Donaldson Stephen Skoki 02 Skok w wizje

SKOK W WIZJĘ

ZAKAZANA WIEDZA

fSTEPHEN R. DONALDSON

KOK W WIZJĘ

PRZEhOZYh PIOTR W. CHOLEWA

i

&'

Colinowi Bakerowi:

któż wie, ile dobrego

dla mnie uczynił?

ANCUS

Milos Taverner westchnął i przejechał palcami po czaszce, jakby chciał się upewnić, że to, co zostało z jego włosów, wciąż jest na miejscu. Zapalił następnego nika. Potem spojrzał ponuro na wydruk i spróbował wymyślić jakąś metodę, która byłaby skuteczna, a przy tym nie wpakowała go w takie kłopoty, że ludzie, których miał zadowalać - i brał za to pieniądze - zwróciliby się przeciw niemu.

Był odpowiedzialny za trwające wciąż przesłuchanie Angusa Thermopyle.

Szło nie najlepiej.

Jednych to cieszyło, innych doprowadzało do wściekłości.

Proces Angusa okazał się dość prosty jak na takie przedsięwzięcie. Ochrona Gór-Komu odzyskała skradzione zapasy. Rewizja, dzięki której odnaleziono te zapasy na pokładzie Ślicznotki, statku Angusa, miała dostateczne podstawy prawne. Mimo pewnej liczby niejasnych i niepokojących wyjątków, dane z rdzenia statku wsparły oskarżenia, przynajmniej te lżejsze. Obwiniony nie próbował się bronić - pewnie zdawał sobie sprawę, że to daremny wysiłek.

Wszystko skończyło się jak należy: Angusa Thermopyle uznano za winnego zarzucanych mu czynów.

Z drugiej strony, mimo prowokacyjnych plotek o implantach strefowych, gwałtach, morderstwach i zniszczeniu Pogromcy gwiazd, okrętu PZKG, nie znaleziono dowodów, pozwalających oskarżyć go o cokolwiek poważniejszego niż kradzież zapasów Stacji. Angusa skazano na dożywocie w stacyjnym więzieniu, ale ochrona nie potrafiła tak nagiąć prawa, by uzyskać wyrok śmierci.

Sprawa została zamknięta.

Ochrona jednak nie zamierzała jej tak zostawić.

Milos Taverner miał w tej kwestii dość mieszane uczucia. Zbyt wiele było priorytetów, o których powinien pamiętać.

Jako zastępca szefa ochrony odpowiadał za przesłuchania. Owszem, zarzuty postawione Angusowi Thermopyle nie budziły żadnych wątpliwości, a posiadane dowody nie pozwalały oskarżyć go o cokolwiek innego. Ale ochrona znała Angusa od dawna. Jego piracka działalność była rzeczą pewną, choć trudną do wykazania. Interesy z przestępcami wszelkiego rodzaju, od handlarzy narkotyków i psy-chotyków po nielegalny handel rudą we wszystkich jego odmianach, były powszechnie znane, choć nie do udowodnienia. Załogi Angusa Thermopyle przejawiały niepokojącą skłonność do znikania bez śladu. W dodatku niezwykle intrygujący był nie wyjaśniony ciąg zdarzeń, jaki doprowadził go z powrotem do Gór-Komu w towarzystwie policjantki ZKG, która powinna zginąć na pokładzie Pogromcy gwiazd.

Biorąc to wszystko pod uwagę, Tavemer nie mógł kwestionować decyzji, by przesłuchiwać Angusa Thermopyle, dopóki się nie złamie - albo nie umrze.

Mimo to zastępca szefa nie miał ochoty na tę pracę. Z wielu powodów.

Jako człowiekowi drobiazgowemu Angus wydawał mu się odrażający. Wszyscy wiedzieli, że jedyną wadą Milosa jest nałóg palenia ników. Nawet ci, którym nie starał się nadskakiwać, przyznawali, że jest schludny, ostrożny, nienagannie poprawny we wszystkim. A nikt zdrowy na umyśle nie próbowałby przypisać tych zalet Angusowi.

Więzień najbardziej przypominał wzdętą złośliwą ropuchę. Higienę uważał za słowo obce: brał prysznic tylko wtedy, gdy strażnicy siłą wlekli go do kabiny sanitarnej; czysty kombinezon


6

7

wkładał pod groźbą głuszaka. Pocił się obficie i cuchnął jak świnia. Brud wżarł mu się w skórę. Na samą myśl o Angusie czuł si słaby; jego obecność przyprawiała o mdłości.

W dodatku w żółtych oczach Angusa płonęła złośliwa inteligen-' cja, a pod ich spojrzeniem Milos czuł się odsłonięty, niebezpiecznie obnażony.

Angus był chytry, sprytny, zdradliwy jak sam chaos. Praca z ta kimi ludźmi niosła ryzyko. Kłamali tak, by podtrzymać złudzenia przesłuchującego. Wyciągali wnioski z zadawanych pytań, zyskiwali wiedzę nie mniejszą od tej, jaką się dzielili - w przypadku Angusa pewnie nawet większą - i wykorzystywali ją, by doskonalić swe kłamstwa, by sprowadzić zgubę na rozmówcę, nawet gdy nie mieli do tego żadnych podstaw i kiedy nad nimi samymi regularnie pracowali eksperci, zachęcający do współpracy. Tacy ludzie, gdy powinni być najsłabsi, stawali się najgroźniejsi.

Angus budził w zastępcy szefa uczucie, że to on, Milos, jest sprawdzany, to jego, Milosa, sekrety mogą wyjść na jaw, to jego przesłuchują.

Jakby tego nie było dosyć, codziennie stawał twarzą w twarz ze świadomością, że przesłuchanie może doprowadzić do eksplozji. Angus Thermopyle był piratem rudy; miał więc nabywców. Ślicznotkę zdobył w nielegalny - choć nie udowodniony - sposób. Wyposażył ją nielegalnie. Korzystał zatem z nielegalnych stoczni. Część jego sprzętu cuchnęła obcą techniką, a zapisy były zbyt czyste, choć nienaruszalnie zarejestrowane w rdzeniu danych statku.

Wszystkie te wnioski i wszystkie łańcuchy hipotez prowadziły w jednym kierunku: do zakazanej przestrzeni.

Angus Thermopyle miał zatem dostęp - bezpośredni lub pośredni - do tajemnic tak niszczycielskich, że mogły zachwiać równowagą sił w całym potężnym imperium handlowym Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Te tajemnice mogły zagrozić bezpieczeństwu każdej stacji. Niewykluczone, że mogły zagrozić bezpieczeństwu samej Ziemi.

Milos Taverner nie był pewien, czy chce, by te tajemnice wyszły na jaw. W miarę upływu czasu zyskiwał coraz większą pewność, że wolałby zachować je w ukryciu. Milczenie Angusa do furii doprowadzało ludzi wydających rozkazy, za wykonywanie których Milos brał pieniądze. Tajemnice Angusa, jeśli zostaną odkryte, doprowadzą do

8

furii innych. Ale ci, którzy nienawidzili milczenia więźnia, nie stanowili tak wielkiego bezpośredniego zagrożenia jak ci drudzy.

Jednak każda chwila spędzona z Angusem Thermopyle była rejestrowana. Na Stacji regularnie analizowano transkrypcje. Kopie rutynowo trafiały do PZKG. Zastępcy szefa ochrony Gór-Komu nie pozostawało nic innego niż całkowite poświęcenie tej sprawie.

Nic dziwnego, że nie mógł rzucić palenia. Zauważył, że nałóg budzi niesmak u innych, ale nie umiał z nim zerwać. Czasami wydawało mu się, że tylko palenie pozwala mu znieść napięcie nerwowe.

Na szczęście Angus Thermopyle nie przejawiał chęci współpraca

Wysłuchiwał pytań z niezmienną wrogością. Milczał. Od uderzeń głuszaków aż rzygał własnymi flakami, a cela śmierdziała wymiocinami, ale nie mówił ani słowa. Spokojnie znosił głód, pragnienie, deprywację sensoryczną. Tylko raz się załamał: kiedy Milos go poinformował, że Ślicznotkę właśnie demontują na części i złom. Ale wtedy Angus wył tylko jak zwierzę i próbował zdemolować pokój przesłuchań. I nadal nic nie mówił.

Zdaniem Milosa przekazanie wiadomości o Ślicznotce było błędem. Otwarcie powiedział to przełożonym - choć wcześniej zadał sobie wiele trudu, by zaszczepić im ten pomysł. Był przekonany, że coś takiego wzmocni tylko nieustępliwość więźnia. Oni jednak się upierali - w końcu żaden inny sposób nie dał rezultatów.

Sprawa skończyła się mniej więcej tak, jak Milos oczekiwał. Odniósł przynajmniej to jedno niewielkie zwycięstwo.

Poza tym kolejne przesłuchania nic nie dawały.

- W jaki sposób spotkałeś Mornę Hyland? Brak odpowiedzi.

- Co robiliście razem? Brak odpowiedzi.

- Dlaczego glina z PZKG zgodziła się lecieć z takim mordercą jak ty? Brak odpowiedzi.

- Co jej zrobiłeś?

Oczy Angusa pozostały nieruchome.

- Jak zdobyłeś te zapasy? Jak dostałeś się do magazynów? Nie

było włamania do komputera. Strażnikom nic się nie stało. Nie ma

śladu, że wciąłeś się z zewnątrz. Przewody wentylacyjne są za wą

skie dla tych skrzyń. Jak to zrobiłeś?

Brak odpowiedzi.

- Jak zginął Pogromca gwiazd! Brak odpowiedzi.

- Jak przeżyła Morna Hyland? Brak odpowiedzi.

- Powiedziała, że nie ufa ochronie Stacji. Powiedziała, że na Po

gromcy gwiazd dokonano sabotażu. I że to musiało się stać tutaj.

Dlaczego zaufała tobie, a nie nam?

Brak odpowiedzi.

- Skąd się tam wziąłeś? Jakim cudem znalazłeś się tam, gdy wy

buchły silniki Pogromcy gwiazd!

Brak odpowiedzi.

- Mówiłeś - Milos zajrzał do wydruku - że byłeś w pobliżu,

i twój skan złapał eksplozję. Sugerowałeś, że wiedziałeś o katastro

fie i chciałeś udzielić pomocy. Czy to prawda?

Brak odpowiedzi.

- Czy jest prawdą, że Pogromca gwiazd cię ścigał? Czy jest

prawdą, że przyłapali cię na przestępstwie? Czy jest prawdą, że

podczas pościgu miałeś awarię? Czy to w ten sposób Ślicznotka zo

stała uszkodzona?

Brak odpowiedzi.

Ssąc nika, żeby nie trząść się ze złości, Milos Taverner studiował sufit, stosy wydruków na blacie, twarz Angusa. Kiedyś policzki więźnia były tłuste, wzdęte jak jego brzuch; teraz już nie. Teraz skóra zwisała mu ze szczęki, a więzienny kombinezon z ramion. Stracił na wadze, lecz fizyczne osłabienie nie zmieniło groźnego, nieruchomego spojrzenia żółtych oczu.

- Wyprowadźcie go - rzucił Milos strażnikom. - Spróbujcie go

zmiękczyć. Jeszcze raz.

Szlag, pomyślał, kiedy został sam. Nie używał wulgarnych słów; „szlag" było najmocniejszym przekleństwem w jego słowniku.

Niech cię szlag trafi! Niech mnie szlag! Niech go szlag! Niech szlag trafi nas wszystkich.

Wobec kogo powinienem być teraz lojalny? ~"~~A

Wrócił do gabinetu i przygotował zwykłe raporty dotyczące zwykłych spraw. Potem przejechał windą do Komunikacji i wykorzystał wydzielone kanały ochrony, by na wąskim paśmie przesłać

kilka transmisji w osobistym kodzie; żadna z nich nie została zarejestrowana. Dla pewności nadał jeszcze żądanie przesłania danych, z których - kiedy nadejdzie odpowiedź - dowie się o stanie rachunku bankowego, jaki pod fałszywym nazwiskiem założył w Sagitta-rius Unlimited.

Następnie powrócił do przesłuchania Angusa Thermopyle. Co innego mógł zrobić?

Jedyna, jak dotąd, okazja złamania więźnia pojawiła się, gdy An-gus spróbował ucieczki.

Mimo uporu i wyraźnej socjopatii, wiadomość o Ślicznotce okazała się ciężkim ciosem. Kiedy minął wybuch rozpaczy czy wściekłości, Angus nie załamał się. Słabł, oczywiście, wyczerpany fizycznym napięciem przesłuchania i głuszakami, ale przynajmniej wobec Milosa Tavernera stale zachowywał wrogą postawę. Za to, kiedy zostawał sam w celi, zachowywał się inaczej. Mniej jadł; całymi godzinami siedział nieruchomo na pryczy i wpatrywał się w ścianę. Dozorcy meldowali, że jest apatyczny, że prawie na nic nie reaguje; kiedy patrzy na ścianę, nie porusza oczami, jakby na niczym nie ogniskował wzroku. Milos rutynowo przepuścił te informacje przez komputer psy-profilujący. Schematy programu sugerowały, że Angus Thermopyle traci - a może już utracił - wolę życia. Wobec braku tej woli, użycie głuszaka jako instrumentu nacisku było niewskazane. Angus mógłby umrzeć.

Milos sądził, że Angus tylko udaje brak woli życia, by złagodzić wymiar kary. Postanowił zignorować wskazówki komputera.

Było to kolejne drobne zwycięstwo. Wydarzenia potwierdziły jego ocenę sytuacji, gdy Angus pobił strażnika i wyrwał się z celi. Zanim go schwytano, dotarł aż do kanału serwisowego, prowadzącego w labirynt systemów utylizacji odpadków.

Niech to szlag! powtarzał Milos. Zbyt często używał tego słowa, ale nie potrafił inaczej wyrazić swojego głębokiego niesmaku. Nie chciał, żeby przesłuchanie odniosło sukces - ale teraz uzyskał punkt zaczepienia i jeśli go nie wykorzysta, na pewno nie ujdzie mu to na sucho.

Wydał bardzo wyraźne instrukcje i na pewien czas oddał Angusa strażnikom, by mogli rozładować frustrację. Potem znowu kazał go przyprowadzić.


10

11

W pewnym sensie głuszak nie był satysfakcjonującą metodą rozładowywania frustracji. Działanie miał silne, ale jakby bezosobowe; konwulsje wywoływała zwykła neuromięśniowa reakcja na ładunek elektryczny. Dlatego tym razem strażnicy nie korzystali z głuszaków; użyli pięści, butów, może pałek. W rezultacie, kiedy Angus dotarł do pokoju przesłuchań, ledwie mógł chodzić. Usiadł jak człowiek z połamanymi żebrami; krew płynęła mu z ran na twarzy i z uszu; stracił kilka zębów, a lewe oko napuchło tak, że miał je zamknięte, jakby groteskowo parodiował Wardena Diosa.

Stan więźnia wzbudził u Milosa obrzydzenie. A także go przeraził, ponieważ zwiększał szanse sukcesu. Mimo to z aprobatą skinął głową i zwolnił strażników.

Zostali tylko we dwóch.

Dymiąc tak intensywnie, że system klimatyzacji nie nadążał z oczyszczaniem powietrza, Milos wprowadził do komputera kilka rozkazów. Przez dobrą chwilę pozwolił Angusowi siedzieć i się pocić. Niech upór więźnia rozkruszy się pod naporem milczenia. Albo - to bez różnicy - niech wykorzysta chwilę odpoczynku, by zebrać siły. Milos nie dbał o to. Potrzebował czasu, by zrobić krok, od którego miało zależeć jego bezpieczeństwo. Na myśl o podejmowanym ryzyku drżały mu palce i coś ściskało żołądek.

Przygotowywał komputer do przedstawienia dwóch zapisów tej sesji. Jeden będzie rzeczywistą rejestracją, drugi fałszywką, mającą chronić go w razie zagrożenia.

Kiedy zakończy przesłuchanie, wykorzysta ten zapis, który uzna za stosowny. Był zastępcą szefa ochrony; wiedział, jak usunąć z komputera wszelkie ślady.

Ale jeśli ktoś przyłapie go wcześniej...

Wtedy wyjdzie na jaw jego niezbyt precyzyjnie określona lojalność. Będzie skończony.

W głębi duszy nienawidził Angusa za to, że postawił go w takiej sytuacji.

Ale nie mógł sobie pozwolić na wahanie. Zakończył przygotowania, ukrył dłonie za konsolą i spojrzał Angttsowi w twarz. Maskując lęk stanowczością, nie tracąc czasu, przeszedł do sedna.

- Strażnik umarł. - To było kłamstwo, ale Milos dopilnował, żeby nikt nie zdradził więźniowi prawdy. - Możemy cię oskarżyć

12

o zabójstwo. Będziesz gadał. Nawet nie mam zamiaru się z tobą targować. Zaczniesz gadać i powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, wszystko, co pamiętasz... I będziesz się modlił, żebyśmy twoje zeznania uznali za dostatecznie cenne i nie wykonali na tobie egzekucji.

Angus nie odpowiedział. Przynajmniej raz nie patrzył na przesłuchującego. Spuścił głowę; zdawało się, że zwisa mu z szyi, jakby miał złamany kręgosłup.

- Rozumiesz? - zapytał Milos. - Zostało ci jeszcze dość rozumu,

żeby wiedzieć, co mówię? Zginiesz, jeśli nie powiesz mi tego, co

chcę usłyszeć. Przywiążemy cię do łóżka i wbijemy igłę w żyłę. Po

tem będziesz trupem; nawet nie poczujesz, kiedy to się stanie; wte

dy już nikogo nie będzie obchodziło, co się z tobą dzieje.

Ostatnie zdanie było błędem; Milos zrozumiał to, gdy tylko je wypowiedział. Ramiona Angusa drgnęły. Powinien płakać - każdy inny więzień z odrobiną ludzkiej słabości w takiej chwili by płakał. Ale nie Angus. Kiedy uniósł głowę, Milos zobaczył, że więzień usiłuje się roześmiać.

- A kogo obchodzi, co się ze mną dzieje? - głos brzmieniem pa

sował do wyglądu twarzy, zbitej i pokrwawionej. - Ty matkojebie.

Na nieszczęście Milos wyjątkowo nie lubił słowa „matkojeb". Nie zdołał opanować wypływających na policzki rumieńców. Starał się zamaskować tę reakcję, zapalając kolejnego nika, ale wiedział, że Angus to zauważył. Nie umiał powstrzymać drżenia rąk.

Z porozbijaną twarzą Angus wyglądał jak szaleniec.

- Pewnie, będę mówił - oświadczył, patrząc na Milosa. - Zacznę

gadać, jak tylko wniesiesz oskarżenie o morderstwo. Będę gadał do

wszystkich.

Milos wpatrywał się w więźnia. Angus się pocił, ale Milos czuł, że z nich dwóch tylko on się boi.

- Powiem im - ciągnął Angus - że w ochronie jest zdrajca. - Mówił

takim tonem, jakby w każdej chwili mógł to udowodnić. - Powiem

nawet, kto nim jest. I skąd o tym wiem. I jak sprawdzić, że mówię

prawdę. Kiedy tylko wniesiesz oskarżenie. Przehandluję jego na

zwisko za immunitet. Albo... - prychnął pogardliwie - za ułaska

wienie.

- Kto to jest? - spytał Milos, walcząc z własnym żołądkiem.

Oczy Angusa były nieruchome.

13

- Kiedy wniesiesz oskarżenie.

Milos spróbował spojrzeć niebezpieczeństwu prosto w oczy.

- Blefujesz - stwierdził.

- To ty blefujesz - odparł Angus. - Nie oskarżysz mnie. Nie chcesz się przekonać, co wiem. Nigdy nie chciałeś. - I z satysfakcją dodał: - Matkojebie.

Milos przygryzł nika. Ponieważ był człowiekiem wyrafinowanym, nie myślał nawet o fizycznej agresji. Nie chciał czuć potu i bólu Angusa na dłoniach. Zamiast tego nadał sygnał wzywający strażników i polecił, by odprowadzili więźnia do celi. Potem nagle się uspokoił.

Palce przestały drżeć; wykasował z komputera rzeczywisty zapis i wprowadził fałszywy. Potem zgasił nika; odrażający nałóg, pomyślał, trzeba będzie rzucić. Przypomniał sobie, że w przeszłości podejmował już takie postanowienia, więc dodał: tym razem poważnie. Naprawdę.

A równocześnie w zakątku umysłu, który stał się nagle osobnym przedziałem, jak plik komputerowy zabezpieczony tajnym hasłem, coś krzyczało w myślach: Szlag! Szlag, szlag! Szlag, szlag, szlag!

Wydawał się całkiem opanowany i absolutnie spokojny, kiedy zszedł do Komunikacji i wysłał dwie, może trzy wąskopasmowe transmisje, które nie zostały zarejestrowane, nie można było ich wyśledzić i prawdopodobnie nie dałoby się rozszyfrować, gdyby ktoś je przechwycił. Potem wrócił do gabinetu i zajął się pracą.

Zapis przesłuchania Angusa nie zwrócił niczyjej uwagi i na niczyją nie zasługiwał.

Angus zaś trwał przy swych ponurych spojrzeniach i niezłomnym milczeniu.

Na Stacji Gór-Komu nic się nie zmieniło.

Milos Taverner był właściwie bezpieczny.

A jednak, kiedy przyszedł rozkaz zamrożenia Angusa Thermo-pyle, Milos odetchnął głęboko z prywatną, złośliwą ulgą.

4

Morna Hyland nie otworzyła ust od chwili, gdy Nick Succorso chwycił ją za rękę i pociągnął przez chaos u Mallory'ego, do czasu, gdy on i jego ludzie wprowadzili ją do doku, gdzie czekała fregata Kapitański kaprys. Nick ściskał ją tak mocno, że zdrętwiała jej ręka, a palce mrowiły; droga przypominała ucieczkę: przerażoną, niemal rozpaczliwą. Uciekała od Angusa, uciekała, choć ani razu nie ruszyła biegiem. Obie ręce trzymała w kieszeniach, by nikt nie zauważył, że coś ukrywa, że ściska sterownik implantu strefowego. Pozwalała, by Nick nią kierował.

Przejścia i korytarze były dziwnie puste.' Ochrona opróżniła je na wypadek, gdyby aresztowanie Angusa skończyło się bitwą. Buty załogi Nicka wybijały echa na pokładach: grupka mężczyzn i kobiet chroniąca Mornę przed interwencją Stacji. Poruszali się, jak ścigani przez zwiastun metalicznego gromu, jakby pędził za nimi Angus i klienci Mallory'ego. Serce biło jej mocno, wzmagając napięcie. Gdyby ktoś ich teraz zatrzymał, nie obroniłaby się przed oskarżeniem grożącym karą śmierci. Ale wpatrywała się tylko przed siebie, przygryzała wargi, zaciskała pięści w kieszeniach. Niech ludzie Nicka ją prowadzą.

15

W końcu znaleźli się w doku. Za plątaniną szyn i kabli, miedz wysięgnikami leżał statek Nicka. Potknęła się o przewód i nie mog ła użyć rąk, by się czegoś przytrzymać; Nick szarpnął ją mocn i odzyskała równowagę. Tutaj ryzyko zatrzymania było najwięks~ Ochrona Stacji krążyła wszędzie, pilnując doków, poza nią byli te inspektorzy celni, kierowcy wózków transportowych, dokerzy i ope ratorzy dźwigów. Gdyby chcieli teraz zerwać umowę z Nickiem...

Ale nikt nie próbował zatrzymać ani jej, ani ludzi z nią idących Blokada Stacji była zniesiona; Kapitański kaprys czekał zamknięty póki ktoś z ludzi Nicka nie podał kodu. Nick wprowadził Mornę d środka i, nie zwalniając uścisku, niemal wepchnął ją przez śluzę.

Po rozległym doku miała wrażenie, że wchodzi do zamkniętej niewielkiej przestrzeni-jak do klatki. Oświetlenie fregaty wydawa ło się przyćmione i mętne w porównaniu z lampami łukowymi rr zewnątrz. Zrobiła wszystko, co mogła, by uciec Angusowi: o chwili, gdy przyjęła od niego sterownik, nie miała już odwrotu. Te raz jednak po raz pierwszy zobaczyła, dokąd uciekła: w wąskie ko rytarze obcego statku. Niewiele brakowało, by zawróciła.

Kapitański kaprys był pułapką; poznała to od razu. Przez jedn-chwilę świadomość, że wchodzi na pokład innego statku, gdzi znajdzie niewiele nadziei i żadnej pomocy, niemal unieruchomili jej mięśnie. Niemal ją sparaliżowała.

Wtedy jednak wszyscy ludzie Nicka znaleźli się wewnątrz i nie był to czas na paraliż. Zatrzasnęły się wrota śluzy. Nick Succorso chwycił ją za ramiona - zaraz ją obejmie. Po to przecież ją uratował: żeby ją posiąść. Nadszedł pierwszy kryzys jej nowego życia; była tak spięta, że miała ochotę uderzyć Nicka, odepchnąć jego ręce.

Wystarczyło jej jednak przytomności umysłu, by go powstrz\ -mać, mówiąc:

- Żadnych dużych przeciążeń. ^

Choć raczej psychicznie niż fizycznie, jednak Morna Hyland była wyczerpana aż do szpiku kości. W obecnych okolicznościach najłagodniej można by ją określić jako na wpół oszalałą od gwałtów, choroby skokowej, grozy i manipulacji implantem strefowym. W ciągu spędzonych z Angusem tygodni przeżyła rzeczy, które nawiedzałyby ją w koszmarnych snach, gdyby miała dość sił, żeby śnić. A potem, mimo to, uratowała mu życie. Wszystko

wskazywało, że opanowała ją rozpaczliwa słabość, która u ofiar terrorystów wzbudza miłość do porywaczy.

Ale pozory były mylące. Nie zakochała się; dobiła targu. Ceną było jej przybycie tutaj, na ten statek, gdzie znalazła się na łasce Nicka. Rekompensatą stał się sterownik implantu strefowego w kieszeni.

Ocalenie Angusa było jedynym przeprowadzonym z zimną krwią szaleńczym czynem w jej stosunkowo krótkim życiu.

Jeśli jednak straciła rozum, wciąż była tylko połowicznie obłą-kana. Nikt całkowicie szalony nie przetrwałby tej męki, zachowując dość przytomności umysłu, by zwrócić się do Nicka Succorso:

- Proszę. Bez dużych przyspieszeń. W każdym razie najpierw

mnie uprzedźcie.

Może i wpadła w pułapkę, ale nie została pokonana.

Zagranie udało się. Nick znieruchomiał i spojrzał na nią ze zdziwieniem. Widziała, że coś podejrzewa. Pragnął jej. Chciał też wiedzieć, co się dzieje. I musiał jak najszybciej wynieść się ze Stacji.

- O co chodzi? - zapytał. - Chora jesteś czy co?

- Jestem zbyt osłabiona. On... - Wzruszyła ramionami dostatecznie wymownie, by nie wypowiadać imienia Angusa. - Muszę odpocząć.

Po czym stłumiła wszelkie myśli, jak to często robiła przy Angu-sie; dzięki temu - choć pełna głębokiego wewnętrznego obrzydzenia dla jakiegokolwiek kontaktu z dowolnym mężczyzną - nie zrobi niczego głupiego. Na przykład nie wbije Nickowi kolana w jądra, kiedy ten spróbuje ją objąć.

Nick był przyzwyczajony do kobiet, które mdlały z rozkoszy, gdy je obejmował. Nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, co Morna naprawdę do niego czuje.

Nie byłby też zadowolony, gdyby poznał prawdziwy powód jej lęku przed przeciążeniem.

Było kluczem do choroby skokowej, przełącznikiem budzącym w niej prawdziwy obłęd. To przeciążenie sprawiło, że zniszczyła Pogromcę gwiazd, próbując zapoczątkować autodestrukcję, mimo że Pogromca był niszczycielem PZKG, mimo że kapitanem był jej ojciec, mimo że niedawno zaobserwowali, jak Angus Thermopyle wymordował cały obóz górniczy.

Choroba skokowa to jedyne usprawiedliwienie dla implantu strefowego, jaki Angus umieścił jej w mózgu. I dla sterownika implantu,


16

17

jaki teraz ściskała w dłoni. Ten sterownik był jej jedyną tajemnicą, j dyną obroną na pokładzie Kapitańskiego kaprysu. Próbowałaby z bić każdego, kto by chciał go jej zabrać.

Aby rozwiać podejrzenia Nicka, Morna była skłonna odpowi dzieć mu na wszystkie pytania dotyczące Pogromcy gwiazd, choci cały statek był utajniony, a ona sama należała do policji. W ostatec ności powie mu nawet, jak zginął niszczyciel. Ale nigdy nie zdrad że Angus wszczepił jej implant strefowy... a potem oddał sterownik

Nigdy.

Była gliną - w tym cały problem. Była gliną, a „nieuprawnion użycie" implantu strefowego to najgorsza zbrodnia, jaką mogła po pełnić, nie licząc zdrady. Fakt, że pomogła Angusowi Thermopyl ukrywając sterownik do własnego implantu, tylko pogarszał spra wę. Swoje życie chciała poświęcić walce z ludźmi takimi jak o i Nick Succorso, walce z demonami piractwa i nieuzasadnioneg użycia implantów strefowych.

Wiedziała jednak, co może zrobić dzięki sterownikowi. Angus j tego nauczył-mimowolnie, ale skutecznie. Urządzenie stało się dl niej ważniejsze niż przysięga policyjna, cenniejsze niż honor. Nig dy z niego nie zrezygnuje.

By nie zdradzić prawdy o sobie, zapadła w otępienie; gdyb Nick ją pocałował, nie chciała zareagować, jakby był Angusem.

Na szczęście jej plan się powiódł. Nick miał teraz ważniejsz sprawy. Poza tym uznał pewnie, że wyrwała się od Angusa chor i wycieńczona. Dlatego puścił ją i odwrócił się.

- Wyznacz jej kabinę - rzucił przez ramię swojej zastępczyni. -

Daj coś do jedzenia. Kataleptyk, jeśli zechce. Bóg wie, co ten sukin

syn jej zrobił.

Odchodził już, kiedy Morna usłyszała: -^/

- Odlatujemy. Natychmiast. - W jego głosie dźwięczała żądza,

a blizny pod oczami zapłonęły czerwienią. - Ochrona nie chce, że

byśmy tkwili w pobliżu. To część umowy.

Morna wiedziała, czego dotyczy ta żądza. Ale teraz miała trochę czasu, żeby się przygotować.

W kombinezonie pociła się tak obficie, że zaczynała cuchnąć.

Pierwszy oficer Nicka, kobieta imieniem Mikka Vasaczk, także się spieszyła. Może chciała sama stanąć na mostku, a może wiedziała, że

ma teraz konkurencję i nie była z tego zadowolona. W każdym razie zachowywała się szorstko, co Mornie odpowiadało.

Czując miękki nacisk hydraulicznej windy, zjechały w dół. „Dół" stanie się „górą", gdy tylko Kapitański kaprys opuści dok i rozpocznie ruch wirowy, generując wewnętrzne ciążenie. Dotarły na pokład kabinowy, usytuowany wokół ładowni, silników, banków danych, zasilania skanu i uzbrojenia. Kapitański kaprys był luksusowym jachtem i miał więcej niż jedną kabinę pasażerską. Mikka Vasaczk pokazała Mornie najbliższe drzwi, wprowadziła ją do środka, zademonstrowała, jak kodować zamek i uruchomić interkom. Potem zapytała, nie całkiem uprzejmie:

- Chcesz czegoś?

Morna chciała tylu rzeczy, że pragnienie odebrało jej siły.

- Wszystko w porządku - odparła jednak z trudem. - Potrzebu

ję tylko snu. I bezpieczeństwa.

Mikka miała piękne biodra; poruszała się, jakby potrafiła je wykorzystywać na wiele sposobów. Teraz przyjęła pozę sugerującą groźbę.

- Nie licz na to - mruknęła ironicznie. - Nikt z nas nie jest bez

pieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Lepiej uważaj. Nick ma więcej

rozumu, niż ci się wydaje.

Wyszła, nie czekając na odpowiedź. Drzwi zamknęły się automatycznie.

Morna miała ochotę płakać. Miała ochotę zwinąć się w kłębek w kącie. Ale nie miała czasu ani na łzy, ani na tchórzostwo. Jej przetrwanie było zagrożone. Jeśli teraz nie wymyśli, jak się bronić, nie dostanie już drugiej szansy.

Najpierw wprowadziła kod na klawiaturze zamka. Nie dlatego, żeby nikt nie mógł otworzyć drzwi - komputer statku z łatwością zmieni instrukcje, kiedy tylko Nick będzie tego chciał - ale żeby ich na chwilę zatrzymać. Będzie wiedziała, że ktoś chce wejść.

Potem wyjęła sterownik implantu strefowego.

Małe czarne pudełko było jej zgubą. Demonstrowało, jak wiele kosztował ją Angus, jak głęboko ją zranił. Zrujnował ją tak doszczętnie, że zgodziła się zapomnieć o ojcu, o PZKG, o wszystkich ideałach, w jakie wierzyła; że odwróciła się plecami od ratunku, od ochrony Stacji Gór-Komu, od wszelkich form pomocy i pocieszenia,


18

19

jaką dysponowała PZKG; zrezygnowała z egzekucji Angusa - by tylko zdobyć panowanie nad własnym implantem strefowym.

Ale wiedziała też, że sterownik jest jej ostatnią nadzieją. I to ni zależnie od tego, gdzie się znajdzie. Na pokładzie Kapitańskie kaprysu fakt ten był jedynie bardziej oczywisty, ale przecież wca nie bardziej prawdziwy. Z pomocą implantu strefowego Ang Thermopyle zredukował ją do czegoś, czym nigdy nie chciałab pozostać. Nauczył ją, że jej fizyczna i moralna istota jest godna p gardy; jest tylko zabawką, którą można wykorzystywać lub dręczy bezkarnie, a potem odrzucić, kiedy przestanie go zadowalać; je" marnie wykonanym przedmiotem, niewartym uwagi ani szacunk ' Ale ta sama logika podpowiadała również, że implant strefowy je jedyną rzeczą, dzięki której może się stać czymś więcej. Był wład - a ona zbyt długo nie miała żadnej władzy. Bez niego nigdy ni odzyska spokoju po krzywdach, jakich doznała. Nic więcej nie zd ła wymazać z pamięci lekcji, których udzielił jej Angus.

Zatem była uzależniona od implantu... a więc musiała unikać p mocy z zewnątrz. Stacja Gór-Komu i PZKG zrobiliby dla nie wszystko, co tylko możliwe - ale też odebraliby jej sterownik W rezultacie pozostałaby sama ze swą bezwartościowością.

Kiedyś powiedziała Angusowi: „Oddaj mi sterownik. Potrzebu ję go, żeby uleczyć siebie". Wtedy odmówił, a teraz jej potrzeba sta ła się bardziej paląca.

I na pewno w tej chwili była po prostu pilniejsza.

Gdyby Nick wiedział - albo się domyślał - żeJyforna ma implan strefowy, jak długo zdołałaby utrzymać w tajemnicy sterownik. Przede wszystkim potrzebowała energii. Energii, by opanować strach-energii, by stawić mu czoło. Energii, żeby odwrócić jego uwagę.

Implant strefowy mógł jej dać tę energię. Mógł stłumić zdolnoś' mózgu do rozpoznawania zmęczenia. Niestety, wiedziała tylko, co implant potrafi; nie miała pojęcia, jak go używać. Oczywiście, mogła od czytać napisy wytłoczone nad przyciskami; nie wiedziała jednak, jak dostroić emisję, jak połączyć ich działanie, by osiągnąć pożądany rezultat. W ten sposób miała dostęp tylko do najbardziej prymitywnych funkcji.

To musi się zmienić. Będzie całkiem bezbronna, dopóki w pełni nie zapanuje nad sterownikiem... i sobą..Dopóki nie nauczy się grać na synapsach i nerwach tak, jak grał Angus.

Potrzebowała cz;asu, by osiągnąć takie mistrzostwo. Dużo czasu.

W tej chwili mogła liczyć najwyżej na kilka godzin.

Nikt z nas nie jest bezpieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Zignorowała to. Lepiej uważaj. Nick ma więcej rozumu, niż ci się wydaje. Usunęła z umysłu wszystko, oprócz zasadniczego problemu.

Kabina miała własną komorę sanitarną i prysznic, a w szafce Morna znalazła zestaw przyborów toaletowych i osobistych drobiazgów. Znalazła nawet mały zestaw do szycia porwanych kombinezonów. Wyjęła pincetę i podważyła osłonę sterownika. Potem igłą wyskrobała maleńką przerwę w ścieżce na płytce drukowanej - w obwodzie, umożliwiającym odebranie jej zdolności ruchu, włączającym blokadę połączenia między ciałem a mózgiem. Angus często korzystał z tej funkcji; pozwalała mu robić wszystko, co chciał, z jej ciałem, gdy umysł mógł tylko obserwować i wyć z rozpaczy.

Musiała się zabezpieczyć, by już nigdy więcej nikt nie zdołał jej zwyczajnie wyłączyć. Wykłady z elektroniki w Akademii na coś się jednak przydały.

Palce jej drżały, gdy skończyła. Bała się, że popełniła jakiś błąd. Ale nie mogła sobie pozwolić na strach. Nikt z nas nie jest bezpieczny, póki ty jesteś na pokładzie. Nie mogła też sobie pozwolić na błędy. Nick jej pragnął. Ale dla niej takie „pragnienie" oznaczało Angusa; oznaczało brutalność i gwałt. Nick ma więcej rozumu, niż ci się wydaje. Opanowała drżenie i zatrzasnęła osłonę. Pamiętając o ostrożności, odłożyła dowody swoich działań - pincetę i igłę - do szafki. Potem usiadła na koi, oparła się plecami o ścianę i dotknęła przycisku.

I natychmiast ogarnęło ją błogie rozleniwienie. Ciało zdawało się zapadać w nieświadomość, jakby ktoś wstrzyknął jej w żyły dawkę kataleptyku. Senność jak balsam okrywała ręce i nogi, łagodziła podrażnione nerwy, tłumiła dawne lęki. Morna osunęła się powoli; głowa opadła jej na piersi.

Uleczenie. Bezpieczeństwo. Spokój.

Spała już niemal, gdy przyszła jej z pomocą desperacja, której nauczyła się od Angusa. Ukłucie paniki dało siłę, by wyłączyć sterownik.

Kiedy rzeczywistość znowu napłynęła do mięśni, czyste, głębokie rozczarowanie wycisnęło jej łzy z oczu.


20

21

Wiedziała jednak, że życie z implantem strefowym nie jest łatw Nie spodziewała się, że będzie łatwe. Miała tylko nadzieję, że sa będzie nim kierować.

Niepokoiło ją, że być może zbyt wiele od siebie wymaga, że ża na ludzka istota nie zdołała bezkarnie dokonać tego, co ona zami rza osiągnąć. Że prawo zabraniające „nieuzasadnionego użycia" je doskonale umotywowane. Chciała zmusić implant, by skuteczn jej służył, ale do tego potrzebowała czegoś zbliżonego do jasn widztwa, czegoś w rodzaju kryształowej kuli. W sterowniku umies czono wyłącznik czasowy, co powinno pomóc. Ale przypuśćmy,A postanowi zaryzykować odpoczynek, jakiego domaga się ciał Skąd ma wiedzieć, jak długo może bezpiecznie spać? Prżypuśćm że zechce stłumić uczucie wyczerpania i dodać sobie energii, b spróbować przetrwać silne przeciążenia i nie wpaść w obłęd. Ską ma wiedzieć, jaki impuls będzie wystarczający, albo jak długo ci ło wytrzyma stres? Jeśli już o tym mowa, skąd ma wiedzieć, któ ośrodki w mózgu odpowiadają za chorobę skokową, jaką część si bie powinna wyłączyć, by uniknąć stanu obłąkanego spokoju, gd wszechświat przemawia do niej i wskazuje, co ma zniszczyć?

Na każdym kroku musi zgadywać. A zgadywanie jest śmiertel. nie niebezpieczne. Każdy błąd, każda pomyłka może ją zdradzi przed Nickiem.

Problem jednak był poważniejszy. Postępowanie Angusa pozo stawiło ją na wpół oszalałą i głęboko znużoną, choć Thermopyl często wymuszał na niej odpoczynek. Skąd miała wiedzieć, czy t szaleństwo i znużenie nie są typowymi objawami związany z użyciem implantu strefowego? Skąd miała wiedzieć, czy prób ratowania się nie doprowadzą jej do zguby?

Nie mogła tego wiedzieć. Brakowało jej informacji, by podejmo wać takie działania.

Z drugiej strony znalazła się tutaj, ponieważ Angus doprowadzi ją niemal do obłędu. Nie miała żadnego wyjścia, które by nie łączy ło się z obłędem.

Lekki stuk przebiegł po kadłubie statku - charakterystyczn wstrząs zwalnianych zaczepów doku. Kiedy cofały się klamry i ka ble, wszyscy na pokładzie o tym wiedzieli.

Czas Morny dobiegał końca.

Kapitański kaprys popłynął swobodnie i ciążenie zniknęło. Mimowolny skurcz mięśni odepchnął ją od ściany i poszybowała swobodnie.

Po chwili jednak interkom zadźwięczał ostrzegawczo i załoga na mostku wprowadziła statek w ruch wirowy, dający wewnętrzne ciążenie. Kabina przeorientowała się i Morna wylądowała na nowej podłodze.

Dobrze znała takie manewry. Zamiast niepokoju poczuła wdzięczność, że Nick tak szybko wprowadził ciążenie. Dowódcy na ogół woleli odlecieć spory kawałek od doku - by się upewnić, że o nic nie zawadzą, i by odświeżyć wspomnienie nieważkości - zanim zaryzykowali utratę zwrotności wywołaną inercją ruchu wirowego.

Z ponurą miną wcisnęła kolejny klawisz.

Nie ten, nie ten, ten klawisz przyniósł ból, cała skóra zdawała się płonąć. Angus powiedział, że jej ojciec oślepł od błysku, kiedy doprowadziła do wybuchu silników Pogromcy gwiazd. Musiał czuć na twarzy coś takiego, taką torturę ognia, nieznośne przypalanie każdego nerwu...

Mięśnie napięły się w konwulsji bólu, ognia i wspomnień. Na oślep dźgnęła palcem, usiłując trafić w CANCEL.

Spudłowała. Zamiast tego wcisnęła klawisz, który już wypróbowała - ten, który sprowadzał relaksację.

Skutek oszołomił ją. W jednej chwili uległa przemianie.

To było jak magia, jak neuronowa alchemia. Z nieznośnego bólu tworzyła coś, czego Morna potrzebowała bardziej niż energii, coś, co pomoże jej wytrwać z Nickiem, coś, czego Angus nigdy na niej nie wypróbował - albo nie wiedział, jaki skutek to wywoła, albo zwyczajnie nie chciał.

W pewnym sensie wybrana przypadkiem kombinacja nie łagodziła bólu. Nie do końca. Transformowała go raczej w coś całkiem innego: zmysłowe pożądanie koncentrujące się w najczulszych punktach ciała. Sutki płonęły, jakby mogły być ugaszone pocałunkami, usta i krocze stały się gorące i wilgotne, głodne dotyku.

Przez chwilę tak pochłonęło ją uczucie pożądania, że nie potrafiła go powstrzymać. Nie uświadamiała sobie, że wije się zmysłowo na koi. Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy pierwsze uderzenie ciągu Kapitańskiego kaprysu zrzuciło ją na podłogę.


22

23

Niewielki ciąg; tylko tyle, żeby statek ruszył z miejsca. A jedn upadek pozwolił się opanować; Morna chwyciła sterownik i wył czyła wszystko.

Potem leżała na koi i dyszała ciężko, próbując zaabsorbować j koś szok odkrycia i przeżyte emocje.

Przypadkiem znalazła rozwiązanie najpilniejszego problemu wolną od wstrętu reakcję na obecność Nicka. Na jakiś czas znalaz sposób, by przetrwać jego dotyk.

A jeśli - jak u Angusa - żądze Nicka wymagają też zadawan bólu, będzie mogła odbierać ten ból jako rozkosz. Będzie osłonięta.

Nic dziwnego, że Angus nigdy nie korzystał z tej funkcji. Mo na stałaby się wtedy paradoksalnie odporna: poddająca się wszys' kiemu, co dyktowała mu nienawiść, ale nieczuła na strach.

Teraz może odpocząć. Chciałaby tylko wiedzieć, kiedy przyjdź' Nick. Ile czasu jej zostało? Ciąg zmienił nieco kierunek siły ciążeń1 na pokładzie, utrudnił poruszanie się po kabinie. Tym chętniej rz ciłaby się na koję, dla bezpieczeństwa przypięła koc i pozwoliła, b znużenie poniosło ją w sen. Kiedy Nick się zjawi, będzie musia' stawić czoło jego podejrzeniom. Jakiekolwiek będą... A na razie...

Nie zrobiła tego. Angus Thermopyle nauczył ją więcej, niż ob je sobie uświadamiali. Mogła jeszcze przedsięwziąć dodatków środki ostrożności, mogła lepiej zamaskować prawdę.

Zajęła się zamkiem.

Tym razem ustawiła go tak, by drzwi otwierały się na żądanie ale dopiero po pięciu sekundach zwłoki i sygnale brzęczyka, ostrze gającym, że ktoś chce wejść.

Potem, walcząc ze złożoną siłą ciążenia, przeszła do komory sa-i nitarnej, zdarła z siebie nie dopasowany kombinezon, jaki dostała od Angusa, rzuciła go do zsypu i wzięła długi prysznic. Nie wychodziła, dopóki ręce nie zaciążyły jej od szorowania; osuszona przez ssawę była nieskazitelnie czysta. Nie potrafiła zmyć z siebie zbrodni, ale przynajmniej poczuła się lepiej.

Wyciągnęła się naga na koi, ukrywając sterownik pod materacem. Podciągnęła koc pod brodę i zacisnęła paski rzepów.

Kiedy delikatny ciąg oddalał statek od Stacji Gór-Komu - od normalności, od szansy uzyskania pomocy - ułożyła swe czyste ciało na czystym posłaniu i spróbowała stworzyć jakieś plany. Nie

zdoła zachować rozsądku, gdy znajdzie się pod wpływem implantu strefowego; musi więc z góry przygotować się na wszystko, co może nastąpić.

Może to i dobrze, że Angus tak często zmuszał ją do odpoczynku. Nieważne, czym to było dla jej umysłu i duszy - ciało właściwie nie potrzebowało snu.

Po opuszczeniu doku Kapitański kaprys musi manewrować, zanim oddali się od dźwigów i zaczepów Stacji, od anten, śluz, wyciągarek i innych statków, zanim wejdzie na trajektorię odlotu. To pewnie zajmie Nicka na jakiś czas. Oczywiście, nie musi pilnować tych spraw osobiście; załoga na mostku z pewnością sobie poradzi. Mikka Vasaczk wyglądała, jakby potrafiła sobie poradzić prawie ze wszystkim. Jednak dowódcy na ogół lubili takie manewry, rozmowy z Centrum, wszystkie rutynowe decyzje, które można podejmować, nie myśląc, z przyzwyczajenia. Ale dobrze czasem odświeżyć te przyzwyczajenia, przypomnieć sobie o zasadach i priorytetach dowodzenia. Kapitanowie na ogół nie myśleli nawet o zejściu z mostka, dopóki statek nie znalazł się daleko poza przestrzenią kontrolowaną przez Stację, gdzie zawsze istniało prawdopodobieństwo spotkania z innymi statkami. Po Nicku Succorso Morna nie spodziewała się takiej skrupulatności; sądziła jednak, że zanim przekaże dowodzenie komuś innemu, dopilnuje, by Kapitański kaprys oddalił się na bezpieczną odległość.

Tyle czasu jej pozostało, zanim zostanie poddana próbie.

* * *

Miała rację. Czy tego chciał, czy nie, dał jej czas.

Kiedy przyszedł, była przygotowana tak, jak to tylko możliwe.

Musiała w tym celu podzielić swój umysł na niezależne części. Angus Thermopyle w jednej szufladzie; wszystko, co jej zrobił, w innej. Okrutna zguba Pogromcy gwiazd. Choroba skokowa. Wstręt. Lęk przed zdemaskowaniem. Wszystko, co niebezpieczne, co mogło ją sparaliżować czy przerazić, musiało zostać odizolowane i zamknięte, aby przy podejmowaniu decyzji mogła zachować przynajmniej ślad inteligencji.

Siła woli była jak implant strefowy: rozdzielała umysł i ciało, działanie i skutek.


24

25

Tego także nauczył ją Angus, zupełnie o tym nie wiedząc.

Kiedy odezwał się brzęczyk, poczuła, że niczym fala uderzeń wa ogarniają eksplozja paniki. Jednakże z własnego wyboru w' czyła w świat absolutnego ryzyka, gdzie nikt nie mógł jej oc prócz niej samej. Zanim otworzyły się drzwi, sięgnęła pod matę i wcisnęła kombinację klawiszy, od której zależało jej życie. Pot odwróciła się na bok, do człowieka, który ją uratował.

Nick Succorso wyglądał, jakby wyszedł z romantycznej histo jednej z tych, jakie opowiadano o nim na stacji. Miał zmruż oczy i zawadiacki uśmieszek; poruszał się z tą męską pewno' siebie, która każdy krok zmieniała w pokusę. Jego dłonie potrafi okazać delikatność; jego głos był pieszczotą. Już tylko to mo uczynić go mężczyzną godnym pożądania. A w dodatku był nieb pieczny - notorycznie niebezpieczny. Blizny pod oczami sugero ły gwałtowność: dowodziły, że jest człowiekiem, który nie przes*' szy się krwi. Kiedy namiętność zabarwiała je ciemną czerwień" świadczyły, że w śmiertelnej rozgrywce zwykle jest górą.

Wszedł do jej pokoju, jakby cały czas był pewien, że Morna potrafi mu odmówić.

Morna Hyland praktycznie nic o nim nie wiedziała. Był pirate konkurentem Angusa Thermopyle; przestępcą. I - podobnie jak A gus - był mężczyzną. Różnice między nimi były właściwie kosm tyczne, nieistotne. Udało mu się przechytrzyć Angusa tylko dlat go, że wykorzystał pomoc zdrajcy w ochronie Gór-Komu. Tylko t ką pewną informacją dysponowała.

Mimo to nie groziło jej, że spojrzy na niego przez zasłonę rom tyzmu. Zbyt dobrze wiedziała, czym jest piractwo - i męskość - d ich ofiar.

Jednak nie czuła mdłości, paniki czy mrocznej grozy, we śn; i na jawie, przyczajonej gdzieś w głębi umysłu od dnia, gdy zgiń Pogromca gwiazd. Zamiast tego narastał w niej żar pożądani Krew stała się płynną żądzą, końcówki nerwów na skórze zdawał się ogniskować niby zgłodniałe skanery. Wyciągnęła ramiona, ja' by chciała, by Nick wsunął się wprost w jej objęcia.

Odpowiedział uśmiechem, a blizny pod oczami pociemniały. Ni podszedł jednak od razu, gdy już zamknął za sobą drzwi. Uważni lecz spokojnie obserwował Mornę.

26

_ Nie mamy wyboru w kwestii dużych przeciążeń - oświadczył no chwili swobodnie. - Ten sukinsyn nas trafił. Mój mechanik twierdzi, że mamy migotanie skokowe. Możemy wejść w tachjono-wą i nigdy nie wrócić. Jeśli chcemy dokądkolwiek dolecieć, musimy wykorzystać pełną moc silników.

Urwał. Zdawało się, że czeka na jej odpowiedź. Więcej rozumu, niż ci się wydaje. Ale nie zareagowała. Problem przeciążenia mógł zaczekać; nie budził w niej lęku, nie teraz, gdy ciepło krążyło w żyłach, a każdy skrawek skóry zdawał się żyć własnym życiem. Dopóki Nick był w kabinie, nie groziła jej choroba skokowa. Kapitański kaprys nie zwiększy ciągu: żądze dowódcy nie dadzą się zaspokoić przy ostrej akceleracji.

Wyciągnęła ramiona i czekała. Nie widziała własnej twarzy, ale z pewnością Nick dostrzegł, w jakim Morna jest stanie.

Podszedł bliżej, bez wysiłku balansując w ukośnej sile ciążenia. Zerwał rzepy koca i odrzucił go na bok. W jednej z szuflad umysłu Morna zadrżała i próbowała znowu się okryć. Ale szuflada była zamknięta, odcięta. Całe ciało pragnęło pieszczoty. Wygięła grzbiet, unosząc ku niemu piersi.

Wciąż jej nie dotykał; nie wsunął się w jej objęcia. Zamiast tego sięgnął po identyfikator, zwisający jej z szyi na cienkim łańcuszku.

Nie mógł odczytać kodu, oczywiście; musiałby wsunąć identyfikator do komputera. I nie miał dostępu do poufnych danych - do tego potrzebowałby komputera ochrony albo PZKG. Jednakże, jak niemal wszyscy w ludzkiej przestrzeni, wiedział, co oznaczają wyryte znaki.

- Jesteś gliną - stwierdził.

Nie wyglądał na zaskoczonego.

Nie zdziwił się.

Powinien się zdziwić, pomyślała, mimo narastającego w niej napięcia. A potem przypomniała sobie, że przecież miał wspólnika w ochronie Stacji. Mógł wiedzieć, że jest policjantką, już od dnia, kiedy pierwszy raz ją zobaczył.

To może jej pomóc. Skłoni go do myślenia o niej w terminach tajnych operacji i zdrady, nie bezradności i implantów strefowych.

- Uratowałeś mnie... - Głos miała gardłowy, rozbrzmiewający

pragnieniami wykraczającymi poza rozsądek czy strach. - Będę

wszystkim, czym zechcesz, żebym była.

27

W tej chwili było to prawdą. Implant strefowy czynił to pra Chwyciła dłoń Nicka, przyciągnęła do ust, pocałowała palce. N zyku pozostał ślad soli: pot - pocił się z koncentracji, kiedy st' wał Kapitańskim kaprysem, i pocił się z pożądania.

A jednak wciąż się powstrzymywał, chociaż całe ciało Morn niego tęskniło. Narastały w niej naciski implantu strefowego; l napsy, nad którymi nie mogła zapanować, odpalały sygnały p dania. Nie chciała, żeby mówił; chciała, żeby przyszedł do niej, by sobą ugasił jej pragnienie.

- Czy tak samo zachowywałaś się wobec kapitana Thermopy Czy dlatego zostawił cię przy życiu?

- Nie - odparła odruchowo. - Nie... - powtórzyła bez za" nowienia.

Ale powinna się zastanowić, musiała myśleć, ponieważ nastę słowa, jakie by z siebie wyrzuciła bez zastanowienia, brzmiały „bo nie użył tej kombinacji".

Żądza była niczym huk w uszach. Morna przełknęła ślinę, ż go zagłuszyć, żeby wyrównać ciśnienie. I dała najprostszą od wiedź, jaką Nick mógłby zaakceptować.

- Widziałeś go. Porzuciłam go dla ciebie. Do niego nic takie

nie czułam.

Nic o Nicku nie wiedziała. Może jest dostatecznie próżny, że uwierzyć.

Nie był. Albo też jego próżność była zbyt wielka, by nasycić takim drobiazgiem. Nie poruszył się; uśmiechnął tylko krzy i groźnie.

- Spróbuj czegoś innego.

Spróbuj czegoś innego. Spróbuj. Nie mogła myśleć. Nie potr ła myśleć, kiedy implant robił jej coś takiego. Co może powiedzi Nickowi, co będzie dostatecznie prawdziwe, by uwierzył, i dost tecznie fałszywe, by jej nie narazić?

- Proszę cię, Nick - odezwała się w końcu, niemal jęcząc z po~

dania. - Czy nie możemy porozmawiać później? Teraz chcę ciebi

Uśmiechnął się znowu, ale nie ustąpił. Przesunął tylko dłoń wzdłuż jej mostka i obrysował pierś czubkami palców. Tym raze mimowolnie wygięła grzbiet. Uśmiech Nicka, jego oczy, nie nios ostrzeżenia; nagle pstryknął paznokciem w sutek.

28

Przez jeden moment równowaga implantu strefowego przechyliła się w stronę bólu. Morna jęknęła, prawie krzyknęła.

_ Nazywasz się Morna Hyland - oświadczył Nick niemal łagodnie. -Jesteś zPZKG. AngusTermo-piłato najpaskudniejszy kryminalista pomiędzy Ziemią a zakazaną przestrzenią. To śmieć... A ty jesteś elitą, ty pracujesz dla Min Donner. Powinien cię usunąć. Powinien rozedrzeć cię atom po atomie, nigdy nie ryzykować powrotu do Gór-Komu. Wytłumacz, dlaczego pozwolił ci przeżyć.

Na szczęście sterownik niemal natychmiast zapanował nad działaniem implantu. Krzyk Morny rozwiał się, jakby nigdy nie istniał.

- Bo potrzebował załogi - wyjaśniła. Dostatecznie prawdziwe,

by uwierzył. - Był sam na Ślicznotce. A ja byłam sama na Pogrom

cy gwiazd. Tylko ja przeżyłam. - Dostatecznie fałszywe, by jej nie

narazić. - W żaden sposób nie mogłam mu zagrozić. Dlatego dobi

łam z nim targu. Mógł przecież zostawić mnie na śmierć. - Nie

mogła się skupić, ale wcześniej przygotowała sobie odpowiedzi. -

Zachował mnie przy życiu, żebym dla niego pracowała.

Może to pożądanie wyostrzyło jej zmysły, ale dostrzegła, że Nick walczy z myślami. Blizny prawie poczerniały mu od krwi; w każdym jego spojrzeniu płonęła pierwotna, zaborcza namiętność. Palce gładziły sutek, jakby chciały zatrzeć wspomnienie bólu. Poczuła drżenie jego mięśni, kiedy pochylił się i lekko pocałował jej pierś.

- To nie wystarczy. - Głos zdawał się tkwić gdzieś głęboko

w krtani, brzmiał chrapliwie. - Ale na początek może być. W tej

chwili chcę ciebie. Całą resztę możesz opowiedzieć później.

Gdy Morna usłyszała, jak Nick rozpina kombinezon, resztka przytomności rozpłynęła się w oczekiwaniu.

Wreszcie ma szansę dowiedzieć się o nim tego, na czym najbardziej jej zależy.

Nie miała pojęcia, w jak romantyczny sposób interpretowano na Stacji Gór-Komu jej ucieczkę od Angusa Thermopyle do Nicka Succorso. Sam pomysł, że w położeniu Morny można dostrzec cokolwiek romantycznego, wzbudziłby tylko histeryczny śmiech.

1

Pierwsze, czego się nauczyła, to to, że Nick Succorso też ograniczenia. Może się zmęczyć.

Przez te godziny, które spędzili zwinięci wokół siebie nawzaje pełnili role, które Nick dla nich zaplanował: artysty instrumentu. T cał jej nerwy, jakby żywo reagowały tylko na jego wolę, jakby n doznawały niczego prócz jego dotknięcia. Ona z kolei odpowiad rodzajem dzikiej, ślepej ekstazy, niepodobnej do niczego, co kied kolwiek przeżyła z Angusem Thermopyle - zapomnieniem się t' całkowitym, jakby została przeniesiona w dziedzinę czystego seks

Z początku ją to przerażało; w jednej z zamkniętych szufl umysłu lękała się, jak Nick na nią podziała. Jeśli może jej zrobić t jeśli potrafi sprawić, że czuje to i to, wtedy jest zgubiona, bezradn nie ma żadnej nadziei.

Potem jednak odkryła, że „artysta" i „instrument" to tylko roi Ona i Nick odgrywali iluzję. To ona miała implant strefowy - ni mogła się zmęczyć, choćby wciąż w całkowitym uniesieniu rea gowała na jego pragnienia, choćby całkiem się zapomniała. D chwili, kiedy mózg albo ciało się wypalą, a jej synapsy spłoń

w endorfinowym ogniu, może zrobić wszystko, czego zechce Nick. A nawet więcej.

On za to...

W końcowym wybuchu ekstazy wyczerpał swoją energię. Stękając zrozkoszy, zapadł w sen.

Spłynęła z niego namiętność, a blizny straciły kolor. Bez płonącej w nich żądzy, stały się znowu bladą, zmartwiałą tkanką, wspomnieniem starych ran.

Artysta skończył, ale instrument przetrwał.

Minęła chwila, zanim Morna zrozumiała, co się stało. Kiedy znieruchomiał obok, jej pierwszym uczuciem nie była satysfakcja czy tryumf; było rozczarowanie. Pragnienie, które ją pobudzało, nie dało się zaspokoić niczym innym niż rodzajem neuronowej apoteozy -chciała mknąć na emisjach implantu strefowego, dopóki nie wybuchnie jak nova.

Ale to on miał ograniczenia. Nie ona.

Dlatego też całe to przeżycie było iluzją. I to iluzją przeznaczoną wyłącznie dla niego. Dla niego odegrała to przedstawienie; on był ofiarą. I fałszem było złudzenie, że bez reszty się zapomniała, że należy wyłącznie do Nicka.

Miała taką moc.

Może to wystarczy, by ją ocalić. Coś, o czym marzyła, o co się modliła i dla czego cierpiała, kiedy przyjęła od Angusa sterownik, zaczynało stawać się rzeczywistością.

Potem poczuła cień satysfakcji - a jeszcze później cień dzikiego gniewu. W zamkniętej szufladzie umysłu jej wściekłość po raz pierwszy posmakowała spełnienia pragnień. Kiedy zdradziła Angusa - kiedy umożliwiła ludziom Nicka ukrycie w ładowniach Ślicznotki stacyjnych zapasów, kiedy wyłączyła alarm, który by go ostrzegł, że luki nie są zamknięte - wtedy nie czuła gniewu. Była zbyt przejęta ryzykiem, jakie ponosiła, i własną bezbronnością.

Teraz jednak gniew powrócił. Jedna z szuflad umysłu otworzyła się gwałtownie, wypuszczając pasję gorętszą niż wymuszone żądze implantu strefowego. Ta pasja pokierowała jej dłonią, kiedy sięgnęła pod materac i wyłączyła sterownik.

Przejście było potworne. Musi się nauczyć jakoś panować nad przejściami; inaczej tego nie wytrzyma. Czuła się fatalnie już


30

31

wtedy, gdy to Angus miał sterownik. Cokolwiek na niej wym szał, zawsze chciała, żeby to się skończyło, żeby odzyskać jaki poczucie siebie. Ale teraz sama mogła wybierać funkcje impla tu strefowego. A to powodowało ogromną różnicę.

Wcześniej, kiedy czekała na Nicka, starała się przygotować na fa" wyczerpania, jaka zalewała ją w chwili wyłączenia implantu. I w pe " nym sensie to się jej udało. Ale nie była gotowa na ból, jaki odczuw ła w tej chwili, na żal, że musi powrócić do zwykłej moralności. Prz rywając to zapamiętanie, utraciła coś cennego i żywotnego.

Na szczęście przejście było szybkie. A może po prostu bardzi skomplikowane, niż podejrzewała. Zapłakała wobec świadomość' że jest tylko człowiekiem. Płakała, przygryzając wargę, by stłumi szloch i nie zbudzić Nicka. Po chwili jednak, prawie natychmia powrócił gniew. A po nim obrzydzenie. Jeśli ona jest tylko człowie kiem, to Nick Succorso jest tylko kolejną wersją Angusa Thermo, pyle: mężczyzną, a zatem kimś zainteresowanym wyłącznie sekse jako maską dla gwałtu i poniżenia.

Teraz musiała mocno przygryzać wargę, by powstrzymać się o płaczu, by nie odsunąć się ze wstrętem - by opanować elektryczn wstrząs własnej reakcji na to, co przed chwilą Nick z nią robił. Mu' siała myśleć, i to myśleć szybko...

Nie Angus. Wcale nie jak Angus. Jeśli nawet był w istocie ty samym, to jednak w praktyce bardzo się różnił. Jego żądze nie był tak nagie; uwierzył w maskę. Nie, to coś więcej: lubił iluzję, że to je go osobisty urok i męskość skłoniły ją do tak gwałtownych reakcji. A jeśli nadal będzie wierzył w tę maskę, jeśli dostatecznie lubi tę iluzję...

Będzie ślepy na prawdę.

Nie dostrzegając tego nawet, przestała gryźć wargę. Nie potrzebowała już tej odrobiny bólu; nie czuła chęci, by odsunąć się jak najdalej od Nicka. Teraz, we śnie, wydawał się bezbronny, a tak nigdy nie wyglądał Angus. Mimo harmonijnej linii mięśni, mimo niezaprzeczalnej gracji i siły, wyglądał, jakby można go było zabić, nim się zbudzi. To złagodziło obrzydzenie.

Może teraz sama powinna odpocząć? Wstępny, spowodowany przejściem uraz ustąpił, znużenie pozostało. W zewnętrznej rzeczywistości jej ciała - w przeciwieństwie do wewnętrznej rzeczywistości

jmplantu strefowego - Nick wykorzystał ją mocno. Była obolała w niektórych miejscach, ale taką cenę trzeba zapłacić za te wszystkie endorfiny. Sen dobrze by jej zrobił, gdyby tylko mogła zasnąć i nie śnić o Angusie. Gdyby mogła zasnąć i nie obudzić się znowu na pokładzie Ślicznotki.

Nie potrafiła uwierzyć w bezpieczeństwo snu. Nick powiedział: To nie wystarczy. Ta groźba wciąż nad nią wisiała. Całą resztę możesz opowiedzieć później.

Musiała się jeszcze przygotować.

Oczywiście, najważniejsze z przygotowań to dalsze eksperymenty z implantem strefowym. Ale nie mogła ryzykować. Gdyby Nick ją przyłapał, byłaby skończona. Zostawiła sterownik pod materacem.

Próbowała za to odgadnąć, co oznacza: Całą resztę możesz opowiedzieć później. Czy miał na myśli „możesz opowiedzieć nam wszystkim", całej załodze?

Nikt z nas nie jest bezpieczny, póki ty jesteś na pokładzie.

Było zbyt wiele niewiadomych. Tylko jednego dowiedziała się o Nicku, miała tylko jeden punkt zaczepienia. Wszystko inne pozostało nieznane. Jak wiele dowiedział się o niej od swojego kontaktu w ochronie? Co przekazali do Gór-Komu z PZKG? Jaką częścią swoich sekretów skłonny był podzielić się z załogą? Na czym opiera się ich lojalność wobec niego? Na wspólnych sukcesach? Chęci zysku? Wzajemności?

Kim był, skoro skłonił ochronę stacji, by pomogli mu wystawić Angusa?

Ponieważ nie miała żadnych danych dotyczących innych problemów, skoncentrowała się na ostatnim.

Angus Thermopyle popełnił niemal każde możliwe do wyobrażenia przestępstwo - a jednak był niewinny tego szczególnego, za które został aresztowany. Znała prawdę; była tam, kiedy to się stało. Niepokoiła ją ta świadomość. Ale jeszcze bardziej niepokoił -biorąc pod uwagę, że z urodzenia i z wyszkolenia należała do PZKG - fakt współudziału ochrony.

Dlaczego ochrona zaryzykowała ważnymi rezerwami stacji, by pomóc jednemu znanemu piratowi zdradzić drugiego?

Nie, jeszcze gorzej: co ich opętało, że zaufali Nickowi Succorso i wsparli go w starciu z Angusem Thermopyle?


32

33

A skoro już o tym pomyślała, pojawił się kolejny problem: d czego ochrona pozwoliła, by Nick ją zabrał?

Mogli wcześniej zostawić ją z Angusem. W końcu wykorzys' swoje policyjne uprawnienia i zażądała, żeby się nie wtrącali. Ale ryzykować zapasy, by pomóc jednemu piratowi zdradzić drugie z policjantką w środku całego zamieszania, a potem pozwolić tej licjantce odlecieć bez przesłuchania, to całkiem inna sprawa. Dlac go ochrona zgodziła się, by Morna opuściła obszar ich jurysdykcji

Kwestia była zresztą jeszcze bardziej złożona. Niezależnie okoliczności, kiedy tylko Morna po raz pierwszy zjawiła się na st z Angusem, ochrona musiała wysłać wiadomość do sztabu PZK Powinni poinformować PZKG o wszystkim, co powiedziała i co zr biła. Dlaczego Wydział Operacyjny nie odpowiedział? To praw komunikacja międzygwiezdna nie jest błyskawiczna, ale bezzałog we kurierskie sondy skokowe powinny w ciągu kilku dni przenie wiadomość do sztabu i z powrotem. Przy wykorzystaniu normalny rejsowych statków ochrona dostałaby odpowiedź w kilka tygodn Przecież nie przebywała z Angusem zbyt krótko... Przecież, gdy' WO odpowiedział, nie pozwoliliby Nickowi jej porwać...

Nie wiedziała, co mogło się zdarzyć. Jeśli Min Donner, dyrekt Wydziału Operacyjnego, poleciła ochronie stacji, żeby pozwoli' Nickowi Succorso porwać Mornę... dalej nie umiała się posunąć Zbyt wiele poziomów musiałaby uwzględnić, zbyt wiele sugesti zdrady. A przecież ufała PZKG od chwili swego przyjścia na świa - tak samo jak ufała ojcu.

Powinna trzymać się tego, co wie. Inaczej strach ją sparaliżuje Powinna skupić się na chwili obecnej, na przetrwaniu i na implancie strefowym.

Powinna się skupić na Nicku.

Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, zadźwięczał interkom. Odezwał się spokojny głos, brzmiący jak głos Mikki Vasaczk. - Nick.

Jakby w ogóle nie spał, usiadł i zsunął nogi z koi. Nie zwracając uwagi na Mornę, przetarł dłońmi twarz. Trwało to sekundę czy dwie - tyle czasu potrzebował, by doprowadzić się do przytomności. Morna wciąż nie była pewna, jak powinna zareagować, jak ma teraz odgrywać swoją rolę, gdy Nick wstał i włączył interkom.

34

_ Słucham.

_ Nick, jesteś potrzebny na mostku. - Głośnik tłumił intonację, czynił głos obojętnym, bezosobowym.

Nick nie odpowiedział. Wyłączył interkom i sięgnął po kombinezon i buty.

Nawet nie spojrzał na Mornę.

Była zbyt bezradna, zbyt zagrożona. Musiała coś powiedzieć.

- O co chodzi? - spytała możliwie naturalnie, tłumiąc znużenie

i zadawniony lęk.

Zapiął kombinezon i wciągnął buty. Dopiero wtedy się do niej odwrócił.

Oczy mu błyszczały; spoglądały na nią z zuchwałością, z wewnętrzną mocą, które mogłaby pokochać, a przynajmniej pożądać, gdyby spotkała go przed Angusem. Choć swobodny, Nick sprawiał wrażenie skupionego, sprężonego, jakby nawet odpoczynek był częścią tego, co czyniło go niebezpiecznym.

- Przestrzegamy tu dość swobodnych form. Nie jak w PZKG -

odparł z uśmiechem. Nawet jego głos był wesoły. A jednak wie

działa, że ją ostrzega, może nawet grozi. - Mamy tylko kilka pro

stych reguł. Prostych, ale niepodważalnych. To pierwsza z nich.

Kiedy słyszysz „potrzeba", nie pytasz. Rzecz nie podlega dyskusji.

Po prostu robisz, co każą. Zrozumiałaś?

Teraz zdecydowanie groził. Morna kiwnęła głową, z twarzą nieruchomą jak maska.

- To dobrze.

Drzwi otworzyły się z sykiem i Nick zniknął.

Potem zamknęły się za nim, a wpatrzona w nie Morna leżała bez ruchu, jakby Nick ją wyłączył, jakby odebrał jej wszelkie powody, by cokolwiek robić.

Był „potrzebny" na mostku. To słowo miało na pokładzie tego statku szczególne znaczenie. Było rozkazem, którego nie wolno kwestionować, absolutnym imperatywem - jak zakodowane polecenie, które mógłby wydać jej ojciec, gdyby zdecydował, że Pogromca gwiazd powinien dokonać autodestrukcji... gdyby pozwoliła mu żyć i gdyby znalazł się kiedyś w sytuacji uzasadniającej taką decyzję.

Coś się stało.

35

Kapitański kaprys wszedł na rutynową trajektorię odlotu ze Sta Gór-Komu. Prawdopodobnie. Co mogło się zdarzyć? Jakie zagrożeń czy nieprzewidziana sytuacja mogły wystąpić po ledwie kilku tysiąca kilometrów, wciąż w granicach przestrzeni kontrolowanej przez Stacj

Odpowiedź na te pytania niemal na pewno dotyczyła Gór-Kom Dotyczyła ochrony i Angusa.

Niezdolna do ruchu Morna wciąż wpatrywała się w drzwi, w mie' sce, gdzie zniknął Nick. Co powinna teraz zrobić'? Traciła panow-nie nad zamkniętymi szufladami umysłu - strzępy zwątpieni i czarnej grozy przeciekały na zewnątrz, mieszały się, łączyły ja elementy trucizny binarnej. Chciała uciekać, ale nie miała dok pójść. Nie pozostało jej już nic prócz paniki.

Wstrząsana wewnętrznymi drgawkami, jakby znalazła się w epi centrum trzęsienia ziemi i musiała jak najszybciej z niego uciec, p stanowiła wyjść z kabiny.

Oczekując niemal zmiany kierunku ciążenia, wskazującego n zmianę kursu statku - z powrotem do doku, albo przeciw pościgów com ze Stacji - wstała z koi i w ściennych szafkach zaczęła szuka czystego kombinezonu.

Znalazła go bez trudu. Kapitański kaprys był przygotowany n: przyjęcie gości - kobiet, sądząc po kroju ubioru. Morna prawie ni zwróciła uwagi na wygodne, dopasowane ubranie. Spieszyła się Mogła myśleć tylko o drżeniu, jakie ją przenika, o niebezpieczeń stwie, że, bojąc się, zrobi coś nierozsądnego.

Zapięła kombinezon i w komorze sanitarnej znalazła buty. Powodowana strachem, wróciła do koi i wyjęła sterownik implantu strefowego. Nie chciała się z nim rozstawać.

Wtedy jednak znieruchomiała. Jej psychika, ukształtowana przez Angusa Thermopyle, w całkiem nowy sposób reagowała na strach. Niebezpieczne było już samo noszenie sterownika. Mógł go przecież odkryć każdy, kto by ją przeszukał, czy choćby się z nią zderzył.

Kabina była jedyną dostępną namiastką prywatności. Gdzieś tutaj musi ukryć sterownik.

Miejsce pod materacem było wygodne, ale zbyt proste na skrytkę. Gdyby miała narzędzia, odkręciłaby jeden z paneli zamka albo interkomu, i schowała czarne pudełko między płytkami i wiązkami przewodów. Niestety, dysponowała tylko zestawem do szycia.

Wewnętrzne drżenie narastało, ruchy traciły koordynację. Wróci-Ja do kabiny sanitarnej po zestaw do szycia. Wyrzuciła do zsypu kilka łat i paski rzepów, potem wcisnęła sterownik na dno pudełka i przysypała pozostałymi drobiazgami.

To musi wystarczyć. Gdyby tak stała i usiłowała znaleźć najlepszą możliwą kryjówkę, drżenie zniszczyłoby jej kruchą równowagę. Wpadłaby w panikę.

Niemal wybiegła z kabiny.

Zbada statek. To właśnie zrobi. Nick nie kazał jej siedzieć w kabinie. Poza tym każdy zrozumie, że Morna chce zapoznać się z nowym mieszkaniem. Przynajmniej dopóki przypadkiem nie trafi na mostek.

Wcisnęła ręce w kieszenie - po części, by ukryć ich drżenie, a po części, by uczynić ten gest zwyczajnym, by nikogo nie dziwił. Ruszyła korytarzem w kierunku przeciwnym do windy, którą przyjechała tu z Vasaczk.

Nie, nie będzie się spieszyć. Nie może sobie pozwolić, żeby ktoś zauważył jej pośpiech. To prowadziłoby do pytań.

Czuła, jak siła jej woli pęka pod napięciem, ale zmusiła się, żeby zwolnić, iść swobodnym krokiem.

Minęła czworo czy pięcioro drzwi, identycznych z prowadzącymi do jej kabiny; zapewne Kapitański kaprys mógł przyjąć tylu gości. Potem dotarła do kolejnej windy.

Nie można było opuścić tej sekcji, nie korzystając z windy. Grodzie blokowały oba końce korytarza. A ruch wind jest z pewnością monitorowany przez komputer statku. Nie mogła z nich korzystać, jeśli nie chciała zwracać na siebie uwagi.

A nie chciała, żeby ktoś ją zauważył.

Drżenie stawało się coraz silniejsze. Nie zdając sobie z tego sprawy, wyjęła ręce z kieszeni i zakryła twarz. Przez chwilę stała przed wejściem do windy, zasłaniając palcami oczy. Ramiona jej drżały.

Nie potrafi... Angus nie pozostawił jej dość odwagi. Nic nie jest bezpieczne. Powinna zostać w kabinie i eksperymentować ze sterownikiem, dopóki nie znajdzie lekarstwa na strach.

Ale w tym stanie być może nie trafiłaby palcami w wybrane klawisze. Zresztą komputery równie łatwo mogły monitorować jej drzwi. Zaryzykowała już w chwili, gdy wyszła na korytarz.


36

37

Wolno opuściła ręce. Jedną dłoń udało jej się wcisnąć do kies ni, drugą przywołała windę.

Gdyby poziomy obsługiwane przez windę były opisane, mo by dokonać neutralnego wyboru. Gdyby potrafiła myśleć spok nie, zdołałaby może odgadnąć wewnętrzną strukturę statku. Pon waż nie miała żadnego punktu zaczepienia, zjechała windą o je poziom niżej i wysiadła, żeby się rozejrzeć.

Od_razjij>oczuła zapach kawy. Miała szczęście, trafiając w po' że kambuza. Domyślała się, że na tym poziomie mieszka zało jest tu kambuz, mesa oficerska i kabiny zajmowane przez lu Nicka. Może też ambulatorium - zapamiętała tę możliwość, pow' na to potem zbadać. Gdy tylko poczuła znajomy aromat, uświa' miła sobie, że może uspokoiłoby ją coś tak zwyczajnego jak go ca, czarna kawa.

Podążyła za zapachem, oddalając się od windy. Nie przyszło nawet do głowy, że w kambuzie ktoś może siedzieć.

Czuła zapach, ponieważ kambuz nie miał drzwi. Był właści sporą niszą w jednej z wewnętrznych grodzi, ze sprzętem wmont wanym w trzy ściany oraz okrągłym, łatwo dostępnym stołem. Z uważyła luksusowy podajnik żywności, kilka szafek i oczywiś ekspres do kawy. Gorący napój parował mocno w suchej atmos rze statku.

Zauważyła też siedzącego za stołem człowieka.

Zamarła. Nie wiedziała, czy się wycofać, czy iść dalej. Oba wy ścia były niebezpieczne, a Morna nie mogła się zdecydować, któ ryzyko woli podjąć.

Pamiętała jednak, by trzymać ręce w kieszeniach.

Mężczyzna oburącz obejmował kubek z kawą, jakby szuk w nim ciepła. Jego palce wydawały się grube, ponieważ by' krótkie, a twarz wydawała się gruba, ponieważ była prawie d skonale okrągła; mimo to wcale nie był gruby, jedynie krep Oczy miał okrągłe, podobnie jak twarz, w delikatnym odcieni błękitu, jakiego Morna nigdy jeszcze nie widziała. Te oczy, wr z włosami piaskowej barwy i spokojnym uśmiechem, sprawiał że wydawał się przyjazny.

Podniósł głowę, gdy tylko się pojawiła. Zobaczył ją, a w jeg oczach i uśmiechu dostrzegła lekkie zdziwienie. Ale chyba go n"

zaniepokoiła. Odczekał chwilę, by mogła się wycofać. Potem się

odezwał.

_ Wyglądasz, jakbyś najbardziej potrzebowała snu, ale bała się zasnąć. - Głos też miał łagodny. - Chodź, weź sobie kawy. Jest świeża. Może znajdziemy jeden czy dwa powody, żebyś pozbyła się strachu.

Morna przyglądała się mężczyźnie. Nie powinna ufać niczemu na pokładzie Kapitańskiego kaprysu - a zwłaszcza nie łagodności obcego człowieka. To może być maska, podobnie jak pozorna swoboda Nicka. Stała nieruchomo, z ugiętymi łokciami i ukrytymi dłońmi-

- Wiesz, kim jestem - stwierdziła, starając się panować nad głosem.

Mężczyzna wciąż się uśmiechał.

- Chyba powinienem - przyznał bez sarkazmu. - Często widy

wałem cię u Mallory'ego. I jesteś jedyną pasażerką, jaką Nick za

prosił w rejs. Pewnie dlatego jesteś taka przestraszona. My wszyscy

wiemy, kim jesteś... Przynajmniej tyle o tobie wiemy. A ty nie znasz

nikogo. Tylko Nicka, ale to niewiele pomaga.

Urwał, dając jej szansę, by coś powiedziała albo się poruszyła.

- Pozwól, w każdym razie, że ci się przedstawię - podjął, kiedy

nie reagowała. - Jestem Vector Shaheed. Mechanik. W tej chwili

nie na służbie. Mój drugi to jeszcze szczeniak; uciekł zValdor Indu-

strial, gdzie niczego człowieka nie uczą. Ale przy takim ciągu da

sobie radę z silnikami. Mam więc czas, by rozwijać mój jedyny

prawdziwy talent, to znaczy parzenie kawy.

Morna wpatrywała się w niego. Dłonie miała wilgotne, ale wciąż trzymała je w kieszeniach, zaciśnięte w pięści.

Sztywno, jakby bolały go stawy - ale wciąż z uśmiechem - Vec-tor wstał i wyjął z szafki kubek. Napełnił go kawą i postawił na stole. Potem znowu usiadł.

- Oczywiście, to nie powód, żeby mi ufać - mówił dalej. - My

jesteśmy przestępcami, a ty jesteś z PZKG. Musiałabyś zwariować,

żeby zaufać komukolwiek z nas. Ale teraz jesteśmy tu sami, a ja

mam ochotę pogadać. Nie możesz przecież przepuścić takiej okazji-

To miało sens. Morna pokręciła głową - nie odrzucała tej propozycji, próbowała tylko wyrwać się z paraliżu. Chciała uciekać, ale jego łagodność kusiła... To może pułapka, ale i tak tkwiła w pułapce. A cokolwiek ten człowiek jej zdradzi, może się okazać przydatne.


38

39

Krocząc sztywno, weszła do kambuza.

Nie wyjęła rąk z kieszeni dopóki nie usiadła przy stole, także kusiła, ale jej Morna była skłonna zaufać.

O jednym przynajmniej mówił prawdę: miał talent do parzeni-wy. Wystarczyło kilka gorących łyków i od razu poczuła się silnie;

- Dziękuję - rzuciła przez parę, w zwykłym odruchu wdzięc ści. I piła dalej.

- Tak już lepiej. - Wszystko wskazywała na to, że aprobata torą Shaheeda jest szczera. - Nie lubię patrzeć na kogoś, kto przestraszony. Szczególnie taka kobieta jak ty. Jest tu wielu sta żeglarzy, którzy sądzą, że dla kobiet warto poświęcić życie. Co' mnie... - Przez jedną chwilę w jego uśmiechu pojawił się smute' Jestem wdzięczny, że mogę zwyczajnie tu siedzieć i pić kaw A teraz: co chciałabyś o nas wiedzieć?

- Dokąd lecimy? - spytała bez namysłu Morna.

Uśmiech Vectora nie stracił dobrotliwości, ale mięśnie tw;

stężały. Wypił łyk kawy.

- Domyślasz się pewnie - odpowiedział - że nie jest to je

z tematów, które byłbym skłonny poruszać.

Znów potrząsnęła głową, zirytowana własną słabością. Nie winna o to pytać; zbytnio się odkrywała. Z pewnością nie należy dociekać, jaka to nagła sytuacja wezwała Nicka na mostek. Nerw wo szukając równowagi, walcząc o panowanie nad sobą, zadała lejne pytanie:

- Jak źle jest z napędem skokowym?

Odprężył się.

- Dostatecznie źle. Dostatecznie źle, żebym sam nie mógł go n prawić. Gdybym miał postawić na to swoją reputację, powiedzi bym, że możemy jeszcze jeden raz wejść w tachjonową. I wyj' Gdybym miał na to postawić własne życie... - Zachichotał cicho. Powiedziałbym, że to zbyt niebezpieczne.

- Jak długo wytrzymacie bez napędu?

- Przynajmniej rok. Mamy dość żywności i zapasów. Nie wsp minając już o paliwie. Podróżując z obecną prędkością, umrze z głodu, zanim skończy się paliwo.

Sądząc z tonu Vectora, ostatnia wypowiedź nie była szczegó nie istotna. A jednak Morna wiedziała, że jest ważna. Dopó

40

Kapitański kaprys leciał na tak niskim ciągu, był tylko jeden cel, który Nick mógłby osiągnąć w ciągu roku: pas. A oczywiście w pasie nie miałby gdzie naprawić napędu skokowego. Jednakże nawet z prędkościami o wiele większymi Kapitański kaprys nie mógłby dotrzeć do żadnego punktu w ludzkiej przestrzeni.

Zakazana przestrzeń to całkiem inna sprawa. Leżała blisko pasa i Stacji Gór-Komu - właśnie dlatego były one tak istotne dla ZKG i całej ludzkości. Pełnym ciągiem statek dotarłby tam zapewne w ciągu kilku miesięcy. Ale co potem? Implikacje faktu, że Nick tam właśnie zmierza, były zbyt złożone, by Moma zdołała je teraz ocenić. Zresztą dowództwo Stacji nie zatwierdziłoby trajektorii odlotu w tamtą stronę.

Przez chwilę Vector przyglądał się zamyślonej Mornie.

- Obiecałem - podjął - że znajdziemy jeden czy dwa powody,

żebyś była mniej przestraszona. Ten, jak widzę, nie był jednym

z nich. Spróbuję czegoś innego. Na pokładzie jest dwadzieścia

osób, a z twojego punktu widzenia, każde z nas jest pewnie powo

dem do strachu. Ale to nieprawda. Co nie znaczy, że możesz nam

zaufać. To znaczy, że nie musisz się martwić, czy możesz nam zau

fać. Musisz się martwić jedynie o Nicka. Widzisz... - Vector rozło

żył ręce. - On jest tu nie tylko kapitanem. Jest ośrodkiem, prawem.

Nikt z nas w niczym ci nie zagrozi, dopóki Nick jest zadowolony.

I powiem ci coś jeszcze: nigdy nie oddaje tego, co nie jest mu już

potrzebne. Nie musisz się obawiać, że znudzi się tobą i odda komuś

z nas. Należysz do niego. Na tym statku albo należysz do niego, al

bo jesteś niczym. Dlatego to nieważne, czy możesz nam zaufać. Nie

jesteśmy i nigdy nie będziemy dla ciebie zagrożeniem. Martw się

tylko o Nicka. Wszystko inne samo się ułoży.

Morna nie wierzyła własnym uszom. Jej dylemat, określony tak jasno, oszołomił ją całkowicie. On jest prawem. Nigdy nie oddaje tego, co nie jest mu już potrzebne. To nieważne, czy możesz nam zaufać. Ale Vector uśmiechał się do niej i wiedziała, że nie może sobie pozwolić na paraliż.

- Czy od tego powinnam się poczuć lepiej? - spytała z wysiłkiem.

- Powinnaś - odparł krótko. - To upraszcza twoją sytuację.

Jej umysł nie nadawał się właściwie do niczego.

- Chyba masz rację - przyznała wolno, starając się myśleć, okreś

lić jakoś swoje niezrozumienie. - Ale bardziej by mi pomogło,

41

gdybym cokolwiek zrozumiała. Dlaczego...? - Dlaczego jesteście, bec niego tacy lojalni? - Dlaczego on jest moim jedynym proble~ Sam powiedziałeś, że wszyscy jesteście przestępcami. Nie znam wodów, ale wszyscy chcecie jakoś uciec przed prawem. Jestem pewna. - Jedyny znany jej osobiście pirat, Angus Thermopyle, p niłby każde możliwe okrucieństwo, byle tylko nie pozwolić nik nad sobą zapanować. - Nie szukacie reguł, szukacie okazji. Więc czego on jest prawem? Dlaczego mu na to pozwalacie? Dlaczeg czego on chce, jest ważniejsze od tego, czego wy chcecie?

Vector Shaheed uznał to chyba za dobre pytanie. Jego oczy p brały kolor czystego błękitu.

- Bo on nigdy nie przegrywa - wyjaśnił.

Uśmiechnął się jak z dobrego żartu.

- Poza tym powszechnie wiadomo, że nikt nie kocha pr

bardziej od nas, przestępców. To związek miłości-nienawiści. Im

dziej nienawidzimy PZKG, tym bardziej kochamy Nicka Succo

Morna zamrugała zdziwiona.

- Przecież to nie ma sensu.

Vector tylko wzruszył ramionami. Dopiero po chwili zauważ

jak gładko odwiódł ją od swojej pierwszej odpowiedzi. Wciąż je cze próbowała uporządkować myśli, kiedy zadźwięczał interk Odezwał się ten sam obojętny głos, który słyszała poprzednio.

- Morna Hyland proszona na mostek. Po chwili Vasaczk dodała jeszcze:

- Potwierdzić.

Morna zamarła znowu, zaskoczona i przerażona.

Sztywność ruchów Vectora była chyba trwała. Poruszał się z kim trudem, że kiedy wstawał z krzesła i podchodził do interko Morna oczekiwała grymasu bólu. A jednak jego twarz pozost spokojna jak woda w stawie; jeśli cierpiał, ukrywał to.

Wcisnął klawisz.

- Jest ze mną - oznajmił. - Dopilnuję, żeby nie zabłądziła.

Wyłączył mikrofon.

- Dzięki temu będę miał pretekst, żeby iść na mostek - wyjaśn

- Też chciałbym wiedzieć, co się dzieje.

Prawie go nie słyszała. Nie!, krzyczała do siebie w duchu, ni nie panikuj, nie teraz! Nie może się cofnąć. Jeśli chce przetrw

musi podejmować każde ryzyko, jakie się pojawi. Nie wolno jej teraz wpaść w panikę.

A jednak strach uciskał jej żołądek. A sterownik implantu strefowego został w kabinie; nie miała żadnej obrony. Czuła, jak kruszą się resztki woli. Rezerwy sił wypływały jak z pękniętego naczynia. Bez swojej czarnej skrzynki była tylko kobietą, którą Angus torturował i gwałcił; niczym więcej. Gdyby Vector Shaheed ją teraz zostawił, oparłaby łokcie na stole i ukryła twarz w dłoniach.

Nie zostawił. Delikatnie dotknął jej ramienia, zachęcając, by

wstała. Podniosła się, jakby nią sterował.

- Chodźmy - powiedział. - Nie chcesz chyba tego stracić. Bę

dzie ciekawie. Później możesz się bać.

Opierając dłoń na jej ramieniu, wyprowadził ją z kambuza.

- Powiedziałem ci, że nie musisz się martwić, czy możesz nam

zaufać. To prawda. Ale jest parę osób, na które powinnaś uważać.

Jedna z nich to Mikka Vasaczk. Nie może ci zrobić krzywdy... ale

zrobiłaby, gdyby mogła.

Po chwili, tym samym dyskretnie rozbawionym tonem co poprzednio, dodał:

- Do diabła... Jak my wszyscy.

42

J

Do diabla... Jak my wszyscy.

Przez kilka minut nic innego do Morny Hyland nie dociera chociaż Vector mówił bez przerwy, prowadząc ją korytarzami K pitańskiego kaprysu. Niczym wykwalifikowany przewodnik, pi kazując wiadomości i opisy, pokierował ją do najbliższej win i w dół, do jednego z zewnętrznych pokładów. Może myślał, dźwięk jego głosu podziała uspokajająco.

Ale ona słyszała tylko: Jak my wszyscy.

Była pewna, że odgadła prawdę: Nicka wezwano w zwiąż' z jakąś pilną sprawą, która dotyczyła jej osobiście. Dotyczy, ochrony Gór-Komu i Angusa. Coś się skomplikowało w umów' dotyczącej odlotu Nicka - w umowie, jaką przygotował dla nie zdrajca z ochrony.

Albo też do Nicka dotarły jakieś plotki czy sugestie na temat j implantu strefowego i teraz zamierzał ją zdemaskować, zniszczyć.

Na pewno istniały inne, mniej groźne możliwości. Jeśli tak, t nie umiała ich sobie wyobrazić. Angus pozbawił ją tej umiejętność" Musiała przygotować się na najgorsze.

Jakoś.

My wszyscy.

Szkolenie w Akademii musiało się na coś przydać. Czy nie nauczyło jej dostatecznej odporności, by teraz potrafiła się skoncentrować? Czy Angus nie nauczył jej dostatecznej desperacji? Potrzebowała sterownika implantu strefowego, potrzebowała tak bardzo, że chciała niemal błagać Vectora o zgodę na wizytę w jej kabinie. Wiedziała jednak, że ryzyko jest zbyt wielkie; nie mogła nosić przy sobie dowodu swej słabości. Nie mogła też zajrzeć do kabiny, włączyć sterownika i zostawić - nie pomógłby, gdyby wyszła poza jego zasięg, a nadajnik nie miał dostatecznej mocy, by sygnał dotarł dalej niż na dziesięć czy dwadzieścia metrów.

Musiała stanąć na mostku, mając do dyspozycji jedynie resztki własnej woli i rozsądku.

Droga z windy okazała się krótka. Kapitański kaprys był fregatą, nie zamaskowanym niszczycielem, jak Pogromca gwiazd, czy choćby zamaskowanym transportowcem, jak Ślicznotka, gdzie więcej miejsca przeznaczono na ładunek niż dla załogi. Statek Nicka, choć luksusowy, zbudowano w mniejszej skali. Zewnętrzne poziomy zbiegały się w otworze, jakby przesłonie w grodzi strukturalnej; za nim leżał mostek.

W razie potrzeby moduł dowodzenia można było zahermetyzo-wać i odłączyć od kadłuba fregaty. Prawie na pewno mógł funkcjonować jako osobny statek, gdy pozostałą częścią kierowano z mostka rezerwowego.

Ponaglana lekko przez Vectora Shaheeda, Morna przekroczyła przesłonę i znalazła się w niewielkim kręgu mostka.

Gdyby nie znała tego widoku, perspektywa pewnie by ją zdezorientowała. Morna stała w komorze podobnej do warstwy wyciętej z walca, z nogami na wewnętrznej powierzchni i z głową skierowaną ku osi. Pod tym względem mostek nie różnił się od pozostałych części Kapitańskiego kaprysu - był tylko mniejszy. Podłoga zakrzywiała się w górę z obu stron i zamykała łukiem ponad głową. Niektórzy członkowie załogi siedzieli na stanowiskach niedaleko, prawie na jednym poziomie; inni zdawali się wisieć głowami w dół. Ale - oczywiście - gdziekolwiek Morna by stanęła, podłoga niezmiennie tkwiła „w dole", a oś walca „w górze". Wielkie


44

45

ekrany systemów danych, skanów, wideo i celowniczych wb-wano we wklęsłą ścianę naprzeciwko wejścia. Ich kontrolki pł ły zielenią, ale same ekrany pozostawały czyste. Zapewne Nick chciał, by Morna uzyskała z nich jakieś informacje.

Vector i Morna weszli na mostek przy stanowisku dowodź-Nicka. Jak wszyscy, Nick siedział w fotelu anty-g; jego dłonie s czy wały na konsoli, od czasu do czasu wystukując jakieś instruk Morna zauważyła jednak - prawie od razu, zanim jeszcze sprx wała zidentyfikować pozostałe osoby - że nie zapiął pasów.

Vasaczk stała obok, bezbronna w razie jakiejkolwiek zmi ciążenia.

To oznaczało, że Kapitańskiemu kaprysowi chwilowo nie g żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo. Inaczej Nick planował jakieś manewry.

- Nick... - rzucił Vector i skinął głową; najwyraźniej nikt na

kładzie nie zwracał się do dowódcy „kapitanie". - Próbował

uwieść ją kawą. Gdybyś nie przerwał, mogło mi się udać.

Jego uśmiech pozostał łagodny, niemal beznamiętny. Nick uśmiechał się inaczej: dziko i z radością. Sprawiał wr~~ nie, że szczerzy zęby.

- Nie martwi mnie to - odparł, podobny do sennego tygrysa.

Gdyby nie ja, sam znalazłbyś sposób, żeby sobie przerwać. Za b

dzo lubisz sam proces uwodzenia. Nigdy tak naprawdę nie chce

żeby ci się udało.

Vector nie próbował ripostować; może pochłonęły go implikac uwagi Nicka. Wciąż uśmiechnięty przeszedł po krzywiźnie podło i zajął pusty fotel przed czymś, co było zapewne konsolą mechanik

Morna została sama obok Nicka i Mikki.

Dopiero teraz rozejrzała się po mostku.

Poza Nickiem, Mikką i Vectorem, naliczyła jeszcze pięcioro o nych. Obecność Vectora nie była konieczna dla normalnego fun cjonowania statku, pozostało więc sześć kluczowych stanowisk: d wodzenie, skan, komunikacja, uzbrojenie i układy celownicze, d ne i nadzór uszkodzeń. Pierwsza, druga i trzecia wachta na każdy z nich, to razem osiemnastu ludzi. Vector i jego drugi dopełniali łogę do dwudziestu. „Szczeniak" Vectora miał pewnie teraz dyż w przedziale silnikowym i bezpośrednio monitorował napęd.

Nikt na mostku nie miał żadnych pilnych zajęć. Wszyscy patrzyli na Mornę.

- Carmel... - Nick, choć zwracał się do innych, także nie spusz

czał jej z oka. - Masz na skanie coś z Gór-Komu?

Carmel była siwą, przysadzistą kobietą, wystarczająco starą, by być matką Morny.

- Bez zmian - zameldowała. - Typowe sygnały. Jeszcze nic za nami nie wysłali.

- Lind? - rzucił Nick. Patrzył na Mornę, a jego blizny ciemniały z wolna.

- Dostajemy rutynowe wezwania do potwierdzenia - odparł blady, wyłupiastooki mężczyzna ze słuchawką zaczepioną za ucho. -Chcą wiedzieć, czy ich słyszymy. I co zamierzamy zrobić. Ale jeszcze nie grożą.

- Dobrze. - Nick klepnął w poręcze fotela i odwrócił się tyłem do Morny. - Musimy podjąć decyzję, ale zostawili nam trochę czasu. Wiedzą, że mamy uszkodzenia. Im dłużej utrzymamy tak niskie przyspieszenie, tym łatwiej dojdą do wniosku, że nie możemy liczyć na tachjonową. A skoro nie możemy wejść w tach-jonową, prawdopodobnie uznają, że potrafią nas doścignąć, jeśli to dla nich ważne. To może ich skłonić, żeby jeszcze trochę zwlekać z decyzją.

Może to jest prawdziwy powód, pomyślała Morna, dla którego Nick przystał na jej prośbę w sprawie dużych przeciążeń.

- Ale cokolwiek zrobią - podjął - musimy być gotowi, żeby

działać szybciej niż oni.

Nagle obrócił się do Morny.

- Mamy problem - oświadczył. Ale nie był zagniewany. Mówił lakonicznie, jakby chciał włączyć ją do rozmowy. - Nasza umowa z ochroną Gór-Komu przestała obowiązywać. Umowa, którą zawarliśmy, żeby cię stamtąd wyciągnąć. Chcą, żebyśmy zawrócili. Jeśli nie, mogą spróbować ruszyć za nami.

- Dlaczego? - spytała obojętnie. Ogarnął ją lęk, ale nie zdziwienie. Obawiała się tego, ale i w tym sensie była przygotowana. Wyznanie Nicka zdumiało ją w inny sposób. Czy to możliwe, że popełnił błąd? Czy to możliwe, że może przegrać?

Wiedziała już, że ma ograniczenia...


46

47

Odpowiedział obojętnie, ale w jego badawczym spojrzeniu było śladu obojętności.

- Myślą, że masz coś, na czym im zależy.

Nic nie mogła poradzić: jej ciało zapłonęło od paniki i zaparrr nej namiętności. Wstyd palił skórę, jakby Nick rozebrał ją do i zamierzał sprzedać na licytacji. Wpatrywała się w nią cała zał mostka, nawet Vector. Choć wzrok Nicka unieruchamiał ją i nie rr. ła się obejrzeć, czuła na plecach wrogie spojrzenie Mikki Vasacz

Sterownik implantu strefowego, naturalnie; tego chcą na St Angus nie miał go przy sobie w chwili aresztowania. Ochrona ła dość czasu, żeby przeszukać Ślicznotkę; wiedzieli, że sterów tam nie ma. Musieli odgadnąć, co się z nim stało.

Chcą ją aresztować. I szukają pretekstu, żeby skazać Angusa' śmierć.

- Mamy cię oddać - zakończył Nick, jakby dla potwierdzenia podejrzeń.

- I co zrobisz? - spytała cicho, przerażona niby ptak na wi" węża.

- To łatwe. - Im bardziej ciemniały blizny, tym szerzej Nick uśmiechał. - Wyciągniemy z ciebie prawdę. Potem zdecydujem;,

- Jaką „prawdę"? - Nagle znienawidziła swój rumieniec, znie~ widziła to, że własne ciało ją zdradza. Nienawidziła zuchwałej dzy Nicka i wrogości Mikki. Czuła, że ma w sobie wściekło która zaczynała przelewać się przez tamy. - Wiesz przecież, że l stem z PZKG. Wiedziałeś, zanim mnie porwałeś. - Mówiąc, kum lowała energię. -Jakie inne tajemnice twoim zdaniem jeszcze uk wam? O jakiej „prawdzie" mówisz?

Nick zachował nonszalancką pozę; jedynie oczy zdradzały ko centrację.

- Pomówimy o „prawdach" po kolei. Skąd ci przyszło do głów że kiedy cię ratowaliśmy, wiedzieliśmy, że jesteś gliną? Wte przecież wiedzielibyśmy również, że nie potrzebujesz pomocy.

- Ponieważ - odparła - masz kontakt w ochronie Gór-Kom W żaden inny sposób nie mógłbyś go wrobić. - Imię „Angus" n mogło jej przejść przez usta, nie potrafiła go z siebie wydusić. - P mogłam wam podrzucić te zapasy, ale przecież nie ukradlibyście i bez pomocy, bez kogoś z ochrony, kto podjął ryzyko, żeby wam

umożliwić- Może o to właśnie chodzi w tej chwili. Może wasz kontakt czuje, że grunt pali mu się pod nogami i chce mojego powrotu, żeby odwrócić uwagę ochrony od metody wykradzenia tych zapasów. Ale nie w tym rzecz. Kimkolwiek on jest, niezależnie od powodów, dla jakich wam pomagał, na pewno wam o mnie powiedział.

Nick nie zaprzeczył. Mógł, choć nie musiał cenić inteligencji u kobiet; w każdym razie zaakceptował ją u Morny. Rozłożył ręce.

- Teraz rozumiesz nasz problem.

- Nie. Nie rozumiem. Mam własne powody do zmartwienia i nie wiem...

- Ja ci wytłumaczę - przerwała jej Vasaczk tonem żrącym jak kwas. - Jesteś gliną. Może dlatego pozwoliłaś się zabrać. Ochrona dorwała Thermopyle'a. Teraz ty chcesz dopilnować, żeby policja ZKG dorwała nas.

Morna otworzyła usta ze zdumienia. Ktoś, kto podejrzewał ją o takie działania, nie miał pojęcia, co oznaczała dla niej niewola u Angusa.

To znaczy każdy na pokładzie Kapitańskiego kaprysu,

A zatem nie mają powodu, by podejrzewać istnienie implantu strefowego. Ich uprzedzenia i obawy dotyczą czegoś zupełnie innego. W błąd wprowadził ich fakt, że jest policjantką. I założenie, że ma policyjne powody, by robić to, co robi.

Stojąc plecami do Mikki, patrząc na Nicka, tylko na Nicka, odparła pogardliwie:

- Nie jestem samobójcą. Gdybym chciała was zdradzić, nie sta

wiałabym się w tej sytuacji. Gdy tylko ochrona go aresztowała... -

mimo gniewu, wciąż nie potrafiła głośno wymówić imienia „An

gus" - ...zawołałabym strażnika i powiedziała, żeby nie pozwolili

wam opuścić Stacji. Potem mogłabym dowolnie długo z nimi dys

kutować. Bezpiecznie. A wy, razem ze zdrajcą z ochrony, bylibyś

cie aresztowani.

Ta odpowiedź uciszyła Mikkę, ale oczy Nicka nie drgnęły.

- Więc rozumiesz nasz problem - powtórzył.

- Nie. - Strach i złość wciąż nabierały mocy; z trudem powstrzymywała się od krzyku. - Nie umiem czytać w myślach. Nie wiem, jakie masz problemy, dopóki sam mi tego nie powiesz. Bo mój problem to zrozumienie, po co wam była potrzebna policjantka.


48

49

Lind zachichotał złośliwie, a kobieta przy konsoli celów mruknęła tylko:

- Bzdura.

Nick odchylił głowę i roześmiał się głośno.

- Morno - odezwał się Vector spokojnie, jakby omawiał ru we trajektorie lotu. - Jeśli się chwilę zastanowisz, sama zrozu że musimy wiedzieć, dlaczego zostałaś z kapitanem Thermop

- Jesteś gliną. - Głos Mikki był cichy i jadowity. - On jest tern i rzeźnikiem. Jest śmieciem. - Być może cytowała Nicka, pracowałaś dla niego. Zostałaś przy nim, kiedy wrócił na S Nie dopuściłaś do niego ochrony. Jedyne, co zrobiłaś przeć' niemu, to zniesienie blokady ładowni. Jeśli nie wytłumaczysz dlaczego, wsadzimy cię do kapsuły i wystrzelimy w stronę Gór; mu. Mogą cię łapać. Szczęśliwej drogi.

Morna czuła, jak na mostku gęstnieje aura wrogości. W dzi sposób dodało jej to sił. Vasaczk i pozostali chcieli odkryć jej mnice; zatem te tajemnice wciąż były ukryte. Nie miała poj w jaki sposób, ale postanowiła to wykorzystać.

- Mówiłam ci - powiedziała, zwracając się do Nicka, za zwracając się do Nicka. - Pogromca gwiazd się rozpadł. By tam skazana na śmierć. On mnie znalazł... i potrzebował zał Dobiłam z nim targu... żeby ratować życie. Dałam mu immun' taki, na jaki było mnie stać. Dowódcą Pogromcy gwiazd był ojciec. Połowa załogi należała do rodziny. Nie chciałam umi w ich grobie.

- Gdyby to była prawda - wtrąciła gniewnie Mikka - opus byś go, jak tylko dotarliście do Gór-Komu.

- Wyrzućmy ją - zaproponowała Carmel. - Po co nam to wszys

Olbrzymi, zdeformowany mężczyzna przy konsoli danych

zwał się po raz pierwszy.

- Zgadzam się - oświadczył zaskakująco nieśmiałym gło;

jakby zadawał pytanie. - Jeśli zostanie, na pewno sprawi kłopot

Nick rozejrzał się po mostku, po czym wrócił spojrzeniem Momy.

- Widzisz? - zapytał, wciąż rozbawiony. - Musisz wymyś

coś lepszego. Tylko mi nie mów... - usłyszała groźbę w je,

głosie - że zrobiłaś to z namiętności do mnie. Już to słyszał

50

1 takimi kobietami miło jest się zabawiać na Stacji, ale nie zabieram ich ze sobą w przestrzeń.

Morna znalazła się w ślepym zaułku. Ale jak dotąd nikt jeszcze nie wspomniał o implancie. W dodatku wiele czasu poświęciła na przygotowania do takiej sytuacji. Nie poddawała się.

_ Masz rację - przyznała, nie słabo, jak pokonana, ale gniewnie, demonstrując tyle złości, ile się ośmieliła. - Wiedział o mnie coś, czego wy nie wiecie. Wiedział, że to ja doprowadziłam do katastrofy Pogromcy gwiazd.

Jeśli nie liczyć cichego szumu filtrów powietrznych i lekkiego naporu ciągu na kadłub, na mostku zapanował absolutny bezruch i cisza.

Milczała, dopóki nie odezwał się Nick.

- A dlaczego, u diabła, miałabyś zrobić coś takiego? Morna spojrzała mu prosto w oczy.

- Ponieważ mam chorobę skokową.

To go zaskoczyło. Widziała, jak krew odpływa z blizn; zamarł, nieruchomy i złowieszczy jak nabity pistolet. Ktoś z załogi zaklął pod nosem. Mikka Vasaczk ze świstem wciągnęła powietrze. Vec-tor przyglądał się Mornie z powagą.

- Atak przychodzi przy dużym przeciążeniu. - Wspomnienie,

i fakt, że musiała o tym mówić, napełniły ją goryczą; ale wykorzy

stała rozdrażnienie i wstręt, by zogniskować swój gniew. - Jest jak

przykazanie; nie mam żadnego wyboru. Zmusza mnie do urucho

mienia autodestrukcji. Zginęłabym, ale ojciec zdążył przerwać se

kwencję. Wybuchły tylko silniki sterujące; skokowe zostały całe.

Wytrzymał mostek rezerwowy. Byłam tam sama. Zrobiłam to samo,

kiedy Ślicznotka was ścigała. Ale on znał problem. Zatrzymał mnie

w porę. Dlatego z nim zostałam. Nie miałam już dokąd pójść. Jeśli

nie wytrzymuję przeciążeń, to w policji jestem skończona. Póki nie

zniszczyłam Pogromcy gwiazd, mogłam liczyć na pracę na jakiejś

stacji, może w sztabie. A teraz mogę tylko mieć nadzieję, że

wszczepią mi implant strefowy, żeby nade mną zapanować.

Urwała na moment.

- Czy ty chciałbyś żyć z implantem strefowym'? - zapytała. -

Chciałbyś, żeby ktoś naciskał guziki, włączał cię i wyłączał? Ja

nie. Dlatego pozwoliłam, żeby mnie uratował. Zostałam z nim.

51

Obiecałam, że go nie wsypię. Poparłam, kiedy tego potrzebo

I uciekłam do was, kiedy tylko miałam okazję, bo... - Zakrzt

się niemal na samo wspomnienie. - Bo on jest kim jest. A ty go

pokonałeś. Nie miałam się gdzie podziać. ;

- Ty suko! - Lind niemal toczył pianę i przewracał wyłupi mi oczami. - Skąd ci przyszło do głowy, że chcemy tu jakiejś riatki z chorobą skokową? Wywal ją! - wrzasnął do Nicka. -strzel ją do Gór-Komu. Niech ją biorą. Niech na nich próbuje s jej choroby. Przecież to bomba zegarowa.

- Unieruchomi nas - wtrąciła Mikka. - Nie możemy polegać:' silnikach skokowych. A z nią na pokładzie nie możemy ryzyko normalnego ciągu. Bez możliwości manewru będziemy wym nym celem dla każdego, kto ma z nami jakieś porachunki.

- Mikka ma rację - zgodziła się Carmel. - Stacja chce jej z wrotem. Jeśli ma chorobę skokową, to wystarczający powód, i ją oddać.

- Wystarczy - przerwał Nick, zanim ktokolwiek inny zdążył dodać. Nie podnosił głosu, ale jego ton zmuszał do posłuszeńst


- Nie myślicie. Sam jesteś obłąkany, Lind; dlatego tak nienawid^ wariatów. Carmel, zawsze protestujesz przeciwko każdej ryzyko' nej decyzji, jaką podejmujemy. Czasami jesteś tak ostrożna, że ślepa. A ty... - Głosem uderzył Mikkę jak pejczem. - Ty jesteś prostu zazdrosna. Istnieje kilka interesujących kwestii, które, jak zdaje, umknęły waszej uwadze - podjął swobodniejszym tonerru Pierwsza, to że kapitan Termo-piła musiał wiedzieć, jak rozwią ten problem. Inaczej by jej nie zatrzymał. Byłaby dla niego zb niebezpieczna. Jeśli on potrafił, to może warto samemu spróbow Druga sprawa, to że z pewnością miała jakiś powód, żeby nam wszystko powiedzieć. Osobiście... - spojrzał na Mornę; blizny mi tak blade, jakby nigdy jej nie pożądał i nigdy nie zamierzał pożąd

- ...chciałbym się dowiedzieć, co to za powód.

Morna czuła tryumf i gorycz. Nikt nie wspomniał o sterowni' implantu strefowego. To znaczy, że ochrona Stacji o nim nie wsp mniała, kiedy zażądała powrotu Morny. I nikt na Kapitańskim k prysie nie domyślił się prawdy. Nawet Nick.

Dopóki jej życiowy sekret był bezpieczny, mogła stawić czo' każdemu wyzwaniu.

52

, Właściwie nietrudno sobie ze mną poradzić - odpowiedziała spo-Ł-0jnie, choć wcale się tak nie czuła. - O ile mogę to określić... - sta-a{a się mówić bezosobowo, z kliniczną obojętnością- ...moja choroba skokowa jest specyficzna, związana tylko z sekwencjami autode-strukcji- Nie próbuję się poranić ani atakować kogokolwiek. Choroba mija prędko, kiedy tylko zmniejszy się przeciążenie. Możesz zamknąć mnie w kabinie. Albo możesz zrobić to, co on: napchać mnie katalep-tykiem do chwili, kiedy statek będzie bezpieczny. Poza tymi okresami nie ma powodów do zmartwienia. Mogę się nawet przydać.

Zastanowiła się.

- Powiedziałam ci o tym... - opanowała się, maskując tryumf zgorzknieniem - ...bo myślę, że mogę ci zaufać. Nie planowałeś odesłania mnie, kiedy zostałam wezwana na mostek. Teraz też nie chcesz tego zrobić. Dopóki nie stanie się coś, co cię skłoni do zmiany zdania... na przykład ukryję problem, który może być dla ciebie zagrożeniem. Moim zdaniem miałeś powód, żeby porwać mnie ochronie. I nie ma to żadnego związku z... - zająknęła się, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa - ze mną. - Z seksem. Z pożądaniem. - Ma za to związek z faktem, że jestem z PZKG.

- Mów dalej - zachęcił Nick. Jego uśmiech odzyskał poprzednią drapieżność. - Szalona czy nie, z pewnością jesteś piekielnie zabawna.

- Jesteś piratem - odpowiedziała zuchwale. - Masz lepszą reputację niż on, a po tym, co mi zrobił, myślę, że ta różnica jest uzasadniona. Ale jednak jesteś piratem, a ja jestem z policji. I wiedziałeś, że jestem z policji. Wiedziałeś, zanim mnie uratowałeś. A zatem: jaki pirat świadomie bierze na pokład policjanta? Póki tu jestem, stanowię dla ciebie zagrożenie. Jestem świadkiem każdego popełnionego przez ciebie przestępstwa. W końcu będziesz musiał mnie zabić. A nawet wtedy możesz mieć kłopoty. Wszyscy wiedzą, że mnie zabrałeś. Jeśli skończę martwa, będziesz musiał się z tego tłumaczyć za każdym razem, kiedy znów zadokujesz w ludzkiej przestrzeni. Dlaczego miałbyś się stawiać w takiej sytuacji?

- Poddaję się. - Nick błysnął zębami w uśmiechu. - Dlaczego?

- Przychodzą mi do głowy tylko dwa powody - wyjaśniła bez namysłu. - Pierwszy to ten, że jesteś piratem. Czy się do tego przyznasz, czy nie, musisz robić interesy z zakazaną przestrzenią. A to oznacza, że jestem dla ciebie cenna. Możesz na mnie nieźle zarobić.

53

Jeśli przekażesz policjantkę z nie uszkodzonym mózgiem, wz cisz się tak, że nigdy już nie będziesz musiał robić nic nieleg go. Jeśli to prawda, to oczywiście nie masz najmniejszego za odsyłać mnie do Gór-Komu. Zasadniczym celem wrobienia g ło ściągnięcie mnie tutaj. Jest tylko jeden kłopot z tym wyją' niem. Gdybyś planował sprzedać mnie w zakazanej przestrzeni leciałbyś tak wolno, niezależnie od moich próśb. Nie dałbyś o nie czasu, żeby przemyśleli waszą umowę, nie ryzykowałby zmienią zdanie i polecą za tobą. Może nawet spróbowałbyś tac nowej. Pozostaje więc druga możliwość.

-Jesteś pewna, że chcesz kontynuować? - zapytał Nick swo' nym tonem. - Prawdopodobnie powiedziałaś już dość. T pierwsze wytłumaczenie całkiem mi się podoba. W dodatku m osłaniać mój „kontakt" w ochronie. Zakładając, że naprawd mam. Im bardziej mój odlot wygląda na ucieczkę, tym gorzej s wy układają się dla niego. Albo dla niej.

Morna nie przerwała. Jeśli ją ostrzegał, zignorowała ostrze^

- Gdybyś był człowiekiem, który ludzkie istoty sprzedaje

zanej przestrzeni - odparowała - pewnie byś się nie przejmował

czeka twój kontakt. Warta jestem straty jednego czy drugiego z

cy. Dlatego bardziej mi się podoba drugie wytłumaczenie.

Odczekała sekundę.

- Może - powiedziała - jesteś piratem, a może nie. Może twoja sława to fałsz, a piractwo jest tylko przykrywką. Może u wałeś mnie, ponieważ wykonywałeś rozkazy. Powszechnie wi mo, że Gromadzenie Danych to eufemizm dla sabotażu i szpie stwa. Pracuję w Wydziale Operacyjnym i o GD nic nie wiem. to departament Hashiego Lebwohla. Krążą o nim różne pogłosk Rzeczywiście, w Akademii słyszała mnóstwo plotek o Hashim wohlu. - Lubi szpiegów. Lubi agentów mających dostęp do ni galnych zakładów i stoczni, może też do zakazanej przestrz I może właśnie dla niego pracujesz.

- O żesz... - burknął pogardliwie jakiś niski głos. Nikt więcej nie przerywał.

- To by wyjaśniało, w jaki sposób dostałeś od ochrony to, chciałeś, dlaczego powierzyli ci zapasy Stacji, dlaczego pozwolili lecieć i dlaczego pozwolili mnie zabrać. W takim przypadku zabr

54

mnie, żeby oddać GD; chcą sprawdzić, co się stało z Pogromcą o^iazd, albo co wiem o Ślicznotce. - Oskarżyła Stację Gór-Komu 0 sabotaż na Pogromcy gwiazd. Gdyby taki raport dotarł do sztabu pZKG, ani Min Donner, ani Hashi Lebwohl, na pewno nie zaufaliby ochronie i nie zostawili Morny w ich rękach. - Ale musiałeś to zrobić tak, żeby nie zniszczyć swojej legendy i nie zaszkodzić śledztwu przeciwko niemu. Gdyby ktokolwiek odkrył, że dowody przestępstwa, za które go aresztowano, zostały sfabrykowane przez PZKG, on zostałby zwolniony, a PZKG utraciłaby wiarygodność i autorytet. Taka koncepcja Mornę również napełniała niesmakiem. Niemal od chwili narodzin jej wyobrażenie o PZKG mieściło w sobie takie pojęcia jak niezłomna uczciwość i sprawiedliwość. Kiedy jednak uruchomiła sekwencję autodestrukcji Pogromcy gwiazd, wybuch cisnął ją w całkiem inny układ priorytetów i przekonań.

- Twój kontakt w ochronie jest agentem PZKG - dokończyła po

sępnie. - Nie odeślesz mnie do Gór-Komu, ponieważ nie chcesz,

żebym tam wyjawiła prawdę.

