Jordan Penny Szczesliwe dziedzictwo

Penny Jordan

Szczęśliwe dziedzictwo

tłumaczył Alekander Glondys


ROZDZIAŁ PIERWSZY

No, wystawa jak marzenie.

Tania wyszła na zewnątrz sklepu i z zadowole­niem przyglądała się swojej pracy.

Mając świadomość, że wraz z końcem wakacji, który miał nastąpić za dwa tygodnie, zacznie się gorączkowa gonitwa rodziców za butami dla swych pociech, robiła wszystko, by nie stracić tak wyśmienitej okazji.

Miała za sobą wielotygodniowy okres gorącz­kowej pracy. Upór, z jakim walczyła z czasem i okolicznościami, zaskoczył nawet ją samą i co tu dużo mówić - teraz rozpierała ją prawdziwa duma.

Tym bardziej że w tym nowym dla siebie okresie życia spotykała się dotychczas niemal

6

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

z samymi przeciwnościami. A jeśli już ktoś zaofe­rował pomoc, okazywało się, że w istocie chciał jedynie wykorzystać jej zaufanie do ludzi i brak doświadczenia.

Kiedy zaś potrzebowała przynajmniej wsparcia duchowego, trafiała na ludzi, którzy starali się odwieść ją od planów, przekonując, że pomysł otwarcia sklepu z dziecięcym obuwiem to szaleństwo. Zwłaszcza jeśli wybiera się na ten cel nie­znane sobie niewielkie miasteczko w hrabstwie Cheshire.

Tłumaczono, że w dzisiejszych czasach zakupy robi się w miejscach gwarantujących jak najszer­szy wybór i szybkość obsługi, i dlatego wszyscy jak jeden mąż pędzą do gigantycznych supermar­ketów.

Tania wysłuchiwała grzecznie wszystkich opi­nii i robiła swoje, kierowana nie tyko intuicją, ale także doświadczeniem. Sama była matką i wie­działa, że ilekroć chce wybrać buty dla swojej córki Lucy, stroni od wielkich bezdusznych hal sklepo­wych. Starała się znaleźć miejsce, gdzie uprzejmy sprzedawca nie tylko znajdzie dla niej czas, ale także posłuży fachową poradą, zmierzy stopę dzie­cka i omówi z nim wszystkie subtelności wyglądu buta, które dorosłym wydają się nieistotne.

Co zaś do decyzji o otwarciu sklepu, i to właśnie w cichym i spokojnym Appleford - wyboru doko­nało za niąż ycie. Kilka miesięcy wcześniej dowie-

Penny Jordan

7

działa się z wielkim zdumieniem, że zupełnie nieznana ciotka pozostawiła jej w testamencie cały swój majątek, którego główną część stanowił daw­ny stary sklep sukienniczy w równie starej, lecz pięknej kamienicy, właśnie w Appleford, w hrab­stwie Cheshire.

Życie nauczyło Tanie, że jeśli opatrzność pod­suwa szczęśliwy los, trzeba go wykorzystać do maksimum, bo okazja może się nie powtórzyć.

Wprawdzie mogła iść za radą doradców finan­sowych ciotki i sprzedać dom, ale nie chodziło tylko o pieniądze.

Przeniesienie się do odziedziczonej kamienicy dawało Tani możliwość ucieczki z wielkiego zgiełk­liwego miasta i ciasnego komunalnego mieszka­nia. Cieszyła się, że wreszcie może zostawić za sobą martwotę betonowej dzielnicy z jej anonimo­wością i duszną atmosferą.

Jeśli czasem nadal miała jakiekolwiek wątp­liwości, czy dobrze robi, wystarczyło jedno spoj­rzenie na Appleford, by natychmiast się rozwiały.

Chłonęła wzrokiem widok uroczego małego miasteczka, jakby zawieszonego w przestrzeni poza szalonym pędem cywilizacji. Rozkoszowała się otaczającymi Appleford połaciami świeżej zie­leni, czystym błękitnym niebem, które nie znało wielkomiejskiego brudu, patrzyła na gromadki dzieci bawiące się beztrosko obok swoich do­mków, tak jak zawsze marzyła o tym dla Lucy.

8

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Wybór, co będzie się znajdowało w odziedzi­czonym po ciotce Sybil sklepie, był dosyć oczywi­sty, jako że właśnie praca w sklepie obuwniczym stanowiła jedyne zawodowe doświadczenie Tani.

Choć sama decyzja przyszła Tani łatwo, jej wykonanie wymagało wiele trudu i energii. Wie­działa jednak, że można przezwyciężyć każdą przeszkodę, byle w swoje dzieło włożyć maksi­mum serca i pracy. Tak też zrobiła.

W ciągu pół roku, jaki ją dzielił od zdumiewają-cej wieści o spadku do uruchomienia sklepu, ukoń-czyła kurs zarządzania, na którym nauczyła się podstawowych tajników administracji. Dowie­działa się także, jak sobie radzić z różnej maści fachowcami, którzy mieli jej pomagać w odremon­towaniu mocno nadgryzionego zębem czasu bu­dynku, aby go przemienić w przepiękną zabyt­kową kamienicę ze staroświeckim frontonem.

Tu właśnie mieścił się jej wymarzony sklep, nowoczesny, ale zachowujący szlachetność i du­cha zabytku.

Poradziła sobie nawet z bankiem ciotki, który -wszak nie bez trudu - przyznał jej kredyt hipotecz­ny na remont. W końcu z największą starannością dobrała marki i fasony butów na sprzedaż i pozo­stawało tylko się modlić, aby jej wszystkie wysiłki nie poszły na marne.

Tym bardziej że już zauważała chwalebne sku­tki decyzji o przeniesieniu się do miasteczka,

Penny Jordan

9

chociażby na podstawie obserwacji córki. W poró­wnaniu z wymizerowanym, bladym dziewcząt-kiem, którym jeszcze niedawno była, Lucy z dnia na dzień nabierała rumieńców na świeżym, czys­tym powietrzu prowincji. Rzeczą jednak równie istotną co zdrowie córki była zmiana otoczenia, w którym dorastała - uboga wielkomiejska dziel­nica, w której dotychczas mieszkały, niosła dla przeistaczającej się w nastolatkę dziewczynki sa­me zagrożenia.

Z kolei dla Tani przeprowadzka do Aplleford stanowiła próbę znalezienia spokoju, niemal sie­lankowego miejsca, w którym wszystko, nawet stres, ma mniejszy wymiar. Możliwe, że ciągnął ją tutaj jakiś rodzaj atawizmu, ponieważ sama wychowała się w małym miasteczku.

Pewną zadrę w sercu stanowił fakt, że nigdy nie miała sposobności poznać swojej hojnej krewnej, ale widać ciotka miała jakieś ważne powody, by nie kontaktować się z rodziną. Choć bardziej było prawdopodobne, co sugerowano w miasteczku, że po prostu nic nie wiedziała o swoich krewnych i dopiero przed śmiercią zaczęła poszukiwania.

Było to o tyle smutne, że gdyby ciotka ją odna­lazła, Tania nie dorastałaby w przekonaniu, że jest na świecie sama. Nie musiałaby wychowywać się w zastępczej rodzinie, do której trafiła, gdy oboje rodzice zginęli w wypadku samochodowym.

Ta tragiczna zmiana, która uczyniła z niej,

10

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

jedynaczki i oczka w głowie rodziców, jedno z gro­mady anonimowych dzieci w pozbawionej ciepła rodzinie zastępczej, zaczęła szybko zbierać swoje pokłosie. Niedługo trwało, by z ufnego, pełnego radości dziecka Tania zmieniła się w zamkniętego w sobie odludka.

Przez całe dorosłe życie starała się tamte dni wy­rzucić z pamięci. A jeszcze bardziej chciała zapo­mnieć o pierwszych dniach samodzielności, gdy już jako osiemnastolatka została postawiona przed wyborem, czy urodzić dziecko, czy usunąć ciążę.

Ojcem był właściwie zupełnie obcy jej chłopak o imieniu Tommy, poznany któregoś wieczoru na potańcówce. Ten chłopak właściwie ją zgwałcił, wykorzystując jej łatwowierność i zaufanie do lu­dzi, które, choć przytłumione życiowym doświad­czeniem, ciągle szukało ujścia.

Jednakże z ogromu barbarzyństwa jego postęp­ku zdała sobie sprawę dużo później. Początkowo była zbyt zalękniona całym wydarzeniem, wal­czyła z poczuciem winy i przekonaniem, że to ona jest wszystkiemu winna, więc nikomu nie pisnęła ani słówka. Tym bardziej że choć mieszkała z trze­ma innymi dziewczynami w mieszkaniu komunal­nym, wszystkie miały na swoim koncie jakieś dramatyczne, jeśli nie tragiczne doświadczenia, i nieskore były do zwierzeń czy też ich wysłuchi­wania.

Nie było też mowy, by Tania mogła szukać

Penny Jordan

11

pomocy u sprawcy swojego nieszczęścia, bo jego postępek, zwierzęce wdarcie się siłą w jej dziew­częcą intymność, na długo zostawiło w jej psychi­ce niezasklepioną ranę. Sam pomysł, że miałaby go prosić o pomoc, czy choćby z nim tylko porozmawiać, był dla niej nie do przyjęcia. A tym bardziej nie chciała związywać się z nim na całe życie.

Gdy w końcu pozbierała się na tyle, by odważyć się na wizytę u lekarza, dowiedziała się, że może jeszcze dokonać aborcji, ale decyzja musi zapaść niemal natychmiast.

Choć była przybita perspektywą samotnego zmagania się z życiem, choć targał nią lęk o przy­szłość, zdecydowała się utrzymać ciążę. A potem powoli, jakby z ociąganiem, narastało w niej zupeł­nie inne uczucie, które znalazło apogeum w chwili, gdy uśmiechnięta położna podała jej do rąk zaró­żowioną od gniewnego płaczu maleńką Lucy.

Od tego momentu wiedziała, że jedno w jej życiu jest pewne - za nic na świecie nie da sobie wydrzeć tej drobnej istotki, że poświęci wszystkie siły, aby uczynić jej życie najszczęśliwszym jak to możliwe.

Postanowienie, choć szczytne, oznaczało dla młodziutkiej matki wiele wyrzeczeń i trosk, wiele ciężarów i upokorzeń. Jak na przykład wtedy, gdy nie będąc w stanie związać końca z końcem, musiała przyjąć pomoc opieki społecznej, czy

12

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

potem, gdy szukała pracy i okazywało się, że bez wykształcenia ma marne szanse na coś ciekawego.

Potem, gdy Lucy poszła do przedszkola, zaczęło być nieco lepiej, zwłaszcza że Tania znalazła pracę na pół etatu w sklepie obuwniczym. Pozwoliło jej to nie tylko na niezależność finansową, ale także na ponowny kontakt z ludźmi. A wkrótce także po­jawiło się rosnące poczucie zaufania we własne siły, gdy się okazało, że doskonale sobie radzi i sta­je się fachowcem w swej dziedzinie.

Co nie zmieniało faktu, że wynagrodzenie z tru­dem starczało im na życie, więc nawet nie było mo­wy, by kupować córce wymyślne fatałaszki czy rozpieszczać ją prezentami.

Z bólem serca odziewała ją w ubrania z drugiej ręki, które, choć zawsze idealnie czyste i wy­prasowane, nie mogły udawać nowych, toteż Tania marzyła o chwili, gdy będzie mogła najzwyczaj­niej w świecie pójść z Lucy do sklepu i kupić jej co dusza zapragnie. Na razie nie było co o tym marzyć i wielekroć cierpiała, widząc tęskne spojrzenie dziewczynki, jakim obrzucała lepiej ubrane kole­żanki.

Wiedziała, że jeśli nie zdarzy się cud, upłynie wiele czasu, zanim będzie mogła spełnić skromne przecież marzenia córki.

Smutne pocieszenie stanowiła świadomość, że w ponurym gmaszysku z komunalnymi mieszka­niami Tania nie była jedyną samotną matką. A na-

Penny Jordan

13

wet to, że w przeciwieństwie do wielu z nich przynajmniej miała pracę.

Wspólny los pomógł w zadzierzgnięciu się przyjaźni z wieloma współlokatorkami i gdy do Tani uśmiechnęło się szczęście, te szczere kontak­ty z przyjaciółkami, podobnie ciężko doświad­czonymi przez życie, były właściwie jedyną rze­czą, którą pozostawiała za sobą z żalem.

Ich opowieści były właściwie takie same - tuła­ły się z dziećmi z kąta w kąt, szukając lepszego ży­cia i odrobiny ciepła. Wszystkie też łączyła po­dobna chęć, by ich dzieci miały lepsze życie niż one same. Nie wszystkim jednak przydarzyło się tak oszałamiające szczęście jak Tani. Wiedziała o tym i tym bardziej postanowiła, że ten uśmiech losu wykorzysta do maksimum.

Co wcale nie znaczy, że decyzja zerwania z do­tychczasowym życiem, nawet tak mizernym, przy­szła jej łatwo. Tania wiedziała, ˙ e od tej chwili bę­dzie zdana tyko na samą siebie. Że w nowym miej­scu nie będzie absolutnie nikogo, kto mógłby dać jej oparcie.

Ale ta obawa była niczym w porównaniu ze świadomością, ile ten krok w nowy niepewny świat może przynieść dobrego małej Lucy.

Niekoniecznie w sensie materialnym - bo prze­cież Tania nie miała pewności, czy jej pomysł ze sklepem wypali - ile w sensie uchronienia córki przed potencjalnymi zagrożeniami, jakie niosło ze

14

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

sobą mieszkanie w ubogiej dzielnicy wielkiego miasta.

Już wkrótce ten ryzykowny krok zaczął przy­nosić efekty nie tylko w odniesieniu do zdrowia dziewczynki. Lucy wracała ze szkoły rozpromie­niona, szczebiocząc ze zdziwieniem, że w jej kla­sie jest zaledwie dwudziestu uczniów, a nie omal sześćdziesięciu, jak w mieście. Co więcej, tutaj dzieci miały do dyspozycji boisko z całym moż-liwym sprzętem sportowym. Podobało jej się też, że nie musi się tłuc smrodliwymi ulicami rozkle­kotanym szkolnym autobusem, ponieważ szkołę ma niemal pod nosem.

Tak, Tania była przekonana, że podjęła słuszną decyzję, mimo że wielu osobom wydawała się ona dość ryzykowna i niektórzy przepowiadali jej porażkę. Może Tania nie była w stanie zapewnić Lucy emocjonalnego bezpieczeństwa, jakie daje pełny dom, z dwojgiem rodziców, ale miała zamiar zrobić wszystko, żeby dać jej choćby tego na­miastkę.

Zresztą mimo swojego młodego wieku zdążyła zauważyć, że samo małżeństwo nie gwarantuje automatycznie szczęścia, jeśli w domu brak poro­zumienia i ciepła.

Miała tego świeży przykład w osobie Nicholasa Forbesa, prawnika jej zmarłej ciotki, a teraz jej własnego.

Miał piękną ż onę, która była przyrodnią siostrą

Penny Jordan

15

bardzo zamożnego i wpływowego lokalnego biz­nesmena, dwójkę wspaniałych synów, kwitnącą praktykę i dom na przedmieściach. Jednakże z tych samych nieomylnych jak zwykle źródeł szybkiej i skutecznej informacji, jakim jest sąsiedzka plot­ka, Tania dowiedziała się również, że jego małżeń-stwo nie uchodzi za szczęśliwe.

Zresztą sam Nicholas dość szybko jej to wyja­wił, zanim zdążyła zaoponować. Trzymała się za­sady, by nie wchodzić w niczyje prywatne sprawy, a poza tym uważała, że wtajemniczanie w swoje relacje z partnerem osób trzecich jest szczytem nielojalności. Chyba że te osoby są terapeutami ro­dzinnymi, co w przypadku Tani z pewnością nie wchodziło w grę.

Była ostrożna także z innych względów. Ledwie znała Nicholasa i nie chciała się dać wciągnąć w jego problemy. Owszem, jako prawnik wykazał się sumiennością i wiedzą, co więcej - doradzał jej w wielu drobnych sprawach niekoniecznie zwią-zanych ze swoją profesją.

Przyjmowała to z wdzięcznością, bo przy tak zupełnie dla niej nowym wyzwaniu, jakim było organizowanie własnej firmy, liczyła się każda cenna rada. Poza tym wspierał ją duchowo, doda­wał otuchy i sił, co w sytuacji, gdy nie znała w miasteczku żywej duszy, było bardzo cenne.

Pomyślała nawet, że mimo swojej niepotrzebnej paplaniny na temat własnego małżeństwa Nicholas

16

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

burzy jej dotychczasowy, niezbyt sympatyczny wi­zerunek mężczyzn. Z jednym zastrzeżeniem - mi­mo wad lubiła Nicholasa, ale jako człowieka. Jako mężczyzna w żaden sposób jej nie pociągał.

Zresztą nie ma się co oszukiwać - nie znała żadnego mężczyzny, który by ją przyprawił o szyb­sze bicie serca. Pociąg do przeciwnej płci został jej w sposób brutalny wybity z głowy przed dziesię­cioma laty przez nieokrzesanego adoratora, niemal gwałciciela, i na razie nie miała ochoty nic w tej materii zmieniać. Choć, jak na inteligentną kobietę przystało, wiedziała, że nie wszyscy mężczyźni są podobni do ojca Lucy. Możliwe, że nawet ktoś taki jak on z biegiem czasu wydoroślał i zmądrzał na tyle, by zdać sobie sprawę ze swego niecnego u-czynku. Na razie jednak jej ciało pozostawało cał­kowicie obojętne na męski powab.

Starała się jednak, by jej uprzedzenia w żaden sposób nie wpłynęły na rozwój emocjonalny córki i jej stosunek do mężczyzn, bo nie chciała zasiać w Lucy żadnych szkodliwych uprzedzeń.

Instynkt i miłość macierzyńska nakazywały jej chronić córkę przed wszystkimi niegodziwościa-mi, których sama doświadczyła, a jednocześnie zaszczepiać jej pewność siebie, zaufanie we włas­ne siły i wolność wyboru. Także wtedy, gdy w odpowiednim czasie zechce stworzyć zdrowy emocjonalnie i fizycznie związek z wybranym mężczyzną.

Penny Jordan

17

To, o czym zawsze marzyła dla Lucy, zawierało się w kilku prostych słowach: szczęście w życiu prywatnym i zawodowym oraz poczucie bezpie­czeństwa.

Walczyła o to, by dziewczynka w żaden sposób nie czuła się gorsza tylko ze względu na swoją płeć. Wychowywała ją w poczuciu szacunku do własnych zalet, a przede wszystkim chciała jej wpoić poczucie pewności siebie płynące z przeko­nania, że nigdy od nikogo nie musi być zależna - ani materialnie, ani uczuciowo.

Lucy z pewnością chłonęła taki model od matki, ale także w szkole. Była dzieckiem bystrym, które o wiele lepiej sobie radziło w mniejszej grupie uczniów, gdzie siłą rzeczy mogła liczyć na więk­szą uwagę nauczycieli i dostrzeżenie jej indywidu­alnych potrzeb.

W odróżnieniu do matki, która relacje z ludźmi nawiązywała niełatwo, Lucy szybko się zaprzyjaź-niała. Tania nie miała zatem obaw, że w nowym środowisku Lucy poczuje się osamotniona, i jej przypuszczenia się sprawdziły.

Już wkrótce Lucy zaprzyjaźniła się z dziew­czynką w swoim wieku, Susan Fielding, której rodzice prowadzili w pobliżu sklep z artykułami domowymi i warsztat usług dekoratorskich. To właśnie ojciec Susan poradził sobie w końcu z ta­petowaniem pochyłych sufitów w mieszkaniu Ta­ni, których nikt inny nawet nie chciał tknąć.

18

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Ann i Tom Fieldingowie byli wyjątkowo sym­patycznym małżeństwem pod czterdziestkę. Susan była najmłodsza z rodzeństwa, a rodziny dopełnia­ło jej dwóch starszych braci. Choć Tania ze zwykłą sobie rezerwą odnosiła się do Toma, z Ann bardzo szybko się zaprzyjaźniła.

Oboje Fieldingowie wychodzili z siebie, żeby Tania jak najszybciej poczuła się częścią lokalnej społeczności, nie szczędząc jej jednocześnie mąd­rych rad dotyczących firmy. Słowem, starali się, jak mogli, aby Lucy i Tania czuły się w nowym miejscu jak w domu.

Dom Fieldingów miał wejścia z dwóch przeciw­nych stron. Na dole mieścił się sklep i pracownia, a na górze znajdowało się obszerne mieszkanie, w którym doszedł do głosu artystyczny talent Ann. Tania z zachwytem oglądała łazienkę, której ścia­ny wyglądały jak wyłożone marmurem. Ann wzru­szyła ramionami, tłumacząc, że każdy by tak po­trafił, ale pokraśniała z zadowolenia.

Posesja Fieldingów, podobnie jak kamienica Tani, miała na tyłach spory ogród, ale w przeci­wieństwie do gęstego dzikiego gąszczu, który na razie u Tani panoszył się w najlepsze, ich ogród był prawdziwym okazem kunsztu ogrodniczego pani domu. Starannie wypielęgnowany i podzielony na foremne fragmenty różniące się od siebie układem roślinności i charakterem, przypominał miniaturo­wy ogród botaniczny. Ale było w nim miejsce

Penny Jordan

19

także dla pospolitego warzywniaka, na widok którego Tanie aż ś wierzbiły ręce.

Teraz Lucy siedziała właśnie u Fieldingów, a Tania starała się wykorzystać jak najlepiej czas. Zakończyła dekorację wystawy, poprawiając w o-statniej chwili sztuczną gałąź z udrapowanego materiału i spadającą z niej chmarę złotych i rdza­wych liści, niechybny znak nadchodzącej jesieni i subtelne przypomnienie, że czas na nowe ciepłe buty.

Spojrzała na zegarek. O rety! Już tak późno? Lucy pomyśli, że ma wyrodną matkę. Poza tym Ann zaprosiła je na podwieczorek. Tania pewnie nie przyjęłaby zaproszenia ze względu na masę pracy, ale nie chciała po raz kolejny ryzykować, że po południu odwiedzi ją Nicholas Forbes, tak jak to zrobił poprzedniego dnia. Ni stąd, ni zowąd wpadł z niezapowiedzianą wizytą pod pozorem omówie­nia jakichś ważnych spraw formalnych, których jednakże nie mógł sobie przypomnieć.

Znajomość z nim zaczynała nieco Tani ciążyć. Może od momentu, gdy kiedyś zauważyła, jak nieco zbyt długo i nieco zbyt uporczywie taksuje jej figurę.

W wieku dwudziestu dziewięciu lat już dawno nie przypominała niedoświadczonej dzieweczki z czasów, gdy zaznała pierwszego, jakże gorz­kiego i brutalnego kontaktu seksualnego. Pierw­szego i jak dotąd jedynego - właśnie z powodu

20

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

tamtego bólu i poniżenia, którego w żaden sposób nie mogła przez tyle lat wyrzucić z pamięci.

Od tego czasu seks przestał dla niej dosłownie istnieć, stał się pustym słowem, za którym nie kryły się ż adne doznania, a już na pewno nie te przyjem­ne. Mężczyźni w ogóle na nianie działali i nie miała ochoty ani zamiaru tego zmieniać, a tym, którzy jednak próbowali, szybko i ostro wybijała ten po­mysł z głowy.

Tym bardziej denerwowało ją zachowanie Ni­cholasa Forbesa, bo przecież był żonaty. W dodat­ku miał za żonę tak elegancką i wypielęgnowaną damę jak Clarissa, przy której Tania, w swoich dżinsach i T-shircie, z nieumalowanymi paznok­ciami, wyglądała jak Kopciuszek.

Tania nie potrafiła inaczej wytłumaczyć jego zainteresowania swoją osobą jak jedynie faktem, że jako samotna kobieta stanowi potencjalnie łat­wy kąsek dla spragnionych wrażeń mężczyzn.

Podobnych sytuacji, gdy mężczyźni starali się wykorzystać fakt, że jest niezamężna, mogłaby wyliczyć wiele: namolny nauczyciel, który wpro­sił się do niej pod pozorem pomocy w nauce; szef w pracy, który pokazując jej, jak mierzyć buty, przesuwał dłonie wzdłuż jej łydek. Tabuny innych, tak zwanych szanowanych obywateli, pozornie oddanych swoim żonom i rodzinom, którzy jedy­nie szukali okazji, by znaleźć sobie na boku nie­uciążliwą kochankę.

Penny Jordan

21

Możliwe, że w przypadku Forbesa nie chodziło tylko o to. Tania widziała kiedyś Clarissę, powab­ną blondynkę w typie amerykańskiej seksbomby, której piękno szpecił jednakże jakiś rys infantyliz­mu i manieryzm w zachowaniu, jak u rozpieszczo­nego dziecka.

Trudno powiedzieć, by ujęła Tanie także swoim zachowaniem - po raz pierwszy spotkały się w sy­tuacji, gdy pani Forbes wpadła do sklepu Tani po męża, omawiającego ze swoją nową klientką spra­wy firmy, i zupełnie ignorując Tanie, nadąsanym głosem małej dziewczynki zażądała, żeby natych­miast z nią wyszedł.

Tania zastanawiała się, czy Clarissie kiedykol­wiek czegoś w życiu brakowało. Cały jej wygląd, ubranie od najdroższych projektantów mody, kos­metyki, cera, całe jej zachowanie mówiło, że od zawsze przyzwyczajona jest do hołdów, do otrzy­mywania wszystkiego, czego zapragnie. Jej jedy­nym zajęciem zaś jest dbałość o siebie i swoje potrzeby.

Jak ona, Tania, samotna matka z dzieckiem, urabiająca sobie ręce po łokcie, by zarobić na podstawowe potrzeby, miała się równać z kimś takim?

Myśląc w ten sposób, Tania nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się krzywdzi. A ponieważ a-wanse mężczyzn brała jedynie za próby wykorzys­tania jej samotności, nie uświadamiała sobie, że

22

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

były one w istocie pokornym hołdem składanym jej niemal klasycznej urodzie.

Miała regularną owalną twarz o wysokich koś­ciach policzkowych, smukłą szyję i pełne zmys­łowe usta, które wywoływały w mężczyznach piorunujący efekt. Równie jak uroda, o jej atrak­cyjności stanowił zupełny brak sztuczności. Była wręcz dziewczęco naturalna, co w kontraście z ko­kieterią wielu kobiet działało jak łyk świeżej wody. A unikając zalotów mężczyzn, Tania jedy­nie podnosiła swą atrakcyjność i wzbudzała ich fascynację.

Nicholas Forbes jeszcze kilka razy starał się z nią spotkać na bardziej przyjacielskiej stopie, Tania jednak broniła się przed tym rękami i noga­mi. Nie tylko dlatego że teraz, gdy miała na głowie otwarcie sklepu, liczyła każdą sekundę, ale także dlatego, że na tym etapie, gdy dopiero wszystkich poznawała, nie miała zamiaru wzbudzać bezpod­stawnych podejrzeń czy plotek.

Poza tym wynurzenia Nicholasa na temat jego życia małżeńskiego były dla niej mało interesujące i po prostu krępujące, więc dała mu wyraźnie do zrozumienia, że dopuszcza z nim kontakt tylko na zawodowej stopie.

Nie sądziła też, że może kiedykolwiek zechcieć zaprzyjaźnić się z całą rodziną Nicholasa. Czuła, że Clarissa daleka jest od szukania z nią zażyłości, podobnie jak jej, Tani, nie ciągnęło ani do Clarissy,

Penny Jordan

23

ani do Nicholasa. Odnosiła wrażenie, że ich światy zupełnie się rozmijają. W tej opinii utwierdziła ją rozmowa z Ann Fielding.

- Chodziłam z Nicholasem do szkoły - mówiła Ann - i wiem, że się mocno zmienił. Pewnie od­krywa, że ślub z bogatą panną to znowu nie taki miód. Podejrzewam też, że nie wychodzi mu na zdrowie świadomość, że właściwie cały jego inte­res jest nakręcany znajomościami szwagra, Jamesa Warrena, który w dodatku nadal obsypuje Clarissę górami złota, jakby ciągle chciał jej wynagrodzić to, co przeszła w dzieciństwie.

- Co takiego jej się przytrafiło? - spytała z cie­kawością Tania.

- Nie słyszałaś jeszcze? - Ann rozsiadła się wygodniej. - Ojciec Jamesa i matka Clarissy po­znali się jako wdowcy i wkrótce zostali małżeńst­wem. Z chwilą jednak, gdy na nowo połączone rodziny zaczęły się cieszyć ż yciem, oboje zginęli w wypadku w górach. Ponowna tragedia zupełnie zdruzgotała Clarissę i choć miała już wtedy dwa­dzieścia lat, bez pomocy przyrodniego brata pew­nie nie umiałaby się podnieść.

- Mówisz o Warrenie? - upewniła się Tania.

- Właśnie. James dosłownie zastąpił Clarissie rodziców, opiekował się nią i spełniał wszystkie jej zachcianki. I od tego czasu właściwie nic się nie zmieniło, mimo że Clarissa ma własną rodzinę i sama musi się opiekować synami. James nie zda-

24

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

wał sobie sprawy, że kręci bicz na siebie. Clarissa stała się w stosunku do niego zaborcza, ze wszyst­kim i we wszystkim szuka jego rady i pomocy, jak gdyby bez niego zawalił się jej świat. Ze współ­czuciem myślę o kobiecie, którą zainteresuje się James, bo Clarissa nie pozwoli, żeby stać się w życiu brata postacią numer dwa.

- Może taki układ mu odpowiada? - zastana­wiała się Tania. - Wielu mężczyzn czuje się mile połechtanych, kiedy uzależniają od siebie kobiety emocjonalnie czy finansowo.

- Owszem, bywają tacy, ale James na pewno do nich nie należy. Jest na to za inteligentny i zbyt zrównoważony. - Ann pokręciła głową. - Myślę, że po prostu zrósł się już ze swoją rolą opiekuna, a może boi się, że gdyby się wycofał, to cały świat Clarissy zawaliłby się w gruzy. Może istnieje takie niebezpieczeństwo, ale powszechna jest też opinia, że Clarissa z rozmysłem wykorzystuje brata. A już na pewno wszyscy użalają się nad Nicholasem, bo ten nie ma łatwego życia. Właściwie ciągle żyje w cieniu wszechpotężnego szwagra i to na pewno nie przysparza mu szacunku ani żony, ani samego siebie. Poza tym nie za bardzo może się buntować, bo większość klientów trafia do niego za pośred­nictwem Jamesa. Biedna chłopina.

Po tej rozmowie Tania nieco lepiej rozumiała zachowanie prawnika. Co nie zmienia faktu, że nie mogła dopuścić do większej zażyłości między

Penny Jordan

25

nimi. Korciło ją, by zwierzyć się ze swych kłopo­tów Ann, ale mimo coraz większego zaufania, jakim darzyła nową przyjaciółkę, wolała na razie nie poruszać zbyt osobistych wątków.

Przyzwyczajenie, że we wszystkich okolicznoś­ciach i ze wszystkimi decyzjami jest zdana na siebie, nadal było dominujące. Wiedziała, że musi nadal zachowywać dystans, z nadzieją, że sprawy z Nicholasem jakoś naturalnie się ułożą. A poza tym sprawą priorytetową jest nie pocieszanie cu­dzego męża, ale otwarcie sklepu, i na tym musi się skupić.

Po pożegnaniu z Ann Tania przebiegła myś­lami, co już zostało zrobione i co jeszcze czeka na swoją kolej. Wnętrze sklepu zostało niemal skoń-czone, wystawa także. Dała ogłoszenie do lokalnej prasy i pozostało tylko zadbać o jak najlepszy asortyment, mając na uwadze gusta zarówno bar­dziej tradycyjne, jak i bardziej nowoczesne. A po­tem powierzyć się opiece bogów.

Ostatnim taksującym spojrzeniem ogarnęła swoją dzisiejszą pracę i właśnie miała zamknąć sklep, gdy zauważyła, że w jej stronę zmierza jakiś mężczyzna.

Widząc jego twarz przeciętą gniewnym gryma­sem, Tania poczuła strach i w pierwszym odruchu miała ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Ale przemogła się i spojrzała na niego uważnie.

Nigdy dotąd nie widziała go na oczy. Był wy-

26

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

soki i postawny, ubrany niedbale, w wytarte dżinsy i bawełnianą koszulkę. Włosy miał ciemne, potar­gane, a na policzku brudny ślad, chyba smaru, jak gdyby dopiero co oderwał się od pracy w warsz­tacie. Mimo jednak niedbałego wyglądu było w nim coś, dzięki czemu nie robił wrażenia roztar­gnionego mechanika. Biła od niego spokojna pew­ność siebie, co sprawiało, że mimo złości zacho­wywał opanowanie.

- Przepraszam, ale sklep jest jeszcze zamknięty - oznajmiła Tania, starając się, żeby głos jej nie drżał.

Z bliska potwierdziło się jej wrażenie, że męż-czyzna jest z jakiegoś powodu zły. Gdy wbił w nią wzrok, w jego chłodnych zielonych oczach pojawił się zagadkowy błysk, natychmiast jednak przy­oblekł twarz w ten sam grymas wściekłości, a na­wet lekkiej pogardy. Tania nie na żarty poczuła się zdezorientowana i przestraszona.

Kto to jest i czego u licha chce?

- Widzę - odparł szorstkim i zduszonym gło­sem, jakby z trudem hamując wybuch. - Ale nie przyszedłem na zakupy, tylko żeby z panią pomó­wić.

- Dobrze... - odparła ostrożnie, starając się zyskać na czasie. - Ale może nie w tej chwili, bo muszę odebrać córkę ze szkoły. Może się umówi­my...

- No oczywiście! - przerwał jej sarkastyczny

Penny Jordan

27

okrzyk. - Wierzę, że taka forma spotkań z męż-czyznami najbardziej by pani odpowiadała, pani Carter.

- Nie rozumiem... - bąknęła, zupełnie już zbita z tropu.

- Po prosu widzę, że lubi się pani umawiać ze wszystkimi - rzucił mężczyzna, ale natychmiast dodał z jadem w głosie: - Sprawa jest prosta. Od dziś ma pani zaprzestać wszelkich schadzek z mo­im szwagrem.

- Co takiego?! - Tania miała nadzieję, że się przesłyszała. Facet albo ją bierze za kogoś innego, albo oszalał. - Jakich schadzek?! O czym pan mówi? Przykro mi, ale to życzenia pod złym adresem i...

Urwała nagle, widząc, jak mężczyzna sięga do kieszeni i wyjmuje z niej książeczkę czekową.

- Dobrze, dobrze. Ile? -spytał, a na jego twarzy pokazał się wyraz skrajnej pogardy i obrzydzenia. - Wystarczy dziesięć tysięcy funtów?

- Dziesięć tysięcy... - powtórzyła bezwiednie.

- Proszę nie przeciągać struny. Więcej i tak pani nie zaoferuję.

- Nie wiem, o co panu chodzi, i nie chcę wiedzieć! - wybuchnęła w końcu, nie bacząc na konsekwencje, gdyby jednak miała do czynienia z szaleńcem. - Proszę się stąd wynosić, bo wezwę policję!

- I co im pani powie? - Mężczyzna sprawiał

28

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

wrażenie nieporuszonego jej wybuchem. - Że zaofiarowałem pani dziesięć tysięcy funtów za przyrzeczenie, że nie będzie pani niszczyła mał­żeństwa mojej siostry? Jeszcze pani usłyszy, że traktuję panią zbyt wspaniałomyślnie. W naszym mieście nie jest obojętne, co robi sąsiad, jakich dopuszcza się nieprawości! Dlatego nie ma co pani liczyć na pobłażanie, nawet policji. Daję pani dobę na przemyślenie mojej propozycji. Żegnam.

Tania stała nieruchomo na progu sklepu, od­prowadzając wzrokiem znikającą sylwetkę. Z szo­ku wyrwał ją dopiero głos Ann Fielding, która wpadła ze wzorem na zasłony.

- A czegóż u ciebie szukał James Warren? -spytała ze zdziwieniem. - Znany jest z tego, że interesuje się wszystkimi lokalnymi sprawami, pewnie dlatego, że pochodzi z rodziny założycieli miasteczka, ale... - Ann przerwała raptownie. -Coś ty taka blada? Co się stało?

- Kto to był? Możesz powtórzyć? - wykrztusiła Tania.

- James Warren - odparła zdziwiona Ann. -Szwagier Nicholasa Forbesa.

No tak, to wyjaśnia wszystko. Tania z niedowie­rzaniem pokręciła głową. Jak on śmie! Jak mu mogło przyjść do głowy, że z Nicholasem łączy ją coś więcej niż sprawy zawodowe. Jak mógł jej imputować, że ma romans z jego szwagrem i chce rujnować przyrodniej siostrze małżeństwo!

Penny Jordan

29

Z ponurym uśmiechem pomyślała, że jest hipo­krytą do kwadratu albo głupcem, skoro nie zdaje sobie sprawy, że to on właśnie rujnuje małżeństwo Forbesów, skoro bez przerwy wtrąca się w ich sprawy. No, to ładnie się zaczyna.

Tania rzuciła ukradkowe spojrzenie na koleżan­kę, zastanawiając się, czy może ją wtajemniczać w swoje nowe problemy. Ale uznała, że nadal za mało ją zna, a sprawa jest zbyt kontrowersyjna i zawikłana, by ryzykować utratę sympatii pierw­szej zaprzyjaźnionej z nią tu osoby.

- To nic. - Uśmiechnęła się blado i zażar­towała: - Widać tak na mnie podziałał upał w ze­stawieniu z widokiem lokalnego patriarchy.

- Wszystko jasne! - roześmiała się Ann, biorąc żart Tani za dobrą monetę. -I tak nie mam pojęcia, jak ty to wszystko znosisz. Nowe miasto, nowa firma i kilka dni do otwarcia. Pamiętam, jak ja i Tom zakładaliśmy firmę. Mówię ci, obłęd. No, ale muszę pędzić. Pa, i trzymaj się wiatru!

Tania pomachała jej, ale nadal stała nierucho­mo, jakby nie była w stanie się ruszyć. Pięknie się zaczyna!

Pierwsze kroki nowego życia w nowym mieście i już ma na głowie konflikt z wszechpotężnym miejscowym notablem. Ale nie pozwoli się obra­żać, choćby ten facet był nie wiadomo kim! Co za bezczelność! Potraktował ją jak tanią lafiryndę, która ugania się za cudzymi mężami.

30

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Najważniejsze jednak, skąd mu takie niedo­rzeczności przyszły do głowy? Musi jak najszyb­ciej skontaktować się z Nicholasem i wyjaśnić sytuację. Może w rozmowie palnął jakieś głup­stwo, które zostało opacznie zrozumiane przez szwagra?

Ale nawet jeśli to jest prawda, czemu ten zadu-fek wtrąca się w nie swoje sprawy?

No, dość tego. Domysłami i tak nic nie zdziała, jedynie wpędzi się w większą furię i frustrację. Musi jak najszybciej zadzwonić do Nicholasa.

ROZDZIAŁ DRUGI

Gdy Lucy opowiedziała matce wszystkie nowi­ny ze szkoły, zaczęła się pakować na następny dzień i przygotowywać do pójścia spać.

Obserwując jej beztroską krzątaninę, Tania zastanawiała się, jak to ich nowe życie wpłynie na dziewczynkę. Przez całe lata starała się, by Lucy niczego nie brakowało, ale wiedziała, że nawet gdyby zarabiała krocie we własnej firmie, nie jest w stanie stworzyć córce normalnego domu.

Ona sama nigdy nie tęskniła za mężczyzną w swoim życiu, ale wiedziała, że jest tak tylko wskutek urazu. Kiedyś przecież miała ojca, a było to wspomnienie, którego niczym nie można zastąpić.

32

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Natomiast Lucy nie miała takiego doświadczenia i Tania bardzo nad tym bolała.

