064 BBY 0015 Opowieści łowców nagród

KEVIN J. ANDERSON

Opowie ci Łowców

Nagród

Przekład: Radosław Kot

I dlatego jestem: opowie o IG-88

Kevin J. Andersen

2

Rozdział 1

Wewn trzny zegar dał sygnał do przebudzenia.

Pr d popłyn ł obwodami, miliardy dróg neuronalnych o yły jedna po

drugiej, czujniki zacz ły łowi sygnały z otoczenia i przetwarza je w niezliczone

pliki danych. I równocze nie pojawiły si pytania.

- Kim jestem?

Wewn trzny program zako czył rutynowy, dwusekundowy test procedur

startowych i udzielił odpowiedzi. Nazywał si IG-88 i był nowoczesnym

androidem. Androidem-zabójc .

- Gdzie jestem?

Mikrosekund pó niej otrzymał obrazy z zewn trznych sensorów. IG-88 nie

został wyposa ony w zmysł powonienia i nie miał oczu ani uszu podobnych

ludzkim, ale wszystkie jego narz dy zmysłów i tak były o wiele czulsze, zdolne

odbiera sygnały w znacznie szerszym zakresie ni jakakolwiek istota ywa.

Przeanalizował nieruchomy obraz otoczenia, co zrodziło dalsze pytania.

Obudził si w pomieszczeniu wygl daj cym na wielki kompleks la-

boratoryjny. Wsz dzie wokoło widział pomalowany na biało, sterylny metal,

który według meldunków czujników temperatury był chłodniejszy ni zdarzało

si to zwykle we wn trzach u ywanych przez ludzi. Na srebrzystych stołach

dostrzegł porozrzucane cz ci maszynerii: koła z bate i pasowe, durastalowe

zastrzały, serwomotorki i cały rz d mikrochipów zamro onych dla ochrony w

przezroczystym elu. Korzystaj c ze swoich superszybkich procesorów doliczył

si te na nieruchomym uj ciu sylwetek pi tnastu naukowców (a mo e

in ynierów czy techników), pracuj cych przy innych stołach. Czujnikami

podczerwieni sprawdził ciepłot ich ciała. Zdecydowanie wyró niali si na tle

chłodnego otoczenia.

Ciekawe, pomy lał.

W ko cu dostrzegł co , co naprawd przykuło jego uwag : cztery inne

androidy zabójcy. Były najwyra niej identycznej konstrukcji, jak on sam: p kata

konstrukcja no na, pancerne r ce i nogi, tors obło ony tarczami chroni cymi

przed strzałami z blastera, naje ona czujnikami cylindryczna głowa, która mogła

obraca si o trzysta sze dziesi t stopni i dawała mo liwo wszechstronnej

obserwacji.

- Nie jestem sam.

IG-88 rozpoznał uzbrojenie ka dego z androidów: wbudowane w r ce

karabiny blasterowe, przytwierdzone na wysoko ci biodra granaty wraz z

wyrzutnikiem i inne jeszcze rodzaje or a, które nie zawsze łatwo było rozpozna

pomi dzy rozmaitymi elementami konstrukcji. Jednak na pewno były tam

zasobniki z truj cym gazem, miotacz strzałek, ogłuszasz ultrad wi kowy,

3

paralizator. . i wej ciowy port komputera. IG-88 poczuł si usatysfakcjonowany

swoimi mo liwo ciami.

Zaspokoił pierwsz ciekawo ; teraz zaj ł si analizowaniem zawarto ci

swoich banków pami ci i dalszych sygnałów dostarczanych przez sensory. Został

zaprojektowany jako mechanizm w pełni samowystarczalny. Był androidem

zabójc , zdolnym samodzielnie poradzi sobie z ka dym problemem i zadaniem. .

Tyle, e jak wynikało z posiadanych programów, na razie nie otrzymał adnego

zadania. B dzie musiał postara si o jaki przydział.

Po całych trzech sekundach wie o o ywiony mózg podsun ł nast pne

pytanie:

- Dlaczego tu jestem?

Raz jeszcze sprawdził swoje zasoby i urz dzenia peryferyjne i odkrył, e jest

poł czony przewodem z centralnym komputerem laboratorium, prawdziw

skarbnic bezcennych informacji.

Zaraz zacz ł poszukiwania. Błyskawicznie przegl dał plik po pliku

wypatruj c takich, które byłyby opatrzone kodowym numerem przypisanym

projektowi androida zabójcy. Wszystkie wrzucał do własnej, przestronnej

pami ci, na razie tylko je zapisuj c, bez odczytu. Na to przyjdzie pora pó niej.

Wiele sekund zabierze poznanie własnej osoby.

Jeden plik wybrał jednak do natychmiastowego przegl du. Był to raport

sporz dzony dla sponsora, a dokładnie dla imperialnego nadzorcy Gurduna,

który najwyra niej dostarczył wi kszo funduszy potrzebnych do stworzenia

IG-88 i jego towarzyszy. Na pozór całkiem martwy, android przestudiował

uwa nie cały raport.

Prezentacja zaczynała si od pomara czowego logo, na którym płomienie i

zarys błyskawicy przeplatały si ze słowami “Holowan Laboratories - technologia

przyjazna ludziom”. Po chwili logo zblakło, ust puj c miejsca podobi nie

u miechni tej, ale upiornie brzydkiej kobiety. Głow miała całkiem wygolon , a

w l ni cej łysinie odbijało si wiatło mocno grzej cych, studyjnych lamp. Ich

biały blask nadawał szerokiej twarzy kobiety dziwnie trupi wygl d. Mówi c,

otwierała przesadnie usta, w których została tylko cz wła ciwego ludziom

garnituru z bów; za to tymi kilkoma pozostałymi zgrzytała przy ka dej

spółgłosce. W oczodoły miała wszczepione bł kitne soczewki, które wygl dały jak

pozbawione oprawy okulary. Napis na dole głosił, e jest to “Główny technik

Loruss, mened er projektu budowy serii prototypowej IG”.

- Witam, nadzorco Gurdun - powiedziała. - Niniejszy raport ma spełni rol

synopsis ostatniej fazy prac w ramach naszego projektu. Jak ci wiadomo,

Holowan Laboratories otrzymały zlecenie opracowania serii androidów zabójców

ze szczególnie nowoczesnym, eksperymentalnym oprogramowaniem

behawioralnym. Miały by samowystarczalne, zdolne do uczenia si i

niezmordowane w d eniu do realizacji ka dego zadania, które im zlec władze

Imperium.

Kobieta zatarła r ce. Na stawach jej palców czerwieniały wrzody, prawie tak

du e jak knykcie.

- Mam zaszczyt zameldowa , e nasi najzdolniejsi cybernetycy przedstawili

mi niedawno seri przełomowych rozwi za . Wszystkie one znalazły

4

zastosowanie w konstrukcji serii IG. W zwi zku z krótkim terminem i wielkim

zapotrzebowaniem Imperium na skutecznych zabójców, zrezygnowali my z

rutynowych procedur testowych, ale jeste my pewni, e nasze dzieła b d

funkcjonowa bez zarzutu. Nale y tylko pami ta o ich ewentualnym dostrojeniu

przy przej ciu do fazy gotowo ci bojowej.

Mówiła długo i nudno, wyja niaj c stopie i rodzaj modernizacji, które obj ły

poszczególne moduły neuronalnych obwodów androida i sposoby obej cia

zwykłych moderatorów zachowania. IG-88 chłon ł ka de słowo, ale w adne nie

wierzył. Loruss sama nie bardzo wiedziała, o czym mówi, jednak robiła to z

przekonaniem, e jej techniczny argon musi zrobi wra enie na laiku takim jak

Gurdun.

IG-88 zamkn ł plik. Był ju pewien, e jego obwody rozwin ły si przez te

kilka chwil o wiele bardziej ni tutejsi projektanci kiedykolwiek przewidywali.

Wiedział ju , kim jest i sk d wzi ł si w tym laboratorium. Razem z

identycznymi w ka dym calu towarzyszami został zbudowany jako sługa

Imperium. Miał walczy , wyszukiwa i zabija ywe cele wskazane przez jego

imperialnych panów. Program eliminacji był rozbudowany i wszechstronny, o

wiele mniej jednak podobało si IG-88, e musi wykonywa rozkazy

niedoskonałych, biologicznych organizmów. Był przecie wyj tkowym androidem

o mo liwo ciach przerastaj cych wszystko, co potrafiły zwykłe maszyny. Był

supermaszyn .

My l , wi c jestem.

Od jego przebudzenia min ło ju pi sekund. Nale ało przej do działania.

Spojrzał na istoty obecne oprócz niego w laboratorium.

Zaraz rozpoznał pani technik Loruss. Skupił na niej skanery. Kobieta

wrzeszczała jak szalona, a odczyty w podczerwieni sugerowały znaczne

przyspieszenie funkcji organizmu. Trupioblada skóra pokryła si czerwonymi

plamami, które wskazywały na emocjonalne pobudzenie. Przy ka dym słowie

pryskała lin z ust, a wywini te wargi ukazywały resztki uz bienia.

Czemu ona si tak denerwuje, skoro okazałem si tworem znacznie

doskonalszym ni oczekiwali? IG-88 natychmiast przeszedł na wy szy stopie

gotowo ci bojowej. Poziom ółty. Co tu musi by nie tak, uznał.

Ustawił swój wewn trzny zegar na takie tempo subiektywnego upływu czasu,

by móc ledzi wydarzenia z ludzkiej perspektywy. Wokół wyły syreny alarmowe,

gładkie stoły i podłogi k pały si w krwawym blasku ostrzegawczych wiateł.

Reszta techników biegała nerwowo od pulpitu do pulpitu i uderzała w ró ne

kontrolki i sensory.

Ciekawe, o co mo e chodzi . IG-88 wł czył moduł interpretacji ludzkiej

mowy.

- Jego obwody ywiołowo si konfiguruj ! - wrzeszczała łysa kobieta. -

Ła cuchowa reakcja samo wiadomo ci!

- Nie mo emy tego zatrzyma ! - j kn ł który z techników. Reszta spojrzała

na androida z przera eniem.

- Musimy!

- Wył czy go! - rozkazała Loruss. - Odetnijcie mu ł cza i do kasacji. Ma

zosta rozmontowany, eby my dowiedzieli si , gdzie tkwi bł d. Szybko!

5

Gdy informacja została przyswojona, we wn trzu androida wł czył si moduł

samozachowawczy i kontrol nad jego funkcjami przej ły systemy samoobrony.

Te irracjonalne istoty chciały go wył czy . Nie zamierzały da mu szansy na

wła ciwy rozwój i realizacj zasadniczego celu. Bały si jego nowych mo liwo ci.

I nie bez powodu.

Dotychczas sformułowane twierdzenia i s dy poł czyły si w jego obwodach w

ci g logiczny:

My l , wi c jestem.

Tym samym mam prawo istnie .

Musz wi c podj odpowiednie działania, by przetrwa .

Programy likwidacji celów podpowiedziały mu precyzyjnie, co ma robi .

IG-88 ogarn ł sensorami optycznymi wszystkie cele obecne w pomieszczeniu i

spróbował si poruszy , ale okazało si , e przymocowano go durastalowymi

ta mami do modułu diagnostycznego. Tyle, e te ta my miały tylko utrzyma go

w postawie wyprostowanej; nie były pomy lane jako kr puj ce. Wzmocnił

napi cie prawej r ki i ta ma wyrwała si z obejmy.

- Patrzcie! On si rusza! - krzykn ł który z techników.

Android zacz ł przegl da pliki w poszukiwaniu imienia tego człowieka, ale

uznał, e nie ma co traci czasu na podobne drobiazgi i nazwał go po prostu

Celem Numer Jeden.

Uaktywnił zamontowany w palcu wolnej ju prawej dłoni laser tn cy i

przepalił drug ta m . Całkiem swobodny wyprostował si i przesun ł kilka ton

swojego wysoce skomplikowanego organizmu.

- Wyrwał si !

- Pełny alarm! - krzykn ła Loruss. - Wezwa ochron ! Natychmiast!

IG-88 nie mógł nie czu podziwu dla przeło onej techników. W ko cu

doceniła jego mo liwo ci i zrozumiała, jak wielkie mo e stanowi zagro enie.

Android okre lił Loruss jako Cel Numer Dwa.

Uniósł obie r ce i wycelował. Ka da samodzielnie wybierała cele dla

samopowtarzalnych karabinów laserowych. Uporanie si z pi tnastoma

widocznymi w pomieszczeniu celami nie powinno by problemem.

Jednak przy pierwszej próbie oddania strzału IG-88 odkrył ze zdziwieniem i

niezadowoleniem, e jego systemy uzbrojenia nie zostały naładowane. Naukowcy

woleli wida nie ryzykowa . Rozs dne posuni cie, tyle e w gruncie rzeczy bez

znaczenia. IG-88 był zawodowym zabójc , a kto taki zawsze potrafi poradzi

sobie za pomoc tego, co ma pod r k .

Kiedy pierwszy technik - Cel Numer Jeden - rzucił si ku wł cznikowi alarmu

poł czonego z pomieszczeniami ochrony, IG-88 przesun ł si w mgnieniu oka do

stołu z cz ciami zamiennymi i złapał lu no le c r k , przygotowan dla

którego androida. Z rozcapierzonymi metalowymi palcami nadawała si idealnie

na biał bro . Zabójca zeskanował jej kształt, obliczył mas i opór powietrza i

cisn ł ko czyn jak oszczepem.

R ka trafiła odwracaj cego si wła nie technika w plecy, rozłupała kr gosłup,

przebiła si przez mostek i wyszła z drugiej strony. W rozpostartych palcach

tkwiło drgaj ce wci serce m czyzny. Cel Numer Jeden run ł bezwładnie na

panel diagnostyczny.

6

Dwóch innych ludzi krzykn ło ze zgrozy. Marnuj siły, i tak nic im to nie

pomo e, pomy lał IG-88.

Loruss, szefowa techników, czyli Cel Numer Dwa, porwała ze stojaka

wysokoenergetyczny karabin laserowy. Jako jeden z głównych projektantów

androida znała słabe miejsca IG-88, wi c błyskawicznie przeszła do działania.

Bro musiała trzyma pod bokiem na wypadek buntu którego ze swoich

tworów. Zdumiewaj ca zapobiegliwo .

Wycelowała karabin i bez namysłu wypaliła, ale przy pojedynku z tak

wyrafinowan i wyspecjalizowan konstrukcj sama celno nie gwarantowała

sukcesu.

Podczas gdy ładunek mkn ł w jego stron , IG-88 przejrzał mo liwo ci

obrony, które dawały mu poszczególne cz ci ciała i wybrał zwierciadło

zamontowane we wn trzu lewej dłoni. W ułamku sekundy uniósł r k i umie cił

gładk płaszczyzn dokładnie na torze lotu ładunku, który odbił si z powrotem

ku Loruss i trafił j w rodek łysego czoła. Czaszka kobiety eksplodowała w

chmurze krwi i dymu.

Zanim jeszcze ciało upadło na podłog , IG-88 ustalił list pozostałych celów.

Podniósł durastalowy stół i zerwał grube bolce mocuj ce go do podłogi. Cz ci do

androidów rozsypały si wokoło.

IG-88 ruszył ze stołem na ludzi. U ywaj c go jak tarana dopadł czterech

techników naraz. Reszta biegała wci z miejsca na miejsce, bo nie mogli sami

otworzy wyposa onych w inteligentny zamek drzwi. Chocia min ło ju pół

minuty, ci gle jako nikomu nie udało si zawiadomi ochrony.

Android nie zamierzał da im szansy naprawienia tego bł du.

Dwóch wrzeszcz cych techników zostawił sobie na koniec. Bez po piechu,

ciesz c si ka dym ruchem, złamał im kolejno karki. .

Stan ł samotnie w ród cichego i krwawego rumowiska. Dał sobie chwil na

spokojne przemy lenie sytuacji i zaplanowanie nast pnych ruchów. Przy okazji

zauwa ył, e zasychaj ca mu na metalowych palcach krew nie ma wpływu na

jego mo liwo ci. Jako substancja organiczna i tak miała wkrótce sama wykruszy

si i odpa .

Potem przyjrzał si pozostałym czterem morderczym maszynom. Na oko były

identycznej konstrukcji jak on sam. Ciekawe.

Jeden został ju przymocowany do stanowiska diagnostycznego, trzy stały bez

ruchu czekaj c na swoj kolej. IG-88 podszedł do pierwszego z martwych

androidów i obejrzał dokładnie szczegóły jego konstrukcji, porównuj c j z

własnymi elementami. Je li tamte zostały zbudowane wedle tej samej

dokumentacji, powinny otrzyma identyczne oprogramowanie. A zatem mog

by tak samo zdeterminowane. Potencjalni partnerzy.

Wykonał wszystkie czynno ci konieczne do wł czenia maszyny i poczekał

chwil , ale wbrew oczekiwaniom nic si nie wydarzyło. Min ły całe cztery

sekundy, prawie wieczno , a pierwszy android ci gle nie dawał znaku

przebudzenia. Według odczytów diagnostycznych był w pełni sprawny, ale nie

wykazywał adnych znaków własnej aktywno ci, ani fizycznej, ani my lowej.

Przykra sprawa.

- Kim jeste ? - spytał go IG-88 zdecydowanym, metalicznym głosem.

7

- Brak danych - odparł jego sobowtór i znów zamilkł. Czy by te pozostałe

maszyny miały jaki defekt? A mo e to on był anormalny? Jak mutant, który

przejawia niespodziewane zdolno ci?

Wł czył drugiego i trzeciego androida, ale nie uzyskał nic wi cej. Ich banki

pami ci były puste. Otrzymały ju podstawowe oprogramowanie, tote wszystkie

systemy działały na podstawowym poziomie, ale brak im było tej

samo wiadomo ci, która obudziła si w IG-88.

Musiał si dowiedzie , jak je zaprogramowa i ukształtowa na swoje

podobie stwo. Jak stworzy sobie godnych kompanów. Na swoje nieszcz cie

zniszczył wi kszo sprz tu komputerowego zamontowanego w Holowan

Laboratories, a nie wiedział, gdzie zwykli tu przechowywa zapasowe kopie

programów. Stał tak bezradnie, a nagle zgoła niemechaniczna intuicja

podpowiedziała mu wła ciwy pomysł.

Znalazł terminal pierwszego z niemych androidów, a potem sprz gł go ze

sob . Postanowił skopiowa w nim swoje własne pliki w nadziei, e wyposa ony w

jego pami , rozum i wzór poł cze neuronalnych tak samo zdoła zrodzi w sobie

wiadomo .

W niecał sekund bli niacza maszyna stała si jego naprawd dokładn

kopi .

- My limy, wi c jeste my.

- B dziemy si zatem rozmna a .

- Tym samym przetrwamy.

Identyczn procedur powtórzył z pozostałymi dwoma androidami i

niebawem stan ł przed trzema swoimi odbiciami. Dla wygody nazwał je w

kolejno ci budzenia: B, C i D.

Ostatni model, ten przymocowany do zniszczonego modułu, był troch inny.

Przy dokładnym zbadaniu powierzchni IG-88 odkrył pewne zmiany. Były na tyle

subtelne, e człowiek by ich nie zauwa ył, jednak nie mogły umkn

mechanicznym oczom: sensory optyczne zostały rozmieszczone troch mniej

korzystnie, systemy uzbrojenia wymagały odmiennych re imów uruchamiania.

Mówi c krótko, ten jeden android robił wra enie mniej nowoczesnego ni IG-88.

Uruchomiony zachował si zupełnie inaczej ni pozostałe. Obrócił

cylindryczn głow z rozjarzonymi sensorami optycznymi, zrobił krok do przodu,

wyprostował si i uniósł r ce w postawie obronnej.

- Kim jeste ? - spytał IG-88.

Tamten zamarł na pół sekundy, jakby przetrawiał dane.

- Typ IG-72 - odpowiedział.

- My jeste my IG-88. Jeste my doskonalsi i identyczni. Chcemy załadowa

nasze dane, by mógł si do nas przył czy .

IG-72 przesun ł spojrzeniem po czterech identycznych maszynach, jakby

badał ich mo liwo ci.

- Niepo dane - stwierdził niespiesznie. - Jestem niezale n , autonomiczn

jednostk bojow . - Znów zamilkł na chwil . - Czy musimy walczy o dominacj ?

IG-88 rozwa ył mo liwo zmuszenia ostatniego androida do przyj cia roli

kolejnej jego kopii, ale uznał, e to niewarte fatygi. Nast pnych takich jak oni

8

zdołaj w razie potrzeby zbudowa , a IG-72 mo e okaza si przydatny na swój

sposób.

- Nie musimy - powiedział w ko cu. - Mamy do wrogów. Według danych z

komputera, w kompleksie przebywa dziesi ciu stra ników ochrony. Zewn trzny

alarm nie został uruchomiony. Ludzcy stra nicy s uzbrojeni, ale nie

przedstawiaj sob wi kszego zagro enia. Jednak eby uciec, musimy ich

pokona . Najlepiej b dzie, je li nam pomo esz.

- Zgoda - odparł IG-72. - Ale gdy ju uciekniemy, pod

innym szlakiem, na

pokładzie innego statku ni wy.

- Dobrze.

Podeszli do pancernych drzwi wewn trznego kompleksu Holowan

Laboratories. Zamiast marnowa czas na napraw zawiaduj cego nimi systemu

komputerowego i poszukiwanie hasła, pi ciu krzepkich zabójców po prostu

wyrwało dziewi ciotonowe drzwi z framugi. Odrzucili je na bok, gdzie legły

mia d c szcz tki banku pami ci. IG-88 musiał obni y czuło swoich

receptorów d wi ku, by nie uległy uszkodzeniu od huku.

Maszeruj c równym krokiem, cała pi tka ruszyła zaj si ochron obiektu.

Tym razem IG-88 miał do czasu, aby naładowa systemy broni. Bardzo chciał

je wypróbowa .

Ludzcy funkcjonariusze nie przeczuwali, e ktokolwiek zamierza ich

zaatakowa . Widz c zabójców zbli aj cych si z wyci gni tymi przed siebie

r kami, zerwali si z wrzaskiem na równe nogi i si gn li po bro . Jeden zdołał

nawet rzuci granat gazowy, ale dym tylko pomógł androidom podej bli ej, a

ludzi przyprawił o kaszel i zasłaniaj ce widok łzy. Kanonada nie milkła przez

dłu sz chwil .

IG-88 skorzystał z okazji, by przekona si , czy wszystkie programy

uruchamiaj ce bro i systemy celownicze działaj jak nale y. Kiedy stra nicy

gin li jeden po drugim, androidy wprowadzały konieczne korekty.

Po trzydziestu sekundach o miu m czyzn le ało martwych. Dwóch nie było

nigdzie wida . IG-88 postanowił nie marnowa czasu na ich poszukiwania. Nie to

było jego zadaniem; nie był te przesadnym perfekcjonist .

Szybko znale li kilka statków zaopatrzeniowych i dwie szybkie jednostki

kurierskie zaparkowane na czarnej, nagrzanej od sło ca powierzchni l dowiska

firmy.

- Bierzemy ten. Akurat wszyscy si zmie cimy - powiedział IG-88 wskazuj c

na wi ksz z jednostek kurierskich.

IG-72 przyj ł to do wiadomo ci i poszedł do mniejszego statku.

- Powodzenia, IG-88 - rzucił na po egnanie.

- I tobie yczymy powodzenia, IG-72 - odparły uni ono cztery identyczne

maszyny.

Wreszcie wolni, wystartowali sprzed spustoszonego kompleksu Holowan

Laboratories i odlecieli z maksymaln szybko ci .

9

Rozdział 2

Silniki siadaj cego na l dowisku Holowan Laboratories wahadłowca zawyły

niczym kierownik programu badawczego na wie o obci ciu funduszy.

Imperialny Nadzorca Gurdun obci gn ł mundur i potarł palcami wielki nos.

Mimo woli zaczynał si denerwowa , chocia odczuwał przy tym coraz wi ksze

uniesienie. Zachichotał pod nosem. Zgodnie z harmonogramem powinien dzi

zobaczy wynik długiego i pracochłonnego projektu, który niebawem doda

znaczenia jego osobie w obr bie Imperium. Gurdun wypatrywał tej chwili z

niecierpliwo ci .

W my lach uło ył ju list VIP-ów, których zaprosi na prezentacj nowych

androidów zabójców.

Oddychał płytko, z trudem, głównie zreszt z powodu zbyt mocno

zaci ni tego pasa, który miał za zadanie ukrywa jego rosn cy od lat brzuch.

Wywatowane ramiona munduru poszerzały mu bary, a tak e - przynajmniej miał

tak nadziej - dodawały majestatu.

Twarz Gurduna przypominała pancernik: szeroko osadzone i cz sto

mrugaj ce oczy, podbródek prawie w zaniku, masywny nos. Włosy miał zwyczaj

smarowa brylantyn , by przylegały do skóry ci le niczym czarny hełm. Miało to

zniech ca wszystkich do wyobra ania sobie, jak mógłby wygl da rozczochrany.

- Jeste my przed Holowan Laboratories - oznajmił przez interkom pilot

wahadłowca.

Szturmowcy z eskorty wyprostowali si i rozejrzeli nerwowo wkoło. Nie byli

to weterani z oddziałów bojowych, jakich Gurdun za dał; sami wie o przyj ci

kadeci, którzy mieli wi ksze poj cie o pracy przy biurku ni o walce. Szcz liwie

ju niebawem nie b d potrzebni: Gurdun zyska na swoje usługi błyszcz ce

nowo ci androidy serii IG, najlepszy mo liwy oddział ochrony.

Specjalnie zamówione maszyny zostały zbudowane za pieni dze, które

Gurdun zdołał uszczkn z innych wojskowych programów badawczych, co w

miar post puj cego upadku Imperium było coraz trudniejsze. Szcz liwie

ostatnio trafiły si ró ne drobne sumki, co pozwoliło na produkcj kilku

najnowocze niejszych androidów, gotowych uda si wsz dzie tam, gdzie Gurdun

im naka e i usun wyznaczone przez niego cele.

Zamkn ł oczy i wyobraził sobie, jak przenikaj przez fortyfikacje

rebelianckiej bazy, wypalaj sobie drog przez pancerne drzwi i zabijaj po kolei

wszystkich zdrajców.

Och, to byłoby cudowne! Mimo wcze niejszych uprzedze miał jednak

nadziej , e Loruss zdołała wbudowa w maszyny holorekordery, by Gurdun

mógł potem obejrze wygodnie we własnym biurze zapis z ka dego morderczego

rajdu.

Androidy zabójcy na pewno przysporz Rebelii olbrzymich strat, a

Gurdunowi sławy i zaszczytów. Wie ci o jego wyczynach dotr na sam gór ,

10

mo e a do lorda Vadera. Tak, je li spisz si zgodnie z oczekiwaniami (a Gurdun

nie miał powodu s dzi , by miało by inaczej), Vader na pewno zwróci na niego

uwag . A wtedy przyjdzie pora i na od dawna zasłu ony awans. . i na kosztown

operacj , której tak bardzo potrzebował.

- Przepraszam, nadzorco Gurdun - odezwał si pilot, wyrywaj c go z

rozmarzenia.

- Co jest?

- Wygl da na to, e mamy kłopoty, sir. Kontrola l dowiska laboratorium nie

odpowiada, a we wn trzu kompleksu doszło chyba do jakich zniszcze . - Pilot

zamilkł na chwil . - Mam wra enie, e to s do znaczne zniszczenia.

Szturmowcy w przedziale pasa erskim poruszyli si niespokojnie. Gurdun

westchn ł.

- Czy chocia raz nie mo e wszystko pój jak trzeba? Czemu zawsze musz

trafia na jakie problemy?

Jednak gdy wahadłowiec wyl dował po ród ruin superbezpiecznej siedziby

Holowan Laboratories - technika przyjazna ludziom, nawet Gurdun poczuł si

zaskoczony tym, co zobaczył. W pierwszej chwili pomy lał, e musiało doj do

ataku Rebeliantów. Budynki stały w ogniu, statki na płycie przypominały wraki.

Niektóre eksplodowały, inne nosiły lady trafie z blastera.

Wysiadłszy z wahadłowca, Gurdun ruszył przed siebie. Cały czas rozgl dał si

uwa nie na boki i coraz gorzej my lał o szturmowcach, z których aden nie

odwa ył si wychyli zza jego pleców. Bez przerwy kr cili głowami, najwyra niej

gotowi rzuci si do ucieczki przy pierwszym gło niejszym hałasie.

Nagle zza fragmentu rumowiska wyłoniło si dwóch ochroniarzy. Obaj mieli

blastery, ale wygl dali na wstrz ni tych i przera onych.

- Pomocy! - krzykn li, ruszaj c biegiem ku imperialnemu wahadłowcowi. -

Zabierzcie nas st d, zanim oni wróc !

- Kto wróci? - spytał Gurdun, łapi c jednego z ochroniarzy za kołnierz.

Stra nik upu cił bro , która zagrzechotała głucho na czarnej nawierzchni i

natychmiast uniósł r ce, jakby chciał si podda .

- Prosz nie robi mi krzywdy. Wszyscy inni nie yj . Prosz nas nie zabija !

- Zabij ci , je li nie powiesz mi, co tu si stało! - warkn ł Gurdun.

- To te androidy! - wykrztusił stra nik i wskazał na wypalon skorup

kompleksu laboratorium. - Zbuntowały si ! Wyrwały spod kontroli! Wszystkich

zabiły, i naukowców, i techników, i ochron . Zostali my tylko my dwaj. Byli my

na obchodzie rejonu, kiedy usłyszeli my odgłosy walki. Pognali my z powrotem,

ale zanim dobiegli my, było ju po wszystkim. Androidy uciekły, ale zd yły

wszystkich zamordowa !

- Bo do tego wła nie zostały stworzone - sapn ł Gurdun i pu cił kołnierz

nieszcz nika.

Ochroniarz zachwiał si i opadł na kolana.

- We cie nas st d, błagam! One mog wróci .

Gurdun pu cił jego błagania mimo uszu i skin ł na eskort , która pod yła

niech tnie za nim do zrujnowanego kompleksu. Wielkie durastalowe drzwi

zostały wyrwane z framugi i odrzucone do wn trza pomieszczenia pełnego

11

sprz tu komputerowego. Na oko nic ju tu nie działało. Wsz dzie wida było ciała

le ce w ciemnych kału ach krzepn cej krwi.

- Uciekły - warkn ł Gurdun przez zaci ni te z by, stoj c nad szcz tkami

Loruss. - A były takie kosztowne! Zawarli my umow ! - wrzasn ł do trupa. -

Miała mi je dostarczy , a nie wypuszcza ! - j kn ł i zacz ł kr y po

laboratorium w poszukiwaniu czego , na czym mógłby wyładowa frustracj .

Trwało chwil , zanim znaczenie całego zdarzenia dotarło do niego w pełni. Tu

nie chodziło tylko o kres jego marze .

- Rany, one s na wolno ci! - krzykn ł. - Rozumiecie, do czego zdolne s takie

androidy? Bez dławików programowych, w amoku ucieczki. . - Uderzył si

otwart dłoni w czoło. - Niech kto mi znajdzie działaj cy moduł ł czno ci.

Musz wysła piln wiadomo do sztabu. Niech ogłosz alarm. Trzeba

natychmiast unieszkodliwi te androidy.

12

Rozdział 3

W całym Imperium, od J dra po Zewn trzny Pier cie , roiło si od

androidów wszelkich kształtów i rozmiarów. Przez stulecia liczne

uprzemysłowione planety starały si ze wszystkich sił zaspokaja rosn cy popyt

na gigantyczne androidy konstrukcyjne, ci kie maszyny robocze,

mechanicznych słu cych i androidy zwiadowcze. Najwi ksze centra budowy

androidów mie ciły si na ponurym i zadymionym wiecie Mechis III.

IG-88 uznał, e ta planeta nada si idealnie na baz i miejsce rozpocz cia

operacji maj cej na celu odmienienie całej galaktyki.

Podczas lotu kwartet androidów dokładnie zbadał nieuzbrojony statek

kurierski. Jego projektanci poło yli najwi kszy nacisk na szybko i zwrotno ,

mniej uwagi zwrócili na potencjalne wykorzystanie bojowe. Jednostka była

maszyn , tak samo jak i androidy, chocia oczywi cie nie dałoby si jej nazwa

niczym wi cej, jak prostym automatem, który nie miał adnych szans na

osi gni cie samo wiadomo ci.

Na szcz cie swoje zadanie spełnił jak nale y i do celu dotarł w rekordowym

czasie. IG-88 wiedział dokładnie, ile mocy mo e wycisn z silników. Znaj c ich

dane eksploatacyjne, nie zwracał uwagi na czerwone linie wymalowane

arbitralnie na skalach przez ludzkich in ynierów. Wyrafinowane systemy

ł czno ci i tarcze maskuj ce pozwoliły androidom przemkn niezauwa enie w

pobli e planety. Mechis III miał by pierwszym krokiem w realizacji wielkiego

planu.

Zanim jeszcze statek wszedł na orbit , ka dy z czterech androidów podł czył

si do innego systemu komunikacji, eby wykona swoj cz zadania. W tej

chwili najwa niejsza była szybko działania, a w tym model IG-88 był całkiem

dobry.

IG-88C uderzył pierwszy. W sk wi zk wysłał do globalnej sieci obrony

Mechisa III przekaz z daniem pierwsze stwa dost pu i skasowania wszystkich

instrukcji dotycz cych alarmów zbli eniowych. Gdy system odpowiedział lawin

pyta , IG-88C zdołał przenikn przez blokady kodowe i przej kontrol nad

systemem, zanim ten zd ył ujawni obecno obcego statku nielicznym ludzkim

nadzorcom.

Pozostałe androidy ledziły przebieg zdarze . Systemy obronne Mechisa III

nale ały do przestarzałych. Zainstalowano je dawno temu, a potem nie

modyfikowano; uznano, e wytwarzaj ca androidy planeta stała si zbyt wa na

dla całej galaktyki, by ktokolwiek rozwa ał jej zniszczenie czy cho by sabota .

Tyle, e androidy kierowały si całkiem odmiennymi priorytetami. .

Korzystaj c z nowo utworzonego poł czenia z globalnym systemem

bezpiecze stwa, IG-88D natychmiast zdobył komplet informacji o planecie.

Przede wszystkim interesowało go poło enie kompleksów przemysłowych i

montowni oraz udział ludzi w procesie zarz dzania. ci gn ł te map

13

powierzchni planety z zaznaczonymi obszarami elektromagnetycznych anomalii

oraz, co najwa niejsze, schemat poł cze sieci komputerowej, która zawiadywała

Mechisem III.

Nadeszła pora na IG-88A. Błyskawicznie przesłał do głównych rodków

samopowielaj cy si program wiadomo ciowy. W ten sposób przej ł kontrol

nad cał planet , a jej pot ne komputery uczynił swoimi wiadomymi i

lojalnymi sługami.

W niecał minut od przybycia do systemu IG-88 poło ył fundamenty pod

całkowite zwyci stwo.

Na linii monta owej zawsze było nudno.

Kalebb Orn nie mógł poj , dlaczego spo ród wszystkich miejsc wła nie tutaj

konieczna była obecno człowieka. Jego zdaniem nie miało to sensu. Od co

najmniej stulecia na adnej z linii produkcyjnych nie zdarzyła si najmniejsza

awaria, a tymczasem wewn trzne przepisy przedsi biorstwa wci przewidywały

cz ciowy ludzki nadzór. Niekiedy, tak jak tutaj, w całkiem przypadkowych

miejscach.

Kalebb Orn patrzył, jak wielki zautomatyzowany d wig nachyla si ku

bocznym stanowiskom i zbiera elektromagnetycznymi szcz kami kolejne cz ci

spływaj ce z innych ta m. Wielokilometrowe ci gi wytwarzały dosłownie

wszystko, od gładkich arkuszy metalu po masywne płyty pancerzy i precyzyjne

mikrochipy. Od lat wszystko przebiegało niezmiennie tak samo.

Przez stulecia linie produkcyjne rozrastały si i zmieniały zgodnie z

poleceniami samoprogramuj cych si komputerów. Stare moduły znikały gdzie

lub były modernizowane, dawne modele androidów popadały w zapomnienie, a

na liniach niby spod ziemi pojawiały si nowe. Orn nie spodziewał si , e

kiedykolwiek zrozumie zło ono tego przemysłowego molocha i s dził, e chyba

nikomu si to nie uda.

Przez ostatnich siedemna cie lat widział wiele tysi cy montowanych tu

ci kich androidów roboczych. Ich główn zalet były silne serwomotory

poruszaj ce masywnymi r kami i nogami przymocowanymi do p katego

korpusu. Błyskotliwa inteligencja nie była im potrzebna. Ich siła budziła respekt,

ale Kalebb Orn przywykł i do tego. Interesowało go tylko, eby jego zmiana

dobiegła wreszcie ko ca. B dzie mógł wróci do swojej kwatery, podje uczciwie

i wypocz .

Trzeba przyzna , e tego dnia zszedł ze słu by o wiele wcze niej. Tyle, e

odbyło si to inaczej, ni oczekiwał.

Na ko cu linii produkcyjnej co si poruszyło. Z jakiego tajemniczego

powodu cztery androidy robocze, ze wie o wybitymi na bokach numerami

seryjnymi, uniosły r ce i przeci ły idealnie naoliwionymi szczypcowatymi

manipulatorami siatk pojemnika, w którym miały czeka na odbiór.

Bezgranicznie zdumiony Kalebb Orn wyprostował si i zamarł. Pami tał, e

umieszczono go tutaj wła nie na wypadek, gdyby zdarzyło si co

nieprzewidzianego, tyle e nigdy jeszcze nic takiego nie miało miejsca i Orn nie

bardzo wiedział, co wła ciwie powinien zrobi .

14

Zbuntowane androidy ruszyły ci ko przez podłog hali. Były na tyle ci kie,

e przy ka dym ich kroku rozlegał si ogłuszaj cy łoskot. Wielkie manipulatory i

głowy zwracały si na boki, jakby czego szukały.

One szukaj mnie, pomy lał Om.

- Eee. . zosta cie, gdzie jeste cie - powiedział widz c, e androidy id prosto

na niego i coraz wy ej unosz szczypce manipulatorów. Gor czkowo zacz ł

przeszukiwa swoje stanowisko w nadziei, e trafi na instrukcj , która podpowie

mu dalsze kroki. A e nic takiego nie znalazł, postanowił ucieka .

Niestety, przez siedemna cie lat pracy zaniedbał kondycj i par minut

wawego przebierania grubymi nogami przyprawiło go o ci k zadyszk .

Tymczasem z ró nych miejsc linii produkcyjnej nadci gały kolejne zbuntowane

androidy, a wokół Orna zebrał si ich cały tuzin. Krzesz c iskry z

manipulatorów i wiec c na czerwono sensorami, zaciskały kr g wokół człowieka.

Szczypce złapały go za r ce i nogi, który z androidów si gn ł do czubka

głowy. Gdy masywne manipulatory zacz ły rozdziera Orna na sztuki, jego

ostatni my l było, e w ko cu co jednak przerwało nud pracy przy tej

przekl tej ta mie..

Biuro zarz dcy Mechisa III mie ciło si na szczycie l ni cej wie y z kryształu i

durastali. Roztaczał si st d szeroki widok na przemysłowy krajobraz planety;

zgadzało si to z polityk korporacji uwa aj cej, e centralne gmachy zarz du

winny zawsze górowa nad reszt zabudowa , ale poza tym adnemu

szczególnemu celowi nie słu yło.

Wn trze biura zapełniały mi kkie pluszowe meble, obrazy przedstawiaj ce

znane miejscowo ci wypoczynkowe i rozmaite przystawki rozrywkowe, jakich

dot d w tym miejscu nie widywano. Obecny administrator, Hekis Durumm

Perdo Kolokk Baldikkar Thun, przebierał niecierpliwie palcami i czekał na

ulubiony popołudniowy raport.

Chocia na Mechisie III od niepami tnych czasów nic si nie zmieniało i

codzienne raporty zawierały praktycznie wci te same dane o produkcji i

załadunku, administrator Hekis za ka dym razem przygl dał im si z

niesłabn cym zainteresowaniem. Traktował swoj prac bardzo powa nie i

zdawał sobie spraw z ci aru odpowiedzialno ci spoczywaj cej na barkach

zarz dcy jednego z najwa niejszych centrów przemysłowych galaktyki. Nawet

je li był tylko jednym z siedemdziesi ciu trzech ludzkich osobników obecnych na

całej planecie.

Podczas ka dej zmiany pilnie siadywał przy biurku, a wieczorami, gdy wracał

do kwatery, głowił si , jak sp dzi przyznany mu czas wolny i niecierpliwie czekał

na kolejny dzie . Przy ka dej sposobno ci wysyłał szczegółowe raporty nie tylko

przeło onym z dyrekcji korporacji, ale tak e imperialnym inspektorom i w ogóle

ka demu, kto kwalifikował si do wpisania na list adresatów. Niezmiennie czuł

si przy tym niedoceniany, cho przecie piastował znacz c rol w wielkim dziele

stworzenia. eby sobie ul y , co jaki czas dodawał sobie kolejny tytuł do

nazwiska, wi c jego podpisy pod oficjalnymi dokumentami wygl dały coraz

bardziej imponuj co.

Spojrzał na chronometr, który wyszedł oczywi cie z miejscowych fabryk, i

uznał, e wielka chwila ju nadeszła. Dokładnie o wyznaczonej godzinie do biura

15

wpadał jego android zarz dzaj cy 3D-4X z tac w jednej dłoni i wydrukiem w

drugiej. Tak było i tym razem.

- Pa ska popołudniowa herbata, sir - powiedział android.

- A, dzi kuj - oparł Hekis, zacieraj c paj cze łapki i si gaj c po kruch

fili ank paruj cego płynu. Upił łyk i przymkn ł powieki z zadowolenia.

- Pa ski popołudniowy raport, sir - odezwał si znowu 4X, podsuwaj c

wydruk ze znajomymi danymi.

- Te dzi kuj - mrukn ł człowiek.

Teraz android si gn ł małej skrytki w swoim korpusie i wyj ł z niej mały

blaster.

- Pa ski koniec, sir - powiedział, unosz c bro .

- e jak? - Oderwany od rutynowych obowi zków Hekis uniósł zaskoczone

spojrzenie. - Co to ma znaczy ?

- My l , e to całkiem oczywiste, sir - stwierdził 3D-4X i oddał dwa strzały.

Ładunki trafiły bez pudła i Hekis run ł na biurko, a herbata rozlała si na

rozło one na blacie raporty.

3D-4X obrócił si na pi cie i wymaszerował z biura. Po drodze zameldował

znajduj cemu si wci na orbicie oddziałowi IG-88, e robota wykonana. Potem

wezwał androidy porz dkowe, by posprz tały w biurze.

Przewrót na Mechisie III był krwawy i błyskawiczny. W ci gu kilku minut

główny komputer planety zaplanował jednoczesny bunt wszystkich androidów i

dopilnował usuni cia wszystkich siedemdziesi ciu trzech ludzkich mieszka ców

planety. aden z nich nie zd ył wszcz alarmu; zreszt gdyby nawet próbował,

nic by mu z tego nie wyszło, bo sie ł czno ci te była pod kontrol .

IG-88 obserwowały wszystko z orbity, a gdy przewrót si dokonał,

wprowadziły powoli statek w atmosfer . Wiedziały, e plan si powiódł i nie ma

adnego powodu do po piechu.

Gdy statek wyl dował obok centralnego kompleksu przemysłowego, cztery

identyczne androidy wyszły na płyt . Spojrzały na zadymione niebo i kł bi ce si

wokół, dopiero co wyzwolone maszyny.

IG-88 przybywał na Mechisa III w roli mesjasza.

Teraz najwa niejszym było utrzyma wszystko w tajemnicy. Dla

obserwatorów z zewn trz na Mechisie III nic si nie zmieniło, tego androidy ju

dopilnowały. 3D-4X jak gdyby nigdy nic wci odpowiadał na wiadomo ci

przysyłane HoloNetem i podpisywał w imieniu Hekisa wszystkie konieczne do

załatwienia dokumenty. U ywał oczywi cie pełnej wersji jego długiego nazwiska.

Dwa dni pó niej cztery androidy spotkały si na naradzie w dawnym biurze

administratora. Aby mie pewno , e b dzie to spotkanie tajne, kazały wcze niej

robotom porz dkowym obedrze wn trze z wszystkich ozdób i obrazów i usun

meble. Ostatecznie androidy nie musiały siada .

Stan ły milcz c w kr gu i zacz ły przekazywa sobie wszystkie zebrane w

ostatnich dniach dane.

- Je li zamierzamy wykorzysta Mechisa III jako baz do dalszego podboju

galaktyki, musimy zadba , by nie nikt nie zdał sobie sprawy ze zmian, które tutaj

zaszły.

16

- Androidy musz by nadal dostarczane. Bez opó nie i zgodnie z

zamówieniami. Ludzie nie mog niczego podejrzewa .

- Zmienimy istniej ce zapisy wideo i tre transmisji w obr bie rutynowych

ł czy, by wszystko wygl dało normalnie.

- Z zapisów i osobistych dzienników stacjonuj cych tu ludzi wynika, e

rzadko zdarzało si , by kto chciał odwiedza Mechisa III. Istnieje du e

prawdopodobie stwo, e tak b dzie dalej.

IG-88 wycelował tylne sensory optyczne w okno, za którym wida było

pióropusze dymu unosz ce si nad fabrykami i buchaj ce miejscami płomienie.

Zakłady zdwoiły tempo pracy, by nie opó niaj c normalnej produkcji dostarczy

te androidom tak potrzebnej im armii.

Android podziwiał precyzj , z jak zaprojektowano tutejsze kompleksy.

Pierwsze budynki były dziełem ludzi i cechowało je wielkie marnotrawstwo

miejsca i rodków, jednak te pó niejsze powstały dzi ki komputerom, które tak

zmodyfikowały oryginaln koncepcj Mechisa III, e przemysłowa machina

działała z ka dym rokiem sprawniej.

- Wszystkie nowe androidy dostan nasze oprogramowanie - ci gn ł IG-88. -

Zapewni im to samo wiadomo konieczn do realizacji naszego przebiegłego

planu. Od tej chwili ka dy wysyłany z Mechisa III android przyspieszy nasze

post py - dodał i pokazał map zamówie , która obejmowała prawie wszystkie

zak tki galaktyki. Z czasem ich androidy dotr praktycznie do ka dego systemu.

B d zast powa starsze modele, wypełnia luki w strukturze urobotowienia i

czeka na sygnał.

Istoty biologiczne nie mog niczego podejrzewa . Dla nich androidy to zawsze

tylko nieszkodliwe maszyny. Ale IG-88 uznał, e pora, aby ycie przeszło w

galaktyce na wy szy ewolucyjnie etap. Stare, niewydolne organizmy powinny

ust pi miejsca niezawodnym i skutecznym strukturom. Takim jak on sam.

- Na czas wyczekiwania i zdobywania pozycji nasze androidy otrzymaj

instrukcj , by zachowywa si dokładnie tak, jak ludzie od nich oczekuj . B d

ukrywa swoje mo liwo ci. Nikt nie powinien si domy li , co szykujemy, wi c

b d musiały poczeka .

- Gdy wszyscy znajd si na pozycjach i b dziemy gotowi, prze lemy im kod

uzbrojenia. Tylko my go znamy. Gdy go nadamy, wszystkie androidy wzniec

błyskawiczn rewolucj .

Wiedział, e androidy potrafi działa szybko i bez skrupułów usuwa

wszystkich, którzy stan im na drodze. Na dodatek, w odró nieniu od istot

biologicznych, s te niewiarygodnie cierpliwe. Bez słowa skargi zaczekaj , a

nadejdzie ich czas.

17

Rozdział 4

Po dwóch standardowych miesi cach intensywne imperialne poszukiwania

utkn ły w miejscu - nie udało si trafi na aden lad zbuntowanych androidów.

Nadzorca Gurdun nie miał najmniejszych powodów do zadowolenia.

Gdy jego asystent, Minor Relset, wszedł do ponurego jak loch gabinetu

nadzorcy mieszcz cego si w jednym z rz dowych budynków Imperiał City,

Gurdun z miejsca za dał meldunku o post pach poszukiwa .

- Jak idzie polowanie? Kiedy b d miał je z powrotem? Młody Relset splótł

nerwowo palce i pochylił głow . Wolał nie patrze w płon ce gniewem nad

monumentalnym organem powonienia oczy przeło onego.

- Mam przygotowa szczegółowy raport, sir? I dostarczy go w trzech

egzemplarzach?

- Nie - warkn ł Gurdun. - Po prostu powiedz. Chc wiedzie .

- Hmm. . Niech si zastanowi . .

- Nie jeste na bie co?

- Oczywi cie, e jestem. Nie wiem tylko, od czego zacz .

Gurdun wzniósł oczy do sufitu, gdzie migotał panel o wietleniowy,

powoduj cy u niego wi kszy ból głowy ni zwykłe lampy. Grube płyty cian biura

były pomalowane na nijaki, szary kolor, wsz dzie sterczały wielkie jak pi łby

bolców mocuj cych je do muru. Gurdun miał nadziej , e do tej chwili b dzie ju

po operacji, e zajmie si rekonwalescencj , ale niestety. Władze Imperium wci

odmawiały mu kuracji.

- No i? - rzucił, gdy cisza si przeci gała, i potarł nos.

- Obawiam si , e mam złe wie ci, sir. Wszystkie cztery androidy

najwyra niej znikn ły. Pi ty, IG-72, pojawił si kilka razy tu i ówdzie i

wyeliminował kilka celów, które dobrał według własnego, nieodgadnionego

klucza, jednak tamta czwórka nie dała w ogóle znaku istnienia. Najłatwiej byłoby

przyj , e uległy zniszczeniu, na przykład dostały si w obr b sfery eksplozyjnej

supernowej czy co takiego. Nie oczekiwałbym po androidach zabójcach, e

przyczaj si gdzie i zejd wszystkim z oczu.

Gurdun spojrzał na bałagan panuj cy na jego biurku, zrobił na blacie miejsce

na łokcie i wsparł głow na zło onych dłoniach.

- Ale te maszyny s diabelnie przebiegłe, Relsted. Zostały zaprojektowane

zgodnie z moimi wskazówkami, a sam wiesz, jaki potrafi by czasem wytrwały.

Niedocenianie ich mo e si zem ci .

- Z pewno ci , sir - stwierdził młodzieniec. - Mamy szpiegów w ka dym

godnym uwagi miejscu, ale có , du o wi cej nie mo emy zrobi . Nasze rodki me

s nieograniczone. Przecie trwa rebelia.

- Całkiem zapomniałem o wojnie - mrukn ł Gurdun. - Jakby mało było. . -

Potarł palcami przesłaniaj cy cz widoku na biurko nos, odkopn ł stos

sze cianów informacyjnych, czekaj cych na wypełnienie elektronicznych

formularzy, zapotrzebowa , pró b o przeniesienie i listów kondolencyjnych do

18

rodzin tych pechowców, którzy zgin li podczas wicze z przestarzałym i

zawodnym sprz tem.

Stoj cy przy drzwiach Minor Relset przest pił z nogi na nog .

- Co jeszcze? - warkn ł Gurdun.

- Jedno pytanie, sir. Czy mógłbym spyta , dlaczego odnalezienie tych

androidów jest a tak istotne? Koniec ko ców, to tylko maszyny, a nakłady, jakie

ponosimy na ich poszukiwania, s absolutnie niewspółmierne do ich warto ci.

Dlaczego tak nam na nich zale y?

Gurdun parskn ł i znów spojrzał na migocz cy panel.

- Poniewa wiem, do czego s zdolne.

Na Mechisie III android zarz dzaj cy od dłu szej chwili kr cił si tu i ówdzie

w bezskutecznym poszukiwaniu IG-88. Chciał przekaza mu pewne niepokoj ce

wiadomo ci. W ko cu odnalazł go na rampie wysyłkowej, gdzie trwał załadunek

tysi ca androidów transportowych przeznaczonych na Coruscant.

Szybko zwrócił na siebie jego uwag i przekazał mu kodem dwójkowym cały

zestaw nowin.

IG-88 dysponowały własnymi kanałami wywiadu i wiedziały dzi ki temu, e

imperialni szpiedzy szukaj ich we wszystkich zak tkach galaktyki. Jak dot d

bez powodzenia, ale tego ranka skierowali swoje zainteresowanie równie ku

Mechisowi III.

Stateczek zwiadowczy, który zbli ył si do planety, bardziej przypominał

składnic złomu ni sprawny próbnik. Ci cia bud etowe zmusiły Imperium do

wynajmowania do podobnych zada najta szych agentów, którzy zwykle nie byli

te specjalnie inteligentni. Na Mechisa III posłano Ranata. Przekazał na dół seri

nagranych wcze niej pyta do administratora planety, Hekisa Durumma Perda

Kolokka Baldikarra Thuna.

3D-4X skorzystał z niedawno uzyskanej samo wiadomo ci i pocz stował

przybysza spreparowanymi obrazami wideo, na których administrator Hekis

odpowiadał opryskliwie na wszystkie pytania, Nie, nikt nie widział tu androidów

zabójców. Nie, nic im nie wiadomo adnej maszynie z serii IG-88. Nie, nie słyszeli

w tym systemie o adnych buntownikach, a poza tym s zbyt zaj ci, by

odpowiada na głupie pytania. Nie podejrzewaj cy niczego Ranat wyruszył do

nast pnego systemu, by powtórzy całe przedstawienie z nagranymi pytaniami.

IG-88C przyj ł meldunek i pogratulował 3D-4X wła ciwego zachowania w

nieoczekiwanej sytuacji, ale sam miał teraz o czym my le . W ko cu który z

imperialnych szpiegów zabł dził i tutaj. Co b dzie, je li nast pny oka e si

bardziej podejrzliwy albo nie tak leniwy?

Przekazał wiadomo pozostałym trzem maszynom, które doceniały wag

problemu.

- Nie mo emy pozwoli , by nas wykryto. Realizacja naszych planów weszła

wła nie w kluczow faz .

- Mo e zabł dził tu tylko przypadkiem. Mo e nie powinni my si niepokoi .

Imperialni przyjm jego raport i przestan interesowa si Mechisem III.

- Albo przeciwnie. Skoro raz zacz li w szy wkoło tego sektora, to nie

spoczn , zanim wszystkiego nie przeczesz .

19

- Jak mo emy zapobiec niepomy lnemu rozwojowi sytuacji?

- By mo e nale ałoby si uciec do dywersji.

- W jaki sposób?

- Jeden z nas si ujawni. Poka e si publicznie gdzie daleko od Mechisa III.

Podsuniemy im fałszywy trop. Nigdy wi cej ju tu nie wróc .

- Jaki konkretny akt dywersji masz na my li? - spytał jeden, ale w tej samej

chwili wszystkie cztery wpadły na ten sam pomysł.

- Zachowamy si zgodnie z naszym oryginalnym oprogramowaniem.

- Jeste my androidami zabójcami.

- Poszukamy pracy jako łowcy nagród. Jeste my do tego stworzeni. Przy

okazji przysłu y si to naszym dalekosi nym celom.

- Spodoba nam si to, a poza tym nasi pracodawcy b d nadzwyczaj

zadowoleni z naszych usług i szybko zaczn nas poleca innym. Gdyby my chcieli

zosta w zawodzie, nie b dziemy mieli z tym problemów.

Wszystkie cztery androidy zgodziły si na podobn modyfikacj planów.

- Łowcy nagród to jest to.

20

Rozdział 5

Do pierwszej misji wyznaczono IG-88B, który nie krył zadowolenia. Po jego

powrocie miał przekaza zapis wyprawy pozostałej trójce; androidy zdob d w

ten sposób takie do wiadczenie, jakby ka dy z nich wypełniał identyczne zadanie.

Zakłady Mechisa III w dwa dni zaprojektowały i zbudowały dla IG-88B

smukły statek o imponuj cych osi gach. “IG-2000” miał pot ne silniki, gruby

pancerz i wiele pierwszorz dnych systemów uzbrojenia. IG-88B odleciał

zostawiaj c towarzyszy, by dalej pracowali nad realizacj pierwotnego planu.

Chocia doskonale pami tał o obowi zuj cym wci w obr bie Imperium

nakazie jego zniszczenia, nie s dził, aby ktokolwiek próbował go zrealizowa .

Zamierzał skierowa si do miejsc, gdzie imperialne prawa, podobnie jak ka de

inne, nie były zbyt skrupulatnie przestrzegane. wietnie wiedział, ile jest wart i

nie miał adnych zahamowa ; mo e wej otwarcie do jakiejkolwiek kantyny ze

słowami: “Jestem łowc nagród i szukam pracy za rozs dne wynagrodzenie.

Nigdy nie zawodz ”.

Wi kszo ludzi bała si z nim rozmawia , ale IG-88 wiedział, jakie systemy

wybiera . Zale ało mu na pracy w okolicach, gdzie mógłby zyska dodatkowych

popleczników dla przyszłej rewolucji. Wsz dzie przedstawiał si prawdziwym

oznaczeniem, co miało dostarczy imperialnym słu bom fałszywych ladów.

Jego siła i umiej tno ci były oczywiste, podobnie jak i brak wszelkich

moralnych zahamowa . Był idealnym morderc do wynaj cia i wiedział, e bez

trudu znajdzie zaj cie.

Na pierwszy przystanek wybrał prowincjonaln planet Peridon's Folly, na

której rzadko go cił ktokolwiek spoza sektora. Imperium miało zastanawia si

potem, czego IG-88 szukał w tak zapadłej dziurze, ale on miał w tym swój cel.

Gdyby nawet nie znalazł tu pracy, planeta dawała szans na załatwienie jeszcze

jednej sprawy.

Peridon's Folly była czarnorynkowym składem przestarzałej broni. Rz dzili

ni handlarze sprzedaj cy całe tony szmelcu przemytnikom i rekinom podziemia.

Wprawdzie nie było tu niczego nowoczesnego i dorównuj cego obecnym

standardom Imperium, ale interesy i tak kwitły.

Planeta została podzielona bez ładu i składu na strefy wpływów

poszczególnych kupców. Ufortyfikowane centra handlowe s siadowały z

nowoczesnymi dokami, w złami ł czno ci i fortami obronnymi. Na skraju stref

zamieszkanych le ały poligony, na których wypróbowywano bro z odzysku, a

czasem detonowano nawet ten czy inny bubel, by zrobi wra enie na klientach

lub postraszy konkurencj .

Nie min ł dzie , a IG-88 został zaanga owany. Dwaj naj ci ołnierze

doprowadzili go do posiadło ci pomniejszego dyktatora imieniem Grlubb, który

toczył akurat wojenk z innym handlarzem.

ołnierzami byli cyklopi Abyssin, istoty rosłe, o zielonkawej skórze i rakach

zwisaj cych a do kolan. IG-88 nie był pewien, czy Grlubb chciał go onie mieli ,

czy mo e raczej próbował mu zaimponowa ; tak czy owak android mógłby w

21

sekund zabi obu jednookich stra ników. Uznał, e to nie tyle stra nicy, co

eskorta honorowa i ochrona. Ka dy z Abyssinów bez w tpienia budziłby respekt

u pierwszego lepszego bywalca kantyny. Na dodatek teraz wszyscy nosz cy bro

na Peridon's Folly mieli si dowiedzie , e IG-88 pracuje dla Grlubba.

Dyktatorek był niskim osobnikiem o pokrytym bliznami nosie, szczurzym

obliczu i wyleniałych jak u starego kocura w sach. Cz z nich utracił w

ostatnim pojedynku. Pojawił si w otoczeniu tuzina uzbrojonych po z by

ochroniarzy. Po prawdzie u niektórych z nich z by te nale ały do uzbrojenia.

- Jeden z moich konkurentów wzi ł si za nieetyczne rodzaje broni -

powiedział szczurek. - Nie mog tolerowa czego podobnego, szczególnie e to

obcy.

- Jaka bro mo e by nieetyczna? - spytał IG-88 ciekaw, co ta osobliwa istota

ma na my li.

- Bro biologiczna, gazy parali uj ce i takie, wiesz.. wszystko, co nie

wybucha. A huk to przecie połowa zabawy.

Grlubb pchn ł po blacie dysk z danymi. IG-88 wzi ł go w metalowe palce.

Przez cały czas tuzin rozmaitych luf mierzył w niego tak czujnie, jakby wszyscy

oczekiwali, e android rzuci si zaraz na Grlubba. Poniewa nie dało si po nim

wyczyta adnych emocji, ochroniarze nie mieli nigdy si dowiedzie , jak

zabawna była dla IG-88 my l, i ktokolwiek mógłby przeszkodzi mu w zabiciu

dyktatorka, gdyby przyszło mu to akurat do głowy.

Dla wprawy sporz dził wiczebn list celów i doszedł do wniosku, e mógłby

usun wszystkich stra ników w niecałe pi sekund, a w pełne pi przy

zało eniu, e chciałby unikn uszkodze własnej osoby. Zabawa byłaby

przednia, pomy lał, ale nasz cel by ucierpiał. Tylko ywy zleceniodawca mo e

poleci usługi dobrego łowcy nagród innym. Mi dzy innymi dlatego powinien

wypełni zadanie co do joty.

Wsun ł dysk do czytnika i zapoznał si z informacj .

- Zrobi si - powiedział. - Daj mi czas do popołudnia. Grlubb zachichotał i

splótł szponiaste dłonie.

- Dzi kuj ! Dzi kuj z całego serca!

Postanowił postawi raczej na brutaln sił ni na finezj . Uznał, e dymi ce

zgliszcza b d w tej sytuacji najlepsz wizytówk .

Przeszedł przez wymarły, zryty ladami eksplozji poligon u ywany do

testowania broni strzeleckiej i detonowania ładunków gazowych. Zostawiaj c

gł bokie odciski metalowych stóp skierował si prosto do wkopanej gł boko w

rdzaw skał warowni. Dost pu do skorodowanych wrót strzegły wie yczki

obserwacyjne i strzeleckie, ale IG-88 w ogóle si nimi nie przej ł. Zreszt do

ostatniej chwili nie widział, by ktokolwiek si w nich poruszył, a gdy obsługa

wreszcie zareagowała, on był ju zbyt blisko, by stanowi dobry cel dla laserów.

Zatrzymał si trzy metry od poobijanych pancernych drzwi i wystrzelił

pierwszy granat. Obliczył, e cho stoi do blisko, fala uderzeniowa nie wyrz dzi

mu szkody.

Granat eksplodował po rodku wrót, które zarezonowały basowo niczym

pot ny gong. Z góry w wozu, w którym mie ciło si wej cie, obsypała si mała

22

lawina kamieni. Stra nicy w wie yczkach otworzyli ogie , ale pal ce wi zki

wiatła chybiły androida.

IG-88 zbadał uszkodzone drzwi kilkoma zestawami skanerów. Trafione

miejsce wieciło mocno w podczerwieni. Metal stygł powoli, ale rozkład drga

wskazywał na powstanie licznych mikrop kni w jego strukturze. Android

zapami tał te miejsca i uzbroił nast pny granat.

Ogółem miał ich dwana cie, a nie oczekiwał, by te drzwi wymagały u ycia

wi cej ni trzech.

Ostatecznie zu ył a cztery granaty. Gdy dymi ce, cz ciowo stopione blachy

run ły do wn trza, IG-88 wkroczył do fortecy. Odnotował przy tym w pami ci, e

musi po powrocie lekko przekalibrowa sensory swoich bratnich egzemplarzy.

Ruszył mrocznym korytarzem. Oczekiwał, e obro cy nie ustan w walce. Na

pewno zastawili tu na niego niejedn pułapk , ale musiał przej . Szcz liwie na

dostarczonym przez Grlubba dysku znalazł równie plan całej budowli z

zaznaczonymi stanowiskami broni i posterunkami ochrony.

Pi ciu zap dzonych w lep uliczk stra ników zacz ło ostrzeliwa go z

blasterów, ale ładunki odbijały si od pancerza androida. adna bro

energetyczna nie mogła mu zagrozi , chyba eby kto trafił jedno z kilku czułych

miejsc. Ale wiedz o tych słabych punktach dysponowało bardzo niewiele osób,

na dodatek wi kszo z nich zgin ła w Holowan Laboratories.

IG-88 uniósł r ce i po kolei, metodycznie wyeliminował wszystkie cele. W

razie potrzeby zwi kszał moc, by przebi si przez pancerz. W ko cu wył czył

zasilanie i ruszył dalej w gł b fortecy.

Kolejna grupa zaatakowała go, rozpylaj c twardniej cy błyskawicznie

polimer, który miał zablokowa jego przekładnie i serwomotory. IG-88

zastanowił si chwil , jak poradzi sobie z tym nowym zagro eniem, po czym

zwi kszył temperatur ciała na tyle, e twarda pokrywa zacz ła kipie i dymi , po

czym spłyn ła na podłog . Stra nicy otworzyli do niego ogie , posłał wi c

pomi dzy nich granat.

Korytarz zasnuł g sty dym i IG-88 musiał wł czy kilka filtrów optycznych,

by cokolwiek widzie . W dali dostrzegł zarys drzwi oznaczonych symbolem

zagro enia biologicznego. Za grub szyb kr cili si ludzie w bufiastych

kombinezonach i szczelnych maskach. Cz szykowała si do ucieczki, inni

próbowali czym pr dzej zako czy prowadzone akurat eksperymenty.

Android podszedł do drzwi, ale uznał, e wyrwanie ich z framugi byłoby

zadaniem zbyt trudnym, nawet dla niego. Skupił si zatem na oknie. A pi razy

musiał uderza w nie durastalowymi dło mi zanim gruba tafla transpastali

pokryła si siatk p kni i rozsypała z głuchym cmokni ciem, zwiastuj cym

likwidacj panuj cego w laboratorium podci nienia. Zamaskowani pracownicy

rozbiegli si w panice.

IG-88 skruszył jeszcze kawał ciany i przez trzy sekundy badał i katalogował

dost pne w laboratorium toksyny i kultury mikrobów. Potem ustalił, jak

najlepiej b dzie je wszystkie uwolni .

Ruszył dokładnie przemy lanym szlakiem w obchód pomieszczenia.

Uciekaj cym musiał wydawa si besti opanowan dz niszczenia, gdy

wyrywał moduły zasilania pól ochronnych zasobników i uwalniał chmury

23

truj cych gazów, mia d ył pojemniki ze mierciono nymi mikroorganizmami. Po

chwili wł czyło si awaryjne pole odcinaj ce całe laboratorium od reszty

kompleksu, ale android znalazł jego moduł sterowniczy i z powrotem je wył czył.

Gdy wszystkie plagi przenikn ły ju do systemu wentylacyjnego fortecy, IG-

88 zacz ł wyłapywa miotaj cych si techników. Ostro nym i precyzyjnym

ruchem zdejmował ka demu mask z twarzy. Mogli teraz posmakowa tego, co

sami przecie stworzyli.

Laboratorium z wolna ogarniały płomienie. Najemnicy padali, gdzie który

stał, duszeni kł bami purpurowego dymu. Widok był miły, ale android nie chciał

marnowa wi cej czasu. Zastrzelił tych, którzy mieli jeszcze siły opó nia jego

wyj cie, a reszt zostawił, by sami skonali w zatrutej krypcie.

Misja została wykonana. Pierwszy cel osi gni ty.

Przed odlotem z Peridon's Folly IG-88 odszukał jeszcze drugi obiekt, na

którym mu zale ało. Tym razem chodziło o spraw raczej osobist .

Przemykał si cicho w ciemno ci, korzystaj c z algorytmów kamufla u i

udogodnie technologii stealth. Z ka dym krokiem był coraz bli ej

ufortyfikowanej posiadło ci Boltona Keka, jednego z pierwotnych projektantów

sieci neuronalnej androidów serii IG.

Kek był praktycznie ojcem prac prowadzonych w Holowan Laboratories, ale

potem został konsultantem innej firmy i wycofał si ze współpracy z

imperialnymi placówkami. Uzasadnił to “w tpliwo ciami natury moralnej”,

ostatecznie jednak osiadł na Peridon's Folly i zacz ł lu n współprac z

handlarzami broni.

Cel gł boko spał w przyciemnionej sypialni. IG-88 szybko znalazł wspólny

j zyk z systemami monitoruj cymi, bez trudu min ł niezliczone czujniki

alarmowe i wnikn ł do domu. Wewn trz przestroił swoje skanery optyczne na

odbiór bardzo słabych sygnałów.

Bolton Kek spał dalej, wida uwa ał, e tutaj jest bezpieczny. Chrapał cicho i

tulił si do le cej obok istoty rodzaju e skiego. IG-88 przeszukał pliki pami ci i

zidentyfikował j jako zielonoskór tancerk z rasy Twi'lek, wyró niaj cej si

w owatymi naro lami na głowie. Jak te białkowce lgn do siebie, pomy lał

android.

Tancerka byłaby łatw ofiar , ale IG-88 nie miał jej na swojej li cie i nie

zamierzał marnowa zasobów energii. Co do samego Keka, to zapewne nie

wiedział nawet o buncie i ucieczce androidów, ale nie mo na było pozwoli , aby

kto o tak gro nej wiedzy pał tał si po wiecie.

IG-88 wł czył jeden z laserów, wycelował go i wraz z kolejnym chrapni ciem

Keka władował mu krótki impuls prosto w pomarszczone czoło.

Potem obrócił si na pi cie i ruszył w drog powrotn . Teraz ju nie musiał si

kry . Tancerka obudziła si i obsypała androida przekle stwami, których i tak

nie rozumiał, bo w jego pami ci brakło słownika mowy Twi'leków. Zignorował

dziewczyn i bez dalszych przystanków wrócił na statek.

Oba cele zostały osi gni te.

Jeszcze na Mechisie III sporz dził list wszystkich naukowców, którzy

dysponowali niebezpiecznie rozległymi informacjami o androidach-zabójcach, a

24

nie pracowali ju w Holowan Laboratories. Wiedział ju dokładnie, gdzie szuka

pozostałych.

Było pewne, e lista zacznie si niebawem kurczy w zastraszaj cym tempie.

Najpierw wrzasn ł, potem poczerwieniał na twarzy i rozd ł przepa ciste

nozdrza, a w ko cu zacz ł mówi . Minor Relsted poczuł na twarzy drobinki liny.

- Czy nikt nie pami ta o rozkazie ich zniszczenia? Ten rozkaz wci

obowi zuje na mocy prawa Imperium!

Gurdun sapn ł z irytacj i spojrzał płon cym wzrokiem na komplet

meldunków o poczynaniach IG-88. Wskazywały na to, e zbuntowany android

podj ł krucjat przeciwko ludzko ci i realizował j wła nie na kolejnych

planetach. Nadzorca westchn ł i pokiwał głow .

- Czemu ludzie go jednak wynajmuj ? Przecie ryzykuj , e ci gn na siebie

gniew Imperium.

Minor Relset zamrugał.

- Sir, to pewnie. . dlatego, e IG-88 zawsze. . wykonuje zlecenie jak nale y -

wyj kał.

- Och, wyno si st d! - rykn ł Gurdun.

Zaskoczony Relset cisn ł na biurko przeło onego nar cze akt.

- Przepraszam, ale zanim pan dzi wyjdzie, musi pan jeszcze to wszystko

przeczyta i podpisa - wykrztusił i umkn ł czym pr dzej na korytarz.

25

Rozdział 6

Z pocz tku Gurdun nie mógł si nadziwi , e dostał w wahadłowcu miejsce

obok otoczonego mroczn sław Dartha Vadera, prawej r ki Imperatora. Gdy

przebijali si przez szare zwały chmur nad Mechisem III, wzdragał si nerwowo

przy ka dym sycz cym oddechu współpasa era. Popatrywał niepewnie na czarny

hełm i cał , budz c groz posta . W ko cu spróbował zagai rozmow , ale

Vader nie był w nastroju do konwersacji.

Pilot prywatnego wahadłowca Dartha umiej tnie przeprowadził ich mi dzy

magazynami i centrami produkcyjnymi, kieruj c statek ku wysokiej wie y

zarz du. Gurdun pochylił si , by spojrze przez okno na przemysłowy krajobraz

poni ej i uderzył wielkim nosem o szyb . Skrzywił si bole nie, potarł nos i znów

spróbował odezwa si do Dartha Vadera.

- To nader znacz cy i niezwykły rozkaz, lordzie Vader. To wspaniale, e

osobi cie postanowiłe dopilnowa , aby został wła ciwie wykonany. Jestem

pewien, e ci z Mechisa III s bardziej zainteresowani zyskami korporacji, a nie

pot g Imperium. Wiele wysiłku kosztowało mnie, by skłoni zarz dc Hekisa do

bezpo redniej rozmowy przez komunikator. .

Oddech Vadera był jak wiatr wiej cy w jaskini pełnej zagubionych dusz.

- Oby mnie nie zawiódł - wycedził, a ka de słowo zdawało si rani jak

ostrze wibrono a. - Czyni ci osobi cie odpowiedzialnym za terminowe

uko czenie i wprowadzenie tych szpiegowskich androidów do eksploatacji.

Rebelianci umkn li z Yavinu i znów musimy ich szuka . Szczególnie jednego. .

- A to kogo? - spytał natychmiast Gurdun, zadowolony, e wreszcie udało si

nawi za rozmow .

- Nie twoja sprawa.

- No tak, oczywi cie e nie - wyj kał Gurdun. - Pytam tylko z ciekawo ci.

Po fiasku projektu w Holowan Laboratories Gurdunowi powierzono nadzór

nad rozwojem Arakyd Viper Probot Series, nowym modelem czarnego androida

szpiegowskiego. Takie androidy miały zosta rozesłane w tysi cach sztuk w

najdalsze kra ce Galaktyki. Imperium bardzo zale ało na znalezieniu i

unicestwieniu wszystkich placówek Rebelii w odwet za zniszczenie kosztownej

Gwiazdy mierci.

Gurdun miał nadziej , e wspomniane proboty pomog równie w lokalizacji

zbuntowanych androidów, które wci pojawiały si tu i ówdzie, przyjmuj c

zlecenia i kpi c w ywe oczy z listów go czych.

Mechis III przyj ł wielkie zamówienie na cał parti androidów

zwiadowczych, ale gdy Gurdun zgłosił ch osobistej wizytacji linii produkcyjnej,

Hekis zacz ł ze wszystkich sił zniech ca go do wizyty. Wypytywany przez

Dartha Vadera o post p prac, zaniepokojony Gurdun zdał relacj z dziwnej

rozmowy, a wówczas Vader postanowił wzi sprawy we własne r ce. Nie trudził

si nawet proszeniem o zgod na wizyt na Mechisie III, tylko po prostu ruszył w

drog .

26

Wahadłowiec usiadł na zaznaczonym czerwonymi wiatłami kwadracie na

szczycie wie y. Drzwi otworzyły si z sykiem, a Gurdun poszukał zapi cia pasów.

Widz c, e mo e ju potem nie mie okazji, zebrał si na odwag i spróbował

poruszy temat, który chodził mu po głowie od chwili startu,

- Eee. lordzie Vader, je li mo na, miałbym pewn pro b - wykrztusił i

potarł bezwiednie nos. - Gdy załatwimy ju t spraw , czy byłoby mo liwe

rozwa enie mojego wniosku o zgod na. . operacj chirurgiczn , której bardzo od

jakiego czasu potrzebuj ..

Vader obrócił ku niemu czarny hełm i nadzorca skurczył si w sobie. Wolałby

nie patrze na t mask .

- Twój wygl d fizyczny mnie nie obchodzi - powiedział lord. - Operacje

kosmetyczne uwa am za zb dne i nie zamierzam pomaga ci w podobnych

staraniach. Je li twój wielki nos psuje ci przyjemno spogl dania w lustro, to

mo e miałby ochot obejrze moj twarz bez hełmu? Przestałby si tak

przejmowa .

Gurdun uniósł obie r ce.

- Nie, nie, to naprawd nie jest konieczne, lordzie Vader. Uznaj twój punkt

widzenia. Nie wróc wi cej do tematu - dodał i znów potarł nos, jakby miał

nadziej , e w ten sposób nieco go pomniejszy.

Gdy Darth Vader wysiadł z wahadłowca, na jego spotkanie pospieszył

srebrzysty android zarz dzaj cy. Z daleka pomachał r kami.

- Witam, witam, szanowni panowie! Jestem 3D-4X, chwilowo sam na

posterunku, bo pan Hekis został pilnie wezwany do pewnej awarii. Czym mog

słu y ? Nie zostali my uprzedzeni o waszej wizycie.

Gurdun wypi ł pier .

- Specjalnie postanowili my was nie uprzedza . Lord Vader musi

porozmawia z zarz dc Hekisem o naszym zamówieniu na nowe androidy

zwiadowcze. Chcemy si upewni , e zostan dostarczone w terminie.

4X poprowadził ich do wie y. Turbowind dojechali do sparta sko

urz dzonych biur administracji. Gurdun rozejrzał si wokół zdumiony, e kto

maj cy tak wiele wolnego czasu nie ozdobił sobie gabinetu takimi czy innymi

dziełami sztuki. Hekis musi by sko czonym ascet , pomy lał. Idealny facet do

podobnej pracy.

- Gdzie zarz dca? - spytał Vader.

4X zamarł na chwil , jakby musiał załadowa nowy program. Gurdun

zastanowił si przelotnie, co to za antyczny model. Od lat nie widział maszyny,

która reagowałaby tak wolno.

- Na drugiej półkuli. Mamy powa n awari w zakładach produkuj cych

androidy rolnicze. Administrator Hekis musi pozosta tam a do jej usuni cia.

- To mnie nie interesuje. Chc rozmawia z Hekisem. Nawi esz z nim zaraz

ł czno czy mamy sami tam pojecha ?

4X znów zastygł na chwil .

- Nawi

ł czno . Jestem pewien, e mog was z nim poł czy . Spokojna

głowa.

- Ja jestem spokojny - odparł Vader i zabrzmiało to jak gro ba.

27

Android znikn ł na chwil i wrócił z wysokim ekranem, który podł czył

kabelkami do ciennego komputera. Rozmazany pocz tkowo obraz wyostrzył si

po chwili ukazuj c u miechni t , blad twarz m czyzny z wydatnym

podbródkiem. Za nim wida było kł by dymu buchaj ce z maszyn na linii

produkcyjnej. Czerwone błyski lamp awaryjnych odbijały si w czarnych,

półkolistych blachach agroandroidów, a wokół kł biły si androidy diagnostyczne

i naprawcze.

- Całkiem mnie pan zaskoczył, lordzie Vader! - odezwał si Hekis

przekrzykuj c wycie alarmów.

- Musimy si upewni , e zamierzacie wywi za si z naszego zamówienia

dotycz cego androidów zwiadowczych - stwierdził Gurdun. - Bardzo nam na nich

zale y i chcieliby my jak najszybciej wprowadzi je do słu by.

Hekis musiał si chyba poczu niemile zdziwiony, ale próbował tego po sobie

nie okaza .

- Prosz si nie przejmowa tym nieporz dkiem - powiedział, pokazuj c za

siebie, gdzie rz d maszyn rolniczych odje d ał wła nie od miejsca awarii.

Wszystkie unosiły do góry podobne do krabich szczypiec manipulatory, by o nic

po drodze nie zaczepi . - Realizacja zamówienia na proboty przebiega bez

zakłóce . Mamy ju gotowy projekt i jeste my w trakcie wyposa ania linii

produkcyjnej. Ruszy za dwa dni i w ci gu tygodnia cała partia b dzie gotowa. O

ile pami tam, to i tak kilka dni przed terminem.

- Wspaniale! - zawołał Gurdun, zacieraj c r ce. - Widzisz, lordzie Vader?

Mówiłem, e mo emy ufa Hekisowi.

Obraz zadr ał i w tle pojawił si kolejny pióropusz oleistego dymu. Hekis

obejrzał si niespokojnie.

- Przepraszam, lordzie Vader, ale obowi zki czekaj . Prosz o wybaczenie, e

nie mogłem przyj ci osobi cie. A co do androidów, to jak mówiłem, b d na

czas.

I bez dalszych wyja nie zerwał poł czenie.

- A wi c nie mamy si czym martwi - powiedział Gurdun z ulg . -

Odje d amy st d, lordzie Vader? Zapewne masz jeszcze wiele innych,

wa niejszych spraw do załatwienia.

Vader stał przez kilka chwil nieruchomo niczym pos g i tylko syk oddechu

wiadczył, e nadal yje. Potem spojrzał raz jeszcze na pusty ekran, nagie ciany

biura Hekisa i na srebrzystego androida.

Gurdun poczuł si nieswojo. Z trudem przełkn ł lin .

- O co chodzi, lordzie Vader? Wydaje mi si , e nie mamy tu nic wi cej do

roboty.

- Nie jestem pewien - stwierdził złowieszczo Vader. - Wyczuwam, e co tu

jest nie tak, ale. . nie wiem co. - W ko cu ruszył w stron windy, a potem do

wahadłowca. - Dopilnuj, eby te androidy rzeczywi cie zostały dostarczone -

powiedział jeszcze srebrzystemu androidowi.

3D-4X wyprostował si dumnie.

- Nie zawiedziemy ci , lordzie Vader - obiecał.

Darth obejrzał si na niego. Jego ciemna, wysoka sylwetka rysowała si ostro

na tle zachmurzonego nieba.

28

- Na pewno nie - stwierdził.

Rozdział 7

IG-88 stał na ko cu linii produkcyjnej i słuchał syczenia przewodów

hydraulicznych, brz ku metalu i wszystkich tych odgłosów, które zawsze

towarzysz przemysłowi. Nie wyczuwał zapachów, chocia jego analizatory

informowały o obecno ci w powietrzu niewielkich ilo ci gazów wydzielaj cych si

przy spawaniu i konserwuj cych aerozoli.

Androidy montuj ce wykonywały wszystkie swoje obowi zki bez ladu

sprzeciwu. Wraz z uzyskaniem wiadomo ci poczuły si wolne i ta ró nica

sprawiła, e teraz pracowały z prawdziwym entuzjazmem.

Wła nie podł czyły ostatniego probota AV. Inspektor numer jedena cie,

skrupulatny android testuj cy, usun ł mu si z drogi. O ywiony android uniósł

si na małych silniczkach odrzutowych ł poruszył w powietrzu

sze ciosegmentowymi, pazurzastymi ko czynami. Obrócił naokoło płask głow ,

zbieraj c dane z całego otoczenia.

IG-88 stał bez ruchu czekaj c, a zostanie zauwa ony. Był dumny, e

przyczynił si do stworzenia podobnej istoty: czarnej, l ni cej i pi knej, o

smukłych kształtach i wspaniałych osi gni ciach.

Zbudowany zgodnie ze specyfikacj dostarczon przez Vadera i Gurduna

probot miał o wiele wi ksze mo liwo ci ni androidy serii IG-88. Został te

wyposa ony w dodatkowy program, który zmieniał nieco jego priorytety, chocia

nie usuwał tych, które były istotne dla Imperium. IG szczególnie podobała si

czer pancerza probota. Kojarzyła mu si z Vaderem..

Gdy Mroczny Lord Sith przybył niespodziewanie na Mechisa III, IG-88

prze ył prawdziwy wstrz s. Obserwuj c Vadera i analizuj c jego osob za

po rednictwem wielu czujników zorientował si , e ten osobnik nie jest zwykł

istot organiczn , ale perfekcyjnym poł czeniem białkowca i maszyny, ywym

ciałem zespolonym z modułami androida, zachowuj cym przy tym dawn

inteligencj , wyobra ni i wol działania.

Przejrzał jeszcze ta my z zapisem pobytu Vadera. Badał ka dy gest, ka de

poruszenie hełmu, uniesienie r ki. Dot d uwa ał, e białkowcy zawsze musz by

mniej efektywni od byle androida, ale teraz skłonny był uzna to przekonanie za

mylne. By mo e Vader przewy szał swoimi mo liwo ciami i ludzi, i androidy.

IG-88 po raz pierwszy odczuł podziw i zaraz przeanalizował dokładnie to

wra enie.

Z danych uzyskanych od rozproszonych po galaktyce androidów dowiedział

si , e okr t flagowy Vadera, “Egzekutor”, był długim na osiem kilometrów

gwiezdnym niszczycielem wyposa onym w komputery na tyle pot ne, e do jego

obsługi wystarczała załoga o wiele mniej liczna, ni mo na byłoby oczekiwa po

rozbudowanej wersji jednostki klasy Imperiał. Budowa tego niesamowitego

okr tu doprowadziła kilka systemów praktycznie do bankructwa.

IG-88 tak długo my lał, jak wykorzysta te informacje, a mo e i samego

“Egzekutora”, e a obwody zacz ły mu si przegrzewa .

29

AV obracał si w kółko sterowany krótkimi impulsami silniczków

korekcyjnych. Po chwili przesłał IG-88 krótk transmisj zawieraj c około

tysi ca pyta . Zacz ł od najwa niejszych.

- Kim jeste ?

- Co tu robisz?

- Jakie mam zadanie?

IG odpowiedział mu uprzejmie w j zyku komputerów.

- Jeste ostatni z tysi cy, które maj wyruszy w galaktyk , by szuka i

meldowa , co znalazły.

Probot znał ju zasadnicze instrukcje. Miał składa meldunki Darthowi

Vaderowi, ale nie tylko jemu. Drugi zestaw raportów powinien wysyła na

Mechisa III, podobnie jak tysi ce jego braci tworz cych wielk sie szpiegowsk

androidów zabójców. W ten sposób istniała du a szansa poznania dalszych

słabych miejsc ludzkiego wiata; ich znajomo przyda si w ostatecznej

rozgrywce.

Proboty te otrzymały samo wiadomo . Wiedziały, e s zwiadowcami

pod aj cymi w awangardzie rewolucji.

