STEPHEN R. DONALDSON
SKOK W KONFLIKT
PRAWDZIWA HISTORIA
PRZEŁOŻYŁ PIOTR W. CHOLEWA
i
Lou i Dennisowi Liberty
którzy podtrzymywali mnie na duchu,
kiedy było to najważniejsze
4
Klienci tłoczący się w Barze i Motelu Mallory'ego w Sektorze Delt nie mieli pojęcia, co
się właściwie dzieje. Ich zdaniem był to po prostu ko lejny przykład zwierzęcej żądzy,
mężczyzn i kobiet popychanych ku sobi< pożądaniem - coś takiego, co wszyscy
rozumieli, a przynajmniej o czyn marzyli. Niezwykły był jedynie fakt, że w tym
przypadku żądza zawierali także odrobinę zdrowego rozsądku. Jedynie nieliczni
wiedzieli, że chodź tu o coś więcej.
W DelSeku ciekawość nie była zdrową cechą. Z pewnością nie spra-j wiała też takiej
satysfakcji jak na przykład w Alfie, w alternatywnym sektorze sypialno-rozrywkowym
Stacji Górniczej i Komunikacyjnej. Górnic) bez pracy, skompromitowani piloci z pasa
asteroidów, pijacy i marzyciele, a także spora liczba ludzi, którzy nigdy by się nie
przyznali, że są radowymi piratami, nie byli w Alfie mile widziani. I wszyscy oni
przekonali się na własnej skórze, że ciekawość nie jest zdrowa. Uważali siebie za zbyt
sprytnych, by zadawać niewłaściwe pytania w niewłaściwych miejscach, zauważać
niewłaściwe rzeczy w niewłaściwych chwilach. Nikt tu nie szukał kłopotów.
Dla nich, cała historia była w zasadzie prosta.
Zaczęła się, kiedy Morna Hyland zjawiła się u Mallory'ego z Angusem Thermopyle.
Zwracali na siebie uwagę, ponieważ tak wyraźnie do siebie nie pasowali. Pomijając jej
źle dopasowany, przestarzały kombinezon, który wygrzebała chyba z czyjejś szafki,
Morna była wspaniała. Miała ciało, na widok którego pijacy jęczeli, dręczeni
zapomnianymi tęsknotami; miała delikatną i piękną twarz, która marzycielom łamała
serca. On był smagły i cieszył się fatalną reputacją, prawdopodobnie najgorszą ze
wszystkich, którzy zachowali prawo dokowania na Stacji. Jakby dla kontrastu, twarz miał
okrągłą, usta szerokie jak żaba, sztywny wąsik i smugi brudu na skórze. Pomiędzy
potężnymi ramionami i chudymi nogami tkwił tułów wydęty jak dętka napompowana
żółcią i złością.
Właściwie nikt nie wiedział, w jaki sposób Angus zdołał przez tak długi czas zachować
prawo dokowania i swój blaszany frachtowiec. Plotka głosiła, że każdy, kto został jego
partnerem, załogantem czy wrogiem, kończył martwy albo w pudle. Ci, którzy go znali,
prorokowali, że sam także skończy w ten sposób: zginie, albo zgnije w więzieniu.
On i Morna razem wyglądali groteskowo: ona siedziała przy nim, mimo malującego się
na twarzy wyraźnego obrzydzenia, on rozkazywał jej jak niewolnicy, a jego żółte oczy
błyszczały. Nikt nie mógł się powstrzymać od nieszkodliwych domysłów i spekulacji.
Gdybym tylko potrafił mu ją wyrwać... Gdyby była moja... Ale historia dopiero się
zaczynała.
Nikogo nie zdziwiła niemal dotykalna nić porozumienia, jaka zaiskrzyła w barze, kiedy
Moma i Nick Succorso zobaczyli się po raz pierwszy.
Pod pewnym względem - i to nie jednym - Nick Succorso był najbardziej godnym
pożądania mężczyzną w DelSeku. Miał własny statek: smukłą, niewielką fregatę z
napędem skokowym i doświadczoną załogą. Miał reputację pirata raczej zuchwałego niż
krwiożerczego; jego osobisty wdzięk sprawiał, że mężczyźni robili to, o co prosił, a
kobiety dawały mu to, czego chciał. Jedyną skazą jego męskiej urody były blizny pod
oczami, nacięcia podkreślające wszystko, na co patrzył, i ciemniejące, kiedy zobaczył
coś, co zamierzał zdobyć. Niektórzy twierdzili, że sam się tak ponaci-nał, dla efektu, ale
gadali tak tylko z zazdrości i niechęci. Nikt nie może być tak podziwiany jak Nick, nie
wywołując przy tym złośliwych uwag.
Naprawdę dorobił się tych blizn przed laty, kiedy jedyny raz został pokonany. Miały go
oszpecić, były znakiem pogardy dla jego młodzieńczej arogancji. Kobieta, która zadała
mu te rany, nie uznała go za wartego zabijania.
6
7
Ale nie zapomniał tej lekcji. Nauczył się, że nie może sobie pozwolił na przegraną,
nauczył się prowadzić wyłącznie nierówne walki - takie w których to on miał przewagę.
Nauczył się czekać, aż całkowicie zapanu je nad sytuacją.
Nauczył się zdrowego rozsądku.
Ludzie z jego załogi przyznawali potem, że nigdy nie widzieli jego blizn tak ciemnych,
jak w chwili, gdy dostrzegł Mornę Hyland. Ta blada piękność także zapragnęła go od
pierwszego spojrzenia - z namiętności czy z desperacji. Błysnęły jej oczy, w
towarzystwie Angusa Thermopyle zawsze matowe. Zdumiewające było jedynie to, że
żadne z nich nic w tej sprawie nie zrobiło. Przeskoczyła między nimi iskra tak silna, że
widzów nie zdziwiłoby, gdyby oboje zdarli ubrania i rzucili się na siebie na miejscu, w
barze.
Nikt nie miał pojęcia, co ich powstrzymało. Oczywiście, ona była tajemnicą. Ale on nie
był znany z powściągliwości.
Dopiero niecałe dwa tygodnie później stało się coś, na co wszyscy czekali. Kiedy służba
bezpieczeństwa Gór-Komu wpadła do Mallory'ego i oskarżyła Angusa Thermopyle o
zbrodnię tak poważną, że nawet w Del-Seku mogli go aresztować, Moma Hyland
znalazła się nagle u boku Nicka Succorso. I równie nagle oboje zniknęli. Żądza i zdrowy
rozsądek... Ich rozgrzane ciała przyciągały się jak magnes; Moma wyrwała się Angusowi
w idealnie wybranej chwili. Odeszli, by stać się legendą, jaką pijacy i marzyciele
powtarzają sobie każdego standardowego ranka na Stacji, kiedy u Mallory'ego panuje
cisza, a cienkie duralowe ściany wydają się dostatecznym zabezpieczeniem przed zimną
próżnią kosmosu i przyczajonym obłędem skoku.
Kiedy ostatni raz słyszeli o Angusie, zgodnie z przewidywaniami gnił w stacyjnym
więzieniu z wyrokiem dożywocia Oczywiście, to nie była prawdziwa historia.
1
Lepsze informacje mieli niektórzy z tych, co kryli się w przyćmionym świetle. To ci,
którzy siedzieli zwykle w kątach, pili mniej, niż się wydawało, palili mniej i mniej
mówili. Przesuwali swoje kufle w sączącej się z plastiku rosie kondensacji, gdyż
oczyszczanie powietrza w DelSeku nigdy nie działało tak jak powinno i nikt nie mógł
siedzieć u Mallory'ego i się nie pocić. Ci ludzie wiedzieli jak słuchać, jakie stawiać
pytania, w jaki sposób interpretować odpowiedzi... i gdzie jeszcze szukać informacji.
W większości byli trochę starsi, mniej zajęci sobą, może bardziej cyniczni. Jeśli byli
pilotami, to siedzieli tu, gdyż na takie życie było ich stać i takie mogli zrozumieć, a nie
dlatego, że alkohol, narkotyki, niekompetencja czy błąd kosztowały ich karierę. Jeśli byli
górnikami, którzy nie mogli znaleźć albo nie chcieli już szukać pracy, to siedzieli tu, by
żyć w pobliżu smaku i snów o poszukiwaniach rudy, wizji znalezisk tak ogromnych i
czystych, że aż lepszych od bogactwa. Jeśli byli urodzonymi czy natura-lizowanymi
mieszkańcami Stacji, siedzieli tu, żeby utrzymywać kontakt z klientami na ich
szczególny towar bądź usługi... A może po to, by obserwować rynek plotek i sugestii,
którymi obracali.
Tacy ludzie widzieli więcej.
9
Kiedy Morna Hyland i Angus Thermopyle zjawili się u Mallory'eg«i ludzie z kątów
zauważyli, że jej ciało niemal się skręca, gdy siada obol niego. Usłyszeli jej chrapliwy,
martwy głos, ton napięcia zadziwiając u kogoś, kto zapewne spędził tygodnie, może
miesiące z daia od ludzkie go towarzystwa i alkoholu. Spostrzegli też, że Angus zawsze
trzyma jednj rękę w kieszeni swojego poplamionego kombinezonu.
Kiedy Angus wyszedł z Momą, ci ludzie wyszli także - nie po to, żebj ich śledzić, ale
żeby spokojnie, niemal obojętnie pogawędzić z innymi lud^ mi, mającymi dostęp do
plików identyfikacyjnych w komputerach Stacji.
Historia, jaką poznali, dotyczyła czegoś bardziej interesującego n^ zwierzęca żądza i
zdrowy rozsądek.
Tymi czy innym sposobami odkryli całkiem sensowny powód, di którego Morna Hyland
nie jest znana w DelSeku: nigdy przedtem tu IĄ była. Kiedy poprzednim razem
odwiedziła Stację, mieszkała w AISeku.
Przyleciała z Ziemi w jednym z tych bardzo kosztownych prywatnycj rudowców.
Rodzinie powodziło się tak dobrze, że ona i jej krewni wszy ko robili w pierwszej klasie -
mogli sobie na to pozwolić. Po skoku Hylart dowie zadokowali w Stacji Górniczo-
Komunikacyjnej - nie po to, żeby ładować firmową rudę dla orbitujących wokół Ziemi
pieców hutniczycłlj ale żeby kupić zapasy. Lecieli w stronę pasa. A że nie mieli
doświadczeni jako górnicy i nigdy wcześniej nie podróżowali do asteroidów, wyjaśnienia
mogło być tylko jedno. Kupili gdzieś albo ukradli wiadomość o położenia asteroidu tak
bogatego, że skusił ich do wyprawy. Zarazili się marzenie i wyruszyli zmierzyć się z nim
na twardych skałach pasa.
Nic nadzwyczajnego. Na Ziemi cywilizacja i władze polityczne żądał)! rudy. Żaden rząd
nie utrzymałby się długo bez minerałów dostarczanycłj przez takie stacje jak ta. W
pewnym sensie Zjednoczone Kompanie Górni cze, fundator Stacji, były jedyną skuteczną
władzą w ludzkim wszechświe cie. W konsekwencji każda stacja czy miasteczko miało
przynajmniej jednej go szczerego, oszukańczego lub złodziejskiego handlarza mapami
pasa, planami kosmicznych wysp skarbów. Mężczyźni i kobiety, czując swoiste ssanie w
żołądku, kupowali „dokładne", „tajemne" mapy i ryzykowali wszystko, żeby przeskoczyć
szczelinę wymiarową i ruszyć na poszukiwania.
Ale nie tacy bogacze jak Hylandowie. Jeśli porzucili dochodową firmej transportową i
przerobili swojego liniowca na statek górniczy, dwie rzeczjj były pewne.
Mieli mapę.
Mapa była dobra.
Takie wieści musiały się rozprzestrzenić po AISeku jak pożar, w prze-iwnym bowiem
razie na pewno nie dotarłyby do DelSeku. Zamieszkują-Jcy AISek snobistyczni bogacze,
baronowie korporacji, urzędnicy rządowi, intelektualiści i przestępcy najwyższej klasy, w
zasadzie nie dzielili się informacjami z lokatorami Sektora Delta. Natomiast Angus
Thermopyle chyba nigdy w życiu nie był w Sektorze Alfa.
Ludzka natura, jak wiadomo podatna na chciwość oraz dość obojętna na skrupuły,
skłoniłaby zapewne licznych złodziei kopalnianych i piratów, do podążenia za statkiem
Hylandów, Pogromcą Gwiazd, kiedy ten opuścił dok. Ale złodzieje i piraci zbyt długo już
atakowali legalnych poszukiwaczy i transportowce - a bitwy między statkami stały się
zbyt gwałtowne. Teraz sama Stacja ostrzeliwała każdy statek, który próbował ścigać inny
statek. Wszystko wskazywało na to, że Hylandowie odlecieli bezpiecznie.
z*
Pozory musiały ich zmylić. Albo ktoś ich przechytrzył. Nie mieli żadnego doświadczenia
z pasem, górnictwem, złodziejami i piratami. Za to Angus Thermopyle zdobył bajeczne
bogactwa, ani przez moment nie wykonując uczciwej pracy i nie dzieląc się skarbami z
partnerami, wspólnikami i załogą. Statek Hylandów nigdy nie powrócił.
Powróciła za to Morna Hyland.
Wróciła z Angusem. Z głuchym, prawie martwym głosem i z obrzydzeniem do obecności
Angusa.
On zaś niczym groźbę zaciskał pięść w kieszeni kombinezonu.
Ludzie, którzy to obserwowali, nie potrafili tych zdarzeń wyjaśnić inaczej, niż
wyciągając jedyny sensowny - ich zdaniem - wniosek. Pasował on zarówno do reputacji
Angusa, jak ich własnego cynizmu.
Bez żadnych wyraźnych dowodów uznali, że wszczepił jej implant strefowy. I trzymał w
kieszeni sterownik.
Implanty strefowe były - oczywiście - nielegalne. Nielegalne do tego stopnia, że
nieuprawnione użycie karano śmiercią. Ale - co również oczywiste - kwestie legalności
nie powstrzymywały ludzi z pasa; wszyscy trzymali implanty strefowe pod ręką, na
wszelki wypadek.
Najkrócej mówiąc, implant strefowy to radioelektroda, którą można wsunąć przez jedną
ze szczelin czaszki wprost do mózgu, gdzie jej emisja jest zadziwiająco skuteczna.
Wynalazł go pewien lekarz, próbujący zapanować nad ostrymi atakami epilepsji u
pacjentów. Emisja wygaszała neuralną burzę w umyśle chorego. Naukowcy szybko
odkryli, że przez
10
11
13
powodu całkowicie zdrowi psychicznie i praworządni obywatele za niedopuszczalne
ryzyko uznawali skok czy lot w przestrzeni bez implantów strefowych. Na wypadek,
gdyby stojący obok kolega chwycił nagle wąż hy-rantu i zaczął wokół rozpylać kwas
mineralny.
„Uprawnione użycie" implantu zachodziło wówczas, gdy cała załoga
czy wszyscy mieszkańcy obozu górniczego zeznawali, że zginęliby, gdyby
nie wykorzystali implantu strefowego wobec ofiary choroby skokowej. Po-
osoba z implantem musiała zapewnić, że w żadnych innych sytuacjach
nie pozbawiono jej wolnej woli.
Policja ZKG pilnowała zasad „uprawnionego użycia" z pełną satysfakcji bezstronnością.
Po części z tego właśnie powodu udowodnione przypadki nadużyć zdarzały się rzadko.
Ale historie krążyły zawsze. Ktoś trafił na żyłę na asteroi-dzie tak dalekim, że nie
zaznaczono go na mapach. Tak dalekim, że on i załoga nie mieli wystarczających
zapasów, żeby rozpocząć wydobycie. Wtedy wszczepił wszystkim implanty strefowe i
zmusił do pracy bez snu i jedzenia, aż umarli. Ktoś inny prowadził samotne
poszukiwania, i dźwig towarowy statku złamał mu nogę. Tracąc przytomność z bólu,
zaniedbał normalnego leczenia i wszczepił sobie implant, żeby zmienić cierpienie w
rozkosz. W rezultacie był tak szczęśliwy, że stracił rozum i wykrwawił się na śmierć.
Ale mężczyźni w barach i noclegowniach DelSeku najczęściej rozmawiali o kobietach.
Rzadko można je było spotkać na stacjach górniczych. Kobiety samotne jeszcze rzadziej.
A kobiety dostępne, tak rzadko, że były niewiarygodnie kosztowne. To oznaczało, że
większość mieszkała w AlSe-ku. Mężczyźni, nie mając nic do roboty, myśleli prawie
wyłącznie o nich. O pięknych kobietach. Kobietach zapierających dech w piersi.
Kobietach z implantami strefowymi, kobietach robiących wszystko, co oszołomiony
alkoholem albo cyniczny umysł jest w stanie sobie wyobrazić. Ponieważ nie miały
wyboru, choćby z całych sił nienawidziły tego, co się z nimi dzieje.
Kobiety takie jak Moma Hyland.
To właśnie musiało się zdarzyć, kiedy Angus Thermopyle znalazł sposób, żeby wytropić
statek Hylandów.
Nikt naprawdę nie wiedział, ile skomplikowanych urządzeń śledzących ukrył w swoim
rozklekotanym, brudnym stateczku. Wobec wszystkich podobno okradzionych kopalni,
całej podobno zrabowanej rudy, wielu podobno rozbitych frachtowców, jego rezerwy
finansowe musiały być ogromne. Z pewnością mógł sobie pozwolić na sprzęt, na widok
którego
zmianę zakresu emisji i skierowanie jej do różnych stref mózgu - stąd je nazwa - można
osiągać najrozmaitsze rezultaty. Możliwe było poskromię nie gwałtownego obłędu,
opanowanie zachowań maniakalnych, wyleczę nie - lub zainicjowanie - katatonii. Opór
zmieniał się w chęć współpracy di a ból dawał się reinterpretować jako rozkosz.
Możliwe było stłumienie woli. Bez naruszania świadomości ani kooi dynacji ruchów.
kilki nadto
Wobec szerokiego zakresu działania implantu, z wykorzystaniem elektrod i
pozbawionego skrupułów operatora, wolne ludzkie istoty dawa lo się przekształcić w
inteligentnych, pracowitych i lojalnych niewolników Jeszcze prostszą sprawą było użycie
implantów o węższym widmie, osi; gających porównywalne wyniki drogą przemiany
ludzi w fizyczne mario netki, albo drogą aplikowania surowych neuralnych kar i nagród
Nieuprawnione użycie implantu strefowego karane było śmiercią auto matycznie,
nieuchronnie i bez prawa apelacji.
Jednak mimo przepisów i możliwości niewłaściwego zastosowania nawet praworządni
piloci, górnicy, transportowcy i handlarze rudą uważa li implanty strefowe za niezbędny
sprzęt medyczny.
, lat;
Z prostego powodu. Nauki medyczne stworzyły metody pozwalając! kompletnym
idiotom diagnozować i leczyć ciężkie choroby; sposoby, dzię ki którym oślepieni czy
zagubieni piloci mogli usunąć urazy z wykorzysta niem uszkodzonego czy
niewystarczającego sprzętu; recepty na protezo wanie zmiażdżonych kończyn, a nawet
zmiażdżonych organów. Niestet) żadne badania nie odkryły lekarstwa na chorobę
skokową, dziwne załama nie umysłu, atakujące mniej więcej co setną osobę
przekraczającą szczeli nę wymiarową i zmieniające ją w psychopatycznego mordercę,
przekaźnil fali zerowej, rozszalałego bulimika, radosnego samobiczownika, pedofil; albo
lekomana. Najwyraźniej jeden procent ludzi cierpiał na niewykrywal ny uraz komórek
nerwowych, a kiedy te komórki przenoszono przez świetlne przestrzeni i przez niepojętą
fizykę szczeliny, coś się działo. Normalnie zdrowe osobniki traciły panowanie nad
własnym życiem w sposót zadziwiający, często groteskowy, a czasem morderczy.
Na chorobę skokową nie było lekarstwa. Istniała za to metoda jej opanowania.
Implant strefowy.
Statki czy obozy górnicze i poszukiwawcze, są delikatnymi organizma* mi. Zycie
każdego człowieka zależy od wszystkich jego towarzyszy. Z tego
12
nawet takiemu Nickowi Succorso tylko ciekła ślinka. Przecież nie wydi wał tych
pieniędzy na siebie. Każdy, kto u Mallory'ego siedział blisko ni go, mógłby przysiąc, że
Angus nie zmieniał kombinezonu od czasu w; lezienia napędu skokowego. Nie kupował
drogiego alkoholu, ani zbyt wie le taniego. Nigdy nie sprowadzał kosztownych kobiet.
Go do statku nazw; nego dziwnym, nie pasującym imieniem Ślicznotka, to nikt nie
oglądał od wewnątrz. Za to zewnętrzny pancerz, luki, anteny i skanery wyglądał tak,
jakby przeszły przez deszcz meteorów, a potem rdzewiały spokojni przez lata. Jedyne, o
co zawsze dbał właściciel - jedyna wskazówka, w ogóle przejmował się statkiem - to
nazwa, zawsze równo wymalowan czarną farbą po obu stronach modułu dowodzenia.
Co mógł robić ze swoimi pieniędzmi?
A cóż by innego? Musiał inwestować w swój „interes", wszelkiego typu szperacze
próżni, sita cząsteczkowe i czujniki dopplero-skie; większość pilotów, jacy bywali u
Mallory'ego, słyszała tylko o sprzęcie. Ale pozwoliłby mu śledzić statek Hy landów tak,
żeby ani oni, Stacja niczego nie podejrzewali.
Na niektóre pytania nadal nie znaleziono odpowiedzi. Wszyscy wie dzieli, że statek
wielkości Ślicznotki potrzebował do lotu przynajmnie dwóch, a najlepiej sześciu ludzi
załogi. Zakładając, że Moma Hyland pra cowała dla Angusa w drodze powrotnej, musiał
przecież mieć kogoś na po kładzie, kiedy ruszał tropem Pogromcy gwiazd. Kto to był?
Zapewne kto! kto potrafił wchodzić i opuszczać Stację bez kontroli dokumentów, gdy
komputer nie zarejestrował załogi Ślicznotki. Co się stało z tym człowit kiem? A może z
tymi ludźmi?
Co się stało ze statkiem Hylandów i całą jego załogą?
Nikt nie wiedział. Ale Angus Thermopyle z pewnością leciał za nim aż do żyły. I musiał
ich jakoś zaatakować - rozbił statek, porzucił albo wy mordował całą rodzinę. Oszczędził
Momę, gdyż z implantem strefowy: była wizją godną pożądania.
Ponieważ - jak się domyślano - nienawidził jej.
Oczywiście, nie miał nic przeciwko niej osobiście. Po prostu nienawi dził wszystkiego. I
każdego. Ludzie, którzy zauważali takie rzeczy, wyczu wali bijący od niego zapach
nienawiści. Całe życie Angusa było jej pełne niszczycielskiej i nieprzewidywalnej. Teraz
całą nienawiść skoncentrowa na Momie, a zawsze pragnął tego, czego nienawidził.
Chciał, żeby stała si tym, czym mógł ją uczynić jedynie implant strefowy.
yn; ;łowy..
Piękną i niechętną. Podatną na każde poniżenie, jakie przyjdzie mu do . i cierpiącą z tego
powodu.
Kiedy pewni ludzie u Mallory'ego odkryli to, co uznali za prawdę, tylko uewielu było nią
poruszonych. Sami prezentowali dość niejednolite zasady noralne, część więc z nich
uznała pewnie, że Angus popełnia zło. Inni za zło iważali jedynie fakt, że sterownik
implantu znajduje się w kieszeni Angusa.
Nick Succorso zachował swoją opinię dla siebie. Być może odczuwał ak silny pociąg do
Momy, że o niczym innym nie myślał.
Mimo to, i mimo swej reputacji człowieka sukcesu, nie rzucił się Mor-
lie na ratunek. Powstrzymywała go pewnie perspektywa tego, co mógłby
wtedy zrobić Angus. Co mógłby zrobić Momie Hyland, naturalnie. Ale też
kupowa emu ow takir »rs»(
, kto próbowałby jej bronić. Angus Thermopyle znany był z tego, że
ozbywał się przeciwników. Zamiast więc rzucać się do walki, Nick Suc-
czekał i planował. Był może przestępcą lub zawadiaką, bohaterem,
ai*iratem czy najemnikiem. Ale z pewnością nie był głupcem. I nie miał
jchoty posmakować porażki.
Chciał - jak przypuszczali domyślni cynicy - żeby policja aresztowała Angusa ze
sterownikiem implantu, strefowego Morny w kieszeni. Angus dostałby karę śmierci,
implant by usunięto, a wtedy Moma Hyland z własnej woli dałaby Nickowi Succorso
jedyny dowód wdzięczności, na jakim mogło mu zależeć.
Siebie.
Najtrudniejsze wydawało się zorganizowanie aresztowania Angusa. Nie był łatwą ofiarą -
on, mistrz piractwa, zdrad i morderstw.
A jednak Nick zdołał to osiągnąć.
I znowu, jedyne dostępne wyjaśnienia opierały się wyłącznie na domysłach. W
stacyjnym więzieniu Angus nie rozmawiał z nikim. Nick Succorso jego załoga zniknęli,
zabierając ze sobą Momę Hyland. Niemniej jednak, spekulacje oparte były na solidnych
podstawach. Znając Nicka, można było ze sporym prawdopodobieństwem przewidzieć,
co zrobi.
Nikt właściwie nie wiedział, skąd pochodził. Jego pliki identyfikacyjne wyglądały
jednocześnie na absolutnie poprawne i zwyczajnie sfałszowane; nie zdradzały niczego.
Krążyły tylko pogłoski, że pewnego dnia za-dokował swoją śliczną fregatę, Kapitański
kaprys, przy Stacji Gómiczo-Komunikacyjnej, przeszedł przez kontrolę, poprowadził
załogę do Sektora Delta, zapewne przypadkiem wybrał Bar i Motel Mallory'ego i był
jego stałym gościem za każdym razem, kiedy trafiał na Stację. Tylko ludzie
14
15
siedzący w kątach, ludzie zaglądający pod powierzchnię, słyszeli, jak v glądała kontrola.
Jako że nie spali i nie byli ślepi, inspektorzy Stacji natychmiast zauv
ego podziwianego rodzaju, który w romantycznych filmach wideo wyrą-iuje sobie drogę
do cnoty. Ona zaś była piękna i godna współczucia: dama y niebezpieczeństwie,
poniżana i bezbronna. Nie wspominając już o tym,
żyli, że Kapitański kaprys ma w poszyciu dziurę wielkości stołu do mleł , -T7T*'
V*"™*!
; WSpommaJąC JUŻ ° ^
Izeczy, zdziwili się, że natychmiast nie skoczył jej z pomocą. Ludzie sie-■zący w kątach
domyślali się, co zrobi.
Nie spróbuje porwać jej otwarcie. Na to jest za sprytny. Inaczej
nówiąc, czuje zbyt wiele szacunku dla możliwości Angusa Thermopyle.
swoje słabe punkty - podobnie jak swoje przewiny - Angus zamykał
izpiecznie na pokładzie Ślicznotki. Sama ochrona Stacji przybyłaby na
lomoc, gdyby Nick usiłował przedostać się przez zabezpieczenia.
Nie. Nick będzie raczej siedział i słuchał, obserwował Mornę Hyland spod
ilizn i czekał na okazję. Czekał, aż Angus Thermopyle wykona pierwszy ruch.
Chciał przewidzieć ten ruch, odgadnąć, kiedy nastąpi. Chciał dokonać
[ego, czego nigdy nie udało się ochronie: odkryć tajemnicę Angusa. I kie-
TnmWtoń^W^tont^z^cjS^. "aleZ3ła dt° ]TvTg°' AC°^SZąT SUkCeSy P,°d0bn°
Zgadza się, przyznał. ^i4ilctZKOWe«viększe nawet od Nicka Succorso. Ale tylko
ludzie, którzy me znali się na
Dlaczego do pana strzelano?
Nie strzelano.
Nie? Ton inspektorów sugerował głęboki sceptycyzm.
Nie. Próbowałem się dostać do wnętrza jednego z tych niewygodny! asteroidów: za mały
na ciężki sprzęt, ale za duży, żeby rozkruszyć go nymi palnikami. Postanowiłem go
rozwalić. Strumień cząsteczkowy Utt w zeszkloną powierzchnię i jakoś się odbił. Sam do
siebie strzeliłem. Nii uśmiechnął się przyjaźnie.
Nie brzmi to zbyt prawdopodobnie, kapitanie Succorso. Proszę prze zać nam rdzeń
danych pańskiego komputera, to sprawdzimy tę historię,
Nie, powiedział znowu, a jego uśmiech nie był już tak przyjazny N fj ■ ■ .-.-..
. . -. - -. - a
mam obowiązku udostępniania wam mojego rdzenia danych!STże dy
l ™Ą J-^t T^
^ 1 ^^ *'"^ ?* 8° f"
W końcu puścili Nicka. Statek, który do niego strzelał, na pewno z IT^^'- » ■ ,,
- ♦ ■ A -a
sta w odwecie rozbity na kawa ki. Nie móg w£ zawiadomi *"Z f ?"! f*"* 7*™° T ^
ł
ł
ł
* TT ^^1
niono przestępstwo. «W«UUUUŁ, « popt Jesh miał inne motywy, nigdy nie
napomknął o nich w DelSeku.
Z uśmiechem, od którego powinny drżeć serca kobiet w lvi<Mr„ * ^^ "^^ Si?
SZybdej' ™ mÓglby Się sPodziewać' Może An"
pany w podziwie swej załogi, i wydając pieniądze, jakby maSto* Z ^T" ™ ^ ^ TlS *
t^ ? T^ —T
tową w ZKG, osiadł u Mallory'efio i czekał nL™L?r ^ -?■ ,
1C ChC1Wy "jeŚh W
°gÓle m°zllWa była ctlC1W0ŚĆ Włcksza niz te'Jaką
prys. Zajmowa si ^£^7S^Z^Z £
ł ę
?*** * * ^ *""* "*«* *"* * ** ^^ by ją
™r i wigor były zaiŁliwe.Je^
znv nod mami mnni; ^„»J A • • -
vyuw<ui jego DI
u Mallory ego, Angus
wykonał ruch.
świętował
Jakimś dziwnym przypadkiem obce statki przejawiały tendencję dj niezwykle długich
spóźnień akurat wtedy, kiedy Nicka nie było.
Nawet przekaźnik fali zerowej mógłby przewidzieć, że wszystki w Nicku zadrży na
widok Momy Hyland. Jeśli był piratem, to należał d
strzeni, ów nieszczęsny osobnik poświęcił się realizacji pomysłu instalacji żelaznego
łomu w banku pamięci komputera nawigacyjnego. Zanim koledzy go poskromili, statek
był już niesterowny i dowódca nie wiedział, gdzie się znaleźli. Wezwanie pomocy
ucichło, co mogło oznaczać, że uszkodzenie komputera - możliwe, że pożar - rozszerzyło
się na sprzęt łączności.
17
16
«^'D2 ^Sf * T ,e"„'al!ie,<3^ P™^- Sutek z Vi .L-, jakich pow„«v, docierają „. Sa*
Podobnie jak Nick, on także uciekł.
Przez jakiś czas nic się nie działo. Ludzie obserwujący wydarzenia mo-
spekulować, ale przez dwa dni nie mieli nic, na czym mogliby oprzeć
spekulacje.
Potem wróciła okaleczona Ślicznotka. Burty miała poznaczone ogniem ił
cząsteczkowych i co chwila traciła ciąg. Mimo to przeszła kontrolę.
igus Thermopyle stanął przed komisją śledczą. Po kilku godzinach przy-
iwadził Momę do Mallory'ego. Żadne z nich nie zdradziło, co zaszło. Kapitański kaprys
dotarł do Stacji tego samego dnia. Też był uszko-
my, ale Nick Succorso się tym nie przejmował. Przekonał jakoś inspek-
Innymi słowy, żywność, sprzęt i leki na pełny rok standardowy pły sobie gdzieś na tle
gwiazd, gotowe do ratowania, przeładunku albo rabuj
Gdy tylko rozkodowano wezwanie, dowództwo Stacji ogłosiło bl| dę doków. Zakazali
startu wszystkim statkom - do chwili zaprzysięż załogi jako członków oficjalnych grup
poszukiwawczych. I dopóki na kład nie wejdą funkcjonariusze ochrony, by obserwować
akcję. Tak t zywala standardowa procedura. Na ogół nawet piraci i złodzieje przesil gali
jej nakazów. Statki uczestniczące w poszukiwaniach uczestniczyły ( że w podziale
nagrody, niezależnie od tego, który z nich przeprawa właściwą akcję ratowniczą. Za to
statki, które łamały blokadę, odmav
współpracy i odlatywały mimo zakazu 'zeodn
oamaw»ony, ale Nick Succorso się
tym nie przejmował. Przekonał jakoś inspek-
lami. Można było do nich strzelać bezkarnie * * PRlWem **'** S1C|tów' wyśmiał
komisjc śledcz^ Wraz z ^M wrócił do Mallory'ego,
Tym razem tylko Ślic tk K • ' Bolny i chętny do zabawy,
wiadomo w jaki sposób ale ^T^I^K^I l° ly2yka 1 0ficjalne Poszukiwania ^ nadal. Jak
dotąd nie trafiono na żaden
odrzucić zamki dokujące na kilka JZ^l ,
™ ZdTd Statku' Mincł° ^ Czasu'" szansa &°
"^zienia była znikoma.
W te sposób zachowali p^najmnie^ CŁ^ST ** ać^gusT ^ "*""* *"* ^ * ^'^ ^ aK**°'
tu i ^S^SSS^^^ ^^ P°V "***•«. « PopeWcno przestępstwo. Tak przynajmniej twierdzili.
Z pogardliwą swobodą Kapitański kaoL ^rlT,i * O - ' "" PraW° d° WejŚda ***
zezwolenia na Poklad ^caiotkł i do prze-
Nick Succorso uciekł wykonując ZlT^
^ ****** d^dL ^ temU odnaleŹli ™z^
«*"*• a w «**
kiemmigowym. Nikt u MalWego nie w^^T/1" ZW"7 ^ ^^ Spi7Ct * kki' m°gąCe
p0chodziĆ ^ z »Pri°«*° "tatku do-
IcnW ' •
u • J sfip«> ze jest do tego zdolny. J awczego.
P^rZ^^dTSSS l^- f ° UłamCk "^ Aresztowania w DelSeku ***** się rzadko. Bywalcy
Mallory 'ego
lometrów. Było to ryzykowne - zawS.lt!!
y St°,ySłCCy podobnych ,okali niechętnie
patrzyli na interwencje prawa i porządku,
rowe rozerwie statek na części, albo że w^dzte^re 7™™™ ^ '*"* W gmpaCh
ochroniai2e nie mo^ P^hodzić spokojnie przez Sek-
Sądząc z'wyllądu ^Lzno^^t^ "**?*• *ick uciekł-
Ale obrabowano i prawdopodobnie
zniszczono statek dostawczy. Stacja
.^^ TTjuiymaiauy uuuego mane
Zresztą nie miała napędu skokowego. Angus Thermopyle wybrał całl inną metodę. Gdy
tylko padły pierwsze strzały ostrzegawcze, zaczął n wać własne wezwanie pomocy.
Każdy odbiornik wokół Stacji odebrał je natychmiast. Mam gd: zwarcie. Dym... Nie
mogę sterować. Nie strzelajcie. Próbuję zawrócić. Oczywiście, nikt mu nie uwierzył. Ale
dowództwo nie mogło zignoro możliwości, że jednak mówi prawdę. Trzeba było ją
rozważyć, przyi mniej przez kilka sekund. I w ciągu tych sekund Angus uruchomił dopi
cze, których istnienia nikt się nawet nie domyślał. A nie domyślał się, gi nie wierzył, że
Ślicznotka wytrzyma takie przyspieszenie
18
Wszyscy mężczyźni i kobiety u Mallory'ego mieli przecież ucierpieć w wy-:ku tej
zbrodni. W dodatku każdy z obecnych nie lubił, bał się, a czasem "ęcz nienawidził
Angusa Thermopyle.
Z początku akcja nie przebiegała gładko. Angus i Moma zaczęli się zarpać: najwyraźniej
próbował ją przytrzymać. Zdołała się jednak wyrwać, iedy ochrona podeszła bliżej. Tłum
rozstąpił się przed nią, odpychany >rzez załogę Nicka Succorso. A potem ona i Nick
zniknęli tak nagle, jak->y dokonali przeskoku migowego.
Kapitański kaprys wyśliznął się z doków nie zatrzymywany. To jednak łatwo było
wyjaśnić: Nick zapewne dogadał się z ochroną, zanim
19
J, 1 md^l u™1™ mC wytayma,% takiego manewłotizebowała tych dostaw, by przeżyć.
DelSek potrzebował tych dostaw.
przekazał im dowody przeciwko Angusowi. Prawo odlotu było części^ grody.
I tak piękna dama została ocalona. Porwał ją zawadiacki pirat. Przez gie tygodnie pijacy i
narkomani u Mallory'ego rozmawiali tylko o tym robią ze sobą dziewczyna i pirat.
Ludzie podatni na romantyczne emi czuli ucisk w gardle na myśl o minionych
wydarzeniach. Nawet siedząc! po kątach cyników zadowoliło takie rozwiązanie. Nick
Succorso zrobi czego się po nim spodziewali.
3
Cała ta historia miała tylko dwa słabe punkty.
—
Po pierwsze, ziemski statek z zapasami dotarł terminowo. Po drop
nie miał żadnych kłopotów. Dowódca stwierdził także, że nie wysłano i
nego innego statku.
L
Po drugie, nigdy nie znaleziono sterownika implantu strefowego Nj ny Hyland. Angus
Thermopyle nie miał go przy sobie, kiedy został i sztowany. Dlatego gnił w więzieniu,
zamiast czekać na egzekucję.
Pierwszą wątpliwość wyjaśniono bez trudu. To Nick Succorso nu zorganizować całą
sprawę - nadał fałszywe wezwanie pomocy, a pol sam ukradł zapasy ze Stacji i podrzucił
je na Ślicznotkę. Był do tego ze ny. Bywalcy Mallory'ego podziwiali go za to jeszcze
bardziej.
Pewne fragmenty tej historii na zawsze pozostaną ukryte, chyba że An-is Thermopyle
zechce je wyjaśnić. A on odmawia.
W końcowej części procesu odkryto już wszystkie sekrety Ślicznotki. hociaż udawała
statek poszukiwacza rudy, została wyposażona w skom-likowane sita cząsteczkowe i
czujniki dopplerowskie - narzędzia, których iden uczciwy poszukiwacz na pewno nie
potrzebuje. Była zbyt mocno pancerzona, zbyt mocno uzbrojona. Na dopalaczach jej ciąg
wystarczał o zmiany orbity planetoidy. Miała schowki w miejscach, których inspek-
Druga kwestia była bardziej niepokojąca. To przecież niemożliwe: i
gus nie mógł wcześniej pozbyć się sterownika; gdyby to zrobił, Morna
raz by uciekła, albo - co bardziej prawdopodobne - zabiła go gołymi ręj
mi za wszystko, co jej zrobił. A przecież musiał wyrzucić go wcześi
gdyż w przeciwnym wypadku zostałby z nim aresztowany. ,
Jedyne możliwe wyjaśnienie nie dawało satysfakcji. W końcu impli strefowy i jego
sterownik były tylko nie sprawdzoną hipotezą. Być nu wcale nie istniały.
Alp w tair-m ,, . jo zmiany orbity planetoidy. Miała schowki w miejscach, których
inspek-
łv ™1/ P«yP«*i «ąg zdarzeń stawał się całkiem niezrozunArzy Stacji nawet sobie nie
wyobrażali. Posiadała też tyle przekaźników,
miał, to czemu z niej zrezygnował? Jak się domyślił, że zagraża mu nietx pieczeństwo?
Nikt nie znał odpowiedzi na te pytania. Jednakże ludzie, którzy je i dawali, robili to
wyłącznie z ciekawości. Główna sekwencja działań bji dostatecznie jasna. O
zaciemniających ją szczegółach będzie można zwj czajnie zapomnieć.
Z prawdziwą historią bywalcom Mallory'ego przyszłoby się pogo< znacznie trudniej
rlłt!™ PTZ)/ nm: JeŚU "^ "^ n3d "ią W,adzy? A Jłrwomotorów, kompensatorów i
systemów autonomicznych, że możliwe
yło pilotowanie jej samodzielnie - chociaż badający ją eksperci zgodnie rzekli, że
samobójstwem byłoby narażanie się na taki stres dłużej niż kil-a godzin bez przerwy.
W dodatku rdzeń danych ujawnił „bogactwo" Angusa.
Ku zaskoczeniu oskarżycieli, jego zasoby okazały się znikome, niemal iie istniejące.
Choć cieszył się tak specyficzną reputacją, to jego zyski tyl-:o minimalnie przewyższały
koszty.
Ta niespodzianka w niczym mu nie pomogła. Nie aresztowano go za
21
midi, 10 czemu z mej zrezygnował? Jak sie Hnmvślił
„bogactwo". Odsłonięcie jego tajemnic wystarczyło aż nadto. Znalezł* _ kto.zSodził się
być jeg0 "^ °Próżniał statki' które zdo^1-dostateczne dowody, by skazać go za piractwo.
Ludzie z ochrony zgadPienawidził 1Ch'
się jednak, że wyniki śledztwa rozczarowały wszystkich, nie wystarcj bowiem do
orzeczenia kary śmierci. A z pewnością nie zdołały wyjai niezwykłych aspektów historii
Morny.