Na razie mogła zrobić jedno - starać się, by jej własne przykre doświadczenie nie zatruło umysłu córki. Nawet opowiadając Lucy, jak doszło do jej poczęcia, starała się, by w jej słowach nie po­brzmiewała gorycz i wstręt, które by mogły wypa­czyć dziecku obraz mężczyzn. Chciała, aby doros­ła Lucy znalazła swoją miłość, lecz tymczasem coraz częściej zastanawiała się, czy dziewczynce całkiem po prostu nie brakuje ojca.

Zauważyła, jak mała lepi się do Nicholasa, ilekroć ten ich odwiedza, jak szybko nawiązuje z nim doskonały kontakt, jak się z nim przekoma­rza. Przy okazji odkryła, że Nicholas jest ciepły i dowcipny. Na tyle zmieniło to jego obraz, że zaczęła czuć do niego sympatię i rozumieć, że z taką ż oną i szwagrem też nie ma życia usłanego różami.

Co wcale nie znaczy, że mu nie zmyje głowy, jeśli coś plótł na jej temat.

Pogłaskała córkę po głowie, zeszła na dół do saloniku, który pełnił także funkcję tymczasowego biura, i wykręciła numer Nicholasa. Słysząc, kto dzwoni, sekretarka zawahała się, jednak potem bez słowa przełączyła rozmowę.

Tania zmarszczyła brwi, odnosząc bardzo nie­miłe wrażenie, że zmiana zachowania zwykle sympatycznej i rozmownej sekretarki nie wróży

Penny Jordan

33

nic dobrego. To wrażenie się zatarło, gdy usłyszała w słuchawce Nicholasa, jak zwykle serdecznego i uważnego. No, przynajmniej jeszcze nie cały świat jest przeciwko niej. Jednakże przezornie wolała nie omawiać z nim przez telefon tak niemi­łej i niespodziewanej wizyty jego szwagra.

- Chciałam się tylko dowiedzieć, czy znalazł­byś chwilkę - rzuciła do słuchawki, starając się, by jej głos brzmiał jak najbardziej obojętnie. - Mam dość pilną sprawę.

- Oczywiście. Zaraz u ciebie będę. I tak miałem kończyć. Wybieramy się z Clarissą na kolację z jej bratem, Jamesem Warrenem, który właśnie wrócił ze Stanów, i obiecałem, że nie będę siedział długo w pracy.

Na dźwięk nazwiska Jamesa Tania z trudem się powstrzymała, by nie zazgrzytać zębami. Gdyby od niej zależało, postarałyby się, żeby to była ostatnia kolacja w życiu Jamesa Warrena. Poli­czyła do dziesięciu, nie chcąc się nakręcać, bo za chwilę czeka ją nieprzyjemna rozmowa, w której dość będzie emocji.

Czekając na Nicholasa, przemierzała małe po­mieszczenie tam i z powrotem. Tak wyczekiwała na to swoje nowe życie, tyle pokładała w nim nadziei, a teraz jak grom z jasnego nieba spada na nią taka nieprzyjemna sprawa.

Najbardziej jednak gryzła ją i bolała jawna niesprawiedliwość losu. Nie zrobiła ani nie powie-

34

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

działa nic, co by mogło sprowokować kogokol­wiek do tak bezpodstawnych oskarżeń. A już na pewno nie osobę, której ta sytuacja nie dotyczy bezpośrednio. Więc jak ten małomiasteczkowy patriarcha ma czelność się wtrącać!

Nie mogła udawać, że stosunek Jamesa Warrena do niej jest jej obojętny. Warren jest bodaj najważ-niejszą lokalną osobistością i zadzieranie z kimś takim nikomu nie wychodzi na dobre. Nawet nie miała na niego haka, bo udowodnienie, że starał się ją przekupić, bez żadnych dowodów jest niemoż-liwe.

Jej ponure rozmyślania przerwało przybycie Nicholasa.

- Co się stało? - zawołał od progu, jak zwykle witając ją radosnym uśmiechem. Ale zaraz spo­ważniał. - Widzę, że coś cię trapi.

- Trapi to mało powiedziane - odparła gorzko. - Trudno w to uwierzyć, ale odwiedził mnie dziś twój szwagier i ni mniej, ni więcej zarzucił mi, że mam z tobą romans. A potem zaoferował mi dzie­sięć tysięcy funtów, żebym z tobą zerwała...

- Co? Aż dziesięć tysięcy? Mam nadzieję, że wzięłaś!

Nicholas roześmiał się, ale Tania dostrzegła, że śmiech jest wymuszony i że Nicholas jest mocno zmieszany.

- Daj spokój! - ofuknęła go. - Nie mam ochoty na żarty. Musisz jak najszybciej wybić z głowy

Penny Jordan

35

swojemu nadętemu szwagrowi, że istnieje choćby możliwość istnienia romansu między nami. Jestem skądinąd ciekawa, skąd mu taki kretyński pomysł przyszedł... Nicholas?

Tania zobaczyła, że prawnik wstaje i zaczyna się nerwowo przechadzać.

- Co się dzieje?

- Nie wiem, jak to powiedzieć - wydukał Nicholas zupełnie innym głosem. - Obawiam się, że to wszystko moja wina...

- Nicholas! - krzyknęła Tania, a ten się skulił.

- Ale nigdy nie chciałem... nie zamierzałem... Nie miałem pojęcia, że Clarissa wmiesza w to Jamesa.

- Chcesz powiedzieć, że to ona powiedziała bratu o naszym rzekomym romansie? - Tania zmarszczyła brwi. - Co jej wpadło do głowy? Przecież wie, że jesteś moim prawnikiem, więc nasze spotkania są oczywiste. A poza tym wszyscy wiedzą, że jesteś przykładnym mężem.

- Właśnie w tym sęk - oznajmił Nicholas, a na jego twarzy pojawił się wyraz cierpienia. - Aż za przykładnym. Do tego stopnia, że dałem zrobić z siebie chłopca na posyłki, ciągle muszę wy­słuchiwać jej pretensji, a nawet wyśmiewania się ze mnie. Może sam bym to znosił, ale przecież mam synów i niedługo będą to widzieli równie dobrze, jak wszyscy mieszkańcy miasteczka. Po­sunąłem się nawet do ostrzeżenia jej, że jeśli nie

36

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

skończy mnie upokarzać, postaram się o separację. Ale ona tego nie bierze pod uwagę, a przynajmniej tak twierdzi. - Prawnik głęboko odetchnął. - Wi­dząc, że to ją trochę ruszyło, pomyślałem, że nie zawadzi, jak będzie o mnie trochę zazdrosna. Że zasugeruję, iż istnieje pewna wspaniała kobieta, która mną nie pomiata i nie pogardza. Miałem nadzieję, że Clarissa spojrzy na mnie nieco inaczej. I... i zasugerowałem, że ty i ja... Zawsze była okropną zazdrośnicą i z tego, co mówisz, rezultaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania.

- Co?! - Tania nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Czyś ty oszalał? Chcesz powiedzieć, że celowo wmówiłeś ż onie takie brednie?

- Nie miałem pojęcia, jakie to przyniesie sku­tki... - Nicholas unikał jej wzroku. - Poza tym nie powiedziałem wprost, że ty i ja mamy romans. Właściwie tylko o tobie opowiadałem, jak bardzo cię podziwiam, jaka jesteś dzielna, no wiesz... Do głowy by mi nie przyszło, że wciągnie do tego Jamesa. Choć powinienem się był tego spodzie­wać, bo ona biegnie do niego na skargę z byle głupstwem. James znaczy dla niej o wiele więcej niż ja... - Ostatnie słowa Nicholas wymówił ledwie słyszalnie.

Dla Tani było oczywiste, że nie tylko Clarissę opętał demon zazdrości. Ale po tym, co jej Nicho­las zrobił, nie miała najmniejszej ochoty się nad nim użalać.

Penny Jordan

37

- To nie zmienia faktu, że nie masz prawa naprawiać swojego życia kosztem szargania czy­jejś opinii. Żądam, żebyś natychmiast wyjaśnił ca­łą sytuację ż onie oraz szwagrowi - rzekła Tania stanowczo, ale widząc, że Nicholas jest blady jak kreda, dodała łagodniejszym tonem: - Czy na­prawdę tak trudno jest usiąść z własną ż oną i spo­kojnie wyjaśnić, co przeżywasz? Powiedzieć, jak jąkochasz i że to, co robi, rani cię? Przekonać ją, że wasze małżeństwo jest tak dla ciebie cenne, że chciałeś je ratować, nawet wzbudzając jej za­zdrość? Czy to nie są wystarczające argumenty dla ukochanej osoby, żeby przynajmniej zastanowiła się nad swoim postępowaniem? Przecież kiedyś musieliście się kochać.

- Ja kochałem Clarissę do szaleństwa i marzy­łem, żeby została mojąż oną. Co do niej... - Nicho­las zawahał się. - Nie wiem, czy powinienem to mówić, ale właściwie do dziś nie wiem, dlaczego zdecydowała się mnie poślubić.

Tania słuchała go w milczeniu. Było jej żal Nicholasa, ale nie mogła mu darować, że zamiast jęczeć i posługiwać się innymi do załatwiania swoich małżeńskich spraw, sam nie stawi czoła problemowi. Nurtowało ją też pytanie, jak to możliwe, że Clarissa tak pomiata mężem. Co to za kobieta?

- Powtarzam - rzekła w końcu. - Rozumiem twoje problemy i współczuję ci, ale musisz powie-

38

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

dzieć prawdę. Twój szwagier dał mi dwudziesto­czterogodzinne ultimatum na zerwanie z tobą. Jak mam mu tłumaczyć, że nie mogę tego zrobić, bo nie ma żadnego romansu? Z tego, co wiem, to człowiek wpływowy, a ostatnia rzecz, która jest mi teraz potrzebna, to zadzieranie z lokalnymi szy­chami. Zostawiam w ogóle na boku moją prywatną opinię o człowieku, który nie mając żadnych dowodów, ma czelność oskarżać innych o ,,złe prowadzenie się’’, a także sam fakt, że takie wtrącanie się do cudzego życia pachnie ciemno­grodem. A co do ciebie, Nicholas... Żal mi cię, ale nie pozwolę ci mieszać mnie do swoich spraw. Proszę, żebyś jak najszybciej wszystko wyjaśnił. Koniec, kropka.

- Dobrze, postaram się - obiecał z bladym uśmiechem.

Tania żachnęła się, ale miała już dość tłumacze­nia po raz kolejny oczywistości.

Odprowadziwszy adwokata do drzwi, wróciła do salonu zamyślona. Jak to możliwe, że dwoje kochających się ludzi potrafi zadawać sobie takie cierpienie? Jak to możliwe, że muszą uciekać się do podchodów i gierek, by zwrócić na siebie uwagę partnera? Trudno jej było nie czuć pogardy dla dorosłych ludzi, którzy w tak dziecinny sposób igrają ze swoimi uczuciami.

Nurtowała ją też myśl o Clarissie. Jak to moż-liwe, że tak lekceważy męża? Z drugiej strony jest

Penny Jordan

39

możliwe, że skoro Nicholasa stać na takie postę­pki, jak farsa z nieprawdziwym romansem, oboje są siebie warci.

W marzeniach małżeństwo jawiło jej się zupeł­nie inaczej - jako prawdziwy związek dusz i ciał, wzajemne porozumienie, szacunek i zaufanie, da­wanie z siebie wszystkiego dla dobra drugiej osoby. Tylko wtedy to piękne uczucie, które zwie się miłością, może rozkwitać i dojrzewać. Jeśli zaś małżeństwo miewa taką postać jak związek Claris-sy i Nicholasa, to Tania wolała samotność do końca życia.

Tylko co z Lucy? Ona sama, Tania, ma prawo do wyboru samotności, ale jej decyzja oznacza jednocześnie, że córka będzie nadal dorastała bez ojcowskiej opieki, co może na zawsze zostawić w niej wypaczony obraz całego męskiego świata. Nie mogła nie zauważyć, jak często w opowieś­ciach Lucy pojawia się ostatnio dom nowych sąsiadów, Fieldingów, ile czasu zajmuje opowia­danie o tym, że ,,pan Fielding to, pan Fielding tamto’’. Dosyć często w głosie dziewczynki pobrz­miewa nutka smutku, może zazdrości, że w ich domu nie jest jak u sąsiadów...

Czy Tania ma prawo tak egoistycznie podcho­dzić do sprawy i pozbawiać się choćby szansy, że ich życie będzie podobne?

A z drugiej strony, czy ma prawo wychodzić za kogoś z rozsądku, ryzykując, że jej małżeństwo

40

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

przekształci się w pole bitewne, pełne waśni i in­tryg, jak u Forbesów?

Westchnęła, nie mogąc sobie dać rady z cięża­rem takiego dylematu, a tym bardziej nie chciała myśleć o jutrzejszym dniu, o ultimatum Jamesa Warrena.

Żeby choć na chwilę oderwać się od prob­lemów, zaczęła się zastanawiać, jak urządzić swój ogromny, zapuszczony dom. Miała mnóstwo po­mysłów, ale też mnóstwo wydatków, które mają pierwszeństwo, więc musi na razie ograniczyć się do czegoś prostego, i co można zrobić samej.

Ściany saloniku chciała pomalować na żółty słoneczny kolor, a pod sufitem dodać dekoracyjny pasek, który nada pomieszczeniu nieco ciepła i przytulności. Taksującym spojrzeniem obrzuciła wysłużoną kanapę, która nadawała się do wymia­ny, ale na razie musi jej wystarczyć zmiana tapi-cerki. Może przynajmniej uda jej się szarpnąć na wymarzony adamaszek, skoro już nie musi się obawiać, że materiał wysmarują czyjeś tajemnicze paluszki, jak to się działo w okresie, gdy Lucy była malutka.

Ciotka oszczędzała na remontach, lecz pod pewnym względem się to opłaciło. Gdy Tania codziennie spoglądała na stare kominki z oryginal­nymi, dziewiętnastowiecznymi paleniskami, nie­zmiennie wpadała w zachwyt.

Od Ann wiedziała, że są warte fortunę.

Penny Jordan

41

Na razie musi się skupić na urządzeniu najważ-niejszych pomieszczeń - oddzielnych sypialni dla siebie i Lucy, salonu oraz niewielkiego przyleg­łego doń pomieszczenia przekształconego na biu­ro, i w końcu łazienki i kuchni, z której wy­chodziłoby się wprost do ogrodu.

Ale praca jej nie przerażała, byle mieć z czego żyć i nie pakować się w problemy.

Zwłaszcza cudze.

Na myśl o jutrzejszym dniu serce mocniej jej zabiło. Jeśli było trzeba, potrafiła walczyć o wszy­stko, ale co ma robić w sytuacji, gdy właściwie nic od niej nie zależy? Kiedy nic nie zrobiła, niczemu nie jest winna? Choćby nie wiadomo jak się starała, nie ma szans na przekonanie Warrena, że nie robi nic niestosownego, a nawet gdyby jej się to udało, bała się, że i tak pozostaną plotki i półuśmie-szki, które jej zatrują ż ycie.

Ciągle też nie dawała jej spokoju Clarissa. W jej przywiązaniu do przyrodniego brata było bez­sprzecznie coś chorobliwego, choć poznawszy jej egzaltowany charakter rozkapryszonej dziewczyn­ki i wiedząc co nieco o jej tragicznych doświad­czeniach, jakoś to sobie mogła wytłumaczyć.

Tylko dlaczego na taki dziwaczny układ decy­dował się James Warren? Cokolwiek o nim sądzi­ła, wiedziała, że jest nie tyko biznesmenem bywa­łym w świecie, ale i niegłupim człowiekiem, który musi mieć trzeźwy osąd sytuacji. Jak to się mogło

42

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

stać, że mimo to poważył się na tak nierozważny krok, by iść do nieznajomej i nie tylko zarzucać jej niecny postępek, ale w dodatku starać się ją prze­kupić! A może taki patriarchalny stosunek do siostry i jej rodziny zadowala jego męską próżność i władczość?

Tania chodziła z kąta w kąt, starając się przewi­dzieć wszystkie możliwe scenariusze, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.

Jedno tylko jest pewne - za kilkanaście godzin na jej progu stanie wielmożny pan James Warren.

Zastanawiała się, czy dowiedziawszy się praw­dy od Nicholasa, zdobędzie się na przeprosiny. A może będzie mu wstyd, stchórzy i w ogóle nie złoży jej wizyty?

W głębi duszy wątpiła, by chciał ją przepraszać. O ile zdążyła się zorientować, James nie należy do ludzi, którzy by się przyznawali do błędów, a tym bardziej za nie przepraszali.

Wszystko to podziałało na nią przygnębiająco i po raz pierwszy pomyślała, że może nie starczyć jej sił na walkę ze wszystkimi przeciwnościami. Z drugiej strony, jeśli je przezwycięży, wygra całe życie, nie tylko da siebie, ale także dla Lucy. Przede wszystkim dla Lucy.

Zasypiając, obiecała sobie, że ilekroć będą ją nachodzić wątpliwości i zauważy utratę sił, musi sobie przypomnieć, że walczy nie tylko o siebie i dla siebie.

Penny Jordan

43

Pokrzepiona tą myślą zasnęła.

Obudziła się w nie najlepszym nastroju, który jeszcze się pogorszył, gdy zauważyła, że zaspała, a na domiar złego czuła wszelkie symptomy zbli­żającej się migreny. Przeklinając Jamesa Warrena i jego przodków do dziesiątego pokolenia, ubrała się w co było pod ręką i wypatroszyła całą szafkę w łazience w poszukiwaniu proszków.

Jednakże oczywiście nigdzie ich nie znalazła i niemal tak jak stała, w roboczym ubraniu, po­gnała do narożnej apteki. Na szczęście sympatycz­ny aptekarz był w stanie ją poratować, ale okazał się nie lada gadułą. Opowiedział jej ze szczegóła­mi, jak wszyscy się cieszą, że wreszcie będą mieli sklep z dziecięcym obuwiem z prawdziwego zda­rzenia.

Tania potakiwała z uśmiechem, przestępując z nogi na nogę. Wiedziała, że zwłaszcza teraz, gdy jako nowa mieszkanka jest na cenzurowanym, musi się starać nikogo do siebie nie zrazić, a zwła­szcza potencjalnego klienta.

Gdy w końcu wyrwała się z apteki i przestąpiła próg domu, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. O tej porze cały dom tętnił energią Lucy, a teraz panowała głucha cisza. Nie na żarty przestraszona Tania zawołała córkę i po chwili usłyszała niepew­ny słabiutki głosik z kuchni.

Gdy weszła, Lucy stała nad skorupami ich

44

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

cennego dzbanka z chińskiej porcelany i wpat­rywała się w podłogę z wystraszoną miną.

- Przepraszam, mamusiu, chciałam pomóc... - wyjąkała.

- Nic się nie stało, kochanie - odrzekła szybko Tania i zaczęła sprzątać, by córka nie zobaczyła jej miny.

Serwis był naprawdę cenny i długo nie będzie mogła pozwolić sobie na podobny. Ale najważ-niejsze, że z Lucy wszystko w porządku.

- Chciałam zrobić herbatę i nagle dzbanek jakoś tak się wyśliznął.

- Nawet najgrzeczniejszy dzbanuszek od cza­su do czasu ma narowy - powiedziała, uśmie­chając się do Lucy. - Najważniejsze, że tobie nic się nie stało. Wolałabym też, żebyś nie się­gała po wrzątek, kiedy jesteś sama w kuchni. Umowa?

- Tak, mamusiu, umowa - odparła ochoczo Lucy, szczęśliwa, że matka nie ma do niej żalu.

Jednakże sytuacja z rozbitym dzbankiem nie poprawiła Tani nastroju. Co chwila coś się działo nie tak, jakby nad całym dniem zawisło jakieś fatum, które każdą rzecz, każde zdarzenie przeis­tacza w najgorsze z możliwych.

Jednakże Tania wiedziała doskonale, że to nie jakieś tajemnicze zrządzenie losu sprawia, że wszystko jej się tego dnia nie układa, lecz pełne

Penny Jordan

45

napięcia oczekiwanie. Co chwila zerkała nerwowo na zegar, sprawdzając, ile jeszcze zostało godzin do spodziewanej wizyty Jamesa Warrena.

Przez cały czas czuła w żołądku kamień, a skro­nie nadal pulsowały od migreny, jedynie chwilowo poskromionej tabletkami.

Starała się przekonywać, że nie ma powodu do niepokoju, bo przecież jest niewinna. Zaśmiała się gorzko. Niewinna! A kogóż to obchodzi? I tak wszyscy na niej będą wieszali psy, jeśli się nie spodoba wszechpotężnemu panu i władcy Apple-ford. Co za kreatura, potwór!

Przez chwilę rozważała, czy by Warrenowi nie zagrać na nosie i celowo nie zniknąć z domu przed jego przyjściem, dając wyraźnie do zrozumienia, że ma gdzieś jego chore podejrzenia i groźby. Ale to by była dziecinada.

Nie, musi stawić mu czoło, a nie bawić się w gierki, które jedynie przedłużą całą tę farsę.

Po lunchu zajrzała do nich Susan Fielding i spy­tała, czy Lucy nie wpadłaby do niej się pobawić. Tania chętnie się zgodziła. Wolała, żeby na wszel­ki wypadek podczas wizyty Warrena córki nie było w domu.

Choć starała się wmówić sobie, że Nicholas z pewnością wszystko już wyjaśnił żonie i szwa­growi, nic to nie pomagało. Spotkanie z Warrenem poprzedniego dnia tak ją rozstroiło, że nie mogła odzyskać równowagi. A najbardziej ją złościło, że

46

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

nie może znaleźć przyczyny tak ogromnego roz­drażnienia i rozchwiania emocjonalnego.

Zupełnie się nie poznawała. Bywała przecież w gorszych opałach niż konflikt z jakimś samo-zwańczym stróżem moralnego ładu, a jednak za­wsze udawało jej się zachować spokój.

Swoje zachowanie mogła jedynie tłumaczyć tym, że tu, w tym cichym, uroczym miejscu pozwoliła sobie na odprężenie, w przekonaniu, że pierwszy raz w życiu ma szansę na spokojne i miłe życie, a tymczasem tuż za progiem czekają na nią problemy.

Kiedy minęła trzecia trzydzieści i nikt się nie pojawił, poczuła taką ulgę, że miała ochotę z rado­ści wręcz zatańczyć. Fantastycznie, świetnie! Nie chce żadnych wymuszonych przeprosin, kajania się, chce mieć po prostu święty spokój.

Gdy o czwartej zamierzała zrobić sobie herbatę, ciszę rozdarł natarczywy dzwonek. Zamarła.

Wiedziała, kto stoi na progu.

Wolnym krokiem, jak w letargu, poszła otwo­rzyć. Nie myliła się: w drzwiach stał James War­ren. I minę miał jeszcze bardziej srogą niż po­przednio.

- No i? - warknął.

Tania wbiła w niego otępiały wzrok.

- Mam nadzieję, że zrobiła pani, o co prosiłem? Bo chciałbym i sobie, i pani zaoszczędzić dalszych nieprzyjemnych kroków.

Penny Jordan

47

- Zaraz, zaraz... Czy to znaczy, że Nicholas, że pan Forbes nic... -Tania oblizała spieczone wargi, starając się zebrać myśli.

No tak, mogła się od razu domyślić.

Nicholas stchórzył, nie odważył się przyznać do spreparowania całej farsy. A więc została na placu boju sama. No dobrze, zobaczymy. Wyprostowała się, odgarnęła włosy i powiedziała spokojnie:

- Zgadzając się na spotkanie z panem, mimo pańskiego wczorajszego zachowania, miałam pra­wo liczyć, że pan Forbes wyprowadzi pana z błędu co do natury naszych spotkań. Skoro, jak się domyślam, tego nie zrobił, proszę przyjąć do wiadomości, że po pierwsze, nie miewam roman­sów, po drugie, nie miewam romansów z żonatymi mężczyznami, i po trzecie, nie miewam romansów z żonatymi mężczyznami będącymi moimi współ­pracownikami, a zwłaszcza nie mam romansu z pańskim drogim szwagrem, panem Forbesem.

Jeśli ta przemowa zrobiła jakiegokolwiek wra­żenie na Warrenie, nie dał tego po sobie poznać.

- Czyżby? To pani tak twierdzi, od niego sły­szałem coś innego - rzucił jej w twarz i widząc, że chce zaprotestować, powstrzymał ją ruchem ręki i dodał: - Czego właściwie pani chce, pani Carter? Jego pieniędzy? Proszę więc się dowiedzieć, że bez mojej pomocy i kontaktów nie zarobiłby nawet na własne pióro i biuro.

Tanie tak rozwścieczyła insynuacja Warrena,

48

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

jego pogarda i władcze zachowanie, że nagle przestało jej zależeć, by go przekonać o swojej niewinności. Teraz przede wszystkim miała ocho­tę się na nim odegrać.

- A nie przyszło panu do głowy - spytała słodziutkim głosikiem -że interesuje mnie on sam, Nicholas? Jego osobowość, fachowość i intelekt? I że może dlatego chcę mu pomóc odzyskać wiarę w siebie, ponieważ pańska siostra traktuje go jak psa?! A poza tym w miasteczku wszyscy wiedzą, że woli przebywać w pańskim towarzystwie niż własnego męża. Że to pana prosi we wszystkim o radę i do pana leci na skargę. I po pieniądze. Skąd taka bliska więź pomiędzy bratem a siostrą?

Tym razem zauważyła z przyjemnością, że jej słowa podziałały. James Warren zamrugał oczami, ale niemal natychmiast odzyskał spokój, a na jego twarzy pojawił się ten sam wyraz pogardy i obrzy­dzenia.

- Co pani sugeruje? - syknął. W jego głosie taiła się taka groźba, że Tania mimowolnie się cofnęła.

- To nie ja cokolwiek sugeruję, tyko pan. I to od naszego pierwszego spotkania - odparła spokoj­nie, mimo że cała aż się trzęsła z gniewu i upoko­rzenia. - Opiera się pan na jakichś idiotycznych bajaniach emocjonalnie niezrównoważonych ludzi i obraża mnie swoimi podejrzeniami. Przede wszy­stkim proszę przyjąć do wiadomości, że nawet

Penny Jordan

49

gdybym miała romans z pańskim szwagrem, to panu nic do tego. A na koniec, jeśli tak panu zależy na ratowaniu walącego się małżeństwa siostry, to proszę mieć pretensje do niej i do siebie. Całe miasto aż huczy od plotek o tym, jak pani Forbes upokarza swojego męża przy pańskim walnym udziale.

- Aha! A więc to nasza wina, moja i Clarissy! Ależ pani ma tupet! Czy nie zdaje sobie pani sprawy, że nie tylko szkodzi pani naszej rodzinie, ale że może przyprawić moją siostrę o załamanie nerwowe? Skoro całe miasteczko tak huczy o niej i o tym, jak się nią opiekuję, to chyba pani wiadomo, jaki Clarissa ma delikatny system ner­wowy. Romans męża może ją zabić! Czy nie zdaje sobie pani sprawy z konsekwencji swojego uporu? Nie myśli pani o ich dzieciach? Jak pani może być tak bezduszna i cyniczna! Jak może pani z takim wyrachowaniem kraść cudzego męża i niszczyć czyjeś ż ycie!

Tym razem James Warren stracił panowanie nad sobą i jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz. Przez chwilę stał, ciężko oddychając. W końcu uspokoił się i dodał już swoim zwykłym pogardliwym głosem:

- Więc jak? Bierze pani te pieniądze czy nie? Zapewniam, że będzie pani mogła sobie za nie kupić każdego mężczyznę...

- Jak pan śmie! - Dusiła się ze złości i bezrad-

50

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

ności. - Ja, ja... Proszę natychmiast opuścić mój dom!

- Dobrze, ale proszę wiedzieć, że zrobię co w mojej mocy, żeby pani zapłaciła za swój po­stępek.

James Warren odwrócił się, jakby chciał odejść. Nagle zatrzymał się, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko pokręcił głową i znikł za drzwiami.

Tania długo jeszcze stała bez ruchu, nie do­strzegając nawet, że po policzkach spływają jej łzy.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Zdenerwowana?

- Tak bardzo widać? - Na wargach Tani zama­jaczył blady uśmiech.

- Troszeczkę. - Ann poklepała ją po dłoni. - Nic to, poradzimy sobie.

Za pół godziny Tania miała otworzyć podwoje swojego sklepu dla stosunkowo niewielkiej, ale znaczącej grupki lokalnych osobistości i mediów. Przyjęcie przygotowała za radą Ann, która dosko­nale się orientowała w lokalnej etykiecie i uważa­ła, że taki nieformalny kontakt zrobi wiele dob­rego, a dla nowej firmy będzie to ważne posunię­cie, jeśli ma uzyskać szybko popularność i dobrą opinię.

52

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Tania na tyle już nauczyła się ufać przyjaciółce, że bez słowa zrobiła, co tamta kazała. Początkowo miała obiekcje co do kosztów koktajlu, zastana­wiając się, czy nie wyda więcej, niż potem dzięki niemu zarobi.

Postanowiła jednak zaryzykować.

Zdecydowała się także sama przygotować po­częstunek, choć Nicholas, kiedy mu wspomniała o swoich zamiarach na samym początku znajomo­ści, nie krył zdziwienia.

- Chce pani sama robić kanapki? Po co są firmy cateringowe? Moja żona może pani polecić jedną bardzo dobrą - przekonywał, ale Tania potrząsnęła głową.

Nie stać jej na takie ekstrawagancje.

Ann zajęła dokładnie przeciwne stanowisko niż prawnik, co utwierdziło Tanie w przekonaniu, że nadają na tych samych falach. Co więcej, pani Fielding zaoferowała swoją pomoc.

- Nie wiesz, z kim masz do czynienia - mówiła z żartobliwą dumą. - Jako młoda żona poszłam na kurs gotowania i dostałam order z cebuli za wyjąt­kowy kunszt kulinarny. Tom jednak się uparł, że mój talent artystyczny jest nieporównanie cenniej­szy, bo będę mogła go wykorzystywać, doradzając klientom naszej firmy. I tak już zostało.

To skądinąd także nieoceniona Ann zasugero­wała jej właśnie taką dekorację wystawy sklepo­wej. Przekonywała, że gałąź, centralny element

Penny Jordan

53

dekoracji, jest nie tylko ładna, ale dodatkowo może pełnić uniwersalne funkcje - w zimie wystarczy spryskać ją białym sprayem i imitacja śniegu gotowa, a na halloween można na niej powiesić atrakcyjne maski.

Tania rzuciła ostatnie taksujące spojrzenie na ,,bufet’’, który w istocie składał się z kilku desek stojących na kozłach, pokrytych obrusami oraz girlandami kwiatów o jesiennych barwach, które doskonale harmonizowały z ułożonymi na półkach jesiennymi butami. Widząc zachwyt Tani, Ann roześmiała się z zadowoleniem.

- Sama wkrótce zobaczysz, że do zmiany deko­racji sklepu nie potrzeba zdzierających skórę do­morosłych ,,fachowców’’. Wystarczy odrobina in­tuicji i dobrego smaku, wyczucia, jak co ze sobą będzie się komponowało. A nawet nie masz poję­cia, jak wystrój sklepu wpływa na obroty. Sama nie wierzyłam własnym oczom i kalkulatorowi, kiedy robiłam saldo pierwszego miesiąca, w którym dokonałam rewolucji dekoratorskiej w naszej fir­mie. Wiosną na wystawie zrobiłam pokoik dzie­cięcy, z drewnianymi zabawkami, przytulankami i wymalowanymi na ścianach scenkami z bajek.

Podniosła palec do góry w geście kaznodziei.

- Nie wolno ci nie doceniać klienta i zasobów jego portfela - kontynuowała. - Jeśli naprawdę mu się będzie miło kupowało w jakimś sklepie, jeśli będzie przekonany, że nie kupuje bubla,

54

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

jest w stanie wydać dużo większą sumę, niż plano­wał. To dotyczy zwłaszcza zakupów ubrań dla dzieci, gdzie dodatkowo liczy się element ich zdrowia. Zobaczysz sama, nie będziesz się mogła opędzić od klientów, zwłaszcza za kilka tygodni, gdy nastanie szał kupowania prezentów i każda dobra cioteczka i babunia będą chciały kupić dla ukochanych urwisów jakieś praktyczne, ale zara­zem fikuśne buciki na zimę.

Tania nie miała wątpliwości, że rady doświad­czonej Ann są nie do przecenienia. Była jej nie­zmiernie wdzięczna i nabierała do niej coraz więk­szego zaufania, ale nadal mocno się wahała, czy może ją wtajemniczać w swoje kłopoty z Jamesem Warrenem.

Po części brało się to z jej niezależności i przy­zwyczajenia, że o wszystkim decyduje sama. A źródło tych cech tkwiło w młodości, kiedy zdana była sama na siebie. Ale także wynikało z obawy, że jeśli oprze się na kimś, to straci całą swoją siłę, która pomagała jej dotąd borykać się z meandrami życia.

Obawiała się także, że Ann może jej całkiem po prostu nie uwierzyć, a stała się dla niej zbyt ważna, by ryzykować ochłodzenie stosunków.

Po zapoznania się ze wszystkimi szczegóła­mi przygotowań Ann nie miała żadnych wątpliwo­ści, że otwarcie sklepu okaże się ogromnym suk­cesem.

Penny Jordan

55

- Jeszcze tylko jedno: musisz sobie sprawić jakąś szałową kieckę.

- Ależ nie stać mnie na kiecki!

- A stać cię na mniejszą liczbę klientów? Do budowania wizerunku, własnego czy firmy, czasa­mi takie szczegóły są najważniejsze. Trzymaj się dobrej rady: kiedy jesteś biedna, wyglądaj na bogatą. Tylko prawdziwi bogacze mogą się ubie­rać byle jak, bo niechby im kto podskoczył czy źle ich potraktował!

Zanim Tania się zorientowała, Ann już ciągnęła ją do pobliskiego sklepu z konfekcją i po szybkim przemaszerowaniu pomiędzy rzędami ubrań wy­ciągnęła jedną z sukien, z brązowego dżerseju, łączącą prostotę z elegancją.

- Masz, przymierz. Na moje oko będziesz wy­glądała jak młoda bogini. A poza tym to odpowied­nia barwa do jesiennego nastroju.

Tania niepewnie obracała suknię w rękach. Wydawała się zupełnie nie w jej stylu. Ale gdy ją włożyła...

- No, no - mruknęła z zachwytem.

- Zobaczysz, że nie ściągniesz jej do końca sezonu towarzyskiego.

- Jakiego znów sezonu towarzyskiego? - za­wołała z przestrachem Tania.

- Normalka. - Ann wzruszyła ramionami. - Co można robić w takiej mieścinie, jak nie bez prze­rwy balować? Oprócz oficjalnych przyjęć, jak na

56

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

przykład koktajl w Izbie Kupieckiej, co chwila ktoś urządza jakieś przyjątko, bo byśmy się nudzili jak mopsy. Wystarczy najmniejsza okazja i już urządzamy sobie imprezkę. Wkrótce nie będziesz się mogła opędzić od zaproszeń.

- To fajnie, ale Lucy...

- O nią się nie martw. Może spać u nas z Susan, albo posiedzi z nią córka szwagierki, studentka, która chętnie sobie dorobi jakiś grosz.

Kiedy Ann zobaczyła Tanie już gotową do przyjęcia, aż westchnęła.

- Ależ ty jesteś ś liczna... Te złote kolczyki są po prostu pyszne! Jak poruszasz głową, koło wło­sów tworzy się złocista mgiełka. Wyglądasz jak egzotyczna księżniczka. Założę się, że wielu z twoich klientów to będą tatusiowie, którzy za­czną ciągnąć do twojego sklepu swoje pociechy pod pretekstem kupienia butów. Hej, co się stało? - Ann ze zdumieniem zauważyła, że twarz Tani nachmurzyła się.

- Nie, nic, przepraszam. Po prosu nawet żarty o mnie i żonatych mężczyznach działają na mnie jak płachta na byka.

Zwłaszcza ostatnio, dodała w duchu, po roz­mowie z milusińskim panem W. Ale nie chciała wdawać się w szczegóły, żeby Ann czegoś się nie domyśliła.

- Nie przejmuj się - dodała. - Jestem chyba

Penny Jordan

57

lekko zestresowana dzisiejszym przyjęciem i prze­sadnie na wszystko reaguję.

W tym momencie do sklepu wpadły jak burza Lucy oraz Susan i zaczęły podchodzić małymi kroczkami do smakołyków ustawionych na bufe­cie.

- Ej, zmykać stąd, smarkule! - przeganiała je Ann. -Wiecie, że mamy dla was specjalny poczęs­tunek. Goście też ludzie. Marsz z powrotem do domu.

- Się robi, mamusiu. - Susan chwyciła Lucy za rękę. - To prawda, że jako starsza będę dziś spać na górnym łóżku?

- Jeśli się nie pobijecie...

- A Susan pomoże mi zastanowić się nad szablonem do malowania ścian, który zrobi dla mnie jej tatuś. I...

- Tak, tak, ale na razie proszę zmykać, bo nie wiemy, w co ręce włożyć.

- Przepraszam cię za ten pomysł Lucy z szablo­nem - odezwała się lekko zawstydzona Tania, gdy dziewczynki pobiegły z powrotem do domu Fiel-dingów. - Wytłumaczę jej, że to niemożliwe.

- Niby czemu? - zdumiała się Ann. - Już to obgadałam z Tomem. A potem ty i ja same pomalujemy u ciebie ściany.

- Już tyle wam zawdzięczam, tyle mi pomog­liście, że nie mogę...

- Dajże spokój! - fuknęła Ann. - Robimy to

58

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

z egoizmu, żeby mieć jedno miejsce więcej do chodzenia na ploty. A serio: czy to aby nie na tym polega fajne życie, żeby sobie nawzajem pomagać, wspierać się, świadczyć sobie drobne uprzejmo­ści? Poza tym jestem bardzo szczęśliwa, że Susan ma taką fantastyczną koleżankę do zabaw jak Lucy. Zaczynałam się o nią trochę martwić, bo jako jedyna dziewczynka w rodzinie, do tego najmłodsza, nadal jest strasznie dziecinna i bardzo we wszystkim od nas zależna. A tak będzie sobie mogła wyrobić instynkt opiekuńczy. Strasznie mi się podoba, jak stara się opiekować Lucy. No, dość gadania. Mamy dziesięć minut do przybycia gości.

Być może sprawiło to wino, być może ulga po żmudnych przygotowaniach i miła atmosfera, czy wreszcie komplementy pod adresem gospodyni przyjęcia, lecz Tania czuła, jak z każdą chwilą czuje się coraz szczęśliwsza, jak opadają z niej wszelkie obawy i troski.

Wręcz promieniała radością i wpadła w błogi nastrój, jakiego od dawna nie doświadczyła.

Goście zachwycali się nie tylko przyjęciem i gospodynią, ale także i - może przede wszystkim - niesamowitą różnorodnością wystawionego obu­wia. Niektórzy nawet zamawiali sobie po cichu dla swoich dzieci szczególnie atrakcyjne modele, pod­kreślając z zadowoleniem, że wreszcie mają sklep z obuwiem dziecięcym z prawdziwego zdarzenia.

Penny Jordan

59

Przyjęcie trwało jeszcze długo po tym, jak skończyło się wino i jedzenie, a reporterka miejs­cowego dziennika obiecała artykuł na całą kolum­nę i o sklepie, i o właścicielce oraz o tak sym­patycznej uroczystości jego otwarcia. Jak się oka­zało, sama się przymierzała do zakupów u Tani.

- Moje dzieci to ledwie opierzone nastolatki -wyjaśniała -strasznie drażliwe na punkcie samo­dzielności, z założenia przeciwne wszystkiemu, co ja im wybiorę. Więc pod jakimś pretekstem wyślę je tutaj i założę się, że używając ich żargonu, będą miały pełny opad szczęki.

