Julianna Morris
Dobry początek
– Przepraszam, ale tam nie można...
Dylan O’Rourke usłyszał głos swojej sekretarki i w ułamek sekundy później drzwi się otworzyły. Obrócił fotel, gotów spławić natrętnego klienta, tymczasem w progu gabinetu stanęła Kate Douglas.
– Kate. Uśmiechnęła się.
– Cześć, Dylan.
– Czego chcesz?
Z Kate tak właśnie należało postępować, obcesowo. W dzieciństwie jednak nigdy nie potrafił powiedzieć jej „nie” i okropnie go złościło, że młoda dama tak nim dyryguje. Jak choćby wtedy, kiedy zmusiła go, żeby pomógł jej uciec z domu. Ciągle jeszcze pamiętał bolesną reprymendę, jaką dostał wówczas od ojca. Od tamtego czasu w myślach nazywał Kate Katastrofą, żeby raz na zawsze utrwalić sobie w pamięci, do czego jest zdolna – Usiądź.
Rozsiadła się na kanapie i założyła nogę na nogę. Złote kolczyki, złoty łańcuszek na szyi, suknia z grubego białego jedwabiu, białe rajstopy, białe skórzane sandały... wszystko razem musiało kosztować więcej niż jego pierwszy samochód.
Biała dama w biurze firmy budowlanej.
Dylan pokręcił głową, ale nie mógł powściągnąć kpiącego uśmieszku. Pył marny, czyli zwykły kurz, nie śmiałby skalać kogoś takiego jak Katrina Douglas, która musiała się urodzić z platynową kartą kredytową w zaciśniętej piąstce.
– Miło cię widzieć – powiedziała miękko.
– Ja też się cieszę. – Mówił zupełnie szczerze. Co prawda Kate rodzinne pieniądze całkiem zepsuły lecz była bystra, zabawna... i potrafiłaby wydębić od człowieka zagubionego na środku pustyni ostatnią szklankę wody.
Ale Dylan nie był już tamtym gapowatym chłopcem. Od czasu do czasu kupował od niej bilet na jakąś imprezę dobroczynną, jednak nie dawał się już wrabiać. Na przykład kiedyś chciała wystawić go na jakiejś aukcji, też dobroczynnej, w charakterze kawalera do wzięcia. Dreszcz go przeszedł na to wspomnienie. Owszem, czasami mógł z nią pójść na przyjęcie, ale żeby pozwolić się licytować?
Wykluczone.
– O co chodzi, Kate? – zapytał rzeczowo, bo nie zamierzał wdawać się w pogaduszki. – Kolejna impreza na zbożny cel? Dam ci kasę, ale nigdzie nie pójdę.
– Nie. Tym razem nie. Choć nie wybaczę ci, że nie pojawiłeś się na ostatniej. Byliśmy umówieni, miałeś być moją parą.
– Nieprawda. Tłumaczyłem ci, że nie mogę, ale ty nie słuchałaś.
– Kate zrobiła sceptyczną minę.
– Musiałam iść sama. Zgroza. Wiesz, jak się czuje samotna kobieta na przyjęciu?
Dylanowi zrobiło się głupio, zreflektował się jednak, gdy zobaczył kpiący błysk w zielonych oczach Kate.
– Myślałby kto.
– Dlaczego nie przyszedłeś?
– Byłem zajęty. I mam już dość tartinek z zeschniętego chleba.
– Nie serwujemy tartinek z zeschniętego chleba.
– Zawsze jest zeschnięty. Byłem już na tylu twoich imprezach, że wiem. Zawsze to samo, nic mi nie smakuje, w dodatku czuję się jak parias. Ci wszyscy rozkoszni snobi, którzy nie mogą się nadziwić, jakim cudem wśród twoich znajomych znalazł się irlandzki budowlaniec, i to jeszcze imigrant. Powinienem nosić na piersiach plakietkę: „Mój tatuś też był Irlandczykiem” albo „Zapytajcie tatusia”, to wyjaśniałoby sprawę, przynajmniej częściowo.
– Nie jesteś imigrantem jak twój tatuś – uściśliła Kate. – Ty urodziłeś się już w Stanach.
– Doskonale wiesz, o czym mówię.
– Jesteś biznesmenem. Masz świetnie prosperującą firmę, nikt nie traktuje cię jak kogoś gorszego, przesadzasz.
– Teraz ty przesadzasz. Jestem budowlańcem. Dla twoich znajomych, którzy nie odróżniają młotka od spinacza, to tyle co niewykwalifikowany robotnik.
– Może interesujesz ich, bo jesteś bratem Kanea O’Rourke’a – oznajmiła pocieszającym tonem.
– Dylan prychnął. Jego brat był jednym z najbogatszych ludzi w kraju, ale snobi z zamkniętego kręgu, w którym obracali się Douglasowie, widzieli w nim parweniusza z nowymi pieniędzmi, nie zasługującego na uwagę. Jednak gdyby nie był żonaty, znalazłyby się damy, które uznałyby go za niezłą partię.
Na szczęście Kane spotkał wspaniałą dziewczynę. Beth była niezwykła, mocno stąpała po ziemi i niewiele sobie robiła z majątku męża.
– A może po prostu zastanawiają się, co taki przystojny facet może widzieć we mnie – podsunęła Kate uprzejmie.
Zrobiła żałosną minę, ale Dylan nie dał się nabrać. Gdyby nie pamiętał chudzielca sprzed lat, dzisiejsza uroda Kate pewnie zapierałaby mu dech w piersiach. A tak miał się tylko na baczności przed złotowłosą pięknością.
– Jak cię nie widzą u mego boku, na pewno myślą, że znalazłeś sobie kogoś ciekawszego – ciągnęła tym samym tonem wzgardzonej sierotki.
– Daj spokój – warknął Douglas.
Nie zauważył nawet, kiedy z urwisa wyrosła zjawiskowa dziewczyna, za którą oglądali się wszyscy faceci w Seattle.
W pewnym sensie ciągle była tamtym szukającym guza dzieciakiem z chuligańskim błyskiem w zielonych oczach.
Tym razem jednak patrzyła na Douglasa śmiertelnie poważnie.
– Przeszkadza ci, że twój ojciec pracował kiedyś u nas?
– zapytała sprowokowana zapewne kąśliwą uwagą o różnicach społecznych.
Dylan wzruszył ramionami.
– Nieszczególnie. Ale dla twoich znajomych jest to pewnie jakiś wyznacznik.
– Prawdę mówiąc, to raczej znajomi matki, nie moi. Poza tym, że razem organizujemy imprezy charytatywne, niewiele mnie z nimi łączy.
– Poczekaj kilka lat, poczujesz więź. – Douglas nie mógł odmówić sobie złośliwości.
Kate spuściła głowę, wbiła wzrok w swoje sandały. Była tylko dwa lata młodsza od Douglasa, ciągle jednak traktował ją jak smarkulę. Mogła stawać na głowie, wiedziała, że wszystko na nic. Dawno już przestała liczyć, że Dylan zobaczy w niej kobietę swoich marzeń, ale mógłby przynajmniej traktować ją jak osobę dorosłą.
Działał jej na nerwy.
Była dla niego przypomnieniem dzieciństwa: rozpaskudzonym, bogatym dzieciakiem, który ma pstro w głowie, traktowaną protekcjonalnie koleżanką, nikim więcej. Faceci potrafią być tacy ślepi.
– Choćbym dożyła setki, nie poczuję więzi z przyjaciółmi mojej matki – oznajmiła.
– Nie rozśmieszaj mnie – poprosił, odchylając się w fotelu.
Kate westchnęła. Dylan za mało się śmiał. Po śmierci ojca jakby zapomniał, co to śmiech. Wszystko traktował okropnie poważnie. Ktoś powinien mocno nim potrząsnąć, przypomnieć mu, że świat nie zawsze jest ponury. Ona próbowała to zrobić, ale na razie bez powodzenia.
Wygłupiała się, jednak Dylan był wyjątkowo opornym materiałem.
Od kiedy sięgała pamięcią, O’Rourke’owie należeli do jej świata. Uwielbiała całą ich rodzinę, Dylana zaś szczególnie. Keenan O’Rourke pracował siedem dni w tygodniu, pięć w wydziale gospodarki leśnej, w weekendy zaś jako złota rączka w domu jej rodziców, ale zawsze jakimś sposobem znajdował czas dla dzieci. W przeciwieństwie do jej ojca, który urodził się w bogatej rodzinie, nie musiał pracować, a jednak w ogóle nie zajmował się córką.
Dylan zaczął przeglądać jakieś papiery leżące na biurku, ignorując bezczelnie osobę Kate. Czasami miała już serdecznie dość. Stawała na głowie, by dotarło do niego wreszcie, że są dla siebie stworzeni. Zakocha się w niej bez pamięci czy okaże jeszcze jednym typowym, pozbawionym krzty wrażliwości, wyobraźni i empatii mężczyzną?
– Dylan.
Podniósł głowę.
– Jezu, a ty skąd się tu wzięłaś, Kate? – uśmiechnął się szeroko i mrugnął.
– Głupek – warknęła, ale nie była na niego zła. Dylan się wygłupiał, wiedziała, że nie mógłby zapomnieć o jej obecności w gabinecie. Rodzice dobrze go wychowali.
Odsunął papierzyska i zaplótł dłonie na brzuchu.
– Dobrze, dość żartów. Mów, z czym przychodzisz. Imprezę charytatywną mamy już z głowy, ale jak cię znam, możesz mieć jeszcze dziesięć innych pomysłów.
Kate przygryzła wargę, zrobiła niewinną minę.
– Muszę mieć jakiś powód, żeby odwiedzić swojego najlepszego przyjaciela?
– Ha! Najlepszym przyjacielem staje się wtedy, kiedy czegoś potrzebujesz. Przestań kręcić i mów, o co chodzi.
– Żebyś mógł mnie szybciej spławić?
– Tak. – Dylan się skrzywił. – To znaczy, nie. Nie zawsze cię spławiam. Prawdę powiedziawszy, zbyt często daję się namówić na twoje pomysły. Jesteś rozpaskudzonym bachorem, wiesz o tym?
– Pewnie. – Kate wolałaby nie mieć grosza, za to taką rodzinę jak O’Rourke’owie. Kochali się, troszczyli o siebie nawzajem, a Dylan naprawdę był jej najlepszym przyjacielem, nawet jeśli nie chciał w to uwierzyć.
– Katastrofa?
Wzięła głęboki oddech i hardo uniosła głowę.
– Mam na imię Kate. Katrina. Dawno już nie jestem żadną Katastrofą. – Dylan był jedyną osobą, która tak ją nazywała i nie przeszkadzałoby jej to, gdyby nie oznaczało, że ciągle widzi w niej smarkulę.
– Mów szybko, o co chodzi.
Wiedziała, że nowy pomysł ani trochę mu się nie spodoba, ale jeśli przedstawi całą rzecz ostrożnie, być może Dylan połknie haczyk.
– Pamiętasz, kilka miesięcy temu zmarła moja babka zaczęła.
Dylan kiwnął głową. Jane Elmira Douglas w jego oczach była prawdziwą wiedźmą, ba, Królową Wiedźm, Kate jednak miała wielkie serce i kochała babkę. Pojechał do Kate tamtego wieczoru po pogrzebie. Twierdziła, że wszystko w porządku, żeby się nią nie przejmował, ale miała zapuchnięte od płaczu oczy.
– Pamiętam. Jakieś pół roku temu.
– Zgadza się – przytaknęła. – I... ?
– A... w przyszłym miesiącu mam urodziny.
– Wiem. – Na czole Dylana pojawiła się pojedyncza zmarszczka. Dziwne, że wspomniała o urodzinach. Od kiedy rodzice zapomnieli o jej osiemnastce, miała uraz na punkcie tego dnia.
Poruszyła się niespokojnie, obciągnęła sukienkę. Dylan czekał. Wiedział, że prędzej czy później i tak mu powie, o co chodzi. Zawsze tak się zachowywała, kluczyła i zwlekała.
– Babcia wspomniała w swoim testamencie o moich urodzinach. I tu zaczyna się problem.
– Rozumiem – powiedział, chociaż było inaczej.
– Zapisała mi Douglas Hill House, ale dostanę posiadłość tylko pod warunkiem, że wyjdę za mąż przed moimi dwudziestymi siódmymi urodzinami. Mam dwadzieścia sześć lat. Zostało mi niewiele czasu Dylan zamrugał. Douglas Hill House, czyli ogromne, stare domiszcze na wzgórzach nad Seattle, tak paskudne, że trudno wyobrazić sobie coś brzydszego. Kate zaciągnęła go tam kiedyś, z okazji przyjęcia na rzecz niepełnosprawnych dzieci i jedynym jasnym punktem wyprawy była możliwość obserwowania, jak bawi się z dzieciakami. Miała z nimi świetny kontakt.
– Skończysz dwadzieścia siedem lat? – zapytał trochę nieprzytomnie.
Kate wzniosła oczy do nieba. Dylan domyślił się chyba, o co jej chodzi.
– Tak, skończę dwadzieścia siedem lat. Babcia zamartwiała się, że nigdy nie wyjdę za mąż, dlatego postawiła taki warunek w testamencie. Po roku małżeństwa dom ostatecznie stanie się moją własnością. – Kate skrzyżowała palce, bo następne słowa nie do końca miały być prawdą. – Wiedziała, że zrobię wszystko, żeby tylko Douglas Hill zostało w rodzinie.
– Tak, kochasz tę ruderę.
Rzeczywiście, kochała.
Z rozkoszą zleciłaby wysadzenie jej w powietrze.
Bunia Jane nigdy jej nie rozumiała. Kiedy umarła, Kate najtrudniej było pogodzić się z tym, że odeszła przekonana, iż jej wnuczka nie będzie godną kontynuatorką rodowej tradycji Douglasów.
– Jesteś taka sama, jak twój pradziadek. Nie masz szacunku dla własnego statusu – mówiła bunia Jane i zaciskała wargi na znak dezaprobaty.
Kate nie pamiętała już, kiedy po raz pierwszy usłyszała to straszne oskarżenie, w każdym razie dopiero po latach szperania w rodzinnej historii zrozumiała, co babka miała na myśli. Po śmierci żony, dzieci były już wtedy dorosłe, Rycroft Douglas wyprawił się na Alaskę szukać złota. Fakt, że w ten sposób poważnie powiększył rodzinną fortunę, nie miał dla nikogo najmniejszego znaczenia. Do biednego Rycrofta na zawsze już przylgnęła fatalna opinia niespokojnego ducha i awanturnika.
Ależ Kate mu jej zazdrościła.
Znalazła listy pradziadka pisane do syna ze złotodajnych pól Alaski. Ten niezwykły człowiek miał okazję przeżyć przygodę swojego życia, budząc najwyższe zgorszenie swojej niezdolnej wyjść poza konwenanse synowej, która zdawała się nie zauważać, że Seattle to miasto bez większych tradycji. Być może tutejsza plutokracja nie czuła się równie stara, jak ta z Bostonu, dlatego obsesyjnie strzegła własnego statusu.
Tak czy inaczej, testament buni Jane mógł jej pozwolić na realizację skrytych pragnień, choć niekoniecznie zgadzały się one z pragnieniami babki.
– Rozumiesz mój problem? Dylan kiwnął głową.
– Mniej więcej. Masz miesiąc, żeby wyjść za mąż.
– I nikogo, za kogo chciałabym wyjść.
Na twarzy Dylana pojawiły się natychmiast czujność i podejrzliwość.
– Kate... cholera... Nie myślisz chyba o tym, o czym ja domyślam się, że myślisz.
– Przecież to idealne rozwiązanie.
– Może dla ciebie. Dla mnie to katastrofa.
Nie musiała wcale zmuszać się do płaczu, obraza była tak bolesna i absolutnie niezasłużona, że łzy same popłynęły jej z oczu.
– To wstrętne, co mówisz. Znam mnóstwo facetów, którzy nie posiadaliby się ze szczęścia, gdybym zaproponowała im ślub.
– To wyjdź za któregoś z nich.
– Ale oni chcą prawdziwego małżeństwa, a mnie potrzebny jest mąż tylko na rok. – Pojedyncza łza stoczyła się po policzku.
– Kate, tylko nie zaczynaj.
Kolejna łza.
– Jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciele powinni sobie pomagać.
– Mowy nie ma.
Kate nie zamierzała się poddać. Jeszcze nie.
– Nie mogę stracić domu. To historia naszej rodziny. I te... boazerie... i parkiety. – Kate ledwie mogła mówić. Gdyby w Douglas Hill przeprowadzić generalny remont, stałby się piękną rezydencją, jednak teraz sprawiał przygnębiające wrażenie: surowy, równie ponury jak kobieta, która mieszkała w nim sześćdziesiąt siedem lat.
– W takim razie wyjdź za mąż.
– Mam się sprzedać, żeby zachować Douglas Hill? – Kate usiłowała zrobić zaszokowaną minę. – Jak możesz coś takiego proponować? – Rzeczywiście była wstrząśnięta, choć kobiety od niepamiętnych czasów wychodziły za mąż dla pieniędzy, pozycji i innych profitów.
Dylan zacisnął dłonie. Prawdę mówiąc, nie zachwycała go perspektywa ewentualnego małżeństwa Kate z jakimś bubkiem, których pełno się wokół niej kręciło. Czuł się trochę jak starszy brat, a wiadomo, starsi bracia zawsze uważają, że żaden nie jest wart ich siostrzyczki. Co jednak wcale nie oznaczało, że ma się od razu godzić na jej zwariowany plan. Kate wyjęła białą chusteczkę z białej torebki i otarła łzy.
– Chcesz, żebym oddała swoje ciało w zamian za dom rodzinny?
– Nawet mi to przez głowę nie przeszło – obruszył się Dylan.
– Świetnie. Skoro jednak nie mogę liczyć na ciebie, wyjdę za pierwszego lepszego. Obiecuję, że przyślę ci zaproszenie na ślub.
Podniosła się z kanapy i z godnością ruszyła do drzwi. Obejrzała się jeszcze przez ramię.
– Może będziesz naszym drużbą. Zasłużyłeś sobie na ten zaszczyt – oznajmiła na pożegnanie.
Kiedy drzwi się zamknęły, Dylan jęknął głośno i uderzył głową w oparcie fotela. Teraz Kate próbuje uczynić go odpowiedzialnym za sytuację, z którą nie miał absolutnie nic wspólnego.
A jednak... rzeczywiście. To będzie tak, jakby sprzedała się, by zachować dom.
Nie. Nie mógł znieść myśli, że Kate wyjdzie za jakiegoś durnia tylko dlatego, że jej babka była podstępną wiedźmą. Musi być jakieś rozwiązanie. W niewielkim kręgu, do którego należeli Douglasowie, nie było ani jednego młodego, samotnego faceta godnego uwagi.
Dylan zerwał się zza biurka i wybiegł z gabinetu. Dogonił Kate na ulicy, wsiadała właśnie do swojego grata. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego upierała się jeździć starym, rozklekotanym garbusem. Zgoda, wóz z charakterem, ale przynajmniej mogłaby zafundować mu wizytę w warsztacie. Dylan podejrzewał, że to jeszcze jeden przejaw jej buntu wobec rodziny.
– Zaczekaj, Kate.
Odwróciła się.
– Masz dla mnie jeszcze jakąś radę? – Uniosła hardo brodę.
– Kate, proszę. Musimy porozmawiać.
– Powiedzieliśmy już sobie wszystko. Nie będę ci dłużej zawracała głowy i namawiała, żebyś kupował bilety na moje imprezy charytatywne. Nie sądzę, by mój przyszły mąż był zachwycony twoją obecnością na tego typu imprezach, tak samo jak pewnie nie byłby zachwycony twoimi wizytami w naszym domu.
Cholera.
Dylana świerzbiły palce, z chęcią zacisnąłby je na szyi potencjalnego męża Kate. Wiązać się na cały rok z rozkapryszoną księżniczką to szaleństwo, z drugiej strony w jakimś sensie opiekował się Kate od czasów piaskownicy i ratował ją z różnych opresji, jak choćby wtedy, gdy uwierzyła, że jest dobrą wróżką i potrafi latać. Godzinę namawiał ją, by zeszła z dachu garażu.
– Jest jakiś facet, do którego czujesz choćby cień sympatii?
W oczach Kate zapalił się błysk, którego nigdy wcześniej nie widział, ale zgasł równie szybko, jak się pojawił, i Dylan pomyślał, że musiało mu się przewidzieć.
– Nie ma.
Wypuścił powietrze.
– Może zaproponuj taki układ któremuś z twoich znajomych.
– Ale ja ufam tylko tobie.
Jezu.
Jakby to było takie proste.
– Wpadnę do ciebie dzisiaj wieczorem i pogadamy. Tylko pogadamy, niczego nie obiecuję – zastrzegł się.
Kate nie próbowała go już przekonywać, wiedziała doskonale, że to tylko spotęgowałoby jego opór.
– Dobrze – skinęła głową. – Zamówię chińszczyznę.
– Nie. Ostatnim razem zamówiłaś kalmary i nie dało się ich jeść. Były jak kauczuk. Żuchwa bolała mnie później przez tydzień. Kupię po drodze pizzę.
Kiwnęła głową i wsiadła do samochodu. Prosić go, żeby się z nią ożenił, okazało się o wiele trudniejsze, niż namówić, żeby pomógł jej uciec z domu. Najchętniej uwierzyłaby, że tak naprawdę Dylan szaleje za nią, tylko jeszcze nic o tym nie wie. Nie zamierzała się okłamywać, jednak po cichu liczyła na to, że ten wspólnie spędzony rok wiele zmieni w ich stosunkach.
Jeśli będzie trzeba, nie zawaha się zastosować drastycznych środków. Chyba nie jest trudno uwieść faceta, z którym człowiek widuje się praktycznie codziennie? Może jednak wolała się o tym nie przekonywać. Dylan akurat w tych kwestiach wydawał się wyjątkowo oporny.
– Do zobaczenia.
– Do zobaczenia. Wytłumacz mi, dlaczego nie chcesz sprawić sobie porządnego samochodu.
Kate poklepała kierownicę garbusa. Uwielbiała ten wóz. Miał charakter. Kupiła go za zaliczkę, kiedy podpisała swoją pierwszą umowę na książkę dla dzieci. Prawie nikt nie wiedział, że pracuje i zarabia, to była jej tajemnica. Dylan pewnie by się dowiedział po ślubie, a może nie.
Ślub nie oznaczał przecież, że cokolwiek się między nimi zmieni.
– Pizza.
Kate żywiej zabiło serce na dźwięk głosu Dylana. Spojrzała po raz ostatni w lustro i poprawiła włosy.
Bardzo się starała wyglądać skromnie, normalnie, po domowemu, nie kłuć w oczy swoim bogactwem. Dylan był zamożny, to prawda, fortuna jego brata wielokrotnie przewyższała majątek całej rodziny Douglasów, ale to nie zmieniało faktu, że Dylan kiedyś był biedny, a ona od urodzenia bogata.
– Chyba nie zdążyła wystygnąć – powiedziała, otwierając drzwi. – Nie lubię dawać napiwków za zimne pizze.
Dylan uśmiechnął się szeroko.
– Nie powinnaś otwierać drzwi, nie sprawdziwszy, czy na zewnątrz nie czai się jakiś pomyleniec.
– Poznałam cię po głosie.
– Jesteś jedyna w swoim rodzaju.
Kate cofnęła się, robiąc mu przejście. Dylan zawsze wydawał się jej wielki. Był wyższy od niej o dobre dwadzieścia centymetrów, cięższy o jakieś czterdzieści kilogramów i w ogóle imponujący. Może nie tak przystojny jak jego bracia, ale za to nieprawdopodobnie seksowny.
Uśmiechnęła się pod nosem.
Budził prawdziwe zainteresowanie, gdziekolwiek się pojawił. Nic dziwnego, że kobiety, które spotykały go na imprezach, zasypywały potem Kate pytaniami, nie kryjąc przy tym zazdrości. Starsze panie kręciły oczywiście nosem, nazywały młodzieńcem nie z tej sfery, ale podbijał ich serca niezaprzeczalnym urokiem.
– Przyniosłem wino. – Dylan wskazał brodą torbę, którą trzymał pod pachą.
– W porządku – mruknęła Kate bez szczególnego entuzjazmu i Dylan parsknął śmiechem.
– Spokojnie. Wiem, że wolisz mleko do pizzy. – Wyjął z torby karton mleka.
No właśnie. Zawsze musiał powiedzieć coś takiego, że czuła się przy nim jak dziesięcioletnia panna. Mleko dobre jest dla dzieci i kotków, nie dla światowych kobiet.
– Może napiję się piwa – mruknęła, przechodząc do kuchni. Mieszkanie nad garażem było jedynym miejscem w posiadłości babki, gdzie naprawdę dobrze się czuła. Garaż służył kiedyś jako powozownia, na piętrze były pomieszczenia dla służby, a budynek stał dość daleko od rezydencji, schowany wśród drzew. W ten sposób, chociaż mieszkała z babcią Jane, mogła prowadzić w miarę niezależny tryb życia.
Bo babcia Jane minęła się z powołaniem, powinna była pracować dla CIA jako tajna agentka.
Dylan położył pudełko z pizzą na starym stole kuchennym, który sam kiedyś osobiście wynalazł na jakimś śmietniku. Kate machinalnie otworzyła kredens, żeby wyjąć talerze i zreflektowała się w ostatniej chwili. Dylan zawsze powtarzał, że normalni ludzie jedzą pizzę bez nakryć i sztućców, tylko ręką, prosto z pudełka.
– Czy... hm... zdecydowałeś... – Nie dokończyła zdania.
Intuicja mówiła jej, że możliwości decyzyjne Dylana ograniczyły się tego dnia do wyboru pizzy na kolację. – Zdecydowałeś, co będziesz pił, wino czy piwo? Mam twoje ulubione piwo i chyba znajdzie się butelka czerwonego wina.
Dylan powściągnął uśmiech.
– Niech będzie mleko. Nie musimy pić alkoholu.
– Skończyłam dwadzieścia sześć lat, mogę już pić alkohol – syknęła.
– Owszem, możesz, ale nie lubisz.
Posłała mu kosę spojrzenie, które prawdopodobnie miało być ostrzeżeniem.
– I ciągle jestem dzieckiem, tak?
– Picie piwa niewiele zmieni w mojej opinii na twój temat – mruknął Dylan. Lubił czasami podroczyć się z Kate, bo wyglądała uroczo, kiedy się złościła.
Z łoskotem postawiła na stole dwie szklanki.
– Jesteś czasami nudny jak flaki z olejem.
– Wiem.
Dylan dojrzał uśmieszek igrający w kącikach jej ust i pokręcił głową. Kate była naprawdę słodkim dzieciakiem.
Całe popołudnie rozmyślał o jej zwariowanym pomyśle matrymonialnym. To chyba normalne, uznał w końcu, że Kate do niego właśnie zwróciła się o pomoc. Przecież pełnił rolę starszego brata od momentu, kiedy los zetknął ich z sobą. Pomimo całego bogactwa była bardzo samotnym dzieckiem, spędzała więcej czasu ze służbą niż z własnymi rodzicami. Kiedy tylko przychodził z ojcem do rezydencji Douglasów, żeby pomóc myć samochody lub sprzątać w ogrodzie, Kate łaziła za nim krok w krok i zasypywała pytaniami. Czuł się wtedy jak...
Westchnął ciężko.
No dobrze, czuł się okropnie dorosły i ważny, a nie jak smarkacz w dżinsach i spranym T-shircie donaszanych po starszym bracie. Śmieszne, ale do tej pory tak się czuł tylko w obecności Kate, kiedy docinali sobie wzajemnie, a ona nazywała go swoim najlepszym przyjacielem.
– Co za strapiona mina – zauważyła, nalewając mleko do szklanek. – Jeśli będziesz grzeczny, zrobię ci później koktajl mleczny z winem.
