Angelsen Trine Córka morza 11 Zdradzona tajemnica

TRINE ANGELSEN

ZDRADZONA TAJEMNICA

SAGA CÓRKA MORZA XI

Rozdział 1

Elizabeth spojrzała na Sigvarda i przeszedł ją dreszcz. Teraz pojęła: Pål łatwo wpadł w złość, jednak był niegroźny, za to Sigvard mógł okazać się niebezpieczny. Poza trym bogaty i potężny. Ludzie z pewnością daliby wiarę jego słowom.

- To Elizabeth stoi za tym wszystkim! - krzyczała Helene. - Słyszałam, jak mówiła Pålowi, że musi uważać, bo ona jest mocniejsza i potężniejsza od niego.

Elizabeth zrobiła krok w stronę przyjaciółki.

- Co ty wygadujesz? - spytała cicho, niemal szeptem. - Rozumiesz chyba, że nie miałam z tym nic wspólnego - dodała po chwili już nieco pewniejszym głosem.

Niewiele brakowało, a Helene skoczyłaby jej do gardła; w ostatniej chwili dwóch mężczyzn chwyciło ją i powstrzymało. Kobieta wyrwała się im i rzucała na wszystkie strony, po policzkach płynęły jej łzy.

- Zabrałaś mi go, wiedźmo! - wykrzyczała schrypnięta.

Elizabeth stała jak sparaliżowana i patrzyła na przyjaciółkę. Jak ona może mówić takie rzeczy…

Poczuła na ramieniu rękę Kristiana i, zdruzgotana, oparła się o niego. Gdyby tak mógł ochronić ją przed niechętnymi spojrzeniami ludzi, przed szeptami, które stawały się coraz głośniejsze, i przed przerażającym krzykiem Helene.

- Zabierzcie ją do Dalsrud - powiedział Kristian do mężczyzn, którzy próbowali uspokoić służącą.

Elizabeth widziała, jak przyjaciółka się opiera, jak płacze zrozpaczona, i serce jej się krajało.

- Musze z nią porozmawiać - rzekła, po czym skierowała się w jej stronę.

- Nie rób tego, to nic nie da - powstrzymał ją Kristian. - teraz cię nie posłucha - dodał.

- Ale… - zaczęła Elizabeth słabym głosem, jednak szybko umilkła.

Kristian miał rację. Jakakolwiek próba rozmowy w tej chwili tylko pogorszyłaby sprawę. Rozejrzała się dookoła. Mężczyźni wydobyli już Påla spod śniegu. Zapewne będą chcieli zwieść go na dół, do gospodarstwa, w którym pracował. Ktoś zrobił znak krzyża, jakaś kobieta złożyła ręce i zmówiła pacierz.

Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste, jakby działo się gdzieś w innym świecie i w ogóle jej nie dotyczyło. Jednak spojrzenia ludzi i rozdzierający płacz Helene wyraźnie świadczyły o tym, że nie był to sen.

- Muszę zejść na dół - zdecydowała. - dziewczynki się przestraszą, kiedy zobaczą Helene w takim stanie.

Kristian pokiwał głową.

- Dobrze, idź - powiedział. - Ja też zaraz przyjdę - dodał.

Elizabeth zaczęła schodzić ze wzgórza i zauważyła, że Lina i Ole poszli przodem. Pewnie wyjaśnią Amandzie, co się wydarzyło. Pomyślała, że Ane i Mara pewnie są w domu; miała nadzieję, że będzie mogła sama im o wszystkim opowiedzieć. Nagle wzdrygnęła się; poczuła, że ktoś chwyta ją za rękę.

- Nie ma dymu bez ognia, jak to się mówi - odezwała się starsza kobieta, przeglądając się jej natarczywie.

- Co masz na myśli? - spytała Elizabeth chłodno. - Jak śmiesz sugerować, że… - zaczęła i nagle urwała.

Staruszka roześmiała się drwiąco.

- Sama najlepiej wiesz, o co mi chodzi - powiedziała i odeszła.

Elizabeth stała i patrzyła na ni. Tak, dobrze wiedziała, co staruszka miała na myśli. Teraz wreszcie ludzie będą mieli temat do rozmów. Im bardziej przykre zdarzenie, tym lepiej, a takiej historii dawno tu nie było.

Okryła się szczelniej chustą i ruszyła w dół, ku Dalsrud. Nie mogła nic zrobić trzeba będzie pogodzić się z ludzkim gadaniem, z plotkami. To prawda: przeczuwała, że wkrótce ktoś umrze, ale że miał to być Pål, tego w ogóle nie brała pod uwagę. Owszem, bywało, że chciała, by zniknął jej z oczu, ale przecież nie w ten sposób.

Maria i Ane czekały na nią na schodach.

- Co się stało Helene? - spytały niemal równocześnie.

- Krzyczy, szlocha, nie da się z nią rozmawiać - powiedziała Ane, patrząc na matkę wielkimi oczami.

- Wejdźcie do środka - nakazała Elizabeth stanowczym głosem. - Zaraz do was przyjdę - dodała, popychając je lekko.

Zamknęła drzwi i weszła do kuchni.

Mężczyźni, którzy sprowadzili Helene na dół, stali teraz w korytarzu.

- Trochę się uspokoiła, ale chyba postradała zmysły - powiedział jeden z nich.

- To moja przyjaciółka - wtrąciła Elizabeth, czując nagle, jak bardzo jest zmęczona.

- Tylko pozazdrościć - wymamrotał pod nosem drugi mężczyzna.

Nim Elizabeth zdążyła cokolwiek powiedzieć, już ich nie było. Nagle drzwi do kuchni otworzyły się i w korytarzu stanęła Lina. Wyraźnie zmieszana, stała, obracając w palcach guziki bluzki i rozglądała się niepewnie dookoła.

- Nie jest mi łatwo o tym mówić… - zaczęła. - To ma coś wspólnego z Helene…

- Na litość boską, mówi śmiało - próbowała zachęcić ją Elizabeth. Widziała, że Lina zaraz się rozpłacze.

- Ole i Amanda są teraz u niej, ale cienie nie chce widzieć. Upiera się, że to twoja wina, że Pål nie żyje. Może lepiej będzie, jeśli na razie do niej nie pójdziesz…

Elizabeth zagryzła wargę i skinęła głową. Z izby doszedł ją głośny krzyk, który po chwili przeszedł w rozdzierający płacz. Tak bardzo pragnęła teraz być przy niej.

- Chciałabym móc coś dla niej zrobić - powiedziała cicho, właściwie sama do siebie.

Lina nie odpowiedziała; dalej bawiła się guzikami, wpatrując się w podłogę.

- Idź do niej - poprosiła Elizabeth. - Ja porozmawiam z dziewczynami.

Odwróciła się i już miała odejść, kiedy nagle spytała:

- Wierzysz w to, co mówi Helene?

Ale Lina wróciła już do izby i jej nie usłyszała.

Kiedy Elizabeth weszła do pokoju, Maria siedziała, trzymając Ane na kolanach.

- Co się stało? - spytała.

Sprawiała wrażenie spokojnej, ale głos jej drżał lekko. Elizabeth opadła na kanapę obok nich.

- Lawina porwała Påla - powiedziała bez ogródek i natychmiast pożałowała swoich słów. - Zginął na miejscu - dodała szybko.

Maria przełknęła głośno ślinę, a Ane patrzyła na matkę wielkimi oczami.

- Helene odchodzi od zmysłów, krzyczy i… - urwała Elizabeth, zastanawiając się, czy powinna mówić dalej. W końcu doszła do wniosku, że prędzej czy później, dziewczęta i tak wszystkiego się dowiedzą, więc lepiej będzie od razu chwycić byka za rogi.

- Wiecie, jak to jest, kiedy przydarza się nam coś bardzo przykrego, prawda? Wtedy często złościmy się na innych.

Ane przytaknęła.

- Ja zawsze o wszystko obwiniam Marię - powiedziała.

Elizabeth wzięła głęboki wdech.

- No więc Helene twierdzi teraz, że to moja wina, że Pål nie żyje.

- Jak ona może mówić takie rzeczy? - spytała Maria przerażona.

Elizabeth zadrżała, znów zaczerpnęła powietrza.

- Oczywiście nie myśli tego poważnie. Po prostu jest jej strasznie przykro. Pamiętacie, że Pål był jej narzeczonym, wkrótce mieli brać ślub.

- Tak, ale… - zaczęła Maria, lecz Elizabeth dała jej znak ręką, żeby zamilkła.

- Helene potrzebuje teraz spokoju, wszyscy musimy być dla niej bardzo mili.

Dziewczęta pokiwały zgodnie głowami.

- Mogę do niej pójść? - spytała Maria.

- Nie teraz - odpowiedziała Elizabeth.

Nawet tu, w pokoju, słychać było krzyki Helene. Może powinna zaparzyć jakichkolwiek ziółek na uspokojenie i poprosić dziewczęta, żeby zaniosły jej do izby? Nie, pomyślała. W stanie, w jakim teraz znajdowała się przyjaciółka, i tak niczego by nie wypiła.

- Aż przykro słuchać - powiedziała Maria i jakby czytając w myślach Elizabeth, spytała: - Naprawdę nie możesz jej w żaden sposób pomóc?

- W tej chwili, nie. Skoro nie chce dopuścić mnie do siebie, inni muszą ją pocieszać możemy tylko zdać się na czas.

Ane wtuliła twarz w pierś Marii i zatkała rękami uszy. Elizabeth zrobiło się jej żal.

- Cóż za straszna sierść w ciemności i zimnie - powiedziała Maria i wzdrygnęła się. - Myślisz, że długo tam leżał? - spytała i zamilkła, jakby nagle uświadomiła sobie, że trzyma na kolanach Ane.

- Nie - odparła Elizabeth z przekonaniem. - Śmierć nastąpiła natychmiast. Słyszałam, jak ktoś powiedział, że ma złamany kark.

Nie była to prawda, niczego takiego nie słyszała, ale Bóg zapewne wybaczy jej to kłamstwo. Za wszelką cenę chciała chronić dziewczęta.

- Czy to go bolało? - spytała Ane, wyglądając zza Marii. Najwyraźniej wszystko dokładnie słyszała.

- Nie, pewnie nie zdążył nic poczuć.

- Skąd wiesz?

- Dorośli wiedzą takie rzeczy - odpowiedziała Elizabeth po prostu.

Często chwytała się tego wyjaśnienia, kiedy Ane zaczynała zadawać jej zbyt trudne pytania. Albo też mówiła wtedy, że dowie się tego, kiedy dorośnie.

- Czy Pål miał jakąś rodzinę? - spytała Maria.

- Tak, gdzieś w Helgoland, ale pochowany zostanie pewnie tutaj.

Elizabeth dołożyła drew do ognia, dopiero teraz zauważyła, że ma mokry brzeg spódnicy.

- Musze się przebrać - powiedziała. - Nie ruszajcie się stąd.

Wyszła na korytarz i stanęła bez ruchu. Serce jej się krajało, kiedy słyszała rozpacz w głosie Helene, była tak blisko i nie mogła jej pocieszyć. Przez moment zastanawiała się, czy może jednak powinna do niej pójść? Szybko jednak odrzuciła tę myśl u raźnym krokiem ruszyła na górę.

Przebrała się pospiesznie. Powiesiła morką spódnicę na krześle i włożyła inną, brązową. Nie pasowała wprawdzie do szarej bluzki, ale to nie miało teraz znaczenia. Poszła do tkalni, z jej okna widać było miejsce, w którym zeszła lawina. Wciąż srali tam ludzie. Na pewno wymieniali uwagi i spostrzeżenia. Może mówili o niej?

Wzdrygnęła się i zeszła na dół.

Rozdział 2

Maria trzymała w ręku książkę i czytała głośno. Jej głos działa uspakajająco na Ane. Elizabeth podeszła na palcach do okna, nie chciała przeszkadzać. Nagle spostrzegła Kristiana. Szedł szybkim krokiem ze spuszczoną głową. Tuż za rogiem budynku zatrzymał się i rzucił ostatnie spojrzenie na miejsce wypadku. Po chwili ruszył w stronę schodów, chowając głowę w ramionach.

- Mario, weź ze sobą Ane i zajmij ją czymś. Idzie Kristian, chcę porozmawiać z nim chwilę sama - zwróciła się Elizabeth do siostry.

- Chodź, Ane, pójdziemy na strych, pokażę ci prezenty gwiazdkowe. Wszystko, co przygotowałam!

Maria chwyciła Ane za rączkę i po chwili obie zniknęły.

Elizabeth wyszła Kristianowi na spotkanie. Zauważyła, że wygląda na zmęczonego i przygnębionego.

- Wszystko w porządku? - spytał, biorąc ją w ramiona.

Elizabeth nie była w stanie wydobyć z siebie słowa; czuła, że się rozpłacze. Chciała mu powiedzieć, że nic nie jest w porządku. Że jest jej okropnie smutno i przykro. Helene odchodzi od zmysłów, człowiek stracił życie w lawinie, a ona została o wszystko oskarżona. Jak on mógł w takiej chwili pytać, czy wszystko jest w porządku?

- Moja biedna maleńka Elizabeth - wyszeptał i pocałował ją w głowię.

Przyniósł ze sobą zapach zimna, który teraz mieszał się z innymi, dając jej poczucie bezpieczeństwa. Objęła go w pasie i przyłożyła policzek do jedzenia piersi.

- Coś jeszcze się wydarzyło po moim odejściu? - spytała, kiedy w końcu doszła trochę do siebie.

- Nie, Pål został zwieziony na dół na Aniach, część ludzi stała jeszcze chwilę, inni wrócili do domu.

- Pewnie rozmawiali o mnie.

- Musisz się z tym liczyć, ja jednak niczego nie słyszałem. Tak czy inaczej, nie przejmuj się ludzkim gadaniem - powiedział. - Chodź, wejdźmy do środka.

W korytarzu nadal słychać było płacz, krzyki i złorzeczenia Helene.

- Chyba nie wierzysz w to co mówi Helene? - spytała Elizabeth, mimo że dobrze znała odpowiedź.

- Oczywiście, że nie - zapewnił ją i Elizabeth poczuła ulgę.

- Kristianie… - zaczęła z lekkim wahaniem. - Pamiętasz, jak mówiłam ci, że otrzymałam ostrzeżenie, że ktoś umrze?

- Nie, a co to było za ostrzeżenie?

- Śnił mi się pogrzeb.

- Kochanie, to nie miało nic wspólnego z Pålem. Mnie ciągle śnią się jakieś pogrzeby i nieboszczycy, ale nie nazwałabym tego oskarżeniem.

Żałowała, że mu o tym powiedziała i dlatego postanowiła nie wspomnieć, że słyszała i dlatego postanowiła nie wspominać, że słyszała także bicie kościelnych dzwonów. Nie uwierzy jej, a może jeszcze zacznie podejrzewać, że postradała rozum?

- Rozmawiałeś z Sigvardem?

- Nie. Powiedzieliśmy już sobie wszystko - odparł z nagła powagą.

Powiesił kurtkę na krześle i zaczął ściągać buty.

Elizabeth znów poczuła ulgę. Kristian nie wybaczył jeszcze Sigvardowi, że pociął jej ubranie na kawałki, ani też nie wybaczył mu kłamstw o jej rzekomej niewierności. Może więc nie uwierzy również jego twierdzeniu, że to Leonard jest ojcem Ane? Ale co będzie, jeśli Sigvard komuś to powtórzy i Kristian dowie się od innych?

Wzdrygnęła się.

- Zimno ci? - spytał Kristian.

- Trochę. Usiądźmy bliżej ognia.

Mężczyzna zdjął czapkę. Był spocony, włosy miał zmierzwione. Popatrzyła na niego z czułością.

- Jak zareagowały dziewczynki? - spytał.

- Chyba dobrze. Rozmawiałam z nimi.

W tym momencie ich spojrzenia się spotkały siedzieli, nasłuchując. Pierwsza odezwała się Elizabeth.

- Zrobiło się tak cicho. Nie słyszę już jej krzyków.

Niemal w tym samym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła Lina.

- Coś się stało z Helene! - zawołała.

Oboje gwałtownie poderwali się z kanapy.

- Co z nią? - spytała - schrypniętym głosem Elizabeth.

- Siedzi i patrzy przed siebie, jakby… Sama nie wiem.

Głos dziewczyny się załamał, w jej oczach pojawiły się łzy.

Elizabeth i Kristian ruszyli pospiesznie do izby.

- Co się dzieje? - spytał mężczyzna, patrząc na Amandę.

- Nie wiem. Ledwie się trzymała na nogach, musiałam ją podpierać, a potem nagle upadła jak nieżywa.

Elizabeth podeszła do łóżka i zaczęła ostrożnie gładzić Helene po policzku. Przyjaciółka patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, nie poruszała się.

- Helene, słyszysz mnie?

Żadnej reakcji, nic nie świadczyło, że usłyszała jej pytanie.

- Helene, to ja, Elizabeth.

- Nie żyje? - spytała Amanda przestraszona. Przełożyła małego Jonasa z jednego biodra na drugie. Dziecko zaczynało trochę kaprysić.

- Oczywiście, że żyje - powiedziała Elizabeth ostrzejszym tonem niż zamierzała. - Idź, zanieś Jonasa na górę, nie powinien tu być. Niech Maria się nim zajmie - dodała.

Amanda natychmiast ruszyła do drzwi. Elizabeth odwróciła się do Kristiana.

- Boję się, że Helene straciła przytomność - rzekła łamiącym się głosem.

Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco.

- Trzeba wezwać doktora. Ole, jedź po niego - zarządziła Elizabeth.

- Myślicie, że ona kiedyś znów będzie taka jak dawniej? - spytała Lina.

Siedziała na brzegu łóżka Helene. Kristian i Elizabeth stali nieco dalej, przy ścianie. Byli wyraźnie zaniepokojeni, ale jedynie, co w tej chwili można było zrobić, to czekać, co w tej chwili można było zrobić, to czekać na przybycie lekarza.

- Oczywiście - odpowiedziała Elizabeth.

Starała się, by jej głos brzmiał pewnie i przekonywująco, chociaż sama miała wątpliwości. Jeśli Helene rzeczywiście postradała zmysły, nigdy sobie tego nie daruje. Spojrzała na przyjaciółkę, która leżała na łóżku nieruchoma, milcząca, a jej piękne rudokasztanowe włosy były rozsypane wokół głowy. Na jej twarzy widać było ślady łez, ale oczy były puste, bez życia.

Dobry Boże, nie zabieraj mi Helene, zaczęła się modlić w duchu Elizabeth, składając ręce pod fartuchem.

Kristian przyciągnął ją do siebie. Jakie to szczęście, że go mam, pomyślała, czując jego silną rękę wokół swojej talii.

W tym momencie wróciła Amanda.

- Gdzie jest Ole? - spytała.

- Pojechał po doktora, sami niewiele możemy jej pomóc - powiedziała Elizabeth.

- Boję się, że doktor też nie będzie wstanie wiele poradzić - wyszeptała Amanda i usiadła na brzegu łóżka, obok Liny.

- Może powinniśmy się za nią pomodlić? - zaproponowała Lina.

Elizabeth uwolniła się delikatnie z objęć Kristiana i wyszła z izby. Jeśli dziewczęta wierzą, że modlitwa coś pomoże, to niech się modlą. Ona sama nie była już pewna niczego. Pastor twierdził, że Bóg widzi wszystko, że czyta w naszych myślach. Jeśli tak, to powinien przyjść z pomocą także wtedy, gdy ktoś modlił się jedynie w głębi swojej duszy.

Po chwili dołączył do niej Krystian.

- Mam wrażenie, że przydałaby ci się kawa z odrobiną czegoś mocniejszego.

Podszedł do szafki, wyjął butelkę i po chwili podał jej filiżankę kawy z odrobiną alkoholu. Elizabeth wypiła łyk. Napój rozgrzewał i palił ją w gardle. Wypiła kolejny łyk po chwili poczuła się już spokojniejsza.

Bóg dał mi moc łagodzenia bólu, potrafię zatamować krew, dlaczego więc nie jestem w stanie pomóc komuś, kto stracił przytomność? - zastanawiała się. Szybko wypiła resztę kawy.

- Nie odezwała się. Nagle usłyszeli rżenie konia na dziedzińcu, więc podeszli do okna. Po chwili Ole, który już zeskoczył z konia, wsadził głowę do kuchni.

- Doktora nie ma w domu.

- Co takiego?

Elizabeth poczułam jak uginają się pod nią nogi; musiała się chwycić framugami, żeby nie upaść. Doktor był jedyną nadzieją na ratunek. Wierzyła, że przywróci Helene do zdrowia, że poda jej jakieś lekarstwo, bardziej skuteczne niż jej zioła.

- Kiedy wróci? - dopytywał się Kristian.

- Dopiero za tydzień.

- To dużo czasu - powiedziała Lina.

- A jeśli trzeba będzie oddać ją do domu wariatów? - niemal wyszeptała Amanda.

- Nigdy! - krzyknęła Elizabeth. - Nawet o tym nie wspominajcie! Nigdzie jej nie oddam, nawet gdybym postradała zmysły. Jej miejsce jest tutaj, z nami.

- Przepraszam - wymamrotała Amanda.

Elizabeth znów podeszła do Helene. Zamknęła drzwi i przysunęła krzesło bliżej łóżka. Przyjaciółka spała. Oddychała spokojnie, niemal bezgłośnie. Pewnie jest bardzo zmęczona, biedaczka, pomyślała Elizabeth. Nie tylko tym, co dzisiaj się stało, ale i wydarzeniami ostatnich tygodni. Nie był to dobry czas. Pål nagle zniknął, a potem się okazało, że ją zdradził. Helene z pewnością mu wybaczyła, ale czy potrafiła zapomnieć?

Z kuchni dochodziły ją głosy i stukanie naczyń. Słyszała Ane i Marię. Najwyraźniej zeszły już ze strychu. Nastawiła uszu, ale docierały do niej jedyne strzępy rozmów. Słyszała, że mówią o Helene i doktorze, który wyjechał. Dziewczęta były przestraszone, i nic dziwnego. Sama też się bała.

Pogładziła Helene po policzku i okryła szczelniej kołdrą, żeby nie marzła.

- Kochane - szeptała jej. - Musisz szybko wyzdrowieć. Bardzo cię proszę.

Usłyszała delikatnie pukanie do drzwi. Wzdrygnęła się, ale po chwili wstała i poszła otworzyć.

- Ktoś do ciebie - powiedziała Lina.

- Kto? - spytała Elizabeth zdziwiona, zamykając za sobą drzwi do izby.

- Przyszła Bergette. Czeka na ciebie w korytarzu.

W pierwszym odruchu Elizabeth chciała poprawić Linę, żeby odesłała ją z powrotem, ale potem wyprostowała się i ruszyła zdecydowanie.

- Czego chcesz? - spytała krótko, krzyżując ręce na piersi. Miała dosyć kłopotów.

- Usłyszałam, co się wydarzyło i jest mi strasznie przykro. Odłóżmy na bok nasze waśnie, dobrze? - zaproponowała Bergette.

Kobieta stała ze spuszczonym wzrokiem i obracała w palcach skrawek fartucha. Chustkę przewiesiła przez ramie.

Elizabeth miała zamęt w głowie. Coś w niej się burzyło. Czy rzeczywiście potrafi wybaczyć? Tak dużo złego się wydarzyło. Jednak z drugiej strony była już tym wszystkim zmęczona. Brakowało jej Bergette, nie miała z kim porozmawiać, a teraz zabraknie jej także Helene.

Kobieta wpatrywała się w swoje dłonie, jakby nigdy wcześniej ich nie widziała.

- Zastanów się - powiedziała łamiącym się głosem. - Nawet mając Kristiana, i tak potrzebujesz przyjaciółki. Ja na pewno potrzebuję - wyznała cicho. - Brakuje mi ciebie, Elizabeth - dodała po chwili, podnosząc głowę i patrząc jej prosto w oczy.

Elizabeth czuła, że mięknie. Nawet się uśmiechnęła.

- Wejdź do pokoju, nie stój tutaj, jest zimno - powiedziała.

- Rozmawiałam z Sigvardem o tym, co tobie zrobił. I…

Elizabeth przerwała jej.

- Niech to zostanie między wami.

Wskazała Bergette krzesło, kobieta usiadła. Kiedy jednak zaproponowała jej filiżankę kawy, pokręciła przecząco głowa. Nie zostanie długo, wyjaśniła.

- To straszne, ta historia z Pålem. Podobno Helene bardzo się przejęła.

Elizabeth skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Bergette bawiła się frędzlami chusty. W końcu podniosła głowę i spojrzała Elizabeth w oczy.

- Wiem, że nie miałaś nic wspólnego z obsunięciem się śniegu.

- Skąd ta pewność? - spytała Elizabeth i szybko odwróciła wzrok. Czuła ucisk w piersiach.

- Znam ciebie i wiem, że nie ma w tobie zła. Bywa, że wpadasz w złość, ale czegoś takiego nie potrafiłabyś zrobić. Po prostu to wiem.

Elizabeth nie dociekała, czy Bergette sądzi, że byłaby w stanie sprowokować zejście lawiny; uznała, że nie chce tego wiedzieć.

- Helene straciła przytomność - powiedziała nagle.

Bergette zbladła.

- Co ty mówisz? - wyszeptała. - Słyszałam, że trzeba było dwóch mężczyzn, żeby sprowadzić ją na dół…

- Tak, ale później upadła na łóżko i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, nikogo nie rozpoznając.

- Rozmawialiście z doktorem?

- Nie ma go, wyjechał.

Bergette zagryzła wargę zafrasowana.

Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju zajrzała Maria.

- Elizabeth! Chodź! Helene się obudziła.

- Powiedziała coś?

- Nie, leży i milczy. Wygląda, jakby za chwilę miała umrzeć.

Bergette wstała.

- Pozwól mi do niej zajrzeć. Widziałam już ludzi w takim stanie.

Elizabeth zawahała się, ale w końcu skinęła głową i Bergette wyszła pospiesznie.

Po chwili do pokoju weszła Maria, a zaraz za nią, niemal depcząc jej po piętach, Ane.

- Czy Helene znów będzie taka jak przedtem? - spytała Maria.

- Nie wiem - odpowiedziała Elizabeth szczerze. - Czas pokaże.

Dlaczego Bergette tak długo nie ma? Elizabeth chodziła niespokojnie po pokoju. Od czasu do czasu poprawiała coś na komodzie, usunęła uschnięty liść z kwiatków na parapecie, poprawiała obrazek na ścianie, chociaż wcale nie wisiał krzywo.

- Gdzie jest Kristian? - spytała. - czy już jadłyście? - rzuciła, ale nie otrzymała odpowiedzi.

Odwróciła się i zobaczyła, że Maria i Ane już wyszły. Wzruszyła ramionami. Na pewno wzięły sobie coś do jedzenia. Sama nie czuła głodu, zresztą wiedziała, że nie byłaby w stanie niczego przełknąć.

W końcu Bergette wróciła. Elizabeth spojrzała na nią pytająco.

- Nie wie, co się z nią dzieje. Może minąć wiele dni, zanim coś do niej dotrze. Lepiej jej teraz nie odwiedzaj. Potrzebuje pokoiku. Nie wolno jej przypominać o tym, co się wydarzyło.

- Co ty mówisz? Nie wolno mi rozmawiać z Helene? - spytała Elizabeth zasmucona.

Bergette westchnęła.

- W tej chwili, nie. Z czasem pamięć jej wróci, ale dopiero, kiedy będzie na to gotowa. Bóg wszystko dokładnie przemyślał. Pamiętaj jednak, że wtedy wszystko powróci, wszystko będzie przeżywała od nowa, więc będziesz musiała o nią dbać. Rozumiesz, prawda?

- Chyba tak - odpowiedziała Elizabeth i usiadła na krześle. - Jak ona się czuje? - spytała.

- Zasnęła jeszcze zanim weszłam. To dobrze, sen jest jej potrzebny. Trzeba będzie się nią opiekować jak dzieckiem, nawet ją karmić.

- Biedactwo. Że też musiała ją to spotkać - westchnęła Elizabeth. - Skąd ty tyle wiesz? - zwróciła się po chwili do Bergette.

- Kiedy moja babcia została wdową, zachowywała się dokładnie tak samo. Dziadek był wprawdzie stary i zmęczony życiem, ale żal babci i szok, jaki przeżyła, wcale nie był mniejszy. W końcu przeżyli całe życie.

- Tak, to zrozumiałe. Dziękuję, że przyszłaś, Bergette. Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam.

Kobieta wzruszyła ramionami.

- To ja dziękuję, że mnie przyjęłaś.

Elizabeth nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.

- Musze już iść - odezwała się po chwili Bergette. - Ale obiecuję, że wkrótce znów się zobaczymy.

- Tu, w Dalsrud, zawsze jesteś mile widziana - oświadczyła Elizabeth stanowczym tonem.

Bergette doszła do drzwi i zatrzymała się.

- Porozmawiam z ludźmi we wsi. Przekonam ich, że nie miałaś nic wspólnego z tym wypadkiem - zapewniała.

Jej słowa sprawiły, że Elizabeth poczuła ciepło w sercu.

- Ludzie sami nie wiedzą, co mówią. Nikt nie ma takiej mocy, ja też nie.

Bergette nie skomentowała jej słów.

- Ludzie będą plotkować, bo jesteś inna, wyróżniasz się z tłumu. Ale zrobię wszystko, żeby zamknąć im usta. Przynajmniej spróbuję - dodała i uśmiechnęła się ciepło.

Bergette ruszyła do domu. Elizabeth stała w oknie i patrzyła, jak zanika w oddali. Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, kiedy do pokoju wszedł Kristian i stanął za nią.

- Słyszałem, że odwiedziła cię Bergette - powiedział matowym głosem.

- Tak, pogodziłyśmy się.

- To dobrze - stwierdził.

Odgarnął kosmyk włosów z jej szyi i pocałował ją w kark.

- Chciała porozmawiać o Sigvardzie, ale ja nie chciałam.

Poczuła, jak Kristian nagle sztywnieje. Odwróciła się.

- Uważasz, że źle postąpiłam?

- Nie, przeciwnie. Zresztą ja też nie chce nic o ni wiedzieć. A tym bardziej go oglądać.

Jego słowa poprawiły jej nastrój. Mogła na niego liczyć wiedziała, że ją wspiera.

Stan Helene się nie poprawiał. Dni mijały, a ona leżała na łóżku i patrzyła w sufit. Ledwie udawało im się namówić ją, żeby od czasu do czasu coś zjadła i popiła woda. Właściwie bez przerwy drzemała. Ale spała spokojnie, nie dręczyły ją żadne koszmary. Doktor zajrzał do nich, jak tylko wrócił. Zbadał Helene i wyszedł z izby, kręcą głową.

- Niestety na coś takiego nie ma żadnego lekarstwa - powiedział. - Jedynie czas może pomóc, trzeba być cierpliwym.

Elizabeth zauważyła, że wyjeżdżając sprawiał wrażenie przygnębionego, jakby uznał, że nie ma już nadziei.

Prace w gospodarstwie toczyły się swoim trybem. Elizabeth nie oszczędzała się, ale dbała, żeby mieć choć trochę czasu dla siebie. Jak tego wieczora, kiedy poprosiła Kristiana, żeby przyniósł jej na strych wodę na kąpiel. On sam kąpał się na dole, w kuchni przy palenisku.

- Zmęczyłaś się - zauważyła, kiedy wlał do balii ostatnie wiadro.

- Wynagrodzę to sobie - uśmiechnął się do niej.

- Co masz na myśli? - spytała, a oczy jej zabłysły.

- Będę patrzył, jak się kąpiesz.

- No wiesz! Bardzo proszę, żebyś zostawił mnie samą.

- O, nie!

Wyciągnął się na łóżku, podłożył sobie pod plecy poduszki i skrzyżował swoje długie nogi.

- I co? Bierzesz kąpiel, czy nie? woda zaraz zrobi się zimna.

Zrozumiała, że Kristian nie zamierza ustąpić i zamilkła. Niezwykle wolno zaczęła wyjmować z włosów szpilki, Az w końcu wyjęła wszystkie i rozpuściła włosy. Stojąc odwrócona do niego plecami, zaczęła rozpinać bluzkę, zdjęła ją i powiesiła na oparciu krzesła. Po chwili zdjęła też spódnice, a potem bieliznę. Długie włosy okrywały jej nagie ciało.

- Odwrócić się - poprosił Kristian schrypniętym głosem, kiedy stanęła przed nim w samych pończochach.

Odwróciła się nieco opornie.

- Jesteś niczym piękna wróżka, albo leśny duszek - powiedział, wodząc wzrokiem po jej ciele.

Zauważyła, że nieco dłużej zatrzymał wzrok na jej piersiach i na jej łonie. Poczuła się skrępowana, ale i podniecona.

- Zimno ci? - uśmiechnął się.

Pokręciła głową przecząco. Na stryszku było ciepło i przyjemnie; pamiętała, żeby odpowiednio wcześniej rozpalić w piecu.

- Czemu tak sądzisz?

- Twoje brodawki zrobiły się sztywne.

Spojrzała na swoje piersi i zobaczyła twarde sutki, zdradzające jej podniecenie. Zawstydzona znów odwróciła się do niego plecami i zaczęła zdejmować pończochy. Potem szybko weszła do balii. Była większa niż ta, która miała w Dalen, ale i tak musiała nieco zgiąć nogi w kolanach.

Zamknęła oczy, pozwalając ciepłej wodzie muskać jej ciało. Powolnymi ruchami zaczęła się namydlać. Najpierw całe ciało, potem włosy. Miała wrażenie, że zmywa z siebie całodzienne zmęczenie. Zapach sprowadzonego z Bergen perfumowanego mydła przyjemnie drażnił jej nozdrza. Uśmiechnęła się błogo.

- Pomóc ci?

Wzdrygnęła się, usłyszawszy nagle przy uchu głos Kristiana. Znów się speszyła, próbowała zakryć piersi ręką.

Mężczyzna przeciągnął dłonią po jej szyi i ramionach.

- Nie musisz się przede mną chować. Widziałem cię już nagą - rzekł spokojnym głosem.

- Wiem… Tylko teraz to co innego - wyszeptała.

Nie odpowiedział, tylko odsunął jej włosy i pocałował ją w kark. Czuła jego ciepły oddech.

- Pomożesz mi spłukać włosy? - poprosiła, z trudem łapiąc powietrze.

- Dobrze, ale musisz stanąć w balii - odparł z uśmiechem.

Kiedy wstała, szukając prześcieradła, którym mogłaby się okryć, czuła się skrępowana jak młoda dziewczyna.

- Musisz się nim okrywać?

- Tak, inaczej zmarznę.

Spłukał jej włosy niezdarnymi ruchami. W końcu musiała zrobić to sama.

- Nie bardzo sobie radzę z takimi kobiecymi zajęciami - usprawiedliwiał się.

Elizabeth wyszła z kąpieli, usiadła przy toaletce i zaczęła rozczesywać włosy.

- To chyba nic dziwnego - powiedziała, wstając.

- Nie rozbierzesz się? - spytała po chwili. - Już późno, wszyscy śpią, woda musi zostać do jutra. Byłoby za dużo hałasu.

Pomogła mu zdjąć ubranie, zauważyła, że Kristian oddycha ciężej niż zwykle. Kiedy w końcu stanął przed nią nagi, powiodła wzrokiem po jego ciele, jak on przed chwilą po niej.

- Wyglądasz jak leśny bożek… -szeptała, zastanawiając się, czy taki bożek w ogóle istnieje.

Przyglądała się jego szerokiej klatce piersiowej i prostym ramionom. Brzuch miał płaski, widziała jego twardą męskość. Poczuła, że krew zaczyna szybciej krążyć w jej żyłach.

Wziął jej twarz w swoje szorstkie dłonie i zaczął całować. Zanim się zorientowała, szybkim ruchem zdjął z niej prześcieradło, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.

Patrzyła na jego twarz, ledwie widoczną w słabym świetle parafinowej lampki. Widziała jego ciemne oczy i gęste, długie rzęsy. Kiedy się uśmiechał, widać było jego olśniewająco białe zęby, jeden ząb z przodu był nieco krzywy. Mam niewiarygodne szczęście, że mogę z nim być, pomyślała, przeciągając dłońmi po jego włosach.

