TRINE ANGELSEN
SAGA CÓRKA MORZA III
Elizabeth stała przez kilka sekund, patrząc za oddalającym się Krystianem. Musi go zatrzymać za wszelką cenę, pomyślała, i bez namysłu, z Ane na ręku, rzuciła się za nim biegiem.
Niemal go doganiała kiedy zawołała ją gospodyni ze Storvika.
- No nie, czy Ti ty, Elizabeth?! Tak rzadko się widujemy, że ledwie cię poznałam.
Elizabeth przystanęła, rzucając ukradkowe spojrzenia za Krystianem. Żeby tylko nie straciła go z oczu, zanim nie porozmawiają!
- A to chyba Ane- Elsie? Czy nie tak się mała nazywa? - spytała kobieta.
- Tak - odparła Elizabeth, siląc się na uśmiech. - Proszę mi wybaczyć, ale trochę się śpieszę - usprawiedliwiała się, próbując odejść, ale tamta nie słuchała. Co gorsza wzięła od niej Ane.
Elizabeth dreptała w miejscu niecierpliwie. Jeszcze widziała plecy Kristiana. Stał i rozmawiał z… O nie! Lensman, przeraziła się i poczułam jak zimny pot spływa jej po plecach. Mężczyźni, patrzyli w jej stronę i kiwali głowami. Zaszumiało jej w uszach, a kolana zaczęły drżeć. Ogarnięta nagłą paniką, chciała do nich podejść, ale opanowała się w ostatniej chwili. Czy lensman mógł ją aresztować tutaj, na kościelnym wzgórzu? Funkcjonariusz tymczasem uchylił czapki i ruszył w jej kierunku. Jednak w tym samym momencie podszedł do niego pastor i obaj mężczyźni się zatrzymali.
- Jaka ona do ciebie podobna - usłyszała głos kobiety. - Ale w jej twarzy widzę także obce rysy.
- Dalsruda - wyrwało się Elizabeth. Nagle uświadomiła sobie, co powiedziała, i jej twarz oblał rumieniec.
- Dalsruda? - powtórzyła kobieta, badawczo przyglądając się Ane.
- To znaczy… chciałam powiedzieć, że muszę dogonić Dalsruda - jąkała się Elizabeth. - O, tam niedaleko stoi Kristian Dalsrud. Koniecznie muszę z nim porozmawiać, zanim sobie pójdzie.
- No to rzeczywiście powinnaś się pospieszyć - rzekła kobieta, lecz wcale nie miała zamiaru oddać jej Ane. - Ciesz się, że twoja córka jest mała i nie musi jeszcze chodzić do szkoły - dodała.
- A to czemu? - spytała zdziwiona Elizabeth i odebrała córkę z rąk gospodyni ze Storvika.
- W samej nauce nie ma nic złego, ale radziłabym uważać na człowieka, który został tu nauczycielem. To potworne, co on wyprawia, bezbożnik jeden. Dobrze, że moje dzieci już dorosły.
Elizabeth słuchała tego tylko jednym uchem. Lensman nadal rozmawiał z pastorem, a Kristian stał nieco dalej.
- Twoja siostra chyba już w tym roku idzie do szkoły?
- Nie, tej wiosny skończyła dopiero sześć lat - wyjaśniła Elizabeth. - Dziękuję za rozmowę, ale muszę już iść. - Uśmiechnęła się i szybko ruszyła przed siebie, zanim tamta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
Lensman odwrócił głowę i patrzył na nią uważnie, kiedy go mijała. Jego wzrok był tak przenikliwy, że pod Elizabeth nogi ugięły się ze strachu.
- Dzień dobry - pozdrowił ją. Potem skinął ma pożegnanie pastorowi i poszedł dalej.
Elizabeth przystanęła, czując, że zakręciło się jej w głowie z przerażenia i zarazem z nagłej ulgi. A więc Kristian jednak nie doniósł o mnie lensmanowi, pomyślała. Musiała na kilka sekund zamknąć oczy, żeby ochłonąć. Głęboko wciągnęła powietrze i podeszła do Dalsruda.
- Jak mam rozumieć to, co napisałeś, Kristianie? - spytała cicho, żeby nie zwracać niczyjej uwagi. - Nic mnie nie dręczy ani nie spędza mi snu z powiek. Cofnęła się o krok, gdy napotkała jego spojrzenie. Czyżby w jego oczach dostrzegała smutek? Szybko odegnała tę myśl. Nie, to coś innego. Namiętność?? Jednak i to wrażenie natychmiast zniknęło.
Kristian popatrzył jej w oczy.
- Dobrze wiem, że bardzo wiele rzeczy nie daje ci spokoju, Elizabeth, ale czy odważysz się wyznać to jemu?
Elizabeth podążyła wzrokiem za spojrzeniem Kristiana i ku swemu przerażeniu ujrzała zbliżającego się w ich stronę Jensa. Kristian przez kilka pełnych napiętych sekund wpatrywał się w nią uporczywie, a potem odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie. Mogę powiedzieć, że jestem chora, pomyślała.
- Co się dzieje?- spytał Jens, gdy znalazł się tuż obok.
- Źle się czuje - odparła. Nie musiała niczego udawać. Naprawdę było jej słabo.
Jens zerknął w stronę, gdzie zniknął Kristian, a potem utkwił wzrok w Elizabeth.
- Kim jest ten człowiek? - rzucił szorstko.
Elizabeth patrzyła pustym wzrokiem gdzieś ponad ramieniem męża, nabrała głęboko powietrza i poprawiła Ane na ręku.
- To syn Leonarda Dalsruda - rzekła w końcu, ale jej głos zabrzmiał cienko i ochryple. - Pobiegłam za nim, żeby się dowiedzieć, czy Helene też była w kościele, i wtedy źle się poczułam.
- I co? - Była? - dopytywał się Jens.
Elizabeth poczuła, że ogarnia ją panika. Co będzie, jeśli odpowie „nie”, a okaże się, że Jens spotkał Helene? Wyprostowała się i spojrzała mężowi w oczy.
- Tak, ale już poszła - odparła. Mówiąc to, pomyślała, że Helene mogła się tu nadal kręcić. A jeśli przyjaciółka pojawi się, zanim wrócą do domu?
- W takim razie to ją widziałem - zauważył Jens niepewnie. - Poszła przed chwilą.
Jaka szkoda, że się nie spotkały! Tak bardzo chciała pogadać z przyjaciółką! Nie widziały się już pół roku.
- Muszę usiąść - odezwała się Elizabeth. Było jej słabo.
Jens objął żonę ramieniem i poprowadził do wozu. Powiedz mu!, krzyczał w niej jakiś głos. Wyznaj, co zrobiłaś! Ale milczała.
Elizabeth siedziała, cerując skarpetę, i rozmyślała. Tygodnie po Bożym Narodzeniu nie były łatwe. Wydawało jej się, że Jens przez cały czas ją obserwuje, i przez to traciła pewność siebie: poruszała się sztywno i nienaturalnie i długo ważyła słowa, zanim się odezwała.
Jeśli tam pod kościołem dobrze zrozumiała słowa Kristiana, to przyznał się do wysłania anonimu. Ale dlaczego napisał ten list? Czyżby wiedział, co uczyniła jego ojcu? Nie, to niedorzeczność! Kristian nie mógł wiedzieć. Nikt o niczym nie wiedział!
Bezwiednie opuściła skarpetkę na kolana, a wzrokiem błądziła po pokoju. Postanowiła spalić list, zabrała go ze sobą na dół, ale tam siedział Jens. Schowała więc anonim do kieszeni spódnicy, ale kiedy chciała go wyjąć następnego dnia, listu nie było. Czy gdzieś go przełożyła? Ostatnio była dziwnie roztargniona. Przeszukała całą izbę, zajrzała pod wszystkie meble i chodniki. Wyjęła ubrania z kufrów, przetrząsnęła je i schowała na miejsce. Trwało to tak długo, że Jens zaczął się już dziwić, czemu niepotrzebnie traci tyle czasu. Później szukała tylko wtedy, gdy zostawała sama w domu. Przejrzała wszystkie szuflady i szafy i z każdym dniem ogarniała ją coraz większa panika. A jeśli Jens znalazł list? Co by mu powiedziała? Usłyszała w sieni kroki męża i wróciła do cerowania.
Wniósł ze sobą do kuchni mroźne, świeże, zimowe powietrze, a topniejący śnieg z jego butów zostawił na podłodze niewielkie kałuże.
- Przyniosłem torf - oznajmił i wrzucił go do skrzyni. - Nazbieram do pełna, żeby starczyło na dłużej - dodał i ruszył do wyjścia.
- Dziękuję. Przygotuję ci kufer z ubraniem i jedzenie na drogę - zaproponowała i podniosła się.
- Dobrze - odparł Jens z beztroskim uśmiechem. Zdjął rękawicę i pogładził Elizabeth po policzku. - Ale na razie zostaw rzeczy w kuchni. Wezmę je, kiedy znowu wrócę z torfem. Zawahał się przez moment. - Wyglądasz na zmęczoną, Elizabeth. Wydaje mi się, że za dużo pracujesz.
Spróbowała się uśmiechnąć, czując nagle gorącą radość wywołaną jego troską.
- Tak, być może - przyznała. - Ostatnio nie jestem w zbyt dobrej formie.
- Zauważyłem. Coś ci dolega od pierwszego świąt, kiedy byliśmy w kościele.
Elizabeth poczuła, że twarz ją pali i odwróciła się od męża.
- Tak, zimą dopada nas czasem osłabienie, ale myślę, że nie ma powodu do zmartwienia - stwierdziła i szybko skierowała się na schody prowadzące na górę. Zaraz potem usłyszała odgłos zamykanych drzwi i Jensa, który wygwizdywał jakąś melodię. Odetchnęła z ulgą i szybko wślizgnęła się na poddasze, żeby przynieść ubranie do spakowania.
Zanim Jens wrócił, zdążyła przygotować prowiant i ubranie. Gdy przyszedł, uśmiechnął się i rozejrzał po kuchni.
- Zawsze mnie zdumiewa, kiedy widzę, ile rzeczy mam ze sobą zabrać - rzekł, zdejmując kurtkę.
- Tyle samo zapakowałam dla taty - wyjaśniła Elizabeth. - Jutro przyjdzie Maria. Cieszę się, że dotrzyma mi towarzystwa i pomoże w pracy, kiedy was tak długo nie będzie - mówiła nienaturalnie ożywiona. Spróbowała się uśmiechnąć. - Jeśli nie chcesz nieść ubrania pod pachą, to idź na górę i przynieś kufer.
- Już idę - odparł.
Słyszała, jak ciągnie za sobą kufer po podłodze, i zawołała:
- Pomóc ci?
- Tak, kiedy będę schodził w dół, chwyć z drugiej strony i przytrzymuj - odpowiedział. Kufer był duży, z wygiętą pokrywą i wytartymi malowanymi ozdobami. Powinien pomieścić ubranie i żywność na kilka miesięcy.
- Znalazłem list - rzucił Jens niespokojnie.
Elizabeth z wrażenia omal nie upuściła kufra.
- Jaki lis? - udało jej się w końcu wykrztusić.
- Czy nie jest ci za ciężko? - spytał Jens, zamiast odpowiedzieć.
- Nie, poradzę sobie - odparła. Myśli kłębiły jej się w głowie. Na pewno chodzi o list od Kristiana, przeraziła się. Dobry Boże, pomóż mi, poprosiła w duchu. Spraw, by się okazało, że Jens nie zdążył go przeczytać. I pomóż mi znaleźć odpowiednie słowa! Zamierzała powiedzieć „skłamać”, ale to nie mogła przecież Stwórcy poprosić.
Kiedy wreszcie postawili kufer na podłodze w kuchni, ani na moment nie mogła oderwać wzroku od listu, który Jens trzymał w ręku. Rozpoznała pismo, ale miała taki zamęt w głowie, że nie potrafiła znaleźć odpowiedniej wymówki. Jens podał jej kopertę.
- Podejrzewam, że to do ciebie, ktoś napisał tu twoje imię.
Udała, że się ucieszyła.
- Tak, to ten sam list, który dostałam zeszłego lata od Helene. Gdzie go znalazłeś?
- Leżał za kufrem. Musiałaś go tam zgubić.
- Pewnie tak - przyznała i szybko wepchnęła list do kieszeni spódnicy. - Pójdziemy wybrać rzeczy, które trzeba włożyć na dno kufra - mówiła dalej, nie patrząc mężowi w oczy.
- Helene dawno się nie odzywała - zauważył Jens, który najwyraźniej chciał porozmawiać na ten temat.
- Ma pewno ma dużo pracy - odparła krótko Elizabeth. - O nie, zobacz! Ane, już porozrzucała wszystko, co przygotowałam! - Sama słyszała w swym głosie rozdrażnienie, choć właściwie nic się nie stało. - Ane ledwie zdążyła dotknąć rękawa wełnianego swetra Jensa.
- Co cię dręczy? - spytał Jens łagodnie i objął ją. - Tak się zaczerwieniłaś i zmieszałaś, biedactwo.
- Nic - odburknęła, próbując się uwolnić z jego objęć.
- Spójrz na mnie, Elizabeth - zażądał, wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz. - Czy Helene napisała w tym liście coś, co cię rozzłościło? Pamiętam, że bardzo się zdenerwowałaś, kiedy go dostałaś.
Musiała nad sobą zapanować, zanim mogła odpowiedzieć.
- Nie, po prostu Helene zbyt rzadko pisze. A ja tak strasznie za nią tęsknie. Poza tym martwię się, że jutro wyjeżdżacie, ty i tato.
To ostatnie przynajmniej było prawdą, pomyślała.
- Moja biedna Elizabeth - szepnął Jens i przytulił ją. - Będę do ciebie pisał tak często, jak to możliwe, mimo że nie mam do tego zdolności.
- Nie przejmuj się - odrzekła. - Wystarczy, że napiszesz jeden list, tak bym widziała, że szczęśliwe dotarłeś na miejsce. - Nagle przypomniała sobie o czymś, o co już dawno miała spytać. - Jens, może słyszałeś coś o nowym nauczycielu? Jaki on jest?
Zastanowił się.
- Nie, nie przypominam sobie, żeby ktoś o nim mówił. A ty? Wiesz coś?
- Tak, wspomniała o nim kobieta, kiedy rozmawiałyśmy przed kościołem. Powiedziała, że to bezbożnik, ale szczerze mówiąc, nie słuchałam jej zbyt uważnie.
- Powtarzała pewnie tylko jakieś plotki - uznał Jens beztrosko i znów przyciągnął Elizabeth ku sobie.
- Na pewno - mruknęła, starając się nie myśleć o nauczycielu. Jak dobrze było czuć zapach i ciepło Jensa, słuchać serca, które tak spokojnie biło w jego piersi. Wszystko wkrótce się ułoży. Oby tylko starczyło jej cierpliwości i oby pozwoliła, by czas jej pomógł.
Za oknem się zmierzchało. Elizabeth westchnęła zadowolona i pomyślała, że mimo wszystko ma dużo szczęścia.
Jens na poddaszu układał Ane do snu. Sam się zaofiarował, że położy mgłą, by Elizabeth mogła się spakować kufer. Jeszcze zanim dotarł na górę, wrzuciła list do pieca. Wpatrywała się w płomienie pochłaniające papier.
- No to na zawsze zniknął ze świata - szepnęła z ulgą, po czym zabrała się do pracy.
Wszystko układała z miłością. Na stole stało jedzenie. Trochę dostali z Heimly, ale większość sami zaoszczędzili. Przygotowała roladę mięsną, wędzony udziec z barani, suchary, mało, ser i na koniec czarny chleb, który nie psuł się zbyt szybko. Miała nadzieję, że wiktuałów starczy, choć Jensa nie będzie aż do wiosny.
Do niewielkiej szufladki zamykanej zasuwaną klapką włożyła przybory do pisania, trochę pieniędzy, psałterz i na koniec Biblię, którą Jens dostał od rodziców.
Ubrania męża porozkładała na podłodze. Sześć par rękawic do połowów; były duże, jak powinny. Wełniane koszule, cztery pary kalesonków, skarpety z szarej wełny, tej najcieplejszej, drewniaki do chodzenia w domu, dodatkowe spodnie, odświętna koszula do kościoła. Sztuka po sztuce Elizabeth układała w kufrze każdą rzecz tak starannie, by na wszystko znalazło się miejsce. Na samym wierzchu położyła derkę, żeby Jens miał się czym okryć w nocy. Następnie zamknęła wieko i odwróciła się w stronę kuchennego krzesła. Leżało na nim wierzchnie ubranie, które Jens miał włożyć jutro - gruba kurtka i spodnie ze skóry. Były zniszczone. Właściwie przydałby się nowy komplet, stwierdziła, bo ten, który Jens teraz nosił, został przerobiony z ubrania po teściu, Jakobie. Ale będą musieli z tym poczekać do przyszłego roku, westchnęła.
Sięgające ponad kolana zimowe buty, z bydlęcej skóry z drewnianymi podeszwami, nasmarowali dziegciem od środka i z zewnątrz, żeby nie przemakały. Elizabeth przeszedł dreszcz, kiedy pomyślała o sztormie i możliwej katastrofie. Gdyby ktoś wpadł do wody w ciężkim ubraniu, w żaden sposób nie utrzymałby się na powierzchni. Poszedłby na dno jak kamień, nawet gdyby morze było spokojne.
Szybko odegnała ponure myśli. Jeśli nie chciała oszaleć, nie mogła sobie na nie pozwolić. W tej samej chwili usłyszała, że Jens schodzi po schodach..
- Zimno ci? - spytał, objął ją czule i pocałował w szyję.
Elizabeth przytuliła się do niego i skinęła głową.
- Trochę - odparła.
Niechętnie wypuścił ją z ramion i przyniósł koc i baranicę.
- Położymy się tu na trochę - rzekł, wskazując na podłogę przy palenisku.
Elizabeth nie odpowiedziała, tylko zdmuchnęła płomień lampy stojącej na stole. Powoli zaczęła się rozbierać. Jens uczynił to samo, jak gdyby wcześniej się umówili. Ogień rzucił ich cienie na podłogę, kiedy objęci położyli się na miękkim posłaniu. Teraz Elizabeth czuła się spokojna - wszystkie złe myśli odpłynęły, gdy znalazła się w ramionach męża. Najważniejsze, że Jens jest przy niej. Dla niej, na zawsze, pomyślała.
Wziął jej piersi w swe dobre ręce, lekko ścisnął, ważył w dłoniach, potem skosztował brodawek. Elizabeth syknęła z rozkoszy i wygięła ku niemu ciało. Usta Jensa przesuwały się w dół jej brzucha, potem wzdłuż ud, a następnie z powrotem w górę. Przeszedł ją dreszcz, wyciągnęła ręce nad głowę.
Może robić, co zechce, ma nade mną całkowitą władzę, pomyślała. Jego dłoń znalazła drogę do jej pulsującego łona, a usta całowały wewnętrzną stronę ud.
- Och, Jens - jęknęła, poruszając biodrami w takt ruchów jego ręki. - Chodź - błagała, czując, nieznośne napięcie.
Jens powoli przykrył ją całą swym silnym ciałem. Kiedy w nią wszedł, napotkała jego spojrzenie. Źrenice miał tak duże i czarne, że mogłaby się w nich utopić. Rzęsy długie i gęste. Potem zamknęła oczy i uniosła się na fali cudownych uczuć, słysząc z daleka swe imię szeptane przez Jensa.
Potem leżeli mocno przytuleni. Opletli się nawzajem nogami, Elizabeth oparła głowę na ramieniu męża. Słyszała jego równy oddech. Nagle Jens drgnął - nie chciał przespać tej ostatniej wspólnej nocy, odgadła, i pogłaskała go czule po policzku.
- Śpij spokojnie, Jensie. Pamiętaj, że jutro czeka cię długi i trudny dzień - rzekła łagodnie.
Skinął głową i Elizabeth poczuła po chwili, że jego ramię, którym ją obejmował, stało się bezwładne. Sama leżała bezsennie, wsłuchując się w miarowy oddech męża. Zmagała się z mnóstwem natrętnych myśli. Czuła piekący ból, którego nie mogła się pozbyć ani nie potrafiła nazwać.
Nie był to niepokój, który od lat niezmiennie ogarniał wszystkie kobiety przed zimowymi połowami. Nie tylko lęk o ukochanego mężczyznę, który będzie mieszkał w rybackim baraku, marzł na morzu i być może zostanie tam zaskoczony przez sztorm. Nie, to było coś innego. Elizabeth wiedziała, że tej zimy coś się wydarzy, ale nie miała pojęcia co. Usiłowała przywołać Linę-Laponkę. Wyszeptała jej imię w nocnej ciszy, ale na próżno. I chociaż już wcześniej Lina-Laponka nie odpowiadała na jej prośby, poczuła rozczarowanie.
W ostatnich godzinach przed świtem modliła się bezgłośnie, by Pan miał w swej opiece wszystkich rybaków wybierających się tej zimy na morze i żeby szczęśliwie doprowadził ich z powrotem do domu, bo tego nigdy nie można być pewnym. Modlitwa trochę ją uspokoiła. Zamknęła oczy i mocniej przytuliła się do Jensa.
Zapadając w stan między jawą a snem, nagle poczuła obecność jakiegoś człowieka. To nie Jens, pomyślała półprzytomna, nie wiedząc, skąd to przeświadczenie. Wrażenie było nieprzyjemne i chciała się obudzić, ale jej się nie udało. Było też gorąco i… uwodzicielskie. Kusiło i przerażało jednocześnie. Bardziej przerażało, bo było zakazane, pomyślała i odniosła wrażenie, że jakaś dłoń gładzi ją po włosach, a czyjś głos szepcze: Twoje włosy są jak srebro, Elizabeth.
Uświadomiła sobie, że słyszała już kiedyś te słowa.
Kiedy próbowała sobie przypomnieć, od kogo, stanął jej przed oczami Kristian. Uśmiechał się do niej z głową pochyloną do tyłu, a w jego oczach kryło się coś mrocznego. Miała ochotę uciekać. Czego chciał? Po co tu się zjawił?
Trzymaj się ode mnie z daleka, próbowała powiedzieć, ale nie była w stanie wydobyć głosu. Wtedy roześmiał się jeszcze głośniej i w tym samym momencie zniknął.
Nagle się przebudziła. Leżała przez chwilę, wpatrując się w ciemność. Oddychała płytko i urywanie, drżała na całym ciele. Jeszcze mocniej przywarła do Jensa. To musiał być sen, pomyślała, próbując ochłonąć.
- Jasne, że to był tylko sen - wyszeptała.
Dobrze było usłyszeć własny głos. Jens poruszył się, wymamrotał coś przez sen i spał dalej. Dlaczego przyśnił mi się Kristian? Czego on ode mnie chce? Co planuje? Myśli nie dawały jej spokoju, więc uznała, że najlepiej zrobi, gdy wstanie. Cicho ubrała się i wyszła do obory.
Kiedy rano zasiedli przy stole do śniadania i próbowali zamienić kilka słów, rozmowa się nie kleiła. Przytłaczało ich zbyt wiele myśli.
- Musisz się porządnie najeść - starała się przekonać męża. - Masz przed sobą długą drogę.
Jens tylko skinął głową w odpowiedzi.
Potem poszedł się ubrać, a ona szybko sprzątnęła ze stołu i przebrała Ane. Zmywanie musi poczekać do jutra. Sporo domowych czynności, które powinna dziś wykonać, odłożyła na później. Mycie naczyń i większe porządki w dniu wyprawy na połowy, czyli „wymywanie mężczyzn”, zapowiadało nieszczęście - to wiedziała już jako mała dziewczynka.
Jens niósł Ane na rękach aż do rozstaju dróg. Śmiało pocałował dziecko w policzek, nie wstydził się, okazywać córce ojcowskiej czułości. Potem objął Elizabeth. Utonęła w jego muskularnych ramionach, czując na policzku dotyk miękkiej, gładkiej owczej skóry. Pragnęła zachować to wrażenie na całą zimę. Chciała coś powiedzieć, ale ścisnęło ją w gardle. Nie potrafiła też znaleźć właściwych słów. Do wiosny tyle czasu… Czekanie będzie długie. Znów ogarnęło ją uczucie, którego nie potrafiła wytłumaczyć. Zaniepokoiła się.
Wreszcie Jens wypuścił ją z objęć. Uczynił to niechętnie, lecz zaraz ruszył szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
Do brzegu przybiła dziesięciowiosłowa łódź Abrahama. Tym razem załoga składała się z siedmiu osób. Oprócz Abrahama, który dowodził, płynęli: Jakob, Jens wraz z ojcem Elizabeth, Andresem, i jeszcze trzech mężczyzn. Jeden z nich pomógł Jensowi wnieść kufer. Elizabeth starała się nie patrzeć w stronę męża. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że wszedł na pokład łodzi. Pragnęła zachować dotyk jego ramion i miękkiej owczej skóry na policzku.
Odwróciła się i spojrzała w stronę Neset. Ujrzała tam Dorte z Danielem na biodrze. Darte kilka lat temu również spakowała kufer mężowi i pomachała mu na pożegnanie. Wtedy widziała go po raz ostatni. Kolejny mężczyzna zostawił ją, gdy zaszła w ciążę. Mimo to każdego roku stawała przed domem i żegnała rybaków wypływających w morze.
Mężczyźni energicznie odepchnęli łódź od kamienistego brzegu i zaczęli wiosłować. Od razu łapią rytm, pomyślała Elizabeth. Mają to we krwi, tak jak my, kobiety, zajmowanie się domem i dziećmi. Odprowadziła łódź wzrokiem, póki nie zniknęła.
Już miała się odwrócić i ruszyć do Nymark po Marię, gdy zauważyła Ragnę. Teściowa stała ze spuszczoną głową i złożonymi rękami. Pogrążona w modlitwie, nie zauważyła, że chusta zsunęła się z jej ramion.
Tak, mężczyznom przydadzą się słowa modlitwy na drogę, stwierdziła Elizabeth w duchu. Jednak na moją udrękę nie pomagają żadne modły, pomyślała. Coś się stanie, tego była pewna.
Elizabeth odstawiła talerz, który właśnie umyła po obiedzie. Maria natychmiast go wytarła. W kuchni ciągle jeszcze pachniało słoną rybę, stwierdziła Elizabeth. Wykręciła ścierkę.
- Co lubisz jeść? - spytała siostra i zeszła z krzesła, na którym stała.
- Wszystko jest dobre - odparła Elizabeth krótko i zaczęła wycierać stół.
- Zgoda, ale musi chyba być coś, co lubisz najbardziej? Moroszki smakują przecież lepiej niż solona ryba, prawda?
Elizabeth wpatrywała się w okno. Od dawna nie padał śnieg, ale za to chwycił tak siarczysty mróz, że aż cały dom trzeszczał. Niedługo wróci słońce i minie czas ciemności, pomyślała tęsknie. Wraz ze słońcem nadejdzie wiosna - i mężczyźni.
- Co mówiłaś? Nie dosłyszałam.
- Wiem, że każde jedzenie jest dobre - mówiła Maria. - Ale strasznie już mi się znudziła solona ryba, którą jemy codziennie.
Elizabeth skinęła głową, zbierają ścierką okruchy ryby i ziemniaków. Jeśli miała być szczera, sama też już miała dość jednostajnej diety. W czasie zimowych połowów, kiedy mężczyźni przebywali poza domem, kobiety i dzieci, jadły tylko solone produkty.
- Dziś wieczorem wypłynę zastawić linę - postanowiła. - Na jutro będzie świeża ryba. A dzisiaj upiekę chleb i zjemy chrupiący chlebek z masłem. Co ty na to, siostrzyczko?
- Jesteś najukochańsza na świecie - uśmiechnęła się Maria.
Elizabeth wyszła do spiżarni. Słyszała, że Maria zagaduje Ane. Myśl o świeżym chlebie wszystkim poprawiała nastrój. Dziś wieczorem sprawiają sobie prawdziwą przyjemność. Elizabeth nuciła pod nosem, zdejmując z półki drewniany pojemnik, w którym trzymała mąkę. Jest podejrzanie lekki, przemknęło jej przez głowę, a kiedy otworzyła wieko, jej przypuszczenia się potwierdziły: pudełko było całkiem puste. Serce mocniej jej zabiło, kiedy zajrzała za drzwi w poszukiwaniu worka z mąką. Jednak z góry znała odpowiedź. Jak mogłam być taka rozrzutna?- pomyślała gorączkowo i przypomniała sobie dzień, kiedy zużyła resztę mąki.
Wstrzymała na moment oddech. Nie wolno jej płakać z powodu własnej głupoty. Tak, głupoty, stwierdziła bezlitośnie. Powinna była oszczędzać. Spodziewała się pieniędzy od Jensa lub ojca, ale jeszcze nie dotarły. Teraz nie miała innego wyjścia, jak tylko popłynąć do sklepiku i zrobić zakupy na kredyt.
- Żebraczka - szepnęła w ciasnej spiżarni i zadrżała.
O tej porze roku większość kobiet musiała kupować na kredyt, pozwalając sklepikarzowi zapisywać dług w zeszyciem ale i tak Elizabeth uważała, że to upokarzające.
Nikt nie wiedział, jak udadzą się połowy, i nie było gwarancji, że wracali z długiem, czasem tak dużym, że przechodził na następne pokolenia. Elizabeth wzdrygnęła się. Jeśli Bóg tej zimy się nad nimi zlituje, będzie gorąco dziękowała za każdy kęs włożony do ust. Szybko przetarła twarz i wyprostowała się, zanim wróciła do kuchni.
- Jak długo nie mam taty i Jensa? - spytała Maria.
- Cztery tygodnie - odpowiedziała Elizabeth. Zobaczyła, że siostra wysunęła cztery paluszki i zamyśliła się.
Miesiąc to długo, pomyślała Elizabeth. Ciągle czekała na list, jednak nie dostała jeszcze żadnej wiadomości od Jensa i ojca, ani jednego słowa o tym, że dotarli szczęśliwie na zimowe łowiska. Czekanie było bolesne.
- Muszę się wybrać po mąkę - rzekła z udawaną swobodą. - Możesz przez chwilę popilnować Ane?
- A nie mogłybyśmy popłynąć z tobą? - spytała Maria prosząco. - Będziemy bardzo grzecznie siedziały w łodzi.
Elizabeth zastanowiła się. Marii również przydałoby się trochę odmiany. Jeśli dobrze opatuli dziewczynki, to chyba się nie przeziębią.
- Dobrze, możecie popłynąć ze mną - odparła i poczuła dziecięcą radość, widząc, jak bardzo Maria się ucieszyła.
Elizabeth wiosłowała jak mężczyzna. Usiadła z szeroko rozstawionymi nogami i oparła stopy na ławce, jak to robił Jens. Na samym środku fiordu na moment w górze dostrzegła swój dom - był jak ciemnobrązowa plamka na tle białego śniegu. Maleńkie gospodarstwo jej i Jensa, pomyślała i poczuła radość.
- Czy potrafisz dochować tajemnicy? - spytała siostrę.
Maria skinęła głową i w napięciu zagryzła dolną wargę.
- Na wiosnę Jens zbuduje szopę na łodzie, która będzie należała tylko do nas.
-To prawda?
- No pewnie - uśmiechnęła się Elizabeth i znów zaczęła wiosłować. - Jakob podarował nam kawałek ziemi. Jens zbuduje szopę z kamienia i z desek, które kupi. Co o tym myślisz, Maryjko?
Siostra skuliła się, wpatrzona w ląd. To przyjemne móc się z kimś podzielić dobrą wiadomością, wydawała się przez to jeszcze lepsza i bardziej radosna.
Dół spódnicy Elizabeth był mokry, a palce zmarznięte, kiedy weszła do sklepiku. Pośród całego tego bogactwa zgromadzonego w środku poczuła się jak w bajce. Z sufitu zwisały gęsto różnego rodzaju towary: od zimowych butów po czerpaki i miedziane czajniki. Na podłodze stały worki z cukrem i mąką, beczki z syropem i ze śledziami.
- Chodźcie, dzieci - rzekła i podeszła do pica. - Ogrzejcie się tu trochę. - Zdjęła Ane czapkę oraz rękawiczki i przysunęła rączki dziecka w stronę pieca. - Nie stój za blisko, Mario, żebyś się nie oparzyła - napomniała siostrę, rozglądając się po pomieszczeniu. Nieco dalej w głębi zobaczyła dwie kobiety i starszego mężczyznę pogrążonych w rozmowie. Jedna z kobiet trzymała w rękach gazetę. Nordlands Amtstidende, przeczytała Elizabeth. W sklepiku zawsze wykładano stare gazety i czasopisma, żeby klienci mogli sobie poczytać.
- Posłuchajcie - zawołała kobieta, wpatrując się w gazetę przymrużonymi oczami. - Znalazłam ogłoszenie: Niniejszym zawiadamiam, że od dzisiaj w moim mieszkaniu w kamienicy Madame Larsen rozpoczynamy wyprzedaż wszelkiego rodzaju ubrań z lnu, wełny i bawełny sprowadzonych ze Szwecji. Bodo, dwudziestego drugiego sierpnia 1871 roku. O. Johnson.
- Mogę zobaczyć? - spytała jakaś korpulentna kobieta.
Chyba nazywa się Hartuvikka, pomyślała Elizabeth.
Hartuvikka przyciągnęła do siebie gazetę.
- To stara gazeta, z zeszłego roku, a poza tym wyprzedaż jest w Bodo! - prychnęła.
Elizabeth stłumiła uśmiech. Mówi, tak jakby miała pieniądze, żeby sobie kupować to, co chce! Ale każdemu wolno marzyć, a stare gazety są jak nowe, kiedy nie ma innych.
Szukała w pamięci nazwiska starszego pana. Chyba Kornelius, pomyślała. Staruszek niecierpliwił się, zdawało się, że coś mu leży na sercu, ale widać nie zdobył się na odwagę, żeby to powiedzieć. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, Elizabeth skinęła głową i uśmiechnęła się, a potem znów skierowała swoją uwagę na dzieci.
- Trochę się rozgrzałaś, Mario? - spytała. Siostra przytaknęła.
- Czy mogłabyś mi wyświadczyć drobną przysługę? - odezwał się za nią męski głos. Elizabeth odwróciła się i ujrzała Korneliusa, który w pomarszczonych dłoniach trzymał list. - Nie mam już tak dobrego wzroku jak dawniej - rzekł zakłopotany. - Czy nie sprawiłoby ci zbyt dużego kłopotu, żeby mi przeczytać list?
Pewnie staruszek nie potrafi czytać, przemknęło Elizabeth przez myśl. Wiedziała, że nie wszyscy ludzie w jego wieku chodzili do szkoły.
- Oczywiście, że mogę go przeczytać - odparła i uśmiechnęła się, bo rozbawił ją uroczysty ton słów mężczyzny. - Chodźcie dzieci - zwróciła się do Marii i Ane i poprowadziła dziewczynki do ławki stojącej pod ścianą.
Kiedy wszyscy usiedli, otworzyła kopertę szpilką do włosów i rozłożyła list.
- To od Johana Salamona Christophersena - wyjaśniła.
Kornelius skinął głową i uśmiechnął się zadowolony.
- Ach, od Johana, tak. To syn mojego brata - dodał, zanim Elizabeth zaczęła czytać.
Panie Corneliusie Jakobsenie,
piszę do Pana kilka słów. Nasza załoga zgromadziła już piętnaście beczek wątróbek, więc ryb jest tutaj w bród. Wygląda na to, że połowy w tym roku będą udane, oby tylko pogoda się utrzymała.
Co się tyczy nowości, to niewiele jest do pisania poza tym, że słyszałem, że Wielki Einar opuścił ów wypełniony grzechem świat w wieku czterdziestu lat. Można by mu niemal zazdrość szczęścia, że wyprowadził się z tej grzesznej Sodomy.
Wszyscy jesteśmy zdrowi, nie licząc kilku przeziębionych. Jednakże najgorzej mają ci, którzy muszą mieszkać w rufówce, bo marzną na kość.
To tyle o nas. Życzę Panu pomyślności w każdym przedsięwzięciu.
Johan Salamon Christophersen
Elizabeth ostrożnie złożyła kartkę i włożyła do koperty. W pomieszczeniu zapadła zupełna cisza i dziewczyna zrozumiała, że wszyscy słuchali tego, co czytała. Poczuła zakłopotanie w imieniu staruszka, jednak odniosła wrażenie, że raczej promieniał z dumy. Nie każdy dostawał listy.
- Ciekawe, co się przydarzyło Wielkiemu Einarowi - zastanawiała się.
- Nie wiem - odparł Kornelius. - Już wcześniej słyszałem, że zmarł. Po prostu wieczorem położył się spać, a następnego dnia już nie żył. Nie wiadomo, kiedy Pan zdecyduje, że nasz czas tu na ziemi już minął.
- Tak, to prawda - przyznała Elizabeth cicho, oddając list właścicielowi. Kornelius podziękował kilka razy za pomoc i wstał.
Elizabeth posiedziała jeszcze chwilę, myśląc o mężczyźnie, który wyszedł. Zawsze był trochę dziwny, nikt nie słyszał, żeby miał jakąś rodzinę. Potem pomyślała o rybakach mieszkających w rufówce - nadbudówce umieszczonej w niektórych kutrach na samym tyle. Słyszała, jak Jens kiedyś mówił, że gdy dobijali do brzegu, zdejmowali rufówkę i zanosili ją na ląd. Zwykle jednak przechowywali w niej sprzęt. Szczerze współczuła tym, których nie było stać nawet na to, by wynająć choćby jakąś budę na wiosła, pomyślała ze smutkiem. W nocy z pewnością musieli okropnie marznąć. A jeśli list pochodził ze Storvaagen? Może nie, jest przecież tyle przestrzeni rybackich. Nie chciała pytać. Szybko otrząsnęła się z ponurych myśli.
- Przypilnuj przez chwilę Ane - poprosiła Marię. - Pójdę kupić mąkę, to zajmie tylko chwilę.
Młody sprzedawca uśmiechnął się do niej i ukłonił.
Elizabeth odpowiedziała uśmiechem, skinęła głową i wyraziła kilka zwyczajnych uwag o pogodzie. Chłopak, który dostał tu pracę, był bardzo sympatyczny. Złośliwi twierdzili, że stanął za ladą, bo nie znosił morza. Mówiono, że cierpiał na chorobę morską. I ktoś taki miałby się mienić mężczyzną, prychali ludzie z pogardą. Ale Elizabeth nie słuchała ich gadania. Było jej całkiem obojętne, dlaczego sprzedawał w sklepiku, podczas gdy inni mężczyźni wyruszali na połowy.
- Czym mogę służyć, Elizabeth? - spytał, opierając ręce na lodzie. - Może trochę brązowego cukru dla dziewczynek? - Wskazał potężny słój, wypełniony brązowymi kryształkami, które tak wybornie smakowały.
- Nie, chciałam kupić tylko odrobinę mąki - bąknęła, nerwowo mnąc rękawice. - Ale muszę poprosić o zapisanie w zeszycie… do czasu, aż Jens wróci - dodała, patrząc sprzedawcy w oczy.
Uśmiechnął się wesoło.
- Dobrze, chyba da się to zrobić. Zresztą…
Nie dokończył zdania, ponieważ nagle zjawiła się Josefine i odepchnęła go brutalnie.
- Ja się tym zajmę - rzekła stanowczo.
Młody sprzedawca kilka razy otworzył i zamknął usta, a potem potulnie się wycofał i zajął sprzątaniem na półkach. Jednak Elizabeth zauważyła, że cały czas ukradkiem je obserwował. Domyśliła się, że nieszczęśnik nie mógł się sprzeciwić żonie samego właściciela. Współczuła mu, a jednocześnie zastanawiała się, co takiego zamierzał jej powiedzieć.
Napotkała spojrzenie szarych oczu kobiety za ladą.
- Jak już mówiłam, chciałabym kupić trochę mąki na kredyt. Zapłacę, gdy Jens wróci do domu - powiedziała.
Minęło kilka sekund, a Josefine się nie odzywała.
Rozmowy, które inni klienci prowadzili za plecami Elizabeth, ucichły, dało się słyszeć tylko słabe skrzypienie desek podłogi, kiedy ktoś się poruszył. Elizabeth powtórzyła trochę głośnej:
- Chciałabym kupić trochę mąki.
- Chcesz mąki, rozumiem - powiedziała Josefine wysokim, skrzekliwym głosem. - Ale czy masz czym zapłacić?
Elizabeth pokręciła głową, poczuła, że się poci. Ale zaraz wyprostowała się.
- Nie, nie mam. I chyba niewiele z nas, kobiet, ma teraz pieniądze, kiedy mężczyźni są na połowach. Ale jak tylko Jens wróci, spłacę dług. Jednak do tego czasu dzieci muzę jeść chleb.
Słyszała, że głos jej się łamał, gdy mówiła ostatnie zdanie, i musiała odchrząknąć. Dlaczego Josefine zachowywała się wobec niej tak opryskliwie? Oboje, zarówno ona, jak i Abraham byli przecież na chrzcinach Ane, a wtedy żadne z nich nie powiedziało złego słowa. Ktoś z tyłu zakasłał i Elizabeth zdobyła się na odwagę.
- Dostanę mąkę, czy nie?
Żona sklepikarza nie od razu powiedziała, obracała w palcach pozłacaną broszkę, przypiętą na piersi do sukni. Czarny szal z długimi cienkimi frędzlami bzyczał na jej ramionach. Dlaczego ta kobieta, która tak wiele posiada, żałuje mi mąki?, dziwiła się Elizabeth, czując bolesne pieczenie w piersi.
- A jeśli twój mąż wróci bez pieniędzy? - spytała Josefine zimno.
- Wtedy zapłacę jesienią jagodami i puchem - odparła Elizabeth, słysząc, że głos jej drży. Bardziej ze złości i rozgoryczenia niż ze strachu.
Josefine popatrzyła na nią zimnym wzrokiem, a potem podeszła do worka z mąką i napełniła nią torbę z szarego papieru. Następnie wyjęła duży zeszyt, przerzuciła kilka kartek i powiodła palcem w dół słupka z nazwiskami i liczbami. To przypomniało Elizabeth chwilę, kiedy oboje z Jensem udali się do pastora, żeby dać na zapowiedzi. Skojarzenie pojawiło się całkiem niespodziewanie, a Elizabeth w jednej chwili zrozumiała: Josefine nie była ani trochę lepsza od innych zamożnych ludzi, którym upokorzenie biedaków sprawiało przyjemność. Zacisnęła mocno zęby, czekając na mąkę. Następnie wzięła torbę i dała znak Marii, że powinny już iść. Wtedy Josefine głośno odchrząknęła.
- Tak przy okazji, to przyszedł do ciebie list, Elizabeth - rzekła i wysunęła szufladę.
Elizabeth powoli cofnęła się i wzięła kopertę, którą podała jej żona sklepikarza. Ostrożnie przełamała pieczęć lakową i zobaczyła, że w środku są pieniądze. Na kilka sekund zamknęła oczy, żeby odzyskać panowanie nad sobą. Kiedy na powrót je otworzyła, napotkała spojrzenie młodego sprzedawcy. Odgadała, że wiedział o liście. Chciał jej o nim powiedzieć, ale Jozefine go przegoniła.
- Wiedziałeś, że dostałam pieniądze - rzekła Elizabeth, patrząc Josefine prosto w oczy.
Kobieta udała niewiniątko.
- Kto? Ja? Jakim cudem miałam się tego domyślić?
- Na liście była pieczęć lakowa - odparła Elizabeth i rzuciła na ladę kopertę z pieniędzmi. - Masz tu za mąkę, a do tego poproszę jeszcze tutkę tego - wskazała na słój brązowego cukru.
Josefine wzruszyła obojętnie ramionami i zaczęła odważać cukier. Przez cały czas w kącikach jej ust igrał uśmiech. Kiedy skończyła, Elizabeth wzięła Ane na biodro, a Marię za rękę. W drzwiach odwróciła się.
- Dostaniesz za swoje, Josefine, możesz być pewna - rzekła drżącym ze wzburzenia głosem. Czuła, jak krew pulsowała jej w głowie i szumiało w uszach, gdy przebiegła spojrzeniem po zebranych w sklepiku, a potem szybko wyszła na dwór.
Maria nie odzywała się przez całą drogę do brzegu.
Dopiero gdy dotarły do łodzi, spytała:
- Jak chcesz się na niej zemścić?
Elizabeth znieruchomiała i spojrzała na siostrę.
- Zemścić się? - powtórzyła. - Nie mam takiego zamiaru. Wchodź do łodzi i siadaj, dam ci Ane na kolana.
- Powiedziałaś, że Josefine dostawanie się za swoje - mówiła dalej Maria. - To znaczy, że chcesz się jej odpłacić za to, że była dla ciebie taka podła.
Elizabeth posadziła Ane na kolanach Marii i także weszła do łodzi.
- Tak się tylko mówi, gdy jest się na kogoś złym albo ma się go dość - odpowiedziała lekceważąco. Jednak w głębi duszy wcale nie była spokojna. Rzuciła te słowa przy świadkach i teraz ludzie mogą to wykorzystać. Wiedziała jak we wsi roznoszą się plotki.
Z jej ust unosiły się obłoczki pary, kiedy dobiła do brzegu. Choć trzymał mróz, czuła, jak bardzo się spociła. Przystanęła na kilka sekund i spojrzała na drugą stronę fiordu, na którym, niczym cieniuteńka koronkowa firanka, unosiła się mroźna mgła. Obym nigdy nie wypowiedziała tych słów pod adresem Josefine, pomyślała i już ich pożałowała.
