Augustyn J Adamie gdzie jesteś

JÓZEF AUGUSTYN SJ

Adamie, gdzie jesteś?

Rozważania rekolekcyjne oparte na pierwszym tygodniu Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli

 

IGNACJAŃSKA METODA MEDYTACJI

I. WARUNKI MODLITWY MEDYTACYJNEJ1

 

1. Bóg mówi w ciszy

Wyciszenie wewnętrzne oraz milczenie zewnętrzne jest koniecznym warunkiem modlitwy i życia duchowego w ogóle. Modlitwa jest bowiem rozmową, w której najpierw jesteśmy zaproszeni do słuchania tego, co Bóg do nas mówi. Modlitwa nie jest przede wszystkim mówieniem człowieka. Modlitwa jest najpierw otwieraniem się na Słowo Boga. Bóg zaś mówi w ciszy. Pismo św. stwierdza, iż na ulicy Jego głosu nie usłyszysz. I właśnie dlatego, że Bóg mówi w ciszy, konieczne jest wyciszenie wewnętrzne i milczenie zewnętrzne. Bóg mówi w ciszy, ponieważ nie gwałci ludzkiej wolności. Krzyk jest wyrazem przemocy. Im głośniejszy i częstszy krzyk, tym większa przemoc.

W naszych relacjach międzyludzkich pojawia się nieraz wiele przemocy związanej z wywieraniem na siebie nawzajem presji poprzez podnoszenie głosu i krzyk. Próbujemy wywierać nacisk psychiczny posługując się hałaśliwym i chaotycznym przemawianiem do bliźnich. Bóg natomiast nie posługuje się krzykiem.

W milczenie zewnętrzne i wyciszenie wewnętrzne możemy wejść w pełni tylko w wolności. Jeżeli chcemy, aby milczenie, cisza miały na nas pozytywny wpływ, musimy je przyjąć dobrowolnie, w wolności. Nie da się bliźniemu nakazać wyciszenia wewnętrznego. Jeżeli kogoś zmusilibyśmy do milczenia zewnętrznego, będzie to niedobre milczenie, ponieważ będzie naznaczone pewną formą przemocy. Stosowanie przemocy rodzi zaś łatwo bunt. Wolność w milczeniu zewnętrznym oraz w wyciszeniu wewnętrznym jest jakimś szczególnym warunkiem modlitwy. Nasza modlitwa może rozwijać się tylko w wielkiej wolności. Wolność na modlitwie jest pewną — o ile tak możemy powiedzieć — przestrzenią w ludzkim sercu, w którą Bóg wchodzi. Jeżeli człowiek nie powierzyłby swojej wolności, swojej woli Bogu, modlitwa byłaby niemożliwa.

2. Hałas współczesnej cywilizacji

Zwróćmy uwagę, że współczesna cywilizacja charakteryzuje się bardzo mocnym oddziaływaniem na nas silnymi bodźcami zewnętrznymi. Bodźce te widoczne są choćby w środkach społecznego przekazu. Są one nie tylko mocne, ale niekiedy wręcz brutalne. W wielu programach istnieje już nie tylko wiele krzyku i hałasu, ale ukazuje się także przemoc fizyczną: zadawanie cierpienia, uśmiercanie, brutalne sceny seksualne.

Dlaczego środki społecznego przekazu odwołują się dziś do gwałtowności, przemocy, niekiedy nawet do perwersji? Dlatego, iż człowiek stał się niewrażliwy na codzienne, normalne bodźce. Spokojnym, subtelnym opowiadaniem o ludzkim życiu, o ludzkiej miłości nie można już nikogo zachwycić. Takie bodźce wydają się być już za słabe. Na takich programach nie można już zrobić interesu. Stąd właśnie odwołanie się do przemocy i perwersji. Jan Paweł II w Liście do Rodzin mówi, że pewne elementy naszej cywilizacji są chore. Na pewno bardzo chore w naszej cywilizacji jest ukazywanie w środkach społecznego przekazu przemocy, brutalności, gwałtu, krzyku. Kiedy przez dłuższy czas podlegamy oddziaływaniu takich właśnie mocnych obrazów, wówczas tracimy wrażliwość. Nie jesteśmy już w stanie usłyszeć ani siebie samych, ani też drugiego człowieka. Po prostu nie jesteśmy w stanie słuchać.

Chorobą naszych czasów jest niezdolność do słuchania. Nie umiemy siebie nawzajem słuchać, ponieważ nosimy w sobie jakiś wielki niepokój, który czyni nas niewrażliwymi na siebie samych i na bliźnich. Wejście w wyciszenie wewnętrzne i milczenie zewnętrzne w tej sytuacji może okazać się czymś bardzo trudnym; może okazać się wręcz doświadczeniem bolesnym. Jeżeli jesteśmy przyzwyczajeni do ciągłego krzyku i hałasu, wówczas staje się to utrwalonym stylem życia. I chociaż styl ten nas męczy, to jednak nie umiemy się od niego oderwać. Jest to wówczas pewna forma narkotyku, który codziennie zażywamy. Alkoholik bywa wprawdzie udręczony nadużywaniem alkoholu, nie umie jednak bez niego żyć. Kiedy zaś usiłuje zerwać z nałogiem, doświadcza wielkiego głodu alkoholowego. Dla wielu z nas wyciszenie wewnętrzne i milczenie zewnętrzne może być trudne. Jesteśmy bowiem nieraz wręcz uzależnieni od hałaśliwych dźwięków i obrazów naszej cywilizacji audiowizualnej.

W milczeniu zewnętrznym i wyciszeniu wewnętrznym ujawnia się to, kim naprawdę jesteśmy. Ujawnia się cały dławiony do tej pory niepokój wewnętrzny, zagubienie, poczucie żalu i krzywdy, wielkie poczucie winy, gniew czy wręcz agresja wobec innych, kompleksy niższości lub też nasze chore ambicje. Kiedy wchodzimy w głębsze wyciszenie wewnętrzne oraz milczenie zewnętrzne, te i tym podobne uczucia dopadają nas nieraz jak sępy. W ciszy ujawnia się wszystko to, co udaje nam się zdusić i zdławić poprzez krzyk, hałas, gwałtowne i silne przeżycia wywołane sztucznymi dźwiękami i obrazami.

Oglądałem kiedyś polski film o samotnej matce, kobiecie bardzo zagubionej i znerwicowanej. Pamiętam z niego jedną szczególną scenę. W przypływie szczerości kobieta ta powiedziała do swojej koleżanki: Tak chciałabym wyjechać na dwa tygodnie, odpocząć gdzieś w ciszy. Koleżanka zaś, która ją dobrze znała, odpowiedziała jej: Ty w ciszy, dwa tygodnie? Przecież ty pięć minut nie umiesz być sama.

Często narzekamy na przepracowanie, przemęczenie, na brak czasu. Jest to jednak tylko pewien pozór narzekania. Mówiąc bowiem nieco paradoksalnie, z naszym przepracowaniem i przemęczeniem jest nam nieraz bardzo dobrze. Z jednej strony narzekamy na przemęczenie i przepracowanie, a z drugiej strony zaś, kiedy mamy dłuższą chwilę nie wiemy, co z nią zrobić. Zagospodarowanie wolnego czasu, który nagle spada nam z nieba, stanowi dla nas nie raz poważny problem. Często nie umiemy wypoczywać, nie umiemy reflektować nad sobą, nie umiemy spokojnie spotykać się z innymi, z Bogiem. Uciekamy w oglądanie mocnych programów audiowizualnych, w tanią lekturę, w konsumpcję. Tak szybko nieraz męczy nas rozmowa z Bogiem, z ludźmi, męczy nas głębsza refleksja nad swoim życiem. Dla wielu z nas zapracowanie jest bardzo dobrym alibi, żeby nie wejść w siebie i nie dowiedzieć się, co właściwie nam jest, na co właściwie jesteśmy chorzy.

Wejść w ciszę, to jednocześnie zrezygnować z owego alibi. Wejść w ciszę to przestać się oszukiwać. I właśnie dlatego dla wielu ludzi cisza może być trudna, a nawet bolesna. Szansą ciszy jest z jednej strony odkrycie prawdy o naszym ludzkim życiu, prawdy o źródłach naszego niezadowolenia z siebie, z innych, prawdy o źródłach naszego zagubienia; z drugiej strony zaś cisza jest szczególną okazją do szukania ratunku i wyjścia z naszej zagmatwanej sytuacji życiowej.

Bóg przemawia w ciszy. Ustami proroka Ozeasza Jahwe oznajmia: chcę ją (oblubienicę) przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić jej do serca (Oz 2, 16). Na samym początku rekolekcji chciejmy prosić Boga o głębokie pragnienie wejścia w samotność serca, której domaga się modlitwa. Prośmy, abyśmy pozwolili się Bogu wyprowadzić na pustynię, byśmy chcieli usłyszeć Jego Głos.

Jeżeli rekolekcje te odprawiamy w większej wspólnocie, wówczas atmosfera skupienia i ciszy będzie zależeć od wszystkich; będzie ona wzajemnym darem wszystkich dla wszystkich. Mury domu nie mogą ofiarować nam milczenia. We wspólnocie wszyscy wzajemnie możemy sobie ofiarować skupienie i ciszę. Dar wyciszenia zewnętrznego jest delikatny, ponieważ domaga się wręcz jednomyślności wszystkich członków wspólnoty. Milczenie zewnętrzne w czasie wspólnotowego odprawiania rekolekcji jest wyrazem wzajemnego szacunku do siebie, jest wyrazem braterskiej miłości oraz świadectwem wiary.

3. Odpowiednie miejsce medytacji

Św. Ignacy zachęca, aby na czas rekolekcji oddalić się od przyjaciół i znajomych i zamieszkać w innym domu. Jeżeli nie jest to możliwe, proponuje, aby przynajmniej na czas skupienia rekolekcyjnego zmienić pokój mieszkalny (por. ĆD, 20)2.

Aby móc wejść w przedłużoną modlitwę medytacyjną trzeba koniecznie znaleźć odpowiednie miejsce; miejsce pełne ciszy, w którym wielość bodźców zewnętrznych nie byłaby przeszkodą w skupieniu i koncentracji. Z pewnością można modlić się w ulicznym gwarze. Można nawet robić medytację ulicznego gwaru. Takie doświadczenie może być jednak rzadkie i wyjątkowe.

Idź tam, gdzie mógłbyś być sam — podpowiada nam K. Tilmann — gdzie by ci nie przeszkadzano, w miejsce które promieniowałoby pokojem ze wszystkiego, co cię otacza. Być może będzie to twoje mieszkanie, kościół. Kiedy znalazłeś miejsce, które promieniuje pokojem, zatrzymaj się w nim.

Odpowiednie miejsce do medytacji odnajdujemy z jednej strony poprzez przeczucie wewnętrzne, z drugiej strony zaś dzięki doświadczeniu. Niekiedy trzeba spróbować modlić się w różnych miejscach, aby poprzez porównanie i praktykę móc wybrać to, które najłatwiej wprowadza nas w atmosferę wyciszenia, skupienia i pokoju. Swojego miejsca dla przedłużonej modlitwy trzeba nam nieraz z cierpliwością szukać przez dłuższy czas.

4. Potrzeba kierownictwa duchowego

Istotnym elementem rekolekcji ignacjańskich są rozmowy indywidualne z kierownikiem duchowym. Celem tych rozmów nie jest z pewnością jakakolwiek forma kontroli, nacisku psychicznego czy też paternalistycznie rozumianej opieki duchowej. Ignacy Loyola swoim doświadczeniem podkreśla wielką potrzebę wolności, hojności i zaangażowania w życiu duchowym. Jeżeli metoda ignacjańska okazuje się być dla wielu osób tak bardzo skuteczną, to tylko dlatego, iż odwołuje się ona do ich ludzkiej wolności, do ich szlachetności i wielkich pragnień duchowych. To one właśnie stają się źródłem ofiarnego zaangażowania w porządkowanie swojego życia oraz w szukanie i znajdowanie woli Bożej.

Głównym celem kierownictwa duchowego w rekolekcjach jest obiektywizacja doświadczenia wewnętrznego. W rozmowach indywidualnych przyglądamy się sobie jak w lustrze, rozeznajemy autentyczność naszego słuchania Słowa Bożego oraz naszego otwarcia na nie. W człowieku prowadzącym życie duchowe dają się bowiem słyszeć różne głosy: nie tylko głos Boga, natchnienia Ducha Świętego, ale także natchnienia własnych ludzkich namiętności oraz natchnienia złego ducha. Ponieważ w czasie rekolekcji będziemy z większym wysiłkiem pracować duchowo, dlatego też większa będzie intensywność tych głosów. Ta właśnie większa intensywność głosów i natchnień domaga się z naszej strony szczególnie uważnego rozeznania duchowego.

Rozmowa z kierownikiem duchowym służy przede wszystkim nam samym. Kierownik duchowy pełni jedynie rolę służebną. Winien tylko pomagać w rozwijaniu się relacji pomiędzy odprawiającym Ćwiczenia duchowne a Bogiem. Nie jest on zasadniczym punktem odniesienia dla rekolektanta. Zasadniczym punktem odniesienia dla odprawiającego rekolekcje jest sam Bóg.

Nierzadko zdarza się, iż w czasie Ćwiczeń duchownych pierwszego tygodnia rekolektant spontanicznie powraca do swojej, nieraz bardzo bolesnej przeszłości, powraca do wielu zranień i zagubień życiowych. W tych trudnych chwilach rekolekcyjnych nie powinien jednak pozostać sam. Wypowiedzenie bolesnych doświadczeń życiowych przed kierownikiem duchowym jest pewnym przygotowaniem, aby wypowiadać je także z zaufaniem i z wielką wolnością wewnętrzną przed samym Bogiem. Ideał kierownictwa duchowego zakłada, iż życzliwe przyjęcie i akceptacja kierownika stanie się znakiem bezwarunkowej akceptacji i miłości samego Boga. Kiedy zaczynamy wypowiadać, opisywać nasze wewnętrzne przeżycie, sami zaczynamy je lepiej rozumieć. Już samo wypowiedzenie naszych doświadczeń wewnętrznych przed drugim sprawia, iż one się krystalizują, określają i przybierają jakby inny kształt.

O czym konkretnie winniśmy rozmawiać na spotkaniach z kierownikiem duchowym w czasie rekolekcji ignacjańskich? Po prostu o tym, co aktualnie przeżywamy na modlitwie. O rodzących się uczuciach, myślach, natchnieniach. W pierwszych rozmowach możemy krótko przedstawić się i podjąć nasze najtrudniejsze problemy, które chcielibyśmy poddać działaniu Słowa Bożego oraz rozeznaniu kierownictwa duchowego. Możemy zacząć od tego, co jest dla nas najtrudniejsze, o czym najtrudniej byłoby nam powiedzieć; można zacząć o tego, co nas najbardziej upokarza, zawstydza w naszej własnej świadomości. Moglibyśmy w ten sposób przezwyciężyć lęk o siebie oraz poczucie zagrożenia. Ale podobnie jak rekolekcyjne milczenie, tak również i kierownictwo duchowe domaga się naszej pełnej wolności wewnętrznej oraz głębokiego przekonania o jego słuszności dla naszego życia duchowego.

Nie należałoby jednak rozpoczynać bardzo szczerych rozmów na siłę, jakby wbrew własnej wolności. Jeżeli bowiem otwieralibyśmy się na siłę, wówczas moglibyśmy się poczuć wewnętrznie upokorzeni i zawstydzeni. Wszystko, co robimy w życiu duchowym posiada wartość tylko wtedy, kiedy jest dokonywane pod wpływem wolności i hojności wewnętrznej. Jeżeli w kierownictwie duchowym boimy się bardzo mówić o sobie, wówczas przed pełnym otwarciem się należałoby modlić się o otwartość, szczerość i ducha wiary, który pozwoli nam w kierowniku duchowym dostrzec działanie Chrystusa. To On bowiem przede wszystkim proponuje nam pomoc w ramach wspólnoty Kościoła.

Z tej właśnie otwartości, szczerości i wiary na modlitwie spontanicznie zrodzi się także szczerość i otwartość w kierownictwie duchowym. Praktyka pokazuje, iż osoba, która naprawdę szczerze modli się o pokonanie lęków i o otwarcie w Ćwiczeniach duchownych, stosunkowo szybko otrzymuje tę łaskę. Wielka modlitwa rekolekcyjna związana z Ćwiczeniami duchownymi nie jest bowiem tylko naszą osobistą pracą. Jest to również wielka praca Boga w nas. Przecież nie tylko nam zależy, aby pokonać nasze problemy i lęki. Na tym zależy także Bogu, który nad nami nieustannie czuwa i nas prowadzi. Jemu także bardzo zależy na naszym otwarciu się przed Nim. Nasze otwarcie przed przedstawicielem Kościoła jest symbolem otwarcia się przed samym Bogiem. Możemy więc modlić się słowami: Panie Jezu, nie tylko mnie zależy na Twojej miłości, ale także Tobie zależy na mojej miłości. Daj mi łaskę szczerości i otwarcia na Twoje Słowo. Przekonanie wewnętrzne, że Bóg pracuje w nas, może być źródłem wielkiej odwagi w całym doświadczeniu rekolekcyjnym, także w rozmowach indywidualnych.

Jeżeli w czasie rekolekcji rodzą się jakieś szczególne uczucia wobec kierownika duchowego, które nam przeszkadzają, wówczas w wielkiej wolności wewnętrznej możemy je wypowiedzieć, by rozeznać ich źródło. Takie zwerbalizowanie uczuć potrzebne jest szczególnie wówczas, kiedy nie dają nam spokoju, nieustannie przeszkadzając w modlitwie.

5. Zostaw wszystkie troski

Ignacy jest świadom, że owocność modlitwy zależy nie tylko od milczenia zewnętrznego, od rozmów z kierownikiem, od dobrego miejsca, ale przede wszystkim od postawy serca ludzkiego. Ważnym warunkiem, jaki Ojciec Ignacy stawia przed człowiekiem pragnącym odprawić Ćwiczenia duchowne, jest troska o wewnętrzne uwolnienie się od wpływu zewnętrznego środowiska. Rekolektant — stwierdza Ignacy — postąpi w Ćwiczeniach tym więcej, im bardziej odłączy się od wszystkich przyjaciół i od wszelkiej troski doczesnej. K. Tilmann doradza: Uwolnij się, zostaw wszelkie troski, obowiązki, wysiłek, pośpiech oraz aktywność. I jeszcze bardziej uwolnij się od niepokoju, dyskusji wewnętrznych, myśli, projektów, wszystkich planów działania. Im bardziej uwolnisz się od tego wszystkiego, tym bardziej uwolnisz się od siebie samego i zanurzysz się w medytację. Uwolnienie się od codziennych trosk pozwala rekolektantowi z tym większą dyspozycyjnością i hojnością złożyć Bogu w ofierze całą swą wolę i wolność, aby Boski Jego Majestat tak jego osobą, jak i wszystkim, co posiada, posługiwał się wedle najświętszej woli swojej (ĆD, 5). Mówiąc innym językiem, pokój wewnętrzny oraz uwolnienie się od tego, co zajmuje naszą świadomość, konieczne jest, aby móc słuchać Słowa Bożego.

Przystępując do porządkowania swojego życia oraz do szukania i znajdowania woli Bożej w Ćwiczeniach duchownych nie możemy rozpoczynać jednak od autoanalizy naszych niepokojów i naszych problemów. Nie możemy też odwoływać się najpierw do naszych ludzkich sposobów i metod. Rozpoczynając modlitwę od siebie i swoich problemów ryzykujemy, iż znajdziemy właśnie swoje własne rozwiązania. P. van Breemen, znany rekolekcjonista w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych, na początku udzielanych przez siebie rekolekcji zachęca rekolektantów, aby problem, z którym przyjechali, schowali do szafy. Rozważane Słowo Boże samo nam pokaże, w którym dniu rekolekcji i w jaki sposób go wyciągnąć.

Nasze problemy, którym pragniemy stawić czoła, w świetle Słowa Bożego zwykle wyglądają inaczej. Nierzadko też rozwiązanie, w świetle Słowa, staje się oczywiste i proste. Innym razem problem znika. Bywa jednak i tak, iż rekolektant doświadcza, że jego problem jest o wiele poważniejszy niż sądził i przypuszczał. Ten zaś, który przywiózł z sobą, okazuje się być jedynie substytutem głębszego problemu, którego do tej pory nie umiał lub też nie chciał dostrzec. Nie jesteśmy w stanie odkryć istoty naszych problemów bez oświetlenia ich Słowem Bożym. Dzięki Słowu Bożemu odkrywamy także, iż nasze problemy nie są już tylko nasze, ale że stają się także problemami Pana Boga. Rozwiązujemy je bowiem z Nim i dzięki Niemu.

Owocność Ćwiczeń duchownych jest więc ściśle uzależniona od naszej wolności wewnętrznej oraz od otwartości i hojności wobec Boga. Przystąpienie do rekolekcji w postawie zamknięcia, duchowego skąpstwa, bez głębokiego zaangażowania się i ofiarności mogłoby uniemożliwić osiągnięcie pożądanego owocu.

II. METODA MEDYTACJI

 

1. Przygotowanie do medytacji

Każdą medytację w rekolekcjach poprzedzamy osobistym przygotowaniem. Jest ono ważnym elementem szkoły modlitwy, którą proponuje nam Ignacy Loyola w Ćwiczeniach duchownych. Nieraz długimi latami modlimy się powierzchownie tylko dlatego, że do spotkania z Bogiem przystępujemy nie przygotowani, wchodzimy w modlitwę jakby prosto z ulicy.

Nierzadko zdarza się, że choć szczerze szukamy głębszej modlitwy, nieraz całymi latami modlimy się dość powierzchownie. Mamy np. pół godziny czasu na modlitwę. Bierzemy jakiś tekst biblijny, zaczynamy go czytać i analizować z całą szczerością i z wysiłkiem wewnętrznym. Budzi się w nas pewne wewnętrzne doświadczenie. Ale w tym momencie, kiedy zaczyna rodzić się jakieś przeżycie, jesteśmy najczęściej zmuszeni przerwać modlitwę, ponieważ nasz czas się już skończył. Modlitwa, jeżeli ma być pogłębiona, winna być uprzednio przygotowana. Modlitwa poranna będzie bardzo owocna, jeżeli zostanie przygotowana wieczorem. Jednym z wielkich owoców rekolekcji, które odprawiamy, może być odkrycie przygotowania do modlitwy, jako ważnego warunku dobrego spotkania z Bogiem.

A oto konkretna propozycja bezpośredniego przygotowania się do modlitwy. Zaproponowany tekst do medytacji czytamy kilka razy różnymi metodami.

Pierwsza metoda. Wybrany tekst czytamy w sposób ciągły, zdanie po zdaniu. Warto tą metodą przeczytać proponowany fragment biblijny dwa lub trzy razy. W ten sposób dobrze poznajemy najpierw perykopę biblijną.

Druga metoda czytania. Za drugim razem czytamy tekst wolniej, zatrzymując się krótko po każdym zdaniu lub nawet fragmencie zdania. W tym sposobie czytania nie chodzi już tylko o to, by poznawać treść, ale także ją smakować. Św. Ignacy zauważa, że nie obfitość wiedzy nasyca duszę, ale wewnętrzne smakowanie (ĆD, 2).

I wreszcie trzecia metoda czytania. W tej metodzie zatrzymujemy się w dowolnym miejscu tekstu dowolną ilość czasu. Trwamy w wybranym zdaniu, słowie, myśli tyle czasu, ile potrzebujemy. Próbujemy w ten sposób uchwycić to, co nas najbardziej uderza, co przyciąga naszą uwagę. Mogę zatrzymać się na tym, co mi się podoba, budzi moją radość, nadzieję, entuzjazm; warto też zatrzymać się w tych miejscach, które budzą mój opór i sprzeciw.

Podczas przygotowania możemy sobie pewne zdania, słowa, odczucia i myśli wypisać, podkreślić, zatrzymać się na nich. Doświadczenie pokazuje, iż takie przygotowanie wymaga około 15 — 20 minut. Nie powinniśmy się spieszyć podczas przygotowania modlitwy.

Na zakończenie przygotowania do medytacji warto skorzystać także z obrazu ściśle dostosowanego do tematu medytacji. Obraz ten możemy oglądać przez kilka minut. Można też korzystać z podkładu muzycznego. Kontemplowanie obrazu ma na celu pobudzenie wyobraźni, a przez nią całej sfery emocjonalnej (serca) i zapobieganie w ten sposób zbytniemu intelektualizowaniu na modlitwie. Modlitwa Kościoła Wschodniego, jak wiemy, kładzie większy nacisk na działanie wyobraźni i serca i jest ściśle związana z kontemplowaniem ikony. Korzystanie z obrazu w rekolekcjach odprawianych samotnie może być nieco trudniejsze. Jest ono jednak możliwe, o ile rekolektant sam przygotuje sobie wcześniej odpowiednie obrazy. W Ćwiczeniach duchownych odprawianych w grupach zorganizowanych, np. w domach rekolekcyjnych, odpowiedni obraz wraz z muzyką może proponować rekolekcjonista.

2. Trzy akty strzeliste poprzedzające medytację

Ignacjańska metoda medytacji, którą proponujemy, jest prostą modlitwą, w której obecne są wszystkie najważniejsze elementy duchowości chrześcijańskiej. Na rozpoczęcie medytacji Ignacy proponuje trzy krótkie akty strzeliste, które są jakby wejściem do namiotu spotkania z Bogiem.

Pierwszy akt strzelisty jest krótką prośbą o prawość intencji, o wewnętrzną uczciwość na modlitwie. Św. Ignacy zachęca, by prosić o łaskę, aby wszystkie moje zamiary, decyzje i czyny były skierowane w sposób czysty do służby i chwały Jego Boskiego Majestatu (ĆD, 46); prosić, by cała moja modlitwa była skierowana ku Bogu. Jezus przestrzega nas przed fałszywą modlitwą, w której istnieje przede wszystkim odniesienie do naszych ludzkich potrzeb i pragnień, natomiast brakuje odwołania się do Boga i Jego Słowa. Klasycznym przykładem fałszywej modlitwy w Ewangelii jest modlitwa faryzeusza w świątyni, podczas której przemawia on bardziej do siebie samego niż do Boga. Ponieważ nie szukał Boga i Jego sprawiedliwości, ale jedynie własnej ludzkiej chwały, wyszedł ze świątyni nie usprawiedliwiony (por. Łk 18, 10–14).

Drugi akt strzelisty dotyczy obrazu, który ma nam towarzyszyć w czasie modlitwy. Obraz ten ma być pewną pomocą we włączeniu w modlitwę naszej wyobraźni. Św. Teresa Wielka stwierdza, że dwie władze w człowieku, pamięć i wyobraźnia, przeszkadzają nam najbardziej w modlitwie. Nie należy jednak z nimi walczyć, ale jedynie włączyć je w proces modlitwy; zaangażować je w dialog z Bogiem dostarczając im pokarmu. Jeżeli mamy możność kontemplacji obrazu, o której wspominaliśmy wcześniej, zaangażowanie naszej wyobraźni w modlitwę może być nieco łatwiejsze.

Trzeci krótki akt strzelisty dotyczy prośby o owoc medytacji. Prośba powinna być odpowiednia do przedmiotu medytacji. Jeżeli np. medytacja jest o zmartwychwstaniu, [trzeba] prosić o radość z Chrystusem radosnym; jeżeli jej przedmiotem jest męka, [trzeba] prosić o ból, łzy i cierpienie z Chrystusem cierpiącym (ĆD, 48). Istotą życia duchowego — od naszej ludzkiej strony — są głębokie pragnienia i dążenia. Jeżeli nie byłoby w nas tych głębokich pragnień i tęsknot, nie byłoby też prawdziwego życia duchowego. Przed każdą modlitwą pytamy się więc, jakimi pragnieniami kieruje się nasza modlitwa. Nasze modlitewne spotkania z Bogiem bywają nieraz płytkie, ponieważ nie są motywowane najpierw głębokimi dążeniami, ale przede wszystkim poczuciem obowiązku, poczuciem winy, lęku, ludzkimi względami.

Czego chcę, czego pragnę? O co mi naprawdę chodzi? Dlaczego rozpoczynam to szczególne doświadczenie? — są to ważne pytania na początku tych rekolekcji. Chciejmy sobie uświadomić, iż w czasie rekolekcji Bóg okaże się hojnym na miarę naszych pragnień. Wielkie pragnienia będą źródłem wielkich darów Bożych, małość naszych pragnień może zniweczyć hojność Boga w naszym życiu. Bóg każdemu z nas daje tyle, na ile się przed Nim otwiera. Jeżeli będziemy prosić o wiele, Bóg udzieli nam wiele.

Jest rzeczą ważną, aby nasza modlitwa była prawdziwa. Trzeba więc przedstawiać Bogu pragnienia, które w nas odnajdujemy. Na modlitwie nie tyle trzeba być najpierw pięknym, ile raczej prawdziwym. Jesteśmy piękni przed Bogiem właśnie wtedy, kiedy jesteśmy prawdziwi. Na modlitwie nie trzeba udawać pragnień, ale przedstawiać te, które mamy i prosić o ich pogłębienie i utrwalenie. Jeżeli nie posiadalibyśmy wielkich pragnień, wówczas tę naszą sytuację winniśmy przedstawić Bogu prosząc o pragnienie pragnień. Nasze duchowe pragnienia są nie tylko owocem naszego wysiłku. Są one także owocem łaski. Bóg daje wielkie pragnienia. Dzięki prośbie o owoc rozmyślania możemy rozwijać i pielęgnować nasze duchowe pragnienia.

3. Słowo Boże zasadniczym źródłem medytacji chrześcijańskiej

Mistrzowie medytacji z reguły nie bardzo chcą mówić o tym, czym jest medytacja i co chce ona osiągnąć, wskazują raczej na konieczność jej uprawiania. Pouczają, że samo mówienie o doświadczeniu nie jest równoznaczne z byciem człowiekiem doświadczonym (H. Waldenfels). Samo mówienie o metodzie medytacji nie wprowadza nas jeszcze w jej doświadczenie. Jest to jedynie opis zewnętrzny tego, co może dopiero stać się naszym udziałem, jeżeli rozbudzając w nas duchowe pragnienia dostosujemy się wiernie do wskazówek przekazanej nam metody.

Istotą medytacji ignacjańskiej, a także istotą chrześcijańskiej modlitwy, jest doprowadzenie do rzeczywistego spotkania Słowa Bożego z życiem człowieka w całej jego przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. W medytację wnosimy nie tylko to, jacy jesteśmy w czasie teraźniejszym, ale także całą swoją przeszłość i przyszłość. Człowiek wchodzi w medytację w sposób integralny.

Jedną z pierwszych rzeczy, na którą winniśmy zwrócić uwagę w medytacji, jest potrzeba autentycznego słuchania Słowa Bożego, obiektywnego patrzenia na medytowaną historię (ĆD, 2). Człowiek wchodzący w medytację winien uświadomić sobie niebezpieczeństwo odczytywania Słowa Bożego poprzez własne, najczęściej nieuświadomione oczekiwania, lęki i potrzeby. W medytacji osądzamy nie Słowo Boże, ale własne życie w świetle Słowa. Istnieje ciężka choroba — pisze P. Antoine — na którą cierpimy wszyscy: jest to przerost sądzenia. Posiadamy pasję wydawania sądów. Jesteśmy spokojni tylko wówczas, jeśli udaje nam się sprowadzić każdą rzecz do jednej tylko kategorii dobra lub zła. Pierwszą konsekwencją tej choroby jest trzymanie się na uboczu i ocenianie wszystkiego z góry. Drugą konsekwencją jest zniekształcenie poznania a przez to zniekształcenie także i działania. Jeżeli nie widzimy u siebie tej tendencji do przesadnego oceniania wszystkiego wokół nas, to w medytacji możemy łatwo przyjąć niepokorną postawę patrzenia z góry na prawdę Słowa Bożego. Grozi nam wówczas manipulowanie Słowem Bożym.

Inne niebezpieczeństwo, przed którym stoimy w medytacji, to zatrzymanie się przede wszystkim na płaszczyźnie intelektualnej. W naszej mentalności zachodniej, w której intelekt odgrywa wielką rolę, intelektualizacja w medytacji nie jest rzadkością. Rozmawiając z osobami uprawiającymi dłuższą modlitwę myślną odnosiłem wrażenie, że ich modlitwa jest nieraz przede wszystkim myśleniem. Po okresie zapału, entuzjazmu, szybko jednak czują się zmęczone tym myśleniem na modlitwie. Rodzi się wówczas potrzeba wielu treści religijnych, aby ubogacić medytacyjne myślenie. Jeżeli takie osoby nie odkryją sfery serca, to z czasem porzucają dłuższą modlitwę medytacyjną nabierając nawet do niej pewnego urazu.

Słuchanie prawdy Słowa Bożego wiąże się nie tyle z intensywnym, aktywnym myśleniem, ile raczej z pewną pasywnością; chodzi raczej o poddanie się działaniu Słowa Bożego, niż o samo działanie człowieka. Pytania, które człowiek medytujący stawia sobie szukając prawdy Słowa, nie powinny być spekulatywne. Prosta, dłuższa koncentracja poprzedzona wewnętrznym wyciszeniem jeszcze przed modlitwą, sprawia, iż nasza uwaga spontanicznie zwróci się ku pewnym konkretnym treściom, zawartym w jednym słowie, zdaniu czy myśli. Rodzą się wówczas pewne uczucia wobec tych treści, uczucia, które nie są zależne od naszej woli. Niektóre treści mogą przyciągać człowieka medytującego, inne mogą budzić jego wewnętrzny opór. W medytacji trzeba nam zatrzymywać się zarówno na tym, co budzi nasze reakcje pozytywne: entuzjazm, nadzieję, pokój wewnętrzny, jak i na tym, co budzi nasz wewnętrzny sprzeciw, opór, uczucia znużenia, nudy i inne uczucia negatywne. Rodzenie się uczuć negatywnych w medytacji jest dobrym objawem, stanowi bowiem znak, iż Słowo Boże dotyka w nas miejsc najbardziej zranionych, nieuporządkowanych, których może sobie w życiu jeszcze nie uświadomiliśmy. Kiedy człowiek wchodzi w medytację, ujawnia się z całą mocą przytłumiony dotychczas niepokój wewnętrzny, brak uporządkowania, wina i pożądanie, strach i opór, wielorakie formy przywiązania i zniewolenia. Człowiek przeżywa wówczas swoje Ja, które kryje się zwykle na co dzień za maską człowieka poczciwego (H. Waldenfels).

4. Słowo Boże zdolne osądzić myśli serca

Świadome przyjęcie reakcji emocjonalnej, która budzi się w nas pod wpływem słuchania Prawdy Słowa prowadzi nas do prawdy o naszym życiu. Słowo Boże nie tylko potwierdza nasze dobre pragnienia, decyzje i czyny, które są zgodne z wolą Bożą, ale także osądza nas; ukazuje nam zasadnicze rozdarcie istniejące pomiędzy tym, kim powinniśmy być zgodnie z Bożym planem, a tym kim jesteśmy w rzeczywistości z powodu grzechu. Żywe bowiem jest Słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4, 12). W Apokalipsie Świadek wierny i prawdomówny mówi Kościołowi w Laodycei: Ja wszystkich, których kocham karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się! (Ap 3, 19).

W medytacji winniśmy z jednej strony spontanicznie przyjmować prawdę Słowa Bożego i uczucia, które ono w nas budzi, ale z drugiej strony trzeba nam wykazać się wielką aktywnością w badaniu i ocenianiu naszego życia. Słowo Boże — o ile otwieramy się na jego prawdę — ujawni wszystkie zamysły naszego serca oraz ich wpływ na nasze świadome i nieświadome reakcje, na nasz sposób myślenia i wartościowania, na nasze wybory i czyny z nimi związane. Odkrywanie naszych najgłębszych zamysłów serca, szczególnie wówczas, gdy utarły się w nas od dawna zakłamane sposoby reagowania, myślenia i postępowania, kiedy poddaliśmy się zadziwiającej i niesamowitej ludzkiej skłonności do fałszerstw moralnych (K. Rahner), może być procesem bardzo bolesnym, przeciwko któremu budzić się będzie w nas bunt, opór wewnętrzny i sprzeciw. Gdybyśmy nie dostrzegli tego buntu, gdybyśmy nie rozpoczęli z pokorą szukać jego źródeł, łatwo popadlibyśmy w stan smutku i depresji. W psychologii znane jest pojęcie oporu, który rodzi się w człowieku, kiedy odsłania się jego zachowania i postawy dotychczas nieuświadomione. Na opór wewnętrzny, który rodzi się wobec Słowa Bożego odsłaniającego swoistą tępotę (K. Horney) serca, trzeba nam patrzeć nie tylko z punktu widzenia psychologicznego, ale przede wszystkim z punktu widzenia duchowego. Opór wobec Słowa Bożego złączony z ową niesamowitą ludzką skłonnością do fałszerstw moralnych jest wpisany w naszą zranioną grzechem osobowość. Św. Paweł mówi, że dążność ciała wroga jest Bogu, nie podporządkowuje się bowiem Prawu Bożemu, ani nawet nie jest do tego zdolna (Rz 8, 7). Jan Paweł II w encyklice Dominum et vivificantem nawiązując do tego Pawłowego tematu walki człowieka cielesnego z człowiekiem duchowym pisze: Słowa św. Pawła pozwalają nam poznać i żywo odczuć wielkość owego napięcia oraz walki, jaka toczy się w człowieku pomiędzy otwarciem wobec Ducha Świętego a oporem i sprzeciwem względem Niego, względem Jego zbawczego daru. Te przeciwstawne czynniki czy bieguny, to od strony człowieka jego ograniczoność i grzeszność — newralgiczny punkt jego rzeczywistości psychologicznej i etycznej, a od strony Boga — tajemnica Daru: owo nieustanne udzielanie się życia Bożego w Duchu Świętym. Kto zwycięży? Ten, który potrafi przyjąć Dar (Jan Paweł II, Dominum et vivificantem, 55). Świadomość, że zwycięstwo dążności ciała w człowieku jest możliwe tylko dzięki przyjęciu Daru, otwiera nas na dialog z Bogiem.

5. Serdeczna rozmowa

Św. Ignacy zachęca do wielkiej szczerości i otwartości w naszym dialogowaniu z Bogiem w medytacji. Rozmowę końcową, ujmując ją trafnie, należy odbyć tak, jakby przyjaciel mówił do przyjaciela, albo sługa do pana swego, już to prosząc o jaką łaskę, już to oskarżając się przed Nim o jakiś zły uczynek, już to zwierzając Mu się ufnie ze swoich spraw i prosząc Go w nich o radę. Na końcu odmówić Ojcze nasz (ĆD, 54).

Zasadnicza treść dialogu wyłania się ze spotkania Słowa Bożego z naszym życiem. Dialog ten nie musi zawsze być cichym i uległym błaganiem, podniosłym wielbieniem, radosnym dziękczynieniem. Może on być także bolesnym krzykiem. Człowiek medytujący naśladując Psalmistę lub Jezusa w Ogrójcu może wypowiadać z odwagą cały swój ból wewnętrzny, cierpienie. Przyjacielowi mówi się zawsze prawdę, nawet jeżeli jest ona bardzo trudna i bolesna. Dialog jest wymianą, jest przyjmowaniem miłości i dawaniem na nią odpowiedzi. W samym przyjmowaniu znajduje się już odpowiedź.

Działanie Boga jest zawsze uwarunkowane ludzką wolnością. Wolność bowiem jest jedynym miejscem w człowieku, do którego nikt nie ma dostępu — nawet sam Bóg. Istotą medytacyjnego dialogu z Bogiem jest wolne oddawanie Mu tego jednego miejsca do Jego całkowitej dyspozycji.

Ta właśnie wolność wobec siebie samego oraz oddanie się Bogu staje się źródłem wielkiej przejrzystości wewnętrznej. Przyjmując Słowo Boże człowiek otrzymuje niezwykłą zdolność przenikania rzeczywistości świata na podobieństwo przenikania samego Boga. Dla człowieka medytującego nic nie jest już płytkie i powierzchowne, wszędzie bowiem otwiera się przed nim przepastna perspektywa; dlatego kroczy on poprzez istnienie i poprzez świat (...) jako ten, który widzi (J. B. Lotz). Właśnie ta przejrzystość wewnętrzna i zdolność widzenia otwiera medytującego na Chrystusa i uzdalnia go do kontemplacji Jego Osoby, życia, nauki, śmierci i Zmartwychwstania.

6. Refleksja po medytacji

Po skończonym ćwiczeniu przez kwadrans, siedząc lub chodząc, zbadam, jak mi się powiodła ta kontemplacja lub rozmyślanie. Jeśli źle, zbadam przyczynę tego, a tak poznawszy przyczynę, będę żałował za to, chcąc się poprawić w przyszłości. A jeśli dobrze, podziękuję Bogu, Panu naszemu, i następnym razem będę się trzymał tego samego sposobu (ĆD, 77). W medytacji człowiek winien poddać się dobrze rozumianej spontaniczności. Polega ona przede wszystkim na otwarciu się na działanie Ducha Świętego, który wieje tam, gdzie chce (J 3, 8). Podczas modlitwy nie powinniśmy zbytnio obserwować siebie pytając się, czy nasza modlitwa jest zgodna z metodą, której się uczymy. Stopniowe zapominanie o stosowanej metodzie, rezygnacja z odczuwania przyjemności modlitwy pozwalają dopiero skoncentrować się całym sercem na dialogu z Bogiem, który jest centrum medytacji. Dopiero po medytacji winniśmy zreflektować nad naszą postawą i naszymi przeżyciami na modlitwie. W pytaniu: jak mi się powiodła medytacja? św. Ignacy każe nam bardziej odwołać się do spontanicznego odczucia sumienia niż do analizy intelektualnej odbytego czasu modlitwy. Sumienie daje człowiekowi ogólne poznanie jego zaangażowania na modlitwie, wysiłku i ofiary z nią związanej oraz hojności wobec Boga; sumienie spontanicznie pochwali lub zgani medytującego.

Od ogólnego odczucia trzeba przejść do konkretów i zbadać przyczynę tego, że medytacja powiodła mi się źle lub dobrze. W refleksji nad medytacją możemy zadawać sobie dwa rodzaje pytań. Pierwszy dotyczy osobistego zaangażowania na modlitwie: wyciszenia wewnętrznego, rozbudzania w sobie hojności wobec Boga, wierności proponowanej metodzie. Pytania te dotyczą tego wszystkiego, na co mamy wpływ. Drugi rodzaj pytań dotyczy wewnętrznych odczuć, poruszeń, na które nie mamy bezpośredniego wpływu, ale są nam one dane, np.: Jakim Bóg mi się wydał? Co działo się we mnie? Co mnie szczególnie uderzyło? Jak się czułem podczas modlitwy? Co Bóg starał mi się w tym wszystkim powiedzieć? Czy jest jakiś punkt, do którego powinienem wrócić w następnej modlitwie? (Przyłącz mnie do swego Syna. Ćwiczenia duchowne w życiu codziennym, Kraków 1987/88). Zbadanie przyczyny tego, jak mi się powiodła medytacja, ma konkretny pedagogiczny cel: jeżeli medytacja powiodła mi się źle, będę żałował za to, chcąc poprawić się w przyszłości; a jeśli dobrze, podziękuję Bogu, Panu naszemu, i następnym razem będą się trzymał tego samego sposobu (ĆD, 77).

Dzięki refleksji nad naszą modlitwą rekolekcje stają się prawdziwą szkołą modlitwy, w której uczeń najpierw sam siebie koryguje, a następnie może skonfrontować rozeznanie swojej sytuacji z kierownikiem duchownym. W tym kontekście popełnione błędy nie stają się przyczyną rozczarowania samym sobą i niszczącego uczucia zniechęcenia, ale są raczej okazją do pogłębienia własnego doświadczenia na modlitwie. Niepowodzenie w medytacji ma się stać dla nas okazją do większego upokorzenia przed Bogiem. Taka postawa jest prośbą o przebaczenie, a także modlitwą o łaskę większej wierności. Poprawa w przyszłości zależy bowiem nie tylko od nas, ale również od otrzymanej łaski. Natomiast medytacja, którą odprawiliśmy dobrze, winna zrodzić uczucia wdzięczności wobec Boga, ponieważ była ona nie tylko owocem naszego wysiłku, ale także owocem Bożego działania; winna też stać się zachętą do większej wierności Bogu w następnych Ćwiczeniach duchownych. Zgodnie z tym, co mówi św.Ignacy, refleksja jest nie tylko analizą własnych postaw i odczuć, lecz także modlitwą — jakby przedłużeniem samej medytacji.

7. Powtórzenia medytacji

Św. Ignacy poleca bardzo często robić powtórzenia medytacji. W drugim tygodniu Ćwiczeń duchownych każe odprawiać tylko jedną kontemplację dziennie i trzy, a nawet cztery powtórki. Powtórzenia są sposobem pogłębiania rozważanej prawdy. Ponieważ pamięć i rozum nie otrzymują nowej treści, możemy poznaną uprzednio treść bardziej zgłębić sercem. Poprzez powtórzenia medytacji rozważane tajemnice mają zstąpić z pamięci i rozumu do serca. Ignacjańska powtórka nie polega na powracaniu do wszystkich treści i doświadczeń z poprzednich medytacji, ale tylko do tych, które miały dla nas szczególne znaczenie: Powtórzyć ćwiczenie (...), zwracając uwagę i dłużej się zatrzymując, nad tymi punktami, w których odczułem większe pocieszenie lub strapienie, albo też w ogóle miałem jakieś większe przeżycie duchowe (ĆD, 62). W medytacjach powtórkowych wracamy więc do konkretnych pojedynczych słów, zdań, myśli, odczuć, natchnień, szczególnie ważnych w poprzedniej modlitwie.

Ojciec Ignacy podkreśla jednak, że należy zatrzymać się nie tylko nad tymi punktami, które przyniosły nam szczególne pocieszenie, ale także nad tymi, które powodowały strapienie wewnętrzne. Ignacjańskie powtórzenia medytacji zbiegają się w przedziwny sposób z doświadczeniem modlitwy chrześcijańskiego Wschodu (chrześcijański hesychazm). Mnisi na Wschodzie od pierwszych wieków chrześcijaństwa korzystali z krótkich medytacyjnych wersetów nierzadko zaczerpniętych z Psalmów, które powtarzali nieraz wiele lat. Szczytem tej modlitwy jest tak zwana modlitwa Jezusa polegająca na wielokrotnym powtarzaniu w rytm oddechu słów: Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną.

tym rodzaju medytacyjnego modlenia się stosowali Ojcowie całkiem prostą zasadę psychologiczną: im bardziej modlący się, przez powtarzanie wciąż tego samego słowa, wnika w głębię jego sensu, tym lepiej przyswaja sobie wyrażoną w nim wewnętrzną postawę, tym milsze staje mu się to słowo i tym częściej i łatwiej przychodzi ono przez jego wargi. Nieprzerwanie powtarzane słowo modlitwy staje się czymś więcej niż dźwiękiem, który przebrzmiewa. Staje się wewnętrzną postawą, która pozostaje i wpływa na życie, nawet gdy nie wymawia się już aktualnie modlitwy. Dążenie mnichów do trwałej postawy modlitewnej, niezależnie od tego, czy ktoś się aktualnie modli, czy nie, osiąga w ten sposób swój cel (R. Scherschel). Zbieżności ignacjańskich powtórzeń w medytacji z doświadczeniem modlitwy chrześcijańskiego Wschodu nie należy upatrywać we wpływach Wschodu na Autora Ćwiczeń duchownych, ale przede wszystkim w fakcie, iż oba te doświadczenia modlitwy nie szukały najpierw rozumienia intelektualnego Bożych tajemnic (obfitości wiedzy), ale wewnętrznego odczuwania i smakowania rzeczy, które zadowala i nasyca duszę (ĆD, 2).

Metoda medytacji ignacjańskiej winna być podawana i przyjmowana w sposób integralny, tzn. bez uszczerbku dla właściwej jej wewnętrznej siły oddziaływania. Winna być jednak tak przetwarzana i przyswajana, aby stała się bardzo osobistym narzędziem spotkania człowieka z Bogiem. Każdy medytujący w ramach podanej metody medytacji winien szukać swojej własnej, dostosowanej do swojego doświadczenia psychicznego i duchowego. Byłoby dobrze, gdyby wytworzyło się tyle form medytacji, ilu jest medytujących: im bardziej proces ten jest osobisty, tym bardziej może być autentyczny (J. B. Lotz). Szukajmy więc w czasie rekolekcji własnej formy medytacji, która stałaby się przestrzenią naszego spotkania z Bogiem.

8. Postawa ciała na modlitwie

W czasie medytacji modlimy się nie tylko sercem — duszą, ale całą naszą osobą. Ofiarujemy Bogu na ofiarę żywą, świętą i Bogu przyjemną nie tylko nasze dusze, ale także i nasze ciała (1 Kor 12, 1); chwalimy Boga nie tylko w naszym sercu, ale także i w naszym ciele (Rz 6, 20). Jest to naturalna konsekwencja faktu, iż nasze ciało stanowi integralną część naszego człowieczeństwa. Skoro żyjemy w ciele winniśmy również wykorzystać nasze ciało do szukania i znajdowania Boga. Do fundamentalnych błędów zachodniej duchowości należy przesadne podkreślanie momentu duchowego przy równoczesnym gardzeniu bratem ciałem. (...) Pismo święte zna całego człowieka i nie jest wrogie ciału (H. Waldenfels). Stąd też Biblia często zachęca nas do włączania ciała w modlitwę: Wraz z dłońmi wznieśmy i serca do Boga w niebiosach (Lm 3, 41); Wejdźcie, uwielbiajmy, padnijmy na twarz i zegnijmy kolana przed Panem (Ps 95, 6).

Możemy włączać nasze ciało w modlitwę w podwójny sposób: po pierwsze, duszą wpływać na ciało. Na modlitwie postawa ciała winna być kształtowana tym, czego doświadcza ludzkie serce. Stąd też św. Ignacy zachęca nas, aby w momencie bezpośredniej serdecznej rozmowy z Bogiem przyjąć postawę większego uszanowania (ĆD, 3). Ale nierzadko zdarza się nam na modlitwie, że dusza nie może rozmawiać serdecznie z Panem, bo czuje się całkiem leniwa, letnia, smutna, jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana (ĆD, 317). Jeżeli nie umiemy się modlić sercem, módlmy się przynajmniej ciałem. W chwilach oschłości przyjmijmy pokorną postawę prośby, zaufania, żalu. W ten sposób będziemy oddziaływać ciałem na duszę, której cierpliwość w strapieniu rychło zostanie nagrodzona pocieszeniem (por. ĆD, 321).