- Chodź - wyszeptała i przyciągnęła go do siebie.

Kiedy w nią wszedł, objęła nogami jego biodra: chwilę potem eksplodował, a jej ciało przeszył dreszcz.

Powoli jej serce się uspokoiło, czuła rozchodzące się po całym ciele przyjemne ciepło. Wślizgnęła mu się pod ramię.

- Musisz zostać ze mną za zawsze Kristianie - powiedziała.

- Zostanę - odpowiedział, już niemal śpiąc.

Rozdział 3

Bardzo szybko wszyscy odczuli brak Helene w codziennych pracach w gospodarstwie. To ona zawsze pilnowała, żeby wszystko było zrobione na czas; wiedziała, co trzeba zrobić, nikt nie musiał jej niczego mówić. Mimo to Elizabeth nie najęła nikogo nowego na jej miejsce. Musieli sobie jakoś radzić.

- Nie chcę, żeby ktoś obcy chodził tu i węszył teraz, kiedy jesteśmy zajęci przygotowaniami do świąt - powiedziała któregoś dnia, kiedy Lina zaczęła narzekać na nadmiar zajęć. - Najmiemy kogoś do pomocy przy pieczeniu ciast, ale to wszystko.

- Może i dobrze, przynajmniej ludzie nie będą… - zaczęła Lina i urwała.

Elizabeth, która właśnie nalewała ciepłą wodę do miski, o mało nie wypuściła kociołka z ręki.

- Co chciałaś powiedzieć? - spytała.

- Nic takiego - odparła Lina i zaczęła nagle szorować stół.

- Patrz ba mnie, kiedy do ciebie mówię - rzekła z gniewem Elizabeth, odwracając się w jej stronę.

Lina niechętnie się wyprostowała. Jej fartuch w zielone i brązowe paski był poplamiony, ale Elizabeth wiedziała, że dziewczyna zawsze wieczorem go pierze.

- No, mów, co słyszałaś - powiedziała nieco głośniej, niż zamierzała.

Lina nie wiedziała, co ze sobą zrobić.

- Ludzie wciąż mówią o lawinie; uważają, że to ty sprawiłaś, że zeszła - wydusiła z siebie w końcu.

Elizabeth poczuła ulgę. A więc Sigvard nie zdradził jeszcze tej tajemnicy. Gdyby powiedział coś Kristianowi, miałaby tylko jedno wyjście: musiałaby wszystkiemu zaprzeczyć. I mieć nadzieję, że mąż jej wierzy.

- Coś jeszcze mówią? - spytała.

- Ja niczego więcej nie słyszała.

- Więc nie ma czym się przejmować. To nic nowego. Poza tym naprawdę nie potrzebujemy więcej rąk do pracy; wszystko zostanie zrobione jak należy i na czas. Nie musisz się martwić.

Wzięła miskę z wodą i poszła do Helene, która nadal leżała na łóżku i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Niekiedy Elizabeth zaczynała się bać, że przyjaciółka już nigdy nie stanie się na powrót sobą. Zdarzało się, że przeklinała Påla w duchu, zawsze jednak niemal natychmiast nachodziły ją wyrzuty sumienia. Gdyby potrafiła sprawić, że Helene przejrzałaby Påla, nie doszłoby do tragedii.

Delikatnymi ruchami zaczęła myć przyjaciółkę. Nie chciała, żeby ludzie we wsi dowiedzieli się, że Helene jest całkowicie bezradna i wszystko trzeba wokół niej robić, jak przy dziecku. Wystarczy, że wiedzieli o tym wszyscy w gospodarstwie. Włosy Helene wymagały umycia, ale tym razem Elizabeth tylko je rozczesała i wyszczotkowała i ponownie zaplotła warkocze.

Wróciła do kuchni, wylała wodę i uprzątnęła przybory toaletowe. Następnie przygotowała Helene talerz kaszy. Dodała cukru i dodatkową porcję masła, chociaż nic nie wskazywało na to, że Helene czuje jakiekolwiek smak. Elizabeth miała poczucie, że to marnotrawstwo. Dalsrud było wprawdzie dużym gospodarstwem, ale nawet tutaj nie można było na co dzień jadać jak od święta. Z drugiej strony Helene była przecież chora…

Elizabeth usiadła na brzegu łóżka i zaczęła karmić przyjaciółkę łyżeczką. Masło pociekło jej po brodzie. Widok był taki żałosny, że Elizabeth łzy stanęły w oczach.

- Boże drogi - rozpłakała się. - Jaki to ma sens? Nie widzisz, jak ona cierpi, Panie? Za co ją tak karzesz? Czy nie dość już wycierpiała?

Uklękła przed łóżkiem i zacisnęła dłonie w poczuciu całkowitej bezsilności. Wstrząsał nią płacz. Miała wrażenie, że straciła Helene już na zawsze. Ciężko było jej patrzeć, jak ta ładna, zawsze pełna energii kobieta, leżała teraz całkowicie bezwolna, bez życia. Lepiej byłoby, gdyby umarła, pomyślała zrozpaczona, ale natychmiast tego pożałowała. Przecież wcale tak nie myślała!

Wzdrygnęła się, kiedy nagle trzasnęły drzwi wejściowe. Usłyszała donośne głosy Marii i Ane. Najwyraźniej były czymś bardzo zburzone. Wstała, wytarła twarz i wyszła do kuchni.

- Co się stało?

- Dzieci w szkole są niegrzeczne! - powiedziała Ane. -Mówiły okropne rzeczy, ale Maria dała im nauczkę.

Elizabeth usiadła na krześle. Ogarnęły ją złe przeczucia.

- Powiedz mi, co się stało - poprosiła siostrę schrypniętym głosem.

- Nie zajmuję się plotkami - skwitowała Maria krótko. - Jakaś dziewczyna się wygłupiała. Miałaś nikomu nic nie mówić, Ane.

- Mamie mogę, bo mama nikomu nie powtórzy - stwierdziła dziewczynka stanowczo. - To o tobie tak brzydko mówili, wiesz? I o Helene i o…

- Przestań! - upomniała ją Maria. Jej oczy błyszczały.

- Mów - zażądała Elizabeth, patrząc na Marię. - Powiedz mi wszystko!

Dziewczynka zrozumiała, że dalsza odmowa nie ma sensu z lekkim wahaniem zaczęła opowiadać.

- Jedna dziewczyna z mojej klasy powiedziała, że jesteś czarownicą, skoro wiedziałaś, gdzie Påla przysypał śnieg. No i potrafisz uzdrawiać ludzi.

Zamilkła, zerkając na siostrę.

- Ach tak. To wszystko? - spytała Elizabeth. - Takie rzeczy słyszałam już nie jeden raz, więc wale się tym nie przejmuję. Przykro mi tylko, że także was to dotyka.

- Była bardzo niemiła - powtórzyła Ane. - Ale Maria tak jej odpowiedziała, że aż jej w pięty poszło - dodała.

Elizabeth popatrzyła wyczekująco na Marię.

- Powiedziałam, że Jezus był największym uzdrowicielem na Ziemi, a jego chyba nie nazwie czarownikiem!

Elizabeth uśmiechnęła się, ale zaraz znów spoważniała.

- A co mówili o Helene?

- Że oszalała i że już nigdy nie będzie taka jak kiedyś. I że dawno powinno się ją zamknąć w domu wariatów. Niektórzy uważają nawet, że jest niebezpieczna.

- Maria odpowiedziała im, że gdyby mieli w głowach choćby połowę tego, co ma Helene, to zaszliby daleko - roześmiała się Ane. - A kiedy jedna z dziewczyn chciała ją uderzyć, to Maria dała jej w twarz… Przepraszam, miałam tego nie mówić - umilkła nagle zmartwiona.

- Bójka niczego nie załatwi - orzekła Elizabeth, przyglądając się siostrze poważnie.

- Wiem, ale strasznie się na nią zezłościłam. Nikomu nie wolno tak mówić, ani o tobie, ani o Helene. Powinni cię szanować - dodała.

Elizabeth nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo w tym momencie rozległ się krzyk z izby. Poderwała się tak raptownie, że aż przewróciła krzesło.

- Boże drogi, to chyba Helene - wykrzyknęła przerażona i wybiegła z kuchni.

Przyjaciółka leżała skulona na łóżku, wykrzykując niezrozumiałe słowa. Na pewno wzywała Påla, poza tym jednak Elizabeth nie była w stanie niczego zrozumieć.

- Helene, kochanie, nie płacz! Jestem przy tobie. Wszystko się ułoży.

Krzyki nagle umilkły, Helene spojrzała na nią oszalałym wzrokiem.

- Wynoś się! Nie pokazuj mi się na oczy! To ty go zabiłaś! Morderczyni! - wykrzyczała wściekłym głosem. Po chwili wybuchnęła płaczem.

Elizabeth wyszła i chwiejnym krokiem udała się do kuchni. Jej twarz była jak kreda. - Mario, przyprowadź tu Linę - poprosiła. - A ty Ane, idź na górę.

- A gdzie jest Kristian? - zainteresowała się Maria, zerkając na nią przez ramię.

- Wypłynął razem z Olem na morze.

- Co jest Helene? Dlaczego tak okropnie krzyczy? - dopytywała się Ane.

- Prosiłam, żebyś poszła na stryszek. I nie schodź, dopóki kogoś po ciebie nie przyślę.

Ane natychmiast posłuchała. Kiedy matka była w takim nastroju, lepiej był jej się nie sprzeciwiać. Dawno już się tego nauczyła.

Nadbiegły Lina i Amanda.

- Obudziła się? - spytała Lina.

- Tak, i natychmiast kazała mi wyjść. Może ty do niej pójdziesz?

Lina pokręciła głową.

- My nigdy nie byłyśmy ze sobą szczególnie blisko. Jeśli nie chce widzieć ciebie, to i mnie nie zechce.

- Ja pójdę - powiedziała nagle Maria i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ruszyła do izby.

Słyszały, jak Helene każe Marii wyjść, ale ta najwyraźniej nie posłuchała jej, bo nie wróciła do kuchni.

- Nie zajrzysz tam? - spytała Amanda zalękniona.

- Ne, niech Maria z nią zostanie - zdecydowała Elizabeth, siadając wygodniej i krzyżując ręce na piersiach.

Wiedziała, że siostra sobie poradzi, nie raz to już udowodniła, jak choćby dzisiaj w szkole. Poza tym może ostre słowa Helene jej tak bardzo nie zabolą.

Krzyki ucichły, przeszły w ciche zawodzenie. Elizabeth poczuła ulgę; zaczęła się zastanawiać, co Maria powiedziała Helene.

- Mam nastawić kawę? - spytała Amanda ostrożnie. - Chyba przyda się nam wszystkim.

Elizabeth skinęła głową.

Kiedy Maria wyszła z izby, kawa była gorąca, a dziewczęta zdążyły już przynieść filiżanki.

- Zasnęła - wyszeptała Maria, siadając na końcu stołu.

Wszyscy patrzyli na nią, więc mimo zmęczenia, ciągnęła dalej.

- Mam wrażenie, że najgorsze jest już za nami. Teraz będzie potrzebowała z kimś o tym wszystkim porozmawiać.

- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł - odezwała się Amanda. - Moja mama twierdzi, że smutki i zmartwienia lepiej zatrzymać dla siebie, a nie dzielić się nimi z innymi. Każdy ma dosyć własnych kłopotów.

Elizabeth już chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Nie tylko matka Amandy tak uważała, wielu ludzi postępowało w taki sposób.

- Rozmawiała z tobą? - spytała Marię.

- Tak, w końcu tak.

Elizabeth zrozumiała, że siostra nie chce o tym mówić, więc zostawiła ją w spokoju.

- Wracamy do pracy - zarządziła. - Dziękuję, że zechciałyście mi pomóc - dodała łagodniejszym tonem. - Tobie też dziękuję, Mario. Dobrze się spisałaś.

Siostra nie odpowiedziała. Stała i patrzyła przed siebie zamyślona.

W kolejnych dniach Maria spędzała z Helene dużo czasu. Opiekowała się nią, dużo rozmawiały.

- Przykro ci, że nadal nie chce cię widzieć? - spytał któregoś razu Kristian, kiedy razem siedzieli w salonie.

- Najważniejsze, że się trochę uspokoiła - odpowiedziała Elizabeth, siląc się na obojętny ton.

Kristian popiła kawę z dużego kubka, który przyniósł sobie z kuchni.

- Nie musisz mnie okłamywać, przecież wiem, że się tym przejmujesz. Helene jest twoją przyjaciółką, znacie się od lat.

Elizabeth odłożyła robótkę do koszyka i wyjrzała przez okno. Gęsty śnieg padał już trzeci dzień. Spojrzała na stojącą w pokoju choinkę, na szczęście za kilka dni będzie można już ją rozebrać, no gubiła igły. Chciała jak najszybciej pozbyć się wszelkich wspomnień po tegorocznych świętach, a choinka była ich symbolem. Westchnęła ledwie słyszalnie. W święta zaprosili do siebie Dorte i Jakoba z rodziną, a także Mathilde z córką, Sofie, ale nikogo z sąsiednich gospodarstw. Uznała, że skoro Helene nadal leży w łóżku, to tak będzie najlepiej.

Świadomie rozpuściła plotki, że są chorzy, cierpią na ból gardła, i większość sąsiadów trzymała się z daleka. Tylko Bergette powiedziała prawdę, kiedy ta przyszła życzyć im wesołych świąt i zapytać o chorą. Elizabeth odpowiedziała jej o rozmowach Marii z Helene.

- Miałam nadzieję, że zacznie stopniowo odzyskiwać pamięć, że będzie to przebiegać spokojnie, ale cóż, ludzie są różni, więc różnie bywa. Niech dużo odpoczywa, a wszystko będzie dobrze.

Elizabeth przytaknęła, ona też chciała w to wierzyć.

- Rozmawiałam z ludźmi, ale nie wszyscy chcą mnie słuchać. Ludzie uwielbiają tego rodzaju historie.

- Dopóki nie dotyczy to ich osobiście - powiedziała Elizabeth i westchnęła.

- Z czasem wszystko się uspokoi - pocieszała ją Bergette.

Elizabeth znów wróciła myślami do świąt. Spotkanie z Dorte, która zawsze wnosiła spokój, było bardzo miłe. Dzieci szybko rosły, za każdym razem, kiedy się ponownie widywały, z trudem je rozpoznawała. Zauważyła, że Maria niemal nie była w stanie oderwać wzroku od Olava, a kiedy ich spojrzenia się spotykały, zawsze się czerwieniła. On natomiast był przede wszystkim pochłonięty rozmową z Kristianem i Jakobem o uprawie ziemi i połowach. Może jeszcze nie zaczął się interesować dziewczętami, pomyślała Elizabeth, jedni dojrzewają wcześniej, inni nieco później, chociaż potem zwykle nadrabiają zaległości.

- Myślami jesteś gdzieś daleko stąd.

Elizabeth wzdrygnęła się na dźwięk głosu Kristiania.

- To prawda, wspominałam święta - odpowiedziała.

- Uważam, że powinnaś spróbować porozmawiać z Helene - stwierdził Kristian. - Nie zwracaj uwagi na to, że nie chcę cię widzieć. Zwykle nie poddajesz się tak łatwo najwyższa pora załatwić tę sprawę.

- Może masz rację. Pomyślę o tym - uśmiechnęła się smutno; wstała i poszła do kuchnio.

Z izby dochodziły przytłumione głosy Helene i Marii. Elizabeth usiadła przy stole i znów pogrążyła się w myślach.

Kiedy jakiś czas temu weszła do kuchni, żeby wziąć sobie szklankę wody, drzwi do izby były uchylone i przypadkiem usłyszała kawałek rozmowy.

- Pål był dla mnie wszystkim - mówiła Helene. - Był pierwszym mężczyzną, którego naprawdę kochałam. Rozumiesz mnie, Mario?

- Rozumiem, ale to nie znaczy, że był jedyny.

- Myślę, że tak. Nikt mi go nie zastąpi.

- Kiedy umarł tata, byłam pewna, że nikt mi go nie zastąpi, a jednak polubiła, Kristiana.

- To nie to samo.

- Wiem, ale wierz mi, że kochałam ojca nie mnie niż ty Påla.

Zapadło milczenie. Po chwili odezwała się znów Helene, sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie słyszała tego, co mówiła Maria.

- Znajdą się tacy, którzy będą mówić, że Pål był niedobrym człowiekiem, nie słuchaj ich, Mario. Bywało, że wpadał w złość, ale zawsze miał ku temu powód. Pewnie był zazdrosny, ale dlatego, że bardzo mu na mnie zależało. Wiele razy powtarzał mi: „Helene, boję się, że zakochasz się w kimś innym”.

Elizabeth wstała wyszła, nie miała siły dłużej tego słuchać. Maria natomiast długo jeszcze siedziała i rozmawiała z Helene.

Teraz nie potrafiła rozróżnić słów dobiegających z izby, zlewały się ze sobą. Zdarzało się, że Helene nie chciała słuchać słów pociechy i tylko płakała, ale Maria cierpliwie trwała przy jej łóżku. Ma cierpliwość anioła, pomyślała Elizabeth.

Ostatnio zauważyła, że siostra jest wyraźnie zmęczona. Może przeciągające się rozmowy z chorą były dla niej zbyt dużym obciążeniem? Coraz częściej skarżyła się na bóle głowy. Kiedy jednak Elizabeth ją o to pytała, mówiła zawsze, że po prostu źle spała. Czyżby z powodu Helene? - zastanawiała się Elizabeth.

W końcu podjęła decyzję. Wstała i zdecydowanym krokiem ruszyła do izby, weszła bez pukania.

- Maria, muszę porozmawiać z Helene - powiedziała, uśmiechając się do siostry.

- Ale…

- Teraz - przerwała jej. - Poproś dziewczęta i Olego, żeby naszykowali wodę na kąpiel.

Maria stała chwilę niezdecydowana, ale w końcu wyszła z izby, zostawiając przyjaciółki same.

- Nie mówiłam, że nie chcę cię widzieć na oczy!?

Helene wrzasnęła tak głośni, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. Chwilę stała, wahając się, szybko jednak wzięła się w garść i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy.

- Nie ty będziesz o tym decydować. Leżysz tu od tygodni, pozwalając, żeby wszyscy dookoła ciebie skakali. Dosyć tego, najwyższa pora, żebyś wstała i żyła dalej.

- Nie masz pojęcia, jak ja się czuję - szlochała Helene.

- Straciłam oboje rodziców, męża i teściową. Jak w ogóle możesz tak mówić? - powiedziała Elizabeth spokojnie, nie odrywając wzroku od chorej przyjaciółki.

Helene nie odpowiedziała, więc ciągnęła dalej.

- Tylko że ja nie mogłam po prostu położyć się do łóżka, tak jak ty. Musiałam pracować, i nie miałam z kim rozmawiać o swoich kłopotach.

- Boże, jaka ty jesteś zimna, Elizabeth! Nie masz dla nikogo współczucia, myślisz tylko o sobie! Jesteś zła. Jesteś złą wiedźmą!

Elizabeth milczała, pozwalając Helene się wykrzyczeć. Dochodzące ją z kuchni hałasy świadczyły o szykowaniu kąpieli. A więc posłuchano jej.

Helene wyrzucała z siebie kolejne oskarżenia, których Elizabeth starała się nie słuchać, a przynajmniej nie brać ich do siebie. Kristian miał rację: bolały ją ze słowa przyjaciółki, ale jeśli Helene miała żyć, Elizabeth musi być bezwzględna. Musi wstrząsnąć przyjaciółką.

Nagle Helene jakby zabrakło słów. Chowała twarz w dłoniach i rozpłakała się. Drżała. Elizabeth usiadła obok niej i przytuliła ją do siebie.

- Odejdź - wysyczała Helene.

- Nie! Zostanę przy tobie, niezależnie od tego, co zrobisz.

Helene tym razem nie zaprotestowała, ale wyraźnie zesztywniała.

Nagle otworzyły się drzwi.. do izby weszła Maria.

- Kąpiel jest gotowa - wyszeptała.

Elizabeth pokiwała głową.

- Zaraz przyjdziemy - powiedziała. - Muszę ci coś wyznać, Helene - odezwała się po chwili cichym głosem. - To prawda, że nienawidziłam Påla. Uważałam, że nie jest dla ciebie wystarczająco dobry. Pamiętasz pewnie, że kiedyś nawet wygnałam go ze wsi, ale to nie znaczy, że chciałam go zabić. Kto, jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że nie byłabym w stanie tego zrobić.

Milczała chwilę.

- Maria i Ane nie będą miały łatwo, kiedy przyjdzie do wyboru męża. W moich oczach pewnie żaden nie będzie dla nich wystarczająco dobry. Tak jak było z tobą. Ty zasługujesz na księcia. Mówię tak, bo jesteś mi bardzo bliska. Zawsze byłaś i będziesz moją najbliższą przyjaciółką. Wierzysz mi?

Helene długo przyglądała się własnym dłoniom. Kiedy w końcu podniosła głowę, jej oczy były jak szparki, a głos jej się łamał.

- Mówisz, że zasługuję na najlepszego, na księcia. A on właśnie taki był. Był najlepszy!

Elizabeth przeszedł dreszcz. Zrozumiała, że Helene nigdy nie uwierzy w to, jaki Pål był naprawdę. To przykre, ale musi się z tym pogodzić. Odchrząknęła i zaczerpnęła powietrza.

- Pål był twoją pierwszą wielką miłością, tak jak Jens moją. Obaj opuścili nas zbyt szybko. Zostały nam jedynie wspomnienia, które zawsze będziemy w sobie nosiły.

Helene zerknęła na nią spod oka.

Elizabeth mówiła dalej.

- To prawda, że później wyszłam za Kristiana.

Kocham go, ale Jens na zawsze pustostanie częścią mojego życia. Ty też, Helene, masz wielkie i gorące serce i znajdziesz w nim miejsce dla Påla. Proszę cię jednak, żebyś znalazła w nim także miejsce dla nas wszystkich, tu w Dalsrud, bo my też cię kochamy.

Zauważyła, że przyjaciółce drży dolna warga. Szybko uścisnęła jej dłoń. Helene odwzajemniła uścisk. Elizabeth uznała to za dobry znak; teraz już wiedziała, że przyjaciółka zaczęła wracać do życia.

- Chodź - rzekła. - Czeka na ciebie kąpiel.

Helene usiadła ostrożnie na łóżku, a po chwili podniosła się niepewnie.

- Jakie dziwne uczucie - uśmiechnęła się lękliwie. - Tak długo leżałam, że teraz kręci mi się w głowie.

- Chwyć się mojej ręki - powiedziała Elizabeth łagodnie.

Wyszły z izby i poszły razem do kuchni, gdzie przed paleniskiem stała już balia z gorąca wodą. Na krześle leżała przygotowana czysta odzież i duże prześcieradło do wytarcia się po kąpieli.

- Rozbierz się i wchodź do balii - namawiała Elizabeth.

Zaciągnęła firanki w oknie i zamknęła drzwi na haczyk. Z szafki w kącie wyjęła mydło.

Helene uśmiechnęła się i zdjęła bieliznę.

- Zimni mi - stwierdziła, obejmując się rekami.

- Wejdź do wody, to zaraz rozgrzejesz - zachęcała ją Elizabeth.

Odwróciła się do niej plecami i zagryzła wargi. Na plecach i rękach przyjaciółki były jeszcze ślady po sińcach. I tak strasznie schudła! Zawsze była wręcz pulchna. Teraz łopatki sterczały jej z pleców niczym skrzydła ptaka. Sprawiała wrażenie drobniejszej, była wymizerowana. Siedziała w balii z podkurczonymi kolanami, obejmując się ramionami.

- No dobrze - odezwała się Elizabeth, starając się, by jej głos brzmiał normalnie. - Najpierw pomogę ci umyć włosy.

Zmoczyła je i delikatnymi rucham zaczęła mydlić te kiedyś piękne, błyszczące rude włosy.

- Odzyskają swój dawny blask - zapewniała ją.

Helene odwróciła się i wzięła do ręki myjkę.

- Uważasz, że mam ładne włosy?

- Zawsze ci ich zazdrościłam. Od naszego pierwszego spotkania.

Ktoś pociągnął za klamkę, Helene się wzdrygnęła.

- Nie denerwuj się, zamknęłam je na haczyk - uspokajała Elizabeth. - Kto tam? - spytała po chwili głośno.

- To ja, Ane. Dlaczego zamknęłaś drzwi?

- Helene bierze kąpiel.

Zapadła cisza. Nagle Ane szarpnęła mocniej za klamkę, wołając:

- Ja też chcę się kąpać!

- Nie dzisiaj, Ane. Nie mam siły nosić tyle wody.

- Mogę się wykąpać razem z tobą, Helene? - poprosiła Ane. - Skulę się, żebyś miała dosyć miejsca - dodała.

- Helene niespodziewanie zaczęła się śmiać, radośnie, perliście. Nagle woda z mydłem prysnęła jej do oczu i Elizabeth musiała szybko poszukać jakiejś szmatki.

- Dlaczego się śmiejecie? Ja też chcę! - zawołała Ane i niezadowolona uderzyła w drzwi.

- Ty łobuzico! Znajdź sobie jakieś zajęcie o zostaw nas w spokoju - powiedziała Elizabeth ze śmiechem.

Zapadła cisza.

- Głupia mama! - rozległo się po chwili i usłyszały tupot oddalających się kroków.

Elizabeth zaczęła wypłukiwać mydło z długich włosów przyjaciółki.

- Potem ci je rozczeszę i zaplotę warkocze.

- Dziękuję.

Helene wzięła myjkę, namydliła ją i zaczęła się myć.

- Nawet nie chcę myśleć, co to będzie, kiedy Ane dorośnie i się stąd wyprowadzi.

- Na szczęście prędko to nie nastąpi - roześmiała się Elizabeth.

- Wiem, ale czas szybko leci. Tak się cieszyłyśmy, kiedy wprowadziłaś się do nas ze swoją córeczką. Wiele razy dziękowałam Bogu, że mi cię zesłał.

Elizabeth przełknęła ślinę, miała łzy w oczach.. wzięła dłoń Helene i mocno ją ścisnęła.

Rozdział 4

Elizabeth usłyszała delikatne pukanie do drzwi i odruchowo rzuciła: „Proszę!”

- To ty, Amando? - spytała po chwili, wkładając dodatkową halkę, żeby nie zmarznąć.

- Tak - odpowiedziała Amanda - Chcę z tobą porozmawiać - dodała.

Dziewczyna odgarnęła kosmyk włosów z czoła. Długi warkocz miała upięty z tyłu głowy. Była już mężatką, nie wypadało jej nosić innej fryzury. Miała osiemnaście lat, ale wyglądała na młodszą od Marii, która przecież nawet jeszcze nie była konfirmowana. Elizabeth wiedziała jednak, że mimo dziecinnej buzi Amanda jest silna i odważna. Dowiodła tego, gdy sama, bez niczyjej pomocy, urodziła synka. Gdy coś ją zezłościło, jej szare oczy ciskały gromy.

Elizabeth wyjrzała przez okno. Wiatr nareszcie ustał. Gruba śnieżna pierzyna pokrywała ziemię. W wielu miejscach pojawiły się wielkie zaspy, które całkowicie zmieniły krajobraz.

Na szczęście pogoda już się poprawiła i mężczyźni znów mogli wypłynąć na połów. Modliła się do Boga, żeby pogoda nagle się nie załamała. W Dalsrud radzono sobie nie najgorzej, ale los wielu innych rodzin zależał od tego, co zdołało zarobić na zimowych połowach. Była to walka na śmierć i życie, jak niegdyś także dla jej rodziny, pomyślała. Nagle zdała sobie sprawę, że Amanda coś do niej mówi.

- Pewnie już ci to mówiłam. Chodzi o to, że nie chcę skończyć z gromadą dzieci, których nie będę w stanie wykarmić, dlatego cię o to proszę. Rozumiesz mnie, Elizabeth?

- Tak, rozumiem - pokiwała głową Elizabeth. - Możemy porozmawiać o tym później, kiedy wrócę ze sklepu? Muszę się pospieszyć, bo pogoda może się w każdej chwili zmienić.

Amanda stała niepewna.

- Jak wrócę, usiądziemy sobie w salonie i razem się nad wszystkim zastanowimy, dobrze?

- Tak, pewnie. Może dzisiaj dostanę list od Olego. Bardzo się o niego boję. Nie pamiętam, kiedy ostatnio była taka okropna pogoda podczas zimowych połowów.

- To prawda - przyznała Elizabeth, przeciągając ręką po włosach. - Na pewno przyjdą dzisiaj jakieś listy - próbowała uspokoić Amandę.

Dziewczyna pokiwała głową i odeszła. Jej lekkie kroki szybko ucichły.

Po chwili w drzwiach pokazała się głowa Ane.

- Jestem gotowa! - zawołała.

- A dokąd to się wybierasz? - spytała Elizabeth, chociaż domyślała się odpowiedzi.

- Do sklepu, z tobą. Pytałam cię i mi pozwoliłaś. Spytaj Marii, ona też to słyszała.

Elizabeth westchnęła. Ostatnio często gdzieś błądziła myślami, martwiała się o mężczyzn, którzy wypłynęli na zimowe łowiska.

- Jedziemy? - spytała Maria, stając za Ane.

Ona też była już ubrana i gotowa do drogi.

Elizabeth pokręciła głową. Rzeczywiście ostatnio była chyba zbyt często nieobecna myślami.

- Dobrze, chodźcie - powiedziała w końcu i nawet się uśmiechnęła.

Pozwoliła koniowi iść w swoim tempie, gdyż śniegi w wielu miejscach był głęboki, a Anie ciężkie. Gdy droga prowadziła pod górę, schodziła z sań i szła obok; zmoczyła dół spódnicy, ale pomyślała, że w ciepłym sklepie suknia szybko wyschnie.

Wiedziała, że dzisiaj przychodzi poczta i nagle poczuła, że ma ściśnięty żołądek. Napisała już dwa listy do Kristiana, ale oba pozostały bez odpowiedzi. Nie napisał nawet, czy dotarł szczęśliwie na miejsce. Oczywiście zdarzało się, że listy ginęły, ale nie potrafiła uwolnić się od myśli, że coś mogło mu się stać. A jeśli jego łódź zatonęła? Nie, gdyby coś takiego się stało, pastor z pewnością widziałby o tym. Ale przecież Kristian mógł zachorować. Nie należał do tych, którzy się ze sobą cackają i z byle powodu wzywają lekarza i teraz jest już za późno na ratunek?

Droga znów prowadziła w dół, więc wskoczyła na sanie i okryła się futrem. Z tyłu za nią siedziała Ane i cały czas trajkotała podniecona.

- Co kupisz za swoje pieniądze, Mario? - dopytywała się.

- Nie wiem.

- Coś dla swojego ukochanego? Wiem, kto się w tobie kocha. Jest ich nawet dwóch. Powiedzieć ci? Którego z nich wolałabyś za męża? Ja nigdy nie wyjdę za mąż.

Elizabeth podziwiała cierpliwość Marii. Pewnie obie nie mogą się już doczekać, kiedy będą wydawać swoje oszczędności. Przed wyjazdem do Storvaagen. Kristian dał im kilka drobnych monet, mówiąc, że mogą je wydać, na co tylko zechcą.

Elizabeth wiedziała, że Maria miała też inne oszczędności. Nie szastała pieniędzmi, a poza tym rzadko miała okazję je wydawać. Elizabeth nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz były razem u kupca. Doszła do wniosku, że dla obu dziewczynek wyprawa będzie miłym urozmaiceniem.

Kiedy dojechały na miejscem, dała koniowi worek siana, i okryła mu grzbiet grubą derką.

- Musisz tu zostać i zaczekać nas - przemawiała do niego Ane, klepiąc go po szyi. - Może kupię ci kostkę cukru. Ale tylko może, pamiętaj.

Otworzyły drzwi sklepu i dzwonek nad wejściem wydał radosny dźwięk. Wiele kobiet przybyło dzisiaj po listy, te starsze siedziały pod ścianą i wymieniały się nowinkami. Kiedy Elizabeth i dziewczynki weszły do środka, rozmowy nagle ucichły. Ludzie przyglądali się im z zaciekawieniem.

Maria ostatnio sporo urosła. Była już niemal wzrostu Elizabeth, nabrała też zdecydowanie kobiecych kształtów. Ane uśmiechała się pogodnie do wszystkich, Maria zaczęła przyglądać stojące na półce książki; zdawała się na nikogo nie zwracać uwagi.

Niech się gapią, pomyślała Elizabeth, siadając obok pieca. Chciała się ogrzać, a przy okazji wysuszyć suknię i buty. Powoli ludzie wracali do przerwanych rozmów. Jedna z kobiet zaczęła komentować ubranie dziewczynek. Obie miały na sobie długie, sznurowane z przodu boty i spódnicę, która miała na sobie wełniane getry ze starej, sprutej wełny, do których przyczepione były podeszwy, zrobione ze starych marynarskich rękawic. Ona sama też kiedyś w takich chodziła.

Ale przecież nikomu niczego nie zabrała, nie mogła jej mieć niczego za złe.

- Dobrze jest ogrzać się przy piecu - odezwała się do stojącego obok mężczyzny.

- Co? - spytał starzec, przykładając rękę do ucha; najwyraźniej miał problemy ze słuchem.

Elizabeth powtórzyła głośniej poprzednie zdanie.

- Koty grzeją się przy piecu, mówisz? To dobrze, będą lepiej łapać myszy.

Ane zakryła ręką uszy i zaczęła chichotać, aż Elizabeth musiała ją uciszyć.

- Uspokój się, nie wolno śmiać się z innych.

Wzięła córkę za rękę i podeszła do lady. Wyjęła listę zakupów i zaczęła czytać: melasa, cukier, mąka i kawa.

Peder zaczął ustawiać rzeczy na kontuarze.

- Coś jeszcze? - spytał uprzejmie i nawet się uśmiechnął.

- Tak, poproszę czarne i brązowe nici i dwa łokcie materiału w czerwoną kratkę.

Za jej plecami zrobiło się cicho. Wiedziała, że kobiety bacznie ją obserwują, bo kupowała rzeczy, na które nikogo innego nie było stać. Warunki tej zimy były złe i pewnie kupiec niechętnie dawał kredyt. Nikt nie mógł być pewien, czy zimowy połów przyniesie jakiś dochód.

Te same kobiety traktowały ją z pogardą, kiedy dawniej jej również brakowało pieniędzy, ale Elizabeth nie triumfowała. Wiedziała, co czuły; wiedziała, jak to jest, kiedy idzie się spać z pustym żołądkiem. Łatwo było o zazdrość wobec tych, którym wiodło się lepiej.

- Może panienka zechce kupić jakąś książkę? - spytał Peder, zerkając na Marię. Obserwował ją uważnie, odmierzając materiał, który wybrała Elizabeth.

- Nie, dziękuję - odpowiedziała Maria, odstawiając książkę na miejsce. - Poproszę tylko papier do pisania.

- Może jeszcze jakieś przybory? Mamy piękne pióra i kałamarze, nowe modele, prosto z Christianii - próbował skusić ją Peder.

- Nie, dziękuję, poproszę tylko papier - powtórzyła Maria.

- A ja popisze wstążkę - powiedziała Ane, kładąc swoją monetę na ladzie.

Peder dwoił się i troił, wyszukując jedwabne wstążki w różnych kolorach. Ane wybrała niebieską.

- To dla mojego kotka - oświadczyła nie pytana. - I poproszę też kostkę cukru, dla naszego konika.

Kupiec spojrzał na dziewczynkę, a Elizabeth się zmieszała. Szybko zebrała swoje zakupy.

- Chyba już mamy wszystko. Bardzo dziękujemy - rzekła uprzejmie.

Podała mu pieniądze, odciągnęła dziewczynki od lady i posadziła na stojącej pod ścianą ławce.