Nick nie patrzył już na nią. Zamyślił się, spoglądając na puste ekrany, jakby wcale ich nie widział. Mięśnie jego twarzy rozluźniły się; był niemal bezwładny, niemal bezbronny, jak wtedy, kiedy spał obok niej. Nikt się nie odzywał, a Moma się nie rozglądała. Skupiła uwagę na Nicku.

Vector Shaheed przerwał milczenie.

- Ma cię, Nick - zauważył spokojnie. - Jeśli teraz ją odeślesz,

będzie przekonana, że nie jesteś ani piratem, ani gliną. Twoja repu

tacja legnie w gruzach. Prawdopodobnie przestaniesz istnieć. Do

diabła, wszyscy prawdopodobnie przestaniemy istnieć.

- Co ona pieprzy? - mruknął ktoś nad Morną. Zignorowała go.

Nick spojrzał na Vectora i czerwień spłynęła do jego blizn, ale

nie odpowiedział. Patrzył mechanikowi w oczy, dopóki nie stało się jasne, że ten nie odwróci wzroku. Potem znów przekręcił fotel w stronę Morny.

Już się nie uśmiechał. Twarz miał poważną i skupioną, jakby właśnie pokrzyżowała mu plany czy jakoś go zdradziła. W jego głosie wyraźniej zabrzmiała groźba.

- Daj mi swój identyfikator - polecił. - Powiem im, że nie wra

casz, ale jeśli nie podam twoich kodów, na pewno za nami polecą.

55

Morna skrzywiła się mimowolnie. Zachowanie Nicka bu lęk, poza tym nie chciała się rozstawać z identyfikatorem. N Angus pozwolił jej zachować ten fragment własnej tożsamości, identyfikatora nie zdoła już użyć komputerów i sieci komunik nej PZKG czy ochrony. Nawet sam WO może nie uwierzyć, że Morną Hyland, córką kapitana Daviesa Hylanda.

- Może lepiej sama im powiem? - zaproponowała, prób

ukryć strach. - Znam kody weryfikacji, z którymi nie mogą dys

tować. Jeśli zrobią skan mojego głosu, będą mieli' dowód, że os

ście z nimi rozmawiam.

Na szczęście Nick nie zastanawiał się długo. Po chwili szty-' skinął głową.

- W takim razie - mówiła dalej, by skończyć, zanim wypali'

w niej adrenalina i znowu zacznie dygotać - muszę wiedzieć, c

go chcą, co ich zdaniem mam ze sobą. Dlaczego miałabym wra

Poza groźbami, w głosie Nicka zabrzmiała uraza.

- Lind, daj nam zapis.

Lind na pewno dobrze znał kapitana i wiedział, że polecenie

leży wykonać natychmiast. Przesunął czubkami palców po kon

i z głośników na mostku rozległ się spokojny głos, trochę znf

kształcony odległością. i

Chociaż miała powody, by wierzyć, że jest bezpieczna, Mo słuchała przerażona, z irracjonalną obawą, że usłyszy słowa sk jące ją na zgubę.

Głos przedstawił się z nazwiska, stanowiska i kodu identyfik; należał do Milosa Tavernera, zastępcy szefa ochrony Stacji Gór-K mu. Podał nazwę i dane rejestracji Kapitańskiego kaprysu. Pot przeszedł do rzeczy.

- Kapitanie Succorso - zaczął. - Ma pan na pokładzie kobie

podporucznika PZKG, Mornę Hyland, przydzieloną obecnie

służby na niszczycielu PZKG Pogromca gwiazd. Dysponuje o'

materiałem dowodowym w naszej sprawie przeciwko Anguso

Thermopyle, dowódcy i właścicielowi Ślicznotki.

Dla pełności głos zacytował dane rejestracyjne Ślicznotki.

- Rdzeń danych Ślicznotki mógł zostać zmieniony. Ewiden

rdzenia danych przeciwko Angusowi Thermopyle jest niewystarc

jąca. Podejrzewamy, że usunięto chip pamięciowy. Podejrzewam

56

że Morna Hyland ma go w posiadaniu. Proszę odesłać podporucznik Mornę Hyland celem przesłuchania. Potwierdzić. Chwila ciszy.

- Powtarzam.

Głos znowu zaczął od początku. Lind go uciszył.

- Czy to prawda? - zapytał Nick, zanim Morna zdążyła ocenić

głębię swej ulgi. - Ciągle dla niego pracujesz? Wykorzystuje cię,

żeby usunąć dowody i żeby nie mogli go skazać?

Morna ledwie potrafiła myśleć rozsądnie. Nadeszło ułaskawienie. Otrzymała dar: ochrona nie wie o sterowniku. Nikt nie wie. Jej sekret jest bezpieczny.

- Nie - zapewniła, zmuszając się do mówienia. - Nie dopuszczał

mnie blisko rdzenia danych. Jeśli wyjął chip... - co powinno być nie

do pomyślenia; nie z powodu fizycznej trudności, ma się rozumieć;

byłoby praktycznie bezużyteczne, ponieważ nie dało się stwierdzić,

która kość przechowuje które dane, a w dodatku usunięcie chipa za

wsze można wykryć. Taki czyn kosztowałby Angusa licencję wła

ściciela i pilota Ślicznotki - ...musiał sam się go pozbyć.

- Mogą sami to udowodnić - zauważył całkiem niepotrzebnie Vector Shaheed. - Nie potrzebują zeznania Morny. -1 po chwili dodał: - Nie da się przerobić rdzenia danych. Dlatego przecież je montują. Gdyby ktoś mógł zmienić zapis, byłyby do niczego.

- Czyli kłamią. - Carmel miała skłonności do stanowczych stwierdzeń. - Jest im potrzebna do czegoś innego.

- Nie - wtrąciła niespodziewanie Mikka. - To zbyt ryzykowne. OnajestzPZKG; nie mogą jej uciszyć. Gdybyśmy ją odesłali, a ona wykryła, że kłamią, wpadliby w gówno po uszy. Ktoś rzeczywiście grzebał przy rdzeniu. Oni nie wiedzą, jak to zrobił, i liczą, że ona im powie.

- A może - Morna zwróciła się do Nicka, tak oszołomiona ulgą, że skłonna do ryzyka - to tylko zasłona dymna. Twój kontakt wie, że mnie nie odeślesz. Może mówić, co chce. Próbuje chronić swój tyłek.

Nick rzucił jej ponure spojrzenie i odwrócił głowę. Po chwili zaśmiał się chrapliwie.

- To skurwiel - mruknął z niechętnym podziwem. - Gdybym

wiedział, jak grzebać w moim rdzeniu, do końca świata bylibyśmy

57

bezpieczni. I bogaci. Sprzedając ten sekret, zarobilibyśmy dość,

by sobie kupić własną stację. «

Zanim ktokolwiek zdążył wyrazić opinię, Nick pchnął Mornc» stanowiska komunikacji.

- Nagraj ją - polecił Lindowi. - Jeśli to, co powie, nam spodoba, nadamy to.

Nadal pospiesznie wykonując polecenia, Lind przygoto" konsolę.

Ulga dodawała jej sił. Morna przeszła krzywizną podłogi do nowiska Linda; ignorował ją, wpatrzony we własne dłonie. Ści nęła z szyi identyfikator i wsunęła go w czytnik. Wtedy dopiero zawahała, tylko na moment. Zdecydowała się na niebezpieczne , sunięcie: kiedy wymieni kod weryfikacji, Nick go pozna. Kiedy t ko zechce, będzie mógł go wykorzystać razem z jej identyfika rem. Ona stanie się bardziej odizolowana, bardziej bezradna wo niego i załogi.

Sama jednak doprowadziła do takiej sytuacji; nie może się te' cofnąć. Kiedy konsola skopiowała wszystkie potrzebne dane, M na założyła identyfikator na szyję i wsunęła pod kombinezon. Pot zaczęła mówić -jakby żegnała się ze sobą i swoim dawnym życie

- Tu Morna Hyland, podporucznik PZKG. - Wyraźnie wyrec1'

towała kod weryfikacji. - Osobiście autoryzowałam wszystkie dzi

łania na pokładzie Kapitańskiego kaprysu. Nie podlegają waszej j

rysdykcji. Jeśli potrzebne jest potwierdzenie, zwróćcie się do M~

Donner, Wydział Operacyjny, Sztab Główny PZKG.

Była to bezpieczna propozycja: ochrona Gór-Komu i tak z pe nością zwróci się do Min Donner.

- Nie dysponuję żadnymi dowodami w sprawie Gór-Komu pr

ciwko kapitanowi Ślicznotki. - Niezdolność wymówienia imien*

Angusa podkopała nieco jej spokój, ale mówiła dalej: - O ile wie

jakiekolwiek przeróbki rdzeni danych są niemożliwe. Nie zaobse

wowałam jakichkolwiek działań podjętych w tym celu, w szczegó

ności usuwania chipów. Jeśli zostały usunięte, nie były mi przeka

zane. Moje pretensje do kapitana Ślicznotki są natury osobistej i ni

mam ochoty dochodzić ich publicznie.

W ten sposób dotrzymała słowa danego Angusowi ThermopyL Mogła zdradzić każdego, ale jemu pozostała wierna.

- Kapitan Nick Succorso z Kapitańskiego kaprysu uzyskał moje

pełne poparcie i współpracę. Wszelkie dalsze pytania proszę kiero

wać do Sztabu Głównego PZKG, Wydział Operacyjny.

Ku własnemu zaskoczeniu dodała jeszcze:

- Żegnaj, Stacjo Gór-Komu.

Potem ćoś ścisnęło ją za gardło i nie mogła wykrztusić ani słowa

więcej.

- Wystarczy - stwierdził Nick Succorso. - Wyślij to - polecił

Lindowi. - Bez powtórek. Jeśli stracą część, niech się pomęczą.

Vector, idź do przedziału silnikowego. Odczekamy jakieś dziesięć

minut, żeby widzieli, że nie uciekamy. Potem dajemy pełny ciąg.

Niespodziewanie żołądek podszedł Mornie do gardła. Raz jeszcze ogarnęła ją fala paniki, ścisnęła serce i płuca. „Pełny ciąg" oznaczał przeciążenie. Najwyższe przyspieszenie, jakie mogą uzyskać silniki Kapitańskiego kaprysu.

Jeśli Nick obawiał się jej choroby skokowej, z pewnością tego nie okazywał. Rzucał krótkie rozkazy.

- Mikka, odprowadź ją do kabiny. Zamknij ją. Dopilnuj, żeby nie mogła wyjść, dopóki nie zmniejszymy ciągu i dopóki nas nie przekona, że jest zdrowa. - Odwrócił fotel i z drapieżnym uśmiechem spojrzał na Mornę. - Czy przeżyje, to już jej problem.

Zanim Morna zdążyła się zastanowić czy zareagować, Vasaczk chwyciła ją za ramię i pociągnęła do wyjścia. Po kilku minutach była już w kabinie. Vasaczk zablokowała drzwi od zewnątrz.

Pierwszy oficer Nicka zostawiła Mornę samą z chorobą skokową. Tą samą chorobą, która zabiła jej ojca i większość ludzi, jakich w życiu kochała.

58

Rdzenie danych

Dla wygody uczonych historię często interpretuje się jako ko flikt między instynktem porządku i impulsem chaosu. Oba są ni zbędne; oba są manifestacjami woli przetrwania. Bez porządku n: nie istnieje; bez chaosu nic nie wzrasta. A jednak w starciu międ nimi przelało się więcej krwi niż w jakiejkolwiek innej wojnie.

Instynkt porządku jest wyrazem pradawnego ludzkiego pragj nienia bezpieczeństwa (które pozwala na kultywację), stabilno' (która pozwala na edukację), przewidywalności (która pozwał! budować jedną rzecz w oparciu o drugą) - pragnienia, aby rówj nania przyczyny i skutku były tak proste, żeby można na nich p legać. W istocie, bez oporu wobec zmiany, sam wzrost byłby ni możliwy; opór wobec zmiany tworzy bezpieczne, stabilne, prze; widy walne środowisko, w którym zmiany mogą się produktywni akumulować.

Instynkt porządku jest więc agresywny. Aktywnie przeciwdzia" wszystkim transformacjom, wariacjom perspektywy, wrogości śr dowiska czy intencji. Walczy o uzyskanie i utrzymanie warunkó do jakich dąży.

Impuls chaosu jest przejawem wrodzonej wiedzy ludzkości, że najbezpieczniejszą metodą przetrwania zagrożenia jest ucieczka. Impuls ten każe się koncentrować raczej na rezerwach indywidualnej wyobraźni i sprytu niż na potencjalnych możliwościach wspólnych działań. Najbardziej charakterystycznymi zewnętrznymi przejawami impulsu chaosu są: konieczność decydowania o sobie (wolność od ograniczeń), swobody indywidualne (wolność od wymagań) i nonkonformizm (wolność od przyczynowości). Jednakże zjawiska te są przede wszystkim racjonalizacjami chęci rejterady, przetrwania metodą ucieczki.

Zatem impuls chaosu także jest agresywny. Sam akt ucieczki przełamuje systemy porządku: zaprzecza bezpieczeństwu, unika stabilności, neguje przyczynowość. Podobnie jak instynkt porządku, walczy o osiągnięcie i utrzymanie warunków, do jakich dąży.

Niemniej jednak stabilność i przewidywalność nie byłyby możliwe bez chaosu. Chaos wywiera nacisk, zmuszając porządek do dokładnego ukształtowania. Bez dokładności porządek sam by się zniszczył już w momencie powstania.

Z wymienionych powodów walka między porządkiem i chaosem jest wieczna, niezbędna - i niezwykle kosztowna. Ze swej natury istoty ludzkie są najbardziej gwałtowne i wojownicze, gdy działają w samoobronie. Koszt ich przetrwania byłby zabójczy w mniej płodnym wszechświecie.

W tym kontekście łatwo zrozumieć znaczenie rdzeni danych.

Zarówno realnie, jak i w przenośni, były one potężnymi narzędziami porządku. Dały rządom Ziemi - i ich zbrojnemu ramieniu, Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych - możliwość sprawdzenia, co się działo na dowolnym statku w dowolnym punkcie ludzkiej przestrzeni. A jeśli można coś sprawdzić, można też nad tym zapanować - a przynajmniej ukarać.

Oczywiście, kiedy zostały zaprezentowane po raz pierwszy, nie tak tłumaczono ich potrzebę. Wtedy argumentem był fakt, że przestrzeń jest ogromna, szczelina międzywymiarowa tajemnicza, wypadki częste. Jeśli przyszłość ma się uczyć z przeszłości - aby podróże kosmiczne uczynić bezpieczniejszymi - musi wiedzieć, jaka była ta przeszłość. Konieczny jest więc zapis tego, co każdy statek wiedział, zrobił i doświadczył, aby jego historia stała się dostępna dla analizy i zrozumienia. I oczywiście zapis ten powinien istnieć


60

61

w jakiejś nienaruszalnej postaci, aby nie został zafałszowany w ■ niku uszkodzenia, egoizmu, głupoty czy złośliwości. Rozsądek kazywał więc, by każdy statek miał na pokładzie urządzenie t" niczne, zdolne do dokonywania takiego zapisu - w interesie ws stkich przyszłych wędrowców.

Możliwości i zagrożenia były tak oczywiste, że nie dopuszczo do żadnej dyskusji nad obowiązkiem prowadzenia takich zapisó Stały się warunkiem koniecznym i nieodwołalnym: do budowy i jestracji dopuszczono wyłącznie statki, które niosły taki stały i; tomatyczny dziennik pokładowy, rejestrujący wszystko, co jedno ka zrobiła, z czym się spotkała, każdą decyzję, działanie, ryzy' awarię, każdy kryzys.

Kody, znoszące blokadę tych zapisów, należały do PZKG.

W rdzeniach danych, zaprojektowanych do wykorzystania w roli, zastosowano CMOS (complementary metal oxide sernic ductor) - dopełniający półprzewodnik tlenku metalu. Wielką zal chipów CMOS był fakt, że pobierały energię tylko przy zmi stanu, to znaczy podczas zapisywania danych. Z tego powodu m gły te dane przechowywać w postaci fizycznie trwałej, nawet b dopływu energii. Jak wszystkie inne chipy, reagowały jednak impulsy elektroniczne: kiedy energia płynęła między dodatn' a ujemnym źródłem, stan chipu mógł się zmieniać; mogły się znr niać dane.

Wynalezienie chipów CMOS wykonanych w technologii SOS (• łicon on sapphire) - krzem na szafirze było krokiem w kierun prawdziwej trwałości. Ale powstanie prawdziwych rdzeni dany^ umożliwiły dopiero półprzewodniki typu SOD (silicon on di mond) - krzem na diamencie. Chipy SOD-CMOS były niewygód dla normalnych zastosowań komputerowych. Za to świetnie się naJ wały do przechowywania danych w formie permanentnej. Up szczając, można powiedzieć, że półprzewodniki SOD w ogóle n zmieniały stanu; one dodawały stany. Zamiast magazynować dane typowej, zero-jedynkowej formie binarnej, zapisywały je, akumul jąc kolejne sekwencje zer i jedynek.

Dane były nie tylko niezmienne, ale też każda próba ich zmian' była trwale rejestrowana. W rezultacie powstało coś w rodzaju p mięci typu Write Only; po wprowadzeniu właściwych kodo

pZKG informacje można było odczytać. Nigdy nie można było zastąpić ich innymi czy wymazać.

Impuls chaosu uczynił wyjątek dla całej koncepcji rdzenia danych.

W owym okresie instynkt porządku był w natarciu. Groźba zakazanej przestrzeni dawała mu motywację nie mającą precedensu w historii. Z tego powodu wymagania PZKG - wspieranej przez potężne handlowe ramię Zjednoczonych Kompanii Górniczych - zwykle spełniano bez szemrania. Pod gospodarczym przymusem żaden ludzki rząd nie mógł im odmówić - zwłaszcza kiedy wymagania brzmiały tak rozsądnie. Zgodnie z nowym prawem każdy ludzki statek miał na pokładzie rdzeń danych. Jeśli nie, odmawiano mu rejestracji. A to z kolei oznaczało, że nigdzie w ludzkiej przestrzeni nie pozwolą mu dokować.

Gwałtowne protesty, oparte na argumentacji wykorzystującej prawo do decydowania o sobie i swobód osobistych, doprowadziły jedynie do dwóch ustępstw w akcie prawnym. Po pierwsze, jako że policja uzyskała władzę nad wszystkimi rdzeniami danych, zakazano jej do nich dostępu, chyba że dysponowała dowodem popełnienia przestępstwa. Po drugie, dla ochrony danych osobistych zwykłych obywateli, każdy statek, nie należący do PZKG ani do ochrony, mógł prowadzić dziennik ambulatorium odłączony od swego rdzenia danych, czyli w pewnym sensie prowadzić ambulatorium w sposób hermetyczny. Zwykli obywatele nie mogli wprawdzie podróżować bez identyfikatorów, z których każdy komputer PZKG i ochrony mógł odczytać ich dane osobowe; nie mogli też wpływać na zawartość tych danych; ale przynajmniej na pokładach statków mogli brać środki na bezsenność albo usuwać kurzajki, tak by wiadomość o tym nie docierała do policji.

Impuls chaosu kazał obawiać się - głośno - że tylko kwestią czasu jest wyposażanie statków - przez instynkt porządku - w rdzenie danych z zaprogramowaną możliwością odwołania każdego rozkazu i decyzji kapitana; zaprogramowane, by ograniczyć możliwości wyboru i kontrolować działania. W większości grup jednak takie obawy uznawano na pozbawione podstaw. Próba przewidzenia przez PZKG wszystkich okoliczności, w jakich statek może się znaleźć tysiące lat świetlnych od Ziemi, byłaby doprowadzeniem instynktu porządku do skali samobójczej.

Nawet najbardziej przestraszeni nonkonformiści, najbardziej paranoiczni libertarianie, nie mieli powodów, by podejrzewać Zjednoczone Kompanie Górnicze albo ich Policję o skłonności samobójcze.

62

4

Nie miała czasu ani pomysłu, co zrobić. Nick powiedział: d sieć minut. Ostre przeciążenie za dziesięć minut. A Morna w prawie nic nie wiedziała o swojej chorobie skokowej; nie domy ła się nawet, jak ją opanować.

Zdążyła już pozbawić sterownik możliwości wyłączenia sie' wywołania katatonii.

Głupia.

Coś innego... Musi zrobić coś innego, i to szybko. Nick nie dzie czekał, aż opanuje strach. Chciał ją ukarać za to drobne z cięstwo na mostku - dlatego postanowił tak szybko włączyć mak malne przyspieszenie, nawet ryzykując, że Morna wypali so mózg...

Potrafił się mścić.

Została jeszcze najwyżej minuta czy dwie. Minuta czy dwie, zanf przeciążenie doprowadzi ją do obłędu.

Sterownik implantu strefowego był jej jedyną nadzieją. Wy! ła go z kryjówki, trzymała w dłoni. Ale jaką funkcję powinna stosować? Nie domyślała się nawet, która część mózgu ule

uszkodzeniu, gdzie pojawiła się skaza, który zespół neuronów odpowiada za tę absolutną jasność, z jaką wszechświat do niej przemawiał i nakazywał zniszczenie.

Nie mogła się skupić.

Niech cię diabli porwą, przeklęła Angusa; gdzie jesteś, kiedy cię potrzebuję?

Bez ostrzeżenia Kapitański kaprys zwolnił obroty wokół osi; wewnętrzne ciążenie zniknęło. Standardowa procedura: zmniejszała zużycie sprzętu i oszczędzała załodze stresu związanego z przyciąganiem w dwóch kierunkach jednocześnie.

Czas dobiegł końca. Gorączkowo podbiegła do koi, wskoczyła na nią, podciągnęła i przypięła koc, żeby nie spaść, kiedy nowy kierunek ciążenia zmieni ustawienie mebli. Dzięki temu koja posłuży jako coś w rodzaju fotela anty-g.

Niemal natychmiast niski grzmot przetoczył się po kadłubie -stłumiony, nagły grom silników.

Zrozpaczona wcisnęła klawisz, oczekując, że wypełni ją apatia, zostanie wciągnięta w sen i zapomnienie. Potem wepchnęła czarne pudełko pod materac.

Dobrze czy źle, ale rozwiązała wszystkie swoje problemy - przynajmniej na pewien czas. Panika i świadomość odpłynęły, jakby wyciśnięte potężnym pchnięciem silników. Czuła się masywna jak sama śmierć. Spokój wypełniał ją równocześnie z ciężarem; przeciążenie było jak nieodparta senność.

Mimo to przeklinała siebie, dopóki trwała świadomość.

Głupia!

Nikt nie wytrzyma zbyt długo warunków pełnego ciągu. Nikt na pokładzie nie przeżyje, jeśli w regularnych odstępach czasu Nick nie będzie redukował przyspieszenia. Gdyby od kogoś na mostku uzyskała informację, jak długo polecą pełnym ciągiem, mogłaby ustawić automatyczny wyłącznik i zbudzić się, kiedy będzie bezpieczna.

Ale nie zrobiła tego, nie, nie ona, głupia, głupia, a teraz już za późno. Jest zgubiona. Nie obudzi się, dopóki ktoś nie znajdzie i nie wyłączy sterownika.

Dopóki ktoś nie znajdzie sterownika...

I nie wyłączy...

* * *


64

65

Następne, co zobaczyła, to ściany przesuwające się po obu nach. To nie miało sensu, a zresztą w jej kabinie nie było ta ścian. Ale najwyraźniej nie miała przywidzeń.

Inne szczegóły także nie miały sensu. Co robiła w pozycji pi wej? Dlaczego zdawało jej się, że zwisa na ramionach? Nie po' ła tego wyjaśnić. A jednak wszystko to sprawiało wrażenie ró rzeczywistego jak ściany.

Oczywiście, to nie ściany się poruszały. To ona. Jej nogi wlókł po podłodze. Ktoś ją niósł: czuła swoje ręce na czyichś ramionac

Ten ucisk wzbudził panikę.

Kiedy dotarli do windy, odzyskała już przytomność na tyle,! spróbować się wyrwać.

Była za słaba. Głęboki sen jeszcze jej nie opuścił, odbierał e gię, budził drętwotę. Mimo to walczyła nadal, słabo ale uparcie' wreszcie usłyszała czyjś głos:

- Puść ją. Zobaczymy, czy ustoi o własnych siłach.

Ręce wysunęły się spod jej ramion.

Mało brakowało, a upadłaby na twarz. Raczej dzięki szczęściu niż świadomemu działaniu zdołała p trzymać się drzwi windy.

- Trzymaj się - usłyszała znowu ten sam głos. - Nic ci nie.

dzie. Zabieramy cię do ambulatorium.

Zaczynał wydawać się znajomy.

Wstrzymując oddech, obejrzała się i z wysiłkiem zogniskov wzrok na dwóch mężczyznach, stojących o wyciągnięcie ręki za

Jednym z nich był Vector Shaheed.

Drugim mógł być ten sam człowiek, który siedział przy kon danych, kiedy była na mostku. Nie miała pewności. Był dostat nie duży i niekształtnie zbudowany.

Żaden z nich nie trzymał sterownika implantu. Przynajmniej w dłoni, gdzie mogłaby go zauważyć.

To głos Vectora wydał jej się znajomy.

- Powiedz coś, Morno - zachęcił ją delikatnie. - Przekonaj t

że nie zwariowałaś.

Zamrugała, próbując się zastanowić, ale nie rozumiała jego sł Zbyt wiele dręczyło ją pytań, zbyt wiele strachu; w głowie jej s miało, jakby groźny tłum zbliżał się nieuchronnie. Całe ciało b

66

obolałe; miała uczucie, że spędziła długie godziny w rozdrabniaczu rudy. To wina przeciążenia... przeciążenia i wymuszonego snu.

- Dlaczego...? - wychrypiała z wysiłkiem.

Dlaczego tu jestem?

Dlaczego nie śpię?

- Musimy wiedzieć, czy minął już atak choroby skokowej - wyjaś

nił Vector. - Jeśli tak, mamy cię zabrać do ambulatorium i zrobić parę

testów. Sprawdzić, czy możemy cię z tego jakoś wyciągnąć. - Uśmie

chał się niepewnie; wyglądał na bardzo zmęczonego. - To jest Orn Vor-

buld. - Wskazał swego towarzysza. - Nie mamy na pokładzie technika

medycznego, ale Om ma za sobą sporo doświadczeń w ambulatoriach.

Moma wciąż nie pojmowała; jej mózg działał ze zbyt wielkim

opóźnieniem. Nie wiedziała, jak uniknąć wizyty w ambulatorium. i

Każde standardowe badanie, wykonane przez system cybernetyczny dowolnego przyzwoitego ambulatorium, wykryje jej implant strefowy. A Kapitański kaprys z pewnością ma przyzwoite ambulatorium. Jeśli Yector ją tam doprowadzi, pozna prawdę.

Przecież już ją zna. To jasne. Inaczej dlaczego by się obudziła? Musiał znaleźć i wyłączyć sterownik. Bezradna, słaba i obolała miała łzy w oczach.

- Nie do ambulatorium -jęknęła.

- Dlaczego nie?

Przyglądał jej się z uwagą, ale bez zniecierpliwienia. Za to jego

towarzysz wytrzeszczał oczy, jakby się bał, że Morna wybuchnie płomieniem.

I nagle sprzeczne obawy - że ją zdemaskowano, że za chwilę ją zdemaskują - utworzyły obszar spokoju, niczym oko cyklonu; przestrzeń, gdzie umiała myśleć logicznie.

Może jednak Yector nie znalazł sterownika? Jego zachowanie na to wskazywało. Może obudziła się, bo wynieśli ją poza zasięg emisji?

Może jeszcze nie jest zgubiona.

Niewiele brakowało, by osłabła z ulgi, zsunęła się na podłogę. Ale nie, nie mogła sobie na to pozwolić, nie chciała sprawiać wrażenia bezsilnej. Odchrząknęła tylko i uniosła głowę.

- Nie lubię ambulatoriów. Nie jestem szalona. Wzięłam za dużo

kataleptyku. Nie wiedziałam, jak długo... - Wszystkie mięśnie ją

bolały. - Jak długo będziemy przyspieszać.

67 \

- Kto ci dał kataleptyk? - zainteresował się Vector. Spokojn maskował groźbę tego pytania. Nick nie wspomniał o zaopatr jej w leki.

- Miałam ze sobą. Z zapasów Ślicznotki. Ukradłam trochę, dy odkryłam, że mam chorobę skokową. Nie ufałam mu - d niepotrzebnie.

Vector domyślił się chyba, że mówi o Angusie Thermop Wciąż obserwował ją czujnie.

- Mówiłaś, że przeciążenie wywołuje atak. Skąd wiesz, kiedy kończy?

- Czy wyglądam, jakbym chciała uruchomić autodestrukcj\ Zdołała uśmiechnąć się blado. i,

Vector odpowiedział swoim zwyczajnym, nikłym uśmiech nie wiedziała, czy jej uwierzył.

Chyba jednak tak. Po chwili wyminął ją i podszedł do interk obok drzwi windy.

- Myślę, że jest już w porządku - zameldował. - Zabiorę ją'

kambuza i dam coś do zjedzenia. - Nie czekając na potwierdzę'

zwrócił się do swego towarzysza: - Powinieneś się przespać,

Padasz z nóg.

Orn Vorbuld jakby nie zrozumiał, że został odprawiony. Pal spod oka na Mornę, jak gdyby stawała się w jakiś sposób jaśniej ' a wkrótce będzie zbyt jaskrawa, aby spoglądać na nią wprost.

- Nick nie zasłużył na ciebie. - oświadczył z miną człowi

który podjął trudną decyzję. Wyciągnął rękę i stwardniałą dło

pogłaskał jej włosy. Potem odszedł.

Morna nie zwracała na niego uwagi. W chwili, gdy Vector mówił słowa „kambuz" i „jedzenie", zdała sobie sprawę, że nic jadła od opuszczenia Ślicznotki. Senność zniknęła już prawie śladu, ale osłabienie pozostało. Musiała coś zjeść.

Vector wziął ją pod rękę i wcisnął guzik windy. Drzwi otwo ły się i weszli do kabiny.

- Orn jest geniuszem, chociaż dość szczególnego rodzaju - z

ważył obojętnie. - Jest dobrym pierwszym informatykiem, głów

dlatego, że jest komputerowym cudotwórcą. I wystarczy na ni

spojrzeć, żeby zgadnąć, że zbyt wiele wie o systemach medy

nych. Niestety, reakcje seksualne ma godne małpy.

Czyżby mechanik próbował ją ostrzec? Morna nie zwróciła na to uwagi- Jej umysł mógł się zajmować tylko jednym problemem naraz. Vector nie znalazł sterownika. Nie prowadził jej do ambulatorium- To wystarczy. Teraz chciała tylko jeść.

Kambuz był pusty. Kapitański kaprys musiał zmniejszyć ciąg jakiś czas temu i reszta załogi zdążyła już zjeść posiłek. Vector posadził Mornę przy stole, wprowadził instrukcje do automatu i wziął się za parzenie kawy.

Kątem oka zauważyła, jak sztywno się porusza. Wszystkie myśli krążyły wokół jedzenia i zapachu kawy. Po kolei...

Kiedy postawił przed nią tacę, zaczęła jeść, nie zwracając uwagi na smak. W tej chwili nie interesowało jej nawet, co je.

Vector ze swoją porcją usiadł naprzeciwko. Też musiał być głodny, ale się nie spieszył. Skończyła długo przed nim.

Nie potrafiła mu dorównać w tym spokoju, ale starała się zachować obojętny ton.

- Jak długo działał pełny ciąg? - spytała.

- Cztery godziny. Morna uniosła brwi.

- To sporo przeciążenia. Vector wypił łyk kawy.

- Mniej więcej tyle, ile byliśmy w stanie wytrzymać - przyznał. -

Nawet na prochach. Właściwie to więcej. Ale nie chcemy dać się zła

pać. Wyłączyliśmy ciąg jakąś godzinę temu. Teraz skanujemy jak wa

riaci. Jeśli ktoś za nami leci, musimy znowu uruchomić silniki, nieważ

ne, czy ktokolwiek to przetrwa. Jak dotąd... - Rozłożył ręce. - Kiedy

zmniejszyliśmy ciąg, Mikka próbowała wywołać cię przez interkom.

Nie odpowiadałaś. Wiedziała, że żyjesz, ponieważ... - uśmiechnął się

odrobinę szerzej - ...ponieważ słyszała twoje chrapanie. Ale nie mogła

cię obudzić. Nick kazał jej przejąć mostek, żeby samemu trochę odpo

cząć. Om i ja zaproponowaliśmy, że sprawdzimy, co się z tobą dzieje.

Morna nie odpowiedziała. Myślała intensywnie. Cztery godziny pełnego ciągu to bardzo długi okres przeciążenia. Przy takim stresie umierali ludzie. Nick nie tylko się spieszył - spieszył się rozpaczliwie.

Mimo to zdołała przetrwać kryzys. Przespała obłęd; odkryła, jak nad nim zapanować. W tym tkwiła nadzieja - więcej nadziei, niż mogła się spodziewać. W tej chwili to wystarczy.


68

69

Aby wypełnić ciszę, albo żeby dać jej czas do namysłu, Vr Shaheed mówił dalej.

- Osiągnęliśmy mniej więcej dwie trzecie naszej teoretyc

prędkości maksymalnej. Jeśli włączymy silniki na jeszcze dwie-

dżiny, wyzerujemy ciąg. Jak na statek tych rozmiarów, silnik

dość mocne, ale bardziej już nas nie popchną. Potem będziemy

fować. Chyba że... - dodał - ...zaczną nas ścigać. Wtedy dowi

się o przeciążeniu więcej, niż mielibyśmy ochotę. Bez sprawn

napędu skokowego mamy raczej ograniczone możliwości.

Zastanowił się.

- Nawet gdyby nas nie ścigali - zauważył - sprawny napęd :

kowy bardzo by nam się przydał. Choćbyśmy osiągnęli nie wiad

jaką prędkość, i tak będzie za mała. Czeka nas bardzo długi dryf. j

To zdanie zwróciło uwagę Morny. Brzmiało jak oferta podzi nia się informacją. Czujna nagle, spróbowała z niej skorzystać.

- Jak długi? Tygodnie?

Vector wpatrywał się w zawartość kubka.

- Raczej miesiące.

Miesiące, powtórzyła bezgłośnie.

- Musimy lecieć okrężną trasą. Jeśli ktoś nas śledzi, ochr

Gór-Komu czy PZKG, to mamy poważne kłopoty. W tej eh

ciągle jeszcze oddalamy się od celu podróży. Ale gdybyś lepiej

ła statek, albo gdybyś miała wyjątkowo czułe ucho środkowe,'

działabyś, że dokonujemy korekty kursu. Bardzo powolnej,

chcemy ryzykować spotkania z innymi statkami ani schwyt

w trakcie skrętu.

Korekta kursu rzeczywiście była powolna. Jej zmysł równow zwykle był dostatecznie czuły, by alarmować, gdyby odczuwała: łę ciążenia działającą wzdłuż więcej niż jednego wektora. Musi się zastanowić, czy mechanik mówi prawdę, a jeśli tak, to dlacze"

- Jak na statek bez napędu skokowego próbujemy pokonać wał kosmosu - stwierdziła. - Dokąd lecimy?

- Remonty - odparł krótko mechanik. - Musimy dolecieć; stoczni, gdzie naprawią nam silniki skokowe.

Morna spojrzała na niego zaskoczona. Jeśli nie liczyć Stacji G -Komu, w granicach ludzkiej przestrzeni nie znała żadnej stoczni, której Kapitański kaprys mógłby dotrzeć, używając jedynie ci

prędkość statku może osiągnąć i sto pięćdziesiąt tysięcy kilometrów na sekundę, ale nawet takie tempo jest niczym w porównaniu z latami świetlnymi dzielącymi gwiazdy.

- Do jakiej stoczni? - spytała, zapominając o ostrożności. -

Gdzie ona jest?

Oczy Vectora pozostały czyste jak bezchmurne niebo.

- Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć.

- Nie, nie wiem - odparła. - Jeśli dobrze się orientuję, w ogóle nie powinieneś ze mną rozmawiać. A skoro już robisz coś, czego nie rozumiem, to nie oczekuj, że sama zgadnę, gdzie jest tego granica.

Uśmiechnął się nie zmieszany.

- Jak już mówiłem, czeka nas bardzo długi dryf. Będziemy się

widywać tak często, że obudzą się w nas mordercze instynkty. Było

by łatwiej, gdybyśmy spróbowali odnosić się do siebie przyjaźnie.

Nie odpowiedziała uśmiechem. Vector Shaheed, pomyślała, jest mężczyzną. Jak Nick Succorso i jak Angus Thermopyle. Jeśli był „przyjazny", to czegoś od niej chciał.

Gotowa była dać Nickowi to, czego pragnął. Dla własnego przetrwania. Do tego właśnie służył sterownik implantu strefowego.

Ale nikomu innemu. Nikomu. Nigdy.

-1 wszystko to robimy na rozkaz PZKG - stwierdziła umyślnie lodowatym tonem. - Robimy to, żeby Hashiemu Lebwohlowi oszczędzić kłopotów z powodu umieszczenia stacyjnych zapasów na Ślicznotce. Lojalność to piękna rzecz, ale w tym wypadku staje się śmieszna.

Przez moment Vector Shaheed sprawiał wrażenie całkowicie zaskoczonego. Potem sobie przypomniał.

- Aha, to ta twoja teoria, że Nick jest agentem GD. Teraz rozumiem. Posłuchaj mnie uważnie. - Pochylił się dla podkreślenia wagi swoich słów, a z jego okrągłej twarzy zniknął uśmiech. - Na twoim miejscu nie liczyłbym na coś takiego. Nawet bym tego nie powtarzał. To zbyt niebezpieczne. Dostatecznie się naraziłaś, kiedy wspomniałaś mu o tym po raz pierwszy.

- Dlaczego? - Zmarszczyła brwi. - Sama jestem gliną. - Nie miała powodu, by mu ufać, ani nawet udawać zaufanie. - Dlaczego Nick postanowił mnie zatrzymać, jeśli nie wykonywał rozkazów PZKG?


70

71

Vector wstał nagle; podszedł do ekspresu i napełnił swój k Wszystkie ruchy wykonywał niczym robot, jakby stawy mu; zły, kiedy siedział przy stole.

- Nick zatrzymał cię dla własnych powodów - oznajmi

wrócony plecami. - Powie ci o nich... jeśli kiedyś przyjdzie i

to ochota. A my wszyscy... Na tym statku nie ma nikogo, kto I

nienawidził PZKG. - Ton pasji zabrzmiał w jego zwykle łago '

głosie. -1 to nie bez przyczyny. Już teraz z trudem tolerujemy

ją obecność. Jeśli spróbujesz zrzucać na Nicka własne zbro

wykorzystamy twoje flaki jako paliwo rakietowe.

- Zbrodnie? - Gniew Vectora powstrzymał jej wybuch wści~ ści, ale nie mógł powstrzymać pytania. - O czym ty mówisz?-prosiłam was o ten numer ze Ślicznotką. Nie miałam okazji. To Sza, nie moja zbrodnia.

- Zbrodnię bycia gliną - wyjaśnił bez wahania Vector. Je pasja rozwiała się, zniknęła równie nagle, jak się pojawiła. -1 jest najbardziej skorumpowaną organizacją na świecie. Piractv przy niej filantropia.

Morna patrzyła na niego zdumiona; wrócił sztywno na mie* i postawił przed sobą kubek. Znów uśmiechał się łagodnie, jak wiek, który nie zna uczucia gniewu.

- Coś ci opowiem - zaproponował.

Czuła się słabo, ale kiwnęła głową. Zaszokował ją już sani

mysł współudziału PZKG w fałszywym oskarżeniu Angusa; jed jest ogromna różnica między zdradzeniem pirata a byciem „naj dziej skorumpowaną organizacją na świecie". Gdyby Vector m prawdę, kłamstwem stałoby się to, co pociągnęło ją do służby, by mówił prawdę, ta prawda zbrukałaby ojca, najbardziej niezł nego człowieka, jakiego znała; ta prawda zmieniłaby śmierć m w żałosną farsę. Gdyby to była prawda...

Słuchała Vectora Shaheeda, jakby - przynajmniej na pewien i - wszystkie inne problemy czy wahania przestały istnieć.

- Może nie zdajesz sobie sprawy - zaczął - lecz piractwo

dość niezwykłym zajęciem dla takiego człowieka jak ja. Nie jes

gwałtowny. Nie jestem buntowniczy. Nie mam skłonności do

dzieży. Muszę uczciwie przyznać, że nie jestem nawet dobrym.

chanikiem. Gdybyś miała czas się nad tym zastanowić, z pewno"

,ś się zdziwiła, co tu robię. Powiem ci. Z wykształcenia jestem ge-jtykiem, nie mechanikiem. Mechaniki nauczyłem się później, kie-jy postanowiłem zmienić zawód. Przedtem pracowałem dla Inter-techu. W genetyce. Nawiasem mówiąc, tam właśnie poznałem Orna. Był ekspertem komputerowym w naszej pracowni. Już wtedy ciągle zdarzały mu się wypadki, a pewne rekonstrukcje chirurgiczne udawały się gorzej niż inne, lecz ogólnie wyglądał wtedy lepiej niż teraz. Z początku nie zwracałem na niego uwagi. Był zbyt... zbyt pozbawiony skrupułów, jak na mój gust. Mawialiśmy wtedy, że przeleciałby nawet węża, gdyby tylko wąż dostatecznie szeroko otworzył paszczę. Ale był też prawdziwym czarodziejem komputerów i od niego zależała praca nas wszystkich. Przymknął oczy i westchnął.

- Do rzeczy. Byłem genetykiem, i kiedy tylko wykazałem, że je

stem dobry, przydzielili mnie do badań o najwyższym priorytecie.

To znaczy takich, podczas których sprawdzają człowiekowi szcze

liny między zębami i zawartość jelit, żeby przypadkiem nie wyniósł

do domu czegoś utajnionego. Intertech zawsze trochę wariował na

punkcie bezpieczeństwa; czytałaś pewnie, jakie mieli kłopoty przed

laty: te zamieszki i tak dalej. I z czasem stawali się coraz gorsi.

Przerwał i wypił łyk kawy. Morna także, choć była zbyt zasłuchana, by to zauważyć.

- Z naszego punktu widzenia rzecz była zrozumiała. Karta Inter-

techu zakazuje inżynierii genetycznej. Pewnie wiesz o tym. - Mor

na przytaknęła. - To powszechny zakaz. Znajdziesz go nawet

w karcie Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Intertech mógłby

zostać rozwiązany, gdyby ktoś w niewłaściwym świetle spojrzał na

badania naszej pracowni. Zajmowaliśmy się - powiedział to, jakby

słowa nie miały żadnego znaczenia - obroną przed bronią genetycz

ną. Immunizacją na mutacje RNA.

Coś ścisnęło Mornę za gardło; nie mogła złapać tchu. Immunizacją na mutacje RNA. Była może zwykłym podporucznikiem PZKG, ale każdy, kto latał w kosmosie, musiał zrozumieć implikacje tego stwierdzenia. Obrona przed bronią genetyczną. Gdyby ją stworzyć, byłaby najważniejszym odkryciem od czasu, kiedy Juanita Estevez Przypadkiem wynalazła napęd skokowy. Coś takiego odmieniłoby całą ludzką cywilizację. Odsunęłoby - może na zawsze - groźbę


72

73

zakazanej przestrzeni. Może rozwiązałoby też problem pirac gdyby piraci stracili swój najlepszy rynek zbytu.

Nic dziwnego, że Intertech „wariował na punkcie bezpiec stwa". Zyski z samych patentów na taki wynalazek pozwoliłyb pewnie wykupić ZKG.

Vector wciąż mówił. Próbowała zrozumieć sens.

- Rozumiesz pewnie, że musieliśmy się dokształcić w zmian

genetycznych, zanim spróbowalibyśmy znaleźć sposób ochrony

du genetycznego przed tymi zmianami. Dokształciliśmy się. I'

śmy już blisko. Tak blisko, że nocami śniłem o rozwiązaniu. To!

jak wspinaczka po drabinie, kiedy nie widać ginącego w chmu

wierzchołka. To znaczy: nie widziałem dokładnie końca, ale wid

łem każdy szczebel po drodze. Potrzebowałem tylko latarki; zg~

wałem drogę po pozostałych szczeblach prowadzących do odpo

dzi. Widzisz, marzyłem - uśmiechnął się na wpół przepraszająco

będę zbawcą ludzkości. Oczywiście, wszyscy nad tym pracowaliś

a nic by nam z tego nie wyszło, gdyby nie Orn... Ale to ja widzia

szczeble, ja wiedziałem, jak blisko wierzchołka dotarliśmy.

Wykrzywił wargi w smętnym uśmiechu, jakby bawiły własne żale.

-1 w tym miejscu skończyliśmy.

- Dlaczego? - zdziwiła się Morna.

Kilka krótkich tygodni temu była młodym oficerem w pierw misji, była pełna ideałów wpojonych przez rodzinę, i przeżyła tę, więc wiedziała, że takie ideały są ważne. Odkrycie tak isto" tak wspaniałe, jak immunizacja mutagenowa - mogące tyle do' go uczynić dla tak wielu ludzi - wciąż ją poruszało, mimo An i choroby skokowej.

Vector wzruszył ramionami.

- Pewnego dnia, kiedy przyszedłem do pracy, odkryłem, że

mogę przywołać na ekran moich wyników. Badań nie prowad

śmy w laboratorium. Doświadczenia były zbyt złożone i cz

chłonne, żeby wykonywać je fizycznie. Wszystko załatwiali

modelami komputerowymi i symulacjami. I nagle cały projekt 2

nął, przepadły analizy naszej pracowni. Nieważne, czyjego h

próbowaliśmy użyć i jaki mieliśmy priorytet, nasze ekrany pozo

wały czyste. Orn odkrył, co się stało. Przebił się jakoś do syst

j znalazł masę zewnętrznych kodów, o których nikt z nas nie miał pojęcia. Kiedy je aktywowano, zamknęły projekt. Zapieczętowały. jsjie mogliśmy odzyskać choćby najmniejszego fragmentu danych. System nie rozpoznawał nawet naszych imion. W jego głosie znowu zabrzmiała pasja, gniewna i zapiekła.

- Kody należały do PZKG. Nie ZKG. To nie była sytuacja, kie

dy Zjednoczone Kompanie Górnicze próbowały się bronić na wy

padek, gdyby Intertech stał się zbyt potężny. Orn to wiedział, bo ko

dy zawierały również źródło i kanały kopiowania. Pochodziły z de

dykowanego komputera PZKG w Administracji. Wszystko, czego

dokonaliśmy, kopiowały do tego samego miejsca.

Słuchała jak sparaliżowana. To, co mówił Vector, budziło dreszcz grozy.

- Komputer należał do GD. Nie powinien robić nic innego, niż

tylko skanować badania Intertechu i szukać wyników, które mogły

by przydać się glinom. Ale kiedy Orn wszedł w system, przekonał

się, że komputer potrafił, i miał prawo, wykasować całą firmę. Je

steś młoda - zwrócił się nagle do Morny. - Pewnie niedawno wy

szłaś z Akademii i opuściłaś Ziemię. Czy chociaż raz słyszałaś ja

kieś plotki o immunizacji na mutacje RNA? Czy ktokolwiek zasu

gerował ci przynajmniej, że nie musimy przez resztę życia bać się

zakazanej przestrzeni? Czy gliny albo ZKG ujawniły nasze dane?

Oszołomiona pokręciła głową.

- Mieliśmy surowiec do stworzenia obrony, mieliśmy wszystkie

szczeble. A oni nam je odebrali i utajnili. - Oczy Vectora były tak

błękitne, że niemal jaśniejące. - Nie chcą nam zdradzić, że nieko

niecznie musimy żyć tak, jak teraz; wcale nie musimy. Zakazana

przestrzeń to pretekst dla ich władzy, to ich usprawiedliwienie.

Gdybyśmy mieli środek uodparniający, pieprzona Policja pieprzo

nych Zjednoczonych Kompanii Górniczych nie byłaby potrzebna.

Próbował nad sobą zapanować, ale bezskutecznie.

- Przemyśl to sobie kiedyś - wyrzucił w końcu. - Co najmniej kil

kanaście miliardów ludzkich istot skazane jest na strach przed gene

tycznym imperializmem, i prawdopodobnie także na sam genetyczny

imperializm. I po co? Po nic. Tylko żeby umocnić i rozszerzyć władzę

glin. I ZKG. W końcu cała ludzka przestrzeń stanie się jednym wiel

kim gułagiem, kierowanym przez ZKG, z ich policją w roli strażników.


74

75

Teraz dopiero gniew Vectora zdawał się opadać, choć j uśmiech nie powrócił.

- Ja miałem szczęście, jako jeden z nielicznych. Wydostałem

Intertech rozwiązał naszą pracownię i poprzenosił nas wszystk*'

ale ja utrzymywałem kontakty z Ornem. Ponieważ miał tak

skrupułów, często spotykał ludzi, którzy nie mieli ich wcale. R

łem Intertech i zacząłem kurs mechaniki w którejś z hut orbitaln

Potem Orn znalazł mi pracę na małym, niezależnym transportov

Mnie i kilku innym... - w końcu pozwolił sobie na sarkastyc

uśmieszek - rozczarowanym duchom. Przejęliśmy statek i

przystąpiliśmy do interesu. W końcu spotkaliśmy Nicka. Orn

się na przestępcach, a ja potrafię dostrzec inteligencję, więc prz;

czyliśmy się do niego. I od tego czasu jesteśmy przy nim.

Przerwał. Może zrozumiał, jak głęboko nią wstrząsnął. A: po prostu był zmęczony zbyt wielkim ciężarem i brakiem oJ czynku. Wstał, jakby musiał pokonywać opór każdego stawu, wyraźniej chciał ją zostawić samą, żeby się zastanowiła nad in kacjami tego, co usłyszała.

Okazało się, że jednak nie skończył. Po drodze zatrzymałj jeszcze.

- Wiesz, dlaczego tak się ruszam? - zapytał.

Morna pokręciła głową w otępieniu.

- Artretyzm - wyjaśnił. - Kiedyś popełniłem błąd i próbowa

przeszkodzić Ornowi w jednej z jego rozrywek, tych wymag

cych mniej skrupułów. Pobił mnie wtedy. Dość mocno. Cał

sporo stawów miałem porozbijanych i nadszarpniętych. Tak

śnie zaczyna się artretyzm. Znajduje przyczółek na starych ra~

i bliznach, a potem się rozszerza. Wysokie przeciążenia to ago"

Milczał przez chwilę.

- Przeciążenie to agonia, agonia przeciążenia - dodał, jakby

goś cytował. - To wszystko, co wiesz w przestrzeni, wszystko^

powinieneś.

I już przy wyjściu dokończył:

- Tak wolę. Jeżeli o mnie chodzi, piraci są tymi dobrymi..

Bardzo długo siedziała sama w kambuzie. Niedawno prz"

atak choroby skokowej. Po raz pierwszy od chwili, gdy Pogro gwiazd dostrzegł Ślicznotkę, odkryła nadzieję. A jednak strać'

czuła się opuszczona i samotna. Wstąpiła do policji, ponieważ chciała się poświęcić sprawie i ideałom PZKG; być może, podświadomie, chciała pomścić matkę. Ale jeśli Vector miał rację, jeśli mówił prawdę...

W takim przypadku PZKG popełniła zbrodnię tak straszliwą, że przekraczała granice wyobraźni; tak dotkliwą, że odwracała sens wszystkiego, w co Morna wierzyła i co ceniła; tak ohydną, że zmieniała porządek moralny ludzkiej przestrzeni z cywilizacji i etyki w rzeź i gwałt, a kapitana Daviesa Hylanda w Angusa Thermopyle.

Na co teraz mogła mieć nadzieję? Że Vector kłamał? Jeśli nawet, nigdy nie zdoła tego udowodnić. I nigdy nie potrafi wymazać z pamięci jego opowieści: pozostanie tam na zawsze, brukając jej myśli, niszcząc ją równie nieubłaganie jak zakazana przestrzeń. Nieważne, w co wierzył jej ojciec czy ona sama; oboje mogli być tylko narzędziami w zbrodniczych rękach.

Samotna w kambuzie Kapitańskiego kaprysu, z kubkiem zimnej kawy przed sobą i nie mając dokąd pójść, Morna Hyland spędziła godzinę czy dwie, opłakując swojego ojca i wszystko, co sobą reprezentował w jej życiu. Zabiła jedynie jego ciało, i to tylko z powodu choroby, o której nic nie wiedziała. Vector Shaheed zniszczył jego wizerunek, wspomnienie o nim.

Płacz był niezbędny. Póki nie skończyła, nie umiała przywołać gniewu dostatecznie silnego, by wrócić do kabiny i do sterownika implantu strefowego.

76

5

Czekać: nieubłagane pięć sekund. Jej stanowczość rozpływała się; opanowanie tonęło w bagnie bezradnego snu. Zanim drzwi stanęły otworem, chwiała się już, ledwie utrzymując głowę uniesioną, a oczy otwarte.

Rzuciła się przed siebie, trafiła w krawędź łóżka, wsunęła dłoń pod materac.

Sterownika nie było.

Nie, był. Źle zapamiętała położenie. Macając ręką, zaczepiła o niego palcami. Chwyciła.

Osuwała się już na podłogę, gdy kciukiem trafiła w klawisz wyłączający emisję.

Przez kilka minut leżała nieruchomo i oddychała ciężko, wynurzając się z głębin paniki i snu. Potem na nowo podjęła swoją walkę o przetrwanie.


Kiedy w końcu postanowiła wrócić do kabiny, napotkała n; przewidziany problem. Jej czarna skrzynka wciąż działała, trans~ tując sen do ośrodków mózgowych. Gdy tylko weszła w jej zasi zaczęła odczuwać senność.

A zamek w drzwiach był ustawiony na pięciosekundowe opóź nie. Implant strefowy miał o pięć sekund więcej, by ją pokonać.

Głupia! przeklinała samą siebie. Głupia! Brak umiejętności p" widywania może ją doprowadzić do klęski. Jeśli zaśnie, zanim z ży dopaść sterownika, będzie nieprzytomna, póki znowu ktoś jej znajdzie. Nick i jego ludzie na pewno zaczną coś podejrzew A nie może przecież omijać swojej kabiny. Nick na pewno zec'~ ją tam zabrać.

Zresztą potrzebowała sterownika.

Zbyt rozzłoszczona i zdesperowana, by pozwolić sobie na wah nie, wycofała się korytarzem do miejsca, gdzie implant już nie dz: łał. I ruszyła biegiem.

Angus nauczył ją robić takie rzeczy.

Odblokować zamek.

Kiedy spragniony Nick zjawił się w kabinie, Morna eksperymentowała ze sterownikiem, uczyła palce trafiać w pożądane klawisze, badając efekty rozmaitych funkcji.

Drzwi ledwie zdążyły ją ostrzec. Próbowała właśnie subtelnie i precyzyjnie nastroić implant,, by poprawił zdolność myślenia, przyspieszył je, a jednocześnie by nie stała się wyraźnie hiperaktywna. Jednak część umysłu wciąż była wyczulona na brzęczyk drzwi. W ostatniej chwili wyłączyła sterownik i wcisnęła go do kieszeni.

Nick wszedł uśmiechnięty, rześki i wypoczęty. Nic w jego oczach ani w ciemnej barwie blizn nie sugerowało gniewu. Najwyraźniej zaspokoił już chęć zemsty i był skłonny na razie o niej zapomnieć.

To stłumiło jeden z jej wielu lęków.

- Na skanie czysto - oznajmił, zamykając drzwi. - Jestem prawie pewien, że nikt nas nie ściga. Gdyby chcieli nas złapać, nie zabieraliby się do tego w taki sposób. Możemy chwilę odpocząć, zanim znowu włączymy ciąg.

Morna spróbowała się uśmiechnąć. Było to trudne bez pomocy implantu. Jeśli już, to mdłości, odczuwane na samą myśl o jego żądzy, stawały się coraz silniejsze. Atak Vectora na PZKG także nie pomógł. A po napięciu związanym z przeskokami

I

V


78

79

przez synaptyczne pętle była roztrzęsiona i osłabła, jak po dł gich, przykrych halucynacjach.

Na szczęście wciąż miała rękę w kieszeni. Ostrożnie przesun-palce i znalazła potrzebne przyciski.

- Może ostatnim razem byłem za bardzo zmęczony, żeby rozs

nie myśleć - powiedział Nick wesoło. - A może od tego czasu t;,

miałem na głowie, że nie mogę ufać własnej pamięci. Ale mógłby

przysiąc, że nigdy jeszcze nie miałem takiej kobiety jak ty. - Bliz"

miał tak ciemne, że zdawały się wystawać mu z twarzy: trzy cz-~

bruzdy pod prawym okiem, dwie pod lewym. - Przyszedłem spra

dzić, czy zdołasz to powtórzyć.

Morna przełknęła ślinę, by pozbyć się z krtani smaku żółci.

- Sprawdź mnie - zaproponowała chrapliwym szeptem.

Uruchomiła sterownik, wyjęła rękę z kieszeni, rozpięła kom*

nezon i pozwoliła mu opaść na podłogę.

- Morna. - Westchnął, kiedy zobaczył jej nagość.

Objął ją i pchnął do tyłu, na koję.

Wydarzenia były powtórką poprzednich. Nick stał się oszu'

nym muzykiem, pobudzonym jej fałszywym uniesieniem; ona b

fałszywym instrumentem, udając, że to jego męskość doprowac

ją do szaleństwa. To, co robili razem, nie odbiegało od szablonu,'

ki Morna ustaliła wcześniej. Wreszcie Nick rozładował się w rozk

szy tak wielkiej, że łzy stanęły mu w oczach. i

Tym razem jednak nie zasnął. Wyciągnął się obok Morny i obj ją mocno. Oddychał już wolniej, a łzy na bliznach wyschły. '

- Miałem rację - wyszeptał jej do ucha niemal czułym tonem.* Nie istnieje nikt taki jak ty. Żadna kobieta nie pragnęła mnie jesz do tego stopnia, żeby oddać się tak całkowicie.

- Nick... - odpowiedziała. - Nick...

Pocierała o niego piersiami i pieściła penisa, gdyż sterów wciąż był włączony, a Nick pozostawił ją o krok przed tą neuron wą apoteozą, która wypaliłaby mózg i ostatecznie stłumiła jej pra dziwą żądzę i gniew.

Ton głosu miał prawie czuły, uśmiech prawie tkliwy.

- Gdybym nie wiedział, że to nieprawda - stwierdził - pod tw

im wpływem mógłbym uwierzyć, że istnieje coś takiego jak miło

Zaczynała się denerwować. Dopóki nie pozwoli jej wstać i

ubrać, nie może dosięgnąć sterownika, nadal tkwiącego w kieszeni kombinezonu. Dlatego zaryzykowała, że posunie się za daleko: chociaż był zaspokojony, przesunęła wargami w dół jego brzucha. Udało się.

- Później - rzucił z uśmiechem i wstał z koi.

Bała się, że nie wyjdzie. Gdyby został, gdyby zwlekał z jakiegoś powodu, mogłaby się zdradzić. Nie potrafiła pohamować namiętności, wymuszanej działaniem implantu strefowego.

Na szczęście nie czekał. Może nie ufał jej jeszcze i nie była mu potrzebna do niczego poza seksem.

- Włączymy ciąg na dwie godziny - powiedział, wciągając kom

binezon. - To mniej więcej maksimum tego, co możemy osiągnąć,

jeśli ma nam jeszcze zostać trochę mocy na manewry. Potem koniec

z przeciążeniem. Wszyscy będziemy mogli odpocząć. - Już

w drzwiach dodał: - Tylko się nie rozchoruj. Czeka nas sporo

wspólnego odpoczynku.

Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, zsunęła się z koi, znalazła sterownik i wcisnęła wyłącznik.

Zmiana stanu nie była tak mordercza jak poprzednim razem. Dopiero dzisiaj nauczyła się kierować natężeniem emisji implantu. Teraz włączyła relaks na niskim poziomie, by uspokoić neuronową burzę.

Wkrótce potem nadeszło z mostka ostrzeżenie o przeciążeniu. Kiedy Kapitański kaprys wyzerował obrót, wsunęła się pod przypięty koc i nastawiła zegar sterownika na dwie godziny i dziesięć minut. Uśpiła się, kiedy tylko poczuła pierwsze pchnięcie ciągu.

* * *

Ten kryzys także przetrwała.

Być może przetrwałaby go nawet bez pomocy implantu. Nie wiedziała, jakie przeciążenie wywołuje atak choroby skokowej. A napędem klasycznym rządziło prawo malejących zysków: im szybciej leciał Kapitański kaprys, tym mniejsze przyspieszenie dawały silniki, aż do osiągnięcia czegoś w rodzaju równowagi. Od tego momentu napęd tylko marnował paliwo: Kapitański kaprys dryfował równie szybko bez pomocy silników. W konsekwencji drugie uderzenie ciągu było z konieczności słabsze od pierwszego.


80

81

Gdyby Morna nie zasnęła, mogłaby się przekonać, jak da sięgają jej ograniczenia.

Kiedy jednak wyłącznik czasowy przerwał emisję i Morna płynęła ku świadomości, była zadowlona, że nie zaryzykowała' kiego eksperymentu. Ciało miała obolałe, jakby cierpiała na sam artretyzm, jaki usztywniał stawy Vectora Shaheeda. Głowa sowała bólem i szumiało jej w uszach niczym po całonocnym pi" stwie. Nie wierzyła, że bez ochrony implantu strefowego pozos' by przy zdrowych zmysłach.

Ulga pozostałych członków załogi Kapitańskiego kaprysu : całkiem inne przyczyny. Bez dodatkowych uszkodzeń udało ir wymknąć ze Stacji Gór-Komu. W przewidywalnej przyszłości groziły im już duże przeciążenia. I prawie na pewno nie groziło tutaj spotkanie z innymi statkami - nikt nie latał z normalnymi p~ strzennymi prędkościami tak daleko od Stacji, w odległości z' małej dla napędów skokowych, ale zbyt wielkiej dla posługujący się zwykłymi silnikami.

Wszystko wskazywało na to, że są bezpieczni.

Oczywiście, zawsze istniało ryzyko, że ścigający ich statek ' kona przeskok migowy. Ludzie Nicka próbowali już takiego newru i wiedzieli, że jest możliwy. Ale każdego, kto spróbował zmniejszyć dystans z prędkością tachjonową, czekała przykra nr spodzianka: trajektoria Kapitańskiego kaprysu odchyliła się znacznie od wszelkich możliwych do przewidzenia torów; cały c~ odchylała się bardziej. Boczny ciąg bezustannie wgryzał się w pr strzeń, stopień za stopniem zbliżając statek do ostatecznego kurs

Nick Succorso zostawił na mostku tylko minimalną załogę: wodzenie, skan i dane. Dla całej reszty wyprawił przyjęcie. „A" uczcić uwolnienie pięknej i tajemniczej Momy Hyland", powi dział. „Z paskudnych łap Angusa owcojeba Termo-piły", wyjaśn „I aby upamiętnić pierwsze wakacje tego statku i jego załogi", d dał. W magazynach Kapitańskiego kaprysu znalazł się szeroki w bór różnego rodzaju alkoholi i narkotyków. Wkrótce wszyscy pokładzie byli albo pijani, albo naćpani.

Na jakiś czas pozwoliło to Mornie zapomnieć o problemach.

Pijaństwo było jednak tylko krótkim przystankiem, sposobem, w jaki mężczyźni i kobiety bez implantów strefowych osiągali wrażenie przejścia. Już po wszystkim, kiedy minęły skutki rozrywek, ]udzi Nicka czekała nowa trudność.

Musieli jakoś zabić czas.

Nie byli przyzwyczajeni do długich rejsów. Kapitański kaprys nie był systemowym transportowcem; miał napęd skokowy. Prawdopodobnie od zdobycia go przez Nicka nigdy dłużej niż miesiąc nie przebywał z dala od portu. Załoga zaczęła szukać sobie zajęć.

Większość miała wybuchowe temperamenty. Byli przestępcami, wyćwiczonymi raczej w walce o życie niż w zwalczaniu nudy. „Wakacje" bez kosztownego seksu, bez barów ani intryg czy innych dostępnych na stacjach rozrywek, szybko straciły urok. Tydzień poświęcony zmieniającym nastrój substancjom, spaniu i wzajemnym zaczepkom dało się wytrzymać. Potem nerwy zaczęły puszczać, a kłopoty się piętrzyć.

Co jakiś czas Morna słyszała w korytarzach odgłosy przypominające uderzenia. W najróżniejszych chwilach wywrzaskiwane przekleństwa odbijały się echem po statku, budząc maniakalną wesołość albo wściekłość. Kiedy Nick zabierał ją do kanibuza, spotykała tam ludzi z każdym dniem bardziej niechlujnych, zaczepnych i nerwowych.

Pod koniec drugiego tygodnia do Nicka podszedł Vector Shaheed.

- Sądzę, że jesteśmy już właściwie gotowi - powiedział. Nick uśmiechnął się i pokręcił głową.

- Wkrótce - zapewnił.

Vector wzruszył ramionami i odszedł.

Kilka dni później Mikka Vasaczk zaryzykowała i zastukała do drzwi Morny podczas wizyty Nicka. Nick zostawił Momę nagą i zdyszaną, by wpuścić swojego pierwszego oficera.

Mikka wkroczyła wściekła, choć nie na Mornę. Miała wielkiego sińca pod okiem i pokrwawione kostki palców.

- Tego już za wiele - warknęła, zanim Nick zdążył się odezwać.

- Ten przekaźnik fali zerowej, ta nasza cholerna, lubieżna trzecia od

danych przyłożyła mi kluczem. Powiedziała, że nie dopuszczam do

niej facetów. Ja! Gdyby połowa załogi nie składała się z twoich po

rzuconych kochanek, nie mielibyśmy takich problemów.

Groźnie zmarszczyła brwi.


82

83

Nick błysnął zębami w uśmiechu.

- No dobrze - rzekł. - Myślę, że są gotowi na odrobinę dysc

pliny. Zbierz ich wszystkich. Postrasz bronią, jeśli będzie trze'

Nie obchodzi mnie, czy śpią, czy są pijani. Porozmawiam z nimi

godzinę. Zagonimy ich do roboty.

Mikka nie zasalutowała i nie odpowiedziała. Odwróciła się tyl i odeszła, kołysząc biodrami.

Kiedy zebrała się załoga, Nick wygłosił kilka uwag na temat i zachowania i charakteru, jak gdyby całą tę sprawę w głębi duc' uważał za zabawną. Potem zarządził pełny przegląd całej fregat'1 wszystkich jej części, które można remontować poza stocznią.

- To wam zajmie przynajmniej parę miesięcy - zakończył. -

piej więc zaczynajcie od razu.

To posunięcie na pewien czas rozwiązało większość probl mów. Nie wszyscy z radością przyjęli rozkaz, ale nawet najbardzi buntowniczy i niezadowoleni członkowie załogi nie chcieli s' sprzeciwiać Nickowi Succorso. Wkrótce byli zbyt zapracowan żeby sprawiać kłopoty.

Na nieszczęście sytuacja Morny jeszcze bardziej się skomplikował

Przede wszystkim Nick mógł teraz spędzać z nią więcej czas Cały remont nadzorowała Mikka, on natomiast nie miał do robo nic lepszego, niż badać reakcje Morny. Zdarzały się dni, kiedy pr wie nie wychodził z jej kabiny.

Z początku przychodził tylko po seks i sen. Ale stopniowo przy zwyczajał się do niej i zaczynał jej ufać; wtedy ujawniły się jeg głębiej ukryte potrzeby. Zaczął z nią rozmawiać; dni zmieniały si w tygodnie, a on mówił coraz więcej. Musiała chować sterown1 pod materacem i wierzyć, że Nick go nie znajdzie. Zostawiał jej t ' niewiele okazji, by mogła się włączyć czy wyłączyć, że większo czynności musiała wykonywać, kiedy spał.

Czasami wyczuwała w nim potrzebę tak głęboką, że niemal bez' denną- utajone dążenie do własnej skuteczności czy męskości. T potrzebę można było najwyżej chwilowo zaspokoić, ale nigdy ni nasycić. Objawiała się nie tylko w jego zachowaniach seksualnyc"' ale też w słowach. Zdawało się, że najbardziej lubi powtarzać h' storie, jakie opowiadali o nim inni (tak przynajmniej twierdził) historie o ucieczkach i wyprawach ratunkowych, o zwycięstwac'

i aktach piractwa: korsarske opowieści, pełne dramatyzmu i brawury. Nigdy nie wyjaśniał, czy te historie są prawdziwe, ale sprawiały mu niewątpliwą przyjemność. Potrzebował ich - a ta potrzeba popychała go do Morny. Im bardziej syciła jego pragnienia, tym bardziej stawały się naglące; im więcej go słuchała i reagowała na jego obecność, tym bardziej jej pożądał.

Nienawidziła tego; nienawidziła Nicka i wszystkiego, co robił. Czasami czuła obrzydzenie tak silne, że leżała obok śpiącego pirata i zaciskała zęby, wyobrażając sobie, jak przyjemnie byłoby wy-pruć mu flaki i wyrwać jądra przez brzuch.

Mimo to znosiła jego obecność; rozpalała się żądzą od jego dotyku; zachęcała go do mówienia. Zaczynała rozumieć znaczenie tego, co robił.

Stawała się dla niego cenna.

Mimo narastających mdłości troszczyła się o przetrwanie, dając mu to, czego pragnął.

A jego przywiązanie dawało jedną oczywistą korzyść: dopóki był z niej zadowolony, cieszyła się na statku pełną swobodą. Dopóki była dla niego zawsze dostępna, mogła chodzić, gdzie tylko chciała, zaglądać, gdzie jej przyszła ochota. Nikt nie stawał jej na drodze. Nawet Mikka Vasaczk zostawiała ją w spokoju.

Wykorzystywała tę swobodę. Odnajdywała Vectora tkwiącego w przedziale silnikowym, spotykała Carmel i Linda z rękami po łokcie w wiązkach kabli. Na wideo widziała ludzi w skafandrach, pełznących po pancerzu Kapitańskiego kaprysu. Windy na zmianę nie działały, kiedy rozkładał je na części i składał z powrotem drugi mechanik, chudy chłopak o niesfornych włosach i wysypką na skórze, którego wszyscy nazywali „Małym", chociaż wyraźnie tego nie cierpiał.

Jednak znajomość otoczenia nie pomogła w odzyskaniu spokoju. Moma potrzebowała czegoś jeszcze. Chciała uzyskać dostęp do komputerów statku - do dziennika pokładowego, nawet do rdzenia danych. Mogłaby stamtąd odczytać, gdzie się znaleźli i dokąd zmierzają. Oczywiście, nie zweryfikowałaby opowieści Vectora, ale może znalazłaby dowody udziału PZKG w spisku przeciwko Anguso-wi Thermopyle. Może nawet dowiedziałaby się, kim jest naprawdę Nick Succorso.

Taka wiedza mogłaby jej pomóc - to niewykluczone. Ale nie


84

85

dysponowała nią. Z powodu przeglądu komputery stale były o wionę. Nawet mostek rezerwowy nigdy nie zostawał pusty, eh umiejscowiono go daleko w przedziale silnikowym, obok ka* skąd Vector monitorował silniki.

Właściwie ta swoboda działała na jej niekorzyść. Nie pozw uzyskać tego, na czym jej zależało. Gwarantowała za to ciąg i jących spotkań z Ornem Vorbuldem.

Zdeformowany przyjaciel Vectora chyba bez przerwy obse wał Mornę. Nie umiała inaczej wyjaśnić jego umiejętności odna' wania jej, kiedy tylko zostawała sama. Był ekspertem kompu' wym; potrafił chyba tak zaprogramować czujniki, że śledziły ją^ całym statku. Wreszcie Morna zaczęła się wahać, nawet kiedy r ła okazję wyjść z kabiny; wiedziała, że prędzej czy później bę J musiała się przed nim bronić.

Rzadko kiedy się do niej odzywał, ale nigdy nie pozwolił przejść tak, żeby jej nie dotknąć. Za pierwszym razem pogładził ko jej włosy, jak wtedy koło windy. Ale za drugim, zanim się o nęła, zdążył już potrzeć dłonią jej biust. Za trzecim ścisnął jej p" tak mocno, że bolała przez godzinę.

Potem chwycił Mornę i przyssał się do jej ust niczym pijaw1 Nie potrafiła się wyrwać, ale w końcu zdołała kopnąć go obca pod kolano. Zabolało go na tyle mocno, żeby ją wypuścił, ale tak, żeby przestał ją prześladować.

Był to problem całkiem nowego typu. Oczywiście, mogła się mknąć w kabinie. Albo mogła powiedzieć Nickowi, co się dzie znała go już dość dobrze i wiedziała, że nie będzie tolerował po l powania Orna. Jednak obie te możliwości oznaczały pora~ a przeżyła już dość porażek, by znosić jeszcze jedną.

Nie powiedziała Nickowi. I nie zamknęła się w kabinie.

Zamiast tego postanowiła porozmawiać z Vectorem Shaheede

Był jak zwykle w przedziale silnikowym. Nie widziała go, słyszała, jak pracuje pod ciężkim pancerzem generatora pola sko wego - wciąż próbował samodzielnie naprawić napęd. Zabębn' pięścią w pancerz, by zwrócić jego uwagę.

- Vector! - krzyknęła.

Odpowiedziały jej stuki i brzęki. Potem mechanik wynurzył z luku serwisowego, z miernikiem elektrycznym w dłoni.

_ Morna... - Twarz miał zaczerwienioną z wysiłku, ale ton głosu łagodny jak zawsze. - Co mogę dla ciebie zrobić?

Nie miała ochoty udawać, że nie jest wściekła. Gniew był jej potrzebny. Bez niego znalazłaby się na łasce strachu i wstrętu.

- Co się dzieje z tym twoim tak zwanym przyjacielem? - zapy

tała szorstko. - Mam wrażenie, że zamierza mnie zgwałcić.

Vector zamrugał niepewnie, wyraźnie nie wiedząc, o kim mowa. potem kiwnął głową.

- Aha, Om... Mówiłem ci, że reaguje płciowo jak małpa. I żad

nych skrupułów. Gdybyś go przekonała, że masz syfilis, nawet to

by go nie powstrzymało. O ile wiem, niczego się fizycznie nie boi.

Ambulatorium wyleczy wszystko. Oczywiście, Nickowi by się to

nie spodobało... - Przez chwilę rozważał sytuację. - Właściwie to

nie problem - stwierdził.

Morna spróbowała odtworzyć tę ironię, którą słyszała czasem w głosie ojca.

- Nie problem?

Vector uśmiechnął się, jakby był już znowu pod pancerzem, przy napędzie skokowym.

- Jesteś dużą dziewczynką. Wystarczy, że go powstrzymasz.

Po długich godzinach z Nickiem znalazła się na krawędzi eksplozji.

- Powstrzymam go, jeszcze jak.

Wściekła odwróciła się i wyszła.

Ale nie miała pojęcia, jak to zrobić.

Zaliczyła szkolenie w Akademii; wiedziała, jak ma się bronić. Z drugiej strony jednak Orn Vorbuld był większy i o wiele silniejszy. Nie mogła też ryzykować wykorzystania swojego implantu, który mógłby jej dać szybkość, koncentrację, odporność na ból. W tym celu musiałaby nosić przy sobie sterownik, a zbyt łatwo umiała sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś by go znalazł.

Potrzebowała broni. Przydałby się dobry pistolet uderzeniowy albo chociaż palnik laserowy. Ale nikt z załogi nie da jej przecież broni bez zgody Nicka; by ją uzyskać, musiałaby wszystko powiedzieć.

Rozgrzana z wściekłości, dymiąc jak fiolka kwasu, ruszyła do kambuza. Napije się kawy i zastanowi.

Z ostrożności usiadła przy stole, opierając się plecami o automat żywnościowy, żeby Orn nie zdołał jej zaskoczyć.


86

87

Zjawił się tak szybko, że zaczęła podejrzewać, iż Vector zdra mu, gdzie jej szukać. Ale oczywiście Vector nie miał pojęcia, do" pójdzie, kiedy opuści przedział silnikowy.

Orn wkroczył do kambuza, zaczerwieniony z niecierpliwo Nie po raz pierwszy Morna zauważyła, jak wielkie ma dłonie - -glądały jak płaty mięsa.

Wstała gwałtownie.

Zatrzymał się. Przez chwilę spoglądali na siebie ponad stołe"

Podobnie jak głos, oczy miał absurdalnie bojaźliwe. Przygl się jej z obawą, jakby była zbyt gorąca i mogła go sparzyć, jednak wiedziała, że nie ma w nim ani odrobiny bojaźni. Nie : lił jej nieśmiały ton Orna, kiedy powiedział:

- Chcę cię.

- To fatalnie - odburknęła. - Bo ja ciebie nie. Jeśli w ogóle potrafił wyczuć obrzydzenie, to z pewnością się

myślił, że Morna mówi prawdę.

Najwyraźniej jednak nie przejął się tym.

- Owszem, chcesz - oznajmił z całkowitą pewnością. - Kobi

takie są. Nie obchodzi ich, z kim to robią. Myślą, że tak, ale naprą

dę to im wszystko jedno. Po prostu chcą. Nick jest dla ciebie\

miękki. Ja ci pokażę, jak to naprawdę wygląda.

Morna przypomniała sobie Angusa i miała ochotę splunąć On wi w twarz.

- Tu się mylisz - warknęła. - Ja już wiem. Obiecałam sobie,

każdy mężczyzna, który tego spróbuje, skończy martwy. A

Nick - zapytała jeszcze, zanim zdążył się ruszyć - wie, jaki jes'

Uśmiech Orna zupełnie nie pasował do jego głosu ani oczu: drapieżny i zimny.

- Nick wie coś o wiele ważniejszego - odparł, wciąż bojaźliw

tonem. - Wie, że jestem mu potrzebny. Nie zdaje sobie tylko s~

wy dlaczego. Nie ma pojęcia, że wprowadziłem wirusa do 1

terów; zaraz pierwszego dnia, kiedy tylko wszedłem na pokład.'

ko ja potrafię go obejść. Zwykle go dezaktywuję. Ale teraz

czynny. Każdy, kto spróbuje beze mnie wejść do systemu, unie'"

mi pełną kasację. Wszystko zniknie. Więc jeśli nie będziesz

mać gęby na kłódkę i nie dasz mi, czego chcę, jedno z nas b^

musiało mu o tym powiedzieć.

Mimo gniewu wiadomość ją zaszokowała. Pełna kasacja.... To przecież samobójstwo; zabije Kapitański kaprys i wszystkich na pokładzie. Wezbrała w niej rozpacz - rozpacz i wstręt. Orn był jak An-gus. Mógł jej zadać więcej ciosów, niż potrafiła odbić, znał więcej sposobów zapanowania nad nią...

Kiedy zrobił krok naprzód i sięgnął po nią nad stołem, chlusnęła mu w twarz kawą. Wypij to i niech cię diabli, sukinsynu!

Wyminęła stół. Orn wył; z całej siły uderzyła go kubkiem w nasadę nosa. Krew prysnęła na policzki. Najszybciej jak potrafiła, wyprowadziła cios w krtań.

Chociaż oślepiony kawą i krwią, zdołał ją chwycić za przegub. Tylko tego mu było trzeba.

Spróbowała obrotu. Jeśli zdoła wykonać go dość szybko, trafić Orna łokciem w skroń, może go ogłuszy i ucieknie...

Ale Orn odwrócił się razem z nią i wykorzystując jej rozpęd, cisnął głową na ścianę.

Uderzyła; ogarnęła ją ciemność, mięśnie zwiotczały.

Na oślep machała ręką, ale bez skutku. Ściskając ją za nadgarstek, uderzył znowu, i znowu. Pomyślała, że będzie ją tak bił, aż pęknie czaszka. I nagle przestał - nie chciał, żeby umarła. Chciał jej żywej, chciał, by cierpiała. Jak Angus... Puścił ją, oburącz złapał kombinezon i zdarł jej z ramion.

Skądś dobiegły głosy, ale to nie miało znaczenia, niczego nie zmieniało. Próbowała odzyskać panowanie nad mięśniami. Rękawy kombinezonu miała ściągnięte do łokci; krępowały jej ręce. Zresztą Om był zbyt silny. Wyciągnął ją z kambuza i pchnął na przeciwną ścianę. Zaczęła osuwać się na podłogę.

- Pokaż jej, Orn - zawołał ktoś z satysfakcją. - Pokaż, że masz gdzieś jej odmowę. I nie obchodzi cię, co Nick pomyśli.

- Przerżnij ją! - zażądał inny głos. - Rżnij, ile wlezie! Niech krwawi!

Kiedy ścisnął jej piersi i próbował przytknąć wargi do ust, przykucnęła. Mimo oszołomienia i słabości wyprostowała się nagle i trafiła go kolanem w krocze. Jęknął i odskoczył.

- Jeszcze raz! - zawołał ktoś entuzjastycznie. - Przyłóż mu!

Chwiejąc się i opierając o ścianę, odwróciła się i spróbowała ucie

kać. Dopadł ją po trzech krokach, powalił na podłogę i przygniótł sobą.

89

Uderzenie sparaliżowało Mornę. Nie potrafiła powstrzymać Orna, dy przewrócił ją na plecy i zaczął zdzierać kombinezon.

- Sprzątnijcie tutaj. - Nick powiedział to spokojnie, ale jego

przebił się przez ból Morny i rozgorączkowanie Orna. - Będzi

potrzebowali miejsca.

Morna dyszała ciężko, kiedy Orn zszedł z niej i poderwał si nogi.

- Uszkodziła cię - zauważył Nick. - To dobrze. Chodźmy mesy. Możesz zmyć krew z oczu. Potem zobaczymy, czy jest j sposób, żebyś to przeżył.

- Nick... - zaczął Orn. W jego głosie brzmiały nie pasujące' siebie panika i groźba.

- Chodź, Orn - odezwał się Vector.

Morna usiadła, okryła się kombinezonem i uniosła głowę, chanik stał obok przyjaciela.

- Wiedziałeś przecież, że to musi nastąpić. Przynajmniej d

czas do namysłu. Może wymyślisz coś, co cię uratuje.

Ciągnąc Orna za ramię, Vector ruszył do mesy. Ktoś zaproponował Mornie spóźnioną pomoc. Podała mu r i sztywno stanęła na nogach. Nick spojrzał na nią.

- Jak się czujesz? - zapytał, jakby odpowiedź niespecjalnie'

interesowała.

Pokręciła głową.

- Daj mi pistolet. - Nogi jej się trzęsły; musiała oprzeć się o '

nę, żeby zachować równowagę. - Sama go zabiję.

Nick prychnął i ruszył za Ornem.

W jednej chwili zebrała się praktycznie cała załoga. Jeśli kto wiek został na mostku, to ktoś, kogo Morna nie znała.

Stoły i krzesła zsunięto pod ściany mesy, między nimi stali mężc ni i kobiety. Vector przemywał Ornowi twarz, a Nick czekał. Otac go uśmiechy i zmarszczone brwi, podniecenie i lęk. Wszyscy je milczeli. Głośny oddech Morny był jedynym słyszalnym odgłosei

- Orn, sprawiłeś mi kłopot - oświadczył nagle Nick.

Orn spojrzał na kapitana.

- Wcale nie - zapewnił. Głos miał bardziej nieśmiały niż z

kle. Ale to, jak się poruszał, jak odwracał, przypomniało Mo

słowa Vectora: niczego się fizycznie nie boi. - Jeśli chcesz ją mieć dla siebie, wystarczy, że będziesz ją zamykał. Mówiłem ci... ostrzegałem, że sprowadzi kłopoty. Ale pozwoliłeś jej chodzić po statku, więc uznałem, że jesteś skłonny się nią podzielić.

- Nie zrozumiałeś. - W przeciwieństwie do Orna Nick mówił

gładko i swobodnie, jakby poruszał się na dobrze nasmarowanych

łożyskach. - Nie mówię o niej, mówię o tobie. Jesteś dobry przy

komputerach... Może najlepszy, jakiego spotkałem. Teraz będę mu

siał cię kimś zastąpić.

Lęk pojawił się w oczach Orna, choć nie w jego postawie.

- Nie musisz mnie zastępować.

- Przecież wiesz... Jesteś ze mną już bardzo długo. Znasz zasady.

- Ale nigdy jeszcze nie sprowadziłeś takiej kobiety jak ona! Ani kobiety, która byłaby do niej podobna. Powinieneś trzymać ją w zamknięciu. Jestem tylko człowiekiem, Nick. Jestem tylko człowiekiem, jak ty. Czego ode mnie chcesz?

Nick uśmiechnął się drapieżnie.

- Chcę, żebyś się pożegnał, Orn.

W końcu w głosie Orna zabrzmiała ta nieustraszoność, o której wspominał Vector.

- Nick, nie rób tego - powiedział niemal stanowczo. - Dotknij

mnie tylko, a jesteś trupem. Nie będę miał już nic do stracenia.

Gdy tylko to powiedział, Morna wiedziała, że będzie musiała interweniować. Wirus, pełna kasacja... Ktoś musi powiadomić Nicka... Ktoś musi mu wyjaśnić, że nie może sobie pozwolić na zabicie Orna. Pogładziła obolałe żebra i milczała.

- Skończysz martwy - oświadczył Orn. - Nawet jeśli mnie po

bijesz. Chociaż nie sądzę, żeby ci się udało.

W odpowiedzi Nick odchylił głowę do tyłu i roześmiał się głośno.

Śmiał się ciągle, kiedy kopnął Orna w skroń.

Orn przewidział atak i zdążył się częściowo uchylić. Mimo niezgrabnej sylwetki był szybki. Nie przypadkiem z taką łatwością pokonał Mornę. Był też przynajmniej o dwadzieścia kilogramów cięższy od Nicka, miał potężniejsze muskuły. Cios, jaki wyprowadził w kontrze, wydawał się dość mocny, by powalić dźwig portowy.

Nick odbił cios blokiem z dołu, wyprowadził szybkie uderzenie w brzuch i odskoczył, zanim Orn zdążył go chwycić.


90

91

Orn wzruszył ramionami, jakby ból był tylko drobnostką.

- Ty pierdolcu - wysapał. - Chcesz umrzeć...

Rozpiął kombinezon, sięgnął do środka i wyjął nóż z dłu

czarnym ostrzem. Ściskając go mocno, mierzył Nickowi w p" Drugą ręką otarł z oczu świeżą krew.

- Powinieneś się wstydzić - stwierdził ironicznie Nick.

są wbrew regułom. Naprawdę sądzisz, że taki mały szpikulec i

wystraszy?

Kopnął znowu, szybko i groźnie.

Orn był przygotowany - ale tym razem kopnięcie było zwo' Gdy Orn spróbował ciąć w nogę Nicka, ten zmienił kierunek i tą wybił mu z ręki broń.

Nóż potoczył się po podłodze. Mikka Vasaczk spokojnie scłr

ła się po niego. i

- Suka! - warknął Orn i rzucił się na Nicka.

Przez chwilę atakował tak wściekle i z taką siłą, że zepchnął |

ciwnika do defensywy. Nick blokował dłońmi i łokciami, uchylał odsuwał i odskakiwał, by uniknąć ciosów. Potężne uderzenie się ło szczęki z taką siłą, że aż trzasnęły zęby; drugie odrzuciło mu; wę do tyłu; po trzecim się zachwiał. Zdawało się, że przegrywa...?

Dwoje czy troje ludzi wykrzykiwało słowa ostrzeżeń i zachęt ale nie do Orna. Vector stał z rękami skrzyżowanymi na piersi i cił głową, jakby żałując przyjaciela.

Morna bezradnie przyglądała się walce, tak osłabła ze złości, ledwie trzymała się na nogach. Niezależnie od wyniku była zguŁ na. Jeśli Orn wygra, to ją zabije - była tego pewna. Chyba że s" znajdzie jakiś sposób, żeby dać mu to, czego pragnie, i nie : przy tym. A jeśli wygra Nick, cały statek jest skazany na zagła'

Pełna kasacja.

Więc dlaczego nic nie robi? Dlaczego nie próbuje przerwać' ki? Czy nie lepiej zaryzykować gwałt, może kilka, niż un Przecież ocaliła Angusa, prawda? Czy to ważne, jak wielu zach przy życiu innych mężczyzn, którzy chcieli wziąć ją przemocą?

Nie, nigdy więcej. Nie po Angusie.

Niech umiera, myślała chłodno. Niech wszyscy umrą.

Dysząc chrapliwie i spazmatycznie, Orn zepchnął Nicka do i du stołów. Nick wciąż był w defensywie; teraz nie miał się już g

cofnąć. Zbijał mocno i szybko, unikając ciosów Orna, ale nie wyprowadzał własnych. Choćby nie wiadomo jak dobrze się bronił, Orn może go pokonać. Jedno czyste, mocne uderzenie rozłupie mu czaszkę albo złamie kark...

- Przestań się z nim bawić! - warknęła nagle Mikka. - Może

mieć szczęście!

Jakby na hasło, Nick wyrzucił stopę; krawędzią buta trafił Orna w goleń.

Kopnięcie było niczym klaps: zbyt krótkie, by miało siłę, wykonane ze zbyt małą energią. Zmusiło jednak Orna od zmiany pozycji, do cofnięcia.

W tej krótkiej chwili Nick trafił go trzema dolnymi sierpami w brzuch, trzema ciosami, w które włożył całą siłę nóg i cały moment obrotowy ramion.

Orn zachwiał się. Wtedy Nick grzbietem dłoni trafił go w krtań.

Krztusząc się, Orn upadł.

Próbował przetoczyć się i wstać. Nick natychmiast kopnął go raz w brzuch, raz w żebra i raz w czoło. Ostatnie kopnięcie zadał z chirurgiczną precyzją: podniosło Orna na kolana; został tak, spuszczając bezwładnie głowę, niczym skazaniec gotów na egzekucję.

Nick przerwał, by obejrzeć swe dzieło.

Orn nie mógł się ruszyć. Z trudem oddychał: miał połamane żebra i być może uszkodzoną tchawicę. Oczy zaszły mu mgłą, z otwartych ust ciekła krew. Pokrwawiona twarz przypominała miazgę.

Mikka Vasaczk odsunęła się od ściany i uroczystym gestem wręczyła Nickowi nóż Orna.

Orn nie ruszył się, kiedy Nick ciął go w twarz: trzy razy pod jednym okiem, dwa razy pod drugim. Krew ściekała po brodzie i kapała na kolana.

- Morna - wysapał Orn, jakby tonął. - Morna, proszę...

Słysząc to, Nick odwrócił się i spojrzał na nią badawczo.

Miała ochotę powiedzieć: daj mi ten nóż, sama go wykończę.

Tak bardzo chciała zobaczyć Orna martwego, że nie mogła myśleć 0 niczym innym. Chciała widzieć jego trupa, chciała sama go zabić. Wcale jej nie zadowalała porażka Orna, a jego bezbronność zdawała się tylko mocniej rozpalać w umyśle czarny płomień zemsty, żądzę krwi.


92

93

Sama go wykończę.

Ale wtedy na ratunek przyszła jej dziwna przemiana świad ści: poczuła w sobie Angusa Thermopyle; myślał za nią, mów' sama chciała powiedzieć: daj mi nóż, sama go wykończę.

To ją powstrzymało.

- Powiedział mi, że go nie zabijesz - wyrzuciła zdyszana, jakby

śnie odskoczyła znad przepaści. - Nie możesz sobie na to pozwoli

Posiniaczona twarz Nicka wyglądała jak w furii; może sam ochotę ją uderzyć. Uśmiech, podobnie jak spojrzenie, był o' morderczy.

-Twierdzi, że wprowadził wirusa do komputerów - wyjaśni I tylko on potrafi go obejść. Wprowadził go, kiedy tylko znalazł? na pokładzie. Od tego dnia byliście na jego łasce. Jeśli spróbu* zrobić cokolwiek bez niego, wywołasz pełną kasację.

Te słowa podziałały jak uderzenie głuszakiem. Mikka i zbledli; Vector przymknął oczy, jakby nagle zasłabł; inni, któ Morna nie znała, spoglądali na Orna z lękiem.

Rozwścieczony Nick stanął nad pierwszym oficerem danych

- Zrobiłeś to?

Orn kiwnął głową, tylko raz. Nie miał więcej sił. Krew niby

spływała z cięć pod oczami.

- Jeśli to się stanie - dokończyła Morna - jesteśmy zgub"

Nigdy nigdzie nie dolecimy. Nie znajdziemy drogi. Będziemy;

dryfować, aż wszyscy zwariujemy. Albo umrzemy z głodu.

Wciąż stojąc nad Ornem, Nick zwrócił się do Vectora:

- Mógłby to zrobić?

Nie otwierając oczu, mechanik wzruszył ramionami.

- Jasne. - Jak zwykle mówił łagodnym tonem. Wydawał się

ry, zmęczony, niemal wycieńczony, mimo krągłości twarzy. - Z

go punktu widzenia było to rozsądne posunięcie. Jak ubezpiecz

na życie.

I nagle Nick znowu się roześmiał - chrapliwie i groźnie.

- Trzeba ci to przyznać, Orn, ty pierdolcu. Niełatwo mnie złościć, ale ty jakoś znalazłeś sposób, żeby doprowadzić mnie" wściekłości.

- Nick... - zaczęła Mikka. Może próbowała go ostrzec. Albo wstrzymać.

Nie zwrócił na nią uwagi. Z obrotu kopnął Oma w głowę tak mocno, że wszyscy w mesie usłyszeli chrzęst pękającego kręgosłupa.

'- Nick... - Tym razem Mikka wyjęczała niemal jego imię. Ale nadal ją ignorował.

Z ponurą miną wyszedł z mesy.

- Mam nadzieję, że w Akademii nauczyli cię czegoś o komputerach - rzucił jeszcze Mornie, jakby to ją za wszystko winił.

Skuliła się tylko, próbując siebie przekonać, że nie ona będzie następną osobą, którą Nick zabije.

94

(i

Po walce Morna czuła się słaba i obolała, całkowicie wyczerp

Nie mogła oderwać wzroku od ciała Orna. Jak wszyscy w nr patrzyła na niego, jakby się modliła: o poruszenie, o znak, że zginął. Ale leżał z twarzą w niewielkiej kałuży krwi z rozbitego sa i nacięć pod oczami. Wszyscy słyszeli, jak trzasnął mu kark. \

Przez niego teraz umrą. , f

Jednak, w przeciwieństwie do załogi, Morna nie żałowała,-zginął. Tacy ludzie nie zasługiwali na życie, niezależnie od tego,, trzeba zapłacić, by się ich pozbyć.

Nick powiedział: Mam nadzieję, że w Akademii nauczyli cię goś o komputerach. W końcu uzyska dostęp do systemów statk to znaczy, że może pozna odpowiedzi na niektóre ze swoich pj

Jednak nie poprawiło jej to nastroju.

Jak może pomóc ocalić Kapitański kaprys? Nie była kompu wym geniuszem. Zresztą nie warto się trudzić. Jeśli statek prze' to ona także - a potem będzie musiała żyć obok takich mężczyzn Orn Vorbuld czy Nick Succorso, walczyć z nimi albo się im po wać, aż wreszcie czarna odraza wystąpi z brzegów i pochłoni

duszę. Mogła wymyślić inny sposób obrony przed Omem. Mogła, a|e nie wymyśliła. Powinna - ale to przekraczało jej możliwości.

- No dobra, chłopcy i dziewczęta - rzuciła szorstko Mikka Va-

saczk. - Impreza skończona. Wszyscy mamy robotę. Wiecie, o co

się toczy gra, więc uważajcie.

Ludzie unieśli głowy. Niektórzy wyraźnie czekali na rozkazy; wyraźnie chcieli, żeby ktoś nimi pokierował. To dawało jakąś obronę przed strachem. Inni byli już zbyt przestraszeni.

- Jaką robotę? - Kobieta, która się odezwała, była farbowaną

blondynką o posępnej twarzy. - Nie wiem, jak usunąć wirusa kom

puterowego. Nikt z nas nie wie. My tylko używamy systemów, nie

projektujemy. Tylko Orn to potrafił.

Mikka odpowiedziała uśmiechem, ponurym niby ostrze noża Oma.

- Doskonale. Jeśli myślisz, że Nick przegrał, to idź i mu to powiedz.

Ja tylko chcę na to patrzeć. Przekonasz się, że Omowi lekko poszło.

Bez ostrzeżenia podniosła głos do krzyku, wołania z głębi twardego serca.

- Czy ktoś z was kiedyś widział, żeby Nick przegrał'?!

Teraz ich miała; wszystkie oczy w mesie wpatrywały się tylko w nią. Nikt już nie protestował. Mikka odetchnęła głęboko i uspo-' koiła się.

- Mamy robotę - powtórzyła. - Pierwsza wachta na mostek.

Mackern, awansujesz na pierwszego danych.

Mackem był bladym, nerwowym mężczyzną z prawie niewidocznym wąsikiem. Jego reakcją na awans była wyraźna chęć, żeby wtopić się w którąś z grodzi.

- To znaczy, że ty jesteś druga, Parmute - Vasaczk zwróciła się do

tlenionej blondynki. - Reszta wraca do przeglądu. Zamknąć wszyst

ko i zabezpieczyć. Za godzinę statek ma być gotowy do manewrów.

Kto przez ten czas nie skończy, może zająć stanowisko Małego.

Chłopak zwany Małym przyjął tę groźbę z nadzieją. Dla niego każda zmiana byłaby zmianą na lepsze.

- Rozejść się - zakończyła Mikka. - Czas płynie.

Wciąż poszarzały i postarzały, Vector Shaheed poruszył opuchniętymi stawami. Odsunął się od ściany. I natychmiast cała załoga Poderwała się, jakby wyciągnął ich z pola staży.


96

97

Po dziesięciu sekundach Mikka i Morna zostały same z ci Orna.

Oczy Mikki błyszczały fanatycznie i wrogo.

- To twoja wina - syknęła, z trudem się hamując. - Nie myś

kiedyś o tym zapomnę. Nie licz na to.

Morna bez drgnienia powiek wytrzymała jej spojrzenie. Ws~ ko teraz przestało ją obchodzić; w tej chwili nie dbała nawet, przeżyje czy nie.

- Niech to diabli! - burknęła Mikka. - Co ty masz zan

mózgu? Myślisz kroczem? Każdy imbecyl by ci powiedział,

nie podchodzić do Orna samotnie. Do licha, Mały by ci to po

dział! Miałaś pogadać z Nickiem, zanim do tego doszło. Gdybyś

uprzedziła, może uniknęlibyśmy tego bagna.

Morna wzruszyła ramionami. Nie musiała się usprawiedliv przed zastępcą Nicka. A jednak czuła, że nie może zrezygnov Gniew Mikki poruszył czułą strunę. Tak samo mogłaby gniewaćV matka, gdyby ktoś zagroził Mornie.

- Ile razy byłaś zgwałcona? - zapytała zimno.

Vasaczk zmarszczyła brwi, jakby nie przyjmowała tego pyt;

do wiadomości.

- Nie mówimy o gwałtach. Mówimy o mózgu.

Moma nie dała się zbić z tropu.

- Po jakimś czasie boli cię tak bardzo, że nie chcesz już ratun'

Chcesz sama wypruć skurwielowi flaki. W końcu nie obchodzi

nawet, że nie masz żadnej nadziei. Musisz spróbować. Jeśli nie,

dzej czy później zabijesz siebie, bo wstyd ci żyć dalej.

Mikka otworzyła usta, by odpowiedzieć, potem je zamk Przez chwilę marszczyła czoło, jakby nic nie mogło do niej tr Kiedy się wreszcie odezwała, mówiła o wiele łagodniejszym to"

- Idź do ambulatorium. Nie wracaj na mostek, dopóki nie zr~

czegoś z tymi siniakami. - Niespodziewanie spuściła wzrok. -

dy poczujesz się lepiej, będziesz lepiej myśleć. Może znajdziesz*

kiś sposób, żeby ograniczyć szkody.

Odwróciła się na pięcie i wyszła. Ograniczyć szkody... Morna została jeszcze z Ornem przez minutę czy dwie. Che* sprawdzić, czy zdoła wzbudzić w sobie żal albo litość.

Nie. Żałowała tylko, że nie zdołała go pobić.

Lepiej myśleć...

Ponieważ nie dostrzegła w tym zagrożenia, posłuchała rady Mikki. Była przecież sama. W tych okolicznościach nikt raczej nie będzie jej obserwował. Zanim pójdzie na mostek, bez trudu wykasuje wyniki badań z dziennika ambulatorium. A potrzebowała stymu, jaki pewnie poda jej automat; potrzebowała mechanicznej pomocy, by pokonać zakumulowaną rozpacz. Wciąż nie czuła się dość pewnie, by nosić ze sobą sterownik implantu; musi więc polegać na stymie.

Powlokła się do ambulatorium i położyła na stole, pozwalając cybernetycznym systemom zaaplikować sobie takie leki, jakie uznają za wskazane.

Rzeczywiście, dostała stym, a z nim analgetyk, żeby złagodzić ból. Dodatkowo jakiś lek uwolnił ją od mdłości, które stały się nieodłączną częścią jej życia, tak powszednią, że prawie ich nie zauważała. Myśląc o tej niewielkiej uldze, zapomniała niemal o podstawowym środku ostrożności: obejrzeniu wyników badań przed ich wymazaniem.

Przypomniała sobie w ostatniej chwili.

To, co odkryła, uderzyło ją niczym pięści Orna, wzbudziło odrazę jak Nick, zagroziło jej jak Angus. Zapis poinformował, że jest w ciąży.

Dziecko było chłopcem.

Komputer dokładnie podał jego wiek - w żaden sposób nie mógł być dzieckiem Nicka Succorso.

We własnym łonie, jak złośliwy, czarny i nieoperacyjny nowotwór, nosiła dziecko Angusa Thermopyle.

No tak, pomyślała na granicy histerii. To wyjaśnia mdłości.

Szaleństwo... Skąd się wzięła ta ciąża? Wszystkie łatające w kosmos kobiety dbały o swoją bezpłodność, nieważne, czy planowały dzieci czy nie. Życie w przestrzeni jest nazbyt kruche: każde ich zagrożenie stawało się zagrożeniem całej załogi. Zresztą żaden statek - z wyjątkiem może najbardziej luksusowych liniowców - nie miał możliwości ani wyposażenia, pozwalającego na wychowanie dziecka. Większość kobiet uznawała taką możliwość za zbyt potworną, by w ogóle ją rozważać. Jeśli chciały mieć dzieci, rodziły je na stacjach.

Dła Morny jednak problem ten był nieskończenie trudniejszy. Jak sam Kapitański kaprys jej dziecko zostało skazane. A koniec

Vj


98

99

z pewnością nie będzie szybki; będzie długotrwały i bolesny. Po kasowaniu komputerów Kapitański kaprys utraci możliwość gacji i nawigacji. Sam statek może dryfować w przestrzeni aż po: nieć czasu - żeglująca trumna, ponieważ na pokładzie wszyscy z pragnienia i głodu. To jednak nie nastąpi jeszcze przez długie siące, a tymczasem sytuacja Morny będzie się stale pogarszać.

W miarę rozwoju ciąży stanie się dla Nicka coraz mniej atrak na. Także delikatniejsza fizycznie. A im bliżej Nick i jego lu znajdą się śmierci, tym bardziej będą ją o to obwiniać. Najpra podobniej ona i dziecko zginą jako pierwsi.

W dodatku to syn Angusa, dziecko Angusa Thermopyle. Em' już teraz nie ustępował ojcu brutalnością, niszcząc szanse przeti nia w taki sam sposób, w jaki jego ojciec zniszczył jej duszę.

Jak mogła zajść w ciążę? Co się stało ze środkami antykoncepcyŁ mi o długotrwałym działaniu? W Akademii regularnie brała zasti Powinny wystarczyć na rok, a ostatni wzięła przecież ledwie... led

Rok temu.

Nagle zaczęła szlochać.

A niech to!

Zapomniała o kolejnym zastrzyku. Nigdy nie miała szczegć obfitych krwawień. Prosto z Akademii trafiła na Pogromcę gw: pod komendę ojca, na okręt, gdzie większość ludzi, z którymi i pracowała, należała do rodziny. Nie planowała seksu z niki pokładzie. Pochłonięta wydarzeniami i obowiązkami pierwszej sji w ogóle nie myślała o seksie.

Natychmiastowa aborcja była jedynym sensownym rozw' niem. Systemy ambulatorium mogły jej dokonać w kilka Morna nie potrafiła jednak zmusić palców do wpisania niezbęd instrukcji. Nie potrafiła się położyć na stole operacyjnym.

Równie nagle, jak wybuchł, jej szloch ucichł.

Zamiast lęku, złości, załamania, wypełniło ją dziwne otępi zanik wrażeń tak całkowity, jakby zadziałał implant strefowy, w szoku. Najpierw napad Orna, potem walka, wreszcie zagro1 Kapitańskiego kaprysu... wyczerpała emocjonalne rezerwy, umiała podjąć decyzji o aborcji.

Na szczęście można ją odłożyć. Nie musi decydować na miast. Ambulatorium usunie embrion, kiedy tylko Morna zec'

Syna Angusa.

Otępiała czy nie, była też zawstydzona - i zbyt przestraszona - tym, Co nosiła, żeby pozwolić komuś to odkryć. Angus nauczył ją więcej, niż podejrzewała; nie wykasowała zapisu - to byłoby zbyt ryzykowne, niogło wzbudzić podejrzenia. Zmieniła tylko rejestry; ktokolwiek zechce je sprawdzić, przekona się, że zgodnie z poleceniem była w ambulatorium. Ale nie dowie się niczego o implancie strefowym ani o dziecku.

Podobnie jak Angus, Nick odłączył ambulatorium od rdzenia danych statku. Dziennik nie miał kopii. Po chwili nie pozostało już nic podejrzanego - nic, co mogłoby jej zagrozić.

Chwilowo bezpieczna wyszła na korytarz.

Powinna może zajrzeć do swojej kabiny i zabrać sterownik. Nick chce, żeby pomogła rozwiązać problem wirusa Orna, a była zbyt otępiała,- żeby myśleć. Potrzebowała jakiejś pomocy. Ale potrzebowała też otępienia. Jeśli implant oczyści jej umysł, będzie musiała stanąć przed dylematem ciąży.

Chroniąc w sobie poczucie szoku, niczym dziecko w łonie, ruszyła na mostek.

Nick siedział w fotelu i bębniąc palcami o konsolę, czekał, aż jego ludzie sprawdzą systemy. Gdy Morna stanęła przy nim, rzucił jej krótki, dziki uśmiech, niby zapewnienie, że nie żałuje, iż zabił dla niej Orna, że zbyt go podnieca wyzwanie i niebezpieczeństwo dla statku, by obawiał się porażki. Chociaż raz jego blizny pulsowały żądzą, która nie miała nic wspólnego z Morną. Nie szpeciły goi raczej podkreślały żywiołowość.

Morna spojrzała na ekrany, szukając tam informacji. Były ciemne, pewnie dlatego, że przy tej prędkości stały się praktycznie bezużyteczne.

Tylko stanowisko mechanika było puste. Vector i jego drugi siedzieli zapewne w przedziale silnikowym. Pozostali członkowie pierwszej wachty pracowali na mostku.

- Status - rzucił Nick tonem skrywanego zapału, jakby znakomicie się bawił.

Jego nastrój udzielił się wszystkim. Nie było tu miejsca na strach, jaki Morna widziała w mesie. Nawet Mackern, po raz pierwszy zajmujący miejsce Vorbulda, pracował przy konsoli z koncentracją przypominającą pewność siebie.


100

101

- Skan w porządku - odpowiedziała niemal natychmiast mel. - Przy tej prędkości jesteśmy ślepi od dziobu. Wyprzed nasz efektywny czas skaningu. Gwiazdy mają wyraźne przesuni' dopplerowskie, ale komputer bierze na to poprawkę. Możemy d dokładnie oznaczyć naszą pozycję.

- Komunikacja podobnie - zameldował Lind. - Niczego nie chać oprócz szumów cząstkowych... - mówił o rezydualnych r kach i szelestach dalekiej przestrzeni - ...ale gdyby coś było, mo byśmy to odebrać. ••

- Namiar i uzbrojenie tak samo - odezwała się kobieta imien"' Malda Verone. Demonstrowała swego rodzaju brak zaintereso nia; w tych okolicznościach jej systemy były najmniej ważne.

Nick kiwnął głową i czekał.

- Uruchomiłem diagnostykę - oznajmił zgarbiony nad kons

Mackern. - Mamy wszystkie typowe antywirusy. - Odrucho:*

szarpnął wąsik. - Jak dotąd niczego nie znalazły.

Nick pokręcił głową.

- Orn wiedział, czym dysponujemy. Nie zostawiłby nam wiru"

którego tak łatwo można usunąć.

Jakby na potwierdzenie, Mackern, marszcząc brwi, spojrzał ekran i wyprostował się.

- Gotowe. Diagnostyka twierdzi, że jesteśmy w dobrej formi'

Carmel prychnęła pogardliwie. Oprócz niej wszyscy zachow

swoje opinie dla siebie. I

Po chwili odezwał się mężczyzna o gardłowym głosie i b

podbródka. I

- Przepraszam za opóźnienie - powiedział trochę zalękniony.;1 Zanim przeprowadzimy jakiekolwiek testy, wolałem skopiow funkcje do Vectora. Jeśli coś mi siądzie, on utrzyma naszą korek kursu. Nie zaczniemy dryfować.

- Dobrze - mruknął obojętnie Nick.

- Test systemów sterujących - kontynuował mężczyzna. - M my zielone na wszystkich układach. Oprócz napędu skokoweg oczywiście.

Nick znowu skinął głową. Morna zerknęła na jego konso wszystkie wskaźniki układów dowodzenia płonęły zielenią. Wirus Orna wciąż się nie uaktywnił.

Nick uśmiechnął się szerzej i razem z fotelem odwrócił w stronę Morny.

- Jakieś sugestie?

Miała pomagać w ratowaniu statku. Pamiętała o tym, ale była otępiała, niemal w apatii, jakby gdzieś pod powierzchnią jej system priorytetów dokonywał własnej korekty kursu. Przez pewien czas nie będzie mogła poświęcić nawet odrobiny uwagi Kapitańskiemu kaprysowi i jego problemom.

- W Akademii - odpowiedziała tylko dlatego, żeby nie budzić

podejrzeń Nicka - nauczyli mnie, że przy wirusie komputerowym

należy zrobić dwie rzeczy. Odizolować systemy: rozłączyć je, żeby

wirus się nie rozprzestrzeniał. I wezwać obsługę techniczną.

Nick zachichotał złośliwie.

- Niezły pomysł.

Najwyraźniej wcale nie chciał jej pomocy. Teraz czuł się najlepiej: wystawiał do walki swoją inteligencję i swój statek. Potrzebował publiczności, nie rady.

- Słyszałeś, Lind? - rzucił przez ramię.

-Nie odpowiadają - parsknął Lind. - Pewnie mają przerwę obiadową.

Nick z satysfakcją rozłożył ręce, po czym odwrócił się w stronę ekranów.

- Słyszeliście, co pani mówiła? Odizolować systemy.

Na całym mostku ludzie rzucili się do pracy.

Pozostawiona sama sobie, Morna bez przekonania podjęła wysiłek analizy sytuacji. Kapitański kaprys miał prawdopodobnie siedem komputerów, ukrytych głęboko w sercu statku: jeden do kierowania działaniem urządzeń wewnętrznych (windy, filtry powietrza, wewnętrzne ciążenie, usuwanie odpadków, interkomy, ogrzewanie, woda i tak dalej), pięć dla każdego stanowiska na mostku (skan, namiar i uzbrojenie, komunikacja, sterowanie, dane i kontrola uszkodzeń) i jeszcze jeden, system dowodzenia, łączący wszystkie pozostałe. Taki rozkład był o wiele bezpieczniejszy, niż powierzenie wszystkich funkcji jednemu mega-CPU, zresztą niewiele statków potrzebowało aż takiej mocy obliczeniowej. Podstawowym problemem było więc określenie, gdzie znalazł się wirus Orna. Nie ryzykując przy tym rozprzestrzenienia infekcji.


102

103

Oczywiście, Orn mógł wprowadzić wirusa do więcej niż jeu go komputera. Nawet do wszystkich.

Gdyby nie czuła się tak oddalona od rzeczywistości, zapew* poraziłaby ją sama skala problemu. Nikt na pokładzie nie potr usunąć wirusa, nawet gdyby go zlokalizowano. Gdyby mieli go dzić przez wszystkie siedem systemów...

Nick wprowadził ze swojej konsoli kilka poleceń, zapewne pr łączając komputer roboczy w tryb automatyczny. Potem znowu wrócił się do Morny; nabrzmiałe blizny zdawały się wyostrzać je spojrzenie.

- Jest tylko jeden kłopot z twoją teorią, że jestem agentem i

PZKG - powiedział takim tonem, jakby podejmował przerwa

przed chwilą rozmowę.

Słowa rozbiły skorupę apatii. Natychmiast zniknęła tarcza wok łona - Morna poczuła się, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Po co tego wraca? Dlaczego teraz? Co się tu dzieje? Co przeoczyła?

W jakim nowym niebezpieczeństwie się znalazła?

Uśmiechnął się, widząc jej zmieszanie.

- Nie mam pieniędzy - oświadczył, jakby to cokolwiek tłumaczył

Lind, Carmel i pozostali roześmiali się - nie z niedowierzanie

ale jakby rozpoznając kłopot tak codzienny, że stał się żartem.

Morna patrzyła na Nicka i próbowała przywrócić stan otępień' ukryć się za zasłoną szoku.

Przez chwilę cieszył się jej zdumioną miną. Wreszcie ustąpił.

- Tam, gdzie lecimy, nie płaci się przelewem. Skurwiel, któ

prowadzi warsztaty, nazywa się „Faktura", bo bierze pieniądze,:

nim cokolwiek zrobi. A ja jestem spłukany, Kapitański kaprys je

spłukany. Stać nas na opłatę portową, nic więcej. Nie wystarczy i

remont napędu skokowego. I na pewno nie wystarczy na usunięć"

wirusa. Przy założeniu, że w ogóle tam dolecimy, co w tej chw:

wydaje się dość problematyczne. Ale dopóki nie tracimy ciąg"

podtrzymywania życia i skanu, mamy szansę. Po pierwsze, umie

przeliczać w głowie algorytmy; jestem całkiem niezły w nawi|

na ślepo. Po drugie, patrolują tam statki, pilnujące, żeby tacy jak nr

nie ominęli celu.

To także był żart, który zrozumiała załoga, ale nie Morna.

- Wszystko to nic nam nie pomoże bez kredytów.

- Nie rozumiem... - mruknęła niewyraźnie Morna.

Co to ma ze mną wspólnego?

- Jeżeli jestem zdradzieckim agentem GD PZKG - Nick mach

nął ręką - to co ja u licha robię w tym szambie? Dlaczego nie mam

pieniędzy? Dlaczego wszechmocny Hashi Lebwohl ryzykuje, że

mnie straci, kiedy wystarczyłoby wysłać nam na spotkanie sondę

kurierską, zaprogramowaną do transmisji kredytów? - Uśmiechnął

się z satysfakcją i niejasną groźbą. - Musisz coś o mnie wiedzieć,

Morno: nigdy nie pracowałbym dla człowieka, który nie płaci.

Tym razem wszyscy na mostku się roześmiali. Morna jednak ciągle błądziła.

- Nie rozumiem. - Nie miała żadnej obrony. Dziecko Angusa

zdawało się wysysać jej myśli; nie dostrzegała żadnego niebezpie

czeństwa, dopóki ktoś nie pokazał go palcem. -Jaki to ma sens? Po

co tam lecimy, skoro i tak nie stać nas na remont?

Nick był wyraźnie zachwycony - szczęśliwy niczym po stosunku, kiedy doprowadzał ją do uniesień, jakim nie mogła się oprzeć.

- Nie mam pieniędzy - powtórzył. - Ale mam coś, co mogę

sprzedać.

Wstrzymała oddech, bojąc się zgadywać.

- Mogę sprzedać ciebie.

Wreszcie padły słowa prawdy, wyjaśnił się powód, dla którego wziął ją ze sobą. Aby zapłacić za naprawy, których nie mógł załatwić legalnie.

- Jesteś z PZKG - dodał niepotrzebnie. - Masz głowę pełną cen

nych informacji. Dopóki jesteś żywa, świadoma i choć w niewiel

kim stopniu zdrowa psychicznie, wystarczysz pewnie na zakup no

wego statku.

Jeszcze kilka godzin temu rzuciłaby się na niego. Chciał ją sprzedać jak część ładunku. Na marne poszło wszystko, co przeżyła, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Pełna zakumulowanego wstrętu i tłumionej wściekłości pewnie nie zdołałaby się powstrzymać.

Po jakimś czasie, powiedziała do Mikki, boli cię tak bardzo, że nie chcesz już ratunku.

Zmieniła ją świadomość, że jest w ciąży. Dziecko. Syn Angusa. Wnuk jej ojca. W całym ogromnym kosmosie nie miała innej rodziny; zabiła wszystkich.


104

105

To dziecko też zabije, kiedy tylko trafi się okazja. Rósł złośli wewnątrz niej: samiec i zabójca. Ciśnie go do zsypu ambulatori i niech będzie za to przeklęta. Czemu ma traktować go lepiej niż j go ojca? I niż jego ojciec traktował ją?

Na razie jednak to było jej dziecko. Tylko ono jej pozostało. J śli nie będzie go bronić, zginie. Albo ktoś je wykorzysta przeci" niej. W każdym razie straci prawo decydowania o jego życ i śmierci. Ale był jej; tylko ona mogła zdecydować, czy ma żyć ( nie. Jeśli zrezygnuje, jeśli straci prawo wyboru w tej sprawie, może od razu położyć się i umrzeć.

Zaskoczona, nagle bezbronna, zapewniła dziecku jedyną ochro jaką dysponowała. Po raz drugi, teraz już świadomie, zalała się łz

Było to łatwiejsze, niż mogłoby się wydawać.

Znów usłyszała śmiech, ale nie przejęła się. Nieważne, ilu lud z niej drwi. Interesowała ją tylko reakcja Nicka.

On także zignorował te śmiechy. Nadal rozciągał wargi w < cym uśmieszku, ale z oczu zniknął wyraz tryumfu. I nagle te oc~ stały się zagubione, pełne cierpienia, jakby on także był bezbronn i to go nękało.

- Nie myślałem o tobie. - Z trudem zachowywał spokojny to~

- Myślałem o informacjach. O twoim identyfikatorze. Wszystki

kody dostępu i bezpieczeństwa... Tylko to chcę sprzedać. To je*

moja cena za uratowanie ci życia.

I nagle wybuchnął gniewem.

- Nie pracuję dla Hashiego Lebwohla ani żadnego innego

przonego gliniarza! - Niemal krzyczał. - Ty też nie. Już nie. Jeste

moja... I masz to udowodnić, do diabła! Masz dać mi coś, co będ.

mógł sprzedać.

Znowu się uspokoił.

- Żebym mógł wyremontować mój statek.

Aby powstrzymać szloch, Morna podniosła dłoń i przygry

kostki palców. Zapłakana, była brzydka; wiedziała o tym, a prz" Nickiem Succorso nie mogła sobie pozwolić na brzydotę. Nie teraz' może nigdy. Ale serce wciąż miała pełne łez.

Była w ciąży. Nosiła dziecko.

Przez jedną chwilę doznała bólu tak wielkiego, że nie umiała g~ stłumić.