Św. Ignacy dopuszcza w medytacji każdą możliwą postawę ciała: Rozpocząć kontemplację już to klęcząco, już to leżąc krzyżem, już to leżąc na wznak, już to siedząc lub stojąc, zawsze jednak starając się znaleźć to, czego chcę (ĆD, 76). Ponieważ nie każda postawa jest dobra dla każdego, stąd też Autor Ćwiczeń duchownych zachęca najpierw do szukania najbardziej odpowiedniej dla siebie postawy ciała, a następnie do wiernego stosowania jej w medytacji: Jeżeli znajdę to, czego chcę, klęcząc, nie przejdę do innej postawy, a jeżeli leżąc krzyżem, to tak samo, itd. (ĆD, 76). Zauważmy, że wszystkie proponowane przez św. Ignacego postawy są nieruchomym trwaniem w jednym miejscu. Św. Ignacy dopuszcza spacerowanie dopiero w czasie refleksji. Związane jest to z pewnością z możliwością większego skupienia, któremu Autor Ćwiczeń duchownych przypisuje ogromną wagę w czasie modlitwy. Św. Ignacy jako człowiek bardzo dyskretny, zwraca także uwagę, aby tę dowolność postaw stosować w samotności, np. w domu, nigdy zaś w kościele w obecności innych (ĆD, 88). Nie lekceważmy więc postawy ciała w czasie rekolekcji, ale zgodnie z zachętą św. Ignacego szukajmy swojej własnej, najbardziej odpowiedniej dla nas, w której moglibyśmy wyrazić na zewnątrz wewnętrzne poznanie siebie samych w Bogu.

 

WPROWADZENIA DO MEDYTACJI

III. WALKA JAKUBA Z ANIOŁEM

 

Gdy zaś wrócił i został sam jeden, ktoś zmagał się z nim aż do wschodu jutrzenki, a widząc że nie może go pokonać dotknął jego stawu biodrowego i wywichnął Jakubowi ten staw podczas zmagania się z nim. A wreszcie rzekł: Puść mnie, bo już wschodzi zorza! Jakub odpowiedział: Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz! Wtedy tamten go zapytał: Jakie masz imię? On zaś rzekł: Jakub. Powiedział: Odtąd nie będziesz zwał się Jakub, lecz Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi i zwyciężyłeś. Potem Jakub rzekł: Powiedz mi, proszę, jakie jest Twe imię. Ale on odpowiedział: Czemu pytasz mnie o imię? I pobłogosławił mu na owym miejscu (Rdz 32, 25–30).

Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami. Lecz On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi! On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom. A ona odrzekła: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów. Wtedy Jezus jej odpowiedział: O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz! Od tej chwili jej córka była zdrowa (Mt 15, 21–28).

Obraz dla obecnej medytacji. Przedstawmy sobie kobietę kananejską, która w pewnym oddaleniu idzie za Jezusem i woła cierpliwie i wytrwale: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida!

Prośba o owoc rozmyślania. Będziemy prosić, abyśmy w tych rekolekcjach szczerze weszli w zmaganie się z sobą samym oraz z Bogiem. Będziemy też prosić o wierność, o wytrwałość w naszej rekolekcyjnej modlitwie.

1. Został sam jeden

Na początku naszych rozważań chciejmy zobaczyć kontekst walki Jakuba z Aniołem. Jakub czeka na spotkanie z bratem Ezawem. Przewiduje, iż będzie to spotkanie trudne. Przez wiele lat obaj żyli w wielkiej wrogości. Jakub obawia się, że Ezaw będzie chciał się zemścić za nieuczciwe zagrania z przeszłości młodszego brata, szczególnie zaś za podstępnie odebrane mu pod wpływem matki błogosławieństwa ojca Izaaka. W przeddzień spotkania z Ezawem Jakub zostawia na drugim brzegu rzeki cały swój dobytek. Tej jeszcze nocy wstał i zabrawszy obie swe żony, dwie ich niewolnice i jedenaścioro dzieci, przeprawił się przez bród potoku Jabbok. A gdy ich przeprawił przez ten potok, przeniósł również [na drugi brzeg] to, co posiadał (Rdz 32, 23–24). Sam natomiast pozostaje, aby się modlić. I tu właśnie ma miejsce jego tajemnicze spotkanie z Jahwe.

Gdy zaś wrócił i został sam jeden — mówi Autor biblijny. Aby owocnie rozmawiać z Bogiem, żeby wejść w szczery dialog z Nim, człowiek musi najpierw zostać sam jeden, musi wszystko zostawić na drugim brzegu rzeki. W modlitwę wchodzimy sami. Tylko sami. Do modlitwy konieczna jest samotność serca. Ona otwiera nas na Boga. Ona jest podstawowym warunkiem modlitwy. Nie można wejść w głębszą modlitwę, kiedy wnosimy do niej cały nasz dobytek, cały ciężar codzienności, ciężar obowiązków i spraw, które rodzą w nas nierzadko zbytnią troskę.

Kiedy człowiek zostaje sam na sam ze sobą, zostaje sam na sam z Bogiem. I w takiej właśnie chwili Ktoś — jakaś Tajemnicza Istota — zmaga się z nim. Zauważmy, iż to właśnie Jakub rozpoczyna modlitwę swoją decyzją oddalenia się od wszystkiego, co posiadał, aby móc zostać sam jeden. Rozpoczynamy naszą modlitwę tworząc w nas przestrzeń samotności. Bóg wchodzi w tę przestrzeń ze swoim Słowem, ze swoją miłością. Zmaga się z nami. Pan Bóg wchodzi w życie człowieka tylko wtedy, kiedy ten zrobi Mu miejsce; kiedy człowiek stworzy Mu pewną, choćby najmniejszą, przestrzeń wolności w swoim sercu. Być sam na sam z Bogiem stanowi istotny początek naszej modlitwy.

Gdy zaś wrócił i został sam jeden. Najpełniejszym symbolem naszej modlitwy jest nasza śmierć. To właśnie w śmierci naprawdę zostajemy sam na sam z Bogiem. Człowiek tak bardzo zostaje sam w chwili śmierci, iż nikt z ludzi nie jest w stanie wejść w to, co dzieje się między Bogiem a umierającym. Nikt. Nie można towarzyszyć człowiekowi w jego tajemnicy umierania. Jest to moment najpełniejszego spotkania człowieka z Bogiem.

Prośmy w tej modlitwie, abyśmy w tych rekolekcjach chcieli wejść w samotność serca, abyśmy nie bali się jej, abyśmy zrozumieli ją i przyjęli jako wielką szansę naszego życia; szansę na pogłębienie naszego związku z Bogiem i z bliźnimi, szansę na głębsze pojednanie z sobą. Prośmy również, aby w tę przestrzeń samotnego serca wszedł rzeczywiście Bóg, abyśmy ją Jemu oddali.

Zanim nasza modlitwa stanie się łagodnym odpocznieniem, zanim stanie się wielkim pocieszeniem, musi najpierw przejść przez okres zmagania, okres walki, trudu. Stary człowiek w nas niełatwo poddaje się Bogu; z wielkim trudem rezygnuje ze swojej wolności, aby poddać ją wolności Boga. W chwilach intensywnej modlitwy doświadczamy w sposób szczególny oporu starego człowieka. Aby go zwyciężyć i poddać Słowu Bożemu, konieczne jest nasze zmaganie, nasza walka.

2. Każdy z nas cierpi

Autor natchniony pisze, iż Ktoś zmagał się z Jakubem aż do wschodu jutrzenki, a widząc że nie może go pokonać dotknął jego stawu biodrowego i wywichnął Jakubowi ten staw podczas zmagania się z nim. Sprawdzonym sposobem Boga na pokonanie oporów człowieka jest cierpienie. Każdy z nas cierpi. Nie wszyscy oczywiście jednakowo cierpimy, nie ma jednak ludzi, którzy by nie cierpieli. Zdarzają się może osoby, które udają, iż cierpienie ich nie dotyka.

Niektórzy usiłują wprawdzie podchodzić do życia na wesoło, ale jest to możliwe tylko do pewnego momentu. Tam, gdzie człowiek za wszelką cenę ukrywa cierpienie, zwykle jest ono znacznie głębsze i bardziej rozległe. Jan Paweł II stwierdza, iż cierpi naprawdę nie ten, kto cierpi, ale ten, kto nie wie, dlaczego cierpi. Maska wesołości tak naprawdę demaskuje człowieka. Ukazuje bowiem lęk człowieka przed cierpieniem i śmiercią. Prośmy, abyśmy w tych rekolekcjach nie uciekali od cierpienia, abyśmy nie udawali, że nic nas nie boli. Prośmy także, byśmy kierowani lękiem przed wysiłkiem i cierpieniem nie uciekali przed naszym życiem oraz przed tym wszystkim, co w nim jest trudne. Módlmy się również, abyśmy poczuli się odpowiedzialni za nasze życie takie, jakie jest nam dane dzisiaj.

Możemy być pewni, że sam Bóg odsłoni nam w tych dniach nasze miejsca bolące, nasze zwichnięte biodro. Zranione miejsca w nas przeżywane bez Boga stają się bowiem źródłem lęku, gniewu, niezadowolenia, kompleksów, chorych ambicji; słowem tego wszystkiego, co przeszkadza Bogu w nas zamieszkać i pracować (por. ĆD, 235–236). Jeżeli nasze bolesne doświadczenia życiowe nie są oddane Bogu, stają się źródłem naszego nieszczęścia, źródłem zgorzknienia, buntu przeciwko sobie, bliźnim i buntu przeciwko Bogu.

Kiedy przeżywamy nasze życie głębiej, wówczas odkrywamy nasze cierpienie jako integralną część naszej egzystencji. Przestajemy się też obawiać go. Kiedy patrzymy naszym cierpieniom prosto w oczy, wówczas pełniej przeczuwamy prawdę naszego życia. Prawda ta rodzi w nas wielkie pragnienie Boga. To właśnie poprzez dostrzeganie słabości, małości, cierpienia i bólu naszego życia, rodzi się w nas pragnienie Boga. Jest to bardzo ludzka droga do Boga. Pan Jezus mówi, iż nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie trzeba się nam wstydzić, iż szukamy Boga dlatego, ponieważ sami nie dajemy sobie rady.

Doświadczenie naszej bezradności wobec nieobecności Boga nie upokarza nas i nie umniejsza. Przysłowie: jak trwoga to do Boga, oddaje wielką prawdę o naszym życiu. Trzeba wyrzec się chorej szlachetności, która każe nam szukać Boga w sposób bezinteresownybez żadnej przyczyny. Szukamy Boga, ponieważ bez Boga nie potrafimy nic dobrego uczynić; bez Niego nie potrafimy ani żyć, ani też umierać. Bez Boga nie potrafimy dobrze cierpieć. Bez Jego miłosnej obecności każde cierpienie wyrządza nam wielką krzywdę i niszczy nas. Kiedy cierpienie zwichniętego stawu biodrowego dotknęło boleśnie Jakuba, wówczas spontanicznie modli się, aby Jahwe został z nim do końca, tak jak do końca Bóg nas umiłował (por. J 13, 1).

3. Puść mnie, bo już wschodzi zorza

wreszcie rzekł: Puść mnie, bo już wschodzi zorza! Kiedy robimy w naszym życiu miejsce Bogu, On przychodzi i prowadzi z nami dialog. Ale w dialogu tym Stwórca zachowuje się nierzadko w sposób, który moglibyśmy po ludzku ocenić jako niekonsekwentny. Najpierw sam przychodzi, a później sam pragnie zostawić człowieka. Tajemnicza Istota mówi do Jakuba: Puść mnie, bo już wschodzi zorza! Pan Jezus w swoich spotkaniach z ludźmi nierzadko zachowywał się podobnie. Klasycznym przykładem może być tutaj postawa Jezusa wobec uczniów idących do Emaus. Chrystus sam z własnej inicjatywy dołącza się do nich, zaprasza ich, aby wypowiedzieli się przed Nim szczerze: Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze? A kiedy nawiązał się serdeczny dialog, Jezus okazywał, jakoby miał iść dalej. Chrystus przychodzi sam, ale nie chce zostać z uczniami z własnej inicjatywy. Ewangelista pisze, iż uczniowie przymusili Go, żeby został z nimi (Łk 24, 13–35).

W życiu duchowym człowiek najpierw sam robi przestrzeń dla Boga, a później Bóg robi przestrzeń dla człowieka. Jest to przestrzeń ludzkiej wolności. Człowiek najpierw daje miejsce Bogu, a później Bóg daje miejsce człowiekowi. Jeżeli ma nastąpić rzeczywiste spotkanie, człowiek musi sam z całą wolnością i zaangażowaniem wejść w dialog ze Stwórcą. Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił (Łk 24,29), nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz — są to dwie modlitwy, które objawiają determinację szukających Boga: uczniów idących do Emaus i Jakuba. Objawiają one radykalizm wewnętrznego pragnienia.

Prośmy w tej medytacji o taką właśnie wewnętrzną determinację, dzięki której zaprosimy i wręcz przymusimy Boga, aby został z nami. Bóg zostaje do końca z tymi, którzy Go szukają. Boga znajdują tylko ci, którzy Go głęboko i szczerze pragną. Aby móc Go znaleźć, trzeba już Nim żyć.

W obecnej modlitwie wróćmy do naszej przeszłości i spróbujmy zobaczyć najpierw chwile, w których bardzo nam zależało na Panu Bogu, chwile, w których przymuszaliśmy Go, aby zostawał z nami. Jeżeli jest w nas dzisiaj choćby najmniejsze pragnienie modlitwy, to właśnie dlatego, iż takie chwile były w naszym życiu. Byliśmy jakoś Bogu wierni. Ale z drugiej strony zobaczmy, iż nieraz byliśmy niekonsekwentni w naszych pragnieniach duchowych, w naszym szukaniu Stwórcy. Zauważmy, iż brakowało nam nieraz wytrwałości i radykalizmu ewangelicznego. Zauważmy naszą opieszałość w modlitwie, w skupieniu wewnętrznym, w korzystaniu z sakramentów świętych. I właśnie z powodu opieszałości nasze pragnienie Boga jest może jeszcze bardzo zewnętrzne i powierzchowne. Jeżeli w życiu modlitwy brakuje konsekwencji, radykalizmu, brakuje także rozwoju i dojrzałości. Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz — módlmy się tą właśnie modlitwą Jakuba. Prośmy, aby wraz z naszym życiem modlitwy rósł nasz radykalizm wewnętrzny.

4. Wierność kobiety kananejskiej

Pan Bóg nierzadko — mówiąc ludzkim językiem — poddaje próbie pragnienia człowieka, sprawdza ich siłę. Aby móc pełniej zrozumieć tę prawdę, odwołajmy się do bardzo pięknego, choć także bardzo trudnego, spotkania Jezusa z kobietą kananejską. Na początku spotkania Jezus zdaje się traktować tę biedną kobietę, pogankę w sposób bardzo niegrzeczny, z chłodem, z obojętnością. Kobieta ta idzie za Nim, woła, krzyczy, a On nie odezwał się do niej ani jednym słowem. Miłosierny i litościwy Jezus wydaje się być niewrażliwy i nieczuły na biedę kobiety, której córka była ciężko dręczona przez złego ducha.

Kiedy krzyk kobiety sprzykrzył się uczniom, radzą Mu: Odpraw ją, bo krzyczy za nami. Jezus zdaje się słuchać uczniów i mówi do kobiety: Nie bierze się chleba dzieciom i nie rzuca się psom. Jezus odwołując się w tych słowach do ludowej teologii Żydów, w której poganie uważani byli za nieczyste psy, daje kobiecie odpowiedź odmowną. Były to bardzo przykre czy nawet wręcz bolesne słowa. Zauważmy jednak siłę wiary w odpowiedzi kobiety, jej głębię zaufania do Jezusa, głębię jej modlitwy: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów. Po tych słowach Jezus odsłania dopiero do końca swoje karty: Wielka jest twoja wiara. Idź, niech ci się stanie jak chcesz.

Kananejka miała wszelkie powody, aby się obrazić na Jezusa. Odwołując się do swojego poczucia godności osobistej mogłaby powiedzieć Jezusowi: Niby dlaczego wy, Żydzi, jesteście wybranymi dziećmi Boga, a my poganie nieczystymi psami. Człowiek może obrazić się na Boga, kiedy Ten próbuje jego wiarę, kiedy zdaje się odmawiać spełnienia dobrze uzasadnionych po ludzku próśb. Prośmy w tej medytacji, byśmy nie obrażali się na Boga, na siebie samych, na bliźnich, ale z najbardziej przykrych i bolesnych sytuacji, zdarzeń i słów umieli wyczytać prawdę o nas samych. Prośmy także, byśmy pozwolili Bogu próbować naszą małą wiarę. Im więcej nieraz jest prawdy w pewnych opiniach o nas, tym bardziej bywamy kuszeni, by się obrażać i zamknąć w sobie, aby wycofywać się z życia. Takie jednak wycofanie ściąga na nas jeszcze większe cierpienie, większą samotność, większy ból, większą udrękę. Jezus będzie próbował naszą wiarę, naszą otwartość. Prośmy jednak o inteligencję serca, o intuicję kobiety kananejskiej, dzięki której potrafimy przeczuć, co Jezus robi z nami, jaki jest cel Jego działania wobec nas.

5. Jakie jest twoje imię?

Kiedy człowiek zadeklaruje swoje oddanie Bogu: Nie puszczę cię dopóki mi nie pobłogosławisz, wtedy Pan Bóg wkracza w jego życie w sposób bardzo jednoznaczny i zdecydowany. I tu właściwie zaczyna się tak naprawdę dialog Boga z człowiekiem: Jakie masz imię? Kim Ty jesteś? Człowiek winien doświadczyć, kim jest, jeżeli ma rozmawiać prawdziwie z Bogiem. Nie możesz rozmawiać ze Mną — zdaje się mówić Bóg do Jakuba — jeżeli nie znasz siebie. Dojrzały dialog osobowy wymaga świadomości: świadomości siebie i świadomości drugiego. Im bardziej człowiek jest enigmatyczny dla siebie samego, tym bardziej zamknięty jest na Boga. Św. Augustyn modli się: obym poznał siebie, obym poznał Ciebie. Początkiem prawdziwej modlitwy jest poznanie siebie.

Jakie masz imię? — pyta Jakuba Anioł Jahwe. Jakub odpowiada: Jakub. Imię Jakub w sensie etymologicznym znaczy: być oszustem. Oszustwa Jakuba tak zrosły się z jego życiem, że stały się częścią jego imienia. Sam Ezaw mówi o swoim bracie: Nie darmo dano mu imię Jakub! Dwukrotnie mnie już podszedł: pozbawił mnie mego przywileju pierworodztwa, a teraz odebrał za mnie błogosławieństwo! (Rdz 27, 36). Kłamstwo, bycie oszustem tak zrasta się z człowiekiem, że staje się jego imieniem, staje się jego życiem. Imię w sensie biblijnym, to sama istota człowieka. Pytanie: Jakie jest moje imię? w tym kontekście brzmi dla nas: Jakie są moje kłamstwa?

Prośmy w tej medytacji, abyśmy mieli odwagę wejść w tych rekolekcjach w nasze kłamstwa; wejść w to wszystko, co zniekształca nasze życie, co fałszuje nasz obraz Boga, spojrzenie na zasadniczy cel i sens naszego życia. Życiowe kłamstwa, o których tutaj mówimy, wcielają się nieraz w pewien styl życia, w sposób zachowania, w nasz sposób na życie. Nasza codzienność, życie społeczne, wspólnotowe, są nieraz utkane z kłamstw. Oto pewne przykłady takich właśnie kłamstw wpisanych w mentalność społeczną: człowiek powinien piąć się coraz wyżej po drabinie kariery życiowej; wszyscy powinni nas szanować; nikt nie powinien sprawiać mi przykrości; wszyscy powinni dobrze o nas mówić itd.

Jakie są moje kłamstwa? Jakie są moje zniekształcenia obrazu Boga? Jakie są zniekształcenia sensu i celu mojego życia? Duchowość chrześcijańska, życie Ewangelią wymaga od nas krytycznego myślenia, wymaga refleksji, krytycznej oceny siebie. Lustrem tej oceny nie może być życie społeczne, codzienna prasa, programy telewizyjne, opinie środowiska. Lustrem dla naszego życia winna być Ewangelia. Trzeba dobrze odkryć swoje kłamstwa, żeby móc pomagać innym w ich odkrywaniu. Jeżeli nie zdemaskujemy naszych kłamstw, wtedy próbując demaskować cudze kłamstwa będziemy ich sądzić, obrażać, będziemy ich upokarzać, poniżać, będziemy ich moralizować. Nie będzie to wówczas pomaganie i służenie innym, ale przede wszystkim przerzucanie własnego gniewu i niezadowolenia z siebie na innych.

6. Życie duchowe rozpoczyna się od nawrócenia wewnętrznego

Odtąd nie będziesz zwał się Jakub, lecz Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi i zwyciężyłeś. Nie będziesz kłamcą, ale będziesz Izraelem, będziesz moim dzieckiem, będziesz moim synem. Dlaczego nie będziesz kłamcą? Bo kłamstwa nie dają ci życia, w kłamstwie nie ma szczęścia. Kłamstwo wypływa z lęku o siebie i jest ono źródłem nienawiści. To właśnie kłamstwa Jakuba były źródłem wzajemnych nieporozumień pomiędzy nim a jego bratem Ezawem. To kłamstwa były przyczyną konfliktu z Bogiem, konfliktu z sobą samym. Życie duchowe zaczyna się od przyznania się do kłamstwa, do słabości, do grzechu po to, aby przyjąć imię nadane nam przez Boga. Życie duchowe rozpoczyna się od nawrócenia.

W zakończeniu całej medytacji rozmawiajmy najpierw z Matką Najświętszą. Prośmy Ją, aby prowadziła nas w tych rekolekcjach, aby była naszą Mistrzynią modlitwy. Rozmawiajmy także z Jezusem, który wobec swojego Ojca był tylko synem, dzieckiem. Prośmy, abyśmy poprzez ten intensywny czas modlitwy odkryli, co znaczy być dzieckiem, być synem naszego Ojca w niebie.

Rozmawiajmy z Bogiem Ojcem prosząc Go, abyśmy poznali, kim On jest naprawdę, byśmy odkryli Jego Boską miłość. Ojcostwo jest rodzeniem, dawaniem życia z miłości. Prośmy, abyśmy w tych rekolekcjach zdemaskowali lęk przed Bogiem, który wypływa z naszego poczucia zagrożenia, z lęku przed śmiercią. Czujemy się niekochani przez Boga, odbieramy Go nieraz jako zagrożenie, ponieważ byliśmy zranieni przez ludzi. Zamykamy się na Boga, ponieważ obawiamy się, że On także może nas zranić tak, jak ranili nas bliźni. Prośmy, abyśmy umieli odczuć bezsens naszego bronienia się przed Bogiem, naszego uciekania przed Nim.

  

WPROWADZENIA DO MEDYTACJI

IV. MÓJ OBRAZ BOGA

 

Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu. Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie. A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę — schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go (Oz 11, 1–4).

Obraz dla obecnej medytacji: Powracając do naszej przeszłości wyobrazimy sobie siebie samych jako dzieci w ramionach swojego ojca, w ramionach swojej matki. Może on być bardzo miłym, przyjemnym wspomnieniem. Jednak nie dla wszystkich. Dla zranionych przez swoich rodziców może to być obraz bardzo bolesny; obraz, który istnieje tylko w pragnieniach, oczekiwaniach i tęsknotach; obraz nigdy nie zrealizowany.

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić, abyśmy dogłębnie poznali nasze ograniczenia, zafałszowania obrazu Boga w nas. Będziemy też prosić o wewnętrzne doświadczenie kim jest Bóg, jaki On jest. Będziemy prosić również o odkrycie Jego nieskończonej i bezwarunkowej miłości.

1. Do jakiego Boga ja się modlę?

Kim jest Bóg? Jaki jest Bóg? Jest to pytanie, które winno nieustannie powracać w naszej modlitwie, w całym naszym życiu duchowym. Do jakiego Boga ja się modlę? Przed jakim Bogiem ja staję? Znalezienie odpowiedzi na te pytania, jest jednym z zasadniczych celów tych rekolekcji.

Zauważmy, iż Bóg jest tajemnicą i nasze poznanie Go będzie zawsze częściowe i ograniczone. Najpierw będzie ograniczone przez nasz ludzki sposób pojmowania rzeczywistości. Człowiek–stworzenie swoim umysłem i sercem nie może w pełni ogarnąć Boga–Stwórcy. Subiektywne przekonanie pewnych osób, iż dobrze znają Boga, może świadczyć nie tyle o głębi ich życia duchowego, ale raczej o nieznajomości Boga. Bóg jest tajemnicą. Ta prawda winna ujawniać się w naszej codziennej modlitwie.

W obecnej medytacji zadam sobie pytanie: na ile doświadczam Boga jako tajemnicy? Czy nie noszę w sobie jakiegoś powierzchownego przekonania, że poznanie Boga jest najpierw owocem mojego wysiłku, mojej pracy, mojego szukania? Kiedy wydaje nam się, że Bóg jest kimś oczywistym w naszym życiu, wówczas usiłujemy Nim manipulować, usiłujemy wykorzystywać Go dla naszych ludzkich celów. Doświadczenie tajemnicy Boga chroni nas przez próbami narzucania Panu Bogu naszej woli, naszego sposobu myślenia, przeżywania i działania.

Ograniczenie obrazu Boga w nas wypływa jednak nie tylko z jakiegoś ogólnoludzkiego uwarunkowania. Ma ono swoje źródło także w naszej osobistej historii życia, w naszych indywidualnych ograniczeniach: w naszych osobistych lękach, w pretensjach do życia, do ludzi, do siebie.

Pan Jezus nakazując nam wołać do Boga: Ojcze, odwołuje się do naszego ludzkiego doświadczenia miłości. By objawić nam swoją Boską miłość, każe nam przywołać ludzką miłość: głównie miłość naszych rodziców: miłość ojca i miłość matki. Nasze pierwsze doświadczenia Boga zbudowane są z ludzkiej miłości. Bóg jest na tyle pokorny, by posłużyć się kruchą i niedoskonałą miłością człowieka, żeby przez nią objawić swoją odwieczną Boską miłość.

W tej medytacji chciejmy sobie uświadomić, że na nasze doświadczenie miłości Boga składa się najpierw doświadczenie miłości ludzkiej. Poznanie zafałszowań w ludzkiej miłości pomaga nam bardzo odkryć nasze zafałszowania w doświadczaniu miłości samego Boga.

W obecnej medytacji zapytam siebie, na ile obraz miłości mojego ojca, obraz miłości mojej matki naprowadza mnie na miłość Boga? Na ile miłość moich rodziców jest podobna do miłości Boga Ojca? Co może przeszkadzać mi w relacji do Boga, kiedy próbuję skorzystać z miłości ziemskiego ojca jako analogii dla miłości Boga? Na ile miłość mojej matki może stanowić dla mnie analogię miłości Boga? Prośmy, abyśmy zobaczyli przepaść, jaka istnieje pomiędzy miłością ludzką, choćby najbardziej szlachetną, a miłością samego Boga.

Ograniczenia w miłości naszych rodziców mogą nas naprowadzać na fałszywe przeżywanie naszej więzi z Bogiem. Niedojrzałość miłości ludzkiej może nam sugerować niedojrzałość miłości Boga. Surowość rodziców, ich oschłość lub też zaborczość emocjonalna może być źródłem naszych lęków rodzących się przed Bogiem. Jedną z zasadniczych pokus w doświadczeniu duchowym jest podejrzliwość i nieufność wobec Boga. Ale nieufność wobec Stwórcy jest tą samą, której wcześniej doświadczaliśmy w relacji do naszych najbliższych.

W rozwoju naszej miłości winniśmy docenić miłość naszych rodziców oraz ich poświęcenie i oddanie w wychowywaniu nas. Winniśmy być im wdzięczni. Jednak trzeba mieć również świadomość ograniczeń tej miłości, jej braków i błędów. Miłość jest autentyczna tylko wówczas, kiedy buduje na prawdzie; prawdzie o ludzkiej szlachetności, dobrej woli, wysiłku, trudzie, ofiarności, ale także na prawdzie o słabości, o bezradności, o nienasyconych potrzebach emocjonalnych itp. Aby móc doświadczyć miłości Boga, trzeba przekroczyć ograniczenia miłości ludzkiej; trzeba zobaczyć, iż miłość ta jest nie tylko niewystarczająca, ale że nierzadko również rani. Dla doświadczenia miłości Boga koniecznie trzeba przeprowadzić rozgraniczenie pomiędzy biedną ludzką miłością, jakiej doświadczyłem w życiu, a miłością Boga, której jeszcze nie znam do końca, choć głęboko jej pragnę. Bóg Objawienia ukazuje się jako całkowicie inny od mojego doświadczenia Boga. Moje przeżycie Boga nie jest Bogiem. W tym kontekście pytajmy więc: Jaki jest mój obraz miłości Boga?

W tych rekolekcjach sięgajmy do całej historii naszego życia, aby pytać siebie: w jaki sposób doświadczałem Boga w najtrudniejszych momentach? Jak Go wówczas przeżywałem? Co wtedy o Nim myślałem? Jaki obraz Boga stawał mi przed oczyma? Kim On był wtedy dla mnie? W szukaniu odpowiedzi na te pytania, ważne będą nasze pierwsze odczucia, pierwsze myśli. Jeżeli np. w momentach trudnych Bóg wydawał mi się nieobecny, obojętny, nieczuły, wówczas moje doświadczenie odsłania zafałszowania Jego obrazu we mnie.

Moje odczucie Boga nie utożsamia się z samym Bogiem. Zniekształcony obraz Boga zniekształca także nasze przeżywanie Go. Jeżeli w momentach krytycznych Bóg nie jawi nam się jako troskliwy, czuwający, miłosierny, to znaczy, iż przeżywamy Go w sposób niepełny. Zobaczmy, ile w naszych relacjach z Bogiem jest jeszcze lęku o siebie samych? Nieraz podświadomie boimy się, że Bóg czegoś nam odmówi. Boimy się, iż coś nam zabierze. Obawiamy się, iż obciąży nas ponad nasze ludzkie możliwości. Odczucia te wypływają ze zniekształconego obrazu Boga. Jeżeli w tych rekolekcjach mamy doświadczać Boga prawdziwego, Boga Jezusa Chrystusa, to musimy rozpoznać wszystkie ograniczenia, wszystkie zniekształcenia Jego obrazu w nas. Musimy zobaczyć, jak bardzo moje doświadczenie Boga jest jeszcze niepodobne do Boga prawdziwego.

Jedno z najgłębszych źródeł naszego bólu psychicznego, emocjonalnego, duchowego, leży właśnie w zafałszowanym obrazie Boga. Głównie z tego źródła wypływa świadomość własnego nieszczęścia, zagubienia i rozpaczy. Gdy mamy fałszywy obraz Boga, wydaje się nam, że jesteśmy sami, że sami sobie musimy poradzić w życiu, że na wszystko musimy sobie zasłużyć. Doświadczenie niedobrej samotności, wynika z fałszywego obrazu Boga. Podejrzewamy wówczas, że On się nami nie interesuje.

2. Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy

Chaos, krzyk cywilizacji współczesnej, krzyk środków przekazu jest jednym wielkim wołaniem o miłość. Dzisiejszy człowiek zachowuje się jak małe dziecko, które czuje się niekochane: tupie nóżkami, krzyczy, próbuje rozbijać różne przedmioty, aby zwrócić na siebie uwagę. Zobaczmy, jak często zachowywaliśmy się w taki właśnie sposób. Jak wiele w naszym postępowaniu jest histerycznego zwracania na siebie uwagi.

Nasze wygórowane ambicje mają właśnie ten jeden cel — pragną przyciągnąć uwagę i miłość naszych bliźnich. Podpowiadają nam zupełnie fałszywie, że kiedy dokonamy w życiu czegoś wielkiego, genialnego, wówczas wszyscy będą nas bardzo kochać i podziwiać. U podłoża takich zachowań leży właśnie chory obraz Boga, zbudowany na przekonaniu, że na miłość trzeba sobie zasłużyć. U podłoża wszystkich naszych chorób duchowych i emocjonalnych leży w jakiś sposób zafałszowany obraz Boga.

Także w tych rekolekcjach nie potrafilibyśmy niczego dobrego zrobić, gdybyśmy modlili się do fałszywego boga, gdybyśmy modlili się do bożka naszych obowiązków, do bożka naszych lęków, do bożka zrobionego z naszych nieuporządkowanych potrzeb. Skuteczne rozwiązanie wszystkich problemów naszego życia możemy znaleźć dopiero wówczas, kiedy będziemy modlić się do Boga prawdziwego, do Boga Jezusa Chrystusa. Stąd też tak ważną jest nasza modlitwa o dogłębne poznanie Pana. Apostoł Filip ma rację, kiedy mówi do Jezusa: Pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy (J 14, 8). Poznanie prawdziwego oblicza Jezusa będzie jednoczesnym poznaniem Ojca, do którego Jezus nas prowadzi. Poznając zaś Ojca, poznamy także wyjście ze wszystkich naszych najbardziej zawikłanych ludzkich spraw i problemów.

3. Moja fascynacja Bogiem

Kim jest Bóg? Czy jest to dla mnie pytanie ważne? Czy jest to pytanie, które wzbudza moje zainteresowanie; zainteresowanie bardzo osobiste, intymne? Czy szukanie odpowiedzi na to pytanie jest dla mnie fascynujące, ciekawe? Czy wiara, modlitwa, życie duchowe nie stały się dla mnie przykrym obowiązkiem?

Jeżeli doświadczenie duchowe, doświadczenie wiary stały się dla mnie tylko obowiązkiem, wówczas trudno będzie mi odkryć prawdziwy obraz Boga. Boga znajdują ci, którzy Go szukają całym sercem, całą duszą, całym umysłem i całą swoją mocą (por. Mk 12, 30). Przekroczenie zafałszowań obrazu Boga w naszym życiu nie będzie aż tak trudne, jeżeli zaistnieje w nas choćby nawet najmniejsza fascynacja Bogiem, pragnienie Boga. On sam doprowadzi nas do całej prawdy o nas, do całej prawdy o Jego miłości.

Aby móc odkryć prawdziwy obraz Boga, trzeba zdemaskować fałszywe obrazki Boga i trzeba z nich zrezygnować. Trzeba rozbić w nas to, z czym może od dawna zżyliśmy się, do czego jesteśmy już dobrze przyzwyczajeni. Jezus napomina nas: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, jeżeli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego (Mt 18, 3). Tymi słowami Chrystus zaprasza nas do zakwestionowania naszej dorosłej wiary. Aby móc odkryć prawdziwy obraz Boga, trzeba stać się na powrót dzieckiem, trzeba przyjąć postawę niemowlęcia. Odkrycie Boga wymaga odmiany serca.

4. Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem

Sięgnijmy teraz do słów proroka Ozeasza, aby zbliżyć się do odpowiedzi na pytanie: Kim jest naprawdę Bóg? Jaki On jest rzeczywiście? Byłoby rzeczą ważną, abyśmy w tej medytacji nie próbowali przeprowadzać intelektualnych refleksji. Chciejmy się jedynie poddać tym uczuciom, które rozważany tekst może w nas wzbudzić.

Miłowałem Izraela, gdy był jeszcze dzieckiem i syna swego wezwałem z Egiptu. Bóg kocha nas od dziecka, od wieków, od zawsze. Bóg kocha nas odwieczną miłością. Zobaczmy, jak często czuliśmy się niekochani, jak często istniała w nas jakaś wielka obojętność wobec Boga, niewrażliwość na Jego miłość. Miłość Boga nie jest uwarunkowana tym, jak człowiek ją przyjmuje. Miłość Boga nie zależy od odpowiedzi człowieka. Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem. Byliśmy miłowani także wtedy kiedy byliśmy przekonani, że jesteśmy sami, iż jesteśmy opuszczeni.

Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie. A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem. Nasze odchodzenie od Boga było powodowane najczęściej naszą nieświadomością Jego nieskończonej miłości. Odchodziliśmy od Stwórcy, ponieważ czuliśmy się przez Niego sądzeni, śledzeni. Odchodziliśmy, ponieważ czuliśmy się niekochani. Świadomość, że jesteśmy niekochani lub mało kochani, każe nam lekceważyć Boga. Nieświadomość miłości Boga sprawia, że szukamy innych bogów, innych bożków, którzy — w naszej zafałszowanej świadomości — mogą nam ofiarować więcej. Doświadczenie pokazuje jednak, iż to, co jest bożkiem człowieka, staje się jednocześnie jego demonem. Źródłem naszego nieszczęścia są właśnie nasze bożki, nasze demony. Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! — mówi Jahwe (Wj 20, 3). Cudzy bogowie są bowiem naszymi demonami, są źródłem naszego nieszczęścia, są naszym piekłem.

przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem. W obecnej medytacji chciejmy sobie uświadomić, że Bóg uczył nas chodzić w promieniach swojej miłości. Jeżeli dzisiaj jest w nas choćby najmniejsze pragnienie Pana Boga, to właśnie dlatego, iż byliśmy wcześniej uczniami Jego miłości. Prośmy, byśmy przeczuli prawdę, że Bóg prowadzi nas do swojej miłości poprzez wszystkie doświadczenia życiowe — także te najgorsze (a może przede wszystkim przez nie). Nasza ślepota, zalęknienie, naiwność duchowa sprawiają, że często jednak tego nie widzimy.

Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę — schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go. W obecnej medytacji zadajmy sobie zasadnicze pytanie: Jakimi więzami jestem złączony z Bogiem? Co mnie z Nim łączy? Jaka jest rzeczywista treść tych więzów? Wszyscy co prawda jesteśmy związani z Bogiem i na Bogu bardzo nam zależy. Gdybyśmy nie byli z Nim powiązani, nie byłoby w nas tak intensywnego pragnienia modlitwy, pragnienia pełnienia Jego woli, porządkowania naszego życia. Rodzi się jednak pytanie: jakie więzy nas z Nim łączą? Z Bogiem można być powiązanym nie tylko więzami miłości, ufności, oddania. Możemy być z Bogiem związani także lękiem o siebie, poczuciem obowiązku, poczuciem winy itp. Z obawy o siebie możemy starać się być przed Bogiem bardzo poprawnymi, spełniać pobożne praktyki, unikać okazji do grzechu.

Syn pierworodny, z przypowieści o synu marnotrawnym, wykonywał bardzo skrupulatnie wszystkie rozkazy ojca kierowany niewolniczą zależnością, a nie z miłości. Będąc posłuszny ojcu we wszystkim, czuł się jednocześnie obcy i nieszczęśliwy w jego domu. Czuł się bardziej niewolnikiem, niż kochanym i kochającym synem. Stwierdza: Nigdy nie przekroczyłem żadnego rozkazu, ale jednocześnie posiada wiele gniewu wobec brata, pretensji do ojca, i innych niezaspokojonych namiętności (por. Łk 15, 25).

Można być bardzo poprawnym zewnętrznie, a jednocześnie w sercu doświadczać głębokiego niezadowolenia z siebie, z bliźnich, z Boga. Czy jestem zadowolony z mojego Boga, z mojego przeżywania Jego Osoby, Jego istoty? — oto ważne pytanie na czas tych rekolekcji. Bylibyśmy bardzo niezadowoleni z Boga, jeżeli w naszej relacji z Nim zabrakłoby intymnych więzów miłości, zaufania i oddania. Ile w moim związaniu z Bogiem jest jeszcze lęku? Zobaczmy, jak wiele rzeczy robimy przede wszystkim z poczucia obowiązku.

Nie trzeba nam zrywać, niszczyć jakichkolwiek więzów. Wszystkie więzy z Bogiem, także te naznaczone lękiem, poczuciem obowiązku, poczuciem winy trzeba doceniać. Doceniając trzeba je jednocześnie oczyszczać, uszlachetniać, pogłębiać. Byłoby rzeczą niebezpieczną, gdybyśmy usiłowali najpierw zrywać nasze niedoskonałe więzy z Bogiem, aby następnie budować nowe. Zachowujemy się nieraz wobec Boga jak niedojrzały i rozżalony nastolatek. Odkrywając ograniczoność miłości swoich rodziców, próbuje od niej uciekać, zaprzeczać jej istnieniu, próbuje ją nieraz nawet przekreślić. Oskarża rodziców, ucieka z domu, ponieważ czuje się za mało kochany.

Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę — schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go. Chciejmy przez dłuższą chwilę kontemplować ten piękny obraz nakreślony przez proroka Ozeasza. Pytajmy siebie, na ile obraz Ozeasza przypomina mi obraz mojego ojca, mojej matki? Czy opisane doświadczenie jest mi bliskie; czy bliskie jest mi doświadczenie Boga jako Miłości; Boga, który pochyla się nad tym co kruche, ułomne, niedoskonałe? Czy w momentach słabości czuliśmy się przede wszystkim kochani, akceptowani, wspomagani, podnoszeni? Czy może przeciwnie — czuliśmy się najpierw karceni, upokarzani, poniżani?

W zakończeniu medytacji przeprowadźmy potrójną rozmowę. Najpierw rozmawiajmy z Matką Najświętszą. Prośmy Ją, aby Ona — Matka Pięknej Miłości — naprowadzała nas na nieskończoną miłość Boga, dzięki której Ona sama stała się Matką Syna Bożego. To miłość Boga do człowieka leży u źródeł Wcielenia. Rozmawiajmy z Jezusem, prosząc Go, aby nam objawiał Oblicze swojego Ojca. Módlmy się ze św. Filipem Apostołem: Pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. Prośmy, abyśmy przyjęli odpowiedź Jezusa: Kto Mnie widzi, widzi i Ojca (J 14, 8–9).

Rozmawiajmy wreszcie z Bogiem Ojcem. Prośmy Go, aby udzielił nam światła Ducha Świętego, byśmy byli w stanie odróżnić miłość w porządku ludzkim od nieskończonej miłości Boga–Ojca. Miłość ludzka jest tylko bladym odbiciem Jego bezwarunkowej miłości. Prośmy, aby Jego łaska pozwoliła nam przekroczyć ograniczenia w ludzkiej miłości, byśmy mogli czuć się kochani aż do końca.

 

V. MOJE SERCE SIĘ NIE PYSZNI

 

tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w Królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w Królestwie niebieskim (Mt 18, 1–4).

Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielkie,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę — tak we mnie jest moja dusza (Ps 131).

Obraz dla obecnej medytacji: Podobnie jak w poprzedniej medytacji, przedstawimy sobie siebie samych jako dzieci w ramionach ojca, w ramionach matki. Zwrócimy jednak szczególną uwagę na nasze pragnienia idealnej miłości. Jaki miałby być mój ojciec, aby mógł spełnić wszystkie moje marzenia? Jaka miałaby być moja matka, aby mogła spełnić wszystkie moje pragnienia?

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić o poznanie, co znaczy być przed Bogiem, jak niemowlę u swej matki; do czego Jezus nas zaprasza, kiedy mówi, że mamy stać się jak dzieci. Będziemy też prosić o poznanie naszej pychy, która przeszkadza nam stanąć przed Bogiem jak dzieci.

1. Jeżeli się nie staniecie jak dzieci

Wśród uczniów Jezusa istniała rywalizacja o pierwsze miejsce. Z tej właśnie rywalizacji zrodziło się pytanie: Kto może być pierwszym. Matka synów Zebedeusza, kobieta zaradna, prosi Jezusa, aby jej synowie byli pierwszymi w Królestwie; aby jeden z nich zasiadł po prawej stronie Jezusa, a drugi po lewej Jego stronie (por. Mt 20, 20–24). I chociaż pytanie uczniów o pierwsze miejsce wypływa z ich ludzkich ambicji, to jednak Chrystus podejmuje problem na serio i stawia go w innej płaszczyźnie — w płaszczyźnie nadchodzącego Królestwa niebieskiego. On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w Królestwie niebieskim. Królestwo niebieskie mogą zdobyć tylko dzieci. Do Królestwa niebieskiego mogą wejść dorośli z sercem dziecka.

Co to znaczy być jak dziecko? Być jak dziecko z pewnością nie oznacza najpierw być niewinnym w sensie moralnym. Niewinność dziecka polega na słabości ciała, nie na niewinności duszy — mówi św. Augustyn. Niewinność jest cechą ludzi dojrzałych: dojrzałych emocjonalnie i duchowo. Niewinność jest cnotą zdobytą w wielkim trudzie. Nie trzeba mylić niewinności duchowej z nieświadomością emocjonalną i intelektualną. Na własne oczy widziałem niemowlę, które jeszcze nie umiało mówić, a już było blade ze złości — wspomina w Wyznaniach św. Augustyn.

Co zatem ma na myśli Jezus zapraszając nas, abyśmy stali się jak dzieci? Pan Jezus mówi przede wszystkim o wielkiej otwartości, o zaufaniu, o powierzeniu się Bogu. Dziecko kochane przez swoich rodziców jest bardzo otwarte, łatwo budzi się w nim zaufanie. Małe dziecko, kiedy czuje się kochane, pozwala się wziąć w ramiona nieomal każdemu. Być jak dziecko oznacza również być zależnym. Dziecko — małe dziecko — nie ma najmniejszej wątpliwości, iż jest słabe, bezbronne, iż potrzebuje pomocy, opieki i wsparcia. Dziecko wie, iż wszystko otrzymuje od kochających go rodziców. Ono z zaufaniem i z wiarą potrafi o wszystko prosić. Nie czuje się upokorzone prośbą. Dziecko — niemowlę, nie usiłuje też rywalizować z rodzicami. Rywalizacja ta rodzi się znacznie później, w momencie, kiedy młody człowiek wychodzi z okresu dzieciństwa i wchodzi w okres dojrzewania. I ta właśnie rywalizacja świadczy o tym, że dziecko staje się dorosłym człowiekiem. W rozumieniu biblijnym negatywnie rozumiana dorosłość oznacza próbę rywalizacji człowieka z Bogiem.

Stać się jak dziecko, to doświadczać, że Bóg jest Ojcem. Jeżeli zaś On jest najpierw naszym Ojcem, to my możemy być tylko Jego dziećmi. Pragnienie wejścia w dialog z Bogiem jako naszym Ojcem staje się dla nas jednocześnie zaproszeniem do przyjęcia postawy dziecięctwa: postawy uległości, ufności, zawierzenia.

2. Nasz nieład wewnętrzny

Psalm 131 doskonale pokazuje nam drogę do naszego stawania się jak dziecko. Aby przed Bogiem stać się jak niemowlę u swej matki, trzeba najpierw zrezygnować z pysznego serca, trzeba przezwyciężyć pyszne oczy, które gonią za wyniosłością, trzeba zrezygnować z pogoni za tym, co wielkie i co przerasta ludzkie siły.

Nie czujemy się przed Bogiem jak dzieci u swej matki, ponieważ nie doświadczamy zaufania, otwartości, zależności. Czujemy się zagrożeni, niekochani, ponieważ obawiamy się Boga.

Psalm opisuje doświadczenie wiary człowieka dojrzałego, pokornego; człowieka, który w pełni powierzył się już Bogu. Jego serce się nie pyszni i właśnie dlatego jest pełne pokoju, ładu i zaufania. Człowiek ten czuje się przed Bogiem jak niemowlę u swej matki. Nasza sytuacja jest inna. Jesteśmy na drodze do dojrzałości, do pokory, do przeżywania Boga jako Ojca, do doświadczania naszego dziecięctwa. Ponieważ nasze serce bardzo się pyszni, goni za tym, co wielkie, co przerasta jego siły, właśnie dlatego jest pełne nieładu i niepokoju. Jeżeli istnieje ścisły związek między pokorą, ładem i pokojem, to również istnieje ten sam ścisły związek pomiędzy pychą, nieładem i niepokojem.

W obecnej medytacji zobaczmy najpierw nasz nieład. Zobaczmy go na różnych poziomach życia. Najpierw nieład w naszych uczuciach. Dostrzeżmy zmienność naszych emocji, która sprawia, iż tak często towarzyszą nam uczucia sprzeczne ze sobą. Niekiedy czujemy się winni, łatwo oskarżamy się, ale za chwilę w tej samej sprawie usiłujemy się tłumaczyć, usprawiedliwiać. Innym razem znowu ogrania nas uczucie wyższości, a jednocześnie czujemy się gorsi, zakompleksieni. Wobec pewnych ludzi przyjmujemy postawę uległości, poddania; wobec innych jesteśmy wyniośli, dumni.

Nieład w relacjach z bliźnimi objawia się często w konfliktach, nieporozumieniach, w ciągłych pretensjach. Raz wyraża się w wielkiej zaborczości emocjonalnej, w uczuciach zazdrości, w narzucaniu swojego zdania. Chcemy wówczas posiąść kogoś jakby na własność. Innym razem nieład w relacjach z bliźnimi wyraża się w obojętności, niewrażliwości na ich potrzeby i cierpienia.

W obecnej medytacji zobaczmy także nasz nieład w wykorzystaniu czasu, nieład w pracy, nieład w planowaniu dnia. I wreszcie może najważniejszy nieład — nieład moralny: nieład naszych czynów, naszych myśli, nieład naszych postanowień, nieład naszych pragnień. Każdy rachunek sumienia, zarówno ten codzienny jak i ten przygotowujący nas do spowiedzi, naprowadza nas na nieład naszego serca. Ileż razy podejmujemy pewne postanowienia i nie dotrzymujemy ich? Jest to wyraz naszego nieładu moralnego.

Z nieładem związany jest niepokój. W obecnej medytacji chciejmy dostrzec także nasz niepokój wewnętrzny. Może on przybierać wiele różnych form, wiele postaci. Może ujawniać się w ciągłym poczuciu zagrożenia, w obawie, że nikt nas nie kocha, w ciągłym poczuciu zagubienia, w jakiejś dezorientacji życiowej, w nieustannym stanie zmęczenia i napięcia psychicznego, w nieumiejętności podjęcia decyzji itp. Niepokój ten nie pozwala nam usiąść na jednym miejscu, nie pozwala nam zabrać się do systematycznego wysiłku.

Nieład, niepokój, zagubienie wewnętrzne stają się nierzadko źródłem różnych nałogów i uzależnień. Ponieważ poczucie niepokoju jest bolesne, często usiłujemy je uśmierzać różnymi środkami odurzającymi. Uśmierzanie to powoduje stopniowe uzależnienie od zażywanego środka. Pytajmy siebie, czy nie istnieje w nas tendencja do uzależniania się? Rozmawiajmy z Bogiem o tych trudnych sprawach prosząc jednocześnie, abyśmy nie zatrzymywali się na powierzchni problemów, ale usiłowali przebić się do samego źródła naszego nieładu i niepokoju: braku głębokiego związania z Bogiem jako Ojcem.

3. Rodzaje ludzkiej pychy

Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jeżeli ład i pokój wynikają z pokory, to nieład i niepokój wynikają z pychy. Ostatecznym źródłem nieładu i niepokoju są wyniosłe oczy, pogoń za tym co wielkie i co przerasta nasze siły; słowem — serce, które się pyszni. Słowo pycha posiada wydźwięk bardzo negatywny, stąd też bardzo bronimy się przed zastosowaniem go do naszej sytuacji. Rzadko też otwarcie przyznajemy się wprost do naszej pychy, zarówno sami przed sobą jak również przed innymi. Używamy nieraz pewnych eufemizmów, aby — odsłaniając rąbka tej brzydkiej wady — nie robić jednak zbyt złego wrażenia.