Wobec takich nieścisłości - dających mu przecież możliwość przedj wienia swych
działań w najlepszym możliwym świetle - Angus zaskoa oskarżycieli jeszcze bardziej,
rezygnując z obrony i odmawiając zezn Nie odpowiedział na żadne pytanie. Oczywiście,
za pomocą implantu sj fowego można by go zmusić do mówienia, ale prawo i policja
ZKG, uznałyby tego za uprawnione użycie. W rezultacie ochrona Stacji nigdyj nie
dowiedziała, gdzie i w jaki sposób Angus wyposażył Ślicznotkę, ani] gdzie została
uszkodzona. Nie wyjaśniono także, dlaczego reputacja. _. sa daleko wykraczała poza
znalezione przeciw niemu dowody. Nie ch< ani wytłumaczyć, ani bronić obecności na
pokładzie skradzionej ze S żywności, sprzętu i leków. Nie padło też nowe światło na jego
dzi związek z Morną Hyland. W pierwszych tygodniach otwierał usta tylk to, żeby
poskarżyć się na wyżywienie, warunki, albo traktowanie w zieniu Stacji.
Kiedy dowiedział się, że Ślicznotka trafiła do stoczni w celu demoi żu na części
zamienne, zaczął okładać pięściami ściany celi. Wył z wś< kłości i trzeba było podać mu
środki uspokajające.
Ale nie tym razem.
Tym razem instynkt go ostrzegał - a zawsze ufał swojemu instynktowi.
Właściwie nie miał żadnych konkretnych powodów, żeby się lękać. Je-> przestępstwa nie
pozostawiały śladów - dla ukrycia pozostałości po ra-inku nie ma nic lepszego od
dalekiej przestrzeni. Jedynie rdzeń danych ógł go zdradzić, ale Angus już dawno podjął
odpowiednie kroki dla za-ignania tego niebezpieczeństwa - kroki, których nikt nie mógł
wykryć, Jko że w teorii były niemożliwe.
Ale był przecież łowcą, a zatem czasem bywał zwierzyną. Miał intuicję ierzyny. Dlatego
zrobił coś, co nie przyszłoby do głowy nikomu z oko-
Stacji: skierował na statek Hylandów polowe próbniki górnicze.
Jeden z tych próbników mierzył ciężar atomowy wąskiego przekroju
ly. I poinformował Angusa, że kadłub Pogromcy gwiazd zrobiony jest
stopu, o którym tylko słyszał, ale nigdy nie oglądał. Stopu, który strzał działa
cząsteczkowego odbijał tak łatwo, jak stal odbija strumień wody. ' Stopu tak
kosztownego, że żaden liniowiec nie mógłby sobie na niego pzwolić. Nie istniał
rudowiec ani transportowiec wystarczająco bogaty.
Kiedy Angus Thermopyle zobaczył odczyt, rzucił się do ucieczki.
Nie tracił czasu na zakup zapasów. Nie próbował sprawdzić, jakie da-e o statku zapisano
w komputerze Stacji. Nie wymalował nawet na nowo azwy Ślicznotki - co zawsze czynił,
przed wypuszczeniem się w nieprzy-
ani jak bardzo starał się przed nim uciec.
Zapewne sam nie potrafiłby tego wytłumaczyć. To kwestia instynl A isntynkt miał
znakomity i poczuł żar, kiedy liniowiec wsuwał się do doi
Wyglądał jak zdobycz, jak statek, który Ślicznotka mogłaby obie spaw po spawie,
odsłaniając kolejno wszystkie te rzeczy, dzięki którym ni ludzie uważali się za istoty
wyższe: pieniądze, własność, szczęście. Mg
Nikt się nie dowiedział, co go ostrzegło o przybyciu statku Hylandf'™3' ™°T C° ^f
7™'przed wyPuszczeniem sie w f^y-
i jak bardzo starał się przed nim uciec.
ł™6 otchłame k°smosu. Statek tak cenny jak
Pogromca gwiazd musiał
lieć towarzystwo, eskortę... Może wokół Stacji czekały myśliwce? Angus 'ział to pod
uwagę, ale nie zrezygnował. Zamknął luki, wywołał Centrum, odął fikcyjny cel lotu i
otrzymał formalne pozwolenie na start. Potem -onieważ instynkt wciąż go ostrzegał -
ściśle trzymał się wyznaczonej tra-iktorii. Przeklinając głośno, opuścił Stację trasą
możliwie najmniej zwra-ającą uwagę. Nie ryzykował włączenia dopalaczy i zmiany
kursu w stro-
ich tajemnice, a potem rozpruwał, otwierał na czarną pustkę i zostaw zniszczone,
zaginione na zawsze. Okradał je i wściekał się na siebie, ni
już na koncie takie statki. Miał ich wiele. Śledził je aż do' celi"poznał^ "?8C"Ntó ^kov,ń
włączenia ^^{"^ kursu w stro" ich tajemnice, a potem rozpruwał, otwierał na czarna
nustke. i LJr ^ d°pÓkl de mńsń sic'samota* ° &&*** **& kilometrów
kza zasięgiem wszelkich skanerów z okolic Stacji.
Miał nadzieję, że pas jest dostatecznie daleki, by go ukryć. Stację zbu-
C7ap rrpnv lrt/W inni „K™I;K„ ;„U„ „ M • • .■ . . , ■ Jvual nadzieję, ze pas jest
dostatecznie daleki, by go ukryć. Stację zbu-
cząc rzeczy, które inni zabraliby jako cenne. Ale jego żądza pieniędzy mBnu/!ln„ „,
„„•.,,,, • u -u A A 1 . . •• u
ła swnip orani™ n„^„o „A., „u A
J ■ . , , W°wano w sporej odległości, aby
uniknąć deszczów meteorów i innych
ia swoje granice, podczas gdy chęć sprawdzenia, czego może doko*,...,-,^ =,.. J
'
♦•-!*♦. A> U
działo cząsteczkowe, była nieograniczona. W swoim statku, wędrując, DelSeku czy
siedząc u Mallory'ego, Angus Thermopyle zawsze był saj nawet kiedy przypadkiem
znalazł kogoś - jakiegoś wyrzutka czy luda
22
działo c7JKtr.T7knu/P hvł!> n;»on~r,;^,„„„ w
j\i
J • łaiamKow, jakie zawsze
towarzyszą pasom asteroidów, tym odłamkom
uziaio cząsieczKowe, oyła nieograniczona. W swoim statku, wedrurac ■.!„„„,„ ..:. ,
J. " J
Planet rozbitych przez czas i grawitację.
Zanim jeszcze zmienił kurs, zaczynał odczuwać wysiłek samotnego
23
go;
y:
syste Jouęty]
W) rai
fot rlókł
lotu. Ręce mu drżały i pot ściekał do oczu. Zbyt wiele przyrządów mii obserwować, zbyt
wiele nadzorować systemów, zbyt wiele przeglądać nych. Komputer nie mógł mu pomóc.
Miał niezwykłe zabezpieczenia; sam mechanizm, który pozwalał jednej osobie sterować
Ślicznotką, w czyłby wszystkie obwody na statku, gdyby tylko komputer przejął nad
kontrolę.
Mimo to nie zatrzymywał się na odpoczynek. Instynkt ostrzegał, a gus zawsze wierzył
swojemu instynktowi.
Angus Thermopyle był piratem i okradał kopalnie. Nienawidził wi stkich ludzi, a na
rękach miał dość krwi, by wystarczyło na wyroki dla lego więzienia. Był sam, ponieważ
stary pijak, którego zatrudnił, pope błąd i w niewłaściwej chwili zadał niewłaściwe
pytanie. Angus kluc; roztrzaskał mu czaszkę i zostawił zwłoki w dyszy, żeby następne
włą< nie ciągu spaliło je bez śladu.
Nie był może bogaty, ale poza tym miał chyba wszystkie cechy, o kie podejrzewali go
bywalcy Mallory'ego.
W dodatku był tchórzem.
Dlatego uciekał od statku Hylandów z takim przeciążeniem, jakie ko mógł wytrzymać
bez utraty przytomności. Mięśnie ramion dygi i pot zalewał mu oczy, ale Angus nie
zwalniał. Kiedy wiedział już, że żej nie wytrzyma, nie zrezygnował: zaczął pompować do
żył stymulati żeby nie zasnąć, i kataleptyki, żeby zachować koncentrację.
Bał się i uciekał.
Przez pół standardowego dnia leciał z dużym przyspieszeniem, po c: rozpoczął
hamowanie w pobliżu pasa. Leki coraz częściej wywoływały chotyczne wizje i nie był
już całkiem pewien, co robi. Nie dziwił się: zai przyjął leki, sprawdził, jakie mogą dać
efekty uboczne. Dlatego na ws: wypadek zablokował kurs Ślicznotki. Kiedy wreszcie
musiał oddać statku pod władzę komputera, bezpieczniki wymusiły ostre hamowai W
rezultacie dotarł bez zderzenia - i nie wciągając statku za sobą w obłe do części pasa,
którą, jak wszyscy wiedzieli, wyeksploatowano całe lata mu: obszar ruchomych skał,
gdzie inne statki raczej nie przylecą.
Wybrał martwy asteroid, wylądował w kopalnianym kraterze, czył wszystko oprócz
systemu podtrzymywania życia i zasnął w przeciążeniowym, skataleptyzowany do
nieprzytomności.
Jeśli statek Hylandów go tu znajdzie, to znaczy, że od początku zgubiony. Nie miał
żadnej szansy ucieczki.
24
Nie miał też żadnych dowodów, że ludzie na tym statku w ogóle wie-ą o jego istnieniu.
Po kilku godzinach obudził się z krzykiem. Robaki pełzały mu po orze, kąsały, zaczynały
wgryzać się w głąb ciała...
Wrażenie było straszliwe. A także typowe: przewidywalny skutek dzia-lia leków. Dla
Angusa jednak wiele z tego, co straszliwe, było również ajome. Wiedział, co robić. I
choć nie umiał opanować wzbierającej krtani grozy ani stłumić ściskającego serce
czerwonego bólu, dłonie miał emal spokojne. Wstrzyknął sobie inne leki:
przeciwbólowe, żeby wypłu-
IĆ
. trujące teraz stymulatory i kataleptyki, oraz antyhistaminy i sterydy, że-
złagodzić reakcje ciała. Kiedy tylko nowe leki zaczęły działać, zasnął
[OWU.
Obudził się po raz drugi, mając kłopoty z oddychaniem, gdyż powietrze i Ślicznotce było
coraz gorsze. Opuścił Stację bez żadnych zapasów. To laczy, że miał tylko trochę wody,
trochę mniej jedzenia i żadnych wkła-iw do filtra oczyszczającego powietrze. Sprawdził
listę napraw w kompu-rze i przekonał się, że już dawno powinien wymienić stare
wkłady.
Doprowadziło go to do wściekłości, jakby znalazł się na skraju załama-a, ale i to również
było normalne. Nadal wiedział, co powinien zrobić, zykując anoksję, gdyż nie miał sił,
żeby zapiąć skafander, zamknął ieg powietrza i wyjął wkłady filtrów. Od dwutlenku
węgla dudniło mu głowie, a mgła przesłaniała oczy. Z połowy zapasu wody przygotował
lemiczną kąpiel dla wkładów. Odczekał jak najdłużej, prawie do utraty
rzy
/tomności, po czym umocował je w filtrach i przywrócił obieg.
Na nieszczęście, jego problemy dopiero się zaczynały.
Prawdopodobnie był bezpieczny, ale nie mógł tu zostać zbyt długo.
ywności wystarczy mu na dwa, może trzy dni. Woda krążyła w obiegu za-
kniętym - pod warunkiem, że działały oczyszczacze. A pobieżnie wymy-
filtry mogą nie wytrzymać nawet tyle. Pozostały tylko dwie możliwości.
Wrócić na Stację.
Albo znaleźć inne źródło zaopatrzenia.
0
powrocie na Stację nawet nie myślał. I to nie wstyd go powstrzymy-
Jeśli ktoś wykryje, że wpadł w panikę i uciekł, a po paru dniach przy-
1
się z powrotem, ponieważ brakło mu powietrza, wody i żywności,
idzie będą się z niego śmiać w całym DelSeku. Ale to by przeżył. Świat
ardził nim od samego początku, więc Angus mścił się, kiedy tylko znaj-
ował okazję. Jednak wciąż był tam statek Hylandów...
25
Oczywiście, wszystko to było winą statku. Przestraszył go, a Ą nienawidził wszystkiego,
co budziło w nim lęk. Podniósł Ślicznotkę , teru; chciał wydostać się z pasa, żeby z
odpowiedniej odległości unj mić skanery. I cały czas myślał, jak zmusić Pogromcę
gwiazd, żeby cił za to, co się stało.
Czy istnieje sposób rozbicia statku z takim kadłubem? Sam , wydawał się bzdurą, a
Angus Thermopyle nie lubił bzdur. Te myśli r, gły mu jednak przetrwać. W stanie zimnej
wściekłości, która zastąpiła kój, przez dwa dni przeczesywał pas swoimi szperaczami i
sitami, kując nie rudy, ale górników.
Był bliski paniki. Filtry działały coraz słabiej; czuł, jak zanieczysL ne powietrze uciska
mózg. Język spuchł od picia brudnej wody. Wciąi straszliwie głodny. Przy życiu
utrzymywała go lodowata, czama wi kłość, a obfite dawki leków pomagały mu działać.
Aż wreszcie znalazł to, czego szukał - kopalnię na poszarpanymi haratanym asteroidzie,
sprawiającym wrażenie wyczerpanego, jakby wyrwał już stąd wszystkie bogactwa. A
jednak pracujący tu ludzie L statek. Stał na podporach niedaleko obozu, który z kolei
leżał niedaj dziury, jaką wycięli w gruncie. Statek był zimny: czekał pewnie zaml^ ty,
odkąd górnicy zaczęli obrabiać ten kawał skały.
W innych okolicznościach Angus Thermopyle nie zwróciłby na uwagi. Wystarczyło
spojrzeć na ich statek, ich obóz, ich sprzęt. Asteroi kiedyś bogaty w rudę, ale tę już
wydobyto. Ludzie, którzy tu tkwili - pil dopodobnie rodzina, gdyż ludzie spędzający
większość życia w statkachj bo w kopalniach zwykle pracowali całymi rodzinami -
praktycznie biorąc byli padlinożercami. Zbyt przestraszeni czy niepewni, by szukać;
wych złóż, zarabiali na życie, w pocie czoła wyrywając skale to, co prsj czyli poprzedni
górnicy. Pirat czy złodziej nie marnowałby na nich czas
Z drugiej strony, mieli żywność, świeżą wodę i filtry. Angus czuł, ii chwilę wściekłość
go zadusi. Nie wahał się. Uderzył mocno.
Górnicy widzieli, jak nadlatuje. Radio przechwyciło krzyki ostra nia, protestu, błagania i
złości; zignorował je. Z bliskiej odległości strzelił torpedy, żeby zawalić wejście do
kopalni i zablokować je odłari mi skały. Potem skierował Ślicznotkę prosto na obóz, by
dysze hamuj wypaliły kopuły mieszkalne i zwęgliły postacie w skafandrach.
Krzyki ucichły wśród trzasków.
Mam was, dranie.
>vm
Obóz był dość duży, żeby pomieścić około dwudziestu ludzi. Jeśli miał zęście, zabił ich
wszystkich. Nie lubił zostawiać świadków. Szybko sprawdził ślady życia, wezwania
pomocy, komunikację mię-iy nadajnikami skafandrów. Nic. To dobrze. Miał otwartą
drogę do drugo statku. Wciągnie skafander, pójdzie tam i weźmie wszystko, czego
trzeba. Potem może się ukrywać w pasie tak długo, jak będzie to ko-;zne. Aż znajdzie
sposób, żeby odpłacić im za swój strach. Szedł już do szafki ze skafandrem, kiedy syreny
na Ślicznotce zawyły ni-ym z bólu. Nikłe przyciąganie asteroidu nie mogło go
zatrzymać; odepchnął potężnym kopnięciem i pofrunął do modułu dowodzenia. Jedną
ręką chwy-oparcie fotela, drugą wystukał instrukcje dla komputera. Zażądał wyjaśnień.
Siedział już przypięty pasami, przesuwając dźwignię ciągu, kiedy Smputer pokazał
wreszcie, co się dzieje.
n Sita, szperacze i czujniki wykryły inny zbliżający się statek. I to nie byle )d, ale statek
o tych samych rozmiarach i konfiguracji, co Pogromca gwiazd. Rzeczywiście, był to
Pogromca gwiazd. Sondy nie mogły się pomylić co tego stopu. Angus zaprogramował
komputer, by uważał na taką powłokę. ;dyby ją wykrył, żeby narobił hałasu, który
mógłby obudzić umarłego. Pogromca gwiazd zbliżał się szybko. Skąd się tu wziął, do
diabła? Jak mnie znaleźli? Nie było czasu. Zbliżał się szybko, ale nie dość szybko.
Ślicznotka bę-ie zwrotniejsza od każdego rudowca, choćby nie wiadomo ile pieniędzy
niego wpakowali. Są przecież w pasie, gdzie zwrotność jest ważniejsza iż siła ognia.
Angus był przerażony, ale też wiedział, co robić. Wiedział, 3 czego jest zdolny jego
statek. Niech ta pieprzona góra forsy spróbuje go :igać, to zobaczymy, co się stanie...
Jedyny problem polegał na tym, że nie miał dość żywności. Ani wody. fiu powietrza.
Ani czasu. Dla Angusa Thermopyle przetrwanie miało najwyższy prio-MteŁ Było
ważniejsze niż wszystko. A był pewien - od swojego wydętego pucha po krople potu
ściekające z czoła - że statek Hylandów nie pozwo-mu przetrwać. I tak, jakby był
całkiem spokojny, zwiększył ciąg i rozpoczął start. Równocześnie uzbroił działo,
poświęcając na wytworzenie ła-unku bezcenną moc dopalaczy. Sprawdził też, czy radio
jest czyste, ustawione na odbiór wszystkiego i nie nadawanie niczego.
Pierwszy komunikat Pogromca gwiazd nadał jeszcze w sporej odległo-ci od asteroidu.
Angus był już sto metrów ponad gruntem.
26
27
-
Ląduj. - Wśród ryku silników głos brzmiał surowo i rozkazuj;
Ślicznotka, masz natychmiast lądować.
Chociaż zajęty instrumentami, Angus Thermopyle zdołał wyi pod nosem kilka
przekleństw.
-
Angusie Thermopyle, rozkazuję ci wylądować. - Głos był b«
pewny siebie. - Mówi kapitan Davies Hyland, dowódca Pogromcy g\
niszczyciela policji Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Jeśli nie
dujesz i nie wpuścisz na pokład naszych ludzi, zostaniesz ostrzelany,
warunkach bojowych nawet sześciu miałoby co robić. Ale Angus Ther-
pyle wszystkim zajmował się sam.
Nie próbował nawet skierować działa w stronę statku PZKG. Zamiast o, tak szybko, jak
tylko komputer celowniczy mógł namierzać cele, roz-jał wszystkie meteory i asteroidy w
zasięgu strzału; we wszystkie strony latywaly różnej wielkości odłamki. Zasypywał swój
tor kamieniami. Nie izył na to, że Pogromca gwiazd z czymś się zderzy. Jeszcze nie.
Wciąż li za daleko, żeby zagroziło im trochę śmiecia. Ale zbliżali się szybko..
iatła, gdy ogień dział cząsteczkowych trafiał w skały; kamienie płonęły erwienią,
rozpadając się na cząstki składowe. Skanery trzeszczały od za-óceń. Potem światło gasło.
Angus pędził w strumieniu mezonów coraz
r^o. 10 zwróciło jego uwagę. Na moment przestał nawet kląć il^ kosztowny niszczyciel z
pewnością miał artylerię, przy której jego
rwał dłonie od konsoli. Gliny. To miało sens, było oczywiste; dziwn«iało wygląda jak
wiatrówka. Musiał utrudnić im celowanie,
sam się tego nie domyślił. Kto jeszcze mógł wywalić tyle forsy, iebM Przez jakiś czas
mu się udawało. Wśród czerni rozjarzały się kręgi
kryć tym stopem cały kadłub? Tylko jedna firma. Tylko Zjednoc;
Kompanie Górnicze - oni i ich prywatna policja, która wymuszała
wymyślała prawa, pozwalające zaspokoić potężne apetyty Ziemi. _
o__ rr
Ale na niszczycielu uczyli się prędko. Wykorzystali przeciw niemu je-własną taktykę.
Przerwali ogień na piętnaście sekund, dwadzieścia,
:vadzieścia pięć... Nie próbowali go trafić. A potem nagle strumień jasno-i przebił kawał
skały wielkości stacji kosmicznej, oddalony ledwie o tyje kilometrów. Odłamki wielkie
jak platformy startowe pomknęły na
I to był powód, dla którego się tu zjawili: polowali na piratów, złoMlej w głąb pasa,
wymijał przeszkody, jak obłąkany sypał za sobą gruz -i szabrowników, żyjących ze
wszystkich operacji górniczych w kosmftan dla dział Pogromcy gwiazd. Za kilka sekund
zbliżą się dostatecznie i wtedy go spalą.
-
Powtarzam wiadomość - oznajmiło radio, wcale nie przestraszoi Angusie
Thermopyle, rozkazuję ci wylądować. Mówi kapitan Davies land, dowódca Pogromcy...
-
Nie - wykrztusił w desperacji Angus. Dźgnął palcem konsolę i
łączył odbiór. Przenoszony drganiami kadłuba huk dysz stał się głośMszystkie strony jak
gromy.
Alarmy zbliżeniowe oszalały i zaraz umilkły, gdy przeciążenie znisz-
Iyło obwody. W nagłej ciszy Angus skręcał, wirował, nurkował... I prawie mu się ało -
Ślicznotka była zwrotna, a on zdesperowany. Jednak w ostatniej wili jakiś kamień
uderzył ją w burtę i statek zaczął wirować.
szy, bardziej gorączkowy.
- Mógł was przysłać nawet pieprzony Pan Bóg. Nie dostaniecie i go statku.
Następne zderzenie było delikatniejsze, niby pocałunek, który wyha-lował nieco ruch
wirowy. Angus już tego nie czuł. Przeciążenia i niedo-enienie nazbyt go wyczerpały. Był
nieprzytomny. O ile pamiętał, nadal róbował krzyczeć.
wytrzymać, ale chciał między sobą a Pogromcą gwiazd umieścić skałę, tern skierował się
w głąb pasa.
Nie zmniejszał ciągu, nie redukował przyspieszenia, dopóki cii własnego ciała nie pchnął
go na granicę nieświadomości.
Zawyły syreny, czujniki zbliżeniowe piszczały głośno. Czując za\j głowy z ulgi po
nagłym zmniejszeniu przeciążenia - choć ta ulga nie I gała do ukrytej w głębi umysłu
zgrozy - Agnus ominął nieduży meł i wprowadził Ślicznotkę między dwa większe głazy.
Równocześnie przjj towywał statek do bitwy.
W normalnych warunkach potrzebował dwóch ludzi do obsłi
28
4
Chwilę później odzyskał świadomość. W samą porę: Ślicznotce gr
kolizja, w której zostałaby zgnieciona jak pusta puszka. Nie bardzo wiec
co właściwie robi, reagując czysto instynktownie, wystukał kod na kon
wyhamował obrót i włączył ciąg hamujący. Zapanował nad statkiem lc
set metrów od asteroidu tak dużego, że niemal nadawał się do koloniza<
Działając jak maszyna, dusząc się z braku tlenu, ledwie zdolny do i
pienia wzroku, sprawdził uszkodzenia. Ślicznotka miała wielkie wgni
nie w burcie, ale osłony i wewnętrzne grodzie wytrzymały, zachowi
kruchą równowagę. Część dziobu wyglądała, jakby trafił ją taran; sp
szperaczy i czujników było martwych. Ale nie znalazł uszkodzeń struł
ralnych. Wciąż mogła funkcjonować. Może nią gdzieś dolecieć i uzys
pomoc... W tej chwili nie miał pojęcia, gdzie; głód tlenowy utrudniał k
centrację... Gdzieś... To przecież możliwe, Ślicznotka to potrafi.
j
Zupełnie przypadkowo jedna z badających powłokę kamer ukazała I
niszczyciel PZKG.
Zbliżał się. Zbliżał się szybko.
Miał czystą pozycję do strzału. A gdy ten strzał padnie, życie Ang zostanie zredukowane
do błysku światła i chmury elektronów.
30
Nic nie mógł na to poradzić. Nie mógł nawet udawać trupa. Nie dadzą
oszukać. Widzieli, jak hamuje, a więc wiedzą, że żyje.
Ta myśl obezwładniła go zupełnie. Nie chciał umierać. Niemal odmowo nadał sygnał
wezwania pomocy. Nie strzelajcie, nie strzelajcie
[ne sukinsyny, nie zabijajcie mnie! Poddaję się.
Pogromca gwiazd zbliżał się, jakby zamierzał go spalić z jak najmniej-ej odległości,
jakby kapitan Davies Hyland chciał na własne oczy zoba-yć śmierć Angusa Thermopyle.
Potworna niesprawiedliwość losu wzbudziła u Angusa pragnienie, by
strzelić wcześniej niż oni, uruchomić system celowniczy i przynajmniej inąć w walce,
choć przecież działo cząsteczkowe nie mogło zaszkodzić atkowi PZKG. Ale nie zrobił
tego. Strach był silniejszy od nienawiści, alejąc ze złości, przesłał do nadajnika tyle
mocy, ile było można, i ni-
m wycie do księżyca posłał w ciemność swoje wezwanie.
Kamery pokazywały dokładnie, jak Pogromca gwiazd zmienił kurs, ^ręcił w stronę
asteroidu... i przełamał się na pół.
Przełamał się.
Jeden wybuch; na pewno eksplodował system napędowy. Płomień |odłamki metalu
bezgłośnie wystrzeliły w próżnię. A w samym centrum ybuchu Pogromca gwiazd
przechylił się, jakby padał na powierzchnię teroidu.
Angus patrzył w oszołomieniu, jak statek uderza o skałę i ginie.
Ogień, zamiast pochłonąć niszczyciel, zgasł prawie natychmiast. To wodziło... Był zbyt
wstrząśnięty, żeby zrozumieć, czego to dowodzi, druchowo sięgnął do konsoli, uruchomił
skanery bliskiego zasięgu i do-tkowe kamery. Próbował myśleć. Powinien już nie żyć,
powinien sie-
eć zwęglony w fotelu. Statek PZKG miał idealną pozycję do strzału, e on żyje. Żyje, a
Pogromca gwiazd przełamał się. Ogień zgasł od razu.
To dowodziło...
Tlen.
Ogień zgasł, bo nie było tlenu. Ale przecież statek był pełen powietrza.
gus wiedział, jak wyglądają pożary w próżni; wiedział, że Pogromca iazd powinien
płonąć dłużej. Niektóre grodzie wewnętrzne musiały wy-ymać. Wewnętrzna struktura
części statku pozostała nienaruszona.
To także miało znaczenie, którego chwilowo nie mógł pojąć. Zużyte owietrze, i
zdumienie, że przeżył, zmąciły mu myśli. Zupełnie oczywiste
oski nie chciały jakoś przyjść do głowy.
31
Wreszcie zrozumiał.
Jeśli część statku przetrwała, to część załogi także mogła być osł ta. Niektórzy mogli
przeżyć.
Niektórzy przeżyli. Oderwał się od kamer i spojrzał na odczyty s rów i czujników.
Instrumenty zarejestrowały ślady życia. Pozostało trzech, może czterech ludzi.
Nie, nie trzech. Wyraźnie czterech.
Oszołomiony, oddychając z wysiłkiem - przez ostatnie kilka min mosfera Ślicznotki
wyraźnie się pogorszyła - Angus usiłował myśleć.
Nie przyszło mu do głowy, żeby ratować rozbitków. Nawet w sprawny, odrzuciłby ten
pomysł. Ci ludzie byli policjantami, wrogami zastanawiał się też, co zaszło, jak doszło do
zniszczenia Pogromcy gw Tego pewnie już nigdy się nie dowie. Jego myśli krążyły
wokół spra sadniczych:
Powietrze.
Woda.
Żywność.
Myślał też: Dranie!
Jeśli tam pójdzie, ktoś z ocalałych może go zastrzelić. Trzeba p kać, aż umrą.
Nie wiedział jednak, jak poważnie są ranni. Jeśli w ogóle są ranni, gą wytrzymać dłużej
od niego. Bez powietrza, wody i żywności, on umrzeć przed nimi.
Siedział jak sparaliżowany, uwięziony między koniecznością i tchó stwem. Zlizywał pot
z górnej wargi i wpatrywał się w obraz Pogro gwiazd na ekranie. Walczył ze strachem.
Potem pomyślał, co z nim zrobili.
Serce nabrzmiało gniewem, znajomym i wściekłym. Powróciła która wbrew logice i
prawdopodobieństwu trzymała go dotąd przy ży Przeklinając tak głośno, jak tylko
potrafił przy niskiej zawartości t! w atmosferze, uruchomił systemy ładownicze
Ślicznotki i ruszył z miej
Nie zdążył jeszcze dotknąć gruntu, gdy skaner wykrył zniknięcie nego ze śladów życia.
To dobrze. Zostało tylko trzech.
Delikatnie zakotwiczył Ślicznotkę obok wraku niszczyciela. W z fotela i podskakując w
niskim ciążeniu jak balon, ruszył do szafki ze fandrem.
Włożył go, zatrzasnął szybę hełmu i przez minutę oddychał tylko słod-
powietrzem z butli. Ale nie mógł sobie pozwolić na zwłokę. Pozostały życiu mogą o nim
wiedzieć. Może już teraz próbują wymierzyć niego działa Pogromcy gwiazd.
Wziął strzelbę wstrząsową - górniczą broń, która potrafiła oczyścić za-ał i sproszkować
kamień; doskonale nadawała się do wgniatania stalo-ych płyt. Nie przeklinał już: był za
bardzo przestraszony, żeby przekli--(■-. Przerażał go statek PZKG. Przerażali go ocaleni.
I zawsze przerażało
wyjście na zewnątrz.
Pomyślał jednak o powietrzu i zemście. I ruszył po nie.
Przeszedł przez śluzy i opuścił się na powierzchnię asteroidu.
Jedynym oświetleniem były tu migoczące w dali gwiazdy. Bez wzmac-aczy optycznych
kamery Pogromca gwiazd był tylko czarną sylwetką, emniejszą niż przestrzeń. Wydawał
się ogromny, niebezpieczny, pełen łapek. Angus przesunął promieniem latarki po
burtach; pomogło mu to
skać właściwą perspektywę, jednak mała plamka światła nie mogła umić w uszach syku
powietrza z butli, rozbrzmiewającego zbyt głośno nieprzeniknionej ciszy pasa. Miał
wrażenie, że ten szum czyni go celem a wszystkich wrogów. Nienawidził wychodzenia w
przestrzeń, gdyż sły-
c dźwięk własnego oddechu, czuł się mały i kruchy. Teraz powietrze, oda i żywność nie
wydawały się już ważne. Pomyślał, że jakoś bez nich
żyje. Tylko wściekłość popychała go do przodu.
Zranili Ślicznotkę. Nigdy już nie będzie taka jak dawniej.
Ci, co przeżyli na Pogromcy gwiazd, muszą za to zapłacić - ci, którzy igali go
niszczycielem.
Bez większych kłopotów odszukał śluzę w nienaruszonej części statku, dy tylko zamknął
za sobą właz, zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą. zum pompowanego do komory
powietrza zagłuszał syk jego butli. Oca-ni mogą czekać w zasadzce zaraz za śluzą, ale on
przynajmniej nie jest
tak odsłonięty jak na zewnątrz. A w korytarzach jego strzelba będzie liwą bronią.
Luk odchylił się; Angus odskoczył w bok i przylgnął do ściany: in-
nktowna ostrożność.
Instynkt go nie zawiódł. Przed śluzą czekał na niego mężczyzna.
Na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem normalnie. Siwe włosy miał
erzwione, ale to tylko dodawało mu powagi. Na naramiennikach nosił apitańskie paski.
W dłoni trzymał pistolet laserowy.
32
33
Niewiele brakowało, by Angus krzyknął „Nie strzelaj!", choć'" czył nadajnik skafandra i
głos nie byłby słyszalny.
-
Jestem kapitan Davies Hyland - oznajmił mężczyzna. -
Thermopyle, jesteś aresztowany.
Przez odbiornik skafandra jego pewny siebie ton wydawał się o" ny, zupełnie oderwany
od rzeczywistości.
-
Przejmujemy twój statek.
Oczy kapitana nie reagowały na poruszenia Angusa. W tej eh
patrzył na niego. Mierzył w tylną ścianę śluzy.
Oparzenia wokół oczu zdradzały, co mu się stało. Został oślepion kiem eksplozji.
Mimo to blefował... Przejąć mój statek? Mój STATEK? Rechocząc złośliwie za szybą
hełmu, Angus wypalił. Strzelba sowa rozpyliła kropelki krwi trzydzieści metrów w głąb
korytarza. Angus przeprosił.
- Przykro mi, kapitanie Hyland - powiedział ze zjadliwą upr ścią. - Nie dostanie pan
mojego statku.
Na podłodze zostało jeszcze kilka kawałków ciała. Angus kop pod ścianę i ruszył na
poszukiwanie pozostałych dwóch żywych czło załogi. Czuł się coraz lepiej.
Mostek znajdował się w ocalałej części Pogromcy gwiazd. Zzy najpierw - ale ostrożnie,
badając każdy kąt i korytarz. Wiedział, znajdzie tej dwójki, jeśli na nich nie zapoluje.
Ostrożność nie przydała się na nic - nie spotkał nikogo. Dopie mostku zobaczył
człowieka skulonego przy konsoli, ale ten już nikom mógł zagrozić: umierał. Krwotok
wewnętrzny, domyślił się Angus. Ni się czym przejmować.
Zepchnął rannego z fotela. Ból wyrwał krzyk z jego ust, ale też wrócił na moment
przytomność, co Angusowi odpowiadało. Śmiejąc s szybą, zmienił człowieka w miazgę,
odpryski kości i plamę krwi na podł-Jeszcze jeden. A potem filtry. Zapasy żywności.
Przewód do zbi ków z wodą. I wszystko, co okaże się warte zabrania.
Z pewnością warto byłoby zabrać rdzeń danych statku. Ale wys ło jedno spojrzenie na
komputer na mostku, by zrozumiał, że rdze. zniszczony. Niezłomny kapitan Davies
Hyland prawdopodobnie zał to odruchowo, gdy statek spadał jeszcze na asteroid. Aby
bezcenne s~
34
takty, rozkazy, a nawet specyfikacje nie przetrwały i nie mogły być wy-
ystane przeciw jego mocodawcom.
Pieprzyć kapitana Daviesa Hylanda, pomyślał Angus. Pieprzyć go
ażde miejsce. Ma na to dość dziur.
Ucieszony tym spostrzeżeniem odsunął ciało i usiadł na stanowisku
erów. Wciąż działały systemy rezerwowe, obsługujące śluzy, a zatem ść statku miała
jeszcze trochę energii. Wystarczy na uruchomienie kon-'. Skierował skanery krótkiego
zasięgu do wnętrza statku i szybko zna-
ostatniego żywego.
Był tam: w pomieszczeniu, które komputer określił jako mostek rezerwy.
Zgrzytnął zębami. Z rezerwowego mostka być może dało się wystrze-do Ślicznotki.
Ruszył przed siebie szybko, gdyż wiedział, gdzie kryje się jego ofiara 'e musiał dbać o
ostrożność. Za chwilę zabije ostatniego członka załogi gromcy gwiazd.
W tych okolicznościach niepokój o statek był silniejszy niż chęć zadana bólu. Wpadł na
rezerwowy mostek z odbezpieczoną bronią, zdecy-wany najpierw strzelać, a potem
zadawać pytania.
Moma Hyland powstrzymała go, nie kiwnąwszy nawet palcem. Nie ziła Ślicznotce, nie
zareagowała nawet na wejście Angusa. Patrzyła tyl-tępo, z wyrazem absolutnej grozy na
twarzy, jakby widziała przed sobą ś potwornego, co oślepiało ją i czyniło intruza
niewidzialnym.
W pierwszej chwili Angus nie zarejestrował nawet własnego zdumie-
że znalazł kobietę tam, gdzie oczekiwał mężczyzny.
Wiedział, że na statku nie pozostał nikt inny, ale jej nieruchomy wzrok usił go, żeby się
obejrzeć i sprawdzić, co ją tak przeraziło.
Nic. Oczywiście. Została przecież sama. Nie było tu nawet zwłok.
żyła wybuch i zderzenie, nie oglądając śmierci kolegów.
Czerw podejrzliwości poruszył się w trzewiach Angusa Thermopyle. ocniej chwycił
strzelbę i stanął przed Morną.
Najwyraźniej go nie widziała. Jej oczy patrzyły do wewnątrz, ignoru-
poruszenia Angusa, jakby był zbyt ulotny, by wzrok mógł go zareje-
wać. To szok. Jeśli nikt jej nie pomoże, będzie tak siedzieć jeszcze
z długie godziny. Chyba że coś w niej zacznie się goić.
Albo zsunie się w obłęd.
Nie miał zamiaru jej pomagać.
35
Ale wtedy się odezwała Chrapliwym szeptem, jakby gardło miała czone od krzyków,
powiedziała:
-
Pozwól mi umrzeć. Angus zaczął się pocić w skafandrze.
-
Nie chcę pomocy. Pozwól mi umrzeć. Idź sobie. Patrzył na nią, przyglądał się.
Nie wiedział o tym, ale wyraz ,
miał podobny jak ona. Mimo maski przerażenia, jej rysy przywodzi na myśl kapitana
Daviesa Hylanda. A na kombinezonie miała nasi, „Ppor. M. Hyland". Córka dowódcy?
To możliwe. Na statkach częsti żyły rodziny, nawet w takich organizacjach jak PZKG.
Zwłaszcza w organizacjach jak PZKG, gdzie tylko jedno było ważniejsze niż wi i
porządek, siła i stabilność, dwie podstawy cywilizacji pieniądza... lĄ ważniejszą od nich
sprawą była lojalność. Ale ta dziewczyna był; da na weterana. Czyżby jej pierwsza
misja?
-Odejdź.
Co zobaczyła, że chciała teraz umrzeć?
Uruchomił mikrofon skafandra.
W tej właśnie chwili, bez żadnych logicznych powodów, zrobił pierw-Icrok - rezygnując
z siebie, wstąpił na drogę, która miała go doprowa-ić do zguby.
Nie żałował jej. Nie żałował nikogo; mężczyzna czy kobieta tak słaba,
zasługiwała na litość, była dostatecznie słaba, żeby ją wykorzystać. Nie
itydził się, że zabił jej ojca. Kapitan Davies Hyland uszkodził Ślicznotkę
ługiwał na gorszy los. Zaś Angus Theimopyle nie miał zamiaru rato-
ić córki kapitana. Co by mu przyszło z obłąkanej kobiety? Nie mówiąc
i o tym, że należała do PZKG, sił porządkowych na wszystkich światach,
t^óre nim pogardzały. W dodatku była świadkiem tego, co zrobił z obozem
irników. Póki żyła, stanowiła dla niego zagrożenie.
A jednak jej nie zastrzelił.
a za
Może był już zmęczony samotnością. Może na jakimś poziomie świa-
mości zdał sobie sprawę, że za tarczą szaleństwa jest niewątpliwie ko-
;tą. Może bardziej, niż sobie uświadamiał, chciał się dowiedzieć, co spo-
Baio Pogromcę gwiazd. A może kobieta przedstawiała sobą takie możli-
1 - Dlaczego? - Przez głośnik głos brzmiał szorstko, jak metalłj
dźwięk zderzających się statków. - Co im zrobiłaś?
Nagle chwyciła się za głowę i zaczęła wyć: cienki, słaby pisk.
taści zemsty, o jakich jeszcze nie pomyślał.
Trudno zgadnąć, z jakiego powodu. Ale kiedy go zaatakowała, upuścił
■rzelbę.
-
Pt-7 t ' UJ
'
'—J r~~ I Szarpali się przez chwilę. Próbował
unieruchomić jej ręce, ale była
. s™ ~ warknął. - Powiedz, co im zrobiłaś. Jeśli nie powjŁyt rozgorączkowana, zbyt
oszalała. W końcu zamachnął się i ciężką pię
ią powalił dziewczynę na ziemię.
Zaskomlała, skręciła się, jakby próbowała uciec od bólu; potem znie-chomiała.
Oddychała ciężko i chrapliwie, jak on wewnątrz skafandra.
Uderzenie i przemoc były tak kuszące, że miał ochotę zrobić to ponowię. Chciałby
kopnąć ją w żebra i zobaczyć, co się stanie. Opanował się dnak. Ze zdumieniem
stwierdził, że musi myśleć o zbyt wielu sprawach wnocześnie: filtry, zapasy, łupy i ona.
W dodatku zawsze istniała szansa, że jakiś inny statek znajdzie się pobliżu i odpowie na
wysłane przez Angusa wezwanie pomocy. Po-\romca gwiazd również mógł nadać taki
sygnał. Jeśli go tu złapią, na roz-itym statku PZKG i z martwymi górnikami w pobliżu...
Lepiej o niej zapomnieć. I zapomnieć o rabowaniu statku. Trzeba za-'rac filtry i zapasy, a
potem uciekać stąd jak najszybciej.
Nagle poczuł straszliwe zmęczenie. W skafandrze miał dość tlenu, ale
z przyjemnością to z ciebie wyrwę. r Wj 6 * • J
* v Y *FV
Pisk urwał się na moment, jakby zabolała ją krtań, i zabrzmiał znq
wyżej. ^
■ Oni nie żyją. Nikt cię nie usł; Sam zastrzeliłem twojego ojca. Zamknij się!