Wtedy jednak poczuła smak krwi na języku. Przełknęła ślinę i zdołała się opanować.

- Dowieź nas tam - powiedziała niepewnie. - Ja zrobię swoje.

Ta obietnica była najszczerszą odpowiedzią, jakiej kiedykolwiek

udzieliła Nickowi.

Odwrócił się, jakby nie mógł znieść widoku jej twarzy. Na przemian prostował i zaciskał palce, starając się odzyskać spokój. I gdy tylko powróciła zwykła nonszalancja, rozejrzał się po mostku.

- Następnym razem - powiedział - kiedy będziecie chcieli się

z niej pośmiać, pamiętajcie, kosmodupki, że śmiejecie się ze mnie.

Lind drgnął. Kobieta przy konsoli namiaru, Malda Verone, opuściła głowę, kryjąc twarz za zasłoną włosów. Nick, napięty i groźny, nie spuszczał wzroku ze swoich ludzi, aż wreszcie wszyscy zamarli w bezruchu. Wtedy dopiero odwrócił głowę. Włączył interkom.

- Mikka, przyjdź tutaj - zawołał. - Jeśli masz wolną chwilę.

Interkom nie działał. Nick zdążył już rozłączyć kable.

Ta drobna pomyłka pomogła mu odzyskać równowagę. Wesołość błysnęła w spojrzeniu.

- Morna, przestań chlipać - rzucił. - Nie mogę się skoncentrować.

Zaśmiał się krótko i napięcie odrobinę opadło.

Minutę później Mikka Vasaczk sama zjawiła się na mostku. Do pasa przypięła ręczny komunikator, a także zwój liny ratunkowej z małą magnetyczną klamrą na końcu - wyposażenie awaryjne, na wypadek zaniku ciążenia.

Marszcząc czoło, przystanęła obok Morny.

- Lepiej się czujesz? - zapytała, widząc jej opuchnięte oczy

i wilgotne policzki.

Morna starła krew z warg i kiwnęła głową.

- To widać - mruknęła Mikka.

Potem, zapominając o Mornie, podeszła do Nicka.

- Jesteśmy gotowi - zameldowała. - Cała druga wachta czeka

w osi, przy komputerach. Wszyscy mają komunikatory. Nie są cza

rodziejami, ale potrafią resetować. Jeśli zechcesz, mogą porozłą-

czać wszystko, odizolować systemy fizycznie.

Nick pokiwał głową.

- No dobrze, zaczynamy - zawołał. - Im szybciej zlokalizujemy

wirusa, tym więcej czasu nam zostanie, żeby go usunąć. Nie zanikną


106

107

żadne funkcje. Cały sprzęt jest złączony na twardo. - Wszyscy to w' dzieli; mówił, żeby uporządkować własne myśli. - Najgorsze, co m że się zdarzyć, to że będziemy musieli wszystko zresetować. Przy k' sacji stracimy cały soft. W tym wszystkie dane. To oznacza, że znikn! resztka naszych kredytów. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Systemy' wnętrzne będą działały, ale nie będą wiedzieć, ilu nas jest. Nie potra właściwie zrównoważyć naszego ciepła i oczyszczać powietrza. Su cimy rejestry. Nie będziemy wiedzieli, ile zostało żywności. Zastanowił się.

- Namiar straci identyfikację statku - podjął. - To poważna spra

wa. W razie ataku nie zdołamy odpowiednio zaprogramow

uzbrojenia. Komunikacja straci nasze kody, więc trudno będz

z kimkolwiek rozmawiać. Ale najbardziej narażone są skan i dan*

Skan nadal będzie dostarczał wyniki, ale komputer nie zdoła ich in!

terpretować. Zniknie wszystko, co niezbędne do astrogacji: połóż"

nia gwiazd, mapy, rotacja galaktyki, wektory stacji, trasy komunij

kacyjne. Do diabła, nie będziemy nawet w stanie określić, gdzie Ie-»

ży zakazana przestrzeń.

Mikka prychnęła głośno. Reszta załogi milczała.

- Nie możemy zrobić wydruku danych. Nie mamy papieru.'

papieru nie mają chyba nawet w Gór-Komie. I trzeba by miesięcy

żeby wprowadzić wszystko z powrotem, co zresztą i tak nie nur

załatwić sprawy. Jeśli wirus wciąż będzie działał, po prostu wyka

suje dane na nowo. Dlatego postąpimy tak: wydam teraz kilka in-:

strukcji. Jeśli moja konsola padnie, łatwo będzie to naprawić. Prze-j

kopiujemy wszystko z mostka rezerwowego. Może nawet uda

nam w ten sposób usunąć wirusa. Jeśli natomiast moja konsol"

nadal będzie działać, zaczniemy po jednym podłączać pozostałe sy

stemy, aż zaczną się kłopoty. Jakieś pytania? Uwagi?

Skaner i sternik pokręcili głowami. Wszyscy pozostali siedzieli:, nieruchomo i czekali.

Mornie zaschło w gardle; zdawało jej się, że ma trudności z oddychaniem, jakby filtry już przestały równoważyć zużycie powietrza. Każdy statek kosmiczny zależał od komputerów. Jej strach": przed pełną kasacją był nawet większy niż lęk przed przebiciem czy; wybuchem, lęk przed próżnią. Wiedziała, że pod tym względem; cała załoga by się z nią zgodziła.

Nie oczekiwała jednak, by zawiodła konsola dowodzenia. Jak stwierdził Nick, łatwo ją naprawić, a Morna miała przeczucie, że Orn nie zostawił Kapitańskiemu kaprysowi łatwego problemu do rozwiązania. Nie, wirus prawdopodobnie tkwi w samym komputerze danych, gdzie może wyrządzić najwięcej szkód - i gdzie Orn miał stały dostęp.

Dlatego nie zdziwiła się, gdy konsola działała bez zakłóceń, płonąc zielenią kontrolek. W symulacji Nick odwrócił ciąg, pchnął Kapitański kaprys na burtę, otworzył kanały wywołania, wyłączył wewnętrzne ciążenie, wypalił z działa cząsteczkowego, przeprowadził analizę spektrograficzną jaśniejszych gwiazd. Wszystko działało.

- Cholerny pojebaniec - zaklął z odcieniem podziwu w głosie. -

Dlaczego musiał się okazać takim wrednym sukinsynem?

Nie popsuło mu to nastroju.

- Dobrze. Sterowanie jest w tej chwili stosunkowo bezpieczne.

Na razie je zostawimy. Teraz odłączę automatyczną kontrolę syste

mów roboczych. - Oczy błysnęły mu zawadiacko. - Zobaczymy,

jak im się spodoba, kiedy wyłączę zasilanie w osi.

Malda zachichotała nerwowo.

- Przez jakiś czas nie zauważą żadnej różnicy - oświadczył

Mackern. - Cały statek ich izoluje.

Carmel z rozpaczą wzniosła oczy do góry.

- Dlatego właśnie to bezpieczny eksperyment - wyjaśniła niechętnie Mikka.

- Mackern - westchnął Nick. - Nie masz poczucia humoru.

Zaczął działać: wystukiwał na konsoli rozkazy, uruchamiał programy, mające przywrócić mu kontrolę nad systemami wewnętrznymi. Po minucie czy dwóch był gotów.

Morna nie wyczuła żadnej poprawy jakości powietrza. Wciąż wydawało się zaciskać płuca, przesycone dwutlenkiem węgla. Nie po raz pierwszy pomyślała o sterowniku w kabinie. Pomógłby jej opanować zdenerwowanie.

Zdenerwowanie może zaszkodzić dziecku...

- Pasy - rzucił krótko Nick.

Załoga sprawdziła zapięcia. Nieświadomie naśladując się nawzajem, Morna i Mikka chwyciły poręcze fotela Nicka. Rozejrzał się.


108

109

- Wyłączam zasilanie w osi - oznajmił i sięgnął do konsoli.

Wszyscy wyraźnie słyszeli cichy stukot klawiszy.

Ze stłumionym jękiem serwomotorów Kapitański kaprys wy' mował ruch obrotowy.

I równocześnie zdarzył się najgorszy koszmar każdego wędnr ca w przestrzeni: zanik dopływu energii na mostek.

Wskaźniki, konsole, oświetlenie - wszystko okryła ciemno Cały statek zanurzył się w czerń tak głęboką jak martwa otchł między gwiazdami.

Niema w pustce własnego umysłu Morna wyła, jakby właśn" rozpadł się Pogromca gwiazd, jakby znowu zabiła swój sta' i wszyskich, których kochała.

94

Intertech, potężna firma naukowa i eksploracyjna, zlokalizowana na orbitującej wokół Ziemi Stacji Rubież, stała się zarówno bezpośrednią przyczyną, jak i główną ofiarą jednego z rozstrzygających wydarzeń w historii ludzkości: Rozruchów Człowieczeństwa.

W pewnym sensie dwie funkcje Intertechu, eksploracja i badania naukowe, były dziwnym połączeniem; w innym doskonale do siebie pasowały. Oczywiście, początkowo firma zajmowała się wyłącznie badaniami. Jednakże z dużym powodzeniem wykorzystywała warunki i technologie dostępne wyłącznie w przestrzeni. Swoją pozycję Intertech osiągnął, tworząc bakterię żywiącą się plastikiem, skutecznie zmieniającą szeroki zakres polimerów w kompost. Okazało się to dochodową inwestycją w utylizację odpadów i usuwanie zanieczyszczeń na Ziemi. Późniejsze prace dostarczyły całej serii leków, wśród nich pomagający chorym na dobrze znaną, powiązaną ze smogiem białaczkę. Inny projekt uzyskał środki odmładzające i wydłużające życie. Jednak najbardziej dochodowym odkryciem Intertechu był inhibitor katecholaminy, zwany „kataleptykiem" lub czasem „katem", gdyż powszechnie uważano, że wywołuje chwilową katalepsję.

111

W krótkim czasie zastąpił on większość leków uspokajających, chodnych tryptofajiu, środków nasennych i związków litu w lec~ stresu, bezsenności, zatruć adrenalinowych i depresji.

Kataleptyk przyniósł tyle pieniędzy, że pozwolił Intertech rozszerzyć swoją działalność o badania kosmiczne.

Znaczenie podróży kosmicznych dla badań naukowych jest przewidywalne, ale oczywiste. Dzięki powstaniu napędu skoko go, wielka liczba systemów gwiezdnych znalazła się w zasięgu tu; każdy z nich ewoluował w specyficznej zupie nuklearnej, ka posiadał specyficzne izotopy, związki chemiczne i surowce, przedstawiał nowe możliwości i okazje. Jeden z pierwszych ków badawczych Intertechu, Dobra Nadzieja, dostarczył nowy r top radioaktywny (nazwany później „harbingium" na pamiątkę c mika jądrowego Dobrej Nadziei, Malcolma Harbingera, kt' pierwszy go zidentyfikował), zdumiewająco użyteczny w ba niach rekombinowanego DNA: promieniowanie harbingium oka ło się tak specyficzne dla polimerazy wiążącej nukleotydy w \ że umożliwiło wreszcie badania genetyczne, do tej pory pozostaj ce uparcie dziedziną teoretyczną.

Akcje Intertechu - podobnie jak sam Intertech - szły w górę., do wybuchu Rozruchów Człowieczeństwa.

Same Rozruchy Człowieczeństwa były interesującym przejaw genofobii. Fakt, że ludzkość nie ufa niczemu różnemu od niej: od dawna był powszechnie znany. Jako gatunek, jako biologic-produkt własnej planety, ludzkość uważała się za rzecz świętą.

W tej kwestii dominujące na Ziemi religie były tylko głośniej" od innych grup; nie istniała między nimi żadna zasadnicza różni" Zycie wyewoluowało na Ziemi tak, jak powinno wyewoluować; wstałe w tym procesie formy życia były prawidłowe i dobre; k zmiana jest moralnie odrażająca i personalnie obraźliwa. W tym pu_ cie konserwacjoniści, ekologiści i obrońcy praw zwierząt byli zgo z muzułmanami, hinduistami i chrześcijanami. Chirurgia protetyc we wszystkich swoich odmianach, korygująca problemy fizycz i znosząca ograniczenia, była akceptowalna; rozwiązujące te sa problemy zmiany genetyczne okazały się nie do przyjęcia.

Rozważmy jeden prosty przykład. Ludzkość nie miała nic pr ciwko żołnierzom z palnikami laserowymi wszczepionymi w pa'

112

i skanerami podczerwieni w czaszkach. Z drugiej strony ludzkość protestowała nieustępliwie przeciwko żołnierzom, którym genetycznie przyspieszono odruchy, zwiększono siłę i wzmocniono lojalność. W końcu skanery podczerwieni i palniki laserowe były zaledwie mechanizmami, narzędziami; szybsze odruchy, większa siła i wzmocniona lojalność to zbrodnie przeciwko naturze.

Z tego powodu badania genetyczne prowadzono zwykle w tajemnicy. Po części, by bronić się przed szpiegostwem przemysłowym, jednak głównie po to, by chronić naukowców przed publicznym potępieniem.

Jednakże reakcja ludzkości dalece przekroczyła „publiczne potępienie", kiedy ujawniono, że Intertech dokonał „zbrodni przeciwko naturze". Właśnie ta zbrodnia wywołała Rozruchy Człowieczeństwa.

Zdarzyło się to, ponieważ statek badawczy Intertechu, Daleki włóczęga, jako pierwszy przyniósł ludziom wiedzę o Amnionie.

Wiedza ta zamknięta była w pojemniku kriogenicznym, zawarta w materiale mutagennym, który - jak w końcu uznali teoretycy -reprezentował próbę nawiązania kontaktu. W tym czasie za szczęśliwy przypadek uznano fakt, że pojemnik został odkryty przez statek Intertechu. Intertech był wtedy najlepiej przygotowany do rozszyfrowania kodu mutagenu, poznania jego znaczeń. W rezultacie jednak odkrycie okazało się katastrofą.

Z definicji materiał wysłany przez Amnion był mutagenny. To znaczy, że jego kod mogli złamać jedynie genetycy. Ale to różnież oznaczało, że kod był ukryty w mutagennej zdolności wywoływania zmian, wymuszania fundamentalnych transformacji genetycznych tak głębokich, że powodowały restrukturyzację nukleotydów, przebudowę RNA, przemianę DNA; w rezultacie pod działaniem mutagenu każda ziemska forma życia stawała się w istocie Amnionem.

Na nieszczęście - z punktu widzenia Intertechu - kontaktu z obcym życiem nie dało się utrzymać w tajemnicy. Firma badała materiał pod czujną obserwacją. Badania wymagały naturalnie podania mutagenu szczurom, małpom, psom i innym zwierzętom laboratoryjnym, z których wszystkie w krótkim czasie stały się obce jak sam mutagen. Wywołało to genofobię o katastrofalnych proporcjach. Ludzkość była już w stanie niezwykłego wzburzenia, kiedy w Intertechu postanowiono wypróbować mutagen na człowieku.

113

Kiedy wyniki doświadczenia przedostały się do wiadomości blicznej, kiedy kobieta, która zgłosiła sie na ochotnika, przemie się tak jak zwierzęta i zmarła w stanie duchowego szoku, wybuc Rozruchy Człowieczeństwa.

Śmierć genetyce i genetykom.

Śmierć Intertechowi.

Śmierć wszystkiemu, co zagraża czystemu, uświęconemu zie skiemu życiu.

Kiedy Rozruchy wygasły, Intertech był wrakiem.

A jednak problemów wciąż nie rozwiązano. Amnion nadał niał. Nadal koniecznie należało zrozumieć przesłanie mutage Sytuacja uczyniła z Intertechu kluczowego gracza galaktyczn dramatu: współzawodnictwa między ludzkością i Amnionem. kapitału i kredytów mieli podjąć wyzwanie, jakie przyniósł na,' mię Daleki włóczęga.

W tych okolicznościach Intertech nie miał innego wyjścia, wchłonięcie przez bardziej żywotną firmę. Z pewnymi opora zgodę wyraziła Korporacja Kopalni Kosmicznych (później: Zj noczone Kompanie Górnicze). Oprócz gotówki, zakup ten kosz wał je dodanie do swego statutu dodatkowego paragrafu, stwierd jącego, że KKK jako całość wyrzekną się inżynierii genetycz~ i będą chronić ludzkość przed genetycznym zagrożeniem Amnic

Gdyby Intertech zdołał przetrwać, spora część historii ludz' przestrzeni potoczyłaby się zupełnie inaczej.

HNGUS

Rozkaz zamrożenia Angusa Thermopyle przesłano kurierską sondą skokową wprost ze sztabu PZKG i w wąskim paśmie nadano do Gór-Komu, gdy tylko sonda wróciła do prędkości podświetlnej.

Rozkaz podpisał Hashi Lebwohl, dyrektor Wydziału Gromadzenia Danych Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych.

Angus stał się nagle niezwykłym więźniem.

Nawet Milos Taverner mógł się tylko domyślać, dlaczego coś takiego nastąpiło po tak długim czasie. Wielu ludzi rozmawiało z nim na ten temat: jego szef, większość kolegów z ochrony, kilku członków dowództwa i dwie, może trzy osoby, które - podobnie jak szef - zasiadały w Radzie Stacji.

Wszyscy zadawali te same pytania: Wiedziałeś, że to zrobią?

Nie, Milos nie wiedział. Mógł to powiedzieć całkiem szczerze. Przez długie miesiące od aresztowania i skazania Angusa sztab PZKG poświęcał sprawie jedynie rutynową uwagę. Żądali kopii wszystkich plików, nic więcej. Nawet informacja, że porucznik policji ZKG, Morna Hyland, przybyła z Angusem Thermopyle i odleciała z Nickiem Succorso, nie wywołała żadnej szczególnej reakcji,

115

chociaż Min Donner znana była z niemal fanatycznej lojalności w_ bec swoich ludzi z Wydziału Operacyjnego. Nie podjęto żadnyc działań związanych z oskarżeniem Morny Hyland, że na Stacji Gó -Komu dokonano sabotażu niszczyciela PZKG, Pogromcy gwiaz Ochrona prosiła o instrukcje dotyczące postępowania wobec Hy land, jednak ich żądania zostały zignorowane.

Dlaczego więc teraz Angus stał się wyjątkowy?

Na to pytanie Milos nie znał odpowiedzi. Angus Thermopyle by dokładnie taki jak zawsze. Cenny z powodu rzekomo posiadan wiedzy o piractwie, przemycie, o nielegalnych stoczniach i kupcac płacących za każdą ilość kradzionej rudy i zapasów, nawet o zak zanej przestrzeni. Był nie bardziej i nie mniej wyjątkowy niż dotą

Co więc się zmieniło? A może w sztabie PZKG od początku t go chcieli? Czekali tylko na uprawnienia?

Też tak uważam, odpowiadał szczerze zastępca szefa. Bez wąt pienia zmieniło się to, że teraz mieli prawo zgłosić takie żądani Niedawne uchwalenie Ustawy o Priorytecie objęło jurysdykcją P licji Zjednoczonych Kompanii Górniczych całą ludzką przestrzeń w tym wydzielone grupy ochrony każdej stacji czy kompanii Przedtem ochrona Gór-Komu nie miała wobec PZKG żadnych ob wiązków prócz współpracy. Teraz Hashi Lebwohl - czy inny dyrek tor PZKG - mógł zażądać komory kriogenicznej dla tylu skaza ców, ilu tylko sobie życzył.

Niestety, nowa ustawa w żaden sposób nie wyjaśniała powodó zainteresowania sztabu PZKG tym konkretnym skazańcem.

No dobrze. Niech będzie, że chcieli go dostać przez cały c nie mieli tylko uprawnień, żeby go zabrać. Ale czemu mamy go za mrażać? Po co ponosić koszty komory kriogenicznej? Dlaczego ni można go zwyczajnie skuć i wsadzić na najbliższy statek, który 1" ci na Ziemię?

Milosa od tych pytań bolał brzuch. Za bardzo wiązały się sprawami, o których nie powinien wiedzieć. Podrapał się po czasz. ce i sięgnął po paczkę ników.

Żeby go chronić?

Po co? Kto, u diabła, chciałby chronić osobników w rodzaju Ar gusa Thermopyle?

Milos nie znalazł bezpiecznej odpowiedzi. Spróbował jeszcze i

Zęby go przetransportować?

Większość osób, z którymi Milos rozmawiał, pytała go o tę sprawę. Szef ochrony Stacji miał po prostu większe prawo, by żądać odpowiedzi.

- Dlaczego? Dlaczego trzeba go zamrozić?

Milos czuł, że nie ma właściwie wyboru, zaryzykował więc pewną dozę szczerości.

- Żeby go uciszyć? - podpowiedział, wijąc się wewnętrznie. -

Powstrzymać od rozmowy z nami? W Sztabie PZKG są zachwyce

ni, że nie potrafiliśmy go złamać. Nie ufają nam. Nie chcą, żebyśmy

się dowiedzieli tego, co mógłby nam opowiedzieć.

Z ulgą przekonał się, że jego zwierzchnik doszedł do tego samego wniosku.

- Nie pozwolę na to - oświadczył wściekły szef. - Odkąd pamię

tam ten sukinsyn utrudniał nam życie. Ma na koncie masę prze

stępstw, a wyłgał się z nich tak łatwo, że rzygać się chce. Jeśli ktoś

ma go załatwić, to właśnie my.

Milos właściwie nie to chciał usłyszeć. Chciał raczej pozbyć się Angusa - im szybciej, tym lepiej.

- Co zrobimy? - zapytał, powstrzymując mdłości.

- Pogadamy z Dowództwem - odparł szef. Charakter miał surowy i prosty, podobnie jak zakres lojalności. - Pogadamy z Radą. Poprą mnie, przynajmniej przez jakiś czas. Takie traktowanie nie spodoba im się, tak samo jak mnie. Ustawa o Priorytecie jest nowa. Możemy udawać, że jej nie zrozumieliśmy. Powiemy, że nie znamy odpowiednich procedur. Możemy nawet zażądać potwierdzenia. Sztab PZKG nie pozwoli nam pewnie na zbyt długie zabawy, ale zyskamy trochę czasu. Do licha, Milos, złam tego skurwysyna.

- Spróbuję - obiecał Milos i jęknął w duchu.

Przekazał tę decyzję ludziom, których to interesowało. Potem on i jego podwładni zdwoili wysiłki, by przerwać milczenie Angusa.

Oczywiście, nikt nie wspominał o tym samemu Angusowi. Wiedział tylko, że nagle częściej był bity na różne sposoby, częściej podawano mu narkotyki, zmieniające czaszkę w kopiec termitów, częściej


116

117

pozbawiano snu i zakłócano bodźce zmysłowe. Ale nikt niczego n" tłumaczył. Mógł samodzielnie wyciągać dowolne wnioski.

Jednak mimo dręczenia i głodu, mimo sińców i bólu - i min głębokiego lęku przed uwięzieniem - nie ustępował; trzymał s' dzięki zwyczajnemu bohaterstwu tchórza. Wierzył, że gdy tylko je; go oprawcy dowiedzą się tego, o co im chodzi, natychmiast go biją. Zatem milczenie było jedynym sposobem zachowania życia.

Zawarł też pakt z Morną Hyland. Milczący pakt, ale go nie zh mał. Ona również nie zdradziła. Zamiast tego uciekła z Gór-Kom z Nickiem. Wiedział to, ponieważ nikt nie oskarżył go o wszcz~ pienie jej implantu strefowego, ani o zbrodnię, w wyniku któr statek Hylandów, Pogromca gwiazd, zaczął go ścigać. Gdyby Mor na została na Stacji, już by nie żył - i niekoniecznie dlatego, że; znawałaby przeciw niemu: najprostsze rutynowe badanie wykryło* by obecność implantu. Dlatego wiedział, że dotrzymała umowy.' Więc i on dotrzymywał.

W swym upartym milczeniu miał pewne atuty, których nikt ni mógł mu odebrać.

Jednym z nich było jego dotychczasowe życie, długie lata, któ~ więcej nauczyły go o brutalności, niż potrafiliby nawet najbardzie brutalni strażnicy. Bicie, po którym bolały go kości, i głuszaki, których wymiotował, w większości nie były gorsze niż to, co p~ miętał z dzieciństwa i młodości oraz długich późniejszych okresóv Obecne cierpienia nie były też gorsze niż to, co czasem sam sob: robił, aby przeżyć wbrew wszystkiemu. Wiek mógł osłabić ciało,, ale nie zmienił zrozumienia bólu ani woli przetrwania.

Jeden na jednego byłby silniejszy od każdego z ludzi, którzy si$ nad nim znęcali. Od dawna też przyzwyczaił się, że wrogowie napadają na niego w kilku. Myślał najszybciej, kiedy najbardziej sicś bał. Strach przed własną bezbronnością dodawał mu niemal nadludzkich sił.

Kolejnym atutem była umiejętność doprowadzenia przesłuchuje cego do irytacji. Jego perwersyjna, powolna inteligencja pozwoliła mu zrozumieć, co oznaczał nagły wzrost intensywności tortu ochronie Stacji nagle wyznaczono limit czasu; jeśli nie złamią ; szybko, stracą szansę. Ta sama inteligencja pomogła mu odgadną jaką rolę gra w przesłuchaniach Milos Taverner.

Główny zarzut, jaki postawiono Angusowi, był fałszywy. Przed aresztowaniem dowiedział się, że Nick Succorso ma kontakty z ochroną. Oczywiście, Nick nie mógłby wykorzystać stacyjnych zapasów bez zgody Stacji - bez pomocy podwójnego agenta w ochronie. Zachowanie Tavernera w czasie długich tygodni przesłuchań przekonało Angusa, że wie, kim jest ten podwójny agent. Dysponował wyczulonym słuchem tchórza: potrafił rozpoznać, kiedy człowiek - zadając pytanie - tak naprawdę nie chce usłyszeć odpowiedzi.

Dlatego trwał w milczeniu, mimo coraz surowszego traktowania. Czekał, aż zastępcy szefa ochrony skończy się czas.

Przyjął postawę człowieka załamanego, gotowego na śmierć. Strażnicy nie ufali mu, naturalnie; mieli powody. Ale to go nie obchodziło. Teraz chciał tylko zachować siły do chwili, kiedy nastąpi zmiana.

Poprzednio przyjął taką postawę w innym celu.

Na początku, zaraz po aresztowaniu - podczas przesłuchań wstępnych, procesu i wyroku - taka poza nie była mu potrzebna; zwykła wrogość wystarczała, by odperzeć każde wyzwanie, odrzucić każdy rozkaz. Jeśli odczuwał cokolwiek poza swą zwykłą czarną nienawiścią, była to ulga. Udało mu się uniknąć kary śmierci. A gdzieś w głębi, pod pokładami ulgi, tkwiła głęboka, odruchowa wdzięczność dla Momy Hyland za to, że dotrzymała swojej części umowy.

Ale to było wcześniej, zanim mu powiedzieli, że rozbiorą Ślicznotkę na części. Kiedy usłyszał, że statek -jego statek - ma być zniszczony, zmieniła się logika jego emocji. Cokolwiek podobnego do ulgi czy wdzięczności zniknęło w gorącym ogniu grozy, wściekłości, rozpaczy tak głębokiej, że wył jak zwierzę i szalał po celi, dopóki go nie uśpili.

Kiedy po szoku doszedł do siebie, przyjął postawę człowieka, który stracił chęć do życia.

Podczas przesłuchań nadal spoglądał na Tavernera wrogo i z nienawiścią: nie chciał mu ułatwiać sytuacji. Kiedy jednak zostawał sam, był apatyczny i obojętny. Od czasu do czasu zapominał o posiłku. Siedział przygarbiony na posłaniu i patrzył na gładkie, niemal bezbarwne ściany celi, na podłogę, na sufit - niczym się od siebie nie różniły. Czasami wpatrywał się w lampę, jakby miał nadzieję, że od tego oślepnie. Nie reagował, kiedy przychodzili strażnicy z głuszakami. Musieli siłą wlec go do sana, żeby się umył.


118

119

Byli podejrzliwi, to jasne. Ale byli też ludźmi podatnymi na n dę. A on dysponował cierpliwością tchórza, tchórzowską, uporu wolą przetrwania. Potrafił czekać mimo nie gasnących, żr~ cych emocji. Wtedy czekał przez dwa miesiące, okazując jedyn: rezygnację - wszystkim oprócz Milosa Tavernera.

W końcu uwierzyli, że powoli umiera. Strażnicy stopniowo trai ciii czujność.

Wreszcie zaryzykował.

Przed świtem - chociaż pozostało tajemnicą, skąd wiedział, jest noc, skoro oświetlenie w jego celi nigdy się nie zmieniało oderwał wąski pasek koca i zacisnął go sobie na szyi tak mocno, -aż oczy wyszły mu z orbit. Ledwie mógł oddychać.

Zwalił się na posłanie.

Obserwowali go, naturalnie; jednak strażnik, który wsze' sprawdzić, co się dzieje, wcale się nie spieszył. Samobójstwo pr uduszenie się jest trudne, jeśli w ogóle możliwe. Tylko ogólne osł" bienie dawało Angusowi szansę powodzenia.

Dławił się z braku powietrza i prawie wariował, kiedy strażnic wszedł, by go rozwiązać. Zmylony tygodniami nudy zostawił drzv celi otwarte.

Miał pistolet w kaburze na biodrze i pałkę głuszaka w ręk" Takie rzeczy nie stanowiły przeszkody. Angus wyrwał pałk i wypalił mu prosto w twarz. Zanim dyżurny przed monitore zrozumiał, co się dzieje, Angus uwolnił szyję, zabrał pistol i wyskoczył za drzwi.

Pistolet był uderzeniowy, stosunkowo niskiej mocy, przeznaczony do strzelania z bliskiej odległości. Wystarczył jednak na kilku ludzi spo3; tkanych w korytarzu: strażnika na patrolu i jakiegoś drobnego urzędni ka, pewnie od obróbki danych. Oczywiście, wciąż był obserwowan Jednak ochrona wiedziała, że Angus nie może uciec. Nie miał dok Najpierw więc sprawdzili, w jakim stanie jest strażnik, którego pow głuszakiem, i ten, do którego strzelił. Potem dopiero podjęli pościg.

W rezultacie prawie dotarł do celu. Było już blisko...

Kiedy przez długie miesiące wpatrywał się w ściany, sufit i podło gę, w pamięci studiował Stację, porównywał to, co wiedział o jej irt' frastrukturze, z zaobserwowanym układem sektora ochrony. Z kładnością godną jasnowidza wydedukował przybliżone położeń

najbliższego szybu serwisowego, prowadzącego do systemu utylizacji odpadów.

Gdyby dostał się do szybu, miałby szansę. Z samej swej natury, system utylizacji był labiryntem tuneli i rur, chodników i sprzętu. Mógłby tam przez wiele dni unikać pościgu - albo zabijać każdego, kto by się zbliżył. Właściwie jedynym pewnym sposobem rozwiązania jego sprawy byłoby zagazowanie całego systemu, a coś takiego wymaga długich przygotowań. Miałby czas, by wyrządzić na Stacji tyle szkód, ile by tylko zapragnął. Może nawet zdołałby uciec do DelSeku albo doków. A tam może by się ukrył na jakimś odlatującym statku.

Strzelali do niego; odpowiadał ogniem. Przez jakiś czas sytuacja była patowa. Niestety, jeden z ich strzałów trafił w pokrywę włazu i wykrzywił ją, zablokował. Wobec zamkniętej drogi ucieczki Angus był zgubiony. Kiedy skończyła się energia w pistolecie, schwytano go ponownie.

Jak było do przewidzenia, traktowano go potem o wiele gorzej. Ośmieszył strażników i chcieli, żeby im za to zapłacił. Ból zwiększała jeszcze świadomość, że nie trafi się już druga okazja. Nawet śmiertelnie znudzony strażnik nie da się drugi raz nabrać na tę samą sztuczkę.

Z drugiej strony, pierwsze po próbie ucieczki przesłuchanie potwierdziło jego podejrzenia co do Milosa Tavernera. Fakt, że nie sądzono go za zabicie jednego ze strażników, dowodził, że wciąż ma jakiś punkt zaczepienia. W razie potrzeby może przehandlować Ta-vernera za swoje życie.

Mimo wszystkiego, co zrobiła mu ochrona Gór-Komu, nie zdołali go złamać.

W końcu bicie, brak snu i narkotyki wróciły do poprzedniego poziomu. Kiedy znowu zastosowano mocniejsze środki, wiedział już, jak interpretować tę zmianę. Wrócił więc do swej apatii, do obojętności. Wychudł i osłabł, jakby nie był już w stanie się tym przejąć. Nieważne, czy ktoś mu wierzył czy nie. To już nie miało znaczenia. Po prostu oszczędzał siły.

Ból to coś, co zadawano jego ciału; ale siła Angusa tkwiła w umyśle. Nie mógł powstrzymać strażników, ale mógł zmniejszyć skutki bicia i narkotyków. Aktem woli wycofał się w głąb siebie, aż umysł zaistniał na całkiem innej płaszczyźnie niż fizyczne cierpienia. Jeśli tracił na wadze, tracił mięśnie; to nic. Kiedy chodziło


120

121

o życie, nie liczył kosztów. Właśnie dlatego, że postanowił przeży zaryzykował taką utratę sił, że mógłby umrzeć.

Naprawdę jednak Angus Thermopyle nigdy nie próbował sam bójstwa - nigdy, przez całe życie. Wyczyniał ze sobą straszne rz czy, które łatwo mogły go doprowadzić do śmierci, ale robił to,; przeżyć. Przez cały czas, kiedy siedział w więzieniu na Stacji Gó -Komu, ani razu nie przeszło mu przez myśl, żeby się zabić.

Potem tego żałował.

Nikt mu nie mówił, co dla niego przygotowują. Intensywniejsi udręki były jedyną wskazówką zbliżającej się zguby - do dnia, I dy w celi odwiedził go Milos Taverner.

Samo w sobie było to niespodzianką: jak dotąd Angus widyw zastępcę szefa ochrony tylko w gabinecie przesłuchań; Taverner b zbyt pedantyczny, żeby odpowiadał mu stan, w jakim strażnicy uti mywali Angusa - czy też stan, w jakim Angus sam siebie utrzym; wał. Jeśli nie liczyć poplamionych nikotyną palców, Taverner był t czysty, że Angus miał ochotę go obrzygać. Ot tak, dla zabawy.

Mimo wszystko nieoczekiwana wizyta nie była taką niesp" dzianką jak fakt, że zastępca szefa nie przybył sam.

Przyprowadził ze sobą kobietę.

Była wysoka, przystojna, szczupła, z pasemkami siwizny w cz nych włosach, stanowczymi ustami i przenikliwym spojrzeniem.. ruchy świadczyły ponad wszelką wątpliwość, że byłaby dla Angu sa godnym przeciwnikiem. Zachowywała się władczo, choć mia na sobie zwykły, gładki, błękitny kombinezon bez żadnych ozn~ czeń czy insygniów, z wyjątkiem owalnej naszywki na rękawie: e~ blematu PZKG z gwiaździstym niebem.

Przed wejściem do celi zwróciła się do strażnika, który towarzy* szył jej i Tavernerowi.

- Wyłączcie monitory - poleciła krótko. - Nie chcę żadnych n

Taverner kiwnął głową potwierdzająco, choć zapewne niepotrze1"

nie. Jego towarzyszka mówiła tonem kobiety, która wie, że ludzie bę jej słuchać. A nerwowy salut strażników potwierdzał to przekonanie.

Kiedy strażnik odszedł, by przekazać polecenie, kobieta w! czyła do środka i zatrzasnęła drzwi.

Widząc Angusa i jego celę, z niesmakiem zmarszczyła nos.

- Nie tracicie czasu na troskę o więźniów. Prawda, Milos?

Taverner bezradnie wzruszył ramionami. Nie był zbyt szczęśliwy. Odruchowo wyjął z kieszeni paczkę ników. Potem opanował się, zmarszczył czoło i schował paczkę.

- On to robi specjalnie - wyjaśnił z pewnym wysiłkiem. - Psy-

choprofil wskazuje na skłonności samobójcze, ale on udaje. Tylko

raz mu uwierzyliśmy i wtedy niewiele brakowało, żeby uciekł.

Kobieta obojętnie skinęła głową.

- Wiem. Czytałam raport. Zakładając, że nikt nie majstrował

przy danych. - W głosie zabrzmiał delikatny sarkazm; nie potrze

bowała nic więcej. - Oczywiście, tak właśnie założyłam.

Milos skrzywił się.

- Chcesz o tym rozmawiać tutaj, przy nim? Mam gabinet. - Pla

my na czaszce stały się dziwnie wyraźne. - On wszystko pamięta.

Nie myśl, że zapomni. Już w tej chwili szuka sposobu, żeby cię

wykorzystać.

Angus obserwował ich, przysłaniając powiekami swe żółte oczy i skrywając wrogość.

- O to właśnie chodzi - odparła gniewnie kobieta. - To jego pra

wo. Po tym wszystkim, co z nim robiliście, to jego prawo. Macie

dostateczną przewagę. Nie mam zamiaru jej powiększać.

Ale widok zmieszania zastępcy szefa wyraźnie złagodził jej irytację.

- Do tej pory ci ufaliśmy - dodała, jakby dla zachowania sprawiedliwej oceny. - Nie zawiodłeś nas.

- Nie obchodzi mnie, czy mi ufacie czy nie - odparł Milos z niezwykłą u niego godnością. - Po prostu zabierzcie go stąd; zapakujcie i zabierzcie ze Stacji. Zanim obaj ucierpimy.

Kobieta uniosła brew.

- Jeśli tak wam się spieszy, dlaczego nie wykonaliście rozkazu

Hashiego?

Rozkaz Hashiego. Ukłucie paniki sięgnęło trzewi Angusa. Hashi Lebwohl, dyrektor Wydziału Gromadzenia Danych PZKG. Każdy przestępca, który kiedykolwiek działał w pasie, znał reputację Hashiego Lebwohla i krążące o nim plotki. Podobno był wariatem.

Macie dostateczną przewagę. Nie mam zamiaru jej powiększać.

Co to właściwie ma znaczyć?

Ale Taverner nie zareagował na imię Hashiego. Zachował tę swoją dziwną godność.


122

123

- Ochrona została obrażona - wyjaśnił. - Nawet dowództwo zos

ło obrażone. Gdyby nie chcieli się za to zrewanżować, nie eskortow

by cię tutaj byle zastępca szefa. Miałabyś cały orszak. Ale mimo to

dzą ci to, czego chcesz. Musisz tylko powiedzieć im to osobiście.

- Dzięki tobie.

Mówiła, patrząc na Angusa. Nie potrafił zgadnąć, czy mówi

niego.

- A to dlaczego? - zapytał Milos. Jego chwila godności minęł-Teraz był tylko zakłopotany. Może nie ufał swoim podkomendny i nie wierzył, że wyłączyli monitor.

- Ustawa o Priorytecie - wyjaśniła. - Jak ci się Wydaje, w jak sposób udało sieją przepchnąć? Dlaczego poprosiliśmy, żebyś j mógł kapitanowi Succorso go wrobić? - Nie było żadnej różnic;" w intonacji między „poprosiliśmy" a „rozkazaliśmy". - To był na punkt zaczepienia: zdrajca w ochronie Gór-Komu, ktoś, kto pomóe takiemu piratowi, jak Nick Succorso, wykraść zapasy Stacji. C żenię Morny Hyland, że dokonano tu sabotażu na Pogromca1 gwiazd, pomogło, ale potrzebowaliśmy czegoś więcej. Potrzebowaliśmy potwierdzenia. Kiedy mogliśmy już udowodnić, że nie moi na ufać ochronie Stacji Gór-Komu, stacji najbliższej zakazan przestrzeni, opozycja nie miała szans.

Taverner pokiwał głową. Jego twarz wyrażała raczej depresję n' zdziwienie.

- A ponieważ postanowiliście mnie ukrzyżować... - zaczął smęt^, nym głosem.

- Nie chcę cię ukrzyżować - przerwała mu kobieta. - Nie przeje muj się, co on słyszy. Nikomu nie powie. Nie będzie miał szansy.

- Możesz więc odpowiedzieć na moje pytanie - kontynuował Milos. - Czy w ogóle was obchodził sabotaż na Pogromcy gwiazd] Cz^ może robiliście wszystko tylko po to, żeby dostać go w swoje i

- Oczywiście, że nie. - Znów się zirytowała. - Ale nie musi znać innych powodów. - Po chwili dodała jeszcze: - Obchodi mnie Pogromca gwiazd. Ale jesteśmy prawie pewni, że oskarżeń' Hyland było fałszywe.

Taverner odruchowo sięgnął po paczkę ników, i zrezygnował.

- Skąd możecie wiedzieć? Po co miałaby kłamać? Dlaczego zro

biłaby dla niego coś takiego? Co tu się w ogóle dzieje?

124

Angus oddychał z trudem. Skąd wiedzą, że Morna kłamała o Pogromcy gwiazd? Czyżby ją złapali? Złapali i odkryli implant strefowy?

Tym razem jednak kobieta zignorowała pytania Milosa... i Angusa.

Patrzył spod oka, jak staje wprost przed nim. Może chciała mu się przyjrzeć. A może po to, by nie miał wątpliwości, że mówi do niego.

- Jestem Min Donner - oznajmiła. - Dyrektor Wydziału Opera

cyjnego Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Od tej chwi

li będziesz pracował dla nas.

Kiedy się przedstawiła, Angusowi zamarło serce. Min Donner... Mimowolnie przeniósł wzrok na jej twarz i otworzył usta. Sama Min Donner, kobieta, która wysłała Pogromcę gwiazd, którą nazywali „katem" Warrena Diosa. Uwierzył jej natychmiast - na surowej twarzy nie dostrzegł kłamstwa. I ta pewność go przeraziła.

Sprawy wyglądały dostatecznie fatalnie, kiedy groził mu wyrok śmierci za to, co zrobił Mornie Hyland. Ale wtedy mógł się jakoś wybronić. Kiedy jednak zainteresowali się nim tacy ludzie jak Min Donner i Hashi Lebwohl, jeśli ochrona ma go im przekazać...

- Nie dotykaj mnie - wychrypiał. Strach dodawał mu sił; patrzył

na nią płonącymi nienawiścią oczyma. - Zostaw mnie tutaj. Jeśli

spróbujesz mnie zabrać, zacznę gadać. Powiem wszystkim, że mnie

wrobiliście. Powiem jak. Kiedy to się rozniesie, i wy i ta wasza

Ustawa o Priorytecie będziecie gówno warci.

Min Donner nie odpowiedziała. Najwyraźniej skończyła już rozmowę z Angusem. Przez chwilę jeszcze wytrzymywała jego spojrzenie, tylko po to, by mu pokazać, że potrafi. Potem odwróciła się do Tavernera.

- Pakuj się - poleciła jakby rozbawiona. - Lecisz z nami.

Ta decyzja trafiła zastępcę szefa jak cios. Przynajmniej nie tylko Angus był tu zagrożony. Milos przestraszył się; twarz mu poszarzała, wargi próbowały formować protesty, prośby... Nie mógł wykrztusić nawet słowa.

- Będę się streszczać - powiedziała. - Zażądaliśmy twojej obec

ności. Korzystając z Ustawy o Priorytecie. Oficjalnie, potrzebujemy

twojej wiedzy o nim; masz nam pomóc w sprawie. Ale prawdzi

wym powodem jest twoje bezpieczeństwo. Tutaj jesteś narażony na

zbyt wielkie ryzyko. Gdyby ktoś trafił na ślad twojej... nadprogra

mowej działalności, miałbyś poważne kłopoty. My też.

125

Podeszła do drzwi i klepnęła w nie otwartą dłonią.

- No chodź. Musisz się przecież przygotować.

Strażnik otworzył drzwi, trzymał broń, wyraźnie oczekując kł~

potów. Kiedy zobaczył Donner, odstąpił na bok i stanął na baczności

Wyszła, całkowicie go ignorując. ,:

Taverner został w celi; z trudem łapał oddech, niczym po ciosi w brzuch. Twarz miał bladą, a minę tak przerażoną, jakby za chwi lę miał dostać zawału.

On i Angus patrzyli na siebie z grozą, jak gdyby właśnie się dowiedzieli, że są braćmi.

Bez żadnego ostrzeżenia, Taverner rzucił się na więźnia. Angu nie wiedział, co zamierza, czy chce go uderzyć; nie czekał. Chwycił go za rękę, szarpnięciem wytrącił z równowagi i walnął w żołą-; dek dość mocno, by Milos zgiął się w pół. Zanim dopadł go straż-; nik, zdążył złapać Milosa za uszy i pociągnąć.

- Ty skurwysynu! - ryknął mu prosto w twarz. - Co ze mn

zrobiłeś?

Pałka głuszaka trafiła go w potylicę; runął na plecy, w konwul sjach niczym epileptyk.

Kiedy minęły drgawki i odzyskał panowanie nad mięśniami, by już skuty i przez dwóch wściekłych strażników prowadzony kory, tarzem w stronę nie znanej mu części sektora ochrony. Zdawało m się, że zauważył napis SEKCJA MEDYCZNA, jednak nie mi pewności. Ściany kołysały się po obu stronach. Załamany i gniew ny spróbował się wyrwać, ale był w kajdankach; strażnicy p wstrzymali go, a po głuszaku mięśnie miał tak zwiotczałe, że ledwie nad nimi panował. Nie miał już żadnej szansy na ratunek.

- Słuchajcie - wycharczał - słuchajcie, nie wiecie, co się tu dzie*>

je. Macie zdrajcę, oni...

Strażnicy przystanęli na moment i zalepili mu usta kawaikiern taśmy. Potem pociągnęli go dalej.

Niemal zadławił się kneblem, próbując wrzeszczeć, kiedy w< pchnęli go do dużego, sterylnego pomieszczenia i uświadomił so»< bie, że zastawione jest sprzętem kriogenicznym.

W końcu dopadły go koszmary, przed którymi uciekał przez ca-" łe życie.

7

Ciemność.

Ciemność całkowita, jak w czarnej przestrzeni międzygwiezdnej, oddzielona od niej jedynie kruchym pancerzem, który zniknął, jakby nigdy nie istniał. Do wnętrza wdarła się pustka, próżnia i absolutny mróz śmierci.

Ciemność i ciężkie oddechy; atawistyczny lęk.

Morna ściskała poręcz fotela Nicka; ściskała tak mocno, że siła własnych mięśni oderwała jej stopy od pokładu. Zaczęła dryfować. Powinna lepiej się trzymać; była w PZKG, w Akademii uczyli ich zachowania w takich sytuacjach. Ale kiedy ogarnęła ją ciemność, Morna była absolutnie pewna, że nie ma przed nią obrony. Ciemność przypominała chorobę skokową. Morna zabiła ich wszystkich, całą rodzinę; nie został jej nikt oprócz dziecka. Nie ma obrony przed niezgłębioną otchłanią między gwiazdami.

Nikt z ludzi wokół niej nie miał szans na obronę.

Tyle że wciąż czuła ciążenie.

Nie ciążenie ruchu obrotowego, nie; nic tak wyraźnego. Było liniowe, delikatne, ale nieustępliwe, działające wzdłuż wektora przeciwnego sile jej ramion.

127

Korekta kursu... Skopiowali sterowanie do działu silnikoweg Wciąż pracował równy i delikatny boczny ciąg, kierujący Kapita ski kaprys w stronę ostatecznego celu.

Statek jeszcze żył.

Nagle w mroku rozległ się głos Mikki.

- Liete! Liete Coreggio! Zresetować komputer roboczy! Potrze

bujemy tu światła! I powietrza! j

Liete Coreggio była drugim oficerem. Mikka musiała jej powie

rzyć dowodzenie grupą w osi. .'

Z komunikatora popłynęły słowa, brzmiące dla Morny jak bełkot

- A myślisz, że co się stało, kurwa?! Powiedziałam: zresetować

Lampy na mostku zamigotały i niemal natychmiast rozjarzyły si

pełną mocą. Z głośnym jękiem wnętrze Kapitańskiego kaprysu z~ częło wirować i wróciło ciążenie.

Ciężar ciała szarpnął Morną; mocno uderzyła o pokład. Zabolały podeszwy stóp; niewiele brakowało, a wybiłaby sobie kolano, Ustała dzięki temu, że wciąż ściskała poręcz fotela Nicka.

Strach wokół niej zmienił się w ulgę.

- Skurwysyn... - mruknęła Carmel. - Ależ znalazł miejsce n"8

wirus.

Nick pokręcił głową. Marszczył brwi, choć na wargach pozos' ślad uśmiechu. Zdawało się, że nie wie, co robią jego dłonie, kied odłączały komputer roboczy od konsoli dowodzenia.

- Dzięki - rzuciła Vasaczk do mikrofonu i powiesiła komunika-tor u pasa. Potem zwróciła się do Nicka. - Ty tak nie myślisz? Ta? co, twoim zdaniem, odcięło nam energię?

- Och, to był wirus, na pewno - przyznał zamyślony. - Ale to za łatwe. Jeśli trzeba, możemy wszystkie funkcje wewnętrzne przerzucić' na automatykę. Choćby i w nieskończoność. Orn o tym wiedział. T* niewystarczające zagrożenie. Prawdziwy problem tkwi gdzie indziej.(

Morna musiała mu przyznać rację. Porażona strachem przed' pustką miała wrażenie, że brakuje jej powietrza, chociaż filtry nie działały najwyżej minutę. Mimo to mogła myśleć i była pewna, ż©, Nick się nie myli. Orna na pewno nie zadowoliłby wirus niezdolny do skuteczniejszego sparaliżowania statku.

Irracjonalnie zatroskana usiłowała wyczuć dziecko w łonie, okre-? ślić jego stan. Ale oczywiście był za mały, wciąż nienamacalny.

Podjęła decyzję, by go usunąć przy najbliższej okazji. Nie stać jej na przejmowanie się dzieckiem, którego nie chciała. Myśl, że mógł mu zaszkodzić nagły zanik, a później powrót ciążenia - czy nawet jej własny strach - na nowo wywołała mdłości.

- Boże, to jakaś cholerna zaraza! - Lind zachichotał histerycznie.

Otworzył ze swojej konsoli wszystkie kanały. - Potrzebujemy anty

biotyków! - wrzasnął w pustkę. - An-ty-bio-ty-ków!

Mikka natychmiast przeszła łukiem mostka i z groźną miną stanęła przed jego konsolą.

- Zależy ci na degradacji? - zapytała. - Scorz z radością obejmie

twoje stanowisko.

Lind przygryzł wargi i nerwowo potrząsnął głową.

- Więc się zamknij. Niektórzy tutaj próbują myśleć.

- Co teraz? - spytała ostrożnie Malda Verone. - Spróbujesz wyizolować wirusa, czy może sprawdzimy coś innego?

Nick uśmiechnął się drapieżnie.

- Sprawdzimy namiar. Naładuj jedno działo. Przerzuć celownik

na ekran.

Malda zaczęła wykonywać polecenia, ale znieruchomiała na moment.

- Jestem ślepa bez skana.

-Carmel, reakcyjne - rozkazał bez wahania Nick. - Połącz z namiarem.

- Złącze idzie przez twoją konsolę - zauważyła Carmel. - Możemy stracić dane skana, nie tylko namiar. Możemy stracić dowodzenie.

- Zrób to. - Nick wyraźnie nie miał ochoty na dyskusje. -Chcesz przy tej prędkości próbować strzałów na ślepo? Zresztą sprawdziliśmy już moją konsolę - dodał.

- Nick... - Mikka zmarszczyła brwi. - Może lepiej zabierzemy się do tego powoli? Mamy czas.

Nie podniósł głosu.

- Chcę znaleźć tego wirusa.

Mikka zamknęła usta.

Nikt więcej się nie odezwał. Carmel i Malda pracowały w milczeniu, całkowicie skupione.

Teraz, kiedy podjęła już decyzję w sprawie dziecka, Morna czuła się dziwnie swobodna, jakby wolna od wszelkich kłopotów; jak


128

129

w euforii. Ta decyzja była niby oddanie się implantowi strefowemu; uwalniała od lęków i ograniczeń, od głęboko zakorzenionej i żrącej' odrazy. Nie gnębiło jej już to, co się stanie.

Osłabiona długotrwałym napięciem puściła fotel Nicka i zajęła miejsce przy pustej konsoli mechanika. Oparła się wygodnie i zapięła pasy. Mikka zerknęła na nią nieufnie, a Nick rzucił krótkie spojrzenie, dyskretne i niepewne. Nikt jednak nie zaprotestował.

- Gotowi! - zawołała Carmel.

- Mam. - Carmel wcisnęła kilka klawiszy i na jednym z ekranów wyskoczyła nagle siatka celownika. Zielona fosforyzująca linia rysowała sylwetkę symulowanego przeciwnika, statku na kursie równoległym. Odczyty wskazywały odległość, prędkość, identyfikator-statku, stan uzbrojenia. Morna patrzyła nieruchomo: Malda wybra- ;■ ła konfigurację celu, noszącą wyraźne podobieństwo do Pogromcy • gwiazd. ',

Pogromcę gwiazd zaprojektowano, żeby bardziej przypominał

transportowiec niż okręt bojowy. Symulowany cel był jakąś odmia- \

ną transportowca. -]

Morna nie mogła się otrząsnąć z dziwnego, nieuchwytnego wra- \

żenią, że za chwilę znowu zobaczy, jak giną jej krewni. I

- Ognia! - rozkazał Nick.

Malda uderzyła w klawisze.

Mornie wydało się, że słyszy ciche elektroniczne westchnienie i ekran poczerniał.

Ze swojego miejsca widziała konsolę namiaru, obok pochylonej głowy i kołyszących się włosów Maldy. Wszystkie wskaźniki pogasły; odczyty były martwe.

- Niech to szlag! - warknęła Carmel. - Straciliśmy skan.

Lind aż stęknął z przerażenia. Mikka Vasaczk krzyczała do komunikatora, nakazując drugiej wachcie zresetować namiar i skan.

Nick uśmiechał się desperacko. Nad bliznami błyszczały jego rozgorączkowane oczy.

- Status - rzucił chrapliwie. - Dajcie status.

Stałe systemy podjęły pracę. Konsola Maldy ożyła prawie natychmiast, potem Carmel. Carmel pierwsza zaczęła szybko stukać w klawisze, sprawdzając sprzęt i informacje. Mniej pewna siebie Verone wolniej wzięła się do pracy.

130

Nick nie mógł się opanować.

- Niech to szlag trafi! - warknął. - Dajcie status.

Carmel z całej siły walnęła pięścią w bok konsoli i odwróciła się z fotelem w stronę Nicka.

- Jestem wykasowana - oświadczyła twardo. - Widzimy, ale nie

możemy niczego zidentyfikować.

Nie musiała tłumaczyć, że skan jest bezużyteczny bez spektro-graficznych identyfikatorów gwiazd, bez kompensacji przesunięcia dopplerowskiego, bez filtrowania międzygwiezdnych cieni i widm, bez ogromnej bazy danych, pozwalającej rozpoznać zmienne odbicia statków i planet, pasów asteroidów i wiatrów słonecznych.

- U mnie tak samo - dodała Malda głosem pełnym napięcia. -Nie mogę nawet wywołać symulacji.

- Mackern, masz kopię awaryjną tych danych? - to było raczej stwierdzenie niż pytanie.

Krople potu spływały z czoła nowego pierwszego danych. Głos brzmiał, jakby mógł się załamać pod napięciem.

- Mam kopię.

- Odtwórz - rozkazał Nick. - Najpierw skan, potem namiar.

Morna potrząsnęła głową. To nie wystarczy. Głowę miała tak

lekką, że mogła potrząsać nią bez wysiłku. Nawet jeśli uda się odtworzyć systemy, niczego to nie rozwiąże, niczego nie zdradzi...

Chyba że wirus sam siebie wykasował.

Nie wierzyła w to.

To, czego próbował Nick, może tylko pogorszyć sytuację.

Tyle że nikt nie pytał jej o zdanie.

Mikka jednak wyraźnie myślała o tym samym. Powtórzyła wcześniejsze zastrzeżenie Carmel.

- To idzie przez twoją konsolę. Tym razem możemy stracić sa

me dane.

Nick zwrócił ku niej błyszczące gniewnie oczy.

- Masz jakiś lepszy pomysł? - zapytał z niebezpiecznym spokojem w głosie. - Czy lubisz tak latać na ślepo i bez żadnej obrony?

- Nie. - Mikka nie miała zamiaru ustąpić. - Po prostu nie sądzę, żebyśmy musieli się spieszyć. Straciliśmy już skan i namiar. Jeśli stracimy dane, będzie po nas.

Morna znów potrząsnęła głową.

131

Przez chwilę Nick wyglądał, jakby chciał rzucić się na Mikk-

Blizny pulsowały mu pod oczami, błysnęły zęby. Sińce pociemnia*;

ły. Ktoś zaatakował Kapitański kaprys; Orn zaatakował jego. Mu-)

siał bronić swojego statku. '

Potrzebował jednak ludzi, którzy dla niego pracowali. Potrzebować załogi. Zamiast wybuchnąć, okrył się obojętnością jak płaszczem. •>

- Ona - powiedział, wskazując Mornę - nie myśli, że już po nas.

Glos miał przyjazny i groźny równocześnie.

Po chwili obejrzał się na Mackerna.

- Na co czekasz?

Pot ściekał Mackemowi po twarzy, kapał z brody na dłonie i na konsolę. Spróbował zetrzeć go z czoła ramieniem.

- To trochę potrwa. - Palce drżały mu na klawiszach. - Muszę • znaleźć te dane i kanał przesyłu. Nigdy jeszcze tego nie robiłem -; dodał słabym głosem.

- Jak, u diabła, zostałeś pierwszym danych na statku takim jak "( ten? - spytała retorycznie Carmel.

Nick uśmiechnął się.

- Szkolenie w czasie pracy. Bardzo skuteczne.

Mackern nie odpowiedział.

Cała ta rozmowa, całe napięcie nie dotyczyło Momy. Mogła roz-»

ważyć własną sytuację. Nie przejmowała się zagrożeniem dla danych"

Kapitańskiego kaprysu, w każdym razie nie teraz. Z nie wyjaśnio-<.,

nych powodów wcześniej nie uświadomiła sobie, że może rozwiązać,

ten problem. Być może przemoc i Orn stępili jej umysł; a może fakt,

że jest w ciąży? Teraz jednak wiedziała, że dysponuje rozwiązaniem.,

Była z PZKG. Wciąż miała swój identyfikator... i kody. !,

Nie musiała się nad tym zastanawiać. Kłopoty statku przestały mieć dla niej znaczenie. Rozważała za to skutki swojej decyzji* o usunięciu ciąży.

Zewnętrzne skutki nie istniały. Nikt nie wiedział, że jest ciężar-* na; usunięcie dziecka niczego nie zmieni. Wszystkie implikacje do tyczyły kwestii wewnętrznych.

Jak każda kobieta, Moma często myślała o dzieciach. O podnie- _ ceniu, którego doświadczy, gdy zacznie w niej rosnąć nowe życie.', Czasami wyobrażała sobie, że chce mieć syna; że nada mu imif swego ojca.

Ale nie w taki sposób. To dziecko było ostatnią zbrodnią Angu-sa Thermopyle przeciwko niej. Zostało poczęte z okrucieństwa i złości. Zniszczy je prosta instrukcja wydana systemom w ambulatorium; tak będzie sprawiedliwie.

A jednak rozwiało się gdzieś niedawne uczucie zaskoczenia i zdrady. Decyzja, by pozbyć się dziecka, sprawiła, że Morna czuła się lekka, odizolowana -jak ktoś, kto postanowił popełnić samobójstwo.

Minutę później odezwał się Mackern.

- Gotowe - poinformował niepewnie. - Tak myślę.

- Więc zrób to - rzucił Nick.

Mackern odetchnął głęboko i wprowadził do konsoli polecenie. Skan i dane przestały działać równocześnie. Nie mogąc się opanować, Mackern jęknął i zasłonił twarz. Malda wyglądała, jakby brakowało jej tchu.

- Już po nas - oznajmił Lind, szeroko otwierając oczy. - Jesteśmy zgubieni. Zgubieni...

- Zgubieni - powtórzył bezradnie mężczyzna przy konsoli sterowania.

- Zamknij się. - Mikka przygarbiła się; mówiła zgaszonym głosem. - Reset - rzuciła do komunikatora. - Skan i dane.

Gdy tylko zadziałała konsola, Carmel sprawdziła ją i zameldowała, że nadal jest wykasowana.

Mackern bezradnie opuścił ręce. I znieruchomiał; zdawało się, że nie wie, które klawisze nacisnąć. Zlany potem, bez ruchu wpatrywał się w konsolę.

- Ja to zrobiłem? - zapytał drżącym głosem. - To moja wina?

Klnąc pod nosem, Mikka Vasaczk ruszyła wokół mostka do stanowiska danych. Może zamierzała uderzyć Mackerna, a może wiedziała o komputerach tyle, żeby go zastąpić.

Nick zatrzymał ją gestem dłoni - tak dyskretnym, że Moma z trudem go zauważyła. Mikka spojrzała na dowódcę niemal znad jego głowy. Podała mu komunikator.

- Mam wezwać Parmute? - spytała.

Nick pokręcił głową, zakazując interwencji. Walczył o życie Kapitańskiego kaprysu. To znaczy, że musiał dbać o swoich ludzi.

- Mackern...


132

133

Pierwszy danych wyprostował się gwałtownie, jakby Nick prze** jechał mu pejczem po plecach.

- Przepraszam, Nick - powiedział, nie patrząc na dowódcę. -4 Nie jestem Ornem, nie jestem tak dobry jak on. Nic nie wiem o wi-: rusach.

- Mackern - powtórzył Nick tonem ostrym jak nóż. - Podaj raport.

- Tak. - Mackern otrząsnął się. - Przepraszam. Już.

Ramiona mu drżały, gdy uderzał palcami w klawisze konsoli.

Kiedy sprzęt ożył, zaczął sprawdzać dane Kapitańskiego kaprysu. Stałe systemy, pracujące z szybkością mikroprocesorów, odezwały się niemal natychmiast.

- Zniknęły. - Jego głos brzmiał głucho wśród panującej ciszy. -'

Wszystkie nasze dane... wszystko. - Być może miał ochotę się roz- J

płakać, ale był za bardzo przestraszony. - Wszystko wykasowane.

Już po nas. (

- Do diabła, Nick! - warknęła Mikka Vasaczk. - Ostrzegałam cię!

Blizny Nicka były na tle opuchlizny jaskrawe jak strumyki krwi.

Morna po raz trzeci potrząsnęła głową.

Zagrożenie było poważne - wiedziała o tym. Rozumiała, jakim

koszmarem jest lot na ślepo przez nieskończony korytarz galaktyki.

Ale to jej nie przerażało. Dopóki można ustalić pozycję statku - do

póki ciągłą korektę kursu da się zmierzyć względem celu Kapitan- \

skiego kaprysu - nie była zgubiona. Nikt nie był. ,!

Ktoś musiał coś do niej powiedzieć. Jeśli tak, nie usłyszała; myś- &■

li miała zaprzątnięte czymś innym. Po chwili jednak uświadomiła sf

sobie, że wszyscy na nią patrzą. £

Mackernowi z lęku drżały wargi. Mikka i Carmel wręcz promie- xc

niowały nieufnością. Lind wytrzeszczał oczy, a grdyka chodziła mu ;f

jak tłok. Malda Verone oburącz przytrzymywała włosy, jakby chro

niło ją to od strachu. Mężczyzna przy konsoli sterowania wyglądał, S.

jakby połknął własny podbródek. ,»

- Pytałem, dlaczego - powtórzył Nick. Nie dbał o jej próbie- ;

my. - Mackern i Lind powtarzają, że jesteśmy zgubieni. A ty ciągle ^

kręcisz głową. - W jego głosie zabrzmiała groźba. - Chcę wiedzieć, J

dlaczego. *j

Morna spróbowała wynurzyć się z tej spokojnej, obojętnej głębi- l> ny, gdzie tkwiła jej decyzja o śmierci.

- Przepraszam. - Głos był jak głowa: lekki i odseparowany od

reszty ciała. - Myślałam, że sami rozumiecie. Przecież jestem

z PZKG. Nie sądziłam, że muszę to tłumaczyć.

Nick z trudem opanował irytację.

- Co tłumaczyć?

- Nie znam się na wirusach. Nie mogę naprawić tego, co zrobił Vorbuld. Ale nie musicie się przejmować taką kasacją. Niczego nie straciliście. Problemem nie są dane, lecz funkcje. Wirus nie przeszkadza wam nigdzie zaglądać. Nie możecie tylko nic zrobić, nie wieszając przy tym systemów.

Być może nie zdołają nawet przerwać korekty kursu, nie kasując przy tym danych w konsoli sterowania.

- Morno... - zaczął Nick. Był bliski furii.

- Czyś ty rozum straciła? - przerwała wściekle Mikka. - Funkcje są wbite na stałe! A dane już straciliśmy.

- Nie, wcale nie. - Morna pokręciła głową.

Przez jedno uderzenie serca wszyscy wpatrywali się w nią z napięciem. Drugie. Trzecie.

I nagle blask jak wybuch radości przemknął po twarzy Nicka. -Bo jesteś PZKG! Spojrzała na niego spokojnie.

- Mam dostęp do waszego rdzenia danych. - To było tylko chwi

lowe rozwiązanie, ale bardzo skuteczne. - Jest tam kopia każdego

strzępu danych, jakie kiedykolwiek mieliście. Kopiowanie jest au

tomatyczne. Nieprzerwane. I do pamięci trwałej. Nie można jej wy

kasować. Nie można jej zmienić. Mogę się do niej dostać; mam

swój identyfikator. Mogę skopiować wszystko z powrotem do sy

stemów. Potrwa to pewnie nawet dzień czy dwa... - Sama objętość

informacji w rdzeniu danych sięgała prawdopodobnie tysięcy giga

bajtów. - Ale będziecie mieli wszystko na miejscu, tak jak było pa

rę minut temu.

- Niesamowite! - westchnął pierwszy sternik, jakby z podziwem.

Nick spoglądał na nią błyszczącymi z radości oczyma.

- Chwileczkę - odezwała się Mikka. - Chwileczkę. - Głos mia

ła zduszony, jakby właśnie ktoś trafił ją w splot słoneczny. - A co

z wirusem?

Morna wzruszyła ramionami, cały czas patrząc Nickowi w oczy.


134

135

- Sądzę, że jest zapisany w rdzeniu danych. - Nie zdawała sob"' sprawy, w jakim stopniu jest tego pewna. - Wróci razem z resztą.'

- Czyli staniemy przed tym samym problemem.

- Ale możecie nawigować. Możecie stwierdzić, gdzie jesteście,!

Czego jeszcze ode mnie chcecie? j

Nick zatarł ręce i klepnął swoją konsolę. Odzyskał dobry humo

- Do diabła, pokonamy to draństwo. Pieprzę wszystkie wirusy

Niech Faktura go dla nas wyczyści. Póki tkwi w systemach, będzie

my go obchodzić. Systemy wewnętrzne zostawimy na automatyce!

Może nie będzie nam zbyt przyjemnie, ale przeżyjemy. Wykorzy';

stamy komputery do obliczeń i zaplanujemy, co należy zrobić. Po*

tem odetniemy je i wprowadzimy instrukcje ręcznie. Pewnie, tenr

po będzie gówniane, a w walce nie wytrzymamy nawet starcia z bo*

ją sygnałową, ale przynajmniej możemy dolecieć na miejsce. W po

rządku? - zapytał. - Wszyscy zadowoleni? - Najwyraźniej nie*

oczekiwał odpowiedzi. - Do roboty.

Rozejrzał się.

- Mackern, puść ją do swojej konsoli. Ustawi wszystko, a potem

ty i Parmute będziecie na tym pracować.

Szerokim gestem wskazał Mornie konsolę danych.

Trochę oszołomiona, ale pewna siebie, kierując się nowymi prio-,

rytetami, odpięła pas fotela mechanika, wstała i obok Mikki, Car-,

mel i Linda przeszła do pierwszego danych. '

Lind uśmiechał się do niej jak szczeniak; Carmel marszczyła czoło. Mikka obserwowała ją z niechęcią.

- Ufasz jej? - spytała Nicka.

- A jak, twoim zdaniem, może nam zaszkodzić? I tak wszystko' jest skasowane. Bez danych jest tak samo zgubiona jak my.

To prawda. W tej chwili Morna nawet nie myślała o zdradzie. Sam Angus pewnie grałby teraz uczciwie.

Ale nie kiwnąłby palcem, żeby ratować swego syna. Gdyby » wciąż była w jego władzy, użyłby pewnie co bardziej ezoterycznych funkcji implantu, żeby aborcja była możliwie bolesna.

Zanim usiadła, ściągnęła przez głowę łańcuszek identyfikatora. ,

Mackern patrzył na nią jak zaczarowany. Twarz miał poszarzałą, z ziemistym odcieniem, zroszoną potem. Ponieważ był tak całkowicie odmienny od mężczyzn w rodzaju Orna Yorbulda, Nicka *

Succorso czy Angusa Thermopyle, uśmiechnęła się do niego, wciskając identyfikator do czytnika.

Nie odpowiedział uśmiechem. Nie mógł; bał się nawet nadziei.

Kody dostępu pozwoliły jej sięgnąć do rdzenia danych. Zaprogramowała go, by odtworzył stan systemu - zapewne w taki sam sposób ochrona Gór-Komu szukała dowodów, dzięki którym mogliby skazać Angusa za coś więcej niż kradzież zapasów.

- Przed startem musisz przesłać dane - poinstruowała Macker-

na. - Ustaw komputery na kopiowanie. Wiesz, jak to zrobić.

Kiwnął głową jeden raz, ostrożnie, jakby nie ufał mięśniom szyi.

- Kiedy skończy się odczyt - mówiła dalej - musisz tylko wyjąć

mój identyfikator. To zresetuje rdzeń danych i zwolni twoją konso

lę. Potem możesz wracać do pracy.

Wymamrotał coś, co mogło oznaczać „Dziękuję".

Odwróciła się, wciąż uśmiechnięta, by mu dodać odwagi.

Nick z drugiej strony mostka śledził ją namiętnym spojrzeniem; blizny miał ciemne od krwi.

Wykorzystując chwilę, a także nieokreśloną przemianę w sobie, odezwała się bez planu, ale i bez obaw:

- Nick, mam już dosyć bycia pasażerem. Chcę pracować. Po

zwól mi zostać trzecią danych. Trochę mnie przeszkolili, a reszty

sama się nauczę.

Wpuść mnie do systemów. Pozwól samej odkryć, co robimy i dokąd zmierzamy. Daj mi szansę poznania prawdy.

Zaufaj mi.

Mikka chciała zaprotestować, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy Nicka, zamilkła nagle i gwałtownie zamknęła usta.

Nick uśmiechał się coraz weselej.

- Jestem jak dżinn w butelce. - W jego głosie brzmiała zuchwałość

i żądza. - Wystarczy mnie odpowiednio potrzeć, a spełniam życzenia.

- Nagle zamachał rękami wokół głowy. - Puff! I jesteś trzecią danych.

Zmęczeni napięciem i niepewnością, Lind, Malda i pierwszy sternik roześmiali się nerwowo. Mikka i Carmel pokręciły głowami, pełne podejrzliwości. Mackern sapnął cichutko - delikatne tchnienie ulgi.

Moma zasalutowała, jak dawniej często salutowała ojcu. Włączając się w jego grę, wymazała z twarzy ślady śmierci i straty.


136

137

- Kapitanie Succorso, proszę o pozwolenie zejścia z mostka.

- Udzielam zgody - odpowiedział takim tonem, jakby właśn1' złożyła propozycję tak erotyczną, że aż przyspieszył mu puls.

Morna jak na skrzydłach przekroczyła otwór i opuściła mod dowodzenia. Opuściła bez swojego identyfikatora, bez żadnej zna nej sobie, czy choćby znajomej, tożsamości. Oddała ją za coś, cze;; go wartości nie potrafiła jeszcze ocenić.

Nie poszła do ambulatorium. Pełna niezwykłego, absolutneg spokoju, nie musiała od razu realizować swojej decyzji.

II

Nie poszła do ambulatorium. Nie poszła też na dół, do osi statku, żeby znaleźć Parmute, która powinna zaznajomić ją z obowiązkami. Ruszyła prosto do kabiny, żeby przygotować się dla Nicka.

Była pewna, że zjawi się, kiedy tylko znajdzie okazję: gdy tylko się przekona, że odtwarzanie danych z rdzenia przebiega prawidłowo, gdy tylko on i Mikka Vasaczk opracują metody „obejścia" wirusa. Widziała żądzę w jego oczach i pociemniałe blizny. Im bardziej Morna okaże się warta posiadania, tym mocniej będzie chciał ją posiąść, wykazać, że ma nad nią władzę.

Była na to gotowa. Implant strefowy jej to umożliwiał.

Kiedy jednak leżała naga na koi, ze sterownikiem ukrytym pod materacem, zaczęła myśleć o niezwykłych rzeczach.

Jak by to było mieć dziecko?

Zbadała swój brzuch, by sprawdzić, czy dostrzeże rozwijające się w nim życie. Obmacała piersi, czy stały się nabrzmiałe i tkliwe. Jak mocny nacisk powinna odczuwać, by zapragnąć bólu porodu? Na poziomie rozumowym wiedziała, że takie pytania są przedwczesne o całe miesiące. Zadawała je, ponieważ była zalękniona,

139

ciekawa... i samotna. Sama nigdy nie zdecydowałaby się na ciążę. Teraz jednak, gdy została do niej zmuszona, zaczynała ją cor bardziej zadziwiać.

Jaki efekt wywrze na dziecku implant strefowy?

Czy doprowadzi je do obłędu? Czy zaszkodzą mu wszystkie tef niewłaściwe hormony i endorfiny? Czy udawana, nieograniczona;' pożądliwość uczyni je bardziej czy mniej podobnym do ojca?

A niech to...

Bez żadnego ostrzeżenia jej obojętność rozwiała się nagle, spły-i

nęła z Morny niczym roztopiony wosk. Przestraszona własnymi*,

myślami otrząsnęła się, spróbowała odzyskać spokój. Co właściwie;

ją obchodzi wpływ implantu strefowego na niechciany embrion?'}

Nieważne, co się stanie - musi dokonać aborcji. Musi, prawda? ''.

Wcześniej czy później, kiedy znajdzie czas i okazję, by samotnie '

odwiedzić ambulatorium. Prawda? Bryłka związków chemicznych '

i złośliwości w jej łonie była tylko jeszcze jednym skutkiem gwał- '

tu. Podobnie jak gwałt odbierała jej prawo dokonywania wyborów.

Im szybciej się tego pozbędzie, tym lepiej. ,'

To przecież prawda... To prawda, do diabła! $

Ale jak w takim razie rozumieć fakt, że wybrała już imię dla >i dziecka?

Nie zauważyła nawet - jak gdyby akurat odwróciła się plecami " - że postanowiła nazwać chłopca Davies Hyland. Po jej ojcu...

A niech to...

Najchętniej znowu by się rozpłakała z frustracji i żalu. Nagle usiadła na koi i spuściła nogi na podłogę. Chciała zmierzyć się z problemem na stojąco. I natychmiast ruszyła wokół kabiny, jakby została schwytana i trafiła do klatki. Czy naprawdę była tak poniżona, tak załamana, tak zagubiona, że pomyślała o zachowaniu owocu nienawiści Angusa Thermopyle? Czy naprawdę tak nisko się ceniła, że skłonna była dać nienawistnemu nasieniu Angusa miejsce we własnym ciele, gdzie mogłoby się rozwijać i rosnąć?

Nie! Oczywiście, że nie. Usunie ciążę natychmiast, gdy tylko Nick uśnie zaspokojony.

Wtedy będzie już sama: tak sama, jak przez cały czas od dnia, gdy zabiła swoją rodzinę; tak sama, jak przy Angusie^ kiedy był najgorszy. Maleńka kulka protoplazmy, przeciskająca się z wolna

140

ku porodowi, to wszystko, co Mornie zostało. Kiedy ją także zabije, będzie już całkiem samotna.

Dziecko było chłopcem, istotą ludzką. Wnukiem jej ojca. Istniał powód, by żyło: nie miało nic wspólnego z gniewiem czy nienawiścią - ani z tym, czy PZKG jest złowroga, jak twierdził Vector Sha-heed. Powód sprzeczny z lekcjami Angusa, zasadami, które usiłował jej wpoić: że zasłużyła na wieczną samotność i bezbronność, na to, by utrzymywały ją przy życiu tylko neuronowe emisje implantu strefowego i własny upór.

Jeśli zachowa Daviesa, nie będzie już sama. Znowu zdobędzie rodzinę, kogoś, kto jest jej częścią...

Kto zasłużył na coś lepszego niż wyssanie z macicy, tylko dlatego, że Moma nie umiała rozróżnić normalności od autodestrukcji. Albo niż spłukanie do zsypu w ambulatorium, ponieważ Morna nie potrafiła poradzić sobie z niebezpieczeństwem zachowania go przy życiu. Nieważne, kim był jego ojciec. Nieważne, jakie pozostawił swemu potomkowi mroczne dziedzictwo.

Kiedyś wierzyła w takie rzeczy, jeszcze w czasach, gdy naprawdę była policjantką, a PZKG uważała za uczciwą firmę. Może część tych przekonań gdzieś przetrwała.

Jeśli zachowa dziecko, to jakby skapitulowała przed Angusem Thermopyle.

Ale przecież to właśnie zrobiła, wymieniając jego życie na sterownik implantu strefowego. Wolała raczej pozostawić bez kary jego zbrodnie, niż bez pomocy czarnej skrzynki stawić czoło konsekwencjom tych zbrodni. Odpowiedź na pytanie, jak jest poniżona, załamana i zagubiona, padła już dawno. Jedyna pozostała kwestia była równocześnie prostsza i trudniejsza do rozwiązania.

Embrion zagrażał jej przetrwaniu na pokładzie Kapitańskiego kaprysu, jej wartości w oczach Nicka. Jak bardzo zależało jej na przetrwaniu?

Czy dla przetrwania warto zabijać?

Jak długo jeszcze wytrzyma samotność?

Schwytana i zamknięta w klatce własnej przeszłości niespokojnie krążyła tam i z powrotem, jak gdyby nie wiedziała, w którą stronę się zwrócić. Zaciskała pięści i napinała mięśnie, jakby chciała kogoś udusić. Mimo najszczerszych wysiłków nie zdołała

141

przywrócić tego oszołomienia i pewności, która ją ogarnęła, postanowiła usunąć swojego syna.

Wciąż krążyła po kabinie, kiedy odezwał się brzęczyk drzwi Nick przyszedł po nią, zgodnie z przewidywaniami. Ledwie zd~ ła rzucić się na koję i uruchomić sterownik; minęło zaprogramow ne opóźnienie i zamek ustąpił. W rezultacie była zarumieniona i l chę zdyszana, pozornie podniecona.

Natychmiast zauważyła, że Nick zmienił się od chwili, gdy : szła z mostka. Blizny nadal pulsowały mu pod oczami, ale uśmic zniknął, rozradowanie przygasło. Posiniaczony sprawiał wrażenitp rozbitego i niepewnego. Musiał odkryć w sobie jakąś wątpliwość^$■!

Ale nie wątpliwość w sprawie bezpieczeństwa Kapitańskiego kih'{ prysu; to tylko wyostrzyłoby mu spojrzenie, kazało bardziej zacift-S kle walczyć.

Na pewno zwątpił w siebie. *

Ponieważ przyszedł tutaj, Morna uznała, że to zwątpienie jakoś * się z nią wiąże.

Drzwi zamknęły się i Nick stanął w progu.

- Dlaczego to robisz? - zapytał tonem wskazującym, że myśli'

o czymś innym.

Narastało w niej wymuszone podniecenie; ledwie mogła się skupić. Zmiana, jaka w nim zaszła, nie była już dla niej jasna.

- Co robię?

- Dlaczego każesz mi czekać pięć sekund, zanim drzwi się otworzą?

Od dawna miała na to przygotowaną odpowiedź.

- Nie chcę, żebyś mnie przyłapał... - zaczęła gardłowym z pod

niecenia głosem i skinęła głową w stronę kabiny sanitarnej - na

czymś nieeleganckim.

To wyjaśnienie najwyraźniej wystarczyło; temat właściwie go nie interesował. Nie słuchając, podszedł bliżej. Ręce mu zwisały, a palce jak szpony na przemian wykrzywiały się i prostowały.

Gdyby władza implantu strefowego nie była tak pełna, Morna pewnie by się przelękła.

Podszedł nagle, chwycił ją za przeguby i szarpnięciem posadził na koi. Oczy mu płonęły.

- Wiesz, skąd mam te blizny? Słyszałaś tę historię?

Pokręciła głową. Świadomość, że zbyt wcześnie użyła sterownika,

że w niewłaściwej chwili stała się bezradna, wyrwała jęk z krtani.

- Zrobiła mi to kobieta. Była piratem, a ja jeszcze wtedy tylko

dzieckiem. Normalnie pewnie spojrzałaby na mnie z pogardą i ode

szła, ale posiadałem informacje, na których jej zależało. Dlatego nie

wzgardziła mną. Uwiodła mnie i namówiła, żebym jej pomógł prze

chwycić statek. Uwierzyłem jej... Nic nie wiedziałem o pogardzie

ani o kobietach. Myślałem, że traktuje mnie poważnie. Ale kiedy

zdobyła ten statek, nie byłem już potrzebny. Wtedy zaczęła się ze

mnie śmiać. Wyrżnęła całą załogę, wszystkich na pokładzie, ale

mnie oszczędziła. Pocięła mi tylko twarz. Potem mnie zostawiła,

porzuciła samego na statku, żebym umierał powoli i zdążył zrozu

mieć, jak bardzo mną pogardzała. Może liczyła, że sam się zabiję,

albo zwariuję, zanim umrę z pragnienia.

Urwał zdyszany.

- Śmiejesz się ze mnie? - zapytał po chwili.

Morna patrzyła na niego. Powinna przynajmniej udawać lęk albo oburzenie, ale ogłupiało ją nie pasujące do sytuacji pożądanie.

- Dlaczego zostałaś z kapitanem pieprzonym Termo-piłą? -

Oczy błyszczały mu coraz mocniej, dłonie ściskały boleśnie jej

przeguby. - Dlaczego przyszłaś do mnie? Co to za spisek? Jak

chcesz mnie zdradzić?

W końcu zrozumiała. Ogarnął go strach, że się od niej uzależnia. Kobiety wykorzystywał, a potem odrzucał, kiedy miał ich już dosyć. Jeśli potrafiły coś użytecznego, wciągał je do swojej załogi. Ale nie poświęcał się dla nich - nie były mu potrzebne.

Aż do dzisiaj.

Teraz zaczął zdawać sobie sprawę, jaką władzę ma nad nim Morna. I przestraszył się.

- Odpowiedz - wycedził przez zęby. - Albo połamię ci ręce.

- Sprawdź mnie - szepnęła z głębi swej fałszywej, nieograniczonej namiętności. - Zobacz, czy się śmieję. Wiesz, jakie to uczucie. Poznasz różnicę.

Wydał z siebie dźwięk podobny do tłumionego krzyku. Zamachnął się i uderzył ją tak mocno, że uderzyła głową o materac, a ściany wokół pociemniały.


142

h

143

Potem zrzucił buty, zdarł z siebie kombinezon i wylądował na niej niczym młot.

Sztucznie pobudzona, przyjęła ten ból i zareagowała ekstazą. Weź to i niech cię piekło pochłonie, ty draniu! Zbyt go nienawidziła, żeby się z niego śmiać.

* * *

Kiedy zmęczył się i zasnął, wyjęła sterownik i ustawiła go tak, 1

by zmniejszył ból, stłumił wstręt, złagodził grozę przejścia. Potem »

przeszła nad Nickiem, wstała z koi, włożyła kombinezon, wsunęła X

do kieszeni sterownik i ruszyła do ambulatorium. f

Po drodze nie spotkała nikogo. To dobrze, chociaż nie dbała o to, §" kto ją zobaczy w takim stanie.

W ambulatorium zamknęła za sobą drzwi. Kazała systemom me- i

dycznym wyleczyć swoje podbite oko i opuchniętą twarz, pokrwa- *

wionę wargi, otarte ręce i żebra, naddartą pochwę. Nie wyłączała i-

implantu, dopóki ambulatorium nie zrobiło wszystkiego, co możli-

we, by złagodzić jej ból. ;'

Ale nie nakazała aborcji. I nie próbowała ukryć ciąży. Jedyna in- j

formacja, jaką usunęła z zapisu, dotyczyła dokładnego wieku em- '

brionu - i elektrody wszczepionej do mózgu. ';'

Kiedy skończyła, wróciła do kabiny. Roztrzęsiona po przejściu,

po wygaśnięciu emisji implantu, i pełna obrzydzenia do siebie,

zrzuciła kombinezon i szorowała się w sanie, dopóki skóra jej nie *

zapiekła. Potem położyła się na koi. ,•

Nie zdecydowała się zatrzymać małego Daviesa. Po prostu chciała zachować dowody, że Nick Succorso pobił ciężarną kobietę.

Na wypadek, gdyby ich potrzebowała.

* * *

Okazało się, że nie potrzebuje. Kiedy Nick się obudził, od razu zauważyła, że jego wątpliwości się rozwiały. Oczy miał spokojne, blizny blade jak skóra wokół nich. Wrócił też jego uśmiech. Sińce po walce z Ornem zaczynały blednąc.

Był nieco zdziwiony stanem Morny: powinna wyglądać o wiele gorzej. Przyjął jednak jej wyjaśnienie. Całkiem uspokojony, bez śladu wyrzutów sumienia, polecił jej stawić się na mostku

rezerwowym, gdzie Alba Parmute zacznie uczyć ją obowiązków. Potem wyszedł, żeby sprawdzić, jak na głównym mostku przebiega odtwarzanie danych.

Morna była gotowa do pracy, pełna zapału - i chęci mordu. Musiała podjąć ważną decyzję, a decyzje wymagają informacji. Natychmiast wyszła z kabiny.

Kiedy dotarła do mostka rezerwowego, czekała tam na nią przysłana przez Nicka Alba Parmute.

Mostek mieścił się w przedziale silnikowym, obok kabiny z konsolami mechanika, skąd Vector Shaheed albo jego zastępca monitorowali stosunkowo łagodny boczny ciąg sterujący Kapitańskiego kaprysu. Sam mostek rezerwowy był węższy i nie tak oszałamiająco skręcony jak jego główny odpowiednik: zbudowano go przy grodzi w osi statku. Miał jednak takie same fotele, konsole i ekrany. Stojąc przy ścianie, ponad łukiem podłogi można było zobaczyć przeciwległą. Siedząc przy konsoli danych, Morna mogła bez trudu obserwować pozostałe stanowiska.

Charakterystyczna posępna mina Alby Parmute i jej maniery wzmagały tylko wrażenie, że jest kolejną porzuconą kochanką Nicka. Pragnienie znalezienia kogoś innego, kto dzieliłby z nią koję, wyrażało się w farbowanych włosach, ostrym makijażu i tym, jak rażąco odsłania swe ciało: kombinezon nosiła tylko do połowy zapięty, a piersi wypychały rozcięcie od wewnątrz. Morna nie czuła dla niej współczucia. Zniechęcona do Nicka i wszystkiego, co męskie, tak wyraźnie eksponowane pragnienia Alby uznała za żałosne.

Niestety, nastroje Alby i jej najwyraźniej ciągły stan lubieżnej niecierpliwości nie mogły ukryć faktu, że nie była szczególnie błyskotliwa. Przedstawiła Mornie nowe obowiązki jedynie w najbardziej konkretnym sensie: jak zmieniają się wachty, od kogo przyjmuje rozkazy, które guziki powinna naciskać, jakie kody wywołują rozmaite funkcje, jakie możliwości kontroli uszkodzeń ma Kapitański kaprys. Ignorowała wszelkie „jak" i „dlaczego"; sama pracowała na pamięć i od Morny oczekiwała tego samego. W porównaniu z nią niepewny siebie i słabo zorientowany pierwszy danych był geniuszem.

Nick i jego statek byli bardziej uzależnieni od Vorbulda, niż Morna przypuszczała.


144

145

Nie była wirtuozem komputerów, ale szybko się przekonała, że będzie miała dla Kapitańskiego kaprysu większą wartość niż Alba Parmute.

Wytrwała pół godziny nieprzydatnych instrukcji, nim wreszcie się zirytowała. Poprosiła, żeby zostawić ją samą na mostku. W celu „ćwiczeń".

Była z PZKG; nie można było jej ufać. Ale nie była mężczyzną, a w dodatku Alba się nudziła; dlatego wzruszyła tylko ramionami i wyszła.

To była szansa, pierwsza szansa Morny. Nie mogła jej przegapić, f

Szuflady umysłu, gdzie zamknęła czarne odpryski nienawiści, \ zaczynały się otwierać. Przemoc Nicka i fakt, że jest w ciąży, naruszyły ich odporność. Strzępki wstrętu, odrazy do siebie, wściekłości i pragnień wyciekały, budząc żądzę krwi. Sama na mostku rezerwowym, przed konsolą danych, postanowiła szukać odpowiedzi, jakby ekrany mogły pokazać jej przyszłość.

Nie zaniedbała ostrożności, jakiej nauczyła się od Angusa. Czujna, rozgoryczona, wezwała przez interkom główny mostek i poprosiła o zgodę na uruchomienie rezerwowej konsoli danych, żeby mogła ją przestudiować.

- Włącz sobie - zgodził się Nick. Teraz, pozbawiony wątpliwo

ści, był w pobłażliwym nastroju. - Studiuj, ile chcesz, tylko nic nie

rób. Jeśli wywołasz kasację, jesteś zwolniona.

Stukając palcami w konsolę, by opanować zdenerwowanie, odpowiedziała możliwie wesołym tonem:

- Dziękuję.

Nie zamierzała robić niczego, co mogłoby uaktywnić wirusa Orna. Nie tknie nawet palcem danych Kapitańskiego kaprysu; tylko na nie popatrzy.

System nie był jej znany, ale nie różnił się zbytnio od tych, z których korzystała w Akademii i na pokładzie Pogromcy gwiazd. Alba podała jej główne hasła. Gdy tylko konsola była gotowa, Mor-na sprawdziła postęp odtwarzania danych z rdzenia.

Potrzebne jej informacje znalazły się już w systemie.

Dane nawigacyjne. Astrogacja i skan.

Jak każdy obcy komputer, i ten wymagał programistycznych sztuczek i haczyków, o których nie miała pojęcia. Przez pierwsze

dziesięć minut błądziła po systemie, wywołując na ekran jedynie bezsensowne ciągi znaków. Wreszcie jednak trafiła na spis parametrów i tam znalazła rzeczy, o których Alba Parmute zapomniała albo nie potrafiła jej powiedzieć.

Potem zaczęła uzyskiwać sensowne wyniki.

Dane nawigacyjne pozwoliły jej wykreślić trajektorię Kapitańskiego kaprysu od Stacji Gór-Komu. Astrogacja i skan pomogły wyznaczyć obecną pozycję i wywołać listę możliwych punktów docelowych - miejsc, które mogli osiągnąć, lecąc tym kursem.

Lista była długa. Zawierała wszystko, od punktów wprost przed nimi, poprzez położone wokół gigantycznego łuku kreślonego przez statek, aż po samą Stację Gór-Komu na jego krańcu. Ograniczyła pole poszukiwań, zakładając, że Nick zamierza utrzymać boczny ciąg jeszcze przez co najmniej dwa miesiące, i usuwając wszystkie cele, których osiągnięcie zabrałoby im więcej niż siedem czy osiem miesięcy - praktycznie wszystko poza środkowym punktem wielkiego okręgu, przedłużenia trajektorii.

Kiedy skończyła, lista zrobiła się krótka.

Tak krótka, że Mornie krew zastygła w żyłach.

Znalazły się na niej: czerwony olbrzym bez żadnych znaczących satelitów, praktycznie nieznany, najdalszy kraniec pasa asteroidów, obsługiwanego przez Stację Gór-Komu, jeden z wrogich posterunków strzegących zakazanej przestrzeni oraz kawał martwej skały, wielki jak planetoida, zawieszony kilka milionów kilometrów za jej granicą - dostatecznie głęboko, by lot tam był bezprawny dla każdego ludzkiego statku, ale też dostatecznie daleko od posterunku, by był dostępny dla każdego, kto skłonny jest zaryzykować konsekwencje.

Ta skała miała nazwę: Thanatos Minor.

Moma słyszała o niej. Ta nazwa wzbudziła w niej lodowaty dreszcz.

Słyszała ją w Akademii, powtarzaną szeptem przez ludzi przerażonych tym, co sobą reprezentowała: niezgłębioną otchłań zdrady, działalność zmierzającą do zniszczenia ludzkiej rasy jedynie dla zysku.

Thanatos Minor. Nic dziwnego, że zakazana przestrzeń chroniła tę skałę, osłaniała ją mimo dyplomatycznych protestów i wściekłości ambasadorów, mimo że samo jej istnienie łamało podpisany układ. Zakazana przestrzeń zagrażała każdemu żyjącemu człowiekowi, chociaż


146

147

zagrożenie to było raczej genetycznej niż militarnej natury. Żadntf

ludzkie statki nie zostały zaatakowane, żadne obce nie przekroczyły,

granicy, nie złamano żadnych umów - z wyjątkiem tych wiele mówią-'

cych przeoczeń, jak na przykład zaniechanie likwidacji Thanatos Mi-,

nor. A Thanatos Minor służył za groźbę skuteczniejszą niż okręty bo-*

jowe i działa cząsteczkowe. (

Zgodnie z pogłoskami Thanatos Minor był stocznią i składem, handlowym piratów. Budowano tam statki (takie statki jak Ślicznot-' kal); inne wracały tam do naprawy. A tacy piraci jak Nick Succor- % so i Angus Thermopyle zabierali tam swoje łupy: na jeden z nielicz- Ot nych rynków, dostatecznie bogatych, by kupować rudę i materiały K w ilościach, jakie oferowali, rynek napędzany nienasyconym apety- •;, tem zakazanej przestrzeni na ludzkie surowce, ludzką technologię ;' i -jeśli plotki mówiły prawdę - ludzkie życie.

Morna zignorowała czerwonego olbrzyma, posterunek, pas aste-roidów. Równie pewnie, jakby sam Nick jej to zdradził, wiedziała, dokąd zmierza Kapitański kaprys: na Thanatos Minor, gdzie wymienią jej tajemnice na pieniądze i remont; gdzie cala jej wiedza o PZKG trafi do zakazanej przestrzeni.

To nie było zwykłe przestępstwo. To była zbrodnia, zdrada , ludzkości.

Zapomniała już o lojalności wobec Policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Vector twierdził, że jej przełożeni, jej bohaterowie, byli skorumpowani aż do najwyższych poziomów hierarchii. Możliwe, że miał rację; z pewnością wierzył w to, co mówił. Zresztą i tak odwróciła się już od nich: przyjęła od Angusa sterownik implantu strefowego i uciekła z Nickiem, zamiast oddać się w ręce ochrony Stacji. Praktycznie rzecz biorąc, nie była już policjantką.

To jednak przestało mieć znaczenie. Nie wiedziała, czy PZKG zdradziła ludzkość. Musiała się zastanowić, czy sama jest gotowa zdradzić ludzkość.

A jeśli odpowie, że nie... Co wtedy? Pytanie będzie brzmiało: jak nie dopuścić, by Nick zmusił ją do zdrady?

Odruchowo przeliczyła pozostały dystans: prawie sześć miesięcy z połową prędkości światła wzdłuż aktualnej trajektorii Kapitańskiego kaprysu, wliczając czas na decelerację - znowu przeciążenia.

Co może zrobić?

Jakie ma wyjście, oprócz sabotażu statku?

Najlepsze, na co mogła liczyć, to autodestrukcja, natychmiastowa śmierć. Każda inna forma sabotażu doprowadzi do tego, że będzie dryfować w czarnej przestrzeni na statku pełnym ludzi wiedzących, że ich zabiła. Ale sama myśl o autodestrukcji napełniała ją lodowatą grozą. Oznaczała zamordowanie siebie w taki sposób, że wszyscy z nią związani zginą także.

Mogłaby też zwyczajnie się zabić i niech Nick radzi sobie bez niej.

Czuła, że wpadła w pułapkę; była tak przerażona, że ledwie mogła oddychać. Nieświadomie uderzała kostkami palców w krawędź konsoli, aż pękła skóra i obie dłonie pokryły się krwią. Nie miała innego wyjścia niż samobójstwo, niż poddanie się moralnej chorobie skokowej, jaka zżerała jej życie od chwili, gdy Pogromca gwiazd po raz pierwszy wykrył Ślicznotkę i zaczął przyspieszać.

Nie, pomyślała. Nie. To zbyt wiele. Nie zniosę tego.

Nie po to dotarła aż tutaj, żeby teraz się zabić. Nie po to znosiła dotyk Nicka, wytrzymywała bicie i odrazę, żeby teraz popełnić samobójstwo.

W pułapce...

Wreszcie chłód w sercu stał się tak nieznośny, że objęła rękami ramiona i zwinęła się w kłębek, szukając ciepła.

* * *

Wciąż tkwiła w tej pozycji - skulona, jakby dla ochrony swego dziecka - kiedy znalazł ją Vector Shaheed.

Musiał przechodzić obok, idąc do kabiny z konsolami.

- Morna? - odezwał się, stając w progu.

Powinna coś odpowiedzieć, żeby sobie poszedł. Powinna przynajmniej schować dłonie. Ale nie mogła.

- Morna! Dobrze się czujesz? - Podszedł bliżej, chwycił ją za ra

mię. I nagle ścisnął mocniej. - Do diabła, coś ty sobie zrobiła?

Uniosła głowę i spojrzała -jak błysk zimnego płomienia - na jego łagodne zdziwienie, delikatną troskę.

- Powinieneś mi powiedzieć - wychrypiała. - Kiedy pierwszy

raz cię spytałam. Powinieneś powiedzieć, gdzie lecimy.

Odwróciła się plecami i odeszła z rezerwowego mostka z powrotem w fałszywą odwagę implantu strefowego.


148

149


Kiedy brzęczyk interkomu przypomniał jej, że nadszedł czas prze4 jęcia służby na mostku, poszła, chociaż palce miała tak sztywne od zakrzepłej krwi i bólu, że ledwie nimi poruszała. Lekkomyślna i zuchwała zabrała do kieszeni sterownik włączony na niską moc - nie żebyiM łagodził fizyczny ból, ale żeby tłumił emocjonalną burzę. Obolałe dło-|H nie przydawały się: pomagały utrzymać myśli w teraźniejszości. A im-« plant strefowy nie dopuszczał, żeby teraźniejszość ją przytłaczała. B

Wytłumiona delikatną elektroniczną emisją stanęła na mostku, 9 by przystąpić do pracy jako trzecia danych Kapitańskiego kaprysu.W

Liete Corregio była drugim oficerem; to jej wachta. Mimo to w

Nick czekał tu na Mornę. Powitał ją drapieżnym uśmiechem, na w

który nie potrafiła odpowiedzieć; nie odezwał się. Zakołysał tylko W

na palcu jej identyfikatorem, po czym rzucił go do niej. Jf

To dowodziło, że odtwarzanie z rdzenia danych dobiegło końca. '1

Być może dowodziło też czegoś innego, ale w takim stanie nie 'f

miała ochoty o tym myśleć. Skrzywiła się odruchowo, złapała iden- s

tyfikator i ścisnęła go w palcach. f|

Potem starała się zachować możliwie obojętny wyraz twarzy, ^

przewidując reakcję Nicka, kiedy zobaczy jej dłonie. '/

Natychmiast spoważniał; uśmiech zniknął, ciało bez żadnego * etapu pośredniego przeszło z mchu do czujnego znieruchomienia. v

- Morno, znowu się z kimś biłaś? - zapytał spokojnie, zbyt i

spokojnie. •

Przez sekundę czy dwie niewiele brakowało, żeby załamało się działanie implantu strefowego. Owszem, biła się. I niczego to nie , rozwiązało.

Ale implant wytrzymał. O mgnienie oka za późno pokręciła głową.

- Upadłam. Wylądowałam na rękach.

Stanowczym ruchem, jakby kończyła tym rozmowę, wciągnęła przez głowę łańcuszek i wsunęła identyfikator pod kombinezon. Zdawało się, że Nick nie jest pewien, czy powinien jej uwierzyć.

- Idź do ambulatorium - poradził obojętnie. - Liete na ciebie .

zaczeka.

Morna znowu pokręciła głową.

- Jeśli będzie bolało, nauczy mnie ostrożności - oświadczyła. -

Chcę się wziąć do pracy - dodała.

150

Z wolna znikała groźba w jego wzroku. Może postanowił jej uwierzyć. A może uznał, że jeśli nawet się biła, to nie przegrała -dzięki swej czarnej skrzynce wyglądała, jakby tak właśnie było. Nick w końcu wzruszył ramionami i zrezygnował.

- Przejmujesz - rzucił drugiej oficer. I zszedł z mostka.

Liete Corregio skinęła głową i Morna i podeszła do swojego stanowiska.

Za każdym razem, kiedy dotykała klawiszy, palce bolały jak połamane.

Tego właśnie chciała.

Liete była drobną, smagłą kobietą o pospolitych rysach. Jej glos ledwie było słychać na mostku. W dodatku zachowaniem nie demonstrowała właściwie żadnego autorytetu i Morna z początku sądziła, że Corregio otrzymała to stanowisko, ponieważ jest kolejną odrzuconą kochanką Nicka. Ale dowódca wachty była zbyt zwyczajna, by zaspokoić romantyczne gusty pirata. W krótkim czasie zresztą Moma przekonała się, że Liete Corregio jest niemal tak samo kompetentna jak Mikka Vasaczk. Brakowało jej agresywności Mikki, ale nie jej pewności czy umiejętności. Zapewne tolerancja Nicka dla takich kobiet, jak Alba Parmute, nie sięgała do stanowisk dowodzenia na jego statku.

Jednak mimo kompetencji Liete Kapitański kaprys znalazł się w poważnych kłopotach.

Częścią problemu był z pewnością fakt, że Liete dostała najsłabszych ludzi w załodze. Niezależnie od jej opinii o Lindzie musiała przyznać, że jest o kilka rzędów wielkości lepszy od trzeciego łącznościowca. Ludzie na stanowiskach skanu i namiaru byli: - jeden nałogowym pijakiem, który lepiej się znał na demolce niż na spektrografii, drugi zaś z potężnym zabijaką z pięściami tak wielkimi, że z trudem trafiał w jeden klawisz naraz. Konsolą sterowania operował oślizly szczurek, równocześnie błyskotliwy i zawodny: wydawał się zdolny do wszystkiego oprócz wykonywania rozkazów. To, że Liete potrafiła zmusić takie indywidua do wspólnej pracy, budziło coraz większy podziw Morny.

Na nieszczęście, nie był to najpoważniejszy z kłopotów. Stanowiła go decyzja Nicka, aby „obejść" wirusa Orna Yorbulda.

151

Nikt z wachty Liete nie miał najmniejszego pojęcia, w jaki spos posługiwać się sprzętem ręcznie. Zresztą nikt na pokładzie tego potrafił, z wyjątkiem Vectora, Małego, Carmel, Mikki, Liete, M i samego Nicka. Systemy cybernetyczne prowadziły statki od dawna, że większość podróżników nigdy nie próbowała niczego m* nego. Oczywiście, istniała taka możliwość; absolwenci Akademii PZKG czy Zielonego Alefa umieli to zrobić. Ale pirackie załogi z ko-; nieczności składały się zwykle z ludzi o ciemnych życiorysach i nie jasnych kwalifikacjach, luźno powiązanych z potrzebami statku.. Podwładni Nicka zwyczajnie nie wiedzieli, jak wykonywać swoje obowiązki i jednocześnie osłaniać komputery przed wirusem.

Kiedy Morna się do nich przyłączyła, zadaniem Liete Corregio- 4

realizowanym przez długie tygodnie - było nauczenie trzeciej {t

wachty, jak kierować Kapitańskim kaprysem, nie narażając go na '

kasację danych. ' *

Od początku nie szło jej dobrze. Już w czasie trzeciego dyżuru,-' Morny pijakowi przy ścianie udało się wymazać wszystkie swoje dane. To kosztowało statek dwadzieścia godzin pracy przy kopiowaniu ich z rdzenia.

Dzień czy dwa później drugi namiarowiec z wachty Mikki Va- ' saczk, Kaster, przypadkiem uruchomił losowy ostrzał z działa cząsteczkowego, przypalając dziesięciometrowy pas pancerza Kapitańskiego kaprysu i odparowując czujnik dopplerowski. To kosztowało załogę tydzień pracy w skafandrach, przy montażu nowego czujnika.

I zanim jeszcze ktokolwiek zdążył odpocząć, Alba Parmute, która skafandry uważała za osobisty afront, zapomniała wyłączyć swoją konsolę dokładnie w tej samej chwili, w której skan zapomniał przejść na ręczną przy konfiguracji nowego sensora. To spowodowało kolejną pełną kasację i dalsze opóźnienie.

Mikka była wściekła. Bardziej nienawidziła głupoty, niż nie ufała Mornie, więc przeniosła Albę na trzecią wachtę, awansując Mor-nę do swojego zespołu.

Liete przyjęła Albę z rezygnacją. Na Kapitańskim kaprysie, . podobnie jak na większości statków, prawdziwym zadaniem drugiego oficera było znoszenie kłopotów, z którymi nikt inny nie mógł sobie poradzić.

Nick obserwował to z tłumioną irytacją; jego spojrzenie mówiło wyraźnie, jak słowa, że zastanawia się, kogo wymienić, kiedy -jeżeli - dotrą do Thanatos Minor.

Za każdym razem, kiedy Morna wciskała swój identyfikator w czytnik konsoli danych, zastanawiała się, po co to robi. Ale znała odpowiedź: ponieważ nie miała wyboru. Nick nie tolerowałby odmowy.

Rozgoryczona własną bezradnością i wstrętem do wspólnych nocy z Nickiem szukała pociechy w badaniu możliwości samozniszczenia. Bezskutecznie: Kapitański kaprys nie miał żadnej wbudowanej ani zaprogramowanej metody autodestrukcji.

Nick chciał ją wykorzystać i zdradzić całą ludzkość. Nie mogła tego znieść - i nie mogła temu przeciwdziałać. Na brzuchu wyrósł jej niewielki wzgórek, który wkrótce wszyscy zauważą; mdłości zniknęły, gdy organizm przyzwyczaił się do nowej mieszanki hormonów. A mimo to nie umiała podjąć decyzji. Dziecko stawało się dla niej coraz bardziej rzeczywiste. Na myśl, że może je zatrzymać, miała ochotę płakać; na myśl, że może je usunąć, miała ochotę wymiotować.

Stopniowo oba problemy zlały się w jeden: konieczność samobójstwa albo zniszczenia statku i konieczność zabicia syna. Były oddzielne, ale zależały od siebie nawzajem. Nie mogła podjąć decyzji w jednej sprawie, dopóki nie rozwiąże drugiej.

* * *

Ponieważ przez większość czasu znajdowała się pod wpływem implantu strefowego, emocjonalnie przygaszona, żeby nie wypruć Nickowi flaków, kiedy tylko się zbliży, ani nie zniszczyć całej konsoli danych na oczach Mikki, dość późno dostrzegła, że zachodzą w niej zmiany.

Nick w jej kabinie byl zwykle delikatny, jakby pozbył się wszelkich wątpliwości. Nauczeni przykładem Orna inni mężczyźni jej nie zaczepiali - nawet trzeci namiarowiec, który wyglądał, jakby był zdolny zabić dla seksu. Wykonywała swoje obowiązki, czasochłonne i wymagające uwagi, zajmujące jej długie godziny i broniące przed stresem. A stanowczość Mikki pomagała w koncentracji.

Dzięki temu miała czas, żeby wziąć się w garść. Poniżej poziomu świadomości, pobudzona hormonami albo dawnym poczuciem


152

153

lojalności, a może jakąś ślepą zaciekłością, by nie pozwolić Angu-som Thermopylom ani Nickom Succorso na zniszczenie jej życia, zaczęła gromadzić i splatać w coś nowego poszarpane pasma swojej osobowości.

Potem nie mogła sobie przypomnieć, kiedy przestała nosić sterownik. Któregoś dnia spróbowała go zostawić, potem już stale ukrywała go w kabinie. Minęło sześć tygodni od śmierci Orna Vorbulda i kończył się czas dopuszczalnej bezpiecznej aborcji. Kapitański kaprys był już niemal gotów, by spróbować drobnej ręcznej korekty kursu.

Morna nie była już tą samą kobietą.

Różnica uwidoczniła się któregoś dnia, kiedy Nick zjawił się na mostku podczas zmiany wachty między Mikką i Liete. Skinął głową do wychodzącej Mikki i rzucił Mornie uśmiech tylko odrobinę bardziej drapieżny, odrobinę bardziej krwiożerczy niż zwykle. A jednak sama jego obecność tutaj była czymś niezwykłym; normalnie czekał na Mornę w kabinie. Kiedy wraz z całą drugą wachtą schodziła z mostka, gestem nakazał trzeciemu łącznościowcowi zwolnić miejsce i sam usiadł za konsolą.

Ledwie zdążyła mu się przyjrzeć. Natychmiast ruszyła na mostek rezerwowy.

Spieszyła się; wiedziała, że nie ma wiele czasu. Odległość do rezerwowego mostka pozwoliła na zastanowienie; miała wrażenie, że po raz pierwszy od tygodni myśli. Z początku zamierzała uruchomić rezerwową konsolę komunikacyjną i połączyć ją z główną. Dzięki temu mogłaby obserwować, co robi Nick. Nawet gdyby straciła transmisję, wciąż byłaby w stanie odkryć, w którym kierunku nadał wiadomość.

Gdy jednak przemyślała ten plan, zrozumiała, że Liete natychmiast się dowie o włączeniu konsoli, powie Nickowi, a ten bez trudu odgadnie, co chce zrobić Morna.

Istniało inne wyjście.

Nikt nie może wykasować danych z rdzenia. Każdy fakt mający znaczenie dla statku, każde działanie i manewr były zapisywane na zawsze. A to znaczyło...

To znaczyło, że choćby Nick wykasował pewne dane z zapisu transmisji, rdzeń danych nie ulegnie zmianie. A zatem odtworzenie przywróci informację w pełnej formie.

154

Jeśli o tym zapomniał, jeśli nie powtarzał wszystkich kasowań po każdym odtworzeniu, mogła sprawdzić, co właściwie ukrywa.

Z rezerwowej konsoli danych mogła wywołać wiadomość, jaką wysyłał w tej chwili.

Konsola Liete zasygnalizuje, że włączono rezerwową konsolę komunikacyjną. Nie powie jednak, co Morna z nią robi. Bez kłopotu się wytłumaczy; znajdzie pretekst pasujący do zakresu jej obowiązków.

W innych okolicznościach wymyślałaby sobie, że nie wpadła na to wcześniej. Teraz nie miała czasu.

Mostek rezerwowy szczęśliwie okazał się pusty. Gdy tylko opadła na fotel, wcisnęła do czytnika swój identyfikator. Na wszelki wypadek włączyła interkom i poprosiła Mikkę o zgodę na pewne badania; nie czekała na odpowiedź. Palce wciskały klawisze. Mikka spytała, o jakie badania chodzi, więc Morna wyjaśniła, że chce spróbować zidentyfikować instrukcje czy protokoły, z jakich korzysta wirus Oma przy kasacji systemów. Zanim jeszcze Mikka zdążyła rzucić „Zgoda", Morna odtwarzała już dane transmisji, które Nick właśnie usunął.

To, co odkryła, trafiło ją mocno jak cios Nicka. Ale nie sparaliżowało, nie unieruchomiło...

Sama wiadomość była oczywiście zaszyfrowana. Nie mogła jej odczytać i nie miała czasu na próby. Ale rozpoznała przeznaczenie i kody bezpieczeństwa, gwarantujące, że odbierze ją tylko właściwa osoba i nikt inny. W dodatku konsola danych umożliwiła wyznaczenie wektora transmisji. Po chwili wiedziała już, że wiadomość przesłano wąskopasmowo do wpółrzędnych, które dobrze znała.

Współrzędnych satelity nasłuchowego PZKG.

Jednego z tysięcy takich samych, rozrzuconych dla strzeżenia granic zakazanej przestrzeni.

Była policjantką; wiedziała, jak działają takie satelity. W odstępach czasu określonych listą priorytetów sztabu w pobliżu pojawia się sonda kurierska, a satelita zrzuca do niej swoje zapisy. Sonda przeskakuje z powrotem ku Ziemi i nadaje zapisy do przekaźnika dryfującego za orbitą Plutona - tak daleko, by setki sond, obsługujących tysiące satelitów nasłuchowych, nie wspominając o stacjach i koloniach, mogły unikać planet, księżyców, skał i statków, zapełniających Układ Słoneczny. Przekaźnik nadaje dane do sztabu PZKG. W sprzyjających warunkach cały ten proces może się obywać

155

zdumiewająco szybko; znaczące opóźnienia występują jedynie1 wtedy, gdy sonda kurierska musi przenosić swoje dane z normalnymi, podświetlnymi prędkościami.

W dodatku Nick pozostawił talerz anteny wymierzony w satelitę nasłuchowego. Czekał na odpowiedź.

Mornę przeszył dreszcz niepokoju. Miała uczucie, że traci kon

takt z rzeczywistością, jakby nagłe zniknęło ciążenie, jakby Kapi- <i

tański kaprys wyhamował ruch obrotowy albo wypadł ze swej tra- '

jektorii lotu przez pustkę. *

Nick wysłał wiadomość do PZKG. I oczekiwał odpowiedzi. \

O Boże...

Nie zdążyła jednak uporządkować myśli. Zanim w pełni uświadomiła sobie zdradę Nicka, usłyszała w progu jego głos.

- Udało ci się? - zapytał drwiąco.

Wygasiła wskaźniki i odwróciła się do niego.

Stał w drzwiach i opierał się o futrynę; uśmiechał się. Minęło już tyle czasu, a na jej widok wciąż odsłaniał zęby i blizny mu ciemniały. Może - zaskoczona - wydała mu się przestraszona, a myśl o jej strachu go podniecała. A może tak mocno pozwolił się schwytać w sieć udawanej namiętności, że już nie mógł się uwolnić.

Ale nie była przestraszona. Nie w tej chwili. Nie zdając sobie z tego sprawy, przeszła poza granice przestrachu; nie próbowała już przewidywać skutków swoich działań. Po raz pierwszy od tygodni myślała logicznie; wkrótce pozna odpowiedzi na swoje pytania. Patrzyła mu prosto w oczy.

- Wysłałeś wiadomość do PZKG - oświadczyła spokojnym,

skupionym tonem.

W jednej chwili jego ciało stało się nieruchome i groźne, niczym ' bomba przed wybuchem.

- Czy twoja załoga wie, że robisz takie rzeczy? - zapytała, jak

by była to wyłącznie kwestia akademickiej ciekawości.

Patrzył na nią nieruchomo; w jego uśmiechu nie pozostał nawet ślad uczucia.

- Byłaś jedyną, która jeszcze nie znała tego sekretu. I nadal go

nie znasz. Nie naciskaj.

Zignorowała ostrzeżenie. Mówił prawdę albo kłamał, ale na pewno jej tego nie zdradzi.

- Myślałam, że zamierzasz mnie sprzedać na Thanatos Minor.

A przynajmniej moje informacje. Zmieniłeś plany?

Tylko jego wargi się poruszyły. Wszystkie pozostałe mięśnie zastygły w jednej pozycji. O ile mogła to zauważyć, nawet nie mrugał.

- Kto ci powiedział, że lecimy na Thanatos Minor?

- Nikt - odparła. - Sama to odkryłam.

-Jak?

Wzruszyła ramionami i wskazała konsolę danych.

- Przed podjęciem pracy musiałam się zaznajomić ze sprzętem.

Zbadanie, co mówi astrogacja na temat naszej trajektorii, było do

brym ćwiczeniem.

Wargi rozciągnęły się odrobinę szerzej.

- A jak odkryłaś, że „wysłałem wiadomość do PZKG"? - W je

go ustach ta nazwa brzmiała jak przekleństwo.

Powiedziała mu. Nie drgnął nawet.

- Od jak dawna mnie szpiegujesz? - zapytał, kiedy skończyła.

Na to pytanie również odpowiedziała. Nie miała powodów, żeby

kłamać w tej kwestii.

- To był pierwszy raz. Dopiero parę minut temu przyszło mi do głowy, że mogę to zrobić. Miałam inne sprawy na głowie - dodała z nutą goryczy. Po czym powtórzyła swoje pytanie:

- Dlaczego rozmawiasz z PZKG?

Odsunął się od drzwi. Swobodnie, niczym rozleniwiony drapieżnik, przeszedł do konsoli dowodzenia i usiadł. Morna obracała się za nim jak antena namiaru.

Przez chwilę masował palcami blizny, jak gdyby chciał zetrzeć z nich krew.

- Za twoje informacje dostanę więcej, jeśli ogłoszę licytację. Ale

nie mogę urządzić licytacji, jeśli nie znajdę przynajmniej dwóch ku

pujących. Dałem twoim kumplom szansę zachowania w tajemnicy

tego, co wiesz. Jeśli tylko zapłacą za ten przywilej.

To było kłamstwo; rozpoznała je natychmiast. Samo w sobie brzmiało nawet rozsądnie, ale nie tłumaczyło, skąd znał położenie satelity nasłuchowego.

Nie oskarżyła go jednak o nieuczciwość; niech wierzy, że dała się oszukać. Musiała rozważyć jeszcze inne sprawy.

- Nie zrobią tego - oświadczyła.


156

157

- Dlaczego? - zapytał takim tonem, jakby odpowiedź niezbyt go interesowała.

- Bo nie będą pewni, czy nie wieźmiesz od nich pieniędzy i mimo to nie sprzedasz mnie na Thanatos Minor.

Wzruszył ramionami.

- Pomyślałem o tym. Obiecałem, że jeśli przyjmę ich ofertę, dam ci dostęp to konsoli komunikacyjnej. Możesz się zgłosić i potwierdzić, że dotrzymuję umowy. Możesz nawet powiedzieć im wszystko, czego się dowiesz w czasie remontu.

- To nie wystarczy... - Pokręciła głową. - Taka oferta niczego nie gwarantuje. A oni zażądają gwarancji.

Nie przejął się jej argumentem.

- Warto spróbować. Przecież jeśli odmówią, niczego nie tracę.

O, nie; tracisz, wiele tracisz, Nicku Succorso, pomyślała. Na Bo

ga, tracisz.

Ale nie powiedziała tego głośno. Kiedy dokonała się w niej przemiana, myślała szybciej, bardziej efektywnie.

- Mam lepszy pomysł - zaproponowała ostrożnie, neutralnym

tonem. - Obiecaj im, że jeśli dość dużo ci zapłacą, zabierzesz mnie

gdzie indziej. I pozwolisz mi zameldować, że naprawdę zmieniłeś

kurs. Pozwolisz ich przekonać, że dotrzymujesz umowy.

Na jedną chwilę zarzucił pozę nonszalanckiej obojętności. Zesztywniał w fotelu; spojrzał na nią ostro.

- A dlaczego chcesz, żebym zrobił coś podobnego? - zapytał po

woli, przeciągając sylaby.

Jeśli myślał, że Moma się zawaha, to się mylił.

- Ponieważ nie chcę lecieć na Thanatos Minor - odparła, patrząc mu prosto w oczy.

- Dlaczego nie, do diabła? Myślisz, że ciągle jesteś gliną? Myślisz, że masz jeszcze prawo się przejmować, komu sprzedam twoje tajemnice? Zrezygnowałaś z tego prawa parę miliardów kilometrów temu. Skąd nagle takie pieprzone skrupuły?