Pycha nie daje się łatwo zdemaskować, ponieważ posiada wiele różnych form. W zasadzie moglibyśmy wyróżnić cztery formy, cztery rodzaje ludzkiej pychy: dążenie do kariery za wszelką cenę, górowanie nad innymi z odcieniem mściwości, perfekcjonizm oraz hołdowanie manii wielkości.

Dążenie do kariery za wszelką cenę, to pierwszy rodzaj pychy, o której chcemy mówić. Pogoń za własną wielkością — pogoń za karierą jest bardzo powszechnym rodzajem ludzkiej pychy. Zauważmy najpierw, iż kariera życiowa, sukces same w sobie są wartościami pozytywnymi. Wyrazem pychy jest jednak kariera, która podporządkowuje sobie wszystko; własną rodzinę, wartości moralne i religijne, przyjaciół, własne zdrowie itd. Cechą charakterystyczną kariery za wszelką cenę jest zdobycie ludzkiego podziwu. Ten rodzaj pychy kieruje się następującym rozumowaniem: kiedy zajdę wysoko wszyscy będą mnie podziwiać i będę mnie kochać. Pycha pragnie zdobyć miłość przez podziw. Karierowicz w swoim życiu wszystko ocenia poprzez pryzmat swoich osiągnięć, które wzbudzają podziw i uznanie. Jeżeli jakieś jego działanie, choć bardzo pożyteczne dla innych, staje się niewidoczne, łatwo wątpi w jego sens. Neurotyczne dążenie do kariery sprawia, iż człowiek nie umie ucieszyć się do końca żadnym sukcesem. Każdy sukces jest za mały. Stąd też karierowicza zżera nieustannie niepokój, ciągły lęk, obawa, iż zostanie w tyle; obawa, że zostanie odrzucony przez innych. Karierowicz daje się łatwo wciągnąć w prymitywną rywalizację z innymi, która staje się źródłem nieustannych napięć i konfliktów.

Górowanie nad innymi z odcieniem mściwości, oto kolejny rodzaj pychy. W tym rodzaju pychy nie chodzi najpierw o karierę i podziw innych, ale raczej o wywyższenie się nad innych poprzez poniżanie ich. Ten typ pychy można ująć w zdaniu: jestem wielki, kiedy inni obok mnie stają się mali. Aby zdobyć przewagę nad innymi, w tym rodzaju pychy umiejętnie wykorzystywane są najprostsze sytuacje międzyludzkie: codzienna rozmowa, wspólna praca, żarty, drobne nieporozumienia i konflikty. Osoby charakteryzujące się potrzebą górowania nad innymi łatwo też wykorzystują spełniane funkcje dla realizowania swojej potrzeby psychicznej. Kierowanie zespołem ludzi, zarządzanie finansami, wydawanie poleceń, upominanie może łatwo przerodzić się wówczas w upokarzanie innych. Ludzie dążący do górowania nad innymi z odcieniem mściwości, ciągle czują się zagrożeni. Łatwo dopatrują się też celowego upokorzenia w najprostszych przypadkowych sytuacjach. Będą bowiem łatwo posądzać bliźnich o to, co sami robią z innymi.

O ile pierwsze dwa rodzaje pychy są skierowane na zewnątrz, jakby do innych, czy raczej przeciwko innym, o tyle dalsze dwa — perfekcjonizm i hołdowanie manii wielkości — skierowane są do wewnątrz, ku sobie, czy raczej przeciwko sobie. W perfekcjonizmie nie chodzi najpierw o karierę lub sukces. Perfekcjonista nie szuka cudzego uznania i pochwał. Nie dąży też do poniżania innych. Perfekcjonista najpierw udowadnia samemu sobie własną nienaganność, poprawność, wielkość, doskonałość. Ten rodzaj pychy można ująć w zdaniu: jestem wielki, ponieważ wszystko robię doskonale. O ile w pierwszym i drugim rodzaju pychy stosunek do innych osób jest decydujący, to w trzecim rodzaju pychy decyduje odniesienie do siebie samego. Perfekcjonista sam sobie udowadnia nieustannie swoją wielkość. Jezus często demaskował ten właśnie rodzaj pychy u faryzeuszy. Perfekcjonista, jak faryzeusz, połyka wielbłądy a przecedza komary. Jest bardzo dokładny w drobiazgach, zaniedbując jednocześnie podstawowe wartości i obowiązki. Musi wszystko robić według własnej recepty i własnego planu. Perfekcjoniści nierzadko są ludźmi upartymi, zamkniętymi w sobie. Chcą sami decydować o tym, co jest doskonałe, a co nie. Jedna z ważnych cech perfekcjonizmu to ciągłe niezadowolenie z siebie. O ile karierowicz i człowiek pogardzający innymi charakteryzują się agresją wobec innych, o tyle gniew perfekcjonisty kieruje się najpierw przeciwko sobie samemu. Gniew ten wyraża się w ciągłym niezadowoleniu z siebie. Najlepsze dzieło, najlepiej wykonana praca, zostanie przez perfekcjonistę zakwestionowana, jeżeli znajdzie w niej choćby najmniejszą skazę.

Czwarty, ostatni rodzaj pychy, to mania wielkości. Jest to ten rodzaj pychy, który kosztuje najmniej wysiłku i trudu, ponieważ w dużym stopniu ogranicza się do działania własnej wyobraźni. Ten rodzaj pychy można by wyrazić zdaniem: ja i tak wiem, że jestem wielki. Człowiek hołdujący manii wielkości nie dąży do kariery za wszelką cenę, nie pragnie też upokarzać innych, nie jest skłonny do perfekcjonizmu; nosi jednak w sobie wewnętrzne przekonanie o swojej wielkości i niezwykłości. To pyszne przekonanie o własnej niezwykłości wyraża się przede wszystkim w skrywanych marzeniach, wyniosłym mniemaniu o sobie.

Ten rodzaj pychy jest szczególnie podatny na kompleksy niższości. Kompleksy niższości są zawsze drugim końcem pychy. Im bardziej jesteśmy zakompleksiali, tym głębiej skrywamy nasze skłonności do wyniosłości i pychy. Kompleksy to cechy ludzi bardzo pysznych. Kiedy nasze kompleksy mocno nam doskwierają, należy je zostawić w spokoju, a zająć się postawą pychy, która je kreuje.

W obecnej modlitwie zadajmy sobie podstawowe pytanie: jaka jest moja pycha? Zwykle posiadamy mieszankę dwóch rodzajów z pewną przewagą jednego z nich. Trzeba nam jednak być uważnymi, aby nie wmawiać sobie postaw i zachowań, których wewnętrznie nie doświadczamy. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo oszukiwania się; dla większej pokory w jakiś zewnętrzny i sztuczny sposób możemy uznać się za ludzi głęboko pysznych. Ten sposób postępowania pogłębia w nas jedynie kompleksy niższości oraz chore poczucie winy. Trzeba nam raczej otwierać się na światło łaski, dzięki któremu sam Bóg odsłoni przed nami naszą pychę jako zasadniczą przeszkodę w drodze do Jego miłości. Pycha bowiem jest pierwszym i największym grzechem. Jest ona źródłem wszystkich innych grzechów. Jeżeli nie potrafilibyśmy poznać naszej pychy, to tym samym nie bylibyśmy w stanie odczytać w prawdzie innych grzechów.

W zakończeniu medytacji rozmawiajmy z Matką Najświętszą, pokorną Służebnicą. Prośmy Ją o łaskę otwarcia na miłość Boga. To właśnie dzięki doświadczeniu miłości możemy zdemaskować naszą pychę. Rozmawiajmy także z Jezusem jako Dzieciątkiem leżącym w żłóbku betlejemskim. To On objawia nam najpełniej, jaką postawę winniśmy przyjąć przed Bogiem. Jezus wobec swojego Ojca był tylko dzieckiem, był tylko synem. Jezus nauczył się posłuszeństwa wobec Ojca przez to, co wycierpiał. Możemy zdemaskować naszą pychę i przyjąć postawę dziecka tylko dzięki posłuszeństwu Bogu.

Rezygnacja z pogoni za własną wielkością będzie bolesna. Uległość Bogu, posłuszeństwo dziecka, muszą być przez człowieka wycierpiane. Jeżeli Chrystus nauczył się, jak być dzieckiem przez cierpienie, to tym bardziej my, którzy nie mamy Jego niewinności.

W zakończeniu medytacji jeszcze raz powróćmy do słów Jezusa: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego. Prośmy, abyśmy przyjęli te słowa jako wielki dar i wielką obietnicę naszej wiary. Słowa te mogą się zrealizować w naszym życiu. Rozmawiajmy także z Bogiem Ojcem prosząc Go o wielką otwartość na Jego Syna. Prośmy Go, abyśmy przyjęli Jego Syna jako jedyny i największy skarb naszego życia.

  

VI. SŁUCHAJ IZRAELU

 

Zbliżył się także jeden z uczonych w Piśmie, który im się przysłuchiwał, gdy rozprawiali ze sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział zapytał Go: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? Jezus odpowiedział: Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 28–30).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawmy sobie Jezusa — Nauczyciela, który daje nam przykazanie miłości. Możemy w tym celu posłużyć się obrazem Ikony Jezusa Nauczyciela.

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić o poznanie, co powinno być pierwsze w naszym życiu. Będziemy też prosić o prawdziwe rozeznanie naszej hierarchii wartości.

1. Co jest najważniejsze w naszym życiu?

Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? — pyta uczony w Piśmie. Pytanie to oddaje powszechny problem wszystkich ludzi. Praktycznie każdy stawia sobie pytanie, co jest dla niego najważniejsze. W konkrecie naszej codzienności zadajemy je sobie nieraz bardzo często. Dokonując różnych wyborów życiowych musimy odwołać się do konkretnych kryteriów, do zasad, do wartości.

Uczony w Piśmie pyta Jezusa: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań, ponieważ zauważył, że Jezus dobrze odpowiedział saduceuszom w sprawie zmartwychwstania. Uczony w Piśmie zadaje więc to pytanie Komuś, kto okazał się wiarygodnym w innych ważnych ludzkich sprawach. Ewangelia odsłania nam w ten sposób jedną z bardzo ważnych prawd: nie można byle gdzie, byle kogobyle jak pytać o rzeczy najważniejsze.

Podkreślmy jednak, że człowiek nie może pytać o rzeczy najważniejsze tylko samego siebie. Zamykając się w sobie, w swoim własnym myśleniu i odczuwaniu, człowiek nie znajdzie pełnej odpowiedzi na to pytanie. Trzeba otworzyć się na Boga. Odpowiedź na pytanie, co jest pierwsze i najważniejsze przychodzi poprzez ludzkie serce, poprzez jego najgłębsze pragnienia i tęsknoty. Samo serce człowieka nie jest jednak ostatecznym źródłem tej odpowiedzi. Robimy nieraz wiele poważnych pomyłek życiowych tylko dlatego, iż odpowiedzi na najważniejsze pytania szukamy u przypadkowych osób, przypadkowych mistrzów. W takiej sytuacji nierzadko otrzymujemy też przypadkowe odpowiedzi. I te właśnie przypadkowe, niesprawdzone odpowiedzi bywają często przyczyną wielu ludzkich dramatów.

Czy interesuje mnie tak naprawdę, jaki jest fundament mojego życia? Na kim lub na czym jest ono budowane? Dokąd ono zmierza? Czy nie uciekam od ważnych pytań, które stawia mi życie? Chciejmy sobie przypomnieć momenty, w których zadaliśmy sobie te pytania w sposób bardzo wyraźny. Czy nie żyjemy z dnia na dzień lekceważąc zasadniczy cel i sens całego naszego życia? Czy naszym życiem nie kierują przypadki, szczęśliwe lub nieszczęśliwe zbiegi okoliczności?

Nasz życiowy nieporządek, nieład, niepokój często wynika właśnie z braku jasno postawionego pytania, co jest dla nas najważniejsze. Nasze plany, decyzje i działania będą często krótkowzroczne, jeżeli braknie im fundamentu odpowiedzi na te pytania. Jeżeli chcemy prowadzić życie pełne ładu i pokoju, musimy mieć wizję naszego życia, musimy wiedzieć, skąd ono pochodzi i dokąd ono zmierza.

Patrząc z boku na wielu ludzi można by odnieść wrażenie, że sens ich życia zamyka się w kręgu codziennych zajęć: porannego wstawania, pracy, posiłków, obowiązków wobec najbliższych, rozrywki, małych przyjemności itd. I właśnie dlatego, że życie zamyka się w tym ciasnym kręgu codziennych czynności, tak szybko staje się ono nużące i nudne. Człowiek znużony życiem szuka wówczas mocnych doznań i wrażeń, dzięki którym mógłby trochę urozmaicić, ożywić to swoje mało ciekawe życie. Nasza cywilizacja ofiaruje nam wiele takich mocnych wrażeń dla ubarwienia nieco naszego życia.

Bądźmy jednak szczerzy. Są to ubarwienia sztuczne i dlatego trwają krótko. Po mocnych wrażeniach i doznaniach przychodzi większe zmęczenie i jeszcze większa jałowość i nuda. V. E. Frankl nazywa ją pustką egzystencjalną i stwierdza, że jest ona główną chorobą współczesnego człowieka. Tę pustkę V. E. Frankl łączy z brakiem poczucia sensu i celu życia. Pustka egzystencjalna posiada zwykle ścisły związek z pewną bez–myślnością, czyli z brakiem jasnego myślenia, z brakiem jasnej myśli, jasnej wizji życia, z brakiem całościowego oglądu swojej egzystencji. Życie człowieka, jako istoty wolnej i rozumnej, wymaga spojrzenia dalekowzrocznego i integralnego; spojrzenia, które objęłoby zarówno początek, czyli genezę życia, jak również koniec, czyli cel ostateczny.

Aby położyć fundament życia, trzeba nabierać dystansu — choćby minimalnego — do naszych emocji, naszych lęków, ludzkich potrzeb, zagrożeń. Nie zdobędziemy odpowiedzi na pytanie, co jest najważniejsze w naszym życiu, jeżeli poddamy się lękowi, jeżeli będziemy tkwić pośród pożądań. Trzeba wznieść się ponad wszystkie emocje, żeby móc mądrze zadać pytanie i szukać na nie mądrej odpowiedzi.

2. Słuchaj Izraelu

Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Odpowiedź Jezusa na pytanie, co jest najważniejsze w naszym życiu, nie pozostawia cienia wątpliwości. Pierwsze jest słuchanie Boga. Podstawę wiary stanowi prawda: Bóg mówi, człowiek słucha; Bóg daje, człowiek przyjmuje; Bóg działa, człowiek podlega działaniu; Bóg kocha, człowiek pozwala się kochać. Nigdy odwrotnie. Przesiąknięci aktywizmem łatwo nieraz zmieniamy kierunek ustalony przez Boga. Zamiast najpierw słuchać Boga, zaczynamy sami do Niego mówić; zamiast pozwolić się kochać, próbujemy udowadniać Mu najpierw naszą miłość; zamiast dostrzegać Jego działanie w naszym życiu, sami pierwsi rzucamy się w wir działania; zamiast przyjmować Boże dary i cieszyć się nimi, usiłujemy sami dawać. Jak faryzeusz modlący się w świątyni szukamy w ten sposób potwierdzenia dla własnej wielkości we własnym mówieniu, kochaniu, działaniu.

Fundamentem naszego życia jest pierwszeństwo Boga, pierwszeństwo Jego Słowa, Jego działania, pierwszeństwo Jego miłości, pierwszeństwo Jego obecności. Zafałszowanie fundamentu wiary powoduje jednocześnie zafałszowanie samej wiary. Nasza wiara bywa bardzo płytka, banalna, dlatego że najpierw sami dużo mówimy do Boga nie słuchając Go; zapewniamy, iż bardzo Go kochamy, choć wcale nie czujemy się kochani przez Niego; bardzo dużo robimy dla Boga, chociaż nie widzimy, co On dla nas czyni.

Kiedy mimo wszystko próbujemy mówić do Boga, okazywać Mu naszą miłość, dawać Mu dary, działać dla Niego, wówczas szybko odkrywamy nasze ubóstwo wewnętrzne; dostrzegamy, że jesteśmy puści i jałowi wewnętrznie. Ale to doświadczenie pustki i ubóstwa jest bardzo cenne. Naprowadza nas bowiem na potrzebę otwarcia się na Boga. Przypomina nam fundament naszego związania z Bogiem: Słuchaj Izraelu.

Nie możemy bowiem mówić do Boga, zanim Go nie usłyszymy; nie możemy Go kochać, zanim nie pozwolimy się pokochać; nie możemy dla Niego działać, zanim nie przyjmiemy Jego działania. Nasze mówienie do Boga jest bowiem tylko odpowiadaniem na Jego Słowo; nasze dawanie jest dzieleniem się z Nim Jego własnymi darami; nasze działanie jest współdziałaniem z Nim; nasze kochanie jest odpowiadaniem miłością na miłość.

W tej medytacji zadajmy sobie pytanie, co stoi na pierwszym miejscu w życiu: moje działanie, czy działanie Boga; moja miłość do Niego, czy doświadczanie Jego miłości; moja słowa wypowiadane przed Nim, czy słuchanie Jego słowa? Czym bardziej przejmuję się w życiu: działaniem Pana Boga, czy moim działaniem; miłością Boga do mnie, czy też moją miłością do Niego? Czy w mojej modlitwie nie ulegam pokusie wielomówstwa, pokusie wielu słów, które najczęściej nie pasują do mojej sytuacji?

Czy w moim doświadczeniu wiary nie ma pewnego moralizmu, który każe zmieniać życie tylko dlatego, aby udowodnić sobie swoją doskonałość, świętość? Czy moja wiara nie jest najpierw szukaniem poprawności moralnej? Autentyczna moralność ma być owocem spotkania z Bogiem, owocem Jego działania w nas. Doświadczając miłości Boga spontanicznie dostrzegamy grzech i widzimy potrzebę walki z nim.

3. Pan Bóg jest nasz

Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. W odpowiedzi Jezusa zwróćmy uwagę na ważne słowo nasz. Jezus tym jednym słowem pragnie powiedzieć nam, że Bóg jest nasz, Bóg jest mój.

Prawda, że Bóg jest nasz, mój, to wielka Dobra Nowina pierwszego przykazania; to istota Ewangelii. To, co ma być pierwsze w życiu człowieka, nie jest mu więc obce, nie przebywa gdzieś daleko w górze, nie leży też gdzieś głęboko w otchłani. Pierwsze w ludzkim życiu — jak mówi św. Augustyn — jest bliższe człowieka, niż człowiek sam siebie.

Jeżeli rozmijamy się z Bogiem, to nie z powodu Jego wielkiego oddalenia od nas, ale wprost przeciwnie, z powodu niesamowitej Jego bliskości. Nowicjusze w poznawaniu Boga zwykle szukają Go tylko na zewnątrz: w świecie, w przyrodzie, w bliźnich, natomiast rozmijają się z Nim we własnym sercu. Odkrywanie Boga łączy się z jednoczesnym odkrywaniem samego siebie. Człowiek musi wiedzieć, kim jest i jaki jest, aby mógł dogłębnie poznać i doświadczyć prawdy, że Pan Bóg jest nasz, mój.

Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Wróćmy do historii naszego życia i chciejmy dostrzec chwile i miejsca doświadczenia bliskości Boga. Nie jest ważne, czy nasza wiara była wówczas dojrzała czy też nie. Liczy się samo doświadczenie bliskości, intymności. Spróbujmy zauważyć, czy doświadczenie bliskości Boga narastało w nas, powiększało się, było coraz częstsze, intensywniejsze, czy też może przeciwnie — wygasało, pomniejszało się, było coraz rzadsze. Jeżeli człowiek ucieka od Boga, to właśnie dlatego, że brak mu doświadczenia Jego bliskości, Jego intymności. Pytajmy siebie, czy cenimy sobie momenty bliskości i intymności Boga? Czy powracamy do nich w chwilach trudnych? Momenty bliskości są nam dane jako pomoc, jako drogowskazy na chwile zagubienia, niepewności. Chwile pocieszenia są nam dane jako umocnienie na chwile smutku i strapienia.

4. Pan Bóg jest jedyny

Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. To, co pierwsze i najważniejsze w życiu człowieka, jest jednocześnie jedyne — mówi Jezus. Izrael oglądając bożki narodów pogańskich kuszony jest do odrzucenia prawdy o jedyności swego Boga. Izraelitom trudno jest uwierzyć, że tylko ich Bóg jest prawdziwy, wyjątkowy, jedyny. Gotowi są przyjąć, że ich Bóg jest największy spośród bogów. Ale trudno im jest uwierzyć, że On istnieje jako naprawdę jedyny.

Izrael jako mały naród, chciał być podobny do innych wielkich narodów, które miały wielu bogów. Naród Wybrany doświadczał swoistego kompleksu inności swojego Boga. Nie umiał pogodzić się z prawdą o absolutnej odmienności Boga Jahwe.

Podobnie jak Izraelici, my również nie jesteśmy najpierw kuszeni do ateizmu, do czystej niewiary. Ateizm jest sztucznym tworem filozofów dziewiętnastego wieku. Ateista chcąc być uczciwym wewnętrznie, musiałby sobie uzasadnić swój ateizm. Czysty ateizm przedstawia również pewną formę wiary. O wiele prostszym rozwiązaniem problemu Boga jest włączenie Go w wielość różnych idei, potrzeb, pragnień człowieka.

Mało ludzi twierdzi, że Bóg jest nieważny. Niemal wszyscy mówią, że Bóg jest ważny. Ale najczęściej stawiamy Boga pośród innych spraw życiowych. Mówimy: w życiu liczy się rodzina, przyjaźń, studia, praca zawodowa, pieniądze, kariera, trochę przyjemności... i liczy się także Pan Bóg. Jeżeli jednak Bóg zostaje włączony pośród ludzkie sprawy i przestaje być dla człowieka Bogiem jedynym, tym samym przestaje być także Bogiem prawdziwym. Bóg w życiu człowieka jest prawdziwym tylko wówczas, kiedy istnieje jako jedyny.

Łatwo przyjąć Boga, jako tylko jednego z wielu bogów, natomiast szalenie trudno przyjąć, że On jest jedyny. Kiedy człowiek stawia cudzych bogów obok Boga Jahwe, prawdziwa wiara staje się już niemożliwa. Zaczyna się bowiem manipulowanie Bogiem jedynym. Mistycy, święci, ludzie w obliczu własnej śmierci, którą przyjmują z zaufaniem, przenikają najpełniej prawdę, iż Bóg jest jedyny. Nam zanurzonym w codzienność pełną przywiązań i słabości z trudem udaje się intelektualnie zrozumieć, a jeszcze trudniej przyjąć sercem, prawdę o Jego absolutnym pierwszeństwie we wszystkich płaszczyznach naszego życia.

Jeżeli nawet doświadczamy wewnętrznie tajemnicy Jedynego Boga, to jednak nasza codzienność pokazuje, że często nasze praktyczne działanie, postępowanie nie odpowiada wewnętrznym przeżyciom. Doświadczenie jedyności Boga rodzi się stopniowo. Trzeba głęboko pragnąć i usilnie trudzić się, aby odrzucić cudzych bogów i móc doświadczyć, że Bóg nasz jest jedyny. Kiedy doświadczamy Pana Boga jako jedną z wielu naszych ważnych spraw, wówczas najczęściej traktujemy Go mniej lub bardziej instrumentalnie. Włączamy Go w załatwianie naszych ważnych spraw życiowych: mieszkania, studiów, pracy, zdrowia, dobrego samopoczucia itd. Pozwalamy Mu także łatać nasze różnorakie życiowe dziury i rozwiązywać nasze rozliczne problemy i konflikty. W takim jednak układzie, to nie Pan Bóg kieruje naszym życiem, ale raczej my usiłujemy kierować Jego działaniem. To nie Bóg dyktuje człowiekowi swoją wolę, ale raczej człowiek dyktuje Panu Bogu własną wolę.

5. Piramida wartości naszego życia

A teraz bardzo ważne ćwiczenie w tej medytacji. Zachęcam, aby poświęcić mu tyle czasu, ile będziemy potrzebować. Ćwiczenie to może być dla nas ważnym krokiem w dalszej dynamice rekolekcyjnej. Przed rozpoczęciem tego ćwiczenia chciejmy modlić się szczerze do Ducha Świętego o wielkie światło, o ducha prawdy. Prośmy też, abyśmy byli bardzo szczerzy i uczciwi, robiąc to ćwiczenie; abyśmy mieli odwagę uznać i przyjąć to, co Pan Bóg zechce nam powiedzieć o nas samych, o naszym związku z Nim.

Przygotujmy sobie najpierw kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt małych karteczek — skrawków papieru. Następnie chciejmy w sposób bardzo spontaniczny wypisywać na tych karteczkach to, co jest dla nas ważne w życiu. Róbmy to bardzo odruchowo, spontanicznie. Nie zastanawiajmy się zbyt długo nad tym, co winniśmy wymienić. Spontaniczność jest bardzo ważnym elementem tego ćwiczenia. Im mniej będziemy myśleć w tej części ćwiczenia, tym może być ono prawdziwsze. Zachęcam, aby wypisywać wszystkie ważne sprawy, problemy. Nie tylko te piękne, którymi moglibyśmy się pochwalić przed innymi, ale także te brzydkie, których moglibyśmy się wstydzić. Trzeba nam zauważyć to wszystko w naszym życiu, o czym często myślimy, na czym przyłapujemy się w naszych marzeniach, snach. Zauważmy także to, czego się obawiamy, do czego jesteśmy kuszeni, od czego uciekamy. Wszystkie te sprawy są ważne, ponieważ zajmują nasze serce, zabierają nam czas, energię.

W drugiej części tego ćwiczenia prośmy najpierw o przenikliwość i jasność naszego poznania. Następnie zaś chciejmy ułożyć z tych małych karteczek, jakby z małych cegiełek, piramidę wartości. Zacznijmy od wartości najmniej liczących się w życiu. Co jest dla mnie najmniej ważne? Czemu najmniej poświęcam czasu, sił, energii, myśli, uczuć? Na nich ułóżmy wartości, które zajmują więcej naszej uwagi, sił i czasu. I tak stopniowo kładźmy przygotowane cegiełki coraz wyżej. Im wyżej chcemy położyć jakąś wartość, tym głębiej chciejmy sobie uzasadnić, że jest to jej miejsce. Zwróćmy jednak uwagę, by nasza hierarchia wartości nie miała charakteru życzeniowego i intelektualnego. Winna ona odzwierciedlać nasz aktualny stan ducha; winna opisywać stan serca. Kończąc to ćwiczenie polećmy Bogu jego owoce. Prośmy, abyśmy coraz bardziej świadomie i w sposób bardziej zaangażowany odpowiadali sobie na podstawowe pytanie o to, co jest dla nas w życiu najważniejsze.

Na zakończenie całej medytacji rozmawiajmy najpierw z Matką Najświętszą. Oddajmy w Jej ręce owoc modlitwy. Rozmawiajmy także z Jezusem, dla którego Ojciec był zawsze jedyną i najwyższą wartością. Prośmy Jezusa o wewnętrzne pragnienie naśladowania Go w oddaniu się Ojcu. Wreszcie rozmawiajmy z Bogiem Ojcem, prosząc Go, aby swoją miłością pociągał nas ku sobie, by ona stawała się dla nas najważniejszym kryterium wszystkich wyborów życiowych.

 

VII. BĘDZIESZ MIŁOWAŁ PANA, BOGA SWEGO

 

Zbliżył się także jeden z uczonych w Piśmie, który im się przysłuchiwał, gdy rozprawiali ze sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział zapytał Go: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? Jezus odpowiedział: Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 28–30).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawmy sobie obraz Jezusa nauczającego tłumy.

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić o poznanie, że najgłębszym sensem naszego życia jest miłość Boga, która staje się źródłem każdej innej miłości.

1. Miłowanie Boga

Będziesz miłował jest odpowiedzią na słuchaj Izraelu. Kiedy wchodzimy w słuchanie Boga i Jego Słowa, kiedy słyszymy Dobrą Nowinę o miłości Boga, wówczas spontanicznie rodzi się w nas pragnienie miłowania. Miłość rodzi miłość. Miłość przyjęta w sposób prawdziwy domaga się odpowiedzi. Przykazanie będziesz miłował jest tylko odpowiedzią. Będziesz miłował nie rodzi się więc z inicjatywy człowieka. Nie jest najpierw decyzją ludzką, ale spontanicznym odruchem przyjętej miłości.

Będziesz miłował jest przykazaniem, jest nakazem. Ale zanim będziesz miłował stało się przykazaniem, a stało się nim po grzechu, było najpierw zapisane w ludzkim sercu. Będziesz miłował wypływa ze stwórczego aktu Boga. Tak właśnie Bóg stworzył człowieka, iż bez miłości nie może istnieć. Aby istnieć, człowiek musi kochać. Wielu współczesnych myślicieli zgodnie twierdzi, iż miłość jest bardziej fundamentalna dla człowieka, niż samo jego istnienie. To miłość jest źródłem istnienia.

Człowiek przychodzi na świat dzięki miłości swoich rodziców. Kiedy człowiek nie rodzi się jako owoc miłości, ale owoc przede wszystkim ludzkiej namiętności, jego życie pozostaje zwykle głęboko zranione. Nienawiść jest formą zawiedzionej miłości. Rodzi się ona najczęściej jako reakcja na niespełnione potrzeby miłości. Nienawiść jest zepsutą miłością. Będziesz miłował oznacza uznanie miłości za nasze jedyne dobro, za źródło naszego życia. Miłowanie staje się źródłem szczęścia. Im intensywniejsza miłość, tym intensywniejszy przepływ szczęścia.

Celu i sensu naszego życia nie stanowi jednak jakakolwiek miłość, ale miłość Boga: Będziesz miłował Pana, Boga swego — mówi Jezus. Jego miłość mamy uznać za nasze najwyższe dobro, w Jego miłości mamy widzieć jedyne dobro, źródło życia, źródło szczęścia. Jezus zaprasza nas, abyśmy uznali, iż żyjemy dzięki Jego miłości.

Kiedy czujemy się poranieni, nieakceptowani, niekochani przez ludzi, wówczas doświadczenie miłości Boga może stać się dla nas źródłem leczenia zranień w miłości. Doświadczenie miłości Boga daje człowiekowi wolność wobec ludzi, wobec ich ograniczonej czy wręcz raniącej miłości. Człowiek nie zależy w jakiś absolutny sposób od człowieka, także wówczas, kiedy jest z nim złączony silnymi więzami emocjonalnymi.

Przykazanie: będziesz miłował Pana, Boga swego mówi, iż człowiek nie może żądać od swego bliźniego takiej zależności, jakiej domaga się od niego sam Bóg. Między ludźmi istnieje wzajemna równość. Przed Bogiem wszyscy są równi. Doświadczenie braterstwa rodzi się z przekonania, że Bóg dał człowiekowi życie i życie to należy całkowicie do Niego. Słońce świeci, deszcz pada zarówno dla dobrych, jak i dla złych. Doświadczenie zależności od Boga może stanowić ogromną siłę w sytuacji człowieka, który musi się bronić przed próbami zniewolenia go przez ludzi.

Kiedy rodzice uważają, że ich dzieci należą całkowicie do nich, kiedy mąż sądzi, że jest panem swojej żony, kiedy przyjaciel chce zawładnąć całkowicie swoim przyjacielem — wówczas łatwo dochodzi do wzajemnej manipulacji sobą, do nadużyć i niesprawiedliwości. Dzieci nie należą do rodziców w sensie absolutnym. Jest to jedno z zasadniczych praw dobrego wychowania dziecka w rodzinie. Rodzice dojrzali zdają sobie z tego sprawę i uczą swoje dzieci stopniowego korzystania z osobistej wolności. Dobre korzystanie z wolności wyznacza jeden z najważniejszych celów wychowania dziecka.

Będziesz miłował Pana, Boga swego. To właśnie doświadczenie miłości Boga daje nam niezależność wewnętrzną. Bylibyśmy bardzo wolni wobec ludzi, gdybyśmy rzeczywiście doświadczyli miłości Boga. Usiłujemy nieraz zniewalać bliźnich naszymi potrzebami emocjonalnymi właśnie dlatego, iż nie czujemy się kochani przez Boga. Prośmy w obecnej medytacji o głębokie pragnienie miłowania Boga, szukanie najpierw Jego miłości. Wszystko inne, co jest nam dane, możemy kochać z Bogiem i dzięki Bogu. To miłość Boga staje się bowiem ostatecznym źródłem każdej innej miłości.

2. Integralność w miłości Boga

Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Zauważmy, że Jezus mówi o pełnej miłości, o miłości rozumianej integralnie. Wszystko w ludzkim życiu powinno być przesiąknięte miłością. Wszystko winno być nią ogarnięte. Miłość domaga się wszystkiego, domaga się całej osobowości, całego ludzkiego życia, całego ludzkiego czasu.

Będziesz miłował Pana, Boga swego... swoim sercem... swoją duszą... swoim umysłem... swoją mocą, tzn. uznasz, że wszystkie płaszczyzny życia są przejawem nieskończonej miłości Boga. Uznasz, że nie ma w tobie nic, co nie byłoby przejawem miłości Boga.

Jezus nie mógł powiedzieć: Możesz miłować Pana Boga swego tylko swoim umysłem, lub też tylko sercem. Nakaz miłowania częścią ludzkiej osoby byłby sprzeczny sam w sobie. Próba miłowania częścią osoby prowadziłaby do rozbicia wewnętrznego. W pierwszym przykazaniu mamy do czynienia z zasadą harmonii i spójności w człowieku. Miłość domaga się integracji. Jest więc rzeczą ważną, abyśmy porządkowali, uzdrawiali poszczególne płaszczyzny naszej osobowości, aby móc je podporządkować miłości. Nasza duchowość, nasz umysł, nasze uczucia, nasza zmysłowość ma się stać miejscem przyjmowania i dawania miłości. Stąd konieczne jest prostowanie naszego myślenia, uzdrawianie naszych uczuć, porządkowanie naszej zmysłowości, aby wszystko było zintegrowane wokół miłości.

Zasada integralności, zasada spójności ujawnia się w każdej prawdziwej miłości. Jeżeli w jakimś doświadczeniu miłości brakuje tej zasady, to jednocześnie brakuje miłości rozumianej w najgłębszym znaczeniu. Zasadę integralności w miłości dobrze odsłania analiza miłości małżeńskiej. Małżonkowie pragną się posiadać całkowicie i wyłącznie. Nawet jeden fakt zdrady głęboko rani współmałżonka. Ze zdrady nie można się wytłumaczyć. Nie można za nią po prostu przeprosić. Po zdradzie konieczne jest niezwykłe wzajemne przebaczenie, aby móc przejść nad nią do porządku dziennego.

Jezus mówi o miłowaniu we wszystkich płaszczyznach: całym sercem, całą duszą, całym umysłem, ze wszystkich sił. W każdej z tych płaszczyzn chodzi także o całkowite oddanie. Słowo całym powtarza się tu kilkakrotnie. Jezus pragnie w ten sposób powiedzieć, że w miłości nie można niczego zatrzymać dla siebie. Miłość oddaje wszystko. Wszystko moje jest Twoje, a Twoje jest moje (J 16, 15) — powie Jezus o swojej więzi z Ojcem. Miłość Jezusa do uczniów wyraża się również w tym, że wszystko, co usłyszał od swojego Ojca im objawił (J 15, 15). W miłości pełnej chodzi o całkowite przenikanie się osób. Człowiek zostaje przeniknięty Bogiem, a Bóg człowiekiem.

W świetle rozważanego przykazania chciejmy podjąć rozeznanie naszej miłość do Boga. Chciejmy dostrzec, jak bardzo jest ona podzielona pomiędzy nasze ludzkie namiętności a dążenia duchowe. Jak bardzo rozdwojone jest nasze myślenie pomiędzy nieuporządkowane potrzeby, a dążenie do prawdy; jakżeż często racjonalizujemy nasze namiętności. Jakże podzielona jest także nasza zmysłowość pomiędzy jej własnymi dążeniami, a celami, które winna spełniać w rzeczywistości. Nasza zmysłowość miast służyć miłości, służy raczej uśmierzaniu naszych wewnętrznych niepokojów i lęków. Nadużywanie naszej zmysłowości: nadużywanie jedzenia, alkoholu, nadużycia seksualne, to właśnie przejaw rozdarcia wewnętrznego.

W tym kontekście chciejmy zauważyć, jak daleko nam do pełnej, doskonałej miłości. Pierwsze przykazanie może stać się lekarstwem dla osób, które zbyt łatwo szafują słowem miłość. Nasze szlachetne słowa mówione do Boga: kocham Cię, Boże, całym sercem i wszystko Ci oddaję wyrażają może bardziej nasze pragnienia i myśli, niż rzeczywistość naszego serca. I chociaż nasze słowa o miłości mogą być piękne, to jednak — jak mówi św. Ignacy — miłość bardziej zasadza się na czynach niż na słowach i myślach (por. ĆD, 230). Miłość Boga nie może być budowana na słowach i odczuciach. Zwraca nam na to uwagę sam Jezus, który mówi, iż nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie! wejdzie do Królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie (Mt 7, 21).

Pan Bóg jako pierwszy kocha nas całym sercem, całą duszą, całym umysłem, całą swoją mocą. To najpierw Jego miłość jest integralna, pełna, absolutna. Najpełniejszy dowód swej integralnej miłości do człowieka Bóg dał we Wcieleniu swego Syna. Bóg angażuje rzeczywistość stworzoną, aby objawić odwieczną, tajemniczą rzeczywistość swojej boskiej miłości do nas.

Prośmy, byśmy poznali, że przykazanie miłości całkowicie nas przekracza; przekracza nasze możliwości rozumienia i możliwości zrealizowania go w życiu. Prośmy także, byśmy zgodzili się, że o naszych ludzkich siłach nie jesteśmy zdolni do takiej miłości. Nasza bezradność wobec przykazania miłości Boga sprawia, że zaczynamy bardzo serio traktować Boga i Jego miłość. Zaczynamy serio traktować słuchanie Słowa Bożego, zaczynamy rozumieć, że bez Niego nie możemy naprawdę kochać. Sam Jezus mówi nam o tym, iż bez Niego nic dobrego uczynić nie możemy (J 15, 5).

Prośmy Boga, abyśmy spokojnie i pokornie zgodzili się na ubóstwo naszej miłości. Prośmy także, byśmy nie ulegali niepokojowi, który może wzbudzać w nas pycha, niezadowolona z takiej oceny naszej miłości do Boga. Pierwsze przykazanie staje przed nami jako zadanie; a jednocześnie stanowi wielką obietnicę. Jezus zapraszając nas do tak niezwykłej miłości, obiecuje nam, iż przy Jego łasce jest ona jednak możliwa w naszym życiu. Bóg nie wzywa nigdy człowieka do czegoś, co byłoby dla niego niemożliwe.

3. Bądźcie doskonali, jak Ojciec wasz niebieski

Próba pełnego poznania, jak Bóg nas kocha oraz jak my sami winniśmy odpowiadać miłością na miłość, rychło spełza na niczym, ponieważ dochodzimy do granic ludzkich możliwości. W pierwszym przykazaniu, które rozważamy, odbija się inny nakaz Jezusa: bądźcie doskonali, jak Ojciec wasz niebieski jest doskonały (Mt 5, 48). Przykazania te odsłaniają głębię tajemnicy Boga, w którą zanurzać się będzie człowiek przez całą wieczność. Przykazania te są zaproszeniem do kontemplacji Boga, zaproszeniem do życia wiecznego. Tę samą rzeczywistość miłości Boga przepowiada św. Paweł, kiedy mówi: ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9). Pierwsze przykazanie pozwala nam odkryć najgłębsze znaczenie i sens życia na ziemi. To, co szatan proponował Jezusowi w kuszeniu na pustyni: Popatrz na wszystkie królestwa świata: jeżeli oddasz mi pokłon, wszystko będzie twoje (por. Mt 4, 9), przedstawia tylko nieudolne małpowanie Pana Boga. To najpierw Bóg mówi do człowieka: Popatrz w moją odwieczną miłość do ciebie, jeżeli w nią uwierzysz, ona będzie należeć do ciebie. Będziesz mógł kochać tak jak Ja kocham. Bogami jesteście, mówi Pismo, a Pismo kłamać nie może (J 10, 35).

Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą — znaczy również: otworzysz się całkowicie na Boga dającego życie, otworzysz się na dobro i szczęście płynące od Niego, powierzysz Mu swój los bez żadnych zastrzeżeń, bez stawiania Mu jakichkolwiek warunków.

Człowiek nie może stawiać warunków Bogu, ponieważ On również w swej nieskończonej miłości do człowieka nie postawił mu żadnego warunku. Jego miłość jest bezwarunkowa. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. Tym bardziej więc będziemy przez Niego zachowani od karzącego gniewu, gdy teraz przez krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni — mówi św. Paweł w liście do Rzymian (Rz 5, 8–9).

Grzech człowieka nie jest ograniczeniem dla miłości Boga. Bóg nas bowiem ukochał jako grzeszników. Słabość moralna jest ograniczeniem dla człowieka w przyjmowaniu miłości Boga. Grzech w swej istocie jest zawsze dobrowolną rezygnacją z miłości Stwórcy. Wyblakłość, miernota życia, nuda egzystencjalna, frustracje, jakie przeżywa człowiek — wszystko to przychodzi jako owoc podzielonego umysłu i serca; podzielonego pomiędzy Boga i mamonę. Nie można żyć szczęśliwie nie uznając samego źródła szczęścia. Życie ludzkie nie może być dobre, jeżeli człowiek nie otwiera się na źródło samego dobra, na Boga i Jego wolę.

Jeśli człowiek nie uzna miłości Boga za naczelny cel, naczelną wartość swego życia, wówczas ubóstwi jakąś względną wartość ludzką. Odrzucając Boga człowiek jednocześnie kreuje w swym życiu jakiegoś bożka. Ale to, co staje się bożkiem człowieka, staje się jednocześnie niszczącym go demonem. Ubóstwiona ludzka rzeczywistość obraca się zawsze przeciwko człowiekowi. Każda ludzka rzeczywistość, która zostaje wyniesiona ponad Boga, staje się natychmiast wrogiem człowieka. Niszczy go i zabija. Aby to móc dostrzec, wystarczy odwołać się do prostej analizy egzystencjalnej wielu ludzkich sytuacji i zachowań.

Pieniądze, kariera, alkohol, seksualność, choć są to rzeczywistości same w sobie dobre, gdy tylko stają się wartościami nadrzędnymi, obracają się przeciwko człowiekowi i niszczą jego życie. Także miłość do człowieka, choć jest jedną z najważniejszych wartości, jeżeli zostaje ubóstwiona i postawiona na miejscu Boga, staje się źródłem ludzkiego piekła. Kiedy matka ubóstwi swoje dziecko, zniszczy je. Kiedy mąż ubóstwi żonę, wówczas zadręczy ją swoją zazdrością.

Bożkiem człowieka może stać się także jego cierpienie, poczucie krzywdy, zranienia, chęć zemsty. Istnieje jakaś demoniczna pokusa pielęgnowania swojego nieszczęścia, swojego poczucia skrzywdzenia. Oto pewien przykład. Jeden z kapelanów więziennych opowiadał mi kiedyś znamienną wypowiedź pewnego więźnia. W rozmowie z nim nalegał na niego, aby przebaczył komuś, kto go w przeszłości ciężko skrzywdził. Więzień ten skutecznie opierał się temu naleganiu. W pewnej chwili w przypływie szczerości powiedział wprost: Proszę księdza, gdybym przebaczył, straciłbym sens życia.

Nic i nikt nie może być Bogiem człowieka, jak tylko sam Stwórca, który obdarzył go życiem. Prawda ta odnosi się do każdego człowieka, niezależnie od tego czy uważa siebie za wierzącego, czy też za niewierzącego. Grzech niszczy każdego.

W zakończeniu rozmawiajmy najpierw z Matką Najświętszą, która najwierniej z ludzi wypełniła pierwsze przykazanie miłości Boga. Ona najgłębiej doświadczyła nieskończonej miłości Boga i najpełniej odpowiedziała na nią.

Rozmawiajmy także z Jezusem dziękując Mu za dar pierwszego przykazania. Jest ono Jego wielką łaską i ważnym drogowskazem życiowym. Naprowadza nas bowiem na odkrycie zasadniczego celu i sensu życia. Przykazanie to jest również zwornikiem wewnętrznej integracji ludzkiej, zwornikiem jedności w człowieku.

Wreszcie rozmawiajmy z Bogiem Ojcem prosząc Go, abyśmy przyjęli Jego Syna jako najpełniejszy znak prawdziwości tego przykazania. To właśnie Jezus Chrystus, Jego życie, nauka, a zwłaszcza Jego śmierć i Zmartwychwstanie mogą nas przekonać o nieskończonej miłości Boga Ojca. Tylko Jezus może nas przekonać, iż ta niezwykła miłość, do której nas zaprasza, jest możliwa w naszym życiu.

 

VIII. BĘDZIESZ MIŁOWAŁ BLIŹNIEGO

 

Zbliżył się także jeden z uczonych w Piśmie, który im się przysłuchiwał, gdy rozprawiali ze sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział zapytał Go: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? Jezus odpowiedział: Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych (Mk 12, 28–31).

Obraz dla obecnej medytacji: Przywołajmy w pamięci osoby, które są nam bliskie; osoby, przez które czujemy się kochani i które sami kochamy.

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić o poznanie doniosłości przykazania miłowania bliźniego. Będziemy też prosić o dostrzeżenie integralnego związku pomiędzy miłością Boga i człowieka.

1. Kto jest moim bliźnim?

Nie można odłączyć przykazania miłości bliźniego od przykazania miłości Boga. Drugie przykazanie nie istnieje samodzielnie w oddzieleniu od pierwszego. Nie ma innego przykazania większego od tych dwu. Pan Jezus z dwu przykazań czyni jedno. Serce ludzkie zostało tak stworzone, że bez drugiego człowieka nie może istnieć. Człowiek otrzymuje życie od człowieka i bez niego nie może istnieć.

Wiele naszych ludzkich działań polega na szukaniu miłości bliźniego. Istotą podobania się innym jest właśnie chęć zdobycia, przyciągnięcia ich miłości.

Będziesz miłował bliźniego swego: na drugim miejscu uznasz, że życie, dobro, szczęście zawdzięczasz człowiekowi. Uznasz, że potrzebujesz człowieka oraz, że inni potrzebują ciebie. Istnieje tutaj ścisła wzajemna zależność pomiędzy moim dobrem, które płynie z miłości innych oraz dobrem innych, które płynie z mojej miłości do nich.

Będziesz miłował bliźniego swego — to znaczy zaufasz bliźniemu, jemu powierzysz swoje życie. Równocześnie będziesz tak żył, żeby twój bliźni mógł się tobie powierzyć. Będziesz tak żył, abyś stał się godnym jego zaufania.

Będziesz miłował bliźniego swego. Zatrzymajmy się na słowie bliźni. Samo słowo bliźni ukazuje nam sens drugiego przykazania. Twój bliźni to nie ktoś obcy, ktoś daleki od ciebie. Drugi człowiek jest bliźnim, to znaczy jest twoim, należy do ciebie. Twój bliźni to ktoś bliski tobie. Jest twoim, ale nie na podstawie dokonanego wyboru. Jest twoim, ponieważ dano ci go jako dar.

Nikt z nas nie wybiera sobie ojca, matki, rodzeństwa. Rodzice nie wybierają swoich dzieci. Nikt też specjalnie nie wybiera nauczycieli, pedagogów, duszpasterzy. Także osoby, które wybieramy wprost, np. chłopak, dziewczyna, mąż, żona, przyjaciel, stają w jakiś sposób na naszej drodze życia. Nasz wybór często polega na tym, że je przyjmujemy, akceptujemy, wiążemy się z nimi określonymi więzami. Słowo bliźni doskonale określa rolę drugiego człowieka w naszym życiu i naszą rolę w życiu innych.

Kto jest moim bliźnim? — pyta Jezusa uczony w Prawie. Jezus odpowiada na to pytanie przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie. W przypowieści tej Chrystus ukazuje, iż bliźnim Samarytanina stał się człowiek, którego on sam nie wybierał, ale który został mu dany, został mu zadany. Poraniony Judejczyk stał się dla niego trudnym darem. Jezus tą przypowieścią pragnie nam powiedzieć, że bliźnim naszym jest zawsze ten, kto nas potrzebuje, kto staje nam na drodze prosząc nas o pomoc. Ale bliźnim naszym jest także ten, kogo my potrzebujemy. Potrzebujemy nie w sensie utylitarnym (możemy go wykorzystać), ale w sensie potrzeby serca.

W pojęciu twój bliźni związki rodzinne mają szczególną wagę, ponieważ praktycznie nie dadzą się one zastąpić żadnymi innymi związkami. Nie można zastąpić roli ojca, roli matki. Brak ojca lub matki staje się dotkliwą raną, po której zostają ślady na całe życie. Zdrada, porzucenie żony, męża staje się bolesnym zranieniem, które nie daje się wymazać żadnym nowym związkiem. Związki rodzinne mają szczególną wagę, gdyż w sposób szczególny wpływają na nasze życie. Będziesz miłował bliźniego swego — tzn. uznasz, że twoi bliźni dają ci życie, a ty masz dawać życie im.

W tej medytacji wejdźmy w całą historię naszych związków z bliźnimi. Przywołajmy w pamięci wszystkie osoby od czasów dzieciństwa aż do dnia dzisiejszego, które odgrywały w naszym życiu doniosłą rolę; osoby, które naznaczyły w jakiś sposób nasze życie, zostawiły w nim głębszy ślad. Możemy wypisać sobie na kartce ich imiona. W tym ćwiczeniu zwróćmy szczególną uwagę na fakt, że ludzie, którzy weszli w nasze życie, byli dla nas darem. Spotkaliśmy ich, ponieważ byli nam dani. Przyjrzę się, jaką rolę odgrywały poszczególne osoby w moim życiu. Czego oczekiwałem od nich? Zauważmy osoby, wobec których spontanicznie budzi się wdzięczność. Jakie najgłębsze nasze potrzeby i pragnienia spełniały te osoby? Zauważmy ich miłość, troskę, akceptację, ofiarność. Czy wypowiedziałem wobec tych osób moją wdzięczność? W tej medytacji podziękujmy Panu Bogu za nie. Uznajmy, iż były one dla nas wielkim darem.

Ale zauważmy także osoby, wobec których spontanicznie rodzi się w nas żal, rozgoryczenie, czy może nawet gniew. Czym te osoby nas zraniły? Co nas jeszcze boli? Czy rozmawialiśmy kiedyś z nimi na temat naszego zranienia? Czy rozpoczął się w nas proces uzdrowienia i pojednania z nimi? Co chcielibyśmy powiedzieć teraz Panu Bogu o tych trudnych relacjach?

W dalszej części ćwiczenia chciejmy zauważyć osoby, dla których my z kolei byliśmy i jesteśmy ważni. Przywołajmy je w pamięci. Możemy sobie wypisać ich imiona. Zauważmy, iż byliśmy dla tych osób darem. One nas po prostu spotkały. Czego one od nas oczekiwały lub nadal oczekują? Czy spełnialiśmy lub spełniamy ich oczekiwania? Zauważmy osoby, których oczekiwania zostały przez nas spełnione; dostrzeżmy także te osoby, które w jakiś sposób zawiedliśmy. Przywołajmy w pamięci ich rozczarowanie, ich ból. Co dzisiaj chciałbym powiedzieć tym osobom?