Maria czuła, że coś jest nie w porządku, ale zachowywała spokój. Ane siedziała, machając nogami. Podziwiała wstążkę, którą kupiła dla swojego kotka. Elizabeth cieszyła się, że nauczyła dziewczynki nie trwonić pieniędzy. Kupowanie wstążek dla kota i cukru dla konia można było wprawdzie uznać za rozrzutność, ale Ane zawsze kochała zwierzęta i chętniej wydawał swoje oszczędności na nie niż na siebie. Nie mogła jej za to karcić.

Nagle otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł chłopak niosący worek z pocztą. Postawił go za ladą, a Peder natychmiast zabrał go do kantorka na tyłach sklepu.

Elizabeth poczuła, że serce bije jej szybciej. Czy dostanie list? Złożyła dłonie, modląc się, żeby Krystian dał jakiś znak życia.

Wszyscy w sklepie wpatrywali się w napięciu w drzwi kantorka. Denerwowali się, podobnie jak ona. Czekano na listy od synów, mężów i ojców. O tej porze roku w okolicy niemal nie było mężczyzn, zostali jedynie mali chłopcy i starcy. Elizabeth poluzowała chustę przy szyi, w sklepie było tak gorąco, że ledwie mogła oddychać.

- Muszę na chwilę wyjść. Siedź spokojnie i słuchaj Marii - powiedziała do Ane i wyszła.

Za rogiem, gdzie nikt jej nie widział, przykucnęła i wzięła głęboki oddech. Mroźne powietrze nieco ją orzeźwiło, bowiem nagle owładnęło nią przeczucie, że Krystianowi coś się stało. Czyżby łódź się wywróciła? Złe myśl nie dawały jej spokoju. Poczuła, że się poci, więc wzięła garść śniegu i potarła nim twarz. Zauważyła zwisające z dachu duże sople. Odłamała jeden i zaczęła ssać. Po chwili poczuła się nieco lepiej.

Niezależnie od moich obaw i tak wszystko jest w rękach Boga, pomyślała. Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Koń zdążył już zjeść większą część siana. Pomrukiwał coś cicho i dotknął ją pyskiem.

- Nic dobrego dla cienie nie mam. Musisz zaczekać na Ane - powiedziała mu.

Weszła do środka i ledwie zamknęła za sobą drzwi, kiedy Peder wyszedł ze swojego kantorka. Ostry dźwięk dzwonka sprawił, że wszyscy się obejrzeli na nią, ale niemal natychmiast znów odwrócili się w stronę kupca.

- Zaraz zobaczymy, co tu mamy - mówił Peder powoli, najwyraźniej rozkoszując się sytuacją.

Elizabeth zauważyła, że tym razem poczty jest więcej niż zwykle. Czy jest też coś dla niej?

- To dla ciebie - rzekł Peder, wręczając kopertę jednej z kobiet.

- Dla ciebie też coś jest - wykrzyczał do ucha przygłuchemu starcowi.

Chuda twarz mężczyzny rozpromieniła się w bezzębnym uśmiechu. Pomarszczona dłoń drżała, kiedy wyciągnął rękę po list. Wziął go i odszedł, by usiąść na ławce w kącie. Zauważyła, że nie co otworzył listu, tylko rozglądał się niepewnie dookoła. Po chwili podeszła do niego jedna z kobiet i wzięła list. Elizabeth pomyślała, że starzec zapewne nie potrafi czytać, ale ludzie chętnie sobie pomagali.

Nagle drgnęła, bo Peder wywołał jej imię.

- Mam pocztę dla pani Dalsrud - oznajmił, podając jej gazetę.

Elizabeth od razu wyczuła, że wewnątrz jest coś więcej, zajrzała i zobaczyła, że są litery do niej, do Amandy i do Liny. Serce zabiło jej mocniej. Odchrząknęła i zwróciła się do dziewcząt.

- Wracamy do domu - powiedziała i puściła je przodem.

Rozdział 5

Droga powrotna minęła Elizabeth w radosnym podnieceniu. Ciekawa była wiadomości od Kristiana. Jak mu się wiedzie na połowach? Czy jest zdrowy? Czy tęskni za nimi? Nie mogła się doczekać chwili, kiedy otworzy list i zobaczy tak dobrze znane je pismo! Jakby na moment znów miała go w domu, pomyślała.

Maria pomogła jej zaprowadzić konia do stajni. Ane dała mu kostkę cukru i pobiegła szukać kotka.

- Nie jesteś ciekawa, co pisze Kristian? - spytała Maria, gdy szły razem przez dziedziniec.

Elizabeth spojrzała na siostrę; wiedziała, że rozumie jej lęk i tęsknotę. Żadne z tych uczuć nie było jej obce, poznała je już we wczesnym dzieciństwie.

- Tak - wyznała. - Ale tak jest każdej zimy.

- Tym razem na pewno też wszystko będzie dobrze, zobaczysz - pocieszała ją Maria.

Kiedy Amanda i Lina dostały swoje listy, Elizabeth poszła do salonu i usiadła wygodnie w fotelu koło pieca.

Chwyciła kopertę palcami i ścisnęła, próbując się domyślić, ile może być w niej kartek. Nie potrafiła powiedzieć, odłożyła ją na bok. Zostawiła list na koniec, teraz już była pewna, że z Kristianem wszystko jest w porządku. Sięgnęła po gazetę, Lofoten Tidende, którą Kristian prenumerował. Nie była aktualna, bo poczta długo szła, ale nie miał to większego znaczenia. Przeleciała wzrokiem strony i nagle zatrzymała się przy nekrologu.

Zmarł mój ukochany mąż, mistrz piekarski, Hilman Andreas Franch; odszedł od nas (utonął, gdy łódź wywróciła się na morzu) 22 stycznia bieżącego roku, pozostawiając w nieutulonym żalu i tęsknocie swoją żonę i piątkę naszych dzieci, zbyt małych, by mogły odczuć brak ukochanego ojca, o czym niniejszym informuję naszą rodzinę i przyjaciół.

Kabelvaag, 14 lutego 1880 roku

Pauline Franch z domu Tronstad

Czy to dlatego obraz wywróconej na morzu łodzi tak ją ostatnio prześladował, czy też raczej to ostatnie. Spostrzegła kolejny nekrolog, podobny do poprzedniego. Czuła, jak coś ściska ją w gardle.

Zmarł mój ukochany mąż, szewc, Ole Andersen, (utonął, gdy łódź wywróciła się na morzu) 22 stycznia; został wezwany do lepszego życia z dala on nas, o czym informuje rodzinę i znajomych pogrążona z żalu żona

Kabelvaag, 14 lutego 1880 roku

Karen Andersen z domu Aronsen

Elizabeth zauważyła, że obaj mężczyźni utonęli tego samego dnia, obaj też pochodzili z Kabelvaag. W gazecie był artykuł, opisujący to nieszczęśliwe zdarzenie.

Gdyby wypadek okazał się kolejnym, którego przyczyn należy szukać w nadużywaniu mocnych trunków, należy podnieść gromki głos przeciwko ogarniającemu kraj Złu, które tak wielu żonom i dzieciom odebrało ich jedynych żywicieli, pogrążając ich tym samym w biedzie i w smutku.

Przeczytała notatkę jeszcze raz i pozwoliła gazecie opisać na kolana. Czy naprawdę ci nieszczęśni ludzie zginęli z powodu nadużywania alkoholu? Zerknęła przez okno na pokryty śniegiem dziedziniec. Nie wierzyła, że to była prawda i nie potrafiła pojąc, jak ktoś mógł coś takiego napisać. Jak można było dokładać cierpienia pogrążonym w żałobie wdowom i sierotom, rzucając im w twarzy takie słowa? Jak teraz będzie wyglądało ich życie? jak utrzymają siebie i dzieci? Przypominała sobie, jak sama się czuła po śmierci Jensa i jak często kładła się spać głodna.

Westchnęła i sięgnęła po list od Krystiana. Otworzyła kopertę szpilką do włosów.

Kochan Elizabeth,

Twoje listy dostałem już dawno temu i przykro mi, że dotąd ci nie odpisałem. Miałem tyle różnych spraw na głowie, co oczywiście wcale mnie nie tłumaczy. Wygląda na to, że - o ile pogoda się nie zmieni - tegoroczne połowy nie będą obfite. Wszystko w rękach Pana, możemy jedynie czekać.

Zakładam, że dostałaś ostatni numer Lofoten Tidende. Historia mężczyzn, którzy stracili życie na morzu, poruszyła wszystkich mieszkańców Kabelvaag. Gazeta nie pisze o nich dobrze i nie oddaje mu sprawiedliwości, obarczając rodziny dodatkowym ciężarem.

Naprawdę wyglądało to tak: W piątek, 22 stycznia, czwórka mężczyzn wyruszyła z Henningsveir do Kabelvaag. Wszyscy byli stęsknieni za swoimi bliskimi i mimo złej pogody postanowili płynąć do brzegu. Byli już prawie u celu, gdy nagle łódź się przewróciła. Ludzie na lądzie słyszeli ich krzyki, udało im się wyciągnąć z wody szewca, Karla- Kristiana Lykego, który jednak zmarł kilka minut później. Zostawił żonę i bodajże piątkę dzieci. Ciał piekarza Hilara, i szewca Olego nie odnaleziono. Tylko jeden mężczyzna przeżył wypadek. Nie muszę chyba mówić, że cała osada jest sparaliżowana i pogrążona w bólu. Ludzie starają się pomóc rodzinom zmarłych najlepiej jak potrafią.

Dla nas też są to ciężkie dni. Pogoda nie pozwala nam wypłynąć na łowiska. Dokucza mi samotność i często myślę o was wszystkich w domu.

Co u Marii? Pewnie niecierpliwie wyczekuje konfirmacji. Postrada się kupić jej coś ładnego w Kabelvaag. Małej Ane oczywiście też coś kupię. A ty, kochanie, co chciałabyś dostać?

Zawsze, kiedy czytam twoje listy, mam wrażenie, jakbyś była tu przy mnie. Tęsknie za tobą cały czas i wciąż o tobie myślę.

Serdecznie Cię pozdrawiam

Twój Kristian

Storvaagen, 25 stycznia 1880 roku

Elizabeth złożyła starannie kartki listu. Potem dołączy go do pozostałych i wszystkie zwiąże jedwabną czerwoną wstążeczką. Listy Jensa też nadal przechowywała. Były związane wełnianym sznureczkiem; na nic innego nie było jej wtedy stać. Oczywiście teraz też mogła związać je wstążką, ale uznała, że nie były to właściwe. Jensowi wełniany sznureczek na pewno by odpowiadał.

Do pokoju zajrzała Amanda.

- Przeszkadzam? - spytała. - Przyniosłam kawę i dwie filiżanki, jedną dla siebie - dodała, po czym wyjaśniła, że synek był bardzo zmęczonym więc położyła go już spać.

- Co pisze Ole? - zapytała Elizabeth, robiąc miejsce na stoliku.

Amanda odstawiła tacę.

- Pisze o nieszczęśliwym wypadku, u wybrzeży Kabelvaag.

Elizabeth pokiwała głową i zaczęła nalewać kawę.

- Kristian też o tym pisze.

Amanda uniosła filiżankę i zaczęła dmuchać na gorącą kawę.

- Dobrze, że przyszedł list. Przynajmniej wiem, że Ole jest zdrowy. Spotkał też mojego ojca, z nim również wszystko w porządku - powiedziała dziewczyna.

Wyciągnęła robótkę z kieszeni fartucha, żeby nie siedzieć bezczynnie. Po chwili Elizabeth sięgnęła po swoją i przez następne minuty słychać było jedynie stukanie drewnianych drutów. W końcu Amanda przerwała milczenie.

- Przyszłam, bo chcę z tobą porozmawiać. Obiecałaś, że po powrocie ze sklepu znajdziesz dla mnie czas.

Elizabeth przypomniała sobie ich wcześniejszą rozmowę i skinęła głową.

- No więc, jak już ci kiedyś mówiłam, dla mnie i Olego nie ma tu przyszłości, nie chodzi o to, że jest nam tu niedobrze, nie zrozum mnie źle, ale…

- Ależ kochanie, oczywiście, że nie możecie tu mieszkać; musicie mieć coś swojego, już o tym myślałam. Stare siedlisko stoi puste od lat, ziemia leży odłogiem, na pewno będzie wymagać dużo pracy, ale jesteście młodzi, silni…

Wyraz oczu Amandy sprawił, że Elizabeth nagle zamilkła. Odłożyła na bok druty.

- Próbowałam rozmawiać z tobą o tym, ale nigdy nie miałaś czasu - powiedziała Amanda cichym głosem.

Elizabeth zrobiło się wstyd.

- Przepraszam. Tyle miałam ostatnio na głowie, ta historia z Helene i w ogóle.. Proszę, opowiedz mi o wszystkim jeszcze raz od początku. Obiecuję uważnie słuchać.

Wypiła łyk kawy i patrzyła wyczekująco na Amandę.

- No więc, jak już mówiłam, nie ma tu dla nas przyszłości. Nieważne, gdzie zamieszkamy, i tak skończymy jak moi rodzice. Dość już się napatrzyłam na biedę, na głód i nędzę, nie chcę tego doświadczyć.

Elizabeth zaniepokoiła się.

- Jak tylko odłożymy dość pieniędzy, wyjedziemy do Ameryki.

Elizabeth słuchała zszokowana.

- Jak możesz tak mówić? Chcesz się przeprowadzić na drugi koniec świata?

Aż tak daleko to chyba nie jest wymruczała Amanda.

- Nie słyszałaś opowieści o tym, jak tam jest? O Indianach i innych dzikusach, którzy chodzą prawie nadzy, biorą kobiety siłą, zabijają mężczyzn i podpalają domy? Zdarza się nawet, że obcinają swoim ofiarom włosy razem ze skórą, a potem się o tym chełpią. Tam chcesz jechać?

Amanda popatrzyła na Elizabeth wielkimi szarymi oczami.

- A tu jak jest? Kobiety rodzą co rok i po dziesięciu, dwunastu latach, chłop żeni się po raz drugi i wszystko zaczyna się od nowa. Bieda i ciężka praca ponad siły. Ludzie chorują, umierają z głodu. Dwunastoletni chłopcy wypływają zimą na połów - mówiła Amanda z coraz większą złością. - A ilu ginie każdego roku? - spytała czerwona na twarzy.

- Czy w Ameryce rodzi się mniej dzieci? - rzuciła Elizabeth ostrym tonem.

Wszystko w niej się burzyło. Amanda, niewiele starsza od Marii, była dla niej niczym młodsza siostra. Zawsze się nią opiekowała, starała się ją chronić. Pomysł wyjazdu do Ameryki był jakimś szaleństwem, dziecinnym marzeniem. Czy Amanda naprawdę wie, na co się porywa?

- Może i nie mniej, ale przynajmniej rodzice mają za co je utrzymać.

- Tak? - żachnęła się Elizabeth. - A wiesz, że tam ludzie mówią innym językiem? I wiesz, ilu umiera podczas podróży przez morze?

Wstała i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju, szukając nowych argumentów, które mogłyby zniechęcić Amandę.

- Jesteś gotowa narazić swoje dziecko na to wszystko?

- To właśnie głownie ze względu na Jonasa podjęliśmy taką decyzję. Żeby nie musiał być rybakiem. Żeby zapewnić mu lepsze życie.

- Jesteś młoda, Amando, chyba sama do koca nie wiesz, co mówisz.

- Ole skończy w tym roku dwadzieścia dwa lata o też się ze mną zgadza.

Elizabeth zagryzła wargi. Co ma zrobić, żeby odwieść Amandę od tego szalonego pomysłu?

- A co na to twoi rodzice?

- Na pewno będą za nami tęsknić, ale jestem już mężatką i sama o sobie decyduję - stwierdziła Amanda, potrząsając dumnie głową.

- Tak, jesteś mężatką - powtórzyła Elizabeth.

Po chwili wstała, zaczerpnęła powietrza i powiedziała gwałtownie:

- Nie pozwolę ci jechać! Nie chcę słyszeć o żadnej Ameryce!

Teraz Amanda też wstała.

- Zawsze byłaś uparta i zdecydowana, Elizabeth, ale tym razem nic nie wskórasz. Postawię na swoim, zresztą nie masz tu nic do powiedzenia!

Wyszła z pokoju i z hukiem zamknęła za sobą drzwi.

Elizabeth słyszała, jak wbiega na górę. Poczuła, że uginają się pod nią nogi i usiadła na najbliższym krześle. Patrzyła przez okno, a z oczy płynęły jej łzy, mocząc policzki i kołnierz bluzki. Wiedziała, że nic nie może zrobić, była bezradna. Miała wrażenie, że opuściły ją wszystkie siły.

Przypomniała sobie swój spór z Helene. Nie chciała, żeby sytuacja się powtórzyła, nie chciała stracić przyjaciółki.

Wstała powoli, przeciągnęła ręką po twarzy i ruszyła na górę. Amanda siedziała na brzegu łóżka i nawet nie podniosła głowy, kiedy Elizabeth weszła do pokoju. Jonas, który zdążył się już obudzić, wyciągnął do niej ręce, szeroko się uśmiechając.

Elizabeth podniosła chłopca; gładziła jego cienkie włoski i chłonęła zapach małego dziecka, taki czysty, słodki. Skóra Jonasa była jedwabiście gładka, delikatna.

- Nie gniewaj się na mnie - poprosiła, zerkając na Amandę.

Dziewczyna nie odpowiadała, na policzkach miała ślady łez. Elizabeth usiadła obok niej z Jonasem na kolanach.

- Zapomnijmy o tym, co przed chwilą sobie powiedziałyśmy.

- To niemożliwe. Wyjedziemy stąd, jak tylko uzbieramy dość pieniędzy - odrzekła w końcu Amanda.

Elizabeth pokiwała głową.

- Rozumiem, i nie to miałam na myśli. Chodzi mi o to, że padło między nami wiele złych słów. Chciałabym, żebyśmy o nich zapomniały. Co będzie dalej, czas pokaże. Niepokoję się o ciebie i stąd moja reakcja. Mimo że tu tylko pracujecie, to kocham Jonasa, jakby był częścią mojej rodziny.

- Jesteś bardzo miła - uśmiechnęła się Amand niepewnie.

Kiedy Kristian wróci, poproszę, żeby porozmawiał z Olem, pomyślała Elizabeth, gładząc Amandę ręką po plecach. Oczywiście młodzi zrobią, co zechcą. Amanda ma rację, są dorośli, ale spróbować nigdy nie zaszkodzi. Jeśli Kristianowi uda się zapewnić im pracę i mieszkanie, może zmienią zdanie i zostaną? Elizabeth była przekonana, że tak będzie dla nich najlepiej.

Rozdział 6

Andreas szedł drogą, a śnieg skrzypiał mu pod nogami, zirytowany kopnął bryłkę lodu i postawił kołnierz od kurtki.

Zima była ciężka, pogoda zła. Nie mógł wypłynąć na morze i dni mu się dłużyły. W nocy dręczyły go koszmary, śnił mu się wypadek, którego właściwie prawie nie pamiętał.

W myślach wspomniał ludzi, którzy wtedy utonęli. Ludzie w Kabelvaag zaopiekowali się wdowami i sierotami, ale tych, którzy zginęli, nikt nie mógł zastąpić. Nikt nie mógł wypełnić pustki i ciszy.

Szedł dalej, jakiś mężczyzna odgarniał śnieg przed swoim domem, więc pozdrowił go. Mężczyzna się wyprostował, przerwał pracę i wspierał się na łopacie.

- Wybrałeś się na spacer?

- Tak, jest sobota, a skoro nie wypłyniemy, to cóż mi pozostało - powiedział, chowając ręce do kieszeni, mimo że miał na nich rękawiczki.

Wymienili kilka słów o pogodzie i Andreas ruszył dalej. Skręcił w prawo, w Storgatan, gdzie było najwięcej sklepów. Na ulicy było dużo ludzi, jednak wybrali się na zakupy, inni przyszli tu, by spotkać się ze znajomymi i porozmawiać. Nagle zastygł w bezruchu. Usłyszał śmiech i - aż zbyt dobrze mu znany - głos kobiety. Lavina!

Odwrócił się i zobaczył ją. Szła pod rękę z inną kobietą. Obie najwyraźniej dobrze się znały, rozmawiały i śmiały się.

Poczuł, że serce zaczyna mu szybciej bić. Zatrzymał się, udając, że ogląda coś na wystawie sklepu, a naprawdę przysłuchiwał się ich głosom.

Co ona tu robi> po ucieczce z Wyspy Topielca nie miał najmniejszej ochoty się z nią widzieć. Wręcz przeciwnie. Na jej widok przeszły go ciarki. Lavina była piękna o chętna, ale trzymała go tam niczym więźnia, a wszystko, co mu opowiadała, było zapewne kłamstwem. Nie wierzył, że byli kiedyś małżeństwem. Był przekonany, że nigdy wcześniej jej nie widział. Dlaczego kłamała?

Nagle zrozumiał, że teraz ma okazję dowiedzieć się wszystkiego. Kątem oka zobaczył, że kobiety wchodzą do piekarni. Pospieszył za nimi, otrzepał śnieg z butów i wszedł do środka. Uderzył go słodkimi, kuszący zapach. Za ladą stała młoda dziewczyna w białym fartuchu. Nieco dalej stała kobieta, która nie mogła się zdecydować, jakie ciasto wybrać. Poza tym sklep był pusty, co się stało z Laviną?

Andreas już miał wychodzić, kiedy usłyszał głos dziewczyny:

- Słucham, co dla pana?

Poczuł na sobie wzrok drugiej kobiety i powiedział szybko:

- Poproszę tę struclę.

- Całą?

- Tak.

Kiedy dziewczyna pakowała ciasto, rzucił niby od niechcenia:

- Nie zauważyła pani, dokąd poszły te dwie panie, które przed chwilą tu były?

- Niestety, przykro mi - odpowiedziała dziewczyna, kręcąc głową.

Andreas zapłacił i wyszedł. Stał chwilę na schodach, przyglądając się ludziom na ulicy. Lavina jakby zapadła się pod ziemię.

- Kupiłeś ciasto do kawy! - zawołał, podchodząc do niego, Enok-Dwa szylingi. - Na szczęście mam świeżo palone ziarna kawy - dodał, klepiąc się po kieszeni. - Odgarniałem śnieg i dostałem ja jako zapłatę. Chodź, Andreas, pójdziemy do mnie i urządzimy sobie przyjęcie - ciągnął dalej.

Andreas uśmiechnął się i poszedł za mężczyzną.

Po drodze zajrzeli do matki Liny i dali jej pół strucli. Ucieszyła się i obiecała, że i ona, i dzieci nie zapomną o nim w swoim wieczornym pacierzu. Podziękował i podążył za Nokiem. Myślał o gromadce dzieci, które matka Liny sama utrzymywała. Nie było jej łatwo. On sam, kiedy nie wypływał w morze, chwytał się różnych zajęć. Był silny i ludzie chętnie go najmowali. Wiodło mu się łąckiem dobrze, niekiedy miał nawet wyrzuty sumienia, wiedząc, że inni kładą się do łóżka głodni.

- Widziałem ją, Lavinę z Wyspy Topielca - oznajmił, kiedy już usiedli przy kawie.

- Do diabła! Co ci powiedziała?

- Nie rozmawiałem z nią. Potem żałowałem, że do niej nie podszedłem.

- Jak to?

- Chcę się dowiedzieć prawdy! Twierdzi, że kiedyś byliśmy małżeństwem i że nazywam się Andreas Sandberg, ale nie wiem, czy mogę jej wierzyć. Może jednak nazywałem się inaczej, i może ona coś o tym wie?

Enok pokiwał głową, ugryzł kawałek strucli i zaczął mlaskać.

- Nie sądzę - odział się po chwili z powagą. - Nie sądzę, żeby ona coś wiedziała.

- Dlaczego?

- Bo mieszkała sama na wyspie, rzadko spotykała się z ludźmi, więc jak mogła cię znać? I dlaczego miałaby to ukrywać?

Andreas słuchał go uważnie. Brzmiało to rozsądnie.

- Może masz rację - przyznał w końcu.

Enok pokiwał głową i sięgnął po kolejny kawałek ciasta.

- Dać ci dobra radę? Zostaw przeszłość w spokoju i myśl o przyszłości. Nie marnuj życia.

- To nie takie proste.

- W każdym razie spróbuj.

- Dobrze.

Wieczorem Andreas został w domu; siedział w pokoju i wyglądał przez okno, przyglądając się zaśnieżonej ulicy. W oknach widział światła lampek tranowych i łojowych świec. Gdzieś z tyłu usłyszał skrzypienie siennika, pewnie matka Liny odwróciła się na drugi bok. Normalnie spałby kamiennym snem, ale dzisiaj sen nie przychodził, więc w końcu wstał z łóżka.

Cisza przytłaczała go. Ubrał się, włożył kurtkę. Rękawice, czapkę i wyszedł na zewnątrz. Szedł przed siebie ulica. Od czasu do czasu spotykał kogoś, jakichś rybaków, ale nikogo znajomego. Od tej porze roku przybywali tu ludzie z całego kraju.

Z jednej z uliczek dobiegały głośne krzyki. Z gospody wyszła jakaś para. Mężczyzna chciał objąć kobietę w pasie, ale ta się broniła.

- Dostałeś to, za co zapłaciłeś. Wracaj do domu.

Mężczyzna coś odpowiedział, kobieta odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się schrypniętym głosem.

Andreas wzdrygnął się. Zaczekał, aż mężczyzna zniknie i dopiero wtedy wyszedł z cienia.

- Lavina!

Kobieta odwróciła się zaskoczona. Zmrużyła oczy i chwyciła się pod boki.

- No proszę, kogo ja widzę? Czyż to nie nasz zbieg, Andreas? - roześmiała się i podeszła bliżej. - Co ty tu robisz?

- O to samo mógłbym spytać ciebie - powiedział i wskazał głową na pobliski burdel.

- Ha! Czasem mam ochotę się zabawić. No i dobrze mi płaca.

- Rozumiem, że nie związałaś się z nikim po tym, jak wyjechałem?

- Owszem, mam kogoś, ale wybrałam się do miasta na parę dni. On o tym wie, a ciebie nie powinno to w ogóle obchodzić.

Podeszła do niego bliżej i Andreas poczuł silną woń alkoholu.

- Może wejdziesz? - spytała.

- Nie! - odparł stanowczo. - Ale chcę poznać prawdę. Kim jestem, skąd pochodzę, co o mnie wiesz?

Lavina złożyła usta w dzióbek, a po chwili uśmiechnęła się szeroko.

- Nie podobało ci się być moim mężem?

- Nie drażnij mnie. Chcę poznać prawdę.

Czuł narastającą irytację.

- A co za to dostanę?

- Nie denerwuj mnie, powiedziałem.

Zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić. Był zły. Poza tym zaczynała boleć go głowa.

- Ja nic nie wiem.

- Kłamiesz! - podniósł głos i chwycił ją mocno za rękę.

- Znalazłam cię na brzegi i nazwałam Andreas. Niczego więcej o tobie nie wiem. Przysięgam.

Mężczyzna puścił jej rękę.

- Nikt mnie nie poszukiwał?

- Nie, a myślisz, że ktoś za tobą tęskni? - spytała. - Zimno mi - dodała po chwili, otulając się szczelniej chustą.

Ruszyła do drzwi, ale zagrodził jej drogę.

- Dlaczego nie chciałaś, żebym opuszczał wyspę?

- Bo nie chciałam cię stracić - wyznała, wzruszając ramionami. - Byłeś dobry w łóżku.

Nagle odwróciła się do niego plecami.

Ulicą szedł mężczyzna, zataczał się i śpiewał na całe gardło. Lavina chwyciła go, coś mu powiedziała i pociągnęła za sobą do drzwi. Wchodząc, rzuciła coś w stronę Andreasa, ale on już tego nie dosłyszał. Zresztą nie był ciekawy. Lavina chyba rzeczywiście nic więcej nie wiedziała. Nie znała nawet jego prawdziwego imienia.

Przygnębiony wrócił do domu i położył się spać.

Dopiero wtedy nagle dotarł do niego sens słów, które Lavina rzuciła mu na odchodne.

- Pozdrów Elizabeth. Ona wciąż za tobą tęskni.

Usiadł na łóżku i patrzył przed siebie. Elizabeth!

Elizabeth okryła się szczelniej chustą, broniąc się przed lodowatym północnym wiatrem. Niebo było szare i ciężkie. Pomyślała, że spadnie śnieg. Spojrzała na morze. Ileż razy tak stała na brzegu, próbując zebrać myśli?

Wielka mewa przeleciała z krzykiem nad jej głową. Wkrótce dołączyła do niej druga i po chwili obie usiadły na małej skalnej wysepce blisko brzegu. „Córka morza” - nazywał ją kiedyś Jens. Uśmiechała się na samo wspomnienie. Jacy byli wtedy młodzi. Byli świeżo po ślubie, zakochani.

Ostatnio znów często tu przychodziła, właściwie uciekała tu, by znaleźć chwilę spokoju. Kiedy Helene w końcu wstała z łóżka, Elizabeth sądziła, że zacznie szybko wracać do zdrowia i wkrótce wszystko będzie jak dawniej. Jednakże się myliła. Helene robiła postępy, nie wymagała już opieki, nawet wróciła do pracy, ale nadal nie była sobą. Nigdy się nie uśmiechała, nawet do Ane, którą przecież bardzo lubiła. Często stawała i patrzyła w dal, jakby nieobecna. Na szczęście już się jej nie zdarzały napady płaczu. W każdym razie nie przy ludziach.

Elizabeth usłyszała, że ktoś woła jej imię i odwróciła się niechętnie. Zobaczyła Linę, brnąca przez zaspy śniegu.

- Wracaj do domu!

- Co się stało? - spytała Elizabeth przestraszona.

- Nie, nic ci nie powiem. To niespodzianka. Chodź.

- Jak tu wytrzymujesz w taki mróz? Ledwo cię znalazłam.

- Rzucam swoje myśli na wiatr, a morze przynosi mi ukojenie - powiedziała Elizabeth spokojnie.

Lina przyglądała się jej uważnie.

- To niebezpieczne. Mówią, że kiedy człowiek otwiera usta na wietrze, to dusza może ulecieć.

Elizabeth uśmiechnęła się. Też słyszała to powiedzenie, ale nie bardzo w nie wierzyła.

- Widzę, że coś cię gnębi - ciągnęła dalej Lina. - Nie chcesz się ze mną podzielić? Wiesz, że możesz mi zaufać, nikomu nic nie powiem.

- Tak, wiem.

Elizabeth nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć, nie chciała zdradzić za dużo.

- Martwię się o Helene - wyznała w końcu..

- Wszyscy się martwimy. Pozostaje nam modlić się do Boga, żeby wszystko jakoś się ułożyło.

- On chyba niezbyt się przejmuje moimi prośbami, mam takie wrażenie.

- Nie wolno ci tak mówić! - wykrzyknęła Lina przestraszona.

Elizabeth wzruszyła ramionami. Nie chciała mówić Linie, co naprawdę ją gnębi - że martwi się o Amandę. Lina była za młoda, nie zrozumiałaby jej obaw. Poza tym nigdy sama nie doświadczyła, jak może ranić ludzkie gadanie. Elizabeth próbowała się otoczyć twardą skorupą, ale czuła się opuszczona i samotna. Próbowała się otrząsnąć z ponurych myśli.

- O jakiej niespodziance mówiłaś?

Lina się uśmiechnęła.

- Czeka na ciebie w środku. Chodź!

Wzięła ją za rękę i pociągnęła za sobą. Elizabeth weszła do domu, zdjęła chustę; z salonu doszedł ją gwar głosów.

- Czy to Kristian…- zaczęła, czując, jak jej serce zaczyna szybciej bić.

- Nie, dobrze wiesz, że mężczyźni jeszcze nie wrócili - roześmiała się lina.

Elizabeth szarpnęła drzwi i otworzyła je szeroko.

- Ach, kochanie, to ty! - powiedziała, ściskając mocno dłoń Dorte.

Chwilę przyglądała się dzieciom Ragny. Indianne bardzo urosła, miała szesnaście lat i była już młoda kobieta. Ubrana w białą, świeżo wykrochmaloną bluzkę i długa, czarną spódnice, wyglądała jak prawdziwa piękność. Czarne włosy miała splecione w warkocz, który spływał jej po plecach. Mały Fredrik miał sześć lat, za rok miał iść do szkoły. Miał ciemne, kręcone włosy, dokładnie takie jak Jakob, jego ojciec. Daniel, syn Dorte, który był w wieku Ane, przypominał z urody matkę, był piegowaty i miał rude włosy. Elizabeth odchrząknęła i spróbowała się uśmiechnąć.

- Kiedyś byliśmy sąsiadami, a kiedy teraz was widzę, to coś ściska mnie za gardło i łzy stają mi w oczach. Tak się wzruszyłam.

- Zaprowadziliśmy konia do stajni i ukryliśmy sanie, żebyś się nie domyśliła, że mamy gości. Sprytnie, prawda? - śmiała się, Ane.

- Mam podać kawę i jakiś poczęstunek? - spytała Lina.

- Ja i Indianne usiądziemy razem - wtrąciła Maria. - Zaraz ci pomogę, Lino - dodała.

Dziewczęta zniknęły razem ze służącą, a młodsze dzieci usiadły przy małym stoliku.

- Opowiedz m, co u was słychać - odezwała się Elizabeth, która odzyskała już głos.

Dorte zaczerpnęła powietrza.

- Właściwie to u nas nic się nie zmieniło. Chociaż przyznaję, że chyba nigdy tak się nie bałam o Olava i o Jakoba, jak tej zimy.

- Pogoda jest rzeczywiście fatalna, pocieszam się tylko, że kiedy jest sztorm, to zostają na lądzie. Najgorsze są nagłe załamania pogody, kiedy znienacka rozpęta się sztorm.

- To prawda - uśmiechnęła się Dorte.

- Do salonu weszła Lina, niosąc kawę, chleb, mięso, ciasteczka i mleko dla dzieci. Elizabeth jak zwykle musiała prosić Dorte kilka razy, zanim ta dała się skusić, potem bardzo chwaliła smaczny poczęstunek.

- Cztery dni temu umarł nasz kotek, Mruczek - opowiadał Daniel przy dziecięcym stoliku.

- Jak to się stało? - dopytywała się Ane.

- Był taki stary, że zasnął pod stołem w kuchni już się nie obudził.

- Ja nie zamierzam umrzeć w kuchni ze starości - powiedział zdecydowanym głosem Fredrik.

Jakie wszystko jest proste, kiedy jest się dzieckiem, uśmiechnęła się Elizabeth.

- Jak się czuje Helene? - spytała Dorte - Pisałaś mi w liście, że długi czas po wypadku leżała w łóżku.

Elizabeth rzeczywiście napisała wtedy długi list, wyrzucając z siebie wszystko, co leżało jej na sercu. Potem poczuła się nieco lepiej. Dorte natychmiast jej odpisała, próbując ją pocieszać. Później jednak Elizabeth wyrzucała sobie, że obciążyła przyjaciółkę swoimi zmartwieniami. Zauważyła, że kiedy się spotykały, zwykle rozmawiały o smutnych sprawach.

- Helene już wstała czuje się znacznie lepiej, chociaż wciąż nie jest jeszcze taka, jak przedtem. Może nigdy nie zrozumie, jakim człowiekiem był Pål.

- A co z tobą? - dopytywała się przyjaciółka. - Dbasz o siebie, czy zamartwiasz się innymi?

- Radzę sobie - odpowiedziała Elizabeth wymijająco.

Przyjaciółka miała swoje kłopoty, nie chciała jej dodatkowo martwić. Wiedziała, że jeśli tylko Kristian wróci do domu cały i zdrowy, wszystko jakoś się ułoży.

- Domyślam się, że Indianne ma wielu kawalerów - zmieniła temat Elizabeth.

Z pokoju obok dochodził jej perlisty śmiech obu dziewcząt.

Dorte się uśmiechnęła.

- To prawda, że chłopcy się nią interesują, ale ona nie podjęła jeszcze żadnej decyzji. Ma dopiero szesnaście lat i całe życie przed sobą. Dotrzymuje mi towarzystwa w domu i bardzo pomaga.