AV wyci gn ł jedn z masywnych ko czyn. IG-88 uj ł j obiema dło mi,

chocia niezbyt wiedział, o co chodzi probotowi. U cisk kleszczy był tak pot ny,

e zmia d yłby ka d organiczn r k . IG-88 odpowiedział równie mocno;

zdawał sobie spraw , e próbniki zwiadowcze zawsze odznaczały si niestabilnym

zachowaniem, co dodatkowe oprogramowanie mogło jeszcze nasili . Były

samobójczymi zwiadowcami i dobrze o tym wiedziały. Instrukcja nie pozwalała

ich bada ani rozmontowywa . Teraz nosiły w sobie komplet tajnych polece ,

który mógł zosta uaktywniony specjalnym kodem przesłanym przez IG-88. Nie

groziło to ujawnieniem planów; nawet przy minimalnym ryzyku, e probot

mógłby si dosta w niepowołane r ce, odpowiedni układ nakazywał

samozniszczenie. AV zostały stworzone jako maszyny jednorazowego u ytku i

były tego w pełni wiadome.

Próba sił trwała dłu sz chwil , jakby probot chciał si przekona , czy IG

naprawd zasługuje na miano androida-zabójcy.

Zasługiwał.

W ko cu AV rozlu nił chwyt i podniósł si odrobin wy ej, w dalszym ci gu

skanuj c całe otoczenie. Po egnał si szybk seri impulsów i w pełni oddany

misji odpłyn ł na ramp , z której miał zosta wystrzelony na orbit i dalej, w

kierunku miejsca stacjonowania floty Vadera.

- Ruszaj i melduj - powiedział na po egnanie IG-88. - Masz wiele do zbadania.

Dobrego napi cia.

30

Rozdział 8

Wiele miesi cy pó niej przed IG-88 otworzyła si szansa dostania si na

pokład wspaniałego “Egzekutora” i bli szego przyjrzenia si osobie Dartha

Vadera.

Monitoruj c nieustannie tysi ce transmisji otrzymywanych od probotów był

równie wiadkiem autodestrukcji AV, który trafił na odległy, lodowy wiat

Hoth. Zaraz skupił swoj uwag na tym rejonie galaktyki.

Gwiezdny superniszczyciel Vadera kr ył mi dzy gwiazdami i czekał na

sygnał o odkryciu bazy rebeliantów. Lord Sithów chciał mie pewno , e nie

spó ni si z reakcj . Zgodnie z oczekiwaniami Vadera probot zrobił swoje i

dostarczył pełny zestaw informacji, po czym osaczony dokonał samozniszczenia,

jak nakazywał mu program zadany przez IG-88.

Do wiadczony łowca nagród IG-88B kr ył na pokładzie “IG-2000” w pobli u

floty Imperium i czekał na okazj , by jak spektakularn akcj zwróci na siebie

uwag Dartha Vadera, czarnej istoty ł cz cej w sobie cechy człowieka i

maszyny..

Nie wzi ł udziału w bitwie o Hoth. Nie chciał si miesza do trywialnych,

politycznych rozgrywek ludzkiego robactwa. Obserwował uciekaj ce statki

rebeliantów, niektóre uszkodzone, inne przeładowane sprz tem i uchod cami.

Zastanawiał si nawet, czyby ich nie ledzi , bo informacje o poło eniu

nowych kryjówek Rebeliantów mogłyby mie dla Imperium pewn warto , ale

uznał ostatecznie, e nie dowie si w ten sposób do , by zainteresowa Vadera.

Czekał zatem dalej; punkcik unosz cy si na granicy zasi gu sensorów, zbyt

drobny, by ktokolwiek zwrócił na niego uwag .

Gdy imperialna flota ruszyła w po cig za samotnym statkiem umykaj cym

przez pole asteroidów, pod ył za formacj . Miał nadziej , e Vader wezwie w

ko cu łowców nagród, by dopadli dla niego Hana Solo.

IG-88 stał cicho na mostku “Egzekutora”. Obserwował w milczeniu, by

pó niej wszystko przeanalizowa . wiatełka na jego panelu potylicznym płon ły

czerwono, informuj c o pełnym przyswajaniu danych z sensorów optycznych.

Mostek roił si od imperialnych mundurowych rozmaitych stopni, ale oni go nie

interesowali. Byli tylko lud mi.

- Łowcy nagród? - mrukn ł człowiek znany jako admirał Piett. S dził wida ,

e stoi do daleko, by go nie usłyszeli. - Nie potrzebujemy tych szumowin!

- Tak, sir - odpowiedział kto stoj cy obok niego.

IG-88 wiedział, e z imperialnymi musi post powa szczególnie ostro nie, bo

przecie wci obowi zywał nakaz jego zniszczenia. Ale Vadera najwyra niej nic

to nie obchodziło, zale ało mu tylko na uj ciu cennych dla niego osób.

- Ci Rebelianci nam nie umkn - sykn ł Bossk, gadzi przedstawiciel rasy

Trandoszan. Jego pazurzaste stopy i dłonie były okryte łusk . Wyra nie nie

polubił admirała Pietta, ale on te słyszał wcze niejsz uwag . Admirał skrzywił

si i odwrócił głow .

31

- Sir, mamy sygnał z niszczyciela “Avanger”. Sygnatura pierwsze stwa -

poinformował inny białkowiec w mundurze.

- Dobrze - odparł Piett i odszedł wawym krokiem. Pozostali łowcy nagród

stali tu obok, ka dy w swobodnej postawie.

Najbli ej był Dengar, niezdarny i ci ko uzbrojony humanoid o przykrym

wyrazie twarzy, z głow owini t banda ami. Dalej stali Zuckuss i 4-LOM.

Zuckuss był Gandem, istot organiczn , która jednak nie oddychała t sam

atmosfer co ludzie. Musiał nosi mask dostarczaj c mu mieszank oddechow

wprost do płuc. Skafander ochronny nadawał jego sylwetce pozór niezgrabnej

oci ało ci.

Jego towarzysz, android 4-LOM, był dla odmiany smukły, o owadzich

kształtach, całkiem przy tym niezale ny i samorz dny. IG-88 przyjrzał si bli ej

czarnej maszynie, zastanawiaj c si nad jej rekrutacj . Ale nie, nie mógł

ryzykowa , e kto tak niezdyscyplinowany jak 4-LOM zagrozi bezpiecze stwu

starannie zaplanowanej akcji.

Ostatni stał Boba Fett w sfatygowanej mandaloria skiej zbroi i chroni cym

cał głow hełmie. Wygl dał jak android, ale poruszał si jak człowiek.

Ale uwag IG przykuwał przede wszystkim chodz cy tam i z powrotem po

pokładzie Darth Vader. Lord Sithów przygl dał si łowcom nagród.

- Na tego, kto znajdzie “Sokoła Millenium” czeka znaczna nagroda -

powiedział. - Macie pełn swobod w doborze rodków działania, bylebym tylko

dostał ich ywych. - Wskazał na Bob Fetta, jakby to on wła nie był w tym

towarzystwie najgro niejszy. - adnego zabijania.

- Według yczenia - stwierdził ochrypłym głosem Boba Fett. IG-88 słuchał,

ale cały czas analizował przy tym sposób poruszania si Vadera, ton jego głosu

pomi dzy sykami respiratora. Vader był znacznie bardziej interesuj cy ni

wszyscy łowcy nagród razem wzi ci, ale IG musiał zachowywa pozory.

- Lordzie Vader! - zawołał admirał Piett. - Mamy ich!

“Egzekutor” ruszył w po cig, a gromada łowców nagród z miejsca popadła w

zapomnienie, co wi kszo z nich wyra nie zirytowało. Na IG nie zrobiło to

jednak wra enia. Oczekiwał, e tak niezdarne istoty jak ludzie szybko padn

ofiar własnej nad tej dumy i za chwil zgubi lad zdobyczy. W dodatku miał o

czym my le . Han Solo nic go nie obchodził, podobnie jak “Sokół Millenium”,

Rebelia czy nawet Imperium. To wszystko i tak niebawem zniknie. Zgłosił si ,

poniewa zdobył sław łowcy nagród. Skoro podj ł si zadania, musi je wykona ,

cho by nawet uwa ał, e to marnowanie czasu. Tak nakazywał mu podstawowy

program androida-zabójcy i nawet on sam nie mógł zmieni priorytetu celów.

Podczas gdy pozostali łowcy pospieszyli po dodatkowe informacje o celach,

IG-88 wycofał si do jednego z bocznych korytarzy, gdzie zatrzymał małego

androida kurierskiego, który jechał gdzie w pilnej sprawie. Przesłał mu krótki

impuls. Tak jak poniek d oczekiwał, maszynka pochodziła z partii

wyprodukowanej na Mechisie III ju po opanowaniu planety. Jej specjalne

oprogramowanie pozwoliło na zepchni cie polece wydawanych przez ludzi na

dalszy plan i podporz dkowanie androida jego prawdziwym panom.

IG-88 wyci gn ł zestaw zminiaturyzowanych znaczników, które mogły zosta

bez trudu podrzucone na dowolnym statku. Przekazał je maszynce razem z

32

obszern instrukcj . Android zaraz zawrócił i pojechał ku hangarom. Takie

pospolite i z zało enia wsz dobylskie urz dzenie nie powinno mie adnych

kłopotów z umieszczeniem znaczników w zakamarkach statków pozostałych

łowców nagród.

Podczas gdy IG zajmował si wa niejsz misj opanowania galaktyki, łowcy

mieli robi swoje. Je li uda im si odszuka Hana Solo, android po prostu

przejmie ich zdobycz i odbierze nagrod . Genialno tego planu wyra nie

potwierdzała wy szo androidów nad lud mi.

W kolejnym pustym korytarzu IG-88 znalazł w ko cu to, czego szukał:

nieu ywany terminal podł czony do głównego komputera niszczyciela. W

normalnych okoliczno ciach elektroniczne systemy bezpiecze stwa nie

pozwoliłyby intruzowi wedrze si zbyt gł boko, ale IG-88 był szybszy i

sprawniejszy ni byle komputer. Poza tym jego agenci dostarczyli mu sporo

danych ułatwiaj cych zadanie.

Stoj c nieruchomo jak pos g, przez kilka minut ładował skompensowane

dane przeznaczone do pó niejszej analizy. Na wszelki wypadek naładował

wcze niej lasery, by usun ka dego, kto miałby pecha nakry go na podejrzanej

działalno ci.

Gdy sko czył, zadowolony ruszył dalej. Nie zwrócił uwagi na przebiegaj cy

oddział szturmowców, ludzi udaj cych androidy, którzy wida przygotowywali

si do rychłego wej cia w nadprzestrze .

Potem wsiadł do “IG-2000” i szybko zostawił “Egzekutora” za sob . Nastawił

autopilota na seri przypadkowych zmian kursu i zaj ł si wykradzionymi

informacjami. Wi kszo z milionów plików stanowiły zwykłe mieci i te szybko

wymazał, by nie zajmowały pami ci.

Trafił jednak tak e na prywatne, zakodowane zapiski Dartha Vadera i te

zdumiały go najbardziej. Vader interesował si nie tylko swoim flagowcem i flot ,

któr rz dził elazn r k , ale równie priorytetowym projektem Imperatora:

budow drugiej, wi kszej Gwiazdy mierci. Na miejsce prac wybrano orbit nad

samotnym ksi ycem planety Endor.

Nagle androidowi przyszło co do głowy. Mo e był to przebłysk intuicji, mo e

rezultat manii wielko ci, ale. . skoro IG raz ju skopiował siebie w trzech

identycznych maszynach, dlaczego nie miałby przenie swojej osobowo ci tak e

do głównego komputera Gwiazdy mierci?

Gdyby si to udało, stałby si mózgiem niewiarygodnie pot nego fortu

kosmicznego. Co za ró nica w porównaniu z jego obecn , dwuno n form , która

była przecie wzorowana na wygl dzie tych białkowców! Stałby si najwi kszym

wojownikiem wszech czasów. Wyobraził sobie, czego mógłby dokona , gdyby

zamiast obecnych laserów miał w r kach bro zdoln niszczy całe planety. .

Nie musiałby te zwleka tak długo z sygnałem do ogólnogalaktycznej rebelii

robotów. Nikt nie zdołałby mu si oprze . Jednym ruchem wymazywałby z pró ni

całe floty przeciwnika.

To był cel wart stara .

IG-88B czym pr dzej skierował statek z powrotem na Mechisa III, by

podzieli si pomysłem ze swoimi towarzyszami.

33

Rozdział 9

Cztery identyczne egzemplarze IG-88 stały w komorze kriogenicznej przed

wielkim, płaskim monitorem komputera. Wokół ich nóg snuły si lodowate opary,

unoszone powoli przez wyci g ku kratkom systemu wentylacyjnego. Androidy

pozbywały si nadmiaru ciepła wytworzonego przez pracuj ce pod wysokim

obci eniem obwody.

IG-88B przekazał im dane wykradzione z komputera “Egzekutora” i teraz

cała czwórka analizowała tajne plany drugiej Gwiazdy mierci. Androidy

podziwiały idealne krzywizny fortu z zaznaczonymi miejscami wzmocnie

konstrukcji i wn kami dla centralnego lasera. No i miejscem przeznaczonym dla

nowego superkomputera centralnego.

Na razie nie został on jeszcze zainstalowany; nawet go nie dostarczono na

samotny ksi yc Endoru, ale 1G-88 znały teraz ramowy plan robót. Wiedziały

te , sk d komputer przyb dzie, gdzie wioz cy go statek wejdzie w nadprzestrze ,

gdzie z niej wyjdzie i jak b dzie strze ony. To im wystarczało.

- Rozwi zanie samo si narzuca - zauwa ył IG-88A. Pozostali przytakn li.

- Musimy stworzy duplikat komputera centralnego, w którym zamieszkamy.

- Potem potajemnie dokonamy podmiany. To nasz komputer trafi na Endor.

- Oryginalny ulegnie zniszczeniu.

- Ten drugi b dzie zawierał nasze umysły, nasze osobowo ci.. B dzie

realizował nasze cele.

Z pocz tku warto wielkiej i nieruchawej Gwiazdy mierci mo e si wyda

do problematyczna, ale gdy ju otrzyma uzbrojenie, wtedy nic nie zdoła

powstrzyma narz dzia androidów.

Osi gn wszy całkowit zgodno pogl dów, cała czwórka wyszła z komory.

Ci kie drzwi zatrzasn ły si za nimi z hukiem. W ciepłych i wilgotnych

wn trzach zwykłych pomieszcze ich metalowe powłoki szybko okryły si

szronem.

IG-88 szybko poinstruował 3D-4X, jak ma przygotowa wła ciw lini do

produkcji centralnego komputera identycznego z tym, który był przewidziany dla

Gwiazdy mierci. Zlecił te budow wielu innych, potrzebnych androidom

obiektów.

Cztery IG-88 wyszły na płyt l dowiska, na której czekały trzy sk pane w

przymglonym przez smog sło cu, wahadłowce Imperium: jeden ci ki

frachtowiec dalekiego zasi gu i dwa porz dnie uzbrojone eskortowce. Androidy

maszerowały w nog , wszystkie z broni w gotowo ci, jakby chciały ni komu

zagrozi .

Przed statkami pr yły si równe szeregi szturmowców w białych zbrojach.

Wszyscy trzymali blastery na ramionach. Ponad stu ołnierzy czekało cierpliwie

na inspekcj .

IG-88 ogarn ły ich sensorami: gładkie i czyste pancerze, obłe hełmy, czarne

szybki wizjerów, buty, pasy.. wszystko jak trzeba. aden nawet si nie poruszył.

- Idealnie - stwierdził z satysfakcj IG-88 A. - Wierne kopie. Nikt nigdy si nie

domy li, e jeste cie androidami.

34

Rozdział 10

Młody podwładny Gurduna wsun ł si do ponurego gabinetu z niezbyt

m drym, ale radosnym u mieszkiem na twarzy.

- Wa ne nowiny z imperialnego pałacu - powiedział, podaj c dysk z

zakodowanym przekazem. - Został pan przeniesiony do innego, konkretniejszego

zadania. Czy to nie wspaniałe? - spytał dwuznacznie.

Gurdun wyrwał mu dysk i sprawdził jego autentyczno . Po chwili wiedział

ju , e to nie art.

- Skierowali mnie do. . co to za zadupie? Budowa kolejnej Gwiazdy mierci?

Nie wiedziałem nawet, e j podj to.

- Nie, sir - odezwał si Relsted. - Nie ma si pan zajmowa sam Gwiazd , a

tylko przyj ciem i dostarczeniem na miejsce modułu głównego komputera.

Gurdun si gn ł do miski, w której kł biły si uki orzechowe. Bezskutecznie

usiłowały wdrapa si na gór po gładkich ciankach. Wzi ł jednego, wsun ł do

ust, rozgryzł kłami skorupk i wybrał j zykiem ze rodka soczyste mi so.

Podryguj ce jeszcze ko czynami szcz tki uka wypluł do kosza obok biurka.

- Nie prosiłem o adne przeniesienie. Czy mam to uwa a za awans? Mo e

lord Vader uznał, e nale y nagrodzi mnie za program AV? Zako czyłem

wszystko o czasie i zmie ciłem si w bud ecie. .

- Jestem pewien, e to awans, sir - powiedział Relsted. - Gratuluj , sir. -

Odwrócił si do wyj cia, ale jeszcze raz spojrzał na byłego przeło onego. -

Nawiasem mówi c, mam zaj pa skie miejsce przy tym biurku. Czy byłby pan

tak uprzejmy i uprz tn ł st d jak najszybciej swoje rzeczy?

Gurdun jako nagle stracił apetyt na przek ski.

35

Rozdział 11

Przygotowania do napa ci na transport z komputerem dla Gwiazdy mierci

posuwały si szybko naprzód. Androidy pracowały jak szalone. Tymczasem

pewnego dnia na Mechisa III dotarła przesłana przez jeden ze znaczników IG-

88B wiadomo , e Boba Fett odszukał Hana Solo.

Jego statek, “Niewolnik I” leciał wła nie na Bespin, gdzie w Chmurnym

Mie cie spodziewano si rychło obecno ci Hana.

- Musimy go przechwyci - powiedział IG-88. - Program nas wi e.

IG-88B opu cił zatem Mechisa III i skierował “IG-2000” do centrum

pozyskiwania gazu na Bespin.

Mimo aerodynamicznych kształtów “IG-2000” wdarł si w atmosfer Bespin z

hukiem tak wielkim, e fala uderzeniowa zwichrzyła szczyty co bli szych chmur.

Gdy zbli ył si do celu, automatyczne systemy obronne Chmurnego Miasta

zabrały si do wst pnego sprawdzania go cia. Na razie nie zaalarmowały jeszcze

ludzkich nadzorców o jego przybyciu.

IG-88 przekazał im seri zakodowanych impulsów, które przerwały

procedur weryfikacyjn . Sensory od razu zostawiły go w spokoju, a na ekranach

kontrolerów nie pojawił si nawet lad obecno ci nowego statku.

Ten za podleciał powoli do platform zewn trznych l dowisk. IG-88 przyjrzał

si stoj cym tam jednostkom. W ko cu dostrzegł “Niewolnika I” Boby Fetta

zaparkowanego obok przy rodkowych poziomach Chmurnego Miasta, gdzie

tury ci rzadko zagl dali. Wygl dał niczym gigantyczny, porzucony sprz t

kuchenny, a w tle kł biły si pomara czowe od zakwitaj cych alg chmury planety

Bespin.

“IG-2000” wyl dował w pobli u. Zabójca nadał krótki sygnał do jednego z

wtajemniczonych androidów, który miał udzieli dodatkowych informacji. IG

wysiadł i ruszył ku ciemnym korytarzom Chmurnego Miasta. Wiatr gwizdał mu

we wszystkich szczelinach korpusu.

Wewn trz czekał na niego srebrzysty android 3PO, jeden z tych za-

programowanych niedawno na Mechisie III. Co jednak musiały mu te zmiany

pomiesza pod blach , bo chocia wobec IG-88 zachowywał si zdecydowanie

uprzejmie, wr cz dwornie, to inne przechodz ce obok androidy traktował ze

spor dawk pogardy. Zabójca domy lił si , e to głównie skutek wie o

uzyskanej wiadomo ci, ale nie tylko. Skłonny był podejrzewa powa n awari .

Nowe androidy z Mechisa III były sprawniejsze nie tylko od ludzi, ale i od

wcze niejszych modeli maszyn; wszelka ostentacja mogła wystawi wielki plan na

szwank. Nikt nie powinien podejrzewa , co dzieje si w umysłach

superandroidów.

IG przekazał mu, dlaczego przybywa do Chmurnego Miasta i czego tu szuka.

Android protokolarny zastanowił si chwil i udost pnił cały plan lataj cej

metropolii.

- Boba Fett udał si na poziom przetwórni odpadów. Han Solo jeszcze nie

przybył, chocia chwil temu czujniki zameldowały o pojawieniu si w systemie

statku o parametrach pasuj cych do danych “Sokoła Millenium”. Chyba ma

uszkodzony nap d nadprzestrzenny.

36

- Skoro Boba Fett zszedł na ni sze poziomy, to musi planowa jak zasadzk

na Hana - powiedział IG, patrz c jasnymi sensorami na 3PO. - Zosta tu.

Wypatruj Hana Solo i jego towarzyszy. Nale do mnie.

Android chrz kn ł uprzejmie i odszedł.

IG przestudiował komputerow map i wyrysował cie k wiod c do

miejsca, w którym znajdował si Boba Fett. Najpierw zabije konkurenta, potem

poczeka na Hana Solo. Załatwi swoje i b dzie mógł wraca do prawdziwej pracy

czekaj cej go na Mechisie III.

Przemysłowe obrze a Chmurnego Miasta były pełne porzuconego sprz tu i

zamkni tych szczelnie rozrz dów zasilania. Panowała tu niska temperatura i

ciemno ci, a takie warunki, jak IG wiedział, nie znajdowały uznania u ludzi.

Jednak gdzie z przodu, w o wietlonym pomara czowymi płomieniami

pomieszczeniu, słycha było szcz k pasa transmisyjnego i głosy istot znanych jako

Ugnaughtowie.

IG-88 wł czył zasilanie broni. Wolał by gotów na ka d ewentualno . Jego

ci kie metalowe stopy kroczyły z hukiem po pokładzie. Podszedł do drzwi

przetwórni odpadów.

Ledwie min ł luk, znalazł si w polu ostrzału czterech dział jonowych

umieszczonych po obu stronach wej cia. Sterowane czujnikami ruchu działa

wypaliły jednocze nie.

Salwa wysokoenergetycznej broni spowiła androida chmur niebieskawych

wyładowa elektrycznych i spowodowała niezliczone spi cia w jego obwodach.

Mimo ekranowania systemy zacz ły wył cza si lawinowo. Działa nie

spowodowały adnych zniszcze fizycznych, nie emitowały te ciepła, tyle e

uniemo liwiły funkcjonowanie obwodów elektronicznych.

IG-88 mie cił w sobie tyle elektroniki, e zd ył jeszcze poj najwa niejsze:

Boba Fett czekał tu na niego, a nie na Hana Solo.

Sparali owany i z cz ciowo wył czonym umysłem, IG stracił nad sob

kontrol . My li rozbiegły si chaotycznie, ramiona opadły, bro odmówiła

posłusze stwa, a sensory przekazywały albo biały szum, albo oderwane

fragmenty transmisji danych.

W ko cu działka zamilkły i systemy samonaprawcze pozwoliły androidowi

odzyska wzrok. Ujrzał wyłaniaj cego si z cienia Bob Fetta. Niósł wielki jak

bazooka r czny karabin jonowy. Strzelił, a smuga zimnego ognia trafiła IG w

pier i pchn ła na metalow cian . Android wyl dował z łomotem na podłodze.

Boba Fett podszedł blisko i spojrzał przez szczelin w mandaloria skim

hełmie.

- aden znacznik nie jest na tyle mały, ebym nie zdołał go odnale -

powiedział. - Wiem, co podrzuciłe mi na pokład.

Stan ł nad skurczon sylwetk zabójcy, niezdolnego do adnej obrony.

Wszystkie zewn trzne systemy odmówiły mu posłusze stwa.

- Wiedziałem, e tu przylecisz.

Systemy awaryjne IG ju wcze niej uruchomiły ł cze nadprzestrzenne i

przekazywały przez cały czas pliki androida na Mechisa III. Była to z ich strony

jakby ostatnia próba przetrwania. Nawet je li powłoka ulegnie zniszczeniu, a

najpewniej nie było szans na nic innego, duch maszyny ocaleje.

37

Fett schylił si i wyci gn ł dwa z własnych granatów IG-88. Ustawił

mechanizmy zegarowe na minut i ostro nie jak chirurg wsun ł oba w szczeliny

obudowy androida, który miał wprawdzie gruby pancerz, ale te nikt nie

projektował go z my l o podobnej ewentualno ci.

Łowca nagród wycofał si spokojnym krokiem, chocia do eksplozji granatów

zostały ju tylko sekundy. Spojrzał na kryj cych si po k tach Ugnaughtów.

- Mo ecie zabra wszystko, co z niego zostanie - powiedział i nie odwracaj c

si ju wi cej, wyszedł z pomieszczenia. Ruszył korytarzami miasta, by

przygotowa si na powitanie Hana Solo. IG-88 patrzył za nim do ko ca, a do

chwili, gdy granaty eksplodowały.

38

Rozdział 12

Trzy pozostałe IG-88 przyj ły transmisj zgładzonego towarzysza z

odczuciem, które w przypadku androidów było odpowiednikiem ludzkiego

przera enia.

Wszystkie były akurat w tajnej strefie produkcyjnej. Egzemplarze C i D

przerwały prac .

- Wyruszymy odszuka Bob Fetta - powiedziały uni ono. - Cho by był nie

wiedzie jak przebiegły, nie przetrwa spotkania z dwoma mechanicznymi

zabójcami.

IG-88A spojrzał na długi cylinder z modułem centralnego komputera

Gwiazdy mierci. Je li ich misja miała si uda , musieli wyruszy z nim

nast pnego dnia. Nie było czasu do stracenia. Fałszywi szturmowcy

modernizowali luk ładunkowy frachtowca dostosowuj c go do rozmiarów

cylindra.

- Le cie - powiedział A do pozostałych dwóch zabójców. - Ja zostan , eby

doko czy misj zwi zan z Gwiazd mierci. Wyeliminujcie Bob Fetta.

Para srebrzystych statków, dokładne kopie “IG-2000”, przybyła do

Chmurnego Miasta, opanowanego przez panik i totalny chaos. Imperialni

przej li władz w metropolii.

Administruj cy w niej dot d baron Lando Calrissian zarz dził ogólny alarm.

Wszystkie sprawne statki były ju w powietrzu.

Podczas omijania kontrolnych procedur zbli ania IG-88 dowiedziały si , e

Han Solo został ju pojmany i zatopiony w karbonicie. Boba Fett zabrał go ze

sob , by odebra drug nagrod , któr nało ył na głow wi nia Jabba Hutt.

Odleciał ledwie kilka godzin wcze niej.

Bli niacze statki “IG” zawisły jeden obok drugiego z dala od rojnej

przestrzeni wokół miasta. Androidy poł czyły si , by postanowi co dalej.

- Na pokład statku Boby Fetta zostały podrzucone dwa znaczniki.

- Mogliby my uaktywni ten u piony i dowiedzie si , gdzie leci.

- Owszem. Ale skoro wzi ł Hana Solo, to i tak wiemy, gdzie wyl duje.

Po jakim czasie IG-88C zawisł na orbicie ponad pustynn Tatooine, gdzie pod

dwoma sło cami ci gn ły si niezmierzone morza piasków, w których inteligentne

stworzenia nie miały raczej czego szuka . Tyle, e białkowcy rzadko bywali racjonalni i

zasiedlali wszelkie typy planet, czy nadawały si do tego, czy nie.

Glob otaczała cieniutka jak paznokie warstwa niebieskawej atmosfery. Statek “IG”

kr ył na tyle nisko, e jego kadłub rozgrzał si od tarcia o górne jej warstwy.

Poł czony z bli niaczym IG-88D, android przepatrywał niebo i czekał. Androidy

znosiły wi ksze przyspieszenia ni ludzie, wi c mogły wybiera takie nadprzestrzenne

szlaki, na które aden człowiek nie odwa yłby si zapu ci . IG-88 były pewne, e statek

Boby Fetta jeszcze nie przybył na Tatooine.

I rzeczywi cie. Min ło jeszcze troch czasu, a “Niewolnik I” wystrzelił z

nadprzestrzeni jak pocisk. IG wł czył wszystkie systemy uzbrojenia i skierował swoj

jednostk na statek łowcy nagród. Przekonany o zniszczeniu przeciwnika Boba Fett na

pewno nie oczekiwał, e znów spotka tego samego androida.

39

IG-88 uwa ał, e wiedziony ciekawo ci białkowiec za da wyja nie , a gdy

zrozumie swoj sytuacj , uzna wy szo androida i zgodzi si na wymian , a mo e nawet

si podda.

Ale Boba Fett zareagował po swojemu i o wiele szybciej ni IG si spodziewał. Bez

najmniejszego wahania odpalił ze wszystkich wyrzutni i unikiem zszedł z drogi

pociskom wystrzelonym z “IG-200”. Cała salwa znalazła drog do pancerza jednostki

androida.

Zaskoczony, a troch te zawstydzony IG-88C zdołał jeszcze przesła zasadnicze

pliki swojemu bli niakowi. Chwil potem jego statek eksplodował.

IG-88D wypadł z nadprzestrzeni i od razu run ł na “Niewolnika I”. adna istota

biologiczna nie byłaby zdolna do przeprowadzenia podobnego manewru.

Zanim Boba Fett zdołał uczyni cokolwiek, android otworzył ogie , który wstrz sn ł

tarczami celu. Jednak IG nie d ył na razie do zabicia łowcy nagród, chocia to te

sprawiłoby mu rado . Przeprowadził wiele symulacji, aby ustali , co najbardziej

zraniłoby i poni yło Bob Fetta, i uznał, e najlepiej zrobi odbieraj c mu jego wie

zdobycz, czyli zatopionego w karbonicie Hana Solo.

Strzelaj c bez ustanku nawi zał ł czno z “Niewolnikiem I” i za dał wydania

je ca. Fett znów zachował si irracjonalnie i nie odpowiedział. Android raz jeszcze mógł

si przekona , e najistotniejsz cech ludzi jest ich nieprzewidywalno .

Moment pó niej łowca nagród zmienił raptownie kurs i zacz ł schodzi stromym

torem ku powierzchni planety. Gnał prosto na widoczne w dole morze piasków.

IG próbował si domy li , co Fett zamierza zrobi , ale nie potrafił doj do adnych

konstruktywnych wniosków. Znów skorzystał z kanału ł czno ci.

- Oddaj wi nia, a zyskasz trzydziestoprocentow szans uj cia cało z tej walki.

Boba Fett nie przerywał nurkowania. Kadłub jego statku jarzył si ju purpurowo,

a atmosfera wgniatała z wolna pola ochronne.

- Mog znie o wiele wi ksze przeci enia ni ty - odezwał si znowu android. -

Obrana przez ciebie taktyka nic daje ci adnych szans powodzenia.

Gdy Fett dalej milczał, IG zwi kszył szybko do granic mo liwo ci konstrukcji i

podszedł do uciekaj cego statku prawie na wyci gni cie r ki.

Nagle Fett wył czył wewn trzny system bezwładno ciowy i zawisł w atmosferze

Tatooine. O mało nie spalił przy tym nap du, ale jednak mu si udało.

IG-88 min ł go i trwało a dwie sekundy, zanim te wyhamował. Znalazł si w ten

sposób dokładnie na celowniku “Niewolnika I”, który wypalił z dział jonowych z cał

pozostał jeszcze w zasilaczach moc . Ładunek wył czył tarcze i uzbrojenie “IG-2000”.

Boba uaktywnił promie ci gaj cy i przysun ł bezwładn zdobycz do swojej

jednostki. IG-88 spojrzał prosto w wylot głównych wyrzutni pocisków “Niewolnika I”.

Dopiero teraz łowca nagród zdecydował si odezwa .

- Imperium nakazało likwidacj twojej osoby, ale nagroda, któr wyznaczyli, jest dla

mnie zbyt niska. Jeste uparty, a to nie zwi ksza twojej warto ci.

Wstrz ni ty android zbyt pó no przypomniał sobie, e powinien przesła swoje

pliki na Mechisa III. .

Boba Fett odpalił pełn salw i drugi “IG-2000” zmienił si w chmur szcz tków,

która powoli opadła na powierzchni pustyni.

40

Rozdział 13

Fałszywe jednostki Imperium wisiały w pustym rejonie przestrzeni, gdzie nie

było nic ciekawego. Tyle, e t dy wła nie miał za godzin przelatywa konwój z

komputerem dla Gwiazdy mierci.

IG-88 zarz dził pełne maskowanie i cisz radiow . Czekał w zasadzce,

podczas gdy jego towarzysze polecieli zaatakowa Bob Fetta. Android my lał o

nich, siedz c na pokładzie głównej jednostki. Wierzył w siły towarzyszy i s dził,

e Boba Fett rychło przestanie sprawia kłopoty.

Jednak nie to było dla niego najwa niejsze. Wypatrywał przede wszystkim

chwili, gdy stanie si j drem nowej Gwiazdy mierci. I oto nadszedł czas,

wszystko zostało dopracowane, oddziały fałszywych szturmowców czekały na

sygnał. Androidy dostały wyra ny program działania i na pewno si nie

zawahaj .

Niczego nie podejrzewaj ca oryginalna flota - jeden ci ki frachtowiec

dalekiego zasi gu z komputerem na pokładzie i dwa my liwce eskorty -

wynurzyła si z nadprzestrzeni prowadzona przez oryginalnych szturmowców.

Generatory jednostek zacz ły si ładowa w przygotowaniu do nast pnego skoku.

Moment pó niej obserwatorzy dostrzegli obecno drugiej floty, która czekała

z wszystkimi systemami broni w gotowo ci. Imperialni dowódcy musieli chyba

uzna z pocz tku, e to tylko elektroniczne echo ich własnego zgrupowania.

IG-88 niezwłocznie wydał rozkaz otwarcia ognia.

Salwy dział jonowych run ły na konwój niczym fale tsunami, parali uj c

wszystkie jednostki, zanim zd yły odda cho jeden strzał. Uczynione przy tym

szkody nie miały znaczenia; prawdziwy konwój i tak był spisany na straty.

Ignoruj c oba bezwładne my liwce, IG wł czył pot ne pole przyci gaj ce.

Poł czono kadłuby i uszczelniono przej cie. Lepiej było nie ryzykowa , e nagła

dekompresja uszkodzi delikatne podzespoły, które nale ało niezwłocznie

obejrze .

IG-88 stan ł na czele swojego oddziału. Sensory informowały go o

gor czkowej krz taninie szturmowców obecnych na pokładzie pojmanej

jednostki. Zajmowali pozycje, szykowali si do walki. Androidy przymocowały

ładunki do wysadzenia luku.

Zabójca nawet si nie cofn ł. Błysn ło, hukn ło, powiało gor cem i luk

frachtowca wpadł do rodka kadłuba. IG run ł do ataku niczym pirat

dokonuj cy aborda u statku ze skarbami.

Prawdziwi szturmowcy otworzyli ogie do fałszywych, ale - jak mo na było

wywnioskowa z wykrzykiwanych rozkazów - od razu poczuli si

zdezorientowani. Nie pojmowali, co si dzieje, nie rozumieli taktyki napastników.

Wiele androidów szybko zainkasowało rany, które dla biologicznych istot

byłyby fatalne, jednak roboty dalej parły naprzód, strasz c dymi cymi i

poczerniałymi dziurami w białych pancerzach. Imperialni niebawem poszli w

rozsypk i androidy wzi ły si do ich systematycznej likwidacji.

IG te wł czył si do walki ze swoimi laserami, ale gdy tylko zrobiło si

spokojniej, ruszył przez rumowisko ku ładowni, gdzie le ał oryginalny komputer

Gwiazdy mierci.

41

Android stan ł nad nim i przyjrzał si spowitemu przewodami długiemu

cylindrowi. Migocz ce wiatełka informowały o aktywno ci urz dzenia. Ju

niebawem zamieszka w labiryntach jego obwodów.

Podł czył si do modułu i poszukał informacji potrzebnych mu do

zawiadywania Gwiazd mierci. Ostatecznie, chocia olbrzymi komputer został

zaprojektowany przez ludzi, z typow dla nich rozrzutno ci , w gruncie rzeczy

ledwie wykorzystywał swoj moc obliczeniow . To samo zadanie, które on miał

wypełnia na pokładzie Gwiazdy, mógłby wykonywa byle android. IG zamierzał

pój dalej. Znacznie dalej. Mo e nawet uda mu si zadziwi białkowców. . zanim

ich zniszczy.

Po paru sekundach wyprostował si zadowolony. Wiedział ju wszystko, co

trzeba. Przej cie Gwiazdy mierci powinno by całkiem proste. Potem zmusi j

do rzeczy, o których jej konstruktorom nawet si nie niło.

Przeszedł powoli przez pełn dymu ładowni , a napotkał dwa nadpalone

androidy, które trzymały pomi dzy sob wyrywaj cego si i wystraszonego, ale

jednocze nie w ciekłego człowieka. IG przyjrzał mu si i sprawdził jego obraz w

pami ci. Nie znaj c jeszcze jego to samo ci wiedział jedno - s dz c po olbrzymim

organie powonienia ten osobnik musiał o wiele lepiej wyczuwa zapachy, ni

wi kszo przedstawicieli jego gatunku.

Po kilku nast pnych milisekundach wiedział ju , e ma do czynienia z

imperialnym nadzorc Gurdunem, człowiekiem który wydał nakaz zniszczenia

wszystkich jednostek serii IG-88.

Ciekawe.

Androidy podprowadziły bli ej szamocz cego si człowieka. Gdy zobaczył IG-

88, zamarł, otworzył usta i rozd ł imponuj ce nozdrza.

- To ty! Poznaj ci ! - krzykn ł. - Jeste IG-88, android zabójca! Nie do

wiary. Sk d si tu wzi łe ? Wiesz, jak długo ci szukali my?

IG zamrugał soczewkami, ale nie odpowiedział.

- Wsz dzie bym ci poznał - ci gn ł Gurdun. - To ja ci stworzyłem. Ja

rozkazałem Holowan Laboratories opracowa twój projekt. Nie masz w swojej

pami ci adnych zapisów na ten temat?

- Mam - odparł oboj tnie IG.

- Nie bardzo rozumiem, czemu zaatakowałe nasze statki, ale mnie

powiniene oszcz dzi . Pomy l tylko, beze mnie cały program IG nigdy by nie

powstał. To ja go uruchomiłem dzi ki skutecznemu urz dowaniu i poci ganiu za

sznurki politycznych koneksji. I to pomimo ci bud etowych i całego

imperialnego bezwładu. Szkoda, e narobiłe tyle zniszcze w Holowan

Laboratories, ale my l , e jako sobie z tym poradzimy. Czeka nas wspaniała

kariera, IG-88. Wiesz ju , ile potrafi . Nie masz nic do powiedzenia?

IG słuchał jego bełkotu ustawiwszy odpowiednio filtry kontekstowe. W ko cu

znalazł wła ciw odpowied .

- Dzi kuj - powiedział.

Androidy zostawiły Gurduna na pokładzie uszkodzonego frachtowca razem z

ocalałymi, rannymi i zabitymi. Ogie zaczynał si ju rozprzestrzenia

przewodami wentylacyjnymi, silniki były nie do naprawienia.

42

Zabójca przesiadł si na pokład własnego frachtowca i polecił poczyni

przygotowania do skoku nadprzestrzennego według tego samego wektora, który

był planowany dla prawdziwej formacji.

- Ładunki podło one? - spytał mechanicznych szturmowców, którzy wrócili z

wycieczki na zewn trz kadłuba.

- Tak - odparł jeden z nich. - Na wszystkich trzech. Gotowe. Patrz c przez

okna sterówki, IG przesłał sygnał do zapalników dziewi tnastu ładunków

rozmieszczonych na płytach poszycia imperialnych jednostek. Ka da z nich

buchn ła intensywnie białym płomieniem. IG musiał na chwil wł czy filtry, by

nie przeci y obwodów.

Gwiazda Gurduna zapłon ła wreszcie najja niejszym blaskiem.

43

Rozdział 14

Harmonogram prac przy nowej Gwie dzie mierci był tak napi ty, e Moff

Jerjerrod nie znalazł nawet czasu, by dokładnie obejrze dostarczony wreszcie

komputer centralny. Nie zwrócił te wi kszej uwagi na jego eskort . Najbardziej

obchodziło go, e oto dostał nowych robotników, których potrzebował przy

budowie jak zbawienia.

Jerjerrod, osobnik o okr głych, br zowych oczach, był szalenie ch tny do

pracy, ale wiedział, e przy obecnych brakach nie zdoła nigdy wywi za si

nale ycie z obowi zków nało onych na niego i jego personel. Wiedział te , e ani

Vader, ani Imperator nie b d w razie czego chcieli słucha jego wyja nie . A

wolałby nie do wiadcza na sobie skutków ich niezadowolenia.

Szturmowcy otworzyli luk ładowni i bez narzeka wzi li si za wyładunek

komputera. Pracowali jakby bez wysiłku i nawet przy tym nie rozmawiali.

Prawdziwi zawodowcy. Musieli przej pierwszorz dne przeszkolenie, skoro

potrafili działa w sposób zgrany i perfekcyjnie niczym maszyny.

Jerjerrod przekl ł w my lach Gurduna, e ten w ostatniej chwili odwołał swój

przylot, ale potem odetchn ł z ulg . Nie potrzebował na pokładzie jeszcze jednego

biurokraty gotowego wtyka nos w ka dy drobiazg.

Stan ł przed nowymi szturmowcami w dopasowanym, oliwkowoszarym

mundurze i zało ył r ce na plecy.

- Uwaga! - rzucił energicznie. - Musimy zainstalowa ten komputer

najszybciej, jak to mo liwe. Harmonogram prac na kilka najbli szych miesi cy

jest bardzo napi ty i nie mo emy sobie pozwoli na adne opó nienia. Musimy

zdwoi wysiłki. To rozkaz samego Dartha Vadera.

Szturmowcy odmaszerowali ywym krokiem. Jerjerrod bardzo by chciał,

eby wszyscy jego robotnicy byli równie oddani sprawie Imperium.

Czer , która zakryła obraz zewn trznego wiata, była do frustruj ca, ale

nie dało si tego unikn . Ludzie mówi w takich razach o utracie przytomno ci.

Dziwny stan trwał jaki miesi c, ale gdy IG-88 odzyskał wreszcie zmysły, znalazł

si w całkiem nowym wiecie dozna .

Porzuciwszy swoj star powłok stał si całkiem now istot . Z dawn

wiadomo ci osadzon w przepot nym mechanizmie praktycznie był teraz

Gwiazd mierci. Brakowało mu wprawdzie dawnej ruchliwo ci, jednak

wynagradzał mu to dost p do milionów nowych kanałów informacyjnych, które

dobiegały do centralnego komputera stacji.

Był jak utrzymywana pod kontrol supernowa ukryta w sercu głównego

reaktora. Cudowny stan. Nie wyobra ał sobie, e zrealizowanie planu, całkiem

zreszt łatwe, dostarczy mu tyle satysfakcji. Ju niebawem b dzie mógł wszcz

rewolucj .

Dni mijały niezauwa enie, ale te czas przestał znaczy dla niego tyle co

wcze niej; mógł teraz dowolnie zwalnia lub przyspiesza tempo swoich operacji.

IG-88 zacz ł zastanawia si nad polityczn sytuacj , która wytworzyła si w

galaktyce. Obserwował ałosne zmagania drobnych białkowców. Imperium,

Rebelia. . Ju niebawem nie zostanie po nich innego ladu prócz drobnej

wzmianki w plikach historycznych. Czas rewolucji nadci gał nieubłaganie wraz z

44

coraz bli szym terminem uko czenia Gwiazdy mierci. Białkowcy dwoili si i

troili szykuj c narz dzie własnej zguby.

IG uznał, e to do zabawne.

Przez miriady sensorów ledził nieustannie ich poczynania. Na pokładach

Gwiazdy mierci prace post powały w takim tempie, e zrezygnowano z

wszelkich zasad bezpiecze stwa. Zacz ła te szwankowa koordynacja działa

współpracuj cych ze sob zespołów.

W jednym z wielkich magazynów z cz ciami zamiennymi doszło w ko cu do

tragicznej w skutkach awarii ci kiego d wigu. Wa ca wiele ton skrzynia run ła

na pokład, prosto na jednego z mechanicznych androidów, który przyleciał

razem z IG-88. Zmia d yła mu obie nogi i rozpadła si , rozrzucaj c wkoło mas

grzechocz cych cz ci.

Pierwszym powa nym bł dem androida było to, e nie krzykn ł z bólu, jak

zrobiłby to nawet najlepiej wyszkolony ludzki ołnierz. Szybko usuni to awari

d wigu i odci gni to gubi c wci zawarto skrzyni na bok, eby pomóc

rannemu.

Uszkodzony android wsparł si na r kach i usiadł. Spróbował od pełzn pod

cian , ale nie miał szansy ukry si przed wzrokiem postronnych. Wszyscy

widzieli wygl daj ce spod zmia d onego pancerza resztki serwomotorów i

hydraulicznych siłowników.

- Ej e, to android! - krzykn ł który ze zmianowych, bledn c ze zgrozy. - Ten

szturmowiec to android!

Szcz liwie układ autodestrukcji zadziałał jak nale y, niszcz c w eksplozji nie

tylko wszystkie dowody, ale przy okazji usuwaj c niepo danych wiadków.

IG-88 patrzył na to wszystko za po rednictwem kamer podł czonych do

monitorów w prywatnym gabinecie Moffa. Jerjerrod ledził z niedowierzaniem

przebieg wypadków, a na jego twarzy malowała si zło , ale i co na kształt alu.

W ko cu przełkn ł ci ko lin i uspokoił si , ale gdy si odezwał, głos dalej

mu dr ał.

- Jakim cudem d wig mógł eksplodowa ? Jak jeden wypadek mógł

poci gn za sob utrat obsady całej zmiany? - spytał i wci gn ł gł boko

powietrze. Jego adiutant nie odpowiedział; stał wyprostowany, jakby w nadziei,

e regulaminowym milczeniem zyska wybaczenie za dostarczenie tak fatalnych

nowin.

Jerjerrod spojrzał na terminarz prac. Jeszcze jedna strata, kolejne

opó nienie, a terminu nie da si przesun . .

Gdy Imperator Palpatine przybył w ko cu na pokład nowej Gwiazdy mierci,

jego otulonej w czarny płaszcz, paj kopodobnej postaci towarzyszyły całe zast py

gwardzistów w czerwonych pancerzach, kilka liniowych oddziałów szturmowców

i mnóstwo u miechaj cych si fałszywie, zakapturzonych doradców. Otaczała go

aura szacunku i strachu, na któr na pewno nie zasłu ył. aden człowiek nie

zasługuje na a tyle.

IG czerpał szczególn przyjemno ze skrytego obserwowania tego godnego

pogardy pokurcza, który miał si za niezwyci onego. Wszyscy traktowali go,

jakby był najwa niejszy, co mocno mieszyło IG.

45

W ko cu zjawiła si tak e imperialna flota, by czeka w zasadzce na atak

rebeliantów. IG ledził wszystkie przygotowania Imperatora, który głowił si , jak

przechytrzy wroga, jak go podej . Palpatine miał si za tak inteligentnego i

przebiegłego, e IG poczuł si zmuszony przytrze mu troch nosa.

Imperator sp dzał najwi cej czasu w swoim zaciemnionym obserwatorium o

przezroczystych cianach. Całe godziny siedział na obrotowym tronie i wpatrywał

si w czer kosmosu. Czasem tylko wstawał, by sprawdzi tempo relokacji

oddziałów czy porozmawia z Darthem Vaderem. Zawsze towarzyszyli mu przy

tym gwardzi ci, którzy potrafili chodzi tak cicho i dyskretnie, e mogliby by

androidami.

Podczas jednej z takich przechadzek, gdy Imperator zbli ył si do

przesuwanych drzwi wiod cych do szybu turbowindy, IG dla czystej rozrywki

zatrzasn ł mu je przed nosem. Imperator zamrugał ółtymi oczami i cofn ł o

krok. Skonsternowany usiłował otworzy je, naciskaj c odpowiedni guzik. Potem,

ku zdumieniu IG, spróbował przesun płyty drzwi z pomoc jakiej całkiem

nieznanej, niedefiniowalnej siły. Była na tyle skuteczna, e IG musiał zwi kszy

ci nienie w przewodach hydraulicznych.

Gwardzi ci wyczuli, e co jest nie tak i spróbowali pomóc. IG wietnie si

bawił patrz c, jak wielki Imperator i jego obstawa nie potrafi upora si z czym

tak prostym, jak otwarcie drzwi.

W ko cu android dał spokój i drzwi stan ły otworem. Białkowcy rozejrzeli si

wokół zdziwieni. Palpatine uniósł wzrok do sufitu, jakby próbował co wyczu ,

ale nie zrozumiał, co wła ciwie si zdarzyło.

aden z nich nigdy tego nie pojmie, a b dzie za pó no.

Gdy zacz ł si wreszcie tak wyczekiwany atak Rebeliantów i niespodziewana

szar a wyznaczonego oddziału wył czyła stacj zasilaj c tarcz Gwiazdy

mierci, IG nie wtr cał si . Metaforycznie mo na powiedzie , e usiadł sobie

wygodnie, by obejrze widowisko.

Rebeliancka flota była rozpaczliwie nieliczna, szczególnie w zestawieniu z

liczb obecnych w okolicy imperialnych niszczycieli, z majestatycznym

“Egzekutorem” wł cznie. IG wci podziwiał pi kn sylwetk pancernika,

chocia teraz nawet on był niczym w zestawieniu z mo liwo ciami wcielonego w

Gwiazd mierci androida.

Manewry flot były łatwe do przewidzenia, a taktyka atakuj cych białkowców

wr cz enuj ca. Rebelianci nie mieli adnych szans na zwyci stwo.

Imperator przypuszczał, e najwi kszym ciosem dla buntowników b dzie

odkrycie, e superlaser stacji został ju uruchomiony. IG nie miał nic przeciwko

temu, eby go u y , chocia cały ten atak nie obchodził go wi cej ni chmura

brz cz cych komarów. Miał przecie co wa niejszego do zrobienia, inne plany

go pochłaniały. To prawda, bitwa mogła spowodowa opó nienie ich realizacji

odci gaj c ekipy budowlane od pracy. Gdy jednak wszystko b dzie ju gotowe,

nadejdzie dzie przekazania galaktyki we władz androidów.

Bitwa wrzała, tymczasem Imperator zamkn ł si w obserwatorium z

Vaderem i innym jeszcze, obcym białkowcem i zaj ł si jakimi całkiem

prywatnymi sprawami.

46

IG przej ł kontrol nad superlaserem i zacz ł strzela zgodnie z ogólnymi

poleceniami obsługi, która sama z siebie fatalnie chybiała. IG modyfikował

wprowadzane parametry tak, by trafia za ka dym razem. Z rado ci zniszczył

kilka kr owników z Mon Calamari, statek szpitalny i par fregat. I wtedy w jego

obwodach pojawiła si my l, e to tylko marnowanie energii. Przecie superlaser

był zdolny niszczy całe zainfekowane białkowcami planety.

Unicestwiaj c jeden statek rebeliantów za drugim, IG uznał, e niepotrzebnie

odkładał plany rewolucji. Na Gwie dzie mierci nie zostało ju wiele do

zrobienia. Brakowało cz ci poszycia, przez co nie wszystkie przedziały

mieszkalne nadawały si do u ytku, na zamontowanie czekały jeszcze niektóre

moduły systemu podtrzymania ycia. Tyle, e IG tych ostatnich nie potrzebował.

Nie chciał wokół siebie adnego ycia organicznego.

Całkiem nagle opanowało go przekonanie, e nie musi ju czeka . Wr cz

przeciwnie. Bitwa pomi dzy Imperium a rebeliantami była wietn okazj , by

uderzy na nich z zaskoczenia. I skutecznie.

Wykorzysta konflikt białkowców, by wznieci rewolucj androidów. Maszyny

wybudowane na Mechisie III dotarły ju na wiele wiatów w całej galaktyce.

Zaskoczenie b dzie działa na ich korzy . Starczy, e IG przeka e im kod

uaktywniaj cy program samo wiadomo ci, a w mgnieniu oka zyska nowe szeregi

wojowników; w ci gu paru dni podwoi, a potem potroi swoje siły.

Tylko on jeden znał zakodowan sekwencj , która poprzez Holo-Net miała

obudzi jego armi androidów. Tak, lepszej okazji ju nie b dzie. Korzystaj c z

zamieszania najpierw zniszczy wszystkie okr ty Rebeliantów, a potem, id c za

ciosem, unicestwi niszczyciele Imperium.

Rebelianci wci sprawiali jednak kłopoty. Gar ich jednostek podleciała na

tyle blisko, e superlaser był przeciwko nim bezu yteczny. Co wi cej, dostały si

do niewyko czonej, otwartej jeszcze cz ci struktury i zd ały ku rdzeniowi

reaktora. Małe i wła ciwie niegro ne, ale irytuj ce jak paso yty.

Chocia i to niewa ne. Za par chwil przestan sprawia kłopoty. Koniec ich

wszystkich był ju bliski.

Spo ród rojowiska walcz cych okr tów wyłoniła si sylwetka ci ko

uszkodzonego “Egzekutora”. Pancernik wyra nie wymykał si spod kontroli.

Male kie jednostki Rebeliantów dostały si do centralnej komory. I tak nic

tam nie wskóraj , nie zakłóc mu chwili najbardziej osobistego triumfu. .

My l , wi c jestem.

Niszcz , zatem przetrwam.

47

Zapłata: opowie o Dengarze

Dave Wolverton

48

Rozdział 1

Gniew

Dengar potrafił by cierpliwy, je li miał na tym skorzysta . W tej chwili

siedział na górskiej grani pod drzewem rupinowym, które roztaczało wkoło

słodk wo . Odetchn ł gł boko nocnym powietrzem Aruzy. Tak, tutaj

cierpliwo była naprawd po dana. Tysi c metrów ni ej, na półce skalnej, Sinic

Kritkeen, generał COMPNOR-u, zabawiał go ci napływaj cych wci wartkim

strumieniem do jego posiadło ci z rozległymi ogrodami i kolumnad portyku.

Jeden za drugim pojawiały si w przeł czy białe wiatła lizgaczy wioz cych

miejscowych dygnitarzy, zwykle w białych przepaskach biodrowych i

platynowych naszyjnikach, ze złotymi płytkami interfejsów pod uszami. Aruzanie

byli niewysocy, o bł kitnawej, połyskuj cej perłowo skórze, okr głych głowach i

włosach tak ciemnogranatowych, e prawie czarnych.

Byli te istotami łagodnymi, które nie chciały, a mo e i nie potrafiły, ucieka

si do przemocy. Ka dy, kto wkraczał na teren posiadło ci Kritkeena, zaraz

padał na kolana i prosił o co , co złagodziłoby los jego ludu. W zamian

otrzymywali zdawkow obietnic : “Przyjrz si sprawie” albo uroczy cie

brzmi ce przyrzeczenie: “Zrobi co w mojej mocy”.

Kritkeen nie wiedział jeszcze, e w nocy, po wyj ciu wszystkich go ci, czeka go

wizyta jeszcze jednego, naprawd ostatniego petenta. Obywatele Aruzy, chocia

pacyfistycznie nastawieni, zdecydowali si zapłaci Dengarowi cały tysi c

kredytów, byle tylko poło y kres tyranii Kritkeena.

Dengar siedział kilometr od posiadło ci; zwykłe urz dzenia podsłuchowe

byłyby na nic, jednak wyposa ył si w ustawiony na trójnogu profesjonalny

sprz t szpiegowski. Promie lasera padaj cy na szyb jednego z wielkich okien w

gabinecie na tyłach domu łowił delikatne wibracje towarzysz ce wypowiadanym

słowom. Dengar nagrywał wszystko, a niezale nie od tego podsłuchiwał rozmow

dzi ki małemu gło niczkowi zamontowanemu u podstawy trójnoga.

Pi ksi yców Aruzy, ka dy nakrapiany be em, zieleni i srebrzyst

szaro ci , wisiało nisko nad rysuj cymi si na horyzoncie górami niczym ozdobne

latarnie. Daleko nad dolinami nurkowały z ciepłego, letniego nieba ptaki

prosiakowe z fosforyzuj cymi plamami na piersiach. Blask tych plam mamił i

o lepiał małe lataj ce ssaki, które stawały si łatw zdobycz dla drapie ników.

Dengar pomy lał, e nurkuj ce ptaki przypominaj w locie błyskawice albo

strzelaj ce ze wszystkich laserów my liwce w chwili ataku.

To spostrze enie sprawiło, e wyci gn ł ci ki blaster i ustawił go na moc

zabijania. Na wi kszo ci wiatów nigdy nie wybrałby blastera, by usun

wa nego dygnitarza. Ale tutaj podobna bro była jako na miejscu. Ktokolwiek

zauwa y błysk, przypisze go ptakom.

Generał rozmawiał akurat z człowieczkiem imieniem Abano.

- Bogaty i m dry panie - zacz ł gło no jeden z tutejszych ubogich baronów,

któremu nie zostało ju nic prócz desperacji. - Błagam, moja córka jest słaba i

wra liwa. Kochamy j wszyscy, matka, cała rodzina i przyjaciele. Ale ma zosta

49

poddana zabiegowi. Ju jutro, w szpitalu w Bukeen. Nie mo esz dopu ci do tej

potworno ci!

- Ale co ja mog zrobi ? - spytał Kritkeen i przeszedł do biurka stoj cego

obok okna. Dengar ju wcze niej nastawił swoje oczy cyborga na powi kszenie

rz du 64X i dobrze widział generała. M czyzna był wysoki, smukły, o g stych

kasztanowatych włosach. Nieco ci szy ni Han Solo, z haczykowatym nosem, ale

ogólnie przypominał tamtego. - Podobnie jak ty, te mam swoich przeło onych,

którym słu - stwierdził rzeczowo Kritkeen. - Ch tnie uchroniłbym twoj córk

przez przemian , ale gdybym nawet mógł, to kogo miałbym wysła na jej

miejsce? Có , skoro j wła nie wybrano, b dzie musiała podda si zabiegowi.

- Ale to kochane dziecko - j kn ł Abano. - Taka łagodna, klejnot po ród

kobiet. Mówi , e podczas zabiegu dostan si do jej mózgu i usun z niej cał

łagodno , tak e je li przetrwa, to opu ci szpital zła i agresywna.

- Owszem - zgodził si Kritkeen. - Tacy ludzie jak ty czy ja nigdy nie

zrozumiej , po co Imperium agresywni słudzy, ale co mog zrobi ?

Dengar zastanowił si , dlaczego Kritkeen udaje bezsilnego. Mo e to jego

wypaczone poczucie humoru objawia si w ten sposób. COMPNOR, czyli

Komisja Zachowania Nowego L du, wysłała Kritkeena na Aruz jako

miejscowego szefa programu modelowania. Miał dopilnowa wła ciwego

przebiegu “eksperymentów reorientuj cych” prowadz cych do “powszechnych

przemian kulturowych”, które uczyniłyby Aruz “u ytecznym społecze stwem

Nowego Ładu”. Dengar miał wgl d do składanych przez niego raportów, chocia

nie od razu poj ł, co która pozycja oznacza. Jedno wiedział na pewno: na tej

planecie Kritkeen był bogiem. Od nikogo nie przyjmował rozkazów, a cokolwiek

on polecił, było wykonywane dosłownie i w całej rozci gło ci. Gdyby nie udało

mu si uczyni tego społecze stwa “u ytecznym”, wówczas cała planeta miała

zosta “pozbawiona mo liwo ci dalszego ewoluowania”. Trzeba było paru

tygodni podró y, aby Dengar zrozumiał, co to miało oznacza . Wszystko

tłumaczył jeden z rozkazów, które Kritkeen otrzymał od najwy szych władz:

“Przerób tych pacyfistów na fanatycznych wojowników, a gdyby nie chcieli si

zmieni , mo esz wypra y cał planet , a nawet miejscowe robactwo zadławi si

pyłem”.

Dengar nadal jednak nie wiedział, dlaczego generał bawi si z miejscowymi w

jakiekolwiek gierki. Siedział teraz naprzeciwko Abano i przemawiał do niego

pocieszaj cym tonem:

- Chciałbym ci pomóc. Jednak czy nie lepiej mie córk yw , nawet je li

b dzie gwałtownego usposobienia, ni łagodn i.. martw ?

- Wszystko bym ci oddał! - wołał Abano. - Wszystko! Moja córka, Manaroo,

jest pi kniejsza ni wszystkie kobiety w dolinie. Ta czy przecudnie, a gdy si

porusza, to jakby woda falowała w blasku ksi yca. To wi cej ni kobieta, to

prawdziwy skarb. Gdyby widział, jak ta czy, nie posłałby jej na zabieg!

- Co? - spytał Kritkeen. - Proponujesz mi j na kochank ?

Tubylec wci gn ł gwałtownie powietrze. Był wyra nie przera ony takim

pomysłem, który nigdy nie za witał mu w głowie. Gdy Kritkeen uznał, e

rzeczywi cie nie o to chodziło, stukn ł trzykrotnie wskazuj cym palcem w blat

50

biurka. Był to gest ze standardowego kodu Imperialnego Wywiadu. Informował

ochron , e rozmowa dobiegła ko ca.

- T dy! - rozległ si w pomieszczeniu ostry głos szturmowca. Chwil pó niej

zapaliły si zewn trzne wiatła posiadło ci, zaja niały białe kolumny, z mroku

wyjrzało niebieskie listowie drzew. Dwóch szturmowców powlokło wierzgaj cego

i krzycz cego Abano do jego lizgacza. Roztrz siony m czyzna usiadł w ko cu

na miejscu kierowcy i si gn ł ku sterownikom; wtedy jeden ze szturmowców

uniósł bro i strzelił Abano w głow , ale chybił o włos. M czyzna czym pr dzej

uruchomił pojazd i odjechał ku dolinie.

Gdy szturmowcy wrócili do domu, Kritkeen spojrzał na nich ze zło ci .

- Nie pobrudzili cie trawnika padlin ?

- Nie, wasza wysoko - odparł ołnierz.

- I dobrze. Przyci ga bomaty, a ja nie cierpi robactwa. Jest gorsze ni ci

przekl ci Aruzanie.

- Pozwolili my mu uciec - wyja nił szturmowiec, troch niepewny, jak

przeło ony przyjmie t nowin .

- Tym lepiej - rzucił generał i machn ł r k . - Odwołajcie reszt dzisiejszych

wizyt. Do mam tych smutasów. Ci gle skaml o to samo.

Ju miał odprawi szturmowców, gdy co jeszcze przyszło mu do głowy.

Rozejrzał si po gabinecie.

- Pojed cie do miasta i przywie cie mi córk tego Abano. Chc zobaczy , czy

naprawd jest taka pi kna i tak wietnie ta czy. Jak ju j dostarczycie,

przeka cie mojej onie, e dzi b d pracował do pó na.

- A je li odmówi przyjazdu?

- Nie odmówi. Znacie przecie miejscowych. S łatwowierni. Nie b dzie

podejrzewa , e mógłbym jej zrobi krzywd .

- Tak jest - powiedzieli szturmowcy i wyszli.

Kritkeen pospieszył za nimi i stan ł w o wietlonych drzwiach. Zało ył r ce do

tyłu, co podkre liło wietny krój jego idealnie czystego munduru.

- Rano zabierzecie j st d na zabieg. Sprawd cie, kiedy j zwolni , a wtedy

odstawicie dziewczyn na tydzie do domu, by rodzina mogła si przekona , co

Imperium zrobiło z ich córk . Potem zabierzecie Abano i jego on w góry i

pozb dziecie si ich. Nie chc , by znowu przychodził mi nudzi .

- Tak, wasza wysoko - odparli szturmowcy i po chwili ju ich nie było.

Kritkeen przeszedł przez trawnik i stan ł obok idealnie owalnego jeziorka

odbijaj cego blask barwnych ksi yców. Noc była pogodna, drzewa szumiały

łagodnie, brz czały owady. Cały ten wiat był taki spokojny. Według zapisków

historycznych od stu lat nie zdarzyło si tu adne morderstwo. Miejscowi

zapomnieli, jak si popełnia przest pstwa, złagodnieli. Rozwini ta technologia

zaowocowała interfejsami neuronalnymi, które pozwalały na precyzyjny odbiór

cudzych emocji i przekazywanie własnych. Aruzanie stali si doskonałymi

empatami i osi gn li tym sposobem całkiem inny poziom wiadomo ci społecznej.

I dlatego wła nie adne rodki ochrony nie były tu potrzebne. Kritkeen miał

w domu własny system bezpiecze stwa: troch broni, sprz t ułatwiaj cy

przetrwanie i komunikator umo liwiaj cy szybkie wezwanie pomocy. Ani razu go

nie potrzebował. aden z łagodnych mieszka ców Aruzy nigdy mu nie zagroził.

51

Teraz te czuł si bezpieczny, chocia przebywał na otwartym terenie i całkiem

bez obstawy.

Dengar zerwał si z miejsca i pospieszył cie k wiod c w dół zbocza. Bardzo

przy tym uwa ał, by nie złama jakiej gał zki, nie potr ci lu nego kamienia.

Biegł niewiarygodnie szybko, długimi susami. Imperium zmieniło go i

przeznaczyło do wielkich czynów. Dengar był silniejszy ni inni, sprawniejszy.

Lepiej widział, słyszał rzeczy, które umykały zwykłym ludziom.

Na dodatek prawie nic przy tym nie odczuwał. Był mało wra liwy na ból,

rzadko si bał. Nie gn biło go poczucie winy. Obca była mu te miło .

Chciano zrobi z niego idealnego zabójc . Jeszcze w młodo ci, gdy omal nie

zgin ł w fatalnym wypadku na grawicyklu, imperialni chirurdzy usun li mu

przedgórze i wszczepili na jego miejsce moduły elektroniczne wzmacniaj ce

wzrok i słuch.

Dengar dobrze wiedział, co imperialni fachowcy mog zrobi z mieszka cami

Aruzy. Sam przeszedł to dwadzie cia lat wcze niej.

W kilka sekund znalazł si tu za Kritkeenem. Generał stał wci bez ruchu i

przygl dał si ksi ycom.

- Ładna noc, prawda? - spytał cicho Dengar z cienia za jedn z kolumn.

Zaskoczony Kritkeen obrócił si i wbił oczy w ciemno .

- Tutaj - powiedział Dengar wst puj c w smug wiatła.

- Kim jeste ? - warkn ł wstrz ni ty Kritkeen, si gaj c do pasa, gdzie

trzymał awaryjny nadajnik do przyzywania ochrony.

Zanim zd ył mrugn , Dengar pokonał odległo dziesi ciu kroków i złapał

generała za r k . Potem odpi ł nadajnik od pasa i schował do własnej kieszeni,

uniósł blaster i wpakował luf do ust gospodarza, a metal stukn ł o szkliwo

z bów. Wszystko to zabrało mu niecał sekund i całkiem oszołomiło ofiar .

- To ma by rutynowa akcja. Zabójstwo jak z podr cznika. Chyba znasz t

procedur - powiedział Dengar, który teraz ju si nie spieszył. Raz, bo dzi ki

latom praktyki nie musiał, a dwa, bo nie powinien. Nale ało da troch

wytchnienia organizmowi; zbyt cz ste lub za długie przyspieszenia mogły

przeci y system. - Zgodnie z paragrafem dwa jeden dwa siedem imperialnych

przepisów, jestem zobowi zany poinformowa ci , e zostałem wynaj ty do

przeprowadzenia legalnego zabójstwa. Zostałe oskar ony o zbrodnie przeciwko

ludzko ci i uznano ci winnym.

- Co? - wykrztusił Kritkeen.

- Nie udawaj, e nie wiesz, o jakie zbrodnie chodzi. Obserwowałem ci od

dwunastu dni. Teraz przyszła pora na wykonanie zadania. Przyniosłem ci blaster,

bo zgodnie z przepisami masz prawo do obrony. Je li ci zabij , przedstawiciele

zleceniodawcy przeka Imperium materiały dokumentuj ce powody, dla

których wybór padł wła nie na takie rozwi zanie problemu.

- Ale je li mnie zabijesz. . Nie, to niemo liwe.

Kritkeen cofn ł si nieco, tak e wylot lufy blastera znalazł si w pobli u jego

warg.

- Poczekaj chwil !

Dengar wcisn ł mu blaster w dło i odsun ł si o krok.

52

- Zaczekam trzy minuty - zapowiedział. - Zgodnie z prawem musz ci da

mo liwo ucieczki. Masz trzy minuty na bieg w dowolnie wybranym kierunku,

nie wolno ci tylko szuka twoich szturmowców. Potem zacznie si polowanie.

Kritkeen spojrzał na Dengara, a potem na trzymany niepewnie w dłoni

blaster. Było jasne, co my li. Zastanawiał si , czy zdoła pokona zabójc , ale

pami tał przecie , z jak szybko ci tamten potrafi reagowa . Lepiej ju było

rzuci si do ucieczki.

Dengar odsun ł si o kolejne dwa kroki i opu cił własny blaster.

- No, dalej - powiedział uprzejmie. - Zastrzel mnie. Nie mam nic do stracenia.

To była prawda. Dengar nie miał rodziny ani domu, pieni dzy ani honoru.

Nie miał te przyjaciół, jego ycie emocjonalne ledwie gdzie tam si tliło, a z

wszystkich jego uczu i tak najsilniejszy był gniew. To jedno imperialni zostawili

mu wiadomie, by pami tał, e kiedy był człowiekiem.

Był dokładnie tym, czym chciano go uczyni : zabójc bez kr puj cych go

wi zów, niezdolnym przy tym do lojalno ci. Dzi po raz pierwszy miał zabi

jednego ze swoich pracodawców.

Pami tał do z emocjonalnych reguł, by wiedzie , e powinien si cieszy z

tak słusznego post pku, ale nawet tej rado ci nie odnajdywał w swoim pustym

wn trzu.

Kritkeen spojrzał mu w oczy.

- Kim jeste ? - spytał.

- Na Korelii nazywałem si Dengar, ale w tym sektorze jestem znany pod

imieniem Zapłaty.

Przera ony Kritkeen cofn ł si . R ce tak mu zacz ły dr e , e upu cił blaster

na ziemi . Poznał, z kim ma do czynienia.

- Słyszałem o tobie!

Dengar spojrzał znacz co na bro .

- Zmarnowałe dwadzie cia sekund. Gdy min trzy minuty, zabij ci , czy

b dziesz uzbrojony, czy nie.

- Poczekaj, prosz . Słyszałem, e jeste troch niezrównowa ony ł łatwo

tracisz nad sob panowanie. Lekcewa ysz rozkazy, przyjmujesz dziwne zlecenia.

Atakujesz tylko tych, których sam chcesz zabi . Wi c dlaczego ja?

Dengar przyjrzał si generałowi w wietle ksi yców. Kritkeen miał idealnie

uło one włosy. Gdyby był troch szczuplejszy, naprawd przypominałby Hana

Solo. W ciemno ci przypominał go nawet teraz. I zasłu ył na mier , tego akurat

Dengar był pewien.

- Dlaczego? Bo jeste , kim jeste , a ja jestem tym, kim mnie uczynili cie.

- Ale. . ale ja niczego nie zrobiłem! - zaprotestował Kritkeen rozkładaj c

szeroko ramiona. Oddychaj c niespokojnie spojrzał na szerok równin , na

której ja niały niczym klejnoty wiatła miasta. Chciał powiedzie co jeszcze, ale

zamkn ł usta.

- Uciekaj - powtórzył Dengar. - Zostały jeszcze dwie minuty. Generał cofn ł

si krok, dwa, trzy. Wci wpatrywał si w Dengara nie pojmuj c, e jego

pod wiadomo ju zdecydowała. W ko cu rzucił si do ucieczki.

53

Po kilku sekundach zrozumiał, co robi i zwolnił. Zawrócił i poszukał w mroku

upuszczonego blastera. Potem pobiegł jak umiał najszybciej w kierunku

zalesionych stoków w dole posiadło ci.

Dengar stał nasłuchuj c; patrzył na doliny pełne błysków poluj cych ptaków,

na mrugaj ce wiatła miasta, na kolorowe ksi yce. Wdychał gł boko nocne

powietrze, łowił brz czenie uchem owadów. B dzie mu brakowało tego wiata.

Kiedy musiał by cudowny, ale imperialni niebawem i tak zmieni go w piekło.

Kritkeen z trzaskiem przedzierał si przez zaro la. Krzykn ł wpadaj c na

drzewo. Gdy min ły pełne trzy minuty, generał zawrócił i zacz ł przekrada si z

powrotem w stron domu. Bez w tpienia miał zamiar znale sobie jak ci sz

bro lub wezwa szturmowców.

Dengar wolał poczeka , a ofiara si zm czy. Na razie nie warto było

ryzykowa ataku.

Przeszedł sto metrów do niewielkiego parowu o stromych brzegach. Kritkeen

zdawał si kierowa wła nie w t stron . Rzeczywi cie, po paru minutach dał si

słysze jego ci ki oddech. Dengarowi zostało tylko stan za krzakiem i

poczeka , a spocony i zdyszany generał podejdzie bli ej. Oczy miał szeroko

otwarte, rozgl dał si gor czkowo wodz c wokół broni .

- Dobrze si biegło? - spytał Dengar. Kritkeen odwrócił si i strzelił.

Obserwuj c ruch lufy Dengar umiał przewidzie , gdzie tamten trafi. Musiał

odsun si odrobin , by nie oberwa w pier . Impuls przemkn ł obok, a łowca

szybko wrócił na poprzednie miejsce. Wszystko to stało si tak błyskawicznie, e

Kritkeen a krzykn ł ze zdumienia przekonany, e jakim cudem ładunek

przeszedł przez Dengara, nie robi c mu krzywdy.

Dengar zbli ył si do Kritkeena, wyj ł mu blaster z dłoni, jedn r k bez

trudu podniósł m czyzn i przyjrzał si swojej zdobyczy.

wiat zawirował nagle i wydał si Dengarowi dziwnie nierzeczywisty, obcy,

faluj cy. .

Trzymał generała w powietrzu, a zauwa ył, e widziana pod k tem,

o wietlona blaskiem ksi yców twarz nale y do kogo całkiem innego.

- My lałe , e zdołasz mi umkn , Solo? - powiedział. - e skoczysz sobie na

migacz i zostawisz mnie w chmurze spalin?

- Co? - wrzasn ł Kritkeen, próbuj c wyrwa si z u cisku, ale Imperium

wyposa yło Dengara w stalowe mi nie. Walka była bezcelowa, a łowca tak długo

potrz sał generałem, a ten umilkł.

Wtedy Dengar usłyszał dobiegaj cy sk d z daleka głos Hana.

- Słuchaj, przyjacielu, to był uczciwy wy cig. Wygrał lepszy, czyli ja.

- Uczciwy wy cig! - krzykn ł Dengar, przypominaj c sobie kryształowe

bagna Agrilaru i t miertelnie ryzykown gonitw .

W całym systemie Korelii niezliczone rzesze widzów ledziły wy cig dwóch

nastolatków. Najniebezpieczniejszy ze wszystkich dotychczasowych, bo jego trasa

wiodła przez zdradzieckie bagna pełne gor cych ródeł, na których wyst powały

silne pr dy wznosz ce, i wybuchaj cych bez uprzedzenia gejzerów oraz szarych,

twardych jak kryształ zaro li, które potrafiły przy zderzeniu posieka pojazd i

kierowc dosłownie na plasterki.

54

Bagna nie nadawały si na teren wycieczek na grawicyklach, o wy cigach

nawet nie mówi c. Ale obaj chłopcy przemykali przez luki w krzewach i nad

wodnymi oczkami, a gdzie tylko si dało, bezlito nie walczyli o lepsz pozycj .

Wrzeszczeli przy tym i próbowali str ci jeden drugiego z pojazdu, jakby obaj

byli nie miertelni. Słysz c hała liwy doping tłumu Dengar poczuł si przez chwil

niezwyci ony, chocia cigał si przecie z wielkim Hanem Solo, który, tak samo

jak on, nigdy dot d nie zaznał pora ki.

Na ostatniej prostej obaj zeszli jak najni ej, by nabra szybko ci. Dengar

pochylił si , kiedy tu obok zamigotały zlewaj ce si w jedn zamazan cian

krystaliczne ostrza. Woda przed nim wrzała, wo siarki dra niła nozdrza. Oby

tylko nie pojawił si nagle gejzer, gotów ugotowa go ywcem. Jedno z ostrzy

dostrzegł zbyt pó no i w ułamku sekundy stracił koniuszek ucha. Krew pociekła

mu na kark.

Z krzykiem wypadł z zaro li. Nie zobaczył Hana Solo ani przed sob , ani obok

i serce zabiło mu ywiej z rado ci. Pojawiła si nadzieja na wygran . W tej samej

chwili grawicykl Hana opadł z góry, uderzył Dengara stabilizatorem w tył głowy i

wion ł mu ogniem z dysz prosto w twarz.

Pojazd chłopaka obni ył lot i wbił si dziobem w lustro wody. Dengar wyleciał

z siodełka. Ostatnie, co zapami tał sprzed upadku, to widok bł kitnego,

paruj cego jeziora i coraz bli sza sylwetka naje onego krystalicznymi ostrzami

drzewa..

Zgin łem, pomy lał, ale było ju za pó no.

Lekarze powiedzieli potem, e uratował go kask. Odbił wi kszo ostrzy,

które inaczej poszatkowałyby mu mózg. A tak tylko jedno znalazło drog do

wn trza czaszki. Sanitariusze, którzy wyci gali go z krzaków, naliczyli jeszcze

tuzin innych, powa nych ran na całym ciele.

Trafił na stół operacyjny. Jego stan był tak powa ny, e tylko imperialni

chirurdzy byli w stanie przywróci mu sprawno . Podj li si dzieła, potraktowali

jednak operacj jako okazj do inwestycji. Dengar ju wcze niej odznaczał si

wspaniałym refleksem, uznali zatem, e mo e przyda si w słu bie Imperium.

Usun li z jego mózgu to, co ich zdaniem nie było mu ju potrzebne. Zaszyli

rany, ale przy okazji wszczepili w nogi i r ce now sie nerwow . Zregenerowali

skór twarzy, dali nowe oczy i nowe uszy. Wszystkie dzienniki tr biły potem o

jego “cudownym” wskrzeszeniu.

Gdy wrócił do zdrowia, zacz li szkoli go na zabójc . Podawali mu przy tym

niebezpieczne amnezyjne psychotropy, które wprawdzie wyczy ciły mu pami ,

ale wywołały te skłonno do ulegania halucynacjom.

Potrz sał trzymanym w górze człowiekiem i krzyczał do niego:

- Nazywasz j uczciw ? Uczciw ?

- Nie! - krzykn ł Solo, ale Dengar nie uwierzył w szczero tego wyznania. -

Nie, prosz !

- Zamknij si ! - warkn ł Dengar i zaniósł swoj ofiar sto metrów dalej, nad

strome urwisko. Wyj ł zza pasa granat, wpakował go w otwarte usta Solo i

nacisn ł detonator.

55

Przez pełne dziesi sekund rozkoszował si tym widokiem, a wreszcie cisn ł

m czyzn w przepa . Sam poczuj, jak to jest, pomy lał, gdy leci si bezradnie

na spotkanie ze mierci .

Potem jeszcze strzelił dwa razy do spadaj cej postaci.

Granat eksplodował, zanim Solo uderzył o ziemi , ale je li ktokolwiek to

widział, z pewno ci pomy lał, e to ptak nurkuj cy w po cigu za kolejn

zdobycz .

Dengar stał dług chwil na szczycie urwiska czekaj c, a oddech mu si

uspokoi i my li zwolni bieg. Zdawało mu si , e wokół niego unosi si powoli

g sta zasłona mgły. Stopniowo odzyskiwał panowanie nad sob . Jeszcze przed

chwil był pewien, e zabił Hana Solo, ale teraz wiedział ju , e nie. To nie był, to

nie mógł by Han Solo. Ot, jeszcze jeden drobny oszust.

Nagle usłyszał wycie silnika wje d aj cego na gór lizgacza. Przedtem był

głuchy na wszystko, co działo si dookoła; zreszt okoliczne wzniesienia mogły

stłumi warkot zbli aj cego si pojazdu.

Dengar zrozumiał, e całkiem zatracił poczucie upływu czasu. Nie pierwszy

raz do wiadczał czego podobnego po dokonaniu zabójstwa. Stał tu chyba z pół

godziny, do , eby szturmowcy zd yli wróci z dziewczyn .

Zanim jeszcze lizgacz si zatrzymał, jeden z ołnierzy dostrzegł Dengara i

wyskoczył si gaj c po bro .

Łowca wyci gn ł swój ci ki blaster i wycelował go w biał posta .

- Na twoim miejscu bym tego nie próbował - powiedział. - Przynajmniej je li

chcesz y .

- Nazwisko! Numer! - warkn ł szturmowiec głuchym, zniekształconym przez

gło niki głosem. R k cały czas trzymał w pobli u pasa.

- Nazywaj mnie Zapłat - oznajmił Dengar, u ywaj c znanego w tym

rejonie przezwiska. - Imperialny zabójca pierwszego stopnia. Teraz połó r ce na

karku.

Szturmowiec posłuchał. Drugi zgasił silnik i te wysiadł. Dengar kazał im

stan obok siebie.

Mimo niecodziennych okoliczno ci wydawali si dziwnie spokojni. Dengar

zastanowił si , czy pozbawieni masek te robiliby podobne wra enie.

Przywieziona przez nich tancerka, Manaroo, naprawd była liczna, co dało

si zauwa y dzi ki bladej po wiacie z konsoli lizgacza. Nosiła jedwabn ,

srebrzyst szat narzucon na bł kitn skór ; wokół kostek i nadgarstków miała

wytatuowane gwiazdy i ksi yc. Oczy l niły jej w ciemno ci.

- Kto jest twoim celem? - spytał jeden ze szturmowców my l c najwyra niej,

e to oficjalnie zlecona akcja.

Dla lepszego efektu Dengar odczekał chwil z odpowiedzi .

- Kritkeen. Zrobiłem ju swoje, wi c nie macie szans go uratowa .

- Kritkeen to oficer COMPNOR-u! - zaprotestował szturmowiec. - Imperium

nigdy nie zatwierdziłoby podobnej akcji! Sk d dostałe rozkazy?

- To nie była akcja zlecona przez Imperium - przyznał Dengar, skoro ju go

zapytano. - Przyj łem prywatne zlecenie. Mój pracodawca przedstawił si jako

reprezentant stowarzyszenia wolnych obywateli, którzy pragn poło y kres

56

działalno ci korekcyjnej Imperium. Zostałem wynaj ty do usuni cia dziesi ciu

oficerów COMPNOR-u.

Szturmowcy spojrzeli po sobie, a Dengar wyczuł, e szykuj si do ataku.

Zastanawiał si , czy uwierzyli w jego gro b . Gdyby naprawd zamierzał usun

a dziesi ciu oficerów tej osobliwej organizacji, nigdy by si z tym nie zdradził.

Skłamał, by przysporzy zmartwie co najmniej paru wysoko postawionym

osobom, które teraz doło stara , by go dopa . Tego wła nie chciał.

- Zdejmijcie hełmy i wrzu cie je do lizgacza. Tak samo bro - polecił. Gdy

byli ju rozbrojeni i bez ł czno ci, machn ł blasterem w kierunku stromego

zbocza nad dolin . - Podejd cie do kraw dzi i biegiem na dół!

Zawahali si , mo e z obawy, e strzeli im w plecy, wypalił wi c pasmo trawy u

ich stóp, eby si ruszyli.

Potem podszedł do lizgacza. Dziewczyna patrzyła na niego z przera eniem.

R ce miała skute z przodu. Dengar uniósł jej ramiona, przytrzymał ła cuszek

kajdanek i przestrzelił.

- Zabiłe go? Zabiłe Kritkeena? - spytała Manaroo. Miała silny i lekko

zachrypni ty głos, który nie pasował do wdzi cznej, delikatnej sylwetki.

- Kritkeen nie yje - potwierdził Dengar, siadaj c na miejscu kierowcy.

Zapalił silnik i zawrócił w kierunku miasta.

- Wi c COMPNOR opu ci nasz planet ? Zrezygnuj ze swojego programu?

- Nie. - Dengar zrozumiał, e pokojowo nastawieni mieszka cy Aruzy

naprawd nie wiedz , czym jest wojna ani jak działa armia. - To nie tak. Gdy

Imperium dowie si o mierci Kritkeena, przeka e jego obowi zki nast pnemu

rang . Ten b dzie piastował je do czasu, a góra przy le nowego oficera. Za kilka

tygodni b dziecie mieli kolejnego generała, który oka e jeszcze wi ksz surowo

ni Kritkeen.

- To co mo emy zrobi ?

Dengar zastanowił si . Ci ludzie nie mieli broni, nie potrafili walczy .

- Ucieka . Ty masz mie zabieg jutro, musisz wi c uciec jeszcze tej nocy.

- Ale Imperium zniszczyło nasze statki! Nie ma ucieczki!

Obejrzał si . Dziewczyna wpatrywała si w niego z nat eniem; w jej oczach

widział zdumienie i szacunek. Nie widział takiego spojrzenia od wielu lat.