Chciejmy wejść w wielkie dziękczynienie Bogu za wszystkich naszych bliźnich, którzy towarzyszyli nam w życiu. Uznajmy ich za dar. Jeżeli dzisiaj czujemy się choć trochę osamotnieni, niekochani, odrzuceni, zlekceważeni, to także dlatego, iż lekceważymy dar obecności drugiego człowieka. Być może bardziej koncentrujemy się na naszych odczuciach i potrzebach, niż na osobach, które Bóg stawia na naszej drodze życia.

Pojawia się w nas nieraz jakaś wielka zachłanność uczuciowa. Ona często sprawia, że nie jesteśmy w stanie przyjąć i docenić odrobiny miłości, akceptacji, ciepła, serdeczności i uznania, które ofiarują nam nasi bliźni. Nie jesteśmy też w stanie zauważyć ludzi, którzy proszą nas o jakąś pomoc. Czasami obrażamy się na naszych bliźnich tylko dlatego, iż nie kochają nas miłością, na którą po prostu ich nie stać. Żądamy od nich miłości absolutnej, do której nie są zdolni. Trzeba nam pielęgnować i rozwijać pokorę przyjmowania skromnych znaków miłości, poświęcenia i ofiary. Trzeba też mieć pokorę ofiarowywania bliźnim naszej ubogiej miłości, na którą nas dziś stać. Być może w przyszłości, kiedy dorośniemy emocjonalnie i duchowo, będzie nas stać na większą miłość. Dziś jednak chciejmy ofiarować im to, czym dysponujemy.

W obecnej medytacji pytajmy się, czy nie lekceważymy okruszyn życzliwości, ciepła, zainteresowania, troskliwości drugiego człowieka? Czy nie stawiamy bliźnim takich żądań, których nie są w stanie spełniać? Pytajmy też siebie, czy nie towarzyszy nam chora szlachetność, która chce dawać innym to, czego nie posiada. Bliźniemu możemy ofiarować tylko to, co posiadamy. Nic więcej. Jeżeli ktoś nie kocha swojego życia, nie może pokochać życia swoich bliźnich.

2. Drugie przykazanie konsekwencją pierwszego

Przykazanie miłości bliźniego stoi na drugim miejscu, ponieważ jest konsekwencją pierwszego. Przykazanie drugie nie oznacza mniej ważne od pierwszego. Nie należy robić zawodów sportowych pomiędzy tymi dwoma przykazaniami. Drugie jest tak samo ważne jak pierwsze, choć wypływa z pierwszego. Nie da się odłączyć miłości bliźniego od miłości Boga. Miłość Boga stanowi źródło miłości człowieka. Miłość człowieka zaś jest ważnym kryterium autentycznego przeżywania miłości Boga.

Jeżeli ktoś nie kocha bliźnich, których widzi, nie może kochać Boga, którego nie widzi. Zachowanie drugiego przykazania wyznaczy kryterium autentyczności życia pierwszym. Gdyby drugie znaczyło mniej ważne, to wówczas istniałaby pokusa odłączenia drugiego przykazania od pierwszego. Jeżeli natomiast odłączymy miłość do człowieka od miłości do Boga, to tym podważymy spójność — integralność całego przykazania. Jeżeli ktoś mówi: Miłuję Boga, a brata swego nienawidzi, jest kłamcą — mówi św. Jan. Albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4, 20). Prośmy w obecnej medytacji, abyśmy w naszym życiu dostrzegali potrzebę łączenia miłości Boga z miłością człowieka.

W hierarchii wartości przykazanie miłości Boga zawsze jest pierwsze. Biorąc jednak pod uwagę chronologię naszego doświadczenia ludzkiego, najpierw doświadczamy miłości bliźniego. Poprzedza ona doświadczenie miłości Boga. Najpierw doświadczamy miłości ludzkiej: miłości rodziców, rodzeństwa, miłości naszych przyjaciół. Następnie poprzez analogię, z okruchów ludzkiej miłości, budujemy dopiero doświadczenie miłości Boga. Miłość ludzka otwiera zasadniczą drogę do Boga. To właśnie poprzez wzajemną miłość prowadzimy siebie nawzajem do Boga. Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeżeli wzajemnie miłować się będziecie (J 13, 35).

Miłość daje nam do ręki istotne narzędzie ewangelizacji. Jeżeli chcemy, aby nasze słowa były skuteczne, za słowami musi iść życie — świadectwo miłości. Człowiek swoją miłością naprowadza bliźniego na miłość Boga. To właśnie jest najistotniejsze w ewangelizacji. Programy duszpasterskie, metody ewangelizacji, instytucje, dzieła, fundacje mają sens tylko wówczas, kiedy stoi za nimi świadectwo miłości. Św. Paweł daje temu wyraz w pięknym hymnie o miłości: Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał (1 Kor 13, 1–3). Wszystko, czym się posługujemy w ewangelizacji, ma stać się narzędziem miłości. Nie należy pomniejszać programów, dzieł, instytucji, przepisów, reguł, ale umieścić je w kontekście miłości. One mają być darem miłości, mają być narzędziem miłości.

Doświadczenie miłości Boga buduje na doświadczeniu miłości ludzkiej. Bóg pragnąc objawić swoją miłość, odwołuje się do pojęć z relacji międzyludzkich. Nie ma jakichś szczególnych pojęć dla wyrażenia miłości Boga. Wszystkie pojęcia, którymi opisujemy miłość Boga, są zaczerpnięte z miłości ludzkiej. Mówimy, iż Bóg nas kocha jak ojciec i matka, jak oblubieniec i małżonek, jak przyjaciel, jak pasterz itd. I chociaż miłość międzyludzka jest wprawdzie punktem wyjścia dla opisania odwiecznej miłości Boga, to jednak doczesna miłość nie może być ostatecznym źródłem miłości. Przykazanie miłości bliźniego zostaje podane jako drugie, ponieważ naprowadza nas na źródło wszelkiej miłości: naprowadza nas na Boga. To właśnie Bóg jest źródłem miłości bliźniego. Nie możemy kochać bliźniego, jeżeli nie pozwalamy się kochać przez Boga.

Jeżeli ktoś nie otwiera się na Boga, a jednocześnie usiłuje dawać bliźnim swoją ludzką miłość, stosunkowo szybko stanie się dwuznaczny w swoim działaniu. Będzie zachowywał się jak Judasz, który rozdawał wprawdzie pieniądze ubogim, ale jednocześnie sam podkradał z trzosa, do którego je wkładano. Jezus przestrzega: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem (J 10, 1). Bramą do owczarni, bramą do służenia bliźnim jest Chrystus. Chcąc posługiwać bliźnim, trzeba przyjąć Chrystusa, trzeba przejść przez Niego. Jeżeli będziemy próbowali realizować drugie przykazanie, nie mając oparcia w pierwszym, natychmiast staniemy się dwuznaczni w naszej miłości. Będziemy podkradać ludzkie uczucia, będziemy szukać najpierw własnego uznania, akceptacji itp. Prowadząc apostolską działalność będziemy bardziej wiązać ludzi z sobą niż z Bogiem. To, co należy się Panu Bogu, będziemy zabierać dla siebie. Jeżeli człowiek nie opiera się mocno na Bogu, łatwo może manipulować swoimi bliźnimi. Będzie traktował ich jak narzędzia. Matka, która nie ma mocnego oparcia w mężu, może łatwo manipulować swoimi dziećmi. Może kochać je w sposób zaborczy. Brak oparcia w miłości Boga sprawia, że nasi bliźni narażeni są na nasze manipulacje. Im głębsze i silniejsze będą więzi z bliźnimi, tym bardziej będą one narażone na niebezpieczeństwo manipulacji.

3. Miłość daje wolność

Tam gdzie nie ma pełnej wolności, tam też nie ma pełnej miłości. Syn marnotrawny mógł odejść z domu ojca właśnie dlatego, że ojciec go kochał. Piekło jest rzeczywistością konieczną właśnie dlatego, że Bóg obdarzył człowieka wolnością. Bóg daje wolność, ponieważ miłość zawsze daje wolność. Tam gdzie ogranicza się wolność, tam miłość wchodzi na drogę manipulacji.

A oto ważne ćwiczenie w tej medytacji. Zobaczmy, w jaki sposób byliśmy manipulowani przez innych. W mniejszym czy większym stopniu wszyscy podlegaliśmy pewnym manipulacjom; raz manipulacja ta bywa bardzo subtelna, delikatna, innym razem bywa szyta grubymi nićmi. Sposoby manipulacji ludzką wolnością mogą być bardzo różne, np. można manipulować człowiekiem odwołując się do jego nieświadomości, lęku, zagrożenia, poczucia winy, chorych ambicji, kruchości emocjonalnej itp. Manipulacje drugim człowiekiem są zawsze w jakiś sposób żerowaniem na jego kruchości, delikatności i biedzie.

Często dochodzi do manipulacji w relacji, w której jedna ze stron posiada jakąś formę przewagi; przewagę siły, dojrzałości, funkcji, wieku, posiadania materialnego itp. Wychowawca i wychowanek, rodzic i dziecko, lekarz i pacjent, bogaty i biedny, przełożony i podwładny, profesor i student — są to relacje, w których łatwo może dochodzić do manipulacji. Może najczęstszymi ofiarami różnego rodzaju manipulacji są dzieci. Wiele chwytów, którymi rodzice lub wychowawcy posługują się w odniesieniu do dzieci są nierzadko pewnymi formami manipulacji. Szczególnie bolesną formą manipulacji dzieckiem jest odwołanie się do jego poczucia zagrożenia i lęku przed odrzuceniem; np. jeżeli będziesz niegrzeczny, to mama nie będzie cię kochać; jeżeli będziesz nieposłuszny, mama się rozchoruje itp.

Zauważmy, że manipulacje innych bardzo nas bolą. Tam gdzie istnieje manipulacja, brak jest spontaniczności, radości. Z manipulacją wiąże się przygnębienie, smutek. Manipulacja stanowi bowiem istotne zagrożenie dla naszej wolności. Uświadomienie sobie faktu bycia manipulowanym jest bardzo ważne, aby móc samemu uniknąć takiego sposobu oddziaływania na innych. Dzieci często manipulują rodzicami, ale tylko dlatego, iż uprzednio rodzice usiłowali manipulować dziećmi.

W obecnej medytacji będziemy prosić Boga, abyśmy odkryli pokusę ulegania manipulacjom innych ludzi oraz naszą pokusę manipulowania bliźnimi. Sięgając najpierw do historii mojego życia zauważę, kto usiłował mną manipulować i w jaki sposób? Zwrócę uwagę w sposób szczególny na najbardziej rażące formy manipulacji moją wolnością i moją osobą. W manipulacji nie ma prawdziwej troski o bliźniego, lecz tylko podporządkowanie go swojej woli oraz usiłowanie dominowania nad nim.

W każdej miłości międzyludzkiej musi być obecna podstawowa równość i braterstwo. Przed Bogiem wszyscy jesteśmy równi. Różnica spełnianych ról nie niweczy bynajmniej równości wynikającej z faktu, iż wszyscy mamy tego samego Ojca w niebie. I chociaż istnieje zasadnicza różnica pomiędzy rolą i funkcją przełożonego i podwładnego, wychowawcy i wychowanka, rodzica i dziecka, to jednak obie strony mają te same podstawowe niezbywalne prawa i te same podstawowe niezbywalne obowiązki. O podstawowej równości pomiędzy ludźmi mówi także Jezus: Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus (Mt 23, 8–10).

W zakończeniu medytacji rozmawiajmy z Jezusem jako jedynym naszym Mistrzem, Nauczycielem; rozmawiajmy z Bogiem Ojcem jako jedynym naszym Prawdziwym Ojcem, do którego wszyscy należymy. Prośmy o pokorę wobec ludzi, od których w jakiejś formie zależymy; prośmy także o wielką wolność wewnętrzną, która pozwoli nam sprawiedliwie bronić się przed niesłusznymi manipulacjami. Prośmy też, abyśmy byli świadomi zarówno naszych własnych praw, jak i praw ludzi, którzy od nas zależą. Prośmy o głębokie doświadczenie wiary, że wszyscy należymy do Ojca niebieskiego.

 

IX. BĘDZIESZ MIŁOWAŁ SIEBIE SAMEGO

 

Zbliżył się także jeden z uczonych w Piśmie, który im się przysłuchiwał, gdy rozprawiali ze sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział zapytał Go: Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań? Jezus odpowiedział: Pierwsze jest: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych (Mk 12, 28–31).

Obraz dla obecnej medytacji: Przypatrzmy się naszej podobiźnie na zdjęciu. Możemy spojrzeć na siebie w lustrze. Chciejmy sobie jednocześnie uświadomić fakt naszego istnienia. Pomyślmy też, że nasze istnienie jest darem Boga.

Prośba o owoc rozmyślania: Prośmy, abyśmy uznali miłość siebie samego jako ważne przykazanie. Prośmy także o poznanie, czego najbardziej w sobie nie akceptujemy i co nas najbardziej koncentruje na nas samych.

1. Miłość siebie samego miarą miłości bliźniego

Drugie przykazanie nakazuje nie tylko miłowanie bliźniego, ale także miłowanie siebie samego. Miłość siebie samego jest tak samo ważnym przykazaniem jak miłość bliźniego. Jezus uczynił z miłości siebie samego miarę miłości bliźniego. Stąd też waga miłości siebie, zawartej w pierwszym przykazaniu. Nie możemy pokochać bliźniego, jeśli najpierw nie pokochamy siebie samych.

P. van Breemen stwierdza, iż prawdziwa miłość siebie jest jedną z najtrudniejszych umiejętności w życiu człowieka. Doświadczenie pokazuje, jak niewielu otacza nas ludzi, którzy umieją kochać siebie miłością bezinteresowną, miłością ofiarną i wymagającą. Wielu ludziom mówienie o miłości siebie samego wydaje się czymś podejrzanym. Często sądzi się, iż Jezus wzywa przede wszystkim do nienawiści siebie samego. Na potwierdzenie takiego sposobu myślenia przytacza się słowa: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24).

Ale jak należy rozumieć zaparcie się siebie? Z pewnością nie można utożsamiać go z nienawiścią do własnej osoby. Miłość siebie samego wypływa ze stwórczego aktu Boga. Ponieważ jestem dzieckiem Boga, jestem zrodzony z miłości i przeznaczony do miłości. Moje życie zasługuje na miłość, także na moją własną miłość. To, co pochodzi z miłości jako ze swego źródła, winno być objęte miłością. Zapieranie się siebie samego dotyczy zaś tego, co niszczy nasze życie: naszych namiętności i grzechów. Prawdziwa miłość siebie polega najpierw na pełnej akceptacji swojego życia takim, jakie ono jest w danej chwili, bez niechęci, bez zgorzknienia i rezygnacji.

Mówimy często o dobroci i cierpliwości wobec bliźnich. Aby móc przyjąć tę postawę wobec innych, dobroć i cierpliwość trzeba najpierw okazać sobie samemu. Kiedy nie kochamy siebie, nie umiemy też otwierać się na miłość innych; zbyt szybko podejrzewamy ich o brak miłości i o odrzucenie. Ponieważ wątpimy w wartość naszego życia, odbieramy nieraz innych jako zagrożenie. Kiedy wobec nas inni są chwaleni, my czujemy się wówczas zagrożeni. Łatwo rodzi się w nas uczucie zazdrości, z którym nie umiemy sobie radzić. Negatywny obraz siebie nie pozwala nam zbliżać się do innych i przyjmować ich miłości w sposób naturalny.

Miłość siebie jest konsekwencją życia przykazaniem miłości Boga. Jeżeli człowiek czuje się kochanym przez Boga, jeżeli usiłuje odpowiadać Bogu miłością na miłość, to takie doświadczenie owocuje miłością samego siebie. Miłość siebie samego, podobnie jak miłość bliźniego stanowi jednak drugie przykazanie i wypływa z pierwszego. Tylko w perspektywie pierwszego przykazania, czyli w perspektywie miłości Boga, ma ona sens i uzasadnienie.

Sięgnijmy do całej historii naszego życia, szczególnie zaś do okresu dojrzewania, kiedy to w sposób świadomy uczymy się akceptacji swojego życia. Zadajmy sobie pytanie: Co mi się we mnie nie podobało? Czego nie akceptowałem w moim życiu? Co odrzucałem: wygląd mojego ciała, poziom mojej inteligencji, mój charakter, wyniki w nauce, moją seksualność? Co dzisiaj jeszcze nie podoba mi się we mnie? Czego ciągle jeszcze w sobie nie akceptuję? Co chciałbym w sobie zmienić?

Zauważmy, iż to czego w sobie nie akceptujemy, koncentruje naszą uwagę, pochłania nasze życiowe energie; sprawia, iż skupiamy się przede wszystkim na tym, czego nam brakuje. Z drugiej jednak strony zauważmy, że niektóre braki zaakceptowaliśmy już w naszym życiu. Być może każdy z nas zgodził się na pewne rysy swojego charakteru, pewne życiowe niepowodzenia, problemy. Chciejmy podziękować Panu Bogu za to, co zostało już przez nas przyjęte, zaakceptowane. Dostrzeżmy jednocześnie rodzącą się w nas wolność wewnętrzną. Akceptacja siebie w swej istocie polega właśnie na wolności wobec siebie samego, wobec wszystkiego, co posiadamy i kim jesteśmy. Zamiast dręczyć się brakami, możemy korzystać z darów, które już posiadamy.

Akceptacja siebie jest możliwa tylko wówczas, kiedy widzimy jasno granice naszych ludzkich możliwości, granice naszej odporności psychicznej, odporności emocjonalnej, naszą wrażliwość, słabości, ludzkie ubóstwo. Miłość siebie może być budowana tylko na prawdzie. Nieakceptacja siebie w swej istocie jest buntem przeciwko sobie, jest próbą zaprzeczenia naturalnym granicom, jakie posiadamy.

Kiedy nie kochamy siebie, wówczas rozwija się w nas przesadny lęk przed dostrzeganiem naszych błędów i braków. Nie jesteśmy w stanie stawić im czoła, a tym bardziej wyznać ich przed sobą i przed bliźnimi. Sądzimy bowiem fałszywie, że przyznanie się do własnej kruchości mogłoby spowodować jeszcze większe odrzucenie nas przez innych. Zamykamy się więc i kryjemy ze swoimi słabościami; maskujemy je przed sobą, przed Bogiem i przed ludźmi. Ten właśnie lęk o siebie jest źródłem izolacji, samotności, podejrzliwości i agresji wobec innych. Miłość siebie samego, akceptacja siebie uczy nas prawdziwej wolności wewnętrznej: wolności wobec bliźnich i wolności wobec siebie.

2. Przyjęcie swojego życia jako daru miłości Boga

Bóg nie kocha człowieka za to, kim jest, ale tylko dlatego, że go stworzył. Jego miłość jest czystym darem. Bóg nie oczekuje od nas niczego, poza przyjęciem Jego bezinteresownej miłości. On akceptuje człowieka w jego aktualnej rzeczywistości ze wszystkimi ograniczeniami, słabościami, zranieniami.

Miłość Boga do człowieka posiada charakter stwórczy. Jeżeli miłość człowieka do człowieka wyzwala w nim to, co jest najlepsze, to miłość Boga stwarza człowieka: A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre (Rdz 2, 31). Tę afirmację stworzenia Księga Rodzaju odnosi nie tylko do człowieka w ogóle, ale także do każdego konkretnego ludzkiego życia. Bóg uczynił nasze życie dobrym; jednak bycie dobrym wcale nie oznacza bycia dojrzałym, ukończonym. Nasze życie staje przed nami jako zadanie do wypełnienia; jest jak ziarno wrzucone w ziemię, które — aby wydawać owoce — musi wzrastać. Wzrastanie zaś rozpoczyna się od umierania dla tego, co w nas jest stare, chore, nieuporządkowane.

Akceptacja swojego życia, miłość do siebie wiąże się z rezygnacją bycia jak Bóg. W buncie przeciwko swoim ludzkim ograniczeniom zawiera się bowiem pokusa dążenia do boskości o własnych siłach. U podłoża tej podstawowej nieakceptacji siebie i swego życia leży zakwestionowanie naszej zależności od Boga.

Miłość do siebie — wbrew temu, jak bywa ona rozumiana — nie polega na rezygnacji, na bierności wobec życia. Akceptacja swego życia zakłada decyzję twórczości życiowej, decyzję przekraczania ludzkich ograniczeń. Miłość siebie domaga się nawrócenia. Jeżeli w akceptacji nie byłoby zamiaru wzrostu, nawrócenia, wówczas byłaby to jedynie rezygnacja, która stawałaby się źródłem swoistej wegetacji życiowej.

Miłość siebie samego zakłada bezwarunkowe przyjęcie swojego życia jako daru Boga. Miłość nie stawia warunków. Także miłość siebie nie może łączyć się ze stawianiem sobie warunków. Stąd też miłość siebie samego jest możliwa od zaraz. Stawianie sobie warunków: pokocham swoje życie, jeżeli.... sprawia, że miłość do siebie staje się praktycznie niemożliwa. Miłość, która stawia warunki, przestaje być jednocześnie miłością, przechodzi w jedną z form manipulacji. Człowiek może manipulować nie tylko innymi, ale także i własnym życiem.

Granica między tym, czego człowiek nie może, a tym czego nie chce, jest zwykle bardzo cienka. Często niewiele możemy w naszym życiu tylko dlatego, iż naprawdę niewiele chcemy. Ludzkie możliwości znacznie się powiększają, jeżeli powiększają się ludzkie pragnienia, jeżeli rośnie dobra wiara w siebie. Akceptacja swojego życia, miłość do swojego życia będzie możliwa, jeżeli jej naprawdę zapragniemy i uwierzymy w nią.

Z naszą nieakceptacją siebie, z naszymi trudnościami miłowania swojego życia, nie zostajemy przecież sami. Przyjmując z pokorą nieumiejętność akceptacji, trzeba nam jednocześnie prosić Pana Boga, aby objawił nam prawdę o tym, że nasze życie jest Jego darem, którego nie wolno nam lekceważyć i odrzucać. Świadomość, iż życie jest darem Boga, łagodzi nasz bunt wewnętrzny.

A oto kolejne ważne ćwiczenie w obecnej medytacji. Chciejmy przywołać w pamięci na chwilę wszystkie nasze braki, ułomności, słabości, ograniczenia, grzechy. Wszystko to, co wydaje nam się najgorsze i najbardziej wstydliwe; coś, czego jeszcze być może nie wypowiedzieliśmy przed nikim. Mając w pamięci te wszystkie okropne rzeczy chciejmy poczuć się kochani, przyjęci, akceptowani przez Boga. Prośmy o to, abyśmy doświadczyli łaskawego, życzliwego spojrzenia Boga. Nieakceptacja siebie, szczególnie wówczas, kiedy przybiera większe rozmiary, staje się swoistym wstydem przed sobą i przed innymi. Obawiamy się, że inni, którzy nas kochają, wstydzą się nas. Bóg się nas nie wstydzi. Bóg — o ile tak możemy powiedzieć po ludzku — jest dumny ze swojego dzieła, jest dumny z nas: A Bóg widział, że wszystko, co uczynił było bardzo dobre.

3. Miłość siebie na równi z miłością bliźniego

Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Przykazanie miłości siebie samego zaprasza nas, abyśmy siebie traktowali na równi z innymi. Przykazanie to mówi nam: zrób dla siebie to, co chcesz zrobić dla innych. Akceptując siebie sprawiamy naszym bliskim największy prezent. Kochając siebie, będziemy bowiem w stanie także ich kochać; będziemy dla nich mocnym oparciem; będziemy w stanie pokojowo rozwiązywać rodzące się konflikty i nieporozumienia.

Trzeba się strzec chorej szlachetności, która każe twierdzić, że innym wszystko się należy, a mnie nic. Ta źle rozumiana szlachetność każe nam nieustannie wszystko oddawać bliźnim, zaniedbując siebie samych. Jeżeli nie umielibyśmy sobie ofiarować miłości, nie bylibyśmy w stanie ofiarować jej także naszym bliskim. Jeżeli nie potrafilibyśmy sobie samym ofiarować prostego ludzkiego miłosierdzia i współczucia, nie bylibyśmy zdolni ofiarować go także naszym najbliższym.

Ta źle rozumiana szlachetność wobec innych, która każe przekreślać siebie, ma w sobie wiele dwuznaczności. Za nią kryje się bowiem chęć zasłużenia sobie na zainteresowanie i miłość bliźnich; jeżeli pomimo poświęcenia i ofiary nie otrzymuje się spodziewanej gratyfikacji, rodzi się wówczas postawa pełna pretensji i żalu. Pretensje te bywają nieraz dławione aż do dnia, w którym puszczą nerwy. Wówczas, podobnie jak to zdarzyło się synowi pierworodnemu z przypowieści o synu marnotrawnym, wyrzucamy z siebie cały nagromadzony żal: Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi (Łk 15, 29). Z pretensjami łączą się także potępienie i żal do innych: Skoro jednak wrócił ten twój syn, który roztrwonił majątek z nierządnicami, kazałeś dla niego zabić utuczone cielę (Łk 15, 27). Oto jak kończy się ludzka szlachetność, która niczego nie szuka dla siebie, ale zawsze wszystko poświęca dla innych. Człowiek, który nie kocha swojego życia, nie potrafi być bezinteresownym. Jest niezdolny do tego, by dać cokolwiek bliźniemu za darmo.

Stąd nasuwa się wniosek: zróbmy najpierw dla siebie to, co chcemy zrobić dla innych. Ofiarujmy sobie to, co chcemy ofiarować bliźniemu. W tym kontekście pytajmy się, na ile troszczymy się o nasze własne życie? Czy istnieje w naszym życiu równowaga pomiędzy dobrze rozumianą miłością siebie i miłością bliźniego? Czy nie kierujemy się źle rozumianą szlachetnością, która odmawia sobie wszystkiego, ale jednocześnie pielęgnuje uczucia żalu do innych? Czy nie mam żalu, pretensji do innych za to, iż nie doceniają mojego wysiłku, mojej pracy, mojego poświęcenia, mojego zaangażowania?

4. Żyje we mnie Chrystus

Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Słowa te są wprawdzie cytatem ze Starego Testamentu, ale przytacza je sam Chrystus. W ten sposób Jezus przykazanie ze Starego Testamentu przenosi do Nowego.

Przykazanie miłowania siebie nie zawiera w sobie cienia egoizmu. Nie jest też ono wyrazem jakiejś małoduszności człowieka. W autentycznej miłości siebie dokonuje się utożsamienie miłości siebie z miłością do Chrystusa. Piękne świadectwo takiego właśnie utożsamienia miłości siebie i miłości Chrystusa daje nam św. Paweł, który mówi o sobie: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). To, co uczeń Chrystusa robi dla siebie, robi jednocześnie dla swojego Mistrza, dla Chrystusa. A to, co robi dla swojego Pana, robi jednocześnie dla siebie. Chrystus identyfikuje się z każdym człowiekiem, zwłaszcza z człowiekiem biednym i ubogim, potrzebującym miłosierdzia i pomocy.

Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25, 40). Zanim zaczniemy służyć ubogim i biednym, najpierw siebie uznajmy za takich. Trzeba najpierw sobie poświęcić wiele uwagi, czasu, energii, ofiary, aby nasza miłość do ubogich była choćby w najmniejszym stopniu bezinteresowna. Uznając się za jednego z tych najmniejszych, mamy prawo zająć się własnym ubóstwem, własną biedą, własną kruchością i do siebie najpierw zastosować słowa Jezusa: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, Mnieście uczynili.

5. Nie ma większego przykazania od tych dwóch

Nie ma większego przykazania od tych dwóch — mówi Jezus. Dwa przykazania nazywa jednym. W ten sposób łączy przykazanie miłości Boga z przykazaniem miłości bliźniego. Te dwa przykazania w zasadzie wystarczyłyby do życia duchowego. Gdybyśmy umieli wcielić je w życie, niepotrzebne byłyby inne przykazania. Św Augustyn mówi: Miłuj i czyń co chcesz. Ale ponieważ nasza miłość jest bardzo uboga, poraniona, stąd też potrzebujemy innych przykazań. Jednakże wszystkie nakazy, przepisy, przykazania służą jedynie interpretacji pierwszego z nich: przykazania miłości. Przykazanie i prawo dają nam gwarancję dobrego rozumienia pierwszego przykazania — przykazania miłości.

Jeżeli jakieś przykazania, reguły i przepisy nie byłyby praktyczną wykładnią miłości, stałaby się pustym prawem. Każde prawo obróci się przeciwko człowiekowi, jeżeli zabraknie w nim przykazania miłości. Nasza religijność byłaby zniekształcona, gdyby zabrakło w niej miłości Boga i bliźniego; łatwo przekształciłaby się w zbiór rytów religijnych, w zbiór zwyczajów i przepisów moralnych, które trzeba zachować.

Kończymy rozważania na temat pierwszego przykazania. Pytajmy się więc, na ile nim żyjemy? Czy uświadamiamy sobie jego wagę w naszym życiu? Czy spowiadamy się z grzechów przeciwko niemu? Czy przeżywamy pierwsze przykazanie jako fundament innych przykazań? Czy mamy świadomość, że wszystkie inne przykazania, przepisy, nakazy, zakazy wypływają z tego pierwszego? Pierwsze przykazanie wprowadzone w praktykę upraszcza bardzo życie duchowe. Dla wielu osób duchowość chrześcijańska wydaje się być skomplikowanym i złożonym zbiorem wielu różnych treści, informacji, metod. Wielu gubi się w tej wielości. Syntezą życia duchowego może stać się właśnie przykazanie miłości Boga i bliźniego. Prośmy zatem, byśmy także w tych rekolekcjach umieli przebić się przez gąszcz treści odwołując się do sedna życia duchowego: do przykazania miłości.

 

X. FASCYNACJA GRZECHEM

 

wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu? Niewiasta odpowiedziała wężowi: Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli. Wtedy rzekł wąż do niewiasty: Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski (Rdz 3, 1–7).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawmy sobie wygnanie z raju pierwszych rodziców. Możemy posłużyć się np. obrazem wygnania z raju Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej lub innym znanym nam obrazem.

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić o głębokie poznanie istoty grzechu. Będziemy też prosić o doświadczenie bezradności w naszych namiętnościach i pokusach, byśmy w ten sposób mogli pełniej i głębiej otworzyć się na pomoc łaski.

1. Geniusz przewrotnej inteligencji u początków grzechu

W opisie grzechu Adama zły duch wypowiada dwa zdania. Egzegeci podkreślają, że pierwsze z nich jest genialne w swej przebiegłości. Geniusz przewrotności tego zdania polega na doskonale zamaskowanych celach i intencjach złego ducha. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że szatan pyta o informację: Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie ze wszystkich drzew tego ogrodu? Zasadniczym błędem pierwszego człowieka i naszym jest wchodzenie w dialog ze złem.

Szatan zadając pytanie Ewie sprawia wrażenie jakoby występował w roli obrońcy Boga. Zdaje się mówić: przecież Pan Bóg nie jest nielogiczny; skoro sam stworzył cały ogród, jak teraz mógłby zakazać zrywania owocu ze wszystkich drzew tego ogrodu. Geniusz przewrotności szatana polega właśnie na tym, iż występując w roli obrońcy Boga, dąży jednocześnie do oskarżenia Go przed człowiekiem i oddzielenia człowieka od Stwórcy.

Ewa popełnia zasadniczy błąd odpowiadając wężowi. Ona również wyjaśniając pokrętne informacje szatana zdaje się po swojemu bronić Boga. Tłumaczy szatanowi: Tak, to prawda, Bóg nie jest nielogiczny. Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu Bóg powiedział, że nie wolno nam z niego jeść, a nawet go dotykać, abyśmy nie pomarli.

Bóg nie potrzebuje obrony szatana, ani też obrony człowieka w dialogu ze złym duchem. Nierzadko występujemy w roli obrońców Pana Boga wchodząc w kłamstwa i kompromisy, które stają się później przyczyną naszego upadku. Pierwszym naszym zadaniem jest bronienie siebie samych przed kłamstwem własnych namiętności. To właśnie obrona Boga przed szatanem wprowadziła pierwszego człowieka w logikę kłamstwa. Kłamstwo rodzi kłamstwo. Pan Bóg powiedział: nie wolno jeść z drzewa zakazanego, ale nie powiedział, iż nie wolno go dotykać. Nie wolno dotykać jest dodatkiem człowieka i jest czczym kłamstwem.

W dialogu człowieka ze złem i ze złym odkrywamy pewien bardzo ważny mechanizm, który istnieje w każdej pokusie. Z jednej strony zakazana rzeczywistość grzechu znajduje się w centrum ogrodu, w centrum życia, w centrum ludzkich pragnień, myśli i dążeń. Człowiek całą swoją istotą, wszystkimi płaszczyznami swojej ludzkiej osobowości dąży do spełnienia tej namiętności. Z drugiej strony w sposób bolesny doświadcza, że tej rzeczywistości nie wolno mu nawet dotknąć. W ten sposób tworzy się rozbijający człowieka i wpychający go w nerwicę mechanizm namiętności i grzechu. Poddanie się namiętności rozbija człowieka; rozbija duchowo i psychicznie. Człowiek żyjący w namiętności rozdarty jest pomiędzy niemożliwym do spełnienia pożądaniem a absolutnym zakazem dotykania zakazanego owocu.

Zauważmy, iż wszystko, co w grzechu stanowi przedmiot pożądania samo w sobie jest bardzo dobre. Jest bowiem darem Boga. Pieniądze, alkohol, władza, przyjemność, seksualność, kariera, ambicja — są to wszystko rzeczywistości same w sobie dobre i — używane zgodnie z wolą Pana Boga — służą dobru człowieka, ponieważ są darem Stwórcy. Istota zła w korzystaniu z tych wartości polega na ich absolutyzowaniu i wynoszeniu ich ponad Boga. To, co jest wartością względną, w grzechu staje się wartością nadrzędną, staje się dobrem absolutnym. W grzechu człowiek podporządkowuje wszystko tej jednej względnej wartości.

To nieprawda, że nie wolno dotykać wartości względnych. Wolno ich dotykać i wolno z nich korzystać, ale zgodnie z zamiarem Boga. Posługiwanie się tymi wartościami jest najczęściej pewną koniecznością życiową. Korzystając z nich trzeba jednak mieć świadomość, iż są one darem Pana Boga. Istota grzechu polega na zniewoleniu wartościami względnymi.

Odwołajmy się do doświadczenia namiętności i grzechów popełnionych pod jej wpływem i zobaczmy rozdzierający nas mechanizm. Zauważmy, jak wszystkie nasze myśli, pragnienia, odczucia krążyły wokół zakazanej rzeczywistości. W uzależnieniu alkoholowym, narkotycznym, w silnej namiętności zmysłowej i w każdym innym uzależnieniu nałogowym wszystkie myśli, pragnienia krążą wokół zakazanej rzeczy. Ona staje w środku ogrodu, w środku życia. Podobnie dzieje się w przypadku każdej innej namiętności. Poddany namiętności człowiek doświadcza nieustannie jakiegoś emocjonalnego ssania, które nie pozwala mu myśleć o czymś innym, jak tylko o zakazanym owocu. Całą swoją energią życiową, wszystkimi pragnieniami krąży wokół zakazanej rzeczywistości.

Zobaczmy też ów wielki lęk przed dotykaniem zakazanej rzeczywistości. Rodzi się wówczas uraz do niej. Np. w Polsce istnieje wielkie nadużywanie alkoholu, które niszczy życie wielu osób, rozbija rodziny, degraduje społeczeństwo. Stąd wielu osobom sam alkohol wydaje się być złem. Inny przykład. Ludzka seksualność jest Bożym darem służącym doświadczeniu miłości ludzkiej i przekazywaniu życia. Ale kiedy seksualność odgrodzi się od miłości i życia i złączy się z lękiem i nienawiścią, staje się ona siłą destrukcyjną. Dzisiejsza cywilizacja, która proponuje prymitywne nadużywanie seksualności, stworzyła w wielu ludziach swoisty uraz seksualny. Seksualność jako taka wielu ludziom kojarzy się ze złem i niemoralnością. Słysząc słowo grzech myślą przede wszystkim o grzechu seksualnym.

Po ludzku rzecz biorąc, nie ma wyjścia z tego rozdarcia pomiędzy pożądaniem a urazem. Nie da się bowiem zaspokoić namiętności przez uleganie jej. Nie da się też wyjść z urazu usiłując uciec od rzeczywistości zakazanej, aby jej nie dotykać. Jedynym wyjściem z krążenia od fascynacji do urazu jest przekraczanie zarówno namiętności jak i lęku. Zarówno namiętność jak i uraz można pokonać tylko poprzez zdobywanie coraz większej wolności wobec wszystkich rzeczy stworzonych.

Pierwsze zdanie złego ducha dialogu z Ewą jest genialne w swej przebiegłości. Natomiast drugie zdanie to zwyczajne kłamstwo. Bóg mówi: Nie wolno wam jeść z niego... abyście nie pomarli. Zły duch natomiast mówi: Na pewno nie umrzecie, ale wie Bóg, że jeśli spożyjecie owoc z tego drzewa otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło.

Przewrotność szatana przejawia się w tym, iż najpierw występuje w roli obrońcy Boga, a następnie jako Jego oskarżyciel. Podobnie postępuje w stosunku do człowieka. Najpierw zdaje się bronić człowieka i jego wolności, ale tylko po to, by po grzechu przemienić się w oskarżyciela.

Zły duch bowiem ze swej istoty jest właśnie oskarżycielem. Diabeł znaczy oskarżyciel3. Zniekształcenie obrazu Boga w swej istocie polega właśnie na przybraniu przez człowieka postawy oskarżania Boga. Szatan zdaje się mówić człowiekowi: Bóg wam zazdrości. On się was boi. On nie chce waszego dobra. Tak naprawdę Bóg was nie kocha. Takie oskarżenie Boga ukrywa się w każdej pokusie. Każde kuszenie zniekształca obraz Boga w człowieku. Rozdarci pomiędzy własnym pożądaniem a urazem, jesteśmy skłonni nieraz oskarżać Boga, iż stawia nas w sytuacji wiecznego nienasycenia, wiecznego nieszczęścia. Prośmy w tej medytacji o mądrość serca, dzięki której będziemy w stanie zdemaskować kłamstwo każdej naszej namiętności, kłamstwo pokusy i grzechu.

2. Bezradność człowieka w namiętności i w pokusie

Kiedy człowiek wejdzie w logikę pokusy, wówczas wszystkie sfery ludzkiej osoby przenikają dążenia namiętności. Człowiek żyje i oddycha nią. To dogłębne przeniknięcie pokusą doskonale ukazuje Autor natchniony: Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu, i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy.

Niewiasta w pokusie doświadczyła nowego poznania. Pokusa ukazuje grzech jako źródło poznania, źródło mądrości. Poznanie w pokusie otwiera oczy. Ewa spostrzegła to, czego wcześniej nie widziała. Jej olśnienie jest jednak wielkim zaślepieniem. Nierzadko przeżywamy zaślepienie pożądaniem zmysłowym jako wielkie oświecenie, jako zdobywanie doświadczenia i mądrości życiowej. Dopiero sam grzech demaskuje światłość zapowiadaną przez pokusę.

Co spostrzegła niewiasta? Najpierw spostrzegła, że owoce są dobre do jedzenia. Poznała zakazany owoc przy pomocy zmysłów. Każdy grzech posiada pewien element zmysłowy, somatyczny. Nie ma grzechów nie zmysłowych. Nie ma grzechów, które nie miałyby wpływu na naszą somatyczność. Jedne są bardziej zmysłowe, inne mniej. Ale element zmysłowy i somatyczny znajduje się w każdym grzechu. Najbardziej duchowe grzechy posiadają także elementy zmysłowe. Mówimy np. słodka zemsta. Pycha, smutek, lenistwo widoczne są także na ludzkiej twarzy. Dalej, niewiasta spostrzegła, że owoce są rozkoszą dla oczu. Namiętność przenika także emocjonalność człowieka. Zakazany owoc jawi się jako rozkosz estetyczna. Grzech objawia się nie tylko jako źródło przyjemności, ale także jako źródło piękna; zło staje się przedmiotem kontemplacji. I wreszcie Ewa spostrzegła, że grzech nadaje się do zdobycia mądrości.

Kiedy człowiek poddaje się namiętności, ona przenika go całego i całkowicie paraliżuje. Człowiek kuszony często nie umie sobie wyobrazić, jak można żyć bez zaspokojenia pokusy. Kiedy poddajemy się pożądaniu, stajemy się niewolnikami i nie ma w nas skrawka wolnej ziemi. K. Rahner stwierdza, iż w pokusie słodkie powaby owocu zakazanego krążą w duszy i we krwi, napełniają człowieka ładunkiem pożądliwości ślepej na prawa duchowe.

Odwołując się w tej medytacji do osobistego doświadczenia, chciejmy najpierw dostrzec przenikanie pokusy do wszystkich sfer osobowości. Chciejmy też zauważyć naszą bezradność w naszych namiętnościach: bezradność w chorej ambicji, w gniewie i agresji, bezradność w zmysłowości, w smutku, bezradność w stanach zniechęcenia. Doświadczenie bezradności w pokusie jest bardzo ważne, ponieważ ono wskazuje nam potrzebę usilnego wołania o pomoc i ratunek.

Właśnie owo doświadczenie bezradności w grzechu może wyrwać z naszych serc modlitwę: Panie, zmiłuj się nad nami. Wołanie to staje się usilne i wytrwałe, jeżeli czujemy się bezradni i zagubieni. K. Rahner zachęca: Módlmy się w pokusie. Uczmy się modlić! Nie mówmy nigdy: Nie, nie mogę. Mówmy do Boga: Ty możesz. Nie mówmy: Bez tego, z czego mam właśnie zrezygnować, nie mogę istnieć i nie mogę żyć. Powtarzajmy wciąż, uparcie, cierpliwie, głośno: Tylko bez Ciebie, Boże, nie mógłbym istnieć. Nie mówmy, że wyrzeczenie jest śmiercią. Bądźmy raczej przekonani, że jest ono prawdziwym życiem. Życie to bierze początek w umieraniu.

Bezradność w pokusie i grzechu może nas wyzwolić z naiwności, która każe nam sądzić, że sami moglibyśmy wyzwolić się z grzechu. Do walki z grzechem nie wystarczy wysiłek człowieka. Konieczny jest dopływ sił z zewnątrz. Konieczna jest łaska Boga. Stąd też obok naszego wysiłku musimy prosić o moc, prosić o miłosierdzie. W pokusie trzeba także szukać wsparcia wspólnoty Kościoła. Kiedy człowiekiem targają namiętności, wówczas ogromnej pomocy do jej przezwyciężenia udzielić może kierownictwo duchowe. Kierownictwo wprowadza człowieka w prawdziwe poznanie swojego stanu. Odkrywa wówczas jak bardzo pokusa go zaślepia.

3. Zerwała zatem owoc i dała swemu mężowi

Kiedy człowiek żyje i oddycha namiętnością, fakty grzechu stają się niemal mechaniczne. Autor natchniony zauważa: Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swojemu mężowi, który był z nią: a on zjadł.

Zerwała zatem... Zrobiła tak, ponieważ nie mogła zrobić inaczej. Kiedy człowiek żywi w sercu namiętność, musi popełniać czyny zgodne z nią. Nie ma innego wyjścia. Fakty grzechu są wówczas niemal mechaniczne. Aby mogło dokonać się w nas prawdziwe nawrócenie, nie wystarczy powstrzymać się od czynów grzesznych. Trzeba przekroczyć namiętność mieszkającą w sercu.

Zobaczmy, jak wiele naszych czynów, słów, postanowień, myśli, osądów popełniamy wbrew nam samym, jakby mechanicznie. Św. Paweł wyznaje podobną bezradność w grzechu: Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło (Rz 7, 18–21). Prośmy o głębokie poznanie, iż grzech popełniany niemal mechanicznie, nie jest jednak grzechem przypadkowym, ale owocem mieszkającej w nas namiętności.

Niewiasta zerwała zakazany owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. Żyjąc w grzechu człowiek dzieli się nim z tymi, których kocha. Zjadła i dała swemu mężowi — a więc dała komuś, kto był jej najbliższy. Im bardziej kogoś kochamy, tym łatwiej i szybciej dzielimy się z nim swoim grzechem. Wszystkie nasze zranienia w relacjach międzyludzkich: zranienia małżeńskie, rodzicielskie, narzeczeńskie, przyjacielskie, polegają na dzieleniu się z bliźnimi swoim własnym grzechem. Nieświadomi swoich grzechów, możemy karmić nimi tych, których chcemy bardzo kochać. Zauważamy tutaj całe przekleństwo grzechu, który w swoich skutkach przekazuje się z pokolenia na pokolenie.

W obecnej medytacji zadajmy sobie pytanie, kto i jakimi grzechami podzielił się ze mną? Oraz drugie pytanie: jakimi grzechami i z kim ja z kolei teraz się dzielę? I tak np. rodzice mogą dzielić się swoją chorą ambicją ze swoimi dziećmi. W imię miłości do nich mogą ich popychać do robienia kariery i sukcesów wbrew ich woli. Takie dzieci będą się czuły zranione. Dziecko bowiem ma prawo do zakresu należnej mu wolności. Jak wielu ludzi młodych czuje się zranionych grzechem alkoholizmu czy też niewiernością małżeńską swoich rodziców.

Prośmy w tej medytacji, abyśmy zdemaskowali mechanizmy pokusy i grzechu. Nasza walka z grzechem będzie skuteczna tylko wtedy, kiedy będziemy świadomi, jakie jest jego źródło. Nasza bezradność w grzechu polega często na braku znajomości genezy grzechu i jego celu. Rozmawiajmy w zakończeniu tej medytacji z Jezusem ukrzyżowanym. Prośmy, aby objawił nam ogrom ludzkiego grzechu, jego złość i nieprawość; abyśmy odczuli, że nasz grzech — mój grzech — ukrzyżował Jezusa. Prośmy także o to, aby krzyż Chrystusa objawił nam miłość Boga Ojca do nas. W krzyżu najpełniej objawia się prawda, że tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16).

 

XI. ROZCZAROWANIE GRZECHEM

 

Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł.

wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski. Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Pana Boga przechadzającego się po ogrodzie, w porze kiedy był powiew wiatru, skryli się przed Panem Bogiem wśród drzew ogrodu. Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: Gdzie jesteś? On odpowiedział: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się. Rzekł Bóg: Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść? Mężczyzna odpowiedział: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem. Wtedy Pan Bóg rzekł do niewiasty: Dlaczego to uczyniłaś? Niewiasta odpowiedziała: Wąż mnie zwiódł i zjadłam (Rdz 3, 6–13).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawimy sobie znany nam obraz Jezusa ukrzyżowanego. W sposób szczególny zwrócimy uwagę na Jego rany.

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić o poznanie, że owocem grzechu jest śmierć. Będziemy też prosić o usłyszenie wołania Boga: Adamie, gdzie jesteś?

1. Głębia przyzywa głębię hukiem Twych potoków

Zakazany owoc, choć budzi pożądanie i wydaje się być fascynujący i piękny, to jednak jest zatruty i niesie z sobą śmierć. Zapłatą za grzech jest śmierć (Rz 6, 23).

Ale jak możemy poznać zatrucie pięknego owocu? Człowiek może poznać grzech w podwójny sposób. Po pierwsze poprzez zerwanie zakazanego owocu i skosztowanie go. Dopiero po grzechu człowiekowi otwierają się oczy: Wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy. Olśnienie pokusą, fascynacja grzechem była de facto wielkim zaślepieniem. Otwarcie oczu po grzechu jest poznaniem prawdy o nim. Możemy jednak poznać grzech również dzięki łasce Boga, która może nas oświecić. Bóg może objawić nam zło grzechu niepopełnionego. Św. Ignacy zachęca modlić się o łaskę poznania grzechu. Odwołując się do grzechów, które już popełniliśmy, poprzez analogię Pan Bóg może dać nam poznanie każdego innego grzechu.

Rozczarowanie grzechem, poznanie jadu grzechu jest koniecznym etapem prawdziwego nawrócenia. Dopóki człowiek sądził, że grzech w swej istocie jest dobry, piękny i dający szczęście, ale niestety zakazany przez Boga, nie mógł naprawdę szukać nawrócenia. Wielu ludziom wydaje się, że świat byłby szczęśliwy, gdyby Bóg pozwolił grzeszyć. I chociaż wyrzekamy się często faktu grzechu, to jednak zostawiamy sobie nieraz — gdzieś na dnie serca — pewną furtkę do grzechu. Jest nią ukryta miłość do grzechu. Wyrzekamy się wprawdzie konkretnych czynów, ale pozostaje w nas jakaś subtelna więź z grzechem. I właśnie ta więź sprawia, iż grzech — nawet po wielu latach cnotliwego życia — potrafi się nieraz na nowo odrodzić.

Prośmy, abyśmy mogli zrozumieć zło nie tylko samych faktów grzechu, ale także zło naszych grzesznych pragnień, dążeń, oczekiwań, myśli. Odkrycie własnego grzechu może być bardzo trudne, wręcz bolesne. Przeczuwając ten właśnie ból często bronimy i usprawiedliwiamy swoje grzechy.

W życiorysach św. Jana Vianneya czytamy, iż modlił się on kiedyś o łaskę poznania grzechów. Kiedy ją jednak otrzymał, świadomość własnych grzechów była dla niego tak bolesna, iż natychmiast prosił Boga, aby mu odebrał tę łaskę. Człowiek może przerazić się swoim grzechem. Możemy być jednak pewni pedagogiki Boga, która dostosuje łaskę poznania grzechów do naszych możliwości i ludzkich sił. Bóg nie przytłoczy nas jakimś gwałtownym zdarciem zasłony z naszych słabości moralnych. Odkryje przed nami tyle grzechu, ile potrafimy dźwigać.

Odkrycie naszej grzeszności zależy jednak od doświadczenia miłości Boga. Głębokie poznanie grzechu u św. Jana Vianneya było możliwe dzięki jego wielkiej miłości Boga. Istotę grzechu odkrywają święci, mistycy. Grzechu nie zrozumie grzesznik zanurzony we własnej namiętności po uszy. Trzeba głęboko doświadczyć Boga, żeby pojąć zło grzechu, jego wielkość, jego nieprawość.