Wtedy na niego spojrzała. Rodzaj zrozumienia niczym kwas prze; jej umysł. Przez
ułamek sekundy widział w jej oczach czyste, absoli cierpienie.
-
Ocalał? Żyje? Angus kiwnął głową.
-
Żył, dopóki go nie rozwaliłem.
W chwili dzielącej dwa uderzenia serca, zapadła się w siebie, jak reaktora
termojądrowego, zagęszczający się przed wybuchem. A pol poderwała się z fotela i
zaczęła drapać szybę hełmu Angusa.
-
Cicho bądź! - Wysunął strzelbę,
r~\ , . .
•
* Ł
o**"~' l^m
'**&**■' puvz.ui auadZiiiw^
{.ui^i^uit. ?T aitcuaiiuizA/ iiiiai UUM> Limitu, aii*
oiymi rękami szarpała i biła, próbując dosięgnąć go przez skafanł^ kilku dni bez przerwy
był głodny i spragniony. W dodatku Pogromca
Jej pisK zmienił się w dziki warkot oszalałego zwierzęcia. Ęwiazd niemal go zabił.
Przeklął pod nosem Mornę Hyland, ponieważ to
37
36
była jej wina, ponieważ tylko ona została żywa na statku, przed . uciekał jak tchórz.
Zarzucił ją sobie na ramię i ruszył szukać skafam
Groźny i powolny niby zasypany wulkan, ubrał ją i zapiął, „r.„ butle z powietrzem, a
potem w znikomym ciążeniu asteroidu przeniói bietę do Ślicznotki. Zaciągnął ją do
ambulatorium i przypiął do łóżfc żeby nie mogła się ruszyć. Zostawił samą w skafandrze,
gdyż powi w Ślicznotce wciąż było paskudne. Kiedy odzyska przytomność, nie
wiedziała, gdzie jest, i to ją przerazi. Zasłużyła sobie na to.
5
Sprawdził jeszcze czujniki i szperacze, po czym wrócił na poli statek
Zmuszał się do pracy nawet wtedy, kiedy ze zmęczenia miał eh prostu położyć się gdzieś
i zasnąć. Najpierw znalazł swoją strzelbę, tern zajął się ogołacaniem Pogromcy gwiazd ze
wszystkiego, co uz wartościowe. Wkłady filtrów, które wystarczą Ślicznotce na lata. Ży o
wiele lepsza, niż zwykle kupował. Kosztowne alkohole. Ubrania. ~ zamienne. Leki. I
broń. I narzędzia. Na końcu przeciągnął rurę i prze] pował wodę do swojego statku.
Kiedy skończył, Ślicznotka była wy żona lepiej niż kiedykolwiek od dnia, w którym ją
ukradł.
t Ślicznotce było świeże i poczuł, że je-
) ciaio smierazi. L& UUZU Fi<».uwał. Za dużo się pocił. Za długo chodził
jednym kombinezonie. Angus Thermopyle nie dbał szczególnie o higie-
Wvi,™ł n;»r.„c,„ ^A ■ ■ ■ • „
d? osobistą, ale od czasu do czasu, kiedy był
w dobrym nastroju, brał
£1Z7 !*? Wjsce. Przez ten czas ledwie s ysz ^; £ jakich dow teraz w a nie ^
ł
Ł
ś
ł ś
dobry nastrój. Ogarn o
ęł
» Momy rozbrzmiewał chrapliwie i cicho. Zdawało sie. że. strariłał .
....
Marzył o wypoczynku, ale nie przerwał pracy. Gdy Moma Hy
odzyskała przytomność, Angus zrzucił skafander, usiadł w fotelu i dofl Kiedy się
zbudził, powietrze w iuum»« "/»« a »»«<«< * ^^^, -~ j~
ił odbiornik do jej mikrofonu, żeby słuchać, jak bardzo jest przerażonam ciało śmierdzi.
Za dużo pracował. Za dużo się pocił. Za długo chodził
go podtrzymywało, kiedy startował z asteroidu i zamglonymi oczami ™ - - -■
~"
' JL~*
głos Momy rozbrzmiewał chrapliwie i cicho. Zdawało się, że straciła zum. Upewnił się,
że pasy dobrze trzymają i wstrzyknął jej kataleptyk, by mu nie przeszkadzała. Potem
wspiął się na swoją koję i padł jak mart
patrywał dobrej kryjówki.
a uczucie wyczekiwania.
Przegryzając racje z zapasów Pogromcy gwiazd, sprawdził skanery rejestr komputerowy,
by się upewnić, że w pobliżu nie ma żadnych stat-ów. Potem zajrzał do ambulatorium,
żeby popatrzeć na Mornę Hyland.
Ona też była już przytomna - kataleptyk przestał działać. Kiedy zdjął Łybę z jej hełmu,
jęknęła cichutko. ! - Proszę... - Z trudem wydobywała słowa z obolałej krtani. - Co
robisz? Co chcesz ze mną zrobić?
Uśmiechnął się, pomachał jej odżywczym batonikiem i wyszedł.
Niemal nucąc pod nosem, wszedł do kabiny sanitarnej i spłukał się do •zysta.
Ponieważ się umył i miał na sobie świeży kombinezon, kiedy wrócił do Ambulatorium,
uświadomił sobie, że Moma też śmierdzi. Nabrudziła
39
w kombinezonie. I to solidnie. Oczy miała błyszczące i ciemne, pełi chu, ale z wyrazu jej
twarzy wywnioskował, że zachowała zdolność wania obrzydzenia dla samej siebie.
- Śmierdzisz - oznajmił z zadowoleniem.
i
Drgnęła, słysząc jego głos. Najwyraźniej strach stłumił w niej pj
nie śmierci.
|
Przyjrzał się z uwagą twarzy Momy. Żeby sprawdzić, jak się zad
pogładził palcami jej policzek.
]
Zamknęła oczy, jakby usiłowała powstrzymać odruch wymiotnj
Cofnął się z uśmiechem.
-Głodna jesteś?
Otworzyła oczy i spojrzała na niego z trwogą.
-
Chciałabyś wstać i pochodzić? Żadnej odpowiedzi; jedynie strach.
-
Chcesz się umyć?
To do niej dotarło. Cień nadziei wykrzywił jej wargi, a oczy wyj
ły się łzami.
1
-
Dobrze. - Założył ręce i oparł je na brzuchu. Czekała go niezj
bawa. - Co im zrobiłaś?
i
Zaskoczyła go. Coś na kształt gniewu błysnęło przez łzy; naprężjj mięśnie szczęki.
Głosem tak zachrypniętym i cichym, że prawie niesri nym, wykrztusiła:
-
Ty draniu! Jeśli zamierzasz mnie zabić, zrób to. Ale nie zmuś-
bym tak leżała!
Miał ochotę ją uderzyć, co też byłoby przyjemne. Ale pohamow bo nie był jeszcze
gotów, by posunąć się tak daleko. Wciąż miała na skafander.
Uśmiechnął się znowu i pochylił nad nią. - Masz rację. Jestem draniem - wycedził. -
Najgorszym dranie kiego możesz spotkać. I każę ci tak leżeć i śmierdzieć, dopóki mi n
wiesz, co się stało. Wycelowaliście działa. Zamierzaliście mnie roz ~ A potem nastąpił
wybuch. Chcę wiedzieć dlaczego.
Wspomnienie wzbudziło w niej ból. Odwróciła głowę, jak mógł dalej, ograniczona
skafandrem. Łzy ściekały jej po nosie.
Angus possał gómą wargę.
- Jak się nazywasz? - zapytał.
Nie odpowiadała. Pewnie chciała udawać twardziela. A może i
40
n zna odpowiedź. Musiał przecież widzieć identyfikator na kombi-
nie.
Wyciągnął rękę i brutalnie szarpnął jej plakietkę. Komputer mógłby z te-
dczytać wszystkie oficjalne dane, ale Angus chciał tylko poznać imię.
-
Moma Hyland... Kapitan Davies pieprzony Hyland był twoim ojcem,
za się?
Teraz szlochała już głośno.
-
Zastrzeliłem go. Ale i tak był już trupem. - Angus pochylił się i za-
jej szeptać do ucha. - Jego statek się rozpadł. I tak by umarł, choćby
wiem co się stało. Nie ja to spowodowałem. Nie miałem z tym nic
ólnego. To było twoje dzieło... Co zrobiłaś?
Wciąż milczała. Już po raz drugi miał ochotę ją uderzyć. Ale to mogło zekać. Zamiast
tego zrobił coś, co zupełnie do niego nie pasowało. Nie jąc sobie z tego sprawy - w ogóle
nie zdając sobie z tego sprawy - poił o kolejny krok na drodze do zguby: próbował się
wytłumaczyć.
-
Wiesz, kim jestem - powiedział niemal łagodnie. - Wiesz, co mam do
-nia. Nie mogę cię wypuścić, dopóki się nie dowiem, co mi grozi. Nic dla
ie nie zrobię, jeśli nie będę wiedział, jakie stanowisz niebezpieczeństwo.
Niemal delikatnie puścił identyfikator, potem ujął ją pod brodę i prze-
ił twarz w swoją stronę.
W jej oczach płonęła groza.
Szept był cichy i żałosny, zagubiony.
-
Zainicjowałam procedurę autodestrukcji. Z mostka rezerwowego. Zacisnął palce
na jej brodzie, jakby chciał wyrwać prawdę. Pochylił się.
-
Co zrobiłaś?
-
Ścigaliśmy cię. - Nie zareagowała na bliskość jego twarzy. To, co ją
"rażało, było tak jaskrawe, że nie dostrzegała niczego innego. - Wymi
ńmy asteroidy. Przeciążenie było potworne. Myślałam, że się złamię,
działam na swoim stanowisku, na mostku rezerwowym. Myślałam, że
rwę pasy bezpieczeństwa. Albo sama się rozerwę. I nagle to się skoń-
ło. Widziałam cię na ekranach. Ale mnie to nie obchodziło. Zniszczy-
obóz górniczy. Widziałam, jak zabiłeś tych górników. Powinnam się
przejmować, ale nie. W głowie miałam coś całkiem innego. Unosiłam
v powietrzu i wszystko było oczywiste. Jak w wizji. Jakby wszechświat
mnie przemówił... Poznałam prawdę.
Wpatrywała się nieruchomo w przestrzeń. Z trudem powstrzymywała anie.
41
-
Wiedziałam, co trzeba zrobić. Co muszę zrobić... Nie miałi
nych wątpliwości. Wprowadziłam do komputera sekwencję autodej)
To powinno doprowadzić do wybuchu obu jednostek napędowych, j
niśmy zmienić się w pył.
\
-
Nie jesteś oficerem - przypomniał Angus. - Właściwie jeste^
kiem. Skąd znałaś kody?
|j
-
Wszyscy je znali. Każdy z nas mógł to zrobić. Żeby Poi
gwiazd nie został przejęty. To był nasz podstawowy priorytet: nie i
schwytać. W żadnych okolicznościach. Gdyby dorwała nas zakazami
strzeń... Byliśmy godni zaufania: prawie sama rodzina. Nikogo pot
nego nie wpuściliby na taki statek.
Zastanowiła się.
- Ale oj... kapitan Hyland odkrył, co robię. Próbował przerwać durę. Wybuchły tylko
silniki sterujące. Słyszałam, jak wrzeszczy d< przez interkom... Krzyczał, bo byłam jego
córką i niszczyłam jego i Jego też niszczyłam. Jego siostrę i braci Moich kuzynów.
Niszczyła:
Umilkła.
-
A potem nic już nie było oczywiste - podjęła. - Wizja zniknęł
nam nie groziło. Wszystko okazało się kłamstwem. Wymordowałam|
ją rodzinę bez powodu.
Próbowała krzyknąć, żeby zagłuszyć ból:
-
Wypuść mnie z tego skafandra!
Zignorował to żądanie.
-
Przestań jęczeć. Muszę się zastanowić. - Nagle potwierdziły si podejrzenia. Wziął
na pokład wariatkę, bombę zegarową w ludzkim A jednak wszystko to nie miało sensu.
-
Ile razy przeskakiwałaś szczelinę?
-
Dwa razy - odparła, przestraszona nie jego irytacją, ale własn paczą.
-
Dwa razy - powtórzył. - Oczywiście. Gliny, takie jak ty, muszą
w dalekiej przestrzeni. Dlatego sprawdzają was w Akademii. Żeby o
cić szaleńców, którzy zapadają na chorobę skokową. A potem musiał
trzeć do Stacji Gór-Komu. Masz tylko dwa skoki, bo to twoje pierws
danie... Przecież to nie ma sensu...
Ale już mówiąc te słowa, domyślał się prawdy. Choroba skokowa stępowała we
wszystkich możliwych formach i maskach. Słyszał o dziach, którzy przeskoczyli
szczelinę raz, czasem wiele razy, a potem
42
normalnie, póki nie pojawił się właściwy bodziec, póki odpowie-zbieg okoliczności nie
odkrył ich słabości, ich szczególnej skazy. Walka? Przeciążenie?
-
Ile razy... - Ujął jej twarz i zmusił, by spojrzała na niego. - Ile razy
ierwszym skoku pracowałaś w wysokich przeciążeniach?
Patrzyła na niego tępo; lęk w jej oczach zmieniał się w zdumienie.
-
Odpowiedz! W Akademii często pracowałaś w przeciążeniu. Ćwi-
li was we wszystkim, co im przyszło do głowy. Robicie to przed czy po
szym skoku? Kiedy ostatni raz pracowałaś w wysokim ciążeniu?
-
Przed - szepnęła Zdawało się, że głos grzęźnie jej w zębach. - Skok jest
' Tylko wtedy, kiedy ktoś chce latać w dalekiej przestrzeni. Ziemia nie
że sobie pozwolić na utratę ludzi, którzy mają pracować w systemie. Nie ryzykować
szkolenia i wydatków dla tych, którym i tak nic nie grozi. Musiała zrozumieć, do czego
zmierza, ponieważ dokończyła słabym sem:
-
Od mojego pierwszego skoku pościg za tobą był pierwszą akcją
przeciążeniu.
-
Świetnie. Cudownie. - Angus rzucił kilka przekleństw, ale nie wydały
się wystarczające. - Dziwka. Nie powinienem cię ratować. Musiałem
ić rozum. Nie dość, że jesteś pieprzoną policjantką i świadkiem... Nie
ść, że doniesiesz na mnie przy pierwszej okazji... Jeszcze na dodatek staniesz szału i
spróbujesz mnie zabić, jak tylko wzrośnie przeciążenie. -
ił palce w jej policzki, potem ją puścił. - Powinienem cię tam zostawić,
yś umarła.
I znowu go zaskoczyła. Spojrzała chłodno, a jej głos wzbudzał nie-:wdopodobne
wrażenie siły! ironii.
-
Jeszcze nie jest za późno. Wciąż możesz mnie zabić. Nikt się nie dowie.
Rozciągnął wargi w uśmiechu, przez co bardziej niż kiedykolwiek przy-
minał złośliwą żabę. Rzadko zdarzał mu się taki nastrój; był zadowolony, erpliwy. Ona
może się jeszcze okazać dokładnie tym, czego potrzebował.
-
Gdybym to zrobił - odparł - nie miałbym załogi.
-
Załogi? - Sam pomysł wzbudził w niej opór. - Nie będę dla ciebie ować. Nie
jestem...
Ale mimo gniewu, jej głos cichł. Angus nie zwracał uwagi na protesty.
Spokojnie i powoli, tak żeby wszystko widziała, polecił komputerowi edycznemu
przygotować i podać narkozę. Kiedy igła wbiła się w żyłę, zkoszował się jej strachem.
43
-
Wypuść mnie z tego... - szepnęła błagalnie, tracąc przytomn
-
Wypuszczę - obiecał. - Na pewno.
Gdyby miał inny charakter, pewnie by zachichotał. Dzięki rozwojowi techniki
medycznej, nawet maleńkie ambula Ślicznotki miało sprzęt wystarczający do
wszczepienia implantu strefc Musiał ją odpiąć, żeby wysunąć ze skafandra głowę i
ramiona.' ło najtrudniejsze; przeszkadzał jej bezwładny ciężar i ciasnota kajul szta
okazała się prosta. Musiał tylko powiedzieć komputerowi, o -chodzi, a potem nie
przeszkadzać. Cybernetyka załatwiła resztę.
Dawno temu odłączył komputer medyczny od rdzenia danych, h worządnych statkach
kapitan miał takie prawo, żeby chronić dane os pasażerów i załogi. Jeśli komputer
medyczny nie przesyłał informac pośrednio do rdzenia, nie pozostawały żadne trwałe
zapisy o tym, ktt czego potrzebował leczenia. Dzięki temu pacjenci nie musieli się ob) że
ich rejestry medyczne zostaną wykorzystane przeciwko nim. Kim informacje - na
przykład wykryta choroba skokowa - były zapisa identyfikatorze.
Jednakże działania Angusa nie miały nic wspólnego z przestrzegi prawa. Chciał po
prostu wykluczyć komputer medyczny jako poten źródło obciążających go dowodów.
Z ostrożności posunął się jeszcze dalej: zaprogramował automat kasację, by komputer
natychmiast „zapominał" każdą zastosowań rację, każdy wykonany zabieg. Według
oficjalnego rejestru ambulato Angus był jedyną osobą, jaka kiedykolwiek weszła na
pokład Ślicz, I nigdy nie chorował.
Pewny tych zabezpieczeń, zostawił systemy cybemetyczne, by p cowały nad Morną
Hyland i przygotowały ją do użytku.
Sam tymczasem delikatnie uniósł Ślicznotkę, opuścił kryjówkę i r na poszukiwanie
lepszego miejsca, w którym czułby się bezpieczny czas niezbędny dla wyszkolenia
załogi. Wkrótce znalazł odpowiedni roid - taki, jakie najbardziej lubił: wyeksploatowany
i porzucony, opuszczonymi tunelami i wykopami, które nie zwrócą niczyjej uwagi sadził
statek w głębokim szybie, poza zasięgiem zwykłych skaneróv wypadek, gdyby stracił
panowanie nad sytuacją, wyłączył napęd mostku zablokował wszystko, wprowadzając
hasła dostępu. Kiedy s czył, poszedł zajrzeć do swojej pacjentki.
Komputer medyczny skończył pracę; wypłukał z jej żył nai
44
orna właśnie się budziła. Angus miał akurat dość czasu, żeby chwycić -wnik implantu i
sprawdzić, czy funkcjonuje. Morna poruszyła się,
'e wyprostowała ramiona i zamrugała.
. Śmierdzisz - powiedział, zanim jeszcze mogła go dobrze zrozu-
. - Idź się umyj. Z pewnym wysiłkiem zogniskowała spojrzenie. Równocześnie odkry-
; ma wolne ręce - Angus odpiął pasy. Zmarszczyła czoło, starając się śleć. Odruchowo
podwinęła nogi i przeciągnęła się.
-
Co zrobiłeś? - zapytała. Głos miała zachrypnięty, jakby od dawna go używała. -
Dlaczego mnie uśpiłeś?
-
Powiedziałem, że śmierdzisz - burknął, przyglądając się jej uważ-
-
Idź się umyć.
-Tak jest.
Niedawno skończyła Akademię; posłuszeństwo było dla niej czymś nym. Przymknęła
oczy i zmarszczyła nos, czując, jak nabrudziła afandrze. Ostrożnie zsunęła nogi na
podłogę i usiadła. Przez chwilę ślał, że podziękuje mu za pozwolenie skorzystania z
kabiny sanitarnej. Ale ruch rozjaśnił jej umysł. Zmarszczyła czoło. Ścisnęła brzeg łóżka,
zachować równowagę.
-
Dlaczego jestem wolna? - zapytała. - Dlaczego mnie uśpiłeś? Wyszczerzył zęby.
-
Mówiłem ci. Jesteś teraz moją załogą. Jesteś moja. Pod moim wpły-m. - Podobało
mu się to słowo. -1 kiedy coś ci każę, masz to wykonać.
Widział na jej twarzy podejrzliwość, przechodzącą stopniowo w panikę. - Ty draniu -
szepnęła po raz drugi. - Nie jestem twoją załogą. Jestem cjonariuszem PZKG. Zgnijesz w
więzieniu. Wpakuję cię tam, choćby miała być ostatnia rzecz, jakiej w życiu dokonam.
Co ze mną zrobiłeś? Angus nie odpowiedział. Zbyt dobrze się bawił. Pokazał jej tylko
ste-
Rozpoznała niewielki przedmiot i jej szok sprawił mu rozkosz. Przy-minał tamtą zgrozę,
gdy uświadomiła sobie, że wymordowała swoją ro-
ę, tamtą bezradność i przerażenie. A jednak był całkiem inny w pew-ch kluczowych
aspektach.
Strach i obrzydzenie pojawiły się na jej twarzy. Uniosła dłonie do ust; róbowała coś
krzyknąć.
A potem rzuciła się na niego.
Nie powstrzymywana znikomym ciążeniem asteroidu, skoczyła na
45
niego jak obłąkana. Wyglądała groźnie -jakby mogła gołymi rę. rwać go na strzępy.
Angus miał dobry refleks. Wiele razy tylko on ratował mu żj kiem instynktownie stanął
oparty o grodź i gotowy. Teraz odepch bok, równie szybki jak ona.
Równocześnie wcisnął klawisz jednej z głównych funkcji st: implantu strefowego.
Używano jej w sytuacjach zagrożenia; miała ratować ludzi cych się w pobliżu chorego
przed gwałtownymi atakami choroby s* kiedy zawiodły wszelkie inne środki. Nacisnął i
Morna zapadła w 1
Bezwładna jak pusty skafander, uderzyła o grodź i odbiła się. kie przyciąganie asteroidu
ściągało ją wolno; jak groteskowe pió dła na brzeg stołu operacyjnego i zsunęła się na
podłogę.
-
Śmierdzisz! - wrzasnął Angus, tryumfalnie ściskając stero
Idź się umyć. Kiedy coś ci każę, masz to wykonać.
Słyszała go; wiedział, że słyszy. Jej oczy zachowały blask św: ści. To było
błogosławieństwo - albo klątwa - funkcji katatonie plantu strefowego. Nie wpływał na
umysł; przerywał tylko połączę dzy tym, czego chciał mózg, a tym, co robiło ciało.
Słyszała go, na podłodze całkiem bezwładna. Gdyby przystawił jej do brzucha nie
mogłaby zareagować.
Ale jej stan nie budził zadowolenia. Po chwili Angus wcisnął' wisz. Mięśnie skurczyły
się spazmatycznie; Moma trzęsła się jak epilepsji.
Niezdolna do żadnej reakcji, wybuchnęła płaczem.
Po raz kolejny zdawało się, że odnalazła skazę w jego cłr miejsce, gdzie był całkiem do
siebie niepodobny. Przez chwilę pozw płakać, dał jej szansę, by dobrze zrozumiała, jaką
ma nad nią wład
-
Masz dosyć? - spytał po chwili, prawie bez złośliwości. - '.
umyj. Tam.
Wskazał drogę do komory sanitarnej i na mostek. Drgnęła, jakby spróbował jej dotknąć.
Patrzyła na niego z dołu, na w kąt między grodzią a podłogą.
-
Czego ode mnie chcesz? - spytała tak cicho, że z trudem ro
słowa. - Dostaniesz za to karę śmierci. Z tego, co zrobiłeś tamtym
kom, mógłbyś wyjść z dożywociem. Przekonałbyś może sąd, że mi
kies powody... Albo że zwyczajnie oszalałeś. Ale z tym ci się ni
u nie ujdzie na sucho „nieuprawnione użycie implantu strefowego".
go to robisz?
igle poczuł, że zaczyna na niego wpływać: wzbudziła złość i gniew, uderzył jej jednak. Z
powodu tej rysy, jaką znalazła w jego charakte-odpowiedział krótko:
-Potrzebuję załogi. Jak inaczej mogę skłonić do współpracy policjant-; chorobą
skokową?
Po chwili kiwnęła głową, jakby zrozumiała. Żal w jej spojrzeniu walczył o lepsze ze
strachem. Podniosła się i ru-a tam, gdzie jej kazał. Minęła go w korytarzu. Z jakiegoś
powodu, którego nie umiałby wyjaśnić, z powodu zupełnie xozumiałego, przed wejściem
do sana podał jej czysty kombinezon.
I
lim jednak wyszła, dziwna niekonsekwencja własnego zachowania -adziła go do pasji.
Był tchórzem; kiedy robił coś, czego nie rozu-rego nie chciał, czego nie planował, był
przestraszony. A kiedy się iejmował działanie. :hował się jak słabeusz. Powinien ją
zmusić, żeby chodziła w zapa-aym skafandrze; to by ją odpowiednio poniżyło, nauczyło,
jaką ma . A on co zrobił? Czyżby się nad nią litował? Sama myśl o tym bu-lęć, żeby
połamać jej ręce. Raczej ją zabije... zmiażdży ją... zanim i jej zrobić coś, co uczyni go
słabym, no to hamował się, póki sama nie wyszła z kabiny. Dyszał i wahał Bierała w nim
furia. Czekał jednak, dopóki nie otworzyła drzwi i nie przed nim. :dy stracił nad sobą
panowanie, k ledwie się powstrzymywał; ale na jej widok pękły wszelkie więzy, ić
przywróciła jej urodę. Była zapewne najpiękniejszą kobietą, jaką z tak bliska. Okazała
też odwagę, tak zwyczajnie wychodząc z sana: a spojrzeć w twarz przeznaczeniu. W jej
oczach błyszczała mieszani-i wyzwania, obawy przed tym, co może z nią zrobić, i
postanowie-lie da się zastraszyć. A on mógł zrobić wszystko, co tylko zechce. Na-lo
niego: w spoconej dłoni ściskał sterownik jej implantu strefowego, itego też wcisnął
klawisz, który odebrał jej zdolność ruchu. Potem l sterownik i gołymi pięściami pobił ją
do krwi, niszcząc urodę, że-więcej go nie straszyła.
46
■1
Po kilku godzinach zrozumiał, że zaszkodził tym także sobie. 1 Za pomocą implantu
strefowego mógł do pewnego stopnia złai wpływ obrażeń. Kiedy Morna choćby
częściowo odzyska świadomofl że ją zmusić do ruchu, zmusić do służenia mu na
wszelkie sposoby. Ą nością potrafi wygasić jej ból, ale mimo to jako załoga będzie bez '
na; jej stan nie pozwoli na uczenie się o Ślicznotce wszystkiego, co k ne. Musi zostawić
jej trochę czasu, inaczej na nic mu się nie przyda. Inaczej mówiąc, wydłużył się okres,
jaki musiał przeczekać w' ce. Sam odsunął moment, kiedy będzie mógł - może nawet
bezpiec podróżować z pomocą Morny. I nieważne, jak dobrze się ukrył; zmieniało faktu,
że łatwiej trafić cel nieruchomy niż ruchomy. Zwiększył ryzyko dla satysfakcji pobicia
Morny. Zranił się także w inny, subtelniejszy sposób. Należała do niego, da? Jak statek,
była na jego rozkazy. Miała implant strefowy, więc z nią zrobić, co zechce - albo
przejmując panowanie nad ciałem i ki nim, albo używając nacisku neuronowego, bólu i
rozkoszy, tak silny sama będzie wykonywać polecenia. Może jej kazać (teraz, kiedy był
przytomna i jej nie widział, wyobraźnia zaczęła go kusić) zrobić
48
z nią zrobić... tamto. Więc dlaczego boi się jej wyglądu? Uroda tyl-atwia sytuację -
pogłębia jej poniżenie, dobitniej wykazuje jego wła-Wszystko, co zakłóca to piękno, coś
mu odbiera, ył tak zaskoczony - w pewnym sensie nawet wstrząśnięty - tymi ami, że bez
zastanowienia wrócił do Morny, zaniósł ją do ambulato-i polecił komputerowi opatrzyć
rany.
Kolejny krok.
Wkrótce zdziwienie zmieniło się w jakieś wewnętrzne drżenie, dreszcz
kolicy brzucha. Nowe wizje wirowały mu w głowie. Nie myślał już
mście - o tym, że policjantka ZKG będzie jego załogantem, że powin-
lerpieć za to, co Pogromca gwiazd zrobił Ślicznotce. Teraz działał tyl-stynkt. Angus nie
miał zbyt wiele do czynienia z kobietami. W swej Mej karierze porwał kilka, przez jakiś
czas wykorzystywał je inten-'c, w końcu się ich pozbywał. Ale żadna nie potrafiła, jak
Morna Hy-
, wzbudzić w nim dreszczu, skłonić do nieoczekiwanych zachowań, a nie była mu tak
całkowicie poddana... ani tak godna pożądania.
Wciąż leżała nieprzytomna - może od pobicia, może od leków, jakie ' jej komputer. Nie
wiedziała, co się z nią dzieje, gdy rozpiął i zsunął
ombinezon.
Wciąż drżał. A jednak dobrze, że ją pobił. Pociemniałe, opuchnięte siń-
zyniły ją znośną; gdyby pozostała doskonała, musiałby ją zabić. Nie
by innego wyjścia.
Nie zwracał uwagi na jędrne piersi ani na delikatną wypukłość bioder.
ncentrował się na otarciach i siniakach. Wspiął się na nią.
Przeżył orgazm tak intensywny, że na moment wystraszył się, że coś
ie złamał.
Zanim się z niej stoczył, doznał satysfakcji, widząc, jak otwiera oczy,
zaczyna pojmować, co jej uczynił. Budził w niej obrzydzenie, ale nie gła mu się
przeciwstawić. To było przyjemne.
A jednak drżał ciągle.
Nie wiedział już, czy to z podniecenia czy ze strachu.
-
Czujesz się od tego mężczyzną? - Jej głos był pełen goryczy, żało-■• I oddalony,
jakby ślady jego ciosów stłumiły rozpacz. - Czy musisz e zniszczyć, żeby poczuć się
lepiej? Aż tak jesteś chory?
-
Zamknij się - odparł przyjaźnie. - Przyzwyczaisz się. Będziesz musiała.
Uśmiechał się, ale musiał oprzeć ręce na biodrach, żeby ukryć ich nie.
49
Jakby go nie słyszała... Jakby wciąż mówiła o tym samym.
-
To przez takich ludzi jak ty wstąpiłam do policji - szepnęła, i
Pomyślał, że to, co robi, może odebrać jej rozum. Może już (
Wyszczerzył zęby.
;
-
Naprawdę? - spytał przeciągle. - Myślałem, że po prostu lubi
Muskuły. Dzięki nim czujesz się jak mężczyzna.
Może wciąż była oszołomiona po ciosach, gwałcie i lekach. N nie słyszała. A może
naprawdę próbowała mu grozić.
-
Zakazana przestrzeń jest dostatecznie zła. Nie potrzebujemy
nych zagrożeń. Ale tacy ludzie jak ty są gorsi. Zdradzasz własny g
Karmisz się istotami ludzkimi albo ich przetrwaniem. I w ten spo
bogacisz. - Nie patrzyła na niego. Może gdyby spojrzała, straciłaby
gę i nie mogła powiedzieć mu tego wszystkiego. - Zrobię wszys
w mojej mocy, żeby cię powstrzymać - wyrecytowała jak prawdę v
Żadna cena nie jest zbyt wysoka za powstrzymanie takich ludzi.
Angus musiał odpowiedzieć. Mimo woli przypomniał sobie szi brawurę ślepego kapitana
Daviesa Hylanda, który próbował z nim v Nie mógł pozwolić, by kapitańska córka
pomyślała, że przejmuje groźbami.
- Ja? Ja jestem zagrożeniem dla przestrzeni ludzi? - Z każdym s narastał w nim gniew...
albo rozkosz. - A co z tobą? To nie ja zniszc wasz statek. Nie przeze mnie dostałaś
choroby skokowej. Nie ja was łem. Nawet do was nie wystrzeliłem. Sama zabiłaś
policjantów. Ti Było mu przyjemnie. Nauczy ją, gdzie może sobie wsadzić swoje grc Ja
jestem tylko kapitanem frachtowca. Ty jesteś zdrajcą.
Widział, że słowa sprawiają jej ból: skrzywiła się i odwróciła j Całkiem jakby ją
wyłączył, albo jakby szukała w sobie jakiejś kry gdzie wciąż mogłaby wierzyć w siebie.
Odpływała od świadomości
Nie mógł za nią podążyć. Dla niego strach był źródłem inspirac zwalał na dokonywanie
intuicyjnych susów, dzięki którym odgadł je robę skokową. Ale ta sama inspiracja czy
intuicja czyniła go ślep; emocje inne niż strach.
Miejsce, gdzie trafiła Morna, dla niego nie miałoby sensu. Uznał to cyniczne kłamstwo,
oszustwo zamaskowane, by zranić go tym mc
Morna zapadała się w dawne wspomnienia, w miejsce, gdzie sta tym, kim była dzisiaj: do
domu i do rodziców.
Jak mała dziewczynka, nieświadomie błagała matkę i ojca o pon
50
1
W pewnym sensie ich władza, by jej pomóc lub zaszkodzić, władza towania jej życia,
brała się głównie z ich częstych nieobecności. Obo-[ w policji, a zasada PZKG, by
tworzyć załogi z rodzin, nie dotyczyła i. W rezultacie Moma zostawała z dziadkami
(także emerytowanymi ranami Służby Bezpieczeństwa Korporacji Kopalni
Kosmicznych), Davies i Barony Hyland odlatywali w daleką przestrzeń, ryzykując zydla
obrony rodzaju ludzkiego przed przemocą i zakazaną przestrzenią. Moma dzielnie
znosiła tę samotność. Oczywiście, płakała, gdy odlaty-', i cieszyła się z ich powrotów.
Ale ukrywała głębsze emocje. Może et nie wiedziała, że istnieją. Rodzice zostawiali ją
przecież w domu, !e była kochana, gdzie o nią dbano; w domu, gdzie ciepło i miłość uzu-
ały ścisłe przestrzeganie prawa i obowiązków obywatelskich. Dla jej dków, tak samo jak
dla rodziców, dzieci były przyszłością, którą chro-PZKG i dla której przelewali krew jej
funkcjonariusze. Praktycznie każdy, kogo Morna poznała w dzieciństwie, był czynnym
byłym policjantem. Policjantem z powołania: kochali swoją pracę tak o, jak kochali
Momę, i z tego samego powodu. O jej rodzicach wyra-' się z głębokim szacunkiem i
podziwem, co przekonało ją, że matka xiec wykonują najważniejszą i konieczną pracę.
Zycie poza granicami emonii PZKG pełne było strasznych niebezpieczeństw, zagrożeń
dla ej ludzkiej rasy. Davies i Barony Hyland mieli dość odwagi i wiary, by im
przeciwstawić. Daleki kosmos niósł śmierć; wymagał bohaterstwa, "nninacji i idealizmu.
Czy dziecko mogło w to wątpić? Komu mogła wyznać, że czuje się
szczona i samotna? Kiedy już urosła i poznała właściwe słowa, przestała
'e wierzyć. Opuszczenie? Samotność? Nauczono ją widzieć ojca jako orła,
ry w niebie walczy z drapieżcami. A matka była panterą, zwinną i delikat-
dla swych młodych, ale obnażającą kły i pazury do walki z ich wrogami.
W dodatku dziadkowie, ciotki, wujowie - i rodzice, kiedy dostawali
"pustkę - żywili absolutne przekonanie, że Morna także kiedyś zostanie
licjantką. Podąży śladami rodziców właśnie dlatego, że jest inteligentna,
Ina i kochana.
Morna z powagą kiwała głową, jakby akceptowała tę misję. Wiedziała ~ak, że to fałsz.
Nigdy nie wstąpi do policji. Kiedy ból opuszczenia i sa-tności stracił wiarygodność,
nauczyła się gniewu. Jednak w jej życiu nie 0 nnejsca na gniew; pozostał zatem ukryty.
Zamiast marzyć o dorówna-rodzicom, nauczyła się mieć do nich pretensje.
51
Nawet w tym wieku potrafiła czuć do nich żal i się z tym nie zdi Żal jednak zmienił się
we wstyd - cała jej emocjonalna struktu gła zmianie - gdy usłyszała o śmierci matki.
Oczywiście, pierwsi powiedzieli jej o tym dziadkowie. Ale w głi ca, tam gdzie
przechowywała obraz matki, nie uwierzyła, dopóki ni szała o tym od ojca. Przyjechał do
domu na urlop, kiedy statek, na służył jako pierwszy oficer, krążownik PZKG
Niezłomny, dowlókł przystani w Rubieży Oriona. Gdy tylko złożył zeznania w sztabie, z
Morną i opowiedział jej całą historię.
Ocaliła nas, mówił. Przyznali jej Medal za Odwagę. Wierzył pewnie, że Moma chciała to
usłyszeć. Gdyby się nie poświęciła, zginęlibyśmy wszyscy. Obejmował siedzącą mu na
kolanach córkę i opowiadał. Bion uwagę okoliczności, była chyba jeszcze trochę za
młoda. Słuchała) Głos miał spokojny, wyraźny - głos człowieka, który zbyt podziwia
swojej żony, by przeciw niemu protestować. A jednak łzy spływa z oczu, zbierały się w
wielkie krople na podbródku i spadały, plamiąi kę na małych piersiach Morny.
Przechwyciliśmy wezwanie pomocy ze stacji przeładunkowe Rubieżą Oriona. Została
napadnięta. Pirat zaatakował nagle, znt większość sektorów mieszkalnych i kontrolnych,
zabrał całą gotową ładunku rudę i odleciał. Stacja byłaby pewnie bezpieczna, gdyby
wiedzieli, że jesteśmy w okolicy. Ale nikt o tym nie wiedział. Polowa Nie rozgłaszaliśmy
naszych planów.
Zostawiliśmy na stacji personel medyczny i leki, po czym rusz} w pościg.
Nazywał się Rozpruwacz. Nie był szybki i chyba nie miał napęd kowego. Był za to
ciężko uzbrojony. Nigdy dotąd o nim nie słyszę Nie mieliśmy pojęcia, że istnieją tak
potężne statki pirackie. Weszliśi walki o dzień lotu z pełnym ciągiem od Rubieży Oriona.
A zanim ich pędziliśmy, nasz statek był tak uszkodzony, że powrót zabrał nam ty
Oczywiście, wezwaliśmy ich do poddania. Powiedzieliśmy, że s sztowani. I nie
atakowaliśmy na ślepo. Po ich śladzie cząsteczkowy! znaliśmy, że to coś, czego dotąd nie
spotkaliśmy. Dlatego zachowy wi ostrożność. Ale tamci lecieli przed siebie i ignorowali
nasze komun W końcu musieliśmy zaatakować.
Zachowaliśmy ostrożność... Ale powinniśmy być ostrożniejsi. By
52
pewni siebie. I źli z powodu tego, co Rozpruwacz zrobił ze stacją.
liśmy glinami. Pracujemy w policji, Morno. Nie możemy zwyczajnie eliwać piratów, nie
dając im wcześniej szansy kapitulacji. Gdybyśmy
bili, nie bylibyśmy lepsi od tych, których zwalczamy.
A że nie byliśmy dość ostrożni i daliśmy im szansę kapitulacji, ich szy strzał rozpruł nam
całą burtę, jakbyśmy nie mieli osłon i nigdy
słyszeli o manewrach unikowych.
Czysty, nadświetlny strumień protonowy. Nic dziwnego, że lecieli po-1L Każdą odrobinę
energii zużywali na zasilanie tego działa.
Przez chwilę kapitan Davies Hyland nie mógł się oprzeć skłonności do głaszania
wykładów: to dlatego krążowniki PZKG nie korzystają z ta-j broni. Nam niezbędna jest
zwrotność i szybkość. Nie stać nas na syste-
oszczędzania energii, jakich wymaga takie działo.
Byłem wtedy na mostku. Mostek nie został trafiony. Ale ich strzał spo-
ował takie uszkodzenia, że natychmiast straciliśmy namiar. Pozrywało
wody. Wciąż mieliśmy energię, ale nie mogliśmy wymierzyć dział.
tępny taki cios by nas wykończył. Przeżyliśmy, ponieważ Rozpruwacz ebował czasu,
żeby naładować działo.
Byłem bezpieczny - w każdym razie na minutę czy dwie - ale twoja
'a nie była. Została na stanowisku przy systemie celowniczym. A sy-
y celownicze znajdowały się w części Niezłomnego, którą trafił Roz-
wacz. Wszystkie stanowiska bojowe umieszczono w osi statku, ale kie-
cała burta została rozcięta, ucierpiało nawet stanowisko twojej matki.
kła grodź, rozchodziły się spawy. Z kabiny zaczęła wyciekać atmosfera.
Mogła się ratować - przynajmniej na minutę czy dwie. Wyciek nie był fity. Mogła
opuścić stanowisko i zahermetyzować je za sobą. Automa-zny układ blokady przejść
można wyłączyć ręcznie. Nie zrobiła tego. stała na pozycji. Kiedy spadało ciśnienie i
kabina traciła powietrze, ona
owała, żeby przełączyć systemy celownicze - żebyśmy mogli strzelać.
Udało jej się, Momo. Dlatego Niezłomny przetrwał i mogę dziś z tobą
zmawiać. Zdążyła na czas. Uderzyliśmy Rozpruwacza wszystkim, co by-
na pokładzie. A że potrzebowali energii do manewrów, nie mogli znowu
ehomić strumienia protonowego. Walczyliśmy, aż ich uszkodzenia sta-
siC zbyt ciężkie. Wtedy odlecieli.
Ale twoja matka zginęła. Kiedy skończyła pracę, automatyczna bloka-•ue pozwoliła jej
opuścić stanowiska. Ciśnienie spadło poniżej dopusz-ej granicy.