W drodze do domu prawie nie odzywała się do Marii. Rozmyślała nad słowami siostry, które dręczyły ją bardziej, niż chciała przyznać.
Kiedy wyciągnęły łódź na ląd, Maria spytała, czy mogłaby pójść do Dorte.
- Nie - odparła Elizabeth trochę zmęczona. - Musisz mi pomóc, jeśli mamy zdążyć zrobić chleb na kolację.
Pomyślała o liście. Nie chciała go wyjmować, zanim w całym domu nie zrobi się cicho. Wtedy w spokoju będzie mogła przeczytać wieści od Jensa. Skoro mogła czekać cztery tygodnie, to wytrzyma jeszcze kilka godzin.
- A ty zastaw linę - odparła Maria, przypominając jej o jeszcze jednej obietnicy.
Elizabeth westchnęła w duchu. Obiecała świeżą rybę. Teraz już nie mogła się wycofać.
Elizabeth formowała ostatni chleb, kiedy przyszła Dorte z synkiem.
- Nie przeszkadzam? - zapytała sąsiadka.
- Nie, wejdź - zaprosiła ją Elizabeth i szybko sprzątnęła w kuchni. Odwiedziny Dorte zaskoczyły ją u ucieszyły jednocześnie.
Elizabeth mówiła o błahostkach, kiedy razem z Marią stawały na stole i herbatkę. Dobrze było spotkać się z kimś dorosłym i porozmawiać. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało. Chwilę później siedziały przy kuchennym stole, jedząc chleb z cukrem. Niewiele się odzywały, ale nawet cisza wydawała się Elizabeth miła, niemal uroczysta.
Maria usiadła przy końcu blatu i oparła brodę na rękach.
- Gdzie jest tato Daniela? - spytała nagle.
Elizabeth omal nie upuściła filiżanki. Rzuciła szybkie spojrzenie na Dorte i zauważyła, że ta zaczerwieniała się i umknęła wzrokiem.
Elizabeth surowo popatrzyła na siostrę.
- Mario, nie pyta się o takie rzeczy - rzekła.
- Umarł? - dopytywała się dalej Maria.
Elizabeth wiedziała, że siostra, choć nieświadomie, sprawiła Dorte przykrość.
- Nie sądzę - odpowiedziała krótko i zaczerpnęła oddechu, żeby zmienić temat. Ale Maria uprzedził ją.
- Dlaczego popatrzyła na Dorte, która wbiła wzrok w blat stołu.
Elizabeth rozgniewała się.
- Przestań, Mario. Nie wszyscy ludzie, którzy mają razem dziecko, mieszkają ze sobą. Z różnych powodów.
Maria skinęła głową zamyślona.
- Niektóre dzieci pytały mnie w sklepiku, gdzie jest moja mama, ale ona przecież poszła do nieba. - Zagryzła wargę, a potem znów się ożywiła. - Przecież mój tato może być również tatą dla twojego synka! W ten sposób Daniel stanie się moim młodszym bratem. Czy to nie sprytny pomysł?
- Nie odparła Elizabeth. - To wcale nie jest sprytny pomysł. Idź i zobacz, co dzieciaki wyciągają z szafy.
Maria ześlizgnęła się z krzesła i poszła do Ane i Daniela. Elizabeth wolno wypuściła powietrze z płuc i na moment zamknęła oczy. Potem spojrzała Dorte w twarz.
- Wybacz, proszę, jej zachowanie - rzekła cicho.
Dorte pokręciła głową.
- Nic się nie stało. Jest przecież tylko dzieckiem. Dorośli zachowują się znacznie gorzej.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała Elizabeth. Czując narastający gniew.
Dorte zawahała się chwilę, nim odparła:
- Nie jestem pewna, ale zdaje mi się, że celowo zadają mi podobne pytania, by mi dokuczyć. - Uśmiechnęła się bezbarwnie. - Tak, wiem, że to brzmi beznadziejnie, ale tak właśnie się czuję. Ciągle pytają o to samo.
- Kto taki? Co mówią? - dopytywała się Elizabeth.
- No, ludzie we wsi, ci, których spotykam w sklepiku. Szczególnie… - urwała, a po chwili rzuciła: - Ragna. Nie powinnam tak mówić o twojej teściowej, ale ona jest wyjątkowo natarczywa. Chce wiedzieć, co się stało z ojcem Daniela, gdzie on się podziewa. I za każdym razem robi mi się tak samo przykro.
- Co wtedy odpowiadasz?
- Mówię, że nie wiem, gdzie jest ani czy wróci. Co mogę więcej powiedzieć? Czuję na sobie ich spojrzenia i słyszę szepty, gdy tylko się odwrócę. - Dorte pospiesznie otarła oczy, a potem spuściła wzrok, przyglądając się skaleczeniu na dłoni.
Elizabeth zerknęła na siostrę, która bawiła się z maluchami.
- Może mogłabym zostać również twoją ciocią, Danielu? - spytała. Chłopczyk podał jej mały czajniczek, który znalazł w szafce, i uśmiechnął się szeroko, ukazując dwa nieduże białe ząbki. Maria pocałowała go w policzek. - No to umawiamy się, że będę ciocią i dla was obojga.
Biedna Dorte, pomyślała Elizabeth. Gdybym tylko mogła jej jakoś pomóc! Nietrudno wyobrazić sobie, jak Dorte musi się czuć. Ona sama znalazłaby się w podobnej sytuacji, gdyby Jens się z nią nie ożenił i nie przygarnął Ane niczym własnego dziecka. Dzięki temu wszyscy sądzili, że to on jest ojcem dziewczynki.
- Muszę na chwilę wyjść - rzekła nagle Dorte i wstała.
Elizabeth skinęła głową.
- Kiedy Dorte pójdzie do domu, możesz popłynąć zarzucić linę, a ja przypilnuję Ane - odezwała się Maria. -Już się cieszę, że jutro, wreszcie zjemy świeżą rybę!
Elizabeth popatrzyła na siostrę i westchnęła. Potem wstała i dołożyła do ognia torfu. Przy takim mrozie musiała dobrze palić. Zastanowiła się, czy drzwi na poddasze zostały otwarte. Musiała to sprawdzić. Chodziła po kuchni tam i z powrotem, nie mogąc się uspokoić. Wprost nie pojmowała czemu ludzie tak dokuczali Dorte.
Kiedy dzieci zdziwione zaczęły wodzić za nią oczami, usiadła. W tej samej chwili wróciła Dorte. Podeszła prosto do paleniska, żeby się ogrzać.
- Jest za zimno, żeby wychodzić bez porządnego ubrania - zauważyła i wyciągnęła ręce w stronę ognia. - Elizabeth… - zaczęła z wahaniem, unikając jej wzroku. - Pewnie się domyślasz, że nie przyszłam do ciebie bez powodu. Pomyślałam sobie, że może popłynęłabym nałowić trochę ryb. Mam straszną ochotę na świeżą rybę. Już mi się sprzykrzyło solone jedzenie.
Elizabeth przerwała jej.
- I chciałabyś, żebym przypilnowała Daniela?
- Tak, jeżeli to nie sprawi ci kłopotu - poprosiła Dorte ze wzrokiem utkwionym w palenisko.
- Oczywiście, że go przypilnuję. Nie możesz go brać ze sobą, kiedy jest tak zimno - odparła Elizabeth łagodnie.
Dorte poszła do domu, a Elizabeth zaczęła sprzątać ze stołu. Dobrze, że miała czym zająć ręce. W głębi duszy czuła narastający niepokój.
- Nie myśl, że jestem bezczelna, ale mam nadzieję, że Dorte złapie dwie ryby, żeby mogła się z nami podzielić - odezwała się Maria.
Elizabeth skinęła bezwiednie głową.
- Dobrze, że nie powiedziałaś, że też zamierzałaś zarzucić linę - mówiła dalej Maria.
Elizabeth znów skinęła głową, ale myślami była całkiem gdzie indziej.
- Maryjko, czy mogłabyś przez chwilę przypilnować maluchów? - spytała nagle.
- Pewnie, że tak. A dokąd idziesz?
- Do Ragny. - Ukradkiem chwyciła czółenko do krosien i wsunęła je do kieszeni spódnicy. - Muszę coś od niej pożyczyć. Nie zabawię długo. Tylko pilnuj, żeby dzieciaki się nie poparzyły - upomniała siostrę.
Maria przewróciła oczami.
- Przecież dobrze o tym wiem - odpowiedziała tonem dorosłej.
Zapukała tylko raz i zaraz śmiało weszła do środka.
Ragna wydawała się nieco poirytowana.
- Chyba należy poczekać na zaproszenie, a nie wpadać jak burza - zwróciła synowej uwagę, osuszając ręce fartuchem. Indianne stała obok i wycierała naczynia, które Ragna właśnie umyła, a Olav siedział przy końcu stołu i przeglądał książkę. Elizabeth poczuła, jak złość powoli ją opuszcza. Może rzeczywiście nie powinna wchodzić do domu Ragny w ten sposób? - pomyślała, ale zaraz porzuciła tę myśl.
- Chciałabym porozmawiać z tobą chwilę na osobności - wyjaśniła.
Teściowa popatrzyła na nią pytająco i w końcu wyprosiła dzieci.
- Idźcie zobaczyć, czy na poddaszu się nagrzało i czy ogień jeszcze pali się w piecu.
Elizabeth poczuła ukłucie zazdrości. Ach, gdyby tak mieć piec na poddaszu!
- Usiądź - zaproponowała Ragna i wskazała na krzesło.
- Nie zostanę długo, muszę ci tylko o czymś powiedzieć - oznajmiła Elizabeth i od razu dodała: - Dorte nic nie wie o mojej wizycie i nie powinna się dowiedzieć, że tu byłam. Jasne?
Ragna niechętnie skinęła głową, a Elizabeth mówiła dalej:
- Dorte pokochała pewnego mężczyznę, zapewniał, że i on ją kocha. Nie patrz tak na mnie - wtrąciła, gdy dostrzegła na twarzy teściowej ledwie zauważalny grymas. - Ta kobieta długo żyła samotnie jako wdowa - mówiła dalej. - My miałyśmy szczęście, w każdym razie aż do teraz, i nikt nam nie da gwarancji, ile to potrawa. Ale do rzeczy. Dorte spotkała mężczyznę, który obiecywał jej małżeństwo, a ona mu uwierzyła.
Elizabeth urwała, pozwoliła, by jej słowa zapadły w pamięci teściowej.
- Jednak ten mężczyzna kłamał, Ragno. Kłamał jej prosto w oczy, ponieważ kiedy się dowiedział, że Dorte będzie miała dziecko, porzucił ją bez słowa, łajdak. - Elizabeth podniosła głos wzburzona niegodziwością mężczyzny. - Kolejny raz Dorte rozpaczała z powodu mężczyzny. Jednak Daniel stał się dla niej pociechą, jest najdroższą istotą, jaką ma. A co na to ludzie? Jak oni ją traktują? Wiesz może coś o tym, Ragno? - spytała i pochyliła się nad stołem.
Teściowa wzruszyła ramionami, nie chciała spojrzeć Elizabeth w oczy.
- Cóż, sama widziałam i słyszałam - skłamała Elizabeth. - Zadręczacie ją pytaniami o ojca Daniela, gdzie jest i kiedy wróci. Niektórzy nawet obrzucają ją wyzwiskami. Dlatego muszę cię spytać, Ragno: co złego Dorte ci zrobiła? Czy wyrządziła ci jakąś krzywdę? Zabrała ci coś? A może po prostu sprawia ci radość dręczenie i oczernianie innych? - spytała już spokojniej, jednak nadal szumiało ej w głowie, a głos drżał.
Ragna zaczerwieniła się i wycedziła przez zęby:
- A może Dorte jest zbyt przewrażliwiona i dlatego trudno jej znieść nawet najbardziej niewinne pytania?
- Może - przyznała Elizabeth. - Ale czy musicie tyle razy pytać ją o to samo? Zwłaszcza że nic wam do tego. Być może nadejdzie taki dzień, kiedy Dorte się podźwignie i jej będzie się powodzić lepiej niż wam wszystkim. Co wtedy powicie?
Ragna wstała, a Elizabeth uczyniła to samo.
- Wtedy po prostu przeproszę, jeżeli będzie chciała mnie słuchać. Rozmawiałam z nią całkiem zwyczajnie i nigdy nie zamierzałam być nieuprzejma - rzekła Ragna.
- Przyznaj uczciwie sama przed sobą, że jednak czułaś pewną satysfakcję, gdy wypytywałaś Dorte o ojca Daniela - nie ustępowała Elizabeth. - Chciałabym jednak wierzyć i mam nadzieję, że jeśli ktoś przy tobie będzie mówił źle o Dorte, okażesz dość odwagi, by się z nim nie zgodzić. No, ale zostawmy to. Jak wspomniałam, Dorte nie powinna się dowiedzieć o tym, że tu byłam - powiedziała na koniec, podała Ragnie rękę i pożegnała się.
Ragna umknęła wzrokiem, a uścisk jej dłoni był słaby.
Elizabeth odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że udało jej się zachować spokój, ale musiała przyznać, że nie było to łatwe. Najważniejsze, że zdobyła się na odwagę i powiedziała Ragnie kilka słów prawdy. Stała przez chwilę, zamyślona, ale mróz zmusił ją, by ruszyła się z miejsca.
- Mój Boże - szepnęła. - Dzieci zostały same, a ja tkwię tu jak kołek!
Zerknęła w górę ku czarnemu niebu usianemu gwiazdami i pomyślała o Dorte. Oby jej się dobrze ułożyło, westchnęła, a potem szybko ruszyła zboczem pod górę.
Weszła do domu i w twarz uderzyło ją ciepło od kuchni.
- Zamykaj drzwi! - ofuknęła ją Maria. - Nie widzisz, że dziecko jest prawie gołe?
Elizabeth pospiesznie zamknęła drzwi. Omal nie roześmiała się na widok siostry, która klęczała na podłodze i zmieniała Danielowi pieluszkę.
- Nieźle sobie radzisz - pochwaliła Marię ze szczerym podziwem.
- Strasznie długo cię nie było. Co właściwie robiłaś u Ragny?
- Poszłam pożyczyć od niej czółenko. - Elizabeth wyciągnęła z kieszeni czółenko, które wcześniej zabrała z domu.
Maria ubrała Daniela i wstała.
- Jak to? Skąd się u niej wzięło? - spytała, wpatrując się w czółenko.
- Co masz na myśli? - zdziwiła się Elizabeth.
- Są na nim twoje inicjały. E.A.R. - przeczytała. - To znaczy Elizabeth Andersdatter Rask.
- No tak, pożyczyłam jej - przyznała. Odwróciła się do stołu i przesunęła trochę bochenki chlebów.
- Chyba nie zamierzasz teraz tkać? - spytała Maria. - Ale dobrze jest odzyskać swoją rzecz.
- Myślę, że dam jeden chleb Dorte i Danielowi - oznajmiła Elizabeth nieco głośniej, niż to było konieczne.
Ogarnął ją niepokój, kiedy zawijała chleb w czystą ściereczkę. Gdzie się podziewa Dorte? - pomyślała. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór.
- Pójdę położyć Ane, a ty przypilnuj Daniela - powiedziała do Marii i wyszła.
Ane od razu, gdy znalazła się w łóżeczku, odwróciła się na brzuch i wsunęła kciuk do buzi. Elizabeth została przy niej jeszcze chwilę i gładziła ją po włosach.
- Gdybyś choć trochę zdawała sobie sprawę, z tego bardzo cię kocham - szepnęła, patrząc na zamykające się powieki córeczki.
Nagle przeszył ją lodowaty strach. Uczucie trwało tylko moment, ale Elizabeth od razu zrozumiała, że to ostrzeżenie. Usiłowała odgadnąć czego miało dotyczyć, ale jej się nie udało. Pozostaje mi czekać. W przyszłości przekonam się, co to miało znaczyć, pomyślała zrezygnowana.
- Śpij dobrze, moja maleńka, niech aniołowie cię strzegą - szepnęła i wymknęła się z pokoju, choć wiedziała, że Ane tak łatwo się nie budzi.
Gdy dochodziła do drzwi, przez mgnienie zamajaczyła jej przed oczyma Maria. Znowu przeniknął ją lodowaty chłód, tym razem znacznie silniejszy. Trwało to zaledwie kilka sekund. Pewnie mi się zdawało, pocieszała się w duchu, nic nie może się stać mojej małej siostrzyczce. Mimo wszystko zadrżała ze strachu.
W kuchni wzięła Daniela na kolana, przytuliła do siebie i powoli kołysała.
- Jesteś zmęczona, Mario? - spytała i zerknęła na młodszą siostrę, która usiadła na ławie.
Maria pokręciła głową, lecz mimo to ziewnęła.
- Nie, poczekam, aż Dorte wróci.
- Na pewno zaraz będzie - stwierdziła Elizabeth i w tej samej chwili ogarnęło ją przeczucie, że się nie myli. Tak bardzo jej ulżyło, że z radości pocałowała Daniela w czoło. - Mój maleńki chrześniaku! Niedługo przyjdzie twoja mama z mnóstwem ryb.
- Skąd wiesz? - spytała Maria.
Czasami po prostu wiem takie rzeczy, ale zachowaj to w sekrecie. Ludzie będą gadać, że kłamiesz.
Maria skinęła głową i w kuchni zapadła cisza. Daniel drzemał, ale nie spał. Zdawało się, że i on czekał. Za oknem świecił księżyc, uświadamiając ludziom, że jest już późno. Zbyt późno dla małych dzieci, które dawno powinny spać.
Podskoczyli wszyscy troje, kiedy usłyszeli kroki w sieni. Potem siedzieli jak na szpilkach, wpatrując się w drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanęła w nich Dorte, trzymając w ręku duże wiadro pełne ryb. Chustkę miała mocno związaną pod brodą, a jej policzki zaczerwieniły się od mrozu.
- Późno wróciłam, ale połów mi się udał - mówiła rozpromieniona. Postawiła ciężko wiadro na podłodze i wzięła na ręce Daniela, który, aż się do nie wyrywał. - Jedno wiadro zostawiłam u siebie - mówiła dalej. - Ale nie dam rady zjeść wszystkich, więc pewnie znów przybędzie solonych.
- Może dałabyś trochę Ragnie? - zaproponowała nagle Elizabeth.
- Ragnie? - powtórzyła Dorte z niedowierzaniem.
- Tak, podziel się z nią. Wiem, że wyjdzie Ci to na dobre. Czasami dobrze jest odpłacić dobrem za zło.
Dorte zastanowiła się chwilę, a potem uśmiechnęła się blado.
- Chyba nigdy nie postępowałam inaczej, ale mogę jeszcze raz spróbować- odparła i szybko ubrała Daniela.
- Dziękuję bardzo za ryby, Dorte. Zapakowałam wam jeden chleb - powiedziała Elizabeth i podała jej bochenek owinięty ściereczką.
Dorte przyjęła go z wahaniem. - To zbyt wiele. Nie powinnaś. To znaczy…
- Bierz! - przerwała jej Elizabeth. - Chociaż tyle należy ci się za ryby - dodała i odprowadziła oboje do sieni. - Dorte - zagadnęła cicho, żeby Maria nie mogła jej usłyszeć. - Słyszałaś może, co mówią o nowym nauczycielu?
Dorte pokręciła głową.
- Nie, nie pamiętam, by ktoś przy mnie o nim wspomniał.
- Nieważne - machnęła ręką Elizabeth i uśmiechnęła się.
Dopiero późnym wieczorem Elizabeth znalazła chwilę, żeby przeczytać list od Jensa. Przysunęła baranicę do paleniska i usiadła z podkulonymi nogami. W blasku płomieni przeczytała:
Storvaagen luty 1872 roku
Kochana Elizabeth,
wreszcie przybyliśmy na miejsce i chciałbym Ci opowiedzieć o naszej podróży. To była trudna droga. Mieliśmy niesprzyjający wiatr, ale mimo wszystko cało dotarliśmy do celu. Mieszkamy w baraku, który należy do Abrahama, więc nie musimy wynajmować go do właściciela osady, Wolffa.
Odkąd tu przybyliśmy, kilka razy wybrałem się do kościoła. Prawie nie wydaję na siebie pieniędzy, jednak wielu jest takich, którzy trwonią spore sumy na dziewczęta, wdzięczące się w domach kawowych w Kabelvaag. Potem łapią jakieś nieznane choroby i w dodatku zostają z pustym portfelem.
Elizabeth zmarszczyła brwi i jeszcze raz przeczytała ostatnie linijki. Domy kawowe? - pomyślała. Nigdy o czymś takim nie słyszała. Może to miejsce, gdzie sprzedają kawę? Ale co, u licha, mogły mieć wspólnego z kawą choroby i łatwe dziewczęta? Będzie musiała o to spytać Jensa, kiedy wróci do domu.
Cena za ryby wynosi sześć talarów za setkę, czyli bardzo dobrze płacą. A więc możesz na wiosnę myśleć o własnej szopie na łodzie. Przesyłam Ci trochę pieniędzy, żebyś mogła kupić coś do jedzenia i co tylko potrzebujesz.
Nie chcę skarżyć, ale dola rybaka jest bardzo ciężka. Marzniemy cały dzień, gdy wypływały w morze, a kiedy wracamy, w baraku też jest zimno. Bardzo mało śpimy, ledwie po Kika godzin.
Twój ociec prosił mnie, żebym serdecznie pozdrowił całą Waszą trójkę. Mówi, że nie może pisać, ponieważ palce zesztywniały mu od mrozu i pracy. Przyśle Wam niedługo trochę pieniędzy.
Aha. Zapomniałem Ci przekazać, że któregoś wieczoru spotkałem tu Kristiana Dalsruda.
Ciało Elizabeth przebiegł lodowaty dreszcz. Musiała kilka razy przeczytać ostatnie zdanie. Boże, ratuj, pomyślała. Co Kristian mógł Jensowi powiedzieć? I czy w ogóle coś wiedział? Szybko doczytała list.
Na razie kończę, ponieważ zapisałem już całą kartkę i ręka mi się zmęczyła. Wszystkiego najlepszego, moje kochane dziewczęta. Pozdrówcie wszystkich we wsi
Twój oddany Jens.
- Co? - zdumiała się na głos. - I nic więcej? - Odwróciła kartkę, druga strona była pusta. Sprawdziła dokładnie kopertę, chociaż wiedziała, że nic niw niej nie ma. Jens nie mógł tak po prostu napisać, że spotkał Kristiana, i na tym skończyć! Wypuściła list z ręki. Czy Kristian rozmawiał z Jensem? Czy to dlatego Jens nie napisał nic więcej?
Przeczytała list jeszcze raz. Nie, gdyby Jens cokolwiek wiedział, wówczas z pewnością by jej o tym wspomniał. Przynajmniej tak jej się zdawało.
Tego popołudnia Elizabeth dużo czasu spędziła w oborze. Tutaj czuła taki spokój, jakiego nie znajdowała w żadnym innym miejscu, a jej myśli mogły swobodnie wędrować własnymi drogami. Wstała ze stołka, żeby przecedzić mleko. Kiedy wróci do domu, pozwolili sobie na filiżankę kawy. Weźmie tylko kilka ziaren i zrobi najsłabszą, jak się da. Powinna też napisać kolejne listy do ojca i Jensa. Jakiś czas temu wysłała list do każdego z nich. Jednak nie zdobyła się na to, żeby wypytać do Kristiana, nie udało jej się znaleźć odpowiednich słów. Napisała tylko o tym, że czują się dobrze i wszystko pomyślnie się układa. Ani słowa o codziennych trudnościach. Mężczyznom na połowach jest wystarczająco ciężko, by mieli jeszcze martwić się o nią. Elizabeth przeciągnęła się i wyszła na podwórze.
Nagle przystanęła, patrząc w dół doliny. W oddali ujrzała Ragnę, która zebrawszy w dłoń spódnicę, szybkim krokiem parła do przodu. Za nią, daleko z tyłu, szła Indianne z Olavem, który podskakiwał, aby nadążyć za matką. Elizabeth poczuła, jak strach ściągnął jej gardło, a serce mocniej zabiło w piersi. Odniosła wrażenie, że stało się coś złego. Przez kilka sekund stała bez ruchu, lecz po chwili oprzytomniała i szybko ruszyła do domu.
- Mario! - zawołała w stronę kuchni. - Przygotuj kawę, idzie Ragna z dziećmi. Zrób też kilka kanapek, proszę.
Trzęsącymi się rękami zdjęła ubranie, w którym pracowała w oborze, i umyła się. Musi zmierzyć się z tym, co ją czeka. Na wszelki wypadek złożyła ręce i wyszeptała:
- Dobry Boże, dodaj mi sił. Amen.
Jeśli tato albo Jens nie żyją dodała w myślach. Nie miała odwagi powiedzieć tego na głos.
- Dodaj trochę więcej kawy - rzekła, wchodząc do kuchni. Maria wysypała właśnie ziarna do zaparzaczka. Próbowała pomóc siostrze przy nakrywaniu do stołu, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. - Kiedy przyjdą, pójdziesz z dziećmi do izby - dodała i zerknęła pośpiesznie przez okno. - Chcę przez chwilę porozmawiać z Ragną.
- Ale w izbie jest tak zimno - zaprotestowała Maria.
- Otworzyłam drzwi do kuchni i dołożyłam drewna.
Izba nie jest duża i zaraz się nagrzeje. Jeszcze jedno.
Sprawdź, czy Ane nadal śpi.
Maria skinęła głową i ruszyła na poddasze. Zbiegła na dół prawie w tym samym czasie, kiedy Ragna zapukała do drzwi.
Teściowa Elizabeth przez dłuższą chwilę stała w progu, trzymając się framugi drzwi, i próbowała odzyskać oddech.
- Dzień dobry i szczęść Boże - wykrztusiła wreszcie, po czym weszła do środka i opadła ciężko na najbliższe krzesło.
- Widziałam, że idziesz - rzekła Elizabeth spokojnie, biorąc od Ragny duży szal i rękawice. - Domyśliłam się, że chcesz mi coś powiedzieć, ale poczekajmy, aż dzieci pójdą do izby - zaproponowała.
Zdawało się, że spokój Elizabeth udzielił się również Ragnie. Chwilę później, kiedy teściowa piła kawę małymi łyczkami, nawet nie drżała jej ręka.
- No, powiedz mi teraz mi, co cię do mnie sprowadza - poprosiła Elizabeth. Z głębi izby dobiegały rozmowy i śmiech dzieci. A Maria narzekała na zimno, pomyślała, przypominając sobie słowa siostry. Pewnie była ciekawa, z czym przychodzi Ragna.
- Jeszcze nikomu o tym nie mówiłam, nawet dzieciom - zaczęła Ragna i wyjęła zza pazuchy kopertę. - To list od Jakoba. Powiedziałam im wprawdzie, że to wiadomość od ojca, ale nie zdradziłam, co pisze.
Wykrztuś wreszcie, kobieto, o co chodzi, pomyślała Elizabeth i zacisnęła dłonie pod stołem.
- Chyba najlepiej będzie, jeśli ci przeczytam - zaproponowała Ragna.
- No to czytaj wreszcie.
Ragna wygładziła dłonią zwiniętą kopertę i wyjęła z niej kartki. Odchrząknęła, przebiegając wzrokiem zapisaną stronę.
- O, tutaj, mam. Jens został napadnięty i ugodzony nożem - oznajmiła drżącym głosem.
- Co takiego? - wyszeptała Elizabeth. Nagle zrobiło jej się słabo i musiała się przytrzymać blatu.
- Tak jest tutaj napisane. To się stało tuż przy baraku późnym wieczorem. Jens wyszedł tylko na chwilę, kiedy…
- Żyje?! - przerwała jej Elizabeth. Sama słyszała, jak obco zabrzmiał jej głos.
- Jest ranny, Jakob musiał zaszyć ranę - wyjaśniła Ragna.
Elizabeth zaschło w gardle, musiała kilka razy przełknąć ślinę.
- Gdzie go ugodzono? - spytała w końcu.
- W policzek! Pomyśl tylko, co by było, gdyby dostał w szyję? - Ragna pokręciła głową i spuściła wzrok. - To szczęście od Boga, że tak się skończyło. Ale Jens został oszpecony na całe życie. Jak on będzie żył z taką blizną?
Elizabeth nie mogła wydobyć słowa. Z trudem docierało do niej to, co powiedziała teściowa. Jens nie zginął, został ugodzony nożem w policzek i będzie miał brzydką bliznę. Ale jakie to miało znaczenie, skoro żył?
- Kto go zranił?
- Nie wiedzą. Nikogo nie widzieli. Jens był sam, jak mówiłam. Całe szczęście, że akurat przechodził tamtędy Kristian i przyprowadził go z powrotem do baraku. Inaczej nie wiadomo, jak by się to skończyło.
Elizabeth czuła, jak mocno wali jej serce. Przerwała Ragnie:
- Jaki Kristian? - spytała, chociaż znała odpowiedź.
- Kristian Dalsrud. tak jest tutaj napisane - odparła Ragna, spoglądając na kartkę, którą trzymała w dłoni. - Zjawił się niemal dokładnie wtedy, kiedy to się stało, ale jemu też nie udało się zobaczyć, kto zaatakował Jensa.
Z izby dobiegł śmiech dzieci. Drzwi otworzyły się i Elizabeth kątem oka dostrzegła, że Indianne wystawiła głowę. Długie czarne warkocze miała przewiązane czerwonymi wstążkami. Bardzo ładnie, pomyślała Elizabeth. Dziewczynka odziedziczyła ciemne włosy po ojcu, natomiast Olav był bardziej podobny do Ragny. Dlaczego przyszło mi to do głowy właśnie teraz? - zastanawiała się. Nagle usłyszała głos teściowej.
- Indianne, musisz jeszcze chwilkę zostać w izbie. Widzisz, że rozmawiam teraz z Elizabeth.
Dodała coś jeszcze, ale Elizabeth już tego nie słyszała.
Kristian, Kristian Dalsrud, huczało jej w głowie. Oby tylko rana Jensa dobrze się goiła! Zakażenie mogło doprowadzić nawet do śmierci. W kuchni nagle zrobiło się gorąco i Elizabeth poczuła, że pot jej spływa po plecach. Opięła kilka guzików bluzki i z trudem przełknęła ślinę. Poprzez kłębiące się myśli dotarły do jej świadomości słowa Ragny.
- Tu jest trochę pieniędzy od twojego ojca, były w kopercie. Prosił Jakoba o przekazanie pozdrowień i podziękowania za list.
- Dziękuję. - Elizabeth wzięła banknoty i schowała je do kredensu. Nagle ogarnął ją niepokój.
- Wydaje mi się, że powinniśmy trochę otworzyć drzwi - zauważyła. - Nie sądzisz, że tu jest za gorąco? - Podeszła do drzwi, otworzyła je i odetchnęła z ulgą. Zimne powietrze z sieni podziałało kojąco i pomogło jej ochłonąć.
Ragna mówiła dalej, ale Elizabeth już jej nie słuchała. Myślami była cały czas przy Jensie. Chwilę później Ragna zawołała dzieci i zaczęła zbierać się do wyjścia. Elizabeth oprzytomniała na tyle, by podziękować za odwiedziny i wiadomość.
- O czym to rozmawiałyście z Ragną, że byłyście takie tajemnicze? - spytała Maria, gdy znów zostały same.
Elizabeth sprzątała ze stołu. Ręce jej się trzęsły.
- Nie mamy żadnych tajemnic - odrzekła z wahaniem. Nie mogła powiedzieć Marii o tym, co się przydarzyło Jensowi, w każdym razie jeszcze nie teraz. Najpierw sama musiała przetrwać nowinę. - Po prostu my, dorośli, lubimy porozmawiać na osobności - rzekła. - Dokładnie tak jak wy, dzieci. Wy też od czasu do czasu lubicie pobyć same. Idź na poddasze i przynieś rzeczy, które leżą na skrzyni. Nie jest ich dużo, przepiorę je zaraz tu, w kuchni. A ja pójdę przynieść wody.
Na schodach oparła się plecami o ścianę i na kilka minut zamknęła oczy. Powinnam jej powiedzieć, pomyślała. Ale jak?
- Mario, Jens został ugodzony nożem - rzekła półgłosem. - Nie, nie tak - upomniała samą siebie. - Jakiś nieznajomy mężczyzna zranił Jensa nożem…
Zrezygnowała. Słowa same się znajdą, czas jej pomoże.
W kuchni było gorąco, ale okna były zamarznięte. Maria uklękła na ławie i pisała litery na szybie. Elizabeth miała uczucie, jakby wokół jej głowy zaciskała się ciężka obręcz. Wyłowiła z garnka ostatnią sztukę ubrania i włożyła do wiadra. W tej samej chwili Ane uderzyła dwoma przykrywkami i Elizabeth podskoczyła ze strachu.
- Ane-Elise - upomniała córeczkę.
Nie wierzyła własnym oczom, kiedy zobaczyła, że dziecko dumnie odrzuciło główkę i podpełzło do Marii.
Chyba mi się w ten sposób. Po raz pierwszy od chwili narodzin. Ane uświadomiła sobie, że córka mogła odziedziczyć jakieś cechy rodziny Dalsrudów. Ból głowy nasilił się i Elizabeth zrobiło się niedobrze.
Wyszła z wiadrem na dwór i ciężko ruszyła w stronę rzeki. Wzdrygnęła się na myśl o płukaniu rzeczy w lodowatej wodzie, ale nie miała innego wyboru.
Zacisnęła zęby i przez nos głęboko wciągnęła powietrze. Nagle dostrzegła Dorte. Właściwie nie miała już ochoty z kimkolwiek rozmawiać, ale było za późno.
- Dzień dobry, Dorte.
- Dzień dobry. Widzę, że nam obu wypadło dziś pranie - odparł Dorte. Prostując plecy, i zerknęła szybko na Daniela.
Elizabeth dostrzegła w jej oczach czułość i rozpoznała w nich własne uczucia. Tak samo ona patrzyła na Ane. Swą córkę, która już teraz posyłała jej dumne spojrzenia… Odsunęła od siebie tę myśl.
- Daniel jest taki cierpliwy - zauważyła.
- To prawda. Przybiłam skrzynię do sanek, żeby mógł wygodnie siedzieć. Otulałam go baranicą i wełnianym kocem, więc nie marznie. Tak samo go okrywa,, gdy wypływamy razem łodzią. Już się przyzwyczaił. A jak tam Ane?
Elizabeth pochyliła się nad swoimi wiadrami.
- Dziękuję, dobrze - odparła krótko i zaczęła płukać ubrania.
- Czy powiedziałam coś złego? - spytała Dorte ostrożnie.
- Nie, co takiego miałabyś powiedzieć? A jak ci poszło u Ragny, kiedy zaniosłaś jej ryby?
- Osłupiała, ale przyjęła je i podziękowała. To dziwne, bo wcześniej nieraz próbowałam być dla niej miła, ale mnie ignorowała.
- Może teraz żałuje - zauważyła Elizabeth i uśmiechnęła się pod nosem.
- Pewnie tak - odparła Dorte.
Przez dłuższą chwilę pracowały obok siebie w milczeniu. W końcu Elizabeth musiała chuchnąć na palce, które tak zesztywniały od zimna, że nie mogła utrzymać w nich ubrania. Włożyła rękawice i masowała dłonie, póki nie wróciło w nich czucie.
- Musisz częściej robić przerwy - poradziła jej Dorte.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Jeśli chcę szybko skończyć, to… - Chwyciła się za głowę i zamknęła oczy.
- Źle się czujesz? - spytała Dorte zmartwiona.
- Tylko boli mnie głowa. Zaraz mi przejdzie.
- Gadają o tobie wie wsi - rzekła nagle Dorte, wracając do płukania.
Elizabeth miała wrażenie, że się przesłyszała.
- Co takiego mówią? - spytała po chwili, bojąc się odpowiedzi. Wyglądało na to, że Dorte pożałowała swych słów, ponieważ poczerwieniała na twarzy i zacisnęła usta. - Musisz mi powiedzieć, Dorte - dodała Elizabeth stanowczo.
- Mówią, że jesteś surowa i nieustępliwa. Poza tym potrafisz widzieć różne rzeczy, których inni nie widzą.
Elizabeth uśmiechnęła się krzywo. Tylko tyle? - pomyślała.
- Nie musisz wierzyć we wszystko, co usłyszysz - odparła lekkim tonem i wykręciła ostatnią sztukę prania.
- Nie wierzę - zapewniła Dorte. - Kilka razy powiedziałam im, żeby przyjrzeli się sobie.
- Dziękuję - rzekła Elizabeth, czując, że słowa Dorte dodały jej otuchy. Postanowiła zachować je w pamięci na trudne dni. - Jens został ugodzony nożem - wyrwało się jej nagle. Dziwne, ale poczuła ulgę.
- Co ty mówisz? - szepnęła Dorte i spojrzała na nią przerażona.
Elizabeth głęboko wciągnęła powietrze i wolno je wypuściła.
- Ragna dostała od Jakoba list. Napisał, że jakiś nieznany mężczyzna zranił Jensa nożem. Jakob musiał zszyć ranę.
Dorte położyła rękę na piersi.
- Gdzie Jens dostał? Czy wezwali do niego doktora?
- Ma rozcięty policzek. Nie słyszałam, żeby był u niego doktor. Najgorsze, że nie wiem, jak powiedzieć o tym Marii. Mała musi się przecież dowiedzieć.
- Po prostu powiedz, co się stało. Maria jest silna tak jak ty. Zresztą z Jensem na pewno nie jest tak źle, jak myślisz.
Elizabeth przez chwilę milczała. Czemu ludzie uważali, że jest silna? Ona tak o sobie nie myślała, ale może rzeczywiście to prawda?
- Dobrze, powiem Marii - postanowiła i poczuła, że ból głowy zelżał. - Dziękuję, Dorte. Dobrze z tobą porozmawiać.
Nawet woda nie wydała się już taka zimna.
Elizabeth powiedziała siostrze o Jensie jeszcze tego samego wieczoru, kiedy leżały już w łóżku. Maria przyjęła wiadomość lepiej, niż się Elizabeth spodziewała.
- Na pewno wyzdrowieje - Maria rzekła z przekonaniem. - Skoro nawet nie wzywali lekarza, to chyba rana nie była tak poważna.
- Pewnie tak - przyznała Elizabeth i pocałowała siostrę na dobranoc.
Długo nie mogła usnąć, leżała, wpatrując się w ciemność. Maria przeżyła śmierć matki, raz omal się nie utopiła i widziała Elizabeth poważnie chorą. Za każdym razem wzywali doktora, dlatego teraz Maria uznała, że z Jensem nie mogło być tak źle. Elizabeth uśmiechnęła się na myśl o prostym sposobie rozumowaniu siostry. Jak dobrze być dzieckiem wolnym od trosk.
Kiedy zasypiała, uderzyła ją pewna myśl. Dlaczego Jens sam nie napisał i nie zawiadomił o napadzie? Zaniepokoiła się, coś tu się nie zgadzało.
Po podwieczorku Maria spytała, czy mogłaby pójść do Heimly.
- A po co? - spytała Elizabeth.
- Chciałabym się pobawić z Indianne.
Elizabeth zmyła po posiłku naczynia, wykręciła ścierkę, wytarła stół do sucha i dopiero wtedy się odezwała.
- No to idź. Ale bądź tak dobra i wróć przed kolacją.
Maria przewróciła oczami, zdejmując z gwoździa ubranie.
- Widziałam to - ostrzegła Elizabeth. - I nie życzę sobie takiego zachowania. Nie siedź tam zbyt długo, na dworze mocno wieje i boję się, że pogoda się popsuje.
- Dobrze, przepraszam - mruknęła Maria i już chciała wyjść, ale Elizabeth ją przytrzymała.
- Czemu ci się tak śpieszy? - spytała.
- Pomagam w domu cały dzień, a gdy tylko chcę się tylko pobawić, zaraz się złościsz!
Elizabeth puściła ją i Maria wypadła za drzwi. To prawda, że młodsza siostra nie próżnowała, ale musiały się dzielić obowiązkami, żeby ze wszystkim sobie poradzić.
W głębi duszy czuła jednak wyrzuty sumienia. Musiała się czymś zająć, aby je zagłuszyć. W końcu zaczęła robić na drutach. Siedząc nad robótką, jakby zapomniała, że czas płynie. Dopiero kiedy w dom uderzył tak silny podmuch wiatru, aż zatrzeszczały ściany, uświadomiła sobie, że jest późno. Zaniepokojona podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Było ciemno. Maria powinna wrócić dawno temu, pomyślała i poczuła skurcz w żołądku.
- Muszę po nią pójść - rzekła do siebie i zaczęła szykować ubranie dla Ane. W tym samym momencie usłyszała czyjeś kroki w sieni i po chwili gwałtownie otworzyły się drzwi.
- Czy jest tu Indianne?! - zawołała zdyszana Ragna, witając się. Szal i kurtkę miała całkiem ośnieżone, a nos i policzki czerwone od mrozu.
Elizabeth ogarnął strach. Jak dobrze byłoby móc odpowiedzieć „tak”, pomyślała.
- Nie, nie ma jej - wykrztusiła wreszcie. Czuła, że ma sucho w ustach. - Maria poszła dziś do was i ponieważ zrobiło się późno, właśnie miałam po nią iść. - Zobaczyła, że Ragna zachwiała się i musiała przytrzymać się framugi. - Z pewnością nie wybrały się gdzieś daleko - dodała, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie.
- Oby tak było - rzekła Ragna cicho.
Elizabeth zaczerpnęła powietrza. Nie wolno się poddać panice. Dziewczynki na pewno są w pobliżu.
- Ubiorę Ane, a ty w tym czasie rozejrzyj się w oborze i pozostałych budynkach. Potem zejdziemy do wsi, zostawię małą pod opieką Dorte i ruszamy szukać dalej. Dziewczynki muszą być gdzieś w pobliżu.
Ragna skinęła głową i wyszła.
Chwilę później szły drogą w dół, jednak dziewczynek nigdzie nie było widać. Elizabeth i Ragna skuliły się przed sypiącym w oczy śniegiem. W końcu dotarły do domu Dorte. Elizabeth zapukała do drzwi, mocno przyciskając Ane do piersi.
- Dobry wieczór, Dorte - przywitała się. - Nie widziałaś przypadkiem Marii i Indianne?
- Są jeszcze na dworze? Spytała Dorte z niedowierzaniem.
Elizabeth skinęła głową, a Ragna wtrąciła:
- Przypilnujesz Ane, kiedy pójdziemy ich szukać?
- Tak, naturalnie. Zawiadomcie mnie, gdy tylko je znajdziecie.
- Oczywiście - obiecała Elizabeth. - Jeśli zrobi się późno, po prostu połóż Ane spać.
Słowa Dorte dodały jej otuchy; powiedziała: Gdy tylko je znajdziecie, jak gdyby to było oczywiste.
- Poszukaj u was, w Heimly, a ja pójdę do domu taty. - zarządziła Elizabeth, kiedy znów znalazły się na dworze. Rozdzieliły się bez słowa.
W Nymark nie było śladu dziewczynek. Zwierzęta zaryczały żałośnie, gdy Elizabeth zajrzała do obory. Powinna dorzucić im siana, ale musi z tym trochę poczekać. Przy szopie na łodzie zawahała się. Nie, Maria by tu nie wchodziła, pomyślała. Siostra bała się zaglądać do szopy od czasu, kiedy długo leżało tu ciało mamy przed pogrzebem. Mimo wszystko Elizabeth weszła do środka.
- Mario! - zawołała, ale nikt nie odpowiedział. Fale uderzały o szkiery i na ich grzbietach tworzyły się białe grzebienie piany, widoczne w ciemności. Elizabeth zrobiła lejek z dłoni, przyłożyła je do ust i zawołała jeszcze raz, zanim ruszyła do Heimly. Coś jej mówiło, za wszelką cenę starała się zachować spokój, ogarnął ją coraz większy strach. Serce waliło jej mocno, a pod powiekami, niczym drobne igiełki, kłuły łzy. Przychodziły jej na myśl różne miejsca, gdzie mogłaby się schować Maria i Indianne, właściwie nie było ich tak wiele i wkrótce wszystkie zostaną przeszukane. Gdy jeszcze chodziło o jedno dziecko… ale obie! Elizabeth nie mieściło się w głowie, że mogły tak przepaść jak kamień w wodę.
Olav i Ragna wyszli jej na spotkanie. Wszyscy troje musieli stanąć tyłem do wiatru, by móc rozmawiać.
- Znalazłaś je? - spytała Elizabeth, choć znała odpowiedź.
Ragna pokręciła głową.
- Szukałam wszędzie ale nigdzie ani śladu.
Elizabeth ogarnęła bezradność pomieszana ze strachem. Gdzie one się podziały? Miała nadzieję, że bawiły się w jednym z budynków gospodarczych. O tej porze nie mogły być przecież nigdzie indziej, po ciemku, taką pogodę. Wpatrywała się w mrok, szukając odpowiedzi. A jeśli dziewczynki wybrały się w góry… i jedna z nich jest ranna? Nie, wtedy druga sprowadziłaby pomoc.
Co robić? Dalsze szukanie to jak błądzenie po omacku. Gdyby nie pokłóciła się z siostrą, kiedy Maria wychodziła z domu! Przez chwilę pomyślała, że mała nie wraca, bo ciągle jeszcze się gniewa, ale zaraz uznała, że to niemożliwe. Zauważyła, że Ragna zakryła dłońmi twarz i płacze.