- No i chodzi do dobrej szkoły, gdzie panny uczą się nie tylko gospodarstwa domowego - dodała Elizabeth, sięgając po kromkę chleba z solonym mięsem.

Dorte uśmiechnęła się najwyraźniej zadowolona z pochwały.

Usłyszały pukanie do drzwi i do pokoju zajrzała Lina.

- Mamy kolejnego gościa. Przyszła Bergette - oznajmiła.

- Poproś ją do nas.

Elizabeth wstała, by przywitać się z gościem.

- Ja tylko na chwilę - zaczęła się tłumaczyć Bergette. - Widzę, że masz gości. Dzień dobry, Dorte - przywitała się z uśmiechem.

Elizabeth wskazała jej krzesło.

- Usiądź i napij się z nami kawy. Aż tak chyba ci się nie śpieszy. I proszę, zjedz coś. Masz do mnie jakąś sprawę?

Bergette zawahała się. Elizabeth zauważyła, że zerka w stronę siedzących obok dzieci.

- Ane, zabierz swoich gości na górę i pokaż im swoje zabawki - poleciła łagodnym głosem Elizabeth, uśmiechając się do córeczki.

Dzieci wstały, grzecznie podziękowały i wyszły z pokoju.

- Zostawię was same, żebyście mogły swobodnie porozmawiać - powiedziała Dorte i zaczęła zbierać się do wyjścia.

- Proszę, zostań - przerwała jej Bergette. - Chciałam tylko powiedzieć Elizabeth, że ludzie przestali już gadać.

Elizabeth najpierw się ucieszyła, ale zaraz pojawiły się wątpliwości.

- Jesteś pewna? - spytała.

Bergette usiadła u wyprostowała się.

- Przede wszystkim ja zawsze wszystkiemu zaprzeczałam, a poza tym to mają teraz inny temat. Znacie Petrę, tę, która mieszka w północnej części osady?

Elizabeth pokiwała głową. Oczywiście, że zna Petrę Storli, czy też Trollice, jak ją nazywała Helene. Amanda służyła u niej, zanim przeniosła się do Dalsrud. Straszne ją tam traktowano. Spała w izbie czeladnej, gdzie było zimno, bo przez nieszczelne ściany wiał wiatr. W końcu dostała zapalenia płuc, które niemal kosztowało ją życie. Na szczęście Elizabeth internowała w porę i zabrała dziewczynę do siebie, czego zresztą nigdy nie żałowała.

Bergette zaczęła opowiadać, że Petra ostatnio przyjmowała do siebie biedaków, dając im schronienie w chrześcijańskim, bogobojnym domu, jak to sama określiła. Brała za to pieniądze od urzędu, chociaż ci ludzie musieli oczywiście ciężko pracować: nic za darmo. Teraz jednak okazało się, że traktowała ich tak źle, że wszyscy od niej poodchodzili.

Dorte pokiwała głową i sięgnęła po filiżankę z kawą.

- Co teraz zrobi? I co z ludźmi, którzy u niej byli? - spytała Elizabeth.

Bergette wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.

- Zwykle nie jestem złośliwa, ale tym razem powiem, że dobrze jej tak. Musi wszystko robić sama. Wyobrażasz to sobie? Ma oczywiście swojego chłopca do pomocy, ale poza tym wszyscy od niej poszli. W innych gospodarstwach przyjęto ich z otwartymi ramionami. Nikt jej nie żałuje.

- I dzięki temu na chwilę zapomniano o mnie.

Bergette poklepała ją po ręku.

- Ludzie, z którymi o tym rozmawiałam, wiedzą, że to był wypadek. Mam wrażenie, że ci, którzy wcześniej cię oskarżali, teraz się tego wstydzą.

A więc może na tym się skończy, pomyślała Elizabeth. Może na jakiś czas zostawią mnie w spokoju. Ane i Maria też ostatnio nie wspomniały, żeby ktoś im dokuczał.

- Kto i o co się oskarżał? - spytała Dorte. - Nic nie słyszałam.

Elizabeth westchnęła, na jej ustach pokazał się wymuszony śmiech.

- Byli tacy, którzy twierdzili, że to ja sprawiłam, że zeszła lawina.

- Żartujesz - roześmiała się Dorte. - Nikt chyba na serio tak nie myślał!

- Nie masz pojęcia, co ludzie niekiedy wygadują.

Zapadła cisza.

- O ile dobrze pamiętam, Perta ma duże gospodarstwo. Jak sobie radzi, skro została sama z mężem?

- Ma rodzinę na północy. Zamężną siostrę z dwójką dorosłych synów i córką. Żaden z synów nie ma jeszcze żony, córka też jest jeszcze na wydaniu. Cała trójka jest podobno równie wredna jak Petra, może to u nich rodzinne? Słyszałam, że wiosną mają się do niej przenieść, ale teraz musi sobie radzić sama.

Elizabeth pokręciła głową. Współczuła Petrze, mimo że ona i jej mąż wyrządzili wiele krzywdy nie tylko Amandzie, ale też innym ludziom. Złożyła dłonie i pomodliła się w duchu, żeby Pan Bóg zerknął łaskawym okiem na Petrę Storli i jej rodzinę.

Rozdział 7

Elizabeth uznała, że kazanie pastora tej niedzieli było wyjątkowo długie i męczące. Helene jednak siedziała spokojnie, wsłuchując się w każde słowo. Przyjaciółka była ostatnio wyjątkowo spokojna. Znów zaczęła się uśmiechać, rozmawiała, nawet opowiadała Ane bajki, jak dawniej. Była weselsza, bardziej chętna do pracy, rzadziej pogrążała się w myślach. Może w końcu pogodziła się ze stratą? Elizabeth nie miała odwagi pytać. Rany na pewno jeszcze nie zabliźniły. Dobrze pamiętała okres po śmierci Jensa. Wiedziała, że czas wprawdzie leczy rany, ale blizny pozostają. Nawet jeśli tylko ona wiedziała o ich istnieniu.

Gru wracali do domu, minął ich koń, ciągnący sanie. Jechał w nich lensman z żoną. Pozdrowili Elizabeth, a ona skinęła im głową. Pozwoliła czarnemu ogierowi jechać swoim tempie, nie lubiła poganiać koni bez potrzeby.

- Zimno ci? - spytała Ane i otuliła córeczkę szczelniej futrem.

- Mnie jest ciepło - zapewniała dziewczynka. - Ale Jonas jest chyba bardzo zmęczony - dodała po chwili.

Elizabeth rzuciła okiem na Amandę i śpiące w jej objęciach dziecko.

- Może nie podoba mu się w naszym kościele? Cały czas marudził - mówiła dalej Ane.

- Ty też marudziłaś, kiedy byłaś mała -powiedziała Maria.

Lina i Amanda rozmawiały cicho. Służąca w jednym z pobliskich dworów, młoda dziewczyna, była w ciąży. Miała wyjść za mąż, chociaż ludzie plotkowali, że tak naprawdę to wcale nie wiadomo, kto jest ojcem dziecka.

Inna dziewczyna została przyłapana na kradzieży jedzenia i natychmiast wyrzucona. Elizabeth nie potrafiła zrozumieć, jak ludzie mogą być tacy bezwzględni. Chyba sami nigdy nie zaznali głodu. Wiedziała, że nierzadko służba chodziła spać głodna, podczas gdy właściciele dworów obijali się wyszukani smakołykami. Że też mogli potem spojrzeć sobie w oczy! Na szczęście pewnego dnia i oni staną przed obliczem Pana.

Pogrążyła się w myślach. Zastanawiała się, czym mogłaby zainteresować Helene. Nowe zajęcie na pewno dobrze by jej zrobiło. Zerknęła na przyjaciółkę, która siedziała, słuchając zmyślonych opowieści Ane. Kiedy dziewczynka skończyła, Helene roześmiała się serdecznie i pogładziła ją po policzku.

Widok ten ucieszył Elizabeth.

- Lubisz czytać? - spytała Helene po powrocie do domu. Zdjęła z półki książkę w niebieskiej oprawie ze złotymi literami na okładce. Stała przed Helene i trzymała ją w reku.

- Czytam Biblię, na nic innego nie starcza mi czasu.

W głosie Helene nie było żalu, po prostu obojętnie stwierdziła fakt.

- Uważam, że powinnaś zrobić sobie trochę wolnego o przeczytać to - powiedziała Elizabeth, podając jej książkę.

- Magnhild - przeczytała Helene. - Bjørnstjerne Bjørnson. Zdaje się, że on napisał kilka książek, prawda? Coś o nim słyszałam.

- Tak. Napisał też dziarskiego chłopca i Dziewczę ze słonecznego wzgórza.

- O czym jest ta książka?

- O Magnhild, która po śmierci rodziców została sama i trafiła na plebanię, do rodziny pastora. Była niezwykle muzykalna, czarowała ludzi swoim śpiewem. Pastor jednak nie był z tego zadowolony, i kiedy trafił się zalotnik, chętny poślubić dziewczynę, zgodził się na to. Ale więcej już ci nie opowiem, bo nie będziesz chciała jej czytać.

- Jeszcze tylko trochę - poprosiła Helene.

- Po jakimś czasie Magnhild poznała młodego muzyka. Kiedy wyjechał, była niepocieszona. Przestała śpiewać, nigdzie nie wychodziła, z nikim się nie spotykała.

Elizabeth widziała, że Helene chłonie każde jej słowo.

- Biedaczka! - powiedziała, biorąc do ręki książkę, otworzyła ją i zaczęła czytać.

- W końcu uciekła do swojego śpiewaka - dokończyła Elizabeth.

- Ale przecież miała męża?

Helene zamknęła książkę z hukiem.

- To prawda, ale z tym drugim mogła zrealizować swoje marzenia i zostać śpiewaczką.

Przyjaciółka odłożyła książkę.

- Nie sądzę, żeby to było coś dla mnie. Żona powinna trwać przy mężu, niezależnie od wszystkiego.

- Ależ to tylko wymyślona historia, przeczytaj ją! Proszę!

Helene nadal się wahała.

- Osobiście uważam, że Magnhild wykazała się odwagą i że wszyscy moglibyśmy się od niej uczyć - orzekła Elizabeth.

Helene spojrzała na nią zdziwiona.

- Nie chciała dać się pogrzebać za życia, umrzeć z żalu i tęsknoty. Dążyła do tego, co było dla niej ważne. Chciała żyć.

Helene znów ziębła książkę i przeciągnęła ręką po okładce.

- Może jednak ją przeczytam - powiedziała i uśmiechnęła się.

- Zrób to.

Kiedy przyjaciółka wyszła, Elizabeth też sięgnęła po książkę. Usiadła na krześle i otworzyła ją zadowolona. Była niedziela, mogła sobie pozwolić na trochę odpoczynku. Powiodła wzrokiem po wierszach i wkrótce pochłonęła ją zawiła historia miłosna.

Elizabeth zatrzymała się na środku dziedzińca. Niosła wodę do stajni, drewniane nosiłki bardzo jej ciążyły. Marcowy wieczór był zimny. Świecące na niebie gwiazdy były jak igiełki, księżyc rzucał niebieski cień na pokryte śniegiem podwórze. Nagle przypomniała sobie słowa Jensa, które powiedział kiedyś, kiedy jeszcze byli mali, że Bóg zrobił w niebie maleńkie otwory, żeby móc wieczorem patrzeć na ludzi. Uśmiechnęła się na wspomnienie tych słów. Może teraz Jens siedział gdzieś na górze i jej się przyglądał?

To były już ostatnie wiadra wody tego wieczora. Zawsze dużo mówiono o ciężkiej pracy mężczyzn na morzu, nikt natomiast nigdy nie mówił o pracy kobiet. Tylko Pan Bóg i one same wiedziały, jak ciężko niekiedy harowały. Nie raz musiały rąbać lód na rzece, żeby móc wypłukać pranie, one rodziły dzieci, często pracowały za dwoje. Ale Elizabeth nie zamierzała, broń Boże, narzekać. Miała świadomość, że i tak wiodło jej się znacznie lepiej niż większości kobiet.

Odstawiła wiadra i spojrzała na Ane, która właśnie dawała owcom siano. Córka nie miała drygu do robótek ręcznych, ale za to miała dobrą rękę do zwierząt.

- Niedługo będzie miała małe - rzuciła Elizabeth. Wskazując głową na jedną z owiec. - Jest już bardzo duża.

- Będę mogła patrzeć? - spytała Ane proszącym tonem.

Matka zawahała się.

- Wiem, że małe wychodzą przez jej pupę - dodała szybko dziewczynka.

Elizabeth zaczerwieniła się i nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.

- Zobaczymy - wymamrotała tylko.

Zdjęła wełnianą chustę i szal i powiesiła na wieszaku; drapały ją i drażniły jej skórę.

- Będziesz miała siano we włosach - zauważyła Maria.

- Nie szkodzi. Umyję później głowę - odparła Elizabeth.

Usiadła przy Marii i zaczęła doić krowę. Strumienie mleka trafiły do wiadra, zwierzęta stały, spokojnie przeżuwając; konie skrobały kopytami klepisko. Nieco dalej siedziała Helene i nuciła kołysankę. Elizabeth zastanawiała się, czy zaczęła czytać książkę. Postanowiła, że później ją o to spyta.

Zauważyła, że mały Jonas był zmęczony. Siedział na stołeczku, ssał kciuk i przysypiał. Z czasem wyrośnie z niego dobry rolnik, skoro od małego tyle czasu spędza w stodole, pomyślała Elizabeth. Uśmiechnęła się i wstała, rozmasowała ręką plecy.

- Pójdę już. Poradzicie sobie?

Lina pokiwała głową i zaczęła przelewać mleko przez sito.

Elizabeth wróciła do kuchni, nalała wody do kociołka i powiesiła go nad paleniskiem. Postanowiła umyć włosy, używając pachnącego mydła. Właściwie miała ochotę się wykąpać, ale nie miała już siły nosić wody.

Z korytarza doszły ją głosy Ane i Marii. Włożyła palec do wody, by sprawdzić, czy jest wystarczająco ciepła. Dołożyła drew. Usłyszała lekkie kroki na schodach, prowadzących na stryszek, a po chwili ciężkie tupanie drewniaków. Potem znów głosy i perlisty śmiech Amandy.

Każdego wieczora modliła się, żeby Amanda i Ole zmienili zdanie. Nie chciała, by wyjeżdżali. Nie była jednak pewna, czy Pan Bóg słucha takich próśb. Pewnie jest zajęty ważniejszymi sprawami. Poza tym wiedziała, że Amanda i Ole zrobią to, co uznają za słuszne.

Nagle przypomniała sobie, że zostawiła w stodole chustę i szal. Powinna je uprać, skoro miała gorącą wodę. Może da je Linie, która chyba była mniej wrażliwa.

- Muszę na chwilę wrócić do stodoły - rzuciła przez ramię do Amandy. - Przypilnuj kociołka z wodą.

Kiedy weszła, zwierzęta odwróciły się i spojrzały na nią zdziwione. Poświeciła latarnią, znalazła chustę i szali szybko wyszła.

Śnieg skrzypiał jej pod butami, gdy szła przez dziedziniec. Okryła się szczelniej kurtką i zatrzymała, żeby zdmuchnąć latarnię. Nie lubiła marnotrawstwa, nawet gdy mogła sobie na nie pozwolić. Rzuciła okiem na okno w izbie czeladnej. Czyżby coś jej się przywidziało, czy tam też ktoś właśnie zdmuchnął płomień latarni?

Poczuła zimny pot na plecach. Izba czeladna stała pusta, od kiedy Amanda i Ole przenieśli się po ślubie do głównego budynku. Zaczęła szybciej oddychać, nie wiedziała, co o tym myśleć. Kto tam mógł być? Jakiś włóczęga? Może powinna biec po pomoc? Nie chciała niepokoić dziewcząt. To mógł być ktoś groźny. Na przykład zbiegły więzień.

Wzdrygnęła się i natychmiast odsunęła od siebie takie myśli. Nie chciała nikogo niepotrzebnie straszyć, więc postanowiła sama sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Chwyciła mocno latarnię i ruszyła w stronę izby. W razie potrzeby, latarnia mogła posłużyć jej za broń. Czuła, jak drży jej ręka, ale szarpnęła drzwi i otworzyła je. Izba zalana była księżycową poświatą. Zobaczyła czyjeś błyszczące oczy i krzyk uwiązł jej w gardle. Nie wierzyła własnym oczom.

W izbie na skrzyni stała Helene i właśnie zakładała sobie sznur na szyję. Jej usta wykrzywił grymas, ale nic nie powiedziała. Elizabeth podbiegła i zepchnęła ją ze skrzyni. Przewróciły się obie i zaczęły się turlać po podłodze. Elizabeth uderzyła biodrem o skrzynię i w końcu zatrzymała się obok stojącego pod ścianą łóżka. Poczuła silny ból, jakby przeszedł ją ciepły prąd, dopiero po chwili była w stanie się odezwać.

- Możesz mi powiedzieć, co to ma znaczyć? - spytała, z trudem łapiąc powietrze. Patrzyła na przyjaciółkę, która zdążyła już wstać.

- A jak myślisz?

W głosie Helene była nienawiść i złość. Nie zwracając na to uwagi, Elizabeth chwyciła ją za ramiona i mocno nią potrząsnęła.

- Chyba nie zamierzałaś odebrać sobie życia?! - wykrzyczała jej w twarz. - Jesteś aż takim tchórzem? Tego się po tobie nie spodziewałam.

Helene najpierw zrobiła się blada, potem niemal purpurowa. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Elizabeth ciągnęła dalej, wściekła.

- Zawsze byłaś taka silna! Nic nie było w stanie cię złamać. Byłaś spokojna, wytrwała. Jeśli potrzebujesz pomocy, wiesz, że zawsze możesz się do mnie o nią zwrócić. Ostatnio zdawałaś się spokojniejsza, wręcz radosna. Powoli znów stawałaś się tą Helene, którą kiedyś byłaś. Co się stało?

Elizabeth nie czekała na odpowiedź. Łzy spływały jej po policzkach, ale mówiła dalej.

- Jeśli nie wiesz, to ci powiem. To wszystko z powodu Påla! Nareszcie to z siebie wyrzuciłam, i dobrze. Czy chociaż przez chwilę pomyślałaś, co będziemy czuli, kiedy ciebie tu zabraknie? Przecież my cię kochamy, zależy nam na tobie, nie wiesz o tym? Zastanowiłaś się, jak czułaby się Maria, która tyle czasu spędziła przy twoim łóżku?

Helene zaczęła płakać. Usiadła na łóżku i szlochała, ale wciąż milczała. Elizabeth usiadła obok niej.

- Nawet listu nam nie zostawiłaś. Pomyślałaś, co powiem Ane? Słyszysz? Odpowiedz mi!

- Nie wiem - łkała Helene, chowając twarz w dłoniach. - Wszystko jest takie okropne. Nie widzę dla siebie żadnej przyszłości, więc po co mam żyć? Pål mnie zostawił, pomyślałam, że jeśli umrę, to może znów go zobaczę, tam po drugiej stronie.

- Wiesz, co jest napisane w Piśmie? - spytała Elizabeth już znacznie spokojniej. - Że życie jest największym darem. Jeśli je sobie odbierzesz, nie pójdziesz do Niego. Więc i tak nie spotkałabyś się z Pålem.

Helene nadal milczała.

- Połóż się przy mnie, oprzyj głowę na moich kolanach.

Elizabeth sięgnęła po leżący obok zapomniany przez kogoś koc i okryła nim przyjaciółkę. Siedziała, gładziła ją po plecach i śpiewała piosenkę, którą zwykle nuciła Ane, gdy córeczka była smutna. Pozwoliła jej się wypłakać.

- Jak to możliwe, że w ogóle przyszedł ci do głowy taki pomysł? - spytała po dłuższej chwili. - Tak się cieszyłam, gdy ostatnio byłaś pogodniejsza. A teraz…

Helene wyjęła z kieszeni chusteczkę i otarła łzy. - Uspokoiłam się, bo w końcu podjęłam decyzję.

Poczułam ulgę.

W pierwszym momencie Elizabeth nie zrozumiała, co Helene ma na myśli. Nagle jednak wszystko stało się jasne.

- Cieszyłaś się, bo postanowiłaś umrzeć? - spytała z niedowierzaniem.

- Może to brzmi dziwnie, ale tak właśnie było.

Elizabeth nie potrafiła tego pojąc. Jak bardzo przyjaciółka musiała cierpieć, skoro cieszyła się, że umrze.

- Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam - powiedziała drżącym głosem.

- Nie myśl już o tym - poprosiła Helene ledwie słyszalnie.

Zapadło milczenie, po chwili jednak Helene znów się odezwała.

- Tak ksiązka, którą mi pożyczyłaś, o Magnhild…

- Mm.

- Jej bohaterka miała wybór. Poszarza mężczyzną, którego kochała. Mój mężczyzna nie żyje, chciałam się z nim połączyć.

Elizabeth przeszedł dreszcz.

- Nie powinnam była ci jej dawać - stwierdziła.

- Za bardzo wzięłaś sobie tę historię do serca.

- To nie dlatego. Już dawno podjęła decyzję.

Nagle usłyszały zaniepokojony głos Liny.

- Elizabeth! Helene! Gdzie jesteście?

Elizabeth chwyciła stary koc podeszła do drzwi.

- Tu jestem. Zaraz przyjdę.

- Co ta, robisz?

- Chciałam sprawdzić, czy nie ma tu czegoś do prania. Był tylko ten koc.

Lina najwyraźniej wzięła jej tłumaczenie za dobra monetę.

- Gdzie jest Helene? - spytała już spokojniejsza.

W wychodku. Ma coś z żołądkiem.

Lina pokiwała głową i odeszła.

- Wracaj do siebie. Powiedz, że boli cię żołądek.

Zaraz przyjdę do ciebie przyniosę ci coś do jedzenia.

- Nie jestem głodna - rzekła Helene, wstając.

- Na pewno musisz się wyspać i trochę odpocząć, zaparzę ci ziół.

- Dziękuję.

Helene stała i wpatrywała się w podłogę, skubiąc palcami chusteczkę. Elizabeth przypomniała sobie, że sama kiedyś dała ją przyjaciółce.

- Wszystko w porządku? - spytała, przyglądając się jej bacznie.

- Tak, nic mi nie jest.

Helene otarła łzy, odkaszlnęła i szybko wyszła z izby.

Elizabeth wzięła sznur i kopnęła skrzynkę, tak. Że potoczyła się po podłodze. Zauważyła, że Helene nie zdążyła już zawiązać pętlę. Gniewnym ruchem szarpnęła sznur i ciągnęła go pod łóżko. Postanowiła, że przy najbliższe okazji go spali.

Nagle zakręciło się jej w głowie, oparła się o framugę. Zasłoniła usta dłonią, tłumiąc płacz. Musi być silna, także ze względu na Helene, dopiero teraz wróciła do stodoły, Helene pewnie już by nie żyła. I to z powodu tego nędznego Påla, który wcale nie zasłużył sobie na taką miłość.

Spojrzała na rozgwieżdżone niebo. Czy Pål siedział tam w górze i patrzył na nich? czy widział, do czego doprowadził? Włożyła sweter i dokładnie zamknęła za sobą drzwi. Postanowiła, że od tej pory zawsze będzie nosiła wszystkie kluczy przy sobie. Nigdy ich nie zostawi, nawet na chwilę.

Po powrocie umyła włosy pachnącym mydłem. Uznała, że zasłużyła sobie na taki luksus, potrzebowała pocieszenia.

Kiedy skończyła i właśnie zabrała się za pranie, do kuchni weszła Lina.

- Nie jesteś wrażliwa na wełnę? - spytała Elizabeth.

- A o co chodzi?

- Mam szal, który mnie drapie. Jeśli chcesz, możesz go wziąć - powiedziała i skinęła głową w stronę miski, w której moczyło się pranie.

- Dziękuję, bardzo mi się przyda - ucieszyła się Lina. - Zaraz go sama wypiorę - dodała pospiesznie.

Elizabeth zaplotła włosy w gruby warkocz. Przypomniała sobie o kocu, który przyniosła z izby czeladnej, musi go włożyć do wody, na wypadek gdyby ktoś się pytał.

- Mario, dopilnuj, żeby Ane położyła się do łóżka - poprosiła Elizabeth siostrę, kiedy już zjadły kolację.

Służące wypytywały, czy Helene dolega coś poważnego, skoro nie pokazała się w kuchni. Elizabeth wspomniała coś o kolce i zwykłych kobiecych przypadłościach, uprzedzając w ten sposób dalsze pytania. Kobiety pokiwały głowami ze zrozumieniem i wszyscy rozeszli się do swoich zajęć.

Elizabeth patrzyła za wychodzącą Ane. Córeczka chyba się domyślała, że nie wszystko jest w porządku, bo bez szemrania poszła z Marią na górę. W normalnej sytuacji na pewno by protestowała, tłumaczyła, że nie jest już małym dzieckiem, które musi kłaść się wcześnie spać. W kuchni latem skończyły dziewięć lat. Teraz jednak milczała.

Elizabeth wiele razy zastanawiała się, czy Ane odziedziczyła jej zdolność i wrażliwość, czy też po prostu jest bardziej spostrzegawcza niż inne dzieci w jej wieku. Miała nadzieję, że tak właśnie jest. Byłoby jej zdecydowanie łatwiej w życiu.

Zdjęła kociołek z paleniska i nalała wody do kubka. Przypomniała sobie, że kiedy była w wieku Ane, bez trudu odnajdywała zaginione owce czy inne zwierzęta. Bywało też, że przewidywała różne zdarzenia. I tak już zostało.

Wzięła kubek.

- Zaniosę to Helene. Herbata z ziół ponoć pomaga na kobiece dolegliwości.

Drzwi do izby były otwarte. Nagle Elizabeth usłyszała dochodzący z niej głos przyjaciółki i zatrzymała się.

- Dziękuję Ci, że przysłałeś do mnie Elizabeth. Gdyby nie ona, z pewnością już bym nie żyła. I jeszcze raz proszę, wybacz mi moje grzechy. Amen.

Elizabeth wycofała się i odczekała chwilę, zanim znów podeszła do drzwi. Tym razem zapukała głośno.

- Wypij to - powiedziała, podając Helene kubek z herbatą.

Przyjaciółka piła małymi łykami, opróżniła kubek, odstawiła go i podniosła wzrok.

- Dziękuję, że mnie uratowałaś. Obiecuję, że już nigdy więcej tego nie zrobię - wyrzekła łamiącym się głosem.

- Mam nadzieję. - Elizabeth ujęła jej dłoń w swoje ręce. - Ja natomiast mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, żebyś jak najszybciej odzyskała siły i znów była dawną Helene, jaką poznałam, gdy dziesięć lat temu przyjechałam do Dalsrud.

Helene uśmiechnęła się niepewnie. Miała podkrążone oczy; jej włosy straciły swój dawny blask, sprawiała wrażenie wyczerpanej.

- Jesteś dla mnie taka dobra - powiedziała cichym głosem.

Elizabeth poczuła ciepło na sercu. Powróciła nadzieja. Może Helene rzeczywiście wraca do zdrowia, może niedługo znów będzie taka jak dawniej?

Włosy nie zdążyły jej jeszcze wyschnąć, ale zarzuciła chustę na głowę i wyszła.

- Dokąd idziesz? Z mokrą głową! - zawołała za nią Maria.

- Muszę na chwilę wyjść, zaraz wracam.

Wyszła na dziedziniec, upewniła się, że nikt jej nie obserwuje i szybko weszła do izby czeladnej. Chwyciła sznur i skrzynkę.

W kącie izby znalazła siekierę, wzięła ją do ręki; była ciężka. Zaciągnęła wszystko za stodołę, żeby mieć pewność, że nikt jej nie zauważy. Zaczęła rąbać skrzynię z taką wściekłością, że aż poleciały wióry. Postanowiła zatrzeć wszelkie ślady i wszystko spalić.

Kiedy spocona i zadyszana rozpalała ogień, pomyślała, że deszczułki, z których zbita była skrzynka, świetnie nadałaby się na opał, nie powinna była niszczyć tak dobrego drewna, jednak w tym momencie nie to było najważniejsze. Gdy ostatnie płomienie dogasały, zasypała wszystko śniegiem i wróciła do domu.

Elizabeth ułożyła włosy i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Widać było, że jest zmęczona. Po długiej zimie była blada, a czarna suknia jeszcze dodatkowo to podkreślała.

Helene nigdy Ne wspomniała incydentu z próbą samobójczą. Elizabeth nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć. Westchnęła ciężko i zmartwiona pomyślała o pogrzebie Påla. Ziemia nie była już mocno zmarznięta, więc pochówek mógł się teraz odbyć.

Bergette zapewniła ją, że plotki już ucichły, ale Elizabeth obawiała się, że teraz ludzie znów wezmą ją na języki. Na pewno będą krzywo na nią patrzeć, była przekonana, że nie będą szczędzić jej cierpkich słów.

Najbardziej jednak martwiła się o Helene. Nie potrafiła przewidzieć jej reakcji. Niechętnie wstała i zeszła do kuchni.

Lina, Ane i Maria siedziały przy kuchennym stole. Miały na sobie wierzchnie okrycia i najwyraźniej były już gotowe do wyjścia. Amanda spacerowała po kuchni z małym Jonasem na reku.

- W kościele zawsze marudzi, zostanę z nim w domu - powiedziała.

Elizabeth przytaknęła.

- Co z Helene? - spytała po chwili, zerkając na Linę.

- Chyba jest w swojej izbie.

Elizabeth postanowiła zajrzeć do niej. Uchyliła drzwi i zobaczyła przyjaciółkę siedzącą na brzegu łóżka i ściskającą w ręku książeczkę z psalmami.

- Siedzisz tu i się smucisz - zauważyła łagodnie, siadając obok niej.

- Okropnie się boję - wyszeptała łamiącym się głosem Helene. - To straszne patrzeć, jak spuszczają trumnę do ziemi. Dopóki człowiek nie zostanie pochowany, to jakby ciągle jeszcze był z nami. Rozumiesz mnie?

- Tak - przytaknęła Elizabeth. - Pomyśl jednak, że będziesz miała grób, na który będziesz mogła pójść. Będziesz mogła usiąść na ławeczce i porozmawiać z Pålem. Ja tak robię. Idę na cmentarz i opowiadam rodzicom o wszystkim. Odwiedzam też grób Ragny, wprawdzie za życia nie zawsze się ze sobą zgadzałyśmy, ale zdążyłyśmy się pogodzić, zanim umarła.

- Z nią też rozmawiasz? - zdziwiła się Helene.

- Tak, mówię jej, co nowego u jej dzieci, i że Dorte dobrze się nimi opiekuje. Wierzę, że zmarli obserwują nas z nieba. Nie wiem, czy tak naprawdę jest, ale lubię tak myśleć. Żałuję, że Jens nie ma grobu, ale nic na to nie poradzę. Musze to po prostu zaakceptować.

- Ty sobie ze wszystkim poradzisz, cokolwiek się stanie, dasz sobie radę - powiedziała drżącym głosem Helene.

Elizabeth odgarnęła kosmyk włosów z jej twarzy. Przyjaciółka miała włosy zebrane w węzeł z tyłu głowy.

- Pamiętasz, jak przyjechałam do Dalsrud? - spytała Elizabeth.

Helene skinęła głową.

- Bardzo cię wtedy podziwiałam. Byłaś taka pewna siebie, niezależna, silna. Potrafiłaś się przeciwstawić Leonardowi; i do niego i do Kristiana zwracałaś się po imieniu. Pamiętam, jak Gurine była tym zdziwiona.

Helene uśmiechnęła się na to wspomnienie, jej niebieskie oczy zabłysły.

- Spodziewała się, że będę mówiła do niego „panie Leonardzie”.

- Byłaś najodważniejsza kobietą, jaką znałam. Twoja siła starczała za nas dwoje. Zaopiekowałaś się mną. Zawsze potrafiłaś znaleźć rozwiązanie - ciągnęła dalej Elizabeth.

Nagle chwyciła jej dłoń.

- Proszę cię, odnajdź w sobie tę dawną Helene - rzekła z mocą. - Wtedy przetrwasz nie tylko dzisiejszy dzień, ale i wszystkie następne.

Helene zwilżyła wargi.

- Spróbuję - obiecała, patrząc przyjaciółce prosto w oczy. Głos jej nie zadrżał, znów brzmiał pewnie.

Niewiele osób towarzyszyło Pålowi do miejsca jego ostatniego spoczynku. Nic dziwnego, bo większość mężczyzn była na łowiskach, a poza tym w taką pogodę wielu okolicznych mieszkańców miało problemy z dotarciem do kościoła.

- Nie rozumiem, dlaczego nie chciałaś zaczekać z pochówkiem do wiosny. Ludzie zwykle tak robią. A przynajmniej do czasu powrotu mężczyzn.

- Nie chcę, żeby straszył ludzi po nocach - odpowiedziała Helene.

- Ktoś go widział?

- Tak, ludzie mówią, że ma tu jakieś nie załatwione sprawy i dlatego nie może zaznać spokoju.

Jeśli Pål miał na ziemi jakieś nie załatwione sprawy, to pewnie z nią, pomyślała nagle Elizabeth. Może pragnął powiedzieć komuś o niej i Leonardzie, i o Ane. Wzdrygnęła się.

- Bzdury - odezwała się nagle Maria stanowczo.

- Jeśli, leżąc na marach, nie może zaznać spokoju, to nie zazna go także po złożeniu do ziemi. Poza tym nie wierzę w duchy. Jak ktoś umarł, to nie żyje i tyle. Osobiście bardziej obawiam się żywych.

To prawda, pomyślała Elizabeth. Pål był dla niej groźniejszy za życia, niż teraz, po śmierci.

- Tak czy inaczej, cieszę się, że trafi w końcu do poświęconej ziemi - dodała cicho Helene.

Orszak pogrzebowy zatrzymał się i bramy cmentarza, trumnę zdjęto z wozu. Na szczęście znalazło się paru mężczyzn i młodych chłopców, którzy mogli ją dalej ponieść.

Maria trzymała Ane za rączkę, Elizabeth wzięła pod rękę Helene i ruszyli. Od czasu do czasu rozglądała się im wyraźnie zaciekawieni. Podniosła głowę, wyprostowała plecy i spojrzała ludziom prosto w oczy. Skutek był natychmiastowy, ciekawscy odwrócili wzrok. Helene natomiast szła ze spuszczoną głową, patrząc w ziemię, wyraźnie przytłoczona powagą chwili.

Minęli miejsce od północnej Stroby cmentarza, gdzie zwyczajowo chowano samobójców i straconych przestępców. Pål miał zostać pochowany po stronie południowej, ale w pewnej odległości od budynku kościoła. Miejsce pod ścianą kościoła zastrzeżone było dla bogatych.

Elizabeth wiedziała, że należy pochować człowieka z głową zwróconą na wschód, a nogami na zachód. Wtedy w dzień zmartwychwstania zmarli będę mogli zobaczyć Jezusa, który nadjedzie wraz ze słońcem, od wschodu.

- Gdzie jest pastor? - wyszeptała Ane, ciągnąc Elizabeth za rękaw.

- W kościele - odpowiedziała Maria, zanim Elizabeth zdążyła zareagować. - Gdyby miał mówić na zewnątrz, trzeba by dodatkowo zapłacić.

- A nie możemy tego zrobić?

- Cicho, porozmawiamy o tym później, po powrocie do domu.

Pomyślała, że tak zwykle chowa się biedaków, bo gospodarze niechętnie ponosili dodatkowe koszty.

Powiodła wzrokiem po czarno odzianych lisich. Większość stanowiły stare kobiety, miały na głowach wełniane chusty, ściągnięte nisko na czoło. Stały teraz zgarbione ze złożonymi dłońmi i marzły. Groby pokryte były grubą warstwą śniegu, właściwie widać było jedynie nagie, żelazne krzyże; czarne, ponure pamiątki po wszystkich, którzy tu leżeli.

Z gromady zebranych wyszedł sześćdziesięciokilkuletni mężczyzna. Elizabeth zauważyła, że pociąga jedną nogą. Zapewne dlatego nie popłynął z mężczyznami na łowiska, pomyślała.