– A jak nie będę grzeczny? – Pytanie zaskoczyło samego Dylana. Nigdy, ale to nigdy nie flirtował z Kate.
Skąd mu się to wzięło?
Kate była bystra, bardzo ją lubił, ale nigdy nie przyszło mu nawet do głowy, że mógłby czuć do niej coś więcej. Cholera, pamięta, jak biegała z poobijanymi kolanami, wypłakiwała się przed nim, że piersi nie chcą jej rosnąć. Zupełnie niepotrzebnie, bo szybko zmieniła się w bardzo zgrabną pannę. Tak zgrabną i ładną... Nie, lepiej nie kończyć tej myśli.
Kate spojrzała na niego zdziwiona, potem odrzuciła głowę i uśmiechnęła się.
– Coś znacznie lepszego niż koktajl mleczny z winem, to pewne. – Odwróciła się szybko, zdjęła z półki słoiczek z ostrymi papryczkami i zapytała: – Masz ochotę na świeżo starty parmezan?
– Ale... dodali chyba do pizzy. Co prawda nie świeżo starty, ale wystarczy – mruknął, ciągle nie rozumiejąc, co się właściwie stało. Na Boga, naprawdę flirtował z dziewczyną, którą zawsze traktował jak... młodszą siostrę. Gdyby ktoś jeszcze wczoraj powiedział mu, że tak się będzie zachowywał, wyśmiałby go. Kate była zbyt lekkomyślna, zbyt bogata, w ogóle zbyt...
– W porządku. – Postawiła papryczki obok jego szklanki i Dylan uśmiechnął się mimo woli. Nie lubiła ostrego jedzenia, dlatego zawsze zamawiał dla niej mdłą wegetariańską pizzę, dla siebie mocno przyprawioną, najchętniej pepperoni albo diavolo.
Przestał się uśmiechać i poczuł wzruszenie. Kupiła papryczki specjalnie dla niego. Kiedyś w restauracji zapomnieli przyprawić jego pizzę tak, jak lubił, a Kate zapamiętała to i zadbała, żeby sytuacja się nie powtórzyła. Potrafiła zajść człowiekowi za skórę, ale nigdy nie zapominała o przyjaciołach.
Dylana ogarnęły wyrzuty sumienia. Czy to naprawdę takie poświęcenie zostać jej mężem? Lubili się przecież, nieźle dogadywali, a on nie spotykał się z żadną dziewczyną. Gdyby ożenił się z Kate, matka, przynajmniej chwilowo, przestałaby suszyć mu głowę i powtarzać, że powinien sobie kogoś znaleźć. Trójka jej dzieci założyła już rodziny i Pegeen marzyła o tym, by reszta poszła w ich ślady.
– Obudź się, Dylan. – Głos Kate sprowadził go na powrót na ziemię. – Jestem głodna – oznajmiła, siadając naprzeciw niego. – A ty?
– Owszem – mruknął. – Głodny.
W milczeniu zaczęli jeść. Zwykle takie milczenie między nimi nie przeszkadzało mu, dzisiaj jednak było inaczej. Zwariowałem, myślał Dylan. Jak mogę w ogóle rozważać małżeństwo z rozpieszczoną, kapryśną panną, która nie ma pojęcia o prawdziwym życiu.
Ich małżeństwo, gdyby się pobrali, byłoby oczywiście fikcyjne. Mieszkaliby razem, ale prowadziliby oddzielne życie. Po roku rozwiedliby się i sprawa skończona.
– Nie częstujesz się papryczkami – zauważyła Kate, trochę zakłopotana.
Nie mogła zrozumieć, czemu Dylan przypatruje się jej tak, jakby miała zęby pobrudzone szpinakiem.
Dylan posłusznie sięgnął po papryczkę i jadł dalej, a Kate się zastanawiała, jak by to było, dzielić z kimś to przytulne mieszkanie. Nie chciała tracić Douglas Hill tylko dlatego, że bunia Jane zrobiła absurdalne zastrzeżenie w swoim testamencie, ale jeszcze gorzej byłoby stracić najlepszego przyjaciela. Może powinna powiedzieć Dylanowi, że się rozmyśliła i rezygnuje z walki o posiadłość.
Już otworzyła usta, ale słowa uwięzły jej w gardle na myśl, że przez resztę życia miałaby się zastanawiać, co by było, gdyby. To wszystko jakaś farsa, straciła głowę dla mężczyzny, który dotąd nie zauważył, że dawno przestała być smarkulą. Nic nie powiedziała i sięgnęła po następny kawałek pizzy.
Chciałaby bardzo być kimś takim jak pradziadek Rycroft Douglas, który rzucił wszystko i pojechał szukać złota w krainie białych nocy. Miesiąc poślubny spędziłaby najchętniej właśnie na Alasce, oddając w ten sposób hołd niepokornemu przodkowi, po którym odziedziczyła niezależność i umiłowanie swobody.
Zmarkotniała na tę myśl. Jeśli wyjdzie za Dylana – rzecz mało prawdopodobna – nie będzie miała prawdziwego miesiąca miodowego. Niech to diabli. Nie wiedziała, czy powinna złościć się na bunię Jane, czy też być jej wdzięczna za wskazanie drogi.
– Co się dzieje, Kate? – zagadnął Dylan cicho. – Myślisz o testamencie twojej babki?.
Zaskoczona podniosła na niego wzrok.
– Skąd wiesz... ?
– Widzę, że coś cię gryzie. Nietrudno się domyślić, o co chodzi.
Owszem, myślała o testamencie babki, o Dylanie, o swojej przyszłości. Zrobiło się jej raźniej, bo wyczuł, że jest zmartwiona. Nie była to, co prawda, deklaracja miłości, ale zawsze coś.
Wzruszyła ramionami i dopiła mleko.
– Wszystko w porządku – powiedziała obojętnie. Znała trochę Dylana i wiedziała, że naciskanie go nic nie da.
Dylan wyciągnął dłoń, przesunął kciukiem po jej górnej wardze. Zrobiło się jej gorąco, w pierwszej chwili wpadła w zachwyt, zaraz jednak uświadomiła sobie, że po prostu otarł jej usta ze śladów po mleku. Co by powiedziała babka, widząc, jak fatalnie jej wnuczka zachowuje się przy stole? Kate niewiele sobie robiła z etykiety i konwenansów, ale bała się ośmieszyć. Jednak Dylan uśmiechał się ciepło, a zatem nie żartował sobie z niej.
– Dylan? – szepnęła i poczuła dziwne mrowienie. Czyżby miał ochotę ją pocałować? Mój Boże, ileż razy podobna myśl przychodziła jej do głowy...
– Zastanawiałem się nad tym, co powiedziałaś... zaproponowałaś. .. dzisiaj po południu – mruknął. – Jeśli się zdecydujemy, trzeba będzie podpisać intercyzę. Żeby później, przy rozwodzie, nie było problemów z podziałem majątku. Twoi prawnicy mogą przygotować projekt takiej umowy. Sami pewnie nalegaliby na jej sporządzenie.
A więc on myślał o umowie przedślubnej? Nie o pocałunku? Ledwie rozbudzona nadzieja zgasła jak świeczka na wietrze.
– Boisz się, że będę chciała zagarnąć aktywa twojej firmy? – oburzyła się Kate. – Jak w ogóle możesz mnie podejrzewać o coś podobnego? Nie wzięłabym grosza z twoich pieniędzy. To śmieszne, niewiarygo...
– Cicho. – Dylan zasłonił jej usta dłonią. – Nie to miałem na myśli. Sama ta posiadłość, nie licząc twojego pozostałego majątku, musi być warta więcej niż moja firma. Nie chcę po prostu, żeby ktoś pomyślał, że dybię na fortunę Douglasów.
– Chodzi zatem o twoją dumę – prychnęła Kate. – Chcesz obwieścić wszem i wobec, że nie spodziewasz się, by nasze małżeństwo trwało zbyt długo. Zamieścimy ogłoszenie w gazecie czy wystarczy, jak zawiadomimy krewnych i znajomych?
Dylan przeczesał włosy palcami.
– Przecież chodzi o fikcyjny związek. Czy to ważne, co ludzie sobie pomyślą?
Kate popatrzyła na niego z niesmakiem. Jeśli Dylan dotąd nie zrozumiał, co jest ważne, nigdy już tego nie pojmie. Nie chodziło o zranioną dumę, ale o fundamentalne sprawy. Dylan był jej najlepszym przyjacielem, ufała mu jak nikomu innemu. Nie chciała żadnych umów przedślubnych, to dobre dla ludzi, którzy sobie nie wierzą.
Niestety Dylan O’Rourke był pragmatykiem, a do takich przemawiają tylko zdroworozsądkowe argumenty.
– To małżeństwo musi wyglądać jak prawdziwe – powiedziała. – Prawnicy nie mogą się niczego domyślić. Umowa przedślubna wzbudzi podejrzenia.
Dylan popadł w zadumę.
– Powinno im zależeć na zabezpieczeniu twojego majątku. A już na pewno będzie na to nalegał twój ojciec. Niespecjalnie mnie lubi.
Kate poczuła ukłucie bólu. Kochany tatuś i jego troska o córkę. Czasami zastanawiała się, czy ten człowiek pamięta, jak ona ma na imię.
– Wątpię – powiedziała sucho. – Matka i ojciec wyjechali na kilka miesięcy do Europy i mało prawdopodobne, żeby wrócili na mój ślub.
– Kate...
– Nieważne – rzuciła szybko. Nie chciała, żeby Dylan roztkliwiał się nad nią. – Zanim zapis się uprawomocni, musimy mieszkać w posiadłości przez rok, jako mąż i żona. Taki kodycyl jest w testamencie. – I prawnicy babki zażądają dopełnienia owego wymogu, tego Kate była pewna.
– Mamy mieszkać w tym grobowcu? – jęknął Dylan.
Kate żywiej zabiło serce. A więc jednak zamierzał jej pomóc! Wspaniale!
– Na terenie posiadłości – powiedziała. – Testament nie określa wyraźnie gdzie. Moglibyśmy zamieszkać tutaj, w moim mieszkaniu.
– Tutaj?
– Tak byłoby najprościej. Rezydencja wymaga solidnego remontu – stwierdziła tonem osoby praktycznej, wychodząc z złożenia, że Dylan z pewnością chciałby mieć twardo stąpającą po ziemi, zaradną żonę, a ona zamierzała być najlepszą żoną na świecie. – Będziemy po prostu współlokatorami, tylko wobec ludzi musimy udawać prawdziwe małżeństwo – dodała pospiesznie.
Rozejrzał się po kuchni.
– Trochę tu ciasno – mruknął.
A niech to...
Kate nie zamierzała przenosić się do ogromnej, ponurej rezydencji z dziesiątkami rozbrzmiewających głuchym echem pokoi. Chciała pozostać tutaj, gdzie Dylan nie będzie mógł schować się przed nią, choćby nawet najbardziej się starał.
Nie, nie była wcale przebiegła. Do Dylana po prostu nie docierało, że ona od dawna go kocha. Jeśli nie zrozumie tego nawet po roku wspólnego mieszkania, trudno, wówczas da mu rozwód.
– Co ci się tutaj nie podoba? – zapytała. – Moje mieszkanie wcale nie jest takie małe. Twoja firma robiła tutaj remont, więc wiesz najlepiej, że jest w dobrym stanie.
– Hm... taaaa. – Podrapał się po policzku. – Ale sama mówiłaś, że to duży budynek i można by powiększyć mieszkanie. Nie uważasz, że to idealna okazja?
Kate wzruszyła ramionami.
– W porządku. Przygotuj plan, kosztorys i przyślij mi rachunek. – I tyle z jej marzeń. Teraz będzie musiała znaleźć inny sposób zbliżenia się do Dylana.
– Nie mogę tego zrobić – obruszył się.
– Dlaczego nie?
– Mąż nie może wysyłać żonie rachunków za roboty, które wykonuje w domu.
Kate podobało się, że mówi o niej jako o swojej żonie, nie mogła jednak pozwolić, by remontował wozownię za darmo.
– To nie fair – upierała się.
– Postanowione, Kate. Nie dyskutuj ze mną. Musisz się nauczyć sztuki kompromisu. Nie zamierzam ci we wszystkim ustępować.
Upór Dylana zawsze ją fascynował. Dylan był niby wielki głaz tkwiący na środku rzeki, głaz, który woda musi opływać, bo nie może go poruszyć.
– Rozumiesz, Kate? – dopytywał się kpiąco.
Wysunęła podbródek.
– Owszem, rozumiem. Nie jestem taka rozpieszczona, jak ci się wydaje. Ty też musisz sporo się nauczyć, jeśli mamy mieszkać razem.
W tonie jej głosu było coś takiego, że Dylan zmrużył oczy. Chyba przegapił coś ważnego, ale nie bardzo wiedział co. Hm, kobiety to jednak prawdziwa zagadka. Jeśli nie rozumiał swoich sióstr, jak mógł zrozumieć kogoś takiego jak Katrina Douglas. Ona żyła w bajkowym świecie, on w realnym.
– Ja tylko... W porządku – skapitulował. – Kiedy chciałabyś...
– Wziąć ślub?
Jak łatwo przeszły jej przez gardło te słowa. Dzięki Bogu to tylko na rok. Przynajmniej będzie miał gwarancję, że Kate nie padnie łupem jakiegoś łajdaka. Od lat się nią opiekował, czynił to właściwie bezwiednie, bez zastanowienia.
– Owszem, wziąć ślub – mruknął.
– Musimy się pobrać przed moimi urodzinami.
– Im szybciej, tym lepiej. Nie musimy chyba urządzać hucznego wesela? – zapytał ostrożnie. – Tego wymogu babcia nie zawarła w testamencie?
– Nie. Muszę tylko wyjść za mąż i przez rok mieszkać z mężem w Douglas Hill.
– Dziwne.
– Ja nie widzę w tym nic dziwnego – powiedziała Kate ponuro. – Babka była stara, ale umysł miała jak brzytwa. Zabezpieczyła się na wszystkie strony, żebym nie obeszła zawartego w testamencie warunku.
– Kate przeciągnęła się jak kotka, a Dylanowi na moment dech zaparło w piersi. Gest był zupełnie niewinny, jednak wywarł na nim piorunujące wrażenie.
Opuściła ręce i uśmiechnęła się leniwie.
– Przepraszam, ale źle spałam ostatniej nocy. Dzisiaj będzie inaczej, skoro wszystko już ustaliliśmy.
Wspaniale.
Ona zaśnie jak niemowlę, a on będzie musiał wziąć zimny prysznic.
Dylan zacisnął zęby. To niedopuszczalne, żeby jego ciało wyczyniało brewerie, jakby należało do pryszczatego smarkacza, a nie dojrzałego mężczyzny. Kate poprosiła go o pomoc, bo mu ufała, a jemu zaczęło mącić się w głowie. To tylko chwilowa słabość, na pewno zaraz wszystko wróci do normy.
Udał, że nie słyszy złośliwego wewnętrznego chichotu.
– Jak ma wyglądać sama ceremonia? – zagadnął więc rzeczowo.
Kate zakreśliła palcem kółko na blacie stołu.
– Może wzięlibyśmy ślub w Victorii, jak twój brat? To była piękna uroczystość.
Dylan zmarszczył czoło. Victoria, w Kolumbii Brytyjskiej, była niezwykle romantycznym miejscem i wszystkie panie z rodziny O’Rourkeów piały z zachwytu, ilekroć rozmowa zeszła na ślub Beth i Kanea. Jednak Dylanowi wydawało się mocno niestosowne składać fikcyjną przysięgę miłości w miejscu, do którego pielgrzymowały prawdziwie zakochane pary. Ich małżeństwo miało być przecież fikcją, czystą formalnością.
– Byłbym raczej za czymś skromnym tutaj, w Seattle powiedział w końcu. – Zwykły ślub cywilny w ratuszu.
Miał wrażenie, że w zielonych oczach Kate odmalowało się przez ułamek sekundy coś jakby rozczarowanie. Musiało mu się przywidzieć. Nie mogła przecież chcieć romantycznych zaślubin, a już na pewno nie przed ołtarzem. Ślub w kościele byłby bluźnierstwem. Przysięgać przed Bogiem miłość, wierność i szacunek, dopóki śmierć ich nie rozłączy, kiedy za rok mieli się rozwieść?
– Twojej matce nie będzie przykro? Pastor z waszego kościoła mógłby udzielić nam ślubu.
Nie, pomyślał Dylan. Tego nie może zrobić. Małżeństwo, prawdziwe małżeństwo, to jednak rzecz święta. Odchrząknął.
– Kate, nie wyobrażam sobie, żeby ślubu miał nam udzielać duchowny.
Kate w milczeniu powoli pokiwała głową.
– Rozumiem. Decydujemy się zatem na ślub cywilny...
Cholera, poczuł się teraz jak ostatni samolub.
Mężowie pewnie tak się czasem czują, powinien więc zacząć się przyzwyczajać. Poza tym to fikcyjne małżeństwo, Kate zdaje sobie z tego sprawę, dlaczego zatem dręczą go wyrzuty sumienia?
– Posłuchaj, wiem, że chciałabyś...
– Nie – przerwała mu. – Nie wiesz. Wszystko w porządku. Weźmiemy ślub cywilny, a rodzinie i znajomym powiemy, że nie chcieliśmy czekać, ponieważ przygotowania do uroczystego ślubu zabrałyby zbyt wiele czasu. Moi prawnicy – się ucieszą, bo ciągle przypominają mi o terminie określonym przez babcię.
Dylan słuchał i zastanawiał się, o czym myśli teraz Kate. Czyżby naprawdę sądziła, że ktoś uwierzy w ich małżeństwo?
Kate... Kate... Była jak światło księżyca, piękna i nieosiągalna. Wulkan emocji, dobre pochodzenie, majątek, przywileje. A on? On był synem prostych irlandzkich imigrantów, którzy ciężko pracowali, żeby zapewnić sobie egzystencję w nowym kraju.
On i Kate pochodzili z zupełnie różnych światów, nie pasowali do siebie.
Jedyne, co jako tako uwiarygodniało sprawę, to fakt, że od lat ciągała go z sobą na wszystkie imprezy dobroczynne.
– Stój spokojnie – rzucił rozkazującym tonem Kane O’Rourke.
Dylan chciał wystąpić w rozpiętej pod szyją koszuli, ale brat uparł się zawiązać mu krawat. Po śmierci ojca Kane stał się głową rodziny i teraz uznał, że przygotowanie Dylana do ślubu należy do jego obowiązków.
– Nie mogę oddychać – jęknął delikwent.
– Pan młody powinien się godnie prezentować, a to oznacza, że musisz mieć porządnie zawiązany krawat. Prawda? – tu Kane zwrócił się do wszystkich zebranych w pokoju przedstawicieli męskiej połowy klanu O’Rourke’ów.
Panowie pokiwali zgodnie głowami, wyraźnie rozbawieni.
Cichy, skromny ślub cywilny, który tak przemyślnie planował Dylan, diabli wzięli. Uroczystość miała się odbyć w ogrodzie rodzinnego domu O’Rourke’ów, w obecności wszystkich ciotek, wujków i pociotków.
– Czuję się idiotycznie – wyznał Dylan.
– To klątwa O’Rourke’ów – pocieszył go Neil. – Każdy O’Rourke, który się żeni, tak właśnie się czuje.
Stwierdzenie zostało przyjęte zbiorowym przytakiwaniem, co jeszcze bardziej zirytowało biednego Dylana. Ci faceci nic nie rozumieli. Bo co taki Neil mógł wiedzieć? Albo, na przykład, Kane czy Patrick? Świata nie widzieli poza swoimi żonami. Podczas rodzinnych uroczystości musiał być świadkiem tych wszystkich słodkich min, czułości, ciągłych hołdów...
A teraz miał stać się jednym z nich, czyli szczęśliwym żonkosiem.
Z wysiłkiem rozluźnił zaciśnięte szczęki. Jego bratowe były urocze, ale kiedy dowiedziały się o ślubie Dylana, w rodzinie rozpętała się prawdziwa burza. Zupełnie jakby oznajmił, że zamierza wziąć ślub w bagnie pełnym aligatorów, a nie w ratuszu.
Co złego jest w ślubie cywilnym? Prosta, skromna ceremonia bez świadków to najlepszy sposób zawarcia związku, szczególnie gdy ma to być związek fikcyjny. I tu tkwił cały problem. Dylan nie mógł przecież wyjawić prawdy.
– Wszyscy pewnie myślą, że teraz kolej na mnie – stwierdził ponurym głosem Connor, najmłodszy z braci, dwudziestosiedmiolatek i zatwardziały kawaler.
Wytrzymaj rok, braciszku, pomyślał Dylan, a znowu będzie nas dwóch.
Może trochę dłużej niż rok.
Nie powinni rozwodzić się tak natychmiast, ledwie minie dwunasty miesiąc. Źle by to wyglądało, prawnicy mogliby nabrać podejrzeń, gdyby tak nagle rozstał się z Kate. Nie chciał, żeby miała kłopoty. Tyle było zamieszania z przygotowaniami do ślubu, że nie zdążył jej tego powiedzieć.
Rozległo się pukanie.
– Grzeczni jesteście? Ubrani? – Zza drzwi dobiegł głos matki.
Wszyscy z wyjątkiem Connora parsknęli śmiechem na ten stary żart rodzinny. Dawno temu, kiedy w pewne upalne niedzielne popołudnie z wizytą do O’Rourke’ów przyszedł proboszcz, na spotkanie wybiegł mu sześcioletni Connor – nagusieńki, jak go pan Bóg stworzył. Kiedy Pegeen zrugała syna, ten spojrzał jej z powagą w oczy i oświadczył, że nie zrobił przecież nic złego. Rano był w kościele, modlił się, a bez ubrania jest znacznie chłodniej.
– Moglibyście wreszcie zapomnieć o tamtej historii burknął nadąsany. Bycie najmłodszym z rodzeństwa miało ogromne mankamenty, ale Connor, chociaż teraz trochę się zirytował, przywykł do tego.
Patrick otworzył drzwi.
– Grzeczni i ubrani – powiedział z uśmiechem.
– W takim razie marsz na dół. Zostawcie mnie samą z Dylanem. – Matka mówiła z silniejszym niż zwykle irlandzkim akcentem, co stanowiło nieomylny znak, że jest poruszona.
Bracia wynieśli się posłusznie z pokoju. Dylan wiedział, że Pegeen odbyła podobne rozmowy z Kaneem, Patrickiem i Neilem, kiedy ci się żenili. Niby był przygotowany na matczyne „nauki przedmałżeńskie”, pomimo to czuł się nieswojo. Okłamywać z zimną krwią kogoś, kogo się kocha, nie jest rzeczą łatwą.
Pegeen westchnęła cicho.
– Twój ojciec tak czekał na ten moment, chciał porozmawiać z tobą przed twoim ślubem. Myślę, że wiesz, co by ci powiedział, gdyby był tu teraz z nami.
– Wiem.
Keenan O’Rourke uczył swoich synów, czym są honor i wierność. Pokazywał znaczenie tych pojęć w codziennych sytuacjach, a nie w wykładach od święta. Tak, Dylan wiedział, co powiedziałby dzisiaj jego ojciec.
– Budować własne życie to piękna rzecz – powiedziała Pegeen. – Wierzę w ciebie, synu, ale pamiętaj, słuchaj własnego serca, tylko o tym jednym chciałam ci przypomnieć.
Dylan zasępił się, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, matka mówiła już dalej:
– Nie żebym się znowu tak strasznie o ciebie martwiła. Twoja Kate to kochane dziecko. Ona pomoże ci kierować się sercem, sercem i rozumem.
– Masz rację, Kate to dziecko – przytaknął Dylan machinalnie i skrzywił się. Takie uwagi nie padają z ust zakochanego mężczyzny na chwilę przed ślubem. – Zamierzałem powiedzieć, że jest jeszcze bardzo młoda.
Matka uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Nigdy nie chciałeś dostrzec, że Kate dorosła, że ona jest już w pełni dojrzałą kobietą. Ma swoje poglądy i swoje pragnienia, wkrótce się o tym przekonasz.
Dylan poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Miał ochotę skończyć tę krępującą rozmowę. Zbijała go z tropu, tak jak zbijały go ostatnio z tropu rozmowy z Kate, szczere, otwarte, ale naładowane podskórnymi emocjami, których nie rozumiał. Mógł się tylko domyślać, o co chodzi. Kate była zła, że z powodu kaprysów babki musi brać fikcyjny ślub.
Wstrętna, uparta wiedźma z tej Jane Douglas.
– Czas schodzić na dół – mruknął pod nosem.
– Kiedy Kate będzie już gotowa, przyślę po ciebie któregoś z chłopców. – Pegeen pocałowała syna w policzek i zatrzymała się jeszcze przy drzwiach. – Nie powinieneś oglądać panny młodej przed ceremonią, to przynosi pecha.
Dylan zamknął oczy i powstrzymał się, żeby nie jęknąć.
Pech? Za kilkanaście miesięcy będzie rozwodnikiem i ani pech, ani szczęście nie odgrywały tu żadnej roli. Właściwie nie powinien nawet mówić o rozwodzie, tylko o unieważnieniu, skoro ich małżeństwo nie miało być skonsumowane, ale ze względu na testament musieli stwarzać pozory prawdziwej pary.
Może potem powinni powiedzieć swoim bliskim, że pomylili przyjaźń z miłością. Dlatego postanowili się rozstać, zanim zaczną się wzajemnie unieszczęśliwiać. Brzmiało to całkiem wiarygodnie, przekonująco, Dylan jednak pomimo wszystko czuł się nieswojo.
Chryste, Kate nie raz i nie dwa wciągała go w niezłe tarapaty, ale to, co działo się teraz, to był szczyt wszystkiego.
Popłynęły pierwsze dźwięki marsza weselnego i Kate wstrzymała oddech. Serce waliło jej jak oszalałe i drżała jak osika na wietrze.
Wiedziała, jak bardzo Dylan krzywił się na uroczysty ślub. Chciał sprowadzić rzecz do suchej formalności w ratuszu, tymczasem rodzina zaaranżowała romantyczną ceremonię w ogrodowej scenerii. Ona zawsze marzyła o czymś takim, a ponieważ nie przewidywała, że kiedykolwiek w życiu będzie jeszcze brała ślub, to cieszyła się z takiego rozwoju wypadków.
– Gotowa? – zapytał Kane O’Rourke i z uśmiechem podał jej ramię. – Szkoda, że twoi rodzice nie zdołali przyjechać, ale to dla mnie zaszczyt, że mogę zastąpić twojego ojca i poprowadzić cię do ołtarza.
– To ja jestem zaszczycona – powiedziała Kate najzupełniej szczerze i ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Nie chciała słuchać lekceważących uwag rodziców na temat Dylana. W ostatniej chwili zadzwoniła do Londynu, by zawiadomić ich o ślubie. Ojciec zlekceważył tyle ważnych wydarzeń w jej życiu, jedno więcej nie powinno stanowić różnicy.
Nie sądziła, by rodzicom sprawiło to szczególną przykrość. Tacy już byli.
Spojrzała na Kanea, jakby szukała w jego twarzy oznak dezaprobaty z powodu pośpiechu. Ostatecznie decyzja o ślubie była zupełnie niespodziewana, przygotowania nerwowe i pospieszne, ale Kane nie wydawał się zdegustowany. Cała rodzina O’Rourke’ów okazywała jej tyle serca, że Kate zbierało się na płacz. Czy miłość musi być aż tak trudna?
– Już czas – odezwał się Kane i zapytał powtórnie: – Jesteś gotowa?
– Gotowa. – Zrobiła trzy kroki i zatrzymała się. – Wiesz, jak bardzo kocham Dylana, prawda?
– Cała rodzina wie.
Dobrze, pomyślała markotnie. Cała rodzina z wyjątkiem samego Dylana.
– Uczynię wszystko, żeby był szczęśliwy – szepnęła.