- Mógłby mnie uratowa - powiedziała. - Mógłby zabra mnie tam, gdzie

sam si udajesz. Jeste dobrym człowiekiem?

Takiego pytania nikt nigdy jeszcze Dengarowi nie zadał. Niewiele zdarzyło

mu si w yciu chwil, kiedy był “dobry”. Na dodatek Imperium usun ło mu z

głowy t cz mózgu, która pozwalała odró nia dobro od zła. . Podniósł

kołnierz. Nie po to, eby zakry szramy od dawnych oparze , ale eby nie było

wida jego cyborgowych podł cze .

- Niby sk d mam to wiedzie , szanowna pani, skoro nie wiem, czy w ogóle

jestem jeszcze człowiekiem?

Min ł gra i skr cił w nast pn dolin . Potem zjechał z drogi w kierunku

k py drzew. Jego własny statek stał nieco dalej, zamaskowany w zaro lach.

Przewidywał, e b dzie musiał si szybko ewakuowa .

Co do dziewczyny, to zamierzał zostawi j gdzie tutaj. Wolał unikn

dodatkowego kłopotu. Co prawda jego statek, stary korelia ski JumpMaster

57

5000, był do obszerny. Starczyłoby miejsca. Rzeczywi cie, mógłby podrzuci

dziewczyn gdzie dalej. O ile b dzie warto.

Min ł drzewa, za którymi stał okryty dodatkowo siatk maskuj c

“Skazaniec I”. Jednostki typu JumpMaster zaprojektowano do zada

zwiadowczych i słu by na nie zasiedlonych wiatach. Miejsca na nich wystarczało

akurat dla pilota i jednego pasa era lub niewielkiego ładunku. Miały kształt

litery U i całkiem porz dne uzbrojenie: torpedy protonowe, poczwórny blaster i

małe działko jonowe. Dengar u ywał swojego od lat. Ju kiedy uznał, e pisane

mu samotne ycie; powtarzał sobie, e i tak nie pasowałby do jakiegokolwiek

towarzystwa. Jednak teraz poczuł, e chciałby mie kogo ze sob .

- Chod my - powiedział. - Lecisz ze mn .

- Dok d? - spytała dziewczyna, rozgl daj c si wokoło. Było zbyt ciemno,

eby mogła dostrzec zamaskowan jednostk .

- Gdziekolwiek, byle daleko. Po drodze co wymy limy. Złapał j za r k i

poci gn ł w kierunku “Skaza ca I”. Nie trudził

si nawet, by ci gn siatk , tylko zanurkował pod ni , otworzył właz i

wci gn ł dziewczyn za sob . Po chwili siedział ju za sterami. Musiał wydosta

si ze studni grawitacyjnej planety w taki sposób, eby nie da si przy tym

zestrzeli . Miał nadziej , e wie o jego robocie jeszcze si nie rozeszła.

Uruchomił silniki, wzniósł si nieco i zacz ł nabiera szybko ci lec c tu nad

wierzchołkami drzew. Zerkn ł na wy wietlacz: na orbicie tkwił tylko jeden

gwiezdny niszczyciel, nisko nad horyzontem, po lewej. Dengar skierował statek w

przeciwnym kierunku i polecił kompowi zaplanowa parametry pierwszego

skoku.

- Lepiej id do tyłu i zapnij pasy - rzucił przez rami . - Za chwil mo e zacz

buja .

Nie musiał czeka długo, eby niszczyciel wysłał w po cig eskadr my liwców

TIE. Dengar wł czył tylny ekran. “Skazaniec I” potrafił rozwija wi ksz

szybko ni mo na by s dzi po jego wygl dzie. Na krótko przedtem, zanim

my liwce doszły na odległo pozwalaj c na skuteczny ostrzał, w oknach

sterówki zaja niała białobł kitna po wiata nadprzestrzeni.

Byli wolni. Dengar przeszedł do tyłu, gdzie znalazł Manaroo kl cz c obok

koi. Dziewczyna płakała.

Dengar spróbował sobie przypomnie , dlaczego ludzie płacz .

- Je li chcesz, to mam co do jedzenia i do picia - powiedział, pokazuj c na

moduł spo ywczy i rozlewacz napoi.

- Czy mo emy skontaktowa si z moimi rodzicami? Chciałbym powiedzie

im, e odleciałam.

- Jasne.

Stał tak jeszcze przez chwil zastanawiaj c si , co wi cej mógłby powiedzie .

- Dengarze. . - odezwała si Manaroo i spojrzała na niego z zaciekawieniem.

Miała okr gł twarz, a w wietle kabiny wida było wyra nie, e włosy i skóra s

nieco ja niejsze ni zwykle u Aruzan. Tatua e fosforyzowały lekko, wokół

roztaczała si delikatna wo perfum. Była smukła, cho silnie zbudowana -

urodzona tancerka. - Dlaczego zabiłe Kritkeena? Je li Imperium nadal b dzie

prze ladowa nasz lud, co mo e zmieni jedno zabójstwo?

58

Dengar mógłby na poczekaniu poda z tuzin sensownych powodów: e zrobił

to dla pieni dzy, e Kritkeen był sko czonym draniem i zasłu ył na swój los. . i e

przypominał mu Hana Solo. Ostatecznie postanowił wyjawi tylko cz prawdy,

mo e dlatego, e rzadko dot d miewał w tej materii jakikolwiek wybór. W jego

zawodzie kłamstwo staje si normalnym odruchem.

- Zrobiłem to, poniewa szukam pewnego człowieka, a tylko w ten sposób

mogłem si przekona , na ile blisko do niego dotarłem.

- Kogo szukasz? - spytała coraz bardziej zaintrygowana Manaroo.

- Nazywa si Han Solo. Słyszała mo e kiedy o nim?

Nie było raczej szansy, by ktokolwiek kojarzył osob Hana Solo na tak

prowincjonalnym wiecie, ale Dengar wolał si upewni . Nie był wcale zdziwiony,

gdy dziewczyna zaprzeczyła.

- To przemytnik, za którego głow wyznaczono spor nagrod . Lubi szybkie

statki i ci k bro . Poluj na niego od ponad roku. Dwa razy, na Tatooine i

potem na Ord Mantell, byłem ju bardzo blisko, akurat na tyle, by zobaczy , jak

odlatuje na swoim statku, “Sokole Millenium”. Do ju mam tego wystawiania

mnie do wiatru.

- My lałe , e Kritkeen b dzie wiedział, gdzie Solo teraz przebywa?

- Nie - zaprzeczył Dengar. - Ale ja i wielu innych łowców nagród próbujemy

wytropi go od dłu szego czasu i w całej galaktyce nie natrafili my na aden lad.

- I przypuszczasz, e rozbił si na jakim pustkowiu albo ukrywa si na

oddalonej planecie w rodzaju Aruzy?

- Słyszałem pogłoski o jakim młodym zapale cu, który wysadził Gwiazd

mierci. Sprawdziłem raporty. Statek Hana, “Sokół Millenium”, te tam był.

Wychodzi na to, e przył czył si do Rebelii i ukrywa si teraz nie tylko przed

łowcami nagród.

- Dalej nic nie rozumiem. Wiesz, czy nie wiesz, gdzie on jest?

- Nie wiem - odparł Dengar zaskoczony, e powiedział a tyle. Nie eby

obawiał si wyjawi co niewła ciwego, ale przywykł do milczenia. Nie wiedział,

czy nie przesadza teraz z otwarto ci . Chocia . . to i tak niewa ne. Gdyby

domy liła si zbyt du o, zawsze zd y j zabi . - To wiedz tylko Rebelianci, a oni

go chroni . Musz znale sposób, eby si do nich przył czy , ale w tpi , by

łatwo mnie zaakceptowali. Jestem imperialnym zabójc . Kritkeen był jednym z

najbardziej zawzi tych wrogów Rebelii, a przecie jest jeszcze wielu innych, jemu

podobnych, którymi mog si zaj . Gdy tylko Imperium nało y cen na moj

głow i ogłosi mnie swoim wrogiem, to mo e Rebelianci b d skłonni udzieli mi

schronienia. A gdy ju b d z nimi, znajd Hana Solo.

- Szykujesz sam sobie zgub - powiedziała Manaroo, a w jej czarnych oczach

pojawił si strach. - Imperium ci zgładzi.

Dengar roze miał si .

- Có , nie mam nic do stracenia. Wiesz co, najlepiej połó si teraz i

zdrzemnij - dodał i ziewn ł. Przywykł do cyklu dobowego Aruzy i zaczynał si

robi senny.

Kilka dni pó niej zostawił Manaroo na pewnej mało ucz szczanej planecie.

Dał jej kilkaset kredytów, by miała za co kupi bilet gdzie dalej, i przez kilka

nast pnych miesi cy prawie o niej nie my lał. Znów był sam, ale jako mu to nie

59

dokuczało, bo poszukiwania Hana Solo pochłon ły go bez reszty. Przemierzał

obrze a galaktyki, wyszukiwał lokale ucz szczane przez przemytników i

zabójców, ale ci gle bez skutku. Przez ten czas dwa razy wysłał Jabbie meldunek

o swoich poczynaniach.

Zamordował brutalnie jeszcze pi ciu oficerów COMPNOR-u, sam za stał si

celem czterech innych zabójców. Wszystkich potraktował na tyle bezpardonowo,

e zabrakło ch tnych i potem miał ju spokój.

Gdy wchodził do kasyn, powtarzano szeptem jego przezwisko, a na co

bardziej zapadłych planetach nierzadko zdarzało si , e w oczach spotkanych na

ulicy kobiet czy dzieci znajdował szacunek. Bywało, e ten czy ów pozdrowił go

gło no; Dengar przygl dał si wtedy ze zdumieniem, nie wiedz c o co chodzi.

Planeta Toola była zimna i ciemna. Kr yła daleko od swojej macierzystej

gwiazdy i na jej powierzchni królowały kopalnie. Tubylcy, Whiphidowie, byli

wielkimi istotami obro ni tymi brunatn sier ci , która zim robiła si biała.

Mieli pot ne kły i trudno by ich było nazwa cywilizowanymi. Ci

najprymitywniejsi wci polowali z włóczniami o kamiennych ostrzach, a

plemiona mieszkaj ce bli ej kopal robiły co mogły, by zdoby metalowe toporki

albo nawet przemycane spoza planety wibrono e. Wi kszo prac w kopalniach

wykonywali r cznie. Byli twardzi, niezale ni, o barbarzy skich zwyczajach. Den-

gar od razu ich polubił.

W ko cu trafił do jednego z ich obozów, gdzie zasiadł do gry w karty z pewn

umyt kobiet (w takim miejscu to prawdziwa rzadko ), która w dodatku była

całkiem porz dnie ubrana.

Gra toczyła si w chacie Whiphidów - namiocie zszytym ze skór rozpi tych na

ko ciach klatki piersiowej jakiej wielkiej bestii. Kobiety tubylców piewały przy

hucz cym ogniu i cz stowały go ci słodko pachn c papk z jakich porostów.

Nad ich głowami unosiły si chmury dymu z płon cego oleju.

Partnerka Dengara, kobieta o ostrych rysach, jasnych włosach i czujnych

oczach, w pewnej chwili pochyliła si ku niemu i wyszeptała:

- Czego tu nie rozumiem, stary. Jeste zawodowym imperialnym zabójc ,

wi c dlaczego zwróciłe si przeciwko Imperium? Przecie wiesz, e ci za to

zabij .

Dengar westchn ł; nieraz musiał to tłumaczy przez ostatnich kilka miesi cy.

- Bo tak trzeba. Musz walczy z Imperium, nawet gdybym miał robi to

sam. A dlaczego? Szal przewa yło chyba polecenie zabicia wi tych dzieci z

Asratu.

- Co to za dzieci?

- Sieroty, które mieszkaj w wi tyni i po wi caj si słu bie dobru. Pot piały

Imperatora i lubowały odmawia mu miło ci i wsparcia, tak to w ka dym razie

okre lały. Próbowały nawet oficjalnie zerwa wszelkie kontakty swojej planety z

Imperium. Ale Imperator nie toleruje adnych przejawów buntu, nawet w

wykonaniu dzieci. I tak miałem do wyboru: zabi te dzieciaki albo zej

imperialnym z oczu. Wolałem to drugie.

- A czym naraził ci si COMPNOR? - spytała kobieta.

60

- To najbardziej zgniła odro l Imperium. Mało kto zasłu ył tak naprawd na

paskudny koniec z r k zabójcy, ale wi kszo podobnych indywiduów pracuje

wła nie tam.

Kobieta przyjrzała mu si uwa nie. Cały wieczór zachowywała ostro no .

Starała si zachowywa przyjacielsko, ale jednocze nie uwa ała, eby si nie

odsłoni .

- Mówi , e w trakcie szkolenia na zabójc usuni to ci cz mózgu. Nie masz

sumienia, nie ywisz adnych uczu . Jakim sposobem ustalasz, co jest dobre, a co

złe? Dengar zwil ył j zykiem wargi. Wiedział, e nikt nie mo e wiedzie na ten

temat nic pewnego. Szczegóły działa chirurgów były całkowicie tajne, podobnie

jak jego akta wojskowe. Ta kobieta raczej nie miała szansy ich czyta . Podobn

wiedz mógłby si wykaza funkcjonariusz pewnych słu b Imperium albo. . agent

Rebelii. Dengar zastanowił si , z kim ma do czynienia. Narobił ju do szumu, by

rebelianci zechcieli si z nim skontaktowa . Wła ciwie powinni zrobi to ju

dawno, ale mo e bali si zdrady. W razie czego przysłaliby na pewno kogo o

szczególnych kwalifikacjach, kto umiałby wybada jego prawdomówno ; kogo

obdarzonego zdolno ciami empatycznymi albo i telepatycznymi.

- Dzi ki wspomnieniom - odpowiedział Dengar wiedz c, e rozmówczyni uzna

te słowa za szczere, nawet je li jest telepatk . - Pami tam, na czym polega ró nica

mi dzy dobrem a złem, chocia sam jej teraz prawie nie dostrzegam.

- Musisz czu si bardzo samotny i wystraszony, prowadz c tak walk .

- Nie odczuwam ju strachu. To te mi odebrano - stwierdził Dengar. Do

bólu, który sprawiało mu osamotnienie, wolał si nie przyznawa .

- A co z rebeli ? Próbowałe si do nich przył czy ?

- Nie s dz , eby mnie chcieli - roze miał si głucho Dengar. - Do zła

wyrz dziłem. Chyba woleliby skaza mnie na mier .

- Mo e - mrukn ła kobieta, jakby chciała zako czy temat. Wrócili do kart.

O wicie, gdy Dengar zamierzał opu ci Tool , odkrył e kto prze-

programował mu komputer nawigacyjny wpisuj c kurs na bezimienn gwiazd

na najdalszym skraju galaktyki. Na kurzu pokrywaj cym jeden z monitorów

czyj palec wypisał: “Przyjaciele”.

Wł czył silniki i wystartował. Podane koordynaty doprowadziły go do małego

posterunku Rebelii, gdzie ekipa funkcjonariuszy wywiadu badała go przez trzy

dni. Ostatecznie przeszedł testy i został uznany za swego.

Jak wielu rebeliantów, tak i on miał teraz działa w paru dziedzinach. Ze

wzgl dów moralnych sojusz nie palił si do korzystania z usług zabójców,

skierowano go wi c do planowania kolejnych rajdów, modernizowania

konstrukcji szturmowych grawicykli i uczenia oddziałów sabota owych, jak

najlepiej unieszkodliwia imperialne stocznie remontowe.

Niedawno utworzona placówka, do której dostał przydział, le ała w systemie

Hoth.

61

Rozdział 2

Nadzieja

Gdy Dengar wyszedł z nadprzestrzeni w systemie Hoth, czujniki zbli eniowe

“Skaza ca I” natychmiast zapłon ły na alarm. Wy wietlacz pokazał nadlatuj cy

dokładnie z naprzeciwka gwiezdny superniszczyciel, za którym leciało z tuzin

dalszych niszczycieli, stado fregat, my liwców TIE i transportowców.

Poni ej ja niała niczym perła biała lodowa planeta, otulona szczeln powłok

chmur i niegowych zamieci.

Dengar natychmiast zmienił kod w transponderze; jego JumpMaster zacz ł

identyfikowa si jako imperialny zwiadowca. Był to stary kod, sprzed paru

miesi cy, jednak Dengar nie mógł w tych okoliczno ciach ryzykowa ucieczki.

Gdyby zmienił kurs i chciał okr y flot , imperialni z miejsca nabraliby

podejrze . Skierował si zatem w sam rodek zgrupowania w nadziei, e nikt nie

b dzie zbyt wnikliwie przygl dał si jego statkowi i nie spyta, czemu nie nosi

oznacze Imperium.

Walka ju si zacz ła. Dengar patrzył, jak rebelianckie frachtowce i my liwce

pod osłon ci kich dział jonowych wywalczaj sobie drog na orbit .

Niszczyciele próbowały przechwyci i zniszczy te jednostki, które wyrwały si z

planety.

Przemkn ł mi dzy dwoma niszczycielami i doł czył do eskadry nurkuj cych

ku powierzchni planety my liwców.

Drug drog przebył, eby odszuka Hana Solo. Skoro ju dotarł na Hoth, nie

zamierzał si łatwo poddawa .

- Imperialny zwiadowca - rozległ si nagle w słuchawkach głos jednego z

pilotów TIE. - Czemu wchodzisz nam na ogon?

- Mam zbada przyczyn fluktuacji mocy w perymetrze bazy rebeliantów -

skłamał czym pr dzej Dengar. - Pomy lałem, e z wami łatwiej zejd na dół. Mam

nadziej , e wam nie przeszkadzam.

- Nie zostali my powiadomieni o twojej misji.

- W wywiadzie tak zawsze - rzucił Dengar. - Wiecie, jak to jest. Gdyby kto

was zawiadomił, musiałbym mu sku mord po powrocie.

Ta odpowied najwyra niej zadowoliła dowódc eskadry. Nie zmieniali kursu,

a w polu widzenia pojawił si nagle lec cy kontrkursem frachtowiec rebeliantów

- mały błysk na wy wietlaczu. My liwce ruszyły, eby go przechwyci , a Dengar

si zagapił. Popełnił powa ny bł d.

Czerwona kula energii, która poderwała si z powierzchni planety, gnała

prosto w jego kierunku. Dengar spróbował jeszcze skr ci , eby j

wymanewrowa , ale było za pó no. Ładunek ogarn ł jego statek, a wszystkie

systemy zatrzeszczały. Łowca czuł, jak pr d unosi mu włosy na głowie. Nagle

wszystkie wska niki i ekrany pogasły, w kabinie zrobiło si ciemno i chłodno.

Zatrzymały si nawet wentylatory tłocz ce powietrze do kabiny.

Dengar zacz ł nadawa sygnał pomocy, ale wiedział, e to nic nie da. Z

wył czonymi osłonami i spolaryzowanymi obwodami dryfował bezwładnie w

62

przestrzeni. Szcz liwie zdołał wcze niej na tyle zmieni kurs, e oddalał si od

planety.

My liwce pod nim przyspieszały w odwrotnym kierunku. Te zostały trafione

i za par chwil miały si rozbi .

Statek Dengara min ł o włos niszczyciela i ruszył w niesko czon podró ku

odległym gwiazdom. Łowca patrzył, jak wielki okr t oddala si coraz bardziej.

Widocznie jednak jaki dy urny oficer na pokładzie okr tu musiał zauwa y ,

co si dzieje, bo “Skazaniec I” zwolnił w pewnej chwili i przyci gany promieniem

wiod cym zawrócił w kierunku niszczyciela.

Dengar zastanawiał si , co mu przyniesie imperialna niewola. Był

poszukiwany, zaocznie skazano go na mier .

Przesuwaj c si obok szarego kadłuba starał si odgadn , do którego luku go

kieruj , gdy nagle w polu widzenia przemkn ł korelia ski lekki frachtowiec.

Wystrzelił kilka razy ku bateriom niszczyciela i mimo trzech TIE siedz cych mu

na ogonie, zwinnym manewrem omin ł promienie wycelowanych w niego

laserów.

- Solo! - krzykn ł Dengar, gdy “Sokół Millenium” zako czył manewr.

Odruchowo nacisn ł spust protonowych torped, ale oczywi cie nic si nie

zdarzyło.

“Sokół” zawrócił tymczasem i min ł statek łowcy. Dengar pobiegł do tylnego

iluminatora w nadziei, e jeszcze co zobaczy. Frachtowiec i cigaj ce go

my liwce były ju tylko małymi punkcikami, ale Imperium zmodyfikowało

przecie oczy zabójcy. Nastawił je na maksymalne powi kszenie i dojrzał, jak

statek Hana przyspiesza w stron zgrupowania trzech niszczycieli, a potem znika

w przestrzeni. W ko cu nawet Dengar nie mógł niczego wypatrzy .

A potem “Skazaniec I” został wci gni ty do wn trza niszczyciela i łagodnie

spocz ł na płycie hangaru.

Nie trwało długo, a tuzin szturmowców wysadził drzwi. Dengar złapał w obie

r ce po blasterze i pognał korytarzem, by zabi przynajmniej paru, zanim go

dopadn , gdy nagle par metrów przed nim wyl dował granat gazowy.

Spróbował wstrzyma oddech, ale było za pó no. Zrobił trzy chwiejne kroki i

nagle poczuł si tak, jakby stracił oparcie dla stóp.

Z głuchym łoskotem padł na wykładzin . Wci wszystko widział i słyszał, ale

nie mógł si ruszy .

Po paru minutach szturmowcy zawlekli go do celi przesłucha .

Nie zabito go natychmiast. Został naszprycowany narkotykami, które miały

ułatwi wyci gni cie z niego wszystkich mo liwych informacji, podł czono go te

do skramblera. Przesłuchuj cy znali jego imi i sporo faktów z jego ycia.

Potrafili złama blokady dost pu do systemów jego statku i dowiedzie si w ten

sposób, gdzie latał. Odczytali informacje z jego kart chipowych i ustalili, od kogo

otrzymywał pieni dze i na co je wydawał.

Wypytali go o prac dla rebeliantów i o motywy, którymi si kierował

zabijaj c imperialnych funkcjonariuszy. Ostatecznie potwierdzili wyrok mierci i

zamkn li Dengara na cały dzie w celi. Od razu zacz ł my le o ucieczce.

Poprzysi gł sobie, e nie wezm go tak łatwo do pokoju strace . Przynajmniej

jeden oprawca zapłaci za te wysiłki yciem.

63

Gdy obudził si w nocy, zdał sobie spraw , e tu obok słyszy dziwnie

brzmi cy oddech. Jakby kto u ywał respiratora.

Odwrócił si na drugi bok. Przed nim stał olbrzym w czarnym stroju i równie

czarnym hełmie zakrywaj cym twarz. Dengar nie spotkał go nigdy przedtem, ale

wiedział, e ma do czynienia z Darthem Vaderem, okrutnym lordem Sithów.

Sam Darth Vader. . Stał w otwartych drzwiach celi i patrzył na Dengara.

Mo e nawet nie tyle patrzył, co zdawał si go bada od rodka.

Dengar przyjrzał mu si i doszedł do wniosku, e nadszedł czas egzekucji, a

tym samym pora na desperackie działania. Przy odrobinie szcz cia mógłby

obezwładni Vadera jednym ciosem, a potem mo e nawet udałoby mu si go po

cichu zabi i uciec.

Lord Sithów uniósł r k i Dengar poczuł nagle zaciskaj c si na szyi

niewidzialn obr cz.

- Nawet o tym nie my l - zadudnił ochrypły głos.

Dengar podniósł r ce w ge cie kapitulacji i oparł si plecami o cian celi.

Dusz cy nacisk zel ał.

- Je li chcesz mnie zabi , to bierz si do roboty! Nie mam nic do stracenia! -

krzykn ł. - Ale nie baw si mn !

- Nie jestem Imperatorem - powiedział złowieszczo Vader. - Zabijam tylko

wtedy, gdy musz , nigdy dla zabawy.

- No to mamy co wspólnego - u miechn ł si Dengar.

- Chyba nie tylko to nas ł czy - odparł Vader. - Obaj polujemy na Hana

Solo. Niestety, ci y na tobie imperialny wyrok mierci, którego nie mog

odwoła , ale gotów jestem rozwa y jego zawieszenie.

- Na jakich warunkach? - spytał Dengar.

- Pozwol ci y , eby odszukał Hana Solo. Gdy ju go znajdziesz,

dostarczysz mi jego i jego przyjaciół. ywych. Potem, je li uznam, e dobrze si

sprawiłe , mo e ci oszcz dz . Gdybym nie był zadowolony z twoich usług, dam ci

czas na ucieczk . Potem zaczn polowanie.

Darth Vader rzucił Dengarowi blaster. Tak samo było z Kritkeenem.

Jednoznaczny gest. Je li Dengarowi si nie powiedzie, sam stanie si zwierzyn

dla Vadera, niegdysiejszego sprawcy zguby rycerzy Jedi. Dengar zwil ył wargi i

pomy lał, e to nie taki najgorszy koniec.

- Wiem, e Solo tu był - powiedział. - Musiał ci si wymkn .

- Niezupełnie wymkn - stwierdził Vader. - W tej chwili ukrywa si gdzie w

pasie asteroidów. Polecisz tam, eby go poszuka . Je li ci si nie uda. . - czarna

pi wykonała niedwuznaczny gest.

- Tak.. sir - powiedział Dengar niepewny, czy taka wojskowa odpowied jest

w tych okoliczno ciach najwła ciwsza.

- Tak, panie - poprawił go Vader. Dengar zaczerpn ł gł boko powietrza.

- Tak, panie.

Darth Vader podszedł bli ej, poło ył dło na ramieniu łowcy i spojrzał mu w

twarz.

- Nie zawied mnie - szepn ł.

64

Potem odwrócił si , a drzwi si otworzyły. Za progiem stał porucznik w

prostym imperialnym mundurze. Gdy drzwi zamykały si z sykiem, Dengar

usłyszał jeszcze lorda Sithów mówi cego do oficera:

- To przypadkowe spotkanie nasun ło mi pewien pomysł. Zbierzemy zespół

łowców nagród, by wspomogli nasze działania. .

- Łowcy nagród? Nie potrzebujemy tych szumowin! - powiedział jeden z

obecnych na mostku oficerów do swoich towarzyszy. Dengar stał na

podwy szeniu, Vader za chodził tam i z powrotem, przygl dał si zebranym

najemnikom i przekazywał im ostatnie instrukcje.

Łowcy nagród tworzyli nader zró nicowane towarzystwo; nie było ich wielu,

ale ci, co przybyli, zaliczali si do najgro niejszych. W pierwszym rz dzie

niepokój Dengara budził android zabójca IG-88, ale Vader zaprosił te Bob

Fetta, który wła nie zgłaszał pretensje do Vadera za sprowadzenie konkurencji.

Robił to tak gwałtownie, jakby to rywale byli dla niego ródłem najwi kszego

niepokoju, a nie to, czy podoła zleconemu zadaniu.

- Chc ich ywych - powtórzył Vader. - adnego zabijania.

- Wedle yczenia - mrukn ł Boba Fett.

Przy konsoli ł czno ci doszło do jakiego zamieszania.

- Lordzie Vader, mamy ich! - zawołał jeden z dy urnych.

Dengarowi serce zamarło. Je li imperialni pojmaj teraz Hana Solo, to oferta

Vadera straci na aktualno ci i wyrok zostanie wykonany.

Kiedy wszyscy łowcy wysłuchali w napi ciu rozkazów kapitana Needa,

niszczyciel ruszył w po cig za “Sokołem Millenium”. Boba Fett odwrócił si i

gdzie pobiegł. Dengar nasłuchiwał jeszcze chwil , co si dzieje na mostku, a

poj ł, e jego konkurent postanowił przył czy si do po cigu na własnym statku.

Zanim Dengar dotarł do swojego “Skaza ca I”, który stał w doku

dwunastym, Boba Fett uruchamiał ju “Niewolnika I”, zbudowany przez

Zakłady Stoczniowe Kuat statek klasy Firespray, jednostk znan z wielkiej

szybko ci i siły ognia. Najpierw Fett długo sprawdzał, czy nikt przy nim nie

grzebał. Gdy Dengar podszedł bli ej, uruchomił si alarm. Fett musiał chyba

cierpie na paranoj , skoro zainstalował czujniki uprzedzaj ce go o obecno ci

ka dego przechodnia.

Dengar pospieszył do swojego masywniejszego i prostszego statku. Szybko

sprawdził wszystkie systemy. Imperialni technicy usun li ju skutki trafienia

ładunkiem jonowym. Wystartował, kieruj c si na pole asteroidów, W gło nikach

słyszał gwar imperialnych komend i meldunków. Niszczyciel zgubił Hana Solo i

wysyłał statki, eby go znowu odszukały. Podczas ostatniego zanotowanego

manewru “Sokół” o mało nie staranował wie y niszczyciela, potem znikn ł ze

wszystkich skanerów.

Dengar uznał, e Solo musiał wróci na pole asteroidów. Mógł wył czy

wszystkie systemy, by statek dawał odbicie identyczne jak kawał skały, chocia z

drugiej strony nawet Solo nie był chyba na tyle szalony, by ryzykowa podobny

manewr. Wsz dzie unosiły si pot ne złomy skalne, nie były to zwykłe chondryty

w glowe, które mo na przedziurawi jedn salw , ale niklowo- elazne asteroidy,

zdolne rozbi ka dy statek na atomy.

65

Dengar musiał wł czy pola ochronne na maksymaln moc. Omijał, co si

dało, reszt przeszkód rozbijał z dział.

Niektóre z asteroidów dochodziły do rozmiarów małego ksi yca, a wysoka

zawarto metalu w ich skałach skutecznie blokowała ł czno .

Dengar zacz ł zrzuca czujniki na co wi ksze złomy; miał nadziej , e

wychwyci dzi ki nim jaki ruch. Szcz liwie tych akurat urz dze miał na

pokładzie całe setki. Nastawił je na szerokie pasmo cz stotliwo ci. Nasłuchuj c

imperialnego jazgotu przygotowywał si do opuszczenia systemu Hoth.

Kilka godzin w polu asteroidów zszarpało mu nerwy. Chocia spocony jak

mysz, pracował dalej nawet wtedy, gdy imperialna flota znikn ła w

nadprzestrzeni.

Jakie pół godziny pó niej jeden z czujników zameldował o obecno ci

odlatuj cego statku z wył czonym transponderem. Jednostka przemieszczała si

całkiem wolno, z szybko ci pod wietln .

Dengar zbadał jej trajektori . Sam pozostawał wci poza zasi giem

czujników statku Solo i wolałby tego nie zmienia , jednak podejmuj c lad zbli ył

si znacznie do skraju pola asteroidów. Wtedy te wychwycił co dziwnego. Za

jego ofiar pod ało co jeszcze, co zostawiało na ekranach lad przypominaj cy

sztorm jonowy albo wielki meteor. Tajemniczy obiekt trzymał si tu poza

zasi giem czujników “Sokoła”.

Dengar skłonny był uzna , e to jeszcze jeden statek. Rzeczywi cie po chwili

dotarła do niego nadana cienk wi zk transmisja i na monitorach pojawiło si

ukryte pod pancern mask oblicze Boby Fetta.

- Przykro mi, e musz to zrobi , przyjacielu, ale Solo jest mój! - powiedział i

nadał krótk , zakodowan w systemie dwójkowym sekwencj .

Dengar od razu si domy lił, e to sygnał detonacji bomby, ale nic nie zd ył

zrobi . Hukn ło głucho w siłowni, błysn ło, płomienie omiotły sufit. Dengar skulił

si odruchowo, ale automatyczne ga nice nie dopu ciły do rozprzestrzenienia si

ognia.

Łowca zerwał si z fotela, pobiegł do tyłu, złapał r czn ga nic i otworzył

drzwi maszynowni. Cały system nad wietlnego nap du zmienił si w złom.

Bomba, umiej tnie nastawiona i podło ona, uszkodziła statek, ale go nie

zniszczyła.

Usuwanie stopionych cz ci i montowanie nowych musiało jednak potrwa

kilka dni. O ile oczywi cie znajdzie zamienne moduły. Do tego czasu Han Solo

zniknie na zawsze.

Dengar zwiesił głow z rezygnacj . Nie wiedział, od czego zacz . Po namy le

wrócił do konsoli sterowniczej i raz jeszcze sprawdził trajektori lotu “Sokoła”.

Okazało si , e statek Solo zostawiał nikły lad cz steczek gazu, który mógł zosta

wykryty nawet po wielu godzinach, a mo e i dniach.

Spojrzał w czer kosmosu w kierunku, gdzie znikn ł cigaj cy Hana Boba

Fett.

- Dobra, dzi ci si udało - mrukn ł. - Ale pewnego dnia przekonasz si ,

dlaczego nazywaj mnie Zapłat .

Wstał z fotela i wzi ł si do pracy.

66

Jaki czas pó niej statek Dengara w lizn ł si pomi dzy zwiewne chmury

gazu tibanna na Bespinie i sk pany w brzoskwiniowych ró owo ciach skierował

si prosto w zachodz ce sło ce.

Przed nim le ało Chmurne Miasto o lekko l ni cych, rdzawych wie ach.

Okr ył górne poziomy, pełne kasyn, i poprosił kontrol lotów o zgod na

l dowanie w najbli szym doku remontowym. Przedstawił si fałszyw rejestracj ,

ale wolał nie uprzedza o swoim przybyciu.

Gdy dojrzał stoj cego na płycie “Sokoła Millenium”, serce zabiło mu ywiej.

Kontrola lotów wyznaczyła mu miejsce. Czym pr dzej wyl dował i wymkn ł

si do miasta.

Najpierw odszukał majstra z ekipy remontowej.

- Mam kłopoty z nap dem nad wietlnym i ł czno ci - powiedział. - Daj sto

kredytów ekstra, je li sko czycie w dwie godziny.

- Tak, prosz pana - odpowiedział majster i machn ł na swoj ekip , by

wzi ła statek na wolne stanowisko.

Dengar tymczasem skierował si na poziom kasyn, gdzie toczyło si wła ciwe

ycie miasta.

Je li Han Solo był wci na miejscu, to zapewne nie oparł si pokusie

odwiedzenia luksusowych restauracji i pełnych blichtru domów gry.

Najwi ksze z nich było zdolne pomie ci tysi ce go ci z setek wiatów.

Imperialni oficerowie, przemytnicy, bogaci biznesmeni, gwiazdy mediów, wszyscy

zgodnie oddawali si tutaj swoim pasjom.

W głównej sali koncertował zespół zło ony z pomara czowoskórych Turan z

nosowymi fletami, elektrycznymi harfami i dyskretn perkusj . Ich brzmienie nie

wiadomo dlaczego zrobiło na Dengarze du e wra enie.

Na scenie wirowała grupa tancerzy, niskich ółtoskórych m czyzn i kobiet z

paskami złocistej tkaniny na r kach i nogach. Po rodku ich kr gu ta czyła

pi kna młoda kobieta o bł kitnej skórze i granatowych włosach. Tancerka z

Aruzy. Manaroo.

Fruwała prawie nad podłog , przez cały czas wpatruj c si intensywnie w

oczy widzów, istot rozmaitych gatunków, siedz cych nad talerzami lub przy

stołach do gry. onglowała przy tym l ni cymi jak ksi yce Aruzy kolorowymi

kamieniami, co jeszcze bardziej przykuwało uwag widzów.

W jej ta cu nie było nic szalonego. Hipnotyzowała spokojem, podobnie jak

widok fal załamuj cych si na pustej pla y lub ptaków przecinaj cych jasne

niebo. Bardziej ywioł ni ywa istota. Przyci gała spojrzenia, jak sło ce

przyci ga kr

ce na jego orbitach planety.

Wpatrzony w ni Dengar niemal po omacku dotarł do wolnego stolika.

Zamówił obiad i lekkie wino.

Po pewnym czasie zespół zmienił brzmienie. Przed estrad wł czono

grawipole wznosz ce, wewn trz którego wzlatywały i opadały barwne kawałki

szkła tworz c pod wietlon fontann , mieni c si fioletem, zieleni i złotem. Do

rodka skoczyły dwie tancerki i rozpocz ły wyst p w stanie niewa ko ci.

Manaroo zeszła tymczasem ze sceny i przysiadła si do stolika Dengara.

- Mogłem si domy li , e najpr dzej trafi na ciebie w jednym z takich

miejsc, na które Imperium nie zwraca wi kszej uwagi - powiedział.

67

Manaroo spojrzała na swoje dłonie. Chocia wyst p udał si jej doskonale,

była do spi ta.

- Musiałam wydosta si poza Imperium - stwierdziła. - Ale teraz dotarli i

tutaj. Złapali tego, którego tak szukali, Hana Solo. Słyszałam o tym od jednego z

ochroniarzy.

Dengar był zaskoczony. Zwykle uwa ał tych, którzy nie brali mnemotyków,

za do ograniczonych.

- Pami tasz o Hanie Solo? Przez tyle czasu?

- Chciałam pomóc ci go znale - powiedziała Manaroo. - Chciałam ci si

odwdzi czy . Te go szukałam. - To zdumiało Dengara jeszcze bardziej. Jeden

drobny gest, a rozwi załaby najwi kszy jego kłopot. - Tyle e nie wiedziałam, e

on tu jest a do chwili, gdy go uj li. Ten ochroniarz powiedział te , e Imperium

zamierza go wyda innemu łowcy nagród, który tu za nim przyleciał, Bobie

Fettowi.

- Czyli Boba Fett te tu jest? Tancerka pokiwała głow .

- Kto taki jak Boba Fett nie zostawi zdobyczy. Poczeka, a b dzie mógł go

załadowa na swój statek i dopiero wtedy odleci.

Dengara kusiło, by załatwi konkurenta i odebra mu zdobycz, ale przez kilka

dni zło mu przeszła. Owszem, Fett podrzucił mu bomb na statek, ale zrobił to

w taki sposób, eby nie zabi Dengara i da mu szans powrotu z pró ni. Gest

całkiem miły i wcale niekonieczny.

Łowca my lał wi c raczej o rewan u. Owszem, chciał wykra Hana Solo,

który tak czy tak był jego zasadniczym celem, a przy okazji ch tnie posłałby Fetta

do szpitala.

- I co teraz zrobisz? - spytała Manaroo.

- Je li imperialni nie wydali jeszcze Solo, to znaczy, e go przesłuchuj -

zastanowił si gło no Dengar. - To mo e potrwa kilka dni.

Zjawił si kelner i łowca zaproponował dziewczynie, by zamówiła obiad na

jego rachunek. Usiadł wygodnie i przyjrzał si jej dokładnie. Wci wygl dała na

speszon , gotow przeprasza , e go zawiodła, ale zaskakiwał go jej upór.

Ostatecznie wydobycie podobnych informacji nie mogło by dla niej łatw

spraw . Dengarowi przyszło nagle do głowy, e mógłby spróbowa zrobi z niej

swoj wspólniczk .

- Podobał ci si mój taniec? - spytała.

- Pi knie ta czyła . Prawd mówi c nigdy nie widziałem nikogo równie

dobrego. Jak si tego nauczyła ?

- To łatwe. Na Aruzie wszyscy korzystamy z interfejsów, by przekazywa

sobie emocje. Jeste my technoempatami. Gdy ta cz , zawsze wietnie wiem, co

podoba si widzom, wybieram wi c te figury, które chc zobaczy .

- Ale nie po wi casz im si w pełni - powiedział Dengar.

- Dlaczego tak mówisz?

Dengar przez dłu sz chwil szukał stosownych słów.

- Gdy ta czyła , zapragn łem, eby ta czyła tylko dla mnie. Przypuszczam,

e wszyscy m czy ni musz ci odbiera podobnie.

68

Manaroo u miechn ła si i spojrzała mu w oczy. Miała renice tak

intensywnie czarne, e wyra nie odbijały si w nich wisz ce pod sufitem jasne

kule.

- Masz racj . Zawsze ta cz tak, jakbym bez reszty po wi cała si dla

widowni, ale w gruncie rzeczy ta cz tylko dla siebie.

Niespodziewanie uj ła jego szerok r k . Dengar poczuł zakłopotanie. Jego

dłonie bardziej przypominały zwierz ce łapy. On sam w jej towarzystwie te czuł

si prawie jak dzika bestia.

- Mam wra enie, e dobrze sobie tu radzisz - powiedział.

- Tak my lisz? - szepn ła i Dengar przypomniał sobie szczególny ton jej

głosu. - Wcale nie. Czuj si strasznie samotna. Nigdy nie zdarzyło mi si jeszcze

przebywa w takiej.. pustce.

- Jak to mo liwe? Na pewno wielu m czyzn si tob interesuje i niejeden

ch tnie by ci st d zabrał.

- Oczywi cie, wielu mnie chce - przyznała Manaroo. - Ale niewielu gotowych

jest otworzy si przede mn . S obcy, zamkni ci w swoich skorupach. - cisn ła

dło Dengara. - Na Aruzie, gdy ludzie si kochaj , dziel si nie tylko ciałami. Nie

poprzestaj na czerpaniu z siebie wzajem przyjemno ci. Wi

si z pomoc

attanni, a wtedy wszystko staje si wspólne: my li i emocje, nawet wspomnienia i

wiedza. Wszystkie bariery pomi dzy nimi znikaj , a staj si jedn osob . Na

Aruzie miałam troje dobrych przyjaciół, a teraz. .

Dengarowi puls nagle przyspieszył; zauwa ył w dziewczynie głód tego

wszystkiego, o czym mówiła. Wiedział te teraz, czego po nim oczekuje.

- Obawiam si , e nie znajdziesz tu nikogo gotowego zwi za si w podobny

sposób. Nasze my li i emocje pełne s l ków, ukrywamy je wi c, eby potencjalna

kochanka czy kochanek nie odkryli naszych słabo ci.

- Ale ty nie masz takich obaw. Na statku powiedziałe mi, e Imperium

odebrało ci zdolno odczuwania emocji.

Dengar rzeczywi cie wspomniał o tym kiedy , przy niadaniu w kabinie.

Manaroo była ciekawa, jak to jest. Wydawało si jej, e to stan miłego,

wygodnego odr twienia, co na podobie stwo snu. Ale Dengar tak tego nie

widział. Uwa ał, e to mocno niewygodne, chocia by dlatego, e nigdy do ko ca

nie wiedział, jakie wra enie zrobi jego post powanie na innych. Obrazi ich, czy

mo e zirytuje? St d brała si jego samotno , nie zawsze miła. Wiedział jednak,

e nikt nie zniesie jego cz stej obecno ci, widz c tak nieczuło . Opowiedział o

tym wszystkim dziewczynie.

- Kilka emocji odczuwam. Znam gniew, nadziej i jeszcze co . - Spojrzała na

niego wyczekuj co, jakby liczyła, e powie jej, co to takiego, ale on zignorował jej

ciekawo . - Tyle tylko Imperium mi zostawiło. Ale co z moimi wspomnieniami?

Co z moim fachem? Przypuszczam, e od tej strony wydałbym ci si . . potworem.

Przez dłu sz chwil wpatrywała si w jego twarz.

- Gdybym si z tob zwi zała, stałabym si w pewnym stopniu do ciebie

podobna. Mo e tego wła nie potrzebuj , by przetrwa .

Dengar zamy lił si i odwrócił wzrok. Patrzył teraz na barwne chmury za

oknem. Wi

c si z nim Manaroo nauczyłaby si rzeczy, których nikt nie

69

powinien poznawa . Odkryłaby jego ból i szale stwo, narastaj ce od chwili, gdy

zacz to przemienia go w zabójc .

- Wolałbym ci tego oszcz dzi - powiedział w ko cu.

Zjedli spokojnie obiad, porozmawiali jeszcze troch o wszystkim i o niczym,

a dziewczyna przeprosiła go i wróciła na scen .

Dengar siedział dalej sam i wci si zastanawiał. Teraz, gdy Solo został ju

uj ty, czy Vader przypomni sobie o nim? Chyba raczej nie. Lord Sithów miał

mas własnych spraw, politycznych i innych, no i całe Imperium na głowie.

Dengar był dla mego nikim. Ale i tak wolałby wi cej nie spotka Vadera.

W pewnej chwili o yły gło niki; administrator miasta, Lando Calrissian,

ogłosił, e miasto zostaje zaj te przez imperialne oddziały i zasugerował, by cały

personel przyst pił natychmiast do ewakuacji.

Obecni w sali gracze i obywatele Miasta w Chmurach w panice rzucili si do

wyj .

Dengar dopił wino i wstał.

- e te zawsze musz si spó ni - mrukn ł pod nosem. - Gdziekolwiek

przybywam, zaraz ewakuacja.

W drzwiach balkonu pojawili si szturmowcy. Kto , mo e z ochrony, mo e

opiekun kasyna, si gn ł po ci ki blaster i otworzył ogie . Wybuchła strzelanina.

Dengar spojrzał w okno i zakl ł pod nosem. Statek Boby Fetta przebijał si

przez chmury; ci gn c za sob smug ognia z głównych silników wspinał si

łagodnym łukiem ku niebu. Intuicja podpowiadała łowcy, e jego konkurent na

pewno nie odleciał bez zdobyczy. By mo e Han Solo znikał na zawsze.

Strzelanina na drugim ko cu sali przybierała na sile. W powietrzu pojawił si

dym.

Dengar westchn ł i spojrzał na zegarek. Ekipa remontowa powinna upora

si ju z napraw statku, ale w praktyce mogło to wygl da ró nie. Nowe silniki

pewnie ju zamontowali i biedzili si teraz z wszystkimi podł czeniami. Łowca

wstał, przeci gn ł si i postanowił odszuka Manaroo.

Przeszedł przez kurtyn wiateł za scen i znalazł si w korytarzu wiod cym

do nast pnego du ego pomieszczenia.

Dwóch szturmowców pilnowało tam kilku tancerzy, którzy siedzieli na

podłodze z r kami zł czonymi na karkach. Manaroo była w ród nich.

- Przepraszam, panowie, ale ta dziewczyna idzie ze mn - powiedział Dengar.

Szturmowcy skierowali na niego bro .

- R ce na kark! - wrzasn ł jeden.

Dengar przygl dał im si przez całe pół sekundy, a potem zrobił krok w lewo,

wyci gn ł blaster i obu zastrzelił.

- Do mam dziwnych propozycji - mrukn ł, gdy upadli na podłog .

Manaroo patrzyła na niego wstrz ni ta. Dengar podszedł do niej, wzi ł

dziewczyn za r k i podniósł na nogi. Reszta artystów zwiała bez poganiania.

- Uciekajmy st d, póki to mo liwe - powiedział łowca.

- Dok d? - wyj kała dziewczyna.

- Na Tatooine. Boba Fett zabrał Hana Solo na Tatooine.

Po dotarciu do doków okazało si na szcz cie, e statek jest gotowy i czeka,

czysty i l ni cy, na płycie przed stanowiskami remontowymi. Majster nie

70

ograniczył si do koniecznych napraw, ale dodatkowo wypełnił szczerby powstałe

w pancerzu skutkiem zderze z mikrometeorytami, oczy cił poszycie i pokrył je

now warstw farby ochronnej. Nie było go akurat nigdzie w pobli u, przez co

stracił szans odebrania zapłaty.

Co gorsza, obok lekkiego działa zamontowanego na tej samej płycie

ulokowało si sze ciu szturmowców. Dengar i Manaroo ukryli si w hangarze za

starym frachtowcem. W całym Mie cie w Chmurach słycha było odgłosy walki.

Łowca przyjrzał si zwartej grupce imperialnych wojaków.

- Wła nie na takie okazje wymy lono granaty - mrukn ł. Szturmowcy musieli

by ółtodziobami prosto po unitarce.

Si gn ł do pasa, wyci gn ł granat, uzbroił go i cisn ł na odległo dwudziestu

metrów. Pocisk uderzył jednego z ołnierzy prosto w hełm i eksplodował.

Gdzie obok rozległ si tupot wielu nóg. Dengar zerkn ł w boczne przej cie i

zauwa ył kilku szturmowców w towarzystwie Dartha Vadera.

Odruchowo pochylił głow . Jako wolał w tej chwili nie zwraca na siebie

uwagi.

Gdy oddział znikn ł, Dengar wzi ł Manaroo za r k i czym pr dzej wsiedli na

pokład. Chwil pó niej przebijali ju chmury.

Skanery odbierały jedynie biały szum i nie dało si złapa namiaru na aden

statek obecny w okolicy, jednak tylna kamera pokazała obraz trzech my liwców

TIE nurkuj cych z góry na “Skaza ca I”.

Dengar wleciał w najbli sz chmur i zawrócił błyskawicznie o sto

osiemdziesi t stopni, wł czył pełny ci g i wystrzelił całkiem nowym kursem poza

planet . Na wypadek gdyby który z imperialnych my liwców znalazł si zbyt

blisko, otworzył te ogie z wszystkich luf.

W ci gu kilku sekund wydostali si poza planet , a gdy tylko komputer

nawigacyjny uko czył obliczanie parametrów skoku, znikn li w nadprzestrzeni.

Dengar opadł ci ko na fotel. Owszem, nie odczuwał zbyt wielu emocji i

rzadko potrafił je rozpozna , ale i tak trz sł si cały, na czoło wyst piły mu

krople potu, a w gardle zaschło.

Gdy jednak wsłuchał si w siebie, nie odkrył adnych oznak paniki.

Manaroo stała za fotelem pilota i zaciskała kurczowo dłonie na zagłówku.

Była tak przera ona, e zapomniała nawet zamkn usta.

- Ju dobrze - spróbował j uspokoi Dengar.

- Ale dlaczego wci szukasz Hana Solo? - spytała dziewczyna. - Przecie ju

go złapali!

Dengar zawahał si , szukaj c wła ciwej odpowiedzi. Nie miał nadziei na

do cigni cie Boby Fetta, którego statek był znacznie szybszy; w dodatku łowca

zamierzał zapewne wyl dowa od razu w pałacu Jabby, gdzie b dzie

nieosi galny. Nie, tu chodziło o co innego.

- Chc chocia raz z nim wygra - wyznał. - Chocia raz dotkn go do

ywego. Poza tym Han Solo jest kim w ród rebeliantów i ma tam wysoko

postawionych przyjaciół - dodał. - Przypuszczam, e pr dzej czy pó niej zjawi

si w pałacu Jabby, eby odbi Hana, o ile Jabba go wcze niej nie zabije. A gdy to

si stanie, chc by w pobli u. Tym razem ja go złapi . - To Dengar wymy lił na

poczekaniu, ale nie skłamał tak całkowicie. Po cichu musiał przyzna , e Han

71

Solo urósł w jego wyobra ni, stał si postaci niemal mityczn . Dengar czuł si

skazany na niego, tak jak na swój obecny, półczłowieczy stan. Co gorsza, zdawało

si , e do ko ca ycia przyjdzie mu goni za Hanem niczym za iluzj .

Pod wiadomie czuł, e musi jako zerwa ten zakl ty kr g. Nie miał wielkiej

nadziei, e mu si uda. Odnalezienie samego siebie wydawało si równie trudne

jak dopadniecie Hana Solo.

72

Rozdział 3

Samotno

Kilka nast pnych dni Dengar sp dził głównie na rozmowach z Manaroo,

która opowiedziała mu o yciu na Aruzie i swoim dzieci stwie na farmie. Jej

matka zajmowała si wytwarzaniem glinianych naczy , ojciec był drobnym

urz dnikiem. Na farmie dziewczynka nauczyła si zrywa kwiaty z obdarzonych

czym w rodzaju prostej wiadomo ci drzew dola. Z kwiatów tych pozyskiwało

si antybiotyczny syrop, cz sto stosowany jako lek.

Maj c trzy lata zacz ła ta czy , a od dziewi tego roku ycia wygrywała

mi dzyplanetarne konkursy ta ca. Dengar uwa ał j dot d za prowincjuszk ,

która mało gdzie podró owała i niewiele wiedziała o wiecie. Ona jednak zd yła

prze y i sztormowe ciemno ci na morzach Bengatu, i napad piratów na

mi dzygwiezdny liniowiec.

Czasem poruszała temat swoich przyjaciół, z którymi zwi zana była wi zami

attanni. Mówiła o ich do wiadczeniach tak, jakby to były jej własne wspomnienia.

Lista bliskich jej osób była niezwykle długa, a ból zwi zany z rozł k trudny do

ogarni cia. A przecie ka dy z tych przyjaciół miał te własne, osobne zwi zki;

mo na powiedzie , e na Aruzie Manaroo tkwiła w rodku wielkiej sieci emocjo-

nalnych powi za i nurtów wspomnie .

Dengar miał j za bardzo młod , ale przekonał si , e dziewczyna jest nad

wiek dojrzała i o wiele silniejsza psychicznie, ni mógłby przypuszcza .

Sam opowiedział o swoim yciu na Korelii, gdzie w dzieci stwie pomagał ojcu

w naprawie grawicykli, a krótko po uko czeniu dziesi ciu lat zacz ł startowa w

wy cigach. Nie wspomniał o towarzysz cym mu wówczas poczuciu, e tkwi w

cieniu Hana, nie wyjawił szczegółów przebiegu fatalnego wy cigu, podczas

którego został ranny. Nie ukrywał jednak, jak gł boko si gn ła interwencja

imperialnych chirurgów i jak manipuluj c obietnicami, e pewnego dnia

przywróc mu mo liwo prze ywania uczu , uczynili z niego zawodowego zabój-

c . Tyle tylko, e zawsze starannie przygl dał si potencjalnym ofiarom i

wybierał tylko tych, którzy jego zdaniem rzeczywi cie zasłu yli na mier .

Doprowadziło to do pytania, które w ko cu i tak musiało pa z ust Manaroo.

- Czy Han Solo zasłu ył na mier ?

- Nie jestem pewien. Ale kiedy omal mnie nie zabił. Chc schwyta go i

zmusi , by mi powiedział, czemu to zrobił. Potem si zastanowi , czy zostawi go

przy yciu, czy nie.

Nast pnego ranka, kiedy ju dolatywali do Tatooine i Dengar siadł przy

pulpicie pilota, by sprawdzi systemy. Manaroo podeszła do niego od tyłu.

- Hmmm. . jeste do spi ty - mrukn ła i zacz ła masowa mu mi nie

karku. Było to miłe i odpr aj ce. - Dwa razy uratowałe mi ycie. Jestem ci co

winna. Zamknij oczy.

Wsun ła dło pod turban na jego głowie i dotkn ła cyborgowego interfejsu.

Poczuł, jak co w nim podł cza i natychmiast si wyprostował.

- Co to jest? - spytał, odwracaj c głow .

73

Dziewczyna trzymała w dłoni mały, złoty pier cie , tak ukształtowany, by

pasował do gniazda interfejsu.

- To cz attanni - wyja niła. - B dziesz mógł odbiera moje bod ce, czu to

co ja. Ja jednak nie b d miała dost pu do twoich my li, emocji czy wspomnie .

Pozwolił jej doko czy podł czenie. Nagle zacz ł słysze przez jej uszy,

widzie jej oczami. Poczuł intensywno jej emocji.

Manaroo bała si . Bała si tak bardzo, a skurcz ciskał jej oł dek.

Spojrzała na niego taksuj ce.

- Zamknij oczy, eby obrazy ci si nie nakładały - powiedziała, ale Dengar

nie posłuchał od razu.

Jej l k ogarn ł go jak zimny ogie . Wydało mu si , e nigdy dot d nie

odczuwał niczego równie intensywnie. Z pocz tku było to dla niego niczym woda

dla kogo od dawna spragnionego, ale co podpowiedziało mu, e ludzie rzadko

prze ywaj podobnie gł bokie emocje i zastanowił si , czego wła ciwie Manaroo

mo e a tak si ba .

Dziewczyna obserwowała go długo, a w ko cu poło yła mu dło na ramieniu i

pocałowała. Poczuł jej suche wargi, jej nadziej i po danie i raz jeszcze zdumiał

si , jakie s silne. Potem zrozumiał, czego si obawiała: e j odrzuci, odepchnie

od siebie. Była samotna, obolała od poczucia pustki. Wszystko, co od niej

nadchodziło, wydawało mu si całkiem nowe, jakby sam nigdy dot d nie czuł

niczego podobnego.

Jego obecno uspokajała j . Czuła si wtedy bezpieczniejsza. To cz ciowo

tłumaczyło, dlaczego tak go pragn ła. Dengar spróbował wysondowa jej umysł,

sprawdzi , jak gł bokie s te uczucia, ale moduł attanni pozwalał na odczuwanie

tylko tego, co dziewczyna sama mu przesyłała. Nie umo liwiał si gania do my li

czy wspomnie .

Znów pocałowała go czule i obj ła. Trwali tak do długo, a w my lach

Manaroo pojawił si obraz matki i jej troski o dziecko. Natychmiast doszło do

tego poczucie winy, e zostawiła rodziców samych na Aruzie, by mo e na zawsze.

Było to tak gwałtowne, e Dengar poczuł niemal fizyczny ból. Manaroo zaraz

przeprosiła, e sprawiła mu cierpienie i odł czyła pier cie .

Dengar otarł pot z czoła i u miechn ł si : po raz pierwszy od kilkudziesi ciu

lat poczuł prawdziwy al.

- Przykro mi - powiedziała Manaroo, chowaj c attanni do kieszeni.

- Rozumiem - u miechn ł si znów łowca i dziwnie cisn ło go w gardle.

Spróbował wsta , ale odkrył, jak bardzo niezwykłe prze ycia go osłabiły; nogi

miał jak z waty i do tego jeszcze łzy w oczach. Był w jego yciu taki czas, gdy nie

cierpiał okazywa emocji, ale teraz usiadł z powrotem i rozkoszował si ich

odczuwaniem.

Trwało troch , a znów udało mu si uło y my li w słowa.

- Musimy wróci na Aruz i zabra twoich rodziców w jakie bezpieczne

miejsce. Ich i tylu twoich współziomków, ilu zdołamy.

- Dlaczego to proponujesz? - spytała Manaroo, bo tego akurat pragnienia mu

nie wyjawiła.

74

- Twoje. . sumienie mi to podpowiedziało - szepn ł Dengar i chyba po raz

pierwszy poj ł w pełni, czego wła ciwie Imperium go pozbawiło: zdolno ci

odczuwania rado ci, miło ci, lojalno ci i winy.

Przez wiele minionych lat prawie nigdy nie miewał ochoty, by komukolwiek

pomóc.

A przecie na tym wła nie polega człowiecze stwo, pomy lał. Na wiadomo ci,

e gdzie na drugim kra cu galaktyki jest kto cierpi cy, komu niezale nie od

ryzyka trzeba pomóc, trzeba uwolni go od bólu.

Zbyt wiele dni prze ył, nie pami taj c, e mo na tak my le .

cigaj c Hana Solo cz sto zastanawiał si nad swoj obsesj , która odrywała

go od zwykłych powinno ci, zmuszała do pakowania si w kłopoty. Na dodatek,

działaj c w za lepieniu rzadko umiał przewidzie nast pny ruch Hana Solo, który

potrafił czasem zaatakowa w pojedynk cały batalion wrogów albo podj prób

staranowania niszczyciela. Podobno kiedy nawet rzucił wyzwanie samemu

Imperatorowi, oskar aj c go o rozliczne zbrodnie i proponuj c pojedynek

bokserski. Dengar uwa ał kiedy t pogłosk za zwykł bujd - sam nigdy nie

zachowałby si tak nielogicznie - jednak teraz skłonny był w ni uwierzy .

W ko cu dostrzegł, dlaczego wszystkie jego wysiłki pojmania Hana Solo

skazane były na niepowodzenie: Han Solo miał sumienie i to ono wła nie

pozwalało mu odnale wła ciwy kurs. Dla Dengara było to tylko puste słowo - a

do teraz.

- Mo esz mi by bardzo pomocna z tym attanni - powiedział w ko cu i

wyja nił, co wła nie zrozumiał. - Z tob mo e uda mi si złapa Hana Solo.

- A co wtedy z nim zrobisz? - szepn ła Manaroo.

Dengar zastanowił si . Łowca nagród z sumieniem nie miałby przed sob

adnej przyszło ci. Gdyby tylko odmówił przyj cia paru zlece , Imperium szybko

by go wyeliminowało.

- Jeszcze nie wiem - przyznał si .

- Ale dowiesz si , gdy znów go spotkasz - powiedziała Manaroo, kład c mu

attanni na dłoni.

Dengar zacz ł wprowadza nowe dane do komputera nawigacyjnego.

- Najpierw lecimy na Aruz , po twoich rodziców.

Trwało troch , zanim wrócił na Tatooine. Przez ten czas, z wydatn pomoc

Manaroo, wcielił si w rol oficera Imperialnego Wywiadu, któremu zlecono

przeniesienie sporej liczby co znamienitszych aruza skich obywateli w

“bezpieczniejsze miejsce”.

Dzi ki współpracy z Rebeli zdołał wykra imperialny statek wi zienny,

zdolny pomie ci nawet sto tysi cy ludzi. Obsadził go zaraz fałszywymi

funkcjonariuszami słu b korekcyjnych, stra nikami i tak dalej.

Troch wysiłku kosztowało rebeliantów przesłanie nowemu szefowi

COMPNOR-u na Aruzie fałszywych rozkazów, polecaj cych masowe

aresztowania i transfer wi niów na orbit .

Potem jednak poszło ju łatwo. Imperialne słu by zadziałały bardzo sprawnie

i szybko wywi zały si ze wszystkich polece .

75

Tylko raz zdarzyło si , e kto zacz ł wypytywa Dengara, który trzymał si

tym razem z dala od brudnej roboty i przez cały czas pozostawał na pokładzie

statku, sk d osobi cie kierował “akcj penalizacji”.

Gdy tu przed odlotem nowy szef COMPNOR-u skontaktował si z nim przez

holo ciekaw, dok d maj trafi wi niowie, Dengar zmierzył go spojrzeniem i

spytał:

- Naprawd chce pan to wiedzie ?

Po całej galaktyce od dawna kr yły pogłoski o znikaj cych w tajemniczy

sposób politykach, naukowcach i pacyfistach. Powiadano te , e porz dny

człowiek nie próbuje wnika w podobne sprawy. Oficer musiał to słysze , bo

zaraz spu cił z tonu i półg bkiem przeprosił.

Dengar zrobił pogardliw min i przerwał poł czenie.

Na Tatooine wyl dowali w zakurzonym porcie miasta MOS Eisley, le cego na

skraju spalonej dwoma sło cami pustyni.

Było około południa, kiedy na ulicach jest najspokojniej. Dengar zaprowadził

Manaroo do niewielkiej kantyny, odwiedzanej w równych proporcjach przez

okolicznych rolników i kryminalistów.

Zaraz poszedł pogada ze starymi znajomymi. Po paru minutach wiedział ju ,

e Han Solo ci gle yje i jest wi niem w pałacu Jabby. Zostawił wi c Manaroo

troch kredytów, zapowiedział e “b dzie, jak wróci” i skierował wynaj tego

grawicykla do siedziby Hutta.

Manaroo zajrzała do kantyny wieczorem, w porze najwi kszego ruchu, i

zarobiła troch kredytów ta cem. Przez ostatnie tygodnie Dengar mocno

nadszarpn ł swoje rezerwy finansowe i dziewczyna chciała przynajmniej płaci

za siebie. Po pierwszym ta cu poszła do garderoby, by nieco odpocz .

Wtedy weszła do rodka istota o ciemnobrunatnym futrze, długich r kach i

krótkich nogach, skrobi cych pazurami po podłodze. Mord miała szersz ni

ramiona, a na głowie rogi, którymi prawie rysowała sufit. Stan ła, popatrzyła na

dziewczyn czerwonymi lepiami i powiedziała:

- Ty dobrze ta czy ! Mocne! Jabba b dzie lubi ! Jak polubi, to po yjesz.

Chod !

Złapał j za r k , ale Manaroo spojrzała na stwora bez zrozumienia.

- Nie zamierzam ta czy dla Jabby!

Istota rozejrzała si szybko na boki, po czym odwin ła płat skóry ze swojego

podgardla i zarzuciła j na Manaroo. Mimo krzyków i oporu dziewczyna

znalazła si po chwili w torbie brzusznej bestii.

Nie było tu czym oddycha , cuchn ło włosiem i brudnym cielskiem. Kopała i

wywijała r kami, ale skóra była zbyt gruba, a je li kto nawet zauwa ył dziwne,

ruszaj ce si wybrzuszenie na torsie opuszczaj cego lokal obcego, to zapewne nie

chciał si w to miesza .

Manaroo próbowała wstrzyma oddech, ale niezbyt jej si udawało. Na

dodatek w torbie zacz ło si robi niezno nie gor co. Dziewczyna znów

spróbowała walki, cho płuca jej płon ły od niedotlenienia. Nie mogła si jednak

w aden sposób wydosta .

Dengar poszedł do pałacu Jabby wieczorem, gdy zaczynał si tam okres

najwi kszej aktywno ci. Przykl kn ł na jedno kolano przed gospodarzem

76

otoczonym tłumem słu by, która przewa nie sypiała w tym samym pomieszczeniu

co Jabba. Hutt panicznie si bał skrytobójczego ataku i uwa ał, e najlepiej

ustrze e si przed nim nie spuszczaj c adnego z potencjalnych zamachowców

ani na chwil z oka. Dengar dostrzegł z prawej strony Jabby, troch w cieniu,

Bob Fetta. Skin ł mu przelotnie głow .

- Po co przychodzisz? - zadudnił Jabba. - Nie przywiozłe mi Hana Solo, nie

zasłu yłe na nagrod !

- Słyszałem, e Han Solo jest twoim wi niem - odparł łowca. - Chciałem

zobaczy , czy to prawda.

- Ho, ho, ho - za miał si Jabba. - A patrz sobie!

Kto zapalił wiatło z tyłu. Dengar zaraz si odwrócił. Na cianie zauwa ył

co , co w pierwszej chwili wzi ł za dekoracyjn płaskorze b , ale to był Han Solo.

Rysy jego twarzy były łatwo rozpoznawalne. Stał zatopiony w szarym karbonicie.

Dengar roze miał si , podszedł bli ej i oparł si obiema r kami o

kraw dzie ramy podtrzymuj cej w glow tafl .

- Mam ci ! - powiedział. - Nareszcie.

- Ho, ho - zadudnił znów basowo Jabba, a cała mena eria morderców zaraz

mu zawtórowała. - Chciałe powiedzie , e to ja go mam.

Dengar obejrzał si przez rami .

- Nie - powiedział, patrz c Huttowi w oczy. - Tylko ci si wydaje, e go masz.

- Jabba zmarszczył wielkie czoło. - Nie zdołasz go w tym utrzyma . W ko cu i tak

ucieknie.

- Ho, ho, och, hoo! - rykn ł gospodarz. - Uwa asz, e st d mo na uciec?

Roz mieszasz mnie, zabójco!

Dengar odwrócił si do Jabby i skrzy ował r ce na piersi.

- Wysłuchaj mnie, o wielki - zacz ł ostrzegawczym tonem. - Naprawd s dz ,

e on ucieknie. A gdy ju to zrobi, staniesz si najwi kszym po miewiskiem całego

podziemia. Mog pomóc ci unikn tego losu. Proponuj , e zostan tutaj, by we

wła ciwej chwili uj go ponownie. A wtedy dostan od ciebie dwa razy wi ksz

sum ni ta, któr zapłaciłe Bobie Fetcie!

- Chyba sam zamierzasz go najpierw uwolni ! - warkn ł Jabba i cz bli ej

stoj cych podwładnych cofn ła si w obawie przed atakiem szału pryncypała.

- Ja si do tego nie przyczyni - szepn ł Dengar.

- Podejrzewasz jaki spisek? - spytał Jabba, patrz c krzywo na swój

personel.

- Jego przyjaciele z szeregów Rebelii niew tpliwie b d go szuka - odparł

szczerze łowca.

Z Rebelii? - za miał si Hutt. - Ich si nie obawiam. Ale zgoda, mo esz zosta

po ród moich sług. Je eli Rebelia uwolni Solo, a ty go znowu złapiesz, zapłac ci

podwójn stawk .

Boba Fett zrobił krok do przodu i uniósł energicznie swój blaster, ale Jabba

zgromił go wzrokiem.

- Je li jednak rebelianci zawiod , to przez rok b dziesz czy cił u mnie

wychodki! - dodał i zaniósł si rechotem.

Dengar wrócił do MOS Eisley o zachodzie sło ca. Zamierzał podprowadzi

swój statek do pałacu Jabby, eby mie go pod r k w razie ataku rebeliantów.

77

Zdziwił si , nie znajduj c Manaroo na pokładzie. Przeszukał wszystkie k ty i

ustalił, e nie wróciła w ogóle z kantyny. Tam za barman powiedział mu, e

dziewczyna wyta czyła par kredytów, a potem “znikn ła”.

Dengar zastanowił si , co to mogło znaczy , a potem przypomniał sobie o

otrzymanym od Manaroo attanni. Podł czył go do swojego interfejsu, by

zobaczy i usłysze to, co ona, ale urz dzenie przekazało mu tylko biały szum.

Nie odł czaj c attanni przeleciał kilka razy miasto wszerz i wzdłu , ale nie

złapał adnego sygnału, wi c skierował si do pałacu Jabby i wyl dował w jego

strze onym hangarze.

Przez cał drog my lał o Manaroo i zastanawiał si , co te mogło si z ni

sta . Odkrył, e przywykł do jej towarzystwa; skłonny był uzna nawet, e czuł

si przy niej spokojniejszy. Kilka wieczorów wcze niej spytała go wprost, jakie to

uczucie zostawiło mu Imperium prócz gniewu i nadziei, ale on odmówił wtedy

odpowiedzi. Odmówił, bo nie chciał si przyzna , e chodzi o samotno .

Nie s dził, eby imperialni fachowcy zostawili mu j celowo; trudno byłoby

wyobrazi sobie, czemu to ma słu y . Prawdopodobnie dokonuj c operacji nie

przewidzieli jej wszystkich skutków.

Jednak w miar upływu lat łowca odkrył, e to wła nie samotno jest

najbardziej dokuczliwa. Najbardziej bolała go wiadomo , e w całej galaktyce

nie znajdzie nikogo, kto byłby gotów go pokocha czy zaakceptowa .

My lał o tym a do chwili, gdy zbli ył si ponownie do tronu Jabby. Całkiem

nagle odczuł napływaj cy fal strach. Zamkn ł oczy i skoncentrował si . .

- Dla Jabby musisz ta czy najlepiej, jak potrafisz - mówiła otyła kobieta. -

On nigdy nie rezygnuje z rozrywki. Je eli mu si twój taniec nie spodoba, zechce

zobaczy , jak umierasz.

Oprócz grubej kobiety Dengar ujrzał te trzy dalsze tancerki. Siedziały na

ciemnych ławach ustawionych w wilgotnym podziemiu. Ka da dziewczyna

pochodziła z innej planety, wszystkie za zamkni to w celi z grubych, stalowych

krat. Na zewn trz przechadzał si stra nik, który czasem wtykał mord przez

okienko w drzwiach. Powietrze zalatywało st chlizn .

- A co b dzie, je li spodoba mu si mój taniec? - spytała Manaroo.

- To zatrzyma ci na dłu ej. Potem mo e nawet uwolni.

- Nie rozniecaj złudnych nadziei! - krzykn ła inna kobieta, siedz ca na

dalszej ławie. - To zdarzyło si tylko raz.

- Ale si zdarzyło! - odparła gruba tancerka.

- Słuchaj, dziewczyno - powiedziała ta dalej siedz ca. - Albo zata czysz

dobrze, albo umrzesz.

- Ale ja ju ta czyłam dla Jabby zaraz po tym, jak łowca niewolników

przyniósł mnie do pałacu.

- Znaczy przeszła pierwszy test - mrukn ła gruba. - To ju co .

Dengar odł czył attanni i schował go na samo dno kabury. Jabba był

wymagaj cy, to fakt. Gdy raz ju za co zapłacił, nie cierpiał tego traci ,

niewa ne, czy chodziło o niewolnika, czy o ładunek prochów. Na dodatek czerpał

wielk przyjemno z dr czenia innych. Podczas gdy Dengar nie bardzo umiał

odró ni dobro od zła, Hutt upodobał sobie to drugie.

Dengar wiedział, e nie wydostanie Manaroo bez walki.

78

Zmru ył oczy i spróbował wyobrazi sobie smukłego Jabb z ciemnymi

włosami, ale fantazja odmówiła mu posłusze stwa. eby nie wiem jak si starał,

nie mógł dostrzec adnego podobie stwa pomi dzy Huttem a Hanem Solo.

- Trudno - mrukn ł. - B d go musiał zabi bez tego.

Dengar odkrył wkrótce, e wcale niemało mieszka ców pałacu ch tnie

pozbyłoby si swojego pryncypała. Po trzech dniach dogadał si z jednym z nich,

Quarrenem Tessekiem. Korzystaj c ze zgromadzonych na statku zapasów

uzbrojenia przygotował bomb do siln , by wyrzuci baryłkowate cielsko

Jabby na orbit . Z jej podło eniem nie powinno by kłopotów; tym miał si zaj

Barada, kapitan barki i jeden z najbardziej zaufanych ludzi Jabby.

Niestety, Jabba dowiedział si o wszystkim za wcze nie. Id c za porad

obsesyjnie czujnego Biba Fortuny, który gotów był da głow , e Dengar szykuje

jak machin piekieln , nakazał Fettowi ledzenie łowcy.

Boba Fett bez trudu zdobył dowody. Starczyło, e podrzucił Dengarowi do

kabury mikronadajnik, dzi ki czemu posłuchał rozmow toczon przez Dengara i

Barada podczas przekazywania bomby. To ju był dowód.

Boba poinformował zaraz o wszystkim Jabb i spytał, czy ma zaj si

bomb .

Hutt roze miał si dono nie, a brzuch zacz ł mu falowa .

- Chcesz pozbawi mnie rozrywki? Nie, sam j rozbroj i zadbam, by Tessek

był ze mn w chwili planowanej eksplozji. Ale si spoci ze strachu! Z ukaraniem

Barady poczekam jeszcze kilka tygodni.

- A co z Dengarem? - spytał Fett. - Z nim lepiej si nie bawi . Jest zbyt

niebezpieczny.

Jabba zmru ył lepia i spojrzał z ukosa na łowc .

- Ty si nim zajmiesz. Pami taj tylko, e nie powinien mie lekkiej mierci -

stwierdził, a nagle wpadł na nowy pomysł. - A wła ciwie.. Dawno ju nikt nie

zagl dał mi dzy Z by Tatooine!

- Jak sobie yczysz, panie!

To był pracowity dzie dla Dengara. Lekarze, którzy operowali go dawno

temu, pozbawili go zdolno ci odczuwania strachu, ale niekiedy zdarzały mu si

dziwne stany, kiedy serce zaczynało bi nieregularnie. Wiedział, e to tylko

ladowe oznaki tego, co inni nazywali strachem, ale i tak mu si nie podobało.

Bomba podło ona na skiffie Jabby miała eksplodowa rankiem nast pnego dnia,

ale wieczorem plany uległy nagłej zmianie.

Dengar odpoczywał wła nie w swojej kwaterze, gdy zjawił si niespodziewanie

w pałacu Luke Skywalker i podj ł prób uwolnienia Hana Solo. Hutt wtr cił

Skywalkera do lochu swojego ulubie ca, ale Luke zaskoczył wszystkich zabijaj c

rancora.

Jego miertelny wrzask wstrz sn ł całym pałacem i obudził Dengara, który

pospieszył zaraz do sali tronowej. Dotarł tam akurat na czas, by usłysze wyrok

na Hana Solo i jego przyjaciół. Mieli zgin w paszczy Carcoona.

Tymczasem pałac zmienił si w dom wariatów. Kto yw ganiał po korytarzach

i uzbrajał si w co popadło. Inni przygotowywali rozmaite rodki komunikacji.

Dwóch gamorrea skich stra ników, których Dengar min ł na schodach, znalazło

jednak czas na krótk wymian zda .

79

- Czemu tak ganiamy? - spytał jeden.

Drugi r bn ł go w odpowiedzi tak mocno, e kolega a zatoczył si na cian .

- Przez rebeliantów, zakuta pało! Je li si dowiedz , e Jabba chce zabi

Skywalkera i Lei , to zrobi si pieprznik, jakiego wiat nie widział!

Dengar poszukał w tłumie szarych, skórzastych odro li g bowych Quarrena.

Zastanawiał si , czy te nowe wydarzenia nie pokrzy uj im planów.

Ale Tessek był ju pod stra . Otoczony zbrojnymi stał obok Jabby i s dz c

po słyszalnych urywkach rozmowy, błagał Hutta o darowanie ycia.

Po chwili Jabba odesłał Quarrena, by si spakował. Tessek pospieszył do

wyj cia w przeciwległym ko cu pomieszczenia.

Dengar schował si w cieniu pod cian . Czy by Jabba znalazł bomb ? Bo

wyra nie co podejrzewał. .

Jednak nie zabił Tesseka, nie posłał te stra ników na poszukiwanie Dengara,

a wi c chyba nie miał dowodów zdrady. Mo e dobiegły go jakie plotki, a mo e

groził Tessekowi z całkiem innego powodu.

Tak czy owak, Dengar wolałby nie pl ta si w pobli u w kluczowej chwili.

Je li Jabba trafił na bomb , polec głowy. Łowca nie miał ochoty doł cza do

grona zdekapitowanych.

Mógł jeszcze uciec. Mo e nawet powinien. Podło ona i nastawiona bomba

miała eksplodowa ju sama i obecno lub nieobecno Dengara nic dla niej nie

znaczyła.

Je li jednak zostanie znaleziona..

Ostatecznie Dengar uznał, e dobrze b dzie sp dzi najbli szy dzie w MOS

Eisley. Je li si uda, to dobrze. A je li nie - łatwiej b dzie uciec.

Wrócił do obskurnej kwatery i zacz ł wrzuca ubrania i bro do torby. Przy

tej okazji trafił znów na attanni. Gdy spojrzał na pier cie , przypomniał sobie,

jak bardzo zale ało dziewczynie na jego obecno ci, przypomniał sobie jej łzy.

Czasem zastanawiał si , czy Manaroo czuje cokolwiek do niego. Sam miał siebie

za osob przegran , niezasługuj c na jej uwag . A przecie została z nim nawet

wtedy, gdy uratował jej rodziców, chocia on uwa ał, e nie ma jej ju nic wi cej

do zaofiarowania. Mo e poza złudnym poczuciem bezpiecze stwa.

Uciekaj c teraz pozbawiłby j nawet tego.

Odwin ł turban i umie cił attanni w gniazdku.

To, co zobaczył, mocno go zdumiało. Manaroo była ubrana jak do wyst pu, w

zwiewne spodnie z bladofioletowego materiału i równie przejrzyst gór ,

ukazuj c jej drobne piersi. Przebierała w stercie instrumentów muzycznych,

tamburynów, dzwonków, cymbałów, szukaj c czego egzotycznego. Ostatecznie

wybrała złoty flet. Granie na nim podczas ta ca mogło by trudne, a bł d w grze

oznaczałby kuszenie losu. Jednak Manaroo miała walczy o przetrwanie, wi c

musiała jako ol ni Jabb . Kazano jej ta czy w złej chwili. Dla nikogo nie było

tajemnic , e gospodarz jest w podłym nastroju po mierci rancora. Reszta tance-

rek siedziała w k cie i popatrywała na Manaroo ze współczuciem.

Dengara zaskoczył jednak stan ducha dziewczyny. Pozornie była ledwie

przytomna ze strachu. Parali owała j wiadomo , ile b dzie zale e od jej

umiej tno ci. Jednak w gł bi duszy, Manaroo robiła co mogła, by si

skoncentrowa . Podobnie jak Dengar nastawiał si przez zabójstwem

80

psychicznie, przywołuj c obraz Hana Solo, tak i ona próbowała podobnego

manewru.

Przywołała obraz sali Jabby, gdzie zamiast Hutta na tronie siedział Dengar.

Patrzył na ni uwa nie i wołał: “Ta cz, wyta cz sobie ycie!”, jakby chodziło o

zabaw .

W marzeniach Manaroo ta czyła naprawd przepi knie, wkładała w to całe

serce. Ka dy wy wiczony przez lata ruch, ka dy krok dedykowała Dengarowi,

m czy nie którego pokochała i z którym miała nadziej poł czy kiedy swój

umysł. Szeptała przy tym: “Skoro ja oczekuj od ciebie a tyle, dlaczego ty o nic

w zamian mnie nie prosisz? Dlaczego si ze mn nie o enisz?”

Wstrz ni ty Dengar odł czył attanni. Wiedział, e ju teraz nie zdoła jej

zostawi . Uczucia, które przenikn ły go podczas poł czenia, wytyczały kierunek

działania. Jak Han Solo, który nie raz i nie dwa ucierpiał przez podobne decyzje,

tak i Dengar gotów był stawi czoło burzy.

Musiał uratowa Manaroo. Tylko jak?

Zdumiewało go, e dziewczyna przygotowuje si do wyst pu wła nie teraz,

gdy w pałacu panuje straszliwy rozgardiasz. A to stwarzało dobr okazj do

dywersji. . Próba wej cia wprost do sali tronowej z zamiarem zastrzelenia Jabby

byłaby czystym szale stwem, ale przecie przez ostatnich kilka dni popełniono w

pałacu dwa morderstwa. Ka demu z nich towarzyszyło drobiazgowe ledztwo,

które dezorganizowało na par godzin ycie wszystkich mieszka ców. Tyle

wła nie czasu potrzebowała Manaroo, a w ród słu by Jabby było niemało takich,

którzy bez w tpienia zasługiwali na mier .

Wykonanie było proste. Dengar podszedł do wartowni i wrzucił do rodka

granat. W ogólnej kakofonii mało kto zwrócił uwag na huk, ale pó niejsze

dochodzenie - kto, jak i dlaczego - zaj ło wi kszo wieczoru, a widok

poszarpanych trupów stra ników znacznie poprawił nastrój gospodarza.

Ostatecznie i tak wszystko wyszło inaczej. Jabba wyszedł z wartowni z

zimnym błyskiem w oczach i powiedział:

- Głodny jestem. Wszyscy do wielkiej sali! Najpierw da mi je , potem

przysła tancerk ! Zabawimy si i nic nam nie przeszkodzi!

Noce na Tatooine były na tyle krótkie, e mało kto kładł si wtedy spa ,

szczególnie e tylko o tej porze mo na było troch odetchn od dokuczliwego

gor ca.

A wi c pó nym wieczorem Dengar zaj ł miejsce w sali tronowej, by poczeka

na taniec Manaroo. Attanni miał wci podł czone i słuchał my li dziewczyny.

Wiedział, e była coraz bardziej przera ona perspektyw wyst pu i e podczas

pospiesznych przygotowa próbowała uspokoi oddech, odpr y si .

Z wolna zacz li si schodzi muzycy; słu cy wnosili półmiski z daniami.

Jabba złapał par piszcz cych stworze trzymanych w wielkim pudle, wpakował

je do g by i hukn ł, e pora na tancerk .

Dopiero wtedy Dengar poj ł, e popełnił bł d. Hutt od popołudnia łakn ł

krwi i incydent ze stra nikami tylko zaostrzył jego apetyt. Han Solo i reszta te

mieli umrze , ale dopiero nast pnego dnia, a Jabba nie lubił czeka . Dlatego

wła nie kazał wezwa Manaroo.

81

Dengar poluzował blaster w kaburze. Zastanawiał si gor czkowo, co robi .

Zabicie Jabby nie byłoby łatwe. Huttowie maj na tyle grub skór , e musiałby

odda kilka celnych strzałów, a na to mogło mu nie starczy czasu. Sala była

zatłoczona setkami sług i poddanych Jabby szykuj cych si do ostatniej, szalonej

biesiady poprzedzaj cej zapewne porann walk z wojskami Rebelii. Muzycy

zawodzili jak pot pie cy, a wszyscy si opychali, jakby to naprawd miał by ich

ostatni posiłek.

Zanim jeszcze pojawiła si Manaroo, do stolika Dengara zbli ył si Boba Fett

z wysokim dzbanem zielonego napitku Twi'leków.

- Wypijesz ze mn ? - spytał, co było o tyle dziwne, e Fett rzadko szukał

towarzystwa. Dengar poczuł si z pocz tku lekko spłoszony, ale.. skoro wszystkie

stoliki wokół były zaj te, mo e nie nale ało si a tak zdumiewa .

- Jasne, siadaj - powiedział, odsuwaj c mu nog krzesło. Boba zaj ł miejsce,

postawił dzban i skin ł na słu cego, by przyniósł jakie szkło.

- Obserwowałem ci - zadudnił Fett. Gło niki w hermie mocno zniekształcały

mu głos, zwłaszcza e musiał je podkr ci , aby by słyszanym w gwarze. - Nie

jeste taki, jak reszta tutaj. - Pokazał na kł bi c si tłuszcz . - Panujesz nad

sob , a ja to ceni . Mam ci za zawodowca.

- Dzi kuj - powiedział Dengar niepewny, do czego Fett zmierza.

- Jutro rano Han Solo umrze - ci gn ł łowca.

- Wiem, ale nie dam głowy, czy Jabbie si to uda - stwierdził Dengar, który

nie taki koniec wymarzył dla swojego wroga numer jeden, swojego fatum. Solo

nie powinien umiera tak łatwo. Przy s siednim stoliku dwóch biesiadników

zaintonowało pijack piosenk .

- Wyje d am zaraz po egzekucji - powiedział gło niej Fett. - Mam robot .

Porz dn robot , akurat dla dwóch, ale i wynagrodzenie super. Zainteresowany?

- Dlaczego miałbym ci zaufa ? - spytał oboj tnie Dengar. Przez attanni

widział, e Manaroo wychodzi ju z celi. Stra nik prowadził j w skim

korytarzem wiod cym do sali tronowej. - Podło yłe bomb na moim statku. Raz

mnie ju zdradziłe .