- Olav - zwróciła się Elizabeth do chłopca. - Mógłbyś obrządzić zwierzęta taty?
Skinął głową.
Elizabeth mówiła dalej:
- Znajdę Indianne i Marię, obiecuję ci - rzekła i przytuliła go. Jak mogę mu dawać takie obietnice? - zastanawiała się w duchu.
- Ragno - powiedziała stanowczo, kiedy Olav odszedł. - Jesteś pewna, że wszędzie szukałaś? Wołałaś je?
Ragna opuściła ręce.
- Tak, zaglądałam wszędzie, ale nigdzie ich nie ma. Moje dziecko… - rozpłakała się.
- Uspokój się, Ragno. Płacz nic tu nie pomoże. Zajrzałaś do wszystkich boksów w oborze?
- Tak.
- A do waszej szopy na łodzie?
- Nie, tam nie.
Ragna przestała płakać i Elizabeth dostrzegła w jej oczach niewielki błysk nadziei.
- Chodź! - nakazała i ruszyła przodem.
Sztorm był tak silny, że wiele razy traciły równowagę. Elizabeth musiała zaczekać na przerwę między podmuchami, by otworzyć drzwi. Zmroziło ją, gdy zajrzała do środka. Do końca życia zapamiętam ten moment, pomyślała blado.
Ragna szła tuż za nią. Zatrzymała się w wejściu na chwilę, a potem zaczęła krzyczeć. Rozdzierająco, jak gdyby chciała wyrzucić wszystek strach, który nosiła w sobie przez cały wieczór.
Elizabeth stała w drzwiach jak skamieniała. Jedna z łodzi zniknęła!
Dziewczyna zaczęła dygotać na całym ciele. Wycie Ragny dudniło jej w uszach.
- Zamilcz, Ragno! - wrzasnęła i potrząsnęła teściową za ramiona. Ale Ragna nie przestawała krzyczeć, więc Elizabeth, nie widząc innego wyjścia, wymierzyła jej policzek.
Krzyk przeszedł w żałosny szloch. Elizabeth objęła Ragnę i kołysała jak dziecko, szepcząc jej do ucha słowa pociechy. Wreszcie puściła ją i podjęła decyzję.
- Chodź, spuścimy naszą łódź i popłynę szukać dzieci.
Ragna stała nieruchomo, patrząc, jak Elizabeth mocuje się z łodzią, by zepchnąć ją na wodę. Wtedy jakby nagle oprzytomniała.
- Nie możesz wypłynąć w taką pogodę, Elizabeth! - próbowała ją powstrzymać. - To samobójstwo.
Elizabeth spojrzała na nią.
- Tam jest twoja córka i moja siostra! Wydostanę je na ląd, wierz mi!
Nie mówiąc nic więcej, zepchnęła łódź i usiadła na środkowej ławeczce. Duża fala chciała ją z powrotem wyrzucić na ląd, ale następna uniosła łódź i porwała w morze. Elizabeth chwyciła za wiosła, ale wiatr i prąd same niosły ją coraz dalej i dalej. Ragna została na brzegu i czekała. Może to ostatni raz, kiedy widziałam teściową, pomyślała Elizabeth. A Ragna może już nie zobaczy ani mnie, ani swojej córki. Wpatrywała się w czarne, rozpryskujące się fale, w dal gdzie morze i niebo zlewały się w jedno.
Śnieg ją smagał, chusta na głowie już dawno przemokła, twarz i ręce traciły czucie. Ale Elizabeth ledwie zwracała na to uwagę, unosząc się na rozkołysanym morzu.
- Mario! Gdzie jesteś?! - zawołała. Wołała tak kilka razy, zanim wreszcie zrozumiała, że to na nic. Porywy sztormu kradły i bezlitośnie dławiły jej słowa. - Siostrzyczko - szepnęła, a łzy na jej policzkach mieszały się ze słoną morską wodą.
Wzdrygnęła się na myśl o wodnych upiorach. Wszystkim było wiadomo, że rybacy, którzy utonęli w morzu, zmieniali się w upiory. Ukazywali się zwłaszcza w sztormowe noce jako obrzydliwe morskie potwory w ubraniach ze skóry i wodorostów, postrzępionych zwisających jak łachmany. Wciągali pod wodę innych, mszcząc się za swój los. Elizabeth bała się, musiała to przyznać. Bała się, że sama zginie, zanim uratuje dzieci. O ile upiór już ich nie dopadł, pomyślała ze zgrozą.
Nagle dostrzegła wiosło unosząc się na wodzie. Boże, pomóż je dosięgnąć, pomodliła się w duchu. Może ono da mi odpowiedź? Czym prędzej wciągnęła własne wiosła w dulki i ostrożnie wychyliła się przez burtę. Jeszcze trochę… Duża fala omal nie wywróciła łodzi, kiedy Elizabeth sięgała po wiosło. Ale udało się! Dziewczyna złapała wyryte inicjały: J. R. Jens Rask.
- O, Boże, Boże - jęknęła. - Nie pozwól, by dzieci utonęły! To ja mam na sumieniu potworny grzech, Boże, ulituj się nad tymi niewinnymi kruszynami…
Opuściła głowę i ramiona i rozpłakała się. Mogła już tylko się poddać. Jeśli dziewczynki zgubiły wioska, to nie ma już żadnej nadziei.
Nagle odniosła wrażenie, że słyszy słabe wołanie. Wyprostowała się i zaczęła nasłuchiwać. Czy to głos Marii, czy tylko jej się zdawało? Wytężyła słuch, ale do jej uszu docierało tylko wycie wichru. To ryczą upiory wodne, zwykł mówić ojciec, kiedy na morzu szalał taki sztorm jak dzisiaj. W takie dni nikt nie powinien siadać do wioseł, bo to oznaczało pewną śmierć. Elizabeth znów przez moment mignął przed oczami obraz Marii, taki sam, jaki ukazał się jej kilka razy w ostatnich dniach. A więc te wizje były ostrzeżeniem przed tym, co stało się dzisiaj.
Upiór i złość wzięły górę. Ani sztorm, ani upiór nie skrzywdzi jej siostrzyczki! Elizabeth zacisnęła zęby, oparła stopy na ławeczce przed sobą i z całych sił zaczęła wiosłować.
Niedużą łodzią rzucało w przód i w tył, jak gdyby była z papieru. Elizabeth zerknęła szybko przez ramię, żeby zobaczyć, gdzie znajduje. Początkowo pomyślała, że to tylko złudzenie. Spojrzała jeszcze raz. Tak, tuż za sobą ujrzała Tanholmen, a na brzegu dostrzegła łódź! Ostatkiem sił skierowała się w tamtą stronę, na przekór zimnu, wiatrowi, i morskiemu prądowi, które chciały ją zatrzymać na morzu. Nie tracąc czasu na uwiązanie łodzi, wybiegła na ląd. Rozpoznała, że łódź na brzegu należy do Jakoba, i poczuła nikłą nadzieję. Łódź leżała do góry dnem, oparta o duży kamień. Kilka cali od niej Elizabeth zatrzymała się, żeby się przygotować na to, co ją czeka. Czy w środku były dzieci? A jeśli tak, to czy żyły? Dobry Boże, spraw, by żyły, pomodliła się w duchu i uklękła, żeby zajrzeć pod łódź.
Zobaczyła dziewczynki, które siedziały ciasno skulone. Patrzyły na nią wielkimi oczami, drżały z zimna i ze strachu. Po chwili obie wybuchnęły płaczem, cztery dziecięce ręce kurczowo objęły Elizabeth za szyję. Dziewczynki próbowały coś powiedzieć, ale nie zdołały wydobyć głosu. Elizabeth wciągnęła je za sobą z powrotem pod łódź, z trudem się tam mieściły we trzy, mimo że jedna złamana ławka pozwalała wyżej podnieść głowę.
Indianne jako pierwszej udało się odzyskać mowę.
- Maria cały czas powtarzała, że przypłyniesz i nas uratujesz, ale ja straciłam już nadzieję.
Maria przytaknęła, wtulona w pierś Elizabeth.
- Wiedziałam, że nigdy nie zostawiłabyś nas samych. Bo przecież jestem twoją małą siostrzyczką, prawda?
Elizabeth miała zbyt ściśnięte gardło, by odpowiedzieć więc tylko skinęła głową. Musimy się dostać do domu, pomyślała blado. Jeżeli zostaniemy tu na noc, zamarzniemy na śmierć. Ale czy wolno mi zabrać obie dziewczynki z powrotem na morze? A jeśli poprowadzę je prosto na śmierć?
- Zimno mi - poskarżyła się Indianne, trzęsąc się i szczękając zębami.
Elizabeth pomasowała jedną i drugą po plecach i mocniej przytuliła do siebie.
- Musimy trochę poczekać, aż sztorm osłabnie - rzekła, starając się, by jej głos zabrzmiał lekko i beztrosko. - A potem popłyniemy do domu.
- To Maria wpadła na pomysł, żebyśmy odwróciły łódź i bawiły się w dom - mówiła Indiane. - Łódź była strasznie ciężka, ale wiatr dmuchnął tak mocno, że przewrócił ją na nas. Ale to a namówiłam Marię do wypłynięcia w morze.
- Razem na to wpadłyśmy - poprawiła ją Maria, najwyraźniej pragnąc chronić przyjaciółkę.
- Nie chcę wiedzieć, co która zrobiła - powiedziała Elizabeth łagodnie. - Najważniejsze, że żyjecie i że was znalazłam.
- Nie jesteś zła? - spytała Maria.
- Nie, naturalnie, że nie.
Wszystkie trzy chyba tak samo marzniemy, pomyślała, uświadamiając sobie, że straciła czucie w palcach u rąk i nóg. Miała nadzieję, że nie odmroziła ich, bo to mogło być groźne.
Wiatr przybrał na sile, dmuchał w dno łodzi i szarpał nią. Od ziemi ciągnęło chłodem i wilgocią, które przenikały przez ubranie. Elizabeth przygarnęła dziewczynki i położyła na sobie, żeby przynajmniej od spodu miały sucho.
- Indianne, czujesz swoje nogi? - spytała Maria.
Przyjaciółka pokręciła głową.
Elizabeth starała się nie rozpłakać. To niemożliwe, pomyślała. Czy po to je znalazłam, by teraz miały umrzeć w moich ramionach?
Sztorm wył i kołysał łodzią, a fale wściekle biły o brzeg. Maria nagle wydała się dziwnie wiotka. Elizabeth nią potrząsnęła.
- Nie wolno ci spać! - krzyknęła w panice.
- Jestem taka zmęczona - mruknęła siostra sennie.
- Zaraz popłyniemy do domu - obiecała Elizabeth, żeby ją podtrzymać na duchu. - Do domu i ciepłego łóżeczka!
Podjęła decyzję, zresztą nie miała wyboru. Mocno trzymając się nawzajem, z trudem dobrnęły do łodzi.
- Usiądźcie blisko siebie - nakazała i zdjęła szal, którym przewiązała dziewczynki. Mroźny wiatr kłuł przez ubranie niczym haczyki na ryby, utrudniał oddech.
Za chwilę były z powrotem na morzu.
- Trzymajcie się mocno - krzyknęła. - Zaraz będziemy na miejscu!
Jednak prawda była taka, że Elizabeth nie miała pojęcia, gdzie je zniosło. Wokół panowała ciemność. Morze kipiało, a śnieg chłostał niemiłosiernie.
Usta Elizabeth poruszały się w niemych modlitwach, które tylko ona rozumiała. Wznosiła je do Boga, matki i Liny-Laponki. Błagała o litość i pomoc - przynajmniej ze względu na dzieci. Obiecała przyznać się do swego przestępstwa. Tak, nie będzie z tym zwlekać!
Wtedy przestało sypać, lecz wiatr nadal wiał równie mocno jak przedtem. Elizabeth spojrzała na dziewczynki. Maria obejmowała Indianne, jak gdyby pragnęła ją pocieszyć i dodać sił. Miały siedem i osiem lat, ledwie zdążyły posmakować życia, pomyślała.
Nagle dostrzegła ląd. Przepełniała ją ogromna radość, dodając energii. Elizabeth wiosłowała, że ramiona jej drżały z wysiłku. Chusta zsunęła się z jej głowy i włosy plątały na wietrze. Do domu, do domu, śpiewało jej w duszy w takt uderzeń wioseł. Wyskoczyła z łodzi i brodząc w lodowatej wodzie, ciągnęła za sobą łódź. Odrętwiałymi palcami przywiązała ją, a potem wysadziła Marię i Indianne.
Ragna zalała się łzami, kiedy wszystkie trzy wreszcie stanęły przed nią w kuchni. Twarz miała spuchniętą od płaczu i drżały jej ręce, kiedy przytulała córkę. Elizabeth kiwnęła na Marię i obie wymknęły się cicho, bez słowa. Musiały czym prędzej powiadomić Dorte.
Woda kapała ze spódnic, włosy zwisały jak mokre strąki. Maria dygotała z zimna, kiedy dotarły do Neset.
- Wielkie nieba! Wejdźcie! - zawołała Dorte na ich widok, wciągnęła obie do środka i posadziła w pobliżu paleniska.
Potem szybko zdjęła z nich mokre ubrania. Elizabeth nawet nie protestowała. Dorte biegła tam i z powrotem, przynosząc ciepłe wełniane koce, baranice i derki. Następnie obu siostrom podała gorącą kawę. Zadała tylko jedno pytanie: czy Indianne żyje. Elizabeth była jej wdzięczna, ponieważ nie byłaby w stanie odpowiedzieć na więcej. Gdy wreszcie razem z Marią położyły się na podłodze blisko paleniska, jej powieki zrobiły się równie ciężkie jak cała reszta ciała.
- Czuję rwanie w palcach - mruknęła Maria sennie.
W tej samej chwili Elizabeth uświadomiła sobie to samo. Rwało i pulsowało w palcach u rąk i nóg, ale była zbyt wyczerpana, by się tym przejmować. Najważniejsze, że wróciło w nich czucie.
- Dziękuję Ci, Boże - szepnęła i zapadła w sen.
Dziewczynki przypłaciły swą przygodę kaszlem i gorączką, zaś Elizabeth nawet się nie przeziębiła. Pewnie jestem z solidniejszego materiału, pomyślała.
Maria czuła ogromną potrzebę opowiadania wszystkim dookoła o tym, co się stało. Indianne pilnowano teraz przez całą dobę na okrągło. Ale po pewnym czasie i Ragna, i Elizabeth zaczęły myśleć o innych sprawach. Zbliżała się wiosna i mężczyźni w każdej chwili mogli wrócić z połowów. W sklepiku rozmawiano tylko o tym, kto już wrócił. Ojcowie, bracia i synowie mieli lada dzień zawitać do domów z pieniędzmi i rękami do pomocy.
Kobiety żyły w wieczornym napięciu, a w domach każdego dnia musiał panować idealny porządek. Do takiego właśnie domu powinni wrócić mężczyźni po długich zimowych miesiącach rozłąki.
Codziennie Elizabeth zabierała ze sobą dzieci wychodziła na wzgórze Nonshaugen, żeby wypatrywać kutrów. Niepokój, który się w niej zrodził po wiadomości z listu od Jakoba, nie ustępował. Nieustannie dawał o sobie znać i nie pozwalał się odprężyć. Kilka lat temu dręczyły ją wizje, które były prawdziwym utrapieniem. Teraz wręcz pragnęła, by dzięki nim mogła uzyskać jakąś podpowiedź.
Przyłożyła Ane na drugie biodro, podążając z Marią pod górę zboczem wzgórza.
- Widzisz, Elizabeth? Wydeptałyśmy już ścieżkę, wchodząc tyle razy na Nonshaugen - odezwała się Maria.
Elizabeth zatrzymała się i rozluźniła trochę ubranie przy szyi. Stała tak przez chwilę, wpatrując się przed siebie.
- Kwiecień - powiedziała na głos, smakując to słowo.
Kwiecień przyniósł ze sobą tak wiele niespodzianek - tak dobrych, jak i mniej miłych.
- Jak myślisz, Ane, czy tato będzie bardzo zaskoczony, gdy zobaczy, jak urosłaś? - rzekła do dziecka.
Ane uśmiechnęła się w odpowiedzi, aż rozbłysły jej złocisto- brązowe oczy. Ma mój kolor oczu, pomyślała Elizabeth. Dokładnie tak, jak tego chciałem.
- Płyną! Płyną! - zawołała Maria, zbiegając ścieżką w dół. - Pośpiesz się! Zawracaj!
Elizabeth nie ruszyła się z miejsca. Słowa siostry powoli docierały do jej świadomości. Maria pędem przebiegła obok.
- Płyną - szepnęła Elizabeth, kiedy zaczęła rozumieć. Stopy wydawały się jej niewiarygodnie lekkie, a w sercu czuła radość, kiedy w pośpiechu schodziła w dół. Poczuła wilgoć pod powiekami, aż musiała szybko otrzeć łzy. Pocałowała Ane w oczy i w policzki, a potem zakręciła się z nią dokoła i roześmiała.
- Jens i tato wracają do domu! Jestem taka szczęśliwa!
Ostatni odcinek drogi pokonała biegiem. Zwinnymi palcami zerwała z głowy chustkę. Tak bardzo chciała ładnie wyglądać, kiedy po tylu miesiącach spotkała się z Jensem.
Czuła, że jej policzki płonęły z emocji, kiedy mężczyźni wyciągali łódź na brzeg.
- I raz, i dwa, i trzyyymaaaj - wołali chórem.
Elizabeth wiedziała, że mieli dużo rzeczy do wyniesienia na ląd, a łódź była duża i ciężka.
Wszyscy się zjawili na brzegu. Ragna z dziećmi czekała na męża i ojca. Dorte nikogo nie miała, ale i tego roku przyszła, jak przychodziła od lat, ponieważ taki moment zdarzał się tylko raz do roku. Maria niecierpliwie dreptała w miejscu, nie mogę się doczekać, kiedy porozmawia z ojcem, ale Elizabeth trzymała się nieco z tyłu; nie chciała stać w pierwszym szeregu.
Jakob wyszedł z łodzi i odnalazł swą rodzinę. Wyciągnął swą wielką dłoń i przywitał się z Ragną. Poklepał dzieci po głowach i uśmiechnął się chytrze, napomykając o prezentach, które miał w kufrze.
Andres podniósł Marię do góry i zaraz postawił ją z powrotem na ziemię. Nie wydawało się zbytnio przytulać, bez względu na to, jak wielka była radość.
Elizabeth podeszła do Jensa. Jęknęła, kiedy się odwrócił. Rana od ciosu nożem biegła od skroni do kącika ust. W niektórych miejscach zaczynała już zarastać, w innych była zaogniona i brzydka. Elizabeth miała ochotę pogładzić męża po zdrowym policzku i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, jak pocieszała Marię i Ane, kiedy się skaleczyły. Jednak ani spojrzenie, ani gesty Jensa nie zachęcały do czułości. W jego niebieskich oczach malowały się ból i pewnego rodzaju powściągliwość. Niemal rozgoryczenie, pomyślała Elizabeth i wyciągnęła do męża wolną rękę. Lecz on w tej samej chwili się odwrócił i powiedział coś do jednego z mężczyzn. Wskazał na swój kufer i razem z tamtym wyniósł bagaż na ląd.
Elizabeth odniosła wrażenie, jak gdyby czas i miejsce przestały istnieć, a zostali tylko ona i Jens. Wstydzi się tej blizny, pomyślała. Serce jej krwawiło z rozpaczy, że została w ten sposób odtrącona. To nie ten sam Jens, którego znała. Równie dobrze mógłby mnie uderzyć, pomyślała. Tak samo by zabolało.
- Gdy zostaniemy sami, spróbuję go pocieszyć. Powiem, że jego blizna nie ma żadnego znaczenia, że dla mnie jest piękny bez względu na to, jak wygląda - mruknęła do siebie.
- Mówiłaś coś? - spytała Dorte, która stanęła obok.
Elizabeth podskoczyła przestraszona.
- Nie, gadałam do siebie. - Roześmiała się krótko.
Dorte skinęła głową wyrozumiale.
- Wierz mi, że i mnie wiele razy to się zdarza. Tak to jest, kiedy człowiek przez cały dzień jest sam. Wzięłam sanki i mogę je wam pożyczyć. Zobaczyłam, że nie zabrałaś swoich. Przychodzą się chyba Jensowi do przewiezienia kufra? - dodała.
- Tak, pewnie! Dziękuję, Dorte. Pomyślałaś o wszystkim.
Podszedł do nich Andres i Dorte się przywitała, lecz zaraz szybko się wycofała. Elizabeth podała ojcu rękę.
- Witaj w domu, tato. Dobrze cię znowu widzieć. Maria tak bardzo na ciebie czekała i strasznie tęskniła.
Uśmiechnął się pod bujnym zarostem i zerknął za siebie, na Marię, która próbowała ciągnąć jego kufer.
- Dzielna dziewczyna. A co u ciebie? Dobrze sobie radziłaś z opieką nad dwiema oborami?
- Tak, całkiem nieźle - rzekła z przekonaniem.
- A jak się chowa maleńka? - spytał i poczochrał Ane po głowie. Wnuczka roześmiała się, ukazując drobne ząbki.
Wszyscy mężczyźni zapuścili brody, pomyślała Elizabeth. Nawet tato. Wszyscy, oprócz Jensa… bo jego policzek przecina długa rana. Odchrząknęła i kopnęła nogą kamyk.
- Przygotowaliśmy dom na twój powrót. Może przyszedłbyś do nas na górę, jak się wykąpiesz i przebierzesz? To znaczy, chciałam powiedzieć, że może zjadłbyś u nas coś ciepłego? Dałabym ci też trochę świeżego jedzenia na później.
Skinął głową.
- Dziękuję. Przyjdę. - Potem pożegnał się i ruszył w stronę Marii, mocującej się z kufrem.
Elizabeth z wahaniem podeszła do Jensa, ciągnąc za sobą sanki.
- Witaj w domu, Jensie - rzekła, słysząc, że jej głos trochę drży.
- Dziękuję - odparł i uśmiechnął się do Ane.
- Pożyczyłam sanki od Dorte, żebyś mógł przewieźć swój kufer.
Nie odpowiedział. Elizabeth pomogła mu postawić kufer na sankach. Kiedy chciała chwycić razem z mężem za linkę, odtrącił ją.
- Myślałam że razem pociągniemy twój bagaż - wyjaśniła zakłopotana i spróbowała się roześmiać.
Jens nie odpowiedział. Coś jest nie tak, pomyślała, i to nie tylko z powodu szpecącej blizny. Dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy sobie to uświadomiła, a żołądek ścisnął w bolesny, ciężki supeł.
Jens zachowywał się wobec niej dziwnie wrogo, ale do Ane mówił dużo. To też jakaś pociecha, pomyślała. Mimo wszystko cieszyła się, kiedy wreszcie dotarli do domu.
- Postanowiłam w izbie balię. Przyniosę wody i będziesz się mógł wykąpać - zaproponowała.
- Dobrze - odparł krótko i zniknął za drzwiami.
Elizabeth wyjęła czyste rzeczy dla męża, przypominając sobie, jak to kąpali się w kuchni całkiem bez skrępowania. Miała nadzieję, że Jens i tym razem nie będzie chciał się kąpać w izbie, ale nic nie powiedział. Czuła rozczarowanie.
Kiedy balia była pełna wody, zniknął w izbie i dobrze zamknął za sobą drzwi. Zupełnie tak, jakbyśmy byli dla siebie obcy, pomyślała Elizabeth, wzdychając i poszła szykować obiad. Nastawiła w garnku solone mięso, a potem wyjęła kilka ziaren kawy, żeby przygotować coś gorącego do picia. Oszczędzała mięso, kawę i cukier, żeby urządzić powitalną z okazji powrotu męża. Teraz było jej przykro. Jens nie wspomniał ani słowem o Kristianie ani o napadzie przed barakiem. To też dziwnie, stwierdziła w duchu. Pewnie stało się to, czego się najbardziej obawiała: Kristian powiedział coś na jej temat, dlatego Jens się nie odzywał.
Elizabeth czuła krople potu na czole, kiedy nakrywała do stołu. Zwykle, gdy dręczyły ją bolesne myśli, praca jej pomagała, jednak tym razem było inaczej. W końcu usiadła na krześle, objęła się ramionami i próbowała spokojnie oddychać. Uspokój się, upomniała samą siebie. Siedziała tak kilka minut. Nagle w kuchni stanął Jens. Upłynęła dłuższa chwila, zanim zdołała się odezwać.
- Obciąć ci włosy? Mam trochę czasu, właśnie nastawiłam obiad.
Skinął głową i usiadł na krześle, a Elizabeth poszła po nożyczki. Przypomniała sobie, jak ostatnio obcinała mu włosy. Wtedy klepał ją po pośladkach i chciał, żeby usiadła mu na kolanach. Teraz siedział bez ruchu i nie odzywał się ani słowem.
Jej wzrok cały czas wędrował w stronę blizny. Nie było tak źle, jak się wcześniej obawiała, większa część rany ładnie się zagoiła, a na resztę da mu jakąś maść. Jednak rozcięcie było brzydko zaszyte, na policzku na zawsze zostanie czerwony ślad i nawet jeśli Jens zapuści brodę, zarost nie zasłoni całkowicie blizny. Elizabeth skoncentrowała się na tym, co miała zrobić. Przyjemnie było przeciągnąć palcami przez jasne włosy męża, jeszcze mokre po kąpieli.
- Coś nam się przydarzyło, kiedy wyjechałeś - odezwała się po chwili. Postanowiła opowiedzieć mu o przygodzie Marii i Indnianne, zanim usłyszy o tym od kogoś innego.
- Ach, tak - odparł, nie okazując zainteresowania.
- Pewnego wieczoru w czasie burzy Maria i Indianne wzięły łódź. - Zobaczyła, że zesztywniał, więc czym prędzej mówiła dalej. - Zgubiłby jedno wiosło, ale udało im się jakoś wydostać na brzeg w Tangholmen. Tam je znalazłam.
Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Pewnie jest ciekaw szczegółów, pomyślała Elizabeth, ale skoro tak się zachowuje, to może sobie poczekać. Nie dodała więc nic więcej. Później ją sam wypyta.
- No, skończyłam - oznajmiła i zamiotła włosy z podłogi. - Dziękuję za list i pieniądze - dodała.
- I ja dziękuję za list - odparł.
- Pisałeś coś o domu kawowym w Kablevaag i że mężczyźni trwonili tam pieniądze. Co miałeś na myśli? Czy pilili tyle kawy?
Po raz pierwszy się uśmiechnął. I chociaż Elizabeth wiedziała, że to z niej się śmieje, zrobiło jej się lżej na sercu.
- Dom kawowy to po prostu ładniejsza nazwa burdelu - rzekł. -Kobiety sprzedają tam swoje ciała - dodał. - Dziwki. Biorą pieniądze za to, że mężczyźni mogą się z nimi przespać.
Elizabeth poczuła, że rumieniec oblał jej twarz i szyję.
- Sprzedają…? Ale dlaczego? - spytała z niedowierzaniem.
Wzruszył ramionami.
- Muszą jakoś przeżyć, jak wszystkie inne. Jeżeli nie mają mężczyzny, który by je utrzymywał, to nie pozostaje im zbyt wiele możliwości do wyboru. To bieda i głód nimi kierują. - Powiedział to tak krótko i brutalnie, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. Nie zaspokoił jej ciekawości, więc pytała dalej.
- Dużo kobiet to robi?
- Dwadzieścia, może trzydzieści. Nie liczyłem ich.
Poczuła kiełkującą złość. Powiedział, że ich nie liczył. A więc pewnie je widywał! Czy były ładne? Czy powinna spytać? Szybko zarzuciła ten pomysł, nie powinna dociekać. Było jej raczej żal kobiet, które nie mogły się utrzymać w inny sposób. Zdecydowała się jednak spytać o choroby, o których wspomniał w liście.
- Pisałeś, że mężczyźni nabawiali się różnych chorób. Jakich?
Nie wydawał się wcale zażenowany, uśmiechnął się tylko krótko.
- Prawdziwą plagą są wszy. Wiesz, że nie wszyscy rybacy dbają o czystość… przenoszą to paskudztwo, a potem swędzi i piecze między udami.
Elizabeth zrobiło się niedobrze. Czy jeżeli ktoś się drapie w kroczu, to znaczy, że ma wszy? Podeszła do paleniska i zdjęła jedzenie z ognia.
- Niedługo pewnie przyjdzie tato z Marią - rzekła lekkim tonem i odwróciła się w stronę Jensa. Wpatrywał się gdzieś w dal przez okno i bezwiednie gładził bliznę.
Nagle Elizabeth poczuła, że ma dość tego przedstawienia. Już dawni powinna spytać, co się wydarzyło na połowach, ale chciała poczekać, aż Jens sam zacznie mówić. Teraz uznała, że musiałby czekać z byt długo.
- Jens, powiedz mi wreszcie co cię gryzie - wyrzuciła jednym tchem. - Jeżeli wstydzisz się tej blizny, to naprawdę niepotrzebnie. Powinieneś dziękować Stwórcy, że udało ci się ujść z życiem. A przynajmniej za to, że ten który cię zaatakował, nie wrócił, żeby cię zabić. Jaki mógł mieć powód, żeby zrobić coś takiego? Zupełnie tego nie pojmuję.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymał ją wyraz twarzy Jensa.
Jego oczy zwęziły się, szczęki pracowały.
- Wiem, kto to był! - rzekł krótko.
- Wiesz? - Z ust Elizabeth wydobył się ledwie słyszalny szept.
- Kristian Dalsrud!
Odruchowo postąpiła kilka kroków do tyłu i położyła dłoń na piersi.
- Kristian Dalsrud? - spytała, uświadamiając sobie, że powtarza jego słowa. - Ale dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś?- zdumiała się. - I dlaczego on się na ciebie rzucił? Czy to się stało wtedy… kiedy napisałeś w liście, że spotkałeś Kristiana?
Jens pokręcił głową.
- Nie. Za pierwszym razem rozmawialiśmy o połowach, pogodzie i wspólnych znajomych. Dopiero później nabrałem podejrzeń. Wydawał się zbyt miły. Pewnie zachowywał się tak, żeby pokazać, jaki z niego porządny gość. Chcesz wiedzieć dlaczego nikomu nie powiedziałem, że do był Kristian? Jak myślisz, czy ktoś by mi uwierzył? Przecież to właśnie on pomógł mi dojść do baraku i z takim przekonaniem opowiedział o ciemnej sylwetce, która zniknęła w mroku.
Elizabeth po omacku szukała krzesła, czując, że za chwilę upadnie. Usiadła ciężko, zaciskając dłonie na kolanach, i słuchała, jak Jens mówił dalej. W jego głosie brzmiało coś złowróżbnego, coś, co przyprawiło ją o gęsią skórkę.
- Spotkaliśmy się przed barakiem, Kristian i ja - opowiadał Jens. - Był dwudziesty czwarty marca, wielkie święto pijaństwa.
Elizabeth słyszała niezliczone historie o tym dniu, kiedy żółtodziób, rybak, który po raz pierwszy brał udział w połowach, musiał całej załodze postawić wódkę. Jednak rybakom zwykle było i sporo kupowali sami. Najczęściej wlewali w siebie za dużo i zabawa często kończyła się bójkami i awanturami.
- Kristian był pijany - mówił dalej Jens. - Ale to, co powiedział, to nie był pijacki bełkot. A miał to i owo do powiedzenia! - dodał z naciskiem.
Elizabeth poczuła, że serce jej szybciej zabiło, i przestraszyła się, że Jens zobaczy to przez jej ubranie. Kristian wiedział! On wiedział, co zrobiła. Powinna była wyznać Jensowi że ma na sumienie czyjeś życie, i wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Że nie chciała…
Jens mówił dalej.
- Nie chciałem uwierzyć w to, co Kristian wygadywał, i uderzyłem go. Tak, przyznaję. I właśnie wtedy wyjął nóż. To się stało tak szybko, że nie zdążyłem zareagować ani nawet pomyśleć. A potem znalazłem się w baraku. - Wpatrywał się przed siebie, jak gdyby to wszystko oglądał na nowo. - Jakob zeszył ranę, była paskudna. Jednak zapamiętałem to, co Kristian mi opowiedział na twój temat i twojego prowadzenia się w Dalsrud.
- Wszystko ci wyjaśnię - próbowała się usprawiedliwić, ale przerwał jej szorstko.
- Nie, pozwól mi dokończyć. Powiedział, że sypiałaś z nim i z parobkiem i że niejeden raz ściskałaś się na sianie z innymi. - Roześmiał się krótkim, gorzkim śmiechem. - Myśli, że to ja jestem ojcem Ane, więc trzymałem język za zębami i nie wyjawiłem mu tego, co powiedziałaś, że jakoby Leonard wziął cię siłą. Nie chciałem Krystianowi wierzyć. Ale on dawał wiele przykładów. Między innymi wspomniał o spotkaniu w kościele na Boże Narodzenie. Pamiętasz, Elizabeth - spytał i znów utkwił w niej wzrok.
Przytaknęła bezwiednie. Pewnie, że pamiętała, to wtedy Kristian się przyznał, że przysłał anonim i spytał, czy miewa bezsenne noce.
- Powiedział, że poszłaś za nim i błagałaś, żeby nic nie mówił o tym, jak się za nim uganiałaś, kiedy służyłaś w Dalsrud.
Elizabeth siedziała bez ruchu i słuchała opowieści Jensa.
- To wtedy się na niego zamachnęłam, krzycząc, że jest cholernym kłamcą, ale on się uchylił i chybiłem. Potem zranił mnie nożem. Więcej nie powiedział, tylko pomógł mi dojść do chaty. Wymyślił kłamstwo o jakimś podejrzanym typie i zniknął. Od tamtej pory go nie widziałem. W nocy długo nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem nad jego słowami. I doszedłem do wniosku, że nie wszystko było kłamstwem. Mówił, że wysłałaś do niego list - pełen wyznań, jak bardzo go kochasz. Jednak, jak twierdził, odesłał go z powrotem. Wtedy zrozumiałem, że list, który cię zdenerwował, nie był od Helene, lecz od Kristiana. A teraz już sam nie wiem, co o tym myśleć. Czy o Leonardzie też kłamałaś? Czy ojcem Ane jest jeden z parobków?
Elizabeth wpatrywała się w Jensa z niedowierzaniem. Po co Kristian wymyślał tak obrzydliwe łgarstwa? Skąd w człowieku bierze się tyle podłości? Jak mógł tak oszpecić Jensa? Jednocześnie odetchnęła z ulgą, że Kristian nie wspomniał Jensowi ani słowem o okolicznościach śmierci Leonarda. Może nic nie podejrzewał? Chciało jej się płakać ze złości i rozczarowania, musiała zagryźć wargę. W końcu wstała i spojrzała na Jensa. Nie umknęła wzrokiem ani o cal.
- Jens, teraz ty mnie posłuchaj i sam zdecyduj, komu uwierzyć: mnie, swojej żonie, czy jemy, Krystianowi Dalsrudwi. To, że Leonard mnie zgwałcił, to prawda. Upokorzył mnie, bił i wykorzystywał w obrzydliwy sposób. Zaszłam w ciążę, lecz jego to nic nie obchodziło. Powiedział, że nawet jeśli komuś zdradzę prawdę, i tak nikt mi nie uwierzy. Komu prędzej dadzą wiarę: biednej służącej czy bogatemu gospodarzowi? Miał rację. Skoro nawet ty mi nie wierzysz…
Nagle poczuła, że jeśli powie jeszcze choć słowo, rozpłacze się. Zerwała chustę z gwoździa i wybiegła za drzwi.
Biegła, ile sił w nogach, obok obory i szopy z torfem, przedostała się na drugi brzeg rzeki, przeskakując przez kamienie, a potem dalej w głąb doliny. Tu, u stóp góry, leżało jeszcze dużo śniegu i szybko się zmęczyła. W końcu usiadła na dużym kamieniu i spojrzała na wieś. Domy zdawały się stąd takie małe, nawet Heimly ze wszystkimi zabudowaniami i głównym domem. Przetarła spoconą twarz i powoli odzyskiwała równy oddech.
Co Kristian chciał osiągnąć, opowiadając o niej takie kłamstwa? Mogło się zdawać, że pragnie zburzyć jej szczęście, które znalazła u boku Jensa. Czy żałował jej tego?
Nagle uderzyła ją pewna myśl. Czyżby był zazdrosny? Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, zastanawiając się dalej. Można by niemal odnieść takie wrażenie. Ale nie, to chyba niemożliwe, Kristian mógł mieć każdą, której zapragnął. Taki przystojny, a w dodatku dziedzic dużego dworu. Czego mógł chcieć od tak biednej dziewczyny jak ona? Poza tym była przecież mężatką. Szczęśliwą mężatką!
Zawstydzona spojrzała w szare niebo. Jako dziecko wierzyła, że znajdzie się bliżej Boga, jeśli wdrapie się na szczyt góry. Może rzeczywiście tak było? Może Bóg otaczał ją szczególną opieką, skoro jakoś do tej pory dawała sobie radę? A może czekał tylko, aż się przyzna do grzechu, jak obiecywała wiele razy?
Nagle poczuła, że coś każe jej wracać do domu, i to szybko. Przeczuwała niebezpieczeństwo. Wstała, zebrała spódnicę i zaczęła zbiegać w dół. Po chwili zatrzymała się i obejrzała za siebie. Nic się nie działo. Czyżby sobie coś ubzdurała? Jednak niepokojące przeczucie zagrożenia na ustępowało. Znowu zaczęła biec do domu. I wtedy to usłyszała. Najpierw jako słaby grzmot gdzieś w oddali, potem odgłos zaczął się zbliżać, powoli, ale nieustannie. Spojrzałam skąd dochodził hałas, i sparaliżowana strachem wpatrywała się w lawinę śnieżną, która zeszła tuż obok, porywając za sobą kamienie i niewielkie krzewy. Ja też miałam zginąć, pomyślała Elizabeth, gdy lawina zatrzymała się trochę dalej w dole. Nie była wielka, jest wiosna, jednak w górach leżało jeszcze dość śniegu, by roztrzaskać człowieka o skały i kamienie.
Elizabeth uświadomiła sobie, że przecież nikt nie wiedział, dokąd poszła. Zadrżała i szczelniej owinęła się chustą.
- Dobry Boże, dziękuję, jeszcze raz dziękuję! A więc i tym razem jeszcze nie nadeszła moja kolej - rzekła drżącym głosem i osunęła się na kolana. Czy to ostrzeżenie? Najpierw omal nie utonęła, potem w niewiarygodny sposób udało jej się przeżyć, gdy w czasie sztormu wracała z dziewczynkami z Tangholmen. A teraz to! Co, do licha, mnie spotka następnym razem? - pomyślała. Klęczała tak kilka minut, aż wreszcie podniosła się i ruszyła w dół.
Elizabeth zapadła w drzemkę, ani nie spała, ani też jeszcze się nie rozbudziła. Wydawało się jej, że z dołu dobiegł ją jakiś odgłos, ale nie przejęła się tym, tylko mocniej przytuliła do Jensa. Może to tylko deszcz, który bębnił w okno, albo wiatr uderzający w ściany domu, pomyślała zaspana.
Cofnęła się wspomnieniami do wczorajszego dnia. Zdążyła właśnie dotrzeć do szopy z torfem, kiedy na podwórzu zjawili się ojciec i Maria.
- Co robisz? - spytał Andres.
- Zamierzałam przynieść trochę torfu, ale zapomniałam wziąć skrzynki, więc może kiedy indziej…
Poczuła, że się czerwieni z powodu kiepskiej wymówki, ale nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
- Elizabeth chyba zaczyna się starzeć - szepnęła Maria do ojca.
- Słyszałam, co powiedziałaś - rzekła Elizabeth i spróbowała się roześmiać, ale sama usłyszała, jak nienaturalnie zabrzmiał jej śmiech.
- Widziałaś, że w Spisstind zeszła lawina? - spytał ojciec, gdy weszli do domu.
Elizabeth musiała się odwrócić, kiedy odpowiedziała.
- Tak, w górach jest jeszcze mnóstwo śniegu, więc to chyba nic dziwnego?
- Cieszysz się, że cię tam nie było - odezwała się Maria.
- Co, do diaska, Elizabeth miałaby tam robić? - zdziwił się ojciec, po czym zwrócił się do Jensa. - No, jak się czujesz? Dobrze jest wrócić do domu?
- Tak, bardzo dobrze - odparł Jens i Elizabeth poznała po głosie męża, że naprawdę tak myślał.
Jedząc obiad, rozmawiali o zimowych połowach.
- Wyobraź sobie, Elizabeth - zaczął ojciec i przełknął ślinę. - Kiedy przybyliśmy do Storvaagen, powitaniom i pogawędkom nie do końca. Na Lofoty przypływają przecież rybacy z całego wybrzeża. Ale był tam jeden człowiek z Rana, którego nigdy przedtem nie widziałem. Miał na środku czoła koszmarnie wielką brodawkę! Wtedy któryś z dowcipnisiów spytał, czy może rośnie mu róg. I tu zaraz Erasmus z Vika wtrącił swoje.
Uśmiechnęli się, słysząc to imię, a Andres tymczasem opowiadał dalej.
- I rzekł do tego z Rana: To największa brodawka, jaką widziałem w swoim życiu!
Andres roześmiał się najgłośniej ze wszystkich. Elizabeth pochwyciła spojrzenie Jensa. Zauważyła, że gorycz z jego oczu zniknęła, i poczuła się szczęśliwa. Uśmiechnęła się do męża, ostrożnie i pojedynczo, na znak, że nie chowa urazy. Odpowiedział uśmiechem i mrugnął ledwie dostrzegalnie. Przebiegł ją cudowny dreszcz, pełne słodyczy napięcie i oczekiwanie na noc. Zawstydziła się swoich myśli i podniosła się gwałtownie, żeby przygotować kawę.
- Od tej pory zyskał przydomek - mówił dalej Andres. - Wszyscy nazywali go po prostu: Brodawka. Mieli coś wymyślić dla Erasmusa, który na to wpadł, ale uznali, że on już na chrzcie dostał imię, które brzmiało jak przezwisko.
Elizabeth uśmiechała się, sprzątając ze stołu. Słyszała, że Jens zaczął teraz jakąś opowieść. A więc dzień jednak dobrze się kończy.
Nadszedł wieczór, Elizabeth wreszcie znalazła czas, żeby zrobić porządek z kufrem, który Andres pomógł Jensowi wnieść do kuchni.
- Dzisiaj wpakuję ubrania, ale wybiorę je kiedy indziej - zdecydowała i uniosła wieko. Uderzył ją szczególny zapach wełny i skóry. Jens powiedział kiedyś, że zabrał ze sobą zapach domu. Ona zaś uważała, że rzeczywiście pachną Jensem.
- Mam dla ciebie prezent - powiedział czule i podszedł do niej. Pogrzebał trochę w kufrze. Elizabeth drżała z niecierpliwości. A więc jednak o niej myślał, kiedy był daleko!
- Trzymaj - rzekł i podał jej duży jedwabny szal z długimi frędzlami.
Jest jak woda i powietrze pomiędzy palcami, stwierdziła Elizabeth, niemal nie miała odwagi dotknąć delikatnego materiału.
- Nie podoba ci się? - spytał.
- Podoba - odparła wzruszona. - Ogromnie mi się podoba! Ale nie powinieneś wydawać na mnie tyle pieniędzy.
Ujął jej twarz w swoje wielkie dłonie, pocałował ją w czoło, nos, w usta.
- Przymierz - zaproponował i powoli opuścił ręce.
Pomógł jej założyć szal na ramiona. W świetle lampy jedwabny materiał z każdym Elizabeth połyskiwał raz niebiesko, raz czarno.
- Jest jak ocean - rzekła z zachwytem. - Będę go wkłada do kościoła, będę go także wyjmowała z kufra, kiedy wyjedziesz, żeby sobie wyobrażać, że jesteś przy mnie. - Przyłożyła policzek do chłodnego, gładkiego jedwabiu. Był dokładnie taki jak ocean: czarny, niebieski, zimny i miękki.
Jens długo przyglądał się żonie.
- Cieszę się, że ci się podoba - szepnął ochrypłym głosem. Potem odchrząknął i zanurzył ręce w kufrze. - Kupiłem też trochę materiału dla Ane. Możesz jej chyba uszyć z tego coś ładnego? Niezbyt łatwo jest znaleźć dla takiego malucha jakiś prezent - dodał przepraszająco.
Elizabeth wzięła granatowy materiał. Stwierdziła, że starczy na sukienkę i spódniczkę. Może na coś jeszcze, jeżeli będzie ostrożnie używać nożyczek i nie zmarnuje ani skrawka. Nie wiedziała, co powiedzieć i jak Jensowi podziękować. Chwila była tak przyjemna. Nigdy jej nie zapomni.
Zanim położyli się spać, powiesiła szal na haku, przy łóżku. Będzie tam wisiał i zawsze, kiedy na niego spojrzy, jej myśli pobiegną ku Jensowi. Granatowy materiał odłożyła do kufra. Któregoś dnia zabierze się za szycie, potrzebowała spokoju, żeby je zacząć.
Przestraszyła się, kiedy usłyszała jakiś odgłos dochodzący z dołu, z kuchni. Przez moment chciała obudzić Jensa, ale pomyślała, że jest wyczerpany i potrzebuje snu. Wstała i ruszyła niepewnie w stronę schodów prowadzących z poddasza na dół. Aż jęknęła słysząc płacz niemowlęcia. Poczuła gęsią skórkę na ramionach.