Wszystkie dylematy nagle znalazły rozwiązanie. W surowym wzroku Nicka, we własnym zagrożeniu dostrzegła, jak bardzo są od siebie uzależnieni. Jej intuicyjne niezdecydowanie rozpłynęło się. Nagle zyskała pewność; patrzyła na niego, jakby z nich dwojga to on właśnie przeżywał zwątpienie.

- Jestem w ciąży - oznajmiła stanowczo. - Będę miała syna. Po

ród nastąpi mniej więcej w czasie, kiedy planujesz naprawić napęd

skokowy. Nie chcę rodzić na Thanatos Minor. Oboje będziemy na

rażeni. Ktoś może wykorzystać dziecko przeciwko mnie. Każde

z nas dwojga ktoś może wykorzystać przeciwko tobie.

Modląc się, by jej uwierzył - żeby nie zażądał badania w ambulatorium jako potwierdzenia jej słów - dodała:

- To twój syn.

158

J

Nick spojrzał na nią zimno ze swojego fotela przy konsoli dowodzenia.

- Usuń - odezwał się groźnie, jak wtedy do Oma Vorbulda.

Morna była zadowolona, że ani przez chwilę nie liczyła na jego

radość z dziecka, choćby to miał być syn. A także z tego, że wreszcie miała możliwość mu się przeciwstawić. Była wręcz zachwycona, tak szczęśliwa, że serce śpiewało jej z radości. Największym zagrożeniem było nie to, że może się wycofać, ale to, że może okazać zbyt wiele tego wewnętrznego zachwytu.

- Nie chcę - odparła cichym głosem.

- A ja pieprzę w wysokiej próżni, czy czegoś chcesz czy nie -oświadczył. Uśmiech miał groźny, krwiożerczy. - Powiedziałem: usuń.

- Dlaczego? - Była niemal sarkastyczna w swej słodyczy. - Nie chcesz mieć syna? Sława to tylko jedna z odmian nieśmiertelności. W dodatku przygasa po jakimś czasie. Ludzie zapominają, co robiłeś. Zapominają, co o tobie opowiadali. Stać cię na więcej. Syn zachowa twoje geny.

- Świetnie. Cudownie. Przy moim szczęściu bachor wyrośnie na

gliniarza. - Nick odwrócił fotel w jej stronę; ścisnął palcami profi

lowane poręcze. - Ale wszystko jedno; nie można chować dzie

ciaka na takim statku jak ten. Musisz go karmić, musisz się nim zaj

mować. Zamiast pracować, stale będziesz o nim myśleć. Będzie

wchodził w drogę. Przez lata... To niemożliwe. Trzeba się go pozbyć.

Posłuchaj mnie, Morno, bo nie będę powtarzał drugi raz. Trzeba, że

byś usunęła tego gówniarza.

To właśnie to: Trzeba. Słowo-rozkaz. Kiedy słyszysz „trzeba", nie pytasz. Rzecz nie podlega dyskusji. Po prostu robisz, co każą. To dobrze, że tak łatwo zdołała go doprowadzić do tego punktu.

- Nie - odpowiedziała bez drgnienia.

Odetchnął głęboko; był bliski wybuchu. Blizny pulsowały, ciemne jak jądro pożądania. Zabijał ludzi, którzy w ten sposób mu się sprzeciwili; nie wątpiła w to.

Ale była też pewna, że jej nie zabije. Jeszcze nie: dopóki jest dla niego cenna, dopóki wierzy w jej maskę. Siedziała nieruchomo i czekała, aż ją rozerwie... albo się opanuje.

Drżąc, wyraźnie wypuścił z płuc powietrze.

- Ten jeden raz - wycedził przez zęby - wysłucham twoich

argumentów.

Nadszedł czas na kłamstwa. A ponieważ była zadowolona, przyszły jej bez trudu.

- Nick, przecież już je znasz. Nie muszę ci nic tłumaczyć. Jestem

kobietą i cię kocham. Chcę urodzić twoje dziecko. Nie jesteś przy

zwyczajony do kobiet, które cię kochają. Zbyt często cię zdradzały.

Ale widziałeś, co do ciebie czuję. Rozpalam się od każdego twoje

go dotknięcia. Nawet kiedy mnie bijesz - dodała; euforia pozwala

ła jej podjąć każde ryzyko. - Nawet wtedy szaleję. W dodatku nie

mam już nikogo. Wszystkich zabiłam... To ja ich zabiłam, Nick.

Mam chorobę skokową. „Usunęłam" cały mój statek. I nie chcę te

go zrobić ponownie.

Zastanowiła się.

- W tej chwili mam już tylko ciebie. I wiem, że to nie potrwa

długo.

To był element maski, fałszywy instrument, na którym gra oszukany muzyk.


160

161

- Żadnemu mężczyźnie nie wystarczy jedna kobieta, a ty jesteś

bardziej męski niż wszyscy, których w życiu spotkałam. Prędzej czy

później przestanę ci wystarczać, tak jak Mikka przestała, i Alba,

i wszystkie pozostałe. W końcu kimś mnie zastąpisz. Ale mnie nikt

ciebie nie zastąpi. I kiedy odejdziesz, chcę, żeby coś po tobie zosta

ło. Chcę urodzić twojego syna. Chcę go karmić, chcę wychowywać.

Potrzebuję tego dowodu, że istniałeś naprawdę. - Zaakcentowała

swoją „potrzebę", przeciwstawną jego. - Choćby upłynął długi czas

i wyblakły wspomnienia, będę wiedziała, że mi się nie przyśniłeś.

On mi przypomni, że przynajmniej raz w życiu przeżyłam prawdzi

wą namiętność.

Tym go poruszyła. Widziała to wyraźnie: prostował i zaciskał palce na poręczach fotela; dziwny żal przygasił płomień w jego oczach. Wierzył w tę maskę, poddawał się prośbom.

Ale równocześnie był zbyt uparty, zbyt podejrzliwy - i zbyt inteligentny - by tak łatwo ustąpić. Dwa razy przełknął ślinę, zanim zdołał odpowiedzieć.

- Bzdura - mruknął. To jej nie zraziło.

- Sprawdź mnie - odparła bez wahania.

- Mam zamiar - warknął. - A co masz na myśli?

Bunt budził zachwyt; prawie się roześmiała. W końcu znalazła sposób na wykorzystanie swego obrzydzenia. Ale śmiech wywarłby niewłaściwy efekt. Pochyliła się więc i objęła kolana rękami, w ten sposób zbliżając się do niego.

- Nick - szepnęła. - Potrzebujesz mnie. Chcesz mnie sprzedać...

czy też moją wiedzę... żeby zapłacić za remont. I chcesz, żebym

usunęła ciążę. Oboje wiemy, że zrobisz, co zechcesz. Możesz mnie

zbić, możesz mnie uderzyć tak mocno, że stracę przytomność,

a potem zanieść do ambulatorium. Nie zdołam cię powstrzymać.

Nie musisz się nawet przejmować, co o tym pomyślę. Żeby mnie

sprzedać, nie potrzebujesz mojej zgody. Możesz we mnie pakować

kataleptyk, póki nie dolecimy do Thanatos Minor, a potem oddać.

Na pewno mają środki, które zmuszą mnie do zdradzenia wszyst

kiego, co wiem. Ale nie musisz nawet posuwać się tak daleko. Mo

żesz mnie zwyczajnie ignorować. Chcę zachować twoje dziecko?

Nie chcę go urodzić na Thanatos Minor? To mam pecha. Jak już

dolecimy, uśpisz mnie razem z dzieckiem i sprzedasz w takim stanie. Gdybyś się bał, że przez ten czas mogę jakoś zaszkodzić Kapitańskiemu kaprysowi, możesz mi zabrać identyfikator. To mnie skutecznie sparaliżuje.

Widziała, jak patrzy na nią z rosnącą pewnością siebie. Świadomie mu przypomniała, jaką ma nad nią władzę - żeby go przygotować.

To, co mógł z nią zrobić, nie budziło już lęku.

Kiedy wściekłość zaczęła odpływać z jego blizn, kiedy się uspokoił, zatrzasnęła pułapkę.

- Ale jeśli zrobisz cokolwiek, jeśli zmusisz mnie do aborcji albo

do urodzenia dziecka na Thanatos Minor, wtedy każdemu, komu

zechcesz mnie sprzedać, powiem, że targowałeś się o mnie z PZKG.

Znieruchomiał nagle; wiedziała, że trafiła w czuły punkt.

- Wtedy - mówiła dalej - moja wiedza będzie gówno warta.

W całym kosmosie nie znajdziesz takiego durnia, który by uwie

rzył, że ludzie, tacy jak Min Donner czy Hashi Lebwohl, będą sie

dzieć z założonymi rękami, kiedy sprzedajesz ich tajemnice.

W chwili, kiedy spróbowałeś włączyć PZKG do licytacji, ostrzegłeś

ich o zagrożeniu. Wszystko, co wiedziałam, stało się nieaktualne.

Wciąż pochylała się ku niemu, jak gdyby raczej go błagała, niż groziła. On odsuwał się, jak przestraszony. Bez żadnych skrupułów rozkoszowała się jego reakcją.

- Każdy kod, każda trasa, współrzędne każdego satelity nasłu

chowego zostaną zmienione - wyjaśniła. - Każdy agent i każdy sta

tek uprzedzone. To nieważne, co naprawdę było w tym twoim prze

kazie. Nieważne nawet, że niczego nie mogę udowodnić. Nie mo

żesz mi odebrać tej możliwości, chyba że zniszczysz mój umysł,

a wtedy nie będę już znała żadnych tajemnic. Wystarczy mi powie

dzieć, że nadałeś wiadomość do satelity nasłuchowego PZKG, a nie

dostaniesz za mnie nawet tyle, żeby kupić nowe filtry powietrza.

Miała go... Wreszcie go miała. Była tego pewna i chciała krzyczeć z radości.

I kiedy tylko go złapała, natychmiast się wymknął.

Nick Succorso zawsze znajdował sposób, by zwyciężyć. Miał reputację pirata, który jeszcze nigdy nie odniósł porażki. Kiedyś Mikka Vasaczk pobudziła do pracy całą załogę, krzycząc: Czy ktoś z was kiedyś widział, żeby Nick przegrał?!


162

163

Teraz także nie.

Wysłuchał najgorszego, czym mogła mu zagrozić Morna; to go zraniło. Kiedy skończyła, siedział i patrzył na nią nieruchomo; wyglądał, jakby nie mógł oddychać, jakby trafiła go tak mocno, że wypchnęła powietrze z płuc.

Ale potem oczy znów błysnęły mu ogniem. Rozciągnął wargi w dzikim uśmiechu.

I nagle się roześmiał - chrapliwie, gwałtownie.

Przerażona nagle Morna spojrzała mu w oczy - i znieruchomiała.

- Myślisz, że mnie złapałaś, co? - wychrypiał. - Myślisz, że zo

stawiłaś mi wybór, przed którym nie mogę się cofnąć. Mogę ci po

zwolić zachować dzieciaka i mogę się nie zbliżać do Thanatos Mi

nor. Wtedy nadal będziesz mnie kochała. Nie naprawię statku, ale

będę miał tyle seksu, ile tylko wytrzymam. Albo mogę cię zmusić

do aborcji, a wtedy tak mi zaszkodzisz, że choćbym sprzedał Fak

turze własną duszę, i tak nie naprawię statku. Sam nie rozumiem,

dlaczego nie rzucam się jak wariat, żeby przyjąć taką ofertę.

Teraz to Morna wstrzymała oddech.

- Może po prostu nie chcę kobiety, której się wydaje, że może

mnie ustawiać. A może... - dodał wojowniczym, groźnym tonem -

istnieją pewne możliwości, których nie wzięłaś pod uwagę.

Gwałtownie, jakby chciał ją zaatakować, pochylił się i przysunął swoją twarz do twarzy Momy, naśladując jej pozę. Martwa tkanka blizn zmieniła uśmiech w grymas.

- Zakazana przestrzeń ma w tym sektorze posterunek - oświad

czył głosem żrącym jak kwas mineralny. - Wiesz o tym. Zauważy

łaś to, kiedy „odkryłaś", dokąd zmierzamy. Wciąż jesteśmy

w oknie, chociaż minimalnie. Dolecimy tam, jeśli zaraz zmienimy

kurs. Czy wiesz, ile tam płacą za żywe istoty ludzkie? Mogę cię

sprzedać od razu, choćby twoje informacje były zupełnie nieaktual

ne. Dostanę dosyć, żeby się pozbyć tego piekielnego wirusa. Przy

okazji mogę też sprzedać jakąś inną ofiarę, na przykład Albę Par-

mute, a to może mi wystarczyć na remont napędu skokowego.

Groźba okazała się gorsza, niż Morna mogła oczekiwać, niż potrafiła sobie wyobrazić. Sprzedać ją? Zakazanej przestrzeni? Posunąłby się do tego? Nie wiedziała; nadal nie znała go tak, by zgadnąć, przed czym się cofnie. Tłumiąc panikę, próbowała walczyć.


- Kiedy tylko zaczniesz sprzedawać własną załogę, nigdy ci już nie zaufają. Nawet tacy przestępcy jak oni nie zgodzą się na coś takiego. Mogą się zbuntować. Nie dasz rady ich pilnować przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. W najlepszym razie zaczną mówić. Zniszczą twoją reputację. Nie będziesz już Nickiem Succorso, który nigdy nie przegrywa; zostaniesz Nickiem Succorso, który sprzedaje zakazanej przestrzeni własnych ludzi.

- Nie - jego głos jak nóż uciął argumenty. - Nie, jeśli sprzedam tylko ciebie. Jesteś z PZKG, jesteś wrogiem. Taka transakcja zrobi ze mnie bohatera.

- Ale... - Morna czuła się tak, jakby kłócąc się z Nickiem, walczyła w przeciążeniem - ...nadal nie wystarczy ci pieniędzy. Albo usuniesz wirusa, albo naprawisz napęd skokowy. 1 nic więcej nie zostanie ci do sprzedania.

Nick wbijał w nią spojrzenie błyszczących oczu. Kiwnął głową i wyprostował się w fotelu. Blizny straciły kolor; były teraz blade i niebieskawe jak stare sińce. Tylko uśmiech pozostał drapieżny jak zawsze.

-Pat.

Miał rację. Oboje znaleźli luki w swoich argumentach. Groźby znosiły się nawzajem.

- Nick - zaczęła ostrożnie Morna. - Chcę mieć dziecko. I nie

chcę, żebyś mnie sprzedał zakazanej przestrzeni. - Sama myśl bu

dziła przerażenie. Wolałaby raczej wyjść na zewnątrz w uszkodzo

nym skafandrze. - Jeśli masz jakieś propozycje, to słucham.

Roześmiał się, jak gdyby składał obietnicę, że nigdy już nie będzie bezpieczna. Raz jeszcze pochylił się i niby lufę pistoletu uderzeniowego wymierzył jej między oczy palec wskazujący.

- Trafiłaś - rzucił cicho, niemal szeptem. - Mam pewną sugestię.

To jest twój problem, skoro odmówiłaś wykonania rozkazu. Więc ty

musisz go rozwiązać.

Wciąż mierząc w nią palcem, wstał i podszedł bliżej.

- Daj mi antidotum na tego wirusa.

Patrzyła na niego zdumiona, niezdolna do odpowiedzi.

- Jeżeli ci się uda - mówił dalej, stając przed nią - jeśli wy

czyścisz systemy, żebyśmy odzyskali zdolność manewrową i bo

jową, pozwolę ci urodzić to dziecko. Nie sprzedam cię zakazanej


164

165

przestrzeni. Polecimy gdzie indziej, nie na Thanatos Minor. Jeżeli nie... - Zawiesił głos. - Jeżeli nie, usuniesz tę ciążę - szepnął. -I nie piśniesz słowa o transmisji do PZKG.

- Nick... - Coś ścisnęło ją za gardło. Ledwie mogła mówić. - Skąd

ci przyszło do głowy, że potrafię usunąć wirusa komputerowego?

Bez ostrzeżenia cofnął palec i uszczypnął ją mocno w czuły splot nerwów pod nosem. Oczy zaszły jej łzami.

- A skąd ci przyszło do głowy, że mnie to obchodzi? - zapytał

cicho.

Potem wyszedł. Została sama na mostku rezerwowym, a łzy ciekły jej po policzkach, jakby ją pobił.

* * *

Oczywiście miała wybór. Bez trudu mogłaby uruchomić rezerwową konsolę danych i spowodować pełną kasację. Potem, gdyby była dość szybka, mogłaby porwać skafander i wydostać się ze statku, zanim ktokolwiek by ją złapał. Miałaby szansę, by wyrzucić swój identyfikator na zewnątrz; już nigdy by go nie znaleźli. Gdyby się jej udało, i gdyby wykorzystała silniczki manewrowe skafandra, żeby jak najdalej odlecieć od Kapitańskiego kaprysu, uniknęłaby może tych strasznych rzeczy, jakie mógł robić z nią przed śmiercią Nick i jego załoga.

Zginie, kiedy w skafandrze skończy się powietrze; udusi się samotna w nieskończonej ciemności. Ale przynajmniej swoją śmiercią coś osiągnie.

Powstrzyma Nicka Succorso.

Jeszcze dwa, może trzy tygodnie temu mogłaby czegoś takiego spróbować. Była dostatecznie zdesperowana.

Teraz odrzuciła ten pomysł.

Za bardzo się zmieniła, żeby myśleć o samobójstwie.

Wobec ultimatum Nicka chciała wiedzieć, jaka jest stawka. Cokolwiek zawierała jego wiadomość przesłana do sztabu PZKG, Morna była pewna, że nie miało to nic wspólnego z licytacją. Nick wiedział, jakie współrzędne ma satelita nasłuchowy, co oznaczało, że już od pewnego czasu utrzymywał kontakty z PZKG - kontakty wymagające bezpośredniej komunikacji.

Vector Shaheed miał powody, by wierzyć, że policja jest skorumpowana, że prowadzi działalność zdradziecką wobec ludzkości.

i

166

Jeśli miał rację, Nick był może zamieszany w coś gorszego niż zwykłe piractwo.

A gdyby się zabiła, to mały Davies Hyland umarłby wraz z nią.

Zaskoczyło ją to pragnienie, by go ocalić. Twierdziła, że chce go urodzić, ale to było tylko coś w rodzaju zasłony dymnej, maskującej prawdziwe powody, dla których nie chciała dać się sprzedać na Thanatos Minor. Ale teraz nagle przekonała się, że mówiła szczerze. Być może pragnęła syna jako środka przeciwstawienia się Nickowi Succorso; może pragnęła go dla siebie; może nie chciała dopisywać imienia Daviesa do listy swoich ofiar; może żyła w zbyt wielkim napięciu, by zaprzeczyć logice własnych hormonów. Nie wiedziała. Wniosek jednak był jasny: chciała walczyć o życie swojego dziecka.

Co oznaczało, że musi znaleźć sposób na wirusa Orna.

Taką podjęła decyzję. Świadoma tego, co robi, i pobudzona tą świadomością przyjęła ultimatum Nicka, tak jak kiedyś przyjęła warunki Angusa.

Z pozoru pomysł wydawał się absurdalny. Nie wiedziała o takich rzeczach więcej, niż wiedział Nick. Od czego miałaby zacząć? Czego, dotąd nie sprawdzonego, mogłaby spróbować? Czego trzeba, żeby się poddała, żeby Nick zmusił ją do uznania porażki?

Mimo to wszystkie swoje siły poświęciła temu zadaniu.

Nie zważając na ryzyko, znowu zaczęła nosić ze sobą sterownik implantu strefowego.

Potrzebowała go, żeby poradzić sobie z Nickiem. Rozgniewany na nią, może chcąc ją doprowadzić do porażki, żądał seksu raczej dla wykazania swej władzy niż dla przyjemności. Brał ją brutalnie, w nieoczekiwanych miejscach, w nieoczekiwanych momentach, kiedy chciała się skupić na innych sprawach. Niestety, jej przetrwanie zależało od umiejętnego podtrzymania iluzji, że pragnie go, niezależnie od jego postępków, że nawet gwałt tylko zwiększa jej pożądanie. Bez implantu nie zachowałaby takiej maski nawet przez pięć minut, a z pewnością nie przez długie dni, które nadeszły po tamtej rozmowie.

Potrzebowała też implantu dla koncentracji uwagi, usuwania zmęczenia, panowania nad lękiem. Musiała wykonywać swoje zadania

167

na wachcie Mikki, musiała przyjmować Nicka, kiedy tylko jej zapragnął. Na walkę z wirusem pozostawało tylko kilka godzin dziennie; za mało. Dopóki mogła, obywała się bez snu.

Ożywiona sztuczną energią praktycznie cały wolny czas spędzała na mostku rezerwowym, studiując systemy Kapitańskiego kaprysu - uruchamiając wszystkie dostępne procedury diagnostyczne, obserwując logikę działań programów, dzieląc je na składowe i kolejno kopiując do swojej konsoli, żeby sprawdzić, jakie pełnią funkcje. Kładła się spać nie dlatego, że była senna, ale ponieważ wiedziała, że ciało ma pewne ograniczenia, które implant strefowy ignoruje. Jej dziecko też miało ograniczenia.

Zdarzały się jednak dni, kiedy zapominała o nich i pracowała bez przerwy. Często zapominała o posiłkach. Jej umysł przypominał silnik pracujący na pełnym ciągu, spalający paliwo w białym, czystym ogniu, który zdawał się zaprzeczać prawom entropii i termodynamice.

Po kilku dniach takiej pracy, chuda i z podkrążonymi oczami, wyglądała jak ofiara wojny. Nie wiedziała o tym.

Zanim wpadła na jakiś pomysł, minął tydzień i część następnego.

Kiedy przyszedł jej do głowy, nie zastanawiała się, czemu nie pomyślała o tym wcześniej, ani nie przeklinała własnej tępoty. Była zbyt zajęta.

Analiza zapisów w rdzeniu danych...

A dokładniej: analiza zmian podstawowego oprogramowania Kapitańskiego kaprysu, zarejestrowanych w rdzeniu danych. Dzięki temu będzie mogła porównać oryginalne programy z ich stanem obecnym, a to z kolei pozwoli zlokalizować zmiany wprowadzone przez Orna.

Przygotowania okazały się jednak nieprawdopodobnie trudne. Zwykłe - jeden do jednego - porównanie obecnego stanu danych, i ich stanu sprzed przybycia Orna, zajęłoby całe miesiące i wykryło mnóstwo niezgodności: zapisy wszystkiego, co Kapitański kaprys widział i co robił od początkowej daty porównania. Morna musiała napisać program filtrujący, odsiewający wszystko, co nie było istotne dla działania samych programów. Następnie niemal linijka po linijce musiała sprawdzić otrzymane dane, aby usunąć wszystko, co wtórne, na czym mogłaby ugrzęznąć procedura porównania.

Wszystko to zajęło prawie cztery dni. Wystarczyłyby trzy, gdyby Nick nie wykorzystywał jej tak intensywnie.

Kiedy skończyła - kiedy przeprowadziła analizę czasu, kiedy otrzymała wyniki - ogarnęła ją emocja tak głęboka i spontaniczna, że pokonała emisję implantu strefowego. Elektroniczny dopalacz zgasł, pozostawiając ją na łasce własnej śmiertelności.

Wyniki były ostateczne. Od dnia przed wejściem Oma na pokład, aż do dzisiaj, do oprogramowania operacyjnego Kapitańskiego kaprysu nie wprowadzono żadnych istotnych zmian, niczego nie usunięto i nie dodano. Zgodnie z tymi wynikami żaden wirus nie istniał.

Dopiero po chwili Moma zauważyła, że zgarbiła się nad rezerwową konsolą danych i że szlocha jak zagubione dziecko. W pułapce pomiędzy fizycznym wyczerpaniem, naturalnym żalem i wymuszoną energią, niczego więcej nie mogła zrobić - tylko płakać.

Po jakimś czasie Vector Shaheed usłyszał ją i zajrzał na mostek rezerwowy. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, kiedy stawiał ją na nogi i wyprowadzał na korytarz; nie myślała, jak bardzo bolą go stawy pod ciężarem jej ciała, ani dokąd ją zabiera. Umiała tylko szlochać; nie mogła przestać.

Zaprowadził ją do kambuza, usadził przy stole i postawił przed nią parujący kubek kawy.

- Nie przejmuj się, że poparzysz sobie język - powiedział. -

Oparzenia się goją.

Aromat kawy sięgnął nozdrzy. Posłuszna poleceniu - a może jakiemuś instynktowi, o którym nie miała pojęcia - stłumiła szloch, podniosła kubek i wypiła trochę. Kawa sparzyła język i gardło; ból na chwilę przerwał apatię.

Między syknięciem, nabraniem powietrza i następnym łykiem przestała płakać. Implant strefowy powoli odzyskiwał kontrolę.

- Tak już lepiej. - Głos Vectora zdawał się dobiegać zza zasłony,

niczym przytłumiony łagodnością. - Lada chwila wróci zdolność

myślenia. O ile najpierw nie zaśniesz, albo zwyczajnie nie padniesz

trupem. Taka praca mogła cię wykończyć.

Przerwał na chwilę.

- Grasz w karty? - zapytał nagle.

Nie odpowiedziała. W tej chwili interesował ją tylko czarny żar kawy i płomienny ból w ustach.


168

169

- Wiem, że to niezbyt odpowiedni moment na takie rozmowy -

wyjaśnił swym spokojnym tonem. - Ale chcę do ciebie dotrzeć,

póki jeszcze jesteś... jesteś dostępna. Od tygodni chodzisz głucha

i ślepa. Teraz mam może jedyną szansę. Grasz w karty?

Kiedy przestała szlochać, stała się znowu podatna na zmęczenie. Otępiała skinęła głową.

- W pokera. Trochę. W Akademii. Nie byłam dobra.

Najwyraźniej udzieliła mu swego rodzaju pozwolenia. Usiadł

i sięgnął po kubek.

- To ciekawe, jak pewne gry wciąż pozostają w modzie. Szachy

na przykład. Albo poker; jako rasa, gramy w pokera właściwie od

zawsze. Jest też brydż. Widziałem encyklopedie gier, gdzie nie wy

mienia się wista, z którego brydż się narodził. Kiedy jeszcze praco

wałem dla Intertechu, grywaliśmy w brydża całymi dniami. Zwłasz

cza Orn grał świetnie... Brydż i poker... - Vector westchnął w zadu

mie. - Życie tylko wtedy jest czyste, kiedy siada się do takich gier.

To dlatego, że są systemami zamkniętymi. Karty, zasady... i impli

kacje ontologiczne... są zbiorami skończonymi. Ale poker, oczywi

ście, nie jest tak naprawdę grą karcianą. To gra w ludzi. Karty słu

żą tylko jako narzędzia do rozgrywania twoich przeciwników. Mo

że dlatego nie byłaś w nim dobra. Brydż jest o wiele bliższy bezpo

średniemu rozwiązywaniu problemów: ekstrapolacji dyskretnych

permutacji logicznych. Oczywiście, musisz pamiętać, kim są twoi

przeciwnicy, ale wygrywasz raczej umysłem niż instynktem.

Zastanowił się.

- Tę grę próbowałaś wygrać instynktem, Morno - rzekł. - Pora

użyć rozumu.

Morna wypiła kolejny łyk kawy. Milczała; nie miała nic do powiedzenia. Koncentrowała się na bólu poparzonego gardła.

- Jest w brydżu taka maksyma - podjął Vector. - Jeśli potrzebu

jesz pewnej konkretnej karty w pewnym miejscu, załóż, że tam jest.

Jeśli niezbędny jest pewien konkretny rozkład kart, załóż, że tak

właśnie się rozłożyły. Pozostałą rozgrywkę planuj tak, jakbyś mia

ła podstawy, by wierzyć w to założenie. Oczywiście, nie zawsze to

działa. Możesz grać kilka dni, zanim zadziała choć raz. Ale nie o to

chodzi. Jeśli twoje założenie jest fałszywe, to i tak przegrasz. Re

prezentuje ono jedyny element, konieczny do wygranej; możesz

170

więc na niego liczyć. Bez niego pozostaje ci tylko wzruszyć ramionami i czekać na następne rozdanie.

Morna unosiła się w pustce wyczerpania i przeciążonych synaps, zakotwiczona w świadomości jedynie kawą i poparzonym językiem. To, co mówił Vector, nie miało sensu. Jego wykład wydawał się dziwnie bezcelowy, obojętny. A jednak wygłaszał go, jakby to było coś ważnego, jakby wierzył, że jest jej potrzebny. Z wysiłkiem powstrzymała impuls, by wyłączyć implant i osunąć się w ciemność.

Elektryczny przymus w mózgu chyba nie potrafił pokonać zmęczenia. Zmniejszał jedynie otępienie. Morna odchrząknęła.

- Czyja teraz wachta'.' - wymamrotała cicho. - Nie wiem nawet,

jaki jest dzień.

Vector zerknął na chronometr wbudowany w podajnik żywności.

- Liete dowodzi jeszcze przez godzinę. Potem wchodzi Nick. -

Zawahał się przez moment. - Nie zjawiłaś się na swojej ostatniej

wachcie, ale Nick powiedział, żeby Mikka pozwoliła ci robić to, co

robisz. Może i traktuje cię paskudnie, ale liczy na ciebie.

Traktuje ją paskudnie... To zdanie trafiło w czuły punkt. Lekkie kłucie gniewu rozprzestrzeniło się dookoła. Implant strefowy zadziałał bardziej skutecznie. Nick rzeczywiście traktował ją paskudnie. Miała zamiar zmusić go, by za ten przywilej zapłacił krwią.

- Czyli radzisz... - Była zbyt zmęczona, żeby mówić wyraźnie,

ale starała się starannie artykułować każde słowo. - Mam po prostu

założyć, że potrafię usunąć wirusa. Założyć, że mogę zrobić coś, co

nie zależy od umiejętności i wiedzy, których mi brakuje.

W odpowiedzi Vector uniósł kubek jak do toastu.

- Jeśli słyszałaś, że mówię to wszystko, to jest jeszcze dla ciebie nadzieja.

- W takim przypadku nasze podejście do problemu było od samego początku niewłaściwe. - Starała się nie bełkotać. - Musimy założyć, że wszystko, co robiliśmy do tej pory, jest błędem.

Pokiwał głową.

- Musimy? Czy to jedyne założenie, które daje nam jakąś szansę?

Nie zwróciła uwagi na te słowa. Może właśnie zmęczenia potrzebowała, żeby stępić działanie implantu strefowego; może zaślepiał ją własny, nie tylko sztucznie wywołany zapał. Miała wrażenie, że

171

kolejne neurony - doprowadzone niemal do punktu wyłączenia -zaczynają znów funkcjonować. Zaczynała myśleć.

- Gdzie jest Mackern? - spytała, jakby miała prawo oczekiwać

od Vectora pomocy.

Mechanik przyglądał się jej, ciągle z tym samym uśmiechem na twarzy.

- Za godzinę obejmuje wachtę z Nickiem.

Co z tego? Jeśli Mikka poradziła sobie bez niej, to Nick poradzi sobie bez Mackerna.

- Jest mi potrzebny.

Vector wzruszył tylko ramionami. Uniósł się sztywno i podszedł do interkomu.

- Za pozwoleniem, Nick - powiedział do mikrofonu. - Morna

chce porozmawiać z Sibem Mackernem. Mówi, że jest potrzebny.

Morna niejasno zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy słyszy imię Mackerna.

- Gdzie? - odezwał się głos Nicka.

- W kambuzie.

- Poślę go.

Interkom pstryknął i się wyłączył.

Vector zdążył usiąść, a minutę czy dwie później zjawił się pierwszy danych. Musiał przebywać gdzieś w pobliżu, kiedy odebrał rozkaz Nicka.

- Chciałaś ze mną rozmawiać? - zwrócił się do Morny.

Żądanie Morny wyraźnie powiększało jego lęk. Czymkolwiek

dysponował, co zamiast pewności siebie pomagało mu iść przez życie, było prawie niewidzialne, podobnie jak jego jasny wąsik.

Morna potrzebowała czasu, żeby uporządkować myśli. Przez chwilę nie odpowiadała. Vector wskazał Mackernowi miejsce, zaproponował kubek. Sib wolał stać; nie chciał kawy.

Obaj mężczyźni przyglądali się Mornie, jakby nie chcieli przeoczyć momentu, kiedy zaśnie.

Sen, myślała. Odpoczynek i śmierć. Przydałoby się jej jedno i drugie, niekoniecznie w tej kolejności. Jednak nie teraz.

- Sib... - Drgnęła, wracając do rzeczywistości. - Jakie to imię?

- Zdrobnienie od Sibal - odparł, zbyt zdenerwowany, by unikać

wyjaśnień. - Mama chciała mieć dziewczynkę.

172


- No tak... - Vector westchnął ciężko. - A gdybyś był dziewczynką, to pewnie by wolała chłopca. Z własną matką nikt nie wygra.

- Sib, jesteś mi potrzebny. - Morna nie mogła tracić energii na żarty Vectora. - Nikt mi nie ufa. Nikt nie zrobi tego, o co poproszę. Nie mam dostępu ani uprawnień. I jestem... - Mimo emisji implantu z trudem udawało jej się trzymać uniesioną głowę. - Jestem za bardzo zmęczona, żeby coś zrobić samodzielnie. Dlatego cię potrzebuję.

- Nick kazał ci pomóc - odpowiedział wymijająco.

- Sib, więcej wiesz o komputerach ode mnie. - Nie czekała na jego sprzeciw. - Gdybyś chciał wprowadzić tu wirusa, jak byś się do tego zabrał?

Zerknął lękliwie na Vectora, potem na nią.

- Nie rozumiem.

Nie potrafiła jaśniej wytłumaczyć, o co jej chodzi.

- Jak byś się do tego zabrał?

- Gdybym wiedział, jak wprowadzić wirusa - zauważył - może potrafiłbym też go usunąć.

Morna patrzyła na niego rozpaczliwie zmęczona. Czekała.

- Ale gdybym wiedział, jak... - Zająknął się. Jego wąsik przypominał brud spływający z potem do kącików ust. - Gdybym wiedział - zaczął mocniejszym głosem - mógłbym zwyczajnie usiąść przy konsoli danych i go wpisać. To by był trudniejszy sposób.

- Dlaczego?

-To strasznie skomplikowana robota. Musiałbym przestudiować cały system, żeby znaleźć dla wirusa odpowiednie miejsca. To wymaga czasu. Dużo czasu. A kod wirusa musiałby być nieprawdopodobnie złożony i bardzo subtelny. Inaczej ktoś by go wykrył. Albo nie działałby tak, jak powinien. A to wymaga jeszcze więcej czasu. Ktoś prawie na pewno by mnie przyłapał. Sama wiesz... - dodał bezradnie.

Machnięciem ręki zbyła kwestię tego, co wie, a czego nie wie.

- A jaki jest łatwiejszy sposób?

- Napisać wszystko wcześniej - odparł natychmiast. - Wnieść na pokład na taśmie, albo na chipie. Wtedy w każdej chwili mógłbym skopiować kod do systemu.

- Świetnie - wymruczała Morna, jakby przez sen. - Możesz

wszystko napisać wcześniej. Możesz skopiować w parę sekund. Ale

173

ciągle musisz badać system. Nie zaprojektujesz wirusa, jeśli nie znasz systemu.

- Pewnie. - Mackern kiwnął głową.

- Vector, czy Om miał okazję, by zbadać systemy Kapitańskiego kaprysu, zanim przyłączyliście się do załogi?

Mechanik spojrzał na nią zdziwiony.

- Nic o tym nie wiem. Nie mam pewności, ale nie przypuszczam.

Nick musiałby wiedzieć - dodał.

Machnięciem ręki zbyła także kwestię tego, co wie, a czego nie wie Nick.

- Załóżmy to. Załóżmy, że nie mógł napisać wirusa, dopóki nie

poznał systemu, i że nie mógł poznać systemu, dopóki nie znalazł

się na statku.

Vector zmarszczył czoło.

- Chcesz powiedzieć, że nie mógł napisać wirusa, dopóki on i ja nie weszliśmy na pokład.

- Właśnie. Sib ma rację. - Zmęczenie straszliwie utrudniało wszelkie wyjaśnienia. - Był wtedy nowy. Nowym nikt nie ufa. Nikt by mu nie pozwolił spędzić naraz pięciu czy dziesięciu godzin przy komputerze. Na pewno by mu przerwali. - Choćby Mikka Vasaczk. Albo Nick, którego instynkt wykrywał problemy z czułością sita cząsteczkowego. - Musiałby to załatwiać po kawałku, przez nikogo nie obserwowany. Trwałoby to tygodniami. Ale powiedział... -Zadziwiające, jak wyraźnie to pamiętała. - Powiedział: „Wprowadziłem wirusa do komputerów; zaraz pierwszego dnia, kiedy tylko wszedłem na pokład". Pierwszego dnia, nie po paru tygodniach.

- Nie musiał mówić prawdy - zauważył Vector.

- Załóżmy, że mówił. W rezultacie mamy wirusa, którego nie można było napisać wcześniej, i który nie został napisany później.

Vector wpatrywał się w swoją kawę, jakby mogła uleczyć jego zdumienie.

- A jaka jest alternatywa?

- Sprzęt... - szepnął Mackern. Wyglądał, jakby zbierało mu się na wymioty.

Morna spojrzała na niego ze znużeniem i czekała.

- Ale to niemożliwe - sprzeciwił się sam sobie. - To znaczy

owszem, technicznie wykonalne: mógł mieć wirusa na chipie albo

na karcie. Albo na płycie głównej, to najbardziej uniwersalne rozwiązanie. Taki wirus robiłby to samo, co wirus w programie. Orn mógłby go uśpić, albo uaktywnić, kiedy by tylko zechciał. Mógł też wykonać całą pracę, zanim wszedł na statek. Potrzebowałby najwyżej pięciu minut przy komputerze, żeby wymienić chip, czy co tam miał. Ale to i tak niemożliwe.

Morna oscylowała pomiędzy snem a koncentracją.

- Dlaczego? - spytała.

- Z tego samego powodu, dla którego nie mógł z wyprzedzeniem napisać wirusa - wyjaśnił Mackern. - Używa się zbyt wielu różnych typów komputerów, tak samo jak uruchamia się na nich zbyt wiele programów. Nie można zaprojektować zgodnego chipa, jeśli się nie wie, jaki sprzęt jest na pokładzie. A założyliśmy, że nie mógł tego wiedzieć, dopóki do nas nie dołączył.

- Nie wspominając już o kosztach - dodał Vector. - Takie pętaki jak my mogą sobie pozwolić na jeden czy dwa chipy pamięciowe do takich systemów... Pod warunkiem, że mają stałą pracę i lubią oszczędzać. Płyty główne i wszystko inne równie dobrze mogłoby leżeć po drugiej stronie szczeliny.

- Ale... - szepnęła Morna, jak gdyby właśnie zdecydowała się na sen. - Ale nie karty sprzęgów.

Pierwszy danych otworzył usta; zamknął je. Wyglądał, jakby się jej bał.

- Co masz na myśli - zapytał niepewnie Vector - mówiąc „nie

karty sprzęgów"?

Chyba nie wierzył, że uzyska odpowiedź.

- Nie wszystko. - Nie całkiem zdając sobie z tego sprawę, wsunę

ła ręce do kieszeni; palce trafiły w klawisze sterownika implantu. Ich

rozkład znała już tak dobrze, że potrafiła go uruchamiać, nie patrząc.

- Nie kosztowne. - Powinna chyba czuć się wspaniale, tryumfująco;

powinna wierzyć, że osiągnęła przełom, który ją ocali. Ale dla takich

emocji brakowało jej energii. Kiedy tylko powie, co ma do powiedze

nia, wyłączy sterownik i pozwoli sobie odpocząć. -1 nie niemożliwe.

- Morna... - Vector pochylił się i dotknął jej ramienia. -

Odpływasz. Zostań z nami jeszcze chwilę.

Aktem woli, możliwym tylko dzięki implantowi strefowemu, zdjęła palce z klawiszy.


174

175

- Nie są drogie - wyjaśniła. - Gdyby były, to „takie pętaki" nie

mogłyby sobie pozwolić na rozbudowę czy upgrade systemu. Moż

na wprowadzić im pewne funkcje na stałe, jak do chipa czy płyty

głównej. - Zwłaszcza w przypadku, kiedy niezbędna jest stosunko

wo prosta wbudowana instrukcja kasacji i dwuwartościowy prze

łącznik. - Nie ma problemów zgodności, bo wszystkie interfejsy są

standardowe. Dlatego karty są tanie. Wtyka sieje do standardowych

slotów, działają w standardowych systemach operacyjnych. Jeśli

chce się połączyć dwa komputery, wystarczy sprawdzić, jakie są,

a potem ustawić na karcie parę zworek, wsadzić gdzie trzeba

i podłączyć kable.

Sib kiwał głową, jakby zaznaczał kolejne czynności, kiedy o nich mówiła.

- Wszystkie nasze komputery niezależnie od siebie działają bez

przeszkód. I kasują wszystko, kiedy je połączymy. Zdążyłby chyba

w piętnaście minut wymienić wszystkie karty sprzęgów w rdzeniu.

Czy ktoś przeszukał jego kabinę?

Oczy Yfectora stały się duże, okrągłe, błękitne jak zdumienie.

- Nic o tym nie wiem. Zresztą, po co? Na pewno nie zostawił na

wierzchu podręcznika tworzenia wirusów.

Fale senności oblewały ją i cofały się przed emisją implantu strefowego. Odczekała, aż odpłynie kolejna.

- Gdybyście spróbowali, może znaleźlibyście coś ciekawego. Mackern wciąż kiwał głową, jakby nie mógł przestać.

- Warto spróbować.

Vector znalazł się przy interkomie, zanim Morna zauważyła, że się poruszył. Raz jeszcze sięgnęła palcami do sterownika.

- Mikka - zawołał Vector.

Pierwszy oficer odpowiedziała dopiero po chwili. Głos miała ponury i niechętny.

- Śpię, do diabła. Dajcie mi spokój.

- Jesteśmy w kambuzie - oznajmił Vector, jak zawsze niewzru

szony. - Chyba nie chciałabyś tego stracić.

Zanim przybyła Mikka Vasaczk, Morna spała już głęboko, opierając głowę na złożonych na stole rękach.

# * *

Kiedy Vector ją zbudził, jej umysł dryfował wśród niezmierzonego zmęczenia. Zdołała zogniskować spojrzenie, rozpoznała stojących za nim Mikkę i Siba, ale nie miała pojęcia, czego od niej chcą.

- No już... - powiedział cicho mechanik. - Nie chciałabyś tego

stracić.

Gdzie już to słyszała? Nie mogła sobie przypomnieć.

Podobnie jak nie mogła kilku innych rzeczy. Na przykład nie mogła zaprotestować. Albo się opierać: zdolność do oporu, a także każdy strzępek jej niezależnej jaźni spadł w czarną otchłań snu. Otępiała i apatyczna, pozwoliła Vectorowi podnieść się z krzesła; pozwoliła, żeby razem z Mikką wyprowadzili ją z kambuza.

Na mostek.

Był tam Nick ze swoją wachtą: Carmel, Lindem, Maldą Verone i pierwszym sternikiem. Miejsce Siba Mackerna przy konsoli danych zostało puste: nie podszedł, żeby je zająć. Stał obok Mikki, Vectora i Morny, jakby całą czwórkę łączył jakiś tajemny pakt.

Nick spojrzał na nich surowo. Morna nie potraGła odczytać wyrazu jego twarzy; zresztą nie próbowała. Gdyby Mikka i Vector jej nie podtrzymywali, osunęłaby się na pokład.

- Długo to trwało - stwierdził. Jego tonu także nie potrafiła odczytać. - Co się dzieje, do diabła?

- Oszczędzę ci szczegółów - odparła szorstko Mikka. - Morna uważa, że rozgryzła tego wirusa. Przekonała Vectora i Mackerna. Namówili mnie, żeby przeszukać kabinę Vorbulda. Z jakiegoś powodu trzymał w szafce pudło kart interfejsów. Moim zdaniem wyglądają całkiem normalnie, ale Mackern sądzi, że są przerobione. Stwierdził, że powinniśmy wymienić wszystkie karty sprzęgów w rdzeniu.

Morna poczuła, że Mikka wzruszyła ramionami.

- Jest pierwszym danych. Pozwoliłam mu. Wziął nowe z magazynu i wymienił stare. Na wszelki wypadek obserwowałam, jak to robi. Wszystkie stare karty zostały wyjęte. Nowe były zapieczętowane, zanim je odpakował, więc nikt przy nich nie majstrował. Jeśli ma rację... jeśli Morna ma rację... to wirusa nie ma.

- Jeśli ci to nie przeszkadza... - teraz Morna usłyszała sarkazm w głosie Nicka - sprawdzimy to kilka razy, zanim uwierzę.

Rozejrzał się.

- Mackern, i cała reszta, bierzcie się do roboty. Chcę powtórzyć


176

177

te same próby, jakie przeprowadzaliśmy za pierwszym razem. Zrobimy dokładnie to, co wtedy uruchomiło kasację.

Może mówił coś jeszcze, a może nie. Morna nie wiedziała - znowu zasnęła.

Vector i Mikka przytrzymali ją; stała między nimi, mniej więcej utrzymując się w pionie, gdy przygotowano i przeprowadzono wszystkie testy. Ale do stanu trochę zbliżonego do świadomości powróciła dopiero wtedy, kiedy Vector potrząsnął ją za ramię.

- Wszystko działa- powiedział jej do ucha. - Miałaś rację. Udało się.

Udało się. To świetnie. Nie była pewna, czy wie, o czym on

mówi.

Potem jednak dziwne, skupione spojrzenie Nicka zmusiło ją do uniesienia głowy.

- Wygrałaś. - Patrzył na nią tak, jakby wygrana była najniebez

pieczniejszą rzeczą, której mogła dokonać. - Mieliśmy umowę. Ty

dotrzymałaś swojej części, ja dotrzymam swojej. Możesz sobie

mieć to przeklęte dziecko. - Zgoda przypominała raczej gniewne

warknięcie. - I nie musisz go rodzić na Thanatos Minor. Vector

twierdzi, że napęd skokowy jeszcze jeden raz przerzuci nas do tach-

jonowej i z powrotem. Nie postawiłby na to życia, ale skłonny jest

postawić reputację. - Ostatnie słowo wyrzucił z siebie jak przekleń

stwo. - Zrobię to dla was.

W oczach płonęła mu mordercza wściekłość albo dzika radość; Morna nie umiała tego odgadnąć.

- Zabiorę was na Stację Atestującą.

Kiedy Morna usłyszała tę nazwę, wstrzymała oddech.

- Pomogą ci w porodzie, to pewne. I nie będziemy musieli przez

najbliższe dziesięć lat znosić wrzaskliwego bachora. Oni w ciągu

mniej więcej godziny dadzą ci wyrośniętego dzieciaka. Może wte

dy nie będę musiał cię zostawiać.

Ostatnie słowa dotarły do niej, ale nie zarejestrowała ich. Myślała tylko o Stacji Atestującej.

Zakazana przestrzeń. Amnion.

Może usłyszała złośliwy śmiech Nicka. Planował to od początku, już kiedy zawierał z nią tę umowę.

Mimo pomocy Vectora i Mikki zemdlała, jakby właśnie w tej chwili umarła.

Amnion Pierwszy kontakt

W kwestii, co należy oficjalnie uznać za „pierwszy kontakt" z Amnionem, opinie są podzielone. Niektórzy uważają, że stosunki ludzkości z jedyną (znaną) inteligentną - i podróżującą w kosmosie - formą życia można uznać za nawiązane od chwili, gdy pierwszy człowiek spotkał pierwszych Amnioni. Według jednej z interpretacji nastąpiło to na pokładzie statku Amnionu, Solidarności, kiedy Sixten Vertigus, kapitan Dalekiej gwiazdy, statku badawczego Korporacji Kopalni Kosmicznych, na własną odpowiedzialność i wbrew wyraźnym instrukcjom podjął ryzyko wyjścia w przestrzeń i dotarcia do śluzy Solidarności. Naprzeciw wyszła mu istota, którą potem opisał jako „humanoidalny morski anemon, mający zbyt wiele ramion".

Instrukcje nakazywały mu zbliżyć się do obcego statku, lub bazy, i tak długo, jak to możliwe bez narażania misji, nadawać z taśmy program, przygotowany na tę okazję przez Intertech, filię KKK, oraz nagrywać ewentualne odpowiedzi, jakie potrafi odebrać jego sprzęt. Potem miał uciec przez szczelinę w taki sposób, by zmylić ewentualny pościg. Prezes i dyrektor KKK, Holt


178

179

Fasner, oświadczył, że nie ma zamiaru narażać Ziemi dla zysku; nie chciał zbyt wiele zdradzać istotom, których zamiary pozostawały nieznane.

Niechęć Sixtena Vertingusa do wypełniania poleceń zapewniła mu ważne miejsce w historii kontaktów ludzi i Amnioni.

Był idealistą.

Ponadto misja trwała już bardzo długo i znalazł się tak wiele lat świetlnych od Ziemi, że nikt nie mógł podważyć jego decyzji.

Jednakże istota, która wprowadziła Vertingusa na pokład obcego statku, była jedynie pomniejszym funkcjonariuszem. Bardziej dbający o protokół analitycy uważają, że „pierwszy kontakt" nastąpił w chwili, gdy ziemski przybysz spotkał „kapitana" Solidarności (w tym kontekście „kapitan" jest niezbyt ścisłym tłumaczeniem określenia Amnionu, oznaczającego dosłownie „podejmującego decyzje").

W terminach konkretnych, podczas tego spotkania nie ustalono niczego istotnego. Instrumenty kapitana Vertingusa potwierdziły, że - gdyby jego życie od tego zależało - mógłby oddychać powietrzem Solidarności. Tę informację uzyskał już wcześniej od Interte-chu: dokładniej to, że budowa Amnioni oparta jest na węglu i tlenie, a ich procesy metaboliczne są co najmniej analogiczne do ludzkich. Jego próby rozmowy w „kapitanem" Solidarności pozwoliły uzyskać wstępne nagrania, na podstawie których dokonano potem tłumaczenia.

Trzeba przyznać, że Sixten Vertingus nie oczekiwał wiele. Jego celem - oprócz zakazanej żądzy, by na własne oczy zobaczyć przynajmniej jednego Amnioni - było wręczenie komuś taśmy, którą powinien nadawać drogą radiową, oraz odtwarzacza. Dzięki temu Amnion mógłby analizować wiadomość dowolnie długo.

Na taśmie zawarto podstawowe zasady, umożliwiające Amnio-nowi wstępne tłumaczenie ludzkiej mowy, pewne fakty matematyczne i kodowane dane. Nieprzypadkowo taśma zawierała także przesłanie: propozycję przymierza i handlu z samą KKK. O ile to możliwe, na zasadach wyłączności.

Amnioni zareagowali gestami i dźwiękami, które dla kapitana Vertingusa nie miały żadnego sensu. Nie byli jednak zaskoczeni jego darem. Może też zrozumieli znaczenie faktu, że przyszedł do

nich sam i bez broni. W zamian za taśmę i odtwarzacz wręczyli mu zapieczętowany pojemnik, a w nim - co odkryli badacze wkrótce po bezpiecznym powrocie kapitana na Daleką gwiazdę - materiał mutagenny, niemal identyczny z tym, który sprowadził go w ten sektor przestrzeni.

Na swój sposób Amnion także próbował nawiązać kontakt.

180

10

Kiedy Morna się obudziła - w swojej kabinie, rozciągnięta twarzą w dół na koi - miała uczucie, że minął straszliwie długi czas.

Śniła o Amnionie i horrorze; o gwałcie gorszym niż wszystko, co uczynił jej Angus Thermopyle. Własne krzyki obudziłyby ją już dawno, gdyby nie ugrzęzła we śnie, przygnieciona całkowitym wyczerpaniem. "Krzyki i koszmary sprawiły, że sen zdawał się trwać bez końca.

We śnie Nick sprzedał ją Amnionowi.

Wprawdzie mówił, że tego nie zrobi, ale zrobił. A Amnion pompował w nią mutageny, aż zmieniła się w potworną istotę, nieludzką, obcą, nierozpoznawalną i obłąkaną. Ludzie oddani Amnionowi zawsze wpadali w obłęd - tak słyszała w Akademii. Zapominali o swoim człowieczeństwie: stawali się Amnionem.

To była kara za zwycięstwo nad Nickiem Succorso. Wygrać mógł tylko on; każdy to powinien wiedzieć w momencie, kiedy zasiadał do gry.

Nic dziwnego, że krzyczała. Powinna umrzeć. Zwykły sen o czymś takim powinien zatrzymać jej serce. Po szaleńczym, okrutnym wysiłku ostatnich dni nie miała prawa wytrzymać szoku tych wizji.

Nick zabierał ją na Stację Atestującą. Do źródeł jej przerażenia.

A jednak wciąż żyła. Czas mijał i budziła się powoli. Materiał poduszki ocierał jej policzek, materac podtrzymywał ciężar ciała. Czuła na biodrze ucisk sterownika, ciągle ukrytego w kieszeni kombinezonu.

Jeżeli Nick zamierzał ją zdradzić, to jeszcze tego nie uczynił.

Powiedział: Pomogą ci w porodzie, to pewne. W ciągu mniej więcej godziny dadzą ci wyrośniętego dzieciaka.

I jeszcze: Może wtedy nie będę cię musiał zostawiać.

Nie rozumiała. Nie miała pojęcia, o czym mówił. W ciągu zaledwie trzydziestu sekund na mostku stał się obcy i równie groźny jak Amnion.

Miała wrażenie, że zbudziła się, bo nie mogła dłużej znosić sennych koszmarów. Ale jawa niosła inne groźby. Nie wiedziała, jak stawić im czoło.

- Jeśli wracasz do siebie - odezwała się lodowato Mikka Va-

saczk - to możesz to powiedzieć. Nick nie ma zbyt wiele czasu.

Głos pierwszej oficer nie zdziwił Morny. Jej zdolność do dziwienia się zniknęła, wyczerpał ją Nick i koszmary. Wszystko tu było zdradą, taką czy inną. Nic już nie mogło jej zaskoczyć.

Mimo to odwróciła głowę i spojrzała na gościa w kabinie.

Siedząc na krześle obok drzwi, Mikka wydawała się twarda jak ściana, którą miała za plecami. Skrzyżowała ramiona na piersiach; tkwiła nieruchoma, sztywna, jakby zablokowała wszystkie stawy. Jedynie oczy pociemniały jej od emocji, która mogła być wrogością albo zachłannością.

Morna przełknęła ślinę; po długim śnie zaschło jej w gardle.

- Na co czeka? - wymamrotała.

- Chce wiedzieć, że już z tobą lepiej. - Głos Mikki także był twardy. - Musimy zacząć hamowanie i martwi się o twoją chorobę skokową. Mam mu zameldować, że się obudziłaś i jesteś bezpieczna. I pod kontrolą.

Hamowanie, pomyślała Morna bez zdziwienia. Przeciążenie. Jasność.

Miała ochotę odwrócić się do ściany, ale powstrzymał ją wzrok Mikki. Raz jeszcze przełknęła ślinę.

- Gdzie jesteśmy?

Zastępczyni Nicka odpowiedziała natychmiast.


182

183

- Parę dni od Atestującej. Zostało nam akurat tyle czasu, żeby zwolnić. Jeśli podlecimy za szybko, pieprzony Amnion pewnie odparuje nas dla samej zasady.

Morna zamrugała nerwowo. Parę dni od Atestującej. Już... Kiedy spała, odebrano jej wszystkie możliwości. Straciła nawet szansę na nadzieję, że ona i cały statek zginą w szczelinie międzywymiarowej. - Napęd skokowy zadziałał? - spytała posępnie. -Ledwie, ledwie. Vectornas przepchnął. Nie wiedziałam, że jest do tego zdolny. Napęd przeszedł w krytyczną i wyłączył się, kiedy weszliśmy w szczelinę. Wtedy Vector złamał zabezpieczenia i dał do generatora pola tyle mocy, żeby przeciągnąć nas z powrotem. Był szybki. Minęliśmy docelowe okno przejścia o jakiś milion kilometrów. To i tak za blisko. Nie chcemy, żeby to wyglądało na próbę ataku. Dlatego musimy szybko zacząć hamowanie. Przerwała na chwilę.

- Cała ta moc nadpaliła silniki - dodała. - To niedobrze. - Być

może chciała okazać sarkazm, ale w głosie brzmiał tylko lęk i nie

chęć. - Jeśli Nickowi nie uda się ten numer, to już nigdy nie opu

ścimy zakazanej przestrzeni.

- Nie rozumiem. - Morna nie mogła się skupić na napędzie skokowym i ucieczce z zakazanej przestrzeni. - Dlaczego w ogóle pozwalają nam na zbliżenie? - Kapitański kaprys był statkiem ludzi, a więc z definicji wrogim, naruszającym pakt. - Dlaczego nas nie zestrzelą, niezależnie od tego, co zrobimy?

- Nie, Amnion nie przejmuje się tym, kto wlatuje w ich przestrzeń. - Mikka była wyraźnie wściekła. - Zatrzymaliby pewnie okręt bojowy, ale nikogo innego. A może i to nie. Obchodzi ich tylko, kto wylatuje.

- Dalej nie...

- Chcą ludzi - warknęła Mikka. - Nigdy nie płaci się za przywilej przebywania w ich pobliżu. Ale lepiej być gotowym do zapłaty za przywilej odlotu.

Mornie zdawało się, że w pełnym napięcia głosie Mikki słyszy echo własnych krzyków. Bała się snów. Zsunęła nogi z koi i usiadła. Przez chwilę rozcierała dłońmi twarz, jakby chciała z zakończeń nerwowych pozbyć się uczucia bezradności. Potem wsunęła dłoń do kieszeni i trafiła na dodający otuchy kształt sterownika.

184


- Skąd tyle o nich wiesz?

- Ponieważ - burknęła Mikka Vasaczk -już tu kiedyś byliśmy. Niczego nie tłumaczyła; to wspomnienie tkwiło w niej gdzieś

głęboko i mogło być źródłem gniewu. Morna spróbowała innego podejścia.

- Jeśli jest tak, jak mówisz - spytała - to czemu to robimy? Dlaczego Nick to robi?

- Bo jest szurnięty, i tyle. - Mikka zaciskała i rozluźniała na przemian mięśnie twarzy. - Zawsze taki był. Dobrze, kiedy grozi nam niebezpieczeństwo. Wtedy jest najlepszy. Ale jeśli sytuacja robi się za łatwa albo - dodała sarkastycznie - ktoś rozwiąże za niego zbyt wiele problemów, wtedy mu odbija. I kiedy już myślisz, że jesteś bezpieczna, nagle wyrywa ci spod dupy grawitację.

Spojrzała na Mornę z niechęcią.

- Nie obchodzi mnie, jaką zawarł z tobą umowę. Nie musiał jej do

trzymywać. - Jej ton sugerował raczej krzyk protestu. - Kiedy już roz

gryzłaś tego wirusa, mógł przecież zmienić zdanie. Nic byś na to nie

poradziła. Mieliśmy na Thanatos Minor załatwioną miłą, bezpieczną

robótkę. Typowy przewal dla PZKG. On ma talent do dawania im,

czego chcą, i brania za to pieniędzy, zanim zdążą się zorientować, że

sprawia im to więcej problemów, niż rozwiązuje. Sporo nam wyszło

takich numerów. I lubimy, kiedy pieprzona policja płaci za to, że

z nich robimy durniów. Tak właśnie było, kiedy zabraliśmy cię z Gór-

-Komu. Ale za bardzo nam się spieszyło, żeby skasować za to forsę.

Morna przyglądała jej się tępo, próbując przetrawić tę informację. A Mikka mówiła dalej:

- Nick miał tylko nie zwracać na ciebie uwagi, polecieć do Fak-turamy, zrobić swoje, zarobić forsę, wyremontować Kapitański kaprys i odlecieć, zanim gliny sobie uświadomią, że wpadłaś w gorsze gówno niż dotąd. A zamiast tego tkwimy na granicy przetrwania i możemy tylko liczyć, że potrafi dokonać paru cudów i jeszcze raz zachować naszą skórę.

Była wyraźnie rozgoryczona. Morna jednak miała wrażenie, że ta gorycz dotyczy czegoś zupełnie innego.

To zresztą bez różnicy. Tak właśnie było. Morny nie obchodziły przyczyny rozgoryczenia Mikki. Ważne było to, że nikt jeszcze nie rozmawiał z nią tak otwarcie o interesach, jakie Nick prowadził

185

z PZKG. Kiedy zabraliśmy cię z Gór-Komu. Działo się tu coś niezwykłego. Nie tylko ona została zdradzona. I nie odebrano jej wszystkich możliwości wyboru: gdyby z pełną mocą uruchomiła wszystkie funkcje implantu strefowego naraz, prawdopodobnie w jednej chwili wypaliłaby sobie mózg. Pozostała jej ta jedna, ostateczna obrona przed sprzedażą.

Mogła sprawdzić, do jakich granic posunie się Mikka Vasaczk.

Przez chwilę błądziła wzrokiem po kabinie, marszcząc brwi, przyglądała się ścianom, drzwiom, interkomowi, jak gdyby ich nie poznawała. Potem wróciła spojrzeniem do Mikki.

- Nick czeka - przypomniała neutralnym, spokojnym głosem. -

Powinnaś sprawdzić, czy dobrze się czuję i czy panuję nad sobą, że

by mógł zacząć hamowanie. Zostało niewiele czasu. Dlaczego mi to

wszystko mówisz?

Mikka nie wahała się. Jej wrogość i jej zachłanność zbiegły się w jedno.

- Chcę, żebyś mi zaufała - odparła sztywno.

Morna uniosła brwi. Zaufać jej? Zastępczyni Nicka? Patrzyła w milczeniu i czekała.

Po chwili Mikka wyjaśniła takim tonem, jakby podejmowała osobiste ryzyko.

- Chcę, żebyś mi powiedziała, jak to robisz. Mornie znowu zaschło w gardle.

- Jak... co... robię? - spytała, jąkając się przy każdym słowie.

- Wszystko - burknęła Mikka. Zdawało się, że siedzi tak sztywno,

żeby nie krążyć wściekle po kabinie ani nie walić pięścią o ścianę. Mo

że to strach przed Amnionem odebrał jej pewność siebie. - Wszystko.

Jak przeżyłaś u Angusa Thermopyle'a? Jak mu się wyrwałaś? Jak mo

żesz całymi tygodniami funkcjonować bez odpoczynku, pracując przy

tym jak cyborg na permanentnym stymie, a kiedy wyglądasz już jak

ożywiony przekaźnik fali zerowej, potrafisz jeszcze rozwiązać pro

blem, na którym połamali sobie zęby najlepsi z nas? Jak sprawiasz, że

Nick...? - Zająknęła się; zacisnęła zęby. Po chwili jednak odzyskała

panowanie nad sobą. -Jak sprawiasz, że cię potrzebuje? Nigdy jeszcze

tak się nie zachowywał. Jest szurnięty, to fakt, ale nie jeśli chodzi o ko

biety. Nie pieprzy się z takimi, którym ufa. Jeśli zaczyna którejś ufać,

przestaje się z nią pieprzyć i szuka sobie innej. Albo, kiedy zaczyna się

z jakąś pieprzyć, przestaje jej ufać. Albo zwyczajnie mu się nudzi. A ty coś mu zrobiłaś. Nie poznajemy go. Połowa z nas jest w szoku, druga połowa sra ze strachu w skafandry. Dałabym głowę, że nigdy nie zaryzykuje siebie ani statku dla kobiety. Na pewno nie ryzykował dla mnie, kiedy ostatnim razem tu byliśmy. Ale ty jakoś go do tego skłoniłaś, tylko po to, żebyś mogła urodzić dziecko. Chcę wiedzieć, jak?

Głos Mikki wręcz ociekał goryczą. Morna spojrzała jej prosto w oczy.

- Dlaczego sądzisz, że miałam jakiś wybór? - spytała cicho. -

Gdybym postąpiła inaczej, w tej chwili byłabym już martwa.

Spazmatyczny grymas pojawił się na twarzy Mikki i zniknął.

- Posłuchaj mnie, Morno... - Jedynie siłą woli zachowywała spo

kój. - Dopóki się nie pojawiłaś byłam najbardziej kompetentną kobie

tą, jaką znałam. Jeśli nie liczyć Nicka i jeszcze jednego czy dwóch fa

cetów, byłam najbardziej kompetentną osobą. Umiem prowadzić do

wolny statek i stację. Gdybym musiała, mogłabym nimi kierować przez

całe dnie. Gdyby teraz Kapitański kapiys się rozpadł, potrafiłabym go

zespawać od osi po pancerz. Wiem co do godziny, ile wytrzymają na

sze filtry, na jak długo wystarczy żywności. W uczciwej walce poradzę

sobie z każdym na pokładzie, z wyjątkiem samego Nicka. Dobrze mi

idzie z bronią. - Opanowała się i nie dopuściła do kolejnej chwili wa

hania. - W łóżku zachowuję się jak nimfomanka. Mam za szerokie bio

dra, ale niezłe piersi i mocne mięśnie. Nick rzucił mnie, kiedy zaczął mi

ufać, ale przynajmniej wiedziałam, że mi ufa. A przy tobie wyglądam

na jakąś gwiazdkę z wytrzeszczonymi oczami, w marnym wideo.

Bezradna dodała jeszcze:

- Muszę cię zrozumieć. Inaczej jestem skończona.

Morna mogłaby odpowiedzieć: kiedy tylko ci to wyjaśnię, ja będę skończona. Ale instynkt podpowiadał, że to nieprawda, nie w tej chwili, kiedy Mikka postanowiła tak bardzo się odsłonić. A Morna już zbyt długo była samotna, zbyt często kłamała, zbyt wiele straciła. Jak jej gość, miała chęć się odsłonić, choćby na chwilę i przed szczerym nieprzyjacielem.

Nie próbowała nawet przewidywać konsekwencji.

- Nie ma w tym nic cudownego - oświadczyła. - I we mnie nie

ma nic cudownego. Kiedy odkrył, że mam chorobę skokową, on...

- Raz jeszcze imię Angusa nie przeszło jej przez gardło. - Kapitan


186

187

Ślicznotki wszczepił mi implant strefowy. W ten sposób zmusił mnie, żebym z nim została, żebym robiła, co mi każe. Wiedział, że jeśli ochrona Gór-Komu znajdzie przy nim sterownik, dostanie wyrok śmierci. Dlatego w ostatniej chwili dał go mnie. Wzięłam. Prze-handlowałam za to jego życie.

Mikka była wstrząśnięta. Opuściła ręce i otworzyła usta. Oczy zaszły jej mgłą, jakby dostrzegła konsekwencje wyznania Morny. Na twarzy pojawił się wyraz szoku, z odcieniem lęku i współczucia. Wstała, jak gdyby chciała szybko wyjść z kabiny. A potem nagle usiadła i znowu skrzyżowała ramiona.

Przez dłuższą chwilę jedyną odpowiedzią, jaką mogła wykrztusić, było nieartykułowane stęknięcie, jak po ciosie w brzuch.

Potem, z wolna, znowu spojrzała na Mornę. Odetchnęła głęboko i wyprostowała ręce.

- Cóż, to jakaś pociecha - mruknęła. - Dobrze wiedzieć, że tak naprawdę nie jesteś cztery razy lepsza ode mnie.

- Powiesz Nickowi? - spytała Morna, niemal obojętnie.

- Nie, nigdy - odparła natychmiast Mikka. - Jeśli nie potrafi odróżnić prawdziwej namiętności od... od tego, co mu dajesz, to już jego problem.

Wstała ponownie.

- Za długo tu siedzę. Zacznie zadawać niewygodne pytania. Mu

szę cię zamknąć, żeby zacząć decelerację. Czy chciałabyś przedtem

jeszcze czegoś?

Jedno szczere wyznanie prowadziło do następnego. Morna nie oceniała ryzyka. Po prostu odpowiedziała.

- Chcę porozmawiać z Nickiem. Mikka Vasaczk zmrużyła oczy.

- To mu się nie spodoba. Jest trochę zdenerwowany.

- Ja też. - Morna wzruszyła ramionami.

Najwyraźniej dogadał się z PZKG, że uratuje ją z rąk Angusa. Najwyraźniej PZKG była skorumpowana. Możliwe więc, że to PZKG życzyła sobie, żeby Nick zabrał ją na Stację Atestującą, żeby ją sprzedał. Wolałaby, żeby sam jej to wyjaśnił. Nie lękała się już jego gniewu; teraz bała się tylko tego, że oddają Amnionowi.

Poderwała się i wyczekująco spojrzała na Mikkę.

Ta zmarszczyła brwi.


- Jeśli mu powiesz o implancie strefowym - stwierdziła - poczuje się zdradzony. Może cię zabić.

- Wiem. Ale są inne rzeczy, które w tej chwili bardziej mnie przerażają.

Vasaczk znowu mruknęła coś niewyraźnie. Ale wskazała Mornie drzwi.

- Ty pierwsza.

Morna mocno zacisnęła palce na sterowniku. Był jej ostatnią obroną i ostatnią nadzieją. Dopóki ma go przy sobie, zawsze może się zabić, zachowuje szansę ucieczki przed tym, co spróbuje z nią zrobić Nick.

Razem z Mikką dotarły na mostek.

Kiedy weszły, Nick odwrócił swój fotel z taką miną, jakby chciał przeklinać. Minę miał skupioną, pełną napięcia, oczy rozgorączkowane. Jednak gdy zobaczył Mornę, znieruchomiał.

- Co ty tu robisz? - zapytał. Nagle zwrócił się do Mikki: - Po co

ją tu przyprowadziłaś?

Rozłożyła ręce, zrzucając z siebie odpowiedzialność.

- Chce z tobą porozmawiać. - Mówiła nie bardziej nerwowo niż

zwykle. - A ponieważ to z jej powodu tutaj jesteśmy, pomyślałam,

że może dasz jej kilka minut.

Na mostku wszyscy przerwali pracę. Carmel pochylała głowę nad konsolą, ale Lind, Sib Mackern i Malda Verone wyciągali szyje, żeby zobaczyć, co się dzieje. Sternik dla lepszego widoku odwrócił fotel.

Nick zmierzył Mikkę spojrzeniem pełnym czystej nienawiści, ale jego blizny były jasne jak stara kość. Odwrócił się do Morny.

- Nie mamy na to czasu.

Ze skupioną twarzą i mordem w oczach wydawał się groźny niczym działo cząsteczkowe. Morna jednak już się go nie bała.

- To moje życie - rzekła, odpowiadając na pytanie, którego nie

zadał. - I moje dziecko. Mam prawo wiedzieć. Żeby się tutaj do

stać, spaliłeś napęd skokowy. Jeśli nie dysponujesz rezerwami,

o których nie wspominałeś, nigdy nie dolecisz na Thanatos Minor.

To za daleko. A nie masz innego miejsca. Jeśli nawet Amnion po

zwoli ci opuścić Stację Atestującą, nigdy już nie zobaczysz ludzkiej

przestrzeni. To paskudna sytuacja. Nick. Chcę wiedzieć, dlaczego

się w nią wpakowałeś. Chcę wiedzieć, o co gramy.


188

189

Jak wcześniej Mikka, wyglądał, jakby pozwolił się nakłonić do szczerości.

- Nie rozumiesz? - warknął. Był rozgorączkowany, zatroskany, schwytany w pułapkę własnej brawury; ale nie pokonany. - Chcę cię zatrzymać. Tylko w ten sposób mogę tego dokonać. Tylko taki mi dałaś wybór. Jeśli nie pozwolę ci zachować tego pieprzonego bachora, będziesz mi szkodzić. Obiecałaś mi to bardzo wyraźnie. Ale jeśli go zachowasz... Machnął pięścią.

- To niemożliwe. Jesteśmy przestępcami! Uciekamy, walczymy, stale mamy jakieś uszkodzenia. Nie możemy przez najbliższe dziesięć czy piętnaście lat niańczyć twojego gówniarza... ani zastępować ciebie, kiedy ty go niańczysz. Gdybyś urodziła dziecko, musiałbym cię wyrzucić. Pozostała mi tylko jedna możliwość: Amnion.

Twarz Mackerna spływała potem. Malda wyglądała, jakby jej było niedobrze. Lind posykiwał cicho przez zęby.

Nick nie zwracał na nich uwagi; całą swoją furię skupił na Mornie. - Oni potrafią wymuszać rozwój dzieci. Może o tym nie wiesz; gliny chciałyby zrobić z ciebie miłą, małą genofobkę. Wolą, żebyś nie rozumiała, na co może się przydać prawdziwa inżynieria genetyczna. Amnion potrafi wyjąć z ciebie to draństwo i oddać ci fizycznie dojrzałego dzieciaka, kiedy ty utniesz sobie pieprzoną drzemkę. Ja muszę tylko sensownie dobić z nimi targu. Amnion dotrzymuje umów. Nigdy nie oszukują, kiedy chodzi o pieniądze. Albo o DNA. Wystarczy, że zaoferuję im coś, na czym im wściekle zależy. Odetchnął.

- Czy wyrażam się jasno? - zapytał gniewnie. - A teraz zejdź z tego pieprzonego mostka. Musimy zacząć hamowanie. Wracaj do kabiny. Jeśli nie, to Mikka tak cię napompuje kataleptykiem, jakbyś już nigdy nie miała się obudzić.

Morna ledwie usłyszała polecenie. Nie wiedziała, że Amnion potrafi wymusić rozwój dziecka, ale ta informacja jej nie zaskoczyła. Nie mogła myśleć o takich rzeczach. Jeśli w ogóle poczuła zdziwienie, to całkiem innego rzędu.

Czy to możliwe, że wszystko, co robiła ze sobą z pomocą implantu - wszystkie wysiłki, tłumienie mdłości i wstrętu - teraz miało się opłacić?

190

- Ciągle nie rozumiem - wymamrotała. - Miałeś przecież setki

kobiet. Dlaczego akurat mnie chcesz zatrzymać?

Nick obnażył zęby, jakby miał ochotę wyć.

- Czy naprawdę jesteś taka głupia? Czy muszę ci rysować pie

przoną mapę? Jestem Nick Succorso. Wszędzie krążą o mnie opo

wieści, o całe parseki stąd we wszystkich kierunkach. Jestem piratem,

o którym opowiada się historie, jedynym, który robi, co zechce, w ca

łej galaktyce. Jestem człowiekiem, który ustanawia własne prawa,

który kpi z ochrony stacji, który z PZKG robi idiotów, który tańczy

z Amnionem i wychodzi z tego cało. Do diabła, pokonałem nawet ka

pitana Angusa owcojeba Termo-piłę. Pokonam każdego! - Jego na

brzmiałe mrocznym pożądaniem blizny pulsowały; wściekłość zmie

niła się w inne emocje. - Mogę polecieć w każdy punkt ludzkiej prze

strzeni, ponieważ nikt jeszcze nie potrafił mi niczego udowodnić,

a kiedy wchodzę do baru, we wszystkich kątach powtarzają szeptem

moje imię. Obcy ludzie przekazują sobie te opowieści. Obcy ludzie

chcą mi oddać wszystko, co mają, w zamian za nadzieję, że wystąpią

w jednej z nich. To mi się podoba. Na to zasługuję.

Sternik pokręcił głową. Carmel zachichotała z uznaniem. Mikka przyglądała się w skupieniu, nie zdradzając żadnych uczuć. Nick nawet ich nie zauważał. Wymierzył palcem w Mornę.

- Ty już wystąpiłaś. Glina, która porzuciła całe PZKG, żeby tylko

być ze mną. Jesteś częścią jednej z lepszych historii. Ale będzie jesz

cze lepsza. Ludzie będą opowiadać o Nicku Succorso, który zaryzy

kował własne życie i statek, postawił wszystko przeciw Amnionowi,

żeby tylko Morna Hyland mogła urodzić syna. Zapamiętają to jesz

cze długo po tym, jak gówniana Policja Zjednoczonych gównianych

Kompanii Górniczych wymrze jak wieloryby humbaki.

Urwał, dysząc ciężko. Blizny miał czarne, jak gdyby odkrył drogę do osobistej apoteozy.

Morna nie potrafiła mu spojrzeć w oczy. Gdzieś w głębi serca zatlił się maleńki płomyk nadziei. Wreszcie uwierzyła Nickowi: nie sprzeda jej ani jej dziecka. Człowiek, który żyje dla historii, jakie o nim opowiadają, nie odda Amnionowi ani jej, ani nikogo ze swoich ludzi.

Podbudowana tą nadzieją nie zauważyła, że w głosie Nicka brzmi coś więcej niż tylko uniesienie. Był też kwaśny ton zwątpienia. Człowiek, który żyje dla historii, jakie o nim opowiadają, nie powinien opo-

191

wiadać ich sam. Był artystą, uzależnionym od bezbłędnego opanowania instrumentów. Nie zniósłby oszustwa, fałszu, opowieści, która zmieniłaby się w historę Nicka Succorso ryzykującego życie, statek i wszystko, żeby kobieta, która go nie kochała, mogła urodzić dziecko.

Nie zniósłby, gdyby ktokolwiek - nawet obcy ludzie - miał powód, by się z niego śmiać.

Tego Morna nie zauważyła.

- Ciągle nie rozumiem - powiedziała cicho, jakby chciała go sprawdzić. - Dlaczego ja? Dlaczego robisz to wszystko dla mnie?

Nieświadomie trafiła w jego czuły punkt. Gniew i przemoc zawrzały w dawnym jądrze poczucia zdrady.

- Pokażę ci - wychrypiał. - Zdejmij kombinezon.

Carmel podniosła nagle głowę i wcisnęła klawisze na konsoli.

- Nick, zaczyna się ruch. Statki Amnionu... okręty, sądząc po

konfiguracji.

- Kurs? - zapytała Mikka Vasaczk. Carmel wciskała kolejne klawisze.

- Nie w naszą stronę. Zbliżają się do Atestującej.

- Wywołują?

Lind poprawił odbiornik w uchu, wprowadził jakieś instrukcje.

- Nic. Jeśli rozmawiają, to nie nadają w tę stronę.

Mikka odwróciła się do Nicka i Morny.

- Nick, musimy hamować. Atestująca obsługuje wszystkie po

sterunki. Okręty bez przerwy przylatują i odlatują. Te dwa mogą tu

być przypadkiem, ale nie wolno nam ryzykować dolotu z taką pręd

kością. Cokolwiek powiemy, nie uwierzą, dopóki nie zwolnimy.

Nick nie zwracał na nią uwagi; ignorował wszystkich na mostku. Wpatrywał się w Mornę nieruchomo niczym śmierć; blizny mu nabrzmiały, jakby zaraz miała się z nich posączyć krew.

- Powiedziałem: zdejmij kombinezon.

Tutaj, przy całej wachcie. Chciał się wykazać właśnie tutaj.

192

Jeszcze kilka minut temu odmówiłaby mu niemal spokojnie. Poruszona transcendentalnym strachem przed Amnionem zaryzykowałaby odmowę. Nie miałaby już nic do stracenia. Póki żyła pogardzała nim. Każdy jego dotyk budził obrzydzenie. Był piratem i zdrajcą; był mężczyzną. Chciał ją poniżyć, zmuszając do stosunku na oczach swoich ludzi; to więcej, niż mogła znieść.

A implant strefowy pozwalał na ucieczkę...

Dał jej jednak nadzieję, że być może nie zginie; że może potrafi ocalić siebie i Daviesa; że Morna Hyland, która kiedyś przejmowała się takimi rzeczami jak zdrada i dzieci, nie jest jeszcze całkiem zgubiona. Zanim postanowiła urodzić dziecko, dała mu imię swojego ojca, ponieważ chciała odzyskać to, co ojciec sobą reprezentował - wiarę i poświęcenie. Intuicyjnie chciałaby także się nimi przejąć. Uświadomiła sobie, że właśnie dlatego decyzje dotyczące losu dziecka i jej własnej przyszłości tak mocno od siebie zależały.

W pewnym sensie Nick oddał jej z powrotem jej życie. Teraz wszystko wyglądało inaczej.

Kiedy nie posłuchała, wstał i podszedł do niej, pchany złością i zwątpieniem.

Czekała na niego bez drgnienia.

Ale nie dotknął jej, nie uderzył, nie zerwał ubrania z ramion. Rozpalony jak laser zatrzymał się tuż przed nią; wściekły grymas wykrzywił mu twarz.

- Morno... - szepnął przez zęby, tak że nikt nie mógł go słyszeć. - Proszę...

Błagał, by pozwoliła mu pokazać swoim ludziom, że ma nad nią absolutną władzę.

Wtedy wiedziała, że jest bezpieczna. Przełknął kłamstwo; uzależnił się od jej maski. Dopóki pomoże mu panować nad zwątpieniem nigdy z niej nie zrezygnuje.

Dla swego i Daviesa bezpieczeńswa, dla Morny Hyland - złamanej i prawie zamordowanej przez Angusa Thermopyle - sięgnęła do kieszeni i przywołała falę żądzy, sztucznie wzbudzoną przez implant strefowy. Potem rozpięła kombinezon i stanęła naga. Delikatny róż zabarwił jej skórę, ale nie ze wstydu. Na oczach wszystkich obecnych na mostku, oddała się Nickowi niczym kobieta, która poświęciłaby duszę za jego pieszczoty.

Wziął ją na pokładzie: szybko, mocno, rozpaczliwie. Ze swojej

pozycji nie widziała żadnej twarzy oprócz jego - i Mikki Vasaczk.

Twarz Mikki zalana była łzami, pełna mimowolnego żalu; może

płakała nad sobą, może nad Morną albo Nickiem; a może nad nimi

wszystkimi.

II

Kapitański kaprys musiał mocno hamować. Mimo to, przeciążenie było mniejsze niż po opuszczeniu Stacji Gór-Komu. Nick uznał, że ma więcej czasu. Wierzył, że jeśli Stacja widzi hamowanie Kapitańskiego kaprysu, zapewne wysłucha, co mają do powiedzenia, a dopiero potem zdecyduje, czy ich zniszczyć.

Uruchamiał więc niepełny ciąg wsteczny na dwie godziny, potem dwie godziny dryfował i znów zaczynał hamowanie, więc ludzie mogli jakoś dojść do siebie po wysiłku. Z tego samego powodu wachty zmieniały się teraz co cztery godziny. W ten sposób, na przemian hamując i dryfując, wiózł Mornę na jej pierwsze spotkanie z Amnionem. Z powodu choroby skokowej przez większość czasu praktycznie nie nadawała się do pracy. Kiedy statek zwalniał, musiała leżeć w kabinie, uśpiona przez implant. Godziny dłużyły się nieznośnie.

Gdyby mogła pracować, byłaby pewnie mniej podatna na rosnący lęk. Jednak w miarę zbliżania się do Stacji Atestującej, strach się zwiększał - był tak głęboki, że sięgał niemal komórek -jak gdyby geny krzyczały z przerażenia. Mimo zapewnień Nicka bała się Amnionu. Zagrażali jej przynależności do gatunku ludzkiego. Mieli moc przemiany jej najbardziej fundamentalnej cechy.

194

Sam pomysł oddania się im, pozwolenia na wyjęcie Daviesa z łona i jego „wymuszony wzrost" w którymś z ich laboratoriów napełniały ją grozą.

Oczywiście, mogłaby temu zaradzić, usypiając się na czas dolo-tu do Stacji. Zachwycony swym zwycięstwem na mostku Nick podał jej dokładne informacje na temat przeciążeń. Mogłaby ustawić zegar w sterowniku i zasnąć na osiemnaście czy dwadzieścia cztery godziny, bez obawy, że ktoś w tym czasie będzie jej szukał. Z jakichś powodów bardzo tego nie chciała. Tłumaczyła sobie, że woli wiedzieć, co się dzieje, w jaki sposób Nick zamierza chronić swój statek, co on i Amnion sobie powiedzą, jaką zawrą umowę. Wszystkie szczegóły, od których może zależeć jej życie, zostaną pewnie ustalone w okresach odpoczynku między impulsami hamującymi. Nic by nie usłyszała, gdyby nie była przytomna w czasie rozmów Nicka.

Za każdym razem, kiedy ruszały silniki, ustawiała wyłącznik na nieco powyżej dwóch godzin; za każdym razem, kiedy się budziła, biegła na mostek. Żeby jakoś usprawiedliwić te wizyty, przynosiła kawę i kanapki dla wachty dyżurnej. Potem stawała dyskretnie w kącie, mając nadzieję, że Nick, Mikka czy Liete jej nie wyrzucą. W miarę możliwości na godzinę czy dwie zastępowała Siba Mackerna czy Albę Parmute.

Stopniowo jednak zdawała sobie sprawę, że niechęć do długiego snu ma całkiem inne źródło: nie ufała już działaniu implantu strefowego.

W chwili największego zwycięstwa nad Nickiem Succorso część żywionej dla niego odrazy przeniosła się na sposób, w jaki go pokonała. Zaczęła się wstydzić swojej metody. Nigdy nie planował sprzedać jej Amnionowi, zasługiwał więc na coś lepszego.

Sterownik implantu strefowego dawał władzę nad sobą, pozwalał przetrwać. Dzięki niemu była dla Nicka cenna. Nie zmienił jednak jej fatalnej opinii o sobie. Właśnie dlatego, że działał w sposób sztuczny, niszczył jej szacunek dla samej siebie.

Jeśli chciała w siebie uwierzyć, musiała odzyskać to, co w jej życiu reprezentował ojciec. Potrzebowała uczciwości i szczerości, odwagi, gotowości, by zginąć za swoje przekonania. Potrzebowała syna. Czyli potrzebowała Amnionu.

195

Ta świadomość przerażała ją tak głęboko, że coraz częściej myślała, czy w czasie hamowania nie zostawić wyłączonego sterownika. Pomysł, żeby przeżyć dwie godziny, będąc zamkniętą w kabinie, przytomną i sam na sam ze swoją chorobą skokową, zaczął wydawać się mniejszym złem. Gdyby spróbowała, mogłaby się czegoś dowiedzieć o sile i czasie trwania ataku. Mogłaby określić granice tej jasności, z jaką przemawiał do niej wszechświat. Może nawet sprawdziłaby, jak może być sprytna, kiedy choruje...

Zasypianie kojarzyło się z kapitulacją przed genetyczną grozą. Za każdym razem, kiedy wracała do kabiny, większej siły woli wymagało przezwyciężenie chęci, by nie dotykać sterownika implantu. Jednak przekonywała siebie. Jeżeli chciała syna, chciała znów być zdolną do poświęcenia i oddania, musiała stawić czoło swojej trwodze.

Wyłączała się, gdy Kapitański kaprys hamował. Nawiedzała mostek podczas dryfu. Nic nie powstrzymywało lęku, który mnożył się i replikował w komórkach jej ciała niczym złośliwa neoplazma.

* * *

Kiedy Nick zmniejszył prędkość statku o dwie trzecie, zaczął nadawać do Stacji Atestującej.

Przez ten czas oba okręty Amnionu zareagowały na ich zbliżanie. Pierwszy zmienił kurs na przecinający trajektorię Kapitańskiego kaprysu tuż poza zasięgiem ataku, drugi zajął pozycję obronną pomiędzy nimi a stacją. Wciąż jednak nikt nie zażądał wyjaśnień ani identyfikacji. Lind zaczął odbierać coś w rodzaju danych nawigacyjnych: kontrolne współrzędne przestrzenne, wektory ruchu, trasy podejścia do doków; każda stacja mogłaby nadawać coś takiego do statków wychodzących ze szczeliny. Nie docierało do nich nic innego.

- Czekają na nasze zgłoszenie - stwierdził Nick, zasiadając wygodniej w fotelu. - To my jesteśmy tu obcy. Pewnie uznali, że sami powinniśmy zacząć.

Wydawał się silny i pewny siebie, jakby nie mógł się doczekać szansy zmierzenia się z tym, co nastąpi. Ktoś obcyypowiedziałby pewnie, że jest wypoczęty i spokojny, ale Morna za dobrze go znała. Dostrzegała, że zmęczenie i wątpliwości działają na niego jak lekka infekcja. Wskutek napięcia uśmiech stał się niezmienny, niczym

stężenie pośmiertne; ręce wykonywały zbyt gwałtowne ruchy; oczy szukały zagrożeń. Nie protestował przeciw obecności Morny, ale czasami zerkał na nią z ukosa, jakby się obawiał, co może zrobić.

Mikka Vasaczk także była na mostku, równie gniewna, jak zwykle, i kompetentna do szpiku kości. Vector Shaheed siedział przy konsoli mechanika. Od czasu do czasu uśmiechał się do Morny z dobrotliwą obojętnością, ale milczał. Wszyscy pozostali należeli do wachty Nicka: Carmel, Lind, pierwszy sternik, Sib Mackern i Malda Verone. Pozostali ludzie Mikki pewnie odpoczywali. Wachta Liete zajęła stanowiska bojowe w różnych punktach statku.

- Wyślij im standardową identyfikację - polecił Lindowi Nick. -

Statek, kapitan, rejestracja, ostatnie miejsce postoju. Nie nadawaj

zbyt wąsko; okręty powinny wszystko słyszeć.

Lind kiwnął głową. Podobnie jak u Nicka zdenerwowanie przejawiało się u niego w szybkości ruchów; palce jednak bezbłędnie trafiały w klawisze.

- Zrobione - zameldował po chwili.

Stacja Atestująca powinna odpowiedzieć za jakiś czas. Morna wiedziała, że nie warto wstrzymywać oddechu, ale musiała się zmuszać do oddychania; strach i niepewność zaciskały jej płuca. Nigdy nie słyszała o „wymuszonym rozwoju" dzieci, nie miała pojęcia, na czym polega ten proces i jakie niesie zagrożenia. Nie domyślała się nawet, dlaczego Nick wierzy w uczciwość Amnionu w interesach.

Ludzie na stanowiskach namiaru i sterowania nie mieli nic do roboty; mogli tylko czekać. Carmel ściągała z pustki dane i przekazywała je Mackernowi do analizy. Mackern badał je na wszystkie sposoby, porównując do zmagazynowanej wiedzy Kapitańskiego kaprysu, precyzując obraz Stacji i kontrolowanej przez nią przestrzeni. Jednak żadne z nich nie zwracało uwagi na wyniki.

- Idzie - wychrypiał nagle Lind.

- Na audio - rzucił krótko Nick.

Lind posłusznie dotknął konsoli. Z głośników dobiegł głos, któremu szumy i odległość nadały mechaniczne brzmienie.

- Tu Stacja Atestująca do ludzkiego statku intruza. Złamaliście

pakt i uznajemy wasz statek za wrogi. Identyfikacja przekracza ak

ceptowalne normy. Powtórzyć i wyjaśnić.

Uznajemy za wrogi... Yasaczk nie zareagowała, ale Mackern


196

197

stęknął mimowolnie i otarł pot z czoła; Malda pochyliła się nad konsolą celownika i zaczęła sprawdzać systemy.

- To ciekawe - mruknął Vector. - Chcą powiedzieć, że nasza identyfikacja została nadana w niewłaściwej formie czy że to my jesteśmy niewłaściwą formą?

Lind zerknął na Nicka; czekał na instrukcje.

Dowódca się nie wahał. Jeśli miał jakieś obawy, zachował je dla siebie.

- Powtórz identyfikację. Powiedz im, że już tu byliśmy, na potwierdzenie podaj datę. Przekaż, że potrzebujemy pomocy medycznej i że jesteśmy skłonni zapłacić.

Lind posłuchał, przełykając nerwowo ślinę.

Morna miała wrażenie, że się udusi, zanim Amnion znowu odpowie. Wiedziała, że w takich chwilach lepiej nie zadawać Nickowi żadnych pytań; czuła jednak, że jeśli nie zrobi czegoś, by stłumić przerażenie, zatonie w nim nieodwracalnie.

- Po co? - zapytała. - Po co tu poprzednio przyleciałeś?

Mikka zerknęła na Nicka, potem ostrzegawczo spojrzała na Mornę.

- Mieliśmy w zasadzie ten sam problem: potrzebowaliśmy re

montu, na który nie było nas stać. Wtedy dobrze nam zapłacili.

Mikka zmarszczyła czoło, jakby wchodziła na śliski teren.

- Tym razem może nie pójść tak łatwo.

- Wtedy okoliczności były trochę inne - zauważył lakonicznie Nick. - A układ stał się wyjątkowo atrakcyjny, ponieważ płaciły nam obie strony. Bawiliśmy się prawie tak dobrze, jak wtedy, gdy załatwialiśmy kapitana pieprzonego Termo-piłę.

- Właśnie dlatego tym razem może być trudniej. - Tak jak Nick,

Mikka zwracała się do Morny, ale wyglądało, jakby adresowała sło

wa do dowódcy. - Amnion może uznać, że ich oszukaliśmy.

Oczy Nicka błysnęły, ale blizny pozostały blade.

- Właśnie dlatego nie mogą mi teraz odmówić.

- Nick... - wykrztusił Lind.

Nadeszła odpowiedź ze Stacji.

198

- Stacja Atestująca do ludzkiego statku intruza. Złamaliście pakt

i uznajemy wasz statek za wrogi. Identyfikacja przekracza akcepto

walne normy. Poprzednie przybycie i odlot statku Kapitański kaprys

zostało potwierdzone. Nazwisko „Nick Succorso" przeczy ustalonej

rzeczywistości i musi być uznane za fałszywe. Okręt obrony Amnio-nu Kojąca hegemonia otrzymał rozkaz niedopuszczenia do zbliżenia, przekażcie akceptowalną identyfikację.

- „Przeczy ustalonej rzeczywistości" - mruknęła zdenerwowana

Malda. - Co to ma niby znaczyć?

Monia zauważyła, że znowu wstrzymuje oddech.

- Nie było cię wtedy z nami - odparł Nick z pozorną swobodą. - Ci

dranie nie rozpoznają ludzi po nazwisku i na pewno nie rozpoznają po

wyglądzie. Ich zdaniem wygląd nie ma nic wspólnego z tożsamością.

Jedynym źródłem identyfikacji jest kod genetyczny. Myślę, że te ośliz-

łe robale potrafią wywąchać swoje DNA. - Uśmiechnął się złośliwie. -

Mają powody, by przypuszczać, że to nie mogę być ja. Jeśli nie umar

łem, to... - Błysnął zębami. - Muszę być kimś innym. Mackern - po

lecił - masz moje dane genetyczne. Są w pliku identyfikacji. Tu masz

kod dostępu. - Wystukał kod na konsoli. - Przekopiuj do Linda.

Sib wykonał polecenie; ręce mu drżały.

- Lind - mówił dalej Nick. - Powtórz poprzednią wiadomość. Całą. Dodaj moją strukturę DNA. Zażądaj instrukcji co do hamowania i trajektorii dolotu.

- Jasne. - Lind poprawił słuchawkę w uchu. Po chwili skinął Mackernowi głową. - Mam to.

Zainicjował transmisję.

Na mostku panowała cisza tak absolutna, że Morna słyszała stuk każdego klawisza i szum filtrów powietrza.

Mikka podeszła do konsoli Nicka i wskazała mikrofon interkomu.

- Pozwolisz? Przytaknął. Wcisnęła przełącznik.

- Liete...

- Słucham - odpowiedział głos Corregio.

- Mów - zażądała szorstko Mikka.

-Wszyscy na stanowiskach. - Interkom tłumił głos, ukrywał emocje. - Alba rozczula się nad sobą. Reszta jest gotowa.

- Tak trzymać. - Mikka wyłączyła interkom.

- Nie rozumiem - odezwała się Morna. Pilnowała oddechu, żeby

znów go nie wstrzymać. - Jaką umowę z nimi zawarłeś? Dlaczego

sądzą, że powinieneś umrzeć albo zmienić się w kogoś innego?

199

Sama mogła znaleźć wytłumaczenie, było jednak tak obrzydliwe, że wolała go nawet nie rozważać. Z pewnością nie chciała wypowiadać go na głos. Ale musiała wiedzieć...

Nick gwałtownie odwrócił się do niej razem z fotelem. Ślad koloru niczym groźba zabarwił jego blizny.

- Zgadnij. - Jego swoboda wydawała się odrobinę wymuszo

na, niepewna. - Jeżeli ci się wydaje, że teraz jest odpowie

dnia chwila do stawiania pytań, możesz pomóc w szukaniu odpo

wiedzi.

Strach zacisnął palce na jej sercu. Otworzyła usta, ale nie mogła wykrztusić ani słowa.

- Nick - wtrącił spokojnie Vector. - Nikomu się to nie podoba, ale ona ryzykuje więcej niż my wszyscy. Może podwójnie stracić życie. A nawet ty masz tylko jedno. To oczywiste, że chciałaby wiedzieć, co mamy przeciwko sobie.

- Co ty tu w ogóle robisz? - warknął na mechanika Nick. - Czy nie powinieneś być przy silnikach?

- Po co? - Vector wzruszył ramionami. - Hamującym nic nie dolega. A Mały może odczytać sygnał alarmowy nie gorzej ode mnie. Da nam znać, jeśli zapali się czerwone.

- Czy dobrze cię zrozumiałem? - wycedził przez zęby Nick. -Odmawiasz wykonania rozkazu?

Vector natychmiast odpiął pasy i wstał.

- Ależ skąd. Pójdę wszędzie, gdzie mnie poślesz.

Spokojnie patrzył dowódcy w oczy.

Po chwili Nick ustąpił.

- Dobra, siadaj - burknął. - Kolana mnie bolą od samego patrze

nia, jak chodzisz.

Zwrócił się do Morny:

- Dlaczego, kiedy tylko zjawiasz się na mostku, mam uczucie, że jestem przesłuchiwany? To jest mój statek. Ja tu jestem, kurwa, kapitanem. Gdybym chciał się tłumaczyć za każdym razem, kiedy coś postanowię, to bym się zamienił z Małym.

- Nick, ja... - Morna przełknęła ślinę, by usunąć z ust smak przerażenia. To nie Nicka się bała. A że tak często go oszukiwała, tym razem powiedziała prawdę. - Ja po prostu się boję. Zadaję pytania, żeby nie wpaść w panikę.

200

Odprężył się z wolna. Wyglądał na zmęczonego i był niemal wystraszony. Przyjrzał jej się uważnie i pokiwał głową.

- Nie ma w tym żadnej tajemnicy - stwierdził. - Nie tutaj. Wszy

scy w tym siedzimy. Ty też powinnaś o tym wiedzieć. Poza tym je

steś gliną - dodał chrapliwie. - To ci się może spodobać.

Odwrócił od niej wzrok i zaczął mówić.

- Amnioni chcą materiałów. Wszyscy to wiedzą. Rozpaczliwie

szukają rud i metali, wszelkich surowców, jak również sprzętu,

który produkujemy. Nie dlatego, że sami nie potrafią szukać i prze

rabiać własnych surowców czy budować własnych maszyn. Gdyby

nie byli do tego zdolni, nie musielibyśmy się nimi przejmować. Ale

ich technika ma swoje słabe strony. Brakuje im naszej... technicznej

pomysłowości. - Wyrzucił te słowa z drwiną. - Słyszałem, że wy

twarzają stal, karmiąc rudą żelaza jakieś wirusy, które ją trawią,

a ich sraczkę się rafinuje. W porównaniu z normalnym wytopem

metoda jest dość mało wydajna. Dlatego Amnion chce wszystkie

go, co może od nas dostać albo się nauczyć.

Głos zabrzmiał ostrzej.

- Ale materiałem, na jakim najbardziej im zależy, są ludzkie cia

ła. Żywa, świadoma, aktywna ludzka protoplazma. Robią z nią ta

kie rzeczy... potrafią ją przekształcić w taki sposób, że dreszcz czło

wieka przechodzi. Jeśli zechcą, mogą przetworzyć ją w Amnion.

W taki sposób zamierzają nas podbić.

Morna słuchała, czując w skroniach uderzenia pulsu; skoncentrowana do bólu, który dawał o sobie znać gdzieś pod czaszką.

- Gdyby ktoś lubił taką pracę - ciągnął Nick - mógłby się niewyo

brażalnie wzbogacić, sprzedając ludzkie istoty Amnionowi. Wystarczy

porwać dowolny statek i dolecieć nim do jednego z ich posterunków.

Kupią każdą ilość ludzi po cenach, jakie wręcz trudno sobie wyobrazić.

I zawsze płacą uczciwie, ponieważ nie chcą wystraszyć swoich dostaw

ców. Handel jest dla nich tak ważny, że właściwie pełni funkcję religii.

Uśmiechnął się.

- Kiedy ostatnio tu byliśmy, przehandlowałem siebie. Pozwoli

łem sobie zaaplikować jeden z tych piekielnych mutagenów, w za

mian za dość kredytów, żeby wyremontować Kapitański kaprys.

Myśleli, że to dla nich świetny interes, bo w końcu i tak dostaną

i mnie, i mój statek. Ale im nie wyszło.

201

To była odpowiedź, której Morna się obawiała. Miała ochotę poprosić Nicka, żeby przestał mówić; gdyby tego nie powiedział, mogłaby nie wierzyć.

Jednak zanim zdążył wyjaśnić - a ona zaprotestować - przerwał im Lind.

- Jest odpowiedź, Nick.

Nick odwrócił fotel.

Głos trzeszczał w głośnikach, jakby był obcy elektronice Kapi

tańskiego kaprysu. |

- Stacja Atestująca do ludzkiego statku intruza. Złamaliście pakt ;

i uznajemy was za zagrożenie. Identyfikacja statku została potwier- j

dzona. Tożsamość dowódcy przeczy ustalonej rzeczywistości, ale

została uznana za dokładną. Akceptujemy zbliżenie. Oto instrukcje.

Strumień liczb i kodów wypełnił atmosferę niczym trzaski. Lind przesłał informacje na stanowisko sterowania i danych. Potem znowu usłyszeli głos.

- Ustalona rzeczywistość i założona tożsamość muszą być uzgodnione. Wymagane jest wyjaśnienie sprzeczności. „Pomoc medyczna" będzie zaproponowana jako wymiana. Wymiana zostanie omówiona, kiedy ludzki statek intruz, Kapitański kaprys, wypełni instrukcje zbliżenia.

Przez chwilę głośniki emitowały pusty, biały szum próżni. Potem Lind je wyłączył.

Nick uderzył pięścią o konsolę: raz, drugi. Absorbował implikacje przekazu ze Stacji. Znowu odwrócił fotel.

- Analiza - polecił sternikowi. - Czego chcą?

Sternik podniósł głowę znad wskaźników.

- Jeszcze jedno hamowanie, dość długie, ale niezbyt silne. Za

cznie się za... - stuknął w klawisz, sprawdził wynik - cztery, prze

cinek, osiemnaście minut. Instrukcje są dokładne: ciąg hamujący,

czas trwania, trajektoria. Kiedy wyłączymy silniki, znajdziemy

się... - znowu wcisnął kilka klawiszy - cztery godziny od Stacji

z normalną prędkością dolotu.

- Inaczej mówiąc - wtrąciła Małda - będziemy świetnym celem, gdyby postanowili nas rozwalić. Może zaliczymy jedno czy drugie trafienie, ałe nie zdołamy się uratować.

- Nick - wymruczał Mackern, nie odrywając wzroku od swojej

202

konsoli - ta trajektoria ustawia nas na wprost jednego ze stanowisk dokowania.

- Ten sam dok, do którego zmierzają te dwa okręty - dodała Carmel.

- Czy są tam zadokowane inne? - spytała Mikka.

- Jest sześć.

- W takim razie nas nie rozwalą - uznała pierwsza oficer. - Inaczej nie daliby nam szansy trafienia przed śmiercią w taki cel.

- Nie rozwalą nas - warknął Nick - bo chcą pohandlować. Ustaw ciąg - polecił sternikowi. - Załatwimy to dokładnie, jak kazali. Mikka, przygotuj się do hamowania. Jak tylko wyłączymy silniki, niech twoi ludzie zajmą pozycje. Ja wprowadzę statek, potem ty przejmujesz mostek.

Mikka bez wahania uruchomiła interkom Nicka i zaczęła wydawać rozkazy.

- Morna, wracaj do kabiny - rzucił przez ramię Nick. - Masz

mniej więcej trzy minuty. Jeśli dotrzesz na Atestującą z chorobą

skokową, cały plan może się rozlecieć.

Morna chciała usłyszeć odpowiedzi, poznać prawdę, mimo paraliżującego ją lęku. Stłumiła jęk rozczarowania.

- Jak długo hamujemy? - zapytała. Sternik sprawdził odczyt.

- Trzy godziny osiemnaście minut. Wybiegła.

* * *

Dostroiła się jak najdokładniej: trzy i pół godziny, według czasowego wyłącznika na sterowniku. Zeskoczyła z koi w wygodne wewnętrzne ciążenie Kapitańskiego kaprysu i natychmiast ruszyła na mostek.

Może jednak zbyt dokładnie...? Umysł ciążył jej jak ołów, oszołomiony sztucznie wywołanym snem i resztkami niszczycielskiej jasności. W tej chwili nie mogła sobie pozwolić ani na ogłupienie, ani na ignorancję; Nick z pewnością miał już dość jej pytań. Chciała go uspokoić; skręciła do kambuza i przygotowała dzbanek kawy i tacę kanapek. Potem ruszyła dalej, niosąc kawę, tacę i kilka kubków.

Jeśli spóźni się na rozmowę Nicka z Amnionem, jeśli nie usłyszy, jaką zawarli umowę albo jej nie zrozumie...

203

Weszła na mostek w chwili, kiedy Mikka Vasaczk wzywała drugą wachtę na stanowiska.

Najwyraźniej wszyscy odczuwali skutki napięcia i przeciążenia.

Vector Shaheed wyglądał najgorzej. Twarz miał napuchniętą

i poszarzałą, barwy wystygłego popiołu; sprawiał wrażenie, jakby

przeżył niewielki, ale groźny atak serca. I nie był jedynym, który

wydawał się znużony, bliski omdlenia.

Malda wyciągnęła się na fotelu, odchyliła głowę do tyłu i głośno wciągała powietrze przez nos. Lind wpatrywał się w ekrany, chociaż naprawdę ich nie widział; nie zdawał sobie sprawy, że robi zeza. Sternik masował twarz, jakby próbował odzyskać swój podbródek; szczecina na policzkach ostro drapała skórę dłoni. Carmel wciąż spoglądała stanowczo, ale przygarbiła się, jak gdyby hamowanie skróciło jej kości. Mackern oparł czoło o konsolę danych; pot ściekał na klawisze.

Mikka poruszała się ze swą zwykłą surową pewnością. Jej głos zdradzał tylko zmęczenie, nie wyczerpanie. Jedynie zmarszczki na twarzy wskazywały, ile ją to kosztuje: wyglądały, jak wytrawione kwasem mineralnym w czaszce.

Co do Nicka, jego podniecenie i energia gdzieś zniknęły. Każdy ruch ramion czy rąk był powolny, bezwładny, obciążony stresem. Oczy mu zmętniały, a skóra policzków pod zarostem wydawała się blada i martwa, stara jak blizny.

Mimo zmęczenia pracował, wywołując na swojej konsoli raporty z pozostałych stanowisk. Od czasu do czasu zadawał pytania takim tonem, że ludzie odpowiadali natychmiast.

Po chwili dostrzegł Mornę. Mruknął z aprobatą, wziął kanapkę, podstawił kubek. Potem skinął na pozostałych.

Mikka wzięła kubek i dwie kanapki. Carmel także. Vector z bladym uśmiechem wdzięczności przyjął kawę, ale nie chciał jeść.

- Nie piję kawy - wymamrotał Lind, jak gdyby zakłopotany tym faktem albo tym, że ktoś go obsługuje. Ale i tak wziął kanapkę.

Zbyt wycieńczeni, by myśleć o jedzeniu, sternik i Malda nie zwracali na Mornę uwagi. Kiedy szturchnęła Siba Mackema, odkryła, że zasnął.

Nagle Lind przycisnął dłonią słuchawkę. Odłożył kanapkę i wcisnął klawisz audio.

- Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana Nicka Succorso.

Źródło transmisji znalazło się dostatecznie blisko i głos był wyraźny. Bez trzasków i zakłóceń wydawał się ostrzejszy i - paradoksalnie - bardziej obcy. Obudził Mackema, wyrwał z otępienia Maldę i sternika. Momie zadrżały dłonie; odłożyła tacę, by jej nie upuścić.

Nick przymknął oczy i czekał na wiadomość.

- Złamaliście pakt i uznajemy was za zagrożenie. Żądacie „po

mocy medycznej". Oferujemy schronienie. Oferujemy unifikację

z Amnionem. W ten sposób ustalona rzeczywistość i przypuszczal

na tożsamość zostaną doprowadzone do zgodności. Zagrożenia

i problemy zostaną rozwiązane. Odpowiedzcie.

Schronienie. Unifikacja. Doprowadzone do zgodności. Morna, by uspokoić ręce, wbiła je w kieszenie; zacisnęła palce wokół kojącego kształtu sterownika. Obcy proponowali Kapitańskiemu kaprysowi mutageny, które zniszczą człowieczeństwo jego załogi. Nick nie otwierał oczu. Nie wydawał się też zaniepokojony. - Nagraj to, Lind. „Kapitan Nick Succorso do Stacji Atestującej. Przeciążenie powoduje zmęczenie ludzkich tkanek. Potrzebujemy odpoczynku. Odpowiedź na waszą propozycję nadejdzie za trzydzieści minut". Nadaj to.

Lind zajął się transmisją, a Nick wstał i przeciągnął się. Ludzie z wachty Mikki zaczęli pojawiać się na mostku. Malda Verone natychmiast przekazała konsolę namiaru i wyszła. Scorz, pulchny mężczyzna z wiecznym trądzikiem, zajął miejsce Linda. Na polecenie Nicka Mackern oddał Mornie konsolę danych - Kapitański kaprys zakończył hamowanie, więc Morna przestała być groźna. Vector Shaheed się nie ruszył.

Pierwszy sternik wpuścił na stanowisko drugiego, nerwową kobietę imieniem Ransum, która miała chyba zbyt szybkie palce i często wykonywała ostre manewry. Carmel także wstała z fotela. Jednak ani ona, ani sternik, nie opuścili mostku.

- Nick - zaczęła bez ogródek Carmel - chcę wiedzieć, co planujesz.

Nick uniósł brew, jakby nie mógł się zdecydować, czy powinien

się obrazić czy nie.

- Wiem, że potrzebuję snu, ale nie chciałabym niczego stracić -

wyjaśniła.

Rzucił jej swój zwykły, drwiący uśmieszek.

205

- Masz pecha. Tylko Mornę i mnie czeka zabawa. Dobijemy tar

gu, a Mikka, Vector i ja spróbujemy się zabezpieczyć. Po zadoko-

waniu Morna i ja wejdziemy na Stację. Kiedy wrócimy, będziemy

mieli dzieciaka i dość kredytu, żeby naprawić napęd skokowy. Chy

ba że ktoś zawali. W takim przypadku,wracasz na wachtę, bo bę

dziemy stąd uciekać, ile siły.

Carmel z satysfakcją kiwnęła głową.

- Chodź - rzuciła do pierwszego sternika. - Wyglądasz jeszcze

gorzej ode mnie.

Chwyciła go pod rękę i wyciągnęła na korytarz. Nick dopił kawę i wskazał swojej zastępczyni konsolę.

- Rutynowe podejście - wyjaśniła swoim ludziom Mikka, siada

jąc w fotelu. - Nie ma tu nic szczególnego. Amnion podał nam in

strukcje. My je wykonujemy. Karster... - Karster był drugim celow

niczym, małomównym mężczyzną o wzroście i nieukształtowanej

sylwetce chłopca. - Podobno Amnion potrafi na niewiarygodną od

ległość wykryć broń, a nawet stan broni. Wyłącz wszystko. Potem

nastaw konsolę na uruchomienie jednym klawiszem. Chcę, żebyś

my w razie czego jak najszybciej odzyskali gotowość bojową.

Karster bez słowa wziął się do pracy.

Próbując zapomnieć o strachu, Morna stuknęła w klawisz na brzegu konsoli, przywołując dane ze skanu, sterowania i komunikacji. Nie potrafiła się skoncentrować na odczytach. Nie mogła nie myśleć o strachu i o Nicku.

Zaczął krążyć wokół mostka jak ktoś, kto potrzebuje ruchu, by się skupić. Raz za razem mijał stanowisko Morny; mijał wszystkie stanowiska. Ale nie spojrzał nawet na nią ani na nikogo innego; był całkowicie skoncentrowany. Mimo to przy każdym przejściu Morna zauważała, jak do jego oczu z wolna powraca żywotność, jak ruchy nabierają energii.

- Vector - rzucił, nie patrząc na mechanika. - Potrzebujemy za

bezpieczenia. Musisz przygotować układ autodestrukcji. Zaprogra

muj wybuch napędu; połącz system paliwowy, torpedy, działo czą

steczkowe, wszystko, co zwiększy siłę eksplozji. Daj mi dość ener

gii, żeby wyrwać spory kawał Stacji. W razie czego Atestująca po

służy nam za zakładnika. Amnion - dodał ironicznie - nie lubi zni

szczenia. Gdybyś potrzebował pomocy, poproś Mornę. Ma dostęp

do zapisu, jak to załatwiliśmy poprzednio. Przerzuć wyłącznik na konsolę Mikki.

- To chwilę potrwa - odpowiedział spokojnie Vector. - Mechanik, u którego praktykowałem, nie uczył nas samobójstwa. -Uśmiechnął się szerzej. - Osobiście wolałbym paść trupem na miejscu, niż się zabić.

- Masz czas do dokowania - przypomniał Nick.

- To lepiej zacznę od razu.

Vector wstał, unosząc się na rękach, i kulejąc, wyszedł na korytarz.

Na mostku skan, ster i komunikacja wspólnie zajmowali się zwykłą procedurą podejścia. Podawali sobie kursy i poprawki, a Scorz mruczał do mikrofonu głosem przywodzącym na myśl olej maszynowy.

Nick nie zwracał na nich uwagi.

- Mikka, robiłaś to już wcześniej. Twoje zadanie to skłonić ich,

żeby uwierzyli naszym groźbom. Gdybyś usłyszała, że wołam o po

moc... albo tylko pomyślisz, że już za długo nas nie ma... powiedz

im, co zrobił Vector. Wyślij schematy, pokaż, co skanować, rób

wszystko, co ich przekona, że potrafimy dokonać autodestrukcji

w dostatecznej skali. Żądaj naszego powrotu w całości. I bezpiecz

nego odlotu. Niech uwierzą. W takiej grze najważniejsze jest przed

stawić groźbę tak realnie, żebyśmy potem nie musieli jej realizować.

Mikka kiwnęła głową, krótko i spokojnie.

- W przeciwieństwie do Vectora - oświadczyła - studiowałam

samobójstwo.

Nick uśmiechnął się i zapytał Mornę, jak wiele czasu im zostało. Sprawdziła.

- Pięć minut.

- Scorz... - Nick zatrzymał się przy konsoli komunikacji. -Chcę, żebyś coś nadał wąskopasmowo, dokładnie do źródła ich ostatniej transmisji. Żadnych przecieków, żadnego podsłuchu. Daj znać, kiedy będziesz gotów.

Morna ledwie widziała własną konsolę. Narastało w niej napięcie; mimo kawy i adrenaliny mózg wydawał jej się obrzękły niczym nowotwór. Żałowała, że nie może obejrzeć Stacji Atestującej na wizji. Chciałaby wiedzieć, jak wygląda miejsce, które budzi w niej takie przerażenie. Skan informował tylko, że Stacja ma kształt wielkiej kuli, zamiast torusa, preferowanego przez ludzkich konstruktorów.


206

207

Ale w pobliżu nie było gwiazd, które by ją oświetliły, a własn światła nadal pozostawały poza zasięgiem.

Przyciąganie Stacji zepchnęło lekko statek z trajektorii. Drug sternik szarpnięciem wyrównała lot.

- Gotów - oznajmił Scorz.

Niezdolna do niczego innego Morna patrzyła, jak Nick własnoręcznie uruchamia nadajnik.

- Kapitan Nick Succorso do Stacji Atestującej - powiedział. -|

Mam odpowiedź na waszą propozycję. ;

Czekał.

Oczy znowu błyszczały mu chęcią walki; na twarz powróciło podniecenie.

Odpowiedź nadeszła prawie natychmiast.

- Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana Nicka Succorso. Odpowiedź jest wymagana. Zgodność celów musi zostać osiągnięta. W przeciwnym razie będziecie wydaleni.

- Zgodność celów jest wzajemnie pożądana - zapewnił Nick takim tonem, jakby prywatnie uważał tę formułę za śmieszną. -Schronienie nie jest. Zagrożenie zniknie, kiedy zdołamy osiągnąć zgodność celów. - Jego ton był kpiną z obcych kadencji. - Chcecie wyjaśnienia sprzeczności pomiędzy ustaloną rzeczywistością a przypuszczalną tożsamością. My chcemy pomocy medycznej. Chcemy też kredytu. - Wymienił sumę wystarczającą na zakup nowego napędu skokowego. - Sugeruję osiągnięcie zgodności celów poprzez wzajemne zaspokojenie żądań.

Przez chwilę głośniki szumiały cicho. Potem odezwał się głos.

- Żądana przez was kwota jest duża.

Nick wzruszył ramionami.

- Wiedza, jaką oferuję, jest cenna. Ma znaczenie dla wszelkich

stosunków Amnionu z ludzką przestrzenią.

Znów chwila ciszy.

- W jakim celu żądacie pomocy medycznej?

Nick uśmiechnął się do Morny.

- Mamy tu ciężarną ludzką kobietę. Obecność jej embrionu jest

wśród nas niedopuszczalna. Chcemy w pełni dojrzałego ludzkiego

dziecka.

Tym razem odpowiedź nadeszła od razu.


- Przypuszczalny kapitanie Nicku Succorso, twoje wymagania są poważne. Niezbędne jest precyzyjne określenie. Jak proponujesz wyjaśnić sprzeczność między ustaloną rzeczywistością a przypuszczalną tożsamością?

- Próbka krwi - odparł krótko Nick.

- W dostatecznej ilości? - upewnił się głos.

- Jeden decylitr.

- Ilość jest dostateczna - przyznał głos po chwili zastanowienia.

- Moje żądania są w istocie poważne - podjął natychmiast Nick. -Ale proponuję dużo. Wymagacie precyzji. Oto moja oferta: ludzka kobieta i ja wejdziemy na Stację Atestującą. Zostaniemy przewiezieni do miejsca, gdzie dziecko może się rozwijać. Oddam jeden decylitr mojej krwi. Potem dziecko dojrzeje, a ja uzyskam potwierdzenie kredytu. Po zakończeniu tych czynności ludzka kobieta z dzieckiem i ja powrócimy na nasz statek. Kapitański kaprys natychmiast opuści Stację Atestującą i przestrzeń Amnionu z największą możliwą prędkością. W ten sposób zostanie osiągnięta zgodność celów.

- Czekajcie na decydującą odpowiedź - polecił natychmiast

głos. - Kontynuacja podejścia jest dopuszczalna.

Transmisja urwała się.

Nick nie wyłączył mikrofonu ani głośników na mostku. Stał z przechyloną głową i drwiącym uśmieszkiem, jakby spodziewał się odpowiedzi w każdej chwili.

Morna zmusiła się do rozejrzenia po mostku. Podobnie jak ona, Karster przy namiarze i drugi skan chcieliby zadać kilka pytań. Mikka marszczyła czoło; Ransum kręciła się nerwowo; Scorz przesuwał się na fotelu, jakby siedzenie nagle zrobiło się śliskie. Jednak wyczekująca poza Nicka kazała im zachować milczenie.