53
Wiesz, jak się umiera w próżni, Momo. Nie jest to przyjemny Ale dla mnie pozostaje
piękny, tak piękny, jak twoja matka. Oddała swych towarzyszy. Jeśli ja też kiedyś zginę,
odejdę z dumą. To ci oj
Rysy orła błysnęły przez łzy, znajome jak jego przekonanie i jej ne ramiona.
Nikt w PZKG nie spocznie, dopóki twoja matka nie zostaj mszczona. Powstrzymamy
Rozpruwacza i każdy statek podobny do Powstrzymamy wszystkich piratów, którzy
wyprzedają ludzkość.
Zanim skończył opowieść, Morna postanowiła, że ona także ws
policji. Za bardzo się wstydziła, żeby podjąć inną decyzję. Poczuła!
emocja ta straciła sens, gdy tylko została ujęta w słowa - że to ona
matkę - tym, że miała do niej żal. Powiedziała więc sobie, że to ji
i powinność wobec ludzkiej przestrzeni, ojca, wspomnienia matki i;
musi przyłączyć się do tych, którzy przeciwstawiają się zdradzie lud
To były tylko słowa. i
Warto jednak zaznaczyć, że nigdy nie znaleziono Rozpruwacza na dowiedziała się o tym
w czasie studiów na Akademii PZKG. Nig J nie spotkał tego statku. Może w pustce
zginął od uszkodzeń. Może 1 wątpliwego schronienia w zakazanej przestrzeni i nigdy
stamtąd ni wrócił. A może przekształcił się jakoś (na przykład wymieniając rdaj nych),
zmienił rejestrację i kody tak, że był nierozpoznawalny. Obij jaką złożył Mornie ojciec,
nie została dotrzymana.
Wtedy, w Akademii, tę porażkę uznała za powód, by tym ba świecić się powołaniu.
Skoro wciąż istniał Rozpruwacz i podobne skoro kwitło piractwo, tym bardziej byli
potrzebni tacy ludzie jak ludzie, którzy mieli powód do wściekłości i doświadczenie, by
tę kłość skierować we właściwą stronę.
Morna została jednym z najlepszych kadetów na roku - była d ojca i pamięci matki. Jeśli
miała wątpliwości -jeśli odczuwała niepe co do ojca czy PZKG, czy co do własnej
odwagi, ukrywała je nawet sobą.
Kiedy weszła na pokład Pogromcy gwiazd, by wraz z kapitanę viesem Hylandem bronić
ludzkiej przestrzeni, pozostałe jeszcze wą' ści były ukryte tak głęboko, że mógł je
wydobyć na powierzchnię ty' ki człowiek jak Angus Thermopyle.
A mimo to zabiła swojego ojca. Zniszczyła to, co pozostało z Ta świadomość uderzyła w
najgłębiej ukrytą część wstydu - w
łużyła na to, by ją opuszczali; w wiarę, że swoimi skrywanymi pre-jami zabiła matkę.
Kiedy byli jej najbardziej potrzebni, bezradnej w ambulatorium Ślicz-
jd, z implantem strefowym w głowie i z pochylonym nad nią Angusem, 'ce nie przyszli
jej z pomocą. Jak by mogli? Nic, co dla niej zrobili ani co jej ofiarowali, nie przygo-ało
jej na kryzys choroby skokowej. Na świadomość, że destrukcja, zająca wszystkim,
których kochała, kryje się nie w zakazanej przestrze-
' pirackich statkach, ale w niej samej.
Kiedy powróciła z myślowej wyprawy w poszukiwaniu odwagi, jej wyrażały
nieskończone, nieuleczalne cierpienie.
-
Nawet jeśli mnie się nie uda - oznajmiła, jakby jej serce było puste -
ś inny to zrobi. Nieważne, co o mnie myślisz. Może masz rację. Może
rawdę jestem zdrajcą. Ale są lepsi policjanci ode mnie, silniejsi. Oni cię
ią. I zapłacisz za wszystko.
Umilkła. Mgła w oczach znikała. Wydawała się dzielniejsza, bardziej bezpieczna. Sutki
sterczały na jej piersiach, jakby mogły zadawać rany. Angus odruchowo wsunął rękę do
kieszeni i objął palcami sterownik, ń miał mokrą od potu.
Ale Morna myliła się. Był pewien, że się myli. Oczywiście, pieprzone y złapałyby go,
gdyby tylko mogły. Rozprułyby mu statek, a jego sago z rozkoszą zabiły. Ale nie z
powodu tego, co jej zrobił. Albo tym mikom. To tylko wymówki, preteksty tak puste, jak
jej ton. PZKG nie niła ludzi. Niby po co? Chroniła pieniądze. I siebie. Chroniła prawo do
gardzania ludźmi takimi, jak Angus Thermopyle. Gliny spróbują go złapać i zabić nie
dlatego, że przelał krew, ale że bierał zysk PZKG. W tych okolicznościach naprawdę nie
rozumiał, dlaczego tak długo da-ał jej spokój, ofiarował czas na znalezienie odwagi. Nie
miał żadnych po-odów. Ale był albo podniecony, albo rozzłoszczony; to go powstrzymy-
ało. Zresztą miał w kieszeni sterownik jej implantu strefowego. Niech na-era odwagi,
jeśli zdoła. Im będzie dzielniejsza, tym większą przyjemność rawi mu jej złamanie. I
kiedy tylko o tym pomyślał, znowu poczuł erekcję. Zamiast się z nią kłócić, wyjął rękę z
kieszeni. Ruch palców rozdzielił kombinezonu i odsłonił sterczącego penisa.
-
Nie mają szans - wychrypiał, odsłaniając żółte zęby. - Mówiłem ci
54
55
przecież: jestem draniem. Najgorszym draniem, jakiego możesz
I umiem robić to, co robię. Przez całe życie uciekam przed gliniarza
śli mnie kiedyś złapią, ty już tego nie doczekasz. A tymczasem troi
z tobą zabawię. Jesteś teraz moją załogą. Nauczysz się słuchać rozl
Mam też stare rachunki do wyrównania. Sporo rachunków. Wyrowi
z tobą. Kiedy skończę, będziesz chciała mi uciec tak bardzo, że cię j
wie zabije. A ja nie pozwolę ci nawet pisnąć.
j
Zerknęła na jego krocze. Usta zdradzały wyraźną ochotę, by wy
walczyła, żeby nie dać mu się zastraszyć. Cofniecie się w przeszłoś*!
nie dało jej odwagi, ale miała jakąś wewnętrzną siłę, której jeszcze
nie zdążyła wypróbować.
I
- Jeśli nikt cię nie powstrzyma, ja to zrobię - powiedziała drżącyJ sem. - Znajdę okazję.
Nie mogę walczyć z implantem strefowym; to dza twoją korzyść. Ale obezwładniona nie
mogę dla ciebie pracować. MusJ zwolić mi poruszać się samodzielnie... myśleć
samodzielnie. Znajdę oki Jej opór lekko go niepokoił... i lekko podniecał. Miał ochotę zrJ
uderzyć, ale wiedział, że sprawi to tylko niewielką przyjemność. Pra wą rozkosz
przeżyje, łamiąc w niej ducha. Zresztą to konieczne, rację: nie może pomagać w pilotażu
pod kontrolą implantu strefo' Zbyt złożone były wymagania, a zbyt prymitywne fukcje jej
imp Gdyby przez cały czas miał jej mówić, co robić, byłaby całkiem be teczna. A
pozwalając działać samodzielnie, zbyt wiele by ryzykowa może opuścić kryjówki, póki
nie będzie pewien, że jest całkiem złan A jednak w części to właśnie jej niezłomny duch
czynił ją tak j pożądania.
Nie wahał się jednak. Zrobił już zbyt wiele kroków w kierunku, 1
go nie pojmował. Wciąż ze sterczącym z rozcięcia kombinezonu pen
włączył sterownik.
1
Nie mogła się przeciwstawić; zapadła w stan posłuszeństwa, poda
do hipnozy. W tym stanie nie kierowała już swoimi ruchami.
1
Kilka razy przełknął ślinę, żeby zwilżyć gardło. Nacisnął kilka kla\w
- Usiądź - warknął.
I
Patrząc tępo, usiadła i zwiesiła ręce po bokach.
I
Sięgnął do szafki przy grodzi i znalazł skalpel. Podał jej.
I
-Weź. 1
Mimowolnie zacisnęła palce. Tylko ciemność w jej oczach świadB
ła, że wie, co się dzieje.
Ę
56
Musiał zacisnąć pięść, żeby się uspokoić. Czuł, że zbliża się orgazm.
_ Przyłóż ostrze do cycka.
Sterownik zmuszał ją do posłuszeństwa. Nie musiała patrzeć na to, co ■ j«ja ślepo
przesunęła skalpel i ostrze oparło się o sutek: jasne srebro na e. Sutek był nabrzmiały i
twardy, jakby przygotowany na cięcie.
- Słyszysz mnie - powiedział chrapliwie. - Wiem, że słyszysz, więc ażaj. Mogę cię
zmusić, żebyś się pokaleczyła. Jeśli zechcę, obetniesz je cycki. - Miał ochotę kazać jej,
żeby nacięła skórę. To by jej pokaza-jaką ma władzę. Bał się tylko, że jeśli to zrobi,
wytrysk nastąpi natych-"ast. - Pamiętaj o tym, kiedy będziesz marzyć, żeby mi złamać
kark. To cię złamię. Będę cię łamał tak, że wreszcie to pokochasz. Będziesz za
tęsknić. Wtedy złamię cię jeszcze trochę. Dopóki nie pozostanę ci tyl-ja; będziesz żyła
dla mnie.
Nadal wpatrywała się w pustkę, ale widział, jak rodzi się w niej strach -
którego nie może z siebie wydać.
Wydawała się tak przerażona, że niewiele brakowało, żeby wyłączył
plant strefowy. Byłoby wspaniale, gdyby zmusić ją do zrobienia tego, co
ce, ze strachu, nie z nakazu implantu. Zmusić ją, żeby odłożyła skalpel
szafki, potem podeszła, uklęknęła przed nim i otworzyła usta, by mógł
ę jej wcisnąć aż do gardła. Kciuk spoczął już na przycisku...
W ostatniej chwili instynkt wziął górę. Nie mógł ryzykować, nie powi-'en zapominać o
jej groźbach. Może jest silniejsza niż mu się zdaje. Jeśli
Te myśli tłumiły w nim pożądanie. Gniewny, trzymał Momę pod konia.
Poruszając się jak robot, reagując jedynie na polecenia implantu, od-'osła skalpel na
miejsce. Kiedy kazał jej się uśmiechnąć, rozciągnęła war-
lecz twarz pozostała bez wyrazu. Posłusznie uklęknęła przed nim.
Penis nie był już tak sztywny jak przed chwilą. W głębi serca Angus zuł rozczarowanie.
Tchórzostwo odebrało mu coś, czego pragnął. Ale roz-zarowanie wzbudziło gniew, a
gniew mógł się przydać. Nagle rozzłosz-zony, siłą otworzył jej usta i wbijał się w nią aż
do wytrysku.
Poczucie wyczerpania ogarnęło go tak nagle, jak przedtem wściekłość; izesłoniło
wszystko. Nie patrząc nawet, wcisnął sekwencję klawiszy, orają uśpiła. Zostawił ją
potem nagą na podłodze ambulatorium. Uznał, jest zmęczony i ruszył do kabiny, żeby
odpocząć.
Ale nie był zmęczony. To, co odczuwał, nie było znużeniem - było
57
wrażeniem straty. Po kilku niespokojnych minutach w koi, mrucz
nie poszedł na mostek i uruchomił konsolę. Włączył kamery, żeby
rany, jakie Pogromca gwiazd zadał jego statkowi.
-i
Ślicznotka miała straszliwie wgniecioną burtę. Stalowy szkielet już niezawodny. Część
dziobu wyglądała jak uderzona taranem, j
Można ją jeszcze naprawić. Wiedział, gdzie się udać, żeby ją j pospawać i uszczelnić.
Ale nigdy już nie będzie taka jak dawniej. J
Angus Thermopyle patrzył na rany statku i łzy płynęły mu z oq
1
Od tamtej chwili nie uderzył już Morny Hyland. Należała do niego miał zamiar często jej
używać. Nie chciał jej uszkodzić.
Powodowany gniewem, żalem i mglistym, nie wyjaśnionym uczuciem, przestał panować
nad własnym życiem, wykorzystywał ją tak intensyw-:e, że dopiero po kilku dniach
zaczął ją uczyć, jak ma mu pomagać na licznotce. Wcześniej rzadko miewał do czynienia
z kobietami. Właściwie 'gdy nie wątpił, że całkiem dobrze mógłby żyć bez nich. Ale
teraz jego ózg aż się gotował z żądzy. Perwersje, jakie nigdy nie przyszły mu do owy,
teraz wydawały się podniecające, nawet niezbędne. Im częściej glądał jej bezbronne
piękno, im częściej wykorzystywał jej ciało, tym ocniej panowała nad jego wyobraźnią,
tym większą zdawała się mieć nad
i władzę.
Pozostawanie w tym miejscu było szaleństwem: był nieruchomy, ukry-i bezbronny. Od
kilku dni powinien już lecieć do najbliższej nielegalnej oczni. Oddalona o kilka tygodni
lotu na dopalaczach, znajdowała się już za granicą zakazanej przestrzeni, gdzie policja
nigdy nie zaglądała. Po-Huen wyruszyć... Ale wciąż myślał o tym, co może zrobić
Momie, jak °ze się cieszyć jej wymuszonym posłuszeństwem. Szukał ujścia dla swej
59
intymnej, osobistej wściekłości. Mocna linia jej bioder i miękka brzucha nawiedzały go
w snach. Budził się, widząc, że mimo jej piersi unoszą się ku niemu. Przez parę dni nie
mógł myśleć o nic~ Pewnego dnia, w okresie, gdy uwalniał ją spod władzy impl widzieć
jej rozpacz, obrzydzenie, mdłości - widzieć je i rozkosz nimi - odezwała się.
- Dlaczego to robisz? - zapytała. - Dlaczego tak bardzo mnie dzisz?
Byli w ambulatorium, ponieważ tutejsze łóżko było wygodni innych. Morna siedziała na
podłodze, oparta o grodź, z nogami ' podciągniętymi do piersi i twarzą ukrytą za
kolanami. Widywał już ry w ściekach na Stacji Gór-Komu i nie tylko, ludzkie wraki,
nerw wych narkomanów, nawet przekaźniki fali zerowej, mające więcej i nadziei niż ona.
Załamywała się, tak jak jej obiecał. Już teraz było niemożliwe, żeby znalazła w sobie
odwagę i znowu chciała mu gro A jednak ciągle szukała... próbowała coś znaleźć...
Dlaczego to robisz? Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? Była jak Ślicznotka - pełna
niespodzianek. - A jaka to różnica? - mruknął, żeby coś powiedzieć. - A dlac~ ty masz
chorobę skokową, a nie ja? Kto wie? Kogo to obchodzi? Tylko to jest ważne.
Odrobinę uniosła głowę: nad kolanami ukazały się oczy, c zgnilizna i ruina. Głos drżał,
jak ze strachu albo w szaleństwie.
-
Stać cię na więcej.
Przygryzł wargę. Z jakiegoś powodu czuł się łaskawy, niemal w:
duszny. Całkiem możliwe, że zwariowała. Duma właściciela rózg niby rodzaj afektu.
-
Dobrze - powiedział nagle. - Opowiem ci coś o sobie. Drobn
zod, który pomoże ci zrozumieć. - Uśmiechnął się drwiąco. - Kiedyś
szkałem w szkole z jednym chłopakiem. W szkole reformującej. Byłe
smarkanym dzieciakiem, za głupim, żeby nie dać się złapać. Dranie,
rwali mnie, kiedy częstowałem się z automatu żywnościowego. Oc
ście, nic ich nie obchodziło, że robiłem to z głodu. Chcieli tylko mnie
formować. Uczynić „produktywnym członkiem społeczeństwa". Zł
mnie. Dlatego zamknęli mnie w szkole. Nienawidziłem tego. I obiec
sobie jedno: nikt już nigdy nigdzie mnie nie zamknie.
To była tylko dygresja. Angus nie chciał nawet myśleć o ty
60
oo zaniknąć. Gdyby spróbował, jego obecny swobodny nastrój
ijby w furię. W ciągu długich lat dokonał desperackich czynów,
, SZaleńczych, które zapewne zyskały mu opinię człowieka odważ-
Ale odwaga nie miała tu nic do rzeczy. Robił to wszystko, by uciec
' groźbą zamknięcia.
_ W pokoju mieszkaliśmy we dwójkę - podjął. - Powiedzieli, że mam t. Normą było
raczej trzech albo czterech. Ale to nie było szczęście. :li mnie samego z tym gówniarzem,
bo uznali, że dobrze mi to zrobi. Miał ochotę splunąć, wspominając władzę, jaką nad nim
mieli. - To byli gliniarze. Jak ty. Mówili o ochronie, o reformowaniu, ale nade chodziło
im o demonstrację siły. Siły, żeby mnie zabić. Albo złamać, na jedno wychodzi. Byłem
zwykłym szczurem, złapanym na okradaniu . Nie mogłem się bronić. Myśleli, że mnie
pokonają. A mój współ-lec miał być dla mnie przykładem, jako ich sukces. Przyłapali go
wykradaniu papierów z portfela ojczyma i dopiero po pięciu latach szkole reformującej
wstąpił na ścieżkę cnoty. Chcieli, żeby mi pomógł. Skrzywił się z niechęcią.
-
Miał na imię Scarl. Wredny był drań, taki, co to je gówno i jeszcze
uśmiecha. Białe zęby... I chciał mnie zreformować. Cokolwiek, byle
o się wykazać. Odgadł już, że tylko w jeden sposób można ich poko-
: zostać ich małym skarbem, udawać słodkiego, zmusić, żeby się nim
'kowali. A teraz dostał szansę, żeby się zasłużyć. Był żałosny. Chciał, ym uważał go za
przyjaciela, więc ciągle pokazywał, jak to się o mnie
szczy. Nauczył mnie, jak działa szkoła. Nie pozwalał, żeby więksi dra-mnie bili. Pokazał,
jak dostawać nagrody, jak trafić na listę miłych dzie-"ów. I tak codziennie, od rana do
wieczora. Rzygać mi się chciało. Ale
łożyłem mu. Angus dotarł do swojego ulubionego fragmentu.
-
Biedny Scarl do końca nie wiedział, co go trafiło. Mieliśmy szafki,
ażano, że dzieciaki powinny zachować coś osobistego, poza kontrolą.
szyscy chowali swoje klucze, jakby trzymali w tych szafkach jakieś skarby, e on nie był
w tym dobry. Znalazłem jego klucz. A potem okradłem parę koi gliniarzy. Wyniosłem
trochę drobiazgów: fiolki nerwosoku, zabawne ówki... Co mi wpadło w ręce. Jeden z
nich miał wielką kolekcję świńskich jęć. - Wyszczerzył zęby. - To stamtąd biorę
większość pomysłów. Nie zareagowała.
-
Wsadziłem to wszystko do szafki Scarla, zamknąłem i wsadziłem
61
klucz na miejsce. Niczego nie zauważył. Ale następnego dnia g ły szału. Wpadli do
pokojów, kazali nam oddać klucze i stać na go ścianami, kiedy przeszukiwali szafki. A
jak znaleźli to wszystko dobry Scarl zemdlał.
Angus zaśmiał się z przymusem, ale niezbyt przekonująco. Z ' powodu satysfakcja z tego,
co zrobił Scarlowi, straciła smak. Pozo ko gorycz w ustach, jakby ktoś go oszukał.
Usiłował znaleźć w sobie radość, by dokończyć.
-
Te świńskie zdjęcia go załatwiły. Były zbyt krępujące dla
Wywieźli go. Może trafił do pudła dla dużych chłopców. - Nieś'
czuł już radości. - A mnie przenieśli do pokoju z bandą sukinsynów
tłukli mnie w kącie, jeśli akurat nie mieli nic innego do roboty. I
stało, dopóki w końcu nie udało mi się wyrwać i uciec.
Nie drgnęła nawet. Wciąż spoglądała na niego mrocznie ponad mi. Wciąż czekała.
Dopiero po chwili spytała:
-
A co to ma wspólnego ze mną?
-
Co? - Zapomniał, o co pytała.
-
Zdradziłeś kolegę. - Głos miała chrapliwy, pełen napięcia wszystkim, co z nią
robił. - Ale przecież on cię ochraniał. Zdrada zaszkodziła bardziej tobie niż jemu. Co to
ma wspólnego ze mną?
Angus zapiął kombinezon. Ku jego żalowi, łaskawy nastrój gJ ulotnił.
-
To było przyjemne. I właśnie tyle ma wspólnego z tobą. Był
jemne.
Odwrócił się, by odejść.
-
Przestań - powiedziała do jego pleców.
Znieruchomiał.
-
Jak dotąd miałeś „uprawnione użycie". Dla tego implantu s
go. Potwierdzę to. Powiem, że musiałeś, żeby ratować nas obój
skończ z tym. Przestań.
Angus obejrzał się. Nie patrzyła na niego.
-
Co się stało z policjantką? Co się stało z groźbami? Myślał szukasz jakiegoś
sposobu, żeby mnie wsadzić.
-
Boję się - szepnęła błagalnie. - Chcę żyć.
To, jak ściskała kolana i kryła twarz, nagle wzbudziło w nim w że oto stanęła wobec
ostatecznego tchórzostwa.
Będę ci pomagać w locie do Stacji Gór-Komu. Zeznam... Powiem, że BŚ to, co
konieczne. Uwierzą mi. Jestem PZKG. Będę milczeć o tych tach. Ja... - Glos jej się
zaciął, ale zmusiła się, by mówić dalej. - Zro-szystko, co chcesz. Będę twoją kochanką.
Żebyś tylko przestał. Prze-
oinie ranić.
przez jedną niezwykłą chwilę Angus słuchał jej, jakby potrafiła go
-onać... Jakby miała moc wzbudzania litości. Czyżby już ją złamał?
upadła już tak nisko?
Ale te dziwne emocje niemal natychmiast ustąpiły przed strachem
-wem.
_ Nje _ warknął. - Nigdy nie przestanę. Nie przestanę cię ranić. Jesteś
przerażona. A to mi się podoba.
Wyszedł, zanim zdążyła zirytować go bardziej. Zostawił ją, żeby mo-skorzystać z sana
albo odpocząć... Zrobić cokolwiek, żeby przygoto-
się dla niego.
62
8
Odkrył jednak, że pociąg do jej ciała w nie wyjaśniony sposób Wspomnienie
współlokatorów ze szkoły reformującej przywo' myśl niebezpieczeństwa obecnej
sytuacji. Za bardzo się narażał. O Morna Hyland sprawiała mu wiele przyjemności, ale
nie była w ryzyka, pozostawania w kryjówce, w bezruchu, bez remontu.
Nie miał sposobu, by dokładnie ocenić uszkodzenia statku. Zmę metalu przynosi czasem
nieoczekiwane skutki. Grodzie Ślicznotki zostać osłabione; może wkrótce zaczną
przepuszczać, a nawet A Moma należała do niego: mógł ją mieć w każdej chwili. Zatem
po wanie tutaj było głupotą. Narażał siebie, niczego w zamian nie zysk
Kiedy brała nieskończenie prysznic - próbując, pomyślał z chem, zmyć z siebie jego
dotyk - zaczął przywracać do życia ni systemy Ślicznotki.
Najpierw, dla bezpieczeństwa, zaprogramował nowy zestaw k priorytetów i alarmów
wokół tego, co Morna będzie mogła zrobić, uzyska dostęp do konsoli. Ustalił także
sygnały ostrzegawcze, g próbowała czegoś nieprzewidzianego. Kiedy skończył,
przetestował nery i czujniki.
64
potwierdziły to, co już wiedział: Ślicznotka miała niebezpieczne mar-
pole tam, gdzie zderzenie zmiażdżyło anteny i kamery. To oznaczało,
-dzie musiał utrzymywać stały obrót wokół osi, żeby działające czuj-• i szperacze
rekompensowały częściową ślepotę. To poważny problem; ' lot jest trudny dla pilota i
ciężko analizować docierające dane. Rozwiąże miało jednak pewną zaletę: jeśli
Ślicznotka ma wirować, Morna nie e mogła się poruszać. Będzie siedzieć w fotelu,
przypięta pasami.
-ajmniej o nią nie będzie musiał się martwić.
Był niemal gotów, by wezwać ją na pierwszą lekcję, gdy na ekranie za-
gało czerwone światełko.
Serce mu zadrżało. Instynktownie napiął mięśnie ze strachu, jakby ktoś
owal Ślicznotkę. Ale nie, przecież wiedział, wiedział od razu, choć rę-mu się trzęsły.
Sprawdził źródło alarmu.
Ambulatorium.
Moma Hyland nie była nowicjuszką. Dobrze ją wykształcili w Aka-
». W ciągu kilku sekund, które poświecił na identyfikację zagrożenia, iło jej się
przeprogramować komputer medyczny.
Ekran wyświetlił listę jej instrukcji. Nakazała aparaturze wstrzyknąć
ie śmiertelną dawkę nerwosoku.
Morna...
Angus Thermopyle był tchórzem: najlepiej sobie radził, kiedy się bał. Ie myśląc, nawet
nie mając czasu na myślenie, wiedział, że nie zdąży za-
kować komputera ze swojej konsoli. Musiałby wykonać zbyt wiele kro-
w. Już dawno usunął ze sprzętu medycznego wszystkie zabezpieczenia.
-bulatoryjne komputery programowano, by raczej chroniły niż narażały
_cie pacjentów, ale skalpele i narkotyki tak łatwo pozwalały się pozbyć
epotrzebnej załogi... Dlatego wykasował z systemu wszelkie ograni-
nia.
Wykorzystując słabe ciążenie asteroidu, poderwał się z fotela, ode-™ął i niemal pofrunął
w stronę korytarza. Równocześnie ścisnął w kieszeni sterownik implantu strefowego.
ciągu ostatnich dni nabrał wprawy i bez trudu znajdował odpowiednie
ciski. Minęły najwyżej cztery sekundy od identyfikacji alarmu, gdy
dusił klawisz wywołujący katatonię.
Ale nawet cztery sekundy były zbyt długim okresem. Przechytrzyła go.
"^d wprowadzeniem instrukcji położyła się na łóżku, a nawet przypięła
65
pasami. Była teraz nieruchoma i bezwładna, ale nie mogło jej to oci przed sondą
sięgającą z bloku medycznego i wymierzoną w żyłę na szyi. ;r
Szybki jak przerażenie, Angus przecisnął się przez drzwi i chwycił sondę. Nie miał czasu
na ostrożność: złapał igłę palcami i złamał.
Sonda znieruchomiała. Na panelu zamrugała lampka sygnalizująca,' awarię.
Nie zwracał na nią uwagi. Morna leżała pogrążona w katatonii, ate'
chwycił ją mocno za ramiona i potrząsnął. i
- Co z tobą! - wrzeszczał do jej nieruchomej twarzy. - Zwariowałaś?! *
Nie mogła odpowiedzieć, co tym bardziej budziło w nim chęć, by * uderzyć. Ale kiedy ją
puścił, żeby się zamachnąć, dostrzegł plamkę na jej ramieniu.
Niech to...
Podniósł dłoń do oczu.
Łamiąc igłę, skaleczył się w palec.
Zdawało mu się, że widzi przezroczysty płyn mieszający się z krwią wokół ranki.
Nerwosok był przejrzystą cieczą, bezbarwną, bez smaku i bez zapachu, ściąganą do
synapsów nerwowych. Zdolną zabijać.
Z trudem pohamował bezrozumny odruch, by wyssać ranę.
Wiedział, co musi zrobić. Desperacja była dla niego stanem normalnym. -'
Drżącymi rękami odpiął Mornę. Zrzucił ją na podłogę i zajął miejsce na łóżku. Sięgnął
do konsoli komputera.
Sytuacja alarmowa.
Odwołaj zastrzyk.
Usuń awarię.
Lecz zatrucie nerwosokiem.
Źródło zatrucia: prawa ręka.
Spokojnie, żeby gwałtowne poruszenia nie przyspieszyły rozprzestrze* niania nerwosoku
w organizmie, położył się na wznak i otworzył prawą-dłoń przed próbnikiem.
Maszyna z mechaniczną wprawą oczyściła i opatrzyła ranę. Po zmianie igły,
cybernetyczne ramię wstrzyknęło mu - zgodnie z wyjaśnieniem na monitorze - niewielką
dawkę środka blokującego, dzięki czemu nerwosok nie zostanie zaabsorbowany, ale
usunięty z ciała z odchodami.
Zastrzyk zawierał także znaczną ilość kataleptyku, żeby uspokoić przyspieszony puls i
oddech.
Cały zabieg nie trwał nawet minuty.
Czując lekkie zawroty głowy, Angus usiadł i spojrzał na bezwładne ciało Momy.
Miała na sobie kombinezon. Chciała się zabić, ale pamiętała, żeby najpierw coś na siebie
włożyć. Pewnie nie mogła już znieść widoku własnego ciała, fizycznej powłoki, która tak
wiele cierpień przyniosła duszy. Jednak mimo ubrania i mimo zwiniętej pozycji, będącej
wypadkową jego pchnięcia i nikłej siły ciężkości, nigdy nie wydawała mu się tak
atrakcyjna, tak zagubiona i godna pożądania.
Kataleptyk wywierał dziwny wpływ, sprowadzał poczucie niezwykłego spokoju.
Angus wyjął z kieszeni sterownik i uwolnił Mornę.
Drgnęła; otworzyła oczy. Przez chwilę chyba nie mogła sobie przypomnieć, co się stało.
Potem zobaczyła Angusa i na jej twarzy pojawiła się rozpacz.
-
Wstań - burknął ponuro, choć bez gniewu.
Przez chwilę pozostała na ziemi, zwinięta w kłębek i niezdolna do ruchu, jakby straciła
wszystkie siły. Spazm mijał powoli; wyprostowała ręce, podwinęła nogi, aż wreszcie
stanęła przed nim. Nie podnosiła głowy.
Oczyma wyobraźni zobaczył, że ją bije. Czuł, jak ręka podnosi się ociężale, czul wstrząs,
kiedy grzbiet dłoni trafia w jej twarz. Zasługiwała na to. Ale nie zrobił nic. Jego spokój
był zadziwiający.
Być może dokonał czegoś wspaniałego, doprowadzając ją do takiej rozpaczy, że
spróbowała samobójstwa.
-
Potrzebna mi jesteś żywa - oznajmił cichym głosem. - Jeśli jeszcze
raz spróbujesz czegoś takiego, potraktuję cię tak, że wszystko, co dotąd
przeżyłaś, wyda ci się romansem. Nie myśl, że nie ma nic gorszego. Jest Je
śli zechcę, zabiorę cię do najbliższej nielegalnej stoczni i zostaniesz publicz
ną dziwką, dostępną dla każdego syfilityka w całym pieprzonym pasie.
Zsunął się z łóżka. W stanie łaski, jakby właśnie udzielił jej rozgrzeszenia, rzucił przez
ramię:
-
Chodź. Pora, żebyś zaczęła zarabiać na utrzymanie.
Ruszył w stronę modułu dowodzenia Ślicznotki.
Wciąż nie wiedział dlaczego jej nie uderzył. To na pewno wpływ kataleptyku. Albo
możliwość, że wkrótce może być dostatecznie zrozpaczona, żeby się w nim zakochać.
66
I
Istotnie, miał szczery zamiar dowiezienia jej do najbliższej nielegalnej stoczni. Miał
również zamiar wykastrować pierwszego mężczyznę, który spróbuje jej dotknąć.
Prawda dotarła do niego po kilku dniach, gdy Moma przygotowywała Ślicznotkę do
opuszczenia kryjówki. Uczyła się szybko - szybciej niż się spodziewał. Nauczyła się też
wykonywać polecenia w sposób, który go uspokajał, który tłumił pragnienie, by mieć
pełną władzę nad całym statkiem.
Monia była smutna; jej twarz pobladła i wyblakły emocje. Najwyraźniej obrzydliwość
żądz Angusa przełamała w niej opór. Równocześnie była spokojna, stabilna, ucieszona,
że wreszcie ma coś do roboty, ma funkcję związaną z umiejętnościami pilotażu. Jakby
wdzięczna za to, że pozwolił jej pracować, wykonywała wszystkie rozkazy natychmiast i
tak dobrze, że wzbudzała zaufanie. Zrobiła na nim wrażenie szybkością i dokładnością,
więc posunął się aż do rozłączenia części przekaźników i zdalnych systemów, przenosząc
niektóre funkcje na jej konsolę.
Kiedy tylko to zrobił, natychmiast zaczął się martwić. Ale odrobina chytrego
programowania pozwoliła zainstalować równoległy sterownik jej
implantu strefowego na własnej konsoli. Teraz mógł Mornę unieruchamiać i włączać bez
sięgania do kieszeni, co byłoby trudne przy ruchu obrotowym statku i w warunkach
przeciążenia.
Znowu spokojny, przestał ją obserwować i pozwolił samodzielnie przygotować
Ślicznotkę do startu. Przez ten czas zajął się analizą swoich finansów.
Potem dłuższą chwilę poświęcił na przekleństwa - tym bardziej wściekłe, że musiał
trzymać język za zębami - nie chciał, by go słyszała.
Z powodu pieniędzy nie mógł lecieć tam, gdzie zamierzał. Nieważne, jak dobrze go tam
znali - a może właśnie dlatego, że go znali - stocznia tuż za granicą zakazanej przestrzeni
na słowo nie przedmucha nawet śluzy. Co prawda dostarczał im towarów, które
sprzedawali, ale to ich nie skłoni do udzielenia kredytu. Jeśli nie może z góry zapłacić za
remont, to remont nie zostanie wykonany. Gdyby spróbował blefować, ryzykował
morderstwo albo coś jeszcze gorszego: że zabiorą mu statek.
Oczywiście, naprawa na Stacji Gór-Komu byłaby tańsza. Niektórym udzielano nawet
kredytu. Ale Stacja nie wchodziła w grę. Aby dokonać remontu, robotnicy stoczni
musieliby poznać kilka tajemnic Ślicznotki. I nie dochowaliby sekretu; tego był pewien.
Zaczną gadać, usłyszy to ochrona i może już nigdy nie opuści doku.
Nie naprawi Ślicznotki, dopóki nie zdobędzie pieniędzy.
Myślał nad tym przez chwilę i czuł się coraz bardziej osaczony i wściekły - od wielu dni
wreszcie podobny do siebie z dawnych czasów.
-
Wyłącz - burknął do Momy.
Spodobało mu się, że reaguje bez wahania. Patrzył na nią jak rzeźnik niewiniątek, gdy
spokojnie i dokładnie odwróciła procedurę rozgrzewania, ustawiła Ślicznotkę na zimnym
biegu i wyłączyła konsolę. Dopiero potem spojrzała w jego stronę.
-
Przepraszam - powiedziała matowym głosem. - Co zrobiłam źle?
Mimo gniewu był zadowolony, że odruchowo przyznaje się do błędu.
Burknął coś i machnął ręką. Ponieważ jakoś nie wierzył w to, co mogła wyznać pod
wpływem implantu strefowego, zapytał ją teraz, brutalnie, by strachem wydobyć prawdę.
-
Ilu ludzi na Stacji wiedziało, że mnie szukacie?
-
Nie szukaliśmy ciebie.
-
Ale znaleźliście, prawda? - warknął. Z jakiegoś powodu przerażała go
świadomość, że uwierzy we wszystko, co mu powie. - Nie myślisz
68
69
chyba, że uwierzę, że szukaliście tych zasranych górników. Kapitan D pieprzony Hyland
znał moje nazwisko. Oczywiście, że musieliście szukać.
- To prawda. - Mówiła powoli, jakby z trudem przypominała sobie t fragment
przeszłości. - Ale nie całkiem. Kiedy przylecieliśmy z Ziemi, i, o tobie nie wiedzieliśmy.
To znaczy osobiście. Ale ochrona podała na twoje nazwisko. Byłeś na liście
„podejrzanych osobników", ludzi i st ków, na których powinniśmy uważać. Nie dlatego,
że byliśmy z PZK Nie wiedzieli o tym. Zawsze to robią, dla każdego oficjalnego rudowc
który poprosi. A o tobie krążyło sporo plotek. Skojarzyliśmy to z fakte-że tak szybko
odleciałeś zaraz po naszym przybyciu. Całkiem jakbyś w* dział, kim jesteśmy. To nas
zaciekawiło. Bardzo zaciekawiło. Skąd mógł" wiedzieć? Ale nie szukaliśmy akurat
ciebie. Byliśmy na patrolu. Szuka śmy piratów. Złodziei. Nielegalnych operacji. Na
ciebie trafiliśmy r.„7 padkiem.
Wysiłek wspominania sprawiał jej ból: musiała sięgnąć pamięcią do straszliwej
przeszłości. Zatem mówiła prawdę.
-
Przypadkiem... - parsknął. - Nie oszukuj mnie, suko. Byłem w wy
czerpanej części pasa. Jedyni ludzie, którzy tam potrzebują ochrony, to
ścierwojady. Jak tamci górnicy. Nie patroluje się takich okolic. Patrole la
tają tam, gdzie są pieniądze.
Twarz Momy wyrażała grozę. Zabiła przecież całą swoją rodzinę.
-
Zapominasz, że udawaliśmy cywilny rudowiec. Jeśli chcieliśmy zwa
bić kogoś za nami, musieliśmy lecieć w niezwykłe miejsce, które zasko
czyłoby ludzi znających pas. A o to nam właśnie chodziło: żeby kogoś
zwabić, żeby ktoś za nami poleciał.
Zastanawiała się przez chwilę.
-
Ale z drugiej strony może jednak ciebie szukaliśmy. W pewnym sen
sie. Nawet gdybyśmy się nie kryli, to standardowa praktyka nakazuje ta
kim statkom jak Pogromca gwiazd lecieć tam, gdzie nikt się ich nie
spodziewa. Żeby trochę ludźmi potrząsnąć. A to, że wystartowałeś zaraz po
naszym lądowaniu, sugerowało, że świetnie nadajesz się do potrząśnięcia.
Nie wiedzieliśmy, gdzie cię szukać, ale pomyśleliśmy, że warto na począ
tek przeskanować najbliższe wyczerpane części pasa. Sprawdzić, co się
stanie. Gdzie poleciałby statek, który chciałby się ukryć? To był sprowo
kowany przypadek. Zdarzył się, ponieważ próbowaliśmy do niego dopro
wadzić. Ale nie robiliśmy niczego niezwykłego.
Mówiła martwym głosem, bez intonacji, próbując znieczulić się na ból.
-
Dopóki nie spaliłeś tych górników, istniała możliwość, że jesteś niewinny.
-
Dobrze. Dobrze. - Oczy płonęły mu złością i strachem. Nie wstał jednak z fotela,
nie kazał jej podejść, nie uruchomił implantu strefowego. -Gdybyście, dranie, zostawili
mnie w spokoju, nic by się nie stało. Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Komu
powiedzieliście? Kto wiedział po co przylecieliście?
Przez chwilę milczała, wpatrzona w swoją konsolę. Potem westchnęła.
-
Nikomu. Przecież działaliśmy tajnie. Kiedy odlatujemy z Ziemi, nie
wiemy, komu możemy zaufać. Dlatego nikomu niczego nie mówimy. Robi
my swoje. W ostatniej misji mojego oj... kapitana Hylanda, ktoś w zarządzie
Stacji przekazywał informacje kilku piratom. Lepiej niczego nie zdradzać.
Angus jej wierzył. Jedynym powodem, by wątpić w te słowa, było pragnienie wiary, tak
intensywne, że budziło podejrzliwość. Wszystko zależało od Momy. W tej chwili była
jego jedyną nadzieją. Nie może w nieskończoność latać Ślicznotką w takim stanie.
Prędzej czy później zawiedzie.
Ale jeśli Morna mówi prawdę...
Jeśli mówi prawdę, to istnieje szansa. To może być najbardziej ryzykowne zagranie,
jakiego próbował. Ale jest szansa.
Jeśli mówi prawdę.
I jeśli potrafi nad nią zapanować.
Jeśli zdoła przełamać ją na dostatecznie małe kawałki.
Wstał ciężko.
-Chodź.
Nie zwrócił uwagi na mimowolny wyraz obrzydzenia, jaki pojawił się na twarzy Morny,
zanim zdołała go ukryć. Ruszył do ambulatorium.
-
Trzymałaś gębę na kłódkę dla glin. Muszę być pewny, że dla mnie
zrobisz to samo.
W ambulatorium obserwował jej twarz, musztrował ją, wyrywał z niej potrzebne
informacje i wbijał się jej między nogi w spazmach lęku i nadziei. Zachłannie i czujnie
szukał oznak, że się zakochuje - że jest coraz bardziej uzależniona od swojej
bezbronności.
70
Ifl
Starał się, żeby uwierzyć. To dziwne, ale dopóki żyła, jego życie zależało od niej. Byłby
bezpieczny dopiero wtedy, gdyby ją zabił i usunął ciało. A tej możliwości nie brał już
pod uwagę. Równie dobrze mógłby świadomie zniszczyć Ślicznotkę.
Tyle że w takim razie nie mógł sobie pozwolić na pomyłkę. Musiał ją złamać i być tego
pewnym; zniszczyć ją do tego stopnia, by mógł spokojnie oczekiwać wyniku.
A ponieważ był przestraszony, z pewnością nie zaufa jej przedwcześnie.