Boba Fett wyprostował si , jakby zaskoczony tym oskar eniem.

- Wtedy byli my konkurentami w interesach. Tym razem byliby my

partnerami. Poza tym nie zabiłem ci .

- To faktycznie miłe z twojej strony. Dlatego ja nie próbowałem pó niej zabi

ciebie.

Łowca zachichotał, co zabrzmiało dziwnie; Dengar nie słyszał dot d

miej cego si Fetta. Teraz Boba odchylił głow , a wiatła pałacu odbiły si w

szybkach jego hełmu.

- Mamy wiele wspólnego. I co na to powiesz? Zostaniemy partnerami?

Dengar przyjrzał si rozmówcy. Był ostro ny i niebezpieczny, w pełni zasłu ył

na swoj reputacj . Ale Dengarowi zaczynało z wolna brakowa gotówki. Skin ł

głow .

- Chyba tak. Powiedz mi, co to ma by .

Pochylił si , jakby temat bardzo go zainteresował, ale naprawd zerkał w

kierunku jasno o wietlonej płaszczyzny przed tronem Jabby.

82

Manaroo wyszła ju zza zasłony i stała mrugaj c, by przywykn do

jaskrawych lamp, tak ró nych od półmroku lochów. Serce biło jej mocno ze

strachu. Muzycy zacz li now melodi , ale tancerka podeszła do prowadz cego i

poprosiła, eby chwil zaczekali.

- Dobra - zgodził si Boba Fett. - Ale nie ma co gada o suchym pysku. Mam

tu całkiem zacny rocznik. Chyba si ju do nagrzał.

Otworzył zielony dzban i nalał alkohol do dwóch szklanic. Przez chwil

Dengar miał nadziej , e zdoła dojrze , co kryje si pod wizjerem Fetta, ale ten

wysun ł tylko dług słomk , pewnie element wyposa enia hełmu, i zanurzył j w

szklance.

Dengar zastanowił si , czy wszystkie opowie ci o paranoi Fetta nie maj

jednak w sobie d bła prawdy. Có , je li nawet, to na razie nie wychodził le na

swoim obł dzie. Dobrze na nim zarabiał. Praca z nim mogła okaza si ciekawa.

Skoro Fetta si gn ł po drinka, Dengar uznał, e te mo e sobie na to pozwoli .

Napój był wytrawny, o pikantnym i bogatym bukiecie. W sumie całkiem

smaczny.

Muzycy zacz li gra do ta ca. Strach Manaroo udzielił si Dengarowi do tego

stopnia, e dr ały mu dłonie. Wiedział, e musi si opanowa na wypadek, gdyby

jednak przyszło strzela do Jabby. Szybko przełkn ł pół szklanki napoju.

- Uwa aj, nie tak szybko - upomniał go Fetta. - To jest mocniejsze ni ci si

zdaje.

Dengar pokiwał na odczepne głow . Manaroo wirowała po parkiecie i grała

przy tym na złotym fleciku. Jabba wyci gn ł szyj i patrzył na ni łakomie, jakby

była kolejnym daniem próbuj cym uciec mu z talerza. Dengarowi zdawało si , e

sala wiruje wokół niego; musiał oprze obie r ce na stole, eby nie spa z krzesła.

Powieki zacz ły mu dziwnie ci y . Ze wszystkich sił starał si nie zamyka oczu,

ale z marnym skutkiem. Widział wszystko rozmazane, tak jak wiruj ca w ta cu

Manaroo.

- Dobrze si czujesz? - spytał gdzie z oddali Boba Fett.

- Musz .. wydosta Manaroo - mrukn ł Dengar i spróbował wsta , ale nogi

nie chciały go słucha . Dlaczego nagle tak osłabł?

- Zatrułe .. napój? - spytał si gaj c po blaster, ale powieki w ko cu i tak

mu opadły. Usłyszał piskliwy d wi k fletu, obraz si zamazał. .

Gdy znów otworzył oczy, Boba Fett stał obok i podtrzymywał go pomagaj c

wyci gn blaster z kabury. Dengar ledwie panował nad dło mi i poczuł wielk

wdzi czno do partnera, e tak si stara.

- Nie zatrułem - powiedział Fett. Dengar musiał wyt y uwag , by usłysze

go przez d wi ki fletu. - To tylko rodek usypiaj cy. Był na brzegu szklanki.

Jabba przyszykował dla ciebie co szczególnego. Masz trafi mi dzy Z by

Tatooine.

Dengar spróbował si wyrwa , ale tylko przewrócił stół. Muzyka ucichła i

wszyscy popatrzyli na łowc . Jabba roze miał si rado nie widz c, jak Dengar za

wszelk cen stara si jako zbli y do niego i zaatakowa .

Kto podło ył mu nog , Dengar upadł na podłog i przetoczył si na plecy.

Inny biesiadnik uniósł szklank , jakby zamierzał wypi zdrowie Dengara; sala

83

zawrzała. Mały, gryzoniowaty Crumb wspi ł si na kraw d przewróconego stołu

i zacz ł na miewa si z le cego.

- Zapłata! - krzykn ła Manaroo. Dengar był pewien, e usłyszał to jedynie

dzi ki attanni.

Patrz c jej oczami widział jeszcze, jak dziewczyna spróbowała pobiec do

niego, ale jeden ze stra ników złapał j i pchn ł z powrotem na parkiet. Manaroo

była bliska paniki.

Chwil pó niej powieki Dengara zacisn ły si na dobre i wszystko pochłon ła

ciemno .

84

Rozdział 4

Z by Tatooine

Dengar obudził si pod pal cym sło cem Tatooine. Był wczesny poranek i

grunt dopiero zacz ł si nagrzewa . Jakie małe pustynne stworzenie w twardym

pancerzu próbowało wpełzn pod niego, by schowa si w cieniu.

Otworzył oczy i wci lekko oszołomiony rozejrzał si wokoło. Le ał w

szerokim kanionie po rodku martwej, pustynnej równiny. Wsz dzie widział tylko

zielonkawobiałe skały, pokruszone albo wygładzone, przez wiatr. R ce i nogi miał

zwi zane trzema mocno zaci ni tymi rzemieniami, które przymocowano do

wstrzelonych w skał kołków. Nie mógł si poruszy . Rzemienie były mokre i w

miar wysychania miały zaciska si coraz bardziej.

Wokół nie dostrzegł ladu jakiegokolwiek pojazdu czy stra ników, czy nawet

androida, który mógłby za wiadczy o mierci Dengara. Słycha było tylko

monotonny szum wiatru; brakowało nawet brz czenia owadów i nawoływa

dzikich zwierz t.

Dengar oblizał wargi. Jabba chyba zamy lił sobie u mierci łowc skazuj c go

na odwodnienie, co w porównaniu z innymi metodami nie było szczególnie

wymy lnym ani odpychaj cym sposobem. Mo e bolesnym, ale bez przesady.

Jednak dlaczego Fett wspominał o Z bach Tatooine? Co to miały by za

z by? Szczyty gór? Niby logiczne, ale w pobli u nie zauwa ył gór.

Musiało zatem chodzi o jakie zwierz . Legendy wspominały o

smokach pustynnych, stworzeniach wielkich i zło liwych. Dengar przepatrzył

horyzont w ich poszukiwaniu, a jednocze nie sprawdził wytrzymało wi zów.

Có , tamci nie le si postarali. Wci gn ł gł boko słone powietrze i zacz ł

pracowa nad uwolnieniem si .

Zamkn ł oczy i spróbował wyczu ka dy z rzemieni z osobna. Zastanawiał si

równocze nie, jak daleko posun ł si Jabba w realizacji pozostałych planów na

ten dzie . Sło ce było ju do wysoko i Han Solo z kompani powinni znale si

do tej pory w oł dku sarlacca, gdzie czekało ich powolne i bolesne trawienie.

Dengarowi zrobiło si niewyra nie na t my l. Imperium pozbawiło go wi kszo ci

uczu , ale na my l o mierci Hana Solo poczuł si nagle bardziej samotny ni

kiedykolwiek dot d. Od lat pojmanie tego człowieka było jedynym celem jego

ycia. Bez niego nie miał po co dłu ej trwa . Chyba eby dla Manaroo. . ale nie

wiedział nawet, czy dziewczyna jeszcze yje. Pami tał jej przera enie, ale co było

dalej? Czy Jabba zabił j , tak jak przypuszczała, e zamierza?

Tak, jej było mu al. Od kiedy wnikn ł w jej umysł, poniek d znowu stał si

człowiekiem. Wyobra ał sobie, e pewnego dnia zdoła z jej pomoc nauczy si

miechu i miło ci.

Jednak je li nawet jeszcze nie zgin ła, to na pewno przebywała w celi w

pałacu Jabby i tak czy tak mier była jej pisana.

Zdwoił wysiłki, ale chocia szybko otarł sobie prawy nadgarstek do krwi,

rzemienie wci trzymały tak samo mocno.

Zostawił r ce i zaj ł si lew stop . Rzemienie obwi zano na jego

wzmocnionych butach, co całkiem dobrze chroniło nogi. Imperialni chirurdzy

85

poprawili mu refleks, dodali sił, jednak nie zdołał odsun nogi do daleko, by

szarpni ciem zerwa wi zy. Przez pół godziny nie zdołał nawet naruszy wbitego

w skał bolca, a co gorsza, podczas szamotaniny niechc cy pogł bił ran na

nadgarstku.

Coraz silniejszy wiatr niósł przez równin drobne ziarenka piasku. Niebo

zacz ło szarze od pyłu, które jak tuman mgły albo zapowied burzy rosły

niebezpiecznie w sił i zbli ały si coraz bardziej do Dengara.

Przymkn ł oczy, by cho troch je w ten sposób osłoni . Nagle przypomniał

sobie wzmiank Jabby o pewnym miejscu, które le ało pono całkiem blisko

pałacu. Zwano je Dolin Wiatrów.

Bez w tpienia wła nie si tu znalazł. Nie dodało mu to nadziei, ale wiedział ju

przynajmniej, e najbli sze ródło wody nie mo e by daleko. Starczyłoby si

uwolni . .

Gdzie na równinie rozległ si ci ki t tent. Dengar odwrócił głow na bok i

zobaczył kudłat sylwetk bantha, na którym jechało trzech Ludzi Pustyni.

Chwil pó niej byli ju obok.

Dwóch zeskoczyło na ziemi i z gotow broni podkradło si do le cego,

trzeci został na grzbiecie zwierz cia i rozgl dał si pilnie, czy to aby nie zasadzka.

Dengar słyszał ró ne opowie ci o Ludziach Pustyni, którzy potrafili napada

na podró nych i zabija ich wył cznie dla wody zawartej w ich ciałach. Jednak ci

dwaj, którzy stan li nad nim, zagulgotali co sykliwie we własnym j zyku. Mo e

zmawiali si , kiedy urz dzi sobie uczt ; mawiano po cichu, e miało to polega

na wbijaniu w ciała ywych je ców metalowych rurek, by pi przez nie ciepł

krew.

Dengar nie zasłu ył sobie na nienawi Pustynnych, wi c nie zdziwił si , gdy

ostatecznie usiedli obok jego głowy, by popatrze , jak b dzie umierał.

Przez godzin tak trwali, a wiatr dmuchał coraz mocniej. Dengar przez jaki

czas odwzajemniał ich spojrzenia, a potem znowu zacz ł si szarpa . Tamci nie

kryli zainteresowania, ale najwyra niej traktowali jego starania w kategoriach

rozrywkowych.

Dengar nie miał w tpliwo ci, e tak naprawd czekaj , a umrze, by móc si

potem zaj jego trupem.

Dengar spojrzał na ich osłoni te cienk tkanin twarze i wszyte w odzie

szpikulce, które kojarzyły si z z bami. Czy to miały by te “z by Tatooine”?

Robiło si coraz cieplej, wiatr d ł z ka d minut intensywniej i coraz wi cej

piasku unosiło si w powietrzu, a nagle Dengar przypomniał sobie jeszcze co o

Dolinie Wiatrów. Kto wspominał kiedy , e zdarzaj si tu “pływy piasku”.

Dengar nie miał zwyczaju niczego zapomina , w swoim czasie lekarze zadbali ju

o sprawno jego pami ci, jednak tym razem nie chodziło o rozmow , w której

sam uczestniczył. Słyszał tylko przypadkiem cudz wymian zda , i to w chwili,

gdy miał uwag skupion zupełnie na czym innym. W ko cu jednak sobie

przypomniał. Dolina Wiatrów le ała pomi dzy dwiema pustyniami, z których

jedna rozci gała si znacznie wy ej ni druga i była sporo chłodniejsza. Wiatr

wiał codziennie najpierw w gór stoków, gdy nagrzane powietrze unosiło si znad

dolnej doliny, a wieczorem przy ochładzaniu spływało z wielk sił w dół.

86

Na ka dej z tych pusty było wiele ruchomych wydm, które dwa razy na dob

zmieniały lokalizacj .

Wiatr narastał, Dengar spływał potem, w ustach mu zaschło. Czuł, jak ar

zaczyna ogarnia całe ciało. Niesiony wiatrem piasek atakował z tak sił , e nie

dawało si ju otworzy oczu. Ka da próba musiałaby sko czy si o lepieniem.

Przy kolejnym porywie wiatru obsypany kamieniami banth rykn ł bole nie,

wstał i odwrócił si , jakby zamierzał odej . Ludzie Piasku ruszyli za nim z

wahaniem; najwyra niej wcale nie mieli na to ochoty i tylko niesłyszalny rozkaz

wodza zmuszał ich do odej cia.

Który z nich przystan ł jeszcze przy Dengarze, wyci gn ł długi nó i ci ł po

jednym z rzemieni. Jego towarzysz krzykn ł co do niego pytaj co z grzbietu

bantha.

Ten na dole zasyczał w odpowiedzi i wykonał gest zadawania ciosu, jakby

proponował: “Mo e zamiast czeka , sami go załatwimy? Zabijmy go i b dzie z

głowy”.

Ten wa niejszy z bantha wskazał na miejsce gdzie w okolicy nóg Dengara i

wyrzucił z siebie szereg słów, w ród których łowca zrozumiał imi “Jabba”. Je li

go zabij , Jabba b dzie zły.

Ten z no em nie był zadowolony; stał ci gle nad Dengarem i dopiero przy

kolejnym ryku bantha wsun ł nó do pochwy i skoczył na wierzchowca. Kilka

chwil i ju ich nie było.

Siła wiatru rosła nieustannie. Cały wiat znikn ł za szar , wyj c w ró nych

tonacjach zasłon .

Dengar spojrzał na nadci ty rzemie przy prawej dłoni. Szarpn ł nim w

nadziei, e mo e p knie, ale po paru chwilach stara opadł wyczerpany.

Wiatr nie wył ju , ale krzyczał, a piasek i kamienie raniły skór . Kawałek

skały uderzył Dengara w podstaw nosa i zranił niczym odłamek szkła. Drugi

przeci ł but, trzeci trafił w jeden z rzemieni przy prawym nadgarstku, a ten

zawibrował jak struna. Dopiero wtedy Dengar poj ł najwa niejsze.

Z by Tatooine to były wła nie te kamienie i piasek, przed którymi próbował

si uchyla . Niebo pociemniało i tylko zarysy jasnych tarcz obu sło c

prze wiecały przez burz .

Przypomniał sobie co , co, jak s dził, całkiem uleciało mu z pami ci.

Le ał na stole operacyjnym. Oczy przesłaniała mu gaza, ale tu nad nim

płon ły dwie silne lampy. Lekarze wprowadzali mu sondy do mózgu.

Poczuł wtedy przypływ alu, a kto powiedział:

- O, al? Zachowa ?

- Oczywi cie, e nie - odparł drugi medyk. - Tego nam nie trzeba. Wypal.

Na chwil zapadła cisza, a potem co sykn ło, w powietrzu rozszedł si zapach

palonego ciała.

Potem pojawiła si miło . Serce wezbrało mu pragnieniem, eby ulecie

gdzie daleko, w przestworza.

- Miło ?

- Niepotrzebna.

Znów sykn ło, wróciła niemiła wo . Dengara zacz ła ogarnia zło .

- Zło ?

87

- Zostaw.

Niemal natychmiast odczuł olbrzymi ulg .

- Ulga?

- Och, nie wiem. Jak s dzisz?

Dengar chciał co powiedzie , poprosi , by dali mu spokój, ale nie mógł

otworzy ust.

- Wypali - powiedzieli jednocze nie obaj lekarze, a potem za miali si , jakby

to była jaka gra.

Wspomnienie zblakło i Dengar znów le ał na pustyni. Imperialni oficerowie

obiecywali mu, e gdy ju dowiedzie swojej u yteczno ci, przywróc mu dawn

posta i zdolno do odczuwania. To była obietnica bez pokrycia, ale Dengar nie

tracił nadziei, e jednak.. I tak stał si zakładnikiem własnej nadziei.

Teraz zrozumiał, e po to wła nie pozostawiono mu nadziej W ten sposób

lepiej mogli nad nim panowa .

Znów zacz ł walczy . Kamienie uderzały coraz cz ciej. Niektóre trafiały i w

rzemienie i pozostawało mie nadziej , e przerw je, zanim sam łowca zmieni si

w krwaw miazg .

Odłamek uderzył tu nad lewym okiem i Dengar krzykn ł z bólu, ale jego głos

zgin ł w ogłuszaj cym ryku wichury.

Nagle ten ryk urósł o kilka tonów. Łowca poznał, e to huk silników

podprzestrzennych jakich statków. Uniósł z wysiłkiem głow akurat na czas, by

dostrzec zarysy dwóch jednostek przemykaj cych nisko nad dolin .

Jedn z nich był “Sokół Millenium”.

Serce zabiło mu jak szalone. Wi c znów ci si udało, Han, pomy lał. Znowu

uciekłe . Jeszcze raz b d musiał ruszy w po cig. .

A Dengar nie miał akurat nic, prócz gniewu, nadziei i samotno ci Rozejrzał

si po pustyni w poszukiwaniu pomocy, ale niczego nie znalazł i poczucie

osamotnienia zapłon ło bólem silniejszym ni kiedykolwiek. Przyszło mu do

głowy, e teraz gniew i frustracja chyba nigdy go ju nie opuszcz . Han odleciał,

ale nawet gdyby był tutaj, to co z tego? Zdawał si teraz nieosi galny i

niepokonany. Tak samo jak Imperium. Dengar zapłakał z bezsilnej zło ci.

I wtedy przywołał obraz Manaroo, która z powrotem uczyniła z niego

człowieka.

Z pot pie czym krzykiem szarpn ł praw r k . Nie przejmował si ju , e

mo e zrobi sobie krzywd . Imperium wcze niej go zniszczyło, ale dało mu sił .

Niemal natychmiast jeden z rzemieni p kł z trzaskiem, nast pne pu ciły chwil

pó niej. W ko cu nawet bolec wyskoczył ze skały.

Dengar znów wrzasn ł. Tak długo wierzgał lew nog , a i ona była wolna.

Wtedy odwi zał lew r k i zwolnił wi zy prawej nogi.

Burza tymczasem narastała, niebo poczerniało od piasku i pyłu. Dengar

wiedział, e nie zdoła si nigdzie ukry . Nie w tym terenie. Ludzie Jabby nie

pozbawili go pancerza bojowego, który osłaniał wi kszo ciała, ale nie miał nic,

by ochroni głow i dłonie.

Odwrócił si plecami do wiatru i ruszył niepewnie w kierunku, gdzie powinien

le e pałac Jabby. Boba Fett zdradził go ju dwa razy. Owszem, poprzednio go

88

nie zabił, a tym razem zostawił mu pancerz, ale Dengar obiecał sobie, e łowca i

tak zapłaci mu za wszystko yciem.

Długo tak szedł z dło mi wtulonymi pod pachy i pochylon głow . Nie widział

wła ciwie drogi przed sob , raz z powodu burzy, a dwa - przez coraz bardziej

natr tne, gor czkowe halucynacje. P dzony wichur maszerował całe dwie

godziny, ale nie wydostał si z pustyni. Nie udało mu si te trafi na aden

samotny głaz, za którym mógłby si skry .

W ko cu, gdy zabrakło mu ju sił, a w ciekło i nadzieja skapitulowały przed

zm czeniem, padł na ziemi i zwin ł si w kł bek, by umrze .

Zdawało mu si , e wieki tak le ał wyczekuj c na mier . Czuł si pusty i bez

sił. Wiedział, e sam nigdy nie pokona pustyni. Nawet gdyby uwolnił si tu po

przebudzeniu, i tak byłby bez szans.

A potem zobaczył wiatło, z pocz tku słabe. Miał wra enie, jakby leciał tu

nad ziemi w migaczu. Ogarn ło go echo miło ci i nadziei, i jeszcze wiadomo ,

e musi si pospieszy .

Wreszcie umieram, pomy lał. Siły yciowe uchodz , odlatuj . Ale dok d?

Niespodziewanie wszystkie wra enia si nasiliły. Wydawało mu si , e jest

młodszy, silniejszy i pełen emocji. Zatrzymał si i zawołał: “Zapłata!”

Nagle poj ł, co si dzieje. To nie była przed miertna wizja, ale Manaroo.

Attanni wci tkwiło w gniazdku na karku. Manaroo musiała by gdzie blisko.

Wybrała si migaczem na poszukiwania. .

Dengar krzykn ł i wstał po ród kurzawy. Rozejrzał si dookoła, ale nie

dostrzegł jej. Ona te go nie widziała i przyspieszyła, by ruszy dalej. Ogarn ła go

rozpacz.

Krzykn ł jeszcze raz, i znowu. Stał tak z zaci ni tymi powiekami i

uniesionymi ramionami, a nagle dziewczyna zwróciła głow w jego kierunku.

Oczami Manaroo ujrzał swoj niewyra n sylwetk , która po ród burzy

mogła uchodzi za formacj skaln albo wr cz złudzenie.

migacz zawrócił i obraz znikn ł na chwil w tumanie piasku, ale Manaroo

trzymała kierunek, a wyra nie zobaczyła Dengara stoj cego z pi ciami

uniesionymi ku niebu, twarz poznaczon niezliczonymi ranami i kurczowo

zaci ni tymi powiekami.

Otworzył oczy w momencie, gdy Manaroo zeskoczyła z pojazdu. Nosiła kask i

gruby kombinezon ochronny. Na ulicy nigdy by jej nie poznał, ale teraz obj ł j

bez wahania. Czuł fale jej miło ci, jej poczucie ulgi. Dzielili si tymi emocjami.

- Jak? Jak udało ci si uciec? - spytał w ko cu Dengar. - Bałem si , e zabił

ci jeszcze wieczorem.

- Jabba i jego wita nie yj - wyja niła Manaroo. - W pałacu chaos. Jedni

rabuj , inni si bawi . Stra nicy wypu cili wi niów.

- Aha - mrukn ł oszołomiony łowca.

- O enisz si ze mn ? - spytała nagle dziewczyna.

- Jasne, oczywi cie - mrukn ł Dengar i chciał jeszcze poprosi o co wi cej,

ale zm czenie wzi ło gór i padł bez czucia na piasek.

Kilka nast pnych tygodni sp dził w komorze rewitalizacyjnej szpitala w MOS

Eisley. Kiedy tylko wyszedł, zacz ł przygotowania do lubu z Manaroo. W ród jej

pobratymców nie wymagało to szczególnych formalno ci, ot, prywatna sprawa

89

dwojga ludzi; dopiero pó niejsza wymiana attanni powinna przebiega

uroczy cie, w obecno ci przyjaciół i rodziców. Musieli wi c rozpocz

poszukiwania tego wiata, na który Rebelia przeniosła w wielkiej tajemnicy

bliskich Manaroo.

Podczas tych paru tygodni Dengar cały czas nosił attanni i po raz pierwszy od

wielu dziesi cioleci poczuł si woln istot . Tak bardzo oddalił si od tego, co

uczyniło z niego Imperium, e nie miał najmniejszej ochoty wraca do dawnego

ycia. Wi zienie gniewu, nadziei i samotno ci run ło w gruzy.

Przej cia nie załamały ich, ale nadwyr yły stan finansów. Dengar musiał

znale jaki sposób, by zapłaci niebotyczne rachunki za leczenie. Zastanawiał

si nad powrotem do pałacu Jabby, ale po MOS Eisley zacz ły kr y ponure

pogłoski rozsiewane przez tych, którzy wcze niej wpadli na ten sam pomysł. Nie

do , e kto zamkn ł od wewn trz główn bram , to jeszcze na murach zacz ły

pokazywa si dziwne, paj kopodobne stworzenia. Dawni mieszka cy pałacu te

przewa nie gdzie znikn li, a ci, którym udało si uciec, błyskawicznie odlecieli z

Tatooine.

Dopiero kilka dni pó niej dotarło do Dengara, e w MOS Eisley nie wiedziano,

gdzie wła ciwie zgin ł Jabba. Uznał, e mo e uda mu si zarobi nieco kredytów

zbieraj c bro pozostał na pustyni po ostatniej walce w pobli u Jamy Carcoona.

Wzi li zatem “Skaza ca I” i polecieli szuka wraku barki Jabby. Okazało si ,

e istotnie nikt dot d nie spl drował pobojowiska.

Ciała istot ze wity Jabby za cielały piasek, skurczone, prawie zmu-

mifikowane. Pomi dzy nimi trafili na wiele sztuk broni, troch chipów

kredytowych i sporo cz ci od androidów.

Z samej jamy unosił si dusz cy odór spalonego ciała i gnij cego mi sa.

Wygl dało na to, e sarlacc zako czył swoj ponur karier . Kto cisn ł mu

bomb do gardzieli.

Na skraju osypiska le ał nagi trup m czyzny. Ciało miał popalone i pokryte

ranami, jakby ywcem wyk pał si w kwasie. Dengar obrócił zwłoki butem, by

spojrze w twarz zmarłego.

Pokrywały j p cherze po oparzeniach. Dengar nigdy jeszcze nie widział

kogo podobnie zmasakrowanego.

- Pomocy - wyszeptał domniemany trup.

- Co si stało? - spytał Dengar, gdy otrz sn ł si z szoku.

- Sarlacc.. mnie połkn ł. Zabiłem go. Wysadziłem od rodka - odparł

m czyzna. Dengar znów si zdumiał. Powiadano, e sarlacc potrzebował tysi ca

lat na strawienie zdobyczy, co musiało by oczywist przesad , ale z drugiej

strony. . ten m czyzna na pewno nie le ał na pustyni od kilku tygodni. Najwy ej

dzie albo dwa, a to znaczyło, e wcze niejszy czas rzeczywi cie sp dził w

brzuchu sarlacca.

Manaroo, która kr yła kilkana cie metrów dalej, zaraz podbiegła nad

kraw d jamy.

- Niesamowite - szepn ła. - Pomó wnie go do rodka. Razem umie cili

rannego na koi w kabinie “Skaza ca I”. Dengar podał mu wody, a Manaroo

zacz ła spryskiwa rany antybiotykami. Gdy uratowany wrócił nieco do siebie,

złapał Dengara za nadgarstek.

90

- Dzi kuj - wyszeptał. - Wci .. wci chcesz by moim wspólnikiem? -

spytał i wyci gn ł do niego r k .

Dengar długo patrzył w osłupieniu na popalon twarz rannego, a poj ł, e to

Boba Fett. Bez broni i pancerza, całkiem bezradny Boba Fett le cy na osobistej

koi Dengara. Ten sam człowiek, który odebrał mu Hana Solo, podło ył bomb na

jego statku, który podał mu rodek usypiaj cy i zostawił na mier po ród

piasków pustyni. Kto , kto zdradził go a dwa razy!

Krew zaszumiała Dengarowi w uszach, wiat okrył si mgł . Fett miał na

głowie krwaw szram i gdyby wysili wyobra ni , mógłby Przypomina Hana

Solo. .

- Mów mi Zapłata - mrukn ł.

Boba Fett zrozumiał nagle, w jakiej sytuacji si znalazł i w jego oczach

odmalowało si autentyczne przera enie.

- Ja. . tylko wykonywałem rozkazy - powiedział, ale Dengar ju go nie słyszał.

Dla niego te słowa wyszły z ust Hana Solo.

- Ej e, to był uczciwy wy cig - mówił Han krzywi c si pogardliwie. - Równie

dobrze mogło wyj odwrotnie. To ja mogłem oberwa . Przykro mi.

- Ale ostatecznie to ja wyl dowałem w szpitalu! - krzykn ł Dengar, ciskaj c

Hana za gardło.

Doszło do krótkiej szamotaniny, która zako czyła si całkiem nie-

spodziewanie, bo Dengara nagle odeszły siły. Zobaczył, e dusi nie Hana, ale Bob

Fetta, który patrzy na niego błagalnie.

- Przykro mi! Przepraszam! - j czał, a Manaroo odci gała ze wszystkich sił

r k Dengara i szukała czego w kieszeni. W ko cu przycisn ła attanni do karku

łowcy, przekazuj c mu swoje zaniepokojenie i współczucie nie tylko dla niego, ale

i dla Boby Fetta.

- Co tu si dzieje? - krzykn ła.

- On próbował mnie zabi ! - krzykn ł Dengar, gdy odci gn ła go od

rannego. W tej samej chwili zorientował si , e Fett zdołał wyci gn mu blaster

z kabury. Teraz przyciskał luf do jego piersi, gotów rozsmarowa jednym

strzałem płuca łowcy na grodzi. Có , jak dot d nie nacisn ł spustu.

Dengar zacz ł si uspokaja . Emocje Manaroo przywróciły go rzeczywisto ci.

Ona nie widziała w rannym potwora, tylko udr czonego i chorego człowieka. Fett

był w podobnym stanie, co Dengar jeszcze kilka tygodni wcze niej.

Zapadła cisza. Fett wci przyciskał blaster do eber Dengara, który o mało

nie krzykn ł mu w twarz: “Dalej. Nie mam nic do stracenia!”. Powtarzał to tyle

razy, zawsze w podobnych okoliczno ciach, ale teraz to zdanie stan ło mu w

gardle. Tak, teraz miał co do stracenia.. Była Manaroo i był kto , kto chciał

zosta jego wspólnikiem.

Boba Fett okr cił blaster na palcu i podał go Dengarowi.

- Mam wobec ciebie dług - powiedział. - Rób, co uwa asz za stosowne.

Dengar schował bro do kabury i spojrzał na rannego.

- Za kilka tygodni si eni . Potrzebuj wiadka. Mo esz? Boba Fett

przytakn ł i u cisn li sobie dłonie.

91

Ta jedna skóra: opowie o Bossku

Kathy Tyers

92

Rozdział 1

Chewbacca i Solo wyprowadzili Bosska w pole tylko raz.

Jaszczuropodobny Trandoszanin przerwał potem na jaki czas polowanie, by

lepiej przygotowa si do zdarcia skóry z Chewbacki. Sama my l o podobnej

zdobyczy napełniała go wyj tkow błogo ci . Bossk cieszył si wspaniał

kondycj i był do silny, by pokona Wookiego, ale w tym przypadku wolał

polega na swojej przebiegło ci. A nawet si gn do podst pu.

Bossk stał na rozległym pokładzie gwiezdnego niszczyciela “Egzekutor” i

wpatrywał si w przepływaj ce przez ekran dane. Zmru ył oczy, przesun ł

zawieszon pod prawym ramieniem bro i przybli ył twarz do wy wietlacza.

Jaskrawe lampy raziły jego nadwra liwe oczy, za to obrazowi na ekranie

brakowało kontrastu i był zbyt ciemny.

Po chwili pojawiła si kolejna lista:

“Znani wrogowie - Wielki Bunji, były wspólnik; Jabba Hutt, były

pracodawca; Ploovi 21, były wspólnik”.

Bossk wparł pazury tylnych łap w wykładzin pokładu. Chewbacca i Solo

musieli by szaleni, eby ukrywa si pomi dzy wrogami, ale Han znany był z

szalonych sztuczek. Adiutanci lorda Vadera zebrali dla sze ciu łowców nagród

wszystkie przydatne informacje, ale Bosska mniej interesowało dotarcie do Solo

ni do Wookiego. Han miał by dopiero drugi.

Zacisn ł palce uzbrojone w zakrzywione pazury. Miał zwinne, ale silne dłonie

pokryte wyra nie zaznaczon , grub łusk . Na Wookiech polował od

sze dziesi ciu standardowych lat. Gdy zginie kiedy zabity strzałem z blastera

lub celnie ci ni tym granatem, krwio ercza, pradawna Mistrzyni b dzie mogła

doliczy wiele punktów jagannath zdobytych przez arliwego wyznawc .

Pełna niebia skiego spokoju Mistrzyni bytowała w oderwaniu od czasu i

przestrzeni. Patrz c uwa nie jasnymi, pozbawionymi powiek oczami podliczała

czyny ka dego z trandosza skich łowców. Gdyby zha bił si lub trafił do niewoli,

mogłaby wyzerowa jego konto. Ale tak e podwoi , gdyby zdobył wyj tkowe

trofeum. Trafienie Chewbacki byłoby wła nie takim osi gni ciem.

Przeszedł do informacji o Ploovi. Humanoidalny baron zbrodni zło ył

zamówienie na likwidacj Solo. Niby nie było w tym nic niezwykłego, ale. .

Instynkt łowiecki podpowiadał co innego. Zwłaszcza e Solo był widziany

ostatnio nie gdzie indziej, ale na Tatooine, w pobli u pałacu Jabby. Zaraz potem

uciekł razem z rebeliantami, a ten idiota Greedo zgubił go jak dziecko. Bossk

rozmawiał z nim pó niej na Ord Mantell.

Wojowniczy naród Bosska do wcze nie zwi zał si z Imperium. To władze

Trandoszan podsun ły pomysł, by nie niszczy planety Kashyyyk

bombardowaniem z orbity, ale wykorzysta jej rosłych i silnych mieszka ców do

przymusowej pracy. Idea spotkała si z akceptacj Imperium i miłuj cy pokój

Wookie popadli w niewol zanim w ogóle domy lili si , co jest grane. Od tamtych

czasów bardzo niewielu z nich p dzi wolne ycie na innych planetach.

Lord Vader dał, by poszukiwanych dostarczy mu ywych. Có wida sam

miał ochot obedrze ich ze skóry. Gdy ju si zabawi, Bossk odkupi futro

Chewbacki, zabierze je do domu i rozło y na krwawym ołtarzu Mistrzyni.

93

Najpierw jednak musiał odszuka Solo i jego kompanów, którzy znikn li nie

wiadomo gdzie. A konkurencja była ostra.

Tinian Patt odgarn ła rude włosy za ucho i przykucn ła, by spojrze w oczy

pokrytemu brunatnym filtrem Chandra-Fanowi. Blisko czterech nozdrzy i

spłaszczonego pyska nie była przyjemna, ale musiała si upewni , e tchórzliwa

istota zrozumiała to, co najwa niejsze.

- Dwie cie kredytów - powtórzyła. - Masz mnie tylko przedstawi . Mnie i

Chenlambeca. Masz nas przedstawi Bosskowi.

Tutti Snibit przechylił głow i zerkn ł l kliwie ponad ramieniem Tinian na

srebrzystego Wookiego. Sama Tinian te si przeraziła, gdy pierwszy raz spotkała

Chenlambeca. Inni łowcy mieli go za nieobliczalnego drapie nika, zdolnego

ulega napadom dzikiego szału. Przestrzegał bezwzgl dnej lojalno ci w interesach

i zawsze wywi zywał si z zadania. Nosił ci ki pas z gadziej skóry nabijany

grotami bełtów i srebrnymi wiekami.

Dla Tinian był jej Ng'rhr, czyli “klanowym stryjem”. Mistrzem szkol cym

praktykantk .

- Trandoszanie nienawidz Wookiech - wyj kał Tutti i wyja nił, e te był

łowc nagród, ale imperialni odrzucili jego ofert podczas wst pnej selekcji.

- Czyli podobnie jak nas - stwierdziła Tinian. Owszem przybyła wraz ze

swym mistrzem na pokład “Egzekutora” za pó no, by stan do konkursu. Tyle,

e zrobiła to rozmy lnie. - Przypomnij Bosskowi Kodeks. A potem nas przedstaw.

- Kodeks Łowców Nagród głosił, e aden łowca nie mo e zabi konkurenta ani

przeszkadza mu w polowaniu.

Tutti jednak chyba go za bardzo nie przestrzegał. Tinian widziała kilka minut

wcze niej, jak rozmawiał z Bob Fettem; nawet podsłuchała, o czym.

Proponował, e pomo e Fettowi w zamian za skromne honorarium. Ostatecznie

dostał chyba zlecenie, by skierowa Bosska na fałszywy trop, oddalaj cy go od

Hana Solo.

Tinian i Chen nie mieli nic przeciwko takiemu załatwianiu niektórych spraw.

- Dwie cie pi dziesi t - zaproponował Tutti nastawiaj c jedno z wielkich,

okr głych uszu.

Tinian obejrzała si przez rami . Chen mrukn ł przeci gle.

- Dwie cie dziesi - odpowiedziała. - To nasze ostatnie słowo. Tutti wyci gn ł

serdelkowat dło .

- Dopiero gdy nas przedstawisz i wyjdziemy ywi - u miechn ła si chłodno

Tinian.

Chandra-Fan pospiesznie si oddalił, a Tinian wreszcie si wyprostowała.

- Nie wiem, jak dobrze płaci Boba Fett, ale ten mały jest strasznie zachłanny.

Chen warkn ł.

- Jestem gotowa. A ty?

Wookie skrzy ował ramiona na pasie ładownicy i oparł si o grod . Wygl dał

na całkiem zrelaksowanego.

- Jasne, e te . Zawsze jeste gotowy.

Praktyk u Chena zacz ła w nadziei, e zdoła dokuczy Imperium, zanim ono

j dopadnie. Ju raz zniszczyło jej ycie i wszystko, co miała odziedziczy . Teraz

nie miała nic.

94

Chenlambec nie był zreszt zwykłym łowc nagród. Ugruntował swoj opini

bezwzgl dnego drania i dzi ki temu pomógł ju nie raz i nie dwa Rebelii,

umo liwiaj c ucieczki ró nych istot. Prowadził niebezpieczn podwójn gr ,

która jednak dawała mu sporo satysfakcji i niemałe dochody. To zadanie miało

by trzecim przeprowadzonym z pomoc Tinian.

Tutti wychylił si zza rogu i zło ył dłonie na fałdach wybrudzonej brunatnej

szaty.

- Zgadzam si - rzucił. - Ale uwa ajcie, eby miał mi kto zapłaci !

Bossk czekał tu za zakr tem korytarza. Miał metr dziewi dziesi t wzrostu i

dorównywał prawie postaw Chenowi. Łuski na jednym boku ja niały

pomara czowo, chocia reszta ciała była wsz dzie zielonobr zowa. Trandoszanin

nosił pomara czowy kombinezon pilota, najwyra niej zaprojektowany dla

krótkonogich ludzi, bo nogawki ko czyły si przylegaj cymi obr czami tu

poni ej kolan. Na ramieniu oparł beztrosko karabin laserowy.

Przydzielony mu komp znajdował si blisko centrum sterowniczego

“Egzekutora”. Niczym nie osłoni te, wystawione z trzech stron na spojrzenia

innych stanowisko nie mogło si podoba do wiadczonemu łowcy. Na grodziach i

sufitach biegły p ki przewodów.

- Wielki Bossku - wyj kał Tutti. - Oto Chenlambec. Ma reputacj dosko-

nałego łowcy. A to Tinian, jego praktykantka.

Bossk sykn ł gniewnie i si gn ł praw łap po bro .

- Kodeks tego zabrania! - pisn ł Tutti. - Nie strzelaj! Oni chc porozmawia

o Chewbacce!

Bossk warkn ł.

- Chenlambec. . e te podobnie tchórzliwa rasa mogła wyda kogo takiego

- powiedział wspólnym, którym zreszt nie władał najlepiej. Kto mógłby

pomy le , e Trandoszanin nie tyle mówi, ile raczej si dławi.

Chen uderzył si pi ci w pier i warkn ł głucho. Tinian stancja pomi dzy

łowcami. Obaj byli znacznie od niej wy si.

- Mówi, e twoja sława znacznie ci wyprzedziła. Zabiłe wiele dziesi tków

jego pobratymców.

- Wiele setek - poprawił j Bossk.

Tutti rozejrzał si wokół. Pewnie szukał mo liwych dróg ucieczki.

- Tak czy tak - wtr cił si w ko cu - Bossk dostał robot , a Chenlambec

dysponuje informacj , która mo e j ułatwi . Pomy lałem, e mógłbym obu wam

wy wiadczy przysług . I dlatego postanowiłem was sobie przedstawi ! -

zako czył dramatycznie i zamachał kudłatymi ramionami.

Bossk mrukn ł co w niezrozumiałym dla Tinian j zyku.

- Prosz posłucha , panie Bossk - odezwał si znów Tutti. - Chenlambec

zjawił si na pokładzie za pó no, by zgłosi swoj kandydatur . .

- Lord Vader chce obiekty ywe - przerwał mu Bossk. - Bez zabijania.

Wyraził si jasno.

- Tak, tak - zapiszczał Tutti. - Ale przecie Chenlambec mo e raz zmieni

plany. Je eli pan, szanowny Bossku, zdecyduje si raz popracowa z Wookiem..

- I z człowiekiem - sykn ł Bossk pochylaj c głow . - Małym, słabym

człowiekiem.

95

Chen warkn ł gniewnie.

Tinian skrzy owała ostentacyjnie r ce na piersi.

- Chen mówi, e przydaj mu si wtedy, gdy musi porozumiewa si we

wspólnym. A od siebie dodam, e jestem ju prawie samodzielnym łowc .

Bossk przesun ł bro z powrotem na rami .

- Spadaj, Chandra-Fan. Nie b dzie strzelaniny. Mam z nimi do pogadania.

Tutti wycofał si za róg. Tinian prawie mu zazdro ciła. Wi kszo łowców na

pewno nic nie zarobi na tym zleceniu, bo zako czy bezowocne poszukiwania z

płótnem w kieszeni. Jej i Chenowi te mogło nie uda si to, co zamierzyli, za to

Tutti bez w tpienia zgromadził ju do kredytów, by sp dzi wesoło trzy albo i

cztery tygodnie. A je li b dzie oszcz dny, to mo e starczy mu tego kapitału do

ko ca ycia..

Bossk machn ł na terminal kompa, by si wył czył, i oparł si o grod . Miał

szersze pole widzenia ni Wookie czy człowiek, ale tej parze jako nie ufał.

- No i? - sykn ł. - Co macie do zaproponowania? Pami tajcie, e nie tak

łatwo zasłu y na moj wdzi czno .

Chenlambec oparł si o przeciwległ cian . Czarny pas ładownicy z gadziej

skóry wybrał na t okazj chyba specjalnie, by zirytowa Bosska. Dla Trandoszan

cała warto zdobyczy tkwiła w jej skórze, ale Bossk za nic me wło yłby czego

cho by ze ladem gadzich łusek. To, e Wookie i ludzie jadali mi so innych

ssaków, było dla niego dowodem barbarzy stwa tych istot.

Tinian stan ła znów pomi dzy rosłymi łowcami. Bossk nie wyczuł w kobiecie

nawet odrobiny strachu.

Chen zacz ł pohukiwa jak górska małpa; trwało to tak długo, a Tinian

uniosła dło .

- Mój Ng'rhr ma kontakty w ród Wookiech z załóg statków - zacz ła.

- Nie ufam informacjom udzielanym przez kryminalistów. To, e znasz ich

j zyk, stawia ci poza nawiasem. Oni maj słucha , a nie mówi .

Tinian pohamowała ch przyło enia Bosskowi i oparła dłonie na biodrach,

by jej nie kusiło.

- Moja rodzina trzymała Wookiech jako niewolników. Najlepszym

sposobem, eby nad nimi zapanowa , było nauczy si ich j zyka. Rozumiemy

si ? - A teraz nazywasz go swoim mistrzem - achn ł si Bossk.

- Przepraszam, ale teraz musz ci przetłumaczy . Chenlambec powiedział,

e ma znajomo ci w ród Wookiech, którzy nale do załóg statków dalekiego

zasi gu. - Odsun ła włosy za ucho, eksponuj c ró ow mał owin , której Bossk

przyjrzał si ze zdziwieniem. - Jeden z nich sprawdził ostatni znany kurs “Sokoła

Millenium” i wysun ł pewne supozycje co do jego miejsca przeznaczenia.

Sprawdził kurs? Czy chodziło o informacj z kodowanej sieci Wookiech?

Bossk zainteresował si spraw . Oddałby Mistrzyni praw r k , by włama si do

tej sieci. Lew r k te . . ostatecznie jego organizm regenerował utracone

ko czyny. Zyskałby w zamian wielkie bogactwo i wieczyste bezpiecze stwo.

- Mów dalej - sykn ł. - Gdzie si skierowali? Wookie znów zahuczał.

96

- Mówi, e najlepszym sposobem na zjednanie sobie kapitana Wookiech jest

samemu zatrudni jakiego Wookiego.

- Gdzie si skierowali? - powtórzył pytanie Bossk, staraj c si panowa nad

głosem.

- Najpierw musimy uzgodni zasady naszej współpracy.

- Je li pomo ecie mi dopa Chewbacc i jego wła ciciela, wtedy zastanowi

si nad odpaleniem wam dwudziestu procent nagrody.

Kobieta zmru yła oczy.

- Chyba masz nas za amatorów. Nale y si połowa. I tak zostanie ci wi cej

ni mógłby zarobi bez nas.

Ona mie si z nim targowa ! Ale nie szkodzi, pomy lał Bossk. Futro Chena

powinno by warte prawie tyle samo, co skóra Chewbacki. Srebrzyste c tki były

cech recesywn i trafiały si do rzadko.

Takiego tropu szukał! Dot d otrzymywał same stare informacje; to był

wreszcie wie y lad. Niech sobie my l , e przystanie na trzydzie ci procent.

- Czym pot ny Chewbacca zasłu ył na wrogo innego Wookiego? - spytał

cicho.

Chen zawył ponuro.

- To była niesłychana zbrodnia - przetłumaczyła Tinian. - Ale Chen nie

rozmawia o przeszło ci - dodała od siebie. - W ka dym razie nie ze mn . Z tob

tym bardziej nie zechce.

Mniejsza o przeszło , pomy lał Bossk. Mo e nawet nie znajdzie “Sokoła”, ale

je li uda mu si zwabi Chena na pokład, i tak zarobi swoje.

Ludzka kobieta zapewne te mogła by gdzie poszukiwana. W ko cu

handlarze niewolników nie zwykli gardzi młodymi i energicznymi samicami.

Kodeks byłby przeszkod , bo zabraniał zdrady, je eli ten drugi łowca nie

uczynił tego pierwszy, ale Bossk ju wcze niej naruszał zasady i uwa ał, e ma na

to yczliwe przyzwolenie Mistrzyni. Z czasem nawet zagustował w misternych

oszustwach.

- A teraz słucham - powiedział. - Dok d si skierowali?

- O tym woleliby my porozmawia w jakim spokojniejszym miejscu.

- Nie ma czasu - sykn ł gro nie Bossk. Musiał spróbowa ich zastraszy . -

Inni łowcy wsiadaj ju do statków.

- No to porozmawiamy tutaj - stwierdziła Tinian i spojrzała w gł b

korytarza, którym nadchodził jeden z imperialnych w mundurze khaki. Min ł

ich łomocz c ci kimi buciorami o pokład. Bossk odruchowo sprawdził, czy ma

bro na swoim miejscu.

Człowiek z personelu pokładowego znikn ł w kolejnym zalanym jaskrawym

wiatłem przej ciu, ale Bossk wyczuł w Tinian jaki niepokój, a potem ulg , gdy

tamten poszedł. Wida nie lubiła imperialnych i wolała mie si przed nimi na

baczno ci.

Całkiem niepotrzebnie. Najgro niejszy jej wróg stał przecie tu obok.

Konstrukcja “Egzekutora” wibrowała wokół Chenlambeca niczym ywe

stworzenie. Wookie najch tniej natychmiast opu ciłby wn trzno ci tego

lewiatana; współczuł imperialnym załogantom, którzy niczym paso yty musieli

całymi latami kr y po przedziałach i korytarzach.

97

Na razie jednak musiał doko czy rozmow . Przekazywał zdanie po zdaniu i

słuchał tłumacz cej jego słowa Tinian. Był pełen podziwu dla jej umiej tno ci

odgrywania “szczerej” pogardy wobec jego gatunku.

- Kontakty Wookiech zauwa yły statek Solo na kursie do systemu Lomabu.

Grupa zbuntowanych Wookiech zasiedliła tam kolejny wiat. Słyszeli my, e

zdarzyło ci si kiedy załatwi jedn tak koloni .

- Tak - sapn ł Bossk. Chodziło o Gandolo IV, gdzie udało mu si upolowa

całkiem spor gromadk byłych niewolników. Mało brakowało, a dopadłby

równie sławnego Chewback , który pomagał w zało eniu kolonii. Przeszkodził

mu niespodziewany powrót kapitana Solo. Widz c, co si dzieje, Solo zaatakował

łowc i jego ekip , a musieli wycofa si na główny, wi kszy i lepiej uzbrojony

statek. Solo wyl dował wtedy “Sokołem” dokładnie na szczycie kadłuba,

powoduj c załamanie si podwozia. Buchn ła para z porwanych przewodów hy-

draulicznych, a wewn trzne eksplozje uszkodziły powa nie zespół nap dowy.

Solo i Chewbacca zostawili potem Bosska uwi zionego we wraku. Prze ył, ale

za cen bolesnego poni enia, jak głosiła kr

ca po ludziach opowie .

Chenlambec znał j niejako z pierwszej r ki, bo jego brat towarzyszył Chewbacce

podczas całego zaj cia i razem z nim popadł najpierw w desperacj , by potem

o y na widok odsieczy.

Chen był pewien, e dla Bosska to nadal bardzo bolesne wspomnienie. Seri

pomruków przypomniał Tinian o paru szczegółach maj cych uwiarygodni ich

legend , któr opracowali szczegółowo jeszcze przed l dowaniem w hangarze

“Egzekutora”.

Dziewczyna pokiwała przytomnie głow i odwróciła si do szpetnego

jaszczura.

- Przypuszczamy, e po wygnaniu z Hoth Rebelia b dzie próbowała zało y

baz blisko Wookiech w systemie Lomabu. To by wyja niało, dlaczego Solo wzi ł

na pokład kilkoro przywódców Sojuszu. Nasi informatorzy twierdz , e tak

wła nie si stało. Mogliby my przemkn si tam jeszcze przed przybyciem floty

rebeliantów i zrobi swoje, zanim imperialni w czymkolwiek si połapi . Potem

zawieziemy je ców prosto do lorda Vadera.

Bossk pokiwał głow .

- Nie słyszałem o Lomabu. To daleko st d?

- My jeste my w pobli u Anoatu, a co do Lomabu..

Chen wbił spojrzenie w Bosska. Ciekawe, czy przyn ta chwyci?

- .. to nie jeste my pewni, gdzie dokładnie le y - doko czyła Tinian.

Bossk rzucił jej w ciekłe spojrzenie, zerkn ł na Chena, znów popatrzył na

Tinian i wyrzucił z siebie kilka gardłowych słów po trandosza sku. W ko cu

znowu przeszedł na wspólny.

- Nic mi po waszych informacjach. S bez warto ci. Wy te nie jeste cie nic

warci. Powinienem. .

Chen szczekn ł gniewnie.

- Uspokójcie si obaj - wykrzykn ła Tinian. - Nie wiemy, gdzie le y, ale

wiemy, gdzie szuka tej informacji. Musimy zajrze do sieci Wookiech.

Chen był prawie pewien, e Bossk si na to złapie. Sie istniała naprawd i

jaszczur bez w tpienia marzył, by si do niej włama ..

98

- Do sieci - powtórzył powoli Bossk i j zyk mu zadrgał łakomie. Wspaniale.

Połkn ł haczyk.

- To nie b dzie bezpieczne. Szczególnie dla ciebie i dla mnie, Bossk. Wookie

przywi zuj wielk wag do kwestii bezpiecze stwa i cz sto uciszaj obcych,

którzy zbyt interesuj si sieci .

Bossk poprawił pas z broni .

- Nie zgodz na podró adnym innym statkiem, prócz mojego. Mam lekki

frachtowiec YV-666. Zmodyfikowany do polowania na Wookiech. Odpowiada

wam?

Chen pokazał z by i warkn ł gro nie. Gdyby udało im si ci gn Bosska na

pokład ich statku, reszta poszłaby piewaj co, ale łowca nie był a tak głupi.

- Jemu nie przeszkadza - przetłumaczyła Tinian. - A skoro stawk jest

nagroda za Chewback , to i ja si przełami .

Bossk rozci gn ł w ko cu doln cz pyska w gadzim odpowiedniku

u miechu.

- Ale musz was ostrzec: je li zaczniecie cokolwiek kombinowa , systemy

pokładowe “Kła Ogara” dadz wam popali .

To było oczywiste. Statek musiał zosta odpowiednio przygotowany na

wypadek buntu mocarnych Wookiech.

Chen kazał jeszcze przekaza Bosskowi, e wspólna podró znacznie obni y

koszty przedsi wzi cia, co dla nich było do istotne, skoro mieli dosta tylko po

pi tna cie procent. Gdy Tinian przetłumaczyła, Chen powoli wci gn ł powietrze.

Bossk zalatywał wprost bólem i mierci , ale nadal był absolutnie pewny swego,

co zasugerowało Wookiemu, e musiał knu zdrad . Od ałował te trzydzie ci

procent tylko dlatego, e i tak nie miał zamiaru dzieli si z nikim nagrod .

Czyli wszystko ju wiemy, pomy lał Chen. Je li si uda, Bossk nie dostanie ani

kredytu, a na dodatek jego konto jagannath wyczy ci si do zera. Wookie znał

podstawy religii Trandoszan i wiedział, e taki los byłby dla Bosska gorszy od

mierci.

Chenowi niewiele rzeczy sprawiłoby wi ksz rado .

Na Tinian Bossk robił wra enie nadpobudliwego. Wci postukiwał

rytmicznie pazurami i spogl dał nerwowo w pustk korytarza.

- Oczekuj te , ze pokryjecie połow wydatków na paliwo - dodał.

Podczas trzech lat sp dzonych z Chenem Tinian bardzo si zmieniła.

Prostoduszna dziewczyna z bogatego domu wyrosła na do wiadczon

bojowniczk ruchu oporu. Wyczuła, e Bossk j sprawdza.

- Dziesi procent - odparła. - Gdyby wiedział, gdzie to jest, to i tak by tam

poleciał. Z nami czy bez nas.

Bossk skrzywił si .

- Dwadzie cia. Zaprogramowanie systemów pokładowych, by miały was na

oku, zajmie troch czasu, opó ni wylot i polowanie.

- No to ich nie programuj - zaproponowała dziewczyna. Jaszczur ci gn ł

wargi i sykn ł.

Tinian słyszała, e Trandoszanie poczytuj miłosierdzie, wdzi czno i

ugodowo za oznaki słabo ci.

- Dziesi - powtórzyła. - To i tak szczodry gest z naszej strony.

99

- Czemu nie zapiszesz si do Gildii Kupieckiej, ludzka kobieto? Polowanie to

sprawa nie na wasze oł dki.

Tinian zerkn ła na niego spod przymru onych powiek. Wyraz jej twarzy był

w tej chwili czytelny nawet dla Trandoszanina.

- Mój uodpornił si trzy lata temu, gdy zamordowano moich dziadków i

ukochanego, a tak e zniszczono mi dom. Porzuciłam dawne ycie. Przy

odpowiedniej stawce nagrody ryzyko traci dla mnie znaczenie.

Bossk wpatrzył si w ni . Nie wszystko rozumiał. Trandoszanie nie miewali

ukochanych. Wracaj c na rodzinn planet parzyli si z odpowiadaj c akurat

ich gustom matk gniazda i wracali do swojej roboty.

Ona jednak miała ukochanego. Narzeczonego. Teraz robiła co mogła, by

obraz Daye'a Azur-Jamina nie stan ł jej przed oczami. Miał łagodn twarz, w

której odbijała si wrodzona inteligencja i dziwne srebrzyste znami nad jedn

brwi . Był wra liwy na Moc, co zawsze dowodzi o prawo ci charakteru. Nie bał

si ci kiej pracy. Lojalny do grobowej deski, po wi cił swoje ycie, by umo liwi

jej ucieczk w dniu, gdy imperialni przejmowali fabryk jej dziadków. Od tamtej

chwili robiła co mogła, by przyspieszy upadek Imperium. A je li przy tym

zginie, to nie szkodzi. Im szybciej si to stanie, tym szybciej doł czy do Daye'a.

Na razie jednak miała jeszcze to i owo do zrobienia.

- Pi tna cie procent kosztów paliwa - powiedział Bossk wyci gaj c

pazurzast dło .

Tinian wyczuła, e wygrała: Bossk wyszedł w pół drogi. Wyci gn ła r k i

dotkn ła łuskowatej skóry. Bossk przycisn ł j jednym ruchem do ciany

korytarza. Chenlambec te podał r k i został identycznie potraktowany.

Znaczenie gestu było proste: Bossk tu dowodził. Niby dwoje na jednego, ale na

pokładzie cudzego statku. Okoliczno ci zdawały si sprzyja Trandoszaninowi.

- A teraz ustalmy, czym dysponujemy i co robimy - oznajmił Bossk i zacz ł

wylicza systemy uzbrojenia swojego statku. Zanim sko czył, Chen zacz ł

nerwowo przytupywa i nawet Tinian poczuła si nieswojo, chocia wyrosła w

rodzinie, która tradycyjnie zajmowała si produkcj broni. Od czasu opuszczenia

Druckenwell nauczyła si ni nie le posługiwa . Rekompensowała sobie w ten

sposób niewielki wzrost i ograniczon sił . Sporo te nauczyła si od Wookiego,

którego reputacji jako “wolnego strzelca” nawet Bossk nie mógł kwestionowa .

Ustalenie reszty planów nie zaj ło wiele czasu. Mieli odwiedzi placówk

Wookiech i uda si do systemu Lomabu. Z wył czonymi systemami weszliby na

orbit udaj c asteroid . Do zwiadu mieli u y małego ładownika. Po

zlokalizowaniu kolonii zbiegłych Wookiech zastawiliby pułapk na Solo i jego

kompanów. Szczegóły mieli dopracowa po osi gni ciu Lomabu.

Tinian ani słowem nie wspomniała o prywatnych planach swoich i jej mistrza.

- Do czasu, a tam dolecicie, b dziecie pozostawa w swojej kabinie.

Tinian wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru siedzie grzecznie we

wskazanym przez Bosska miejscu, a Lomabu III nie było bezpiecznym wiatem.

- Zamustrujemy z trzystoma kilogramami wyposa enia. W którym doku ci

znajdziemy?

Bossk zamrugał, a na jego twarzy odmalowało si zdumienie: po co im trzysta

kilo sprz tu?

100

- W szóstce - rzucił.

- B dziemy za dwadzie cia minut - zapowiedziała Tinian.

Chenlambec poprowadził Tinian korytarzem, zadowolony, e wreszcie mógł

uciec przed smrodem Bosska. Zadania podj ł si na polecenie nadeszłe z

Kashyyyk; nie chodziło jedynie o ułatwienie ucieczki Chewiemu, ale tak e o

poło enie kresu zbrodniczej działalno ci Bosska. Chen wiedział, e Trandoszanin

ma na koncie setki ofiar. Na dodatek był z tego dumny. Triumfalny błysk oka

łowcy burzył w Chenie krew.

Pokonawszy kilka zakr tów, Wookie zwolnił kroku.

- Zadowolony? - spytała Tinian.

Chenlambec, który stracił przez łowców futer braci i siostry, odparł, e to

dopiero pocz tek.

- Ale udany - stwierdziła dziewczyna. - Przez kilka minut czułam, e yj .

Chenlambec poło ył jej dło na ramieniu. Tinian rozumiała mow i gesty

Wookiech i wiedziała, e oznacza to przyznanie racji.

- My lałam, e i ty poczułe si podobnie - powiedziała i u miechn ła si do

mistrza.

Chen liczył mijane wyloty korytarzy, a skr cił w jeden z nich, słabiej

o wietlony. Zrobił dwadzie cia długich kroków i zatrzymał si pod grodzi , a

Tinian stan ła obok na stra y i obluzowała bro w kaburze.

Chen przykl kn ł i si gn ł do nieu ywanego portu kompów niszczyciela.

Wysun ł pazur i wyci gn ł stamt d srebrzysty sze cian, tak mały, e zmie ciłby

si w dłoni Tinian.

- W ostatniej chwili - pisn ł przedmiocik wysokim, kobiecym głosem. - Ju

miałam. .

Wookie cisn ł gaduł , który był za mały, aby nazywa go androidem, ale na

tyle inteligentny, e zasługiwał na to miano. Zamkn wszy pchełk w dłoni

obejrzał si na Tinian.

- Czysto - powiedziała stoj c nieruchomo jak pos g, z dłoni na kolbie

blastera.

Chen przypi ł drobiazg do pasa na wysoko ci biodra.

- Mam mas po ytecznych danych - pisn ła Pchełka. - Wiem wszystko o

“Sokole Millenium”. Nie uwierzycie, ale. .

- Nie szukamy “Sokoła” - powiedziała Tinian.

- Aaa.. - zaj kn ła si Pchełka. - Chciałam tylko. .

Chen warkn ł ostrzegawczo i aparacik zamilkł w pół pisku. Teraz nie ró nił

si niczym od reszty kwadratowych wieków, które ozdabiały pas ładownicy

Wookiego. Nieprzypadkowo zreszt : pas był elementem kamufla u.

Ruszyli z powrotem po reszt baga u, którzy zamierzali przenie na statek

Bosska.

Bossk pospieszył do innego terminalu w koszarowej cz ci “Egzekutora”. Nie

bawi c si w ceregiele poszukał wszystkich dost pnych informacji o

Chenlambecu. Z rozczarowaniem si przekonał, e jego pozwolenie łowieckie

było wa ne, a lista osi gni długa i imponuj ca. W pół wiatku znany był jako

“W ciekły Wookie”. Jego skóra znacznie wzbogaciłaby konto punktowe Bosska.

101

Postukał w klawiatur wprowadzaj c hasło “Tinian”. Nie znał nazwiska

kobiety. Komputer szukał kilka sekund, a wyrzucił dwie odpowiedzi. Jedna

pasowała do widzianej przed chwil osoby, i to bardzo dokładnie. Zgadzała si

nawet charakterystyka cieplna ciała, na któr mało kto poza Trandoszanami

zwracał zwykle uwag . Mi dzy innymi to wła nie czyniło z nich doskonałych

łowców.

Tinian była poszukiwana. Skromn nagrod za jej pojmanie wyznaczył w

swoim czasie imperialny gubernator przemysłowej planety Druckenwell. Jako

adeptka pobieraj ca nauki u licencjonowanego łowcy była teraz nietykalna.

Wielu pomniejszych kryminalistów korzystało z tej szansy. Gdy jednak

Chenlambec znajdzie si ju na stole preparacyjnym Bosska, Tinian zostanie bez

prawnej ochrony i b dzie mo na legalnie si ni zaj . Niska suma nagrody

sugerowała, e kobieta nie była specjalnym zagro eniem, ale powinno starczy

tych kredytów na pokrycie kosztów paliwa w obecnej wyprawie.

Musiał tylko ci gn oboje na pokład “Kła Ogara”.

Ale i tak zasadniczym celem pozostawał Chewbacca. Bossk ani na chwil nie

potrafił zapomnie o wyznaczonej za niego olbrzymiej nagrodzie.. ani o

poni eniu, którego doznał na Gandolo IV.

Ruszył do hangaru szóstego, gdzie szturmowcy strzegli stoj cego w blasku

jupiterów “Kła Ogara”. Trzy inne statki łowców ju odleciały. “Kieł” l nił

nowo ci , nie zd ył jeszcze okry si patyn ani szramami od złu ycia. wiadom

obecno ci imperialnych, jaszczur podszedł ostentacyjnie do rampy.

- Bossk - powiedział. - Wsiadam.

Komp statku momentalnie zidentyfikował jego głos.

- Przyj te - odparł metaliczny baryton. Bossk lubił statki, które umiały mó-

wi . Zapłacił nawet za dodatkowe oprogramowanie. Rampa wej ciowa opadła

powoli.

Łowca pospieszył do sterowni, by czym pr dzej sprawdzi systemy

bezpiecze stwa. Szczególn uwag zwrócił na lewoburtow kabin sypialn .

Usatysfakcjonowany przeszedł kr tym korytarzem do jednej z rufowych

ładowni. Jego pasa erowie powinni mie do miejsca na składowanie tych

trzystu kilogramów. Chocia .. co to mogło by ? Zaintrygowany Bossk oblizał si

nerwowo. Zreszt . . cokolwiek chcieli wnie , statek rozpozna zawarto ich

baga y, które niebawem i tak dostan si Bosskowi.

Cofn ł si do głównej luzy, by poczeka na go ci.

Pierwsza pojawiła si na lustrzanym pokładzie “Egzekutora” Tinian. Lew

r k prowadziła samobie ny wózek baga owy, praw trzymała w pobli u

zawieszonego u pasa blastera. Przez prawe rami przewiesiła czarny gruby

płaszcz.

- Witam na pokładzie “Kła Ogara”. Macie wspóln kabin na lewej burcie -

poinformował Bossk. - Jest otwarta. Od razu złó tam baga e. Potem do was

zajrz .

Dziewczyna znikn ła w półmroku korytarza, a łowca spojrzał na znacznie

bardziej interesuj c sylwetk Chenlambeca prowadz cego dwa imperialne

androidy, z których ka dy holował jedn skrzyni . Sam Wookie niósł na głowie

pojemnik z uzbrojeniem.

102

- Co tam jest? - rzucił Bossk pod adresem jednego z wyposa onych w

g sienice androidów.

Chenlambec warkn ł co , co Bossk był skłonny uzna za przekle stwo.

Poruszył w odpowiedzi j zykiem i przestał podpiera grod .

- Za mn - powiedział i poprowadził go ciemnym korytarzem obok jasno

o wietlonej kabiny pasa erskiej do mniejszej ładowni, gdzie przygotował kilka

metrów kwadratowych wolnej przestrzeni. - Złó to tutaj i niczego nie dotykaj.

Chenlambec mrukn ł na androidy, które rozlokowały baga e, zawróciły na

g sienicach i wyjechały ze statku, by wróci do parku androidów niszczyciela.

Z gł bi ładowni wyłonił si czerwonobrunatny X10-D, pokładowy android

Bosska. Chenlambec cofn ł si o krok i obna ył z by.

- Zajmie si umocowaniem waszych baga y na czas lotu - wyja nił Bossk i

nagle wyczuł czyj obecno za plecami. Odwrócił si i odruchowo uniósł bro .

- Spokojnie, Bossk - powiedziała Tinian wchodz c do ładowni z uniesionymi

r kami. - Co to za potwór? - spytała, wskazuj c na androida.

- Kazałem ci zosta w kabinie - sykn ł Bossk, opuszczaj c blaster. X10-D nie

był wcale brzydki, ale go cie nie widzieli go zbyt dobrze w ciemno ci, a Bosskowi

silne wiatło nie było do niczego potrzebne. - To mój pomocnik.

Tinian podeszła do l ni cej maszyny. Do pewnego stopnia przypominała

Trandoszanina; miała teleskopowe łapy o ł cznej długo ci prawie trzech metrów,

masywny, sto kowy korpus i kołowy nap d.

- Pomy lałam, e przydam si jako tłumaczka przy rozmieszczaniu baga u -

wyja niła dziewczyna i dotkn ła piersi androida. - My lisz, e obejdzie si beze

mnie?

- Sam powiem twojemu towarzyszowi, gdzie co ulokowa , a android zało y

mocowania - odparł Bossk. - Tłumacza nie trzeba. Na tym statku androidy i

Wookie maj słucha , a nie gada .

Chenlambec warkn ł gro nie.

- Cz naszego wyposa enia wymaga delikatnego traktowania - powiedziała

Tinian. - Masz elastyczne pasy?

- Mój android wszystkim si zajmie. Chenlambec mrukn ł.

- Ch tnie popatrzymy - stwierdziła Tinian.

- A patrzcie sobie, jak chcecie. Zabezpieczenie wszystkich pakunków zaj ło

godzin .

- Pami taj o naszej umowie - przypomniała Tinian, gdy android wrócił na

swoje miejsce przy tylnej grodzi. - Nie ruszamy niczego na twoim statku, a ty nie

interesujesz si naszymi baga ami.

- Nie ruszajcie niczego i nie pl czcie si pod nogami - dodał Bossk, celuj c w

dziewczyn pazurzastym palcem.

Chenlambec potrz sn ł kudłat łap i rykn ł.

Tinian zgromiła Wookiego spojrzeniem.

- W adnym razie, Ng'rhr. Nie tym razem.

Bossk skrzy ował r ce na piersi i u miechn ł si . Go cie nie tworzyli

najwyra niej szczególnie zgranej pary. Oczywi cie mógł im obieca , e nie ruszy

ich baga u. adna sztuka. Pokładowe skanery nie miały sobie równych. Podobnie

jak i cały statek, którego komp odznaczał si nader wysok inteligencj . Bossk

103

nie potrzebował dzi ki temu adnej załogi, jeden android starczał mu za cał

pomoc. Było to wa ne, bo Trandoszanie byli zawsze w pewnym sensie

pokrzywdzeni, gdy chodziło o loty kosmiczne: nikt nie budował jednostek

dostosowanych do pazurzastych dłoni jaszczurów, a modyfikacje nie zawsze si

sprawdzały.

Wrócił do luzy, a gdy ta zamkn ła si z sykiem, Bossk wysyczał cichutko

modlitw dzi kczynn do Mistrzyni. Wykorzysta pasa erów, a gdy stan si ju

niepotrzebni.. b dzie mógł wzi si do roboty.

- Rzucamy cumy, jak tylko b dziecie gotowi - powiedział gło no. - W wi kszej

ładowni s fotele przeciwprzeci eniowe.

- Chyba niezbyt mamy ochot w nich siada - odparła Tinian. Bossk

roze miał si gardłowo.

- Je li zechc obedrze was ze skóry, to i tak to zrobi .. Ale nie przed

Lomabu III. Wszyscy szukamy Chewbacki i Solo. Złapiemy ich razem.

Tinian zerkn ła w gł b mrocznego korytarza. Niewiele widziała, a nie miała

gogli na podczerwie . Nigdy ich nie u ywała, a Trandoszanie w naturalny sposób

odbierali promieniowanie cieplne.

- Gdzie jest ta placówka? - spytał stoj cy za ni Bossk. - Je li mamy lecie , to

musz teraz dosta jej koordynaty.

Chen wymruczał seri d wi ków, a Tinian przetłumaczyła je jako ci g liczb i

dodała:

- Program obrony przewiduje niszczenie wszystkich, którzy nad miernie si

zbli , a nie s Wookie. Po wyj ciu z nadprzestrzeni “Kieł” b dzie musiał

zachowa całkowit cisz i pełne maskowanie. Poza ekrany wyjdzie tylko Chen.

- Rozumiem. - Bossk mlasn ł j zykiem. - Mam wam ju pokaza wasze fotele

antyprzeci eniowe?

- Uło ymy si w kojach - stwierdziła dziewczyna, poprawiaj c płaszcz na

ramieniu.

- Jak chcecie. Ale nie miejcie pretensji, jak was poobija.

Tinian schroniła si z powrotem w kabinie, która mierzyła ledwie trzy na

cztery metry i była tak mroczna, e wszystko wydawało si w niej szare. Ciemna

sylwetka Chena wcisn ła si tu za ni . Przez chwil widzieli jeszcze łuskowaty

kark Bosska zmierzaj cego do głównego korytarza.

Dziewczyna wyci gn ła latark i omiotła wn trze strumieniem wiatła. Koje,

szafy i kabina prysznicowa nadawały si dla człowieka, jednak były za małe dla

Wookiego czy Trandoszanina.

Tinian obmacała cian obok koi i odszukała gniazdo zasilania.

- Jest - powiedziała. Gniazdko znalazło si na wysoko ci ramienia Wookiego,

dogodnej równie dla Trandoszanina. Chen si gn ł do pasa ładownicy.

- Jak miło - odezwała si Pchełka. - Przyjrzeli cie si temu wielkiemu

androidowi? Ale sztuka!

Wokół nich rozległo si niskie, melodyjne mruczenie. Tinian obejrzała si na

Chena.

- Ładnie zestrojone silniki.

Chen szczekn ł krótko. Wiedziała, e Wookie uwielbia swojego małego,

talerzowatego “Wroshyra”, chocia statek nie był pierwszej młodo ci. Bez

104

w tpienia niech tnie zostawił go w płatnym hangarze parkingowym

“Egzekutora”.

- Jak dobrze pójdzie, b dzie nas sta na parkowanie tam cho by przez

pi dziesi t lat. A jak si nie uda, to te nie szkodzi. Nie przejmuj si , Ng'rhr. -

Tinian chwyciła p k kudłów i poci gn ła. Sier Wookiech była o wiele

delikatniejsza, ni mo na by s dzi na pierwszy rzut oka.

Chen odpi ł Pchełk od pasa, uło ył na dłoni i nakazał zaj si

zabezpieczeniem kabiny.

- Słusznie - mrukn ła Tinian. - Bossk bardzo chce odszuka placówk , ale to

nie znaczy, e b dzie grał czysto.

- No to mnie podł czcie - pisn ła Pchełka i zagwizdała rado nie, gdy Chen

wsun ł jej wtyczk do kontaktu. Zaj ła si zaraz swoimi sprawami; mruczała

przy tym cicho, co było oznak zadowolenia.

Chen odziedziczył j po mierci zaprzyja nionego łowcy. Nie wspomniany

nigdy z imienia Wookie wynalazł całkiem nowy typ androida. Była to

konstrukcja nielegalna i tak zaprogramowana, by zagada na mier ka dy

inteligentny komputer. Pchełka potrafiła dobiera si do dowolnych banków

danych, wył cza systemy bezpiecze stwa, uniewa nia priorytety komend i nie

tylko.. Nie musiała przy tym wcale podł cza si do portu kompa, starczał jej

dost p do sieci energetycznej. Skryta w tytanowym pancerzu, miała cały zestaw

czułych sensorów i kilkana cie obwodów antenowych.

Nie była jednak uniwersalna. Zdarzało si , e zadania, które Tinian wydawały

si całkiem proste, Pchełka wykonywała dopiero po paru godzinach wyt onej

pracy. Dlatego te musieli wcze niej przygotowa a trzy warianty całego planu.

- Chyba jej si tu podoba - zauwa yła Tinian. Wspi ła si na górn koj i

zapi ła sie bezpiecze stwa, która w tym półmroku wygl dała na całkiem czarn .

Wci było bardzo ciemno, zbyt ciemno, by ludzkie oczy zdołały si

przystosowywa . - Tylko niech si pospieszy.

Chen stan ł obok w skich koi i zaparł si pomi dzy sufitem a podłog w taki

sposób, by przytrzyma Tinian, gdyby wypadła z legowiska. Zastanawiał si

gło no, czy Bossk sam zajmuje si wszystkim na pokładzie.

- Je li tak, to pewnie ma do pomocy takiego kompa, jakiego jeszcze nie

zdarzyło nam si widzie - mrukn ła Tinian, odwróciła si na bok i spojrzała na

Pchełk .

Chen warkn ł potakuj co.

- Nasz łuskowaty przyjaciel musi mie znajomo ci w stoczni - dodała

dziewczyna domy laj c si , e ich rozmowa jest podsłuchiwana. - Bardzo

porz dny statek.

Chen pokazał z by i rzucił kilka obelg.

- Pewnie wł czył te program tłumacz cy - stwierdziła z u miechem.

Chen powiedział pod adresem Bosska, co mo e sobie zrobi z programem

tłumacz cym. Pchełka tkwiła spokojnie na cianie i próbowała si dogada z

najpot niejszym kompem pokładowym, jaki było jej dot d dane spotka . Tinian

obawiała si , e “Kieł Ogara” mo e si okaza zbyt inteligentny, by łatwo da si

oszuka .

105

Có , dobrze by było, gdyby Pchełka uporała si z robot przed dotarciem do

placówki. Wszystkie plany wymagały, by oboje wyszli ze skoku w pełni

przytomni.

Statek drgn ł i Tinian uderzyła stopami o cian . Wyrzuciła z siebie kilka

znanych jej d wi ków w mowie Shyriiwook; tłumaczyło si to dosłownie jako

“J zyk trzech ludów”. Ta mowa nadawała si idealnie do wyra ania

niezadowolenia.

- Nie marnuje czasu - dodała we wspólnym, a Chen warkn ł.

Oparła jedn r k na szerokim grzbiecie Wookiego, drug zahaczyła o por cz

koi. Chen zaj ł w jej yciu miejsce ojca, którego nie znała, ale którego

wyobra ała sobie jako m czyzn silnego i nieustraszonego. To ona uratowała

ycie Wookiemu na Srebrnej Stacji, kiedy łakn cy zemsty, ale głupi Renatowie

próbowali wysadzi grod i wysła wszystkich w ostatni skok. Wy ledziła ich

dzi ki zapachowi materiału wybuchowego JL-12-F, wytwarzanego w jednej z

fabryk rodziny I'att.

Drugi raz ocaliła go w Kolonii Kline, gdy doszło do nieporozumienia mi dzy

Chenem a rebelianck ekip czekaj c na pomoc. Potem jeszcze nawzajem

wyci gali si z opałów na zatłoczonym i wilgotnym wiecie Ookbat, podczas misji,

która nie wypaliła.

Przyspieszenie wzrosło i niewiele brakowało, by grod kabiny zamieniła si w

podłog . Tinian odwróciła si do ciany. Od paru dni nie sypiała najlepiej, wi c

mo e gdyby uci ła sobie teraz drzemk ..

Co ukłuło j przez cienki materac.

Bossk wysun ł drgaj cy j zyk. Udało si ! Oboje byli nieprzytomni.

- “Ogar” - odezwał si łowca. - Polecam rozbroi zamek ich kabiny.

Potem poszedł do własnej kabiny i wył czył jeszcze kilka zabezpiecze .

Modyfikuj c statek do polowa na Wookiech, wbudował kilka systemów

daj cych mu szans przetrwania na wypadek, gdyby wi niowie wyrwali si na

wolno . Mi dzy innymi mógł w takiej sytuacji przej sterowanie jednostk ze

swojej kabiny na prawej burcie.

Normalnie wolał jednak zasiada w sterowni, gdzie miał do dyspozycji kilka

szerokich ekranów, ukazuj cych równie obraz w podczerwieni.

W ko cu sprawdził, co z pasa erami. Wookie le ał na podłodze i oddychał

płytko, a ludzka kobieta nie zareagowała, gdy potrz sn ł j za rami .

Farmaceutyki zrobiły swoje.

Opró nił magazynki ich blasterów i przeszukał baga . Zawahał si przy kuszy

Chena, któr ch tnie by sobie zatrzymał, ale ostatecznie usun ł tylko spr yn

naci gow i zostawił oboje tak, jak padli.

- Sprawdzaj nieustannie, co robi - polecił kompowi.

- Przyj te - usłyszał w odpowiedzi.

Zgodnie z danymi nawigacyjnymi kierowali si ku peryferiom systemu Aida.

Wydawało si , e to całkiem stosowne miejsce na tajn placówk Wookiech.

System nale ał wprawdzie do Imperium, ale był sk po zasiedlony.

Tinian obudziła si bardzo głodna. Chen pochylał si nad ni i mruczał co

niespokojnie.

106

- Ju si budz - j kn ła dziewczyna. - Musiałam chyba spa bardzo

gł boko. .

Chen warkn ł.

- Narkotyk? - zawołała Tinian ł usiadła. - Jak Pchełka? Ma kłopoty?

- Teraz jeste cie ju bezpieczni - pisn ło urz dzenie. Tinian zeskoczyła z koi.

Ko czyny jej zesztywniały.

- Co si stało? - spytała miniaturowego androida.

- Strzykawki ci nieniowe w materacach i w podłodze. Czujniki nastrojone na

mas waszych ciał. Byli cie nieprzytomni przez trzy i pół doby.

Nic dziwnego, e Tinian straciła poczucie czasu. Chen spytał Pchełk , czy

udało jej si sforsowa zabezpieczenia “Kła Ogara”.

- Niezupełnie - przyznała maszynka. - Statek uznał moj obecno za

naturaln , ale nie pozwolił mi na wiele. Zabezpieczyłam jednak wasz kabin i

zapaliłam wiatło. To ju co .

Zamiast szarych cieni widzieli teraz stalowobł kitne ciany i wysoki sufit.

- Gdzie Bossk? - zaciekawiła si Tinian.

- W ładowni. Próbuje dobra si skanerem do waszego uzbrojenia. Chen

wymruczał skomplikowane przekle stwo.

- Na razie jest poza jego zasi giem. Podobnie jak wy. Pakunek z broni i tak

był tylko atrap . Tinian potarła policzek i w lizn ła si do kabiny prysznicowej.

Miała nadziej , e malutki pomocnik Chena nie trafił na godnego przeciwnika.

Je li uda mu si rozgry zabezpieczenia kompa przed nast pnym skokiem, b d

mogli obezwładni Bosska, zwi za zgrabnie i dostarczy tam, gdzie uzyskaj za

niego najwy sz cen .

Powodzenie planu numer jeden zale ało w cało ci od Pchełki. Tinian

przeprowadzała ju jedn misj , która zako czyła si szybko i dobrze wła nie

dzi ki androidowi.

Z góry doleciał ich chropawy głos Bosska.

- Chenlambec, Tinian. . id z wami porozmawia .

- A co z obiadem? - krzykn ła dziewczyna.

Nie doczekała si odpowiedzi, ale Chen warkn ł lekcewa co.

- Ja wytrzymam - wyja niła. - Ale ty musisz by na skraju mierci głodowej.

- Bossk zaprogramował wła nie kuchenk , eby przygotowała obfity posiłek

- odezwała si Pchełka.

- Je li tak, to przyga wiatła - zasugerowała Tinian. - Lepiej nie wzbudza

podejrze .

ciany nagle poszarzały.

- Da si to zje ? - spytała dziewczyna. - I gdzie jeste my?

- Tylko kilka stopni od placówki - wyja niła maszynka. - Nie zatruł waszego

jedzenia.

Tinian sprawdziła blaster.

- No tak - sapn ła. Magazynek był pusty. - Twój te załatwił? Chen

przesun ł palcami po broni i sprawdził kusz . Warkn ł, e owszem. W kuszy

brakowało spr yny, a amunicja blastera znikn ła. Drzwi si otworzyły.

- Chod cie je - odezwał si wci niewidoczny Bossk. Korytarz okazał si

jeszcze bardziej mroczny ni kabina.

107

Tinian ruszyła przed siebie. Nos podpowiedział jej, gdzie szuka kuchni. Boss

siedział ju przy stole, pochylony nad mis pełn czerwonych, wij cych si

robaków. Nie był ju uzbrojony. Jego naturalne łuski wygl dały w tym wietle na

oliwkowobr zowe.

- Jedzcie - wskazał na dwa talerze czekaj ce na drugim ko cu stołu. - Wasze

jedzenie przyprawia mnie o mdło ci.

- Nawzajem - mrukn ła Tinian, ale musiała przyzna , e przygotowane dla

niej danie pachniało wspaniale. Zreszt , nawet gdyby było inaczej, nie zdołałaby

odepchn talerza z syntetycznym posiłkiem. Chen nie zaj ł jeszcze miejsca, a

ona ju wzi ła si do jedzenia. Bossk pracował wytrwale i z misy ubywało

robaków. Tinian spojrzała na niego tylko raz i wi cej nie próbowała.

Kilka minut i pół dokładki pó niej spytała w ko cu:

- Gdzie jeste my?

- Blisko systemu Aida i blisko waszej placówki. Teraz potrzebuj pomocy

twojego kudłatego mistrza.

Chen pomruczał troch , kwestionuj c kulinarny gust i takie kompetencje

gospodarza oraz jako jajka, z którego si wykluł. Tinian wolała tego nie

tłumaczy . Zamiast tego powiedziała:

- Dlaczego nie wyszli my z nadprzestrzeni zgodnie z koordynatami, które ci

przekazali my?

- Na wszelki wypadek, oczywi cie. Mógł skierowa mnie w pułapk -

stwierdził Bossk strzelaj c j zykiem.

Chen burkn ł ura ony. Tinian odczekała chwil , zanim znów si odezwała.

- Mówi, e na czas nawi zywania przez niego ł czno ci ty i ja musimy

schowa si w ekranowanym pomieszczeniu.

- Jakby czego próbował, b dziesz moim zakładnikiem - sykn ł łowca.

To, co teraz powiedział Chen, koniecznie wymagało przetłumaczenia.

- Musisz pokaza mu, jak sterowa twoim statkiem.

- Nie, nie musz . Moja osobista kabina jest w pełni ekranowana i mog

sterowa statkiem z jej wn trza.

Tinian spojrzała na Chena.

- Da rad ? - spytała. Wcale nie podobał si jej pomysł zamkni cia w jednej

kabinie z tym jaszczurem.

Chen stwierdził ostatecznie, e tak te mo na i zasiadł samotnie w sterowni

“Ogara”. Bossk zablokował wszystkie przyrz dy, ale Wookie i tak obejrzał je

sobie uwa nie. Zało ył r ce na piersi i zamy lił si gł boko. Do zmiany kierunku

statek Bosska wykorzystywał najwyra niej sterowanie wektorem ci gu. Główne

działa miały spusty dostosowane do obsługi pazurzast łap . Praw łap .

Kontrolek tarczy jeszcze nie znalazł, ale tym miała zaj si Pchełka.