Mijały sekundy, odmierzane chronometrem statku. Ustalona rzeczywistość i założona tożsamość muszą być uzgodnione. Co to znaczy? Co to może znaczyć, oprócz tego, czego się obawiała?

Ransum, druga sternik, nie wytrzymała ciszy i napięcia.

- Nick... - zaczęła.

Zirytowany Nick posłał jej spojrzenie, które unieruchomiło ją w fotelu.

- Zamknij się - warknął gwałtownie, jakby strzelał z bata.

I równie błyskawicznie się uspokoił.


208

209

Moma czuła, że mostek zapada się wokół niej, że Nick wsysa g niczym czarna dziura.

Głośniki ożyły; zdawały się huczeć, jak gdyby Scorz niechcąc podkręcił głośność. Nick słuchał w skupieniu, kołysząc się na piętach

- Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana Nicka Succor

so - odezwał się bez wstępów głos Amnioni. - Twoja propozycj

jest akceptowalna. Zgodność celów zostanie osiągnięta przez wza

jemne zaspokojenie żądań. Wymagane jest natychmiastowe po

twierdzenie.

Nick wyprowadził cios w powietrze; zęby mu błysnęły. Staran-; nie wyrecytował formułę.

- Jest akceptowalna. Zgodność celów zostanie osiągnięta przez

wzajemne zaspokojenie żądań.

Potem sięgnął do konsoli komunikacji i wyłączył mikrofon.

- Mam cię, sukinsynu! - krzyknął tryumfalnie, machając pię

ściami.

Tylko uspokajający kształt sterownika implantu strefowego w kieszeni powstrzymywał Mornę od skowytu.

* * *

Stacja Atestująca pojawiła się w zasięgu kamer wideo, ale teraz Morna nie miała czasu na obserwację. Przez prawie dwie godziny przesyłała informacje Vectorowi, który nie miał skłonności samobójczych, oraz sugestie dla Karstera, który nie opanował swojej konsoli tak dobrze, by zaprogramować odpowiedni zestaw instrukcji. Potem Kapitański kaprys zaczął odbierać wskazówki dotyczące dokowania i Morna musiała analizować dane, aby ustalić poziom zgodności sprzętu statku i Stacji.

Była zbyt zajęta, żeby wpaść w panikę albo zadawać pytania.

Do doku pozostało niecałe pół godziny, kiedy Nick wezwał na mostek Albę Parmute i kazał Mornie zostawić konsolę danych. Wstała, wsuwając ręce do kieszeni, żeby nie widział, jak drżą.

- Oddaj Mikce swój identyfikator - polecił. - Na Atestującej nie

powinni wiedzieć, że trafiła im się okazja z gliną PZKG. Normalnie

nie oszukują, ale to mogłoby ich skusić do zrobienia wyjątku.

Morna nie chciała rozstawać się z identyfikatorem, ale musiała przyznać, że Nick ma rację. Czas, kiedy mogła sprzeciwiać się jego

210

zamiarom, minął bezpowrotnie, znalazł się po drugiej stronie szczeliny.

Ściągnęła przez głowę łańcuszek i wręczyła identyfikator pierwszej oficer.

Nick skinął na nią. Zacisnęła zęby, żeby nie drżał jej głos.

- Co teraz? - spytała.

- Spotkamy się przy skafandrach - odparł energicznie. - Powietrze Amnionu mniej więcej nadaje się do oddychania, ale potraktujemy to jak wyjście w przestrzeń. Skafandry dają dodatkową ochronę; póki mamy je na sobie, ani podstępem, ani siłą nie wmuszą w nas mutagenów. A komunikatory skafandrów dosięgną Mikki z dowolnego miejsca na Stacji.

Odszedł, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Miała ochotę pobiec za nim; nie chciała zostawać sama, nie teraz, kiedy przed sobą miała przerażający kryzys i nie była pewna, w jakim stopniu i komu może zaufać. Jednak myśl o skafandrze kosmicznym dziwnie uspokajała. Moma była wdzięczna, że może nieść ze sobą własną atmosferę, pomiędzy własną skórą i wszystkim, co należy do Amnionu, umieścić warstwę nieprzepuszczalnego mylaru i pleksulozy.

Nie wiedziała tylko, gdzie schować sterownik. Myślała o tym, kiedy szła do szatni. Skafandry miały mnóstwo kieszeni; gdyby schowała sterownik w jednej z nich, w razie potrzeby mogłaby go dosięgnąć.

A jeśli Amnion zażąda, żeby zdjęła skafander, bo tylko wtedy mogą wymusić rozwój małego Daviesa?

Ta myśl przeszyła ją lodowatym dreszczem.

Coś takiego wydawało się rozsądne, właściwie do przewidzenia. Jak wtedy dosięgnie sterownika - przy świadkach i zapewne w obecności Nicka?

I jak zniesie wszystkie chwile strachu bez pomocy swojej czarnej skrzynki?

Drżąc, od szpiku kości po czubki palców, postanowiła schować sterownik wewnątrz skafandra.

Właściwie był jej potrzebny już teraz. Kiedy dotarła do szatni - zanim Nick ją dogonił i mógł zauważyć w niej zmianę - dobrała funkcje i natężenia tak, by zasnuły mgłą emocje: mgłą, która przytłumiła

211

lęk, ale nie odebrała zdolności myślenia. Kiedy fałszywa, neuronów ulga złagodziła drżenie, Morna wybrała odpowiednich rozmiarów; skafander, sprawdziła wskaźniki gotowości i zaczęła go wkładać.

Nick zjawił się w minutę po niej. Uśmiechał się, a jego oczy. błyszczały podnieceniem. Otworzył swoją szafkę i wyjął skafander.

- Będziesz mogła dzieciakowi opowiedzieć niezłą historię - zauważy! z posępną satysfakcją. - To jedyny bachor w galaktyce, którego rodzice uznali za wartego podjęcia takiego ryzyka. Ja przecież nawet go nie chcę, a jednak przyleciałem tutaj.

- Nick... - Implant strefowy uspokajał ją stopniowo: ciasne powłoki strachu trzeba było zdjąć, zanim dały się otępić. A Nick nie odpowiedział jeszcze na najważniejsze z dręczących ją pytań. - O co im chodzi, kiedy mówią: „Ustalona rzeczywistość i przypuszczalna tożsamość muszą być doprowadzone do zgodności"? Nie rozumiem.

Nie patrzył na nią, zajęty skafandrem. Ale uśmiechnął się bardziej drapieżnie. Z dala od mostka i ludzi skłonny był do wyjaśnień.

- Mówiłem ci, że pozwoliłem sobie podać jeden z ich mutagenów,

ale nie zadziałał. „Ustalona rzeczywistość" polega na tym, że kiedy

ludzie przyjmują mutagen, zmieniają się w Amnion. Czysty Amnion:

RNA, lojalność, inteligencja, wszystko. „Przypuszczalna tożsamość"

to fakt, że jestem najwyraźniej tym samym człowiekiem, co przed

kuracją". Zaproponowałem im możliwość „wyjaśnienia sprzeczno

ści", czyli sprawdzenia, dlaczego mutagen nie działał.

Tylko emisja implantu pozwoliła Mornie drążyć dalej tę kwestię.

- A dlaczego?

Jego śmiech był tak szorstki, że mógł zedrzeć skórę.

- Miałem środek immunizujący. Dał mi go ten twój wielki Hashi

Lebwohl: Gromadzenie Danych w najlepszej formie. To był praw

dziwy powód naszej wizyty tutaj: miałem go dla niego wypróbować.

Takiej odpowiedzi się bała: korupcji PZKG i zdrady ludzkości sięgającej tak głęboko, że wnioski z niej zburzyły sztuczny spokój. Równie dobrze mogłaby wyłączyć implant strefowy. Otchłanie zdrady otwierały się wokół niej, bezdenne jak przestrzenie pomiędzy gwiazdami.

Nie zdrady Hashiego Lebwohla; nie PZKG.

Nicka.

-1 chcesz im go oddać? - zapytała. - Pozwolić, żeby wyodrębni-

Ii go z twojej krwi i zbadali, żeby znaleźli metodę przeciwdziałania? Śmiech brzmiał teraz jak warkot. Nick przesunął językiem pod policzkiem; między zębami ukazała się szara kapsułka.

- Jeszcze go nie zażyłem.

Wsunął kapsułkę z powrotem za dziąsło.

- Nie daje odporności organicznej. Bardziej przypomina truci

znę, albo raczej spoiwo. Wiąże mutageny, aż staną się nieaktywne.

Potem organizm je usuwa razem z lekiem. Człowiek zachowuje od

porność przez jakieś cztery godziny. Nie połknę tego, dopóki nie

pobiorą próbki krwi. W ten sposób niczego się nie dowiedzą, bo le

ku nie będzie jeszcze w moim organizmie. A przy odrobinie szczę

ścia będziemy już daleko, zanim skończą testy.

Zamierzał oszukać Amnion. Nagle odwrócił wzrok.

- Nie mogę ci go dać. Twojej krwi też będą potrzebowali, inaczej

nie poznają cię tak dobrze, żeby wymusić rozwój twojego bachora.

Nie mogę ryzykować, że odkryją lek.

Zanim Morna zdążyła odpowiedzieć, zabrzęczał interkom.

- Za pięć minut dokujemy, Nick - zabrzmiał głos Mikki Va-

saczk. - Przygotujcie się do nieważkości.

Zdawało się, że implant strefowy potrzebuje całej wieczności, by zapanować nad rozdygotanymi nerwami Morny.

212

12

Kiedy Kapitański kaprys wyłączył wewnętrzny obrót, Moma przez chwilę unosiła się w nieważkości; ona i Nick trzymali się uchwytów bezpieczeństwa i dryfowali obok siebie. Jak on, pozostawiła otwartą szybę hełmu. Nie potrafiła jednak spojrzeć mu w oczy. Nick wpatrywał się w nią w skupieniu; krew zabarwiła mu blizny, a wzrok niemal parzył. Morna spoglądała obok niego, jakby: w oszołomieniu.

Powinna nastawić implant strefowy na wyższą moc. Jego działanie okazało się niewystarczające. Za chwilę miała po raz pierwszy w życiu spotkać się z Amnionem; możliwe, że za chwilę na zawsze utraci swoje człowieczeństwo, że odbiorą jej genetyczne jądro własnej tożsamości. Powinna ustawić emisję implantu tak, żeby całkiem ją ogłuszyła. Wtedy przynajmniej nie czułaby tego potwornego, ludzkiego strachu.

Ale sterownik tkwił w kieszeni kombinezonu, wewnątrz skafandra. Nie mogła do niego sięgnąć.

Podłoga usunęła im się spod stóp, jakby zawisnęli w całkowitej nieważkości, ale to była tylko iluzja. Masa Stacji przyciągała ich,

nakłaniała, by puścili uchwyty; grodź pod butami wydawała się nową podłogą. Trzymali się jednak. Kierunki zmienią się raz jeszcze, kiedy Kapitański kaprys zadokuje i podda się wewnętrznemu ciążeniu Atestującej.

- Jedna minuta - oznajmiła przez interkom Mikka Vasaczk. -

Żadnych kłopotów.

Już teraz Moma musiała bronić własnej tożsamości. Nawet bez mutagenów jej zrozumienie siebie i własnego życia zmieniało się, przemocą wtłaczane w inny kształt.

Nick miał środek uodparniający na mutageny Amnionu.

Dostał go od Hashiego Lebwohla; zatem lek należał do PZKG.

A PZKG ukrywała go przed ludzkością. Policja, jej koledzy, pozostawili ludzkość zagrożoną wchłonięciem przez obcych, kiedy dysponowali możliwościami skutecznej walki z niebezpieczeństwem.

Jacy ludzie mogą być zdolni do czegoś takiego? Z jakimi ludźmi związali swe życie ona i jej ojciec?

Vector Shaheed miał rację. PZKG jest najbardziej skorumpowaną organizacją na świecie.

Jak mogła się mylić? Jak mógł się mylić jej ojciec i cała rodzina?

Zgrzyt przebiegł po kadłubie: uderzenie i naprężenia metalu. Przez uchwyt wyczuwała szum serwomechanizmów, zatrzaskiwanie klamer i złączy kabli transmisyjnych, połączenia czujników Stacji. W ludzkich portach słyszałaby także zaczepy przewodów powietrznych i syk wyrównywanego ciśnienia. Nie tutaj: ludzie i Amnion oddychali wzajemnie swoim powietrzem tylko wtedy, kiedy nie mieli innego wyboru.

Razem z Nickiem opadli na podłogę.

- Dokowanie zakończone - odezwała się Mikka. - Vector po

twierdza gotowość napędu. Wszystkie systemy trzymamy pod prą

dem, Nick. Nie spodoba im się to, ale inaczej nie moglibyśmy wy

wołać eksplozji.

Nick kiwnął głową, jakby w odpowiedzi, ale nie włączył inter-komu. Zerknął na Momę.

- Nie bądź taka przerażona - mruknął. - Nie przytrafi ci się nic, co nie stanie się najpierw mnie. - Uśmiechnął się kwaśno. - Nie licząc urodzenia dziecka.

- Wiadomość ze Stacji - poinformowała Mikka.


214

215

Nick odwrócił się i uruchomił interkom. '<

- Słucham.

- Stacja Atestująca do przypuszczałnego kapitana Nicka SUCCJ

so - odezwał się natychmiast mechaniczny głos. - Wymagane w

łączenie napędu. Zasilanie systemu zagraża integralności doku. :

Nick nie wahał się ani przez chwilę.

- Przekaż im: „Uszkodzenie akumulatorów uniemożliwia wła

ciwe magazynowanie energii. Gotowość napędu niezbędna do dzi

łania systemów podtrzymywania". \

- Gotowe - rzuciła po chwili Mikka.

Odpowiedź nadeszła od razu. I

- Wymagane wyłączenie napędu. Stacja Atestująca dostarcz! energii. j

- Powiedz - warknął Nick - „Konwersja parametrów zbyt złcij żona. Chcemy szybkiego odlotu. Zwłoka niepożądana". ]

- Szczera prawda - mruknęła Mikka i wykonała polecenie. Przej kazała odpowiedź Stacji. I

- Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana Nicka Succor* so. - Nick, krzywiąc się, powtarzał bezgłośnie kolejne słowa. -Okręty Amnionu Kojąca hegemonia i Spokojne horyzonty otrzymały rozkaz zadania uszkodzeń kompensujących każde naruszenie integralności doku.

- Potwierdź to - polecił Nick. - Przypomnij im, że zawarliśmy umowę. „Zgodność celów zostanie osiągnięta przez wzajemne zaspokojenie żądań". Podkreśl, że mamy wszelkie powody, by chronić ich interesy, dopóki oni chronią nasze.

Ta transmisja zajęła więcej czasu. W końcu jednak Mikka zameldowała:

- Gotowe.

Nick uśmiechnął się promiennie.

- „Uszkodzenia kompensujące", niech mnie szlag trafi. Kiedy

włączymy autodestrukcję, te skurwiele dopiero zobaczą, co to zna

czy „naruszenie integralności doku". Po tych pieprzonych okrętach

zostanie tylko echo cząsteczkowe.

Po nas też, pomyślała Morna. Ale nie odezwała się. Krok za krokiem implant strefowy redukował jej emocje do stanu wyizolowanego spokoju, gdzie odrętwienie i panika współistniały obok siebie.

Oprócz typowych narzędzi i silniczków manewrowych skafandra Nick miał przypięty do pasa pistolet uderzeniowy. Czekając na odpowiedź Amnionu, odpiął je kolejno i schował do szafki. Przy skafandrze Morny nie było broni, odłożyła jednak narzędzia i silniki. Chciałaby zabrać do obrony przynajmniej palnik laserowy, wiedziała jednak, że Amnionowi się to nie spodoba.

- Jest, Nick - oznajmiła nagle Mikka i przełączyła na interkom przekaz ze Stacji.

- Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana Nicka Suc-corso - mówił obcy głos. - Dwoje ludzi ma prawo zejść z pokładu Kapitańskiego kaprysu: ty i ciężarna kobieta. Zostaniecie doprowadzeni do odpowiedniego środowiska porodowego. Tam oddasz jeden decylitr swojej krwi. Potem otrzymasz potwierdzenie kredytu, a embrion kobiety zostanie doprowadzony do fizjologicznej dojrzałości. Następnie wrócicie na Kapitański kaprys. Wymagane jest potwierdzenie.

- Potwierdź - rzucił Nick.


- Wasza śluza zostanie teraz otwarta - poinformowała Stacja. Nick obejrzał się na Mornę.

- Gotowa?

Zamiast krzyczeć, tylko kiwnęła głową.

- Mikka - powiedział do mikrofonu. - Przerzucam łączność na

nadajnik skafandra. Upewnij się, że Scorz wie, co robi.

Zatrzasnął szybę, zapiął klamry i włączył systemy osobiste. Zanim Moma zdążyła pójść za jego przykładem, rozmawiał już z drugim komunikacji.

- Jak mnie słyszysz, Scorz?

- Głośno i wyraźnie, Nick.

- Mikka, słyszysz mnie?

- Jesteś na głośnikach. Wszyscy cię słyszą.

- Morna?

- Słyszę cię. - Głos Morny rozbrzmiewał równocześnie głośno i głucho w jej uszach, ograniczany wnętrzem hełmu i tłumiony sykiem powietrza.

- Dobrze. Scorz, jeśli przepuścisz choć słowo, wyrwę ci jaja. Uważajcie na zakłócanie. Mikka, gdyby próbowali, wyciągnij nas.

- W porządku.


216

217

- Zaraz wychodzimy. - Nick zawahał się przez ułamek sęku po czym dodał: - Pilnujcie nas.

- Możesz mi ufać - burknęła Mikka, jakby ostatnia uwaga obrazą.

- Jeśli będę musiał - odparł. - Chodź, Morna. - Stanął p drzwiach prowadzących z szatni do korytarza śluzy. - Miejmy to sobą.

Nuta napięcia w jego głosie zmusiła ją do posłuszeństwa. Rus ła tak otępiała, że nie była już pewna, co właściwie robi.

Kiedy zahermetyzowała skafander, przeżyła chwilowy zawrót g wy, a żołądek podszedł jej do gardła. Spolaryzowana pleksuloza s by zdawała się zaginać światło, skręcać sylwetkę Nicka, pochylać śc: ny. Morna z doświadczenia wiedziała, że za chwilę efekt będzie n: zauważalny. Szyba nie ochroni jej przed tym, co ma zaraz zobaczyć Nick sprawdził na panelu sterowania, czy śluza jest szczeln i wprowadził sekwencję otwierania włazu. Chwycił Mornę pod kę i wciągnął ją do komory.

Śluza mogłaby pomieścić połowę załogi Kapitańskiego kaprysu Nick zamknął drzwi z wewnętrznego panelu; natychmiast zapalili się lampka ostrzegawcza, informująca, że Mikka zahermetyzowałj przejście.

Wcisnął kilka klawiszy i zewnętrzny właz odsunął się na bok. ]

Na końcu stacyjnego korytarza zobaczyli otwartą już obcą śluzęj Przed nią czekało dwóch Amnioni.

Oscylując między przerażeniem a spokojem, jakby w całkowi-j

tej ciszy, traciła rozum, Morna pozwoliła Nickowi poprowadzić

się naprzód. ■

W śluzie Stacji przeszli pod siatką skanującą, bardziej podobną: do plątaniny winorośli niż do urządzenia technicznego. Sprawdzono, czy nie mają broni i substancji trujących. Potem mogli iść dalej.

Sunęła jak przez grzęzawisko. Każdy krok przenosił ją bliżej Amnionu i grozy.

Chciałaby obwinie szybę hełmu o to, jak wyglądają dwaj strażnicy; wiedziała jednak, że to na nic. Ani pleksuloza, ani polaryzacja nie miały nic wspólnego z przerażeniem, jakie pompowało serce zamiast krwi - przerażeniem zagęszczonym w muł przez emisję implantu strefowego.

Strażnicy byli humanoidalni w tym sensie, że mieli ręce i nogi, palce, głowy i torsy, oczy i usta; na tym jednak kończyło się podobieństwo do Homo sapiens. Ich rasowa tożsamość była funkcją RNA i DNA, nie kodów genetycznych specyficznych dla gatunku. Budowa osobnicza zmieniała się, tak jak u ludzi moda: czasem dla wygody, czasem dla ozdoby.

Nie nosili odzieży: wykształcili ochronną, szorstką jak rdza skorupę i ubrania nie były im potrzebne. Ostre zęby, jak u drapieżnych ryb, wyrastały wokół ust. Pokryte śluzem oczy - po cztery, rozmieszczone wokół głowy dla wszechkierunkowego widzenia - nie musiały mrugać. Obaj Amnioni mieli po dwie nogi; jeden z nich jednak posiadał cztery ręce, po dwie z każdej strony, drugi zaś trzy, po jednej u każdego z ramion i jedną wyrastającą z torsu. Obcość powodowała, że zdawali się wyrastać nad ludźmi niczym olbrzymi, chociaż byli tylko trochę wyżsi od Nicka i Morny.

Z ramion zwisały im bandolety podtrzymujące nieznaną broń.

Obaj nosili na głowach coś, co wyglądało jak słuchawki z mikrofonami. To miało sens. Tłumaczenie stanowiło złożony proces i prawdopodobnie nie powierzano go strażnikom; cała komunikacja musiała przechodzić przez dowództwo Stacji Atestującej i Kapitański kaprys. Domysł ten potwierdził obcy głos, dobiegający ze słuchawek Morny, chociaż żaden ze strażników się nie odezwał.

- Przypuszczalny kapitanie Nicku Succorso, otrzymujesz prawo

wstępu na Stację Atestującą. Zostaniesz odprowadzony do środo

wiska porodowego.

Jeden z Amnioni wskazał sanie transportowe, czekające obok doku.

- Jedziemy - rzekł Nick.

Strażnicy poruszyli głowami w sposób sugerujący, że go usłyszeli.

Morna poczuła, że kolejny skrawek rzeczywistości odrywa się i zsuwa w otchłań. W tym miejscu nie było nic ustalonego; wszystkie koszmary stały się możliwe.

Światło ściekało, niby płynna siarka z gorących kałuż na suficie. Rozglądała się jak zafascynowana - naprawdę jednak chciała za wszelką cenę uniknąć zatrzymania wzroku na którymś ze strażników.

Sam dok okazał się dość podobny do doków na dowolnej ludzkiej stacji: ogromna przestrzeń poprzecinana szynami dźwigów


218

219

i kablami, pełna wysięgników, podnośników i suwnic. Jednak r^

nił się wszystkimi szczegółami: nigdzie nie było prostych ljj

i kanciastych kształtów, typowych dla ludzkiego sprzętu. Kazi

dźwig czy sanie wyglądały, jakby raczej je oddzielnie wyhodował

niż zbudowano. Ta sama biotechnologia, która produkowała s|

metodą trawienia rud żelaza, tworzyła dźwigi podobne do drżą

i pojazdy, które przypominały wielkie żuki. Na Akademii uczorj

Mornę, że systemy skanujące i detekcyjne Amnionu są znacznie dl

kładniejsze niż jakiekolwiek pozostające w dyspozycji ludzkoścf

ich komputery pracują szybciej, ich działa są potężniejsze. Amnkj

nowi nie brakowało technicznej wiedzy; powstrzymywała go jed|

nie niska wydajność produkcji. ]

Myślenie o takich sprawach nie pomagało stłumić lęku. Wd

wnątrz umysłu histeria uderzała o mury wzniesione przez implai<

strefowy. |

To, co czekało jej syna, naruszało najbardziej podstawowe zasai

dy działania organizmu. Dziecko, nie donoszone w matczynym ło<

nie, pozbawione było fundamentu osobowości, istoty doświadczę*

nia, na której opierała się ludzka percepcja; próby z embrionami

dojrzewającymi w sztucznych macicach dowodziły tego niejedno*

krotnie. Dziecko, usunięte z ciała matki i w ciągu godziny doprowa*

dzone do fizycznej dojrzałości, może być całkowicie pozbawiona

ludzkiej osobowości.

A Nick miał środek uodparniający na mutageny Amnionu. PZKG jest skorumpowana...

Implant strefowy przestał oddziaływać na jej umysł. Wciąż jednak panował nad ciałem. Znużenie niczym spokój wypełniło jej mięśnie: nie mogłaby sprzeciwić się Nickowi ani walczyć o życie, tak samo jak nie potrafiła zdławić rosnącego w niej szaleństwa.

Wciąż prowadząc ją pod rękę, wyminął strażników i podszedł do sań transportowych.

Wydawały się zbudowane z tego samego rdzawego materiału, który tworzył skórę Amnioni. Jeden ze strażników wszedł do spłaszczonego żuka i usiadł przy nieznanych przyrządach; drugi czekał za Nickiem i Morną. Nick także przekroczył burtę i odwrócił się, pomagając jej wsiąść. Niemal siłą usadził ją obok siebie na krzywym fotelu. Drugi strażnik zajął miejsce z tyłu.

Z bulgotem i pluskiem, jak napędzane kwasem, sanie ruszyły z miejsca.

- Nick - odezwała się Morna. - Chcę go nazwać po swoim ojcu.

- Co? - Nick odwrócił głowę; przez szybę hełmu jego oczy błysnęły gniewnym zdumieniem.

- Chcę go nazwać po swoim ojcu. - Nigdy jeszcze mu tego nie mówiła. - Davies Hyland. Chcę, żeby się nazywał Davies Hyland.

- Czyś ty zgłupiała? - W zamkniętej przestrzeni hełmu jego głos huczał głośno. - To nie jest dobry moment na takie rozmowy.

- To dla mnie ważne. - Wiedziała, że to nie jest właściwa chwila: nie teraz, nie tutaj. Słyszeli ją wszyscy na pokładzie Kapitańskiego kaprysu, tak samo jak dowództwo Stacji Atestującej. Ale nie mogła się powstrzymać. Strach nie pozwalał jej przerwać, a pamięć ojca była jedynym uczuciem, w które mogła jeszcze wierzyć; ten fragment umysłu, który go cenił, to wszystko, o co mogła jeszcze walczyć. - Nie chciałam go zabijać. Kochałam go. Chcę nazwać dziecko jego imieniem.

- Niech cię diabli... - Głos wydawał się odległy, jakby Nick się od niej odsunął. - To, jak nazwiesz tego bachora, tyle mnie obchodzi, co rżnięcie czarnej dziury. Po prostu zamknij swoją pieprzoną gębę.

Po raz pierwszy od długich - zdawało się - godzin poczuła coś w rodzaju ulgi.

Davies.

Davies Hyland.

Przynajmniej tyle z siebie będzie mogła w nim rozpoznać, choćby nie wiadomo co się zdarzyło. Może to imię uczyni go człowiekiem.

Niczym na warstwie oleju, sanie przejechały przez dok do szerokiego korytarza. Tutaj pochwyciły je i pokierowały dalej czarne, podobne do szyn pasy na podłodze. Po innych widocznych pasach mogły pewnie jeździć inne pojazdy, ale korytarz był pusty. Bulgoczący dźwięk napędu sań był jedynym słyszalnym odgłosem. Stacja ukrywała przed obcymi wszystkie swoje sekrety; widoczne były tylko ściany. Korytarz zakrzywiał się jednostajnie, a Morna miała wrażenie, że także opada w dół, jak gdyby Stacja Atestująca zaprojektowana była w spirale i helisy zamiast koncentrycznych kół -dookoła i w dół, po coraz węższych kręgach, jak zjazd do piekieł.


220

221

Mętne, żółte światło było tu bardziej intensywne. Jasne pla rozbłyskiwały na skafandrze Morny jak promienie lamp odkaża-' cych, wypalające niewykrywalne mikroorganizmy, wypalające czywistość i w końcu wypalające strach. Gdzieś w głębi urny z wolna poddawał się działaniu implantu strefowego.

Nagle w słuchawkach rozległ się głos Nicka.

- Gdzie nas zabieracie? Nie chcę tak się oddalać od statku.

Obaj strażnicy spojrzeli na niego. W słuchawkach odpowiedz'

mechaniczny głos Stacji:

- Zgodność celów zostanie osiągnięta przez wzajemne zaspok

jenie żądań. Wasze żądania wymagają odpowiedniego środowis

porodowego.

Nick zaklął pod nosem.

- Zwłoka nie jest zgodna z waszymi ani moimi żądaniami oświadczył.

- Czas - nadeszła odpowiedź - nie jest podatny na manipulacj

- To filozofia czy fizyka? - zabrzmiał jakby znikąd przyjaźń głos Vectora Shaheeda.

Morna zaczynała się całkowicie odprężać.

- Do diabła...! - zaczął Nick.

- Vector! - warknęła Mikka. - Mówiłam ci, żebyś siedział cicho-Przepraszam za to, Nick - dodała.

- Niech tam, możemy gadać wszyscy razem. Jeśli już zamierzamy zmienić to w farsę, nie warto zatrzymywać się w pół drogi.

Przez chwilę w słuchawkach panowała cisza. Potem obcy głos zapytał:

- Przypuszczalny kapitanie Nicku Succorso, wyjaśnij, co to zna

czy „farsa"? Brak tłumaczenia.

Nick wbił palce w ramię Morny.

- Zapytaj później - wychrypiał. - Jeśli spodoba mi się wasz sposób prowadzenia interesów, dam wam „farsę" w prezencie.

- Przypuszczalny kapitanie Nicku Succorso, twierdzisz, że jesteś człowiekiem - oświadczył natychmiast głos. - Jesteś zatem wrogiem Amnionu. Ponadto twoja tożsamość nie jest zgodna z ustaloną rzeczywistością, co także stanowi akt wrogości wobec Amnionu. Zrozumienie jest konieczne dla wymiany handlowej. Co to jest „farsa"?

Zanim Nick zdążył odpowiedzieć, znowu odezwał się Vector.

- „Farsa" to forma sztuki, w której ludzie sami siebie ośmiesza

ją dla rozrywki innych ludzi. Jej zadaniem jest zmniejszenie napięć

i wywołanie wspólnoty uczuć.

Zaciskając palce na ręce Morny, Nick czekał. Sanie przejechały pięćdziesiąt metrów, zanim głos znów się odezwał.

- Tłumaczenie akceptowalne.

- No dobrze, Vector - westchnął Nick. - Powiedzmy, że tym razem wyszedłeś na zero. Ale nie narażaj się więcej.

Nikt z Kapitańskiego kaprysu nie odpowiedział.

Gładko jak na beztarciowych łożyskach sanie wyhamowały przed szerokimi wrotami.

Wrota oznaczono czarnym pasem. Według Morny niczym się nie różnił od pasów na podłodze, ale musiał to być rodzaj kodu, zrozumiały tylko dla Amnionu: może feromony, może zmiany widma, dostrzegalne w siarkowym świetle dla obcych oczu.

Strażnik za nimi wysiadł z sań i powiedział coś do mikrofonu. Wrota rozsunęły się.

Zobaczyli dużą salę, niewątpliwie laboratorium; Morna od razu zauważyła komputery, lasery chirurgiczne, strzykawki i retraktory, rzędy pojemników z chemikaliami, wózki wyglądające jak zbudowane ze skóry Amnioni i przynajmniej dwa zakryte łóżka, podobne do inkubatorów. To pewnie jest to „odpowiednie środowisko porodowe" - miejsce, gdzie mały Davies przeżyje albo umrze.

Niemal spokojna spojrzała na Amnioni, czekającego na nią i na Nicka.

Przypominał strażników w tym sensie, że pokrywała go ta sama czerwonobrunatna skorupa, miał takie same zęby i nosił słuchawki. Oczy miał jednak duże i potrójne, a ramię wyrastające z piersi było chyba głównym, jako dłuższe i silniejsze niż kilka otaczających je kończyn. Stał na trzech nogach i wydawał się niewzruszony jak kolumna.

Jedna z bocznych rąk - ile miała palców? sześć? siedem? - trzymała strzykawkę zakończoną przejrzystą fiolką. W innej tkwił przedmiot, przypominający rodzaj maski tlenowej.

Amnioni przemówił.

- Oto środowisko porodowe - usłyszała przez słuchawki Morna.

- Tutaj zostanie osiągnięta zgodność celów. Wejdźcie.


222

223

- Kim jesteś? - zapytał Nick, jakby zaczynał się wahać.

Amnioni pochylił głowę, co miało może wyrażać zaciekawień'

- Pytanie jest nieprecyzyjne. Żądasz identyfikacji genetycznej

bo feromonowej? Ludzie, jak wiadomo, nie potrafią przetwarzać

kich informacji. A może twoje pytanie dotyczy funkcji? Tłumaczeń*

sugeruje, że najbliższym ludzkim odpowiednikiem jest „lekarz". P

przednio wyraziłeś pragnienie pośpiechu. Dlaczego nie wchodzisz?;

Nick obejrzał się na Mornę.

Nie widziała go dokładnie, odblask siarkowego światła na hełmi całkowicie skrywał twarz. Apatycznie kiwnęła głową. Okoliczno'-i własne działania nie pozostawiły jej wyboru. Umysł tonął jednostaj nie pod wpływem implantu strefowego. Nie pozostało jej nic inneg niż podążać za nakazami biologicznego instynktu: skoncentrowa resztki woli na zdrowiu dziecka i zapomnieć o wszystkim innym.

Ściskając jej rękę, jakby bał sieją puścić, Nick pociągnął ją prze wrota do laboratorium.

Strażnicy weszli za nimi.

Kiedy drzwi się zasunęły, zajęli pozycje po obu stronach Morny i Nicka.

Lekarz uważnie przyjrzał się gościom. Być może próbował odgadnąć, które z nich jest „przypuszczalnym kapitanem Nickiem Succorso". Potem stanowczym ruchem przełożył strzykawkę do środkowej ręki.

- Uzgodniono - oświadczył głos w słuchawkach Morny - że od

dasz jeden decylitr swojej krwi. - Lekarz podniósł strzykawkę. -

Kiedy to nastąpi, otrzymasz potwierdzenie kredytu. - Jedna z po

mocniczych rąk otworzyła dłoń, demonstrując chip kredytowy,

wielkością i kształtem podobny do identyfikatora Morny: formę

transferu kredytowego, wyszczególnioną w umowach Zjednoczo

nych Kompanii Górniczych i Amnionu. - Następnie embrion ko

biety zostanie doprowadzony do fizjologicznej dojrzałości. - Kolej

ne ramię wskazało inkubator. - Dając wyraz grzeczności, wyposa

żymy potomka w odzież.

Nieruchomy jak filar, lekarz czekał na odpowiedź. Przez chwilę Nick jakby się wahał.

- Czy nie zostało to uzgodnione? - zapytał Amnioni.

Nick wyciągnął rękę.

_ Pozwól, że zbadam twoją strzykawkę.

Lekarz powiedział coś do mikrofonu. Tym razem do Morny nie dotarł żaden dźwięk. W całkowitej ciszy Amnioni wręczył Nickowi strzykawkę.

Nick podniósł ją do światła, obejrzał pod różnymi kątami. Kiedy był pewien, że fiolka jest pusta - że nie zawiera mutagenów - zwrócił strzykawkę.

Niechętnie, jakby każdy ruch sprawiał mu trudność, odpiął lewą rękawicę, zdjął ją, po czym podwinął do łokcia rękaw skafandra.

- Zawsze wierzyłem, że Amnion nie oszukuje w interesach -

oświadczył. - Gdyby moja wiara okazała się fałszywa, poczyniłem

przygotowania, by ta wiadomość dotarła do całej ludzkiej przestrzeni.

Morna miała nadzieję, że kultura ani doświadczenie nie pozwolą Amnioni rozpoznać blefu przerażonego człowieka.

- I odwrotnie - odpowiedział mechaniczny głos. - Fałsz ludzi jest ustaloną rzeczywistością. Ryzyko handlu jest podejmowane ze względu na wartość tego, co oferujecie. Niemniej jednak zaspokojenie żądań musi się zacząć od ciebie.

- Niech to diabli - mruknął Nick, nie zwracając się do nikogo konkretnego. - To będzie niezła historia, nawet jeżeli przegram.

Gwałtownym ruchem wyciągnął rękę.

Lekarz natychmiast chwycił dwoma pomocniczymi dłońmi za przegub i łokieć. Szybki i dokładny przycisnął strzykawkę do żyły. Jasna krew napełniła fiolkę.

Po chwili naczynie było pełne. Lekarz cofnął strzykawkę.

Wściekły, że drżą mu palce, Nick odwinął rękaw, wciągnął rękawicę i uszczelnił złącze. Morna wyobraziła sobie, jak rozgryza i połyka kapsułkę. Ale przestało ją to dręczyć. Umysł wypełnił obłąkańczy, czysty spokój, który wydawał się graniczyć z chorobą skokową. Czuła się jak zawieszona o kilka centymetrów nad podłogą; widziała, że Amnioni wręcza Nickowi chip kredytowy, że Nick wsuwa go do jednej z kieszeni skafandra.

Jak mantrę powtarzała szeptem imię syna.

Davies. Davies Hyland.

Jeśli cokolwiek w niej warte było ocalenia, to jedynie syn.

- A teraz - szepnął chrapliwie Nick - dziecko.

Lekarz znowu przemówił.


224

225

- Skuteczność i bezpieczeństwo procedury zostało potwierd

ne. Całe potomstwo Amnionu dojrzewa w ten sposób. Oczywiś

ludzka kobieta nie jest Amnionem. Jednakże nawet u ludzi skuf

ność procedury została potwierdzona. Jej krew dostarczy komp

rom informacji o koniecznych poprawkach. Genetyczna tożsamo

potomka nie ulegnie zmianie. Jakie masz życzenia co do jej ciał

Może je sprzedasz? Odpowiednia rekompensata jest gwarantów

Czy może wolisz pozbyć się go na swój sposób?

Nick zesztywniał.

- Co to znaczy „pozbyć się go"? - zapytał gniewnie. - O czy ty. mówisz? Chcę zabrać ją ze sobą tak żywą i zdrową, jaka jest w chwili.

- To niemożliwe - odparł lekarz bez śladu intonacji. - Zdawałeś s bie z tego sprawę. Założono, że w twoich żądaniach zawarta jest wi dza o rezultatach. Wśród Amnioni skuteczność i bezpieczeństwo p-cedury zostało potwierdzone. Wśród ludzi jedynie skuteczność jest p twierdzona. Trudności dotyczą... - Amnioni pochylił głowę i nasłuchi wał. - Tłumaczenie sugeruje termin „ludzka psychologia". Procedm. wymaga... - znów słuchał przez chwilę - „przeniesienia umysłu". Ja ką korzyść daje fizjologicznie dojrzały potomek o świadomości i wi dzy embrionu? Potomek otrzymuje więc umysł rodzica. Wśró Amnioni procedura taka nie powoduje żadnych komplikacji. Wśró ludzi wywołuje... „obłęd". Całkowitą i nieodwracalną utratę zdolność rozumowania i funkcjonowania. Spekulacja sugeruje, że procedur wzbudza niezwykle silny lęk, który pochłania umysł. Kobieta na nic ci się już nie przyda. Zostaje więc złożona oferta jej kupna.

Całkowita i nieodwracalna utrata... Morna starała się myśleć o niebezpieczeństwie, ale jej umysł dryfował na boki. Oferta jej kupna. Amnion wciąż jej potrzebuje, ponieważ jej szaleństwo czy rozsądek nie są dla mutagenów istotne. Powinna być przerażona.

Ale zbyt głęboko się pogrążyła.

Przeniesienie umysłu... Mały Davies dostanie jej umysł... Prawdziwie i w pełni stanie się jej synem. Nie pozostanie w nim nic z Angusa Thermopyle.

Jej walka, by znaleźć lepsze rozwiązania niż gwałt, implant strefowy i zdrada, na pewno się nie skończy. Może zdoła zachować to, czym był dla niej ojciec.

226

Tylko marginalnie była świadoma obecności Nicka, jak gdyby istniał tylko na granicy rzeczywistości, która z każdą chwilą mocniej skupiała się wokół niej i wszystko czyniła wyraźnym.

Był bliski wybuchu. Puścił jej rękę i mimowolnie zacisnął palce, jakby kogoś dusił. Siarka odbijała się w szybie jego hełmu.

- To nieakceptowalne - wycedził przez zęby.

- Przypuszczalny kapitanie Nicku Succorso - odpowiedział po chwili głos. - To jest akceptowalne. Sam to zaakceptowałeś.

- Wcale nie! - krzyknął. - Nie wiedziałem, do diabła! Nie miałem pojęcia, że żądam od was zniszczenia jej umysłu!

- Przypuszczalny kapitanie Nicku Succorso. - W głosie brzmiała całkowita obojętność. - To bez znaczenia. Zawarto układ. I ten układ zostanie zrealizowany. Układ dotyczy ludzkiej kobiety, nie ciebie. Dowodem jej akceptacji jest jej obecność. Twoja wrogość wobec Amnionu została ustalona. Jesteś podejrzany o oszustwo w interesach. Przypuszcza się, że powrócisz do ludzkiej przestrzeni i rozgłosisz, że Amnion nie wypełnił umowy. Zaufanie do Amnionu zostanie naruszone. Konieczny handel ulegnie zmniejszeniu. Bez handlu cele Amnionu staną się nieosiągalne.

- Zgadza się! - krzyknął Nick. - A ten wasz cenny handel będzie zmniejszony, kiedy ludzka przestrzeń się dowie, jak to wbrew moim wyraźnym życzeniom zniszczyliście umysł jednego z moich ludzi. Nie obchodzi mnie, na co, waszym zdaniem, ona się zgadza albo nie zgadza. Nie pozwolę wam na to. Nie znałem skutków procedury!

- Wręcz przeciwnie - odpowiedział bezlitośnie głos. - Zapisy tego wydarzenia udowodnią uczciwość Amnionu. Udowodnią, że kobieta akceptuje umowę. Zostałeś zdradzony przez własną ignorancję, nie przez Amnion. Ludzie będą ostrożniejsi, ale wymiana handlowa nie ulegnie zmniejszeniu.

Nick odwrócił się, by ocenić pozycje strażników, jak gdyby badał szanse ucieczki.

- Mikka... - warknął.

Morna powstrzymała go.

- Nick, wszystko w porządku. - Gdyby rozkazał uruchomić pro

cedurę autodestrukcji, Vasaczk wykonałaby rozkaz i wszystko po

szłoby na marne. - Nie boję się.

Spojrzał na nią, nie rozumiejąc.

227

- Co?

- Dotarliśmy za daleko, żeby się teraz wycofać. To mówiła jej czarna skrzynka, nie ona. Ona wciąż była norm

na, „przeniesienie umysłu" napełniało ją lękiem, a konsekwenc dla małego Daviesa przerażały. Urodzi się, myśląc, że jest n" wspomnienia gwałtu i zdrady będą go dręczyć w chwili, na jaką n tura zaplanowała jedynie karmienie, wypoczynek i miłość. Cały t pomysł był potworny, ohydny... Wiedziała o tym, ponieważ n oszalała.

A jednak chciała tego. Jeśli jej pamięć zostanie przeniesiona mózgu dziecka, to przecież bez niszczącego wspomagania, be morderczej pomocy implantu strefowego.

- Musisz wyremontować Kapitański kaprys, a ja chcę urodzi syna. Nieważne, za jaką cenę. Nie boję się. Mogę zaryzykować.

- To cię wykończy - syknął przez słuchawki. Przysunął się d niej, aż szyby ich hełmów się zetknęły. - „Całkowita i nieodwracat na utrata zdolności rozumowania i funkcjonowania". Stracę cię.

Vector Shaheed wymówił jej imię i zamilkł.

- Morna - szepnęła Mikka Vasaczk. - Nie musisz tego robić. ;

- Mogę zaryzykować - powtórzyła, nasłuchując głosu zniszczę nia niczym echa we wnętrzu hełmu.

- Umowa jest akceptowalna - poinformowała Amnioni, zanirr Nick zdążył zareagować.

- Tak się stanie - odpowiedział lekarz.

Nick krzyknął krótko, chrapliwie, jakby zaszlochał w rozpaczy.

Odsunęła się, pozostawiając go strażnikom.

Przy bliższym inkubatorze zatrzymała się i zaczęła odpinać szybę hełmu. Lekarz podał jej maskę tlenową, którą trzymał w pomocniczej ręce. Pokręciła głową.

- Jeszcze nie - szepnęła.

Otworzyła szybę i zdjęła hełm. Gryząca atmosfera Amnionu zapiekła w płucach, drażniąca jak fetor zwęglonych trupów; Moma zniosła to. Pozostało jej jeszcze jedno, by kapitulacja była całkowita.

Zdjęła skafander i stanęła - praktycznie naga - obok inkubatora. Sięgnęła do kieszeni kombinezonu i chwyciła sterownik; dopasowała natężenie emisji tak, by doprowadziła ją aż do granicy spokojnej, niedosiężnej nieświadomości.

Mdlejąc niemal, przyjęła maskę. Przycisnęła ją do twarzy; tlen i środek znieczulający otuliły ją pogrzebowym całunem głębokiego snu.

_ Morna! - krzyknął znowu Nick. Ale już go nie słyszała.

Niepotrzebnie delikatny - ponieważ w tym stanie i tak nie wiedziała, co się dzieje - Amnioni utrzymywał Mornę pod narkozą przez cały zabieg. Ułożył ją w inkubatorze; zręcznymi pomocniczymi dłońmi zdjął z niej kombinezon i odłożył na bok.

Pobrał krew. Umocował elektrody do czaszki, do głównych grup mięśni na rękach i nogach. Potem wprowadził jej do żył obce serum i wtedy zaczął się biologiczny kataklizm.

W ciągu kilku minut jej brzuch nabrzmiał straszliwie. W chwilę później woda popłynęła spomiędzy nóg, rozwarła się szyjka macicy i skurcze szarpnęły ciałem.

Ostrożny, jak każdy ziemski lekarz, Amnioni przyjął poród, wyjmując z jej ciała małego Daviesa; podwiązał i odciął pępowinę, z potworną czułością oczyścił wyrywającego się, walczącego o ludzkie powietrze chłopca, potem ułożył go w drugim inkubatorze, umocował elektrody w tych samych miejscach co u Morny, podłączył kroplówkę i zamknął klapę.

Wnętrze inkubatora wypełniła natychmiast mieszanka tlenu i dwutlenku węgla; oddychając swobodnie, chłopiec nabrał zdrowego, różowego koloru.

Równocześnie Mornie podano inne środki, mające przyspieszyć powrót do zdrowia. Plazma zastąpiła utraconą krew; koagulanty i neuronowe środki kojące wzmocniły reakcje ciała.

W drugim inkubatorze rozgrywała się procedura mająca formę biologicznej kompresji czasu. Odżywcza zupa aminokwasów, pełna rekombinowanych wydzielin endokrynowych i hormonów, karmiła każdą komórkę małego ciała Daviesa. W ciągu sekund wyzwalała zaprogramowane w DNA procesy, jakich dopełnienie wymagałoby miesięcy; zaspokajała ogromne zapotrzebowanie na substancje odżywcze i kalorie; pozwalała tkankom na wzrost jednocześnie nieopisywalny i groteskowy, tak cudownie witalny i trawiący niczym rak.

Lekko zniekształcone pod grubą pokrywą inkubatora ciało wydłużało się i nabierało wagi; rosły mięśnie. Twarz przekształciła się, kiedy dziecięce fałdy pojawiły się nagle i znikły, a kości


228

229

czaszki nabrały twardości. Włosy i paznokcie wyrosły do niewi godnej długości, aż wreszcie lekarz je przyciął. Jednocześnie el trody kopiowały życie Morny i replikowały je w Daviesie: neu nowe nauczanie, zapewniające tonizację mięśni, opanowanie, o' chy; zapewniające doświadczenie odpowiadające za mowę i ro dek; zapewniające połączenie stymulacji endokrynowej i parni tworzące osobowość i umożliwiające podejmowanie decyzji.

Tak jak obiecał Nick, proces zakończył się w ciągu godziny.

Praktycznie rzecz biorąc, Morna Hyland urodziła szesnasto! niego syna.

DOKUMENTACJA POMOCNICZA

Amnion Pierwszy kontakt (uzupełnienie)

Argumentacja przeciwna - że „pierwszy kontakt" nastąpił wiele lat wcześniej - opiera się na fakcie, iż kapitan Vertigus nie dowiedział się niczego nowego (nie licząc kwestii wyglądu) czy istotnego na temat Amnionu. Dysponowali zaawansowaną techniką, szczególnie w dziedzinie biochemii; ich budowa opierała się na węglu i tlenie; byli całkowicie obcy. Wszystko to można było wywnioskować z zawartości satelity, którą statek Intertechu, Daleki włóczęga, odkrył na orbicie największej planety systemu gwiezdnego, który miał zbadać.

Nastąpiło to przed Rozruchami Człowieczeństwa - i przed wchłonięciem Intertechu przez KKK. Zanim Daleki włóczęga znalazł satelitę, badał system przez prawie rok standardowy. Kontynuował badania jeszcze przez kilka miesięcy po odkryciu, choć jego zadania zmieniły się radykalnie. Z początku, naturalnie, szukał wszystkiego i czegokolwiek, głównie złóż, możliwości kolonizacji i oznak życia. Ponieważ jednak nikt wcześniej nie znalazł żadnych śladów życia, działalność statku kierowała się ku bardziej przyziemnym sprawom. Po spotkaniu z satelitą sprawy przyziemne poszły

231

w zapomnienie. Statek pozostał w systemie przez czas koni do ustalenia, że satelita nie jest pochodzenia miejscowego, po c przekroczył szczelinę i wrócił na Ziemię.

Jego przybycie wywołało wstrząs naukowy, ekonomiczny i turowy, dostateczny, by zakwalifikować je jako „pierwszy kont

Daleki włóczęga nie próbował otwierać ani badać satelity; br wało mu sprzętu. Obcy obiekt, nietknięty, został przetransporto ny na Ziemię w sterylnej ładowni, gdzie pozostawał, dopóki cówka Intertechu na Stacji Rubież nie uruchomiła sterylnego la ratorium. Potem, zachowując wszelkie możliwe środki ostrożno otworzono satelitę.

Okazało się, że mieści w sobie niewielki pojemnik kriogenicz zawierający z kolei około kilograma materiału mutagennego, sta" wiącego - choć wtedy nikt się tego nie domyślał - próbę Amnio' dotarcia do innych form życia w galaktyce.

Badania mutagenu prowadzono w szaleńczym tempie przez c trzy lata, zanim wreszcie wysłano kapitana Vertingusa i Dale

gwiazdę.

To, że substacja jest mutagenem, odkryto niemal rutynow W typowym procesie badawczym, naukowcy wszelkiego rodza^ prowadzili testy z maleńkimi próbkami substancji. Naturalni większość z tych testów nie dawała żadnych zrozumiałych wyn ków. Ponieważ ziemska nauka jest, jaka jest, w końcu ktoś sprób wał podać odrobinę substancji szczurowi.

W ciągu niecałej doby szczur zmienił postać; stał się czy podobnym do ruchomej kępy wodorostów.

W wyniku tego podano substancję większej liczbie szczuró Niektóre zabito i wykonano sekcję. Badania patologiczne wykazały, że u zwierząt nastąpiła istotna transformacja: podstawowe proce* sy życiowe pozostały takie same, ale wszystko inne - poczynają" od RNA, struktury białek i enzymów - uległo zmianie. Inne szczu ry mnożyły się bez przeszkód, co dowodziło, że przemiana jest równocześnie stabilna i spójna. Jeszcze inne poddano normalnym testom behawioralnym dla szczurów, co dowiodło niezbicie, że mutacja wywołuje znaczący i niepokojący przyrost inteligencji.

Próbowano eksperymentów z innymi zwierzętami: kotami, psami, szympansami. Wszystkie zmieniały się tak, że były nierozpoznawalne.

232

Wszystkie przy tym były też biologicznie stabilne i zdolne do reprodukcji- Ich budowa opierała się na podstawowych enzymach i RNA charakterystycznych dla każdego gatunku, jednak całkowicie różnych od wszystkiego, co kiedykolwiek wyewoluowało na Ziemi. Wszystkie w pewnym stopniu demonstrowały zwiększoną

inteligencję.

W tym czasie Intertech, jako zbiorowa osobowość, aż się ślinił z zadowolenia. Potencjał wynalazków i zysków wydawał się niezmierzony, pod warunkiem, że uda się zlokalizować źródło mutagenu. Teoretycy, pracujący w firmie i poza nią, zgadzali się, że satelitę zaprojektowano do wypełnienia jednego z dwóch celów: komunikacji albo propagacji. Teoria propagacji miała jednak pewną wyraźną wadę: zmutowane szczury, koty, psy i szympansy nie były reprodukcyjnie zgodne ze sobą; zachowały dyferencjację gatunkową. W niezwykły sposób obcy czarnoksiężnicy, którzy stworzyli muta-gen, szanowali wyjściowe formy szczurów, kotów itd. Albo też ich technologia biochemiczna nie potrafiła sprostać wyzwaniu replikacji pomiędzy niezgodnymi gatunkami. W każdym razie mutagen wyraźnie nie był zdolny do propagacji swoich stwórców.

Niemniej jednak obie teorie zgadzały się co do istnienia źródła nie tylko zmutowanych ziemskich istot o wyższej inteligencji, ale też całkowicie nowych dziedzin nauki, materiałów i możliwości.

Ale jak można ustalić miejsce, skąd wysłano satelitę? Jako „pierwszy kontakt" z obcą cywilizacją znaleziony obiekt był w tym względzie wyjątkowo rozczarowujący. Stąd wzięło się podkreślanie roli Sixtena Vertingusa i jego misji. Oprócz systemu kriogenicznego satelita nie zawierał niczego nadającego się do analizy: żadnego napędu, taśm, systemów sterowania, z pewnością niczego tak poręcznego jak mapa nieba.

Jeśli satelita miał być środkiem komunikacji, to wiadomość musiała być ukryta w samym mutagenie.

I była.

Podjęta przez Intertech decyzja, by zaryzykować podanie mutagenu istocie ludzkiej, zmieniła bieg historii.

233

Kobieta, która zgłosiła się na ochotnika, liczyła zapewne na rodzaj nieśmiertelności, zarówno osobistej, jak naukowej. W końcu zwierzęta, którym pozwolono żyć, były zdrowe, odporne i inteligentne.

Nie były też złośliwe: potrafiły się mnożyć z podobnymi do si ale nie rozprzestrzeniały mutagenu. Gdyby jej inteligencja także powiednio wzrosła, stałaby się zapewne najważniejszą osobą, wydała ludzkość. Mogłaby otworzyć drogę do odkryć, możliw i bogactw, które przyniosłyby jej wieczną chwałę.

Niestety, przeżyła tylko półtora dnia.

W tym czasie przekształciła się tak samo, jak wcześniej zwie ta; według opinii obserwatorów stała się „dwunożnym drze o obfitym listowiu i kilku konarach". Jedynym znakiem wzrostu teligencji był fakt, że mniej więcej godzinę przed śmiercią zac~ zawodzić i żądać papieru. Gdy tylko go dostarczono, przez ki minut kreśliła coś gorączkowo.

Kiedy nastąpiło załamanie, podjęto wszelkie wysiłki, by p wrócić ją do życia. Nie udało się. Sprzęt medyczny okazał się zupę nieodpowiedni: miał tylko minimalny związek z jej nową strukturą.

Autopsja wykazała, że kobieta stała się - genetycznie i bioc micznie - krewną zmutowanych szczurów i szympansów, prodil tern tego samego świata; przebudowa zaczęła się na poziomie RN i objęła całą strukturę. Mimo to była jedyną istotą, która tak szyb zmarła „z naturalnych przyczyn". W opinii patologów, badający jej zwłoki od palców u nóg po czaszkę, umarła „ze strachu". i

Możliwe, że mutacja wywołała nieopanowaną reakcję adrena nową.

Możliwe również, że wiedza o tym, czym się stała - wied uzyskana z mutagenu - przeraziła ją śmiertelnie.

Niezależnie od wyjaśnienia jej „nieśmiertelność" pozwala oceni fakt, że tylko w nielicznych tekstach poświęconych tej sprawie wy mieniana jest z nazwiska.

Pozwala ją również ocenić fakt, że jej bazgroły w końcu dopro wadziły ludzkość do fatalnego kontaktu z Amnionem.

Zapisała przede wszystkim liczby, ciągi cyfr niezrozumiałych dl nikogo - w tym dla komputerów Intertechu. Do chwili, kiedy jakiś młody astronom, równie ważny i w równym stopniu zapomniany jak ochotniczka, wpadł na pomysł, by przeanalizować liczby jako współrzędne galaktyczne.

Te współrzędne pozwoliły kapitanowi Sixtenowi Vertingusowi i Dalekiej gwieździe nawiązać pierwszy fizyczny kontakt z Amnionem.

13

Morna zaczęła odzyskiwać przytomność, kiedy Amnioni wyeliminował gaz usypiający z mieszanki powietrznej dostarczanej do

maski tlenowej.

Proces trwał długo. Sterowana implantem strefowym i narkozą, nie mogła przekroczyć progu świadomości. Stopniowo zdawała sobie sprawę z tępego bólu w kroczu: napięcie porodowe zostało wytłumione jakimś silnym środkiem znieczulającym. Czuła naciągnięty brzuch: mięśnie straciły zwykłą elastyczność. Ale wszystko to nie wystarczało, by zwrócić jej uwagę; nie umiała się skoncentrować.

Jednak ciało z wolna pozbywało się skutków działania narkozy. W końcu Morna uświadomiła sobie, że słyszy głos Nicka.

- Morna! - wołał. - Obudź się! Mówiłaś, że się nie boisz! Udo

wodnij to! Zbudź się!

Podświadomie wyczuwała jego wściekłość, zrozumiała, że wpadł w morderczą furię. Czuła jego dłonie szarpiące ją za ramiona, wstrząsające sercem. Przypomniała sobie, że go nienawidzi.

- Te skurwiele nas oszukały! Coś z nim zrobili!

Zaniósł się kaszlem.


234

235

Inny fragment, oddzielony od reszty, zrozumiał, że nie pow( go słyszeć. Był w skafandrze, a ona nie miała słuchawek. Ale t jego głos i nie kaszel zwróciły jej uwagę.

Coś z nim zrobili.

Z nim? Z kim?

Jak wąski prześwit w kłębach dymu, jak błysk światła, nad odpowiedź.

Z Daviesem. Jej synem.

Amnion zrobił coś jej synowi.

Leżała nieruchomo, jakby straciła słuch, jak zagubiona. Na zewn nic nie wskazywało, że gorączkowo zbiera siły, by otworzyć oczy.

Odniosła wrażenie, że Nick się odsunął. Jego głos kierował w inną stronę.

- Oszukiwałeś, pierdolony skurwysynu! - warknął. - Coś

zrobiłeś!

Davies Hyland. Jej syn. Powód, dla którego tu przyszła, którego się poddała.

Nickowi odpowiedział inny głos, którego także nie powinna s' szeć. Był pełen ostrych zębów i siarkowego światła.

- Przypuszczalny kapitanie, Nicku Succorso, jest to fałszy

stwierdzenie. Amnion nie akceptuje fałszywych stwierdzeń. Osk '

żasz nas o zdradę w interesach. Ustalono, że Amnion nie zdrad

w interesach. Twoje własne testy wykażą, że potomek jest człowi

kiem. Jego genetyczna tożsamość jest dokładnie taka, jaka by

w macicy kobiety. Twoje stwierdzenie jest fałszywe.

Kolejny atak kaszlu rozdarł Nickowi płuca. Dopiero po chw! odzyskał głos.

- Więc dlaczego tak wygląda?

W obcym głosie wyczuwało się obojętność.

236

- Nie ma odpowiedzi na twoje pytanie. Czy nastąpił błąd w pr~' cesie dojrzewania potomka? Nie jest widoczny. Testy nie wykazuj defektów genetycznych. Jednakże, jeżeli życzysz sobie przekształ cenią potomka, można tego dokonać.

- Ty draniu! - wykrztusił Nick. - Przecież nie jest podobny d mnie!

- Przypuszczalny kapitanie Nicku Succorso - tłumaczył głos z czymś, co zapewne było cierpliwością Amnionu. - Twoja tożsamo'

genetyczna w żadnym punkcie nie przystaje do tożsamości potomka. Nie jest on twoim... tłumaczenie sugeruje słowo „syn". Podobieństwo jest zatem mało prawdopodobne.

Milczenie Nicka było wymowne jak krzyk.

Z wysiłkiem, który zdawał się wysysać szpik z kości, odbierającym całą enegię, Morna otworzyła oczy.

Na chwilę oślepił ją zalew siarki z sufitu. Ale oczy, raz otworzone, mrugnęły samodzielnie. Łzy pociekły po policzkach, pozostawiając wilgotne, delikatne ślady, rejestrowane przez nerwy wyraźniej niż wszystkie skutki porodu. Czuła się naga od stóp do głów, ale coś ją ogrzewało. Maleńkimi krokami zmierzała do pełnej świadomości.

Po chwili mogła już widzieć.

Sylwetka w skafandrze z otwartą szybą stała o kilka kroków od niej, obok drugiego inkubatora. Na mylarowej powierzchni połyskiwało mętne żółte światło.

Nick.

Naprzeciw niego stał rdzawy, monstrualny kształt, który musiał być lekarzem Amnionu.

Pochylając się nad inkubatorem, w ostrym, duszącym powietrzu, Amnioni odezwał się do mikrofonu.

- Potomek odzyskuje przytomność. U ludzi wymagany jest okres dostosowania. Przeniesienie umysłu powoduje... tłumaczenie sugeruje słowo „dezorientacja". Przez pewien czas umysł nie potrafi odróżnić siebie od źródła. Brak dostatecznych danych, aby przewidzieć skutki tej dezorientacji. Spekulacja sugeruje, że dostosowanie może nastąpić bardzo szybko, pod warunkiem odpowiedniej stymulacji.

Lekarz przesunął jedną z rąk wzdłuż brzegu inkubatora; otworzyła się pokrywa ochronna.

Morna zobaczyła ruch nagich kończyn, usłyszała wilgotny kaszel. Głos był słaby, jakby pochodził od dziecka, któremu brakuje powietrza.

Jej dziecka.

Spróbowała się poruszyć.

Przygniatał ją jakiś ciężar, niezbyt wielki, ale dla niej nie do pokonania. Nie rozumiała tego. Czyżby Amnioni przywiązał ją do legowiska?

Z wysiłkiem przeniosła wzrok na własne ciało.

237

Nie było żadnych pasów; ciężarem okazała się cienka tk kombinezonu. Lekarz zapewne rozebrał ją, żeby mogła uro a potem znowu ubrał.

Była za słaba, żeby unieść brzemię zwykłego kombinezonu, noworodek musiała nago powrócić w siebie.

Udało jej się przesunąć wzrok i raz jeszcze spojrzeć na i inkubator.

Lekarz przycisnął maskę do twarzy osoby w inkubatorze; u co wał ją paskami. Kaszel ucichł, ale nadal można było dostrzec by, niepewny ruch rąk.

Trzema pomocniczymi rękami Amnioni uniósł jej syna do po cji siedzącej. Przez chwilę chłopiec nie ruszał się, tylko oddyc ciężko. Potem lekarz pomógł mu spuścić nogi na podłogę, że mógł wstać.

Gdyby nie maska osłaniająca usta i stosunkowo szczupłe cia chłopiec mógłby być Angusem Thermopyle.

Ten widok wywołałby szok, gdyby Morna potrafiła go odcz Ale implant strefowy zatrzymał ją tak blisko całkowitego otępień* że nie umiała sięgnąć pamięcią do wizerunku człowieka, kto zgwałcił jej ciało i rozszarpał ducha.

Chłopiec urodził się ledwie przed godziną, a już przypominał puchę - obrzmiałą, mroczną i złośliwą. Ramiona i pierś miał zb" dowane jak do przemocy; stał w rozkroku, jakby gotów do przeci" stawienia się atakom wszechświata. Penis zwisał mu między nog mi niczym ohydne narzędzie gwałtu.

Tylko oczy zdradzały dziedzictwo matki. Miały kolor oczu Mo ny - i były pełne lęku.

Ten lęk sprawiał, że wydawał się bezradny jak dziecko.

Davies Hyland. Jej syn.

Jej dusza w ciele Angusa.

Potrzebował jej. Dla niego ta chwila była o wiele gorsza, niż mogłaby być dla niej. Cierpiał od wszystkiego, co ją dręczyło - i nie miał implantu strefowego.

Jego strach dał Mornie siłę, by wsunąć dłoń do kieszeni kombinezonu.

- Ponownie - oświadczył Amnioni - składamy ofertę przejęcia kobiety. Odpowiednia rekompensata zostanie wynegocjowana. Nie

238

;est już dla ciebie użyteczna. Jedyna metoda przywrócenia jej rozsądku wymaga zmiany tożsamości genetycznej.

_ Inaczej mówiąc - warknął Nick - chcecie ją przerobić na Amnion.

Głos miał chrapliwy od kaszlu. Za otwartą szybą hełmu Morna widziała jego twarz, lśniącą od potu lub łez, wywołanych gryzącym powietrzem, którym oddychał.

Zbyt słaba i wciąż zbyt bliska nieświadomości, by silić się na subtelność, nie starała się nawet dostroić emisji implantu; po prostu wyłączyła sterownik.

Potem przetoczyła się przez krawędź inkubatora.

Wstrząs fizyczny i psychiczny szok przejścia uderzyły ją jak młotem. Usłyszała słowa lekarza:

- Procedura powoduje całkowitą i nieodwracalną utratę zdolno

ści rozumowania i funkcjonowania.

Kątem oka dostrzegła zbliżające się do niej buty Nicka. Zatrzymały się tuż obok. Ugiął kolana.

- Wstawaj - wyszeptał chrapliwie.

Spróbowała, ale przekraczało to jej możliwości. Kiedy został uwolniony umysł - niczym naciągnięta guma - zdawał się odskakiwać z pustki, gdzie tkwił zawieszony, ku potrzebom jej syna. W wyobraźni podrywała się i biegła mu na pomoc. Dla niego to niezrozumiałe przebudzenie będzie o wiele straszniejsze, jeśli zobaczy ją, wierząc, że widzi siebie. Potrzebna mu pomoc, by pogodził się z rzeczywistością, zrozumiał, kim jest naprawdę, i nie zwariował.

Mimo to jej ciało leżało na podłodze bezsilne i drżące. Próbowała podeprzeć się na rękach, ale nie mogła unieść klatki piersiowej. Nacisk na nabrzmiałe piersi wywoływał bezosobowy ból - niczym odległy pożar.

Nick kaszlał tak, że z trudem wydobywał z siebie głos.

- Wstawaj, ty suko!

Nie mogła.

Jak nieważką, Nick chwycił ją za materiał kombinezonu i poderwał z podłogi, rzucił na inkubator i odwrócił twarzą do siebie. Wewnątrz hełmu płonęły jego oczy: czarne i bezlitosne. Blizny nabrzmiały krwią i wściekłością.

239

- Niech cię szlag! Wpakowałaś mnie w to wszystko, a on n

nie jest mój! To Thermopyle! Nie jest mój!

Upadł; Davies wstał z inkubatora, podszedł i uderzył go z brutalną siłą Angusa.

Niezdolna ustać samodzielnie, Morna przewróciła się na Ni Wygiął się w łuk i próbował odsunąć, sycząc z bólu, jakby pęknięte żebra.

Morna przetoczyła się na bok i zobaczyła pochylonego nad Daviesa. Gdy tylko znieruchomiała, opadł na kolana. Wpatr się w jej twarz, jak gdyby unieruchomiła go groza.

W sali było więcej Amnioni - strażnicy. Podnieśli Nicka i p trzymali, żeby nie mógł nikogo zaatakować. Szarpał się jak c wiek, którego żebra nie doznały poważnego uszczerbku. Jednak wietrze drażniło mu płuca i każdy wysiłek powodował silniej kaszel, odbierając energię.

- Przywróć integralność skafandra - poradził mu lekarz. -dychanie stanie się łatwiejsze. Wasze słowa zostaną przekaz wam nawzajem.

- Chciał cię skrzywdzić - szepnął Davies. Struny głosowe b wykształcone jak u szesnastolatka, ale głos miał niewinną intonac dziecka. Wydawał się młodszą, zagubioną wersją ojca. Z oczu w zierał lęk, głęboki jak szczelina między wymiarowa. - Nie mógł mu na to pozwolić. Jesteś mną.

Morna chciała objąć go za szyję i przytulić do swych obolały piersi, ale brakowało jej sił. Zresztą nie to było najważniejsze.

- Nie - wyszeptała przez maskę, przez własną słabość i stres w

wołany przejściem. - To nieprawda. Musisz mi zaufać.

Twarz chłopca wyrażała instynktowny lęk - konflikt między i" pulsem nakazującym uwierzyć, ponieważ była nim, i pragnienie odrzucenia jej, ponieważ nie powinna być od niego oddzielona. B, to fundamentalny kryzys dojrzewania, groteskowo i szalencz wzmocniony sposobem, w jaki się pojawił: nagle, w ciągu minu zamiast narastać systematycznie przez szesnaście lat.

Wyciągnęła ręce i chwyciła go za ramiona - przypominające ra miona ojca, tak silne, że zdołały pobić Nicka.

- Wszystko to wydaje ci się bezsensowne - powiedziała błagał

nym tonem. - Wiem. Wszystko jest niewłaściwe. Jeśli się dobrz

240

ustanowisz, może sobie przypomnisz, co się stało. Wytłumaczę ci ■ wszystko, we wszystkim pomogę. Ale nie teraz. Nie tutaj. Musisz mi zaufać. Wydaje ci się, że jesteś Morną Hyland, ale to nieprawda, ja jestem Morną Hyland. Wiesz przecież, jak ona wygląda: tak jak ja. Ty jesteś inny. Nazywasz się Davies Hyland. Jestem twoją matką- Ty jesteś moim synem.

Głos Nicka zahuczał, jakby dobiegał z głośników dość potężnych, by obsłużyć salę koncertową.

- A Angus Termo-piła jest twoim pierdolonym ojcem!

Wściekał się, kiedy lekarz - albo dowództwo Stacji Atestującej -

zmniejszył moc transmisji. Zdawało się, że jego głos przycicha z każdym przekleństwem.

Davies zerknął na Nicka. Morna zauważyła, że mruży oczy z odziedziczoną niechęcią. Potem znów spojrzał na nią i obrzydzenie zmieniło się w panikę.

- Nie rozumiem■- wyszeptał pod maską. - Jesteś mną. Jesteś tym, co widzę w głowie, kiedy widzę siebie. Nie pamiętam... Kto to jest Angus Termo-piła?

- Pomogę ci - powtórzyła z naciskiem. - Wszystko wytłumaczę. Wszystko ci przypomnę. Razem sobie to przypomnimy. - Maska musiała tłumić jej głos; Morna nie mogła dotrzeć do syna. - Ale nie teraz. Nie tutaj. To zbyt niebezpieczne. Po prostu mi zaufaj. Proszę.

- Wynik nie jest zgodny z ustaloną rzeczywistością - stwierdził

lekarz. Morna słyszała jednym uchem obcą intonację, drugim zna

ny sobie język. - Procedura powoduje całkowitą i nieodwracalną

utratę zdolności rozumowania i funkcjonowania. Konieczna jest

analiza. - Jakby zwracając się do któregoś z komputerów, Amnioni

polecił: - Pełne dekodowanie fizjologiczne, metaboliczne i gene

tyczne; stanowczość wysoka.

Davies objął ją nagle i wstał; potem chciał puścić, ale kiedy pod Morną ugięły się kolana, chwycił ją za łokcie i podtrzymał. Jak ojciec był o kilka centymetrów od niej niższy.

- Jestem Morną Hyland - szepnął tonem zduszonym z niepewności. - Ty jesteś Morną Hyland. To niewłaściwe.

- Wiem - zapewniła go z uczuciem. - Wiem. To niewłaściwe. -Rozpaczliwie usiłowała podtrzymać jego kontakt z rzeczywistością, żeby nie oszalał. - Ale w żaden inny sposób nie mogłam ocalić ci życia.

241

Ani swojej duszy.

Wciąż wpatrywał się w nią oczyma pełnymi tępego, nieus' wego strachu.

- Lepiej jej uwierz - warknął wściekle Nick. - Mnie nigd powiedziała prawdy, ale tobie mówi. Niewiele brakowało, a stkich nas rozpyliłaby w szczelinie do nieskończoności, żeby t ratować twoje gówniane życie.

Morna zignorowała go. Syn jej potrzebował - jej syn, jej u w ciele Angusa. Jego lęk był dla niej równie realny jak własny. miała czasu, by poświęcać go na wściekłość - a może żal - Ni Podszedł lekarz; stanął obok Morny i Daviesa. - Pragniesz być ubrany - powiedział. - Jest zrozumiałe, że dzie wymagają odzieży. - Jedna z rąk podała kombinezon i wykonane z dziwnego materiału, który zdawał się pochłaniać ś tło. - Delikatność ludzkiej skóry sprzyja strachowi. To defekt tunkowy, możliwy do skorygowania przez Amnion.

Z lekkim zdumieniem Morna uświadomiła sobie, że lek próbuje Daviesa pocieszyć.

- Zrób to - zachęciła. - Ubierz się. Wrócimy na Kapitański prys. Tam możemy porozmawiać.

Odsunęła się, by mu pokazać, że może ustać bez jego pomoc Posłuchał nie dlatego, że jej uwierzył, nie dlatego, że stłumił i jej zaufał - znała go przecież tak samo dobrze jak siebie samą ale dlatego, że nagość budziła uczucie słabości, bezbronności w bec ataku czy manipulacji. Niezgrabnie, jak gdyby mózg nie c kiem panował nad ruchami, wciągnął na siebie kombinezon i ws nął stopy w wysokie buty. Nie były dopasowane idealnie, ale w starczająco.

Siarkowe światło zdawało się oświetlać jedynie jego twarz i dł nie; z ubrania ściekało jak woda. Ale twarzy i dłoniom nadawało żó ty odcień, a kontrast sprawiał, że wydawał się równocześnie bardzi i mniej podobny do ojca: bardziej złośliwy, ale mniej tego pewny.

- Skończyliście? - odezwał się chrapliwie Nick. - Chcę się stą wynieść.

- Wasz powrót na statek jest akceptowalny - poinformow Amnioni. - Będziecie eskortowani. - I po chwili dodał jeszcze: Dalsza przemoc nie jest akceptowalna.

Strażnicy puścili Nicka.

_ powiedz mu, żeby zostawił mnie w spokoju... - Prośba Davie-

przypominała błaganie przestraszonego dziecka... albo przestraszonego dziecka w umyśle Morny.

_ Nie dotknę cię nawet, dupku - burknął Nick. - Nie tutaj. Ale wracasz na mój statek. Kiedy już wejdziesz na pokład, zrobię wszystko, co mi się, kurwa, zechce.

Skierowany ku Mornie wzrok Daviesa wyrażał lęk i błaganie.

- Nie mogę ci powiedzieć, żebyś się nie bał - szepnęła niepewnie. -

Sama też się go boję. Ale nie możemy tu zostać. Wiesz o. tym. Gdzieś

w głębi duszy wiesz dobrze. - Gorączkowo szukała w sobie siły, zdol

ności dotarcia do niego, wzbudzenia wiary w swoje słowa. - Gdzieś

w głębi duszy wiesz, jak się bronić. Jestem po twojej stronie. Całkowi

cie. - Zwracała się do syna, ale chciała, żeby Nick ją słyszał, żeby zro

zumiał, że mu grozi. - Zrobię wszystko, co mogę, żeby ci pomóc.

Przez długą chwilę Davies patrzył jej w oczy, jak gdyby bez niej tonął w lęku. Potem wolno skinął głową.

Jeden ze strażników otworzył wrota do zewnętrznego korytarza, gdzie stały sanie transportowe.

- Chodźmy. - Nick odwrócił się i wyszedł z laboratorium.

Lekarz podniósł i podał Mornie jej skafander. Zwinęła go pod

pachą tak, by druga ręka została wolna i mogła sięgnąć do kieszeni. Wciąż chwiejnym krokiem podążyła za Nickiem.

Całe jądro jej istoty, od krocza po serce, trawił tępy ból, jak gdyby wyrwano jej coś ważnego. Skupiła się na tym uczuciu, by nie przygniotła jej troska o syna.

Nick pierwszy wsiadł do sań. Ona także.

I Davies.

Patrząc wprost przed siebie, ponad ramieniem kierującego Amnioni, jakby nie mógł znieść widoku Morny, siedział obok niej, jadąc przez korytarze Stacji Atestującej do Kapitańskiego kaprysu.

Zanim jeszcze dotarli do ogromnej hali doku przestał ukrywać drżenie. Domyślała się, że ta skromna wiedza, jaką dysponował o sobie, zaczynała się rozpadać: nie tylko pod wpływem szoku ujrzenia siebie w kimś innym i usłyszenia, że ten ktoś zaprzecza jego tożsamości, ale też z powodu fizycznego dziedzictwa ojca: testosteronu i męskiej równowagi hormonalnej. Istniały też niemożliwe do


242

243

przewidzenia efekty użycia implantu strefowego przez cię" matkę. W krótkim czasie, zgadywała Morna, przestanie m; w sposób, który potrafi przewidzieć czy choćby zrozumieć.

Musiała powstrzymać odruch, by go objąć i przytulić, jakby prawdę był dzieckiem. Zamiast tego wsunęła rękę do kieszeni k binezonu. Musiała być gotowa na wszystko, co może zrobić N kiedy tylko znajdą się na pokładzie Kapitańskiego kaprysu. mogła jednak zdradzić istnienia implantu, zbyt szybko odzysk siły. Kiedy palce wyczuły znajomy kształt sterownika, urucho funkcje, które powinny dostarczyć jej energii; ustawiła je jedna niskim poziomie.

Skutkiem nie była ulga. Ta sama stymulacja neuronowa, k wyostrzała uwagę i przyspieszała odruchy, przeciwdziałała śr kom, jakie jej podano, by stłumić ból. Godziła się na to. Ból ta' był cennym doznaniem: jak troska o Daviesa i strach przed Nicki pomagał się skoncentrować.

Sanie zahamowały przed zewnętrznym włazem Kapitańskie kaprysu. Luk był otwarty.

Obaj Amnioni wysiedli.

Nick i Morna poszli za ich przykładem. Po chwili wahania vies także przerzucił nogi przez burtę.

Jeden ze strażników powiedział coś do mikrofonu. Ku zdziw' niu Morny Stacja nadal transmitowała głosy, więc ona i Davies s' szeli słowa i tłumaczenie.

- Możecie wrócić na statek - poinformowały głośniki. - N

otrzymacie zgody na odlot.

Nick odwrócił się błyskawicznie. -Co?

- Możecie wrócić na statek - powtórzył głos Amnioni. - N!

otrzymacie zgody na odlot.

- To narusza umowę, ty sukinsynu. Odlot to część wymiany.

Strażnicy milczeli.

- Przypuszczalny kapitanie Nicku Succorso - odpowiedział o',

cy głos. - Odlot został zagwarantowany. Otrzymasz na niego zg

dę. Konieczna jest zwłoka. Nastąpiło zawirowanie ustalonej rzeczy

wistości. Wydarzenia nie są zgodne. Wymagane jest ich rozważę

nie. Odlot zostanie odłożony.

_- Nie! - wrzasnął Nick. - Nie zgadzam się! Chcę stąd odlecieć! Odpowiedziała mu cisza. Pasmo transmisji było tak puste jak dok. Obaj strażnicy wskazali właz statku. Żaden z nich nawet nie dotknął broni. Nie musieli.

- Niech to szlag! - warknął Nick. - „Handel" z Amnionem przy

pomina pływanie w pieprzonym ścieku wszechświata.

Niemal biegiem ruszył do statku.

- Chodź. - Morna wziąła Daviesa za rękę i pociągnęła za sobą. -

Cokolwiek nam zrobi, będzie lepsze niż pozostanie tutaj.

Powoli, jakby dawał jej coś do zrozumienia, uwolnił rękę. Ale szedł za Morną przez skan i odkażanie w śluzie Stacji.

W oczach miał przerażenie, lecz z każdą chwilą poruszał się pewniej, w miarę jak jego mózg i ciało dopasowywały się do siebie.

W śluzie statku Nick uderzał niecierpliwie w panel sterujący.

- No już, Mikka - mruczał. - Zahermetyzuj statek. Wpuść mnie.

Luk zatrzasnął się tuż za plecami Morny i Daviesa. Lampki na

panelu wskazywały, że pompa usuwa powietrze Amnionu i zastępuje je ludzką atmosferą. Inna poinformowała, że odblokowano wewnętrzny właz.

Nick nie mógł się doczekać na wymianę powietrza. Gwałtownie odpiął zaczepy, ściągnął z głowy hełm i uderzeniem dłoni włączył interkom.

- Wpuść mnie! - syknął.

Morna zrozumiała. Komunikatory skafandrów nadal mogły łączyć się ze Stacją. Za to interkom był bezpieczny.

- Nick - odezwała się Mikka, kiedy lampki na panelu zapłonęły zie

lenią i otworzył się właz wewnętrzny. - Co się tam dzieje, do diabła?

Rozrywając zapięcia skafandra, wkroczył na pokład.

- Skąd mam, kurwa, wiedzieć? - burknął. Był jednak zbyt dale

ko od mikrofonu w śluzie; nie usłyszała go. Zrzucił skafander i włą

czył najbliższy interkom. - Nie zadawaj głupich pytań. Słyszałaś to

samo co ja. To dranie! Jeśli zatrzymają nas tu na dłużej, zdążą zba

dać moją krew. Dowiedzą się, że oszukiwałem. Bądź gotowa z au-

todestrukcją. Rusz napęd. Wpuść trochę ładunku do działa czą

steczkowego. I rozłącz komunikację. Stacja ma niczego nie słyszeć,

chyba że będę z nimi rozmawiał. Wchodzimy.


244

245

Pozostawiając Mornie zamknięcie i zablokowanie wewnę go luku, pobiegł na mostek.

Szybko zdjęła maskę tlenową; rzuciła ją i skafander obok skafi ra Nicka. Wprowadziła sekwencję blokady śluzy i ruszyła za n:

Zatrzymała się, gdy tylko spostrzegła, że nie ma przy niej Dav'

Siedział skulony, oparty plecami o właz, z podciągniętymi piersi kolanami. Opierał na nich czoło.

W tej pozycji był tak niepodobny do Angusa Thermopyle* miała ochotę nad nim zapłakać. Gwałtownie potrzebował obs nego, brutalnego instynktu przetrwania, który powinien odzi czyć po ojcu.

Wróciła do niego. Kiedy jednak wymówiła jego imię, coś ści ło ją za gardło i nie mogła wykrztusić ani słowa więcej.

- Nie rozumiem tego... - Maska tłumiła jego głos. - Niczego

pamiętam. On chce mi zrobić coś strasznego...

- To pewnie prawda - burknęła szorstko, z powodu własn'

bólu i rozpaczy. - Nie jest miłym człowiekiem. Ale nie mamy in

go wyjścia. Mógłby nas tu porzucić, zostawić Amnionowi, a wt

stracimy wszystko. Nie będziemy już ludźmi. Napompują nas r

tagenami i staniemy się tacy jak oni. Jeśli będziemy mieli szczęść

nie zauważymy nawet, że przyłączyliśmy się do rasy, która chce

pozbyć całego gatunku ludzkiego.

Odetchnęła głęboko.

- Posłuchaj mnie, Davies. Dla mnie jesteś drugą najważniejs rzeczą w galaktyce. Jesteś moim synem. - Jesteś częścią mnie, częścią, w którą muszę uwierzyć. - Ale pierwsza, najważniejs rzecz, to nie zdradzić swojego człowieczeństwa. Dopóki wystarc życia, dopóki tchu w piersi, nie pozwolę, żeby coś takiego mir spotkało. Ani nikogo innego.

Wiedziała, jak do niego sięgnąć, za jakie sznurki pociągnąć, j kie wzbudzić motywy. Wciąż był taki sam jak ona - nie zdążył si zmienić. A teraz miała dość siły, by go przekonać - tę siłę dawał j implant strefowy.

Davies wolno uniósł głowę. Jego spojrzenie przypomniało Mor nie coś, czego kiedyś się lękała i czego nienawidziła.

- Jeśli spróbuje cię skrzywdzić - powiedział - powyrywam m ręce.

246

Westchnęła zalęniona, ale z ulgą.

_ To nie tak. Ty go nie obchodzisz, więc nie będzie mnie krzywdził- Raczej spróbuje z tobą, żeby ze mną wyrównać rachunki.

Mimo poważnej miny wciąż mówił jak dziecko, piskliwie, niepewnie.

_ Co ja mu zrobiłam? To znaczy, co mu zrobiłem, kiedy byłem tobą? Z całą stanowczością, na jaką było ją stać, ponowiła obietnicę.

- Opowiem ci. Wszystko ci opowiem. Wiele sam sobie przypo

mnisz, jeśli tylko będzie okazja. Ale nie teraz. Musimy iść na mostek.

Jeśli mamy się bronić, musimy wiedzieć, co się dzieje. Dasz radę?

Przez jedną chwilę, mimo jego mrocznej, opuchniętej twarzy i groźnego spojrzenia, dostrzegła w nim coś z jej ojca, z człowieka, którego imię nosił.

- Dam radę.

Chwila minęła. Kiedy odrzucił maskę tlenową i wstał, wyglądał znowu jak Angus. Gdy prowadziła go za sobą, serce drżało jej z miłości i odrazy.

Na mostku było tłoczno. Mikka jeszcze nie zeszła, a Vector Sha-heed zajmował fotel mechanika. Ale Nick usiadł przy konsoli dowodzenia i Mikka nie miała już miejsca. Zresztą nie tylko ona. Obok stała Liete Corregio, a przy niej potężny, niezgrabny zabijaka Simper -trzeci namiarowiec - oraz Pastille, cuchnący i oślizły trzeci sternik.

Kiedy weszli Morna i Davies, wszystkie głowy zwróciły się w ich stronę. Vector rozdziawił usta, być może zdumiony podobieństwem chłopca do Angusa; Alba Parmute szybko oceniła go pod względem seksualnym. Morna patrzyła na Nicka; z początku nie zauważyła, jak inni się jej przyglądają, nie dostrzegła surowego spojrzenia Mikki, ukradkowego Liete, pożądliwego zerkania trzeciego namiarowca i drwiącego uśmieszku Pastille'a.

Dopóki nie poczuła na sobie ich spojrzeń, nie zwróciła uwagi, że cała czwórka ma broń.

- Jesteś pewien, że to konieczne? - zapytała Mikka. - Przecież nie uciekają. Do diabła, przecież nawet nie chcą uciekać!

- Zrób to! - Nick nawet nie odwrócił głowy. - Zamknij ich. Oddzielnie. Nie mam teraz czasu, żeby się o nich martwić. I odłącz ich interkomy. Nie chcę, żeby ze sobą rozmawiali.

247

- Nick! - szok wyrwał Mornie krzyk protestu. Nie zdążyła1

pohamować.

Jednocześnie Mikka, Liete i dwaj mężczyźni wyciągnęli pist ty uderzeniowe. Simper szczerzył zęby, jakby właśnie dostał z na jakąś cudownie obrzydliwą zabawę.

- Nick - zaczęła znowu Morna, tym razem ostrożniej. - Nie tego. On nie powinien teraz być sam. Pozwól mi przynajm z nim rozmawiać. Musimy rozmawiać. On ciągle myśli, że mną. Jeśli zostawisz go samego, może wpaść w obłęd.

- Niech sobie wpada - mruknął Nick. - Nie obchodzi mnie, straci rozum. Nie będziesz z nim rozmawiała, dopóki się nie wiem, dlaczego mnie okłamywałaś. Więcej: póki nie znajdę spo bu zagwarantowania sobie, że już nigdy więcej mnie nie okłamie A jeśli się nie zamkniesz i nie wyjdziesz stąd, pożałujesz.

Trzeci namiarowiec uśmiechnął się szerzej.

- Nick - odezwał się niepewnie Scorz. - Wiadomość z Atestują Wszyscy zamarli.

- Daj audio. Scorz wcisnął klawisz. Natychmiast zabrzmiał mechanicz

głos:

- Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana, Nicka Su

corso. Przygotuj się do przyjęcia emisariusza.

Nick wyprostował się.

- Handel jest konieczny. Spekulacja sugeruje, że negocjacje b

dą... - chwila ciszy - ...delikatne. Emisariusz przemówi w imien'

Amnionu. Aby zachęcić cię do negocjacji, wejdzie na pokład sta'

ku sam. Zgodność celów zostanie osiągnięta poprzez wzajemne

spokojenie żądań.

Nick pochylił się nad konsolą.

- Skopiuj to, Scorz: „Dalsze wyjaśnienia konieczne. Żade

Amnioni nie wejdzie na mój statek, dppóki ja sam się nie dowiem

o co chodzi. Jakie są wasze żądania?". Nadaj.

Lekko drżącymi dłońmi drugi łącznościowiec wykonał polecenie. Stacja odpowiedziała niemal natychmiast.

- Amnion żąda przejęcia nowego ludzkiego potomka na pokła

dzie twojego statku.

Morna poczuła, że serce pęka jej na kawałki.

Nick odwrócił się w fotelu i rzucił jej pełne złości, tryumfujące

spojrzenie.

_ Przekaż im - polecił Scorzowi - że „Emisariusz jest akceptowalny"-

Po czym wybuchnął jej śmiechem prosto w twarz, w jej panikę.

Davies zacisnął pięści i zrobił krok do przodu.

Mikka wycelowała mu w głowę; Liete wymierzyła w brzuch.

- A niech tam - parsknął Nick. - Mogą zostać. Niech słyszą, co

ten „emisariusz" ma do powiedzenia. To powinno być zabawne,

o wiele zabawniejsze niż cały dzisiejszy dzień.

Liete niczego nie dała po sobie poznać, jednak po twarzy Mikki przebiegł wyraz ulgi i cierpienia. Opuściła pistolet. Nick wbijał w Mornę wzrok gorący jak palnik laserowy.

- Właściwie nie zależy mi specjalnie, żebyś powiedziała prawdę

- oświadczył cicho, niemal słodko. - Wolę się zemścić. Coś mi

mówi, że wkrótce odkryjesz, ile się płaci za okłamywanie mnie.

Jedynym, co powstrzymało Mornę od rzucenia się na Nicka i wydrapania mu oczu, był wzrok Angusa - pełen tępej, rozpaczliwej grozy.

248

u

Amnion żąda...

Trzeci namiarowiec był wyraźnie rozczarowany: lubił gwa" prawie tak samo jak demolki i chciał dostać Morne dla siebie. Za Pastille miał dość rozumu, by dostrzec szersze możliwości dręc nia. Pokazując brudne zęby, zaśmiał się bezgłośnie - niczym mi czące echo Nicka.

Nikt prócz Nicka nie patrzył na Momę. ...żąda przejęcia...

W głosie Liete, kiedy zwalniała z mostka Simpera i Pastille' brzmiało ledwie słyszalne napięcie. Wyszli posłusznie, po drod . składając broń w ręce Mikki. Liete przeszła po krzywiźnie podłóg1' odsuwając się od Morny i Daviesa - a może od Nicka i Mikki.

Mikka schowała w szafce na broń dwa pistolety uderzeniowe Podobnie jak Liete, sama pozostała uzbrojona.

Scorz skoncentrował się na swojej konsoli. Parmute raz jeszcze zmierzyła Daviesa badawczym wzrokiem i wolno odsunęła o kilka centymetrów zamek kombinezonu. Ransum, druga sternik, demonstracyjnie sprawdzała funkcje swojej konsoli; ręce trzepotały

jej niby skrawki papieru na wietrze. Mężczyzna przy konsoli namiarowej i celowniczej wpatrywał się w kark Nicka. Drugi skaner nie miał nic do roboty i siedział nieruchomo w pozie zadumy: ręce złożył na kolanach, oczy miał zamknięte.

.przejęcia nowego ludzkiego potomka...

Morna odwróciła się plecami do Nicka.

- Trzymaj się - powiedziała do syna. Krtań zaciskała się jej kon-wulsyjnie; z trudem wyrywała słowa. - Tkwimy w tym razem. On tylko grozi, bo chce cię przestraszyć. Chce cię ukarać, bo nie jesteś jego.

- Zobaczymy - wtrącił szorstko Nick.

Morna stanęła między nim a synem, tyłem do Nicka, by całą swoją sztuczną pewność skierować ku Daviesowi.

- Nie może cię zranić, nie raniąc mnie. A nie może zranić mnie, nie raniąc siebie.

- Jeśli w to wierzysz - w głosie Nicka wibrowała wściekłość -to jesteś bardziej nienormalna, niż myślałem.

- Jestem jego kochanką - tłumaczyła Daviesowi Morna. - Najlepszą, jaką miał w życiu. Jeśli cię skrzywdzi, będzie musiał ze mnie zrezygnować. Straci mnie całkowicie. Zawsze może mnie zabić, ale już nigdy mnie nie zmusi, żebym spełniała jego życzenia.

- Okłamałaś mnie! - krzyknął Nick.

Niewiele brakowało, a Morna odwróciłaby się do niego i zawołała: „Ty draniu, nigdy nie powiedziałam ci słowa prawdy!". ...żąda przejęcia... Gorączkowo próbowała osłonić syna przed złością Nicka; skłonna była podjąć każde ryzyko...

Powstrzymał ją widok Daviesa.

W miarę obserwacji zauważała coraz większe podobieństwo syna do Angusa. Miał świńskie oczy Angusa, choć innego koloru, ale mrużył je też tak jak Angus; ciemność za nimi i bezdenny lęk dokładnie naśladowały zastarzałą, kipiącą grozę, napędzającą Angu-sową brutalność.

Sprzedała duszę implantowi strefowemu, by przetrwać skutki tej brutalności. Na widok wizerunku swego oprawcy coś ścisnęło jej serce, jak gdyby w samej sobie nie miała już dość miejsca na własny puls, własną krew.

Ale to nie był Angus Thermopyle, nie Angus, to jej syn, Davies Hyland. Owszem, ma geny i ciało Angusa; szczególna mieszanka


250

251

hormonów Angusa wpływa zapewne na jego percepcję; jego; dzę o sobie skaziły jej wspomnienia Angusa. Ale przecież u dostał od Morny. Startował z innego miejsca niż ojciec. Mu wierzyć, że w końcu wyciągnie też inne wnioski.

- Nick. - Głos Scorza przebił się przez zamęt uczuć Morą

Atestująca się odezwała. \

Usłyszała cichy szept łożysk i serwomotorów - to Nick odwr swój fotel.

- Audio - rzucił.

- Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana Nicka SucJ

so - odezwały się głośniki. - Emisariusz Amnionu oczekuje zg

na wejście na twój statek.

- Powiedz im... - Mimo wściekłości Nick powrócił do swej z

kłej, niebezpiecznej nonszalancji. - „Emisariusz Amnionu m

wejść na statek, gdy tylko przygotujemy eskortę". Nadaj. Mikk

rzucił natychmiast. - Ty jesteś eskortą. Nie wpuszczaj tego czeg

dopóki się nie upewnisz, że przychodzi samo. Cały czas trzymaj

pod bronią; nie musimy udawać grzeczności. Liete, ty dopilnuje

żeby Morna i ten dupek niczego nie mówili i nie wchodzili

w drogę.

Lekki spazm, niby odruch protestu, wykrzywił twarz Mik' Burknęła coś na potwierdzenie i zeszła z mostka. Liete zajęła poz cję za Morną i Daviesem, z dłonią na kolbie pistoletu.

Davies wciąż był zbyt naiwny, by zachowywać dla siebie swo. myśli. Cały jego umysł uformował się na wzór umysłu Morny; j go myśli były odbiciem jej pragnień i odrazy.

- Kiedyś - mruknął - wytnę mu nową dupę, żeby mnie zapamięt Nick parsknął śmiechem. Amnion żąda przejęcia...

Morna wsunęła rękę do kieszeni i zwiększyła natężenie emisj implantu. Z Daviesem u boku i pistoletem uderzeniowym Liete z~ plecami czekała na emisariusza.

Nick zwrócił się do wszystkich obecnych,

- Dobra, słuchajcie. Zanim wróci Mikka, musimy przemyśleć

parę spraw. - Na moment zapomniał o złości. - Amnion próbuje się

dogadać. Nie chciałbym... - zawiesił głos. - Nie chciałbym stracić

252

takiej okazji. Ale mamy już wszystko, o co prosiliśmy. W tym... -

,iósł chip kredytowy - ...dość pieniędzy, żeby naprawić napęd 'skokowy. Do diabła, wystarczy tego, żeby wymienić draństwo na nowe. Czego możemy zażądać? Liete nie wahała się nawet przez chwilę.

- Szansy wydostania się stąd.

_ Po co? Powiedzieli nam już, że możemy odlecieć. Po co żądać czegoś, co już obiecali? Vector uniósł powieki.

- Nie, Nick. Liete ma rację. - Oczy mu zmętniały, skóra na twarzy obwisła bardziej niż normalnie. - To nie takie proste. Sam mówiłeś: jeśli przytrzymają nas tutaj dość długo, zdążą zbadać twoją krew. Ale sytuacja jest gorsza. Jeśli odlecimy powoli, nadal będą mieli czas. A potem nas dogonią. I złapią. - Jego głos sprawiał wrażenie trawionego artretyzmem, jak stawy. - W tej chwili nie moglibyśmy wyprzedzić nawet kapsuły ratunkowej... gdyby miała napęd skokowy. A jesteśmy - rozłożył ręce - pół roku świetlnego od Tha-natos Minor. Pełny rok lotu z największą możliwą dla nas prędkością. Tyle mają czasu, żeby nas dogonić, podczas gdy my będziemy próbowali przeżyć na zapasach żywności wystarczających na sześć do dziewięciu miesięcy.

- O co ci chodzi'? - przerwał mu Nick tym samym nonszalanckim tonem.

- O to - Vector odetchnął, jakby zbierał siły, by odeprzeć natarczywe spojrzenie Momy - że jeśli nie oddasz im Daviesa po prostu jako rekompensaty za oszustwo, to jesteśmy skończeni. Nie mamy szans.

- Co to za jeden? - zapytał Momę Davies, niezbyt cicho, jak

gdyby sporządzał listę wrogów i chciał na nią wpisać Vectora.

...przejęcia nowego ludzkiego potomka...

- Nie teraz - szepnęła nerwowo. - Proszę. Nick nie zwracał na nich uwagi.

- A jeśli zażądamy za niego remontu napędu skokowego?

- Myślałem o tym. - Mimo przygarbionej postawy i obwisłej

twarzy Vector nawet nie mrugnął, patrząc Nickowi w oczy. - Nic

z tego. Za długo by to trwało. Z tego, co słyszałem, ich sprzęt ma te

same części co nasz, ale konstrukcja nie jest kompatybilna. Musie

libyśmy im pozwolić na grzebanie w naszych silnikach, żeby zrobi

li złącza. Siedzielibyśmy tu całe dnie. Pojawia się też inny problem:

253

musielibyśmy ich wpuścić na pokład. Bylibyśmy całkiem bez ni. Gdyby tylko zechcieli, załatwiliby nam jakiś sabotaż, albo czajnie przejęli statek.

Według słów mechanika zguba Kapitańskiego kaprysu wyd ła się nieunikniona. Nick jednak się tym nie przejął. Z całko' beztroską - jak gdyby dotarł do punktu, który przewidział już A no; jakby zatrzaskiwał pułapkę - zapytał:

- A gdyby przehandlować go za części, a ty byś dokonał nap

Vector wciąż patrzył Nickowi w oczy, ale otworzył ust

zdumienia.

- Nick - szepnął po chwili. - Nie jestem aż tak dobry.

- To lepiej bądź, bo to nasza jedyna szansa. Dam ci trzy godz: Morna kątem oka dostrzegła, że twarz Vectora pokryły n~

krople potu, odbijające maleńkie, wilgotne iskry światła. Ale w chwili nie myślała o nim ani o tym, co powiedział. Miał rację, oc wiście; bez działającego napędu skokowego Kapitański kaprys właściwie skończony; znalazł się zbyt daleko od ludzkiej przest ni, by uciec, kiedy Amnion odkryje oszustwo Nicka. Ale ten dy mat jej nie dotyczył. Miała całkiem inny problem.

Nick naprawdę chciał to zrobić; nie żartował. Zamierzał od Daviesa Amnionowi. Tylko implant strefowy pozwolił jej poha wad krzyk.

Przez chwilę miała ochotę rzucić się na Nicka, dokonać aktu szal stwa, dzięki któremu zginie natychmiast, póki jeszcze jest człowieki i jest bezpieczna. Może zginie też Davies, gdyby próbował jej bron* Lepiej paść w walce na mostku statku Nicka, niż stać się Amnionem

Ale powstrzymała ją sztuczna, wywołana przez implant jasno umysłu. Zamiast krzyczeć czy atakować, myślała.

Wpływ czarnej skrzynki był formą obłędu; z jego neuronów stymulacji, z wymuszanych impulsów zaczęła splatać osnowę pi nu ratunku - tak szalonego, że krzyki i przemoc wydałyby się pr nim czymś całkiem zwyczajnym.

Potrafi. Jeśli tylko będzie ostrożna, na pewno jej się uda.

A jeśli nie...

Jeśli nie, to nikt na Kapitańskim kaprysie ani Stacji Atestujące nie zdoła jej powstrzymać przed zemstą. Nie pozwoli, by cokolwie ją powstrzymało.

Liete stała zbyt blisko; Morna nie mogła przemówić do Daviesa tak, żeby inni tego nie słyszeli. Musiała wierzyć, że zachowa zdrowe zmysły, kiedy Nick odda go Amnionowi.

* * *

Mimo swych szaleńczych zamiarów, nadal zachowała zdolność -a może to implant ją dawał - okazania zdumienia, kiedy Mikka Vasaczk przyprowadziła na mostek emisariusza Stacji Atestującej.

Albo istota przy boku Mikki była kiedyś człowiekiem i podano jej mutagen, który nie całkiem podziałał, albo też zaczęła jako Amnion i nie udało się nadać jej ludzkiego wyglądu. Morna podejrzewała to pierwsze, choćby dlatego, że ludzkie części były bardzo przekonujące.

Ogólnie, a także w pewnych szczegółach, istota ta była - był -niewątpliwie mężczyzną. Większą część klatki piersiowej i rękę miał ludzkie. Powyżej butów skóra łydek była blada i zwyczajna. Połowa twarzy wyglądała i poruszała się jak ludzka. Z niewielką tylko trudnością oddychał powietrzem statku.

Ale jego kombinezon - podobnie jak Daviesa, wykonany z obcego materiału, który wchłaniał światło - został częściowo wycięty, by odsłonić grube węzły skóry Amnionu, okrywającej nogi od kolan w górę. Drugą rękę także miał nagą - ta skóra nie potrzebowała okrycia. Nieludzka połowa twarzy została stworzona dla siarkowego światła i gryzącego powietrza Stacji Atestującej. Z tej strony patrzyło nieruchomo Amnionowe oko. Poniżej kilka zębów, odsłoniętych przez częściowo pozbawione warg usta, przypominało szpiczaste zęby strażników.

- Nick - powiedziała obojętnie Mikka; panowała nad emocjami.

- To jest emisariusz Amnionu. A to - wskazała stworzeniu Nicka -

jest kapitan Nick Succorso.

Z pistoletem w dłoni cofnęła się i zajęła stanowisko przy wejściu.

- Życzę sobie usiąść - oznajmił przybysz głosem przywodzącym

na myśl osypujące się płatki rdzy.

Wszyscy na niego patrzyli. Davies marszczył czoło i mrużył oczy, zaniepokojony z powodów, których pewnie nie umiałby określić. Alba skrzywiła się z obrzydzeniem. Spocona, blada twarz Vec-tora nadawała mu wygląd inwalidy. Ransum bębniła palcami po


254

255

konsoli, jak gdyby ich staccato łagodziło napięcie. Karsten i'

skaner byli przestraszeni - może nigdy jeszcze nie widzieli A

ni. Scorz zacisnął palce na poręczach fotela i mruczał pod n'

przekleństwa. '

Blizny pod oczami Nicka zdawały się zakrzywiać niczym uśmieszki.

- To fatalnie - stwierdził. - Nie mamy dodatkowych foteli.

Ludzka część twarzy przybysza skrzywiła się na te słowa;

wa Amnionu pozostała nieruchoma.

- Życzę sobie usiąść - powtórzył dokładnie tym samym ton

Nick pochylił się, jakby własna wrogość dodała mu animus

- Głuchy jesteś? Dlatego ci dali tę robotę? Bo nie słyszysz?

sisz być twardym negocjatorem. Mówiłem, że nie mamy dodar

wych foteli.

Stwór odwrócił głowę. Spojrzał na pistolety Mikki i Liete, po jego nie dopasowane oczy omiotły mostek. Jeśli Morna i Davie koś szczególnie go zainteresowali, nie dał tego po sobie poznać

Jak ktoś niezmienny, ktoś, kogo Amnion pozbawił możłiw ( zmiany, powtórzył:

- Życzę sobie usiąść.

- W takim razie - rzucił Nick, po raz pierwszy okazując gnie możesz od razu odejść. Jeśli chcesz marnować nasz czas, doma jąc się uprzejmości, której nie możemy ci dać, to nie mamy o cz rozmawiać.

Skinięcie głową sugerowało całkowite niezrozumienie.

- Życzę sobie usiąść.

Wściekłość błysnęła w oczach Nicka.

- W porządku, Mikka. Odstrzel mu nogi. Może wtedy siedzi

na pieprzonej podłodze.

Mikka uniosła broń i wymierzyła.

Amnioni musiał zrozumieć, co powiedział Nick. Ludzkie o zamrugało gwałtownie, sygnalizując podniecenie; nieludzkie s" glądało nieruchomo. Amnioni odwrócił głowę w stronę Nicka.

- Życzę sobie usiąść.

Nick stał przed nim, jakby rzeczywiście chciał pozbawić go ko czyn. Ale istota nie zdradzała żadnej reakcji - oprócz semafor wych mrugnięć ludzkiego oka. Po chwili Nick rozłożył ręce.

__ Rany boskie! - jęknął. - Jeśli w ten sposób załatwiasz intere-v to wszyscy tutaj umrzemy z nudów, zanim coś osiągniemy. Sia-. : jani. - Machnął ręką w stronę stanowiska sternika. - Ransum, wstań. Wyłącz konsolę i pozwól naszemu gościowi usiąść.

Ransum aż podskoczyła; przebiegła palcami po klawiszach. Gdy tylko wszystkie wskaźniki zgasły, ustąpiła miejsca emisariuszowi.

Stwór spokojnie podszedł do fotela i usiadł. Jakby dla koncentracji splótł na konsoli nie pasujące do siebie dłonie.

- Dla waszej wiadomości - powiedział głosem brzmiącym, jakby

ktoś zdzierał rdzę ze starego żelaza - nazywam się Marc Vestabule.

Jak widzicie, jestem czymś w rodzaju eksperymentu. Kiedyś byłem...

jednym z was. Amnion chciał sprawdzić, czy potrafimy zmienić mo

ją tożsamość genetyczną, nie zmieniając wyglądu. Próba była nie do

końca udana. Jednakże moja początkowa tożsamość daje mi pewną

przewagę w kontaktach z ludźmi. Potrafię... - przerwał na moment -

...ich zrozumieć. Niektóre pojęcia rozpływają się, z czasem tracę całe

bloki języka. Jak się zdaje, pewne formy wiedzy i percepcji są zako

dowane raczej genetycznie niż neuronowe Wspominam o tym, aby

się usprawiedliwić na wypadek, gdyby pewnym moim wypowiedziom

brakowało precyzji. Mimo to jestem raczej odporny na detonacje cha

osu, blokujące nasze wysiłki interpretacji ludzkiej mowy i myśli. Po

wierzono mi więc prawo podejmowania decyzji. W tej sytuacji mam

władzę przyjmowania zobowiązań. Jakie są wasze wymagania?

Na swój sposób Nickowi także „powierzono prawo podejmowania decyzji". Nie chcąc okazywać wahania, odpowiedział natychmiast.

- Tak się składa, że mamy ich kilka. Oto pierwsze: chcę wyjaśnień.

Emisariusz zamrugał i wpatrzył się w Nicka.

- Jest rzeczą prawdopodobną, że cię zrozumiałem. Jednakże jest rzeczą oczywiście wygodniejszą, żebyś nie polegał na mojej zdolności zgadywania, co masz na myśli. Bądź bardziej konkretny.

- Chcę wiedzieć, dlaczego ten tak zwany „ludzki potomek" nagle się zrobił taki ważny. Wcześniej was nie obchodził. A teraz zachowujecie się, jakby był czymś wyjątkowym. Chcę wiedzieć dlaczego.

Vastabule milczał przez chwilę, być może sugerując, że rozważa Pytanie.

- Z pewnością nie powinno cię to interesować - oświadczył

wreszcie. - Nasze cele nie są dla was istotne. Dla was istotna jest


256

257

skala naszej chęci, nie jej motywacja. Chcecie wiedzieć, jak jesteśmy skłonni zapłacić.

- Niekoniecznie - zaprotestował Nick. - Nie jestem pewie mnie obchodzi, ile jesteście skłonni zapłacić. Cały ten han wasz pomysł, nie mój. Ja już mam to, po co przyleciałem, w; „ludzkiego potomka". Ale nie lubię niespodzianek. Nie lubię mnie. Chcę wiedzieć, dlaczego tu przyszedłeś, dlaczego ta s gólna ludzka istota jest dla was cenna.

- Dobrze - zgodził się emisariusz. Upór Nicka nie zrobił na wrażenia. - Powiem tyle, że reprezentuje on anomalię. Nic zgodny z ustaloną rzeczywistością. Oczywiście, źródłem tej an lii jest ludzka kobieta.

Kiedy padły te słowa, Morna miała uczucie, że przeszyw ogień, gorący jak promień lasera górniczego. Źródło... Amnion jej sekret. Lekarz go odkrył, kiedy bezradna leżała w inkubato

- Źródło jednak nie jest dla nas interesujące - mówił dalej Vi bule. - Interesuje nas ontologia anomalii, jej rozwój i konsekwe

- Dlaczego nie? - zdziwił się Nick. - To przecież bez sensu, czego nie interesuje was źródło?

Odpowiedź była prosta.

- Ponieważ je rozumiemy.

- Może dokładniej?

Nie, błagała bezgłośnie Morna. Nie mów tego, nie mów tego

- Wiemy, dlaczego jej stan nie jest zgodny z ustaloną rzeczy stością. W waszym języku: wiemy, dlaczego nie oszalała pode kopiowania umysłu.

- Dlaczego? - nalegał Nick.

Emisariusz powinien wzruszyć ramionami. Jeśli to zrobił, ko binezon zamaskował ruch.

- Jej umysł był osłonięty.

- Jak?

- Gdyby ta osłona była organiczna, mogłaby nas zaciekawić' odparł Vestabule, jakby ogłaszał zgubę Morny. - Ale nie była. W ' mózgu znajduje się radioelektroda, której emisja posłużyła do blokowania pewnych transmiterów neuronowych, przekazujący strach. - Zguba i rdza... - Prymitywnie rzecz ujmując, nie by' w stanie doznawać własnego przerażenia. Dysponujemy pewn

258

edzą o tych urządzeniach, ale takie zastosowanie było nam obce. 1 pewnością wiedziałeś o tym. Spekulacja sugeruje, że przybyłeś tu by sprawdzić jej odporność. Inaczej nie zaryzykowałbyś sprowadzenia jej do nas, chyba że miałeś jakiś ważniejszy powód, związany z ludzkim potomkiem.

Nick poderwał się z fotela i skoczył ku niej. Nawet wzmacniany emisją refleks Morny nie wystarczył - nie zdążyła się uchylić, nie zdążyła powstrzymać Daviesa przed próbą obrony.

Chłopiec zerwał się i wymierzył cios w głowę Nicka.

Nick odbił pięść i przemknął obok, jakby go w ogóle nie zauważył. I niemal równocześnie Liete podeszła od tyłu i powaliła Davie-sa kolbą pistoletu.

Nick pchnął Mornę na grodź.

- Implant strefowy! - wrzeszczał wściekły i zawiedziony. -

Masz pieprzony implant strefowy! To wszystko było kłamstwem!

Davies spróbował dosięgnąć jego stóp, ale nie panował nad mięśniami i znów osunął się na podłogę. Dla bezpieczeństwa Liete uklękła mu na plecach i przycisnęła pistolet do potylicy.

Mornę wypełniła energia paniki; chciała jej użyć, marzyła, by uderzać w twarz Nicka, aż zmieni się w miazgę i własna krew go oślepi. Ale zmusiła się do bezruchu. Miała zbyt szalone zamiary; nie mogła ryzykować zwykłej bójki. Kiedy się zamachnął, by jak młotem przybić jej głowę do grodzi, przygotowała się do uniku, ale

nie walczyła.

- Nick! - usłyszała rozpaczliwy krzyk Mikki. Jej pistolet wbił

się między twarze Morny i Nicka, lufa zaczepiła o jego blizny. - Nie

teraz! Nie tutaj!

Nick odsunął się gwałtownie, jakby pierwsza oficer trafiła go głuszakiem w serce. W jednej chwili odzyskał panowanie nad sobą. Powoli uniósł dłoń, mierząc Mornie palcem między oczy.

- Pocałuj go na pożegnanie. To cię będzie kosztować wszystko,

co masz, poczynając od twojego syna.

W jego spojrzeniu jarzył się płomień mordu, jasny i czysty niby skalpel, który kiedyś na rozkaz Angusa musiała sobie przyłożyć do Piersi; jasna krew nadała bliznom wygląd świeżych, jakby to Morna je spowodowała.

Zwinny i groźny powrócił na fotel i usiadł.

259

- Czyli nie interesuje was źródło - warknął. - To dobrze,

nie dostaniecie. A co chcecie zrobić z tym bękartem?

Vestabule wydawał się zaskoczony, jak gdyby nie znał „bękart". Opanował się po chwili.

- Przeanalizujemy go - odparł. - Chcemy zbadać, jaki efek

warła na nim jej odporność; na całej jego wiedzy, jego wspo

niach, jego rozumowaniu. Gdyby ludziom... Gdyby mnie oszc~

no.strachu przed Amnionem, mutacja zapewne udałaby się lep!

Nick skinął głową, jak gdyby rozumiał - albo się nie prz wał. Davies pojękiwał cicho, ale Liete go nie puszczała.

- Jakie są wasze żądania? - zapytał spokojnie Amnioni.

Nick panował nad swoimi ruchami, ale emocje okazały si

niejsze. Wściekłość zdawała się pełzać mu po twarzy.

- A jak myślisz?

Emisariusz czekał, jak gdyby uznał pytanie za retoryczne.

jednak nie odpowiadał.

- Wysłano sondę skanującą do punktu, gdzie wyszliści szczeliny - poinformował w końcu Vestabule. - Analiza was śladu cząsteczkowego sugeruje, że doznaliście czegoś, co możn nazwać wypadkiem tachjonowym. Pewne emisje wysoko prze czają ustalone normy. Spekulujemy, że zawiódł wasz napęd sk wy. Spekulujemy, że nie możecie opuścić przestrzeni Amnionu.

- A ponieważ tu utknęliśmy - warknął Nick - na pewno che" byście, żebyśmy się dobrze czuli. Właściwie chcielibyście, że*" my się czuli jak w domu.

Oko Vestabule mrugało jak lampka sygnalizacyjna. Nick z trudem zapanował nad własną twarzą. Pozostał na tylko niechętny uśmieszek.

- Vector, jakie są nasze żądania? - zapytał niemal obojętnie.

Mechanik twierdził, że nie jest dość dobry. Co więcej, j

wcześniejsze zachowanie sugerowało, że nie podoba mu się ponr oddania Daviesa Amnionowi. Należał jednak do ludzi Nic w obecności Marca Vestabule nie okazywał zwątpienia.

- Potrzebujemy przetwornika histerezy i sterownika moduł

do naszego generatora pola skoku - powiedział pewnie. -1 jeszc

specjalizowanych adapterów jako złączy sprzętu ludzkie

i Amnionu.

Emisariusz pokiwał głową. Był przygotowany na taki układ. „ To akceptowalne. Zgodność celów zostanie osiągnięta przez Iwzajemne zaspokojenie żądań. I Nick nie powtórzył rytualnego zdania. ! _ Kiedy? - zapytał krótko. i I znowu Vestabule mógłby wzruszyć ramionami, i - Sam sprzęt może być dostarczony natychmiast. Odpowiednie adaptery są prawie gotowe. Interesuje nas możliwość połączenia techniki ludzi i Amnionu. Dokonano już pewnych prób związanych z projektowaniem i przygotowaniem. Jeśli wasz mechanik dostarczy nam specyfikacje mocowania, kontaktów i obciążenia, wzrost adapterów zostanie ukończony jak najszybciej.

Odwrócony tyłem do Morny, żeby nie widziała wyrazu jego twarzy, Nick przyjął ofertę.

- No dobrze - mruknął. - Zgodność celów zostanie osiągnięta

przez wzajemne zaspokojenie żądań.

Leżący na pokładzie Davies spróbował zakląć. Ale pistolet Liete przyciskał go do pokładu; nie pozwalał na ruch ani na protesty.

-Mój mechanik nada wam specyfikację za dziesięć minut. Kiedy sprzęt i adaptery będą gotowe, wymiana nastąpi w naszej śluzie. Jeden Amnioni przeniesie do włazu wszystko, czego potrzebujemy. Ludzki potomek będzie czekał z jednym strażnikiem. Wymienimy się. Potem zahermetyzujemy statek. Kiedy zakończymy remont, odlecimy. Czy to jasne'? Żadnych opóźnień, żadnych przeszkód. Wyznaczycie nam trajektorię odlotu i wyniesiemy się stąd

jak najszybciej.

- To akceptowalne - powtórzył Vestabule.

- Więc na co czekasz? - warknął Nick. - Na sam twój widok dostaję wysypki.

Emisariusz wstał z fotela bez wahania, ale i bez pośpiechu.

- Morna - stęknął Davies.

Mógł ją błagać o pomoc. Ale mógł też zagubić się w jej wspomnieniach, wśród bólu głowy i ucisku na plecach, próbując zrozumieć, kim właściwie jest.

Z trudem panując nad odruchami serca, Morna zwróciła się do Mikki. Pierwsza oficer wróciła na stanowisko przy wejściu. Zanim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać, Morna podeszła do niej.

261

260

- Idę do swojej kabiny - oświadczyła głosem dostatec

nym, by wszyscy ją usłyszeli. - Przypuszczam, że chcecie

zamknąć. Możecie to zrobić z mostka.

Oczy Mikki były ciemne, niemal czarne, ale nawet nie d

- Zawiadom mnie, kiedy nastąpi wymiana - poprosiła już

Morna. - Proszę. Nie zdołam go uratować i wiem, że Nick if

zwoli mi z nim porozmawiać. Ale nawet jeśli nie będzie mnie sł

chcę się z nim pożegnać, kiedy nadejdzie czas. Potrzebuję teg

Mikka patrzyła nieruchomo; kącik jej ust uniósł się lekko, w zapowiedzi drwiącego lub gniewnego uśmieszku. Po sztywno kiwnęła głową.

Kilka kroków przed emisariuszem Amnionu i pierwszą Morna zeszła z mostka.

Nick dowiedział się o jej implancie strefowym. Sprzedali jej

Teraz już nic jej nie powstrzymywało.

15

Szybko ruszyła do kabiny, wybierając drogę prowadzącą obok jednej z szafek z narzędziami.

Kiedy ją otworzyła, zaczęła drżeć. Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, była skończona. Ale nie mogła sobie pozwolić na wahanie: miała za mało czasu. Porwała próbnik elektryczny, niewielki zwój drutu, prosty śrubokręt i laser lutowniczy. Ukryła je w kieszeniach. Potem prawie biegiem ruszyła do kabiny.