Jednak w końcu jego sukces był nieunikniony. Jaki miała wybór? Stał się całym jej
światem; był wszystkim, co czuła. Wiedział, jak działa tego rodzaju nacisk: nie raz
wypróbowano go na nim. Całkowicie panował nad jej otoczeniem i jej fizycznymi
odczuciami. Jednym przyciskiem mógł zredukować jej myśli do zwierzęcego wycia z
bólu. Kiedy był z niej zadowolony, mógł ją wynagrodzić; nie przyjemnością - z jakichś
powodów nie chciał widzieć, jak wygląda zadowolona - ale ulgą w bólu, snem, czasem
możliwością decydowania o własnych ruchach, zadbania o siebie na własny sposób.
Łamał ją powoli, aż stała się wobec niego jak dziecko: zależna, gorliwa,
by go zadowolić. Nauczył ją, że jego zguba oznacza jej zgubę: cokolwiek go spotka,
najpierw spotka ją - tylko gorsze. Wykorzystywał etykę, jakiej przysięgała przestrzegać,
kiedy wstąpiła do policji. Wiele razy przekonywał, że zasługuje na swój los. Zabiła swoją
rodzinę, prawda? Zdradziła ich. Nie, nie zrobiła tego świadomie, z własnego wyboru.
Zrobiła to z powodu tego, czym była, z powodu skazy, która uczyniła ją podatną na
chorobę
skokową.
Z całą chytrością starał się odebrać jej zdolność myślenia w terminach nie narzuconych
przez siebie.
A kiedy obserwował wyniki, studiował je z intuicyjną precyzją tchórza. Widział mrok w
jej spojrzeniu, obwisłą skórę, zmianę w sposobie poruszania: każde działanie wydawało
się bezwładne. W czasie stosunku czuł, że zaczyna reagować, że obrzydzenie do siebie i
chęć,, by go zadowolić, każe jej stłumić wstręt. Słyszał, jak przez sen skamle o pomoc,
która nie nadchodziła.
W końcu nawet jego tępa, podejrzliwa natura uwierzyła, że może zaryzykować.
Wciąż ostrożny, przygotował zabezpieczenia i bodźce. Potem, z policjantką ZKG jako
załogą, opuścił kryjówkę.
Po sześciu dniach Ślicznotka dotarła do przestrzeni kontrolowanej przez Stację Gór-
Komu i poprosiła o zgodę na dokowanie.
Wtedy jeszcze nikt nie zadawał kłopotliwych pytań. Nikt nie miał powodów: nikt nie
wiedział, że Pogromca gwiazd został zniszczony. Ślicznotka otrzymała zgodę oraz
polecenie, by oczekiwać normalnej inspekcji.
Inspektor wyznaczony do kontroli Angusa Thermopyle i Ślicznotki nie był szczególnie
gorliwy. Ale nawet całkiem nieprzytomny nie mógłby przeoczyć faktu, że Angus opuścił
Stację podobno samotnie, a wrócił z kobietą.
Nie prosił o wyjaśnienia - nie miał ochoty robić z siebie durnia. Zapisał tylko nazwisko
Momy i wprowadził je do komputera.
Od tej chwili sytuacja znacznie się skomplikowała.
Ślicznotkę objęto kwarantanną. Odwiedzała ją cała parada inspektorów: zadawali
pytania, wydawali polecenia, stawiali żądania. W miarę, jak zjawiali się coraz wyżsi
stopniem - a zatem rosło w nich oczekiwanie posłuszeństwa - pytania, polecenia i żądania
stawały się coraz bardziej agresywne i osobiste. A wszystkie kierowali do Morny Hyland.
Co się stało z Pogromcą gwiazd!
72
73
Jak przeżyłaś?
Jak trafiłaś do tego... do niego?
Niestety, władze znalazły się w nieprzyjemnej sytuacji.
Dowództwo martwiło się - było wręcz przerażone - o los Pogroi gwiazd. Ochronie ślinka
ciekła na samą myśl, że mogą dostać Angu w swoje ręce. Ale nie mieli żadnego
pretekstu, żadnego zapisu praw' " wych wydarzeń; tylko domysły. A Moma odmawiała
odpowiedzi. Była licjantką... i odmawiała.
Co jakiś czas któryś z inspektorów żądał wydania rdzenia danych Ślicznotki. Angus
stanowczo odmawiał, chyba że będzie to wymagane przez pra-i wo - czyli dopóki nie
zostanie formalnie oskarżony o przestępstwo.
Od czasu do czasu próbowano rozdzielić jego i Mornę. Za każdym ra-: zem pokazywała
swoją plakietkę PZKG i odrzucała wszelkie polecenia. Nic nie mówiła, ale dyskretnie
osłaniała Angusa policyjnym płaszczem.
Co bardziej spostrzegawczy pracownicy Stacji zauważali, że kiedy stoi; obok Angusa,
wyraźnie cierpi. Jak na policjantkę, wydawała się niezwykle wrażliwa, niemal
wystraszona. Gdyby spotkali ją samą w DelSeku, uznaliby ją za ofiarę przemocy. Gdyby
mieli dobre serce, spróbowaliby jej pomóc.
Ale tutaj byli bezradni. Jej plakietka identyfikacyjna chroniła ją przed ich władzą. Angus
nie ustępował; z rękami w kieszeniach kombinezonu, patrzył ponuro na gości.
Co się stało z Pogromcą gwiazd!
Rozleciał się, odpowiedział za nią. Bez powodu. Na pewno sabotaż. Jeśli chcecie
przeszukać wrak, podamy wam współrzędne.
Jak udało ci się przeżyć?
Przypadkiem. Przetrwał mostek rezerwowy. Też by tam w końcu umarła, ale ją
uratowałem.
Angus widział straszliwy ból w jej spojrzeniu, ale wiedział, że implant strefowy zmusi ją
do milczenia. Miał nadzieję, że milczenie - i plakietka -zniechęci inspektorów.
Dlaczego z nim jesteś? To znany pirat. Tyle że na razie nie mogliśmy tego udowodnić.
Jesteś z PZKG. Co cię przy nim trzyma? Naprawdę sądzisz, że uwierzymy w to, co
opowiada?
Nie obchodzi mnie, w co wierzycie, odparł z satysfakcją Angus. Mówiłem wam.
Pogromca gwiazd się rozleciał. To sabotaż. Musiał nastąpić tutaj, zanim odlecieli ze
Stacji. Moma potulnie kiwała głową. Angus
patrzył na wszystkich ponuro i trzymał rękę w kieszeni. Ona nie wie, komu może ufać,
ale jest całkiem pewna, że nie wam.
Inspektorzy naciskali i żądali, ale nie potrafili skłonić Morny do
mówienia.
Jedyne pytanie, które zadali Angusowi, brzmiało: Co się stało z twoim statkiem?
Wygląda, jakby brał udział w bitwie.
Przyjrzyjcie się. Przeskanujcie. To nie było działo cząsteczkowe. Zderzyłem się ze skałą.
Taki doświadczony „kapitan"? Niezła musiała być ta skała.
To było w pasie. Prowadziłem Ślicznotkę sam. Przeliczyłem się. Czy to
zbrodnia?
Inspektorzy nie chcieli zrezygnować. Próbowali złapać go w pułapkę.
Pogromca gwiazd pana ścigał. Zderzenie nastąpiło podczas ucieczki. Prawda?
Nie.
Więc jak to się stało, że właśnie pan przybył na pomoc? Pan, z uszkodzonym statkiem?
Przypadek. Byłem blisko. Od wybuchu skanery powariowały. Zakłócenia radiowe.
Szumy. Coś takiego zdarza się tylko w przypadku katastrofy. Prześledziłem te zakłócenia
i znalazłem wrak.
Z pewnym wysiłkiem Angus powstrzymał się od podkreślenia, jak bohatersko się
zachował.
Z manifestu ładunkowego wynika, że odleciał pan, nie kupując zapasów. Pańskie filtry
powinny przestać działać już dawno. Jak to się stało, że nadal pan oddycha?
Przywilej ratownika. Wziąłem filtry z jej statku.
Odnosił zwycięstwo. Dopóki Moma nie załamie się pod naciskiem, będzie bezpieczny.
Dlaczego ona z panem została? W jaki sposób ją pan zatrzymuje?
Musi znaleźć kogoś, kto zawiezie wiadomość na Ziemię. Sami byśmy to załatwili, ale
Ślicznotka nie może przeskoczyć szczeliny. Kiedy z dowództwa PZKG prześlą jej
instrukcje, będzie wiedziała, co ma robić. Na razie ufa mi bardziej niż wam.
W końcu inspektorzy musieli się poddać. Nie mieli wyboru. Naturalnie, nie wierzyli w tę
historię. W innych okolicznościach nagięliby może przepisy i zatrzymali Ślicznotkę w
kwarantannie, dopóki technicy nie znajdą i nie zbadają wraku Pogromcy gwiazd. Ale
Moma Hyland była
74
75
policjantką i nie podlegała jurysdykcji Stacji. Musieli przyjąć, że wie, robi, że jej
działanie jest rozsądne i nie należy jej przeszkadzać.
Ślicznotka została wpuszczona.
Angus Thermopyle zabrał Mornę Hyland wprost do DelSeku.
Udało mu się.
Tak naprawdę to wcale nie miał ochoty iść do Mallory'ego. Wolałby raczej zamknąć
włazy i gwałcić Momę, póki nie zapłacze. Wciąż istn' możliwość, że straci nad nią
panowanie, a nie chciał ryzykować teg w miejscu publicznym. Wiedział jednak, że
będzie obserwowany jeszc długo - przynajmniej dopóki inspektorzy nie wrócą z
Pogromcy gwiaz Musiał zachowywać się normalnie. W tej chwili „normalnie" oznaczai
Mallory'ego, gdzie może zdoła kupić informacje konieczne dla zdobyc: pieniędzy.
Od pewnego czasu kroczył ku własnej zgubie. Teraz zguba zaczęła
kroczyć ku niemu.
Chociaż Moma zupełnie nie znała DelSeku, na wszelki wypadek szedł o pół kroku za nią,
nie spuszczając jej z oczu. Jednocześnie pobudzony i przestraszony, zadowolony i
gniewny, widział, że oglądają się za niąi wszyscy pijani mężczyźni. Widział to i
nienawidził ich. I, jak kiedyś planował zemstę na Pogromcy gwiazd za to, że wypędził go
z doku Stacji, teraz układał złożone, nierealne plany, jak nauczyć tych sukinsynów, żeby
się go bali. Całkiem prawdopodobne, że będzie mógł zażądać nagrody za ratowanie
Pogromcy gwiazd. Policyjny identyfikator Morny powinien ułatwić sprawę. A kiedy
dostanie pieniądze, przebuduje Ślicznotkę. Będzie jeszcze lepsza niż dawniej. I wtedy
stanie się niepokonany. Będzie mógł robić, co zechce.
Takie marzenia pomagały mu wytrzymać pośród tłumu, którym gardził, w DelSeku i u
Mallory'ego.
Oczywiście, nienawidził Mallory'ego. Ale lokal był lepszy niż pozostałe. Jako grupa,
pijacy, wraki i przestępcy wiedzieli więcej i mniej się czymkolwiek przejmowali niż
reszta mieszkańców DelSeku. Chcieli mu zaszkodzić, owszem, ale w sposób, jaki
rozumiał. Z tego właśnie powodu byli mniej niebezpieczni, niż im się wydawało.
Ciążenie na Stacji - mniej więcej 0,9 G - sprawiało, że czuł się ciężki jak ołów i
obrzmiały. Nie miał ochoty na drinka. Blef zadziałał. Ale cała Stacja czekała tylko, aż
popełni błąd i da się złapać: wszyscy inspektorzy
76
i ludzie z ochrony, każdy poszukiwacz i górnik, który próbował szczęścia w pasie, klienci
Mallory'ego, którzy znali jego reputację i mu nie ufali. A Morna szła, jakby ciężar nic dla
niej nie znaczył - jakby mimo wielu możliwości i sposobów skrzywdzenia, jej ciało
swobodnie niosło urodę. Wszyscy ci faceci chcieliby ją zdobyć. Chcieliby mu ją odebrać.
Czuł już lęk i żądzę krwi, kiedy wśród gwaru u Mallory'ego zauważył
Nicka Succorso.
Miał wrażenie, że taran uderzył go w pierś - tym bardziej, że nie mógł tego okazać, nie
śmiał reagować przy wszystkich. Nie chciał pokazywać
słabości.
W każdej sytuacji widziałby w Nicku wroga; wiedział, jak rozumieć ten swobodny
uśmieszek, bystry wzrok, piracki błysk humoru i wyższości. Wiedział, że Nick od razu
poczuł do niego pogardę. Angus był brzydki, pechowy i niezbyt czysty. Nick drwił z
niego.
W innych okolicznościach Angus zadałby sobie wiele trudu, żeby zaszkodzić Nickowi
Succorso. Byłaby to reakcja instynktowna i nieodparta, podobna do paniki, jaka ogarnęła
Angusa na widok Pogromcy gwiazd.
Ale tutaj było gorzej, o wiele gorzej. Miał uczucie, że patrzy, jak ktoś mierzy mu ze
strzelby prosto w twarz, i pociąga za spust Widział, że Nick zerknął na niego przelotnie,
zlekceważył go... i popatrzył na Mornę. Widział, że oczy mu pociemniały, jakby nagle
się zatliły. I widział reakcję Momy.
Jej twarz nie zdradzała niczego. Dziewczyna milczała. Ale przecież tyle o niej wiedział -
poznał każde uderzenie serca, każdy odcień skóry, każdą barwę cierpienia i grozy w
oczach. I natychmiast zrozumiał, w tłumie ludzi, bez chwili namysłu, że Nick Succorso
ma nad Morną większą władzę od niego.
Nick miał moc; mógł ją zmusić, by go pragnęła. Mimo wszystko ta myśl była tylko
zarzewiem. Prawda okazała się o wiele gorsza. Aż do tej chwili, kiedy dostrzegł i
zrozumiał - czy też myślał, że zrozumiał - jak Moma i Nick na siebie patrzą, Angus
Thermopyle nie zdawał sobie sprawy, jaki jest słaby. Nie pojmował, że brakuje mu siły i
jak bardzo tej siły pragnie, jak za nią tęskni. Mógł zmusić - i zmuszał - Momę, by robiła
wszystko, co mu podsuwała żądza czy nienawiść. Niczym pijak lub narkoman, uważał,
że to wystarczy. Ale nie wystarczało, nie, nigdy. Teraz też nie. Oszukiwał sam siebie,
oślepł i zrobił z siebie durnia.
77
Nauczył ją współpracować przy własnej degradacji. Nauczył ją zachowywać się tak,
jakby był jej niezbędny. Ale cokolwiek by zrobił, nie mógł
jej zmusić, żeby go pragnęła. Przyciski sterownika implantu strefow-nastrajały Momę
tak, że każdy nerw jej ciała był posłuszny jego poż niu. Ale były niczym wobec wesołego
błysku oczu Nicka.
To niesprawiedliwie. Przecież jest własnością Angusa. Należy do nie""
Nie mógł wiedzieć, że się myli.
4 4
Moma nie dostrzegała w Nicku Succorso istoty seksualnej. W owej chwili mylił się
każdy, kto obserwował jej sytuację czy rozważał reakcje. Właściwie nie zauważyła
nawet, że Nick jest mężczyzną. W przeciwnym razie odwróciłaby się do niego plecami;
zrezygnowałaby z Nicka z tym samym zwierzęcym instynktem przetrwania, z jakim
zrezygnowała z wszelkiej nadziei na ratunek ze strony inspektorów Stacji.
Nie potrzebowała mężczyzny. Na samą myśl o dotknięciu mężczyzny -każdego, nie tylko
Angusa - miała ochotę krzyczeć i czuła mdłości. Była gwałcona wiele razy, aż przemoc
poprzez ciało sięgnęła do ducha; cierpienie i obrzydzenie przenikały ją do szpiku kości.
Gdyby Nick Succorso objął ją ramieniem jak mężczyzna, odsunęłaby się, tak samo jak od
Angusa.
Angus miał nad nią większą władzę, niż sobie uświadamiał.
Nie mylił się jednak, czując, że coś w Mornie drgnęło na widok Nicka Succorso.
To „coś" jednak nie miało nic wspólnego z jego urodą, żywotnością, fizycznym urokiem.
Miało za to związek z wyrazem wulgarnej gorliwości na jego twarzy, z wyglądem
poznaczonego bliznami pirata. Był jej potrzebny nie jako mężczyzna, ale jako skuteczna
siła. Był może dostatecznie
79
silny i sprytny, nie wspominając już o braku skrupułów, by zniszczyć c wieka, który
niszczył Mornę.
Czy sądziła, że Nick może ją uwolnić, ocalić od zguby? Nie. Ang złamał ją niemal
całkowicie. Zabrakło jej wyobraźni - i odwagi - by sn takie marzenia.
Ale nauczył ją także nienawidzić. I tę lekcję opanowała znakomic' Nienawiść wraz z
cierpieniem i odrazą przenikała ją do głębi. To „coś", drgnęło w niej na widok Nicka
Succorso, było po prostu nadzieją, że kt może zwyciężyć Angusa.
Co do Nicka...
Podobnie jak Angus, inni goście Mallory'ego, mylili się także co d niego.
Oczywiście, natychmiast zauważył urodę Momy. Pociągała go. Jego męskość nie była
plotką: nigdy nie opuszczała go ochota na piękne kobiece cr ło. Z tego miedzy innymi
powodu cieszył się znakomitą reputacją jako kochanek. Ale nie był to powód jedyny.
Lubił wygrywać, robił więc wszystko, co konieczne, by wzbudzać w kobietach
namiętność. Dręczyło go również pragnienie zemsty, zwłaszcza zemsty seksualnej.
Chciał wyrównać rachunki.
W rzeczywistości - choć zachowywał ten fakt dla siebie - w ogóle nie lubił kobiet.
Potajemnie lękał się ich i nimi gardził. Ich ciała miały wartość tylko dlatego, że jego
reakcja na nie mogła wzbudzić tym silniejszą reakcję u nich. Jeśli taka satysfakcja nie
wchodziła w grę, nie miał ochoty ich ratować. Wolał patrzeć, jak cierpią.
Stanowiło to tajemnicę tylko dlatego, że nigdy o tym nie mówił.
Dawno temu, kiedy ledwie został mężczyzną z wieku, ale wciąż był chłopcem z
doświadczenia, pokonała go kobieta. A kiedy go zwyciężyła, oszukała, zniszczyła jego
marzenia, wtedy z niego zadrwiła. Blizny były emblematem pogardy, wyraźnym
znakiem, że nie uznała go za wartego zabicia. Zabiła wszystkich pozostałych, prawie
dwudziestu ludzi na statku, ale jemu pozostawiła tylko blizny na pamiątkę. Nic nie mógł
zrobić, by wzbudzić w niej strach.
Tym statkiem był pierwszy Kapitański kaprys, po którym Nick Succorso wziął nazwę dla
swojej zwinnej fregaty. Miłość do obecnego statku była echem tęsknoty za tamtym.
Marzył o nim od chwili, gdy stał się dostatecznie dorosły, by mieć takie marzenia.
Nick Succorso - nawiasem mówiąc, nie było to jego prawdziwe nazwisko - urodził się na
stacji, jak inni rodzą się na planetach i z takich
czy innych powodów nie chcą czy nie mogą ich opuścić. Był synem administratorów,
mieszkających na stacji podobnej do Gór-Komu, choć oddalonej o pięćdziesiąt parseków,
stacji strzegącej jednej z oficjalnych (a zatem bogatych) tras handlowych pomiędzy
Ziemią a zakazaną przestrzenią. Tam w dzieciństwie zaczął obserwować skany, podobnie
jak większość dzieci administratorów tej stacji. Uczyły się tego, co miało im być
potrzebne przez resztę życia.
Jednak w przeciwieństwie do kolegów, Nick zakochał się w tym, co widział: w
niezgłębionej otchłani kosmosu, w poezji skoku, w romantyzmie żeglowania w
niezbadanych gwiezdnych wiatrach, w tajemniczym odchyle-i-przesunieciu,
zabierającym ludzi i ich statki poprzez wymiary, poza zasięg ich dawnego życia.
A w szczególności zakochał się w Kapitańskim kaprysie. Wydawał się najdzielniejszy ze
wszystkich: metalowa skorupa mocy, przebijająca niebiosa i szczelinę
międzywymiarową. Statek był smukły, ale najeżony bronią. Ładownie miał wielkie, ale
przemykał przez ekran skanera i dokował z gracją istoty głębin. Załogę tworzyli
niezwykli ludzie z najdalszych zakątków galaktyki, ludzie mający dość siły, by stawić
czoło próżni i zakazanej przestrzeni. Handlowali bajecznymi skarbami.
Młody Nick Succorso marzył, żeby zaciągnąć się na ten statek, w każdych warunkach i z
dowolnym kontraktem. Wielkie nieba, nie! zawołała matka. Postradałeś rozum? zapylał
ojciec.
A dowódca Kapitańskiego kaprysu powiedział po prostu: nie. Dumny jak książę, bez
namysłu odrzucił prośbę Nicka. Gdyby jego zastępca nie zlitował się nad nieszczęśliwym
chłopcem, Nick niczego by się nie dowiedział. Ale zastępca, który chciał jak najlepiej,
spróbował mu wytłumaczyć. Nie myśl o tym, mały, powiedział. Nigdy nie bierzemy do
załogi ludzi ze stacji. Za dużo z nimi kłopotów. Nie mają właściwych instynktów. Jest
tylko jedna droga, żeby się dostać na statek: wstąpić do którejś Akademii. Ziemia. Alef
Zielony. Rubież Oriona. Wielkie nieba, nie, powtórzyła matka.
Postradałeś rozum? dopytywał się ojciec. Skąd ci przyszło do głowy, że mamy takie
pieniądze?
Nick nie był głupi. Widział, jak rozwiewają się jego marzenia. Nigdy samodzielnie nie
zarobi „takich pieniędzy". Tak dobrze płacili wyłącznie za pracę na statkach.
80
81
Ale nie chciał tracić marzeń. Dlatego pozwolił sobie na utratę c? innego, czegoś z
własnego wnętrza.
Zaczął planować przestępstwa.
W tamtych czasach piractwo było bezustannym i poważnym zagr niem szlaków
handlowych. Policja ZKG zaczęła działać stosunkowo -dawno i nie zawsze potrafiła
dopilnować przestrzegania prawa. W zak~ nej przestrzeni zaś mało kto rozróżniał handel
legalny od nieuczciwego.
Rozumując zgodnie z logiką młodości, Nick doszedł do wniosku, skoro istnieje piractwo,
to muszą gdzieś być piraci. A skoro są piraci, występuje też zapotrzebowanie na
informację.
Przeznaczenia. Ładunki. Daty przybycia. Trajektorie wyjścia. Wy' ranę trasy.
Nick pracował przy skanerach. Może nie bezpośrednio, ale miał dos' do takich danych.
Już jako dziecko, jeszcze nawet nie młody mężczyzna, Nick był czł~ wiekiem, którego
okazja sama znajdowała, kiedy był na nią gotów. I g * tylko dostatecznie zgorzkniał,
bardziej przekonał się do swoich planó~ i uzyskał dostęp do danych, spotkał kobietę,
która naznaczyła go bliznami Oczywiście, blizny pojawiły się później. Kobieta wiedziała,
co rob; i robiła to dobrze. Najpierw przypadkowa rozmowa. Przypadkowe drinkij
Przypadkowy seks. Kiedy pierwszy raz wspomniał o Kapitańskim kapry-i sie, zachowała
się, jakby w ogóle nie słyszała tej nazwy. Dopiero kiedy powiedział o swoich planach,
swoich informacjach, swoich potrzebach - wtedy pozwoliła, by zobaczył zachłanność w
jej oczach. Chciała tego statku. A on był właściwie dzieckiem. Bez żadnych problemów
przekonał siebie, że kobieta pragnie Kapitańskiego kaprysu w taki sam sposób jak on.
Dlatego zdradził ukochany statek. Myślał, że zostanie w jej załodze. Miał nadzieję, że w
końcu zajmie stanowisko kapitana. Mylił się. Później przysiągł sobie, że to po raz ostatni.
Kobieta zabrała go na pokład swojego statku. Był przy niej, kiedy z zasadzki zaatakowała
Kapitański kaprys, okaleczyła go, zmusiła do kapitulacji. Szedł za nią, kiedy wchodziła
na dryfujący frachtowiec.
Rzeczywistość zaczynała się różnić od marzeń. Kapitański kaprys nie powinien doznać
takich zniszczeń. Co do dumnego kapitana i jego załogi, Nick chciał ich poniżyć,
oczywiście, ale był jeszcze za młody, żeby spokojnie patrzeć na taką rzeź.
A rzeczywistość coraz bardziej różniła się od marzeń.
Odlatując, kobieta nie zabrała go ze sobą. Wymordowała załogę, opróżniła ładownie,
zniszczyła sprzęt komunikacyjny. A potem wyśmiała Nicka, naznaczyła go bliznami i
porzuciła.
Prosił ją, oczywiście. Wierzył, że ją kocha. Wierzył, że ona kocha jego. Był tak młody, że
potrafił sobie wmówić niemal wszystko, jeśli tylko dawało szansę spełnienia marzeń. Ale
jego wyobrażenie miłości wzbudziło jedynie pogardliwy uśmieszek. Nóż kobiety
wyjaśnił Nickowi, co ona myśli o nim w łóżku. Kiedy odeszła, łzy wraz z krwią ściekały
mu do ust.
Potem został sam, na wraku, milion kilometrów od stacji, bez żadnych umiejętności,
żadnej wiedzy... i bez silników. Logicznie rzecz biorąc, powinien umrzeć.
Nie umarł. Stał się za to tym Nickiem Succorso, którym był teraz. Zanim wymyślił
sposób ratunku - pewne chytre manipulacje emisji rezydualnej Kapitańskiego kaprysu
pozwoliły uzyskać efekt radiolatarni i w końcu zwróciły uwagę przelatującego w pobliżu
liniowca - przyjął tożsamość chłopca okrętowego, prawdziwego Nicka Succorso.
Opanował też umiejętności mające uwiarygodnić tę przemianę.
Uratowany, natychmiast przekazał PZKG wszystko, co wiedział o kobiecie, która go
okaleczyła. Dzięki temu zdołali przepędzić ją z tego regionu przestrzeni. Nigdy więcej jej
nie zobaczył.
Oczywiście, nigdy o niej nie zapomniał. Zawsze była przy nim: od pierwszej oficjalnej
pracy na pokładzie, do dnia, kiedy porwał obecny Kapitański kaprys, od pierwszego
udanego napadu do dzisiaj. Blizny pod oczami ciemniały, kiedy zobaczył coś, czego
pragnął, coś, co do niego nie należało. Cięcia na policzkach nabierały koloru zakrzepłej
krwi.
W innych okolicznościach nie ruszyłby palcem, żeby pomóc Mornie Hyland. Cierpiące
kobiety były prawie tak dobre, jak kobiety w nim zakochane. Cierpienie i miłość syciły
pragnienie zemsty.
Ale w tej sytuacji...
Pomysł ocalenia Momy Hyland pociągał Nicka Succorso z kilku powodów. Jednym z
nich był Angus Thermopyle. Nick znał jego reputację; wiedział, że Angus nie jest
zwykłym konkurentem - jest niebezpiecznym konkurentem. Nick tolerował konkurencję,
dopóki nie stała się zbyt sprawna, zbyt groźna, dopóki nie weszła mu w drogę i nie
usunęła go w cień. W Mornie Hyland dostrzegł metodę pokonania Angusa, dźwignię do
wysadzenia przeciwnika z siodła.
82
83
Inne powody były bardziej złożone.
Nie jest jasne, jakie korzyści mogła mu przynieść Morna - jemą
wódcy Kapitańskiego kaprysu. Czy widział w niej źródło bogactwa?
chciał zażądać okupu od rodziny Hylandów? Od Stacji Gór-Komu?
mej PZKG? Dysponował może informacjami, które nie były powsz
dostępne. Jeśli tak, nikomu o tym nie wspominał.
Oczywiste były za to jego osobiste korzyści.
Pewne szczegóły sytuacji Momy były jasne od pierwszego rzutu
Los związał ją z mężczyzną, którego nienawidziła, przestępcą bud~"
odrazę. Co ten fakt mówił o niej? W tej kwestii tylko rozumowanie Nic"
spośród wszystkich bywalców Mallory'ego, było wyjątkowe. Dla ni
taki związek sugerował nie to, że została poddana przymusowi, ale
reaguje tak intensywnie, tak gwałtownie, że sama nie może nad tym za
nować. Nie może się powstrzymać.
A jeśli w taki sposób reagowała na Angusa Thermopyle, jeśli jej p~ czyniły ją tak
bezbronną...
Blizny Nicka Succorso pociemniały. Zaschło mu w ustach na my w jaki sposób Morna
może zareagować na niego.
Angus Thermopyle myli si zatem co do Nicka, tak samo jak myli ' co do Momy. A
ł ę
ł
jednocze nie mia racj . Niebezpiecze stwo istnia o rea£ nie. Nie zamieniaj c ani s owa,
ś
ł
ę
ń
ł
ą
ł
nie kontaktuj c si inaczej ni jednym c drugim spojrzeniem, sprzymierzyli si przeciw
ą
ę
ż
ę
niemu.
Musiał się z tym pogodzić i milczeć, nie okazując niczego. Instynkt by tu na nic. Znalazł
się w pułapce, której wolałby uniknąć za wszelką cenę. Potrzebował pieniędzy. A zatem
potrzebował Mallory'ego, potrzebował ludzi, którzy przychodzili tu i handlowali
tajemnicami. W dodatku śledziła go ochrona. Nawet w DelSeku byli szpiedzy.
Obserwowano go, czekając na najmniejszą pomyłkę, jakąkolwiek oznakę słabości. Nie
mógł się zdradzić, odchodząc, pokazując, że dostrzegł niebezpieczeństwo.
Został na miejscu, kryjąc się za maską złowrogiej obojętności, ponieważ bał się
konsekwencji jakiejkolwiek innej decyzji.
Gniewnie polecił Momie usiąść przy jednym z wilgotnych od pary stolików, tylem do
Nicka Succorso. Dopilnował, żeby to, co do niej mówi, było słyszane i żeby wszyscy
zauważyli, jaka jest posłuszna. Potem zajął miejsce obok i przyciągnął ją do siebie.
Patrzcie na nas, sukinsyny, pieprzone skurwiele. Patrzcie na nią. Jest moja. Moja!
Dał niezłe przedstawienie. Nikt u Mallory'ego nie domyślił się, że
84
Angus widział, jak popatrzyli na siebie Morna i Nick, że poczuł iskrę, jaka między nimi
przeskoczyła. Ale ten aktorski sukces nie przyniósł mu satysfakcji. Chciał Momy, jej
pożądania, jej chęci - tych uczuć, których nie potrafił jej wydrzeć, a które właśnie oddała
sama.
Będzie musiał zabić Nicka. Nie ma innego rozwiązania. W żaden inny sposób nie zrani
jej dostatecznie mocno, nie ukarze za to, co mu zrobiła.
Patrząc przez mgiełkę wściekłości i żalu, zamawiał drinki, na które nie miał ochoty, i
płacił za nie. Słyszał rozmowy zgromadzonych wokół ludzi. Niektórzy zwracali się do
niego. Odpowiadał im. Ci, na których mu zależało, wiedzieli, po co przyszedł i czego
chce. Na razie nie musiał jeszcze ich szukać. Morna nawet drgnieniem powieki czy
wyrazem twarzy nie zdradziła, że wie o istnieniu Nicka Succorso. Angus jednak
dostrzegał odcień jej skóry i zdawało mu się, że rozumie.
Panika zmusiła go, żeby zostać u Mallory'ego ponad godzinę: dostatecznie długo, by
wyglądało to normalnie i by rozeszła się pogłoska, że Angus Thermopyle znów jest na
Stacji. Dostatecznie długo, żeby nikt się nie domyślił jego strachu.
Potem zabrał Momę i wrócił na Ślicznotkę.
Oczekiwała najgorszego. Poznawał to po jej ukradkowych spojrzeniach, skrywanym
przerażeniu, pokornej postawie. I dobrze. Planował wszystko, co najgorsze. Miał szczery
zamiar zbrukać ją i poniżyć do końca - tylko to mogło złagodzić ból serca. Żołądek
zacisnął mu się w pięść czarnej nienawiści, mózg był tak pełen agresji, że Angus z
trudem zachowywał równowagę.
Na statku powoli i demonstracyjnie zamknął luki, włączył alarmy i odciął komunikację -
izolował Ślicznotkę od Stacji, jakby chciał przedłużyć napięcie, pozwolić, by w Momie
narastał strach przed tym, co ją czeka.
Potem uruchomił sterownik implantu strefowego.
Planował tylko wymusić jej bezwład. Powinna widzieć i czuć wszystko, co z nią zrobi.
Ale palce jakby miały własne plany. Ciało Angusa zignorowało szalejącą w myślach
żądzę zniszczenia. Zamiast bezwładności czy nawet katatonii, nacisnął klawisz, który
wywołał sen. Potem wziął ją na ręce i zaniósł na posłanie.
Ułożył ją na cienkim materacu, poprawił poduszkę, otulił kocem i umocował brzegi.
Żołądek zaciskał się boleśnie, a w głowie mu wirowało, ale zostawił ją, zamknął kabinę i
został sam w module dowodzenia.
I wtedy zaczął wyć jak śmiertelnie ranne zwierzę.
85
12
Byłoby lepiej, gdyby od razu poleciał do nielegalnej stoczni. Może mógłby sprzedawać
wdzięki Morny i tak zdobyć pieniądze potrzebne na remont Ślicznotki. Władza nad nią
miałaby wyższą cenę tam niż na Stacji, Gór-Komu. I nawet gdyby Nick Succorso go
ścigał, spotkałby się z wrogiem w miejscu, gdzie walka jest uczciwsza.
Byłoby lepiej, gdyby zwyczajnie opuścił dok, wystrzelił parę torped w Kapitański kaprys
i uciekł jak najszybciej.
Byłoby lepiej, gdyby zabił Momę i spalił zwłoki w dyszy Ślicznotki. Przez kolejne dwa
standardowe tygodnie bez przerwy miał ochotę zrealizować jeden lub nawet wszystkie
trzy plany. Ale nie zrobił tego. Starał się za to doprowadzić Nicka do zguby. Przede
wszystkim zajął się Ślicznotką. Dokonał wszelkich napraw, możliwych bez generalnego
remontu. Zapłacił za rentgenowskie badania zmęczenia metalu kadłuba i grodzi. Kupił
tyle nowych części, na ile było go stać. Odmalował nazwę i numer identyfikacyjny.
Równocześnie zadawał pytania. Za informacje, a nawet za pogłoski, płacił sumy, które
doprowadziły go niemal do bankructwa. Wreszcie, dzięki tym informacjom, na jedną
krótką lecz cudowną chwilę udało mu się
włamać do centralnego komputera Stacji. Ściągnął jak najwięcej danych, zanim systemy
bezpieczeństwa zmusiły go do wycofania, by jego działanie nie zostało wykryte.
Nie było tego wiele. Pomijając typowe pliki, dostał tylko kody i zapisy połączeń
Kapitańskiego kaprysu z siecią Stacji.
W teorii wiedza ta była bezużyteczna. Nie mógł przecież dostać się do kabli niosących
informacje z Kapitańskiego kaprysu do komputerów i z powrotem. Każdą próbę
naruszenia tych kabli wykrywano natychmiast. A znajomość kodów była bezużyteczna
bez dostępu do strumienia danych.
Angus jednak był gotów na wszystko. We własnej opinii, stracił rozum. Uśpił Momę,
żeby nie wiedziała, co się dzieje i nie mogła mu przeszkodzić. Potem, dysząc tak ciężko,
że skafander z trudem nadążał z podawaniem tlenu, i pocąc się jak zwierzę, wyszedł w
przestrzeń.
Udało mu się, gdyż był to wyczyn niezwykły. Pracujący na zewnątrz statków robili to w
stoczni, po drugiej stronie Stacji. I tylko ludzie podejrzliwi -jak sam Angus - przebywając
w doku, obserwowali zewnętrzny pancerz. Nick Succorso nie był chyba aż tak
podejrzliwy. A może zanadto wierzył we własną nietykalność. W każdym razie nikt
Angusa nie zauważył.
Trzymając się przyssawkami metalowej powierzchni, uparcie odwracając głowę od
bezdennej, usianej gwiazdami pustki, przeszedł po krzy-wiźnie powłoki Stacji od
Ślicznotki do Kapitańskiego kaprysu. Na miejscu użył czujnika prądów, odczytując
charakterystyki wszystkich kabli łączących statek ze Stacją. Wreszcie znalazł ten, którym
płynęły dane. Potem z obłąkańczą ostrożnością owinął przewodem zakończenie kabla,
tuż nad gniazdem. Przewód pociągnął do Ślicznotki.
Po powrocie nie marnował czasu na odpoczynek po ciężkiej przeprawie. Działał jak w
obsesji. Ręce drżały mu ze zniecierpliwienia, kiedy posyłał przewodem energię,
otaczając strumień danych Kapitańskiego kaprysu delikatnym polem magnetycznym.
Potem włączył miernik i obserwował fluktuacje pola.
Działało. Na najwyższej rozdzielczości, miernik pokazał serię ostrzy i wgłębień,
migoczących zbyt szybko, by oko mogło je wykryć.
Komputer miał kody i zapis. Teraz dostał echo rzeczywistego strumienia danych.
Wkrótce pokaże wszystko, o czym rozmawiał Kapitański kaprys ze Stacją Gór-Komu.
W innych okolicznościach interesowałyby go tylko pewne specyficzne informacje. I to
raczej chwilowo. Wykorzystałby je, żeby włamać się do
86
87
finansów Nicka i przesłać na swoje konto cały majątek przeciwnika, byłoby zrobić to bez
śladu, używając jego własnych kodów i zapisu, tern odłączyłby kabel i siedział
spokojnie. Nikt na Kapitańskim kapry, nie odgadłby, co zaszło.
Teraz jednak Angus miał inne plany.
W pewnym sensie sytuację uprościł fakt, że Nick Succorso nie dość pieniędzy na remont
Ślicznotki. Chociaż udawał bogacza, był ró1 biedny jak Angus. Bez tej pokusy Angusowi
łatwiej było powstrzymać od działania. Nie chciał ostrzegać wroga, nie chciał, by Nick
się domyś że jest śledzony.
Zamiast jakkolwiek wpływać na strumień danych, zaprogramow komputer, by
alarmował, jeśli w rozmowach statku ze Stacją pojawi s; którekolwiek z długiej listy słów
kluczowych. Po namyśle, ponieważ b> podejrzliwy, nakazał komputerowi alarmować
także w przypadku, gdyb użyto nierozpoznawalnych kodów.
Potem opuścił Ślicznotkę i zachowywał się normalnie.
Kiedy wrócił i sprawdził rejestry, nie znalazł żadnej wzmianki o sobie Mornie ani
czymkolwiek interesującym. Przekonał się tylko, że Nick Sue corso przykładnie
rejestruje swoje wejścia i wyjścia.
Nick otrzymał także dwie wiadomości nadane obcym kodem. Komputer nie potrafił ich
złamać, Angus nie mógł więc ich przeczytać. Mógł za to wyśledzić źródło.
Pochodziły od ochrony.
Kiedy to odkrył, miał ochotę wrzeszczeć i śmiać się, połamać coś i upić się jednocześnie.
Oto doskonała sytuacja, ostateczny powód, dla którego mu uwierzyli. W ochronie
naprawdę był przeciek. Był zdrajca. Inaczej Nick Succorso nie dostawałby
zaszyfrowanych przekazów z tego źródła. Bezpodstawne oskarżenie, które Angus
przygotował, by zachować władzę nad Momą, celnie trafiło inspektorów Stacji. Jego
dokładność przydała mu niemal proroczej wiarygodności.
A więc pirackie sukcesy Nicka Succorso opierały się na informacjach z ochrony. Miał
tam sprzymierzeńca, przyjaciela u władzy.
Co typowe, Angus nie interesował się, dlaczego, ani nawet, w jaki sposób. Jego uwagę
zwrócił sam fakt.
Nick Succorso miał współpracownika w ochronie.
To czyniło go niebezpiecznym. Ale też odbierało nieco sławy. Nie radził sobie
samodzielnie. Robił dumne miny, ale to tylko pusta brawura.
*aWet narkoman na nerwosoku dokonałby tego, co Nick - pod warun-LL że miałby
dostęp do informacji i przyjaciela w dowództwie. Nick móg\ sobie zadzierać nosa, ale
wszystko zawdzięczał temu, ze miał po
swojej stronie ochronę.
.
i Ty draniu - mruknął przez zęby Angus. - Ty gówniany skurwielu.
Wyrwę ci jaja.
pytanie brzmiało: kiedy i gdzie?
88
13
W tym okresie - przez prawie tydzień - Moma albo spała, albo b w katatonii. Jeśli Angus
miał ochotę z niej skorzystać, robił to, nie bu jej i nie uwalniając spod wpływu implantu
strefowego. Nie chciał, że' wiedziała, co się dzieje. Nie mógł ryzykować, że znajdzie
jakiś sposób,' mu przeszkodzić. Dlatego wypuszczał ją z łóżka tylko na posiłki, albo ' by
ją zabrać do Mallory'ego.
Za każdym razem, kiedy używał jej ciała, coraz bardziej nienawid" Nicka Succorso. A
kiedy zabierał ją w miejsca publiczne, chęć chronię-1 jej płonęła w nim tak jasno jak
przerażenie.
W drugim tygodniu zachowywał się inaczej. Planował swoje wyprawy tak, by pokrywały
się w czasie z okresami nieobecności Nicka na Kapitańskim kaprysie. Pod koszulą nosił
nerwoalarm, przyklejoną do skóry niewielką elektrodę, która wibrowała, kiedy
Kapitański kaprys wzywał Nicka poprzez system komunikacyjny Stacji. Wizyty z Morną
u Mallory'ego stały się teraz elementem planu, przynętą. Chciał, żeby Nick ją widział i
żeby coś zrobił. Żeby pragnął jej tak mocno, by wykonać pierwszy ruch.