– Jeśli mój braciszek będzie sprawiał ci problemy, masz mój numer. Pora, żeby wreszcie przejrzał na oczy i zrozumiał, jaki skarb dostaje.
Wyszli z domu.
„Pora, żeby wreszcie przejrzał na oczy i zrozumiał, jaki skarb dostaje...”
Czyżby Kane wiedział, że Dylan jej nie kocha? A może myśli, że brat ją kocha, tylko sam jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Albo Kane chce wierzyć w coś, co bardzo odbiega od prawdy...
Dzień był piękny, wyjątkowo ciepły jak na maj w Seattle, w ogrodzie mnóstwo kwiatów, zarówno na rabatach, jak i w bukietach dostarczonych z kwiaciarni. Kate marzyła o romantycznym ślubie, ale ze względu na Dylana zgodziła się na cywilny, w ratuszu, rodzina jednak postanowiła inaczej i oboje ulegli presji większości.
Dylan czekał na nią przed obrośniętą różami pergolą. Na widok jego obojętnej, niemal chłodnej miny Kate przeszedł dreszcz. Być może popełniała największy błąd w swoim życiu. Ale Dylan nie był zimny jak jej ojciec, nawet jeśli w tej chwili przypominał arktyczny lodowiec.
Uśmiechnął się wreszcie i Kate od razu zrobiło się raźniej na duszy. Trudno, raz jeden zaryzykuje, sięgnie po to, czego z całego serca pragnęła, a konsekwencjami będzie się martwić później.
Spojrzała na sędziego pokoju. Przynajmniej tyle udało im się wytargować – ślub cywilny zamiast ceremonii religijnej. Oczywiście wolałaby pastora czy księdza, ale nie chciała naciskać na Dylana.
– Czy ty, Dylanie Jamesie O’Rourke, bierzesz sobie za żonę tę oto kobietę? – zaczął sędzia.
– Tak.
– Czy ty, Katrino Cecylio Douglas, bierzesz sobie za męża tego oto mężczyznę?
– Tak...
Dylan, słysząc wahanie w jej głosie, uniósł lekko brew, a sędzia kontynuował, całkowicie nieświadom, w czym uczestniczy.
Kate wyciągnęła dłoń, by Dylan mógł wsunąć jej na palec obrączkę, i znów ogarnął ją smutek. Dylan oznajmił już wcześniej całej rodzinie, że sam nie będzie nosił obrączki, bo przy jego pracy jest to i niebezpieczne, i niewygodne. Tylko Kate znała prawdziwy powód tej decyzji.
Kiedy sędzia powiedział, że nowożeńcy mogą się pocałować, Kate zaparło dech z wrażenia. Ileż to razy marzyła, że całuje się z Dylanem... Przyjacielskie całusy w policzek to nie to samo.
Dylan położył jej dłonie na ramionach, przyciągnął ją do siebie i nachylił się. Czy widział, jak pulsuje jej tętnica? Dostrzegł, jak się zaczerwieniła?
Dylan, wołała w duchu. Dałaby mu wszystko, czego by zapragnął, gdyby tylko zechciał wziąć.
Pocałował ją delikatnie w usta, po czym odsunął się, chłodny i obojętny.
Miała ochotę zaprotestować, powiedzieć: to przecież nasz ślub, u licha...
Musiał coś wyczuć, bo pocałował ją jeszcze raz, tym razem już żarliwiej, zapominając, że to ta sama mała Kate, którą zawsze się opiekował.
Słodka Kate... Słodka, pachnąca, delikatna i zwiewna...
Nigdy w życiu nie doświadczył czegoś takiego jak ten pocałunek. Poczuł ból w lędźwiach, krew uderzyła mu do głowy.
To Kate, kobieta, która... Cóż, po prostu inna kobieta niż ta, którą znał dotychczas.
Pocałował ją. Pocałował naprawdę, jak facet, a nie jak przyjaciel, na oczach całej rodziny, przyjaciół, znajomych. Dlaczego nie? Wszyscy mają myśleć, że są małżeństwem, prawda?
Skoro tak, powinniśmy mieć prawdziwą noc poślubną, przemknęło mu przez głowę.
– Oto pani i pan O’Rourke’owie – oznajmił sędzia i młodą parę natychmiast otoczyła rodzina. Każdy chciał pocałować Kate, poklepać pana młodego po ramieniu.
– Tak się cieszę. – Do Kate podeszła Beth O’Rourke, żona Kanea. Była w ostatnim miesiącu ciąży i mąż umierał z niepokoju, że coś może jej się stać.
– Uważaj na siebie, kochanie – powiedział jakby na – potwierdzenie powszechnej opinii na swój temat i ucałował Kate. – Mój brat jest prawdziwym szczęściarzem, Katrino.
– Jeszcze trochę, a wpadnę w kompleksy – obruszył się Dylan. – Może ktoś wreszcie powie, że Kate jest szczęściarą, że ma takiego męża?
– Oczywiście – przytaknęła Pegeen jako lojalna matka. – I tak ślicznie dzisiaj wyglądała w czasie ceremonii.
– Ślicznie – zgodził się Dylan, chociaż widział, chyba tylko on jeden, że Kate brakuje blasku, który opromieniał jego bratowe, kiedy wychodziły za mąż.
Zrobiło mu się przykro na tę myśl, choć nie miał najmniejszych powodów, by czuć wyrzuty sumienia. Pomagał jej przecież, do diabła.
Zawsze jej pomagał. Od dziecka. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Ojciec zabrał go do Douglasów. Niby miał pomagać Keenanowi, ale naprawdę chodziło o to, żeby jak najwięcej czasu spędzał z tatą. Wjechali do rezydencji przez boczną bramę, oczywiście, i Kate wybiegła im naprzeciw. Śliczna, o delikatnej buzi porcelanowej lalki, z wielkimi, zielonymi oczami i złotymi lokami. Spojrzała na Dylana, przechyliła głowę i posłała mu uśmiech, który trafił prosto do serca chłopca. Od tamtej chwili był jej niewolnikiem.
– Panie i panowie... – Głos Kanea wyrwał Dylana z zamyślenia. – Jeszcze rok temu Peggen O’Rourke nie mogła zrozumieć, dlaczego, choć ma dziewiątkę dorosłych dzieci, posiada tylko dwie wnuczki.
Słowa Kanea przyjęte zostały śmiechem, a Patrick objął Maddie, która była w piątym miesiącu ciąży.
Libby, kolejna bratowa, nie była w ciąży. Prowadziła wspólnie z Neilem filię firmy Kanea i nie miała na razie czasu na dzieci.
A on, jakie znajdzie usprawiedliwienie, że nie powiększa rodziny? Firma prosperowała dobrze, nie musiał poświęcać wiele czasu pracy, Kate nie myślała o karierze zawodowej. Pobrali się w takim pośpiechu, jakby była w ciąży. Wyobrażał już sobie złośliwe komentarze jej snobistycznych znajomych. Ciąża... Mąż budowlaniec...
Kate nie zasługiwała na takie przykrości.
Wszystko mógł o niej powiedzieć, ale nie to, że jest snobką.
– Od dzisiaj Pegeen ma cztery synowe – ciągnął Kane. – I dwójkę wnucząt w drodze. I jest bardzo szczęśliwa, że jeszcze jeden syn się ustatkował i założył rodzinę. Prawda, mamo?
– Tak... – odparła Pegeen z niejakim wahaniem. – Żeby jeszcze córki zechciały się ustatkować. I najmłodszy syn, oczywiście.
Goście wybuchnęli śmiechem na te słowa, a córki skrzywiły się okropnie.
Dylan poczuł dłoń Kate w swojej dłoni. Cóż bardziej naturalnego niż to, że nowożeńcy wymieniają drobne czułości? Ciągle był zaszokowany. Nie przypuszczał, że pocałunek wywrze na nim takie potężne wrażenie.
Kate była śliczna, ale są wyłącznie przyjaciółmi, nie kochankami. Owszem, została właśnie jego żoną, ale to tylko układ prawny, umowa zawarta na rok. Kate nie jest jego prawdziwą żoną, to wszystko nie jest prawdziwe.
Koniec. Kropka.
Musi to sobie powtarzać, inaczej zwariuje.
Kane uniósł kieliszek.
– Powitajmy Katrine Douglas O’Rourke w naszej rodzinie. Dylan, Kate, żyjcie razem długo i szczęśliwie.
– A ja wam życzę całej gromadki uroczych dzieci – dodała Pegeen.
Wtem rozległ się cichy jęk i wszystkie oczy skierowały się na zgiętą wpół Beth oraz przerażonego Kanea.
– Zaczęło się – wybełkotał. – Niech ktoś wezwie karetkę.
– Nie – uspokoiła go Beth. – Z pierwszym dzieckiem nie idzie tak szybko. Prawda, mamo?
Pegeen skinęła potakująco głową.
– Prawda, kochanie. Kiedy zaczęły się skurcze?
Beth wypuściła powietrze z płuc.
– W czasie uroczystości. Już w nocy coś czułam, byłam jednak pewna, że...
– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – zirytował się Kane, ale Beth tylko poklepała go po ramieniu.
– Bo z ciebie straszny histeryk, a ja chciałam być na ślubie. Poza tym gdyby dziecko postanowiło przyjść na świat akurat teraz, mamy na miejscu Connora.
– Connor jest weterynarzem! Mógłby co najwyżej odebrać kociaki.
Dylan z przyjemnością patrzył na wytrąconego z równowagi brata. Kane, zawsze nieporuszony, chłodny, trzeźwy Kane, kompletnie tracił głowę, gdy chodziło o Beth.
– Ja się tym zajmę – odezwał się Liam O’Rourke, kuzyn Dylana i lekarz, który niedawno wrócił do Seattle po kilku latach pracy w Chicago. – Beth, wejdźmy do domu. Zbadam cię.
Beth spojrzała na Kate.
– Przepraszam, że psuję wam wasz najważniejszy dzień.
– W ten sposób stanie się jeszcze ważniejszy – uspokoiła ją Kate.
– Bawcie się, proszę, i nie przejmujcie się mną – zwróciła się Beth do gości. – Za chwilę wrócimy. Nie mam zamiaru rezygnować z przyjęcia weselnego.
– Chyba że zaczniesz rodzić – mruknął Kane.
Kate odłożyła na bok swój bukiet ślubny i zaczęła kroić tort. Goście nalegali, by zrobić zdjęcia, ale ona tylko pokręciła głową.
Łzy cisnęły się jej do oczu. Skąd ten smutek? Przecież osiągnęła upragniony cel.
Dylan miał rację, powinni wziąć cichy ślub. Ta uroczysta oprawa była zupełnie niepotrzebna, podkreślała tylko nieprawdziwość sytuacji. W układzie, który zawarła z Dylanem, nie było przecież nic romantycznego, a zachowanie Beth uświadomiło Kate, że to nie papierek jest najważniejszy.
Kane uwielbiał Beth, tymczasem Dylan widział w Kate nieznośną smarkulę, którą wiecznie trzeba ratować z opresji.
Miała rok, żeby zmienić panujące między nimi relacje i dopóki tego nie osiągnie, nie wejdzie naprawdę do rodziny O’Rourke’ów, mimo najcieplejszego przyjęcia z ich strony.
– Wszystko w porządku? – zagadnął Dylan, kiedy wreszcie usiadła, rozdzieliwszy tort między gości.
– Owszem.
– Jesteś jakaś blada.
– Taką mam karnację.
Dylan uniósł z niedowierzaniem brew.
– Nic nie jesz.
– Nie jestem głodna. Ty zjedz – mruknęła i oddała Dylanowi swój talerzyk.
Dylan wzruszył ramionami i prawie rzucił się na tort.
On nie stracił apetytu, pomyślała z niemądrym wyrzutem. Dlaczego ten facet jest taki ślepy? Czemu nadal widzi w niej dziecko? Przy Dylanie czuła się czasami jak muszka zatopiona w bursztynie, jakby czas przepływał obok niej. Gdyby miała trochę oleju w głowie, dawno dałaby sobie spokój, przestałaby walczyć o uczucia Dylana.
Teraz przynajmniej sprawa się rozstrzygnie ostatecznie. Jeśli ten jej desperacki krok nic nie zmieni, wyjedzie z Seattle, zacznie nowe życie gdzie indziej i spróbuje zapomnieć o Dylanie, choć to wydawało się niemożliwe. Są wspomnienia, od których nie sposób uciec.
Jeśli była mu obojętna, dlaczego ją pocałował tak żarliwie?
– Dylan, zaraz po ceremonii, kiedy... – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć.
– Tak, mama jest zachwycona, że znowu zostanie babcią – wtrącił szybko, udając, że nie wie, o co chciała go zapytać.
Kate westchnęła. Mężczyźni są całkowicie pozbawieni wrażliwości, czemu Dylan miałby być wyjątkiem?
Albo mała Amy, albo jej siostra Peggy pociągnęła ją za suknię – któraś z nich. Bliźniaczki były do siebie tak podobne, że Kate ich nie rozróżniała. Ukochane, śliczne wnuczki Pegeen...
– Jesteś teraz moją ciocią? – spytała jedna z nich.
-Tak.
– To dobrze. – Panienka wdrapała się na kolana Kate i wycisnęła na policzku nowej ciotki mokrego całusa.
– Mamy z Amy jeszcze jedną ciocię – stwierdziła, uwalniając tym samym Kate od niepewności.
– Tak, Peggy. – Jak wszystko dobrze pójdzie, będziecie też miały za rok lub dwa stryjeczną siostrzyczkę albo stryjecznego brata, pomyślała Kate i wstała, z małą w ramionach. Lekko się zachwiała.
– Chryste, ona jest za ciężka, żebyś ją dźwigała – zawołała Kathleen, podbiegając.
– Nic mi nie będzie.
– Postaw ją na ziemi – poradziła Shanon. – Zaraz będziesz rzucała bukiet, dziewczyny już czekają.
– Gdzie ja go zostawiłam? – Kate aż się zatchnęła z przejęcia.
– Zarządzę poszukiwania – oznajmiła Shanon. – Musi się znaleźć.
– Pewnie sama chciałabyś go złapać – włączył się do rozmowy Dylan, ale siostra zmierzyła go pełnym niesmaku wzrokiem.
– Jeden ślub w tym roku w zupełności nam wystarczy. Poza tym ja nie tęsknię za ciepłym gniazdkiem. Wszyscy powtarzacie mi w kółko, że nie nadaję się do udomowienia.
Dylan zmarszczył czoło w ciężkim namyśle.
– Pójdę zobaczyć, czy Kane nie zemdlał – powiedział, nie znajdując lepszej riposty, i odwrócił się na pięcie.
– Tylko wróć szybko, bo jeszcze się nie załapiesz na miesiąc miodowy.
– Nie będzie miesiąca miodowego – rzucił przez ramię i uciekł.
Shanon pokazała mu język, ale tego już nie widział.
– Nie jedziecie w podróż poślubną? – zwróciła się do Kate.
– Nie. Dylan ma dużo zleceń, ja mam imprezy charytatywne, których organizacji muszę dopilnować. Może później... – tłumaczyła niezręcznie.
Proponowała podróż poślubną, choćby krótką, ale Dylan zdecydowanie się sprzeciwił. Chciał ograniczyć fikcję ich małżeństwa do minimum.
– Dlaczego to odkładacie? – drążyła Shanon.
Kate ukryła dłoń za plecami i skrzyżowała palce.
– Naprawdę nie mamy teraz czasu, a poza tym to ja nie chciałam ślubu przed urodzinami, to taki przesąd. Dylan w końcu mnie przekonał, ale z podróżą poślubną trochę zaczekamy.
– Jak sobie chcecie, ale nie wiecie, co tracicie – mruknęła Shanon i odeszła.
– Ja wiem, co tracę – szepnęła Kate ponuro, spoglądając za oddalającą się szwagierką.
W drodze powrotnej do Seattle Kate była wyjątkowo milcząca. Kiedy dotarli do Douglas Hill House, wyskoczyła i otworzyła drzwi, a on zaczął wyjmować swoje walizki z tyłu furgonetki.
– Nie wiem, czemu mama nam to dała – mruknął, wchodząc do kuchni i widząc, że Kate chowa do lodówki pudełko z kawałkiem tortu.
– To najwyższa warstwa. Trzeba ją zachować i zjeść w pierwszą rocznicę ślubu. Mama zapakowała ją w pojemnik próżniowy, żeby ciasto się nie zepsuło.
– O...
Dylan nigdy nie zwracał uwagi na ślubne obyczaje, za to Kate zawsze one wręcz fascynowały. Pamiętał, jak odgrywała w zabawach przed laty pannę młodą, zmuszając go, żeby był panem młodym. Odmawiał stanowczo – aż do dzisiaj. Już w dzieciństwie wiedział, że nie należy żenić się z rozkapryszonymi, rozpieszczonymi księżniczkami, i teraz nie mógł pojąć, jak to się stało, że jest legalnym mężem właśnie takiej rozkapryszonej, rozpieszczonej i bogatej dziewczyny.
– Tak się cieszę, że Kane i Beth mają dziecko. Córeczka. Wyobrażam sobie, że Kane musi pękać teraz z dumy – powiedział, zmieniając temat.
– Ty pewnie chciałbyś syna.
– Ani syna, ani córki – odparł z godnością i Kate spojrzała na niego zgorszona.
– Nie chcesz mieć dzieci?
– Może kiedyś. Mam czas się zastanowić. Na razie musimy myśleć o tym, jak przeżyć najbliższy rok.
Na twarzy Kate odmalowała się uraza. Dylan jęknął w duchu. Wszystko wskazywało na to, że czeka go wyjątkowo trudny rok.
– Na pewno nie decydujesz się na dużą sypialnię?
Zaskoczyła go ta raptowna zmiana tematu, choć nie powinna. Ślub oznaczał dla Kate koniec marzeń o miłości na całe życie, dzieciach, domu. Poczułaby się znacznie lepiej, gdyby zrozumiała, że ślub z Dylanem nie przekreślał jej marzeń, odsuwał tylko w czasie ich spełnienie. Rozwiodą się i będzie mogła ponownie wyjść za mąż.
– Kate, wiem, jak ci ciężko – zaczął ostrożnie.
– Nie martw się o mnie.
– Martwię się. Jesteś smutna, osowiała. Wiem, że chciałaś, żeby wszystko ułożyło się inaczej, a testament pokrzyżował ci plany. Ale nie na zawsze. Za rok będziesz wolna.
– Rozumiem.
To wszystko. Dylan przestąpił z nogi na nogę.
– Wezmę prysznic – bąknął – i trochę popracuję. Przygotowuję projekt dla Hansmeir Building. Chyba że ty chcesz iść teraz do łazienki...
– Nie, poczytam chwilę.
Kiedy Dylan zniknął, Kate westchnęła ciężko. Dylan zaprojektował już zmiany w wozowni: druga łazienka, gabinet do pracy, dodatkowa sypialnia... Dziw prawdziwy, że nie wpadł na pomysł zrobienia osobnego wejścia dla siebie. Mógłby w ogóle wybudować osobne mieszkanie.
Zwinęła się na kanapie i otworzyła książkę, ale nie mogła skupić się na lekturze. Po chwili odłożyła powieść i zapatrzyła się w pusty kominek. I tak oto wygląda jej noc poślubna...
Pojedyncza łza spłynęła po policzku.
Żałosne.
Kolejna łza.
Mogłaby teraz wyznać Dylanowi całą prawdę, ale wtedy uciekłby, gdzie pieprz rośnie. Czuła się okropnie, oszukując go, ale nie miała wyjścia.
Rozpłakała się na dobre i uciekła do swojego pokoju.
Gdyby tak woda mogła zmyć wspomnienia mijającego dnia, myślał Dylan, stojąc pod prysznicem. Niestety nic nie było w stanie zatrzeć w jego pamięci ślubnego pocałunku.
– Odbiło mi – mruknął do siebie. – To nie może się więcej zdarzyć. – Kate jest przecież jego przyjaciółką. Zawsze była.
Zakręcił wodę i dopiero teraz zorientował się, że nie zabrał z sypialni szlafroka. Trudno, nie będzie przecież wkładał spodni, żeby przejść z łazienki do swojej sypialni. Owinął biodra ręcznikiem, ubranie wziął pod pachę i miał już wyjść na korytarz. W tej samej chwili usłyszał szybkie kroki i trzaśniecie drzwi.
Kate.
Wychylił ostrożnie głowę z łazienki.
– Kate?
Żadnej odpowiedzi.
– Kate?
– Tak? – doszedł go wreszcie stłumiony głos.
– Możesz nie wychodzić z pokoju przez kilka minut?
– Tak... Jak... sobie życzysz.
Cholera.
Dylan miał cztery siostry i potrafił natychmiast rozpoznać, kiedy dziewczyna płacze i usiłuje to ukryć. Nie powinienem z nią teraz rozmawiać, pomyślał, po czym poszedł po szlafrok i wrócił pod jej drzwi.
– Co się stało, Kate? – zapytał łagodnie.
Odpowiedziało mu długie milczenie, a potem zdławione:
– Nnnic.
Akurat.
Nienawidził takich sytuacji, ale Kate była teraz jego żoną.
Żoną.
Powoli nacisnął klamkę.
Kiedy wszedł, Kate poderwała się z łóżka, ocierając pospiesznie oczy.
Poczuł się trochę głupio. Zawsze miał kłopoty ze zrozumieniem, co Kate czuje i co myśli. Była taka zamknięta, serce mogło jej pękać, a nikomu nie powiedziała ani słowa. Sam też nie lubił się zwierzać, nawet najbliższym, ale nie mógł pozwolić, żeby beczała w samotności.
– Kate?
Odwróciła się do niego plecami.
– Idź sobie.
Rzeczywiście powinien sobie pójść. Zostawić ją samą z jej problemem. Może to nic poważnego, może tylko ogarnęła ją melancholia. Już miał wyjść, kiedy zobaczył, że wstrząsa nią znowu płacz.
Do diaska.
– Kate, wszystko będzie dobrze. Dostaniesz Douglas Hill, rozwiedziemy się i pewnego dnia wyjdziesz za mąż naprawdę – próbował ją pocieszyć.
Kate wiedziała, że Dylan ma najlepsze intencje, ale każde jego słowo działało jak sól sypana na świeżą ranę. Nie chciała wychodzić za mąż po raz drugi. Nie chciała nikogo poza nim i wiedziała, że to się nie zmieni. Nigdy nie przestanie go kochać.
– Nie przejmuj się mną – mruknęła. – Idź pracować nad swoim projektem.
– Nie zostawię cię samej w takim stanie.
Niech go diabli. Kate zazgrzytała zębami. Jest uparty, nieznośny, nie do wytrzymania, a ona i tak go kocha.
– Pewnie myślisz, że to hormony – burknęła i zerknęła na niego spod oka.
– Ja tego nie powiedziałem.
Przełknęła łzy.
Może rzeczywiście to hormony. Nie była beksą i nie roniła łez na widok pierwszego lepszego słodkiego kotka, nie rozpaczała nad losem heroin seriali telewizyjnych. Dylan miał ją za postrzeloną panienkę, a ona była samodzielną, dojrzałą osobą, która potrafiła zadbać o własne sprawy. Musiała, bo rodzice raczej nie zapewniali jej wsparcia psychicznego. Podobnie jak Dylan...
Nie.
Nie będzie przeprowadzała takich porównań.
Dylan był świetnym facetem, chociaż dzisiaj zachowywał się jak ktoś obcy.
Przysiadł obok niej na łóżku.
– Pewnie coś takiego spodziewałaś się właśnie usłyszeć od prostego budowlańca. Ironiczną uwagę na temat hormonów. ..
– Jesteś facetem. – Kate nie mogła się powstrzymać i oparła głowę na jego ramieniu. – Faceci tak właśnie myślą, tylko ci lepiej wychowani nie mówią tego głośno.
– To znaczy, że ja jestem dobrze wychowanym budowlańcem.
– Mówię o mężczyznach w ogóle. Ty jesteś najporządniejszym facetem, jakiego znam, więc przestań gadać głupstwa. Jesteś uczciwy, mocny... i... – rozszlochała się.
– Nie, Kate, nie zaczynaj znowu. – Przytulił ją i potarmosił za włosy. – Jutro poczujesz się lepiej.
Kate próbowała powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Przyrzekła sobie, że nie będzie uciekała się do żadnych sztuczek wobec Dylana. Jeśli z nią zostanie, będzie to jego wolna, niezawisła decyzja.
Podniosła głowę.
– Naprawdę tak ci tutaj źle? Bo jeśli tak, to...
– Jezu, zmiłuj się. – Dylan posadził sobie Kate na kolanach. Nie wiedział, co robić. Chciał być jak najdalej od niej, ale chciał też jakoś ją pocieszyć. – Wszystko w porządku – szepnął. – Z dwojga złego wolę być tutaj, niż patrzeć, jak pośpiesznie wychodzisz za mąż za jakiegoś bałwana.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Wiesz, że nigdy nie kłamię.
– Wiem.
– Westchnęła niepewnie i przytuliła się do niego. Teraz dopiero zrozumiał, że popełnił ogromny błąd, biorąc ją na kolana. Wciągnął głęboko powietrze i był to kolejny poważny błąd, ponieważ pachniała jak ogród pełen kwiatów. A co najgorsze, nie uczyniła absolutnie nic, by przyprawić go o takie właśnie gwałtowne reakcje. Do tego wystarczył w zupełności jej ciepły oddech i jej bliskość.
Nigdy dotąd nie odczuwał nic podobnego wobec Kate. To przecież była Kate. Ładna, nieznośna, bystra Kate, którą zawsze otaczał opieką, chronił przed różnymi tarapatami. Jeśli chodzi o seks, wybierał kobiety, które nie pragnęły stałego związku; Kate była ich całkowitym przeciwieństwem.
– Lepiej się już czujesz? – zapytał, żałując poniewczasie, że przyszedł w szlafroku, zamiast włożyć dżinsy i koszulę.
– Tttak...
Ale po policzku Kate potoczyła się kolejna łza.
– Kate, przestań. Proszę.
– Przepraszam. Możesz już iść. Naprawdę czuję się lepiej.
Pogładził ją po głowie i ujął pod brodę.
– Spójrz na mnie – powiedział stanowczym tonem.
Prawdę mówiąc, nie bardzo rozumiał, dlaczego jest taka nieszczęśliwa. Małżeństwo co prawda miało im obojgu utrudnić życie przez następny rok, ale nie oznaczało końca świata. Zresztą sama tego chciała, to był jej pomysł.
– Nie chciałam... nie chciałam przysparzać ci problemów – wyjąkała. – Trochę za dużo na mnie spadło. Twoja rodzina... wszyscy byli dla mnie tacy serdeczni. Potem poród... A wcześniej tata powiedział mi przez telefon, że chciałby poprowadzić mnie do ołtarza. Nie spodziewałam się, że coś takiego od niego usłyszę. – Znowu zatkała. Nie sposób zrozumieć kobiety.
– Twój ojciec powiedział, że chciałby być na ślubie?
– Uhu... Myślałam, że to dla niego nie ma żadnego znaczenia. Naprawdę.
Trudno się dziwić. Ojca nigdy nie było przy Kate, nawet kiedy bardzo go potrzebowała.
Dylan westchnął i miał pocałować ją w czoło, ale jakoś tak się stało, że jego wargi dotknęły jej warg. To się nazywa znacząca pomyłka...
Wspaniała pomyłka.
Kate zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem.
Nie wiedział nawet, kiedy oboje przewrócili się na łóżko. Nie wiedział, kiedy jego dłoń zamknęła się na jej piersi. Kate nie protestowała...
A on?
Czuł, że zwariuje, jeśli me będzie jej miał. Teraz, zaraz Już miał rozwiązać pasek szlafroka, gdy zamarł.
Mieć Kate?
Przecież to Kate.
Pieścił jej pierś, całował w amoku, jakby żył na bezludnej wyspie, od lat pozbawiony okazji do uprawiania seksu.