Przystanęła i przywarła plecami do ściany. Nie wiedziała, czy powinna iść dalej. Niemowlę płakało coraz głośniej. Elizabeth poczuła się bezsilna. Tak bardzo chciałaby maleństwu pomóc, ale co mogła zrobić?
Płacz nieco przycichł. Otworzyła oczy i ostrożnie wypuściła ustami powietrze. Nadal słyszała płacz dziecka. Złożyła ręce i zaczęła odmawiać w duchu Ojcze nasz.
Dopiero kiedy skończyła modlitwę, otworzyła oczy i znów nasłuchiwała. Usłyszała jedynie deszcz chłoszczący szyby, wycie wiatru i szum wezbranej rzeki. Płacz dziecka ucichł. Na drżących nogach przemknęła z powrotem do łóżka i wślizgnęła się pod ciepłą kołdrę. Jens poruszył się niespokojnie i mruknął coś przez sen. Leżała nieruchomo, żeby go nie obudzić. Nie mogąc zasnąć, wpatrywała się w sufit tak długo, aż oczy zaczęły ją szczypać, a głowa rozbolała. Wiedziała, że to, co usłyszała dziś w nocy, już nie da jej spokoju.
Kiedy noc zaczęła pochodzić w dzień, Elizabeth wysunęła się spod kołdry, bezszelestnie włożyła ubranie i niechętnie poszła do schodów. Powtarzała sobie, że przecież płacz, który słyszała w nocy, dawno ucichł. Mimo to wciąż się bała. Zeszła na dół i przeszła przez kuchnię do sieni, gdzie zapaliła lampę. Następnie wyszła ba podwórze i pobiegła do obory.
Cały czas odnosiła wrażenie, że ktoś ją obserwuje, raz po raz odwracała się za siebie i kilka razy omal nie krzyknęła, kiedy zdawało jej się, że widzi jakiś cień.
- Weź się w garść - nakazała sobie w pośpiechu idąc w stronę rzeki, gdzie musiała wstawić mleko do schłodzenia. Na nierównej ścieżce było ślisko i z trudem utrzymywała równowagę. W dzieciństwie nasłuchała się opowieści o huldrach, duchach wodnych i upiorach, ale nigdy nie bała się ciemności. Próbowała śpiewać, żeby słyszeć własny głos, ale przyszedł jej do głowy tylko ten psalm, który śpiewali na pogrzebie matki, więc zamilkła. Ostatni odcinek drogi do domu przebiegła truchtem.
Na ganku musiała trochę odczekać, żeby wyrównać oddech, i dopiero wtedy weszła do środka. Zza drzwi dobiegł ją głos Jensa, który przemawiał pieszczotliwie do Ane. A więc już się obudzili i wstali, pomyślała. Kiedy otwierała drzwi, przywołała na twarz uśmiech.
- Dzień dobry. Już wstaliście - zauważyła i nalała wody do mycia. Jens podrzucał Ane na kolanie. W pewnej chwili mała dotknęła paluszkami jego rany, czego on jakby nie zauważył. Elizabeth poczuła ulgę.
Czy powinna powiedzieć mu o tym, co słyszała w nocy? Czy jej uwierzy? A jeśli pomyśli, że postradała zmysły? Może rzeczywiście oszalała?
- Coś się stało? - spytał Jens.
- A co miałoby się stać? - odpowiedziała pytaniem, starając się nie okazywać zdenerwowania. - Po prostu tak bardzo się cieszę, że znowu jesteś w domu, że niemal nie mogę uwierzyć, że to prawda.
Uśmiechnął się i ją objął.
- Czy cieszysz się aż tak, by móc powtórzyć to, co robiliśmy wczoraj wieczorem? - spytał ochryple i położył dłoń na jej pośladku.
- Jens, przestań, dziecko na nas patrzy - zaprotestowała zawstydzona, kierując wzrok na Ane, która siedziała na podłodze i bawiła się kołem kołowrotka.
- Jest tak mała, że nic nie rozumie - przekonywał Jens.
- Nie, uspokój się - odparła i tym razem stanowczo go od siebie odsunęła. - Siadaj i jedz.
Zdumiewające, jak dobrze smakowało jedzenie, od kiedy Jens był w domu. Szara kasza, która zwykle wydawała się kleista i bez smaku, dziś bez trudu dała się przełknąć.
- Chyba zostało już niewiele siana - rzekł nagle Jens.
Elizabeth spojrzała na męża. W blasku stojącej na stole łojowej lampy widziała go wyraźnie.
- Powinnam naciąć wodorostów. Ale wkrótce będziemy chyba mogli wypuścić bydło na pastwisko? Przynajmniej za dnia.
Skinął głową.
- Mhm. Ale po wodorosty pójdę ja. Miałaś za mało roboty, kiedy mnie nie było?
W odpowiedzi posłała mu uśmiech.
Ciężka praca nigdy się nie kończy, pomyślała Elizabeth, kiedy Jens wyszedł ciąć wodorosty. Ale tak dobrze jest mieć kogoś, z kim można ją dzielić. Wstała, zebrała talerze i chciała je postawić na blacie, lecz nagle ujrzała przed sobą niewyraźny zarys męskiej postaci. Olai, uderzyło ją. Widziała ducha zmarłego, mężczyzny, który kiedyś mieszkał w tym domu!
Naraz zwróciła uwagę na Ane. Dziecko, patrząc z przestrzeń, uśmiechało się ufnie. Potem pokręciło główką, jak gdyby ktoś je o coś pytał, a następnie wyciągnęło przed siebie rączkę z kawałkiem chleba. Elizabeth patrzyła szeroko otwartymi oczami. Serce biło jej jak oszalałe, kiedy uświadomiła sobie prawdę: Ane widziała to samo, co ona, tylko jeszcze wyraźniej!
W dwóch długich susach Elizabeth pokonała kuchnię i chwyciła córeczkę na ręce. Ane próbowała się jej wyrwać, ale ona trzymała ją mocno.
- Nie tkniesz mojego dziecka, ja ci to mówię - szepnęła w pustą przestrzeń kuchni. Osunęła się na stołek, przyciskając małą do piersi. Czyżbym traciła zmysły? Rozejrzała się wokół przerażona. Przeszukiwała wzrokiem każdy kąt, ale nie dostrzegła ani nie wyczuła niczego niezwykłego.
Zaczęła dygotać.
- Nie zniosę więcej - szepnęła. - Mam dość tych wszystkich wizji, głosów i upiorów. Tego tylko brakuje, by biedna Ane odziedziczyła po mnie tę zdolność!
To oczywiste, że każdy ma swój krzyż, który niesie przez życie, a mnie przypadł właśnie taki, pomyślała. Ale jestem silna i dam radę go dźwigać, przynajmniej ze względu na Ane. Szybko wyjęła ciepłe ubranie, ubrała się i otuliła dziecko. Nie wytrzyma dłużej w domy. Musi wyjść, znaleźć Jensa i opowiedzieć mu, co widziała. Muszą się pozbyć tych upiorów raz na zawsze.
Znalazła męża na brzegu, tuż obok miejsca, gdzie zamierzali postawić szopę na łodzie. Stał odwrócony do niej plecami i ścinał wodorosty. Wyprostował się trochę, odniósł rękę i pomachał jej, po czym wrócił do pracy. Elizabeth zeszła na sam brzeg.
- Jens, muszę z tobą porozmawiać - rzekła.
- Mów - odparł, nie podnosząc wzroku.
- To ważne - dodała z naciskiem.
- Co powiedziałaś? - spytał, ocierając czoło przedramieniem. Jego palce były czerwone z zimna.
- Powiedziałam, że… - zaczęła, lecz urwała. - To może poczekać - dokończyła cicho, ale nie ruszyła się z miejsca.
Jens wrócił do ścinania wodorostów.
- Zaraz skończę - oznajmił i skinął głową w stronę balii już prawie pełnej morszczynu. Elizabeth patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Powietrze pachniało inaczej, jak gdyby wiosna roztopiła wszystkie zapachy morza i szkierów.
Jak mu o tym powiedzieć? Najlepiej po prostu wyznać, że i ona, i Ane widzą upiory i że ma dość tej udręki.
- Wystarczy na dzisiaj - stwierdził Jens, wrzucając ostatnią garść wodorostów do balii.
- Jens! - zawołała nagle Ragna od drogi. Elizabeth poczuła, że ścisnęło ją w dołku na dźwięk głosu teściowej, wymawiającej imię syna. Obie nigdy nie darzyły się przyjaźnią. Teściowa czyniła jej złośliwe uwagi, kiedy Elizabeth najmniej się tego spodziewała, poza tym Ragna miewała zmienne nastroje i trudno było zrozumieć jej intencje.
Elizabeth przypomniała sobie słowa pewnej kobiety, którą spotkała na kościelnym wzgórzu w dniu swojego ślubu. Staruszka powiedziała wtedy, że Elizabeth da sobie radę z teściową. Chyba rzeczywiście wszystkim się zdawało, że jest aż tak silna! Dorte również kiedyś o tym wspominała. Czasami taka opinia wydawała się raczej ciężarem.
Ragna zeszła na brzeg.
- Przyszłam się tylko spytać, czy przyjdziesz do mnie na drugie śniadanie - rzekła, patrząc na Jensa.
Prowokuje mnie, pomyślała Elizabeth i poczuła gniew. Tym bardziej ucieszyły ją słowa Jensa.
- Dziękuję za troskę, ale Elizabeth właśnie mnie uprzedziła, że w domu czeka jedzenie.
Dziękuję, Jensie, powiedziała Elizabeth w duchu i zapleczami teściowej posłała mężowi uśmiech. Wiedziała, że Ragna nie podda się od razu, i miała rację.
- Widzę, że Ane-Elise wyszła dziś na spacerek - zaszczebiotała Ragna, jak gdyby nie słyszała odpowiedzi syna. Uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce do dziecka, które chętnie poszło do babci. - Chodź ze mną, właśnie zaczęłam nakrywać do stołu - dodała i ruszyła z powrotem pod górę.
- To nie w porządku - mruknęła Elizabeth, ruszając za teściową.
- Mówiłaś coś? - spytał Jens.
- Tak, powiedziałam, że zaprosiła tylko ciebie, a skoro odmówiłeś, zabrała dziecko i poszła.
- Pokaż jej, gdzie jest jej miejsce - szepnął Jens.
Świetnie, ona tylko na to czeka, stwierdziła Elizabeth. Uzna to za pretekst, żeby wszcząć awanturę. Już ją trochę znała.
- Dziękujemy za zaproszenie - rzekła ciepłym głosem i uśmiechnęła się, gdy Ragna się odwróciła.
Teściowa skinęła głową, lecz nie odpowiedziała.
I tu cię mam, pomyślała Elizabeth i wzięła Jensa pod ramię.
W kuchni Ragny zawsze pachniało jedzeniem albo sodowym mydłem, dokładnie tak jak w Dalsrud, uderzyło Elizabeth, kiedy weszli do środka. Wskazano jej miejsce pośrodku stołu przy oknie. Pomieszczenie było przytulne, ściany pokryto boazerią, na podłodze leżały dywaniki z gałganków, a w oknach wisiały zasłony. Mimo to w ich kuchni, w Dalen, było coś szczególnego. Elizabeth patrzyła jak Indianne zdejmuje z Ane okrycie.
- Może ci w czymś pomóc? - zaproponowała teściowej, która krzątała się tam i z powrotem.
- Nie, siedź. W tym domu nie mamy w zwyczaju zapędzać gości do roboty - odparła Ragna, po czym zwróciła się do Jensa. - Co u ciebie, Jens? Wydaje mi się, że zmizerniałeś. Tak, tak, nie każdemu zawsze się powodzi. Ale dobrze jest przyjść do domu i porządnie się najeść.
Elizabeth zaniemówiła. Teściowa naprawdę wiedziała, jak jej dopiec. Jak gdyby ona nie gotowała Jensowi porządnych posiłków! Szukała kąśliwej odpowiedzi, ale nie znalazła słów.
- Tak, dobrze było wrócić do Elizabeth, by znów nabrać ciała - odparł Jens. - Miesiące na połowach nie zawsze były syte. Mimo że zabrałem ze sobą solidny prowiant, nie zawsze miałem czas, żeby zjeść.
Elizabeth uśmiechnęła się ukradkiem. Ragna przez moment sprawiała wrażenie zbitej z tropu, ale szybko odzyskała pewność siebie.
- Nie, na pewno nie było ci łatwo - przyznała. - Gdybyś wiedział, jak bardzo się przeraziłam, kiedy dostałam list, w którym pisałeś o tym, że ktoś cię zranił nożem. Umierałam ze strachu! I w dodatku nie miałam z kim porozmawiać, ja, samotna kobieta z dwójką dzieci.
Elizabeth napotkała spojrzenie Jensa i lekko pokręciła głową. Wydawało jej się, że Jens, wie, że Ragna kłamie, ale nie zdążyła się upewnić, ponieważ zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, do kuchni wszedł Jakob, głośno tupiąc.
- O, kto nas odwiedził?! Hopsasa! - zawołał teść i podrzucił Ane do góry, aż zapiszczała z uciechy. Potem uśmiechnął się i postawił małą z powrotem na ziemi. - No, naprawiłem dwa zniszczone boksy w oborze - dodał i podszedł do miski, żeby się umyć. Zamienił kilka słów z Jensem, a potem usiadł przy stole na wprost Elizabeth. Nagle uderzyło ją, że siedzieli dokładnie tak samo jak tego dnia, kiedy wzięła buteleczkę z lekarstwem. Coś przyciągnęło wtedy jej wzrok ku oknu. Wtedy stało tam geranium, a za doniczką znajdowała się buteleczka z napisem „Optium”. Zdumiało ją, że ciągle pamiętała nazwę. Teraz rośliny nie było, na pewno zwiędła. Zamiast doniczki na parapecie leżała stara, zniszczona Biblia. Ręka Elizabeth podniosła się, jakby sama z siebie, i dotknęła księgi.
- Co robisz? - spytał Jens, siadając obok ojczyma.
- Szukam lekarstwa - wyrwało się Elizabeth, która zaraz pożałowała swych słów.
Jens uniósł brwi pytająco.
- Lekarstwa? - powtórzył.
Elizabeth wpatrywała się w niego. Duży zegar w izbie wybił jedenastą. Za kilka godzin będą jedli obiad, pomyślała. Zdziwiła się, jak mogła teraz myśleć o czymś takim.
W tej samej chwili w pomieszczeniu rozległ się w krzyk. Wszyscy poderwali się z miejsc, aż krzesła się poprzewracały. Ragna stała z wyprostowaną lewą ręką, z której kapała wrząca kawa. Czajnik do kawy leżał na podłodze, a jego zawartość szybko wsiąkała w wyszorowane do białości deski.
W kuchni zapanował chaos. Wołano o surowe jajka i tłuszcz, nie było nic lepszego na oparzenia. Ragna wyła z bólu. Elizabeth błyskawicznie znalazła się przy Ragnie, chwyciła jej ramię i zanurzyła w wiadrze z zimną wodą, które stało przy drzwiach.
- Czyś ty rozum postradała?! - wrzasnęła Ragna, próbując się wyrwać, ale Elizabeth trzymała ją z siłą, o jaką siebie nie podejrzewała.
- Przynieść tłuszcz! Jakob, zabierz ją! - rozkazała Ragna.
- Nie rusz mnie - uprzedziła Elizabeth. Coś w jej głosie kazało innym się odsunąć. - Tu nie pomogą ani jajka, ani tłuszcz - mówiła dalej. - Olav, biegnij do Dalen i przynieś maść. Jest w ciemnozielonym kubku w szafie po lewej stronie w kuchni.
Usłuchał bez wahania. Elizabeth tak dugo trzymała rękę Ragny w wodzie, aż tamta uspokoiła się i przestraszyła krzyczeć.
- Czy już lepiej? - spytała łagodnie i obejrzała oparzenie.
Ragna skinęła głową, ona także przyglądała się obolałej ręce. Skóra była zaczerwieniona, ale poparzenie nie wyglądało tak groźnie, jak mogło się wydawać; ślad został tylko na dwóch palcach i niewielkiej części dłoni.
- Może nawet nie będzie pęcherzy - rzekła Elizabeth, kiedy Olav przybiegł z maścią, zdyszany i spocony. - Dziękuję, Olavie - dodała i pogładziła go po brązowych włosach.
Potem posmarowała i zabandażowała rękę Ragny.
- Zostaw sobie maść. Latem nazrywałam nowych ziół i zrobię jej więcej - zwróciła się do teściowej.
W kuchni zapadła cisza. Indianne wytarła rozlaną kawę, ale i tak na podłodze została ciemna plama. Potem dziewczynka usiadła na ławce obok Olava i wzięła Ane na kolana.
Jens i Jakob na powrót zajęli miejsca. Elizabeth zauważyła, że Jakob tęsknie spoglądał na półkę, gdzie leżała jego fajka.
- Zaraz będzie ci lepiej, zobaczysz - przerwała ciszę i skinęła głowę ku Ragnie. - Pamiętaj tylko, żeby codziennie zmieniać bandaże, to wkrótce ręka wydobrzeje. Dzieci chyba pomogą ci w domowych obowiązkach. A jeśli czegoś będziesz potrzebowała, daj mi znać.
Ragna nie odpowiedziała. Elizabeth wiedziała, że teściowa nigdy nie poprosi jej o pomoc, bez względu na to, jak bardzo by jej było trudno.
- Muszę z tobą pomówić - rzekła do Jensa, gdy tylko wieczorem wślizgnęli się pod kołdrę.
Bawił się jej warkoczem, nie odpowiedział, ale wiedziała, że jej słucha, więc mówiła dalej z powagą.
- Jens, wiesz, że widuję upiory. - Poczekała, aż przytaknie, i po chwili podjęła znowu. - Opowiadałam ci, że przeżyłam coś dziwnego, kiedy byliśmy tu po raz pierwszy i oglądaliśmy dom. Pamiętasz?
Ponownie skinął głową.
- Ale zdarzyło się to nie tylko wtedy - wyznała. - Później też widywałam Ilia. A dziś w nocy słyszałam płacz dziecka dochodzący z kuchni. Przeraziłam się, Jens. Boję się. A rano… rano przekonała się, że Ane też coś zobaczyła. Ona również widziała Olava.
Jens wypuścił z dłoni jej włosy.
- Jest na to za mała - stwierdził zdecydowanie.
- Widziałam na własne oczy - zaprotestowała Elizabeth. - Ane siedziała na podłodze i chciała mu dać kawałek chleba, który trzymała w rączce. - Oparła się na łokciu i spojrzała z góry na Jensa. Różowa blizna odcinała się w mroku na jego policzku i przypominała Elizabeth o niegodziwości Kristiana. Nagle wydało jej się bardzo ważne, by Jens jej uwierzył. - Przecież nic w tym dziwnego, że Ane odziedziczyła moje niezwykłe zdolności, choć wolałabym, żeby tak się nie stało. Ale jestem pewna tego, co widziałam i co słyszała, tylko od ciebie zależy, czy mi uwierzysz. - Chciała dodać „tym razem”, ale powstrzymała się.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytał spokojnie.
Elizabeth znów położyła głowę na poduszce. Wierzy mi, śpiewało jej w duszy.
- Nie wiem, Jens. Miałam nadzieję, że to ty znajdziesz odpowiedź - rzekła szczerze.
- Może powinnaś porozmawiać z pastorem. Najwyraźniej ktoś nie może znaleźć spokoju w grobie. Pastor mógłby się pomodlić za jego duszę.
Elizabeth wpatrywała się w ciemność, zastanawiając nad słowami męża. Jak miałaby to wytłumaczyć pastorowi? A jeśli ją wyśmieje?
- Nie, nie mogę tego zrobić, Jens - odparła w końcu.
- Czy w takim razie widzisz inne wyjście?
- Nie wiem. W każdym razi jeszcze nie wiem - wyznałam rozczarowana.
- Elizabeth - zagadnął nagle Jens. - Kiedy byliśmy w Heimly, zanim Ragna się oparzyła… powiedziałaś, że szukasz lekarstwa. Co miałaś na myśli?
Elizabeth ogarnęło przerażenie. Miała nadzieję, że Jens nie zwrócił na to uwagi.
- Tak powiedziałam? - spytała, że zyskać na czasie.
- Tak - stwierdził z przekonaniem.
- Musiałam się przejęzyczyć albo ty źle usłyszałeś. Może chodziło mi o Biblię?
- Nie można powiedzieć „lekarstwo”, mając na myśli Biblię - nie poddawał się.
- Może jednak mi się to przydarzyło - rzekła i położyła się na nim, bo wiedziała, że bardzo to lubił. Miała nadzieję, że Jens zapomni o tych kilku słowach. Gładziła jego mocne, twarde ciało, wiedziała, że zamknął oczy, czując rozkosz. Wyprężyła się i skinęła, kiedy w nią wszedł. Jęczała cicho i zaczęła się poruszać w jego rytmie.
- Elizabeth, nie rób tego więcej! - Chwycił ją za biodra i zatrzymał.
- Co się stało? - spytała niecierpliwie.
- Jest mi zbyt dobrze - mruknął, uniósł ją lekko i położył obok siebie. Wziął w usta jej brodawkę, twardą i ciemnobrązową. Przesuwał ustami w dół brzucha Elizabeth, a ona wyciągnęła ramiona ponad głowę i westchnęła z lubością jego język bawił się jej pępkiem, kosztował ud po wewnętrznej i zewnętrznej stronie. Kiedy przesunął się wyżej, syknęła z rozkoszy i przerażenia.
- Nie, Jens, co ty robisz? - jęknęła.
Nie odpowiedział, więc poddała się pragnieniom i pożądaniu.
Kiedy później leżeli zmęczeni i nasyceni, w umyśle Elizabeth zrodziło się podejrzenie. Gdzieś Jens się tego nauczył? W domach kawowych w Kablevaag? Zazdrość oplatała ją podstępnie niczym wąż, gotowa udusić. Wreszcie Elizabeth musiała spytać.
- Wcześniej tego nie robiłeś - zagadnęła ostrożnie.
- Nie - odparł krótko i przyciągnął ją ku sobie. Owijał sobie jej włosy wokół dłoni.
- Jak na to teraz wpadłeś? - chciała wiedzieć.
- Czy coś nie daje ci spokoju? - odpowiedział pytaniem i spojrzał na nią w ciemności.
Zebrała się na odwagę i spytała wprost.
- Czy robiłeś to z innymi? Czy któraś cię tego nauczyła?
Długo milczał. Zbyt długo, uznała.
- Nie masz o mnie zbyt dobrego mniemania - rzekł wreszcie. Dłonią nadal spokojnie pieścił jej włosy.
- Po prostu muszę wiedzieć - wyjaśniła. - O nic cię nie oskarżam.
- Jesteś zazdrosna - stwierdził.
- Tak, jestem - przyznała.
Odczekał chwilę, zanim się odezwał.
- Nie masz ku temu powodów, Elizabeth. Kocham tylko ciebie. Ale wiesz, mężczyźni trochę rozmawiają o kobietach. Zwłaszcza kiedy sobie wypiją. I wtedy można usłyszeć najdrobniejsze opowieści. Zapewniam cię, że nie odwiedzałem żadnego domu kawowego i nie tam nauczyłem się tego, o co spytałaś.
Elizabeth zamknęła oczy. Była mu wdzięczna. Przytuliła się do niego, przycisnęła piersi do jego ciała, a dłonią gładziła jego płaski brzuch. Tak bardzo chciała mu sprawić przyjemność. Tak wielką, jaką on jej dał…
Elizabeth klęczała przed niedużym okienkiem na poddaszu i obserwowała wieś. Wiosna zagościła na dobrze w gospodarstwach położonych niżej, ale tu na górze leżało jeszcze sporo śniegu. Elizabeth zwolniła haczyki i otworzyła okno na oścież, wciągając zapach zbutwiałej trawy i mokrej ziemi.
Przypomniały jej się upiory i płacz dziecka. Dawno o tym nie myślała, właściwie od czasu, kiedy opowiedziała o swoim przeżyciu Jensowi. Potem, w natłoku codziennych zajęć, zapomniała o tamtym widzeniu. Westchnęła. Gdyby znowu coś zobaczyła albo usłyszałam nadal nie wiedziałaby, jak powstrzymać ów dziecięcy płacz.
Wzrokiem przebiegła ponad Heimly i zobaczyła Ragnę przechodzącą przez podwórze. Ręka teściowej już się zagoiła, ale Ragna nigdy nie podziękowała za pomoc. Elizabeth zresztą wcale tego nie oczekiwała.
Ane podpełza do niej na czworakach, chwyciła się framugi okna i dźwignęła na nóżki, żeby coś zobaczyć. Uśmiechając się z zadowolenie, wyjrzała na dwór.
- Ojej, Ane, potrafisz już stać?! - zawołała Elizabeth, czując, jak jej serce wypełnia duma. Chciała zawołać Jensa, ale przypomniała sobie, że popłynął rozstawić sieci.
- Wszyscy muszą się o tym dowiedzieć - rzekła i uścisnęła dziecko. - Pójdziemy do razu do mojego taty i cioci Marii.
W dole na skrzyżowaniu dróg zatrzymała się i poczekała, bo zobaczyła teściową. Ragna szła szybkim krokiem, twarz miała ściągniętą, jakby o coś była zła. Co tym razem zrobiłam nie tak? - pomyślała Elizabeth, przygotowana na najgorsze.
- Dobrze, że cię spotkałam - zaczęła Ragna. Urwała na chwilę, jak gdyby chciała wzbudzić jej ciekawość, ale Elizabeth tylko uniosła brwi. - Chodzi o nowego nauczyciela - mówiła dalej Ragna.
Elizabeth przypomniała sobie, co jakiś czas temu mówiła o nim kobieta, którą spotkała na kościelnym wzgórzu.
- Czy coś się z nim stało? - spytała.
Twarz Ragny jeszcze bardziej się ściągnęła, o ile to było możliwe, a usta utworzyły wąską kreskę.
- Mówią, że on dotyka dzieci. To bezbożne. Żaden porządny człowiek nie robi czegoś takiego.
Dotyka dzieci, powtórzyła w duchu. Co, u licha, Ragna ma na myśli?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała.
Ragna zaczerwieniła się i umknęła wzrokiem, jak gdyby szukała odpowiednich słów.
- Dotyka dzieci tak, jak dotykają się dorośli - wyjaśniła krótko.
Elizabeth stłumiła krzyk. Nikt z dorosłych nie mógł robić dzieciom czegoś takiego? Chyba tylko człowiek chory!
- Indianne i Olav powinni w tym roku pójść do szkoły, ale nie wiem… Nie, w tej sytuacji nie odważę się wypuścić ich z domu. Ale co mam w takim razie zrobić? - spytała.
Elizabeth rozumiała ją, niełatwo było walczyć z takimi ludźmi, dopóki nie miało się dowodów. A kto się odważy publicznie powiedzieć, że nauczyciel robi takie rzeczy?
- Kto o tym mówi? - spytała w końcu.
- Wielu ludzi we wsi o tym gada.
Elizabeth spojrzała na teściową.
- Może to tylko plotka - rzekła pocieszająco.
- Plotka! - prychnęła Ragna. - Nie, nauczyciel to stary, obleśny drań, który… Powtarzam tylko to, co słyszałam.
To prawda, zawsze plotkujesz, pomyślała Elizabeth.
- Na razie zachowaj spokój - poradziła. - Zobaczymy, jak będzie. Jeżeli nauczyciel spróbuje dotykać twoich dzieci, to pewnie ci o tym powiedzą. Są już dość duże, mają przecież osiem i dziewięć lat.
Ragna niechętnie skinęła w milczeniu głową.
Elizabeth przełożyła Ane na drugie biodro.
- Wybierałam się właśnie do taty. Muszę już iść. - Zrobiła kilka kroków, lecz znów się zatrzymała. - Ane nauczyła się wstawać - wyjaśniła z uśmiechem, ale Ragna tylko kiwnęła głową i poszła.
Elizabeth nie miała teściowej za złe, że jej nie słuchała. Raczej ogarnął ją niepokój. Może rzeczywiście było ziarno prawdy w tym, co Ragna powiedziała o nauczycielu?
Elizabeth spotkała ojca przed domem.
- O, dzień dobry! - pozdrowił ją. - Wybrały się panny spacer?
Elizabeth skinęła głową.
- Wejdźcie do środka - zaprosił je i puścił przodem.
- Spotkałam Ragnę… - zaczęła Elizabeth, kiedy znaleźli się w kuchni, ale na widok Marii, która grzebała w starym kufrze mamy, nie dokończyła zdania.
- Co ty wyprawiasz? - spytała szorstko.
- Chciałam, żebyś przerobiła niektóre rzeczy mamy, zanim pójdę do szkoły.
- Jesteś jeszcze za mała na naukę - rzekła.
- Phi! - prychnęła Maria i odrzuciła głowę. - Indianne i Olav też idą do szkoły.
- Są starsi od ciebie - próbowała przekonywać Elizabeth.
- I co z tego? Myślisz może, że nie dam rady dojść tak daleko?
Elizabeth zabrakło słów. Nie, Maria nie była za mała, ani na to, by pokonywać taki kawał drogi, ani żeby się uczyć.
Podchwyciła spojrzenie ojca, szukając w nim oparcia, ale on tylko uśmiechnął się z dumą.
- Tak, Maria nauczyła się już kilku liter - rzekł i wyjął jakąś książkę. Na okładce widniał tytuł: Katechizm Lutra. - Poza tym ma tę książkę, którą dostałyście od matki, i potrafi z niej czytać. Tak, wszystko będzie dobrze, skoro w naszej rodzinie są tak mądre kobiety - uśmiechnął się szeroko. - Siadaj, Elizabeth - zaproponował i wskazał jej krzesło.
Pokręciła głową.
- Nie, dziękuję, właściwie wybierałam się do… - skłamała i w tej samej chwili tego pożałowała, bo teraz będzie musiała tam popłynąć, choć nie mam tam do załatwienia żadnej sprawy.
- Świetnie się składa. Właśnie myślałem, że powinienem zrobić zakupy. W taki razie może byś mi coś kupiła?
Elizabeth koniecznie chciała powiedzieć ojcu o plotkach krążących o nauczycielu, ale jak miała to zrobić, żeby Maria nie słyszała?
- Proszę - rzekł Andres i podał jej skórzaną sakiewkę z monetami. - Maria musi mieć tabliczkę i rysik, skoro ma pójść do szkoły.
Elizabeth wzięła sakiewkę, odrętwiała i oszołomiona, ale opanowała się na tyle, by poprosić ojca o zaopiekowanie się Ane.
Fiord był gładki jak lustro i łódź łatwo sunęła do przodu. Elizabeth nie czuła też chłodu, ponieważ z każdym ruchem wiosłami robiło jej się coraz cieplej. Kiedy wyciągnęła łódź na ląd, była mokra od potu. Rozpięła kurtkę i popatrzyła na morze. W pewnej odległości od brzegu zobaczyła dwie łodzie. Zamrużyła oczy i przyjrzała się dokładniej. Rozpoznała jedną z nich. To Jensa. Wyciągał sieci. Nie miała pewności, kto znajdował się w drugiej łodzi. Wzruszyła ramionami i już zamierzała iść, kiedy domyśliła się, kto to. Abraham i młody sprzedawca!
Od czasu nieprzyjemnego incydentu w sklepiku nie natknęła się już później na Josefine. Jednak teraz na pewno ona stała za ladą, skoro mężczyźni wypłynęli na fiord. A więc to bzdury, co mówili ludzie, że ten chłopak nie znosi morza, pomyślała. Srała na brzegu jeszcze kilka sekund, a potem wyprostowała się i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę sklepiku. Nie pozwoli sobą pomiatać tej zarozumiałej babie! Istnieją pewne granice. Josefine upokorzyła ją przy innych klientach. To prawda, że ona, Elizabeth, się rozzłościła, ale jest przecież tylko człowiekiem.
Na drodze leżał piasek zmieszany z rozkoszowanymi muszlami, dokładnie tak jak w Dalsrud, zauważyła. Trzeszczał pod butami. Kiedy weszła do środka, nad drzwiami do sklepu odezwał się dzwonek. Za ladą stała Josefine i obsługiwała jakiegoś mężczyznę, którego Elizabeth nigdy przedtem nie widziała. Wyróżniał się wytwornym ubraniem. Elizabeth podeszła do stolika z gazetami. Udawała, że czyta, ale ukradkiem zerkała na nieznajomego. Kim on, u licha, jest?
- Dziękuję - rzekł do Josefine i Elizabeth usłyszała, że mówił obcym dialektem. Odwrócił się w jej stronę.
- Dzień dobry - przywitał się i wyciągnął wypielęgnowaną, białą dłoń.
Elizabeth uścisnęła ją z wahaniem, a wzrokiem błądziła między przybyszem a Josefine. Dlaczego ten człowiek się z nią wita?
- Dzień dobry - odpowiedziała.
- Nazywam się Henning Nielsen i jestem nowym nauczycielem - rzekł, ukazując rząd białych zębów.
Elizabeth wypuściła nagle jego dłoń. Wydawało się, że nie zwrócił na to uwagi. Mówił dalej:
- Miło cię poznać. Może masz rodzeństwo, które zacznie chodzić wkrótce do szkoły?
Elizabeth niechętnie skinęła głową.
- Tak, siostrę.
Nauczyciel się uśmiechnął.
- Chyba nie zapamiętałem twojego imienia - odparł.
- Elizabeth Andersdatter Rask - przedstawiła się, zdumiona, że głos jej nie zawiódł. Uważnie przyglądała się nauczycielowi. Nie chciało jej się wierzyć, że człowiek o tak łagodnej twarzy mógłby robić dzieciom coś złego. - Chyba nie pochodzisz stąd? - spytała, żeby coś powiedzieć.
- Nie, przyjechałem z Christianii - odparł i uśmiechnął się ciepło. - Mówią, że bardzo trudno jest przetrać noc polarną. Czy to prawda.?
- Nie, właściwie nie wiem - przyznała i pomyślała, że jej mowa wydaje się szorstka i dziwna w porównaniu do słów wypowiadanych przez niego. - Nie przez całą dobę panują takie same ciemności, ale rzeczywiście nie widzimy słońca. Może jest trochę ponuro. A niepogoda… Można się do tego przyzwyczaić, tak jak do nocy polarnej - dodała.
Przez cały czas patrzył jej w oczy i przytakiwał raz po raz, jak gdyby to, co mówiła, było ogromnie interesujące. Elizabeth pomyślała, że krążące o tym człowieku plotki niesłusznie go oskarżają.
- Mam w każdym razie nadzieję, że ci się tu spodoba - stwierdziła.
- Dziękuję bardzo - odpowiedział. - Jak się nazywa twoja siostra?
- Maria Andersdatter. Poza tym z mojej wsi jeszcze dwoje innych dzieci idzie w tym roku do szkoły: Indianne i Olav.
- Zapamiętam ich imiona - rzekł z uśmiechem i wyszedł.
Elizabeth odprowadziła go wzrokiem, a potem zbliżyła się do lady.
- Sprawa wrażenie sympatycznego - rzekła raczej do siebie.
- To prawda - przyznała krótko Josefine. - Lepiej nie słuchaj plotek, które o nim krążą. To znajomy mojej rodziny i wiem, co mówię.
Elizabeth nie przywiązywała wago do jej słów, ale była pewna, bez względu na to, co mówiła Ragna i inni, że Henning Nielsen nie dotykał dzieci. Jeżeli ktoś będzie twierdził inaczej, ona nie pozwoli na rozpowiadanie podobnych kłamstw! Mężczyzna był urodziwy, niebezpiecznie urodziwy, i pewnie dlatego budził w niej niepokój. Coś odróżniło go od innych, ale nie miała pojęcia, co takiego.
- Nie słucham plotek - zapewniła, zwracając się do Josefine. - Przyszłam po tabliczki i rysiki - dodała.
Josefine nie odpowiedziała, tylko podeszła do jednej z półek i wróciła z małą kamienną tabliczką w drewnianej ramce i niedużym drewnianym pudełkiem.
- Rysik leży w środku - rzekła krótko.
- Czy to wystarczy? - spytała Elizabeth i opróżniła sakiewkę na ladę.
Josefine skinęła głową i Elizabeth zapakowała wszystkie rzeczy do torby z grubego materiału. W tej samej chwili Josefine chwyciła za brzeg lady i jęknęła cicho.
- Źle się czujesz? - spytała Elizabeth, widząc że właścicielka sklepiku zbladła, a na jej czole pojawiły się krople potu. - Boże! - wyszeptała i w dwóch susach znalazła się za ladą. - Przytrzymaj się mnie - powiedziała i podtrzymała Josefine, rozglądając się za krzesłem. Ponieważ go nie znalazła, ułożyła kobietę na podłodze. - Leż spokojnie, zaraz znajdę coś, na czym mogłabyś się położyć.
Josefine nie protestowała, znowu jęknęła i skuliła się z bólu. Elizabeth otworzyła drzwi z tabliczką z napisem „Biuro”. Przebiegła wzrokiem po pokoju i zauważyła biurko, krzesło, szafę… i niedużą ławę, na której leżały dwie poduszki i wełniany koc. Szybko je złapała i pobiegła z powrotem do Josefine.
- Jak się czujesz? - spytała łagodnie i wygodniej ułożyła kobietę na twardej podłodze. - Gdzie cię boli?
- Moje dziecko - szepnęła Josefine i położyła dłonie na brzuchu.
Dopiero wtedy Elizabeth spostrzegła, że Josefine jest w ciąży. Jej suknia była tak zgrabnie uszyta, a lada tak wysoka, że wcześniej tego nie zauważyła.
- Który to miesiąc?
- Dopiero siódmy - jęknęła Josefine. W jej szarych oczach malowało się przerażenie. - O Boże - jęknęła ponownie kuląc się z bólu. - Przecież to jeszcze za wcześnie! - Szlochała, z trudem łapiąc oddech. Kurczowo chwyciła się Elizabeth, wbiła paznokcie w jej ramię, aż ta syknęła i wyswobodziła rękę.
- Oddychaj spokojnie - poleciła Elizabeth. Miała nadzieję, że Josefine nie dosłyszała drżenia w jej głosie. - Leż i nie ruszaj się, to wszystko będzie dobrze - pocieszyła ją i pomodliła się w duchu, żeby miała rację. Niechby ktoś tu przyszedł, pomyślała w depresji. Potrzebny jest lekarz, i to szybko. Inaczej będzie musiała liczyć tylko na siebie. Ale coś jej się nie zgadzało. Brzuch Josefine wydawał się za mały jak na siódmy miesiąc.
- Nie bój się - próbowała ją pocieszyć, że ale sama słyszała, jak żałośnie zabrzmiały jej słowa.
Nagle Josefine krzyknęła, przeciągle i rozpaczliwie. Wybiegła plecy w łuk, a potem opadła bezwładnie na podłogę. Elizabeth przeżegnała się i podciągnęła spódnicę leżącej. Halka przesiąkła już wodami płodowymi. Poród już się rozpoczął i Elizabeth nie mogła uczynić nic innego, jak tylko dodawać otuchy Josefine.
- Twoje dziecko chce się wydostać na świat - powiedziała. - Musisz mu pomóc, Josefine. Przyj, jak poczujesz, że już czas.
Josefine pokręciła głową.
- Nigdy w życiu! Jeszcze za wcześnie. Nie dostaniesz go, słyszysz!
- Mówisz od rzeczy - mówiła Elizabeth, starając się zachować spokój. - Twoje dziecko chce się urodzić i Ne możesz tego powstrzymać. Nie przeciwstawisz się naturze.
Josefine zacisnęła usta, jak gdyby chciała zatrzymać krzyk, który w niej wzbierał. W końcu dłużej nie mogła się bronić i przeraźliwie wyjąc, zaczęła przeć. Elizabeth odebrała dziecko. Z trudem się opanowała, patrząc na malusieńką dziewczynkę, karłowatą i zdeformowaną. Teraz zrozumiała, dlaczego Josefine miała niewielki brzuch. Dziecko było chore i zmarło jeszcze w łonie matki.
Na podłodze leżał czarny jedwabny szal, który Josefine zwykła nosić na ramionach. Elizabeth podniosła go i szybko owinęła martwego noworodka.
- Chcę zobaczyć moje dziecko - szepnęła Josefine.
- To była dziewczynka. - Elizabeth nie wiedziała jak dopowiedzieć resztę.
W tej samej chwili zadźwięczał dzwonek nad drzwiami sklepiku i usłyszała głosy, kobiecy i męski. Zerwała się z podłogi.
- Musicie posłać po lekarza. Josefine urodziła przedwcześnie i…
Nagle rozległ się przeciągły krzyk.
- Zabiła moje dziecko! - wrzeszczała Josefine, przyciskając do piersi martwą dziewczynkę. - Rzuciła urok na mnie i na moje maleństwo. Ona… o Boże, jak ona wygląda!
Elizabeth pochyliła się nad rozpaczającą matką, ale ta odepchnęła ją z taką siłą, że zatoczyła się na ścianę i uderzyła w tył głowy. Przez kilka sekund jasne punkciki tańczyły jej przed oczami, słyszała jakieś głosy, a potem zamykające się drzwi. Oszołomiona słyszała głosy, które coś krzyczały, i zamykające się drzwi. Jakaś kobieta obejmowała Josefine, martwe dziecko owinięte szalem leżało obok matki na podłodze.
Gdzie się podział ten mężczyzna? - pomyślała zamroczona Elizabeth powoli wstała i oparła się o ścianę, żeby nie upaść.
Znowu rozległ się dzwonek przy drzwiach i do sklepu weszli Abraham z młodym sprzedawcą.
- Gdzie ona jest?! - ryknął Abraham i rozejrzał się dokoła.
A więc Kornelius powtórzył mu to, co powiedziała Josefine, pomyślała Elizabeth i otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć.
Uprzedziła ją Josefine, wskazała na Elizabeth drżącym palcem i zawołała:
- To ona rzuciła na mnie urok, czarownica! Wy byliście świadkami - dodała.
Elizabeth uświadomiła sobie, że dzisiaj do sklepiku przyszli ci sami ludzie, którzy byli tu tego dnia, kiedy dostała list od Jensa. Przypomniała sobie, że wówczas odgrażała się Josefine, że kiedyś dostanie za swoje.
Josefine jęknęła, kiedy Abraham wziął ją na ręce.
- Zabiorę ją do prywatnej części domu - rzucił przez ramię i spojrzał na sprzedawcę. - Zaprzęgnij konia. Kornelius nie sprowadzi bez niego doktora - polecił i wyszedł.
Kornelius wybiegł za drzwi i Elizabeth przez moment zapragnęła, by i ona mogła zrobić to samo. Ale bolała ją głowa i było jej słabo. Przeniosła wzrok na Hartuvikkę, która stała z założonymi rękami.
- Odnoszę wrażenie, że tam, gdzie się pojawiasz, zawsze dzieje się coś złego - rzekła niespodziewanie kobieta.
- Co chcesz przez to powiedzieć?- spytała Elizabeth.
- No nie, trzymajcie mnie. Myślisz, że nie słyszeliśmy o tym, że Ragna się poparzyła? Też wtedy tam byłaś! Mówi się również, że służyłaś w Dalsrud, kiedy umarł gospodarz.
Elizabeth znowu musiała oprzeć się o ścianę. Czuła, jak na jej czoło występują krople potu i musiała siłą się powstrzymać, żeby go nie otrzeć. Nie chciała zdradzić swojego zainteresowania. Jednak nie udało jej się całkiem opanować drżenia głosu, kiedy odpowiedziała:
- Ragna po prostu oparzyła się kawą. I nie byłyśmy wtedy same. Poza tym po oparzeniu nie ma już śladu. Czy to ona wam o tym powiedziała?
Hartuvikka nic nie odrzekła.
- Plotki szybko się rozchodzą - rzekła tylko i Elizabeth domyśliła się, że tym razem to nie sprawka Ragny. Ludzie zobaczyli pewnie bandaże i gadali, co im ślina na język przyniosła.
- A co chcesz powiedzieć, twierdząc, że byłam w Dalsrud, kiedy umarł Leonard?
- Widzę, że nie brak ci tematu. Mówisz o nim po imieniu? Cóż, różne krążą plotki, a ja powtarzam tylko to, co słyszałam.
Strach wyzwolił w Elizabeth złość.
- Powinnaś trzymać język za zębami i nie powtarzać wszystkiego, co słyszysz - poradziła i pochyliła się, żeby podnieść z podłogi zawinięte w szal dzieciątko.
- Zostaw to! - warknęła któraś z kobiet. Elizabeth cofnęła się przestraszona.
- Czy nie uważasz, że już dość złego narobiłaś? - spytała Hartuvikka i sama wzięła na ręce martwego noworodka.
Elizabeth zamknęła oczy. Najlepiej zrobię, jak stąd pójdę, pomyślała. Nie jestem teraz w stanie rozmawiać z lekarzem ani z kimkolwiek innym. Wzięła torbę i wszyła ze sklepiku.
Elizabeth wiosłowała nie szczędząc sił. Słońce mocno świeciło, wiatr był ciepły, lecz mimo to ostry. Niósł ze sobą wiosnę i słony zapach oceanu.
Na myśl o dziecku Josefine poczuła samotną łzę, która stoczyła się do kącika ust. Łżę za maleńką dziewczynką, której nie dane było przeżyć. Elizabeth wiedziała, że na zawsze zapamiętała tę maleńką główkę pokrytą delikatnym puszkiem.