Okazało się, że to właśnie on, w imieniu pastora, ma wygłosić mowę nad grobem. Elizabeth znów rozejrzała się dookoła. Ludzie stali z pochylonymi głowami i słuchali słów mężczyzny. Zauważyła, że niektórzy od czasu do czasu zerkają na Petrę Storli i przypomniała sobie, co niedawno mówiła o niej Bergette.

Mężczyzna skończył mówić, wtedy rozległ się śpiew, wątłe głosy niosły daleko.

Wykopcie dla mnie grób

Gdy zasnę, zmęczony ziemską wędrówką

Połóżcie obok mnie mój kij wędrowca,

Niech towarzyszy mi do kresu mej drogi.

Głos Helene załamał się. Elizabeth położyła dłoń na plecach przyjaciółki.

- Wszystko będzie dobrze - wyszeptała pocieszająco. - Wkrótce znajdzie spokój.

Helene skinęła głową, ale nie była w stanie dokończyć psalmu. Nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w trumnę, która właśnie spuszczono do grobu. Rozległo się bicie dzwonów, pierwsze grudki ziemi uderzyły o wieko trumny.

Elizabeth chwyciła mocniej Helene. Później. Przez specjalnie zostawioną dziurkę, pastor wsypie garść poświęconej ziemi.

Zebrani przy grobie odmówili Ojcze Nasz i ceremonia się skończyła. Wszyscy ruszyli do kościoła, gdzie miało się odbyć nabożeństwo. Po kilku krokach Helene się zatrzymała. Przeciągnęła ręką po twarzy.

- Nareszcie czuję, że się z nim pożegnała. Dobrze wiedzieć, że jest już w niebie, u Pana Boga. Na pewno jest mu tam dobrze.

- Tak, Helene. Tak właśnie powinnaś myśleć, to pomaga - powiedziała Elizabeth.

To jedyne pocieszenie, pomyślała. Że tam, w Raju, jest im lepiej niż było tu, na ziemi, pomyślała Elizabeth, wspominając swoich zmarłych bliskich.

Rozdział 8

- Gdzie są twoje brązowe buty? - spytała Elizabeth.

Siostra podniosła wzrok znad sukienki do konfirmacji, która właśnie szyła.

- Oddałam je Adelus.

- Dlaczego? Miałaś je na sobie zaledwie dwa razy.

Maria znów pochyliła się nad sukienką. Elizabeth przyglądała się jej uważnie. Podejrzewała, że siostra kłamie, ale postanowiła nic nie mówić. Adelus była córką Wszawej Beret, jak nazywali ją złośliwi, ale rodzina nie należała do najbiedniejszych; wielu wiodło się znacznie gorzej.

- Uważam, że bardzo ładnie postąpiła - odezwała się Lina, która stała przy blacie kuchennym i wybrała ciasto.

Helene pokiwała głową, ale nic nie powiedziała.

- Nie chciałam, żeby szła do konfirmacji w drewniakach - wyjaśniła Maria, patrząc Elizabeth prosto w oczy. W jej wzroku widniało cierpienie.

- Adelus nie ma innych butów?

- Nie.

Amanda odsunęła Jonasa od gorącego paleniska, besztając go łagodnie.

- Nie ona jedna stanęłaby przed pastorem w drewniakach - zauważyła. - Niektórzy nawet drewniaków nie mają.

- To nie tylko to - zaczęła tłumaczyć się Maria.

- Chodzi o to, że inni się z niej śmieją, chociaż to naprawdę ładna i miła dziewczyna.

Zagryzła wargi, po chwili mówiła dalej.

- Nie chcę się przyznać do swojej biedy. Chce być taka jak inni. Te buty były dla niej bardzo ważne.

- A więc zrobiłaś dobry uczynek - orzekła Elizabeth, kiwając głową. - Oddałaś woje najładniejsze trzewiki. Nie każdy zdobyłby się na coś takiego.

Maria wiedziała jednak, że jeśli nawet siostra zdawała się ją rozumieć, to na nowe buciki nie ma co liczyć.

- Masz jakieś szczególne życzenia w związku z konfirmacją? - spytała Lina.

Dziewczyna zaczerwieniła się.

- Chciałabym dostać jedwabny szal. Równie piękny jak ten, który Elizabeth dostała od Jensa.

- Może Kristian kupi ci podobny w Kabelvaag - powiedziała Lina.

- Najbardziej się cieszę, że będę mogła układać włosy tak jak dorosłe kobiety. I nosić długie spódnice.

Maria zaczęła podekscytowana opowiadać o swoich rozmowach z koleżankami odnośnie fryzur i strojów. Elizabeth pamiętała doskonale, jaka sama była podniecona w dzień konfirmacji. Matka uszyła jej długą sukienkę, w której zresztą później poszła do ślubu. Miała wysoko upięte włosy i nowe skórzane trzewiki, które trzeszczały przy każdym kroku. Konfirmacja była ważnym wydarzeniem dla młodych. Bardzo przezywali ten dzień. Zdarzało się, że ktoś nie potrafił odpowiedzieć na pytania pastora. Większego wstydu chyba nie było. Na dodatek świadkami tego niechlubnego zdarzenia byli wszyscy zebrani w kościele. Była zdolna i pilna, dobrze się uczyła. Ane zresztą też. Miała nie mogła się doczekać swojej konfirmacji i bardzo zazdrościła Marii.

Elizabeth się uśmiechnęła. Że też dzieci tak bardzo chcą być dorosłe, choć ich Zycie jest takie beztroskie. Ale to się wie dopiero po latach. A czasu nie można cofnąć.

- Ktoś widział Ane? - spytała Elizabeth, wyglądając zza koronkowy firanek.

W całym domu pachniało wiosną i ługowym mydłem. Uroczystość konfirmacji wymagała wielu przygotowań, poza tym zwykle urządzano wielkie sprzątanie przed powrotem mężczyzn z łowisk. Była to niepisana tradycja, której przestrzegano od niepamiętnych czasów.

Nagle ktoś szarpnął za klamkę i drzwi otworzyły się z hukiem. Jonas zaczął płakać i Amanda musiała go pocieszyć. Do kuchni wpadła zdyszana Ane.

- Wrócili - zawołała. - Są wszyscy! Kristian i Ole! Widziałam ich łódź na morzu, zaraz przybiją do brzegu. Naprawdę!

Elizabeth stała jak sparaliżowana. Nagle zalała ją fala wspomnień. Siedem lat temu klęczała nad potokiem, płucząc bieliznę, kiedy nadbiegła Maria z radosną nowiną. Tata i Jens wrócili, są wszyscy, nikt nie zginął. Widziała ich ze wzgórza. Elizabeth poczuła ulgę. Jej zły sen się nie sprawdził. Jens żył.

A potem przyszedł szok, bo okazało się, że Jensa nie ma wśród powracających. Maria dostrzegła łódź z daleka, wiec nie mogła zorientować się, kto jest, a kogo nie ma.

Może teraz Ane też się myliła? Czyż była w stanie dokładnie dojrzeć, kto jest na pokładzie? Zima była ciężka, z licznymi sztormami. Elizabeth przypomniała sobie nekrologi z Lofoten Tidende: Mój ukochany mąż przeniósł się do lepszego świata… Pozostawił pięcioro dzieci…

- Błądzisz gdzieś w obłokach? - spytała Maria, szarpiąc ją za rękę. - Musimy się pospieszyć, trzeba ich przywitać!

- Może dostaniesz swój wymarzony jedwabny szal - rzuciła Amanda, wymijając Marię.

Elizabeth zarzuciła chustę na plecy. Był dopiero koniec kwietnia i było dokuczliwie zimno, szczególnie nad samym morzem. Kiedy tam dotarły, od razu zauważyła zbliżającą się łódź. Wypatrywała ludzi na pokładzie, ale wszyscy mężczyźni byli podobnie ubrani, więc trudno było ich odróżnić. Nie pamiętała też, ilu dokładnie wypłynęło.

- Wszyscy są! Kristian wraca! - wykrzykiwała Ane radośnie i podskakiwała podniecona.

Elizabeth zerknęła na Amandę, która uniosła do góry rączkę małego Jonasa.

- Pomachaj tatusiowi - powiedziała radośnie.

- Widzę ich! - zawołała nagle Lina. - Są wszyscy! Bogu niech będą dzięki! - dodała i złożyła dłonie do modlitwy. W oczach miała łzy.

Elizabeth musiała odchrząknąć, żeby oczyścić gardło. Przytuliła do siebie Marię, która stała najbliżej. Zauważyła dwie kolejne kobiety, zmierzające do brzegu. Zatrzymały się kawałek od nich.

- Podejdźcie bliżej - zapraszała i pomachała im ręką. - Mężczyźni zaraz tu będą, trzeba ich powitać.

Był to dzień radości. Śmiech mieszał się ze łzami. Miesiące tęsknoty i lęku nareszcie minęły. Wszyscy mogli odetchnąć z ulgą. Za rok wszystko się powtórzy, ale teraz nikt o tym nie myślał.

- Czy to moja maleńka tu na mnie czeka? - zawołał Kristian, podnosząc Ane wysoko w powietrze.

- Puść mnie! - krzyczała dziewczynka uszczęśliwiona. - Nie jestem już mała, nie widzisz?

Kristian zrobił wielkie oczy.

- No to pokaż mi się. Rzeczywiście! Zrobiła się z ciebie prawdziwa dama.

Następnie zwrócił się do Marii.

- A panienka przystępuje wkrótce do konfirmacji. Mam coś dla ciebie z tej okazji.

Elizabeth zauważyła, jak siostra się rozpromieniła, i już po chwili poczuła wokół siebie silne ramiona męża.

- Boże, jak dobrze cię znów widzieć - wyszeptała, chowając nos w zagłębieniu jego szyi.

Długo jej się przyglądał, a jego wzrok mówił więcej niż słowa. Była w nim wielomiesięczna tęsknota.

- I nawzajem - zamruczał schrypniętym głosem, puszczając ją niechętnie. Nie godziło się tak jawnie okazywać swoje uczucia.

Elizabeth zerknęła na stojących wokół ludzi, wszyscy byli przede wszystkim zajęci sobą. Po chwili całą gromadą ruszyli wąską ścieżką do osady. Miejscami droga była mokra i błotnista, gdzieniegdzie leżały jeszcze płaty śniegu. Później trzeba będzie wysypać ją piaskiem. Elizabeth lubiła, kiedy ścieżka wyglądała porządnie i czysto. Kiedy chłopki zaczną rozsypywać obornik na polach, resztki śniegu szybko stopnieją.

Otwarcie pakunków poprzedził specjalny rytuał. Napięcie sięgało zenitu, ale wszystko miał swój ustalony porządek. Najpierw trzeba było przynieść dużo wody na kąpiel dla Olego i Kristiana. Potem mężczyźni zasiedli do stołu. Podczas posiłku nie wypadało okazywać zniecierpliwienia.

Mały Jonas był wyraźnie onieśmielony, jakby nie poznawał mężczyzny, który kazał mu mówić do siebie „tato”. Szybko jednak przekonał się do niego i nawet usiadł mu na kolanach.

- Hopsa sa, hopsa sa - podśpiewywał Ole, fałszując.

Ane przewracała oczami. Podeszła do Amandy.

- Śpiewanie nie bardzo mu wychodzi - wyszeptała jej do ucha.

- Nie mogę się doczekać wieczora, pomyślałem, że zaśpiewam Ane jedną z moich ulubionych kołysanek - odezwał się z przekorą Ole.

Dziewczynka zaczęła się śmiać, tego dnia wszystko ją bawiło.

Mężczyźni jedli i opowiadali o tym, co przeżyli w czasie surowej zimy. Nie wspominali jednak najbardziej dramatycznych wydarzeniach, bo przecież miał to być dzień radości.

W końcu nadeszła pora na prezenty, skrzynie zostały otwarte. Ane stała tuż obok Kristiana, Maria trzymała się nieco z tyłu, nie była już przecież dzieckiem.

Ole pierwszy otworzył swoją skrzynię. Wyjął z niej materiał na suknię dla Amandy, zabawki dla synka i materiał na spodenki dla niego.

Kristian wyciągnął piękne koronki i ozdobne guziki dla służących. Kobiety i dzieci dostały też pachnące mydła i miły zapach rozszedł się po całej kuchni. Dziewczęta dygały i dziękowały za podarunki.

Elizabeth dostała zestaw przyborów do haftowania: nożyczki, srebrny naparstek i igłę.

- To za dużo - powiedziała, podziwiając piękny prezent.

- Dla ciebie nic nie jest za dużo - wyszeptał jej do ucha mąż.

Ane stanęła na palcach, żeby lepiej widzieć.

- Przydadzą ci się do robienia na drutach - odezwała się poważnie.

- Co ty mówisz? To są przybory do haftowania! - roześmiała się Maria.

Ane dostała w prezencie figurki zwierząt zrobionych z drewna: krówki, koniki i świnki. I kilka maleńkich kurek.

Wielkimi oczami patrzyła to na Kristiana, to na zabawki.

- To najpiękniejszy prezent, jaki w życiu dostała, - cieszyła się. - Bardzo, bardzo dziękuję. Jesteś najlepszy na świecie!

Elizabeth wzięła do reki figurki i przyglądała się misternej robocie. Pomyślała, że musiały sporo kosztować, bo wyglądały niemal jak prawdziwe.

- A teraz coś dla Marii - oznajmił Kristian i podał dziewczynie niewielką paczuszkę, zawiniętą w szary papier.

Elizabeth zauważyła malujący się na twarzy siostry zawód, mimo że Maria starała się go ukryć. Dziewczyna marzyła o jedwabnym szalu, a dostała dwa piękne pozłacane grzebyki do włosów.

- Są bardzo ładne. Dziękuję - powiedziała. - Wepnę je we włosy, kiedy będę szła do konfirmacji - dodała.

Cieszyła się z prezentu, ale nie tak jak pozostali. Elizabeth zrobiło się jej żal. Wiedziała, że jeśli pożyczy jej swój szal, to nie będzie to samo.

Maria chwyciła Kristiana za rękę.

- Naprawdę są bardzo ładne - zapewniła go.

- Cieszę się, że ci się podobają - odparł mężczyzna. - Ale mam dla ciebie jeszcze coś - dodał, sięgając znów do skrzyni. - mam nadzieję, że będzie w sam raz dla młodej dziewczyny, przygotowującej się do konfirmacji - powiedział, podając jej ciemnogranatowy, jedwabny szal.

Niewiele brakowało, a Maria rzuciłaby mu się na szyję. Wydała z siebie okrzyk radości i zaczęła tańczyć i podskakiwać, aż gruby kocur przestraszony schował się pod ławę.

Elizabeth nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała siostrę tak szczęśliwą. Twarz jej promieniała, a jej perlisty śmiech wypełniał całą kuchnię, zarażając innych. Miło było patrzeć na radość dziewcząt.

Stojące na stole parafinowe lampki oświetlały izbę złocistą poświatą. Elizabeth siedziała przy toaletce i szczotkowała włosy. Widziała w lustrze, jak Kristian rozpina guziki koszuli, zdejmuje ją u rzucał na krzesło. Na widok jego silnego ciała poczuła skurcz w podbrzuszu. Jakże tęskniła za jego silnymi ramionami! Pragnęła przytulić policzek do jego piersi i chłonąc zapach jego skóry. Zapach Kristiana.

- Nigdy nie widziałam Marii tak szczęśliwej jak dzisiaj - zauważył mężczyzna, odpinając pasek od spodni.

Elizabeth odłożyła szczotkę i odwróciła się w jego stronę.

- Marzyła, żeby dostać jedwabny szal w prezencie konfirmacyjnym, no i jej marzenie się spełniło. Byłam chyba równie szczęśliwa jak ona.

- Dlaczego nic nie powiedziała? To przypadek, że go kupiłem - uśmiechnął się Kristian. - Właściwie kupił go ktoś inny, ale uznał, że jest za drogi i odsprzedał mi go.

- Na szczęście.

Kristian wzruszył ramionami.

- Maria nigdy o nic nie prosi - ciągnęła dalej Elizabeth. - Wszystkie dziewczęta, idące do konfirmacji, marzą o taki szalu. Dobrze, że nie będzie się wyróżniać.

- Gdyby go nie dostała, też poszłaby z wysoko podniesioną głową.

- Na pewno, ale miło było patrzeć na jej radość.

- Jest podobna do ciebie - zdecydował Kristian.

Elizabeth się uśmiechnęła.

- Wiesz, co ona zrobiła? Oddała swoje nowe buty Adelus.

- Kto to jest?

- To córka Beret.

- Ach tak - powiedział Kristian marszcząc brwi.

- Dlaczego to zrobiła?

- Nie chciała, żeby dziewczyna szła do konfirmacji w drewniakach.

- Mówiłem przecież, że jesteście jak dwie krople wody - roześmiał się Kristian i przyciągnął ją do siebie.

Poczuła jego gorący oddech i zarzuciła mu ręce na szyję.

Kristian przyłożył wargi do jej ust, potem do ucha i wyszeptał:

- Jak chcesz, żebym to zrobił?

- Jak wolisz - odparła, z trudem łapiąc oddech.

- Sam zdecyduj.

Kristian położył jedną dłoń na jej biodrze, drugą zaczął odpinać guziki jej sukni. Elizabeth jak zawsze zdziwiła się, że jest w stanie zrobić to tak szybko i sprawnie. Bardzo ją to podniecało.

W końcu wszystkie guziki zostały odpięte, a jego dłoń szybko znalazła jej pierś, nachylił się i zaczął lizać brodawkę. Elizabeth jęknęła. Przez materiał sukni czuła jego twardą męskość. Przywarła do niego, a on, niemal niezauważalnie, poprowadził ją w stronę komody. Oparł ją o nią i odchylił do tyłu. Szybko zdjął z niej bieliznę, podciągnął do góry halki i wziął ją tak gwałtownie, że ledwo mogła oddychać.

Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Chwilę później chwycił ją mocno w talii i schrypniętym głosem wyszeptał jej imię.

Nareszcie jest w domu, pomyślała Elizabeth.

Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo jej go brakowało.

Leżała odprężona na jego ramieniu. Ciało mężczyzny wciąż jeszcze pachniało mydłem po niedawnej kąpieli. Nagle przypomniała sobie o ostatnim pomyśle Amandy i Olego, o ich planach wyjazdu do Ameryki.

- Muszę ci coś powiedzieć - rzekła, patrząc na niego. - Amanda i Ole chcą razem z Jonasem wyjechać do Ameryki.

- Do Ameryki? - powtórzył Kristian z niedowierzaniem.

- Tak. Wyobrażasz sobie coś tak niedorzecznego? Chcą tam zamieszkać! Amanda uważa, że tutaj zawsze będzie jedynie biedną wyrobnicą, która co roku rodzi dziecko, a ona chce być bogata.

Kristian milczał dłuższą chwilę.

- Musisz porozmawiać z Olem, bo Amanda nie chce mnie w ogóle słuchać. Mówi, że jest dorosła i sama o sobie decyduje.

- To prawda. Jest mężatką.

- Ależ, Kristianie! Chyba nie popierasz tego szaleństwa? W Ameryce są Indianie i różne inne podejrzane typy. I…

- Dobrze, porozmawiam z nim. Uspokój się - przerwał jej Kristian.

Położył palec na jej ustach i delikatnie pocałował ją w czoło.

- Podobno mają jakieś oszczędności, a resztę chcą pożyczyć. Ciekawe, kto zechce im tyle dać?

- Nie zamartwiaj się. Wszystko się ułoży - powiedział Kristian.

Jego głos brzmiał znów łagodnie i miękko. Elizabeth wiedziała, co oznacza, i odpowiedziała mu pocałunkiem.

Promienie słońca zaglądały do salonu przez koronkowe firanki. Zegar wybił jedenastą, kiedy Elizabeth odłożyła list od Dorte. Wiele osób potwierdziło ustnie swoją obecność na uroczystości konfirmacji, ale część, między innymi Dorte, zrobiła to pisemnie. Elizabeth zawsze cieszyły wieści z rodzinnych stron, a Dorte miała dar pisania. Żywo i zabawnie opowiadała o drobnych, codziennych zdarzeniach, o zwierzętach, o dzieciach, no i Mathilde. Biedna dziewczyna zajmowała szczególne miejsce w jej sercu. Elizabeth cieszyła się, że wkrótce wszystkich ich znów zobaczy. Do konfirmacji zostały już tylko dwa tygodnie.

Zerknęła przez okno. Ole posypywał ścieżki paskiem, a Amanda, pilnując Jonasa, pieliła grządki.

- Rozmawiałeś z Olem? - zagadnęła Elizabeth, patrząc na Kristiana.

Maż siedział i notował coś na kartce papieru, mrucząc do siebie pod nosem.

- Co powiedziałaś? - spytał, podnosząc głowę.

- Pytałam, czy rozmawiałeś z Olem o planach ich podróży do Ameryki.

- Nie, nie miałem jeszcze czasu.

- Co robisz? - zainteresowała się Elizabeth.

Kristian przeciągnął dłonią po swoich ciemnych włosach.

- Pomyślałem, że powiem parę słów podczas konfirmacji Marii, ale jakoś nic nie przychodzi mi do głowy.

Elizabeth uśmiechnęła się. Zerknęła na świeżo wypolerowane srebra. Wszystko było już przygotowane. W kredensie lśniły szklanki i kieliszki. Służące nie próżnowały.

- Idź i porozmawiaj z nim, a ja zerknę na twoją mowę.

- Wtedy nie będzie już moja - stwierdził Kristian zrezygnowany, a na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.

- Nikt nie musi o tym wiedzieć. No, idź już!

Mężczyzna wyraźnie się ociągał, ale w końcu wstał i wyszedł. Elizabeth patrzyła za nim przez okno. Na jego widok Ole wyprostował się, odstawił łopatę i oparł się na niej. Zauważyła, że spogląda nerwowo w stronę Amandy. Po chwili obaj mężczyźni ruszyli w kierunku szopy na łodzie i zniknęli jej z oczu. Dopiero wtedy Elizabeth odeszła od okna i usiadła przy stole.

Miała nadzieję, że Kristian wytłumaczy Olemu, że taka podróż to szaleństwo. Nie chciała, żeby jechali tak daleko, do kraju, gdzie ludzie mówią w innym języku i gdzie czyhają na nich różne niebezpieczeństwa. Słyszała o mieszkających tam Indianach. Podobno mają czerwoną skórę, biegają niemal nadzy i mają długie włosy. Nie wiedziała, czy to prawda, ale wzdrygnęła się na samą myśl. Była przekonana, że tutaj w Dalsrud, będzie im jednak lepiej.

Postanowiła skupić się na mowie Kristiana. Przebiegła wzrokiem zapisane kartki, większość mowy jej się spodobała. Wystarczy wprowadzić kilka drobnych poprawek. Zanurzyła pióro w atramencie. Przekreśliła kilka słów, w paru miejscach dodała nowe. Sama nie była szczególnym mówcą, więc może nie powinna niczego poprawiać, wiedziała jednak, że Maria będzie szczęśliwa i wzruszona. To było najważniejsze.

Po chwili odłożyła pióro i znów podeszła do okna. Zaczęła wypatrywać mężczyzn. Zobaczyła idącego przez dziedziniec Olego, tuż za nim szedł Kristian. Ręce trzymał w kieszeniach, nagle zatrzymał się i kilka razy wciągał głęboko powietrze. Najwyraźniej napawał się zapachem wiosny. Wiedziała, że szczególnie lubi tę porę roku, zapach wilgotnej ziemi niósł obietnicę dobrych zbiorów.

Postanowiła wyjść mu na spotkanie.

- Co powiedział? Gotów jest odstąpić od swojego planu?- wypytywała niecierpliwie.

Kristian pokręcił przecząco głową.

- Nie, są zdecydowani jechać, jak tylko uzbierają dość pieniędzy.

- Ale powiedziałeś mu, że … - zaczęła Elizabeth wzburzona, lecz Kristian jej przerwał.

- Oboje są dorośli. Sami o sobie decydują. Nie mamy tu nic do powiedzenia. A szczerze mówiąc, to uważam, że postępują słusznie. W Ameryce mają szanse się wzbogacić. Tutaj zawsze będą biedakami.

Elizabeth otwierała i zamykała usta, ale najwyraźniej brakowało jej argumentów.

- Mówiłeś, że wszystko się ułoży! - wykrzyknęła w końcu.

Sama słyszała, jak dziecinnie zabrzmiały jej słowa, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.

Kristian rozumiał żonę. Przytulił ją do siebie, a ona objęła go mocno. Rozejrzała się tylko, czy nikt ich nie widzi.

- Boję się, że nigdy już ich nie zobaczymy - powiedziała łamiącym się głosem.

Kristian pocałował ją w głowę.

- Jeśli im się powiedzie, to pewnie nas odwiedzą. Pamiętaj, że jadą tam, żeby zarobić dużo pieniędzy.

Elizabeth odchyliła głowę i spojrzała na męża. Wiatr targał jego czarne włosy, a on patrzył na nią swoim łagodny, ciepłym i pełnym troski wzrokiem.

- Tak sądzisz? - spytała.

- Jestem tego pewien. Poza tym możemy pisać do siebie listy.

Elizabeth pokiwała głową. Może Kristian ma rację? W każdym razie jego spokój podziałał na nią kojąco. Poza tym przecież jeszcze nie wyjechali, pocieszała się w duchu. Postanowiła więcej o tym nie myśleć i skupić się na przygotowaniach do konfirmacji Marii.

Kristian jakby czytał w jej myślach.

- Chodź, wejdźmy do środka. Pokażę ci jeszcze jeden prezent, jaki przywiozłem Marii - powiedział.

Przytuleni do siebie weszli do domu.

Mimo że była już połowa maja, wiele drzew miało dopiero pączki. Nie było to nic niezwykłego, Elizabeth wiedziała, że wystarczy kilka cieplejszych dni, a drzewa szybko się zazielenią. W powietrzu czuć już było lato. Niebo było niebieski, czyste, słońce świeciło jasno, a na gałęziach drzew siedziały ptaki i wyśpiewywały swoje trele.

Elizabeth splotła swoją dłoń z dłonią Kristiana, który spojrzał na nią wzrokiem pełnym miłości. Szybko jednak cofnęła rękę, bo wóz podskakiwał na nierównej, dziurawej drodze i musiała się dobrze trzymać, żeby nie wypaść. Zerknęła na Marię. Siostra siedziała i patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem uśmiechała się, jakby myślała o czymś przyjemnym.

Dzień był udany. Sama ceremonia konfirmacji przebiegła gładko. Maria odpowiedziała oczywiście na wszystkie pytania pastora. Nawet ci, którzy podchodzili do konfirmacji po raz drugi, poradzili sobie. Po zakończonej uroczystości ludzie podchodzili do nich, witali się i gratulowali. Gdzieś w tłumie mignęła Adelus. Elizabeth zauważyła, że ma na sobie trzewiki, podarowane jej przez Marię. Dziewczyna robiła wszystko, żeby czubki trzewików wystawały jej spod sukni, w nadziei, że ktoś je zauważy. Elizabeth pamiętała czasy, kiedy sama miała jedną parę skórzanych butów. Odświętnych, jak je nazywała. Była z nich niewiarygodnie dumna.

Petra Storli też była w kościele. Elizabeth zauważyła, że kobieta nadal stara się jej unikać, ale kiedy zbierali się do odjazdu, stanęły nagle naprzeciwko siebie.

- Gratuluje - powiedziała Petra chłodno, rozglądając się nerwowo dookoła.

- Dziękuję. To dla nas ważny dzień. Mieliśmy dużo szczęścia.

Petra pokiwała głową, ale nadal zdawała się nieobecna.

- Co nowego w Storli? - spytała Elizabeth. - Słyszałam, że… - zaczęła, ale natychmiast urwała. Nie może przecież spytać wprost, jak sobie radzą bez ludzi do pomocy. - Słyszałam, że odwiedziła was rodzina - zaczęła znów. - Podobno siostra z mężem i dziećmi, tak?

Oczy Petry zrobiły się wąskie jak szparki, jej wargi zamieniły się w cienką kreskę.

- Kto tak twierdzi?

- Nie pamiętam - skłamała Elizabeth, rozkładając ręce. - Ale to chyba żadna tajemnica?

- Pracownicy, których zatrudniliśmy, okazali się tak zdemoralizowani i leniwi, że musieliśmy się ich pozbyć. Dopóki nie znajdziemy nowych, korzystamy z pomocy rodziny.

- To dobrze - rzekła Elizabeth, kiwając głową. - Mam nadzieję, że wkrótce uda się wam znaleźć bardziej pracowitych ludzi - dodała.

Po chwili pożegnała się z Petrą i podeszła do męża.

Naprawdę chciała, żeby Petrze udało się naleźć kogoś do pomocy, ale z drugiej strony miała nadzieję, że nie stanie się to szybko. Petra powinna dostać nauczkę. Nie godziło się traktować ludzi tak, jak to się działo w Storli.

- Możemy być dumni z Marii - powiedział nagle Kristian. - I nie myślę tylko o dzisiejszym dniu - dodał. - Nigdy nie było z nią żadnych problemów, nigdy nie musieliśmy się za nią wstydzić.

Elizabeth rosła, słysząc te pochwały. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Zdarzało się, że dziewczęta jeszcze przed konfirmacją chodziły na tańce i zaczynały się zadawać z chłopcami. Wtedy natychmiast brano je na języki. Takich problemów Maria na szczęście im nie przysparzała.

Wóz wjechał w dziurę i Elizabeth podskoczyła.

Spojrzała na siostrę. Maria miała włosy upięte w ciężki węzeł, opadający jej na kark. Siedziała wyprostowana z dłońmi na kolanach. Wyglądała bardzo dorośle, uznała Elizabeth. Stanik sukni opinał jej piersi. Maria dość wcześnie nabrała kobiecych kształtów, a krój jej nowej sukni dodatkowo je podkreślał. Od czasu do czasu spuszczała wzrok, zerkając na swój nowy jedwabny szal, gładziła dłonią delikatny materiał.

Jest piękny, pomyślała Elizabeth. Podobny do tego, który dostała od Jensa. Ciemnogranatowy, niemal czarny, zimny jak morze.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Kristian, zeskakując na ziemię. - Mogę pani pomóc? - spytał, uśmiechając się.

Elizabeth przyjęła jego rękę i zeszła z wozu. Zatrzymała się na chwilę. Przypomniała sobie, jak pierwszy raz przyjechała do Dalsrud. Wtedy Kristian też pomógł jej wysiąść z wozu, choć odmówiła mu, ze wstydu. A teraz on był jej mężem, a ona panią Dalsrud.

Na dziedziniec zaczęły wyjeżdżać inne wozy, wkrótce było tu pełno ludzi i pojazdów. Przyjechali znajomi z jej rodzinnych stron, między innymi Mathilde i Sofie. Obie stały na uboczu, najwyraźniej nieco skrępowane. Elizabeth podeszła do nich.

- Witamy w Dalsrud - powiedziała, uśmiechając się ciepło. - Miło, żeście przyjechały.

Mathilde szurała nerwowo nogą po piasku.

- Jakob dał mi dzisiaj wolne - wyjaśniła.

- Wejdźcie do środka - zapraszała Elizabeth serdecznie. - Ane nie może się doczekać spotkania z tobą, Sofie - dodała.

Wzięła Mathilde pod rękę i razem weszły do domu.

Elizabeth już wcześniej, przed kościołem, przywitała się ze wszystkimi gośćmi, ale teraz znów podchodziła do każdego, ściskając jego rękę i witając go w Dalsrud. Lensman z małżonką też zostali zaproszeni, no i oczywiście Bergette. Elizabeth wzięła jej rękę w swoje dłonie.

- Jak dobrze znów cię widzieć - powiedziała szczerze. - Co u małej Karen-Louise?

- Wszystko w porządku, dziękuję - odparła Bergette. - Niby wciąż jeszcze taka, mała, a wszędzie jej pełno - roześmiała się.

- Sigvard nie przyjechał z wami? - spytała Elizabeth, rozglądając się dookoła.

Bergette zaczęła nerwowo poprawiać szal.

- Nie czuję się najlepiej - zaczęła go tłumaczyć.

- Cierpi, ale to nic poważnego, na pewno niedługo mu przejdzie.

Nie potrafisz kłamać, pomyślała Elizabeth.

- Jestem pewna, że wkrótce poczuje się lepiej - powiedziała głośno. - Chodź, przywitamy się z Dorte - dodała.

Goście rozmawiali, wszędzie słychać było podniesione głosy. Chwalono piękne suknie, plotkowano o nieobecnych, ale bez złośliwości. Zachwycano się dziećmi, dziwiąc się, że tak urosły, młodzież zaś wypytywano o sprawy sercowe.

W końcu Elizabeth zaprosiła wszystkich do stołu. Wśród gości zasiadły także Helene, Lina i Amanda. Elizabeth była świadoma, że niektórych mogło to zadziwić; zauważyła spojrzenia, które goście wymienili między sobą, ale nie przejmowała się tym. Uniosła brwi i spojrzała na nich pytająco, a wszelkie szepty natychmiast ustały.

Najęte specjalnie na tę okazję służące zaczęły podawać do stołu, wniesiono pieczeń wieprzową z ziemniakami i brunatnym sosem. Do obiadu podano dobre czerwone wino, które Kristian specjalnie na tę okazję zamówił w Bergen.

Ludzie jedli i rozmawiali ze sobą. Ane szturchnęła Elizabeth.

- Maria zakochała się w Olavie - zakomunikowała jej szeptem.

Elizabeth podążyła za wzrokiem córki. Maria siedziała przy stole i z wypiekami na twarzy rozmawiała z chłopakiem. Elizabeth przypomniała sobie rozmowę Indianne i Marii sprzed dwóch lat. Miała ona miejsce podczas konfirmacji Olava. Maria wyznała wtedy przyjaciółce, że jest zakochana. Patrząc teraz na nich, Elizabeth stwierdziła, że pasują do siebie. Oboje byli spokojni, solidni, i oboje pochodzili z wielkich gospodarstw; tyle że Olav zdawał się raczej nie odwzajemniać uczuć Marii.

- Myślisz, że tulą się do siebie, kiedy są razem? - wyszeptała Ane.

- Ne, nie sądzę - odrzekła Elizabeth, tłumiąc śmiech - I nie mów o tym nikomu, bo będą okropnie źli. Poza tym wcale nie wiemy, czy to prawda.

- Obiecuję, że nikomu nic nie powiem!

W tym momencie Kristian wstał i uderzył nożem w kieliszek.

- Chciałaby, powiedzieć kilka słów z okazji dzisiejszej uroczystości.

Odchrząknął i poluzował nieco kołnierzy.

Świetnie się prezentował w czarnym garniturze i białej koszuli: wysoki, szeroki w ramionach. Elizabeth była z niego dumna.

- Sześć lat temu - zaczął Kristian - Maria przyjechała do nas razem z Elizabeth i z Ane. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

Przerwał na chwilę, stał ze wzrokiem wbitym w obrus i zerknął na Marię.

- Pamiętam jak dzisiaj, że kiedy tu jechaliśmy, obiecałem jej, że jak tylko dotrzemy na miejsce, dostanie naleśniki.

Maria przytaknęła, najwyraźniej też to pamiętała.

- Byłeś dla mnie jak córka, Mario, czy też Maryjko, jak mówiła do ciebie Elizabeth, kiedy byłaś dzieckiem. Teraz jesteś już dorosła, ale dla nas zawsze pozostaniesz małą Maryjką.

Elizabeth słuchała wzruszona. Kristian odłożył na bok kartkę z mową, którą pomogła mu napisać, i mówił od siebie. Musiała przyznać, że świetnie sobie radził.

- Wkrótce staniesz na własnych nogach, wyjdziesz za mąż. Na nową drogę życia dostaniesz oczywiście nasze błogosławieństwo, ale i coś jeszcze. Dlatego teraz chcę dać ci to.

Wyszedł na korytarz i po chwili razem z Olem wniósł do salonu na różowo pomalowaną skrzynkę z niebieskim dnem i pięknie zdobionym wiekiem z przodu napisane było: Maria, córka Andreasa, 1880 rok.