Całkowicie zaabsorbowana obowiązkami gos­podyni i skoncentrowana na opiniach o sklepie, Tania nie miała pojęcia, jaką sama przyciąga uwagę.

Zwykle nosiła praktyczne ubrania, które w każ-dej chwili pozwalały jej przeistoczyć się w kuchar­kę czy murarza. Dziś, gdy po raz pierwszy za­prezentowała się w tak eleganckiej szacie, wielu mężczyzn nie mogło od niej oderwać oczu.

Początkowo kobiety traktowały ją z lekką rezer­wą. Potem jednak, zobaczywszy, że mimo nie­przeciętnej urody i doskonałej figury Tania nie podkreśla ostentacyjnie swych atrybutów, pozo­staje naturalna i pozbawiona jakiejkolwiek kokie­terii, uznały, że - przynajmniej świadomie - nie stanowi zagrożenia dla ich związków i można ją spokojnie przyjąć do swojego grona.

60

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Część z nich, o bardziej konserwatywnych po­glądach, początkowo miała opory, czy można się zadawać towarzysko z samotną matką. Jednakże zjednane wdziękiem Tani oraz uporem, z jakim samotnie układała sobie życie, doszły do wniosku, że ostatecznie to nie jej wina, że każdy ma prawo do błędu, zwłaszcza jeśli się go popełniło jako nieomal dziecko. A wiadomo, że na takie łatwe kąski mężczyźni tylko czyhają!

Stawiła się niemal cała socjeta Appleford, prócz - czego się można było spodziewać - Forbesów oraz Jamesa Warrena. Tania przyjęła to z ulgą, bo w ich obecności czułaby się spięta. Jakie więc było jej przerażenie, gdy nagle wśród gości zobaczyła wszystkich troje!

Krew niemal przestała jej krążyć w żyłach, szybko sięgnęła po lampkę wina, żeby się ratować. Jakby tego było mało, do jej uszu dotarł świd­rujący, pełen pretensji głos Clarissy:

- Doprawdy nie wiem, dlaczego nas tu ciąg­nąłeś, Nicholasie. Popatrz, jak biedny James się nudzi. Jak mogłeś sądzić, że zainteresuje nas jakaś jarmarczna buda z tanimi trepami!

W sklepie zapanowała pełna konsternacji cisza. Tania jednak szybko się opanowała. Wiedziała, że ma za sobą wszystkich obecnych w sklepie, i świa­domość tego dodała jej otuchy. Podeszła spokojnie do nowych gości i uśmiechnęła się promiennie.

- Witam w moich skromnych progach, Nicho-

Penny Jordan

61

lasie. Widzę, że zaszczyciła mnie także twoja żona.

Mimo uśmiechu ironia w jej głosie była tak zjadliwa, że Clarissa poczerwieniała.

- Taniu, pozwól - powiedział szybko zmiesza­ny Nicholas, starając się szybko zatuszować niemi­ły zgrzyt. - To James, mój szwagier, i...

- Wiem, zdążyłam już poznać pana Warrena

- ucięła Tania i obracając się do niego plecami, by nie musieć podawać mu ręki, wskazała bufet, dodając swobodnym tonem gospodyni: - Oba­wiam się, że o tej porze niewiele już zostało do zjedzenia, ale pewnie znajdzie się jeszcze trochę wina.

- Niki, mówię ci, chodźmy - syknęła Clarissa.

- Zanudzimy się tu na śmierć.

- Ty i James możecie iść, jeśli chcecie, ja zostanę - odparł Nicholas Forbes, starając się nie dostrzegać otwartej wrogości żony.

Na szczęście pozostali goście podjęli rozmowy i nikt nie zauważył kolejnego zgrzytu.

- Ostatecznie Tania to moja klientka - dodał Nicholas.

Tania rzuciła mu zabójcze spojrzenie, od które­go aż się skulił. Jeśli Nicholas w taki nieudolny sposób stara się zrobić to, o co go prosiła, i przeko­nać ż onę, że nie jest kochankiem Tani, to ma wrażliwość nosorożca i nigdy się nie doczekają wyjaśnienia całej afery.

62

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Wolałaby, żeby zrobił to mniej subtelnie, a tak­że nie w jej towarzystwie i wśród tylu postronnych osób. Truchlała z przerażenia, że Clarissa pode­jmie wątek i że w obecności wszystkich może się rozpętać małżeńska awantura z Tanią w roli głów­nej. Modliła się w duchu o cud, gdy nagle usłyszała chłodny głos Warrena:

- Skoro już tu jesteśmy, byłoby grubiaństwem z naszej strony nie zapoznać się z ofertą pani Carter.

- Strata czasu, nie znajdziemy tu nawet porząd­nej zelówki - prychnęła pogardliwie Clarissa. - To nie sklep dla kogoś, kto jest przyzwyczajony do tego co najlepsze.

- Poważnie? - W głosie Tani czaiła się cicha furia. - Nigdy bym nie pomyślała.

Clarissa aż rozdziawiała usta. Było oczywiste, że nie jest przyzwyczajona, by ktokolwiek zwracał się do niej w ten sposób. Widać wyćwiczyła już wszystkich wkoło, wykorzystując brata jako tarczę i taran, jako ostateczną instancję do załatwienia jej problemów, gdy trafiała na krnąbrnych i niepokor­nych. Takich jak Tania.

Wykorzystując sytuację, Tania odwróciła się na pięcie i rzuciła do Nicholasa:

- Mam nadzieję, że poradzisz sobie ze znale­zieniem wina i zajmiesz się ż oną i panem War­renem. Ja muszę wracać do pozostałych gości.

W końcu kłopotliwa trójka zabawiła w sklepie

Penny Jordan

63

nieco ponad pół godziny i choć Tania przez cały czas starała się trzymać od nich z daleka, bez przerwy miała wrażenie, że James Warren ją obserwuje. I rzeczywiście, gdy ukradkiem spoj­rzała w jego stronę, napotkała czujny wzrok, od którego aż ciarki przeszły jej po grzbiecie. Gdyby nie obecność tłumu ludzi, byłaby nie na żarty przerażona. Może i on jest szalony, podobnie jak jego siostra?

Co za namolny typ, małomiasteczkowy gbur! Jak śmie tak ją prześladować! Czego do diabła od niej chce? Mało jej narobił przykrości? Ale ona nie zrobi mu tej przyjemności i nie da po sobie poznać, że jego obecność ją krępuje.

Była na niego wściekła i pogardzała nim za jego bezpodstawne oskarżenia, których nawet nie pró­bował zweryfikować. Ale nie mogła nie dostrzec, że boi się go po prostu jako człowieka.

Było w nim coś nieodgadnionego, co nie po­zwalało robić z niego tylko zadufanego w swoje siły małomiasteczkowego gbura. Zastanawiała się, czy to nie ten sam rodzaj mrocznej gwałtownej siły, którą poznała w tej najbardziej bolesnej chwi­li życia, gdy ojciec Lucy zmusił ją do seksualnego aktu.

Nie chodzi o to, że boi się, iż także ze strony Warrena grozi jej przemoc. Pomyślała nawet z lek­kim rozbawieniem, choć zabarwionym goryczą, że na samą myśl o tym, iż miałby się przespać z kimś

64

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

tak niemoralnym jak ona, James Warren pewnie by się spalił z oburzenia.

Przede wszystkim jednak wzbudzał w niej strach innego typu, bardziej przyziemny. Bała się po prostu, że ze względu na swoją pozycję w mias­teczku może zaszkodzić jej i sklepowi, a to by oznaczało kres planów na szczęśliwe życie dla niej i dla Lucy. Był to więc chyba przede wszystkim strach matki, czującej, że jej dziecku może za­grażać niebezpieczeństwo.

A zdążyła się już przekonać, jak doskonale służy Lucy nowe miejsce, jak dziewczynka ożyła fizycznie i psychicznie.

To pozwoliło Tani na podjęcie decyzji. Choćby nie wiadomo co się działo, nie podda się, będzie walczyć do upadłego w obronie własnej godności, w obronie pięknego życia dla siebie i dla córki. Uśmiechnęła się do swoich myśli i w dużo lepszym nastroju wróciła do gości.

Przyjęcie zdecydowanie już przygasało, choć i tak trwało znacznie dłużej, niż przewidywała. Ann szepnęła jej w przelocie, że z reguły goście rejterują z podobnych koktajli zaraz po opróż-nieniu bufetu, więc uważa, że Tania odniosła prawdziwy sukces.

Gdy wszyscy już wyszli, Ann została, by pomóc jej w sprzątaniu. Wreszcie miały czas i spokój na wymianę refleksji na temat przyjęcia.

- Ale, ale - powiedziała nagle Ann. - Kto by

Penny Jordan

65

pomyślał, że zaszczyci cię nasza kochana Clarissa. Zwykle nie zniża się do takich przyjęć. A tak w ogóle, to żal mi Nicholasa. Wie jak wszyscy, że Clarissa przeżyła rzeczywiście wiele dramatycz­nych chwil w życiu, ale moim zdaniem mogłaby już z tego się otrząsnąć. A wygląda to trochę tak, jak gdyby tego świadomie nie chciała, bo tym swoim nieszczęściem wszystkich wkoło szantażu­je. Zwłaszcza Nicholasa, no i Jamesa. Zdaje się, że tylko z synami ma inny kontakt, na szczęście przynajmniej tyle, i aż tyle. Więc jeśli to już nie kwestia choroby, to Clarissa jest po prostu do cna zepsuta i rozpuszczona. Popatrz, jest bogata, ładna, ma piękny dom i udanych synów, troskliwego męża i wszechpotężnego brata, który spełnia wszy­stkie jej zachcianki. No powiedz, to mało?

- Może za dużo?

- Może... -Ann pokiwała głową w zamyśleniu. - Co nie zmienia faktu, że Nicholas goni w piętkę i zupełnie sobie nie radzi. Cholernie mi go szkoda, bo w porównaniu z Jamesem nie ma szans na błyszczenie.

- Ja tam wolę jego niż Warrena - oznajmiła Tania i aż zagryzła wargi.

Ale palnęła! Z głupiej ochoty, żeby chociaż w taki dziecinny sposób się zemścić na Warrenie za jego plecami, sama daje pożywkę do plotek na temat swojego rzekomego romansu z Nichola­sem.

66

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Na szczęście Ann nie zwróciła uwagi na jej odpowiedź, mając ważniejsze sprawy na głowie.

- Co takiego? Może... - odparła z roztarg­nieniem i dodała z zadowoleniem: - No, pod-kuchenna oznajmia, że wszystkie szklanki i kieli­szki pomyte. Służba mówi jaśnie pani do widzenia i odmeldowuje się do łóżka i ciepłego mężusia.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Pod koniec tygodnia, na kilka dni przed otwarciem sklepu, w miejscowej gazecie pojawił się bardzo pochlebny artykuł o Tani i jej nowej inwestycji.

Tania po raz kolejny doceniła roztropność Ann, która ją namówiła na zorganizowanie przyjęcia, i gorąco jej za to podziękowała.

- Niezły, co? - mruknęła Ann znad filiżanki kawy, ponownie przeglądając gazetę. - Trzymaj­my kciuki, żeby wszyscy twoi potencjalni klienci byli tak zadowoleni jak pani redaktor. W związku z tym, że kroi ci się niezły młyn w najbliższym czasie, przez jakiś czas będę zawoziła Lucy do szkoły i zabierała ją z powrotem, żebyś nie musiała na ten czas zamykać.

68

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Ann podniosła rękę, uciszając protest Tani.

- I tak jeżdżę z Susan, więc dla mnie to żaden kłopot. Przez godzinkę czy dwie potrzymam Lucy u siebie, a potem wyślę ją do domu. Dziewczynki naprawdę się ze sobązż yły, więc lepiej niech sobie chodzą po głowie niż nam, prawda? A jak trochę okrzepniesz i wszystko zorganizujesz, pomyślimy o jakiejś stałej pomocy do sklepu.

- No to dzięki. Zdejmujesz mi kamień z serca, bo rzeczywiście najbardziej się martwiłam, co z jej szkołą, i że przez cały czas będzie sama. A w tej sytuacji, jak już wróci od ciebie, ja akurat będę zamykała, i zostanie nam trochę czasu dla siebie.

Ann powoli zbierała się do wyjścia, gdyż wy­prawiała się na swoje cotygodniowe polowanie w supermarkecie.

- Nienawidzę tych zygzaków wózkiem od stoi­ska do stoiska - rzekła z jękiem.

- Ja też. Jak dojeżdżam do kasy, kółka w wózku rozłażą mi się we wszystkie cztery strony świata. A jeszcze trzeba za to wszystko zapłacić.

Ann wzniosła oczy do góry i zostawiając Tanie samą, wsiadła do samochodu.

Tania po raz kolejny przeczytała artykuł o swo­im przyjęciu, ale po chwili przyjemny nastrój prysł, gdy przypomniała sobie o konflikcie z Jame­sem Warrenem i niebezpiecznych intrygach Ni­cholasa.

W żaden sposób nie potrafiła zrozumieć po-

Penny Jordan

69

stępowania swego prawnika, który uciekał się aż do takich wybiegów, by zwrócić na siebie uwagę żony. Współczuła mu, bo rzeczywiście nie miał lekkiego żywota. Ale to absolutnie nie usprawied­liwia mieszania innych w swoje sprawy małżeń-skie. Zwłaszcza gdy grozi to takiej osobie przy­krymi konsekwencjami, jak to się stało w przypad­ku Tani.

Spotkała się nie tylko z otwartą wrogością Jamesa Warrena, ale także pogróżkami i szan­tażem. Jak ma temu zaradzić? Jeśli Warren rzeczy­wiście podejmie jakieś nieprzyjazne kroki, jak ma się bronić?

Przypomniała sobie, z jaką chłodną pogardą James Warren obserwował ją na przyjęciu. Ale doskonale pamiętała też swoją zapalczywość, wręcz zaciekłość, z jaką chciała mu utrzeć nosa. I że to bardziej ją interesowało niż przekonanie go, że się myli.

Dlaczego tak postąpiła i dlaczego cała ta sytu­acja tak ją wytrąca z równowagi?

Owszem, jest niesłusznie oskarżona, a to boli. Konflikt z miejscowym ważniakiem może być groźny dla raczkującej firmy. Ale doświadczyła w życiu wielu podobnych zagrożeń, a jednak nie reagowała na nie z równym lękiem. A przede wszystkim nigdy nie reagowała na nie tak dziwnie i bezradnie, jak w tym przypadku!

Już jako młoda dziewczyna nauczyła się odcinać

70

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

od negatywnych emocji innych. A pierwszą lekcją była sytuacja, gdy zaszła w ciążę i zewsząd sypały się na nią gromy. Władze szpitalne starały się ją nakłonić, żeby - oczywiście dla swojego dobra! -oddała dziewczynkę do adopcji. Na długo zapa­miętała wściekłość i dezaprobatę starszego lekarza z opieki społecznej, gdy nie posłuchała jego rady.

To wtedy nauczyła się twardości, spokojnego uporu i kierowania się własnym wyczuciem, a nie zachciankami innych. To wtedy raz na zawsze zrozumiała, że choćby nie wiadomo jak się starała, zawsze komuś wejdzie w drogę.

A więc ciągle będzie jej towarzyszyła czyjaś dezaprobata i musi się nauczyć z tym żyć.

Kierując się tą zasadą, przeszła całe dorosłe ży­cie, aż do teraz, kiedy to nagle tej swojej złotej za­sady nie potrafiła zastosować. Bo inaczej skąd to ogromne wzburzenie emocjonalne?

Czy dlatego, że została oskarżona niewinnie i opinia Warrena o niej była całkowicie błędna? Tylko dlaczego miałaby się z tego powodu martwić? Mało to razy krzywdzono jąniesłusznymi opiniami? Poza tym Warren był w jej życiu epizodem, więc dlaczego miałaby się przejmować jego zdaniem?

Możliwe, że bała się dlatego, iż z powodu swoich koneksji James Warren może zaszkodzić jej firmie. Tak, to może być kluczowe wytłuma­czenie, bo właśnie tu, w Appleford, chciała zacząć lepsze życie z Lucy.

Penny Jordan

71

A może wcale nie o to chodzi? Bo przecież ten cały nieokreślony niepokój pozostawał nawet wte­dy, gdy pomyślała, że w najgorszym wypadku przeniesie się gdzie indziej.

Więc jakie w końcu jest źródło tego dziwnego niepokoju? Skąd to dziwne wzburzenie, którego nigdy wcześniej nie doświadczała w podobnych sytuacjach? Intuicyjnie czuła, że ma ono bardzo osobiste podłoże, że postępowanie Jamesa War­rena dotknęło ją tak bardzo nie jako szefa nowej firmy czy matkę lękającą się o przyszłość córki, ale jako człowieka, jako kobietę.

Początkowo odsunęła tę myśl, lecz teraz, gdy nie dawała jej spokoju, zaczęła ją analizować. Zauważyła, że bez przerwy machinalnie nasuwa jej się skojarzenie z sytuacją, gdy została siłą zmuszona do współżycia przez ojca Lucy. Wtedy czuła się zbrukana fizycznie, teraz, gdy spotkała się z dezaprobatą i pogardą ze strony Jamesa Warrena, czuła się zbrukana emocjonalnie.

Zastanawiała się, czy ma to jakiś ogólny zwią-zek z jej emocjami w stosunku do mężczyzn. Już dawno odkryła, że jej pierwsze i jedyne doświad­czenie seksualne, choć tak odstręczające, nie na­stawiło jej negatywnie do całego rodzaju męs­kiego. Nie widziała w mężczyznach jedynie chut-liwych samców, co rusz krzywdzących swe part­nerki.

Wiedziała też, że nie wszyscy mężczyźni tak

72

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

postępują. Kiedy obserwowała takie pary jak Ann i Tom Fieldingowie, upewniała się, że może być inaczej, i czuła lekkie ukłucie bólu, że los nie pozwolił jej doświadczyć czegoś równie pięk­nego.

Przez wiele lat nie chciała nawet próbować z kimś się związać, ponieważ rana po incydencie z ojcem Lucy nadal była otwarta. Potem, gdy już się nieco wyciszyła, dawała się zapraszać na rand­ki, ale o jakimkolwiek zaangażowaniu z jej strony nie było mowy.

Po części wynikało to także z niepokoju o Lucy - bała się, że dziewczynka tęskniąca za kimś, kto by jej zastąpił ojca, może się bardzo szybko zżyć z partnerem matki i zakończenie takiego związku mogłaby odebrać jak ponowne odrzucenie. Dlate­go, aby zdecydować się na stały związek, Tania musiałaby mieć pewność, że wybrała odpowied­niego mężczyznę. A taki jeszcze się nie pojawił.

Na razie nie przeszkadzało jej to, także w czysto fizycznym sensie. Już dawno odkryła, że właś­ciwie nie czuje pożądania, choć domyślała się, że tak jest z powodu jej jedynego, jakże brutalnego doświadczenia seksualnego, które zahamowało w niej naturalne kobiece instynkty.

Budziły się z uśpienia tylko czasami, gdy oglą-dała jakiś wzruszający film lub czytała romantycz­ną powieść. Pełne miłości i oddania relacje ko­chanków poruszały ją do głębi, pozostawiając

Penny Jordan

73

w sercu ból samotności i tęsknotę za czymś pięk­nym i nierealnym.

Do takich emocji, choć bolesnych, zdążyła się już przyzwyczaić. Teraz jednak przeraziło ją, że podobnego uczucia, choć trwało nieledwie ułamek sekundy, doświadczyła niedawno, kiedy podczas przyjęcia patrzyła na Jamesa Warrena, kiedy do­strzegała twarde linie jego twarzy, niepokojący zarys ust. Kiedy odkryła z przerażeniem, że budzi się w niej jakaś ryzykowna, niemal perwersyjna ciekawość, jak by to było dotknąć wargami tych zaciśniętych w twardą linię ust.

Ta nagle skonkretyzowana myśl, to niedorzecz­ne pragnienie było tak porażające i szokujące, że Tania aż się otrząsnęła. Boże, co się z nią dzieje? Nie mogła uwierzyć, że coś takiego przyszło jej do głowy. Byłoby to sprzeczne z całym jej jeste­stwem.

Miała wrażenie, jak gdyby Warren poddał ją działaniu czarnej magii, jak gdyby wmuszał w nią pewne myśli i odczucia, sprzeczne z całą jej psychiką i przekonaniami.

Jednakże choć starała się z całych sił zwalczyć to perwersyjne odczucie, w głębi duszy pozostało po nim ekscytujące doznanie, od którego nie mog­ła się uwolnić.

Jak to możliwe, że ktoś taki jak James Warren budzi w niej pożądanie? Mężczyzna, który ją ogromnie skrzywdził, który jej groził i chciał

74

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

zniszczyć ż ycie nie tylko jej, ale i Lucy? Chyba zupełnie postradała zmysły.

Albo oszalało jej ciało.

Tak, to jedyne wyjaśnienie. Odetchnęła z ulgą. Jak mogła zapomnieć, że ciało kobiety to jeden wielki zbiornik hormonów? Stres i cały ten szalony okres ostatnich tygodni musiał wywołać w niej hormonalną burzę, która znalazła tak zaskakujące ujście.

Skoro tak, to jest z tej sytuacji jedno wyjście

- powrót do normalności, skupienie się znów na Lucy, ich życiu oraz pracy. Przede wszystkim nie może pozwolić, by jej problemy odbiły się na życiu Lucy, musi się zająć córką najlepiej jak potrafi i wynagrodzić jej ostatnie tygodnie, gdy miała dla niej tak mało czasu.

Kiedy jednakże ucieszona z powziętej decyzji chciała wyciągnąć Lucy na spacer, spotkała ją niespodzianka.

- Ojej, mamusiu, teraz? - spytała niechętnie Lucy. - Obiecałam Susan, że pogramy w piłkę. Może jutro...

Tania nie wiedziała, czy się obrazić, czy parsk­nąć ś miechem. No proszę, ona tu się zamartwia, że opuszczone i zapomniane dziecko popłakuje gdzieś po kątach z tęsknoty za matką, a owo dziecko ledwie jest skłonne znaleźć dla niej czas.

- Jutro jest poniedziałek i harówka w sklepie

- odrzekła z namysłem. - Zadzwoń do Susie

Penny Jordan

75

i przeproś, a ja pomyślę, gdzie się wybierzemy. No, uszy do góry i ruszamy, mój króliczku.

Po cichu przypatrywała się, jak Lucy przygoto­wuje się do wyjścia. Dziewczynka nadal była lekko nadąsana, lecz Tania wiedziała, że to jej szybko przejdzie.

A najważniejsze, pomyślała, że udało jej się uchronić córkę przed szkodliwymi skutkami całe­go ich trudnego życia. Mała była ufna, niemal zawsze w dobrym nastroju i dobrodusznie przyj­mowała fakt, że są same. Tania jednak nie mogła nie dostrzegać, choćby na podstawie kontaktów Lucy z Fieldingami i Nicholasem, że mała Lucy tęskni za pełną rodziną. Ale tego na razie nie mogła jej zapewnić.

Z mapą w ręku ruszyły poznawać nowe zakątki. Nadal panowała ładna pogoda, ale na drzewach już złociły się liście, rezultat suchego, słonecznego lata. Lokalne towarzystwo przyrodnicze dawało przykład prężnego działania i zorganizowało kil­kanaście malowniczych ścieżek spacerowych wo­kół miasteczka. Idąc nimi, można było poznać stopniowo wszystkie uroki okolic.

Tania i Lucy wybrały jedną ze ścieżek, przyle­gającą do nurtu rwącej rzeczki, a miejscami bieg­nącą przez łąki oraz gęsty las.

Lucy natychmiast zapomniała, że miała być obrażona, i zaczęła zsypywać matkę potokiem pytań i spostrzeżeń. A gdy zobaczyła wydrę, nie

76

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

posiadała się z radości. Ruszyła za nią ze śmie­chem, starając się ją dogonić, aż zdezorientowane tym wybuchem przyjaznych uczuć zwierzątko przezornie zanurkowało w wodzie.

Tania rozglądała się z zachwytem po okolicy. Jakieś pół mili od rzeczki dostrzegła malowniczy dom, niemal schowany w kępie starych, dostoj­nych drzew. Miał skrzywione ze starości kominy, a przez gęste listowie przeświecały majestatyczne mury z lśniącej, wypolerowanej cegły, nadające mu jakiś baśniowy, nierzeczywisty charakter.

Tania westchnęła z zazdrością. Tak zawsze wyobrażała sobie prawdziwie rodzinny dom. Na tyle stary, że oddaje ciągłość zamieszkujących go przez lata pokoleń, na tyle solidny, że daje po­czucie bezpieczeństwa i dystansu do zewnętrznego świata. Na tyle wielki, że mogą w nim mieszkać rodzice, dziadkowie i dzieci, na tyle zwarty, że daje poczucie przytulności i kameralności.

Pomyślała, że w przeszłości musiał to być wiejski dworek, który potem zaczął pełnić inne funkcje.

Z zamyślenia wyrwało ją głośne szczekanie psa i radosny okrzyk Lucy:

- Popatrz, mamusiu! - Dziewczynka szarpała ją energicznie za rękaw.

W ich stronę, z radosnym jazgotem, biegł jak szalony spaniel w biało-brązowe łaty. Zanim Tania zdążyła zaprotestować, Lucy, która uwielbiała

Penny Jordan

77

psy, natychmiast puściła się w jego stronę i po chwili zwierzę oraz dziewczynka tarzali się w tra­wie. Nagle do uszu Tani dobiegł stanowczy męski głos:

- Rupert, do nogi!

Tania zmarszczyła brwi, od razu rozpoznając brzmienie głosu. Poczuła, że sztywnieje i że robi jej się zimno. Po chwili z lasu wyłonił się James Warren i na jej widok stanął jak wryty.

- Przepraszam... -powiedział, otrząsając się ze zdumienia. - Rupert jest nieco rozpuszczony, ale myślałem, że jestem w lesie sam.

- Nie ma za co - odparła spłoszona Tania. Zaskoczył ją jego uprzejmy, choć nieco chłodny

ton. A Lucy i Rupert nie ustawali w hałaśliwym okazywaniu sobie sympatii.

- Jaki on kochany! Prawda, mamusiu? - wy­krzykiwała dziewczynka. - Kiedy my będziemy miały pieska?

Tania westchnęła. No tak, zaczyna się. W prze­szłości przerabiały to już wiele razy. Tłumaczyła córce po wielekroć, że nie mogą sobie pozwolić na psa ze względu na ciasne mieszkanie, a także zarobki.

Ale teraz kto wie? Teraz perspektywa posia­dania psa nie jest tak nierealna i na wiosnę, gdy sklep zacznie przynosić wymierny dochód, może będzie mogła kupić Lucy wymarzonego czworo­noga?

78

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Widzę, że przepadasz za psami. A one za tobą - rzekł James Warren, zwracając się do dziew­czynki.

Tania zauważyła, że nie tylko zmienił się ton jego głosu, ale także wyraz twarzy, którą teraz opromieniał ciepły uśmiech.

Poczuła niemiłe ukłucie; jakby została nagle opuszczona, odtrącona, jakby nie przyznawano jej prawa do przebywania w kręgu ludzi porozumie­wających się swoim własnym językiem. Do niej Warren nigdy się tak nie uśmiechnie - niedawno potraktował ją przecież jak morowe powietrze. Zaraz jednak zbeształa się w myślach. Co też jej chodzi po głowie!

Postąpiła krok w stronę Lucy.

- Chodź, córeczko, nie będziemy zabierać cza­su panu Warrenowi.

Lucy popatrzyła na nią z rozpaczą, jak gdyby sama myśl, że musi porzucić nowego przyjaciela, była ponad jej siły. Spaniel, jakby rozumiejąc, o czym mowa, wlepił w Tanie wielkie smutne oczy i zaskowyczał cicho.

- Miłość od pierwszego wejrzenia - zauważył Warren, gdy Lucy i Rupert robili pożegnalną rund­kę wokół drzew, i zapadła krępująca cisza.

- W takim razie na pewno nie ma szans na przetrwanie - odparła kąśliwie Tania.

James Warren uniósł brwi, jakby zastanawiając się nad sensem jej słów.

Penny Jordan

79

- W kwestii Ruperta niewiele mam do powie­dzenia - odparł z namysłem, nie będąc do końca pewien, o co chodzi rozmówczyni - bo pies nie należy do mnie, lecz do Nicholasa i jego rodziny. Od czasu do czasu biorę go na przechadzki i staram się trochę wytresować, bo Nicholas nie ma na to czasu. Mam nadzieję - dodał ciszej, tak by nie sły­szała go Lucy - że będzie go miał więcej, jeśli po­słucha pani mojej rady.

Tania patrzyła na niego z niedowierzaniem.

Co za uparty głupiec! Czy naprawdę uważa, że może wszystkimi rządzić?! Żałowała, że napraw­dę nie jest związana z Nicholasem, bo pokazałyby temu zarozumialcowi, że jeśli taka kobieta jak ona naprawdę się zakocha, niestraszne jej żadne po­gróżki.

Jednakże z uwagi na Lucy nie była to najlepsza sposobność na darmowe korepetycje z psycholo­gii kobiety. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak pan Warren. Kiwnęła mu na pożegnanie głową i chwy­ciwszy za rękę Lucy, ruszyła do domu, starając się ochłonąć.

Na szczęście jej wzburzenie uszło uwagi córki, zbyt podekscytowanej spotkaniem z Rupertem.

- Kto to był, mamusiu?

- To pan James Warren, szwagier pana Forbesa.

- Bardzo miły. A Rupert jaki fajny! - Lucy oży­wiła się. - Czy teraz, kiedy mamy ogród, kupisz mi wreszcie pieska? Wiesz, że...

80

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Zobaczymy - ucięła Tania. Znała te rozmowy na pamięć.

- Ogród to nie wszystko - dodała. - O psa trze­ba dbać, a nie puszczać na trawnik jak owieczkę. Ale mogę ci obiecać, że jeśli tylko dobrze nam się tu będzie mieszkało i zacznę przynosić ze sklepu pieniążki, poszukamy jakiegoś sympatycznego szcze­niaka, który nas nie pożre.

Lucy klasnęła w ręce i posłała swojej mamie najpiękniejszy uśmiech świata.

Tania nie posiadała się z radości. Sklep był otwarty zaledwie od trzech godzin, a już przewi­nęła się przez niego masa klientów z dziećmi. Wbrew jej obawom, sporo z nich wcale nie przyszło z czystej ciekawości i Tania z zapartym tchem patrzyła na pęczniejący w kasie plik bank­notów.

Ale przyjemność sprawiał jej także widok tych klientów, którzy co prawda nic nie kupili, ale widać było, że sklep im się bardzo podoba, a jesz­cze bardziej towar, a więc jest jedynie kwestią czasu, kiedy coś tu kupią.

Tania nie ograniczyła się jedynie do zwykłych ,,praktycznych’’ butów do noszenia ,,na prowin­cji’’, jak namawiano ją w hurtowni. Odważyła się na wiele drogich i eleganckich modeli, nawet na obuwie z kontynentalnej Europy, w tym najbar­dziej oryginalne modele, i zauważyła z satysfak-

Penny Jordan

81

cją, że to właśnie one robią furorę, zwłaszcza wśród nastolatków.

Pomyślała, że jeśli tak dalej pójdzie, trzeba bę­dzie zwiększyć częstotliwość dostaw. Ale jakoś jej ta myśl nie przerażała. Sukces, choć na razie tak kruchy, napełnił ją nową dawką energii i optymiz­mu, który usunął na bok zmartwienia i kłopoty.

O dwunastej, zgodnie z obietnicą, przyszła ją zastąpić Ann, ale nie było szans, żeby Tania mogła wyskoczyć na jakieś jedzenie, zostawiając sklep pod opieką przyjaciółki.

Właśnie obsługiwała jedną z klientek, a Ann uzupełniała towar, gdy do sklepu wparowała Cla-rissa Forbes, ciągnąc za ręce dwóch chłopców, przypuszczalnie swoich synów. Jak gniewny tajfun zaczęła krążyć wzdłuż półek, biorąc do ręki coraz to nowe buty i stawiając je potem, gdzie popadnie.

Po chwili w starannie przygotowanej przez Ta­nie kolekcji zapanował chaos nie do opisania. Ta­nia i Ann popatrzyły na siebie, ale obie były zajęte, a poza tym nie bardzo wiedziały, jak sobie pora­dzić z agresywną klientką.

Jednak prawdziwe katusze przeżywali obaj chłopcy, którzy na próżno starali się powstrzymać matkę przed takim zachowaniem. Nawet dla nie­wprawnego oka było jasne, że Clarissa jest chorob­liwie podniecona, bo kręciła się chaotycznie po sklepie i chyba niewiele do niej docierało.

W końcu wzięła jakąś parę butów dla jednego

82

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

z synów i posadziwszy go w jednym z foteli, za­częła wyzywająco patrzeć na Tanie.

Ta widziała to kątem oka, ale nie przyszło jej do głowy, aby zostawić obsługiwaną klientkę włas­nemu losowi i rzucić się pomagać pani Forbes. Tym bardziej że klientką Tani była jakaś biednie wyglądająca, wylękniona kobieta, która sprawiała wrażenie, jakby przepraszała, że żyje.

Właśnie dlatego Tania starała się robić wszyst­ko, aby jej dogodzić, dwoiła się i troiła, by klientka nie odniosła wrażenia, że jest gorsza.

Zbyt dobrze wiedziała, ile upokorzeń niesie życie z groszowej pensji, toteż nie chciała dawać tej kobiecie jeszcze jednego powodu do zmart­wienia. Cierpliwie podsuwała jej coraz to nowe buty, wybierając te niezbyt drogie, by nie krępo­wać klientki, gdyby musiała odmówić ze względu na cenę.

Tania kątem oka dostrzegała, że Clarissa jest coraz bardziej zniecierpliwiona. Widząc, co się dzieje, Ann podeszła do niej.

- Dzień dobry, Clarisso - zagadnęła z uśmie­chem. - Może ja mogłabym jakoś pomóc? Wpraw­dzie tylko wpadłam na chwilę, żeby koleżanka mogła coś zjeść, ale trochę już się orientuję, gdzie co jest.

- Nie trzeba - warknęła Clarissa. - Ty może znasz się na tapetach, ale na pewno nie na butach. Chcę, żeby mnie obsłużyła ekspedientka.

Penny Jordan

83

Ann aż się ż achnęła, lecz zamilkła. Kiwnęła tylko głową i wróciła do układania towaru na półkach.

Widać było już wyraźnie, że jedynym celem wizyty Clarissy w sklepie jest chęć obrażenia Tani. A skoro nie działało jej prowokacyjne zachowanie, nazwała ją ekspedientką, choć doskonale wiedzia­ła, że Tania jest właścicielką sklepu.

W końcu Tania skończyła obsługiwać klient­kę i podeszła do Clarissy i jej synów. Właściwie zrobiła to tylko ze względu na nich, bo widzia­ła, jak są zażenowani zachowaniem matki. Nie była zdziwiona, gdy Clarissa po zażądaniu niemal wszystkich fasonów chłopięcych butów nie zdecy­dowała się na żaden. Wstała z obrażoną miną, jak gdyby brak tego, co chciała, był dla niej osobistą zniewagą.

W tym momencie do sklepu wszedł James Warren.

- Dzień dobry - rzekł do Ann z chłodną miną i kiwnął głową Tani. Następnie zwrócił się do siostry: - Prosiłaś, żebym przyjechał, więc jestem. Jak tam zakupy? Znaleźliście coś cieka­wego?

- Chyba żartujesz! - parsknęła pogardliwie pani Forbes. - W takim sklepie!

Tania obejrzała się na pozostałych klientów. Na szczęście panował gwar i chyba nikt nie słyszał obraźliwych słów Clarissy. Czuła, że się w środku

84

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

gotuje. Pomyślała, że uprzejmość uprzejmością, ale jeśli Clarissa nie przestanie jej zaczepiać, to chyba nawet mimo obecności synów powie jej kilka słów. Nie da sobą pomiatać, zwłaszcza przy Warrenie, który uważa ją za ladacznicę.

Na szczęście Warren z jakichś powodów zbył uwagę siostry, może widząc po minie Tani, że gdyby poparł Clarissę, nikomu nie wyszłoby to na dobre.

- Miałem nadzieję, że Nicholas pomoże wam w zakupach - zauważył ze zmarszczonym czo­łem.

- Znasz go, nigdy nie ma dla nas czasu i nie potrafi tak nam pomóc jak ty. Poza tym nie wiem, gdzie jest - odparła, po czym dodała słodkim gło­sem: - Może pani Carter wie?

- Niestety, nie mam pojęcia - odparła szybko Tania, nie podnosząc rękawicy.

Miała świadomość, że kilka głów odwróciło się w ich stronę z zaciekawieniem. Na szczęście przy­najmniej synowie Nicholasa nie słyszeli tej wy­miany zdań, zajęci w głębi sklepu poszukiwaniem butów na własną rękę.

Tania zaś miała ochotę udusić intrygantkę. Tym bardziej że Warren na jej słowa zareagował wzbu­rzeniem.

- Widzę więc - zwrócił się do Tani - że nie posłuchała pani mojej prośby, żeby nie wikłać w swoje życie Nicholasa.

Penny Jordan

85

- Szkoda zachodu. To nic nie da, James! - po­śpieszyła mu z pomocą pani Forbes.

Przyoblekła twarz w taką tragiczną maskę roz­paczy, że nawet Tania czułaby współczucie, gdyby nie wiedziała, jak wygląda prawda.

- Panią Carter nie obchodzi, że niszczy komuś życie! Chodźmy stąd, bo nie wiem, co się ze mną stanie!

Clarissa zgarnęła synów jak kwoka broniąca kurczęta i bez słowa pożegnania ruszyła do wy­jścia. Warren zatrzymał się na chwilę i odwrócił do Tani.

- W takim razie proszę się spodziewać kon­sekwencji - oznajmił. - Jak można być tak nie­czułym! Może pani nie obchodzić moja siostra, ale nie zdaje sobie pani sprawy, że rujnuje życie jej synom?!

Nie zostawiając Tani okazji do odpowiedzi, James Warren ruszył w stronę auta.

Tania przez dłuższą chwilę stała oniemiała, nie wierząc własnym uszom. Jak można być tak za­ślepionym, żeby ufać rojeniom chorej kobiety! Jak można być tak nieuczciwym, żeby nie chcieć wysłuchać drugiej strony, tylko od razu ferować wyroki i wymierzać karę!

Taki niesprawiedliwy sposób postępowania nie mieścił się w jej kategoriach rozumienia świata. W końcu podeszła do niej zaniepokojona Ann.

- Co się stało? - spytała z troską. - Wyglądasz,

86

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

jakbyś zobaczyła ducha. Domyślam się, że to wi­zyta pani Forbes tak na ciebie podziałała. Nie przejmuj się, jej histerie już na nikim nie robią wrażenia, chyba tylko na jej bracie. Szkoda mi i jego, i Nicholasa. Chyba już zaczynasz rozumieć, co przeżywają.

Tania kiwnęła głową, nadal niezdolna wykrztu­sić z siebie słowa. Poza tym nie chciała wyprowa­dzać przyjaciółki z błędu co do powodu swojego wzburzenia. Choć z drugiej strony, jeśli ktoś nie pomoże jej tego rozwikłać, to ona też oszaleje.

Nagle zdecydowała się. W imię czego ma kryć przed innymi taką niedorzeczność jak jej rzekomy romans z Nicholasem! Miała wszystkiego serdecz­nie dość.

- Chodzi o coś innego - oznajmiła zrezyg­nowanym tonem. - Trudno ci będzie w to uwie­rzyć, ale Clarissa podejrzewa mnie o romans z Nicholasem.

- Co?!

- Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale tak właś­nie jest. Co więcej, Warren podziela jej zdanie i naj­pierw zaoferował mi dziesięć tysięcy za zerwanie z Nicholasem, a potem uciekł się do pogróżek. - Zamilkła, by zaczerpnąć powietrza. - Mam nadzieję, że nie muszę cię przekonywać, że to bzdura wyssana z palca, kompletna niedorzecz­ność, ale dla kogoś, kto mnie nie zna, tak jak Clarissa i jej brat, widać jest to możliwe.

Penny Jordan

87

- Ja chyba śnię... - Ann ze zdumienia aż przy­siadła na fotelu.

Tania natychmiast poczuła ulgę. Była wdzięcz­na niebiosom, że natchnęły ją, by podzielić się z kimś swym ciężarem i że zesłały jej taką osobę jak Ann.

- Teraz już rozumiesz, co ostatnio przeżywam - rzekła Tania z westchnieniem.

- Postawa Clarissy mnie nie dziwi, bo wszyscy ją znamy i wiemy, że jest nadpobudliwa i rozstro­jona. Ponoć po śmierci rodziców przeżyła ciężkie załamanie nerwowe, z którego ledwie wyszła, ale James... - Ann pokręciła głową. - Wiadomo, że jest nadopiekuńczy w stosunku do siostry, a zwa­żywszy jej tragiczne doświadczenia, można go zrozumieć. Ale w tym przypadku jego postawa jest absolutnie niepojęta. Znam go dość dobrze i dla mnie to szok.

- Może stanie się to dla ciebie bardziej zro­zumiałe, jeśli ci wyznam, że to sprawka Nicholasa, który zasugerował nasz romans żonie, żeby wzbu­dzić jej zazdrość.

- Co za matoł! No nie! - Ann nie posiadała się z oburzenia. - Rozmawiałaś z nim?

- Oczywiście. Zażądałam od niego, żeby wszy­stko sprostował, ale wygląda na to, że tego nie zrobił albo że nikt mu nie uwierzył. - Tania za­wahała się. - Nie ma co udawać, ja całkiem zwy­czajnie się boję. Znając pozycję Warrena, mogę się

88

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

obawiać najgorszego, nawet tego, że w jakiś spo­sób zagrozi rozwojowi mojego sklepu.

- Co to, to nie! - zaprotestowała Ann stanow­czo. - James jest w gorącej wodzie kąpany i na­prawdę zrobiłby dla siostry wszystko, ale nie po­sunąłby się do czegoś tak wstrętnego. Jest na to zbyt uczciwy, to jeden z najbardziej porządnych i sympatycznych...

- Kto? - parsknęła Tania. - James Warren?

- Tak - poważnie przytaknęła Ann. - Pomaga wszystkim, jak tylko może. Kiedy Tom i ja za­czynaliśmy, cichaczem wysyłał do nas klientów, żeby nam pomóc rozruszać firmę.

- Aż trudno mi uwierzyć... Mnie dał się poznać z jak najgorszej strony - rzekła cicho Tania, bojąc się, że załamie jej się głos.

Czuła się teraz jak wyrzutek. Proszę, szlachetny Robin Hood. Dla wszystkich jak do rany przyłóż, tylko z niej robi ladacznicę. Widząc, co się dzieje, Ann przytuliła ją do siebie.

- Daj spokój. Taka dzielna dziewczynka! Zro­biłaś tyle, że mało kto by ci dorównał, a teraz się załamujesz z powodu jakiegoś głupiego niepo­rozumienia? Przestań. Obiecuję ci, że jeśli to się szybko nie wyjaśni, Tom i ja weźmiemy sprawy w swoje ręce. Zgoda?

- Tak... - Tania pociągnęła nosem i pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu.

W duchu jednak nie czuła się uspokojona. Może

Penny Jordan

89

Ann uważa Warrena za uosobienie dobra, ale widocznie nigdy nie poznała go z tej mrocznej strony.

Z jednym tylko Ann pomogła jej na pewno -przypomniała Tani, ile dokonała, żeby stworzyć dla siebie i Lucy nowe życie. I nie da sobie tego wydrzeć.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Niekończący się korowód klientów przetaczał się przez sklep niemal do samego zamknięcia, czyli do szóstej wieczorem, toteż Tania nie miała czasu na zamartwianie się dzisiejszym incydentem z Clarissą i Warrenem.

O szóstej padała z nóg, ale zdecydowała się uzupełnić towar teraz, żeby nie robić tego rano i mieć więcej czasu dla Lucy przed jej wyjściem do szkoły.

Idąc po nią do Fieldingów, pomyślała, że chyba nigdy w życiu nie czuła się tak zmęczona. Tyle że było to bardzo przyjemne zmęczenie, płynące z poczucia doskonale spełnionego obowiązku.

W wyobraźni widziała, jak z półek znikają

Penny Jordan

91

zamówione przez nią na najbliższy okres jesien-no-zimowy lśniące wellingtony, ciepłe kozaki z futerkiem i dzielne śniegowce; jak nastoletnie pięknisie biją się o wytworne pantofelki na kar­nawałowe bale, a dzielni chłopcy o odporne na wszystko sportowe buty do wypraw górskich.

Jeśli obroty będą na takim poziomie jak dziś, może z ufnością patrzeć w przyszłość. Gdyby nie...

No właśnie. Gdyby nie kołacząca się myśl, że przyszłość sklepu, a tym samym jej i córki, może być zagrożona przez wplątanie jej w małżeńskie kłopoty zupełnie nieznajomych ludzi. Czując, jak przeszywa ją dreszcz, owinęła się szczelniej płasz­czem.

Zaraz, spokojnie. Co właściwie James Warren może jej zrobić? Zakazać ludziom kupować u niej? Nasłać zbirów, żeby okradli jej sklep? Postawić w dybach na rynku jako nierządnicę? Bzdury. Takich rzeczy nie musi się bać.

O co więc chodzi? Dlaczego tak bardzo prze­jmuje się niechęcią Warrena? Może dlatego, że zawsze była odtrącana i wreszcie tu, w Appleford, poczuła, że ma własny dom? A może buntuje się, dręczy ją poczucie niesprawiedliwości na myśl, że ktoś bez dania racji traktuje ją jak najgorszą?

Tak, chyba o to chodzi. Instynktownie czuła, że utrafiła w sedno. A postawienie diagnozy to warunek znalezienia rozwiązania. Musi przede

92

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

wszystkim zmusić Nicholasa do wyjawienia praw­dy, bo to by ją uratowało przed upokarzającym tłumaczeniem się.

A jeśli jej się nie uda? Jeśli Nicholas nadal bę­dzie się wykręcał? Co dadzą jej przysięgi i zaklę­cia, skoro w miasteczku w dalszym ciągu jest obca i nikt nie wie, na ile można jej ufać?

Widać ten dylemat był widoczny na jej twa­rzy, bo Ann tylko na nią zerknęła i pokiwała głową.

- Widzę, że tamta sprawa z Jamesem i resztą dalej cię nurtuje. Siadaj, zrobię ci herbatę. Dziew­czynki i tak bawią się w najlepsze, nie odciąg­nęłabyś ich od siebie nawet wołami. - Ann zalała herbatę w czajniczku i przykryła go wełnianą cza­peczką. - Zobaczysz, że James szybko się przeko­na, jak wygląda prawda, i będzie ci chciał nieba przychylić, bo taki już jest. Tak sobie myślę, że dobrze by było, gdybyś z nim jak najszybciej szczerze pogadała.

- Nie ma mowy! - odparła gwałtownie. - Jak to sobie wyobrażasz? Po pierwsze, byłoby to dla mnie upokarzające. Po drugie, mam go gonić po całym mieście, żeby się tłumaczyć z czegoś, czego nie zrobiłam? Niedoczekanie.

- Nie aż tak - odparła Ann kojącym głosem i przyjrzała się Tani uważnie, trochę zaskoczona jej wybuchem. - Przede wszystkim spotkanie z Ja­mesem będzie czymś najnaturalniejszym w świe-

Penny Jordan

93

cie, bo z powodu jego pozycji spotykają się z nim wszyscy lokalni szefowie firm, a więc także właś­ciciele sklepów, tacy jak ty. No i wcale nie musisz za nim nigdzie gonić, bo biuro ma w rodzinnym domu Warrenów, w lasku nad rzeką. Łatwo go znajdziesz, bo to chyba najbardziej uroczy domek w mieście, taki stary dworek z pogiętymi od sta­rości kominami. Pewnie już go widziałaś, bo trud­no go nie zauważyć.

- A tak... - odparła Tania zaskoczona. - Chyba rzeczywiście. Nawet kiedyś podczas spaceru z Lu­cy spotkałam koło niego Warrena. Ale do głowy by mi nie przyszło, że takie cudo może należeć do ko­goś tak gruboskórnego.

- A, tu cię mam! - Ann roześmiała się i dodała żartobliwie: - Coś mi się wydaje, że cały problem polega na tym, że James jakoś ci nie leży. Może po prostu ci się podoba?

- No wiesz... - oburzyła się Tania. - Chyba już czas na mnie, zanim dojdziesz do jeszcze bardziej odkrywczych wniosków.

Pożegnawszy się z Ann, Tania wróciła do domu z Lucy. Po zdaniu szczegółowego sprawozdania z całego dnia znużona dziewczynka położyła się spać, a Tania wróciła do swoich rozmyślań.

Uwaga Ann skierowała jej myśli na nowe tory. Przecież sama się ostatnio zastanawiała, dlaczego tak emocjonalnie reaguje na wrogi stosunek do niej Warrena. Faktem jest, że czuła się przy nim

94

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

niepewnie, co właściwie prawie nigdy jej się nie zdarzało. Nie była co prawda chodzącą pewnoś­cią siebie, ale też nie dawała się zapędzić w kozi róg.

Czy wobec tego ta niepewność w obecności Warrena rzeczywiście nie ma związku z jakimiś relacjami damsko-męskimi? Może jej podstępne szalone hormony płatają jej tak okrutnego figla, że wbrew swoim przekonaniom skłania się ku Jame­sowi Warrenowi jako mężczyźnie?

Miała gorącą nadzieję, że tak nie jest. A nawet jeśli było w tym ziarnko prawdy, nie tego bała się najbardziej, lecz możliwości, że Warren użyje swo­ich wpływów i zagrozi istnieniu jej sklepu. A to by oznaczało katastrofę, tak więc bez względu na to, co by jej podpowiadało ciało, Warren byłby dla niej największym wrogiem na świecie.

Nie mogła nadal rozwikłać jednego: jak przy swojej inteligencji ten mężczyzna mógł nie zauwa­żyć, co się naprawdę dzieje u Forbesów. Czemu tak łatwo uwierzył w rewelacje o romansie, wie­dząc, że w gruncie rzeczy Nicholas uwielbia Cla-rissę?

Jeszcze większa złość ogarniała ją na myśl o postępowaniu Nicholasa. Jak on mógł, jak śmiał wplątywać ją w swoje małżeńskie problemy! Co za tchórz i niedojda!

Stawało się dla niej jasne, że w dużej mierze to Nicholas jest odpowiedzialny za stan żony. Nawet

Penny Jordan

95

zupełnie zdrowa emocjonalnie kobieta oczekiwa­łaby odrobiny oparcia, a co dopiero ktoś o takim słabym systemie nerwowym jak Clarissa. Trafiła na mężczyznę, który może ją i kocha, ale przy tym jest zupełnym słabeuszem.

Nic dziwnego, że Clarissa szukała oparcia w swym przyrodnim bracie, tym bardziej że i ona -jak Tania zdążyła się zorientować - kocha męża. Może szukanie ciągłej pomocy Jamesa miało na celu sprowokowanie Nicholasa do większej samo­dzielności?

Co za paradoks, myślała coraz senniej, że oboje chcą tego samego, a robią wszystko, żeby prowa­dzić ze sobą wojnę...

Z objęć Morfeusza wyrwał ją huk na dole, a zaraz potem świdrujący dźwięk alarmu. Przera­żona poderwała się na równe nogi, pozapalała wszędzie światła i zeszła ostrożnie na parter.

W szybie wystawowej sklepu ziała ogromna dziura, a cała podłoga wokół usiana była szkłem i kawałkami ramy. Tania podbiegła szybko do okna, ale oczywiście było za późno, by dostrzec włamywacza.

Pewnie sam się przestraszył hałasu i uciekł. A co będzie, jeśli wróci? Skoro tak ryzykował, że pró­bował włamania, mimo obecności właścicielki sklepu w budynku, może poważyć się na wszystko.

Przez kilka chwil Tania stała nieruchomo, zbyt sparaliżowana strachem, żeby cokolwiek robić.

96

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Potem sięgnęła szybko po telefon i wykręciła numer policji.

- Halo? Nazywam się Tania Carter. Ktoś przed chwilą rozbił okno wystawowe w moim sklepie.

- Proszę podać adres.

- To ten nowy sklep z obuwiem dla dzieci.

- A tak, wiem, czytałem. Czy sądzi pani, że to była próba włamania?

- Możliwe... Sama nie wiem... Czy ktoś mógł­by przyjechać?

- Oczywiście, zaraz będzie u pani patrol.

Tania odłożyła słuchawkę i owinęła się moc­niej szlafrokiem, czując, jak się trzęsie - choć pewnie bardziej pod wpływem doznanego szoku niż zimna. Z niepokojem nasłuchiwała, czy przy­padkiem nie obudziła się Lucy, ale na szczęście na górze panowała cisza. Ponownie ogarnęła ją fala przerażenia, tym razem spowodowana nag­łym lękiem o córkę.

Co by się stało, gdyby rabuś chciał się włamać nie do sklepu, a do mieszkania? Jak by się miała bronić? Jak mogłaby chronić Lucy?

Jej rozmyślania przerwał szum samochodowe­go silnika przed domem i krótki skowyt syreny oznajmiającej przybycie policji. Jeden z funkcjo­nariuszy zaczął dokonywać oględzin rozbitej wy­stawy, drugi wszedł do środka.

- Czy widziała pani sprawcę? - spytał.

- Niestety, nie. Zanim zeszłam na dół, upłynęło

Penny Jordan

97

trochę czasu. Poza tym i tak było ciemno. Podej­rzewa pan kogoś?

- Trudno powiedzieć - odparł policjant z na­mysłem. - To małe miasteczko i raczej nie mamy tu włamywaczy z prawdziwego zdarzenia.

Tania westchnęła, przypominając sobie różno­rodnej maści kraty i stalowe żaluzje, które właś­ciciele sklepów w mieście, w którym mieszkała, zakładali dla ochrony przed wandalami i rabusia­mi. Pomyśleć, że miała nadzieję od tego uciec, przenosząc się właśnie tutaj, do cichego i bez­piecznego Appleford.

- Chuligański wybryk? - podsunęła.

- Hm... Też nie byłbym tego taki pewien. Moim zdaniem, to nie celowe działanie, raczej sprawka jakiegoś podpitego młodzieńca, któremu odbiło w drodze z pubu do domu. - Policjant przerwał, rozglądając się po sklepie. - Dobrze, że ma pani alarm, bo inaczej sporo można by stąd wynieść. No i nie będzie pani miała problemów z odszkodowaniem.

- A tak... rzeczywiście. Firma ubezpieczenio­wa też mnie przekonała tym argumentem. Na szczęście, bo nie wiem, co bym zrobiła, gdyby zaraz po otwarciu okradziono mnie z całego to­waru.

- Oj, byłaby szkoda - przytaknął policjant energicznie. - Żona mi mówiła, że ma pani bardzo ciekawe rzeczy, i wybiera się tu z dwójką naszych

98

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

urwisów. Człowiek nie nastarczy z kupowaniem. Ciągle im trzeba zmieniać buty. U pani widziała takie, których nawet oni nie zedrą. A przynajmniej nie szybciej niż za dwa miesiące, co jest regułą w ich przypadku. Miłe chłopaczyska, ale wydaje im się, że pieniądze rosną na drzewie.

- Znam ten ból. - Tania uśmiechnęła się blado. Pogawędka z sympatycznym policjantem zaczy­nała działać na nią kojąco, ale nadal lekko drżała.

Policjant popatrzył na nią z troską.

- Nic pani nie jest? Dobrze się pani czuje? Wglądała pani tak dzielnie, że nawet nie spyta­łem.

- Dziękuję, już dobrze... Ale chciałabym sko­czyć szybko na górę, żeby sprawdzić, czy córka się nie obudziła. Nie chcę, żeby się wystraszyła, gdyby zeszła na dół.

- Oczywiście. Widzę, że kolega już kończy, więc tylko zabezpieczymy szybę, zostawimy pani kopię oględzin dla firmy ubezpieczeniowej i po­woli będziemy znikali. Przepraszam, że pytam, ale z tego, co pani mówi, domyślam się, że męża nie ma w domu.

- Nie jestem zamężna.

- Rozumiem... Czy w takim razie jest ktoś, kto mógłby z panią zostać dziś na noc? Jeśli nie, to przyślę policjantkę. Wprawdzie jak zawsze w so­botni wieczór trochę mamy mało personelu, ale...

- Jakoś sobie poradzę, dziękuję za troskę. Już

Penny Jordan

99

mi zdecydowanie lepiej. Proszę tylko chwilkę poczekać, zaraz wrócę.

Tania pobiegła na górę do sypialni Lucy, gdzie z ulgą zobaczyła, że dziewczynka śpi jak suseł. Wróciła na dół i widząc, że policjanci już niemal kończą, spytała:

- Może napijecie się panowie herbaty?

- Bardzo miło z pani strony, ale dziękujemy. -Policjant uśmiechnął się do niej serdecznie. - Już i tak za długo zmitrężyliśmy. Proszę jak najszyb­ciej wprawić nową szybę, bo wystawę miała pani naprawdę wyjątkową. I zapomnieć o wszystkim, bo jeszcze sobie pani wyrobi złą opinię o naszym miasteczku. Jak mówiłem, to tak niespodziewane, że wygląda, jak gdyby ktoś robił pani na złość. Ale oczywiście to niedorzeczność, więc proszę jak najszybciej o wszystkim zapomnieć.

Tania drgnęła, ale tylko pokiwała w milczeniu głową. Bała się coś powiedzieć, by ton jej głosu nie zdradził, jakie wrażenie wywarły na niej ostatnie słowa policjanta.

Gdy jednak została sama i po solidnej porcji kropli uspokajających kładła się spać, natychmiast je sobie przypomniała. Na samą myśl, że w sło­wach policjanta mogło tkwić ziarno prawdy, ścier­pła jej skóra.

Czy to możliwe, żeby to jednak Warren maczał palce w tym akcie wandalizmu? Czyżby taką miała postać zapowiadana przez niego groźba sankcji

100

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

mających ją zmusić do zaprzestania rzekomego romansu z Nicholasem?

Oczywiście to nie on sam rzucił kamieniem w jej wystawę, pewnie wynajął do tego jakiegoś miejscowego zbira. W głowie jej się nie mieściło, żeby takie rzeczy mogły się dziać w cywilizowa­nym świecie. No i jeszcze ta opinia o Warrenie, którego Ann uważa za chodzący ideał...

Jak to ze sobą pogodzić? W co wierzyć?

Czy człowiek o nieskazitelnej opinii mógł posu­nąć się do tego plugawego czynu? Pewnie tak, zważywszy emocjonalny stosunek Jamesa War­rena do siostry i przekonanie, że ochranianie jej jest najważniejszym celem w jego życiu. A skoro tak, to pewnie nic i nikt się dla niego nie liczy.

Ale jak można się posunąć do czegoś tak obrzy­dliwego? James musi wiedzieć, że takim czynem ją zrani i upokorzy, że ją przestraszy. I pewnie tego chciał. Na tym mu zależało.

Nigdy, nawet wtedy, gdy musiała się przeciw­stawić namowom, by oddać Lucy do adopcji, i gdy potem zmagała się samotnie z życiem młodej mat­ki, Tania nie czuła tak czarnej rozpaczy.

Pomyśleć, że miała nadzieję, że wraz ze spad­kiem i przeprowadzką do nowego miejsca zosta­wia za sobą wszelkie udręki i wpływa do bezpiecz­nej przystani.

Oto czym jest ta przystań. Skoro tak, trzeba na nowo stawać do walki, nie ma wyjścia. Bo jedno

Penny Jordan

101

jest pewne: że nigdy, przenigdy w życiu się nie podda. Pokrzepiona tą myślą, choć z ciężkim ser­cem, w końcu zapadła w sen.

Następny ranek nie przyniósł Tani pociechy i lepszego nastroju. Mimo że była niedziela, pierw­sza po otwarciu sklepu, czuła się wypompowana z sił. W drodze na pocztę wpadła do niej Ann i sta­nęła jak wryta na widok zniszczonego okna wy­stawowego. Aż się zatrzęsła z oburzenia.

- Boże miłosierny! - Patrzyła z niedowierza­niem na wybitą szybę. - Tyle pracy, tyle wysiłku poszło na marne. Kto cię tak urządził?

Tania miała na końcu języka odpowiedź, ale w porę się powstrzymała. Nie chciała ryzykować, że zrazi Ann do siebie, rzucając podejrzenie na Warrena.

- Policja uważa, że to jakiś pijany szczeniak.

- Może, ale u nas to raczej niepodobne... - po­wątpiewała Ann. Szybko jednak otrząsnęła się z szoku i zaczęła wyliczać na palcach, co trzeba zrobić.

Widać było, że jest przyzwyczajona do wielu podobnych prztyczków losu, i zamiast załamywać ręce, bierze się do działania.

- Najpierw trzeba załatwić odszkodowanie, a więc oszacować straty, bo bez tego nie możesz brać się za naprawę.

Okazało się, że Tom na tyle zna agenta ubez-

102

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

pieczeniowego Tani, Larry’ego Barnesa, że może do niego zadzwonić nawet w niedzielę. A to oz­nacza, że remont wystawy można by zaczynać nie­mal natychmiast.

- To wspaniale! - Tania czuła, że znów świat zaczyna być piękny. - Ale gorzej będzie z samą naprawą. Na moją ekipę czekałam miesiąc...

- Dziecko! Komu ty to mówisz? Zapomniałaś, jaką prowadzimy z Tomem firmę? Musimy znać wszystkich fachowców w okolicy, bo inaczej by­śmy musieli sami wszystko robić.

Tania błogosławiła los, że obdarzył ją takimi przyjaciółmi, choć miała skrupuły, że tak często korzysta z ich pomocy.

- Ogromne dzięki, Ann. Ale obawiam się, że ty i twoja rodzina będziecie mieli nas dość przez dłuższy czas.

- Bzdura. A poza tym, od czego są przyjaciele? To co? Dzwonić do Barnesa?

- Pytanie!

Jeśli nawet agent ubezpieczeniowy Tani miał pretensję o wyciąganie go z domowych pieleszy w niedzielne przedpołudnie, nie dał tego po sobie poznać.

Natychmiast przyjechał, przejrzał raport poli­cyjny i oszacował szkody - w dodatku bardzo rzetelnie, o ile Tania potrafiła się zorientować.

- Nie widzę ż adnych problemów z wypłace­niem natychmiast odszkodowania - oświadczył.

Penny Jordan

103

- Ale oczywiście w formie pokrycia kosztów naprawy.

- Czyli że ekipa remontowa może zabrać się do roboty?

- Nawet zaraz. Co więcej, jeśli Tom nikogo pani nie załatwi, mam współpracującą z nami firmę, która by się tym zajęła.

- Świetny pomysł, dziękuję.

Przy takim obrocie spraw nocny incydent stał się nieco mniej ponurym doświadczeniem. Co więcej, Tania poznała nowe uczucie, które w jej dotychczasowym życiu było całkiem nieobecne

- zaufanie do innych, pewność, że wreszcie ma się na kim oprzeć. Za coś takiego warto zapłacić niejedną wybitą szybą.

W poniedziałek, zaraz z rana, zjawiła się ekipa remontowa. Tania zostawiła ich na dole, a sama wzięła się za zaległą pracę papierkową. Jednakże niedługo potem usłyszała dzwonek i z niemiłym zaskoczeniem odkryła, że przed drzwiami stoi Nicholas.

Schodząc na dół, zastanawiała się, jak ma go przywitać, co mu powiedzieć po tym, gdy wy­stawił ją do wiatru.

- Witaj, Taniu. Widzę, że dzięki Bogu jesteś cała.

Nicholas niemal wpadł do mieszkania. Był tak przejęty, że na razie przeszła jej ochota na obdarcie go ze skóry.

104

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Przyjechałem, jak tylko się dowiedziałem, co się stało - ciągnął niezrażony. - Nic ci nie jest?

- Na szczęście nic. Ale najadłam się strachu -odrzekła Tania, coraz bardziej zdziwiona przeję­ciem, z jakim Nicholas zadawał jej pytania.

Przyjrzała mu się uważnie. Był blady, miał podkrążone oczy, jak gdyby to do niego ktoś się w nocy włamał. Zaświtała jej nagle myśl, że może także i on podejrzewa Warrena o współudział w napadzie na sklep.

Głos jej złagodniał.

- Napijesz się kawy?

- Tak, proszę...

Tania wsypała kawę do maszynki i czekając, aż się zaparzy, zwróciła oczekujący wzrok na Nicho­lasa. Przez chwilę wiercił się niespokojnie na krześle.

- Właściwie nie przychodzę tylko z powodu tego włamania - wyrzucił z siebie w końcu. - Sły­szałem od jednego z synów, jakie przedstawienie urządziła ci w sklepie Clarissa. Chciałbym cię za nią przeprosić...

- Gdybyś jej wyjaśnił, jaką na mnie rzuciłeś kalumnię, to zajście nie miałoby miejsca - uprzy­tomniła mu.

Ku jej zdumieniu Nicholas opadł na krzesło jak przekłuty balonik, w jego oczach malowała się bezradność i rozpacz.

- Nie uwierzy mi - odparł z rezygnacją. - Jest

Penny Jordan

105

w takim stanie, że już nikomu w nic nie wierzy. Bez przerwy urządza mi sceny. Grozi, że się wy­prowadzi i zabierze dzieci. Zaczynam się coraz bardziej martwić, że grozi jej podobne załamanie nerwowe jak kiedyś... Sugerowałem, że powinna iść do lekarza, ale mnie wyśmiała.

- Rozmawiałeś o tym z jej bratem? Skoro nie możesz przekonać ż ony, to przynajmniej spróbuj z nim. Wiesz, jaki ma na nią wpływ.

Nie chciała dodawać, że zależy jej na tym także z bardzo egoistycznych względów - przy okazji Warren dowiedziałby się, że Nicholas zmyślił swój romans.

- Nie ma sensu... - Nicholas zamachał ręka­mi. - I tak zawsze bierze jej stronę, a poza tym przy nim Clarissa zachowuje się słodko i niewin­nie. James nigdy mi nie uwierzy, że dzieje się z nią coś niepokojącego.

- Przepraszam, może będę niegrzeczna - Tania poczuła, że ma dość - ale to są wszystko twoje sprawy i bądź łaskaw mnie w nie nie mieszać. Jest mi ciebie żal, bo rozumiem, co przeżywasz, ale to nie powód, żebym i ja miała cierpieć. Przede wszystkim zaś uważam, że za mało się starasz. Skoro twoja żona przechodziła załamanie nerwo­we, to...

- Naprawdę staram się, robię, co jest w mojej mocy! - nieomal krzyknął Nicholas. -Ale ilekroć poruszam z żoną temat jej zdrowia, zaczyna mi

106

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

z płaczem wyrzucać, że chcę się jej pozbyć, i ona właśnie dlatego jest w takim stanie. Że jej nie kocham, bo chcę ją zamknąć w domu wariatów, i tym podobne brednie. Myślisz, że w takiej sytuacji cokolwiek mogę zrobić? - spytał gorzko.

Miał tak zrozpaczoną minę, że Tania nie wątpiła w jego szczerość. Ale nie mogła mu popuścić. Bo jej zdaniem to on w dużej mierze jest odpowiedzial­ny za stan żony.

Choć Nicholas był sympatyczny, nie miała wąt­pliwości, że jest podobnie rozwichrzony emocjo­nalnie jak Clarissa. Złościł się jak małe dziecko, że nie dostaje od żony wystarczającej dozy zaintere­sowania, i jak małe dziecko uciekał się do pod­stępów, by je zdobyć. Posuwał się nawet do wzbu­dzania zazdrości żony i wciągał w swoje intrygi postronne osoby. A to już było nie do zaakcep­towania.

Tania miała wrażenie, że Clarissa i Nicholas zupełnie do siebie nie pasują. Pewnie mogliby nor­malnie funkcjonować, gdyby każde z nich związa­ło się z kimś całkowicie zdrowym emocjonalnie, o silnym charakterze, przy kim ta cała podatność na nastroje i niedojrzałość emocjonalna przestała­by być problemem.

Z kimś takim jak James Warren, bezwiednie dodała w myślach, i po zastanowieniu uznała, że jest to jakiś trop. Może dlatego, świadomie czy nie,

Penny Jordan

107

Clarissa tak często szukała właśnie pomocy i wsparcia u brata.

- Nie możesz tak łatwo rezygnować - przeko­nywała. - Pamiętaj, że masz dwóch synów i choć-by dla nich warto powalczyć o lepsze relacje z żoną i o to, żeby zajęła się poważnie swoim zdrowiem. A jeśli mimo wszystko nie dasz rady, musisz jeszcze raz spróbować przekonać swojego szwag­ra, że stan Clarissy nie jest najlepszy. Przy okazji powiedz mu wreszcie, że nie mamy romansu, bo... - Tania urwała, ponieważ z pokoju obok dobiegł głos Lucy:

- Mamusiu, jakiś pan wysiada z auta i idzie do nas.

Wyjrzała przez okno i zbladła. Przed domem dostrzegła granatowego jaguara. No tak, przy pe­chu, który ją ostatnio prześladuje, nie może być inaczej...

James Warren we własnej osobie! W najgor­szym możliwym momencie, gdy Tania gości u sie­bie Nicholasa!

Gdy teraz Warren go u niej zobaczy, na nic się zdadzą wszystkie wyjaśnienia. Ale nie ma wyjścia. Przecież nie zamknie przed nim drzwi i nie schowa Nicholasa w szafie, jak kochanka przed zazdros­nym mężem. Musi stawić czoło sytuacji.

Nicholas także nie był zadowolony.

- Niech to diabli! - zaklął. - Co go tu przy­niosło?

108

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Tania domyślała się przyczyny wizyty Jamesa, ale nie miała teraz głowy na przypominanie Nicho­lasowi o pogróżkach jego szwagra. Jak na ostat­nich kilkanaście godzin dość miała emocji i wyjaś­nień. Zresztą pewnie Nicholas i tak zaraz się tego dowie z ust samego Jamesa, bo Tania nie miała wątpliwości, że przyjechał tu, by po raz kolejny terroryzować ją żą daniami.

W żołądku czuła skurcz na myśl, że przypadnie jej upokarzająca rola wyjaśniania po raz nie wiado­mo który, że jest niewinna. Pocieszała się jedynie, że może do tego nie dojdzie, bo przyparty do mu­ru Nicholas będzie musiał wyznać prawdę i stanie się widoczne czarno na białym, że nic go z Tanią nie łączy.

A jeśli Nicholas tego nie zrobi? Albo jeśli Warren mu nie uwierzy? Czy można sobie wyob­razić równie upokarzającą sytuację? Na samą myśl o tym robiło jej się słabo.

Zostawałoby jej zgłosić całą sprawę na policję, ale to przypuszczalnie jedynie by ją ośmieszyło. Kto by uwierzył, że jeden z najbardziej szanowa­nych obywateli miasta posuwa się do gróźb pod jej adresem, a tym bardziej że wynajął jakiegoś szub­rawca, aby wybił szybę w oknie wystawowym jej sklepu. Tylko by pogorszyła swoją sytuację. Co ro­bić? Modliła się w duchu, żeby w końcu znaleźć rozwiązanie.

Gdy otwarła drzwi i stanęła twarzą w twarz

Penny Jordan

109

z Jamesem Warrenem, czuła tylko złość. Wkrótce jednak poczuła także zmieszanie - miała nawet wrażenie, że pod wpływem jego intensywnego wzroku zaczyna się czerwienić.

Odwróciła szybko głowę i zaprosiła go gestem do środka. W progu skinął jej głową i zwrócił się do Nicholasa:

- Widziałem twój samochód przed domem pa­ni Carter. Mam nadzieję, że twoja obecność wska­zuje tylko na jeden powód: omawiasz ze swoją klientką sprawy sprzedaży firmy i wyjazdu.

- Co takiego?! -zawołał zaskoczony Nicholas, marszcząc brwi. - Nie wiem, o czym mówisz, ale nie przyjechałem do Tani w sprawach zawodo­wych...

- Ach, tak - wtrącił szyderczo James Warren.

- Przyjechałem dlatego, że słyszałem o napa­dzie na sklep i jestem tu nie jako prawnik, lecz przyjaciel. Wpadłem, żeby się przekonać, czy Tani się nic nie stało. To dość naturalny ludzki odruch, nie uważasz?

- No tak... - mruknął James Warren.

Czy to możliwe, że dostrzegła na jego twarzy wyraz zmieszania? Pewnie jej się tylko tak zdawa­ło, bo gdy po chwili znów na niego spojrzała, jego twarz wyrażała jedynie pogardę i gniew.

- Skoro już się przekonałeś, że to nie był napad, tylko jakiś młodzieńczy wybryk, i pani Carter nie ucierpiała, może przypomnisz sobie,

110

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

że masz jeszcze rodzinę i że obiecałeś ż onie i synom, że ich zabierzesz do Chester na lunch.

- O Boże, rzeczywiście. - Nicholas zaczął pospiesznie wkładać płaszcz. - Obawiam się, że muszę już iść, Taniu.

- To oczywiste - odparła swobodnym tonem Tania.

Nagle zrezygnowała z nakłonienia Nicholasa do przyznania się, że zmyślił ich romans, gdy ponownie doświadczyła grubiańskiego zachowa­nia Jamesa Warrena. Gwałtowny przypływ złości, dumy i rozdrażnienia sprawił, że miała dość jego paskudnych manier. W imię czego miałaby je znosić? On nie zasługuje, żeby się przed nim tłumaczyć. Niech się wypcha.

A prawda i tak wyjdzie na jaw.

- W takim razie do widzenia, Taniu.

- Do widzenia, Nicholasie - odparła i obdarzy­ła go milszym i cieplejszym uśmiechem, niż wy­magała sytuacja i niż on sam zasługiwał. Potem zwróciła się do Warrena, mówiąc chłodnym, nieco kpiącym tonem: - Skoro już pan zadbał, żeby szwagier wrócił na łono rodziny, nie sądzę, żeby chciał pan u mnie dłużej zabawić.

Z ciemnego błysku w oczach gościa zauważyła, że trafiła w dziesiątkę. Kipiał furią, ale starał się tego nie okazać. Jednakże gdy Nicholas wyszedł, syknął:

- Z tego, co widzę, nie posłuchała pani mojej

Penny Jordan

111

rady. Pewnie się pani wydaje, że jest pani bardzo przebiegła!

Wpatrywał się w nią tak wściekłym wzrokiem, że Tania machinalnie się cofnęła. Nagle jednak Warren powstrzymał złość i dodał:

- Nie potrafię zrozumieć jednej rzeczy: czy naprawdę nie zdaje sobie pani sprawy, że po­stępując w ten sposób, niszczy pani życie nie tylko Clarissie, ale przede wszystkim jej synom? Jak pani nie wstyd pozbawiać ich ojca!

- Co pan powie? - Tani błyszczały oczy. -Gminna wieść niesie, że wcale im nie będzie bra­kowało ojca, bo to pan przejął rolę opiekuna ro­dziny i nie pozwala, żeby Nicholas ją odzyskał! Jeśli więc coś w rodzinie pańskiej siostry jest nie w porządku, proszę mieć pretensje przede wszyst­kim do siebie. - Przerwała dla zaczerpnięcia od­dechu, po czym wycedziła: - I proszę sobie zapa­miętać raz na zawsze: nikt, ale to nikt, nie ma prawa wtrącać się w moje życie.

James Warren popatrzył na nią dziwnym wzro­kiem i w milczeniu opuścił jej mieszkanie. Tania przez chwilę jeszcze stała w drzwiach. Nie chciała przy nim okazywać emocji, ale teraz poczuła, że kolana ma jak z waty.

Gdy wreszcie opadła z niej fala wściekłości, pomyślała, że zachowała się najgorzej, jak było można. Jej reakcja była dziecinna, ale co najważ-niejsze, do niczego nie doprowadziła.

112

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Z drugiej strony, dość miała poniżającego tłu­maczenia się przed Jamesem Warrenem z czegoś, czego nie zrobiła. Musi w końcu zmusić Nicholasa do powiedzenia prawdy. Choćby dlatego, że jej system nerwowy też staje się coraz słabszy. Jesz­cze trochę, a będzie w takim stanie jak Clarissa Forbes.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Mimo obaw Tani, że próba włamania odstraszy potencjalnych klientów, stało się odwrotnie. Wie­dzeni czy to ciekawością, czy formą solidarności klienci ruszyli hurmem do jej sklepu zaraz po otwarciu i naprawie wystawy. Doszło do tego, że Tania z trudem znajdowała czas na zamówienie towaru i jego odpowiednią ekspozycję.

Zadzwoniła do Ann, chcąc się z kimś podzielić swą radością. Poczuła się na tyle pewnie, że w rozmowie z przyjaciółką nie bała się już kusić losu i wyznała, że dopiero teraz, po raz pierwszy od przyjazdu tutaj, zaczyna wierzyć w powodzenie swojego przedsięwzięcia.

- A to dopiero początek, zobaczysz - przeko-

114

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

nywała ją Ann entuzjastycznie. - Mówiłam ci, że ludzie mają dość kupowania w anonimowych hi­permarketach. Wprawdzie można w nich kupić wszystko, ale najpierw trzeba to coś znaleźć, a to trwa lub czasem w ogóle się nie udaje. Poza tym klientom brakuje zwykłego ludzkiego kontaktu ze sprzedawcą, rady i sugestii, zwykłej rozmowy, cze­go na pewno nie znajdziesz w wielkich halach sklepowych. Ostatecznie wiele osób traktuje kupo­wanie nie tylko jako konieczność, ale także rodzaj rozrywki i relaksu. Jeszcze gorzej, gdy trzeba ku­pić coś dla dzieci, i zmęczone trzeba je wlec za so­bą, słuchając kwękania. Chyba w ludziach coraz częściej odzywa się nostalgia za dawnym życiem, spokojniejszym i bardziej zgodnym z naturą czło­wieka, a do tego potrzebny jest kontakt z drugą o-sobą, nawet podczas prozaicznych zakupów.

- Z tak miłą sprzedawczynią, że nawet kontak­tuje się z wybranymi klientami! - rzekła Tania ze śmiechem.

- Właśnie! - zawtórowała jej Ann. - Skoro o tym mowa... Chciałabym cię prosić o odłożenie dwóch par tych amerykańskich butów do baseballa dla chłopców, miałabym dla nich świetny prezent pod choinkę. Poza tym Susan poinformowała mnie łaskawie, że zamierza nauczyć się stepowania. Znajdziesz coś odpowiedniego?

- Chyba tak. W najgorszym wypadku zamó­wię.

Penny Jordan

115

- Kochana jesteś. A jak tam sprawa włamania? Policja już coś wie?

- Nie. I obawiam się, że tak już zostanie.

- Hm. Najważniejsze, żeby nic podobnego się nie powtórzyło. Skoro sprawca zorientował się, że masz alarm, drugi raz raczej nie zaryzykuje.

- Całkiem możliwe... - odparła Tania wymija­jąco. - A na razie pa, muszę kończyć.

Tania nie chciała ciągnąć tego tematu. Wiedzia­ła, że nawet najwymyślniejszy alarm nie powstrzy­ma od działania osoby odpowiedzialnej za nocny incydent. Tym bardziej że to nie kradzież była ce­lem jej działania - przynajmniej nie w material­nym sensie.