Elizabeth była na pozór spokojna, kiedy z powrotem znalazła się w kuchni ojca. Przyszedł tam również Jens.
- Z Josefine jest nie najlepiej - powiedziała spokojnym głosem, choć czuła, że jest roztrzęsiona. Zapadła przytłaczająca cisza. Nagle Elizabeth uświadomiła sobie, jak bardzo jest zmęczona. Osunęła się na stołek.
Ane wyrwała się Marii i na czworakach podpełza do matki. Elizabeth pochyliła się nad córką i wyciągnęła zapach, który mają tylko małe dzieci.
- Co powiedziałaś? - spytał Jens.
- Że Josefine zaniemogła. Spodziewała się dziecka, ale straciła je, właśnie wtedy, kiedy przyszłam do sklepiku po tabliczkę i rysik - wyjaśniła. Uświadomiła sobie, że rozmowie przysłuchuje się Maria. To nic, pomyślała, i tak dowiedziałaby się od innych.
- Nie wiedziałam nawet, że była w ciąży - zdziwił się ojciec.
- Dziecko Josefine urodziło się za wcześnie, było zbyt małe i zdeformowane. Pewnie umarło już jakiś czas temu jeszcze w brzuchu matki.
- Co to znaczy zdeformowane? - spytała Maria, ale Elizabeth nie miała siły jej teraz tego tłumaczyć.
- Potem do sklepiku przyszli ludzie i postanowili sprowadzić doktora. Całą winą za nieszczęście obarczali mnie, twierdząc, że rzuciłam urok na Josefine. Krążą plotki, że przyczyniłam się również do tego, że Ragna oparzyła rękę, i… - urwała, bojąc się dokończyć. Jednak wiedziała, że musi powiedzieć wszystko, zanim zrobią to za nią inni. - I do śmierci Leonarda Dalsruda - wykrztusiła.
W kuchni znów zapadła cisza. Nawet Ane zamilkła. Przytuliła się do piersi marki z kciukiem w buzi. Elizabeth czekała na reakcję ojca i Jensa. Po części to, co mówili ludzie. Była prawdą. Otruła Leonarda. Dlatego bała się spojrzeć mężowi w oczy. Patrzył na nią z niedowierzaniem u wydawało się, że minęła wieczność, zanim się odezwał.
- To kłamstwo - rzekł tylko, jakby miał nadzieję, że Elizabeth wyśmieje całe to gadanie.
- A jednak tak mówią - rzekła słabym głosem, mocniej przytuliła Ane i zaczęła ją kołysać.
- Słyszeli kto takie oszczerstwa! - krzyknął ojciec. Elizabeth widziała go tak wściekłym tylko raz: kiedy się domyślił, że ona jest w ciąży.
- Co powiedzieli Abraham i Josefine? - spytał i podniósł się ze stołka. Jens uczynił to samo. Stali po przeciwległych końcach kuchennego stołu. W środku między nimi siedziała Maria, spięta i zaciekawiona jednocześnie.
Maria nie powinna tego słuchać. Ale teraz było już za późno, dziewczynka sporo już usłyszała.
- Josefine zarzuciła mi, że śmierć dziecka to moja wina, a potem Abraham zaniósł ją do domu.
- Popłynę tam i porozmawiam z nimi - postanowił Jens o zerwał kurtkę z oparcia krzesła.
- Nie - poprosiła Elizabeth i również wstała. - Teraz jest tam tłum ludzi. Na pewno przyszedł też doktor. Mają tam i tak dość zamieszania. Najlepiej, jeśli puścimy te plotki mimo uszu.
- Plotki czy nie, nie możemy pozwolić, by rozpowiadano o nas takie kłamstwa - rzekł ojciec czerwony na twarzy.
- Siadajcie - nakazała Elizabeth, czując, że wraca jej dawna siła. Ta, która zawsze pozwalała jej przetrwać, kiedy wydawało się, że wszystko stracone.
Jens z ojcem wymienili spojrzenia. Niechętnie z powrotem usiedli. Po chwili odchrząknęła.
- Kiedy byliście na połowach, przydarzyło mi się coś przykrego - zaczęła. - Razem z Marią wybrałyśmy się do sklepiku, żeby kupić mąkę na kredyt. Josefine mnie upokorzyła i straciłam panowanie nad sobą. Powiedziałam jej, że kiedyś dostanie za swoje, może być tego pewna. Słyszeli to Hartuvikka i Kornelius. I jeszcze ktoś, ale nie pamiętam jego imienia. To dlatego teraz uważają, że rzuciłam na Josefine urok.
Z ojca jakby uszło całe powietrze, skulił ramiona i zacisnął pięści. Jens wpatrywał się w jakiś punkt na ścianie, a Maria gryzła kosmyk włosów.
- Nikt z nas nie może się teraz pokazać w Storvika - stwierdziła Elizabeth. - A później pewnie też nie.
- Unikając ludzi, nie uciszysz ich gadania. Ale musi istnieć jakiś sposób, by przerwać te oskarżenia - odezwał się Jens.
- Będzie, jak powiedziałam - odparła stanowczo i wstała. - Idziemy do domu. Jeśli ktoś ma rozmawiać z mieszkańcami Storvika, to tylko ja. - Odczekała chwilę, zatrzymała spojrzenie na Jensie, dopóki nie skinął głową.
Ojciec podniósł wzrok.
- Zawsze robisz to, co chcesz - rzekł zmęczony, lecz mimo to się uśmiechnął. Widocznie uznał, że decyzję córki należało uszanować.
Długo szli obok siebie w milczeniu. Pierwszy odezwał się Jens.
- Jesteś dla siebie zbyt surowa, Elizabeth, skoro nie chcesz, byśmy popłynęli do Storvika i porozmawiali z Abrahamem i Josefine.
- Muszę tak być - rzekła cicho. - Życie jest twarde i jeśli chcę przeżyć, muszę tak właśnie postępować.
Choć w jej słowach było sporo racji, nie powiedziała całej prawdy. Najbardziej bała się tego, co Hartuvikka mogłaby rozgłosić o Leonardzie. Potrzebowała czasu, żeby to przemyśleć.
- Rozmawiałam z nowym nauczycielem - rzekła nieoczekiwanie zmieniając temat.
- Ach, tak. I jaki on jest?
- To dobry człowiek - stwierdziła z przekonaniem. - Możemy tylko się cieszyć, że Maria będzie się u niego uczyła.
Jens objął żonę ramieniem, a ona przytuliła się do niego. Dobrze mieć Jensa przy sobie, dawał poczucie bezpieczeństwa i wsparcie.
Kuchnię wypełnił intensywny zapach sodowego mydła, kojarzący się Elizabeth z wiosennymi porządkami. Jako dziecko siadywała na skrzyni z torfem, a matka w tym czasie myła podłogi, opowiadając o huldrach i nieziemskich stworach. Tak było, zanim urodziła się Maria i Elizabeth nie musiała włączać się do prac domowych. Dzieciństwo miała szczęśliwe. Naturalnie wtedy również rodzinę spotkały smutki i zmartwienia, ale wraz z upływem lat sprawiały wrażenie coraz bardziej błahych.
Elizabeth podniosła się z trudem, potarła dolną część kręgosłupa i rozprostowała nogi. Szorowanie podłóg na kolanach zabierało dużo czasu. Ale też zrobiło się ładnie, stwierdziła, podziwiając świeżo wysprzątane pomieszczenie. Ściany, sufit i podłoga - wszystko lśniło czystością. Miedziane garnki wiszące pod pułapem nad paleniskiem wypucowała poprzedniego dnia. Teraz błyszczały jako złoto. Musiała przyznać, że winna była wdzięczność teściowej. Gdyby Ragna nie zaofiarowała się, że przypilnuje dzisiaj Ane, nie uporały się tak szybko z porządkami. Elizabeth podeszła do pryczy pod oknem i usiadła.
Na stole leżały spódnica i bluzka, które przerobiła dla Marii ze starych rzeczy mamy. Tego pierwszego dnia w szkole siostra będzie wyglądała jak mała dama. Elizabeth uśmiechnęła się trochę smutno. To dziwne, że Maria jest już taka duża. Mała Maryjka… W myślach zawsze będzie ją tak nazywała, nawet gdy młodsza siostra skończy sto lat.
Przyłożyła policzek do szyby. Kiedy wytężyła wzrok, mogła dostrzec w dole Jensa, który przy brzegu budował szopę na łodzie. Ich własną! Elizabeth czuła się taka szczęśliwa, że będą mieli szopę mieli szopę na łodzie należącą tylko do nich.
Przebiegła wzrokiem ponad gospodarstwem Heimly. Jak tylko trochę odetchnie, pójdzie po Ane.
Zamknęła oczy i cofnęła się myślami do dzisiejszego przedpołudnia.
Gdy tylko Jens wyszedł, zjawiła się u nich Ragna. Teściowa przyniosła w niedużym worku trochę owczej wełny.
- Wzięłam ze sobą trochę wełny dla ciebie - powiedziała. - Może starczy na jakieś ubranko dla Ane-Elise - dodała i posadziła sobie małą na kolanach.
- Serdecznie ci dziękuję, Ragno. Dowiedziałam się już, z jakich roślin można uzyskać wyjątkowo żywe kolory. Mogę latem nazbierać ich trochę również dla ciebie, jeśli chcesz.
Ragna w milczeniu skinęła głową. Elizabeth obserwowała ją ukradkiem. Kiedy widziała, jak teściowa uśmiechała się i obdarzała Ane pieszczotami, czuła jednocześnie radość i ból. Ragna ciągle doszukiwała się podobieństw między dzieckiem a Jensem. Elizabeth za każdym razem myślała, że życie byłoby inne, gdyby Jens naprawdę był ojcem Ane. Szybko odegnała te myśli. Nie mogła sobie na nie pozwolić. Ane była dzieckiem jej i Jensa, i kwita.
- Pięknie wyczyściłaś te miedziane garnki - zauważyła Ragna.
Nagle Elizabeth odniosła wrażenie, że teściowa przyszła nie tylko po to, żeby przynieść wełnę.
- Wczoraj je szorowałam. A dzisiaj postanowiłam wysprzątać całą kuchnię - odparła.
Ragna jakby nagle się ożywiła.
- W takim razie może wezmę Ane-Elise do siebie, żebyś mogła popracować w pokoju?
Elizabeth uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- O, tak, byłoby świetnie, gdybyś się mogła nią zająć. Ale pewnie sama masz dużo pracy, więc…
Ragna przerwała jej.
- Bzdury, potrafię przypilnować dziecka i jednocześnie zajmować się pracą. Wychowałam przecież dwoje własnych.
No to na pewno teraz też sobie poradzi, dopowiedziała w myśli Elizabeth. Dlaczego, proponując jej pomoc, teściowa zawsze ją krytykuje? Mimo wszystko wolała puścić mimo uszu tę uwagę. O wiele szybciej upora się z robotą bez Ane kręcącej się pod nogami.
- W takim razie pójdę na górę i przyniosę dla niej jakieś rzeczy na zmianę - powiedziała i ruszyła w stronę schodów na poddasze. Jednak w połowie drogi znieruchomiała, gdy usłyszała słowa teściowej:
- Słyszałam, że byłaś w sklepiku i odebrałaś poród - powiedziała Ragna. - I że dziecko urodziło się martwe.
Elizabeth głęboko zaczerpnęła powietrza i odwróciła się do Ragny.
- Tak, to prawda - przyznała, zaciskając dłonie pod fartuchem. - Josefine urodziła dziewczynkę, która przyszła na świat za wcześnie.
- Mówią nie tylko to - ciągnęła dalej Ragna.
- Ach tak - rzekła Elizabeth ze spokojem.
- Gadają, że rzuciłaś zły urok na Josefine i dlatego straciła dziecko. Mało tego, twierdzą, że byłaś w Dalsrud, kiedy umarł Leonard. Ponoć siedziałaś przy jego łóżku.
Elizabeth chwyciła garnek z wrzącą wodą i zestawiła z ognia.
- Pójdę na górę przynieść rzeczy - powtórzyła. Na górze osunęła się na łóżko i pustym wzrokiem wpatrywała się w ścianę. - Stało się - rzekła cicho sama do siebie. - Skoro plotki dotarły do Ragny, to rozpęta się piekło. Będzie mi dokuczać. Wiem o tym, dobrze ją znam.
Próbowała wymyślić coś na swoją obronę, ale nic jej przychodziło do głowy. Zaprzeczenie, że nie miała z tym nic wspólnego, Ragne nie wystarczy. To musi być coś, co zamknie jej usta raz na zawsze.
- Elizabeth wstała i chwyciła kilka pieluszek, które leżały na kufrze, a potem zeszła na dół.
- Nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie - rzekła Ragna z wyrzutem.
- Nie słyszałam, żebyś mnie o coś pytała - odparła Elizabeth.
- Mówiłam, że krążą plotki o tym, w jaki sposób Leonard…
Elizabeth przerwała jej.
- To słyszałam, ale to nie brzmiało jak pytanie. Nie dbam o to, co opowiadają o mnie we wsi. Trzymam się z dala od plotek. Jednak wtedy, kiedy ludzie oczerniają tych, którzy są mi drodzy, wpadam w gniew. - Poczekała, aż słowa dotrą do teściowej. Chciała przypomnieć jej o tym, jak rozpowiadała plotki o Dorte.
Widocznie celnie trafiła, bo teściowa zmieniła temat.
- Przyjdź po Ane-Elise, kiedy skończysz - rzekła krótko i nagle zaczęło się je śpieszyć do wyjścia.
Ale Elizabeth nie zamierzała tak łatwo jej wypuścić.
- Pewnie słyszałaś również o tym, że rozmawiałam z tym starym, okrutnym nauczycielem, który dręczy dzieci? - Ragna zaczerwieniła się, a Elizabeth mówiła dalej. - Nie jest ani stary, ani odrażający. To młody, sympatyczny mężczyzna. Pochodzi z porządnej rodziny w Christianii i jest znajomym Josefine. - Wymyśliła sobie owo pochodzenie z dobrej rodziny i nie wspomniała o tym, że Henning Nielsen ma w sobie coś, co urzeka kobiety. - Zastanawia mnie tylko, kto odważył się rozpowiadać o nim takie okropne rzeczy - dodała.
Ragna nie odpowiedziała, tylko czym prędzej wyszła za drzwi.
Elizabeth westchnęła i odgarnęła za ucho kosmyk włosów. Od kilku godzin nie widziała córki i już za nią tęskniła. Siedziała zatopiona w myślach, gdy nagle usłyszała słaby odgłos. Początkowo nie zareagowała, sądziła, że dochodził z zewnątrz. Może to zaskrzeczał ptak albo zapiszczała mysz pod deskami podłogi? Jednak odgłos stawał się coraz silniejszy, jakby się zbliżał. Powoli wdzierał się w jej świadomość. Płacz dziecka! Pełen bólu płacz noworodka - przytłumiony, jakby spowijała go gruba wełna i jakby dochodził z daleka, a jednocześnie jak gdyby dziecko płakało tuż obok, w kuchni. Elizabeth wstała, kolana pod nią drżały. Wzrok utkwiła w schodach na poddasze. Chciała coś powiedzieć, odmówić Ojcze nasz, cokolwiek, byleby uciszyć ów płacz.
Jednak zaschło jej w gardle i tylko bezgłośnie zaszlochała. Przerażona wypadła za drzwi. Niemal frunęła w dół wzgórza, przeskakiwała przez kamienie i kępy trawy. Wyczerpana upadła, przycisnęła ręce do zimnej ziemi. Albo postradałam zmysły, pomyślała w desperacji, albo zaraz to się stanie. Nie mam już siły słuchać tych głosów i płaczu, nie dam rady…
Leżała tak, aż wilgoć i zimno zaczęły przenikać przez ubranie. Powoli obejrzała się w stronę domu. Muszę się dowiedzieć, skąd ten płacz, pomyślała. Jeżeli nie uda mi się go uciszyć, oszaleję!
Wstała i zaczęła schodzić z ścieżką w dół w stronę Heimly.
W kuchni panowała cisza, kiedy Elizabeth tam weszła. Ragna siedziała z robótką na drutach.
- Dzień dobry - przywitała się Elizabeth. Pożałowała, że nie poprawiła ubrania, zanim pokazała się teściowej.
- Dzień dobry - odpowiedziała Ragna i odłożyła robótkę na krzesło. - Już skończyłaś sprzątanie? Ane jest na poddaszu i bawi się z Indianne. Olav i Jakob poszli pomóc Jensonowi przy budowaniu szopy na łodzie. Siadaj - wskazała na krzesło i podeszła do kredensu, żeby wyjąć filiżanki i spodeczki.
Elizabeth zyskała trochę czasu na zebranie myśli.
- Upadłaś po drodze? - spytała Ragna, patrząc na mokrą spódnicę synowej.
- Tak, poślizgnęłam się na górze w Dalen. Muszę się umyć. - Podeszła do wiadra i zaczerpnęła wody do miski.
Widzę, że sama sobie tu radzisz - zauważyła Ragna cierpko.
Nie podoba jej się, że czuję się jak u siebie w domu, pomyślała Elizabeth.
Nie rozmawiały wiele, zanim usiadły przy stole, żeby napić się kawy i coś przegryźć.
- Musisz coś zjeść, bo inaczej wyniesiesz z tego domu cały dobrobyt - przymusiła ją Ragna, podsuwając półmisek bliżej Elizabeth.
Dziewczyna wzięła kawałek chleba, ale nie ugryzła ani kęsa.
- Kto mieszkał przed nami w Dalen? - spytała niespodziewanie.
Ragna wpatrywała się przed siebie, jakby tam miała napisaną odpowiedź.
- To była rodzina komorników - zaczęła. - Mieli bardzo dużo dzieci, aż piętnaścioro. - Ragna również zapomniała o jedzeniu, a w jej głosie pojawiło się przygnębienie. - Pamiętam, że bardzo ciężko pracowali. Niełatwo było wykarmić taką gromadę. Często żebrali, zwykle wysyłali po prośbie któregoś z dzieci. Przypomniałam sobie dobrze jedno z nich, dziewczynkę w wieku może pięciu kat, śliczną z kręconymi włosami. Tak, biedni ludzie. - Ragna pokręciła głową, po czym ciągnęła dalej. - Dawaliśmy, co tylko mogliśmy, ale sami wtedy niewiele mieliśmy. Tak samo jak teraz nie każdego roku zbiory były równie bogate. Jakob i ja byliśmy krótko po ślubie.
Zatem nic dziwnego, że nie pamiętam tych ludzi, jeszcze mnie wtedy nie było na świecie, stwierdziła Elizabeth w duchu.
- Ojciec rodziny, Olai, się powiesił - westchnęła Ragna. - Mówiono, że nie miał już siły znosić biedy. Zostawił wszystko na barkach żony. Pochowali go poza cmentarzem, jak to samobójcę. Życie to najpiękniejszy dar, jaki Bóg dał człowiekowi, a kto je zniszczy, nie zasługuje na to, by spocząć w błogosławionej ziemi.
Potrafię go chyba zrozumieć, pomyślała Elizabeth. Ile znoju i biedy może udźwignąć człowiek, zanim się załamie? Jednak to jeszcze nie dało jej odpowiedzi, dlaczego ciągle słyszy płacz dziecka. To, że Olai nie spoczął w błogosławionej ziemi i nie znalazł spokoju po śmierci, nie ma nic wspólnego z płaczem noworodka.
- Co się stało potem? - spytała.
- Wszystkie dzieci zostały rozmieszczone w rodzinach w różnych częściach kraju, a matka dostała zasiłek i zamieszkała u jakichś ludzi.
- A więc wyprowadziła się z Dalen? - spytała Elizabeth i upiła łyk kawy, która już wystygła.
Ragna siknęła głową.
- Czy miała ze sobą noworodka, kiedy wyjeżdżała? - dopytywała się Elizabeth.
- Nie, najmłodsze miało za dwa- trzy lata. To niemal dziwne, że wszystkie przeżyły, tyle ich było. Nie stracili ani jednego. Pewnie, mimo wszystko, Bóg miał ich w swej opiece.
A więc żadne z dzieci Olava nie umarło, pomyślała Elizabeth.
- A czy przed nimi mieszkali tam jacyś ludzie? - chciała wiedzieć.
- Nie, ten dom został zbudowany jako zagroda komornicza - wyjaśniła Ragna. - Przedtem nie było tam żadnych zabudowań. Mogę to powiedzieć z całkowitą pewnością, ponieważ nikt by nie zbudował domu w tak niedostępnej okolicy, z dala od morza i żyznej ziemi.
Zdawało się, jakby Ragna pożałowała swych słów, ponieważ w jej ruchach pojawiła się jakaś nerwowość. Może się zawstydziła, że nam ofiarowała ten plac? - zastanowiła się Elizabeth. Ale my mimo wszystko pokochaliśmy to miejsce, ponieważ należy do nas i nie musieliśmy u nikogo zaciągać długu.
- Jeszcze kawy? - Ragna przysunęła bliżej czajnik.
Elizabeth położyła dłoń na filiżance i pokręciła głową.
- Nie, dziękuję, zaraz muszę wracać do domu. Dziękuję za rozmowę i poczęstunek. Było bardzo miło.
Naprawdę tak uważała, chociaż po rozmowie z Ragną czuła się niewiele mądrzejsza. Raczej wprost przeciwnie.
W kuchni pachniało jeszcze świeżością po gruntownym sprzątaniu. Gotując rybę i ziemniaki, Elizabeth nieustannie zerkała za siebie, a jej ruchy zdradzały zdenerwowanie.
Obiad był gotowy, zanim Jens wrócił do domu, więc wyjęła wełnę, która przyniosła Ragna i usiadła przy kołowrotku. Starała się bardzo, by nitka była równia i bez zgrubień. Nagle usłyszała, że ktoś za nią stanął. Obróciła się na stołku.
- Ojej, ale mnie wystraszyłeś, Jensie!
- Czego się tak boisz? - spytał, zdjął kurtkę i usiadł przy stole.
- Po prostu zamyśliłam się - rzekła z udawaną beztroską. Coś ją powstrzymało przed opowiedzeniem o tym, co jej się przydarzyło.
Jens wydaje się zmęczony i mizerny, pomyślała, obserwując go ukradkiem. I prawie się nie odzywa, spojrzała na niego kątek oka, kiedy odkładał sztućce i dziękował za smaczne jedzenie. Ręce miał pokaleczone po całodziennej pracy.
- Czy nie możesz zostawić tej roboty do jutra? - spytała cicho i wstała od stołu.
Nie od razu odpowiedział; położył się na pryczy i zasłonił oczy ramieniem.
- Samo się nie zrobi - odparł w końcu.
Elizabeth zostawiła go w spokoju. Sprzątnęła ze stołu, a brudne naczynia postawiła na blacie.
- Pójdę na górę położyć Ane - oznajmiła, ale nie była pewna, czy słyszał.
Otuliła kołdrą córeczkę i pogładziła ją po włosach.
- Mama musi położyć spać swojego aniołeczka, żeby brzuszek odpoczął po jedzeniu - szepnęła i lekko pocałowała Ane w policzek.
Jens już spał, gdy wróciła na dół. Nie chciała go obudzić. Postanowiła zająć się przędzeniem, a zmywanie zostawić na później. Wtedy Jens się przeciągnął i niechętnie wstał.
- No, trzeba wracać do roboty - rzekł i ziewnął.
- Mógłbyś mi najpierw przynieść trochę wody do zmywania? - spytała, ale zawstydziła się, że prosi go o wykonanie pracy, która należy do kobiet.
- Jasne - rzekł po prostu, wziął dwa wiadra i wyszedł.
Nie chciała, żeby znów zostawił ją samą w domu, bała się upiorów. Dreptała zdenerwowana tam i z powrotem, kiedy Jens wrócił. Postawił wiadra na podłodze.
- Proszę, przyniosłem wodę - oznajmił. - Ale teraz muszę już iść. - Pocałował ją w czoło.
Elizabeth zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego.
- Dlaczego nie możesz zostać jeszcze chwilę? - zamruczała. - Ane śpi i zostaliśmy całkiem sami…
Zanim zdążył odpowiedzieć, pocałowała go i przywarła do niego biodrami.
Przyciągnął ją ku sobie.
- Jesteś dobra, moja Elizabeth - szepnął o pocałował ją w szyję, próbując rozpinać guziki jej bluzki. Nagle zatrzymał się i nieco ją od siebie odsunął. - Przyznaj się, co cię dręczy? - spytał i przyjrzał się żonie badawczo.
- Nic - odpowiedziała, umykając wzrokiem.
Jednak on nadal trzymał ją na dystans.
- Robisz wszystko, żebym został - rzekł łagodnie. - Powiedz mi, o co chodzi, to zostanę dziś w domu i ci pomogę. - Usiadł na brzegu paleniska, pociągnął ją ku sobie i posadził na kolana.
Elizabeth kiwnęła głową. Jakie on ma długie nogi, pomyślała i przytuliła się do piersi męża.
- Znowu słyszałam płacz dziecka - zaczęła. - Tak się przestraszyłam, że pognałam pędem do Ragny. Wstąpiła tu rano i zabrała Ane do siebie - dodała. - Ragna opowiedziała mi o rodzinie, która tu przed nami mieszkała. - Zawahała się chwilę, po czym mówiła dalej. - Żadne z ich dzieci nie umarło tuż po urodzeniu.
- Wierzysz w to? - spytał.
- Tak, chociaż gdyby było inaczej, to tłumaczyłoby płacz noworodka, który słyszałam. Jeśli maleństwo umarło, zanim zostało w ochrzczone, teraz nie może zaznać spokoju w grobie. - Zobaczyła, że Jens, jeżeli to się będziesz powtarzać.
- Boisz się? - spytał, w jego głosie nie było śladu drwiny.
- Tak - odparła szczerze. - Już wcześniej widziałam zmarłych, ale to teraz mnie przeraża. Czuję w tym coś złego. Coś… Nie wiem, co to takiego.
- Rozumiem - rzekł i przytulił ją.
Objęła go za szyję i szepnęła:
- Zostań dzisiaj przy mnie. Proszę cię.
Uśmiechnął się krzywo i pocałował żonę.
- Zobaczę - mruknął.
Elizabeth nie chciała puścić Jensa i usiadła, obejmując jego biodra udami. Usłyszała, że jego oddech stał się cięższy, a kiedy Jens próbował rozpiąć jej bluzkę, pomogła mu. Poczuła, że jest gotów i jęknęła z rozkoszy.
- Rozbierz mnie - poprosiła i wstała.
Zrobił, jak kazała. Ona również zdjęła z niego całe ubranie. W końcu stanęli naprzeciw siebie zupełnie nadzy. Wtuliła się w jego ramiona, czuła, jak długie włosy łaskoczą dół jej pleców, kiedy Jens rozwiązał wstążkę i je rozpuścił. Był taki ciepły i duży, nigdy się nim nie nasyci, pomyślała i położyła się na stercie ubrań. Łono jej pulsowało z podniecenia.
- Weź mnie teraz, od razu - szepnęła.
Jens pokręcił głową i spojrzał na nią z góry. Grzywka opadała mu na oczy. Uśmiechnął się zaczepnie.
- Nie, jeszcze nie - odparł i pogładził ją po biodrach.
Elizabeth próbowała się lepiej ułożyć. Dłonią odnalazła jego przyrodzenie i objęła je ostrożnie.
- Czekaj- szepnął Jens i delikatnie odsunął jej rękę. - Spełnię twoją wolę - obiecał zdławiony, głosem i wślizgnął się w nią.
Elizabeth uniosła biodra, wychodząc mu na spotkanie, aż do chwili, gdy poczuła, jak przez całe jej ciało przeszła fala rozkoszy. W tym samym momencie Jens wyprężył się, jęknął i po chwili ciężko na nią opadł.
Został z nią do końca dnia. Wszystko inne mogło poczekać.
Początkowo Elizabeth nie mogła zrozumieć, co ją tej nocy obudziło. Miała wrażenie, że miękka dłoń gładzi ją po policzku o ktoś szeptem wypowiada jej imię. Oszołomiona, ale bez strachu wpatrywała się w ciemność.
Może mi się to tylko śni, pomyślała zmęczenia i chciała zamknąć oczu. Wtedy w kacie pokoju dostrzegła nieznaczny ruch. Powoli ruch stawał się coraz bardziej wyraźny, aż w końcu z mroku wyłoniły się kontury Liny-Laponki. Elizabeth chciała wymówić jej imię, ale staruszka położyła palec na ustach i na znak, żeby milczała.
- Jesteś ostatnio zmęczona i czegoś się lękasz - rzekła Lina łagodnie.
Elizabeth skinęła głową.
- Domyśliłam się tego, dlaczego pragnę ci pomóc i dać ci odpowiedź na pytania, które sobie zadajesz. Olai nie był w stanie dłużej znosić biedy i głodu. Ze swym własny, cierpieniem jakoś by sobie poradził, ale nie mógł patrzeć, jak cierpią dzieci. Co noc płakały przez sen. Starsze nie odzywały się w ciągu dnia i cierpiały w milczeniu, ale młodsze, te, które niczego nie rozumiały… - Lina urwała, jak gdyby ów obraz na nowo odżył w jej pamięci i nie mogła dalej mówić. - Żona Olava urodziła chłopczyka. Był słaby, a ona nie miała pokarmu. Jej piersi były puste, ponieważ ona też nie miała co jeść. Maleństwo płakał z głodu dzień i noc, aż Olai w końcu stracił nad sobą panowanie i udusił noworodka. Żonie powiedział, że teraz ich dziecko znalazło lepsze miejsce i nie będzie musiało więcej cierpieć. Potem sam się powiesił, bo żona nie mogła mu wybaczyć tego, co zrobił. Tak, wiem, o czym myślisz, Elizabeth: Ragna powiedziała ci, że nie mieli wtedy noworodka. Jednak nikt nawet nie wiedział, że żona Olava była w ciąży. - Lina zamilkła i po chwili mówiła dalej. - Ani ów chłopczyk, ani Olav nie mogą znaleźć spokoju. I ty musisz im pomóc, Elizabeth. Olai ukrył noworodka pod podłogą w kuchni i ty musisz zadbać o to, by dziecko spoczęło w poświęconej ziemi. Wtedy chłopczyk, który nawet nie został ochrzczony przez pastora, odnajdzie wieczny spokój. Rodzice urządzili mu tylko skromny domowy chrzest.
Lina-Laponka zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Elizabeth wypełnił błogi spokój i chwilę później zapadła w sen bez marzeń sennych.
W pokoju szarzało, gdy na powrót otworzyła oczy. Oszołomiona szukała po omacku wokół siebie, poczuła ciepłe, szerokie plecy Jensa i przytuliła się do niego. Powoli przypomniała sobie sen… ale czy to był sen? Zadrżała i naciągnęła kołdrę na ramiona. Przypomniała sobie to, co jej Lina powiedziała, słowo po sowie. Bez względu na to, czy to sen, czy jawa, to Laponka podsunęła jej rozwiązanie zagadki.
Przez chwilę leżała i zastanawiała się, czy powinna się ubrać, zanim Jens się obudzi, czy może lepiej go obudzić i od razu wszystko opowiedzieć. Zdecydowała się na to pierwsze. Ostrożnie wymknęła się z łóżka i wzięła ubranie przewieszone na oparciu krzesła. W ciągając pończochy, rzucała ukradkowe spojrzenia w kąt, w którym widziała Linę-Laponkę. Niecierpliwiła się jednocześnie bała, co znajdą pod podłogą. Może powinnam sama szukać i nie mówić nic Jensowi? Mogło się przecież zdarzyć, że pod kuchennymi deskami nic nie ma. Co on sobie wtedy o niej pomyśli?
- Tak wcześnie wstałaś? - usłyszała nagle za sobą.
Podskoczyła i krzyknęła, aż Ane się obudziła i zaczęła płakać.
- Nie chciałam cię przestraszyć - przeprosił Jens i uniósł się na łokciu.
Elizabeth wzięła córeczkę na ręce i kołysała, dopóki miała nie przestała płakać. Potem odwróciła się do Jensa. Odgarnął włosy i ziewnął.
- Nie możesz spać? - spytał.
Muszę mu powiedzieć, niech sobie myśli, co chce, zdecydowała i usiadła na brzegu łóżka.
- Widziałam dziś w nocy Linę-Laponkę. Wyjawiła mi, co się przed laty w tym domu wydarzyło - zaczęła.
Jens zmarszczył brwi i przełknął ślinę.
- No i co takiego się stało? - spytał.
Ubierz się, to wszystko ci opowiem.
Jens ubrał się w milczeniu i Elizabeth opowiedziała mu całą historię. Kiedy skończyła, spojrzała na męża, czekając na jego reakcję.
- Pójdę obrządzić zwierzęta w oborze, a ty zajmij się Ane. Potem zerwę podłogę - rzekł z powagą.
Elizabeth skinęła głową w odpowiedzi i zeszli na dół.
Odczuła ulgę, że Jens jej uwierzył.
Tego ranka żadne z nich nie miało ochoty na kaszę.
Tylko Ane jadła z apetytem. Jens długo jest w oborze, pomyślała Elizabeth. Ciągle kierowała wzrok ku miejscu, skąd zwykle dochodził płacz dziecka, jak gdyby spodziewała się, że znów go usłyszy.
Wreszcie Jens wrócił. Elizabeth posadziła Ane na podłodze i dała jej do zabawy koszyk z kłębkami wełny, żeby siedziała spokojnie. Spojrzała na córkę z czułością. Ane wydawała się tak krąglutka i zadowolona. Żadne dziecko nie powinno płakać z głodu, pomyślała, czując dławienie w gardle.
- Wydaje mi się, że powinieneś szukać tam - rzekła i wskazywała na podłogę przy schodach prowadzących na poddasze. Słyszała o martwych, nieochrzczonych dzieciach, których dusze błąkały się wśród żywych. Zdarzało się, że niezamężna matki zabijały noworodki, żeby uniknąć wstydu. Widma tych dzieci pojawiły się w miejscach, gdzie zostały zakopane, i wołały matki lub dawać inne znaki, które mogły zdradzić zbrodnię.
Jednak to dziecko zginęło z ręki ojca, ponieważ cierpiało z głodu. Elizabeth pomodliła się w duchu, żeby niczego nie znaleźli. Może wcale nie widziała Liny, może to wszystko było snem?
Kiedy Jens zdjął dwie pierwsze deski, zrobiła kilka kroków do tyłu. Jednak po chwili podeszła bliżej i uklękła. Zajrzała do środka.
- Coś tu jest - rzekł Jens o zaczął rozgrzebywać ziemię.
Ich oczom ukazywały się resztki worka z juty i maleńki szkielet.
Elizabeth odwróciła się do Jensa o spojrzała mu w oczy. Łzy przesłoniły jej obraz.
- O Boże - szepnęła i oparła się na piersi męża. Jens oddychał szybko, jak gdyby brakowało mu powietrza.
A więc to prawda. Olai pozbawił życia własnego synka, pomyślała. Ogarnął ją taki wielki smutek, jak gdyby to jej dziecko tu leżało. To niegodne, by takie maleńkie ciało pogrzebać pod deskami podłogi. Czy biedactwo bardzo cierpiało, kiedy ojciec dusił? Jaki musiało czuć ból, gdy głód ściskał jego maleńki brzuszek? Ujrzała przed sobą maleńkiego człowieka wymachującego rączkami i zaciskającego piąstki. Dawno nie płakała, lecz teraz szlochała na piersi Jensa z powodu niemowlęcia, które kiedyś tak samo płakało, żałośnie i długo.
Ostatnio podłogowa deska wróciła na miejsce.
Elizabeth otarła łzy.
- Musimy zająć się resztą, Jens - rzekła zmęczona i wzięła Ane na ręce. Przytuliła miękkie ciało dziecka, dziwiąc się na nowo, jak można odebrać życie takiemu maleństwu.
Nagle usłyszeli czyjeś kroki na kamiennej półce. Po chwili ktoś mocno zapukał do drzwi. Elizabeth podskoczyła ze strachu.
- Na Boga, kto to może być o tak wczesnej porze? - szepnął Jens ochryple.
Elizabeth rzuciła szybkie spojrzenie na miejsce, gdzie znaleźli zwłoki dziecka i uznała, że niczego podejrzanego nie było widać. Mimo to jej głos zabrzmiał nienaturalnie wysoko i przenikliwie, gdy powiedziała „proszę”.
Gość musiał się pochylić, żeby zmieścić się w drzwiach, i po chwili wypełnił sobą prawie całą kuchnię.
- Dzień dobry przywitał się Jens. On pierwszy odzyskał mowę. - Wcześnie nam lensam składa wizytę.
- Hm, wizytę - mruknął i, jak Elizabeth zauważyła, poczuł się niezręcznie. - Jest coś, o czym chciałbym porozmawiać z Elizabeth, a jak wiadomo, jeśli ma się dużo do zrobienia, dobrze jest zacząć wcześnie rano.
- Prawda, prawda - przytaknął Jens i poprosił lensmana, by zajął miejsce przy stole.
Elizabeth czuła, że serce mocno wali jej w piersi. Jak Jens może być taki spokojny? Mocniej przytuliła Ane. Dobrze czuć ją tak blisko. Opanuj się, upomniała samą siebie. Lensman nie wie nic o Leonardzie, a o szkielecie dziecka niewiele możemy powiedzieć, bo nie mamy z tym nic wspólnego. Uspokojona tymi myślami zestawiła Ane na ziemię.
- Może filiżankę kawy? - zaproponowała i poszła zaparzyć kawę, zanim otrzymała odpowiedź.
Jens i lensman rozmawiali o codziennych sprawach, a Elizabeth nakrywała do stołu. Wyjęła obrus, postawiła miseczkę z brązowym cukrem, który długo oszczędzali.
Widząc to, lensman rzekł:
- Proszę sobie nie robić kłopotu z mojego powodu, nie zostanę dużo czasu.
- No, ale odrobiny kawy lensman chyba nie odmówi - uśmiechnęła się, a w duchu powiedziała: Mów, czego chcesz, i kończ!
Wymieniła z Jensem spojrzenia i nieznacznie wskazała w stronę narożnika kuchni. Potem lekko pokręciła głową na znak, żeby jeszcze zaczekali z opowieścią o straszliwym znalezisku.
- Widzę, że się pan skaleczył - zauważył lensman i skinął w stronę policzka Jensa.
- Tak, to się stało w Storvaagen - wyjaśnił Jens i pogładził bliznę. - Ktoś na mnie napadł w ciemności. Nikt nie widział, kto to, i niczego nie udało nam się dowiedzieć - dodał. Elizabeth dosłyszała w jego głosie nutę goryczy.
- Proszę, zjedzcie coś - wtrąciła i nalała kawy. - Może chleba z solony, mięsem? - zaproponowała nieco nieśmiało i pomyślała ciepło o Ragnie, która dała im trochę jedzenia. Dzięki niej mogli teraz jeść chleb na śniadanie zamiast polewki, stwierdziła w duchu, i poczuła ukłucie wyrzutów sumienia z powodu takiej rozrzutności.
Poczekała, aż lensman skosztuje kawy i chleba, po czym spytała:
- Mówił lensman, że chciał ze mną o czymś porozmawiać? - Cieszyła się, że nauczono ją zwracać się w odpowiedni sposób do ważnych osób. Wiedziała, że nie należy mówić do nich na ty. No to czegoś się przynajmniej nauczyłam w Dalsrud, pomyślała i uśmiechnęła się z goryczą.
- Tak, rzeczywiście - zaczął, zwlekając z wyjaśnieniem. - Któregoś dnia wezwała mnie Jozefine z Storvika. Jak twierdzi, urodziła martwe dziecko.
Elizabeth skinęła głową i wzięła Ane na kolana.
- Mówiła dalej, że pani jako jedyna była w sklepiku, wtedy kiedy to się stało.
Elizabeth znów skinęła głową. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że lensman zwracał się do niej na pani. To sprawiło jej przyjemność.
- Tak, zgadza się - potwierdziła. - Przyszłam kupić tabliczkę i rysik dla Marii, mojej siostry. Josefine mnie obsługiwała i nagle źle się poczuła. Byłyśmy wtedy tylko my dwie w sklepiku, jak lensman wie. Pomogłam dziecku przyjść na świat, ale niestety zmarło jeszcze w łonie matki. Urodziło się bardzo malutkie, poza tym było tak zdeformowane, że i tak by nie przeżyło.
Urwała. Musiała przełknąć dławienie w gardle. Trudno było myśleć o zwłokach noworodka pod podłogą lub o martwym dziecku Josefine, siedząc z małą, delikatną Ane na kolanach.
- Świat nie jest sprawiedliwy - rzekła smutno. - To powszechnie znana prawda.
- Tak, ma pani rację - przyznał lensman i wyjął z kieszeni niedużą książkę. Przewertował kilka kartek i mówił dalej. - Josefine twierdzi dalej, że przyszła pani do sklepiku w czasie zimowych połowów, żeby kupić mąkę na kredyt. Zgadza się?
- Tak, przypłynęłam z dziećmi. To było zresztą tego samego dnia, kiedy dostałam list z pieniędzmi od Jensa, dlatego od razu spłaciłam dług. To dla nas ważne, żeby nie zaciągać długów - dodała.
- Josefine twierdzi, że rzuciła pani na nią zły urok, ponieważ doszło między wami do drobnej sprzeczki.
Wtedy wtrącił się Jens.
- Przepraszam, że przerywam, ale lensman nie wierzy chyba w takie przesądy? Nikt nie może nikogo rzucić uroku! Czarownic już nie ma!
- W tej sprawie moje zdanie nie ma nic do rzeczy - odparł lensman. - Ale dla porządku muszę wysłuchać obu stron. Wtedy stwierdzę, czy przekazać sprawę dalej.
- Oczywiście - zgodziła się Elizabeth i poczuła przypływ odwagi. - Ale zarówno świadkowie, którzy przyszli do sklepiku, i doktor, którzy zjawili się później, mogą zaświadczyć, że dziecko urodziło się za wcześnie, było zdeformowane i niezdolne rozwijać się ani przeżyć. To, czy mogę rzucać urok na ludzi, jak lensman twierdzi, to zupełnie inna sprawa. To plotka, która nie ma z porodem Josefine nic wspólnego. Jednak wierzę, że tak szanowany człowiek jak lensman ma inne i ważniejsze sprawy niż zajmowanie się babskimi plotkami.
Mówiąc to, uśmiechnęła się w taki sposób, że załagodziła trochę swą kąśliwą wypowiedź. W tej sytuacji nie mógł nic powiedzieć.
Wreszcie zamknął notatki, odchrząknął i upił trochę kawy.
- Cóż, Abraham też powiedział coś o tym, że dziecko nie było całkiem takie jak powinno. - Znowu odchrząknął. - W takim razie trzeba zakończyć tę sprawę.
Zamierzał wstać. W tym momencie Elizabeth spojrzała znacząco na Jensa. Odpowiedział jej skinieniem głowy, więc zaczerpnęła powietrza i rzekła:
- Chcielibyśmy z lensmanem o czymś porozmawiać - zaczęła. - Jens… musiał naprawić podłogę w kuchni. Wtedy coś odkryliśmy… coś, czego najchętniej chcielibyśmy się pozbyć.
Trudno jej było o tym mówić, musiała szukać każdego słowa. Musiała też kłamać. Nie mogła przecież powiedzieć lensmanowi, że słyszy głosy i widzi nieboszczyków.
Jens przyszedł jej z pomocą.
- Pod podłogą znaleźliśmy szkielet noworodka - wyznał i mówił dalej, zanim funkcjonariusz zdążył zadać jakiekolwiek pytanie. - Leżał tu przez wiele lat. Od czasu, kiedy jeszcze mieszkała tu rodzina Olava.
Lensman stał w miejscu i długo wpatrywał się w Jensa, jak gdyby rozważał, czy mu uwierzyć. Wreszcie skinął głową.
- Tak przypominam sobie. Olai odebrał sobie życie. Mieli bardzo dużo dzieci, jak pamiętam, i kosztowało nas wiele trudu, żeby je wszystkie umieścić w jakiejś rodzinie. Nie wiem, czy ich matka jeszcze żyje. Jeśli mam być szczery, nie wiem nawet, gdzie jej szukać.
Jens mówił dalej jednym tchem:
- Nie chcemy nawet zgadywać, w jaki sposób dziecko zmarło… - urwał, pozwalając, by słowa zawisły w powietrzu. - Ale jedno jest pewne: stało się to dawno temu i chcielibyśmy prosić lensmana, aby zabrał ten szkielet do pastora, by mógł go pochować w błogosławionej ziemi.
- Naturalnie - odparł lensman i wstał. - Czy kości leżą jeszcze… - Skinął głową w stronę podłogi przy schodach i spojrzał pytająco na Jensa.
- Tak, leżą tam, gdzie je znaleźliśmy. Uznaliśmy, że najlepiej ich nie ruszać.
Elizabeth popatrzyła na Jensa, a potem na lensmana.
- Pójdę do izby, chyba że lensman chciałby jeszcze ze mną o czymś porozmawiać?
- Nie, nie, wszystko powinno być teraz w porządku. Proszę mi wybaczyć kłopot, który sprawiłem, i przyjąć podziękowania za poczęstunek.
Skinęła głową i pomyślała, że przed ślubem z Jensem głęboko by mu się ukłoniła. Ale teraz wystarczyło skinienie. Dorosła. Z Ane na ramieniu poszła do izby i dokładnie zamknęła za sobą drzwi. Usiadła na pryczy i otworzyła księgę psalmów na chybił trafił. Śpiewała ów psalm już wcześniej i szybko przypomniała sobie melodię. Nie słyszała zbyt wyraźnie, jak Jens z lensmanem zrywają deski podłogi. Niech Bóg obdarzy tę maleńką duszę i duszę Olava spokojem wiecznym, pomyślała, a potem cicho zaśpiewała.