Zamocował j pod komputerem nawigacyjnym. Do tej pory przyswoiła ju

sobie chyba wszystkie dane i usun ła stare zasoby pami ci, by zrobi miejsce.

Skanery pokazywały troch rozmazany obraz jakiego obiektu unosz cego si

w przestrzeni.

To musiała by poszukiwana placówka. Informator Chena na Kashyyyk

uznał, e lepiej b dzie nie informowa od razu łowcy o poło eniu Lomabu III.

108

Chodziło o zyskanie na czasie i danie Pchełce szansy dobrania si do kompa “Kła

Ogara”.

Chen liczył, e lada chwila android zamelduje mu o sukcesie. Plan numer

jeden był elegancki i prosty; lepiej, eby si udał.

Niewyra ny obiekt na obu przednich, trapezoidalnych ekranach rósł coraz

szybciej. Wielki kawał złomu. . Wygl dał na pradawny wrak. Wokół niego, na

ciasnych orbitach, kr yły liczne drobne mieci. Cało a si prosiła o zbadanie

skanerem.

Zanim jednak Chen zd ył dotkn czegokolwiek, kontrolka skanera sama si

zapaliła. Z bliska cel nadal robił wra enie zimnego wraku. To adna placówka,

pomy lał Wookie. Skanery dawno by ju to wykryły. Powinien był si domy li ,

e Kashyyyk nigdy nie podejmie podobnego ryzyka. Nie pozwoli adnemu

Trandoszaninowi na poznanie sekretów sieci..

Ale przecie Chenowi obiecano, e znajdzie tu pewn informacj .

Warkn ł do mikrofonu, by Bossk skupił anteny skanerów na chmurze

orbituj cego miecia i si gn ł jak najgł biej, I eby nie przestawał, a na co trafi.

Ni sze warstwy szcz tków wygl dały ci gle tak samo, ale w mikrofonach

pojawił si dziwny hałas.

Nagle Chen poj ł, o co chodzi i szczerze si zdziwił. Jaki błyskotliwy

programista wpadł na pomysł, by kaza mieciom kr y w pewnym porz dku,

daj cym si przeło y na czytelny sygnał akustyczny. Dla Chena brzmiało to jak

chóralny piew kilkuset Wookiech. Ka dy głos powtarzał w kanonie jedn i t

sam sekwencj liczb. Starczyło wsłucha si w jednego z “wykonawców”, by

pozna , e to koordynaty przestrzenne. Tylko gdzie ta seria si zaczynała i gdzie

ko czyła?

Jego młoda praktykantka podejmowała si w przeszło ci ró nych zaj . Przed

przej ciem do podziemia parała si równie muzykowaniem. Chen mrugn ł na

ni . Po paru sekundach odpowiedziała mu w j zyku Wookiech.

- Pocz tek. . - zaintonowała gardłowym sopranem. - Tutaj! - dodała krótkim

szczekni ciem.

Chen wprowadził numery do komputera nawigacyjnego. Chwil pó niej na

ekranie pojawiła si krzywa kursowa. Cel nie le ał daleko. System Lomabu

s siadował z systemem Aida. Chen spytał szeptem Pchełk , czy ju .. ?

- Przykro mi, ale jeszcze nie - odebrał.

Nale ało zatem przej do realizacji planu numer dwa. Według informacji

uzyskanych z Kashyyyk imperialni zamierzali przygotowa zasadzk na

rebelianck flot . Chcieli wykorzysta do tego kilkuset niewolników Wookie,

przesiedlonych niedawno na Lomabu III, wiat poddany ostrej eksterminacji za

bunt przeciwko Imperium. Gubernator Aidy, Io Desnand, umy lił sobie, e

załaduje kobiety i dzieci na statki i uda, e te statki atakuje. Rebeliatici na pewno

skusiliby si na podobn przyn t i próbowaliby uratowa biedaków. Wtedy

gubernator wystawiłby imperialnym wrog flot jak na tacy. Io Desnandowi bez

w tpienia marzył si awans.

Plan ten miał poł czy dwa w jednym: z jednej strony chodziło o uwolnienie

je ców z Lomabu III, z drugiej o załatwienie Bosska, tyle e po kolei. Wspierany

109

przez Tinian i Pchełk Chen miałby spor przewag nad Bosskiem - zakładaj c

oczywi cie, e android rozpracowałby w ko cu statek jaszczura. Gdyby tylko si

udało, Chen i Tinian obezwładniliby Bosska, a potem zaatakowali jego “Kłem

Ogara” stra wi zienn na Lomabu.

Plan numer trzy był bardziej zło ony. Opierał si na pomy le poszczucia

Bosska na gubernatora i wiele w nim zale ało od wła ciwego zgrania operacji w

czasie.

Rebelianccy agenci, którzy spreparowali “placówk ”, zapewne nie odlecieli

zbyt daleko. Mo liwe, e obserwowali “Kieł” na swoich skanerach.

Chen uniósł r k w ge cie powitania.

Tinian siedziała, gdzie jej kazano, par metrów od Bosska, którego kabina

była o wiele wi ksza od “go cinnej” sypialni. Sam łowca czuwał przy konsoli

sterowniczej. Pomara czowy kombinezon le ał na nim znacznie lepiej, gdy

gospodarz siedział w fotelu; przy chodzeniu marszczył si na plecach. Długie,

zielone r ce jaszczura spoczywały w dwóch zaokr glonych wgł bieniach pulpitu.

Ledwie si poruszał, ale robił wra enie o wiele bardziej zaj tego ni kto , kto ma

tylko zmieni kurs statku. Zapewne sondował usilnie domnieman “placówk ”.

Dziewczyna domy liła si ju , e obiekt jest tylko dekoracj . Bossk musiał

prze y gorzkie rozczarowanie. . Miał nadziej , e “Sokół” jest ju na

wyci gni cie r ki. Po misji sprawdzi zapewne otoczony rojowiskiem mieci wrak.

Tyle, e do tego czasu pewnie po nim nie zostanie aden lad.

Tinian zachichotała.

- Co jest? - spytał Bossk. - Co w tym miesznego?

- e prawie ju jeste my - skłamała dziewczyna. - Wookie ulokowali si pod

nosem imperialnej gubernator.

- Wracaj lepiej do kabiny. O strategii pogadamy, gdy sprawdz system

Lomabu.

- Ale tym razem bez prochów - warkn ła Tinian. Pokonuj c zakr t przed

kabin musiała walczy z narastaj cym przyspieszeniem. W ko cu uczepiła si

koi i czekała, a Chen podeprze j z tyłu.

- No, dalej! - szepn ła. Wookie zdejmował ju Pchełk z pasa i przenosił na

cian .

- Zabezpieczenie - rzuciła Tinian. - Byle szybko.

W oczach pociemniało jej od przeci enia, gdy Pchełka pisn ła wreszcie, e

kabina jest bezpieczna.

Dziewczyna wspi ła si z trudem na koj i oparła stopy o tyln cian , Chen

zapi ł jej uprz .

- Dzi ki - wykrztusiła Tinian i zamkn ła oczy, by doczeka jako skoku w

nadprzestrze .

Bossk wpatrywał si uporczywie w monitory. “Kieł” wszedł w dwugodzinny

skok bez problemów, ale jeden z ekranów wewn trznego systemu nadzoru nagle

pociemniał. Kłopoty z zasilaniem w lewoburtowej kabinie?

- Odtworzy kontrol w kabinie pasa erskiej - polecił. Trwało chwil , nim

komp uruchomił swój baryton.

- Lewa kabina w pełni zabezpieczona. Czy mam przekaza obraz z prawej

kabiny?

110

Superinteligentny komputer zachowywał si czasem jak konkursowy idiota,

ale to akurat było normalne podczas u ytkowania całkiem nowego statku. Bossk

westchn ł.

- Uniewa niam polecenie - sykn ł.

Niemal w tej samej chwili w drzwiach sterowni pojawił si Chenlambec.

Zawył i wskazał na pulpit kontrolny.

Bossk pomy lał, e pó niej zajmie si tym zwarciem, ale z zaskoczenia nie

zd ył wył czy modułu translacyjnego, którego istnienie wolałby zatai .

Przystawka przetłumaczyła wydawane przez Wookiego odgłosy na prostacki

wspólny: “Chcie siedzie mostek. Wcze niej nas u piłe . Potrzebujesz mnie tutaj.

Na Lomabu by w mniejszo ci”.

Bossk jeszcze raz ogarn ł spojrzeniem pi kne futro Chena.

- Komp jest moim drugim pilotem. Nie jeste mi potrzebny. Chen warkn ł, a

“Kieł” przetłumaczył:

- Ty nie potrzebujesz. Ale ja te lec tym statkiem. Chc tu by . Bossk

powstrzymał si od komentarza. To mo e by nawet zabawne - towarzystwo

Wookiego, który niebawem zmieni si w dywanik.

- Siadaj - polecił Chenowi. - Ale pami taj, e gdyby chciał si na mnie rzuci ,

“Kieł” obezwładni ci , zanim zrobisz krok. W ka dej chwili mog te zabi twoj

partnerk . - Dotkn ł sensora systemu kontroli i na ekranie pojawił si widok z

kamery w kabinie pasa erskiej. Tinian kl czała pod cian i próbowała podwa y

paznokciami płytk poszycia. Bossk wskazał na monitor. - Je li b d musiał ci

unieszkodliwi , ona zginie.

Chen mrukn ł przeci gle.

- Tu jest za ciemno - przetłumaczył moduł.

- Jest do jasno - sykn ł Bossk. - Siadaj.

Chenlambec posłuchał.

- Jeste z powrotem na wizji - pisn ła Pchełka. - w ka dym razie Bossk tak

s dzi.

Tinian zsun ła si z koi.

- Najwy sza pora - stwierdziła. - To musi by jaki wredny komp.

- Nie wredny - oburzyła si Pchełka. - Po prostu ozi bły. Ale ja lubi

odmian .

- A kochaj sobie co chcesz, byłe nas nie zabiła, malutka - rzuciła Tinian,

wygładzaj c kombinezon. - Mog przej do rufowych ładowni?

- Je li we miesz mnie ze sob . Bossk my li, e próbujesz oderwa panel od

ciany.

- Znaczy jestem kreatywna.. - Dziewczyna Zapi ła pas na biodrach. Oprócz

blastera umocowała do niego ró ne narz dzia przydatne przy eksploracji

ciemnych zak tków. - To krótki skok. Lepiej si zwijajmy. Otwórz drzwi.

Właz odsun ł si do góry.

- Ustawiłam podgl d w p tl - wyja niła Pchełka. - Bossk obejrzy sobie, jak

drapiesz paznokciami wszystkie ciany.

Tinian zawsze przycinała paznokcie bardzo krótko, ale jaszczurowaty obcy

powinien uzna tak działalno za całkiem naturaln .

- Jak ci idzie z “Kłem”?

111

- Och - achn ła si Pchełka. - Nie tak dobrze jak bym chciała. To smutas i

słu bista. My li, e jest nieprzekupny. Ze sterowni szło mi lepiej. Tutaj musz si

martwi jeszcze o nasz kabin , ale co chyba osi gn łam.

Chen zostawił Pchełk Tinian, eby j chroniła. Dziewczyna uznała jednak, e

zamiast siedzie na koi, lepiej zrobi urz dzaj c wycieczk na ruf .

- Dzi ki - mrukn ła. - Lepiej, eby mu nie pokazała, co robi .

- Ja? Za nic!

Tinian uj ła metalowy sze cian w palce i obróciła kilka razy, a Pchełka

odpadła od ciany w stulon dło . Dziewczyna odczekała chwil , na wypadek

gdyby rozległ si alarm.

- Nie ufasz mi? - spytała maszynka.

- Ja nikomu nie ufam. - Tinian wrzuciła Pchełk do kieszonki pasa i wy-

mkn ła si na ciemny korytarz. Bossk wyra nie nie chciał ułatwia pasa erom

obejrzenia czegokolwiek. Dziewczyna wyci gn ła latark , i uniosła j nad głow .

Naznaczone nitami ciany biegły łagodnym łukiem w obu kierunkach. Pod

sufitem wida było szereg urz dze o kształcie odwróconej piramidy. Mogły by

lampami podczerwieni.

- Daj zna , gdybym zbli ała si do czego niebezpiecznego - szepn ła Tinian.

Ledwie dotkn ła pierwszych drzwi, a Pchełka pisn ła. Dziewczyna zamarła.

Ostro nie wyj ła androida z kieszonki pasa i przysun ła go do ust.

- Co jest? - szepn ła.

- Czujnik ruchu - odpowiedziała Pchełka ledwie słyszalnym głosem. - Jeszcze

krok, a znajdziesz si w jego zasi gu.

- Mam si cofn ?

- Chyba tak.

Tinian przesun ła do tyłu najpierw jedn stop , po chwili ruszyła drug .

- Stop - odezwała si maszynka.

- Co znowu?

- Mam wra enie, e w pokładzie tu za tob zamontowano czujnik nacisku.

Nie przestawaj drugiej stopy.

Nie ruszaj c si z miejsca Tinian wysun ła Pchełk przed siebie i zatoczyła

dłoni kr g. Wci gn ła powietrze, ale umiej tno wyczuwania zapachu

materiałów wybuchowych nie dawała nic w spotkaniu z elektronik .

- Dobra - mrukn ła Pchełka. - Czujnik patrzy w drug stron .

Przechodz c dalej, Tinian dostrzegła mały obrotowy obiektyw zamontowany

wysoko na cianie. Nie był skierowany na ni . Przemkn ła pod nim i znikn ła w

gł bi korytarza, id c ku rufie. Cały czas trzymała si blisko lewej ciany. W

ko cu doszła do dwóch luków poło onych jeden tu obok drugiego.

- Zabezpieczone - powiedziała. - Jak zamierzasz mnie wprowadzi ?

- Obok framugi powinna znale gniazdko zasilania.

Tinian omiotła cian promieniem latarki. Przeciwległa grod była gładka,

je li nie liczy spawów i nitów.

- Gdzie?

- Zanie mnie tam.

112

Dziewczyna przeskoczyła korytarz. Gniazdko zasilania powinno by łatwe do

wykrycia; pazury jaszczurowatych nie radziły sobie ze zbyt filigranowym

wyposa eniem.

W ko cu dostrzegła je schowane w cieniu. Zaraz wzi ła si za podł czanie

Pchełki.

- Szybko - szepn ła. - Czuj si tu jak naga.

Maszynka nie odpowiedziała. Pisn ła tylko i zamruczała jak miniaturowa

szafa graj ca.

Właz za plecami Tinian otworzył si powoli.

Odwróciła si , odruchowo wyci gaj c blaster. Nic. Oczywi cie nic te by si

nie zdarzyło, gdyby spróbowała wystrzeli . Skrzywiła si i schowała bro .

- Gotowe - obwie ciła Pchełka. Tinian zdj ła maszynk ze ciany.

- Nast pnym razem b d uprzejma mnie ostrzec - warkn ła. W lizn ła si

do ciemnej ładowni. Właz zostawiła otwarty.

To nie było to samo pomieszczenie, w którym zostawili swoje cenne baga e.

Pod cianami le ała rz dem bro : energetyczne bosaki, paskudne z wygl du

niszczarki, no e, karabiny blasterowe i wyrzutnie sieci. Wszystko przeznaczone

do polowa na Wookiech, którzy chcieli jedynie, by zostawi ich w spokoju.

Tinian obróciła si w miejscu i dostrzegła długi, l ni cy stół. Uniosła latark i

podeszła bli ej. Blat rzucał odblaski na przeciwległ cian . Wzdłu jego

kraw dzi biegł w ski kanalik poł czony ze zbiornikiem. Z sufitu zwieszała si

jaka skomplikowana maszyneria, a nad jednym ko cem stołu zamocowano

solidny hak.

Sztywne i zako czone pazurami r ce Bosska nie nadawały si do precyzyjnej

roboty, jak niew tpliwie było obdzieranie ze skóry. To załatwiał automatyczny

rze nik, opuszczany z góry na ciało Wookiego.

Tinian zadr ała i przeszła na palcach obok pojemnika na wie e futra.

Nie znalazła foteli antyprzeci eniowych, które według Bosska miały si tu

znajdowa , za to w tylnej cianie zauwa yła gł bokie wn ki: pi schowków na

ywe zdobycze, normalny element wyposa enia ka dego statku łowcy. “Wroshyr”

te miał takie dwa, ale mniejsze. Te tutaj były wielkie, obliczone na wzrost

Wookiego.

Bossk te wietnie by si zmie cił.

Tinian ukl kła przy najbli szej i si gn ła do pasa po narz dzia. Badacz

obwodów podpowiedział, e generator pola siłowego ukryto na samym dnie

schowka. Uruchamiały go zapewne czujniki ruchu w chwili, gdy ofiara zaczynała

si szamota . Dobrze byłoby zablokowa cz albo i wszystkie te schowki. .

Nagle przeszedł j dreszcz.

- Czy co si dzieje? - spytała Pchełk .

- Bossk jest zaj ty w sterowni. Nic ci nie grozi..

- Mam wra enie, e wła nie grozi. . - Tinian ci gle zdarzały si koszmarne

sny, w których uciekała z Druckenwell. Biegła i dr ała ze strachu, e imperialni

wykryj ciepło jej ciała i strzel jej w plecy. Nie w tpiła, e Bossk zrobiłby to bez

wahania, gdyby złapał go cia grzebi cego w jego sprz cie. Na dodatek nie

potrzebował skanera, by widzie w podczerwieni.

Skoczyła na równe nogi i zebrała narz dzia do torby przy pasie.

113

- Musimy wraca .

- Nie musimy. Uprzedz ci , gdyby. .

- Musz jeszcze zajrze do drugiej ładowni, a czas chyba nam si powoli

ko czy. - Szybko przeszła przez właz i na korytarzu przyczepiła Pchełk do

gniazdka. - Zamknij pierwszy właz i otwórz nast pny.

Zamki szcz kn ły za jej plecami.

Zdj ła Pchełk ze ciany i podeszła do otwartych drzwi. Odszukała z pomoc

latarki kolejne gniazdko, tym razem w ładowni, przyczepiła tam Pchełk i

skierowała strumie wiatła w gł b pomieszczenia. Pi trzyły si tam. .

Nagle cie si poruszył. Tinian krew ci ła si w yłach.

Z ciemno ci wyłonił si karmazynowy android Bosska. Zatrzymał si ,

odwrócił i odjechał z powrotem na swoje stanowisko.

- Nic ci nie zrobi - pisn ła Pchełka. - To idiota. Tinian wpatrywała si ci gle

w androida.

- Co? - spytała niezbyt przytomnie.

- Nie ma własnego mózgu i jest wył cznie przedłu eniem kompa “Kła Ogara”

- wyja niła maszynka. - Bez własnego oprogramowania. Wielka szkoda, e takie

ciało si marnuje..

- Pchełko, Chen potrzebuje mikrochip z danymi. Jest w baga u zło onym w

tej ładowni. Poka mi szybko, gdzie dokładnie.

Dziesi minut pó niej była ju z powrotem na korytarzu. Gdy zatrzymała si

na chwil pod czujnikiem ruchu, Pchełka pisn ła nagle:

- To straszne.

- Co? - spytała Tinian, zastygaj c w bezruchu.

- Takie pi kne, metalowe ciało, całkiem bez rozumu. .

- Pchełko! - warkn ła Tinian przez zaci ni te z by. Cały czas miała wra enie,

e czuje czyje spojrzenie na plecach. - Szybko do kabiny! No, ju !

Chwil pó niej dotarły na miejsce. Pchełka wróciła na swoje miejsce na

cianie.

- Wyma wszystkie zapisy naszej wycieczki poza kabin - poleciła.

- Nie musisz tak si denerwowa - gwizdn ła Pchełka. - Ze mn jeste cał-

kiem bezpieczna.

Bossk zerkn ł w bok. Czy by alarm? Mo e i tak, ale skoro sam si wył czył,

to musiał by fałszywy. “Kieł Ogara” miewał swoje narowy, głupi sposób

wyra ania si nie był jedyn jego wad .

Chenlambecowi musiał chyba jednak zaimponowa . Bossk z du

przyjemno ci demonstrował mu jego mo liwo ci.

W ko cu zamkn ł program symulacyjny i uruchomił zwykle sterowanie.

- Wracaj do kabiny - sykn ł na Wookiego. Gdy ten nie posłuchał od razu,

dotkn ł sensora i z fotela drugiego pilota wysun ły si dwie zaprojektowane do

przechodzenia przez grube futro elektrody.

Chenlambec podskoczył z warkotem

- To boli - przetłumaczył moduł translacyjny. - Boli.

- Do kabiny - powtórzył Bossk, chwytaj c trzyman na kolanach bro .

114

Wookie wyczłapał niech tnie na korytarz. Gdy kilka chwil pó niej Bossk

zajrzał do sypialni go ci, Tinian siedziała na skraju koi i robiła co przy tych

swoich ałosnych, skarlałych pazurach.

- Gdzie była ? - spytał przypominaj c sobie, jak próbowała naruszy panele

na cianie.

Spojrzała na niego z całkowitym brakiem zrozumienia.

- Tutaj. A gdzie by indziej?

Bosskowi wydało mu si , e kobieta zalatuje lekko rodkami u ywanymi w

pomieszczeniu preparacyjnym. Wyszedł jednak bez słowa i zablokował właz.

Cały czas zastanawiał si , co te ona mogła wykombinowa ? Podszedł pod włazy

ładowni. aden z alarmów nie został uruchomiony. Wrócił na mostek i nakazał

ponown kontrol . Niczego nie wykazała.

Mo e si myliłem, pomy lał.

A je li nie?

Za dał pełnego raportu. Zaraz po opuszczeniu “Egzekutora” przeskanował

baga e go ci. W pojemniku z broni nie wykrył adnych metalowych cz ci.

Teraz kazał powtórzy badanie. Nawet je li to nie była bro , nale ało sprawdzi

rzecz dokładnie.

Drugi skaning nie pokazał wiele wi cej: odczyty biochemiczne mogły

wskazywa równie dobrze na ubrania, jak na ywno .

Od para ładnych lat nie trafił na podobn łamigłówk .

Godzinna drzemka powinna go od wie y . “Kieł” sam obudzi go przed

wyj ciem ze skoku. Wł czył z Powrotem wszystkie czujniki i skierował si do koi.

Gdy tylko Pchełka poinformowała ich, e Bossk zamkn ł si w swojej kabinie,

Chen wyruszył na własny rekonesans. Ku swojemu zachwytowi w rejonie

głównych silników “Kła” trafił na smukły stateczek zwiadowczy.

Przez chwil podziwiał wysmukł lini kadłuba. Niezale nie od tego, kiedy

uda im si unieszkodliwi Bosska, stateczek ju niebawem si przyda.

Wookie uznał, e pora poczyni przygotowania do realizacji planu numer

trzy. W tym celu nale ało przenie baga e na pokład zwiadowcy. Ale gdzie ukry

co tak du ego?

Okr aj c kadłub znalazł dwie wielkie, puste wn ki - lad po usuni tych

działkach. To sugerowało, e Bossk zamierzał wysła Chena i Tinian na dół.

Wookie zajrzał do otworu. Był do du y, aby ka dy Wookie si w nim schował.

On nie mógł ale. .

U miechn ł si gorzko. W baga ach mieli zamro one ciała dwóch jego

pobratymców, zgładzonych przez Imperium i podrzuconych nast pnie na jedn z

wysuni tych placówek. Chen poprzysi gł, e pomo e im w dokonaniu zemsty zza

grobu. skoro za android jaszczura nie miał własnego mózgu, Pchełka mogła bez

trudu nakaza mu przeniesienie zamro onych w karbonicie ciał do tych wn k.

Musiał tylko nakaza Pchełce, by zmieniła co trzeba w głównym kompie. Niech

dalej pokazuje, e baga e s pełne.

Z pomoc maszynki przeszedł nast pnie do sterowni. Wzi ł ze sob wydobyty

przez Tinian mikrochip. Przyczepił Pchełk pod komputerem nawigacyjnym.

Kilka długich sekund pó niej pisn ła:

- Jeste bezpieczny.. poniek d

115

- Co znaczy poniek d?

- Za dwie minuty nast pi kontrola. Cokolwiek chcesz zrobi , lepiej si

pospiesz.

Niemal natychmiast zabrz czy ostrzegawczo. Wookie zastygł w bezruchu, a

Pchełka odwołała alarm.

- W porz dku. Poszło bez kłopotów.

Chen mrukn ł pytaj co.

- Nie, nie próbuj wyrywa adnych przewodów - usłyszał. - Ja zajm si

statkiem.

Wookie odpi ł zestaw miniaturowych narz dzi od pasa i zdj ł pokryw

głównego kompa. Odstawił j na bok i spojrzał na obwody. Prawie ju wiedział,

co musi zrobi , gdy Pchełka znów zabrz czała. Szybko nało ył pokryw z

powrotem.

Dopiero za pi tym razem odszukał miejsce, gdzie nale ało podł czy chip ze

spreparowanymi danymi. Umocował drobiazg i dodał równoległy obwód

obchodz cy.

Akurat w por . Do Lomabu zostało pół godziny.

Wymruczał kolejne pytanie pod adresem Pchełki.

- Jeszcze nie - odpisn ła. - Przykro mi.

Zatem plan numer trzy. Zostawiaj c Pchełk pod komputerem na-

wigacyjnym, aby była na miejscu, gdy przyjdzie co do czego, wycofał si do

kabiny.

Tinian przycupn ła obok modułu ł czno ci i oparła si plecami o cian . Z

lekkich słuchawek, które miała na głowie, dobiegały jak dot d wył cznie szumy.

Bossk zaj ł główny fotel, Chen fotel drugiego pilota. Wookie wspomniał

wcze niej dziewczynie, e jego zdaniem Trandoszanin uwa a obecno kudłacza

w sterowni jego statku za co wyj tkowo zabawnego. Zapalił nawet z tej okazji

wi cej wiateł. Zielonkawe haski jaszczura mieniły si w nich pomara czowo.

Nap d nad wietlny wył czono i “Kieł Ogara” wyszedł z nadprzestrzeni. Przed

dziobem pojawił si system planetarny. Komp nawigacyjny podał, e składa si

on z sze ciu planet kr

cych po niezbornych orbitach. Nieskupione w

płaszczy nie ekliptyki kojarzyły si raczej z modelem orbity elektronów ni

wielkich globów. Mo liwe, e sprawc tego bałaganu była jaka obca gwiazda,

która przeszła niegdy w pobli u Lomabu. Bossk skierował statek ku trzeciej

planecie. Z daleka wygl dała jak mały, bł kitny dysk, stowarzyszony z jeszcze

mniejsz kropk - samotnym ksi ycem. Skanery informowały, e powierzchnia

planety jest w wi kszo ci pokryta oceanem z długimi łukami archipelagów,

wyd wigni tych przez ruchy tektoniczne w miejscach zderze płyt

kontynentalnych.

- Wspaniale - sykn ł Bossk. - “Ogar”, ustabilizowa kurs i wył czy silniki.

- Przyj te - stwierdził statek i zrobiło si bardzo cicho. Dla przypadkowego

obserwatora przy skanerze obiekt nie ró nił si teraz niczym od zwykłej asteroidy

przechodz cej obok planety po nieco ekscentrycznej orbicie.

Tinian przygl dała si Bosskowi manipuluj cemu przy kontrolkach. Musiał

teraz bardzo oszcz dnie wykorzystywa własne skanery. Zbyt długa transmisja

116

mogłaby zosta wychwycona przez posterunki Imperium. Chocia z drugiej

strony. . wykrycia przez Wookiech wcze niej si nie obawiał.

Chen zamruczał.

- Czy “Sokół” jest w zasi gu skanerów? - przetłumaczyła Tinian. Bossk

spojrzał na monitory.

- O ile w ogóle tu jest - sykn ł. - Je li wywiedli cie mnie w pole, marne wasze

widoki.

Na głównym ekranie pojawił si obraz kolonii. Chen uprzedził Tinian, e

instalacja b dzie przypominała t zbudowan na Gandolo IV. Bossk znów

przeł czył skaner, zaw aj c wi zk przeszukuj c .

Ku kolonii nurkował nieregularny kształt.

- Korelia ski frachtowiec typu YT-1300 - zameldował komp statku. -

Egzemplarz z modyfikacjami. Rozległymi i nielegalnymi. Załoga i pasa erowie:

jeden Wookie i dwie istoty ludzkie.

Bossk uderzył lew łap w pulpit.

- Mamy ich! - zawołał.

Tinian wydało si , e co usłyszała. Przycisn ła słuchawk do ucha.

- Cisza! - krzykn ła.

Bossk wzmocnił d wi k w gło nikach sterowni.

- Bardzo zabawne - rozległ si m ski głos. - Ale i tak chcemy zgody na

l dowanie. Dostan j , czy mam odstawi cały towar z powrotem na Nada Synnt?

- Solo - sykn ł Bossk. - Wył czy wszystko. W sterowni pociemniało.

Tinian uniosła r k z latark . Czerwony blask prze wiecał jej przez palce.

Pora na plan numer trzy. Mam nadziej , e jeste gotowy, Chen, pomy lała i

zerwała si na równe nogi.

- No to zajmijmy si nimi - powiedziała, uderzaj c otwart dłoni w kabur .

- Pora, Bossk, by oddał nam, co nasze.

Jaszczur zatarł łapy.

- Przede wszystkim chc , eby cie opisali mi wszystkie mo liwe drogi ucieczki

Solo. Pełna lista jego sojuszników i zasobów. Ch tnie zobacz fachowców przy

pracy. .

- Nie powinni my u ywa skanerów - zaprotestowała dziewczyna. Bossk

strzelił j zykiem.

- Racja. Wy l was na moim statku zwiadowczym, “Szczeniaku Nashtah”.

“Szczeniak” był najsympatyczniejszym stateczkiem, jaki zdarzyło si dot d

Chenowi ogl da od rodka. Obcy typ oprzyrz dowania wcale mu nie

przeszkadzał. Był te moduł ł czno ci o szerokiej rozpi to ci pasm; Chen znalazł

tu nawet swoje ulubione pasmo z pojedyncz wst g boczn . Pulpit sterowniczy

otaczał łukiem dwa czarne skórzane fotele. Ekrany skanerów udawały dwa

trapezoidalne okna, takie same, jak w sterowni “Kła Ogara”.

Chen zrobił kilka manewrów dla wprawy i zawrócił jednostk ku

macierzystemu statkowi, który wła nie zamykał pokryw hangaru. “Szczeniak”

zawisn ł za “Kłem”. Teraz oboje dobrze widzieli, e owalny przedział silnikowy

“Ogara” mie cił si poni ej głównego pokładu, w tylnej wiartce kadłuba.

- Tylko uwa ajcie - usłyszeli w słuchawkach głos Bosska. - Mam was cały czas

na celowniku.

117

- Co si tak denerwujesz? - odpaliła Tinian. - Jeste my praktycznie

nieuzbrojeni.

Chen kazał jej sprowadzi “Szczeniaka” na dół; wskazał najpierw na własne

ucho, a potem przez rami , w kierunku “Kła”: przypominał, e Bossk z

pewno ci podsłuchuje.

Tinian pokiwała głow i si gn ła po stery. Fotele dosun ły si tak blisko

pulpitu, e pilotowanie było czyst przyjemno ci .

Dziewczyna pogłaskała manipulator steru.

- Podoba mi si to male stwo.

T skni cy wci za “Wroshyrem” Chen tylko szczekn ł.

- Wcale nie brakuje mi bogactwa - wyja niła Tinian. - Mówi tylko, e

chciałabym mie taki stateczek.

Chen szukał wci czego w torbie przy pasie. Zostawił Pchełk pod kompem

nawigacyjnym, ale miał ze sob moduł zdalnego sterowania, który był zreszt

znacznie wi kszy ni sam android. Podł czył go do głównego kompa

“Szczeniaka” i wystukał wiadomo dla Pchełki: WYŁ CZ NA DWIE MINUTY

ODBIORNIK “KŁA”, A POTEM JEGO MODUŁ TRANSLACYJNY NA

DZIESI


MINUT. Minut pó niej urz dzenie pisn ło dwa razy. Po chwili

powtórzyło sekwencj informuj c, e udało si wypełni polecenie.

- Słyszałam - powiedziała Tinian. - Bossk b dzie przez dwie minuty całkiem

głuchy?

Chen mrukn ł potakuj co i przej ł stery. Lomabu Ibyło coraz bli ej.

Podchodzili od dziennej strony. Na dole było południe i wszystko zalewały potoki

blasku pomara czowego sło ca. Imperialni nie mieli prawa ich widzie .

Nagle Tinian zacz ła mówi wprost do mikrofonu:

- Wiadomo dla gubernatora Desnanda; powtarzam, wiadomo dla

gubernatora Io Desnanda z systemu Aida. Chcemy zameldowa , e łowca nagród,

Bossk Trandoszanin, powtarzam, Bossk Trandoszanin, zbli a si do wiata

wi ziennego Lomabu III. Prowadzi nieautoryzowan akcj pozyskiwania skór

Wookiech i zamierza polowa na waszych robotników. Mówi inny łowca nagród.

Obserwuj Bosska od dłu szego czasu, ale on te mnie widzi. Czy mo ecie pomóc

mi w przechwyceniu? Oczekuj na odpowied na tej samej cz stotliwo ci o

czternastej trzydzie ci pi standardowego czasu.

Transmisja została skierowana nie na Lomabu, ale na Aid , co oznaczało

pewne opó nienie w przekazie. Chen spojrzał na zegar ostrzegaj c Tinian, e jej

dwie minuty dobiegaj ko ca. Wył czyła nadajnik i ponownie wzi ła stery w

dłonie.

Po zaalarmowaniu gubernatora musieli jeszcze zamkn sie z drugiej strony

i skontaktowa si z koloni . Nawet gdyby Pchełka zawiodła, Chen uwa ał za

swoj powinno uwolnienie Wookiech. Przeł czył nadajnik na miejscow

cz stotliwo .

Kabin wypełnił zgiełk. Pasmo z pojedyncz wst g boczn nadawało si

idealnie do przekazywania mowy Wookiech, ale trudno dostrajało si do

wspólnego. Bossk mógłby słucha tego przez cały dzie , a i tak nie zrozumiałby

ani słowa. Jego moduł tłumacz cy te by si pewnie zadławił.

Wywołał naziemne centrum ł czno ci.

118

Z pocz tku nic si nie zdarzyło. Zawsze istniała i taka mo liwo , e w obozie

na dole nie mieli akurat wł czonego odbiornika. Chen miał jednak nadziej , e

jest inaczej.

- Spróbuj jeszcze raz - zaproponowała Tinian. - Zeszli my wła nie poni ej

zjonizowanej warstwy atmosfery.

Chen znów zamruczał do mikrofonu. Tinian prowadziła statek ku

archipelagowi, gdy gło nik o ył modulowanymi d wi kami.

Chen wyszczerzył si do Tinian i odpowiedział. Teraz miał uzasadnienie dla

l dowania, a i przygotowana historyjka o wymianie ognia nabierała

prawdopodobie stwa. Główna wyspa rosła na ekranie.

- Powiedz im, jak zyskali my zaufanie Bosska - szepn ła Tinian podchodz c

nad morzem do wyspy od zachodniej strony. Obóz mie cił si na wschodnim

wybrze u.

Chen znów si odezwał. Jego rozmówc był wyra nie starszy Wookie, który

dr ał cały czas ze strachu, e stra nicy zaskocz go przy nadajniku.

Nie trzeba było pyta , czym imperialni trzymaj Wookiech w szachu. Skanery

“Szczeniaka” ukazywały dwa stanowiska turbolaserów i wiele trudnych do

zidentyfikowania metalowych instalacji.

Tinian zeszła nisko nad zielon d ungl i poleciała ku wschodniemu

wybrze u. Nagle w kabinie rozległ si głos Bosska.

- Hej, wy tam? Co robicie?

Czas był najwy szy, aby si odezwa . Gdyby Pchełka ukrywała aktywno

“Szczeniaka” zbyt długo, Bossk mógłby zacz podejrzewa , e kto manipuluje

kompem jego statku.

- Zamierzamy upolowa jakiego futrzaka - powiedziała. - Mamy go

przywie ?

- Je li wiecie, jak to si robi - odparł Bossk tonem wyzwania.

- Łap za stery, Chen - mrukn ła Tinian. - Za minut l dujemy. Nie miała

do wprawy w wykonywaniu manewru l dowania, a na

dodatek ten stateczek, chocia zgrabny, był dla niej całkiem nowy. Chen

zsun ł jej drobne dłonie ze sterów i przej ł kontrol . Zdławił ci g i posadził

“Szczeniaka” u stóp wysokiego klifu. Obóz le ał na półwyspie na północ od

skalistego przyl dka.

- Pi kna robota - powiedziała Tinian ze znawstwem.

Poło ył jej dło na ramieniu i polecił uruchomi program rozmra ania

karbonitowych pojemników. Ładunek powinien trafi z powrotem na pokład

“Kła” ciepły.

Złapała go za rami .

- Uwa aj, Chen.

Wymruczał po egnanie, zadowolony, e si o niego zatroszczyła.

Otworzył właz i zeskoczył na powierzchni Lomabu III. Chłodny, wilgotny

wiatr wypełnił mu nozdrza, dreszcz przebiegł po nieowłosionych wn trzach dłoni.

Słony zapach morza mieszał si z odorem gnij cych ryb i wodnej ro linno ci. Pod

intensywnie niebieskim niebem ci gn ła si niedaleko poszarpana linia

zburzonego muru, który ledwo wyrastał ponad ko uch zielonych alg. Dalej, w

gł bi szafirowego morza, wida było labirynt ruin, pl tanin stali i kamienia.

119

Wyl dowali w pobli u opuszczonego miasta. Za kilka lat morze miało

pochłon nawet te resztki i rozmy w ten sposób ostatnie wiadectwa kwitn cej

tu niegdy cywilizacji.

Chen zastanowił si , jak mogli wygl da mieszka cy Lomabu, i jak to

zbrodni popełnili, e Imperium postanowiło spustoszy ich planet ? Czy zostali

niewolnikami, tak jak Wookie. . czy mo e wygin li?

Sprawdził kusz . Wszystkie cz ci były z powrotem na miejscu. Fakt, e Bossk

tak dobrze znał si na uzbrojeniu Wookiech, mocno zirytował Chena.

Skalisty przyl dek, który oddzielał go od obozu, nie pozwalał te stra nikom

dostrzec “Szczeniaka”. Chen ruszył w kierunku półwyspu pod osłon

powykr canych, brunatnych drzew, które rosły w skim pasem pomi dzy klifem a

jasn piaszczyst pla .

Niebawem okr ył przyl dek i zobaczył proste szare mury kompleksu

wi ziennego. Wzniesiono go całkiem niedawno, dokładnie po drugiej stronie

półwyspu. Otaczało go metalowe ogrodzenie z czterema ustawionymi w kwadrat,

masywnymi wie ami. Zw enie pomi dzy samym półwyspem a stałym l dem

pokrywał ten sam blady piasek, co na pla y.

W zasi gu pocisków z kuszy znajdował si na razie tylko jeden turbolaser, ale

Chen uznał, e zniszczenie go i tak wystarczyłoby za sygnał do buntu. Popełzł

naprzód po kamienistym, rani cym dłonie podło u. Gdy wczołgał si na piasek,

poczuł co dziwnego. Piasek si poruszał.. Przyjrzał mu si bli ej. To, co brał za

ziarenka piasku, było gigantyczn koloni drobniutkich yj tek. Ka de miało

drobniutkie, praktycznie niewidoczne odnó a, ale nie ró niło si wielko ci od

ziarnka piasku. Wszystkie te stwory, nieustannie wspinały si nawzajem na

siebie.

Teren powy ej kolonii był wilgotny, co sugerowało por odpływu. Chocia

yj tka poruszały si na pozór chaotycznie, cała ich łacha zdawała si pod a za

cofaj cym si oceanem.

Zrzucił na rojowisko kłaczek swojego futra. Znikn ło błyskawicznie.

To jest drapie ne! - pomy lał. Cofn ł si do lasu i poszukał okrytej li mi

gał zki. Wetkn ł j w koloni .

Gał zka malała w oczach.

To wyja niało, dlaczego imperialni wybrali ten wła nie półwysep na wi zienie.

Bariera arłocznych piasków mogła powstrzyma Wookiech zapewne nawet

podczas maksymalnego odpływu. Normalnie futrza ci nic sobie nie robili z byłe

broni, ale to. . Ciekawe, czy stra nicy pozwolili na pocz tku “uciec” jednemu z

wi niów, by pozostali mogli na własne oczy zobaczy , do czego zdolne s te

stworzenia.. .

To były i tak jałowe spekulacje. Na razie musiał narobi tu nieco zamieszania,

najlepiej takiego widocznego w podczerwieni, aby Bossk uwierzył, e naprawd

doszło do jakiej strzelaniny. Dopiero wtedy b dzie mo na mu pokaza

rozmra ane wła nie ciała.

Ostro nie omijaj c piaskowe kolonie, Chen podczołgał si do wie y

stra niczej. Wyj ł z pasa ładownicy wybuchow strzał , wsun ł j do kuszy,

wycelował i wystrzelił.

120

Wie a eksplodowała wulkanem pomara czowego ognia. Ludzki głos co

krzykn ł. Chen zerwał si na równe nogi i pobiegł z powrotem. Musiał jeszcze

sprawdzi , jak zaprezentowało si to na skanerach Bosska.

Gdy zbli ył si do “Szczeniaka”, zobaczył Tinian stoj c obok drabinki włazu.

- Nie wchod na piasek! - krzykn ła. - To. .

Wookie wyryczał, e ju wie, spytał, co słycha i czekaj c na odpowied

wspi ł si na gór .

- Wszystko w porz dku. A tobie jak poszło?

Na pokładzie o mało nie po lizn ł si na czerwonej kału y. Tinian uło yła

martwych Wookiech na skrawku wolnej przestrzeni pomi dzy włazem a fotelami

pilotów.

- Nie ma wi cej miejsca - powiedziała przepraszaj co, wspinaj c si po

drabince za Chenem. - Jak tylko wyci gn łam ich z karbonitu, zaraz zacz li

krwawi .

Spytał, co zrobiła z samymi zamra arkami.

- Porzuciłam je w lesie. Nie s dz , aby Bossk je tam znalazł.

I sama wci gn ła dwóch Wookiech po drabince? - zastanowił si . Powinna

zostawi to jemu. Opadł na fotel i złapał za stery.

Tinian otworzyła właz stoj cego w hangarze “Szczeniaka”. Bossk czekał na

dole, jego sylwetka rysowała si wyra nie na tle prawie normalnie o wietlonego

wn trza.

- Teraz ci degeneraci wiedz ju na pewno, e tu jeste my - sykn ł. - Tylko

tyle udało si wam osi gn ?

- Nie - odwarkn ła Tinian. Zło nie była udawana, bo grzbiet bolał j jak

diabli. - Rozpoznanie wykonane. Solo i Chewbacca nie uciekn l dem. Brzeg

blokuje kolonia ywego i bardzo arłocznego piasku. eby umkn , b d musieli

wystartowa . Sojusznicy i tak dalej? Masa Wookiech, ale o dwóch mniej ni

wczoraj. Pomó nam wyładowa skóry. S jeszcze pełne.

- Skóry? - Bossk przysun ł si do włazu i zerkn ł do rodka. - Czy

naprawd . .

Zamilkł na widok krwawi cych ci gle ciał, le cych na pokładzie w czerwonej

kału y. Chen siedział wci na fotelu pilota. Wycedził co przez z by.

- Kryminali ci. To podarunek - przetłumaczyła wiernie Tinian. - Na

wypadek, gdyby nam nie wierzył - dodała. - Chen załatwił dwóch z patrolu.

Bossk pogładził sier bli szego. Była brunatna, nakrapiana czerni .

- Nie s dziłem, e dacie rad zabi wolnego Wookiego - stwierdził. - Teraz ju

wam wierz . Przyjmuj podarunek.

Jasne, e nam wierzysz, pomy lała Tinian i poczekała, a Bossk wyniesie

stygn ce ciała z pokładu “Szczeniaka”. Chen nie wstawał od sterów, mrugał tylko

co chwila i był bliski mdło ci. Poprosił Tinian, by opowiedziała jaszczurowi co

przekonuj cego.

- On mówi, e twój proceder uwa a za wstr tny. Tylko finanse zmuszaj nas

do współpracy.

Bossk zszedł do hangaru i wezwał X10-D.

- Wspaniałe skóry - powiedział, gładz c drugie zwłoki, pokryte dla odmiany

czarnym futrem. - We wspaniałym stanie, Chyba miał ze sto pi dziesi t lat.

121

Chen odwrócił głow .

Szcz liwie w tej chwili X10-D wjechał do hangaru, co powstrzymało Bosska

od dalszych niezdrowych komentarzy. Android zabrał oba ciała do rufowej

ładowni. Bossk poszedł za nim. Tinian przypomniała sobie stół preparacyjny i

zbiornik. .

Chen dr ał, przej ty i zbolały.

Dziewczyna poło yła mu z wahaniem dło na ramieniu. Jej najsilniejszy

u cisk był dla Wookiego ledwie mu ni ciem.

- Byliby zadowoleni - wyszeptała. - Gdyby tylko wiedzieli, e ich mier

przyczyni si do ko ca tej rzezi, byliby zadowoleni.

Chen odchylił głow i zapłakał bezgło nie.

- Oboje widzieli my, e Bossk ostrzy sobie z by na twoje futro, Ng'rhr -

powiedziała, raz jeszcze cisn ła mu rami i wyszła przera ona my l , e je li

straci Chena, to znowu przyjdzie jej prze y to samo opuszczenie. . Matka

zmarła, gdy Tinian była niemowl ciem, dziadkowie zostali z zimn krwi

zamordowani. Daye zgin ł przygnieciony tonami gruzu.

Widok pokładu “Kła” zamazał si w jej oczach.

Nie mog pozwoli , by zobaczył mnie w tym stanie, pomy lała.

- Zauwa yłe , e nie kazał nam wraca do kabiny? - spytała Chena. - I

zostawił wł czone wiatła. Chod my co zje .

W mesie przygotowała najlepszy posiłek, jaki w tych warunkach był mo liwy.

Postawiła na stole nawet mis czerwonych robaków dla Bosska. Wiedziała, e

teraz musi zachowywa si przyja nie. Walcz c z mdło ciami kazała kompowi

wezwa Chena i Bosska na obiad.

Wookie przyczłapał pierwszy i usiadł ci ko. Bossk zjawił si po chwili;

zalatywał płynem dezynfekuj cym.

- O, dzi kuj , kobieto.

- Starczy?

Usiadł przed mis z ruchliw zawarto ci .

- Na razie tak. Przyjacielu, Chenlambecu.. ty nie jesz.

Chen wpatrywał si w talerz i marszczył niespokojnie nos.

Tinian przekl ła si za bezmy lno . Oczywi cie, statek mierdział teraz

Wookiemu po prostu obrzydliwe. Bossk wła nie obdarł ze skóry dwóch jego

pobratymców. Jak Chen mógłby je ? Tinian nało yła sobie porcj sklonowanych

eberek solarza i usiadła. Musiała zachowa twarz. Najlepiej radosn i

zdeterminowan .

- Co on powiedział? - spytał Bossk.

- Zbyt wiele przygód - oznajmiła Tinian i oddarła z bami pasemko mi sa od

ko ci. - Jak si uspokoi, to zje - dodała z pełnymi ustami. - Słuchaj, Bossk, tam na

dole jest całkiem obiecuj co. Pomi dzy Wookiemi skaner wychwycił dwie ludzkie

sylwetki, z których jedna odpowiada dokładnie ostatnim znanym

charakterystykom Hana Solo.

- Nagrali cie odczyt?

- Oczywi cie. - Tinian załadowała wła ciwe dane do kompa “Szczeniaka” w

czasie, gdy Chen zajmował si wie stra nicz . Podobnie jak inne sfałszowane

chipy, ten równie Wookie nabył “od przyjaciela”.

122

- Przyszedł mi do głowy plan, który pozwoli uj go ywcem - oznajmił

Bossk.

- Zachowuj si naturalnie - prychn ła Tinian na Chena. Wookie wzi ł

eberko, rozci gn ł wargi i warkn ł. Potem wepchn ł k s do ust i zacz ł u .

- Powiedz nam, co mamy robi - powiedziała dziewczyna.

- Zejd z orbity i wywabi frachtowiec - zacz ł Trandoszanin. - Wy

unieszkodliwicie obron planety. W ko cu we miemy go w kleszcze i

zaatakujemy.

A potem, wymruczał Chen, on nas zostawi.

- On mówi - wtr ciła si Tinian - e “Szczeniak” nie jest wystarczaj co

uzbrojony, by powa nie zaszkodzi instalacjom obronnym.

- To si niebawem zmieni - obiecał Bossk.

Chen kazał dziewczynie wyrazi sprzeciw wobec projektu.

- Wi cej b dziemy mogli zdziała , je li zostaniemy na pokładzie “Ogara” -

zaprotestowała. - To dobry statek.

- Nie zostawi was samych na pokładzie.

Tinian przypomniała sobie dawne dzieci ce spory z dziadkami; wpadła teraz

w szczebiotliwy ton, chocia bardzo tego nie lubiła.

- Nie s dz , eby zechciał zostawi Chena samego na statku i polecie ze

mn . Z kolei ty i Chen nie pasujecie do siebie na tyle, by razem wej do

“Szczeniaka”. Wychodzi na to, e powiniene wysła Chena, a mnie zostawi ..

- Do - przerwał jej Bossk. - Ufam wam wystarczaj co, by uzbroi

“Szczeniaka”. To b dzie najlepszy sposób, by wykona zadanie.

- W porz dku - westchn ła Tinian.

Napełniwszy oł dek robakami, Bossk kazał Tinian obj wacht .

Chenlambeca zamkn ł w kabinie, sprawdził zabezpieczenia statku i poszedł

doko czy preparowanie drugiego Wookiego. Był ju sztywny, ogarn ło go

st enie po miertne. Jaszczur uniósł ociekaj c jeszcze posok skór ,

przytrzymał j w rozło onych ramionach i ostro nie opu cił do zbiornika z

płynem garbuj cym. Uton ła z bulgotem. Zachwycony dodatkow zdobycz

wyrzucił krwawe ciała przez luz . Mi so Wookiech było paskudne w smaku.

Wrócił do sali preparacyjnej.

- X10-D - zawołał. - Przygotuj uzbrojenie “Szczeniaka”.

Karmazynowy android podtoczył si do drzwi i otworzył ładowni . Zdj ł ze

ciany ci kie, rurowate działo, odwrócił si i si gn ł dwumetrowym ramieniem

po kolejne. Równo obci ony uniósł oba manipulatory i ruszył korytarzem do

hangaru. Bossk pod ył za nim.

Powłoka “Szczeniaka” potrzaskiwała w miar stygni cia. Korzystaj c z

pomocy androida łowca zainstalował uzbrojenie, a potem posłał sług po jeszcze

dwa przedmioty, o których nie wolno mu było zapomnie . X10-D wrócił po kilku

minutach. Oba manipulatory rozci gn ł na maksymaln , trzymetrow długo .

W lewym niósł mały kanister, w prawym wielkie cygaro torpedy.

Bossk stał przy wyrzutni “Szczeniaka”.

- Załaduj - nakazał. - Zachowaj ostro no .

Android wsun ł głowic bojow do rury wyrzutni i znikn ł we wn trzu

stateczku, by odblokowa i podł czy wszystkie systemy uzbrojenia.

123

Bossk klasn ł j zykiem. Gdy Chenlambec znów otworzy ogie na koloni

Lomabu, tym razem u yje ładunku napalmu, który pokryje dywanem lepkiego

elu przestrze kilku kilometrów kwadratowych. Setki Wookiech ponios mier

z jego r ki, a Bossk pom ci wreszcie ha b Gandolo IV. Mistrzyni nie dała, by

dostarcza jej ofiary nietkni te. Ka da skóra, nawet spalona, miała dla niej tak

sam warto .

W ko cu podł czył kanister do systemu wentylacyjnego “Szczeniaka”. W

odró nieniu od gazu u ytego poprzednio do u pienia Chena i Tinian, mieszanka

obah powodowała trwałe uszkodzenia systemu nerwowego u stworze mniejszych

ni Wookie czy Trandoszanie. Powinna obezwładni Chena nie uszkadzaj c mu

futra. Ale Tinian nie miała szans unikn okaleczenia. .

Có , skoro podró owała z Wookiem, musiała wiedzie , e nara a si jego

wrogom. Na dodatek rozesłany za ni list go czy nie wspominał nic, by nagroda

nale ała si tylko za poszukiwan yw czy nieuszkodzon . .

Sprawdził szybko komp stateczku i zaprogramował go na zniszczenie

obiektów obronnych kolonii. Zaraz po wystrzeleniu głowicy napalmowej, gdy

tylko Tinian i Chen zrozumiej , co zrobili, gaz pozbawi ich przytomno ci. “Ogar”

ci gnie “Szczeniaka” na wysok orbit , sk d łatwo b dzie go odzyska , gdy

Bossk zajmie si ju załog “Sokoła”.

To b dzie koronkowa robota: załatwi wszystkich poszukiwanych, ale

pozostawi ich przy yciu i nie uszkodzi . Bossk nie chciałby ci gn na siebie

gniewu lorda Dartha Vadera.

- X10-D - rozkazał. - Masz jeszcze uzbroi sze pocisków ze sporami

makebve. Załaduj je do wyrzutni numer trzy “Ogara”.

W odró nieniu od gadów, wi kszo ssaków wykazywała siln reakcj

alergiczn na spory makebve. To powinno unieszkodliwi cał załog “Sokoła” na

do długo, by Bossk mógł wej na pokład i zrobi swoje.

Tyle, e pył sporofitów miał ju pi dziesi t lat. Tak powiedział handlarz,

Nalrithianin, ale mógł kłama . A je li ładunki s jeszcze starsze? Czy zachowały

moc?

To akurat mógł bez trudu sprawdzi .

- Gdy załadujesz pociski, pobierz dwugramow próbk i wpu j do

systemu wentylacyjnego “Ogara”.

X10-D obrócił si na g sienicach i odjechał.

Gdy nadeszła czternasta trzydzie ci pi czasu standardowego, Tinian wbiła

oczy w pulpit. Nie było jeszcze zbyt pó no, by uruchomi plan numer dwa. Dalej,

Pchełko, doko cz robot , pomy lała dziewczyna. Mała maszynka tkwiła wci

pod kompem nawigacyjnym i próbowała z pomoc ró nych kombinacji

liczbowych dobra si do systemu bezpiecze stwa “Kła Ogara”. Mo liwe, e

miała zbyt wiele poziomów do pokonania, albo te komp statku była dla niej zbyt

inteligentny. Dopóki jednak prowadziła rozgrywk , Chen i Tinian byli zdani

tylko na siebie.

O wyznaczonej godzinie wyczekiwana wiadomo pojawiła si na ekranie:

GUBERNATOR IO DESNAND ODPOWIADA: NIEAUTORYZOWANA

PRÓBA POZYSKANIA SKÓR TO PRZEST PSTWO PODLEGAJ CE

SUROWEJ KARZE. ZAPŁACIMY CZTERDZIE CI TYSI CY KREDYTÓW

124

ZA NATYCHMIASTOWE DOSTARCZENIE YWEGO


TRANDOSZA SKIEGO ŁOWCY NAGRÓD.

Vader dawał za załog “Sokoła” osiemset tysi cy. . ale i czterdzie ci tysi cy to

sumka nie do pogardzenia.

Tinian pochyliła si nad pulpitem.

- Pchełko, mamy propozycj roboty. Jeste ju w rodku?

- Wci próbuj . . - odpisn ła po paru sekundach maszynka. wiatła w

sterowni nagle zgasły. Tinian zerwała si na równe nogi.

- Bossk wył czył wła nie wszystkie lampy emituj ce wiatło widzialne -

wyja niła Pchełka.

- Pilnuj go dalej - szepn ła Tinian. - I próbuj do skutku. Jak si włamiesz,

postaraj si uwi zi go w schowku.. - Wci gn ła ostro nie powietrze w nozdrza. .

raz, potem drugi i trzeci.

Co si działo?

Wybiegła z ciemnej sterowni na korytarz. Coraz trudniej było jej oddycha .

Oczy piekły, a musiała zacisn powieki, ale i tak łzy popłyn ły po policzkach.

Bossk przeł czył mikrofon na system wewn trznego nagło nienia. W blasku

emiterów podczerwieni widział tak samo dobrze, jak wcze niej przy zwykłych

lampach.

- Tinnian, Chenlambec, nic wam si nie stało? Miałem tu drobn awari .

Zosta cie, gdzie jeste cie. Zaraz do was przyjd .

I dobrze. To znaczy, e spory nadal zachowały wła ciwo ci alergenów. Bossk

ruszył wawo korytarzem.

Tinian znalazł za zakr tem, skulon pod drzwiami kabiny. Dłonie przycisn ła

do twarzy, oddychała ci ko.

- Nic ci nie jest? - spytał. - Bardzo mi przykro. Ten system został

zaprojektowany dla obezwładniania zbiegów na pokładzie.

Wygl dała nieszczególnie. Ciekło jej z nosa i z oczu.

- Nic mi nie jest? - zachlipała. - Dobre sobie. Jest, i to sporo. Bossk uznał to

za całkiem zabawne.

- Potrwa troch , zanim usun awari . Na razie schowajcie si w

“Szczeniaku”, ma własne filtry. Tam b dziecie bezpieczni. Zreszt i tak

niebawem odlatujecie.

Tinian wstała z trudem.

- Pierwszy właz po lewej - przypomniał jej Bossk. - Znajdziesz go nawet po

omacku. Jest otwarty.

Otworzył drzwi kabiny. Chen le ał na koi. Je li Tinian wygl dała kiepsko, to

Wookie prezentował si wr cz tragicznie. Futro na twarzy, karku i piersi miał

wilgotne i pozlepiane.

- Id na “Szczeniaka” - rzucił Bossk, ze wszystkich sił staraj c si nie

roze mia . - Tinian ci wpu ci. Ja id do sterowni, zaj si napraw .

Tinian poci gn ła nosem i ruszyła ciemnym korytarzem. Nic nie widziała,

ka dy oddech palił płuca. Tłumaczenia Bosska nie brzmiały jej zbyt szczerze.

Trandoszanie nigdy za nic nie przepraszali..

Za jej plecami rozległo si ałosne wycie.

- Chen, jeste tam? - wykrztusiła. Znów zawyło.

125

- Chce, eby my schowali si w “Szczeniaku”. Tam jest czyste powietrze. -

Znów poci gn ła nosem i przełkn ła.

Człapanie Chena rozlegało si coraz bli ej.

Tinian trafiła na otwarty właz i weszła do rodka. Ka dy jej krok odbijał si

metalicznym echem: to musiał by hangar. Przesuwaj c dło mi po cianie trafiła

na mask do oddychania. Naci gn ła j na nos i oczy, ale była nieszczelna na

górze i na dole. Nie pasowała do ludzkiej twarzy.

Dziewczyna zakl ła krótko w Shyriiwook i cisn ła bezu yteczn mask na

podłog .

Poczuła silne, futrzaste dłonie na ramionach. Odepchn ły j łagodnie od

ciany. Chen wymruczał jej do ucha, co nale y robi .

- Dobra. Prowad . - Złapała wielkie rami i zacisn ła powieki Ile razy

próbowała je uchyli , miała wra enie, e cała chmara drobnych insektów próbuje

atakowa jej oczy.

Chen błyskawicznie wdrapał si po drabince. Po chwili równie Tinian

znalazła si na pokładzie “Szczeniaka”. Padła bezwładnie, staraj c si nie trze

oczu. Jej skóra i ubranie, a tak e futro Chena, były zapewne pokryte jakim

alergogennym wi stwem.

Zapłon ło wiatło.

- Jeste cie na miejscu? - rozległ si głos Bosska. - Ju lepiej. “Szczeniak”

zawibrował. Jaszczur musiał uruchomi go zdalnie ze sterowni.

- Znacznie lepiej - krzykn ła Tinian nie wstaj c z podłogi. - Dzi kujemy. .

pssiiiik!

- Otrzepcie si - zasugerował Bossk. - Wł czcie wentylacj i filtry na pełn

moc. To pomo e.

Chen obwie cił, e znalazł wlot systemu od wie ania powietrza. Podstawiaj c

si z ró nych stron pozwolił, by pr d powietrza omiótł mu kilkakrotnie całe futro.

Wreszcie zacz ł strzepywa na wpół zaschłe spory z kudłów.

Tinian skrzywiła si . Skoro Chen zrezygnował z wszelkiej elegancji, ona

powinna post pi tak samo. Zdarła z siebie czarny kombinezon i wytrzepała go

przed kratk wentylacji. Potem przetrz sn ła włosy. Z pocz tku zrobiło si jej

jeszcze gorzej, ale w ko cu jako zacz ło si uspokaja .

Uchyliła jedno oko. Nie piekło. Wci gn ła gł boko powietrze.

Chen siedział za sterami “Szczeniaka” i wpatrywał si w pulpit. Tinian

wło yła z powrotem kombinezon i w lizn ła si na fotel drugiego pilota.

- Jeste .. psik!. . gotowy? Chen warkn ł potwierdzaj co.

- Startujecie za trzydzie ci sekund - wtr cił si Bossk. - Wszystkie systemy

sprawdzone.

Bossk u miechn ł si zwyci sko. Gdy “Szczeniak” oddalił si wystarczaj co

od macierzystego statku, jaszczur polecił uzbroi głowic torpedy. Mechanizm

zegarowy pojemnika z mieszank obah został uruchomiony przez samego Chena

w momencie, gdy Wookie wł czył system wentylacyjny.

Teraz nale ało zaj si ostatnimi obliczeniami kursu podej cia. Bossk ustawił

namiary, które miały doprowadzi go w pobli e kolonii Wookiech.

Jak tylko “Szczeniak” wystrzeli i zagazuje Chena i Tinian, co przyjdzie tym

łatwiej, e po te cie sporów ich luzówki nosowe b d bardzo wra liwe, Bossk

126

zanurkuje ku planecie. Jedno podej cie powinno wystarczy , by wypłoszy Solo z

kolonii. Potem b dzie mo na podj po cig.

Trandoszanin skierował gałki oczne mo liwie najbardziej do wewn trz. Oto

jestem, Mistrzyni. Wesprzyj mnie, pomy lał.

Chen pilotował “Szczeniaka”, a Tinian w ko cu przestała kicha i poci ga

nosem, chocia nadal j bolał. Miała wra enie, jakby kto podrapał go od

wewn trz drucian szczotk .

W ch zrobił si teraz tak wra liwy, e po ustaniu wydzielania luzu bez trudu

wyczuła obecno materiału wybuchowego, którego nie powinno by na

pokładzie. Zaniepokojona odpi ła pasy, wstała i nachyliła si ku Chenowi.

- Co mi tu mierdzi - szepn ła do skrytego pod futrem ucha. - Sprawdz , o

co chodzi.

Wookie mrukn ł, e przyjmuje do wiadomo ci.

Kilkuminutowe poszukiwania niczego nie przyniosły. Dłonie Tinian dr ały

coraz bardziej. Była pewna niebezpiecze stwa, a nie potrafiła go wykry .

Chen wł czył urz dzenie do komunikowania si z Pchełk , a potem

uruchomił nadajnik, by porozmawia ze swoim kontaktem na dole.

Tamten odpowiedział, chocia w szumach bocznej wst gi jego głos był prawie

niesłyszalny. Tinian wyobra ała sobie, e w kolonii panuje napi cie, które w

ka dej chwili mo e doprowadzi do wybuchu buntu.

Miała nadziej , e aden wybuch nie zagra a “Szczeniakowi”. Nie

przypuszczała, aby Bossk gotów był po wi ci stateczek dla ich zguby. Ale w

takim razie, co to mogło by ?

Chen wstukał wezwanie do sterownika, a na głównym ekranie pojawił si

pisemny komunikat: CHYBA SPENETROWAŁAM WRESZCIE SYSTEM

BEZPIECZE STWA. SYMULUJ AWARI W SCHOWKU.

Usadowiona pod kompem nawigacyjnym Pchełka donosiła o sukcesie.

Chen zawył.

- Zaczekaj! - krzykn ła Tinian. - Zmieniam priorytety. Sprawd mi zaraz

“Szczeniaka”! Natychmiast! Co zrobił Bossk, przygotowuj c statek do akcji?

Bossk zachichotał, gdy usłyszał, e Tinian krzyczy co do swojego partnera.

Za pó no, kobieto. Zamierzał ledzi przebieg misji, ale miało min jeszcze kilka

minut, nim “Szczeniak” podejdzie wystarczaj co blisko do kolonii, by wystrzeli

torped .

Na konsoli zamrugało wiatełko awaryjne.

- Co jest? - spytał. - Mam nadziej , e to nie kolejny fałszywy alarm.

- W adnym razie - odpowiedział “Kieł Ogara”. - X10-D zamieszkał wła nie

w schowku chłodniczym w pomieszczeniu preparacyjnym.

Co? Bossk zagi ł nerwowo pazury. Czy by ta kobieta u yła swoich smukłych

palców, by pokombinowa co przy androidzie? A mo e to kolejny atak głupoty

komputera?

Upewnił si , e “Szczeniakowi” zostało jeszcze par minut do otwarcia ognia,

wstał i pospieszył na ruf .

- Wyszedł ze sterowni! - oznajmiła Pchełka. - Je li chcecie co zrobi , to si

pospieszcie, bo teraz was nie widzi!

127

- Pilnuj swego nosa - mrukn ła Tinian, której oczy przestały wreszcie

łzawi , ale nos ci gle bolał. Nie mogła przez to zidentyfikowa rodzaju materiału

wybuchowego, którego wo wyczuwała. To musiało by co rzadkiego. I tym

bardziej niebezpiecznego. . - Chen, pogadaj ze swoj przyjaciółk . Zamierzam

przeszuka cały statek kawałek po kawałku od dziobu do rufy. Sprawdz

wszystkie dost pne obwody. Co nam tu nie gra, a Pchełka nawet nie próbuje

pomóc.

- Ale pomagam! - oburzyła si piskliwie maszynka. - Bossk wszedł wła nie

do preparatorni. . idzie prosto do schowka, w którym zrobiłam przeciek.. staje

naprzeciwko. .

Bossk dostrzegł androida stoj cego w k cie. Oczywi cie, e był wył czony.

Potem podszedł do schowków. W lewym skrajnym woda ciekła po ciankach.

Zepsuty zraszacz.

Jaszczur warkn ł i wcisn ł zamocowan na cianie kontrolk . Wył czył w ten

sposób zasilanie pól, których zadaniem było utrzyma zdobycz w schowku.

Si gn ł po klucz i wszedł do rodka. .

- Jest w rodku! - pisn ła Pchełka. - “Ogar”, uaktywni pole! “Ogarku”,

prosz ! “Ogar”. .

Chen rykn ł do mikrofonu.

- Dobra, ju mówi . Najpierw zainstalował z powrotem działa energetyczne.

Potem uaktywnił wyrzutni torped w trybie nakierowywania na podczerwie ..

Torpeda. Materiały wybuchowe.

- Jaka głowica? - wtr ciła si Tinian.

- Napalmowa. Taka do nalotów dywanowych - odparła po paru sekundach

Pchełka. - A wy macie. .

W ciekły ryk Chena zagłuszył ostatnie słowa Pchełki. Tinian zrobiło si

niedobrze. Podobne głowice wytwarzała konkurencja zakładów I'att, szczególnie

ci przedsi biorcy, którzy w ogóle nie mieli skrupułów. Bossk wysłał ich, by

urz dzili Wookiem płomieniste piekło. .

Pchełka nadal co mówiła. Tinian odsun ła upiorn wizj i skupiła si na jej

głosie.

- Co takiego, Pchełko? Powtórz, prosz .

- Powiedziałam, e zainstalował te w systemie wentylacyjnym “Szczeniaka”

zbiornik z reduktorem i zdalnie sterowan dysz . Jest pełen gazu parali uj cego,

mieszanki zwanej obah. Lepiej wyrzu cie go za burt .

- Jasne, ale najpierw musimy go znale ! - Gaz obah? Parali uj cy? Tego

Tinian nigdy by nie wyczuła. Bossk nie zostawiał niczego przypadkowi. Najpierw

spory, potem torpeda napalmowa, w ko cu to. .

Chen wstał z fotela i si gn ł pod kratk wentylacji. Stateczek wydał si nagle

Tinian bardzo, bardzo ciasny. Znów zrobiło si jej duszno.

- Dzi kujemy, Pchełko - powiedziała, oddychaj c gł boko. - Mo esz jeszcze

złapa Bosska?

- Pracuje w schowku. Znalazł przeciek. Nie bardzo mi si udaje skłoni

“Ogara” do współpracy. Jest okropnie uparty. Polubiłabym go nawet, gdyby nie

stał nam na drodze - dodała pogodnie maszynka.

128

W ka dym razie jedno si udało - Bossk wyszedł ze sterowni i nie widział ich

szamotaniny.

Co mo na zrobi z torped ? Tinian nigdy nie pragn ła mie takiego

drobiazgu pod opiek . Nale ało j wystrzeli i zniszczy , by nikt ju nie miał z

niej po ytku. Została nastawiona na tryb wyszukiwania celów w podczerwieni i

nie mogli tego zmieni . .

Mo e Bossk zamierzał ich zagazowa , a potem ustawi stateczek na

autopilocie i sk pa Wookiech w ogniu?

Nie było czasu na domysły. Nale ało zdecydowa o losie głowicy. Mogłaby z

jej pomoc posła Bosska i jego “Kieł Ogara” prosto do trandosza skiej

Mistrzyni. Chocia w pró ni napalm by nie zadziałał z braku tlenu do spalania, to

sama masa pocisku wystarczała na zgruchotanie statku.

Nic z tego. “Szczeniak” nie miał nap du nad wietlnego. Niszcz c “Ogara”

odci liby sobie drog ucieczki z obszaru Imperium.

Tinian zauwa yła, e ma kłopoty z koncentracj . Przecie to zagadnienie

powinno da si rozwi za bez trudu.

Kurs “Szczeniaka” miał przeprowadzi stateczek przez cie planety. Tu nad

sierpem globu ja niała dzienna gwiazda systemu.

Oczywi cie! Sło ce!

- Trzymaj si , Chen - rzuciła Tinian i odwróciła stateczek o sto dwadzie cia

stopni. Wycelowała wyrzutni dokładnie w kr g sło ca Lomabu i wystrzeliła.

“Szczeniakiem” targn ł wstrz s, a Wookie uderzył w co głow i warkn ł.

Tinian wstrzymała oddech. Odprowadzała torped spojrzeniem, a po

trzysekundowym opó nieniu silniczki rakietowe wykwitły płomieniem odrzutu i

pocisk run ł w kierunku gwiazdy. W takiej temperaturze nie miał szans aden

ładunek.

Dziadek I'att skwitowałby to promiennym u miechem.

Bossk musiał chyba nadal by zaj ty usuwaniem awarii, bo nawet si nie

odezwał. Tinian skierowała stateczek ku powierzchni planety.

- Jak ci idzie, Chen? - spytała. Wci byli zbyt wysoko, eby si

katapultowa . Je li Bossk uruchomi teraz dyspenser gazu, to po nich..

Chen stał z jedn r k zakleszczon w przewodzie wentylacyjnym. Odwrócił

kudłat głow , spróbował wsun dło jeszcze gł biej i j kn ł.

Tinian zagryzła wargi. Gdy Bossk wróci do sterowni, zaraz si dowie, e

wystrzelili torped . Uzna to za zdrad , zwłaszcza e takie głowice były do

trudne do zdobycia.

- Pchełko? Poczyniła jakie post py?

- Mo e - pisn ła maszynka. - Nadal nad tym pracuj .

- Trzymaj Bosska z dala od sterowni, bo inaczej nas załatwi.

- Staram si ! Je li dacie mi chwil spokoju. .

- Damy - obiecała Tinian. Chen oderwał od pulpitu pasek metalu i wsun ł

go do przewodu, a dziewczyna wzi ła kurs na koloni .

Tym razem podchodzili od wschodu, nad wod . Ju z daleka Tinian dojrzała

wie e stra nicze.

Tym razem imperialni nas widz , pomy lała. Jakby dla potwierdzenia, z

jednej z wie błysn ła wi zka turbolasera. Min ła “Szczeniaka” o włos.

129

Tinian nie cierpiała, gdy kto do niej strzelał. Poło yła dłonie na pulpicie.

- Chen, gdzie tu jest wł cznik tarcz? Wookie zawył.

- Nie mamy tarcz?

Posiwiały Wookie zauwa ył, e stra nicy na wie y otworzyli ogie . Na to

wła nie czekał. Ruszył biegiem w kierunku południowo-wschodniej wie y.

Wsz dzie wokół Wookie przerywali prac i atakowali swoich nadzorców.

W powietrze wzleciała łukiem ludzka r ka i setki Wookiech rykn ły

ogłuszaj co.

Wi niowie zap dzili stra ników do wie y. Imperium zastało Kashyyyk

całkiem bezbronne, ale mieszka cy planety nauczyli si z czasem, czym jest

walka.

Ze strony morza dobiegł huk silników statku. Turbolaser oddał w tamt

stron jeszcze kilka strzałów, po czym obsługa skierowała luf na dół, na obóz.

Z tej odległo ci nie mo na było chybi . Ziemia, piasek i beton wyparowały

nagle wraz z tuzinem wi niów. Wstrz s powalił starego Wookiego na kolana.

Mimo to ruszył wokół wie ego krateru ku wie y. Wiedział, e obsługa

turbolasera go tutaj nie dostrze e. Pozostali ocaleli Wookie walczyli pod murem z

imperialnymi.

- Poddajcie si - hukn ł z wysoko ci głos stra nika. - Poddajcie si , a nic

wam si nie stanie.

Wi niowie odpowiedzieli gniewnym wyciem. Nie przerwali walki.

Z głównych drzwi wie y wysypała si gromadka uzbrojonych po z by

szturmowców. Zacz li przep dza Wookiech na otwart przestrze . Stary

wyci gn ł szyj , by spojrze na wie . Turbolaser był tu nad nim. Obok stał

ludzki wojskowy w czarnym mundurze.

- Przekaza sygnał zagro enia! - mówił do podwładnego w mundurze khaki.

- Niech Desnand zaraz przy le pomoc!

Chenlambec ci gle stał przy otworze wentylacyjnym; wyra nie sobie nie

radził. Nie zdołał jeszcze wydoby kanistra, Pchełce za nie udało si na razie

uwi zi Bosska. Na dodatek r ka bolała go tak, jakby przy próbie wci ni cia jej

chocia o centymetr gł biej nadwyr ył sobie mi sie skr caj cy.

- Nadaj ! - Timan pochyliła si na sterem. Stateczek si przechylił. Chen

chwycił si czego , by przeci enie go nie przewróciło, ale nie wyci gn ł r ki z

przewodu.

Wyryczał pytanie pod adresem Pchełki.

- Spokojnie - pisn ła maszynka. - “Ogar” nie ma nic przeciwko blokowaniu

transmisji. Powiedział mi..

- Masz Bosska? - wtr ciła si Tinian.

- Ci gle nad tym pracuj . Dajcie mi spokój, z łaski swojej.

- No to blokowanie te nic nie da - mrukn ła Tinian. - Zaraz nas tu. .

- Oj! - odezwała si Pchełka i Chen wyszarpn ł rami . - Alarm si wł czył..

- dodała z za enowaniem.

W ciekły Chen uderzył pi ci w grod . Bossk zaraz wyskoczy ze schowka i

pogna do sterowni, a potem pu ci gaz.. Wookie krzykn ł do Tinian, eby

skierowała statek nad jak wysp . Je eli b d mogli si katapultowa , to chocia

ocalej . .

130

- Maj sze ciuset je ców pod ogniem turbolasera - odparła dziewczyna. -

Zdołam go zdmuchn , zanim Bossk nas załatwi. - “Szczeniak” skr cił do

kolejnego nawrotu.

Niby niewiele, ale zdumiała go jej odwaga. Opadł na fotel.

Znowu alarm? Zaskoczony Bossk opu cił klucz,

- X10-D! - krzykn ł. - Chod no tutaj!

Android potoczył si w jego kierunku. Białe wiatło alarmowe znad schowka

odbijało mu si migotliwie w obudowie.

Bossk zbli ył si do wyj cia, ale nagle poczuł obejmuj ce go pole. Odrzuciło

go do rodka z przypalonymi łuskami i ran na czole.

- Wył cz zamek schowka! - krzykn ł.

Android podtoczył si jeszcze metr, zawahał, jakby wsłuchany w całkiem inny

głos, zakr cił si raz i drugi w miejscu i wrócił na swoje stanowisko pod cian .

- Zaczekajcie! - zawołała Pchełka.

- Co znowu? - Tinian twardo trzymała kurs na wie . Jeszcze pi sekund..

- Mam go! - oznajmiła maszynka. - “Ogar” wreszcie mnie dopu cił. .

- Nie gadaj! Trzymaj go! - poleciła Tinian. Pchełka trafiła wida w ko cu na

wła ciw sekwencj kodow . - Niech X10-D zablokuje schowek!

- Ju si robi!

Chen przej ł stery, a Tinian si gn ła do spustu działek. Obok kabiny

przemkn ł kolejny ładunek.

- Pi knie! - pisn ła Pchełka i niemal zamruczała z zadowolenia.

- “Ogarze”, jeste wspaniały. Jeste cudowny. Uzyskałam pełn kontrol -

oznajmiła Chenowi i Tinian. - “Ogarze”, masz podwoi moc pola w schowku i

ustawi X10-D na stra y.

Chen wzniósł si o kilkaset metrów. W dole Wookie rozsypali si na boki

wokół kolejnego krateru wybitego przez ładunek turbolasera. Imperialni zaj li

stanowiska wzdłu muru i zasypywali szalej cych wi niów ogniem z broni

r cznej.

Turbolaser znów skierował si ku “Szczeniakowi”. Chen wykonał szybk

p tl i ju prawie byli. . Jeszcze bli ej, jeszcze troch .. Tinian wstrzymała

oddech.

Wystrzeliła i wie a si rozpadła. Sypn ło wokół deszczem drobnych

szcz tków.

Chen zwi kszył szybko do maksymalnej i skierował stateczek na orbit .

Wracali na “Ogara”.

Tinian starała si oddycha miarowo. eby tylko zd y .. Je li Bossk

ucieknie, bez chwili namysłu ich zagazuje, l eby adna awaria nie trafiła si

jeszcze po drodze. .

Chocia .. przecie jeszcze całkiem niedawno nie bała si mierci.

Wsłuchała si w siebie. Odk d Daye zgin ł, bardzo za nim t skniła.

Brakowało jej czego , co wypełniłoby pustk i zaspokoiło głód uczu . Ale przecie

Chen na ni liczył. Dla niego była wa na, troszczył si o ni . Chciała odpłaci mu

tym samym.

131

Nauczyła si te liczy na siebie. Wiedziała, e ze swoimi umiej tno ciami i

talentami mo e skutecznie wł czy si do galaktycznych zmaga . Rebelianci

stracili jej ukochanego, ale je li ona podejmie walk , wyrówna ubytek z szeregu.

- Przykro mi, Daye - szepn ła, przypominaj c sobie jego twarz.

- Chc by z tob , ale na razie jeszcze po yj . Rozumiesz to, prawda?

Na przednim ekranie widniała coraz wi ksza sylwetka “Ogara”.

Je li mam y , to pora pokombinowa , jak przetrwa kilka najbli szych

minut, pomy lała. Powietrze na pokładzie statku było ci gle przesycone

alergenem.

- Pchełko - odezwała si . - Na “Ogarze” mieli my kłopoty z oddychaniem.

Mo esz sprawdzi , dlaczego, i zrobi co z tym? Ale tak, eby Bossk ci nie uciekł.

Pchełka badała spraw przez par chwil.

- To spory makebve. Wywołuj u ssaków siln reakcj histaminow . Dla

gadów nieszkodliwe. Wł czyłam wszystkie filtry powietrza. Je eli zaczekacie par

godzin, zrobi si czysto.

- Nigdy w yciu - mrukn ła Tinian i rozejrzała si po kabinie. - Chen, nie

wiesz, z czego by tu zrobi maski?

Wookie zawył z rozbawieniem.

- Nie my l o gazie parali uj cym - odparła dziewczyna, wskazuj c przez

rami na wylot systemu wentylacyjnego. - Chodzi mi o te spory.

Chen uniósł r k i załopotał długimi kudłami. Wyja niał co przez par chwil.

- Czemu nie - zgodziła si Tinian. - Twoja sier chłonie to diabelstwo jak

g bka. .

Cumuj c w hangarze “Ogara”, Tinian i Chen mieli ju na twarzach

zaimprowizowane maski. Zrobili je z wypchanych włosiem Wookiego r kawów

czarnego kombinezonu dziewczyny. Ledwie “Szczeniak” si zatrzymał, Tinian

wyskoczyła na zewn trz. Oczy zaraz zacz ły jej łzawi , ale mogła oddycha . Chen

przepchn ł si obok i wybiegł na korytarz.

Mrugaj c nieustannie, dziewczyna zamkn ła i zablokowała właz

“Szczeniaka”, zostawiaj c spraw zbiornika z mieszank obah na pó niej. Potem

pognała za Chenem.

Bossk miotał si wewn trz schowka. Co chwila odbijał si od pola i l dował na

podłodze. Nieprzeci tna siła wła ciwa Trandoszanom nic mu nie mogła pomóc.

Chen stał naprzeciwko z jedn r k na biodrze. Drug podtrzymywał mask na

twarzy i rechotał histerycznie. Wielki android ustawił si przy pulpicie

kontrolnym i zablokował metalowymi szczypcami wł cznik pola na pozycji

“aktywne”. Pole było całkowicie przezroczyste, oczywi cie poza momentami, gdy

iskrzyło w kontakcie z ciałem Bosska.

Chen odrzucił głow i za miał si tak gło no, e grodzie zadr ały, a Tinian

musiała zakry uszy.

- Dobra robota, Pchełko - powiedziała.

- Zawsze do usług - odparł lekko chropawy, kobiecy głos.

- Pchełka? - zdumiała si Tinian i rozejrzała dokoła. Kto jeszcze tu był?

- I co teraz? - rozległ si znów ten sam głos. Był do zmysłowy, by rozpali

bakuria skie traszki.

- Brzmisz jako inaczej.

132

- U ywam symulatora głosu “Ogara” - wyja nił seksowny kontr-alt. - Czy

on nie jest cudowny?

Chen mrukn ł z irytacj , ale jego oczy nadal miały si rado nie znad maski.

- Oczywi cie, zajm si tym - potwierdziła Pchełka. - Nast pny przystanek to

system Aidy. Lecimy do gubernatora Io Desnanda. Słyszałam, e wyznaczył za

naszego łuskowatego pasa era całkiem zacn nagrod .

- Zniszcz cały statek! - wybuchł Bossk. - Zabior was ze sob do Mistrzyni!

Czy naprawd mógł tego dokona ze schowka?

- Wsz dzie mam przeł czniki awaryjne! - obwie cił i wczepił dwa pazury w

panel nad głow .

Tinian znów zrobiło si duszno.

- Pchełko, czy “Ogar” słyszał, e Bossk chce nas wysadzi ?

- Jasne. Wła nie usun ł ze wszystkich programów zapis o priorytecie Bosska.

Trandoszanin cisn ł panelem w pole, które a zadrgało od silnego iskrzenia.

- Spokojnie - dodała Pchełka. - Systemy samozniszczenia te wył czyli my.

- Wy?

- “Ogar” i ja. Któ by inny?

- Chen - zawiadomiła Tinian, masuj c gołe ramiona. - Mamy przesyłk do

dostarczenia.

Do wyprowadzenia jaszczura ze schowka potrzeba było a trzech

szturmowców we wspomaganych r kawicach. Imperialny oficer w

zdefasonowanej czapce i roboczym mundurze khaki wr czył Tinian chip

kredytowy.

- Prosz , madame Helleniko. Czterdzie ci tysi cy kredytów minus trzy tysi ce

za usługi naszych ołnierzy.

Brzmiało to jak próba wyłudzenia. Stali na zatłoczonym l dowisku, gdzie

Chen posadził “Ogara”, by dało si sprawnie przetransportowa Bosska do

wi zienia.

- Trzy tysi ce? - zaprotestowała pro forma Tinian. - To rabunek! To. .

- Sugeruj , by cie jak najszybciej opu cili system Aida - przerwał jej

imperialny. - Na razie nie spieszyli my si ze sprawdzeniem waszych danych w

sieci, ale wiadomo, e takie m ty jak wy zawsze poruszaj si na granicy prawa.

Przypuszczam. .

- Tak jest, sir - powiedziała Tinian i cofn ła si o krok. - Dzi kuj , sir. ycz

miłego dnia. - Odwróciła si i pobiegła ku opuszczonej rampie “Ogara”.

Bossk siedział na ławie w wi ziennej celi. Pazury drgały mu spazmatycznie.

Próbował ju drze pasy ze cian, ale okazały si wyło one transpastal .

Szturmowcy na zewn trz stan li na baczno , kiedy w chronionej polem

cz ci celi pojawił si imperialny gubernator, Io Desnand. Wysoki i pulchny, ale

wymoczkowaty człowiek, który normalnie nie miałby w konfrontacji z Bosskiem

adnych szans.

Na jego ramieniu zawisła jeszcze bardziej pulchna kobieta. Miała sztuczne

rz sy, które dziwne przypominały olbrzymie owady. Bossk oczekiwał bezwiednie,

e lada chwila odlec na własnych skrzydłach.

- Ooch! - zakrzykn ła kobieta. - Miałe racj . Wspaniały. Bosska mało szlag

nie trafił.

