Dlaczego nikt nie lubi elfów
Uwielbiasz Tolkiena i chcesz pisać jak on? A może bardziej pasuje Ci Sapkowski? Jeśli myślisz o tworzeniu fantasy, mam dla Ciebie przykrą wiadomość…
Zacznę od wyjaśnienia dlaczego tak dużo piszę o literaturze gatunkowej, a nie na przykład – o artystycznej. Sprawa jest prosta. Pisanie fantastyki, kryminałów czy romansów jest łatwiejsze.
I nie chodzi mi o to, że taką prozę może stworzyć ktoś mniej wyrobiony pod względem rzemiosła. Wymagania warsztatowe wszędzie są takie same, niestety! Powiedziałbym nawet, że każdy gatunek ma swój własny zestaw trików i bez specjalnego przygotowania, bez rozeznania w niuansach, da się stworzyć tylko nieintencjonalną parodię. Więc to nie to.
Czy chodzi w takim razie o ambicje literackie? Fakt, że spora część twórczości gatunkowej celowo omija wzniosłe idee oraz eksperymenty językowe. Wszystko po to, aby nie odstraszać potencjalnych odbiorców. Prawda jest jednak taka, że i do prozy gatunkowej można podejść ambitnie. Są na to niezliczone przykłady. Z polskiego podwórka wymienię choćby Dukaja.
Wykorzystywanie wzorców gatunkowych jest łatwe z zupełnie innego powodu – z powodu odbiorców. Odwołując się do tego, co już kojarzą, łatwiej nawiązać z nimi więź. Jeśli ktoś lubi kryminały, szybciej wychwyci wątki w tego typu opowieści i łatwiej będzie mu się orientować w tekście. Taki odbiorca chętniej przyjmie obietnicę składaną przez autora na początku historii. I z drugiej strony – twórcy łatwiej własnych obietnic dotrzymać, bo gdyby się zagubił, zawsze ma mapę powstałą z setek tysięcy innych, podobnych książek.
Proza gatunkowa działa, bo korzysta ze wspólnych, mocno zakorzenionych w kulturze motywów. I tu właśnie leży pies pogrzebany.
To jest tak, jak z muzyką. Niby lubimy słuchać tego, co nam się kiedyś spodobało, ale jednocześnie z każdym powtórzeniem ta sama melodia traci na wartości. W pewnym momencie dochodzi do przesytu. Szukamy nowych dźwięków – a może nawet zupełnie zmieniamy gust muzyczny.
Weźmy przykład fantasy, bo jest najbardziej wyrazisty. To gatunek w dużym stopniu zdefiniowany przez Mistrzów. Tak jest, dużą literą, bo najczęściej tak właśnie się ich traktuje. Ton całemu nurtowi nadał Tolkien. Polską fantasy ukształtował Sapkowski. Ich pisarstwo jest wyraziste i bardzo sugestywne – młodzi autorzy wchodzą w wiek twórczy porządnie przesiąknięci wizją tych gigantów. Gdy więc na myśl przychodzi termin fantasy, pierwsze skojarzenia są z pijanymi krasnoludami, tłuściutkimi niziołkami i tymi cholernymi elfami. W Polsce mieszanka dodatkowo uzupełniana jest brudem, błotem, cyniczną władzą, tępymi wieśniakami i, naturalnie, anty-bohaterem o złotym sercu.
Wszystko cacy. Kłopot tylko w tym, że po każdej wyrazistej wizji literackiej przychodzi gromadka epigonów, którzy wyczerpują ją do cna. Czasem naśladowcy giną w mrokach historii, czasem tworzą ciekawą wariację na temat oryginalnego dzieła – więc trwają w pamięci potomnych. Tak czy siak, zawsze udaje im się wyssać z pierwotnej wizji wszelkie soki. Po pewnym czasie odbiorca – czytając o elfach i krasnoludach – ma wrażenie, że „to wszystko już było”. W tysiącach odmian.
Za czasów Tolkiena proces erozji mógł trwać jeszcze kilkadziesiąt lat, ale współcześnie zachodzi w ciągu góra kilkunastu. Przyspieszyła nasza komunikacja, przyspieszył rynek wydawniczy, który nie ustaje w zalewaniu czytelników nowymi propozycjami. Jeśli szukasz inspiracji, nie ma już sensu sięgać po hity starsze niż dekada. Serio. Możesz mieć pewność, że wszystko, co świętowało szczyt popularności przed tym czasem, zostało już dawno pozbawione krwi. Wykorzystując dokładnie te same wzorce, bawisz się w animowanie trupa.
To jest właśnie największe wyzwanie dla twórców literatury gatunkowej. Jak wykorzystać powszechny wzorzec i jednocześnie nie dać się mu pochłonąć.
Jeśli jednak wszystko, co napisałem, jeszcze Cię nie przekonało – spójrz, jak zachowują się ci, którym udało się przebić na rynku. Culture.pl opisuje to dokładnie, więc zajrzyj tam, żeby zyskać dobry ogląd współczesnej prozy fantastycznej. Ja mogę Ci dać jednak wyzwanie. Idź do najbliższego Empiku i znajdź tam na półce klasyczną fantasy, taką bez udziwnień. Albo poszukaj kogoś, kto pisze jak Sapkowski (poza samym Sapkowskim).
Ten pociąg już odjechał i nie wróci. Możesz tylko iść przez pole, wydeptując własną drogę.
Nazwiska, które współcześnie kształtują polską fantastykę, to Kańtoch, Orbitowski, Twardoch, Szostak. Z całą pewnością – Grzędowicz. Być może Wegnerowi uda się na dobre wskrzesić fantasy militarystyczną. Być może więcej usłyszymy o Piskorskim. Znajdź mi u nich tolkienowskiego elfa.
Polska fantastyka w coraz większym stopniu obfituje w indywidualności – twórców trudnych do sklasyfikowania. Moim zdaniem to pozytywny trend, ale nie każdemu łatwo do niego dołączyć. Jeśli potrzebujesz konkretnej inspiracji, zainteresuj się takimi ruchami jak „New Weird” (w Polsce reprezentuje go choćby właśnie Anna Kańtoch) oraz protoplastę tegoż – „Weird Fiction” (Lovecraft). Zainteresuj się różnymi odmianami fantasy dziejącego się współcześnie (ze swojej strony polecam „Nigdziebądź” Gaimana, ale też np. opisywanego przez nas wcześniej Bena Aaronovitcha). Poczytaj więcej o fantastyce historycznej, jak choćby o steampunku.
Każdy rodzaj literatury gatunkowej da się zmodyfikować. Wzorce nie są po to, aby je wiernie powielać, lecz po to, by je udoskonalać. Pójście po linii najmniejszego oporu to dla pisarza najgorszy wybór. Nie pisz więc o smokach, krasnoludach i elfach. Nie pisz – chyba że masz całkowitą pewność, że potrafisz pokazać światy Tolkiena i Sapkowskiego w zupełnie innym świetle. W zupełnie. Innym. Świetle. Capisco?
Elfów wszyscy mają – nomen omen – powyżej uszu. Gwarantuję Ci, że każdy redaktor i wydawca, któremu wyślesz klasyczną fantasy, dostanie na jej widok białej gorączki.