Bo sprawca, a raczej ktoś, kto za nim stoi, obrabował ją z poczucia bezpieczeństwa, spokoju ducha i nadziei na lepszą przyszłość, a to jest gorsze od kradzieży pieniędzy. Tak, tego wszy­stkiego pozbawił ją James Warren, bo wszystko wskazuje na to, że mimo otaczającego go nimbu świętości to on jest odpowiedzialny za zniszczenie witryny sklepu.

Ta myśl wywołała w Tani na nowo niepokój. Najbardziej martwiła się sytuacją ze względu na Lucy. To w dużej mierze dla niej zaryzykowała przeniesienie się do nowego miejsca, to dla niej starała się o warunki materialne, które zapewniły­by jej szczęśliwe dzieciństwo, a potem możliwość nauki. Pragnęła, by córka się kształciła, bo to

116

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

gwarantuje niezależność finansową i poczucie war­tości.

O jedno i drugie Tania musiała walczyć niemal pazurami i nie chciała, by jej córka przechodziła to samo. Na myśl, że przez czyjeś infantylne gierki, słabą naturę jednego mężczyzny i niemal patologi­czną nadopiekuńczość drugiego miałaby z tego zrezygnować, ogarniała ją furia.

Nie chciała też krzywdzić Lucy brakiem mat­czynej opieki i obiecała sobie, że gdy tylko firma wyjdzie na prostą, rozejrzy się za jakąś pomocą do sklepu, żeby móc spędzać więcej czasu z córką.

Właśnie skończyła obsługiwać jakąś miłą dzie­wczynę z rozkosznym dzieckiem, dla którego dobrały pierwszą w życiu parę butów. Spojrzała przez okno i uśmiech zamarł jej na ustach - do sklepu znowu zmierzała Clarissa Forbes.

Na szczęście tym razem nie towarzyszył jej brat. Tania szybko wzięła się w garść. Musi zrobić wszystko, żeby nie dać się wyprowadzić z równo­wagi. Miała też nikłą nadzieję, że Nicholas w koń-cu wszystko wyjaśnił i Clarissa przychodzi za­wrzeć pokój.

- Dzień dobry. Namyśliła się pani, które buty wybrać dla chłopców? -Tania przywitała ją miłym uśmiechem.

Ale po wyrazie twarzy Clarissy było widać, że jej nadzieje są płonne.

- Nie ma się co mizdrzyć! -warknęła Clarissa

Penny Jordan

117

Forbes. - Jeśli pani uważa, że będę przyglądać się bezczynnie, jak pani niszczy życie mnie i chłop­com, to szybko wyprowadzę panią z błędu.

Tania szybkim spojrzeniem oceniła sytuację. Agresywna postawa i wykrzywiona nienawiścią twarz pani Forbes powiedziały jej, że żadna rze­czowa argumentacja do tej kobiety nie dotrze. Mi­mo to musi spróbować.

- Clarisso, proszę zrozumieć, z pani mężem nie łączy mnie nic prócz spraw zawodowych.

- Niech pani nie kłamie! To samo próbował mi wmawiać ostatnio Nicholas, widocznie tak się u-mówiliście. Ale ja się nie dam zwieść! Chcę wie­dzieć, kiedy to się zaczęło! Kiedy go pani zdążyła omotać? Zaraz jak się spotkaliście? A może znaliś­cie się wcześniej i to dlatego tu się pani sprowadzi­ła? No, słucham! Tylko bez wykrętów.

Tania była w życiu świadkiem niejednej histerii, więc wiedziała, że uspokojenie tej kobiety jest niemożliwe, bo z każdą minutą nakręca się coraz bardziej. Jak to możliwe, że jej bliscy nie reagowa­li na jej stan? Chyba rzeczywiście Nicholas nic nie mógł wskórać, a przy Warrenie Clarissa odzys­kiwała zdrowy rozsądek. Mimo wszystko ona, Tania, musi ją jakoś przekonać o swojej niewin­ności, a przynajmniej na tyle uspokoić, żeby wy­szła ze sklepu.

- Proszę posłuchać. Przyjechałam tu, nie znając Nicholasa, a on pomaga mi jedynie w kwestiach

118

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

prawnych. Może by pani łatwiej uwierzyła, gdyby to potwierdził w mojej obecności. Zaraz zadzwo­nię do niego i...

- No pewnie! Tylko to pani chodzi po głowie, żeby mieć go bez przerwy koło siebie. I żeby mnie namawiał na sanatorium, bo chce mieć swobodę na swoje schadzki! - Clarissa zniżyła głos. - Ostrze­gam panią po raz ostatni: jeśli nie przestanie pani rozbijać mojego małżeństwa, zmienię pani życie w piekło!

Zanim Tania zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, pani Forbes zakręciła się na pięcie i trzaskając drzwiami, opuściła sklep. Tania stała nieruchomo, zastanawiając się, co począć.

Do jej problemów doszedł jeszcze czysto ludzki odruch - współczucie dla cierpiącej kobiety. Jeśli przedtem czuła do Clarissy jedynie złość, to teraz, gdy zobaczyła, w jakim jest stanie, poczuła żal. Ale narastał w niej także strach, bo Clarissa może być nieobliczalna. Co robić?

Jej stan ducha nie uszedł uwagi Ann, gdy od­prowadzały razem Susan i Lucy do domu.

- Co się dzieje? Mów, dziewczyno.

Ann wzięła ją pod ramię. Gdy Tania opowie­działa o wizycie Clarissy w sklepie, Ann zasępiła się.

- Sprawa zaczyna być poważna. Uważasz, że to napad histerii z powodu twojego rzekomego niszczenia jej małżeństwa?

Penny Jordan

119

- To chyba coś poważniejszego. Nie jestem psychiatrą, ale w mieszkaniach komunalnych po­znałam wiele kobiet pogrążonych w rozpaczy, któ­re zachowywały się inaczej. Obawiam się, że w tym przypadku jak najszybciej powinien wypo­wiedzieć się specjalista. Mam wrażenie, jak gdyby ona chciała wierzyć, że mam romans z jej mężem.

- Hm... - Ann przez chwilę milczała. - Może Clarissa zdaje sobie sprawę, że zachowuje się histerycznie, i stara się znaleźć usprawiedliwienie dla swojego zachowania? Wierząc, że Nicholas jest niewierny, pozwala sobie na takie ataki. Naj­większy problem w tym, że nie ma jej kto przemó­wić do rozumu, toteż nie ma szans, aby skontak­towała się z terapeutą. Gdyby James wiedział...

- Obawiam się, że i tak by nie przestał pode­jrzewać mnie o romans z Nicholasem - zauważyła gorzko Tania.

- Może masz rację... Inna sprawa, że takie zachowanie u niego to dość niecodzienna rzecz. Uwielbia Clarissę i jest bardzo uczuciowy, ale nigdy nie traci rozsądku, więc nie wiem, jak to sobie wszystko tłumaczyć. Chyba że...

- Chyba że co?

- Po cichu się w tobie podkochuje i jest za­zdrosny o Nicka! - Ann parsknęła śmiechem.

- Wariatka! Ale masz pomysły! - Tania zmusi­ła się głośnego śmiechu, by ukryć zmieszanie.

Jednak zaraz po pożegnaniu z Ann zaczęła

120

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

analizować swoje doznania. Dlaczego po tylu latach świadomego celibatu, gdy płeć przeciwna była jej całkowicie obojętna, teraz jej ciało budzi się do życia przy mężczyźnie, z którym nic nigdy nie może jej połączyć? Mężczyźnie, którego mia­łaby ochotę zabić za krzywdzące i niesprawiedliwe oskarżenia. Mężczyźnie, który czuje do niej tylko pogardę i obrzydzenie, widząc w niej kurtyzanę.

W tym momencie przyszła jej do głowy nie­spodziewana myśl, która być może wyjaśniała tak dziwną reakcję na Jamesa Warrena. Może to właś­nie dlatego ciało podsuwa jej tak niepokojące wizje tego mężczyzny, bo ich związek jest niemoż-liwy? Może pozwala sobie na niemal perwersyjną myśl o pożądaniu go, bo spełnienie tego pragnienia jest wykluczone? Zachowuje się podobnie jak nastolatka, która puszcza wodze fantazji na myśl o wymarzonym gwiazdorze pop, wiedząc, że i tak nigdy ich nie zrealizuje.

Otrząsnęła się. Boże, chroń mnie przed takimi fantazjami!

Nadeszła druga sobota po otwarciu sklepu. Ta­nia nie spodziewała się ogromnego ruchu, ale na wszelki wypadek poprosiła Peggy, siostrzenicę Ann, by w okolicach południa wpadła na chwilę ją zastąpić, bo chciała coś przekąsić i trochę pobyć z Lucy.

Na razie Lucy siedziała u Susan. Tania wysłała

Penny Jordan

121

ją tam po raz kolejny, choć miała opory, że tak często korzysta z uprzejmości Ann i Toma. Lecz Ann znowu ją ofuknęła.

- Daj spokój! Jak już się zadomowisz na dobre, nieraz my cię poprosimy o pomoc. Od tego ma się sąsiadów. A na razie zajmuj się sklepem. Poza tym Lucy to świetna dziewczynka i Susan przestała mi jęczeć nad uchem, że nie ma się z kim bawić.

- No to buźka. Odwdzięczę się, jak tylko będę mogła. W takim razie wyślij Lucy do domu o dwu­nastej na lunch.

- Masz to jak w banku. O dwunastej panna Lucy melduje się u ciebie.

Sobota okazała się jednak nie mniej pracowita niż pozostałe dni tygodnia i mimo pomocy Peggy, Tania nie mogła zrobić sobie przerwy o dwunastej. Z rozpaczą zerkała na zegarek, mając nadzieję, że Lucy nie będzie się dąsała i chwilę poczeka. Wresz­cie skończyła obsługiwać klientów, ojca z trójką synów, dała ostatnie wskazówki Peggy i popędziła do mieszkania.

W salonie przywitała ją głucha cisza. Zaskoczo­na przystanęła.

- Lucy? Gdzie jesteś, dziecko? - zawołała. Ale nie uzyskała odpowiedzi. Co się dzieje?

Przecież Ann obiecała przysłać tu dziewczynkę o dwunastej. Nawet gdyby Ann zapomniała, to i tak o dwunastej trzydzieści Fieldingowie zasiada­li do lunchu, więc najpóźniej o tej godzinie Lucy

122

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

musiałaby pobiec do domu. A była już prawie pierwsza.

Tania poczuła dławienie w gardle, ale starała się nie panikować. Spokojnie! Może dziewczynki tak świetnie się bawiły, że Ann nie miała serca ich rozdzielać. Ale przecież by zadzwoniła!

Tym razem już nie była w stanie opanować lęku. Sprawdziła błyskawicznie wszystkie pomieszcze­nia, mając jeszcze cichą nadzieję, że może Lucy jej nie słyszy. Na próżno - mieszkanie było puste.

Porywając w biegu kurtkę, wypadła na dwór i o-bleciała wszystkie okoliczne zaułki, licząc na to, że może Lucy zagadała się z jakąś koleżanką w drodze do domu. Ale w najbliższej okolicy nie dostrzegła śladu córki.

Z zamierającym sercem skierowała się do domu Fieldingów. Tom, który właśnie pił herbatę z ogro­mnej filiżanki, uśmiechnął się na jej widok, ale widząc jej minę, poderwał się na nogi.

- Co się stało? Wyglądasz jak zjawa.

- Czy jest u was Lucy? - spytała, z trudem łapiąc oddech.

- Nie. - Tom myślał intensywnie. - Wysłali­śmy ją do domu o dwunastej, tak jak się umawiali­śmy, czyli...

- Godzinę temu - dokończyła za niego Tania, blada jak ściana. Gdy się zachwiała, Tom podbiegł do niej i podsunął krzesło.

- Poczekaj, spokojnie. Trzeba zapytać Ann, bo

Penny Jordan

123

to ona ją ubierała do wyjścia. Jest u siebie, zaraz po nią skoczę i...

- Nie trzeba. - Tania poderwała się z miejsca, ożywiona nową nadzieją, i pobiegła do pokoju przyjaciółki.

Ann przez chwilę patrzyła na nią ze zdumieniem, jak gdyby nie rozumiała, co Tania do niej mówi.

- Jak to nie ma jej? Boże... Przecież wysłałam ją godzinę temu i prosiłam wyraźnie, żeby szła prosto do domu, bo na nią czekasz. - Usta jej drżały, ale natychmiast się opanowała. - Chwile­czkę, najgorsze, co możemy teraz zrobić, to wpaść w panikę. Oczywiście przeszukałaś cały dom?

Tania skinęła głową, niezdolna wyrzec słowa.

- Może spotkała jakąś koleżankę, poszła do niej i zapomniała o bożym świecie?

- To do niej niepodobne. - Tania energicznie potrząsnęła głową. - Tysiące razy ją prosiłam, żeby nigdy czegoś podobnego nie robiła, bo mnie wpędzi do grobu. Pamiętaj, że mieszkałyśmy w mieście i Lucy wie, co jej może grozić. Umawia­łyśmy się też, że gdyby jej bardzo zależało na zmianie planów, ma do mnie dzwonić. O Boże...

Ann objęła ją i posadziła na łóżku.

- Uspokój się. Jestem pewna, że wszystko szybko się wyjaśni. Przede wszystkim trzeba za­wiadomić policję.

- Policję... - powtórzyła Tania bezwiednie i głos jej się załamał.

124

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Spokojnie. Tak trzeba, ale to nie oznacza, że coś się stało. Mówię ci, to pewnie jakaś bzdura, nieporozumienie. Posiedź chwilę, a ja skoczę za­dzwonić.

Tania jej nie słyszała. W swoich sprawach na ogół potrafiła zachować opanowanie, w przypad­ku Lucy traciła jednak głowę i strach malował najgorsze scenariusze. Tysiące razy rozmawiała z Lucy o tym, żeby z nikim dorosłym nie roz­mawiała na ulicy, a tym bardziej nigdzie nie dała się prowadzić. Boże, ze mną możesz robić, co chcesz, ale błagam, niech nic się nie stanie mojej córce...

Policjantka pojawiła się w niespełna kwadrans. Była delikatna, lecz stanowcza. Rozumiała ból zrozpaczonej Tani, ale wiedziała, że bez szybkiego i spokojnego uporządkowania faktów niewiele zdziałają.

- Jak była ubrana córka? - spytała, wyjmując notatnik.

- Nie wiem, nie pamiętam... - Tania wpat­rywała się nieruchomo w przestrzeń.

- W żółty płaszczyk - wyręczyła ją pospiesznie Ann, widząc, że przyjaciółka jest na granicy zała­mania.

- Czy możliwe, że dziewczynka poszła z kimś, kogo zna? - pytała łagodnie policjantka. - Z oj­cem, dziadkami, byłym chłopakiem?

Penny Jordan

125

Tania pokręciła głową. Widząc, że więcej nic nie wskóra, policjantka zamknęła notes.

- Naprawdę, proszę się nie martwić. Wszystkie patrole już mają informację o zaginięciu dziecka, a za chwilę przekażę im dokładny opis. Nie mogła się zapaść pod ziemię, Appleford nie jest znów takie wielkie. Ale na tyle, żeby się w nim zgubić, owszem. Zwłaszcza jeśli się jest panienką, która nie zna okolicy. A propos, czy możliwe, żeby poszła do jakiegoś znajomego sobie miejsca?

- Nie, właściwie nigdzie jeszcze nie byłyśmy, chociaż... - Tania zastanawiała się. - Zdążyłyśmy dotąd pójść tylko na jeden spacer, podczas którego natknęłyśmy się na piękny stary dom nad rzeczką, pana Warrena. Widziałyśmy wydrę i psa, spanie­la... Lucy uwielbia psy i może poszła go szukać. To jedyne miejsce, które mi w tej chwili przychodzi do głowy. Ale powtarzam, nie zrobiłaby tego, wiedząc, jak bym się martwiła.

- Muszę zadać jeszcze jedno pytanie. Proszę wybaczyć, ale mam taki obowiązek. - Policjantka jeszcze bardziej ściszyła głos. - Wszystkim nam czasami wysiadają nerwy... Czy przed zniknię­ciem dziewczynki doszło pomiędzy nią a panią do sprzeczki? Słowem, czy zdarzyło się coś, po czym córka bała się wracać do domu albo czuła się w nim niechciana?

- Ależ skąd! - Tania pokręciła stanowczo gło­wą, jakby nie wierząc, że ktoś może zadać tak

126

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

niedorzeczne pytanie. - Bardzo się kochamy i ni­gdy nie dochodzi między nami do żadnych spięć.

- Jeśli mogę wtrącić - odezwała się Ann. - Że­by jak najszybciej wykluczyć taką możliwość, chciałam potwierdzić, że Lucy była w doskonałym nastroju i się nie mogła doczekać, kiedy wróci domu i opowie mamie wszystko, co się działo w szkole. I jak dostanie świeżego łososia na lunch.

- Jej ulubione jedzenie. - Tania uśmiechnęła się przez łzy. - Jest drogie, ale znacznie zdrowsze niż filety z rybich trocin, które można dostać w sklepach, a przecież dzieci przeżywają teraz tyle stresów, tyle samo co dorośli, i jeśli my sobie pozwalamy na różne smakołyki, to dlaczego za­bronić tego dzieciom, bo przecież też ciągle widzą w reklamach telewizyjnych, co dobre, a...

- Taniu... - rzekła łagodnie Ann i położyła jej rękę na ramieniu.

Przyjaciółka popatrzyła na nią jak obudzona ze snu i nagle, nie mogąc już dłużej się powstrzymać, wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Skryła twarz w dłoniach.

- Moja Lucy, moja najdroższa kruszyna...

- Wiem, co pani czuje, ale naprawdę proszę się nie martwić - uspokajała ją policjantka. - Nawet pani nie wie, ile mamy tego rodzaju przypadków. Dzieci to jednak dzieci, choć wydają się takie rozsądne. - Policjantka wstała z krzesła. - Jadę przekazać rysopis dziewczynki, a pani tymczasem

Penny Jordan

127

niech wraca do domu, bo a nuż córka tymczasem wróciła albo lada chwila wróci, a my nawet nie będziemy o tym wiedzieli. Niedługo przyjadę do pani.

- Rzeczywiście, najlepiej idź do domu - Anna poparła policjantkę - a ja postaram się do ciebie jak najszybciej wpaść.

Oczywiście Lucy nie wróciła.

Tania nie mogła sobie znaleźć miejsca, chodziła z kąta w kąt, łamiąc palce, starając się nie dopusz­czać do siebie myśli o najgorszym, o porwaniu. Wkrótce przyjechała policjantka i przekonała ją, żeby się położyła i postarała przespać.

Tania zapadła w nerwową drzemkę, która jed­nak szybko przemieniła się w pasmo koszmarów. Obudziła się jeszcze bardziej zmaltretowana psy­chicznie. Zerknęła na zegar. Piąta. Już cztery go­dziny oczekiwania i nic.

Z rozpaczliwych rozmyślań wyrwał ją podeks­cytowany głos policjantki:

- Taniu, może pani podejść?

- Co się stało? - Zerwała się z kanapy w salonie i podbiegła do okna, przy którym stała policjantka.

- Czy to aby nie pani córka, tam przed sklepem? Tania podążyła za jej wzrokiem i kiwnęła tylko

głową, nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Nogi się pod nią ugięły. To jest Lucy, cała i żywa! Boże, dzięki!

128

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Nagle wytężyła wzrok i cała jej radość na­tychmiast się ulotniła, gdy zobaczyła, kto stoi obok córki. Co tu robi James Warren?! Jakim prawem trzyma Lucy za rękę? Czy to wszystko jego sprawka?

Jeśli tak, to już ona się z nim rozprawi!

Jednak gdy Warren wszedł z Lucy do sklepu i zobaczyła jego twarz, przestraszyła się. Malowa­ły się na niej ogromna rozpacz i cierpienie, niemal takie same, jakich ona doświadczała przez ostatnie godziny. Tymczasem Lucy podbiegła do Tani i wtuliła się jej w spódnicę.

- Mamusiu, zgadnij, co mi pan James obiecał na urodziny! Pieska! Prawdziwego szczeniaka! Jeśli oczywiście się zgodzisz. Ale ty się zgodzisz, prawda, mamusiu? I jeszcze mnie nauczy, jak go tresować, żeby nie był taki samowolny jak Rupert. Ale nie spaniela, bo to myśliwskie psy i wymagają dużo ruchu, i...

- Poczekaj, córeczko. - Tania zmarszczyła brwi.

Tymczasem z głębi pokoju nadeszła policjant­ka. Na jej widok Warren jeszcze bardziej spo-chmurniał, a Lucy podniosła na Tanie pytający wzrok.

- Mamy poważniejsze sprawy. Jak widzisz, przy­jechała pani z policji, bo tak długo cię nie było w domu i...

- Ja wszystko wyjaśnię - odezwał się zmęczo-

Penny Jordan

129

nym głosem James Warren. Wyglądał, jak gdyby życie straciło dla niego sens. - Proszę nie męczyć małej.

- Dobrze. - Policjantka pokiwała głową. - Tyl­ko zgłoszę powrót Lucy kolegom i potem zamienię z panem kilka słów.

- Może najrozsądniej będzie, jeśli pojadę z pa­nią na komendę - zaproponował ochrypłym gło­sem. Potem zwrócił się do Tani i beznamiętnie spytał: - Czy pozwoli pani, że zostawię auto przed pani sklepem?

Kiwnęła głową, nadal nie mogąc wydobyć z sie­bie głosu. Szok radości z odzyskania córki prze­mieszany był z ciągle zadawanym sobie pytaniem, jaki udział w zaginięciu Lucy miał James Warren.

Początkowo, gdy zobaczyła go z córką, pomyś­lała, że wprowadziła policjantkę w błąd, twier­dząc, że nie zna nikogo, kto mógłby porwać Lucy. Bo przecież nasuwało się od razu, że to mógł być Warren, który w ten sposób chciał ją zmusić do posłuchu. Ale trudno jej było uwierzyć, żeby kto­kolwiek przy zdrowych zmysłach mógł się na coś takiego poważyć. A gdy zobaczyła wyraz jego twarzy, domyśliła się, że Warren na pewno nie porwał jej córki. Ale w takim razie co to wszystko znaczy?

Miała nadzieję, że wkrótce się wszystkiego dowie, a póki co nie posiadała się ze szczęścia, że córka jest zdrowa i cała, a w dodatku chyba ani

130

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

odrobinę nie przejęta całą sytuacją. Cokolwiek się

działo, w żaden sposób nie miało szkodliwego

wpływu na dziewczynkę. Tania odetchnęła z ulgą.

Gdy zostały same, zrobiła herbatę i spytała:

- Jak to się stało, że spotkałaś pana Warrena, króliczku? Strasznie się martwiłam, jak nie przy­szłaś na lunch. Zresztą widziałaś, że aż wezwałam policję.

- Strasznie mi przykro, mamusiu, ale to nie moja wina. Mówiłam tej pani, że będziesz się martwić, ale ona mi powiedziała, żebym się nie przejmowała i że pojedziemy do niej, bo ty i tak jesteś zajęta z wujkiem Nicholasem.

Tania poczuła, jak ziemia usuwa jej się spod stóp. I potem nagle zrozumiała.

- Ta pani... Czy to była żona wujka Nicholasa?

- No tak! - Lucy pokiwała energicznie głową. - Zawiozła mnie do tego dużego domu z tymi śmiesznymi kominami, który widziałyśmy nad rzeczką. I Rupert od razu mnie poznał, skakał i mnie lizał. Pani Clarissa pozwoliła mi się z nim bawić, dała mi ciasteczka i czekoladę. I nam było strasznie fajnie, tylko ona była smutna. Pytała się o wujka Nicholasa, kiedy u nas był ostatnio, i potem zaczęła płakać. Trochę się bałam, mamusiu, ale Rupert był taki wesoły, że zaraz mi przeszło.

- Czy ta pani... - Tania starannie dobierała słowa. Nie miała już wątpliwości, że Clarissa cierpi na jakąś chorobę psychiczną. Pytanie tylko,

Penny Jordan

131

czy nie wyrządziła Lucy krzywdy. - Czy powie­działa ci jeszcze coś?

- Chyba nie... - Lucy zastanawiała się z poważ-ną minką. - A potem zaraz pojawił się pan James i jak mnie zobaczył, to się strasznie zdenerwował i powiedział, że zawiezie mnie do domu. Coś tam ze sobą długo rozmawiali, ale bawiłam się z Rupertem i nie słyszałam. Widziałam tylko, że pani Clarissa znów płacze i chwyta pana Jamesa za ramię. Trochę się znów przestraszyłam, ale zaraz potem pan James zabrał mnie do samochodu i przywiózł tutaj.

Zanim Tania zdążyła zareagować, zadzwonił telefon.

- No i jak? - W słuchawce zabrzmiał głos Ann.

- Już w domu. Cała i zdrowa! - zawołała Tania. - Przepraszam, że zaraz nie zadzwoniłam, ale Warren dopiero przed chwilą przywiózł ją i...

- Co takiego? - Ann aż się zachłysnęła ze zdumienia. - James Warren? A cóż on ma z tym wspólnego?

- To cała historia, sama jeszcze nie znam szczegółów. Wiem tyko, że to Clarissa zaprosiła Lucy do siebie.

- Nie mów! Wygląda na to, że miałaś rację. Biedna kobieta zupełnie sfiksowała. O co jej cho­dziło?

- Tego nie wiem, i pewnie ona także. Ale wolałabym w tej chwili nie wdawać się w szcze­góły...

132

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- A, rozumiem. W pobliżu jest pewien króli­czek z wyczulonymi uszkami?

- Właśnie. Pogadamy, jak będę wiedziała wię­cej. Na razie James pojechał na policję. Obiecał, że wszystko mi opowie po powrocie.

- No to niezły pasztet. Najważniejsze, że Lucy nic się nie stało. Jedyna pociecha, że może w końcu James się przekona, że siostrze potrzebna jest pomoc specjalisty.

- Też tak uważam. I jeszcze jedno, Ann...

- Tak?

- Dziękuję.

- Daj spokój! Zawsze do usług, ale wolałabym nie uczestniczyć więcej w takich sytuacjach. Pa.

Rozmowa z Ann uświadomiła Tani, że to niemi­łe wydarzenie może w ostatecznym rozrachunku mieć i ten pozytywny skutek, że Tania przestanie być podejrzewana, przynajmniej przez Jamesa, o romans z Nicholasem.

Tylko dlaczego trzeba było aż tak dramatycznej sytuacji, może nawet niebezpiecznej dla Lucy, by James przejrzał na oczy? Jeśli tak się ma dokony­wać sprawiedliwość, kosztem niewinnego dziec­ka, to wolałaby sama cierpieć tysiąc razy bardziej z powodu niesłusznych oskarżeń, niż narażać cór­kę na podobny stres.

Na nowo opanowała ją wściekłość. Ale nie na Clarissę, lecz jej otoczenie, na męża słabeusza i brata zadufka. Jeden z nich nie potrafi się za-

Penny Jordan

133

chować jak mężczyzna i prowadzi jakąś głupią grę, drugi tak ufał w swoje rozeznanie w sytuacji, że nawet nie starał się sprawdzić, na ile opinie dotyczące jego siostry są prawdziwe.

Najbardziej jednak była wściekła na samą sie­bie. Także i ona wiedziała od pewnego czasu o stanie Clarissy, mimo to nie starała się konsek­wentnie doprowadzić do wyjaśnienia bzdur na temat jej rzekomego związku z Nicholasem, i tym samym pomóc także chorej.

A stało się tak tylko dlatego, że musiałaby o jednym i drugim przekonywać Jamesa. Nie zrobiła tego, bo nie pozwalała jej na to irracjonalna mieszanina dumy i oślego uporu - cech, które wy­pływają jedynie z przekory obrażonej kobiety. A może nawet z tego, że Warren w jakiś niepojęty sposób na nią działał. Tak więc w imię tych ko­biecych instynktów ryzykowała zdrowie córki. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.

Pozostawało zagadką, dlaczego Clarissa uznała za konieczne zawiezienie Lucy do domu brata. Czy po to, by wypytać jąbez świadków o spotkania Tani z jej mężem, czy po to, by ją ukarać za rze­kome grzechy matki...

Tania aż się skurczyła na myśl, że istniało i takie niebezpieczeństwo.

Na szczęście wydawało się, że Lucy nie ucier­piała z powodu tego wydarzenia. Przypuszczalnie potraktowała je trochę jak dziwną przygodę. Jak

134

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

każde mądre dziecko wiedziała, że dorośli czasami dziwnie się zachowują.

Ale sprawy zabrnęły za daleko i Tania podjęła decyzję - koniec z jej kobiecą dumą, koniec z zostawianiem spraw własnemu biegowi. Zrobi wszystko, żeby raz na zawsze wyjaśnić sprawę jej rzekomego romansu z Nicholasem, i gotowa była za to zapłacić każdą cenę.

Bo żadna cena nie jest zbyt wysoka, by zapew­nić zdrowie i bezpieczeństwo ukochanej Lucy.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Była już dziesiąta, gdy James wrócił po swój samochód. Lucy już smacznie spała.

Gdy Tania otworzyła drzwi, od razu rzucił jej się w oczy wyraz jego twarzy. Wyglądał, jak gdyby w ciągu tych kilku godzin postarzał się o kilka lat.

- Przepraszam, że nachodzę panią o tej porze, ale musiałem załatwić całą masę formalności. Poza tym czekałem na Nicholasa, żeby... - Zawa­hał się, ale machnął ręką: - Pewnie i tak się pani domyśla, albo wkrótce się dowie z plotek... Nicho­las musiał podpisać zgodę na umieszczenie Claris-sy w prywatnej klinice. Potem jeszcze czekała nas nieprzyjemna rozmowa z samą Clarissą. Ale o dzi­wo, poszło łatwiej, niż myślałem.

136

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Wyglądał tak żałośnie, że nie namyślając się, Tania zaproponowała:

- Proszę wejść, i tak musimy zamienić dwa słowa. Zrobię herbatę i może jakąś kanapkę, bo pewnie pan nic nie jadł.

- Dziękuję. - James wszedł do środka i cicho zamknął drzwi, jakby w obawie, że obudzi Lucy. - Nie jestem w stanie nic przełknąć, ale o herbacie marzę.

Z trudem panowała nad zmieszaniem. Miała wrażenie, jak gdyby widziała Jamesa po raz pierw­szy w życiu. Delikatny, uprzejmy - zupełnie inny niż tamten mężczyzna, z którego strony zaznała tylu upokorzeń. Przyczyną tej zmiany może być zmęczenie i osobisty dramat, ale chyba nie tylko.

- Proszę się nie obawiać. Lucy już smacznie śpi i pewnie śni o tym szczeniaku, którego jej pan obiecał - rzekła z uśmiechem.

- Jeszcze raz przepraszam, że nie spytałem pani o zgodę. Ale nie wiedziałem, co robić, żeby odwrócić uwagę Lucy od Clarissy. Siostra miała napad histerii i nie chciałem, żeby dziewczynka się przestraszyła. - James spojrzał na górę, gdzie znaj­dowały się sypialnie. - A tak w ogóle, jak to wszystko zniosła?

- Chyba nie przeżyła tego wydarzenia jakoś szczególnie. Jest wyjątkowo zrównoważona emo­cjonalnie, a poza tym zachowanie Clarissy, dla dorosłych szokujące, dla Lucy niekoniecznie takie

Penny Jordan

137

musiało być. Mówiła tylko, że Clarissa strasznie płakała.

- To łagodnie powiedziane... - W oczach Ja­mesa pojawił się wyraz tak ogromnej rozpaczy, że pod wpływem impulsu Tania położyła dłoń na jego ramieniu.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zmieszania. Wyglądał jak mały chłopiec przyłapany na gorą-cym uczynku. Poczuła, jak się spiął, zaraz jed­nak się rozluźnił i gdy chciała cofnąć rękę, przy­krył ją swoją, jakby ten dotyk przynosił mu ukojenie. Jak gdyby w ten sposób łatwiej mu było wyrzucić nagromadzone piekło emocji i myśli.

- Wszystko, co dziś przeżyłem, to nadal otwar­ta rana. Czy raczej senny koszmar - zaczął cichym głosem, patrząc przed siebie nieruchomo. - Kiedy przyjechałem do domu, najpierw zobaczyłem Lu­cy bawiącą się z Rupertem. Oczywiście byłem zdumiony, ale zanim o cokolwiek zdążyłem zapy­tać, przypadła do mnie Clarissa i zaczęła wyrzucać z siebie potok słów. Wołała, że wie, jak panią zmusić do oddania jej męża, i że ma sposób na ukaranie pani. Taki, który pani na zawsze popa­mięta... Nadal jednak jeszcze nie rozumiałem, co się z nią dzieje i co to wszystko znaczy. Dopiero kiedy zaczęła mnie namawiać, żeby jej pomóc w ukryciu Lucy, tak żeby nikt jej nie znalazł... -Urwał, kręcąc z niedowierzaniem głową.

138

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- A jednak nie wierzył pan w to, co mówiłam - wtrąciła łagodnie Tania.

- Myślę, że nie chciałem wierzyć, bo miałem nadzieję, że załamanie nerwowe, które siostra przeżyła po śmierci rodziców, już nigdy się nie powtórzy. Trochę jakbym zaklinał los. Bałem się, że jeśli będzie takie mocne jak wtedy, to ją po prostu wykończy.

- To zrozumiała reakcja. - Tania pokiwała powoli głową.

- Nagle jednak, kiedy zobaczyłem Clarissę z Lucy, wszystko ukazało mi się jasno jak na dłoni. Nie miałem już wątpliwości, że to, co słyszałem od Nicholasa na temat jej choroby, jest prawdą. Podo­bnie jak prawdą były jego zapewnienia, że nie ma romansu z panią i że sugerowanie tego było jedy­nie rozpaczliwą próbą ratowania małżeństwa. Wszystko od samego początku było oczywiste, wystarczyło tylko chcieć uwierzyć. Bardzo panią przepraszam...

- To już nie ma znaczenia, naprawdę - powie­działa Tania. - Na szczęście Lucy nic się nie stało i jestem przekonana, że wkrótce o wszystkim zapomni. Pozostaje problem pańskiej siostry.

- W istocie. - James westchnął. - Skontak­towałem się z lekarzem, który zna historię jej choroby, i na szczęście wlał mi sporo otuchy w serce. Przekonywał, że to już nie czasy elektro­wstrząsów i że takie przypadki jak Clarissy leczy

Penny Jordan

139

się szybciej i skuteczniej niż piętnaście lat temu. Co więcej, od razu doradził prywatną klinikę w Londynie. Pozostawało jeszcze przekonać Cla-rissę. Na szczęście, jak wspominałem, okazało się to łatwiejsze, niż się spodziewaliśmy. Odniosłem wrażenie, że sama, w jakimś przebłysku świado­mości, przestraszyła się tego, co zrobiła, i po­stanowiła się leczyć. Ale czułem się jak zdrajca...

- Domyślam się, jaki musiał to być szok, gdy pan wszystko zrozumiał.

Szok na tyle ogromny, dodała w myślach, że zupełnie go zmienił. A może przywrócił mu jedy­nie jego zwykłą postać? Wyraźnie czuła, że wspól­nie przeżyte dramatyczne chwile związały ich jakąś nicią porozumienia, zbliżyły ich do siebie, mimo przepaści, która jeszcze do niedawna wyda­wała się dzielić ich na zawsze.

- Tak, ale pewnie w porównaniu z tym, co pani przeżyła, to nic...

- Fakt. Omal nie umarłam ze strachu... - Tania otrząsnęła się na samo wspomnienie doświadczeń dzisiejszego dnia. Zacisnęła powieki w obawie, że wybuchnie płaczem.

Nagle poczuła dłoń Jamesa na swoich barkach, delikatny, niemal przepraszając dotyk palców, jak­by w ten sposób chciał jej pomóc w pozbyciu się całego napięcia.

- Domyślam się. Nigdy bym sobie nie wyba­czył, gdyby Lucy coś się stało. Byłaby to tylko

140

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

i wyłącznie moja wina, bo nie wierzyłem ani pani, ani Nicholasowi. Dlatego jeszcze raz ogromnie przepraszam. Powinienem kierować się rozumem, a nie emocjami...

- Akurat za to nikt do pana nie może mieć pretensji. Przyznam się, że skrycie trochę zazdroś­ciłam Clarissie, że ma kogoś, kto tak ślepo w nią wierzy, wspiera na każdym kroku i...

- Nie to miałem na myśli - przerwał jej zduszo­nym głosem. - Nie chodziło mi o emocje związane z moją siostrą.

- Nie rozumiem. - Tania wlepiła pytający wzrok w jego twarz, zupełnie zbita z tropu.

- Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, Ta-niu, przyszedłem panią nakłonić do zerwania ro­mansu z Nicholasem. Chciałem pani przemówić do rozsądku.

- I do ręki - przypomniała mu rzeczowo.

- Nieprawda. A przynajmniej nie szedłem do pani z takim zamiarem. Chciałem załatwić sprawę najspokojniej jak się da. Kiedy jednak na panią spojrzałem... - James pokręcił głową, a ona po­czuła, że robi jej się gorąco. - Kiedy panią zoba­czyłem, Taniu, cały mój plan się zawalił. W głowie miałem zupełną pustkę.

- Pamiętam, że miał pan wzrok bazyliszka. Jakby starał się pan znielubić mnie na całe życie.

Usiłowała w popłochu rozładować atmosferę żartem. Musiała jakoś nadrabiać miną, bo roz-

Penny Jordan

141

mowa zaczynała przybierać niebezpieczny kieru­nek, a w dodatku James nie przestawał gładzić de­likatnie jej karku. Walczyła z sobą, by się skupić na jego słowach, zamiast zapadać w odrętwienie, poddawać się całym ciałem tej niepokojącej piesz­czocie. Walczyła także z pragnieniem, by palce tego mężczyzny zaczęły się przesuwać, dotykać całego jej ciała...

- Znielubić? - W głosie Jamesa pojawiła się ciemna nutka. - Nie, to nie negatywne uczucie spowodowało moją agresję. To było pożądanie, dzikie pożądanie i zaborcza zazdrość. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na panią i chciałem zmieść z powierzchni ziemi każdego mężczyznę, który by chciał się z panią wdać w romans. A to, że mógł nim być mój szwagier, doprowadzało mnie do szału. Ze wstydem muszę przyznać, że to nie per­spektywa rozbitego małżeństwa mojej siostry u-czyniła ze mnie szaleńca, ale niemal zwierzęce pragnienie, by natychmiast odseparować panią od Nicholasa. Żeby w pani życiu nie było żadnego innego mężczyzny oprócz... oprócz...

James zamilkł i wypił jednym haustem zupełnie już zimną herbatę.

- Nie powinienem tego wyznania składać na pani barki - ciągnął - zwłaszcza po dzisiejszym horrorze, bo już pewnie ma pani dość naszej szalonej rodziny. Ale chciałem, żeby pani zro­zumiała, dlaczego tak dziwnie postępowałem.

142

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Wbił wzrok w dłonie. - Widzi pani, mężczyźni w moim wieku są niezmiernie ckliwi, gdy się zakochują. Pewnie dlatego, że już przestali wie­rzyć, że tak piękne i gorące uczucie kiedykolwiek im się przytrafi. Uważają, że znają naturę ludzką od podszewki, a już na pewno wszystkie swoje reakcje. Uważają, że są zbyt dojrzali, zbyt od­powiedzialni, żeby dać się ponieść huraganowi uczuć, który ich zdaniem może ogarniać jedynie nastolatków. Dlatego z takim zdziwieniem przy­jmujemy miłość i dlatego reagujemy na nią jak skończone osły.

Tania nie wierzyła własnym uszom - James Warren zakochany! I to w niej! Zanim jednak zdą-żyła cokolwiek wykrztusić, James mówił dalej. Ale tym razem jego głos brzmiał zupełnie inaczej, jak cichy, pełen napięcia pomruk:

- Dlatego to niedobry pomysł, że jesteśmy tu teraz sami. Powinnaś wysłać mnie do domu, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. Zanim zrobię coś, czego oboje będziemy żałowali, Taniu...