- Do tej skrzynki będziesz od dzisiaj składać bieliznę, obrusy i wszystko, co jest potrzebne kobiecie, kiedy wychodzi za mąż - oznajmił Kristian, uśmiechając się szeroko.

Maria wstała, patrząc na piękną skrzynkę i nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Przeciągnęła dłonią po oczach, wargi jej drżały; chwyciła Kristiana i Elizabeth za ręce.

- Dziękuję wam z całego serca. Za ten piękny prezent i za wszystko, co dla mnie zrobiliście - powiedziała, patrząc im w oczy.

Usiadła na krześle, minęło trochę czasu, zanim doszła do siebie.

Elizabeth wiedziała, że te proste słowa bardzo wiele znaczą, więcej niż mogło się wydawać.

Oboje dobrze o tym wiedzieli i to było najważniejsze.

Prezenty z okazji konfirmacji dzieci dostawały zwykle od chrzestnych i od rodziców. Ponieważ oboje chrzestni Marii zmarli już wiele lat temu, Dorte i Jakob kupili jej Nowy Testament. Gdy Elizabeth wzięła go do ręki i zaczęła przeglądać, zauważyła, że na pierwszej stronie Dorte napisała: Prezent z okazji konfirmacji Marii, córki Andreasa, Dalsrud, maj 1880 rok. Dorte i Jakob z rodziną.

Na następnej stronie napisane było drukowanymi literami: Nowy testament Jezusa Chrystusa Pana Naszego i Zbawiciela.

Przypomniała sobie Biblię Jensa, która kiedyś miała przypaść Ane, a potem jej dzieciom. Jens zdecydował tak dawno temu. Teraz także Maria będzie mogła przekazać swój Nowy Testament swoim dzieciom, pomyślała uszczęśliwiona Elizabeth.

Wyjrzała przez okno. Wieczorne słońce bawiło górskie szczyty na czerwono i żółto. W salonie było gwarno, ludzie rozmawiali, śmiali się. Poczuła ciepło w sercu. Cieszyła się, że Marii pozostaną dobre wspomnienia z dnia konfirmacji.

Rozdział 9

Tego ranka Elizabeth była pierwsza w oborze. W zagrodach stały młode owieczki, wkrótce zwierzęta będą mogły wyjść na dwór. Będą się cieszyć ciepłym wiosennym powietrzem po spędzonej w zamknięciu długiej, ciemnej zimie. Dla Ane będzie to, jak co roku, wielkie przeżycie.

Nagle dobiegł ją jakiś hałas. Szczury! - pomyślała i chwyciła za widły. Nie pozwoli, żeby tu się zalęgły. Ostrożnie podeszła do miejsca, skąd doszedł ją dźwięk, rozglądając się uważnie dookoła. Zatrzymała się, nasłuchując. Ale hałas już się nie powtórzył. Nie zauważyła ani szczurów, ani myszy.

Wzruszyła ramionami. Będzie musiała poprosić Olego, żeby rozstawił pułapki. Odstawiła widły i w tym momencie znów usłyszała podejrzany szelest. Tym razem był głośniejszy i raczej nie był to odgłos zwierzęcia.

Chwyciła łopatkę i zaczęła sprzątać, przesuwając się powoli w stronę, skąd dochodził dziwny dźwięk. Cały czas rozglądała się dokładnie dookoła, czując, że jej serce zaczyna mocniej bić.

I nagle coś przykuło jej wzrok. W pierwsze chwili pomyślała, że może to mały lisek. Zrobiła krok w jego stronę, potem jeszcze jeden i chwyciła znienacka coś, co okazało się, ku jej zdumieniu, dzieckiem. Malec wił się i wyrywał, najwyraźniej chcąc uciec.

- Puść mnie! - wył. - Puść mnie, słyszysz!

Elizabeth chwyciła mocniej wierzgającego chłopczyka, który mógł mieć około sześciu lat. Mimo że był mały, walczył dzielnie i nie poddawał się. Elizabeth ledwo zdołała go utrzymać. W końcu jednak malec opadł z ził i uspokoił się. Stał teraz i przerażony wpatrywał się w nią swoimi niebieskimi oczami. Był brudny, wychudzony. Ubranie miał w strzępach.

- Mam na imię Elizabeth i mam dwadzieścia sześć lat - powiedziała.

Chłopiec uśmiechnął się, ale niemal natychmiast znów spoważniał.

- A ty, ile masz lat i jak masz na imię? Zdradzisz mi to?

Malec pokręcił gwałtownie głową.

- Szkoda, chętnie dałabym ci trochę ciepłego mleka, ale musze wiedzieć, jak masz na imię.

- Christem - rzekł szybko.

Elizabeth poszła po miseczkę. Miała nadzieję, że chłopiec nie ucieknie. Udoiła trochę mleka do niewielkiego, czystego naczynka i podała je dziecku.

- Proszę.

Chłopiec chwycił ją w ręce i zaczął łapczywie pić. Kiedy wypił, rzucił miseczkę i zaczął uciekać. Jednak Elizabeth była szybsza i zdołała chwycić go za rękę.

- Skoro tu jesteś, to zostań jeszcze trochę - namawiała go łagodnie.

- Miła jesteś - wymamrotał malec, przyglądając się jej uważnie.

Elizabeth uśmiechnęła się.

- Możesz mi powiedzieć, co tu robisz? - spytała, kucając obok chłopca.

Malec milczał. Patrzył na nią wzrokiem, w którym było zdziwienie, ale i strach.

- Pewnie przyszedłeś, żeby się napić naszego pysznego mleka.

- Tylko nie mów nic lensmanowi, ani mamie, ani tacie - zawołał, wyrywając się jej.

Próbowała go uspokoić, ale bez powodzenia.

Nagle w oborze zrobiło się jasno, bo drzwi się otworzyły i stanęła w nich Ane. Chłopiec natychmiast przestał krzyczeć.

- Coś ty za jeden? - spytała dziewczynka, podchodząc do niego bliżej.

- Przyszedł tu do mnie - pospieszyła z odpowiedzią Elizabeth. - Jego mama ma do mnie jakąś sprawę, musimy o tym porozmawiać. A ty możesz zając się zwierzętami, daj im jeść.

Christem posłusznie podążył za Elizabeth. Ruszyli raźnym krokiem przez dziedziniec, gdzie po chwili spotkali Linę i Amandę.

- Na litość boską, a to kto? - zawołała Lina. - Czyżby jakiś mały troll nas odwiedził? - spytała, patrząc to na Elizabeth, to na chłopca.

- Co ty opowiadasz? - weszła jej w słowo Elizabeth. - Przyszedł do mnie ze sprawą od swojej matki. Musicie dzisiaj same nakarmić zwierzęta.

Weszła razem z malcem do kuchni.

Helene stała przy palenisku, obok niej siedział Jonas, który z zapałem sprawdzał zawartość kuchennych szafek. Oboje spojrzeli zdziwieni na nią i na chłopca.

- Znalazłam go w stodole - oznajmiła Elizabeth krótko. - Podejrzewam, że jest głodny!

Helene posmarowała kilka kromek chleba grubo masłem i położyła na nich po plasterku sera. Do dużego kubka nalała mleka. Elizabeth udawała, że jest zajęta przy kuchennym blacie, ale nie spuszczała oka z chłopca, który pochłaniał kolejne kromki, jakby nigdy w życiu nie jadł chleba z masłem. Ostatnią kromkę schował do kieszeni. Elizabeth serdecznie współczuła dziecku. Jeśli uda jej się dowiedzieć, gdzie mały mieszka, może będzie mogła mu pomóc. Postanowiła spróbować jeszcze raz. Podeszła do stołu i usiadła.

- Jeśli powiesz mi, gdzie mieszkasz, odprowadzę cię do domu. I nikomu nic nie powiem.

Chłopiec patrzył gdzieś w bok, jakby w ogóle nie słyszał, że ona do niego mówi.

- Czy ona jest jego mamą? - spytał, wskazując głową na Helene i na Jonasa, który tymczasem wrócił do porządku szafek.

- Nie, ale ja jestem mamą dziewczynki, którą przed chwilą spotkałeś. Ma na imię Ane.

Odczekała chwilę i spytała:

- Masz jakieś rodzeństwo?

- Musze już iść - odezwał się nagle Christem o zaczął schodzić z krzesła.

Elizabeth znów chwyciła go za rękę.

- Może chcesz kawałek cukru? - zapytała, podsuwając mu miseczkę.

Chłopiec złapał chciwie kilka kawałków. Jeden włożył do buzi, reszta zniknęła w jego kieszeniach.

- Zanim pójdziesz, musisz włożyć coś na nogi - stwierdziła Elizabeth.

Znalazła parę wełnianych skarpet i stare drewniaki, z których Ane dawno już wyrosła. Małe stópki chłopca były brudne i lodowato zimne. Żadne dziecko nie powinno chodzić boso, pomyślała Elizabeth i poczuła ukłucie w piersi.

Chłopiec wyszedł, a kobiety stały przez chwilę w oknie i patrzyły za małym, doki nie zniknął za stodołą.

- Powinnyśmy pójść za nim i zobaczyć, gdzie mieszka - odezwała się w końcu Helene.

- Nie, tylko byśmy go wystraszyły.

Helene pokiwała głową zamyślona.

Kiedy usiedli do stołu, rozmowa szybko zeszła na małego gościa. Ole i Kristian wrócili niedawno z połowu i dopiero teraz dowiedzieli się o niespodziewanej wizycie.

- Szkoda, że nie zaczekał na mnie - żałowała Ane. - Moglibyśmy się trochę pobawić. Chociaż on bardzo brzydko pachniał - dodała po chwili.

To prawda, pomyślała Elizabeth. Chłopiec był bardzo zaniedbany i brudny.

- Nie wiesz, czyje to może być dziecko? - spytała Kristiana.

- Nie, nad fiordem mieszka dużo ludzi, pełno dzieciaków się tam kręci. Kto by ich liczył - rzucił Kristian lekko.

Ale on nie widział chłopca, pomyślała Elizabeth. Nie widział jego małej, brudnej twarzyczki i dużych, niebieskich oczu, takich dorosłych, mimo że były oczami dziecka. Nie mogła zapomnieć widoku jego brudnych i lodowatych stóp. Zastanawiała się, kiedy ostatnio malec miał okazję najeść się do syta. A co z resztą jego rodziny?

- Musimy coś dla niego zrobić - odezwała się nagle stanowczo.

Kristian wzruszył ramionami.

- Tylko co? Nawet nie wiemy, gdzie mieszka. Nie będziesz chyba chodziła od domu do domu i rozpytywała o niego?

- Może kłusuje na mewy? - wtrącił Ole, nie przejmując się pełnym oburzenia wzrokiem Amandy.

- Jak to: kłusuje? - zdumiała się Ane, patrząc na niego wielkimi oczami.

- Ole tylko tak sobie zażartował - odpowiedziała Amanda szybko, próbując zmienić temat.

Ale Ane nie poddawała się i w końcu Ole musiał jej wszystko wytłumaczyć.

- Okoliczni biedacy zastawiają pułapki na mewy. Przyczepiają przynętę do linek, a kiedy mewa się na nią połakomi, nadziewa się na haczyk. Wtedy łapią ją i zajadają.

Ane zrobiła poważną minę, ale po chwili zaczęła się śmiać.

- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Przecież nie jada się mew.

- Tak, masz racę, żartowałem sobie.

Elizabeth odsunęła talerzyk. Straciła apetyt. Wiedziała, że Ole nie żartuje, że wielu ludzi tylko w ten sposób może przetrwać zimę. Zastanawiała się, skąd chłopiec może pochodzić. Tak bardzo pragnęła coś dla niego zrobić.

Rozdział 10

Kiedy wieczorem Elizabeth poszła do obory, rozglądała się, czy Christem przypadkiem nie wrócił. Wykonywała swoja prace, ale myślami była daleko. Nagle poczuła, że Ane szarpie ją za rękaw.

- Mamo, ty mnie w ogóle nie słuchasz!

- Przepraszam, co mówiłaś?

- Zobacz, ile mleka udoiłam! - zwołała Ane i z dumą pokazała jej swoje wiaderko.

- Bardzo dobrze. Przelej je teraz przez sitko - powiedziała Elizabeth i powróciła do swoich myśli.

- Martwisz się o Christena, prawda? - spytała Helene, podchodząc do niej bliżej.

Elizabeth westchnęła głęboko.

- Tak - przyznała. - Ne potrafię o nim zapomnieć.

Przyjaciółka uśmiechnęła się smutno.

- Ja też nie. Chciałabym móc się nim zaopiekować. Wykąpałabym go, ubrała w czyste rzeczy i nakarmiła. Dbałabym o niego… - urwała nagle i zrobiła się czerwona na twarzy. - Tak mi się wyrwało. To głupio z mojej strony, prawda?

- Po prostu jesteś bardzo dobrym człowiekiem. Gdyby inni też tacy byli! Wtedy wszystkim żyłoby się lepiej, także dzieciom takim jak Christem.

Helene chwyciła wiadro.

- Muszę wracać do swoich zajęć - wymamrotała pod nosem i zabrała się za dojenie.

Elizabeth przyglądała się jej z uśmiechem. Helene miała w sobie wiele dobroci. Tego Pål nie zdołał zniszczyć. Dzięki Bogu!

Elizabeth jak zwykle długo rozmawiała z dziewczętami przed snem. Lubiła te chwile. Zmówiły razem pacierz, a potem pocałowała Ane w policzek.

- Mamo, wiesz, że wciąż myślę o tym małym chłopcu? - wyszeptała córka, kuląc się pod kołdrą. - Nie możesz poprosić, żeby znów do nas przyszedł?

- Nie wiem, gdzie on mieszka.

Maria uniosła się i wsparła się na łokciu.

- Ane, mogłabyś spróbować popytać w szkole.

- Jest za mały, żeby chodzić do szkoły, nie ma więcej niż pięć, może sześć lat. Ale to ładnie, że o nim myślisz.

- Będę się za niego modlić i poproszę Pana Boga, żeby się nim opiekował - powiedziała Ane stanowczym głosem.

- Cały wieczór siedziałaś pogrążona w myślach - zauważył Kristian, kiedy przyszła do niego do łóżka.

- Myślałam o tych, którzy nie mają tak dobrze jak my.

- Tak chyba zawsze będzie - powiedział pół żartem, pół serio.

- Pewnie masz rację.

- Nie zaprzątaj sobie tym głowy przed nocą. Nie będziesz mogła zasnąć.

Elizabeth wyczuła w jego głosie znajomą nutę i od razu krew zaczęła żywiej krążyć w jej żyłach. Przywarła do niego, a on uniósł się nad nią i zaczął ją całować. Po chwili odchylił się do tyłu.

- Spójrz na mnie, Elizabeth.

Otworzyła oczy i ich spojrzenia się spotkały. Wiedziała jego wielkie czarne źrenice.

Gdy do niej przywarł, poczuła jego twardą męskość. Zamknęła oczy i jęknęła.

- Spójrz na mnie! - powtórzył schrypniętym głosem.

Posłuchała go, ale przyszło jej to z trudem. Serce waliło, krew pulsowała i nagle ich ciała stały się jednością.

- Kristianie - wyszeptała, ale on zakrył jej usta pocałunkiem wszedł w nią: jego ruchy były powolne, zdecydowane, aż wypełnił ją całą; poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła. Zamknęła oczy i oddała mu się całkowicie.

Nagle Elizabeth otworzyła szeroko oczy. Chwilę leżała i patrzyła w ciemność, zastanawiając się, co sprawiło, że się obudziła. Nie docierał do niej żaden dźwięk. Wyślizgnęła się z łóżka, zeszła na dół i szybko włożyła buty i zarzuciła na siebie sweter. Ostrożnie wyjrzała zza firanki i na samym dole schodów zobaczyła jakiś cień.

Serce podskoczyło jej w piersi. Może Christem wrócił, pomyślała. Bezszelestnie otworzyła drzwi, wyszła na zewnątrz i niemal zderzyła się ze stojącą po drugiej stronie drzwi wychudzoną kobieta, która na jej widok rzuciła coś, co trzymała w ręku, i zaczęła uciekać.

- Zaczekaj! - zawołała Elizabeth i ruszyła za nią biegiem. - Kim jesteś i czego chcesz? - wołała.

Kobieta zagryzła wargi i nagle stanęła z głębokim westchnieniem.

- Bardzo przepraszam. Mój syn, Christem, ukradł skarpety i drewniaki, ale przyniosłam je z powrotem. Proszę, niech pani nie zgłasza tego lensmanowi. Musiałabym ponieść karę, a kto zająłby się moimi dziećmi? Jeśli ma pani serce, a myślę, że tak, to bardzo proszę…

Elizabeth przerwała jej gestem ręki.

- Christem dostał je ode mnie, i skarpety i drewniaki. Przysięgam!

Kobieta spojrzała na nią zdziwiona.

- Naprawdę? Boże, ależ pani jest dobra! Wygląda pani jak anioł, kiedy tak pani tu stoi.

Elizabeth uśmiechnęła się.

- Proszę zabrać skarpety i drewniaki i wejść ze mną do domu. Dam pani coś jeszcze. Musimy sobie pomagać, tego nauczono mnie w domu.

- Bardzo pani dziękuję, ale nie wiem, czy… Chodzi o to, że u pani w domu jest tak czysto i ładnie, a ja mam na sobie codzienne ubranie - powiedziała, przeciągając spracowanymi dłońmi po brudnym fartuchu.

Elizabeth przyglądała się jej ukradkiem. Zauważyła, że syn jest bardzo podobny do matki. Kobieta nie mogła być taka stara, na jaką wyglądała. Nie miała pewnie jeszcze czterdziestki, ale już zaczęła tracić zęby, a jej twarz była wychudzona i pomarszczona.

- Wejdźmy do środka, wybiegłam w koszuli nocnej - powtórzyła Elizabeth. - Wszyscy śpią - dodała po chwili.

Kobieta weszła, ale nie chciała usiąść, stojąc w drzwiach do kuchni patrzyła na Elizabeth, która naszykowała węzełek z jedzeniem. Potem znalazła niewielkie wiaderko, nalała do niego mleka, i wszystko podała kobiecie.

- Niech Bóg zawsze cię strzeże - wydusiła kobieta łamiącym się głosem. - Będę się za ciebie co wieczór modlić. Dotąd myślałam, że anioły są tylko w niebie. Kiedy wrócę do Słonecznego Wzgórza, powiem wszystkim że to nieprawda, bo jeden jest też w Dalsrud.

Kiedy kobieta wyszła, Elizabeth patrzyła za nią jeszcze przez chwilę. Widziałam jak idzie zgarbiona, zmęczona latami ciężkiej pracy. Czy właśnie tego boi się Amanda? - pomyślała nagle. A czy gdyby ona nie wyszła za Kristiana, to za kilka lat też by tak wyglądała?

Wzdrygnęła się na samą myśl i odwróciła od okna. Dobrze znała odpowiedź.

Zaraz po śniadaniu rozdzieliła służącym pracę. Miała długa listę zadań na całe przedpołudnie, tylko Helene została bez zajęcia.

- Pójdziesz ze mną - zdecydowała Elizabeth. - Mam coś do załatwienia, tu w pobliżu - dodała.

Nie zamierzała nikomu tłumaczyć się ze swoich planów.

Kiedy Kristian zauważył, że wygląda na zmęczoną, rzuciła tylko, że źle spała. Nawet jemu nie chciała zdradzić, co zamierza. Może próbowałby jej to wyperswadować? Postanowiła, że zatrzyma swój plan w tajemnicy.

- Weźmiemy konia i małą bryczkę - powiedziała do Helene, wyjmując ze spiżarni niewielką skrzyneczkę.

- Dokąd jedziemy? - spytała Helene. - I co ty tam masz?

- Jedzenie i trochę ubrań. Zawieziemy wszystko do Słonecznego Wzgórza. Matka Christena była tu dzisiaj w nocy i dowiedziałam się od niej, gdzie mieszkają. Myślała, że jej synek ukradł nam drewniaki i skarpety i przyszła je zwrócić.

- Zostało ci coś jeszcze? Mam wrażenie, że ciągle komuś coś dajesz - uśmiechnęła się Helene, kiedy wsiadły do bryczki.

- U nas nikomu niczego nie brakuje, nikt nie marznie - odpowiedziała Elizabeth krótko. - Poza tym rodzice Kristiana zostawili po sobie dużo rzeczy. Chwała Bogu, że byli tacy zapobiegliwi.

Dłuższą chwilę jechały w milczeniu.

- Zwracamy na siebie uwagę - zauważyła nagle Helene. - Ludzie się nam przyglądają.

Elizabeth roześmiała się serdecznie.

- A czy kiedyś się zdarzyło, żeby mi się nie przyglądali?

- Chciałabym być taka jak ty - stwierdziła Helene.

- Ciesz się, że jesteś taka, jaka jesteś.

- Dziękuję, to miło, że tak mówisz.

- Tu skręcamy - powiedziała nagle Elizabeth i skierowała konia na małą, zarośniętą polną dróżkę, prowadzącą w stronę wybrzeża.

- Byłaś tu już kiedyś?

- Nie - odparła Elizabeth.

Ściągnęła wodze i koń się zatrzymał. Droga jest taka zła, że nie chcę ryzykować.

Przywiązały konia do drzewa i chwyciły skrzynkę.

Elizabeth rozejrzała się i nagle zrozumiała, dlaczego miejsce to nazywało się Słoneczne Wzgórze. Promienie przedpołudniowego słońca padały na niewielki pagórek. Widok był tak piękny, że stanęła i napawała się nim dłuższą chwilę. Niedaleko płynął mały strumyk z zimną, przezroczystą wodą. Tuż obok dreptały ptaszki, szukając pożywienia. Powiodła wzrokiem po zboczu i po chwili spostrzegła stojący nieopodal zniszczony dom. Ściany były szare i najwyraźniej dawni niemalowane, dach był pokryty mchem, trawą i brzozowymi witkami. Szopa na łodzie ojca wyglądała lepiej, pomyślała Elizabeth.

- Naprawdę mieszkają tutaj ludzie? - spytała.

- Z komina leci dym - zauważyła Helene.

Zapukały i rozległo się ciche: - „Proszę”.

Otworzyły drzwi i poczuły straszliwy odór. Podobny do tego, który Elizabeth wcześniej czuła od chłopca. Weszły, ale nie zamknęły drzwi, tylko zostawiły je uchylone, żeby wpuścić do wewnątrz więcej światła i powietrza. Mimo to Elizabeth poczuła, że robi jej się niedobrze.

- Kochana, przyjechałaś do nas? - powitała ją kobieta z dzieckiem na ręku.

Elizabeth wzdrygnęła się na widok maleństwa. Jego skóra była żółta, wyglądała niezdrowo, powieki dziecka były cienkie jak skrzydełka motyla. Rączki, które powinny być pulchne i gładkie, były chude, a skóra na nich łuszczyła się.

- Nie żyje? - wyszeptała.

- Żyje, bo dałam mu mleko, które dostałam od pani - powiedziała kobieta, uśmiechając się smutno. - najlepiej byłoby, gdyby doby Pan zabrał je do siebie. W niebie nie ma głodu, a co je czeka tutaj, na ziemi?

- Czy to jest ten anioł, mamo?

Mała, trzy-, może czteroletnia dziewczynka pociągnęła matkę za spódnicę. Była brudna, włosy miała skołtunione.

- Tak, to anioł, o którym ci opowiadała.

Elizabeth poczuła się niezręcznie.

- Mam na imię Elizabeth i jestem normalną kobietą. A ty jak masz na imię?

Dziewczynka schowała się za matkę.

Elizabeth odkaszlnęła i wskazała dłonią na Helene.

- A to jest Helene, moja przyjaciółka. I bardzo roszę, nie mów do mnie pani.

Z ciemnego kąta izby doszło ich nagle głośne przekleństwo, a po chwili uspokajający głos chłopca. Potem zapadła cisza.

- Christem potrafi zająć się swoim tatą - wyjaśniła kobieta.

- Co jest twojemu mężowi? - spytała Elizabeth.

- Jest w połowie sparaliżowany. Wcześniej też nie mówił, teraz jest już nieco lepiej. Przeklinać w każdym razie potrafi - powiedziała z przekąsem w głosie. - Jest zgorzkniały, właściwie to nic dziwnego - dodała po chwili.

Elizabeth przyjrzała się leżącemu w łóżku mężczyźnie. Pomyślała, że to okropne leżąc tak dzień po dniu w tym smrodzie.

- Kiedy to się stało? - spytała.

- Przed Bożym Narodzeniem. Dlatego nie wypłynął na łowiska.

Kobieta stała chwilę, milcząc.

- Proszę, niech panie usiądą. Niestety, nie mam czym pań poczęstować.

Elizabeth spojrzała na palenisko, gdzie nad ogniem wisiał spory kociołek.

- Ma wiele gąb do wykarmienia - ciągnęła dalej kobieta. - Wszystko, co pani nam wczoraj dała, zostało już zjedzone. Jest nas spora gromadka: maż, ta trójka i dwoje, którzy biegają gdzieś na zewnątrz.

Mała dziewczynka podeszła do Elizabeth. Stanęła przed nią i przyglądała się jej wielkimi oczami.

- Wiem, że jesteś aniołem, ale gdzie masz skrzydła?

- Anioły są niewidoczne, ale są przy nas zawsze - odezwała się Helene.

Jej wytłumaczenie najwyraźniej spodobało się dziewczynce, która wdrapała się jej na kolana.

Elizabeth pomyślała o nocy, kiedy zobaczyła kobietę przed swoimi drzwiami. Nie chciała wejść do środka. Tłumaczyła jej, że wstydzi się swojego ubrania. Czy teraz się nie wstydziła? Bo była u siebie w domu?

Najmłodsze dziecko obudziło się i zaczęło płakać. Kobieta położyła je na łóżku i usiadła na stołku.

Elizabeth patrzyła przerażona to na kobietę, to na dziecko.

- Nie zajmiesz się nim?

- A co mogę zrobić? Nie mam dla niego jedzenia; nie uspokoję go.

Elizabeth wstała pospiesznie i przyniosła skrzynkę.

- Tu jest jedzenie. Niewiele, ale na dzisiaj wam wystarczy. Przyniosłam też mleko i trochę ubrań. Wymieszaj mleko z wodą i nakarm dziecko.

Nagle w izbie zrobił się ruch. Dzieci rzuciły się na skrzynkę, matka próbowała nad nimi zapanować.

- Spokojnie, dzieci. Zachowujecie się grzecznie! - Strofowała je. - Zostawcie coś dla reszty rodzeństwa.

Dała każdemu po kromce chleba i przez chwilę dzieci miały zajęcie. Elizabeth i Helene wymieniły spojrzenia. Kobieta podniosła najmłodsze dziecko z łóżka, wymieszała mleko z wodą i chwyciła leżącą na stołku łyżkę. Nabrała nią w nieco płynu i podała dziecku, które niemal natychmiast przestało płakać.

- Karmisz niemowlę brudną łyżką? - spytała Helene zdziwiona i przerażona.

- Jest czysta, tylko dzieci nią jadły.

- Przydałoby się ją opłukać - nie dawała za wygraną Helene.

Wzięła łyżeczkę i zanim kobieta zdążyła zaprotestować, opłukała ją w misce z wodą.

W izbie zapanował spokój. Christem siedział na brzegu łóżka i karmił ojca, sam też podjadał coś od czasu do czasu, dziewczynka wyciągnęła ze skrzynki wełniane skarpety i włożyła je.

W pewnym momencie kobieta odłożyła niemowlę i podeszła do męża.

- Zajmę się nim - powiedziała do Christena.

Mężczyzna obrzucił ją stekiem wyzwisk, ale ona zdawała się tym nie przejmować. Najwyraźniej do tego przywykła.

Po chwili niemowlę znów zaczęło płakać. Elizabeth podeszła bliżej i delikatnie podniosła chłopczyka.

- Strasznie jesteś dzisiaj niezadowolony, biedaku - zwróciła się do dziecka cicho. - Może jesteś mokry?

Położyła dziecko na łóżku i zaczęła odwijać z pieluchy. Tak jak przypuszczała, chłopiec był mokry i brudny. Aż przykro było patrzeć na jego czerwoną pupcię.

Elizabeth poczuła złość. Chwyciła dziecko i pokazała kobiecie.

- Co to ma znaczyć? Rozumiem, że brakuje wam jedzenia, ale woda jest za darmo! Jak możesz pozwolić, żeby dziecko leżało mokre i brudne? Gdybyś częściej je przewijała i myła, nie doszłoby do tego.

Była naprawdę zła. Mówiła dalej, słowa jakby płynęły same z siebie.

- Dlaczego nie sprzątniesz domu? Nie musicie mieszkać w chlewie! Sama też kiedyś byłam biedna i wiem, co to znaczy głód, ale Bóg mi świadkiem, że nigdy nie dopuściłabym do czegoś takiego!

Umilkła, bo zabrakło jej tchu. Zorientowała się, że wokół niej zapadła cisza. Nawet niemowlę przestało płakać. Dzieci stały i wpatrywały się w nią wielkimi oczami.

W końcu kobieta zaczęła mówić, bezbarwnym, monotonnym głosem.

- Wiosną lensman zabrał nam zwierzęta. Kupiec zażądał, żebyśmy spłacili dług, który u niego mieliśmy. Skąd miałabym wziąć mydło? Sama woda nie wystarczy. Poza tym nie mam już siły. Nie daję rady - powiedziała i usiadła na stołku zgarbiona.

- W skrzynce znajdziesz mydło. Wystarczy i dla was, i do umycia domu - odezwała się Helene.

Na twarzy kobiety pojawił się uśmiech. Najpierw niepewny, a potem coraz szerszy, tak, że widać było nawet jej popsute zęby. W końcu uśmiech dotarł także do jej oczu, cała jej twarz się rozpromieniła.

- Dzieci, pomóżcie mi nosić wodę - zawołała.

Nagle Elizabeth poczuła, że ktoś ciągnie ją za spódnicę. Odwróciła się i zobaczyła leżącego w łóżku mężczyzny. Jego jedno zdrowe oko patrzyło na nią złowrogo.

- Wracaj do domu! - Mówił z trudem, niewyraźnie, ale zdołał jeszcze wydukać: - Wielka pani! Fuj!

Elizabeth poczuła narastający w niej gniew.

- Nie pora na dumę, kiedy dzieci umierają z głodu - zareagowała ze złością. - Jeśli chcesz gnić w brudzie i głodować, to proszę bardzo, ale nie ciągnij za sobą dzieci! Nie masz do tego prawa! Powinieneś się wstydzić!

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko odwrócił się twarzą do ściany.

W kociołku nad ogniem gotowała się woda.

- Wody i chrustu mamy na szczęście dosyć - odezwała się kobieta, w którą jakby wstąpił nowy duch. Jej ruchy były teraz szybkie i lekkie, oczy jej błyszczały. Jedno z dzieci wyciągnęło balię do kąpieli. Szybko napełniono ją wodą.

- Najpierw wykąpiemy maleństwo - zarządziła Elizabeth, biorąc chłopczyka na ręce.

Rozejrzała się po izbie. Uznała, że część ubrań należy natychmiast wyprać. Stanowczym głosem wydawała polecenia. Nikt nie protestował, nie opierał się i wkrótce kąpiel została zakończona. Dzieci były czyste, stały teraz przed nią z wymownymi rozczesanymi włosami. Niemowlę spało, czyste w końcu spokojnie.

- Musimy już wracać - powiedziała Elizabeth, gładząc Christena po policzku. - Podeślę ci trochę maści dla maleństwa - dodała, zwracając się do kobiety.

Po chwili pożegnały się i wyszły.

- Co będzie z nimi w przyszłości? - zastanawiała się Helene. - Zapasy w Dalsrud nie są niewyczerpane. A tutaj za tydzień sytuacja się powtórzy.

- Wiem - przyznała Elizabeth. - Porozmawiam z Bergette. Może będzie potrafiła coś zaradzić. To duża rodzina, wszystkim nie pomożemy. Zresztą nie tylko im jest ciężko.

Helene milczała chwilę.

- Przez cały dzień nie myślałam o Pålu - powiedziała nagle.

Elizabeth poklepała ją po dłoni.

- To dobrze. To, że nam kogoś brakuje, nie musi sprawiać, że bez przerwy o nim myślimy - stwierdziła.

Helene nie odpowiedziała, tylko niemal niezauważalnie skinęła głową.

Rozdział 11

Elizabeth obejrzała się za siebie, Ane lubiła łączyć pracę na polu z zabawą, teraz jednak - kiedy skończyła już dziewięć lat - powinna zachowywać się poważniej.

Córka najwyraźniej poczuła na sobie jej wzrok bo odwróciła się i spojrzała na matkę.

- Dzielnie sobie radzę, prawda?

- Tak, bardzo dzielnie - potwierdziła Elizabeth i wróciła do pracy.

Przez wiele dni padało i już zaczęli się martwić o sianokosy. Nagle jednak pogoda się poprawiła i teraz słońce świeciło z bezchmurnego nieba. Bóg jeden wiedział, jak długi to ciepło się utrzyma. Na Lofotach pogoda potrafiła się zmieniać z dnia na dzień. Dlatego trzeba było korzystać z każdej godziny.

Elizabeth otarła pot z czoła. Źdźbła siana kłuły ją w plecy, marzyła o kąpieli i czystym ubraniu.

- Powiedz, że zrobimy teraz chwilę przerwy - powiedziała do Ane i usiadła, opierając się plecami o jeden ze stogów. Zdążyła rozłożyć jedzenie i wyjąc butelkę z wodą, kiedy dołączyła do niej Helene.

- Mogę się dosiąść? - spytała pogodnie i nie czekając na odpowiedź, wyjęła swój węzełek z jedzeniem.

- Gdyby wszystkie dni były takie piękne - rozmarzyła się, zwracając twarz do słońca.

Jedząc, Elizabeth spoglądała kątem oka na przyjaciółkę. Helene zaokrągliła się, a jej twarz była lekko ogorzała od słońca. Rudobrązowe włosy odzyskały swój dawny blask. Nagle zobaczyła, że przyjaciółka ma w kieszeni robótkę.

- Wzięłaś ze sobą druty na pole?

- Pomyślała, że uda mi się coś zrobić w przerwie na obiad. To ubranko dla tego nieszczęsnego maleństwa. Pozbierałam różne resztki włóczki - dodała, jakby się usprawiedliwiając.

- Ależ, kochanie, nie musisz się tłumaczyć. Zaniosłaś im jedzenie i trochę ubrań, tak jak prosiłam?

- Tak, byłam tam wczoraj - odparła Helene, przełykając ostatni kęs jedzenia. - Prosili, żeby ci bardzo podziękować; będą się za ciebie modlić. Zapomniałam ci przekazać - uśmiechnęła się przepraszająco.

- Jak im się wiedzie?

- Bez większych zmian. Żyją z tego, co dajesz im ty i Bergette. Ale na dłuższą metę to za mało. Potrzebna będzie pomoc innych.

Helene miała rację. Elizabeth poprosiła Bergette o pomoc i przyjaciółka oczywiście je nie odmówiła, ale poza nimi chętnych do pomocy brakowało. Ludzie uważali, że to nie ich sprawa. Wszędzie odpowiadano jej, że jeśli mieliby utrzymywać miejscową biedotę, to nie starczyłoby im na nic innego.

Helene wyjęła z kieszeni robótkę. Druty poszły w ruch, dziergała maleńką skarpetkę, pewnie dla najmłodszego członka tej licznej rodziny.

Oczy Helene błyszczały, śmiała się, opowiadając najświeższe nowinki. Zmieniła się, ta ponura, milcząca cierpiętnica sprzed kilku miesięcy, zniknęła.

Elizabeth patrzyła na nią szczęśliwa i próbowała nadążyć za jej opowieścią. Czas mijał im szybko i nagle Elizabeth zdała sobie sprawę, że większość ludzi wróciła już do pracy.

- Chodź, bierzmy się za robotę - powiedziała wstając.