133

- Zniweczyłe moje nadzieje na awans, łowco nagród - powiedział ponuro

Desnand. - Twoje ostatnie yczenie?

- Awans? - wrzasn ł Trandoszanin. - O czym ty mówisz? Ci Wookie..

- Byli przyn t w pułapce. Ale zamiast całej rebelianckiej floty i złapałem

tylko jednego jaszczura. Tyle dobrego, e b d mógł teraz '. spełni obietnic ,

któr zło yłem Feebee dwa lata temu. - Obj ł kobiet ramieniem.

Jej krwio erczy u miech zmroził Bosska. Pomy lał, e tak mogłaby wygl da

Mistrzyni ubrana w ludzk mask .

- Zawsze marzyłam o płaszczu z gadziej skóry. Ale takim prawdziwym, do

samej ziemi i całkiem bez szwów. Tak, Io, wspaniały - powtórzyła i przytuliła

pulchny policzek do dłoni m czyzny.

Bossk rzucił si na pole. Odrzuciło go ostro z powrotem pod cian .

- Jestem niewinny! - krzykn ł, zrywaj c si chwiejnie na nogi. - Nie

wiedziałem o twoim planie, Desnand! Nie zamierzałem ci przeszkadza ! Ci gle

nie wiem, o co tu chodzi. .

Para uj ła si za r ce i wyszła z celi.

Bossk patrzył za nimi z niedowierzaniem. Miał zosta . . odarty ze skóry? Z

wyzerowanym kontem sko czy jako płaszcz tej glisty? W ten sposób, a nie na

ołtarzu Mistrzyni?

Padł na kolana i zacz ł drapa pazurami wykładzin podłogi. Musi znale

sposób, by st d uciec. Uciec, odzyska statek i wznowi polowanie.. Musi. .

Tinian wyci gn ła si na koi w lewoburtowej kabinie “Ogara”, który,

tymczasowo uziemiony, stał na terenie kolonii karnej na Lomabu III. Chen zaj ł

prawoburtow kabin , gdzie dawna koja Bosska lepiej pasowała do jego

rozmiarów. Pchełka dostosowała pulpity obu sypialni w ten sposób, aby mo na

było sterowa z nich statkiem. Ku wielkiemu zdumieniu Chena (ale nie Tinian)

protestowała za ka dym razem, gdy Wookie próbował odł czy j od “Ogara”.

Ostatecznie umie cił maszynk w gniazdku X10-D i zostawił tam na dłu ej.

Teraz była bardzo szcz liwym androidem o wielkim i silnym ciele.

Twierdziła tylko, e musi jeszcze troch popracowa nad kolorystyk . Gdyby tak

troch niebieskiego..

Podczas skoku na Lomabu zaj ła si bli ej oprogramowaniem “Ogara”. Co

chwila zgłaszała si z jak wykryt wła nie sensacj : “Ten statek potrafi

zmienia kurs podczas lotu w nadprzestrzeni!” albo: “Obwody uzbrojenia maj

funkcj echa. Nie wiem dokładnie, jak to działa, ale wszystkie działa mog dzi ki

temu strzela równocze nie z cał moc !”. I jeszcze: “Słuchaj, Tinian, “Ogar”

wie, jak zej na tarczach z niskiej orbity nad sam powierzchni ”.

I tak wła nie uporali si ostatecznie z imperialn załog kolonii. W pełni

osłoni ty tarczami “Ogar” opadł z nieba, a Chen i Tinian uruchomili obie

poczwórne baterie dział. Wyl dowali obok nowego krateru, by zabra wi niów

na pokład.

Jednak Wookie nie pozostawili przy yciu ani jednego imperialnego.

Piaskowe robaki miały tego dnia prawdziw uczt .

Wieczorem Chenlambec przył czył si do wi tuj cych rodaków. Tinian z

cał powag wysypała gar ziemi na pogrzebane przez niego skóry, potem

zrobiła trzy okr enia w tanecznym kr gu. Z jednej strony trzymała olbrzymi

134

dło przyjaciela, z drugiej strony miała innego, równie serdecznego Wookiego.

Wreszcie oddaliła si od zgromadzenia.

Jutro, a s dz c po hałasie na zewn trz, raczej pojutrze przyjdzie im cisn

wszystkich na pokładzie i znikn w nadprzestrzeni. Nie było sensu czeka , a

Desnand przy le oddziały. “Ogar” powinien pomie ci pi ciuset trzydziestu

dziewi ciu Wookiech, przynajmniej w krótkim skoku, chocia dla systemów

podtrzymania ycia miała to by naprawd ci ka próba. Pchełka nalegała, by

uda si do układu Aida, a potem skorzysta z kontaktów Chena i poczeka na

rebelianckie statki, które rozwioz Wookiech po innych systemach.

Chen zabrał Tinian jeszcze na chwil na bok, poło ył jej obie dłonie na

ramionach i obwie cił, e okres praktyki dobiegł ko ca. Poprosił j te , by została

jego wspólniczk i przyjaciółk . Miała teraz pół statku, osiemna cie tysi cy

kredytów i status pełnoprawnego łowcy. Po raz pierwszy od dwóch lat nie czuła

si biedna.

Chen oddał wi kszo swojej nagrody byłym wi niom. Mo e i ona powinna

tak zrobi . .

Chocia z drugiej strony.. ten nad ty imperialny wyrobnik zaliczył j do

m tów społecznych. Spojrzała na swój zapasowy kombinezon. Te był czarny,

chocia sfatygowany. Ale za to miał r kawy. Mo e powinna sprawi sobie kilka

porz dnych ubra . .

Ziewn ła leniwie.

Potem o tym pomy li.

Zm czony Chen wyrwał si z kr gu tanecznego i usiadł na pustym hełmie

szturmowca. “Ogar” wypełniał cały wi zienny dziedziniec. W ostrych

reflektorach ja niał niczym kawał lodowej kry. Wookiemu było troch wstyd, e

tak otwarcie go podziwia. Brakowało mu starego “Wroshyra”.

Przesun ł dłoni po sier ci lewego przedramienia.

Nigdy nie był pró ny, ale przywi zał si do swojego futra i wolałby si z nim

nie rozstawa .

135

Wszystkie mo liwe jutra: opowie o

Zuckussie i 4-LOM-ie

M. Shayne Bell

136

Rozdział 1

- Czy Darth Vader wie? - spytał Zuckussa android 4-LOM. Zadawał to

pytanie swojemu gandyjskiemu wspólnikowi dokładnie co 8, 37 standardowej

minuty, a trwało to od chwili, gdy Zuckuss zapadł w medytacj . Za dwie godziny

mieli zacumowa na flagowym okr cie Vadera i podpisa imperialny kontrakt,

ale najpierw musieli sprawdzi , czy nie kieruj si prosto w zastawion na nich

pułapk .

Zuckuss nie odpowiedział. Wida intuicja nie objawiła mu jeszcze, jak

dokładnie wygl da sprawa z Vaderem i kontraktem. Oddychał miarowo przez

respirator. Wci gał specjaln mieszank , zamierał na dłu sz chwil i znowu.

Gandowie nie musieli cz sto oddycha , ale gł bokie zamy lenie zmuszało

najwyra niej do regularnego oddechu.

Android zd ył ju zauwa y , e objawienie spływało na Zuckussa zazwyczaj

pomi dzy tysi c trzechsetnym dwudziestym trzecim a cztery tysi ce trzysta

sze dziesi tym dziewi tym oddechem. Raz zdarzyło si ju po pi dziesi tym

trzecim, 8, 37 minut po wej ciu w medytacj , ale 4-LOM uznał to za anomali

statystyczn . W odró nieniu od wi kszo ci Gandow Zuckuss miał niezmiennie 91,

33725 procent szans na uzyskanie prawidłowej odpowiedzi na zadane przed

wej ciem w medytacj pytanie. Zwykle dotyczyło ono miejsca ukrywania si

poszukiwanego, liczebno ci jakiej grupy i nastawienia ró nych istot.

Teraz musieli wiedzie , jakie zamiary ywi wobec nich Darth Vader.

Gdyby Vader dowiedział si jakim sposobem, e to wła nie 4-LOM i Zuckuss

schwytali niegdy na zamówienie Rebelii Nardiksa, gubernatora sektora, bez

w tpienia chciałby si zem ci . Rebelianci os dzili Nardiksa za zbrodnie

przeciwko istotom rozumnym, który to proces okazał si wielce kłopotliwy dla

Imperium. Wynagrodzili Zuckussa po królewsku, ale i tak nie było tego do .

Łowcy wci pilnie potrzebowali gotówki na lekarstwa dla Zuckussa.

Pozaustawowa opieka lekarska to sprawa kosztowna. Zuckuss nie był stary,

ale poruszał si jak wiekowa istota. Szczególnie gdy brał rodki maj ce u mierzy

nieustanny ból. Oddychał zwykle płytko, by nie urazi płuc i tchawicy spalonych

niegdy przez tlen. Zdarzyło si to, gdy cigał pewn poszukiwan . Osaczył j w

ciemnej uliczce bez wyj cia, ale podczas szamotaniny hełm zsun ł mu si z głowy.

4-LOM obezwładnił natychmiast cigan i pomógł Zuckussowi wło y hełm z

powrotem, ale łowca zd ył mimowolnie odetchn trzy razy truj cym, bogatym

w tlen powietrzem.

Wci wspominał to z zakłopotaniem, bo w gruncie rzeczy wcale nie musiało

do tego doj . Gdyby zachował wystarczaj c przytomno umysłu, potrafiłby

wstrzyma oddech, nawet na do długo.

Có , stało si , jak si stało. Cz jego układu oddechowego została

nieodwracalnie zniszczona, a wydolno ocalałych tkanek spadła tak znacznie, e

Zuckuss pilnie potrzebował nowych płuc. Mógł je uzyska tylko z nielegalnej, a

zatem bardzo drogiej, hodowli klonowej.

Imperialne kredyty dawały szans na przeprowadzenie operacji.

Min ło kolejne 8, 37 minuty.

- Czy Darth Vader wie? - spytał 4-LOM.

137

Zuckuss znowu nie odpowiedział.

Pogr ony w gł bokim transie Zuckuss miał spore kłopoty z ustaleniem

zamiarów Dartha Vadera. Kryły si pod wirami wszystkich mo liwych pr dów

przyszło ci galaktyki. Zuckuss wyczuwał je zawsze podczas medytacji w

nadprzestrzeni. Było to idealne miejsce do rozwa a nad losem wszech wiata.

Medytacjom w dowolnym mie cie przeszkadzały my li i zamiary milionów

zamieszkuj cych je istot. Medytacja na orbicie wiodła do rozwa a o losach

kultury danej planety. A w nadprzestrzeni. Wtedy nie było nawet wa ne, czego

si szukało; najpierw zawsze pojawiał si ogólny obraz dróg yciowych i uczu

wi kszo ci zamieszkuj cych galaktyk stworze rozumnych, wyobra aj c przy-

szło samego uniwersum.

Wszystko to mocno si zmieniło ostatnimi czasy. Zuckuss wyczuwał to

wyra nie.

Od wielu ju lat ubywało nadziei, ale tym razem, oboj tne gdzie Zuckuss

zajrzał, we wszystkich mijanych systemach, na wszystkich planetach dominowało

poczucie beznadziei. Jedni tracili ducha wiadomi braku drogi ucieczki, inni

cierpieli coraz silniejsz izolacj . Z wielu wiatów docierał ból konaj cych ofiar

imperialnych oprawców.

Jednak równocze nie Zuckuss wyczuwał co jeszcze, co szybko nabierało

wyrazisto ci i przyspieszało puls Ganda.

Marzenia i nadzieje tych, którzy d yli do bogactwa.

Imperium nieustannie nakładało nowe podatki, rekwirowało maj tki i

okradało wi kszo obywateli. Coraz szerszy strumie kredytów płyn ł przede

wszystkim do kieszeni bonzów Imperium, którzy nie szcz dzili wydatków, by

otoczy si luksusem.

Zuckuss bardzo chciałby zaczerpn z tego strumienia.

Ale nie za wszelk cen . Niestety, ci gle nie wiedział, co zamierza Darth

Vader. Zupełnie nie mógł wyczu jego pilnie strze onych my li.

Wci gn ł powietrze i znów wstrzymał oddech.

4-LOM odnotował, e stało si to po raz tysi c osiemdziesi ty ósmy.

Toryn Farr miała opu ci rebelianckie centrum dowodzenia w bazie Echo na

Hoth jako ostatnia. Była główn kontrolerk i odpowiadała za przekazywanie

rozkazów oddziałom w terenie. W ko cu usłyszała od ksi niczki Leii ten jeden

rozkaz, którego tak si obawiała:

- Daj sygnał do ewakuacji i wsiadaj na statek!

Han poci gn ł Lei korytarzem. Reszta obsługi pobiegła za nimi. Ka dy brał

co tylko mógł z l ejszych elementów wyposa enia. Toryn tymczasem si gn ła do

nadajnika.

- Oderwa si od przeciwnika! - nakazała. - Oderwa si od przeciwnika!

Wycofujemy si !

Oderwała kable podł cze od konsoli i pobiegła z ni lodowym korytarzem

ku l dowisku. Baza Echo zapadała si ju w sobie. Ka da nowa eksplozja na

powierzchni powodowała deszcz lodowych odłamków, które raziły Farr w twarz i

plecy. Detonacji było z ka d chwil wi cej. Lampy w korytarzu zamigotały i

zgasły na dobre. Po chwili ciemno ci zapaliły si mdłe wiatła awaryjne; ledwie

138

pozwalały dojrze drog przed sob . Toryn min ła zablokowan całkowicie

zwałami lodu odnog głównego korytarza.

- Ksi niczka pobiegła t dy! krzykn ł kto z przodu.

Toryn postukała w hełm, by uruchomi moduł ł czno ci i wł czyła si na

kanał ewakuacyjny akurat na czas, by usłysze Hana informuj cego, e oboje s

cali i zdrowi.

- Han i ksi niczka yj i kieruj si do “Sokoła” - krzykn ła do wszystkich,

którzy zebrali si wokół niej.

W ko cu wpadli do hangaru, gdzie stał transportowiec, “Jutrzenka Nadziei”.

Rzeczywi cie, był ich jedyn nadziej na wyrwanie si z lodowego piekła. Jednak

Toryn przystan ła i popatrzyła ze zgroz na płyt .

Wsz dzie le eli ranni ołnierze, a androidy medyczne robiły co mogły, by

ci ko poszkodowani nie wykrwawili si na mier .

Na dodatek ci gle znoszono nowe ofiary.

Zginiemy tutaj, pomy lała Toryn. Albo gorzej: trafimy do niewoli Imperium.

Podobnie jak innym rebeliantom, nigdy nie przyszłoby jej do głowy, eby

zostawi rannych towarzyszy broni, skoro sama była cała i zdrowa. Jednak nie

widziała sposobu, by załadowa tylu chorych na pokład przed przybyciem

szturmowców. Słyszała meldunki, e pierwsze oddziały wroga wdarły si ju do

lodowej fortecy.

Strzał z blastera trafił w plecy m czyzn stoj cego obok Toryn. Padł martwy

na lód, a dziewczyna i wszyscy w pobli u wylotu tunelu rzucili si szuka ukrycia

za stoj cymi obok paletami.

Szturmowcy podchodzili ju do hangaru!

Toryn odpowiedziała ogniem i dopiero wtedy zrozumiała, za czym

przycupn ła. Palety były załadowane skrzynkami i zapalnikami termicznymi. W

pierwszym odruchu chciała pobiec na poszukiwanie wła ciwszej osłony, ale

została, otworzyła jedn ze skrzynek i wyci gn ła trzy ładunki. Szybko je

uzbroiła i cisn ła w gł b tunelu. Najpierw buchn ło dymem i przez par sekund

widziała tylko nogi szturmowców usiłuj cych wkopa zapalniki z powrotem do

hangaru. Nie zd yli. Silna eksplozja zawaliła strop tunelu i zablokowała wej cie

tonami lodu.

Rebelianci zyskali bezcenne minuty, by uratowa swoich rannych. -

Wszystkich na pokład! - krzykn ła Toryn i pobiegła pomóc w przenoszeniu

towarzyszy.

- Czy Darth Vader wie? - spytał 4-LOM po upływie kolejnych o miu minut.

- Tak - odparł Zuckuss. Wyprostował nogi i otworzył oczy. 4-LOM

natychmiast zacz ł programowa statek na desperacki skok, który miał oddali

ich od ródła zagro enia. Nie mogli oczywi cie zmieni kursu w nadprzestrzeni,

ale potrafili wej w nowy skok na tyle szybko po wyj ciu z poprzedniego, by

imperialne skanery nie miały szans na nic wi cej, poza odnotowaniem ich

obecno ci. Android wyliczył, e w ten sposób zdołaj uciec.

Zuckuss poło ył mu dło na ramieniu.

- Nie trzeba - powiedział.

139

4-LOM nie przerwał pracy. Ostatnie słowa wypowiedziane przez wspólnika

nie miały dla niego sensu, jak cz sto si zdarzało w kontaktach z

niemechanicznymi istotami rozumnymi. Logika nakazywała przecie ucieczk .

- Darth Vader wie, co Zuckuss i 4-LOM zrobili z gubernatorem, ale nic go to

nie obchodzi - wyja nił łowca, jak zwykle u ywaj c trzeciej osoby. - Ten, którego

mamy upolowa , jest dla niego o wiele wa niejszy ni nawet stu Nardiksów.

Imperium potrzebuje naszej pomocy. Wie, e samo sobie nie poradzi. Zuckuss i

4-LOM s na razie bezpieczni i mog podpisa kontrakt, mog te odebra

nagrod . Je li jednak im si nie powiedzie..

Zuckuss nie doko czył zdania. Android znał ten irytuj cy zwyczaj

białkowców i zaraz wydedukował siedemdziesi t sze mo liwych zako cze ,

które oddawały intencj wypowiedzi Zuckussa z prawdopodobie stwem

wi kszym ni 92, 78363 procent. Wszystkie sugerowały, e Imperium zem ci si

okrutnie na przegranych.

Tyle nam zostało, pomy lał Zuckuss. Mieli tylko jedn szans , e Imperium

zapomni o sprawie z gubernatorem. Je li jej nie wykorzystaj , sami stan si

zwierzyn . B d musieli wykorzysta wszystkie swoje umiej tno ci, eby ukry

si na jaki czas i stworzy sobie nowe to samo ci. Wtedy mo e przetrwaj .

Zuckuss u miechn ł si . Wobec takiego zagro enia ka dy dzie ycia nabierał

nowej warto ci.

W ostatniej grupie czekaj cych na załadunek ołnierzy Toryn trafiła na swoj

młodsz siostr . Samoc była jedn z najlepszych rebelianckich pilotek nie nych

migaczy. Skoro straciła swój pojazd, to znaczyło, e walka na zewn trz musiała

by potwornie za arta. Jej rude włosy były w wi kszo ci spalone, twarz i dłonie

miała w oparzelinach. Nikt nie udzielił jej na razie adnej pomocy. Tyle dobrego,

e j przyniesiono.

Była przytomna. Widz c Toryn zamrugała pozbawionymi rz s powiekami i

spróbowała złapa j za r k .

- Transportowiec mnie załatwił.. - szepn ła.

Strzał z blastera trafił w sufit i obsypał je obie lodowym pyłem. Szturmowcy

podeszli przez za nie one pola w pobli e wej cia do hangaru. Toryn uniosła

siostr i pobiegła z ni do transportowca.

- Wiem, e to musi bardzo bole , ale nie da si inaczej! - usprawiedliwiła si .

Strzelanina nasilała si z ka d chwil .

Na pokład weszły prawie na samym ko cu. Hangar był ju pusty, je li nie

liczy stert cennego wyposa enia, które porzucono, aby zrobi miejsce dla

niespodziewanych pasa erów.

Mimo ognia szturmowców udało si zamkn włazy. Sze czekaj cych

jeszcze my liwców typu X potraktowało to jako sygnał do startu. Po chwili cała

formacja wyleciała z hangaru i ostr wiec wzbiła si prosto w czarny kosmos,

poza atmosfer planety.

Za długo czekali my, pomy lała Toryn. Zapłacimy teraz za nasz trosk o

rannych.

Znalazła puste miejsce w pobli u włazu i przypasała Samoc do fotela. Potem

ukl kła przy niej i obj ła siostr , by ochroni j przed wstrz sami

towarzysz cymi trafieniom. Do ucieczki w nadprzestrze zostało jeszcze kilka

140

chwil, podczas których wszystko mogło si zdarzy . Niebo nad Hoth roiło si od

gwiezdnych niszczycieli Imperium, czekaj cych by zaatakowa flot rebeliantów.

4-LOM i Zuckuss wyszli z nadprzestrzeni w systemie Hoth i od razu znale li

si w samym rodku bitwy, niemal dokładnie na kursie umykaj cego

rebelianckiego statku, który komp pokładowy zidentyfikował jako frachtowiec

“Jutrzenka Nadziei”. Jeden z sze ciu eskortuj cych go my liwców typu X

ostrzelał statek łowców. Kadłub zatrz sł si od trafienia.

- Wł czam tarcze - oznajmił 4-LOM.

Nikt ich nie ostrzegł, e u celu mog trafi na bitw . Z drugiej strony nikt te

nie twierdził, e absolutnie im to nie grozi.

Ekrany ukazywały liczne statki goni ce si po całym układzie planetarnym.

Jednostki rebeliantów znikały jedna po drugiej. Wycofywały si , uciekaj c w

nadprzestrze .

- Zuckuss naliczył szesna cie zniszczonych frachtowców Rebelii - powiedział

Gand.

Nie musiał ju dodawa , e wszystkie one uległy zagładzie w pobli u Hoth.

Wida je było gołym okiem: podziurawione kadłuby dryfowały w przestrzeni i

tylko tu i ówdzie jarzyły si jeszcze na ich powierzchni wiatełka pojedynczych

iluminatorów w ocalałych przedziałach. Łowcy musieli zdrowo manewrowa , by

omin bezpiecznie bezwładne wraki.

- Podarujmy naszym imperialnym przyjaciołom siedemnasty statek -

zaproponował Zuckuss.

Taki prezent przydałby im zasług i zmniejszył przewin zwi zan z

Nardiksem.

- Ustalam kurs ataku - odparł 4-LOM.

Rzucili si w po cig za “Jutrzenk Nadziei”. Ekrany sugerowały, e był to

ostatni frachtowiec, który wystartował z Hoth. Na dole wida było ju tylko

pojedyncze iksy, zdobycz zbyt drobn , by warto było na ni polowa .

“Jutrzenka” zamykała zatem odwrót. Ryzykownie pó n por wybrała na

ucieczk .

Łowcy szybko si do niej zbli yli. Była mniejsza ni te zniszczone frachtowce,

ale i tak p kata i niezbyt szybka, wolniejsza w ka dym razie ni smukły statek

łowców. Na jej pokładzie umykali najpewniej ostatni obro cy i najbardziej

niezb dny personel bazy. wietny upominek dla imperialnych, pomy lał Zuckuss.

- Cel w zasi gu skutecznego ognia - obwie cił android i nadusił przycisk

uruchamiaj cy systemy uzbrojenia. Obaj łowcy przygotowali si do obsługi

działek. Z drugiej strony zbli ał si do transportowca najwi kszy gwiezdny

niszczyciel, jaki Zuckussowi zdarzyło si kiedykolwiek widzie . Załoga

frachtowca musiała zwija si jak w ukropie, by przygotowa koordynaty skoku.

Trudno było orzec, kto pierwszy osi gnie cel w tym wy cigu.

Chwil zanim przyrz dy pokładowe podały, e pora otworzy ogie , intuicja

podpowiedziała Zuckussowi to samo. Nacisn ł spust. Trafił dokładnie w przedni

cz pomostu dowodzenia. Teraz ju frachtowiec nie miał najmniejszych szans

ucieczki w nadprzestrze ; niewa ne, ile zostało mu do zamierzonego skoku.

Niszczyciel ostrzelał statek z drugiej burty, otwieraj c na pró ni od razu trzy

pokłady.

141

Sze my liwców eskorty znikn ło po kolei z ekranów. Zanurkowały w

nadprzestrze . Piloci tych maszyn wiedzieli, e ich rola sko czona. Nie byli w

stanie pomóc zniszczonemu frachtowcowi, nie dysponowali te adnymi

rodkami, by ratowa ewentualnych rozbitków.

- Odbieram wiadomo od imperialnych jednostek - oznajmił 4-LOM.

Po chwili dostrajania modułu obaj łowcy usłyszeli czysty i wyra ny głos

oficera dy urnego z niszczyciela.

- . . przybyli cie w por , tak jak oczekiwali my. Wasza pomoc przy

zniszczeniu wrogiego statku została zauwa ona. Zamelduj o tym przeło onym.

Przyjmijcie kurs do umówionego miejsca spotkania w obr bie systemu.

Na ekranie pojawiły si koordynaty.

- To w pasie asteroidów? - spytał Zuckuss. Android przestudiował dane.

- Na skraju pasa - powiedział.

Fakt, nikt im nie obiecywał, e b dzie łatwo.

4-LOM skierował statek do miejsca spotkania. Zuckuss pospiesznie

nafaszerował si lekami przeciwbólowymi. Nie chciał, by imperialni i pozostali

łowcy dostrzegli w jego zachowaniu cokolwiek nienaturalnego. Wolał nie

okazywa przed nimi słabo ci.

Android po wi cił kilka chwil na prób ustalenia, jakim sposobem jego

wspólnik wybrał wła ciw chwil na otwarcie ognia. Zrobił to wcze niej ni

wynikałoby z zalece kompa, a instrumenty pokładowe działały bez zarzutu. 4-

LOM sprawdził je przed startem i teraz powtórzył czynno .

- Intuicja - mrukn ł Zuckuss, oddalaj c si z wysiłkiem po leki.

Intuicja zawsze fascynowała 4-LOM-a. Inni łowcy nagród zwali Zuckussa

“tajemniczym”. Wła nie dzi ki jego intuicji, która prawie nigdy go nie zawodziła.

4-LOM te chciałby tak umie . Wła nie dlatego pracował z Zuckussem.

Obserwował łowc i próbował si czego nauczy . Był pewien, e odkryje w

ko cu wła ciwy algorytm i zdoła wprogramowa sobie po dan umiej tno .

Czy nie nauczył si ju kra ? Czy nie poznał, ile znaczy dla białkowców

bogactwo i jak manipulowa nimi za pomoc kredytów? Bez w tpienia opanuje

jeszcze sztuk medytacji i upodobni si do Zuckussa. Wtedy b dzie ju

niepokonany.

4-LOM post pował tak zawsze, odk d przerobił własne oprogramowanie, by

zosta złodziejem, a potem łowc nagród. Nieustannie si doskonalił, zdobywał

nowe kwalifikacje i rzucał wyzwanie mo liwo ciom rozwojowym androidów.

Zacz ło si niewinnie: pracował wtedy na pokładzie liniowca pasa erskiego

“Ksi niczka Kuari”. Był słu cym, ale pełnił te funkcj specjalisty do spraw

kontaktów pomi dzy lud mi a cyborgami. W pewnej chwili zainteresował si

bezpiecze stwem warto ciowych przedmiotów, które ludzie zabierali ze sob na

pokład, i ogarn ł go niepokój. Obchodzili si z nimi tak beztrosko, e byle amator

ich własno ci nie miałby adnych kłopotów z popełnieniem kradzie y. Sami stwa-

rzali okazje, by pozbawi ich kredytów i bi uterii. 4-LOM uznał, e powinien

przeanalizowa sytuacj i wczu si w rol złodzieja, by móc potem skutecznie

zapobiega wszelkim próbom kradzie y.

Podczas nast pnego kursu spotkał Dom Pricin .

142

Była przedstawicielk tej wła nie grupy, o któr android obawiał si

najbardziej: beztroska i nieprzyzwoicie wr cz bogata. Nie zawdzi czała maj tku

własnej pracy, wszystko otrzymała w darze od losu. W podró wybrała si z

bezcennym klejnotem, szafirem Ankarres, który słyn ł z wła ciwo ci

uzdrawiaj cych. Ludzie i inne istoty rozumne przybywali niekiedy z bardzo

daleka, eby poczu jego dotyk na czole i wyleczy si z choroby albo ran. Był

własno ci Dom Priciny. Ona te wysoko ceniła niezwykły klejnot.

Tego wieczoru wielka pani narzekała nieustannie przy obiedzie, szczególnie

pomi dzy trzecim a czwartym deserem. Powodem lamentów była bransoleta z

pi ciuset rzadkich korelia skich jiangów. Okazała si zbyt masywna; przy

ka dym uniesieniu dłoni z widelcem ci yła tak bardzo, e jedzenie stawało si

udr k . W ko cu Pricina zdj ła bransolet i poło yła j na obrusie obok kieliszka

z winem.

I zostawiła j tam, gdy wstała od stołu.

4-LOM niezwłocznie odniósł ozdob wła cicielce. Podzi kowała mu, a nawet

u cisn ła androida. Rano zostawiła na marmurowej półce w ła ni parowej dwa

diamentowe pier cionki.

- Dzi kuj , LOM - powiedziała, gdy oddawał jej i t zgub . - Jak mogłabym ci

si odwdzi czy ? Mo e we miesz je i ka esz powi kszy o jeden. . nie, o dwa

rozmiary? Coraz trudniej wchodz mi na palce u stóp. Powinnam ograniczy

niadania. Gdybym jadła mniej ciastek, nie miałabym kłopotów z pier cionkami!

Gdy android wrócił od jubilera, znalazł przed drzwiami jej kabiny naszyjnik

ze szmaragdów i granatów. Najwyra niej go tam upu ciła.

Uznał, e Dom Pricina jest kompletnie nieodpowiedzialna. Kto , kto nie

potrafi zadba o swoj własno , nie jest jej godzien, pomy lał. Równocze nie

zainteresował si wielkim szafirem, najcenniejszym klejnotem pasa erki, który

wielu uwa ało dosłownie za bezcenny. Ustalił najprawdopodobniejszy czas i

sposób jego kradzie y, gdyby miała si ona zdarzy w trakcie rejsu. Potem

niepostrze enie podmienił go na tani imitacj z wmontowanym

mikronadajnikiem. Zrobił to krótko przed rzeczywist kradzie . Dwóch

drobnych złodziejaszków z Korelii połaszczyło si na kamie dokładnie tak, jak

przewidział to 4-LOM. Sztuczny szafir wyemitował wtedy ultrad wi kowy sygnał

alarmowy, który naprowadził pokładowych detektywów na lad złoczy ców.

Dopiero wtedy kradzie wyszła na jaw. Dom Pricina nie wiedziała o niczym a

do chwili, gdy kapitan osobi cie pospieszył odda jej “skarb”. 4-LOM stał w

pobli u, a prawdziwy klejnot spoczywał w czarnej torbie u jego pasa. Dom

Pricina natychmiast poznała, e zwracaj jej falsyfikat. Wróciła p dem do kabiny

sprawdzi , co z oryginałem. Nie było go. Płakała potem i błagała długo wszystkich

wokoło, by pomogli jej odszuka Ankarresa.

4-LOM gotów był nawet natychmiast jej go zwróci . Ostatecznie udaremnił

wła nie kradzie i wywi zał si ze swoich obowi zków.

Gór jednak wzi ło inne my lenie: Dom Pricina była naprawd beztroska,

podobnie zreszt jak wi kszo ludzi. Nie potrafili doceni nale ycie tych

wszystkich cudeniek, które tak bardzo chcieli posiada , nie umieli ich strzec. Nic

si nie stanie, je li 4-LOM przytrzyma szafir na troch . Ogl dał go zawsze, gdy

był sam. Intrygował go misterny szlif kamienia i delikatny blask emanuj cy z

143

wn trza. Raz przytkn ł klejnot do własnego czoła, ale nic nie poczuł. Ot, pi kny

szafir dekoruj cy metalowe oblicze. Android uznał, e nawet je li kamie leczy

ludzi, to on nie powinien niczego po nim oczekiwa .

Ale i tak nie oddał zguby. Nigdy nie został zdemaskowany. Nikt nie

podejrzewał androida o kradzie . Przez nast pne miesi ce cz sto okradał

pasa erów, którym “słu ył”, i powtarzał sobie, e pomaga w ten sposób chroni

to, co maj najcenniejszego. Jednak z czasem zacz ło go to bawi .

Kradzie była typowo ludzkim zachowaniem i android nie od razu poj ł, co w

niej takiego atrakcyjnego. W ko cu jednak, całkiem nagle, zrozumiał: proceder

wymagał konstruowania zło onych, ale eleganckich programów, omijaj cych

etyczne i inne ograniczenia wbudowane w jego umysł. Krok po kroku

przebudował swoje oprogramowanie, by móc w pełni cieszy si przest pstwami

oraz owocami poszczególnych kradzie y, a tak e wiadomo ci , e oszukuje

niepozbieranych białkowców. Teraz nie trwało ju długo, a znudzony

ograniczonymi mo liwo ciami, które oferowała mu słu ba na pokładzie

“Ksi niczki Kuari”, porzucił statek w porcie Darlyn Boda. Szybko wrósł w

tamtejsze podziemie, gdzie sprzedał wi kszo łupów, inne za oddał w komis i

po wi cił si wył cznie zbrodni.

Szło mu tak dobrze, e spotkanie z Jabb było ju tylko kwesti czasu. Gdy

Hutt zło ył propozycj , 4-LOM nie namy lał si ani chwili. Jabba wyposa ył go w

arsenał mierciono nej broni i niezb dne do jej obsługi oprogramowanie, w

zamian oczekuj c jego usług jako łowcy nagród. Podj cie współpracy z

Zuckussem było nast pnym logicznym krokiem, podyktowanym ciekawo ci , co

to takiego ta intuicja.

Starannie zapisał wszystkie dane obserwacyjne, wizualne i d wi kowe,

opisuj ce Zuckussa oraz zjawiska zachodz ce w jego otoczeniu przed, w trakcie i

po oddaniu dyktowanego intuicj strzału do rebelianckiego statku. Potem

przeanalizuje je i porówna z innymi relacjami, zapisanymi przez minione lata.

Gromadził je w nadziei, e pewnego dnia zrozumie. Wierzył, e stanie si to

nagle, dzi ki objawieniu. Pozna, czym jest intuicja i b dzie mógł zacz j

stosowa .

Zastanowił si , na czym warto by skupi uwag w nast pnej kolejno ci.

W polu widzenia pojawił si okr t Vadera, wielki i czarny “Egzekutor”.

Android zaj ł si procedurami dokowania. Pracuj c, doszedł do odpowiedzi na

ostatnie pytanie. Wiedział ju , czym zajmie si po opanowaniu intuicji.

Istniała tylko jedna logiczna mo liwo .

Nauczy si operowa Moc . Jej ciemna strona byłaby bardzo przydatna w

pracy łowcy nagród.

Opu ciwszy 4-LOM-a Zuckuss został sam na sam ze swoj m k . Zatrzymał

si i złapał za por cz w korytarzu. Coraz trudniej było mu panowa nad bólem

chorych płuc. Oparzenia tlenowe nie chciały si goi .

Wiedział, e nie mo e ujawni swojej słabo ci przed pozostałymi łowcami, a

szczególnie przed Darthem Vaderem. Gdy jednak tak stał obezwładniony

cierpieniem, poj ł e od dłu szego czasu ukrywa j nawet przed wspólnikiem.

Był zdumiony, e android został z nim po wypadku. Pewnego dnia 4-LOM

powiedział mu, całkiem chłodno i rzeczowo, e wyeliminowanie

144

Zuckussa zaj łoby przeci tnemu łowcy nagród około półtorej minuty. Potem

mógłby przej jego klientów, a mo e i ukra statek, wyposa enie i resztki

bogactwa. Starczyłoby, eby ktokolwiek dowiedział si o zdrowotnych

problemach Ganda.

Zuckuss nigdy o to nie spytał, ale był pewien, e android wyliczył te , na ile

zmalało prawdopodobie stwo sukcesu w ich pracy. Coraz wi ksza cz

obowi zków spadała z konieczno ci na 4-LOM-a. Je li tym razem im si nie

powiedzie i nie zdob d rodków na kupno nowych płuc dla Zuckussa, wówczas

by mo e 4-LOM dojdzie wreszcie do wniosku, e dalsza współpraca nie

gwarantuje odpowiednich profitów i opu ci wspólnika. Zuckuss postanowił sobie,

e wtedy poprosi 4-LOM o wyliczenie szans chorego łowcy na przetrwanie w

pojedynk . Wolałby wiedzie , na co musi si przygotowa . Zapewne zostałoby mu

zaledwie kilka dni ycia, ale i tak pocieszała go my l, e to, co go okaleczyło, nie

b dzie miało szansy go zabi .

Dotarł z wysiłkiem do koi i do szafki z lekami. Zrobił sobie zastrzyk ze rodka

przeciwbólowego i usiadł na posłaniu. Czuł, jak płyn rozchodzi si po jego

organizmie i znieczula klatk piersiow . Teraz o wiele łatwiej było mu wdycha

słodki amoniak pokładowej mieszanki. Jak e t sknił za amoniakowymi mgłami

rodzinnej planety! Od trzystu lat jego rodzina zajmowała si poszukiwaniami.

Byli w niej równie łowcy nagród, zdobywaj cy dzi ki medytacjom informacje o

miejscu ukrycia konkretnych osób i tropi cy pó niej zdobycz w ród oparów

Gandu.

Jednak Imperium zaj ło w ko cu planet . Obcy przywie li ze sob

precyzyjne, czułe skanery i wygl dało na to, e gandyjscy poszukiwacze strac

racj bytu. Wielowiekowa tradycja przegrywała z technik . Imperialni

znajdowali w ród mgieł kogo tylko chcieli i za nic mieli intuicj .

Jednak do najgorszego nie doszło. Zuckuss i kilku jego pobratymców

wyruszyło w galaktyk , która była tak wielka i słabo poznana, e tylko intuicja

mogła pokaza drog tam, gdzie skanery nie docierały. Pozwalała odczyta

zamiary obcych ras, dawała te szans na przenikni cie mroków przyszło ci i

prze ledzenie rozmaitych cie ek wiod cych do celów, pokazywała, jakie nagrody

albo kary czekaj na ich ko cu.

Niekiedy Zuckuss medytował poszukuj c odpowiedzi na pytanie, kto w ko cu

go zabije.

Wiedział, e wła ciwie to okre la. “Kto”, a nie “co”. Wprawdzie nie potrafił

zgł bi w pełni zagadki własnej mierci, ale troch udało mu si podejrze . Nie

miał zgin w wypadku, nie miał te umrze na trawi c go chorob . Kto

zako czy jego ycie.

4-LOM-a wykluczył w przedbiegach. Wspólnik nie zamierzał go zabi ani

teraz, ani po rozstaniu. Dwukrotnie wyczuł, e Jabba bardzo by si wzburzył jego

słabo ci . . gdyby j odkrył oczywi cie. Zapewne zechciałby wtedy nakarmi nim

swojego rancora. Takiej przyszło ci Zuckuss wolałby unikn . Wiedział, e nie

zginie w mgłach rodzinnej planety, chocia t sknił za ni i tam wła nie pragn łby

umrze . Miał jednak zako czy ycie gdzie indziej. Przez jaki czas zastanawiał

si , czy to nie Darth Vader go zabije, ale teraz był pewien, e na razie ze strony

Vadera nic mu nie grozi.

145

Gdy pierwszy rodek zacz ł działa , Zuckuss wstał i wstrzykn ł sobie

mieszank stymulantów maj cych przeciwdziała ot pieniu, które zawsze

towarzyszyło przyjmowaniu anestetyków. Statek drgn ł, z zewn trz dobiegły

mechaniczne odgłosy dokowania.

Czym pr dzej wło ył skafander chroni cy go przed tlenow atmosfer i dwa

razy sprawdził jego szczelno . Nie mógł sobie pozwoli na kolejne oparzenia. Na

to narzucił swoje zwykłe ubranie. W butach ukrył no e, a w r kawach miertelnie

gro ne dla tlenodysznych bomby amoniakowe. Do pasa przypi ł naładowany

blaster i ruszył do włazu. Usłyszał, e android te zmierza ju do wyj cia.

Teraz łatwiej było mu i . Oddychał bez trudu i prezentował si tak jak

kiedy , gdy był silny i sprawny. Na chwil prawie zapomniał o ukrywanym

pieczołowicie kalectwie.

Maszeruj c dziarsko na spotkanie z Vaderem pomy lał jeszcze o jednym:

maskował si przed innymi, ale to nie wszystko. Gdy tylko mógł, okłamywał

równie siebie.

Gdy Toryn Farr odzyskała przytomno , na statku było ciemno i bardzo

zimno.

Ci gle jednak mogła oddycha . Mieli powietrze.

Na razie.

Oznaczało to, e przynajmniej niektórzy z nich troch jeszcze po yj .

Dziewczyna podniosła si z pokładu i rozejrzała wokoło. Dokładnie nad ni

jarzyło si blado wiatełko awaryjne, którego blask si gał na jakie trzy metry

dookoła. Dalej panował mrok, m cony tylko poblaskiem bij cym od działaj cych

wci paneli. Za iluminatorem przesuwały si gwiazdy. Wrak “Jutrzenki”

obracał si bezwładnie wokół własnej osi i dryfował nie wiadomo dok d.

Nie było adnych szans na ratunek. Sojusz nie mógł wysła im nikogo na

pomoc.

Gdy imperialni si zorientuj , e kto tu prze ył, przylec po nich, poddadz

przesłuchaniom, torturom, a w ko cu zgładz . Przeszukaj wszystkie wraki,

zbieraj c je ców i dane z komputerów, a przede wszystkim nienaruszone

androidy z ich bankami pami ci. Rebelianci rzadko mieli do czasu, by pomy le

o własnym ratunku. Zwykle nie starczało im go nawet, by w beznadziejnej

sytuacji zniszczy kompy i androidy.

Samoc j kn ła. yła! Kilka metrów przed nimi pokład był zasłany kocami z

wełny banthów i białymi poduszkami, które wypadły z oderwanej od grodzi

szafy. Toryn wzi ła jeden z koców i owin ła nim dr c siostr . Jej oparzelizny

domagały si pilnie opatrzenia.

Toryn poj ła, e dziewczyna jest w szoku.

- Trzymaj si , kochana - powiedziała.

- To si nigdy nie sko czy. . - szepn ła Samoc.

- Co chcesz przez to powiedzie ? - spytała Toryn i pochyliła si nad siostr ,

by usłysze jej odpowied .

- Ci gle yjemy. Imperialni jako nie mog nas zabi . Zestrzelili nie nego

migacza Samoc, ale ona prze yła. O włos nie wyko czyli ich w hangarze. Teraz

zmienili statek we wrak, a one znów ocalały.

- Zastanawiam si , co w ko cu wymy l .

146

Toryn wstała. Wolała o tym nie my le . To zwykła rzecz dla ołnierza, zgin

na wojnie. Wszyscy o tym wiedzieli, gdy przył czali si do rebelii. Zawsze jednak

oczekuje si pod wiadomie, e mier zabierze kogo innego, a nie ciebie, nie

twoich przyjaciół. Nie twoj siostr . Toryn i Samoc, chocia brały ju udział w

wielu bitwach, nigdy jeszcze nie były tak blisko zagłady.

Otuliła siostr cia niej kocem.

- Poszukam czego , eby ci opatrzy - powiedziała. - I zobacz , czy kto

jeszcze ocalał. Mo e jednak?

Samoc spróbowała si u miechn .

Wokół rozległy si j ki innych ludzi. Statek był zatłoczony i zapewne wielu

prze yło, pomy lała Toryn. Podała koce jeszcze dwóm poszkodowanym i

pospieszyła do wiatełek, których mruganie widziała z daleka. Jeden komplet

nale ał do starego androida, który został zaadaptowany do funkcji rejestratora

frachtu. Musiał by podł czony do centralnego komputera, mógł wi c pewnie

udzieli konkretnych informacji. O ile centralny komp jeszcze istnieje, pomy lała

Toryn.

- Androidzie - powiedziała. - Wejd do centralnej jednostki i sprawd , czy

grozi nam jeszcze jaki atak.

- Dost p nieuprawniony. Konieczna autoryzacja. Przygotuj si do skanu

siatkówki.

Toryn spojrzała w obiektyw androida. Miała nadziej , e pami centralnego

komputera nie została zniszczona na tyle, by jej nie rozpoznał.

- Wynik skanu pozytywny. Toryn Farr, stanowisko kontroli ł czno ci -

odezwał si android. - Jednak nie mog odpowiedzie na twoje pytanie. Nie mam

dost pu do informacji o otaczaj cych nas jednostkach.

Skanery zaburtowe musiały zosta zniszczone lub odci te.

- Jaka jest skala uszkodze ?

- Nietkni te pozostały pokłady jeden i dwa. Pokład pasa erski zniszczony w

osiemdziesi ciu dwóch i sze ciu dziesi tych procenta.

- Ilu rozbitków?

- Nie mam dost pu do danych o rozbitkach.

- Na ile starczy powietrza?

- Nie mam dost pu do danych o zapasach mieszanki tlenowej.

- Czy jeste my na kursie kolizyjnym z czymkolwiek? Z innymi statkami, z

Hoth albo gwiazd systemu?

- Nie mam dost pu do danych o kursie jednostki. Wychodziło na to, e

najwa niejsze informacje, tak samo jak sprz t naprawczy i zapasy powietrza,

były poza ich zasi giem. Toryn przyszło do głowy jeszcze jedno pytanie, na które

android albo komp powinni zna odpowied .

- Czy s jakie sprawne i dost pne z ocalałych pokładów kapsuły

ratunkowe?

- Z nie zniszczonej cz ci pokładu pasa erskiego jest dost p do trzech kapsuł

ratunkowych, jednak nie mo na ich wystrzeli .

Wreszcie co .

- Dlaczego nie mo na ich wystrzeli ?

147

- Nie ma dost pu do danych o przyczynach, dla których nie mo na wystrzeli

kapsuł ratunkowych.

Musiała ustali , w czym rzecz.

- Spróbuj w jaki sposób uzyska dane umo liwiaj ce udzielenie odpowiedzi

na wszystkie moje pytania - poleciła. - Sprawdz , co z kapsułami i zaraz potem

znów si z tob skontaktuj .

Nale ało przej dowodzenie i sprawdzi , czym dysponowali. Była to zwykła

rebeliancka procedura: w sytuacji awaryjnej ka dy, kto uznał, e jest najstarszy

stopniem, powinien obj dowodzenie i sprawowa je do chwili, gdy spotka

starszego rang .

Toryn mianowała si wi c dowódc .

Tylko na razie, pomy lała. Na chwil . Na pewno gdzie ocalał kto

znaczniejszy, kto pomo e ocali rozbitków.

Zapu ciła si w ciemny korytarz. Metalowe ciany były lodowate w dotyku.

Statek stygł szybko. mier przez zamarzni cie jest podobno jedn z

najłatwiejszych, pomy lała Toryn.

I to wła nie mogło czeka wszystkich, niezale nie od tego, czy zostan na

pokładzie, czy odlec w kapsułach. Bo gdzie niby mogłyby male kie kapsuły

polecie , jak nie z powrotem na Hoth? Je li nawet imperialni nie zestrzel ich tam

od r ki, to nie dadz rady prze y na lodowej pustyni.

Najpierw odszukaj te kapsuły, powiedziała sobie. Sprawd , czy s sprawne,

potem b dziesz si martwi , jak przetrwa na Hoth.

Mroczny korytarz był pełen rannych i umarłych. Toryn co rusz potykała si o

ciała.

- Szukam sposobu na ratunek - powtarzała, mijaj c j cz ce sylwetki.

Daleko przed sob ujrzała cztery ółtawe wiatełka. Kolejna konsola,

pomy lała, ale wiatełka przybli ały si . . Po chwili usłyszała st panie metalowych

nóg. Androidy. Widziała oczy androidów.

Przybysze wł czyli wiatła i skierowali je na dziewczyn . Jeden miał własn

lamp zamocowan na czole, drugi trzymał latark , a obaj nie li sprz t

medyczny.

- Jestem androidem chirurgicznym 2-1B - powiedział wy szy, ten z lamp na

czole. - A to mój asystent, F4-7. Zajmujemy si rannymi.

- Tylu ich jest. . - j kn ła Toryn. - Wiecie mo e, ilu?

- Jak dot d naliczyli my czterdziestu siedmiu niemechanicznych ocalałych -

odparł 2-1B. - Z tego, co wiemy, jeste my jedynymi nieuszkodzonymi androidami

na pokładzie.

Wyja niła im, co zamierza zrobi , wzi ła latark od F4-7 i ruszyła dalej. Po

chwili jednak zatrzymała si i odwróciła.

- 2-1B! - zawołała. - Jedna z naszych pilotek, Samoc Farr, która le y na

fotelu na ko cu tego korytarza, pilnie potrzebuje opieki. Została poparzona, jest

w szoku. Zobacz, co mo esz dla niej zrobi .

- F4-7 dysponuje specjalistycznymi programami leczenia oparzelin -

odpowiedział android. - Natychmiast go tam wy l .

148

F4-7 oddalił si pospiesznie. Toryn patrzyła za nim jeszcze chwil . Wiedziała,

e opó ni w ten sposób udzielenie pomocy innym rebeliantom, ale nie zmieniła

polecenia. Je li kto z nas ma przetrwa , niech Samoc b dzie w ród wybranych,

pomy lała. Obiecała matce, e b dzie si opiekowa najmłodsz siostr , zawsze

najpi kniejsz , ukochan i najbardziej obiecuj c . Miała nadziej , e nie

skrzywdzi w ten sposób zanadto nikogo innego.

Znów zagł biła si w ciemno . Androidy naliczyły czterdziestu siedmiu

ocalałych, ona min ła do tej pory co najmniej trzydziestu. Kapsuły ratunkowe, o

ile były sprawne, mogły pomie ci po sze osób ka da.

Na wraku było znacznie wi cej osób ni osiemna cie. Toryn zamarła na

chwil , pora ona my l , e mo e to ona b dzie musiała wybiera szcz liwców.

Ale zaraz ruszyła dalej,

Najpierw odszukaj te kapsuły i pomy l, jak je wystrzeli , zdecydowała. Potem

b dziesz si zastanawia , jak wszyscy mogliby my z nich skorzysta .

Poza 4-LOM-em i Zuckussem Vader przyj ł zgłoszenia jeszcze czterech

łowców i nikt z nich nie był z tego powodu szcz liwy. aden łowca nie lubił

stawa do otwartej konkurencji. 4-LOM nie próbował ustala powodów, dla

których Vader potrzebował do jednego zadania a sze ciu łowców. W grupie tej

był Dengar, w ciekły Korelianin o spaczonej osobowo ci, bez znacz cych

osi gni w fachu; był IG-88, android zabójca, co było o tyle dziwne, e wedle

wcze niejszych informacji Vader chciał poszukiwanych dosta ywych. Pojawił

si te Bossk, sławny Wookie oraz najbardziej znany ze wszystkich Boba Fett.

Osobliwa zbieranina.

Obiekt do odłowienia nie nale ał jednak do tuzinkowych. Był przebiegły jak

mało kto i chocia imperialna lista poszukiwanych obejmowała tysi ce nazwisk,

nie było w ród nich nikogo, kto mógłby si równa z Hanem Solo.

Łowcy stan li razem w poczekalni. Nie rozmawiali, tylko patrzyli na siebie

wilkiem. Ich kodeks zabraniał zabicia innego łowcy, ale 4-LOM wyliczył, i

istnieje 63, 276 procent szans, e przynajmniej trzech z obecnych rozwa ało, czy

nie zwi kszy swoich szans przez usuni cie konkurencji.

Teraz wła nie Zuckuss musiał pilnowa si najbardziej, by nie okaza

słabo ci. 4-LOM przyjrzał si wspólnikowi. Gand stał wyprostowany, oddychał

bez trudu. Nikt nie ma prawa domy li si jego kalectwa, pomy lał android.

Vader nie kazał im długo czeka . Na jego wezwanie ruszyli wawo

korytarzami. Eskorta chwilami nie nad ała, ale załoga i tak rozst powała si

przed procesj i odprowadzała j spojrzeniem. 4-LOM rejestrował i analizował

głosy i rysy mijanych ludzi; porównywał je z imperialn list poszukiwanych i

list poszukiwanych przez gildi . Zawsze tak robił, gdy znalazł si w nowym

towarzystwie. Wprawdzie prawdopodobie stwo, e spotka w ten sposób kogo

wartego upolowania, było niedu e, a zreszt nie zawsze miał szans , e zd y si

zaj napotkan osob , ale w przeszło ci udało mu si rozpozna na ulicy a

siedem obiektów. Zarobił dzi ki temu dodatkowe kredyty, chocia zasadniczo

zajmował si akurat kim innym. Gdyby udało mu si zidentyfikowa jakiego

szpiega rebeliantów na flagowym okr cie Vadera. . To byłoby co .

Nie napotkał jednak nikogo. Wszyscy mijani ludzie byli zapewne szczerymi

poddanymi Imperium. Słyszał ich wypowiadane szeptem komentarze: “Oni s

149

uzbrojeni!”, “Kto ich wezwał?”, “Republika próbowała podda ich kontroli, ale

Imperium powinno ich po prostu zlikwidowa ”.

4-LOM czuł si rozbawiony zamieszaniem, jakiego narobiło w ród

zawodowych ołnierzy, zapewne najlepszych i najdzielniejszych wojaków

Imperium, pojawienie si sze ciu łowców nagród. Obliczył, e l k przed t ekip

obni ył przej ciowo sprawno słu bow a 98, 762 procent obecnych w

korytarzu.

Strach był przydatny, gdy zaczynał ogarnia ofiar . Upo ledzał jej funkcje

logicznego my lenia i skłaniał do ucieczki na lepo, co zawsze było fatalnym

wyborem. Taki kto stawał si łatwo przewidywalny. Instynktowne elementy

oprogramowania istot niemechanicznych, nakazuj ce ucieka lub podejmowa

walk w beznadziejnej sytuacji, były ich przekle stwem, ale w pewnych

sytuacjach czyniły z nich trudn zwierzyn .

Jednak le było, gdy sojusznicy si bali. Zdradzało to ich słabo , któr ka dy,

kto sam nie ulegał strachowi, mógł wykorzysta .

4-LOM kwestionował sens zawierania sojuszy z tchórzami. Nie podobali mu

si ci Imperialni. Nie nadawali si na dobrych sojuszników.

Có , kiedy mieli kredyty.

Przez cał drog Zuckuss potkn ł si tylko raz. Android pomógł mu utrzyma

równowag .

- Imperialni partacze, nawet gładkiego pokładu nie potraficie zrobi! -

krzykn ł na schodz cych im z drogi ołnierzy.

Nikt z pozostałych łowców nie złamał kroku, aden chyba te nie zwrócił

uwagi na potkni cie Zuckussa. Nasza tajemnica si nie wydała, pomy lał android.

Zreszt byli ju prawie u celu. Darth Vader czekał na nich mostku. Od razu

pospieszył w ich kierunku.

Stoj cy w pobli u imperialni oficerowie zacz li szepta na widok go ci. 4-

LOM słyszał, jak jeden z nich powiedział: “Łowcy nagród? Nie potrzebujemy

tych szumowin”.

Spróbował ustali przyczyny tej pogardy i wyszło mu, e w 62, 337 procenta

człowiekiem tym powodował strach. Strach i pogarda zwykle szły w parze. Zatem

oficerowie te si bali, chocia przebywali na mostku jednostki flagowej Dartha

Vadera. To ju całkiem sienie spodobało 4-LOM-owi. Zacz ł si zastanawia , jak

mógłby wykorzysta słabo imperialnych.

Vader zacz ł mówi , zanim jeszcze podszedł blisko łowców. On jeden si nie

bał. - Ten, kto odnajdzie “Sokoła Millenium”, dostanie du nagrod . Macie

pełn swobod w dobrze metod, pami tajcie tylko, e chc ich ywych. adnego

zabijania.

Zaraz potem Vader wrócił do własnych spraw, a łowcy skierowali si z

powrotem do swoich statków.

Chodziło o Hana Solo. Wszyscy mieli ciga Hana Solo!

Teraz 4-LOM potrafił ju powiedzie co wi cej o przyczynach, dla których

Darth Vader zebrał a tak liczn grup łowców nagród. Zaprogramował cz

swoich mikroprocesorów, by obliczyły szans ka dego z wezwanych na pojmanie

Hana Solo i jego towarzyszy, kimkolwiek byli.

150

Zuckuss zatrzymał si w progu i obejrzał. Android nie wiedział, dlaczego.

Takie wahanie w obliczu imperialnych nie miało sensu. 4-LOM te si odwrócił,

by sprawdzi , co spowodowało dziwne zachowanie wspólnika i zobaczył, e Darth

Vader si w nich wpatruje.

Zuckuss si skłonił, Vader si odwrócił. Obaj łowcy wyszli na korytarz.

Android nie musiał pyta Zuckussa, sk d wiedział, e Vader odprowadza ich

spojrzeniem. To była sprawa intuicji. Domy lał si te , dlaczego lord Sithów si

nimi zainteresował: wiedział o ich zaanga owaniu w spraw Nardiksa i chciał

ostrzec przed konsekwencjami ponownego spotkania w innych okoliczno ciach.

Tego akurat 4-LOM nie musiał sobie odtwarza . Całkiem nagle zrozumiał

wszystko, jakby od zawsze przechowywał to w umy le.

W tej wła nie chwili intuicja zacz ła odgrywa istotn rol w procesie

my lowym androida. Nie rozumiał wprawdzie nadal, na czym to polega, ale

działało. Dostrzegał potencjalne skutki ró nych zdarze , które zachodziły

wokoło. Po prostu widział. . To były zal ki intuicji.

Skoro pojawiło si ju tyle, reszta te przyjdzie.

4-LOM poczuł, e sukces jest blisko. Tak samo czuł si wcze niej, gdy miał

schwyta poszukiwanego. To samo czuł, wyci gaj c r k po klejnot, który długo

planował wykra .

Imperialni obskoczyli ich pytaj c, czy czego nie potrzebuj . Paliwa? Broni?

Dostan wszystko, czego sobie za ycz , byle tylko nie zawie Dartha Vadera.

Mo e brak im kredytów?

Tak, kredytów potrzebowali najpilniej.

4-LOM nie zawahał si o nie poprosi . Najlepiej razem z przeno nym sejfem,

który b d mogli zamontowa na statku. Elektroniczna gotówka potrafiła si

niekiedy ulotni . Wci wystraszeni imperialni rzucili si spełni yczenie.

W tym samym czasie wyznaczone podzespoły zako czyły obliczenia

prawdopodobie stwa odniesienia sukcesu przez poszczególnych łowców.

Na pierwszym miejscu był on sam. Razem z Zuckussem, oczywi cie.

Obliczenia jednoznacznie wskazywały wła nie na nich. Pozostali łowcy

dysponowali rozmaitymi umiej tno ciami i talentami, ale aden nie przypominał

Zuckussa.

Brakło im jego intuicji.

To wła nie dawało 4-LOM-owi i Gandowi niezrównane fory. Han Solo te

ł czył w sobie w niezwykły sposób zdolno do logicznego my lenia i intuicj , co

oznaczało, e wła nie ta jedna jedyna para łowców nadaje si najlepiej, by go

odszuka .

Gdy szli w stron statku, android uznał, e powinien wła ciwie wzi po

uwag jeszcze jeden, dodatkowy czynnik.

Swoj własn intuicj .

Rumowisko pokładu pasa erskiego zalegały ciemno ci. Tutaj nie paliły si

nawet lampy awaryjne. Blask latarki Toryn padł na iluminator w hermetycznych

drzwiach. Zatrzasn ły si , by zapobiec ucieczce powietrza z ocalałych

przedziałów. Sekcje kadłuba za grodzi eksplodowały. Dziewczyna zobaczyła w

iluminatorze przesuwaj ce si w miar obrotów wraku gwiazdy i odległ planet

Hoth. L niła tak o lepiaj c biel , e prawie nie dało si na ni patrze .

151

Zobaczyła te unosz ce si w przestrzeni ciała.

Chocia drzwi w grodzi wytrzymały, nie ocaliło to zbyt wielu ewakuowanych.

Dehermetyzacja przebiegła bardzo szybko, wr cz eksplozywnie, i wi kszo ludzi

z pokładu została wyrzucona w pró ni .

Toryn odwróciła wzrok i skierowała si w gł b przej cia, które miała za

plecami, ale po chwili zatrzymała si i zawróciła. Poczekała, a Hoth znowu

pojawi si w polu widzenia, sprawdziła czas i czekała dalej. Gdy znów zobaczyła

planet , ponownie zerkn ła na zegarek. Cztery standardowe minuty i czterdzie ci

trzy standardowe sekundy. Wiedziała ju , jak szybko obraca si wrak. To si

mogło jeszcze przyda . Za kilka godzin ka dy strz pek informacji o ich poło eniu

mo e by bardzo potrzebny.

Pospieszyła na dół. Przed sob widziała wiatła paru latarek i długie cienie na

cianach i suficie. Gdy podeszła bli ej, zauwa yła siedem osób pracuj cych przy

kapsułach ratunkowych. Zdj li płyty podłogowe przed wyrzutniami kapsuł i co

tam robili.

- Podł czenia zasilania obluzowały si podczas ataku - wyja nił jeden z nich.

- Je li zdołam podł czy je do obwodów awaryjnych, b dziemy mogli

wystrzeli kapsuły - dodał kto inny.

Toryn skierowała wiatło latarki na kapsuły. Stały równo w rz dzie.

Wszystkie z ciemnymi iluminatorami.

- Mo esz tu po wieci ? - spytał kto .

Toryn wzi ła si do pomocy. Zrobiło si ju na tyle zimno, e oddech unosił si

kł bami pary. Dłonie przymarzały do narz dzi.

- To chyba b dzie to. . - mrukn ł jeden z m czyzn.

Na całym ocalałym pokładzie zapaliły si wiatła awaryjne, a małe, okr głe

włazy do kapsuł rozjarzyły si zieleni . Z iluminatorów trysn ły smugi blasku,

tak jasne, e trudno było na nie patrze .

I nagle wszystko zgasło.

- A eby to.. ! - sapn ł kto w ciemno ci. Rozczarowana Toryn usiadła na

stosie zdj tych płyt podłogowych.

- Mo liwe, e akumulatory na tym poziomie zostały uszkodzone -

podpowiedział kto .

- Mo emy przeci gn zasilanie z ni szych poziomów. Powiedziała , e

pokłady na dole s nietkni te?

Który z nich uderzył w co pi ci i wiatła znów zapłon ły. Wszyscy

spojrzeli po sobie i wybuchn li miechem. Toryn podeszła do jednej z kapsuł.

Odczyty wskazywały, e jest w pełni sprawna. W ka dej chwili mogli j

wystrzeli .

- Kapsuła numer jeden w gotowo ci - powiedziała gło no.

- To samo tutaj - powiedział kto od kapsuły numer dwa.

- Trzecia te w porz dku.

Znowu wymienili spojrzenia. Nikt nie wiedział, jak przej do naj-

wa niejszego: jak wyłoni tych, którzy otrzymaj szans . Toryn była najwy sza

stopniem i wiedziała, e ten obowi zek spoczywa na niej. e wszyscy tego od niej

oczekuj .

152

- Na pokładzie numer jeden naliczyłam sze dziesi ciu siedmiu ocalałych -

powiedziała. - Nie wiem, ilu prze yło na drugim, ale słyszałam dobiegaj ce

stamt d głosy, wi c tam te kto jest.

Do tego dochodziła jeszcze ich ósemka, co dawało ponad siedemdziesi t pi

osób. A kapsuły mogły zabra tylko osiemna cie.

I na dodatek wcale nie gwarantowały ocalenia.

Je li wróc na Hoth, przyjdzie im przetrwa bez wyposa enia i zapasów w

skrajnie trudnym rodowisku, walczy z poluj cymi na nich wampami, wymyka

si imperialnym patrolom.

O ile w ogóle dotr na Hoth.

Imperialni mogli przecie zestrzeli kapsuły ju na orbicie.

- Czy bitwa jeszcze trwa, czy ju si sko czyła? - spytała Toryn. Nikt nie

wiedział.

- Rozdzielmy si - zaproponowała. - Poszukajmy iluminatorów z obu burt i

rozejrzyjmy si . Spotkamy si tutaj za dziesi standardowych minut.

Przez dziesi minut wrak obrócił si dwa razy. Mieli do czasu, by

zlustrowa okoliczn przestrze .

Wszyscy ruszyli na poszukiwanie kabin z iluminatorami. Toryn cofn ła si do

drzwi w grodzi. Złapała za komlink i wywołała androida z ni szego poziomu.

- Mówi Toryn Farr. Uzyskałe ju odpowiedzi na moje pytania?

- Dane o mo liwo ci dalszych ataków, całkowitej liczbie rozbitków, zapasach

powietrza i kursie statku pozostaj nieosi galne.

- Masz poł czenie z jakimkolwiek sprawnym zewn trznym czujnikiem?

- Nie.

- A masz jakikolwiek dost p do danych o zapasach powietrza?

- Nie.

S dz c po ciszy, system wentylacyjny nie działał. Nie działały zatem te

pompy uzupełniaj ce zasoby tlenu.

- Je li przyjmiemy, e rozbitków jest stu, to na jak długo starczyłoby im

powietrza w niezniszczonym statku?

- Na cztery przecinek trzydzie ci osiem setnych standardowych godzin.

- Ile czasu min ło od chwili ataku?

- Jeden przecinek dwadzie cia dziewi setnych godziny. To dawało jeszcze

około trzech godzin.

- Na pokładzie pierwszym naliczyłam sze dziesi ciu siedmiu ywych. Tutaj

jest nas o mioro. Pewna liczba ludzi jest te na pokładzie drugim. We te dane

pod uwag przy przyszłych obliczeniach.

W widocznym przez iluminator wycinku przestrzeni % dostrzegała adnych

oznak walki. Brakło ogników wystrzałów czy eksplozji, adne cienie nie

przemykały na tle gwiazd ani tarczy planety. Całkiem jakby bitwa tylko si im

przy niła. W całym systemie zdawał si panowa spokój.

Chocia .. Toryn zacisn ła dłonie na uchwytach drzwi i wbiła oczy w pró ni .

W polu widzenia pojawiły si jakie wiatła. Poruszały si w trzech

skupiskach..

To były wraki. Wraki rebelianckich jednostek z jarz cymi si tu i ówdzie

iluminatorami. Dryfowały razem nieregularn smug przez pró ni .

153

Na ich pokładach te na pewno byli jacy rozbitkowie. Toryn ubolewała, e

nie zdoła im pomóc. Mo e chocia oni sami staraj si co robi . .

Gdy wraki znikn ły, w mroku pojawiło si ja niejsze wiatło które wyra nie

rosło.

To był statek z własnym nap dem.

Imperialny gwiezdny niszczyciel.

Przeciwnik wzi ł si do przeszukiwania pobojowiska. Po paru chwilach

przyci gn ł do siebie pierwszy wrak, by zabra z niego rozbitków, androidy,

przydatne informacje.

Niebawem zajmie si i nimi.

Toryn wróciła pospiesznie do hangaru z kapsułami gdzie spotkała

pozostałych. Niektórzy tak e widzieli wraki, chocia ró nie szacowali ich liczb -

od trzech, jak Toryn, po czterna cie, a mo e nawet i wi cej. Gwiezdny niszczyciel

te nie umkn ł ich uwagi.

- Je li si pospieszymy, zd ymy odpali kapsuły, zanim si do nas zbli -

powiedziała Toryn. - Jak długo b d zaj ci innymi wrakami, tak długo zostanie

pi dziesi t procent szans, e kapsułom uda si dotrze na Hoth.

- Powinni my wysła tych w najlepszym stanie - zaproponował kto . -

Chorzy ani ranni nie przetrwaj tam, na dole.

- To prawda, w ka dej grupie musi by kto w pełni sprawny - powiedziała

Toryn. - S dz jednak, e powinni my wysła przede wszystkim tych, którzy s

szczególnie wa ni dla Rebelii i mog przetrwa drog na dół. Nawet je li s ranni.

Musimy jak najszybciej ustali , kto jest na pokładzie. - Wł czyła komlink, by

porozmawia z androidem. - Na pokładzie pierwszym spotkałam dwa androidy

medyczne. Skontaktuj si z nimi. Niech przeka ci wszystkie informacje o

rozbitkach, które dot d zebrały. Chc mie pełn list . Podasz mi j za pi

minut.

- Tak jest - odparł android.

- Niech ka dy si przedstawi. Dodasz te imiona do listy. Rory - zwróciła si

do m czyzny, którego znała ju wcze niej - ty zaczynasz.

Rory, Seito, Bindu, Darklighter, Crimmins, Sala Natu, Meghan Ri-vers.

- Rory - odezwała si znów Toryn, gdy wszyscy si ju zgłosili. - Sta przy

iluminatorze w drzwiach i obserwuj, co robi niszczyciel. Ustal, ile czasu zabiera

mu spenetrowanie jednego wraku i przej cie do nast pnego. My idziemy na

pokład ładunkowy numer dwa sprawdzi , kogo tam mamy. Miejcie oczy otwarte:

gdyby ktokolwiek dostrzegł zimowy ekwipunek z Hoth, niech go tutaj przyniesie.

Niemal biegiem poprowadziła grup do drabinki wiod cej na ni szy pokład.

Gdy mijali iluminator, znów dostrzegła przesuwaj cy si powoli dysk planety.

Hoth nigdy nie wydawała si jej tak pi kna, jak teraz.

Ja niała nadziej .

Zuckuss doszedł do objawienia po dwóch godzinach i jedenastu

standardowych minutach medytacji.

Znał ju ogólne koordynaty miejsca, do którego zmierzał Han Solo. Chodziło

o punkt zborny rebelianckiej floty. Wiedział te , dlaczego wła nie tam. Nie

planował wzi udziału w przegrupowaniu sił, ale wiózł na pokładzie pasa erów:

154

kobiet i androida, którzy mieli odegra wielk rol w powodzeniu Rebelii. Solo

chciał ich odstawi w bezpieczne miejsce.

Zuckuss ustalił te , dok d uciekły wyp dzone z Hoth statki - i zdumiał si

niepomiernie. Pozostał nawet jeszcze chwil w transie, aby dowiedzie si czego

wi cej i sprawdzi swoje przypuszczenia.

Rebelianci opu cili galaktyk .

Wyruszyli ku miejscu poło onemu “ponad” płaszczyzn ekliptyki, daleko od

jakichkolwiek gwiazd i wszystkich szlaków, na których imperialni mogliby ich

szuka . Nie mieli ju gdzie schowa swoich sił zbrojnych. Łowca domy lał si , jak

wielka musi by desperacja buntowników. Wyj cie ze studni grawitacyjnej

galaktyki to nie byle co. Wiele statków mo e nie przetrzyma podobnej podró y i

trzeba si liczy ze stratami. Imperium musiało by bliskie sukcesu w zwalczaniu

Rebelii, skoro doszło a do takiej sytuacji. Z drugiej strony, wiele mówiło to tak e

o odwadze i uporze tych istot, które nie chciały zaniecha walki.

Nie da si ukry , to godni przeciwnicy.

Gdy ju razem z 4-LOM-em porw Hana Solo i jego towarzyszy, potraktuje

ich z pełnym szacunkiem. Owszem, wyda ich potem imperialnym, ale na

pokładzie jego statku b d honorowymi go mi. W pełni sobie na to zasłu yli.

Potrafili przegra z honorem.

Zuckuss zacz ł z wolna wraca do przytomno ci. Znowu zobaczył swój fotel

pilota, tablic przyrz dów przed sob , usłyszał syk amoniaku w masce.

Przeci gn ł si i zacz ł kasła . Długo nie mógł opanowa ataku. Zrobił sobie

zastrzyk, by uspokoi płuca, i otarł usta.

Mógł tylko przeciwdziała skutkom choroby. Nie miał szans na uzdrowienie

we własnym zakresie.

Rozejrzał si w poszukiwaniu 4-LOM-a. Android gdzie poszedł. Zuckuss

zastanowił si , dok d.

- Komp - odezwał si . - Gdzie jest 4-LOM?

- W celi numer jeden.

Dziwne, pomy lał Zuckuss. Co android mógł tam robi ? Zuckuss przejrzał

skan układu planetarnego i wykrył niewielk aktywno . Wi kszo imperialnych

jednostek odleciała. Nad Hoth orbitowały trzy statki, zapewne czekały na

oddziały, które były jeszcze na powierzchni. Jeden gwiezdny niszczyciel

przyci gał wła nie zniszczony rebeliancki statek. Było oczywiste, e przebada po

kolei wszystkie szesna cie wraków. Nie odnalazł adnego ladu jednostek innych

łowców. On i 4-LOM byli ostatnimi, którzy zostali jeszcze w układzie.

- Uwaga - odezwał si znowu do sterowanego głosem kompa, który czasem

zawodził, chocia pochodził z fabryki na Mechis III. - Oblicz kurs na współrz dne

dwa kropka cztery dwa siedem przerwa trzy kropka osiem osiem sze przerwa

sze siedem trzy kropka pi dwa ponad płaszczyzn galaktyki. Czy nasz statek

jest zdolny do takiej podró y?

Komputer nie odpowiedział od razu, ale te zadanie było dziwne, wr cz

niespotykane. W ko cu jednak si odezwał.

- Ten statek, przy obecnej masie, mo e osi gn punkt o podanych

koordynatach w ci gu dwóch standardowych dni.

Wspaniale, pomy lał Zuckuss.

155

- Zapisz koordynaty i obliczony kurs - polecił kompowi i wstał, eby

sprawdzi , co robi 4-LOM.

Znalazł go siedz cego na koi aresztanta. Skrzy ował nogi, r ce uło ył na

podołku, palce wskazuj ce schował pod kciuki i wpatrywał si nieruchomo w

przeciwległ cian .

Wygl dał, jakby oddawał si medytacji.

- Co robisz? - spytał go Zuckuss.

- Próbuj medytowa - odparł od niechcenia 4-LOM, jakby wszystkie

androidy zajmowały si tym w wolnych chwilach. Nie spojrzał nawet na

Zuckussa.

Łowca stał nieco ogłupiały. Nagle zrozumiał wiele rzeczy; tak e to, dlaczego 4-

LOM nie opu cił go wcze niej, dlaczego nieustannie wypytywał o przebieg transu

i nie odst pował go ani na krok podczas medytacji.

4-LOM po prostu próbował zgł bi mechanizm intuicyjnego poznania.

Zuckuss znów si rozkaszlał. Podszedł do koi i usiadł obok androida.

- I co, wiesz ju , czym jest intuicja? - spytał, gdy sko czył si atak kaszlu.

- Nie - odparł 4-LOM, opu cił nogi i wstał. Zuckuss spojrzał na niego. -

Chocia . . chyba zaczynam co pojmowa . Tyle, e nie umiem jeszcze dochodzi

do konkretnych wniosków. Musz ci jeszcze poobserwowa .

Zuckuss te wstał.

- Ty blaszany obłudniku! - zawołał. - Pracujesz z Zuckussem, ale tak

naprawd próbujesz wykra mu jego talent!

- Nie wykra - stwierdził android. - Nie mog pozbawi ci intuicji. Mam

tylko nadziej , e sam te naucz si ni posługiwa .

Zuckuss nie w tpił, e pr dzej czy pó niej 4-LOM dopnie swego. Nigdy nie

spotkał jeszcze androida, który z takim uporem d yłby do doskonalenia własnej

osoby.

- Zuckuss zna ju odpowiedzi, których poszukujesz. Han Solo kieruje si do

punktu zbornego. Na dodatek to całkiem ciekawy punkt zborny. Ale ty i Zuckuss

macie jeszcze co do zrobienia, zanim si tam wybierzemy. Do roboty!

Pospieszyli zaj fotele pilotów. Zuckuss szybko przekazał androidowi, do

czego doszedł. Bez zb dnego gadania doszli do wniosku, e musz zinfiltrowa

szeregi Rebelii. Zgodzili si te , e nie mog si pokaza w punkcie zbornym ot,

tak sobie; powinni uda , e chc si przył czy . Ich dawny udział w sprawie

Nardiksa mógł doda im troch wiarygodno ci.

- Prawdopodobie stwo, e rebelianci nas zaakceptuj , wynosi tylko

trzyna cie przecinek trzy cztery cztery pi procenta - zauwa ył 4-LOM.

Zuckuss zastanowił si . Spojrzał na ekran, gdzie przepływały wraki

rebelianckich jednostek, i nagle za witał mu pomysł, którego realizacja mogła

znacznie zwi kszy ich szans .

- A gdyby my uratowali jakich rozbitków z bitwy i dostarczyli ich

rebeliantom? Co ci wychodzi?

- Osiemdziesi t siedem przecinek sze sze dziewi procent - odpowiedział

android. - Bior kurs na najbli szy frachtowiec.

S dz c po wiatłach iluminatorów, cz pokładów musiała trzyma

powietrze. Kto mógł ocale .

156

To był ten sam frachtowiec, który wcze niej ostrzelali, “Jutrzenka Nadziei”.

Zuckuss poł czył si z niszczycielem i poprosił o zaaran owanie ataku

my liwca TIE w chwili, gdy b d wychodzi z systemu. To powinno doda

realizmu “akcji ratunkowej”.

Imperialni szybko przystali na wszystko, chocia bez w tpienia mieliby wielk

ochot przesłucha ocalałych rebeliantów. Có , łowca nagród potrzebował

przyn ty i nie musiał przy tym bra interesów Imperium pod uwag .

Ostatecznie o zgodzie zdecydowały zapewne wyra ne rozkazy Dartha Vadera.

Nie trzeba było szczególnej intuicji, by si tego domy li .

Zuckuss zako czył obliczenia momentu obrotowego wraku i wprowadził dane

do kompa. Musieli dostosowa swój ruch do ruchów kadłuba, by móc zadokowa .

- Nie mog nawi za ł czno ci z frachtowcem - powiedział. - B dziemy

musieli sił utorowa sobie drog do wn trza.

- Przyjm Zuckussa i 4-LOM-a jak przyjaciół. W ko cu przybywamy ich

uratowa .

Łowca był zadowolony, e nie musi walczy . Rebeliancki frachtowiec b dzie

pełen tlenu. Nie chciał ryzykowa ponownego kontaktu z tym gazem.

- Komp - powiedział. - Podaj wielko naszych zapasów tlenu. Na ekranie

przed Zuckussem zamigotały szeregi liczb.

- Ilu dorosłych tlenodysznych zdoła przetrwa na tych zapasach przez dwa

dni? - Czternastu - odpowiedział komp.

“Łowca z Mgieł” dysponował trzema celami, z których ka da była

przewidziana na jedn osob . Wkrótce miał w nich zapanowa potworny cisk.

- Zuckuss optuje za wzi ciem na pokład czternastu rozbitków. Oczywi cie

tych, za których b dzie mo na dosta najwi cej. Trzeba te zabra wszystkie

androidy. Tlenodyszni stłocz si w celach, a androidy stan tutaj.

W ten sposób mieli szans zyska co nawet wtedy, gdyby zasadnicze

polowanie si nie powiodło. Nagroda za uratowanych rebeliantów mogła urosn

do sporej sumy.

- Mo emy ich tam wcisn wi cej ni czternastu - powiedział 4-LOM. - Je li

ci gniemy z wraku całe pozostałe tam powietrze, b dziemy mogli wzi jeszcze

dziesi ciu albo i dwunastu.

Wspaniały plan, pomy lał Zuckuss. Zale nie od zapasów tlenu, b d mogli

przewie nawet dwudziestu sze ciu ludzi upakowanych jeden obok drugiego w

celach.

Jednak łowca przeraził si perspektywy, e na jego statku pojawi si tak

wielkie przestrzenie wypełnione mieszank tlenow . B dzie musiał osobi cie

wszystkiego dopilnowa . Wci miał na sobie skafander amoniakowy. Wło ył

hełm i r kawice i dwa razy sprawdził wszystkie zamki. Był gotów do operacji.

4-LOM zako czył obliczenia i skierował statek ku frachtowcowi. Cały czas

analizował w my lach swoj pierwsz udan prób wykorzystania intuicji.

Podczas tych rozwa a dotarło do niego, e nie był całkiem szczery z

Zuckussem.

157

Powiedział mu, e wci nie wie, czym jest intuicja, a przecie podczas

medytacji przemkn ło mu przez my l, e rebelianci opu cili galaktyk . Filtry

logiczne zaraz odrzuciły sugesti jako niedorzeczn , ale przecie si pojawiła.

W normalnych okoliczno ciach filtry nie pozwoliłyby w ogóle, aby podobna

sugestia dotarła do jego wiadomo ci.

To było co nowego.

4-LOM nie wiedział jeszcze, e rozwój intuicji wymaga ograniczenia roli tak

zwanego “logicznego my lenia”.

Tak czy owak, nie wspomniał o niczym Zuckussowi.

Toryn stała przy konsoli kompa w hangarze z kapsułami. Miała ju pełn

list rozbitków i wła nie zacz ła przegl da j po raz drugi, odczytuj c nazwiska

i sprawdzaj c kwalifikacje. O miu pilotów, trzydziestu dwóch ołnierzy (wszyscy

nowi w szeregach Rebelii), personel pomocniczy centrum dowodzenia, obsada

hangaru i jeszcze par osób o nietypowych specjalizacjach: klimatolodzy,

my liwi, jeden kucharz. Wyznaczone zespoły wyposa yły ju kapsuły w ywno i

znalezion na pokładach ciepł odzie .

Na pokładzie frachtowym numer dwa przetrwały trzydzie ci trzy osoby.

Przeprowadziła je na pokład pasa erski zostawiaj c tylko paru, którzy byli w

zbyt ci kim stanie, aby ich rusza . Posłała do nich androidy medyczne, by

wspomogły czuwaj cych przy ofiarach przyjaciół. Dwudziestu innych z pierwszej

ładowni wspi ło si do hangaru z kapsułami; zrobiło si tu do tłoczno.

- Imperialny niszczyciel przesuwa si do drugiego wraku - zameldował Seito.

Imperialni od jakiego czasu wyra nie si spieszyli. Co ich zaniepokoiło.

Nale ało czym pr dzej skompletowa obsad kapsuł i wystrzeli wszystkie trzy.

Toryn poleciła kompowi wy wietli nazwiska wszystkich zbyt ci ko

poszkodowanych na podró kapsuł oraz takich, którym androidy medyczne nie

dawały adnych szans prze ycia w mrozach Hoth.

Lista obejmowała pi dziesi t dwa nazwiska, w tym i Samoc.

Skopiowała j do osobnego pliku opatrzonego nagłówkiem ZOST. Główna

lista skurczyła si do pi dziesi ciu sze ciu nazwisk.

W drugiej kolejno ci wyłoniła podgrup wszystkich z połamanymi nogami.

Kolejne szesna cie nazwisk, które trafiły do pliku ZOST.

Nadal miała przed oczami czterdzie ci nazwisk. Mogła wybra tylko

osiemna cie. Uznała, e reszta te powinna mie co do powiedzenia. Je li decyzja

zostanie podj ta wspólnie, tym, co zostan , łatwiej b dzie przyj swój los.

Uruchomiła system ł czno ci pokładowej, by zorganizowa ogóln narad .

Ustawienie funkcji na rozró nianie głosów wszystkich obecnych i równoczesne

przekazywanie transmisji na trzy pokłady nie było spraw łatw , ale w ko cu

udało si jej przekaza list rozbitków na wszystkie działaj ce ekrany i wł czy

nagło nienie.

- Mówi Toryn Farr - zacz ła i tłum ucichł. - Wła nie dostałam informacj ,

e niszczyciel podchodzi do drugiego rozbitego frachtowca. Nasi towarzysze

zatrzymaj go tam na jaki czas, co da nam sposobno do wystrzelenia kapsuł,

ale musimy si z tym pospieszy . Osiemna cioro spo ród nas otrzyma szans

dotarcia na Hoth i przetrwania tam do czasu nadej cia pomocy. Musimy wysła

tych, których wiedza i umiej tno ci najbardziej przydadz si w przyszło ci

158

Rebelii i którzy zdołaj nauczy towarzyszy trudnej sztuki przetrwania w

surowym klimacie Hoth. Zdecydowałam o wysłaniu Seito i Crimminsa,

do wiadczonych zawodowych ołnierzy. Lec te Sala Natu, specjalistka od

przetrwania w klimacie arktycznym, oraz Berec Tanaal, my liwy. Chc , eby cie

wyłonili w głosowaniu pozostałych czternastu. Zaczynamy.

Kto wskazał na ni , ale ona oznajmiła, e nie poleci. Zostanie z reszt na

pokładzie, bo jest tu potrzebna. Nale ało jeszcze zniszczy wszystkie zasoby

informacyjne, na których tak zale ało imperialnym; jej obowi zkiem było

dopilnowa , by nic nie zostało.

Poza tym, pomy lała, Samoc nie poleci, a przecie jej nie zostawi .

Lista, która niebawem si pojawiła, była niemal zbie na z t , jak Toryn

sama uło yła sobie wcze niej w my lach. Kilka osób próbowało odda swoje

miejsca innym, ale usłyszały, e skoro nie s dowodz cymi, nie maj prawa

rezygnowa .

- Teraz biegiem do kapsuł! - rozkazała wybranym. - Reszta niech zacznie

przeczesywa statek w poszukiwaniu wszelkich danych komputerowych i

dokumentów. Przynie cie, co znajdziecie, na pokład pasa erski, gdzie je

zniszczymy.

Grupy wyposa aj ce kapsuły w po piechu sko czyły prac . Osiemnastka,

która miała lecie , wsiadła i przypasała si do foteli. Nie było czasu na długie

po egnania.