Niewiele brakowało, a kupiłby Mornie nowe rzeczy. Gdyby dał jej szansę, byłaby
olśniewająca. Chciał tego, dla siebie i dla niej: żeby była olśniewająca i jego, jak
Ślicznotka pokryta świeżą farbą.
90
W końcu jednak postanowił nadal trzymać Momę w pogniecionym, '*- dopasowanym
kombinezonie. Nie z powodu pieniędzy, ale z powodu ożenią. Gdyby za dobrze
wyglądała, mogłaby ściągnąć kłopoty, na e nie był przygotowany. Istniała też możliwość
- traktował ją poważ-ponieważ był podejrzliwy - że Nick Succorso wyczuje pułapkę
sprytną perfumami.
Chciał, żeby Nick coś zrobił, gdyż niemal wszystko, co mógł zrobić, dawało Angusowi
pretekst, by go zabić - a także, gdyby ktoś próbował mu flazucić morderstwo,
umożliwiało powołanie się na prawo obrony koniecznej. W dodatku Angus był
przygotowany niemal na wszystko, ponieważ wiedział o interesach i działalności Nicka o
wiele więcej, niż Nick
mógł się domyślać.
A kiedy Nicka już nie będzie, Angus znajdzie się w idealnej pozycji, by wykorzystać
swoją wiedzę o szpiegu w ochronie Stacji. Sprzymierzeniec Nicka może zacząć pracować
dla niego. Lekki nacisk czy drobny szantaż umożliwią Angusowi życie na poziomie
Nicka.
Dlatego zadbał, żeby Nick widywał Momę możliwie najczęściej. Potajemnie, chytrze,
żeby nikt się niczego nie domyślił, wystawiał mu ją, ponaglając, prowokując do
działania.
A równocześnie ciemność wypełniała jego myśli, ręce łaknęły krwi -gdyż wiedział, że
pod nieruchomą twarzą, za pustym wzrokiem, Moma płonie pożądaniem dla jego wroga.
Przeklinał siebie za każdym razem, kiedy sadzał ją tak, żeby ona i Nick patrzyli na siebie.
Obiecywał sobie, że jak tylko wrócą na statek, wyrwie jej organy płciowe, żeby już żaden
mężczyzna nie miał powodu jej pożądać.
I za każdym razem, kiedy wracali na Ślicznotkę, wypełniała go łagodność, nad którą nie
potrafił zapanować. Zasypywał Momę przekleństwami, ale dotykał jej delikatnie,
ostrożnie. To, co z nią robił, było dziwnie eleganckie, niemal uprzejme. Jak gdyby
pozbawiwszy ją woli, nadziei i człowieczeństwa, chciał teraz, by mu wybaczyła.
Moma starała się to ukrywać, ale jej zdumienie było wyraźnie widoczne. Zbyt dobrze ją
znał: potrafił czytać z zabarwienia jej oczu, napięcia mięśni twarzy. Wyczuwała w nim
zmianę, niepokój... Nie wiedziała, co to
może oznaczać.
Łagodność? U Angusa Thermopyle? Zbyt dobrze go znała.
Obserwowała go, jakby czuła, że jest zgubiony.
91
Cieszyła się? Sądził, że tak. Wierzył też, że Moma liczy, iż Nick
Succorso ocali ją i jednocześnie zniszczy Angusa. Był pewien że ir
juz objętość jego krwi w kroplach bólu. Ta myśl sprawiaYa, że mW
pinały się, by rozedrzeć ją na strzępy.
-.amica,
Ale nie skrzywdził jej. Była zbyt cenna. I zdziwona. To jej zmie-prowadziło do
niezwykłych przemyśleń. Czyżby na „owo rozS ją menaw.sc? Nie mógł pojąć, że jego
strach i łagodno^ S-w miejscach wyczulonych, z powodu wcześniejszych^eńs^l *
^Samotny w module dowodzenia, zgrzytał zębami, żeby powstrz.
Niech cię pochłoną ognie piekielne! Co ze mną zrobiłaś'
Powtarzał sobie, że jest gotów. Odkąd skończył dwanaście lat bvł ~
nym przeciwnikiem ludzi typu Nicka Succorso. Led^ o Ń^w"
stko, co potrcebne, z wyjątkiem treści tych szyfrowanych przekazów
gotów. Oczywiście, że był gotów.
przeicazow.
rJOHT ^ W tKeWiaCh P^0"^. * wcale nie jest przyg-
wany. Miał wrażenie, że już nigdy nie będzie.
y§
Co ze mn zrobi a ? Ca y wolny czas po wi ca na amanie szyfru. Ale kiedv tvlkn Nr
ą
ł ś
ł
ś ę ł
ł
opuszczajl Kapita ski kaprys, Angus zabiera Mon* V toZ£ ?
ń
ł
ś
ogarniającym uczuciem stał się strach.
Wreszcie osiągnął granice wytrzymałości. Czekał, planował i walc-
2S! ZM' fICk WdąŻ "iC "ie «**■ C nie Ił Z wosci, ze knuje przeciwko memu; po prostu
nie mógł znieść wyczekiw-
lLt ^ Padłby Chyba "a k0lana P™d M4 i błagałlTwyba
czenie. A gdyby to się stało, byłby skończony.
J *
Strach i rozpacz skłaniały go do czynów, które wydawały sie odważ
ne-a przynajmniej brawurowe.
waiy się odwaz^
Wraz z Momą siedział wtedy u Mallory'ego wyjątkowo Hł,.™ r wał drinki, po których
jeszcze mocniej ZŁlZ^^pZ] wrogo na każdego, kto się zbliżył. Wrzał pod spojrzeniami
Nkka i n^ wał je ignorować. Ale kiedy Nick wstał ze swojąXfAnf,? podniósł i warknął
ponaglająco na Mon* * "*** *"*" ^ Slf ^Bez trudności zdołał dot^eć do fawi na
czas, by zastąpić Nickowi
P„ J^T3*0 Si? naWet' * P0SZ,° mU ^łatwo- *"**•>* ostrzegał An gusa. Miał wrażanie,
że Nick równie mocno pragnie tego spotS
92
Ale nie mógł się wycofać. Nie teraz. Był zbyt przestraszony.
-
Pan pierwszy, kapitanie Succorso - burknął, nie próbując ukrywać
wrogości. - Wiem, że się pan śpieszy.
Nick skłonił się z gracją, ale nie ruszył z miejsca.
_ Wręcz przeciwnie, kapitanie Termo-piła. - Był zupełnie spokojny, tylko blizny mu
pociemniały. - Wcale się nie spieszę. Proszę bardzo. -Szerokim gestem wskazał drzwi. -
Pan przodem.
Spojrzenie, ukłon, gest... wszystko kierował w stronę Momy.
-
Ter-MOP-a-lii - odparł Angus. - Ter-MOP-a-lii. Nauczę cię, Succorso.
-
Doprawdy? - Nick uniósł brew. Najwyraźniej dobrze się bawił. Być może lubU
takie podniety, nagły zastrzyk adrenaliny. - Tutaj, przy drzwiach? Niezwykłe. Włazi pan
w coś z butami, kapitanie Termo-piła. I teraz ma pan to coś w prawej kieszeni. A może
tylko zabawia się pan sam ze sobą? Dlaczego się pan nie otworzy, nie wpuści kogoś, kto
może pomóc?
Angus wydawał się oszalały z wściekłości. Zabawia się? Zabawia? Ale myślał też
spokojnie i chłodno. Ja ci pokażę, kto tu się zabawia.
Był świetny, kiedy był przerażony.
Nick i jego orszak - trzech mężczyzn i dwie kobiety - nie mieli broni. Inaczej nie
wpuszczono by ich do Mallory'ego. Ale przeciwko jednemu człowiekowi nie
potrzebowali laserów igłowych czy staromodnych wibrów. W dodatku zawsze i wszędzie
byli gotowi walczyć za swego dowódcę. Angus nawet sobie nie wyobrażał, co zrobił
Nick, że zasłużył na taką lojalność. Nie wątpił za to, że cała szóstka z rozkoszą wprasuje
go w płyty pokładu.
Szerokie korytarze publiczne przed Mallorym były puste. O tej porze mieszkańcy albo
pili w knajpach, albo siedzieli w swoich kwaterach. Przyjmując nawet, że ktokolwiek na
Stacji chciałby pomóc Angusowi w bójce, ta pomoc była chwilowo nieosiągalna.
Pozwolił, by Nick zauważył, jak z wahaniem przełyka ślinę.
-
Pogadajmy o tym na zewnątrz - powiedział po chwili. - Pan przodem - dodał,
naśladując gest Nicka.
-
Nie. Będę nalegał. - Nick uśmiechnął się. - Ja za panem.
-
Akurat - mruknął Angus. - Nie za mną tu przyłazisz. Chodzi ci o nią.
Przecisnął się obok Nicka za drzwi.
W kieszeni wcisnął palcem klawisz sterownika implantu strefowego. Spazm szarpnął
mięśniami Morny: neuralna burza, wyglądająca jak wściekłość. Zablokowała wyjście za
Nickiem, jakby stanęła po stronie Angusa i chciała walczyć.
93
Równocześnie Angus odwrócił się, chwycił Nicka za kombinezojj
worek rzucił na ścianę.
|
Zaskoczenie i siła dały mu przewagę. Grzbietem dłoni trzasnął N
w głowę - stuk uderzenia zabrzmiał w korytarzu, jak pękający od napra
nit. Nick opadł bezwładnie, ale Angus przytrzymał go i uderzył jeszcze!
Jego czas dobiegł końca.
|
Przewracając Mornę, załoga Nicka wybiegła od Mallory'ego. Cbj
krwi. J
Angus spojrzał na nich, jakby był całkiem spokojny. Oburącz ud
przed sobą bezwładne ciało Nicka. Palcami obejmował mu szyję. i
- Wracajcie do środka. - Jego głos brzmiał tak przyjaźnie jak młotfjj
niczy. - Zostawcie mnie samego. Jeszcze z nim nie skończyłem. J
Na moment ludzie Nicka znieruchomieli, wyraźnie zaskoczeni. |
Ale niemal natychmiast obie kobiety podniosły Mornę i zacisnęły jj
cena jej gardle.
1
Moma cały czas się rzucała. Wyglądała teraz, jakby naprawdę watej
ła o życie. Widziała jednak wszystko i rozumiała, w jaki sposób Angusl
wykorzystuje. Nie mogła jednak zaprzestać szamotania.
|
- Cofnij się - polecił jeden z mężczyzn. - Zabijemy ją, jeśli ty go a
bijesz. I
Groźba była przerażająca. Konieczność pozostania na miejscu nieffli
go załamała. Miał ochotę puścić Nicka, zaatakować kobiety, zabić i zrniaj
dżyć każdego, kto zagrażał Mornie. Ale to byłoby samobójstwem. Ktoś J
załatwi, zanim zdąży pokonać całą piątkę. Zginie albo on, albo Moma. |
Sam nie wiedział, jak zdołał stać nieruchomo i udawać, że go to nie obij
chodzi.|
- Źle kombinujecie. To ja go zabiję, jeśli wy ją zabijecie. Nie zależy mi na tym, żeby
zginął. Muszę się bronić. Tacy gówniarze jak wy lubią układy sześciu na jednego, aleja
nie. -1 nagle ryknął pełną mocą swej pasji: -* Puśćcie ją, skurwiele!
Posłuchali. Chcieli ratować Nicka. A także -jak domyślił się Angus -nie chcieli
ryzykować zabicia kobiety, na którą Nick miał ochotę. Puścili Mornę i odstąpili.
Opadła w konwulsjach na pokład.
94
Z trudem panując nad sobą, by nie rzucić się na nich wszystkich, Angus poczuł, że
wibruje elektroda pod kombinezonem - Kapitański kaprys przywoływał kapitana
Succorso.
pjie wahał się. Jeśli to, co przed chwilą zrobił, nie sprowokuje Nicka do jakiejś akcji, to
nic tego nie dokona. Niedbale rozprostował palce i pozwolił, by Nick osunął się na
pokład. Ze swobodą - wynikającą z długiej praktyki - wystukał na sterowniku rozkazy,
które postawiły Mornę na nogi i pozwoliły odzyskać władzę nad kończynami. Potem ją
uwolnił.
To, jak mimowolnie zerknęła na bezwładną postać Nicka, zraniło go bardziej niż
wszystko, co Nick mógłby mu zrobić w walce.
Załoga Kapitańskiego kaprysu nie zwracała już na nią uwagi. Nie próbowali zatrzymać
Angusa. Z pewnością mieli własne sygnalizatory. I byli potrzebni swojemu kapitanowi.
Angus bez przeszkód doprowadził Mornę do Ślicznotki i zamknął włazy.
Tym razem postanowił ją skrzywdzić. Ciosy, które niedawno wymierzył, rozogniły mu
ramię; tęskniło za powtórzeniem tego doznania. Postanowił ją uszkodzić, poważnie
uszkodzić. Zasłużyła na to.
Ale najpierw sprawdził, czy komputer zarejestrował jakieś komunikaty wymieniane
między Kapitańskim kaprysem i Stacją. Chciał wiedzieć, po co statek wezwał Nicka.
Wyjaśnienie tkwiło w kodzie. Kapitański kaprys znowu otrzymał wiadomość od ochrony
i natychmiast wezwał dowódcę do powrotu.
Przeklinając, jak najgorzej potrafił, Angus Thermopyle zrezygnował ze swych planów
względem Momy Hyland. Coś miało się wydarzyć. Instynkt ponaglał go, popychał, kazał
odlatywać natychmiast, uciekać, zanim Nick zdąży się zemścić. Zignorował jednak te
ostrzeżenia. Nie mógł stąd odejść, był skazany. Polecił Momie usiąść w fotelu, kazał jej
zapiąć pasy. Potem wyświetlił na monitorze aktualne dane z Kapitańskiego kaprysu.
Wiedział, kiedy Nick wszedł na pokład.
A potem, nie wiadomo dlaczego, Kapitański kaprys zamknął wszystkie kanały i zerwał
łączność ze Stacją.
Instynkt Angusa wył jak syrena alarmowa.
- Rozgrzej ją - warknął do Morny. - Przygotuj się. Chyba gdzieś polecimy.
Spełniła polecenie tak, jak lubił: poprawnie, bez pytań ani zwłoki. Systemy Ślicznotki
budziły się do życia. Zapłonęły lampki sygnalizacyjne na konsoli. Po ekranie przebiegały
wyniki testów przedstartowych. Skanery przesłały dane do komputerów: automatyka,
informacje nawigacyjne ze Stacji, dotyczące obecności i poruszeń wszystkich statków w
strefie Stacji Gór-Komu.
95
Morna pracowała, a Angus skupił się na Kapitańskim kaprysie.
Co robił Nick?
Przygotowywał się, to jasne. Przygotowywał się do odlotu.
Ale dlaczego?
Ponieważ ochrona coś mu zdradziła.
Co?
Angus ssał górną wargę. Co ochrona przekazała Nickowi Succorso
Z czystymi ekranami i przyrządami na pozycjach, Ślicznotka była towa do lotu. Morna
siedziała nieruchomo, wpatrzona w pustkę, z dło na konsoli, by móc jak najszybciej
wypełnić jego polecenia.
Niepewność paraliżowała Angusa. Nie wiedział, jak się przeciwsta własnemu
instynktowi. Instynkt zbyt często ratował mu życie. Gdyby nie słuchał, byłby zgubiony.
Czuł ból, ale dopóki nie poczuł też smaku krwi, nie zdawał sobie sp wy, że przegryzł
wargę.
Rzucając przekleństwa mechanicznie, jakby straciły dla niego znać nie, odłączył kabel,
który przekazywał mu strumień danych z Kapitańs"~' go kaprysu.
Nagle ożyły systemy komunikacyjne Ślicznotki. Jak każdy odbio w pobliżu Stacji,
aparatura wychwyciła kody i częstotliwości wezw pomocy. Głośniki natychmiast
przekazały komunikat.
Skamieniał w swoim fotelu. Część umysłu całkowicie otępiała z zask czenia i zdumienia:
nadlatujący z Ziemi statek z zapasami wołał o pom Komputer nawigacyjny rozbity. Ktoś
z załogi obłąkany od choroby skok wej. Zgubione współrzędne. Utrata sterowania.
Sytuacja alarmowa. N~ mierzyć i przechwycić. Pomocypomocypo...
Ale pozostała część umysłu zastanawiała się gorączkowo.
Statek z zapasami. Największy skarb poniżej asteroidu z czystego ce-zu. O parę tygodni
za wcześnie... To pewnie taka sztuczka, żeby chronić go przed piratami.
Właśnie tę informację ochrona przekazała Nickowi Succorso. Powiedzieli, że statek
przyleci wcześniej - żeby spokojnie mógł go obrabować. Zmiana planu lotu zemściłaby
się, gdyż na statku nikt się nie spodziewał ataku.
Ale nikt nie mógł przewidzieć takiej sytuacji. Lada sekunda Stacja zablokuje doki,
zakazując startów - pod karą śmierci - dopóki nie zorganizują oficjalnej ekspedycji
ratunkowej. Jeśli Nick nie ruszy szybko, straci okazję...
96
Serce biło mu jak szalone, a kombinezon nasiąkał potem. Angus poderwał się do
działania.
Wezwanie pomocy umilkło po kilku sekundach. Zapewne uszkodzenia komputera
nawigacyjnego unieruchomiły także sprzęt komunikacyjny. Angus przez ten czas zdążył
odrzucić wszystkie kable i odłączył się od Stacji. Formalnie rzecz biorąc, nie był już w
doku. Nadal musiał był posłuszny kierownictwu, ale prawnie nie podlegał już władzy
ochrony.
Skaner poinformował, że Kapitański kaprys zachowuje się tak samo. Oczywiście Stacja
inaczej oceniła sytuację. Jej dowództwo chciało absolutnej władzy nad każdym statkiem
w pobliskiej przestrzeni, a ochrona domagała się kontroli nad każdą operacją ratunkową.
Głośniki zatrzeszczały, a potem zagrzmiały rozkazy:
- Ślicznotka, tu dowództwo Stacji. Masz natychmiast dokować. Ogłoszono stan
wyjątkowy. Obowiązują procedury specjalne. Nie wolno ci odlecieć. Jeśli nie wykonasz
polecenia... - w metalicznym głosie zabrzmiała satysfakcja - będziemy zmuszeni uznać
cię za przestępcę. Zostaniesz ostrzelany.
Typowe dyktatorskie podejście - aroganckie i niczym nie usprawiedliwione. Podobnie
jak gliny ZKG i ochrona, stacyjne szefostwo lubiło demonstracje siły.
Niestety, ta świadomość niczego nie zmieniała. Angus zginie, kiedy
Stacja zacznie strzelać.
Kapitański kaprys otrzymał pewnie takie same polecenia. Nick zignorował rozkaz.
Swobodnie, jakby był głuchy albo wierzył w nietykalność statku, ustawił się w normalnej
pozycji na trajektorii odejścia. Na niskim ciągu przeleciał kilkadziesiąt kilometrów,
akurat w zasięg najskuteczniejszego ognia dział Stacji.
Zaczekał na pierwsze strzały ostrzegawcze, po czym mignął na ekranie komputera i
zniknął, tak jakby nagle przestał istnieć. Angus patrzył i przeklinał; nie mógł ich
zatrzymać. Jednocześnie jednak nie pozwolił, by ktokolwiek przeszkadzał mu w jego
własnych działaniach. Ślicznotka była już na trajektorii ucieczki i oddalała się od Stacji
pełnym ciągiem - przynajmniej takim, który wszyscy uważali za pełny.
Ci gówniarze z dowództwa mieli wtedy okazję, żeby go zabić. Ale ją przegapili. Zgodnie
z prawem, pierwsze strzały miały go tylko ostrzec.
Natychmiast uruchomił generator przerwań ciągu i nadał własne wezwanie pomocy:
97
Mam jakieś zwarcie. Dym... Nie mogę sterować. Nie strzelajcie. t ję zawrócić.
To ich unieruchomiło. Nie mieli wyjścia: musieli zaczekać, że' przekonać, czy mówi
prawdę.
Kiedy nadał wezwanie, zwrócił się do Momy.
- Przygotuj się - burknął. - Będzie bolało.
Oparł się w fotelu i uruchomił dopalacze Ślicznotki.
Potem działa Stacji nie potrafiły już go namierzyć. Nie dlatego, że dla nich za szybki. Po
prostu był szybszy, niż ktokolwiek podejr Przecież taki statek nie wytrzyma takiej
akceleracji...
Zanim dowództwo zrewidowało swoje poglądy - i przeprogramo" systemy celownicze -
Ślicznotka była już poza zasięgiem strzału.
Angus i Moma byli oczywiście nieprzytomni. Ale dopalacze przerwały pracę w zadanym
czasie, redukując przeciążenie do rozsą szego poziomu. A tymczasem komputer
Ślicznotki ustawił kurs, śle wezwanie pomocy wzdłuż wektora transmisji aż do jego
źródła.
Angus pierwszy doszedł do siebie. Nie ruszył się jednak: oddychał „ boko i starał się
myśleć klarownie. Udało się. Statek uratował go po raz' lejny. Choć poraniony, był jego.
Jeśli będzie trzeba, to cała Stacja zapł" za krzywdę, jaką wyrządzili Ślicznotce. Nikomu
nie wolno uszkodzić c goś, co należy do niego.
Po chwili Morna poruszyła się, jęknęła i uniosła głowę. Nieświadom-i zmęczenie po
dużym przeciążeniu nie od razu zniknęły jej z oczu. Ale; raz, bez wahania, sięgnęła do
konsoli i zaczęła wystukiwać komendy.
Był zbyt zaskoczony, czuł zbyt wielką ulgę, minęło zbyt wiele cz Zapomniał o
niebezpieczeństwie. Nie patrzył na swoją konsolę, więc widział, że światełko alarmu
zaczęło migać w chwili, kiedy Moma wz się do pracy.
Na szczęście spojrzał na nią i zobaczył ekstazę na jej twarzy.
To powiedziało mu wszystko.
W głowie miałam coś całkiem innego. Unosiłam się w powietrzu i wszystko było
oczywiste. Jak w wizji. Jakby wszechświat do mnie przemówił.
W panice, uderzył w swoją konsolę i zidentyfikował zagrożenie.
Próbowała wprowadzić sekwencję autodestrukcji silników Ślicznotki.
Dziwka! Pieprzona córka pieprzonej kurwy.
Choroba skokowa.
Był zbyt zmęczony, żeby przeklinać ją na głos. Myśl o chorobie wzbudza znużenie i
uczucie mdłości. Oczy zapiekły dziwnie. Powinien podejść do niej i uderzyć, pięścią
wbić jej rozum do głowy. Ale był znużony. Zre-
I sztą Ślicznotka i tak leciała, wirując.
| Angus westchnął, jakby posmutniał, i sięgnął po sterownik implantu
[ strefowego.
!■ Dłonie Morny zsunęły się z konsoli, a ona sama opadła w fotelu.
'i Nie miał innego wyjścia. Musiał tak postąpić. Kiedy dojdzie do starcia z Kapitańskim
kaprysem, nie mógł ryzykować, że Morna spróbuje mu przeszkodzić, zatrzymać go albo
osłabić. Nie było żadnego powodu, dla którego nie powinien jej wyłączać, jakby
przecinał kabel robotowi. A jednak, kiedy myślał o jej chorobie skokowej, odczuwał to
samo, co wtedy, gdy myślał o wgniecionej burcie Ślicznotki.
Ktoś musi mu za to zapłacić. Jeśli będzie trzeba, wyrówna rachunki nawet z całym
sektorem.
Tymczasem jednak musiał zadbać o własne sprawy. Był przekonany, że miejsce, z
którego statek z Ziemi wzywał pomocy, leżało przynajmniej o pół dnia drogi pełnym
ciągiem. Statki dokonujące skoku musiały wracać do normalnej przestrzeni daleko od
wszelkich stacji, by zmniejszyć ryzyko wypadku. Skanery zawiadomią, kiedy przetnie
ślad cząsteczkowy ofiary. Miał więc dość czasu, żeby coś zjeść i trochę odpocząć. Jeśli
nie będzie w najlepszej formie, może nie pokonać Kapitańskiego kaprysu.
Polegał na zaskoczeniu. Nick Succorso nie mógł wiedzieć, że ktoś przechwytywał jego
komunikaty. A także, że Ślicznotka zdołała odlecieć ze
Stacji.
I nie mógł wiedzieć, że Angus Thermopyle wcale się nie interesuje
statkiem z zapasami.
Bez napędu skokowego, Ślicznotka nie mogła - jak Kapitański kaprys - opuścić ani
Stacji, ani pasa, i odlecieć do jakiegoś dalekiego systemu, gdzie nikt by jej nie znał.
Dlatego też Angus nie mógł ryzykować ataku na statek z zapasami. Jeśli go znajdzie,
będzie musiał wziąć na pokład załogę i ratować ładunek zgodnie z prawem. DelSek żył z
tych dostaw, podobnie jak reszta Stacji. Gdyby je zrabował - a w DelSeku ktoś zacząłby
podejrzewać, że to zrobił - zamordowaliby go, gdyby tylko przekroczył próg
Mallory'ego.
Nie. Angusowi chodziło o Nicka. Chciał go przyłapać na rabowaniu
98
99
uszkodzonego statku. Jeśli mu się to uda, będzie miał sporo możliwo pod warunkiem, że
zniszczy Kapitański kaprys. Może ocalić załogę (j Nick pozostawi kogoś przy życiu),
zatrzymać dla siebie tyle ładunku, zechce („zniszczone w walce"), i oddać resztę na
Stacji. Wróci tam j bohater.
Instynkt podpowiadał mu, że robi błąd.
Angus nie zwracał na to uwagi.
Najpierw wyhamował obrót Ślicznotki i przygotował sobie coś do * dzenia. Potem wrócił
na fotel i zaczął sprawdzać czujniki, sita cząsteczk we i szperacze. Musiał wiedzieć, że
funkcjonują poprawnie.
Kiedy przygryzał wargę, czuł smak krwi.
14
Alarm podłączony do systemów śledzących odezwał się o trzy godziny wcześniej, niż
Angus się spodziewał.
Patrzył wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczyma. To za szybko. Statek dostawczy nie
wszedłby w normalną przestrzeń tak blisko Stacji.
Zresztą to jeszcze nie wszystko. Nie zwracając uwagi na przeciążenie, wykonał zwrot i
wyhamował obrót, żeby poprawić jakość odczytu. Ślad cząsteczkowy nie wyglądał
należycie. Wielkie transportowce, takie jak statki dostawcze, mają zwykle potężniejsze
silniki, zostawiają szerszą ścieżkę w ciemności, więcej śmieci na obrzeżach i niemal
pełną dyspersję w jądrze. Angus studiował monitory i wskaźniki; podejrzliwość rosła w
nim tak, że czuł mdłości.
A jednak...
Przypadkowe przejście innego statku przez wektor transmisji tamtego było tak mało
prawdopodobne, że właściwie niemożliwe.
Jeśli to był ślad statku dostawczego, to znalazł się o wiele bliżej, niż można było
oczekiwać. A skoro zjawił się bliżej Stacji, to wezwanie pomocy dotarło szybciej; zatem
mieli mniej czasu, żeby oddalić się z tego miejsca; zatem tym łatwiej może ich odnaleźć.
101
Zgodnie z logiką, Nick powinien teraz znajdować się o wiele dalej da się wykonać tak
krótkiego przeskoku migowego. To oznacza, że" jest już tam, gdzie powinien być statek.
I jeśli rzeczywiście go znalazł," gus może nie zdążyć na czas. Ale jeśli statek jest tutaj...
Jeśli statek jest tutaj, Angus dotrze do niego pierwszy. Nick będzie siał zawrócić i
szukać.
Idealna sytuacja na zasadzkę.
Przerażający dylemat. Jeśli źle odgadł, straci jedyną szanse zaskc ma Kapitańskiego
kaprysu. A potem będzie musiał żyć z konsekwencj swojego ataku na Nicka Succorso. W
dodatku Nick miał po swojej stro ochronę. Miał lepszy statek. Miał całą załogę do
pomocy. Angus może' zmuszony przez lata ukrywać się w pasie.
Od potu cuchnął jak świnia. Jednak dokładnie wiedział, co ma ro'
Zbadał skanerami ślad, szukając charakterystycznego wybuchu promie"
wania i emisji międzywymiarowej, jakie towarzyszą każdemu przejściu
szczeliny do normalnej przestrzeni.
Nie czekał długo.
Tam... Właśnie tam statek z zapasami wszedł w normalną przest Wszystko w nim było
„za bardzo": za szybko, za blisko, za łatwo dai
w miejscu, gdzie Angus do
uszkodzić, ślad miał za wąski. Ale był o kilka godzin wcześniej niż jego wróg.
Uruchomił najwyższy ciąg, jaki potrafił znieść, zmienił kurs i podąż za śladem.
Kiedy z gęstości strugi cząstek wyznaczył prędkość statku, odkrył, ■ tamci hamowali
wolno. To rozsądne. Niezdolni do nawigacji, chcieli zredukować pęd, żeby łatwiej ich
było przechwycić. Angus jednak, zamiast pędzić przed siebie, także zmniejszył szybkość.
Nie chciał, by na statku dostawczym zorientowali się, że ich znalazł. Mogliby nadać
jakieś wezwanie, a to by zdradziło jego pozycję. Zamierzał się podkraść, zaczekać poza
standardowym zasięgiem skanerów i udawać trupa, żeby go nie wykryły instrumenty
Kapitańskiego kaprysu. Na wszelki wypadek leciał samym środkiem toru statku
dostawczego, żeby jego ślad nie był widoczny.
Zaczeka, aż zjawi się Nick. Zaczeka, aż Kapitański kaprys wyrwie serce ofiary,
wyeliminuje kłopotliwych świadków, otworzy dostęp do ładunku. Zaczeka, aż Nick
zadokuje do wraku.
A wtedy rozpyli drania i wszystko, co on kocha, na swobodne elektrony i pył kosmiczny.
Zamierzał obudzić Momę Hyland, żeby mogła to zobaczyć. Pozwoli jgj obejrzeć wybuch
i zgadywać, który spalony strzęp jest pozostałością po mężczyźnie, którego pragnęła
zamiast Angusa.
Potem - jeśli będzie miała szczęście - zerwie z niej kombinezon i każe jej robić wszystko,
co budzi w niej wstręt. Nauczy ją, kto jest jej właścicielem- Nauczy tak, że nigdy już nie
zapomni.
Jeśli będzie miała pecha, może wykona na niej niewielką operację, przestawi niektóre
części ciała - dla zabawy.
Najpierw jednak musi znaleźć ten statek.
Nie rozumiał tego: tamci zwalniali i zwalniali, a wciąż byli poza zasięgiem skanerów,
niewidzialni gdzieś przed dziobem. Przy takiej deceleracji, powinien niemal na nich
wlatywać... A wciąż nie mógł ich namierzyć.
To niemożliwe. Wiedział dobrze, że jego sprzęt potrafi wyśledzić jeden zagubiony
skafander w stu tysiącach kilometrów sześciennych czarnej pustki. Statek dostawczy nie
mógłby się przed nim schować, nawet gdyby próbował, a przecież nie miał żadnych
powodów - był martwy, jeśli ktoś nie przyleci z pomocą. Musiał być gdzieś przed nim,
musiał...
Rozwiązanie zagadki, kiedy je odkrył, oszołomiło go na kilka sekund.
Takie opóźnienie niemal go zabiło.
Nagłe zagęszczenie śladu przed Ślicznotką dowodziło, że ścigany statek uruchomił pełny
ciąg: dość mocy, by oddalić się z przyspieszeniem kilku G.
To dlatego nie mógł ich dogonić... Nabierali prędkości, a on zwalniał.
Ale to bez sensu. Czegoś takiego nie próbowałby żaden uszkodzony statek. Gdyby
zadziałały silniki, okaleczony statek raczej by je odrzucił, niż pozwolił wynieść się poza
zasięg pomocy.
A zatem ścigany przez Angusa statek nie był uszkodzonym statkiem
dostawczym.
Dał się oszukać. Nie było żadnego statku dostawczego. Wezwanie pomocy to przynęta.
Wyruszył, by zastawić pułapkę, ale to na niego ją zastawiono. Już w nią wpadł...
Przerażony, nieruchomo wpatrywał się we wskaźniki i monitory. Paraliżowała go myśl,
że tak łatwo dał się oszukać. Jaką miał szansę przeciwko ludziom, którzy potrafili
dokonać czegoś takiego? Wymanewrowali go tak, że był już właściwie skończony.
Spojrzał na Momę.
Nie poruszyła się, oczywiście. Implant strefowy blokował impulsy
102
103
nerwowe, łączące jej umysł i ciało. Była przytomna, ale bezradna. J
go statek. Jeśli nie znajdzie ratunku, zginą i Moma, i Ślicznotka. Poczuł, jak w krtani
narasta mu wycie. Ale nie miał na nie czasu, i Ślicznotka nie wirowała - Angus
obserwował tylko ślad cząsteczfc
Teraz wprowadził statek w obrót, kierując szperacze i skanery w r
pole.
I natychmiast zawyły potępieńczo syreny. Wrogi statek zbliżał się szybko. Nie, gorzej:
wrogi statek już s wyrzucając ku niemu rój torped mknących ze straszliwą prędkością.
Absolutna groza dała Angusowi nadludzką silę. Ślicznotka wciąż obracała, zaczynała
wirowanie. Angus uruchomił pełny ciąg pod kątem i nął statek w bok tak mocno, że
zakręcił się niby pozbawiony sterów wn Wszystkie syreny alarmowe ucichły
równocześnie. Ślicznotka nie n^ wała się do takich manewrów. Uszkodzona, mogła się
rozpaść na części. Ale torpedy chybiły.
Przy takim przeciążeniu powinien stracić przytomność, zgniecie w swoim fotelu. Nie
powinien odzyskać orientacji, wyczuwać wzajert go położenia zarówno siebie, jak i
atakującego.
Ale otworzył ogień, gdy Ślicznotka zataczała się jeszcze.
Strzał z działa cząsteczkowego minął przeciwnika zadziwiająco blisk Musieli skręcić.
Angus nie potrafił zidentyfikować atakujących, ale był prawie pewie że to śledzony przez
niego statek - prawie pewien, że to Kapitański kapry^ Nick Succorso zdołał jakimś
cudem wykonać skok migowy tak krótki, przeciął wektor transmisji wezwania pomocy.
Albo przeskoczył dostatec nie daleko, żeby wrócić kolejnym skokiem. Zwabił Angusa,
by za nim p leciał. I kiedy Ślicznotka zwolniła już prawie do zera, przyspieszył, zat czył
pętlę i zaatakował.
Wszystko to nie miało już znaczenia. Nie było ważne, kim jest przeciwnik Angusa -
przynajmniej nie w tej chwili. Liczyło się tylko to, że Angus wpadł w pułapkę i musiał
walczyć o życie.
O życie swoje i Ślicznotki. I Morny.
Obrót statku był niebezpieczny - zbyt wolny. Przy takim przeciążeniu nie mógł
obserwować ekranów. A jednak skądś wiedział, co robi przeciwnik, gdzie się znajduje.
104
Atakujący wykonał zwrot i wycelował działa. Angus uruchomił ciąg hamujący,
wyrównał lot i włączył dopalacze z taką mocą, jaką mógł
yyttiyraat, nie tracąc przytomności. Strumienie cząsteczkowe liznęły burty Ślicznotki, ale
nie wyrządziły poważniejszych szkód. W chwilę później znalazła się już poza zasięgiem
strzału, zaskakując napastnika tym, że wciąż jest sterowna i może wykonywać manewry,
które powinny być niemożliwe. Przeciążenie wcisnęło Angusowi głowę w fotel. Ale
teraz mógł przynajmniej widzieć wskazania instrumentów, ekrany i konsolę. System
celowniczy automatycznie wykreślał pozycję przeciwnika i wyświetlał ją na siatce
współrzędnych, które zrozumiałby nawet wariat.
Doganiali go. W tym tempie za kilka sekund będą mogli otworzyć ogień. Angus
powinien wykonać unik.
Ale wiedział już, że Kapitański kaprys jest szybki. Gdyby naprawdę chciał uciec,
musiałby puścić w dysze całą moc, jaką mógł wygenerować napęd. Ale wtedy straci
przytomność. Nie będzie wiedział, czy jest żywy czy martwy, dopóki Ślicznotka nie
zużyje całego paliwa i nie przerwie akceleracji.
Nie zwiększył ciągu dopalaczy.
Ale nie rozpoczął też żadnego manewru unikowego. Musiałby wtedy zwolnić, albo
obciążenia inercyjne wywołałyby krwotok wewnętrzny. Zamiast tego zaczął rozsiewać w
przestrzeni miny zakłóceniowe. Nie wiedział o tym, ale usta i brodę miał zalane krwią.
Za każdym razem, kiedy przygryzał gómą wargę, krwawił coraz mocniej.
Miny zakłóceniowe były maleńkie; oficer przy skanerach, myślący o czymś innym, może
je przegapić. Angus wyrzucał je w grupach po dziesięć czy dwanaście, ale
rozprzestrzeniały się tak szybko, że nie powinny dawać napastnikowi czytelnego
wspólnego odbicia. Jeśli strzelą do niego i w którąś trafią... Albo jeśli po prostu się z
jakąś zderzą...
Strzelili. Odczyt pokazał mu charakterystyczny skok energii działa cząsteczkowego.
Ślicznotka została trafiona - kolejna bruzda wzdłuż burty. Ale i tak miała szczęście:
uderzenie było zaledwie klepnięciem. Salwa trafiła także kilka min statycznych.
Zaprogramował je tak, by uruchamiały się nawzajem. W kilka sekund jego szlak
przesłoniły eksplozje, burza szumu cząsteczkowego, dopple-rowskich sygnałów i
trzasków radiowych dostatecznie głośnych, by zran-domizować każdy skaner
Kapitańskiego kaprysu.
W rezultacie Ślicznotka - i sama przestrzeń - zniknęły. Atakujący statek był ślepy i
głuchy.
105
Taki pozostanie przez dziesięć do piętnastu sekund, dopóki kon nie odfiltrują chaosu, nie
odróżnią szumu od rzeczywistości.
Angus szarpnął Ślicznotkę w bok, pod kątem do poprzedniego Pchnął ją gwałtownym
uderzeniem dopalaczy. A potem wyłączył wszystko.
Wszystko. Nawet system podtrzymywania życia. Ciąg, komu światła, czujniki...
Wszystko oprócz minimalnych procedur kom i pasywnych skanerów, które nie zdradzały
swojej obecności; w prócz delikatnego, niemal niesłyszalnego szumu naładowanego
działa steczkowego.
Próbował uczynić się niewidzialnym. Próbował wyrównać jakoś przewagę wroga w
uzbrojeniu i lud I prawdopodobnie w energii.
Kombinezon przesiąknął potem, ale Angus tego nie zauważył, mniał przeklinać; niemal
przestał oddychać, bo w wyobraźni czuł już stęchłego powietrza. Całą uwagę
skoncentrował na matowych ekranach sywnych skanerów - sit cząsteczkowych, które
niczego nie wysyłały, a' ko przyjmowały i analizowały to, co dotarło do nich przez
pustkę. Gdzie' przeciwnik? Wyczucie przestrzeni podpowiadało mu, że tam... Ale przy dy
milczały. Był tak samo ślepy jak Kapitański kaprys. Jedyna różnica... dyna nadzieja
tkwiła w tym, że Kapitański kaprys go ścigał, że...
Jedyna różnica polegała na tym, że tamci wciąż mieli włączone systez Ekran zamrugał.
Tam!
Poruszali się ostrożnie, śledząc, macając przestrzeń, ale wciąż używ silników, systemu
podtrzymywania życia, komunikacji wewnętrznej; wci jak krzyk wysyłali dane poprzez
rezydualny szum, pozostawiony pr miny zakłóceniowe.
A że nie wiedzieli, gdzie jest, wkrótce znajdą się przed jego działem. Chodźcie, dranie...
Nie wyszeptał tego nawet. Irracjonalnie obawiał się, że przeciwnik może go usłyszeć.
No chodźcie, skurwiele. Dajcie mi jeden czysty strzał... Tylko jeden.
Na statku panowała cisza, zakłócana tylko delikatnym buczeniem działa. Nick może
znaleźć Ślicznotkę tylko jeśli zauważy jej sylwetkę na tle gwiazd... Ale są chyba
dostatecznie daleko od siebie, żeby było to trudne, prawie niemożliwe... Trzeba czasu,
żeby komputery przeprowadziły tego typu analizę danych obserwacyjnych...
106
Czas... Angus potrzebował czasu. Napastnik był już w zasięgu strzału, gdyby Angus teraz
wystrzelił, na pewno by nie chybił. Ale mógłby ich nie dobić. Jeśli zaczeka, aż podejdą
bliżej, zyska szansę trafienia torpedą.
Wystarczy jedna, żeby przełamać Kapitański kaprys. Angus był tego pewien. Wiedział,
co potrafią jego torpedy.
Czekał.
No podejdźcie, wy pieprzone skurwysyńskie fiuty.
Czekał.
Zbyt późno skanery zarejestrowały nagły skok mocy, gdy wrogi statek
uruchomił dopalacze.
Zauważyli go. W chwili, kiedy miał ich rozpruć, rozerwać na strzępy... Zauważyli. Albo
odgadli jego zamiary.
I pełnym ciągiem oddalali się od niego.