Nie przejmowała się tym, co w ciągu najbliższych godzin może z nią zrobić Nick. Był zagrożony ze wszystkich stron równocześnie: musiał radzić sobie z Amnionem; istniało ryzyko, że statek nigdy nie wydostanie się z zakazanej przestrzeni. W dodatku nie mógł lekceważyć możliwej reakcji swojej załogi na fakt, że chce sprzedać ludzką istotę. Kiedy odda obcym Daviesa, ludzie mogli przestać mu wierzyć. Jeśli szybko nie zrobi czegoś, co pozwoli mu odzyskać ich zaufanie, zwątpienie może poważnie ograniczyć możliwości statku.

Jednocześnie po raz pierwszy mógł zajrzeć pod maskę, jaką dla niego nosiła Morna. Dowiedział się, że wszystko, co do niej czuł, każda decyzja, jaką podjął w jej sprawie, opierała się na kłamstwie.

263

W tej sytuacji na pewno zostawi ją w spokoju, dopóki Kap ski kaprys nie ucieknie ze Stacji Atestującej, dopóki nie odda' na bezpieczną odległość. A od tej chwili dzielą go może dni., że to nigdy nie nastąpi. Nie będzie martwić się na zapas.

Nie; w tej chwili głównym problemem Nicka była jej c~ skrzynka. Czy już sobie uświadomił, że implant strefowy na ni się nie przydał, gdyby nie miała także sterownika? Czy był zby jęty, żeby go jej odebrać?

Dopóki miała go przy sobie, zachowywała przewagę. Dotarła do kabiny, wcisnęła klawisz na panelu i drzwi się odsu Była pewna, że Nick nie zapomni zamknąć jej w kabinie, tylko komputer da mu znać, że weszła do środka. Mimo to nie: wahała się: przekroczyła próg i pozwoliła drzwiom się zasunąć. Na wewnętrznym panelu natychmiast zapłonęła bursztyn lampka, informując, że Morna jest więźniem.

Teraz już nie musiała się spieszyć. Amnion mógł natychr dostarczyć sprzęt, ale nie adaptery. A Nick, nawet wściekły, nie da Daviesa, dopóki Amnion nie wypełni swojej części umowy, stała może godzina, a może pięć. Mnóstwo czasu.

Mimo to spieszyła się. Desperacja i działanie implantu strefo go napełniały ją maniakalną energią.

Śrubokrętem podważyła panel sterowania drzwi. Była tak ostrożna, jak na to pozwalało jej rozgorączkow Każda pomyłka mogła zaalarmować komputer, ostrzec Nicka, szła jednak poza granice rozsądku; elektroniczny nacisk w mć nie pozostawiał miejsca na zwątpienie. Popychana przez lodów grozę i absolutną wściekłość czuła się niezdolna do błędu.

Próbnikiem sprawdzała obwody, aż zrozumiała, jak są połąc ne. Potem wstawiła kawałki drutu - poskręcane, ale czytelne, j ręczne pismo - by ominąć zarówno mechanizm blokady, jak i j go czujnik, by komputer stale informował, że drzwi są zamknie i zablokowane. Kiedy wlutowała druty do obwodów, wypali ominięte sensory.

Od tej chwili drzwi nie dało się otworzyć ani zamknąć elektronie nie. Mogła za to odsunąć je ręcznie; wystarczało tarcie jej dłoni. Była gotowa. Teraz nadszedł czas wyczekiwania.

fo nie powinno być możliwe. Sprzedali jej syna Amnionowi. obcy będą przeprowadzać na nim testy, aż rozsadzą mu psyche • duch rozpadnie się w strzępy. A wtedy uczynią go jednym z nich, może zamienią w udoskonaloną wersję Marca Vestabule. Czekanie powinno być nie do pomyślenia.

fsfie było. Implant strefowy pozwalał jej na wszystko.

Na pewnym poziomie zdawała sobie sprawę, że emisje wywołują nałóg, jak narkotyk, i są równie niszczące. Ale to nie miało znaczenia: były także efektywne. Dzięki nim mogła pogrążyć się we śnie, albo dostroić swoje ciało do szczytów orgazmu, aż mózg wpadnie w noradrenalinowe przeciążenie, i wszystko, co mogłaby czuć albo myśleć, wypali się w ogniu rozkoszy.

Zaplanowała jednak bardziej złożoną formę samobójstwa.

Po kilku poprawkach na sterowniku zapadła w trans koncentracji, w którym umysł wypełniła jednocześnie energia i spokój; trans pozwalający jej pamiętać wszystko, czego się dowiedziała o Kapitańskim kaprysie: każdy kod, każdą sekwencję, każde drzewo logiczne... A także wszystkie środki zabezpieczające, jakie wprowadził Nick przed dokowaniem na Stacji Atestującej.

Zamiast - przerażona i bezradna - wpadać w histerię, planowała bitwę z całym statkiem.

Spróbujcie mi teraz przeszkodzić. Tylko spróbujcie.

Nic już jej nie powstrzymywało. W końcu mogła w pełni stać się tym, czym uczynił ją Angus Thermopyle.

Implant strefowy nie pozostawiał miejsca na wątpliwości. W transie koncentracji Moma dostrzegła tylko jedno, co mogło jej przeszkodzić.

A jeśli Mikka nie powie, kiedy nastąpi wymiana?

Wtedy ona i Davies będą zgubieni. On pozostanie w rękach Amnionu, ona na łasce Nicka. Aż do śmierci.

Lęk, że Mikka zawiedzie albo zdradzi, powinien wystarczyć, by pchnąć ją w histerię. Nie wystarczył. Strach był rzeczą ludzką; ludzkie były histeria i odraza. Takie emocje Moma pozostawiła już za sobą.

Jedyne, co zachowała, to dawny, niezaspokojony gniew.


264

265

Mikka nie zawiodła. Około dwóch i pół godziny po Morny do kabiny zadźwięczał interkom.

- Morna? - pierwsza oficer mówiła cicho, prawie szep*

Morna?

Dwie i pół godziny. Czy to dosyć, żeby Amnion zdążył krew Nicka? Nie wiedziała. Nie miała pojęcia, jak badają i j lizują próbki.

- Morna? - powtórzyła Mikka. Maleńki głośnik interkomur:

kazywał tylko sugestię żalu. - On odszedł. •

Dwie i pół godziny. Ten czas mógł, ale nie musiał wyst Amnionowi. Mornie wystarczył na pewno. Wyłączyła szt trans, wlała w siebie energię i siłę; poczuła się jak naładowane ło cząsteczkowe.

- Mamy sprzęt i adaptery - ciągnęła niepewnie Mikka. - M był pod wrażeniem. Powiedział, że wyglądają doskonale. Sied w przedziale napędu. Mówi, że jeśli są tak dobre, jak wygł może przygotować nas do odpalenia za pół godziny. - Kapit kaprys nie mógł użyć żadnego z napędów, dopóki Vector tkwił silnikach. - Do tachjonowej za godzinę.

Może starała się pocieszyć Mornę, powiedzieć jej, że nie na

mo straciła syna. Teraz przynajmniej mają szansę. ,

Morna nie odpowiedziała. Była to winna Mikce: dopóki się* odezwie, Mikka jest bezpieczna. Nikt nie udowodni, że rozma ła z Momą.

Przycisnęła dłonie do drzwi, odsunęła je i wyszła z kabiny, tern zamknęła znowu, żeby ukryć swoją nieobecność.

Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, musiałaby go uciszyć. Zrobił to; na szczęście korytarz był pusty. O tej porze wachta Liete pow na zluzować ludzi Mikki; wachta Nicka powinna zajmować sta wiska alarmowe na całym statku. Morna jednak była pewna, że takiego się nie stało: najlepsi ludzie Nicka są razem z nim na mo ku, a póki Kapitański kaprys leży w doku, stanowiska alarmowe potrzebują obsady. Reszta załogi siedzi chyba w kambuzie al w mesie, słuchając przez interkom wszystkiego, co Nick pozw im usłyszeć.

Jeśli nie, zginą. Albo tylko ona.

266

Morna zeszła na mostek rezerwowy... : I zobaczyła tam Liete Corregio.

Miała szczęście, że jej całkowita pewność zawiodła tylko w tym launkcie.

Liete była sama; siedziała w fotelu dowódcy, plecami do wejścia; włączyła konsolę, żeby śledzić wszystko, co się dzieje ze statkiem. To kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności.

Ale wciąż miała broń.

Morna musiała sobie jakoś z nią poradzić.

Nie wahała się. Implant strefowy dawał jej natchnienie. Gdzieś w głębi siebie dosięgła punktu szaleństwa i skupienia, gdzie nie było już wątpliwości.

Cicho podbiegła na palcach, i mocno uderzyła kobietę, jeden raz, za uchem.

Liete poleciała do przodu i uderzyła czołem o konsolę. Kiedy osunęła się na bok, zostawiła na obudowie ślad krwi.

Morna szybko sprawdziła jej puls, uniosła powieki; nie chciała zabijać drugiej oficer. Ale Liete była tylko nieprzytomna - to dobrze. Jak najszybciej, gdyż nie mogła przewidzieć, co i kiedy Amnion zrobi z Daviesem, Morna zabrała Liete pistolet, rozpięła jej kombinezon, zsunęła rękawy i zapięła z powrotem, przyciskając jej ręce do boków. Rozwiązanie nie było tak skuteczne jak kaftan bezpieczeństwa, ale wystarczające, by Liete nie zrobiła czegoś gwałtownego i jej nie zaskoczyła.

Następnie przeciągnęła Liete na bok i oparła o ścianę. Zamknęła i zablokowała drzwi. Usiadła za konsolą dowodzenia, odwracając ją przodem do wejścia, na wypadek, gdyby Nick usiłował wejść tu siłą.

Liete jęknęła cicho. Krew z czoła ściekała obok nosa, na usta.

Morna nie zwracała na nią uwagi.

Teraz.

Czuła, że wreszcie nadeszło spełnienie. Była sama, jak na mostku rezerwowym Pogromcy gwiazd, kiedy zabiła ojca i większą część rodziny.

Teraz.

Autodestrukcja.

Może tak właśnie działała choroba skokowa? Może okoliczności i jej czarna skrzynka odtworzyły ten szczególny krok w szaleństwo?

267

Nieważne. Tym razem miała zamiar ratować kogoś, kto niej zależny. Jeśli to w ogóle możliwe, ocali własnego syna. Skupiona i pewna siebie położyła palce na klawiszach re wej konsoli dowodzenia. Najpierw uruchomiła interkom, że szeć wszystko, czym Nick zechce się podzielić z resztą zało tern wzięła się do pracy.

Polecenia wydawane komputerowi musiały być jednoc subtelne i wyraźne, żeby nie zwróciły niczyjej uwagi, uzys* pierwszeństwo przed innymi operacjami. Musiała skopiow Vectora na własną konsolę prowizoryczną sekwencję zniszc w tym celu musiała sięgnąć do komputera celowniczego, rob go i mechanika, a także do konsoli Nicka. Potem musiała wadzić kody, które zdezaktywują te funkcje na mostku i pn są je do niej. Po drodze musiała też przejąć sterowanie drzw mostka rezerwowego i jego systemem wentylacji, nie wspo-jąc już o śluzie łączącej Kapitański kaprys ze Stacją Atestu;" Potrzebowała też łączności: nic nie osiągnie, jeśli nie będzie ła mówić. Powinna też wykonać to wszystko tak, by nikt jej* mógł przeszkodzić.

Sekwencja zniszczenia okazała się łatwa; nie była zintegro z systemami statku i nie miała wbudowanych blokad. Nick naj raźniej zamierzał ją wykasować, kiedy tylko wyrwie się ze S Poza tym sama pomagała Vectorowi ją projektować; parni wszystko dokładnie. Jednak cała reszta wymagała niemal foto ficznej pamięci wszystkiego, czego się nauczyła jako druga dan Kapitańskiego kaprysu, co poznała, walcząc z wirusem Vorbuld Stan umysłu, wymuszony działaniem implantu, gwarantował statecznie wyraźne wspomnienia.

Najważniejszą rzeczą, prawdziwym kłopotem było odwoła' kodów priorytetowych Nicka. Kapitański kaprys był jego statki zaprogramowanym na wykonanie każdego jego polecenia i od łanie każdej cudzej instrukcji, niezależnie od tego, kto ją wy Gdyby w tej chwili Nick zorientował się w sytuacji, mógłby wy czyć jej wszystkie systemy.

A jednak wpadła już na proste rozwiązanie tego problemu -1 proste, że może nie do wykrycia. Wpisała do jego konsoli pośr~ nią instrukcję wsadową, instrukcję, którą wywołanie kodo;

268

orytetowych uruchamiało, zanim jeszcze przejęły sterowanie;

jtrukcja zmieniała w tych kodach kilka znaków; w rezultacie ża-jen z komputerów ich nie rozpoznawał.

Nick nie zdoła odwołać jej rozkazów, dopóki nie wykasuje instrukcji wsadowej. A to nie nastąpi, dopóki nie zrozumie, co zrobiła.

Teraz... Kiedy sama wprowadzi jego kody priorytetowe, całe sterowanie przeniesie się na jej konsolę. I będzie należeć do niej, póki z niego nie zrezygnuje.

Liete znowu jęknęła, poruszyła się, otworzyła oczy.

- Co ty do diabła wyprawiasz? - Jej głos sączył się słabo, niby

strumyk krwi z rozciętego czoła.

Jakby w odpowiedzi z interkomu odezwał się głos Nicka.

- Liete, sprawdź, co u Vectora. Stąd mnie nie słyszy. Czekam na raport. Dowiedz się, kiedy możemy się stąd wyrwać.

- Nick - szepnęła Liete, tak cicho, że nie powinien jej usłyszeć. - Tu jest Morna. Przejęła mostek rezerwowy.

To bez znaczenia, czy Nick ją słyszał. Morna była gotowa. Nie, nie była. Jeszcze jeden środek ostrożności... Nick czekał na odpowiedź Liete. Interkom był włączony; mikrofon wychwycił głos Linda w tle:

- Nick, coś się stało z moją konsolą.

Czas się skończył. Ostrożność musiała zaczekać.

Kilkoma klawiszami, kilkoma kodami, zaryzykowała wszystko.

Wskaźniki ożywiły jej konsolę: przez ekrany robocze popłynęły instrukcje i potwierdzenia. Prawie niesłyszalna zmiana natężenia szumu zasilania mostka rezerwowego zdawała się obiecywać, że potrzebne systemy należą już do niej.

Miała komunikację.

Miała system podtrzymywania życia.

Miała drzwi i śluzy.

Miała autodestrukcję.

Chciało jej się śpiewać z radości, ale to nie było konieczne.

- Liete! - zawołała Nick. - Co ty tam robisz?!

Morna uciszyła interkom.

- Zamknij się i nie ruszaj - nakazała Liete. - Mam twój pistolet.

~ Uniosła broń. - Nie chcę cię zabijać, ale nie pozwolę sobie prze

szkadzać.

269

Liete oblizała wargi i spróbowała przełknąć ślinę, lecz u la zbyt suche. Po chwili kiwnęła głową. Teraz. Morna włączyła interkom.

- Nick, tu Morna. Jestem na mostku rezerwowym.

- Morna, ty...! - krzyknął.

- Przejęłam autodestrukcję - przerwała mu. - Procedura "' tywna. Odwołałam twoje kody priorytetowe. Nie możesz nr szkodzić. Jeśli zostawisz mnie w spokoju, jest szansa, że w ujdziemy z życiem. Jestem nawet skłonna chronić twoje dob wobec Amnionu. Ale sprzedałeś mojego syna i na to się nie z Spróbuj stanąć mi na drodze, a ten statek i większa część At« cej zmienią się w pył atomowy.

Implant strefowy pozwalał jej skupić się na tylu sprawac, było konieczne. Mówiąc, wpisała ostatnie zabezpieczenie: k instrukcję wsadową.

Ta miała działać z jej konsoli. Kiedy była gotowa, Mornie starczyło wcisnąć klawisz, wyświetlający na jej ekranie chroń statku; a jeśli coś się jej stanie, jeśli zdejmie palec z przycisku, czy się procedura autodestrukcji. Kapitański kaprys ekspl w ciągu milisekund.

- Odciąć ją! - krzyknął Nick do kogoś na mostku. - Odcią.' silanie mostka rezerwowego! Odwołać jej komendy! Odzy sterowanie!

Uderzał w klawisze tak mocno, że stuknięcia dobiegały z gło ka interkomu, akcentując wściekłe krzyki.

Nic nie drgnęło na jej konsoli. Panowała nad statkiem.

- Nick - rzuciła swobodnie z głębin własnej wściekłości. -chcesz wiedzieć, co mam zamiar zrobić?

- Mikka, zejdź tam do niej! - ryknął. - Przepal drzwi! Potnij na kawałki, jeśli trzeba! - Sekundę później zmienił zdanie. - N' sam to zrobię. Ty przejmij mostek. Chcę dostać z powrotem m statek! Wy pruję jej flaki gołymi rękami!

- Mikka - rzuciła Morna, uśmiechając się do przerażonej Lie' - On nie chce, więc może ty posłuchasz. Mam autodestrukcję instrukcji wsadowej. - Teraz to była prawda. - Sprzęgłam ; z przyciskiem chronometru. Mój palec leży na przycisku. - Mocn

'snęła klawisz na konsoli. - Jeśli ktoś mnie zaatakuje, zagrozi,

nawet wystraszy, cofnę rękę i statek się rozleci. Nie powstrzy-

z tego. Nie da się tego powstrzymać. I naprawdę odwołałam je-

kody priorytetowe. - Jedno kłamstwo mniej czy więcej nie roiło już żadnej różnicy. Niech się zastanawiają, czy rzeczywiście jest taka dobra w programowaniu. - Spróbuj mu to wytłumaczyć. % teg°> co mowi> można sądzić, że zwariował.

-Morna! - W interkomie zabrzmiał głos Mikki. - Na miłość boską, co ty próbujesz zrobić'.'

Uratować nas wszystkich. Nawet słodkiego, przystojnego przypuszczalnego kapitana Nicka pieprzonego Succorso.

-Tylko słuchaj - odparła. - Nie możecie odciąć komunikacji, ale możecie słuchać. Za jakąś minutę wszystko zrozumiecie.

Także to, dlaczego Nick nie może się wtrącać.

Zostawiła interkom włączony. Część umysłu nadal odbierała gwar wielu głosów na mostku: niepokój Maldy Verone, złość Carmel, urywane protesty Siba Mackerna, niemal histerię Linda. Ze stanowiska mechanika dobiegało skamlenie Małego: „Wyjdź stamtąd, Vector, proszę cię, wyjdź stamtąd", jakby bliskość silników była jedynym, co grozi Shaheedowi. Nic jednak nie mogło rozproszyć Momy.

Ile czasu minie, zanim Nick porwie palnik laserowy i dobiegnie do mostka rezerwowego?

To także jej nie rozpraszało.

Szybko zastukała w klawisze konsoli dowodzenia...

...cały czas wciskając mocno klawisz chronometru...

...i otworzyła kanał komunikacyjny z Amnionem.

- Stacja Atestująca, tu Morna Hyland. Jestem tą ludzką kobietą,

która urodziła potomka. Właśnie zabraliście go z Kapitańskiego ka

prysu. Oddajcie mi syna.

Cisza.

Możliwe, że Stacja jej nie słyszała; możliwe, że Morna popełniła gdzieś błąd, albo że tamci wyłączyli odbiór. Nie wierzyła ani w jedno, ani w drugie; nie przejmowała się. Sytuacja i sztuczna energia dawały pewność.

- Stacja Atestująca; przejęłam kontrolę nad tym statkiem. Za

programowałam autodestrukcję: procedura łączy oba napędy

i paliwo do systemów uzbrojenia. Wiecie o nas dosyć, żeby prze-


270

271

widzieć zniszczenia. Taki wybuch rozerwie prawdopo dwadzieścia pięć do czterdziestu procent Stacji. Jeśli nie d mojego syna, zginiemy wszyscy.

Wciąż milczenie.

Morna zachichotała, jak obłąkana.

- Stacja Atestująca, jeśli nie odpowiecie, z konieczności u że wasza odpowiedź jest negatywna. Wtedy nie będę już mi co żyć. Jeśli nie wy, to kapitan Succorso mnie zabije. Macie pi kund. Poczynając od... - Wybijała czas nogą. - Teraz.

- Pięć.

- Cztery.

- Trzy.

- Stacja Atestująca do przypuszczalnego kapitana, Nicka

corso - odezwał się mechaniczny głos dowództwa Amnionu. {

się wydarzyło na pokładzie twojego statku? Odpowiedz na'

miast. Mamy do czynienia z fałszem. Czy chcesz anulować y

jemne zaspokojenie żądań?

Owszem, był w tym fałsz, to fakt. Ludzie już tacy są. Nie do lasz się nawet, ile w nich fałszu.

- Do Stacji Atestującej - odezwała się nagle Mikka. - M pierwszy oficer, Mikka Vasaczk. Kapitan Succorso nie może roz wiać. Próbuje znaleźć sposób, by powstrzymać Mornę Hyland. co ona mówi, jest prawdą. Dokonała sabotażu funkcji mostka i że kierować statkiem z mostka rezerwowego. Nasze przyr wskazują, że zaprogramowała procedurę autodestrukcji. - Naj raźniej Mikka też była skłonna do kłamstwa. - Cały statek za niła w bombę i teraz trzyma palec na detonatorze. Prosimy, żeby' jej odpowiedzieli. Nie dawajcie jej pretekstu do zniszczenia r. wszystkich. To ona jest matką potomka; kiedy go straciła, wpa w obłęd. Zabije nas, jeśli przynajmniej nie odpowiecie.

Brawo, Mikka, pomyślała Morna. Nick może wariować, ale ciągle używasz mózgu.

- Morna! - przez interkom głos Vectora wydawał się zduszon niemal przerażony. - Chryste na krzyżu! Co ty wyprawiasz?

Dobrze: Vector jest bezpieczny. Nie mógłby słyszeć, co się dzi je, gdyby nie zakończył montażu zespołów Amnionu i nie opuść komory silnikowej, żeby je przetestować.

272

Vector - odpowiedziała. - Wisimy na cienkiej nitce. Może nam '. u(ja> a może nie. W tej chwili nie jestem pewna, czy mi zależy, będzie. Ale lepiej doprowadź napęd skokowy do stanu używal-ości, i to jak najprędzej. Jeśli ta nitka wytrzyma, trzeba będzie rybko się stąd wynosić. - I żeby zaniepokoić słuchających, dodają- - Potrafisz wejść w tachjonową na zimno?

Jeśli odpowiedział, nie usłyszała go. Rozległo się walenie w drzwi... ...i głos Nicka w interkomie...

- Niech cię diabli, Morna! - wrzeszczał. - To jest mój statek!

Mój statek!

...i odpowiedź Amnionu:

- Stacja Atestująca do Morny Hyland. Jaki jest cel tej groźby? Emisariusz Amnionu, Marc Vestabule, powiadomił, że wymianę nowego ludzkiego potomka wynegocjował bezpośrednio z przypuszczalnym kapitanem Nickiem Succorso. Jego żądania zostały zaspokojone. Wielokrotnie zapewniono, że statek Kapitański kaprys może w każdej chwili opuścić Stację Atestującą. To... tłumaczenie sugeruje słowo „honorowa" wymiana. Dlaczego chcesz pohańbić wasze stosunki z Amnionem?

- Słuchajcie! - rzuciła Morna. Z całą wściekłością ciskała słowa do mikrofonu. - Bo nie mam zamiaru powtarzać! Kapitan Succorso mógł sobie negocjować bezpośrednio z wami, ale ze mną się nie umawiał! Ten „potomek" jest moim synem. Rozumiecie? Moim synem. Kapitan Succorso nie miał prawa go oddawać, a ja nie zgadzam się na wymianę.

Zobaczyła gorącą, czerwoną plamę, wykwitającą obok zamka w drzwiach. Niemal natychmiast pociekła strużka ciekłego metalu, a powietrze wypełnił zapach ozonu.

Liete Corregio zaczęła się szarpać, próbując uwolnić ręce.

- Może jestem obłąkana! - krzyczała Morna. - Może ten „wy

muszony rozwój" odebrał mi zdolność rozumowania, ale nie funk

cjonowania. - Może teraz łatwiej uwierzą. - Nie wiem i mnie to nie

obchodzi. Chcę dostać mojego syna! Chcę go dostać natychmiast.

Jeśli nie, wysadzę siebie, ten statek, i tyle z waszej przeklętej Stacji,

ile tylko zdołam, bo gówno mnie to obchodzi!

Pięścią wyłączyła mikrofon.

273

- Mikka! - krzyknęła do mikrofonu. - Powstrzymaj Nick szysz? Powstrzymaj go!

- Próbowałaś kiedyś? - odezwała się znużona, zniechęcona ka. - Nie jestem pewna, czy to w ogóle możliwe.

- Stacja Atestująca do Momy Hyland. Twoje zachowanie jes*;

szeniem zasad handlu. Za to zyskałaś sobie wieczną wrogość Am

Gdy tylko odlecisz ze Stacji Atestującej, okręty Kojąca hegemoni

Spokojne horyzonty będą cię ścigać, dopóki nie ulegniesz zniszc

Moma z wściekłością włączyła mikrofon.

- „Wieczną", akurat! - warknęła. - Potrwa najwyżej pięć i

jeżeli nie oddacie mi syna.

Równocześnie z mostka zaprotestowała Mikka:

- Stacja Atestująca, to niesprawiedliwe! Nie my to robimy!

grozi także nam wszystkim, nie tylko wam. Nie możecie karać

za to, co ona robi! Jeśli zaczniecie w ten sposób prowadzić in'

sy, żaden człowiek nie będzie więcej handlował z Amnionem. ''

Pierwsza oficer nadał myślała, nadal walczyła o przetrwanie pitańskiego kaprysu - a przy okazji o Daviesa. Dowództwo Amnionu zignorowało jej wołanie.

- Stacja Atestująca do Morny Hyland - odezwał się oboje'

obcy głos. - Wymagany jest dowód możliwości autodestrukcji.

Moma była na to przygotowana. {

- Macie - syknęła. Ozon drapał ją w gardle. - Nie przegapci

Wcisnęła kilka klawiszy, zrzucając w linię transmisji Stacji

ną kopię każdej instrukcji i sekwencji rezerwowej konsoli do dzenia. Wszystko. Włącznie z kodami priorytetowymi Nicka, miała ochoty wybierać danych. Zresztą, nawet dysponując wszy kimi informacjami, Amnion nie zdoła jej powstrzymać. Nie mi

połączenia z wewnętrznymi systemami Kapitańskiego kaprysu. Liete rozsunęła o kilka centymetrów suwak kombinezonu. Wci

nęła palce w szczelinę i zaczęła go powoli rozrywać. Morna sięgn

ła po pistolet uderzeniowy.

I nagle puścił zamek drzwi. Zamigotał i zgasł promień czerw nego, spójnego światła. Drzwi odsunęły się, odsłaniając Nicka.

274

Wpadł do pomieszczenia, jak słoneczna flara. Jego jedyną broni był palnik laserowy, ale nie potrzebował niczego innego. Blizny przy pominały ciemny kwas, wyżerający skórę na twarzy; oczy zmieniły

:- vv czarne dziury. Przeszedł przez próg, zrobił krok, następny... ewnie wymierzył laser w pierś Morny i wcisnął przełącznik. Chybił, ponieważ Liete rzuciła się na jego rękę. Czerwona śmierć trafiła ekran za ramieniem Morny. Wytopił się, zanim zgasł promień.

Całym swym ciężarem naciskając na laser i rękę Nicka, Liete pociągnęła go na podłogę. Próbował odepchnąć ją kolbą, ale odsunęła się, przekręciła, przygniotła go do ziemi.

- Posłuchaj, Nick! - wrzasnęła mu prosto w twarz. Kropelki jej

krwi zachlapały mu policzki. - Powiedz tylko, a sama ją załatwię!

Podejdę tam i rzucę się na nią! Ale najpierw musisz mnie wysłu

chać! Ona podłączyła autodestrukcję do przełącznika chronome

tru... i trzyma na nim palec.

Nick zrozumiał i znieruchomiał.

- Jeśli ja ruszysz - podjęła Liete - jeśli ktokolwiek ją ruszy, podniesie palec: Nie musi do tego być żywa. Nie możemy jej powstrzymać. Nie pozwoli nam tak blisko podejść.

- Poza tym - dodała Morna tonem morderczej satysfakcji - mam pistolet. - Podniosła broń. -1 nie spudłuję. Nie z tej odległości. Nie, kiedy mogę strzelić do człowieka, który sprzedał mojego syna.

- Więc mnie zabij!

Nick machnął laserem, strącając z siebie Liete. Odtoczyła się, jęcząc, jakby połamał jej żebra.

- Zabij mnie od razu!

Poderwał się. Patrząc prosto w wylot lufy pistoletu Morny, wycelował jej laserem między oczy.

- Nie oddam ci mojego statku!

Ale nie strzelił.

Ona także nie.

Z rozkoszą by go zabiła. Zachwycała ją sama myśl o tym, że zaciska palec na spuście. Chciałaby widzieć, jak jego twarz się rozpryskuje - chciała tego tak bardzo, że aż wirowało jej w głowie.

Ale opanowała się.

- Ty draniu - szepnęła, jakby nie przejmowała się już, co może

jej zrobić. Lekceważącym gestem rzuciła mu pistolet pod nogi. -

Przestań myśleć jajami, a zacznij głową. W ciągu najbliższych paru

minut wszyscy albo przeżyjemy, albo zginiemy. Jedyne, co możesz

275

osiągnąć, to doprowadzić nas do zguby trochę wcześniej. - R

Liete tępo kiwnęła głową. Potykając się, podniosła pistolet i v^H

Nick uśmiechnął się i pochylił do Morny, jakby chciał ją u|H

-Jesteś skończona- szepnął. - Mam nadzieję, że zdajesz sobtf^J

go sprawę. Mam nadzieję, że pęka ci serce. Z tą pieprzoną eleljS

w głowie nie jesteś człowiekiem; pewnie możesz całe lata działafl

odpoczynku. Ale i tak jesteś skończona. Załatwi cię choroba skolcM

Ruszamy do ludzkiej przestrzeni. Kiedy tylko Vector powie, że jH

śmy gotowi, zaczynamy przyspieszać. Tyle właśnie czasu ci zoaB

Wspominałaś o wejściu w tachjonową na zimno, ale sama wiesz, ż9

możemy tego zrobić. Obiekty stacjonarne w polu skokowym zwB

pojawiają się w pobliżu miejsca startu. Powolne obiekty zwyklejB

trafiają do celu. Potrzebujemy odpowiedniej prędkości, a to oznfl

przeciążenie. Chyba że chcesz poświęcić na akcelerację całe tygodB

A przeciążenie wyzwalało w niej chorobę skokową. 1

- Nic na to nie poradzisz. Nie po to zrobiłaś to wszystko, żq

wysadzić nas w powietrze za godzinę. Zanim wejdziemy w sil

będziesz musiała oddać mi statek. A wtedy nie zmusisz mnie juśl

niczego. Nie zdołasz mi przeszkodzić, jeśli postanowię się zatrj

mać i wydać im tego dupka. W tej chwili gramy tylko na czas, ul

jemy. Ale kiedy staniesz wobec choroby skokowej, będziesz mag

Morna roześmiała mu się w twarz.

To, co mówił, było oczywiście prawdą. Ale zamierzała upoił

się z tą przeszkodą. Znalazła się już bardzo blisko choroby skoli

wej i nie planowała zbliżać się bardziej. 1

A tymczasem przeżyła satysfakcję, widząc, jak zwątpienie praj biega mu po twarzy niby błyskawica na ciemnym tle jego spojrzeń! Cofnął się zaniepokojony. - Jesteś szalona - syknął, ale bez przekonania. Raz jeszcze implant uczynił ją czymś więcej, niż była w rzecz wistości; pozwolił jej zwyciężyć.

Odwrócił się, kryjąc zawód, i wyszedł. Morna została sama i przez chwilę śmiała się jak obłąkana. Wiedziała, że w ostatecznym rozrachunku nie może wygrać. Pra\tó dopodobnie nawet nie przeżyje. Nick odzyska kontrolę nad statkiem i choroba skokowa nie dopuszczała innego rozwiązania. Ale wtedy i ona i jej syn, będą już bezpieczni od Amnionu. Jeśli umrą, to umrą śmierci tak brutalną, jaką tylko Nick zdoła wymyślić - ale pozostaną ludźmi.

278

f40 i wciąż istniała szansa, że uda się jej go przekonać. Jego zwątpię było jak szczelina tektoniczna przecinająca płytę osobowości, j^yby znalazła kamień zwornika, mogłaby nią wstrząsnąć. 2 nieznanych powodów łzy popłynęły jej po twarzy, jak gdyby

.płakała.

później. Później będzie się martwić o takie rzeczy. Teraz miała

inne problemy.

- Nick - odezwał się w interkomie głos Liete. - Davies jest na pokładzie. Mówi, że nie mieli czasu, żeby cokolwiek z nim zrobić. 0 ile mogę to ocenić, jest czysty.

- Zamknij go gdzieś - rozkazał Nick. - Nie chcę, żeby się kręcił

po statku.

- Davies - wtrąciła Morna, niemal krztusząc się bólem, którego

nie potrafiła nazwać. - Dobrze się czujesz? Głos Daviesa w nadnaturalny sposób przypominał głos jego ojca.

- Jeśli taką bezradność można nazwać „dobrym" samopoczuciem.

Przez chwilę ogromna ulga przytłumiła emisję implantu. Morna

zastanowiła się, czy nie zażądać doprowadzenia syna na mostek rezerwowy, ale zrezygnowała. Nikogo nie przekona, że wysadzi Kapitański kaprys i Stację Atestującą tylko po to, żeby ochronić Da-

viesa przed zamknięciem.

- Uważaj na siebie - zawołała jeszcze, choć nie była pewna, czy

syn ją słyszy.

Wolną ręką wywołała wsadową komendę autodestrukcji i zaczęła wprowadzać poprawki.

- Stacja Atestująca, mówi pierwszy oficer, Mikka Vasaczk. Przy

gotować się do zwolnienia zaczepów.

Po kolei. Ostrożnie wykasowała sekwencję uruchamiającą auto-destrukcję przez klawisz chronometru. Kiedy zastąpiła starą instrukcję nową, mogła wreszcie cofnąć palec.

Kolejna ulga... Wymuszona koncentracja zaczynała zawodzić. Morna miała ochotę oprzeć głowę o konsolę.

Z wyraźnym zgrzytem i szarpnięciem Kapitański kaprys oderwał

się od doku.

Natychmiast zmieniło się ciążenie. Nagle lekka, poświęciła

chwilę, by zapiąć pasy. Potem wróciła do pracy.

Interkom Mikki wciąż był włączony.

279

- Stan napędu? - usłyszała Morna.

- Odrzutowy w normie. - W głosie Małego słychać było Jęl co wydawał się jeszcze młodszy niż w rzeczywistości. - Vector: że dostaniesz ciąg, kiedy tyłko zechcesz. Wciąż pracuje przy n' skokowym. Nowe części działają świetnie, ale musi wyregulo rametry kontrolne. W dodatku niektóre testy dają dziwne wyn:

- Zabierz nas stąd - poleciła Mikka sternikowi. - Dokładn* dług ich protokołów. Mają aż za dużo powodów, żeby nam nie Nie dawajmy im jeszcze jednego. i

- Słyszałaś, Morna? - wtrącił Nick. - Czas ci się kończy. .

Pierwsze pchnięcie ciągu przycisnęło ją do poręczy fotela.

lali się od Stacji Atestującej, uciekali Amnionowi: ona i jej sy kolwiek później zrobi z nią Nick, teraz zwyciężała.

Ostatnim wysiłkiem woli podjęła przygotowania do kr przeciążeniowego.

Tej sztuczki nauczyła się od Angusa. Nie, „nauczyła" nie * właściwym określeniem. Widziała, jak on to robi; doświadczy" sobie rezultatów; zajrzała nawet do plików, które jej pokazał.? przypomnieć to sobie teraz, po tylu miesiącach, po tak wie bólu... Musiała spróbować.

Sztuczna jasność umysłu stopniowo więdła i gasła; Morna

spiesznie wpisała jeszcze jedną instrukcję wsadową. Tym razem

dla autodestrukcji, ale dla swojej czarnej skrzynki. ;;

Tak jak kiedyś Angus, stworzyła równoległy sterownik impl wykorzystując obwody rezerwowego stanowiska komunikacyjn Poprzez konsolę dowodzenia przełączyła do nich funkcje sterown: potem wcisnęła sam sterownik do kieszeni - być może już po ostatni. Zaprogramowała system, by uśpił ją, kiedy statek osiąg przyspieszenie 1,5 g - i obudził, kiedy spadnie poniżej tej warto' Nawet te 1,5 stanowiło ryzyko; musiała jednak założyć, że skażony umysł wytrzyma choćby to niewielkie przeciążeń'' Gdyby ustawiła próg niżej, byłaby nieprzytomna w warunk; pozwalających ludziom Nicka na działanie.

Jeśli się uda -jeśli dobrze zapamiętała, jeśli zrobiła wszystko j trzeba - może uniknąć choroby skokowej, nie rezygnując z możl wości uruchomienia autodestrukcji. Nick nigdy nie był w jej kab nie podczas hamowania ani przyspieszania; nie wiedział, co wted

biła. Zanim zaryzykuje atak, musi odkryć - albo odgadnąć - ja-

. przedsięwzięła środki obronne. A to zajmie mu czas.

Może czas dość długi, żeby Kapitański kaprys przekroczył

.szczelinę-

Kiedy znajdą się w ludzkiej przestrzeni, może zmienić zdanie

«i sprawie złożonej Amnionowi obietnicy.

Przygotowania zajęły jej sporo czasu. Były złożone - a ona traciła pamięć. Emocjonalne wyczerpanie odebrało siły, mimo działania elektrody w mózgu.

Na krawędzi świadomości dostrzegała rosnące przeciążenie -statek zwiększał ciąg.

Z mostka dotarł do niej raport Carmel: Kojąca hegemonia i Spokojne horyzonty podążały za Kapitańskim kaprysem.

Nagle na mostek wkroczyła Mikka. Bez wahania usiadła przy rezerwowej konsoli skanu.

- Nick mnie przysłał, żebym miała na ciebie oko - oznajmiła. -

Nie martw się, nie będę przeszkadzać.

Nowe zagrożenie... Mikka zobaczy, jaka Morna jest bezbronna... Na wszelki wypadek wcisnęła klawisz chronometru. Ale jej koncentracja zawodziła, okno jasności malało. Kończyła przygotowania. Jeśli popełni błąd, przeciążenie doprowadzi ją do szaleństwa...

W interkomie odezwał się Vector.

- Sam nie wiem, Nick.

- Nie mam ochoty na zagadki - odburknął Nick. - Mów, o co chodzi.

- O ile mogę to ocenić, nowy sprzęt działa bez zarzutu - wyjaśnił mechanik. - Włączyłem zasilanie i wygląda na stabilny. Ale... - Vec-tor zawahał się na moment. - Pewne testy się nie wykonują. Dostaję czarny ekran. Reszta jest idealnie w normie, w samym środku marginesu tolerancji. Ale te... Jest pewnie z pięćdziesiąt możliwych wyjaśnień. Potrzebujemy miesiąca, żeby je wszystkie sprawdzić.

- Zaryzykuj - wychrypiała Morna.

- Nie! - krzyknął Nick. - Nie zrobię tego. Morna, nie masz już czasu. Nie możesz siedzieć przy tym klawiszu przez miesiąc. A ja nie zaryzykuję tachjonowej. Spróbujemy za dużego przyspieszenia, to nas wysadzisz. A jeśli napęd nie wytrzyma, usmażymy się w szczelinie. Pogódź się z tym, Morno: z tej sytuacji nie ma wyjścia.


280

281

Głęboki strach, lodowaty i znajomy, zacisnął jej palce na Musiała się zmuszać do odpowiedzi.

- A jeśli będziemy przez miesiąc przeprowadzać testy, na

jącej zdążą odkryć, że ich oszukałeś. Wtedy te okręty zaczną.

Tego posłucha. Musi.

- Daję wam dziesięć minut na nabranie prędkości - ośwr

ponuro. - W tej chwili włączam odliczanie. - Wprowadziła i

- Potem nie mamy o czym rozmawiać. Uruchamiam autodesti

- Moma! - zaprotestował Vector. - A co z twoją chorobą sko

Z całej siły kopnęła w zwornik zwątpienia Nicka.

- Niech to szlag! - krzyknęła. Była przerażona. - A jak m

po diabła mi implant strefowy?

Niech wierzy, że nie jest bezradna. Niech wierzy, że do oc nie potrzebuje nieświadomości. Proszę, niech w to uwierzy. Po jego przekleństwach poznała, że uwierzył.

- Przygotować się do ciągu! - ryknął na cały statek. -

trzydzieści sekund!

Wydał polecenia Vectorowi i sternikowi.

Trzydzieści sekund. Pora na ostatni blef, ostatnią rozpac próbę ocalenia siebie i Daviesa. Lęk wzbierał w niej niepow manie, kiedy zwróciła się do Mikki.

- Wiesz, o co gram - powiedziała tak stanowczo, jak tylko^

trafiła. - Wiesz, że nie mam już wyboru. Teraz odwrócę fotel pi

mi do ciebie, żebyś nie widziała, jak się przygotowuję.

Dzięki temu Mikka nie zobaczy, jak Morna zasypia, nie zoba że zdejmuje palec z klawisza chronometru.

- To także dla twojego, nie tylko mojego bezpieczeństwa.

Proszę, nie rzucaj się na mnie. Błagam.

Mikka obojętnie wzruszyła ramionami.

- Chodzi o twoją głowę. To nie na mnie będzie się wściekał, I

dy to wszystko się skończy. - Po chwili dodała jeszcze: - '

prawie pewna, że nie wysadzisz statku. A sama też chcę się wy

stać z przestrzeni Amnionu.

Czas płynął. Morna odwróciła fotel tak, że oparcie zasłaniało przed Mikką.

Potem kadłub Kapitańskiego kaprysu przeszyło niemal dotyka' wycie pełnego ciągu i świadomość Morny odpłynęła w ciemność.

282

Postęp w nauce często zależy najpierw od odkrycia, co działa, a dopiero potem ustalenia, dlaczego działa. Dr Juanita Estevez ze Stacji SpaceLab stworzyła działający napęd skokowy pięć lat wcześniej, niż wpadła na pomysł, co to jest.

Według pewnych opinii jej największym osiągnięciem było zaprojektowanie i budowa napędu skokowego, bez najmniejszego nawet pojęcia, że w ogóle jest przez co skakać. Niewiedzy dowodzi fakt, że -kiedy wreszcie odkryła, co potrafi jej wynalazek - określała ten efekt jako „przejście w tachjonową" i „powrót do tardjonowej", jak gdyby w procesie chodziło o prawa tachjonów/tardjonów. Wyraźnie nie chodziło - ale terminologia przetrwała. Sto lat po bezpiecznym powrocie z pierwszej misji pierwszego statku z napędem skokowym ludzie wciąż mówili o „przejściu w tachjonową", kiedy uruchamiano napęd, i o „powrocie do tardjonowej" po zakończeniu skoku przez szczelinę. Oczywiście, dr Juanita Estevez była geniuszem, albo - jak twierdzili niektórzy z jej kolegów - „całkowitym pomyleńcem".

Urządzenie, które w końcu okazało się prototypem napędu skokowego, zbudowała jako „rozkładacz materii": w polu działania

283

urządzenia umieszczała rozmaite obiekty, włączała zas i obiekty znikały, „rozłożone" na cząstki elementarne i za rozproszone w atmosferze. Jako osoba zamknięta w sobie, z rozwiniętym instynktem ochrony własnych tajemnic, dr Estev' spieszyła się z publikacją wyników. Starała się prowadzić ba w dwóch głównych obszarach: próbach pomiaru emisji „ro nych" cząstek w atmosferę i ustaleniu ograniczeń procesu „r du" metodą doświadczeń z obiektami różnej masy i struktury.^

To pierwsze nie dało żadnych wyników. To drugie otwo granice galaktyki.

Dopóki jednak nie interweniował przypadek, dr Esteve mogła wiedzieć, że jej obiekty doświadczalne gdzieś się przen i to nie „rozłożone", ale w całości; ani że miejsce, gdzie trafiają określane w wyniku złożonego oddziaływania między natężę pola, potencjalnym natężeniem pola, masą obiektu oraz kierun i prędkością jego ruchu w chwili włączenia pola (w tym przy obrót Stacji SpaceLab determinował zarówno kierunek, jak i kość). Wiedziała tylko, że obiekty istotnie znikają i że nie poz wiają żadnych wykrywalnych emisji.

Pewnego dnia jednak włączyła pole, by „rozłożyć" lity blo tanu. Praktycznie w tej samej chwili nastąpił wybuch w j z grodzi SpaceLabu - na szczęście była to rezerwowa grodź ład ni, mająca chronić część mieszkalną Stacji w przypadku ataku rorystycznego, gdyby wybuch ładunku doprowadził do dekom sji komory. Przyczyna wybuchu stała się oczywista, kiedy w rwanej dziurze znaleziono blok tytanu. Przeskoczył on przez szc linę międzywymiarową i powrócił do przestrzeni fizycznej w nr scu zajętym już przez grodź; a że tytan był twardszy i cięższy, gr' nie wytrzymała.

Oczywiście, nikt nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia tego fr tu, dopóki dość zakłopotana dr Estevez nie przyznała, że blok t nu należy do niej.

Początkowo badania prowadzono z konieczności ostrożnie i d kretnie. Dr Estevez była oczywiście rozgoryczona niezrozumienie własnych eksperymentów, a zakłopotanie uczyniło ją jeszcze b dziej niż zwykle zamkniętą w sobie i tajemniczą. Administrator B dań Naukowych Stacji był wewnętrznie rozdarty między eh

jtynuacji eksperymentów dr Estevez a pragnieniem wyrwania jej "rąk wynalazku. Administrator Techniczny z kolei sprzeciwiał się całemu projektowi, twierdząc, że równowaga ekologiczna Stacji jest zbyt delikatna, by ryzykować uszkodzeniami kolejnych grodzi, a może nawet samego pancerza zewnętrznego.

Mimo to wyniki dr Estevez stały się zbyt głośne, by zaniechać doświadczeń, a potencjalne korzyści zbyt oczywiste, by je zlekceważyć. Powstały nowe wersje „rozkładacza" (zwanego teraz Generatorem Pola Transmisji Masy Juanity Estevez); przerzucano przez szczelinę i odnajdywano liczne obiekty; przeprowadzano skomplikowane komputerowe analizy wyników. Dokonywano predykcji i w kolejnych doświadczeniach je sprawdzano.

Napęd skokowy działał, zanim ktokolwiek - prócz najzdolniejszych umysłów - wpadł na pomysł istnienia szczeliny. Międzywy-miarowe podróże stały się rzeczywistością, gdy tylko dostatecznie skwantyfikowano oddziaływania pola (pierwotnie masę, prędkość i histerezę) - a więc na długo przed szerokim uznaniem przez naukowe kręgi Ziemi teoretycznych wyjaśnień dotyczących szczeliny między wymiarowej.

Jak zwykle, ludzkość najpierw zaczęła działać, a potem dopiero

myślała o konsekwencjach.

Dr Estevez powinna się spodziewać - ale się nie spodziewała -że kiedy teoria szczeliny stanie się modna w świecie nauki, jej nazwisko zniknie z nazwy wynalazku. „GPTMJE" zmienił się najpierw w „napęd między wymiarowy", a potem w „napęd skokowy". W pewnym sensie dr Estevez pozostała w pamięci dzięki swoim pomyłkom: przetrwały odwołania do prędkości „tachjonowej" i „tar-djonowej", a także określenie „Estevez" oznaczające „poważną wpadkę z dobroczynnym skutkiem".

Juanita Estevez umarła jako kobieta bardzo zgorzkniała, a także bardzo bogata.

284

im

Angus Thermopyle budził się wielokrotnie, ale nic z tego ni pamiętał. Pochwycił go koszmar, przed którym uciekał przez, swoje życie. Nic nie mógł zrobić, by mu sie wyrwać.

Nie budził się, oczywiście, póki był zamrożony. Zamrożon z kilku powodów, a to był jeden z nich: żeby się nie budził, spał, nie mógł mówić.

Jednakże istniały też inne. Transport kriogeniczny gwaranto większe bezpieczeństwo niż oszołomienie środkami nasennymi napompowanie kataleptykiem. Nie groziła wtedy skaza neurologie - a Hashi Lebwohl nie życzył sobie uszkodzenia choćby jednej s; psy czy ganglionu. Dyrektor wydziału Gromadzenia Danych Y? miał wobec Angusa złożone plany, jednak ich powodzenie zależało zachowania wszystkiego, co Angus wiedział, pamiętał i potrafił.

Czekał zamrożony, kiedy Min Donner załatwiała swoje spra na Stacji Gór-Komu: odbywała przewidziane protokołem spotk nia, wyjaśniała politykę, prowadziła dyskusje w sprawie piractw zakazanej przestrzeni i Ustawy o Priorytecie. Później Angus i los Taverner dokonali przeskoku do sztabu PZKG.

286

Wkrótce potem zaczął się budzić - i zapominać o tym. Zanim co-

Iwiek zrobili, chirurdzy GD PZKG musieli go rozmrozić. Bez te-

ciało i mózg były niedostępne jak wieczna zmarzlina. Dlatego

uniesiono go z zimnego grobowca kapsuły kriogenicznej w cie-jejszą bezbronność kataleptyku, narkozy i pasów. Z rzadka pozwalano mu wypłynąć ku świadomości, żeby chirurdzy mogli sprawić skutki swoich działań. Jednak okazje te były zbyt krótkie, by je pamiętać, a ból, jaki odczuwał, nim leki uniosły go z powrotem w ciemność, zbyt ostry. W samoobronie kasował te chwile z psychicznego rdzenia danych.

W rezultacie nie miał pojęcia, co chirurdzy z nim zrobili, jaką formę przybrał jego koszmar.

Nie wiedział, że obrali go z ciała, jak owoc ze skórki, by wzdłuż kości przedramion i dłoni zainstalować ostre jak sztylety lasery robocze. Po zakończeniu operacji pomiędzy trzecim i czwartym palcem obu dłoni pojawiły się dziwne szczeliny, nad którymi palce nie mogły się zetknąć. Po podłączeniu do źródła zasilania lasery potrafiły z równą skutecznością rozcinać zarówno zamki, jak i gardła.

Nie wiedział, że rozłożono mu biodra, kolana i ramiona, wzmacniając je, by podwoić, a nawet potroić efektywną siłę mięśni; ani że w grzbiecie zainstalowano odciągi wspomagające i chroniące kręgosłup; że na żebrach wymodelowano tarczę, a pod łopatkami umieszczono cienką, twardą płytę jako zakotwiczenie odciągów i wzmocnienie rąk, osłonę serca i płuc - a także pojemnik, mieszczący źródło zasilania, i komputer, który docelowo miał się stać częścią jego osobowości.

Nie domyślał,się nawet, że usunięto mu oczy i wstawiono protezy, podłączone następnie do nerwów wzrokowych. Protezy te pozwalały widzieć widma elektromagnetyczne, jakich nie potrafił dostrzec żaden organ biologiczny: widma związane z tak różnymi zastosowaniami, jak systemy alarmowe czy obwody komputerów.

Niemógł wiedzieć, że do mózgu wszczepiono mu implanty strefowe: nie jedną elektrodę, ale kilka. Po aktywacji pozwalały nim sterować tak subtelnie, że w porównaniu z tym jego praca z Morną Hyland wydawała się toporna.

I z pewnością nie zdawał sobie sprawy, że minęły tygodnie, nim ukończono wszystkie operacje. Jedynie najnowsze procedu-

287

ry chirurgiczne i potężne środki przyspieszające rekonw cję pozwoliły wykonać tę pracę w ciągu tygodni zamiast cy czy lat. Tworzenie cyborgów nie było sprawą prostą; " przypadku trudności wzrastały, gdyż projektanci musieli' dać, że będzie nieodmiennie przeciwny własnemu technic rozwojowi.

Nie z powodu oporów moralnych czy psychicznych: nic! tach PZKG nie sugerowało, by Angus Thermopyle dla samej dy sprzeciwiał się przerobieniu go na cyborga. Nie; będzie w z własnymi udoskonaleniami, ponieważ nigdy nie zdoła nad zapanować. Ta sama technika, która zmieniła go w coś przew jącego dawną osobę, miała też nim zawładnąć i całkowicie wić woli. Kiedy chirurdzy skończą, Angus miał być jedynie dziem, biologicznym przedłużeniem woli PZKG.

Przy odrobinie szczęścia stanie się narzędziem doskonałyi chowa umysł, pamięć, wygląd - wszystko, co czyniło go tak ni r piecznym dla ZKG i ludzkiej przestrzeni. Będzie mógł chodzić \^ dzie, gdzie chodził dotąd, i robić wszystko, co robił do tej pory> teraz jednak każde jego działanie miało służyć nowym władco

Miał być przebudowany tak dogłębnie, jakby zażył mut Amnionu.

Jeśli wszystkie operacje się udadzą. Tak brzmiał zasadniczy problem: jeśli. Sondy neuronowe i delowanie metaboliczne nie dostarczały wszystkich informacji -mogły wykazać, czy chirurdzy odnieśli sukces. A komputer ki jacy Angusem można było skalibrować jedynie w odniesieniu > jego specyficznego, elektrochemicznego „podpisu", unikalnej ró nowagi endokrynowo-neuronowej.

W końcu lekarzom był potrzebny przytomny.

Zaczęli powoli usuwać leki z jego krwi i wysyłać do mózgu likatne impulsy stymulujące. Stopniowo wyprowadzili go ze s dającego jedyną obronę przed grozą i bólem.

Kiedy odzyskał przytomność w dostatecznym stopniu, by s pać się w pasach i krzyczeć, zaczęli go uczyć, kim jest.

Zostałeś zmieniony.

Jesteś Joshua.

To twoje imię.

; ^0 r6wnież twój kod dostępu. Wszystkie odpowiedzi, jakich możesz potrzebować, są dla ciebie stepne. Twoje imię pozwala ci do nich dotrzeć. Znajdź miejsce umyśle, przypominające okno, przypominające szczelinę pomiętym, kim jesteś, a tym, co pamiętasz. Idź w to miejsce i wymów Woje imię. Joshua. Powiedz je do siebie. Joshua. Okno się otwory. Szczelina się otworzy. Pojawią się wszystkie odpowiedzi, jakich możesz zapragnąć. Joshua. Powiedz to.

Joshua.

Angus krzyknął raz jeszcze. Gdyby trwające tygodniami operacje tak bardzo go nie osłabiły, mógłby zerwać krępujące pasy. Ale nie potrafił; zwinął się więc w kłębek, jak embrion, i z całych sił starał się zmienić w przekaźnik fali zerowej. Łącze między jego mózgiem a tymczasowym komputerem pozostało martwe. Gdyby cokolwiek myślał, gdyby pozwolił sobie na jakąkolwiek myśl, przypomniałby sobie swoje koszmary: dzień, kiedy rozłożyli jego statek; duży, sterylny pokój pełen sprzętu kriogenicznego; dziecinne łóżeczko- a potem otchłań, przed którą uciekał całe życie, otworzyłaby mu się pod stopami.

Mimo to już teraz współpracował z lekarzami. Każdy wewnętrzny jęk i drgnienie dostarczały im właśnie takich danych, jakich potrzebowali - neuronowych sprzężeń, umożliwiających weryfikację założeń i kalibrację instrumentów.

Kiedy uznali, że uzyskali dosyć, pozwolili mu znowu zasnąć.

Następnym razem mocniej pchnęli go ku świadomości.

Zostałeś zmieniony.

Jesteś Joshua.

To twoje imię.

To również twój kod dostępu.

Wszystkie odpowiedzi, jakich możesz potrzebować, są dla ciebie dostępne. Musisz tylko wypowiedzieć swoje imię. Pomyśl je tylko. Przyjmij je.

Joshua.

Powiedz to.

Joshua.


288

289

Nie.

Powiedz to. Nie powiem. Powiedz to!

Gwałtownym szarpnięciem Angus wyrwał przypiętą pasę: Wymachując nią na oślep, powałił jednego z lekarzy, rozbił tor, wyrwał wszystkie kroplówki. Może zdołałby nawet po się zranić, gdyby ktoś go nie wyłączył, wciskając klawisz równiku implantu strefowego.

Łącze między jego mózgiem a komputerem pozostało ma A niech to, mruczeli lekarze. Jak on może walczyć? Przeć-' jest dostatecznie świadomy. Powinien być podatny na sugesti dziecko.

Ale Angus nie potrzebował pełni świadomości, by bać s: szmaru. W ostatecznym rozrachunku rozmaite dręczące go s były tylko jednym strachem, jedną wielką otchłanią grozy, si cą od powierzchni percepcji do metafizycznego rdzenia. Nig nie wahał, gdy miał walczyć z czymkolwiek, zniszczyć cokol co mogło tę otchłań otworzyć... rozciągnięty w łóżeczku

...cokolwiek oprócz Morny Hyland. Ale to dlatego, że zg z podstępną logiką gwałtu i przemocy, zaczęła do niego należeć, jak należała Ślicznotka. Stała się niezbędna jak Ślicznotka, eh niezbędność czyniła ją nieskończenie bardziej niebezpieczną... z chudymi rączkami i nóżkami przywiązanymi do drążków ...ale jego statek rozłożyli na części. Z Morną było inaczej.' brali ją. A teraz, jak jego koszmar, znalazła się gdzieś, gdzie nad nie panował. Mogła być wszędzie... a jego matka zadawala mu ból

...i była wszędzie, prześladowała go, niosła w dłoniach jego z bę, śledziła go, by u jego stóp otworzyć...

wbijała mu twarde przedmioty do odbytu, do gardła, igłami słaniała penisa

...żeby zapadł się w grozę i nigdy już się nie wydostał, nigdy uciekł przed absolutną, bezradną agonią, czającą się w samym drze istnienia...

/ śmiała się

290

a potem go pocieszała, jakby to właśnie jego kochała, a nie widok czern'ienionego, opuchniętego cierpienia ani jego zduszony krzyk ponieważ nie miał dokąd pójść, Angus Thermopyle spróbował uciec w siebie.

Lekarze nie pozwolili mu na to. Snem zmylili drogę, a kiedy już zoubił szlak, znowu popchnęli go ku świadomości, używając nowych leków, nowych stymulacji.

Zostałeś zmieniony, mówili.

Jesteś Joshua.

To twoje imię.

To również twój kod dostępu.

Wszystkie odpowiedzi, jakich możesz potrzebować, są dla ciebie dostępne. Musisz tylko wypowiedzieć swoje imię.

Tym razem strach przed tym, co pamiętał, czy mógł pamiętać, okazał się większy niż lęk przed ich władzą. W końcu każdy strach był tym samym; póki jednak nie dotarł do tego końca, wciąż mógł dokonywać wyborów. A właściwy wybór mógł odsunąć otchłań.

- Mam na imię - wycharczał, krztusząc się suchością dawno nie

używanych strun głosowych - Angus.

Ale równocześnie inne imię niby czysty akord uformowało się w myślach. Joshua.

Wybór. By zachować możliwość dokonywania kiedyś innych wyborów.

Łącze zostało uruchomione.

- Wystarczy - zabrzmiał daleki głos. - Jest zespolony. Teraz mo

żemy brać się do pracy.

* * *

Praca" w tym przypadku oznaczała intensywną terapię fizyczną i długie godziny testów, a także nowe przesłuchania. Angus nie miał w tej sprawie żadnego wyboru.

Implanty strefowe dawały lekarzom całkowitą władzę nad jego ciałem. Jeśli zechcieli, mogli wymusić drgnienie dowolnego mięśnia; mogli kazać mu biegać, walczyć, nie reagować na ból, albo podnosić ciężary; potrafili go też zmusić do przetrwania testów. Oczywiście, przerażało go to i rozwścieczało. Kiedy jednak zrozumiał, jak całkowicie

291

nad nim panują, zaczął wykonywać polecenia, zanim zast przymus. Lęk przed przymusem był dla niego gorszy od hańby szeństwa. Posłuszeństwo wywoływało tylko ryk wściekłości; ność budziła koszmar.

Lekarze nie mieli pojęcia, że ryczy. Na swoich ekranach li natężenie aktywności neuronowej, ale nie potrafili jej zint wać. Zaprogramowali więc komputer, by tę aktywność tra" jak oznakę zagrożenia. Jeśli elektrochemiczne ostrza i osc przekroczyły zadane normy pewnych parametrów, komputer je za pomocą implantów strefowych. Dopóki jednak Angus współpracował, pozostawiali go w umyśle samego. Przesłuchania to całkiem inna sprawa. Nie miały nic wspólnego z tym, co przeżył Angus w rękach 1 Tavernera i ochrony Gór-Komu. Tutejsze przesłuchania odbyw całkowicie wewnętrznie. Kiedy komputer zadawał pytania, nie gał obecności człowieka. Wymuszał odpowiedzi i rejestrował je. J Dokonywał tego przez prosty choć wyrafinowany system ap cji bólu i rozkoszy. Kiedy działał program przesłuchujący, w u: le Angusa otwierała się szczelina i docierał zespół ogran: i możliwości. Wyobrażał je sobie jak labirynt dla szczurów, eh korytarze i ściany nie istniały fizycznie, ani nawet na poziomie! zualnym. Kiedy naruszał ograniczenia, stymulowano ośrodki jeśli zaspokajał możliwości, wypełniała go rozkosz.

Naturalnie, ograniczenia wiązały się nie z treścią odpowiedzi,; z fizjologiczną zgodnością. Gdyby Angus potrafił kłamać, nie zdra jąc oznak nieuczciwości, jego wyjaśnienia uznano by za prawdzi Ale komputer i implanty strefowe dokładnie analizowały wszys symptomy: potrafiły zmierzyć każdą fluktuację hormonalną, odrcr działanie noradrenaliny od katecholaminy w funkcjonowaniu syn Praktycznie rzecz biorąc, program wykrywał każde kłamstwo.

Angus bronił się przed tym przez czas, który wydawał mu bardzo długi - dzień czy dwa, może nawet trzy. Komputer nie nował nad jego umysłem tak doskonale, jak nad ciałem; mógł t ko naciskać, nie kierować. A Angus zawsze potrafił się oprzeć n ciskowi. Milos Taverner go nie złamał. Zaciskając zęby, klnąc b litośnie i pocąc się jak świnia, starał się przetrwać przesłuchań jakby były tylko psychotycznymi epizodami, wywołanymi p

292

t dużo mieszanki stymu z kataleptykiem; jak gdyby ich groza

ła znajoma, a zatem znośna.

Niestety, zradziło go ciało.

Odwrotnie niż sesje terapii fizycznej, indukujące psychiczną ka-

tulację, przesłuchania wywołały cielesną uległość. Mózg był organem fizycznym; nienawidził bólu i kochał rozkosz na poziomie czysto organicznym, całkowicie niezależnym od woli. Jego autonomiczna jaźń reagowała wyłącznie na wrażenia. Instynktownie buntował się przed doznawaniem aż takiego bólu, kiedy dostępna była aż taka rozkosz.

Wykorzystując implanty strefowe i łącze komputera, przesłuchujący złamali Angusa Thermopyle. Wydawało się, że przyszło im to

z łatwością.

Jedyne, co mógł zrobić we własnej obronie, to załamywać się selektywnie - odpowiadać na pytania tak, by pomijać pewne fakty.

Co się stało z Pogromcą gwiazd?

Autodestrukcja.

Kto ją uruchomił?

Moma Hyland.

Dlaczego?

Choroba skokowa. Wariuje od przeciążenia.

Czyli kłamałeś, kiedy oskarżyłeś Gór-Kom o sabotaż?

Tak.

Dlaczego?

Chciałem ją zatrzymać przy sobie.

Dlaczego na Pogromcy gwiazd wystąpiło przeciążenie?

Ścigali mnie.

Dlaczego?

Bo uciekałem. Wiedziałem, że to gliny. Kiedy ich tylko zobaczyłem, zacząłem uciekać. Polecieli za mną.

To była prawda. Podobnie jak w rdzeniu danych Ślicznotki, pominął tylko kilka drobiazgów. Był znanym przestępcą; odruch ucieczki przed policją nie wymagał dodatkowych wyjaśnień.

Skąd wiedziałeś, że to policja?

Polowy próbnik górniczy. Zbadałem ich pancerz. Tylko gliny mogły sobie pozwolić na coś takiego.

Jak trafiła do ciebie Morna Hyland?

293

Potrzebowałem zapasów. Moje filtry poszły w diabły, nadawała się do picia. Kiedy wybuchł Pogromca gwiazd, sprawdzić, czy coś tam nie zostało. Znalazłem ją żywą.

Była policjantką. Dlaczego jej nie zabiłeś?

Potrzebowałem załogi.

Jak ją zmusiłeś, żeby dla ciebie pracowała?

Jak ją zmusiłeś, żeby z tobą została?

Dlaczego chciałeś ją zatrzymać przy sobie?

Angus nie obawiał się tych pytań. Nie bał się, że skażą śmierć -już nie. Skoro tyle zainwestowali, żeby go przerobić borga, to raczej nie po to, żeby zabić. Chcieli go wykorzysta" punktu widzenia zbrodnie tylko dodawały mu wartości. Info które powinien chronić, i pytania, których powinien unikać,' czyły czegoś innego.

Wszczepiłem jej implant strefowy. Tylko tak mogłem jej jako załodze. I tylko tak mogłem ją skłonić, żeby pozwoliła pieprzyć.

Powiedział to z taką satysfakcją, że żaden z lekarzy nie w jego słowa.

Co zrobiłeś ze sterownikiem?

Pozbyłem się go, żeby na Gór-Komie nie skazali mnie na ś Nie znaleźli go. Nie wiem, gdzie jest teraz.

Ciało zameldowało komputerowi o prawdziwości tego twie nia. Nikt nie wątpił w słowa Angusa.

* * *

Być może bardziej jego satysfakcja, niż pomijanie niektó szczegółów, wprowadziła w błąd ludzi, którzy planowali i anal wali wyniki przesłuchań. Wypytywano go długo i często. Bad jego przestępstwa. Studiowano traktowanie Morny. Musiał z sprawę z jej ucieczki w towarzystwie Nicka Succorso. Zanotow jego podejrzenia co do Milosa Tavernera. Wszystko, co mó opierało się na faktach - było fizjologicznie szczere.

A jednak potrafił się bronić. Nie raz odwodził programy przes chujące od pytań, których się obawiał. W rezultacie nigdy nie wiedział - nie zażądano tego - niczego, co nie pasowałoby do d wodów, jakich dostarczył rdzeń danych Ślicznotki.

Nikt się nie dowiedział, że został on wyedytowany, że Angus pozmieniać zapisy w rdzeniu danych swojego statku. 2apewne nikt z ludzi biorących udział w planowaniu, ćwiczeniu • przesłuchaniach nie pojmował, jaki Angus jest groźny. Ich sprzęt nad »jm panował; nie mógł się od niego uwolnić. Był zatem bezpieczny.

* * *

Ponieważ był bezpieczny, coraz więcej ludzi zaglądało do jego kwatery, żeby go sobie obejrzeć: technicy z pokrewnych dziedzin, \ fciągani zawodową ciekawością; lekarze i inni specjaliści, by przyj-■ rzec mu się osobiście; przypadkowy personel, by choćby zerknąć na oswojonego kryminalistę Hashiego Lebwohla. Z pozoru Angus ignorował ich całkowicie. Dawna złośliwość w jego spojrzeniu skierowana została do wewnątrz. O ile to było możliwe, nie zwracał uwagi na nic, co nie było poleceniem albo pytaniem, wspartym przymusem albo naciskiem.

Mimo to natychmiast zauważył, kiedy zaczął go odwiedzać sam Hashi Lebwohl, dyrektor GD.

Oczywiście, nigdy go przedtem nie widział. A pogłoski, jakie słyszał, nie wspominały o wyglądzie; nie mówiły zresztą nic ponad to, że dyrektor GD jest szaleńcem - i to śmiertelnie groźnym. Mimo to Angus od razu rozpoznał gościa.

W przeciwieństwie do czystych lekarzy i nieskazitelnych techników Lebwohl niby podpis nosił na swym chudym ciele brudny fartuch i nie dopasowane ubranie. Sznurówki staroświeckich butów wciąż się rozwiązywały. Okulary z poplamionymi, porysowanymi szkłami zjeżdżały mu na czubek nosa; oczy nad nimi miały barwę teoretycznego błękitu nie zanieczyszczonego nieba, a brwi sterczały na wszystkie strony, jakby naładowane elektrycznie. A jednak, choć wyglądał, jakby właśnie wyszedł z klasy, gdzie dręczył dzieci z ziemskich slumsów, wszyscy zwracali się do niego z szacunkiem. Kiedy przechodził, omijali go z daleka, jak gdyby jego ładunek ich odpychał.

Angus intuicyjnie odgadł, że to ten człowiek jest odpowiedzialny za to, co mu zrobiono - i za jeszcze gorsze rzeczy w przyszłości. Hashi Lebwohl pojawił się kilka razy, nie mówiąc do niego ani słowa. Z astmatyczną zadyszką rozmawiał z lekarzami i technikami, czasem zadawał pytania, czasem wysuwał sugestie, zdradzają-


294

295

ce dokładną znajomość ich pracy. Ale do Angusa nie odz, aż do wieczoru, kiedy fizjoterapeuci uznali, że jest gotów d, stkiego, co zaplanowali dla niego w GD, PZKG.

Na stacji panowała noc. Angus wiedział o tym, poniew komputer, jeśli nie był zajęty czymś innym, zaczynał odp na proste, funkcjonalne pytania. Poza tym technicy kazali nr kombinezon, włożyć szpitalną piżamę i iść do łóżka. W pok zostali jeszcze tylko dwaj, na pozór sprawdzając sprzęt przed* niem Angusa. Kiedy jednak wkroczył Hashi Lebwohl, jeden) natychmiast podał mu pilota, służącego jako sterownik im strefowych. Potem obaj wyszli.

Równocześnie zgasły lampki kontrolne na wszystkich moni

Hashi przyjrzał się znad okularów Angusowi. Uśmiecha'" dobrotliwie, długimi palcami wcisnął klawisze sterownika.

Angus mimo woli wstał z łóżka i stanął przed przybysza ciągając ręce na boki, jak ukrzyżowany.

Jeszcze kilka klawiszy i Angus oddał mocz w piżamę, rozlało mu się po nogach, a Lebwohl westchnął z zachwytem.

- Och, Joshua - sapnął. - Chyba się zakochałem. ,,.•

Angus chciałby zdjąć piżamę i wcisnąć ją w gardło dyrekto

GD. Niestety, nie miał tej możliwości. Musiał stać nieruchomo, ciągając ręce - w nadziei, że wzmocnione mięśnie wytrzyirm obciążenie.

Ktoś zapukał do drzwi.

- Wejść - zawołał Lebwohl, nie odrywając wzroku od nóg Ang

Weszło jeszcze dwoje ludzi. Zamknęli za sobą drzwi.

Angus bez trudu rozpoznał Min Donner; dyrektor Wydz

Operacyjnego nie zmieniła się od poprzedniego spotkania. Rys twarzy i ogień w oczach były wyraźne jak zawsze. Nawet tutaj siła broń; pewnie bez niej czuła się jak naga.

Nigdy jednak nie spotkał towarzyszącego jej mężczyzny, grzywę siwych włosów na głowie i uśmiech, który natychmiast wz dził w Angusie obrzydzenie: uśmiech pederasty, któremu powierz kierownictwo szkoły reformującej dla chłopców. Pulchny i pewny bie dołączył do Donner i Lebwohla niczym pierwszy pośród równy

Naszywka na lewej piersi informowała, że to Godsen Frik, rektor Protokołu PZKG.

Niech to szlag! Protokół, Gromadzenie Danych, Wydział Opera-i. Kto jeszcze został? Czy każdy ważniak w całej PZKG mu-u przyjść, żeby zobaczyć, jak Angus zsikał się w spodnie?

prik zerknął tylko. _ Widzę, że się bawiłeś, Hashi - stwierdził dobrodusznym bani. - Wiesz przecież, że on nie jest zabawką.

- Nie? - Lebwohl przyjął uwagę Frika jak formę pochlebstwa. -

-śli się mylisz, to on istnieje tylko po to, żeby się nim bawić. Z dru-

iej strony, jeśli masz rację, to obowiązek nakazuje mi się upewnić,

£e i ty, i szacowna Donner, jesteście w jego obecności bezpieczni. Ajak lepiej sprawdzić jego tresurę niż przez zabawę?

- Na pewno nie jest groźny? - upewnił się Frik.

- Mój drogi Godsenie - wysapał Lebwohl, demonstrując sterownik - będzie tak stał, póki nie zdechnie, chyba że polecę mu zmienić pozycję.

Min Donner nie starała się nawet ukryć niesmaku. Skrzywiła się niechętnie, jak gdyby Angus nie był w tym pokoju jedyną osobą, która brzydko pachnie.

- Twoje raporty mówią, że jest gotów - przypomniała niecierpliwie.

- Fizycznie gotów - poprawił łagodnie dyrektor GD. - Sprzęg z komputerem jest dobrze rozwinięty, ale trzeba go udoskonalić. Co do oprogramowania, nie zostało jeszcze zapisane w rdzeniu danych. Kiedy doprowadzimy te sprawy do końca, będzie gotów. Oczywiście, konieczne są próby, ale nie napotkamy żadnych trudności. Oświadczam to kategorycznie. My też byliśmy gotowi do tego zadania, i to już od pewnego czasu.


- To dobrze - zahuczał Frik. Ale Lebwohl nie skończył.

- A ty jesteś? - zapytał dyrektora PR.

- Jestem co'?


- Jesteś gotów na ten nieszczęśliwy, ale nieunikniony moment, kiedy to, co tutaj robimy, dotrze do publicznej wiadomości?

- Do licha, Hashi... - Frik zaśmiał się. - Jestem gotów od zawsze. To nie rekombinacja DNA. Wszyscy tu darzymy Amnion nienawiścią czystą i silną, ale nikt nie protestuje, jeśli chodzi o udoskonalanie techniczne. Ludzie są do tego przyzwyczajeni, w końcu robimy to od czasów łupków i kul. A on jest przestępcą. Zakałą tego wszech-


296

297

świata. Do diabła, od samego jego smrodu dziewica mog

mdleć. Skłonny jestem argumetować... -jego głos nabrał or

kadencji - ...że technologiczny odzysk takich ludzi jak Angu'

mopyle jest najlepszą z możliwości. Przez całe życie zwalczał

i wszystko, czego bronimy. Teraz ma być wykorzystany, by

bronić ludzkości przed największym zagrożeniem w historii. T

wiediiwe. - Zaśmiał się znowu. - Czy coś w tym stylu. '

Lebwohl zasapał z aprobatą.

- Drogi Godsenie, zawsze twierdziłem, że nadajesz się *

pracy.

- Kiedy? - zapytała dyrektor WO. Najwyraźniej nie bawiła j

jaką prowadzili ze sobą Lebwohl i Frik. - Kiedy będzie gotów

- Skąd ten pośpiech? - zdziwił się Frik. - Długo czekaliś

tę chwilę. Możemy poczekać jeszcze trochę.

- O ile pamiętam - odparła w wyraźną goryczą - to samo m

łeś o środku immunizującym Intertechu. I ciągle czekamy. - ~

sta uciszyła Frika, Donner zwróciła się więc do Lebwohla: - N

spotkanie dzisiaj to twój pomysł. Jeśli nie zamierzasz nam po

dzieć, że jest gotowy, to po co tu przyszliśmy?

Lebwohl wzruszył ramionami.

- Chcę wam wyjaśnić, jak on działa, żebyście też mieli coś do

wiedzenia w sprawie końcowego programowania. Wszelkie wynr

nia czy zastrzeżenia, jakie przyjdą wam do głowy, wszelkie trudn

jakie możecie przewidzieć... wszystko to weźmiemy pod uwagę.

-1 nie mogłeś tego załatwić zwykłymi kanałami?

- Droga Min, wolałbym raczej, żeby każdy w sztabie PZKG znał szczegóły naszej pracy.

- Wręcz przeciwnie - warknęła Min. - Myślę, że właśnie chce by każdy je poznał. Nie sprowadziłeś nas tutaj, żeby nam poka jak on działa. Chciałeś się nim pochwalić.

-1 co z tego? - wtrącił Frik. - Rzecz wymaga pewności. Nikt n uwierzy „zakale wszechświata", dopóki my nie powiemy, że niej groźny. A na przykład ty nie potrafisz tego powiedzieć, jeśli szc rze nie uwierzysz. Mamy więc szansę przekonać się, jak bardzo j bezpieczny.

Jednak dyrektor GD bardziej poważnie potraktował ocenę Min Do ner. Angus stał jak ukrzyżowany, a Hashi Lebwohl klasnął językie

Mo, no... - wymruczał. - Rzeczywiście ci się spieszy. Jakbyś zgadł. - Jeśli nie liczyć lekko zmarszczonego nosa, jej pozostały spokojne, nieruchome. A mimo to jej cała twarz wy-ała jak objęta płomieniem jej oczu. - Czy w ogóle czytałeś protokoły przesłuchań?

- Daj spokój - jęknął Frik, jakby nie chciał pozostawać poza

dyskusją. - Wszyscy je czytaliśmy. W końcu pewnie stracimy

wzrok od czytania.

Min nie zwracała na niego uwagi.

- Czy rozumiesz, co on jej zrobił?

- Jej? - Lebwohl dobrze wiedział o kogo chodzi, ale czekał na wyjaśnienia Min.

- Wszczepił jej implant strefowy, żeby ją gwałcić i wykorzystywać. I to po tym, jak dostała ataku choroby skokowej, zniszczyła własny statek i zabiła całą rodzinę. On ją złamał. Nikt z nas nie mógłby znieść takiej męczarni. Nikt... A potem dał jej sterownik implantu.

Zamknięty we własnym umyśle Angus rzucał przekleństwa, których nie słyszał jego komputer. Morna była jak Ślicznotka: wykorzystywał ją i dręczył straszliwie, ale też był jej wiemy. Fakt, że nie potrafił dotrzymać obietnicy, podniósł jego wściekłość na nowy poziom.

- Chwileczkę - zaprotestował Frik. - Skąd to wiesz?

- Złamał ją. - Donner patrzyła w oczy Lebwohlowi. - Doprowadził do uzależnienia od implantu strefowego, co też jest gwałtem, choć innego rodzaju, a potem wręczył jej sterownik.

Dyrektor Potokołu podniósł głos.

- Pytałem, skąd o tym wiesz?

- Ale teraz już go nie ma. - Min mówiła dalej, jakby Protokół w ogóle nie istniał, jakby liczyło się tylko GD i WO. - Prawdopodobnie zachowała go tak długo, żeby uzależnić się do końca. Obłęd i uzależnienie od implantu... Takie rzeczy rzucają się w oczy. Succorso musiał je zauważyć prawie natychmiast. A wtedy odebrał jej sterownik. I jaka teraz jest jej sytuacja? Ma chorobę skokową, jest złamana, jest uzależniona i jest własnością człowieka tylko odrobinę bardziej ujmującego niż ten Thermopyle. - Wskazała dłonią Angusa. - Chcę ją z powrotem, Hashi. To mój człowiek i chcę ją odzyskać.

- Posłuchaj! - Frik ryknął jak syrena. - Skąd wiesz, że dał jej sterownik?


298

299

Oboje równocześnie zwrócili się w jego stronę.

- Ponieważ, drogi Godsenie - wyjaśnił spokojnie Leb< ochrona Gór-Komu go nie znalazła.

- Gdyby znaleźli, zlikwidowaliby go, zanim byśmy ic" wstrzymali - tłumaczyła Donner, zaciskając zęby. - Tavern zdołałby im przeszkodzić. Za bardzo go nienawidzą.

- Ale to okropne! - zawołał Frik.

- Właśnie o tym mówiłam. ,

- Jeśli wiadomość się wydostanie, jeśli ktoś o tym usłyszJ Był szczerze przestraszony. - Jeden z naszych ludzi, z chorobą kową i implantem strefowym, włóczy się po świecie pod wł znanego pirata. Zaczną pytać, dlaczego do tego dopuściliśmy, simy ją odzyskać.

- Zgadzam się - warknęła Donner. - Musimy ją odzysk Znowu zwróciła się do Lebwohla: - Dlatego właśnie zależy n pośpiechu. Wcale mi się to wszystko nie podoba... I z każdą c' lą nie podoba mi się coraz bardziej. - W pasji podniosła lekko - Chcę, żeby był gotów i ruszał w drogę. Jest moją ostatnią s; na jej ocalenie. Jeśli już nie jest za późno.

Tym razem Lebwohl był nieco skonsternowany.

- Droga Min - wykrztusił, jakby oddychał piaskiem. - Nie jes

pewien, czy jego oprogramowanie może uwzględnić twoje życz

Zdawało się, że Donner sięgnie po broń.

- Nie rozumiem.

- Wybacz, wyraziłem się nieprecyzyjnie. Chcę powiedzieć, ■ nie jestem pewien, czy jego oprogramowanie uzyska zgodę uwzględnienie twoich życzeń.

- To oburzające - prychnął Frik. - Oczywiście, że musi ją ra* wać. Nie słuchałeś. Mówiłem przecież, że grozi nam katastro Możemy uratować sytuację, jedynie ratując tę dziewczynę.

- Rozumiem waszą troskę - uspokoił ich Lebwohl. - Musi jednak zrozumieć, że nasze położenie nie jest takie proste. To zn czy, położenie obecnych w tym pokoju. Pozwólcie, że wytłumac; wam to z pomocą pytania. Kiedy nasz Joshua został aresztowań przez ochronę Gór-Komu, wasza Monia Hyland uciekła z kapit nem Succorso. Dlaczego na to pozwoliliśmy?

- Nie było nas tam - odparł Frik. - Nie mogliśmy przeciwdział

Donner miała jednak inne wytłumaczenie. _ Rozkazy - rzuciła.

- Naturalnie - zgodził się Lebwohl. - Oczywiście. Ale to nie jest

odpowiedź. Dlaczego wydano takie rozkazy? Jakie argumenty za

nimi stały? Dyrektor WO z każdą chwilą stawała się bardziej rozgoryczona. _ Nie mam pojęcia. Nikomu nie powiedział. Lebwohl pokiwał głową.

- Musimy zatem zgadywać. Rozważmy hipotezę, że Morna Hy

land była warunkiem współpracy kapitana Succorso. Chciał jej, my

chcieliśmy jego. Nie mieliśmy zatem wyboru i musieliśmy mu ją

oddać. To możliwe, ale mało prawdopodobne.

Zastanowił się.

- Pewne jest, że nie mogła jej zatrzymać ochrona. Gdyby im się

udało, w końcu poznaliby prawdę: że nasz Joshua nie jest winien za-

| rzucanych mu czynów. Co więcej, że jego wykroczenie zostało wy-S myślone przez kapitana Succorso i naszego cennego sprzymierzeńca I Milosa Tavernera, zastępcę szefa ochrony. Nasza rola wyszłaby na i jaw, nie wprowadziliby Ustawy o Priorytecie, a nasz dyrektor Proto-! kołu stanąłby wobec katastrofy... - oczy mu błysnęły - ...o astrono-\ micznym wymiarze. Jednakże rozwiązanie tego dylematu przez oddanie jej kapitanowi Succorso wydaje mi się wątpliwe. Osobiście preferowałbym likwidację. Ta dziewczyna jest elementem przypadkowym, a sam kapitan Succorso to łotrzyk. Razem sprawią więcej problemów, niż ich rozwiążą. Nie mogę jakoś uwierzyć, że postawiliśmy się w takiej sytuacji tylko dla zaspokojenia pragnień dzielnego kapitana.

- Inaczej mówiąc - rzuciła gniewnie Donner - podejrzewasz, że gra toczy się o coś innego. Myślisz, że „Joshua" nie zostanie zaprogramowany, by ją ratować, z tego samego powodu, dla którego pozwoliliśmy jej uciec z Succorso. I że nie dowiemy się, co to za powód.

- W skrócie - przyznał Lebwohl - właśnie tak.

Mięśnie piekły Angusa z wysiłku, ale nie mógł opuścić rąk.

- Jeszcze zobaczymy - oznajmił Frik. - Protokół nie przyjmie

tego spokojnie. Oczywiście, popieram naszego Joshuę. Mam

nadzieję, że rozwali Thanatos Minor w strzępy. A przy okazji kapi

tana Succorso. Masz rację: to łotrzyk. Taki agent jak on tylko

zwiększa ryzyko.


300

301

- Czasem jestem skłonny zaryzykować. Wiesz o tym. Wyk nie takich przestępców jak Succorso, i zdrajców jak Tavern przepchnąć Ustawę o Priorytecie i dać nam Joshuę, warte było Szczerze powiem, że to był mój pomysł. Jeśli wiadomość o tym zejdzie, jesteśmy załatwieni. Chociaż nie sądzę, żeby Ustawa p bez tego. AJe to całkiem inna sprawa. Tymczasem nic nie zysk ryzykując, że Succorso i Hyland zwrócą się przeciw nam. Pow' ich rozwalić, kiedy tylko odbili od Gór-Komu. Nie zrobiliśmy więc teraz trzeba się pogodzić z konsekwencjami. Będę o to w - Spojrzał na Donner, jakby oczekiwał podziwu, a przyną* wdzięczności. - Możesz na mnie liczyć. Jeśli przynajmniej nie s_ jemy odzyskać tej twojej Morny Hyland, za bardzo się odsłonirrt Min Donner nie była wdzięczna. Parsknęła pogardliwie. - A skąd przekonanie, że cię posłucha? Kto posłucha? zdziwił się Angus. O kim oni mówią? O W nie Diosie? Dyrektorze PZKG?

Kto jeszcze mógł tej trójce wydawać rozkazy? Czyżby najpotężniejszy człowiek w ludzkiej przestrzeni z ich, żeby pozwolili Mornie odłecieć z Succorso?

- Mogę działać poza nim - oświadczył Godsen Frik nadąsan' niemal gniewnym tonem.

Hashi Lebwohl i Min Donner równocześnie odwrócili głowy, by zaszokowani czy może zawstydzeni wyznaniem dyrektora P"

- Tak jak działałeś w sprawie środka immunizującego? - r

nęła Donner, wbijając wzrok w podłogę.

Frik zaczerwienił się, ale milczał.

- Nie podoba mi się taka brudna rozgrywka.

Teraz Frik odpowiedział.

- Nie bądź przy nas taka cnotliwa. Masz na sumieniu tyle s co pozostali. Może nawet więcej. Nie na darmo nazywają cię je katem. I to ty przywiozłaś tutaj Joshuę, prawda?

- Wykonuję rozkazy - odpowiedziała, jakby do siebie. - Uf mu. Muszę mu ufać. Ale przecież powinniśmy być glinami. Jaki ma sens, jeśli nie jesteśmy uczciwi?

Lebwohl wzruszył ramionami.

302

- A co jest uczciwe? Określamy cel. Potem tworzymy środki jego osiągnięcia. Czy to nie jest uczciwe?

Cień wyrzutów sumienia zamigotał w oczach Min Donner, gdy

grzała gniewnie na Lebwohla.

_ Niedobrze mi się robi - warknęła. - Mówiłeś, że nam poka-•-sz, jak działa. Zrób to, żebym mogła stąd wyjść.

Lebwohl uśmiechnął się lekko.

_ pokażę. Ale muszę was ostrzec - dodał, zwracając się do obojga. -Jeśli nie akceptujecie możliwości, że nasz Joshua nie zostanie zaprogramowany do ratowania Morny Hyland, z pewnością nie będziecie zachwyceni tym, co powiem.

- Co to ma znaczyć? - zdziwił się Frik.

- Oszczędzę wam szczegółów technicznych. Wystarczy ogólny zarys. Kiedy dopracujemy końcowe oprogramowanie, kiedy ustali-

' my wszelkie priorytety i zmienne, zostaną one wpisane do rdzenia danych jego komputera. W rezultacie staną się jego integralną częścią. Łącze między mózgiem a komputerem pozwoli mu działać w oparciu o doświadczenia i wiedzę, dopóki nie spróbuje czegoś, co będzie sprzeczne z programem. Otrzyma więc moralny odpowiednik dwóch umysłów. Jeden, nasz, będzie mu wydawał instrukcje. Drugi, jego, będzie je realizował. W rozsądnych granicach system jest niezawodny. Dzięki kontroli implantów strefowych Joshua nie zdoła podjąć żadnego działania-nieprzystającego do zaprogramowanych priorytetów. Niestety, system ma pewne ograniczenia. Najkrócej mówiąc, nie możemy przewidzieć każdej sytuacji czy konfliktu, jakie go czekają. A jeśli okoliczności te nie będą wystarczająco uwzględnione w jego oprogramowaniu, Joshua zdoła podjąć niezależne działanie, a to z kolei może poważnie zaszkodzić nam, albo naszym interesom. Tyle już wiecie.

- Oczywiście, że wiemy - oświadczył Frik. - Nie jesteśmy

durniami.

Spojrzenie błękitnych oczu Lebwohla zdawało się mówić, że opinię w tej sprawie rezerwuje dla siebie. Jednak w głosie nie było napastliwości.

- Aby rozwiązać tę kwestię, postanowiliśmy, że Joshua nie bę

dzie pracował sam. Poślemy mu do towarzystwa „partnera". Partner

ten wystąpi jako jego podwładny, będzie jednak miał prawo w razie

Potrzeby dokonać zmiany w oprogramowaniu. Komputer Joshuy

rozpozna głos partnera, a kiedy ten wypowie właściwe hasło, nowe

303

instrukcje trafią prosto do rdzenia danych. Oczywiście, j uznamy, że należy coś zmienić, wystarczy, że skontaktu" z partnerem. Zmiana zabierze tylko chwilę.

Donner i Frik czekali; Lebwohl przyglądał im się bada chwili podjął:

- Partner Joshuy został już wybrany; w tej chwili przech

ning. Jak się zapewne domyślacie, nie możemy nim sterów

jak sterujemy Joshuą, ponieważ ograniczenia jego program

łyby ograniczyć skuteczność Joshuy. Wybraliśmy jednak c2

ka, którego uważamy za wyjątkowo odpowiedniego do teg

nia. I zapewniam was, że jego trening jest bardzo intensywn:

Donner zacisnęła zęby i czekała.

Angus nie mógł zacisnąć zębów; jednak on także czekał. •;

- Nie przeciągaj, Hashi - mruknął Frik. - O kim mowa? >

Hashi Lebwohl rozpromienił się. ;

- O nikim innym niż naszym zaufanym sprzymierzeńcu i

dze, Milosu Tavernerze.

Gdzieś w głębi umysłu Angusa zapalił się nikły płomyk n

- Taverner? - nie dowierzał Frik. - Zwariowałeś? Chcesz j rzyć całą operację takiemu człowiekowi jak Taverner? On mą skrupułów co spalarka do śmieci. Już raz sprzedał ochronę Góii mu. Wystarczyło mu odpowiednio zapłacić. Nas pewnie też s' daje, a jeśli nawet nie, to zacznie, kiedy tylko ktoś zaproponuje wystarczająco duży kredyt.

- Nie sądzę. Istnieje kilka zabezpieczeń. Przede wszystkim r danych jest niezmienny. Taverner w praktyce nie może wydać' strukcji sprzecznej z oprogramowaniem Joshuy. No a każda w_ na instrukcja, każde słowo, jakie wypowie w jego obecności, zo nie trwale zapisane. Nasz Milos nie zdoła ukryć swoich dzi W dodatku wiemy, że nie można na nim polegać. Mamy wszyst' potrzebne dowody. Jeśli spróbuje nas zdradzić, zniszczymy W tej sprawie nie pozostawiliśmy mu żadnych wątpliwości.

Lebwohl uśmiechnął się dobrotliwie.

- Zresztą, niezależnie od waszych obiekcji, musicie rozważ

kwestię prawdopodobieństwa. Partner Joshuy musi występować j

podwładny Angusa Thermopyle. Kapitan Thermopyle znany jest

Thanatos Minor i wiadomo, że nie służyłby pod niczyją komend

leże nigdy by nie przyjął do służby kogoś, kto nie jest przestępcą, neramowanie pozwoli mu wyjawić zdradę partnera, oskarżyć go, em i chronić. Dzięki temu Milos będzie musiał nam służyć. frik nie był przekonany, jednak Donner nie dopuściła go do głosu. _ Nie, Hashi. - Wydawała się niemal spokojna. - To wykluczo-Nie możesz tego zrobić. Zastanawiałam się, po co zabieramy Wernera z Gór-Komu, ale sądziłam, że nie chcemy dopuścić, że-« go schwytano. Nie pomyślałam nawet, że jest ci potrzebny do ijegoś takiego. Przecież on się zupełnie nie nadaje. Nie możesz zdrajcy powierzać broni takiej jak Thermopyle. Będę protestować. I opóźnisz całą operację? przekonywał ją Angus w wymuszonym milczeniu. Nie, nie rób tego. Wcale tego nie chcesz. Lebwohl spojrzał Donner prosto w oczy.

- Decyzja została podjęta - oświadczył. - Dyrektor zaakcepto

wał rozkaz już kilka tygodni temu. Muszę z dumą wyznać - dodał

jeszcze z zadowoleniem - że ja mu to zasugerowałem. Uważamy

wybór Milasa za doskonały.

Donner zacisnęła pięści, uniosła je... Ale nie miała kogo uderzyć.

- Lebwohl, jesteś dupkiem - warknęła przez zaciśnięte zęby.

Lebwohl zmrużył oczy.

- Pewnie cię nie zaskoczę, Min - odparował, sapiąc - jeśli powiem, że mam podobną opinię na twój temat.

- Daj spokój, Min - wtrącił poczerwieniały na twarzy Frik. - Porozmawiam z dyrektorem. Chciałbym, żebyś przy tym była.

Donner obrzuciła go zjadliwym spojrzeniem i wyszła z pokoju.

- A kiedy dyrektor nie zechce zmienić decyzji - rzekł Lebwohl

- spróbujesz znowu „działać poza nim". Tym razem ci się nie uda.

Ta gra jest głębsza, niż sobie wyobrażasz. Łatwo możesz utonąć.

Wściekły dyrektor PR poszedł w ślady Min Donner.

Kiedy oboje zniknęli, Hashi Lebwohl jeszcze przez jakiś czas zabawiał się Angusem, aż wreszcie posłał go do łóżka. Angus starał się ignorować poniżenie. Oczywiście, nie miał wyboru - ale teraz piekący ból rąk i penisa przyjmował z mniejszą wściekłością i grozą. Dano mu nadzieję, dano coś, co pozwoliło zapomnieć o koszmarze.

Na tym się skoncentrował, ponieważ fizycznie nie był w stanie wykastrować dyrektora GD.

304

16

Kapitański kaprys wleciał w szczelinę i zaczął się rozpadać* Według chronometrów stan zagrożenia trwał krótko; tak kr że właściwie był niezrozumiały. Gdy tylko osiągnęli odpowi prędkość, Nick uruchomił napęd skokowy i statek wszedł w jonową. A gdy tylko wszedł w tachjonową, fizyka wymiarów częła rozkładać go atom po atomie i wciągać w nicość, jak dy wietrze.

Przez kilka sekund dryfowali na granicy nieistnienia. Generator pola skokowego zawiódł dokładnie w niewłaści" momencie.

Kryzys nastąpił zbyt szybko dla logiki. Jedynie wyobraźnia i r tuicja okazały się dostatecznie szybkie, by ocalić załogę Nicka.

W szczególności ocalił ich Vector Shaheed - nie dlatego, że doskonały w swoim fachu, ale dlatego że wpadł w panikę. Natchn' ny wyobraźnią albo intuicją, spanikował we właściwy sposób.

Już wcześniej się bał. Nowy sprzęt Amnionu bezbłędnie pr~' szedł większość testów - a inne zwyczajnie dawały puste ekran Po prostu się nie wykonywały. I to go wystraszyło.

otny w przedziale napędowym, pod brzemieniem odpowie-ności za przetrwanie Kapitańskiego kaprysu - z Momą Hy-j przyciskającą palcem klawisz autodestrukcji statku, i ze sprzę-1 któremu nie mógł ufać, w generatorze pola - spokojny, fleg-tyczny Vector Shaheed stracił panowanie nad sobą. Kiedy Nick zarządził tachjonową, dłonie Vectora spoczęły na kon-li. Milisekundy po włączeniu pola skokowego wcisnął przerwanie, "ująć odwołać przeskok statku z przestrzeni Amnionu do ludzkiej. W teorii była to katastrofalna decyzja. Nikt nigdy czegoś takiego nie zrobił; nikt, kto przeżył skok, nawet czegoś takiego nie próbował. Kapitański kaprys powinien zgasnąć, stać się widmem, statkiem upiorów, żeglującym po niepoznawalnych morzach wymiarów.

Jednak w tym przypadku teoria była błędna. Pole skokowe, generowane przez sprzęt Amnionu, okazało się anomalią: było otwarte, jak nie powinno być żadne przyzwoite pole. Zamiast doprowadzić do zguby Kapitańskiego kaprysu, Vector Shaheed przeciągnął statek z powrotem do normalnej przestrzeni.

Przy okazji wypalił obwody sterujące i kilka elementów napędu. Kiedy silniki skokowe przestały działać, Kapitański kaprys powrócił do tardjonowej.

Wyskoczył znad szczeliny niczym wystrzał z działa cząsteczkowego; wbił się w normalną przestrzeń z dopplerowskim wyciem, jakby jęczały wszystkie gwiazdy. Skan i nawigacja oszalały. Prędkość była tak wielka, tak dalece przekraczająca cokolwiek osiągalnego przez silniki, że komputery zupełnie sobie nie radziły. Dylata-cja czasu deformowała wszystko; czujniki wydawały z siebie elektroniczny bełkot. Rekalibracja komputerów zajęła długie minuty; dopiero wtedy mogły ocenić warunki i skompensować zakłócenia. Kiedy wreszcie przeanalizowały nowe dane, zameldowały, że Kapitański kaprys porusza się z prędkością 0,9 c - około 270.000 kilometrów na sekundę.

To nie powinno być możliwe. Żaden ludzki statek nie został skonstruowany dla takich szybkości. Z drugiej strony, nie wystąpiło żadne przeciążenie ani stres. Wewnętrznie statek równie dobrze mógłby dryfować. Problemy były zewnętrzne i chwilowo nie niosły żadnego zagrożenia. Po prostu komputerów nie przystosowano


306

307

do interpretacji danych, jakie próbniki i sensory odbierały"

i głębokiej czerni. i

Minęła prawie godzina, zanim astrogacja poinformował

gdzie trafili. >

* * * '!

Morna Hyland miała podobny problem. Zanim jeszcze o świadomość, prześladowało ją dziwne uczucie, że czegoś jej* Czegoś fizycznego: jej ciało tkwiło w niewłaściwej pozy'' w niewłaściwym miejscu. Jak w delirium rzucała się z boku * jęczała przez sen, usiłowała dosięgnąć konsoli, której nie był Autodestrukcja... Jeśli coś poszło nie tak, powinna nacisn wisz. Po co groźby, jeśli nie ma zamiaru ich spełnić; nikt jej j cej nie uwierzy; ta odrobina władzy, którą dla siebie wywi przepłynie jej między palcami jak dym.

Jeśli naciśnie klawisz, Davies zginie. Jej syn zginie. Zg* wpół szalony od zwichniętej tożsamości i skażonych wspo Nie dostanie już szansy, by stać się sobą - tą jej częścią, którą ła za wartą ocalenia.

To i tak lepiej, niż pozwolić na oddanie go Amnionowi. ,

Uderzała w klawisz, aż zabolała ją ręka, aż dłoń zadrżała siłku. Nic się nie stało.

Klawisz zniknął. ,

Zniknęła rezerwowa konsola dowodzenia. *

Ręce miała puste... Bezsilna i zgubiona...

O Boże.

Z trudem uniosła powieki i zobaczyła znajome ściany sw kabiny.

Leżała na koi, splatając dłonie pod mostkiem; walczyły ze s\ jak gdyby prawa powstrzymywała lewą przed zgubnym ruchem

Nick wiedział o implancie strefowym.

Obiecał Daviesa Amnionowi.

Jej władza zniknęła.

- Obudziłaś się? - zapytał jakiś głos. Powinna go rozpoznać.. Martwiłem się o ciebie. Mikka musiała mocno ci przyłożyć. Zabr bym cię do ambulatorium, bo mogłaś dostać wstrząsu, ale Nick nie zgodził. Słyszysz mnie? Jeśli tak, to spróbuj coś powiedzieć.

i nie umiała poznać tego człowieka po głosie, powinna przy-nniej spojrzeć na niego i przekonać się, kto to. Kiedy jednak kowala, ból uderzył ją w tył głowy niby trafienie ze strzelby rzeniowej, a cała kabina rozpłynęła się za mgłą łez. Mikka musiała mocno jej przyłożyć, to prawda. Pierwsza oficer 1 końcu zadeklarowała swoją lojalność. Ale jak tego dokonała? 0pitański kaprys musiał mocno przyspieszać, inaczej Morna by "■». zasnęła. Więc jak Mikka zdołała wstać z fotela?

Musiało nastąpić jakieś opóźnienie. Morna była pewnie zbyt zmę-iTona, żeby obudzić się natychmiast, kiedy wyłączyli ciąg, a implant ■strefowy ją uwolnił. W tym czasie Mikka zaszła ją od tyłu i... ; - No już, Morno - nie ustępował głos. - Spróbuj. Musisz się obudzić. Nie zmuszaj mnie, żebym tobą potrząsnął. Mógłbym ci zrobić krzywdę, a jesteś już wystarczająco obolała.

Zidentyfikowała mówiącego, jakby od samego początku wiedziała, kim jest. Vector Shaheed.

Spróbuj... Dobrze. Przecież potrafi. To konieczne. Przełykając łzy i ból, zapytała z trudem:

- Gdzie...?

-W swojej kabinie - odparł. - Wszyscy żyją, przynajmniej chwilowo. Prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem, w jaki sposób,

ale przeżyliśmy. Mimo oślepiających detonacji wokół potylicy, pokręciła głową.

Nie tego chciała się dowiedzieć. -Gdzie...? Czy uciekli z zakazanej przestrzeni? Czy Amnion im już nie

zagraża?

- Gdzie jest twój syn? - zgadywał Vector. - O to pytasz? Nick ka

zał go zamknąć. Z tego, co słyszałem, nic mu nie dolega. Wygląda

groźnie jak jego ojciec, ale nikt mu niczego nie zrobił. Nie było czasu.

Morna zacisnęła pięści, żeby powstrzymać jęk.

- Gdzie jesteśmy? - wycharczała poprzez detonacje.

- Niech to szlag... - westchnął Vector. - Obawiałem się, że o to spytasz. No dobrze, masz prawo wiedzieć. Przykro mi to mówić, ale nie udało się. Nowe części zawiodły. Wyszliśmy ze szczeliny tak prędko, że przekroczyliśmy nasze parametry operacyjne. Przez jakiś


308

309

czas nie działała astrogacja. Komputery nie mogły zrozum;

ze skanu. Ale przed chwilą rozmawiałem z mostkiem. Nic

Zawahał się, nim dokończył. «

- Nick kazał mi informować o twoim stanie. Kiedy w mostek, powiedział, że w końcu ustalili naszą pozycję. A steśmy w przestrzeni Amnionu. To złe wieści. Dobre wie: że pokonaliśmy większą część dystansu do Thanatos Min śmy tak blisko, że za dzień czy dwa powinniśmy zacząć Ir nie. Jakoś się nam udało zamienić katastrofę w przeskok r: Chociaż domyślam się, że z twojego punktu widzenia to dobra wiadomość.

Morna znów pokręciła głową. Teraz płakała, ponieważ ' to potrzebne. Wciąż w zakazanej przestrzeni, wciąż w zasięg tów Amnionu... Nick obiecał im jej syna. Te okręty zażądaj nienia obietnicy.

Jedyna nadzieja polegała na tym, że Kapitański kaprys, głęboko w ludzką przestrzeń i Amnion nie będzie ich ścigał.

Tak jak władza, nadzieja także się rozwiała.

- Na twoim miejscu - szepnął Vector - nie poddawałbym

To ją zaskoczyło. Nie spodziewała się, że on - czy ktoko

z załogi Nicka - zrozumie jej utraconą nadzieję. Właściwie ni"; mowała, co właściwie przy niej robił: dotrzymywał towarzyi odpowiadał na pytania, pocieszał...

Słabym głosem, niby skrzywdzone dziecko, zapytała:

- O co ci chodzi?

Co mogę zrobić, żeby go ratować? Co jeszcze mi pozostało'

Mechanik wzruszył ramionami. <

- Nick jest... cóż, w braku pełnej psychoanalizy powiedzmy

ko, że jest stosunkowo nieczuły. W normalnych okoliczność'

sprzedaż twojego syna nie odebrałaby mu spokojnego snu.

w każdych okolicznościach sprzedaż twojego syna i bycie ofi

oszustwa doprowadziłoby go do wściekłości. A Amnion nas o~

kał. To dość oczywiste.

Oszukał? Oczywiste?

Morna wpatrywała się w Vectora i czekała.

- Nick prawdopodobnie nienawidzi cię do szpiku kości. Gdy

nie był taki zajęty, myślałby już, jak cię najmocniej zranić. Twój s

lajwieksze możliwości. Ale choćby nie wiem jak cię nienawi-ne dotrzyma umowy, kiedy wie, że go oszukali.

'adal czekała.

.Właściwie - mruknął Vector, jakby wygłaszał dygresję - powi-i się tego spodziewać. Myślę, że za bardzo cię nienawidzi, żeby śleć rozsądnie. Gdyby myślał rozsądnie, nie mówiłby w ten spo-b przy lym 'cn ..emisariuszu". Było aż nazbyt oczywiste, że chce pozbyć twojego syna. Więc czemu Vestabule nie próbował się tar-wać? Dlaczego przyjął warunki Nicka? Myślę, że im tak napraw-nie zależało na twoim synu. Był tylko pretekstem do wymiany, aprawdę chcieli nam dać te części do napędu skokowego. Bo one nie były uszkodzone; nie mieliśmy problemów z kompatybilnością. Zostały skonstruowane, żeby zawieść, kiedy wejdziemy w tachjono-wą. Amnion sprzedał je nam, żeby się nas pozbyć... Żeby nas usunąć. Nie zważając na mgłę przed oczami i ból, ostry jak odłamki kości pod czaszką, Morna podparła się na łokciu, żeby lepiej widzieć

Vectora.

- Chcesz mi powiedzieć, że uważają nas już za martwych, więc

nie będą nas ścigać? Vector kiwnął głową. Myśl była zbyt kusząca, by w nią uwierzyć.

- Ale dlaczego? - spytała - Dlaczego próbowali nas zabić?

- Ponieważ prawdopodobnie wiedzieli, że Nick ich oszukał. -Ale to przecież nieprawda - zaprotestowała. - Sam wiesz.

Owszem, zaproponował im zbadanie swojej krwi, chociaż wiedział, że wyniki będą bezwartościowe, ale przecież nie obiecywał, że będą inne. Zawsze może twierdzić, że dokładnie dotrzymał warunków.

- To właśnie ich problem - przyznał Vector. - Dotrzymał umo

wy i oszukał ich równocześnie. Nie chcieli stracić dobrej opinii, ale

też nie chcieli darować mu oszustwa. A jak tego dokonał, musi być

dla nich sprawą najwyższej wagi. Jak mógł być odporny na ich mu-

tageny? Dopóki nie odpowiedzą na to pytanie, wszystkie ich kon

takty z ludzką przestrzenią są podejrzane.

Zastanowił się.

- Przypuszczam - stwierdził - że najchętniej by nas złapali i sami

dowiedzieli się prawdy, a przy okazji zdobyli świeży zapas ludzkich

istot. Ale tego nie mogli zrobić. Nie mogli być pewni, czy nie mamy


310

311

przygotowanej sondy skokowej, która przeniesie wiad ludzkiej przestrzeni. W tej sytuacji usunięcie nas w szczep lepsze rozwiązanie. Nikt by się nigdy nie dowiedział, że nas? li i zabili. A tajemnica odporności Nicka mogła przecież zg' z nami. Teraz, zanim się dowiedzą, że żyjemy, powinniśmy dzieć bezpiecznie na Thanatos Minor, jeśli to miejsce można bezpieczne. Jest w każdym razie publiczne. Będziemy i świadków piratów z całej galaktyki. Amnion nie może zaa'J ani nawet nas porwać, nie niszcząc swojej reputacji.

Morna nie chciała ufać Vectorowi. Nie chciała wierz

chciała się odsłaniać. Nie potrafiła jednak zgasić płomyka

który rozpalił. Jeśli Amnion przestał być problemem, to mus*

radzić tylko z Nickiem... •!

Błagam, niech to będzie prawda... Niech to będzie prawd

Nick nigdy nie przerażał jej tak jak Amnion. <

Wciąż nie widziała mechanika wyraźnie; łzy przesłaniały j dok. Ale teraz nie były to tylko łzy bólu i rozpaczy.

- Vector, dlaczego? - Głos miała zachrypnięty. - Dlaczego bisz? Groziłam ci śmiercią. Przez chwilę miałam ochotę żabi wszystkich. Dlaczego to dla mnie robisz?

Powinna uważniej się wsłuchiwać w tony jego głosu. Po jakoś strząsnąć łzy i przyjrzeć się jego twarzy. Wtedy może b; przygotowana na odpowiedź.

Przemówił jak ktoś zmęczony życiem i artretyzmem; mowa; woły wała cierpienie, jak przeciążenia.

- Żebyś nie oszalała. Żeby mocniej mógł cię zranić. ■'

Vector...

Wstał sztywno.

- Naprawiłem twoje drzwi - oświadczył tym samym tonem

Nie zdołasz znów ich odblokować. Teraz idę mu powiedzieć, że

obudziłaś.

Drzwi odsunęły się z sykiem i zasunęły. Lampki na panelu po' zywały, że są zablokowane.

* * *

Zanim otworzyły się znowu i zanim Nick Succorso wkrocz do kabiny, wzrok Morny się poprawił. Tył głowy wciąż sprawi

312

miejsca wybuchu jądrowego, ale Izy przestały płynąć L-szcie potrafiła się skoncentrować. Jej słabość zmieniła się samym jądrze siebie Morna stała się twarda i niedotykalny przechłodzona wściekłość. Musiała być twarda. W przeciwnym razie widok jego gniewnej ^y i płonących czerwienią blizn rozbiłby w puch jej odwagę. : Ma powód, by tak wyglądać, przypomniała sobie. Jest oszuka-artystą, zdradzonym przez instrument, o którym sądził, że na-■'-.y do niego duszą i ciałem. Podarowała mu coś, co sięgnęło do ca jego mrocznych, złożonych pragnień - a teraz dowiedział się, dar był fałszywy.

Potrafił mordować ludzi z mniej ważnych powodów. Zatrzymał się na chwilę tuż za progiem, żeby mogła się przyjrzeć, co ją czeka, żeby, widząc jego twarz, oceniła zagrożenie. Potem ruszył ku niej niepowstrzymanie, niby tłok w cylindrze silnika, i uderzył w policzek tak mocno, że zwaliła się na posłanie.

Ognie jak nowe zapaliły się jej w głowie. Płomienny ból sparaliżował, biały rozbłysk oślepił. Nie mogła się bronić, kiedy przeszukał jej kombinezon i znalazł czarną skrzynkę. W żaden sposób nie mogła mu przeszkodzić, kiedy odbierał jej władzę nad własnym życiem.

Cofnął się, ściskając sterownik. Podniósł go tak, żeby mu się przyjrzeć, a przy tym nie spuszczać jej z oka. Odczytał podpisy pod klawiszami.

Oszołomiona bólem nie zareagowała, kiedy wcisnął jeden z nich. Nic się nie stało.

- Dobrze - syknął, chowając sterownik do kieszeni. - Teraz jest

wyłączony. Wstawaj.

Nie mogła. Słyszała rozkazujący głos, rozumiała zagrożenie, ale była zbyt słaba, zbyt obolała. Bez sztucznego wspomagania stała się tylko człowiekiem - wyczerpaną, pokonaną kobietą.

- Powiedziałem: wstawaj!

Zdołała jakoś podeprzeć się rękami, unieść do pozycji siedzącej. Ogłuszona, oszołomiona klangorem słońc, nie była zdolna do niczego więcej.

- Teraz jesteś moja, ty suko - warknął. - Wykiwałaś mnie i okła

dałaś po raz ostatni. Przez chwilę już myślałem, że przeciągnęłaś

313

na swoją stronę Vectora. Nawet co do Mikki miałem w= Ale nie potrafiłaś. Też masz ograniczenia. Dopilnuję, żeb przekraczała. - Poklepał się po kieszeni. - I postaram . cierpiała. Postaram się, żebyś krwawiła i umierała jak . człowiek, a nie jakaś pieprzona superwoman. To twoja; szansa. Wstawaj!

- Po co? - Mimo bólu, jej lodowaty rdzeń gniewu nie k

Żebyś znowu mógł mnie uderzyć? Z tym skończyłam. Nie'

udawać twojej zabaweczki. Jeśli chcesz, żebym „krwawiła*

rała", to sam musisz się pofatygować. Ja ci już nie pomogę,

staram się, żebyś za to zapłacił. Przysięgam, że zapłacisz.

Jakoś.

Pochwycił ją, szybki jak gwiezdny rozbłysk, i przycią siebie.

- A jak niby to zrobisz? - zapytał, niemal plując jej w tw

Patrzyła na niego z wściekłością: jej lód przeciw jego płomi

- Nie możesz wykasować autodestrukcji. Twoje kody pricr

ciągle są bezużyteczne. - Zgadywała, ale nie ryzykowała wi

miał czasu rozwiązać wszystkich problemów, jakie mu pozosta"

Twój statek to bomba, czekająca tylko, żeby wybuchnąć. A

wiesz, jak ją zaprogramowałam. Może eksploduje, jeśli nie w;

dzę czegoś co parę godzin? Prawdopodobnie w końcu odkryj

zrobiłam z twoimi kodami, albo wykorzystasz implant, żeby

zmusić do mówienia. Ale możesz nie zdążyć. Thanatos Minor

je dla Amnionu. Wy, przestępcy, zawsze wierzycie, że pracujec'

siebie, ale służycie Amnionowi. Jak tylko znajdziemy się w

skanerów, stocznia powiadomi ich, że ciągle żyjemy. Wtedy będ

miał przeciw sobie ich okręty. I jeśli nie wystarczy ci czasu, _r_

z nimi walczył z aktywną autodestrukcją i bez kodów priorytetów

Widziała, że to do niego trafiło. Jego wściekłość nie zmalała,, zmieniła charakter. Instynkt walki o statek i własne życie był siln szy niż chęć zadania jej bólu.

- Wszystko to jest tymczasowe - mówiła dalej. - Potrafisz wiązać te problemy beze mnie. Ale dopóki ci się to nie uda, mu dbać o moje życie, musisz zachować mój sprawny mózg. M dzięki temu zrozumiesz, dlaczego tak naprawdę nie chcesz zranić. Ani Daviesa.

łuchał. Nie potrafił jej przerwać. Mówiła o sprawach, których mógł lekceważyć. I wciąż miała nad nim przewagę, nawet bez lantu strefowego: znała go lepiej niż on ją. To jego zaślepiła jej zywa namiętność. To go odsłoniło - a ją chroniło.

-Wściekłość zabarwiła mu twarz na kolor blizn. Mięśnie jak pow-

-y wystąpiły na karku. Nie uderzył jej jednak.

- Dlaczego? - warknął przez zęby.

" - Ponieważ - powiedziała wyraźnie, jakby nie dbała, że jest do-tecznie rozjuszony, by ją zabić - jesteś kapitanem Nickiem Suc-•rso, który nigdy nie przegrywa. Jego oczy przypominały lufy pistoletów. Wciąż ściskał ją za

ramiona.

- Chcesz, żeby ludzie w to wierzyli. Chcesz, żeby w to wierzył

każdy przestępca czy gliniarz, który o tobie słyszał. Ale to nie

wszystko. Chcesz, żeby wierzyła twoja załoga. Nie kochają cię

przecież dlatego, że jesteś taki czarujący; nikt, nawet twoje kobiety.

Kochają cię z powodu twojej reputacji. Kochają Nicka Succorso,

który nigdy nie przegrywa.

Zaczerpnęła tchu.

- A jak myślisz, jak teraz wyglądasz? Jak wygląda ta twoja repu

tacja? Dla kobiety, która cię „wykiwała", czego nie odgadłeś, bo

miała implant strefowy, zaryzykowałeś życie i statek w zakazanej

przestrzeni. I nastąpiła katastrofa: wpakowałeś się w takie kłopoty,

że musiałeś pozwolić Amnionowi się oszukać. Gorzej: wpakowałeś

się w takie kłopoty, że musiałeś sprzedać człowieka, żeby tylko dać

im szansę oszukania cię. A potem matka tego człowieka opanowa

ła twój statek. Wcisnęła klawisz autodestrukcji i zmusiła ciebie

i Amnion do zrobienia tego, co chciała. Jak na kogoś, kto nigdy nie

przegrywa, to prawdziwy sukces.

Twarz Nicka zastygła jak beton, stwardniała i straciła wyraz. Blizny zbladły; furia w oczach przygasła. Morna wiedziała już, że jej groźba odniosła skutek: zmusiła go, by się opanował.

Poprzednią wściekłość potrafiła zrozumieć. Teraz jednak nie mogła go pojąć. Był groźny w nowy sposób, jak absolut niebezpieczeństwa.

Ona była absolutem siebie, na skraju wyczerpania - i zguby. Nie

wahała się.


314

315

- Jak myślisz, co osiągniesz, torturując i zabijając mnie al y ge^syna? Czy pozwoli ci to odzyskać reputację? Wiesz, że nie będziesz Nickiem Succorso, który przegrał, ale teraz wszyscy wiedzą, że kiedy przegrywasz, mścisz się na bezbronnych k i dzieciach. Ta historia się rozniesie, tak samo jak wszystkie nie. Ludzie nie będą już opowiadać o bohaterze walczącycm ze; powaną policją. Będą opowiadać o tobie, jakbyś był Angusem. Po raz pierwszy na pokładzie tego statku wymówiła imię sa. I po raz drugi w życiu głośno.

- Albo? - burknął Nick, pozostawiając swoją wściekłość Nie mówiłabyś o tym, gdybyś nie zamierzała mi czegoś w zaproponować.

Niczym Kapitański kaprys w szczelinie Moma balansów krawędzi nieistnienia, walcząc o przetrwanie.

- Albo - odparła - możesz zmienić tę historię. I

- Jak? - Twarz Nicka cały czas przypominała beton, ale kość, z jaką odpowiadał, zdradzała, że słucha uważnie.

- Możesz mnie pochwalić - wyjaśniła bez wahania. - Po włączyć do służby. Możesz się uśmiechać i grać bohatera. M nawet udawać, że pieprzyliśmy się przez parę godzin bez prze.