Usiłowała wymyślić jakąś odpowiedź, ale nie mogła, nie umiała, nie chciała... Może James ma rację, że powinni natychmiast przerwać to spot­kanie, lecz nie potrafiła zebrać myśli, bo jej mózg nie mógł się uporać z nieprawdopodobną infor­macją, że James ją kocha. Tym bardziej nie chciała myśleć rozsądnie, gdy ich ciała nie wiedzieć kiedy zbliżyły się do siebie, gdy poczuła promieniujące

Penny Jordan

143

od niego ciepło, na które jej organizm reagował jak na żarliwy szept, jak na ciche polecenie, niemą podnietę, obietnicę, której nie można odrzucić, której nie można się oprzeć.

- Każ mi wyjść, Taniu - wyszeptał - bo nie ręczę za siebie...

Kazać mu wyjść! Kiedy całe jej ciało, każdy jego fragment drżał, jęczał z tęsknoty, by się w niego wtulić! Kiedy cała jej dusza krzyczała, że chce z nim być!

W ułamku sekundy przestrzeń, która ich dzieli­ła, zniknęła i przywarli do siebie w pierwszym gorączkowym porywie namiętności. Tania uniosła twarz do góry i poczuła na wargach jego usta.

Mój pierwszy prawdziwy pocałunek, pomyślała w przebłysku świadomości. W uszach jej szumia­ło, serce waliło jak młotem, jak gdyby dopiero dziś, w tej chwili, do życia budziło się całe jej ciało.

Resztkami świadomości starała się zrozumieć, dlaczego tak zareagowała. Mogła przypisać swoje zachowanie frustrującym wydarzeniom dzisiejsze­go dnia, jak gdyby ciało nakazywało jej wyna­grodzić sobie wszystko, co przeżyła. Odczuwała też na wpół uświadomioną potrzebę, by pomóc Jamesowi w uporaniu się z jego frustracją, po­czuciem winy i bólem.

Ale przede wszystkim kierowała nią prosta potrzeba zamanifestowania najprostszego, cudow­nie jasnego uczucia, jedynej prawdy, jaka się teraz

144

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

liczyła - że jest z mężczyzną, którego pragnie i pożąda, z mężczyzną, którego może nawet kocha. I że wreszcie życie daje jej szansę doświadczenia czegoś, co uważała dotąd za niedostępne dla siebie - poznania czyjegoś uczucia, czułości, oddania no i - czyż ma udawać sama przed sobą? - spełnienia się jako kobieta, w pierwszym świadomym akcie miłosnym.

I wiedziała, że gdyby zignorowała ten impuls, żałowałaby do końca życia. Bo byłoby to od­rzucenie czegoś, co jest jej przeznaczone, co jest częścią jej losu.

- Czy mam wyjść, Taniu? - spytał szeptem, gdy oderwali się od siebie.

- Nie, nie! - odparła żarliwie i objęła go moc­niej.

- Czy w takim razie i ty coś do mnie czujesz? Nie wiedziała, które z nich drży. Może oboje.

- Tak. Myślę, że tak... -odparła ledwie słyszal­nie, jak gdyby bała się zburzyć niezwykłość tej chwili głośniejszym słowem. Czując, że James chce coś powiedzieć, dodała szybko: - Poczekaj... Musisz zrozumieć, że się waham. Jeszcze nigdy nikogo nie kochałam, nawet ojca Lucy. Tym bar­dziej jego, bo trudno kochać kogoś, kto niemal mnie zgwałcił. A co do ciebie... Ostatnio działy się ze mną bardzo dziwne rzeczy. Myślałam, że to jakaś perwersyjna słabość do zajadłego wroga...

Uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego.

Penny Jordan

145

- Teraz te uczucia, których nie rozumiałam, zaczynają mi się pokazywać w innym świetle. Ale muszę to sobie wszystko uporządkować. Poza tym jestem speszona, bo po prostu nie mam żadnego doświadczenia. Tamto, wtedy z ojcem Lucy, to było pierwszy raz...

- A od tego czasu?

- Nic. - Opuściła wzrok. Mimo że nadal byli do siebie przytuleni, tak intymne wyznanie ją krępo­wało. - Przede wszystkim dlatego, że nie miałam czasu i ochoty z nikim się wiązać. Nie z powodu jakichś moralnych oporów. Po prostu nie chcia­łam, bo żaden mężczyzna mnie nie pociągał, nie czułam pożądania.

Przez chwilę James milczał. Tania zaczęła się obawiać, że tym tak niespodziewanym wyznaniem mogła go wystraszyć. A może uważał, że kłamie?

- Ależ ja cię oczerniłem - odezwał się w końcu.

- Kiedy sobie teraz wyobrażam, co przeżywałaś, gdy posądzałem cię o romans... mam ochotę za­paść się pod ziemię.

- To znaczy, że nie odrzuca cię brak mojego doświadczenia?

- Odrzuca? - Przesunął dłonie niżej, na jej biodra, i przyciągnął ją do siebie. Tania zagryzła wargi, czując przez spódnicę, że jest podniecony.

- Jeszcze bardziej szaleję za tobą! Poza tym doskonale cię rozumiem. Ja, owszem, mam do­świadczenie seksualne, ale bardzo szybko odkry-

146

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

łem, że seks bez miłości nie ma dla mnie znacze­nia, nie przynosi mi żadnej przyjemności. Wpraw­dzie nigdy nie kochałem się z kobietą, do której bym nie czuł sympatii i szacunku, ale przestałem wierzyć, że kiedykolwiek spotkam kobietę, do której będę czuł miłość. Aż do dzisiaj. Przesunął lekko palcem po jej ustach.

- Nawet się nie domyślasz, co przeżywałem, kiedy sobie uświadomiłem, że cię kocham. Wresz­cie spotykam kobietę swojego życia, a ona ma ro­mans, i to w dodatku z moim szwagrem, żonatym mężczyzną z dwojgiem dzieci! Wydawałaś się całkowitym zaprzeczeniem moich ideałów kobie­ty. To był najgorszy cios od losu, jawna drwina. Starałem się znienawidzić cię, ale to była jeszcze większa męczarnia niż myślenie o tobie. - Ode­tchnął głęboko, po czym odezwał się pełnym na­pięcia głosem: - Taniu, muszę o coś spytać, bo już nie mogę dłużej czekać. Czy myślisz, że mogłabyś mnie pokochać?

- Nie wiem... - Usta jej drżały, jakby bała się, że powie o jedno słowo za dużo. - Potrzebuję cię, pragnę. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje.

- Myślisz, że to za szybko... - James zawiesił głos.

- Nie, to nie tak - wyszeptała, patrząc na niego pełnym napięcia wzrokiem, mając nadzieję, że jej oczy wyznają mu wszystko. Przeklinała w duchu swój brak doświadczenia.

Penny Jordan

147

Jest dorosłą kobietą, a zachowuje się jak pen­sjonarka. Co ma robić? Zaciągnąć go do sypialni? Jak jeszcze mu okazać, co teraz czuje? Czego pragnie?

James sczepił palce z jej palcami w ciepły mocny uścisk, dający poczucie spokoju i bez­pieczeństwa. Musnął ustami koniuszek jej ucha i wyszeptał:

- Jeśli nie chcesz, nie będę nalegał...

- Ale ja chcę, bardzo chcę - odparła drżącym głosem i zaśmiała się nerwowo. - Ale jestem śmiertelnie przerażona.

- Nie wiem, czy to pomoże, ale ja też.

- Ty?

- Tak. Przecież nigdy nie kochałem się z kobie­tą, którą kocham. Chciałbym ci dać tyle przyjem­ności, sprawić, żeby to było niezapomniane do­świadczenie, i boję się, że jeśli mi się nie uda...

Nie dokończył, bo Tania przywarła do jego ust. Tym razem pocałunek był jeszcze odważ-niejszy, jeszcze dłuższy. Tania miała nadzieję, że nigdy się nie skończy. Jej spragnione zmysły chłonęły każdą falę rozkoszy jak wyschnięta gleba życiodajną wodę.

Gdy jego dłonie przesunęły się po jej ramio­nach, instynktownie odchyliła się lekko do tyłu, by mógł dotknąć jej piersi. Z jej ust wyrwał się jęk rozkoszy.

- Taniu... - Pieszczota tego jednego słowa,

148

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

wypowiedziana ochrypłym od emocji głosem, przeszyła ją dreszczem.

Może ona sama była niedoświadczona, ale jej ciało zasiedlały geny setek pokoleń kobiet, które podpowiadały jej instynktowne zachowanie, gesty i ruchy, rytm oddechu, zduszony jęk wyrażający przyjemność i nieme pragnienie dalszej rozkoszy.

James mruczał jej coś do ucha, gdy poczuła, jak rozpina jej bluzkę. Jej ciało stężało w oczekiwaniu kolejnej rozkoszy. Szyję i twarz oblał rumieniec i poczuła, że z każdym skurczem serca jej ciało ogarnia rozszerzający się płomień. Wszystko, co James robił, wszystko, co mówił, nasycało ją no­wym, nieznanym dotychczas doznaniem, od któ­rego zapierało oddech.

Także i on nie starał się skrywać, jak działa na niego pieszczenie jej ciała, i to nasycało ją jeszcze większą przyjemnością i kobiecą dumą. Z każdym dotykiem rosła intymna więź, śmielsze stawały się pieszczoty. Nikt nigdy jej tak nie dotykał, nigdy też tego nie pragnęła.

James opadł na fotel i pociągnął ją za sobą. Jego gorący oddech niemal parzył skórę, pożądanie graniczyło z bólem. Z trudem się powstrzymała, by nie zagarnąć jego głowy i zmusić, by pieścił ustami jej piersi. Zdawał się odgadywać jej pragnienie, bo odgiął ją lekko do tyłu i zaczął całować. Wpierw wyprężoną szyję, dołki przy obojczykach, potem przesuwał usta powoli w dół, w stronę piersi. Tania

Penny Jordan

149

jęknęła w oczekiwaniu rozkoszy, ale odsunął gło­wę i dotknął jej nabrzmiałych brodawek palcem. Wstrzymała oddech i dopiero teraz poczuła na skórze gorący oddech, a potem zamykające się na jej piersi usta. Wygięła się gwałtownie do tyłu, dysząc, łapiąc każdy oddech.

Nawet nie marzyła, że może istnieć takie pożą-danie, taka słodka męka napięcia i spełnienia. Takie dobrowolne poddanie się woli drugiej oso­by. Wczepiła się palcami we włosy Jamesa, za­tracając kontrolę nad czasem, poddając się fali pieszczot. Nie wierzyła, nie mogła uwierzyć, że istnieje coś tak pięknego. Ale nie tylko ona miała takie doznania.

- Taniu... - wyszeptał James. - Co ty ze mną robisz?

Czując, że James drży, otoczyła go ramionami, tym odwiecznym gestem siły i ukojenia, jakim kobiety zawsze przygarniają mężczyzn, który po­woduje, że czują się zarazem potężni i bezbronni jak dzieci. Przygarnęła go jeszcze mocniej do sie­bie i czując, jak jest podniecony, przywarła do jego ud w geście nakazu i żądania zrozumiałego dla każdego mężczyzny.

James powoli ściągnął marynarkę, potem ko­szulę, odsłaniając silne ramiona, w które Tania miała ochotę zatopić paznokcie. Powolutku ją uniósł, położył na podłodze, i zaczął ostrożnie rozbierać, jakby bał się ją spłoszyć. A może aby jak

150

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

najdłużej celebrować tę cudowną chwilę. Otulona w niewidzialny płaszcz zmysłowej przyjemności, leżała bez ruchu, czekając, aż jej pierwszy kocha­nek ją rozbierze.

Nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu du­my, widząc, z jakim zachwytem James odkrywa piękno jej ciała; a potem zafascynowana, z roz­szerzonymi oczami, patrzyła, jak on sam się roz­biera. Nie mogąc dłużej znieść oczekiwania, wy­ciągnęła do niego ręce, ale pokręcił głową.

Przyklęknął przy niej i zaczął całować jej brzuch. Tania zaczęła dyszeć, jej ciało opanował konwulsyjny spazm. Położyła dłonie na jego gło­wie, jakby w obawie, że zbyt szybko skończy pieszczotę, i choć starała się zapanować nad zdra­dzieckim ciałem, nie słuchało jej. Wygięło się w łuk, w tym na wpół świadomym, typowo kobie­cym geście całkowitego oddania, zaproszenia do najintymniejszej pieszczoty, i z drżeniem czekała, aż James przesunie usta w dół...

Czując, jak delikatnie James ją pieści, miała wrażenie, że momentami traci przytomność. Wiła się w bezradnym oddaniu, oplatając go rękami, pragnąc go jeszcze bardziej i bardziej, aż do granic bólu. Szepcząc jego imię, słuchając jego szeptu.

James uniósł ją teraz lekko i wszedł w nią delikatnie, ale zdecydowanie. Tania wstrzymała oddech i zagryzła wargi aż do bólu, starając się nie krzyczeć. Rozszerzonymi oczami wpatrywała się

Penny Jordan

151

w jego twarz, jakby ze strachem, że jest wobec niego bezbronna, że bezgranicznie mu się oddała, a może z niewiarą, że to jeszcze rzeczywistość.

- Cicho, skarbie - wyszeptał, widząc jej wzrok. - Nie zrobię ci krzywdy. Jeśli chcesz, mogę przestać.

Przestać!

Nie, za nic nie chciała, żeby przestał. Teraz czuła go w swoim ciele i miejsce strachu, że tak się zatraciła, zajęła radość, że może komuś aż tak ufać. Ale doświadczała dużo więcej. James przywierał do niej całym ciałem, podpierając się tylko na łokciach, a czując przez skórę ciężkie pulsowanie jego serca, odnosiła wrażenie, jak gdyby to było jej własne serce, jak gdyby stali się jednym.

Słyszała jego oddech, czuła, jak z każdym ruchem wzrasta napięcie w jego ciele, jak wzrasta napięcie w niej samej, coraz gwałtowniejsza po­trzeba, by nadeszło spełnienie. Wbiła paznokcie w plecy Jamesa i z całych sił wyprężyła biodra, domagając się, by jeszcze bardziej przyspieszył rytm, który stał się dla niej centrum wszechświata. I nagle, nie wierząc, że to w ogóle możliwe, znalazła się w tym miejscu rozkoszy, o którym tylko słyszała, o którym marzyła, ale w głębi ducha wątpiła, by kiedykolwiek je odnalazła.

Było to olśnienie, które napełniło jej oczy łzami i niemal zatrzymało oddech w płucach. Wiedziała, że James przeżył to co ona, i teraz oboje leżeli

152

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

wyczerpani i przytuleni do siebie, oszołomieni, szczęśliwi.

Wtuliła twarz w jego pierś, podczas gdy on całował leniwie jej ramiona i bok szyi. Miała wrażenie, że w jej ciele nie ma ani jednej koste­czki, czuła się lekka jak kawałek jedwabiu. Nie była w stanie wykonać ruchu, jedynie z jej ust wydobywało się senne, pełne niedowierzania mru­czenie. Z trudem odzyskiwała poczucie rzeczywis­tości, nadal myślami i uczuciami tkwiła w tamtej nieprawdopodobnej krainie zmysłów.

- Marzę o tym, żeby z tobą zostać na całą noc - wyszeptał James. - Kołysać cię w ramionach aż do uśnięcia, a rano budzić cię pocałunkami.

- Och, ja też, ale wiesz...

- Wiem! - westchnął. - Lucy by nas przy­łapała.

- Tak, Lucy... - odparła, ledwie artykułując słowa.

Miała wrażenie, jak gdyby słowa Jamesa do­chodziły z oddali. Ziewnęła, pocałowała go w poli­czek, zwinęła się w kłębek i niemal natychmiast zasnęła.

Popatrzył na nią zdumiony, ale zaraz się uśmie­chnął. Nadal trzymał ją w ramionach, nie mogąc się nasycić jej pięknem, i rozmyślał.

Czy nie pośpieszył się zanadto? Może nawet wykorzystał okazję, że była rozbita po zaginięciu Lucy i szukała emocjonalnego wsparcia? A on

Penny Jordan

153

wykorzystał jej zaufanie. Poza tym w miłosnym szale nie pomyślał o zabezpieczeniu. Zresztą, które z nich mogło przewidzieć, jaki będzie finał ich dzisiejszego spotkania?

Przyglądał się pięknej twarzy Tani, teraz spo­kojnej, zanurzonej w odległej krainie snu. Jak będzie się czuła, kiedy się obudzi? Czy będzie miała wyrzuty sumienia? Czy też będzie chciała jak najszybciej zapomnieć, co się stało? Zapom­nieć także o nim.

Teraz, gdy wszystkie wydarzenia dnia znów zawirowały mu w pamięci, dopadło go zmart­wienie o siostrę. Ale wkrótce dołączyło do niego nowe, równie silne.

Marzył o tym, by się związać z Tanią, ale wiedział, że wtedy będzie musiał wybierać pomię­dzy nią a Clarissą. A to byłoby ponad jego siły.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Obudziła się w stanie euforii, jakiej nigdy jesz­cze nie doświadczyła. Przeciągnęła się rozkosznie i chwilę trwało, zanim zdała sobie sprawę, co ją spowodowało.

Usiadła gwałtownie na łóżku.

Niemożliwe! Wczoraj był u niej James Warren, który wyznał jej miłość i z którym... A potem... No nie!

A jednak była to prawda - wczoraj ona i James zostali kochankami. Kochankami...

Przeszedł ją gorący dreszcz na samo brzmienie tego słowa i uświadomienie sobie, co ono oznacza, a zwłaszcza co oznaczało dla niej od wczoraj. Wiedziała jednak, że ograniczanie wczorajszego

Penny Jordan

155

doświadczenia tylko do fizycznej przyjemności byłoby nieuczciwe. A przede wszystkim niepra­wdziwe.

To, że się kochali, nie było wczoraj najważniej­sze. Jednakże próba zrozumienia, co w takim razie było wczoraj najistotniejsze, wywoływała w gło­wie Tani chaos. Tym bardziej że się bała jedno­znaczności.

James dał jej do zrozumienia, że ją kocha, powiedział jej to wprost. Świadomość tego napeł­niała ją poczuciem szczęścia, a zarazem ulgi. Zbyt dobrze pamiętała, co się z nią działo, jakich do­świadczała uczuć do tego mężczyzny. Najpierw wściekłość, potem przerażenie, że zrujnuje jej życie, wreszcie wstyd i obawę, że dzieje się z nią coś niedobrego, bo do człowieka, który chce ją zniszczyć, odczuwa jakiś dziwny, wręcz perwer­syjny pociąg seksualny.

I teraz ten zdawałoby się zagorzały wróg został wczoraj jej kochankiem, czułym i delikatnym. Pokręciła głową z niedowierzaniem.

Spokoju nie dawała jej też własna reakcja. Gdzie się podziała jej kobieca duma i rezerwa w stosunku do męskiego świata? Co się stało z jej postanowieniem, że nie pozwoli się zbliżyć do siebie żadnemu mężczyźnie? Jak to się ma do wczorajszej nocy, gdy niemal błagała Jamesa, by ją posiadł?

- Mamusiu, pora wstawać. -W jej rozmyślania

156

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

wdarł się głosik Lucy. - Mogę skoczyć do Susan? Chcę jej powiedzieć o szczeniaku, którego mi obiecał pan James.

Tania szybko otarła łzy. Z radością zauważyła, że dziewczynka zdaje się w ogóle nie pamiętać o negatywnej stronie wczorajszego incydentu. A jeśli nawet, nie przywiązuje do niego większej wagi.

Tania ze wstydem wyrzucała sobie, że wspo­mnienie miłosnej nocy z Jamesem wyparło z jej myśli wczorajszy koszmar związany ze zniknię­ciem córki. Teraz, gdy właściwie po raz pierwszy ma okazję poskładać w głowie to, co się wczoraj wydarzyło, nie była z siebie bardzo dumna. Prze­ciwnie, miała kłujące poczucie winy, że gdyby nie poświęcała tyle czasu sklepowi, a więcej córce, mogłaby poprzedniego dnia odebrać ją od Fieldin-gów i całej afery z Clarissą by nie było.

Z drugiej strony, czy mogła przewidzieć, że Lucy stanie się obiektem zainteresowania nie­zrównoważonej psychicznie kobiety? Czy ma bez przerwy za nią chodzić i jej pilnować? Nie może się katować takimi myślami, bo nie potrafi prze­widzieć każdej sytuacji. Skończy się na tym, że utworzy nad córką szczelny klosz ochronny, który wyrządzi jej więcej złego niż dobrego.

- No dobrze, ale chyba pewien króliczek nie uściskał jeszcze mamusi na dzień dobry.

Lucy ze śmiechem przytuliła się do matki.

Penny Jordan

157

- Tak ciągle myślę i myślę, jak dam na imię pieskowi. Może pan James mi podpowie?

- Może... - Tania ostrożnie podejmowała roz­mowę na temat osoby Jamesa, w obawie, czy na jej twarz nie wypełzną zdradzieckie emocje.

Zauważyła mimochodem, trochę z rozbawie­niem, trochę ze złością, że gdy Lucy mówiła z roz­promienioną twarzą o Jamesie, gdy z zachwytem odnosiła się do swojego nowego przyjaciela, ona, Tania, po razy kolejny poczuła malutkie ukłucie zazdrości - jak wtedy, gdy dziewczynka po raz pierwszy spotkała Jamesa w towarzystwie Ruperta.

Dostrzegała między nimi wyraźnie tę samą nić porozumienia, jaka dotychczas łączyła córkę tylko z nią. Westchnęła głęboko. Zdaje się, że wczoraj­szy dzień dokonał w jej życiu rewolucji.

Nie dawała jej spokoju sprawa w tej chwili najważniejsza - dlaczego tak naprawdę doszło wczoraj między nią a Jamesem do zbliżenia. Czy to rzeczywiście z powodu jakiegoś pokrętnego uczucia fascynacji do dotychczasowego wroga? Czy może dlatego, że była w emocjonalnym dołku, a James, ratując Lucy, jawił się jej jak rycerz na białym koniu?

Patrzyła niewidzącym wzrokiem w okno. Nagle omal nie parsknęła śmiechem. Ależ z niej mąd-ralińska. Czemu tak się oszukuje: czemu nie przy­zna, że jest po prostu w Jamesie beznadziejnie, ale to beznadziejnie zakochana?

158

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Mamusiu - usłyszała nieco zdziwiony i znie­cierpliwiony głos Lucy. - Kiedy wreszcie wsta­niesz? Susan może lada moment wyjść z domu.

- Już, już, męczyduszo. Ale obawiam się, że pomysł z odwiedzinami Susan w niedzielę nie jest najlepszy. Bo... Poczekaj, dzwoni telefon. Leć do kuchni, zaraz do ciebie przyjdę.

Podniosła słuchawkę z bijącym sercem, spo­dziewając się, kto może dzwonić. W żołądku czuła ucisk. Miała nadzieję, że głos jej nie zawiedzie.

- Cześć, tu Ann. Dzwonię, żeby się tylko do­wiedzieć, jak się macie po wczorajszym?

- Już dochodzimy do siebie. Miło, że dzwo­nisz...

Nie dała po sobie poznać, że jest rozczarowana. Tym bardziej że mało było na świecie osób, które tyle dla niej znaczyły co Ann.

- Opowiem ci wszystko ze szczegółami, jak się spotkamy - dodała. - Wiem tylko, że Clarissa mia­ła kolejne załamanie nerwowe. Jak pamiętasz, u-brdała sobie, że mam romans z Nicholasem. Wy­gląda na to, że zgarnęła Lucy z ulicy i zawiozła do domu Jamesa w przekonaniu, że w ten sposób mnie ukarze. Na szczęście James zaraz wrócił do domu i natychmiast odwiózł Lucy do mnie, a po zezna­niach na policji zawiózł Clarissę do lekarza.

- Niesamowite! Najważniejsze, że Lucy nic się nie stało i że wreszcie ktoś zajął się Clarissa. Szkoda tylko, że tak późno, że trzeba było aż

Penny Jordan

159

takiego wydarzenia, żeby jej rodzina się obudziła. A jak Lucy? Uważasz, że z nią wszystko w po­rządku?

- Chyba tak. Było za mało czasu, żeby się dokładnie zorientować, ale chyba nie za bardzo się przejęła całą sytuacją. Poza tym ma dość silną psychikę. Oczywiście, będę ją obserwować. Zdaje się, że jej jedynym problemem w tej chwili jest to, jak nazwać szczeniaka obiecanego przez Jamesa.

- Szczeniaka?

- Tak, James obiecał jej pieska, żeby jakoś wynagrodzić wczorajszy stres.

- To ładnie z jego strony. No widzisz, jakie miłe z niego chłopisko? No, muszę kończyć, bo oczywiście moja rodzinka nie może wytrzymać beze mnie ani chwili. Całe szczęście, że już po wszystkim, trzymajcie się ciepło, pa.

Po zakończeniu rozmowy Tania na nowo wróci­ła myślami do Jamesa. Czy zadzwoni? Co jej powie? Co ona jemu? W jej głowie brzmiały te same pytania, które w takich sytuacjach zadają sobie nowi kochankowie od wieków.

Poprzedniej nocy ich zbliżenie wydawało się tak naturalne, tak oczywiste; dziś, w świetle dnia, pojawiły się pytania i wątpliwości i wczorajszy akt, przez swoją gwałtowność i nieokiełznanie, wydawał się wręcz pogański, zupełnie nie pasował do jej charakteru, i z tym też musiała się uporać.

A także z tym, że wystarczyło wspomnienie

160

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

wczorajszej nocy, by jej ciało przebiegł niepokoją-cy dreszcz.

Wyskoczyła z łóżka i zeszła na dół do Lucy, która już powyciągała z szafek wszystkie wiktuały potrzebne do śniadania. Po śniadaniu pozmywały i właśnie się zastanawiały, jak spędzić niedzielę, gdy nagle Lucy zerknęła przez okno i klasnęła w dłonie.

- Przyjechał pan James, mamusiu! - zawołała radośnie i zanim Tania zdążyła zareagować, mała wybiegła go przywitać.

Poczuła, że robi jej się słabo. Boże, czego James chce? Czemu tak nagle, bez uprzedzenia?

Podbiegła do okna, ale zaraz się cofnęła. Co by pomyślał, gdyby zobaczył, że przyciska nos do szyby jak chora z tęsknoty nastolatka? Z drugiej strony, czemu ma udawać, że nie jest chora?

Sprawdziła szybko swój wygląd w lustrze, przy­pominając sobie z przerażeniem, że ma na sobie zwykłe dżinsy i T-shirt z myszką Miki, ale nie było czasu na przebieranie się. Pragnąc jakoś zapano­wać nad wzburzeniem, usiadła w fotelu i wzięła gazetę, udając, że właśnie oddaje się lekturze.

Do domu pierwsza wpadła Lucy, krok za nią James.

- Mamusiu, pan James zaprasza nas do siebie na lunch. Pojedziemy, prawda?

Miała na końcu języka odpowiedź odmowną, ale gdy zobaczyła rozpromienioną twarz dziew-

Penny Jordan

161

czynki, a potem zobaczyła Jamesa, który zatrzy­mał się w progu z pełną niepokoju miną, zmieniła zdanie.

- Dzień dobry, Taniu - odezwał się cicho. -Przepraszam strasznie za najście bez zapowiedzi, ale nie miałem nawet jak zadzwonić. Wracam prosto ze szpitala, gdzie załatwiałem wraz z Ni­cholasem formalności, i chciałem was jeszcze zastać w domu.

Wyglądał na tak znękanego, że Tania nie miała serca bardziej go deprymować. Wstała i podała mu serdecznie dłoń.

- Chodź, siadaj i opowiadaj, a Lucy tymczasem skoczy dokończyć sprzątanie kuchni, prawda? -dodała i popatrzyła na nią znacząco.

Dziewczynka w mig zrozumiała, że dorośli chcą zostać sami, i bez marudzenia pobiegła do kuchni.

- No więc?

- Policja nie postawi Clarissie żadnych zarzu­tów, pod warunkiem że podda się terapii.

Mimo że zostali sami, oboje zachowywali dys­tans, po części skrępowani świadomością, że to ich pierwsze spotkanie po upojnej nocy, a po części dlatego, że Lucy jest od nich o krok i w każdej chwili może wpaść do saloniku z jakimś pytaniem.

- Lekarz, o którym ci wspominałem, uważa, że Clarissa ma ogromne szanse na wyzdrowienie. Przy okazji wyszło na jaw, że załamanie nerwowe po śmierci rodziców nie było ostatnie. Podobny

162

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

kryzys miała po urodzeniu Clive’a, młodszego z synów, tylko że wszyscy brali to za depresję poporodową, a ona do niczego nam się nie przy­znała. Na szczęście wreszcie będzie mogła się poddać porządnej kuracji.

- W jakim jest stanie? - spytała Tania.

Doskonale pamiętała wczorajszy strach, które­go doświadczyła z winy Clarissy, ale przecież miała świadomość, że ma do czynienia z osobą chorą. Co wcale nie znaczy, że łatwo jej wymazać z pamięci, co przez nią przeżyła. Wczorajszy wybryk Clarissy, a także wcześniejsze upokorze­nia, których od niej doznała, są zbyt świeże, by można o nich natychmiast zapomnieć.

- Dostała mocne środki uspokajające, i tak chyba będzie przez jakiś czas. - Przez chwilę James milczał zatopiony w myślach. - Zostawmy to, bo już miałem dzisiejszą porcję zmartwień, a jeszcze niejedno mnie czeka. Zresztą, dlatego tak mi ogromnie zależy na waszym towarzystwie. To co? Dasz się namówić? Bardzo proszę.

Bardzo chciała, ale bała się, że nie będzie sobą właśnie z powodu Clarissy, nawet gdy teraz jej nie będzie w Gołębim Dworku. Czułaby jej obecność, bez przerwy by o niej myślała, i z lunchu we troje nie byłoby pożytku.

Musiała się liczyć dodatkowo z jeszcze jednym uczuciem dotyczącym Clarissy - była po prostu o nią zazdrosna. Uznała to za skrajnie niemądre, bo

Penny Jordan

163

ostatecznie Clarissa nie jest jej rywalką, jednak pierwotny instynkt na razie dominował nad logiką i potrzebowała czasu, żeby sobie z tym poradzić. A rodzinny dom Clarissy nie nadawał się najlepiej do tego celu. Nie chciała, by z powodu jej rozdraż-nienia i emocjonalnego chaosu miało się coś ze­psuć w relacjach z Jamesem. Lepiej poczekać.

- Bardzo mi miło, że nas zapraszasz - powie­działa sztywno. Nadal nie wiedziała, jak się za­chować, nie chciała też ryzykować bardziej intym­nego tonu ze względu na obecność córki. - Na­prawdę. Ale po wczorajszych emocjach chciała­bym pobyć trochę sama z Lucy. Chcę się upewnić, czy incydent z Clarissa nie pozostawił w niej żadnego śladu.

Szybkie spojrzenie, jakie jej rzucił, przekonało ją, że James domyśla się, iż nie jest to prawdziwy powód jej odmowy, lecz nie dał tego odczuć w słowach.

- Doskonale cię rozumiem - odrzekł. - Jeszcze raz strasznie mi przykro z powodu wczorajszego wydarzenia, i doskonale wiem, że chcesz z nią pobyć sama. Ale nie obawiasz się, że takie trzy­manie pod kloszem będzie dla niej nie najlepsze? Że może jesteś nadopiekuńcza?

- Co takiego? Ja nadopiekuńcza? - Tania aż się poderwała z miejsca. - I to mówi człowiek, który przez swoją nadopiekuńczość, wręcz sta­wianie na piedestale bliskiej sobie osoby, omal

164

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

nie doprowadził do tragedii! Wybacz, ale uważam, że nie jesteś najlepszą osobą do dawania rad.

Natychmiast pożałowała swoich gniewnych słów, widząc, jak podziałały one na Jamesa. Wie­działa, że tak gwałtowny atak na niego jest wyni­kiem skumulowanych emocji, których od wczoraj doświadczała, także tych nie najbardziej szlachet­nych, jak zazdrość w stosunku do Clarissy.

James pobladł, nie wiadomo, czy z gniewu, czy bólu, i jakby skulił się w sobie.

- Masz rację, oczywiście - powiedział smut­nym i przygaszonym tonem. - Rzeczywiście jes­tem ostatnią osobą, która mogłaby wypowiadać się na temat nadmiernej opiekuńczości. Ale żeby zro­zumieć moje postępowanie, musiałabyś dowie­dzieć się czegoś na temat Clarissy, zwłaszcza jej tragicznych doświadczeń. Mam nadzieję, że kiedy będziesz w nieco mniej, hm... wojowniczym na­stroju, opowiem ci na ten temat coś więcej. Tym­czasem uwierz mi, że nie bez powodu tak się zachowywałem. Ale też musisz widzieć, że wcale siebie nie rozgrzeszam. Bez przerwy myślę o tym, co się stało, i mam ogromne wyrzuty sumienia. Nawet nie wiesz, ile razy zadawałem sobie pytanie, w jakim stopniu ja sam jestem odpowiedzialny za stan zdrowia Clarissy, za jej słabość i zależność ode mnie, za jej relacje z mężem i zazdrość o ciebie.

Opuścił głowę. Wyglądał tak bezradnie, wyzuty z emocji i sił, swej zwykłej dumy i pewności

Penny Jordan

165

siebie, że zapominając o swojej złości, Tania położyła rękę na jego ramieniu.

- Nie wolno ci się tak oskarżać, bo jeśli nawet zrobiłeś jakiś błąd, to w imię miłości do siostry.

- Dziękuję, a jednak...

- Mamusiu, już wszystko zrobiłam i mi się nuuudzi! - Lucy stanęła w progu i patrzyła na nich wyczekująco. - Kiedy pojedziemy do Gołębiego Dworku?

- Obawiam, się, że... - zaczął James, podno­sząc się z miejsca, ale nie dokończył.

- Jak tylko włożysz płaszcz, a ja się przebiorę - wtrąciła szybko Tania i posłała Jamesowi uśmiech.

Lucy w te pędy ruszyła do przedpokoju, a Tania dodała:

- Jeśli oczywiście zaproszenie nadal jest ak­tualne.

- Z nową datą ważności. - W oczach Jamesa pojawił się dawny błysk. Przytrzymał jej dłoń na swoim ramieniu, a drugą nagle przyciągnął ją do siebie i pocałował. - A to, bo nie umiem ci inaczej podziękować za wczorajszą noc. A to - pocało­wał ją jeszcze raz - żeby ci pokazać, ile dla mnie znaczyła.

Oszołomiona Tania oparła się o niego, starając się złapać oddech. Oplotła go ciasno ramionami i w jednej sekundzie jej ciało przeszył ten sam miły ból pożądania, którego doznała poprzedniej nocy.

166

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Przestań. Lucy może wejść...

- Wiem - mruknął. - Ale nie mogłem się opanować. Obiecałem sobie, że będę dziś wzorem dobrych manier, że nawet cię nie dotknę, ale nie potrafię się trzymać w karbach.

Mówił gorączkowo, w pośpiechu, jakby się bał, że Tania mu przerwie albo że nie zdąży wszyst­kiego powiedzieć.

- Choć to niemożliwe, pragnę cię jeszcze bar­dziej niż wczoraj. Chyba oszaleję... Chciałem ci wyznać, że potrafię czekać, dam ci tyle czasu, ile trzeba, żebyś rozeznała się w swoich uczuciach, żebyś mogła mnie lepiej poznać. Ale teraz, kiedy się do mnie zbliżyłaś...

Pokręcił bezradnie głową.

- Przepraszam, po prostu nie mogłem się po­wstrzymać. Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Pocałował ją znów i tym razem Tania oddała mu pocałunek z ochotą i pożądaniem rozbudzonym na nowo, jakby tylko czekającym na najmniejszy bodziec. Przywarła do niego całym ciałem, czując, jak wzbiera w niej fala gorąca.

Ostatkiem woli oderwała się od niego. Zdążyła w ostatniej chwili, bo w tym momencie wróciła Lucy.

- Ja już jestem gotowa - oświadczyła dziew­czynka.

- Świetnie, kochanie - rzekła Tania szorstkim od emocji głosem i szybko się od niej odwróciła,

Penny Jordan

167

by córka nie zauważyła jej rozpalonej twarzy. -Idę się przebrać, zaraz do was dołączę.

Gdy zeszła po chwili na dół, Lucy i James prowadzili ożywioną dyskusję na temat psów i ich tresowania.

- Czy będziemy tresować Ruperta? - dopyty­wała się dziewczynka.

- Nawet musimy - odparł z całą powagą James - bo jest rozpuszczony jak dziadowski bicz.

- A potem pomoże mi pan nauczyć kilku sztu­czek mojego szczeniaka?

- Daję uroczyste słowo honoru. Lucy wsunęła dłoń w rękę Jamesa, a w jej

oczach zalśnił podziw bliski adoracji. Obserwując tę scenę, Tania poczuła nagłą obawę i z powodu siebie, i córki.

To zaczyna się toczyć nieco zbyt szybko i Tania obawiała się, że może się pogubić. Stracić orienta­cję, co dla nich dobre, a jeśli dodatkowo Lucy przywiąże się do Jamesa, będzie jeszcze trudniej.

Jej obawy były tym większe, że nigdy nie znajdowała się w podobnej sytuacji, więc brako­wało jej wiedzy i doświadczenia, jak sobie radzić w podobnych okolicznościach, brakowało jej utar­tych schematów działania, które pomogłyby po­dejmować trafne decyzje. Musiała zdać się na ins­tynkt, a ten bywa zawodny.

Szczególnie gdy ktoś zwraca się do niej z takim rozbrajającym uroczym uśmiechem jak teraz James.

168

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Tak, w takich momentach łatwo jest zapomnieć o ostrożności i w głowie telepie się tylko jedna pełna zdumienia myśl, co się dzieje z nią, co się dzieje z jej ciałem, gdy u jej boku pojawia się James.

Dałaby nie wiadomo co, żeby akurat teraz, gdy jeszcze nie ochłonęła po pocałunkach i jej ciało tęskniło za dotykiem jego dłoni, nie siadać obok Jamesa. Ale Lucy była szybsza, wpakowała się na tylne siedzenie i zaanektowała całą wolną prze­strzeń z tyłu.

- Mamusiu, usiądź z przodu, bo chciałabym sobie oglądać okolicę ze wszystkich okien auta.

Chcąc nie chcąc, Tania usadowiła się na fotelu pasażera, starając się trzymać od Jamesa jak naj­dalej. Ale nie pomogło, bo gdy nie mogła sobie poradzić z wymyślnym zamknięciem pasa bez­pieczeństwa w jaguarze, James pochylił się, by jej pomóc, i przy okazji musnął łokciem jej uda. Tania zagryzła wargi, starając się opanować.

Siedziała sztywno, pragnąc w panice odegnać wszelkie myśli o ciele i dotyku Jamesa. Ale pod­stępna wyobraźnia podsuwała jej coraz to nowe myśli, strzępki świeżych wspomnień, gdy jego dłonie zamykały się na jej piersiach, gdy sunęły po biodrach, gdy jego usta smakowały jej skórę... Miała wrażenie, że nadal czuje ciepło emanujące od Jamesa. Czując, że się dusi, w pośpiechu uchyliła okno.

James rzucił jej szybkie spojrzenie. Modliła się

Penny Jordan

169

w duchu, żeby nie odczytał jej myśli, bo by się spaliła ze wstydu. On nie może za nic się dowie­dzieć, że ona, która nie miała żadnego doświad­czenia, teraz omal nie wariuje z pożądania.

James włączył dmuchawę i gdy było pewne, że Lucy nie może ich słyszeć, mruknął zduszonym szeptem:

- Myślisz, że ja też nie dostaję kota? - Wes­tchnął. - I zapewniam cię, że czystą brednią jest popularna opinia, że większość mężczyzn, zwłasz­cza w moim wieku, nie jest w stanie pożądać jednej kobiety tak bardzo, że sama myśl o niej wyzwala w nich prawdziwy gejzer żądzy. Masz rację, że tak się odsuwasz, bo mimo obecności Lucy miałbym się ochotę na ciebie rzucić.