Głębia przyzywa głębię hukiem Twych potoków (Ps 42, 8). Dopiero głębia doświadczenia miłości Boga pozwala nam zrozumieć głębię nieprawości człowieka. Zdarza się, iż przygotowując się do spowiedzi po dłuższym okresie, nieraz po wielu latach, nie umiemy w sobie odkryć grzechu. Bywa tak, iż żyjemy w wielkich namiętnościach, uwikłani w wiele nieczystych i dwuznacznych spraw, a jednocześnie czujemy się niewinni. Kiedy nie umiemy znaleźć grzechu, możemy sobie powiedzieć: nie mam grzechu, ponieważ nie mam wiary w Boga. Im mniej wiary, tym mniej doświadczenia i świadomości grzechu. Ludzie niewierzący, całkowicie odrzucają rzeczywistość grzechu. Im większa wiara, tym głębsza świadomość grzechu. Święci i mistycy stwierdzają o sobie, iż są największymi grzesznikami świata. My, zwykli zjadacze chleba, nie wierzymy takim deklaracjom. Sądzimy, że są to pobożne przesady. Doświadczenie grzechu zawsze odzwierciedla doświadczenie Boga.

Dlaczego tak bardzo bronimy się przed uznaniem swojego grzechu? Między innymi dlatego, że zaczynamy przeczuwać konsekwencje swojego czynu. Po grzechu otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy. Poznali swoje zhańbienie, poniżenie, utratę własnej godności.

Oto bardzo mocne świadectwo rozczarowania własną namiętnością jednego ze znanych polskich pisarzy. Jest to fragment jego dzienników. Straszno mi, że jeszcze żyć trzeba. Zdaje mi się, że schodzę z wysokiej góry w przepaść, gdzie wykopany jest mój grób. Namiętność porwała mnie i uniosła. Żyję i oddycham nią. Skarlałem szkaradnie. Pod tym szczerym, ale jakże gorzkim wyznaniem, być może mógłby się podpisać każdy z nas. Namiętność, która porywa i unosi człowieka, powoduje szkaradne skarlenie wewnętrzne. To szkaradne skarlenie widać w decyzjach, czynach i osądach człowieka.

2. Skryli się przed Panem Bogiem

Pierwszym uczuciem, które ogarnia człowieka po grzechu, jest strach. Gdy zaś mężczyzna i jego żona usłyszeli kroki Pana Boga przechadzającego się w ogrodzie (...) skryli się przed Panem Bogiem. Człowiek dopiero po grzechu odkrywa konsekwencje swojego czynu.

Ogarnia go wówczas przerażenie, poczucie nieszczęścia, zagubienia, bezsens życia, smutek. A z lęku i zagubienia rodzi się uczucie agresji wobec innych. Człowiek usiłuje wówczas zrzucić ciężar odpowiedzialności na bliźnich.

W dialogu z Bogiem Adam zrzuca winę na swoją żonę. Ewa natomiast zrzuca winę na szatana. Ze strachu nikt nie chce przyznać się do odpowiedzialności za popełniony czyn. O ile przed grzechem zły duch kusi do fascynacji grzechem, po grzechu kusi do rozpaczy. Zdaje się mówić: Popatrz, coś zrobił. Musisz zginąć. Musisz umrzeć.

Współczesna cywilizacja, która lekceważy Boga i popycha człowieka do lekceważenia podstawowych zasad moralnych, staje się jednocześnie cywilizacją strachu. Człowiek, który żyje swoimi namiętnościami, żyje jednocześnie w nieustannym poczuciu zagrożenia. W obecnej medytacji pytajmy siebie, z jakimi moimi namiętnościami i grzechami związany jest mój strach.

Strach jest bramą do naszej pychy. Najpierw budzi się lęk, a za nim podąża pycha. Aby odkryć swoją pychę, trzeba najpierw pokonać swój lęk. Lęk broni bowiem dostępu do pychy. Lęk człowieka stoi na usługach największego grzechu: grzechu pychy. Pierwszy człowiek był kuszony przede wszystkim do pychy: Będziecie jak bogowie. Zerwany owoc jest przede wszystkim owocem pychy.

Kiedy człowiek zrywa zakazany owoc, przekonuje się, że nie może stać się Bogiem. To właśnie owoce grzechu najlepiej pokazują, że tylko Bóg może być Bogiem. Owoce grzechu ukazują prawdziwość pierwszego przykazania: Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie (Wj 20, 3).

Sięgnijmy do naszego życia i chciejmy dostrzec nasz lęk o siebie, lęk o przyszłość. Zauważmy, że lęk ten wiąże się w jakiś sposób z naszym grzechem, szczególnie zaś z grzechem pychy. Chciejmy dostrzec trudność przyznania się do swojego grzechu. Trudność ta wynika właśnie z naszego lęku oraz naszej pychy. Pytajmy się na ile przekroczyliśmy już nasze lęki o siebie. Czy docieramy powoli do naszej pychy, która jest pierwszym grzechem i bramą do wszystkich innych grzechów?

Gdyby nie było w nas grzechu pychy, tym samym zniknęłyby wszystkie inne grzechy. W każdym grzechu kryje się grzech pychy: grzech lekceważenia Boga, grzech decydowania samemu o swoim losie.

Sięgając do naszego doświadczenia chciejmy odszukać także inne konsekwencje związane z naszym grzechem: poczucie nieszczęścia, zagubienie, bezsens życia, smutek. Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? — pyta Bóg Jahwe Kaina. Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną, twarz podobną do Abla. To grzech, który leży u wrót i czyha na człowieka, czyni go smutnym (Rdz 4, 7).

Kuszenie do smutku i rozpaczy skłania człowieka do wymierzania sobie samemu kary za grzech. Z rozpaczy, ze smutku rodzi się śmierć. Judasz po grzechu wpadł w rozpacz, poszedł i powiesił się. Kuszenie do smutku i do rozpaczy jest groźniejsze i bardziej niebezpieczne od kuszenia do grzechu. Rozpacz może bowiem ostatecznie oddzielić człowieka od Boga na wieczność i pogrążyć w złu.

Chciejmy zauważyć, że istnieją różne rodzaje rozpaczy. Istnieje rozpacz, która popycha człowieka do natychmiastowego unicestwienia się. Ten groźny rodzaj rozpaczy przydarza się jednak niewielu. Istnieje też inna rozpacz: rozpacz przychodząca powoli i cicho, rozpacz pełzająca, rozpacz, która nie niszczy całego życia w jednym momencie, ale stopniowo je zatruwa, czyniąc je trudnym i nie do zniesienia. Jest to powolne, rozłożone na dziesiątki lat, zadawanie sobie i innym śmierci. Ten rodzaj rozpaczy może być trudny do zdemaskowania, gdyż często ukrywa się pod maską mądrości życiowej, realizmu życiowego.

Prośmy o łaskę zdemaskowania pokusy smutku, rozpaczy, pokusy zamykania się w sobie, pokusy oskarżania innych, pokusy bezsensu życia. Kiedy człowiek uznaje swój grzech i wyznaje go przed sobą, przed Bogiem i przed Kościołem, wówczas szybko powraca do niego poczucie sensu i ładu życia, poczucie wewnętrznego pokoju, poczucie radości. Przebaczenie Boga przywraca człowiekowi radość i nadzieję życia.

3. Adamie, gdzie jesteś?

Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: Gdzie jesteś? Bóg nie zostawia człowieka w jego grzechu oraz w jego rozpaczy, którą rodzi ten grzech. On szuka i woła człowieka: Adamie, gdzie jesteś?

Sięgając do całej historii naszego życia chciejmy odnaleźć te momenty, w których Bóg w szczególny sposób zapraszał nas do nawrócenia. Wołanie to przybiera nieraz bardzo różną formę. Są to zarówno nasze wewnętrzne pragnienia, odczucia, natchnienia, jak też pewne zdarzenia i sytuacje życiowe, w których się przypadkowo znaleźliśmy. Nieraz nagle zaczynamy rozumieć, że tak dalej nie można żyć; zaczynamy rozumieć, iż prowadziliśmy do tej pory jałowe, miałkie, puste życie. Innym razem niespodziewanie przychodzi wewnętrzne światło rozjaśniające całe nasze życie. W jednym momencie dostrzegamy to, czego nie chcieliśmy widzieć i zrozumieć nieraz przez wiele lat, np. że swoimi nałogami niszczymy siebie, krzywdzimy swoich bliskich. W jednej chwili decydujemy się na zmianę życia.

Bóg wzywa nas do nawrócenia także poprzez pewne wydarzenia życiowe. Niepowodzenie, cierpienie, zagrożenie chorobą, śmierć bliskiej osoby — często są to sytuacje, poprzez które zostajemy wezwani do przemiany życia. Oto prosty przykład. Jeden z moich przyjaciół opowiadał mi sytuację, która mu się przydarzyła. Jadąc samochodem zimą w górach wpadł w poślizg. Samochód zatrzymał się tuż nad przepaścią. Dopiero kiedy wysiadł z samochodu, zobaczył rzeczywiste zagrożenie. Wystarczyło lekko pchnąć ręką samochód, by znalazł się w przepaści. Jedno z pierwszych jego skojarzeń, które mu się nasunęło po wypadku, wyraził słowami: Tak dalej żyć nie mogę. Marnuję życie. Wypadek ten odebrał jako wielkie wołanie Pana Boga: Adamie, gdzie jesteś?

Pan Jezus nie lekceważy grzechu. Odpuszczając grzechy jednocześnie upomina: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło (J 5, 14). W każdym napomnieniu Jezus zdaje się mówić: Uważaj na siebie. Uważaj, abyś nie zmarnował życia. Uważaj, abyś nie krzywdził twoich najbliższych. Uważaj, abyś nie nadużył cudzego zaufania. Uważaj. Upomnienie Pana Boga nie jest straszeniem człowieka. Jest jedynie ukazywaniem mu konsekwencji jego grzechu. Wołając do człowieka: Adamie, gdzie jesteś?, Bóg zaprasza go do odpowiedzialności za swoje życie: bierz odpowiedzialność za twoje życie. To jest twoje życie.

Aby usłyszeć wołanie: Adamie, gdzie jesteś? konieczna jest z naszej strony postawa prawdy. Lęk o siebie i pycha odgradzają nas od prawdy i zniekształcają naszą rzeczywistość. Przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się — mówi Adam (Rdz 3, 10). Aby wejść w proces nawrócenia trzeba najpierw zobaczyć nasz lęk oraz pychę, która się za nim kryje.

W obecnej kontemplacji prośmy, byśmy mogli zdemaskować każdą formę lęku, która płynie z naszego grzechu: lęk przed sobą samym, lęk przed Bogiem, lęk przed człowiekiem. Każdy nasz lęk ma związek z naszym grzechem. Dopóki nie zdemaskujemy naszego lęku, nie będziemy w stanie ruszyć z miejsca. Lęk nas paraliżuje. W lęku wszystko odczytujemy przez jego pryzmat. Gdy się boimy, własny cień staje się dla nas zagrożeniem. Lęk sprawia także, iż sam Bóg odbierany jest jako zagrożenie. Człowiek po grzechu traktuje Boga jako niebezpieczeństwo: ukrywa się przed Nim, zaczyna uciekać od Niego. To lęk sprawia, iż po grzechu uciekamy przed Tym, który chce i może nas zbawić, uratować, może nam pomóc. Prośmy, abyśmy dostrzegli bezsens naszej ucieczki przed sobą, przed bliźnim i przed Bogiem. Prośmy także, abyśmy w Bożym wołaniu: Adamie, gdzie jesteś? odczytali Jego bezwarunkową miłość, troskę o nasze życie.

4. Rozmowa z Jezusem ukrzyżowanym

Całą medytację o grzechu Adama zakończmy rozmową z Jezusem ukrzyżowanym. Św. Ignacy zachęca nas: Wyobrażając sobie Chrystusa, Pana naszego, obecnego i wiszącego na krzyżu rozmawiać z Nim, pytając Go, jak to On będąc Stwórcą do tego doszedł, że stał się człowiekiem, a od życia wiecznego przeszedł do śmierci doczesnej i do konania za moje grzechy (ĆD, 53).

Kontemplujmy przez dłuższą chwilę Jezusa ukrzyżowanego. Chciejmy sobie też uświadomić, że jest On Bogiem–Człowiekiem, który oddaje życie za moje grzechy. Świadomi Jego nieskończonej miłości zadajmy sobie trzy pytania, które proponuje nam Ignacy: Co uczyniłem dla Chrystusa? Co czynię dla Chrystusa? I co uczynię dla Chrystusa? (ĆD, 53)

Najpierw z całą prostotą i szczerością chciejmy odpowiedzieć na pytanie: Co uczyniłem dla Chrystusa? Być może to, co uczyniliśmy do tej pory, wydaje się nam małe, skromne i ubogie. Chciejmy jednak uznać to małe dobro, ucieszyć się nim i oddać je Jezusowi. Strzeżmy się fałszywej pokory, która lekceważy małe dobro. Lekceważenie jakiegokolwiek dobra, choćby było najmniejsze, jest zwykle przejawem ludzkiej pychy. Małe dobro uczynione dla Chrystusa jest obietnicą większego. Św. Ignacy naprowadza nas w ten sposób na ważną myśl: pełne oddanie się Chrystusowi jest możliwe w naszym życiu już od dzisiaj. Nie musimy czekać, aż całkowicie zmienimy nasze życie. Od teraz możemy należeć do Chrystusa.

Drugie pytanie Ojca Ignacego: Co czynię dla Chrystusa? Chciejmy sobie uświadomić, że te właśnie rekolekcje przeżywamy dla Chrystusa. To, co czynimy dla Chrystusa, czynimy jednocześnie dla siebie samych. Możemy sobie zrobić w tej modlitwie krótki rachunek sumienia z naszego sposobu odprawiania Ćwiczeń duchownych. Jaka jest nasza hojność wobec Chrystusa, nasza odwaga zaufania, nasz wysiłek, nasza praca dla Jezusa, szczerość w rozmowach z kierownikiem duchowym? W jaki sposób zachowujemy milczenie i skupienie wewnętrzne?

I trzecie pytanie: Co powinienem uczynić dla Chrystusa? Jesteśmy zaproszeni w tym momencie, aby zauważyć, jakie rodzą się w nas pragnienia duchowe. Pragnienie oddania się Jezusowi jest zawsze odpowiedzią na uprzednio przyjętą Jego miłość. Miłość rodzi miłość. Oddanie rodzi oddanie.

Jest rzeczą ważną, abyśmy w tych pytaniach i odpowiedziach byli bardzo spontaniczni. Prośmy, by pytania te zrodziły w nas wielkie dziękczynienie Jezusowi za Jego działanie w naszym życiu oraz za nasze działanie dla Niego. Prośmy także o wielkie zawstydzenie, które winno zrodzić się w nas, kiedy porównamy to, co Jezus robi dla nas z tym, co my robimy dla Niego.

tak widząc Go w takim stanie przybitego do krzyża rozważać to, co mi się wtedy nasunie (ĆD, 53). Wejdźmy w spontaniczną, intymną rozmowę z Jezusem ukrzyżowanym. Im bardziej czujemy się obciążeni naszymi grzechami, słabościami, zranieniami, tym bardziej potrzebujemy takiej właśnie szczerej rozmowy z Jezusem, który oddaje za nas swoje życie. Św. Ignacy zachęca, aby rozmawiać z Jezusem jak przyjaciel z przyjacielem, jak syn z ojcem, jak sługa z Panem (por. ĆD, 54). Prośmy również Matkę Najświętszą, stojącą pod krzyżem, aby uczyła nas rozmawiać z Jej Synem o naszych słabościach oraz o Jego nieskończonej miłości do nas.



XII. ZGRZESZYŁEM WOBEC PANA

 

Na początku roku, gdy królowie zwykli wychodzić na wojnę, Dawid wyprawił Joaba i swoje sługi wraz z całym Izraelem. Spustoszyli oni ziemię Ammonitów i oblegali Rabba. Dawid natomiast pozostał w Jerozolimie.

Pewnego wieczora Dawid, podniósłszy się z posłania i chodząc po tarasie swego królewskiego pałacu, zobaczył z tarasu kąpiącą się kobietę. Kobieta była bardzo piękna. Dawid zasięgnął wiadomości o tej kobiecie. Powiedziano mu: To jest Batszeba, córka Eliama, żona Uriasza Chetyty. Wysłał więc Dawid posłańców, by ją sprowadzili. A gdy przyszła do niego, spał z nią. A ona oczyściła się od swej nieczystości i wróciła do domu. Kobieta ta poczęła, posłała więc, by dać znać Dawidowi: Jestem brzemienna. (...)

Następnego ranka napisał Dawid list do Joaba i posłał go za pośrednictwem Uriasza. W liście napisał: Postawcie Uriasza tam, gdzie walka będzie najbardziej zażarta, potem odstąpicie go, aby został ugodzony i zginął. (...)

Pan posłał do Dawida (proroka) Natana. Ten przybył do niego i powiedział: W pewnym mieście było dwóch ludzi, jeden był bogaczem, a drugi biedakiem. Bogacz miał owce i wielką liczbę bydła, biedak nie miał nic, prócz jednej małej owieczki, którą nabył. On ją karmił i wyrosła przy nim wraz z jego dziećmi, jadła jego chleb i piła z jego kubka, spała u jego boku i była dla niego jak córka. Raz przyszedł gość do bogacza, lecz jemu żal było brać coś z owiec i własnego bydła, czym mógłby posłużyć podróżnemu, który do niego zawitał. Więc zabrał owieczkę owemu biednemu mężowi i tę przygotował człowiekowi, co przybył do niego. Dawid oburzył się bardzo na tego człowieka i powiedział do Natana: Na życie Pana, człowiek, który tego dokonał, jest winien śmierci. (...)

Natan oświadczył Dawidowi: Ty jesteś tym człowiekiem. To mówi Pan, Bóg Izraela: Ja namaściłem cię na króla nad Izraelem. Ja uwolniłem cię z rąk Saula. Dałem ci dom twojego pana, a żony twego pana na twoje łono, oddałem ci dom Izraela i Judy, a gdyby i tego było za mało, dodałbym ci jeszcze więcej. (...)

Dawid rzekł do Natana: Zgrzeszyłem wobec Pana. Natan odrzekł Dawidowi: Pan odpuszcza ci też twój grzech — nie umrzesz (2 Sm 11, 1–5. 14–15; 12, 1–5. 7–8.13).

Obraz dla obecnej medytacji: Przedstawimy sobie króla Dawida pogrążonego w głębokiej skrusze i pokucie za swoje grzechy.

Prośba o owoc rozmyślania. Będziemy prosić o głębokie wewnętrzne poznanie, że grzech jest niewdzięcznością wobec Boga i lekceważeniem Jego Słowa. Będziemy też prosić o doświadczenie prawdziwej skruchy za grzechy.

1. Puste serce miejscem ludzkiego grzechu

Opis grzechu Dawida rozpoczyna się od stwierdzenia, że król innych wysyła na wojnę, natomiast sam pozostaje w stolicy i używa życia. Monarcha popełnia grzech w momencie, kiedy przestaje walczyć. Człowiek łatwo wchodzi w grzech, kiedy ma puste serce. Pierwszą okazją do grzechu jest właśnie puste życie. Do pustego serca, pustego życia łatwo przyklei się grzech, łatwo w nim zamieszka.

Pewnego wieczora Dawid przechadzając się po tarasie zobaczył piękną kobietę. Gdyby Dawid był jednak bardzo zajęty ważnymi sprawami państwa, gdyby był przejęty toczącą się wojną, sprawami świątyni, gdyby był ogarnięty chwałą Boga, wówczas chociaż nawet zauważyłby tę kobietę, nie znalazłoby się w jego sercu miejsce dla niej. Nie dopuściłby do tego, aby ona zamieszkała w jego duszy.

Może wydawać się dziwne, iż ten wielki człowiek: niezwykły polityk, mędrzec znany w ówczesnym świecie ze swej mądrości, piewca Jahwe w Psalmach, daje się uwikłać w tak prymitywny grzech, jak uwiedzenie żony jednego ze swoich żołnierzy, który dla niego walczy na wojnie. Ale taka właśnie bezsensowna jest ludzka namiętność. Ogarnia każdego, kto się jej podda. Namiętność pracuje tak samo w ludziach wielkich jak i w małych, w osobach niezwykłych jak i w szarym człowieku z ulicy, w bogatych jak i w biednych, w przełożonych jak i w podwładnych.

Pierwszym istotnym elementem rozwijającej się namiętności jest zaślepienie. Dawid prawdopodobnie miał zbyt dobre zdanie o sobie, aby wprost powiedzieć do siebie: zawołam tę kobietę i uwiodę ją. Od samego początku monarcha okłamuje się. Zasięga najpierw informacji o kobiecie, wzywa ją, rozmawia z nią. Całe jego zachowanie wobec tej kobiety było jednak kierowane zamaskowaną namiętnością. Oszukiwanie się Dawida zakończyło się grzechem cudzołóstwa. Był to jednak tylko początek całej historii grzechu.

2. Grzech rodzi grzech

Cudzołóstwo Dawida z Batszebą mogło się wydawać grzechem dość banalnym. Dawid jako wielki monarcha wschodni był właścicielem wielkiego haremu, który liczył setki nałożnic. Sam mając setki swoich żon, pożąda jedynej żony swego bliźniego. Ale taka właśnie jest każda ludzka namiętność. Można być bogatym jak Krezus i jednocześnie z chciwością pożądać ostatniego grosza biedaka. Podobnie dzieje się w przypadku każdej innej namiętności: z chorą ambicją, pragnieniem zemsty, z zazdrością itp.

Być może upadek Dawida z Batszebą pozostałby nieznany dla nas, gdyby król przyznał się do swojego pierwszego grzechu. Ale król z powodu swojej pychy i lęku o siebie nie chciał uznać grzechu. W ten sposób cudzołóstwo staje się początkiem długiej historii grzechu. Pierwszy grzech rozpoczyna spiralę grzechu. Spiralę tę nakręca jednak nie tyle zmysłowość, ile raczej pycha królewska. Od momentu, kiedy Dawid dowiedział się, iż Batszeba poczęła mu syna, rozpoczyna się szereg intryg i kłamstw monarchy. Dawid wzywa najpierw z wojny Uriasza Chetytę, męża Batszeby. Chce stworzyć pozory, że nie on jest ojcem poczętego dziecka, ale mąż Batszeby. Uriasz Chetyta nie chciał jednak wejść do swojego domu.

Egzegeci stwierdzają, iż głównym motywem, dla którego Uriasz nie wchodzi do swego domu, była jego solidarność z towarzyszami broni. Możemy jednak przypuszczać, że na królewskim dworze krążyły już plotki o związku Dawida i Batszeby. Nagła i niespodziewana łaskawość króla mogła wydać się Uriaszowi bardzo podejrzana. Chetyta przyjmuje wprawdzie gesty łaskawości króla, ale czyni to z wewnętrznym oporem. Pozwala się gościć w pałacu, ale nie daje posłuchu królowi i nie wchodzi do swego domu.

Dokładny opis sporządzony przez Autora natchnionego o zachowaniu się Dawida pozwala nam dostrzec, jak bardzo król zmienia się pod wpływem swego grzechu. Chociaż dawniej był bardzo uczciwym i lojalnym człowiekiem (świadczy o tym jego związek z królem Saulem), to jednak teraz pod wpływem lęku i pychy, które wyzwolił pierwszy grzech, przemienia się w chytrego, podstępnego Semitę, dla którego każdy środek jest dobry, by osiągnąć swój cel. Usiłuje zatrzeć ślady swojego grzechu odwołując się do intryg i kłamstwa. Ten wielki monarcha płaszczy się przed swoim sługą ze strachu i z pychy. Kiedy jednak intrygi i kłamstwo nie przyniosły pożądanego skutku, ucieka się do zbrodni. Dawid za wszelką cenę chce ukryć swój pierwszy grzech. Także w popełnionej zbrodni Dawid staje się bardzo przebiegły. Morderstwo zostaje dokonane cudzymi rękami. Jest to — używając współczesnego języka kryminalnego — zbrodnia doskonała. Nikt o niej nie wiedział poza Joabem, dowódcą wojsk, na którego dyskrecję mógł w pełni liczyć. Dawid przez Uriasza Chetytę, przesyła list do Joaba, w którym poleca mu, aby postawił męża Batszeby w miejscu najbardziej niebezpiecznym, aby tam zginął z rąk nieprzyjaciół na wojnie. Tak też się stało.

Odwołajmy się do naszej historii grzechu i spróbujmy zobaczyć naszą spiralę grzechu. Zauważmy, że także w naszym życiu grzech rodzi grzech, kłamstwo rodzi kłamstwo, przemoc rodzi przemoc, nienawiść rodzi nienawiść. Poddając się jednemu grzechowi człowiek wchodzi w pasmo innych grzechów.

3. Zaślepienie w grzechu

Pod wpływem namiętności człowiek traci rozum. Poddaje się destruktywnym zachowaniom. Niszczy siebie i innych. Zaślepienie jakąkolwiek namiętnością sprawia, że człowiek podejmuje kroki, które dla wszystkich wokół są bezsensowne i destruktywne, natomiast on sam odbiera je jako jedyne rozsądne i mądre wyjście. Grzech zaślepia każdego. Istotę zaślepienia w grzechu dobrze widzimy na przykładzie grzechu Dawida. Ten pobożny człowiek, który zorganizował kult Jahwe w Jerozolimie, układał Psalmy na Jego cześć, chciał wybudować Mu świątynię, zapomniał o najprostszym fakcie, iż Bóg wszystko widzi i że przed Nim nie może niczego ukryć. W swoim zaślepieniu Dawid panicznie obawia się konsekwencji grzechu w wymiarze społecznym, natomiast dziwnie zapomniał o konsekwencjach swojego grzechu przed Bogiem.

Historia pierwszego grzechu Dawida zakończyła się po myśli króla. Wszystko ułożyło się tak, jak on sam zaplanował i chciał. Żona Uriasza dowiedziawszy się, że Uriasz jej mąż umarł, opłakiwała swego pana. Gdy czas żałoby minął, posłał po nią Dawid i sprowadził do swego pałacu. Została jego żoną i urodziła mu syna (2 Sm 11, 26–27). Historia grzechu Dawida kończy się w stylu taniego amerykańskiego filmu z pomyślnym happy endem. Autor natchniony do tego pomyślnego zakończenia dodaje wszakże jedno zdanie, które demaskuje zakłamanie Dawida i prostuje jego kręte ścieżki: Postępek, jakiego dopuścił się Dawid, nie podobał się Panu (2 Sm 11, 27).

Utrata rozsądku w grzechu polega między innymi na tym, iż człowiek będąc głęboko wierzącym, zapomina o najprostszych i jednocześnie najbardziej podstawowych prawdach wiary: o tym, że jego życie wyszło od Boga i do Niego zmierza, iż jesteśmy przed Bogiem odpowiedzialni, że On wszystko widzi itp. Ponieważ człowiek sam nie potrafi zdystansować się od swojego grzechu, dlatego dla odzyskania rozsądku przez grzesznika, potrzebne jest Boże wezwanie, Boże napomnienie. Bóg wysyła do Dawida proroka Natana z misją.

4. Misja proroka Natana

Misja Natana była jednak bardzo delikatna. Prorok ten doskonale zdawał sobie sprawę, że jeżeli chce uratować życie, musi być bardzo ostrożny wypełniając swoją misję. Ponieważ już jedna głowa poleciałaobronie królewskiego majestatu, mogły spaść kolejne. Racja stanu czyni często sumienie władców bardzo szerokim. Natan zachowuje się więc w sposób niezwykle roztropny, powiedzielibyśmy nawet wręcz przebiegły — przebiegły w dobrym. Przychodzi do Dawida i opowiada mu przypowieść o bogaczu, który w brutalny sposób skrzywdził człowieka biednego. Na przykładzie tej przypowieści Dawid mógł wykazać się swoją niezwykłą mądrością. Przypowieść ta przybiera formę pięknej bajki, która miała na celu poruszyć emocjonalnie Dawida. Nie było to zadanie zbyt trudne, ponieważ Dawid odznaczał się dużą wrażliwością. Miał też duże poczucie sprawiedliwości. Znany był ze swojej umiejętności rozsądzania cudzych spraw. Król dał się więc łatwo nabrać. Usłyszawszy to opowiadanie uniósł się szczerym gniewem na bogacza: oburzył się bardzo na tego człowieka i powiedział do Natana: Na życie Pana, człowiek, który tego dokonał winien jest śmierci. W ten sposób Dawid wpadł w sieci Natana. Teraz wystarczyło tylko jedno wyraźne zdanie: Ty jesteś tym człowiekiem.

Możemy sobie wyobrazić, jak bardzo Dawid musiał się czuć zaskoczony i jednocześnie zawstydzony. Powodem zawstydzenia był jednak nie tyle jego grzech osobisty (cudzołóstwo i zabójstwo), ile raczej potępianie bogacza za grzech, który sam popełnił.

Zakłamanie w grzechu przejawia się między innymi w tym, iż człowiek doskonale widzi cudze grzechy, umie je sprawiedliwie osądzić, będąc jednocześnie niezdolnym do realnej oceny siebie samego. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata — przestrzega Pan Jezus (Mt 7, 3–6).

Prośmy w obecnej medytacji, abyśmy zdemaskowali nasze osądzanie innych, byśmy i my zawstydzili się potępianiem naszych bliźnich. Surowe wyroki, jakie wydajemy na innych, są osądzaniem nas samych. Stąd też zadajmy sobie pytanie: kogo sądzę i za co? Jeżeli sądzę choćby jednego człowieka, jest to znak, iż ciągle jeszcze nie przyznałem się w pełni do mojego grzechu, ciągle jeszcze bronię grzechu. Aby móc przezwyciężyć grzech w sobie, trzeba go wypowiedzieć, wyznać. Kościół domaga się od nas wyznania grzechu w sakramencie pojednania. Nie można grzechu uznać i wyznać jedynie przed sobą samym. Grzech musi być wypowiedziany głośno przed prorokiem, przed świadkiem Boga. Fakt uznania swojego grzechu i wyznania go przed Kościołem jest symbolem prawdziwości naszego wyznania grzechu przed samym Bogiem.

5. Czemu zlekceważyłeś Słowo Pana?

Natan przychodząc do Dawida w imieniu Jahwe nie wypomina mu jednak najpierw konkretnych grzechów, które popełnił: cudzołóstwa, kłamstwa, intryg czy nawet zbrodni. Natan przypomina królowi przede wszystkim łaski, jakie otrzymał od Boga: Natan oświadczył Dawidowi: Ty jesteś tym człowiekiem. To mówi Pan, Bóg Izraela: Ja namaściłem cię na króla nad Izraelem. Ja uwolniłem cię z rąk Saula, (...) a gdyby i tego było za mało, dodałbym ci jeszcze więcej. Czemu zlekceważyłeś słowo Pana, popełniając to, co złe w Jego oczach?

Zasadniczym kontekstem dla poznania naszego grzechu jest doświadczenie otrzymanych łask. Nie poznamy wielkości naszych grzechów, jeżeli wcześniej nie odkryjemy wielkości darów Boga. Istotę grzechu Dawida stanowi lekceważenie Słowa Pana. Lekceważąc Słowo Boże człowiek zdolny jest popełnić każdą nieprawość. To właśnie z powodu lekceważenia Boga i Jego Słowa poddajemy się namiętnościom. Prawdziwe nawrócenie polega najpierw na zwróceniu serca do Boga. Z przemienionego serca zrodzą się nowe czyny, nowe słowa, nowe myślenie, nowe przeżywanie. Postępowanie moralne jest niemożliwe bez nawróconego, czyli zwróconego do Boga, serca człowieka.

Odwołajmy się do naszych najważniejszych grzechów i chciejmy dostrzec w nich lekceważenie Boga i Jego Słowa. To właśnie lekceważenie Boga jest istotą każdego grzechu człowieka, szczególnie zaś pychy.

Dawid złapany w sieć Natana uznał w końcu swoją nieprawość. W uznaniu i wyznaniu jej jeszcze raz okazała się wielkość Dawida. Król zrozumiawszy swoje zaślepienie przestaje się tłumaczyć. Uznaje swoją niewierność z całą szczerością: zgrzeszyłem wobec Pana.

Prośmy o prostotę serca Dawida w przyznaniu się do grzechu. W prostocie widzenia i uznania swojej słabości ujawnia się moc i wielkość człowieka. Prośmy, abyśmy nie kryli się z naszymi słabościami moralnymi tylko dlatego, aby móc uchodzić za wielkich, silnych, samowystarczalnych. W ukrywaniu grzechu ujawnia się nasza małość, tchórzliwość serca. Człowiek kryjąc swoje nieprawości utwierdza się tym samym w swojej słabości. Wielkość człowieka objawia się w prawdzie. Siłą człowieka jest prawda; z jednej strony prawda o jego ubóstwie i słabości, z drugiej zaś strony prawda o mocy i miłosierdziu Boga. Pierwszą pomocą, której każdy z nas może udzielić sobie samemu w chwilach zagubienia duchowego, jest stanięcie w prawdzie.

Poznawszy swój grzech Dawid rezygnuje z metody kłamstwa. Nie tłumaczy się: Tak, to prawda, ukrywałem grzech, ale co mogłem w tej sytuacji zrobić? Moi poddani zbuntowaliby się przeciwko mnie, przestaliby mnie słuchać. W państwie zapanowałby chaos. Mogłoby to osłabić obronność państwa. Inne możliwe tłumaczenie Dawida: Co powiedzieliby na moje zachowanie żołnierze, którzy dla mnie walczyli na wojnie: innych wysyła do walki, a sam uwodzi żony swoich oficerów. Dawid nie szuka uzasadnienia dla swego grzechu.

Prośmy, abyśmy i my nie szukali usprawiedliwień i racjonalizacji dla naszych upadków. Zdarza się nam niekiedy, iż wyznając grzech jednocześnie dodajemy uzasadnienie jego słuszności. Grzech, który daje się zracjonalizować, tym samym przestaje być prawdziwym grzechem, a staje się jedynie przypadkowym zbiegiem okoliczności lub też jakimś przymusem psychicznym, na który nie mamy większego wpływu. Prośmy również, abyśmy umieli zdemaskować pokusę śledzenia cudzych grzechów, aby za nimi ukrywać swoje własne. Największy cudzy grzech nie jest nigdy usprawiedliwieniem dla najmniejszego mojego grzechu.

6. W Jego ranach jest nasze zdrowie

Na zakończenie medytacji rozmawiajmy raz jeszcze z Jezusem ukrzyżowanym. W naszej rozmowie odwołajmy się do czwartej Pieśni Sługi Jahwe proroka Izajasza:

Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze,
a Pan zwalił na Niego
winy nas wszystkich.
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich (Iz 53, 4–7).

Prośmy, aby świadomość, że Jezus ukrzyżowany wziął na siebie wszystkie grzechy, dawała nam odwagę do szczerego wyznania naszych win. I właśnie dlatego, że Jezus został przybity do krzyża z moimi grzechami, możliwe jest moje nawrócenie. Dzięki Jezusowi ukrzyżowanemu nie musimy się bać naszych grzechów. Prośmy więc, abyśmy przyjęli Jezusa ukrzyżowanego jako lekarstwo na choroby naszego serca: w Jego ranach jest nasze zdrowie.

Rozmawiajmy także z Matką Najświętszą, aby ukazała nam Jezusa ukrzyżowanego jako jedyne wyjście z naszej sytuacji zagubienia i grzechu. Maryia jest ucieczką grzeszników dzięki temu, że prowadzi nas do swojego Syna.

Prośmy nie tylko o odwagę przyznania się do naszych grzechów, ale także o wielką roztropność i ducha rozeznania, abyśmy w naszym rachunku sumienia nie ulegali judaszowemu, choremu poczuciu winy, które każe nam przede wszystkim dręczyć się grzechem. Judasz uznał grzech, ale nie uznał miłosierdzia Jezusa i właśnie dlatego poszedł i powiesił się. Prośmy także, aby uznanie naszych grzechów było połączone z odkryciem miłosierdzia Bożego. Miłosierdzie okazane nam przez Boga winno stać się źródłem miłosierdzia, które okażemy nie tylko naszym winowajcom, ale także sobie samym. Pojednanie z Bogiem winno nas prowadzić nie tylko do pojednania się z bliźnimi, ale najpierw do pojednania się z sobą samym.

 

XIII. JAK WIELKIE JEST MIŁOSIERDZIE PAŃSKIE!

 

Jeśliby występny porzucił wszystkie swoje grzechy, które popełnił, a strzegł wszystkich moich ustaw i postępowałby według prawa i sprawiedliwości, żyć będzie a nie umrze: nie będą mu poczytane wszystkie grzechy , jakie popełnił, lecz będzie żył dzięki sprawiedliwości, z jaką postępował. Czyż tak bardzo mi zależy na śmierci występnego — wyrocznia Pana Boga — a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył? (...) Powiedz im: Na moje życie! — wyrocznia Pana Boga. Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył. Zawróćcie, zawróćcie z waszych złych dróg! (Ez 18,21–23; 33,11).

Obraz dla obecnej medytacji: Ustalenie miejsca będzie polegać na widzeniu okiem wyobraźni i rozważeniu stanu duszy mojej jakby uwięzionej w tym ciele skazitelnym (...) przebywającej jakby na wygnaniu wśród dzikich zwierząt na tym padole ziemskim (ĆD, 47).

Prośba o owoc rozmyślania: Prosić o to, czego chcę. Tu prosić o wielką i głęboką boleść duszy i o łzy z powodu mych grzechów (ĆD, 55).

Od poznania historii cudzych grzechów (Adama i Dawida) św. Ignacy prowadzi nas do rozważania historii własnego grzechu. Jasne i dogłębne poznanie grzechów innych osób ma być dla nas pomocą do właściwej oceny złości własnych grzechów (por. ĆD, 57).

1. Przegląd swych grzechów

Przywieść sobie na pamięć wszystkie grzechy swego życia, badając je rok po roku, lub okres po okresie. Do tego trzy rzeczy są pomocne. Najpierw zbadać miejsce i dom, gdzie mieszkałem; po drugie zbadać sposób przestawania z drugimi; po trzecie zajęcia, obowiązki i prace, wśród których żyłem (ĆD, 56).

W pierwszym punkcie tego rozmyślania św. Ignacy podaje nam klucz do dobrego rozważenia historii własnego grzechu. Zgodnie z zachętą Świętego wejdźmy najpierw w poszczególne okresy życia, badając je kolejno: dzieciństwo, lata młodości, wiek dojrzały...

Wszystkie etapy życia ludzkiego w jakiś sposób naznaczone są grzechem. I chociaż odpowiedzialność osobista w poszczególnych okresach będzie różna, to jednak w żadnym z tych okresów człowiek nie może całkowicie zwolnić się z odpowiedzialności za swoje życie. Zwracajmy uwagę nie tylko na konkretne zaistniałe fakty grzeszne, które może najłatwiej jest dostrzec, ale również na grzeszne postawy, skłonności, przyzwyczajenia, motywacje, pamiętając, że wszelkie zło rodzi się najpierw w ludzkim sercu (por. Mk 7, 21).

Św. Ignacy w medytacji o grzechach własnych każe nam zwrócić uwagę na okoliczności, które mogą nam pomóc w przypomnieniu sobie swoich grzechów: a) miejsce i dom, gdzie mieszkałem, b) sposób przestawania z drugimi, c) obowiązki i prace, wśród których żyłem (ĆD, 56). W całej historii grzechu próbujmy dostrzec ścisłą zależność pomiędzy łatwym uleganiem namiętnościom i mnożeniem się faktów grzechów a praktyczną obojętnością wobec Boga. Jeżeli serce człowieka daleko jest od Boga, wówczas łatwo zamieszkuje w nim grzech.

2. Ważyć ciężkość grzechów

Ważyć ciężkość grzechów, patrząc na ich szpetność i na złość, jaką ma w sobie każdy popełniony grzech śmiertelny (ĆD, 57). Ciężkość naszych grzechów, ich szpetność i złość polega najpierw na wielkiej niewdzięczności wobec Boga, na odrzuceniu Jego nieskończonej miłości, lekceważeniu Jego bezgranicznej dobroci. Mój grzech uderza w Boga, ponieważ rani Jego miłość do mnie. W każdym grzechu zostaje znieważona miłość Stwórcy do stworzenia, miłość Ojca do dziecka, miłość Przyjaciela do przyjaciela, miłość Pana do sługi.

Grzech rani Boga, gdyż rani samego grzesznika, którego Bóg kocha miłością nieskończoną. Wiele naszych cierpień fizycznych, psychicznych i duchowych jest owocem życia w namiętnościach, w grzechach. Spróbujmy w obecnej medytacji choćby na kilku konkretnych przykładach z naszego życia dostrzec gorzkie owoce naszych osobistych grzechów: poczucie winy, smutek, pustkę wewnętrzną, znudzenie sobą i innymi, urazy czy nawet zniszczenie zdrowia fizycznego (alkoholizm, narkomania).

Grzech niszczy każdego niezależnie od tego, czy ktoś deklaruje się jako wierzący czy też jako ateista. Złość grzechu ujawnia się także i w tym, że posiada on zawsze wymiar społeczny. Grzechy pozornie nieszkodliwe i ukryte ciążą nieraz bardzo mocno i bardzo długo na relacjach z bliźnimi będąc źródłem cierpienia i krzywdy. Prosta, ale dogłębna analiza wielu sytuacji rodzinnych, społecznych mogłaby nas o tym przekonać.

Grzech jest więc złem najpierw nie dlatego, że narusza przykazanie Boże lub kościelne, ale ponieważ uderza w osobę: Boga, bliźniego i samego grzesznika. Każde przykazanie stoi na straży głębokiej jedności człowieka z Bogiem i człowieka z człowiekiem.

3. Doświadczyć własnej małości

W trzecim punkcie medytacji o grzechach własnych św. Ignacy pomaga nam spojrzeć na siebie obiektywnie, abyśmy mogli dostrzec — umniejszając się przez porównanie (ĆD, 58) — naszą małość, ograniczoność i w ten sposób ukorzyć się przed Bogiem i ludźmi. Nasza pycha jest bowiem pierwszą przeszkodą do uznania naszych grzechów i doświadczenia prawdziwego żalu za nie.

Po pierwsze — kimże ja jestem w porównaniu ze wszystkimi ludźmi? (ĆD, 58). Kimże ja jestem wobec kilku miliardów ludzi, którzy obecnie żyją na ziemi? Czymże są moje zmartwienia i problemy wobec tak wielkich nieszczęść spowodowanych wojnami, terroryzmem międzynarodowym, działalnością przestępczą, kataklizmami itp.? Czymże są moje małe braki wobec śmierci z głodu i niedożywienia milionów ludzi, wobec tak wielu uchodźców, którzy żyją całymi latami bez dachu nad głową? Takie porównanie pomaga nam oderwać się trochę od własnej osoby, od swoich małych spraw, na których koncentrują nas lęki o siebie, nasze nieuporządkowane pragnienia, potrzeby.

Po drugie — czymże są ludzie w porównaniu ze wszystkimi aniołami i świętymi w raju? (ĆD, 58). Kimże są ludzie żyjący dzisiaj na ziemi w porównaniu z niezliczonymi zastępami aniołów oraz z wielkim tłumem, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków stojący przed tronem i przed Barankiem (Ap 7, 9)?

Po trzecie — rozważyć, czym są wszystkie stworzenia w porównaniu z Bogiem? (ĆD, 58). Wszyscy aniołowie, święci w niebie, ludzie żyjący obecnie na ziemi są tylko stworzeniami, których źródłem i celem istnienia jest sam Stwórca. Istnieje radykalny dystans (K. Rahner) pomiędzy trzykroć Świętym Bogiem a wszelkim stworzeniem (por. Iz 6, 3–5). Te pytania pomagają mi stanąć przed nieskończoną wielkością Boga i uświadomić sobie przepaść, jaka istnieje pomiędzy Nim a mną. A ja sam — czymże być mogę przed Bogiem?

Po czwarte — rozważyć całe swe zepsucie i szpetność cielesną (ĆD, 58). Zepsucie i szpetność grzechu przejawia się właśnie w tym, że ja — człowiek, który jestem przed Bogiem prochem (Pan pamięta, że jesteśmy prochem, Ps 103, 14), ośmielam sprzeciwiać się Jemu i mówić Mu: nie.

Po piąte — spojrzeć na siebie jak na jakąś ranę i wrzód, z którego wypłynęło tyle grzechów, tyle niegodziwości i cały ten jad tak bardzo wstrętny (ĆD, 58). Wrażliwość estetyczna może rodzić w nas wielki opór wobec tych słów. Możemy się nawet zżymać i pytać, czy nie godzą one w godność ludzkiej osoby i szacunek dla niej? Nie dajmy się zwieść estetycznym odruchom. Prawda o nas leży głębiej: niejeden grzech w nas może budzić wstręt i obrzydzenie. I właśnie to uczucie pragnie św. Ignacy w nas obudzić, bo jest to jednocześnie uczucie Boga wobec grzechu, szczególnie zaś wobec grzechu pychy: Droga grzesznika obrzydła dla Pana. (...) Obrzydłe Panu serce wyniosłe (Prz 15, 9; 16, 5). Trzeba uważnie przyjrzeć się sobie i odkryć, że jestem jak jakaś rana i wrzód i w ten sposób nabrać obrzydzenia do swojego grzesznego życia. To przeżycie umocni we mnie pragnienie powrotu całym sercem do Źródła Dobroci i Piękna.

4. Kim jest Bóg, przeciwko któremu grzeszymy

Rozważyć, kim jest Bóg, przeciw któremu zgrzeszyłem. Rozważyć przymioty Jego Boskie i porównać z tym, co jest im przeciwne we mnie: Jego mądrość z moją niewiedzą; Jego wszechmoc z moją słabością; Jego sprawiedliwość z moją niegodziwością; Jego dobroć z moją złością (ĆD, 59). Bóg, który stworzył człowieka na swój obraz, zawarł w nim wszystkie swoje Boskie przymioty: mądrość, dobroć, sprawiedliwość, piękno. Stan grzechu, w który wprowadza się człowiek poprzez bunt wobec Boga, jest jednoczesnym niszczeniem w sobie obrazu Boga wraz z jego przymiotami. Poprzez analizę namiętności ludzkich można łatwo dostrzec, że grzech wyraża głupotę, niesprawiedliwość, złość, słabość człowieka, które niszczą nie tylko bliźnich, ale najpierw samego grzesznika. Ileż wzajemnego zadawania sobie cierpienia i niesprawiedliwości może zrodzić się np. z niesłusznego posądzenia, oszczerstwa lub obmowy? Jak wiele słabości i głupoty ludzkiej dochodzi do głosu w odgrywaniu się na bliźnim, w zemście, w podtrzymywanych urazach? Ileż bólu zadają sobie wzajemnie małżonkowie grzechami przeciwko miłości i wierności małżeńskiej, jak bardzo krzywdzą i ranią nimi swoje dzieci? Oto tylko kilka przykładów, jak bardzo nasze grzechy niszczą mądrość, dobroć, sprawiedliwość i piękno ludzkiego życia.

W obecnej medytacji odwołajmy się do naszych konkretnych grzechów, aby dostrzec w nich przeciwieństwo przymiotów zaszczepionych w nas przez Boga. Zobaczmy głupotę wielu naszych grzechów, ich złość i niesprawiedliwość. Zobaczmy, jak nasze grzechy uderzają w naszych bliskich, których przecież bardzo kochamy. Zobaczmy słabość zawartą we wszystkich grzechach, również tych, które uchodzą za przejaw siły, mocy czy mądrości człowieka.

5. Okrzyk pełen zdziwienia i wielkiej miłości

W medytacji o grzechach własnych św. Ignacy zachęca, aby wydać okrzyk pełen zdziwienia i wielkiej miłości. Przechodzić w myśli wszystkie stworzenia i dziwić się, jak one zezwoliły mi żyć, owszem przy życiu mię zachowały. Jak aniołowie, choć są mieczem Bożej sprawiedliwości, znosili mię i strzegli i modlili się za mnie? Jak święci mogli wstawiać się za mną i modlić się za mnie? A niebo, słońce, księżyc i gwiazdy? A żywioły, owoce, ptaki, ryby i zwierzęta? A ziemia sama — jak to się stało, że nie otworzyła się i nie pochłonęła mię, tworząc nowe piekło, abym na wieki doznawał w nim katuszy? (ĆD, 60)

Św. Ignacy zwraca nam uwagę na powszechny wymiar każdego grzechu. Naszymi grzechami w jakiś niepojęty sposób przeciwstawiamy się planowi Boga wobec wszechświata. I właśnie dlatego powinien zrodzić się w nas okrzyk pełen zdziwienia i wielkiej miłości: oto stworzenia (aniołowie, niebo, słońce, księżyc, gwiazdy, żywioły, owoce, ptaki, ryby, zwierzęta) nie obróciły się przeciwko nam, pomimo tego, że my niszczymy ukryte w nich od wieków plany Stwórcy.

Dziękujmy Bogu, że jeszcze żyjemy na tej ziemi pomimo popełnionych grzechów. W ten sposób bowiem Bóg daje nam nieustannie szansę nawrócenia, ponieważ On nie pragnie naszej śmierci w grzechu, ale naszego nawrócenia i trwania w Jego miłości. Czyż tak bardzo mi zależy na śmierci występnego — wyrocznia Pana Boga — a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył? (Ez 18, 23). Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył. Zawróćcie, zawróćcie z waszych złych dróg! (Ez 33, 11).

Prośmy gorąco, abyśmy usłyszeli to żarliwe wołanie Boga do nawrócenia i abyśmy skorzystali z tej szansy, jaką nam daje i powrócili do Jego miłości. Całą medytację zakończyć rozmową o miłosierdziu rozważając i dziękując Bogu Panu naszemu za to, że darzył mię życiem aż do tej pory; postanowić na przyszłość poprawę z pomocą Jego łaski (ĆD, 61).

Jezu mój, błagam Cię przez dobroć Najsłodszego Serca Twojego, niech się uciszy gniew Twój i okaż nam miłosierdzie Swoje. Rany Twoje niech nam będą zasłoną przed sprawiedliwością Ojca Twojego. Poznałam Cię, o Boże, jako źródło miłosierdzia, którym ożywia się i karmi wszelka dusza. O jak wielkie jest Miłosierdzie Pańskie, ponad wszystkie przymioty Jego; miłosierdzie jest największym przymiotem Boga, wszystko, co mnie otacza, o tym mi mówi. Miłosierdzie jest żywotem dusz, litość Jego jest nieprzebrana. O Panie, patrz na nas i postępuj z nami według litości Twych niepoliczonych, według wielkiego miłosierdzia Twego (S. M. Faustyna Kowalska).

 

XIV. OJCIEC WZRUSZYŁ SIĘ GŁĘBOKO

 

Powiedział też: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. Lecz ojciec rzekł do swoich sług: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zaczęli się bawić (Łk 15, 11–24).

Obraz dla obecnej medytacji: przedstawmy sobie powitanie syna marnotrawnego przez ojca. Posłużmy się obrazem Rembrandta Syn marnotrawny. Zwrócimy uwagę na gest przygarnięcia syna oraz na ręce ojca na jego ramionach. Jedna ręka wyraźnie kobieca: wydłużona, subtelna ręka matki. Druga dłoń ma charakter męski: szeroka, wypracowana dłoń ojca. Symbol ten ukazuje integralną miłość: miłość ojca i miłość matki w jednej osobie. Miłość ojcowska i macierzyńska w doświadczeniu ludzkim jest zawsze rozdzielona. W doświadczeniu Boga te dwie miłości łączą się w jedno.