Wściekły, wcisnął przycisk spustowy i posyłał za nimi kolejne salwy, gorące i dzikie,
niszczące jak nienawiść. Jedna trafiła, otworzyła metalowe pokrycie burty, wyssała w
próżnię atmosferę i odłamki. Ale to nie wystarczyło, żeby ich zniszczyć.
Wiedział, że to za mało, ponieważ odpowiadali ogniem, póki nie znaleźli się poza
zasięgiem.
I trafili.
Nie miał czasu na ocenę uszkodzeń. Musiał ruszać; zanim napastnik zawróci, musiał
uruchomić napęd. Gorączkowo włączał systemy, budził moc.
Znał swój statek. Był jego; Angus troszczył się o Ślicznotkę od lat. Kiedy zahuczały
silniki, od razu wiedział, że jeden jest uszkodzony. Krztusił się i przerywał, wzbudzając
straszliwe drżenia kadłuba.
Ostatni strzał przebił jedną z dysz.
Boczny odrzut praktycznie uniemożliwi sterowanie Ślicznotką.
Angus próbował, próbował brutalnie i rozpaczliwie. Nie zwracał uwagi na obciążenie
własnego ciała, obciążenie ciała Morny, obciążenie każdego spojenia powłoki Ślicznotki
i każdego spawu jej szkieletu. Walczył o szybkość i sterowność, zmagał się z bocznym
odrzutem, ratował życie.
Nic z tego. Nie dał rady. Nawet lot z niewielką prędkością i w linii prostej wymagałby
wszystkich jego umiejętności. Napastnik zawrócił, prze-skanował go, ocenił sytuację i
ruszył ku niemu, Angus nie osiągnął niczego - jedynie szaleńczy młyn w ciemności,
nierówny obrót, który uczynił Ślicznotkę całkowicie niesterowną. Gdyby teraz próbował
przyśpieszyć, najwyżej straciłby przytomność i nie widziałby, jak umiera.
107
Nie wiedział, co robić. Nie potrafił przegrać i zginąć, a to była jed" możliwość. Kiedy
Ślicznotka wirowała tak jak teraz, nie mógł nawet i strzelić z dział. Były bezużyteczne.
Wiedział, że przeciwnik się zbliż wiedział, nie patrząc nawet na ekran, zresztą i tak
ukazujący chaos. Zat zdąży wyhamować te obroty, Nick Succorso będzie już gotów, żeby
roz lić go na atomy.
Tylko dlatego, że wirowanie Ślicznotki było tak bolesne, spróbował z r walczyć.
Wyłączył silnik z uszkodzoną dyszą, potem wygasił obrót Ale 1 dy ekrany się uspokoiły,
przekonał się, że tylko ułatwił sprawę wrogowi.
Tamten statek był już na pozycji, gotowy, uzbrojony.
Po raz drugi w życiu spojrzał w głąb bezlitosnej otchłani wrogiego <
Na ten widok łzy stanęły mu w oczach.
Nic nie mógł zrobić. Gniew i natchnienie zniknęły, zużyte bez reszt Napastnik był już w
zasięgu, ale nie warto nawet strzelać. Może najwy" zadrapać trochę ich statek; to
wszystko. Kilka szram nie powstrzyma ic przed zniszczeniem jego, Ślicznotki i
wszystkiego, czego w życiu pragn"
I nagle zatrzeszczał głośnik.
-
Kapitanie Termo-piła... Nick Succorso. Oczywiście.
-
Jest pan pokonany. Proszę o tym pamiętać. Ostrzegłem pana. Angus miał
wrażenie, że Nick śmieje się z niego.
Bez strzału, Kapitański kaprys zmienił kurs i zaczął się oddalać.
Angus nie mógł uwierzyć. Wpatrywał się w ekrany i przyrządy; kamery nie sięgały
dostatecznie daleko, by mieć pewność, ale czujniki potwierdzały, że Kapitański kaprys
odwrócił się do nich rufą. Z drwiącą swobodą błyskawicznie oddalił się poza zasięg
skanerów. Angus pozostał samotny i uszkodzony.
Czuł się jak rozbitek. Po raz drugi nie miał pojęcia, dlaczego jeszcze żyje.
15
System podtrzymywania życia Ślicznotki nie działał jak należy. Angus miał wrażenie, że
w ustach ma piasek. Cała głowa zmieniła się w pustynię. Jest pan pokonany. Nie był już
rozgniewany. Proszę o tym pamiętać. Nie miał już nadziei. Ostrzegłem pana. Coś mu
odebrano... Coś, czego potrzebował i nie umiał nazwać, a teraz nie wiedział, jak bez tego
żyć.
Statek był okaleczony. Droga tutaj ze Stacji zajęła mu niecałe dwanaście godzin. Będzie
miał szczęście, jeśli z powrotem dowlecze się w trzydzieści sześć.
Moma Hyland wciąż siedziała skulona w fotelu, ślepa i głucha na wszystko.
Nie stać go było na remont Ślicznotki. Jeśli dotrze cały do Stacji, będzie to jego ostatnia
podróż. Bez statku nie zdobędzie pieniędzy, a w takim stanie statek nie nadaje się do
lotów. Wpadł w pułapkę bez wyjścia. Równie dobrze mógł tu zostać jako rozbitek...
To wina Morny, oczywiście. Nic by się nie wydarzyło, gdyby nie jej namiętność do
Nicka Succorso.
A jednak nie czuł gniewu,
Chciał się rozgniewać. Gdyby mu się udało, może potrafiłby coś wymyślić.
109
Przez długi czas wpatrywał się w ekrany. Potem uruchomił równ sterownik implantu
strefowego Momy i zwrócił jej władzę nad ciał-
Nie spojrzał nawet na nią, szukając w sobie gniewu. Pozwolił . nym, apatycznym
myślom rozważyć kwestię, ile zapamiętała, czy wiła, co się tu działo. Opętały ją wizje
przywoływane przez chorobę s wą, wszechświat nakazywał jej zniszczyć statek... Wtedy
uruchomił jej plant strefowy. Czy przez cały czas pogrążona była w szaleństwie? atak już
minął? A może widziała, absorbowała, rozumiała...
Wyprostowała się w fotelu, napięła mięśnie, spojrzała na kon i wskaźniki. Mimo woli
odwrócił się, żeby popatrzeć. Twarz miała b" i skupioną. Potem, stopniowo, pojawiła się
na niej groza - groza, którą poznał.
-
Czy ja to zrobiłam? - zapytała chrapliwym szeptem.
Powinien pozwolić jej, by uwierzyła, że ona za to wszystko odpov
To byłoby gorsze niż każdy fizyczny ból, który mógł jej zadać. Bała się i brzydziła, i była
bezradna... Ale gdyby tak samo bała się siebie, gd brzydziła się siebie, gdyby była
bezradna wobec własnych niszczyciels' odruchów - to byłoby gorsze, a przecież o to się
starał, do chwili, kiedy i Nick zobaczyli się po raz pierwszy. Byłoby równie złe jak
świadomość, to, co z nią robił, jest jej potrzebne. I że to uwielbia.
Zasłużyła na to, by myśleć, że jest za wszystko odpowiedzialna.
Ale nie mógł tego zrobić. Nie wiedział, dlaczego. Zastanawiał się je cze, co powiedzieć,
żeby przypisać jej winę, a równocześnie wyjaśniał:
-
Succorso nas dorwał. To pułapka. Nie było statku z zapasami. Sa
widzisz, jak oberwaliśmy.
Z konsoli mogła odczytać szczegóły. Milczała przez chwilę. Ulga była tak wielka, że
odebrała jej głos. P chwili wolno zmarszczyła czoło.
-
Dlaczego jeszcze żyjemy? - spytała, starając się zachować obojętność. Angus
wzruszył ramionami, jakby to on był bezradny.
-
Pozwolił nam. To ją zastanowiło. Nawet w takim stanie, dobrze rozumiała, że to
nie
ma sensu. Nick zaatakował, ponieważ chciał zabić Angusa. Dlaczego zatem nie dobił
Ślicznotki"} Zastawił pułapkę, żeby uratować Momę. Zatem dlaczego nie uratował?
Dlaczego ryzykował, że ją zabije?
Ale coś miało dla niej sens. Angus znał dobrze jej twarz i domyślił się tego, zanim Morna
sama doszła do jakichkolwiek wniosków.
110
Odchrząknęła. -Jesteś pokonany. O tak. _ To on cię pokonał.
Tak.
-
Będziesz miał szczęście, jeśli statek doczołga się do Stacji.
Słowa były gwałtowne, niemal mściwe. Jakby cieszyła się jego klęską.
Ale głos był inny, zbyt obojętny, zbyt opanowany. Jeśli już, to brzmiał tro-• chę smutno,
jakby i ona została w jakiś sposób skrzywdzona.
-
Jesteś z niego dumna, co? - warknął, szukając uczucia gniewu. -
Myślisz, że ten drań to jakiś bohater. Pobił mnie. Odliczasz już minuty do
chwili, kiedy wy dwoje... - Nie znalazł odpowiednio mocnych słów. - Aż
będziesz mogła go zerżnąć.
Oblizała wargi. Zdawało się, że nie może przełknąć śliny.
-
Angus, posłuchaj... - Nigdy przedtem nie używała jego imienia. -
Mogę cię ocalić.
Miał wrażenie, że serce przestało mu bić.
-
Zaręczę za ciebie. Kiedy wrócisz na Stację, oskarżą cię o nielegalny
odlot. Będę cię bronić. Właściwie nie jestem już policjantką, ale wciąż
mam swój identyfikator. Powiem, że opuściłeś dok na mój rozkaz. I po
wiem, że nie było statku dostawczego. Że tamten statek wszystkich oszu
kał. Każę im aresztować Nicka Succorso. Nie uratuję już twojego statku,
ale mogę uratować ciebie.
Powie im? Napuści ich na Nicka Succorso? Zrezygnuje dla mnie z tego byczka?
Niemożliwe. Angusowi zdawało się, że traci rozum. Dla mnie?
- Oddaj mi tylko sterownik. - Głos brzmiał gardłowo, pełen żądzy. -Sterownik implantu
strefowego.
Wtedy zrozumiał. Niech to szlag, jak bardzo chciałby się rozzłościć! Chciała dostać
sterownik. To nie dla niego - dla niego nic. Chciała mieć całą władzę dla siebie. Władzę
nad sobą. Moc, by stać się tym, kim zechce. Żadnej choroby skokowej. Żadnego strachu.
I żadnych konsekwencji tego, co jej zrobił. Idealna policjantka. Idealna kochanka. Tak
bliska nieśmiertelności, jak to tylko możliwe dla ludzkiego ciała.
Przełamał ją na wiele sposobów, których nie przewidział; była okaleczona równie mocno
jak Ślicznotka.
Widział niewyraźnie. Łzy płynęły mu z oczu i nie chciały przestać. - Zwariowałaś -
wychrypiał, jakby powstrzymywał szloch. - To
111
równie nielegalne jak wszystko, co ci zrobiłem. Jesteś gliną. Zdys jesz całą swoją
rodzinę; bohaterski kapitan Davies Hyland poleci do razem ze swoją reputacją.
-
Czy to ma znaczenie? - odparła z goryczą. - Oni są martwi.
Angus spróbował z innej strony.
-
Nie myślisz rozsądnie. Jesteś gliną. Jest o wiele gorzej, kiedy-
łamie prawo. Ukrzyżują cię. Obowiązkowa kara śmierci. Dowie'
Muszą się dowiedzieć. A wtedy będziesz skończona.
Przez łzy widział ją w celi, jak czeka na egzekucję, na to, żeby ' parowali. Bezcenna, jak
Ślicznotka.
-
Stracę statek.
-
Nie zdołasz go ocalić - odparowała nagle rozgniewana i bard
trochę zdesperowana. - Dam sobie radę z ochroną Stacji. I z PZKG.
myślę jakiś sposób. Ale nic już nie ocali twojego statku. Jest zbyt i.
uszkodzony. Potrzebujemy cudu, żeby dolecieć do Gór-Komu żywi.,
szę... Oddaj mi sterownik. - Teraz błagała otwarcie. - Nie wykorzys'
przeciw tobie. Potrzebuję go, żeby uleczyć siebie.
Spojrzał na nią przez łzy.
-1 mam oddać swój statek - powiedział cicho. - Taki jest układ, da? Uratujesz mnie, jeśli
oddam ci sterownik. Ale stracę mój statek.
Moje życie.
Kiwnęła głową.
- A co jeszcze masz do zaofiarowania? - spytała po chwili.
Wreszcie odzyskał przynajmniej cząstkę swej dawnej energii. Gw townym ruchem
rozpiął pasy i wstał z fotela. Musiał rozgniewać się na r jeszcze raz, musiał znienawidzić
ją tak, jak zawsze ją nienawidził, jak n: nawidził każdego.
Chwycił ręką poręcz jej fotela, rozstawił nogi i wymierzył cios tak ny jak ten, który
powalił Nicka Succorso - cios, w którym był cały cię^ istnienia. Gdyby fotel nie
zaabsorbował części energii, Morna straciłab' pewnie przytomność. Mógł złamać jej
kark. - Ty suko. Nigdy nie oddam mojego statku. Policzek nabrzmiewał jej czerwienią,
krew sączyła się z pokaleczonych o zęby warg. Ból i oszołomienie zaszkliły oczy; przez
chwilę nie mogła skupić wzroku.
Ale nie próbowała się zasłaniać. Jeśli chciał znów ją uderzyć, była do dyspozycji.
Nie potrafił. Czuł się tak, jakby zranił Ślicznotkę. Była zbyt piękna.
jafna smużka krwi na tle skóry łamała mu serce. Potrzebował wściekłości i przemocy, ale
gdzieś mu umknęły.
_ A teraz ty mnie posłuchaj - wycharczał, niemal jęcząc. - To niemożliwe. To nie może ci
się udać. Zdołasz ich może przekonać, że kazałaś mi ignorować polecenia dowództwa, bo
chciałaś ścigać Succorso. Ale nie uwierzą w nic więcej, dopóki nie wniesiesz oskarżenia.
Jeśli nie, stracisz wszelką wiarygodność. Wpadniesz w takie samo gówno, jak ja. Tyle że
będziesz podejrzana o zniszczenie Pogromcy gwiazd. Znajdą ślady autode-strukcji, a
tylko ty ocalałaś. Postawią cię przed sądem wojennym. Wykryją implant strefowy i
sterownik, a wtedy będziesz trupem. Musisz wnieść oskarżenie. Ale wtedy musisz im
oddać mój rdzeń danych. Inaczej nie będą mieli dowodów.
Przeżyłby to - zachowałby życie, jeśli już nie wolność. Ale ona o tym nie wiedziała.
Zresztą przeraźliwie bał się więzienia. Wystarczyłoby, żeby go zniszczyć.
-
To tak, jakbyś mnie zabiła. A nawet jeśli to wszystko zrobisz, i tak
znajdą implant i sterownik. Pomyśl o tym. Po wszystkim, co przeszłaś, po
ślą cię na badania. Będą nalegać. A jeśli odmówisz, nabiorą podejrzeń.
Wtedy zmuszą cię do badań. Cokolwiek zrobisz, umrzesz. Dlatego musisz
to rozgrywać po mojemu. Twoje życie też próbuję ocalić.
Nie potrafił spojrzeć w jej zamglone, martwe oczy. Powoli wrócił na fotel. Zapiął pasy.
Ruchy miał szybkie, nerwowe, jakby nie do końca panował nad mięśniami, jakby jemu
także przydał się implant strefowy.
-
Mamy dziurę w dyszy - mruknął. - Zwykły lot po prostej zajmie
mnie całkowicie. Ty musisz sobie poradzić z resztą.
Posępny jak potępieniec, przerzucił większość funkcji na konsolę Mor-ny. A potem z
całą determinację, jaka mu jeszcze pozostała, skupił się na zmuszeniu Ślicznotki, by
leciała tam, gdzie ją kierował.
Wiedział, że Moma wykona zadanie. Nie miała innego wyjścia.
Ale wiedział też, co jej zrobił: zabił jej ostatnią nadzieję. I uderzył ją po długim okresie
łagodności, gdy delikatnością przekonał ją niemal, że można do niego dotrzeć.
Pojmował konsekwencje.
Teraz nie miała wyboru. Musiała go zniszczyć.
112
16
Ponad dwa dni od startu Ślicznotka dowlokła się do doku Stacji -Komu.
Droga okazała się dłuższa i trudniejsza, niż przewidywał Angus. Po pierwszy od czasu,
kiedy Morna zaczęła mu pomagać, musiał brać leki, nie zasnąć.
Ona także przyjmowała stymy. Nia miała zbyt wyczerpujących oL wiązków, ale Angus
nie chciał się zatrzymać na odpoczynek i to ją zn ' ło. Oczy błyszczały jej gorączkowo, a
ostre rumieńce barwiły policzki, ki dy Angus wprowadził statek na wyznaczone miejsce.
Wyglądała jak kobi ta, która znalazła się na krawędzi.
Zauważył to. Mimo zmęczenia, mimo spowodowanego stymami zamgl nia umysłu,
zauważał wszystko, co dotyczyło Momy. Potrzebowała snu.
Gdyby mógł pozwolić jej na sen, na pewno by pozwolił.
Niestety, inspektorzy Stacji dobijali się już do luków. Zignorował przecież blokadę i
poleciał za Kapitańskim kaprysem. A statek dostawczy wciąż nie został odnaleziony.
Oficjalna wyprawa ratownicza wróciła z niczym. Kapitański kaprys nie wrócił. Angus
musiał odpowiedzieć na wiele pytań. Dopóki tego nie zrobi, był właściwie aresztowany.
114
tfie mógł sobie pozwolić na sen. I nie mógł się zgodzić na odpoczynek
ny. Była potrzebna, żeby znowu mu pomóc.
Wyłączył konsolę i wstał, bezskutecznie przeklinając wysokie ciążenie
B8 Stacji.
_ Wygaś wszystko - polecił Momie. - Posiedzimy tu jakiś czas. I nic
fljg mów - dodał. - Sam załatwię tych pieprzonych inspektorów. Ty tylko siedź i staraj
się wyglądać na glinę.
Sztywno skinęła głową. Sięgnęła do konsoli i zaczęła przygotowywać
Ślicznotkę do odpoczynku.
Angus bał się, że już nigdy nie rozgrzeje silników statku. Ale nawet ten strach mu się
przydał: dawał oparcie, gdy zabrakło już gniewu
i energii.
Pełen obaw, wpuścił inspektorów na pokład. Mieli mu dużo do powiedzienia.
Przedstawili listę żądań. Chociaż raz to, co im powiedział, było bliskie prawdy. Gówno
mnie obchodzi statek dostawczy. Ścigałem Nicka Succorso. Doprawdy? Taki skarb,
czekający wręcz na rabusia? Sądzi pan, że uwierzymy, kapitanie Thermopyle?
Myślicie, że zwariowałem? Statek dostawczy? Angus nie musiał udawać irytacji.
Gdybym ruszył go choćby palcem, męty z DelSeku zjadłyby mnie na śniadanie. A już na
pewno bym tu nie wracał. Z takim majątkiem w każdej stoczni mógłbym zapłacić za
naprawy. Więc co pan robił? Już mówiłem. Chodziło mi o Succorso.
Dlaczego?
Angus z naciskiem spojrzał na Mornę. To, co powiedział, było prawdą, ale brzmiało jak
kłamstwo.
To Succorso ścigał statek dostawczy, burknął.
Skąd pan wie?
Do diabła, a jak myślicie, dlaczego zerwał blokadę i stąd mignął? Jak
myślicie, dlaczego nie wrócił?
No dobrze. Co się stało?
Nie znalazłem statku dostawczego. Succorso mnie zaatakował. Przebił mi dyszę. Dopiero
teraz doczołgałem się z powrotem.
Dlaczego pana zaatakował?
Angus z trudem powstrzymał się, żeby nie wrzasnąć.
115
Możecie zgadywać.
Jest pan pewien, że to był on?
Nie. A macie jakiś pomysł, kto jeszcze mógł na mnie napaść w! środku pieprzonej pustki
bez żadnego pieprzonego powodu?
Inspektorzy wzruszyli ramionami, jakby lista ludzi pasujących do, opisu była
nieskończona.
Pan również przerwał blokadę, kapitanie Thermopyle. Ten zarzut jest aktualny. Odłączył
pan od doku, ale wciąż był pan w przestrzeni trałowanej przez Stację. Musi pan nam
przekazać swój rdzeń danych.
Akurat. Już wam mówiłem. Ścigałem Succorso.
To niczego nie zmienia. Przerwał pan blokadę.
Wykonywałem rozkazy. Musiałem ich słuchać i wy także. Angus: nął znacząco na
Momę.
Wciąż milczała. Ale wyjęła swoją plakietkę identyfikacyjną PZKG, by inspektorzy mieli
się czym martwić.
Wobec nie wyjaśnionych okoliczności - na przykład takich, że nas: ła Angusowi
Thermopyle ściganie Nicka Succorso mimo blokady -.;' spektorzy nie mogli podważyć
wersji Angusa. Przeszukali Ślicznotkę dokładnie, jak tylko mogli. Nie znając jej
sekretów, niczego nie znal Wreszcie obejrzeli uszkodzoną dyszę - zdawało się, że ten
widok spra im sporo satysfakcji.
Jeśli zjawi się kapitan Succorso, potraktujemy go tak samo. Jeśli zr dziemy coś z tamtego
statku - cokolwiek - posadzimy go do końca ży~ Ale jeśli jest czysty, nie oskarżymy go o
napad na pana. Dopóki pan udowodni, że to był on.
Inspektorzy uśmiechnęli się ironicznie.
Dopóki nie odda nam pan swojego rdzenia danych.
Dziękuję panom uprzejmie, warknął Angus. Jesteście wyjątkowo deczni. To
przyjemność, kiedy wymierzacie komuś sprawiedliwość i tujecie go przyzwoicie.
Był jednak zbyt zmęczony, by odczuwać ulgę - albo nadzieję. Pozby cie się inspektorów
nie zmieniło jego sytuacji.
Oczywiście, zakazano mu opuszczania Stacji, ale w tych okoliczn ściach była to tylko
drobna niewygoda. Kiedy w końcu dali mu warunkową zgodę na zejście ze statku,
odprowadził inspektorów i zamknął luki Potem położył do łóżka uśpioną Mornę, a sam
wspiął się na własne posłanie, bo nic innego nie mógł zrobić.
Kilka godzin później obudził się zlany potem i przerażony: o czymś
-apomniał, coś zaniedbał. Coś śmiertelnie ważnego. Zbudził się jakby ze strasznego
koszmaru, w którym wyraźnie widział swój błąd.
Teraz jednak ów błąd zsunął się poza zasięg myśli. Angus oddychał ciężko. Powietrze
wewnątrz Ślicznotki osuszyło pot, ale w żaden sposób nie stłumiło lęku.
Może to grawitacja Stacji sprawiła, że czuł się ciężki i pokonany; może był już za stary,
żeby swobodnie przenosić się z ciążenia do nieważkości i z powrotem. Nie był
przyzwyczajony, by myśleć o sobie jako starym czy młodym. Zresztą w ogóle rzadko
poświęcał uwagę własnemu organizmowi. Teraz jednak szukał pocieszenia w
spekulacjach o fizjologii.
Postarzał się. Trudniej dostosowuje się do ciążenia Stacji. I tyle.
Nie.
O czymś zapomniał.
Powróciły w pamięci słowa Nicka: Jest pan pokonany. Proszę o tym pamiętać.
Ostrzegłem pana.
Wciąż nie miał pojęcia, dlaczego Nick zostawił go przy życiu.
Coś zaniedbał.
Wrócił do początku i spróbował jakoś do tego dojść.
Wyjaśnienie wiązało się z Morną. To oczywiste. Nic innego nie miało sensu. Nick
zostawił go przy życiu, gdyż zabijając, zabiłby także Momę. Nick ryzykował jej życiem
w walce, aby zwyciężyć Angusa Thermopyle, odpłacić za to, co Angus Thermopyle mu
zrobił; ale kiedy już wygrał, wycofał się, żeby jej nie zranić.
Naprawdę? Czy to ma sens?
Może i nie, ale teoria była wystarczająco dobra, by trochę Angusa uspokoić. Zwlókł się
ciężko z posłania, podrapał swędzącą od potu i brudu skórę, poszedł do sana, pomazał
antyseptykiem obrzmiałą wargę i powlókł się do modułu dowodzenia.
Niemal natychmiast zauważył mrugającą na konsoli lampkę.
Znieruchomiał.
To jeden z alarmów, jakie zaprogramował, by go ostrzegły, gdyby Morna próbowała ze
swojej konsoli zrobić coś niedozwolonego.
Przez chwilę - tylko przez chwilę - nie dbał, czego dotyczy alarm. Stał nieruchomo,
zdumiony, bo było to zupełnie niemożliwe, nie miała żadnej szansy, żeby cokolwiek
zrobić. Obserwował ją cały czas. Kiedy wyłączali silniki, nie było żadnego alarmu. Na
pewno? Przeszukał pamięć. Tak, na pewno. A później ją uśpił. Kiedy mogła wywołać
alarm?
116
117
Nie... Ta świadomość wstrząsnęła nim mocniej niż sam alarm. Zł pamiętał. Rzeczywiście
miała okazję.
Zostawił ją samą, kiedy wyszedł wpuścić na pokład inspekto I jeszcze raz, kiedy
wychodzili. Potem nie miał już czasu, żeby spójna przyrządy. Był zajęty przesłuchaniem,
był zmęczony... Zbyt rozbity... A niech to!
Skoczył do konsoli i wcisnął klawisz, żeby zidentyfikować zagroź
Tak bardzo różniło się od jego oczekiwań, że z początku nie mógł mjH
rzyć. Komputer musiał się mylić. Z pewnością zrobiła coś gorszego... fl
nie spróbowała go zabić, wyrównać rachunków? Czy nie chciała uszkofl
Ślicznotki.
jfl
Ale oczywiście komputer się nie mylił. Pokazywał wyraźnie, że Mfl
na uszkodziła zamki jednego z zewnętrznych luków Ślicznotki: przestaj
łaje, żeby się nie zamykały. I wyłączyła automatyczny sygnał, ostrzegJB
cy o otwartym luku. 9
To przecież śmieszne. Nerwowo szukał wyjaśnienia, odruchowo ścffl
rając krew z podbródka. Co osiągnęła Moma? Luk wciąż był bezpieczł
zamknięty. Statek wciąż był oddzielony pancerzem od próżni.
a
Ale teraz...
M
...teraz właz można było otworzyć od zewnątrz.
m
Każdy, kto ma skafander, może się zakraść na pokład. Każdy, kto im
skafander, mógł się wśliznąć na pokład, kiedy Angus spał. m
Szlag by to... szlag, szlag...
I
Był tak zaskoczony, że wyciągnął całkiem nieprawidłowe wniosła
Najpierw zajrzał do Momy, oczekując niemal, że odkryje jej ucieczkę. Al
pod działaniem implantu strefowego nadal spała tam, gdzie ją zostawił
Wtedy uruchomił skanery szukające śladów życia i sprawdził, czy na ŚlicĄ
notce nie ma pasażerów na gapę, ukrytych zabójców i sabotaży stów. 1
Nie znalazł nikogo: tylko Morna i on.
1
Jest pan pokonany. Proszę o tym pamiętać. Ostrzegłem pana.
)
Wreszcie panika sprowadziła natchnienie. Poszedł zajrzeć do tajnych
schowków.
Były wyładowane po brzegi żywnością, sprzętem i lekami. Każda skrzynka i karton
oznaczone były pieczęcią stwierdzającą, że są własnością Stacji Gór-Komu - tego rodzaju
zapasy Stacja otrzymuje z Ziemi. Tego rodzaju zapasy przenosiłby statek dostawczy...
118
Wrócił do modułu dowodzenia i przeskanował najbliższe otoczenie. Zobaczył Kapitański
kaprys zadokowany o pięćdziesiąt metrów od niego. ; przylecieli, gdy spał.
Był w pułapce. Był skończony. Był trupem. Zdumiała go tylko doskonała organizacja
akcji. Nic dziwnego, że Nick [ Succorso tak chętnie spotkał się z nim w drzwiach lokalu
Mallory'ego. I Dzięki temu miał szansę wymówić w obecności Morny słowo „właz". A
ta wątła nić porozumienia wystarczyła, by znaleźli sposób na zgubienie człowieka,
którego nienawidzili.
„Wątła" to zresztą za mocne słowo. Nić była cienka do granic nieistnienia, ale Angus
uwierzył w nią natychmiast. Włazi pan w coś z butami. Jaką jeszcze mogła mieć
nadzieję? Dlaczego się pan nie otworzy? Co jeszcze jej pozostało? ...Wpuści kogoś, ho
może pomóc?
Kiedy usłyszała te słowa, musiała je przemyśliwać, szukać znaczeń, obracać na wszystkie
strony. Na jej miejscu zrobiłby to samo. Rozpaczliwie wyglądająca ratunku, musiała
kombinować jak szalona, by znaleźć jakąś interpretację, która dawała nadzieję ocalenia.
Atak Nicka pokazał jej, że nie żartuje, że dla nadziei istnieją przesłanki. Więcej nie było
trzeba. Gdy tylko nadarzyła się okazja, Moma przystąpiła do działania.
Nie, to za mało. Wystarczyłoby może zdesperowanej Mornie, ale na pewno nie Nickowi.
Musiał wiedzieć, że go zrozumiała. Co jeszcze powiedział? Ma pan to coś w prawej
kieszeni. A może tylko zabawia się pan sam ze
sobą?
Angus założył, że mówił o sterowniku implantu strefowego, że zgaduje. Ale teraz
dostrzegł inną możliwość. Jak wszystko, co powiedział Nick, te słowa także były
skierowane do Momy.
W trakcie bójki było dość czasu, żeby ktoś z ludzi Nicka wsunął Mornie do kieszeni
karteczkę - notatkę, którą znalazła później, przeczytała
i zniszczyła.
Instrukcję, w której Nick przekazywał jej, co ma robić.
To dlatego Nick pozwolił Angusowi na to spotkanie: żeby jego ludzie przekazali Momie
wiadomość.
119
Reszta intrygi wydawała się prosta.
Nie było żadnego statku dostawczego. Wcale. Wezwanie po~ oszustwo, zaplanowane
przez Nicka Succorso i jego wspólnika z Gdyby statek istniał naprawdę, ochrona
mogłaby uprzedzić Nicka przybyciu. Ale awarii, od której zależało powodzenie planu,
nie i przewidzieć. Czyli nic takiego się nie stało. Wezwanie pomocy i wabić Angusa ze
Stacji - aby później ściągnąć na niego zgubę.
A mając możliwość dotarcia na pokład Ślicznotki, czy Nick kazał Angusa? Czy
zwyczajnie porwał Mornę? Oczywiście, że nie. przysporzyłoby mu poważnych kłopotów.
Mimo reputacji Angusa mopyle, ochrona zrobiłaby wszystko, żeby przygwoździć mor
choćby po to, by zademonstrować sprawność działania. A gdyby zniknęła ze Ślicznotki,
Angus zaś zachował życie, Nick nie mógłby j-; snąć spokojnie ze strachu przed zemstą.
Nie... Pułapkę zaplanowano perfekcyjnie. Nick napełnił łado Ślicznotki zapasami,
dostarczonymi z pewnością przez jego wspó z ochrony. Dzięki temu zgubi Angusa, nie
narażając Momy. Ani sieb'
Teraz wystarczy, że przekaże inspektorom jakiś dowód, że popełi przestępstwo. Zyskają
wtedy prawo przejęcia rdzenia danych statku, pozwoli im odnaleźć tajne schowki.
Zaświadczy o wymordowaniu tam górników. Może też naprowadzić na ślad implantu
strefowego Mo komputer medyczny jest czysty, ale rdzeń danych zawiera inftr o
równoległym sterowniku, jaki zaprogramował w swojej konsoli.
Dożywocie za kradzież zapasów Stacji. Kara śmierci za morders jeśli nawet nie za użycie
implantu strefowego.
A Morna będzie wolna. I pójdzie prosto do Nicka Succorso.
Pułapka była perfekcyjna i straszna. Angusa ogarnęła panika; insty wzywał do działania.
Nie zastanawiając się nawet - właściwie nie do ko ca rozumiejąc, co robi - zapiął się w
fotelu i zaczął rozgrzewać sil-Ślicznotki.
Leć, uciekaj, szybko. Był tchórzem; nie umiał się przeciwstawić instynktowi. A ten
nakazywał porzucić dok i odlecieć, zanim ochrona zdąży go formalnie aresztować.
Chcą cię zabić... Uciekaj natychmiast...
Ale zakazano mu opuszczania Stacji. Jeśli spróbuje odlecieć bez pozwolenia, otworzą
ogień. A z dziurą w dyszy nie zdoła uniknąć trafienia.
Zniszczą Ślicznotkę.
120
, Zginie Moma.
Uciekaj! Ty durniu, ty kretynie, leć! LEĆ! • Krzyknął ze strachu. Mógł ryzykować
Ślicznotką, robił to już, kiedy
jjszła potrzeba. Ale Moma...
Kiedy ostatnio ją uderzył, krew podeszła pod skórę na policzku, sączyła się z zadrapań.
Jej uroda została naznaczona czerwienią. Sama myśl o niej sprawiała, że żołądek zaciskał
mu się ze zgrozy i pożądania. Była jego, jego. jego, a jeśli spróbuje ratować siebie, ona
zginie.
Co z tego? zapytał swego samotnego, nędznego życia. To dziwka, ona mi to zrobiła,
niech idzie się pieprzyć z Succorso. Albo lepiej zarżnąć ją teraz, kiedy śpi. Zasłużyła na
to.
Tego właśnie pragnął. Tego właśnie żądał instynkt Zabij ją i LEĆ! Lepiej, żeby cię
rozwalili w walce o życie, niż żeby przyszli po ciebie i skazali na śmierć, kiedy Nick
Succorso będzie na to patrzył i będzie się śmiał. Niestety, ciało nie chciało go słuchać.
Ledwie panował nad drżącymi gorączkowo dłońmi. Przerwały rozgrzewanie i wyłączyły
systemy Ślicznotki. Przez długi czas siedział nieruchomo, zasłaniając oczy. Instynkt i
strach przebiegały mu po głowie niczym meteory w kosmicznej pustce.
Potem, ciągle rozdygotany, wykasował ze swojego komputera równoległy sterownik
implantu strefowego.
Sprawdził, czy nie pozostał żaden ślad w rejestrach medycznych. Dokonał kilku
poprawek w rdzeniu danych, operacji teoretycznie niemożliwych i wybitnie nielegalnych.
Potrafił je wprowadzić dzięki swoim
subtelnym metodom.
Po chwili obudził Momę Hyland.
Nie spojrzała mu w oczy. Samo w sobie nie było to podejrzane, ale tym razem wiedział,
co oznacza, wiedział aż za dobrze.
Otrząsnęła się, by odpędzić resztki snu. Nie wstała jednak z łóżka. Z pewnym wysiłkiem
wykrzywiła wargi w niepewnym uśmiechu. Jeśli dostrzegła pełną napięcia, poszarzałą
twarz Angusa, nie dała tego po sobie poznać. Wyciągnęła do niego ramiona, jakby
właśnie o nim śniła.
Jakby naprawdę chciała się z nim kochać, mimo władzy, jaką miał nad nią, mimo
wszystkiego, co jej zrobił.
121
Cofnął się mimowolnie. Pod fałszywym uśmiechem miała twarz pustą, czystą i piękną;
nie chciała niczego zdradzić. Nie mogła wiedzieć, co się dzieje, nie miała pewności;
tylko się domyślała. Jej nadzieje zawisły na
włosku, na krótkiej notce i kilku zdaniach, jakie Nick rzucił w < u Mallory'ego. A jednak
walczyła o te nadzieje.
Próbowała odwrócić jego uwagę, na wypadek, gdyby jeszcze i ważył, co zrobiła.
Kiedy to zrozumiał, coś w nim pękło.
Przez chwilę jej nienawidził. Jakoś znalazła w sobie to, czego wsze brakowało: odwagę,
by spojrzeć zgubie prosto w oczy i zrobić ■ stko, co możliwe, by ją opanować. I to Nicka
pragnęła, dla Nicka to la, nie dla Angusa. Teraz jednak nie miało znaczenia, czy jej
nienav czy nie, czy bał się jej czy ją kochał. Nie kierował już własnym loser co mówił i
czynił, docierało do niego jak zewnętrzne impulsy, obo' i przypadkowe.
Jeśli spróbuje uciekać, zginie.
Jeśli tu zostanie, zginie.
- Wstawaj - rzucił, bez gniewu i bez przekonania. - Idziemy do '. lory'ego.
Morna zdołała zachować obojętny wyraz twarzy; przyjęła jego ^ wę i wstała bez śladu
zdziwienia czy lęku. Obserwując ją, poczuł się' nie zdeklasowany, jakby to, co jej zrobił,
uczyniło ją większą od nieg
Może już było za późno. Może ochrona Stacji biegła już tutaj, żeb aresztować. Sterownik
implantu strefowego spoczywał w kieszeni jak nat. Mimo to Angus bez pośpiechu szedł
naprzód.
Morna zajrzała do toalety, po czym ostatni raz opuścili Ślicznotkę i szyli do DelSeku.
17
U Mallory'ego był tłum. Na Stacji zapadł wieczór; szczury i opryszki wszelkiego rodzaju
wynurzali się zza grodzi, żeby wlewać w siebie drinki, sprzedawać tajemnice, dzielić
swoją samotność lub zwalczać zapomnienie. Mimo to Angus Thennopyle bez trudu
znalazł dla siebie miejsce. Reputację miał już dostatecznie fatalną; nikt nie chciał
siedzieć blisko niego, przynajmniej dopóki był oskarżony o napad na statek dostawczy.
Gdyby zaczęła się strzelanina, bywalcy Mallory'ego nie chcieli się znaleźć na linii ognia.
Większość obecnych nie pragnęła niczego bardziej skomplikowanego niż towarzystwo i
spokój; niektórzy może też satysfakcji z trafnego rozszyfrowania przebiegu wypadków.
Noc jednak nie sprzyjała spokojowi.
Angus i Morna wyglądali tak jak zwykle, nie pasujący do siebie jak zawsze. Jednak
emanowała z nich aura wyczekiwania, ogarniająca wszystkich dookoła; ludzi cichych
zmieniała w niespokojnych, a niespokojnych w nerwowych.
Angus spoglądał gniewnie na każdego, kto się przed nim pojawiał. Płynąca z obrzmiałej
wargi krew znaczyła czerwienią podbródek. Blada, pusta i zagubiona Moma sprawiała
wrażenie ściśniętej sprężyny i że tylko siła woli i okoliczności powstrzymują ją od
jakiegoś szalonego czynu.
123
Atmosfera gęstniała wokół nich.
Po chwili do lokalu wszedł Nick Succorso ze swoimi ludźmi.
Był w świetnym humorze, śmiał się i żartował, ale nikogo nie u To, jak ignorował
Angusa i Mornę, nikogo nie zmyliło: blizny pod miał zbyt ciemne. Coś miało się
wydarzyć.
Ludzie, którzy nie chcieli tego widzieć, dyskretnie opuścili lokal. scy pozostali
przygotowali się do szybkiej zmiany miejsc.
Kiedy do baru wpadła ochrona, zaskoczyła niektórych obserw Ci, którzy starali się
zgłębić tę historię i sądzili, że wiedzą, o co ch< byli zdziwieni.
Zazgrzytały odsuwane stoły i krzesła. Ludzie tłoczyli się dookoła,, dali i krzyczeli,
starając się usunąć z drogi. Oddział strażników wbił się chaos biegiem - chcieli złapać
Angusa Thermopyle, zanim zdąży uciec. Tak szybko, że większość nawet tego nie
zauważyła, Moma H odsunęła się i zaczęła iść w stronę Nicka.
Angus jednak był na to przygotowany. Miał dobry refleks, a strach dał mu szybkości. Po
to właśnie sprowadził ją do Mallory'ego, od tej nej chwili zależało jego życie. Był
tchórzem i jak każdy tchórz chciał choćby ze złamanym sercem. Prawie nie widział
ochrony; zamieszanie kół postrzegał jedynie jako tło własnych działań. Błyskawicznie
chwycił Mornę za rękę. Szarpała się, ale był dla niej za silny. Spojrzała na niego: obrzyda
i lęk na jej twarzy były jak krzyk. A może po prostu nie rozumiała, my ła, że zdecydował
się na jakąś szczególnie brutalną formę samobójs" Marzyła, błagała, tęskniła za ucieczką,
a teraz on ją złapał. Jeśli jej nie wypuści...
Chciał coś powiedzieć, ale nie umiał znaleźć słów. Nie miał c Nadciągała zguba.
Ochrona zbliżała się od drzwi, Nick z załogą przecis li się z drugiej strony, otwierając w
tłumie ścieżkę dla Morny.
Ściskając ją za przegub, Angus wsunął jej w dłoń sterownik implan' strefowego.
- Zgadzam się. Na tę umowę. Nie zdradzę cię. Ale pamiętaj - syknął, jakby ją prosił,
jakby błagał. - Mogłem cię zabić. Mogłem cię zabić w każdej chwili.
Puścił jej rękę.
Przez sekundę patrzyła na niego płomiennym wzrokiem.
W tej krótkiej chwili chyba go zrozumiała. Po to ją tu przyprowadził.
pozwolić jej odejść. Żeby dać jej to, czego chciała. I żeby ją prosić -darowanie życia.
W głębi duszy dygotał z przerażenia.
Miała sekundę na podjęcie decyzji. Potem ludzie Nicka dotarli do niej
i pociągnę1'i za sobą.