Tania z uśmiechem popatrzyła na jego minę, zastawiając się jednocześnie, dlaczego jakoś nie boi się tej groźby, przeciwnie - marzy o jej spełnieniu.

Spokoju nie dawała jej myśl, dlaczego tak gwałtownie reaguje na Jamesa. Na pewno oczywi­stym powodem jest to, że właściwie po raz pierw­szy w życiu doświadczyła, czym jest kochanie się z kimś, a nie jedynie zaspokojenie popędu, czym jest prawdziwa miłosna gra, w której celem jest branie i dawanie, i w której dawanie jest czasem przyjemniejsze.

Nie mogła się oszukiwać, że powodem tak intensywnych doznań jest również to, że James jest

170

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

bardzo przystojnym i fascynującym mężczyzną. No i jeszcze może to, że po prostu się w nim zakochała?

Tym bardziej więc niepokoiło ją uczucie usado­wione na przeciwnym biegunie - uczucie lęku przed zmianą w jej życiu, która byłaby o wiele radykalniejsza niż jakakolwiek inna, która jej się dotąd przytrafiła. A także w życiu Lucy, a to kazało zdwoić czujność.

Nawet gdyby wczorajsza noc nie miała dalszego ciągu, już i tak wiele zmieniła w życiu Tani. Po takim niezwykłym doświadczeniu przepadła już perspektywa powrotu do dawnego życia, które choć samotne, dawało jej większe poczucie bez­pieczeństwa niż ż ycie, w które miała możliwość wkroczyć teraz. Bo choć wydawało się ogromnie kuszące, niosło ze sobą jedno ryzyko - mogła stracić nad nim kontrolę.

Po cudownych chwilach z Jamesem nie może wrócić do stanu niewinności, nieświadomości, czym jest seks. Już zawsze będzie o nich pamięta­ła, już nigdy nie zazna spokoju, póki znów nie doświadczy czegoś podobnego. A więc zacznie szukać. I tu rodzi się kolejny problem - nie chciała szukać, bo nie chciała niczego podobnego do­świadczać z nikim innym, tylko z Jamesem.

Gdy samochód zwolnił, wróciła do rzeczywi­stości i rozejrzała się wokół. Przejeżdżali akurat przez bramę z wyrzeźbionymi podobiznami dwóch gołębi.

Penny Jordan

171

- Stąd nazwa całej posiadłości - wyjaśnił Ja­mes - choć ta brama nie należała do dworku od samego początku. Budynek został zbudowany w tysiąc sześćsetnym roku, a brama powstała jakieś pięćdziesiąt lat później, kiedy dworek został kupiony przez pierwszego z Warrenów, który tu się osiedlił. Nadał jej tak niecodzienny kształt dla swojej narzeczonej. Właśnie sobie uświadomiłem, że nie powinienem być tak zaskoczony swoim obecnym stanem. - James nachylił się lekko, by Lucy ich nie słyszała. - Ostatecznie nie będę pierwszym Warrenem, który zakochał się bez pamięci.

Tania nie zdążyła odpowiedzieć, bo wjeżdżali akurat na żwirowy podjazd. A potem...

A potem Tania oniemiała. Z zewnątrz posiad­łość wyglądała uroczo, ale nikt by nie zgadł, jak majestatycznie prezentuje się od środka. Tania chłonęła wzrokiem idealnie przystrzyżone traw­niki, pokryte tu i ówdzie liśćmi o jesiennych barwach. Okalające całość drzewa z wielobarw­nymi koronami tworzyły równy szpaler prowadzą-cy do głównego wejścia i dalej, w głąb parku i do lasku.

Zachwytem napełnił Tanie także sam budynek, który nic nie tracąc ze swojej baśniowości, dawał wrażenie solidności i bezpieczeństwa. Miał trzy kondygnacje i zbudowany był ze starej cegły na klasycznym wzorze litery H.

172

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

James zatrzymał samochód przed bramą. Lucy natychmiast wyskoczyła z auta, całkowicie ig­norując urok i piękno domu. Interesowało ją tylko jedno.

- Gdzie jest Rupert? - zawołała, patrząc wy­czekująco na Jamesa. - Mogę się z nim pobawić w ogrodzie?

- Może na razie w domu, co? - zaproponował James. -A kiedy napijemy się herbaty i coś zjemy, proponuję wspólną przechadzkę po ogrodzie. A te­raz, moja droga - zwrócił się do Tani, gdy przejęta dziewczynka pobiegła do bramy -witaj w miejscu, które, mam nadzieję, wkrótce stanie się twoim nowym domem.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Poczuła piekące łzy. Starając się ukryć zmiesza­nie, schyliła głowę, by odpiąć pas bezpieczeństwa.

Jak to? Ten cudowny dwór ma być kiedyś jej domem? Po wczorajszej nocy i dzisiejszych wy­znaniach Jamesa stało się oczywiste, że darzy ją gorącym uczuciem, ale jego słowa, tak gwałtownie określające jej przyszłość, stanowiły dla niej szok. Przerażała ją już sama perspektywa związku z Ja­mesem, a w dodatku miałaby zamieszkać w tym cudownym wiekowym budynku, którego sam wi­dok onieśmielał?

Gdy jednak wchodziła nieśmiało przez bramę z pięknego polerowanego drewna do przestrzen­nego holu wykładanego ceramiczną boazerią,

174

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

doznała nagłego spokoju, poczucia bezpieczeń-stwa, jak gdyby dworek brał ją w swoją opiekę i witał jak nowego domownika.

To poczucie bliskości wzmocniło się jeszcze, gdy w nozdrza uderzył ją zapach woskowanych podłóg i dymu z bierwion jabłoni palących się w kominku.

Wszystko to tworzyło aurę ciepła i bezpieczeń-stwa i dawało Tani jakieś nierzeczywiste poczucie, że skądś to miejsce zna, i to doskonale.

Na dębowym stoliku, obok pokaźnego wazonu z jesiennymi kwiatami, stała sporych rozmiarów fotografia oprawiona w srebrną ramkę. Wstrzyma­ła oddech, gdy spostrzegła na niej Jamesa, o wiele młodszego, stojącego z kobietą i mężczyzną, oraz dziewczynkę, którą musiała być Clarissa.

James zauważył jej wzrok.

- Pewnie się domyślasz, że to moja rodzina. Mój ojciec i matka Clarissy są na tym zdjęciu świeżo po ślubie. Byłem ogromnie szczęśliwy, kiedy się pobrali, bo po śmierci mamy ojciec był długo samotny. Harriet, matka Clarissy, zrobiła z niego nowego człowieka i byłem jej za to bardzo wdzięczny.

Tania w milczeniu przyglądała się fotografii, tym­czasem Lucy rozglądała się oczywiście za swoim towarzyszem zabaw. Widać on też ją wyczuł, bo po prawej stronie, gdzie znajdowała się kuchnia, rozległo się rozpaczliwe ujadanie i kiedy po chwili

Penny Jordan

175

drzwi się otworzyły, wyskoczyło z nich futrzane szczęście, które okazało się oczywiście Rupertem. Pies rzucił się z radością na dziewczynkę i za­częła się szalona zabawa. Za nim z kuchni wyszła zadyszana korpulentna kobieta, która na widok gości uśmiechnęła się szeroko.

- Przepraszam, panie Warren, ale jak Rupert usłyszał dziewczynkę, nie mogłam go utrzymać w kuchni.

- Nic nie szkodzi, Jane. Zresztą widzisz, do jak miłej młodej damy się spieszył. Pozwól, że ci przedstawię: owa radośnie witana przez Ruperta dziewczynka to Lucy, a ta piękna pani to jej mama, Tania Carter. To zaś - James wskazał głową kobietę, zwracając się do Tani i Lucy - Jane Williams, opoka tego domu.

Gdy Tania i Jane ściskały sobie dłonie, James stał za Tanią i trzymał ręce na jej ramionach, jak gdyby chciał pokazać z dumą, że do niego należy.

Tania czuła się trochę nieswojo, ale nie mogła udawać, że nie jest jej przyjemnie. Gdy zobaczyła, że Jane wita się z nią z ciepłym i szczerym uśmiechem, przeszło jej całe zażenowanie. Potem Jane odwróciła się do Lucy i psa.

- A więc to ty jesteś tą młodą damą, która ma nauczyć Ruperta dobrych manier. Bardzo mnie to cieszy. A póki co, będę ci ogromnie wdzięczna, jeś­li na chwilę weźmiesz tego zapchlonego kundla z mojej kuchni, bo nie jestem w stanie go upilnować.

176

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Widząc, że Lucy z największą ochotą zajmuje się ,,kundlem’’, goniąc z nim po wszystkich po­mieszczeniach, Jane dodała:

- A teraz przeproszę państwa i pójdę przy­szykować lunch.

- Jane uważa Ruperta za dopust boży - wyjaś­nił James po wyjściu gospodyni. - Oczywiście lubi go jak wszyscy, ale kuchnia jest dla niej świątynią, a taki kudłaty stwór oczywiście barbarzyńcą.

Teraz, gdy zostali sami, Tania poczuła się znów bardzo niepewnie. Widocznie James to dostrzegł, bo spytał z uśmiechem:

- Co jest, Taniu? Naprawdę tak się mnie boisz?

- Nie ciebie - potrząsnęła energicznie głową -ale siebie. I... w ogóle tego wszystkiego.

James zmarszczył czoło, rozważając jej słowa.

- Obawiam się, że nic nie wymyślę. Powiesz, o co chodzi?

- Boję się... Boję się tego, co jest między nami. - W świetle dnia wypowiedzenie słowa ,,miłość’’ wydawało jej się niemożliwe. - Wszystko wyda­rzyło się zbyt szybko, zbyt raptownie, i trochę się pogubiłam.

Podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie.

- Chcesz powiedzieć - spytał poważnie - że mnie nie chcesz? Uraziłem cię czymś? Chodzi o wczorajszą noc?

- Ależ nie, było cudownie! - Tania pokręciła głową. - Nie mam twojego doświadczenia, w ogó-

Penny Jordan

177

le nie mam żadnego doświadczenia, ale coś mi mówi, że to, co nam się zdarzyło, było czymś naprawdę niezwykłym... czymś, co chyba nie każ-dy ma szczęście poznać. I nigdy, ale to przenigdy nie będę tego żałowała. Istnieje jednak cała masa przeszkód...

- Chodzi ci o Clarissę, prawda?

Tania powoli pokiwała głową.

Tak, chodzi jej o Clarissę, ale nie mogła przed­stawić Jamesowi wszystkich obaw i wątpliwości z nią związanych, ponieważ ryzykowała, że James uzna ją za osobę wyjątkowo małoduszną.

Cały problem polega bowiem na tym, że Claris-sa jest rzeczywiście osobą chorą, a w dodatku po trudnych przejściach. Jedyną więc ludzką reakcją byłoby zaakceptowanie jej choroby i maksymalna tolerancja.

Ale jest też druga strona medalu - Tania nie mogła sobie poradzić z negatywnymi emocjami w stosunku do Clarissy, które powstały, gdy nie miała pojęcia o jej chorobie.

Doznała od niej masy upokorzeń, wysłuchiwała oskarżeń, że jest kochanką jej męża. To wreszcie Clarissa była sprawczynią największego dramatu w życiu Tani, gdy uprowadziła Lucy.

Po tym wydarzeniu pozostał szok, który był zbyt świeży, by przewidywać, jakie odciśnie piętno na relacjach pomiędzy Tanią a Clarissa, a więc także Jamesem.

178

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Wprawdzie może się okazać, że ów szok nie będzie miał żadnego wpływu na jej związek z Ja­mesem, ale może być inaczej i instynkt podpowia­dał jej, że jeśli nie rozprawi się z tym problemem, jeśli będzie go ignorowała lub starała się skryć przed Jamesem i przed samą sobą, będzie rósł, aż w końcu zatruje im życie.

Nie mogła oczywiście żądać, aby James zerwał więzi z Clarissą. Byłoby to niedorzeczne, zwłasz­cza że jest chora. Co więcej, gdyby tak zrobił, możliwe, że Tania zmieniłaby do niego stosunek. Obawiała się też, że jeśli nawet będzie się starała żyć w dobrej komitywie z Clarissą, ta nigdy jej nie zaakceptuje i konflikt między nimi i tak będzie narastał. A stawianie ultimatum, żeby James wy­brał jedną albo drugą z kobiet, w ogóle nie wchodzi w grę.

No i wreszcie rzecz najważniejsza - Tania po prostu się bała. Lękała się, że załamanie nerwowe Clarissy może się kiedyś powtórzyć, i to w roz­miarach, których nikt nie jest w stanie przewidzieć. Nikt nie może dać jej gwarancji, że Clarissa w swej chorej wyobraźni nie ubrda sobie ponownie, że to Tania jest odpowiedzialna za jej problemy i że nie będzie jej chciała za to ukarać poprzez córkę - być może tym razem o wiele skuteczniej, doprowadza­jąc swój zamysł do końca.

Poza tam, skoro będą częścią tej samej rodziny, nieuniknione staną się częste spotkania i kontakty

Penny Jordan

179

Clarissy z Lucy i na pewno nie udałoby się uniknąć sytuacji, gdy obie zostaną w domu same, a wtedy Tania będzie umierała ze strachu, że jej córce znów coś grozi. Jeśli zaś zacznie ją sztucznie separować od Clarissy, wszyscy wkrótce to zauważą i zaczną się kwasy.

Najgorsze, że na tym etapie znajomości z Jame­sem nie może o tym wszystkim szczerze z nim porozmawiać, bo przecież tak naprawdę zupełnie się nie znają, i nie jest w stanie przewidzieć jego reakcji. Nie byłaby zaskoczona, gdyby mówiąc mu o swoich obawach, straciła w jego oczach, zwłasz­cza teraz, gdy James jest zdruzgotany stanem zdrowia ukochanej siostry.

Gdyby zaś zmusiła Jamesa do wyprowadzki z rodowego domu i Appleford, także i ta decyzja mogłaby z czasem zatruć ich związek. Jak mieliby budować piękną miłość, jeśli jej zalążkiem byłoby zerwanie Jamesa z rodziną? Jak ona sama mogłaby żyć ze świadomością, że do tego doprowadziła? Czy mogłaby się spodziewać, że wtedy James bę­dzie ją kochać szczerą miłością?

Z drugiej strony, jak mają budować spokojne i bezpieczne życie, gdy ona ciągle się będzie obawiała, że Lucy lub jej przyszłym dzieciom z Jamesem coś będzie nieustannie zagrażać? Prob­lem wydawał się zbyt ogromny, by znaleźć dla niego rozwiązanie, a nawet go opisać drugiej osobie.

180

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Tania westchnęła i odparła lakonicznie:

- Tak, chodzi o Clarissę i moją obawę o Lucy.

- Domyślałem się. - James pokiwał głową. -Też o tym bez przerwy myślę, ale pewnie mam do całej sprawy nieco inny stosunek, bo Clarissę znam i kocham. Dlatego bardzo bym chciał, żebyś i ty dowiedziała się o niej czegoś więcej. Może to po­mogłoby ci ją zrozumieć.

- Oczywiście, usiądźmy.

Gdy rozsiedli się wygodnie przed kominkiem, James zaczął opowiadać:

- Ojciec Clarissy opuścił rodzinę, kiedy Claris-sa miała siedem lat. Można powiedzieć, że na szczęście, ponieważ przez całe lata znęcał się nad jej matką. Starał się też zwrócić przeciwko niej Clarissę, stosując wobec niej różnego rodzaju chwyty, szantaż emocjonalny i manipulację, które w końcu zupełnie ją od niego uzależniły. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu odszedł do kochanki, Clarissa miała złamane serce. Do tego stopnia, że Harriet obawiała się o jej życie.

James zamilkł na chwilę, opanowując wzbu­rzenie.

- Potem Clarissa przechodziła różne emocjo­nalne stany: od nienawiści do matki, którą ob­winiała za odejście ojca, po obarczanie winą ojca, a w końcu także siebie, widząc w sobie źródło konfliktu rodziców.

- Zdaje się, że niewielu dorosłych ma pojęcie,

Penny Jordan

181

co się dzieje w głowie dziecka, zwłaszcza wraż-liwego - wtrąciła Tania. - Nie zdajemy sobie sprawy, jak łatwo można zniszczyć czy na zawsze wypaczyć jego kształtującą się psychikę przez stawianie na pierwszym planie swoich własnych potrzeb i emocji.

- Zgadzam się. - James pokiwał energicznie głową. - Przykładem jest właśnie Clarissa. Zupeł­nie się zamknęła w sobie i zaczęła odzyskiwać równowagę właściwie dopiero tutaj, kiedy jej mat­ka wyszła za mojego ojca. Zżyła się z nami bardzo szybko, może przede wszystkim ze mną, bo z po­wodu zbliżonego wieku często przebywaliśmy razem. Poza tym chyba lepiej ją rozumiałem niż ojciec. Sam straciłem mamę i bardzo to przeżyłem, więc doskonale mogłem się wczuć w jej emocje. Zupełnie naturalną konsekwencją było to, że za­cząłem się nią opiekować. Stałem się dla niej klasycznym starszym bratem, i bardzo się do mnie przywiązała. A potem, gdy już zaczęła zdrowieć, nadszedł kolejny cios...

- Śmierć waszych rodziców...

- Tak. - James splótł palce. - Clarissa zupełnie się załamała i chyba tylko cudem jakoś się w końcu podniosła. Myślę, że trudno byłoby znaleźć jaką-kolwiek osobę, która po tak tragicznych doświad­czeniach nie doznałaby szwanku na psychice. Ale walczyłem o nią jak oszalały, bo przecież z całej rodziny tylko ona mi została. Poza tym poznałem

182

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

ją jak mało kto i wiedziałem, że to wspaniała dziewczyna.

James odetchnął głęboko i ciągnął:

- W końcu, gdy udało mi się wyciągnąć ją jakoś z tego psychicznego piekła, chuchałem na nią i dmuchałem, robiłem wszystko, żeby ją uchronić przed kolejnym nieszczęściem, kolejną stratą. To dlatego ona i ja zareagowaliśmy tak gwałtownie, kiedy dowiedzieliśmy się o twoim domniemanym romansie z Nicholasem. Mam nadzieję, że już teraz rozumiesz, co się z nią działo.

- Tak, ja rozumiem - odparła Tania. - Tylko pytanie, czy nową sytuację zrozumie także Claris-sa. Nie boisz się, że nigdy nie zaakceptuje w twoim życiu innej kobiety niż siebie samej?

- Chcesz, żebym ją wyeliminował ze swojego życia? - W głosie Jamesa zabrzmiała gorycz.

- Jak możesz mnie uważać za taką egoistkę!

- zaprotestowała. - Po prostu dzielę się z tobą wątpliwościami, bo sama nie mogę sobie dać z nimi rady. Chcę od ciebie czegoś innego...

Zmiana w głosie Tani nie uszła uwagi Jamesa. Spojrzał na nią zaniepokojony.

- Chcę, żebyś pozwolił mi odejść. Żebyśmy się rozstali, póki jeszcze tak naprawdę nic nas nie łączy. Póki jeszcze mamy siły odejść od siebie.

- Tania wstała z fotela i zaczęła chodzić nerwowo po pokoju. - Przecież wiesz, że nie wystarczy do szaleństwa kochać się i pożądać. Nie chcę, żeby to,

Penny Jordan

183

co nas łączy, zaczęło powoli gasnąć, nasiąkać goryczą z powodu moich konfliktów z Clarissą czy ciągłej atmosfery ukrytej wrogości.

Tania zamilkła i spojrzała błagalnie na Jamesa.

- Zrozum, nie chcę patrzeć, jak się powoli nawzajem niszczymy. A w takiej sytuacji nie może być inaczej. To nie wina Clarissy. Doskonale rozumiem, co się z nią dzieje. Ale choćbym nie wiem jak pragnęła, nie potrafię jej ufać i nie bać się o Lucy. Powtarzam, to nie jej wina, ale moja. Tylko że nic nie jestem w stanie z tym zrobić.

Tania zapadła się ponownie w fotel, starając się zwalczyć duszące łzy. Wiedziała, że gdyby o nią chodziło, gdyby nie bała się o Lucy, zgodziłaby się na wszystko, na każde ryzyko, byle tylko być z Jamesem! Ale tego nie mogła mu wyznać, bo nigdy by się nie dał przekonać, że muszą się rozstać. Niesprawiedliwość losu, niemożność wy­krzyczenia swojej krzywdy całkowicie ją dławiła.

- Wiem, że taka sytuacja może zatruć nawet największą miłość. - W głosie Jamesa zabrzmiał ton rezygnacji.

- Więc nie uważasz, że jestem samolubna?

- Ty i samolubna! - James popatrzył na nią z oburzeniem. - Rozumiem doskonale twoje oba­wy przed Clarissą i wiem, że robisz to z troski o nas wszystkich, a nie o siebie. Ale, o Boże! - James skrył w dłoniach twarz - to niczego nie zmienia. Nie zmienia faktu, że przez całe życie czekałem na

184

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

kogoś takiego jak ty, że całe życie nie wierzyłem, że tak można kochać. A teraz to wszystko, co miałem na wyciągnięcie dłoni, ma przepaść?

- Myślisz, że mnie jest łatwo? - Tania zaczęła gładzić go po głowie. James, jak gdyby tylko na to czekał, mocno ją objął. - Może byłoby nam łatwiej się rozstać, gdyby nie wczorajsza noc?

- Żartujesz? - Patrzył na niąjak na szaloną.-Dla tej jednej nocy warto było czekać całe życie! To była najpiękniejsza chwila w moim życiu. Przynajmniej nie odzieraj mnie z takiego wspomnienia. Było tak cudownie, że nawet gdy w jakimś przebłysku świadomości przypomniałem sobie, że się nie zabezpieczyliśmy, ucieszyłem się. Ponieważ z ca­łych sił marzyłem, żeby w tę cudowną noc poczęło się nasze dziecko, które połączyłoby nas na zawsze.

Tani skoczyło radośnie serce. Gdyby rzeczywiś­cie była w ciąży, jej dylemat, co robić ze związ­kiem z Jamesem, byłby o wiele mniejszy. Zaraz jednak ochłonęła. Czy aby na pewno? Miałaby robić z ich dziecka pretekst do sformalizowania związku? A w dodatku mieć jeszcze jedną bliską istotę więcej, o którą by bez przerwy drżała?

Nie, to by była już zupełna katastrofa.

Z drugiej strony sama myśl, że może nosi w sobie dziecko Jamesa, była oszałamiająca. Od­niosła wrażenie, że jak gdyby poczuła w brzuchu promieniujące radosne ciepło. Byłby to dar na całe życie, nawet gdyby je miała spędzić samotnie.

Penny Jordan

185

Nagle usłyszała zbliżający się głos Lucy i szcze­kanie Ruperta. Oderwała się od Jamesa i poprawiła włosy. Domyślała się, że ma zaczerwienione oczy, ale łatwo to wytłumaczy dymem z kominka. Gdy­by równie łatwo można było wyjaśnić wyraz gorzkiej rozpaczy na jej twarzy! Boże, dlaczego los co chwila płata jej takie figle, dlaczego ciągle jest dla niej taki niesprawiedliwy?

Reszta dnia okazała się męczarnią. Starali się z Jamesem unikać swego towarzystwa, by oszczę­dzić sobie dodatkowych cierpień, bo byli wystar­czająco obolali psychicznie po rozmowie. Tak więc James siłą rzeczy całą uwagę poświęcał Lucy.

Bawili się tak doskonale, że Tania aż się zaczęła zastanawiać, czy James się nad nią w jakiś sposób nie pastwi, demonstrując, jakim byłby dla Lucy wspaniałym ojczymem.

Nietrudno zgadnąć, że James ma doskonały kontakt z dziećmi, a na pewno z Lucy. Nietrudno też zauważyć, że dziewczynka jest nim zachwyco­na. W Tani walczyła przyjemność oglądania roz­chichotanej córki z gorzką ś wiadomością, że takie zabawy z Jamesem nie staną się, niestety, stałą częścią ich codziennego życia.

Pomyślała, że w takim razie musi jak najszyb­ciej i jak najnaturalniej ograniczyć wszelkie kon­takty córki z Jamesem. Robiła to z ciężkim sercem,

186

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

ale nie miała wyboru - wystarczy, że ona będzie odczuwać ból po rozstaniu z tym mężczyzną. W przeciwnym razie cierpieć będą obie.

O wpół do siódmej, po doskonałym podwieczo­rku przygotowanym przez Jane, Tania poprosiła Jamesa o odwiezienie ich do domu. Rozpromienio­na Lucy szczebiotała cały czas, Tania i James zaś milczeli. O czym więcej mieli rozmawiać?

Wiedzieli, że się kochają. Wiedzieli, że ich związek nie ma szans. Pozostawało się rozstać i zrobić to bez bólu.

Gdy jednak podjechali pod dom, okazało się, że Lucy wymusiła na Jamesie, że przeczyta jej przed snem bajkę. Tania pokiwała tylko głową. Nie ma sensu się spierać. Wszystko jedno, najwyżej ból rozstania przedłuży się o kilka minut.

James i Lucy poszli do pokoju dziewczynki, Tania wolała zostać w kuchni. Chciała jeszcze raz wszystko przemyśleć i zebrać siły i argumenty przed pożegnalną rozmową.

Po kilkunastu minutach James wszedł ciężkim krokiem do kuchni. Widać było, że robi to z ociąga­niem, jak gdyby czekając, że w tej ostatniej chwili zdarzy się coś, co zmieni nieuchronny bieg rzeczy.

- Lucy śpi-odezwał się-w takim razie pójdę...

- Tak będzie najlepiej -odparła, nie podnosząc głowy. Nie miała już sił, by coś jeszcze dodać.

Przez chwilę James stał niezdecydowany, prze-stępując z nogi na nogę.

Penny Jordan

187

- Czy to wszystko, co masz mi do powiedze­nia? Taniu, spójrz na mnie. Czy tak ma być? - zawołał z rozpaczą.

Podniosła na niego błyszczące od łez oczy. James w jednej chwili znalazł się przy niej i chwy­cił ją w ramiona. Zaczął całować jej mokre powie­ki, jej wygięte od bólu usta, szepcząc żarliwe słowa miłości. Tania z początku unikała jego warg, potem przestała się bronić, a jeszcze później sama szukała ich, całując go rozpaczliwie, do utraty tchu.

Nie wiedzieli, kiedy znaleźli się na kanapie w saloniku, nie wiedzieli, kiedy zdarli z siebie ubranie. Wiedzieli tylko, że już nic ich nie po­wstrzyma, żeby kochać się jak szaleni, jak gdyby od tego zależał los świata, jak gdyby tą intensyw­nością doznań chcieli nasycić swoje ciała na całe długie życie z dala od siebie.

Może ta świadomość sprawiła, że Tania pozbyła się jakichkolwiek zahamowań. Tego dnia była pełnoprawną partnerką w zmaganiach miłosnych, dziś to ona często przewodziła i pieściła Jamesa w tak odważny sposób, że zaskoczyła samą siebie, ale w tej pięknej i zarazem rozpaczliwej chwili sprawianie rozkoszy ukochanemu mężczyźnie by­ło czymś najnaturalniejszym w świecie.

W końcu opadli obok siebie bez sił, przytuleni, rozpaleni miłością.

Nagle zadzwonił telefon. Zdumiona Tania zerk-

188

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

nęła na zegar. Już po północy, któż to u licha może być?

- Tania? Tu Nicholas. Przepraszam najmoc­niej, ale szukam Jamesa. Jane mówiła, że was odwoził. Jest jeszcze u was? Dzwonię z kliniki. Mamy spory kłopot. Nie możemy sobie poradzić z Clarissą, chce rozmawiać tylko z Jamesem.

- Poczekaj, zaraz ci go dam. - Tania bez słowa oddała słuchawkę Jamesowi.

- Przepraszam, Taniu - rzekł po chwili, roz­łączając się. - Muszę jechać, Clarissa ma następny kryzys.

- Oczywiście. Mam nadzieję, że to nic poważ-nego - odparła Tania.

James stał przygarbiony, w jego oczach czaiło się wahanie, jakby swoją decyzję uzależniał od niej. Tylko czy ona ma jakiś wybór?

- Jedź i zajmij się siostrą - powiedziała.

Odprowadziła Jamesa do wyjścia, a potem usia­dła i wybuchnęła płaczem. W głowie miała chaos. Jeśli jeszcze przed momentem zaczęła się zastana­wiać, czy może jej życie z Jamesem jednak jest możliwe, teraz zyskała pewność, że nie. Dzisiejszy wyjazd Jamesa do siostry jest oczywisty, bo Claris­sa ma atak i leży w szpitalu. Lecz wiedziała, że później będzie podobnie, nawet jeśli Clarissa cał­kowicie wyzdrowieje i dawno zapomni o szpitalu i chorobie.

Świadomie czy nie, będzie wykorzystywała każ-

Penny Jordan

189

dą okazję, by szukać towarzystwa Jamesa, bo jego ciągłe zainteresowanie jej sprawami jest dla niej esencją ż ycia. Zawsze będą jakieś sprawy wyma­gające według niej obecności brata, jakieś prob­lemy, które powinien za nią rozwiązać. A on, posłuszny swej opiekuńczej naturze, będzie znów na każde skinienie siostry, w obawie, że w prze­ciwnym razie może jej się coś stać.

Przy całej miłości dla Jamesa, przy całym współ­czuciu dla Clarissy, Tania nie mogła poświęcać życia swojego i Lucy, zwłaszcza teraz, gdy dopiero zaczęła je porządkować. Może byłoby to możliwe w sytuacji, gdy nie miały za sobą tylu przejść i mogły z siebie wykrzesać nowy zapas sił na zmaganie się z nowymi przeciwnościami.

Wkrótce Tania reagowałaby nerwowo na każdą próbę spotkania Jamesa z Clarissą. Może mimo­wolnie zaczęłaby kontrolować, z kim rozmawia, z kim się spotyka, i jej życie zamieniłoby się w piekło. Rozwiązaniem byłaby jedynie całkowita zmiana charakteru Clarissy, na co chyba nie można liczyć. Więc dla dobra ich wszystkich istnieje tylko jedno wyjście - rozstanie.

Tylko co zrobić, by uspokoić rozszalałe serce, rozszalałe zmysły, które zaledwie przed chwilą rozbudził James?

Położyła się na rozpaczliwie pustym łóżku i wbiła oczy w sufit. Nadal czuła zapach Jamesa, ciepło jego ciała, dotyk rąk, deszcz pocałunków,

190

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

żar słów o miłości i wspólnym szczęściu. Może gdyby ich rozstanie nie było tak gwałtowne, tak nagłe, miałaby czas się z nim pogodzić, znaleźć przed nim formę obrony.

Wszystko skończone. Tylko dwa słowa, a ozna­czają katastrofę i koniec marzeń o szczęściu. Może na całe życie. Ich związek ledwie się narodził, słaby i niepewny, i już tak brutalnie trzeba go było uśmiercić.

Miała to samo poczucie przerażającego lęku, że straci coś najważniejszego w życiu, jak wtedy, gdy jakiś stary obleśny lekarz kazał jej usunąć ciążę. I to poczucie kazało jej walczyć. Tylko że wtedy walczyła o życie dziecka, bo wiedziała, że to walka o dobro. Teraz jej walka może przynieść same szkody.

Nie ma jednak odwrotu.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Przez następne tygodnie zupełnie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Żyła w otumanieniu, robiąc w domu i w sklepie tylko to, co konieczne. Na szczęście, w powodu licznych zajęć w szkole, Lucy miała dość na głowie, żeby zauważyć jej stan.

James nie odzywał się, więc przynajmniej udało się uniknąć kolejnych zawirowań emocjonalnych. Z plotek dowiedziała się, że dosłownie z dnia na dzień zapadła decyzja o radykalnym leczeniu Cla-rissy, i James poleciał wraz z siostrą do jakiejś sławnej kliniki psychiatrycznej w Stanach. Nicho­las został w kraju, by opiekować się synami.

Tania wiedziała jednak, że terapia Clarissy

192

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

niewiele zmieni w jej układzie z Jamesem i że nie może oczekiwać od niego całkowitego zerwania z siostrą. Przeżywała huśtawkę nastrojów, od de­presji, z której z trudem rano się podnosiła, po napady euforii, gdy planowała z zapałem nowe życie, zupełnie wymazując z pamięci istnienie Jamesa Warrena.

Jednak jej stan nie umknął uwagi Ann.

- Hej, może byś powiedziała przyjaciółce, co cię trapi - zagadnęła któregoś ponurego paździer­nikowego wieczoru.

- Nic prócz tego, że zakochałam się z wzajem­nością w Jamesie, a niedługo potem z nim ze­rwałam - odparła Tania i zrelacjonowała Ann całą historię.

Ann siedziała oniemiała przez dobrych kilka minut. W końcu odezwała się z namysłem:

- Nie uważasz, że decyzja o zerwaniu była zbyt pochopna?

- Nie, wszystko dokładnie przemyślałam. Cla-rissa zawsze byłaby obecna w życiu Jamesa, bo jest od niego chorobliwie uzależniona, a to prędzej czy później musiałoby doprowadzić do niesnasek. Po­za tym za bardzo od niej ucierpiałam, żeby to wszystko spłynęło po mnie jak woda po kaczce. No i bez przerwy bym drżała o bezpieczeństwo Lucy, czy... ewentualnie moich następnych dzieci.

- Doskonale cię rozumiem, ale nie sądzisz, że James mógłby...

Penny Jordan

193

- Co? Wyrzucić ją całkowicie z życia? I wyob­rażasz sobie, jaki by to pozostawiło ślad w naszych stosunkach? Byłoby jeszcze gorzej.

Tania potrząsnęła energicznie głową.

- Ani on, ani ja nie bylibyśmy w stanie żyć z myślą, że nasze szczęście budujemy takim kosz­tem. Zresztą spójrz na to inaczej: czy gdyby zostawił Clarissę, mogłabym go kochać?

- Fakt, trudno by było - mruknęła Ann. - Nie uważasz jednak, że jest jakieś wyjście?

- Wierz mi, przemyślałam wszystkie za i prze­ciw i nie ma innego wyjścia jak zerwanie. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, która mnie utwier­dziła w decyzji, że nie można ryzykować...

Tania odwróciła głowę, czując, że czerwienieje.

- Co takiego?

- Chyba jestem w ciąży.

- Jesteś... Co?! - Ann aż podskoczyła z wra­żenia.

- I to od dobrych kilku tygodni - potwierdziła Tania.

- Daj mi pozbierać myśli... - Ann zmarszczyła czoło. - Mam nadzieję, że James o tym wie?

- Nie mam jeszcze pewności, czy rzeczywiście to ciąża. Choć myślę, że tak. Wiesz, intuicja.

- No dobrze, zakładając, że się nie mylisz, powiesz Jamesowi?

- Jeszcze nie wiem...

Tania przymknęła oczy. Czuła się wyzuta z sił

194

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

i energii. Jak gdyby podzieliwszy się z kimś swoją tajemnicą, mogła już sobie pozwolić na odpoczy­nek.

- Jestem tak wyczerpana, że marzę tylko tym, żeby gdzieś wyjechać i ukryć się przed wszystkimi problemami.

Chciała też jak najszybciej skończyć rozmowę z Ann. Bała się, że w przypływie dalszej szczerości zacznie jej się zwierzać ze swoich przepłakanych bezsennych nocy, po których wyglądała i czuła się jak widmo.

Obawiała się, i pewnie słusznie, że wtedy Ann w przypływie chwalebnej szlachetności zdecydo­wałaby się sama oznajmić Jamesowi, że zostanie ojcem, a James pewnie poruszyłby niebo i ziemię, by nakłonić Tanie do małżeństwa. A ona nie miała sił na następną emocjonalną batalię.

Może jednak najbardziej bała się tego, że uleg­nie jego namowom. Tym bardziej że czasami, w momentach zwątpienia i słabości, gorąco o tym marzyła.

Stale zadawała sobie pytanie, czy naprawdę musi być takąsiłaczką. Przecież także i ona ma prawo do szczęścia, zwykłego babskiego szczęścia. I nie tylko ona -także jej dziecko, ich dziecko, Jamesa i jej, ma prawo mieć ojca. W imię czego miałaby je skazywać na niewdzięczny los, którego doświadczyła Lucy?

A sama Lucy? Czy nie ma prawa do ojczyma, takiego jak James, z którym wyraźnie się polubiła?

Penny Jordan

195

I znów, niczym mroczne widmo, wyłaniała się druga strona problemu. Jeśli wybierze Jamesa i zamieszka z nim pod jednym dachem, nigdy nie pozbędzie się lęku o swe dzieci, ponieważ nigdy nie zyska pewności, czy choroba Clarissy nie jest tylko uśpiona i kiedyś może się obudzić, a wtedy nikt nie zdąży zapobiec nieszczęściu. Natomiast zaniechanie kontaktów z Clarissą, gdy wszyscy będą stanowić jedną rodzinę, doprowadziłoby do katastrofy.

Wszystko to niby już przemyślała, a nawet podjęła decyzję. Jednak teraz, gdy wiedziała, że nosi dziecko Jamesa, pojawiały się nowe pytania, nowe wątpliwości. A ona nie miała sił, żeby je rozwiązywać.

Wolała letarg, który pozwalał jej o niczym nie myśleć, o niczym nie decydować.

Dwa tygodnie później, po stanowczym nalega­niu Ann, Tania zrobiła badania, które potwierdziły ciążę. Po krótkiej chwili radości powrócił nastrój przygnębienia - teraz, gdy jej podejrzenia się potwierdziły, nie mogła już uciekać od zmierzenia się z rzeczywistością.

James dzwonił niemal każdego dnia z Ameryki, ale za każdym razem znajdowała pretekst, by skracać rozmowy do minimum i nie poruszać bardziej osobistych tematów.

Dowiedziała się jednak, że kuracja Clarissy

196

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

postępuje nadspodziewanie dobrze i rokowania lekarzy są bardzo optymistyczne.

A potem był kolejny telefon, z którego Tania dowiedziała się, że James i Clarissa wracają do domu na Boże Narodzenie.

Po zakończeniu rozmowy nie mogła sobie zna­leźć miejsca. Chodziła z kąta w kąt, starając się opanować emocje. W końcu wsiadła do samo­chodu, by pojechać na zakupy, jednakże po ujecha­niu zaledwie kilku przecznic zatrzymała się gwał­townie - nie widziała przed sobą dosłownie nic.

Oczy miała zalane łzami, szloch wstrząsał ca­łym jej ciałem, z trudem utrzymywała ręce na kierownicy.

Gdy kilka godzin później Ann przywiozła Lucy ze szkoły, Tania siedziała nieruchomo w fotelu. Miała zapuchnięte oczy, ale już nie płakała, bo zabrakło jej łez. Ann natychmiast zorientowała się w sytuacji.

Wyjaśniwszy zaniepokojonej Lucy, że jej ma­ma ma migrenę i że musi zostać z nią sama, wysłała dziewczynkę do siebie. Następnie usiadła przy Tani i spojrzała na nią pytająco.

- James i Clarissa wracają na Boże Narodzenie - oznajmiła Tania beznamiętnie.

- To świetnie. Wreszcie będziesz miała okazję porozmawiać z Jamesem. Poczekaj... - Ann pod­niosła rękę, uciszając protest Tani. - To już nie jest tylko i wyłącznie twoja decyzja. Spójrz, co się

Penny Jordan

197

z tobą dzieje. Jeśli nie chcesz pomyśleć o sobie, pomyśl o Lucy i dziecku.

- Już pomyślałam. - Tania mówiła powoli, jak wyuczoną lekcję. -Do świąt mamy miesiąc. Akurat dość czasu, żeby sprzedać sklep i wynieść się stąd.