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić o łaskę poznania bezinteresownej, przebaczającej miłości Boga Ojca. Będziemy też prosić o wewnętrzne wzruszenie miłością Ojca.

1. Przejście od grzechu do miłosierdzia

W prawdziwym żalu za grzechy musimy przejść od doświadczenia grzechu do doświadczenia miłosierdzia Bożego. Nasze rozważania o grzechu byłyby niewłaściwe, a nawet wręcz szkodliwe, gdyby zabrakło w nich wyraźnego odniesienia do miłosierdzia Bożego, do przebaczającej i bezinteresownej miłości Ojca niebieskiego. Jeżeli nasze grzechy nieraz tak długo nas dręczą, pomimo tego iż wyznawaliśmy je wielokrotnie w sakramencie pojednania, to właśnie dlatego, iż zabrakło kontemplacji miłości Boga. Przygotowując się do sakramentu pojednania trzeba tak długo cieszyć się miłosierdziem Bożym, jak długo liczymy nasze grzechy. W dobrym przygotowaniu do spowiedzi winna istnieć wielka równowaga pomiędzy rozważaniami o grzechu, a rozważaniami o miłosiernym Ojcu.

Tak naprawdę nie leczy nas samo wyznanie grzechu. Judasz wyznał wprawdzie grzechy, ale było to wyznanie rozpaczliwe. Uświadomiwszy sobie swój grzech, poszedł i powiesił się. Nie leczy nas także sama świadomość grzechu. Leczy nas doświadczenie miłosierdzia Boga okazane nam w naszej grzeszności. Leczy nas miłość przyjmująca i przebaczająca. W przygotowaniu do sakramentu pojednania może zbyt duży nacisk kładziemy na samo wyznanie grzechu. I choć jest ono koniecznym warunkiem do przeżycia tego sakramentu, to jednak nie ono najpierw decyduje o doświadczeniu wewnętrznego pokoju i radości. Doświadczenie spotkania z miłosiernym Ojcem nie może być traktowane jedynie jako dodatek do spowiedzi, ale jako jej centrum.

2. A gdy syn był jeszcze daleko...

W obecnej medytacji zapomnijmy na chwilę o grzechach, aby pełniej skoncentrować się na bezinteresownej miłości Ojca. Będziemy ją odkrywać poprzez pryzmat ojca z przypowieści o synu marnotrawnym.

gdy był jeszcze daleko ujrzał go jego ojciec. Młodszy syn, który odjechał w dalekie strony, wyrwał się spod władzy ojca. Nie mógł jednak w żaden sposób wyrwać się spod jego ojcowskiej miłości. Ojciec nieustannie myśli o swoim synu i wyczekuje jego powrotu. A kiedy skruszony syn wybrał się i poszedł do swojego ojca, ten ujrzał go, gdy był jeszcze dalekowybiegł naprzeciw niego. Bóg oczekuje i wypatruje każdego grzesznika. Grzesznik oddala się od Boga, ale Bóg nigdy nie rezygnuje ze swej miłości do grzesznika. Grzesznik przekreśla Boże prawo, ale nie może przekreślić Jego miłości. Miłosiernym wzrokiem swojej Opatrzności Bóg nieustannie mu towarzyszy. A kiedy człowiek wyraża najmniejsze pragnienie powrotu do Niego, wybiega mu naprzeciw, pomagając pokonać tę odległość, którą on sam stworzył pomiędzy sobą a Nim.

W obecnej medytacji dziękujmy Bogu za to, iż nigdy nie odwołał swojej miłości do nas, pomimo wszystkich naszych niewierności i zdrad. Dziękujmy Mu za miłosierne oczy Jego Opatrzności, które nam zawsze towarzyszą. Prośmy o wrażliwe serce, które mogłoby dostrzec wybiegającego nam naprzeciw Ojca, gdy z powodu naszych niewierności oddalimy się od Niego. Prośmy także o głęboką świadomość bliskości Boga w chwilach naszych słabości i grzechów. Módlmy się, byśmy nie przerzucali na Boga naszego osobistego doświadczenia oddalenia, oziębłości, obojętności wobec Niego.

3. Ujrzał go jego ojciec

Powinniśmy właściwie zinterpretować wejrzenie Boga. Wzrok jest potężnym środkiem komunikacji, wspaniałym środkiem przekazu. O ile łatwo udaje nam się kłamać słowami, o tyle trudniej przychodzi nam kłamać wzrokiem. Np. dzieci, które kłamią słowami, błądzą nieraz swoim wzrokiem gdzieś daleko po ścianach, aby nie patrzeć w oczy. A kiedy rodzic lub wychowawca chce wymusić na dziecku mówienie prawdy, mówi do niego: popatrz mi w oczy i powiedz prawdę.

Prośmy, abyśmy odkryli, że Bóg patrzy na nas dobrze, patrzy miłosiernie, ciepło, łagodnie. Wielu ludzi czuje na sobie prześladujący wzrok Boga. Odbierają wejrzenie Pana Boga jako swoiste podglądanie ich życia. Niektórym ludziom wydaje się, jakby Pan Bóg znajdował przyjemność w przyłapywaniu ich na gorącym uczynku. Prośmy o głęboką świadomość, iż Bóg nie patrzy na nas w sposób podejrzliwy, nieufny. Bóg patrzy na nas akceptująco. Dziękujmy Bogu za to Jego dobre wejrzenie i prośmy, aby pomogło nam pokonać istniejące w nas lęki przed Nim, aby ono uspokoiło nas wewnętrznie.

4. Wzruszył się głęboko

Widząc swojego syna marnotrawnego powracającego do domu ojciec wzruszył się głęboko. Wzruszenie ojca jest znakiem delikatności i głębi jego miłości, którą zawsze darzył swojego syna. Odejście syna z domu zraniło ojcowską miłość, uczyniło ją trudną i bolesną. Ale nie umniejszyło jej. Wzruszenie ojca wyraża ogromną radość z odzyskania utraconej miłości syna.

W obecnej medytacji kontemplujmy to niezwykłe zachowanie się ojca na widok marnotrawnego syna. Mamy przed sobą obraz reakcji Boga na widok powracającego grzesznika. Wzruszenie Ojca objawia Jego wielką miłość. Bóg wzrusza się na widok grzesznika, podobnie jak kochające się osoby wzruszają się, kiedy spotykają się po długiej nieobecności. Im dalej odchodzimy od Boga, im głębszy jest nasz grzech, tym głębsze jest Boskie wzruszenie przy naszym powrocie. Prośmy, abyśmy uwierzyli, że Bogu naprawdę na nas zależy, że On interesuje się naszym ludzkim losem.

Nieraz zbyt łatwo i zbyt szybko interpretujemy zachowanie Boga stosując analogie prymitywnych wręcz zachowań ludzkich. Mówimy np., że Bóg się obraża. Ale to obrażanie się Boga rozumiemy czasami bardzo powierzchownie, czy wręcz prymitywnie. Bóg nie obraża się tak, jak obrażają się ludzie na siebie nawzajem. Jakże łatwo nieraz dziecko może urazić tatę, mamę. Musi ono bardzo uważać, by przez przypadek nie wyrwało mu się jakieś niewłaściwe słowo. Bóg nie obraża się w taki sposób. Bóg nie jest nadąsanym staruszkiem siedzącym na chmurach, którego byle co może dotknąć i urazić.

Wzruszenie Boga objawia głębię Jego miłości, głębię tęsknoty Boga za człowiekiem. Prośmy, abyśmy umieli odpowiedzieć szczerym wzruszeniem na wzruszenie Boga, naszą tęsknotą na Jego tęsknotę, naszym otwarciem na Jego otwarcie, naszym zaufaniem na Jego zaufanie, naszą miłością na Jego miłość. Kiedy mam szczerą wolę powrotu do Boga, On wzrusza się na mój widok, bo jestem Jego dzieckiem. W obecnej medytacji będę więc prosił gorąco, aby zachwyciło i poruszyło mnie wzruszenie się Boga nade mną, powracającym do Niego grzesznikiem. Będę prosił o wewnętrzne doświadczenie delikatności i głębi Jego miłości.

5. Wybiegł naprzeciw niego

Zauważmy pośpiech ojca w wyjściu naprzeciw synowi: wybiegł naprzeciw niego. Motywem pośpiechu jest ojcowska miłość. Miłość zawsze się spieszy. Pośpiech ojca wypływa też z jego świadomości niszczącego charakteru grzechu. Nie jest obojętne, czy człowiek grzeszy miesiąc, rok, czy też wiele lat. Dlaczego? Ponieważ grzech, nawet jeżeli zostaje przebaczony, pozostawia swoje destruktywne ślady w człowieku. Poranienie ludzkiej emocjonalności, poranienie ludzkiego serca jest faktem także wówczas, kiedy grzesznik uznał i wyznał swój grzech przed Bogiem.

Prośmy, aby i nam spieszno było do Boga, do wewnętrznego nawrócenia. Im szybciej zrozumiemy istotę własnego grzechu, tym większy będzie nasz pośpiech w walce z nim. Przeprośmy Boga za nasze lenistwo, naszą opieszałość w dotychczasowym nawracaniu się.

6. Rzucił mu się na szyję i ucałował go

Oto kolejny niezwykły gest ojca wobec swojego marnotrawnego syna. W tym geście widać jakąś wielką gwałtowność. Ale przecież każda prawdziwa miłość jest gwałtowna. Gwałtowność wyraża przede wszystkim wielkość, intensywność miłości, a jednocześnie także jej głębię. Tym mocnym gestem wobec syna ojciec wyraża swoją bezinteresowną i bezwarunkową miłość, swoją pełną akceptację.

Kiedy skruszony syn zaczyna wypowiadać samooskarżenie przygotowane skrupulatnie w ciągu długich rozmyślań o głodzie przy pasieniu świń, ojciec przerywa mu przy stwierdzeniu, że nie jest godzien nazywać się jego synem. Ojciec wyraźnie nie podziela tej opinii. Wie bowiem dobrze, że syn nie stwarza sam siebie, sam nie daje sobie życia. Synem czyni go jedynie bezinteresowna miłość ojca. Bezinteresowna miłość Boga czyni nas przybranymi dziećmi.

Prośmy, abyśmy przeczuli głębię miłości Boga, jej bezinteresowność. Bóg nie robi interesu na człowieku. Ofiaruje nam swą miłość całkowicie darmo. Człowiekowi trudno uwierzyć w bezinteresowność Boga. Wiara w nią jest dla niego jednym z najbardziej bolesnych doświadczeń. Dlaczego? Ponieważ jesteśmy wychowywani zazwyczaj w miłości bardzo interesownej. Na wszystko musimy sobie zasłużyć. Kiedy ktoś bliski ofiaruje nam jakiś dar, natychmiast niemal rodzi się w nas pytanie: co on za to będzie chciał? Ale kiedy my z kolei ofiarujemy drugiemu jakiś dar, w nas także odruchowo powstaje podobne pytanie: w jaki sposób on mi się odpłaci? Zauważmy tę interesowność w naszych relacjach międzyludzkich. Zobaczmy jak bardzo oczekujemy wdzięczności, przywiązania, ludzkiego ciepła, serdeczności.

Nierzadko w naszych oczekiwaniach wobec ludzi jesteśmy trochę nieuczciwi. Dajemy bowiem rzeczy materialne, dajemy czas, a żądamy uczucia. Dajemy to, co zewnętrzne i powierzchowne, a żądamy serca. W takich właśnie wielkich żądaniach kryje się nieczystość naszej miłości. Niekiedy mówimy z żalem: nawet mi nie podziękował. Zobaczmy tę naszą pretensjonalność w miłości. Za co spodziewam się odpłaty? Do kogo mam pretensje i o co?

Zauważmy, jak bardzo źle się czujemy wobec ludzi, którzy żądają od nas odpłaty za oddane nam przysługi. Najczęściej unikamy tych, którzy mają wobec nas jakieś żale. Krępuje nas żądanie wdzięczności. Bardzo nas boli wypominanie nam ofiarowanych darów. W wielu wypadkach wolelibyśmy zwrócić dar, by móc nie słuchać wypominania. Dlaczego? Właśnie dlatego, że interesowność nas boli.

Podajmy przykład. Ktoś ofiarowuje nam jakiś dar. Odbieramy go najpierw jako przejaw przyjaźni. Dar ten bardzo nas cieszy. Ale z innych dobrze poinformowanych źródeł dowiadujemy się, że darem tym człowiek ten chciał nas kupić. Czujemy się wówczas bardzo rozczarowani, czujemy się wręcz oszukani. Dar przestaje nas cieszyć, ponieważ przestał być symbolem przyjaźni i miłości, ale stał się znakiem zimnego wyrachowania. Najważniejsza w darze jest bezinteresowność serca. Lepsze jest trochę jarzyn z miłością, niż tłusty wół z nienawiścią — mówi Księga Przysłów (Prz 15, 17). Bóg kocha nas miłością absolutnie bezinteresowną. Bezinteresowność miłości Boga do nas wyraża się najpełniej w Jezusie ukrzyżowanym.

Jedyną odpowiedzią z naszej strony może być przyjęcie tej miłości. Tylko tego Bóg oczekuje od nas. Nasze wysiłki w życiu wiary nie są zasługiwaniem na miłość, ale są jedynie wyrazem otwarcia się na nią, są wyrazem przyjęcia miłości. Prośmy, abyśmy mieli odwagę uwierzyć w bezinteresowną miłość Boga, byśmy przyjęli Jego szczery uścisk. Prośmy, byśmy dali się przytulić Bogu, byśmy przyjęli Jego pocałunek pokoju. Prośmy też, aby doświadczenie przebaczenia wprowadziło w nasze serce wielki pokój, który wyrazi się w pojednaniu z sobą samym. Najwyraźniejszym znakiem Bożego przebaczenia jest przebaczenie sobie.

7. W miłości liczą się czyny, a nie słowa

Miłość winno się zakładać więcej na czynach niż na słowach (ĆD, 230) — mówi św. Ignacy. Na czynach też oparta była miłość ojca do syna marnotrawnego. Po serdecznym przyjęciu syna ojciec natychmiast wydaje rozkazy sługom: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się. Szata, pierścień i sandały są symbolem odzyskanej wolności syna marnotrawnego, przywrócenia mu godności i wszelkich praw związanych z synostwem.

Niewierność syna nie odmieniła i nie uszczupliła w niczym miłości ojca do niego. Jego odejście i powrót sprawiły, że miłość ojca istniejąca od początku mogła się objawić z nową mocą. To objawienie się miłości przywróciło radość zarówno w sercu ojca, jak i syna. Ojciec tęsknił za synem i pragnął jego powrotu do domu nie tylko ze względu na siebie, ale także ze względu na niego. Ojciec wiedział dobrze, że syn nie znajdzie nigdzie szczęścia poza swoim domem.

Grzesznik, który powraca do Boga, odzyskuje wolność, ponieważ wyrywa się z niewoli namiętności. Odzyskuje godność i szacunek, jakimi darzy go Ojciec. Grzesznik odzyskuje także szacunek do siebie samego. Człowiek uwikłany w grzech czuje się nim poniżony i upokorzony. Nawrócony grzesznik otrzymuje na powrót wszelkie prawa dziecka Bożego. Wyraźmy Bogu wdzięczność za to, że swoją miłością przywraca nam stan dziecięctwa, iż na powrót obdarza nas wewnętrzną wolnością i godnością.

Rozważane przez nas gesty i słowa ojca ukazują nam jego inicjatywę w przywracaniu zerwanej przez syna więzi. To przede wszystkim sam ojciec działa. Syn marnotrawny otwiera się jedynie na inicjatywę ojca. Przyjmuje wszystkie objawy ojcowskiej troskliwości i dobroci. W przeżywaniu sakramentu pojednania niejednokrotnie koncentrujemy się bardzo na nas samych i na naszym działaniu, zapominając o działaniu Boga. Ma to miejsce szczególnie wtedy, kiedy naszemu wyznaniu grzechów towarzyszy lęk.

Rozważana przypowieść ukazuje nam doskonale, że pierwszym, który działa w sakramencie pojednania, jest sam Bóg. To On przede wszystkim jedna nas z sobą. Nasza rola, nasze działanie ogranicza się do przyjmowania działania Boga. Całe przygotowanie do spowiedzi jest wyrazem naszego otwarcia i dyspozycyjności wobec Boga, który pojednał nas ze sobą przez Chrystusa. Stańmy więc w głębokim milczeniu przed tą niepojętą miłością Boga do grzesznika. I chociaż jej nie rozumiemy do końca, to jednak odpowiada ona najgłębszym pragnieniom naszego serca.

8. Dwie ręce miłosiernego ojca

Powróćmy jeszcze do obrazu Rembrandta. Zauważmy ponownie dwie różne ręce na ramionach syna: rękę ojca i rękę matki, symbol miłości integralnej. Przebaczająca miłość Boga jest mocna, stanowcza, rodząca poczucie bezpieczeństwa jak miłość ojca; ale ta sama przebaczająca miłość jest jednocześnie subtelna, delikatna, czuła jak miłość najlepszej matki. To, co u ludzi bywa podzielone między ojca i matkę, między kobietę i mężczyznę, u Boga w sposób cudowny zostaje złączone. Miłość Boga jest miłością pełną. Prośmy, abyśmy poczuli na naszych ramionach obie ręce: rękę ojcowską i rękę matczyną.

Wracając do naszej historii życia, chciejmy zobaczyć, która ręka jest może nieco słabsza, jakby mniej odczuwalna, mniej widoczna na naszych ramionach. Czego nam bardziej brakuje? Mocy, stanowczości, poczucia bezpieczeństwa miłości ojca; czy może bardziej brakuje nam delikatności, ciepła, serdeczności, akceptacji, miłości matki? Prośmy także, aby doświadczenie przebaczenia Bożego uzupełniło zranienia w miłości, abyśmy głębiej doświadczyli obecności tej ręki, której bardziej potrzebujemy.

Przebaczająca miłość Boga jest mocna. Nieraz pytamy z niepokojem, czy potrafimy pokonać nasze grzechy, słabości, czy ponownie nie uwikłamy się w grzech. Boże przebaczenie daje nam moc. Możemy się oprzeć na nim, aby skutecznie zmagać się ze złem w naszym życiu. Prośmy jednak także o to, abyśmy doświadczyli ciepła i delikatności przebaczającego Boga. Bóg nam nie wypomina naszych grzechów. Jeżeli z niepokojem powracamy do grzechów z przeszłości to tylko dlatego, iż nie uwierzyliśmy jeszcze w Boże przebaczenie. To my sami wypominamy sobie grzechy. Bóg tego nie czyni.

W zakończeniu medytacji rozmawiajmy z Matką Pięknej Miłości. Ona doskonale łączy w swoim doświadczeniu miłości: moc, siłę i stanowczość z delikatnością, serdecznością i ciepłem. Rozmawiajmy także z Jezusem, który doświadczał zarówno mocy miłości swojego Ojca niebieskiego, jak i Jego delikatności i czułości. Rozmawiajmy również z Bogiem Ojcem, prosząc Go, aby nam objawił swoje prawdziwe oblicze; oblicze pełne miłości mocnej, ale także delikatnej i czułej.

 

XV. SZYMONIE, SYNU JANA, CZY MIŁUJESZ MNIE?

 

gdy spożyli śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? Odpowiedział Mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś baranki moje! I znowu po raz drugi powiedział do niego: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie? Odparł Mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś owce moje! Powiedział mu po raz trzeci: Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie? Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: Czy kochasz Mnie? I rzekł do Niego: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego Jezus: Paś owce moje! Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz. To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga (J 21, 15–19).

Obraz do obecnej medytacji: Przedstawmy sobie Jezusa, który rozmawia z Piotrem. Chciejmy wsłuchać się w pytanie Jezusa: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić, abyśmy doświadczyli przebaczającej miłości Jezusa oraz abyśmy poczuli się wewnętrznie zaproszeni, by odpowiedzieć Chrystusowi naszą miłością na Jego miłość.

1. Większa miłość w kontekście większej słabości

Doświadczenie pojednania z Bogiem wiąże się nie tylko z przyjęciem Jego miłości, ale także z odpowiedzią miłości na Jego miłość. Miłość jest darem wymiennym. Przyjęta miłość Boga zobowiązuje nas, aby na nią odpowiedzieć. Jezus przebacza nam nasze grzechy, jedna się z nami, ponieważ chce nas uzdolnić do miłości. Jezus potrzebuje naszej miłości.

W tej medytacji prośmy o głębokie wewnętrzne przekonanie, iż nasza uboga ludzka miłość jest Bogu bardzo potrzebna. Jemu bardzo na niej zależy. Jezus umiera za nas na krzyżu nie tylko dlatego, aby nam okazać swoją miłość, ale także byśmy i my mogli Go kochać. Prośmy także o wewnętrzne odczucie, iż jesteśmy zdolni do miłości niezależnie od naszej słabości i ubóstwa duchowego.

Całą rozmowę Jezusa z Piotrem należy umieścić w kontekście męki Jezusa, podczas której Piotr zaparł się swojego Mistrza. Chrystus wprawdzie przestrzegał Piotra przed tym grzechem, ale Piotr, polegając na swoich odczuciach, zapewniał Jezusa, iż pozostanie Mu wierny nawet wtedy, gdyby wszyscy uczniowie zaparli się Go. Piotr wyraża także gotowość śmierci dla Chrystusa: Choćby i na śmierć pójdę z Tobą. Potrójne zaparcie się demaskuje Piotra i upokarza go jednocześnie. Ukazuje ubóstwo jego miłości do Jezusa, która oparta była jedynie na jego własnych siłach.

Przejdźmy teraz do samego dialogu: A gdy spożyli śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? Zauważmy, że Jezus pyta o większą miłość człowieka, który zaparł się Go głębiej niż inni. Pozostali uczniowie opuścili wprawdzie Jezusa, ale żaden z nich nie zaparł się swego Mistrza wprost. Jezus pyta o większą miłość w kontekście większej słabości, większego grzechu. Aby móc wyznać prawdziwie miłość Jezusowi, trzeba poznać samego siebie, swoją słabość, granice swoich ludzkich możliwości. Piotr po swoim upadku odpowiada na pytanie Jezusa bardzo pokornie: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham.

Zauważmy zmianę, jaka dokonała się w Piotrze pod wpływem grzechu. Przed męką, kiedy Jezus zapowiadał, że wszyscy Go opuszczą, Piotr zapewnia: ja Cię nie opuszczę. W sposób spontaniczny Piotr odwołuje się przede wszystkim do swoich odczuć i do swojej wiedzy o sobie. Zdaje się mówić: Ja wiem, że Cię nie opuszczę, bo Cię kocham więcej od innych, ponieważ tak zdecydowałem. Wiem, że mogę umrzeć z Tobą.

Wyznanie miłości Piotra przed męką kładzie nacisk przede wszystkim na jego własne ja i dlatego też Jezus nie przyjął tego wielkodusznego wyznania. Nie opierało się ono na prawdzie, ale jedynie na odczuciach emocjonalnych. Miłość nie może budować wyłącznie na emocjach. Odczucia towarzyszą miłości, ale one nie są centrum miłości i nie stanowią o jej istocie.

Po grzechu zaparcia się Piotr wyznaje miłość inaczej: Ty wiesz, że Cię kocham. Zachodzi istotna zmiana w postawie Piotra. W wyznaniu miłości przed męką Piotr odwołuje się do swojej wiedzy o sobie i sam siebie czyni źródłem miłości do Jezusa. Występuje w roli szlachetnego ucznia, który chce ofiarować życie swojemu Mistrzowi. Natomiast po grzechu wyznając miłość Piotr odwołuje się do wiedzy Jezusa o nim. Grzech ukazał Piotrowi, iż jego miłość jest jedynie dzieleniem się z Jezusem tą miłością, którą przyjmuje od Niego.

Grzech zaparcia okazał się dla Piotra wielką szczęśliwą winą. O ile tak możemy powiedzieć, to właśnie dzięki grzechowi Piotr zrozumiał, iż nie może nic ofiarować Jezusowi, zanim wcześniej nie przyjmie Jego daru, zanim nie przyjmie Jego samego. Grzech Piotra stał się dla niego wielką szkołą zaufania Jezusowi, wielką szkołą miłości. Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Zauważmy w tej odpowiedzi nie tylko wielką spontaniczność i szczerość, ale także dziecięcą bezradność.

W tej medytacji wróćmy raz jeszcze do wszystkich naszych błędów, zranień, grzechów, które odkrywaliśmy do tej pory w rekolekcjach. Jeszcze raz przywołajmy grzech pychy, grzech zbytniej pewności siebie. I w tym kontekście chciejmy usłyszeć pytanie: Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie? Prośmy, aby to pytanie przekonało nas, że Jezus potrzebuje naszej miłości, że miłość do Jezusa jest możliwa pomimo naszych ludzkich niewierności i grzechów.

Kiedy potykamy się o nasze słabości, doznajemy pokusy, by uznać, iż jesteśmy niezdolni i niegodni kochać Jezusa; jesteśmy kuszeni, by sądzić, iż Jezus gardzi naszą ubogą miłością z powodu naszych grzechów — naszego zapierania się Go. Nic bardziej fałszywego nie może nam się zdarzyć. Prośmy o głęboką wiarę, iż Jezus dziś potrzebuje naszej ubogiej miłości, tej na którą nas dziś stać. Jezus potrzebuje jej nie tylko dla siebie samego, ale także dla innych. Swoim Paś baranki moje! zaprasza nas, abyśmy naszą małą miłością podzielili się z tymi, których On nam daje.

2. Paś baranki moje

Kiedy Piotr wyznał miłość do Jezusa, w odpowiedzi usłyszał: Paś baranki moje. Zauważmy słowo moje. Miłość do Jezusa jest konieczna, aby móc paść baranki Jezusa. Baranki, które powierza Jezus Piotrowi, nie należą do Piotra, ale do Jego Mistrza. Św. Augustyn komentując ten tekst Ewangelii stwierdza, iż Chrystus nie poleciłby paść baranków Piotrowi, gdyby on nie wyznał miłości. Miłość do Jezusa jest gwarantem miłości do baranków. Jezus mówi wyraźnie: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem (J 10, 1).

Każdy, kto próbuje kochać i służyć bliźnim, ale nie czuje się kochany przez Jezusa i nie odpowiada swoją miłością na Jego miłość, nie jest zdolny kochać braci. Służba staje się dla niego okazją do kradzieży. Jeżeli człowiek nie kocha Jezusa, a usiłuje służyć bliźnim, wtedy jego bliźni stają się jedynie ofiarami jego chciwego serca. Wówczas okrada tych, których winien kochać i którym winien służyć. Duszpasterz służąc innym bez miłości do Jezusa będzie wiązał ich najpierw z sobą samym, a nie z Bogiem. Autentyczność naszej miłości do bliźnich sprawdza się dopiero wówczas, kiedy bywa odrzucana, przekreślana i krzyżowana na wzór ukrzyżowanej miłości samego Jezusa. Kiedy czujemy się niedocenieni w naszej pracy i wówczas żałujemy czasu i trudu poświęconego dla bliźnich, jest to znak, iż w naszej służbie jesteśmy bardziej skoncentowani na swoich potrzebach, niż na miłości bliźniego i miłości do Jezusa.

3. Zasmucił się Piotr

znowu, po raz drugi powiedział do niego: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie? Odparł mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś owce moje! Polskie tłumaczenie rozważanego tekstu nie oddaje dobrze oryginału greckiego. Zwracając się do Piotra drugi i trzeci raz, Jezus pyta go o coraz większą miłość. Języki nowożytne, także język polski, są bardzo ubogie w pojęcia oznaczające miłość. Jednym pojęciem miłość określa się całą gamę doświadczenia ludzkiego: od najsubtelniejszych doświadczeń mistycznych aż po zewnętrzne, pozbawione miłości i odpowiedzialności, doświadczenia seksualne. To ubóstwo słownictwa jest bardzo znamiennie, bo chociaż cała współczesna kultura mówi o miłości, to jednocześnie brak jej pojęć, aby opisać to podstawowe doświadczenie ludzkie. Starożytny język grecki był bardziej subtelny. W drugim i trzecim pytaniu skierowanym do Piotra zawiera się prośba o głębszą, pełniejszą miłość.

Drugie pytanie stanowi pewne przejście do pytania trzeciego, które wydaje się być zasadnicze i centralne w niniejszej Ewangelii. Powiedział mu po raz trzeci: Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie? Kiedy jednak Jezus po raz trzeci zapytał Piotra o miłość, św. Jan Ewangelista zauważył, że pytanie to wprowadziło Piotra w stan smutku: zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: Czy kochasz Mnie? I rzekł do Niego: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham. Chrystus trzykrotnym pytaniem o miłość sprawia ból swojemu uczniowi. Jezus pytając Piotra trzy razy, przypomniał mu trzykrotny upadek. Podobnie jak zapieranie się Jezusa było coraz głębsze, tak też i coraz głębszej miłości domaga się Jezus od swojego ucznia. Za pierwszym razem Piotr jedynie prosto zaprzeczył: Nie znam tego człowieka. Za drugim razem wyparł się Jezusa pod przysięgą. Za trzecim począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego Człowieka. I w tej chwili kogut zapiał. Wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz. Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał (Mt 26, 74–75).

Swoim potrójnym pytaniem Jezus daje Piotrowi łaskę naprawienia grzechu. Pierwszą reakcją Piotra na otrzymany dar nie jest jednak radość, ale smutek. Jezus nie obawia się przypomnieć Piotrowi jego grzechu, choć wie, że sprawi mu tym ból. Dlaczego? Ponieważ miłość można zbudować tylko na prawdzie. Każde wyznanie miłości może być prawdziwe tylko w kontekście głębokiego doświadczenia własnego grzechu. Kiedy brakuje świadomości własnej słabości, wyznanie miłości staje się jedynie pobożnym życzeniem. Miłość może być budowana tylko na pełnej prawdzie o ludzkiej kondycji.

Wracając do wszystkich naszych grzechów, których dotykaliśmy w tych rekolekcjach, chciejmy przywołać ów smutek i ból, jakie mogły w nas wywołać poznane słabości. Jeżeli po wielu latach okłamywania siebie poznajemy trudną prawdę o nas samych, wówczas może nam ona sprawić ból. Jest to często ból rozczarowania sobą. W kontekście tego smutku i bólu chciejmy usłyszeć pytanie skierowane już nie tylko do Piotra, ale także i do nas: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?

Tym pytaniem Jezus zaprasza nas, abyśmy nie myśleli najpierw o naszych grzechach i o bólu, który one wywołują, ale o Nim samym oraz o naszej miłości do Niego. Pytanie Jezusa: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie? połączmy z pytaniem, które poleca nam św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych: Co uczyniłem dla Chrystusa? Co czynię dla Chrystusa? I co uczynię dla Chrystusa?

Prośmy o wewnętrzne przekonanie, iż możemy kochać Jezusa pomimo naszych słabości. Prośmy także, byśmy przyjęli pytanie Jezusa nie tylko jako zaproszenie, ale także jako obietnicę. Jeżeli bowiem czujemy się niezdolni do miłości Jezusa, to już w samym pytaniu otrzymujemy obietnicę, iż On sam uzdolni nas do niej. Chrystus nie prosiłby nas o coś, czego nie moglibyśmy spełnić. Tym pytaniem chce nam powiedzieć, iż Miłość jest w naszym życiu możliwa. Chciejmy przyjąć zatem to pytanie jako Jego wielki dar; dar, który otwiera nam nadzieję; dar, który otwiera przed nami perspektywy.

Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: Czy kochasz Mnie? Z głębi swojego bólu i smutku odpowiada: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham. Zauważmy głębię bezradności Piotra, który w swej trzeciej odpowiedzi dodaje: Ty wszystko wiesz. Piotr zdaje się mówić: Ty znasz całą moją przeszłości. Ty znasz moją teraźniejszość i Ty znasz przecież moją przyszłość.

Piotr odwołuje się do całej wiedzy Jezusa o jego życiu. Chrystus wie o nas więcej, niż my sami o sobie. Jezus zna wszystkich i nie potrzebuje niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wie, co w człowieku się kryje (por. J 2, 24–25). Jezus przenika nas głębiej, niż ktokolwiek inny. W obecnej medytacji powiedzmy Jezusowi razem z Piotrem: Panie, Ty mnie znasz całego. Ty znasz nie tylko moje słabości, ale znasz także moje pragnienie Twojej miłości. Kiedy Piotr po raz trzeci potwierdził swoją miłość: Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham, Chrystus również po raz trzeci polecił mu misję pasienia baranków: Paś owce moje!

4. Będziesz dla Mnie cierpiał

Dialog z Piotrem Jezus kończy trudnymi słowami: Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz. To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do niego: Pójdź za Mną! Chrystus pragnie powiedzieć Piotrowi: Jeżeli Mnie kochasz, będziesz dla Mnie cierpiał. Cierpienie dla Jezusa jest najpełniejszym znakiem miłości do Niego. Jeżeli Mnie kochasz — zdaje się mówić Jezus do Piotra — będziesz robił to, co Ja przygotowałem dla ciebie. Jeżeli Mnie kochasz, pójdziesz za Moją wolą także wtedy, kiedy będzie ona sprzeczna z twoją wolą. Pójdziesz za Mną także wówczas, kiedy będzie to przeciwko twojej miłości światowej i cielesnej.

Miłość do Jezusa sprawdza się w codziennym przyjmowaniu trudności, problemów; w codziennym zmaganiu się z własną słabością; w codziennym przyjmowaniu własnych ludzkich ograniczeń. Miłość do Jezusa sprawdza się w naśladowaniu Go w dźwiganiu krzyża: w znoszeniu wszystkich krzywd i wszelakiej zniewagi i we wszelkim ubóstwie, tak zewnętrznym jak i duchowym, jeśli tylko najświętszy Majestat Twój zechce mię wybrać i przyjąć do takiego rodzaju i stanu życia (ĆD, 98).

Piotr zaparł się Jezusa z lęku przed cierpieniem. Nie rozumiał jednak wówczas miłości Jezusa. Polegał bardziej na sobie niż na niej. Teraz cierpienie nie przeraża już Piotra. Czuje bowiem w sobie siłę do dźwigania krzyża. Jego siłą jest jego miłość do Mistrza. To miłość daje odwagę. W klimacie przedłużonej modlitwy tych rekolekcji dostrzegamy głębię naszej słabości, rozliczne poranienia. Aby temu wszystkiemu stawić czoła, trzeba będzie cierpieć.

Uzdrowienie wewnętrzne jest dzisiaj modnym słowem. Ale uzdrowienie wewnętrzne przychodzi jako owoc oddania się Bogu. Jeżeli szukalibyśmy uzdrowienia dla niego samego, wówczas ono nigdy nie przyjdzie. Uzdrowienie to owoc przyjętej miłości Jezusa i owoc naszej odpowiedzi miłością na miłość. Człowiek bywa uzdrowiony po drodze — idąc do Boga, powierzając się Bogu. Jeżeli szukamy uzdrowienia po to, aby już nigdy nie cierpieć, ono nigdy nam się nie przydarzy. Będziemy jedynie jeszcze bardziej skoncentrowani na naszym cierpieniu. To wraz z powierzeniem swojego życia Jezusowi przychodzi uspokojenie wewnętrzne. Jest to wówczas dar Jezusa. W zakończeniu medytacji przeprowadźmy rozmowę, dialog, na wzór dialogu Jezusa z Piotrem. Chciejmy wsłuchać się w pytanie Jezusa i chciejmy też udzielić takiej odpowiedzi, jaką podyktuje nam nasze serce.

 

XVI. ZRÓBCIE WSZYSTKO, COKOLWIEK WAM POWIE MÓJ SYN

 

Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: Nie mają już wina. Jezus Jej odpowiedział: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja? Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: Napełnijcie stągwie wodą! I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu! Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem — nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli — przywołał pana młodego i powiedział do niego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory. Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2, 1–11).

Obraz w obecnej medytacji: Przywołajmy w pamięci dobrze nam znany i bliski naszemu sercu obraz Matki Najświętszej.

Prośba o owoc rozmyślania: Będziemy prosić, abyśmy odkryli Maryię jako wzór naszego zawierzenia Jezusowi.

1. Zaproszono także Jezusa

 

Zauważmy, że na wesele w Kanie Galilejskiej zaproszono najpierw Maryię. A ponieważ była już Maryia, Matka Jezusa, zaproszono także Jezusa i Jego uczniów. Jezus na weselu w Kanie Galilejskiej został zaproszony jako drugi. W ludzkim porządku syn stoi zawsze na drugim miejscu. Pierwsza jest matka. W ludzkim porządku Jezus znajduje się nie tylko na drugim, ale wręcz na ostatnim miejscu. Jezus staje się sługą Jahwe. Zajmuje ostatnie miejsce — krzyż, miejsce przestępcy odrzuconego przez społeczeństwo i ukrzyżowanego poza murami miasta. W ten sposób Jezus ukazuje nam, że celem ludzkiego życia nie jest bynajmniej bycie pierwszym w hierarchii społecznej, wyprzedzanie innych w dążeniu do ludzkiej chwały. Syn Boży zajmuje ostatnie miejsce, aby dać nam wzór najwyższej pokory.

W Liście do Filipian św. Paweł ukazuje pokorę Syna Bożego: On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej (Flp 2, 6–8). Wiele naszych cierpień wynika z tego, iż ulegamy pysze: chcemy wyprzedzić innych, zrealizować nasze nierealne dążenia, poddajemy się manii własnej wielkości. Jezus zajmujący ostatnie miejsce ukazuje nam, iż rezygnacja z tego, co przerasta nasze siły jest źródłem ładu i pokoju wewnętrznego, prowadzi do dziecięcego zaufania Bogu oraz do nadziei odtąd i aż na wieki (por. Ps 131).

2. Nie mają już wina

 

Na weselu w Kanie Galilejskiej Maryia jest obecna w sposób bardzo dyskretny. Nie robi nic nadzwyczajnego, ale dyskretnie czuwa. Kiedy zabrakło wina, natychmiast odkrywa tę kłopotliwą sytuację i mówi do Jezusa: Nie mają już wina. Słowa te wydają się być jedynie prostą uwagą uważnego człowieka. Są wyrazem współczucia Maryi, jak i bardzo subtelnie wyrażoną prośbą do Jezusa. Maryia obecna jest w naszym ludzkim życiu przede wszystkim jako Matka czuwająca. Na tym właśnie polega rola matki. Dobra matka nie dyryguje dzieckiem, nie rozkazuje, nie narzuca mu czegokolwiek, ale jest obecna, czuwa, wychodzi naprzeciw.

Prośmy, abyśmy odkryli w naszym życiu Maryię przede wszystkim jako czuwającą, troskliwą i dyskretną Matkę. Doświadczenie Jej obecności może być dla nas źródłem poczucia bezpieczeństwa, źródłem niezwykłej siły, źródłem nieustannego pocieszenia. W czuwającej obecności odsłania się przede wszystkim człowieczeństwo Maryi. Maryia jest najpiękniejszym człowiekiem. Została nam dana jako doskonały wzór człowieczeństwa, ukształtowany na wzór Boga–Człowieka. Prośmy w tej medytacji, aby człowieczeństwo Maryi było dla nas zwierciadłem dla naszego bycia człowiekiem. Maryia, Uzdrowienie chorych, udziela wewnętrznego uleczenia zranień naszego człowieczeństwa.

Nie mają już wina — mówi Maryia. Ale wino nie jest konieczne do życia. Bez wina można żyć. Jednak brak wina na weselu, to brak radości. W Biblii wino symbolizuje radość. Maryia wrażliwa na potrzeby człowieka, ukazuje swojemu Synowi to wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu człowieka smuci, przygnębia, co odbiera mu radość życia. Maryia nie zaradza jednak ludzkim potrzebom, ludzkiej biedzie, ale przedstawia je Jezusowi. Ona prowadzi zawsze do Jezusa.

W rozważanej Ewangelii odnajdujemy wzór prawdziwej pobożności maryjnej. Niezdrowa pobożność maryjna zawsze zawiera lęk, który zadaje pytanie, kto stanowi ważniejszy punkt odniesienia w naszej modlitwie: Maryia czy Jezus. Tak zadane pytanie jest błędne, ponieważ przenosi do nieba nasze wewnętrzne konflikty. Kryje się w tym ludzkie rozumowanie, które ujawnia nasze obawy i lęki. Maryia nigdy nie zagraża chrystocentryzmowi naszej pobożności. Ani też chrystocentryzm nie zagraża mariologicznemu wymiarowi naszej modlitwy. Tam gdzie jest Maryia, tam zawsze jest obecny Jezus. A tam gdzie jest obecny Jezus, tam zawsze jest obecna Jego Matka. Maryia prowadzi do Jezusa.

Jednym z ważnych kryteriów autentycznej pobożności chrześcijańskiej jest właśnie zdrowo rozumiana obecność Maryi. Matka Jezusa czuwa w sposób cichy, dyskretny zarówno w życiu Jezusa, jak również i w naszym życiu. Także w taki sposób dyskretny Maryia ukryta jest w Ewangeliach. Pojawia się przy Jezusie w najważniejszych dla Niego momentach.

3. Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?

 

Nie mają już wina — mówi Maryia do Jezusa. Jezus odpowiada jej w sposób bardzo trudny, wręcz niezrozumiały. Odpowiedź, jaką Syn daje Matce w Kanie Galilejskiej jest jednym z najtrudniejszych fragmentów Ewangelii św. Jana. Egzegeci nie są w stanie oddać go w sposób jednoznaczny. Stąd też istnieją różnice w interpretacjach.

Oto tłumaczenie z pierwszego wydania Biblii Tysiąclecia: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja? Bardzo trudno zrozumieć, co tłumacz chciał nam przez to powiedzieć. Nie wydają się jednak rzeczą konieczną zbyt głębokie rozważania intelektualne nad tym, co Jezus chciał powiedzieć Maryi. Te trudne słowa możemy uznać wprost za opatrznościowe. Pokazują nam, iż to, co dzieje się pomiędzy Maryią a Jezusem, ogarnia tajemnica, do której nie mamy pełnego dostępu. Nie jesteśmy w stanie do końca zrozumieć istoty więzi, istoty dialogu Matki i Syna.

Nierzadko nasze interpretacje więzi pomiędzy Maryią i Jezusem naznaczone są naszą, nie zawsze dojrzałą, emocjonalnością. Trzeba być bardzo ostrożnym, aby własnych potrzeb i pragnień uczuciowych nie przerzucać na związek Maryi i Jezusa. Jezus rozmawia z Maryią w sposób wymagający. Tak rozmawiał już jako Dwunastoletni chłopiec. Słowa dorastającego Syna były tak trudne, iż Ewangelista Łukasz zaznacza, że Oni, to znaczy Maryia i Józef, nie zrozumieli tego, co chciał im powiedzieć. Także w Kanie Galilejskiej odnajdujemy tę samą trudną mowę Jezusa.

Miłość nie wyraża się najpierw w jakimś tanim sentymentalizmie, w tworzeniu miłego nastroju emocjonalnego, który unika jakichkolwiek trudności i konfliktów. Miłość Maryi do swojego Syna jest bardzo pokorna i cierpliwa. Nie szuka poklasku, nie unosi się pychą (...) nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; (...) lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma (1 Kor 13, 4–7). Maryia pokłada nadzieję w swoim Synu wbrew Jego pozornej odmowie. W naszym dialogu z Jezusem nie chodzi najpierw o to, aby Go dobrze rozumieć intelektualnie. Chodzi raczej o to, aby Mu zaufać. Wraz z zaufaniem stopniowo przychodzi także i zrozumienie.

4. Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn

 

W tej trudnej, niezrozumiałej sytuacji, Maryia — podobnie zresztą jak kobieta kananejska (por. Mt 15, 22) — znajduje właściwe wyjście: sama całkowicie ufa i zachęca innych do całkowitego zaufania: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn. Zauważmy w tym jednym zdaniu dwa wyrażenia, które podkreślają wielkość zaufania Maryi: zróbcie wszystkozróbcie cokolwiek. Tym jednym zdaniem Maryia otwiera nam drogę do absolutnego zaufania Jej Synowi. Zdanie to stanowi sedno pobożności maryjnej.

W naszych modlitwach mamy zwyczaj zwracać się do Maryi z bardzo różnymi prośbami. Przedstawiamy Jej wszystkie nasze trudności, kłopoty, problemy: nasze złe samopoczucie, potrzeby materialne, choroby, konflikty międzyludzkie, sytuacje zagubienia itd. Maryia z całym zaufaniem przyjmuje to i ofiaruje swojemu Synowi. Przedstawianie naszych potrzeb Maryi jest dobrze osadzone w duchu Ewangelii o cudzie w Kanie Galilejskiej. Ale kiedy my prosimy Maryię o cokolwiek, Ona również kieruje do nas prośbę: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn. Nasza rozmowa z Maryią jest często wymianą próśb. To, co chcemy uzyskać od Maryi, musi być zawsze zgodne z wolą Jej Syna i właśnie dlatego Maryia mówi — prosi: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn.

W obecnej medytacji chciejmy z wielkim zaufaniem i z wdzięcznością przyjąć słowa Maryi powiedziane do sług. One streszczają bowiem całą duchowość chrześcijańską. Prośmy, abyśmy przyjęli te słowa jako błogosławieństwo Maryi na naszą drogę życia. Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn — to jedno zdanie streszcza wszystko, co chce nam powiedzieć Maryia. Wyznacza zasadnicze kryterium rozwiązywania wszystkich naszych ludzkich problemów. Tu znajdujemy rozwiązanie wszystkich naszych trudności, zagubień, zranień, uwikłań, konfliktów wewnętrznych, konfliktów z innymi. Istotą życia duchowego jest słuchanie Jezusa i robienie tego, co On nam każe.

Co każe robić Chrystus sługom na weselu w Kanie Galilejskiej? Chociaż na stołach weselnych brakuje wina, On poleca nosić wodę. Jezus często każe nam robić rzeczy na pierwszy rzut oka dla nas niezrozumiałe, niepotrzebne, trudne i wymagające. Jezus daje często polecenia — zdawać by się mogło — nielogiczne z punktu widzenia ludzkiego. Takim też mogło się wydać polecenie dane sługom. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: Napełnijcie stągwie wodą! I napełnili je aż po brzegi.

Jesteśmy nieraz tak rutynowo osłuchani z Ewangelią od samego dzieciństwa, że nawet najciekawsze jej fragmenty nie robią na nas większego wrażenia. Ciągłe słuchanie tego samego wydaje nam się mało interesujące. Ewangelia nas już nieraz nie dziwi. Wszystko wydaje się jasne i proste. Trzeba nam wewnętrznej troski, wysiłku duchowego, aby móc odzyskać świeżość umysłuświeżość serca, dzięki którym będziemy mogli odkrywać nieustannie nowość Ewangelii.

Ewangelie opisują bardzo dużo trudnych, niezrozumiałych i zadziwiających zachowań Jezusa. Maryia mówi: Nie mają już wina, a Jezus wydaje polecenie: Napełnijcie stągwie wodą! Na stołach brakuje wina, a Jezus każe nosić wodę. Każe nosić dużo wody. Sześć stągwi kamiennych, jak obliczyli egzegeci, mogło pomieścić około 600 litrów wody. Nakaz Jezusa mógł wzbudzić opór sług. Mogli oni upominać Jezusa: Na stołach nie brakuje wody. Na stołach brakuje wina. Po co tyle wody? Ale słudzy posłuszni Maryi napełnili je aż po brzegi. Potem Jezus powiedział do sług: Zaczerpnijcie i zanieście staroście weselnemu! Ci zaś zanieśli. Nakaz Jezusa, aby zanieść głównemu gospodarzowi wesela wlaną do stągwi wodę, mógł wywołać w sługach ponowny sprzeciw: Przecież na stołach nie brakuje wody. Na stołach brakuje wina. Jezus nie tłumaczy się jednak przed sługami z dokonanego cudu przemiany wody w wino. Bóg nie tłumaczy się przed człowiekiem ze swoich planów i zamiarów. Bóg tłumaczy się przed człowiekiem swoją nieskończoną miłością do niego. Bóg najpełniej wytłumaczył się przed człowiekiem w swoim Synu Jezusie Chrystusie.

Prośmy o pełne wiary, zaufania i uległości posłuszeństwo Jezusowi, które pozwoli nam przezwyciężyć ciekawość intelektualną, niepokój o przyszłość wynikającą z zagubienia wewnętrznego. Prośmy także, aby trudne słowa Jezusa demaskowały naszą niewiarę, aby stawały się dla nas wezwaniem do większego otwarcia na Jego Słowo.

5. Praca człowieka i moc Jezusa

Moglibyśmy zapytać: dlaczego Jezus kazał nosić wodę sługom? Czy nie mógł zrobić dodatkowego małego cudu, by woda sama znalazła się w stągwiach? Możemy też pytać, po co w ogóle Jezus polecił nosić wodę. Przecież mógł bez wody napełnić stągwie winem. Cud przemiany wody w wino, który w tej Ewangelii symbolizuje wewnętrzną przemianę człowieka, wymaga dwóch rzeczywistości: zwyczajnej ludzkiej pracy i cudownej mocy Jezusa. Aby nasze życie mogło posiadać smak dobrego wina, konieczna jest najpierw nasza ludzka praca — praca wytrwała i cierpliwa. Ale ludzka praca sama w sobie jest tylko wodą. Człowiek może jedynie nosić wodę. Nie potrafi jej jednak przemienić w wino. By ludzka praca stała się winem, potrzebne jest nasze zaufanie w moc Jezusa.

Nieraz z niepokojem pytamy, co jest ważniejsze w naszym życiu: ludzka praca, czy moc Jezusa. Pytanie to jest jednak pozbawione sensu. Zadawanie go świadczy o braku harmonii w naszym życiu duchowym. Św. Ignacy sformułował piękne zdanie ukazujące konieczność równowagi i harmonijnej integracji pomiędzy ludzką pracą i zaufaniem w moc Jezusa: Ufaj Bogu tak, jakby całe powodzenie spraw zależało wyłącznie od Niego; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła. Jezus nie zastępuje człowieka w jego wysiłku, pracy i zaangażowaniu. Tam, gdzie pracę może wykonać człowiek, Jezus zostawia mu pole działania. Cuda Jezusa nie są sztuczkami, dzięki którym możemy żyć łatwiej, wygodniej i przyjemniej. Cud przemiany wewnętrznej wymaga wielkiego wysiłku człowieka.

Nasza modlitwa, posty, dawane jałmużny, pobożna lektura, zaangażowanie w korzystanie z sakramentów świętych, rozmowy z kierownikiem duchowym — to wszystko jest tylko ludzką pracą. Byłaby ona bezowocna, gdyby zabrało w niej mocy Jezusa. Nasza praca staje się źródłem przemiany wewnętrznej dzięki temu, że towarzyszy nam łaska Jezusa, Jego Boska moc, Jego Boskie miłosierdzie. Pracując, zmagając się z sobą, trzeba jednocześnie wszystko powierzyć mocy Jezusa.