Zachował się jak dzikus, i to wobec Kate, która mu ufała.
Poderwał się z łóżka. Kate była zdumiona, on przerażony własnym zachowaniem.
Przecież nie dla seksu przystał na to poronione małżeństwo. Ożenił się z Kate, żeby nie musiała sypiać z jakimś „obcym” bubkiem, z którym musiałaby dzielić łóżko, by otrzymać spadek.
Dłonie zaczęły mu drżeć ze zdenerwowania. Poprawił szybko szlafrok.
– Kate...
– Dylan...
Obydwoje odezwali się równocześnie i oboje równocześnie zamilkli, by pozwolić dojść do słowa temu drugiemu. Omal nie parsknął śmiechem na tę układną grzeczność. Obydwoje odnosili się do siebie z niezwykłą kurtuazją. Do diabła, podeptał zasady honoru, które wpajał mu ojciec, starsi bracia, a teraz udaje szarmanckiego kawalera. Nigdy nie czuł większego niesmaku do siebie samego...
– Mów – zachęciła go Kate i usiadła na łóżku, obciągając sukienkę.
Dylan nie dałby głowy, ale chyba dojrzał na jej policzkach rumieniec, jakby się zawstydziła, że widzi ją w takim stanie.
Przyjaźnili się, nigdy jednak nie oglądał jej w kostiumie kąpielowym, tym bardziej w samej bieliźnie. Co najwyżej w szortach i obcisłym topie, ale nawet wtedy starał się patrzyć wyłącznie na jej twarz. Wolał nie widzieć, że Kate stała się kobietą, że nie jest już tą panienką, która wybiegła mu na spotkanie, kiedy pierwszy raz pojawił się w rezydencji Douglasów.
– Przepraszam. Nie potrafię wyrazić, jak mi głupio. Powinnaś dać mi po głowie. Boże, nie wierzę, że mogłem się tak zachować. To niewybaczalne.
– Nie zrobiłeś nic złego.
– Jasne. Przyszedłem cię pocieszać, nie uwodzić. Wspaniale, po prostu wspaniale – fuknął.
Kate odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na niego niepewnie.
– Nie złość się – szepnęła.
– Nie złoszczę się na ciebie, tylko na siebie.
– Wszystko jedno. Nie chcę, żebyś się złościł.
Dylan westchnął. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego Kate kiedyś właśnie jego wybrała na opiekuna i starszego brata, ale tak się stało i niech go piekło pochłonie, jeśli spróbowałby to zniszczyć. Być może właśnie dlatego przystał w końcu na jej pomysł, zgodził się na ślub. W gruncie rzeczy był dumny, że Kate mu ufa.
– Dylan, proszę, powiedz coś.
– Przepraszam cię i przyrzekam, że to się więcej nie powtórzy.
Czuł, że pogarsza tylko sprawę. Kate uśmiechnęła się z przymusem, nie zdołała go jednak oszukać. Tak właśnie się uśmiechała, kiedy nie chciała, by ktoś widział, że jest jej źle i smutno.
– Nic się nie stało – powiedziała, dolewając tylko oliwy do ognia. – Nie gniewam się. Prawdę mówiąc... – przerwała i wzruszyła ramionami.
– Pójdę chyba popracować nad tym nowym projektem – bąknął Dylan.
Wyszedł.
Przepraszał, że jej dotknął. Żałował swojego zachowania... Nie przypuszczała, że to aż tak zaboli. Ale czego właściwie się spodziewała? Nie powinni się całować, nie mówiąc już o tym, że nie powinni się kochać. Ona nie zaprotestowała, to w nim odezwał się honor O’Rourke’ów.
Po policzkach znowu zaczęły spływać łzy. Nie mogła się już cofnąć, musiała brnąć dalej, lecz targały nią wątpliwości, niczego już nie była pewna. Nawet gdyby Dylan się w niej zakochał, niewiele by to zmieniło. Jeszcze jeden człowiek niby bliski, a daleki, niedosiężny.
Zwinęła się w kłębek. Wciąż czuła na ciele jego dłonie. Rano będzie musiała udawać, że wszystko jest w porządku. Nie chciała, by miał wyrzuty sumienia, by czuł się głupio z powodu swojego zachowania.
Dylan jęknął i wyłączył budzik. Podniósł się z łóżka chyba tylko siłą woli i rozejrzał wokół nieprzytomnym wzrokiem. To nie jego mieszkanie... Prawda, przeniósł się przecież do Kate.
Ożenił się z nią.
Nie naprawdę, tylko na niby.
Wczoraj zupełnie stracił głowę. Zaczął całować Kate. Mało brakowało, a byłby się z nią kochał. Nic dziwnego, że w nocy przewracał się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka. Czy Kate świadomie odwzajemniła jego pocałunek, czy po prostu kompletnie zaskoczona nie wiedziała, jak zareagować? A może się przestraszyła? Chryste, nigdy by jej nie skrzywdził, w żadnej sytuacji.
– Cholera – mruknął i zerknął na budzik. Za niecałą godzinę powinien być na placu budowy. Jego ludzie wiedzieli, że wziął ślub. Gdyby się spóźnił, przywitaliby go niewybrednymi żartami na temat małżeńskich rozkoszy.
Ubrał się szybko i wyszedł z pokoju, pewien, że Kate jeszcze śpi.
– Dzień dobry – doszedł go pogodny, dźwięczny głos.
Dylan znieruchomiał.
Kate krzątała się po kuchni w kusej koszuli nocnej z jedwabiu.
– Jak ci się spało? Łóżko wygodne? – zagadywała, udając, że nie widzi niewyraźnej miny Dylana. – Może chcesz inny materac?
– Dobrze... – wykrztusił. – Chciałem powiedzieć, że dobrze spałem. – Kate była pogodna, rozluźniona, jakby wczorajsze smutki pierzchły bez śladu. Nie mógł zrozumieć tej zadziwiającej zmiany nastroju. – A ty?
– Świetnie. – Kate oblizała palce i wyciągnęła w stronę Dylana talerz ze stertą tostów. – Chcesz?
Wziął bez słowa jedną grzankę i ugryzł kęs. Była dobrze przypieczona, chrupiąca, posmarowana jego ulubionym dżemem morelowym. Kate podsunęła mu kubek z pachnącą, świeżo zaparzoną kawą, po czym usiadła przy stole, tłumiąc ziewnięcie. Właściwie nie wiedział, czego powinien oczekiwać po swoich wczorajszych breweriach, ale na pewno nie spodziewał się zobaczyć Kate tak spokojnej i rozluźnionej.
– Nie wiedziałam, czy zabierasz lunch do pracy, ale na wszelki wypadek coś ci przygotowałam. – Wskazała głową plastikowe pudełko stojące na blacie kuchennym.
– Nie musiałaś tego robić. Kate ziewnęła ponownie.
– Żaden kłopot.
– Dziękuję bardzo.
Dylan odetchnął, opadło z niego napięcie. Kate miała wielkie serce. Widać wybaczyła mu skandaliczne zachowanie. Najwyraźniej poradziła też sobie z problemem, który wczoraj wytrącił ją z równowagi.
Wczesnym popołudniem Dylan poczuł głód i przypomniał sobie, że Kate przygotowała dla niego lunch.
Otworzył pojemnik i znalazł w nim trzy imponujących rozmiarów sandwicze z rostbefem, szynką i serem szwajcarskim. Kate prawie nie jadała mięsa, ale wiedziała, co Dylan lubi. Z przyjemnością zatopił zęby w pierwszej kanapce. To miło, że Kate o nim pomyślała.
Może ten rok nie będzie taki straszny. Po prostu nie powinien myśleć zbyt często o ich fikcyjnym małżeństwie, nie pozwalać sobie na żadne niewczesne pieszczoty wobec Kate, a wszystko jakoś się ułoży.
– Hej, witajcie – rozległ się z ganku głos siostry Dylana.
– To Miranda, prawda? – zapytała szeptem Kate. – Jego dwie najmłodsze siostry były do siebie tak podobne, że Kate ich nie odróżniała, szczególnie z daleka.
– Tak. Jest projektantką wnętrz.
– Aha. – Miranda czasami współpracowała z Dylanem przy realizacji projektów budowlanych.
Kate pomachała szwagierce, trochę zdenerwowana, że znowu przyjdzie jej spotkać się z kimś z rodziny O’Rourke’ów. Przygotowania do ślubu spowodowały taki zamęt w jej życiu, że nie miała czasu myśleć o niczym innym. Teraz gryzło ją sumienie, bo przez nią Dylan musiał oszukiwać najbliższych.
– Uwaga, wszyscy! Państwo młodzi przyjechali – zawołała Miranda w głąb domu.
Po chwili na ganku Pegeen zaroiło się od przedstawicieli klanu. Nowożeńcy zostali wycałowani i wciągnięci do środka. W domu Kate zapowiedziałby ich sztywny lokaj, a matka nastawiłaby uprzejmie policzek, oczekując zdawkowego muśnięcia.
O wiele bardziej podobał jej się swobodny, żywiołowy styl bycia O’Rourke’ów.
– Macie za sobą pierwszy tydzień małżeństwa – powiedziała Beth, świeżo upieczona mama. – Wasz pierwszy jubileusz.
– Właśnie – przytaknął Kane. – Myślałem, że zabierzesz żonę na kolację przy świecach, bracie. Nie spodziewałem się zobaczyć was dzisiaj.
Dylan zesztywniał. Zupełnie zapomniał o ich małym święcie. Kate pamiętała. Pierwsze siedem dni, które tyle znaczą dla każdej panny młodej, dla niej okazały się zupełnie zwyczajne.
Uśmiechnęła się i przytuliła do męża.
– Dylan coś przygotował na dzisiejszy wieczór – zapewniła swoją nową rodzinę – ale nie chciał mi powiedzieć co. To ma być niespodzianka. Prawda, kochanie?
– Prawda – stwierdził lakonicznie.
Kate dała mu kuksańca; niechby się uśmiechnął, powiedział coś więcej, bo rodzina zacznie się domyślać, że coś jest nie tak.
– Ja też przygotowałam niespodziankę dla Dylana – dodała.
Dylan zacisnął zęby. Żeniąc się z Kate, nie przewidział pewnych pułapek. Jak choćby obchodzenie „tygodnicy” ślubu. Nie bez kozery rodzina uważała go za człowieka beznadziejnie rzeczowego.
– Nie domyślasz się nawet, co to może być, prawda? brnęła dalej Kate.
Dylan spojrzał jej w oczy. Liczyła na niego. Ich plan powiedzie się tylko wtedy, jeśli wszyscy wokół uwierzą w autentyczność małżeństwa.
Dotknął koniuszka nosa Kate.
– Ta twoja niespodzianka ma coś wspólnego z zakupami, które robiłaś wczoraj? Była wśród nich torba ze sklepu z bielizną...
Kate najpierw się zdumiała, potem zaczerwieniła.
– Nie przypuszczałam, że... widziałeś.
-Widziałem. I nie mogę się doczekać mojej niespodzianki.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej i ukryła twarz na jego piersi. Pachniała tak słodko, że... miał ochotę znowu ją pocałować.
– I tak oto zaczynasz odkrywać uroki życia małżeńskiego – powiedział Patrick sentencjonalnie, przywracając Dylana do rzeczywistości. – Uwielbiam wyprawy Maddie do sklepów z bielizną.
– Ostatnio chodzę tam wyłącznie w celu nabycia bielizny ciążowej. – Maddie poklepała się po wydatnym brzuchu. – Mój mąż ma nie po kolei w głowie. Nadal uważa, że jestem seksowna.
– Jesteś. – Patrick nie mógł pojąć, że żona nie podziela jego zdania.
Seksowna?
Patrick chyba rzeczywiście zwariował, pomyślał Dylan. Kobieta w ciąży może wyglądać ładnie, owszem, ale żeby seksownie? Chyba nawet nie wypada myśleć w tych kategoriach o przyszłej matce. Przemknęło mu przez głowę, jak też Kate wyglądałaby w ciąży. Na pewno bardzo pięknie.
Nie.
Nie powinien myśleć o takich rzeczach, przywoływać podobnych obrazów.
– Przyrzeknij, że nie zdradzisz nikomu, jaką przygotowałeś dla mnie niespodziankę – odezwała się Kate. – Nie chcę dowiedzieć się ostatnia.
Wyraźnie postanowiła zaoszczędzić mu kłopotu, na wypadek gdyby rodzina usiłowała wyciągnąć z niego dokładniejsze informacje. Podziękował jej ciepłym uśmiechem.
– Przyrzekam. Nikomu nie pisnę słówka.
– To dobrze. – Pocałowała go prosto w usta i szybko się odsunęła. – Pomogę... przy kolacji – mruknęła.
Dylan chciał przyciągnąć ją z powrotem. Klął w duchu, że znów poniosły go zmysły. To on powinien był skończyć ten pocałunek, nie ona.
Towarzystwo zaczęło się powoli przemieszczać w stronę kuchni, dyskutując zażarcie o szansach Seattle Mariners w najbliższych rozgrywkach. To znaczy dyskutowali Dylan, Kane i Beth. Kate nie interesowała się baseballem, siostry Dylana najwyraźniej też nie.
Dylan, pomimo pozornego zaangażowania w rozmowę, myślał intensywnie o Kate, na niczym innym nie był w stanie się skupić.
– Jak ci smakuje? – zagadnęła właśnie.
-Co?
– To. – Włożyła mu do ust kawałek ogórka w ziołowym sosie.
– Uhmm... dobre. Ty to robiłaś?
– Tak. – Kate zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się – do niego. Jej usta też smakowały ziołami... Chciał się odsunąć, ale ciało pozostało głuche na rozkazy woli.
Zanurzył palce w jej złotych włosach i resztki samokontroli diabli wzięli.
– Hej, zostawcie te czułości na później – usłyszał głos siostrzyczki i w sekundę później poczuł lodowate zimno na plecach.
– Wariatka – pisnął, odskakując na bok i mierząc dowcipnisie strasznym wzrokiem.
– Co się stało? – zapytała Kate.
– Shanon wrzuciła mi kostkę lodu za kołnierz. – Dylan wyczyniał różne wygibasy, usiłując wydobyć lód.
– Pomogę ci. – Kate podeszła od tyłu i wyciągnęła mu koszulę ze spodni.
Dylan robił wszystko, by udawać, że nie czuje palców żony na swojej skórze.
Żony?
Dopiero teraz zdjęło go prawdziwie lodowate zimno.
Kate nie była jego żoną, w każdym razie nie w powszechnie przyjętym znaczeniu tego słowa. Pomyślał tak o niej chyba pod wpływem jej ostatniego pocałunku, a przecież był to tylko spektakl, komedia na użytek rodziny. Takie dziewczyny jak Katrina Douglas nie wychodzą za mąż za takich facetów jak on.
– Ja to zrobię – mruknął, kiedy usiłowała na powrót wcisnąć mu koszulę w dżinsy. Wolał nie ryzykować kolejnego fizycznego kontaktu.
– Dlaczego właściwie przyszliście dzisiaj na kolację do – mamy? – zapytał Kane. – Oczywiście wszyscy bardzo się cieszymy, ale powinniście uczcić swoją rocznicę sam na sam. Nawet jeśli dla ciebie nie ma ona znaczenia, na pewno ma dla Kate. Twoja żona powinna być teraz dla ciebie najważniejsza.
Dylan zacisnął szczęki. Jest dorosłym facetem i nie potrzebuje nauk braciszka.
– Kate jest na pierwszym miejscu – oznajmił z naciskiem i zmrużył oczy.
– Pobraliście się tydzień temu, ale nie pojechaliście w podróż poślubną. Przychodzicie na rodzinną kolację, zamiast spędzić ten czas we dwoje... I ty twierdzisz, że Kate jest na pierwszym miejscu?
Kane, jak to często miał w zwyczaju, wczuł się w rolę starszego brata-mentora, w której umacniało go jeszcze świeże ojcostwo.
– Zdążymy uczcić nasze święto, a Kate zależy na tym, żeby wszystkich lepiej poznać – wyjaśnił Dylan. – Jest bardzo przejęta tym, że weszła do rodziny. Wiesz, jacy są jej starzy, zimni, nieprzystępni.
– Dobra, dobra. Chcę, żebyście byli szczęśliwi i cieszyli się sobą.
– Jesteśmy szczęśliwi.
Kane popatrzył na brata sceptycznie i Dylan pomyślał, że naprawdę szczęśliwy poczuje się za rok, kiedy codzienna obecność Kate nie będzie go rozpraszała ani burzyła spokoju ducha. Rozwiodą się i znowu będą przyjaciółmi, jak dotąd.
Tęsknił za powrotem do normalności.
Tęsknił za czasami, kiedy Kate wpadała do niego do biura, żeby namówić go na udział w kolejnej imprezie dobroczynnej, a on uparcie odmawiał. Jeśli w końcu się godził, to tylko dlatego, żeby sprawić jej przyjemność i zobaczyć jej uśmiech. Tęsknił za wspólnymi wyprawami na mecze baseballu, za którymi Kate nie przepadała.
– No i dobrze – mruknął Kane. – Miałeś więcej szczęścia niż rozumu, że Katrina nie machnęła na ciebie ręką i nie wyszła za kogoś innego. Nie schrzań sprawy, braciszku.
Dylan chciał zapytać, o co chodzi Kane’owi, ale Pegeen właśnie zaprosiła wszystkich do stołu i Dylan zamknął usta. Wiedział tylko jedno: bał się wszelkich zmian w swoim życiu, nie chciał ich, a obecny eksperyment mógł to życie przewrócić do góry nogami.
W drodze powrotnej do Seattle Kate się nie odzywała. Trochę drzemała albo obserwowała przesuwające się za szybą widoki.
Po tygodniu uników ze strony Dylana miała wreszcie pretekst, żeby go dotknąć. Trochę przesadziła, ale potrzebowała tej bliskości jak powietrza.
– W tym tygodniu będziesz miał na lunch sandwicze z pastrami i rostbefem – mruknęła sennym głosem. – Chyba że wolisz coś innego.
– Nie. Twoje sandwicze są świetne. O niebo lepsze od tego, co zwykle jadam na lunch.
– Szwajcarski ser ci smakuje? Może wolisz pleśniowy?
– Lubię szwajcarski. Aha, byłbym zapomniał. Mam dla ciebie nową kartę kredytową i książeczkę czekową.
– Słucham?
– Otworzyłem ci subkonto.
– Dylan, mam własne konto oraz własne karty kredytowe i książeczki czekowe.
Pierwszą kartę kredytową dostała, kiedy skończyła trzynaście lat. Początkowo wydawała pieniądze bez opamiętania, próbując w ten sposób zwrócić na siebie uwagę rodziców. Nie podziałało. Księgowy po prostu wyznaczył miesięczny limit, bardzo wysoki, trzeba powiedzieć, którego nie wolno było jej przekroczyć.
– Przez najbliższy rok będziesz korzystała z mojego konta.
Nie dość, że Dylan zafundował jej przebudowę mieszkania, to teraz jeszcze chciał ją utrzymywać. Nie ma mowy.
– Nie, Dylan, wykluczone.
– Nie kłóć się ze mną.
– To absurd.
Wjechali na teren posiadłości i Dylan ostro zahamował.
– Przecież to tobie zależało, żeby cała ta historia wyglądała na prawdziwą.
„Ta historia” to było jej małżeństwo, marzenie jej życia. Teraz Kate zirytowała się nie na żarty.
– Wydawanie twoich pieniędzy niewiele zmieni.
– Być może, ale nie chcę wyjść na faceta, który nie jest w stanie utrzymać żony.
Kate przewróciła oczami.
– Nikt ci tego nie będzie wyrzucał, to po pierwsze. Po drugie, nie jesteśmy naprawdę małżeństwem. Po trzecie, nigdzie nie jest powiedziane, że mąż musi utrzymywać żonę. – Nie wiedziała, czy ma się oburzać, czy śmiać. Poglądy Dylana na małżeństwo były mocno archaiczne, a przy tym chciał udowodnić, że nie ożenił się dla pieniędzy, nie poluje na fortunę Douglasów, nie chce czerpać żadnych korzyści z małżeństwa.
– Nie jestem tak bogaty, jak twoja rodzina, ale nie jestem też biedakiem. Firma prosperuje świetnie, poza tym trochę zainwestowałem, co mi przyniosło zyski. O ile nie będziesz co tydzień latać do Nowego Jorku na zakupy do Tiffany’ego, damy sobie radę.
– Wiesz, że nie lubię biżuterii.
Kate wysiadła z samochodu i ruszyła pieszo w stronę wozowni. Miała dość.
Usłyszała za plecami stłumione przekleństwo, a potem cichy warkot silnika.
– Wsiadaj, Kate – syknął Dylan, wychylając głowę z wozu.
– Wolę się przejść. – Kłamała. W sandałkach na wysokich obcasach szło się jej wyjątkowo niewygodnie, ale zamiast wsiąść, odsunęła się, by Dylan mógł swobodnie przejechać. Niestety przy okazji potknęła się i omal nie upadła.
– Wsiadaj, do cholery, zanim złamiesz nogę. W ten sposób nie wygrasz sporu.
– Nie spieram się z tobą. Po prostu uważam, że to idiotyczny pomysł.
– Wcale nie.
Kate zatrzymała się, ujęła pod boki.
– Jakie ty masz poglądy? W jakim świecie żyjesz? Słyszałeś o czymś takim jak związek partnerski? W którym ludzie mają osobne konta i jednakowo partycypują we wszystkich wydatkach? Słyszałeś kiedyś, że kobieta ma prawo być niezależna?
– Do naszego małżeństwa to się nie odnosi.
Kate bez słowa ruszyła przed siebie. Dylan nie mógł przecież wciągnąć jej do samochodu siłą, niczym jaskiniowiec, pozostawało mu toczyć się za nią powolutku, na pierwszym biegu.
– Cholera.
Wysiadł z samochodu i dogonił ją. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak mu zależało na tym, żeby wszystkie wspólne wydatki pokrywane były z jego konta, ale rzecz wydawała mu się niezwykle istotna. Ludzie pewnie myśleli, że wygrał los na loterii, wiążąc się z jedyną dziedziczką fortuny Isabelle i Chada Douglasów, on jednak nie zamierzał tknąć grosza z ich pieniędzy.
Co za ironia losu. Nigdy nie przyszło mu. do głowy, że mógłby ożenić się z Kate, a teraz wszyscy widzieli w nim zapewne łowcę posagu.
– Kate.
Nie zareagowała, maszerowała przed siebie energicznym krokiem.
– Kate, proszę, nie zachowuj się tak.
Położył jej dłonie na ramionach i odwrócił ku sobie.
O co jej chodzi? Gdyby tylko mu powiedziała... Może znalazłby rozwiązanie.
Pogłaskał ją po włosach i westchnął. Miała w sobie tyle wiary, optymizmu. Nie chciał, żeby się dowiedziała, jaki świat potrafi być paskudny.
– Może to fałszywa duma, ale nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że ożeniłem się z tobą dla pieniędzy.
– Z pewnością nikt tak nie pomyśli.
– Może nie, może tak. Zgódź się na moją propozycję, to dla mnie bardzo ważne.
Kate otworzyła usta i szybko je zamknęła.
– Na litość boską, czyżby to miała być pierwsza kłótnia małżeńska?
Dylan odwrócił się gwałtownie w stronę domu, skąd rozległ się nieoczekiwany głos.
– Kim pan jest? – natarł na intruza. – Co pan robi na prywatnym terenie?
– Ja...
– To Richard Carter – powiedziała Kate, odsuwając się o krok od Dylana, który gotów był już bronić jej niby rycerz. – Jeden z prawników babci.
– Mogę tu przebywać całkiem legalnie. Mam klucz do głównej bramy, który dostałem jeszcze od nieboszczki – wyjaśnił Richard, mierząc nowożeńców chytrym spojrzeniem. – Pomyślałem, że wpadnę i zobaczę, jak się mają państwo młodzi. Pani babce bardzo, ale to bardzo leżało na sercu pani szczęście, panno Douglas.
– Rozmawia pan z panią O’Rourke – obruszył się Dylan, po raz drugi już tego dnia boleśnie urażony w swojej dumie. I nagle ogarnęła go straszna złość na Jane Douglas. Stara wiedźma nawet zza grobu próbowała decydować o życiu wnuczki, narzucać jej swoją wolę. Cała rodzina Douglasów taka była: zimni egoiści, którzy nie dbali o najbliższych. Jakie to szczęście, że Kate zwróciła się do niego o pomoc. Ona jedna była inna, może i rozpieszczona, ale ciepła i serdeczna.
– Pani O’Rourke, oczywiście – poprawił się prawnik z uśmieszkiem na ustach. – Jak pani wie, jestem wykonawcą testamentu pani babki. Zbliżają się pani urodziny, czyli termin dopełnienia warunku testacji. Chciałbym zobaczyć państwa akt ślubu.
– Dobrze, proszę do środka – powiedziała Kate.
– Nie – sprzeciwił się Dylan. – Pan Carter nie musi wchodzić do domu. Może obejrzeć akt ślubu jutro. Sam może się pofatygować do właściwego urzędu po odpis. To żaden problem.
– Panie O’Rourke, ja...
Dylan nie pozwolił mu dokończyć.
– I proszę oddać klucz od bramy, który dostał pan od pani Douglas. Teraz Kate decyduje o tym, kto ma wstęp na teren posiadłości.
Adwokat, wyraźnie zaskoczony, uniósł brwi.
– Wydawałoby się, że powinien pan robić wszystko, żeby procedura testacyjna przebiegła pomyślnie.
– Procedury mnie nie obchodzą. Nie obchodzi mnie również, co odziedziczy moja żona – warknął Dylan. – Jeśli – o mnie idzie, najchętniej zamieniłbym posiadłość w park miejski, ale Kate jest przywiązana do tego mauzoleum, więc niech je sobie zatrzyma.
– I o to się państwo sprzeczali? O posiadłość?
Dylan zrozumiał, że dał się sprowokować. Ochłonął, spuścił trochę z tonu.
– To nie pańska sprawa, ale powiem panu. Kłóciliśmy się, bo żona nie chce korzystać z mojego konta bankowego.
Dobrze zarabiam, panie Carter, i uważam, że to ja powinienem utrzymywać dom. Swoje pieniądze Kate może przeznaczać na cele dobroczynne.
Na ustach adwokata pojawił się dziwny uśmieszek.
– Większość mężczyzn uznałaby...
– Ja nie jestem większością mężczyzn.
– Nie, z pewnością pan nie jest. I proszę mi wierzyć, rozumiem pańskie stanowisko w kwestii pieniędzy.
Kate aż syknęła na te słowa.
– Szkoda, że nikt nie chce zrozumieć mojego stanowiska.
– Staram się, kochanie. – Dylan pogłaskał żonę po policzku. – Niech pan Carter odda ci klucz i idziemy do domu. Chciałbym wreszcie zobaczyć niespodziankę, która na mnie czeka.
– Prawda. – Kate uśmiechnęła się porozumiewawczo. – Mamy dzisiaj mały jubileusz. Minął pierwszy tydzień naszego małżeństwa. Chcemy to uczcić – wyjaśniła, odbierając klucz od adwokata. Ruszyła w stronę drzwi.
– Państwo przyjaźnicie się od wielu lat, prawda? – zagadnął adwokat.
– Dylana zmroziło, ale przez wzgląd na Kate powstrzymał się od ciętej riposty. Ożenił się z nią przecież po to, żeby dostała ten przeklęty dom. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego tak jej zależało na Douglas Hill, ale to już nie jego sprawa. W każdym razie nie powinien zadzierać z wścibskim panem Carterem.
– Kiedy się poznaliśmy, miała pięć lat. Mój ojciec pracował u Douglasów, był „złotą rączką” do wszystkiego.
– Taaa – mruknął adwokat. – Pan też u nich pracował, do osiemnastego roku życia, jak słyszałem.