- Czyś ty się szaleju najadła? - Ann spojrzała na nią, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. -Nie wolno ci tego zrobić. Nie masz prawa tego robić! Skąd w ogóle taki pomysł?

- Przecież wiesz...

- Co wiem? Myślałam, że od naszej rozmowy dawno ci już przeszły te infantylne myśli. Mam nadzieję, że powiedziałaś Jamesowi o dziecku?

Tania odwróciła głowę.

- Nie? - Ann aż zamurowało. - To posłuchaj, moja panno: obojętnie co zdecydujesz, musisz mu o wszystkim powiedzieć. To twój obowiązek wo­bec niego, siebie, Lucy i dziecka. A poza tym jak tak dalej będziesz sobie niszczyła zdrowie, stracisz to dziecko. Spójrz na siebie. Wyglądasz jak koś­ciotrup, ledwie się trzymasz na nogach. Myślisz, że to takie obojętne dla tego delikwenta w twoim brzuchu? Chyba że robisz to celowo.

- No wiesz! - oburzyła się Tania.

Dopiero prowokacyjne słowa przyjaciółki tro­chę ją otrzeźwiły. Wzdrygnęła się, uświadamiając sobie, że takie niebezpieczeństwo rzeczywiście istnieje. Mogłaby stracić owoc najcudowniejszych chwil w życiu, dziecko ukochanego mężczyzny.

198

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- No, to już lepiej. - Ann uśmiechnęła się, widząc efekt swoich słów. - A teraz proszę się wpakować w płaszcz i ubrać Lucy. Nie zostawię cię dziś samej, zabieram was na kolację. I przez równy tydzień od dziś będziecie mieszkać u mnie. Właśnie urządziliśmy pokój gościnny na podda­szu, z łazienką, i ktoś go musi przetestować. Nie wypuszczę cię, póki się nie pozbierasz.

- No coś ty... - Tania po raz pierwszy od wielu dni uśmiechnęła się, wzruszona troską przyjaciół­ki. - Dziękuję, ale nie ma mowy.

- Tak? To w takim razie zaraz dzwonię do Jamesa.

Tania westchnęła i wzięła się do pakowania. W gruncie rzeczy jej ulżyło. Miała dość samotnego zmagania się ze swoim problemem i wiedziała, że nawet jeśli Fieldingowie nie podejmą za nią decy­zji, w atmosferze serdeczności łatwiej jej będzie wszystko przemyśleć.

Już po kilku dniach, pod matczynym okiem Ann, Tania zaczęła nabierać wagi i wyglądała zdecydo­wanie lepiej. Dużo lepszy miała też nastrój, ale w jej oczach i linii ust nadal kryły się smutek i rozterka.

Postanowiła jednak, że obojętnie co się będzie działo, zrobi wszystko, by Lucy miała najpiękniej­sze święta Bożego Narodzenia w życiu. W związ­ku z tym, by nie absorbować się teraz niczym innym, sprzedaż sklepu przełożyła na początek nowego roku.

Penny Jordan

199

Myśl o opuszczeniu Appleford napełniała ją ogromnym smutkiem. Nie chciała wyjeżdżać, bo polubiła i miasteczko, i jego mieszkańców. Miała tu swój pierwszy dom, przeżyła pierwsze chwile prawdziwego szczęścia.

Ale jak ma tu wychowywać dziecko Jamesa? Nie, to byłoby nie fair ani wobec niego, ani wobec niej i dzieci. Musi zacząć nowe życie, z dala od Jamesa, choć nie miała najmniejszego zamiaru odcinać go od dziecka. Ale z pewnością nie jest to problem, który wymaga natychmiastowego roz­wiązania.

Tym bardziej że najpierw trzeba by w ogóle powiadomić Jamesa, że zostanie ojcem. A ta roz­mowa przerażała ją chyba teraz najbardziej ze wszystkiego, bo wiedziała, że gdy mu w końcu powie, czeka ich kolejna emocjonalna szarpanina, która ich oboje będzie kosztować wiele zdrowia.

Ale lepiej taką burzę przeżyć raz, w tym momen­cie, niż potem przez całe życie dusić się w atmosfe­rze lęku, wzajemnych pretensji i niedopowiedzeń. Nie, za nic nie da się przekonać do małżeństwa - choć Bóg tylko wie, jak bardzo o nim marzyła.

Mimo dramatyzmu sytuacji i zmiennych na­strojów ani na chwilę nie przestawała myśleć o Jamesie. Dosłownie usychała z tęsknoty do niego, także jako kochanka. Sama myśl o piesz­czotach Jamesa doprowadzała ją do szału, wspo­mnienie o nich było tak cudowne, że aż nierealne.

200

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Ale marzyła też o tym, aby oznajmić mu z rado­ścią, że będzie ojcem. Wyobrażać sobie, jak weź-mie ją w ramiona i wycałuje z niej cały smutek i frustrację ostatnich dni.

Myśl o tym była tak intensywna, że czasami nachodziła ją także we śnie. A wtedy budziła się z uśmiechem radości, z rozognionymi policzkami, by po chwili, gdy już wiedziała, że to nie jest rzeczywistość, rozpłakać się i leżeć potem do rana z otwartymi oczami, w obawie, że okrutny sen znów się z niej będzie naigrawał.

Cieszyła się, że idąś więta, bo przygotowania do nich pozwalały jej choć na chwilę oderwać się myślami od problemów. W połowie grudnia wró­ciły do domu od Fieldingów i Tania zaczęła przygotowania do Bożego Narodzenia.

Lucy z trudem hamowała podniecenie. Wy­prawiły się wraz z Fieldingami po ogromną choin­kę i mimo gorących namów Ann, Tania postanowi­ła spędzić ś więta u siebie, tylko z Lucy. W taki sposób, symbolicznie, chciała pożegnać swój dom.

Lucy modliła się o śnieg, ale choć temperatura wyraźnie spadała, nie zanosiło się na białe Boże Narodzenie. Nie przeszkadzało jej to w buszowa­niu po sklepie mamy w poszukiwaniu łyżew, na których tej zimy chciała się nauczyć jeździć.

Któregoś dnia, gdy Tania i Lucy przygotowy­wała smakołyki na świąteczny stół, rozległ się dzwonek u drzwi.

Penny Jordan

201

- Zobacz, króliczku, kto to, bo mam brudne ręce - poprosiła Tania.

Po chwili usłyszała powolne kroki. Obejrzała się za siebie i stanęła jak wryta. W progu kuchni stał James.

Tak często widywała go w marzeniach, tak często wyobrażała sobie, jak teraz wygląda, tak często przypominała sobie z czułością każdy skra­wek jego ciała, idealizując każdą sekundę, gdy byli razem, że aż przestała wierzyć, że istnieje naprawdę.

A teraz stoi tu przed nią, z krwi i kości.

Od razu ją uderzyło, że jest wychudzony i ma podkrążone oczy. Miała ochotę rzucić mu się na szyję, przytulić. Ale bała się, co się z nią stanie, gdyby to zrobiła. Co mu powie, na co się zdecy­duje. Musi poczekać, aż ochłonie, i dlatego, gdy James postąpił krok w jej kierunku, zawołała szybko:

- Nie zbliżaj się! Jestem cała w mące i upaćkam ci garnitur.

Zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na nią uważnie. Niezręczne milczenie uratowała Lucy, która wpadła do kuchni zaraz za nim.

- Czekam na pana z kartkąś wiąteczną. Ale tak dobrze ją schowałam, że muszę poszukać! -zawo­łała i nie czekając na odpowiedź, pobiegła do swojego pokoju.

- Jak tam Clarissa? - spytała Tania szybko,

202

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

w obawie, że zaraz się rozklei. A jeszcze bardziej, że rozmowa zejdzie na tematy osobiste.

Musiała zaciskać powieki, by nie wybuchnąć płaczem i żeby mu nie wykrzyczeć, że niech się dzieje, co chce, ona nie wyobraża sobie bez niego życia!

- Powiedziałbym, że rewelacyjnie - odparł James zduszonym głosem. - Aż trudno uwierzyć, jak medycyna poszła do przodu przez ostatnie lata. Ale nie po to przychodzę. Taniu, proszę...

W tym momencie do kuchni wbiegła zadyszana Lucy i wyciągnęła do niego rękę.

- Znalazłam! Ładna?

James przyklęknął i wziął od dziewczynki po­cztówkę.

- Cudo! - orzekł i jego twarz przez moment opromienił błysk radości. - Ale może byś mi ją wręczyła w samą Wigilię? Bo właśnie przychodzę was zaprosić na święta do siebie. Co wy na to?

- Pod warunkiem, że będzie z nami Rupert - odrzekła radośnie dziewczynka.

- Będzie, będzie. Jakżeby inaczej. To jak?

- Myślę, że będzie fajnie! - zawołała Lucy.

Tania przysłuchiwała się ze zdumieniem ich wy­mianie słów. Zmarszczyła czoło. Dlaczego James jej to robi? Jak tak można? Czy on nie zdaje sobie sprawy, że manipuluje Lucy, ustawia ją przeciwko matce? Jeśli Tania się nie zgodzi, dziewczynka będzie naburmuszona przez całe święta i diabli

Penny Jordan

203

wezmą wszystkie przygotowania i miły nastrój. Ale nie ma wyboru, musi odmówić.

- Przykro mi - odparła sztywno. - To niemoż-liwe. Lucy i ja...

W tym momencie popełniła błąd. Spojrzała na Jamesa i zobaczyła w jego oczach taki ból i roz­pacz, tyle tkliwej miłości, że ścisnęło jej się serce. Mimowolnie złapała się za brzuch, jakby w oba­wie, że emocje zaszkodzą dziecku, i zamarła...

Uświadomiła sobie, że pierwszy raz myśli o dziecku w obecności jego ojca. Ojca, który nawet nie wie, że nim jest. Nagle obudziły się w niej wszystkie emocje, całe jej jestestwo krzyczało, że chce do niego... Drżąc, oparła się o stół, niezdolna do myślenia i działania.

- Nic nie jest niemożliwe - mówił gorączkowo James. - Taniu, zgódź się, proszę.

Lucy przytuliła się do matki i zaczęła ją przeko­nywać, że w gromadzie będzie milej, że będzie Rupert. Nagromadzonych emocji było tyle, że w jakimś momencie, niemal na wpół świadomie, Tania kiwnęła głową.

Lucy wydała z siebie opętańczy okrzyk i wyko­nała taniec radości, a James odetchnął głęboko.

Zanim Tania zreflektowała się, co zrobiła, było już za późno, by odkręcać sprawę. Zresztą wpadła w istny wir słowny Jamesa i Lucy, którzy prze­krzykując się, zaczęli przygotowywać cały plan.

- W takim razie do zobaczenia w Wigilię!

204

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- zawołał na koniec James, gdy już wszystko omówili, i po raz pierwszy od początku wizyty na jego twarzy zagościł radosny i pełen ulgi uśmiech.

- Do zobaczenia - odparła tylko, wyczerpana do cna.

Po kilku godzinach w końcu doszła do siebie. Uważała, że musi wytłumaczyć Ann, dlaczego nie przyjęła jej zaproszenia, a zgodziła się pójść do Jamesa Warnea.

Zaraz też zadzwoniła do Fieldingów, ale oczy­wiście Ann tylko jej pogratulowała decyzji.

- Przy takiej konkurencji nie mamy żadnych szans - roześmiała się. - A poważnie: nie masz pojęcia, jak się cieszę. Zdaje się, że James dostanie nie byle jaki prezent pod choinkę. Myślę o dziecku.

- No tak, tak... - powiedziała szybko Tania i pod pretekstem, że jej coś kipi w kuchni, szybko zakończyła rozmowę.

Nie potrafiła przyznać się przyjaciółce, że nie zamierza wspomnieć Jamesowi o ciąży. A przynaj­mniej nie przed wyjazdem z miasta.

Następnego dnia pojechała na zakupy z Lucy, która uparła się kupić prezent dla Jamesa. Ogląda­jąc jej wybór, Tania w skrytości ducha pomyślała, że porcelanowa replika Ruperta niekoniecznie mu­si przypaść do gustu Jamesowi, ale tylko się uśmiechnęła.

Sama wybrała dla niego prezent mało oryginal-

Penny Jordan

205

ny, ale na pewno praktyczny: jedwabny gładki krawat. Choć krawat był ciekawy, w żaden sposób nie mógł się równać z innym prezentem, który Tania i James sprawili sami sobie kilka miesięcy temu, ale o którym wiedziała tylko ona.

Ku zaskoczeniu Tani James przyjechał po nie w Wigilię rano. Na szczęście Tania i Lucy były już prawie spakowane.

- Wpadłem wcześniej, bo nie mogę sobie pora­dzić z drzewkiem i zastanawiałem się, czy pewna dziewczynka nie miałaby ochoty mi pomóc - oz­najmił i mrugnął do Tani.

Lucy zachichotała radośnie.

- Jeśli nie będzie zbyt wielkie - rzekła dziew­czynka ze zmartwioną miną - bo nie sięgnę do naj­wyższych gałązek.

- Nie ma obawy, wujek James będzie na po­sterunku.

Tania doszła do wniosku, że parę godzin jej nie zbawi, bo i tak nie ma już właściwie nic do roboty, więc jedynie dokończyła pakowanie i przygotowa­ła się do wyjazdu.

Od dwóch tygodni trzymał lekki mróz i choć nie było śniegu, pola pokrywała biała warstewka szro­nu. A gdy wjechali do Gołębiego Dworku, Tani i Lucy aż zaparło dech z zachwytu - cała połać ogrodu, trawniki, krzaki i drzewa pokrywała jed­nolita biała warstwa zmarzliny, nadając całości baśniowego uroku.

206

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

Tania westchnęła głęboko i poczuła malutkie ukłucie żałości - to mógłby być jej dom...

Zaraz jednak przywołała się do porządku. Nie pozwoli, by akurat te święta zatruła jej melancholia. Skoro już zdecydowała się na taki krok, musi zrobić wszystko, by tego nie żałować i trzymać emocje w karbach. Musi zrobić wszystko, aby świąteczny pobyt u Jamesa był jednym z najpiękniejszych i naj­intensywniejszych wspomnień, z którym się nie roz­stanie przez całe życie. Wspomnień nie tylko dla niej i Lucy, ale także przyszłego dziecka Jamesa.

Miała nadzieję, że nastrój tej pięknej chwili przeniknie wprost z jej serca do serca dziecka i pozostanie tam na zawsze. Że ich dziecko zawsze będzie wiedziało, jak wielka była miłość jego rodziców, mimo że okoliczności nie pozwoliły im się połączyć. Dlatego Tania nie pozwoli, by cho­ciaż przez ten krótki piękny czas jej serce stało się przybytkiem smutku i cierpienia.

James zatrzymał się przed domem i pomógł Tani wysiąść. Wystarczyło muśnięcie jego dłoni na ramieniu, by ogarnęła ją niepowstrzymana fala miłości. Będzie ciężko, pomyślała. Ale da radę, musi.

James otworzył drzwi wejściowe i zaprosił je do środka. Tania weszła i nagle zatrzymała się jak wryta: na wprost niej stała Clarissa.

Zszokowana spojrzała z niedowierzaniem na Jamesa. Dlaczego jej to zrobił? Jak mógł? Kiedy

Penny Jordan

207

rozmawiali o przyjeździe do niego, Tania nie dopy­tywała się, gdzie Clarissa z rodziną spędzi święta, bo do głowy jej nie przyszło, że James mógłby ryzykować ich spotkanie pod jednym dachem.

James odpowiedział jej spokojnym spojrze­niem, co jeszcze bardziej zbiło Tanie z pantałyku. Podszedł do niej, wyciągając rękę, ale cofnęła się, czując, jak sztywnieje. Właśnie miała się odwrócić i powiedzieć Lucy, że wracają do domu, gdy nagle zobaczyła z przerażeniem, że Clarissa podchodzi do dziewczynki.

- Witaj, kwiatuszku - rzekła z serdecznym uśmiechem.

Miała łagodny, spokojny głos, zupełnie inny niż ten, który Tania znała.

- Pamiętasz mnie?

- Tak - odparła nieco niepewnie dziewczynka. Była zmieszana obecnością Clarissy, ale krótko,

i odparła z ożywieniem:

- Ostatnio byłam tu u pani i bawiłam się z Ru-pertem.

- Rzeczywiście. - Clarissa uśmiechnęła się ponownie.

Tania miała dość. Była wściekła i nie miała zamiaru tolerować takiej sytuacji. Jeśli James nie liczy się z nią, niech przynajmniej ma wzgląd na Lucy. Odwróciła się gwałtownie, ale w tym mo­mencie usłyszała głos Clarissy.

- Witam, Taniu. Jest mi ogromnie miło panią

208

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

gościć i jestem zaszczycona, że przyjęła pani za­proszenie brata. Już nie mogę się doczekać wspól­nego obiadu, a chłopcy wciąż pytają o Lucy.

W jej głosie pobrzmiewało takie ciepło i szacu­nek, że Tania zaniemówiła.

Przyjrzała się uważnie Clarissie. Nie mogła u-wierzyć, że to ta sama kobieta, którą znała. Ema­nował z niej spokój, jedynie w oczach pozostał ślad wieloletniej walki z cierpieniem, który jed­nakże nie przeszkadzał. Przeciwnie, nadawał jej twarzy wyraz szczerości i autentyzmu.

Ta chwila wahania przesądziła, bo w tym mo­mencie do pokoju wpadła dwójka synów Clarissy w towarzystwie ojca oraz rozradowanego Ruperta. Pies w mig rozpoznał dziewczynkę i po chwili zaczęły się harce po całym domu.

Nicholas i chłopcy przywitali się serdecznie z Tanią i Lucy. Tania wiedziała, że chwila, w któ­rej mogła się wycofać bez robienia sceny, minęła. Musi poczekać i zorientować się, co to wszystko ma znaczyć.

- Skoro jesteśmy w komplecie - odezwał się James, który mimo piorunującego wzroku Tani nie wydawał się zmieszany - idę odprowadzić auto do garażu.

- Świetnie - rzekła Clarissa i zwróciła się do męża: - Niki, kochanie, weź chłopców do lasku, trzeba zebrać jeszcze trochę jemioły. A pani, Taniu, chciałabym pokazać jej pokój.

Penny Jordan

209

Tania bezwolnie ruszyła za nią, przeklinając w myślach Jamesa. Nadal była oszołomiona jego postępkiem.

Gdy szły na górę, Clarissa nie przestawała pro­wadzić miłej pogawędki. Tania szybko się zreflek­towała, że jej towarzyszka dostrzega jej zdener­wowanie i stara się ją taktownie uspokoić.

Mimo wściekłości Tania omal nie parsknęła śmiechem. No proszę, jak role się odwróciły - te­raz Clarissa jest uosobieniem spokoju, a Tania furii. Dopiero to spostrzeżenie sprawiło, że nieco się rozluźniła i z mniejszym niepokojem czekała na rozwój wypadków.

Clarissa otworzyła piękne mahoniowe drzwi na piętrze i wprowadziła Tanie za rękę do środka.

- To jest główna sypialnia. Należała do rodzi­ców moich i Jamesa. Wszystko jest odświeżone, ale domyślam się, że i tak będzie pani chciała dokonać jakichś zmian - mówiła Clarissa, a Tania słuchała oniemiała.

O czym ona mówi?

- Tak zresztą zrobiła moja mama, gdy wyszła za ojca Jamesa. W ogóle ogromnie kochała piękno. Starała się na przykład, żeby w każdym pokoju codziennie były świeże kwiaty i...

- Chwileczkę - wtrąciła Tania. - Nic z tego nie rozumiem. O jakich zmianach pani wspomniała?

- Tak, wiem. Zastanawia się pani nad tą całą sytuacją. Nic dziwnego. Pewnie już się pani

210

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

domyśla, że chciałam z panią porozmawiać sam na sam.

Clarissa spojrzała Tani w oczy.

- Przede wszystkim pragnę panią gorąco prze­prosić za wszystko i wytłumaczyć kilka rzeczy. Proszę tylko, żeby mnie pani wysłuchała, zgoda?

- Zgoda. - Tania pokiwała głową. Ostatecznie chodziło jej właśnie o wyjaśnienie tej dziwnej sy­tuacji.

- Jak pani zapewne słyszała, od dłuższego czasu miałam problemy ze zdrowiem, i zapewne słyszała pani także o ich przyczynie. Myślę, że w świetle tego łatwiej przyjdzie pani zrozumieć, dlaczego tak zareagowałam, kiedy uważałam, że mój mąż ma z panią romans. Gorąco za to prze­praszam. Najkrócej rzecz ujmując, nie za bardzo panowałam nad sobą. Myślę, że sam mój pobyt w klinice wiele wyjaśnia. Co zaś do Jamesa...

Clarissa zamyśliła się na chwilę.

- To bardziej skomplikowana sprawa, bo się­ga wielu lat wstecz i dotyczy całego naszego ży­cia. Kiedy w klinice w Kalifornii dowiedziałam się, że jesteście w sobie zakochani, wpadłam w straszliwą histerię, poczułam się zagubiona i opuszczona. Potem jednak zaczęłam na ten temat rozmawiać z moim terapeutą, doktorem Martinem, i szybko udało się znaleźć przyczynę takiego zachowania, a tym samym wyjaśnić wiele innych spraw.

Penny Jordan

211

Clarissa usiadła na sofie i wskazała Tani miejsce obok siebie. Tania była coraz bardziej zaintry­gowana.

- Otóż James przez lata pełnił praktycznie rolę moich rodziców i z czasem nie potrafiłam bez niego zrobić kroku. Dodatkowo moja zależ-ność od niego to po prostu przeniesienie uczuć z mojego biologicznego ojca na niego, ze wszyst­kimi konsekwencjami. James opowiadał pani mniej więcej, jakie miałam dzieciństwo?

- Tak - przytaknęła Tania. - Przy okazji mojej pierwszej wizyty tutaj.

- Jak więc pani widzi, była to mieszanka pioru­nująca i nie mogłam się o własnych siłach uwolnić z zależności od Jamesa. Dopiero terapeuta pomógł mi zrozumieć cały splot emocji, który się we mnie nawarstwiał przez lata i zatruwał wszystkie relacje z ludźmi.

Clarissa zaczerpnęła oddechu.

- Nie będę pani nudziła szczegółami całej tera­pii, przyspieszonym procesem dorastania i do­jrzewania emocjonalnego. Chcę tylko panią prze­konać, że obojętnie co pani o mnie sądzi czy sądziła, wszystko to przeszłość. Zamknięty smut­ny rozdział mojego życia, do którego nie ma już powrotu. Oczywiście, nie uchronię się od wszyst­kich negatywnych uczuć, w tym zazdrości w sto­sunku do najbliższych, pewnie także Jamesa, ale ostatecznie to przywara wielu ludzi. Jednakże

212

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

wiem już, z czego wynikają moje obsesje i lęki, a także umiem sobie z nimi radzić.

- To najważniejsze - zgodziła się Tania. Rozmowa przestawała ją krępować, choć nadal

była masa spraw do wyjaśnienia.

- Wspomniała pani, że dowiedziała się o mnie i Jamesie. Kiedy to było?

- Kiedy zaczęłam nieco dochodzić do siebie i zauważać wokół siebie innych. - Clarissa uśmie­chnęła się z lekkim smutkiem. - Dostrzegłam, że James, owszem, cieszy się z postępów mojej kura­cji, ale bez przerwy chodzi przygaszony. W końcu, gdy uznał, że pewne rzeczy można mi bezpiecznie powiedzieć, wyjawił mi, że się kochacie.

- I rozmawiała pani z Jamesem jeszcze potem o nas? - Tania zaczęła słuchać z zapartym tchem.

- Oczywiście, choć na początku nie było to dla mnie najmilsze. Postawiłam mu ultimatum, że albo pani, albo ja. No i dostało mi się, bo James powiedział, że jeśli rzeczywiście nie widzę innego wyjścia, wybiera panią. Jak wspominałam, do­stałam kolejnego ataku, ale to był przełom w mojej chorobie. Dokładne zdiagnozowanie moich relacji z bratem przyspieszyło cały proces leczenia. Po­tem, gdy już mogłam z Jamesem spokojnie roz­mawiać, dowiedziałam się, że z mojego powodu chce się pani wycofać z waszego związku, żeby go nie zmuszać do wyboru. No i wreszcie, że bez pani nie może żyć.

Penny Jordan

213

Tania westchnęła, czując, jak robi jej się coraz cieplej na sercu.

- Tak powiedział? - spytała cicho.

- Właśnie tak! - zaśmiała się Clarissa. - Potem już dość szybko zaczęłam odzyskiwać równowa­gę. Co jednak najdziwniejsze, to nie James przeko­nał mnie do tak radykalnej zmiany poglądów, ale własny mąż, z którym przez lata prowadziłam regularną bitwę, żeby sprawdzić, na ile mnie ko­cha. Kiedyś, w trakcie wielogodzinnej rozmowy, kiedy przyleciał do Kalifornii, wyjaśnił mi bardzo wiele spraw. Powiedział, i to bardzo dosadnie, że niszczę nie tylko jego poprzez ciągłe upokarzanie, ale także Jamesa, nie pozwalając mu na szczęście. I że kiedyś tak samo zniszczę synów, starając się ciągle pozostawać w centrum ich uwagi. Wtedy też zrozumiałam, jak Nick mnie kocha i co musiał przeżywać przez te wszystkie lata, do czego się musiał posuwać w rozpaczliwych próbach ratowa­nia mnie przed samą sobą. To wtedy wreszcie zro­zumiałam, że opowiadanie przez niego o romansie z panią to była kolejna taka próba.

- Cieszę się, że w końcu pani uwierzyła -wtrą-ciła Tania.

- Ja tym bardziej się cieszę. - Clarissa po­kręciła głową, jak gdyby nie wierząc w to, co zrobiła.

Nagle, jakby sobie coś przypomniała, spojrzała na Tanie z promiennym uśmiechem.

214

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Ale, ale. Jeszcze nie powiedziałam pani najwa­żniejszego. Dwa tygodnie temu, już po przyjeździe z Kalifornii, zastałam Jamesa siedzącego z twarzą w dłoniach. Po policzkach spływały mu łzy. Widok załamanego Jamesa, człowieka, który zawsze był dla mnie opoką, podziałał na mnie szokująco. Długo trwało, zanim coś z niego wciągnęłam, ale w końcu się udało. Okazało się, że nie chce pani z nim w ogóle rozmawiać i że nawet nie ma jak pani przekonać, że nie będę wam przeszkadzać. Jest oczywiste, że pani go kocha, a on panią. I tylko to się liczy. Pani miejsce jest przy nim, a moje przy mężu. Wiem, że zawsze będę miała ważne miejsce w sercu Jamesa, ale pora nieco się wycofać z tak ścisłych siostrzano-braterskich relacji. Jestem na tyle silna, że poradzę sobie bez niego, chcę prowadzić własne życie z mężem i dziećmi i zwrócić Jamesowi wolność. Na dowód, że nie są to czcze słowa, chciałabym pani wyjawić, że Nick, dzieci i ja postanowiliśmy zacząć wszystko od nowa, i to właśnie w Kalifornii, gdzie zaczęły się te ważne zmiany w moim życiu. Chcę, żeby trwały, a to wymaga nabrania dystansu do przeszłości, choćby poprzez wyjazd. Stąd pomysł z Kalifornią, gdzie będę w dodatku miała pod ręką doktora Martina.

- Wyjeżdżacie do Kalifornii? - Tania nie wie­rzyła własnym uszom. W gardle jej zaschło, serce tłukło się w piersi jak oszalałe.

- Tak. Terapeuta uznał, że ograniczenie kon-

Penny Jordan

215

taktu z moim bratem będzie na tym etapie kluczo­we dla terapii. Oczywiście nie oznacza to, że w ogóle się z nim nie będę kontaktować, ale nie będę mu siedziała na głowie, jak niemal przez całe życie. O tym mogę panią zapewnić. Chciałam też zapewnić panią o czymś innym...

- Proszę mówić - zachęciła ją Tania, widząc, że Clarissa nagle zbladła.

- Zostawiłam to na koniec, bo nie mogłam z siebie tego wydusić. Chodzi o Lucy... - Clarissa westchnęła głęboko. - Kiedy już w klinice uświa­domiłam sobie, jak mogła przeżyć tamto nieszczę­sne spotkanie ze mną, myślałam, że ze sobą skoń-czę. Dorosłym oczywiście łatwo wytłumaczyć, co się ze mną działo, ale dziecku... Proszę powie­dzieć, czy bardzo przeżyła tamtą historię z przyjaz­dem tutaj? Czy uważa pani, że mogło to zostawić jakiś ś lad w jej psychice?

- Nie sądzę - odrzekła Tania z przekonaniem. - Proszę się nie martwić. Po pierwsze, Lucy jest bardzo ufna i wszystko bierze za dobrą monetę. Może była trochę przestraszona pani zachowa­niem, ale jest na tyle duża, aby wiedzieć, że dorośli czasami dziwnie się zachowują. Poza tym - Tania uśmiechnęła się - była tak zajęta Rupertem, że niewiele do niej docierało. I nie ma sensu do tego wracać. Dziś była jeszcze lekko spłoszona, ale to z powodu nowej sytuacji. Myślę, że bardzo szybko o wszystkim zapomni.

216

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Dzięki Bogu, bo do końca życia bym sobie nie wybaczyła, gdyby to zdarzenie zostawiło w niej jakiś uraz. Doskonale też rozumiem, co pani przeżywała. Gdyby ktoś zrobił krzywdę któremuś z moich chłopców, nie wiem, co bym zrobiła... Dlatego gorąco proszę o wybaczenie. - Głos Cla-rissy zadrżał.

Wyglądała tak żałośnie, że Tania, choćby miała do niej pretensje i żal, nie mogła tego po sobie pokazać.

- Była pani chora - przypomniała łagodnie. -To wszystko tłumaczy.

- Jeśli rzeczywiście nie ma pani do mnie żalu, to spada mi z serca ogromny kamień. Dziękuję, Taniu. I w takim razie jeszcze jedno wyznanie, dużo mniejszego kalibru, ale nie chciałabym już niczego przed panią ukrywać. Pamięta pani in­cydent z szybą wystawową?

- Owszem. - Tania spojrzała uważnie na swoją rozmówczynię.

- Pewnie się pani domyśla, że to także moja sprawka. To znaczy, nie zrobiłam tego sama, ale zapłaciłam komuś za zdemolowanie wystawy. Wiem, że w porównaniu z innymi krzywdami to mało istotne, ale chciałam i to wyrzucić z siebie. To już naprawdę wszystko...

Clarissa zamilkła na chwilę, wyczerpana tak długim i pełnym emocji przemówieniem.

- Nie chcę pani prosić o wybaczenie. A przy-

Penny Jordan

217

najmniej nie teraz, póki wszystko jest tak świeże i póki sama się pani do mnie nie przekona. Proszę tylko, żeby na razie przestała pani myśleć o mnie źle, bo będzie mi łatwiej ze wszystkim się uporać. Kiedy sobie uświadomię, że skrzywdziłam kogoś takiego jak pani, która gotowa była poświęcić swoje szczęście i odsunąć się od Jamesa, żeby nie musiał mnie opuszczać, ciężko by mi było się pozbierać. A czeka mnie jeszcze wiele mozołu, żeby wynagrodzić wszystkie cierpienia synom i mężowi. Więc?

- Tyle na początek na pewno mogę pani obie­cać - rzekła Tania ostrożnie. - Bo domyślam się, ile pani wycierpiała. A reszta... Czas goi najgorsze rany.

- Skoro tak, to została mi jedna gorąca prośba. Czy wyjdzie pani za Jamesa?

- Ja... nie wiem... - dukała zmieszana, zasko­czona tak nagłą zmianą tematu rozmowy, która zresztą cała wydawała się tak nierzeczywista i oszałamiająca, że momentami Tania miała wra­żenie, że śni.

Teraz zupełnie straciła grunt pod nogami.

- Proszę się nie obawiać - powiedziała Claris-sa, widząc jej wahanie. - Z mojej strony nie czekają pani żadne przykre niespodzianki. Jest też oczywiste, że w niczym nie zagrażam Lucy czy dziecku, które nosi pani pod sercem.

Tania wlepiła w nią zdumione oczy.

218

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Jak...? Skąd panie wie...? - wyjąkała drżącym głosem.

- Taniu droga. - Clarissa uśmiechnęła się ciep­ło. - Mężczyźnie może pani wmówić, że spadek wagi ciała to skutek cierpień miłosnych, ale ktoś, kto dwa razy przechodził podobne katusze, łatwo odkryje prawdziwą przyczynę.

Do Tani słowa Clarissy ledwie docierały. Na­pięcie spowodowane tak niecodziennymi wyda­rzeniami w końcu się skumulowało i wybuchnęła gwałtownym płaczem. Clarissa przytuliła ją do siebie, gładząc po głowie i uciszając.

I nagle, w jakimś dziwnym przebłysku intui­cji, Tania poczuła, że może Clarissie ufać, że jej wyznanie było szczere. A to oznacza także, że już nic nie stoi na przeszkodzie jej małżeństwu z Ja­mesem!

Tania zaniosła się jeszcze większym płaczem.

- Poczekaj, skarbie, bo jeszcze James panią usłyszy i zrobi mi chyba pierwszą w życiu awan­turę - łajała ją ż artobliwie Clarissa.

Ale zaraz, już zupełnie poważnie, spytała:

- Czy choć trochę mi pani wierzy, że już nie będę sprawiała żadnych problemów?

- Tak, nawet jestem o tym przekonana. -Tania pociągnęła nosem i objęła Clarissę.

- Wobec tego bardzo się cieszę. - Clarissa serdecznie ją uścisnęła. - A teraz, moja kochana przyszła szwagierko, leć na dół do swojego uko-

Penny Jordan

219

chanego. Powiedz tylko jeszcze, czy dasz mi dziś pod opiekę Lucy, żebyście mogli zostać z Jame­sem we dwoje?

Tania zawahała się. Słowa słowami, ale to byłby prawdziwy test wiary w odmienioną Clarissę. Jeśli powierzy siostrze Jamesa swą najukochańszą cór­kę, będzie to oznaczało, że rzeczywiście przestała widzieć w Clarissie zagrożenie dla niej i jej blis­kich. A to oznacza naprawdę początek nowego, szczęśliwego życia.

Jej myśli przerwał zasmucony głos Clarissy.

- No tak, powinnam się domyślać, że na to trochę za wcześnie. Może...

- Ależ nie mam nic przeciwko temu - odparła zdecydowanie Tania. - Poza tym Lucy do końca życia by mi nie wybaczyła, że ją rozłączam z Ru-pertem.

Obie kobiety ponownie się uściskały, śmiejąc się i płacząc równocześnie, jak gdyby przypieczę-towując tym pojednanie.

Tania w głębi serca wiedziała, że któregoś dnia ta kobieta, która zrobiła jej tyle krzywdy, zostanie jej serdeczną przyjaciółką i powierni-czką.

Tak więc Tania i James spędzili Wigilię sami. Niemal cały wieczór przesiedzieli przed komin­kiem, snując szalone plany na przyszłość.

James chciał jak najszybszego ślubu, tak żeby

220

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

jeszcze mogli w nim wziąć udział Clarissa oraz Nicholas przed swoim odlotem do Kalifornii.

- Już nie mogę się doczekać - przekonywał -kiedy zacznie się nasze cudowne szczęście, kiedy sobie powetujemy wszystkie cierpienia.

- A nie można by zacząć od razu? - spytała przekornie Tania i zaczęła przesuwać palcami wokół jego ust, wydymając prowokacyjnie usta.

Po raz pierwszy w życiu odkrywała, na czym polegają uroki przekomarzania się kochanków. Po raz pierwszy czuła się tak swobodnie i mło­do, odkrywając w sobie nienasycone pragnienie życia.

- Nawet trzeba - odparł przeciągle James. Była niemal północ, gdy rozleniwieni i zmęcze­ni po miłości leżeli objęci przed kominkiem.

Tania uświadomiła sobie nagle, że nie powie­działa jeszcze Jamesowi o dziecku. Przysunęła się do niego i szepnęła do ucha:

- Czy to już czas prezentów gwiazdkowych? James otworzył oczy i mruknął:

- Co? Jeszcze ci mało? Jesteś istną rozpustnicą.

- Tobie tylko jedno w głowie! - Uszczypnęła go. - Miałam na myśli co innego. Posłuchaj, będziemy mieli dziecko.

- Co? Skąd wiesz tak szybko? Przecież dopiero się kochaliśmy... -James przewrócił się gwałtow­nie na bok, patrząc na nią uważnie.

- Nie poczęliśmy go teraz, ty głuptasie! -roze-

Penny Jordan

221

śmiała się. - Nasze dziecko ma już trzy i pół miesiąca.

- Co takiego? - James wlepił w nią zbaraniały wzrok. - Chcesz powiedzieć, że wtedy... I nic mi nawet nie pisnęłaś?!

- Chciałam ci powiedzieć, cieszyć się razem z tobą, pragnęłam tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Ale wiesz, jakie były okoliczności. Gdybym ci to wyznała, zmuszałabyś mnie do małżeństwa, a z tego, co wiem od Clarissy, ze­rwałbyś z nią wszelkie kontakty.

- Powiedziała ci?

- Tak.

- Powinienem być na ciebie wściekły, tylko że jakoś nie mogę. - James myślał intensywnie, z otwartymi oczami, jak gdyby nadal nie był w stanie pojąć sensu tego, co właśnie usłyszał. -Tatuś James, ależ to świetnie brzmi! Jestem chyba najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem!

- A ja najszczęśliwszą kobietą. - Tania pocało­wała go namiętnie i wyszeptała prowokacyjnie: -Teraz kolej na prezent od ciebie.

James obrzucił ją rozleniwionym spojrzeniem, które sprawiło, że jej ciało ogarnął dreszcz oczeki­wania.

- To na co masz teraz ochotę, moje słonko? -mruknął.

Gdy Tania wyszeptała mu odpowiedź do ucha, James westchnął i oświadczył:

222

SZCZĘŚLIWE DZIEDZICTWO

- Jednak miałem rację. Jesteś wyjątkową roz­pustnicą...

W pierwszy dzień Bożego Narodzenia, gdy skończył się szał odpakowywania prezentów i wszyscy szykowali się do lunchu przygotowane­go przez Tanie i Clarissę, James odkorkował szam­pana i napełnił pucharki.

- Tania i ja chcielibyśmy wam coś oznajmić...

- A nawet dwa cosie - sprostowała Tania. -I zakończyć prośbą.

- Czyżby ktoś miał zamiar nam oznajmić, że ma zamiar się pobrać i spodziewa się dziecka? -spytała z niewinną minką Clarissa.

Wszyscy się roześmiali.

- Ale, ale - wtrącił Nicholas. - A o co chodzi z tą prośbą?

- A, to. - Tania spojrzała na Clarissę i uśmiech­nęła się radośnie. - Chcielibyśmy, żebyście zostali rodzicami chrzestnymi naszego dziecka.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
54 Jordan Penny Szczęśliwe dziedzictwo
Jordan Penny Szczęśliwe dziedzictwo
Jordan Penny Małżeńskie szczęście
Jordan Penny Slodki rewanz
48 Jordan Penny Odtrutka
Jordan Penny Upojny Zapach Lewkonii
Jordan Penny Odnaleziona Milosc
Jordan Penny Lilia wśród cierni
08 Jordan Penny Juz nigdy sie nie zakocham
Jordan Penny Słodki rewanż
552 Jordan Penny Upojny zapach lewkonii
Jordan Penny Odnaleziona miłość(1)
Jordan Penny Zimowe gody
05 Jordan Penny Doskonaly grzesznik
Jordan Penny Upojny Zapach Lewkonii
0519 Jordan Penny Hotel złamanych serc
Jordan Penny Milosna odpowiedz (poprawione)
08 Jordan Penny Kusząca propozycja ( Dziewczyna szejka )
552 Jordan Penny Upojny zapach lewkonii

więcej podobnych podstron