Zauważmy w tej Ewangelii prostą zależność pomiędzy ilością przyniesionej wody przez sługi i otrzymanego wina po jej przemienieniu. Ile było w stągwiach wody, tyle Jezus przemienił w wino. Jeżeli całymi nieraz latami w naszym życiu duchowym niewiele się dzieje, jeżeli nie wzrastamy wewnętrznie, to być może dlatego, że brakuje naszego pełnego zaangażowania, naszej pracy, naszego wysiłku — hojnego i wytrwałego noszenia wody. Często Jezus nie może w naszym życiu dokonać przemiany wody w wino, ponieważ brakuje wody. Jezus potrzebuje naszej pracy, naszego wysiłku, naszego zaangażowania, aby mógł nas przemienić.

Zauważmy jeszcze i ten fakt, iż tylko ta woda staje się winem, która została przyniesiona z polecenia Jezusa, na Jego wyraźne życzenie, na Jego rozkaz. Ten fakt pozwala nam lepiej zrozumieć, że moc przemiany wewnętrznej nie leży w wysiłku człowieka, w jego pracy i trudzie, ale w powierzeniu się mocy Jezusa. Prośmy w tej medytacji, byśmy uczyli się harmonijnego łączenia naszej ludzkiej pracy i mocy Jezusa. Prośmy także, abyśmy nie zrzucali na Jezusa tej pracy, którą sami winniśmy wykonać. Prośmy jednocześnie, byśmy nie usiłowali sami robić tego, co możemy otrzymać tylko od Jezusa jako Jego łaskę.

6. Czas wskazany przez Jezusa

Rozważana Ewangelia nic nam nie mówi o tym, kiedy woda stała się winem: czy wówczas, gdy wlewano ją do stągwi, czy też w momencie, kiedy słudzy czerpali i zanosili na stoły. Jedno jest pewne. Do stągwi noszono wodę, a starosta weselny pił już wino. Ta niewiadoma jest pięknym symbolem, który przestrzega nas przed swoistym czyhaniem na cud przemiany wewnętrznej. Cud ten nadchodzi w czasie wskazanym przez Jezusa. Cud, każdy cud, dokonuje się na życzenie Jezusa i z Jego Boskiej inicjatywy. Kto czyha na cud, ten go nie doświadcza.

Kiedy w naszych zmaganiach wewnętrznych oraz w podejmowanych praktykach duchowych dążymy tylko do tego, aby mniej cierpieć i poczuć się lepiej, wówczas taka praca nad sobą może sprawić, iż będziemy jeszcze bardziej kręcić się wokół siebie. Na cud przemiany trzeba nam czekać cierpliwie i z ufnością.

Bywa nieraz tak, iż długo żyjemy w jakiejś obojętności wobec Boga, w lekceważeniu Kościoła, skoncentrowani tylko na sobie i swoich ziemskich sprawach. Nagle pod wpływem jakichś trudnych, dramatycznych doświadczeń życiowych dokonuje się w nas pewien przełom wewnętrzny. Zaczynamy rozumieć bezsens takiego życia. Wówczas rodzi się w nas jakieś zniecierpliwienie wobec Boga. Żądamy od Niego cudownej przemiany całego życia w jednym momencie. W jednej chwili chcielibyśmy pozbyć się starych przyzwyczajeń i osiągnąć duchowe szczyty. Ale Pan Bóg, najlepszy Pedagog, każe nam nieraz pokornie i długo czekać. Czyhanie na cud przemiany może łatwo stać się próbą manipulowania Jezusem i Jego wolą. W życiu duchowym trzeba nam nosić wodę i cierpliwie czekać na interwencję Jezusa. Cud przemiany wewnętrznej przyjdzie w momencie, kiedy przestaniemy już na niego czekać.

Największym zaś cudem przemiany jest zapomnienie o sobie samym. Kiedy zrezygnujemy z czyhania na pokój wewnętrzny, na radość życia, na ludzkie szczęście, kiedy zrezygnujemy z szukania ludzkiego zrozumienia, akceptacji i miłości, otrzymujemy je w darze. Szukajcie najpierw Królestwa niebieskiego, a wszystko inne będzie wam przydane.

gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem, nie wiedział bowiem skąd ono pochodzi, ale słudzy którzy czerpali wodę wiedzieli, przywołał pana młodego i powiedział do niego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory. Bóg ofiaruje nam zawsze to, co dla nas jest najlepsze. Jezus może zachować nasze życie, może udzielić nam poczucia sensu, ładu i harmonii. On może dać nam wewnętrzną radość i pokój. Może nam je ofiarować także wówczas, kiedy będą przed nami piętrzyć się trudności, kiedy będziemy opadali z sił.

W zakończeniu tej modlitwy prośmy Matkę Najświętszą, aby była patronką szukania Jezusa, naszego otwierania się na Niego. Prośmy, aby pokazała nam, w jaki sposób powierzać Mu nasze życie, otwierać się na Jego Słowo. Przyjmijmy z wdzięcznością Jej słowa: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn jako Jej życzenie, Jej dobre słowo, jako błogosławieństwo na naszą drogę życia.

 

XVII. SAKRAMENT POJEDNANIA

 

Spowiedź, sakrament pokuty jest nazwany przez odnowioną liturgię również sakramentem pojednania. Kościół pragnie w ten sposób podkreślić jednanie, nawiązywanie więzi człowieka z Bogiem, dokonujące się poprzez ten sakrament; pokuta bowiem zmierza ostatecznie do tego, abyśmy ukochali Boga i całkowicie się Jemu powierzyli (Paweł VI).

Spowiedź stanowi dla wielu z nas częstą praktyką, stąd też narażona jest ona na niebezpieczeństwo przyzwyczajenia, rutyny, formalizmu. Sakramentu pokuty nie możemy traktować jak jednego z wielu ćwiczeń duchownych. Sakrament to znak dany przez samego Chrystusa, poprzez który Bóg dotyka człowieka w sposób rzeczywisty. Sakrament pojednania to droga do Ojca, wyznaczona przez samego Jezusa. Stąd też kroczenie tą drogą wymaga od nas wrażliwości serca przepełnionego wiarą.

1. Wychowanie do sakramentu pojednania

W wychowywaniu człowieka do dojrzałej wiary brakuje często rozwoju w ukazywaniu sakramentu pokuty. Może najwięcej uwagi poświęca się spowiedzi w czasie przygotowania dziecka do pierwszej Komunii św. Jednak dziecko 9–10–letnie nie potrafi zrozumieć całego misterium dokonującego się w wykonywanych obrzędach. Wielu zatrzymuje się na tym etapie.

Sakrament pokuty, jak wszystkie inne prawdy wiary, powinien być ukazywany ciągle na nowo w kolejnych etapach osobowego rozwoju człowieka: w dzieciństwie, w okresie dojrzewania, w wieku młodzieńczym, w wieku dorosłym. Jeżeli człowiek nie odkryje wartości tego sakramentu w kolejnych etapach osobowego rozwoju, to wychodząc z okresu dzieciństwa przestanie go praktykować uznając go za relikt przeszłości albo też będzie się całe życie spowiadał w sposób infantylny. Każda nowa sytuacja egzystencjalna, nowe warunki życia, nowe obowiązki, nowe trudności, nowe niebezpieczeństwa i pokusy, nowe grzechy, wymagają nowego podejścia do sakramentu pokuty. W nowej sytuacji życiowej człowiek musi jakby na nowo odkryć wartość i znaczenie spowiedzi świętej. Spowiedź może stać się ogromną pomocą w osobowym wzroście człowieka i przyczynić się bardzo do jego wyrobienia wewnętrznego (por. Vaticanum II, Christus Dominus).

2. Czym jest sakrament pojednania?

Winniśmy mieć świadomość niebezpieczeństwa traktowania sakramentu pokuty przede wszystkim w kategoriach wyłącznie prawnych. Podejście jurydyczne do spowiedzi nie należy do rzadkości.

Spowiedź nie jest przede wszystkim praktyką, dzięki której możemy uwolnić się od winy, zrzucić ciężar własnych grzechów, wymazać brudy sumienia i w ten sposób zdobyć upragnioną czystość duszy. Sakrament pokuty nie jest też tylko naprawianiem popełnionych błędów, by być w porządku przed Bogiem.

Czym jest zatem sakrament pojednania? Jest przede wszystkim osobowym spotkaniem miłosiernego Boga z proszącym o przebaczenie grzesznikiem. Zrzucenie ciężaru własnych grzechów, uwolnienie się od winy, czystość sumienia są nie tylko owocem naszego działania (wyznania grzechów, żalu za nie i postanowienia poprawy), ale głównie owocem działającego miłosierdzia Bożego. Ci, którzy przystępują do sakramentu pokuty, otrzymują od miłosierdzia Bożego przebaczenie zniewagi wyrządzonej Bogu i jednocześnie dostępują pojednania z Kościołem (Vaticanum II, Lumen gentium). Nasze ludzkie działanie w sakramencie pokuty polega na otwieraniu się na miłosierdzie Boga.

3. Podejście jurydyczne do spowiedzi

W jurydycznym podejściu do sakramentu pokuty Bóg traktowany jest przede wszystkim jako Prawodawca i Sędzia Sprawiedliwy, który za dobre wynagradza a za złe karze. Jest to bardzo uproszczony obraz Boga, podobny do sędziego zasiadającego w trybunałach ludzkich, gdzie nie panuje miłosierdzie, ale wierność prawu. W jurydycznym podejściu do spowiedzi człowiek traktuje samego siebie jak istotę poddaną prawu, które go obowiązuje i z którego rozlicza go Bóg–Sędzia. Grzech zaś w podejściu jurydycznym, to świadome i dobrowolne przekroczenie przykazania Boskiego lub kościelnego, które domaga się naprawienia. Zasadniczą więzią pomiędzy Bogiem a człowiekiem jest w takim wypadku prawo oraz nagroda lub kara przewidziana przez prawo.

W jurydycznym podejściu sakrament pokuty jawi się przede wszystkim jako sąd, w którym grzesznik jest oskarżonym a kapłan sędzią w zastępstwie Pana Boga. W tym modelu nie akcentuje się w jakiś szczególny sposób miłości i miłosierdzia Bożego, ale przede wszystkim zadanie wyznaczone człowiekowi–stworzeniu przez Boga–Stwórcę oraz prawno–moralną odpowiedzialność przed Nim.

Jurydyczne traktowanie grzechu i sakramentu pokuty akcentuje przede wszystkim zakaz i nakaz zawarty w przykazaniach, stąd też przykazania są odbierane jako normy ograniczające ludzką wolność. Kto zło stale przedstawia jako naruszenie rozkazu, sprawia, że opór przeciwko rozkazowi będzie odczytywany jako akt wyzwolenia (J. Guitton).

Podejście jurydyczne do grzechu i sakramentu pokuty rodzi się z traktowania prawa Bożego i kościelnego jako rzeczywistości autonomicznej, pochodzącej wprawdzie od Boga bezpośrednio lub pośrednio, ale stawianej niemalże na równi z Nim samym.

4. Podejście osobowe

Można sformułować tezę, że w grzech oraz w zbawczą rolę sakramentu pokuty uwierzymy w tym dniu, w którym uwierzymy w miłość oraz w prawdę, że miłość jest Osobą (A. Skowronek). W podejściu osobowym do grzechu i sakramentu pokuty doświadczamy Boga przede wszystkim jako Osobę, a raczej jako wspólnotę Osób: Ojca, Syna i Ducha Świętego, związanych ze sobą wzajemną miłością. Bóg jest miłością (1 J 4, 16) — to Janowe wyznanie nie podaje wprawdzie definicji Boga, ale ukazuje najważniejszy przymiot Pana Boga — Jego miłość.

W osobowym podejściu do grzechu i sakramentu pokuty człowiek traktowany jest jako osoba — istota stworzona z miłości i przeznaczona do miłości. Zasadniczą więzią człowieka z Bogiem staje się miłość. Człowiek bowiem wezwany jest, aby włączył się we wspólnotę miłości Trójcy Świętej: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego i będziemy u niego przebywać (J 14, 23).

Grzech w podejściu osobowym oznacza przede wszystkim zerwanie, czy też naruszenie synowskiej więzi, którą sam Bóg ustanowił pomiędzy sobą a człowiekiem. Nasze doświadczenie grzechu uzależnione jest ściśle od dialogu z Bogiem jako Osobą. Im głębszy jest ten dialog, tym większa świadomość grzechu. Spowiedź zaś w ujęciu osobowym jest znakiem, poprzez który człowiek–grzesznik upewnia się o swoim powrocie do Boga, przyjmuje Jego miłość, aby móc żyć nadal w intymnej zażyłości z Nim.

5. Podejście prawne a podejście osobowe do sakramentu pojednania

Charakterystyka tych dwu sposobów podejścia do grzechu i sakramentu pokuty nie ma na celu przeciwstawiania ich sobie. Nie możemy powiedzieć, że podejście prawne jest fałszywe, a tylko podejście osobowe jest prawdziwe. Chodzi o właściwą hierarchię pomiędzy nimi. Podejście prawne podkreśla przede wszystkim spojrzenie człowieka–grzesznika na swoją winę i konieczność zadośćuczynienia za nią, natomiast podejście osobowe zatrzymuje się najpierw na spojrzeniu Boga na grzesznika oraz na ofiarowanym mu pojednaniu w Jezusie Chrystusie.

Podejście osobowe winno być traktowane jako zasadnicze i pierwszorzędne, natomiast podejście jurydyczne jako dopełniające. Jezus nie ukazuje nam Boga przede wszystkim jako Prawodawcę i Sędziego, ale jako przebaczającego Ojca, który z otwartymi ramionami przyjmuje powracającego grzesznika. Dokładna analiza oraz głęboka modlitewna kontemplacja przypowieści o synu marnotrawnym może być doskonałym lekarstwem dla tych, którzy akcentując podejście jurydyczne do grzechu i sakramentu pokuty nie mogą wyzwolić się z paraliżującego ich lęku przed Bogiem jako Sędzią.

Podejście osobowe do grzechu i sakramentu pokuty przy zachowaniu ram prawnych ustanowionych przez Kościół stawia nam znacznie większe wymagania niż samo podejście prawne. W osobowym traktowaniu spowiedzi nie chodzi tylko o kilka obrzędów wykonywanych nawet szczerze i z zaangażowaniem, ale o zintegrowanie w nowym fundamentalnym akcie decyzji rzeczywistości naruszonej przez grzech (K. Rahner).

Jurydyczne podejście do grzechu i sakramentu pokuty jest bardzo mocno zakorzenione w świadomości wiernych. Oznaką tego prawnego podejścia są pewne pytania stawiane nieraz przez wiernych, np. proszę księdza, czy to ... jest grzechem? W tak sformułowanym pytaniu nie chodzi najczęściej o świadomość sumienia, ale o istnienie pewnego prawa, przepisu kościelnego, którego samo nawet przypadkowe przekroczenie uważa się za grzech. O jurydycznym traktowaniu grzechu i spowiedzi świadczy także wyznawanie niedobrowolnych a nawet nieświadomych naruszeń przepisów kościelnych, np. zjadłem w piątek mięso, ale zapomniałem; nie byłem w niedzielę na Mszy św., ale byłem ciężko chory. Grzechy człowieka o jurydycznym podejściu najczęściej ograniczają się w jego mniemaniu do takich właśnie naruszeń przykazań. Przygotowując się do spowiedzi nie bada on swojego sumienia, ale szuka jedynie złamanych lub naruszonych przez siebie nakazów lub zakazów. Badania psychologiczne wykazują, że motywacje sumienia, a nieraz i cały obraz Boga, przesiąknięty jest w mentalności wielu chrześcijan wyobrażeniami sali sądowej. Jurydyzm widzieć trzeba w całym kontekście nastawienia religijnego. Tam, gdzie zawłada on stosunkami między Bogiem a człowiekiem, zatruwa je (A. Skowronek).

W osobowym ujęciu liczy się przede wszystkim postawa serca. Nie chodzi już tylko o materialne naruszenie prawa, ale przede wszystkim o pragnienia i motywacje, o postawy życiowe i przyzwyczajenia, wady i skłonności do złego. Zewnętrzne naruszenie przykazania i przepisu kościelnego będzie w podejściu osobowym zawsze rozważane w kontekście postawy serca, bo wszelkie grzechy mają swoje źródło w ludzkim sercu. W podejściu osobowym pierwszym grzechem człowieka będzie zawsze mała wiara lub wprost niewiara, budowanie swojego życia na sobie — egocentryzm, życie bez–bożne.

rachunku sumienia muszę zyskać wziernik w całość moich postaw, nie tylko wgląd w moje świadome, błędne decyzje, dostrzec muszę wyraźnie wszystkie zasadnicze motywy kierujące moim postępowaniem, poznać życiowe przyzwyczajenia, różne strony mojego charakteru — wówczas dopiero uświadomię sobie, że niejedno woła o gruntowną naprawę i wtedy dopiero poczuję się zdolny do wykonania tej pracy nad sobą (A. Skowronek).

Dlatego też w rachunku sumienia ważne jest nie tylko pytanie o materialne przekroczenie przykazania, ale także pytanie o motywacje: dlaczego? Niewinne z pozoru grzechy mogą być wyrazem wielkiej obojętności człowieka wobec Boga i życia tylko dla siebie. Innym zaś razem ciężkie z pozoru grzechy mogą być bardziej wyrazem ludzkiej bezradności i biedy czy nawet choroby niż zła moralnego.

W rachunku sumienia trzeba wejść także w życiowe przyzwyczajenia, w różne strony mojego charakteru, które mogą być źródłem wielu grzechów. Przyzwyczajenia i charakter nie zwalniają nas od odpowiedzialności za nasze postępowanie. Człowiek ma charakter, ale jest osobą. Możemy tu jeszcze dodać: człowiek jako duchowa osoba ma charakter i ma wolność w stosunku do tego charakteru (V. E. Frankl). Możemy mieć wiele starych przyzwyczajeń i trudny charakter, ale w naszej wolności jesteśmy nieustannie wspomagani przez łaskę, która wzywa nas do przekraczania własnej faktyczności, by osiągnąć prawdę swego bytu (V. E. Frankl).

6. Kapłan znakiem

W sakramencie pojednania spowiadamy się Bogu, ale przed kapłanem, który jest znakiem danym nam przez Chrystusa. To wielki dar móc usłyszeć z ust człowieka, który przez sakrament kapłaństwa staje się narzędziem samego Boga: I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Człowiek jest istotą nie tylko duchową, ale także psychiczną i cielesną. Bóg przemawia więc do całego człowieka, do całej jego osoby. Ale materialny znak oddziaływujący na zmysły człowieka nie może przesłonić Rzeczywistości kryjącej się poza znakiem. To nie kapłan przebacza, chociaż kapłan rozgrzesza. Z wielką pokorą i wdzięcznością trzeba nam przyjąć posługę kapłana jako znak, ale nie koncentrować się na nim. Wówczas, kiedy z wyznaniem grzechów wiąże się wielki lęk, powstaje silna tendencja do zatrzymywania swojej uwagi na kapłanie: na jego słowach, postawie, reakcji, na tym wszystkim, co jest nierzadko przypadkowe i drugorzędne przy spowiedzi. Kapłan, jak każdy człowiek, reaguje po ludzku i trzeba umieć odróżnić to, co tylko ludzkie w jego słowach, postawie i reakcji od tego, co jest w nim znakiem miłosierdzia Bożego.

Przystępując do spowiedzi trzeba się nam starać o wielką pokorę i wewnętrzną wolność wobec znaku, jakim jest kapłan. Sąd człowieka–kapłana winien się pokrywać z osądem Boga, bo kapłan nie występuje w swoim imieniu, ale w imieniu samego Boga: I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca... Trzeba sobie jednak uświadomić, że znakiem miłosierdzia są nie tylko słowa pochwały i przytakiwania, ale także słuszne upomnienie, a nawet skarcenie. Sam Bóg mówi bowiem o sobie: Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę (Ap 3, 19). Karcenie Boga może docierać nieraz do nas także przez usta kapłana.

Jak podchodzę do sakramentu pojednania: osobowo czy może przede wszystkim jurydycznie? Czy mój żal jest bardziej podobny do żalu Piotra i Dawida, czy też może bardziej do żalu Judasza? Dobrym kryterium w odpowiadaniu sobie na te pytania mogą być nasze uczucia, które towarzyszą nam w przeżywaniu grzechu i sakramentu pokuty. Co w nich dominuje: poczucie winy, lęk o siebie, wstyd przed osądem drugiego człowieka, czy też pierwszym naszym uczuciem jest ból wewnętrzny z powodu naruszenia synowskiej więzi, pragnienie odbudowania jej i nadzieja płynąca ze świadomości otrzymanego miłosierdzia Bożego?

7. Żal judaszowy a żal piotrowy

Nie każde poczucie winy wyraża prawdziwy żal za grzechy i otwarcie się na miłosierdzie Boga. W Ewangelii znajdujemy dwa rodzaje żalu: żal Judasza i żal Piotra. Judasz po zdradzie przychodzi z wielkim żalem i goryczą w sercu do faryzeuszów i rzucając srebrniki mówi: Zgrzeszyłem wydając krew niewinną. (...) Oddalił się, a potem poszedł i powiesił się (Mt 27, 4–5). Judasz wpadł w rozpacz: jego straszliwe wyrzuty sumienia połączone są z fałszywą świadomością bycia odrzuconym i przegranym. Najgłębszym źródłem rozpaczy Judasza jest jego własna pycha: dostrzega wprawdzie tragiczny błąd, który popełnił, ale już nie dostrzega miłości i miłosierdzia Jezusa. To pycha sprawia, iż człowiek woli zginąć, niż się ugiąć przed Bogiem i prosić o miłosierdzie. Judasz nie padł ofiarą ślepego losu, jak go niektórzy przedstawiają, ale jest ofiarą swojego zamknięcia się i swojej pychy. Poczucie winy Judasza było chore, ponieważ doprowadziło go do rozpaczy i do samobójczej śmierci.

W chorym poczuciu winy człowiek sam pragnie ukarać się za swój grzech. Takie karanie siebie nie przynosi jednak wybawienia z grzechu, ale zniszczenie siebie. Ofiara Jezusa na krzyżu byłaby niepotrzebna, gdyby człowiek sam mógł odpokutować swoje winy. Grzech Piotra jest również wielki: trzykrotnie zapiera się swego Mistrza potwierdzając to jeszcze zaklinaniem się i przysięgami. Kiedy jednak pianie koguta uświadomiło Piotrowi jego grzech, wyszedłszy na zewnątrz zapłakał gorzko (Łk 22, 62). Trudno byłoby porównać wielkość tych dwóch grzechów: Judasza i Piotra. Grzechu bowiem nie mierzy się tylko zewnętrznymi objawami, ale przede wszystkim postawą serca. Piotr gorzko płacze, ale nie rozpacza; jego grzech nie prowadzi go do śmierci, ale do pełniejszego powierzenia się Jezusowi (por. J 21, 15 nn.). Przez poczucie winy Piotra przemawia głos jego sumienia, które prowadzi go do rzeczywistego nawrócenia.

W naszym rozwoju wiary, w coraz dojrzalszym korzystaniu z sakramentu pojednania będzie chodziło między innymi o oczyszczenie naszego doświadczenia żalu i postanowienia poprawy z elementów judaszowych: z chorego poczucia winy, paraliżującego wstydu i lęku o siebie, które mają swoje źródło w zranionej własnym grzechem pysze. Najgorszym złem dla człowieka nie jest sam grzech, ale pycha związana z nim, która zamyka go w jego własnym grzechu i nie pozwala otworzyć się na ofiarowane mu miłosierdzie Boga.

8. Kryteria dla odróżnienia żalu Piotra od żalu Judasza

Podamy teraz kilka kryteriów, które mogą nam pomóc rozeznaniu naszej sytuacji wewnętrznej, byśmy mogli odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki jest nasz żal za grzechy, ile jest w nim jeszcze judaszowego zamknięcia się w sobie, rozpaczy, nierozpoznanej pychy.

1. W prawdziwym żalu (w zdrowym poczuciu winy) człowiek całkowicie uznaje swój grzech, ale jednocześnie odrywa się od niego, by skupić się przede wszystkim na Bogu i Jego nieskończonym miłosierdziu. Dawid wyznając swój grzech mówi: Zgrzeszyłem wobec Pana (2 Sm 12, 13). Swój żal za grzechy Dawid odnosi do Boga.

W żalu Judasza (w chorym poczuciu winy) człowiek nie uznaje swojego grzechu, ale też nie umie oderwać się od niego; koncentruje się na nim i dręczy się nim. Judasz stwierdza: Zgrzeszyłem wydając krew niewinną — w tym wyznaniu brak odniesienia do Boga; pozostaje tylko odniesienie do siebie samego i własnego poczucia winy.

2. W prawdziwym żalu człowiek uświadamia sobie, że nie może sam ukarać się za grzech, wynagrodzić i naprawić popełnionego zła. Stąd też prosi pokornie Jezusa ukrzyżowanego, aby On sam wziął na siebie jego winy, aby On dźwigał bolesne skutki ludzkiego grzechu. W prawdziwym żalu człowiek doskonale czuje, że jeżeli Bóg zachowałby pamięć o ludzkich grzechach, nikt nie mógłby się przed Nim ostać (Ps 130, 3).

W żalu judaszowym człowiek w swojej pysze nie prosi, aby ktoś drugi dźwigał skutki jego grzechu, ale sam karze siebie za popełnione zło. Samobójcza śmierć Judasza jest karą, jaką nałożył na siebie za wydanie niewinnej krwi. W chorym poczuciu winy człowiek miota się pomiędzy uczuciami wyniosłości i pychy, a pogardą i nienawiścią do siebie. Owo miotanie się może nawet prowadzić do samobójczej śmierci.

3. W prawdziwym żalu za grzechy człowiek uwalnia się od lęku o siebie z powodu swoich grzechów a kieruje się przede wszystkim miłością. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości (1 J 4, 18).

W judaszowym żalu człowiek kieruje się przede wszystkim lękiem, ponieważ nie ma w nim miłości. Boi się konsekwencji swoich czynów. Ponieważ nie chce (lub sądzi, że nie może) przyjąć miłości Boga, czuje się więc nieustannie zagrożony i nie widzi wyjścia ze swojej sytuacji. Ostateczną konsekwencją judaszowego żalu jest zawsze rozpacz.

4. W prawdziwym żalu człowiek akceptując swoją grzeszną przeszłość odrywa się jednak od niej i wybiega z nadzieją ku przyszłości, stąd też z prawdziwego żalu za grzechy płynie nadzieja. Nadzieja ta wyraża się w zaufaniu do Boga i postanowieniu poprawy. Dojrzałe zaufanie do siebie opiera się zawsze na zaufaniu Bogu.

Ze zdrowym poczuciem winy wiąże się także pragnienie wyrażenia swojego nawrócenia w konkretnym działaniu dla Boga i ludzi. Błędy popełnione w przeszłości stają się okazją, bolesną, ale bardzo nieraz skuteczną, do głębszego powierzenia się Bogu w zaufaniu i miłości. Bolesne było dla Piotra doświadczenie zaparcia się Mistrza, ale właśnie przy tej okazji poznał ostatecznie kim jest on sam i kim naprawdę jest Jezus.

W chorym poczuciu winy człowiek nie umie oderwać się od przeszłości: nie akceptuje jej, chciałby od niej uciec i wymazać ją. Nie umie też uczyć się na swoich błędach i patrzeć z nadzieją w przyszłość. Stąd też z chorego poczucia winy płynie smutek i depresja. Nierzadko także choremu poczuciu winy towarzyszy lęk przed jakimkolwiek działaniem, aby nie stało się ono okazją do nowego grzechu.

5. W prawdziwym żalu człowiek koncentruje się na osobowej relacji do Boga: ważna jest dla niego więź z przebaczającym Ojcem. Sakrament pojednania prowadzi do doświadczenia powrotu do Ojca.

W żalu judaszowym nie chodzi o relację osobową, ale o odniesienie do prawa. Świadomość złamania prawa rodzi przekonanie o konieczności poniesienia kary. Stąd też z chorym poczuciem winy wiąże się pragnienie czystości legalnej, która daje podstawę do uniknięcia kary.

6. W prawdziwym żalu za grzechy człowiek umie rozróżniać niedobrowolne, nieuporządkowane pragnienia, myśli i uczucia od popełnionych grzechów. Takie złe myśli, pragnienia i uczucia są wprawdzie traktowane jako przejaw skłonności do grzechu, ale same w sobie nie są oceniane jako grzechy.

W niezdrowym poczuciu winy powstaje silna skłonność do oskarżania się i przeżywania silnego poczucia winy także z powodu nieuporządkowanych myśli, pragnień i uczuć, które są niedobrowolne. Im bardziej człowiek oskarża się i boi swoich negatywnych odczuć, tym częściej i mocniej one go prześladują.

7. W zdrowym poczuciu winy nie oceniamy jako grzechu samego materialnego przekroczenia prawa i nie czujemy też potrzeby spowiadania się z formalnego tylko naruszenia jakiegoś przepisu.

Natomiast człowiek z chorym poczuciem winy oskarża się również z niedobrowolnych naruszeń przykazań i czuje wewnętrzny niepokój, jeżeli w spowiedzi nie wyznał faktów formalnego tylko naruszenia jakiegoś prawa, które go obowiązuje.

8. Człowiek ze zdrowym poczuciem winy nie doświadcza paraliżującego wstydu, który uniemożliwiałby mu przyznanie się do winy przed sobą i wyznanie jej przed kapłanem. Nie ma też tendencji do usprawiedliwiania się przed sobą i przed innymi.

Chore poczucie winy natomiast związane jest zwykle z paraliżującym wstydem, który utrudnia, a czasem wprost uniemożliwia wyznanie przewinienia. Łączy się ono także zwykle z potrzebą tłumaczenia się i usprawiedliwiania przed sobą i przed innymi.

9. Doświadczenie prawdziwego żalu za grzechy daje człowiekowi możliwość obiektywnej oceny swojej winy. Nie widzi potrzeby pomniejszania jej, ani też przesadnego jej powiększania. W razie konfliktu z bliźnimi umie dostrzec granice pomiędzy własną i cudzą winą.

Natomiast w chorym poczuciu winy człowiek nie umie obiektywnie rozeznać swojej winy, dlatego też oscyluje pomiędzy dwoma skrajnościami: całkowitym wybielaniem się lub też nadmiernym oskarżaniem siebie. W sytuacji konfliktowej z bliźnimi porusza się po skrajnościach: zrzuca całkowicie odpowiedzialność na drugich lub też bierze niesłusznie na siebie całą winę.

10. Prawdziwy żal za grzechy jest uczuciem spójnym, jednorodnym, zharmonizowanym. W autentycznym żalu istnieje głębokie odczucie sensu i ładu życia ludzkiego, który został naruszony przez grzech.

Judaszowy żal — chore poczucie winy — jest uczuciem niespójnym, rozszczepionym. Zawiera w sobie dwa rodzaje sprzecznych uczuć. I tak na przykład przesadnemu poczuciu winy towarzyszy świadomość bycia całkowicie niewinnym; oskarżanie się łączy się z przesadnym usprawiedliwianiem się; poniżanie się wobec silniejszych jest nierzadko rekompensowane pogardzaniem słabszymi.

11. Człowiek o zdrowym poczuciu winy akceptuje siebie wraz z tym wszystkim, kim jest i co posiada, dostrzega swoje zalety i ceni je sobie, ale też umie zgodzić się na swoje ograniczenia. Nie wynosi się nad słabszych od siebie, ale też nie poniża się przed silniejszym. Zdrowe poczucie winy nie czyni człowieka drażliwym na punkcie własnej osoby.

Człowiek z chorym poczuciem winy nie umie zgodzić się na siebie: nie umie docenić swoich zalet, nie przyjmuje też swoich ograniczeń. Często zazdrosnym okiem patrzy na innych. Niezdrowe poczucie winy czyni człowieka przewrażliwionym na swoim punkcie.

Używając języka obrazowego moglibyśmy porównać niezdrowe poczucie winy do przeżycia ucznia, który zawinił wobec nauczyciela, przez którego nie czuje się kochany i którego sam nie kocha. Pierwszym uczuciem ucznia będzie wówczas lęk o siebie. Uczeń z niepokojem będzie pytał, jaką karę wymierzy mu ten niekochany człowiek za popełnione przewinienie. Nauczyciel wystąpi w roli sędziego, uczeń będzie czuł się poddany sędziowskiej roli nauczyciela. Obaj staną na gruncie prawa; uczeń będzie odwoływał się do kodeksu ucznia, nauczyciel do kodeksu nauczyciela.

Prawdziwy żal i skruchę za grzechy możemy porównać do przeżycia dziecka, które zawiniło wobec matki, przez którą czuje się kochane i którą samo bardzo kocha. Pierwszym uczuciem dziecka nie będzie lęk o siebie, ale ból z powodu rany zadanej matce oraz pragnienie ponownego nawiązania intymnej więzi z nią. Dziecko nie boi się matki, samo przychodzi z zaufaniem i mówi jej o swojej winie. Jest gotowe ponieść karę. Matka nie występuje w roli sędziego, ale we właściwej sobie roli: kochającej matki. Dziecko nie będzie czuło się sądzone, nawet gdyby było ukarane. Matka i dziecko nie będą odwoływać się do prawa, ale do łączącej ich więzi miłości.

 

XVIII. RACHUNEK SUMIENIA

 

1. Istota rachunku sumienia

Pojęcie rachunek sumienia niełatwo jest zrozumieć. Budzi ono u wielu negatywne skojarzenia oraz niechęć. Słowo rachunek wzięte dosłownie może sugerować potrzebę jakiejś wręcz matematycznej dokładności w rozliczaniu się z Bogiem.

Zmyleni nie tylko samym pojęciem rachunku, ale przede wszystkim jurydycznym podejściem do wiary, próbujemy nieraz liczyć z wielką dokładnością zewnętrzne przejawy naszych grzechów i niewierności. Badając dokładnie to, co w grzechu jest tylko zewnętrzne, zapominamy nierzadko o istocie grzechu: o wewnętrznych przyczynach — o grzesznych motywacjach. I chociaż w przypadku poważnych grzechów ich liczba i rodzaj nie jest bez znaczenia i należy je wyznać w sakramencie pojednania, to jednak zawsze o istocie grzechu ostatecznie decyduje serce. W tym kontekście możemy zapytać: czym i jak zmierzyć siłę ludzkiej nienawiści, zazdrości, pychy i każdej innej pożądliwości, szczególnie wówczas, kiedy są one ukryte i nie ujawniły się jeszcze poprzez konkretne działania?

Pojęcie rachunek sumienia jest trudne do zrozumienia także dlatego, iż może kojarzyć się z rachowaniem się z samym sobą. Jeżeli sumienie człowieka zostało źle uformowane (a nie są to rzadkie przypadki), rachunek sumienia łatwo staje się dręczeniem siebie. Chore poczucie winy, którego nie umie się zauważyć, rodzi wówczas smutek, poczucie zniechęcenia, a nawet rozpaczy. Wiele osób szczerze pobożnych, rachując się często ze swoim sumieniem, nie zaznaje jednak wewnętrznego pokoju i radości z odpuszczenia win. Nie umieją bowiem oderwać się od siebie, by móc dostrzec miłosierdzie Ojca, który wychodzi naprzeciw grzesznemu człowiekowi, wzrusza się i z radością przyjmuje (por. Łk 15, 20).

Rachunek sumienia nie jest rachowaniem się niewolnika z panem, oskarżonego z sędzią, ucznia z nauczycielem. Rachunek sumienia jest dialogiem o wzajemnej miłości. Jest rozliczaniem się z miłości.

Warunkiem dobrze odprawianego rachunku sumienia jest uprzednie doświadczenie miłości Boga do człowieka. Nie odwrotnie. Praktyka rachunku sumienia zakłada, iż wierzymy głęboko, że Bóg zakochał się w człowieku.

Nie odkrylibyśmy sensu i celu rachunku sumienia bez wcześniejszego odkrycia miłości Boga do człowieka. W rachunku sumienia nasycamy się najpierw miłością Boga. Podziwiamy Jego bezwarunkową akceptację i hojność wobec człowieka ujawniającą się w Jego obfitych darach.

Tak rozumiany rachunek sumienia nie sprowadza się do przykrej praktyki, w której człowiek miałby czuć się poniżony i upokorzony przez Boga lub przez siebie samego. Spojrzenie na nas samych i całą naszą historię życia, nawet jeżeli znajdujemy w niej dużo chaosu i zagubienia, nie będzie przygniatającym doświadczeniem, kiedy ujrzymy najpierw bezwarunkową miłość Boga do człowieka, kiedy odkryjemy, że miłość ta nie zależy bezwzględnie od ludzkiej postawy.

Od doświadczenia miłości Boga w rachunku sumienia przechodzimy do refleksji nad naszą miłością do Niego; spontanicznie pytamy siebie, jaka była, jest i będzie nasza odpowiedź. Odkrywanie prawdy o naszej odpowiedzi wiąże się jednak z bólem.

2. Modlitwa związana z bólem

Podkreślając doświadczenie miłości (Boga do człowieka i człowieka do Boga) w praktyce rachunku sumienia, nie chcemy robić wrażenia, iż jest to modlitwa pozbawiona trudu, cierpienia i bólu. Być chrześcijaninem jest i pozostanie zawsze trudnym zadaniem, ponieważ chrześcijaństwo polega na odkrywaniu zła we własnym sumieniu (L. Kołakowski). Nierzadko robimy nasz rachunek sumienia powierzchownie i płytko właśnie dlatego, iż boimy się cierpienia i bólu, zadanego sobie, bliźnim i Bogu.

Każdy grzech dotykając tego, co jest dla człowieka najgłębsze i ostateczne: jego własnego istnienia, jego życia, rani najpierw samego grzesznika głęboko i dotkliwie. Żaden grzech nie jest banalny i nieważny. Może być jedynie banalnie przeżywany, co jednak nie zmienia faktu, że rani.

Każdy grzech odsłania dramatyzm ludzkiej sytuacji. Ukazuje kruchość egzystencji ludzkiej i to nie tylko w wymiarze duchowym, ale także psychicznym i fizycznym. To właśnie grzech pokazuje, jak bardzo łatwo człowiek może być zraniony i jak łatwo może zranić. Grzech nie tylko rani życie człowieka, ale także niszczy je i to we wszystkich jego przejawach i wymiarach. Zapłatą za grzech jest śmierć — powie św. Paweł. Grzech odsłania kruchość życia człowieka. I to właśnie doświadczenie bardzo nas boli.

Ponadto w każdym grzechu dotykamy także w jakimś sensie całej historii naszego życia. Nie ma grzechów przypadkowych i wyizolowanych. Każdy z nich wynika z całej naszej historii i wpływa na dalszy jej bieg. Grzech zakorzenia się mocno w historii człowieka. Pojmowanie grzechu i jego odpuszczenia jako przypadkowego zabrudzenia, z którego po obmyciu nie pozostaje żaden ślad, nie znajduje potwierdzenia ani w Biblii, ani też w ludzkim doświadczeniu. W każdym grzechu jest jakby zogniskowane całe ludzkie doświadczenie bólu i cierpienia.

To prawda, iż długie, cierpliwe i wierne powierzanie się Bogu uspokaja, leczy i wycisza ludzkie zranienia, ból kruchości człowieka. Człowiek może godzić się z trudem i bólem życia. Ale każdy, nawet najmniejszy grzech, przypomina mu jednak, że uspokajanie, leczenie i wyciszanie zranień ciągle jeszcze trwa i będzie trwać do końca życia.

Grzech naraża życie nie tylko samego grzesznika, ale także wszystkich jego bliźnich, z którymi jest on powiązany wielorakimi relacjami. Uświadamiając sobie głębię międzyludzkich relacji, możemy porównać życie człowieka do wspinaczki alpejskiej, w której każdy powiązany jest z innymi linami — więzami bezpieczeństwa. Nasze różne formy współżycia z bliźnimi nazywamy właśnie więzami. Kiedy sami upadamy — grzeszymy, odrywamy się od skały (Psalmista często nazywa Boga skałą) i w jakiś sposób wciągamy w ten upadek także innych. Im bardziej kochamy naszych bliźnich, tym bardziej są oni zamieszani w nasze upadki. Dzieje się to najczęściej wbrew naszej woli. I to również bardzo boli.

Przekonanie, iż naszym grzechem ranimy siebie i bliźnich, przychodzi najczęściej stopniowo, w miarę odkrywania mechanizmów, jakimi kieruje się ludzka pożądliwość. Odkrycie powiązania grzechu z jego bolesnymi skutkami, które uwidaczniają się w naszej codzienności, uświadamia nam ostatecznie, iż w grzechu nie ma życia. Tylko człowiek zaślepiony własną namiętnością może ulegać iluzji, iż grzech może uszczęśliwiać.

Człowiek grzeszy jednak nie tylko przeciw sobie i bliźnim, ale także przeciw Bogu. Przeciwko Bogu zgrzeszyłem — wyznaje Dawid. Grzech rani Boga. Piekło, owoc grzechu — jak stwierdza G. Martelet — jest nie tylko dramatem człowieka, ale również dramatem Boga. Do tego, aby mówić o cierpieniu Boga, uprawnia nas nie tyle nauka niektórych współczesnych teologów, którzy poruszają ten problem, ale najpierw ewangeliczna kontemplacja męki i śmierci Boga–Człowieka.

Przeżycie bólu zadanego Bogu własnym grzechem jest jednak tym doświadczeniem, które przychodzi z łaski Boga, o ile tak po ludzku możemy powiedzieć. Możemy więc tylko prosić, aby dane nam było odczuć, iż naszym grzechem dosięgamy Boga. Tylko wielkie otwarcie na Bożą miłość i wielkie pragnienie udzielenia na nią pełnej odpowiedzi, czyni człowieka zdolnym, aby mógł choć troszkę przeczuć coś, czego nie umieli słowami wyrazić najwięksi teologowie ani mistycy: czym było cierpienie Boga–Człowieka w Ogrójcu; lub też czego Jezus doświadczał modląc się na krzyżu: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił; czym też było Jego zstąpienie do piekieł i czym jest grzech, który stał się źródłem takiego cierpienia.

Tego właśnie cierpienia dotykają mistycy w doświadczeniach ciemnej nocy. Powierzając się całym swoim istnieniem Bogu, jak Syn swojemu Ojcu, doświadczają jednocześnie bolesnych chwil całkowitego opuszczenia, osamotnienia i oschłości. Mówimy o cierpieniu ciemnej nocy mistyków tylko dlatego, abyśmy byli świadomi, jak skromne jest nasze doświadczenie bólu oddalenia się od Boga w naszym grzechu.

Zauważmy jeszcze, iż nasz rachunek sumienia winien się zmieniać wraz ze zmianą, jakiej podlega nasze życie. Wychodzenie z okresu dzieciństwa, większa samodzielność w życiu, wstąpienie do seminarium lub do zakonu, doświadczenie ludzkiej przyjaźni i miłości, zawarcie związku małżeńskiego, przyjście na świat dziecka, śmierć bliskiej osoby, podjęcie nowych ważnych obowiązków, zmiana funkcji, kryzys duchowy lub psychiczny, choroba fizyczna, pełniejsze doświadczenie miłości Boga — to tylko pewne przykłady możliwych zmian w życiu człowieka, które winny znaleźć swoje odbicie także w jego rachunku sumienia. Każda ważna zmiana w ludzkim życiu zawiera nowe powołanie — nowe zadanie, jakie Bóg stawia przed człowiekiem. Z wypełniania tego zadania człowiek rozlicza się z Bogiem w rachunku sumienia. Stąd też rozwijając nasze życie duchowe trzeba uczyć się rachunku sumienia nie tylko w oparciu o zewnętrzne pomoce, jakimi są różnorodne, nieraz bardzo bogate i rozbudowane propozycje rachunku sumienia, ale także w ścisłym nawiązaniu do naszej osobistej sytuacji, w jakiej się znajdujemy.

3. Propozycja rachunku sumienia

Kardynał C. M. Martini w pewnej nauce rekolekcyjnej wyznaje, że miał kiedyś duże trudności w przeżywaniu sakramentu pokuty. Wówczas zadał sobie pytanie: Jeżeli spowiedź krótka i pospieszna jest dla mnie uciążliwa, to dlaczego nie spróbować spowiadać się dłużej i z większym spokojem. Wydaje się to paradoksalne, ale takie paradoksy czasami pomagają, by wyjść ze ślepego zaułku. Wtedy z pomocą kapłana od krótkiej i pospiesznej spowiedzi przeszedłem do tego, co nazwałbym dialogiem pokutnym. Dialog ten zresztą nie jest niczym innym, jak tylko konkretnym zastosowaniem wskazówek danych przez Stolicę Apostolską w odnowionym obrzędzie sakramentu pojednania. C. M. Martini proponuje również, aby dialog pokutny z kapłanem obejmował trzy części: oddanie Bogu chwały, dziękczynienie za wszystkie otrzymane łaski, wyznanie swoich słabości, niewierności i grzechów oraz powierzenie się z zaufaniem Panu.

W naszym przygotowaniu do sakramentu pojednania chciejmy skorzystać z proponowanego poniżej rachunku sumienia, aby móc dostrzec nie tylko to, co nas od Boga oddziela, ale również i to, co nas z Nim łączy.

4. Dziękczynienie

Św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych zachęca, aby codzienny rachunek sumienia rozpoczynać od dziękczynienia Bogu, Panu naszemu, za otrzymane dobrodziejstwa (ĆD, 43). Człowiek–stworzenie winien trwać przed Bogiem–Stwórcą jako istota nieustannie obdarowywana. Stworzenie — Odkupienie nie są bowiem tylko aktami historycznymi dokonanymi przez Boga Stwórcę i Odkupiciela w odległej przeszłości, ale są także ciągle trwającym teraz Boga, który swoim działaniem nieustannie wypowiada swoją miłość do człowieka.

Bóg działa obdarowując człowieka, stąd też trzeba przeżywać nasze życie jako nieustanne otrzymywanie wszystkiego od Niego. Świadomość naszych potrzeb i braków oraz zbytnia troska z nimi związana tak nas nieraz pochłaniają, iż nie dostrzegamy fundamentalnej prawdy, że wszystko jest darem i że zawsze za wszystko winniśmy dziękować Bogu Ojcu w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa (Ef 5, 20).

Przygotowanie do spowiedzi możemy rozpocząć od podziękowania Bogu za wszystkie otrzymane dobrodziejstwa w ostatnim czasie. Zadajmy sobie pytanie: co było dla mnie szczególną łaską ostatnich dni, tygodni, miesięcy czy lat, za którą chciałbym teraz Panu podziękować? Wyjdźmy od konkretnych doświadczeń wewnętrznych, sytuacji zewnętrznych, zdarzeń, więzi z bliźnimi, które były dla nas źródłem szczególnej radości. Czy przeżywaliśmy je z wdzięcznością wobec Boga jako Jego dary?

Człowiekowi małej wiary grozi bądź postawa pewnego zarozumialstwa, która każe mu sądzić, że sam sobie wszystko zawdzięcza, bądź postawa dziwnej naiwności życiowej, która z kolei podsuwa myśl, że wszystko bierze się samo z siebie. Postawa wdzięczności bierze się z realizmu życiowego, który wynika z uważnej refleksji człowieka nad sobą i nad światem. Człowiek myślący łatwo dochodzi do przekonania, że bez Boga nic uczynić nie może.

Odnajdujemy w nas nieraz wiele niezadowolenia z siebie, odrzucenia swojego życia, a nawet pogardy do niego. Nie doceniamy siebie, swoich osiągnięć, ale zazdrosnym okiem patrzymy na udane, jak nam się wydaje, życie naszych bliźnich. Nierzadko bywa tak, że my zazdrościmy naszym bliźnim, a bliźni zazdroszczą nam.

Pokusa szatana rozpoczyna się zwykle od stwierdzenia: Gdybyś był w innej sytuacji niż jesteś, to naprawdę byłbyś szczęśliwy. Na tym właśnie polegała pierwsza pokusa węża w raju, któremu udało się przekonać człowieka, że gdyby był na miejscu Boga, to osiągnąłby szczęście. Nieraz myślimy: Gdybym miał większe sukcesy życiowe, gdybym miał udaną rodzinę, gdybym był bardziej inteligentny, bogatszy itd, wówczas byłbym szczęśliwy. Ale przecież żaden człowiek na ziemi nie może znaleźć się w innej sytuacji niż jest, nikt z nas nie może być na cudzym miejscu, może być tylko sobą, na swoim miejscu.

Dziękować Bogu, to przyjąć z radością i pokojem serca swoje miejsce na ziemi jako dar samego Boga wyrzekając się patrzenia zazdrosnym okiem na życie naszych bliźnich. Dziękować Bogu, to być zadowolonym z tego życia, które dał mi Bóg, z tej sytuacji, w której mnie postawił. Dziękować Bogu, to uwierzyć, że w takim życiu, jakie mam, mogę oddać Mu chwałę służąc moim bliźnim i zbawiać przez to swoją duszę (ĆD, 23). Dziękować Bogu, to czuć się ubogim w duchu, kimś, kto sam z siebie nic nie posiada i nic sobie sam nie bierze, ale wszystko otrzymuje od Tego, który dzierży władzę nad niebem i ziemią. Prawdziwie ubogi i pokorny człowiek nie grymasi z powodu tego, co otrzymał, ale przyjmuje z wdzięcznością każdy dar jako niczym niezasłużoną łaskę.

Dziękujmy Bogu nie tylko za te dary, które są dla nas źródłem radości i satysfakcji, ale także za dary trudne i bolesne, które stają się wezwaniem do większego powierzenia Panu całej historii naszego życia. Niekiedy doświadczenia i próby życiowe odsłaniają bezsens naszego nerwowego (czy może nawet nerwicowego) zagonienia, przepracowania, zamartwiania się itp. Trudne sytuacje życiowe wyraźnie pokazują nam, że nie wszystko od nas zależy i że nie możemy naszego życia budować tylko na sobie. W taki właśnie niepojęty dla nas sposób Bóg prowadzi nas ku sobie i za to winniśmy Mu dziękować tak, jak dziękujemy lekarzowi, który choć zadaje nam nieraz ból, pragnie nas uleczyć.

5. Wyznanie swoich słabości, niewierności i grzechów

Na ogół przyzwyczajeni jesteśmy do robienia rachunku sumienia przede wszystkim z faktów grzesznych, które miały miejsce od ostatniej spowiedzi. Fakty te rachujemy nieraz bardzo dokładnie, gubiąc się może nawet w ich wielości. Rachunek sumienia winien być nie tylko rachowaniem grzechów, jak może sugerować sama nazwa, ale również, a może przede wszystkim, badaniem sumienia, badaniem świadomości naszej wiary.

Pierwsze pytania w rachunku sumienia winny odnosić się do naszej postawy wobec Boga. Jakie miejsce zajmuje Bóg w moim życiu? Czy rozeznaję, jaka jest Jego wola, kiedy podejmuję decyzje dotyczące nie tylko samego życia religijnego, ale także wszystkich innych spraw egzystencjalnych? Czy ufam Bogu w codziennych trudnościach, przeciwnościach i niepowodzeniach życiowych? W rachunku sumienia winniśmy pytać się także o autentyczność naszego zaangażowania na modlitwie. Czy pozwalam Bogu, aby Jego Słowo osądzało mój sposób myślenia, moje postawy życiowe, przyzwyczajenia i reakcje?