– I dlatego uważa pan, że nie jestem jej godny?
– Sam pracuję dla różnych ludzi. A godny panny Douglas nie byłby pan tylko wówczas, gdyby się z nią ożenił dla własnych korzyści. Lubię Katrinę i życzę jej szczęścia.
– Ja też pragnę, żeby była szczęśliwa.
Carter patrzył przez długą chwilę na Dylana w milczeniu, wreszcie powiedział:
– Wierzę, że tak jest.
Dylan odprowadził adwokata do bramy. Ten człowiek chyba rzeczywiście lubił Kate, ale musiał dopilnować, aby warunki testamentu zostały spełnione. Gdyby nabrał podejrzeń, że małżeństwo jest fikcją, mógłby przysporzyć obojgu „oszustom” nie lada kłopotów.
– Stara jędza – mruknął, idąc po swój samochód. Nie lubił jej. Prawdę mówiąc, nie lubił nikogo z Douglasów poza Kate.
Przestronne pomieszczenia na dole wozowni nigdy nie były modernizowane i przez lata niewiele się tu zmieniło. Stały tu stare samochody, z których każdy kosztował fortunę: daimler, bentley, był nawet Rolls-royce Silver Ghost. Dylan pokręcił głową na ten niegdysiejszy zbytek i zaparkował swoją furgonetkę obok rozklekotanego volkswagena Kate. Może gdyby go wyremontować, jeszcze by pociągnął, ale w tym stanie nadawał się wyłącznie na złom.
Dylan obiecał sobie, że coś zrobi w tej sprawie. Nie chciał, żeby jeździła gratem, który wyglądał, jakby lada chwila miał się rozsypać. Na przykład wycieraczka na przedniej szybie... umocowana spinaczem do papieru... Spinaczem!
– Na litość boską! – Dylan wyjął z furgonetki skrzynkę z narzędziami.
– Co robisz? – Na schodach pojawiła się Kate.
– Próbuję umocować wycieraczkę. Do jakiego mechanika ty jeździsz, że wypuszcza wóz w takim stanie?
Kate uśmiechnęła się szeroko.
– Do żadnego. Jechałam na spotkanie, byłam spóźniona, lał deszcz, to sama naprawiłam wycieraczkę, jak umiałam.
– Dlaczego w takim razie później nie pojechałaś do warsztatu? Chryste, Kate, ktoś powinien się tym zająć.
– Wycieraczka działa i nikomu nie zagraża – prychnęła.
– Tak samo mówili o „Titanicu”. Dopóki nie zatonął.
– Mój garbus to nie „Titanic”.
– Może nie, ale pozwól, że kupię ci nowego. Strach wyjeżdżać tym gratem na ulicę.
– Nie chcę innego. Lubię ten samochód – powiedziała Kate poirytowanym tonem. Nie chciała innego samochodu – i nie chciała, żeby Dylan odgrywał rolę jej stróża, opiekuna oraz mentora.
– Tylko mi nie mów, że ma duszę. Przez tę duszę możesz zginąć. – Dylan kopnął koło, felga odpadła z hukiem. – Widzisz. Ten grat nie zasługuje na żadne sentymenty. Trzymaj go sobie w garażu jako pamiątkę, jeśli jest dla ciebie taki ważny.
– W porządku, ale nowy samochód kupię sobie sama.
Przybrał kamienną minę, którą ćwiczył cały miniony tydzień, i nic nie powiedział.
Niech go diabli. Jest taki nieprzystępny, wyniosły, zasadniczy. Nie sposób się do niego zbliżyć, pomyślała Kate z rezygnacją. Udało się jej pocałować go w domu Pegeen tylko dlatego, że nie chciał, by ktokolwiek domyślił się prawdy. Miała ochotę krzyczeć.
– Dylan...
– Daj spokój, Kate. Powiedziałem ci, jak ma być.
Rozejrzała się po garażu i przyszedł jej do głowy całkiem dobry pomysł.
– Zgoda. Pod warunkiem, że weźmiesz dla siebie któryś z samochodów babci. Wybieraj. – Zatoczyła dłonią i zastygła w oczekiwaniu.
Dylan przewrócił oczami.
– Mowy nie ma. Te samochody są zbyt kosztowne. Poza tym wiesz, że lubię furgonetki.
– Owszem, wiem. – Kate uśmiechnęła się przewrotnie i ruszyła w głąb garażu. – Podejdź tutaj, Dylan.
Kiedy stanął obok niej, ściągnęła brezentową plandekę i oczom Dylana ukazała się furgonetka. Cacko z początku dwudziestego wieku, tak mu się przynajmniej wydawało. Była odrobinę zakurzona, ale i tak prezentowała się wspaniale.
– Nie – powiedział odruchowo, choć najchętniej siadłby natychmiast za kierownicą tego cudeńka.
– Jeśli chcesz kupić mi samochód, musisz wziąć ten – upierała się Kate.
Dylan przykrył furgonetkę na powrót brezentem i stanął naprzeciw Kate.
– Nie mogę przyjąć tak kosztownego prezentu.
– Więc ja też nie przyjmę prezentu od ciebie, jasne?
Odwróciła się na pięcie i wyszła.
Dylan potarł pulsujące skronie. Do diabła, ależ ona jest uparta.
Ich układ zaczynał stawać się o wiele trudniejszy i bardziej skomplikowany, niż można by oczekiwać.
Minęły dwa tygodnie. Dylan ciągle boczył się na Kate za odmowę korzystania z jego kart kredytowych. Nie chciała też przyjąć samochodu.
Trudno, pomyślała, wychodząc rano ze swojej sypialni.
Wściekał się, że ona nie chce wydawać jego pieniędzy. Co za farsa.
Męska duma... Z męskiej dumy nie należy się śmiać. Zwłaszcza że dotyczyła Dylana. Powinna była od początku przewidzieć taki obrót spraw. Może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby zamiast w posiadłości babki, zamieszkali w domu należącym do Dylana.
Kate ziewnęła i wzięła się do przygotowywania śniadania. Dylan pochłaniał takie ilości protein, że dreszcz ją przechodził na samą myśl, ale nie wtrącała się do jego diety. Widać spalał wszystko w pracy.
Teraz na dodatek po powrocie z firmy zajmował się remontem. Zamontował otwierane elektrycznie drzwi w garażu i zwoził różne materiały budowlane.
Niech to diabli.
Jej przytulne mieszkanie przestanie być przytulne po tej rewolucji.
Kończyła właśnie przygotowywać sandwicze, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi od sypialni Dylana. Wbiła zgrabnie jajka na patelnię i wrzuciła dwie kromki chleba do tostera.
– Śniadanie gotowe – zawołała.
Dylan pojawił się w progu kuchni.
– Nie musisz przygotowywać dla mnie posiłków. Nie oczekuję tego od ciebie.
Powtarzał to każdego dnia rano i wieczorem, a Kate za każdym razem wzruszała ramionami i powtarzała nieodmiennie:
– To żaden kłopot.
– Przynajmniej powinnaś włożyć coś mniej... Coś bardziej stosownego do kuchni – stwierdził ponurym głosem.
Kate spojrzała trochę zdziwiona na swoją koszulę nocną, zastanawiając się, jakie stroje są „bardziej stosowne do kuchni”.
– Co ci się nie podoba w mojej koszuli nocnej? – zapytała.
– Po pierwsze, masz gołe nogi – jęknął Dylan.
– Nieprawda. – Podciągnęła trochę sięgającą mniej więcej do pół uda koszulę. – Widzisz? – Zastanawiała się, czy nie powinna kupić sobie czegoś naprawdę seksownego, co ostatecznie przekonałoby Dylana, że jest już dorosła, ale zabrakło jej odwagi. Na razie musiały wystarczyć koszule. Zresztą zawsze chodziła w tym, w czym czuła się wygodnie, więc krzątanie się po kuchni w porannym negliżu nie powinno dziwić czy irytować Dylana.
– Uspokój się – jęknął Dylan ponownie.
– O co ci chodzi?
Miała ochotę krzyczeć. Dlaczego on jest taki nierozgarnięty? Nierozgarnięty i gburowaty. Coraz częściej warczał na nią i fukał. Któregoś dnia zeszła do garażu, gdzie właśnie pracował, powiedzieć mu dobranoc, a Dylan nakrzyczał na nią za nieodpowiedni strój. Zupełnie jak dzisiaj. Albo sarkał, albo w ogóle się nie odzywał. A ona przecież się starała, robiła wszystko, żeby nie utrudniać mu życia, żeby ten rok minął w miarę znośnie. Wszystko na nic, Dylan był wiecznie niezadowolony.
Poczuła bolesny ucisk w gardle. Nikt jej nigdy nie kochał, nie akceptował, choć zabiegała o to od dziecka. Widać z Dylanem miało być tak samo. Może miłość to nie wszystko?
Poczuła podejrzany swąd i odwróciła się do kuchenki. Jajka były do wyrzucenia.
– Och, nie.
Kiedy wstawiała patelnię do zlewozmywaka, kropla rozgrzanego tłuszczu prysnęła jej na nadgarstek. Tłumiąc okrzyk bólu, przytknęła sparzone miejsce do ust. Nie chciała, żeby Dylan zauważył. Znowu wygłosiłby jakieś pouczające kazanie na temat jej nieostrożności.
– Włóż rękę pod zimną wodę. – Podniósł się i odkręcił kran. – Daj tu łapkę, Kate.
Łzy napłynęły jej do oczu. Oto Dylan, jak zawsze, spieszy jej z pomocą. Gdy byli dziećmi, wszystko wydawało się takie proste. Niestety. On zrobił się dorosły, ona miała pozostać w jego oczach infantylną nastolatką. To nie w porządku.
– Tak mi przykro – mruknął i dodał bez sensu: – Wezwę lekarza.
– Zlituj się, po co tu lekarz?
– Płaczesz – stwierdził, najwyraźniej wychodząc z założenia, że to wystarczający powód do wezwania pomocy medycznej.
Kate pokręciła głową. Nie nadążała za jego tokiem rozumowania.
– Tłuszcz prysnął, zapiekło mnie, przestraszyłam się. Lunch masz gotowy, a śniadanie kupisz sobie po drodze.
– Już zrobił się pęcherz.
– Tak zwykle bywa, kiedy człowiek się oparzy – poinformowała go, siląc się na cierpliwość.
Dylan zamknął oczy i trzymał dłoń Kate pod bieżącą wodą. Oparzyła się przez niego. Niepotrzebnie komentował jej poranny strój, ale kiedy podciągnęła koszulę, omal nie eksplodował. Miała coś pod spodem? Powstrzymał ją, zanim mógł się o tym naocznie przekonać. Może nie powinienem był jej powstrzymywać? – zastanawiał się ten gorszy Dylan.
Przecież to Kate, odpowiadał ten lepszy, szlachetniejszy Dylan.
Nieznośna Katastrofa, dzieciak, który wiecznie wpędzał go w tarapaty.
Napomnienia nie pomagały.
Nie lubił myśleć o tym, że jego Kate zdążyła dorosnąć, dojrzeć. Kate kobietą. To okazywało się ponad jego siły. Nie potrafił się uporać z tym faktem. Teraz też wolał o tym nie myśleć.
– Przydałby się okład z lodu – mruknął. – Otworzył lodówkę, wyjął kilka kostek z pojemnika i zawinął w ściereczkę. – Proszę bardzo.
– Spóźnisz się – zauważyła Kate, kiedy przykładał jej lód do nadgarstka.
– Jestem szefem, mogę się spóźnić. – Zwykle starał się być w firmie na czas i dzisiaj też powinien, jeśli nie chciał przysporzyć sobie kłopotów, bardzo... osobistych kłopotów. – Ale masz rację, pojadę już, jeśli rzeczywiście nie jestem ci potrzebny. Postaram się wrócić wcześniej. Idziemy dzisiaj na imprezę charytatywną. Zbiórka pieniędzy dla szpitala, prawda?
– Tak. Powinniśmy wyjechać z domu o szóstej.
Kate od kilku miesięcy przygotowywała akcję pomocy dla szpitala pediatrycznego. Tego dnia odbywała się impreza zamykająca projekt i miało to być ich piąte publiczne wystąpienie jako małżeństwa, wliczając w to niedzielne obiady rodzinne. Nie miał ochoty na dzisiejsze party, nie lubił spotykać zadzierających nosa znajomych Kate, z drugiej strony sama akcja była bardzo szlachetna, a nie wszyscy bogacze w Seattle okazali się tępymi snobami. Zdarzali się wśród nich całkiem mili ludzie.
Jak chociażby Kate.
Kate była zamożna. Od dziecka otoczona luksusem, psuta, obsypywana wszelkimi dobrami materialnymi, jakie tylko można sobie wyobrazić, nie zapominała jednak o innych, tych mniej szczęśliwych.
– Do... zobaczenia – bąknął.
Chwycił pojemnik z sandwiczami, termos i ruszył pospiesznie ku drzwiom.
Pomimo obietnic i najlepszych chęci do domu wrócił późno. Krzyknął, że już jest i pobiegł pod prysznic, zmyć z siebie całodzienny brud. Jego firma modernizowała kilka starych kamienic w śródmieściu i każda wizyta tam oznaczała tony kurzu we włosach i na całym ciele.
Próbował właśnie wsunąć spinki w mankiety koszuli, kiedy w salonie pojawiła się Kate.
– Możesz mi pomóc?
Szybko uporała się z mankietami i bardzo dobrze. Pachniała tak rozkosznie, że gdyby jeszcze chwilę miał ją tuż obok siebie, pewnie znowu wykonałby jakiś niestosowny gest.
– Poprosiłem Kanea, żeby pożyczył nam swoją firmową limuzynę – powiedział.
– Coś nie tak z twoim wozem?
– Wszystko w porządku, ale wiem, jak spojrzałby na mnie parkingowy, gdybym podjechał furgonetką.
Kate zmarszczyła czoło.
– Nigdy wcześniej ci to nie przeszkadzało.
– Wcześniej nie byliśmy małżeństwem.
– Nie obchodzi mnie, co ludzie sobie pomyślą. – Kate westchnęła. – Sądziłam, że dla ciebie też nie ma to znaczenia.
– Jej słowa zaskoczyły Dylana.
– Bo nie ma, ale zdaję sobie sprawę, jak komentowane jest nasze małżeństwo. Już słyszę te kąśliwe uwagi, że twój mąż przywozi cię na uroczyste party starą furgonetką.
– Nikt, kto ma odrobinę oleju w głowie, nie zwraca uwagi na takie rzeczy. – Kate podparła się pod boki. – Wierz mi, Dylan.
Chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się w ostatniej chwili. Zdał sobie sprawę, że Kate naprawdę tak myśli. Nigdy nie zwracała uwagi, czym kto jeździ.
– Pojedziemy więc furgonetką, skoro tak sobie życzysz – ustąpił w końcu.
– Tak sobie życzę. Za minutę będę gotowa.
Kate poszła do sypialni, zrzuciła domową suknię i włożyła wieczorową, z zielonego weluru, z głębokim dekoltem, dopasowaną, lekko rozkloszowaną u dołu. Kreacja była dość śmiała, śmielsza niż te, które zazwyczaj nosiła przy podobnych okazjach, ale w jej życiu ostatnio nic nie było normalne.
– Kate?
– Już idę. – Chwyciła torebkę i przeszła do salonu, gdzie przywitał ją dźwięk podejrzanie przypominający jęknięcie.
– Coś nie tak?
– Idziesz w tym?
Kate spojrzała na suknię, potem na Dylana.
– Owszem. Kupiłam ją z myślą o dzisiejszej imprezie.
– Ale... ty przecież nie masz nic pod spodem.
Uśmiechnęła się trochę pobłażliwie. Chciałaby, żeby Dylan był zazdrosny, ale on był tylko zaszokowany, że jego mała Kate wystąpi w takiej śmiałej kreacji.
– Mam tyle, ile można mieć pod taką suknią. Skrzywił się okropnie. „„
– Chodźmy.
Dylan musiał podsadzić ją do kabiny furgonetki, co uczynił, klnąc pod nosem. Ciekawe, co by powiedział, gdyby zaproponowała beztroskim tonem, żeby sprawdził, czy włożyła bieliznę...
Był tak skwaszony, że Kate wolała powstrzymać się od odgrywania zakochanej żony.
– Przyniosę drinki – mruknął, kiedy weszli do sali, i oddalił się, nie czekając na odpowiedź.
– Miło cię widzieć, Katrino – odezwał się jakiś niski, matowy głos, ledwie Dylan zniknął.
Kate się odwróciła.
– Witaj, Tilly.
Tilly, platynowa blondynka, odpowiedziała sztucznym uśmiechem. Była kimś w rodzaju energetycznej wampirzycy, wysysała życie z wszystkich dookoła.
– Mój Boże, zafundowałaś sobie bardzo pospieszny ślub.
Nic dziwnego, że nikogo nie zaprosiłaś.
Kate zmrużyła oczy. Doskonale wiedziała, co Tilly insynuuje.
– To była zamknięta uroczystość, tylko rodzina i kilkoro najbliższych przyjaciół. A w Dylanie jestem zakochana od lat, toteż uważam nasze małżeństwo za bardzo przemyślane posunięcie.
Na twarzy Tilly odmalowało się zaskoczenie.
– Ale on nie jest w twoim typie, moja droga.
– Jest dokładnie w moim typie. Wiesz, uczciwy, godny zaufania... wierny.
Był to mocny i dobrze wymierzony cios, bo o mężu Tilly można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest wierny. Tilly zresztą nie pozostawała mu dłużna i romansowała na prawo i lewo. Można powiedzieć, że dobrali się w korcu maku.
– Taka jestem szczęśliwa – ciągnęła Kate radośnie. – Dylan to facet, na którym zawsze można polegać. Pewnie trochę mi zazdrościsz, jest taki seksowny...
Tilly wydęła wargi.
– Być może, na swój sposób. Ja wolę trochę bardziej wyrafinowanych facetów.
No nie.
Nikt nie będzie mówił, że Dylan jest prostakiem. Nie pozwoli obrażać najwspanialszego faceta na świecie.
– Tilly, jesteś...
– Przyniosłem ci drinka, kochanie. – Dylan wetknął jej kieliszek szampana do ręki i ujął pod łokieć, jakby się obawiał, że Kate przyłoży swojej rozmówczyni.
Tilly uśmiechnęła się sztywno i odpłynęła, a Kate odprowadziła ją wzrokiem, powściągając chęć dogonienia miłej znajomej i wylania jej zawartości kieliszka na silikonowy biust.
– O co poszło? – zagadnął Dylan.
– O nic. Po prostu jest głupia i tyle.
– Dylan się uśmiechnął. Kate go broniła, lojalnie stanęła po jego stronie.
– Nie możesz wytaczać wojny każdemu, kto uważa, że popełniłaś mezalians.
Kate pokręciła głową.
– Nie rozumiesz. Tilly jest zazdrosna. Ma schrzanione życie i chce, żeby wszystkim wiodło się równie paskudnie. Żal mi jej.
– Dzisiaj raczej nie okazałaś współczucia.
– Dzisiaj to co innego.
Nie chciała wdawać się w szczegóły, a Dylan wcale nie był pewny, czy chciałby o nich słuchać. I bez tego miał ogromne kłopoty ze zrozumieniem Kate.
Obróciła kieliszek w palcach, upiła łyk i podniosła zdziwione spojrzenie na Dylana:
– To piwo imbirowe, nie szampan.
– Myślałem, że będziesz wolała coś bezalkoholowego.
Kate zacisnęła usta. Znowu to samo.
– Uważasz, że nie dorosłam do picia alkoholu? Za tydzień kończę dwadzieścia siedem lat, nie siedemnaście. Kiedy wreszcie dotrze do ciebie, że nie jestem już dzieckiem?
Dylan przestąpił z nogi na nogę. Kate trafiła w sedno problemu, nad którym wolałby się nie zastanawiać. Wiedział oczywiście, że Kate jest dojrzałą kobietą, ale często traktował ją jak tamtą smarkulę sprzed lat – piękne, niewinne dziecko, które nie zetknęło się jeszcze z brudem tego świata.
– Nie pijesz przecież alkoholu – przypomniał jej.
– Och... Nieważne.
Kate niespodziewanie się uśmiechnęła, położyła mu dłoń na karku, przyciągnęła do siebie i pocałowała namiętnie.
Dylan potrzebował dobrej chwili, żeby ochłonąć, a kiedy doszedł już do siebie, rozejrzał się wokół, ciekaw, komu Kate chciała zademonstrować ich małżeńską miłość.
– Szukasz kogoś?
– Richarda Cartera albo któregoś z jego wspólników.
– Nie widziałam ich. – Kate pocałowała go jeszcze raz, po czym odsunęła się z uśmiechem. – Dobrze się czujesz? – zagadnęła po chwili.
– Aha.
Wraz z upływem czasu było coraz gorzej. Obserwował Kate, próbował zobaczyć w niej tamtą pięcioletnią dziewczynkę sprzed lat, ale zamiast dziecka widział piękną kobietę.
– Wielka szkoda, że Beth i Kane nie mogli przyjść – powiedziała, kiedy skończyli rozmawiać z dyrektorem szpitala.
– Na razie nigdzie nie bywają – mruknął Dylan. – Beth nie chce zostawiać dziecka, a Kane nie rusza się bez Beth.
Kate posmutniała i pocałowała go w kącik ust, a w Dylanie znowu zawrzała krew.
– Beth ma szczęście.
– Kate. – Cofnął się o krok, a ona o krok postąpiła. – Powinnaś się trochę hamować.
– Muszę okazywać ci czułość, inaczej ludzie zaczną się zastanawiać, czy między nami wszystko w porządku.
– Kate taka właśnie była, spontaniczna i bezpośrednia. Dziw prawdziwy, że Douglasom, którzy byli sztywni, zimni i oficjalni, trafiła się taka córka.
Dylan rozejrzał się po sali i zobaczył kogoś, kogo nie miał najmniejszej ochoty oglądać.
– Cholera.
Kate podążyła za jego wzrokiem i skrzywiła się lekko, dostrzegłszy sunącego ku nim nobliwego pana Cartera.
Tylko tego było jej trzeba. Kiedy zaniosła mu do kancelarii akt ślubu, zasypał ją pytaniami, jak na przesłuchaniu. Nie miała ochoty na powtórkę.
Oparła się o Dylana, a on objął ją w talii.
Richard Carter za nic nie powinien poznać prawdy. Mógł żywić pewne podejrzenia, ale co z tego? Nie złamali prawa, a ona zamierzała uczynić fikcyjne małżeństwo jak najbardziej prawdziwym, potrzebowała tylko czasu. Mimo to przestraszyła się na widok adwokata.
– Trzymaj się, Kate. Wszystko będzie dobrze – szepnął jej Dylan do ucha.
Jego głos przyprawił Kate o lekki dreszczyk. Podniosła wzrok. Dylan był taki pewny siebie, mocny. Był wszystkim, czego pragnęła. Zapomniała zupełnie o panu Carterze i o testamencie babci.
– Czy mówiłam ci już, że zabójczo wyglądasz? – zapytała.
– Chcesz powiedzieć, że w smokingu mi do twarzy?
– Nie, chcę powiedzieć, że jesteś zabójczo przystojny. Twoi bracia nie wytrzymują porównania z tobą, w smokingu czy bez niego. A najbardziej seksownie wyglądasz w dżinsach.
Dylan parsknął śmiechem.
– Musisz być ślepa, Kate. To ja, prosty O’Rourke, proszę pani.
– Jesteś wyjątkowy. Jak myślisz, dlaczego Tilly Haviland tak mi zazdrości? Wie, że nigdy nie spotka nikogo w połowie nawet tak wspaniałego jak ty.
Dylan znowu się roześmiał.
– Myślałem, że jej wydrapiesz oczy.
Kate wzruszyła ramionami.
– Nie byłoby tak źle. Miałam tylko ochotę wylać jej piwo na ten silikonowy biust.
– Silikonowy, powiadasz?
– No przecież, że nie prawdziwy.
Dylan przesunął palcem po ramieniu Kate.
– Nie wiem, nie zwracałem uwagi, kochanie. Twoja suknia pochłania mnie całkowicie. Zastanawiam się, jak... jak to się trzyma?
Kate zrobiło się gorąco. „Kochanie”? Raz tylko tak ją nazwał, w dniu ślubu. Posmutniała na tę myśl i w tej samej chwili usłyszała dyskretne chrząknięcie.
– Miło mi państwa widzieć. – Pan Carter skłonił ceremonialnie siwą głowę.
– Nie wiedziałam, że wspiera pan nasz szpital – odezwała się Kate.
– Działam na różnych polach.
– Jasne. Także w obszarze kontroli autentyczności więzów małżeńskich. Kate miała ochotę mu powiedzieć, że testament zobowiązuje ją do zamieszkiwania razem z mężem przez rok w posiadłości babki, nie wspomina natomiast nic o charakterze związku. Babcia była kobietą dystyngowaną i nie egzekwowałaby od wnuczki uprawiania seksu, nawet tego małżeńskiego.
Nieważne. Cokolwiek mówiła klauzula testamentu, Kate zamierzała ją spożytkować dla własnych celów. Interpretując ją po swojemu, mogła przytulić się do Dylana i mogła bezkarnie go pocałować.
Przez chwilę rozmawiali z panem Carterem, po czym Dylan powiedział:
– Proszę wybaczyć, ale musimy wracać do domu. Kate miała dzisiaj rano mały wypadek, powinna odpocząć.
Pan Carter natychmiast przybrał stosownie zatroskany wyraz twarzy.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Nie – zapewniła Kate i spojrzała na męża. – Naprawdę dobrze się czuję, Dylan.
– Ale... odpoczynek nam się przyda.
Kate nie wierzyła własnym uszom. Czyżby w głosie Dylana rzeczywiście zabrzmiała obietnica? Niemożliwe. Kolejną noc spędzi sama. Znowu sama.
Dylan nie mógł usnąć. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek był taki spięty. W ogóle nie zdarzało mu się tak reagować, czuć tego, co teraz. Jeśli spotykał dziewczynę, która z różnych powodów była nieosiągalna, przechodził nad tym faktem do porządku.
Dlaczego zatem kompletnie oszalał na punkcie Kate?
Może dlatego, że była zakazanym owocem. Przyrzekł sobie przecież, że już jej nie pocałuje, nie dotknie. Niestety ona nie złożyła podobnego przyrzeczenia. Bardzo przekonująco grała rolę młodej, zakochanej mężatki... W każdym razie dla jego ciała było to niezwykle przekonujące.
Przestań, nakazał sobie. Przecież to tylko fikcja. Kate nie jest naprawdę twoją żoną.
Wszystko gotów zepsuć.
Kate to przyjaciółka. Tylko przyjaciółka. Poprosiła go o pomoc, ponieważ mu ufa. Z takim przekonaniem, wręcz zacietrzewieniem broniła go dzisiejszego wieczoru przed tą Haviland.
Obrócił się na drugi bok. Kate była tak blisko, w sąsiednim pokoju... dzieliło go od niej zaledwie kilka metrów. Zdjęła tę drogą, oszałamiającą suknię i teraz ma na sobie jedną ze swoich drogich, oszałamiających koszul nocnych. Koszul, w których nie było nic oszałamiającego, ale kiedy wkładała je Kate, Dylan tracił głowę.
Jęknął i kilka razy uderzył pięścią w poduszkę.
Nie mógł zapomnieć jej pocałunków. Może od czasu do czasu powinien zostać na noc w biurze, przenocować na kanapie w swoim gabinecie, żeby ochłonąć, uspokoić się?
Jasne.
Miał już gotowy plan.
W poniedziałek po południu zadzwoni do Kate i powie, że nie może wrócić do domu. Po prostu. Jeśli uda mu się zostawić wiadomość na automatycznej sekretarce, uniknie kłopotliwych wyjaśnień. A tłumaczyć się przed Kate byłoby mu bardzo niezręcznie. Nie chciał, by myślała, że go męczy wspólne mieszkanie, że od niej ucieka.