Próbował ripostować, ale mu nie pozwoliła. - Daj swoim ludziom szansę uwierzenia, że zrobiliśmy to r że zaplanowaliśmy to, żeby wyrwać Amnionowi Daviesa i Kapi ski kaprys, nie narażając cię na utratę wiarygodności ani statku na strzelenie. Jak mógłbyś załatwić to inaczej? Oprócz mojego syna miałeś nic, co mógłbyś wymienić na części napędu skokowego, gdybyś go sprzedał, nie mógłbyś go odebrać, nie łamiąc umowy., dyna możliwość to wykorzystać mnie przeciwko Amnionowi. O wiście, z początku będą wątpić. Ale zaczną się zastanawiać. A ja poprę. W końcu muszą uwierzyć, przynajmniej dopóki będziesz " traktował, jakby to był nasz wspólny plan. I dopóki nie skrzywd Daviesa. Nie musisz udawać, że go lubisz, albo że chcesz go wid wać. W końcu to nie twój syn. Po prostu zostaw go w spokoju. Odczekała, żeby dobrze zrozumiał jej słowa. - Czy taka historia bardziej ci się podoba? - zapytała po chw' - Czy w ludzkiej przestrzeni jest jeszcze ktoś, kto miał odwagę w ciąć taki numer Amnionowi?

316

yy jej opinii wszystkie wspaniałe opowieści o Nicku i tak były stwami. Dlaczego ta jedna miałaby się różnić?

puścił ją nagle i odepchnął od siebie. Nogi ugięły się pod nią

ipadła na koję. Nick oddychał ciężko i zdawało się, że dygocze.

e twarz pozostała bezlitosna. . - Zabiję cię za to - wyszeptał po chwili.

_ Wiem - odparła, patrząc mu w oczy.

_ Ale poczekam na odpowiedniejszą chwilę. Chyba że mnie zdradzisz. Wtedy nie będę miał powodu czekać. - Raz jeszcze zaczerpnął tchu i powoli wypuści! powietrze. - A teraz powiedz, jak przywrócić moje kody?

Morna wytrzymała jego spojrzenie.

- Chcę zobaczyć Daviesa. Potrzebuje mnie.

- Nic z tego. To jedyny hak, jaki mam na ciebie. Temu nie ufam. - Znów klepnął się po kieszeni. - Równie dobrze może być atrapą, a ty gdzieś schowałaś z dziesięć innych.

Pokręciła głową. Nie obchodziło ją, co myśli o czarnej skrzynce. Nagle zaczęła bać się o syna.

- Posłuchaj, Nick - powiedziała jak najspokojniej. - W samot

ności on oszaleje. Może już oszalał. Ma mój umysł; myśli, że jest

mną. Przynajmniej pozwól mi z nim porozmawiać - błagała.

. - Nie - odparł szorstko Nick. - Okłamywałaś mnie. Kłamałaś od chwili, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem z kapitanem pieprzonym Termo-piłą. A ja ci uwierzyłem. Myślałem, że naprawdę mi się oddajesz. Wykorzystałaś mnie... jak wszyscy. - Stał się nagle zimny jak ona, i równie jak ona niedostępny. - Powiedz, jak mam przywrócić kody?

Pełna nadziei i desperacji powiedziała.

Skinął głową, uznając skuteczność gambitu. Potem ruszył do drzwi. Ctworzył je i obejrzał się, jak gdyby patrzył na nią po raz ostatni. Zegnał ją wzrokiem, choć głos miał chrapliwy i ponury.

- Wracasz na wachtę Mikki. Ale kiedy nie będziesz na mostku,

chcę cię mieć tutaj. Wolę, żebyś trzymała się od wszystkiego z da

leka. A jak tylko znajdę czas... - Wskazał kieszeń i wyszczerzył zę

by. - Zobaczymy, jak ci się spodoba, kiedy ktoś inny się tym bawi.

Wyszedł i włączyła się blokada drzwi.

Oszczędzając bolącą głowę, Moma wyciągnęła się na koi i próbowała powstrzymać płacz, ogarniający ją na myśl o tym, co przeżywa Davies.

317

17

Pół godziny później zadźwięczał interkom, wzywając na nr wachtę Mikki Vasaczk.

Po chwili wskaźniki na panelu kontrolnym drzwi zamigotały lenią: Nick ją wypuszczał. Wybiegła na korytarz, zanim zd zmienić zdanie.

Powinna zajrzeć do ambulatorium. Nadal cierpiała: każde rżenie serca przebijało głowę ostrzem bólu, jak gdyby zagrażał' wylew. W niepokojąco krótkich odstępach czasu rozdwajało się"" dzenie, a wysiłek ogniskowania wzroku wywoływał pot i na" starych, znajomych mdłości. Napięcie albo odrętwienie bud mrowienie w palcach. Być może pękła jedna z kości czaszki doznał urazu rdzeń kręgowy, czy nawet sam mózg. Jeśli mi krwiaka pod czaszką albo w rdzeniu, groził jej paraliż. Mimo to poszła na mostek, nie do ambulatorium. Nie mogła się doczekać, żeby położyć ręce na konsoli danych Bez wspomagania implantu strefowego czuła się słaba jak inw lidka; ledwie mogła chodzić. Od czasu do czasu zataczała się ściany. W jednym z ocalałych przedziałów umysłu zastanawiała si 318

bardzo jest uzależniona od swojej czarnej skrzynki, czy przy-idkieni, w dodatku do wszystkich innych kłopotów, nie czeka jej rndroni głodu. Liczba istniejących ograniczeń przytłaczała. Lecz j^imo wszystko Morna szła naprzód.

Zbyt mało szans jej pozostało. Nie mogła zmarnować żadnej z nich.

Kiedy weszła na mostek, Nick powitał ją uśmiechem, który mog-jaby ocenić jako lubieżny, gdyby nie był taki krwiożerczy - i gdyby jego blizny nie miały jasnoszarej barwy popiołu.

Zjawiła się jako ostatnia z wachty Mikki. Oprócz Nicka i Siba Mackerna, pierwsi już wyszli, zapewne potwornie zmęczeni. Wszyscy obecni, odwróciwszy się, patrzyli na nią.

Najwyraźniej Nick nie uprzedził, że Morna podejmuje obowiązki. Mikka spoglądała na nią obojętnie, praktycznie bez wyrazu; kostki prawej dłoni miała otarte i opuchnięte, ale nie dawała poznać, że ją bolą. Scorz patrzył z otwartymi ustami, jak gdyby zapomniał o oddechu. Drugi skaner przenosił wzrok z Morny na Nicka; sprawiał wrażenie, że chciałby mieć w oczach czujnik dopplerow-ski, by zbadać znaczenie jej przybycia. Karster zrobił minę niczym mały chłopczyk nie potrafiący rozwiązać zadania z matematyki.

- Nie wierzę - wymruczał zaszokowany Mackern. - Nie wierzę.

- Zwątpienie błysnęło mu w oczach. - Morna, dobrze się czujesz?

On mówił... ale przypuszczałem...

Nagle zamknął usta, jakby przerażony własnymi myślami.

- Zastanowiłeś się, Nick? - zapytała drażliwa druga sternik, Ransum. Była zbyt zdenerwowana, by zachować milczenie. - Musimy z nią pracować? Przecież chce nas wszystkich pozabijać.

- Będziecie z nią pracować. - Głos Nicka pasował do jego uśmiechu. - I polubicie to. Jeśli myślisz inaczej, to chyba za mało mnie znasz.

- Ale co z autodestrukcją? - wtrącił Scorz. - Jeśli pozwolisz jej dotknąć komputera, może nas przecież wysadzić.

- Mówiłem swojej wachcie, a teraz powiem wam. Odzyskałem swoje kody priorytetowe. Vector wykasował autodestrukcję. - Tylko nabrzmiałe mięśnie na karku zdradzały napięcie. - Spełniła swoje zadanie i nie jest nam już potrzebna.

- Niech to szlag! - syknął Karster, jakby doznał objawienia. -Zrobiliście to specjalnie...

319

Uświadomił sobie, co powiedział. Nagle bardzo zajęty się nad konsolą.

Implikacje wydarzeń były zbyt niebezpieczne, by się z nirrr rzyć. Pozostali poszli za przykładem Karstera i teraz już tylko i Mikka jeszcze patrzyli na Mornę.

Nick, Mikka... i Sib Mackern.

Pierwszy danych dusił się niepewnością; nie mógł się uw Wyglądał, jakby bardziej go zaniepokoiła obecność Morrr mostku niż wszystko, co dotąd zrobiła.

- Blefowałaś? - wykrztusił, jak gdyby ktoś przemocą w

z niego to słowo.

Pytanie brzmiało jak oskarżenie. Wyraźnie wolał o niej m jak o nieprzyjacielu.

Moma czuła pulsujący ból głowy; miała już dosyć kłamstw, nak, dla dobra Daviesa, spojrzała Mackernowi prosto w oczy. i=

- Potrzebowaliśmy części napędu skokowego. Ja chciałam*

chować syna. Jak inaczej mogliśmy tego dokonać?

Mikka mogła zdemaskować oszustwo - była na mostku reze" wym i poznała prawdę. Mimo to milczała. Skrzyżowała ramion piersi i spoglądała obojętnie. Wcześniej wspomogła Nicka wł pięścią; teraz pomagała mu milczeniem.

Mackern na moment otworzył usta do protestu; pot czy łzy zal mu w oczach. Potem jednak, nagle wystraszony, opanował się szy' Niepewnie, jakby utracił dawne nawyki, wstał z fotela i zszedł z mo"

Nick z satysfakcją pokiwał głową.

- Przejmujesz - zwrócił się do Mikki, zwalniając konsolę do

dzenia. - Gdybym wiedział, że możemy latać tak prędko, już da

no bym tego spróbował. Utrzymuj nas na kursie. Monitoruj wszy

ko; przy tej szybkości nie chcę żadnych niespodzianek. Jutro

czniemy myśleć o hamowaniu.

Obejrzał się.

- Morna - dodał niemal swobodnie. - Spróbuj odkryć, co się st

ło. Masz nasze dane naukowe, a Vector da ci wszystko, czym dy

ponuje. Jeśli zrozumiemy, jak to działa, może uda się nam tym st

rować, a nawet osiągnąć coś takiego celowo. Wiedza, jak uzysk"

wać takie prędkości, jest warta fortunę.

Morna przyjęła polecenie, ale nie ruszyła się z miejsca.

_ Nick, co z Daviesem? - zapytała niemal nonszalancko.

przesadziła. Nick skrzywił się niechętnie.

_ Skąd mam wiedzieć, do diabła? Nie miałem czasu, żeby potrzymać go za rękę.

Zadygotała; bała się, że straci nad sobą panowanie. Uspokoiła się i wysiłkiem. Ukłucia bólu utrudniały widzenie; zignorowała je.

- O to mi właśnie chodzi - powiedziała. - Byłeś zbyt zajęty, żeby

o nim myśleć. Czy poleciłeś komuś się nim zająć? Jak on sobie radzi?

Nick spojrzał na nią gniewnie, ale nie złamał paktu. Mrucząc pod nosem przekleństwa, włączył interkom przy konsoli dowodzenia.

- Liete!

- Słucham, Nick - odpowiedziała po chwili druga oficer.

- Morna martwi się o naszego gościa - rzucił pogardliwie. W tej kwestii nie musiał ukrywać niechęci. - To twój problem. Prawdopodobnie chce jeść. Może dostać. Prawdopodobnie brakuje mu towarzystwa. Tego nie może dostać. Jeśli się wyrwie, zapłacisz za to własną skórą. Mam dość kłopotów, żeby jeszcze grać ojca cudzego bachora.

- Dziękuję - szepnęła Morna pospiesznie, powstrzymując drżenie głosu. Usiadła przy konsoli danych i przypięła pasem siebie i swoje lęki.

* * *

Miała kłopoty.

Ból bezustannie pulsował w głowie. Brakowało jej śliny, by zwilżyć usta i gardło, a palce miała odrętwiałe i niezręczne, nie radzące sobie z klawiszami. Przy każdym wysiłku świat się rozmazywał i dawał o sobie znać żołądek. Ledwie nadążała z obowiązkami, a przecież miała też inne problemy.

Potrzebowała pomocy; potrzebowała implantu strefowego. Wszystko, co udało jej się osiągnąć na pokładzie Kapitańskiego kaprysu, osiągnęła ze sztuczną energią i koncentracją. Teraz odebrano jej te możliwości; pozostała tylko cena do zapłacenia.

Uzależnienie. Ograniczenia. I wiedza, że bez czarnej skrzynki być może nie zdoła ocalić syna.

Czasami wzrok ją zawodził, gdyż dawały o sobie znać skutki ciosu Mikki; czasami dlatego, że płakała. Konsolę przed nią przesłaniała mgła, a ekrany rozmywały się we łzach.


320

321

Nick uznałby za zdradę, gdyby komukolwiek pozwoliła żyć, że płacze. Ale nie mogła przecież wiedzieć, czy ktoś ą nych coś dostrzegł. Musiała się opanować.

Musiała spróbować. Ta konieczność ją podtrzymywała, b~

dowatym twardym rdzeniem wszystkich planów. Davies jes*

cze bardziej bezbronny niż ona. Jeśli nie znajdzie sposobu, ■

koś się z nim skontaktować, będzie zgubiony.

Musi spróbować.

Z początku przekraczało to jej siły. Same testy i dane, jak: dała Mikka, wystarczały, by wyczerpać jej energię; a przecie^ siała jeszcze pracować nad analizą dla Nicka. Nie miała cza' nic innego; ani odrobiny uwagi, żadnej siły.

Ale wtedy, nieoczekiwanie, jakby wynurzył się ze szcz przy jej konsoli stanął Mały z kubkiem kawy i talerzem kana

- Vector powiedział - wymamrotał - że nie miałaś czasu na J

nie. Kazał ci to przynieść. - Był zakłopotany. Kiedy nie sięgnę1

dar od Vectora, dodał: - Spytał Mikkę. Mówi, że nie ma sprawy'

- Do diabła - burknął Scorz. - Gdybym wiedział, że wy sta

zagrozić rozwaleniem statku, a będę miał posiłki podtykane

nos, już dawno bym to zrobił.

Ransum zachichotała nerwowo. ■

Morna wzięła kawę i jedzenie. Z twarzą ukrytą za włosami szep-- Dziękuję. - Potem czekała, aż Mały sobie pójdzie. Kiedy zniknął, zjadła i wypiła. Poczuła się trochę lepiej; odr na życia popłynęła przez palce.

Po kilku minutach zaczęła pracować nad rozwiązaniem prou mów osobistych.

Testy i dane, jakich żądała Mikka, wyświetliła na jednym z żych ekranów i przesuwała je, żeby wszyscy widzieli, że pracą Na drugim ekranie prowadziła program wyszukiwawczo-poró nawczy, sprawdzający, czy w zasobach Kapitańskiego kaprysu ma analogii do tego, co wydarzyło się w szczelinie.

Ale ekrany konsoli wykorzystywała do badań nie mających n wspólnego z jej obowiązkami.

322

Najpierw rzeczy najprostsze: bez większych kłopotów odkrył gdzie zamknięto Daviesa. Siedział w jednej z kabin pasażerskie

woje drzwi od jej kwatery. Nie stawał się przez to fizycznie dostępny; z pewnością był nadzorowany, a Nick dopilnuje, żeby Morna nie mogła się wyśliznąć. Ale już sama wiedza, gdzie znajduje się syn, zmniejszyła jej niepokój. Mogło być gorzej: Nick mógł go zamknąć w kapsule ratunkowej. W kabinie Davies mógł się przynajmniej poruszać, umyć, położyć.

Wciąż nie wiedziała, jak do niego dotrzeć. Ale zbyt intensywne myślenie otępiło jej obolały umysł. Aby czymś się zająć, zaczęła analizować rejestr komunikacji statku.

To było trudniejsze: powinna pracować tak, żeby ani Scorz, ani Mikka, niczego nie zauważyli. A wciąż musiała poświęcać uwagę swoim normalnym obowiązkom. Pierwsza oficer zażądała sprawdzenia hipotezy zmęczenia metalu, by się przekonać, jaki wpływ na pancerz statku ma dylatacja czasowa i naprężenia. Niektórzy teoretycy uważali, że kiedy obiekt fizyczny osiąga prędkość zbliżoną do c, zaczyna tracić materię, aż zostaje zredukowany do czystego światła. Jeśli Kapitański kaprys tracił materię, Mikka chciała o tym wiedzieć. Program wyszukiwawczo-porównawczy wciąż pokazywał zera, żądając ponownego określenia parametrów. Przez godzinę nie potrafiła wyciągnąć z komputera komunikacyjnego pożądanych informacji.

Wreszcie ją dostała: od chwili powrotu do tardjonowej Nick wysłał tylko jedną wiadomość. Nie skierował jej do Thanatos Minor, ale do najbliższego satelity nasłuchowego PZKG. Było to żądanie pomocy.

Nick informował o swojej pozycji, kursie i prędkości, oraz twierdził - bez dodatkowych wyjaśnień - że jest ścigany przez okręty Amnionu. Przypominał PZKG, że nie mogą pozwolić na przejęcie statku z załogą. Nalegał, żeby wysłali do zakazanej przestrzeni niszczyciel.

Nic z tego, mruknęła Morna, czytając wiadomość. Jeśli ci się wydaje, że jesteś tego wart, to się mylisz. PZKG może chce ukryć przed resztą ludzkości istnienie środka uodparniającego na mutagen Amnionu, ale właśnie z tego powodu nikt w sztabie nie zgodziłby się na ryzyko, jakie podjął Nick. Udowodnił, że jest za głupi, by żyć. Każdy wysłany do nich okręt PZKG pojawi się jako zagrożenie, nie ratunek. Dalej jednak nie zdołała się posunąć. Interesy Nicka z PZKG nie dawały jej żadnego punktu zaczepienia, żadnego sposobu

323

nakłonienia go, by pozwolił jej rozmawiać z Daviesem. > umiała sobie nawet wyobrazić, jak się do niego dostać na; ną rękę. Wachta powołi dobiegła końca, a Morna wciąż ni Jazła odpowiedzi, na której najbardziej jej zależało.

Kiedy Mikka wezwała łudzi Liete, Nick pojawił się na nr żeby odprowadzić Mornę do kabiny.

Rozgorączkowane oczy i wymuszony uśmiech zdradzały, ma zamiary; nie musiała interpretować spojrzenia ani znac~ stukania palcem w kieszeń kombinezonu. Nagle łzy znowu st jej w oczach; miała uczucie, że z mięśni odpływa resztka en Tylko implant strefowy pozwalał znosić dotyk Nicka; teraz zos wykorzystany przeciwko niej.

- Mam nadzieję, że jest tego warta - mruknął Scorz, ni

Nicka, ale tak, żeby Nick usłyszał.

- Nigdy nie wiadomo - odparł Nick, trochę zbyt ostro.

Na jedną chwilę Morna odzyskała swój gniew. Nie potr

uśmiechnąć się do Nicka ani udawać zadowolonej, dopełniła v swojej części umowy, wykonując w stronę Scorza obsceniczny g' Karster i Ransum zaśmiali się niepewnie. Morna zeszła z mostka; Nick przestał się uśmiechać, gdy t oboje znaleźli się w korytarzu. Trzymał ją za rękę, jakby się bał,' spróbuje uciec. Nie mogła; próbowała samą siebie przekonać, -potrafi wytrzymać wszystko, co może jej zrobić, że dła ratow" syna zniesie władzę Nicka, jak kiedyś znosiła władzę Angusa. W" działa jednak, że to kłamstwo.

- Teraz zacznie się zabawa - szepnął chrapliwie, kiedy stan przed jej kabiną.

Wepchnął Mornę do środka. Jakoś udało się jej odwrócić twa do niego.

Drzwi się zamknęły. Nick ściskał sterownik jak granat, ścisk tak mocno, że żyły wystąpiły mu na grzbiecie dłoni.

Może chciał, żeby błagała go o litość, żeby padła przed nim n kolana. Może tego właśnie potrzebował.

324

Jeśli tak, nie doczekał się. Bez sterownika implantu nic nie mog ła dla siebie uczynić. Ale mogła odmówić poniżania się.

płoń zaczęła mu drżeć. Blizny miały kolor starej kości -jakby

/schła w nich cała namiętność.

Morna patrzyła spokojnie i czekała, kiedy wybuchnie. Czekała, łeby na nowo zaczęły się cierpienia, jakie przeżyła na pokładzie Ślicznotki.

- Mówiłem ci - powiedział nagle - o kobiecie, która mnie

okaleczyła? - Głos mu drżał, jak palce.

Czekała, nie mrugając, niemal bez tchu.

- To, co ty zrobiłaś, jest gorsze.

Wytrzymała jego zbolałe spojrzenie. Może powinna coś powiedzieć,

ale nic nie przychodziło jej do głowy. Mogła tylko odmawiać błagań. Zaciskał palce, aż pomyślała, że przełamie sterownik. Nie dotykał jednak przycisków. Twarz mu pobladła i przybrała barwę blizn. Usta wyglądały jak brzegi zastarzałej rany.

- Problem w tym - oświadczył, drżąc cały - że teraz, kiedy cię

już mam, wcale cię nie chcę. Nigdy cię nie pragnąłem. Chciałem

tylko, żeby mnie ktoś pragnął.

Patrzyła na niego nieruchomo. Nick schował sterownik do kieszeni.

- Możesz być pewna, że zaopiekuję się twoim bachorem - obie

cał. - Jest mi potrzebny. Oddanie go Amnionowi chyba mi nie wy

starczy. Chcę, żebyś musiała patrzeć, jak go zmieniają. A potem

chyba dorzucę im też ciebie.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Kiedy tylko zamknęły się drzwi, zapłonęły lampki oznaczające blokadę.

Davies... Davies, modliła się; pomóż mi.

* * *

Rozpaczliwie potrzebowała odpoczynku. Kiedy jednak zasnęła, zanurzyła się w koszmary, od których pociła się jak Angus i krzyczała jak potępieniec.

Wszystkie były takie same. We śnie wszechświat otwierał się nagle wokół niej i dawał jej wyrazistość, wypełniał doskonałością. Kiedy przemawiał, przekazywał absolutną prawdę - i absolutną konieczność. Jej posłuszeństwo było tak wyraziste i doskonale, że zdawało się być radością.

325

Stawali przed nią jej ojciec i jej syn. Byli także jej ma' strami ojca, byli Min Donner i kilkoma instruktorami z A" byli nią samą, zgwałconą i porzuconą. Ale ten chaos czyn: ko wyraźniejszymi, doskonale zrozumiałymi. Wszyscy mó' Morno, ratuj nas jakby krzyczeli z bólu

więc brała maleńkie ładunki i mocowała je do serca oj

syna, albo swojego, i patrzyła z wyrazistą, czystą radością,

buchy rozrywają na krwawe strzępy wszystkich, których ko.

Zbudziła się od własnych krzyków, w jeziorach potu, jak

sen wycisnął jej kości do sucha. •

Po wachcie Liete i Nicka ponownie objęła dyżur na mostk razem Vector nie przysłał kawy ani jedzenia, ale po dyżur odprowadził ją do kambuza i pozwolił zjeść posiłek, zanim zamknął w kabinie.

Może dlatego, że po jedzeniu była silniejsza - a może po minęło więcej czasu od chwili, kiedy straciła osłonę implantu! fowego - koszmary stały się jeszcze gorsze.

Wariuję, myślała, kiedy groza odbijała się echem w pamię stem skończona.

Tym razem jednak wpadła na pomysł. Szaleństwo miało pewne zalety. Przede wszyskim było nie; widywalne: nikt się go nie spodziewał. A że i tak była skońc" nie miała już nic do stracenia.

Niemal spokojna zajęła stanowisko na wachcie Mikki. Kos ry pozostawiły ją wyczerpaną, ale skupioną- lęki zostały chwil" zaspokojone. Jako kamuflaż wykorzystując pracę, jakiej wynr od niej Mikka i Nick, połączyła się z komputerem roboczym sta Nie próbowała majstrować przy zamkach u drzwi - ani swoi ani Daviesa. To byłoby zbyt oczywiste; Mikka albo Nick na pe by coś odkryli. Ale mogą nie być tak czujni przy interkomach... Zamaskowana raportami naprężeń i badaniami szczeliny ot rzyła kanał między kabiną Daviesa i swoją. Otworzyła na stałe, było ryzykowne: kiedy Nick do niej wejdzie, Davies usłyszy ws stko. Jeśli Davies wyda jakiś odgłos, Nick także będzie słyszał. Pogodziła się z tym zagrożeniem, ponieważ nie miała inne wyboru.

i jest może obłąkana i zgubiona, ale przynajmniej zdoła porozma-■& z synem.

. chyba że Davies był już poza zasięgiem jakichkolwiek rozmów...

To mogło być prawdą. Tkwił zamknięty, samotny ze swym fundamentalnym kryzysem tożsamości. Ten kryzys to coś więcej niż emocjonalny niepokój - to stan całkowitego chaosu hormonalnego. Wobec niepojętej transformacji od embrionu do młodego chłopca, od sztucznie intensywnej seksualnej mieszaniny hormonów matki do własnej męskości, jego stan fizyczny musi być szaleńczo niezrównoważony.

Istoty ludzkie nie powinny przeżywać takich napięć. W znaczeniu Amnionu nie są do tego stworzone. Taka transformacja nigdy nie zastąpi lat miłości i opieki, jakich wymaga natura. Bez tych lat Davies jest pewnie zagubiony jak jego ojciec.

Pragnienie, by mu pomóc, wezbrało w Mornie, niby krzyk. Musiała jednak czekać, aż dotrze do kabiny.

Dziś Nick także ją odprowadzał, także ściskał za rękę, jakby sądził, że zechce się wyrwać. Teraz obawiała się go podwójnie: może przecież usłyszeć, że interkom jest włączony. Na szczęście miniony dzień znacznie go uspokoił; nie wyglądał jak człowiek, którego dręczą koszmary. W dodatku zbliżanie do Thanatos Minor z pewnością przypomniało mu sprawy, o których myślał, w które się angażował i które dawały mu większą satysfakcję niż Morna.

Bez słowa doprowadził ją do drzwi i zamknął w kabinie.

Kiedy została sama, zaczęła się trząść.

Nie wyobrażała sobie, w jakim napięciu żył Davies. Podczas kopiowania jej umysł nie był w naturalnym stanie; działanie implantu strefowego musiało wpłynąć na elektrochemiczne dane zapisane w jego mózgu. Różnili się więc, chociaż to od niej pochodził każdy świadomy fragment jego tożsamości. Ale czy uczyniło go to słabszym czy silniejszym'? Krótkie chwile rozmów sugerowały, że miał w pamięci białe plamy. Czy chwilowe? Czy te puste miejsca wypełnią się i zranią go jeszcze bardziej, osamotnionego i zagubionego?

Przez chwilę była zbyt przerażona, by mówić.

Ale potrzebował jej. Jeśli u niej nie znajdzie pomocy, nie może liczyć na nikogo.


326

327

Wyszła do sana, napić się wody i zwilżyć zaschnięte g~ tem oparła się o ścianę obok interkomu.

- Davies - szepnęła cicho, jakby się bała podsłuchu. - §

mnie?

Natychmiast usłyszała zdziwione westchnienie i odgłos

- Nie dotykaj interkomu - powiedziała szybko. - Otv

ten kanał na stałe. Jeśli czegoś dotkniesz, wyłączysz mnie.

i Liete zauważą, co się dzieje.

- Morna? - zapytał. - To ty?

Głos jej syna... Taki sam jak jego ojca - gdyby ten oj

młodszy i mniej gwałtownie bronił się przed swymi lękami.

- Gdzie jesteś? Co się dzieje? Dlaczego on mi to robi? Dl

mnie nienawidzi? Morna, za co? Kim ja jestem?

Moim synem.

- Posłuchaj, Davies. - Spróbowała przebić się przez bariercS

niepokoju. - Chcę odpowiedzieć na twoje pytania. Chcę ci

dzieć wszystko. Ale nie wiem, ile mamy czasu. Jeśli nikt nie,J

waży, co zrobiłam z interkomem, możemy rozmawiać bardzo'

go. Niestety, każdy, kto będzie sprawdzał, może nas odkryć,

my skupić się na najważniejszym. Czy masz kłopoty z pamię

Usłyszała jego oddech, jakby przycisnął usta do mikrofonu.

- Tak - przyznał po długiej chwili głosem małego dziecka,

dał bardziej stanowczo: - Nie wiem nawet, kim jestem. Jak

coś pamiętać?

Bądź cierpliwa, nakazała sobie. Nie popędzaj go.

- Jakie kłopoty?

- Po prostu przestaje działać. - Mikrofon tłumił głos; Davies i odczuwać ból albo złość. - Jestem dziewczyną. Pamiętam to, Moją ojczyzną jest Ziemia. Mam matkę i ojca, jak każdy. Ona ma, imię Bryony, a on Davies. Davies to mój ojciec, nie ja. Oboje są | cjantami, ale ona zginęła dziesięć lat temu, gdy statek ucierpiał w' ce z przestępcą; ojciec cudem przeżył. Ja też jestem w policji, po A" demii przydzielili mnie na statek ojca. To przecież nie ma sensu..

- Wiem. - Morna z trudem nad sobą panowała, ale musiała jak go pocieszyć. - Wytłumaczę ci wszystko, ale muszę wiedzi w którym miejscu kończą ci się wspomnienia. Jaka jest ostatn rzecz, którą pamiętasz?

; Może jej nie usłyszał - jak gdyby dzieląca ich przestrzeń rozciąga sic na całe lata świetlne.

_ Kiedy o tobie myślę - wychrypiał - to znaczy o tobie różnej r}e mnie... czuję się, jakby mnie gwałcili. Kn Proszę... - Szloch ścisnął ją w gardle. Musiała przełknąć ślinę, Łanim podjęła: - Chcę ci pomóc, ale nie mogę, dopóki się nie do-

Kiem, co pamiętasz.

i Davies długo milczał - tak długo, że serce niemal pękło jej z bólu, i kiedy czekała na odpowiedź. Wreszcie przemówił zza otchłani. I - Statek to Pogromca gwiazd, niszczyciel PZKG, ale zamaskowany. Udawaliśmy transportowiec rudy. Właśnie ruszyliśmy ze Stacji Gór-Komu w stronę pasa i zauważyliśmy statek o nazwie Ślicznotka. Ostrzegali nas przed nim. Kapitanem był Angus Thermo-pyle... - Zająknął się przy tym imieniu, jakby nie mógł zrozumieć, czemu wydaje mu się znajome. - Powiedzieli, że jest jednym z najgorszych, ale nie można mu nic udowodnić. Widzieliśmy... - Głos mu zadrżał; zrozumiała, że się otrząsnął. - Widzieliśmy, że spalił obóz bezbronnych górników. Zaczęliśmy go ścigać. Byłam... byłem na stanowisku bojowym, na mostku rezerwowym. Lecieliśmy za Ślicznotką. To ostatnie, co pamiętam.

Słuchając go, Morna nie wiedziała, czy ma się cieszyć czy rozpaczać. Wspomnienia kończyły się w chwili, kiedy pierwszy raz doznała ataku choroby skokowej. Przynajmniej na pewien czas została mu oszczędzona groza, jaką przeżyła później. Może dlatego był jeszcze dostatecznie zdrowy psychicznie, żeby w ogóle mówić. Jeśli pomoże mu, zanim w pełni odzyska wspomnienia, może potrafi stawić im czoło. Teraz przypadł jej straszliwy ciężar wyjaśnień. - No dobrze... - Stłumiła własny niepokój; Davies bardziej od niej potrzebował pociechy. - Teraz wiem, od czego zacząć. Najważniejsze jest to, że nic, co pamiętasz, czy co sobie przypomnisz na temat Morny Hyland, nie dotyczy ciebie. Wiesz, że to prawda, ponieważ w oczywisty sposób nie jesteś dziewczyną. Nie przypominasz własnego wizerunku we wspomnieniach. To nie są twoje wspomnienia. To moja przeszłość. To ja jestem Morną Hyland. Ty jesteś Daviesem Hylandem, moim synem. Kiedy odkryłam, że jestem w ciąży, postanowiłam cię urodzić. Ale na statku nie było to możliwe. To piracki statek, Davies. Nazywa się Kapitański kaprys i należy do człowieka,


328

329

który zachowuje się, jakby cię nienawidził: do Nicka Succo-kaliśmy. Mieliśmy uszkodzony napęd skokowy i nie mog" trzeć do bezpiecznego portu. - Ocenzurowała tę opowieść, by ją sfałszować; nigdy by jej nie wybaczył, gdyby go teraz ła. Chciała tylko, żeby łatwiej ją zniósł. - Dlatego Nick zabr zakazanej przestrzeni. Na Stację Atestującą. Do Amnionu. Milczenie Daviesa było gorsze niż przekleństwa albo Miał dosyć jej wspomnień, by zrozumieć, o czym mówi.

- Amnion zna technikę „wymuszonego rozwoju", sposób s

go doprowadzenie embrionu do dojrzałości. Zgodziłaam się rr

nie umiałam wymyślić nic innego, żeby cię zatrzymać. Ale er

nie ma przecież doświadczenia, wiedzy, umysłowości. Amni

trafi wyhodować ciało, ale nie stworzy inteligencji ani osobo-

Dlatego kopiują to wszystko od matki. I dlatego wydaje ci się,,

steś mną. Kiedy się urodziłeś, dali ci moją przeszłość: moje

mnienia, moje przeszkolenie; przecież nie miałeś własnej.

Zastanowiła się. t

- Ten mężczyzna, którego pamiętasz, to mój ojciec, Davie~ land, kapitan Pogromcy gwiazd. Jest twoim dziadkiem. Dałam go imię, ponieważ go kochałam i podziwiałam. I ponieważ c lam zachować przy życiu przynajmniej jego cząstkę. Całą resztę zabiłam.

Nie mogła tego powiedzieć; nie mogła ryzykować odtwor wspomnień, których los mu oszczędził. Dopiero kiedy zdo przedstawić we właściwym kontekście, kiedy go przekona, że żą do niej, nie do niego.

- Nikt cię nie nienawidzi - oświadczyła, pragnąc, by jej uwierz; Nie ciebie osobiście. Mówiłam ci przecież. Nick traktuje cię w sposób, ponieważ nienawidzi mnie. I dlatego sprzedał cię Amni wi. Ty sam niczego nie zrobiłeś. To nie jest twoja wina. On po pr~ za wszelką cenę próbuje mnie zranić.

- Dlaczego? - zapytał Davies. Jego głos brzmiał, jakby doc* dził z otchłani.

- Ponieważ on jest przestępcą, a ja policjantką - wyjaśniła Mo ciągle nie mówiąc wszystkiego. - To jeden z powodów. Są też inn lepsze, ale nie chcę o nich mówić, dopóki nie będziesz gotowy.

Davies, co myślisz? Co czujesz? Czego ci trzeba?

Ściana była zbyt twarda, zbyt bezosobowa. Morna chciała zobaczyć

-a, chciała go przytulić, stanąć między nim a jego strachem. Sądzi-

że zainteresuje się tymi powodami. Jednak pytanie ją zaskoczyło. . Morna, dlaczego moje wspomnienia się urywają? Twoje życie

ało dalej. Zaszłaś w ciążę. Opuściłaś Pogromcę gwiazd i trafiłaś tutaj. Wpakowałaś się w takie kłopoty, że musiałaś prosić Amnion o pomoc. Dlaczego wcale tego nie pamiętam?

_ Nie jestem pewna - odparła powoli, po omacku szukając drogi. - Nie jestem specjalistką od wymuszonego rozwoju.

Ani od urazów psychicznych.

-To chyba dlatego, że te wspomnienia są takie złe. Nie będę cię okłamywać. To, co zaszło, było... ohydne.

Żeby ratować umysł przed grozą Amnionu, wykorzystała implant strefowy do stłumienia lęku. Może to nie dopuściło do transferu wspomnień, które najbardziej ją raniły i przerażały.

- Twoje wspomnienia - oświadczyła mężnie - kończą się w chwi

li, kiedy pierwszy raz dostałam ataku choroby skokowej. To oczywi

ście mój problem, nie twój - dodała szybko, by go uspokoić. - Przede

wszystkim nie jest to skaza dziedziczna. Po drugie, przeskoczyłeś już

przez szczelinę. Gdybyś był podatny, pojawiłyby się jakieś objawy.

Ja jestem rzadkim przypadkiem: moja choroba zwykle pozostaje

w uśpieniu, a uaktywnia się w warunkach dużych przeciążeń. Po raz

pierwszy znalazłam się w takich warunkach, kiedy Pogromca gwiazd

mszył za Ślicznotką. Potem zaczęły się dziać straszne rzeczy. Jeśli bę

dziesz miał szczęście, nigdy sobie tego nie przypomnisz.

Głos Daviesa w interkomie brzmiał, jakby dochodził z drugiego końca galaktyki.

- Są powodem, dla którego Nick Succorso cię nienawidzi?

- Tak - przyznała cicho, jakby to stwierdzenie odebrało jej siły. - Niektóre.

- Morna, muszę wiedzieć, co to za powody. - Nagle jego głos zabrzmiał stanowczo. - Może on nienawidzi ciebie, ale odgrywa się na mnie. Oddał mnie Amnionowi. Teraz kazał mnie zamknąć. Pewnie czeka tylko na okazję, żeby mi zrobić coś gorszego. Muszę wiedzieć, dlaczego tak jest. Inaczej tego nie wytrzymam.

To żądanie zraniło ją mocniej, niż uważała za możliwe. Był przecież jej synem, ocalałą resztką wiary i poświęcenia jej ojca. Będzie


330

331

ją osądza! według norm, których obronie poświeciła życie ~

choroba skokowa i Angus Thermopyle jej nie pohańbili. W

prawdy pohańbi ją także w jego oczach. /

I co z tego? zapytała samą siebie. Czy to ma teraz znać Gdybyś była na jego miejscu, czułabyś to samo co on.

- Ponieważ go okłamałam - oświadczyła, obnażając dus~

- To wszystko? - syknął Davies, jak jego ojciec. - Nien cię, bo go okłamałaś?

- Tak. Ponieważ okłamałam go w tym, co najbardziej '

Każde słowo wbijało w jej serce igły wyrzutów i cierpieni

zmuszała się, by mówić dałej. - To człowiek udręczony, a ja

rzystałam to przeciw niemu. Nie chciał, żebym cię urodził

trzebna mu byłam dła seksu, niczego więcej. Kazał mi ciebie;

nąć. Mógł mnie do tego zmusić, mógł ze mną zrobić wszystkoi

tego wykorzystałam każde kłamstwo, jakie mogłoby go skłon

zmiany zdania. Powiedziałam, że jesteś jego synem.

- A nie jestem - stwierdził Davies zza szczeliny. - Mój ojci Angus Termo-piła. On tak powiedział: Angus Thermopyle. wiek, który wymordował tych górników.

Interkom maskował ukryte oskarżenie, ale Morna słyszał

jakby Davies krzyczał: Jesteś policjantką, a zaszłaś w ciążę z "

takim jak Angus Thermopyle! Dałaś mi takiego ojca! '■'

Na szczęście był zbyt przestraszony, żeby ją oskarżać. Żadn doświadczenie nie przygotowało go do takiej sytuacji.

- Czy naprawdę z tego powodu cię nienawidzi? - zapytał bł nym tonem. - Przecież obaj są przestępcami. Myślałem, że to że wspólnicy. Myślałem, że może mój ojciec jest na pokła Myślałem, że może przyjdzie mi z pomocą. Głos Daviesa załamał się po dziecięcemu. - Nie - odparła Morna. - Nie ma go tutaj. Siedzi w więzieniu^ Gór-Komie. Nie skazali go za to, co zrobił tym górnikom, ale znal coś, co mogli udowodnić. W całej ludzkiej przestrzeni to jedyny c wiek, którego Nick Succorso nienawidzi bardziej niż policji. Gd" przed twoim urodzeniem wiedział, że... - znowu wymówiła to inr jesteś synem Angusa, gołymi rękami przerwałby moją ciążę.

Bez żadnego znaku, bez najmniejszego ostrzeżenia, drz otworzyły się i do kabiny wszedł Nick. Ciemna krew zabarw 332

u blizny, podkreślając pełne furii spojrzenie. Wściekły grymas ^słaniał zęby, obie dłonie zacisnęły się w pięści.

- Morna? - zapytał nerwowo Davies. - Co to było?

Jego głos wcale Nicka nie zdziwił.

- Lubisz niebezpieczne życie - rzucił Mornie. - Czy nie przyszło ci do głowy, że nie powinnaś wchodzić mi w drogę? Nie muszę cię tu znosić. - Nagle zwrócił się do mikrofonu: - Ani ciebie, pieprzony bękarcie. - Jego gniew był niczym laser. - Mogę was oboje zastrzelić, i nikt tutaj ani w sztabie PZKG nawet nie mrugnie.

- Tylko spróbuj - odezwał się Davies, rozgniewany jak jego ojciec i zbyt niedoświadczony, by się opanować. - Spróbuj wpuścić do mnie jednego z tych swoich przestępców.

Uderzeniem pięści Nick przełączył interkom.

- Liete - warknął. - Odłącz interkom Daviesa. Od tej chwili jest

głuchy, zrozumiano? Nie życzę sobie, żeby cokolwiek słyszał.

- Jasne - odpowiedziała spokojnie Liete.

Wyłączył mikrofon i spojrzał na Mornę.

Miał zamiar ją uderzyć: wiedziała o tym. Potrafiła odczytać to szczególne ułożenie ramion, linie sylwetki. Nie mógł się inaczej wyładować. Będzie tak stał i czekał, aż jej własny strach ją sparaliżuje. A potem uderzy tak mocno, żeby połamać kości.

Może jej złamać żebro albo szczękę. Przy odrobinie szczęścia może rozbić czaszkę.

Już chciała powiedzieć: Dobrze, skończmy z tym. Nie chce mi się tak czekać, aż przestaniesz nad sobą panować.

Powstrzymał ją interkom.

- Nick... - Napięcie zastąpiło zwykłą obojętność Liete. - Jesteś

potrzebny na mostku.

Tego nie mógł zlekceważyć. Odwrócił się, włączył mikrofon, kciukiem wcisnął klawisz.

- O co chodzi?

- Mamy towarzystwo - poinformowała druga oficer. - Okręt Amnionu. Wyszedł z tachjonowej na granicy zasięgu naszego ska-iu. Jest teraz między nami a Thanatos Minor.

Nick uderzył w wyłącznik i biegiem ruszył do drzwi. Morna pobiegła także, zanim zdążył je zamknąć.

II

Nick zauważył ją.

- Do diabła...!

- Nick - nalegała Morna, niemal bez tchu. - Jestem ci po' na. - Korytarz był pusty; nikt nie mógł podsłuchać ich rozm Tak szybko, jak tylko potrafiła znaleźć słowa, przekonywała: -że zdołasz przeżyć Amnion. AJe na pewno nie przeżyjesz z zał która w ciebie nie wierzy. Musisz mnie mieć przy sobie i pod mać w nich przekonanie, że razem to planowaliśmy. Dopóki m; że stoimy po tej samej stronie, będą wiedzieli, że wciąż jesteś samym Nickiem Succorso, który nigdy nie przegrywa.

- Inaczej mówiąc - odparował - chcesz, żebym ci zaufał,

wykonałaś mojego bezpośredniego rozkazu, a teraz chcesz, żeb'

postawił wszystko, co mi zostało, na to, że mnie nie zdradzisz.

- Tamto było prywatnie - wyjaśniła. Przerwał jej próbę niesie

pomocy Daviesowi, więc była wściekła, wystraszona i nie db

o konsekwencje. - A to będzie publicznie. Chyba nawet ty pojm

jesz różnicę.

Warknął tylko i zamachnął się.

334

- Ale nie uderzył; chwycił ją tylko za rękę. Niemal przewracając

-rpnięciem, pociągnął w stronę windy.

_ To ma dobrze wyglądać - syknął. - Im mocniej mnie nacis-

: tym mniej zyskuję, zachowując cię przy życiu.

pobrze wyglądać... Nie wiedziała już, co to właściwie znaczy. Z każdą chwilą mniej rozumiała własne decyzje i skutki własnych ^jzialań. Nie panowała nad własnym życiem, i to na wiele sposobów. Rozszerzał się odstęp między tym, co myślała i planowała, a tym, co robiła. Wszystko wokół odbierała jak w gorączce, jakby na głodzie.

Mimo to odpowiedziała na jego żądanie tak, jak gdyby mógł na nią liczyć, jak gdyby wciąż była siebie pewna.

Razem pobiegli na mostek.

Kiedy dotarli, ulga przebiła się przez chłodną kompetencję Liete. W przeciwieństwie do Morny odwiedziła ambulatorium i opatrzyła swoje rany. W dodatku na pewno trochę odpoczęła. Nigdy też nie przeżyła zwątpienia we własne możliwości. A jednak wyraźnie nie chciała prowadzić statku w takiej chwili. Ulga dowodziła, że nie wie już, co myśleć o kapitanie. Nie chciała bez niego dowodzić podczas spotkania z okrętem Amnionu, ponieważ nie mogła już liczyć na jego aprobatę.

Nick nie zwrócił uwagi na jej reakcję. Jednym rzutem oka ocenił wskazania przyrządów.

- Sytuacja - rzucił.

Liete skinęła głową na jeden z ekranów.

- Pokazali się przed pięcioma minutami. Wyszli z tachjonowej na

granicy zasięgu. Dane skanu nie są jeszcze pełne. Przede wszystkim

ciągle jeszcze próbujemy skompensować zniekształcenia czasu rze

czywistego na czujnikach. Po drugie, program zwyczajnie nie prze

widuje tak silnego efektu dopplerowskiego. Musimy próbkować po

osiem do dziesięciu razy, żeby odfiltrować szumy. W tej chwili nie

wiemy nawet, w jakim kierunku lecą. Ale to Amnion: tego jesteśmy

pewni. Charakterystyka emisji przypomina jeden z tych okrętów,

które zostały przy Atestującej: Spokojne horyzonty. Jakimś wariac

kim zbiegiem okoliczności znaleźli się między nami a Thanatos Mi

nor. To znaczy: dokładnie między nami. Jeśli ktoś nie zmieni kursu,

to się zderzymy.

Nick zmarszczył czoło.

- Jak to możliwe? - zapytał.

335

Liete zerknęła na cuchnącego, oślizłego trzeciego sterni - To łatwe - wyjaśnił Pastille, muskając wąsik. Z sat;;* przyjął możliwość wykazania swoich umiejętności. - Alba trafilibyśmy tego dokonać. - Uśmiech sugerował raczej, że jest łatwy, a nie że wysoko ceni zdolności Alby Parmute. -4 dane: naszą prędkość, przyspieszenie i wektor, plus dokła czyt masy, pewne parametry histerezy i niezłe przybliżeń-moc wytrzyma nasz generator pola skoku, mogli wyplotować■ tyczne przeskoki od Atestującej do nieskończoności. Gdyby li zgadywać wielkość energii i parametry histerezy, na pewno im nie udało. Ale sami dostarczyli nam części, więc mieli ści formacje. Skoro byli pesymistami i przewidzieli, że możemy' żyć ich sabotaż, bez kłopotów przewidzieli też, gdzie nas s"'' Pod warunkiem, że wrócimy do tardjonowej po ich stronie g-" Morna wiedziała to wszystko. I była pewna, że Nick także' dział. Ale ten wykład dał mu czas do zastanowienia - a zało przyzwyczajenie się do jej obecności.

- Nadają coś? - zwrócił się do stanowiska komunikacji.

Trzeci łącznościowiec, niezbyt sprawny nawet w najlep

warunkach, teraz był wyraźnie przestraszony.

- Nie jestem pewien. Mamy za dużo szumów.

- Zaryzykuj - rzucił groźnie Nick. - Zgadnij.

Trzeci namiarowiec, Simper, parsknął w swoją wielką pięść*! Zaczerwieniony łącznościowiec zbladł nagle. Spojrzał na V jakby u niej szukał obrony.

- Raczej nie - oświadczył niepewnie. - A jeśli nawet, kom tego nie rozpoznaje.

- Jeszcze za wcześnie - wtrąciła Liete. - Mówiłam już: nie my nawet ich kursu. Nie potrafimy dostatecznie dokładnie oc dystansu. Nawet gdyby zaczęli nadawać zaraz po wyjściu z tac' nowej, możemy jeszcze tego nie odbierać.

- Czy to działa w obie strony? - spytała Morna. - Czy oni też mogą nas namierzyć?

Liete zastanawiała się przez chwilę.

- Nie widzę powodów, żeby nie. W każdym razie prawie na pe

no nie spodziewali się takiej sytuacji. Są pewnie zdumieni,

w ogóle nas widzą. A jeszcze bardziej, że lecimy tak prędko.

_ Dobrze. - Nick był gotów. Zaczął wydawać rozkazy. - Ty... -

skazał palcem Mornę - przejmujesz konsolę danych. - Uśmiechnął się złośliwie. - Nie obraź się, Alba, ale chcę tam mieć kogoś, kto nie myśli cipą.

Alba Parmute wydęła wargi, przypominające kształtem jej obfite piersi, ale nie protestowała.

Nick wcisnął klawisz interkomu przy stanowisku dowodzenia.

- Lind. Malda. Szybko na mostek. - Zdawało się, że podkręca we

wnętrzny tyrystor, intensyfikując reakcje w odpowiedzi na wyzwa

nie. Z każdą chwilą bardziej przypominał Nicka Succorso, który nig

dy nie przegrywa. - Najlepiej zaraz. A jeszcze lepiej natychmiast.

W drodze na stanowisko Morna minęła się z Albą Parmute. Trzecia danych próbowała spojrzeć na nią z pogardą, ale nie potrafiła ukryć seksualnego podziwu dla Morny, wciąż zachowującej taki wpływ na Nicka.

Morna uśmiechnęła się w odpowiedzi - i ze zdumieniem uświadomiła sobie, że uśmiecha się tak jak Nick. Z każdym dniem była do niego bardziej podobna.

Do niego. I do Angusa.

Ta myśl oszołomiła ją na moment. Usiadła w fotelu i odruchowo zapięła pasy, ale wskaźniki i światła na konsoli nic jej nie mówiły. Bez osłony implantu strefowego napięcie deformowało osobowość, przekształcało ją nie do poznania.

Usłyszała głos Nicka.

- Morna, załóżmy, że zidentyfikowaliśmy drania prawidłowo.

Ściągnij wszystko, co wiemy o Spokojnych horyzontach. Musimy

wiedzieć, z czym mamy się zmierzyć.

Jakby wcisnął w niej przełącznik: w jednej chwili odzyskała zdolność działania. Zaczęła uderzać w klawisze, wprowadzać instrukcje, przerzucać dane na ekran.

Po chwili zjawiła się Malda Verone i zastąpiła Simpera. Mrucząc coś pod nosem, Lind zajął miejsce przy konsoli komunikacji, wcisnął do ucha słuchawkę i zaczął wprowadzać filtry na rozmyte sygnały pustki.

- Niczego nie zgub - uprzedził go Nick. - Musimy szybko de

cydować. Przy tej prędkości włączenie bocznego ciągu to jak rozbi

janie jajek młotem pneumatycznym. Musimy dokonywać możliwie


336

337

małych poprawek kursu. Ale dopóki nie wiemy, czego od i nie wiadomo, co powinniśmy z tym zrobić.

- Działam - rzucił Lind, wciąż wpatrzony w swoją ko

Jak pierdną, przerobię to na muzykę.

- Tylko żeby ciągle śmierdziała - mruknął Pastille.

Nick zignorował go.

- Malda, wszystko ma być gotowe. Działa cząsteczkowe nie

le się przydadzą, chyba że będzie okazja do salwy burtowej.,

duj je na wszelki wypadek. To samo dotyczy laserów. - Kapitar'

prys był dobrze wyposażony w lasery przemysłowe, niezastąpio

demontażu zdobytych statków. Podobnie jednak jak działa czą"

we, ograniczała je prędkość światła; były zbyt powolne w stosu

obecnej szybkości statku. Z tego punktu widzenia szybkość była

zmniejszała skuteczność broni. -1 uzbrój miny zakłóceniowe.

Malda Verone nie potwierdziła rozkazu: już go wykonyw

- Allum - Nick zwrócił się do trzeciego skanera. - Pot" więcej informacji. Chcę wiedzieć, w którą stronę leci ten sku i jak szybko.

- Ja też - odparł bez przekonania Allum. - Ale odczyty zbyt wyraźne. Jeśli jeszcze podkręcę swoją konsolę, zacznie d

Ale już po chwili zawołał z podnieceniem:

- Zaczekaj minutkę... Komputer coś łapie... Leci w tym s~

kierunku co my - zameldował, patrząc na ekrany. - Dokładni

sam kurs. Prędkość... - nacisnął klawisz - 0,4 c.

Co oznaczało, że Kapitański kaprys doganiał okręt Amn' z połową prędkości światła.

- Morna - rzucił niecierpliwie Nick. - Co o nich wiemy? Co

żerny zrobić?

Morna przesortowała dane.

- Ta klasa okrętów wykorzystuje powolny ciąg eksplozy

Mogą rozwijać prędkości nie mniejsze od nas... to znaczy w

malnych okolicznościach... ale nie potrafią wygenerować ta'

przyspieszeń. Dlatego nie są zbyt zwrotne. To by pasowało do

szych odczytów. I to jest dobra wiadomość.

Nagle zaschło jej w ustach.

- Zła wiadomość jest taka, że Spokojne horyzonty jest dostat nie duży, żeby mieć działo protonowe. To właśnie zaleta powoln

338

gu eksplozy wnego: daje rezerwę mocy. - Matka Momy zginęła po

leniu strumieniem protonowym. - Nie przeżyjemy trafienia. Jeśli dojdzie do walki, naszym jedynym atutem jest zwrotność.

Jej rozgorączkowanie coraz bardziej przypominało dreszcze. Szok adrenalinowy... Głód...

Jeśli Nick zechce wykonać jakiekolwiek manewry wymagające przeciążeń, znajdzie się w kłopotach. Zabrał jej czarną skrzynkę.

Jej matka zginęła.

- Nadają! - Lindowi łamał się głos. Nick pochylił się nad konsolą.

- Posłuchajmy.

Lind włączył głośniki. Ożyły w eksplozji czarnego szumu.

- Okręt Amnionu Spokojne horyzonty do ludzkiego statku Kapi

tański kaprys. - Mechaniczny głos dobiegał przez trzaski zakłóceń

niby łoskot gwoździ w obracającym się bębnie. - Wymagana jest

wasza deceleracja. Zgodność celów nie została osiągnięta. Żądania

Amnionu nie zostały zaspokojone. Jeśli nie zostaną zaspokojone,

uznamy was za wrogów. Spokojne horyzonty was zniszczy. Aby

przeżyć, musicie hamować.

Morna poczuła ukłucie paniki. Żądania nie zostały zaspokojone. Rozbłyskujące w oczach iskry nie pozwalały skupić się na ekranach. Usta miała tak suche, że nie mogła przełknąć śliny.

Amnion wciąż chciał Daviesa.

Albo sekretu odporności Nicka.

Nick przez chwilę ssał zgięty palec.

- Jakie jest opóźnienie? - zapytał. - Jak są daleko?

- Pięć minut - poinformował Lind. - To tylko przybliżenie, ale mniej więcej dokładne. Komputery cały czas poprawiają obraz.

- Pięć minut - potwierdził Allum ze skana. - Zgadza się.

Dziewięćdziesiąt milionów kilometrów. 1 zbliżają się ze względną prędkością stu pięćdziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę. Dość miejsca na manewry. Dość czasu na rozpacz.

Skan statku nie był aż tak dobry. Oczywiście, że nie. Okręt Amnionu funkcjonował, ponieważ dysponował sprzętem przewyższającym wszystko co ludzkie: żaden ludzki skan nie miał takiego zasięgu. Kapitański kaprys odczytywał dawne informacje, ślady cząsteczek rozpraszające się w próżni, i na tej podstawie

339

komputery dokonywały ekstrapolacji. Ironicznie, to wła' kość osiągnięta dzięki sabotażowi pozwalała interpretovi na taką odległość; dawała szansę obrony. Stacja taka j -Kom byłaby ślepa na obecność Spokojnych horyzontów. (

- Nick - wykrztusiła Morna ze swej wysuszonej krtani. - "

im, że mamy awarię. Powiedz, że kiedy wybuchł napęd s*

rozwalił nam system sterowania ciągiem. Nie możemy wyha

Pokręcił głową.

- Będą wiedzieli, że to nieprawda. - Jego skupienie było tak

że nie zareagował na ukryty w sugestii przekaz. - Sami zbud

części. Dokładnie wiedzą, jak się zachowały. Lind, zapisz to:

tański kaprys do okrętu Amnionu Spokojne horyzonty. Odzy

panowanie nad swoim statkiem. Żałuję, że zaspokojenie waszy

dań zostało uniemożliwione przez buntownicze działania

podwładnych. Jednakże nie mam zamiaru hamować. Moje

także nie zostały zaspokojone. Awaria napędu skokowego wynr

nego przybycia na Thanatos Minor. Ze względu na naturę aw

sze żądania nie są już wiążące". - Starannie unikał oskarżenia /

nu o oszustwo. - „Zmienimy kurs dla uniknięcia kolizji". Nadaj

Odwrócił się.

- Pastille, masz szansę wykazać, że nie bez powodu tak i rasz nosa. Chcę jednostopniowej korekty. I to delikatnie, p jednego g. Przy tej odległości taki wektor pozwoli ich wyn z dostatecznie szerokim marginesem.

- Co nam z tego przyjdzie? - zapytał trzeci sternik. - Sk i skompensują.

- Czy pytałem cię o zdanie?

-Nie.

- No to rób swoje. Jeśli nie potrafisz przeliczyć algorytm

komputer załatwi to za ciebie. Zawiadom mnie, kiedy zaczną z~

niać kurs - polecił trzeciemu skanerowi.

Pastille pochylił się nad konsolą, skrywając irytację, albo zaw Morna instynktownie zacisnęła palce na krawędzi konsoli dan i czekała na przeciążenie - na rozbłysk jasności, który ją zniszczy

340

Ale Pastille był dobrym sternikiem - kiedy tylko mu się chciało, czuła nacisk, kiedy ciało próbowało się przesunąć w bok, jednak cisk pozornie tylko duży, ponieważ na przemian zwiększał i zmniej

-nie generowane przez wewnętrzny obrót statku. Zresztą ustał po

wili. Poczuła zawrót głowy, ale to była ulga, nie choroba skokowa. , _ Gotowe - zameldował potulnie Pastille.

_ Morna, w porządku? - upewnił się Nick.

pytanie miało złożone podteksty, ale wymagało prostej odpowie-^ Kiwnęła głową.

pięć minut opóźnienia... Dziesięć, żeby wiadomość dotarła do

celu i z powrotem nadeszła odpowiedź. Nie, mniej. Kapitański ka

prys zmniejszał odległość z połową prędkości światła, nie licząc li

minimalnego zmniejszenia względnej szybkości, wywołanego po

prawką kursu. Opóźnienie szybko malało.

Nie zostało jej zbyt wiele czasu.

- Nick, a może spróbujemy blefu? - zaproponowała z napięciem. Kiedy narastało w niej rozgorączkowanie, zaczynała sądzić, że jasność choroby skokowej poprawiłaby sytuację. Nie mogła ufać Nickowi, a syndromy głodu będą tylko narastać. - Możemy powiedzieć, że przekazaliśmy już raport na Thanatos Minor i do ludzkiej przestrzeni. Jeśli coś się nam przydarzy, rozniesie się wiadomość, że nas oszukali. Swoją reputację uczciwych kupców mogą zachować tylko wtedy, kiedy zostawią nas w spokoju.

- To może się udać - mruknęła w zamyśleniu Liete.

- Ale może też ich przekonać, że już bardziej sobie nie zaszkodzą, nawet jeśli nas zabiją - odparł Nick. - Skoro i tak stracili reputację, dlaczego nie mieliby nam za to odpłacić? Nie, mam lepszy pomysł.

Włączył interkom.

- Mikka, co sądzisz o wyjściu na zewnątrz przy dwustu siedem

dziesięciu tysiącach kilometrów na sekundę?

Mikka odpowiedziała dopiero po chwili.

- Wolałabym sobie przestrzelić kolana - stwierdziła obojętnie. -A o co ci chodzi?

- O miny zakłóceniowe - wyjaśnił. - Chcę je rozsiać wokół nas, przynajmniej dwadzieścia do trzydziestu. Ale jeśli wystrzelimy je przez komputer celowniczy, skan Amnionu może wyłapać skok energii. Nie mogę tego ryzykować. Musimy wyrzucić je ręcznie.

- Co nam z tego przyjdzie? - zapytał znowu Pastille. - Jeśli otoczymy się zakłóceniowymi, oślepniemy. Nie zauważymy nawet, kiedy do nas wygarną.

341

Nick rzucił mu mordercze spojrzenie i Pastille zamknął' Jeśli Mikka miała podobne wątpliwości, zachowała je i

- Nie muszę wychodzić na zewnątrz - stwierdziła. - M-łatwić ze śluzy. Jakiego rozrzutu potrzebujesz?

- Odległość nie jest ważna; nie w takim zasięgu. Chcę r,, by to się odbyło powoli. I cienką warstwą. Żebyśmy nie rz nia na ich skanie.

- Kiedy?

Nick zerknął na Maldę; skinęła głową.

- Są uzbrojone - poinformował Mikkę. - Przygotuj je

szybciej. Ale nie wyrzucaj, dopóki ci nie powiem. - Uśmiec'

drapieżnie. - Tylko się zabezpiecz. Nie chciałbym cię zgubi

byśmy zaczęli manewrować.

Wyłączył interkom i odwrócił się do Pastille'a.

- Jeśli ci się wydaje, że nie wiem, co robię - rzucił - to

włóż skafander i wyskakuj ze statku. Nie będziemy za tobą tę

Pastille spuścił głowę i przygryzł wargi.

- Przepraszam, Nick. To się już nie powtórzy.

- Dla wyjaśnienia. - Nick wciąż był wściekły. - Jak ci się'

je, jak celowniki tego dupka poradzą sobie z naszą prędkości

za daleko na namiar w czasie rzeczywistym; żeby trafić, r

przewidywać naszą pozycję. Zamierzam im to utrudnić.

Morna nie słuchała. W gardle zasychało jej coraz bardziej i s chała z trudem. Interesowało ją tylko jedno: jak Amnion odpow1' wiadomość Nicka. Które ze swoich żądań będą chcieli zaspoko'

- Nick, zmienili kurs - zameldował Allum od konsoli skarm.'-

Morna ściągnęła dane, żeby wyplotować pozycję, ale Pastille

szybszy - zapewnie chciał zatrzeć złe wrażenie. Przeanalizował tuację szybciej niż ona, której wzrok przyćmiewały losowe roz'^ ki neuronów i drętwiały palce.

- Kurs przechwytujący - oznajmił. - Jeśli go zachowają, prze nam drogę w chwili zderzenia. - Zawahał się. - Zyskaliśmy jak dwie minuty.

- Wiadomość - poinformował łamiącym się głosem Lind.

- Audio - polecił Nick.

- Okręt Amnionu Spokojne horyzonty do człowieka, kapitana Nic' Succorso. - Malejący dystans minimalnie poprawił jakość odbioru.

342

magana jest wasza deceleracja. Żądanie jest bezwarunkowe. Jeśli nie spełnicie, zostaniecie zniszczeni. Wasza prędkość utrudnia ko-unikację, negocjacje nie są zatem dostępne. Twoje stwierdzenie, że waria napędu skokowego powoduje, iż żądania Amnionu „nie są już wiążące", jest niejasne. Wtargnęliście w przestrzeń Amnionu, zatem wszystkie żądania Amnionu są „wiążące". Spekulacja sugeruje, że uważasz Amnion za winny awarii napędu skokowego. Dobrze. Amnion uważa cię za winnego fiaska prób wyjaśnienia sprawy twojej tożsamości. Jeśli oskarżysz Amnion, ty także zostaniesz oskarżony. Oskarżenie Amnionu wyprzedza twoje. Jeśli chcesz dokonać napraw i opuścić przestrzeń Amnionu, zgodnie z umową musisz przekazać ludzkiego potomka, Daviesa Hylanda. Morna zrozumiała i wpadła w panikę.

- Nick, nie możesz... - syknęła.

Uciszył ją machnięciem ręki.

Głuchy na jej protesty mechaniczny głos kontynuował.

- Tak zwane „buntownicze działania" twoich podwładnych odsu

nęły to żądanie w czasie, ale go nie unieważniły. Oddasz potomka ja

ko rekompensatę za bezpieczny odlot z przestrzeni Amnionu, i za

kredyt Amnionu, jaki uzyskałeś nieuczciwymi metodami. Aby to

osiągnąć, musisz hamować. Polecamy dostosować prędkość do okrę

tu Amnionu Spokojne horyzonty. Kiedy to uczynisz, przekażesz ludz

kiego potomka, Daviesa Hylanda. Potem będziesz eskortowany do

Thanatos Minor albo, jeśli wolisz, do granic ludzkiej przestrzeni.

Nick, nie!

Obcy głos mówił dalej.

- Jeśli żądania Amnionu nie będą zaspokojone, zostaniecie znisz

czeni. Żadna odpowiedź ani protest nie będą uwzględnione. Tylko

deceleracja jest akceptowalna.

- Opóźnienie?! - zawołał Nick, gdy tylko transmisja dobiegła końca. - Jakie jest opóźnienie?!

- Dziesięć minut tam i z powrotem, mniej więcej - odpowiedział natychmiast Lind. - Usłyszeli naszą wiadomość po pięciu. Dostaliśmy odpowiedź po czterech.

- Czyli polecą tym kursem jeszcze co najmniej cztery minuty?

- Tak - zapewnili chórem Allum i Pastille.

- Lind, kopiuj. - Nick uśmiechnął się złowrogo. - „Kapitan Nick

343

Succorso do okrętu Amnionu Spokojne horyzonty. Dajcie? pchać". Nadaj.

Morna wpatrywała się w niego; w głowie jej się kręciłf

miała zemdleć. Włączył interkom.

- Mikka, jesteś gotowa?

- Czekam - odpowiedziała.

- Jeszcze nie wyrzucaj. Zabezpiecz się do manewrów. Zwrócił się do Pastille'a.

- No dobra, asie. Zrób to jeszcze raz. Delikatna korekta, n:

cej niż jedno g. Wprowadź nas z powrotem na prosty kurs rr

natos Minor.

- Przecież oni... - zaczął sternik.

Morna widziała, jak się poci.

- Powolny ciąg eksplozy wny - parsknęła Malda. - Wbij to " do głowy. - Może próbowała osłonić Pastille'a przed gnieweni' ka. - Mogą przyspieszać przez wieczność, ale robią to powoli.

- Wykorzystujemy przeciw nim naszą pierwszą korektę. -powiedział to spokojnie, ale jego spojrzenie sugerowało, że P już długo nie pożyje. - Własna bezwładność nie pozwoli ini przechwycić. Czy jesteś zaspokojony? - Wymówił to słowoi Amnion. - Czy może chcesz zmiany? -1

Inaczej mówiąc, myślała otępiała Morna, obserwując dłonie-stille'a, Spokojne horyzonty może zatrzymać Kapitański kapryą dynie salwą burtową z dużej odległości.

Nick zatrzasnął pułapkę. Postawił ich w sytuacji, kiedy mogą" ko strzelać. A cel porusza się niewyobrażalnie szybko.

Nie chciał oddawać Daviesa.

Z jakiegoś powodu nie mogła złapać tchu. Kiedy zadziałał ci niemal spadła z fotela: nie z powodu przeciążenia, ale ze wzglf na nieustający zawrót głowy.

- Zrobione - zameldował Pastille z łękiem.

- Już, Mikka - rzucił do interkomu Nick.

- Poszły - odpowiedziała prawie natychmiast. - Daj mi dw dzieścia sekund na zamknięcie luku.

- Działaj - polecił i wyłączył się.

Zwrócił się do obecnych na mostku.

344

_ Teraz nie mamy wyjścia. Za późno, żeby się wycofać. Jeśli oś coś spieprzy, usmażą nas. Morna, przelicz, ile czasu potrzebu-ten dupek, żeby się ustawić w pozycji bojowej. Kiedy zobaczą !iaszą korektę, zrozumieją, że nie zdołają nas przechwycić. Sprawdzą, kiedy będą mieli najlepszą pozycję do strzału. Allum, powiedz mi natychmiast, kiedy tylko zobaczysz, że skręcają. Pastille, kiedy powiem, dasz ciąg hamujący na wprost, jedno g. Nie więcej. Dokładnie przez dziesięć sekund. Potem wyłączysz. Małda, kiedy tylko minie te dziesięć sekund, odpalisz miny zakłóceniowe. Morna? Nie mogła się wyprostować. Chciała powiedzieć „Wszystko w porządku", ale nie wydała żadnego dźwięku. Adrenalina zdawała się rozpalać neurony w mózgu, jak małe słońca, zniekształcając widzenie, uciskając płuca. Głód... Uzależnione od kontroli implantu jej synapsy wyraźnie zapomniały, jak funkcjonować samodzielnie. Nie potrafiła dostrzec różnicy między ekranami na konsoli i koszmarami jej ojca i syna, błagających Morno, ratuj nas.

Jasne. Tylko jak? Nawet siebie nie potrafiła ocalić. Rozpadała się na subatomowe cząstki, rozpraszane w szczelinie dzielącej jej uzależnienie od śmiertelności. - Morna! - wrzasnął przestraszony nagle Nick. - Nie dotykaj

konsoli!

Nie miała choroby skokowej, ale dopadł jej, zanim zdążyła to powiedzieć. Chwycił ją za przeguby i oderwał dłonie od konsoli;

pchnął ją na fotel. Równocześnie odezwała się Liete Corregio.

- Teraz ty, Pastille. Udowodnij nam, że warto cię trzymać na pokładzie. Przelicz, co musi zrobić ten okręt, żeby mieć najlepszy strzał. Jeśli ci się uda, poproszę Nicka, żeby ci darował.

- Nic mi nie jest - szepnęła Morna prosto w stężałą twarz Nicka.


- Owszem, jest - odparł.

- To nie choroba skokowa - zapewniła, zbyt oszołomiona i wycieńczona, żeby kłamać. - To głód; jestem uzależniona.

Uważasz, że grałam z tobą nieczysto. A jak ci się wydaje, co zrobiłam sobie?

- Mogę pracować - wychrypiała. Język jej spuchł.

345

- Akurat.

Widziała tylko bladą plamę jego twarzy.

- Cztery minuty. - Wyrwała tę liczbę spośród wirujący

śli. - Potrzebują czterech minut.

Pastille tłumaczył w tle.

- Musimy zgadywać. Zobaczą naszą korektę trzy i pół mirr jej wykonaniu. Potrzebują pięciu minut, żeby obrócić tę wan pozycji strzeleckiej.

- Cztery - upierała się Morna. - Jeśli mają komputery lep naszych.

- Mają lepsze - zabrzmiał z jasnej plamy głos Nicka.

- No dobrze, cztery - zgodził się Pastille. - Salwa dosięgnie i następną minutę. Będziemy już tak blisko. Powiedzmy, osiem i p nuty od korekty kursu. To tylko przybliżenie. Mogę uruchomić hi tyczne odliczanie pierwszego rzędu, dla poprawienia dokładność^

- Ja to zrobię. - Morna usiłowała zogniskować wzrok. - Pó mi wykonywać swoją pracę.

Nick ściskał ją mocno, jakby na podstawie napięcia mięśni łował ocenić jej stan. Nagle przysunął się do niej tak, że dotknę" policzkami.

- Ty dziwko - tchnął jej do ucha. - Przyjemnie popatrzeć, ż~

odmiany to ty się męczysz.

Puścił ją, przeszedł po mostku i stanął obok Liete.

Morna podciągnęła się do konsoli, usiłując w wirze swego u* łu znaleźć jakieś spokojne miejsce.

Hipotetyczne odliczanie pierwszego rzędu. Przybliżę w którym jedyną dopuszczalną zmienną jest dylatacja czaso Komputery Kapitańskiego kaprysu pracowały już co najmniej bę, żeby ocenić wartość tej zmiennej. Morna powinna być w sta zaprogramować w miarę ścisłe odliczanie.

Jeśli tylko zdoła pomyśleć.

Ale „w miarę ścisłe" nie wystarczy. Musi zrobić coś lepszego.'

Nie mogła się skupić. Gdzieś w komputerze tkwiły program które potrafiły myśleć za nią. Musiała tylko z nich skorzystać.

Marno, ratuj nas.

Krzyczeli z bólu.

Mocno roztarła oczy, w nadziei na powstrzymanie tańca neur nowych rozbłysków. Potem zaczęła wywoływać dane na konsolę.

346

Trzeba zacząć odliczanie od momentu zakończenia korekty kursu. Wszystko oprzeć na tej jednej chwili. Ile zostało czasu? Siedem minut? Sześć? Mogłaby sprawdzić, ale zrezygnowała. Nie chciała pa-j^eć, jak przemija jej życie. Prędkość światła: jest stała. Przyjąć jako stałe wszystko, co Kapitański kaprys wiedział o okrętach Amnionu ogólnie i o Spokojnych horyzontach w szczególności. Stała jest decyzja, żeby zniszczyć Kapitański kaprys - i konieczność uzyskania najlepszego możliwego kąta ostrzału. Dylatacja czasowa też jest stała; jedyne prawdziwe zmienne to względne zdolności obu statków do jej kompensacji. Potraktować je jako jedną. Przywołać dane. Zainicjować obliczenia. Uderzyć we właściwe klawisze.

Błagam...

- Mam - oznajmiła, choć nie była pewna, czy ktokolwiek ją usłyszał. - Jest na ekranie. Może nie maleć w sposób ciągły. Wprowadziłam automatyczny test i korektę. Komputer ocenia dokładność własnej kompensacji dylatacji czasowej. Potem koryguje licznik. - Zaczynała odczuwać ból w stawach. Uczucie gorączki stało się silniejsze; w głowie jej pulsowało. Chciała się napić, ale nie miała dość sił, by poprosić o wodę. Przymknęła oczy, żeby chociaż przez chwilę odpocząć.

- Lepiej sprawdź, Pastille - odezwała się Liete niczym głos ze snu.

- Wygląda dobrze - odpowiedział natychmiast trzeci sternik. -Nie wiem, jak ona to robi. Kiedy ostatni raz byłem na głodzie, obiema rękami nie mogłem znaleźć własnej głowy. Ten „test i korekta" to rewelacyjny pomysł.

Morna zapadła w sen...

...i ocknęła się nagle; miała uczucie, jakby ktoś wypalił jej z głu-szaka w pierś. Mocno zacisnęła powieki, a kiedy je uniosła, odkryła, że nadeszła już prawie chwila, jaką uznała za optymalną do otwarcia ognia przez Spokojne horyzonty. Jeśli miała rację, salwa nastąpi za dziewięćdziesiąt sekund.

Sto pięćdziesiąt sekund do zniszczenia.

Strumień protonowy porusza się z prędkoścą światła: tak szybko jak sygnał skanu. Kapitański kaprys nie odbierze żadnego ostrzeżenia.

Pastille i Malda zgarbili się nad konsolami; Allum badał odczyty skanu. Wszyscy pozostali wpatrywali się w ekrany. Ale nikt nie miał nic do roboty - tylko czekać.

347

Patrzyli, jak program korekty przesunął odliczanie o sekund do przodu.

- Pastille, mam nadzieję, że jesteś gotowy - rzucił Nic wracając głowy.

- Jeśli byłbym bardziej - mruknął trzeci sternik - to by ba padł.

- Malda?

Krótko skinęła głową.

- Czy to nie zabawne? - Nick wydawał się uszczęśliwio

żeli mamy zginąć, dowiemy się o tym dopiero, kiedy będzi

martwi.

Minuta czterdzieści sekund. Nick, odezwała się Morna. Pozwól mi porozmawiać z Da; Pozwól się pożegnać.

Ale zaschnięte gardło nie przepuściło żadnego dźwięku. Odłiczanie przeskoczyło o kolejne pięć sekund. - Kiedy tylko powiem, Pastille - uprzedził Nick. - Do wtedy, kiedy powiem. Malda, radzisz sobie sama. A zauwa - dodał spokojnie - że kiedy odliczanie przeskakuje, czas się skraca? Ciekawe, prawda? Może założyliśmy zbyt szero' gines. Może jesteśmy bliżsi śmierci, niż nam się wydaje. Minuta dziesięć.

Morna miała wrażenie, że przestała oddychać. Nie war tracić sił. Przez jedną krótką chwilę mogłaby szczerze powi że nie ma dla niej znaczenia, czy przeżyje czy zginie. Amnio że sobie zabrać wszystko, co pozostanie po trafieniu salwą. .' Na ekranie pozostało jeszcze dwadzieścia sekund, kiedy powiedział: -Już! Brzmiało to jak trzask bata.

Pastille włączył ciąg hamujący tak szybko, że Morna upad konsolę.

Miny zakłóceniowe wyprzedziły statek, zajmując jego mi na ekranach okrętu. Dziesięć. Dziewięć. Przeciążenie nie było duże; Morna zdawała sobie z tego sp

wa}a je mocno, ponieważ działało pod kątem prostym do gra-•u statku, ale nie było duże. Na pewno nie takie, żeby ją unie-omić- A jednak nie mogła unieść głowy z konsoli.

;Osiem-Siedem.

*Sześć.

1 Złożone ciążenie i głód emisji implantu były razem nie do pokona-•a. Czuła, że rozciąga się w przód, coraz dalej w ciemności; że pędzi chmurą min zakłóceniowych. Kiedy wybuchną, rozsadzą jej mózg. Jej matka zginęła w ten sposób.

Pięć. Cztery.

Trzy.

Nic już nie było wyraźne. Musiała jednak oddychać, w przeciwnym razie już dawno straciłaby przytomność. Ale nie pamiętała tego. Może jednak choroba skokowa byłaby lepszym wyjściem. Nie panowała już nad swoim życiem. Byłoby miło, gdyby przynajmniej śmierć mogła wybrać samodzielnie.

Dwa.

Jeden.

Malda odpaliła miny.

I natychmiast widzialna przestrzeń rozpłynęła się w eksplozji

elektronicznego chaosu.

Jedno czy dwa uderzenia serca później - siedem czy osiem sekund przed przewidywanym czasem - salwa uderzyła w sam środek zakłóceń. Gdyby trafiła Kapitański kaprys, zdarłaby wszystko do gołego szkieletu i cisnęła na łaskę wichrów pustki. Ale nie trafiła. Oślepiony własnymi minami statek nie wykrył strzału Amnionu. Wiedzieli, że nastąpił, ponieważ moc przebiła się przez zakłócenia i pokryła bielą ekrany czujników - dopóki nie zadziałały bezpieczniki. Nie wiedzieli, jak blisko byli śmierci.

Tak jak założył Nick, Spokojne horyzonty widział jedynie szumy.

Zanim sensory okrętu przebadały obszar zakłóceń dostatecznie dokładnie, by ustalić, że Kapitański kaprys nie został trafiony, byli JQż poza zasięgiem strzału.

- No tak - stwierdził Nick z ponurą satysfakcją. - Teraz wiemy,

ze mówili poważnie.


348

349

Poważnie, myślała Morna z głową opartą o konsolę. Do nie poważnie, by raczej zniszczyć Kapitański kaprys, niż p Daviesowi się wymknąć. Powinna chyba się wyprostować, chciała. Thanatos Minor znajdował się w granicach prze Amnionu.

Pozornie całkiem znikąd pojawił się przed nią Nick. - Chodź - powiedział. - Nie jesteś tu potrzebna. Zabiorę kabiny.

Zawisła mu na szyi. Z jakiegoś powodu nie mogła określić, jest góra, a gdzie dół.

W kabinie Nick położył ją na koi i wyjął czarną skrzynkę.

- Nie podoba mi się to. - Był podniecony zwycięstwem ze kojnymi horyzontami i chciał się na niej odegrać. - Wolałbyn trzeć, jak cierpisz na głodzie, ale nie chcę ryzykować. Mógł zwariować. A jedyna alternatywa, to zabrać cię do ambulato i podać kataleptyk. Tyle że to na nic, bo nie wiem, jak długo v cię trzymać w tym stanie. Komputer medyczny nie przyjmie p cenią uśpienia cię na czas nieokreśłony. Zobaczymy, jak ci spodoba bycie przez jakiś czas przekaźnikiem fali zerowej.

Skierował palec do przycisku i dopiero wtedy świadomość* tuacji przebiła się u Morny przez biały szum głodu.

- Zaczekaj - szepnęła słabo.

- Dlaczego?

Przeżyć. Jeśli pozwoli mu siebie zabić albo doprowadzić do c'~ roby skokowej, nigdy nie zdoła pomóc Daviesowi. Amnion zape ne nie zrezygnuje.

Z wysiłkiem starała się mówić wyraźnie.

- To nadajnik o małym zasięgu. Nie możesz go włączyć i ze

bą zabrać. Przestanie działać.

Błagam cię, zrozum. Proszę. Zabijesz mnie.

- Jeżeli go tu nie zostawisz, nic mi nie pomoże.

To miało sens. Przecież chyba widział, że mówi prawdę.

- Ciężka sprawa - mruknął i uruchomił funkcję, która miała w

pchnąć ją w katatonię.

Zamknęła oczy i przestała się poruszać.

350

Całkiem bezwładną ułożył ją na koi i zapiął w kokonie przeciążeniowym- żeby się nie porozbijała, kiedy Kapitański kaprys zacznie hamować. Pewnie nie miał czasu, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę.

- Pieprzona dziwka - mruknął, jakby to było błogosławieństwo.

Ale musiał jej uwierzyć. Zanim wyszedł, schował sterownik implantu do którejś z szafek.

Drżąc cała, wypełzła z kokonu i stanęła na nogach.

Miała szansę.

Nie, nie miała.

Musiała pozwolić mu wierzyć, że całkowicie nad nią panuje. Niezależnie od ceny musiała zachować swoją ostatnią tajemnicę, ukryć fakt, że usunęła tę funkcję. Nieważne, jak bardzo pragnęła znowu nad sobą panować; musiała sobie tego odmówić.

Dlatego nie zamierzała chować sterownika ani wymykać się z kabiny. Czekało ją przeciążenie. Nie wiedziała, kiedy się zacznie ani jak długo potrwa. W dodatku potrzebowała odpoczynku, a uzależnienie od implantu strefowego wymagało nowej dawki. Bez większych kłopotów znalazła sterownik. W rozpaczy wcisnęła klawisz, który miał ją uśpić.

Nie nastawiła wyłącznika czasowego.

Odłożyła sterownik do szafki, gdzie schował go Nick, wskoczyła do koi i zdążyła się jeszcze zapiąć, zanim jej świadomość zniknęła w wymuszonej ciemności.

I i I

Ustawa o Priorytecie

Ustawa Zjednoczonych Kompanii Górniczych o prioi; wych działaniach mających na celu zapewnienie bezpieczeńf zwana w skrócie „Ustawą o Priorytecie", została przegłos mimo istotnych obiekcji libertariańskich polityków na i wbrew sprzeciwom większości ludzkich stacji: Terminusa,', tarius Unlimited, SpaceLab Aneks, Rubieży i Valdor Industrój - co godne uwagi - nie Gór-Komu. Ukryty za prawniczym : nem sens ustawy był prosty: dawała policji ZKG jurysdykcję i dzę nad wszystkimi lokalnymi służbami ochrony, wszędzie z i kiem samej Ziemi.

Przed wprowadzeniem ustawy służby ochrony miały obow| współpracy, informowania i udzielania pomocy oficerom i stawicielom PZKG w działaniach na stacjach; jednak „teren" J zaczynał się na granicy przestrzeni kontrolowanej przez dartą i czyli - praktycznie rzecz biorąc - na granicy zasięgu jej og sadnieniem takich rozstrzygnięć były artykuły Statutu Misji 1 Zgodnie z nimi PZKG istniała, by „zwalczać piractwo i zagwj tować praworządne wykorzystanie przestrzeni". Nic więcej.

Od pewnego czasu jednak, interpretując te artykuły, kładziono jacisk nie na owo „nic więcej", ale na „nic mniej". W szczególności, każdy wysiłek skierowany na „zwalczanie piractwa" skazany hył na niepowodzenie bez zmierzenia się z problemem Amnionu. W miarę Jak ros^ personel, zasoby i determinacja PZKG, poszerzają się też jej Misja i wkrótce objęła obronę ludzkiej przestrzeni flized każdym zagrożeniem.

Kiedy taka interpretacja stała się obowiązującą, jej rozszerzenie yv Ustawę o Priorytecie wydawało się nieuniknione. Aby „zwalczać piractwo i zagwarantować praworządne wykorzystanie przestrzeni", PZKG musiała oczywiście sięgnąć do wnętrza (ku ludzkim przestępcom, których większość z konieczności prowadziła swoją działalność ze stacji) jak i na zewnątrz (ku Amnionowi). Dla hierarchii PZKG przegłosowanie Ustawy o Priorytecie od wielu lat było podstawowym zadaniem.

Kilka czynników wpłynęło na to, że Ustawę o Priorytecie uznano za niezbędną, mimo licznych sprzeciwów. Jednym z nich był narastający strach przed Amnionem; innym stosunkowo wysoki poziom piractwa. W dodatku pojawiła się wątpliwość co do sprawności ochrony poszczególnych stacji. Przypadek Angusa Thermo-pyle na Gór-Komie, choć na szczęście dobroczynny w skutkach, niósł też bardzo niepokojące implikacje. Tamtejsza ochrona najwyraźniej spiskowała z jednym podejrzanym przestępcą w celu schwytania drugiego - a działo się to w sposób, który mógł spowodować katastrofalne skutki dla samej stacji. To, że operacja jednak nie przyniosła katastrofalnych skutków, było jedynie kwestią szczęścia. To, że ochrona Gór-Komu aktywnie współpracowała z przestępcami, ryzykując bytem własnej stacji, było nieodpowiedzialne i groźne.

Dodatkowo, oczywiście, służby ochrony stacji były tak odległe, •ak całkowicie odcięte od wszelkiej komunikacji, z wyjątkiem wiadomości przesyłanych statkami, że trudno było żywić do nich zaufanie.

Postawiona wobec wyboru między wyrazistością celów i aktywnością PZKG z jednej strony, a wątpliwą niezawodnością ochrony stacji z drugiej, większość Rady Rządzącej Ziemi i Kosmosu w końcu przyjęła rekomendację dyrektorów Zjednoczonych Kom-Panii Górniczych i przegłosowała Ustawę.


352

353

W pewnych kręgach Ustawę o Priorytecie uznawano istotny akt prawny, kolejny element trwałych wysiłków Zjed nych Kompanii Górniczych, zmierzających do zapewnienia' czeństwa w przestrzeni, a podejmowanych w imieniu Ziei ochrony własnych interesów.

W innych uważano ją za kamień milowy w walce o władze* dena Diosa i PZKG. Ustawa o Priorytecie spowodowała, że" monia PZKG stała się całkowita.

19

Obudziła się, jak gdyby umierała.

Przejście dokonało się pomiędzy zapomnieniem i chorobą oraz śmiertelnością, słabością i niepokojem głębokim jak szaleństwo. W ciemności nie istniało nic prócz implantu i niepojętego wiru snów. Ale teraz coś przeciągało ją do świadomości, a słabość i rozpacz zbudziły się, niczym stworzone po raz pierwszy. Była spragniona, osłabiona z głodu - i zbyt oszołomiona, zbyt porażona snem, by rozpoznać te uczucia. Samo przejście okazało się bolesne, jak zakłócenie wymuszonego neuronowego porządku jej umysłu i ciała. Kości i stawy bolały, na skórze czuła coś lepkiego, jakby leżała w kałuży krwi. I cuchnęła -szczególny mdląco-słodki fetor, który przypominał jej Angusa i trupy. Chciała dokończyć umierania. Chciała raz na zawsze mieć spokój.

- No już - ponaglał ją Nick, jakby się o nią bał. - Wyłączyłem to. Przecież działanie nie jest trwałe. Nie uprzedziłaś, że to cię może sparaliżować na stałe. Nie możesz tak przede mną uciec.

Oczywiście... Myślał, że jest w katatonii, a nie pogrążona we śnie. Spodziewał się, że dostrzeże różnicę, gdy tylko wyłączy czarną skrzynkę.

355

Nawet teraz, kiedy umierała, nie mogła mu pozwolić nai; cie prawdy. Zmusiła się do otworzenia oczu.

- Tak lepiej - zauważył.

Nie mogła zogniskować wzroku. Oczy zbyt ją piekły, byJ

wyschnięte. Ale mruganie nie pomagało: powieki ocierały g czym papier ścierny. Ból w krtani - a może fetor - wywołyv ści. Rozciągnęła wargi, ale brakowało jej sił, by zwymiotowa

- Śmierdzisz - stwierdził Nick, jak Angus. Dokładnie jak i

Trzymał sterownik jej implantu strefowego.

Ciche westchnienie, które powinno być jękiem, przeda

przez usta.

- Za długo byłaś wyłączona. Jesteś głodna i spragniona, al

bardziej potrzebujesz prysznica. Cuchniesz, jakbyś w komb!

nie miała pięć kilo gówna. No już, pomogę ci wstać.

Poczuła, że uprząż przeciążeniowa rozluźnia się i zsuwa, chwycił ją za ramiona i postawił.

Wstrząs przejścia powinien być dostatecznie silny, żeby jej rozum, gdyby tylko miała dość siły, żeby odczuć jego pełną Na szczęście Nick pomagał jej nie tylko fizycznie. Dzięki niemJ nęła na nogach, a kiedy powiedział „prysznic", usłyszała Mimo słabości, pragnienie ją zgalwanizowało. Mijając plamę t Nicka i rozmazane płaszczyzny ścian, powlokła się do sana.

Nie dotykając jej, rozpiął zamki kombinezonu. Potem wepC ją do sana i puścił strumienie wody.

Woda.

Chwytała ją, łykała tyle, ile zdołała zmieścić w ustach. Pryszn! lewał ją życiem. Woda wypełniała oczy, łagodziła ból krtani; ciało wało się absorbować wilgoć, zanim docierała do żołądka. Po chw: wiele wsiąkło w kombinezon, że pod własnym ciężarem zsunął się' mion; brudny i cuchnący, zwinął się wokół butów. Woda przelew przez nią i po niej; spłukiwała ciało i koiła nerwy. Po krótkim c Moma uświadomiła sobie, że jeśli wypije za dużo, może zwymioto'

Nick wrócił. Wyłączył sterownik implantu strefowego; my że przerywa jej katatonię.

Kapitański kaprys musiał zakończyć hamowanie. Nie spa tak długo, nie dręczyłby jej taki głód i pragnienie, nie ubrudzi się tak bardzo, gdyby nie zakończyli hamowania.

356

Albo zdarzyło się coś innego.

Musiała się ocknąć. Potrzebowała jedzenia i sił.

Głos Nicka przebił się przez szum wody.

_ Nie zasypiaj tam. Nie mam ochoty czekać.

Nie wydawał się zniecierpliwiony.

Oparta o ścianę pochyliła się i zdjęła buty, zsunęła z kostek ubranie. Wywołane przejściem dreszcze przypominały drżenie z zimna, więc podniosła temperaturę wody, żeby się rozgrzać.

Automatyczny brzęczyk ostrzegł ją, że zablokował się wylew sana. Odsunęła na bok brudny kombinezon. Miała ochotę umyć włosy, wyszorować się do czysta, ale Nick czekał, a ona nie miała pojęcia dlaczego. I chociaż ledwie potrafiła ustać na nogach, zakręciła wodę i wyszła spod prysznica.

Na zewnątrz czekał już czysty kombinezon. To Nick musiał wyjąć go dla niej z szafki.

Dlaczego to robi'?

Wytarła się, ubrała i wróciła do kabiny.

Czekał z wyrazem obłąkanego spokoju na twarzy.

Zerknął na nią przelotnie i odwrócił wzrok; jego spojrzenie przebiegło po kabinie, wróciło do jej ciała i rysów twarzy. Ślady namiętności na przemian ciemniały i bladły w bliznach. Od czasu do czasu drgał mu mięsień na policzku i odciągał wargi z zębów. A mimo to jego poza, ułożenie rąk, nawet nachylenie szyi, sugerowały głęboki relaks, jak gdyby osiągnął nie znany jej dotychczas spokój.

Jak gdyby odniósł zwycięstwo - albo pogodził się z całkowitą porażką.

- Tak już lepiej - uznał, kiedy przypatrywała mu się, próbując

przewidzieć rozwój sytuacji. - A teraz musisz coś zjeść.

Obojętnym skinieniem wskazał tacę zjedzeniem na stoliku.

- Usiądź - polecił. - Jedz. Opowiem ci, co się działo.

Dlaczego to robisz?

Nie potrafiła odgadnąć, jakie ma plany. Ale nie mylił się: musiała coś zjeść. Zapach kawy i pokładowej odmiany owsianki przyciągał uwagę. Na pewien czas przynajmniej pozbyła się objawów głodu implantowego, ale była tym bardziej głodna w zwykłym sensie. Niczym skazaniec, siadający do ostatniego posiłku w towarzystwie swojego kata, zaczęła jeść.

357

Nick stał nad nią, kiedy kosztowała owsianki i piła kaw - Domyślasz się chyba - stwierdził nieoczekiwanie -czyliśmy hamowanie. Gdybyś była kobietą, która robi w sk zrobiłabyś to już dawno. - Ton jego głosu pasował do zach spokojny, równy, ale z rozbłyskami pasji, przecinającymi echo dalekich gromów. - Faktura lubi, żeby statki zbliżały;, Thanatos Minor powoli, więc zwolniliśmy. Przy tej prędkości jeszcze około dwudziestu czterech godzin do doku. Takie h nie wyczerpało nas wszystkich. Mijając Spokojne horyzonty, s' śmy szansę na powolną decelerację. Nie miałem czasu, żeby! zająć, dopóki nie osiągnęliśmy szybkości dolotu i nie przeka: Fakturze swoich „referencji". To znaczy identyfikację, zamiary dyt. Gdyby poczuł się naprawdę zagrożony, potrafiłby w Amnion, ale ma wiele innych sposobów obrony.

Morna nie mogła znieść dziwnej niepewności jego spojrzeń^ chając go, patrzyła więc tylko najedzenie. Owsiankę dostała cie posłodzoną. Co prawda musiała uzupełnić kalorie, ale jad' woli, żeby nie przeciążyć wyczerpanego układu trawiennego.

- Przede wszystkim ma na tej diabelskiej skale prawdziwy

nał. A w dokach tkwią inne statki. To znaczy inne niż Faktury,

dy, kto robi z nim interesy, będzie za niego walczył. Wymaga

ale te statki i tak by stanęły do walki. Przestępcy za bardzo gd»

trzebują, żeby zostawić bez obrony.

Zastanowił się.

- Nigdy jeszcze nie byłaś na Thanatos Minor. Czeka cię nie" dzianka. Praktycznie rzecz biorąc, jest to cywilizowane miejsce, tura ma tam chyba z pięć tysięcy ludzi i wszyscy dla niego pracur

- Pracują dla Amnionu - wymruczała Morna w głąb kubka z ka

- Nie. - Nick wydawał się raczej rozbawiony niż urażony. -prostu wykorzystują fakt, że Amnion jest skłonny płacić. Bog nie się na wojnie to dawne, honorowe zajęcie. Przecież nie jest' winą, że działa tylko w jedną stronę, że wśród Amnionu nie przestępców skłonnych robić takie interesy z ludzką przestrzeni

Bez żadnej zmiany tonu, jakby wciąż omawiał tę samą kwest"' dodał:

- Morna, chcę, żebyś się ze mną kochała. Bez żadnych impl

tów strefowych, bez kłamstw. Chcę zobaczyć, do czego jesteś zdo

kiedy nie oszukujesz. Jeżeli dam się przekonać, że dostatecznie cno mnie pragniesz - dokończył - zwrócę ci wolność.

f

A niech to... Więc o to mu chodzi... Zadrżała, bliska płaczu. A potem jej rozpacz zmieniła się we wściekłość. Uniosła głowę, by mógł dostrzec mrok w jej spojrzeniu. - W takim razie lepiej od razu mnie wyłącz - oświadczyła. - Lepiej mnie zabij. Na samą myśl, że miałabym cię dotknąć, chce mi

się rzygać.

Z jakiegoś powodu jej gwałtowna reakcja nie zakłóciła spokoju Nicka. Spojrzał jej w oczy i znów uciekł ze wzrokiem, powrócił i uciekł. Policzek mu zadrgał, delikatny odcień krwi zabarwił blizny. Ale zachował zrelaksowaną pozę; uśmiechał się lekko, niemal dobrodusznie. Zwycięstwo czy klęska pozbawiły go wątpliwości.

- W takim razie zaproponuję ci coś innego - rzekł. - Jeśli bę-

i dziesz się ze mną kochać z całego serca... chociaż raz, żebym wie-

i dział, jak to wygląda... pozwolę ci porozmawiać z twoim bachorem.

; Do licha, pozwolę ci nawet się z nim zobaczyć. Możesz do wieczo

ra trzymać go za rękę.

Davies, pomyślała, wśród burzy tłumionego lęku i bólu. Szansa, żeby z nim pomówić, zrobić, co tylko potrafi, żeby obronić przed obłędem, zachować dziedzictwo ojca...

- Chyba cię nie doceniałam - odpowiedziała. - Przy tobie An-

gus Thermopyle... - nagle nie miała żadnych kłopotów z wymówie

niem jego imienia - ...zaczyna wyglądać całkiem przyzwoicie.

Przez sekundę jego uśmiech pod wpływem skurczu policzka zmienił się we wściekły grymas. Ale twarz pozostała spokojna.

- Chyba nie doceniałaś - zgodził się, jakby było to najbardziej

przyjazne wyznanie. Wolno, obojętnie wyjął z kieszeni sterownik. -

Nie martw się - uspokoił ją z mimowolnym rozgoryczeniem. - Nie

mam zamiaru tego używać. Nie chcę ryzykować, że zmienię cię

w przekaźnik fali zerowej. I nie chcę cię zmuszać do seksu. Nigdy

nie pragnąłem kobiety aż tak bardzo. To - machnął sterownikiem -

jest tylko zabezpieczeniem. Teraz, kiedy już wiem, co do mnie czu

jesz, jak bardzo mnie nienawidzisz - uśmiechał się swobodnie, bez

groźby - chcę być pewien, że zdołam się obronić.

Nie ruszając się z miejsca, wyciągnął rękę i włączył interkom.


358

359

- Mikka...

- Słucham. W glosie Nicka nie było nawet śladu złości.

- Daj nam chroniony kanał do naszego drugiego gościa,

ze sobą porozmawiać na osobności. Ona się o niego martwi;

biedny sukinsyn pewnie się martwi o siebie. "

- Robi się - odparła Mikka. ,

Kiedy Nick cofnął rękę, lampka kontrolna wskazywała, że "

kom nadal jest włączony.

Swobodnym krokiem Nick podszedł do koi, podłożył ._

poduszkę pod plecy i wyciągnął nogi. Wyglądał, jakby układ"

do drzemki. Uśmiechając się na widok zdumienia Morny, w~

jej ręką mikrofon. >,

Nie mogła odchrząknąć. Kawa, posiłek i woda nie wystarc nie była przygotowana na coś takiego. Nerwowo przełykała śl'

- W czym tkwi haczyk? - spytała.

- Gdybyś nie była tak zajęta niedocenianiem mnie, powied

bym, że ty jesteś haczykiem - wyjaśnił spokojnie. - Ale w

okolicznościach, nie możesz sobie pozwolić na martwienie się

kie rzeczy.

Ponaglił ją, znowu wskazując interkom.

- Morna? - zapytał nerwowo Davies. - Jesteś tam? Co się >

je? Czy on pozwoli ci ze mną rozmawiać?

Sparaliżowana strachem Morna spoglądała na Nicka ze ~6. Nie mogła myśleć, nie mogła mówić. Chciała rzucić się na ni spróbować go zabić - nie dlatego, że wierzyła w zwycięstwo, al broniąc się, zakończyłby jej cierpienia i rozpacz.

Nick podniósł głos.

- Davies, tu Nick. Morna jest ze mną, siedzimy w jej kabi

Dałem jej pozwolenie na rozmowę z tobą. To kanał chroniony: n

was nie usłyszy oprócz mnie. Ale ona mi chyba nie ufa. Może ty

przekonasz.

Davies...

- Morna - odezwał się natychmiast Davies. - Nie wierz mu. .

coś knuje. - To ojciec przez niego przemawiał. - Może chce się c

goś dowiedzieć i myśli, że mi to powiesz. Nic nie mów, dopóki n

będziesz pewna, że to bezpieczne.

Mówił stanowczo, jak dziecko pewne swych osądów. Ale był także zagubiony i samotny, jak tylko może być dziecko.

- Dobrze się czujesz? - zapytał, jakby nie mógł się powstrzy

mać. - Mam tylko ciebie. Nie pozwól, żeby coś ci się stało.

Och, synu. Już się stało. Nie zauważyłeś? Ja tylko nie wiem, co to było. Nick wciąż się uśmiechał.

- Nie miałeś kłopotów podczas hamowania? Nie wiem, czy Lie-te pamiętała, żeby cię uprzedzić. Mogłeś się solidnie potłuc.

- Nikt mnie nie ostrzegł - burknął Davies. - Pewnie sam im zabroniłeś. Gdybym uderzył o grodź i rozwalił sobie czaszkę, rozwiązałoby to wiele twoich problemów. Ale wiedziałem, że coś się dzieje, kiedy wyłączyliście wewnętrzne ciążenie.

Nic nie mogło zakłócić spokoju Nicka.

- Miałeś szczęście. A jak tam twoja pamięć? - Blizny zdradzały fale złości, którym zaprzeczał ton głosu. - Czy udało ci się wypełnić jakieś białe plamy? A może przypomniałeś już sobie ojca?

- Nicku Succorso - gniew Daviesa aż trzeszczał w głośniku. -Jesteś śmieciem. Jesteś przestępcą i wszystko, co robisz, cuchnie. Nie mam ci nic do powiedzenia. Jeśli chcesz mi zadać jakieś pytanie, przyjdź tu osobiście. Podejmij ryzyko. - Nad wiek rozwinięty, z dorosłym umysłem w ciele nastolatka, rzucił z pogardą: - Zachowaj się jak mężczyzna.

Nickowi zadrżał policzek.

- Nie chcesz tego, Davies. Myślisz, że tak, ale to nieprawda. Jesteś samotny. Masz umysł, którego nie rozumiesz, i ciało niepasujące do umysłu. Musisz się dowiedzieć, kim jesteś. Skąd się wziąłeś. Z czego jesteś stworzony. A to znaczy, że powinieneś się dowiedzieć czegoś o swoim ojcu. Prawdopodobnie masz w sobie więcej z matki, niż możesz wykorzystać, ale jesteś też synem swojego ojca. Musisz wiedzieć o Angusie Termo-pile. A ja wiele ci mogę opowiedzieć. Wiele się o nim dowiedziałem przez ostatnie dni.

- Przestań - syknęła Morna. - Przestań.

- Czy wiedziałeś, że był przestępcą, i to jednym z najgorszych? Na pewno tak. Prawdopodobnie pamiętasz ten kawałek. Był piratem, rzeź-nikiem i drobnym złodziejaszkiem. W tej chwili w pudle na Stacji Gór-Komu odsiaduje dożywocie za kradzież zapasów. Daliby mu wyrok


360

361

śmierci, ale większości zbrodni nie potrafili dowieść... Cóż, zmieni twoją dobrą opinię o matce. Przecież jest gliną. Powi tować takich jak Termo-piła, a nie pieprzyć się z nimi i w ciążę. Ale to nie tak. Twoja matka nie pieprzyła się z prz„ dopóki nie spotkała mnie. Do tej chwili była właściwie cał" winna. Widzisz, kapitan Termo-piła wszczepił jej implant stref pewno pamiętasz, co to jest. Kiedy zniszczyła Pogromcę gwi ciągnął ją z wraku. Ale przecież była gliną, więc nie mógł jej jej implant strefowy, żeby jej pilnować. Tak zaszła w ciążę. To historia. Podkręcał ją, aż była skłonna wyssać własne wnętrzn worem próżniowym, a potem ją pieprzył do nieprzytomność1 całe tygodnie robiła wszystko, o czym tylko zamarzył, że może-kobieta. Taki był twój ojciec, Davies. I takim mężczyzną jesteś

- Morna? - odezwał się błagalnie Davies. - Morna?

Poderwała się.

- Mówiłam: przestań! - Lęk ścisnął jej płuca, utkwił w

z trudem łapała oddech. - Wystarczy!

Nick obserwował ją chłodno i mówił dalej.

- A teraz najciekawsza część tej historii. Wszczepienie .., implantu strefowego, „nieuprawnionego" implantu strefowe zbrodnia. Dlaczego nie skazano twojego ojca? Jeśli ona mi plant strefowy, on musiał mieć sterownik implantu. Dlacze" znaleźli go przy nim po aresztowaniu? Nie dopuścił, żeby ZM się przeciw niemu, więc musiał nad nią panować.

- Nick...

Nie dopuścił jej do głosu. Cały czas uśmiechał się słodko.

- Odpowiedź brzmi: ona to polubiła. Poniżył ją tak bardzo,

pokochała. Chciała tego, Davies. W końcu chciała tak bard

mógł jej powierzyć sterownik implantu. Nie znaleźli go prz;

bo wcześniej jej go oddał. Uwielbiała używać go na sobie. A u

biła, kiedy aresztowali Termo-piłę? Nie oddała sterownika ocL

Gór-Komu, jak powinna dzielna mała policjantka. Wtedy usu

jej implant i zlikwidowali twojego ojca. Nie mogła na to pozv

Hm... Nie sądzę, żeby ją obchodził jego los. Ale stała się nało_

cem implantu strefowego. Nie chciała się z nim rozstawać. Dl

schowała sterownik i uciekła ze mną. Zamiast zrobić to, co w;

glinie, zatrzymała to, co kochała najbardziej. - W jego głosie'

362

słyszała jedynie spokój, żadnej groźby. - Wykorzystała implant, że-&.y mnie uwieść, a ja ją uratowałem: nie przed Angusem Termo-pi-V ale przed ochroną Gór-Komu. -Morna...-zaprotestował Davies.

- A od tego czasu dokonała jednego - dodał Nick. - Pogłębiła uzależnienie.

- Morna... - Interkom przekazał ślad lęku.

- Mówiła ci, że nie chciała przerwać ciąży, żeby cię zachować? To nie całkiem jest prawda. Rzeczywisty powód to ten, że aby dokonać aborcji, musiała pozwolić się zbadać. Komputer rozpoznałby implant strefowy. A wtedy ja bym poznał prawdę. Taka jest twoja matka, Davies. Z takiej kobiety zostałeś zrodzony.

- Davies! - krzyknęła Morna. - On kłamie! Wszystko przekręcił!

Ze wszystkich sił starała się krzyknąć: Oczywiście, że nie chciałam mu powiedzieć o implancie strefowym! Tylko w ten sposób mogłam ocalić życie! I jeszcze: Ale nie dlatego nie chciałam aborcji! Chciałam cię urodzić!

Niestety, te słowa nie przeszły jej przez gardło. Kiedy tylko otworzyła usta, by je wymówić, Nick dotknął jednego z przycisków sterownika; ból - jak dotyk palnika laserowego - przeszył wszystkie jej nerwy równocześnie. Jedynym dźwiękiem, jaki z siebie wydała, był piskliwy jęk; wijąc się, upadła na podłogę.

- Morna! - ryknął Davies. - Morna!

Uśmiechnięty Nick obejrzał sterownik i po chwili znalazł funkcję pozwalającą stopniować natężenie emisji. Wolno zredukował agonię Morny do niższego poziomu - dość mocnej, żeby wiła się, skręcała i jęczała, ale nie tak, żeby nie słyszała wołania Daviesa.

- No dobrze - rzekł takim tonem, że Davies zamilkł natychmiast.

Przez mgiełkę bólu Morna spostrzegła, że ciemność podkreśliła mu

oczy. - Posłuchajcie mnie oboje. Kiedy się przekonacie, co mam do

powiedzenia, zgodzicie się ze mną, że to ważne. Nie wspomniałem

wam o pewnym szczególe naszej sytuacji. Jakoś wypadł mi z pamię

ci. - Uśmiech Nicka nabrał drapieżności. - Jak mówiłem, jesteśmy

o dzień drogi od Thanatos Minor. Przy tej prędkości to odległość wy

godna dla skanu i komunikacji. Nie mówiłem jednak, że okręt

Amnionu tkwi niemal pośrodku między nami a dokiem. Kojąca he

gemonia. I chcą tego samego co Spokojne horyzonty: Daviesa.

363

Morna syczała i jęczała, ale w swym cierpieniu nie była

do artykulacji jakichkolwiek słów. j

Z głośnika interkomu dobiegał odgłos chrapliwego, cię'

i płytkiego oddechu.

- Pozornie - ciągnął Nick, jakby plotkował swobodnie w ka -jest to złożony problem dla nas wszystkich. Z jednej strony eh viesa. Z drugiej właściwie nie mają ochoty o niego walczyć, dym razie nie na oczach całej Fakturamy. Jestem przekonany^ pewni swoich racji, ale dostatecznie już poznali zwykłych ludzi dzą, że żadne ich usprawiedliwienia nie naprawią utraty za W dodatku nie są do końca pewni, że wygraliby w tym starciu:; kiej prędkości możemy latać w kółko dookoła takiej ociężałej' Możemy ich uszkodzić. Możemy ich nawet zniszczyć. A jeśli s damy rady, możemy otrzymać pomoc. Co innego robić z Am interesy, a co innego siedzieć i patrzeć, jak rozwalają ludzki sta naszej stronie mogliby stanąć całkiem nieoczekiwani sprzymr Dlatego nie chcą walki, jeśli tylko można jej uniknąć.

- Ty skurwielu - wycedziła przez zęby Morna. - Ty piepr

Nick wcisnął klawisze sterownika.

Nie miała czasu nawet drgnąć. Zanim jeszcze przygotow na większy ból, zalała ją fala zimna. Natychmiast zaczęła się tak, że straciła głos. Temperatura ciała spadła gwałtownie, hipotermią. Przekleństwa rzucane na Nicka zmieniały się w i zumiały bełkot.

- Co do nas... - powiedział spokojnie. - Cóż, sądzę, że H

bym ich pokonać. A wiem, że potrafię ich wymanewrowa

chasz, Davies? Mówimy o twoim życiu.

Z głośnika dobiegło chrapliwe westchnienie, ale Davies i Nick wzruszył ramionami.

- Jest tylko jeden problem. Te skurwiele na Spokojnych h

tach gonią nas, jak mogą najszybciej. A ja wiem, że nie po*

dwóch okrętów Amnionu. Najlepszym wyjściem byłoby w;

się pełnym ciągiem z tego kawałka przestrzeni. Gdybym je

zrobił i gdybyśmy wyszli z tego żywi, co byśmy właściwie c

li? Bylibyśmy w makabrycznej odległości od czegokolwiek,

pędu skokowego i bez możliwości remontu. Umarlibyśmy

zamiast szybko, i tyle.

Morna zapadała w omdlenie; mimo to jej nie uwolnił. Dalszy eksperyment ze sterownikiem zwiększył temperaturę jej ciała. Po paru nieudanych próbach, Nick zapanował nad mięśniami; podniósł jej rękę i wcisnął palce do ust, zmuszając, by sama się zakneblowała.

- Myślisz, że Hashi Lebwohl przyśle pomoc? - zapytał przyjaźnie. - Możesz w to wierzyć, jeśli masz ochotę. Osobiście podejrzewam, że mnie porzucił. Zanim jeszcze wlecieliśmy do zakazanej przestrzeni, przekazał, że mam sam sobie radzić. Do tej pory na pewno już się zorientował, że złożyłem „nieautoryzowaną" wizytę na Stacji Atestującej. I pewnie w końcu uznał, że sprawiam więcej kłopotów, niż jestem wart. Nie odpowiedział na żadną moją wiadomość, a nadawałem tak pilne, jak to tylko możliwe. Jak już wspomniałem, problem jest złożony. Pozornie.

Z uśmiechem obserwował, jak Morna się krztusi.

-Bo widzicie, właściwie jest on całkiem prosty. Przecież ja wcale nie chcę zatrzymywać Daviesa. Próbowałem pozbyć się go od chwili, kiedy się urodził. I teraz opracowałem plan. Wszystkie szczegóły omówiłem już z Kojącą hegemonią. Za dwanaście godzin znajdziemy się burta w burtę, a ja poślę im Daviesa w kapsule ratunkowej. Oni za to pozwolą nam spokojnie zadokować. Więcej: zgodzili się, że oba okręty wrócą na Atestującą, demonstrując tym swoją dobrą wolę. Załatwimy remont bez Amnionu wiszącego nam nad głową. To chyba najlepsze rozwiązanie.

Mówił spokojnie, ale wyraźnie był z siebie dumny.

Morna odruchowo zwymiotowała owsiankę i kawę.

- Jaka szkoda - szepnął z zachwytem. - A jeszcze przed chwilą byłaś czysta. Wyglądałaś prawie tak dobrze, że ktoś mógłby mieć na ciebie ochotę... gdyby był aż tak wyposzczony. A teraz... - Zachichotał. - Obawiam się, że wyglądasz na bulimiczkę.

- Co robisz? - Głośnik nie mógł ukryć przerażenia Daviesa. -Co jej zrobiłeś?

Nick zsunął nogi z koi. Wstał, przestąpił nad Morną i podszedł "O interkomu. Blizny były jak czarne szramy na policzkach. ~ Ty mały dupku - warknął. - To się nazywa „zemsta". Davies zaczął wyć. I ucichł nagle, kiedy Nick wcisnął przełącznik.

- Mikka...


364

365

- Słucham - odpowiedziała pierwsza oficer, ponura i obór

- Obawiam się, że sprawy wymknęły się nam z rąk. Musia

powiedzieć o Daviesie i nie przyjęła tego dobrze. Zamknij k

jego kabiny. Nie, może lepiej rozłącz jego interkom zupełni

zaczną rozmawiać, doprowadzą się tylko do jeszcze gorszego

Wycie Daviesa rozbrzmiewało echem w uszach Morny, jafe by wciąż je słyszała.

- Jeszcze coś? - spytała Mikka.

Nick wyszczerzył zęby.

- Przypilnuj, żeby nie mogła się stąd wydostać. Zajmę s;

w wolnej chwili.

Wyłączył interkom.

Krztusząc się własnymi wymiocinami, Morna widziała, jak otwiera drzwi i zamyka je za sobą. Nie przerwał emisji implan

Nie mogła wyjąć palców z ust, dopóki nie wyniósł sterów poza zasięg działania.

20

Krztusiła się i kaszlała, żeby oczyścić gardło. Uklękła z trudem, podpierając się rękami. Dłoń trafiła w kałużę owsianki, ale Morna nie zwróciła na to uwagi. Potrzebowała powietrza, potrzebowała oddechu, ale każdy zdawał się zasysać do płuc kwas i wymiociny. Szarpały nią drgawki, wywołane przejściem. Od anoksji przed oczami wirowały błyszczące plamki. Kabina zataczała się, jakby Kapitański kaprys stracił wewnętrzne ciążenie.

Oddychaj.

Kwasy żołądkowe piekły w przełyku, drapały w gardle.

Oddychaj!

Szeroko otwierając usta, zaczęła w małych dawkach wciągać do płuc powietrze.

Davies...

Nie dość, że tkwił zamknięty w kabinie i bezradny; nie dość, że został sprzedany Amnionowi. Nie dość, że musiał samotnie mierzyć się z kryzysem tożsamości tak głębokim, że mógłby zniszczyć każdego. Nie, Nickowi to nie wystarczało. Aby wyrównać osobiste rachunki, podkopał same fundamenty osobowości Daviesa.

367

To się nazywa „zemsta".

Jej syn miał do dyspozycji tylko jedno, czym mógł pokc groźbę szaleństwa: to, co pamiętał, swoją odziedziczoną os wość. Nick sprawił, że te wspomnienia, ta osobowość, wydały;-zdradzieckie. Davies mógł uwierzyć, że jego najgorsi wrogo którzy najbardziej go skrzywdzili, to matka i ojciec. Że sam j umysł jest zbrodnią przeciw niemu.

Jak mógł mieć nadzieję na przetrwanie takiego kryzysu? Jak mogła mieć nadzieję? Kiedy Amnion w końcu go dostanie, DaĄ pewnie uzna to za wybawienie.

Podniosła się na kolanach.

Jeszcze jeden oddech.

I następny.

Próbując brudną dłonią wytrzeć twarz, rozsmarowała sobie miociny na twarzy. Sama była obłąkana, opętana gorączkową, realistyczną wyrazistością, która wszystko pozwalała rozumieć ą czego nie wyjaśniała.

Nie miała pojęcia, co zamierza zrobić, aż do chwili, kiedy to już zrobione.

Wciągając do płuc jak najwięcej powietrza, chwiejnie stanęł

nogach. f

Nick kazał, żeby Mikka odłączyła interkom Daviesa; ale niCi wspominał o tym tutaj. I pewnie nie dotarł jeszcze na mo Z pewnością Morna nie klęczała w wymiocinach tak długo, Nick zdążył tam dojść.

Niepewna i otępiała, jak ślepa podeszła do ściany i ude w klawisz, jakby siłą chciała zmusić urządzenie do działania.

Zapaliły się wskaźniki; kanał został otwarty.

Z głośnika popłynął szum; odniosła wrażenie głębi czy strzeni zbyt rozległej jak na ciasny mostek. W jakiś sposób tra czy dano jej trafić - na kanał ogólny, docierający do całego st

Ktoś chciał, żeby ją usłyszano.

- Posłuchajcie mnie - zaczęła chrapliwie, z piekącą od k\ krtanią. - On chce im oddać mojego syna.

Co ich to obchodzi? Większość - może wszyscy - i tak już dzą, co Nick zamierza. A ona jest gliną, wrogiem. Na co właśc liczy?

Kto chciał jej dać tę szansę?

Podjęła ją bez zastanowienia. Rozgorączkowana i zdecydowana

wszystkie siły włożyła w głos. h

- Wiem, czemu tu jesteście... niektórzy z was. Wiem, dlaczego to

robicie. Niektórym chodzi o wolność, swobodę. Działanie poza pra

wem daje większy wybór, mniejsze ograniczenia. Zbyt wiele straci

liście, zbyt wiele wam zabrano. Teraz sami możecie brać, co tylko

zechcecie.

Nie wiedziała, co mówić. Była za słaba, brakowało jej elokwencji. Aby się uspokoić, wyobraziła sobie swój głos docierający do wszystkich pomieszczeń i kabin, rozbrzmiewający we wszystkich korytarzach. Wyobraziła sobie, że jej słuchają.

- Ale czy tego właśnie chcecie? Oddawać ludzkie istoty Amnio-

nowi? Pomyśleliście, co to oznacza? To, że każde z was może być

następną ofiarą. Tym razem nikomu nie przeszkadza, że Nick odda

im mojego syna. Następnym razem może nikomu nie będzie prze- i

szkadzało, że odda kogoś z was. Czy nie mam racji, Alba? Pastille?

Jesteście pewni, że Nick uważa was za wartych trzymania na pokła

dzie? Jesteście absolutnie przekonani? A jeśli na Thanatos Minor

znajdzie kogoś, kto potrafi lepiej wykonywać waszą pracę... albo le

piej się pieprzy... albo bardziej go podziwia? Czy tego chcecie? '

Spazmatyczny kaszel przerwał jej przemowę. Ale nie mogła sobie |

pozwolić na milczenie: Nick wyłączy ją, gdy tylko dotrze do mostka. W wyobraźni widziała, jak biegnie, żeby uciszyć jej prośby.

Łkając z wysiłku, mówiła dalej.