Ale zdążyła już wsunąć sterownik - jak odprysk nieśmiertelności - do kieszeni, gdzie nikt
nie mógł go znaleźć, nie mógł odebrać i wykorzystać przeciwko Angusowi Thermopyle.
Albo przeciw Momie.
Potem zniknęła.
124
Naprawdę jednak Angus nigdy się nie skarżył, że został fałszywie oskarżony. Nie
wspomniał, że w ochronie jest zdrajca; nie próbował się bronić. Zwykle w ogóle nie
przejawiał zainteresowania swoim losem. Tylko kiedy usłyszał, że Ślicznotka będzie
zdemontowana, wył jak w agonii.
Ale pozwolił odejść Nickowi i Mornie. Miał przynajmniej tyle odwagi.
Mimo strachu przed więzieniem, został skazany na pobyt w celi, póki nie zgnije.
18
I tak piękna dama została ocalona. Porwał ją dzielny pirat, a jej drec ciel pozostał, by
zapłacić za swe zbrodnie.
Angus został skazany jedynie za kradzież zapasów Stacji. Zawa rdzenia danych
Ślicznotki okazała się dziwnie niedokładna. Tec' którzy badali wrak Pogromcy gwiazd,
nie znaleźli żadnych dow~ świadczących o czymkolwiek, prócz tego, że niszczyciel
wybuchł sam nie wiadomo, czy w wyniku sabotażu czy ktoś zainicjował autodestruk Bez
zeznań Morny Angusowi nic więcej nie dało się udowodnić. Ale wet to wystarczyło, by
do końca życia gnił w celi.
Mornie lepiej było u Nicka niż u Angusa. Prawie na pewno lepiej '
traktował - zwłaszcza jeśli nie miał pojęcia, albo przynajmniej pewno'
co do implantu strefowego. Mając sterownik, była praktycznie tak sama;
wolna, jakby usunięto implant. Wyłącznik czasowy i odrobina zdrowegc
rozsądku umożliwią jej walkę z chorobą skokową. •?
To, że tak sprytnie ją uratował, jeszcze bardziej poprawiło reputację Nicka Succorso.
Wrobił Angusa tak perfekcyjnie, że nikt nie mógł mu nic; zarzucić. W końcu Stacja
odzyskała swoje zapasy. A planowe przybycie prawdziwego statku dostawczego w pełni
ujawniło pomysłowość Nicka.
To koniec PRAWDZIWEJ HISTORII
Opowieść rozwija się w tomie
SKOK W WIZJĘ ZAKAZANA WIEDZA
126
Większość pisarzy nienawidzi pytania: „Skąd pan bierze pomysły swoich książek?".
To dlatego, że odpowiedź zwykle musiałaby być jednocześnie nieop' sywalnie tajemnicza
i boleśnie przyziemna. Wszyscy kochamy magię wy obraźni - inaczej nie moglibyśmy
przetrwać jako twórcy - ale żaden z n nie potrafi wytłumaczyć, jak ona działa. W
pewnym sensie to nie pisarze miewają pomysły, ale pomysły miewają pisarzy.
Przytrafiają się nam. Jeśli nie poddamy się ich mocy, tracimy je; dlatego, próbując nad
nimi panować i je cenzurować, możemy popełnić błąd i sprawić, że będą omijały nas [ z
daleka. Ale zmusić się do twórczej pracy nie można. Najwięcej, na co nas stać, to
nauczyć się chłonności - i wierzyć, że pomysły się zjawią.
Jednakże kiedy magia wyobraźni zostanie już zaakceptowana, każda konkretna
odpowiedź staje się niemal drastycznie antykreatywna. Na przykład: „Ten akurat pomysł
przyszedł mi do głowy na widok butelki lizolu w męskiej toalecie przy Kręgu K.". (Nie
wymyślam tego. Jedna z najmocniejszych scen w Mocy, która osłania, pojawiła się w
mojej głowie na widok butelki lizolu w męskiej toalecie). Taka odpowiedź może być
absolutnie szczera i dokładna, ale kto chciałby głośno to przyznać? W takich
128
przypadkach konkretne źródło pomysłu wydaje się kompromitować zawartą w nim magię
wyobraźni. Stąd pozornie aroganckie albo wymijające odpowiedzi, udzielane przez
pisarzy od dnia, kiedy czytelnicy zaczęli zadawać to pytanie.
Od czasu do czasu jednak ktoś z nas potrafi udzielić praktycznej odpowiedzi, nie
odczuwając zbytniego dysonansu między tym, co mówi, a tym, co czuje. To Posłowie
jest taką właśnie odpowiedzią. Mogę omówić źródła i rozwój czterech powieści, jakie
następują po Prawdziwej historii, nie odczuwając niepokoju większego niż tępe
zdumienie, że mój umysł pracował tak wolno.
Z jakiegoś powodu spora liczba moich tekstów wynika nie z jednego pomysłu, ale z
dwóch. W takich przypadkach jeden z nich pojawia się pierwszy; interesuje mnie w
stopniu dostatecznym, żeby już przy mnie pozostać; jednak mimo jego oczywistego (dla
mnie) potencjału, nie chce się rozwijać. Zamiast obrastać w postacie, wydarzenia i
konteksty, zwyczajnie tkwi w mojej głowie - często przez lata - i powtarza bez przerwy:
„Przyjrzyj mi się, idioto. Gdybyś tylko uważnie popatrzył, wiedziałbyś, co ze mną
zrobić". No więc patrzę, ale nie widzę tego, czego potrzebuję - dopóki pierwszy pomysł
nie skrzyżuje się z drugim. A wtedy: Cofnijcie się chłopcy i dziewczęta; to będzie gejzer.
Słyszałem kiedyś, jak Brian Aldiss mówił o takim samym fenomenie. Dla niego powieść
wymaga dwóch pomysłów, które opisuje jako kombinację „znajomego" i
„egzotycznego". Zaczyna od „znajomego" - zwykle czegoś związanego z jego życiem
osobistym, czy to tematycznie, czy skojarzeniowo. Ale nie może pisać, dopóki „znajome"
nie zderzy się z „egzotycznym". W jego przypadku „egzotyczne" to świat science fiction,
w którym „znajome" może w pełni odegrać swoją rolę. „Egzotyczne" daje mu scenę, na
której rozegra się dramat „znajomego". Podobnie jak w truci-źnie binarnej - albo
magicznym napoju - dwa obojętne składniki łączą się, tworząc coś o przerażającej mocy.
Ta sama dynamika działa także dla mnie - choć na odwrót. Zaczynam od „egzotycznego"
(pamiętajcie, jest to nazewnictwo Aldissa, nie moje), ale pomysł nie przekształca się w
powieść, dopóki nie zostanie skatalizo-wany „znajomym".
Dla przykładu: Kroniki Thomasa Covenanta oparte są na dwóch ideach: niewierze i
trądzie. Pomysł, by napisać powieść fantasy o „niedowiarku",
129
człowieku odrzucającym samą koncepcję fantasy, przyszedł mi do po raz pierwszy pod
koniec 1969 roku. Ale zarodek był pasywny: wałem nad pomysłem, lecz nie mogłem go
rozwinąć. Dopóki nie uśw miłem sobie (w maju 1972), że mój „niedowiarek" powinien
być trę ty. Gdy tylko te dwa pomysły się połączyły, mój umysł stanął w * Przez kolejne
trzy miesiące gorączkowo robiłem notatki, rysowałem • wyobrażałem sobie postacie.
Badałem implikacje trądu i niewiary, zacząłem pisać.
Ten ciąg jest odwrotny niż u Aldissa, gdyż tr d reprezentowa tuta£ czej to, co
ą
ł
„znajome", ni „egzotyczne". Nigdy przedtem nie pisa em tasy: sama koncepcja
ż
ł
stworzenia powie ci fantasy o „niedowiarku" dla mnie egzotyczna. Za to - dzi ki temu,
ś
ę
e mój ojciec, chirurg-orttr dwadzie cia jeden lat praco
ż
ś
wał w Indiach - poznałem trąd w
różnych! postaciach..
W przypadku czterech powieści, jakie wyniknęły z Prawdziwej hi, rii, kluczowe dwa
pomysły można określić jako „Angus Thermop i „Richard Wagner".
Wbrew temu, co można by przypuszczać, Angus reprezentuje „znajo
Pierwszy szkic Prawdziwej historii powstał latem 1985 roku. My łem wtedy, że piszę
nowelę; wpadłem na pewien pomysł i jak najszyl zacząłem nad nim pracować.
(Skąd wziął się pomysł? To trochę kłopotliwa kwestia. Wyrósł on kowicie z imion
postaci. Pewnego dnia, jadąc przez Albuquerque, nLj zauważyłem, że powtarzam jak
mantrę „Angus Thermopyle, Angus Th mopyle". Nie mam pojęcia, skąd wzięło się to
imię, ale czułem, że j ważne, więc powtarzałem je bez przerwy. Tygodniami. A potem,
jakbyś przypadkiem, pojawiło się drugie imię: Monia Hyland. Powtarzałem wiec „Angus
Thermopyle" i,.Morna Hyland", aż dołączył do nich Nick Succor-so. Przez ten czas
imiona te spodobały mi się tak bardzo, że zacząłem próbować ułożyć dla nich jakąś
opowieść).
Mój pierwszy plan był ściśle archetypiczny. Myślałem o pewnej estetycznie perfekcyjnej
wariacji podstawowego trójstronnego układu: opowieści, w której Ofiara (Moma),
Złoczyńca (Angus) i Wybawca (Nick) zamieniają się rolami. (Nawiasem mówiąc, jest to
podstawowa różnica między melodramatem i dramatem. Melodramat przedstawia Ofiarę,
Złoczyńcę i Wybawcę. Dramat prezentuje te same postacie, po czym obserwuje
130
proces, w wyniku którego zamieniają się rolami). Dręczoną przez Angusa Mornę ratuje
Nick - ale to, oczywiście, nie jest prawdziwa historia. Prawdziwa historia mówi, w jaki
sposób Nick staje się oprawcą Angusa, a Morna jego wybawcą.
Kiedy jednak powstał pierwszy szkic noweli, odkryłem w sobie silny niepokój,
powodowany trzema przyczynami, z których tylko dwie były świadome. Po pierwsze,
natychmiast zdałem sobie sprawę z tego, że moje dzieło w żaden sposób nie jest
„estetycznie perfekcyjne". Dzieło znalazło się poniżej poziomu, jaki zamierzyłem, i to o
wiele niżej niż zwykle. Planowałem zrównoważony trójkąt, z równą uwagą poświęcaną
każdej postaci i równym naciskiem położonym na każdą zmieniającą się rolę. Ale w
praktyce nie zdołałem osiągnąć tej równowagi.
Najkrócej mówiąc, Angus przejął całą opowieść. Energiczny i złośliwy, zdominował
narrację, redukując Momę do cienia, a Nicka właściwie do nazwy. W pewnym sensie
było to rozsądne - dopóki akcja opisywana była z punktu widzenia Angusa, motywacja
Momy była niepoznawalna, a Nicka nieistotna. Ale w efekcie powstało dokładne studium
przemiany Angusa ze Złoczyńcy w Ofiarę. Naszkicowałem tylko zmianę Momy z Ofiary
w Wybawcę i zupełnie zaniedbałem przemianę Nicka z Wybawcy w Złoczyńcę.
(Gdybym nie myślał tak przeraźliwie wolno, dostrzegłbym w tym wskazówkę co to
trzeciej, nieświadomej przyczyny mojego niepokoju). Byłem sobą mocno rozczarowany.
Zdawałem sobie też sprawę z drugiego powodu niepokoju. W przeciwieństwie do innych
stworzonych przeze mnie postaci, Angus budził uczucie obnażenia. Całkiem jakbym -
wyobrażając go sobie - sięgnął wprost do ciemnej strony własnej natury; jakbym odnalazł
go w sobie, zamiast go tworzyć. (W terminologii Aldissa, był „znajomym"). A to z kolei
mnie zawstydziło. Byłem irracjonalnie przekonany, że każdy, kto przeczyta Prawdziwą
historię, dostrzeże prawdę i poczuje obrzydzenie.
Ponieważ wstydziłem się tej noweli zarówno w sensie artystycznym, jak osobistym,
postanowiłem jej nie publikować. Wierzyłem wtedy, że nigdy jej nie opublikuję.
No cóż, czas może zdziałać cuda. Między innymi daje nam okazję, żeby pomyśleć. I
kiedy zastanawiałem się nad tym wszystkim, zacząłem jakoś sobie radzić ze wstydem.
Oczywiście, na osobisty wstyd nic nie mogłem poradzić. Mogłem tylko nie zwracać na
niego uwagi. Czas i namysł doprowadziły mnie do
131
wniosku, że właściwie nie mam powodu do wstydu. Przypuśćmy p chwilę, że moje
najgorsze lęki były prawdą: że w samej rzeczy jestem t gusem Thermopyle, lekko tylko
zamaskowanym kulturą, że fakt i w oczywisty sposób wynika z Prawdziwej historii i że
wszyscy rozsad myślący czytelnicy będą zniesmaczeni. Co z tego? Żadna z tych rzeczy
wpływa na konstrukcję Prawdziwej historii. Jeśli, tworząc Angusa, cze-łem z jakiejś
ukrytej części własnej duszy, tym lepiej: przynajmniej w' działem, o czym piszę. Zresztą i
tak kluczowym pytaniem dla artysty jest: „Co ludzie o mnie pomyślą?", tylko: „Czy
stworzyłem swoje dzr najlepiej, jak potrafiłem?". Nic więcej nie ma znaczenia.
Jeśli chodzi o Prawdziwą historię, musiałem odpowiedzieć „Tak i ni< Tak, robiłem
dokładnie to, co powinienem, pisząc nowelę: przyjąłem p mysł Angusa z tego prostego i
wystarczającego powodu, że wpadł mi głowy; podążyłem za nim tam, gdzie mnie
prowadził, zamiast zmuszać j by służył moim celom. I nie, nie pisałem jak najlepiej
potrafiłem, nie uczj niłem wszystkiego, co w mojej mocy, by podnieść estetyczny poziom
ir weli możliwie wysoko.
Przez następne dwa lata poprawiałem Prawdziwą historię. Przyznam; że przynajmniej
sześć razy przepuściłem ją przez mój edytor tekstów, roz* wijając i precyzując Momę,
wzmacniając obraz Nicka. W końcu dos dłem do wniosku, że nigdy nie zdołam osiągnąć
„estetycznej perfekcjiHi Oceniana z punktu widzenia moich planów, książka zawsze
będzie porażką. Dla mnie, jako pisarza, potrzeba opisania Angusa była tak gwałtowna i
nieodparta, że nie umiałem traktować Momy i Nicka jak jemu równych^ To, co
moglibyśmy nazwać przestrzennym ograniczeniem narracji, nie pozostawiało już dla nich
miejsca.
(I znowu: wskazówka co do trzeciej, nieświadomej przyczyny mojego; niepokoju. Ale
wciąż nie dostrzegałem prawdy).
Na szczęście, od wiary, że Prawdziwa historia skazana jest na los artystycznej porażki,
ocaliło mnie to, co Doktor Who nazywa „myśleniem poprzecznym". Jeśli przed sobą
masz niezdobyte urwisko, a za sobą niepokonanego potwora, skręć w bok. Posłuszny
takiemu dictum, nie pytałem: „Co rozwiązałem źle w noweli?", ale: „Gdzie popełniłem
błąd w moich zamierzeniach?".
Właśnie, gdzie? A gdzieżby indziej? Prawdziwa historia opiera się na jednym tylko
pomyśle - a sporo moich najlepszych tekstów wzięło się nie z jednego, a z dwóch.
Kłopoty z książką brały się z braku drugiego pomysłu.
132
Jednakże opowiedziałem to wszystko od końca. Prawdziwa historia była w istocie
drugim, nie pierwszym pomysłem. Kiedy połączyłem ją z innym, który tkwił mi w
głowie - żywy, ciekawy i całkowicie statyczny -od dwudziestu lat, dostałem gejzer.
Naprawdę jednak Angus nigdy się nie skarżył, że został fałszywie oskarżony. Nie
wspomniał, że w ochronie jest zdrajca; nie próbował się bronić. Zwykle w ogóle nie
przejawiał zainteresowania swoim losem. Tylko kiedy usłyszał, że Ślicznotka będzie
zdemontowana, wył jak w agonii.
Ale pozwolił odejść Nickowi i Momie. Miał przynajmniej tyle odwagi.
Mimo strachu przed więzieniem, został skazany na pobyt w celi, póki nie zgnije.
Tak kończy się Prawdziwa historia. Z pewnością nic nie sugeruje, że wydarzenia
potrzebują jeszcze czterech tomów, by się dopełnić - ani że będą to wydarzenia epicke w
sensie wagnerowskim, na wielką skalę, ważne i ambitne jak wszystko w Kronikach
Thomasa Covenanta. To dlatego, że oryginalnym źródłem ich sekwencji było nagranie
Gótterdammerung (Zmierzchu bogów) Richarda Wagnera. Historia zaczęła powstawać
jesienią roku 1966.
Nagranie, które kupiłem we wrześniu 1966, nie było moim pierwszym spotkaniem z
Wagnerem, ale wtedy pierwszy raz poznałem jego czteroczę-ściowy cykl operowy Der
Ring des Nibelungen (Pierścień Nibelunga). Tak szybko, jak tylko pozwalały mi finanse
(przez trzy lata zbierałem grosz do grosza) kupiłem pozostałe trzy części Pierścienia: Das
Rheingold (Złoto Renu), Die Walkiire (Walkiria) i Siegfried (Zygfryd). Wkrótce byłem
już pewien, że odkryłem swoje muzyczne alter ego - coś w rodzaju transcendentalnego
sobowtóra. Muzyka Wagnera była dla mnie inspiracją (niektóre techniki literackie
wykorzystane w Kronikach Thomasa Covenanta są ekstrapolacją sposobu, w jaki Wagner
wykorzystywał idee muzyczne). A historia Pierścienia - zwłaszcza podwójna kulminacja
Walkirii i Zmierzchu bogów - poruszyła mnie głęboko.
Zakochałem się w Pierścieniu i opanowała mnie ambicja, by stworzyć cykl powieści
oparty na epice Wagnera.
Oczywiście, rozumiałem to raczej koncepcyjnie niż dosłownie. Nie
133
interesowało mnie opowiedzenie na nowo historii skazanej na klęskę i ki Wotana o
zachowane władzy bogów wobec naporu olbrzymów, i ludzi. Chciałem stworzyć
analogię, pozwalającą rozwijać podobne ty i emocje na własnych warunkach. Najbardziej
fascynował mnie Wotan, który odkrywa, że zrozumienie własnej mocy prowadzi do :
czenia tej mocy, a także jego samego i wszystkiego, co sobą reprezenh Więcej nawet:
zrozumienie własnej mocy prowadzi go do pragnienia: szczenią siebie.
Pomysł ten jednak pozostawał całkowicie i niezmiennie statyczny -do roku 1987, kiedy
uświadomiłem sobie, że świat Angusa, Morny i Nic" gwarantuje mi idealne tło dla
opowieści, jaką chciałem stworzyć.
(Dodatkowo zrozumiałem, że wykorzystanie Prawdziwej historii ja początku większej
całości daje mi sposobność, by konstruktywnie zastawać to, w czym nie spełniała moich
oczekiwań. Relatywna nierównow roli w książce staje się jej siłą, nie słabością, kiedy
implikacje jej mo~ analizować w kolejnych toniach. I to był trzeci, nieświadomy powód
~" jego niepokoju. Prawdziwa historia niepokoiła mnie, ponieważ nie by skończona - i
nie mogła być bez katalizatora drugiego pomysłu).
Czytając zakończenie Prawdziwej historii, widzimy, że znacze-Wagnerowskiej epiki dla
losów Angusa nie jest na pierwszy rzut oka ocz wiste. To jedyne usprawiedliwienie, jakie
mam dla tego, że tak późno; zumiałem, jak Angus i Wagner potrzebują siebie nawzajem.
Na szczęście czy na nieszczęście, zależnie od tego, czy Posłowia uzna my za
przyjemność czy za przeszkodę, nie potrafię wyjaśnić tego znaczę* nia, nie omawiając
pewnych szczegółów Pierścienia.
Najkrócej mówiąc, opery Wagnera opowiadają o tym, jak bogów' upadli z dwóch
przyczyn: gorzkiej klątwy i aktu absolutnego bohaterstwa.
Das Rheingold
W świecie, gdzie człowiek jest najsłabszy i najmniej ważny ze wszyst- j kich żyjących
istot, bogowie (Wotan; Frigga jego żona, bogini rodziny -i domowego ogniska; Donner,
bóg burzy; Froh, bóg światła; Loge, bóg ognia; Freja, bogini wiecznego życia) władają
dumnie - choć nie są ani najstarszą, ani największą z potęg i istot w swojej sferze. Ich
przewaga jednak jest krucha: zależy od posłuszeństwa dwóch magicznych ras twórców:
olbrzymów (budowniczych rzeczy wielkich) i kartów (budowniczych rzeczy
małych). Jedni i drudzy chcieliby zastąpić bogów. Pragnący władzy Wotan wyrzeźbił
włócznię z Drzewa Świata; na tej włóczni rzeźbi układy i pakty zawarte dla wzmocnienia
swej dominacji, by jego władza stała się częścią naturalnego porządku. Ale właśnie
dlatego, że władza oparta jest na prawie i autorytecie, a nie na miłości czy cnocie,
wzbudza niechęć. Aby więc zabezpieczyć siebie i bogów, Wotan dobija targu z
olbrzymami. Mają zbudować dla niego niezdobytą twierdzę Walhallę. Zamierza osadzić
w mej bohaterów, którzy będą dla niego walczyć i odeprą każde zagrożenie ze strony
olbrzymów albo karłów.
Natychmiast jednak wynikają dwa problemy: jeden zawiniony przez niego i drugi, na
który nie miał wpływu.
Ten, który od niego nie zależał, wiąże się z trzema wodnymi dziewicami, Córami Renu, i
karłem Alberykiem, który ich pożąda (owszem, przyznaję: Córy Renu nie wydają mi się
specjalnie przekonujące). Dziewice te spłodziła jedna ze wspomnianych wyżej starszych
istot. Celem ich życia (przynajmniej życia w Renie) jest strzeżenie Złota Renu, jednego z
arche-typicznych źródeł mocy (innym jest Drzewo Świata). Tajemnica Złota Renu polega
na tym, że ten, kto „wyrzeknie się miłości", odrzucając wszelkie więzy namiętności i
poświęcenia, weźmie Złoto i przekuje je na pierścień, zdobędzie moc narzucania
wszystkim swej woli. Córy Renu z radością informują o tym Alberyka, głównie dlatego,
że jego żądze - i samotność -uważają za zabawne. (Postacie, które w opowieści nie mają
nic więcej do roboty, niż siedzieć i być archetypami, często są gruboskórne).
Nie doceniają jednak skali jego samotności i pożądania. Wykpiwany do granic
wytrzymałości przez trzy ślicznotki, których nie może zdobyć, Alberyk istotnie wyrzeka
się miłości i przekuwa złoto na pierścień. Zanim ktokolwiek dostrzega, co się dzieje,
zdobywa władzę nad wszystkimi karłami, gromadzi ogromne skarby i zaczyna planować
atak na bogów. I tu bierze swój początek zło, które można zażegnać jedynie zwracając
Złoto Córom Renu.
Problem, którego Wotan mógłby uniknąć, gdyby był mądrzejszy - to znaczy mniej
chciwy władzy - polega na tym, że aby zbudować Walhallę tanio, zawarł z olbrzymami
umowę, której nie miał zamiaru dotrzymywać: w zamian za twierdzę zaproponował im
Freję (źródło nieśmiertelności bogów). To oczywisty błąd, gdyż jego władza zależy od
umów i paktów; jest jednak młody, silny, arogancki... Wierzy, że kiedy powstanie już
Walhalla, przekona olbrzymów, by przyjęli jakąś inną zapłatę.
134
135
Nic z tego. Olbrzymi chcą Freję, albo diabli wezmą Walhallę i bog' (Rozumieli,
oczywiście, że bez Frei bogowie nie przetrwają; dlatego upór przy umówionej zapłacie
bierze się z chęci obalenia Wotana).
To straszna chwila dla Wotana - jest zgubiony, jeśli złamie umo i zgubiony, jeśli jej
dotrzyma. Nie zmądrzał jednak jeszcze na tyle, ż: w pełni zrozumieć implikacje sytuacji.
Zamiast przyjąć na siebie kom kwencje własnych działań, znajduje inne wygodne
rozwiązanie: może zamiast Frei - olbrzymi przyjmą skarb Alberyka (i pierścień). Olbrzy
zgadzają się; słyszeli o pierścieniu.
W owej chwili jedyna słabość Alberyka polega na tym, że nie prw zwyczaił się jeszcze
do swej ogromnej potęgi. Nie rozumie właściwie, sam stanął na progu boskości; zbyt jest
zajęty cieszeniem się swoim; bem i swobodą bezkarnego dręczenia własnego ludu. W
rezultacie p; ny jest nie na siłę, ale na podstęp. Przy pomocy chytrego Loge, We
oszustwem zdobywa pierścień i natychmiast wykorzystuje go, by zapa wać nad
Alberykiem i nad skarbem.
Jest to ze strony Wotana działanie destrukcyjne: nie ma prawa do p: ścienia, ale
natychmiast opętuje go żądza jego potęgi. Sytuacja pogarsza jeszcze, kiedy Alberyk
rzuca na pierścień klątwę. Dopiero tracąc go, kar w pełni pojmuje jego wielkość. W
apoteozie żalu i wściekłości krzyczy:
Jak jego złoto dało mi moc bez granic,
niech teraz jego czar przyniesie śmierć każdemu, kto go nosi.
Nikt szczęśliwy nie będzie się nim cieszył,
nikt szczęśliwy nie pozna uśmiechu jego blasku.
Ktokolwiek go posiądzie, tego strach przeszyje,
a ktokolwiek nie posiądzie, tego zazdrość zagryzie.
Każdy walczył będzie o niego,
ale nikomu nie przyniesie dobra.
Bez korzyści właściciel będzie go strzegł,
gdyż przyciągnie jego zabójcę.
Skazany na śmierć tchórz drżeć będzie w uścisku lęku,
dopóki żyje, pragnął będzie śmierci.
Pan pierścienia będzie jego niewolnikiem...
Teraz Wotan naprawdę ma kłopot. Zbyt mocno pożąda pierścienia, by z niego
zrezygnować, choć ten jest przeklęty. Jednak tylko taką zapłatę •
zamiast Frei - przyjmą olbrzymi, a bez Frei bogowie muszą umrzeć. Wotan nie może
zwyczajnie wydać olbrzymom wojny, ponieważ jego umowy wyryte są na włóczni,
źródle jego potęgi; złamanie zobowiązań na pewno by go zniszczyło. A naturalny
porządek istnienia można odtworzyć jedynie zwracając Złoto Córom Renu - a to z kolei
odda Freję w ręce olbrzymów.
Wotan zaczyna wreszcie rozumieć swoją sytuację. Z niewielką pomocą Erdy, Matki
Ziemi (kolejna z prastarych istot) zyskuje dość rozsądku, by wiedzieć, że musi oddać
pierścień. Olbrzymi zabierają go, Freja pozostaje wśród bogów, a Wotan dostaje
Walhallę.
Niestety, to tylko chwilowe rozwiązanie. Naturalny porządek rzeczy wciąż jest
zagrożony. Pierścień pozostaje groźbą dla bogów. A klątwa działa: olbrzymi mordują się
wzajemnie, aż wreszcie zostaje tylko jeden. Ten jeden poświęca całe swoje życie (w
postaci smoka) prostemu zadaniu nie dopuszczenia, by ktokolwiek odebrał mu pierścień.
Die Walkiire
Wotan obsesyjnie pragnie zrozumieć naturę swego dylematu. Po intensywnych studiach z
Erdą (studiach, które przypadkiem owocują narodzinami ośmiu córek - Walkirii),
przekonuje się, że jedyną receptą na zło pierścienia jest oddanie Złota Córom Renu.
Niestety, nie może tego uczynić: nie może odebrać smokowi pierścienia, nie łamiąc
swojej umowy z olbrzymami. Po pewnym czasie odkrywa pozornie jedyne rozwiązanie
problemu: postanawia wykorzystać kogoś innego, żeby zdobył dla niego pierścień.
Najpierw z kobietą śmiertelną płodzi syna Siegmunda (i nieprzypadkowo także córkę
Sieglindę, bliźniaczkę Siegmunda). Potem kształci syna, by był silny, mężny i
dostatecznie zdesperowany, by zmierzyć się ze smokiem. Nauka wymaga niestety
rozdzielenia rodzeństwa i skazuje oboje na życie w całkowitej samotności, w trudach i
niebezpieczeństwie. Żadne z nich nie domyśla się nawet, że ojciec ich kocha i potrzebuje.
Znają tylko problemy przetrwania w trudnych warunkach.
To fatalnie. Plan Wotana był od samego początku skażony błędem, co wyjaśnia się, kiedy
Siegmund i Sieglinda spotykają się i zakochują w sobie. Sieglinda zachodzi w ciążę. To
zwraca uwagę Friggi: jako bogini małżeństwa, odpowiada za karanie takich grzechów jak
kazirodztwo. Zmusza Wotana, by przyznał, że żaden jego wysłannik nie różni się od
niego, że gdyby Siegmund odebrał pierścień, to tak jakby sam Wotan go odebrał.
136
137
Tym samym Wotan nie może wykorzystać Siegmunda do rozw; swoich problemów i nie
ma żadnych argumentów, gdy Frigga stwie. Siegmund i Sieglinda muszą umrzeć za
swoją zbrodnię. Ze złamanym cem, świadom własnej klęski, nakazuje ukochanej
Walkirii, Brunhil dopilnowanie, by Siegmund i Sieglinda zginęli z ręki Hundinga, gwah
la/męża Sieglindy.
To właśnie akt bohaterstwa Brunhildy odmienia naturę dylematu. Jako ukochana córka
Wotana, Brunhilda uważa się za wcielenie ' ojca. Jest jednak głęboko wzruszona jego
cierpieniem, gdy skazuje S munda i Sieglindę. Widzi też namiętne i fatalne oddanie
Siegmunda Sieglindy. W ostatniej chwili Walkiria postanawia nie pomagać Hun " wi.
Walczy z nim w obronie Siegmunda, sprzeciwiając się tym samym tanowi, ojcu bogów.
Rozwścieczony Wotan interweniuje osobiście, zabijając i Siegmu i Hundinga. W
zamieszaniu Brunhilda ucieka z Sieglinda. Jeśli nie mo ocalić Siegmunda, to może zdoła
uchronić jego syna. Pomaga Sieglin ukryć się w lesie (przypadkiem tym samym, w
którym smok strzeże si jego skarbu), po czym wraca, by przyjąć na siebie gniew Wotana
- zyś jąc dla Sieglindy czas na ucieczkę.
Za nieposłuszeństwo Wotan skazuje Brunhildę na czarodziejski>. z którego zbudzić
może ją tylko wstyd, gdy śmiertelnik weźmie ją za L chankę. A że kocha córkę, osłaniają
ogniem, by tylko człowiek nie zna; cy trwogi mógł się do niej zbliżyć.
Siegfried
Tymczasem Sieglinda biegnie przez las. Bliska śmierci, dociera do j skini, gdzie Mim,
brat Alberyka, mieszka od czasu obalenia władzy Alb; ryka nad karłami. Mim opiekuje
się nią do urodzin jej syna, Zygfryda. Si; glinda umiera przy porodzie, a on wychowuje
młodego Zygfryda w j nym tylko celu: żeby stał się nieustraszony, dostatecznie dzielny,
by: rzyć się ze smokiem i zdobyć pierścień dla przybranego ojca.
Jak większość planów w tej opowieści, i plan Mima jest skazany na porażkę. Przede
wszystkim Wotan i Alberyk wiedzą, co robi Mim - a Albe-! ryk ma własne plany. Po
drugie, Mim odnosi sukces zbyt pełny: Zygfryd jest tak nieustraszony, że nie może
patrzeć na swego tchórzliwego opieku- j na i w niczym nie chce mu pomóc. Mim próbuje
go oszukać i zapewnia, że
jeśli spotka smoka, Zygfryd nauczy się czegoś wspaniałego - strachu. Zygfryd
postanawia więc - mimo wstrętu do karła - wyruszyć po przygodę. Niestety, ten podstęp
także nie wyjdzie biednemu Mimowi na dobre.
Zamiast uczyć się strachu, Zygfryd zabija smoka (śmiejąc się przy tym przez cały czas).
Zdobywa pierścień, a w dodatku magiczny talizman tam-helm, który pozwala zmieniać
wygląd; prócz tego, dzięki smoczej krwi, poznaje mowę ptaków. Niemal natychmiast
ptak ostrzega, że Mim chce go otruć. Słusznie oburzony, Zygfryd zabija karła. Wtedy
ptak opowiada mu o Brunhildzie. Spragniony przygód Zygfryd rusza jej na ratunek.
Po drodze spotyka Wotana, który zakazuje mu zbliżać się do czarodziejskiego ognia. Ale
Zygfryd słucha tylko siebie; nie zważając na symbolizm, łamie włócznię Wotana i nie
przerywa misji ocalenia zaczarowanej kobiety.
(Bez swojej włóczni Wotan jest skończony, naturalnie. Miał jednak powody, by
przypuszczać, że włócznia nie zdoła zatrzymać chłopca. Decyzja, by mimo to stanąć do
walki, ma złożone motywy. Z jednej strony Wotan wie, że jeśli włócznia nie zatrzyma
Zygfryda, bogowie i tak są zgubieni: nigdy nie zapanują nad pierścieniem. Z drugiej
strony jest świadom, że jeśli włócznia - jego władztwo - nie zostanie złamana, świat
nigdy się nie uwolni od destruktywnych skutków jego umów. Wyzywa Zygfryda,
próbując jednocześnie ratować siebie i zniszczyć).
Gotterdammerung
Można powiedzieć, że dla Brunhildy Zygfryd jest snem, który się ziścił - śmiertelnik tak
bohaterski, że mógłby być nawet bogiem. Oddaje mu serce, a także czar, który ma
chronić go od każdego niebezpieczeństwa, jeśli tylko nie odwróci się do niego plecami.
Zygfryd wyrusza w świat przeżyć więcej przygód, by Brunhilda mogła być z niego
dumna (powinienem może wspomnieć wcześniej, że nie jest przesadnie inteligentny).
Niemal natychmiast znajduje się w dziedzinie Gibichungów, ludzkiego plemienia o
wysokich ambicjach i niezbyt precyzyjnych zasadach moralnych. Rządzi nim Gunther,
kawaler, jego siostra Gutrun, stara panna, oraz przyrodni brat Hagan (syn i agent
Alberyka). Gibichungowie pragną zdobyć sławę poprzez Zygfryda; Hagan pragnie
pierścienia. Aby osiągnąć swe cele, podają mu napój, który sprawia, że zapomina o
Brunhildzie. Potem wysyłają go, by zdobył Brunhildę dla Gunthera (używając tarnhelmu,
żeby
138
139
wyglądać jak Gunther). Nagrodą za to ma być ręka Gutrun. (To działa, nieważ Zygfryd
nie pamięta spotkania z żadną inną kobietą, więc Gu wydaje mu się całkiem
odpowiednia).
Brunhilda przybywa, porwana z magicznego ognia, i zostaje odda Guntherowi; nic
dziwnego, że jest oburzona pozorną zdradą Zygfryd Oskarża go w złości. Hagan
natychmiast podaje Zygfrydowi inny napo,* który sprawia, że przypomina sobie
Brunhildę i zapomina o Gutrun. G' tylko szczerze potwierdza istotę oskarżeń Brunhildy,
Hagan wykorzysta" jego słowa jako pretekst, by wbić mu włócznię w plecy.
Jednak nawet martwy Zygfryd jest tak silny, że nikt nie może odeb mu pierścienia.
Brunhilda zaś z jego zachowania odgaduje prawdę. Aby, uhonorować, każe zbudować
stos pogrzebowy i wstępuje na niego, spłonąć z ukochanym. Gdy tylko ogień roztapia
pierścień, Córy Renu nr gą odebrać swoje Złoto. Opowieść kończy się przywróceniem
naturalneg porządku, a Walhalła płonie w tle. Bogowie umierają, a ludzie uwolnię są
spod ich władzy, by samodzielnie podążać ku swemu przeznaczeniu.
(Logika wydarzeń jest głęboka, choć niełatwo ją dostrzec. Po złamaniu włóczni Wotana,
praktycznie rzecz biorąc tylko klątwa Alberyka utrzymywała bogów przy życiu. Nie
mogli umrzeć: właściciel pierścienia mógł zostać zamordowany, ale każdy, na kogo
padła klątwa, musiał tęsknić i cierpieć, dopóki istniał pierścień, a zatem i klątwa).
Co to ma wspólnego, mógłby ktoś spytać, z piractwem rudy i stacjami kosmicznymi?
Odpowiedź jest prosta, pod warunkiem, że najpierw odpowiemy na inne, bardziej
konkretne pytanie. Jeśli Angus Thermopyle jest piratem, który rabuje górników i statki,
to komu sprzedaje swój łup? Ruda to przecież nie gotówka; jest praktycznie
bezużyteczna, dopóki się jej nie przerobi. A przeróbka rudy wymaga wielkiego kapitału.
Piraci, tacy jak Angus i Nick, nigdy by nie istnieli, a PZKG nie miałaby uprawnień do
walki z nimi, gdyby nie istniał rynek na ich zdobycz. Jaki zatem świat jest tłem
Prawdziwej historii? Czy ludzkość jest podzielona i w konflikcie ze sobą? Czy też mamy
tu konflikt z czymś innym, czymś antyludzkim? Czy autorytet moralny i mandat PZKG
do walki z piratami bierze się stąd, że piraci sprzedają ludzkość?
Kiedy postawi się już takie pytania (w kontekście Der Ring des Nibe-lungen), krok od
Prawdziwej historii do Zakazanej wiedzy jest bardzo
mały. Gdy tylko pomyślałem o PZKG jako o bogach, zagrożonych przez
fantastycznonaukowy odpowiednik zmiennokształtnych karłów, nie mogłem się już
powstrzymać przed cudownie perwersyjnym widzeniem An-gusa i Morny jako
Siegmunda i Sieglindy. Potem, jak już wspomniałem, moja opowieść wystrzeliła jak
gejzer.
Jednakże wyobrażenie Angusa i Momy jako Siegmunda i Sieglindy pokazuje, jak
zasadniczo dalekie od dosłowności jest moje nawiązanie do Pierścienia. Pierścień to nie
moja opowieść, to jedno z nasion, z których moja opowieść wyrosła. Na wiele sposobów
odszedłem dość daleko od źródła.
Są na przykład u Wagnera tematy, których nie chciałbym poruszać. W jego dziele
dostrzega się rodzaj strukturalnego seksizmu, jaki na mnie nie działa. (Córy Renu
przywodzą mi na myśl scenę z Monty Pythona i św. Graala, kiedy chłop krzyczy na
Artura: „Nie możesz sprawować najwyższej władzy wykonawczej tylko dlatego, że jakaś
mokra zdzira pomachała na ciebie mieczem!"). Nie pociągają mnie również postacie,
których moc jest pochodną „niewinności". Moim zdaniem strach nie ma dostępu do
Zygfryda nie z powodu jego niewinności, ale dlatego, że jest on za głupi, by żyć. Pomysł
Wagnera, że wiedza paraliżuje siłę, wydaje mi się nierealny -jak wynika z całych Kronik
Thomasa Covenanta.
Po drugie,,Angus Thermopyle" zmienia istotę pojęć i możliwości „Richarda Wagnera".
W pewnym sensie plan to opowieść, a Prawdziwa historia dzieje się w planie raczej
fantastycznonaukowym niż mythopoeicznym. Niemal z definicji konflikty w opowieści
stają się polityczne w miejsce ar-chetypicznych. Z konieczności transformacji ulega
każda wartość Pierścienia. Najbardziej oczywistym tego rezultatem jest przesunięcie
wątku opowieści z bogów i karłów na istoty ludzkie. Jeśli trzeba ocalić życie ludzi w
kosmosie, dokonają tego nie Wotan i Walkirie, ale potomkowie Gibi-
chungów.
Konsekwencje takiej transformacji znajdujemy wszędzie. Wymienię tylko kilka
przykładów. Moi „bogowie" czerpią zdolność przetrwania nie z nieśmiertelności, ale z
władzy nad informacją. Jako zbrodnia przeciwko porządkowi, którego ma bronić PZKG,
kazirodztwo nie miałoby znaczenia. Nie ma więc powodu, by Angus i Moma byli
spokrewnieni. Nie wykorzystuję żadnych bezpośrednich analogii ani do włóczni Wotana,
ani do pierścienia Alberyka - chociaż umiejętność Angusa polegająca na wprowadzaniu
poprawek w rdzeniu danych ma interesujące implikacje.
140
141
Mimo to Pierścień jest obecny we wszystkich czterech powieściach, jakie następują po
Prawdziwej historii. Kiedy na scenę wchodzą takie postacie jak Warden Dios, Min
Donner, Godsen Frik i Hashi Lebewohl, można wręcz powiedzieć, że „płyną za nimi
obłoki chwały" - eter ich Wagnerowskich awatarów. A kto lepiej mógłby reprezentować
karty niż Amnion, który pragnie nie mniej niż przerwanie naturalnej egzystencji
ludzkości.
Czy Angus i Moma zdołają ocalić swe człowieczeństwo (nie wspominając już o ludzkiej
rasie) - to pytanie, które mogło powstać jedynie z przecięcia Prawdziwej historii i Der
Ring des Nibelungen.