Śmierć mym wybawieniem, bo Jezus przy mnie jest,
Umieram bez trwogi, zostawiam padół łez.
Umieram, lecz się raduję: jestem częścią Jezusa.
Szczęśliwy podnoszę kotwicę i spokojnie do domu żegluję…
Elizabeth czuła, że opuściły ją wszystkie siły. Potrafiła być mocna, jeśli trzeba, ale ze śmiercią dziecka nigdy nie będzie umiała się pogodzić.
Jens podszedł do pieca i przykucnął obok żony. Wyjęła robótkę, żeby czymś zająć ręce. Późnym wieczorem, jak teraz, na to jeszcze starczało jej energii.
- Myślę, że powinniśmy jutro wybrać się do kościoła - zaproponował. - Co ty na to, Elizabeth?
Uśmiechnęła się blado. Musiała się najpierw zastanowić, zanim odpowiedziała. Dobrze by im zrobiło wysłuchanie słowa Bożego, pomyślała. Lubiła usiąść na chwilę w kościele, wtedy jej dusza wypełniała się takim spokojem, jak gdyby znalazła się bliżej Niego. Wtedy też łatwiej jej było złożyć ręce do modlitwy i dziękczynienia.
- Tak, wybierzemy się - rzekła. - Ale w takim razie powinnam przygotować sobie spódnicę, którą dostałam od ciebie w prezencie na Boże Narodzenie. Muszę ją jutro założyć - dodała.
- Dobrze - odparł i wstał. - Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
Przepełniona radością, jakiej dawno nie doświadczyła, Elizabeth odnalazła w kufrze nową spódnicę. Ostrożnie, żeby nie obudzić Ane, wyjęła ją wraz z czystą bielizną i pończochami. Potem sięgnęła po bluzkę i choć nie była nowa, nie nosiła zbyt wyraźnych śladów zużycia. Poza tym była czarna, więc dobrze nadawała się do kościoła. Elizabeth pomyślała, że jeśli narzuci na ramiona szal, który dostała od Jensa, prawie całkiem ją zakryje.
Nie spieszyła się. Przyłożyła rzeczy do siebie i stała przez chwilę, marząc o wielkim lustrze na poddaszu, takim jakie miała Ragna. Wtedy mogłaby się cała w nim przejrzeć. Wyjęła też skórzane buty, które bardzo rzadko wkładała. Obejrzała je dokładnie, zanim postawiła na podłodze. Potem usiadła. Ogarnęło ją bardzo przyjemne uczucie. Radość, że jutro włoży niedzielne ubranie, wyjdzie ze wsi, i spotka się z ludźmi. Uświadomiła sobie teraz, że właśnie tego potrzebowała.
Wstała, by przygotować niedzielne ubranie dla Jensa i najładniejsze rzeczy dla Ane. Potem wzięła świecę i cicho zeszła do kuchni, lampa na stole zgasła i pomieszczenie rozświetlał tylko blask ognia w palenisku.
Gdy Elizabeth znalazła się na dole, podszedł do niej mąż.
- No, jesteś nareszcie - rzekł i wziął ją za rękę. - Nagrzałem wody, możesz się wykąpać.
- Ależ Jens - zaprotestowała. - Nie możemy tak często się kąpać! Ile musiałeś się namęczyć, żeby nanosić wody.
- No, dalej - zachęcał, nie słuchając jej protestów. - Najpierw ty, a potem ja.
Ociągała się trochę, ale parująca woda okazała się zbyt kusząca. Elizabeth szybko ściągnęła z siebie ubranie i z głębokim westchnieniem zanurzyła się w kąpieli. Jens usiadł na podłodze i oparł się o balię. Długo panowała cisza. Elizabeth siedziała z zamkniętymi oczami i rozkoszowała się ciepłą wodą, w której tak wspaniale odpoczywała. Po chwili otworzyła oczy, wyciągnęła rękę i potargała Jensowi włosy.
- Nie pojmuję, jak ludzie mogli uwierzyć w to, że rzuciłam urok na Josefine - powiedziała.
Jens wpatrywał się w płomienie.
- To przypomina mi pewne zdarzenie, które miało miejsce na Storvaagen - rzekł zamyślony.
- Opowiedz mi o tym - poprosiła.
Jens zaczął opowiadać.
- Był tam pewien mężczyzna, który nazywał się Mons i mieszkał w innym baraku. Naprawdę sympatyczny człowiek, często z nim rozmawiałem. Któregoś dnia wybrałem się do niego. Kiedy podszedłem do baraku, zobaczyłem przez okno, że jeden z jego kompanów o imieniu Jurgen grzebie w kufrze Monsa.
- Skąd wiedziałeś, czyj to był kufer? - spytała Elizabeth.
- Na wieku widniały inicjały Monsa. Trochę się cofnąłem, ale nie przestawałem obserwować przez okno, co tam się dzieje. Zobaczyłem, że Jurgen wyjął z sakiewki Monsa sporo srebrnych monet i włożył do swojej kieszeni. Początkowo ogarnęła mnie taka złość, że miałem ochotę wpaść do środka i dać tamtemu nauczkę. Ale się rozmyśliłem. Poszedłem do Monsa, powiedziałem mu o wszystkim, i ułożyłem chytry plan. Mons miał udawać, że o niczym nie wie, a kiedy zauważy brak pieniędzy, zacznie strasznie rozpaczać i rozpytywać wszystkich, czy nie widzieli złodzieja. Miał w ten sposób sprawdzić, czy Jurgen się przyzna. Mons zrobił tal, jak uradziliśmy, ale złodziej zachowywał się jak gdyby nic. Po jakimś czasie poszedłem do tamtego baraku i Mons opowiedział mi, że zginęły mu pieniądze. Pytał, czy pomogę mu je odnaleźć. Odpowiedziałem, że bardzo chętnie i że to potrwa tylko moment.
Rybacy zastanawiali się, jak to zrobię, więc powiedziałem im, że znam sposób, którego nauczyłem się od pewnego Lapończyka. Następnie przygotowałem miskę z wodą, wyszeptałem nad nią kilka słów i postawiłem na kufrze Monsa. Miska miała tak stać do następnego dnia. Zapowiedziałem, że wtedy przyjdę znowu. Nawet ci, którzy wcześniej nie darzyli mnie zaufaniem, zaczęli mi wierzyć, bo zwykle wskazywałem im najlepsze łowiska. To proste Elizabeth, wystarczy znaleźć miejsce, gdzie na powierzchni wody zbierają się pęcherzyki powietrza. W każdym razie wróciłem następnego dnia, zdjąłem miskę z kufra i postawiłem na stole. Wyrecytowałem kilka słów, patrząc w wodę, a następnie poprosiłem Monsa, żeby podszedł bliżej i też spojrzał. Powiedziałem mu, że ujrzy twarz tego, który zabrał jego pieniądze. Mons od razu zobaczył Jurgena. Potem podeszli inni, żeby też zobaczyć. Podchodzili jeden za drugim, i zerkali w miskę, i wszyscy widzieli to samo. Wtedy Jurgen się przyznał do kradzieży i oddał dwadzieścia pięć talarów. Resztę wydał, ale obiecał ze zwrócić.
Elizabeth usiadła w balii.
- Czy z tym odbiciem to prawda?
Jens roześmiał się krótko.
- Nie, bujda! Mons był tak mocno przekonany, że to Jurgen jest winny, że wmówił sobie, że to jego ujrzał w misce. Pozostali nie chcieli być gorsi i woleli nie protestować, więc twierdzili to samo!
Ta historia wywarła na Elizabeth duże wrażenie, z dwu powodów; dlatego, że Jens wpadł na taki chytry pomysł, i dlatego, że ludzie dali się tak nabrać.
W czasie gdy Jens się kąpał, przypomniała sobie wieczór przed zamążpójściem. Wtedy ojciec opowiadał jej historię o huldrach. Sądziła, że już nigdy żadna opowieść tak jej nie rozbawi.
Wypełnił ją błogi spokój, kiedy, siedząc w kościele, przebiegła wzrokiem po zgromadzonych wiernych. Wyprostowała plecy zadowolona, że mogła tu przyjść w niemal nowej spódnicy i w niecodziennej fryzurze. Dziś rano zebrała włosy w luźną koronę. Kosztowało ją to wiele trudu zauważyła mnóstwo szpilek do włosów, ale rezultat był tego wart. Po drugiej stronie kościoła siedział Jens, a na samym przedzie Ragna i Jakob. Poza tym z ich wsi tej niedzieli nikogo nie było.
Elizabeth zaczęła słuchać kazania.
- „Czy Bóg jest sprawiedliwy?” spytał mnie kiedyś pewien człowiek - zaczął pastor. - Muszę przyznać, że jego pytanie zaskoczyło mnie, i jednocześnie wzburzyło. Oczywiście, że Bóg jest sprawiedliwy, pomyślałem. „Zrobiłem coś złego i prosiłem o wybaczenie, ale czuję, że mnie nie wysłuchał” mówił dalej ów mężczyzna.
Elizabeth ciarki przeszły po plecach. Wydawało jej się, że czuje na sobie surowy wzrok pastora, mimo że siedziała na samym końcu. Czy wielebny mógł wiedzieć o jej grzechach, czy tylko sobie wymyślił tego człowieka, który pytał o boską sprawiedliwość? Uznała, że kazanie skierowane jest do niej. Ściskała psałterz w dłoniach i zamknęła oczy. Nie, oczywiście, że pastor nie mógł znać jej myśli. Otworzyła oczy.
Duchowny mówił dalej:
- W Piśmie Świętym możecie przeczytać takie słowa: „Jeżeli zwrócisz się do Boga i prosisz Go o litość, jeżeli jesteś czysty i uczciwy, wówczas będzie cię strzegł i wskrzesi twój dom sprawiedliwości”. Na nic się nie zda modlitwa z zaciśniętymi dłońmi, ona naprawdę musi płynąć z serca! W Księdze Psalmów napisano: „Strzeż mnie, bym nie zboczył na drogę zatracenia, i prowadź mnie drogą wieczności”.
Słowa pastora zapadły w serce Elizabeth. Z reszty kazania docierały do niej tylko urywki, jej myśli błądziły gdzie indziej.
Wyszła z kościoła wcześniej niż Jens. Dawno nie czuła się tak lekko i nie była w tak dobrym nastroju. Tego dnia słowa pastora podziałały jak oczyszczenie.
Ane zasnęła na jej ramieniu i zaczęła jej ciążyć. Elizabeth rozejrzała się za Jensem i nagle napotkała wzrok Josefine. Spojrzenie szarych oczu wwiercało się w nią, jak gdyby mówiło: Nigdy mnie nie zapomnisz. Będę cię prześladować do końca twego życia.
Elizabeth podeszła do Josefine.
- Dzień dobry - przywitała się. - Chciałabym z tobą pomówić, Josefine.
- Nie sądzę, byśmy miały jeszcze o czym rozmawiać - odparła tamta chłodno.
Elizabeth głęboko wciągnęła powietrze.
- Josefine, posłuchaj mnie - rzekła spokojnym głosem. - Jest mi strasznie przykro, że straciłaś dziecko. Zapewniam cię, że nie uczyniłam nic, by zaszkodzić tobie lub twojemu dziecku. Musisz mi uwierzyć. Nie rozmawiałaś z lensmanem? Chyba powiedział to samo?
- Domyślam się, że jesteś w zmowie z tym i owym.
Potrafisz przekabacić każdego, żeby ci uwierzył.
Elizabeth na moment oniemiała. Czy ta kobieta postradała zmysły, czy jest po prostu samym złem? Nagle ogarnął ją gniew.
- To ja próbuję wyciągnąć rękę na zgodę, a ty się tak zachowujesz! Wiesz równie dobrze jak ja, że dziecko było martwe, zanim się urodziło. Nie zrobiłam nic poza tym, że ci pomogłam.
- Tak, było martwe - przyznała Josefine. Zmrużyła oczy i zbliżyła się o krok do Elizabeth. - A kto mu odebrał życie? Nikt inny, tylko ty!
Elizabeth starała się stłumiła wściekłość.
- Gdy mogłaś deptać leżącego, czułaś się wielka - wybuchnęła. - Teraz sama doznałaś przykrości i przekonałaś się, co to jest bezsilność, a ponieważ nigdy przedtem tego nie doświadczyłaś, zrzucasz winę na mnie.
Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz, o co mnie oskarżasz, i że w ten sposób tylko siebie ośmieszasz. Jesteś żałosna, Josefine, i naprawdę ci współczuję. - Ostatnie słowa wymówiła z sarkazmem, a potem odwróciła się i odeszła zdecydowanym krokiem.
W powrotną drogę do domu zabrali się z Ragną i Jakobem. Elizabeth ciągle jeszcze czuła złość. Mogła powiedzieć Josefine jeszcze więcej. Miała nadzieję, że niektóre z jej słów jednak trafiły do sklepikarki.
Ragna zerknęła na synową i odchrząknęła.
- Jakob i ja zostaliśmy zaproszeni do Dalsrud - rzekła. - Kristian powiedział, że was też serdecznie zaprasza. Myślę, że zależy mu na tym, byście przyjechali.
Elizabeth drgnęła i poszukała dłoni Jensa.
Ragna mówiła dalej:
- Kristian chciał wiedzieć, jak się czujesz, Jens, po tym wypadku na Storvaagen.
Elizabeth ucieszyła się, że siedzi, gdyż nagle poczuła, że jej kolana zrobiły się dziwnie miękkie. Na szczęście dla niej Jens odpowiedział.
- Nie mam czasu pojechać do Dalsrud, bo czeka nas mnóstwo roboty. Szopa na łodzie jeszcze nie jest gotowa.
- Mówiliśmy o następnej niedzieli - prychnęła Ragna. - A to dzień wolny od pracy, więc i tak niewiele byście zrobili.
- A co takiego miałbym robić w Dalsrud? - wzbraniał się Jens. - Nie mam z tymi ludźmi nic wspólnego.
- W każdym razie zostaliście zaproszeni - rzuciła Ragna. - A w takiej sytuacji uprzejmość nakazuje przyjąć zaproszenie. Przynajmniej tyle mógłbyś zrobić, skoro Kristian ci pomógł, gdy cię ugodzono nożem. Naprawdę podziwiam Dalsrudów. Są tacy troskliwi dla innych! Nie znam im podobnych.
Tak, pomyślała Elizabeth, rzeczywiście nie mają sobie równych, ale nie z powodu och troski o innych, to pewne.
- Nie jadę do Dalsrud - rzekł Jens ponuro, chodząc tam i z powrotem po sypialni. Wiele razy to powtórzył od czasu, kiedy wrócili z kościoła. - Bez względu na to, jaką znajdę wymówkę, Ragna nie da za wygraną - mówił dalej.
Elizabeth nie od razu odpowiedziała. Usiadła na brzegu łóżka i zaczęła zdejmować pończochy.
- Rozbieraj się i chodź spać, Jens. Jest późno, a jutro czeka nas sadzenie ziemniaków.
Nie odpowiedział, ale mimo wszystko zaczął się rozbierać. Robił to ze złością. Kiedy wreszcie położył się do łóżka, przygarnął Elizabeth ku sobie, lecz wydawał się nieobecny, gdy tak leżał, wpatrując się w sufit.
- Dobranoc, moja Elizabeth - odezwał się wreszcie i pocałował ją.
Elizabeth zrobiło się go żal. Leżała, wsłuchując się w jego oddech. Co Kristian chciał osiągnąć i po co to wymyślił? - zastanawiała się. Czy kryły się za tym jakieś niecne zairy? Czy chciał rozbić jej małżeństwo? Nie, nie mogli tam pojechać. Nie miała na to sił. I dlaczego właściwie zaprosił Ragnę i Jakoba? Przecież tych dwojga nigdy nic nie łączyło z Dalsrudami.
Jens przewrócił się niespokojnie na drugi bok.
- Jens, śpisz? - szepnęła.
- Nie - odparł. - Nie tylko ze względu na siebie nie chcę jechać, Elizabeth. Myślę także o tobie.
Elizabeth zesztywniała. Znowu odżył w niej strach, czego Jens mógł się o niej dowiedzieć.
- Dlaczego? - szepnęła ochryple.
- Z powodu tego wszystkiego, o co Kristian cię oskarżył, kiedy go spotkałem na Storvaagen.
Elizabeth skinęła głową.
- Ach, tak. Jednak nie przejmuj się tym za bardzo. Ludzie gadają o mnie tyle różnych rzeczy, że gdybym to wszystko brała do siebie, już dawno powinno się rzucić do morza.
Mocniej ją przytulił.
- Moja drobna, silna Elizabeth - szepnął - i zaczął ją pieszczotliwie gładzić po ramieniu.
- Nie Jens, nie dzisiaj - rzekła odsunęła jego rękę. - Jestem taka zmęczona. Spotkało mnie zbyt wiele jak na jeden dzień.
- Wiem, wiem - rzekł wyrozumiale. - Chciałem tylko mieć cię blisko siebie.
Przytuliła się do niego, zadowolona, że ją zrozumiał.
- Znajdę jakieś rozwiązanie, żebyśmy nie musieli jechać do Dalsrud - rzekła.
- Nie zamartwiaj się tym zbytnio - odpowiedział. - Samo się jakoś ułoży.
Po chwili Elizabeth poczuła, jak niczym miękki, ciemny koc otulała ją sen, odpędzając bolesne myśli.
Przez resztę tygodnia padało, ale w końcu sobota wstała słoneczna przy błękitnym, bezchmurnym niebie, więc postanowili sadzić ziemniaki. Pole nie było aż tak duże, by potrzebowali konia, ale wystarczająco rozległe, by sztywniały im plecy i bolały nogi. Elizabeth szła za Jensem i wkładała ziemniaki w bruzdy. Oby Bóg sprawił, by zbiory się udały, pomyślała.
- Szczęść Boże - usłyszała za plecami czyjś głos. Elizabeth aż krzyknęła ze strachu i szybko obejrzała się za siebie.
- Nie skradaj się do ludzi w ten sposób - rzekła zirytowana do Ragny.
- Rozmarzyłaś się w czasie pracy? - spytała teściowa zjadliwie.
Elizabeth nie miała siły się z nią droczyć.
Po chwili podszedł do nich Jens.
- Coś szczególnego leży ci na sercu, skoro zdecydowałaś się przyjść aż tutaj w samym środku dnia?
- Tak chciałam się dowiedzieć, czy jesteście gotowi do jutrzejszej podróży do Dalsrud - odparła Ragna i popatrzyła na nich po kolei, a potem utkwiła wzrok w czarnych od ziemi rękach Elizabeth. - Jakim sposobem tak się umazałaś? Chcesz jechać z takimi czarnymi palcami?
- Nie sądzę… - zaczął Jens, ale Elizabeth mu przerywała.
- Do tego czasu je domyję. Będziemy gotowi w samą porę. Nie martw się.
Posłała Jensowi spojrzenie, mówiące, by się nie odzywał. A sama uśmiechnęła się do Ragny i ciągnęła dalej: - Naprawdę wyczekiwaliśmy tej podróży. Dobrze nam zrobi, gdy na trochę się stąd wyrwiemy i pogawędzimy z innymi ludźmi. Prawda, Jensie?
Jens przytaknął niechętnie, ale nic nie powiedział.
Ragna zdawała się nieco zabita z tropu, ale zaraz skinęła głową i uśmiechnęła się zadowolona.
- W takim razie zejdziecie na dół jutro przed południem? Jesteśmy zaproszeni na obiad, chyba już mówiłam?
- Nie, jeszcze nie wspomniałaś - odparła Elizabeth. - Ale to naprawdę miło. Miałaś rację, że Dalsrudowie są ludźmi, jakich mało. Są niespotykanie gościnni.
- Dobrze, w takim razie zadowolona Ragna i ruszyła z powrotem do domu.
- Czyś ty całkiem rozum postradała?! - zawołał ostro Jens, kiedy Ragna nie mogła ich już słyszeć.
- Nie. Wiem, co robię - odpowiedziała Elizabeth. - Rozmyślałam o tym przez wiele dni, więc się nie denerwuj. Jakoś to będzie.
- Zamierzasz jechać?- niepokoił się Jens.
Uśmiechnęła się tylko zamyślona. Wiedział, że niczego więcej od niej nie dowie, więc już się nie odzywał.
Elizabeth aż do bólu szorowała ręce, ale ziemia tak głęboko wniknęła we wszystkie pory, że trzeba się było nieźle natrudzić, żeby ją zmyć. Elizabeth nie śpieszyła się z szykowaniem do wyjścia, cierpliwie wysłuchując narzekań Jensa.
- Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie pojedziemy do Dalsrud - rzekł, mocując się z guzikami u rękawów koszuli.
- Dotrzymam tego, co obiecałam. Jeżeli trochę poczekasz, załatwię to - rzekła spokojnie i narzuciła jedwabny szal na ramiona. - Dobrze wyglądam? - spytała i odwróciła się do męża.
- Zawsze jesteś piękna - odparł i podszedł do niej.
- A jak fryzura?
- Świetnie się trzyma - zapewnił. - Jednak nie pojmuję, dlaczego…
- Nie myśl o tym - przerwała mu.
- Powinniśmy już być w Heimly - zauważył niechętnie.
- Wiem - przyznała spokojnie. - Ale czekam, aż Ragna po nas przyjdzie.
- Dlaczego? - nie rozumiał.
Zanim Elizabeth mu odpowiedziała, usłyszeli czyjeś kroki w sieni, i zaraz potem w drzwiach stanęła Ragna czerwona na twarzy i wyraźnie poirytowana.
- Co się, u licha, z wami dzieje! - rzuciła w progu i utkwiła wzrok w synowej.
Jakie to typowe, westchnęła w duchu Elizabeth. Zawsze to ja jestem winna. Tym razem chyba rzeczywiście tak było.
- Właśnie wychodziliśmy - rzekła na głos. Zatoczyła się trochę i musiała przytrzymać się krawędzi stołu.
-Źle się czujesz? - zaniepokoił się Jens i podszedł do niej.
Powoli się wyprostowała.
- Nie, tylko mi się zakręciło w głowie. Ale to przejdzie.
- Mam nadzieję, że się teraz nie rozchorujesz - rzekła Ragna.
- Ja też - przyznała Elizabeth. - Tak się cieszyłam na ten wyjazd. - Znowu musiała się przytrzymać. Oddychała ciężko, a jedną rękę przyłożyła do ust. - Przepraszam - wybełkotała i wybiegła do ustępu. Tam szybko zamknęła się na haczyk i wyjrzała przez rozeschnięte deski na podwórze. Wyjdą za nią? Jeśli tak, włoży palec do gardła. Postała tak dłuższą chwilę, a potem powoli wróciła do domu.
Ragna i Jens wyszli jej na spotkanie.
- Wymiotowałaś? - chciał wiedzieć Jens i przyjrzał się jej badawczo.
- Może spodziewasz się dziecka? - spytała teściowa wprost.
Elizabeth poczuła wyrzuty sumienia, że kłamie.
- Nie, to nic poważnego i zaraz mi przejdzie. Jestem tylko zmęczona.
Ragna prychnęła.
- Na pewno wkrótce poczuje się lepiej - rzekła Elizabeth z przekonaniem. - Jedziemy?
- Nie, potrzebujesz spokoju, połóż się do łóżka - nakazała Ragna władczo. - Jens może się zająć dziś oborą a poza tym przy niedzieli nie ma zbyt wiele do roboty.
Elizabeth skinęła głową i pozwoliła, by Jens podprowadził ją do pryczy i położył.
- Tylko trochę odpocznę, to będę mogła jechać z wami - rzekła słabym głosem.
- Nie chcę więcej słyszeć tych bzdur - burknęła Ragna szorstko. - Jak wrócę, zajrzę tu do ciebie.
Ragna nie zdążyła jeszcze dobrze zamknąć za sobą drzwi, gdy Elizabeth wstała.
- Nie, leż spokojnie - upomniał ją Jens zmartwiony.
- Jestem zdrowa - rzekła krótko. - Nic mi nie było, ale nie miałam odwagi wyjawić ci mego planu. Mógłbyś się zdradzić.
Przez chwilę wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami.
- To niewiarygodne, jak ty dobrze potrafisz kłamać - zauważył z powagą.
Na Elizabeth podziałało to jak kubeł lodowatej wody. Gdyby tylko wiedział, że naprawdę jestem w tym świetna, pomyślała.
Zdjęła odświętne ubranie i schowała do kufra. Niepokój dawał o sobie znać, jak cierń pod skórą. Przez cały czas czuła na sobie wzrok Jensa. Zupełnie jakby niedowierzał, że potrafiła wymyślić takie kłamstwo.
Ragna nie przyszła, ale pod koniec dnia zajrzał do nich Jakob. Jens poszedł po torf i Elizabeth była sama kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Teść przygładził włosy i spytał synową o zdrowie.
- Dziękuję, już mi lepiej - odpowiedziała. Zawsze lubiła Jakoba, był dobrym człowiekiem, dlatego było jej przykro, że musi go okłamywać.
- Ragna też się o ciebie niepokoiła - rzekł Jakob. - Ale nie miała czasu do was przyjść. Prosiła mnie, bym cię pozdrowił. I mam jeszcze coś dla ciebie, od Kristiana!
Elizabeth stłumiła krzyk, wpatrywała się bezmyślnie w kopertę, którą Jakob jej podał. Broniła się przyjęciem koperty, tak jakby znajdowało się w niej coś groźnego. Wahała się póki, nie usłyszała w sieni kroków Jensa. Wtedy szybko ją chwyciła i wsunęła głęboko do kieszeni spódnicy. Chciała poprosić Jakoba, żeby nic o tym nie mówił Jensowi, ale było za późno. W tej samej chwili mąż stanął w kuchni.
- Posiedź trochę, muszę na chwilę wyjść - zwróciła się do Jakoba i wybiegła za drzwi. Znów wychodek stał się jej ratunkiem. W wychodku rozerwała kopertę i zaczęła czytać w świetle padającym przez szpary w ścianie.
Droga Elizabeth,
serce mi krwawi, że nie mogłaś złożyć choćby krótkiej wizyty. Dobrze byłoby Cię znowu zobaczyć, gdyż od ostatniego naszego spotkania minęło dużo czasu.
Jak się czuje Jens? To prawdziwa tragedia, że ma tak okaleczoną twarz.
Musiała się opanować, by przeczytać resztę listu. Czyżby się nie domyślała, że znała całą prawdę o wypadku? Głęboko zaczerpnęła powietrza i szybko przebiegła wzrokiem kolejne linijki.
Zakładam, że opowiedział Ci wszystko: jak wyciągnął nóż przeciw mnie i że działałem w obronie własnej.
To dla jego dobra nikomu o niczym nie powiedziałem.
Najserdeczniejsze pozdrowienia
Od Kristiana
Elizabeth ogarnął gniew, podarła list na drobne kawałeczki i wrzuciła di ustępu.
- To tam jest miejsce dla czegoś takiego - mruknęła z grymasem. Pomyśleć tylko, że Kristian mógł być tak zuchwały, by próbować zasiać w niej wątpliwość w związku z tym, co się stało, pomyślała i jak najszybciej wróciła do domu.
Gdy weszła do kuchni, zastała tam tylko Jensa i Ane.
- Czy Jakob już poszedł? - spytała zdziwiona.
- Tak, przed chwilą. Śpieszył się.
Elizabeth skinęła głową. Gdyby teść wspomniał Jensowi o liście, ten natychmiast by jej o tym powiedział, była tego pewna.
Elizabeth siedziała na plaży i patrzyła na dzieci, bawiące się nad brzegiem wody. Gorące lipcowe słońce sprawiało, że morze lśniło, jak gdyby kąpał się w nim tysiące gwiazd. Nieopodal płynął edredon z czterema puchatymi pisklętami podążającymi rzędem z tyłu. Zanurzały się w niewielkich falach i cały czas rozglądały dokoła. Elizabeth kuliła palce stóp w białym piasku, nabierała też trochę w dłonie i przesiewała między palcami, nie spuszczając wzroku z Ane. Dziewczynka skończyła trzynaście miesięcy. Stąpała niepewnie na chwiejnych, tłuściutkich nóżkach i oglądała uważnie wszystko, co znalazła. Słaby podmuch wiatru targał lekko jej jasne włosy.
Matia krzyknęła od wody:
- Indianne, chodź tu. Woda jest gorąca!
Olav podwinął spodnie i wszedł do wody, aż sięgnęła mu nad kolana. Cały czas pilnował, by znaleźć się trochę dalej od brzegu niż Maria. Elizabeth roześmiała się w duchu. Nikt jej nie powie, że woda jest gorąca. Była lodowata. Ale latem zawsze taplali się w wodzie, usta mieli sine, a gęsia skórka pokrywała ramiona i nogi, ciągnęło ich do wody.
Elizabeth zobaczyła Dorte i przywołała ją ruchem ręki. Kobieta usiadła na piasku i pozwoliła Danielowi pobiec do dzieci. Jego rude włosy lśniły w słońcu.
- Będzie z niego przystojny mężczyzna, kiedy dorośnie - zauważyła Elizabeth, a Dorte pokraśniała z radości. - Może kiedyś z tych dwojga będzie para? - mówiła dalej z uśmiechem.
Dorte wzięła wysuszony morszczyn i skruszyła go między palcami.
- Ale nie są podobnego pochodzenia. Ane znajdzie chyba lepszego kandydata na męża niż mój Daniel.
Elizabeth rozzłościła się.
- Przestań, Dorte. Mam nadzieję, że nie nauczysz Daniela, że jest mniej wart niż inni ludzie!
Dorte uśmiechnęła się przelotnie, obracając w palcach morszczyn.
- No nie, nie jest mniej wart… - przyznała z wahaniem. - Ale niezależne od tego, jak to nazwiemy, niektórzy uważają się za lepszych niż inni.
- Nie w mojej rodzinie - rzekła Elizabeth stanowczo, ale rozumiała, co Dorte miała na myśli.
Zapadła cisza. Tylko ostrygojad skrzeczał żałośnie. Jako mała dziewczynka Elizabeth wyobrażała sobie, że ptaki zawodzą z bólu. Ojciec powiedział jej, że to skorupiaki je gryzą, więc ona biegała za biednymi ptakami, żeby je ratować.
- Dlaczego się uśmiechasz? - spytała Dorte.
- Nie, nic, przypomniało mi się tylko coś z dzieciństwa. A co u ciebie, Dorte? - spytała. Dawno się nie widziałyśmy.
Nietrudno się było domyślić, że Dorte coś gnębi. Ze smutkiem wpatrywała się w morze.
- Słyszałam niedawno, że ojciec Daniela ożenił się po raz drugi - wyznała zdławionym głosem.
Elizabeth objęła ją ramieniem.
- Jest ci przykro? - spytała ze współczuciem.
- Właściwie nie wiem - odparła Dorte. - Wyjechał na południe kraju. Jego nowa żona spodziewa się dziecka. - Przełknęła ślinę i próbowała się uśmiechnąć.
Elizabeth milczała, nie chciała Dorte przerywać.
- Nie, jak się dobrze zastanowię, nie sprawia mi to przykrości - rzekła Dorte twardo. - Nie chciałabym, żeby wróciła. Nigdy! Za bardzo mnie zranił, kiedy tak po prostu odszedł.
- Rozumiem - rzekła Elizabeth z przekonaniem.
- Tylko co powiem Danielowi, kiedy spyta o ojca? - spytała Dorte, wpatrując się swymi zielonymi oczami w Elizabeth.
- Nie wiem - odpowiedziała szczerze. - Najlepiej powiedz mu prawdę.
- Sprawię mu przykrość.
- Na pewno, ale kiedyś być może chłopiec dowiedziały się o tym od kogoś innego. Lepiej, żeby to usłyszał od ciebie. Ale masz dużo czasu do namysłu, Dorte. Daniel jest jeszcze taki mały.
Elizabeth spojrzała na dzieci. Daniel znalazł muszelkę, wsunął ją do ust i smakował. Potem podał ją Ane. Maria i jej rówieśnicy wyszli z wody i teraz robili odciski stóp na piasku. Nad samą wodą piasek był żółto- biały i twardy. Dorte wstała i zeszła na dół do Daniela i Ane.
Ach, nie ma to jak być beztroskim dzieckiem, pomyślała Elizabeth, wzdychając i spojrzała Tangholmen. Przyszedł jej do głowy pewien pomysł. A gdyby tak namówić Jensa i razem z nim któregoś dnia tam popłynąć? Moglibyśmy zabrać ze sobą coś do jedzenia i picia i wybrać się tam tylko we trójkę… Właściwie dlaczego nie dzisiaj?
Powoli docierał do niej głos Indianne.
- Wiesz, Mario, jak byliśmy w Dalsrud, to jedliśmy ciasto z grubą warstwą kremu!
Elizabeth zamieniła się w słuch, gdy Maria odpowiadała.
- Kiedyś Elizabeth tam pracowała i wtedy na pewno codziennie jadła takie ciasta!
- Pamiętam, że twoja siostra tam była - odparła Indianne. - Kristian o niej opowiadał.
Elizabeth wstrzymała oddech. Próbowała dowiedzieć się od Ragny, jak się udały odwiedziny w Dalsrud, ale nie usłyszała nic konkretnego. W tej samej chwili wróciła Dorte, i słowa dziewczynek już do Elizabeth nie docierały.
- Wydaje mi się, że Daniel jest dziwnie gorący - stwierdziła Dorte zmartwiona o wzięła synka na ręce.
Elizabeth skinęła bezwiednie głową. Jej uwagę skipiały Maria i Indianne. Jednak teraz dziewczynki zajęły się już czymś inny.
- Na pewno szybko mu przejdzie - rzekła. - Małe dzieci z byle powodu mogą gorączkować. - Wstała i otrzepała piasek ze stóp Ane. - Mario, pora wracać - krzyknęła. - Robota czeka.
Dopiero kiedy została sama z siostrą, miała okazję czegoś się dowiedzieć.
- Mario - zaczęła niepewnie. - Indianne mówiła coś, że Kristian wspomniał o mnie, kiedy z Ragną były w Dalsrud. Co takiego powiedział?
Maria wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Nie mówiła, bo nie pytałam. A dlaczego?
- Nie, nic - odparła Elizabeth, żałując, że w ogóle poruszyła ten temat.
Po kolacji Elizabeth objęła męża za szyję i spytała.
- Jens, co byś powiedział, gdybyśmy wzięli łódź i popłynęli do Tangholmen?
- A po co? - zdziwił się. - I co z Ane? - Wskazał głową na córkę, która, stojąc na niepewnych nóżkach, szperała w kuchennej szufladzie.
- Czy wygląda na zmęczoną? - spytała Elizabeth wesoło i przytuliła się do męża. Poczuła, że zadrżał, gdy znalazła się tak blisko, i to ją ucieszyło. - Nie uważasz, że byłoby przyjemnie?
Zastanawiał się przez chwilę, gładząc ją po plecach.
- No, dobrze - rzekł i uśmiechnął się do niej.
Lekki wiatr rozwiewał jej włosy. Mewy fruwały nad nimi i skrzeczały ochryple, ale poza tym nad fiordem panowała cisza. Elizabeth przypomniała sobie czasy, gdy jako dzieci wypływali w letnie noce, na czarniaki. Tylko Ane siedząca na jej kolanach, uświadamiała jej, że tamte czasy minęły. A może nie? - pomyślała niespodziewanie. Teraz robili dokładnie to samo, wypłynęli późny, wieczorem. Tylko że w tej chwili mogli dzielić owo przeżycie z córką.
- Podpłyń na drugą stronę i przybij do brzegu - rzekła do Jedna. - Ta, jest zaciszna zatoczka, nikt nas nie zobaczy z lądu.
Uczynił, jak poprosiła, i po chwili byli na miejscu.
- Skoro już tu jestem, to nazrywam trochę roślin - rzuciła przez ramię i zdjęła z szyi chustę. Zaskoczyło ją bogactwo kwiatów, mchów i kory. Znajdzie tu coś do farbowania wełny, na przyprawy i lekarstwa.
Kilka godzin później słońce schodziło do morza, ale mimo to było jasno jak w dzień. Letnie noce zawsze powinny być takie, pomyślała Elizabeth, kładąc się na wrzosie obok Jensa. Nieco dalej na miękkim posłaniu z derki spała Ane okryta kocykiem.
Niebo wydawało się odległe, a światło stało się tak jaskrawe, że Elizabeth musiała zmrużyć oczy. Jens zerwał źdźbło trawy i połaskotał ją w szyję. Roześmiała się i spojrzała na niego zaczepnie.
- Wykąpiemy się? - spytała.
- Co? Jest strasznie zimno - rzekł z niechęcią.
- Dzieciaki kąpały się dzisiaj. Tchórzysz? - rzuciła wyzywająco, wstała i spojrzała na męża z góry.
- Ja ci dam tchórza! - odparł i zaczął się rozbierać. W końcu stanął przed nią nagi jak go Pan Bóg stworzył. Gdy słońce świeciło mu w plecy, wyglądał jak wyjęty prosto z bajki, pomyślała Elizabeth. Jego jasne włosy i opalona skóra lśniły.
Elizabeth zdjęła ubranie i poczuła się wolna. Z rozkoszą napawała się letnim wiatrem, który muskał jej ciało jedwabistą pieszczotą. Rozwiązała wstążkę przy warkoczu i potrząsnęła głową, aż gęste włosy opadły jej na plecy.
- Jesteś jak huldra - szepnął Jens, wziął ją za rękę i razem zbiegli na brzeg.
Jens krzyknął, kiedy zimna woda dotknęła jego nagiej skóry. Elizabeth syknęła, lecz zaraz zanurzyła w fiordzie całe ciało, pozwalając mu oswoić się z chłodem. Jens odpłynął trochę dalej, a Elizabeth przyglądała mu się z radością.
- Chodź dalej - kusił, podając jej rękę.
Elizabeth chwyciła ją i z wahaniem ruszyła za nim, lecz po chwili zaczęła się opierać.
- Nie, nie mam odwagi! Tam może być grząsko.
- Tutaj nie jest - zapewnił. - Ale skoro się boisz, to nie musimy.
Spojrzała na niego z wdzięcznością. Od czasu, kiedy niemal się utopiła, ciągle jeszcze odzywał się w niej strach.
Położyli się na wodzie, a drobne fale igrały z ich skórą, aż tworzyła się na niej gęsia skórka.
- Chodź - rzekł Jens i poprowadził Elizabeth za sobą na brzeg. - Zimno ci? - spytał i zarzucił kek na ramiona swoją koszulę.
- Zamoczy się i pogniecie - zauważyła, ale nie zdjęła koszuli. Tak cudownie pachniała Jensem.
Wtuliła się w ramiona męża, odsunęli się na miękki mech. Położyła się na nim, całowała go i smakowała, słone krople wody i nagrzaną słońcem skórę.
- Kocham cię, Jensie - szepnęła, uświadamiając sobie, że zbyt rzadko mu to mówi.
- Ja też cię kocham.
Elizabeth ukryła te chwile głęboko w sercu. I ona, i Jens raczej w czynach niż w słowach okazywali sobie uczucia, pomyślała, całując jego brzuch. Jej usta były miękkie i delikatne, a każdy pocałunek zdawał się miłosnym wyznaniem. Zapach wrzosu i mchu podniecał ją w nowy, niezwykły sposób. Odrzuciła głowę do tyłu.
Jens ujął jej piersi w dłonie, pieścił brodawki językiem, aż zakręciło się jej w głowie. Powoli ześlizgnęła się w dół po jego silnym ciele i krzyknęła z rozkoszy, gdy poczuła, że w nią wszedł. Słońce osunęło się do morza, barwiąc niebo na czerwono, jakaś mewa odezwała się gdzieś daleko, a morze leniwie uderzało o brzeg. Elizabeth pogrążyła się w nieziemskiej rozkoszy.
Potem leżeli mocno przytuleni, a cudowne odprężenie wypełniało ich ciała.
- Nie wiedziałam, że umiesz pływać - zagadnęła sennie.
- Nauczyłem się jeszcze jako dziecko - odparł i ciągnął w zamyśleniu: - Jakob mówił, że lepiej tego nie umieć, bo jeśli dojdzie do katastrofy na morzu, to człowiek tylko dłużej cierpi. Ale wiesz, dzieci nie zawsze słuchają dorosłych. Pływałem, kiedy nikt mnie nie widział.
- Tak, tak to jest z dziećmi - przyznała Elizabeth, usiadła i poszukała swojego ubrania. - A jeśli ktoś nas widział? - dodała. - Albo dowiedział się, że wybraliśmy się na wyspę w środku nocy, w dodatku z małym dzieckiem! - Poczuła miłe łaskotanie w dole brzucha. Odchyliła głowę i uśmiechnął się do męża.
Pocałował ją w nos i roześmiał się.
- Jesteś zwariowaną dziewczyną, wiesz? - spytał, ale nie czekał na odpowiedź, tylko dodał poważnie. - I kocham cię za to, że właśnie taka jesteś.
Elizabeth siedziała, trzymając na kolanach wielki pęk roślin, i przysłuchiwała się wodzie, uderzającej o dno łodzi. Kiedy byli dziećmi, Jens straszył ją, że to puka potwór morski. Udawała, że w to wierzy, żeby sprawić Jensowi przyjemność. Jednak wszyscy wiedzieli, że potwór morski pokazuje się tylko w czasie sztormu.
Poczuła powiew zimnej bryzy i poszedł ją dreszcz.
Żałowała, że nie zabrała kurtki. Ogarnął ją dziwny niepokój, którego nie potrafiła nazwać. Poprosiła Jensa, żeby trochę szybciej wiosłował.
- Do czego ci się tak śpieszy? - spytał.
Nie odpowiedziała.
Kiedy zbliżali się do lądu, zobaczyła schodzącą nad brzeg Ragnę. Teściowa rozglądała się, jak gdyby kogoś szukała, i po chwili ich dostrzegła. Zaparła się pod boki i czekała. Elizabeth poczuła ucisk w żołądku.
- Ragna stoi na brzegu i na nas czeka - zauważyła ponuro.
- Na pewno rozsadza ją ciekawość, gdzie byliśmy - odparł.
- Myślę, że chodzi o coś jeszcze - domyślała się Elizabeth.
Piersi Ragny pracowały jak miechy, kiedy oboje wyszli z łodzi.
- Gdzie wy, u licha, podziewaliście? - syknęła.
- Czy czegoś od nas chcesz? - spytał Jens, wyciągając łódź.
- Tak, nie możecie tak po prostu znikać w ten sposób bez słowa!
- A czy ty zawsze nas informujesz, dokąd idziesz? - spytał Jens. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Elizabeth posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
Ragna mówiła dalej, zwracając się do synowej.
- Daniel jest chory. To dlatego cię szukała.
Elizabeth poczuła, jakby serce w niej zamarło, i ogarnął ją lodowaty strach.
- Co mu jest?
- Ma bardzo wysoką gorączkę. Dorte odchodzi od zmysłów.
- Skoro dziecko jest tak bardzo chore, to powinniście posłać po doktora - rzekł zmartwiony Jens.
- Nie ma go - odparła Ragna krótko. - Dorte pytała o ciebie, Elizabeth. Poszłam do Dalen, ale was nie znalazłam. Czy możecie mi teraz powiedzieć, gdzieście się podziewali?
- Nie - odrzekł Jens krótko i zwrócił się do Elizabeth. - Idź do Dorte, a ja położę Ane spać.
- Dlaczego masz takie mokre włosy? - spytała Ragna i przyjrzała się Elizabeth, mrużąc oczy.
Elizabeth poczuła, że ogarnia ją gniew.
- Kąpaliśmy się - powiedziała i spojrzała teściowej prosto w oczy.
Ragna nie odezwała się, odwróciła się tylko na pięcie i odeszła.
Elizabeth bez pukania wpadła do domu Dorte.
- Co mu jest? - spytała i przyłożyła dłoń do czoła Daniela.
Dorte nie odpowiedziała. Stała w milczeniu ze słabnącym dzieckiem na ręku.
- Jest bardzo gorący - stwierdziła Elizabeth. - Rozbierz go. Trzeba go ochłodzić.
Dorte z wahaniem spełniała polecenie.
- Myślisz, że dobrze zrobimy, jeśli go rozbierzemy?
- Jestem pewna - odparła Elizabeth i przyniosła trochę wody w filiżance. - Masz, spróbuj go napoić. Musi dużo pić.
Daniel z trudem upił kilka małych łyczków, ale za każdym razem z trudem łapał powietrze.
- Dobrze - rzekła Elizabeth. - Teraz przygotuję dla niego lekarstwo - oznajmiła i otworzyła zawiniątko, które trzymała w dłoni.
- Co mu jest? - zduszonym głosem spytała Dorte.
- To tylko przeziębienie. Kaszel i trochę gorączki to nic niezwykłego - wyjaśniła, starając się zachować spokój, jednak nie całkiem jej się to udało.
- Z takimi małymi dziećmi nigdy nic nie wiadomo - westchnęła Dorte i wytarła Danielowi nos chusteczką.
Elizabeth nastawiła w garnku wody, dmuchnęła w żar i odpowiedziała.
- To prawda, a najgorzej jak dostaną wysokiej gorączki. Ale nie martw się, postaram się, by zaraz spadła. - Uśmiechnęła się do Dorte, żeby jej dodać otuchy. - Rozumiem, że się boisz, ale możesz być spokojna.