- Ale niektórzy z was mają inne powody. Jesteście tutaj, bo poli

cja jest skorumpowana; całe ZKG są skorumpowane. A to jedyny

sposób, żeby się im przeciwstawić. Vector? Sib? Mikka? Słyszycie

mnie? Gliny są skorumpowane. Nie wiedziałam o tym, ale teraz już i

wiem. Nie podoba mi się to, tak samo jak wam. Wstąpiłam do policji, ponieważ piraci zabili mi matkę i chciałam walczyć. Chciałam zwalczać wszystko, co zagraża ludzkiemu życiu, wolności i bezpieczeństwu. To, co odkryłam, budzi we mnie obrzydzenie. Ale to jeszcze nie powód, żeby mojego syna oddawać Amnionowi! Glinom to nie zaszkodzi, bo oni i tak mają to gdzieś. To tylko zdrada ludzkości, całej ludzkości, was, mnie, każdego mężczyzny, kobiety i dziecka la świecie. Przecież macie rodziny. Wszyscy skądś przyszliście,


368

369

zostawiliście matki i ojców, braci i siostry, krewnych i przyj Co z nimi? Za co byście ich sprzedali? I czy potem moglib spojrzeć na siebie w lustrze? Nie pozwólcie mu na to.

Dopiero kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie, że na do buntu.

- Poszukajcie innego rozwiązania. Musi być jakieś inne.

Nie miała pojęcia jakie. W pewnym istotnym sensie Nick b_

tylko kapitanem tego statku - był samym statkiem. Jego zasady i ły wszystkim, podejmował wszystkie decyzje, jego talent pozwał dziom przetrwać. Wszyscy, którzy jej słuchali, byli od niego żale

Każdy, kto mu się przeciwstawi, może skończyć tak, jak chwili Davies.

Nagle w interkomie rozległ się głos jej przeciwnika.

- Mówiłem wam, że źle to przyjęła - stwierdził Nick. Wydaw;

całkowicie pewny siebie, odporny na jej groźby. - Słyszeliście -

żeby zrozumieć, o co mi chodziło. Możesz ją już wyłączyć, M:

Przez cały czas był na mostku. Pozwolił Momie mówić, ] lił wszystkim jej słuchać, żeby wykazać swoją przewagę. Był kojny o wynik.

Zrezygnowała ze słów i zaczęła krzyczeć.

Chrapliwe od wysiłku i kwasu w gardle, jej wycie rozbrzn ło na całym Kapitańskim kaprysie, dopóki nie zgasły wskaźn:" terkomu.

Nie skończyła jeszcze; krzyczała dalej, ale jej krzyk nie pf: stawał się przez ściany kabiny.

Nie przestawała, dopóki krtań nie odmówiła posłuszeń Wtedy opadła na fotel i ukryła twarz w dłoniach.

Cierpliwości.

Ta część umysłu, która rozumiała wszystko i niczego nie< niała, nie tłumaczyła po co. Nakazała tylko: cierpliwości.

Czekać.

Jeszcze przez prawie dwanaście godzin nie wystrzelą Davi okrętu Amnionu. A w ciągu dwunastu godzin wiele może •■ rzyć. Można wygrać lub stracić życie; nadzieja i klęska przyjść szybko jak choroba skokowa.

Po kolei.

Najważniejsze teraz to czekać.

Ale nie w ten sposób. Z tego miejsca nie widać interkomu.

Nie wiedząc, po co, przesunęła fotel tak, żeby wyraźnie widzieć lampki kontrolne. Potem, chociaż cuchnęła chlorowodorem i nie strawioną owsianką, i pewnie mogła poświęcić chwilę, żeby umyć się w sanie, usiadła i czekała.

Cierpliwości.

Każda mijająca sekunda zbliżała ją do końca. Końca jej syna -i jej samej. Mimo to Morna była cierpliwa.

Ta sprawna, surrealistyczna część jej umysłu wiedziała, co robi. Nick był zbyt ciekawy, co się z nią dzieje, jak się udała jego zemsta, żeby o niej zapomnieć. I kiedy już przesiedziała - nieruchomo jak w katatonii - godzinę, wskaźniki interkomu nagle zapłonęły zielenią.

Chciał podsłuchać, co robi.

Natychmiast zaczęła skamleć i jęczeć jak zdychający kot.

Gardło zdarte niedawnymi krzykami pomagało wywołać wrażenie rozpaczy i załamania, całkowitego szaleństwa. Zresztą to przecież prawda... O ile mogła to ocenić, mówiła Nickowi prawdę.

Nie przerywała, dopóki nie wyłączył interkomu. Dopiero wtedy wstała z fotela.

Chwiejnie podążyła do sana i zebrała wszystkie twarde przedmioty, jakie tam znalazła: szczotki, zestaw do szycia, słoiczki toników, depilatorów, szamponów. Usiadła na fotelu, ułożyła zdobycz na kolanach i czekała dalej.

Godzinę?

Więcej?

Mniej?

Zaletą tej obłąkanej, niewytłumaczalnej jasności było, że nie karała jej za upływ czasu. Kazała zachować cierpliwość i pozwalała wykonać to polecenie.

Kojąca hegemonia i Thanatos Minor z pewnością przesłaniają juz ekran. W tej chwili Spokojne horyzonty jest już pewnie dostatecznie blisko, żeby włączyć się w bieg wydarzeń. Morna mogła myśleć o takich sprawach, ale nie potrafiła się nimi martwić. Zdolność do zmartwienia przestała istnieć - pochowana albo wypalona. Wciąż widziała przed sobą obraz Daviesa, jakby dostrzegała każde drgnienie mięśni w reakcji na udrękę myśli; ale to nie budziło niepokoju.

370

W tej chwili - czekając nieruchomo, jak wyzerowana gj kiem - robiła wszystko, co mogła, dla ratowania syna.

Spróbuj, powtarzała w głębinach swej czaszki. Spróbuj mn' konać. Wyzywam cię.

Zapominasz, że Angus pobił mnie dawno temu. Dla ciebie, już nie zostało.

Nauczył mnie wszystkiego, co potrafię.

Kiedy interkom znowu się włączył, wybuchnęła szlochem i j ła ciskać zebranymi przedmiotami gdzie popadnie; zagłuszała n fon stukiem pojemników i szczotek. Pomiędzy atakami szloch" czała: „Nick! Nick!", jakby miała przebite płuca. Kiedy nie miała? czym rzucać, wstała, podniosła fotel i zaczęła walić nim o ścianę

- Nick!

Interkom przestał działać, a ona dyszała z wysiłku; dyszała* obłąkanej, niepojętej chytrości. Ale czekanie dobiegło końca. N szedł czas, by zrobić następny krok.

Zdyszana, zataczając się, ruszyła do sana.

Nie... Najpierw musiała zabrać kombinezony i pościel. W k" nie powysuwała szuflady i wyrzuciła zawartość na podłogę. O' dowana wróciła do sana.

Przykryła poduszką odpływ prysznica, odkręciła wodę i mknęła drzwi.

Prawie natychmiast usłyszała brzęczyk ostrzegawczy. Zwiniętym w kłębek kombinezonem zatkała muszlę. Pilnikiem paznokci zablokowała przycisk spłuczki. Sterylny roztwór środk chemicznych zaczął przelewać się przez krawędź, a tymczasem M na majtkami zablokowała odpływ urny walki i także odkręciła wod Alarmy zadźwięczały głośniej. Bezosobowe, beznamiętne syste' wewnętrzne Kapitańskiego kaprysu krzyczały, żeby przestała. Jeśli d statecznie je przeciąży, komputer roboczy odetnie wodę na całym statk * Woda to tylko woda. Niewygodna, ale nic więcej - drobne, irytuj ce zdarzenie w chwili, kiedy Nick Succorso zajęty jest czymś innyn Ale zmusi go do zastanowienia, co Morna zrobi potem. Jeśli pomyślała o wodzie, może też pomyśleć o ogniu. A t byłby problem zupełnie innego kalibru. Każdy statek jest w jaki sposób podatny na ogień. Czy Nick jest pewien, że w jej kabini nie ma nic, czym mogłaby rozniecić pożar?

372

Brniąc w strumieniach wody z urny walki i chemikaliów z muszli wyszła z sana i usiadła pośród bałaganu na podłodze.

Zignoruj mnie teraz, Nick. Tylko spróbuj.

Nie mógł tego zrobić. Ta część jej umysłu, która rozumiała, była absolutnie pewna, że nie może. Jeszcze z nią nie skończył. Nie mógł ryzykować, że zaskoczy go czymś tak dziwacznym, że sama od tego zginie. A jeśli nawet przeżyje, jaką przyjemność sprawi mu torturowanie kogoś, kto jest całkowicie i nieodwracalnie obłąkany?

Musiała tylko czekać, aż otworzą się drzwi, a Nick stanie przed nią.

Po chwili uświadomiła sobie, że siedzi na podłodze nie bez powodu. Nick musi być przekonany, że nie ma zamiaru go atakować.

Drzwi...

On...

Pewnie by się bała, że go sobie tylko wyobraża, że naprawdę wcale go nie ma; ale jego twarz nie przypominała tego, czego oczekiwała. Miała wyraz konsternacji, niemal szoku. Nie wiadomo, czego się spodziewał po Mornie zostawionej w samotności, ale tego na pewno nie przewidział. A zatem jego obecność jest realna. Tego była pewna.

- Bawiło mnie to - oświadczył chłodno. - Lubię słuchać, jak tra

cisz rozum. - Martwa bladość jego blizn przeczyła tym słowom. -

Ale trochę przesadziłaś. Przeszkadzasz mi się skupić.

W odpowiedzi podniosła słoiczek depilatora i cisnęła mu w głowę. Odbił go jedną ręką. Drugą sięgnął do kieszeni i wyjął sterownik implantu strefowego.

- Nie chciałem, ale jednak muszę cię wyłączyć, zanim rozwalisz

nam instalację.

Spróbuj...

Morna uniosła dłonie i zaczęła zdrapywać sobie skórę z policzków.

Spróbuj, ty skurwysynu!

Szybko, żeby nie zdążyła się okaleczyć, wymierzył w nią sterownik i wcisnął klawisz.

Bezwładnie upadła na plecy, w strumień wody z sana.

Z jakiegoś powodu kopnął ją w bosą stopę. Może chciał sprawdzić, czy zareaguje. Nie zareagowała. Leżała bezwładna, jakby skręcił jej kark. Woda sączyła się do kącika otwartych ust.

- Myślałem, że przestałaś mnie już dręczyć - szepnął, gdyż wie

dział, że nie może go słyszeć. - Wygląda na to, że się myliłem.

373

Z niesmakiem rzucił sterownik do jakiejś szuflady i \ z kabiny.

Drzwi zasunęły się za nim.

Nie zapomniał ich zablokować.

Jakby z własnej woli woda przestała wyciekać z sana. K mostku musiał wyłączyć pompy i instalację wodną w jej kab"

Tyłko woda w ustach powstrzymywała Momę od histeryc-śmiechu.

Podniosła głowę, wypluła wodę i jak najszybciej poderwa

na nogi. Jakby w obawie, że czarna skrzynka zniknie w otchłań

szmarów, pobiegła ją wyjąć z szuflady. Wbrew obawom tk*

w jej dłoni rzeczywista, dotykalna i prawdziwa. Palce objęły r

znajomy kształt; wstrzymując oddech, Morna studiowała jego

skończone możliwości. f

Teraz.

Drżąc, wcisnęła klawisz, wysyłający wzdłuż jej nerwów w' strużkę energii i siły. Potem zamknęła oczy i przez chwilę tylko, chwycała się sztuczną rozkoszą.

Ale to nie wystarczy. Musiała złagodzić ból ran... Tutaj. Potrz

wała Jepszego refleksu, większej koncentracji... Tutaj. Wkrótce p

da się jej więcej siły, ale na razie wystarczy lekki przyrost. Tutaj.

Rozpływały się w niej fundamentalne potrzeby, przestał ci"

gniew na własne ograniczenia. Powietrze statku stało się czyst"

ostrzejsze. Czuła, że znowu jest sobą, że w końcu jest Morną Hyla

To także było formą szaleństwa. A jednak objęła je jak kochan"

Nie zauważyła, że naprawdę podrapała się w policzek, dop

kropla krwi nie kapnęła jej na dłoń.

Ojoj... Zacisnęła zęby, żeby stłumić chichot. Ostrożna i cicha, ponieważ katatonicy nie hałasują, wróciła sana i spojrzała na siebie w lustrze.

Ten widok odebrał jej ochotę do śmiechu. Oczy miała zapadnięte, podkrążone i sine od cierpienia i głodu Nowe bruzdy pojawiły się na twarzy, jakby marszczyła ją przez ca łe miesiące. Skóra była Wada, obrazowała chorobę; zwisała z ko'~! jak gdyby Moma sporo straciła na wadze.

374

Na tle tej bladości krwawiące zadrapania na policzkach wyglądały niczym groteskowa parodia blizn Nicka.

Implant strefowy nie redukował jej ograniczeń. Pozwalał jedynie pokonywać je, przekraczać normy przetrwania.

To wystarczy, powiedziała sobie tonem lodowatej pewności. Tylko tego mi trzeba. Odwróciła się od lustra.

Dobrze. Dość marudzenia. Odzyskała czarną skrzynkę. Kolejny problem to wydostać się jakoś z kabiny. Ale teraz zaczęła się wahać. Nie wiedziała dlaczego, ale implant strefowy, dając siłę, z wolna odbierał jej pewność, blokował połączenie z tą częścią, która wszystko rozumiała, ale nic nie wyjaśniała. W jaki sposób zdoła wydostać się z kabiny? W pewnej chwili znała odpowiedź na to pytanie i przygotowała się. Teraz ta wiedza gdzieś zniknęła.

Siła: to na pewno to. Implant strefowy uczynił ją silną - i nie dał nic innego, co mogłaby wykorzystać. Szybkość myślenia, ani działania, nie uwolni jej z więzienia. Ale jeśli zastosuje dostateczną siłę... Drzwi zaprojektowano, by wytrzymywały nacisk prostopadły do ich powierzchni - dekompresję czy wyważanie - ale nie siłę działającą w kierunku ich naturalnego ruchu. Serwomechanizmy, które je otwierały i zamykały, odwracały działanie w zetknięciu z dowolną przeszkodą. Problem polegał zatem na użyciu siły i tarcia; jeśli pchnie odpowiednio mocno w odpowiednią stronę, uruchomi obwód sprzężenia zwrotnego i drzwi same się otworzą.

Alarm na mostku zdradzi, co się dzieje. Nick przyjdzie, żeby ją powstrzymać, a może przyśle ludzi z bronią...

Nie, nie wolno jej teraz o tym myśleć. Po kolei... Najpierw musi się wydostać z kabiny, a potem będzie się martwić, jak uniknąć schwytania.

Stanęła przy drzwiach i ustawiła swoją sztuczną siłę jak najwyżej - tak wysoko, że dopływ endorfin i dopaminy w mózgu wywoływał szum przypominający wichurę, a piersi unosiły się szybko, ponieważ przy takiej ilości adrenaliny brakowało jej tlenu. Potem oparła dłonie o drzwi, przycisnęła plecy do grodzi i pchnęła.

Pchnęła.

Ciśnienie rosło, aż wichura całkiem ją ogłuszyła, a oczy przestały widzieć. Ramiona jej drżały jak kable pod zbyt wielkim obciążeniem. Była tak silna, że pewnie mogłaby samej sobie połamać

375

kości. Drobne iskry bólu, jakby z pękniętych naczyń, rozpal w płucach.

I nagle zdarła sobie skórę z rąk. Śliskie od krwi dłonie z się po drzwiach.

Nie zdążyła odzyskać równowagi i uderzyła głową o Opadła na podłogę.

Wymuszona burza neuronowa była zbyt silna; jeśli jej nie < synapsy mogą zawieść niby przeciążone bezpieczniki. Najw niej blokada drzwi dezaktywowała czujniki nacisku.

Dygocząc na granicy ataku, chwyciła sterownik i zmnie: emisję. Zostawiła ślady krwi na klawiszach.

To tyle, jeśli chodzi o wydostanie się z kabiny.

Pochylona nad pokrwawionymi dłońmi zaczęła płakać, nie jąc sobie z tego sprawy. Odzyskanie sterownika implantu nie;* starczało; potrzebowała jeszcze nadziei, a tej nie znalazła, ograniczenia okazały się nienaruszalne. Cokolwiek ze sobą r« nie potrafiła przecisnąć ciała przez płytę drzwi. Szybkość, siła,' centracja, uwolnienie od bólu - te zalety okazały się nieprzyd

Ta jej część, która rozumiała, nie zaplanowała tego.

A może nie potrafiła jej dosięgnąć zza przesłony implantu?;!

Ta część, która rozumiała, pozwalała jej jednak płakać na ty* cho, żeby nie usłyszeli przez interkom.

Ile czasu jej jeszcze zostało? Zamrugała, by strząsnąć łzy, i' rżała na zegar: niecałe sześć godzin. To wszystko? Gdzieś zg * dwie, może trzy godziny. Ale to bez różnicy; sześć godzin;, sześćset nie ma już znaczenia.

Nie może wydostać się z kabiny.

W żaden sposób nie może pomóc Daviesowi. Jest zgubiona, znów go zobaczy - jeśli w ogóle go kiedyś zobaczy - jej syn ! Amnioni. Nie zapamięta tych krótkich chwil, gdy tak wiele dla s znaczyli. Chyba że podadzą mu ten sam mutagen, który zmienił J ca Vestabule. Wtedy potrafi wykorzystać swoje wspomnienia ciwko niej, przeciwko PZKG, przeciwko ludzkiej przestrzeni. Re go, zdradziła i jego, i całą ludzką rasę. I nic nie może na to [

Nie wiedziała, jak zdoła to znieść.

Ale... Pomysł pojawił się nagle, jak wstrząs elektryczny... zabić Nicka.

W końcu przyjdzie sprawdzić, co się z nią dzieje, może wyłączyć jej rzekomą katatonię. Nie będzie się spodziewał, że jest przytomna i groźna. Jeśli zaatakuje dostatecznie szybko, może przebije się przez jego gardę. Potrzebny jest tylko jeden celny cios...

Szansa, by przebić mu gardło.

Wstała, poszła do sana i wyrwała ze spłuczki pilnik do paznokci.

Ręce lepiły się jej od krwi, ale nie bolały, tak samo jak poobijana głowa. Implant strefowy tłumił ból. Ściskając pilnik, wróciła przed drzwi i spróbowała przygotować się na dalsze oczekiwanie.

Ale nie mogła czekać; nie wtedy, kiedy wypełniała ją energia. Mięśnie i umysł nie były zdolne do bezruchu. Potrzebowała decyzji, działań... krwi.

Podobnie jak drzwi, tego chaosu nie mogła odsunąć. Mogła czekać; oczywiście, że mogła. Wystarczyło wcisnąć parę klawiszy sterownika, wprowadzić się w stan relaksu. Ale jeśli to zrobi, nie zdąży zareagować, kiedy wejdzie Nick. Potrzebowała tego szorstkiego wyostrzenia zmysłów, gdyż nie wiedziała, kiedy się zjawi. Chce go zabić, a zatem musi na niego poczekać. A nie może czekać, nie wymuszając na sobie nienaturalnego spokoju, który uniemożliwi atak.

Nie było wyjścia. Szczelina między tym, czego chciała, a tym, do czego była zdolna, wydawała się nieprzekraczalna.

Znowu siedziała na podłodze, skulona między pozwijanymi kombinezonami i mokrą pościelą. Nie mogła powstrzymać bezsensownego płaczu.

Przecież nie musiało tak być. Zagubiła się jakoś, kiedy włączyła implant strefowy. Wcześniej ta obłąkana i chytra część umysłu wiedziała, co trzeba zrobić. Musiała ją odzyskać. Musiała odtworzyć łącze z tą częścią, która niczego nie wyjaśniała.

Istniał tylko jeden sposób.

Musi przeżyć pozostałe sześć czy sześćset godzin bez sztucznego wspomagania.

Nie, to niemożliwe. To zbyt straszne. Sam pomysł wywoływał kłucie w sercu. Tylko implant strefowy utrzymywał ją przy życiu; tylko jego emisje chroniły przed konsekwencjami gwałtu i choroby skokowej, zdrady i udręki. Nie może z tego zrezygnować. Jeśli wyłączy czarną skrzynkę, pozostanie bez żadnej obrony przed tym, czym się stała.

Nie miała wyboru. Inaczej nie zdoła przekroczyć szczeliny.


376

377

W bezgłośnej rozpaczy, jak gdyby dotarła do krańca s bie, zaczęła kasować funkcje implantu. Po jednej...

Robiła to powoli, żeby zmniejszyć szok przejścia. Jedna fi po drugiej: redukowała ich intensywność w krokach tak małe że przestawała je wyczuwać. Jedna po drugiej: wyłączała je: ro wtedy, gdy miała czas przyzwyczaić się do straty.

W ten sposób oddawała siebie rozpaczy.

Kabina pogrążyła się w półmroku: nie dlatego, że zawiodło oś nie albo wzrok, ale dlatego że nie miało to już znaczenia. To tyli wnętrzna oznaka wewnętrznego uwięzienia; dostrzegalna manifr jej niepokonanej śmiertelności. Takie ograniczenia nie pozwalają: ruszyć. Nie można ich przezwyciężyć, ominąć, uniknąć dzięki i ani dzięki neuronowej magii. W czystym konflikcie siły Nick Su pokonał ją mimo wszystkich jej kłamstw, wszystkich tajemnic,; użyła przeciw niemu. Jej syn i człowieczeństwo zostały zdradzone jej niezdolność bycia kimś więcej, niż była w rzeczywistości.

Ta część umysłu, która wszystko rozumiała, nie chciała zd swoich zamiarów. W końcu Mornie nie pozostało już nic | żonego, pobudzonego spokoju szaleństwa.

Tylko bądź cicho. Nie przeszkadzaj sobie, trać rozum, ale i po cichu.

Nie zważając na zakrzepłą na dłoniach krew, zaczęła się ' pasemkami włosów. Owijała je dookoła palców, układała w d ne wstęgi Móbiusa, nieskończone metafory. Potem rozdziel coraz cieńsze i cieńsze kosmyki. A kiedy były już tak cień' mieściły po jednym włosie, zaczęła je wyrywać.

W pewnym sensie zagłębiła się poniżej dna swej roz" w otchłań autystycznego spokoju.

Jak kabina, która więziła ją w swym wnętrzu; jak ciało, przyniosło jej tyle cierpienia; jak wszystkie zewnętrzne przesz*" które wykazały jej daremność... Jak wszystkie te rzeczy czas' stracił znaczenie. Wymijał ją bez zwracania uwagi. Dłonie, a głowa zaczęły boleć, ale to także nie miało znaczenia.

Nie wiedziała, co się dzieje, kiedy ktoś stanął w progu. Ni, zostało jej wyjaśnione.

Ostrożny i wystraszony, jakby ścigany przez Furie, Sib Ma wśliznął się do kabiny i zamknął drzwi.

21

i

- Morna... - Szept Mackerna był przenikliwy jak krzyk. - O Boże...

Przyglądała mu się tępo, jakby go nie poznawała.

- Morna... - Pot kroplami pokrywał jego bladą twarz, przycie

mniał cienki wąsik. - Wstawaj. - Dyszał ciężko, nierówno; nie ze

zmęczenia, ale ze strachu. - Zostało ci niewiele czasu. - Wzrok

uciekał od niej, powracał, obiegał kabinę i powracał znowu, przy

wołując bijące skrzydła Furii. - O Boże. Co on ci zrobił?

Czuła nieokreślone poruszenie. Kabina wyglądała jak po katastrofie. Kiedy Mackern odwracał wzrok, białka jego oczu odbijały światło i błyszczały chorobliwie. Morna nie zmieniła pozycji; zdawało się, że nie oddycha. Twarz miała dziką jak samo szaleństwo. Ale palce we włosach poruszyły się w szybszym rytmie; coraz gwałtowniej szarpała kosmyki.

- Słuchaj.

Osunął się przed nią na kolana, jak gdyby brakło mu sił. Ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.

- Zostało ci mało czasu.

Spojrzała na niego nieruchomo, jakby nagle oślepła.


378

379

Ostrożnie, niemal lękliwie, jego dłonie przesunęły się do j' mion. Dotknął ją - i gwałtownie cofnął ręce, jakby była tak gc że aż parzyła. Spuścił głowę i wykrzywił usta. Potem z wysi" uniósł wzrok. I chwycił ją za ramiona.

- On nie wie, że tu przyszedłem. To nie moja wachta. Czek

aż wszyscy będą zajęci, żeby nikt mnie nie zauważył. Ale

zszedłem z mostka, odłączyłem jego obwód sterowania drzw:

Konsola ciągle pokazuje, że są zablokowane. Nikt nie odkry;

zrobiłem, dopóki nie spróbuje otworzyć twojej kabiny.

Mrużyła oczy, patrząc na niego ze ślepym, obojętnym nie-mieniem. Wszystko, co mówił, brzmiało równie znajomo i równie nie do odcyfrowania, jak szczelina.

- Możesz stąd wyjść. - Narastała w nim rozpacz. - Morna,

sisz mnie usłyszeć. Nie wiem, co on ci zrobił, ale musisz mnie

szeć. Możesz stąd wyjść.

To do niej dotarło. Coś drgnęło w mrocznym jądrze jej mi" nia. Możesz stąd wyjść. Zagubiona czy pogrzebana część um która rozumiała wszystko, wyemitowała ostrzegawczy im Wyjść.

Szybciej, coraz szybciej owijała na palcach i wyrywała wło

- Och, Morno...

Pot na jego twarzy przypominał łzy. Sib nie był człowi

odważnym - a przynajmniej nie uważał się za odważnego - a wyglądał jak trawiony gorączką. Konwulsyjnie cofnął rękę i % machu uderzył ją w twarz. Skrzywił się natychmiast; przygryzł' gę, wystraszony, że ją skrzywdził.

Puściła kosmyk włosów i czubkami palców pogładziła policzek. Cicho, jak gasnący wietrzyk, szepnęła:

- On może cię usłyszeć. Przez interkom.

Mackern syknął i obejrzał się przerażony.

Kiedy znów na nią spojrzał, w oczach wyczytała napięcie.

- Jest wyłączony - szepnął. - Nie słucha.

Drżąc, zaczerpnęła tchu.

Przeszył ją dreszcz niecierpliwości. Co on takiego powied Już zapomniała... Czy mówił, że może wyjść z kabiny? Czy mówił, że zostało niewiele czasu? Nie pamiętała nawet jego imienia.

Niepokój uciskał jej żołądek. Otworzyła usta, jakby chciała krzyczeć.

- Proszę cię, Morna - szeptał błagalnie Mackern. - On mnie za

bije, jeśli się dowie. Nie zmarnuj tego. Nie pozwól, żeby to poszło

na marne.

Słyszała go. Stopniowo opadała z niej apatia, a inteligencja unosiła się powoli jak pęcherzyki powietrza z głębiny. Przełknęła ślinę; zaczynała widzieć wyraźniej.

- Czas - wymamrotała. - Powiedziałeś: „czas".

- Tak! - potwierdził zachęcony i pobudzony jej reakcją. - Jesteśmy już prawie burta w burtę z Kojącą hegemonią, dwanaście godzin od Fakturamy. On wyznaczył dokładny czas startu kapsuły. Zostało ci... - Zerknął na chronometr w kabinie. - Dwadzieścia sześć minut.

I znowu umknęło jej znaczenie słów. Fakturama? Kojąca hegemonia! Znajome terminy, ale nie pamiętała ich sensu. Dlaczego mówił, że ktoś go zabije? Zostało jeszcze całe dwadzieścia sześć minut.

Z wysiłkiem przywołała imię z miejsca, gdzie je omyłkowo umieściła.

- Sib Mackern... Co ty tu robisz? - Elementy układanki dopasowywały się do siebie, kiedy o nich mówiła. - On cię za to zabije.

- Nie mogłem wytrzymać - odparł, jakby nagle ją zrozumiał, jakby wiedział, czego potrzebuje, a strach pomógł mu włączyć się do jej walki z rozpaczą. Potrzebowała rozpoznawalnych sensów, słów odbudowujących połączenie z realnym światem. - Odkąd do niego przystałem, robiliśmy takie rzeczy, że chce się rzygać. Mam przez to koszmary i budzę się z krzykiem. Ale nic takiego. Nic podobnego do sprzedania ludzkiej istoty Amnionowi. Ja ich widziałem, Morno - dodał z naciskiem, jak gdyby był jedynym świadkiem. - Te mutageny są złe. To co robią...

Zatrząsł się z obrzydzenia. Żadne słowo nie mogło opisać tych okropieństw.

- Miałaś rację. Każde z nas może być następne. Dlatego pomyś

lałem, że dłużej tego nie wytrzymam. Musiałem coś zrobić, choć

bym był sam i choćby on miał mnie potem zabić. Ale ty mnie ura

towałaś. Ocaliłaś mi życie, Morno. - Zdradzał jej prawdę o sobie;

widziała to wyraźnie. Spocona twarz i udręczone oczy nie pozosta

wiały żadnych wątpliwości, że mówi szczerze. - Sama uratowałaś


380

381

Daviesa. A ja byłem gotów zrobić dla ciebie wszystko; wysu ło tylko poprosić. Ale nie dałaś mi szansy. On cię wypuścił, wywał się... Oboje się zachowywaliście, jakbyście zaplano ! wszystko wspólnie, jakby to była sztuczka, podstęp, żeby się rwać z Atestującej. Zmyliłaś mnie tak dokładnie, że sam nie działem, czy mam być ci wdzięczny czy przerażony.

Mówił chrapliwym szeptem, nie podnosząc głosu. ,

- Chciałem być wdzięczny. Dałaś mi powód, żeby dla niego

cować. Pozwoliłaś wierzyć, że uznaje pewne granice, że pewrt

zbrodni jednak nie popełni. Ale bałem się, że właśnie to jest sz*

ką, to jest podstępem. Że on nie cofnie się przed niczym. A s"

tak, to musisz płacić straszliwą cenę za chronienie siebie i Dav"

I kiedy znaleźliśmy się w zasięgu tego okrętu, poznałem pra

Nie zniosę jej. Nie potrafię. I chcę ci pomóc - dokończył stan'

czo. - To jedyne, co mogę jeszcze zrobić.

Udało się; mówiąc, tworzył jej nowe połączenia, mosty, otchłanią zagubienia. Z głębiny wypływała wiedza, nowe kav zrozumienia. A mimo to obecność Mackerna w kabinie nadal, miała sensu.

- Dlaczego? - zapytała. - Co mi przyjdzie z tego, że on cię;

- Morna... - szepnął niespokojnie. - Zapomniałaś? Czy skr dził cię tak, że nie pamiętasz? Przecież chce im oddać twojeg na. Wystrzeli Daviesa w kapsule ratunkowej za... - zerknął na nometr - za dwadzieścia jeden minut.

To było to: zwornik, ostatni niezbędny fragment układanki., dy trafił na miejsce, Morna wróciła do świata.

Po raz pierwszy świadomie skupiła wzrok na twarzy zbawcy.

Spokojnie, radziła ta jej część, która rozumiała. Bez pośpi Masz dosyć czasu. Uważaj, żeby nie popełnić żadnego błędu.'

- Gdzie on jest? - spytała z absolutnym spokojem, który ni©,

zostawiał żadnych wątpliwości, o kogo chodzi.

Mackern wcale nie był spokojny.

- Zabrali go do kapsuły jakieś... no, ze dwadzieścia min

mu. - Zdawało jej się, że widzi czas spływający z jego twa

Musiałem zaczekać. Liete pilnowała korytarza, dopóki go ni

prowadzili. Mówiła, że nie wierzy, żebyś została w kabinie-"

mogłem ryzykować przyjścia tutaj, dopóki nie zawiadomiła, że Davies jest w kapsule. Powiedziała... - Musiał odchrząknąć, żeby zmusić krtań do działania. - Powiedziała: „Nie sprawiał żadnych kłopotów. Wydaje się, że jest w szoku. Jakby wiedział, co z nim robimy, ale był zbyt zagubiony, żeby się opierać".

Dziewiętnaście minut.

Nie myślała o Daviesie. Nie musiała. I tak był już podstawową przyczyną wszystkiego. Zadała jeszcze Mackernowi ostatnie pytanie.

- Czy on zmienił kody priorytetowe? Pierwszy danych pokręcił głową.

- Nie miał czasu.

Nie, oczywiście, że nie. Po co? Jedyna osoba, która ośmieliłaby się je wykorzystać, była bezpiecznie zamknięta i obłąkana.

Odpowiedź pasowała do wszystkiego, co planowała, na co się przygotowała, nie zdając sobie z tego sprawy.

Wstała z wysiłkiem, od którego zabolały stawy.

- Wracaj do kabiny - poradziła Sibowi, sięgając po sterownik

implantu strefowego. - Jesteś odważniejszy, niż ci się wydaje.

Krew i zadrapania usztywniły jej dłonie; palce piekły. Ale nie miało to znaczenia. Jeden klawisz, i przez mięśnie popłynęła energia.

- Jeśli któreś z nas przeżyje, to tylko dzięki tobie. Drugi uspokoił nerwy, poprawił refleks.

- Zrobię wszystko, żeby cię osłonić.

Kolejny pozwolił ruszać obolałymi rękami, jakby były sprawne.

- Nie zapomnij zablokować drzwi do mojej kabiny.

Szesnaście minut.

Tutaj nie mogła zrobić nic więcej, żeby go chronić. Jego życie zależało teraz od własnej ostrożności. Kiwnęła więc głową w podziękowaniu, otworzyła drzwi i wybiegła na korytarz.

- Powodzenia! - szepnął za nią Sib. - Nie martw się o mnie.

Pozostawiła go za sobą, jakby przestał istnieć.

Korytarz był pusty. To dobrze. Znów czuła się silna, naładowana energią jak działo cząsteczkowe. Zabije każdego, kto stanie jej na drodze.

A w każdym razie spróbuje. Ale niechętnie. Nie chciała więcej krwi na rękach. Własna jej wystarczała.


382

383

Bezgłośna i bosa dotarła do windy i wcisnęła klawisz przyw

Spokojnie.

Była spokojna. Ale też gotowa zaatakować każdego, kto i w tej chwili używać windy.

Nie miała okazji. Winda przyjechała prawie natychmiast, i pusta jak korytarz.

Wsiadła i pojechała w górę, do osi statku - do modułu si' wego i rezerwowego mostka.

Gdyby Nick jej pilnował, bez trudu by ją znalazł. Kompu" boczy rejestrował każde otwarcie i zamknięcie drzwi, każdy? jazd windy; mógł analizować gradient zużycia powietrza, zd jacy, ilu ludzi przebywa w danych pokojach czy na korytarzach nie robił tego bez instrukcji - a Nick nie wyda takiej instrukc póki nie nabierze podejrzeń.

Jeśli Sib się nie zdradził...

Jeśli Kojąca hegemonia i przygotowania do wystrzelenia I ły zajmowały Nicka w dostatecznym stopniu...

Piętnaście minut.

Winda stanęła. Drzwi się rozsunęły.

Przed nimi czekała Mikka Vasaczk...

Spojrzała na Mornę zdumiona.

Nie, nie ona... Jej nie potrafi zaatakować. To wprawdzie i pobiła ją dla Nicka, ale mimo to Morna była jej wdzięcz dyskrecję i milczenie, jeśli już nie za aktywną pomoc. Gdyb_ Mikka, ktoś i tak w końcu by Mornę unieszkodliwił.

Ale Davies był bezradny; nie mógł się bronić. Trafi do Af nu, jeśli mu nie pomoże.

Dzięki implantowi pełna energii i szybka skoczyła na fy kładnie w chwili, gdy ta odstąpiła i uniosła ręce, pokazując, jest uzbrojona.

Morna zatrzymała się w pół kroku.

Spokojnie. Masz dosyć czasu.

Z rękami w górze Mikka cofnęła się pod ścianę. Zmarsz czoło, obojętna i surowa.

- To dziwne - rzuciła chrapliwie. - Mówił, mogłabym przy że jesteś unieruchomiona. Paskudna sprawa, kiedy kapitanowi ku nie można powierzyć nawet włączenia radioelektrody.

_ Nie wtrącaj się - syknęła przez zęby Morna. - Nie jestem two-jp! wrogiem.

Mikka skrzywiła się. Jej twarz nie wyrażała absolutnie niczego.

_ Wiedziałaś, że Mały jest moim bratem? - spytała z kamiennym spokojem. - Kiedy umarli rodzice, nie miał się gdzie podziać. Zresztą byli biedni i nie pozostawili mu wielkiego wyboru. Załatwiłam mu tę robotę, żeby na niego uważać. Nie może być więcej niż o kilka lat starszy od Daviesa.

Zawahała się.

- Powiedziałaś mi prawdę, kiedy jej potrzebowałam. Zaryzykowałaś, że mogę cię zdradzić. Szkoda, że cię tu nie spotkałam. Spróbowałabym pewnie znowu ci przyłożyć.

Czternaście minut.

Morna nie miała czasu na wyrazy wdzięczności. Serce zbyt mocno biło jej w piersi. Chyba za bardzo wzmocniła emisję implantu: ledwie mogła zaczerpnąć dość powietrza, żeby wystarczyło na działanie w takim tempie.

Odwróciła się i pobiegła na mostek rezerwowy.

Nie było daleko: kawałek wzdłuż osi statku, kawałek dookoła. Kiedy skręciła, pokład wygiął się w górę; nie zwracała na to uwagi. Dostrzegała tylko mijane drzwi: te bezpieczne i te, które mogły się otworzyć.

Drzwi do kabiny sterowania napędem i do modułu silnikowego stały otwarte na oścież. Tych właśnie szukała. Tutaj mieściły się główne obwody wyrzutni kapsuł ratunkowych. Kolejne zabezpieczenie: gdyby wszystkie systemy zawiodły, kapsuły ratunkowe można odpalić z konsoli mechanika.

Zajrzała do środka.

Vector Shaheed stał przy którymś z paneli, odwrócony do niej plecami.

Trzynaście minut.

Napięcie i hiperwentylacja sprawiały, że drżały jej mięśnie. Spokojnie. Musiała tam wejść i jakoś ominąć Vectora. Ale nie chciała go skrzywdzić. Z jakichś niezrozumiałych powodów traktował ją przyzwoicie, a przeżył już dość bólu. Sama myśl, że musiałaby go zranić, by pomóc Daviesowi, na nowo budziła w gardle posmak wymiocin. Spokojnie!


384

385

Miała jeszcze coś do zrobienia. Miała jeszcze czas. Je

to zabierze się najpierw, to zanim wróci, Vector może zni

że przecież wyjść do komory silnikowej albo na mostek.

Aby go ratować - jego i to, co jeszcze pozostało w niej

Morny - przemknęła przed drzwiami i weszła na mostek i

Nie powinien być pusty. Tak blisko okrętu Amnionu ca powinna zajmować stanowiska bojowe. Tyle że Nick nie 2 walczyć. Wynegocjował już z Kojącą hegemonią pokojo jemne zaspokojenie żądań". Właściwie nie miał innego wyj mógł stawiać czoła równocześnie Kojącej hegemonii i Sp horyzontom - nie przy takiej prędkości, nie w przestrzeni A~ Po co dodatkowo męczyć i tak już wyczerpaną załogę? Morna ruszyła prosto do konsoli danych. Pod samym nosem Alby Parmute, wierząc w swoje umie" i rozproszoną uwagę tamtej, uruchomiła konsolę i na nowo ła sterowanie drzwiami swojej kabiny. To dla Siba Mackerna» nie pozostał już żaden ślad, że próbował jej pomóc. Jedenaście minut.

Włączyła konsolę danych, zeszła z mostka rezerwowego wróciła w dziedzinę Vectora.

Niestety, wciąż tam był, wciąż pracował. Stanął nawet przy nej konsoli. Nad jego ramionami widziała odczyty na ekranach -dopodobnie przeprowadzał diagnostykę i kontrolę stanu kapsuł-kowych, sprawdzał system podtrzymywania życia, wysyłał p" dzenia dła zaprogramowanych wartości ciągu rejsowego i hamuj

Upewniał się, że kapsuła, która ma ponieść jej syna do jest sprawna.

Dziesięć minut.

O ile jej wewnętrzny zegar działał dokładnie... Nie mogła dłużej czekać. Musi się jakoś pozbyć stąd Vecto Weszła do kabiny i zamknęła za sobą drzwi. Usłyszał to i rżał się.

Przystanęła, żeby mógł się jej przyjrzeć, zrozumieć, że jeś-będzie musiała, na pewno go nie zaatakuje.

Nie okazał zdziwienia; jej przybycie nie naruszyło zwy' flegmatycznego stoicyzmu. Uniósł brew raczej na powitanie, w wyrazie zaskoczenia.

_ Ach, Morna... - Jeśli coś mu się nie podobało, jedyną oznaką był likatny, niezdrowy rumieniec na okrągłej twarzy. Vector wyglądał jak ś, kto ciężko pracuje wbrew zaleceniom komputera medycznego. -yba powinienem przewidzieć, że tak się stanie. Nick jakoś nie może zumieć różnicy między tym, co możesz, a czego nie możesz zrobić. Uśmiechnął się, jak gdyby z niej kpił, lecz w jego głosie nie by-jo śladu kpiny.

- Przyszłaś odprowadzić Daviesa? - zapytał.

- Vector - odparła z naciskiem. - Odejdź od tej konsoli. Nie chcę cię skrzywdzić. Nie zmuszaj mnie do tego. Dziewięć minut.

Vector uśmiechał się ciągle.

- Nie, raczej nie. Nick specjalnie mnie tu przysłał: mam dopilnować, żeby nic nie zawiodło. Na tym statku nie opłaca się nie wykonywać rozkazów, nawet tych nie wyrażonych wprost. Ponieważ nie wyobrażał sobie, żebyś mogła się uwolnić spod działania implantu, nie polecił mi cię powstrzymywać. Mimo to jego zamiary były aż nadto wyraźne. Nie mogę ci pozwolić niczego dotknąć. Zresztą i tak nic na tym nie zyskasz. Jeśli nie dopuścisz do wystrzelenia kapsuły i wyciągniesz z niej Daviesa, Nick zwyczajnie złapie was oboje i zacznie od początku. Przeprosi za opóźnienie. A potem pewnie wyśle na ten okręt was oboje, żeby wykazać swoją „dobrą wolę". Wszystko, czego dokonałaś, pójdzie na marne.

- Vector, ja nie żartuję. - Stanie w miejscu wymagało sporego wysiłku. - Odejdź od konsoli. - Potrzebowała ruchu, działania: czarną skrzynkę nastroiła na zbyt wysoki poziom, a jej synowi kończył się czas. - Zaszłam już za daleko, żeby się teraz zatrzymać. Poświęcę wszystko.

Była przygotowana od dawna: od chwili, kiedy Davies przyszedł na świat... i został sprzedany Amnionowi.

- Zgadzam się. - Nic nie mogło wyglądać mniej sarkastycznie

niż pełen delikatnej wyższości uśmiech Vectora. - Na nieszczęście,

nie mam wyboru. Jeśli nie odsunę ci się z drogi, prawdopodobnie

linie zabijesz. W tej chwili wyglądasz, jakbyś mogła to załatwić

jedną ręką. Ale jeśli zejdę ci z drogi, zabije mnie Nick.

Sztywnym ruchem skrzyżował ręce na piersi; ten gest przypomniał Mornie o artretyzmie, grożącym mu kalectwem, i o jego


386

387

Bezgłośna i bosa dotarła do windy i wcisnęła klawisz przy w

Spokojnie.

Była spokojna. Ale też gotowa zaatakować każdego, kto mu w tej chwili używać windy.

Nie miała okazji. Winda przyjechała prawie natychmiast, ró pusta jak korytarz.

Wsiadła i pojechała w górę, do osi statku - do modułu siln wego i rezerwowego mostka.

Gdyby Nick jej pilnował, bez trudu by ją znalazł. Komput" boczy rejestrował każde otwarcie i zamknięcie drzwi, każdy jazd windy; mógł analizować gradient zużycia powietrza, zdr jacy, ilu ludzi przebywa w danych pokojach czy na korytarzach, nie robił tego bez instrukcji - a Nick nie wyda takiej instrukcji, póki nie nabierze podejrzeń.

Jeśli Sib się nie zdradził...

Jeśli Kojąca hegemonia i przygotowania do wystrzelenia ka ły zajmowały Nicka w dostatecznym stopniu...

Piętnaście minut.

Winda stanęła. Drzwi się rozsunęły.

Przed nimi czekała Mikka Vasaczk...

Spojrzała na Mornę zdumiona.

Nie, nie ona... Jej nie potrafi zaatakować. To wprawdzie Nf pobiła ją dla Nicka, ale mimo to Morna była jej wdzięczn dyskrecję i milczenie, jeśli już nie za aktywną pomoc. Gdyby Mikka, ktoś i tak w końcu by Mornę unieszkodliwił.

Ale Davies był bezradny; nie mógł się bronić. Trafi do Ac nu, jeśli mu nie pomoże.

Dzięki implantowi pełna energii i szybka skoczyła na Mikkę5 kładnie w chwili, gdy ta odstąpiła i uniosła ręce, pokazując,: jest uzbrojona.

Morna zatrzymała się w pół kroku.

Spokojnie. Masz dosyć czasu.

Z rękami w górze Mikka cofnęła się pod ścianę. Zmarsz czoło, obojętna i surowa.

- To dziwne - rzuciła chrapliwie. - Mówił, mogłabym przy" że jesteś unieruchomiona. Paskudna sprawa, kiedy kapitanowi ku nie można powierzyć nawet włączenia radioelektrody.

- Nie wtrącaj się - syknęła przez zęby Móma. - Nie jestem two

im wrogiem.

Mikka skrzywiła się. Jej twarz nie wyrażała absolutnie niczego.

- Wiedziałaś, że Mały jest moim bratem? - spytała z kamiennym

spokojem. - Kiedy umarli rodzice, nie miał się gdzie podziać. Zre

sztą byli biedni i nie pozostawili mu wielkiego wyboru. Załatwiłam

mu tę robotę, żeby na niego uważać. Nie może być więcej niż o kil

ka lat starszy od Daviesa.

Zawahała się.

- Powiedziałaś mi prawdę, kiedy jej potrzebowałam. Zaryzyko

wałaś, że mogę cię zdradzić. Szkoda, że cię tu nie spotkałam.

Spróbowałabym pewnie znowu ci przyłożyć.

Czternaście minut.

Morna nie miała czasu na wyrazy wdzięczności. Serce zbyt mocno biło jej w piersi. Chyba za bardzo wzmocniła emisję implantu: ledwie mogła zaczerpnąć dość powietrza, żeby wystarczyło na działanie w takim tempie.

Odwróciła się i pobiegła na mostek rezerwowy.

Nie było daleko: kawałek wzdłuż osi statku, kawałek dookoła. Kiedy skręciła, pokład wygiął się w górę; nie zwracała na to uwagi. Dostrzegała tylko mijane drzwi: te bezpieczne i te, które mogły się otworzyć.

Drzwi do kabiny sterowania napędem i do modułu silnikowego stały otwarte na oścież. Tych właśnie szukała. Tutaj mieściły się główne obwody wyrzutni kapsuł ratunkowych. Kolejne zabezpieczenie: gdyby wszystkie systemy zawiodły, kapsuły ratunkowe można odpalić z konsoli mechanika.

Zajrzała do środka.

Vector Shaheed stał przy którymś z paneli, odwrócony do niej plecami.

Trzynaście minut.

Napięcie i hiperwentylacja sprawiały, że drżały jej mięśnie. Spokojnie. Musiała tam wejść i jakoś ominąć Vectora. Ale nie chciała go skrzywdzić. Z jakichś niezrozumiałych powodów traktował ją przyzwoicie, a przeżył już dość bólu. Sama myśl, że musiałaby go zranić, ty pomóc Daviesowi, na nowo budziła w gardle posmak wymiocin.

Spokojnie!


384

385

Miała jeszcze coś do zrobienia. Miała jeszcze czas. Jeśli za to zabierze się najpierw, to zanim wróci, Vector może zniknąć -że przecież wyjść do komory silnikowej albo na mostek.

Aby go ratować - jego i to, co jeszcze pozostało w niej z da Morny - przemknęła przed drzwiami i weszła na mostek rezerw

Nie powinien być pusty. Tak blisko okrętu Amnionu cała; powinna zajmować stanowiska bojowe. Tyle że Nick nie zamr walczyć. Wynegocjował już z Kojącą hegemonią pokojowe „<: jemne zaspokojenie żądań". Właściwie nie miał innego wyjści mógł stawiać czoła równocześnie Kojącej hegemonii i Spoko-horyzontom - nie przy takiej prędkości, nie w przestrzeni Amni' Po co dodatkowo męczyć i tak już wyczerpaną załogę?

Morna ruszyła prosto do konsoli danych.

Pod samym nosem Alby Parmute, wierząc w swoje umiejęti i rozproszoną uwagę tamtej, uruchomiła konsolę i na nowo wł ła sterowanie drzwiami swojej kabiny. To dla Siba Mackema. nie pozostał już żaden ślad, że próbował jej pomóc.

Jedenaście minut.

Włączyła konsolę danych, zeszła z mostka rezerwowego i. wróciła w dziedzinę Vectora.

Niestety, wciąż tam był, wciąż pracował. Stanął nawet przy nej konsoli. Nad jego ramionami widziała odczyty na ekranach -dopodobnie przeprowadzał diagnostykę i kontrolę stanu kapsuł kowych, sprawdzał system podtrzymywania życia, wysyłał po dzenia dla zaprogramowanych wartości ciągu rejsowego i hamuj

Upewniał się, że kapsuła, która ma ponieść jej syna do zg jest sprawna.

Dziesięć minut.

O ile jej wewnętrzny zegar działał dokładnie...

Nie mogła dłużej czekać. Musi się jakoś pozbyć stąd Vectc

Weszła do kabiny i zamknęła za sobą drzwi. Usłyszał to i rżał się.

Przystanęła, żeby mógł się jej przyjrzeć, zrozumieć, że jeś" będzie musiała, na pewno go nie zaatakuje.

Nie okazał zdziwienia; jej przybycie nie naruszyło zwy" flegmatycznego stoicyzmu. Uniósł brew raczej na powitanie? w wyrazie zaskoczenia.

386

- Ach, Morna... - Jeśli coś mu się nie podobało, jedyną oznaką był

delikatny, niezdrowy rumieniec na okrągłej twarzy. Vector wyglądał jak

ktoś, kto ciężko pracuje wbrew zaleceniom komputera medycznego. -

Chyba powinienem przewidzieć, że tak się stanie. Nick jakoś nie może

zrozumieć różnicy między tym, co możesz, a czego nie możesz zrobić.

Uśmiechnął się, jak gdyby z niej kpił, lecz w jego głosie nie było śladu kpiny.

- Przyszłaś odprowadzić Daviesa? - zapytał.

- Vector - odparła z naciskiem. - Odejdź od tej konsoli.

Nie chcę cię skrzywdzić. Nie zmuszaj mnie do tego.

Dziewięć minut.

Vector uśmiechał się ciągle.

- Nie, raczej nie. Nick specjalnie mnie tu przysłał: mam dopilnować, żeby nic nie zawiodło. Na tym statku nie opłaca się nie wykonywać rozkazów, nawet tych nie wyrażonych wprost. Ponieważ nie wyobrażał sobie, żebyś mogła się uwolnić spod działania implantu, nie polecił mi cię powstrzymywać. Mimo to jego zamiary były aż nadto wyraźne. Nie mogę ci pozwolić niczego dotknąć. Zresztą i tak nic na tym nie zyskasz. Jeśli nie dopuścisz do wystrzelenia kapsuły i wyciągniesz z niej Daviesa, Nick zwyczajnie złapie was oboje i zacznie od początku. Przeprosi za opóźnienie. A potem pewnie wyśle na ten okręt was oboje, żeby wykazać swoją „dobrą wolę". Wszystko, czego dokonałaś, pójdzie na marne.

- Vector, ja nie żartuję. - Stanie w miejscu wymagało sporego wysiłku. - Odejdź od konsoli. - Potrzebowała ruchu, działania: czarną skrzynkę nastroiła na zbyt wysoki poziom, a jej synowi kończył się czas. - Zaszłam już za daleko, żeby się teraz zatrzymać. Poświęcę wszystko.

Była przygotowana od dawna: od chwili, kiedy Davies przyszedł na świat... i został sprzedany Amnionowi.

- Zgadzam się. - Nic nie mogło wyglądać mniej sarkastycznie

niż pełen delikatnej wyższości uśmiech Vectora. - Na nieszczęście,

nie mam wyboru. Jeśli nie odsunę ci się z drogi, prawdopodobnie

mnie zabijesz. W tej chwili wyglądasz, jakbyś mogła to załatwić

jedną ręką. Ale jeśli zejdę ci z drogi, zabije mnie Nick.

Sztywnym ruchem skrzyżował ręce na piersi; ten gest przypomniał Mornie o artretyzmie, grożącym mu kalectwem, i o jego

387

lojalności wobec przyjaciela, Orna, który ciężko go pobił prowadził do choroby. Osiem minut.

- Myślę, że to było nieuniknione. Cała ta sprawa od począ" miała szans powodzenia. Nie tu jest moje miejsce, to nie jest ży takiego człowieka jak ja. Wybrałem je, bo alternatywy były n zniesienia, ale nigdy do mnie nie pasowało. Albo ja nie paso do niego. Wzburzony idealizm wydaje się dobrym pretekstem, wstąpić na drogę przestępstwa, ale to nie pomaga. Sprzecznoś siała mnie w końcu dopaść. Można powiedzieć, że jedyne, co osiągnąłem, to zagwarantowanie moralnej przewagi lud których nienawidzę. Lepiej na tym wyjdę, jeśli skończę natych - Vector, przestań! Nie mam czasu na takie rzeczy! - Miała cie, że kiedy zaciska palce, tryskają z nich iskry. Powinna d; głośno, ale wściekłość pozwalała jej zachować spokój. - „Wzb-ny idealizm" to gówniany pretekst, żeby oddawać ludzi Amnio Sam o tym wiesz. Ale nie chcesz się zmierzyć z logiką własnyc cyzji, więc unikasz jej, pogardzając sam sobą. Próbujesz udow że zasłużyłeś na to, co ci zrobiła PZKG. Kto by kwestionował branie środka immunizującego takiemu przestępcy jak ty? Kto i szanować przyjaciół Orna Vorbulda? Ale to nie takie proste. Cr widzisz, do czego prowadzi takie rozumowanie? Do ludobój Vector. Do zniszczenia całej ludzkiej rasy. Popatrz na mnie. My że jestem tutaj, bo chcę ratować syna... I masz rację. Ale zrobił to samo, gdybyś to ty był w kapsule. Zrobiłabym to samo dla Ni!, - To była prawda, mimo obrzydzenia, jakie w niej budził. - , więcej niż ty powodów, żeby nienawidzić PZKG. Mam więcej \n dów, żeby bać się Nicka. Ale wolałabym nas wszystkich zob martwych, niż dopuścić do takiej potwornej zdrady. Siedem minut. Zrobiła dwa kroki do przodu - gwałtowne jak wybuch ogn:

- Zejdź mi z drogi!

Powoli opuścił ręce. Zdawało się, że skierował spojrzenia

własnego wnętrza. Twarz nie ukazywała niczego prócz tego zdrowego rumieńca.

- Wciąż jesteś gliną - mruknął. - Nieważne, co zrobiłaś. W

bi serca cały czas jesteś gliną. Jedną z nielicznych. Mówis

388

ryzykowałabyś tak samo, gdybym to ja siedział w kapsule. Chyba ci wierzę. To już jest coś warte... Masz rację, oczywiście. To ja podejmowałem decyzje, które doprowadziły mnie do tego bagna, a teraz chciałbym uniknąć konsekwencji. Ci z nas, którzy szczerze i głęboko nienawidzą glin, powinni lepiej to rozwiązywać.

Odsunął się i wskazał Mornie konsolę kapsuł ratunkowych.

Ruszyła tak szybko, że nie widziała, jak ustawia stopy, jak przenosi ciężar ciała; nie zauważyła, że bierze zamach. Ledwie spostrzegła jego pięść, kiedy trafił ją w głowę, wkładając w cios całą swoją siłę.

Uderzenie rzuciło ją na ścianę; osunęła się i padła na podłogę, jak gdyby była do niej przybita.

Sześć minut.

- Przepraszam cię. - Coś tłumiło głos Vectora; może ssał rozbi

te kostki. - Nie zasłużyłaś na to. Ale musiałem się upewnić, że mnie

do tego nie zmusisz.

Chyba spojrzał na chronometr.

- Masz pięć minut czterdzieści osiem sekund.

Czaszka dudniła jej jak dzwon. Przez moment implant strefowy nie potrafił wytłumić bólu. Poprzez szum agonii słyszała, jak otwierają się i zamykają drzwi.

Wciąż glina.

Zmusić mnie do tego.

Pięć minut...

Zapomnij o spokoju, odezwał się do niej głos, wyraźny jak bicie kurantów. Nie masz już czasu.

Z trudem wciągając powietrze, przetoczyła się na brzuch, stanęła na czworakach. Ocalił ją implant strefowy; jego emisje wygasiły ból i osłabienie, usunęły mgłę znad myśli; zrobiły wszystko, z wyjątkiem dostarczenia jej tlenu. Dysząc ciężko, na granicy utraty przytomności, Morna podniosła się na nogi. Konsola zdawała się kołysać; mgła przesłaniała oczy. Mimo to Morna ruszyła do drzwi, znalazła panel zamka i zablokowała je. Aby przeszkodzić temu, kto chciałby ją powstrzymać. Potem sztuczna stabilizacja opanowała odpalające przypadkowo neurony. Wzrok zogniskował się na wskaźnikach.

Tam.

Z konsoli dowiedziała się, która kapsuła jest gotowa do startu. Ekran wyświetlał odliczanie, stan systemów, trajektorię startową,

389

parametry hamowania. Plot ze skana pokazywał Kapitański i Kojącą hegemonię, a także zaprojektowany kurs między nimi.?" psuła wyhamuje wprost w jednej z ładowni okrętu.

Plot skanu działał automatycznie. To nie był mostek rezer.. Morna nie miała dostępu do samego skanu ani do konsoli ster nia. Musiała zgadywać. Ale że plotowanie odbywało się au' tycznie, ekran pokazywał też zawieszony w tle Thanatos _. Ekran podawał również prędkość i wektor Kapitańskiego kapr^ a to z kolei pozwalało ocenić odległość i kurs do tej samotnej ły. Powinna odgadnąć je w miarę dokładnie.

Problemem był czas. Zmiana programu lotu to skomplikov zadanie; pozostały tylko cztery minuty, a ona nawet nie zaczęła.; zdąży unieruchomić konsoli dowodzenia Nicka. Zresztą i tak _. na to zrobić jedynie z mostka rezerwowego. Czyli cokolwiek ir ni, Nick może odwołać, jeśli tylko coś zauważy.

Nie wolno do tego dopuścić.

Przeskoczyła do konsoli ciągu i włączyła sterowanie ręczne, i nająć połączenie z mostkiem. Potem zainicjowała sekwencję? mknięcia systemu. Od tej chwili Kapitański kaprys nie mógł h wać ani manewrować. Samo w sobie nie stanowiło to zagrożeń nie w tej odległości od Thanatos Minor. Ale odwróci uwagę Nic

Rzeczywiście, natychmiast odezwał się przez interkom.

- Vector! - Krzyknął. - Vector! Co ty tam, kurwa, wyprawia

Trzy i pół minuty.

Wyłączyła interkom i wróciła do konsoli sterowania kapsuła

Teraz. Nie ma czasu na błędy czy pomyłki. Jeśli zdoła prze" gramować kapsułę przed startem, będzie nieosiągalna, gdy opuści wyrzutnię.

Implant strefowy dawał jej nadprzyrodzoną szybkość; wpro' dziła kody priorytetowe Nicka.

Nie miała zamiaru odwoływać startu - próbować ratowania l viesa na pokładzie Kapitańskiego kaprysu. Vector miał rację: ni; go by w ten sposób nie osiągnęła. To, co planowała, nie było 01 le lepsze, ale przynajmniej powinno trochę przedłużyć życie sy~

Niczego więcej nie pragnęła.

Przede wszystkim skopiowała na ekran program lotu. Ostro' wyłączając wskaźniki stanu, które ludzi na mostku ostrzegł

390

o zmianach, wykasowała program z kapsuły i zaczęła wprowadzać nowe instrukcje.

Dwie minuty.

Zakumulowane napięcie tamowało oddech. Ciało, niezdolne do uzyskania dostatecznej ilości tlenu dla zaspokojenia swych potrzeb, zaczęło zużywać siebie jako paliwo. Ciemne plamki wirowały Mor-nie przed oczami, przesłaniały ekrany, zwodziły palce. Zbyt wysoko nastawiła swoją czarną skrzynkę. Kiedyś ją to zabije.

Nie przerywała pracy.

Początkowo jej instrukcje były identyczne z pierwotnymi. Start bez zmian. Trajektoria bez zmian. To dało jej punkt początkowy dla dalszych hipotez. Instrukcje zaczęły się różnić w chwili deceleracji. Zamiast hamowania nakazała kapsule pełny ciąg i zmianę kursu. Miała ominąć Kojącą hegemonię i skierować się na Thanatos Minor. Jeśli nikt nie uprzedzi Amnionu, co zrobiła, okręt nie zdąży zareagować: kapsuła przemknie obok i oddali się, zanim ją przechwycą.

Nie będą strzelać, nie, stanowczo nie, skoro tak im zależy na dostaniu Daviesa żywego...

Jedna minuta.

Jednak przy tej prędkości kapsuła rozbije się przy uderzeniu o skałę. Chyba że Fakturama ją zestrzeli, broniąc się przed atakiem. Tak czy inaczej, Davies zginie w kuli ognia. Kapsuła musi zatem wyhamować tak, by przetrwać lądowanie; by przekonać Fakturamę, że nie stanowi zagrożenia. Tutaj Morna musiała zgadywać: kiedy rozpocząć hamowanie, jakiego użyć ciągu.

Nie była Nickiem; nie potrafiła wykonywać w pamięci algorytmów.

Jej syn zginie, jeśli Morna pomyli się w ocenie.

Nieważne. Lepiej zabić go przypadkowo, niż oddać na pastwę mutagenów Amnionu.

Piętnaście sekund przed startem zakończyła program i skopiowała do kapsuły. Tyle tylko mogła zrobić. Nie spodziewała się pożyć dostatecznie długo, by sprawdzić, czy to wystarczy.

Ale gdyby się udało...

Zanim kapsuła ratunkowa wysunęła się z wyrzutni startowej i oddaliła poza zasięg odwołania, Morna otworzyła już drzwi i opuściła kabinę sterowania napędem.

* * *

391

Na mostku Nick przestał kląć milczenie Vectora i zaczął o wować kapsułę lecącą do Kojącej hegemonii.

Lot nie powinien trwać długo. Dwa statki dzieliło zaledwie pięć cy kilometrów - a kapsuła miała prędkość odrobinę większą niż Kaw ski kaprys, dzięki krótkiemu odpaleniu silnika przy starcie. Jeszcze minut i będzie mógł odetchnąć. Amnion dotrzymywał umów. Moż? starczenie mu uszkodzonych części napędu skokowego uważali za i wiedliwone, ale teraz nie będą próbować żadnych sztuczek ani os Nie tak blisko Fakturamy. Mimo to, kiedy obserwował ekrany, di go złe przeczucie. Czuł ucisk w mosznie. Wiedział, że coś się nie i

- Dlaczego to zrobił? - spytała Carmel ze swą zwykłą bezcz

szczerością. - Bez ciągu siedzimy tu jak na talerzu. Z tej odleg

mogą nas pociąć na małe kawałeczki. Do diabła, mogą nawet

strzelić moduł dowodzenia, a resztę zostawić całą.

- Nie wiem - warknął Nick. - Sama zgadnij. Albo go pos i zapytaj. Będzie miał ostatnią szansę, żeby coś powiedzieć,: wypruję mu flaki.

- W tej chwili nie potrzebujemy ciągu. - Pierwszy sternik pr wał bronić Vectora. -1 mamy mnóstwo czasu, żeby uruchomić pęd, zanim zbliżymy się do doku.

- Mam ich na wszystkich celownikach - poinformowała neu' nym tonem Malda Verone. - Jeśli strzelą, powinniśmy ich trafić-czy dwa, zanim się rozlecimy.

Nick nie zareagował. Kapsuła pokonała czwartą część drogi Kojącej hegemonii.

- Na pewno się boi, że zaczną do nas strzelać - oświadczył i

gle Lind. - Może uważa, że wstrzymają ogień, kiedy zobaczą, że

steśmy bezbronni?

Jego Nick także zignorował. Był wewnętrzne przekonany, okręt nie będzie do niego strzelał - tak pewien, że nie zadbał na o przygotowanie Kapitańskiego kaprysu do walki.

- Ale dlaczego? - zaprotestowała nadąsana Alba. - Dlaczego

mieliby nas zabić, jeśli będziemy bezbronni?

Carmel pokręciła głową.

- Mam lepsze pytanie. Dlaczego sądzi, że będą do nas strzel"

No właśnie. Dlaczego te skurwiele miałyby strzelać? Jakie rn

wytłumaczenie?

Jakie wytłumaczenie będą mieli?

I nagle przeczucie Nicka nabrało wyrazistości. Odwrócił się od ekranów.

- Co on zrobił z kapsułą? - warknął.

Carmel i Malda patrzyły na niego zaszokowane. Lind gapił się z ogłupiałą miną.

Niczym w odpowiedzi na wezwanie, przy wejściu na mostek pojawił się Vector Shaheed.

Twarz miał bladą, bezbarwną niczym blizny Nicka i zdawało się, że serce odmawia mu posłuszeństwa. Jednak uśmiech pozostał łagodny jak zawsze. Opanowanie i spokój nie pozwalały się niczego domyśleć.

- Vector - powiedział Nick, cicho i groźnie. - Kazałem ci pilno

wać kabiny sterowania napędem.

Mechanik znieruchomiał w pół kroku. Szerzej otworzył oczy.

- Co się stało?

Nick pochylił się nad konsolą, kierując całą swą wściekłość na Vectora.

- Kazałem ci pilnować, żeby nic się nie stało.

- Wiem. I nic się nie stało. To znaczy nie mogło. Nie może. Nigdy jeszcze Nick nie słyszał Vectora tak bliskiego zakłopotania.

- Nic się nie mogło stać. Czekałem, dopóki nie byłem tego pewny.

Wiem, że nie powinienem wychodzić. Ale musiałem zajrzeć do am

bulatorium, musiałem wziąć coś przeciwbólowego. Inaczej byłbym

całkiem do niczego. Możesz sprawdzić komputer. Zostało tylko pięć

minut do startu i byłem pewien, że nic już się nie zdarzy. Zamknąłem

kabinę i poszedłem po leki. A co się stało? - zapytał ostrożnie.

Nick nie odpowiedział. Złe przeczucie przeniosło się z krocza na twarz; miał wrażenie, że kwas pali go pod oczami.

Znów odwrócił się do ekranów.

Kapsuła była już tak blisko Kojącej hegemonii, że powinna zacząć hamowanie.

Powinna hamować w tej chwili...

Skan wykrył ciąg.

Za duży.

Kapsuła odchyliła się od zaprogramowanego kursu i zaczęła przyspieszać. Pełnym ciągiem minęła okręt. W jednej chwili znalazła się poza jego zasięgiem.


392

393

- MORNA! Ty SUKO! - ryknął Nick, z samej głębi sw zwątpienia.

- Nick - odezwał się zdyszanym głosem Lind. - Kojąca ke_ monia chce z tobą rozmawiać. Wydaje mi się, że krzyczą.

Nick natychmiast się opanował. Później będzie miał dość < na wściekłość. Później zdąży odpłacić Mornie. W tej chwili po" stało mu jakieś dziesięć sekund na ratowanie siebie i statku.

Bez żadnego stanu pośredniego przeszedł w swój tryb awaryjnjc stan wyostrzonej, twórczej koncentracji, na której opierała się jego putacja. Nie zwracając uwagi na wystraszoną załogę, rozsiadł się i godnie w fotelu, przybierając pozę pełną nonszalanckiej kompet*

- Potwierdź odbiór - rozkazał Lindowi. - Powiedz im, że od;

wiedź nadamy natychmiast. Potem kopiuj: „Kapitan Nick Succo

do okrętu Amnionu Kojąca hegemonia. Mieliśmy sabotaż. Po

rzam, mieliśmy sabotaż. Straciliśmy ciąg. Przeskanujcie nasze <

sje, a uzyskacie potwierdzenie. Nie możemy manewrować. Sab

wano również kapsułę ratunkową, niosącą ludzkiego potomka,"

viesa Hylanda. - Sprawdził odczyt. - Kapsuła zderzy się z Tha

tos Minor...". Carmel, podaj Lindowi czas. „Jeśli w ramach sab

żu dokonano właściwych poprawek procedury deceleracji, lu

potomek może przeżyć. Sabotażystą jest Morna Hyland".

Na moment wściekłość pokonała wymuszony spokój.

- Flaki jej wypruję!

Zapanował nad sobą. Odetchnął głęboko.

- Tego nie kopiuj - polecił Lindowi. - Dalszy ciąg wiadomo

Uciekła z aresztu. Nie umiem tego wytłumaczyć. Kiedy się

wiem, jak tego dokonała, poinformuję was. Rozumiem, że wa

żądania nie zostały zaspokojone. Żałuję tego. Żałuję, że poz

wskazują na moją nieuczciwość w interesach. Aby was przekon

podporządkuję się wszelkim żądaniom, jakie zechcecie zaspok"

jeśli tylko nie zagrażają bezpieczeństwu mojemu i mojego sta'1

Czekam na informację, co muszę zrobić, by wynagrodzić w

zdradę Morny Hyland. Dla wykazania, że mam uczciwe zami

nie uruchomię napędu, dopóki nie udzielicie na to zgody". Wy

to. Odpowiedź wpuść na audio.

Vector zdążył już odzyskać spokój.

- Czy to wystarczy? - zapytał cicho.

394

- Ciebie to nie powinno obchodzić - warknął Nick. - Nie poży

jesz tak długo, żeby ci to robiło jakąkolwiek różnicę.

Ale dla pozostałych, a także dla własnego spokoju, dodał:

- Nie chcą nas rozwalać, jeśli to nie będzie konieczne. Źle by na

tym wyszli. Z Fakturamy widzą, że nie mamy ciągu. Słyszą, że sta

ramy się współpracować. No i mogę się założyć, że wciąż jeszcze

mamy coś, na czym skurwielom zależy. - Uśmiechnął się groźnie.

- Coś, co mogę im oddać za darmo.

Rozejrzał się.

- Malda - rzucił. - Przełącz celowniki na czuwanie. Powinni wy

kryć, że redukujemy emisję. Im grzeczniej się zachowujemy, tym lepiej.

Nie czekając na odpowiedź, włączył interkom.

- Mikka, Liete, zorganizujcie poszukiwania. Jak najszybciej...

i dokładnie. Weźcie wszystkich ludzi. Musicie znaleźć Mornę. Wy

dostała się jakoś z kabiny; nie pytajcie, w jaki sposób. Jeśli ktoś jej

pomagał, to wykastruję skurwysyna. Zacznijcie od modułu silniko

wego i rezerwowego mostka. Potem zajrzyjcie do komory napędu.

Sprawdźcie w osi, sprawdźcie infrastrukturę. Jeżeli zabrała skafan

der, to może się ukrywać nawet w pancerzu. Macie ją znaleźć... Ale

nie dopuśćcie, żeby się zabiła. Nie pozwólcie się zmusić do jej za

bicia. Będzie nam potrzebna, a martwa nie przyda się na nic.

Wyłączył interkom i spojrzał na ekran ukazujący pozycję Kojącej hegemonii.

- No dalej, skurwiele - rzucił chrapliwie. - Odpowiadajcie. Powiedzcie, że pozwolicie nam żyć. Powiedzcie, że dacie nam wyjść z tego w jednym kawałku.

- Ale kto jej pomógł? - odezwał się pierwszy sternik. - Kto by się ośmielił?

Ponieważ Nick nie potrafił usiedzieć bez ruchu, odwrócił fotel i spojrzał na Vectora.

- Co ci zaproponowała? - spytał. - Może jakąś perwersję w ro

dzaju „uwolnienia od odpowiedzialności"? Czy po prostu seks po

nad twoje najdziksze marzenia?

Mechanik spokojnie patrzył Nickowi w oczy.

- Sprawdź komputer w ambulatorium - odparł z kamienną twarzą.

Otaczająca go wrogość nie robiła na nim większego wrażenia. - Po

wie ci, jak zaawansowany mam artretyzm. Mówiąc prawdę, ona nic

395

mi nie mogła zaproponować. Tutaj nie grozi nam odpowie ność, a co do seksu... - W uśmiechu pojawił się cień smutku, -A nadaję się do seksu. Za bardzo mnie boli.

Przeklinając pod nosem, Nick odwrócił się plecami.

Nie mógł się doczekać. Jeśli Amnion szybko nie odpowie,' dzie musiał pójść i sam znaleźć Mornę. Albo zabić Vectora na i scu, tutaj, na mostku. Wysiłek panowania nad sobą przekraczał; go możliwości. Potrzebował przemocy. Musiał dopilnować, kobieta, która go okaleczyła, zapłaciła za wszystko.

- Jest, Nick. - Lind drgnął, kiedy głośniki zatrzeszczały gło'

Wszyscy na mostku wstrzymali oddech.

- Okręt Amnionu Kojąca hegemonia do człowieka, kapit

Nicka Succorso. Popełniłeś oszustwo. Żądania Amnionu nie zo

ły zaspokojone. Jednak stan waszego napędu rakietowego uzys*

potwierdzenie. Spekulacja sugeruje, że sabotaż jest prawdopod

ny. Bezpośrednią przyczyną była twoja niezdolność do uwięzi

sabotażystki, Morny Hyland. Jednakże zniszczenie was nie pom

interesom Amnionu. Zadokujecie przy ludzkiej konstrukcji zwa

Fakturama". Jeśli ludzki potomek Davies Hyland przeżyje upaJ

na Thanatos Minor, odszukasz go i dostarczysz Amnionowi. D

kowo przekażesz sabotażystkę Mornę Hyland. Jeśli te żądania

zostaną zaspokojone, twój kredyt będzie cofnięty. Fakturama ot

ma instrukcje odmowy dostarczenia wam części i zapasów. N*

zdolni do skoku umrzecie. Poinformujcie o akceptacji tych żąd

Nick zacisnął pięść nad głową i pogroził w powietrzu.

- Ktoś chce się targować? - zapytał z ironią. - To wasza osta

szansa.

Wszyscy wpatrywali się w niego. Nikt się nie odezwał. Wściekłość Nicka zmieniła się w demoniczną uciechę.

- Lind, powiedz im, że akceptujemy żądania. - Po tych słow2

doznał przebłysku natchnienia, ślepej intuicji. - Powiedz, że zroŁ

wszystko, co w mojej mocy, żeby dostali to, czego chcą. - Z trud ,

tłumił podniecenie. - Powiedz, że uruchomimy ciąg, kiedy ty"

udzielą pozwolenia.

Wszystkie najlepsze decyzje podejmował intuicyjnie. To właśrt było źródłem jego romantycznej, niemal magicznej reputacji. N" dy nie wahał się działać pod wpływem natchnienia.

- Kiedy skończysz - mówił dalej - nadasz wąskopasmową wia

domość do sztabu PZKG. Użyj współrzędnych i kodów, jakie ci po

dałem ostatnim razem. Kopiuj. „Uratowałem ją dla was, do diabła.

Teraz wyciągnijcie mnie z tego. Bo jak nie, nie zdołam jej ochronić

przed Amnionem". Nadaj.

Nauczę cię, co to znaczy mnie odcinać, tłumaczył w myślach Hashiemu Lebwohlowi. A wasze żądania zaspokoję bardziej, niż potraficie wytrzymać, dodał do pobliskiego okrętu.

A ty zapłacisz rachunek, obiecał Mornie.

Vectorowi oczy zalśniły wilgocią, jak gdyby powstrzymywał łzy. Pierwszy sternik spuścił głowę. Z powodów, których pewnie nie rozumiała, Alba zachichotała nerwowo. Malda wciąż wpatrywała się w Nicka jak skamieniała. Wzrok Carmel raczej nie wyrażał aprobaty.

- Mikka? - rzucił Nick do interkomu. - Liete? Macie ją? Potrze

bujecie pomocy?

Ani Mikka, ani Liete nie znalazły Morny.

* * *

Gdyby polecił im zacząć od swojej kabiny, znalazłyby ją od razu. Kiedy negocjował z Amnionem, a Davies mknął ku Thanatos Minor, Moma starannie badała kabinę, poszukując zapasu leku, który dawał Nickowi odporność na mutageny Amnionu.

Jednak nie schwytano jej. Dopiero potem, kiedy próbowała się ukryć w jednej z kapsuł ratunkowych.

Rozgoryczona i milcząca Mikka założyła jej kajdanki. Liete wezwała mostek.

- Zabierzcie ją do ambulatorium. - Głos Nicka przypominał

strumień kwasu. - Uśpijcie ją. Dopiero po dokowaniu będę mógł

się nią zająć. I odbierzcie jej ten przeklęty sterownik implantu!

Morna wzruszyła ramionami, jakby nauczyła się już umierać. Obojętna i zgubiona nie stawiała oporu, gdy Mikka i Liete odprowadzały ją do ambulatorium, kładły na stole i wprowadzały do żył kataleptyk.

396

Teraz, kiedy już wiedział, co dla niego zaplanowano, Ang Thermopyle z coraz większym trudem znosił oczekiwanie. Che' się wyrwać z tego miejsca: jak najdalej od sterylnych pokojów i k rytarzy oddziału chirurgii GD PZKG; jak najdalej od lekarzy, tec ników, terapeutów i programistów, udających, że mają w zawodowe powody, żeby się nim bawić. Myśl, że poślą go na natos Minor, była niczym obietnica ucieczki. Myśl, że będzie w lekiej przestrzeni całkiem sam, jedynie z Milosem Tavernere zdolnym go dręczyć, wydawała się nadzieją.

Kończcie już, poganiał ludzi Hashiego Lebwohla, chociaż nie m li usłyszeć, co mówi w ciszy swego umysłu. Wypuście mnie stąd.

Ignorowali jego pragnienia i z doskonałą starannością wykony li swoją pracę. W teorii panowali nad nim całkowicie. Komputer mi1 dzy łopatkami sterował każdym jego działaniem. Mimo to praco li, by się upewnić, że jest równie bezradny w praktyce, co w teorii; wszelka nadzieja, jaką jeszcze zachował, jest tylko iluzją.

Całymi godzinami przeprowadzali proste testy sprzężeniowe -przykład, mierząc różnicę reakcji na polecenia ,3iegnij" i „Biegni

Joshua". Kiedy mówili „Biegnij", mógł decydować, czy chce ich posłuchać; kiedy mówili „Biegnij, Joshua", biegł, ponaglany komputerem sterującym implantami strefowymi. Potem ich sensory i łącza komputerowe mierzyły zarówno jego posłuszeństwo, jak i opór, by udoskonalić oprogramowanie.

Inne próby przeprowadzali, nie wydając instrukcji zewnętrznie, ale bezpośrednio przez komputer. Łączami przekazywano mu złożone zadania fizyczne i umysłowe; każdy szczegół jego reakcji wpływał na doskonałość oprogramowania.

Jeszcze inne testy polegały na wydaniu zewnętrznego, przymusowego rozkazu, sprzecznego z narzuconymi wewnętrznymi ograniczeniami. Na przykład: „Joshua, złam mi rękę". Ponieważ był wściekły, Angus usiłował wykonać polecenie; z przyjemnością zadałby trochę bólu. Ale komputer mówił „Nie" i najgorsza furia nie przydawała się na nic. Nie potrafił skrzywdzić nikogo znanego programowi jako członek PZKG.

Nadzieja jako pojęcie w tej sytuacji nie miała sensu. Angus był narzędziem i niczym więcej: skomplikowanym organicznym przedłużeniem elektronicznej aparatury. Do końca życia nie dokona już żadnego istotnego wyboru.

Gdyby miał skłonności do rozpaczy, z pewnością już by się jej poddał, chociaż rezygnacją niczego by nie osiągnął. Ani oprogramowanie, ani programiści nie dbali o jego stan emocjonalny. Podobnie jak ucieczka i nieposłuszeństwo, samobójstwo było dla niego niedostępne. Choćby nie wiadomo jak bardzo chciał się położyć i umrzeć, komputer na to nie pozwalał.

Jednak Angus nie był podatny na rozpacz. Nadrzędna pasja utrzymywała go z dala od osobistej otchłani. Właśnie dlatego, że miał w sobie tyle lęku, potrafił przetrzymać to, co dawno już załamałoby umysł mniej szalony czy złośliwy.

Ponieważ nie miał wyboru, skoncentrował się na próbach jak najlepszego zrozumienia i wykorzystania nowych możliwości. Na pewnym poziomie jego lasery, zwiększona siła, komputer i udoskonalony wzrok należały tylko do niego. Mógł ich używać w wąskim zakresie dopuszczanym przez oprogramowanie. Jak przy Ślicznotce i Mornie Hyland starał się ustalić, do czego mogą się przydać.

Kiedy ludzie Lebwohla go testowali, on również testował sam siebie.


398

399

W końcu przekonał się, że tylko oprogramowanie nie pozwala się wydostać. W każdym innym sensie mógł równie dobrze być za jektowany i zbudowany w celu ucieczki ze sztabu PZKG. Nowe m liwości wzroku pozwalały identyfikować i analizować alarmy i ; Laserami mógł przerabiać obwody, rozcinać drzwi - albo zabijać s ników. Był silny jak wielka małpa i szybki jak mikroprocesor. A je komputer wszystko dla niego rejestrował. Przydawał się nawet dziej niż fotograficzna pamięć, ponieważ dysponował szerokim zbi' rem rozmaitych baz danych, stopniowo udostępnianych Angusowi w miarę jak programiści coraz bardziej ufali swojej nad nim kontroli'

Gdyby nie był niewolnikiem, mógłby zburzyć swoje więzień" i uciec.

Ale implanty strefowe go nie wypuszczały. Musiał czekać.

* * *

Z czasem bez wątpienia obciążenie stałoby się dla niego zbyt

wielkie. Jednakże jego władców także coś ograniczało. Poza mura*

mi oddziału chirurgii Gromadzenia Danych wydarzenia biegł

własnym rytmem; poza zasięgiem, poza wpływem. I

Pewnego ranka - komputer poinformował go, że jest godzin"" 9:11:43.17 - do pokoju weszła grupa techników i lekarzy.

- Usiądź na brzegu łóżka, Joshua - powiedział jeden z nich. :* Posłuchał, ponieważ nie mógł zrobić nic innego.

- Staza, Joshua - nakazał drugi. Wbrew woli zapadł w stan zerowy, jaki wykorzystywali, kied#

chcieli wyłączyć komputer: stan, w którym odseparowany umy' wciąż działał, a ciało stawało się bezwładną bryłą, zdolną jedyrr do podtrzymywania swoich funkcji autonomicznych. Dopóki by| w tym stanie, mogli wyrywać mu paznokcie, obcinać jądra czy wb jać gwoździe w czaszkę, a on nie potrafiłby przeciwdziałać; mó jedynie obserwować, co robią - i pamiętać.

Gdyby jednak chcieli go dręczyć fizycznie, wzięliby się do teó już dawno. Kiedy zdejmowali mu kurtkę laboratoryjnej piża i smarowali plecy antyseptykiem, był przestraszony nie ich niezn" nymi zamiarami, ale własnym całkowitym znieruchomieniem.

Ze zwykłą precyzją wykonali nacięcie między łopatkami, żeb dotrzeć do komputera. Kiedy odłączyli rdzeń danych, reprezentują

łącze z komputerem szczelina w umyśle stała się czarna i zimna jak międzygwiezdna pustka. Teraz stazę podtrzymywały tylko instrukcje, będące elementem systemu samego komputera.

Po chwili jednak lekarz włączył nowy rdzeń danych. Kiedy tylko nastąpił kontakt, Angus doznał niepokojącego, zdradzieckiego uczucia, że go zrestartowali. Fragment mózgu wszedł na moment w neuronowy odpowiednik tachjonowej.

Potem odczepili wszystkie złącza, przewody i neurosensory. Po raz pierwszy od czasu, kiedy zaczęła się jego konstrukcja, został odcięty od całego sprzętu zewnętrznego - od każdego polecenia czy nakazu, nie zapisanego w nowym rdzeniu danych.

W końcu zakleili nacięcie plazmą tkankową i umocowali bandaż, by osłonić ranę na te kilka godzin potrzebne do zagojenia.

- Koniec staży, Joshua - polecił któryś.

Angus Thermopyle uniósł głowę i rozejrzał się. Wszyscy obecni byli spięci. Paru techników drgnęło, a najbliżej stojący lekarz stał się o odcień bledszy. Angus był pod pełną kontrolą - wiedzieli o tym doskonale. A jednak się go bali. Nie potrafili zapomnieć, kim był.

Nienawidził ich wszystkich. Gdyby mógł zrobić cokolwiek, by pokazać, że słusznie się boją, chętnie by to zrobił. Specjalnie odetchnął głęboko, przeciągnął się, splótł palce, jakby był wolny i mógł robić takie rzeczy; jakby idea wolności mogła być dla niego czymś więcej niż iluzją.

- Najwyższy czas - mruknął cicho.

Jest, poinformował komputer, godzina 9:21:22.01. Jeden z lekarzy podszedł do interkomu.

- Skończyliśmy - zameldował. - Zawiadomcie dyrektor.

- Masz. - Technik rzucił na łóżko kombinezon i parę butów. -Włóż to. - Kombinezon był brudnoszary, bez żadnych naszywek; nie różnił się od tych, które Angus zwykle nosił na Ślicznotce. -Masz około pięciu minut.

Grupą, jakby razem czuli się bezpieczniej, lekarze i technicy wyszli z pokoju.

Wszystkie kamery skierowały się na Angusa; czyżby z obawy, że nagle wpadnie w szał? Gdyby mógł nie tylko dostrzegać, ale i generować pola elektryczne - i gdyby oprogramowanie coś takiego dopuszczało - wypaliłby wszystkie monitory.


400

401

Nie ma szans.

Aie to bez znaczenia. Liczyło się to, że wreszcie nadszedł klue wy moment. To, czego chcieli jego władcy, miało się wkrótce zac? Po raz pierwszy od jego przybycia tutaj lekarze nie wiedzieli, j' szybko bije jego serce, jak bardzo płucom trzeba powietrza. Aby k mery nie zauważyły podniecenia, wstał powoli i z demonstracyjny brakiem pośpiechu wciągnął na siebie kombinezon, wcisnął sto w buty. Potem położył się na łóżku, podparł głowę poduszką i spl palce na brzuchu, jakby potrafił tak czekać przez wieczność. ą Na szczęście nikt nie sprawdzał, czy nie blefuje, nie wystawi jego cierpliwości na próbę. Niecałą minutę później do pokoju wki czyła Min Donner.

Bardziej niż kiedykolwiek przypominała gotowego do ataku ji

strzębia. Stojąca czy w ruchu, instynktownie trzymała rękę blisk

broni - zawsze w pozycji ataku; jej mięśnie wydawały się nałado

wane, o nanosekundy od wybuchu. O ile Angus mógł ocenić - ruĄ

wy wzrok pozwalał mu widzieć pewne rzeczy - nie miała żadnycŚ

technicznych udoskonaleń. A jednak sprawiała wrażenie, że nie jestf

dla niej żadnym przeciwnikiem. ,

Miał uczucie, że powinien odwrócić wzrok, zanim takie przygiąć danie się uzna za niegrzeczne.

Sprzeciwiłby się temu impulsowi dla zasady, ale jego uwagę zwrócił fakt, że Min Donner przyszła w towarzystwie. Był z nią Milos Taverner.

Były zastępca szefa ochrony Gór-Komu wszedł za dyrektor WO do pokoju i spojrzał na Angusa z tępą niechęcią.

Nie wyglądał najlepiej. Zawsze pedantyczny, w tej chwili sprawiał wrażenie, jakby od paru tygodni sypiał na ulicy. Spojrzenie miał nie tylko mętne, ale też rozbiegane; policzki - niedokładnie wygolone czy depilowane - miały odcień skóry trupa, który za długo przebywał w wodzie. Plamy na łysinie przypominały ślady jakiejś nieznanej choroby. Nik zwisał mu z wargi, dym unosił się do oczu, popiół spadał na kombinezon. Ręce trzymał w kieszeniach, żeby ukryć ich drżenie.

Ten człowiek trzymał klucze - przynajmniej te zewnętrzne - do przyszłości Joshuy.

Angus uśmiechnął się złośliwie.

402

- Co jest? - zapytał. - Paskudnie wyglądasz. Do licha, prawie

tak jak ja... Nie podobało ci się szkolenie? Nauka przyjmowania

ode mnie rozkazów musiała być mordercza dla takiego zarozumia

łego dupka jak ty.

Milos nie zmienił pozycji ani nie wyjął rąk z kieszeni.

- Przeproś, Joshua - powiedział z nikiem w ustach, tonem cierp

kiej wrogości.

Jak potulny więzień, któremu grożą głuszakiem, Angus odpowiedział natychmiast:

- Bardzo przepraszam. Proszę mi wybaczyć.

Zmuszały go złożone emisje elektrod.

W myśli jednak warknął tylko: ciesz się. Rób, co możesz. Ja zapamiętam wszystko.

- Przestań, Milos - nakazała Donner. - On nie do tego służy.

Milos zignorował ją.

- Ale skoro pytasz - podjął - to nie, nie podobało mi się szkolenie. Nie podobało mi się, że mam wyglądać i zachowywać się jak człowiek, który godzi się służyć pod twoją komendą. Ale są też pewne korzyści. Planuję uzyskać niejaką... - wydął wargi - satysfakcję z dalszej części tej misji.

- Na pewno - zgodził się Angus. - Tacy zdrajcy zawsze wychodzą na swoje.

Dyrektor WO podniosła w górę jeden palec, jak rozkaz. Taver-ner zerknął na nią tylko i się zamknął. Angus zrobił to samo, z uśmiechem. Sztywno kiwnęła głową - jeden raz.

- Chodź ze mną - poleciła Angusowi, ani przez chwilę nie wąt

piąc w swój autorytet. Potem odwróciła się i wyszła.

Angus wcisnął ręce w kieszenie, żeby zirytować Milosa, i podążył za nią.

Po raz pierwszy mógł wyjść z pokoju bez towarzystwa straży i techników, nie podłączony do zewnętrznych komputerów i monitorów. Zwiększyło to jego iluzoryczne poczucie wolności. Oczywiście, strażnicy byli w zasięgu wzroku, a sama Min Donner także pełniła tę funkcję. Ale zmiana była rzeczywista - zakończyły się próby. Koniec z cięciami, pomiarami, badaniami jak na zwierzęciu w laboratorium. Na dobre czy złe, oprogramowanie

403

jest już kompletne. Teraz wreszcie wydostanie się z tego steryln go, nieludzkiego miejsca. Będzie mógł działać.

A z samej swej natury działanie wymagało wyruszenia w niez ne. Nieznane samemu Angusowi, naturalnie, ale też - w bardzi subtelnym, dającym nadzieję sensie - nieznane jego programistom

Pierwsze, co musiał zrobić, aby ta nadzieja miała szansę spełnię

nia, to pozbyć się Milosa. Oczywiście, trzeba z tym poczekać, jecfy

nak miał zamiar załatwić sprawę możliwie szybko. i

Po chwili Min Donner wyprowadziła jego i Tavernera z oddziału chi<-

rurgicznego GD do tych części sztabu, których nigdy dotąd nie oglądatf,

Bezosobowo uprzejmy, jego komputer interpretował barwne kody n»

ścianach, pozwalające ludziom nie błądzić w ogromnym kompleksie.;

Gdyby Angus wiedział, dokąd zmierzają, sam mógłby znaleźć drogę.'

Jednak Min niczego nie tłumaczyła, a Milos - który chyba wiedział - za-/

chowywał milczenie. Kiedy nik się dopalił, wypluł go na podłogę i wy- ^

jął następnego. To - i sposób, w jaki trzymał ręce w kieszeniach - były l

jedyną oznaką, że świadom jest końca bezpiecznego życia. (

Wyszli z Gromadzenia Danych, przekroczyli korytarz Wydziału

Operacyjnego i znaleźli się w Administracji. *

Angusowi przyspieszył puls. Jego gotowość coraz bardziej przy- ', pominała niepokój.

Donner zatrzymała się nagle przed drzwiami z tabliczką „Konferencyjny 6".

- Co teraz? - zapytał Angus z ironią, która miała zamaskować '•*

strach. - Myślałem, że skończyliście już z torturami. *r

Raz jeszcze znacząco podniosła palec. Ale zwracała się raczej do J Milosa.

- Nie komplikuj - poradziła. - Dłużej pożyjesz.

Otworzyła drzwi i wprowadziła obu mężczyzn do środka. \

Angus znalazł się w pomieszczeniu podobnym do sali przęsłu- ;

chan ze starych wideo. Oświetlony pojedynczą lampą, otoczony ' twardymi krzesłami długi stół zajmował centralne miejsce. Światło było tak jaskrawe, tak wąsko skupione, że środek blatu jaśniał jak rozgrzany do białości, ale końce przesłaniał półmrok, a ściany były -ledwie widoczne. Rozejrzał się szybko: w kątach aż gęsto było od kamer wszelkiego typu, jednak żadna nie działała. Zapewne tym ra- ' zem nikt nie będzie go podsłuchiwał ani nagrywał.

404

To tylko wzmagało strach.

Min Donner wskazała mu krzesło w kręgu światła. Milosowi kazała zająć miejsce naprzeciwko. Sama usiadła przy końcu stołu; w mroku wydawała się twarda i niewzruszona, niczym jej reputacja.

- To zabawne - mruknął Angus. -1 niby co mamy teraz zrobić?

Zaprzyjaźnić się?

Min obserwowała go z mroku. Mętne oczy Milosa nie zdradzały niczego.

Angus nie mógł znieść rosnącego napięcia.

- Mówiłem ci, jak ten typ zdradził Gór-Kom? Jak on i ten przy

stojniak Succorso mnie wystawili? Do diabła, gdyby więcej glinia

rzy było takich jak on, nie miałbym już nic do roboty.

Dyrektor WO nawet nie drgnęła.

- Osobiście - odezwał się inny głos - wolałbym usłyszeć, w jaki

sposób zdobyłeś sławę takiego godnego pogardy zbrodniarza, nie ko

lekcjonując przy tym dowodów w rdzeniu danych swojego statku.

Angus gwałtownie odwrócił głowę i spojrzał na drugi koniec stołu.

Siedział tam człowiek.

Angus nie słyszał, kiedy wszedł. Z pewnością nie było go tam jeszcze przed chwilą. A teraz był. Może chował się pod stołem; a może specjalnie wprowadzono tu taki kontrast jasności i mroku, żeby mógł dyskretnie wchodzić i wychodzić, kiedy zechce?

Nie był wyraźnie widoczny, jednak Angus dostrzegł dosyć szczegółów, żeby wznieść swój lęk na wyższy poziom.

Mężczyzna miał tors szeroki jak beczka, krótkie i silne ramiona, mocne palce. Mimo półmroku linie i kąty jego twarzy wydawały się tak precyzyjne, jak wycięte maszynowo: wargi, szczękę i czoło mógłby mieć wyryte z bloku stali. Siwe, krótko ścięte włosy sztywno porastały czaszkę. Tylko skrzywiony nos łagodził to wrażenie; wyglądał jak kilkakrotnie złamany.

Błysk światła odbijał się przenikliwie od jednego oka, prawego. Na lewym oczodole nosił syntetyczną opaskę, przyklejoną do skóry.

Warden Dios. Dyrektor PZKG.

Praktycznie rzecz biorąc, był napotężniejszym człowiekiem w ludzkiej przestrzeni. Holt Fasner, prezes zarządu ZKG, miał wpływy polityczne i decydował o ekonomii. Ale siły, mające bronić ludzkości przed Amnionem, wykonywały rozkazy Wardena Diosa.

405


i

O, kurwa!

Opaska na oku służyła mu za wizytówkę; wspominały o niej wsri|

stkie krążące w kosmosie opowieści. Z powodów zmieniających jj

zależnie od źródła historii Dios wymienił lewe oko na podczerwom

wizjer, pozwalający mu czytać w ludziach tak dokładnie, jak wykrw

wacz kłamstw. Stał się człowiekiem, którego nikt nie może oszukana

Ktoś inny, uznający inne priorytety i dążący do innych celów

wbudowałby ten wizjer do normalnej protezy, jak to zrobioaJ

w przypadku Angusa. Ale nie Dios. Afiszował się swym udoskonal

lonym wzrokiem, jakby wyzywał rozmówców, by spróbowali klaj

mać. Pewne wersje utrzymywały, że przesłania oko z uprzejmośeśl

wobec podwładnych, żeby nie musieli patrzeć w mechaniczny*

obiektyw. Inni twierdzili, że nosi opaskę, bo z nią wygląda groźniejJ

A jeszcze inni, że ukrywa nie oko, ale miotacz. f

W każdym razie opaska nie stanowiła dla protezy żadnej prze-J

szkody. Taki materiał nie mógł powstrzymać ani promieniowania^

podczerwonego, ani strzału. ]

Angus znalazł się na skraju histerii. Ale strach pozwalał mu się \

opanować - kiedy się bał, był najlepszy. '

- Na ogół - wyjaśnił, udając całkowity spokój - załatwiałem to \

przez wyłączenia skanu. Mój statek... - wspomnienie Ślicznotki';

wzbudziło drżenie gniewu w głosie - nie rejestrował tego, czego nie ,

widział.

Ponieważ w komputerze nie działał już program przesłuchujący, nie przerwał tej wypowiedzi.

- Wtedy byłyby zapisane wyłączenia - stwierdził Dios łagodnie,

lecz stanowczo. Nikomu nie groził, bo nie potrzebował gróźb. - Nic

mam tu twoich transkrypcji - zwrócił się do Milosa. - Co znaleźli

ście w jego rdzeniu danych?

Milos drgnął. Może on także bał się dyrektora PZKG, bo wyjął z ust nika.

- Były tam zaniki. Uznaliśmy, że to wyłączenia. Nie znaleźliśmy

żadnego innego wytłumaczenia.

Dios uśmiechnął się tak, jak mógłby się uśmiechać kawał stali.

406

- W każdym razie to szczęśliwy przypadek. Muszę pochwalić

twoją zdolność przewidywania, Angus. Bez tych „zaników", na

Gór-Komie z pewnością znaleźliby przeciwko tobie dość dowodów,

żeby doprowadzić do egzekucji. Wtedy żaden z was nie byłby dla nas dostępny. A tak się składa, że was potrzebujemy. - Jego oko błyskało na przemian w stronę Angusa i Tavernera. - Więcej nawet: potrzebujemy was tak gwałtownie, że odlecicie stąd już za godzinę. To wasza ostatnia odprawa.

Milos otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Zamiast tego włożył sobie nika między wargi.

- Z tego miejsca - mówił dalej dyrektor - zostaniecie odprowa

dzeni na statek. To zwiadowczy kuter skokowy klasy Igła. Dwie

osoby załogi, miejsce dla ośmiu. Według oficjalnych danych nie

jest uzbrojony, ma tylko dość zaawansowane tarcze i systemy obro

ny. Ukryliśmy tam jednak kilka udoskonaleń, które powinny was

zainteresować. Właściwie... - Spojrzał znacząco na Angusa. -

Znasz ten statek. Gdybyś musiał, mógłbyś go odbudować od zera.

Na razie nie masz dostępu do danych z tego prostego powodu, że

nie podaliśmy ci kodu. Statek nazywa się Fanfara. Pełne dane znaj

dziesz zakodowane pod tym hasłem.

Angus pohamował odruch, by wywołać informacje i przyjrzeć się im natychmiast. Nie mógł sobie pozwolić na rozproszenie uwagi.

- Odlecicie z misją - podjął Dios - kiedy tylko zaznajomicie się

z Fanfarą. Wiesz już, na czym polega ta misja. To znaczy ty wiesz,

Milos. Angus, twoje oprogramowanie powie ci to, co powinieneś

wiedzieć, kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Wyjaśnię jednak

tyle: zamierzam zniszczyć stocznię zwaną „Fakturamą", na Thana

tos Minor. To jest wasz cel.

Dreszcz przeszył Angusa. Zamrugał nerwowo, by ukryć wściekłość. Zniszczyć Fakturamę? Arogancja dyrektora dotknęła go osobiście. Częściej, niż miał ochotę pamiętać, korzystał z miejsc podobnych do Fakturamy. Bez nich zginąłby już dawno. Albo zostałby schwytany i skazany.

Jeśli myślisz, że wykonam dla ciebie tę brudną robotę...

Z drugiej strony lepiej chyba zniszczyć Fakturamę, niż samemu zostać zniszczonym.

- Oczywiście - dodał Dios, jakby odpowiadając na emocje Angusa

- prościej byłoby wysłać tam okręt i rozwalić tę skałę na kawałki. Nie

stety, traktaty z Amnionem nie dopuszczają takich rozwiązań. Nie

chciałbym doprowadzić do wybuchu otwartej wojny. Zresztą Thanatos

407

Minor jest prawdopodobnie dobrze broniony. Trzeba zatem uznać,,

dyskretne działanie okaże się korzystniejsze. -(«^

- Dyrektorze... - Milos zebrał się na odwagę. - Mówiłem to jjaH

wielokrotnie, ale powtórzę jeszcze raz. - Nie wyjmował z ust nifcafl

jakby z niego czerpał siłę. Ostre światło wyraźnie ukazywało plarmW

na jego łysinie. - Nie jestem właściwym kandydatem do tej misji,^H

Dios przeszył go spojrzeniem jednego oka i czekał. .'yjm

Milos dmuchnął dymem. ;|||

- Szkoliliście mnie - powiedział. -1 prawdopodobnie nie macji($|

przygotowanego zastępcy. Mimo to nie jestem odpowiednim człoąw

wiekiem. Przede wszystkim nie mam żadnego doświadczenia w to$m

nych operacjach. Ani w walce. Parę miesięcy szkolenia nie zastąpi;|fil

prawdziwego doświadczenia. Poza tym... - Zerknął na Min Donner, 11

jakby walcząc z irracjonalnym pragnieniem zwrócenia się do niej-W

o pomoc. - Cały czas pracowałem po drugiej stronie. Kłamstwo to*

nie mój fach. - Angus parsknął tylko, ale Milos nie zwracał na nie- ;$'

go uwagi. - Łamanie kłamców, to tak. Doświadczenie, przyzwycza-"«.

jenie całego życia, jest niewłaściwe. Nieodpowiednie do tej misji. ^

Zadziała przeciwko mnie. Będę popełniał błędy, których nawet nie. -;

zauważę. Zdradzę was... i nic nie mogę na to poradzić.

- Inaczej mówiąc... - zaczął Angus.

- Nie doceniasz siebie, Milos - przerwał mu łagodnie Warden < Dios. - Nie jesteś niewłaściwym kandydatem.

- Robisz pod siebie ze strachu - dokończył Angus. - Na samą myśl, że będziesz ze mną sam na sam, masz pełne portki.

- Nie jesteś też najwłaściwszym kandydatem - mówił dalej Dios,

jakby nie słyszał Angusa. - Jesteś kandydatem jedynym. Na pewno

ci powiedziano, że nie możemy tak zwyczajnie wypuścić Angusa

Thermopyle na nie spodziewającą się tego galaktykę. Dlaczego jest

wolny? Jakim cudem zdobył taki statek, jakim jest Fanfara! Musimy

to jakoś wytłumaczyć. On sam musi się jakoś wytłumaczyć. Inaczej

nikt mu nie zaufa. I ty właśnie jesteś rozwiązaniem; jesteś jego legen

dą, Milos. Kiedy zrozumiałeś, że ochrona Gór-Komu chce cię do

rwać za twoją... powiedzmy: nieroztropność, pomogłeś mu uciec

z więzienia. Był ci potrzebny właśnie dlatego, że nie masz żadnego

doświadczenia w przestrzeni; razem ukradliście Fanfarę. Bez ciebie,

Milos, ciebie i nikogo innego, Angus nie byłby skuteczny.

Spojrzał na Angusa.

- Milos zwrócił jednak uwagę na ważną kwestię. Na twoim

miejscu nie polegałbym na jego refleksie w sytuacji krytycznej. Je

go instynkty nie zostały... - oko mu błysnęło - wyostrzone tak do

brze jak twoje.

Mówił wyraźnie, nie dopuszczając sprzeciwu; był tak nieczuły na tępą panikę w oczach Tavernera, że Angus po prostu musiał rzucić mu wyzwanie.

- Myślicie pewnie, że jestem wdzięczny za wpakowanie mnie na

statek z tchórzem i zdrajcą, który ma marny refleks, ale też władzę

wyłączenia mnie, kiedy wpadnie w panikę. Gdybym chciał wam się

wyrwać, właśnie jego bym wybrał, żeby mną kierował.

Min Donner odezwała się po raz pierwszy.

- Angus, nikt tutaj nawet cię nie podejrzewa o wdzięczność za

cokolwiek.

Angus nie słuchał jej.

- Ale nie o to chodzi, prawda? Rzucacie tylko miny zakłóceniowe. Chcecie, żebym możliwie intensywnie zajął się wykiwaniem tej kupy gówna i nie myślał, co się naprawdę dzieje.

- A co się dzieje, według ciebie? - zapytał spokojnie dyrektor.

- Ty mi wytłumacz. Tkwimy tu obaj od miesięcy, a teraz nagle zaczynamy się spieszyć. Co takiego powoduje, że „potrzebujecie" nas tak „gwałtownie"?

Dios w mroku rozciągnął wargi, jakby się uśmiechał.

- Wydarzenia się zbiegają. Wszystko, co powinieneś o tym wie

dzieć, znalazło się już w twoim rdzeniu danych. Dostęp do tych in

formacji uzyskasz w odpowiednim czasie. Jednakże... - Zerknął na

drugi koniec stołu, na Donner, po czym wrócił spojrzeniem do Angu

sa. - Wspomnę tylko, że w wydarzeniach tych uczestniczą ludzie,

których poznałeś. Nick Succorso i Kapitański kaprys powinni dotrzeć

do Fakturamy... właściwie lada chwila.

Spokojnie, jakby te szczegóły nie miały żadnego znaczenia, dodał:

- Jest w nim Morna Hyland. Nie wiemy, gdzie byli, ale analiza ich

wektorów transmisji sugeruje, że zbliżają się do Thanatos Minor od

strony Stacji Atestującej. /

Morna.

- Spędzili pewien czas w zakazanej przestrzeni.


408

409

Angus przygarbił się na krześle. Zakazana przestrzeń nie robiła m^se nim wrażenia; obchodziła go Morna Hyland. Była jedyną osobą,'*! która mogła zdradzić jego ostatni sekret; była jego ostatnią nadzieją, "j

Żył, ponieważ zawarł z nią umowę. Czy jej dotrzymała? Czy do-' trzyma?

- Min - rzucił dyrektor. - Co przekazał Nick w swojej ostatniej wiadomości?

- Była krótka - odparła Donner takim tonem, jakby miała ochotę warknąć. - Mówiła: „Uratowałem ją dla was, do diabła. Teraz wyciągnijcie mnie z tego. Bo jak nie, nie zdołam jej ochronić przed Amnionem".

Dla Angusa największe zagrożenie nie polegało na tym, że Morna zostanie wydana Amnionowi, a na tym, że mogą go zaprogramować, by ją ratował, przyprowadził do PZKG... A ona nie dotrzyma obietnicy.

A jednak myśl, że mógłby znów ją zobaczyć, ścisnęła go za serce, jak obręcz smutku.

Ukryty za nikiem Milos Taverner wyglądał, jakby miał mdłości.

- Obawiam się - zauważył Dios - że Nick Succorso nie jest

szczególnie godny zaufania. Ale naprawdę nie wolno nam lekcewa

żyć groźby, że podporucznik PZKG może wpaść w ręce Amnionu.

Nie zmieniając pozycji ani tonu, zwrócił się do dyrektor WO.

- Zabierz Milosa do Fanfary. Upewnij się, że zapamiętał instrukcje. '

Przypomnij o konsekwencjach ich naruszenia. Nie martw się, że go

znudzisz; mała powtórka na pewno nie zaszkodzi. Chciałbym porozma

wiać parę minut z Angusem. Przyprowadzę ci go, kiedy skończymy.

Donner zmrużyła oczy.

- Myślisz, że to bezpieczne?

- Myślisz, że nie?

Wstała natychmiast. Twarz miała surową i nieruchomą.

- Chodź, Milos.

Dłoń Tavernera dygotała gorączkowo, kiedy wyjmował nika z ust i rzucał na podłogę. Wstał i ruszył za Min, jakby miała odprowadzić go na egzekucję.

Byli już przy drzwiach, kiedy Warden odezwał się cicho:

- Nie chciałem cię urazić, Min. Nawet ja muszę sobie czasem ra

dzić bez ochrony. Jeśli nie jestem gotów do podjęcia ryzyka w imię

moich przekonań, to kim właściwie jestem?

410

- Sama sobie zadaję to pytanie - odpowiedziała szorstko. - Pra

wie codziennie.

Wyszli z Milosem. Dyrektor odprowadził ją uśmiechem. Nie wydawał się przy tym szczęśliwy - wyglądał, jakby właśnie miał kogoś skazać. Błysk oka budził wrażenie, że nie cierpi tego, nienawidzi z pasją zbyt silną, by ją wyrazić słowami.

A może, pomyślał natchniony paniką Angus, Warden Dios zamierza skazać sam siebie? Może za chwilę popełni błąd, który zwiększy jego, Angusa, szanse?

Nie wydawało się to prawdopodobne.

Siedział sam na sam z Wardenem Diosem i pocił się. Dyrektor przyglądał mu się w milczeniu. Angus czuł na sobie spojrzenie jego oczu: to ukryte sondowało go w poszukiwaniu sekretu. Miał ochotę się schować, uciec z tego pokoju. Nie nadawał się na spotkania z dyrektorem PZKG: zbyt wiele paniki wrosło mu w kości. Niech go puszczą z Milosem na pokład Fanfary. Niech go puszczą do ludzi i miejsc, które rozumiał. Wtedy będzie miał szansę. Tutaj był zgubiony.

A jednak panika nauczyła go nienawiści, a nienawiść dawała siłę. Nienawidził Wardena Diosa; nienawidził wszystkiego, co reprezentował dyrektor PZKG. Nienawidził glin i praworządnych obywateli, nienawidził romantyków i idealistów. Nienawidził ich, ponieważ oni zawsze go nienawidzili.

Ta nienawiść pozwoliła mu spojrzeć Diosowi prosto w oko.

- Marnujesz czas - burknął. - „Potrzebujecie" i „gwałtownie", pamiętasz?

- Powiedz mi prawdę, Angus - odpowiedział Dios, jakby zmieniał temat. - Te zaniki to nie są wyłączenia skanu. Wpatrywał się nie w twarz Angusa, ale w jego pierś... albo w podczerwone emisje serca i płuc. - To kasacje. Usunąłeś z rdzenia danych wszystkie dowody przeciwko sobie.

Ponieważ był już po uszy wypełniony strachem i nienawiścią, Angus nawet nie drgnął, nawet nie spuścił wzroku. Za to rozdziawił usta.

- Chyba zwariowałeś. Gdybym umiał robić takie sztuczki, to

bym tutaj nie siedział. Byłbym teraz w miejscu takim jak Faktura-

ma i bogacił się, załatwiając kasację rdzenia dla każdego pirackie

go statku w ludzkiej przestrzeni.

411

- Nie, wcale nie - stwierdził spokojnie dyrektor. - Nie należys

do takich ludzi. Za bardzo nienawidzisz... nienawidzisz każdego;*

Nie chroniłbyś takich jak Nick Succorso, nawet jeśli dzięki nim by}

byś bogaty.

Westchnął ciężko.

- Ale możesz być spokojny - zapewnił. - Wierz mi lub nie, afc'i

twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna. Nie stać mnie na to, żeby"

wiedzieć. Ta „sztuczka", jak ją nazwałeś, jest najbardziej wybuchoŁ £

wą informacją od czasu środka immunizującego Intertechu. Wtedy

wygrali ze mną, ale nie chciałbym teraz do tego dopuścić. Zdradzić

komuś, co wiesz, byłoby dla mnie samobójstwem.

Bez żadnej przerwy, jak gdyby wszystko, co robił, było częścią < większej całości, unifikowanej zasadą, której Angus nie zdołał po-'. jąć, powiedział:

- Staza, Joshua.

Ogniowa burza paniki pochłonęła Angusa, kiedy tylko unierti-

chomiły go implanty strefowe. Wpatrzony w dyrektora PZKG osu

nął się na stół; jego głowa spoczęła na stole, wystawiona jak na ;;

ofiarę w kręgu światła. «

- Można na to spojrzeć dwojako - stwierdził Dios, wstając. - Je- <

den, to że odesłałem Min dla jej własnego dobra. - W ręku trzymał

podłużny czarny pojemnik. - Gdyby wiedziała, co mam zamiar zro-,

bić, nie potrafiłaby ukryć ulgi. - Mógł go przez cały czas trzymać'

na kolanach. - Prędzej czy później na pewno by się zdradziła.

Ominął stół, postawił pojemnik na blacie i zaczął ściągać Angu* J

sowi z ramion kombinezon. *

Chociaż niezdolny do zogniskowania wzroku, Angus rozpoznał *'

pojemnik. To była apteczka. ' (

- Pewnie jakoś bym się pozbierał, gdyby Hashi zaczął coś podej» '{'

rzewać i w końcu odkrył, co robię. Jest niebezpieczny: nie dlatego, v

że dochodzi do błędnych wniosków, ale ponieważ dochodzi do pra--'.'

widłowych, zakładając zupełnie błędne przesłanki. Tak właśnie by*>

ło, kiedy zaproponował, że to Milos powinien cię kontrolować. ';

Kiedy tylko odsłonił bolące miejsce między łopatkami, przestał " zsuwać kombinezon. Jednym szarpnięciem zerwał bandaż. Ręki, mu nawet nie drgnęła, gdy sięgał do apteczki po skalpel. Szybkę? wykonał nacięcie i wacikiem starł krew z komputera.

Angus krzyczałby, gdyby tylko panował nad ustami lub strunami głosowymi

- To Godsen mnie niepokoi - mówił dalej Dios, jakby do siebie. -

Gdyby Min wzbudziła jego podejrzenia, i ona, i ja bylibyśmy skoń

czeni. Z tego punktu widzenia powinienem narażać tylko siebie.

Dziwna, lodowata pustka wypełniła nagle myśli Angusa - rdzeń danych został odłączony.

- Można też spojrzeć na to wszystko inaczej: że staram się chro

nić siebie. - Dios odłożył blok rdzenia danych na stół, a z pojemni

ka wyjął inny. - Gdyby Min wiedziała, dlaczego to robię, sama

zwróciłaby się przeciwko mnie. - Gdy tylko nowy blok znalazł się

na miejscu, Angus poczuł, że znowu działa oprogramowanie. -

Prawdopodobnie nie pożyłbym tak długo, żeby się martwić o skut

ki zcjrady Godsena.

W ruchach dyrektora nie było śladu wahania czy niepewności. Zacisnął nacięcie, zalał je plazmą tkankową, z apteczki wyjął świeży bandaż i starannie umocował na ranie.

Kiedy schował stary rdzeń danych i zakrwawiony opatrunek, podciągnął Angusowi kombinezon i pozapinał zamki. Potem się odsunął.

Kilka kroków doprowadziło go znowu w pole widzenia. Mrugając odruchowo, Angus niby przez mgłę obserwował, jak dyrektor obchodzi stół i wkracza w krąg światła, jak idzie do krzesła, na którym poprzednio siedział Milos.

Na chwilę stracił go z oczu. Ale Dios zaraz przesunął mu głowę. Teraz dyrektor PZKG i jego najnowsze narzędzie mogli spojrzeć sobie w oczy.

Dios siedział na krześle Milosa - w świetle - jakby chciał mieć pewność, że Angus widzi go możliwie wyraźnie. Angus za to wciąż leżał na stole z odsłoniętą szyją, jak w rzeźni.

- Angus - powiedział Dios, kierując ku niemu swoją stalową

szczękę i złamany nos, swoją opaskę i ludzkie oko. - Wymieniłem

ci rdzeń danych. Wiesz o tym: umysł masz przytomny, chociaż nie

możesz się ruszać. Nie zauważysz żadnej różnicy. Po pierwsze,

wszystkie zmiany są wyjątkowo subtelne. Po drugie, gdyby nawet

nie były, nie poznałbyś niczego, ponieważ nie możesz porównać

obu programów. Z twojego punktu widzenia rdzeń danych, który

masz teraz, jest jedynym istniejącym.


412

413

Angus mrugnął, ponieważ jego rdzeń kręgowy uznał, że powi- • nien. Serce i płuca funkcjonowały normalnie. Coś w zachowaniu Diosa podpowiadało, że za chwilę usłyszy kluczowe słowa, wyjaśnienie całej sytuacji.

- Zastanawiam się - mruknął dyrektor - czy rozumiesz, co z tobą

zrobiliśmy. Nazywamy ten proces „spawaniem". Kiedy mężczyzna

czy kobieta z własnej woli stają się cyborgami, mamy do czynienia

ze „spajaniem". „Spawanie" jest wbrew woli. Technicznie rzecz bio

rąc, wyświadczyliśmy ci przysługę. To chyba oczywiste: masz teraz

większe możliwości, jesteś silniejszy, szybszy, na pewno inteligent

niejszy. Nie wspominając nawet, że wciąż jesteś żywy, chociaż już

dawno powinni cię zlikwidować. Musiałeś tylko zrezygnować ze

swobody wyboru... Ale nie o sprawy techniczne przecież chodzi.

W każdym innym sensie popełniliśmy zbrodnię przeciw tobie.

Kiedy mówił, jego ton coraz bardziej przywodził na myśl niedawny uśmiech: ton człowieka, który nie jest w stanie wyrazić, jaki wstręt czuje do swej władzy czy może obowiązku ferowania wyroków.

- Najkrócej mówiąc, nie jesteś już człowiekiem. Jesteś machina

infernalis, maszyną piekielną. Pozbawiliśmy cię wyboru... i odpo

wiedzialności. Angusie, popełniliśmy zbrodnię przeciwko twojej

duszy. Być może jesteś zakałą wszechświata, jak to określa Godsen,

ale nie zasługujesz na coś takiego.

Warden Dios złożył dłonie na stole, jakby się modlił.

- To musi się skończyć. Muszą się skończyć takie zbrodnie jak

ta albo jak ukrycie środka immunizującego. Dość.

Angus oddychał. Jego serce pompowało krew. Od czasu do czasu mrugał. To były jedyne dostępne mu reakcje.

W końcu Warden Dios wstał. Wsunął sobie pod pachę czarny pojemnik.

- Koniec staży, Joshua - powiedział.

A potem odprowadził Angusa do doków, na spotkanie Milosa Tavernera i Min Donner na pokładzie Fanfary.

To koniec

ZAKAZANEJ WIEDZY

Opowieść rozwija się w tomie

SKOK W POTĘGĘ MROCZNY, ZACHŁANNY BÓG POWSTAJE



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Donaldson Stephen R Skok w konflikt
Donaldson, Stephen R Man Who 02 The Man Who Killed His Brother 1 0
Donaldson Stephen R Skok 01 Skok W Konflikt
Donald Moffitt Genesis 02 Second Genesis

więcej podobnych podstron