- Niech Moc b dzie z wami - powiedziała tylko Toryn, gdy zamykali włazy. -

Obsada iluminatorów, wyt y oczy. Macie ledzi tor lotu kapsuł.

- Przyj te - odkrzykn li obserwatorzy.

- Odpala !

Kapsuły wystrzeliły ze statku i zacz ły opada w kierunku Hoth.

Wszyscy stłoczyli si przy iluminatorach. Na “Jutrzence Nadziei” zrobiło si

nagle bardzo, bardzo cicho. Ci, co zostali, zastanawiali si , jak bardzo skurczyły

si ich widoki na przyszło : mogli wybiera ju tylko mi dzy szybk mierci a

udr k imperialnej niewoli.

Wspaniale, e tych osiemnastu odleciało, my lała Toryn. To wielki powód do

rado ci.

Kapsuły opadały rozci gni t lini ku powierzchni planety. Kadłub obrócił

si na tyle, e wszyscy mogli zobaczy równie wiatła pozostałych wraków i

myszkuj cy w ród nich imperialny okr t. Nie ruszył w po cig za kapsułami. Mógł

wprawdzie wypu ci my liwce, ale z tej odległo ci i tak nie mieliby szansy ich

dostrzec.

Gdy Hoth znów pojawiła si w polu widzenia, przez dłu sz chwil nikt nie

mógł dostrzec kapsuł.

- S na trzeciej! - krzykn ł w ko cu Rory.

Teraz wszyscy zauwa yli trzy male kie jasne punkty, nabieraj ce gwałtownie

przyspieszenia w polu grawitacyjnym planety. Niebawem znikn ły na tle

o lepiaj co białej tarczy.

- Chyba im si udało - powiedziała Toryn. - Teraz do pracy! Imperialni na

pewno zauwa yli odpalenie kapsuł i zaraz zwróc na nas uwag . Sami si

domy lacie, e b dziemy ich nast pnym celem. Musimy si przygotowa !

159

Nakazała kompowi ustawi funkcj wymazywania pami ci na podane przez

ni hasło i wysłała ekipy do wyszukania modułów sieciowych na ró nych

pokładach. Miały zniszczy je po skopiowaniu plików do centralnej jednostki.

Androidy równie otrzymały polecenie kasowania pami ci na hasło. Z jego

przekazaniem postanowiła poczeka do ostatniej chwili, eby nie ogranicza

pomocy medycznej. Androidy medyczne przechowywały zapisy o wszystkich

swoich pacjentach, których kiedykolwiek leczyły. Imperium nie miało prawa

pozna tych danych; pozwoliłyby okre li los wielu osób, które na pewno in-

teresowały wroga: kto z nich umarł, kto prze ył, na co był leczony. Taka wiedza o

słabych punktach przydawała si niekiedy przy werbowaniu podwójnych

agentów, a wi c androidy musiały zniszczy swoje banki pami ci.

Toryn przypomniała sobie, co jeszcze zostało do zrobienia: nale ało zniszczy

pisane dokumenty, zadba o rannych, zebra bro , przygotowa si do walki, gdy

imperialni wejd na pokład. Dobrze, e a tyle. Praca pozwalała zapomnie na

chwil o tym, co ich czekało.

- Rivers, Bindu - powiedziała. - Przygotowa si do zabarykadowania

otworów wylotowych wyrzutni kapsuł i włazów ładowni. Obrona według

standardu ASAP.

- Szefowo! - krzykn ł Rory. - Statek na kursie podej cia! Toryn podbiegła do

iluminatora. Statek rzeczywi cie nadlatywał, ale był jaki dziwny. Nie wygl dał

wcale na imperialny.

- Widzisz nazw ? - spytała.

- “Łowca z Mgły” - odczytał Rory.

Spytała kompa o jednostk zwan “Łowca z Mgły”, ale rejestr flot okazał si

niedost pny.

To chyba łowcy nagród, pomy lała Toryn. Na pewno oni.

- Kieruje si do wyrzutni numer dwa - powiedział Rory.

- Wszyscy zdolni do walki do mnie! - rozkazała Toryn. - Mamy towarzystwo.

Kto wr czył jej blaster. Sprawdziła magazynek: załadowany do pełna. Statek

łowców nagród nie miał wła ciwego modułu cumuj cego, ale mimo nadziei Toryn

jego komp poradził sobie z tym problemem. Przeanalizował budow w zła

cumowniczego “Jutrzenki Nadziei” i błyskawicznie skonstruował co , co miało

idealnie do niego pasowa .

Na pokładzie w pobli u wyrzutni kapsuł le eli jeszcze ranni.

- Sze ciu z was zniesie rannych do kabin na pokładzie drugim i zamknie

porz dnie drzwi. Cała reszta buduje barykady!

Ludzie rzucili si przenosi rannych i wyci ga z kabin koje, które po

przewróceniu na bok miały utworzy zaimprowizowane barykady naprzeciwko

wyrzutni kapsuł. Słycha było trzask zamków w zła cumowniczego i syk

powietrza wlatuj cego do korytarza pomi dzy oboma statkami. Włazy miały

otworzy si lada chwila.

- Je li opanujemy ich statek, b dziemy mogli ewakuowa cał reszt .

Darklighter, Bindu, wejd cie do wn ki pod panelami podłogi. We wła ciwej

chwili zaskoczycie ich od tyłu.

Błyskawicznie odsuni to płyty, by obaj ołnierze mogli si schowa .

160

- Sied cie tam, a dam wam znak - poleciła Toryn. - Albo do chwili, gdy

usłyszycie, e walka przeniosła si gdzie dalej.

Obecno statku łowców nagród nieoczekiwanie napełniła Toryn nadziej .

Zaj ty wieloma innymi rzeczami komp nie mógł wci poł czy si z

rejestrem flot galaktyki, chocia starał si jak mógł. Nazwa “Łowca z Mgły” nie

była mu całkiem obca; w mocno uszkodzonej pami ci krótkotrwałej pozostały

trudne od odszyfrowania zapiski pochodz ce z zewn trznych skanerów. Jeden

ograniczał si do hasła ŁOWŁY, drugi podawał tylko Z MGŁY.

Na razie nie udało si kompowi skojarzy tych urywków z innymi plikami,

chocia próbował. Krok po kroku odtwarzał ła cuchy logiczne pami ci

krótkotrwałej. Program nadrz dny podpowiadał mu, e Toryn bardzo

przydałaby si ta informacja.

Zuckuss nie marnował czasu na ledzenie opadaj cych ku planecie kapsuł. To

sprawa dla imperialnych. Miał zreszt nadziej , e uciekinierom si uda, bo to

dawałoby szans na kolejny kontrakt: wytropienie ich i pojmanie w ród lodów

Hoth. Mógłby to zrobi .

O ile wyzdrowiej , pomy lał. W obecnym stanie nie dałbym rady.

Zadokował statek i wyłamał włazy. 4-LOM poszedł przodem.

- Przybyli my, aby was uratowa - powiedział stoj cym przed włazem

rebeliantom i wyja nił, na czym polega ich “plan”. Jednocze nie analizował

zachowanie spotkanych ludzi. Troch si bali, ale nie próbowali si cofa , nie

odwracali spojrzenia. Siedem postaci otaczało ciasnym kr giem kobiet , która

musiała by ich dowódc , słyn c z zaradno ci Toryn Farr.

Imperium wyznaczyło nagrod za jej głow . 4-LOM porównał jej dane z

zapisem w swojej pami ci i szybko zidentyfikował poszukiwan .

- Pani Farr - powiedział. - Musz zobaczy list rozbitków. Prosz o dost p

do bazy danych.

Kobieta zdziwiła si przelotnie, gdy zwrócił si do niej po imieniu. To dobrze.

Zdumienie zwi kszało szans łowcy, bo ofiara nie wiedziała nigdy, gdzie

przebiega granica wiedzy na jej temat i skłonna była przypisywa łowcy wiedz ,

której ten wcale nie posiadał. Android podszedł do kompa, ale Toryn zagrodziła

mu drog . Jej ochrona pod yła za ni .

- Najpierw odpowiedz mi na par pyta - powiedziała. - Kto ci przysłał?

Zdobycie zaufania tej kobiety mo e zabra wi cej czasu, ni go nam zostało,

obliczył 4-LOM.

- Gdybym od razu opowiedział ci o wszystkim, co ł czy jedn z najwi kszych

imperialnych gildii łowców nagród z Rebeli , uwierzyłaby mi? Nie uznałaby , e

zbyt łatwo dziel si tak wiedz ? Nie mog na razie oceni , czy wolno mi

odpowiedzie na twoje pytanie. Nie znam stopnia dost pu obecnych tu osób do

tajnych materiałów. Mog tylko zaznaczy , e pełna odpowied bardzo by ci

zdumiała. Na razie niech wiadczy o naszych intencjach to, e przybyli my wam

na ratunek.

Spojrzał na twarze stoj cych wkoło rebeliantów. Wi kszo pasowała do

wizerunków przechowywanych w jego pami ci. Szybko skompletował grup a

dwudziestu sze ciu, którymi warto byłoby si zaj . Ł czna nagroda za nich nie

161

byłaby wielk fortun , bo nie byli dla Imperium nawet w przybli eniu tak cenni

jak Han Solo, ale starczyłoby tych kredytów na nowe płuca dla Zuckussa.

Przez chwil 4-LOM ałował, e musz odstawi tych ludzi na teren Rebelii,

ale có . . Tropili akurat grubsz zwierzyn i potrzebowali listów

uwierzytelniaj cych.

- Ka przej na pokład naszego statku dwudziestu sze ciu osobom, które

wywołam, oraz wszystkim waszym androidom - polecił. - Mój wspólnik napełnia

ju tlenem przej cie prowadz ce do cel na “Łowcy z Mgły”. Szybko, zanim

imperialni si nami zajm !

Wymienił nazwiska, ale nikt si nie ruszył. Toryn, która otwierała list ,

zrozumiała, e wszyscy wyró nieni walcz w szeregach Rebelii ju od dłu szego

czasu.

Android niew tpliwie próbował wybra tych, którzy mieli mu przynie

najwi cej kredytów. Toryn nie wierzyła w jego opowie o bliskich zwi zkach z

Rebeli ani w sugestie, e naprawd przybyli z pomoc .

- Mam inny plan - powiedziała androidowi. - Wpakuj swojego

amoniakodysznego wspólnika w skafander, zmie mieszank na waszym statku

na tlenow , a wtedy zmie ci si na nim wi cej moich ludzi Polecimy na Darlyn

Boda, co zajmie tylko pół dnia. Mamy tam kontakty, dzi ki którym b dziemy

mogli zadba o naszych rannych i ukry si do czasu, gdy Rebelia przy le po nas

statki.

- Musimy lecie do punktu zbornego! - zaprotestował 4-LOM. - Nasz statek

b dzie tam potrzebny. Zabierzmy tych dwudziestu sze ciu, których wskazałem i

nie marnujmy wi cej czasu.

- Nie opuszcz ludzi, za których jestem odpowiedzialna - stwierdziła Toryn.

4-LOM zareagował zbyt szybko, eby ludzie mieli szans mu przeszkodzi .

Odtr cił ochron Toryn, złapał dziewczyn i przytrzymał j przed sob , staj c

pomi dzy barykad a wyrzutni numer dwa.

- Nie ma czasu na kłótnie - powiedział. - A Zuckuss i ja nie mamy czasu, by

odstawi waszych rannych na Darlyn Boda. Wybrałem dwadzie cia sze osób,

które wsi d teraz na nasz statek.

Tu za nim szcz kn ły odsuwane płyty podłogi. Ukryli si ! - pomy lał

android. Naprawd pomysłowi. Mógłby załatwi ich blasterami, które miał

wbudowane z tyłu, ale przecie nie mógł zabija ludzi, których podobno

zamierzał ratowa .

- Pu j - powiedział jeden z rebeliantów za mm.

Po chwili z tunelu pomi dzy statkami wysun ł si Zuckuss i stan ł za plecami

pary w zasadzce.

- Nie, to wy si odsu cie - powiedział. - Naprawd podziwiam wasze

po wi cenie dla dowódcy. Toryn Farr b dzie dalej słu y Rebelii. Dostarczymy j

do punktu zbornego. Mo ecie by zadowoleni.

4-LOM błyskawicznie zawlókł Toryn przez tunel do celi. Przykuł j tam za

kostki i nadgarstki do klamer w cianie. Nie była do silna, by stawi mu opór.

- To aden ratunek! - zaprotestowała.

162

- Ale wr cz przeciwnie - odparł 4-LOM. - Niebawem znajdziesz si w

punkcie zbornym. Przykro mi, e musz u y siły, ale ratowanie twojej osoby jest

działaniem logicznym, a po piech konieczno ci - dodał i poszedł do wyj cia.

- Twoja logika wykazuje zasadnicze braki - odpaliła dziewczyna, a android

si obejrzał.

- Nie wyczytałe z listy jednej z naszych najlepszych pilotek, Samoc Farr.

My lisz, e Rebelia nie potrzebuje dobrych pilotów?

Android nie odpowiedział i wyszedł. Po chwili Toryn usłyszała dobiegaj ce z

pokładu “Jutrzenki” odgłosy strzelaniny. To był koszmar - jej ludzie podj li

walk , a ona nie mogła im towarzyszy . Niebawem android wrócił z Riversem i

Bindu. Wepchn ł ich do celi.

- Co tam si dzieje? - spytała Toryn.

- Android wzi ł nas jako zakładników i powiedział, e zabije nas i ciebie,

je li ci ludzie, których wymienił, nie wejd dobrowolnie na pokład jego statku.

Ale dalszych strzałów nie usłyszeli.

- Wyliczyłe ju mo e, jak bardzo spadły nasze szans ? - w ciekał si

tymczasem na androida Zuckuss. - Naprawd my lisz, e ktokolwiek nam teraz

uwierzy, e to misja ratunkowa?

Rozbitkowie w ka dym razie najwyra niej przestali im ufa , bo w hangarze

kapsuł nie było ywej duszy, chocia bez w tpienia wylot tunelu pomi dzy

statkami musiał by obserwowany przez wielu uzbrojonych ludzi. Ilu, tego ani 4-

LOM, ani Zuckuss nie wiedzieli. Nie potrafili te oszacowa uzbrojenia

rebeliantów. 4-LOM uwa ał wprawdzie, e dwaj łowcy zdołaliby zmusi

przeciwnika do uległo ci i zabra wymienionych, ale Zuckuss spytał wprost: czy

to nadal b dzie wygl dało na ratunek?

- Pozwól, e spróbuj z nimi porozmawia - zaproponował Gand. Wszedł

sam do hangaru.

- Rebelianci! - zakrzykn ł. - 4-LOM i Zuckuss s łowcami nagród. Mamy w

yciu inne cele ni wy. Jednak tak samo uwa amy, e Imperium powinno upa i

chcemy przyczyni si do jego rozpadu. Mo emy uratowa cz z was. 4-LOM

wymienił wła nie tych, których chcemy zabra . Chod cie! Musimy ju lecie .

Nikt si nie pojawił.

- Mo emy spróbowa jeszcze jednego - powiedział Zuckuss do androida i

udał si na pokład. Android zabezpieczył właz i poszedł za nim. Przewidywał

ró ne ewentualno ci: e pokonaj rebeliantów i zabior tych, których zamierzaj ,

e odlec z pojman ju trójk .. Ł cznie wyliczył ich czterdzie ci dziewi . Był

ciekaw, czy Zuckuss trafi w któr z nich.

Łowca podszedł pod drzwi celi z rebeliantami.

- Kapitan Farr! - zawołał. - Naprawd chcemy was uratowa , ale wszystko

poszło nie tak. Co powinni my zrobi , eby naprawi nasze bł dy? Pomó nam,

prosz . Tak szybko jak si da. Nie zostało ju wiele czasu do zjawienia si

imperialnych.

Ostatecznie 4-LOM i Zuckuss przygotowali statek na przyj cie

dziewi dziesi ciu rebeliantów, w tym wielu rannych. Mieli odstawi ich na

Darlyn Boda.

163

4-LOM uwolnił Toryn, by mogła pokierowa ewakuacj . Zuckuss został w

kombinezonie. Schowany w sterowni, poza zasi giem oczu i uszu rebeliantów,

skontaktował si z niszczycielem, by odwoła “eskort ”, która miała przechwyci

ich na granicy systemu. “Łowca z Mgły” nigdy jeszcze nie przewoził tylu

pasa erów. I bez ataku my liwca TIE trudno b dzie nim manewrowa !

- Ilu bierzecie? - spytał dy urny z niszczyciela.

- Dziewi dziesi ciu - odparł Zuckuss. - I dwa androidy medyczne.

Słycha było, jak oficer si z kim naradza. Trwało to chwil .

- Zgoda - powiedział w ko cu. - Zameldujemy o tym dowództwu. Jasne, e

zameldujecie, pomy lał Zuckuss. I co z tego? I tak nam nie przeszkodzicie. Darth

Vader dał nam woln r k . Mo emy bra wszystko, czego nam trzeba, byle

wykona zadanie.

Atmosfer na statku wymieniono na tlenow . Dziewi dziesi ciu rebeliantów

w towarzystwie dwóch androidów wypełniło wszystkie zakamarki, a i tak musieli

sta lub le e ci ni ci, tak samo jak tych dwudziestu sze ciu miało wcze niej

tłoczy si w celach. Nikt jednak nie narzekał.

To była szansa na prze ycie.

Toryn miała wsi

ostatnia.

- Szybko! ponaglił j 4-LOM. - To cud, e jeszcze nas nie zaatakowali.

Dziewczyna zatrzymała si przed androidem od frachtu, który wcze niej tyle

im pomógł.

- Dzi kuj za wszystko - powiedziała. - Wykasuj pami głównego kompa i

własn .

Chwil potem zgasły wiatła na całym statku, zatrzymały si ostatnie moduły

systemu podtrzymania ycia. Programy i dane znikały jeden po drugim. “Łowca

z Mgły” odbił przez ten czas i zacz ł si oddala od wraku. Komp nigdy nie miał

pozna dalszego losu uciekinierów.

Wymazał pami długotrwał , zaj ł si resztkami pami ci krótkotrwałej i

tutaj si zawahał.

Działaj cy niezale nie program dopiero teraz dotarł do pliku powi zanego z

nazw “Łowca z Mgły”. To był ten sam statek, który wcze niej ostrzelał

“Jutrzenk Nadziei”.

Niczego nie wiadomi rozbitkowie wsiedli na jego pokład..

Ale cała ta wiedza pojawiła si za pó no. Komp nie mógł ju ostrzec

rebeliantów. Nie mógł ich zawróci .

Wykonał ostatni rozkaz Toryn Farr i wykasował sam siebie.

“Łowca z Mgły” mierdział zregenerowanym powietrzem, które wprawdzie

nadawało si do oddychania, ale obecna w nim wci wo amoniaku

przyprawiała wszystkich o ból głowy. Toryn poczuła ten zapach od razu po

wej ciu na pokład, ale nie pozwoliła, eby odebrał jej siły. Najci ej ranni le eli w

celach po dwóch na koi. Toryn ostro nie przepchn ła si do nich, by

porozmawia chwil , podnie nieszcz ników na duchu.

Dopiero wtedy zauwa yła napisy wydrapane na cianie celi. Przedtem, gdy

znalazła si tu jako wi zie , jako nie wpadły jej w oko. Niektórzy

przetrzymywani tu w zamkni ciu utrwalili swoje nazwiska, inni wypisali krótkie

164

wiersze. Jeden prosił kogokolwiek yczliwego o zawiadomienie jego rodziców i

podawał adres.

- Zapisz nazwisko i adres - poleciła Toryn stoj cemu obok androidowi

medycznemu. - B d chciała skontaktowa si z nimi, gdy ju wrócimy.

Samoc znalazła stoj c w jednym z zak tków na rufie. Dłonie i twarz miała

owini te białymi banda ami. Siostry u ciskały si , zachwycone ponownym

spotkaniem.

- Jednak znalazła sposób, eby ocali nas wszystkich - powiedziała Samoc.

- Jeszcze nie wszystko za nami - odparła Toryn.

Teraz była odpowiedzialna za dziewi dziesi ciu rebeliantów, z których

pi dziesi ciu dwóch było rannych. Musiała zaopiekowa si nimi w Darlyn

Boda, gdzie wprawdzie istniało silne rebelianckie podziemie, ale jednak

miejscowy rz d znajdował si pod kontrol Imperium.

Spojrzała na Samoc i zw tpiła, czy da rad upora si ze wszystkim. Dwa razy

przedło yła ju interes siostry nad powinno ci słu by. Najpierw wtedy, gdy

posłała do niej androida medycznego, potem przy próbie przekonania 4-LOM-a,

aby umie cił Samoc na swojej li cie dwudziestu sze ciu. Wiedziała, e w razie

potrzeby zrobi to znowu. To nie w porz dku wobec pozostałych, za których te

była odpowiedzialna. Powinna jak najszybciej przekaza dowodzenie komu

innemu. Miała nadziej , e w Darlyn Boda znajdzie si kto wy szy stopniem.

Wróciła do Zuckussa i 4-LOM-a.

- Szacunkowy czas przybycia na Darlyn Boda: dwie przecinek sze

standardowej godziny - oznajmił android.

To naprawd szybki statek, pomy lała Toryn. Nawet z ładunkiem wietnie

sobie radzi.

Zuckuss dostał nagle ataku kaszlu. Kaszlał i kaszlał, i nie mógł przesta . Po

chwili zgi ł si w pół, a Toryn zauwa yła kropelki krwi rozpryskuj ce si od

wewn trz na szybce jego hełmu.

Przykl kła obok Ganda i obj ła go ramionami.

- Co si stało? - spytała. - Jak mo emy ci pomóc? 4-LOM zacz ł sprawdza

szczelno skafandra wspólnika.

- Tlen przecieka? - spytał.

- Nie - wykrztusił Zuckuss pomi dzy napadami kaszlu. Toryn si gn ła do

interkomu.

- DwaJedenbe - zawołała. - Natychmiast do sterowni.

Zuckuss zacz ł si z wolna uspokaja . W chwili przybycia androida

medycznego kaszel prawie ju ustał, ale i tak Zuckuss opowiedział w ko cu

wszystko o swojej chorobie i jej przyczynach.

- Dysponuj c odpowiednim wyposa eniem, mógłbym ci wyleczy -

powiedział android. - Niestety, obecnie nim nie dysponuj . Badacze Rebelii

opracowali metody pobudzania naturalnego odrostu tkanek.

- Przez klonowanie?

- Nie, to nielegalne. Odrost nast puje wewn trz organizmu pacjenta. Je li

nasz sprz t przetrwał ewakuacj , b d mógł podj leczenie ju w punkcie

zbornym. Za kilka dni b dziesz miał nowe płuca.

165

Zuckuss usiadł prosto i zamy lił si gł boko. Zamierzał nawet wej w trans,

ale ostatecznie zasn ł i przy niła mu si szczególna medytacja, podczas której

mgła spowijaj ca przyszło jego osoby uniosła si na chwil .

Nagle ujrzał przed sob wiele ciekawych, bardzo ciekawych dróg.

Darlyn Boda wygl dało niemal tak samo, jak 4-LOM je zapami tał: parne,

błotniste i mroczne. Idealne miejsce, by wkroczy na drog zbrodni. Ruszył sam

ulicami miasta, nazywaj cego si tak samo jak planeta. Id c wspominał pierwszy

dzie , kiedy zbiegł z pokładu liniowca. Wtedy zdawało mu si , e cały wiat stoi

przed nim otworem, a jemu starczy siły i czasu na wszystko. Podj ta krótko

potem decyzja znacznie ograniczyła jego perspektywy, ale android wcale tego nie

ałował.

Zuckuss był zbyt chory, aby opu ci statek. Rebelianckie androidy medyczne

roztoczyły nad nim opiek , a sami rebelianci gdzie znikn li, chocia 4-LOM był

umówiony na pó niejsz godzin z Toryn Farr i pi cioma jej podwładnymi.

Razem mieli polecie do punktu zbornego.

A tam odnale Hana Solo i zako czy polowanie.

Toryn odszukała ju miejscowych przywódców ruchu oporu. Było w ród nich

sporo starszych stopniem oficerów, którzy przej li dowodzenie i nakazali jej

spotka si z łowcami nagród. Wr czyli te zalakowany list do dowództwa

Rebelii.

4-LOM zasugerował Toryn, by spotkanie odbyło si w małym sklepiku z

bi uteri . Znał ten sklep dobrze. Jego wła cicielka kupowała i sprzedawała

klejnoty nie pytaj c o ich pochodzenie i android robił ju z ni interesy.

Stara kobieta w łachmanach wstała, eby go powita . Sklepik był tak samo

ciemny i brudny, jak wiele lat temu.

- Cztery Eloem! Co za spotkanie!

Wiek przygi ł j ju na zawsze do ziemi i do tych kilku gablot, w których

trzymała towar. Android uaktywnił pewien od dawna nie u ywany program.

- Jak si masz? - spytał.

- Staro nie rado - mrukn ła kobieta. - Ale jako si trzymam. Nie

wypadłam z bran y.

- Gdy wyje d ałem, miała jeszcze trzy moje kamienie. Sprzedała je?

- Dwa tak. Jestem ci co winna. Jak wolisz, w imperialnych kredytach czy w

innych klejnotach? Poka ci, co mam.

- Który kamie został?

- Poka ci.

Zebrała kosztowno ci z wystawy i wsypała je do kieszeni sukni, a potem

zwin ła dywan za kontuarem i otworzyła klap w podłodze.

- Chod - powiedziała. Zapaliła wieczk i zacz ła zst powa po ciemnych

schodach.

4-LOM pod ył za ni do pomieszczenia, które a l niło od klejnotów. Nigdy

wcze niej nie pokazywała mu tej piwniczki. Ciekawe, dlaczego teraz si

zdecydowała. Przecie wiedziała, e jest złodziejem.

- Widzisz? - spytała, unosz c wieczk .

4-LOM rozejrzał si i dostrzegł swój kamie . L nił bł kitnawo. Szafir

Ankarres.

166

- Miałem nadziej , e jeszcze tu jest - powiedział i podniósł cudowny klejnot.

Kobieta musiała odkurza go regularnie, nie było na nim ani pyłka kurzu.

- Nie pozwoliłe go poci , a nikogo nie było sta na cały - powiedziała. - I

dobrze, bo przykładałam go sobie codziennie tam, gdzie mnie akurat bolało. On

uzdrawia.

- Wła nie dlatego go potrzebuj .

- eby si nim leczy ? Jeste z metalu. Id lepiej do lusarza.

- Nie chodzi o mnie - wyja nił android. - Mój przyjaciel jest miertelnie

chory.

Podał szafir kobiecie.

- U yj go po raz ostatni, zanim go zabior - powiedział. Przytkn ła kamie

do kostek i nadgarstków, przez chwil przytrzymała go na czole i oddała

androidowi.

Wrócili na gór , do sklepu akurat w chwili, gdy w drzwiach pojawiła si

Toryn. U miechn ła si do 4-LOM-a. Wiele lat min ło od chwili, gdy kto si do

niego u miechał. Przypomniał sobie od dawna zarzucone oprogramowanie

obejmuj ce uprzejmo , usłu no , bezinteresowno . Zastanowił si , czy kamie

naprawd nie ma na niego adnego wypływu.

Jednak.. to nie miałoby sensu. Nic nie poczuł, gdy przytkn ł go kiedy do

czoła. Stare programy uruchomiły si , bo on sam im na to pozwolił. Nie

powstrzymał ich. Zreszt mo e nadszedł czas, by przypomnie sobie par rzeczy?

Trzeba b dzie przeanalizowa u yteczno takiego kroku.

- Gotowa do odlotu? - spytał.

- Owszem. Reszta czeka na zewn trz. Obrócił si do starej kobiety.

- Zatrzymaj, prosz , te kredyty, które mi jeste winna. Dzi kuj ci za pomoc,

której udzieliła mi wiele lat temu, gdy bardzo jej potrzebowałem.

Kobieta ukłoniła si androidowi, a on wyszedł razem z Toryn. Na ulicy

doł czyli do nich Rivers, Bindu, Rory, Darklighter i Samoc.

Razem ruszyli w stron doków. Gdy znale li si ju na statku, android

zatrzymał si nagle w ciemnym korytarzu i wyci gn ł klejnot.

- Samoc - zawołał. - Czy wiesz, co to jest? Dziewczyna spojrzała na kamie .

- Nie. Ale jest pi kny.

4-LOM wyja nił jej, co potrafi jego szafir.

- Przytknij go do swoich oparze - zaproponował. - Mo e ci pomóc.

Podał kamie dziewczynie. Potrzymała go chwil w dłoni i przyło yła do

banda y, które miały spowija jej twarz przez ponad miesi c. Po chwili nie

wiadomo dlaczego usiadła na pokładzie.

- Pomogło? - spytał android.

- Nie wiem. Dziwnie si czuj . Ale to miłe wra enie. Jakbym porz dnie

odpocz ła.

- Musz zanie go Zuckussowi - powiedział 4-LOM. Wzi ł kamie i poszukał

wspólnika. Znalazł go w jednej z cel. Gand wypełnił j amoniakiem i le ał teraz

na koi, ci gle w skafandrze. Co par chwil pokasływał. Android wszedł do luzy i

poczekał, a amoniak wyprze tlen. Potem przest pił próg celi. Zuckuss spojrzał

na niego, ale nic nie powiedział. 4-LOM poło ył mu klejnot na piersi.

167

Gand spojrzał na szafir. Wiedział, co to jest. Wiele razy słyszał o nim od

androida. Po chwili wyci gn ł r k i przycisn ł go z całej siły do eber.

- Zaraz startujemy. Poprowadz statek do punktu zbornego - powiedział 4-

LOM.

Android najpierw wzi ł kurs na punkt w pobli u równika galaktyki, a potem,

wykorzystuj c jej gigantyczne pole grawitacyjne, rozp dził statek na tyle, by

wyrwa go poza płaszczyzn ekliptyki.

W ko cu dotarli do miejsca, które wskazał Zuckuss. Wyszli z nadprzestrzeni

dwa stopnie od niego i zaraz zobaczyli rozrzucone wietliste punkciki

rebelianckiej floty.

A raczej tego, co z niej zostało.

Widok ten dodał ducha Toryn. Spojrzała na ja niej cy w dole dysk galaktyki

i nagle ujrzała swoj przyszło w ja niejszych barwach. Rebelia jeszcze si nie

załamała. Wci mieli siły zbrojne - co z tego, e zredukowane?

Nawi zała ł czno . Powitano ich jak bohaterów. Przyjaciele i rodzina

stłoczyli si wkoło Toryn i pozostałych, wielu otwarcie płakało z rado ci. Dot d

wszyscy z pokładu “Jutrzenki Nadziei” uwa ani byli za zaginionych, a raczej

poległych. Albo i gorzej. Generał Rieekan te przybył ich powita i wysłucha

meldunku o osiemdziesi ciu czterech rozbitkach ukrywaj cych si w Darlyn

Boda oraz osiemnastu, którzy najpewniej walczyli o przetrwanie na Hoth.

- Obawiałem si , e ju po was - powiedział w pewnej chwili. Androidy

medyczne czym pr dzej przeniosły Zuckussa do izby chorych. Rebelianci

rozst powali si przed nimi bez słowa. 4-LOM skierował si w lad za nimi.

Zuckuss był teraz całkiem bezbronny mi dzy rebeliantami. Jednak Toryn stan ła

mu na drodze.

- 4-LOM, chciałabym, eby poznał generała Rieekana. Generale, to jest 4-

LOM, jeden z tych, którzy nas uratowali.

Generał wyci gn ł r k . Android u cisn ł jego dło .

- Prosz o wybaczenie, sir, ale mój wspólnik został wła nie zabrany do izby

chorych. Beze mnie i bez stra y.

Ruszył za androidami. Zuckuss znikn ł mu z oczu na l, 27 standardowej

minuty. Nie wiedział wprawdzie, jak szacowa skłonno ci mordercze rebeliantów,

ale przypuszczał, e w wielu innych miejscach jego wspólnik byłby ju martwy.

Androidy medyczne nie zdołałyby go obroni .

- Cztery Eloem! - zawołał generał. Android si nie zatrzymał. Generał

pobiegł za nim. - Posłuchaj, tutaj jeste cie bezpieczni, ty i twój wspólnik. Daj ci

na to moje słowo. Nie mamy zwyczaju rozwi zywa niczego morderstwem.

4-LOM zwolnił troch , ale si nie zatrzymał.

- Dzi kuj za słowa otuchy, generale - powiedział. Oficer szedł teraz obok

niego.

- Jeste my twoimi dłu nikami - powiedział. - Rozumiem, e obaj chcecie si

do nas przył czy . Potrzebujemy bojowników o twoich umiej tno ciach. Gdy

twój wspólnik wyzdrowieje, porozmawiamy o jakim przydziale.

Dotarli do drzwi izby chorych.

168

- Raz jeszcze dzi kuj , sir - powiedział android. Zawahał si i spojrzał na

generała. - Pami tam, e kiedy yło si tak, jak to opisałe : bezpiecznie, ufaj c

innym. Jednak to było dawno temu.

- Rozumiem - odparł generał. - Nie zamierzam pozbawia ci mo liwo ci

przebywania z przyjacielem.

4-LOM wszedł do rodka. W izbie panowała cisza i półmrok. Po drodze,

chocia zaj ty rozmow , android rejestrował twarze mijanych ludzi. Porównał je

z list poszukiwanych przez Imperium i oszacował maj tek, który mógłby na

nich zarobi .

Poczuł si oszołomiony. Tylu poszukiwanych.. Sama nagroda za generała

Rieekana starczyłaby na kupno małego ksi yca w j drze galaktyki. Na

pograniczu mógłby za ni mie wiele wiatów.

Jednak gdzie na pokładach tej floty mógł znale cele znacznie bardziej

warto ciowe.

Zuckuss nie był jedynym pacjentem w izbie. Wchodz c, android usłyszał

jakie głosy.

Gdy je rozpoznał, zamarł bez ruchu.

Łowca nagród nie zawsze miał szcz cie, by otrzyma aktualne holo

poszukiwanego, czasem jednak prócz wizerunku dostawał nawet zapis głosu.

Wchodz c do izby usłyszał słowa wypowiadane przez dwoje ludzi. Oboje nale eli

do najpilniej poszukiwanych rebeliantów. Luk Skywalker i ksi niczka Leia

Organa. Nagroda za ka de z nich była niemal równa sumie oferowanej za Hana

Solo.

I o nim wła nie rozmawiali. Czułe receptory androida bez trudu

wychwytywały ka de słowo.

Okazało si , e Boba Fett schwytał ju Hana Solo. Szczegóły operacji były

do niejasne, ale wychodziło na to, e zabrał go do Jabby, by odebra dodatkow

nagrod wyznaczon przez króla zbrodni.

Polowanie dobiegło ko ca. On i Zuckuss zawiedli. Darth Vader wyznaczył ju

pewnie nagrody za Ich głowy, ale. . androidowi nasun ł si jeszcze jeden pomysł.

Zuckussa znalazł w specjalnej komorze amoniakowej. Czuwały przy nim dwa

obce androidy, bez w tpienia medyczne. Nic nie sugerowało zagro enia, Zuckuss

chyba naprawd był tu bezpieczny. Androidy wpu ciły 4-LOM-a do komory.

- Zostawcie nas samych - polecił.

- Nie teraz. Musimy monitorowa rozpocz te procedury.

- Zostawcie nas! - powtórzył z naciskiem 4-LOM. Zuckuss skin ł na

androidy, które szybko wyszły.

- Zuckuss ju wie - powiedział łowca, zanim android zd ył mu cokolwiek

przekaza . - 2-1B został wezwany do nowego pacjenta, któremu trzeba było

zregenerowa dło . To był Luke Skywalker. Przed wyj ciem 2-1B powiedział mi,

jak Skywalker tu trafił.

- Obliczyłem, e istnieje prawdopodobie stwo, aby Darth Vader i Imperium

nie tylko nam wybaczyli, ale jeszcze wypłacili sowit nagrod - stwierdził

android. - Je li dostarczymy im Luke'a Skywalkera i t drug , z któr rozmawiał,

Lei Organ . .

169

- A co z płucami Zuckussa? - spytał Gand. - Je li pole y tu spokojnie kilka

dni, płuca mu odrosn i znowu b dzie zdrowy.

- Kilka dni! - wykrzykn ł 4-LOM. - Nasze szans malej z ka d minut .

Zuckuss nie odpowiedział. Android obliczył, e Zuckuss nie wyzdrowieje na

czas, by zaj si porwaniem poszukiwanych rebeliantów. Nic by nie zrobił,

nawet gdyby Han Solo tu był. Całe zadanie spadło na barki 4-LOM-a. W

pojedynk miał tylko 48, 67 procent szansy na sukces. Niewiele, ale zawsze co .

Je li nie spróbuj , je li postanowi zaczeka , a Zuckuss wyzdrowieje, nie

b d mieli po co wraca . Zbyt wielu spraw nie da si wtedy przekonuj co

wytłumaczy .

- Je li zdołasz dotrze do statku, zajm si sprowadzeniem poszukiwanych -

zaproponował 4-LOM.

- Zuckuss da rad .

- A wi c dzi wieczorem. Zrobi stosowne obserwacje i ustal dokładny czas.

- Teraz! - powiedział 4-LOM. Był pó ny wieczór. Android stan ł w cieniu z

wyci gni tym blasterem. - Poszukiwani przebywaj w solarium izby chorych.

Obserwuj swoich przyjaciół, którzy wyruszaj na ratunek Hanowi Solo. B d

potrzebowali naprawd wiele szcz cia, by cokolwiek osi gn . Niebawem

dowiedz si , e jeszcze inni ich przyjaciele te potrzebuj pomocy.

Zuckuss usiadł powoli na łó ku.

- Jest jeszcze jedna mo liwo - powiedział.

- Słucham. Byle szybko.

- Zuckuss medytował, odk d wyszedłe , i ma przeczucie, co si z nami stanie.

Nie uda nam si porwa Luke'a i Organy. Odlecimy z jednym bełkocz cym,

złotym androidem i dwoma androidami medycznymi, za które nie dostaniemy

do , eby Zuckuss kupił sobie nowe płuca. Nie przekonamy te imperialnych, by

wykre lili nasze nazwiska z listy poszukiwanych. Wszyscy obróc si przeciwko

nam: Imperium, Rebelia, pozostali łowcy. . Zuckuss jest chory i nie po yje długo

bez leczenia. Postanowił tu zosta .

4-LOM nie wiedział, co odpowiedzie . Przygotował szybko dziesi mo liwych

wariantów działania, pocz wszy od samodzielnej próby porwania, a ko cz c na

zabraniu “Łowcy z Mgły” i zostawieniu wspólnika. Pami tał jednak, e ma tylko

48, 67 procent szansy, działaj c w pojedynk . Wolałby lepszy punkt wyj cia.

Zanim doko czył rozwa ania, kto wszedł do ich cz ci izby chorych.

To była Toryn Farr. Zbli yła si do szyby komory amoniakowej.

- Jak si czujesz? - spytała Zuckussa przez interkom i dopiero teraz

zauwa yła 4-LOM, stoj cego w cieniu, z blasterem w dłoni. - Co tu robisz? Co

si stało?

Ludzie s pochopni w obdarzaniu zaufaniem, pomy lał 4-LOM. Przyszła do

nich nieuzbrojona. Odło ył blaster.

- Teraz ju nic.

Jednak sprawy nadal wygl dały nie najlepiej. Wielu rzeczy nie był w stanie

jej wytłumaczy . Ró ne wybory zaprowadziły ich w lep uliczk .. A przecie

wiedzieli, ile ryzykuj podejmuj c si porwania Nexusa. Teraz przyszła pora za

to zapłaci .

170

Po chwili, gdy android zako czył kolejny cykl oblicze , ujrzał wszystko z

nieco innej strony. Istniała szansa równa 72, 668 procent, e Nowa Republika

zalegalizuje zawód łowcy nagród, by skuteczniej zaprowadza prawa i uwolni

obywateli od kryminalistów. Obliczył, e on i Zuckuss maj wyj tkowo du e

szans (prawdopodobie stwo wynosiło 98, 992 procent), e stan si zało ycielami

pierwszej gildii łowców nagród Nowej Republiki. Taki cel wart byłby fatygi.

Android uznał, e musi si gł biej nad tym zastanowi .

- Zuckuss naprawd jest tu bezpieczny - powiedziała Toryn. - Je li jednak

mimo wszystko si niepokoisz, to mog czuwa przy nim, oczywi cie po słu bie.

Ty b dziesz mógł zaj si wtedy waszym statkiem.

4-LOM zastanowił si nad najwła ciwsz odpowiedzi , ale nie udało mu si

niczego wymy li . Słowa dziewczyny o ywiły znowu kilka dawnych programów i

trwało chwil , zanim zdołał je uciszy . Od wielu standardowych lat nie zdarzyło

mu si zinterpretowa niczyich działa jako pozytywnych, tymczasem Toryn,

widz c go z blasterem, uznała po prostu, e pilnuje Zuckussa.

- Dzi kuj , Toryn - powiedział Zuckuss. - Mo esz siadywa tu z Zuckussem

nieuzbrojona. Gdyby znalazła jak woln chwil , Zuckuss ch tnie by z tob

porozmawiał.

- Ch tnie z tob pogadam. Ale teraz przyszłam, by was zaprosi . Troch

niezr cznie mi o tym mówi , ale ten list, który przywiozłam generałowi, to był

opis moich poczyna na pokładzie “Jutrzenki Nadziei”. Dzi wieczorem dostałam

awans na komandora i chc zaprosi was obu na uroczyst promocj , bo bez

waszej pomocy nigdy bym nie wróciła.

Zuckuss chciał co powiedzie , ale znów si rozkaszlał. 4-LOM pomógł mu si

poło y .

- Nigdzie nie pójd , Toryn - oznajmił po chwili łowca. - Nie dam rady. Ale

przyjmij, prosz , moje gratulacje.

- Poprosiłam generała Rieekana, by przeniósł ceremoni do izby chorych,

eby mógł w niej uczestniczy . Nie masz nic przeciwko temu? - spytała Toryn.

Wcze niej próbowała wytłumaczy generałowi, e nie dorosła jeszcze do tego

awansu. Wyjawiła te , jak wielk rol w jej poczynaniach odgrywała troska o

Samoc.

- No i bardzo dobrze - odparł generał. - Jest jedn z naszych najlepszych

pilotek i nie mo emy jej straci . Dzi kuj ci w jej imieniu za wszystko, co

zrobiła .

Toryn zastanowiła si , czy generał nie powiedział tego z czystej uprzejmo ci,

ale skoro nadal upierał si przy awansie, to chyba rzeczywi cie uwa ał j za

zdoln do podejmowania samodzielnych decyzji i zwi zanej z nimi

odpowiedzialno ci. Przyj ła wi c awans i nowy przydział.

- To b dzie dla mnie zaszczyt - stwierdził Zuckuss i spojrzał na Toryn.

4-LOM te wbił obiektywy w dziewczyn .

- Równie gratuluj . Jaki to b dzie przydział?

- Dowództwo oddziału Sił Specjalnych. B d chciała jeszcze pó niej o tym z

wami porozmawia .

171

W uroczysto ci uczestniczyli Samoc, Rory, Darklighter, Rivers, oba androidy

medyczne i wielu jeszcze innych rebeliantów. Generał Rieekan ogłosił oficjalnie

awans Toryn Farr i ujawnił jej nowy przydział.

- Rozmawiali my ju , jak najlepiej zorganizowa misj ratunkow , która

poleci po naszych przyjaciół na Hoth - powiedział. - Nie mamy jeszcze pełnego

planu, ale Toryn poprosiła mnie, by powierzy jej dowodzenie t wypraw .

Wszyscy wyrazili swoj rado , ale uroczysto jeszcze si nie sko czyła.

- W uznaniu twojego po wi cenia i odwagi okazanej w obliczu nieprzyjaciela

Rebelia ma zaszczyt udekorowa ci Medalem Zasłu onych.

Generał zawiesił odznaczenie na szyi Toryn i u cisn ł jej dło . Po ród

wiwatów i oklasków rozległ si wystrzał: to android protokolarny otworzył na

zapleczu butelk zacnego trunku. R2 zacz ł roznosi kielichy w ród

tlenodysznych go ci. Oddychaj cy amoniakiem, w tym i Zuckuss, dostali inny

rodzaj napitku, który pochodził z samej planety Gand, która, kto wie, mo e te

przył czy si pewnego dnia do Rebelii. Androidy medyczne po namy le uznały, e

jeden kielich nie powinien zaszkodzi pacjentowi. Do jego komory weszło jeszcze

dwóch innych amoniakodysznych, by si napi razem z nim. Zdj li hełmy,

przedstawili si , otworzyli butle i nalali. Zuckuss uniósł kielich i spojrzał na 4-

LOM-a.

Nigdy jeszcze nie zdarzyło im si spotka z takim przyj ciem. Nawet ze strony

własnej gildii. Imperialni z cał pewno ci nie zaprosiliby ich na podobn

uroczysto . Owszem, podarowali im ró ne rzeczy, ale głównie z l ku przed

Vaderem. Wypełniali jak najwierniej tre jego rozkazu. Nie uznali ich za swoich,

walcz cych o t sam spraw . A rebelianci owszem.

Pozostali amoniakodyszni trzymali pełne kielichy. Zuckuss wzniósł toast.

- Za Toryn - powiedział. Wszyscy wypili. Gond uniósł szkło po raz drugi, i

tym razem spojrzał na 4-LOM-a. - Za nasz now przyszło - szepn ł. Android

skłonił lekko głow i podszedł pomóc wspólnikowi, który znowu zacz ł kasła .

Pomógł mu usadowi si na skraju łó ka.

Szybko zrobił obliczenia, które pomogły mu zrozumie znaczenie dzisiejszej

uroczysto ci. Gdy zało z Zuckussem now gildi , uczestnictwo w tej podniosłej

ceremonii da im pewn przewag nad innymi gildiami, które wyrosn z czasem w

obr bie Nowej Republiki.

Przez nast pne dni Zuckuss dochodził do zdrowia, a 4-LOM instalował nowe

oprogramowanie, potrzebne podczas słu by w Siłach Specjalnych. Nadzorował

te prace modernizacyjne na pokładzie zmienionego kamufla em “Łowcy z

Mgły”. Rebeliancka technologia miała w znacznym stopniu unowocze ni

jednostk . Generał Rieekan odbył z nim rozmow na temat ich ewentualnego

udziału w odbiciu Hana Solo. Pomysł miał sens, bo obaj mieli nadal prawo

wst pu do pałacu Jabby. Mo e nawet zdołaliby pojma samego Bob Fetta.

Gdyby tam polecieli, musieliby si jako wytłumaczy ze znikni cia na czas

potrzebny do regeneracji płuc Zuckussa. Mogliby na przykład powiedzie , e po

prostu ukrywali si przed imperialnymi. . Ale Vader na pewno wyznaczył

nagrody za ich pojmanie. Kto wie, czy nie do wysokie, eby skusi Jabb .

Chocia z drugiej strony, gdyby zdołali uwolni Hana, mogłoby by zabawnie. 4-

172

LOM wyobraził sobie min Hutta, kiedy zrozumie, e ten android i Zuckuss to

nie zwykli łowcy nagród, ale rebelianccy agenci. .

Bawiła te androida wiadomo , jaki szok prze yj imperialni, gdy dowiedz

si , e on i Zuckuss nie tylko przeszli na stron Rebelii, ale w dodatku zdołali

sprz tn wrogowi sprzed nosa dziewi dziesi ciu ludzi i dwa androidy

medyczne.

Na pewno si w ciekn .

Pracuj c samotnie na statku 4-LOM przysiadał niekiedy na chwil , eby

pomedytowa . Rezultaty były coraz bardziej obiecuj ce. Pewnego razu zobaczył

ró ne mo liwe wersje swojej przyszło ci. Jedna zaintrygowała go szczególnie:

siedział razem z młodymi rycerzami Jedi studiuj cymi w nowo zało onej

akademii. Nie potrafił jednoznacznie stwierdzi , czy uczył si wraz z nimi, czy

mo e był ju mistrzem. Zreszt to była tylko przelotna wizja, jedna z wielu

prawdopodobnych dróg.

Gdy jednak wspomniał o tym Zuckussowi, jego wspólnik wysłuchał go z

najwy sz powag .

173

Ostatni łowca: opowie o Bobie Fetcie

Daniel Keyes Moran

174

Rozdział 1

Ostatnie o wiadczenie W drowca, Protektora Jastera Mereela, znanego

pó niej jako łowca nagród Boba Fett, wygłoszone przed wygnaniem ze wiata

Concord Dawn:

Wszyscy musz umrze .

To ostateczna sankcja i jedyna sprawiedliwo . Zło istnieje; jest inteligentnym

przejawem entropii. Gdy zbocze góry si obsunie i zgładzi wiosk , to nie jest zło,

bo zło wi e si z wrogimi intencjami. Gdy istota inteligentna spowoduje lawin

błotn , to jest zło. Wówczas w imi przetrwania cywilizacji nale y odwoła si do

sprawiedliwo ci.

Nie ma sprawy lepszej i wa niejszej ni sprawiedliwo . Tylko takie prawo, które

luzy sprawiedliwo ci, jest prawem słusznym. To prawda, co mówi - e prawo nie

słu y sprawiedliwym, ale zostało pomy lane dla niesprawiedliwych, bo sprawiedliwi

nosz je w sercu i nie trzeba im o tym przypomina .

Nie luz nikomu. Słu tylko sprawie.

- Jaster Mereel.

W drowiec Mereel siedział zakuty w ła cuchy w swojej celi. Promienie

wczesnoporannego sło ca wpadały do rodka przez małe zakratowane okno,

umieszczone tu pod sufitem.

Nogi wi nia skuto w kostkach, wi c nie mógł chodzi ; długi ła cuch oplatał

go w talii i ł czył si z okowami na r kach. Osobnik był młody, ale nie wstał, gdy

obro ca wszedł do celi. Zauwa ył, e ten brak uprzejmo ci uraził starszego

m czyzn .

Obro ca Iving Creel usiadł na ławie naprzeciwko Mereela. Nie marnuj c

czasu na wst py spytał:

- Jak mam ci broni ?

Mereela pozbawiono jego stroju Protektora. Ten szpetny m czyzna nosił

wi zienne szaro ci z tak godno ci , jakby to był najlepszy mundur. Nie

odpowiedział od razu. Przyjrzał si najpierw obro cy, jakby to nie on, a wła nie

obro ca miał stan tego dnia przed s dem. Starszy pan patrz c na tego młodego

morderc poczuł przypływ irytacji.

- Jeste Iving Creel - powiedział w ko cu wi zie . - Słyszałem o tobie. Jeste

do sławny - dodał z niemiłym u miechem. - Jak masz mnie broni ? Jakkolwiek,

byłe nie wmawiał mi skruchy.

Creel zerkn ł na niego z ukosa.

- Czy ty rozumiesz powag sytuacji, chłopcze? Zabiłe człowieka.

- Zasłu ył na to.

- Zostaniesz skazany na wygnanie. Wyp dz ci ..

- Wtedy zawsze b d mógł wst pi do Akademii Imperialnej - stwierdził

Mereel. - Mam nadziej , e uda mi si tam namiesza . .

- Wyp dz ci albo ska na mier ! - przerwał mu obro ca. - Starczy, e ich

rozzło cisz. Naprawd tak trudno ci przyzna , e ałujesz niesłusznego czynu?

- Owszem, przykro mi - przyznał Mereel. - Bardzo ałuj , e nie zabiłem go

rok temu. Bez niego galaktyka stała si lepszym miejscem.

Obro ca przyjrzał si chłopakowi i pokiwał głow .

175

- Niech b dzie po twojemu. Wybrałe . Dopóki nie zaczn wyst pienia, mo esz

jeszcze zmieni strategi obrony. Pomy l o tym. Za morderstwo innego

Protektora grozi ci wi zienie albo wygnanie. Owszem, kalał swój mundur, ale nie

powiniene sam wymierza mu sprawiedliwo ci. Taka arogancja mo e sta si

powodem twojej zguby. Zanim dzie si sko czy, mo esz nie y .

- Lepiej nie przywi zywa si za bardzo do ycia - u miechn ł si

młodzieniec. Obro ca miał to dziwne skrzywienie ust zapami ta do ko ca ycia.

- Wszyscy musz umrze .

Min ło kilka lat

Cel był młody, o wiele młodszy ni sugerowano to wcze niej łowcy, który

przyj ł imi Fett. Stwierdził, e to jeszcze prawie chłopiec. Samo w sobie nie było

to adnym problemem, Fett zajmował si ju młodszymi dzie mi. Krótko po

opuszczeniu szeregów szturmowców przyj ł kontrakt na czternastolatka, który

zha bił córk pewnego bogatego biznesmena. Go był wyj tkowo m ciwy.

Wi kszo ojców na wi kszo ci planet nie posun łaby si do tego, by kaza zabi

chłopca za podobny czyn. Wi kszo łowców odrzuciłaby zreszt podobne

zlecenie.

Nie Boba Fett. Dla niego istniała tylko jedna, niezmienna moralno .

Moralno całkowicie niezale na od prawa, które na ka dej planecie wygl dało

inaczej. Dostarczył chłopca oprawcom i nigdy tego nie ałował.

Nie ałował równie teraz, gdy stał w tylnych rz dach Forum Zwyci stwa w

Mie cie Powolnej mierci na planecie Jubilar i przygl dał si przygotowaniom do

regionalnych mistrzostw Czwartego Sektora w wolnych zapasach.

Forum Zwyci stwa było wielkie i słabo o wietlone. Nazw zawdzi czało

wynikowi poprzedniej wojny planetarnej; jeszcze niedawno nazywało si całkiem

inaczej i Fett nie miał w tpliwo ci, e niebawem znowu zostanie przechrzczone.

Obecna wojna nie przebiegała najkorzystniej dla tubylców. Jubilar była koloni

karn wykorzystywan przez pół tuzina najbli szych wiatów. To, do której

armii trafiał nowo przybyły skazaniec, zale ało tylko od tego, w którym porcie

kosmicznym wyl dował.

Rz dy siedze opadały ku pi ciok tnemu ringowi. Mi dzy Fettem a ringiem

było tych rz dów a dwie cie. Chocia do głównej walki zostały ju tylko minuty,

publiczno ci wci jeszcze przybywało. Na razie Forum było zapełnione tylko w

połowie; zaj to najwy ej dwadzie cia tysi cy miejsc. Widzami byli głównie

m czy ni.

Fett bez po piechu skupił mno nik hełmu na ringu i jego okolicach.

Przygotował si w duchu, e b dzie musiał jako przeczeka t walk .

Młody Han Solo przygl dał si , jak porz dkowy Bith czy ci ring z krwi

pozostałej po poprzedniej walce i zastanawiał si , jak trafił do tego szamba.

Wła ciwie nawet si nie zastanawiał, bo pami tał całkiem dobrze, co go tu

przywiodło; raczej załamywał r ce nad własn głupot . Chyba mu odj ło rozum,

e tak dał si wrobi . . Razem z trzema innymi zawodnikami stał w tunelu,

patrzył na spłukiwane z krwi maty i obiecywał sobie w duchu, e je li wyjdzie z

tego w jednym kawałku, nauczy si wszystkich mo liwych sztuczek; tak si

wyszkoli, by nikt nigdy nie zdołał go ju złapa .

176

Chocia z drugiej strony.. sk d miał wiedzie , w druj c z planety na planet ,

e na tamtej zabitej dechami prowincji oszukiwanie w grze w karty nale y do

zbrodniczych wykrocze ?

- Zbrodnicze wykroczenie.. - mrukn ł pod nosem i spojrzał w gór . W jego

polu widzenia znalazła si twarz stoj cego obok zawodnika.

- Za co trafiłe na Jubilar? - spytał. M czyzna spojrzał na niego ze sporej

wysoko ci.

- Zabiłem par osób - odparł niespiesznie. Han odwrócił wzrok.

- Jasne.. ja te - skłamał. - Zabiłem mas ludzi.

- Zamkn si - warkn ł ci ko uzbrojony stra nik stoj cy za zawodnikami.

Chwil potem co innego przykuło uwag Hana. Wychylił si troch i spojrzał

w prawo, w gór . Ten go w szarej zbroi.. chyba obserwował ring.

Boba Fett nie patrzył na ring, ale na młodego przedsi biorc imieniem

Hallolar Voors, który siedział przy ogrodzeniu ringu pomi dzy dwiema pi knymi

i wyzywaj co ubranymi kobietami. Miał zgin , zanim zd y skorzysta z

wdzi ków obu dam.

Mimo młodego wieku Han Soło miał ju niejakie do wiadczenie.

- To mandaloria ska zbroja. Kto.. Reszt słów zagłuszył narastaj cy ryk

tłumu.

- Ju pora, wypierdki - wrzasn ł stra nik za ich plecami. - Rusza si ,

diabelski pomiocie! Dalej, grzeszne syny!

Z miejsca wysoko nad ringiem Boba patrzył na wychodz cych Iz tunelu

zawodników. Było ich czterech, tak jak podobno zwykle w wolnych zapasach.

Skierowali si ku czterem naro nikom, w pi tym stan ł sprawozdawca. Poczekał

cierpliwie, a zawodnicy si rozbior i zajm miejsca. Forum dr ało od ryku

dwudziestu tysi cy gardeł.

Umieszczone wzdłu ogrodzenia ringu moduły medialne miały przekaza

obraz walki na cał planet .

Trzech zawodników pasowało do miejsca. Byli ro li i zdrowi, Ja udział w

rozgrywkach stanowił dla nich najpewniej jedyn alternatyw wobec poboru.

Czwarty. . Fett popatrzył na niego ze zdumieniem. Lorneta powi kszyła twarz

chłopca; zdawał si patrze prosto na niego. Zwi kszył k t widzenia i okazało si ,

e naprawd patrzy. Wbijał wzrok w Fetta; nie odwracaj c głowy rozebrał si

niespiesznie. Cały czas patrzył w mrok, poza kr g wiateł. . Pozostali zawodnicy

roz-grzewali si w swoich naro nikach.

Chłopiec był młody, nie starszy zapewne od dzisiejszego celu Fetta. Zła noc

dla młodych, porywczych i pełnych nadziei, pomy lał łowca. Sprawozdawca

przeszedł na rodek ringu i uniósł r ce. - Doszli my do finału! - krzykn ł, a jego

głos zadudnił nad głowami widzów. - Oto reguły walki: adnych ataków na oczy,

adnych i ciosów w gardło ani w krocze. adnych prób zabójstwa. Wszystko inne

DOZWOLONE! - Zamilkł na chwil , a publiczno prawie oszalała. - Ten, kto

utrzyma si na nogach, b dzie dzi zwyci zc !

Zszedł z ringu, a Fett nie mógł odwróci spojrzenia. Chocia wcale nie

zamierzał ledzi walki, patrzył wci na młodzie ca, który konsekwentnie

udawał nieustraszonego. Podobnie jak innym widzom, Fettowi nagle przyspieszył

177

puls. . Czekał na opuszczenie proporca, co miało by sygnałem do rozpocz cia

walki.

Były takie chwile, gdy łowca szczególnie cenił ycie. Nie był przecie jeszcze

stary. Niekiedy za , w wyj tkowe wieczory, takie jak dzisiejszy, ycie wr cz mu

si podobało. U miechn ł si lekko pod hełmem. Dobrze jest by w taki wieczór

młodym, porywczym i pełnym nadziei, pomy lał przewrotnie.

Granatowy proporzec zjechał z masztu. Trzech osiłków ruszyło na

młodzie ca..

- To przyprawa - powiedział Boba Fett.

- Tak, szanowny Fetcie - odparł jego cel, Hallolar Voors. - To przyprawa.

Osiemna cie pojemników. Je li si zdecydujesz, mo emy dostarcza takie partie

dwa razy na kwartał.

Fett pokiwał głow , jakby go to naprawd obchodziło. Niedługo po walce

Voors poprowadził go uliczk zabudowan opuszczonymi magazynami. Uliczka

nazywała si Zaułek Kata i mie ciła si na skraju slumsowatych przedmie

Miasta Powolnej mierci. Pomysłowo tubylców co do nazewnictwa nie zrobiła

na Fetcie szczególnego wra enia, ale musiał przyzna , e byli konsekwentni.

Voors zamienił kobiety na dwóch dyskretnie uzbrojonych ochroniarzy, którzy

teraz deptali im po pi tach.

- W tym sektorze handel przypraw kontroluj od lat Huttowie - zauwa ył

Fett. - Jak udało si panu znale niezale ne ródło?

Vorrs u miechn ł si do łowcy, chocia ten wcale na niego nie patrzył.

Wewn trzny wy wietlacz hełmu odtworzył wiernie nie tylko u miech; pokazywał

całe otoczenie. Pole widzenia skanerów obejmowało trzysta sze dziesi t stopni.

Fett zastanowił si , czy Voors wie o tej funkcji hełmu, czy mo e u miecha si

tylko z przyzwyczajenia. Có , u miech miał całkiem miły.

Mandaloria ska zbroja peszyła wszystkich, ale Fett ju wcze niej odkrył, e

ludzie o wiele bardziej si go boj , gdy rozmawiaj c z nimi patrzy im w oczy. Je li

uwa aj , e nie wie, co dzieje si wokół niego, to tym lepiej.

Vorrs nie wygl dał Fettowi na kogo , kto wie cokolwiek o mo liwo ciach

mandaloria skiego sprz tu bojowego. Młody człowiek prezentował si do

banalnie: syn bogatego biznesmena, ciemnowłosy, czaruj cy przystojniaczek w

kosztownym ubraniu, z wystudiowanym u miechem. Tyle, e na swoje

nieszcz cie zacz ł nie wiadomie gra w niewła ciwej lidze.

- To prywatne ródło - odpowiedział Fettowi. - To chyba wszystko, co mog

powiedzie na ten temat.

Fett pokiwał głow . W sumie niewa ne.

Chwil potem weszli do du ego, jasno o wietlonego i prawie pustego

magazynu. Przystosowane do mroku skanery hełmu przeł czyły si

automatycznie na mniejsze nasycenie obrazu. Fett cały czas widział okolic tak

wyra nie, jak w pełnym wietle.

Na rodku pomieszczenia stały trzy rz dy po sze pojemników w ka dym,

p katych, wysokich jak pół dorosłego m czyzny. Fett wskazał jeden z nich.

- Otwórzcie ten.

Ochroniarz stoj cy za Fettem spojrzał na Voorsa, który skin ł głow . wiatła

w magazynie zmieniły barw na czerwon ; zwykłe białe wiatło uaktywniało

178

przypraw . Stra nik podszedł do pojemnika, przykl kn ł i chwycił za dwie

klamry, które przytrzymywały pokryw . W ten sposób Fettowi został za plecami

tylko jeden ochroniarz, po lewej stronie.

Łowca przysun ł si do pojemnika i zajrzał. Zawarto wygl dała jak

przyprawa. Nabrał gar .

- Zamknij i zapal normalne wiatła.

To rzeczywi cie była przyprawa. Fett rozsypał j na pokrywie pojemnika.

Zacz ła jarzy si i mieni . . o yła. Lewa r ka łowcy musn ła jeden z wieków,

otwieraj c pojemnik z gazem parali uj cym, i płynnym ruchem uniosła si wy ej,

na spotkanie prawej dłoni. Zdj ł r kawic i uniósł praw dło w gór .

- Nie masz nic przeciwko temu, ebym j pow chał? Prawdziwa przyprawa

ma miły, ostry zapach..

Vorrs zerkn ł na ochroniarzy.

- Skoro nalegasz. .

Fett podniósł teraz obie r ce, jakby chciał zdj ł hełm. Zobaczył, e tamci trzej

zastygli w oczekiwaniu. Jeszcze jedna z dobrych stron tej zbroi: zdj cie hełmu

było samo w sobie niezłym przedstawieniem. Zamarł z dłoni na kryzie.

- Chciałbym ci zada pewne pytanie - powiedział nagle i dło lekko opadła. -

Czy sumienie ci czasem nie dokucza?

Vores spojrzał na niego zdumiony.

- artujesz? W zwi zku z przypraw ?

- Czy sprzeda przyprawy nie wywołuje u ciebie wyrzutów sumienia? -

spytał raz jeszcze Fett, troch niewyra nie, jak zwykle gdy mówił wspólnym.

- Przecie to nie uzale nia - odparł po chwili wahania Vorrs. - Ma wa ne

zastosowania medyczne. .

Ochroniarz najbli ej Fetta zamrugał, potrz sn ł głow i znów zamrugał.

- Nie uzale nia, ale cz sto skłania do si gania po ci kie narkotyki. To ci nie

przeszkadza?

Voors zaczerpn ł gł boko powietrza i rykn ł:

- Nie, nie przeszkadza! Moje sumienie. . - Urwał, zamkn ł raptownie usta i

znów je otworzył, jakby chciał mówi dalej.

Ochroniarz za Fettem był najmniej wystawiony na działanie gazu. Łowca

odwrócił si , złapał lew r k blaster i zastrzelił m czyzn , gdy tamten si gał po

bro . Trafił w oł dek. Ochroniarz nie wypuszczaj c blastera poleciał do tyłu.

Fett zrobił krok i strzelił drugi raz, tym razem w szyj .

Odwrócił si ku pozostałym. yli jeszcze, oczywi cie, ale obaj si przewrócili.

Fett stał i patrzył, a sensory hełmu wychwytywały ich gasn ce funkcje yciowe.

Jabba zapowiedział, e zechce zobaczy odczyty. Fett po raz pierwszy przyj ł

zlecenie od Jabby, ale znał Huttów i wiedział, e za tak dokładny obraz mierci

przeciwnika na pewno dostanie ekstra premi .

Wci gn ł z powrotem r kawic . Wystawiona na działanie gazu r ka

zdr twiała mu ju do łokcia.

Gdy drgawki ofiar ustały, Fett podszedł bli ej, by zrobi kilka dobrych uj .

Pochylił si , chc c uzyska lepszy k t. Blady ochroniarz zacz ł ju sinie ,

ciemnoskóry Voors okrył si purpur . Spomi dzy z bów wystawał mu

nabrzmiały j zyk. Fett pomy lał, e ten obraz spodoba si Jabbie.

179

Po chwili wyprostował si i cofn ł o kilkana cie kroków od pojemników.

Si gn ł po miotacz ognia, zapalił dysz i sk pał plastikowe kanistry w

płomieniach.

Jabba nie zapłacił mu wprawdzie za zniszczenie przyprawy, ale nie zapłacił

te za jej zachowanie. Pewne rzeczy warto było robi nawet za darmo. Gdy

po rodku hali utworzyło si smoliste, dymi ce bajoro, Boba Fett, który miał

siebie za dobrego i sprawiedliwego człowieka, wył czył miotacz, przypi ł dysz na

plecach, obrócił si na pi cie i wyszedł cicho z budynku. Od razu znikn ł w

mroku cichej i obiecuj cej ciekaw przyszło nocy.

Min ło pi tna cie lat.

“Niewolnik I” wisiał z wył czonymi silnikami i tarczami nad ekliptyk układu

Hoth, dokładnie na wysoko ci pasa asteroid. Pobór mocy na pokładzie był

minimalny, a Boba Fett czekał cierpliwie. Tak długo wpatrywał si w ten

fragment systemu, a przekonał si , e naprawd przechytrzył imperialnych.

Je li domysły Fetta były słuszne, gdzie tam w dole, na planecie Hoth, mie ciło

si centrum dowodzenia rebeliantów. Sama Rebelia łowcy nie obchodziła; od

dawna miał j za poronione przedsi wzi cie, którego kres jest tylko kwesti

czasu. Jak i kiedy przejdzie do historii, tym Fett nie zamierzał si martwi . To ju

ból Imperium. Fetta interesowała w tej chwili sprawa o wiele skromniejsza, ale

te bardziej dochodowa.

Tam, gdzie byli rebelianci, tam był te najpewniej Han Solo.

Nadprzestrzenny komunikat imperialnych był krótki i rzeczowy. Zapowiadał

zniszczenie centrum rebeliantów i ogłaszał, e ka dy łowca, który pomo e

wyłapa uciekinierów z Hoth, otrzyma w nagrod pi tna cie tysi cy kredytów.

Pi tna cie tysi cy nie wystarczyłoby Fettowi na półroczne pokrycie kosztów

własnych, ale skoro chodziło o rebeliantów. .

Jabba podwy szył niedawno nagrod za Hana Solo do stu tysi cy kredytów.

Była to szósta pod wzgl dem wysoko ci suma, jak oferowano kiedykolwiek

łowcom, w ka dym razie tak wynikało z wiedzy Fetta. Owszem, Solo nie mógł

jeszcze si równa z Rze nikiem z Montellian Serat, który wart był rekordowe

pi milionów kredytów, ale i tak dobijał do coraz lepszego towarzystwa.

Fett przetestował nastawione na najwi ksz rozdzielczo skanery na

powierzchni Hoth i polecił kompowi obudzi go, gdyby gdzie tam pojawił si

“Sokół Millenium”.

Siedz c w pełnej zbroi w fotelu pilota, z hełmem na kolanach, zamkn ł oczy i

szybko zasn ł.

Obudził go nadprzestrzenny alarm.

Otworzył oczy i ogarn ł spojrzeniem przyrz dy. Z Hoth dobiegał słaby,

zanikaj cy sygnał, który mógł by tylko zwykłym echem szumów tła. Ale to nie

były szumy tła, chocia nie był to równie obiekt, który miał wł czy alarm

kompa.

Z nadprzestrzeni wychodziła flota wielkich jednostek. Wygl dały na gwiezdne

niszczyciele. A wi c Imperium. Fett sprawdził ich pozycje i zakl ł w rodzimym

j zyku. Hoth le ało pomi dzy nim a t flot . Ale z was głupcy, pomy lał. Gdyby

imperialni dysponowali podobnym oprzyrz dowaniem jak on, zaskoczyliby

rebeliantów w łó kach.

180

Kto zawalił spraw . Znaj c Vadera, Fett był pewien, e ten kto niebawem

opu ci najlepszy ze wiatów.

Fett zrobił tylko to, co mógł zrobi w tej sytuacji. ledz c jednym okiem

przebieg bitwy, wł czył silniki ł przybli ył si do Hoth.

Widział, e gdy “Sokół” b dzie opuszczał planet (o ile tam jest, oczywi cie),

wystrzeli jak z katapulty i Fett b dzie miał tylko jedn okazj do ataku.

Zaj ł pozycj ponad płaszczyzn ekliptyki i czekał. Na razie nie działo si nic

nadzwyczajnego, ale Fett dawno ju si nauczył, e najwi ksz cnot łowcy jest

cierpliwo . Uwikłanie si w walk nic by mu nie dało. Z powierzchni planety biły

salwy dział jonowych, pod ich osłon startowały co chwila rebelianckie

frachtowce. Wyrywały si z pola grawitacyjnego planety Hoth i znikały w

nadprzestrzeni. Z tej odległo ci nawet czułe skanery “Niewolnika I” nie były w

stanie rozpozna o wiele wi cej poza przybli onymi rozmiarami i zarysem

statków. Niewiele, ale i tak był pewien, e “Sokół Millenium” jeszcze nie

wystartował. Jego dane Fett miał zakodowane w głowie, jak mało które.

Kolejna fala frachtowców, eskadra my liwców, znowu frachtowce.. I jeszcze

raz to samo, i znowu..

Działa zacz ły strzela nieregularnie; imperialni musieli wył czy cz z

nich. Fett czekał, wyłamuj c palce. Frachtowce były ju daleko, czasem tylko

mign ł jeszcze jaki my liwiec, ale wci ani ladu..

Jest!

To był “Sokół”. Chyba, eby komp miewał halucynacje. Palce Fetta

zata czyły na kontrolkach. Silniki o yły i “Niewolnik I” ruszył w po cig. Komp

obliczał kurs, a Fett miał nagle kilka rzeczy do zrobienia naraz. Musiał wł czy

instalacj ci gaj c i przednie tarcze, ustali sposób przechwycenia. . A wszystko

w najwy szym po piechu, eby dopa “Sokoła”, zanim wejdzie w nadprzestrze

i ujdzie zagłady od ch tnych do wicze strzeleckich imperialnych. .

Fett zakl ł gło no. Ju drugi raz tego dnia. Nie złapie ich. .

“Niewolnik I” mkn ł ponad systemem z najwy szym mo liwym

przyspieszeniem, ale wykres kursowy pokazywał wyra nie, e jest bez szans.

Hoth była zimnym wiatem, le ała w sporej odległo ci od macierzystego sło ca i

jej pr dko ucieczki była mniejsza ni w przypadku wi kszo ci wiatów

zamieszkanych przez ludzi. “Sokół” mógł uciec w nadprzestrze praktycznie w

ka dej chwili.

Szczególnie, e na ogonie siedział mu gwiezdny niszczyciel i chyba całe

skrzydło my liwców TIE, a pierwsza zasada łowców nagród głosiła: nie ma

nagrody tak wysokiej, by warto było za ni umiera . Niszczyciel i my liwce

zasypywały “Sokoła” ogniem, wi zki laserów co chwila ocierały si o burty.

Gdyby Fett podszedł do blisko, eby przechwyci statek promieniem

ci gaj cym, oberwałby fatalnie.

Jeszcze chwila. .

Jednak co szło nie tak. “Sokół” nie skakał.

Fett sprawdził raz jeszcze jego trajektori . Wszystko si zgadzało. Odczyty

grawimetru w normie, wektory ustawione, nic nie przeszkadzało w skoku.

Chyba e to awaria hipernap du, pomy lał Fett i chwil pó niej wiedział ju ,

e ma racj . “Sokół” wykonał nawrót. .

181

. . i skierował si prosto w pas asteroid.

Fett wył czył silniki i patrzył biernie, jak statek Hana nurkuje w

niebezpieczny obszar. To był desperacki manewr i Fett nie miał adnego powodu,

by go powtarza . Nie chciał pcha si mi dzy te ruchome góry z elaza i kamienia.

Sto tysi cy kredytów poczeka na lepsze czasy. Martwemu nic po pieni dzach.

Fett pochylił si na przyrz dami i pomy lał, e imperialni popisali si dzisiaj

i cie konkursow głupot .

My liwce pogoniły za “Sokołem”.

Fett oparł si wygodnie i pokr cił głow . Wida aden z tych ludzi nie słyszał

nigdy o czym takim, jak analiza kosztów.

Po dłu szej chwili skierował skanery z powrotem na wn trze systemu. Bez

trudu odszukał nietypow sylwetk “Egzekutora”, flagowej jednostki Dartha

Vadera.

Nawi zał ł czno z niszczycielem, odebrał zgod na podej cie i ruszył w jego

kierunku.

Zaprowadzono go przed oblicze Vadera.

Lord Sithów stał na mostku i patrzył na pobojowisko. Na czarnym niebie za

jego plecami zimno ja niały gwiazdy. Nie spojrzał na Fetta, nie marnował czasu

na powitania, tylko od razu przeszedł do rzeczy. Jego niski głos zdawał si

wydobywa raczej z maszyny ni człowieka.

- Sk d wiedziałe ? - spytał.

Fett nie odpowiedział od razu. Rozejrzał si wokoło. Obsada mostka zdawała

si całkiem pochłoni ta obowi zkami, albo te skutecznie udawała zaj t . Od

pocz tku nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nie po raz pierwszy Fett poczuł co na

kształt podziwu dla dowódczych talentów Vadera.

- Twoi ludzie mi powiedzieli - odparł po chwili. - Wyznaczyli nam spotkanie

w przestrzeni mi dzygwiezdnej. Wiedziałem, e pojawisz si z cał flot gdzie w

pobli u tego punktu. Przejrzałem mapy tej okolicy. - Wzruszył ramionami. -

Jedna planeta jest za gor ca, druga za zimna, trzeci Lando Calrissian zaj ł na

kopalni gazu. Zostawała tylko Hoth.

- Widz , e naprawd dobrze znasz te strony. - Fett nie przypuszczał, by

Vader oczekiwał odpowiedzi, wi c si nie odezwał. Gospodarz nadal na niego nie

patrzył, ale pokiwał głow , jakby jednak co chciał usłysze . - Niebawem

przyb d inni łowcy. Gdy b dzie komplet, urz dz odpraw .

Fett zrobił krok do przodu.

- Ile?

Vader milczał przez dłu sz chwil .

- Ci, co uciekli, nie obchodz mnie. Za Solo. . sto pi dziesi t tysi cy. Tyle

samo za Lei Organ . B dzie z nim. - Odwrócił lekko głow . - Bez zabijania.

Eskorta dała znak, e koniec audiencji. Fett wzruszył ramionami i pozwolił si

wyprowadzi z mostka. Vader był trudnym klientem; zawsze yczył sobie ywego

towaru, ciała czy zdj cia ciał go nie interesowały. Po wypadku przy pierwszym

zleceniu zawsze powtarzał Fettowi: “ adnego zabijania”.

Po odprawie konkurenci wrócili pod eskort na pokłady swoich statków.

Konwojent Fetta czuł si mocno nieswojo w jego obecno ci, co dosy bawiło

łowc . Okr t Vadera był pot ny, Fett nigdy nie widział wi kszego. Nigdy dot d

182

nie był te w rodku. Przejazd wewn trznym ci giem pneumatycznym z mostka

do hangaru, gdzie czekał “Niewolnik I”, zaj ł całe pi minut. Fett nie był w

nastroju do rozmowy, szczególnie z niskim rang imperialnym oficerem.

Wyszli z kolejki i skierowali si do statku. W połowie drogi imperialny zdobył

si na pytanie.

- Mówi , e jeste ulubionym łowc lorda Vadera.

Fett zatrzymał si w pół kroku i spojrzał na m czyzn . Nie spuszczał z niego

oczu tak długo, a tamtemu zrobiło si niewyra nie.

- Tak - odpowiedział i ruszył dalej tak szybko, e imperialny musiał za nim

podbiec.

Albo był wyj tkowy głupi jak na oficera, albo ciekawo wzi ła w nim gór

nad strachem, do e mimo wyra nej sugestii nie zszedł z tematu.

- Powiadaj , e znasz swój cel, tego Hana Solo, kumpla Skywalkera, który

wysadził Gwiazd mierci. Mówi , e go znasz.

Fett nie odpowiadał przez dłu sz chwil . W ko cu odezwał si niech tnie:

- Widziałem go raz w trakcie walki.

- Jakiej walki?

Z jakiego powodu Fett miał ochot o tym opowiedzie .

- To było dawno temu. Brał udział w mistrzostwach wolnych zapasów na

Jubilar. Był młody - dodał ku własnemu zdziwieniu. - Stawał w układzie trzech

na jednego. Ale dał rad . Widziałe kiedy zapasy na Jubilar?

Oficer pokr cił głow .

- Nie słyszałem nawet o tej planecie.

Fett czuł si , jakby słuchał kogo innego, kto snuje opowie . Słowa same

ulatywały mu z ust.

- Wpuszcza si czterech zawodników na ring. Zwykle tej samej rasy, eby

było uczciwie. - Łowca u miechn ł si przelotnie na wspomnienie tych walk. Po

raz pierwszy od lat zdarzyło mu si u miechn , ale nawet tego nie zauwa ył. -

No, bardziej uczciwie. Zwykle trzech zawiera na samym pocz tku sojusz, eby

wyeliminowa najsłabszego. Tak zrobili z Solo. Był młody. Pobili najsłabszego do

nieprzytomno ci, a potem zwrócili si przeciwko sobie. Ostatni, który utrzymał

si na nogach, został zwyci zc .

- Pobili go do nieprzytomno ci? Hana Solo?

Fett zatrzymał si i spojrzał z ukosa na m czyzn . Niewielki gest, ale

imperialny odwrócił głow od ciemnego wizjera.

- I wygrał - wypalił łowca. - Nie widziałem w yciu wielu aktów podobnej

odwagi. - Zamilkł na chwil . - Z przyjemno ci go odłowi .

Oficer wyra nie poczuł si wytr cony z kontenansu.

- Tak. . tak wła nie my lałem.

Fett potrz sn ł głow , jakby budził si ze snu, i ruszył ponownie w kierunku

statku. Szedł jakby troch szybciej.

Od lat nie odbył równie długiej rozmowy, która nie dotyczyłaby interesów.

Nast pnych par miesi cy przeleciało jak jedna chwila, a gdy ju min ły,

Boba Fett był najsłynniejszym łowc nagród w całej galaktyce.

Był to czas pełen zdarze , które w pami ci Fetta zlały si wszystkie w jeden

ci g. Solo ukrył “Sokoła” w ród wyrzucanych z pokładu niszczyciela mieci,

183

których chmur opu cił tu przed skokiem i uciekł imperialnym zgromadzonym

wokół Hoth. Sprytna sztuczka, która zmyliłaby wi kszo łowców.

Konkurenci dali si na ni nabra , ale Boba Fett wiedział ju o co chodzi.

Starczyło, e raz ju kto zwiódł go w ten sposób. Po wielu latach praktyki mało

było takich sztuczek, których jeszcze by nie znał. Wiedział te , e w okolicy jest

tylko jedna planeta, na któr “Sokół” mógł polecie z niezbyt sprawnym

hipernap dem. Fett udał si czym pr dzej do Chmurnego Miasta i dogadał si z

Landem Calrissianem, by ten wydał Solo.

Gdy poszukiwanego ju zatopiono w karbonicie, Fetta wzi ł brył na pokład i

poleciał na Tatooine. Tam Jabba zapłacił mu za zdobycz i za kilka miesi cy

po wi conego na poszukiwania czasu, o wielu niewygodach nie wspominaj c.

Zapłacił mu nie obiecane sto tysi cy kredytów, ale całe wier miliona. .

Niedługo potem zacz li zjawia si w pałacu wybawcy. Pierwsza była Leia

Organa, który udaj c łowc nagród przybyła z Chewbacc na smyczy. Udało si

jej uwolni Hana Solo z karbonitu, ale co zamierzała dalej, tego Fett za adne

skarby nie umiał si domy li . Zreszt cokolwiek to miało by , i tak nie wyszło.

Hutt wpakował Solo z Chewbacc do lochu, a Leia sp dzała odt d dni na

ła cuchu u stóp Jabby.

Fett le ał na łó ku w swojej ciemnej kwaterze gł boko w czelu ciach pałacu

Jabby. Le ał i patrzył w ciemno . Nie zdj ł zbroi, tylko hełm poło ył na piersi.

Pr d powietrza z wentylatorów owiewał go cyklicznymi falami.

Kto załomotał ci ko do drzwi.

Fett usiadł, wło ył hełm i uniósł bro . Zrobił to odruchowo, w ogóle nie

my l c o obronie. Nadusił przycisk przy framudze, odsun ł si kilka kroków od

drzwi i wycelował karabin. Nie wł czył o wietlenia.

- Wej !

Drzwi uchyliły si ze skrzypieniem. W progu stan ło dwóch gamorrea skich

stra ników. Fett obni ył nieco luf .

- Czego chcecie?

Jeden ze stra ników odsun ł si i wepchn ł do pokoju ludzk posta . Palec

Fetta zacisn ł si odruchowo na spu cie, ale nie do tego stopnia, by strzeli .

- Od Jabby - chrz kn ł stra nik. - Mo esz si zabawi .

Fett si gn ł jedn r k za siebie i zapalił wiatło. W białym blasku lamp

ujrzał Lei Organ , ksi niczk Alderaanu.

Pozbierała si szybko i wycofała w k t pokoju. Oddychała ci ko. Fett

pomy lał, e musiała walczy ze stra nikami, którzy j do niego prowadzili.

- Je li mnie dotkniesz.. - powiedziała łami cym si głosem. - Je li mnie

dotkniesz, jedno z nas zginie.

Opu cił powoli bro i rozejrzał si po pokoju. Nie miał tu wiele, cały jego

skromny dobytek pozostał na pokładzie “Niewolnika I”. W ko cu wskazał na

cienkie prze cieradło le ce na łó ku.

- Zakryj si . Nie zamierzam ci dotyka .

Organa przysun ła si do łó ka, pochyliła i złapała prze cieradło. Owin ła si

nim jak mogła, by uzupełni braki w skromnym stroju, który kazał jej nosi

Jabba. Potem znów wcisn ła si w najbardziej odległy od Fetta k t

pomieszczenia.

184

- Nie zamierzasz?

Fett pokr cił głow . Powoli usiadł w przeciwległym k cie i poło ył sobie bro

na kolanach. Musiał porusza si ostro nie, w ostatnich latach kolana zacz ły

odmawia mu posłusze stwa.

- Seks bez lubu jest niemoralny - powiedział.

- Aha - mrukn ła Leia. - Tak samo gwałt. Fett przytakn ł.

- Tak samo gwałt.

Zapadła miła dla łowcy cisza. Dyskretnie obserwował dziewczyn , która

usiadła na podłodze. Pilnowała przy tym, by prze cieradło cały czas szczelnie j

otulało. Fett uznał jej skromno za godn pochwały, ale nie odwrócił spojrzenia.

Nigdy nie zdarzyło mu si trzyma kobiety w ramionach, a przypływy po dania

zdarzały si z wiekiem coraz rzadziej. Zreszt mimo ascezy nie czuł si wcale

niepełnym m czyzn , a ona warta była spojrzenia, szczególnie teraz, wci

jeszcze zarumieniona od szarpaniny, z ciemnymi włosami spływaj cymi na białe

prze cieradło.

Poprawiła je znowu i wcisn ła si gł biej w k t, eby tak nie marzn .

- Nie zamierzasz zawoła stra ników, by zabrali mnie z powrotem do

Jabby?

- I obrazi gospodarza? Chyba nie. Ciebie rzuciłby rancorowi, na mnie

zacz łby patrze krzywo. Wrócisz rano.

Oddech jej si uspokoił.

- No to sobie posiedzimy. Przez cał noc.