Helene zebrała swoje rzeczy i nucąc coś, ruszyła w pole. Elizabeth widziała, jak jej długi warkocz tańczy na plecach, kiedy szła swoim lekkim krokiem. Nagle zamarła, na drugim końcu pola stał Kristian i rozmawiał z Sigvardem, mężem Bergette. Widziała, jak w pewnym momencie rozkłada ręce, a potem przeciąga dłonią po włosach. Mężczyźni byli zbyt daleko, żeby mogła usłyszeć, o czym rozmawiają.

Poczuła, jak serce zaczyna walić jej w piersi. Chwyciła grabie. Nie mogła tak stać i się gapić; ludzie zaczęliby się jej przyglądać. Ruszyła przed siebie, ale cały czas zerkała w stronę mężczyzn. Czego Sigvard mógł chcieć?

Wróciła myślami do dnia, w którym lawina zabrała Påla. Wiedziała, że nigdy nie zapomni wzroku Sigvarda, jego złe spojrzenie mówiło więcej niż słowa. Wiedział, że Leonard jest ojcem Ane. Pål zdążył mu o tym powiedzieć. Elizabeth była przekonana, że Sigvard w pewnym momencie wykorzystuje tę informację przeciwko niej. Dawno o tym nie myślała, ale teraz znów poczuła wstyd i strach. Czemu tyle zwlekał? Czemu tak długo ją dręczył.

Coś mówiło jej, że ten dzień ma jeszcze niejedno w zanadrzu.

Elizabeth siedziała przy obiedzie i patrzyła w talerz, niemal nie ruszając jedzenia.

- Jesteś chora? - spytała Lina, przyglądając się jej uważnie.

Wzięła w garść i włożyła do ust ziemniaka.

- Nie, rozmyślałam.

Czuła na sobie wzrok Kristiana i zmusiła się, żeby na niego spojrzeć. Miała wrażenie, że od czasu do czasu rozmowy z Sigvardem wyraźnie jej unika. Ale nie miała okazji porozmawiać z nim o tym. Mieli dużo pracy, był upał, ludzie harowali w pocie czoła, nie mogąc się doczekać końca dnia.

- To musiał być coś poważnego - odezwał się Kristian.

Elizabeth zamarła. Co powiedział mu Sigvard?

Całą prawdę, czy jedynie rzucił jakąś uwagę? Zaczerpnęła powietrza.

- Myślałam o żniwach. Zastanawiała się, jak długo pogoda się utrzyma - wyjaśniła szybko.

- Sądzę, że jeszcze przez jakiś czas - orzekł Kristian.

Pochylił się nad talerzem i skupił się znów na jedzeniu.

Elizabeth wzięła się w garść. Nikt nie mógł się domyślić, jak bardzo jest zaniepokojona. Chciała uniknąć niewygodnych pytań. Zmusiła się do zjedzenia prawie całej porcji, rozmawiała z innymi, zbeształa Ane, że zajmuje się zabawą z Jonasem, ale jej myśli cały czas krążyły wokół jednego. Czy Kristian poznał jej tajemnicę? Czy wie, że Ane jest jego siostrą?

Po obiedzie Elizabeth pomogła dziewczętom sprzątnąć naczynia. Kristian i Ole zostali przy stole. Elizabeth próbowała jednym uchem słuchać, o czym mówią. Rozmawiali o pogodzie, o połowach i o czekającej ich pracy. Cały czas czuła na swoich plecach palący wzrok Kristiana. Krępowało ją to i zastanawiała się, czy to po niej widać.

- Czyżby Sigvard nie miał co robić? - spytała nagle Maria.

Elizabeth wzdrygnęła się i niemal upuściła talerz na podłogę.

- Jak to? - spytał Kristian.

- Skoro znalazł czas, żeby odwiedzić nas w porze, gdy wszyscy w najlepsze pracują.

Elizabeth wstrzymała oddech. Na szczęście stała odwrócona do nich plecami.

- To nie była zwykła towarzyska wizyta. Miał mi coś do przekazania - powiedział Kristian.

Elizabeth zrobiło się ciemno przed oczami, opadła na ławkę.

- Co ci jest? Jesteś chora? - zaniepokoiła się Amanda.

- To był długi dzień, zaraz mi przejdzie - próbowała uśmiechnąć się Elizabeth. - Muszę wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza.

Wyszła na schody i wzięła głęboki oddech. Zakryła usta drżącą ręką.

- Boże drogi, jak ja przeżyję ten dzień - wyszeptała sama do siebie.

Zegar wybił ósmą. Elizabeth westchnęła w duchu i pomyślała, że chciałaby, żeby czas mijaj przynajmniej dwa razy szybciej. Herbata, która stała w filiżance obok niej, zdążyła już ostygnąć, ale ona bała się poruszyć, żeby Ne zwrócić na siebie uwagi Kristiana.

Siedziała z książką w reku. Wzięła z półki pierwszą z brzegu. Miała nadzieję, że Kristian nie zacznie jej wypytywać, o czym czyta, bo prawdę mówiąc, nie miała pojęcia. Czytała, ale słowa zlepiały się w jakąś dziwną szarą masę; jej myśli krążyły nadal wokół Sigvarda i Kristiana. O czym oni mogli rozmawiać?

Nareszcie nadeszła pora pójścia do łóżka. Udali się na górę. Elizabeth usiadła przy toalecie i zaczęła szczotkować włosy. Przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Zdążyła się już trochę opalić. Słyszała, że prawdziwe damy podobno starają się unikać słońca. Zastanawiała się, jak im to się udaje? Chyba nie spędzały całego lata w domu?

Przyglądała się swoim włosom, były gęste i błyszczące. Na twarzy nie widać było jeszcze ani jednej zmarszczki, ale przecież ma dopiero dwadzieścia sześć lat, pomyślała i westchnęła.

Usłyszała, jak Kristian przekłada kartki w swojej książce. Odkaszlnął i wślizgnęła się do niego pod kołdrę.

- Co czytasz? -s pytała właściwie jedyne po to, żeby coś powiedzieć.

- To książka o rolnictwie - wyjaśnił, odkładając ją na bok.

Szorstkim palcem odgarnął jej kosmyk włosów z twarzy i pocałował w czoło. Była to pierwsza pieszczota tego dnia, uznała to za znak, że wszystko jest w porządku. Wzięła głęboki oddech i zadała nurtujące ją od wielu godzin pytanie.

- Po co Sigvard tu przyjechał?

W końcu wyrzuciła to z siebie. Co będzie, to będzie, nie była w stanie trwać dalej w takim napięciu.

- Chciał, żebyśmy zapomnieli o wszystkich niesnaskach między nam. Ostatnio właściwie prawie ze sobą nie rozmawiamy.

Elizabeth zamknęła oczy. Poczuła ogromną ulgę. Więc tylko o to chodziło! Niepotrzebne się tak martwiła i bała. Jeśli Sigvard dotąd nie zdradził jej tajemnicy, to może już tego nie zrobi, pomyślała. Może nie był pewien, czy to, co Pål mu powiedział, jest prawdą? Oby tak było.

Ogarnęła ją euforia, chciało jej się śmiać. Dużym wysiłkiem woli zdołała się opanować.

- Sigvard postanowił wynagrodzić ci starty w końcu zniszczył ci ubranie, ale powiedziałem, żeby dał sobie spokój. Zaproponowałem, żeby po prostu cię przeprosił, w końcu ty ucierpiałaś na tym najbardziej.

- Co on na to?

Kristian zmarszczył brwi.

- Prawdę mówiąc, to chyba mi nie odpowiedział.

Elizabeth przeszedł dreszcz, otuliła się szczelniej kołdrą. A wiec jednak to jeszcze nie koniec tej historii, pomyślała.

Rozdział 12

Andreas upił solidny łyk wody z butelki i oparł się plecami o ścianę z surowych desek. Wkrótce jego chata rybacka będzie skończona. Większość domów w Kabelvaag nie została jeszcze odbudowana. Pożar dokonał dużego spustoszenia, ludzie stracili swoje domostwa i wszystko, co posiadali. Może to dobrze, że prawie nic nie miał, pomyślał i uśmiechnął się smutno. Cały jego dobytek to łóżko i stolik.

Zwrócił twarz do słońca, zmrużył oczy i westchnął głęboko. Zapachy drewna, słonej morskiej wody, pyłu i kurzu drażniły jego nozdrza. Koszulę miał rozpiętą, rękawy podwinięte. Napawał się słońcem i ciepłem. Obok jego głowy przeleciała mucha, z oddali słyszał uderzenia młotka i stukot końskich kopyt. Ktoś coś zawołał, gdzieś bawiły się dzieci, śmiały się.

Ogarnęła go senność. Pomyślał o Linie. Była miłą dziewczyną. Miała rudawe blond włosy i nos obsypany piegami. Wiedział, że czuje do niego coś więcej niż zwykłą przyjaźń, ale wiedział też, że on nie potrafi odwzajemnić jej uczucia. Bardzo ją lubił, ale czy na sympatii można było budować małżeństwo? Wiedział, że ludzie często pobierają się z rozsądku. Miłość przyjdzie później, mawiano. Ale nie wszyscy mieli to szczęście.

Odsunął od siebie te przykre myśli i skupił się na Lavinie. Od czasu, kiedy pewnego zimowego wieczora zdradziła mi, że na kobietę, która ma na imię Elizabeth, nie mógł zaznać spokoju. Jeszcze tego samego wieczora poszedł na Cognacgaten. Chciał rozmawiać z Lavina, ale został stanowczo odprawiony od drzwi. Rosły mężczyzna powiedział mu, że nikogo takiego tu nie ma. Andreas opisał mu ją dokładnie, ale wszystko na nic. W końcu mężczyzna stracił cierpliwość i zagroził, że wyrzuci go za drzwi.

Następnego dnia znów się zjawił. Jednej z kobiet zrobiło się go żal wyjawiła mu szeptem, że Lavina wyjechała. Wtedy postanowił, że kiedy tylko trafi mu się jakiś wolny dzień, pojedzie i odwiedzi ją na Wyspie Topielca. Musi się dowiedzieć, kiedy Lavina rozmawiała z tą Elizabeth. „Wciąż za tobą tęskni”, powiedziała mu> Co to znaczy? Czyżby był to ktoś, kogo on znał? Kto znał jego?

Westchnął.

W noc jego ucieczki była fatalna pogoda. Wiało, na morzu był sztorm, zboczył z kursu. Nie miał pojęcia, gdzie leżała wyspa, z które głową przecząco. Na fiordzie leżało bardzo wiele wysp, całkiem dużych i małych skalnych wysepek, ale o Wyspie Topielca nikt nie słyszał. Ktoś nawet zasugerował, że może to miejscowi ją tak nazywali, a jej geograficzna nazwa brzmiała inaczej.

Nagle usłyszał głos kobiety i otworzył oczy.

- Przepraszam, gdzie mieszka doktor?

Andreas usiadł i wpatrywał się w młodą kobietę.

W słońcu jej jasne włosy wyglądały jak aureola.

Grube warkocze spływały jej na plecy. Była drobnej budowy, w ręku trzymała niewielką tekturową walizkę.

Ja ją już gdzieś widziałem, pomyślał, wstając z ziemi. Wyjeżdżała szukać pracy, Elizabeth…

- Jestem Andreas - przedstawił się, wyciągając do niej swoją ogorzałą od słońca dłoń.

- Cristin - odpowiedziała młoda kobieta. - Czy my się znamy?

- Nie, z kimś cię pomyliłeś - wymamrotał Andreas. W jego głosie słychać było zawód.

Młoda kobieta odchrząknęła, wyraźnie skrępowana.

- Wiesz, gdzie mieszka doktor? - powtórzyła swoje pytanie.

- Trzeba iść prosto tą droga, a potem skręcić w lewo. Doktor mieszka w dużym, białym domu, niedaleko więzienia. Na pewno go zauważysz.

- Dziękuję - powiedziała dziewczyna i odeszła pospiesznie.

Mężczyzna przyłożył dłonie do skroni. Powrócił ból głowy, jak zawsze, kiedy próbował przypomnieć sobie coś ze swojej przeszłości. Był pewien, że ta kobieta to Elizabeth. Tak wyglądała. No, prawie tak.

- Chyba pora na mały odpoczynek.

Ojciec Liny zaszedł go od tyłu i klepnął dłonią w plecy.

- Odwaliłeś kawał roboty. Do końca tygodnia będziesz mógł się wprowadzić.

Andreas skinął głową. Myślami nadal był przy kobiecie, która przedstawiła mu się jako Cristin.

- Nie zamartwiaj się. Idź coś zjeść. Obiad na pewno jest już gotowy - powiedział mężczyzna.

Andreas zaczął się zbierać. Wziął kilka kawałków deseczek, zawsze mogę się do czegoś przydać.

Kiedy wszedł do kuchni, matka Liny nakryła właśnie do stołu.

- To ty? A ja właśnie pomyślałam sobie, że pewnie za chwilę się zjawisz. Może mam dar jasnowidzenia? - uśmiechnęła się, klepiąc go po ramieniu. - Miska z woda do mycia stoi na stołku - dodała, stawiając garnek na stole. - Dzieci, siadajcie do stołu! - zawołała.

Wszyscy zajęli swoje miejsca, zmówiono pacierz. Andreas zaczął obierać ziemniaki ze skórki.

- Jak ci idzie budowa? - odezwała się nagle matka Liny. - Dużo ci jeszcze zostało?

- Nie, w ciągu tygodnia powinienem już się wyprowadzić.

- Nie chce, żebyś się tam przenosił - odezwało się jedno z dzieci. - Lubię, kiedy ty z nami jesteś. Wtedy zawsze jest wesoło. I zawsze mamy świeże ryby.

Andreas roześmiał się i zmierzwił chłopcu włosy.

- Nawet gdy się wyprowadzę, to nadal będę wam przynosił ryby.

- Mały ma racę - wtrąciła się matka Liny. - Bez ciebie zrobi się tu pusto. Stałeś się dla mnie niemal synem.

- Synem? To ile miałaś lat, kiedy mnie urodziłaś? - roześmiał się.

Kobieta się zaczerwieniła.

- Nie jestem już taka młoda.

- A ty ile masz lat? - spytało jedno z dzieci, zwracając się do Andreasa.

- Jestem okropnie starty.

Prawda jednak była taka, że nie miał pojęcia, w jakim jest wieku. Przypuszczał, że ma więcej niż dwadzieścia pięć a mniej niż trzydzieści lat.

- Wielu straciło swoje domy - odezwała się matka Liny. - Słyszałam, że teraz będzie nowa pompa strażacka, więc kiedy wybuchnie pożar, będzie można go szybko ugasić.

- A ja mam niedługo urodziny - wtrącił jeden z maluchów. - Skończę sześć lat.

- Myślisz, że dostaniesz jakiś prezent?

Chłopiec zagryzł wargę i zajął się oddzielaniem ryb od ziemniaków na swoim talerzu.

- Nie wiem - powiedział po chwili cicho.

- A ja wiem - roześmiał się Andreas, czując niemal dziecięcą radość na myśl o taczce, którą sam zrobił i ukrył.

- Wiesz?

Twarz chłopca rozpromieniła się.

- Tylko musisz być bardzo grzeczny i słuchać mamy.

- Będę najgrzeczniejszy na świecie! - zapewnił malec.

Rozmowa przy stole toczyła się dalej, ale Andreas już w niej nie uczestniczył. Zastanawiał się, jak wyglądało jego własne dzieciństwo. Siedem lat temu ocali życie, ale przyszło mu za to zapłacić wysoką cenę: stracił całą swoją przeszłość.

Był już późny wieczór, ale na zewnątrz było niemal równie jasno jak za dnia. Andreas siedział w otwartych drzwiach i majsterkował.

Matka Liny przy stole w kuchni łatała spodnie dzieciaków.

- Co robisz? - spytała.

Andreas zerknął na nią. Lina bardzo ją przypominała, i z wyglądu i ze sposobu bycia. Czy za kilka lat też taka będzie? Ładna, ale przedwcześnie postarzała, zniszczona ciężką pracą?

- Szkatułkę dla Liny - odpowiedział. - Będzie mogła trzymać w niej listy, guziki, kawałki koronek, i takie tam różne rzeczy, które kobiety lubią zbierać.

Uśmiechnął się, a kobieta odwzajemniła jego uśmiech.

- Na pewno jej się spodoba. Powiedz mi, czy ty ją lubisz? - zapytała. - Tak naprawdę - dodała nieco nieporadnie.

Andreas dobrze wiedział, o co kobiecie chodzi.

Właściwie już od jakiegoś czasu spodziewał się tego pytania.

- Jest dobrą przyjaciółką, przyjaźnimy się - rzekł wymijająco.

- Przyjaźnicie się? Słyszałeś kiedyś, żeby kobieta i mężczyzna się przyjaźnili?

- Ty i ja się przyjaźnimy - roześmiał się.

- To co innego.

- Dla ciebie też zrobię szkatułkę. W podziękowaniu za to, że pozwoliłaś mi tu zamieszkać.

- Nie musisz, ale jeśli mi ją zrobisz, to bardzo się ucieszę. Na pewno mi się przyda.

- Spotkałem dzisiaj kogoś, kto przypomniał mi o mojej przeszłości - napomknął Andreas, świadomie zmieniając temat.

- Tak? A jak ona miała na imię, ta kobieta z twojej przeszłości?

- Elizabeth - powiedział, odkładając na chwilę szkatułkę. - Ale nie pamiętam jej nazwiska. Wiem jednak, że kiedyś dużo dla mnie znaczyła. Śni mi się czasem.

Matka Liny zamyśliła się. Siedziała i patrzyła przed siebie.

- Pani z Dalsrud, gdzie pracuje Lina, ma na imię Elizabeth. Nikogo innego o tym imieniu nie znam.

- Świat jest duży, a Elizabeth to dość popularne imię - westchnął Andreas. - Nie będzie łatwo ją znaleźć. Poza tym moja Elizabeth to zwykła kobieta, nie żadna pani - uśmiechnął się.

Przeciągnął ręką po szkatułce, która była już prawie skończona. Był pewien, że Lina ucieszy się z prezentu.

Nagle rozległo się głośne pukanie i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, drzwi się otworzyły.

Na progu stanął Enok-Dwa Szylingi i patrzył na Andreasa wielkimi oczami.

- Znalazłem kogoś, kto wie! - zawołał zdyszany.

- Co wie? - spytał Andreas, nie rozumiejąc, o co chodzi.

- Wie, gdzie leży wyspa, Wyspa Topielca!

Elizabeth wstała. Niechętnie oderwała wzrok od idealnie gładkiej, błyszczącej powierzchni morza. To było jej ulubione miejsce. Tutaj jej dusza znajdowała ukojenie i spokój; tutaj przychodziła rozmyślać, kiedy Zycie zaczynało ją przerastać. Czy też gdy po porostu chciała odpocząć po ciężkim dniu, jak dzisiaj.

Jens powiedział jej kiedyś, że zawsze, kiedy spojrzy na morze, ma pomyśleć o Nin. Robiła to często, zarówno gdy była smutna, jak i radosna.

Uśmiechnęła się. Jens należał do przeszłości. Podobnie jak jej rodzice. Kiedyś byli częścią jej życia, ale te czasy nigdy już nie wrócą.

Otuliła się szczelniej chustą. Morskie powietrze było chłodne. Odwróciła się i po chwili ruszyła w stronę domu.

- Odebrałam pocztę: listy i paczkę - zawołał.

- Jest coś dla mnie? - spytała zaintrygowana.

- Nie, tylko dla służących i dla Marii.

Zeskoczył z wozu i przyciągnął ją do siebie.

- Stęskniłem się za tobą - zamruczał.

- Nie wierzę. Nie było cię tylko kilka godzin.

Kristian chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie. Przez materiał spódnicy poczuła jego twardą męskość.

- Nie tutaj - wyszeptała. - Ktoś może nas zobaczyć.

- Chodźmy do stodoły.

- Nie. Za kogo ty mnie masz? Nie jestem pierwszą lepszą.

Wyswobodziła się z jego objęć, mimo że sama też czuła narastające pożądanie.

- Rozdam pocztę - rzuciła.

Idąc przez dziedziniec, czuła na sobie jego wzrok. Musiała przyznać, że było to całkiem przyjemne uczucie.

- Jest gazeta, to dla mnie - powiedziała, wkładając ją pod pachę. - Jest też list dla Marii, i paczka dla Liny.

- Dlaczego ja nigdy nie dostanę żadnej poczty? - skarżyła się Ane.

- Musisz trochę podrosnąć - pocieszała ją Maria, otwierając kopertę.

Elizabeth przerzuciła szybko pierwsze strony gazet, i złożyła ją. Tę przyjemność chciała zostawić sobie na później.

Lina wzięła paczkę, ale najpierw wyjęła dołączony do niej list.

- Od Andreasa - rzuciła, chowając go do kieszeni. - Popatrz! - krzyknęła, odwijając z papieru małą szkatułkę z jasnego drewna. - Na pewno sam ją zrobił. Jaka śliczna!

- Namalował na niej twoje imię i rok - zauważyła Amanda. - Lina, 1880 rok. Może to oświadczyny? - zażartowała.

Lina zaczerwieniła się.

- Na pewno nie. Kiedyś może się pobierzemy. Wtedy na pewno mi się oświadczy tak, jak trzeba.

- Co będziesz w niej trzymać? - chciała wiedzieć Ane.

- Listy, koronki, guziki… Takie różne ładne rzeczy.

Elizabeth podeszła bliżej.

- Mogę zobaczyć? - spytała i wyjęła z rąk Liny szkatułkę, zanim ta zdążyła zareagować.

Szkatułka wydała jej dziwnie znajoma, jakby już kiedyś ją widziała. Przypomniała sobie różne sprzęty kuchenne, które kiedyś sprzedawała Lavina. Miała wrażenie, że zrobiła je ta sama ręka. Ten Andreas musi mieć talent, byłoby dobrze, gdyby Lina miała wyjść za niego.

Nagle poczuła, że podłoga urywa się jej spod nóg. Może to jednak jest Jens… Ale nie, niemożliwe, żeby mężczyzna, którego znała Lina i który mieszkał w Kabelvaag, był jej Jensem, który siedem lat wcześniej zaginął na morzu i na pewno już nie żył. Na pewno nie był nim także znajomy Laviny. Ona zresztą twierdziła, że sama wszystko wystrugała, a rzemiosła nauczyła się podobno od ojca, ale Elizabeth jej nie wierzyła.

Podniosła się gwałtownie.

- Coś się stało? - spytała Lina.

- Nie, zachciało mi się pić.

Odstawiła szkatułkę i podeszła do beczki z wodą. Była letnia, ale piła chciwie. Jens nie żyje! Od dawna. Wyprostowała się. Najwyższa pora, żeby przestała się łudzić.

Odwróciła się i zobaczyła Marię, która siedziała na skrzyni z drewnem i czytała swój list. Przyjrzała się uważniej i spostrzegła, że siostra płacze.

- Ależ Maryjko, co się stało?

Podeszła bliżej i chciała pogładzić siostrę po głowie, ale ta podskoczyła i zerwała się na równe nogi.

- Nic! - wykrzyknęła i wybiegła przez drzwi.

- Trzeba ją pocieszyć - powiedziała Ane. - pójdę i spróbuję się dowiedzieć, co się stało.

- Nigdzie nie pójdziesz - rzekła stanowczo Elizabeth i przytrzymała córeczkę.

- Od kogo jest ten list? - spytała Lina zdziwiona.

- Nie wiem. Zostań tu, Ane, a ja pójdę i z nią porozmawiam - zdecydowała Elizabeth.

Rozdział 13

Storvaagen, schyłek lata 1880 roku

Rybackie chaty na brzegu były ciemne, dookoła panowała cisza. Gdzieś dalej, na polu pasł się koń, korzystając z ostatnich dni lata. Andreas przyglądał mu się zamyślony. Żniwa się skończyły i znów był bez pracy. Podczas gdy większość ludzi obawiała się nadchodzącej zimy, on się cieszył. Zima oznaczała dla niego nowe życie, ruch. Na wybrzeże zaczną przybywać ludzie z całego kraju, a wraz z nimi praca i pieniądze.

Zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Zauważył stojącego nieopodal mężczyznę. Miał na sobie zniszczoną kurtkę, jego twarz była czerwona, a białe, krzaczaste brwi już z daleka rzucały się w oczy.

- Dzień dobry - odezwał się. - Spacerujesz tu sobie? - spytał, kładąc swoją wielką dłoń na ramieniu Andreasa.

- A ty stoisz tu i się rozglądasz, szpecąc ten piękny widok, który Bóg stworzył - roześmiał się Andreas.

- Licz się ze słowami! Musiałem coś załatwić dla mojej baby. Wieczne z nimi utrapienie - westchnął. - Ciesz się, że jesteś sam i żadna nie ciosa ci kołków na głowie.

- Nie znasz może jakiejś Elizabeth? - spytał Andreas ni z tego, ni z pewnego.

- Znam, nawet kilka. Moja matka miała tak na imię, babka zresztą też.

Andreas pożałował pytania i szybko zmienił temat.

- Dobrze, że niedługo zaczną się zimowe połowy.

- Nie tylko ty się cieszysz. Najbardziej zadowolony jest chyba Wolf.

Andreas podążył za jego wzrokiem. Spojrzał na potężny, pomalowany na biało dom właściciela łowiska.

Mężczyzna pokiwał głową.

- Wiesz, że pierwszy właściciel, Lorch, był tak bogaty, że miał w domu specjalny pokój, w którym wystawił swoje skarby?

- Nie wierzę. Żartujesz sobie ze mnie - roześmiał się Andreas.

- To prawda - potwierdził poważnie mężczyzna.

- Podobno miał mnóstwo rzeczy ze złota i ze srebra, piękne jedwabie i futra, i wszystkie te cuda pokazywał swoim gościom.

Andreas nie bardzo potrafił to sobie wyobrazić. Jedyne, co był sobie w stanie przypomnieć z własnego życia, to nędzna izba Laviny na wyspie, no i chata, w której teraz mieszkał. Westchnął. Ileż to razy zastanawiał się, skąd pochodzi.

Po chwili milczenia mężczyzna znów zaczął mówić.

- Potem wszystko przejął jego zięć, Johan Wolf. Miał gest, zaczął wszystko rozbudowywać. Postawił tu chyba z setkę chat rybackich. Miał dwa statki i trzynaścioro dzieci! Chłop, jak się parzy! - roześmiał się mężczyzna.

Ciekawe, czy mam jakieś rodzeństwo, pomyślał Andreas. Czy któreś z nich wspomina jeszcze brata, który zaginął na morzu?

- Tak, tak - ciągnął dalej mężczyzna. - Niedługo będzie rok, jak jego syn przejął główny budynek, a stary Wolff musiał się przenieść do bocznego, tam gdzie jest telegraf. Dalej potoczyło się jak w bajce. Młody Wolff, który zresztą też ma na imię Johan, ożenił się z dziewczyną, której matka była służącą u jego ojca, Ane Benedicte.

Pokiwał głową.

- Energiczny z niego chłop, tak, tak - cmoknął z uznaniem.

- Może potrzebuje kogoś do pracy? - spytał Andreas bez przekonania.

- Kto? Wolff? Nie sądzę. Ma dość ludzie. Podobno odziedziczył charakter po matce. Mówią, że jest szczery i przyjazny ludziom, chętnie każdemu pomaga. Wielu zaznało jego dobrego serca, ja też. Ale jeśli potrzebujesz pracy, to dowiedz się u kowala. Wspomniał niedawno, że przydałby mu się ktoś do pomocy.

Andreas wyraźnie się wahał. Mężczyzna znów poklepał go po ramieniu.

- Nie przejmuj się ludzkim gadaniem. Kowal może i bywa dziwny, ale spróbować nie zaszkodzi. Idź do niego.

Andreas ruszył niepewnym krokiem w stronę kuźni. Z daleka słychać było odgłos kutego żelaza i śmiech mężczyzny. Podszedł bliżej. Duże, podwójne drzwi stały otworem.

Kowal zobaczył go i przerwał pracę. Nic nie powiedział, tylko stał i mierzył go wzrokiem. Obok niego stał drugi mężczyzna: wysoki, niechlujnie ubrany, brudny i nieogolony. Plunął i trafił tuż obok buta Andreasa. Nie wyglądało to na przypadek, ale Andreas nie zareagował.

Kowal był wielki jak niedźwiedź, miał potężne ramiona i ręce. Włosy miał czarne, gęste, i taką samą brodę, która czyniła go jeszcze bardziej odpychającym.

- Chciałeś czegoś? - spytał.

Andreas przywitał się i wyjaśnił, że szuka pracy i ktoś poradził mu, żeby tu zapytać.

- Ach tak.

Kowal zanurzył rozgrzaną do czerwoności podkowę w beczce z wodą. Rozległ się głośny syk. Nie spieszył się, tylko dokładnie przyglądał się swojemu dziełu.

Andreas stał, milcząc. Był zmieszany. Drugi mężczyzna żuł tabakę, z ust ciekła mu brudna ślina. Cały czas przyglądał się mu uważnie.

- Potrzebujesz kogoś do pomocy? - spytał w końcu Andreas wprost.

- Owszem - odpowiedział kowal, nie odrywając wzroku od podkowy. Po chwili włożył ją znów w ogień.

Andreas czuł coraz większą irytację. Chciał usłyszeć konkretną odpowiedź.

Stojący obok mężczyzna splunął i tym razem trafił prosto w jego buty.

- Uważaj, świnio! - wymknęło się Andreasowi, zanim zdążył pomyśleć.

- Do mnie mówisz? - spytał mężczyzna.

Przestał żuć i zrobił kilka kroków w jego stronę.

- Tak. Nie widzę tu nikogo innego, kto opluwałby ludzi - odrzekł spokojny głosem Andreas. Nie ruszył się z miejsca.

- Odszczekaj, co powiedziałeś! - krzyknął mężczyzna, który chwytając go za kołnierz.

- Nigdy w życiu! - wysyczał Andreas. - Nie pozwolę się tak traktować!

- Przestańcie się kłócić - wymamrotał kowal.

Mężczyzna natychmiast puścił Andreasa. Ten poprawił kurtkę i spojrzał złowrogi na swojego przeciwnika. Potem znów zwrócił się do kowala.

- Więc jak: potrzebujesz kogoś do pomocy?

- Owszem, a ty, jak rozumiem, szukasz prawdy?

- Zgadza się. Jestem silny i godny zaufania, i nie boję się roboty.

- Tak twierdzisz.

Kowal wyjął ponownie podkowę z ognia uderzył w nią swoim wielkim młotem. Kiedy wreszcie skończył, spojrzał na Andreasa.

- Skąd mogę wiedzieć, że mówisz prawdę? Opowiedz, co dotąd robiłeś.

Andreas poczuł, że się poci.

- Jeśli nie wierzysz moim słowom, to trudno - powiedział, odwrócił się i ruszył do drzwi.

- Skąd masz tę paskudną bliznę? Uczciwy człowiek nie paraduje z czymś takim na gębie. Myślałeś, że ukryjesz to pod brodą? - roześmiał się drwiąco kowal, a stojący obok mężczyzna ochoczo mu wtórował.

Andreas odwrócił się.

- Mówisz, jakbyś szukał guwernantki albo gospodyni, jak baba! - wyrwało mu się.

Obaj mężczyźni ruszyli w jego stronę, ale nie dał niczego po sobie poznać i nie cofnął się. Kowal był purpurowy na twarzy, zaciskał nerwowo pięści. Rozżarzona podkowa przyciągnęła wzrok Andreasa, ale wiedział, że nie wolno mu spuścić kowala z oczu. Miał wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Z zewnątrz dochodziły go głosy ludzi. Wiedział, że nie cofnie swoich słów, był na to zbyt dumny, wstydził się swojej blizny, kosztowała go wiele nieprzespanych nocy. Nie jeden raz zastanawiał się, skąd ją ma, ale bezskutecznie. Nie pozwoli, żeby ktokolwiek drwił sobie z niego z tego właśnie powodu.

Wysoki mężczyzna ruszył w jego stronę z zaciśniętymi pięściami. Andreas napiął wszystkie mięśnie, gotów się bronić.

- Zostaw go! - rozległ się nagle dudniący głos kowala.

Wysoki mężczyzna zatrzymał się, ale Andreas nadal był spięty. Rzucił ostatnie spojrzenie na kowala, odwrócił się na pięcie i odszedł.

W duszy przeklinał siebie, że dał się namówić na rozmowę z kowalem. Przyrzekł sobie, że jego noga więcej nie postanie w kuźni. To już wolałby umrzeć z głodu.

Rozdział 14

Elizabeth znalazła Marię na stryszku. Leżała na łóżku z głową w poduszce.

- Co się stało, Maryjko? - spytała, siadając na brzegu łóżka. - Od kogo dostałaś list? Ktoś zrobił ci jakąś przykrość?

Maria otarła twarz rękawem bluzki.

- Wyjdź, proszę. Chcę być sama.

- Nie wyjdę stąd, dopóki mi nie wyjaśnisz, co się stało - powiedziała Elizabeth, podając jej chusteczkę. - To do ciebie niepodobne. Zwykle tak nie reagujesz, nie płaczesz, nie krzyczysz.

Maria wytarła oczy i wydmuchała nos.

- Dostałam list od Indianne. Pisze, że…

- Ktoś umarł? Dorte jest chora? A może…

- Nie, nic takiego. Chodzi o to, że Olav wyjechał.

Elizabeth zamknęła oczy, poczuła ulgę. Wszyscy byli zdrowi, nikomu nic się nie stało. Co więc takiego się wydarzyło?

- Olav wyjechał? - powtórzyła. - Dokąd?

Maria minęła w palcach chusteczkę.

- Pojechał do szkoły gminnej, do Helgoland.

Elizabeth patrzyła na nią wyczekująco.

- Nie rozumiesz? - spytała Maria, a do jej oczu znów napłynęły łzy.

- Prawdę mówiąc, nie. Widziałam, jak płaczesz, kiedy ktoś umarł, ale nie dlatego, że ktoś pojechał do szkoły.

Siostra znów schowała głowę w poduszkę.

- Nie będzie go cały rok! Poza tym tam uczą się również dziewczęta! Gdyby pojechał do szkoły rolniczej, nie byłabym taka zrozpaczona…

Elizabeth pogładziła ją po plecach.

- Szkoły rolnicze zostały zlikwidowane - wyjaśniła łagodnie.

Milczała chwilę, szukając odpowiednich słów. Słyszała już nieco o tej porze. Dziewczęta miały się tam uczyć gospodarstwa domowego, a chłopcy dyscypliny wojskowej. Poza tym oczywiście - jak każdej innej szkole - rachunków, pisania i religii.

- Powiedział, że wyjeżdża, bo chce poznać świat, zobaczyć cos więcej poza swoją wsią.

Elizabeth przyglądała się jej uważnie.

- Widzę, że się w nim zakochałaś i teraz jesteś o niego zazdrosna. Boisz się, że pozna tam jakąś dziewczynę?

Uznała milczenie siostry za potwierdzenie.

- Mężczyźni zawsze będą się oglądać za kobietami, ale jeśli on cię kocha, to nie ma to znaczenia. Bóg dał nam oczy po to, żebyśmy patrzyli.

- Ale on mnie nie kocha! - szlochała Maria.

Elizabeth zrobiło się ciężko na sercu. Siostra była taka młoda, a już cierpiała z powodu chłopca! I wtedy przypomniała sobie, że była niewiele od niej starsza, kiedy podobnie cierpiała z powodu Jensa i Dorte.

- Skąd wiesz, że cię nie kocha? Weź się w garść. Nie możesz tak leżeć i płakać. To do ciebie niepodobne.

Maria usiadła.

- Nie rozumiem, co się ze mną dzieje - pociągała nosem. - On patrzy na mnie i widzi tę nudną Marię, która zna całe życie! A ja przez niego zalewam się łzami.

- Po prostu stajesz się dorosła. Ja też taka byłam. Mario. Amanda również. Wszystkie kobiety tak cierpią.

- Co mogę zrobić, żeby on…

- Żeby się w tobie zakochał? - wpadła jej w słowo Elizabeth.

Maria pokiwała głową zrezygnowana.

- Tego nie wiem. Niestety! Ale możesz napisać do niego list, żeby nie zapomniał o tobie. Napisz do niego, opisz, co u nas się dzieje i spytaj, jak mu idzie.