- Łatwo ci mówić!
Elizabeth nie odpowiedziała, tylko skupiła się na parzeniu ziołowej herbaty, która powinna trochę obniżyć gorączkę i ułatwić dziecku oddychanie. Dorte dreptała po izbie tam i z powrotem. Daniel kasłał sucho i pojękiwał cicho. Elizabeth rozumiała strach Dorte. Sama czułaby podobnie, gdyby to Ane zachorowała. Zamoczyła ściereczkę w wodzie i podała ją Dorte.
- Ochłodź go trochę tą zimną ścierką, to mu dobrze zrobi - poradziła.
Dorte w milczeniu zrobiła to, co Elizabeth jej kazała. Wkrótce potem herbatka była gotowa.
- Spróbuj dać mu to do picia - poleciła Elizabeth.
Dorte podmuchała trochę na wrzątek, zanim podała napój Danielowi. Kiedy malec wszystko wypił, Dorte znów zaczęła z nim chodzić po pokoju. Elizabeth wodziła za nią wzrokiem. Patrzyła na jej drżące plecy.
- Dorte, usiądź na ławie - rzekła władczo. Wzięła od niej chłopca i usidła obok.
- Jesteś zmęczona, prawda? - spytała. - Ty też potrzebujesz odpoczynku; nikt nie jest w stanie znosić takiego napięcie w nieskończoność. Wszystko się ułoży, Dorte. Dotknij tutaj. Zobacz. Daniel już nie jest taki gorący!
Dorte położyła dłoń na policzku synka, skinęła głową i uśmiechnęła się blado.
- Dziękuję - szepnęła. - Zachowałam się głupio. Widziałam cię przez okno w kuchni, jak wróciłaś. Pokłóciłaś się z Ragną i to moja wina.
- Bzdura! To zrozumiałe, że obawiałaś się o swoje dziecko, a jeśli chodzi o Ragnę, to nie dbam o to, co mówi albo myśli.
- Jesteś twarda, Elizabeth.
- Tak mówią. Ale tym się też nie przejmuję.
Dorte roześmiała się po raz pierwszy od przyjścia Elizabeth.
Elizabeth również musiała się uśmiechnąć, ale zaraz spoważniała.
- Nie wiesz przypadkiem, dlaczego Ragna i Jakob zostali zaproszeni do Dalsrud? - spytała szybko.
- Nie, a dlaczego?
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Wydawało mi się to dziwne, ponieważ teściowe nigdy wcześniej nie mieli z Dalsrudami nic wspólnego.
- Hm, mówili sobie tylko „dzień dobry, o ile wiem - przyznała Dorte. - Trochę rozmawiali przed kościołem i tyle.
Tak, pomyślała Elizabeth, ale nic poza tym. Wolała zostawić ten temat i szybko wstała.
- Zostawię tu trochę swoich ziół. Jeśli Daniel znowu zagorączkuje, to zaparz mu z nich herbatkę, ale nie sądzę, żeby to było konieczne.
Dorte również się podniosła i spojrzała czule na synka.
- Ale smacznie śpi - rzekła cicho.
- Tak, on też był zmęczony - stwierdziła Elizabeth i ostrożnie podała chłopczyka matce.
- Obje potrzebujecie teraz odpoczynku. A jeśli coś cię zaniepokoi, to przyjdź do nas, bez względu na porę.
- Bardzo dziękuję szepnęła Dorte. - Jestem szczęściarą, że mam taką przyjaciółkę.
Elizabeth ucieszył widok domu na wzgórzu. Dom jej i Jensa! Zerwała kilka kwiatów i zerknęła na niebo o północy, które słońce zabarwiło wszelkimi odcieniami czerwieni.
- Dzięki Ci, Boże, że stworzyłeś coś tak pięknego - wyszeptała, pokazując ostatni odcinek drogi do domu. Była przekonana, że Daniel w ciągu kilku dni całkiem wyzdrowieje.
Elizabeth położyła owczą skórę na kolanach i wyjrzała przez okno. Niebo było ciężkie i ciemnoszare. Zwieźli już większość siana, ale część zgniła i nie nadawała się do użytku. Torfu w każdym razie uzbierali wystarczająco dużo, więc nie powinni marznąć zimą. Jednak późna jesień była paskudna, Elizabeth musiała to przyznać. Drzewa zrzuciły wszystkie liście, i stały teraz nagie i czarne.
- Co byś powiedział, gdybyś miał popłynąć na zimowe połowy w niedźwiedziej skórze, zamiast baraniej? - spytała Elizabeth i uśmiechnęła się.
- To przypomina mi pewną historię, którą usłyszałem jakiś czas temu - odparł Jens. Siedział po przeciwnej stronie kuchni i naprawiał sieci.
- Opowiedz - poprosiła.
- Hm, to się zdarzyło dwadzieścia - trzydzieści lat temu na Zachodnich Lofotach. Pewnego człowieka nachodził niedźwiedź. No i ten mężczyzna umówił się z pewnym Lapończykiem, że jeżeli ten upoluje niedźwiedzia, dostanie w zamian ustaloną ilość owczej wełny. Dziwne w tej historii jest to, że niedźwiedź grasował w dolinie nazywanej Bjornsandalen, prawie tak samo jak ja tutaj! Mówi się, że to był ostatni niedźwiedź na Zachodnich Lofotach.
Elizabeth oparła policzek na ręku i słuchała, Jens, opowiadając, cały czas naprawiał sieć, a robił to tak szybko, że Elizabeth nie mogła wyjść z podziwu.
Jens mówił dalej:
- No tak, Lapończyk pojawił się w dolinie i ustrzelił niedźwiedzia, ale kiedy przyszedł po wełnę, nie dostał jej. Tak się z tego powodu rozzłościł, że zagroził: „Lisy i orły dokuczą ci gorzej niż niedźwiedź”. I tak się stało. Któregoś dnia orzeł zaatakował gospodarza, a lis zadusił wiele owiec pasących się w górach. W końcu, żeby ratować ostatnie owce, mężczyzna zabrał je do łodzi i wywiózł na wyspę. Ale lis popłynął za nim. Gospodarz był tak zrozpaczony, że musiał prosić inne Lapończyka o pomoc. Ten drugi nie bardzo chciał, ale w końcu się zgodził ale zażądał wynagrodzenia.
- Miał dostać więcej? - spytała Elizabeth.
- Tak, tak mówią. Prawda jest taka, że chytry dwa razy traci.
Elizabeth rozłożyła owczą skórę na blacie stołu i wzięła nożyce. Zawahała się trochę i przymierzała w nowym miejscu. Jens powinien mieć nowe ubranie na zimowe połowy, dlatego kiedy zabili owcę, jej skórę przeznaczyli właśnie na to. Skóra pachniała tranem zmieszanym z tłuszczem zwierzęcym. Tym właśnie ją nacierano, żeby nie przepuszczała wody. Razem z innymi skórami, które im zostały, powinno starczyć na kurtkę i spodnie. Elizabeth musiała uważać, żeby dobrze przyciąć i nie zniszczyć skóry. Zauważyła, że trochę trzęsie się jej ręka, i zachciało jej się śmiać z samej siebie. Potem znalazła nitkę, ale długo szukała igły. W końcu musiała spytać Jensa, lecz on pokręcił głową i wzruszył ramionami, a potem wrócił do swojej roboty.
Elizabeth wiedziała, że musi dzisiaj skończyć szycie.
- Zejdę na dół i spytam Ragnę - rzekła zrezygnowana.
W Heimly ktoś był. Z komina unosił się dym.
- Dzień dobry i pokój temu domowi - przywitała się Elizabeth.
- Dzień dobry, a któż to do nas zawitał? Przyszłaś sama? - spytał Jakob, zaglądając do sieni.
- Tak, chciałam tylko spytać, czy mogłabym pożyczyć igłę do skór.
- Chyba się znajdzie. Ale wejdź do środka i siadaj. Ragna wzięła dzieci i poszła w odwiedziny do Storvika. Nie jestem pewien, do kogo. Zresztą wszystko jedno. Właśnie zaparzyłem sobie trochę kawy - mówił dalej i zdjął czajnik z haka nad paleniskiem. - Nie wiem tylko, gdzie Ragna trzyma ciasto. Może zjadłabyś kromkę chleba z syropem lub cukrem?
Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, dziękuję. Nie jestem głodna, ale kawy chętnie się napiję. Tylko nie mogę zbyt długo zostać, bo Jens pilnuje Ane i…
- Nic się nie stanie - uśmiechnął się Jakob. Ane nie zazna krzywdy.
Elizabeth zdjęła chustę i usiadła, a następnie upiła łyk gorącego napoju i zadrżała. Jawa była mocniejsza i bardziej cierpka niż ta, do której przywykła. Zaledwie kilka razy mogli sobie z Jensem pozwolić na kawę, i to żałośnie cienką.
- Jak wam się mieszka w Dalen? - spytał Jakob.
Elizabeth szukała przez chwile właściwych słów, którymi mogłaby opisać, jak bardzo pokochała to niewielkie gospodarstwo.
- Dobrze - odpowiedziała. - I uważam, że z każdym rokiem wiedzie nam się coraz lepiej. Poza tym wielkie znaczenie ma dla nas to, że jest nasze własne. Nigdy ci się nie odwdzięczę za to, że otrzymaliśmy tę ziemię.
- Naprawdę nie trzeba. - Poszperał w kieszeni i wyjął fajkę, potem napełnił ją tytoniem i wstał. Wziął nieduży patyk z paleniska i zapalił ją.
Poruszyła się nerwowo na krześle, zabrzęczała filiżanką, wodząc za nim wzrokiem. W końcu Jakob usiadł i pykał fajkę, aż białe kłęby dymu niczym dywan rozłożyły się nad jego głową.
- Od palenia ma się mocne płuca - rzekł poważnie.
Elizabeth skinęła głową.
- To nie moja sprawa, ale przestraszyłem się, że coś się u was stało - wyznał.
- Co masz na myśli?
- Wczesnym rankiem, kiedy musiałem wyjść na chwilę, zauważyłem, że odwiedził was lensman.
- Tak, to prawda - potwierdziła. - Czy ktoś jeszcze go widział?
Pokręcił głową.
- Nie, Ragna z dziećmi była w domu, a Dorte pracowała w oborze. Dostrzegłem lensmana w oknie kuchenny, - wyjaśnił. - Skoro twój ojciec nie wspomniał o tej wizycie ani słowem, to chyba on też nic nie widział. Nikomu o tym nie mówiłem, możesz być spokojna.
Elizabeth nie wahała się ani przez chwilę, Jakobowi mogła zaufać. Dlatego opowiedziała mu całą historię, od momentu. Jak usłyszała głosy, do chwili, gdy lensman wydobył szkielet dziecka. Nie wspomniała tylko o Josefine.
Fajka zgasła, lecz Jakob nawet się nie ruszył, żeby ją na nowo zapalić. Długo wpatrywał się przed siebie, zanim się odezwał.
- A więc miewasz wizję? - spytał zwyczajnym tonem, jakby gdyby chciał wiedzieć, czy na dworze pada.
- Miewam. Kiedy byłam mała, na mamę ktoś rzucił urok, i dlatego taka jestem - odparła.
- Hm, sądzę raczej, że już się z tym urodziłaś - rzekł zamyślony. - Niektórzy posiadają ów dar. Jednak bez względu na wszystko, pielęgnuj tę zdolność, Elizabeth. Jednak nie chwal się nią i bacz, komu o niej opowiadasz. Ludzie potrafią być zawistni.
- Tak, wiem o tym - przyznała sucho.
- A więc zamierzasz uszyć Jensowi ubranie ze skóry? No tak, musi mieć ciepłą odzież, kiedy znów wyruszy na zimowe połowy. Kiedy byliśmy z wizytą w Dalsrud, Kristian powiedział, że żonaci mężczyźni to szczęściarze, bo mają kobiety, które o nich dbają.
Elizabeth zachłysnęła się kawą i usiała odkaszlnąć.
Kiedy się opanowała, pomyślała, że to właśnie okazja, na którą czekała.
- Tak, pamiętam, że Dalsrudowie was zaprosili. My z Jensem też mieliśmy jechać, ale się rozchorowałam, więc… - urwała i zamilkła na moment. - Czy wyjazd się udał? - spytała krótko.
- Tak, było przyjemnie. Pojechaliśmy do nich dlatego, że Kristian chciał mi sprzedać konia. Ale nie mogłem go kupić, bo mam dość roboty ze swoimi. Powiedziałem mu o ty.
Elizabeth poczuła ulgę, słuchając słów Jakoba. A więc to dlatego teściowie zostali zaproszenie do Dalsrud!
Rozmawialiśmy też o innych sprawach, wspominaliśmy też o tobie - rzekł teść, pociągając za swą wielką, czarną brodę.
- Ach, tak, powiedziała Elizabeth, starając się przybrać obojętny ton. - A co takiego o mnie mówiliście?
- Nic szczególnego, tylko tyle, że kiedyś ta, pracowałaś i że byli z ciebie zadowoleni. A potem rozmawialiśmy, że wyszłaś za mąż za Jensa, ale o tym Kristian już wiedział. I właśnie wtedy zauważył, że Jens miał szczęście, skoro dostał ciebie.
Czy Kristian naprawdę powiedział, że Jens jest szczęściarzem? Wydawało jej się to niemal dziwne.
- Wiele już razy zastanawiałem się nad tym, czemu Kristian nie znalazł sobie żony - mówił dalej Jakob. - Jest przecież jedynym spadkobiercą całego Dalsrud. Jednego z największych majątków w okolicy. Mówił coś o… Zaraz, jak on się wyraził… Wspomniał, że spotkał raz dziewczynę, w której się zakochał, ale ona już należała do innego. Skoro nie mógł się z nią związać, to wszystko mu jedno.
Elizabeth oniemiała. Nagle, niczym błyskawica, uderzyła ją pewna myśl. Czyżby Krystianowi chodziło o nią? Czyżby był zazdrosny? Czy dlatego okaleczył Jensa? Ale co miał znaczyć pierwszy list? Coś tu się nie zgadzało.
Mane, Tekle, fares pisał, twoje dni są policzone, zważono cię i okazałeś się zbyt lekki.
Czy to groźba pod adresem Jensa? Czyżby Kristian chciał, by Jens poznał prawdę i z tego powodu odszedł od Elizabeth, tak by on sam mógł się z nią związać? To możliwe, pomyślała i poczuła, jak wstyd pali jej twarz. Skąd, u licha, w jej głowie takie grzeszne myśli?
Nagle zaczęło jej się śpieszyć i wstała.
- Zbyt długo się zasiedziała. Bardzo dziękuję za kawę - rzekła i narzuciła szal. - Masz może tę igłę? - przypomniała Jakubowi.
Teść znalazł igłę i jej podał.
- Zdarza się, że ja też trochę szyję ze skóry. Tak, czasem nawet buty - powiedział, odprowadzając Elizabeth do sieni. - Nie wybierasz się przypadkiem do Dorte? - spytał niespodziewanie.
- Właściwie nie, a dlaczego?
- Ragna prosiła mnie, żebym zaniósł jej kawałek solonego mięsa. Za jakąś pracę, którą Dorte dla niej wykonała.
- Przynieś je, to wstąpię do niej po drodze - rzekła Elizabeth.
Poszedł pośpiesznie do jadalni, ale poprosił Elizabeth, żeby poczekała, i zniknął w izbie. Zostawił drzwi otwarte, więc widziała, jak otworzył małą szufladkę w sporej szkatule i coś wyjął. Uśmiechnął się, ale sprawił wrażenie niemal zakłopotanego, kiedy wrócił.
- Proszę, weź - rzekł i podał jej dwa talary.
Elizabeth długo wpatrywała się w srebrne momenty.
Na jednej z nich widniał wieniec z liści, wewnątrz którego znajdowały się lew i korona. Na innej dostrzegła napis: Carl XV Król Norwegii i Szwecji. Budujmy kraj prawa. W środku umieszczono podobiznę króla. Miał kręconą brodę i włosy ułożone w fale. Był przystojny, stwierdziła Elizabeth.
Z zakłopotaniem spojrzała Jakubowi w oczy.
- Nie mogę tego przyjąć - rzekła, trzymając monety w ręce. - To za dużo.
- Nie, nie - zaprotestował. - Kup coś ładnego dla Ane i jeszcze coś dla was. Nie dostajecie od nas zbyt wiele.
- Nigdy tak nie uważałam - zawahała się, myśląc o gospodarstwie i szopie na łodzie. - Ale bardzo dziękuję.
- No już, wracaj do domu. Jens nie może wiecznie być niańką do dziecka - mruknął łagodnie i popchnął ją przed siebie.
Elizabeth zacisnęła monety w dłoni. Jakob zawołał za nią:
- Idź ostrożnie, żebyś nie upadła i nie połamała nóg!
Podniosła rękę na znak, że go słyszała, i lekkim krokiem ruszyła do Neset.
- Dzień dobry i pokój temu domowi - przywitała się Elizabeth i złapała w ramiona Daniela, który do niej przybiegł. - O rety, jakiś ty ciężki - zawołała, huśtając malca w górę i w dół.
- Pokaż, jaki jesteś duży, Danielu.
Chłopczyk wyciągnął w górę rączki i uśmiechnął się szczęśliwy.
- Co? Aż tak urosłeś?! - zdumiała się i zrobiła wielkie oczy. Po chwili ostrożnie postawiła go na podłogę.
- Czas szybko płynie - zauważyła Dorte. - Pomyśleć tylko, że mój Daniel ma już półtora roku.
Zawsze mówi o nim: mój Daniel, pomyślała Elizabeth. Dobrze wiedziała dlaczego.
- Byłam w Heimly i Jakob poprosił mnie, żeby ci to dać - powiedziała i podała Dorte zawiniątko z solony, mięsem.
Dziewczyna wzięła pakunek.
- Ojej, ile jedzenia! Ale sobie sprawimy ucztę, mój Danielu - szepnęła i położyła mięso na stole. - Och, ten Jakob, ten Jakob, on jest niemożliwy. Ragna obiecała mi mięso za pracę, ale nie aż tyle. Oby tylko nie zauważyła, że okazał się zbyt hojny.
Z pewnością zauważy, pomyślała Elizabeth w drodze do domu. Ale Jakob i tak będzie miał ostatnie słowo.
Jens stał w oknie i wypatrywał żony. Elizabeth zatrzymała się i pomachała mu, a potem przyśpieszyła kroku.
- Bałeś się o mnie? - spytała, gdy znalazła się w domu.
- Nie mogę powiedzieć, że nie - odparł. Zaskoczony wziął pieniądze, które mu podała. - Skąd je masz? - zdziwił się, wpatrując się w monety.
- Dostaliśmy je od Jakoba. Był sam w domu i nie miał z kim porozmawiać, dlatego zabawiłam tak długo.
- Dlaczego nam je dał?
Wzruszyła ramionami.
- Powiedział, że rzadko coś od nich dostajemy. Nie cieszysz się, Jensie? - spytała i wyciągnęła ręce po Ane.
- Oczywiście, że się cieszę. Musimy to uczcić! Chodź, zrobimy sobie kawę, bo nas na to stać, a jutro kupimy trochę nowej.
Na dworze zaczęło się ściemniać, kiedy Elizabeth na powrót zajęła się szyciem. Od czasu do czasu rzucała spojrzenia na Jensa. Siedział na ławeczce przy palenisku i strugał nowe chodaki. Popatrzyła przez okno w ciemność na pierwszy śnieg, który spadł. Doznała tego samego uczucia, którego zawsze doświadczała na ten widok w dzieciństwie.
Śnieg padał jeszcze przez kilka tygodni z zaledwie kilkudniową przerwą.
Jakob zaprzągł konia do śnieżnego pługa i oczyścił drogi między budynkami, ale przy samych ścianach trzeba było odgarnąć śnieg za pomocą ciężkich drewnianych łopat. Drogi pod górę do Dalen nie sposób było całkiem oczyścić, dlatego musieli używać rakiet lub nart, jeśli ktoś posiadał coś tak wspaniałego.
Elizabeth trzymała w dłoni pudełko szpilek i przymierzała Marii sukienkę, którą przerobiła ze starego ubrania matki. Mamie by się to podobało, myślała często przy takiej robocie. Nie pozwalała, by coś się marnowało, a zwłaszcza ubrania. Naszywała łaty i cerowała dopóty, dopóki rzecz nie nadawała się już na nic innego jak na szmaty.
- Auu, ukłułaś mnie! - jęknęła Maria.
- Stój spokojnie, bo nie będziesz miała nic nowego - zagroziła Elizabeth i zrobiła krok do tyłu, żeby lepiej widzieć. Materiał był brązowy, a sukienka bez żadnych ozdób. Ach, gdyby tak mieć pieniądze na ładne, błyszczące guziki! Sukienka wyglądałaby wtedy dużo strojniej, pomyślała rozmarzona. Ale takie rzeczy to nie dla nich. Guziki mulili robić sami z kości. - Będziesz śliczna jak księżniczka - rzekła na głos i uśmiechnęła się do siostry.
Maria obróciła się ostrożnie na stołku, na którym stała.
- Myślę, że powinnam ją schować do świąt. Jak sądzisz, Elizabeth?
- Chyba tak, no i do czasu, kiedy znów zacznie się szkoła.
- Wydaje mi się, że nie zacznie się wcześniej niż wiosną, bo napadało tyle śniegu, że dzieci nie dadzą rady chodzić tak daleko - zauważyła Maria. - Ale wiesz co, Elizabeth? Potrafię czytać i pisać równie dobrze jak Indianne i Olav. Nawet trochę lepiej, chociaż są ode mnie więksi.
- Starsi - poprawiła ją Elizabeth. - Ale nie przechwalaj się za bardzo, Maryjko, to nieładnie.
- Dlaczego?
Elizabeth na poczekaniu nie znalazła odpowiednio dobrej odpowiedzi, więc skuliła się na zdejmowaniu sukni z siostry.
- No, ubieraj się, pośpiesz się, żebyś zdążyła, zanim Jens wróci, by nie zobaczył cię w bieliźnie.
W sieni rozległo się tupanie i po chwili do kuchni wszedł Jens, wnosząc powiew zimowego powietrza.
- Zrobione! - oznajmił, ściągając czapkę i rękawiczki. - Odśnieżyłem nową drogę między budynkami, ale utrzyma się tylko do jutra, bo ciągle pada. - Powinienem wybrać się do sklepiku. Brakuje ci czegoś, Elizabeth?
- Tak, nie mam brązowych nici, cukru i mąki na cisto świąteczne. Chyba nic poza tym.
- No to musisz wybrać się ze mną. Nie znam się na tych rzeczach.
Elizabeth zastanowiła się. Naturalnie Jens mógł to wszystko kupić, a jeśli trzeba, mogłaby mu to zapisać na kartce. Ale z drugiej strony dobrze byłoby się na trochę wyrwać z domu.
- Przypilnuję Ane - zaofiarowała się Maria, zanim Elizabeth zdążyła spytać.
- Dasz radę? - spytała Elizabeth pełna obaw.
Maria prychnęła.
- Czy dam radę? Znam takich, którzy opiekują się całą gromadką dzieci, a są w moim wieku. Poza tym zostawałam już z Ane sama. Zapomniałaś? Będę jej pilnować, żeby się nie oparzyła i żeby nie zrobiła sobie innej krzywdy.
Elizabeth pokręciła głową. Nie, nie zapomniała, że siostra okazała się bardzo zaradna. Była dla niej wielką pomocą w czasie, kiedy Jens wypłynął na zimowe połowy. Pomyślała o Amandzie, córce komornika, którą poznała w Dasrud. Ciekawe, co się z nią dzieje? Prawdopodobnie trafiła do jakiegoś gospodarstwa jako służąca i dostaje wyżywienie w zamian za pracę.
- Mam zostać z Ane, czy nie? Niecierpliwiła się Maria.
Elizabeth zawahała się. Ane był już większa, bardziej ruchliwa i ciekawska. Wystarczy moment, by stało się coś złego. Zerknęła na córeczkę, która przecierała oczy.
- Dobrze, zostań - zdecydowała i wzięła Ane na ręce. - Położę ją, to na pewno będzie spała do naszego powrotu.
Maria wzruszyła ramionami i wyjęła robótkę na drutach z torby, którą ze sobą przyniosła.
- Co robisz? - spytała Elizabeth.
- Szalik dla Daniela. To prezent pod choinkę.
Elizabeth poczuła jednoczenie i dumę, i lęk o młodszą siostrę. Maria radziła sobie z tyloma rzeczami - czasami nawet brała na swoje barki zbyt wiele.
Mimo, że Elizabeth ubrała się bardzo ciepło, płynąc fiordem dotkliwie marzła. Jak w takim razie Jens musi marznąć w czasie zimowych połowów? Całe dnie spędzał na morzu, najczęściej w przemoczonych rękawicach. Zrobi mu na drutach kilka dodatkowych par, postanowiła.
Przed wyjściem do sklepiku otrzepali buty ze śniegu. W środku było ciepło i gwarno.
Jens podszedł do znajomego. Elizabeth pomyślała, że za każdym razem, gdy tu wchodzi, to jakby wkraczała do innego świata. Te zapachy wszystkich towarów: skóry, kawy, syropu i cukru. Już samo oglądanie tego bogactwa dawało jej uczucie, jakby znalazła się w niebie. Jeśli miała okazję, przeglądała również gazety, chociaż były stare.
Na ścianie wisiało lustro w złoconej ramie i Elizabeth przez moment ujrzała w nim własne odbicie. Miała policzki czerwone od mrozu, czarna chusta zsunęła się do tyłu na kark, tak że wysunęły się spod niej jasne włosy. Elizabeth poprawiła chustę i podeszła do półki, której nigdy tu przedtem nie widziała. Musiało tu stać coś, co dopiero przywieziono. Ujrzała równo ustawione ksiązki i przeczytała tytuły kilku z nich: Podręcznik dla dzieci Willuma Stephensona i Mała Anna Carla Didrika. Elizabeth zdjęła z półki tę drugą i ostrożnie zaczęła wertować, znalazła tu również obrazki. Ach, gdyby mogła kupić coś takiego dla Ane, kiedy córka trochę podrośnie… albo dla Marii. Pokręciła głową nad własną głupotą. Nawet dorośli nie wydawali pieniędzy na inne książki poza Biblię i Psałterzem. Poza tym Maria miała już książkę, którą dostała kiedyś od matki na Boże Narodzenie. To bardzo drogi prezent i Elizabeth nigdy nie mogła zrozumieć, jak matkę było na niego stać. Mimo wszystko nie mogła się wyzbyć myśli, jak by to było pięknie móc kupić coś ładnego dla córki lub młodszej siostry. Jej wzrok padł na inną książkę. Napisaną przez Maren Elizabeth Bang. Pomyśleć tylko, że nosi to samo imię, co kobieta, która napisała książkę zdumiała się Elizabeth i przeczytała tytuł: Poradnik domowy dla wszystkich, zawierający wskazówki na temat przyrządzania w najlepszy i najtańszy sposób potraw wiejskich, a także opisy warzenia piwa i robienia wypieków itp. Przydatne dla każdego norweskiego chłopa.
Przypomniała sobie, że Ragna miała książkę kucharską. Może udałoby się ją od teściowej pożyczyć? Wtedy mogłaby zaskoczyć ojca i Jensa jakimś nowymi ciastami na Boże Narodzenie.
Zbliżała się do lady i czekała na swą kolej. Za ladą stali Abraham i sprzedawca, na szczęście Josefine nie było widać. Abraham obsługiwał jakiegoś mężczyznę, ale przywitał się z Elizabeth, kiedy ją zobaczył. Elizabeth uśmiechnęła się w odpowiedzi i lekko skinęła głową. Ucieszyła się, że uczynił ten drobny gest w jej stronę.
- Chciałabym kupić brązową nić do szycia, funt cukru i dwa funty mąki - rzekła do młodszego sprzedawcy i po chwili dodała: - Jens zapłaci, kiedy będzie kupował dla siebie.
- Dobrze - odpowiedział chłopak i postawił na ladzie pojemniki z mąką i cukrem. - Czy zaczynasz już robić świąteczne wypieki? - spytał.
Elizabeth przytaknęła.
- Tak. Co prawda nie zamierzam piec zbyt wiele ciast, ale pracy w kuchni jest tyle, że najlepiej zacząć już teraz.
- Oczywiście - zgodził się i odmierzył miarką towar.
Ławka, na której siadywali starsi klienci, stała pusta, więc Elizabeth usiadła, żeby poczekać na Jensa. Zrobiło jej się gorąco, więc zsunęła chustę na tył głowy. Po chwili podeszła jakaś mała dziewczynka i usiadła obok. Mogła mieć tyle lat co Maria, może trochę mniej i zerknęła na nią kątem oka. Mała potarła nogę i skrzywiła się.
- Co ci się stało? - spytała Elizabeth.
- Krowa kopnęła mnie w zeszłym roku. Tak mocno, że złamała mi nogę. Noga nie chce się goić, chociaż babcia próbowała mi robić okłady z kaszy u ciepłej ścierki.
Elizabeth pokręciła głową. Niektórzy nadal wierzyli w lecznicze właściwości gorących okładów z kaszy, nie zważając na cierpienie, jakie tym sprawiali chorym. Ostrożnie położyła rękę na chudej nóżce dziewczynki i przesuwała w górę i w dół. Nagle dziewczynka krzyknęła:
- O! Czuję w stopie mrowienie i ciepło. - Roześmiała się krótko i Elizabeth cofnęła rękę.
- Nie pomasuj jeszcze, to takie dziwne.
Ludzie zebrani w sklepiku odwrócili się ku nim i patrzyli z zainteresowaniem. Elizabeth nie lubiła zwracać na siebie uwagi i już chciała coś powiedzieć, gdy dziewczynka zawołała radością: - Ale… moja stopa jest zdrowa, mamo, patrz! - Zaczęła podskakiwać, żeby zademonstrować. - Ona ją wyleczyła - rzekła i pokazała na Elizabeth.
Wokół rozległ się stłumiony gwar. Elizabeth gwałtownie się podniosła. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć słów.
- To niezupełnie tak - zaczęła niepewnie i poczuła rosnący niepokój. Dokonała czegoś niezwykłego, choć nie podejrzewała, że to potrafi. Co się stało? Czy to naprawdę możliwe, by uśmierzać ból tylko poprzez dotyk?
- Często tak się dzieje w przypadku złamań - rzekła. - Czasami kości szybko się zrastają i… - Jej słowa zawiły w powietrzu, nie przekonały zebranych w wiejskim sklepiku.
Wtedy zjawił się Abraham.
- Co tu się dzieje? - spytał szorstko.
- Ta kobieta uśmierzyła ból temu dziecku - rzekł jakiś mężczyzna i skinął w stronę Elizabeth.
Chciała zaprzeczyć, ale przerwała jej któraś z kobiet.
- Jeżeli potrafi uśmierzać ból, to na pewno potrafi też rzucać urok na ludzi!
To było jak policzek.
- To nieprawda - zaprotestowała Elizabeth. - Nie potrafię ani rzucać uroków, ani uśmierzać bólu.
- Wyjdź stąd! - rzekł Abraham groźnie i pokazał na drzwi, wpatrując się w Elizabeth.
Jens torował sobie drogę wśród ludzi.
- Skończcie z tym! - rzekł głośno i spojrzał Abrahamowi prosto w oczy. - Jesteś dorosłym mężczyzną, Abrahamie, i znasz nas już tyle lat. Chyba nie wierzysz, że ja, który zostałem wychowany przez Ragnę i Jakoba Myranów, jestem mężem czarownicy? Przez tyle lat łowiliśmy razem ryby, więc sądzę, że już mnie trochę znasz.
Elizabeth z trudem powstrzymywała histeryczny śmiech.
- O nic jej nie oskarżyłem - odparł Abraham. - Ale to dziwne! Zawsze kiedy ona się pojawia, coś tu się dzieje.
Wielu klientów zaczęło kiwać głowami i pomrukiwać.
- Cisza! - nakazał Jens i ponownie zwrócił się do Abrahama. - Uważam, że należałoby przeprosić Elizabeth. I was też to dotyczy - dodał, rzucając surowe spojrzenie parze, która wszczęła całe zamieszanie.
- Nie - odezwała się Elizabeth stanowczo, gdy wreszcie doszła do siebie. Wyprostowała się i po kolei patrzyła na wszystkim w oczy, unikając jednak wzroku Abrahama. - Wiem, że niektórzy bez zastanowienia powtarzają coś, co kiedyś usłyszeli, ale czemu jest w was tyle złości? Gdybyście byli bardziej światli, wiedzielibyście, że taki ból może sam minąć, sam z siebie. To nie ma nic wspólnego ze mną! - Dopiero teraz spojrzała Abrahamowi w twarz i rzekła, zniżając głos: - Rozumie, że mogłeś to opacznie odczytać, ale przecież ty też słyszałeś o takich przypadkach, prawda?
Abraham musiał parę razy odchrząknąć, zanim odpowiedział.
- Tak, naturalnie słyszałem o tym. - Ponownie odchrząknął. - No to przedstawienie skończone - rzekł do klientów i podniósł ręce, jak gdyby chciał, by się rozeszli.
Elizabeth skinęła głową i szybko wyszła. Zauważyła jeszcze, że Abraham mówił coś Jensowi na ucho, ale nie chciała wiedzieć, o czym rozmawiali. Pragnęła tylko znaleźć się daleko stąd. Szybko zeszła na brzeg. Czekając na męża, wpatrywała się w morze. Fiord spowity mgłą, wyglądał nierealnie. Nagle Elizabeth usłyszała za sobą chrzęst kroków na śniegu i odwróciła się. Drgnęła, gdy zobaczyła małą dziewczynkę ze sklepiku i jej matkę.
Kobieta dygnęła i objęła córkę ramieniem.
- Prozę przyjąć moje podziękowania. Proszę mi wybaczyć moją niewiedzę, ale nigdy nie słyszałam, by taki ból przeszedł sam z siebie. Zatem jeśli to pani się do tego przyczyniła, bardzo dziękuję. - Ponownie się skłoniła i zniknęła, zanim Elizabeth zdążyła wykrztusić słowo.
- W co ja się wplątała, - mruknęła pod nosem i usiadła w łodzi. Wreszcie ujrzała Jensa, który wielkimi krokami schodził w dół.
Długo milczeli. Elizabeth próbowała przygotować sobie jakieś wyjaśnienie, ale jej się nie udawało. W końcu Jens spytał:
- Co tam się stało, Elizabeth?
- Nie wiem - odparła zgodnie z prawdą. Skrzyżowała ramiona w ochronie przed chłodem, lecz również żeby dodać sobie otuchy. - Wydaje mi się, że ta mała tylko chwilowo poczuła się lepiej. Przypadek sprawił, że stało się to dokładnie w tek samej chwili, kiedy przyłożyłam rękę.
Może Jens się domyślił, że skłamała, ale przyjął jej tłumaczenia.
- Jakob wspomniał, że przyszłej zimy zamierza kupić łódź, więc mógłbym pływać razem z nim - rzekł, zmieniając temat. - To dobrze, bo nie byłbym dłużej zależny od Abrahama. Straszny z niego chytrus! Ale mu powiedziałaś do słuchu - uśmiechnął się z zadowoleniem i zaczął szybciej wiosłować.
Elizabeth nie widziała w tym nic zabawnego i żeby czymś zająć ręce, zabrała się do wybierania wody z dna łodzi. Wody nie zebrało się dużo, więc szybko się z tym uporała, ale nadal trzymała czerpak w dłoniach.
- Jens - zaczęła ostrożnie patrząc mężowi prosto w oczy. - To, co się stało w sklepiku, mogło być przypadkiem. Często zastanawiałam się nad swoimi zdolnościami. Czasami przewiduję zdarzenia, i jak już wiesz, widzę i słyszę upiory.
Wiosłował jeszcze chwilę, po czym rzekł:
- Tak, może potrafisz uzdrawiać ludzi, ale nie mogłabyś rzucać na nikogo uroku. Po prostu nie byłabyś do tego zdolna.
Elizabeth szła zamyślona do Heimly. Chciała pożyczyć od Ragny książkę kucharską, więc Jens ruszył pierwszy do domu, ponieważ Ane została tylko z Marią.
Tak bardzo się zamyśliła, że weszła do sieni, nie oczyściwszy butów ze śniegu. Podniosła rękę, żeby zapukać do kuchennych drzwi, kiedy usłyszała głos teściowej. Ragna była bardzo wzburzona.
- To jakiś idiotyczny zwyczaj, żeby oddawać innym jedzenie i ubrania tylko dlatego, że jest Boże Narodzenie! Nie mamy nic ponad czego sami potrzebujemy, a z ubranek, z których dzieci wyrosłym robimy chodniki.
- Chyba lepiej przekazać je tym, którzy marzną? - spytał Jakob.
Elizabeth nie zamierzała podsłuchiwać, ale mimo to wciąż stała pod drzwiami.
- Czy w tym roku też mamy coś posłać do Dalen? - odpowiedziała pytaniem wyraźnie niezadowolona Ragna.
- Jak moglibyśmy postąpić inaczej?! Na Boga, to przecież nasza rodzina!
- Nie wzywaj imienia Boda nadaremnie - furknęła Ragna.
- To nie zadawaj takich bzdurnych pytań. Mówimy o naszym przybranym synu, wnuczce i synowej.
- Mogłabym się obyć bez takiej synowej.
- Uważaj, co mówisz, Ragno - rzekł zniżonym głosem. Elizabeth usłyszała w głosie teścia pewną stanowczość i poczuła, że oblewa ją zimny pot.
- Co masz przeciwko Elizabeth? - mówił dalej Jakob.
- Jest bezczelna i zarozumiała.
- Po prostu jej zazdrościsz.
- Teraz to ty uważaj, co mówisz - zagroziła Ragna. Jej głos drżał.
- Chciałaś, by Jens ożenił się z bogatszą dziewczyną, a tymczasem okazało się, że Elizabeth jest pracowita, a w dodatku potrafi zajmować się dziećmi. I tego nie możesz znieść - nie poddawał się Jakob.
Zapadła tak długa cisza. W końcu Ragna niechętnie przyznała.
- Tak, jest pracowita…
Elizabeth nie chciała słuchać dalej i cicho wymknęła się na schody.
Nie do końca zgadzała się z tym, że Ragna była zazdrosna. Uważała raczej, że teściowa koniecznie chciała jej wytknąć jakieś błędy, a ponieważ nie znajdowała nic, do czego mogłaby się przyczepić, była zła. Elizabeth głęboko zaczerpnęła powietrza, otupała buty ze śniegu i weszła z powrotem. Głosy dobiegające ze środka brzmiały teraz spokojnie. Szybko zapukała do drzwi, by się nie rozmyślić.
- Proszę - odezwała się Ragna.
- Dzień dobry i pokój temu domowi - przywitała się Elizabeth. - Przyszłam się zapytać, czy mogłabym pożyczyć książkę kucharską.
Ragna uniosła jedną brew i odczekała chwilę, a potem spytała opryskliwie:
- Książkę kucharską? A po co?
- Chcę upiec ciasto na Boże Narodzenie. W tym roku chciałaby, spróbować czegoś nowego. Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś mi mogła ją pożyczyć.
Ragna skinęła głową.
- No dobrze - rzekła krótko i przyniosła książkę.
Elizabeth wyjęła płócienną torbę i schowała poradnik.
- Dziękuję, będę na nią uważać - obiecała i wypadła za drzwi.
W kuchni pachniało świeżo pieczonym ciastem i przyprawami, które Jakob wykradł dla niej z własnego domu.
- O ile wiem, używa się tego do świątecznych wypieków - powiedział, wręczając jej trzy maleńkie pudełeczka. - Ale niech to zostanie między nami, że masz je ode mnie - dodał.
Elizabeth dygnęła i podziękowała za wspaniałości. To będą najpiękniejsze święta, pomyślała. Zaprosiła Marię, żeby mogła piec razem z nią.
Na razie zrobiły siedem rodzajów ciastek, ale nie spodziewały się gości, więc to powinno wystarczyć dla nich trojga, siostry i ojca, kiedy usiadają do Wigilii.
Elizabeth dreptała tam i z powrotem, pilnowała ognia, zmieniła blachy i ostrożnie układała ciasta na blacie, parząc sobie opuszki palców. Ane koniecznie chciała wejść na stół.
- Nie, nie Wolo - powiedziała Elizabeth i otarła ramieniem spoconą twarz.
- Powinniśmy pozwolić Ane piec z nami - uznała Maria i zanim Elizabeth zdążyła cokolwiek powiedzieć, posadziła dziecko na stole.
Mała chwyciła surowe ciasto, a jej drobną twarzyczkę rozjaśnił uśmiech.
- Nie, nie, moja droga - sprzeciwiła się Elizabeth i zabrała jej ten kawałek.
- Ja ją nauczę - oznajmiła Maria i podała Ane mały wałek, który zrobił dla niej Jens.
- Masz robić tak - wyjaśniła i pokazała, jak się wałkuje. Ane zaczęła, mocno uderzać wałkiem w stół. Po kilku próbach Maria się poddała.
- Jest za mała - rzekła z westchnieniem.
Elizabeth nie zareagowała, widząc, że Ane zjada surowe ciasto. Odrobina jej chyba nie zaszkodzi, uznała, wstawiając ostatnią blachę do pieca.
- Tutaj znalazłaś przepis? - spytała Maria, podnosząc w górę książkę kucharską Ragny.
- Nie - odparła Elizabeth. - Uważaj na nią, nie jest moja - dodała, ostrożnie wzięła ją od Marii i postawiła na półce. - Kiedy posprzątam, pozwolę i ją obejrzeć. Pod warunkiem, że będziesz uważała - zaznaczyła.
Sama nie korzystała z książki. Słowa Ragny odebrały jej ochotę na korzystanie z poradnika. Wyjęła własne, poszarpane karteczki z przepisami.
- Mogę teraz przejrzeć książkę Ragny? - spytała Maria, kiedy wszystko uprzątnęły.
Elizabeth zdjęła egzemplarz z półki i położyła na stole. Po chwili usłyszała, jak Maria, przesuwając małym palcem pod każdą literką, sylabizując, odczytuje tekst ze strony tytułowej. - „Książka kucharska do użytku w zwyczajnych, skromnych gospodarstwach domowych jak i dla wydających mniejsze i większe przyjęcia. Christiania 1864. Bolette Maria Jansen”.
- Jak ty dobrze czytasz! - pochwaliła ją Elizabeth i wytarła dokładniej paluszki Ane. Nagle uderzyła ją pewna myśl i musiała spytać. - Skąd wiedziałaś, że to książka Ragny?
- Olav widział cię, kiedy szedł do stajni - wyjaśniła Maria z uśmiechem. - Mówił, że najpierw weszłaś, potem wyszłaś, a potem znowu weszłaś do środka. Ale kiedy następnym razem wyszłaś, pędem wróciłaś do domu. Potem spytał Jakoba, co tam robiłaś.
Elizabeth poczuła na ramionach gęsią skórkę, a jej głos nie brzmiał całkiem naturalnie, kiedy odpowiedziała:
- No tak, zapomniałam Jakubowi coś powiedzieć, ale rzeczywiście, mogło się to Olavowi wydać trochę dziwne.
Maria tylko skinęła głową i z powrotem skupiła się na książce. Z największym zainteresowaniem odczytywała przepisy, poruszając wargami.
Elizabeth powoli wypuściła powietrze. Dzieci po prostu takie są. Nie potrzebowały zawiłych wyjaśnień, by zaspokoić ciekawość.
Na dworze zaczynało się ściemniać. Gęsto padający śnieg wirował wokół budynków i układał się w zaspy. W takie popołudnia dobrze było usiąść w domu, zapalić lampę tranową i rozkoszować się ciepłem paleniska.
Elizabeth nakrywała do podwieczorku, kiedy usłyszała jakieś głosy. W pierwszej chwili pomyślała, że to Ragna i Jens, ale kobiecy głos był zbyt czysty i przenikliwy. Słyszała go już wcześniej, ale nie pamiętała, kiedy ani gdzie.
Zaniepokoiła się i zaczęła nerwowo przesuwać talerze o szklanki, żeby nakryć dla jeszcze jednej osoby. Potem rozejrzała się po kuchni. Wszystko było w najlepszym porządku. Jednak mimo to nie usiadła.
Kiedy otworzyły się drzwi, z wrażenia musiała się przytrzymać oparcia krzesła.
- Jeżeli przyszłaś tu, żeby mi znów wymyślać. Hartuvikka, to muszę cię prosić, żebyś natychmiast zawróciła!
Potężna kobieta umknęła wzrokiem i zaczerwieniła się. Jens, który wszedł tuż za nią, wyjaśnił:
- Prosiła mnie o wybaczenie.
- Ach, tak - odparła Elizabeth krótko.
Hartuvikka odchrząknęła kilka razy, z zakłopotaniem wpatrując się we własne stopy.
- Chciałam prosić o wybaczenie, Elizabeth. To było nieładnie z mojej strony, że cię oskarżyłam. Oczywiście nie miałaś nic wspólnego z tym, że Josefine urodziła kalekie dziecko. To było okropne z mojej strony, że mogłam przy wszystkich w sklepiku powiedzieć coś takiego po tym, jak jej pomogłaś.
- Zapomnijmy o tym, Hartuvikko - zaproponowała szczerze Elizabeth. Uśmiechnęła się do kobiety i zdjęła rękę z oparcia krzesła. - Czy to dlatego tu przyszłaś? Czy może masz inną sprawę?
Hartuvikka bawiła się przez chwilę rękawicami, po czym odpowiedziała.