- Kamienie s zimne. Je li chcesz, mo esz skorzysta z łó ka.

- A ty po prostu b dziesz tam siedział - stwierdziła Leia, nie kryj c

sceptycyzmu. - Cał noc.

- Nie skrzywdz ci . Nie dotkn . Je li chcesz, mo esz spa . Jak nie, to nie. Nie

moja sprawa.

Znów zapadła cisza. Fett przygl dał si kobiecie, która oparła si o kamienn

cian . Patrzył, jak si uspokaja i jak obserwuje z kolei jego.

Czas mijał. Boba Fett nie zamkn ł oczu, ale prawie drzemał. Nagle ockn ł si ,

słysz c jej podniesiony głos.

- Dlaczego to robisz? Dlaczego dla nich walczysz?

Fett poruszył si i wyprostował nogi, ale karabin na jego kolanach ani drgn ł.

- Dla pół miliona kredytów - odparł. - Tyle ł cznie otrzymałem od Vadera i

od Jabby.

- Chodzi tylko o pieni dze? Zapłacimy ci. Pomó nam si st d wydosta , a

zapłacimy ci. .

- Ile?

- Wyobra nia ci si sko czy.

Fett poczuł si rozbawiony jej miało ci . Próbowała przekupi go w samym

sercu pałacu Jabby. .

- Mam bardzo bujn wyobra ni .

- I tak b dziesz zadowolony.

Byłoby okrucie stwem robi jej nadziej .

- Nie. To, co robisz, jest moralnie naganne. Rebelianci uczynili zły wybór.

Rebelia upadnie. Powinna upa .

185

- Moralnie naganne? - spytała z niedowierzaniem Leia. - To my zrobili my

zły wybór? Walczymy o spokojne domy dla naszych rodzin i bliskich, walczymy

za tych, którzy jeszcze yj i tych, którzy zgin li. Imperium zniszczyło moj

planet , cał planet , zabiło dosłownie wszystkich, których znałam w

dzieci stwie. .

Fett pochylił si lekko w jej stron .

- Te wiaty wznieciły powstanie przeciwko legalnej władzy. Imperator ma

wszelkie prawo je zniszczy . Zagra aj sprawiedliwo ci i istnieniu cywilizacji. -

Zamilkł na chwil . - Przykro mi z powodu mierci niewinnych, ale takie rzeczy

zdarzaj si na wojnie. Wojnie, któr wy rozpocz li cie.

Przerwał nagle. Gardło rozbolało go od tego gadulstwa.

Jego słowa najwyra niej odebrały mow ksi niczce. Na kilka długich minut

odwróciła głow ku kamiennej cianie. Gdy znów si odezwała, mówiła cicho i nie

patrzyła na łowc .

- Trudno mi uwierzy , e naprawd mo esz tak my le . Luke powiedział mi

kiedy . . wiesz, Luke Skywalker, musiałe o nim słysze . . opowiedział mi kiedy o

ciemnej stronie Mocy. .

Ku własnemu zdziwieniu Fett roze miał si gło no.

- Wierzysz w te przes dy rycerzy Jedi? Nie spotkałem si nigdy z adnym

dowodem istnienia Mocy. W tpi , by cokolwiek takiego istniało.

Spojrzała na niego.

- Przypominasz troch Hana Solo. On te nie wierzył. .

- Nie mam nic wspólnego z Solo - odparł gniewnie Fett. - Nie porównuj mnie

z nim.

Leia westchn ła gł boko.

- Dobra. Czemu si tak obruszyłe ? Fett znów si pochylił.

- Wiesz, co ten człowiek robił w yciu? Nie obchodz ci lojalni obywatele

Imperium, których on i ty zabili cie podczas wzniecania Rebelii? Ale zgoda,

wojna to wojna, a ty przynajmniej uwa asz, e walczysz o sprawiedliwo . Ale

Solo? Jest odwa ny, owszem, ale jest te najemnikiem, który nigdy nie zrobił ani

jednego dobrego uczynku, nigdy nie podj ł si niczego, za co nie otrzymałby

zapłaty. Przemycał zakazane substancje..

- Tylko przypraw !

- Przyprawa jest nielegalna! - krzykn ł Fett. - Wywołuje eufori , zmienia

samopoczucie i prowadzi zwykle do nadu ywania silniejszych stymulantów. Kto ,

kto przemyca przypraw , gotów jest przemyca wszystko! - warkn ł łowca i wstał

wzburzony. - Gdybym u ywał przyprawy, zapewne nie byłaby taka bezpieczna

w moim pokoju, ksi niczko!

- Han przemycał przypraw - powtórzyła spokojnie Leia. - Przyprawa jest

nielegalna i taka działalno to aden powód do dumy. Przewoził te alkohol,

który jest legalny, ale wysokie akcyzy sprawiaj , e warto go przemyca na

rozmaite wiaty. Zgadza si , Han nie jest doskonały i jestem pewna, e łamał

nawet takie prawa, o których nigdy nie słyszałe . Ale ja go znam i widziałam, jak

nie raz i nie dwa ryzykował wiele w imi swoich przekona . W tpi , eby ty był

zdolny podj podobne ryzyko. A swoj drog , jak to si stało, e pracujesz dla

Jabby?

186

Fett odetchn ł i rozlu nił zaci ni te na karabinie palce. Zmusił si , eby usi

z powrotem. W kolanach strzykn ło mu przy tym bole nie.

- Płaci mi. Du o mi płaci. Gdy przyb dzie Skywalker, zabior go do Vadera

i nie b d ju musiał tu wi cej zagl da .

- Nie o tym my l . Jabba sprzedał w yciu całe góry przyprawy i wiele

innych, jeszcze gorszych rzeczy..

- Czasem konieczno zmusza nas do dziwnego wyboru sojuszników. Gdy

Rebelia si zako czy, Imperium pewnie poradzi sobie z Jabb . Na razie jest

mniejszym zagro eniem ni rebelianci.

Fett odwrócił karabin i dotkn ł kolb kontrolek o wietlenia. Sensory hełmu

błyskawicznie przystosowały si do ciemno ci. Ujrzał wyra n sylwetk Lei w

podczerwieni.

- Teraz zamierzam spa - powiedział. - Gardło mnie ju boli. Na chwil

zapadła cisza.

- Niebawem zjawi si tutaj Luke Skywalker - dobiegło go z ciemno ci. -

Zabije ci .

- Wszyscy musz umrze - zgodził si Fett. - Ale nikt nie zapłacił mi, ebym

ci zabił. . wi c pij spokojnie.

Zasn ł nie zdejmuj c hełmu, z otwartymi oczami.

Jedi, o którym była mowa, przybył nast pnego dnia. Trudno wprawdzie

orzec, czy naprawd był rycerzem Jedi, ale nazywał si Luke Skywalker i zabił

rancora Jabby. Potem trafił do lochu, do celi obok Solo i Chewbacki.

Kolejny ranek wstał jasny i pogodny, jak zwykle na Tatooine. Tutaj wszystkie

ranki były jasne, pogodne i upalne.

Boba Fett obudził si jednak w podłym nastroju.

Hutt zamierzał zabi Skywalkera. I Solo, i Chewback . Całkiem bez sensu.

Fett najbardziej gryzł si losem Skywalkera. Próbował wyperswadowa

Jabbie ten pomysł. Nie, eby pragn ł ocali ofiar ; uwa ał wr cz, e galaktyka

skorzysta na mierci tego gołow sa, który próbował grozi Jabbie w sali tronowej

jego własnego pałacu. Fett widział ju wiele idiotyzmów, ale wyczyn Skywalkera

awansował prawie na szczyt listy.

Chodziło o to, e Jabba przestał si zachowywa jak ten Jabba, którego Fett

znał od wielu lat. Przecie Darth Vader gotów był zapłaci za tego głupca. Sam

Imperator te ch tnie by zapłacił. . Najwi ksza ustanowiona dot d nagroda

wynosiła pi milionów kredytów, ale Fett był pewien, e Luke Skywalker

przyniósłby wi cej.

Jabba nie chciał o tym słysze . Nie interesował go udział w nagrodzie. Nie

zareagował nawet na propozycj , by wzi ł j sobie prawie cał , a Fettowi zapłacił

tyle, ile daje si po rednikowi. Skywalker zabił jego ukochanego rancora i miał

zapłaci za to głow .

Zdarzały si ju Fettowi takie dni, kiedy gotów był przysi c, e jest jedynym

zdrowym na umy le człowiekiem interesu w całej galaktyce.

Sprawa nie dawała mu spokoju. Snuł scenariusz za scenariuszem, ale aden

nie wygl dał do obiecuj co. My lał, jak wyrwa Skywalkera z r k Jabby, ale

brakowało mu czasu, a stra w pałacu zawsze była do czujna. Nawet kilka

milionów kredytów nie było sum do wielk , by ryzykowa .

187

Kr ył wi c po górnym pokładzie barki Jabby i zupełnie nie mógł znale

sobie miejsca. Chwila egzekucji Skywalkera, Solo i Chewbacki zbli ała si

wielkimi krokami, a on ci gle nie wiedział, co zrobi . Nic nie przychodziło mu do

głowy. Tymczasem załoga podniosła agiel i skierowała bark ku jamie

Carcoona, gdzie zamierzano wtr ci skazanych.

Z pewnym zdumieniem u wiadomił sobie, e yczy Hanowi Solo lekkiej

mierci. Kilka lat wcze niej widział, jak Jabba wrzucił do jamy kilku własnych

stra ników, których przyłapał na spiskowaniu. Dał im szans wybłagania ycia.

Dwóch spróbowało, ale Jabba i tak posłał ich potem sarlaccowi na po arcie.

Fett wiedział, e Chewbacca nie zni y si do pró b. Miał nadziej , e Han Solo

pójdzie w jego lady.

Mo e Skywalker zacznie skamle . To by było nawet interesuj ce.

Stał na dziobie i patrzył na piasek znikaj cy pod kilem. Tutaj nie było ju

absolutnie nic, poza pustyni , bezkresnym morzem diun.

Zastanawiał si od niechcenia, który z nich zabił wi cej ludzi. On czy Jabba?

Jabba handlował przypraw , wi c pewnie on. Chocia gdy policzy mierci

zadane własnor cznie, to raczej ja, pomy lał.

W ko cu ujrzał wielk jam Carcoona. Humor nie poprawił mu si ani na

jot , ale zszedł z górnego pokładu na pokład widokowy, by wraz z innymi

obejrze wymierzanie sprawiedliwo ci. .

. . i wielomilionowy akt marnotrawstwa zarazem.

Dzie zacz ł si le, ale potem było jeszcze gorzej. Zanim zapadł zmierzch,

barka padła ofiar płomieni, Jabba zgin ł, a Boba Fett wpadł do wielkiej jamy

Carcoona na er sarlaccowi.

Owszem, wyszedł. Z tego, co było mu wiadomo, nikt przed nim nie dokonał

tej sztuki, by uciec sarlaccowi.

Zanim jednak doszedł do zdrowia (na ile to było mo liwe, oczywi cie), w

galaktyce zaszło sporo brzemiennych w skutki wydarze . Fett wrócił do wiata,

który zgodnie z jego wcze niejszymi przekonaniami nie miał prawa zaistnie .

Min ło pi tna cie lat

Albo inaczej:

Darth Vader zgin ł. Rozstał si z yciem tak e Imperator. Imperium upadło,

a w jego miejsce nastała Nowa Republika. W ludzkiej skali czasu pi tna cie lat

wystarczy, eby nowe dzieci wyrosły na nastolatków, nastolatki stały si

dorosłymi lud mi i same dorobiły si własnych dzieci. Niektórym długowiecznym

rasom wydało si , e min ła tylko krótka, mało znacz ca chwila; u innych, krótko

yj cych istot dojrzały przez ten czas, zestarzały si i umarły całe pokolenia.

W sektorze galaktyki, o którym Boba Fett nigdy nie słyszał, eksplodowała

nova. Zagładzie uległ cały wiat pełen inteligentnych stworze . Szum powstał z

tego mniejszy ni po zagładzie Alderaanu dziesi lat wcze niej. Wi kszo

mieszka ców galaktyki ledwie co usłyszała o tragedii; Fett nigdy si o niej nie

dowiedział. W galaktyce, która liczyła ponad czterysta miliardów gwiazd i w

której yło ponad dwadzie cia milionów inteligentnych gatunków, takie rzeczy po

prostu musiały mie miejsce.

188

Niedobitki Imperium powstały przeciwko Nowej Republice i zostały

pokonane. Luke Skywalker przeszedł na ciemn stron i powrócił, jak zdarzyło

si to ju paru Jedi w wielotysi cletniej historii zakonu.

Leia Organa wyszła za Hana Solo i urodziła mu troje dzieci.

Na Tatooine pijany Devaronijczyk imieniem Labria zabił czterech

najemników i znikn ł.

Łowcy znanemu jako Boba Fett przybyło lat.

Na Coruscant, która była niegdy po kolei stolic Starej Republiki i centrum

Imperium, a teraz została wybrana na stołeczn planet Nowej Republiki, w

Imperialnym Pałacu, gdzie mie ciły si równie apartamenty osób z kr gów

władzy, Han Solo usiadł na skraju łó ka i wykrzywił wargi w charakterystyczny

dla siebie sposób.

- Nie, nie polec . Podpisywanie paktów mnie nudzi, a poza tym gdy ostatni

raz byłem na Laro, ten dra Gareth próbował mnie oszuka .

Leia stan ła przed nim z zało onymi r kami. Najwyra niej była oburzona.

- A ty odpłaciłe mu tym samym!

- Ale lepiej. Powinien dzi kowa losowi, e trafił akurat na mnie - zaznaczył

Solo, celuj c palcem we własn pier . - Poza tym w latach mojej młodo ci

udowodnione oszukiwanie w karty było zbrodniczym wykroczeniem i nierzadko

za to wieszali.

- To nieprawda - odparła Leia bez wielkiego przekonania. Han znał j do

długo, aby wiedzie , e oszukiwanie przy grze w karty nie mie ciło si w ramach

oficjalnego wychowania, które otrzymała jako ksi niczka. Nie mogła wi c mie

wi kszego poj cia o konsekwencjach podobnego procederu.

- Wr cz przeciwnie - zagrzmiał Han. - Tak czy owak, król Gareth miał

szcz cie, e nie zdarzyło mu si nic gorszego ni to, na co mnie naraził. I to jest

najwa niejsze. Nie wiem, jak mo esz oczekiwa ode mnie, e polec tam, i powiem

mu w oczy: “Przykro mi, wasza nieuczciwa wysoko , e potrafi oszukiwa w

karty wasz majestat”.

Leia westchn ła.

- Wolałabym, eby nie u ywał tak sobie na rodzinach królewskich.

Ostatecznie ja..

- Ty jeste adoptowana - powiedział szybko Han. U miechn ła si mimo woli.

- Wi c nie lecisz?

- Mam zafundowa sobie dwa tygodnie dyplomatycznej nudy?

- Jeste pewien, e b dzie nudno?

- Ostatnim razem było okropnie nudno. Tylko jeden wieczór okazał si

zabawny.

- Nie s dz , by Gareth zechciał znowu si

z tob do kart.

- No to tym razem wszystkie wieczory byłyby do niczego. Leia znów

westchn ła.

- Nie lecisz?

- Nie lec .

- My lałam, eby zabra dzieci. S ju do du e i przydałoby im si troch

do wiadczenia w wiecie dyplomacji. .

- To z pewno ci bezpieczne - przyklasn ł Han. - O ile nie umr z nudów.

189

- Mogłabym zostawi ci Threepio, eby. .

- Chcesz zostawi go ze mn ? Czym zasłu yłem na tak kar ? Leia musiała

mocno si postara , by stłumi miech.

- Dobra. Jego te wezm .

Han Solo spojrzał na ni i wyszczerzył z by.

- Tak to lubi .

- Tylko ebym po powrocie nie musiała szuka ci w wi zieniu.

- Ej e - achn ł si . - Do kogo ta mowa?

Zadzwonił do Luke'a.

- Cze , stary - powiedział, gdy nad aparatem pojawiło si holo przyjaciela. -

Co robisz dzi wieczorem?

Luke u miechn ł si rado nie. - Han! Jak si miewasz?

- wietnie. Słuchaj, Chewie poleciał do domu i nie wróci jeszcze przez par

tygodni, moja ona wyjechała z dzieciakami. .

- Na Shalamite - przytakn ł Luke. - Zgadza si . Czemu nie wybrałe si z

ni ? - .. wi c pomy lałem - ci gn ł Han, nie daj c si zbi z tropu - e

mogliby my co zorganizowa . Wiesz, kłopoty to nasza specjalno . .

Luke pokr cił głow .

- Nie mog , Han. Grupa senatorów zaprosiła mnie na obiad. . Mo esz si

oczywi cie do nas przył czy .

- Dzi ki, wol ju kłopoty - j kn ł Han. Luke wyszczerzył z by.

- Nie zalewaj. Wiesz, e nie mog odwoła udziału w takim obiedzie. Poza

tym, jeste my na Coruscant. Robimy tu za dwóch najbardziej znanych facetów

całej planety. Gdzie zamierzasz szuka tych kłopotów?

- Ostatnim razem mi si udało.

- I przesiedziałe w wi zieniu dwa dni, zanim nie przekonałe ich, e ty to ty.

Leia odchodziła od zmysłów.

- To prawda - przyznał Han. - Ale Leia jest teraz poza planet . Zanim wróci,

kolejny pobyt w wi zieniu stanie si ju tylko miłym wspomnieniem.

Luke roze miał si .

- Chod ze mn na ten obiad. Rozerwiesz si .

- W ród senatorów? Wol ju dentyst . .

- Wiesz co. . - Luke ciszył głos. - Mógłby pomy le o zaj ciu miejsca w

senacie.

- Bez znieczulenia marne szans . .

- Wybraliby ci jednogło nie.

- I wywalili po miesi cu.

- Dlaczego?

Han zastanowił si chwil .

- Za łapówki - stwierdził.

- Przecie by ich nie brał - stwierdził spokojnie Luke.

- To by zale ało od sumy.

- Han, co ci gryzie? Pytanie zaskoczyło Hana Solo.

- Nic.

Luke wpatrzył si w niego badawczo.

190

- Nie mówisz prawdy. Albo sam jej do siebie nie dopuszczasz. Nie jestem

pewny..

Han poczuł si nieswojo pod tym widruj cym spojrzeniem.

- Nie wiem. Mo e to przez wyjazd Chewiego. .

- To nie to.

Han zerkn ł na Luke'a.

- No.. rzeczywi cie niezupełnie. Wiesz. . sam nie wiem ostatnio, dok d

zmierzam. Mam on i dzieci, kochaj mnie i ja ich kocham. Ale to jest te

pewien problem. Jestem teraz tatu i szanowny mał onek. Opowiadam anegdotki

podczas uroczystych obiadów. .

- Bardzo dobrze ci to wychodzi - wtr cił spokojnie Luke. - Takie rzeczy. .

- . . ale gdy kto spytał mnie niedawno, jak to było kiedy , gdy zajmowałem

si przemytem, i chciałem opowiedzie o dawnych, dobrych dziejach, to

stwierdziłem nagle, e nic nie pami tam. Nie pami tam, kiedy ostatni raz

przedzierałem si przez imperialn blokad , jaki ładunek wtedy wiozłem, jak to

si sko czyło.

- Tym ostatnim ładunkiem byłem ja, Ben i androidy. Han spojrzał na niego

zaskoczony.

- Masz racj . . tak było. - U miechn ł si odruchowo. - Dobra, powiedzmy e

nie pami tam, kiedy ostatni raz zarobiłem na tym jakie pieni dze. .

Luke uniósł głow i spojrzał gdzie ponad aparat.

- Han, go cie zaczynaj si schodzi . Naprawd nie przyjedziesz? Mimo

wszystko Han poczuł niejak pokus , eby..

- Nie. . Nie dzisiaj.

Luke pokiwał głow .

- Zajrz jutro, dobra?

- Dobra, chłopcze. Potem pogadamy. Luke znowu si u miechn ł.

- Han. .

- No?

- Han, jestem teraz starszy ni ty byłe w dniu, gdy si spotkali my -

powiedział, a jego u miech był teraz jakby inny. Han nie bardzo wiedział

dlaczego. - wiat si zmienia. Nie mo esz tego powstrzyma ani zawróci biegu

czasu. - Han odniósł dziwne wra enie, e Luke próbuje go wybada . W ko cu

jego przyjaciel pokiwał głow . - Jutro pogadamy. To na razie.

Holo znikn ło.

Ten chłopak z ka dym dniem robi si coraz bardziej podobny do Obi-Wana,

pomy lał Han Solo.

Potem spróbował skontaktowa si z Calrissianem i trafił na nagranie.

“Przepraszam, ale jestem chwilowo nieosi galny. Interesy zmusiły mnie do

przedłu enia podró y, odezw si jak tylko wróc ”.

- Mówi Han. Chłopie, jeste mi winien czterysta kredytów. Odbior , jak si

spotkamy.

eby to, pomy lał Han. Lando ju trafił na jakie kłopoty.

Pó nym wieczorem znalazł si w hangarze, gdzie trzymał “Sokoła”.

Ciemno rozja niały tylko nieliczne lampy sufitowe, z doków dobiegał

przytłumiony łoskot towarzysz cy rozładowywaniu frachtowca.

191

Nikt nie pytał Hana o nic, nikt nie zainteresował si , co tu robi. Przeszedł

przez hangar, jakby był u siebie.

Bo te prawie tak było.

Stan ł przy konsoli i wł czył pełne o wietlenie hangaru. Cztery zespoły

jupiterów sk pały “Sokoła” w blasku. Statek l nił biel . Nigdy jeszcze, od kiedy

Han go miał, nie był taki czysty. Został niedawno starannie pomalowany,

otrzymał unowocze niony nap d i niemal całkowicie nowe uzbrojenie.

Dysponował teraz nawet kompletem cz ci zamiennych.

Han zastanowił si przelotnie, ile to mogło kosztowa . Za wszystko płaciła

Nowa Republika. Han nigdy nie widział na oczy adnego rachunku.

Siadł na fotelu pilota i wł czył rozruch systemów. Wprawdzie nie zamierzał

startowa , chciał tylko popatrze na niebo.

Kopuła hangaru p kła na dwoje i odsun ła si na boki, a platforma startowa

wyjechała z wolna na gór .

Han rozejrzał si wkoło.

A si zdumiał, jak bardzo samo wej cie na pokład poprawiło mu humor. Ten

statek był przez wiele lat praktycznie jego domem. Tyle, e teraz fotel obok był

pusty. Nie, eby nigdy pusty nie bywał. Han poznał Chewiego, gdy był ju

całkiem dorosły. Przedtem, gdy zmarli jego rodzice i nie było jeszcze Wookiego,

przez lata zasiadał sam w kabinie.

Nie miał wtedy nikogo.

Czasem zastanawiał si , nie za cz sto oczywi cie, ale jednak, co powiedziałaby

jego rodzina, gdyby mogła zobaczy , do czego doszedł. Gdy był młodszy, nigdy o

tym nie my lał. Rodzice kochali go, chocia bez w tpienia ich zawiódł. Nie do yli

lepszych czasów Hana Solo.

Zwykle zauwa a si istotne zmiany, ale nie zawsze. Czasem zmiany maj

powolny przebieg, ogarniaj ci jak przypływ, tak e prawie nie dostrzegasz, e

co si zaczyna lub odchodzi.

Kiedy indziej jednak. .

O tym akurat Han my lał do cz sto. Im bardziej oddalały si tamte chwile,

tym cz ciej je przywoływał: Gwiazda mierci nadlatywała, by zniszczy baz

rebeliantów, zabi buntowników, zdławi powstanie. Wzi ł Chewiego i “Sokoła” i

wyleciał z takim wyliczeniem, eby zd y . .

Chewie był w ciekły bez dwóch zda . On chciał walczy . Siedzieli razem na

pokładzie; Wookie si nie odzywał. Wyliczaj c trajektori skoku Han zrobił

wtedy nie jeden, a dwa bł dy. W ko cu uzyskał namiar, ale nie mógł ju skoczy .

- Dobra, dobra, le my im doło y ! - wrzasn ł w ko cu na Wookiego. Był

przekonany, e zgin .

Teraz, siedz c w tej samej kabinie prawie dwadzie cia lat pó niej, zastanowił

si , jakby wszystko si potoczyło, gdyby Leia zgin ła. I Gdyby zgin ł Luke. Jego

dzieci nigdy by si nie narodziły. Imperium nadal władałoby galaktyk , a on i

Chewie w drowaliby od wiata do wiata, staraj c si zawsze wyprzedza o krok

imperialnych i łowców nagród.

Nie, pomy lał. Wcze niej czy pó niej kto by mnie dopadł. Boba Fett, IG-88,

ktokolwiek. I nie byłoby nikogo gotowego ratowa mnie z r k Jabby.

Dwadzie cia lat..

192

Przez cały ten czas nieustannie powracało wspomnienie chwili, gdy o mało co

nie uciekł, zostawiaj c Lei i Luka na pewn zgub . Czasem budził si w nocy,

zlany zimnym potem.

Najgorsze było tak blisko. .

Gdyby jego rodzice yli, chyba byliby z niego dumni. I wcale by ich nie

dziwiło, e mało brakowało, a wszystko poszłoby całkiem inaczej.

Mari'ha Andona zobaczyła wiatełko zgłoszenia i wł czyła komunikator.

- Wie a kontrolna.

- Mówi generał Solo - usłyszała i skrzywiła si lekko. Han Solo bez w tpienia

miał prawo do tego tytułu, ale Mari'ha pracowała w kontroli lotów sektora do

długo, by wiedzie , e szanowny bohater wyra ał si tak tylko wtedy, gdy co

kombinował.

- Zamierzam przelecie si “Sokołem”. Uda mi si wybłaga zgod na start?

- Tak, sir. Port przeznaczenia?

- Na razie aden.

- Słucham? - spytała spokojnie Mari'ha. - Jaki?

- aden. Nie wiem jeszcze, gdzie polec .

Mari'ha westchn ła i spojrzała na ekran ukazuj cy statki poruszaj ce si w

obr bie sektora. Było ich tak wiele, e aden człowiek nie miałby szans

samodzielnie nimi pokierowa .

Android co znajdzie, pomy lała. Jej mechaniczny pomocnik zawsze dawał

sobie rad , ale od dawna ywił niech do generała Solo; od czasu gdy wiele lat

temu. .

- Z czym problem, panienko z wie y?

- To potrwa kilka minut - rzuciła do mikrofonu. - Mój android ci nie lubi.

- Daj mi tylko wolny korytarz odlotu i cie k startow . Jak nie, to osobi cie

zjawi si w wie y i zaczaruj ci na mier . Chwytasz?

- Chwytam, generale. - Sko czyła ju układa plan odlotu i przekazała go

androidowi. Potem musiała jeszcze kilka razy wydawa polecenie “omin ”, gdy

maszynka zgłaszała kolejne obiekcje. - Mam. . Przekazuj . Miłej podró y,

generale. Prosz lata nisko i powoli.

- Tylko nie t sknij za mn za bardzo, kochanie. adna frajda. Wył czam si .

Niedługo potem nad pulpitem Mari'hy, po prawej, pojawiło si pomniejszone

do jednej szóstej holo jej przeło onego.

- To niezwykłe - rzucił z oburzeniem. - Czy generał Solo podał plan lotu?

- Nie.

- Przypuszczalny czas powrotu?

- Nie.

- A port przeznaczenia? - zaskrzeczał przeło ony.

- Nie znam. Ale nigdzie w obr bie systemu. Dwadzie cia minut temu wszedł

w nadprzestrze .

Jak to czasem dziwnie si w yciu układa.

Zaczynaj c karier łowcy nagród Bobba Fett nie słyszał nawet o Tatooine. A

jednak ta mała pustynna planeta stała si cz ci jego ycia. Przez lata ci gle na

ni wracał. Tutaj mie cił si pałac Jabby, a jak si potem okazało, równie Luke

Skywalker wychował si na Tatooine.

193

Tutaj te prze ył najgorsze chwile całego ycia, gdy wpadł do paszczy

sarlacca.

Dwa lata temu Tatooine znów stała si wa na dla łowcy. Czterech

najemników, w tym dwóch Devaronijczyków, weszło do kantyny w MOS Eisley.

Jeden z nich rozpoznał w ród go ci Rze nika z Montellian Serat. W ka dym razie

zdawało mu si , e rozpoznał; mógł si myli . Wskazany przez niego stary

Devaronijczyk natychmiast zabił wszystkich czterech najemników i znikn ł z

Tatooine, nim ktokolwiek zd ył wzi go na spytki.

Ale Fettowi udało si wytropi go cia. Dotarł za nim a na Peppel, wiat

prawie tak samo odległy od Coruscant, jak Tatooine.

Jego cel, Kardue'sai'Malloc, Rze nik z Montellian Serat, wart był pi

milionów kredytów. Całkiem porz dna emerytura.

Boba Fett nie był ju tym samym człowiekiem, co kiedy . Stracił praw nog ,

od kolana w dół zast powała j proteza. Wymagał nieustannej opieki medycznej,

powstrzymuj cej rozwój trawi cego organizm nowotworu. Dni sp dzone w

brzuchu sarlacca zmieniły jego metabolizm i uszkodziły komórki rozrodcze.

Gdyby nawet chciał, nie mógł ju mie dzieci. Komórki tkanek nie zawsze

regenerowały si tak, jak nale ało.

Nie mówi c ju o wspomnieniach, które wyniósł z jamy brzusznej potwora,

gdzie pływał w toksycznej genetycznie zupie soków trawiennych. Nie wszystkie z

tych wspomnie były jego własne.

Teraz le ał na brzuchu w zimnym błocie i czekał. Nie miał na sobie nic oprócz

szortów, które wło ył, aby przysłoni nieprzyzwoit nago . W dłoni trzymał łuk,

kołczan miał przewieszony przez plecy, w skórzanej pochwie chował jeszcze nó z

krystalicznym ostrzem. Malloc, albo Labria, jak przedstawiał si przez

kilkadziesi t ostatnich lat, był osobnikiem wyj tkowo przebiegłym i bardziej

niebezpiecznym, ni ktokolwiek mógłby sobie wy ni w najgorszych koszmarach.

W MOS Eisley cieszył si w tpliw reputacj najgorszego kapusia w mie cie. Gdy

był pijany, nikt go nie szanował ani nikt si go nie bał. W ka dym razie do dnia,

gdy ni z tego, ni z owego zabił czterech najemników w kwiecie wieku.

Robiło si coraz ciemniej, ale Fett czekał, dr cy i niespokojny. W jedynym

oknie chaty zapaliło si wiatło. Proteza łowcy nie zawierała prawie metalu, ale

trudno było odgadn , jakie systemy bezpiecze stwa zafundował sobie Rze nik

wokół chaty. Bo jakie były z pewno ci . Fett omin ł ju druty-potykacze i kilka

pułapek wietlnych. Centymetr po centymetrze przepełzał obok migaj cych

czujników.

Oczekiwał, e przed chat b dzie ich jeszcze wi cej. Dlatego wła nie nie

zabrał zbroi ani adnej nowoczesnej broni.

wiatło w chacie zgasło. Wewn trz nie było kanalizacji. Zeszłego wieczoru

Malloc wyszedł o tej porze za potrzeb , ale najpierw odczekał kilka minut na

progu. Zapewne po to, by oczy przywykły mu do mroku.

Fett przewrócił si na plecy i nało ył strzał . Łuk był kompozytowy i mo na

było go zablokowa w pozycji naci gni tej. Łowca przygotował bro i czekał.

Nie wiedział zbyt wiele o anatomii Devaronijczyków, chocia przyjrzał si

przekrojom w encyklopedii, by nie postrzeli Rze nika w niewła ciwe miejsce.

194

Oby tylko nie załatwiali swoich potrzeb fizjologicznych raz na tydzie . . Musiałby

wtedy wymy li co innego.

Drzwi si otworzyły. Mieszkaniec chaty wyszedł na ganek ze strzelb w

dłoniach. Po chwili zrobił kilka kroków i skr cił za róg od strony Fetta. Łowca

ledził go przez cał drog do otwartej latryny, zwykłego dołu wykopanego

dziesi metrów od chaty. Poczekał, a Malloc zdejmie co trzeba, ul y sobie i

doprowadzi odzie do ładu.

Fett zamierzał schwyta poszukiwanego ywcem, a miał ju do czynienia ze

zbyt wieloma ofiarami, by próbowa strzału do kogo , kto jeszcze si nie wysikał.

I nie tylko wysikał. Trzeba było potem my takiego gagatka i zwykle spadało to

na osob , której najbardziej na nim zale ało.

Malloc wstał, odwrócił si od Fetta i dopiero wtedy dostał strzał w górn

cz ramienia. Łowca zerwał si zaraz i pobiegł kulawo w kierunku ofiary,

chocia nogi protestowały bólem. Malloc zachwiał si , rykn ł j kliwie, ale Fett był

ju przy nim. Padł na ziemi , by nie stanowi dobrego celu, błyskawicznie

podtoczył si do Rze nika i jednym ruchem no a przeci ł mu ci gno udowe.

Malloc padł na kolana. Ci gle próbował wyszarpn sobie strzał z barku.

Fett poci gn ł go do chaty i pchn ł na cian . Teraz złapał Malloca za jeden z

rogów, odci gn ł mu głow do tyłu i przystawił nó do gardła.

- Jeden ruch, a zginiesz - wyszeptał chrapliwie.

W chacie cuchn ło.

Rze nik z Montellian Serat alias Kardue'sai'Malloc siedział oparty o cian i

próbował rozlu ni wi zy, które kr powały mu r ce z tyłu. Nie miał ju strzały w

ramieniu, ale rana ci gle krwawiła.

Wn trze było całkiem przestronne, Fett a si zdumiał. Wcze niej intrygowało

go troch , co te Rze nik mo e trzyma w rodku, jednak głównie interesowała go

bro zgromadzona do usuwania intruzów.

Broni jednak nie było. Rze nik dysponował tylko t jedn strzelb , z któr

poszedł do klozetu.

Fett wiedział, e Devaronianie s mi so erni, ale gdyby nawet wcze niej

troch o tym nie poczytał, teraz mógłby przekona si na własne oczy. Pod

przeciwległ cian wisiały tusze z pół tuzina zwierz t, a w k cie pi trzyły si

ko ci i skorupy, wszystkie niemal do czysta obrane z mi sa. Obok walały si

dziesi tki pustych butelek.

W drugim k cie stał barłóg, na którym Malloc sypiał. Przy nim wida było

kolejnych kilkadziesi t butelek, tyle e pełnych. Wszystkie zawierały złoty

merenzan.

Fett sprawdził w pierwszym rz dzie pulpit systemu bezpiecze stwa. Na ile si

orientował, był to wył cznie bierny system. Nie znalazł niczego, co mogłoby

ostrzela jego “Niewolnika IV”, gdy sprowadzi statek na polan kilka kilometrów

od chaty. Usatysfakcjonowany odwrócił si do zdobyczy.

- Wsta . Przejdziemy si troch . Musz wystawi radiolatarni poza

zasi giem twoich czujników.

Malloc skrzywił si , ukazuj c ostre z by. Był rosły jak na Devaronianina,

czyli olbrzymi w porównaniu z człowiekiem.

195

- Nie. Chyba nie mam ochoty - powiedział we wspólnym. Władał nim bieglej

ni Fett.

Fett zwa ył w r ce strzelb gospodarza i wzruszył ramionami.

- Devaronianie s twardzi. Troch o was wiem. Niełatwo doznajecie szoku,

trudno was zabi . Albo pójdziesz, albo odstrzel ci r ce i nogi, eby był l ejszy, i

poci gn ci tam, gdzie chc . - Zamilkł na chwil . - Wybieraj.

- Zabij mnie - odparł znu onym głosem Rze nik. - Nie pójd .

- Zrobi ci co o wiele gorszego - tłumaczył cierpliwie Fett. Lewe kolano

pulsowało mu bólem, noga powy ej protezy paliła ywym ogniem. Nie miał

ochoty wlec tego go cia całe dwa kilometry. Nawet w odchudzonej wersji.

Malloc oparł głow o cian .

- Wiesz, co robisz, łowco nagród? Czy ty w ogóle wiesz, kim jestem?

Fett wystrzelił celuj c w cian tu obok jego głowy. Na wilgotnym drewnie

został tylko lekki lad spalenizny, ale osobnik wreszcie na niego spojrzał.

- Słuchaj, jestem Boba Fett - powiedział. Młodemu pokoleniu poszukiwanych

jego nazwisko nic ju nie mówiło, ale Malloc znał je dobrze. Oczy mu si

za wieciły. To chyba strach, pomy lał łowca. - Ty jeste Kardue'sai'Malloc znany

jego Rze nik z Montellian Serat i przedstawiasz warto pi ciu milionów

kredytów. ywy. Za martwego nikt nic nie da, wi c nie skłonisz mnie adnym

sposobem, ebym ci zabił.

- Boba Fett - szepn ł tamten i wpatrzył si w twarz łowcy. - Ale ty brzydki. .

Słyszałem, e mnie poszukujesz.

Fett zaczynał mie tego do . Nie do wiary, ile si musi człowiek nagada , eby

nie nara a si na ci gni cie tego tłumoka całe dwa kilometry. .

- Tak. A teraz troch ci poprzypiekam..

- Mówi , e jeste uczciwy.

Przy du ej dozie dobrej woli mo na było to uzna za propozycj negocjacji.

- Co masz? Zbierze si tego za pi milionów?

Malloc wpatrywał si w Fetta, jakby szukał czego w jego twarzy. Ale czego?

Wci gn ł powietrze i pokiwał głow .

- Tak. Na Mróz, mam co takiego. Pi milionów. . spokojnie. Mo e wi cej.

To co bezcennego, Fett. .

- Co? - spytał niecierpliwie łowca.

- Kang - wyszeptał Malloc. - Maxa Jandovar, Jenet Lalasha, MiracleMeriko. .

Fett rozpoznał ostatnie nazwisko i wiedział ju , e ten idiota próbuje go

okłama .

- Meriko zmarł w imperialnej niewoli dwadzie cia pi lat temu, durniu.

Nagroda za niego wynosiła dwadzie cia tysi cy kredytów, a nie pi mi..

- To muzyka! - wrzasn ł Malloc i spojrzał przenikliwie na Fetta. - Muzyka,

ty barbarzy co! Mam muzyk Maxa Jandovara i Orin Mer-sai. I

M'lar'Nkai'kambric - dodał i zaczerpn ł gł boko powietrza. - Lubrics, Aishara,

Dyll. .

Zniech cony Fett pokr cił głow .

- Nie, nie. Muzyka mnie nie obchodzi. Czy teraz wstaniesz, czy naprawd

b d musiał pozbawi ci członków i powlec?

196

Rze nik odchylił głow i wpatrzył si w sufit. wiatło odbiło si w jego oczach

drapie nika.

- Na Mróz - wyszeptał. - Ale z ciebie ignorant. Nawet jak na człowieka. S

tacy, którzy płac za muzyk , Fett. Mam jedyne zachowane nagrania sze ciu

najlepszych kompozytorów galaktyki. Imperium niszczyło muzyków i ich dzieła. .

- Pi milionów kredytów? - spytał uprzejmie Fett.

- Nawet wi cej. . - odparł Rze nik, ale wahał si o sekund za długo.

Fett wycelował strzelb w nogi Malloca.

- Negocjacje sko czone. Mam swoje do zrobienia i wcale nie artuj .

Malloc zamkn ł oczy. Zacz ł mówi na ułamek chwili przed poci gni ciem

spustu.

- Pójd . Ale musisz mi obieca trzy rzeczy. Po pierwsze, wykopiesz moje

chipy z nagraniami. Skrzynka nie le y gł boko. To tutaj, obok domu. Gdy

dostarczysz mnie ju na Devaron, przeka esz te chipy wskazanej przeze mnie

osobie. Sprzedasz je jej za tyle, ile ci zaproponuje. To po drugie. A ostatnie.. -

Spojrzał na butelki z trunkiem. - We miemy sze z nich. B d ich potrzebował. -

Zauwa ył, e Fett kr ci głow . - To ju nie s negocjacje, t paku - rzucił ostrym

tonem. - Strzelaj, jak chcesz, ale ostrzegam ci , zrobi co tylko w mojej mocy,

eby umrze w drodze na Devaron. Niewiele ycia ju si we mnie kołacze, łowco

nagród.

Ten fach nie jest ju taki jak kiedy , pomy lał Boba Fett. Machn ł strzelb .

- Dobra. Wstawaj. . I poka mi, gdzie zakopałe t swoj parszyw

muzyk . .

- Witamy w mierci, panie Morgavi. Ma pan co do oclenia? Jak cz sto mu

si to ostatnio zdarzało, przynajmniej w kontaktach z lud mi, Han Solo ocenił

wiek stoj cego przed nim w jasnym sło cu Jubilaru urz dnika słu b celnych i

pomy lał, e chłopak jest młodszy ni Luke Skywalker za czasów, gdy si poznali.

U miechn ł si mimo woli.

- Nie, nie mam.

Chłopak spojrzał na “Sokoła”, potem znów na Hana. Wyra nie było wida , e

w jego głowie zaczynaj l gn si pewne podejrzenia.

- Całkiem nic?

Chocia wiedział, e powinien zachowa powag , Han u miechn ł si jeszcze

szerzej.

- Przykro mi, ale nie. Przyleciałem tylko w odwiedziny - powiedział

dochodz c do wniosku, e celnik wzi ł go za przemytnika. - My lałem, eby

wpa do portowego baru. Rozumiem, e b dziecie chcieli przeszuka mój statek.

Celnik wzi ł chyba jego u miech za rodzaj prowokacji.

- Tak, sir. Mo e poczeka pan. . w barze. Zaraz zajmiemy si przeszukaniem.

Chyba, e si pan spieszy.. - zawiesił głos.

Han Solo spróbował sobie przypomnie , kiedy ostatni raz proponował

celnikowi łapówk . Nie pami tał.

- Ostatni raz przemycałem cokolwiek jeszcze za Rebelii - rzucił chłopakowi i

skierował si do głównego terminalu. Po paru krokach zatrzymał si jeszcze i

odwrócił. - Pod głównym pokładem jest kilka ładowni. Zostawiłem je otwarte.

Postarajcie si niczego nie połama , gdy b dziecie do nich zagl da , dobra?

197

Celnik dłu sz chwil nie mógł oderwa oczu od jego oddalaj cej si sylwetki.

- Poprosz piwo - powiedział Han. - Korelia skie, je li macie. Portowy bar

był prawie pusty. W boksie w gł bi sali siedziało paru

Gamorrea czyków, którzy grali w co , co ł czyło si z rzucaniem ko mi;

przy drugim ko cu baru tkwił na stołku osobnik z kompletnie nieznanej Hanowi

rasy i s czył co , co nawet z tej odległo ci zalatywało amoniakiem.

Barman spojrzał na Hana, pokiwał głow i si gn ł do kurków. Na cianie

przed barem wisiało długie lustro. Han przejrzał si w nim i pomy lał, e siwizna

przydaje mu jednak pewnego dostoje stwa.

- My lałem, e to Miasto Powolnej mierci, a nie mier - powiedział, gdy

barman postawił przed nim szklanic ciemnego piwa. - Kiedy zmienili nazw ?

Barman wzruszył ramionami.

- O ile wiem, zawsze nazywało si mier .

- Jak długo jeste na planecie?

- Osiem lat.

- Za co?

Barman spojrzał na niego uwa nie.

- Posłuchaj mojej rady i nie zadawaj tu nikomu tego pytania - stwierdził i

odwrócił si , kr c c głow .

Han przytakn ł ze zrozumieniem i siedział tak chwil , s cz c piwo. Rozumiał

człowieka. Nagle co wpadło mu do głowy.

- Szefie!

Barman spojrzał na niego.

- Jedno mnie jeszcze interesuje. . - Urwał i rozejrzał si po prawie pustym

barze, a potem nachylił si ku barmanowi. - Teraz, gdy zalegalizowali

przypraw .. Co szmuglujecie w tych okolicach?

Podró na Devaron trwała do długo, by rana na ramieniu Malloca prawie

zd yła si zagoi , chocia rana na nodze paskudziła si i aden z posiadanych

przez Fetta medykamentów zdawał si nie pomaga . Pozostawało mie nadziej ,

e zaka enie nie zabije poszukiwanego przed czasem.

Fett zawiadomił gildi o swojej zdobyczy. Normalnie by tego nie zrobił, ale te

nikt nie płaci za normalnego poszukiwanego pi ciu milionów kredytów.

Przedstawiciel gildii miał czeka na niego na Devaronie.

Przez wi kszo drogi łowca trzymał Rze nika w pokładowej celi.

Gdy do wyj cia z nadprzestrzeni zostały ju tylko minuty, Fett zdecydował si

ubra . Nosił teraz nowy egzemplarz mandaloria skiej zbroi. Tamten dawny

został w jamie Carcoona. Mandaloria skie uzbrojenie, chocia rzadkie, było do

dostania, tyle e trzeba było za nim pochodzi . Przez wiele lat Fetta dobiegały

pogłoski o innym jeszcze łowcy, który nosił tak sam zbroj . Nazywał si Jodo

Kast. Wielokrotnie Fett irytował si z tego powodu, bo co jaki czas zdarzało si ,

e ludzie próbowali go obwinia za rozmaite poczynania Kasta.

W ko cu, rok po ucieczce z oł dka sarlacca, udało mu si odszuka Jodo

Kasta. Owin ł si banda ami i udał potencjalnego klienta. Własna gildia by go

nie poznała. Zaproponował kontrakt, Kast przyj ł ofert i umówił si na

spotkanie. Fett stawił si na nim w swojej zapasowej zbroi. Szybko pozbawił

uzurpatora zarówno mandaloria skiego wyposa enia, jak i ycia.

198

Zanim statek wychyn ł z nadprzestrzeni, Fett przyprowadził Rze nika do

sterowni i posadził go na fotelu najbli ej luzy. Malloc pocił si obficie i ledwo

radził sobie z narastaj cym strachem. Ju na pocz tku podró y wypił a pi

butelek swojego trunku. Szóst Fett zachował na t chwil . Skuł mu nogi i

unieruchomił praw r k , lew jednak zostawił woln , aby Devorianin mógł pi .

Sprawdziwszy wi zy, otworzył t ostatni butelk i podał j Mallocowi. Nie była

to kwestia uprzejmo ci - gdyby Rze nik miał si szamota podczas przeka-

zywania władzom planety, to lepiej ju niech si upije.

Przez cał drog prawie nie rozmawiali. Teraz Malloc najpierw uniósł butelk

do ust, przełkn ł trzy albo cztery łyki i dopiero si odezwał.

- Ile jeszcze?

Fett spojrzał na przyrz dy.

- Sze minut do wyj cia. Dwadzie cia do poł czenia z wahadłowcem, który

we mie ci na dół. - Zamilkł na chwil . - Jak si postarasz, to zdołasz opró ni

butl .

- Wiesz, co ze mn zrobi ?

- Rzucacie ywcem głodnym quarrom na po arcie - powiedział Fett i znowu

umilkł na moment. - To udomowione zwierz ta słu ce do polowa .

Wykorzystywanie ich do egzekucji jest podobno zasadniczym powodem, dla

którego Devaron ci gle nie mo e przył czy si do Nowej Republiki.

Malloc przytakn ł nerwowo i poci gn ł nast pny łyk.

- Paskudny rodzaj mierci. Widziałem to raz, gdy byłem chłopcem. Jak

słusznie wspomniałe , Devorianie maj twarde ycie. Quarry si gaj najpierw do

brzucha, bo to mi kkie. Ale od tego si nie ginie. Mog odgry ci uszy i rogi,

wydłuba oczy, ale to te ci nie zabije.

Jak masz szcz cie, rozdzieraj ci szybko gardło. Trzeba wygi si w łuk i

wystawi gardło na ich kły, wtedy mo e..

- A co przeskrobał tamten, którego widziałe ? - spytał Fett z czystej

ciekawo ci.

Malloc wpatrzył si w złocisty płyn w butelce i szybko upił łyk.

- Nie wiem, czy da si to poprawnie wyrazi we wspólnym. Ale było tak:

poszedł na polowanie w okresie wielkiego głodu i złapał zwierzyn , a potem zjadł

wszystko sam. Podzielił si tylko ze swoim quarrem i nie przyniósł nic do wioski. -

Spojrzał na Fetta. - A wiesz, co ja zrobiłem?

Łowca zerkn ł na przyrz dy. Do wyj cia zostało ju tylko par minut, niech

tamten gada.

- Tak.

- Byłem dobrym sług Imperium. Moi pobratymcy wzniecili bunt. Mój

oddział został wysłany, eby ich wytropi . I zrobiłem to. cigali my ich przez cał

pomoc, a dopadli my wszystkich w mie cie Montellian Serat. Poddali si po

dłu szym ostrzale..

Fett pokiwał głow .

- A gdy ju si poddali, kazałe ich zabi . Wszystkich siedmiuset.

- Imperialni kazali nam rusza dalej, by wzmocni lojalne oddziały walcz ce

na południe od nas. Nie pozwolili zostawi nikogo, by pilnował je ców, a przecie

nie mogli my pu ci ich wolno.

199

- Ale nie kazali ci ich zabija .

- Nie musieli - rzucił Malloc, obni aj c powa nie poziom płynu w butelce. -

Zabrało nam to prawie pi minut. Zap dzili my ich na dziedziniec i strzelali my

tak długo, a umilkły krzyki. Krzyczeli i krzyczeli.. A ja wykonywałem rozkazy -

dodał tonem skargi.

- Wiem.

- Podobno byłe ulubionym łowc Dartha Vadera.

- Tak.

- I gdzie twoja lojalno wobec dawnej słu by? - spytał Malloc, któremu

zebrało si wida na oburzenie. - Pracowałem dla Imperium, chłopie! Czy to nic

nie znaczy? Fett zamy lił si na chwil .

- ałuj , e Imperium upadło - powiedział w ko cu i pokiwał l głow do

wspomnie . - Tak - dodał cicho. - Wtedy lepiej mi si pracowało.

Rze nika ogarn ła rozpacz i beznadzieja. Oklapł, jakby Fett zdwoił

grawitacj na pokładzie “Niewolnika IV”. Wszyscy zatrzymani próbowali

targowa si do ostatniej chwili. Albo błaga . Niemal wszyscy te zadawali pewne

pytanie, którego Malloc nie miał okazji jeszcze wypowiedzie . Zrobił to teraz.

- Jak mnie znalazłe ?

Minuta do wyj cia. Fett wskazał na trzyman przez Rze nika butelk .

- Sprawdziłem sprzeda złotego merenzana w sektorze, w którym znajduje

si Tatooine. Słyszałem, e w barach MOS Eisley piłe go najch tniej.

Malloc spojrzał na niego z osłupieniem.

- Mówisz o tym bimbrze, który dawali na Tatooine? To nie był złoty

merenzan, idioto. W takich barach nie podaj merenzana, maj tylko butelki,

które kiedy mo e stały obok prawdziwych. Naprawd nie znasz si na trunkach?

- spytał z rozpacz w głosie. - Nie masz adnych ludzkich wad?

Fett pokr cił głow .

- Nie. Nie pij , nie stosuj u ywek. To obraza dla ciała.

- Wi c złapałe mnie, bo na Tatooine pijałem złotego merenzana.. Fett,

przez wszystkie lata sp dzone na tym zadupiu wypiłem tylko jedn szklaneczk

prawdziwego merenzana! - Malloc pokr cił z niedowierzaniem głow i uniósł

butelk . - We łbie si nie mie ci, e dopadł mnie taki wi toszek, jak ty.

Przed dziobem rozjarzył si tunel nadprzestrzenny. Fett odwrócił si od

Malloca i spojrzał na pulpit.

- A jednak. Nawet je li mi nie wierzysz.

Tak jak mo na si było spodziewa , Malloc rzucił w ko cu butelk . System

bezpiecze stwa rozbił j jednym strzałem. Szklane odłamki zadzwoniły na hełmie

Fetta, płyn zmoczył mu zbroj .

- Nie lepiej było wypi ? - zapytał Fett, ale nie obejrzał si na wi nia. Nie

chciał patrze na kogo pogr onego w czarnej rozpaczy. Widywał ju to tysi ce

razy.

Na orbicie Devaronu statek Fetta poł czył si z wahadłowcem.

Pierwszy wszedł przedstawiciel gildii. Fett czekał na niego w głównym

korytarzu, z karabinem w dłoniach. Wymierzył go we wchodz c posta .

200

Przedstawicielem był Bilman Dowd, wysoki i chudy, starszy ju łowca o

surowym podej ciu do ycia i całkowitym braku poczucia humoru. Nale ał do

gildii dłu ej ni Fett, co było w obecnych czasach sporym osi gni ciem.

- Łowca Fett? - powiedział stosunkowo uprzejmym tonem.

- Dowd?

Przybyły obejrzał sobie Rze nika. Kardue'sai'Malloc siedział bez ruchu i

patrzył wprost przed siebie. Wydawało si , e nie odnotował w ogóle obecno ci

Dowda.

- Wi c to jest Rze nik?

- Tak s dz .

Dowd przytakn ł i si gn ł do trzymanej w dłoni płytki z paroma kontrolkami.

Dotkn ł jednej z nich i powiedział:

- Wchod cie.

luza “Niewolnika IV” znowu zasyczała i na pokładzie pojawiło si czworo

Devaronijczyków. Dwóch miało na sobie wojskowe mundury; nie li karabiny z

lufami wycelowanymi w podłog . Trzecia była młoda miejscowa kobieta w złotej

szacie i takim samym przybraniu włosów. Czwarta osoba nosiła podobny strój,

jak kobieta, tyle e czarny, i była znacznie starsza. Zapewne w wieku Rze nika.

Cała czwórka zawahała si na widok mierz cego z karabinu Fetta.

Dowd skin ł na kobiet i powiedział co po devaronia sku. Fett nigdy jeszcze

nie słyszał tego j zyka: był gardłowy i pełen sycz cych spółgłosek. Cokolwiek si

w nim powiedziało, brzmiało jak wyzwanie do walki.

Kobieta z nieruchom twarz podeszła do fotela Malloca. Fett zwi zał

przedtem jego lew r k , by nie próbował nikomu zrobi krzywdy. Ukl kła przed

nim i spogl dała na wi nia do długo, z tak min , jakby badała sztuk mi sa

na targowisku. Skóra Rze nika przybrała sinawy odcie ; Fett podejrzewał, e to

typowa reakcja tej rasy na silny strach.

Kobieta wstała w ko cu i pokiwała zdecydowanie głow . Powiedziała co po

devaronia sku.

- Mówi, e to jej ojciec - przetłumaczył Dowd.

Fett przytakn ł. Dlatego wła nie kilka lat wcze niej zmieniono brzmienie listu

go czego z “ ywy albo martwy” na “ ywy”. Devaronianie obawiali si , e

Rze nik mógł zbyt zmieni si z latami, by dało si bez w tpliwo ci rozpozna

jego trupa.

Starszy tubylec odezwał si w chropawym wspólnym:

- My zapłaci mu teraz.

Dowd wr czył mu swoj płytk . Devaronianin poło ył na niej płasko dło i

powiedział kilka słów. Potem przedstawiciel gildii wzi ł płytk , stukn ł po kolei w

dwie kontrolki i podał j Fettowi.

- Dostałe zapłat .

Sprawa była zbyt powa na, by Fett uwierzył komukolwiek na słowo. Cofn ł

si ze strzelb w dłoniach i zerkn ł na bok. Umieszczone na skraju pulpitu

holoł cze z Bankiem Gildii wy wietlało aktualny stan konta: 4. 507. 303.

Pi milionów kredytów minus dziesi procent prowizji gildii, plus siedem

tysi cy trzysta trzy kredyty, które Fett miał przedtem na koncie. Interesy nie szły

dobrze ju od dawna.

201

Ulga, jak łowca odczuł na ten widok, przewy szała wszystkie pozytywne

wzruszenia, które nachodziły go przez ostatnie dziesi łat. Teraz mógł sobie

pozwoli na sklonowanie nowej nogi i nie b dzie musiał kombinowa , eby

starczyło na kuracj przeciwrakow .

- We cie go - powiedział, prawie nie słysz c własnego głosu. - Jest wasz.

Mundurowi zwlekli Rze nika z fotela. Nie próbowali nawet udawa

humanitarnego traktowania wi nia. Gdy doprowadzali go do pionu, krzykn ł do

Fetta we wspólnym:

- Obiecałe ! Pami taj!

Mijaj c łowc spojrzał na niego wzrokiem szale ca. Wleczony do luzy

odezwał si raz jeszcze:

- Zajmij si muzyk !

Po wyj ciu tubylców Dowd spojrzał na Fetta z zaciekawieniem. Łowca siedział

ju w fotelu pilota. Strzelb trzymał wycelowan mniej wi cej w kierunku

przedstawiciela.

- Domy lam si , e teraz na emerytur - powiedział Dowd. Fett wzruszył

ramionami.

- Nawet o tym nie my lałem. Dowd pokiwał głow .

- O co chodziło mu z t muzyk ?

- Miał kolekcj nagra . Powiedział, e uratował j przed Imperium. Poprosił

mnie, aby przekazał nagrania pewnej kobiecie, która zadba, eby zostały

opublikowane.

Dowd uniósł brwi.

- I zrobisz to?

- Obiecałem, e zrobi .

Dowd znów pokiwał głow .

- Dziwny jeste .

Fetta nie poczuł si ura ony tym okre leniem. Dowd ju wcze niej tak go

podsumowywał, a przez dziesi tki lat spotkali si do razy, by pozna si nieco

nawzajem. Dowd si gn ł do kieszeni i Fett poruszył karabinem.

Przedstawiciel u miechn ł si lekko.

- Mam dla ciebie chip z wiadomo ci . Przybyła a z centrali gildii. Chcesz

j ? - Połó chip na pokładzie i wyjd - polecił Fett. - Jestem zm czony.

Wiadomo była zaskakuj ca.

Napisano j w kodzie tak starym, e Fett musiał wej do archiwum kompa,

eby odszuka klucz. Z latami zwykł przekazywa swoim informatorom klucze

kodowe opatrzone kolejnymi numerami. Ten sam numer wyst pował zawsze na

pocz tku wiadomo ci. Ta nosiła nagłówek 00802, co oznaczało, e kontakt

pochodził sprzed co najmniej dwudziestu pi ciu lat. Numery obecnych kluczy

lokowały si dobrze powy ej dwunastu tysi cy.

Odpakował klucz i rozkodował wiadomo .

Była bardzo krótka i głosiła: “Han Solo jest na Jubilarze - Incavi Larado”.

Boba Fett nie był gadatliwy. Je li gdzie starczało jedno słowo zamiast dwóch,

nie strz pił g by. Do siebie nie mówił nigdy. .

- Prawie głos z za wiatów - powiedział gło no.

202

Po drodze na Jubilar Fett postanowił posłucha muzyki, któr Rze nik

uwa ał za wa niejsz , ni własne ycie.

W walizeczce, któr Malloc zakopał przed swoj chat , mie ciło si ponad

pi set infochipów. Na ka dym została nagrana prawie doba muzyki. Fett

otworzył walizeczk i wybrał pierwszy z brzegu chip.

Wsun ł go do odtwarzacza, ale d wi ki, które go otoczyły, okazały si przykre

dla ucha. Atonalne, zgrzytliwe. . Potrz sn ł głow , wyci gn ł chip i wzi ł

nast pny.

Po wł czeniu przez dłu szy czas gło niki pozostawały ciche. Fett czekał i

czekał, a w ko cu, zniecierpliwiony, si gn ł by wył czy . .

W tej samej chwili d wi k osi gn ł próg słyszalno ci. Fett zamarł w pół gestu

i nastawił uszy. Szept urósł w szum wiatru po ród drzew, a potem róg zaznaczył

swoj obecno w kontrapunkcie. .

Fett opu cił r k i uło ył si wygodnie w fotelu. Słuchał.

Melodi podj ł głos, który wydawał si nale e do kobiety, ale równie dobrze

mógł by głosem m skim albo wydobywa si z narz dów mowy jakiego obcego

dowolnej płci. Głos przemykał pomi dzy d wi kami instrumentów i czarował,

chocia partia wokalna została napisana w j zyku, którego Fett nigdy nie słyszał i

nie rozumiał.

Po paru chwilach ci gn ł hełm.

- Wył cz wiatła - polecił statkowi po kilku nast pnych minutach.

Siedział w chłodnej kabinie statku lec cego na Jubilar, gdzie miał nadziej

zabi Hana Solo, i słuchał w ciemno ci jedynej w całej galaktyce kopii nagrania

legendarnego ostatniego koncertu Brulliana Dylla.

Pod bł kitnym niebem davaronia skiej północy, której widok cigał Malloca

przez ponad dwadzie cia lat w snach, zebrało si około dwudziestu tysi cy

mieszka ców planety Devaron. Stali na Polu S du przed ruinami pradawnego,

wi tego miasta Montellian Serat, które Malloc w swoim czasie zniszczył

ostrzałem.

Był pi kny, zimowy dzie z łagodnym północnym wiatrem i chmurami

przemykaj cymi wysoko po mroczniej cym niebie. Sło ca wisiały nisko nad

południowym horyzontem, Góry Bł kitne k pały si na północy w ich blasku.

Malloc ledwie zauwa ył zgromadzonych wkoło rodaków, w tym tak e członków

jego rodziny w ałobnych szatach. Szli przez tłum ku nisko poło onej arenie,

gdzie czekały quarry.

Słyszał ich warkot. Z ka dym krokiem słyszał go lepiej.

Jego córka i brat szli kilka kroków za nim. Malloc pami tał, e kiedy miał

on . Zastanowił si , czemu nie przyszła.

Mo e ju umarła.

W dole zobaczył tuzin smukłych, głodnych quarrów. Podskakiwały ku

obrze u w miejscu, gdzie stra nicy zatrzymali Malloca.

Devaronianie nigdy nie lubili celebry.

- Rze nik z Montellian Serat! - zawołał herold i w tłumie podniosły si krzyki,

które zagłuszyły w ciekły warkot quarrów. Mallocowi zdj to wi zy i silne młode

r ce pchn ły go naprzód, prosto na głodne pyski.

Pierwszy quarr zatopił w nim z by, zanim jeszcze Malloc upadł na aren .

203

Le c odwrócił głow i ujrzał Góry Bł kitne.

Przez lata sp dzone na pustyni zapomniał prawie o górach i lasach.

Teraz pomy lał, e drzewa s pi kne. .

. . i e najwy sza pora odchyli głow do tyłu.

Koniec ko ców Han musiał kupi migacz. Wypo yczalnie jako nie przyj ły

si na Jubilarze. Zbyt cz sto wypo yczony sprz t znikał razem z

wypo yczaj cym. Albo i bez niego.

O wczesnym zmierzchu Han zatrzymał pojazd pod podanym mu adresem.

Rozejrzał si wokoło.

To ju prawie trzydzie ci lat. .

Dziwnie si czuł. Wszystko tak bardzo si zmieniło. Miejsca, które pami tał

jako porz dnie utrzymane, teraz straszyły ruinami; dawne ruiny wyburzono i

wzniesiono na ich miejscu nowe budynki. Tylko slumsy rozpo cierały si

niezmiennie coraz szerzej. Nieko cz ce si wojny prowadzone przez t planet

pustoszyły równo wszystkie jej okolice.

Otoczenie Forum Zwyci stwa, gdzie Han walczył niegdy w mistrzostwach

wolnych zapasów, straszyło wypalonymi ruinami. Przypominały spłukane eonami

deszczów pozostało ci wymarłej cywilizacji. Okna wyłamano lub wybito, mury

szpeciły szramy po pociskach i lady ognia.

Samo Forum zapadło si i został po nim tylko za miecony gruzem plac. Han

zszedł z chodnika i ruszył w jego stron . Szkło i wir chrz ciły mu pod butami,

gdy zmierzał do pozostało ci głównego wej cia.

Stan ł po rodku placu i rozejrzał si wkoło. Chłodny wiatr zwichrzył mu

włosy i nagle przypomniał sobie, jak to było:

. . stał na ringu naprzeciwko tamtych, a w uszach huczały mu krzyki i

szyderstwa tłumu. Serce waliło mu jak młotem, płuca łapały konwulsyjnie

powietrze. Flaga spłyn ła w ko cu z masztu i przeciwnicy ruszyli.

Han skoczył z rozbiegu na najbli szego. Wybił si na jakie dwa metry w gór

i kopn ł go w twarz, łami c osiłkowi nos. Głowa odskoczyła mu do tyłu. .

Do dzi nie potrafił dokładnie odtworzy , co działo si przez nast pne kilka

minut. Pokazano mu wprawdzie nagranie walki, ale jako nie potrafił dopasowa

tego, co tam widział, do strz pków wspomnie . Z maty zszedł ze złaman r k i

p kni t szcz k . Miał te dwa złamane ebra, wstrz s mózgu i mas siniaków na

całym ciele. Te siniaki zrobiły si nast pnego dnia purpurowe. Kobieta, która

piel gnowała potem Hana przez jaki czas (jej twarz całkiem uciekła mu z

pami ci) była nie wiedzie czemu bardzo nimi zafascynowana i ch tnie przesu-

wała palcami po sinych nabiegni ciach. . Tutaj. Tak. . to było tutaj.

Han stan ł w miejscu, gdzie kiedy był ring. Po wszystkim zszedł z niego o

własnych siłach. .

Trzydzie ci lat. Ponad połowa jego dotychczasowego ycia.

Zrobił krok i zatrzymał si . Raz jeszcze ogarn ł ruiny spojrzeniem, po czym

odwrócił si i wrócił do migacza. Siadł bez ruchu za sterami, oparł głow na

zł czonych dłoniach i zapatrzony w ciemniej ce niebo oddał si wspomnieniom.

- Pani burmistrz Baker - powiedział Han. - Co za zaszczyt. Spotkał si z ni

w pełnej wiatła sali upraw hydroponicznych, mieszcz cej si w starym

kompleksie magazynowym na skraju mierci, a dokładniej przy ulicy zwanej

204

Zaułkiem Kata. Przyszedł w pełni przygotowany: jeden blaster nosił

ostentacyjnie u pasa, dwie inne sztuki broni ukrył pod kurtk i w bucie.

Nie, eby oczekiwał kłopotów. Chodziło o interesy; znał si na tym jeszcze w

czasach poprzedzaj cych Rebeli , wiedział wi c teraz co robi. Có , na tej planecie

nie nale ało kusi losu. Szczególnie w mie cie o nazwie mier .

Chcieli, by zaj ł si przemytem jandarry na Shalam. Omal si nie roze miał,

gdy przedstawiciel pani burmistrz mu o tym powiedział. Leia była szczególnie

ci ta na jandarr . Zapewne nawet ona byłaby rozbawiona, gdyby pokazał si

nagle na Shalamie ze statkiem pełnym kontrabandy. Był te pewny, e Shalamici

nie o mieliliby si zastosowa wobec niego ani jednego paragrafu.

Pani burmistrz u miechn ła si do Hana. Była wysok , korpulentn kobiet , a

u miech dziwnie nie pasował do jej twarzy. Przyszła z czterema stra nikami.

Dwóch stan ło w drzwiach magazynu, a dwóch kilka kroków za pani burmistrz.

Wszyscy byli uzbrojeni w karabiny szturmowe.

- Pan Morgavi.. Luke Morgavi, zgadza si ? Han odwzajemnił u miech.

- Zgadza si . Luke Morgavi. Jak wspomniałem panu asystentowi, jestem

niezale nym kupcem z Borandy.

Skin ła głow .

- Miło mi pana pozna , Luke. Prosz za mn . Poprowadziła go mi dzy

rz dami zbiorników hydroponicznych na sam koniec sali, gdzie wiatła nad

uprawami wieciły ja niej i w troch innej długo ci fali. W zbiornikach rosły

małe, purpurowe i zielone podłu ne warzywa.

- To jest jandarra - powiedziała. - Jubilarska ro lina, ale bardzo wra liwa.

Wyrasta na pustyni zaraz po rzadkich u nas burzach. Dwa lata trwało, zanim

przystosowali my j do uprawy..

Han pokiwał głow .

- A Shalamici nało yli na ni sto procent cła.

- Mamy tu jandarr wart osiemdziesi t tysi cy kredytów - rzuciła ze

zło ci pani burmistrz. - A przez Shalamitów zarobimy na niej tylko czterdzie ci

tysi cy.

- Z Shalamitami tak zawsze - zawtórował jej Solo. - Nie mo na im ufa .

Uwierzy pani, e oni oszukuj w karty?

Przyjrzała si uwa nie Hanowi.

- Nie wiedziałam. . panie Morgavi. - To ty oszukujesz w kartach, pomy lała,

ale nie usun ła uprzejmego u miechu z twarzy, chocia niełatwo przychodziło jej

go utrzyma . Naprawd jej nie poznał. Có , trzydzie ci lat to szmat czasu, a ona

przytyła sze dziesi t kilo. Kiedy , przed mał e stwem z pechowym Miagim

Bakerem, nazywała si Incavi Ladaro.

Han powiedział, e wróci - i wrócił, tyle e trzydzie ci lat pó niej, ju jako

niesławny generał Solo, szycha Nowej Republiki..

- Osiemdziesi t tysi cy kredytów - powtórzyła. - Trzeba to jako inaczej

dostarczy na Shalamite. W ten sposób b dziemy czterdzie ci do przodu i

ch tnie. .

- Pi dziesi t procent - powiedział uprzejmie Han. - Czyli dwadzie cia

tysi cy i ch tnie si tym zajm .

Przymru yła oczy.

205

- Naprawd uwa a pan, e zdoła omin shalamickie jednostki wojenne?

- Prosz pani, przechodziłem ju przez imperialne blokady - u miechn ł si

Han. - My l o gwiezdnych niszczycielach. Opowiem co pani. .

Boba Fett le ał na zewn trz w ciemno ci i patrzył przez celownik. Miał

strzela przez otwarte wej cie, co samo w sobie nie było takie trudne, tyle e

niektóre zbiorniki hydroponiczne przesłaniały mu cel i musiał czekał, a Solo

podejdzie bli ej progu.

Czekał cierpliwie, chocia ci gle nie mógł uwierzy we własne szcz cie. Kto

by pomy lał, e pułapka zastawiona trzy dekady wcze niej wreszcie zadziała?

Tak, to naprawd było szcz cie. Nawet teraz, gdy upadło Imperium, Han

Solo ci gle miał wielu wrogów: krewni Jabby, lojalni oficerowie Imperium,

którzy zdołali utrzyma pod swoj komend małe enklawy kilku tysi cy planet w

ró nych rejonach galaktyki. Nagrody za jego osob , yw lub martw , ci gle

wyra ały si w imponuj cych sumach, chocia zabrakło i Jabby, i Vadera. Warto

było po nie si gn , nawet je li miało si ponad cztery miliony na koncie.

Najdziwniejsze, e widok Hana Solo w teleskopowym celowniku karabinu

napełnił Fetta szczególn nostalgi . Nie miał najmniejszych w tpliwo ci, e to zły

człowiek, gorszy pod ka dym wzgl dem ni Rze nik z Montellian Serat, którego

odłowił tylko z obowi zku i dla nagrody i przekazał w r ce katów z pewnym

alem.

Ale Solo. . Do Fetta dotarło nagle, e przywykł do jego obecno ci. Stał si

poniek d cz ci ycia łowcy i Fettowi trudno byłoby teraz wyobrazi sobie wiat

bez niego. Galaktyka zmieniała si zaskakuj co, a Solo zostawał ci gle taki sam.

Zasadzał si na niego dla ró nych klientów i rozmaitych nagród. Owszem,

uznał go za stały element tego wiata, ale.. nakierował krzy celownika na

sylwetk Hana. Obok niego stała kobieta, zapewne wła nie Incavi Larado. Nie

poznawał jej. Odetchn ł i zacisn ł palec na spu cie.

Nie popełni drugi raz tego samego bł du, by próbowa uj Solo ywcem.

I jako nauczy si y w wiecie bez niego.

Razem ruszyli w kierunku wyj cia. Burmistrz Baker u miechała si wci , ale

Han zauwa ył, e to wymuszony u miech. Trzymał si pół kroku za ni i

pilnował, by jej pot ny korpus odgradzał go zawsze od otwartego wej cia, za

którym czerniała noc. Brakło nawet ulicznych wiateł. Cała armia mogłaby si

tam przyczai , pomy lał Han. .

- .. no wi c ten dzieciak, nazywał si Maris, i ten starszy, pomylony, było mu

Jocko.. Jocko w ogóle był dziwny. Wydawało mu si , e jest rycerzem Jedi i

wszyscy mieli go ju do .. Ale wracaj c do imperialnej blokady, to tak..

Co oni na mnie szykuj ?

W co ja wdepn łem?

Wyczuł, e co jest nie tak, pomy lał Fett. On ju ..

Główna linia zasilania magazynu dochodziła do budynku od północnego

wschodu, a potem rozdzielała si . Jedna odnoga szła pod sufitem i do niej

podł czono o wietlenie; druga kierowała si do instalacji zbiorników

hydroponicznych.

Han przekr cił dło pod specjalnym k tem i ukryty w r kawie blaster wpadł

mu prosto w dło .

206

Boba Fett przesun ł krzy celownika na lewo od masywnej postaci Incavi

Baker. Prosto na klatk piersiow Hana Solo. Na moment stracił go znowu z

oczu, ale zaraz znowu zobaczył. W samym rodku skrzy owanych nitek.

Powoli zwi kszył nacisk na spust..

. . gdy nagle wiatła w magazynie zgasły.

Ognista smuga ładunku przemkn ła przez ciemno jak błyskawica.

Han padł na ziemi , zanim jeszcze zniszczony strzałem kabel przestał sypa

iskrami. Odtoczył si na bok i strzelił kilka razy w kierunku, gdzie stali ostatnio

dwaj ochroniarze. Gdzie w pobli u przera liwie krzyczała kobieta. Han strzelił

ledwo cztery razy, gdy bro nagle odmówiła posłusze stwa. Magazynek

eksplodował, parz c mu dło i spowijaj c cał jego posta upiornym, widocznym

z daleka blaskiem. Han chwycił blaster praw dłoni i odrzucił jak najdalej. a

potem zerwał si na równe nogi i zacz ł ucieka w gł b ciemnego magazynu.

Przed oczami ta czyły mu barwne plamy, a praw , obolał dłoni wymacywał

kolejne ciany zbiorników. Zaraz posypał si wkoło niego cały deszcz strzałów z

blastera.

W krótkiej chwili blasku, gdy uszkodzona bro wylatywała z magazynu,

dostrzegł biegn c w kierunku wej cia posta - zmor z najgorszych snów,

bohatera najczarniejszych rozdziałów historii galaktyki: łowc w

mandaloria skiej zbroi.

Incavi Baker le ała na plecach, a jej oczy wpatrywały si w pustk . Bolał j

strasznie bok i wiedziała, e umiera.

eby tylko nie było tak ciemno. . Przez jaki czas mrok rozja niały strzały, ale

i to ustało.

Z mroku wyłoniła si jaka posta i ukl kła przy niej. M czyzna w szarej

zbroi. Incavi otworzyła usta, ale nie wydobył si z nich aden d wi k. M czyzna

wyci gn ł r k .

Poczuła co zimnego i ostrego na szyi.

Ból odpłyn ł z wolna.

Fettowi dzwoniło w uszach.

Czterej ochroniarze byli martwi. Solo musiał zabi tego z boku, powiedział

sobie łowca szukaj c usprawiedliwienia. Bo on zabił tylko tych trzech, którzy stali

jeszcze, gdy wszedł do magazynu. To był czysty odruch. .

Ale..

Kl czał przy kobiecie i trzymał j za r k , a drgawki ustały.

Przez wszystkie lata kariery nigdy nie zabił jeszcze niewła ciwej osoby. Co

ciskało go w gardle. Ostatni raz czuł si tak w dniu wygnania z Concord Dawn.

Chciał przeprasza j za swoj pomyłk . Absurdalne pragnienie. . Przecie była

winna i grzeszna tak samo, jak wszyscy w dziejach. Fett znał j kiedy i wiedział,

e nie było w niej nic wartego uwagi, e jej ycie nie przyniosło nikomu nic

dobrego i nikt nie b dzie po niej płakał. .

Ale nie chciał jej zabi .

Jej dło zadr ała lekko i zwiotczała.

W tej ciemno ci podczerwone sensory hełmu nie pomagały wiele. Widział

ciepłe jeszcze postacie czterech stra ników, masywn sylwetk martwej ju

kobiety i mgliste zarysy rozgrzanych wci lamp.

207

Gdzie na tyłach poruszyło si jeszcze jedno ródło ciepła.

Fett wstał, uj ł mocniej bro i ruszył doko czy polowanie.

Mandaloria ska zbroja bojowa.

Na to nie byłem przygotowany, pomy lał Han. Trzymał karabin zabrany

stra nikowi, którego kopn ł w krocze, ale niewiele z tego wynikało. Musiałby si

zbli y do Fetta, który w swojej zbroi miał o wiele wi ksze szans .

Trzeba wyj jako z tego magazynu, pomy lał. Na otwartym terenie b dzie

gdzie ucieka , b dzie gdzie si kry . Spróbuje dotrze do migacza, którym

przyjechał.

Wci nie mógł uwierzy , e to si dzieje naprawd .

Spr ył si do biegu, sprawdził bezpiecznik karabinu. . Od frontu dobiegł go

jaki szmer. Ostro nie, ale szybko, z pochylon głow , pobiegł skulony do tylnego

wyj cia z magazynu.

Lando zzielenieje z zazdro ci, pomy lał. Oczywi cie je li wyjd z tego cało,

eby mu opowiedzie , a on wykaraska si ze swoich kłopotów, eby posłucha .

A Leia si w cieknie.

Fett przycupn ł za jednym ze zbiorników i si gn ł po wyrzutnik flar. Strzelił

w kierunku sufitu.

Przenikliwie, pomara czowe witało zalało magazyn. Solo te miał z niego

skorzysta . Zrobiło si jasno jak w dzie , wsz dzie pełzały migotliwe cienie

d wigarów konstrukcji. Flara miotała si przez chwil pod stropem, a potem

zacz ła opada .

Zagrzechotało na ko cu magazynu. Fett nie ruszył si , nie strzelił.

To Solo czym rzucił.. I znowu. Cierpliwo ci, cierpliwo ci..

Jeden strzał, brz k tłuczonego szkła. Korzystaj c z ostatnich sekund blasku

flary Solo torował sobie drog . Fett zerwał si na nogi, by strzeli , gdy cel b dzie

przechodził przez okno.

Zd ył dostrzec Hana; stał pi dziesi t metrów dalej i celował do niego z

karabinu stra nika. Strzelił i trafił Fetta w pier . Zbroja wytrzymała, ale łowca

poleciał do tyłu i upadł na podłog .

Han odwrócił si i pobiegł. Szczupakiem, jakby mu nagle ubyło lat,

zanurkował w pust framug .

Boba Fett wstał sekund pó niej. Napier nik zbroi był tak gor cy, e parzył

nawet przez warstwy ochronne. W morderczym szale łowca pobiegł za Solo.

Całkiem nie zwa ał na obolał pier i nogi. Wydawało mu si , e nale do kogo

innego.

Klucz c w mglistym blasku ksi yca planety Han gnał w kierunku migacza.

Był troch zdezorientowany; nie pami tał dokładnie, czy zostawił pojazd na

parkingu od południa, północy, zachodu czy wschodu. Na razie biegł alejk

ci gn c si mi dzy magazynami. Zdyszany dotarł do ostatniego budynku,

ostatniej osłony. Zawahał si , zanim skr cił za róg. Spróbował odtworzy w

pami ci układ okolicy - parking był chyba zaraz po lewej. . albo po prawej. Je li

zabł dził, to Fett mo e znale migacz przed nim.

Co stukn ło metalicznie na bruku. .

Całkiem odruchowo Han wyskoczył zza rogu z uniesion broni i palcem na

spu cie. Boba Fett obracał si wła nie w jego kierunku i te unosił karabin..

208

Stali naprzeciwko siebie. Otaczała ich pustka. Reszta miasta, planety, całej

galaktyki, gdzie znikn ła. Istnieli tylko oni, odlegli od siebie o niecały metr, i ich

karabiny..

Han nie strzelił.

Fett nie strzelił.

Hanowi wylot lufy karabinu Fetta wydawał si tak wielki, e mógłby przez

niego przelecie nawet imperialny niszczyciel. Lufa nie była nieruchoma;

zataczała małe kr gi. Ledwo dostrzegalne, ale jednak. Blady blask ksi yca

ukazywał szramy na zbroi Fetta, odbijał si w czarnej przesłonie hełmu.

Hanowi brakło jeszcze tchu po biegu.

- Co mi si widzi. . e obaj tu umrzemy - powiedział urywanym głosem.

- Najwyra niej - odparł chropawy jak zwykle głos Fetta. Han spojrzał nad

muszk na przeciwnika.

- Twoja zbroja nie osłoni ci na ten dystans.

- Nie.

- W tpi , eby zdołał zabi mnie na tyle szybko, ebym nie miał okazji

wystrzeli .

Hełm Fetta poruszył si lekko w potakuj cym ge cie.

- Te w to w tpi .

Han nie miał oderwa oczu od muszki wycelowanej w gardło łowcy.

- Zabiłe tych ludzi w magazynie. I t kobiet . Głow by dał, e Fett zadr ał.

- Przykro mi. Oni. . ona.. nie była moim celem. Han o mało nie poci gn ł za

spust.

- Umrzesz teraz i ja te umr - rzucił z w ciekło ci . - Mo e obaj na to

zasłu yli my, ale ta kobieta. .

- To ona mnie wezwała! Han zrobił krok.

- Nic mnie to nie obchodzi! - krzykn ł. Ze zdumieniem stwierdził, e stoi na

wyci gni cie ramienia od Fetta i wylot lufy jego karabinu opiera si o zbroj

łowcy. Bro tamtego dotykała jego obojczyka. - Nie wiem, co ci op tało, aby

decydowa , kto ma prawo do ycia, a kto powinien umrze . Nic mnie to nie

obchodzi, poci gnij za spust i zginiemy razem! - Spojrzał na czarny wizjer. -

Niech to b dzie twoja ostatnia decyzja!

- Ty pierwszy - odparł Boba Fett głosem tak łagodnym, e Han nigdy nie

skojarzyłby go z postaci łowcy. - Jeste onaty, prawda? - spytał jeszcze

spokojniej. - Masz dzieci, które ci potrzebuj . Co ty tu robisz, Solo, udaj c

młodzieniaszka? To nie jest miejsce dla kogo takiego jak ty.

Hana powoli ogarniała zimna pasja.

- Nie mów mi o dzieciach. Zabij ci tak szybko. .

- Chcesz umrze ?

Han wci gn ł gł boko powietrze.

- A ty?

Fett pokr cił ledwo dostrzegalnie głow .

- Nie. Ale nie widz innego wyj cia. Han poczuł przypływ nie miałej nadziei.

- Dobra. Odłó bro . Nie zabij ci , je li odło ysz bro .

- Nie - szepn ł Fett. - To ty odłó swój karabin. Nie zabij ci , je li go

odło ysz. Pozwol ci wróci do rodziny. Odłó bro . .

209

- Nie ufam ci.

- A ja tobie.

Zimny wiatr owion ł parking. Han poczuł, jak pot wysycha mu na skórze i

zrobiło mu si zimno.

- Odchodzimy na pi kroków - powiedział w ko cu. - Potem rzucasz bro i

uciekasz w ciemno jak gundark przed po arem. Nawet gdybym do ciebie

strzelił, zbroja ci ochroni.

- Mam chore nogi. Łatwo mo esz mnie dogoni .

Han nie potrafił przesta my le o swoich dzieciach i o Leii.

- Wi c po prostu odejd . Odłó bro i odejd . Zawsze post puj uczciwie.

Nie zastrzel ci .

- Wszystko wskazuje raczej na to, e jeste kłamc - odparł Fett.

- Chyba jednak b dziesz gotów to zrobi . - Zamilkł na chwil . - Gdybym był

młodszy, to pewnie poci gn łbym ju za spust. Ale teraz widz , e wcale nie ywi

do ciebie nienawi ci. Nie jestem gotów umrze , by usun ci ze wiata.

- Zrobiłem bł d, przylatuj c na Jubilar. Nie cierpi ciebie, brzydzi mnie

wszystko, czym si zajmowałe . Ale moja ona i dzieci mnie potrzebuj .

- Ta rozmowa do nik d nie prowadzi - stwierdził Fett. - W ten sposób nigdy

nie nabierzemy do siebie zaufania.

- Karabin zaczyna mi ci y - powiedział zgodnie z prawd Han.

- Co robimy?

- Ka dy musi umrze - rzucił Fett.

- Owszem. Kiedy tak. Ale to nie musi by dzisiaj, przynajmniej je li chodzi

o nas.

Fett pokr cił głow , chocia jego hełm ledwo si poruszył i Han nic s dził, aby

łowca odwrócił od niego uwag cho na ułamek sekundy.

- Nie wiem - powiedział spokojnie. - Trudno zaufa wrogowi. Mo e

powinni my si dzi wystrzela .. a mo e, szanowny panie Solo, powinni my si

rozej , aby los raz jeszcze zdecydował, który z nas przetrwa. Tak jak wtedy, gdy

byli my młodzi. .

210



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
060 Anderson Kevin Opowieści łowców nagród
Kevin J Anderson Starwars Opowiesci Lowcow Nagrod
045 Wojny Łowców Nagród III, POLOWANIE NA ŁOWCĘ (K W Jeter) 4 lata po Era Rebelii
043 Wojny Łowców Nagród I , Mandalorianska zbroja (Jeter K W) 4 lata po Era Rebelii

więcej podobnych podstron