- Myślisz, że to wypada?

- A dlaczego nie? Przecież znacie się od małego. Tylko nie pisz, że się w nim zakochałaś. On musi powiedzieć ci to pierwszy. I potem, jeszcze parę razy powtórzyć. Kobiety muszą się cenić.

Maria uśmiechnęła się.

- Ty na wszystko znasz odpowiedź.

- To prawda - roześmiała się Elizabeth. - Doprowadź się do porządku i usiądź do listu. Od razu poczujesz się lepiej.

Zrobiła się jesień i nadeszła pora strzyżenia owiec. Mały Jonas stał za ogrodzeniem i marudził. Musi się okropnie nudzić, pomyślała Elizabeth. Była wdzięczna, że tyle dziewcząt i kobiet stawiło się do pomocy. Później trzeba będzie jeszcze posortować wełnę i ją gręplować, ale to były łatwiejsze i bezpieczniejsze zdjęcia, w których nawet Jonas mógł już uczestniczyć. Zerknęła na Ane. Córka pracowała powoli, ale bardzo pilnie i dokładnie, uważając, żeby nie zrobić zwierzętom krzywdy. Elizabeth pozwalała jej uczestniczyć w różnych zajęciach gospodarskich, uważając, że jest to dla niej korzystnie, bo w ten sposób uczy się wszystkiego od podstaw.

Jedna z kobiet skończyła strzyc owcę i natychmiast podeszła do następnej. Ostrzyżona owca stała nieco zagubiona. Biedaczka, pomyślała Elizabeth.

Rozmasowała swoje obolałe plecy.

- Amando, zabierz Jonasa do domu i nakryj do stołu. Pewnie wszyscy już zgłodnieli.

Skończyła strzyc owcę i podeszła do Marii.

- Jak ci idzie? Jesteś zmęczona?

- Nie bardzo - odpowiedziała siostra zajęta pracą.

Elizabeth stała i przyglądała się jej uważnie. Miała wrażenie, że coś się zmieniło.

- Coś się stało, mam rację?

- Dostałam wczoraj list od Olava. Piszę, żeby ucieszył się z mojego listu i że chce, żebyśmy do siebie pisali.

- Świetnie! - wykrzyknęła Elizabeth radośnie. - Tylko nie odpisuj mu natychmiast. Nie możesz mu pokazać, że ci na nim aż tak bardzo zależy.

Maria pokiwała głową i rozejrzała się, czy nikt ich nie słyszy. Na wszelki wypadek zniżyła głos.

- Pisze, że w szkole chłopcy i dziewczęta uczą się oddzielnie.

- No widzisz, niepotrzebnie się martwiłaś. Jak mu się tam podoba?

- Twierdzi, że to ciekawe doświadczenie zobaczyć coś nowego i poznać nowych ludzi. To coś zupełnie innego niż zimowe połowy, gdzie cały czas ciężko się pracuje. Nauka idzie mu dobrze, ale Olav nigdy nie miał z nią problemów.

- Nie masz ochoty pojechać tam w przyszłym semestrze?

- Maria roześmiała się.

- Nie, to nie dla mnie. Nie jestem typem podróżniczki.

Nagle zamilkła i siedziała chwilę zamyślona.

- Myślę, że dobrze, że pojechał. Inaczej nie dawałoby mu to spokoju. Myślę, że kiedy już tego spróbuje, to potem łatwiej będzie mu to osiąść na stałe.

Elizabeth przyglądała się siostrze. Po raz kolejny dziwiła się, jak bardzo jest dojrzała. Cieszyłaby się gdyby Ane posiadała chociaż część jej rozsądku.

Zerknęła na pracujące kobiety.

- Jeśli któraś skończyła, niech pomoże innym, a potem zapraszam wszystkich do kuchni na posiłek.

Kobiety pokiwały głowami i wróciły do przerwanej pracy.

Elizabeth przechadzała się wśród nich, przyglądając się wełnie. Zastanawiała się, na jakie kolory ją ufarbuje. Przez całe lato zbierała różne roślinny. Właśnie w tym celu. Może zrobi na drutach sweter dla Jonasa? Biało- niebieski, pomyślała. Da mu go pod choinkę. Ucieszyła się. Już nie mogła się doczekać, kiedy zacznie wybierać odpowiednie wzory. Poza tym wiedziała, że Amanda też się ucieszy. Jeśli miała być szczera, to musiała przyznać, że bardzo odczuwała brak małego dziecka. Nie wiedziała, z jakiego powodu, ale ona i Kristian najwyraźniej nie mogli mieć dzieci.

Po skończone pracy wszyscy zasiedli do stołu. Kobiety w milczeniu zajmowały swoje miejsca, rozglądając się ukradkiem po kuchni. Elizabeth zadbała, żeby jedzenie było smaczne i pożywne. Podała masło, śmietanę, sery o solone mięso. Nie tak podejmował swoich pracowników Leonard. Elizabeth nie sądziła, żeby Kristian w ogóle wiedział, co za czasów jego ojca podawano ludziom, bo wtedy zwykle jadł w pokoju jadalnym.

- Proszę się częstować - powiedział w tym momencie Kristian, podając jednej z kobiet dzbanuszek ze śmietaną i miseczkę z cukrem.

- Dziękuję - odrzekła kobieta, smarując kromkę chleba cienko masłem.

- To za mało, kiedy pracuje się tak ciężko zauważył gospodarz.

Elizabeth zerknęła na Ane i pomyślała, jak bardzo są do siebie podobne, ona i córka. Miały takie same złotobrązowe oczy, jasne włosy splecione w warkocze, obie były niewysokie i drobnej budowy.

Nagle Maria powiedziała coś i Ane się roześmiała, ukazując swój krzywy przedni ząb, taki, jaki miał Kristian w końcu jest jego przyrodnią siostrą, pomyślała Elizabeth.

- Co tam u ciebie, Ane? Masz już ukochanego? - spytał Ole.

- Nie, ja nigdy się nie ożenię.

- A to dlaczego? - zainteresował się Kristian.

- Nie chce, żeby jakiś mężczyzna za mnie decydował - odpowiedziała dziewczynka poważnie.

- A to mężczyzna decyduje za kobietę? - pytał Kristian dalej z niewinną miną.

- Nie wiedziałeś tego?

Kristian zrobił wielkie oczy i pokręcił przecząco głową.

- No proszę, a ja pozwoliłem Elizabeth decydować za mnie! Dziękuję, że zwróciłeś mi uwagę; najwyższa pora to zmienić.

Kobiety zaczęły się śmiać, a Ane cieszyła się, że nagle znalazła się w centrum uwagi. Elizabeth pomyślała, jak bardzo Kristian różni się od Leonarda. Zrobiło jej się ciepło na sercu.

Kobiety zjadły i wróciły do pracy. Elizabeth została, żeby posprzątać. Nagle do kuchni weszła Amanda.

- Chciałabym z tobą porozmawiać - zwróciła się do Elizabeth.

- Coś się stało?

- Nie, ale… Możemy pójść do salonu?

Elizabeth ruszyła przodem. Weszła i zdziwiła się, widząc tam Kristiana.

- O co chodzi?

- Zaraz wrócę - odpowiedziała dziewczyna, wybiegając z salonu.

Elizabeth spojrzała pytająco na męża, który tylko wzruszył ramionami.

- Nie mam na to czasu - rzekła zła, krzyżując ręce na piersiach.

- Boisz się - stwierdził Kristian.

- Podejrzewałam, że znów spodziewa się dziecka.

- I co z tego? Są małżeństwem, a małżeństwa mają dzieci. Uspokój się.

- Jonas ma zaledwie półtora roczku. Za wcześnie na następne!

- To już naprawdę ich sprawa.

Elizabeth zerknęła na niego. Jego spokój ją denerwował. Czuła, jak ogarnia ją lęk. Amanda dziwnie się zachowywała. Dlaczego nie mogła po prostu…

Drzwi się otworzyły. Wróciła Amanda w towarzystwie Olego.

- Przepraszam, że kazałam wam czekać - powiedziała, spuszczając wzrok.

Ole odchrząknął, spojrzał na Amandę, a potem na Elizabeth i Kristiana.

- Postanowiliśmy wiosną wyjechać do Ameryki.

Elizabeth poczuła, że nogi się pod nią uginają i opadła na krzesło. Właściwie mogła się tego spodziewać. Przecież Amanda wspomniała jej o tym nie raz. Mimo to przeżyła szok. Wiosną, pomyślała. To już niedługo.

- Dobrze wszystko przemyśleliście? - spytał Kristian.

- Tak - odpowiedział Ole. - Długo się zastanawialiśmy, zanim podjęliśmy ostateczną decyzję. Najpierw popłyniemy do Trondheim, a potem…

Do Elizabeth docierały jedynie strzępki rozmowy. Słyszała, że mówią o Nowym Jorku, o Statui Wolności i wielu innych, nieznanych jej rzeczach. Zrozumiała, że rzeczywiście wszystko już dokładnie zaplanowali i zapewne nie zmienią swojej decyzji, nieważne, jakich argumentów użyje.

Kristian położył rękę na jej ramieniu, chcąc ją uspokoić.

- Skąd weźmiecie pieniądze? - spytał.

- Część udało nam się zaoszczędzić, a resztę pożyczy nad Peder, kupiec. W każdym razie obiecał, że nam pomoże.

- Nie! - zaprotestowała nagle Elizabeth, wpijając wzrok w Amandę. - Nie pozwolę, żebyście brali pieniądze od obcych! Tak źle nie jest. Mamy dość żeby wam pożyczyć na podróż, prawda, Kristian?

Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż pytanie, ale Kristian się roześmiał.

- Tak, to prawda. Chodź ze mną do gabinetu, Ole, zobaczymy, co da się zrobić.

- Idziemy z wami oznajmiła Elizabeth. - Jadą razem, więc Amanda też musi wiedzieć, co i jak.

Ole i Kristian wymienili spojrzenia i zgodnie pokiwali głowami.

Elizabeth usłyszała, jak mąż mruczy coś pod nosem, ale o nic się nie dopytywała. W głębi duszy podziwiała Amandę, że wytrwała w swoim postanowieniu. Świadczyło to o jej sile, która w Ameryce na pewno jej się przyda.

Rozdział 15

Nastał październik. Liście opadły z drzew, które stały teraz nagie i czarne. Jesienne sztormy jeszcze się na dobre nie zaczęły, ale lada moment spodziewano się ich nadejścia. Pogoda była zmienna, jednego dnia było ładnie i spokojnie, następnego padał deszcz i wiał wiatr. Ale w Dalsrud wszyscy byli na to przygotowani: zimowe ubrania zostały zniesione ze strychu, a letnie porządnie złożone i schowane do dużych skrzyń.

W pralni parowała gorąca woda. Elizabeth zarządziła pranie. Postanowiła, że zajmie się tym sama z Helene. W ten sposób będą miały trochę czasu, żeby porozmawiać.

Elizabeth popatrzyła na swoje pomarszczone od wody dłonie.

- Potem wysmarujemy je porządnie maścią - powiedziała.

Helene wzruszyła ramionami.

- Nie przejmuję się tym, jak wyglądają moje ręce.

- Musisz dbać o swoją młodzieńczą urodę. Jeśli ją stracisz, nigdy jej nie odzyskasz.

Helene zaczęła się śmiać, aż jej biust podskakiwał. Zdjęła bluzkę i była teraz w samej halce.

- Młodzieńcza uroda! - niemal parsknęła. - Straciłam ją już wiele lat temu, jeśli w ogóle kiedykolwiek ją miałam.

Elizabeth spoważniała. Wróciła myślami do minionych lat.

- Wiesz, że to już dokładnie dziesięć lat, jak Leonard… - urwała i zamilkła. - Jak Leonard wziął mnie siłą - dokończyła po chwili.

Helene puściła koszulę, którą prała, i spojrzała Elizabeth w oczy.

- To prawda. To było w październiku dziesięć lat temu. A pamiętam, jakby to było wczoraj. Potrzebowałyśmy więcej wody i powiedziałaś, że pójdziesz po nią do potoku. W pewnym momencie uznała, że coś długo cię nie ma i postanowiła, pójść zobaczyć, co się stało. I wtedy wróciłaś.

Zagryzła wargę.

- Nigdy sobie nie wybaczę, że tak długo zwlekałam, że nie poszłam sprawdzić wcześniej, albo że sama nie poszłam po tę wodę.

- Ależ kochanie, nie mów takich rzeczy - powiedziała Elizabeth, gładząc jej rękę. - Na pewno był w tym jakiś zamysł. Gdyby nie tamto zdarzenie nad strumykiem, nie miałabym Ane, a o całej reszcie już dawno zapomniała.

Helene uśmiechnęła się niepewnie.

- O, Ane właśnie wyszła na dwór. Bawi się ze swoim kotkiem.

Elizabeth podążyła za jej wzrokiem.

- Ciągle się zastanawiam, co z nią dalej będzie. Niedługo przyjdzie pora uboju, a ona tego bardzo nie lubi. Nie lubi, kiedy zabija się zwierzęta. Na szczęście nie odmawia jedzenia mięsa.

Znów pochyliły się nad praca.

- Przejdzie jej, kiedy dorośnie - odezwała się Helene po chwili. - troskę o zwierzęta ma chyba po Kristianie.

Elizabeth przytaknęła.

- To prawda. I nic dziwnego. W końcu są przyrodnim rodzeństwem. Są do siebie podobni. Wielu ludzi zwraca na to uwagę. Mają podobny zgryz i krzywy przedni ząb. Właściwie dziwie się, że Kristianowi nigdy nie dało to do myślenia. Powiedziałam mu kiedyś, że Ane ma to po mojej matce i przyjął to.

Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nagle znieruchomiała. Poczuła, jak włosy jeżą się jej na karku. Odwróciła się powoli i spojrzała prosto w czarne jak węgle oczy Kristiana.

Poczuła, że ma sucho w gardle, nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

- Długo tu stoisz? - wyszeptała po dłuższej chwili.

Mężczyzna patrzył na nią. Jego twarz była nieruchoma, jak maska, malował się na niej chłód.

- Wystarczająco długo - odpowiedział w końcu. Odwrócił się i wyszedł.

Elizabeth zachwiała się i niewielkie brakowało, a byłaby upadła.

- Boże drogi! On wie. Co mam teraz zrobić?

Helene patrzyła na nią przerażona.

- Idź za nim! Na pewno wszystko zrozumie. Powiedz mu prawdę.

Elizabeth pokiwała głową. Chciała wierzyć, że tak będzie. Kristian musi ją zrozumieć.

- Pójść z tobą? - spytała Helene.

- Nie, musze to załatwić sama, ale dziękuję.

Milczała chwilę, jakby jeszcze się wahała. W końcu podjęła decyzję.

- Poproś Marię i Ane, żeby pomogły ci skończyć pranie.

- Maria nosi drwa.

- Idź po nią. Przypilnuj, żeby żadna z nich nie wchodziła teraz do domu.

Helene zbladła.

- Myślisz, że jest aż tak źle?

Elizabeth nie odpowiedziała i wybiegła z pralni.

Weszła do domu. Sprawdziła najpierw w pokojach, potem do gabinetu. Wszędzie było pusto. Spoconą dłonią chwyciła za poręcz i weszła na strych. Gdyby tylko wiedziała, czego może się spodziewać? Gdyby Kristian powiedział coś, zanim wyszedł, byłoby jej łatwiej.

Zobaczyła go siedzącego na łóżku ze schyloną głową i twarzą ukrytą w dłoniach.

- Kristianie, wszystko ci wytłumaczę… - mówiła zamykając za sobą drzwi. - Wiem, że powinnam była zrobić to dawno.

- Owszem, powinnaś była to zrobić, zanim się pobraliśmy! - wybuchnął.

- Czy to by coś zmieniło? - spytała z lękiem.

- Tak, wszystko. Powinnaś była powiedzieć mi o tym, zanim wziąłem cię do mojego domu!

Elizabeth zastygła w bezruchu, kiedy dotarło do niej znacznie jego słów.

- Nie ożeniłbyś się ze mną, gdybyś o tym wiedział? - spytała niemal szeptem.

Kristian zaczął spacerować po pokoju z rękami w kieszeniach.

Elizabeth czuła, jak drżą jej kolana, najchętniej by usiadła, ale uznała, że lepiej będzie jednak stać.

- To ostre słowa - rzekła.

- To ostre słowa - powtórzył, przedrzeźniając ją.

- A znasz jakieś ładniejsze, by powiedzieć mi o tym, że spałaś z moim ojcem, a potem zaciągnęła mnie do ołtarza? I przez wszystkie te lata miałaś czelność patrzeć mi prosto w oczy!

Wyrzucił z siebie całą swoją złość, a jego ciemne oczy ciskały gromy. Roześmiał się nawet, ale w jego śmiechu nie było radości.

- Sigvard kilka razy mówił mi, że coś tu się nie zgadza, ale nie chciałem mu wierzyć.

Elizabeth poczuła gniew.

- Nie poszłam do łóżka z twoim ojcem. On wziął mnie siłą!

- Tak, na pewno. To dlaczego wtedy nic nie mówiłaś?

Kristian zatrzymał się i oparł plecami o ścianę.

- Bo miałam wtedy zaledwie szesnaście lat. Byłam niemal dzieckiem.

Kristian prychnął.

Elizabeth zamknęła oczy. W końcu zaczerpnęła głęboko powietrza.

- Nigdy ci o tym nie mówiłam, bo chciałam cię chronić. Ale teraz powiem ci wszystko, całą prawdę!

Podeszła do niego i stanęła tak, żeby móc patrzeć mu w oczy. Po chwili zaczęła mówić.

- Miałam wtedy szesnaście lat i nie miałam pojęcia, jak wygląda współżycie mężczyzny i kobiety. Pewnego dna poszłam nad potok po wodę do prania. Leonard podążył za mną. Uderzył mnie, zaczął wyzywać. Zerwał ze mnie ubranie, a potem wziął mnie siłą. Zgwałcił mnie, Kristianie. Myślałam, że umrę, że mnie rozerwie.

- I nie stawiałaś oporu? Nie wołałaś o pomoc? - spytał Kristian drwiąco.

- Wołałam. Wołałam moją mamę. I opierałam mu się, ale wtedy on zaczął mnie bić. Potem powiedział, że i tak nikt mi nie uwierzy. Powiedział też, że zostałam pohańbiona już na zawsze.

Elizabeth odwróciła się. Nie miała siły dłużej na niego patrzeć.

- Po jakimś czasie okryłam, że jestem w ciąży.

Przez moment chciała mu też powiedzieć o swojej zemście, o tym, że wlała mu do kawy lekarstwo, żeby zachorował. Ale zmieniła zdanie i nic nie powiedziała.

- Jens wiedział o wszystkim. I nadal mnie chciał. Zgodził się, żeby w księgach kościelnych wpisano go jako ojca Ane. To było jego życzenie. Tylko nie chciał, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Przez te wszystkie lata jedynie mój ojciec i Helene znali prawdę.

- Helene? - powtórzył Kristian. - Ją w to wtajemniczyłaś, a mnie, twojemu mężowi, nic nie wyjawiłaś?

- Helene była w pralni, kiedy wróciłam znad potoku. Bardzo mi wtedy pomogła. Gdyby nie ona… - urwała i zamilkła.

Kristian patrzył na nią wąskimi jak szparki oczami.

- Nadal mi nie wierzysz?

- A niby dlaczego miałbym?

- No jestem twoją żoną. I ci o tym mówię.

- Po tylu latach życia w kłamstwie miałabym uznać, że mówisz prawdę? A może jest jeszcze jakieś trzecie wytłumaczenie? Myślałem, że cię znam, że mogę ci ufać, a teraz… - urwał i uderzył pięścią w ścianę. - A teraz okazuje się, że… że spałaś z moim ojcem!

- On mnie zgwałcił! Spytaj Helene, jeśli mi nie wierzysz.

Kristian wymamrotał coś pod nosem, chyba jakieś przekleństwo.

- Jak ty mnie nazwałeś? - spytała, chwytając go za rękę. - Boisz się powtórzyć? Takim jesteś tchórzem? Więc jednak nie różnisz się aż tak bardzo od swojego ojca. Skoro tak, to zaraz zobaczysz, czarno na białym, jaki on był naprawdę.

Znalazła kluczyk od kuferka, otworzyła go i drżącymi palcami wyjęła z niego pamiętnik Rebekki. Podała mu go.

- Masz czytaj! To pamiętnik twojej matki, który kiedyś znalazłam na strychu.

Widziała, jak przez monet się zawahał, ale w końcu go wziął.

Usiadł na krześle i zaczął czytać. Widziała, jak przerzuca kolejne kartki, przeskakując niektóre. W końcu zamknął go i spojrzał na nią.

- To dowodzi tylko jednego. Że matka rzeczywiście była chora na umyśle. Ojciec to mówił. Wyobrażała sobie różne dziwne rzeczy.

Elizabeth patrzyła na niego oniemiała. Nie wierzyła własnym uszom. Trzymała pamiętnik w ukryciu, chcąc chronić Kristiana, a kiedy w końcu zeszyt trafił w jego ręce, on uznał, że to wszystko jest jedynie wymysłem chorej wyobraźni matki.

- Co mam zrobić, żebyś mi uwierzył?

Głos jej się łamał i momentami przechodził niemal w szept.

- Już nigdy ci nie uwierzę, ty kłamliwa dziwko! - wykrzyczał jej w twarz.

Elizabeth podniosła rękę, jakby chciała go uderzyć, ale on okazał się szybszy i złapał jej dłoń.

- Myślisz, że w ten sposób coś rozwiążesz? - spytał.

Zawstydziła się, zrobiło się jej gorąco.

- Nie jesteś w stanie mnie już zranić, Kristianie. Obojętnie, co powiesz, nie jesteś w stanie dotknąć. Zbyt dużo złych słów padło dzisiaj z twoich ust. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy!

Kristian przyglądał się jej przez chwilę, po czym wyszedł z pokoju. Nie trzasnął drzwiami, tylko cicho zamknął je za sobą.

Rozdział 16

Elizabeth stała i wpatrywała się w zamknięte drzwi. Była jak odrętwiała. W uszach dźwięczały jej własne słowa” „Nie chcę cię więcej widzieć na oczy!” jak mogła coś takiego powiedzieć?

Zakręciło się jej w głowie, podeszła chwiejnym krokiem do łóżka i położyła się na nim po stronie gdzie zwykle leżał Kristian. Na poduszce był jego zapach. Mieszanina wiatru, morza. Jedyny taki zapach na świecie.

Próbowała przypomnieć sobie wszystko, co stało tu przed chwilą powiedziane. On nazwał ją dziwką i kłamcą i powiedział, że już nigdy jej nie zaufa.

Dopiero gdy łzy zaczęły kapać jej na dłonie, zrozumiała, że płacze. W końcu zasnął, wyczerpana. Miała wrażenie, że ogarnia ją mgła. We śnie wędrowała po lesie i nagle stanął przed nią Jens.

- Ty nie umarłeś? - spytała.

- A czy wyglądam na umarłego? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie.

- Nie, wyglądasz tak, jak cię zapamiętałam - stwierdziła, uśmiechając się do niego.

- Chodź ze mną, pomożesz mi szukać Kristiana - dodała po chwili.

Nagle Jens zniknął, a Elizabeth zaczęła zbierać poziomki i wtedy usłyszała, że woła ją Helene.

- Elizabeth, co z tobą?

Powoli zaczęła się wynurzać ze snu. Zobaczyła Helene siedzącą na brzegu łóżka.

- Domyśliłam się, że się pokłóciliście - powiedziała przyjaciółka i pogładziła ją łagodnie po włosach.

Elizabeth przytaknęła. Miała zatkany nos i spuchnięte od płaczu oczy.

Helene wstała, znalazła ściereczkę i zmoczyła ją.

- Wytrzyj oczy - rzekła, podając jej mokrą szmatkę.

- Powiesz mi, co się stało? - spytała po chwili.

Elizabeth wzięła głęboki wdech.

- Nie uwierzył mi. Nie uwierzył, że Leonard mnie zgwałcił.

Kiedy wyrzuciła to z siebie, ból powrócił, ale poczuła też ulgę.

- Powiedziałaś mu, że mogę to potwierdzić?

- Tak, ale to wszystko na nic. Pokazałam mu nawet pamiętnik jego matki, ale i to nie pomogło. Uznał, że Matyka była wariatką, jak zresztą powszechnie uważano.

Helene zmarszczyła czoło.

- Czy on… - zaczęła i zaraz urwała.

Rozłożyła ręce, jakby zabrakło jej słów.

- Wiesz, dokąd poszedł? - spytała Elizabeth.

- Na polowanie.

- Na polowanie? - powtórzyła Elizabeth przerażona. - Dlaczego tak sądzisz?

Helene wzruszyła ramionami.

- Wziął starą strzelbę Leonarda i ruszył w góry. Nie powiedział, jak długo go nie będzie. Pewnie wkrótce wróci, bo nie wziął ze sobą jedzenia.

- Pewnie potrzebuje trochę czasu, żeby ochłonąć.

- Pewnie tak.

Elizabeth wzięła się w garść i wstała.

- Która jest godzina? - spytała.

- Piąta.

- Boże drogi! Mam nadzieję, że nikt się niczego nie domyśla - rzuciła, poprawiając włosy.

- Nie sądzę. Pilnowałam, żeby nikt nie wchodził do domu, kiedy się kłóciliście. Gdy w końcu poszłam na górę, zobaczyłam, że śpisz. Zeszłam na dół i powiedziałam, że boli cię brzuch; kobiece sprawy.

Elizabeth uśmiechnęła się niepewnie.

- Coś ostatnio za często używam tego usprawiedliwienia - westchnęła. - tak się cieszę, że cię mam - dodała łamiącym się głosem.

Wieczorem Elizabeth zauważyła, że nasłuchuje kroków żwirowej ścieżce. Kilka razy wstrzymała oddech: zdawało się jej, że gdzieś w oddali ktoś woła. Podchodziła do okna, wyglądała przez nie, ale widziała jedynie ciemność.

- Wyglądasz na Kristiana? - spytała Ane, kiedy Elizabeth po raz kolejny wyszła na dziedziniec.

- Kiedy wróci z polowania?

- Pewnie późno, będziesz już spała - odpowiedziała Elizabeth i poszła doić krowy.

- Obudzisz mnie, kiedy wróci?

- Może. Ale teraz zostaw mnie, musze skończyć doić krowy - rzuciła ostro i Ane natychmiast posłuchała.

Elizabeth oparła głowę o ciepły bok krowy. W uszach miała nadal swoje ostatnie słowa skierowane do Kristiana. Powiedziała, że nie go chce go więcej widzieć! A jeśli się sprawdzą? Jeśli rzeczywiście nigdy już nie zobaczy go żywego? Miałaby go stracić tak bez pożegnania? Nie zdążyła mu nawet wyjaśnić, że wcale nie życzy mu źle, a złe słowa padały jedynie w rozpaczy.

Z oczu znów pociekły jej łzy, otarła je dłonią. Nie chciała, żeby ktoś zobaczył, jak bardzo się niepokoi. Nie chciała okazywać słabości, nikomu tym nie pomoże.

- On wróci, nie martw się - pocieszała ją Helene, kiedy chwilę potem spotkały się na dziedzińcu.

Były same. Maria i pozostałe dziewczęta weszły już do domu.

- Boję się, że stało się jakieś nieszczęście - wydusiła Elizabeth łamiącym się głosem.

- Kristian chodzi po górach jak kozica, zna tu każde miejsce, każdy kamień. Da sobie radę. Co roku wychodzi po owce na halę, w pogodę i w niepogodę, kiedy pada deszcze i jest ślisko, i nigdy nie mu się nie przytrafiło. Ostatnio było ładnie, w górach jest sucho. Poza tym był ciepło ubrany sama widziałam. Na pewno wie, co robi.

- Mam nadzieję.

Elizabeth odwróciła się i już chciała odejść, kiedy Helene chwyciła ją za rękaw i przytuliła.

- Przeżył szok, kiedy się dowiedział, że Ane jest przyrodnią siostrą. Musi się z tym oswoić i potrzebuje trochę czasu. To zrozumiałe.

Elizabeth pokiwała głową. Znów poczuła cień nadziei.

- Na pewno masz rację. Niedługo wróci i wszystko będzie dobrze.

Ane nie poddawała się.

- Jak myślisz, mamo, kiedy Kristian wróci? - dopytywała się, kiedy razem nakrywały do kolacji.

- Nie wiem - odpowiedziała Elizabeth krótko.

- A jeśli nie wróci, to pewnie przenocuje w chatce myśliwych w górach.

Amanda spojrzała na nią zdziwiona.

- Gdzie jest ta chatka? - spytała.

- Właściwie nie wiem…

Nagle straciła swoją pewność siebie. Myśl o chatce w lesie dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Wierzyła, że jeśli Kristian nie wróci do wieczora, to znaczy, że postanowił zanocować w górskiej chatce.

- Może mi się to przyśniło? - zaczęła się zastanawiać.

- Kiedyś w górach rzeczywiście była chatka myśliwska, ale to było dawno temu - przypomniała sobie Amanda.

Do kuchni wszedł Ole i usłyszał końcówkę ich rozmowy.

- Kristian na pewno przenocuje w jakiejś szopie.

Elizabeth spojrzała na niego, jakby chciała się przekonać, czy on sam w to wierzy. Ole poczuł na sobie jej wzrok i uniósł głowę znad gazety, którą właśnie zaczął przeglądać.

- W górach pełno jest takich szop, na siano, na drewno. Nie masz czego się obawiać, Elizabeth - uspokajał.

Wrócił do lektury gazety. Czytał z pewnym trudem, przesuwając palcem po literach.

Elizabeth wyjęła swoją robótkę. Musiała zająć czymś ręce. Kiedy pracowała, jej niepokój nieco słabł. Właściwie była już pewna, że juro Kristian znów będzie z nimi w domu.

Elizabeth obudziła się, przeciągnęła i przyzwyczajenia sięgnęła ręką na stronę Kristiana. Poczuła pustkę i usiadła na łóżku. Miała nadzieję, że kiedy się obudzi, on będzie już przy niej. Przeciągnęła dłonią po twarzy i wstała. Zerknęła przez okno i zobaczyła, że pogoda się zmieniła. Po szybach spływał mokry śnieg z deszczem.

- Gdzie jesteś, Kristianie - wyszeptała. - Wracaj do domu, proszę! Żałuję swoich słów, żałuję też, że nie powiedziałam ci o wszystkim wcześniej.

Umyła się i zaczęła wkładać ubrane. Ciągle jednak myślała o złych słowach, które Kristian rzucił jej w twarz. Prawda z pewnością była dla niego szokiem, tym bardziej objawiona mu w ten sposób. W złości powiedział o kilka słów za dużo. Ona zresztą też.

Kiedy zeszła na dół, Ole siedział już przy stole. Włosy miał zmierzwione po nocy.

- Jak zjesz, zbierz ludzi i idźcie szukać Kristiana - poleciła.

- Jeszcze nie wrócił? Zdawało się, że słyszałem go w nocy, ale może mi się śniło.

Elizabeth znów wyjrzała przez okno. Śnieg z deszczem zamienił się już w deszcz.

- Amando, przygotuj coś do jedzenia, żeby ludzie mogli wziąć ze sobą.

Zauważyła, że dziewczyna próbuje ukryć swój niepokój, ale niezbyt jej to się to udaje.

Podczas śniadania wszyscy byli wyjątkowo milczący. Miara odezwała się kilka razy, ale nikt nie podjął rozmowy. Ane siedziała ze spuszczoną głową. Elizabeth była pewna, że rozumie więcej, niż im się wydaje.

Kasz pozostała niemal nietknięta, nikt nie miał apetytu. W końcu wstano od stołu. Ole zaczął się szykować do drogi, a Elizabeth z dziewczętami poszła do stodoły. Musiała się czymś zająć, bo niespokojne myśli dręczyły ją coraz bardziej.

- Martwisz się, że coś mu się stało - odezwała się nagle Maria, która stała obok niej i przelewała mleko.

Elizabeth rozejrzała się szybko dookoła, jakby chciała się upewnić, że się niepokoję - przyznała po chwili. - To chyba zrozumiałe.

Maria poklepała ją po plecach.

- Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze, a Kristian na pewno niepokoi się bardziej od ciebie.

- Jak to?

- Bo martwisz się tym, że ty martwisz się o niego.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz - powiedziała Elizabeth do siostry i mimo woli się uśmiechnęła.

Czas dłużył się w nieskończoność. Elizabeth miała wrażenie, że wskazówki zegara stoją w miejscu. Co chwila wchodziła do pokoju, żeby sprawdzić, czy zegar na pewno chodzi. Kiedy miała pewność, że nikt jej nie widzi, wychodziła na schody a nawet na dziedziniec i zerkała w stronę wysokich szczytów.

- Coś długo ich nie ma - odezwała się Ane. - Dlaczego Ole poszedł w góry szukać Kristiana, skoro mówiłaś, że na pewno nic mu się nie stało?

- Mama pomyślała, że może Kristian zastrzelił jakiegoś wielkiego niedźwiedzia i potrzebuje pomocy, żeby go znieść - pospieszyła z wyjaśnieniem Lina.

- Tutaj na Lofotach nie ma niedźwiedzi - upierała się dalej Ane.

- No to może trafiła mu się wielka prawda - powiedziała i szturchnęła Ane w bok, tak, że dziewczynka się roześmiała.

- Nie rób tak - broniła się mała, próbując odwecie połaskotać Linę.

Elizabeth wyszła z kuchni. Czuła, jak strach niczym pazur wbija jej się w pierś. Nie była w stanie rozmawiać, z trudem znosiła obecność innych.

Otuliła się szczelniej chustą, musiała iść do wygódki, bo czuła, że jest jej niedobrze. Doszła do schodów i zamarła w bezruchu. Było ich czterech; szli, trzymając w ręku wełnianego koca, w którym leżał człowiek.

Po co mi ten koc, spytał Ole, kiedy mu go dała. Tylko dodatkowa rzecz do niesienia, narzekał. A ona odpowiedziała, że nigdy nie wiadomo, co może się przydarzyć. Koc nie jest ciężki, a dobrze grzeje, jeśli ktoś jest zmarznięty. Mówić te słowa, myślała o Kristianie. Miała go przed oczyma, widziała jak marznie w jakieś nędznej szopie i nie ma czym się okryć.

Ruszyła w stronę mężczyzn, nogi same ją niosły.

Modliła się w duszy, żeby Kristianowi nic się nie stało. Boże, spraw, żeby był cały i zdrowy. Boże…

Mężczyźni zatrzymali się tuż przed nią. Jeden z nich zdjął z głowy czapkę. Elizabeth spojrzała na postać leżącą w kocu i zakryła usta dłonią, żeby stłumić krzyk.

Miał zamknięte oczy, a jego długie, czarne rzęsy wyglądały jak piórka na tle białej skóry twarzy. Przeciągnęła palcem po strużce krwi. Która sączyła się ze skroni. Jego ciało było lodowate.

Zamknęła oczy i poczuła swoją bezsilność.

- Kristianie - wyszeptała. - Kristianie - powtórzyła. - Czy to tak miał się skończyć?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Angelsen Trine Corka Morza 11 Zdradzona Tajemnica
Angelsen Trine Córka morza 11 Zdradzona tajemnica
(Córka morza 11) Zdradzona tajemnica Trine Angelsen
Angelsen Trine Córka morza Zdradzona tajemnica
Angelsen Trine Córka morza Rozbitek
Angelsen Trine Córka morza Sztorm
Angelsen Trine Córka morza Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza W płomieniach
Angelsen Trine Córka morza Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza Wróg nieznany
Angelsen Trine Córka morza Żona dwóch mężów
Angelsen Trine Córka morza Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza Rywalki
Angelsen Trine Córka morza Czas ciemności
Angelsen Trine Córka morza Pod polarną zorzą
Angelsen Trine Córka morza Podejrzenia
Angelsen Trine Córka morza 12 Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza 01 Sztorm
Angelsen Trine Córka morza 05 Niepokój serca

więcej podobnych podstron