Przede wszystkim powinien pamiętać, że jego żona gra, kiedy się do niego tuli, kiedy go całuje, kiedy rzuca mu się na szyję. Takiej gry nie powstydziłaby się największa aktorka.
Tylko jego głupie ciało nie potrafiło tego pojąć.
W poniedziałek Kate siedziała przy komputerze i pisała opowieść o nieznośnej dziewczynce, która nazywała się Maleńka. Maleńka występowała już w poprzednich książkach Kate i stała się tak popularna, że wydawca poprosił, by tym razem to ona była główną bohaterką.
Kate, zaabsorbowana pisaniem, zignorowała dzwonek telefonu. Niech rozmówca porozmawia z automatyczną sekretarką.
Z głośniczka rozległ się głos Dylana.
– To ja, Kate. Pewnie nie ma cię w do...
Podbiegła do telefonu.
– Chciałem tylko powiedzieć, że nie wrócę dzisiaj na noc. To tyle.
Chwyciła słuchawkę, ale usłyszała sygnał; Dylan zdążył się rozłączyć.
Nie powiedział nawet „do widzenia” czy „do zobaczenia rano”. Nie wyjaśnił, dlaczego nie wróci do domu i gdzie zamierza spędzić noc.
Kate pełna złych przeczuć opadła ciężko na fotel.
Czyżby chodziło o kobietę?
Z pewnością nie.
Dylan nie pozwoliłby sobie na to. Doskonale wiedział, że muszą udawać szczęśliwe małżeństwo. Nie umówiłby się z dziewczyną, przekreślając lekkomyślnie cały ich plan. Czy aby na pewno?
W głębi serca czuła, że to niemożliwe, ale... Dylan, jak każdy człowiek, miał swoje potrzeby seksualne. Prawda, byli małżeństwem zaledwie od kilku tygodni, więc nie żył w celibacie Bóg wie jak długo. Ona do tej pory obywała się jakoś bez seksu i wiedziała, że owszem, jest to możliwe oraz wykonalne.
Chętnie porozmawiałaby z kimś o dzisiejszym zdarzeniu, ale im dłużej się zastanawiała, komu mogłaby się zwierzyć, w tym większe popadała przygnębienie. Tak naprawdę nie miała przyjaciół, dawne koleżanki z collegeu dawno rozproszyły się po całym kraju w poszukiwaniu dobrej pracy. Rodzice dostaliby ataku serca, gdyby spróbowała rozmawiać z nimi o czymś poważniejszym niż prognoza pogody na najbliższe dni.
Jedynym jej przyjacielem był Dylan.
Nie zwierzał się jej, potrafił jednak słuchać, kiedy go potrzebowała. To z nim rozmawiała o swoich sprawach, z nim dzieliła wszystkie smutki i radości. Ale z kim, do diabła, miała rozmawiać o Dylanie?
Usiadła z powrotem przy komputerze, lecz straciła wenę. Maleńka potrafiła poradzić sobie z każdą trudnością, choć jej stwórczym była kompletnie bezradna.
Kiedy następnego dnia wieczorem usłyszała zgrzyt klucza w zamku, ogarnęła ją ulga zabarwiona przygnębieniem.
W końcu jednak wrócił, ale dlaczego ostatnią noc spędził poza domem?
Nie będzie się dopytywała.
Jeśli zacznie zachowywać się jak zazdrośnica, wystraszy Dylana i wtedy z ich ewentualnego związku na pewno nic nie wyjdzie.
Ale czy ona nadal chce tego związku? Z mężczyzną, który nie jest w stanie jej zrozumieć? Który jest jej na pozór bliski, a zarazem tak daleki jak najodleglejsze gwiazdy?
Nachyliła się nad zlewem, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Próbowała nie myśleć o tych wszystkich latach nadziei, tęsknoty, wyczekiwania.
– Cześć, Kate – zawołał Dylan.
Przełknęła łzy, przybrała obojętną minę i odwróciła się w jego stronę.
– Cześć.
– Widzę, że przygotowujesz kolację.
– Owszem. – Miała na sobie spodnie i bluzkę, strój zwykły, prosty, którego stosowność nie mogła wzbudzić zastrzeżeń Dylana.
– Jeśli starczy i dla mnie, będę zachwycony. Okropnie zgłodniałem. – Posłał jej nieprzeniknione spojrzenie, które zdawało się mówić: nie jesteśmy prawdziwym małżeństwem i nie musimy się sobie opowiadać.
Dzielili tylko mieszkanie, zawarli układ, który okazywał się coraz bardziej skomplikowany i nie jej sprawa, gdzie Dylan spędził ostatnią noc.
– Steki właśnie się smażą. Kolacja będzie gotowa za kilka minut.
– Wspaniale. Zdążę wziąć prysznic.
Dylan cisnął ze złością koszulę na podłogę. Był wściekły, że Kate nie powiedziała ani słowa na temat nocy przespanej poza domem.
Może wcale nie obchodziło ją, co on robi?
Ale przecież kobiety są z natury ciekawe, a Kate jak najbardziej była kobietą. Powinna zapytać, co oznaczała ta lakoniczna wiadomość nagrana na sekretarkę i gdzie się podziewał. Powinna powiedzieć coś, co by go zirytowało i utwierdziło w słuszności podjętej – i wprowadzonej w czyn – decyzji.
Skądinąd nocleg na biurowej kanapie, który miał ostudzić przegrzane zmysły, wcale nie był dobrym pomysłem.
– Głupek ze mnie – mruknął z niesmakiem, wchodząc pod prysznic.
To wina Kate, że trudno mu zachować spokój. Starała się. Za bardzo się starała. Powtarzał jej dziesiątki razy, że nie musi gotować dla niego, ale ona się uparła. Wstawała raniutko, robiła śniadanie, przygotowywała mu lunch, a wieczorem kolację dla obojga, chyba że gdzieś razem wychodzili. Sama nie żądała od niego niczego, poza tym, żeby przy ludziach zachowywał się jak troskliwy, kochający małżonek.
Z jego karty kredytowej oczywiście nie korzystała, co doprowadzało go do szału. Nie rozumiał, dlaczego tak się uparła.
Zlikwidował własne mieszkanie, nie płacił czynszu, uważał, że powinna przyjąć od niego coś w zamian.
Zgodził się ożenić z nią, żeby mogła odziedziczyć posiadłość i z przyjemnością myślał, że w ten sposób pokrzyżował plany Jane Douglas, która nawet zza grobu usiłowała kontrolować życie wnuczki.
Z przyjemnością?
Cóż...
Odkręcił kran i stanął pod strumieniem zimnej wody. Tęsknił za tym, jak było kiedyś. Za przyjacielskimi żartami, wspólnymi wieczorami przy pizzy i jakimś filmie z wypożyczalni. Dała mu nawet klucz od bramy, nalegała, żeby go zatrzymał. Ufała mu.
Dlaczego nie zapytała, gdzie spędził noc?
Dlaczego nie była na niego zła, nie dąsała się, nie robiła mu wymówek?
Może zapyta przy kolacji. Tak, na pewno wtedy zacznie się przesłuchanie.
Dylan wyszedł z łazienki, wycierając po drodze włosy.
– Pięknie pachnie – zauważył, wchodząc do kuchni.
Kate uśmiechnęła się i postawiła przed nim talerz z befsztykiem.
– Jedz. Ja zjem trochę sałatki.
Dylan nigdy nie jadał sałatek Kate, chociaż zawsze przygotowywała podwójną porcję. Może gdyby dzisiaj złamał tę zasadę, wprawiłby żonę w lepszy nastrój?
– Jak... jak spałaś ostatniej nocy? – zagadnął niepewnym głosem.
– Dobrze.
Powiedziała to tak spokojnie, że znowu się zirytował. Dał jej szansę, sposobność, by zapytała, jak jemu minęła noc, a ona tymczasem...
– Byłabym zapomniała – odezwała się po chwili. Dzwoniła twoja matka. – Wstała od stołu i podała Dylanowi kartkę, po czym usiadła z powrotem na swoim miejscu i dołożyła sobie trochę sałatki.
Wiadomość od matki? I to wszystko?
– Hm... kiedy dzwoniła?
– Około dziewiątej. – Nawinęła makaron na widelec i zjadła z widoczną przyjemnością. – Dobrze, że nigdzie nie wychodzimy w najbliższych dniach. Dodałam sporo czosnku do sosu i cierpiałbyś okropnie, gdybym musiała cię całować.
Nigdy nie cierpiał, gdy Kate go całowała i zapach czosnku nie przeszkadzałby mu ani trochę.
– Przyjęli moją ofertę na budowę biurowca Hansmeira – oznajmił z dumą po chwili milczenia.
Kate się uśmiechnęła.
– Wspaniale.
– Przez najbliższy rok, jeśli nie dłużej, będziemy mieli huk roboty. Ty nie... ? – zawahał się, nie dokończywszy zdania.
– Co ja nie?
– Wiem, że Hansmeier jest znajomym twojego ojca. Nie mówiłaś chyba ojcu, żeby mnie rekomendował? To jest... żeby na niego wpłynął?
– Kate wbiła widelec w kawałek brokuła. Pięknie. Ona tu zadręcza się w duchu, a ten pyta o jakieś głupoty.
– Nie, nic mu nie mówiłam o twojej ofercie dla Hansmeiera. Powinnam była?
– W żadnym razie – żachnął się Dylan. – Chciałem się tylko upewnić, czy tego nie zrobiłaś. Nie zamierzam korzystać z żadnych wpływów twojej czy mojej rodziny.
Z formalnego punktu widzenia ona też była jego rodziną, ale Dylan nie brał tego pod uwagę, przynajmniej w tej chwili.
– Nie zrobiłabym czegoś takiego bez porozumienia z tobą. Chyba o tym wiesz.
– Uhm...
Przełknęła ostatni kęs. Chciała, żeby Dylan pocałował ją, porwał na ręce i zaniósł do sypialni. I nawet nie chodziło jej o seks, tylko o to, żeby znaleźć się w jego ramionach, czuć jego bliskość, zapomnieć o całym świecie. Tylko on i ona, wszystko inne przestaje się liczyć, znika...
Czasami wydawało się jej, że potrzebuje Dylana bardziej niż powietrza.
– Nie martw się – powiedziała, starannie akcentując słowa. – Hansmeier zna mojego ojca, ale nie przyjaźni się z nim. Papa wkurza prawdziwych biznesmenów, bo właściwie niczym się nie zajmuje, no może poza wydawaniem pieniędzy. I na niczym się nie zna.
– Nie masz o nim najlepszego zdania.
– O panu Hansmeierze?
– Nie, o własnym ojcu.
– Kate wzruszyła ramionami.
– Ja go właściwie nie znam. Wiem o nim tyle, że lubi podróżować i kolekcjonuje dzieła sztuki. Nigdy nie miałam okazji porozmawiać z nim poważniej.
Dylan bardzo długo nic nie mówił. Już myślała, że to jej słowa wywarły na nim takie piorunujące wrażenie, ale przecież wiedział doskonale, jak wyglądają jej stosunki z rodzicami. Miał okazję obserwować od lat dom Douglasów, znał panującą tam atmosferę. W jakimś sensie jego ojciec był lepszym rodzicem dla Kate niż Chad Douglas, pochłonięty, podobnie jak żona, własnymi sprawami.
Kate do tej pory miała w pamięci ciepłą twarz Keenana O’Rourke’a, jego mądre oczy dostrzegające więcej, niż widzą inni, mocne, zręczne dłonie, które potrafiły naprawić dosłownie wszystko.
– Nie zrozum mnie źle – dodała cicho. – Kocham moich rodziców, ale nigdy nie mieliśmy z sobą bliskiego kontaktu.
Wiele by dała, żeby zaistnieć w ich życiu, tak się jednak nie stało i nic już nie mogło tego zmienić. Nie uczynili nic, by być na jej ślubie, co najwyżej mieli może niewielki żal, że nie zaplanowała uroczystości w bardziej stosownym terminie.
– Wiem. – Dylan wstał od stołu. – Wezmę pomiary potrzebne do rozbudowy mieszkania.
Wyszedł z kuchni, nie zmywszy naczyń, chociaż zwykle to robił.
Kate została sama i popadła w ponure zamyślenie.
Mieszkanie miało być teraz znacznie przestronniejsze, wygodniejsze, idealne dla rodziny. Cieszyłaby się, gdyby Dylan powiększał je z myślą o dzieciach, ale on chciał burzyć ściany, żeby być dalej od niej.
A to bolało, bardzo bolało.
Nie wiedziała, co robić, żeby spojrzał na nią inaczej, inaczej o niej myślał. Plan, który jeszcze kilka tygodni temu uważała za doskonały, teraz wydawał się szczytem głupoty. Pragnęła Dylana i tęskniła za przyjacielem, którego najwyraźniej traciła. Ba, zaczynała pomału wątpić, czy ten przyjaciel w ogóle kiedykolwiek istniał.
Dylan wcale nie musiał brać pomiarów. Dawno wszystko rozrysował i doskonale wiedział, co jego ekipa ma robić. Chciał po prostu uciec z kuchni, zostać sam ze swoimi niewesołymi myślami.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego Kate nie zapytała go o ubiegłą noc. To pytanie miało go dręczyć przez następne dwa dni. Kate prawie nie odchodziła od komputera, a kiedy na moment oderwała się od pracy, to tylko po to, żeby wykonać następny ruch w sprawie kolejnej imprezy dobroczynnej, tym razem na rzecz jakiegoś przedszkola. Zajmowała się najróżniejszymi akcjami, od jadłodajni dla bezdomnych po fundacje naukowe, okazała się prawdziwą ekspertką w zdobywaniu pieniędzy na cele społeczne.
Dylan był w tak pieskim nastroju, że zdążył pokłócić się z trzema kierownikami robót w swojej firmie, i ludzie zaczęli go unikać.
– Coś ci przynieść? – zapytała sekretarka niepewnym głosem.
– Nie, Janice, dziękuję – powiedział, siląc się na spokój, choć miał ochotę odesłać dziewczynę do diabła. Czemu mu przeszkadza?
Wyciągnął dłoń w stronę telefonu... Może powinien zadzwonić do Kate i powiedzieć jej, że dzisiaj też nie wróci na noc? Opuścił rękę i tępym wzrokiem spojrzał na kalendarz. Cały czas męczyło go nieprzyjemne uczucie, że zapomniał o czymś ważnym.
Nagle jęknął i zerwał się z fotela.
Urodziny Kate.
Wybiegł z biura, wyciągając po drodze kluczyki z kieszeni. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się zapomnieć o urodzinach Kate. Nawet kiedy miał siedem lat i stać go było zaledwie na kupienie jej paczki dropsów.
Naprawdę z dnia na dzień było z nim coraz gorzej.
Kate skończyła malować paznokcie u stóp, oparła się na łokciu i popadła w zamyślenie. Od kilku dni Dylan był w tak podłym nastroju, że zastanawiała się, czy nie skorzystać z jego kart kredytowych. Być może to poprawiłoby mu humor.
– Kate? – usłyszała jego głos dochodzący z salonu i szeroko otworzyła oczy. Zwykle nie wracał z pracy przed szóstą. .. Jeśli w ogóle wracał. Nie, powiedziała sobie stanowczo, nie będę już więcej myślała o tamtej poniedziałkowej nocy.
– Co tak wcześnie?
– Powinniśmy wybrać się dziś na kolację. – Drzwi się uchyliły i pokazała się dłoń z wielkim bukietem różowych tulipanów. – Wszystkiego najlepszego.
Na twarzy Kate pojawił się uśmiech. Uwielbiała tulipany, uważała je za kwiaty szczęścia.
– Wejdź, Dylan.
Wsunął głowę do pokoju.
– Zarezerwowałem stolik w twojej ulubionej restauracji na bulwarze nad zatoką.
– Nie jesteś zmęczony? Możemy zaczekać z celebrowaniem urodzin do soboty.
– W weekend chcę rozpocząć remont domu.
– Och. – Starannie ukryła rozczarowanie. – Może po prostu zjemy w domu.
– Nie powinnaś nic robić w swoje urodziny. Chodźmy do restauracji. Miło pójść gdzieś, gdzie nie trzeba udawać szczęśliwych nowożeńców.
Niech go diabli. Dylan naprawdę potrafił się znaleźć. Może nie była najseksowniejszą dziewczyną w Seattle, ale żeby udawanie zakochanego w niej stanowiło aż taki ciężar?
– Chodźmy – zgodziła się.
– Mogę zająć łazienkę?
– Możesz.
Miał okropne uczucie, że znowu coś schrzanił, ale nie miał pojęcia, w którym miejscu popełnił błąd. Szybko wziął prysznic. Kiedy wyszedł z łazienki, Kate czekała już na niego ubrana do wyjścia. Wyglądała pięknie, zbyt pięknie dla takiego faceta jak on. Nie wierzył, że jest jego żoną, nawet fikcyjną. Tęsknił za czasami, niedawnymi przecież, kiedy byli najserdeczniejszymi przyjaciółmi. Kate była jego Katastrofą, a on chłopakiem, który dawał się wciągnąć w każde szaleństwo.
A teraz patrzył na Katrinę Douglas, elegancką, wyrafinowaną damę w markowej sukni... i znowu powoli wzbierała w nim złość. Złość, że nic jej nie obchodziło, gdzie spędził poniedziałkową noc. Wiedział, że to irracjonalne, dziecinne, ale naprawdę trudno mu było zapanować nad własnymi emocjami.
– Gotów?
– Jasne.
Było miło, uroczyście, dopóki przy deserze nie wyjął z kieszeni pudełeczka od jubilera.
– Wszystkiego najlepszego, Kate.
Otworzyła, i jej oczom ukazały się kolczyki z brylancikami i szmaragdami.
– Śliczne.
– Będą pasowały do sukni, którą miałaś na sobie w ostatni piątek.
– Myślałam, że ci się nie podobała.
– Nie... to nie... – wolał nie wyjaśniać, dlaczego suknia go tak zbulwersowała. Właściwie nie tyle suknia, co nosząca ją kobieta. Do tej pory nie mógł zapomnieć tamtego wrażenia. – Ma trochę za głęboki dekolt, to wszystko.
– I?
– l nic.
Zatrzasnęła obciągnięte delikatnym aksamitem pudełeczko i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy obróciła je kilka razy w palcach.
– O co chodzi, Dylan? Kolczyki za pięć tysięcy dolarów jako prezent urodzinowy dla starej przyjaciółki? To dlatego, że nie chcę korzystać z twoich głupich kart kredytowych, o to chodzi?
– Wcale nie są głupie – obraził się.
Kate wstała od stolika, wcisnęła mu kolczyki do ręki i wyszła z restauracji.
Rześki wiatr od zatoki nie przyniósł jej jednak ulgi, nie ukoił żalu do Dylana. Ten uparty człowiek wykorzystał jej urodziny, że spłacić swój „dług”, bo najwyraźniej uważał, że tak należy, skoro jadał przy jej stole i mieszkał w jej mieszkaniu. Dylan był honorowy, ale był też kimś, kto za wszystko musi zapłacić, jakby każda rzecz miała swoją cenę.
Kate wymyśliła bardzo prosty plan: wyjść za Dylana, rozkochać go w sobie... Nie sądziła, że wszystko się tak strasznie skomplikuje.
Zamknęła oczy, próbując ochłonąć i uspokoić się.
– Kate, wsiadaj, proszę.
Odwróciła się i zobaczyła Dylana. Podjechał furgonetką i czekał.
Wsiadła z westchnieniem. Nie miała ochoty na kłótnie, ale nie widziała też żadnego sposobu porozumienia się z Dylanem.
W drodze powrotnej do domu oboje milczeli. Dylan wydawał się jeszcze bardziej odległy niż zwykle.
Kiedy wjechali do garażu, zamiast wysiąść i otworzyć jej drzwiczki, jak zwykle to robił, siedział bez ruchu za kierownicą.
– Dylan?
– Przepraszam cię, w ostatnich dniach byłem nie do zniesienia.
W ostatnich dniach? Ciekawe...
Kate już chciała zauważyć, że chodzi chyba o ostatnich parę tygodni, ale na wszelki wypadek postanowiła się nie odzywać.
Małżeństwo to trudny układ, ale ma też swoje dobre strony. Można się przytulić w nocy do drugiej osoby i w ogóle... człowiek żyje ze świadomością, że jest kochany, potrzebny i ważny.
– Rozumiem – powiedziała w końcu. – W porządku.
– Nie. Chodzi o to... – Miał kłopoty z wyjaśnieniem, o co mu chodzi, wreszcie wykrztusił z wysiłkiem: – Chciałbym usłyszeć, dlaczego nie zapytałaś mnie, gdzie byłem w poniedziałek w nocy. Nie chcesz wiedzieć?
O Chryste.
Ledwie się powstrzymała, żeby na niego nie wrzasnąć. Oczywiście, że chciała wiedzieć. Umierała z niepewności za każdym razem, kiedy myślała, z kim spędził tamtą noc. Z kim, dlaczego? Ile ta kobieta dla niego znaczyła? Czy w ogóle coś znaczyła? Jeśli była jakaś kobieta, ma się rozumieć.
Nie mogła nic powiedzieć, zadać żadnego pytania, bo Dylan natychmiast zorientowałby się w jej uczuciach do niego.
Odpięła pas i wysiadła z samochodu.
– Dokąd idziesz, Kate?
– Przed siebie.
Wyczuła, że zirytowała go tą odpowiedzią. Jakby na potwierdzenie, usłyszała głośne trzaśniecie drzwiczkami i ciężkie kroki.
– Kate?
Otworzyła drzwi. Dylan był tuż za nią, na schodach. Weszła do mieszkania i rzuciła torebkę na kanapę.
Nie ma co, wspaniałe urodziny.
Musiała jednak udawać, że pytanie Dylana nie wywarło na niej żadnego wrażenia, chociaż tak naprawdę trafiło w najczulszy punkt.
Usłyszała trzaśniecie drzwiami.
– Dlaczego nie zapytałaś?
Mężczyźni.
Nigdy nie sposób im dogodzić. Okazujesz zazdrość – powiedzą, że przesadzasz i dramatyzujesz. Nie okazujesz zazdrości – zarzucą ci obojętność i bezduszność. I tak źle, i tak niedobrze. W obu przypadkach ich męskie ego bardzo cierpi.
– Nie jesteś przecież moim mężem – wyjaśniła, próbując zachować spokój. – Nie afiszuj się tylko, proszę, ze swoimi przygodami, przez wzgląd na testament, ale poza tym możesz robić, co chcesz. Każde z nas ma prawo do własnego życia. – A jednak słowo „przygody” ledwie przeszło jej przez gardło.
– Co takiego?
– Proszę cię, żebyś był dyskretny.
Dylan nie wiedział, czy jest bardziej zdumiony, czy wściekły. Chyba jednak to drugie. Przede wszystkim czuł wściekłość. Jakby opętał go demon furii.
Jakie „przygody”? Nie jest jej mężem? Niech Kate mówi, co chce, ale jest jego żoną. Tak, żoną. I w tym małżeństwie nie będzie żadnych przygód. Ani z jego, ani z jej strony.
– Wybacz, ale żyję w innym świecie – sarknął. – W świecie, w którym nie ma miejsca na przelotne romanse. Dopóki jesteśmy małżeństwem, nie zamierzam z nikim sypiać i ty też nie będziesz. Z zaspokajaniem naszych popędów możemy się wstrzymać do czasu rozwodu.
– Popędów, powiadasz?
Na szczęście nie krzyknął, że gotów jest zaspokoić wszelkie popędy Kate, tylko odwrócił się na pięcie, zszedł do garażu, w końcu w ogóle wyszedł z domu i ruszył przed siebie. Posiadłość, chociaż położona w środku miasta, otoczona była ogromnym parkiem. Dylan miał gdzie błądzić.
– Cholera, cholera, cholera – rzucał w przestrzeń.
Spacer ani trochę go nie uspokoił.
Dotarł w końcu pod rezydencję, zatrzymał się i oparł o pień starego klonu. Gdyby ten pusty, ponury dom wypełniły radość i miłość, stałby się ładny, ale teraz spowijała go atmosfera smutku.
Smutku Kate.
Rodzice ranili ją swoim brakiem zainteresowania, babka wiecznie krytykowała, a Kate z natury była, pomimo wszystko, osobą pogodną, chociaż atmosfera, w jakiej się wychowała, zostawiła ślady w jej psychice. Być może dlatego była tak wrażliwa na los innych, dlatego spieszyła z pomocą ludziom pokrzywdzonym przez życie.
Usłyszał kroki i nie zdziwił się specjalnie, widząc Kate wyłaniającą się z mroku.
Rozumiał ją, ale nadał był zły. Miał po temu uzasadnione powody. Zirytowała go, obraziła. Założył ręce na piersiach i czekał.
– Hej.
Hej? To wszystko? Tylko tyle miała mu do powiedzenia? Nie była zbyt rozmowna.
– Co tu robisz? – burknął. – Nie powinnaś spacerować po ciemku.
– Tak. Bez wątpienia nasz strzeżony park roi się od bandytów i psychopatów – odparowała.
– Możesz się przewrócić i złamać nogę.
– Ciebie też to dotyczy.
Mógł powiedzieć, że on jest przyzwyczajony do chodzenia po różnorakim terenie, ale wolał nie wdawać się w dyskusję.
– Naprawdę myślisz, że mam romans? – Pytanie samo wymknęło mu się z ust.
Nie chciał się z nią kłócić, psuć jeszcze bardziej i tak nieudanego wieczoru, ale za nic nie mógł zrozumieć, dlaczego niewinny prezent w postaci kolczyków wywołał taką burzę.
– Nie wiem.
Kate potarła ramiona. Robiło się zimno, a ona wyszła z domu bez okrycia. Jemu chłód nie przeszkadzał, ale ona mogła się przeziębić.
– Powinnaś była coś na siebie narzucić, skoro postanowiłaś wybrać się na spacer.
– Nie pouczaj mnie. Nie jestem dzieckiem.
– Nie mówię, że jesteś dzieckiem. Powiedziałem tylko, że należało włożyć coś cieplejszego przed wyjściem z domu.
– Odpowiadam za własne czyny i ponoszę ich konsekwencje. Słuchaj, Dylan, uważam, że powinniśmy porozmawiać. Nie chcę toczyć z tobą wojny.
On też tego nie chciał, ale jak mogła go podejrzewać o to, że miał romans? Znała go przecież od dziecka. Wierzyła mu zawsze bez zastrzeżeń. Zwróciła się do niego z prośbą o pomoc, a on się zgodził. Dlaczego więc teraz miałby wszystko popsuć?
– Nie ożeniłbym się z tobą, gdybym był z kimś związany – powiedział po chwili milczenia. – Obiecałem, że ci pomogę.
– Bez większego entuzjazmu.
Tu miała rację.
– Nikt nie ma prawa decydować o życiu innych – powiedział Dylan. – Twoja babka próbowała. Nie zdawałem sobie sprawy, że...
Kate podeszła krok bliżej.
– Że co? Z czego nie zdawałeś sobie sprawy?
O nie, za nic się nie przyzna, jak działa na niego jej bliskość. Ale jeśli tego nie wyjawi, jak zdoła wytłumaczyć całą resztę?
– Nieważne, Kate. Przepraszam bardzo, że popsułem ci urodziny. Wiem, że ostatnio trudno ze mną wytrzymać, nie podoba mi się jednak, że nie chcesz korzystać z moich pieniędzy.
Widział w księżycowej poświacie, jak Kate przygryza wargę, waha się.
– Jeśli to dla ciebie takie ważne, będę pokrywała z twoich pieniędzy bieżące wydatki, ale tylko domowe, dla siebie nie wezmę ani grosza. I nie chcę, żebyś kupował mi samochód. Rozumiesz?
– Twój garbus to stary gruchot.
– W takim razie kupię sobie nowego. Sama.
No nie.