- Chciałabym porozmawiać z tobą w cztery oczy. Jeśli nie sprawię kłopotu - dodała szybko, zerkając na nakryty stół.
- Chodźmy do izby - rzekła Elizabeth i ruszyła przodem. - Siadaj, proszę - wskazała na ławę. - Co cię dręczy? - spytała łagodnie, przesuwając sobie krzesło.
- Nie, to znaczy… Trudno mi to wytłumaczyć, rozumiesz.
- Mimo to spróbuj - zachęciła ją Elizabeth.
- Słyszałam, że uzdrowiłaś w sklepiku Abrahama pewną dziewczynkę. A ja… ostatnio co miesiąc bardzo krwawię. - Hartuvikka, mówiąc, cały czas wpatrywała się w swoje ręce. Elizabeth nie mogła się nadziwić, że od ostatniego ich spotkania ta kobieta tak się zmieniła. - Mam już tyle lat, że dawno powinnam przestać krwawić - mówiła dalej Hartuvikka. - Lecz teraz jest tak źle, że boję się nawet wyjść z domu.
Elizabeth zagryzła dolną wargę, zastanawiając się, czy powinna odmówić. To, że pomogła dziewczynce, nie mieściło jej się w głowie. Nie chciała się do tego przyznać, ale bała się własnych umiejętności. Jeżeli jednak rzeczywiście potrafiła leczyć, powinna Hartuvikce pomóc.
- Połóż się - rzekła w końcu i podsunęła jej poduszkę. - Zobaczę, co się da zrobić.
Hartuvikka natychmiast spełniła jej polecenie, a Elizabeth położyła ręce na jej brzuchu. Sama nie wiedziała, co z tego wyniknie. Dziewczynka w sklepiku mówiła coś o mrowieniu w stopie, zanim poczuła ulgę. Nagle Elizabeth przypomniała sobie tekst, który słyszała dawno temu. Poszukała w pamięci i wymruczała ledwie słyszalnie.
Jak oczywiste jest to, że człowiek trafił do piekła, zanim przełknął fałszywe słowo, tak oczywiście, tak naprawdę mogę decydować o tej krwi.
Powstrzymaj więc tę krew, która wypływa z Hartuvikki, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Stań, krwi, jak Zbawca Świata stanął w rzece Jordan, kiedy otrzymał chrzest z rąk świętego Proroka Jana.
Następnie odmówiła Ojcze nasz, odczekała chwilę i otworzyła oczy.
- Nie mogę ci obiecać - uprzedziła. - Ale zrobiłam wszystko, co potrafię.
Hartuvikka wstała.
- Tak bardzo jestem wdzięczna, że nie potrafię tego wyrazić. Jak mam ci wynagrodzić tę pomoc?
- Nic nie chcę. To, że mogę pomóc, jest największą nagrodą.
Kiedy kobiety weszły do kuchni, Jens siedział przy stole, ale jedzenie było nietknięte.
- Usiądź z nami, Hartuvikko - zaproponowała Elizabeth.
Hartuvikka tak energicznie pokręciła głową, że aż policzki jej zadrżały.
- Nie, nie, dziękuję bardzo, ale muszę wracać do domu. Zrobiło się już ciemno, a przede mną daleka droga - wyjaśniła i wyszła.
Elizabeth wzięła Ane na kolana i usiadła do stołu. Razem z Jensem odmówili krótką modlitwę i przez chwilę jedli w milczeniu.
- Czego chciała? - spytał Jens.
- Chciała, żeby jej pomogła w… kobiecych dolegliwościach.
- I co zrobiłaś?
- Odmówiłam kilka zdań o krwi, trzymając dłonie na jej brzuchu.
- Myślisz, że mądrze zrobiłaś, Elizabeth?
- A co jest mądre? - odpowiedziała pytaniem. - Bez względu na to, co bym zrobiła, niektórzy ludzie i tak uznają to za złe. A jak ty myślisz, co powinnam zrobić?
- Zrobiłaś to, co należało - rzekł z przekonaniem.
Elizabeth odetchnęła z ulgą.
- Uważam, że postąpiłaś wspaniałomyślnie, pomagając jej po tym, jak cię oskarżyła - mówił dalej Jens. - Mimo że prosiła o wybaczenie.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Czułam, że nie mogłabym postąpić inaczej.
Dopiero później przyszło jej do głowy, że powinna poprosić Hartuvikkę, by nikomu nie mówiła. Ale teraz było za późno.
Elizabeth gotowała mydło, aż w całej kuchni pachniało ługiem, kiedy Indianne przybiegła z wiadomością od Ragny. Dziewczynka nieśmiało zapukała do drzwi, weszła do środka i dygnęła ledwie dostrzegalnie. Elizabeth zauważyła, że Idnianne miała na sobie nową kurtkę z rdzawoczerwonej wełny. Ach gdyby tak też przed świętami i ona mogła sobie pozwolić na nowe ubranie, pomyślała i zadała sobie pytanie, czy nie jest zazdrośnicą.
- Mama powiedziała, że macie zejść do nad i spróbować jej ciasta świątecznego - oznajmiła z powagą.
- Tak powiedziała? - zdumiała się Elizabeth, mieszając w garnku. - Nie wspomniała, o której godzinie mamy przyjść?
- Nie, ale wydaje mi się, że chciała, żebyście przyszli od razu, ponieważ szukała ładnego obrusa, kiedy wychodziłam.
Elizabeth zdjęła garnek z ognia i dolała do niego trochę wody. Irytowało ją, że Ragna oczekiwała, iż rzucą wszystko, czym są zajęci i natychmiast przyjdą. To nie zaproszenie przyniosła Indianne, ale rozkaz. Z drugiej strony Elizabeth nie chciała się kłócić z teściową, a taka wizyta byłaby miłą odmianą w monotonnej codzienności.
- Podziękuj swojej mamie i powiedz, że porozmawiam z Jensem. Jeżeli znajdziemy czas, to za chwilę przyjdziemy. - Zauważyła, że Indianne poczuła się niepewnie, i pożałowała, że nie była dla niej bardziej życzliwa. - Skończę tylko gotować mydło, przebiorę się i przyjdę przynajmniej z Ane. A Jens może też będzie. Masz bardzo ładną kurtkę!
Indianne uśmiechnęła się blado.
- Dziękuję - odpowiedziała i znowu dygnęła.
Elizabeth przelała mydło do małych pudełek. Pewnie Ragna chce nam coś powiedzieć, pomyślała, sprzątając kuchnię. Tylko co?
- Strasznie późno przyszliście - zawołała Ragna z wyrzutem, witając ich w sieni. Ale gdy tylko ujrzała Ane, na jej twarzy zaraz pojawił się uśmiech. - Czy to mała Ane-Elisa przyszła do swojej babci? - zaszczebiotała.
- Musieliśmy skończyć robotę - wyjaśniła Elizabeth chłodno, a w duchu dodała: Nie możemy czekać gotowi na twoje zawołanie.
- Jakob musiał wyjechać i wróci trochę później - rzekła Ragna.
Zaczęli zdejmować wierzchnie ubranie. Elizabeth zauważyła, że wniosła sporo śniegu i rozejrzała się za czymś, czym mogłaby go zgarnąć. W kącie stało wiadro ze ścierką, więc poszła po nie.
- Co chcesz zrobić? - spytała Ragna, ze zdumieniem.
- Zamierzałam wytrzeć po sobie podłogę - odparła i w tej samej chwili pożałowała swoich słów. Szybko wyprostowała się i wygładziła suknię. Przecież nie powinnam się tym przejmować, pomyślała zła na siebie.
- Usiądźmy przy stole - zaproponowała Ragna i ruszyła przodem.
Indianne i Olav siedzieli osobno przy małym okrągłym stoliku. Byli ładnie ubrani, jak zawsze. Olav miał na sobie krótkie, granatowe spodnie z kantem, a jego siostra sukienkę, granatowe spodnie z kantem, a jego siostra sukienkę do kolan, także granatową. Oboje mieli włosy uczesane na mokro. To takie do Ragny podobne, pomyślała Elizabeth i uśmiechnęła się do dzieci. Chociaż to tylko my przyszliśmy z wizytą, wszystko zostało wyszykowane jak na Wigilię.
- Siadajcie, proszę - rzekła teściowa i zniknęła w kuchni.
Elizabeth była pełna obaw. Ragna coś knuje, pomyślała i poruszyła się nerwowo.
Teściowa wróciła z kuchni i postanowiła przed dziećmi nieduży półmisek z ciastkami.
- Wśród kobiet zapanowała nowa moda - oznajmiła i nalała kawy do filiżanek. - Ale nie dotarła jeszcze tu na północ, jedynie do dużych miast.
Elizabeth spojrzała na nią, nie rozumiejąc. Słowa „moda” nigdy nawet nie słyszała. Ragna widocznie nie zauważyła jej miny, bo mówiła nadal.
- Używają albo poduszki, albo usztywnienia, żeby utworzyć tu dużą kulę - wyjaśniła i wskazywała na swój krzyż.
- A więc teraz kobiety będą chodziły z wielkimi tyłkami? - roześmiał się Jens.
Ragna posłała mu surowe spojrzenie, a potem zdjęła pokrywę z półmiska.
- Częstujcie się. Są tylko trzy rodzaje, ale do świąt jeszcze daleko.
To te, które się nie udały, zauważyła Elizabeth, trochę za bardzo przypieczone albo o dziwny, kształcie. Ale wszystko jedno, jedzenie to jedzenie, uznała i się poczęstowała. Musiała jednak przyznać, że było jej przykro.
- Nie zaprosiłam was tu bez powodu - powiedziała nagle Ragna, odłamując kawałek ciasta.
Teraz się okaże, pomyślała Elizabeth.
- Tak? - rzekła krótko.
- Zauważyłam, że ludzie odbywają istne wędrówki do Dalen - zaczęła Ragna.
Elizabeth poczuła, że pocą się jej dłonie. Czyżby teściowa widziała u nich lensmana?
- Widziałam jakiś czas temu Hartuvikkę zmierzającą pod górę, która, jak sama twierdzi, została uzdrowiona. - Ragna niemal splunęła tym słowem, jakby było przekleństwem.
- Rozmawiałaś z nią? - spytała Elizabeth.
- Tal, spotkałam ją kilka dni później, kiedy wybrałam się do sklepiku Abrahama. Wtedy też usłyszałam, czym się zajmujesz. Mówią, że niby potrafisz uwalniać ludzi od bólu! Ale ty się pewnie nie przejmujesz, że o tobie gadają, Elizabeth - rzuciła chłodno.
- Nie, nie dbam o to - przyznała Elizabeth spokojnie. Kątem oka dostrzegła, że dzieci przyglądają się jej i uważnie słuchają rozmowy. - Jednak dziwi mnie, że ty, Ragno możesz w ten sposób obmawiać za plecami swoją synową.
To był strzał na ślepo, ale najwyraźniej trafiony, ponieważ krew uderzyła do twarzy teściowej.
- Elizabeth nie może wyrzucać za drzwi ludzi, którzy proszą o pomoc - odezwał się Jens.
Elizabeth zagryzła wargę o z wdzięcznością uścieła dłoń męża.
- Wcale tego nie powiedziałam - rzekła Ragna słodkim głosem. - Ale chyba nie powinna uprawiać tych pogańskich praktyk, w których wzywa zarówno diabła, jak i naszego Pana!
- Może to właśnie dar od Boga - odparła Elizabeth, starając się panować nad głosem. - W Piśmie Świętym jest napisane, że On uzdrawiał - dodała.
Ragna z trudem łapała powietrze. Aż chwyciła się za serce.
- Wywyższasz się i twierdzisz, że jesteś jednym z boskich posłanników? - spytała oburzona.
- Nie, ale myślę, że może otrzymałam dar odnoga - odpowiedziała Elizabeth śmiało, patrząc teściowej prosto w oczy.
W ciszy, która zapadła, tykanie dużego zegara wydawało się wprost ogłuszające.
Ragna otwierała i zamykała usta kilka razy, jednak nie wydobyła z nich ani słowa.
- Jaka dobra, mocna kawa - odezwał się nagle Jens i zaraz rozległ się tłumiony chichot dzieci. W tej samej chwili dał się słyszeć odgłos kroków w sieni. Elizabeth poznała, że to Jakob. Słyszała, że powiesił kurtkę, zanim wszedł do izby.
- O, nie, co to za goście złożyli nam wizytę? - spytał. Wydawał się bardziej poważny niż zwykle. Usiadł ciężko. Ragna szybko przyniosła czajnik i nalała wszystkim kawy, po czym wróciła na miejsce. Jedli ciastka i pili, aż w końcu Jakob powiedział:
- Dzieci, jeśli skończyliście, to możecie odejść od stołu.
Podniosły się z ociąganiem. Chętnie posłuchałyby rozmowy dorosłych, pomyślała Elizabeth.
Jakob odczekał, aż dzieci wyjdą i rzekł poważnie:
- Słyszałem dziś najnowsze wieści.
- Czy coś się stało? - spytała Ragna nieco drżącym głosem.
- Ole Siwert Moland… został ukarany.
Elizabeth chciała spytać, kto to, ale coś ją powstrzymało. Domyśliła się, że historia nie jest wesoła.
Jakob mówił dalej:
- Był dwa razy żonaty i siedział w więzieniu w Kabelvaag, ponieważ otruł obie żon.
Elizabeth westchnęła i zasłoniła dłonią usta. Kawałek ciasta, który miała w ustach, okazał się nagle zbyt duży i musiała go popić kawą.
- Ole stał się w więzieniu bardzo religijny, ułożył nawet kilka psalmów. Ale to w żaden sposób nie wpłynęło na wyrok - opowiadał Jakob. - Ścięto mu głowę. Kiedy kat chciał mu odsłonić szyję, Moland zrobił to sam. Potem poprosił, by odśpiewano jeden z jego psalmów, i tak się stało. Następnie położył głowę na pniu, a kat zrobił, co do niego należało.
- Co to za człowiek, który godzi się odbierać ludziom życie? - spytała Elizabeth.
- Podobno czynią to przestępcy, którzy sami zostali skazani na śmierć. W ostatniej chwili godzą się przyjąć funkcję kata i w ten sposób ratują własne życie.
Ragna uczyniła znak krzyża. Długo siedzieli w milczeniu, wpatrując się przed siebie, każdy zatopiony we własnych myślach.
- To nie w porządku, że ludzie mogą decydować o życiu i śmierci innych - odezwała się Elizabeth półgłosem.
- Ale Ole Siwert Moland aż dwa razy zadecydował o życiu swych żon! Uważasz, że to jest w porządku? - spytała Ragna wzburzona.
Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć. Odniosła wrażenie, że to o niej rozmawiają. O niej i jej potwornej zbrodni, którą popełniła względem Leonarda Dalsruda. Nie jestem lepsza od Molanda, pomyślała zrozpaczona.
- Chyba tak nie uważasz, Elizabeth? - spytał Jens, przyglądając się jej.
- Znasz moje zdanie, ale wy tego nie zrozumiecie! To Bóg decyduje o życiu i śmierci, nie człowiek! - Elizabeth zawstydziła się swojego wybuchu i pożałowała swego zachowania. - Przepraszam - rzekła pokornie i wstała. - Dziękujemy za kawę i ciasto. Musimy wracać do domu, Ane jest zmęczona.
Szybko wyszła do sieni, włożyła okrycie, a potem ubrała Ane. Na pożegnanie uścisnęła ręce Ragny i Jakoba i jeszcze raz podziękowała za poczęstunek.
- Musicie przyjść kiedyś do nas w odwiedziny - rzekła, właściwie tylko po to, żeby zatrzeć złe wrażenie.
Jakob skinął głową i uśmiechnął się łagodnie.
- Przyjdziemy, Elizabeth. Dziękuję.
W tym człowieku, było coś, co sprawiało, że ludzie dobrze się czuli w jego towarzystwie, pomyślała, gdy wracali pod górę do Dalen.
W domu próbowała się czymś zająć, ale Jens chwycił ją za ramię i powstrzymał.
- Zareagowałaś dzisiaj dość porywczo - rzekł.
- Co masz na myśli? - spytała niewinnie, cofnęła ramię i zaczęła kroić mydło.
- Twoje słowa w Heimly - odparł nerwowo, co od razu zauważyła.
- Ragna czasem mnie irytuje! - Nabrała powietrza, żeby poprosić Jensa, by wyniósł mydło do spiżarni, ale ją uprzedził.
- Chyba zgadzasz się, że człowiek, który zamordował dwie żony, powinien zostać ukarany?
Elizabeth nie odpowiedziała, tylko sama chwyciła skrzynkę z mydłem i wyniosła. Została w komórce możliwe najdłużej, ale w końcu musiała wrócić.
- Taki człowiek jak Ole jest zbyt niebezpieczny, by mógł chodzić wolno - twierdził z uporem Jens.
Słowa męża nią wstrząsnęły. Czy ona była niebezpieczna? - pomyślała. Musiała na kilka sekund zamknąć oczy, żeby odzyskać panowanie nad sobą.
- Masz rację - rzekła zmęczona. - Uważam tylko, że myśleć. Czy możemy porozmawiać o czymś innym?
Jensa się uspokoił.
- Drżysz - stwierdził.
- Jestem tylko zmęczona - mruknęła i zagryzła wargę, żeby się nie rozpłakać. Całe szczęście, że Jens nie wie o Leonardzie, pomyślała.
Tej nocy Elizabeth śniło się, że wchodzi po stopniach na szafot. Miała taką szeroką spódnicę, że omal się o nią nie potknęła. Związano jej ręce z tyłu. Gdzie jest Jens? - pomyślała w panice i rozejrzała się dokoła. Musiał przyjść i ją uratować! Nie chciała umierać! Kolana pod nią drżały, dzwoniła zębami. Jens, pomyślała znowu i ponownie popatrzyła na tłum ludzi. Kobiety i mężczyzn, młodych i starych, bogatych i biednych. Wszyscy z wykrzywionymi złością twarzami, wykrzykiwali obelgi pod jej adresem, wymachiwali pięściami. Jakaś kobieta rzuciła kamieniem, ale nie trafiła. Elizabeth napotkała jej spojrzenie.
- Dlaczego? - szepnęła, ale nie otrzymała odpowiedzi. Może tamta nie słyszała? Domyśliła się, że to publiczna egzekucja. Ludzie odbyli daleką drogę, żeby zobaczyć, jak jej głowa zostaje oddzielona od reszty ciała. Załkała.
- Jens! Jens! - zawołała, a ludzie w odpowiedzi zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej.
- Morderczyni, morderczyni, ladacznica, ladacznica! - skandowali.
Elizabeth chciała zaprotestować, ale nie mogła wydobyć głodu. Wtedy w ciżbie ludzi dostrzegła Jensa. Wiedziała, że mógłby ją uratować, gdyby tylko zdążył na czas. Zawołał coś, ale widziała tylko poruszające się usta, jego słów nie dosłyszała. Tłum ludzi odepchnął go do tyłu.
Wtedy kat zmusił ją by uklękła. Zawiązał jej oczy brudną szmatą, a wtedy tłum oszalał z radości. Popłynęły jej łzy.
- Jens! - łkała. Sama słyszała, jak rozpaczliwie i żałośnie brzmi jej głos.
Nagle znalazła się obok swego ciała, tak że mogła być świadkiem własnego stracenia. Ujrzała grubą linię wokół swych nadgarstków, i jęknęła, bo jej ręce były sine i spuchnięte. Długi, jasny warkocz leżał ciężko na ramieniu. Kat podniósł go do góry i obciął wielkim nożem, a następnie rzucił go w tłum. Teraz włosy nie będą już przeszkadzać w egzekucji, pomyślała obojętnie. Jakie mam szczupłe plecy, zauważyła. Wtedy kat uniósł topór nad głowę. Kilka sekund wcześniej, zanim go opuścił, krzyknęła po raz ostatni. Przeciągle i boleśnie. A potem głowa spadła do kosza.
Na moment zapadła cisza, a potem kat chwycił jej głowę i podniósł w górę. Zgromadzeni zaczęli krzyczeć z radości. Wtedy kat wolną ręką ściągnął czarny kaptur, zasłaniający jego twarz. Elizabeth krzyknęła głośno, gdy napotkała jego wzrok i ujrzała złośliwy uśmiech. To był Leonard!
Poderwała się, zbudzona własnym krzykiem, mokra od potu.
- Co się stało? - spytał Jens sennie i chciał ją przytulić. Jednak wywinęła się z jego objęć i wstała.
- To tylko sen. Śpij, pójdę tylko się załatwić - szepnęła.
Zasnął, zanim wyszła z pokoju. Boso wymknęła się do kuchni i nalała odrobinę wody do miski. Syknęła, kiedy zimna woda dotknęła skóry twarzy i szyi. Później odczuła ulgę. Oparła się plecami i szepnęła:
- Jak długo zdołał ukrywać przed tobą prawdę, Jensie?
Elizabeth po raz ostatni świece w garnku z łojem, nucąc przy tym kolędę. Przypomniał jej się dzień, kiedy z książeczki, którą dostała od matki, pierwszy raz przeczytała Marii tekst kolędy. Potem nauczyła się melodii od Ragny.
- Raduję się co rok tego dnia, bo wtedy narodził się Jezus - zaśpiewała.
Tak, naprawdę z radością czekała na to Boże Narodzenie. Zeszły rok był dla niej jakby próba, czy jest dostatecznie dorosła i zaradna, by samodzielnie przygotować święta. Poza tym w zeszłym roku zmarła matka, w dodatku okazało się, że sama jest w ciąży.
Te święta będą wyjątkowo piękne! Zaprosi ojca i Marię, by spędzić je razem z nimi. Tak bardzo zatopiła się we własnych myślach, że nie słyszała kroków w sieni. Niespodziewanie w kuchni pojawił się ojciec.
- Szczęść Boże - przywitał się, ściągając czapkę.
Elizabeth zauważyła, że śnieg na spodniach sięgał mu po kolana; spadając, tworzył małe kałuże na podłodze.
- Ach, to ty - ucieszyła się. - Ogrzej się trochę i zdejmij buty. Jak się czuje Maria?
Ojciec odłożył rękawice na buty i podszedł do stołu, zanim odpowiedział:
- Poszła do Heimly pobawić się z dziećmi.
- Zasłużyła na to. Małej może być czasami ciężko - zauważyła Elizabeth, rozstawiając na stole spodeczki i filiżanki - Dobrze, że mamy kilka dni świąt - mówiła dalej. - Wszyscy trochę odpoczniemy.
Ojciec przytaknął i wziął Ane na kolana.
- Tak, to prawda. Tylko nie przepracuj się zbytnio z naszego powodu.
- Phi, też mi robota! Po prostu trzeba coś przygotować, upiec, wytopić świece. Poza tym pomagałeś przecież Jensowi przy uboju. - Usiadła przy stole i dodała łagodnie: - Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci za to wdzięczna, tato. Nie wiem dlaczego, ale szlachtowanie zwierząt budzi we mnie wstręt.. - Zaczerpnęła głęboko powietrza i uśmiechnęła się. - Muszę cię o coś spytać.
- Słucham.
- Chciałabym, żebyście z Marią przyszli do nas na Wigilię.
Ojciec umknął wzrokiem, zestawił Ane na podłogę i zawahał się chwilę, zanim odpowiedział:
- Maria zaprosiła Dorte również w tym roku.
- Ale ona też może przyjść.
Ojciec pokręcił głową.
- Bardzo ci dziękuję za zaproszenie, ale myślę, że dla Marii to bardzo ważne, by mogła spędzić święta we własnym domu.
Elizabeth poczuła bolesne rozczarowanie.
- Maria chce być dokładnie taka jak ty - wyjaśnił ojciec, widząc wyraz jej twarzy.
- Jak ja? - spytała zaskoczona.
- Tak, także chce przygotować co trzeba na Boże Narodzenie. Wywnioskowałem to z tego, co mówiła. - Uśmiechnął się. - Pierwszego dnia świąt wybieramy się do kościoła, ale drugiego przyjdziemy do was.
Rozczarowanie przeszło w radość, która ogarnęła Elizabeth aż po opuszki palców. To prawda, przyznała w duchu. Mam teraz własną rodzinę.
W wigilijny wieczór wszystko odbyło się zgodnie z tradycją. Od potraw po ozdoby na choince. Elizabeth razem z Jensem przez cały czas porównywała ten dzień z poprzednią Wigilią, ciesząc się, że Ane podrosła i już więcej rozumiała z tego, co wokół niej się dzieje.
W tym roku również były prezenty. Elizabeth dostała od Jensa przybory do pisania, by mogła do niego pisać, kiedy wypłynie na zimowe połowy. Elizabeth natomiast podarowała mężowi i Ane rękawice i skarpety.
- Co roku daję ci to samo - rzekła z poczuciem winy.
- Miałem nadzieję, że tak będzie - odparł Jens z radością i Elizabeth poczuła, że mówił szczerze.
Dla Ane zrobił nieduże pudełko z drewna z drewnianymi zabawkami w środku.
- Może teraz zostawi w spokoju kołowrotek, gdy będziesz przędła nici na prezenty dla mnie - uśmiechnął się.
Kiedy zapalili świece, a Ane zasnęła, oboje usiedli obok siebie na pryczy.
- To była równie piękna Wigilia jak w zeszłym roku - westchnęła Elizabeth zadowolona. - Z tą jedynie różnicą, że dzisiaj nie widzieliśmy zorzy polarnej. Wydaje mi się, że dziś w nocy i jutro będzie brzydka pogoda. Pewnie w takim razie nie pójdziemy do kościoła.
- Poczytamy Biblię w domu - uspokoił ją Jens. - Bóg nas usłyszy. A drugiego dnia wszyscy ze wsi przyjdą tu na górę, to będzie okazja, żeby porozmawiać - dodał.
W odpowiedzi Elizabeth mruknęła coś niezrozumiale. Sama zaproponowała, by zaprosili Ragnę i Jakoba, choć na myśl o tej wizycie ogarniały ją mieszane uczucia.
Stało się tak, jak podejrzewała - następnego ranka, na dworze panowała zła pogoda i nie poszli do kościoła. Ale dzień mijał szybko i dobrze było odpocząć w domowym zaciszu.
Drugiego dnia świąt Elizabeth wstała wyjątkowo wcześnie, żeby przygotować wszystko na przyjęcie gości. Jedzenie gotowe i stało obok ognia, żeby nie wystygło. Jagnięcia, ziemniaki i brązowy sos. Mięso dostali od ojca jako podziękowanie za wszystko, co Elizabeth dla niego zrobiła, jak powiedział.
Zdjęła duży fartuch i powiesiła na gwoździu.
- Jestem taka zdenerwowała - powiedziała i zerknęła szybko do lustra. Zobaczyła, że kilka kosmyków włosów się wysunęło, więc upięła je spinką. Twarz miała zarumienioną, pewnie nie tylko z gorąca, pomyślała, ale i z przejęcia.
Jens podszedł do Elizabeth i ją objął.
- Czym się tak denerwujesz? - spytał spokojnie. - Przyjdzie tylko nasza rodzina i Dorte.
- Wiem, ale dawno nie było u nas tylu osób. Ostatni raz kiedy się pobraliśmy.
- To był piękny dzień, a i ten będzie równie udany, bo teraz masz więcej doświadczenia.
Elizabeth pamiętała każdy szczegół ze swego ślubu. Wtedy na stole stał nowy serwis Ragny, a oprócz tego srebrne świeczniki. Teraz było skromniej, części zastawy różniły się wzorami, a niektóre z naczyń miały wyszczerbione krawędzie. Świeczniki były cynowe, a kieliszki bez nóżek. Różnica była ogromna. Stanowił jednak odrębną rodzinę, jak powiedział ojciec, i sami urządzali bożonarodzeniowe przyjęcie. Tak, Elizabeth cieszyła się, a nawet czuła dumę z powodu tego, co udało jej się przygotować.
Z zewnątrz dobiegły ich głosy i Elizabeth uwolniła się z objęć Jensa.
- Idą! - zawołała i wyjrzała przez okno. - Idą wszyscy naraz! Ratunku, musisz mi pomóc, Jensie!
W kuchni się zaroiło, kiedy weszli goście, otrzepawszy buty ze śniegu. Płaszcze, czapki, buty i rękawice przekazali Elizabeth, a ona umieściła je obok paleniska, żeby wyschły. Śnieg topniał na deskach podłogi i tworzył kałuże. Ale teraz jestem u siebie, pomyślała Elizabeth i zerknęła z ukosa na Ragnę. Szybko przyciągnęła nogą ścierkę i kałuże zniknęły.
Wszyscy złożyli sobie świąteczne życzenia i rozmawiali o wczorajszej niepogodzie.
- To straszne, żeby nie można było pójść do kościoła w Boże Narodzenie - oburzyła się Ragna i odgarnęła kilka kosmyków włosów, które wysunęły się z ciasno upiętego koka. Maria powiedziała kiedyś, że Ragna używała masła, żeby fryzura układała się gładko. Elizabeth nawet nie zdziwiło, że teściowa smaruje włosy tak dobrym jedzeniem.
- Proszę bardzo - rzekła, zapraszając do stołu. Nikt nie chciał usiąść pierwszy, więc musiała ich namawiać. W końcu wszyscy zajęli miejsca, a Jens odmówił modlitwę.
Półmiski i misy zaczęły krążyć dookoła. Goście nakładali sobie odrobinę każdej potrawy. Potem przez chwilę jedli w milczeniu, aż wreszcie Jakob odchrząknął i odezwał się:
- Przepyszna jagnięcina. Muszę przyznać, że świetnie gotujesz, Elizabeth.
- Dziękuję - odparła Elizabeth i wymieniła z ojcem spojrzenia. Już miała powiedzieć, że mięso jest darem od niego, ale przerwała jej Ragna.
- Zjedliście roladę mięsną i owocową, którą wam przyrządziłam?
Nie może znieść pochwały, którą dostałam, pomyślała Elizabeth. Może to prawda, co mówił Jens, że Ragna była o nią zazdrosna? Zazdrość może być groźna, może prowadzić ludzi do strasznych czynów, pomyślała.
- Nie, rozumiesz chyba, że musimy oszczędzać takie przysmaki, żeby na długo starczyły - odparła i uśmiechnęła się do teściowej.
Zauważyła, że Ragna zaczerwieniła się ze wstydu, a może też trochę z zakłopotania.
- Cieszę się na każde Boże Narodzenie, też będę mogła tego spróbować - rzekła nieśmiało Dorte.
Mimo że Elizabeth widziała, jaką przyjemność sprawiła teściowej swą pochwałą, przez resztę obiadu siedziała jak na szpilkach. Sos zastygał na jej talerzu, a mięso zrobiło się zimne, zanim zjadła. Przez cały czas spodziewała się kolejnych uszczypliwych słów od Ragny. Tymczasem mężczyźni rozmawiali, a dzieci robiły miny, wierząc, że nikt z dorosłych tego nie widzi. Elizabeth pozwoliła im na to, obawiając się ponownie otworzyć usta.
Kiedy na stole pojawiły się ciasta i kawa, poczuła, że zaczyna się uspokajać.
- Tuż przed świętami rozmawiałem z Hartuvikką - odezwał się nagle ojciec. - Prosiła mnie, żebym ci podziękował za pomoc, Elizabeth. Powiedziała, że już jej lepiej, choć nie wiem, co miała na myśli. To samo z dziewczynką z chorą stopą.
Elizabeth dostrzegła błysk w oczach Ragny. Usta teściowej zmieniły się w wąską kreskę.
- Pewnie nie słyszałeś, Andresie, czym się twoja starsza córka zajmuje - rzekła Ragna.
Ojciec zanurzył ciasto w kawie i spojrzał na nią pytająco.
- No tak - mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź. - Ona uzdrawia ludzi.
- Tak? - spytał ojciec spokojnie. - Pomagasz im, Elizabeth?
- Chyba tak - odparła cicho.
- W takim razie spełniasz dobre uczynki - stwierdził, po czym dolał sobie trochę kawy i wypił z przyjemnością.
Ragna przyglądała się z odrazą jego manierom przy stole, a potem znów utkwiła wzrok w Elizabeth.
- Słyszałam, że możesz decydować o życiu i śmierci - rzekła tajemniczo.
Elizabeth poczuła, jak pot jej spływa po plecach. Wreszcie Jens zorientował się, o czym mowa, i wtrącił się do rozmowy:
- Nie będziemy teraz wywlekać tej historii o dziecku Josefine i Abrahama - rzekł stanowczo.
I więcej o tej sprawie nie wspomniano.
Jednak Elizabeth czuła na sobie wzrok Ragny przez cała resztę dnia. Teściowa nie może chyba wiedzieć o Leonardzie, pomyślała gorączkowo. Na pewno miała na myśli dziecko Josefine.
Nie mogło być inaczej.
Almanach wskazywał rok tysiąc osiemset siedemdziesiąty trzeci. Dni wypełniała praca i krzątanina. Wkrótce miały się zacząć zimowe połowy, i należało odpowiednio wyposażyć na nie Jensa. To nawet dobrze tak się zmęczyć pracą, uważała Elizabeth, bo zmęczona zasypiała od razu, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.
Tak upływały kolejne dni i zanim Elizabeth się zorientowała, nadszedł ostatni wieczór pobytu Jensa w domu. Mocno przytuliła się do męża. Tego ostatniego wieczoru Elizabeth dała z siebie wszystko, żeby Jensa zadowolić. Czuła, że i on odwzajemnił się tym samym. Dawno nie kochali się tak żarliwie i nie zaznali takiej rozkoszy.
Setki razy rozmawiali o połowach. Zimowa wyprawa oznaczała i radość, i tęsknotę, jak zawsze. Jens musiał zarabiać pieniądze, ale czas rozłąki był długi. I nic więcej nie da się na ten temat powiedzieć, pomyślała Elizabeth, czując, jej powieki stają się ciężkie.
Śniło jej się, że leży w łóżku obok Jensa. Nagle drzwi otworzyły się i weszła Lina-Laponka. W pierwszej chwili Elizabeth pomyślała, że Lina zachowuje się wyjątkowo zuchwale, skoro nachodzi ludzi na poddaszu, i lepiej okryła nagie ramię Jensa.
- Długo już się dręczysz - zaczęła Lina.
Elizabeth udała, że nie rozumie.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - rzekła.
- Nieprawda, dobrze wiesz. Za każdym razem, kiedy padnie jakaś drobna uwaga, bardzo długo czujesz się źle, bo myślisz, że wszyscy wiedzą, co się stało z Leonardem. Ciągły strach cię wyniszcza, Elizabeth, i jeżeli nie wyznasz wszystkiego Jensowi, będzie źle. Słyszysz, co mówię, Elizabeth?
Niechętnie skinęła głową.
- Powiem mu - mruknęła. - Gdy tylko znajdę odpowiednią chwilę.
- Nie, masz mu to wyznać teraz. Dziś w nocy musisz mu wszystko wyjawić, od początku do końca, to bardzo ważne. Jeśli tego nie zrobisz, może się stać coś strasznego…
Zza Liny wyłonił się jakiś cień. Sylwetka kata!
Elizabeth gwałtownie usiadła na łóżku, z trudem oddychała. Przetarła twarz i wpatrywała się w ciemność.
- Znowu przyśniło ci się coś złego?
Podskoczyła ze strachu na dźwięk głosu męża. W uszach ciągle jej brzmiały słowa Liny. Rady Laponki zawsze były dobre, nigdy jej nie oszukała.
- Jens, muszę ci coś powiedzieć - rzekła szybko, żeby się nie rozmyślić.
Być może poznał po jej głosie, że to coś ważnego, ponieważ usiadł na łóżku, gotów jej wysłuchać.
- Jednak zanim zacznę, muszę cię prosić o jedno: nie osądzaj mnie, zanim nie poznasz całej historii. Potem możesz uczynisz, co zechcesz… Nawet… - urwała. Nie przeszło jej przez usta: „wydać mnie lensmanowi”. Przełknęła ciężko ślinę i zaczęła opowiadać: - Pamiętasz ten dzień tuż przed moim wyjazdem do Dalsrud?
Jens skinął głową w odpowiedzi.
- Miałeś pomóc Dorte z nowym blatem.
Jens odchrząknął nieznacznie.
- Tak, mogę ci to wytłumaczyć, Elizabeth. Rozumiesz…
- Nie - przerwała mu. - Nie chodzi o to, co tam robiłeś. Jednak ja myślałam, że spędziłeś z Dorte całą noc, bo widziałam cię rano, Kidy nosiłeś deskę. Oszalałam ze złości i z zazdrości. W każdym razie, kiedy dotarłam do Dalsrud, chciałam się zemścić. Pozwoliłam, by Kristian mnie uwiódł.
Poczuła, że Jens zesztywniał, i błyskawicznie dodała: - Do niczego między nami nie doszło. Zupełnie nic, Jens. Tylko patrzyłam na niego, myślałam o nim, lecz nic więcej. Ale to już wiesz.
Jens odetchnął z ulgą.
- Droga Elizabeth, nie ma potrzeby rozdzierać ran.
Wszyscy popełniliśmy błąd i prawdę mówiąc, też zwracałem na siebie uwagę i chciałem się przypodobać, kiedy Dorte…
- Nie, Jens, nie chcę tego słuchać. To sprawa między tobą a Dorte i ze względu na nią zapomnijmy o tym. Dorte opowiedziała mi o wszystkim dawno temu. I musisz wiedzieć, że to ja ją wypytywałem. Ale jest coś więcej, Jens. Dużo więcej. I proszę, nie przerywaj mi, zanim nie skończę.
Westchnęła, ale musiała przez to przebrnąć.
- Któregoś dnia razem z Helene robiłyśmy pranie. Miałam przynieść wody z rzeki. Wtedy nadszedł Leonard. On… - Elizabeth musiała przełknąć kilka razy ślinę, kiedy na nowo odżyło w niej tamto odrażające zdarzenie. Nie chciała płakać, ale łzy same popłynęły jej z oczu. Nie powstrzymała ich.
- Próbowałam uciekać, ale mnie dogonił. Zdarł ze mnie ubranie i zgwałcił. Myślałam, że mnie rozerwie. To było takie potworne, a ja tak strasznie się bałam. Nie rozumiałam, co robi, wydawało mi się, że umieram. Zaczęłam krzyczeć z całych sił. Pamiętam, że wołałam mamę.
Poduszka i włosy Elizabeth były mokre od łez. Coraz trudniej jej było mówić. Płacz przeszedł w spazmy. Ale musiała opowiadać dalej, musiała to z siebie wyrzucić.
- Wtedy Leonard mnie uderzył tak, że omal nie straciłam przytomności. Lecz to nie było najgorsze. Czułam, jakbym płonęła, kiedy mnie zostawił, tak bardzo bolało. Krwawiłam i byłam ledwie żywa. Z trudem dowlokłam się z powrotem do pralni i do Helene. Zajęła się mną, i wtedy, i później. Przez wiele dni leżałam w łóżku na stryszku, unikając ludzi. Helene musiała pilnować swojej roboty, zresztą jej też nie chciała widzieć. Doszłam jednak do siebie, a po jakimś czasie zorientowałam się, że jestem w ciąży. - Musiała przerwać, żeby się opanować. Pamiętała, że miała ochotę zrobić sobie krzywdę, tak by dziecko umarło w jej łonie, pamiętała pomysły, żeby wyjechać i oddać Ane. Czy mogła o tym powiedzieć Jensowi?
Czy zrozumiałby? Musisz wyznać wszystko, Elizabeth. Słowa Liny-Laponki odzywały się echem w jej myślach. - Chciałam oddać Ane obcym ludziom, chciałam też zrobić sobie krzywdę, żeby umarła w moim brzuchu, ale Helene mnie powstrzymała. I za to jestem wdzięczna i jej, i Stwórcy. Pokochałam Ane, jeszcze zanim się urodziła. Ale Leonardowi nie umiałam wybaczyć. Nigdy bym nie mogła! Żywiłam do niego taką nienawiść, której nie da się opisać, i poprzysięgłam mu zemstę. Nikomu się do tego nie przyznałam. - Zamilkła i głęboko wciągnęła powietrze. Teraz miało nastąpić najgorsze. - Pamiętasz, kiedy Ragna złamała rękę i kiedy do was przyszłam? Wtedy ukradłam jej lekarstwo. Zawartość wlałam do kawy Leonarda, żeby się rozchorował. Lecz on… on zmarł tej samej nocy.
Minęło kilka sekund, zanim słowa żony dotarły do Jensa.
- Coś ty zrobiła? - spytał ochryple w tej samej chwili sam sobie odpowiedział. - Odebrałaś życie człowiekowi. Jesteś morderczynią… O Boże! - jęknął i usiadł na łóżku, opierając stopy na podłodze. Ukrywał twarz w dłoniach.
- Nie, Jensie! - łkała. - Musisz zrozumieć, że nie zrobiłam tego z rozmysłem. Byłam taka wściekła! Zamierzałam go tylko nastraszyć!!
Chciała wziąć męża za rękę, ale wyrwał się, jak gdyby się oparzył. Potem szybko wstał włożył spodnie.
- Nie odchodź, Jens - prosiła żałośnie. - Wracaj, bo zamierzasz. Mogę wstać, to wygodnie się położysz.
Skuliła się, szlochając spazmatycznie, nie była w stanie powiedzieć nic więcej.
- To różnica być na kogoś złym, a go zabić - rzekł bezlitośnie.
Elizabeth skuliła się. Kiedy usłyszała, jak jego kroki milkną na schodach, pozwoliła mu odejść.
Płakała tak długo, aż rozbolała ją głowa i zabrakło jej łez. Oparła się plecami o ścianę i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. W łóżku po drugiej stronie pokoju leżała Ane. Jeżeli Jens zgłosi to przestępstwo lensmanowi, Ane straci matkę. Czy mógłby sprawić swemu dziecku taki ból? Ale dlaczego nie? Może uzna, że to wyjdzie Ane na dobre?
- Jens, tak bardzo cię kocham - szepnęła. - Potrzebuję cię niezależnie od tego, co chcesz zrobić…
Otworzyła na powrót oczy i zapatrzyła się w ciemność. Potem odrzuciła kołdrę, włożyła koszulę Jensa i wymknęła się po schodach na dół. Włosy opadły jej na plecy, koszula zwisała rozpięta, lecz Elizabeth nie czuła skrępowania wypełniła ją tylko nieskończona pustka.
- Jens - szepnęła przy jego plecach. Siedział przy palenisku, w którym jeszcze się żarzyło. Na jego silne ciało padał czerwony blask. Przypomniała sobie chwilę, kiedy kochali się tu na podłodze przed paleniskiem. To Jens ją nauczył, że kobiecie i mężczyźnie może być razem dobrze. Zatarł odrazę i strach po tym, co zrobił jej Leonard, jednak jej występku nikomu nie uda się wymazać. Świadomość tego pozostanie w niej na zawsze.
- Jens - powiedziała trochę głośniej na wypadek, gdyby, jej nie usłyszał. - Sam zdecydujesz, co zrobisz. Jeżeli zameldujesz o mnie lensmanowi, przyjmę należną karę. Albo razem ze mną będziesz nosił tę tajemnicę i nikomu jej nie zdradzisz. Lecz niezależnie od tego, co postanowisz, muszę cię prosić, żebyś zrobił to szybko. Musisz to zrobić teraz…
Niektóre zdarzenia, osoby i nazwy miejsc w tej książce są prawdziwe, dlatego chciałbym o nich powiedzieć kilka słów.
Wspomniałam kilka razy o osadzie rybackiej Storvaagen lub Storvagan, jak zwą ją obecnie. Leży ona kilka kilometrów na zachód od Kabelvaag. Około roku 1814 Caspar Lorch wybudował główne gospodarstwo w osadzie. Około roku 1844 przejęła je rodzina Wolffów i aż do przełomu wieków posiadłość była ich własnością.
Storvagan należała do największych osad na zachodnich Lofotach, podczas zimowych połowów mieszkało w niej raz dwa tysiące rybaków. W czasach Wolffa na jego polecenie osiedliło się ta, czternastu ubogich chłopów.
W 1909 roku w głównym budynku powstał dom starców i był wykorzystywany do tego celu aż do lat siedemdziesiątych. Obecnie na terenie jej starej rybackiej osady powstało muzeum. Budynek główny został częściowo odrestaurowany i urządzony tak, jak za czasów, gdy mieszkała w nim rodzina Wolffa. Można tu się przechadzać po bogatych salonach byłego właściciela i może nawet zajrzeć di sypialni jednej z jego córek. Budynek główny kontrastuje z małymi i ciasnymi barakami rybaków. Właściciel osady, Wolff, o którym w książce lewie wspomniano żył zatem naprawdę.
Ole Siwert Moland z opowieści Jakoba pochodził z Valberg na Zachodnich Lofotach i był więziony w Kabelvaag. W tym czasie w Kabelvaag znajdowało się również miejsce straceń, nieopodal centrum, mniej więcej tam, gdzie teraz stoi gimnazjum. Nie udało mi się znaleźć wzmianki o tym, o jakiej porze roku Ole został stracony, więc pozwoliłam sobie na pewną swobodę i kazałam Jakubowi, by swą relację zdał na początku zimy. Egzekucja miała miejsce w 1872 r. Jednym z jej świadków była moja praprababcia. Miała wtedy zaledwie dwanaście lat.
Historia o Lapończyku, który zastrzelił niedźwiedzia, również podobno jest prawdziwa.
Natomiast wszystkie inne miejsca i postaci są wytworem fantazji i nie mają nic wspólnego ani ze zmarłymi, ani też z obecnie żyjącymi.
Trine Angelsen