Wydawało mu się, że dobrze zna Kate, nigdy jednak nie przypuszczał, że potrafi być taka uparta.
– Kate, pozwól, proszę, żebym ja ci go kupił. Ten nowy model jest kapitalny. Może i sobie sprawię takiego zgrabnego garbuska.
Kate omal nie parsknęła śmiechem.
Nie bardzo wyobrażała sobie Dylana w volkswagenie. Do niego pasowała klasyczna Dakota, którą jeździł. Gdyby wystąpił w spocie reklamowym dodgea, dziewczyny rzuciłyby się kupować furgonetki.
– Zróbmy tak. Kupię ci samochód – ciągnął – i po rozwodzie zatrzymam go dla siebie.
– Ty w małym garbusie? – Tym razem Kate zaśmiała się głośno.
Dylan wyszczerzył zęby.
– Uważasz, że jestem za wielki?
– Jesteś w sam raz. Do furgonetki.
– Dyplomatka. Chodź tu, Kate. – Dylan otworzył ramiona i objął ją, jak czynił dawniej, kiedy była mała i próbował ją pocieszyć. – Przepraszam za te kolczyki – mruknął. – Może chciałem w ten sposób zrewanżować ci się jakoś... Za wszystko ty płacisz. Czasami bywam chorobliwie dumny. Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że jestem z tobą dla pieniędzy.
– Nie jesteś ze mną. Nie jesteśmy razem.
– O tym nikt nie wie.
Miała nadzieję, że Dylan zaprzeczy, ale nie zrobił tego. Usiadł na ziemi i pociągnął ją, by też usiadła, po czym przytulił do siebie. Gdzieś z oddali dochodziły przytłumione odgłosy miasta, a ciemna, ponura sylwetka rezydencji przypominała o niedawnym jeszcze czasie, kiedy mieszkała tutaj Jane Douglas. Kate tak bardzo pragnęła, by ten mroczny dom ożył, stał się miejscem spotkań i przypominał o przeszłości Seattle. Oddałaby go chętnie na siedzibę jakiejś fundacji działającej na rzecz miasta.
– Ludzie, na których opinii nam zależy – zaczęła powoli – nie zastanawiają się nad naszym małżeństwem. Widzą w tobie biznesmena, właściciela dobrze prosperującej firmy, człowieka uczciwego, godnego zaufania. Wiedzą, że nie ożeniłeś się ze mną dla pieniędzy. Są tacy, którzy wszędzie doszukują się ukrytych motywów, ale ich zdanie nie ma żadnego znaczenia.
– Dobrze powiedziane – przyznał Dylan z westchnieniem. – Tak naprawdę chodzi o mnie. Zostałem wychowany według pewnych zasad. Jedną z nich jest obowiązek utrzymywania żony, a ja tymczasem mieszkam u ciebie za darmo, korzystam z twoich pieniędzy i czuję się jak... utrzymanek.
– Nie bądź śmieszny. Nie jesteś przecież żadnym utrzymankiem. Rozbudowujesz moje mieszkanie za darmo, choć takie prace kosztują znacznie więcej niż kilka steków, które zjesz.
– Rozbudowa to był mój pomysł.
To prawda. Tak czy inaczej, wreszcie zaczął z nią rozmawiać, nie boczył się już i nie zamykał w sobie. Dobra sprzeczka oczyszcza atmosferę.
– Powiedz mi, Dylan... – zagaiła po chwili. – Czy myślałeś kiedyś... kiedy byliśmy nastolatkami, że mogłabym być... twoją dziewczyną?
– Słucham?
Pytanie najwyraźniej go zaskoczyło. Do diabła.
– Wiesz, kiedy byliśmy małolatami – odpowiedziała nonszalancko, jakby rzecz nie miała znaczenia i pytanie wynikało z czystej ciekawości.
– Ty ciągle jesteś małolatą. Kate wzniosła oczy do nieba.
– Jestem tylko o dwa lata młodsza od ciebie.
– O dwa i pół roku. – Powiedział to takim tonem, jakby dzieliło ich kilka pokoleń.
Litości, jęknęła w duchu.
– Kane jest starszy od Beth o jedenaście lat, ale traktuje ją jak partnerkę – powiedziała na głos.
Dylan milczał. Zastanawiał się, skąd przyszło jej do głowy to niezwykłe pytanie. Tylko w filmach i w książkach biedni chłopcy chodzą z bogatymi pannami.
– Nigdy nie miałeś ochoty zaprosić mnie na randkę? drążyła Kate.
– Nie. – Co innego mógł odpowiedzieć? – Och.
– Chryste, Kate. Jakie to ma teraz znaczenie?
– Żadnego. Ale jesteśmy przyjaciółmi, a ja chyba nie wyglądam aż tak okropnie.
– Nie, ale dzieliły nas lata świetlne. Nadal dzielą, jeśli chodzi o ścisłość.
– Lata świetlne. Nigdy tego tak nie odczuwałam – szepnęła tak cicho, że ledwie ją dosłyszał. Jakby ta uwaga nie była przeznaczona dla niego. Skądinąd miała rację, zważywszy, jak się w niego wtulała, kiedy tak siedzieli pod starym klonem.
– Kate, mój ojciec był kimś w rodzaju służącego w waszym domu. Ja żyję z pracy własnych rąk, jak on. Moi bracia pokończyli studia, ja się uczyłem stolarki, bo ojciec myślał o produkcji mebli. Teraz buduję domy.
– I co w tym złego?
– Nic, ale bogaci ludzie i chłopak pracujący fizycznie to dwa różne światy. Tak było i tak jest, wcale nie chcę tego zmieniać. Zawsze będę wolał wytarte dżinsy od smokingu.
Kate odsunęła się gwałtownie i spojrzała mu w twarz.
– Nikt nie każe ci się zmieniać.
– Próbuję ci wytłumaczyć, dlaczego nigdy nie przyszło mi do głowy zaprosić cię na randkę. Wyobrażam sobie, co by powiedział twój ojciec. Chłopak, który kosi trawę w jego ogrodzie, zaprasza na kolację jedynaczkę? Wezwałby pewnie policję.
– Mój ojciec? Żartujesz. Nawet by nie zauważył.
– Może. W takim razie szanowna babka kazałaby mnie zastrzelić. Jej wnuczka z takim plebejuszem?
– Nie jesteś żadnym plebejuszem.
– Powiedz to swojej babci.
– Powiedziałabym, ale nie mam z nią kontaktu – szepnęła Kate zdławionym głosem. Kochała babkę, chociaż Dylan bardzo wątpił, czy Jane Douglas choć trochę odwzajemniała to uczucie.
– Przepraszam, Kate. Nie powinienem był tego mówić.
Kate podniosła się i starannie otrzepała sukienkę. Była taka radosna, zanim dał jej te cholerne kolczyki. Co też go podkusiło? Wykorzystał okazję, żeby podleczyć swoją cierpiącą dumę. Popełnił błąd. Myślał o sobie, a nie o tym, żeby sprawić przyjemność Kate.
– Ja nigdy się ciebie nie wstydziłam – powiedziała cicho i Dylanowi wydawało się, że pomimo mroku widzi łzy na jej twarzy. – Nie chciałam, żebyś był kimś innym, niż jesteś. To ty masz wątpliwości i zaczynam się zastanawiać, czy nie jest tak, że to ja nie dorastam do twoich standardów.
– Nie! Ja nie to chciałem...
Ale Kate odwróciła się i odeszła, nie słuchając, co miał do powiedzenia.
– Kate? – zawołał w mrok, lecz odpowiedział mu tylko cichy wietrzyk. Rozwścieczony Dylan walnął głową w pień drzewa. Czegoś tutaj zupełnie nie rozumiał. Odnosił wrażenie, że ziemia usuwa mu się spod nóg.
„Nigdy się ciebie nie wstydziłam... „.
Te słowa zapadły mu w duszę. Nie wiedział nawet, że tak bardzo ich potrzebował. Zaskoczyły go, tak samo jak to, że Kate tak zażarcie go broniła w czasie piątkowego przyjęcia na rzecz szpitala. Akceptowała go bezwarunkowo, całkowicie, bez żadnych zastrzeżeń. Różnice społeczne nie miały dla niej najmniejszego znaczenia.
– Nie – syknął przez zaciśnięte zęby. Nie potrzebował niczyjej akceptacji. Robił to, co lubił, nawet jeśli rodzice marzyli o czymś innym.
Zaczął padać deszcz, ale Dylan nie ruszał się z miejsca. Nie chciał przecież skrzywdzić Kate, sprawić jej bólu. Nie chciał też, żeby odchodziła w przekonaniu, że on źle o niej myśli.
Kate była taka wyjątkowa, niezwykła, pełna miłości, szczodra, radosna, a on był tylko zwykłym facetem. Wcześniej czy później ona to dostrzeże i zniknie z jego życia na zawsze.
„Są rzeczy, które nie mogą zniknąć bez śladu, synu, a Kate patrzy sercem”.
Dylan odwrócił się gwałtownie. Głos ojca jeszcze rozbrzmiewał mu w uszach. To niemożliwe. Ma omamy słuchowe.
– Tak?
Żadnej odpowiedzi, tylko brzmiący jak pobłażliwy chichot szelest liści w koronach drzew.
Dylan wyszedł z domu skoro świt, zostawiwszy Kate kartkę, że wróci przed kolacją. Wczoraj wieczorem powiedziała o wiele więcej, niż chciała. Gdyby wsłuchał się uważnie w jej słowa, domyśliłby się bez trudu, że go kocha. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia, prędzej czy później i tak musi się domyślić..
Kate wstała z westchnieniem od toaletki i włączyła komputer. Czas oddania książki o przygodach Maleńkiej zbliżał się nieubłaganie, a ona nigdy jeszcze nie zawaliła terminu w wydawnictwie, choć akurat dzisiaj najchętniej nie siadałaby w ogóle do pisania.
Wbrew ponurym przewidywaniom praca tak ją pochłonęła, że nie usłyszała, kiedy Dylan wrócił.
– Kate? – Rozległo się pukanie do drzwi. – Jesteś zajęta?
Kate w pośpiechu otworzyła z paska zadań jakąś stronę internetową, żeby zakryć okno Worda.
– Nie. Wejdź.
W progu stanął Dylan: dżinsy uwalane do kolan błotem, przedramię przewiązane kawałkiem płótna, plamy krwi na rozdartym rękawie koszuli...
– Co się stało?
Dylan wzruszył lekceważąco ramionami.
– Zahaczyłem o jakiś gwóźdź i rozciąłem sobie skórę.
Zrobiło się jej niedobrze na myśl, że mógł mieć poważniejszy wypadek, ale gdyby coś powiedziała, uznałby ją za histeryczkę.
– Weź najpierw prysznic, to założę ci potem porządny opatrunek.
– Dzięki. – Spojrzał z wahaniem na biurko, gdzie stał laptop. – Dużo czasu spędzasz przy komputerze.
– Surfowałam trochę po Internecie – zbyła jego uwagę. W głębi duszy miała ochotę opowiedzieć mu o swoich książkach dla dzieci, pochwalić się nominacją do prestiżowej nagrody literackiej, ale chciała, żeby ją kochał za to, kim jest, a nie za jej osiągnięcia.
Nie wiedziała już, co myśleć.
Naprawdę uważał ją za płytką, niedojrzałą? Myślał, że majątek i pozycja społeczna są dla niej ważniejsze niż praca i uczciwość?
– W sieci? – zapytał niezbyt roztropnie.
– Owszem. To doskonałe narzędzie do... wyszukiwania informacji.
Dylan rzadko korzystał z Internetu. Kate również, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
– Przygotuję kolację i zaraz potem muszę jechać na spotkanie rady szpitala pediatrycznego.
Dylanowi nie podobało się, że Kate będzie jeździła po nocy, w dodatku starym gruchotem.
– Zawiozę cię – zaproponował natychmiast.
– Nie, nie zawieziesz. – Kate pokręciła głową i wskazała na jego rozharataną rękę. – Weź prysznic, zrobię ci opatrunek – powtórzyła. – A potem sobie odpoczniesz.
– Kate...
Uparła się. Przekonywał ją, kiedy bandażowała mu rękę, ale nie ustąpiła. Został sam w pustym mieszkaniu... Ledwie wyszła, uświadomił sobie, że jest zły. Na jakąś tam radę szpitalną, na ludzi, z którymi Kate miała się spotkać. Dlaczego mu ją zabierają? Zdumiała go ta reakcja. Doceniał to, co robiła Kate, jej praca była ważna dla innych, dla miasta, a jednak emocje brały górę.
– Do diabła, nie – mruknął.
Ze zdwojoną energią zabrał się do pracy nad powiększaniem mieszkania, ale cały czas nasłuchiwał, czy Kate już wróciła.
Nie należała przecież do niego i nigdy nie miała należeć. Szaleństwem byłoby wyciągać wnioski z tego, co mówiła wczorajszego wieczoru. Nie, nie kłamała, ale była istotą z innego świata, istotą utkaną ze złotych i srebrnych promieni. A on?
Rozkuwał ściany. Biegał po rusztowaniach. I wracał do domu z krwawiącą, przewiązaną szmatą ręką.
Dwoje tak różnych ludzi może być przyjaciółmi, ale nigdy, przenigdy nie stworzyliby szczęśliwego małżeństwa.
Powinien o tym pamiętać i mieć się na baczności.
– Dylan? – Kate podeszła do wybitego właśnie otworu w ścianie salonu. Dylan stał po drugiej stronie, ale nie odwrócił się. – Ręka znowu ci krwawi – powiedziała zmęczonym głosem. – Zmienię opatrunek. Dopiero teraz spojrzał na nią.
– Nie musisz mi matkować. Od małego zadrapania jeszcze nikt nie umarł.
Zabrzmiało to tak lodowato, że przeszedł ją dreszcz.
– To rana, nie zadrapanie.
– Nic mi nie będzie. Kładź się spać, Kate. Jestem zajęty, nie mam czasu na pogaduszki.
I dla dowiedzenia prawdziwości swych słów, zaatakował ścianę młotem.
Przez cały następny tydzień sytuacja wyglądała podobnie, może tylko Dylan był mniej naburmuszony, ale Kate straciła nadzieję, że wreszcie zacznie z nią szczerze rozmawiać i bardziej się otworzy.
Dni miała wypełnione pracą. Pisanie książki, problemy formalne i finansowe związane z zakupem gruntu dla szpitala pediatrycznego – to pochłaniało mnóstwo czasu.
W sobotę wieczorem, po powrocie z kolejnego ciągnącego się w nieskończoność zebrania rady z ciężkim westchnieniem opadła na kanapę.
– Spotkanie się nie udało? – zapytał Dylan.
– Nieszczególnie. A co u ciebie? Pewnie jeszcze nic nie jadłeś?
– Wiedziałem, że wrócisz zmęczona, więc zamówiłem pizzę. Zaraz wstawię ją do piekarnika.
– Dziękuję, że o tym pomyślałeś.
– Zaskoczył go ton jej głosu. Przecież nie zrobił nic wielkiego. Po prostu zamówił pizzę, a Kate patrzyła na niego tak, jakby dał jej najwspanialszy prezent.
Kate w ogóle stanowiła dla niego coraz większą zagadkę. Nie mógł uwierzyć, że spędzała tyle czasu przy komputerze, surfując bez celu po Internecie. Musiała zajmować się czymś innym. I te długie godziny poświęcane codziennie pracy społecznej. Znacznie łatwiej byłoby mu walczyć z własnymi uczuciami, gdyby miał do czynienia z rozkapryszoną panną, która chadza na imprezy charytatywne wyłącznie z nudów.
Walczyć z uczuciami?
Niech to diabli.
Dylan pokręcił głową. Kogo on chciał oszukać? Kate od dawna zaprzątała jego myśli. Bywały momenty, że doprowadzała go do szaleństwa. Nie, wbrew temu, co mu zarzucała, wcale nie patrzył na nią jak na małolatę.
– Dlaczego wróciłaś taka niezadowolona z zebrania? – zapytał, kiedy usiedli do stołu.
– Chcemy kupić działkę pod budowę nowego oddziału chirurgicznego, ale stoją na niej stare budynki.
– W centrum, zwłaszcza w kwartale, gdzie stoi szpital, nie ma pustych terenów.
– Wiem – przytaknęła Kate – ale Wayland prawie się wycofał z pomysłu. Twierdzi, że nie stać nas na rozbiórkę. Powiedziałam mu dzisiaj, że nie stać nas na znieczulicę. Trzeba zapewnić chorym dzieciom jak najlepsze warunki.
Dylan zastanawiał się nad czymś przez chwilę.
– Masz rację. Powiedz Waylandowi, że O’Rourke Constructions wyburzy budynki. To będzie nasza dotacja na rzecz szpitala.
Na twarzy Kate pojawił się promienny uśmiech.
– Naprawdę? – Zarzuciła mu ręce na szyję. – Dylan, jesteś cudowny.
– Kate...
Nie dokończył zdania, bo zamknęła mu usta pocałunkiem. Świat zawirował, rozpadł się, zniknął... Został tylko ogień.
Dylan przyciągnął Kate bliżej, nie odrywając się od jej ust, ale kiedy chciał ją posadzić na blacie kuchennym, coś go przywołało do rzeczywistości.
– Przestańmy – mruknął, lecz Kate wsunęła mu już dłonie pod koszulę. – Przepraszam.
– Za co? – szepnęła Kate.
– Bo... przyrzekłem sobie, że nigdy więcej cię nie pocałuję.
– Ale to ja cię pocałowałam.
– Akurat.
Oczy mu pociemniały, jeszcze nigdy nie widziała, żeby były takie mroczne. Spojrzał na swoje dłonie zamknięte na jej piersiach. Ona dopiero teraz zdała sobie sprawę, że oplotła go nogami.
Nie mogli się już wycofać.
Poczuła, że obejmuje ją mocno, unosi, a potem płynęła miękko w jego ramionach...
Dylan ziewnął.
Coś było inaczej.
Naprawdę inaczej.
Obudził się odprężony. Całą noc przespał spokojnym snem bez koszmarów. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni spało mu się tak dobrze, smacznie. Nieprawda, pamiętał. Sypiał spokojnie, zanim Kate nie wpadła na zwariowany pomysł z małżeństwem.
Kate?
Uniósł lekko głowę...
Kate.
Jęknął i opadł na poduszkę. Po tych wszystkich przyrzeczeniach, które sobie składał, po tych wszystkich monologach, które wygłaszał do siebie na temat dzielących ich różnic i konieczności zachowania dystansu... po tym wszystkim kochał się z nią.
I był to najwspanialszy seks w całym jego życiu.
Pot zrosił mu czoło.
Owszem, wspaniały seks, cudowne wrażenia, które teraz jeszcze wracały do niego, tyle że przy okazji małżeństwo zostało skonsumowane.
I jak do tego doszło?
Bo chciała wyrazić mu wdzięczność, że podjął się wyburzyć za darmo kilka starych ruder? Zapomniał się zupełnie, zatracił, dał ponieść zmysłom i nie mógł nawet zrzucić winy na nocne koszule Kate, bo kiedy ogarnęło go pożądanie, była w bardzo przyzwoitej spódnicy i bluzce zapiętej pod szyję.
Teraz to już nie będzie unieważnienie małżeństwa, tylko prawdziwy rozwód.
Wyszedł z sypialni Kate na wpół ogłuszony tym, co się stało. Musiał pomyśleć, zastanowić się, a najlepiej myślało mu się przy pracy.
Kate otworzyła oczy i uśmiechnęła się niezbyt mądrym uśmiechem, który jednak zniknął z jej twarzy w momencie, gdy w głowie pojawiło się pytanie, jak też teraz czuje się Dylan. Wątpliwe, by w jego psychice dokonała się za sprawą ostatniej nocy radykalna przemiana, doznał olśnienia i zapragnął zostać jej prawdziwym mężem.
Kate się przeraziła. Za szybko, za wcześnie, w ogóle w niewłaściwym momencie wylądowali razem w łóżku. Teraz Dylan odsunie się od niej jeszcze bardziej.
Wzięła prysznic i ubrała się.
Jak powinna się zachowywać?
Normalnie, jak gdyby nigdy nic?
Tak byłoby najlepiej, tylko że wcale nie czuła się normalnie. Kręcąc głową, przeszła do salonu i usłyszała jakieś niewyraźne odgłosy z dołu, z wozowni, jakby ktoś ciął deski. Najwidoczniej Dylan postanowił spędzić sobotni poranek przy pracy.
Kate też zajęła się pracą i godzinę później miała gotowe śniadanie: świeżutkie bułeczki prosto z piekarnika, podsmażany bekon i szynka, jajecznica, dzbanek pachnącej kawy, wszystko pięknie podane.
Wzięła głęboki oddech i poszła po Dylana.
– Dzień dobry – zawołała. Dylan znieruchomiał.
– Śniadanie gotowe.
Odwrócił się powoli. Wiele dałby za to, by jakimś cudownym zrządzeniem losu czas cofnął się o dwanaście godzin. Przyjrzał się uważnie Kate, ale nie dostrzegł w niej żadnych szczególnych zmian, może tylko blask w zielonych oczach, którego wcześniej tam nie było.
– Kate, jeśli chodzi o wczorajszą noc... To był twój... – Poczuł się idiotycznie, nie był w stanie dokończyć zdania. Właściwie dlaczego? Dlaczego niby nie może przejść mu przez gardło, że Kate do wczoraj była dziewicą? – Chodzi o to, że... to... to był twój pierwszy raz...
– Każdy kiedyś ma swój pierwszy raz – zauważyła zupełnie trzeźwo.
– Byłaś dziewicą... Nie powinienem był... Nie powinno było... – plątał się.
Kate wzruszyła ramionami.
– Nie przejmuj się. Było całkiem przyjemnie. Chętnie powtórzę to doświadczenie, ale teraz chodź na śniadanie, bo jajecznica całkiem wystygnie.
Przyjemnie?
Dylan z głupią miną patrzył za znikającą na schodach Kate.
Całkiem przyjemne doświadczenie?
Co ona właściwie chciała powiedzieć?
Był wściekły na nią, ale jeszcze bardziej na siebie. Kate była teraz jego żoną. Bez żadnego udawania. Był ślub. Była przysięga w obecności sędziego, rodziny oraz przyjaciół. I była noc poślubna. Tyle zostało z jego twardego postanowienia, że ma się od Kate trzymać z daleka.
Ożenił się z nią, żeby nie musiała sypiać z jakimś pierwszym lepszym facetem, a teraz ona wzrusza ramionami i mówi lekkim tonem, że było „całkiem przyjemnie”. Jakby nie miało dla niej najmniejszego znaczenia, z kim śpi, kiedy i dlaczego.
I jak dojść z taką kobietą do ładu?
Dylan przez kilka następnych dni nie mógł uporać się z zaskakującą reakcją Kate, a ona ani trochę mu nie pomagała w zbliżeniu się do prawdy. Uśmiechała się enigmatycznie, zachowywała się, jakby nic nie zaszło i w ogóle traktowała całą sprawę bardzo lekko.
A przecież kobiety zwykle dogłębnie analizują każdą sytuację, tak?
– Mamy jakieś zobowiązanie w ten weekend? – zapytał w czwartek wieczorem przy kolacji.
– Nie.
Podniósł głowę znad talerza. Kate wydawała się bledsza niż zwykle, ale może było to tylko złudzenie.
– Wobec tego możemy zobaczyć się w niedzielę z moją rodziną?
– Najwyraźniej dotąd nie zauważyłeś, że niedzielę zawsze zostawiam sobie wolną – powiedziała Kate, z trudem powściągając zgryźliwy ton. Wspólna noc strasznie wszystko skomplikowała, marzenia wzięły w łeb; najchętniej zaszyłaby się teraz w ciemnym kącie i wypłakała.
„Z moją rodziną... „ Czyżby Dylan chciał jej dać do zrozumienia, że nie należała do klanu O’Rourke’ów?
– Nie, nie... Wiem przecież. Co się dzieje, Kate?
Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
– Nic. Wszystko w porządku. Kupujemy jednak tę działkę dla szpitala, czekamy tylko na ekspertyzy.
– Świetnie. Jak tylko sfinalizujecie sprawę, wyburzymy budynki.
– Dziękuję, ale to już niepotrzebne. Wykonałam kilka telefonów, dzwoniłam między innymi do O’Rourke Enterprise i Kane zgodził się pokryć koszty wyburzenia. Nie musisz się już martwić.
Dylan zmrużył oczy.
– Czemu to zrobiłaś?
– Zaproponowałeś swoją pomoc tylko dlatego, że jesteśmy małżeństwem. To nie fair – oznajmiła.
– Cholera! – Dylan zmiął serwetkę i cisnął z takim rozmachem, że przeleciała przez całą kuchnię.
– O co chodzi?
– Nie podejmuj za mnie decyzji – warknął. – Powiedz radzie, że wyburzę te budynki, a Kane niech przekaże pieniądze na inny cel.
Kate się nie odezwała i Dylan trochę ochłonął. Mógł się wściekać na Kate, ale była nadal jego przyjaciółką.
I tak miało pozostać, chociaż nikt jeszcze nigdy tak nie zranił jego dumy.
„Całkiem przyjemne doświadczenie...”
Nic gorszego nie mogła powiedzieć. Problem jednak nie tkwił w jej słowach, w tym, co powiedziała, tylko w nim samym. Czuł się winny, ot co. Przespał się ze swoją najlepszą przyjaciółką. Która w dodatku zrobiła to pierwszy raz...
– Kate, naprawdę chcę wam pomóc – powiedział już spokojniej. – Nigdy wcześniej nie miałaś skrupułów, kiedy chodziło o wyciągnięcie ode mnie pieniędzy na cele społeczne. I albo je dostawałaś, albo nie. Gdybym tym razem nie chciał się angażować, nie zaproponowałbym, że moja firma przeprowadzi wyburzenie. Umiem odmawiać, uwierz mi.
Kate się zaśmiała.
– W porządku. Porozmawiam z Kaneem.
Burza została zażegnana i resztę soboty spędzili na oglądaniu filmów, które przywieźli z wypożyczalni – nie bez targów, co wybrać, bo Kate lubiła klasykę, on zaś wolał najnowsze science fiction.
– Czas spać – powiedziała, kiedy skończył się ostatni film, i wyłączyła sprzęt. – Posprzątam jeszcze w kuchni i kładę się do łóżka.
– Ja posprzątam. – Dylan starał się dzielić z Kate obowiązki domowe, jeśli był akurat w domu, i zawsze się na ten temat sprzeczali. Tym razem też.
– Nie musisz tego robić – zaprotestowała.
– A ty nie musisz dla mnie gotować.
– I tak gotuję dla siebie, więc dodatkowy stek czy kotlet to żaden problem. Poza tym ciężko pracujesz i musisz dużo jeść.
– Ty też ciężko pracujesz. Prawie codziennie biegasz na zebrania.
– Szczerze mówiąc, mocno go to irytowało. Nie lubił, kiedy Kate znikała na całe wieczory, z drugiej jednak strony podziwiał, z jakim zaangażowaniem poświęcała się pracy społecznej. Wiedział też, że nie tkwi przy komputerze po to, żeby surfować po Internecie. Ktoś, kto ma tyle zajęć, nie marnowałby czasu w taki sposób.
– Teraz, kiedy już przegłosowaliśmy kupienie terenu, powinnam mieć trochę spokoju – powiedziała, podnosząc się z kanapy. – Posprzątaj w kuchni, skoro chcesz. Do zobaczenia rano.
Zaniknęła drzwi od sypialni i oparła się o nie. Dylan powiedział, że ciężko pracuje. Widział to i doceniał. Jego słowa sprawiły jej przyjemność. Od wielu dni nie czuła się tak dobrze jak w tej chwili.
Przysypiała już, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Dylan.
– Kate?
-Tak?
– Czy ty... mówiłaś serio... ? Że... że chętnie powtórzyłabyś. .. – zawiesił głos.
Kate też nie była pewna, czy jest w stanie cokolwiek powiedzieć. Czasami słowa są niepotrzebne, więc odchyliła po prostu kołdrę zapraszającym gestem...
Kate wpatrywała się w swoje notatki i udawała, że z największą uwagą uczestniczy w zebraniu, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Od tamtego wieczora, kiedy Dylan przyszedł do jej sypialni, minęło pięć tygodni. Utarło się już, że przychodził co noc, a potem wymykał się do swojego pokoju.
Zdawałoby się, że wreszcie ziściły się jej marzenia, ale prawda była bardziej skomplikowana. Zupełnie jakby prowadzili podwójne życie, inne w dzień, inne w nocy.
Nikt, kto widziałby ich krzątających się wieczorem w kuchni, nie odgadłby, że za chwilę będą się kochać do upadłego. Bo też kochali się do utraty tchu, po czym... Dylan wstawał i szedł do siebie.
Wychodził bez słowa.
W dzień przyjacielskie pogawędki, w nocy miłość uprawiana w milczeniu.
Kate chciała z kimś porozmawiać, nie miała jednak przyjaciółki od serca. Dziwne, ale teraz, jako mężatka, czuła się o wiele bardziej samotna niż wówczas, kiedy była panną. Wróciła do domu zmęczona, przygnębiona, zwinęła się na łóżku i zapadła w drzemkę.
Dylana przywitała po powrocie do domu głucha cisza.
– Kate? – zawołał.
Żadnej odpowiedzi. Podszedł do drzwi sypialni i ostrożnie nacisnął klamkę.
Kate ostatnio była dziwnie milcząca, w jej oczach pojawił się smutek, który coraz bardziej niepokoił Dylana. Zastanawiał się, czy Kate przypadkiem nie żałuje, że zdecydowała się na małżeństwo z nim, ale to, jak go przyjmowała nocą, zdawało się przeczyć podobnym obawom. Tyle było w niej namiętności, tyle żaru, że na samą myśl o tym zapierało mu dech w piersiach.
Pokój oświetlała tylko srebrna poświata księżyca. Kate leżała skulona na łóżku i drzemała.
– Kate – szepnął przez ściśnięte gardło.
Nie chciał widzieć jej smutnej, bladej i poważnej. Zawsze tryskała radością i energią, była jak tańcząca iskierka, rozśmieszała go, nawet w dzieciństwie, kiedy nosił ubrania po starszych braciach. Rodzice trzy razy oglądali każdy grosz, zanim coś kupili, i wcale nie było mu do śmiechu.
Czyżby Kate wreszcie zobaczyła, że on nie jest nikim nadzwyczajnym? Żałowała, że sypiają z sobą? Na tę myśl ból przeszył mu serce.
Okrył Kate ostrożnie kocem, tak by jej nie obudzić. Powinien był częściej nocować w biurze i nie zbliżać się do niej. Tak byłoby najlepiej dla nich obojga.
Tylko że on tego nie chciał ani teraz, ani nigdy. Jak ma jej powiedzieć, co czuje? Zawarli przecież umowę.
Narok.
– Wyglądacie tak, jakbyście w ogóle nie sypiali – pokpiwała Shanon przy niedzielnym obiedzie. – Miesiąc miodowy trwa nadal.
Kate uśmiechnęła się blado.
Ona rzeczywiście ostatnio prawie nie spała.
Dylan przez kilka dni pod rząd nie nocował w domu. Wrócił dopiero w piątek, bez słowa wyjaśnienia, a ona o nic nie pytała. To, że sypiali z sobą, nie dawało jej, tak uważała, prawa do ingerowania w życie Dylana.
– Kate ostatnio zapracowuje się na śmierć. – Dylan objął żonę i przyciągnął do siebie. – Dzięki niej powstanie nowy oddział chirurgii dziecięcej.
– Ja mam w tym tylko niewielki udział – zaprotestowała Kate.
– Nie wierzcie jej. Kate jest niesamowita – zapewnił Dylan z dumą.
Kate omal nie popłakała się ze wzruszenia. Dylan nie udawał, nie grał przed rodziną, naprawdę był z niej dumny. Oparła głowę na jego ramieniu i przysłuchiwała się beztroskiej paplaninie O’Rourke’ów. Zwykle włączała się do rozmowy, żartowała z innymi, ale dzisiaj była zbyt zmęczona. Na wtorek umówiła się ze swoim lekarzem, choć przeczuwała, co usłyszy.
– Chcesz wracać do domu? – usłyszała szept Dylana.
– Nie, wszystko w porządku.
Dylan popadł w milczenie. Rok, myślał. Za rok się rozstaną. Kate przestanie być jego żoną.
Nie powiedziała ani słowa, kiedy cztery dni pod rząd nie nocował w domu, ale też nie zgłaszała obiekcji, kiedy ostatniej nocy wślizgnął się do jej sypialni. Nic z tego nie rozumiał. Kate nie była osobą, która seks traktuje lekko, to wiedział z pewnością, nie mógł jednak uwierzyć, że jego osoba coś dla niej znaczy.
Gubił się w domysłach, od dawna już nie panował nad sytuacją. Czuł się tak, jakby porwał go silny prąd, jakby stracił grunt pod nogami.
Cholera. Napytał sobie biedy. Ich umowa nie przewidywała, że zakocha się w Kate. Kochał ją od dawna, ale był zbyt uparty i bał się ją stracić, żeby przyznać się do tego uczucia.
Kiedy wyszli od Pegeen i pomagał wsiąść Kate do furgonetki, coś go zaniepokoiło.
– Straciłaś na wadze.
– Musiałam zrzucić kilka kilogramów.
– Nie musiałaś. Co się dzieje? Kate wzruszyła ramionami.
– Za dużo ostatnio pracowałam, to wszystko.
– Zapominanie o posiłkach nie jest najlepszą metodą – zwiększania wydajności – stwierdził sentencjonalnie. – Mówię serio, Kate. Powinnaś bardziej dbać o siebie.
– Nie potrzebuję niańki.
– Nie zmieniaj tematu. Kochanie, wiem, jak bardzo przejmujesz się losem innych ludzi, szczególnie tych, którzy nie radzą sobie w życiu, ale nie rozwiążesz wszystkich problemów w jeden dzień.
Kochanie?
Kate rozejrzała się po podjeździe, pewna, że z domu wyszedł ktoś z rodziny. Byli sami. Dylan nie musiał więc grać ani udawać.
Kochanie.
Ile nadziei mieściło się w tym jednym słowie. Ale nie tylko to. Dylan zdawał się naprawdę rozumieć, jak ważna jest dla niej praca społeczna. A angażowała się w tę działalność całą sobą, bez reszty.
– Powstanie nowy oddział chirurgiczny, znalazłaś pieniądze na nowe przedszkole – ciągnął Dylan. – A sama się rozchorujesz z przemęczenia.
– Nie jestem chora.
Prawdopodobnie jestem w ciąży, dodała w duchu.
To było jedyne logiczne wytłumaczenie, dlaczego ostatnio czuła się taka osłabiona i wiecznie zmęczona. Tej pierwszej nocy kochali się bez zabezpieczenia. To wystarczyło.
Nie wiedziała, jak mu to powie, o ile jej podejrzenia okażą się słuszne. Ciąży nie było w ich umowie. Seksu, oczywiście też nie, ale cała wina zapewne spadnie na nią.
Mężczyźni tacy właśnie są.
Wydaje im się, że seks i płodzenie dzieci to dwie różne rzeczy i ta ostatnią jest wyłącznie domeną kobiet.
– Idę we wtorek do lekarza. Nie martw się o mnie.
– Martwię się. Również dlatego, że inni są dla ciebie ważniejsi niż ty sama. Nie wyrzucam ci tego, proszę jednak, żebyś dbała o siebie. Rób to, co robisz, ale mniejszym nakładem kosztów.
– Więc nie jestem już rozpuszczoną pannicą?
– Jeśli kiedykolwiek tak o tobie pomyślałem, przepraszam. Nigdy nie byłaś rozpuszczoną pannicą.
– Ale miałam wszystko.
– Nie miałaś nic, co się naprawdę liczy. Nie miałaś ciepła, miłości, zainteresowania rodziców. To nie twoja wina, skarbie. To oni są winni, że ich życie jest takie puste i że nie potrafili nadać mu żadnej wartości.
Boże.
Dylan wszystko rozumiał. Nikt nigdy nie rozumiał jej tak dobrze jak on.
– Dylan... – Głos uwiązł jej w gardle.
– Nie płacz, Kate. – Dylan otarł jej oczy i pocałował. – Wiem, że wszystko strasznie się zagmatwało, do czego walnie się przyczyniłem, ale będzie dobrze, zobaczysz. Damy sobie radę.
Lekarz przepisał jej witaminy, kazał pić więcej mleka i ucinać sobie popołudniowe drzemki. Oczywiście była w ciąży. I nie wiedziała, jak ma o tym powiedzieć Dylanowi. Dni mijały, a ona ciągle zwlekała.
W piątek poszła do rezydencji, jakby chciała tam odnaleźć ducha Jane Douglas.
– Przepraszam, babciu – powiedziała w przestrzeń – ale miałaś rację, jestem taka sama jak pradziadek Rycroft. Nie chcę umrzeć za życia.
Jane Douglas nie raczyła odpowiedzieć. Kate poszła na piętro, zajrzeć do pokoju, w którym czasem nocowała, gdy odwiedzała babkę w dzieciństwie. Kiedy chciała wyjść na korytarz, drzwi nie ustąpiły. Naciskała klamkę bez widocznego efektu, próbowała ją nawet rozmontować, ale bez śrubokrętu okazało się to niemożliwe. Podeszła do okna i wyjrzała. Widok na wozownię przesłaniały drzewa.
Tkwiła w pułapce.
– Cholera – mruknęła do siebie rozeźlona. – Dlaczego nie wzięłam komórki?
Dylan niebawem powinien wrócić do domu, ale nie usłyszy jej wołania. Wspaniale. Niech teraz dla odmiany on się trochę pomartwi, gdzie podziewa się jego żona. W końcu się domyśli, że coś się stało. Nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo, lecz byłoby miło, gdyby trochę się podenerwował.
Dylan wrócił do domu później niż zwykle, ale miał dobry powód, żeby się spóźnić i Kate nie powinna się na niego złościć.
– Żona na pewno się ucieszy – powiedział mechanik, wysiadając z garbusa.
Dylan kilka tygodni wcześniej zmusił w końcu Kate, żeby przyjęła od niego nowego volkswagena passata, a biednego garbusa, zamiast na złom, jak się odgrażał, odstawił do warsztatu, gdzie samochód przeszedł radykalną kurację odmładzającą.
– Silnik jest w doskonałym stanie – ciągnął mężczyzna.
– Właściwie tylko karoseria wymagała remontu. Mogę zaczekać? Chciałbym zobaczyć reakcję pani O’Rourke.
– Nie, nie możesz. Wracamy do warsztatu – odezwał się jego kolega, wychylając głowę ze swojego samochodu.
– Zupełnie jakby rozstawał się z własnym dzieckiem – sarknął, zwracając się do Dylana.
Dylan podziękował, pożegnał się z mechanikami i pobiegł na piętro, trochę zdziwiony, że Kate nie zainteresowała się zamieszaniem przed domem.
– Kate? Mam dla ciebie niespodziankę.
W domu panowała głucha cisza. Zajrzał do sypialni, ale tu jej nie było. Odsłuchał wiadomości na domowej automatycznej sekretarce, potem na biurowej. Nic.
Nowy passat stał w garażu, ale to nic nie znaczyło. Mogła przecież zamówić taksówkę albo zabrał ją swoim wozem ktoś ze znajomych. Może miała do załatwienia coś tak pilnego, że nie zdążyła zostawić mu wiadomości. Trudno. Zamówi chińszczyznę na kolację i poczeka.
Po czterech godzinach takiego czekania niemal chodził po ścianach.
Próbował wymyślić, co ma robić i nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że właściwie nic nie wie o Kate. Nie potrafił powiedzieć, z kim się przyjaźniła, czym interesowała, gdzie chętnie bywała. Nic. Czarna dziura. Nie wiedział, do kogo powinien zadzwonić. Sypiał z nią, ale właściwie w ogóle jej nie znał. Zmarnował tyle czasu. Dlaczego nigdy nie próbował z nią rozmawiać?
– Cholera.
Podszedł do biurka Kate, na którym rozłożone były plany Douglas Hill House, odgarnął je i znalazł adresownik. Było późno, ale co z tego? Musiał przecież odnaleźć żonę.
-Kate?
Otworzyła powoli oczy. Czuła się okropnie brudna, głodna, lecz spokojna jak nigdy. Miała całą noc na przemyślenie różnych spraw i doszła do całkiem rozsądnych wniosków. Koniec udawania, koniec podstępów, nie będzie więcej ukrywać przed Dylanem, co do niego czuje. Być może będzie to oznaczało koniec ich przyjaźni, ale Dylan powinien znać prawdę, zasługiwał na to.
Powinna była mu powiedzieć od razu na samym początku, otworzyć się przed nim, wyjaśnić sytuację, zamiast wszystko jeszcze bardziej gmatwać.
– Kate, jesteś tam?
– Dylan?
Zerwała się z łóżka i podbiegła do drzwi.
– Dylan, jestem tutaj. Klamka się zepsuła.
On też nie był w stanie otworzyć drzwi. Kate usłyszała kilka soczystych przekleństw i uśmiechnęła się mimo woli.
– Idź po narzędzia – poradziła roztropnie.
– Odsuń się, Kate. Wyważę te cholerne drzwi. Nie próbowała protestować.
– Już – zawołała, stając w bezpiecznej odległości.
Kopnął w drzwi z takim impetem, że odbiły się od ściany i omal nie trzasnęły go w twarz.
– Nic ci nie jest? – zapytał, podchodząc i chwytając Kate za ramiona. – Myślałem, że zwariuję. W końcu skojarzyłem, że te plany domu w twoim pokoju mogą mi pomóc w poszukiwaniach. Przepraszam, trochę ciężko myślę, powinienem znaleźć cię o wiele szybciej...
– Nic mi nie jest.
Powie mu teraz, zanim opuści ją odwaga.
– Musimy porozmawiać.
Dylan się zachmurzył.
– Wiem. Porozmawiamy, ale później. Teraz wracajmy do domu. Musisz coś zjeść i odpocząć.
– Nie, Dylan, musimy porozmawiać teraz. To nie może czekać.
– Kochanie, nie upieraj się. Na pewno jesteś wykończona.
– Proszę, to dla mnie bardzo trudne.
Coś w wyrazie jej twarzy zaniepokoiło Dylana.
– Tak? – zapytał ostrożnie.
– Chciałam ci powiedzieć, że postąpiłam nieuczciwie, prosząc, żebyś się ze mną ożenił. Powinniśmy natychmiast wnieść pozew o rozwód. Będziesz mógł wrócić do swojego życia.
– Słucham? Coś ty zrobiła... ? – Dylan nie wierzył własnym uszom. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie tego, że Kate, kiedy ją odnajdzie, zaproponuje mu rozwód.
– Słyszałeś.
– Jeśli chodzi o to, że spaliśmy z sobą, to wiedz, że mam wyrzuty sumienia. Nadużyłem twojego zaufania. To się więcej nie powtórzy. – Miał nadzieję dotrzymać słowa, choć to na pewno okaże się niesłychanie trudne.
– Nie chodzi o nas.
– W takim razie o co? – Miał za sobą nieprzespaną, nerwową noc i teraz całe napięcie znalazło ujście w złości. – Jeśli chcesz rozwodu, wnoś o niego sama. Może nie jestem idealnym mężem, ale jeżeli rozwiedziemy się teraz, stracisz ten dom.
– Nigdy mi na nim nie zależało. Dylan osłupiał.
– Jak... jak to?
– Nie potrzebuję tego domu. Jeśli chodzi o sprawy materialne... niepotrzebny mi ani spadek, ani mąż. Zarabiam wystarczająco dużo jako autorka książek dla dzieci. A jeśli chodzi o łóżko, to umiem powiedzieć „nie” i w związku z tym ponoszę taką samą odpowiedzialność jak ty. Czy to jasne?
Dylan pokręcił głową.
– Nie rozumiem.
– Nie ma nic do rozumienia. Sprawa jest prosta. Ślub to był podstęp. Od dawna cię kocham, ale ty nie chciałeś dostrzec, że jestem dorosła, więc kiedy babcia zawarła w testamencie ten absurdalny warunek, wykorzystałam okazję.
Dylan słuchał i nie dowierzał. Kate go kocha?
Widocznie tak. Znał ją, nie skłamałaby w tak ważnej sprawie.
– Ja też cię kocham – powiedział cicho.
– Tak mówisz, bo przywykłeś troszczyć się o mnie, opiekować się mną. Nie dotarło do ciebie, co powiedziałam? Oszukałam cię.
Dylan westchnął. Zawsze ciężko myślał. Jego matka miała rację. Przestał słuchać głosu swojego serca, ale teraz ten głos wręcz krzyczał. Był taki sam jak głos Keenana, który przemówił do niego tamtego wieczoru w parku, kilka tygodni wcześniej.
– A warunek w testamencie? To też podstęp? Musisz być mężatką, żeby zatrzymać dom.
– Nie dbam o dom. Dostanie go towarzystwo historyczne albo fundacja działająca na rzecz miasta.
Dylan uśmiechnął się szeroko. To była cała Kate. Powinien był wiedzieć, że nie chce tego pretensjonalnego domu dla siebie. Ktoś, kto z uporem jeździ rozpadającym się garbusem, nie będzie mieszkać w czymś takim.
Jeśli zaś chodzi o podstęp, to trochę go to ubodło, ale w ogólnym rozrachunku nie miał na co narzekać. Chętnie wybaczy Kate, jeżeli jej na tym zależy.
– Kochanie, to naprawdę nieważne, jak doszło do ślubu – zapewnił.
– Nieważne?
– Nie. Wiedziałem, że coś się za tym kryje, ale zgodziłem się. Chcę ci tylko przypomnieć, że dom nie jest jeszcze twój i nie będzie, jeśli się rozwiedziemy. A szkoda, bo Seattle mogłoby się wzbogacić o kolejny piękny i powszechnie dostępny obiekt.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zirytowała się w końcu Kate.
– Słucham, kochanie. Wreszcie cię słucham. Ludzie od lat mówili o nas rzeczy, których nie rozumiałem. Myślę, że widzieli coś, czego ja w swoim uporze nie chciałem albo nie miałem odwagi dostrzec. Może bałem się stracić to, co mam, nie zdobywając nic w zamian.
Kate drżała ze złości. Dylan mówił to, co w jego pojęciu chciała usłyszeć, ale ona wiedziała, jak go wystraszyć.
– Jestem w ciąży, Dylan. Kiedy kochaliśmy się pierwszy raz, nie zabezpieczyłeś się, a to były akurat moje płodne dni. Tamtej nocy... wszystko wymknęło się spod kontroli.
Zamiast paniki zobaczyła na twarzy Dylana rozanielony uśmiech. Po śmierci jego ojca nigdy nie widziała go tak uszczęśliwionego.
– Będziesz miała nasze dziecko? – Dotknął jej brzucha z niezwykłą czułością.
– Tak, dziecko. Budzenie w środku nocy, ząbkowanie, kolki, pieluchy... te rzeczy.
– Cudownie. Mam nadzieję, że to będzie dziewczynka. Podobna do mamusi.
Kate oparła się o ścianę i jęknęła; Dylan był niezatapialny, odporny na wszystko.
– Kocham cię tak bardzo, że mnie to przeraża – szepnął.
– Wiem, nie będzie łatwo. Muszę nauczyć się mówić i słuchać. Pomożesz mi, prawda?
– Oczywiście, ale...
Położył jej palec na ustach.
– Posłuchaj, Kate. W głębi serca zawsze cię kochałem, ale nie wierzyłem, że ktoś taki jak ty zaakceptuje takiego faceta jak ja. Dlatego chciałem, żebyś pozostała tamtą smarkulą sprzed lat i nigdy nie zobaczyła, kim naprawdę jestem.
– Ależ ja widziałam, kim jesteś – szepnęła Kate. Żałowała czasu, który stracili, ale to, że Dylan przyznał się do swoich uczuć i przezwyciężył obawy, dawało jej nadzieję na przyszłość. – Widziałam lepiej niż ktokolwiek inny. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Zawsze chciałam być z tobą. Tylko z tobą.
Dylan zobaczył w oczach Kate miłość i wiarę. Przytulił ją do siebie.
– Kocham cię – powtórzył cicho. – Nigdy mnie nie opuszczaj.
– Nie opuszczę. – Nagle odsunęła się i spojrzała na niego surowo. – A teraz powiedz mi, gdzie spędzałeś noce, kiedy nie wracałeś do domu?
Dylan odrzucił głowę i niespodziewanie wybuchnął serdecznym śmiechem.
– Na kanapie w biurze. Pomyślałem sobie, że to nas trochę ostudzi.
Kate pociągnęła Dylana za pasek od spodni.
– To źle pomyślałeś. Mam straszne zaległości w tej dziedzinie i zamierzam je szybko nadrobić.
– Tak? – Tak.
Zerknął na łóżko.
– To interesujące. Zawsze chciałem się kochać w wielkim, ponurym domu, na wielkim łożu z baldachimem, wyratowawszy z opresji seksowną damę, która przy okazji byłaby moją żoną.
– To łóżko było dzisiejszej nocy przeraźliwie puste.
Dylan uśmiechnął się i przygarnął ją do siebie. Wreszcie uwierzył, że jego piękny motyl nie jest nieuchwytny.
– Już nigdy nie będziesz spała samotnie – obiecał.
Kate wzięła córeczkę na ręce i z dumnym uśmiechem przyglądała się stojącemu na podium Dylanowi. Przemawiał już gubernator, burmistrz, ona też powiedziała kilka słów, a teraz przyszła kolej na Dylana.
– Panie i panowie, było dla mnie zaszczytem współpracować z żoną nad odrestaurowaniem tego domu i przywróceniem mu pierwotnego wyglądu.
– Cześć, tata – zawołał półtoraroczny Keenan, siedzący na krześle obok Kate. Zaproszeni goście, notable i przedstawiciele klanu O’Rourke’ów wybuchnęli głośnym śmiechem.
Dylan błysnął zębami w uśmiechu.
– Cześć, synu.
Pegeen uspokoiła wnuka i wzięła go na kolana. Była wspaniałą babcią, kochającą i pobłażliwą. Wnuki nie wątpiły, że są kochane.
– Ci, którzy znają moją cudowną żonę, wiedzą, jak jest wyczulona na problemy innych ludzi i jak ważna jest dla niej historia naszego miasta... – Dylan musiał przerwać, bo zerwały się oklaski.
Kate zaczerwieniła się i schyliła głowę. Dylan obiecał, że nie będzie wprawiał jej w zakłopotanie.
– Spełnia się jej wielkie marzenie. Od dzisiaj w Douglas Hill House mieści się muzeum historyczne Seattle, znajdzie tu również siedzibę fundacja działająca na rzecz rozwoju naszego miasta.
Znowu rozległy się oklaski. Spojrzenia Dylana i Kate spotkały się. Od ich ślubu minęły trzy lata wypełnione ciężką pracą, naznaczone przyjściem na świat dwojga wyjątkowych małych ludzi: Keenana, który otrzymał imię po dziadku, i Caitlin, która od pierwszej chwili zdobyła serce ojca.
Dylanowi bardzo spodobała się ta rola i już coś przebąkiwał o dalszym powiększaniu rodziny.
Dlaczego nie?
W wozowni było mnóstwo miejsca. Teraz mieszkanie – wygodne, przestronne, wyposażone we wszystkie możliwe udogodnienia – zajmowało już całe piętro, a wozownia została otoczona kutym metalowym ogrodzeniem, tak żeby zwiedzający muzeum nie przeszkadzali mieszkańcom.
– Żeby nie zabierać państwu dłużej czasu, ogłaszam oficjalnie, że muzeum zostało otwarte dla publiczności.
Znowu rozległy się oklaski, a Kate natychmiast otoczyli ci, którzy pragnęli jej pogratulować.
– Piękne dzieło – powiedział Richard Carter, korzystając z chwili, kiedy Kate akurat nikt nie ściskał.
– Wątpię, czy babka by się ucieszyła, wiedząc, co zrobiłam z jej domem.
Pan Carter westchnął.
– Twoja babka, Katrino, miała bardzo określone poglądy i oczekiwania, ale wątpię, czy kiedykolwiek była szczęśliwa.
– Kochanie. – Dylan otoczył żonę ramieniem i pocałował w policzek. – Witaj, Richardzie. Cieszę się, że przyszedłeś.
– Nie mogłem nie przyjść. Byłem tutaj kilka dni temu z ludźmi z towarzystwa historycznego. To niezwykłe, czego dokonaliście w Douglas Hill.
– Tak. My też jesteśmy zadowoleni.
Dylan spojrzał na dom; już nie ponury i opuszczony jak kiedyś, ale otoczony pięknie odtworzonym ogrodem francuskim i starym parkiem. Starannie odrestaurowane elewacje, okna ze lśniącymi szybami. Gruntownej renowacji zostały poddane także wszystkie wnętrza.
Dylan polubił majestatyczne, stare domostwo, głównie dlatego, że w jakimś sensie to ono zbliżyło go do Kate...
– Tata.
Dylan zaśmiał się, kiedy Keenan przypadł mu do nóg.
– Cześć, kolego. – Uniósł syna i posadził sobie na ramionach.
Życie jest takie piękne.
W jakimś momencie podczas przyjęcia w ogrodzie Kate zesztywniała i szepnęła:
– Mój ojciec.
Wspaniale.
Stosunki Kate z rodzicami nadal pozostawały chłodne, choć trzeba powiedzieć, że Chad Douglas się starał. Naprawdę żałował, że nie mógł być na ślubie, kilka razy nawet odwiedził córkę i zięcia.
– Witaj, Katrino.
– Cieszę się, że przyszedłeś, tato. Mam nadzieję, że... że akceptujesz mój pomysł? Nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy.
Chad spojrzał na dom swojego dzieciństwa i przez jego twarz przebiegł skurcz.
– Wiesz, dlaczego babka zostawiła dom tobie, nie mnie?
– Nie wiem.
– Bo go nienawidziłem. Kate szeroko otworzyła oczy.
– Co takiego?
– Owszem. Ale teraz atmosfera jest tu zupełnie inna i chyba zapomnę o nienawiści. A, prawda, w holu widziałem tablicę pamiątkową z imieniem Rycrofta. – Chad się uśmiechnął. – Zwracasz mu niejako ten dom. To ładny gest.
Zawsze żałowałem, że nie zdążyłem go poznać. Może zabrałbym się z nim na Alaskę.
Dylan poczuł, że zaczyna lubić swojego teścia.
– Nigdy nie jest za późno, sir.
– Nie. – Chad spojrzał na Kate, wnuka i wnuczkę. – Raczej wykorzystam swój czas na poznawanie własnej rodziny. Wszystko wskazuje na to, że mam wyjątkową córkę.
Kate przełknęła łzy.
Chad uściskał ją niezgrabnie i pocałował w czoło.
– Musimy niebawem wybrać się razem na lunch.
Kate skinęła głową.
Dobry początek. Czy można chcieć więcej?
Wieczorem, kiedy dzieci poszły już spać, Kate i Dylan usiedli przy kominku.
– Wedle moich obliczeń – odezwała się Kate – mamy dwie godziny do następnego karmienia Caitlin. Może wiesz, jak je najlepiej wykorzystać?
– Może wiem. – Dylan uśmiechnął się uwodzicielsko i zaczął delikatnie pieścić żonę.
– Lubię mężczyzn o zręcznych dłoniach – mruknęła.
– Kocham cię. Nie mógłbym żyć bez ciebie.
– To ci nie grozi.
Ich usta spotkały się w słodkim pocałunku, w którym były pożądanie, nadzieja i miłość.