Pierwsze i największe przykazanie: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mt 22, 37), jest tłem dla wszystkich innych przykazań Bożych i kościelnych. Jeżeli przykazanie miłości Boga nie byłoby w naszym życiu pierwszym i zasadniczym, wszystkie inne przykazania stracą natychmiast swój sens. Wszystkie przykazania są tylko pewnym zabezpieczeniem dla naszej miłości do Boga. Kiedy zachowujemy przykazanie miłości Boga, zachowujemy wraz z nim wszystkie przykazania.

Autentyczna odpowiedź na pytanie o zachowanie przykazania miłości Boga zaprowadzi nas do drugiego przykazania podobnego pierwszemu: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy (Mt 22, 39–40).

Odpowiedź na pytanie, jakie są nasze najgłębsze postawy życiowe wobec Boga, wobec bliźnich, wobec siebie samych, wobec świata rzeczy stworzonych dają nam przede wszystkim nasze uczucia i sposób reagowania na nie. Trzeba w nie wejść, aby móc stanąć w prawdzie przed sobą samym i przed Bogiem. Taki rachunek sumienia jest o wiele trudniejszy od rachowania tylko faktów grzechu, ponieważ wymaga od nas dużego dystansu do nas samych i świadomości tego, co dzieje się w nas. Zwróćmy uwagę na niektóre tylko zasadnicze uczucia.

a) Uczucia związane z naszą pychą

Bóg stwarzając nas na swój obraz i swoje podobieństwo, powołał nas tym samym do wielkości. Nieszczęście polega na tym, iż z powodu naszego zranienia grzechem pragniemy budować własną wielkość sami na sobie, zamiast na Bogu i na Jego woli. I to jest istotą naszej pychy.

Nasza pycha może się przejawiać w bardzo różny sposób: w dążeniu do sukcesu za wszelką cenę, bez liczenia się z własnym sumieniem, z innymi czy z własnym zdrowiem; w przesadnej trosce o swoją opinię; w podtrzymywaniu urazów do innych i mściwym odgrywaniu się przy pewnych okazjach; w wyniosłym myśleniu o sobie, które nie ma pokrycia w rzeczywistości. Pycha jest pierwszym grzechem i źródłem wszystkich innych grzechów. Stąd też grzech ten jest może najtrudniejszy do wykrycia i uznania. Drobiazgowe zajmowanie się małymi grzeszkami może być nieraz pewnym unikiem, by nie odkryć grzechu pychy.

W rachunku sumienia pytajmy się, w jakich sytuacjach, decyzjach, wyborach, faktach życiowych przejawia się nasza pycha i jaki ona ma odcień; w czym wyraża się nasza pogoń za wielkością, za tym, co przerasta nasze siły (Ps 131). Czy nie dążę do kariery życiowej idąc na kompromisy z własnym sumieniem? Czy z jednej strony nie poniżam się przed wyżej stojącymi ode mnie, a z drugiej czy nie lekceważę tych, których uważam za postawionych niżej ode mnie? Czy nie podtrzymuję w sobie uczucia wyniosłości wobec innych? Czy nie ulegam jakiemuś niezdrowemu perfekcjonizmowi, który każe mi przecedzać komara przy jednoczesnym połykaniu wielbłąda (por. Mt 23, 24)?

b) Uczucia niezadowolenia z siebie, przygnębienia, smutku i apatii

Pycha jest źródłem niemożliwych do urzeczywistnienia pragnień i dążeń człowieka. Kiedy nie spełniają się one w nas — a spełnić się nie mogą, bo są nierealne — wówczas nachodzą nas uczucia niezadowolenia z siebie, przygnębienia, smutku, apatii. Nasza pycha każe nam się dręczyć, iż nie jesteśmy tacy, jakimi ona chciałaby nas widzieć. Uleganie tym uczuciom prowadzi do braku zaangażowania i rezygnacji wobec życia, niedbalstwa w wykonywaniu obowiązków, lenistwa i ociężałości w ćwiczeniach duchownych, egocentryzmu. Ulegając niezadowoleniu z siebie i przygnębieniu pozwalamy się kierować złemu duchowi, który sieje przede wszystkim bezsens i zwątpienie w działanie Boga w nas.

Czy staram się relatywizować niepowodzenia, upadki i słabości przezwyciężając zniechęcenie i niezadowolenie z siebie? Czy w przygnębieniu i smutku zwracam się w modlitwie do Boga starając się wzbudzić w sobie wiarę w siłę Jego łaski działającej w moim życiu? Czy nie przerzucam moich stanów depresyjnych na bliźnich wytwarzając wokół siebie atmosferę zgorzknienia i ponuractwa? Moje niezadowolenie z siebie, z bliźnich i ze świata może być trucizną, przez którą mogę zniechęcać do życia moich bliźnich, których sam Bóg stawia na mojej drodze życia.

c) Uczucia niepokoju i lęku o siebie

Żyjemy nieraz w większych czy mniejszych lękach o siebie i swoich bliskich. Lękiem, zbytnią troską (Mt 6, 25) zadręczamy siebie samych i innych próbując nieraz wpływać na to, co absolutnie od nas nie zależy. W poddawaniu się lękowi nierzadko przejawia się nieufność zarówno wobec Boga, bliźnich, jak i wobec siebie samego.

Czy nie poddaję się uczuciom lęku o siebie, o swoją przyszłość? Czy usiłuję zawierzyć Bogu w sytuacjach trudnych, w których po ludzku nie widzę rozwiązania? Czy nie kieruje mną zbytnie zabieganie i zbytnia troska w sprawach doczesnych? Czy żyję prawdą o Opatrzności Ojca niebieskiego, który wie najlepiej, czego nam potrzeba?

d) Uczucia względem naszych bliźnich

W każdym z nas rodzą się uczucia niechęci, nieżyczliwości, czy może nawet wrogości do bliźnich, przynajmniej w niektórych sytuacjach. Uczucia te są źródłem przykrych słów, nieżyczliwych gestów, odmawiania innym słusznej pomocy, przerzucania na nich całej odpowiedzialności za zaistniałe konflikty. Nie zmienia tej sytuacji fakt, że nieraz głęboko skrywamy naszą niechęć i agresję wobec innych.

W przygotowaniu do spowiedzi pytajmy siebie także: Czy nie mam do kogoś żalu, pretensji? Jeżeli tak, to do kogo i z jakiego powodu? Czy nie podtrzymuję niechęci, budzącej się nieżyczliwości do innych? Czy chcę przebaczyć moim winowajcom, i co robię, aby doszło do prawdziwej jedności i życzliwości wobec nich? Czy w sytuacjach konfliktowych wychodzę pierwszy z przeprosinami; także wówczas, kiedy — jak mi się wydaje — nie było winy z mojej strony lub też była ona mniejsza? Czy modlę się za tych, którzy są mi niechętni, nieżyczliwi, czy może nawet wrogo nastawieni do mnie?

Czy dostrzegam wokół siebie ludzi potrzebujących, samotnych i zranionych przez życie, i co robię, aby im przyjść z pomocą? Winniśmy nieustannie pamiętać o słowach św. Jana, że nie możemy kochać Boga, którego nie widzimy, jeżeli nie kochamy bliźnich, których widzimy (1 J 4, 20).

Jak spełniam moje obowiązki wobec członków rodziny czy wspólnoty, w której żyję? Czy nie zwalniam się od odpowiedzialności za nich? Czy nie przerzucam na nich ciężarów, które sam winienem nieść? Czy modlę się za moich najbliższych?

e) Miłuj siebie samego!

Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mt 22, 39). Można kochać siebie za dużo, ale tylko złą miłością, która przejawia się w ucieczce od swojego prawdziwego życia w życie pozorne: w egoistyczną konsumpcję lub też w iluzje o sobie. Prawdziwą miłością nie można nigdy i nikogo kochać za dużo. Należy tutaj odróżnić egocentryczną miłość siebie od takiej miłości, która wymaga od człowieka duchowego wzrostu, pokory i ofiarnej pracy nad sobą. W przykazaniu: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego Jezus pokazuje nam, że miarą miłości bliźniego jest miłość do samego siebie. Ktoś, kto nie umie kochać naprawdę siebie miłością ofiarną i wymagającą, nie jest też zdolny do prawdziwej miłości bliźniego.

Czy cenię naprawdę swoje życie jako dar samego Boga? Jak wygląda moje zaangażowanie, aby dobrze — zgodnie z wolą Stwórcy — przeżyć swoje życie? Czy podejmuję pytania i problemy, które stawia mi moje życie: pytania o ostateczny cel życia, sens trudu, ofiary, cierpienia i śmierci? Czy nie uciekam od życia i odpowiedzialności za nie w marzenia i różnego rodzaju konsumpcję? Czy nie marnotrawię czasu na oglądanie bezwartościowych programów telewizyjnych, liczne i płytkie kontakty towarzyskie lub małowartościową lekturę?

Czy jestem odpowiedzialny za powierzoną mi pracę? Czy dobrze ją wykonuję? Czy staram się być w niej twórczy wykorzystując wszystkie talenty, które otrzymałem od Boga? Czy nie ulegam chciwości dóbr materialnych? Czy nie popycha mnie ona do kradzieży lub innego rodzaju nieuczciwości w kontaktach z bliźnimi?

Czy nie rozbudzam swojej wyobraźni erotycznej przez marzenia, oglądanie pornografii? Czy podejmuję wysiłki, aby zachować czystość zgodnie z moim stanem życia? Czy nie niszczę swojej wrażliwości duchowej i psychicznej przez nadużywanie alkoholu? Czy zachowuję stosowny umiar w jedzeniu i piciu?

Nie ograniczajmy jednak badania sumienia tylko do przytoczonych tutaj pytań. Trzeba wejść w to wszystko, o co oskarża nas własne serce.

6. Powierzenie się z zaufaniem Bogu

W sakramencie pokuty nie liczy się tylko ludzki wysiłek. Sam wysiłek woli, naznaczony woluntaryzmem, niczego jeszcze nie uzdrawia i nie zmienia. Wnikając w siebie samych jasno widzimy naszą małość, ograniczoność i słabość, i to właśnie doświadczenie, choć trudne i bolesne, prowadzi nas do pragnienia coraz pełniejszego powierzenia naszego życia Temu, który jest nieskończenie dobry i miłosierny.

Powierzyć się Bogu, to odpowiedzieć zaufaniem na Jego uprzedzające zaufanie do nas: Jeżeli Ty mnie, Panie, nie odrzucasz pomimo całej złości i szpetności moich grzechów, jeżeli Ty mnie przyjmujesz wbrew mojej nędzy, to ja już nie mogę kalkulować i muszę Ci zaufać bez reszty. Okazane nam i przyjęte przez nas zaufanie Kogoś, kto nas kocha w sposób bezinteresowny, leczy nas z naszych słabości i zranień życiowych, które najczęściej polegają na braku zaufania do siebie samego, do ludzi i do Pana Boga.

Człowiek ma głęboką potrzebę wypowiedzenia siebie przed drugim w atmosferze zaufania; posiada zarówno potrzebę wyrzucenia zła, które w sobie czuje, jak też wyrażenia swoich nadziei, pragnień i tęsknot. Badania dowodzą, iż tam, gdzie zanika praktyka spowiedzi, wzrasta nagle zapotrzebowanie na psychologię i psychoanalizę. Ludzie znajdujący się w trudnych sytuacjach życiowych, nierzadko w sytuacjach granicznych, nie tyle szukają mądrych i trafnych rad, ile najpierw kogoś, kto byłby z nimi w ich trudnym położeniu; przed kim mogliby wypowiedzieć to wszystko, co przeżywają. Psychologia może pokazać człowiekowi jego własne lęki, potrzeby, zranienia oraz wszystkie mechanizmy, które nim rządzą, i jest to nieraz bardzo cenna pomoc dla człowieka w jego procesie przemiany wewnętrznej. Psychologia jednak nigdy nie uleczy duszy człowieka i nie da siły wewnętrznej, aby mógł on przyjąć i dźwigać swoje własne życie takim, jakie Bóg stawia przed jego wolnością. Źródłem życia i mocy człowieka jest bowiem jego Stwórca i Pan.

Zdarza się, że człowiek szukający pomocy tylko w psychologii, czuje się jak owa chora kobieta z Ewangelii, która wydała całe swoje mienie na lekarzy i miała się jeszcze gorzej (por. Łk 8, 43). Znamy wiele takich ran ludzkich, których żaden lekarz na ziemi nie może uleczyć. Korzystając w razie potrzeby z pomocy kompetentnych osób i doceniając ich wysiłek (sam Bóg może się także nimi posługiwać), trzeba jednak mieć jasną świadomość, że uleczenie tego, co psychiczne w człowieku zależy przede wszystkim od uzdrowienia serca.

Sakrament pokuty jest szczególnym miejscem, gdzie człowiek może otworzyć całkowicie swoje serce na uzdrawiającą moc Bożej miłości, miejscem, gdzie może do końca wypowiedzieć to wszystko, co go najbardziej boli i dręczy. Zawsze najbardziej boli człowieka zło, które wyrządzili mu inni oraz zło, które sam sobie wyrządził swoim grzechem. Zawsze najbardziej cierpi, kiedy oskarżają go inni lub też kiedy sam siebie oskarża. To oskarżane i oskarżające się serce człowieka może odnaleźć ukojenie w Bogu. Jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca. (por. 1 J 3, 20).

 

ROZWAŻANIA REKOLEKCYJNE

XIX. ROZWAŻANIA O LUDZKICH UCZUCIACH 4

 

fotelu fryzjerskim siedział człowiek niewymownej brzydoty. Jego twarz blada, długa, jakby barania, była pokryta krwawiącymi krostami. Nożyce obcinały kłaki jego zwełniałych włosów żółtego koloru. Czułem do niego tak wielką odrazę, że myśl o znalezieniu się zaraz w tym samym fotelu i poddanie się tym samym nożycom była dla mnie nieznośna. Tak przyłapałem się raz jeszcze na wstręcie do większości ludzkich plemion, w czym krył się mój pociąg do gatunku ludzi przeciwstawionych tamtym, urodziwych, do których oczywiście zaliczałem siebie (Cz. Miłosz). Autor daje nam w tym krótkim tekście świadectwo autentycznej pracy nad swoimi uczuciami. Polega ona na rozpoznawaniu i kontrolowaniu budzących się w nas odruchowo nieuporządkowanych uczuć i próbie życzliwego rozumienia, w swoich nieuporządkowanych uczuciach, siebie i bliźniego.

W naszych rozważaniach o nawróceniu wewnętrznym podkreślamy nierzadko konieczność zmiany naszego sposobu myślenia i pojmowania rzeczywistości. Jest to — jak się wydaje — jednostronne i powierzchowne traktowanie problemu przemiany wewnętrznej. Jeżeli nawrócenie człowieka ograniczymy do sfery rozumowej, możemy je osiągnąć nawet bardzo szybko. Oto przykład. Osoba niepewna siebie i swoich poglądów w kontakcie z człowiekiem o zdecydowanych i jasnych przekonaniach może łatwo utożsamić się z nimi i uznać je za swoje. Po pewnym jednak czasie, kiedy minie pierwsze wrażenie, w spotkaniu z nowymi ludźmi może na nowo zmieniać swoje przekonania, uznając poglądy z przeszłości za niepełne lub nawet fałszywe.

W nawróceniu na równi ze zmianą sposobu myślenia winien się także zmieniać nasz sposób uczuciowego reagowania, nasze postawy serca. Nawrócenie winno być bowiem przemianą całego człowieka, a nie jakiejś jego części. W języku biblijnym określa się to przemianą serca, które jest centrum osobowości, siedzibą wszystkich witalnych sił człowieka. Przyjęcie argumentów racjonalnych nie oznacza jeszcze pełnej przemiany wewnętrznej. Trzeba również przemiany naszych postaw wewnętrznych, które są zasadniczym źródłem naszych uczuć i płynących z nich reakcji. Taka przemiana jest jednak długim i trudnym procesem; procesem wymagającym z naszej strony świadomego i trwałego zaangażowania.

1. Wejście w nieuporządkowane uczucia początkiem nawrócenia

Ćwiczeniami duchownymi nazywa się wszelkie sposoby przygotowania i usposobienia duszy do usunięcia wszystkich uczuć nieuporządkowanych, a po ich usunięciu — do szukania i znalezienia woli Bożej (ĆD, 1). Nawrócenie domaga się od nas wejścia w świat naszych nieuporządkowanych uczuć. Poznać świat uczuć człowieka to w pewnym sensie poznać samego człowieka. Poprzez nasze uczucia ujawnia się bowiem to, co jest w nas najgłębszego: nasze pragnienia, tęsknoty, nadzieje, oczekiwania, ale także nasze potrzeby, obawy, lęki, gniew, niezadowolenie z siebie i z innych. Jeżeli pragniemy poznać siebie, by móc poznawać Boga, to trzeba nam się odwołać nie tyle do naszych myśli o nas samych, co raczej do naszych uczuć, rozumianych jednak bardzo szeroko. Nasze rozumienie siebie jest zawsze bardzo uwarunkowane. Może ono kształtować się pod wpływem działających w nas nieświadomie mechanizmów obronnych lub też powierzchownych opinii innych ludzi, które spontanicznie przejmujemy jako własne.

Wejście w świat uczuć, które nie były jeszcze świadomie kształtowane, pielęgnowane, może okazać się niełatwym zadaniem. Odnosi się to zwłaszcza do osób nastawionych przede wszystkim na działalność zewnętrzną, którym brak głębszej refleksji. Świat uczuć ludzkich przypomina gęsty las, niekiedy wręcz wielką dżunglę, w której łatwo można się zagubić.

Aby bezpiecznie kroczyć przez las naszych uczuć, zwłaszcza nieuporządkowanych, trzeba spełnić pewne podstawowe warunki. Po pierwsze konieczna jest pewna świadomość i pragnienie dobrowolnego wejścia w siebie. Po drugie potrzeba nam także czasu wyciszenia i modlitewnej refleksji nad sobą. Nikogo nie można na siłę wprowadzić w rozeznawanie, porządkowanie i kształtowanie własnych uczuć. Próba robienia tego na siłę np. w wychowaniu, przynosi zwykle przeciwne skutki. Aby móc wejść w świat naszych uczuć, niezbędne jest także kierownictwo duchowe.

Pierwszym prowadzącym człowieka w rekolekcjach jest Duch Święty, który działa przez Słowo Boże. Jeżeli poddamy się Temu nauczycielowi, ujawni On i osądzi wszystkie najgłębsze zamysły serca, wszystkie nasze uczucia. Aby jednak nie ulec złudzeniom z powodu niesamowitej ludzkiej skłonności do fałszerstw moralnych (K. Rahner) i nie kierować się nieświadomie mechanizmami obronnymi, Ignacy daje odprawiającemu rekolekcje także człowieka — kierownika duchowego.

Odwołując się do mądrości Kościoła, jak również do osobistego doświadczenia i wiedzy, kierownik ma pomóc rekolektantowi rozeznać się w świecie jego doświadczeń uczuciowych. Obejmują one nie tylko to, co dzieje się w duszy człowieka, ale także to, co dzieje się w świecie ludzkiej psychiki. Nie jest to jednak sprawa prosta, ponieważ oba działania w człowieku (duchowe i psychiczne) są ściśle splecione i nie można ich rozdzielać. Doświadczenia duchowe wyrażają się w przeżyciach psychicznych, a nawet cielesnych i odwrotnie, doświadczenia w sferze ludzkiej psychiki i ciała mają związek także z duchowym wymiarem człowieka. Poważnym zubożeniem w traktowaniu człowieka jest lekceważenie lub zaniedbanie którejkolwiek z trzech warstw osoby ludzkiej: fizycznej, psychicznej i duchowej (V. E. Frankl). Świadome przyjęcie kierownictwa duchowego wyraża osobistą troskę, aby nie ulegać złudzeniom. Dotyczy to przede wszystkim sytuacji, kiedy stajemy przed koniecznością uznania nieuporządkowanych uczuć, których dotychczas nie byliśmy świadomi.

2. Co to są uczucia?

W obecnych rozważaniach nie chcemy zajmować się teoriami psychologicznymi, ale chcemy podać jedynie pewien prosty klucz do lepszego poznania siebie. Nieraz zastanawiamy się, jakie są nasze główne wady, namiętności, skłonności i jak głęboko są one w nas zakorzenione. Pytamy siebie, nad czym właściwie winniśmy pracować. Aby odpowiedzieć sobie na te i podobne pytania, trzeba wejść w świat swoich uczuć. One dopiero powiedzą nam, jakie są nasze rzeczywiste problemy, które zatrzymują nas w drodze do Boga.

Wszystkie uczucia w człowieku możemy podzielić na dwie kategorie: uczucia pozytywneprzyjemne w doświadczaniu oraz uczucia negatywnenieprzyjemne w przeżywaniu. Przykładem uczuć pozytywnych może być przeżywanie radości, zadowolenia, przyjemności, sympatii, miłości, entuzjazmu; natomiast przykładem uczuć negatywnych może być gniew, złość, zazdrość, wstręt, niechęć, odraza, niezadowolenie. Podział, który został tutaj zaproponowany, jest pewnym uproszczeniem. Istnieje bowiem w nas wiele odczuć obojętnych, które trudno byłoby nam zaliczyć do jednej z dwu kategorii. Nasze uproszczenie jest jednak celowe, gdyż w tych rozważaniach będziemy się zajmować przede wszystkim grubymi uczuciami, uczuciami nieuporządkowanymi, które przeszkadzają nam w drodze do Boga.

Uczucia pozytywne są odruchowo i chętnie przez nas akceptowane, przyjmowane i one stanowią o przeżywaniu stanu naszego szczęścia. Dobre samo–poczucie, to trwanie w dobrych, pozytywnych uczuciach. Uczucia negatywne są natomiast przez nas odruchowo odrzucane i stają się źródłem naszego stanu nie–szczęścia. Złe samo–poczucie, to doświadczanie negatywnych uczuć. Nie jesteśmy zadowoleni z przeżywanego gniewu, złości, wstrętu, zazdrości itd.

Co to są uczucia? Uczucia to pewien psychiczny stan człowieka, pewne nastawienie wewnętrzne, które towarzyszy każdemu naszemu doświadczeniu. Stan ten ujawnia na zewnątrz to, co jest wewnątrz człowieka. Jak każdy przedmiot materialny posiada określoną temperaturę, tak niemal każde nasze ludzkie doświadczenie posiada także swój uczuciowy stan, uczuciową temperaturę. Uczucia towarzyszą nam nie tylko na jawie, ale także podczas snu. Nasze sny odznaczają się zwykle wielkim bogactwem uczuciowym.

Uczucia negatywne, przykre dla nas, są znakami, że daną sytuację, w której się one budzą, odbieramy przede wszystkim jako zagrożenie; przypominają czerwone światło, które nas ostrzega: Uwaga! Niebezpieczeństwo! Uczucia pozytywne sygnalizują nam natomiast, iż sytuacja, w którą wchodzimy, jest dobra dla nas. Jest to jakby zielone światło, które mówi: możesz wejść w daną sytuację, bo ona jest dla ciebie dobra.

Jest rzeczą ogromnie ważną uświadomić sobie, że nasze uczucia są sygnałami subiektywnymi. Obiektywizm wielu przeżywanych subiektywnie zagrożeń winien być dopiero rozeznany w rozmowie z bliźnim, który posiada pewien dystans emocjonalny do naszych przeżyć. Takiego rozeznania wymaga wiele naszych uczuć, także uczuć pozytywnych.

Uświadamianie sobie faktu, że nasze uczucia są sygnałami subiektywnymi, pozwala nam nabierać do nich większego dystansu i nie identyfikować się z nimi. Lęk, zazdrość, wrogość, euforia, gniew i każde inne uczucie jest we mnie, ale ja sam nie jestem lękiem, zazdrością, wrogością, euforią czy gniewem. Teoretycznie wydaje się to być stwierdzeniem oczywistym i wprost truizmem byłyby próby udowadniania go. A jednak w codziennych zachowaniach nierzadko reagujemy tak, jakbyśmy nie mieli żadnej wolności i byli niemal skazani na uleganie naszym najbardziej prymitywnym odruchom uczuciowym.

Człowiek ma charakter, ale jest osobą (R. Allers). Możemy tu jeszcze dodać: człowiek jako duchowa osoba ma charakter i ma wolność w stosunku do charakteru. Skłonność charakteru nie jest więc w żadnym razie czynnikiem rozstrzygającym: ostatecznie rozstrzygające jest zawsze zajęcie stanowiska przez osobę. (...) Człowiek ma więc wolność nie tylko w stosunku do wpływów swego środowiska, lecz również wobec swego charakteru (V. E. Frankl).

Realność zagrożenia wynikającą z niektórych sytuacji widać nieraz bez żadnego rozeznania. Ale jest wiele innych sytuacji, które odbieramy jako zagrożenie tylko z powodu naszych lękowych postaw wobec życia. Są to w rzeczywistości zagrożenia pozorne. Nabranie dystansu do nich sprawia, iż przestajemy je przeżywać jako źródło lęków. Podobnie dzieje się w przypadku uczuć pozytywnych: przyjemność z nich wypływająca nie musi wiązać się z rzeczywistym dobrem; dobroć zapowiadana przez pozytywne odczucia może być pozorna i zwodnicza (por. ĆD, 314).

W obecnych rekolekcjach stawiamy sobie pytanie: jakie są nasze zasadnicze uczucia negatywne? W jakich sytuacjach one się budzą? Co mnie najczęściej irytuje, złości, zniechęca? W jakich sytuacjach czuję się lepszy, chwalony, a w jakich gorszy, lekceważony, pomijany? Przez kogo czuję się przyjęty, akceptowany, kochany, a przez kogo odrzucony, pomijany, niekochany? Czego w życiu się jeszcze spodziewam, jakie są moje nadzieje? Jakie są moje obawy, lęki, zagrożenia? Te i tym podobne pytania mogą nas naprowadzić na pełniejsze odkrycie naszych uczuć, które doprowadzą nas do źródła, z którego one pochodzą.

3. Skąd się biorą nasze uczucia?

Gdy patrzy się na problem bardzo powierzchownie, może się niekiedy wydawać, iż źródła naszych uczuć leżą poza nami. Mówimy nieraz usprawiedliwiając pewien typ naszych reakcji, często bardzo niedojrzałych: on mnie zdenerwował, on mnie irytuje, on powoduje moją agresję, zazdrość, on budzi moją sympatię, życzliwość. W tym typie rozumowania nacisk położony jest na on.

Pełniejsze poznanie siebie, uświadomienie sobie zasadniczych postaw życiowych pozwoli nam jednak stwierdzić, iż to nie ludzie, problemy czy konflikty budzą nasze uczucia. Sytuacje zewnętrzne stają się jedynie katalizatorami tego, co w nas już od dawna istnieje. Wszystkie nasze uczucia, tak pozytywne jak i negatywne, mają swoje źródło w utrwalonych postawach wewnętrznych, utrwalonych zachowaniach wewnętrznych. Nasze zaś postawy wewnętrzne, utrwalone zachowania kształtowały się w nas od niemowlęcych lat. Niektórzy psychologowie stwierdzają nawet, iż okres prenatalny miał także decydujący wpływ na kształtowanie się naszej osobowości.

Nasze postawy wewnętrzne, utrwalone zachowania są jakąś wypadkową bardzo wielu czynników naszego życia: wychowania, przeżytych doświadczeń, dokonanych wyborów, popełnionych błędów itd. Na utrwalanie się naszych postaw wewnętrznych pracowało całe nasze życie, cała nasza historia. Szczególne znaczenie ma tutaj doświadczenie wyniesione ze środowiska rodzinnego. V. E. Frankl podkreśla jednak, iż nie jest aż tak ważną rzeczą doszukiwanie się w naszej historii życia genezy naszych utrwalonych postaw i zachowań wewnętrznych, ale chodzi raczej o poznanie roli, jaką pełnią one dzisiaj w naszym życiu. Doszukiwanie się samemu genezy utrwalonych postaw i zachowań, szczególnie wówczas, kiedy nie zaleciły nam tego kompetentne osoby, może naprowadzać na jałową autopsychoanalizę, która skoncentruje nas jedynie na nas samych.

Aby praca nad sobą przynosiła owoce rzeczywistej przemiany wewnętrznej, trzeba najpierw odkryć utrwalone w nas postawy, które w języku potocznym określane są jako główne cnoty i wady. Wielu z tych postaw możemy być nieświadomi.

4. Jak pracować nad swoimi uczuciami?

Najpierw trzeba nam nauczyć się dostrzegać i doceniać nasze uczucia. Uczucia, wszystkie uczucia, są bogactwem człowieka. I chociaż bogactwo to jest uwikłane w nasze fundamentalne zranienie grzechem cudzym i własnym, jednak nie zmienia to faktu, iż posiadają one decydujące znaczenie na wszystkich płaszczyznach naszego życia. Głównym błędem, który popełniamy w pracy nad sobą, jest właśnie lekceważenie świata uczuć. Uczucia są zawsze bardzo cennym źródłem informacji o nas samych, o naszych najgłębszych postawach, które kierują naszym życiem.

W sytuacjach niepowodzeń i konfliktów, trzeba nam świadomie rezygnować z obwiniania bliźnich, by móc dostrzec swoje własne reakcje uczuciowe oraz zasadnicze postawy wewnętrzne, które się kryją za nimi. Zbytnie skoncentrowanie się na winie innych odwraca naszą uwagę od własnej odpowiedzialności za siebie. Jest to pewien mechanizm obronny, który winien być przez nas odkrywany świadomie i z całą dobrowolnością.

Niedojrzałość człowieka zarówno w sferze emocjonalnej jak i duchowej (obie te sfery łączą się ze sobą ściśle) polega między innymi na nieznajomości czy też nawet na lekceważeniu świata uczuć. Zwykle jednak człowiek, który lekceważy swoje uczucia, w życiu codziennym nierzadko kieruje się najbardziej prymitywnymi odruchami uczuciowymi. Pierwszy wymóg dojrzałości emocjonalnej i duchowej, to uświadomienie sobie uczuć, które towarzyszą wszystkim naszym doświadczeniom.

Jednak nie dochodzimy do uświadomienia sobie naszych uczuć po to, aby je natychmiast usuwać lub zmieniać. Winniśmy zdać sobie sprawę, że samą siłą woli, woluntaryzmem, nie możemy odmienić naszych emocji. Zbytni nacisk woli na uczucia, może prowadzić jedynie do represji. K. Rahner, powołując się na św. Tomasza z Akwinu, stwierdza, że jest rzeczą niemoralną tłumienie w człowieku uczuć. Represja uczuć, spychanie ich do podświadomości nie ma sensu, ponieważ wychodzą one na zewnątrz w innej, zwykle gorszej postaci. I tak np. spotykamy nieraz ludzi zewnętrznie bardzo poprawnych, ułożonych, wprost nienagannych, ale jednocześnie zamkniętych w sobie, wewnętrznie spiętych, bardzo drażliwych na swoim punkcie. Jest to bardzo wysoka cena, jaką osoby te płacą za swoją zewnętrzną poprawność i nienaganność.

Z uczuciami, nawet najbardziej negatywnymi, nie trzeba walczyć. Nie należy się też ich obawiać. Trzeba uczyć się świadomie i dobrowolnie je akceptować. Naszymi uczuciami możemy kierować tylko wówczas, kiedy uznamy je za swoje. Jeżeli w świecie uczuć wyrzekasz się czegoś — zauważa A. de Mello — to zrastasz się z tym na zawsze. Kiedy coś zwalczasz, wiążesz się z tym na wieki. Tak długo, jak z tym walczysz, tak też długo dajesz temu moc. Dokładnie taką moc, jak tę, którą wkładasz w tę walkę. Tak więc musisz przyjąć twoje uczuciowe demony, bo kiedy z nimi walczysz, dajesz im siłę.

Z naszymi uczuciami winniśmy postępować jak doświadczony pasterz z trzodą owiec. Z całym spokojem obserwuje owce i pozwala im chodzić w dowolnym kierunku. Interweniuje zdecydowanie dopiero wówczas, kiedy owce zbliżają się do przepaści lub też wtedy, gdy grozi im jakieś inne niebezpieczeństwo.

Pierwszym warunkiem dobrej kontroli naszych uczuć jest ich pełna akceptacja. Ale już samo przyjęcie i zgoda na nie wymaga od nas wielkiej pokory. Niełatwo przyznać się przed sobą, przed innymi i przed Bogiem do prymitywnychbrzydkich uczuć, które nieraz bardzo nas obnażają. Fałszywa świętość polega między innymi na nieakceptacji głębi własnego nieuporządkowania wewnętrznego oraz głębi własnego zranienia. Ucieczka od siebie w świat religijnej iluzji stanowi zwykle formę ucieczki od własnych negatywnych uczuć, których nie chce się uznać ani przed sobą, ani przed Bogiem. Zepchnięcie ich do podświadomości może być fałszywie interpretowane jako znak własnej nienaganności moralnej.

5. Ocena moralna uczuć

Czy nieuporządkowane uczucia są grzechem? Uczucia same w sobie, tak pozytywne jak i negatywne, są moralnie obojętne i nie podlegają moralnej ocenie. Rodzą się bowiem w nas niezależnie od naszej wolności. Dopiero nasza, mniej lub bardziej świadoma i wolna, reakcja na uczucia — kontrolowanie ich lub też uleganie im — podpada ocenie moralnej.

Świadomość, że utrwalone postawy wewnętrzne i wypływające z nich uczucia nie są same w sobie faktem grzechu, choć stwarzają mniej lub bardziej silną tendencję do postępowania wewnętrznie złego z punktu widzenia moralnego, daje nam możliwość nabierania dużego dystansu do naszych najbardziej nieuporządkowanych i najbardziej grzesznych uczuć. Lęk i poczucie winy rodzące się spontanicznie pod wpływem negatywnych uczuć koncentruje nas na sobie i utrudnia nam ogromnie pokonanie siebie w sytuacji kuszenia. Inną jest rzeczą pokus być przedmiotem, a inną rzeczą pokusom tym ulec (W. Shakespeare). Inną jest rzeczą budzenie się w nas nieuporządkowanych uczuć pychy, zazdrości, nienawiści, a inną rzeczą uleganie tym uczuciom i postępowanie zgodnie z nimi.

6. Opór wewnętrzny

Odkrycie utrwalonych postaw wewnętrznych będących źródłem określonych uczuć jest często niełatwe. W każdym z nas działa przecież wiele mechanizmów obronnych i jeżeli nie jesteśmy ich świadomi, utrudniają nam ogromnie prawdziwą ocenę samych siebie. Potrzeba pewnej kultury uczuciowej (wyrobienia wewnętrznego), aby dostrzegać w sobie opór psychiczny, który odruchowo rodzi się w nas, kiedy dotykamy mocno utrwalonych i zastarzałych sposobów zachowania i reagowania. Jesteśmy skłonni bać się wszelkiej wiedzy, która mogłaby obudzić w nas uczucie pogardy do samych siebie lub poczucie niższości, słabości, braku wartości, poczucie, że jesteśmy źli i musimy się wstydzić. Chronimy siebie i swój idealny obraz przez represję i inne podobne mechanizmy obronne, które w swojej istocie są sposobami na to, żeby nie uświadamiać sobie prawd nieprzyjemnych (A. H. Maslow).

Dostrzeżenie w nas utrwalonych postaw i zachowań wewnętrznych bardzo zobowiązuje. Domaga się bowiem kwestionowania naszego postępowania oraz zmiany siebie. Gdybyśmy byli bardzo szczerzy wobec siebie samych, to — być może — moglibyśmy sobie przypomnieć pewne sytuacje konfliktowe, w których doświadczaliśmy, może bardziej intuicyjnie niż refleksyjnie, potrzeby postawienia sobie pytania o przyczynę naszych zbyt impulsywnych reakcji i zachowań. Łatwiejsze jednak od szukania odpowiedzi na takie pytania jest oskarżanie innych: warunków zewnętrznych, społeczeństwa, a najczęściej konkretnych osób. Oskarżanie to jest jednak tylko formą przerzucania na bliźnich odpowiedzialności za zaistniałe nieprzyjemne sytuacje. Gdy próbuje się odsłonić nam nieświadome motywy, to zaczynamy z tym walczyć, ponieważ niektóre nasze interesy są zagrożone. Krótko mówiąc, określamy to zjawisko pojęciem oporu (K. Horney).

H. J. M. Nouwen, ksiądz, profesor psychologii, w dzienniku swojego siedmiomiesięcznego pobytu w klasztorze trapistów w Genesee w USA tak oto szczerze pisze o swoich mechanizmach obronnych: Dziś rano Ojciec John (kierownik duchowy Autora) wyjaśnił mi, że siewka potrafi oszukiwać człowieka udając, że jest ranna, po to, żeby odciągnąć jego uwagę od jajek złożonych w piasku na otwartej przestrzeni. Wspaniałe! Udawanie jako broń. Ileż to razy domagałem się współczucia z bardzo błahego powodu, po to, żeby odwrócić czyjąś uwagę od problemu, który chciałem zachować w tajemnicy. Czasem wydaje mi się, że każdy ptak zinstytucjonalizował któryś z moich mechanizmów obronnych. Kukułka składa swoje jajka w gnieździe innego ptaka, który ją wyręcza w wychowaniu piskląt; baltimorska wilga naśladuje dźwięki groźnych ptaków, żeby odstraszyć wrogów, czerwonoskrzydły kos tak głośno potrafi krzyczeć człowiekowi nad głową, że zmęczony tym hałasem szybko opuszcza teren, który ptak uważa za swoją własność. Nie trzeba długo rozmyślać, żeby dojść do wniosku, że ja robię wszystko to samo, a nawet znacznie więcej, by siebie chronić, albo żeby przeprowadzić swoją wolę. W cytowanym fragmencie książki Autor daje nam doskonały przykład uważnej i krytycznej obserwacji swoich mechanizmów obronnych, która daje możliwość ich kontrolowania i panowania nad nimi.

7. Werbalizacja uczuć

Nikt nie jest dobrym sędzią we własnych sprawach. To przysłowie zawiera głęboką prawdę psychologiczną o człowieku. Nie można samemu rozeznać się w świecie swoich uczuć. Aby móc je obiektywnie ocenić, dostrzec ich źródła oraz wpływ na nasze wybory i decyzje, potrzebujemy pomocy człowieka doświadczonego. Jak nikt z nas nie może oglądać własnej twarzy bez pomocy lustra, podobnie nikt nie może nauczyć się prawdziwie odczytać swojego stanu wewnętrznego bez pomocy bliźniego. Stajemy w ten sposób przed problemem kierownictwa duchowego, o którym będziemy mówić w dalszych rozważaniach. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa wyraźnie rozgraniczano spowiedź od kierownictwa duchowego. Spowiedź odbywano przed kapłanem, któremu wyznawano grzechy, natomiast po kierownictwo duchowe udawano się do ojców duchownych, którzy najczęściej nie byli kapłanami, ale mnichami doświadczonymi w życiu wewnętrznym.

Aby ukształtować w sobie kulturę uczuć, która pozwoliłaby nam poznawać je i kierować nimi, trzeba uczyć się otwarcie i obiektywnie mówić o naszych emocjach w kierownictwie duchowym. Zauważmy najpierw, iż jest rzeczą niemożliwą całkowite ukrycie naszych uczuć. Także człowiek bardzo zamknięty, który nigdy nie mówi o sobie i swoich odczuciach, całą swoją postawą nieustannie wypowiada jedno z podstawowych swoich uczuć: zamknięcie i lęk o siebie. Nasze uczucia wypowiadamy nie tylko za pomocą słów, ale całym naszym zewnętrznym zachowaniem: mimiką twarzy, spontanicznymi odruchami, gestami. Nawet wówczas, kiedy nie słyszymy potoku wypowiadanych słów, łatwo wyczuwamy czyjś lęk, wrogość, lekceważenie, czy też przeciwnie: sympatię, otwartość, akceptację, łagodność, dobroć.

Zwykle jednak dla wypowiedzenia naszych uczuć korzystamy ze słów. Słowa zachwytu, podziwu, sympatii czy też narzekania, obmowy, przekleństwa są jakąś spontaniczną, nierzadko bardzo impulsywną formą wypowiadania uczuć. Może ona powodować obniżenie rodzących się w nas napięć psychicznych, ale daje to efekt tylko doraźny. Celem tego impulsywnego i bezrefleksyjnego werbalizowania naszych uczuć nie jest bowiem pragnienie poznania ich, ale szukanie potwierdzenia u innych dla swoich postaw i zachowań.

Do prawdziwego poznania siebie i kierowania sobą potrzeba również wypowiadania uczuć przed człowiekiem postronnym, który mógłby nam pomóc obiektywnie spojrzeć na nasze wewnętrzne doświadczenie: na wszystkie nasze uczucia, ich wpływ na nasze sposoby myślenia, reagowania i na nasze codzienne postępowanie. Taka praca może dokonywać się jedynie w obecności, najogólniej mówiąc, osoby zaufanej, która — poza głębokim doświadczeniem życiowym — ma również emocjonalny dystans do przedstawionych jej spraw.

Ujawnianie swoich uczuć, analizowanie ich nawet przed człowiekiem zaufanym nie przychodzi nam łatwo, ponieważ mówiąc o naszych emocjach dotykamy zawsze tego, co jest w nas najbardziej intymne, osobiste. Mówiąc zaś o uczuciach nieuporządkowanych dotykamy naszych życiowych zranień doznanych od innych oraz własnych grzechów i błędów, które zwykle długo nas bolą. Boimy się wypowiadać to, co czujemy, ponieważ obawiamy się kolejnego zranienia. Ale nie można otrzymać skutecznej pomocy lekarskiej uciekając przed poznaniem własnych ran przez zaprzeczanie ich istnieniu. Pomoc lekarza może otrzymać tylko ten, kto otwarcie i szczerze mówi o swoich dolegliwościach.

Czy możemy pozwolić sobie na zamknięcie się w nas samych i nie rozmawiać nigdy i z nikim otwarcie i szczerze o tym wszystkim, co się w nas dzieje? Z pewnością tak, może to być nasz wybór, ale jak każdy wybór, tak również i ten posiada swoje konsekwencje. Nierozpoznane, niewypowiedziane i nie kierowane przez nas nieuporządkowane uczucia pracują w nas pogłębiając i utrwalając wewnętrzne postawy, z których się rodzą. W miarę upływu lat, jeżeli człowiek nie pracuje świadomie nad sobą, jego osobiste problemy powiększają się i dają o sobie znać we wszystkich jego relacjach: z Bogiem, z bliźnimi, ze sobą samym i ze światem.

O wiele trudniej uleczyć w sobie narosłe przez dziesiątki lat urazy do ludzi, poczucie krzywdy, lęki, niż uchwycić tego rodzaju tendencje nerwicowe w młodości. Trudniej zrozumieć i przyjąć utrwalone w ciągu długich lat życia popadanie w zniechęcenie, niezadowolenie z siebie, czy nawet stany depresji, niż zaakceptować takie skłonności i uczyć się je kontrolować w momencie wchodzenia w życie dorosłe. Podobnie dzieje się z każdym innym naszym problemem: chorymi ambicjami, pychą, zmysłowością, lękiem itp.

To, czego nie poznamy o sobie i nie przyjmiemy, na pewno przerzucać będziemy na innych. I tak na przykład nasze surowe osądy moralne bliźnich nie są niczym innym, jak tylko naszymi osobistymi nieuporządkowanymi uczuciami, których nie zaakceptowaliśmy. Zwykle drażni nas u innych przede wszystkim to, z czym sami mamy problemy.

Kiedy z całą szczerością i odwagą wchodzimy w nasze uczucia, wypowiadamy je przed sobą samym, przed Bogiem i przed drugim człowiekiem, aby je rozeznać i odnaleźć ich źródła, to chociaż one same natychmiast i tak się nie zmieniają, jednak po dłuższej wytrwałej pracy nad sobą ulegają przemianie nasze postawy wewnętrzne, które są źródłem uczuć. Przemiana postaw wewnętrznych owocuje jednocześnie przemianą naszych uczuć. Autentyczna praca nad sobą wymaga wiele cierpliwości i wyrozumiałości dla siebie samego, dla swoich sposobów reagowania, jak również wytrwałości w rozpoznawaniu swoich nieuporządkowanych uczuć, wypowiadaniu ich przed Bogiem, przed kierownikiem duchowym oraz w podejmowaniu prób kontrolowania ich na co dzień. Ogromną pomocą może w tym względzie okazać się codzienny rachunek sumienia.

8. Błogosławieni czystego serca

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą (Mt 5, 8). Profesor F. Arvezú interpretując to błogosławieństwo stwierdza, iż odnosi się ono nie tylko do czystości seksualnej, ale do wszystkich uczuć człowieka. Ludźmi czystego serca są ci, którzy nie boją się samych siebie i swoich uczuć nieuporządkowanych; wyzwolili się bowiem ze strachu o siebie i zaakceptowali całkowicie siebie wraz ze wszystkimi swoimi emocjami. Nie koncentrują się na sobie, ponieważ nie boją się siebie i właśnie dlatego mogą pełniej skoncentrować się na Bogu. Nie oglądają już nieustannie siebie z lęku o siebie, dlatego w miłości mogą oglądać Boga i słuchać Jego Słowa. Są czyści, są przejrzyści przed sobą i przed Bogiem. I chociaż widzą, że są słabi, zranieni, grzeszni — uczucia nieuporządkowane, które w nich są, przypominają im o tym nieustannie — to jednak nie boją się o siebie, bo zaufali Bogu. Nieakceptacja własnych uczuć jest brakiem akceptacji siebie, brak akceptacji własnych uczuć jest jakimś buntem przeciwko sobie. Nie uciekaj od swoich wewnętrznych uczuć, nawet jeśli wydają się one przerażające. Poprzez dokładne śledzenia ich zrozumiesz je lepiej i będziesz mógł łatwiej szukać nowych dróg, kiedy te stare natkną się na ślepą ścianę. Badając dogłębnie swoje niesforne i gwałtowne emocje staniesz wobec swego grzesznego Ja. Ta konfrontacja nie powinna prowadzić do rozpaczy, lecz dać ci wolność, dzięki której otrzymasz miłosierdzie Boże, bez którego nie jest możliwe żadne uzdrowienie (H. J. M. Nouwen).

Wchodzenie w nasze uczucia, poznawanie ich, wypowiadanie, odkrywanie postaw wewnętrznych, z których one wypływają stawia nas w prawdzie. Prawda ta nierzadko boli i trudno ją przyjąć. Odkrywamy bowiem w nas ogrom przywiązań do rzeczy i ludzi, chorych ambicji, niepokoju, poczucia winy, niezadowolenia z siebie, wrogości wobec innych, poczucia zagrożenia, zazdrości, tendencji depresyjnych, itp. Otwarta konfrontacja z tym wszystkim może budzić nasze przerażenie i prowadzić nas nawet do granic rozpaczy. Obawa poznania samego siebie jest bardzo często (...) analogiczna do strachu przed światem zewnętrznym (A. H. Maslow).

Słusznie więc może rodzić się pytanie, czy temu wszystkiemu podołam. Uzasadnione też wydają się być nasuwające się wątpliwości. Czy warto wchodzić w siebie i pytać się o to wszystko, co jest w nas? Czy nie lepiej żyć w błogiej nieświadomości? Wielu ludzi tak właśnie sądzi i według tego dokonuje wyborów. Nie wchodzić w siebie, nie poznawać siebie, nie czuć się zobowiązanym do pokonywania swoich zniewoleń — to wydaje się łatwiejszą propozycją. Pytanie, czy jest to prawdziwsze i uczciwsze wobec swojego człowieczeństwa, wobec bliźnich, z którymi jesteśmy związani, i wreszcie wobec Boga. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli (Rz 8, 15), upomina nas św. Paweł.

Jeżeli człowiek nie poznaje swoich nieuporządkowanych postaw i nie przemienia ich powoli i stopniowo, to zatrzymują go one na nim samym i stają się zasadniczymi, choć nieświadomymi motywami całego jego postępowania. Człowiek służy wówczas sobie samemu, swojemu nieuporządkowaniu wewnętrznemu nawet jeżeli subiektywnie wydaje mu się (jak faryzeuszowi z przypowieści o faryzeuszu i celniku), że służy Bogu. Służyć Bogu całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem (Mt 22, 37) może tylko człowiek wolny lub też przynajmniej dążący usilnie do wewnętrznej wolności. Poznajemy samych siebie, cały bogaty świat uczuć nieuporządkowanych, aby stawać się ludźmi pełniej wolnymi i przez to bardziej dyspozycyjnymi do szukania i znajdowania Boga i Jego woli we wszystkim (por. ĆD, 1). Jezus zapewnia nas: Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 32).

Bożkiem człowieka mogą stać się nie tylko rzeczy leżące jakby poza nim (posiadanie materialne, sukces, przyjemności zmysłowe), ale również postawy wewnętrzne: zamknięcie w sobie, zbytnia troska i lęk o siebie, melancholia i smutek, wrogość i niechęć wobec innych. Nasze bożki powoli jednak zmieniają się w demony. Obietnica łatwiejszego życia, którą daje demon zamknięcia się w sobie, jest — jak każda obietnica złego ducha — czczym kłamstwem. Zamiast teoretycznych dowodów, wystarczy uważna obserwacja życia.

Wszystkie nasze zranienia życiowe, całe nieuporządkowanie wewnętrzne trzeba nam świadomie i dobrowolnie podjąć jako trudne zadanie dla stawania się pełniejszymi, tj. bardziej wolnymi ludźmi. Praca nad sobą staje się (wówczas) nie tylko podstawowym moralnym obowiązkiem, ale zarazem podstawowym moralnym przywilejem. Gdy będziemy poważnie traktować sprawę własnego rozwoju — sami owej pracy nad sobą zapragniemy. Pozbywając się (...) obsesji na temat własnej osoby, uzyskując wolność dbania o własny rozwój — wyzwalamy u siebie zarazem zdolność do miłości i do troski o innych ludzi (K. Horney), zdolność do rzeczywistej troski o służenie Bogu całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem (Mt 22, 37).

9. Miejcie te same uczucia, co Jezus Chrystus

Kończąc nasze rozważania na temat porządkowania własnych uczuć, by móc stać się wolnymi dla Boga, chciejmy sobie jeszcze raz jasno uświadomić, że uzdrowienie naszych zranień i zniewoleń nie przychodzi przede wszystkim dzięki naszemu wysiłkowi. Nasz wysiłek jest konieczny, ale nie decydujący. Uzdrowienie przychodzi od Boga. Nasz wysiłek otwiera nas na działanie Jego leczącej łaski. Im pełniej się otworzymy, tym skuteczniejsze będzie Jego działanie.

Wchodzimy w nas samych, aby z całym brzemieniem, które odkrywamy w sobie, stawać przez Jezusem ukrzyżowanym i kornie prosić o przebaczenie i uzdrowienie, świadomi, że tylko w Jego ranach jest nasze uzdrowienie (Iz 53, 5). Leczy nas okazane nam w Jezusie Chrystusie miłosierdzie Boga Ojca.

To właśnie stawanie przed Jezusem ukrzyżowanym w szczerości i prawdzie czyni nas wolnymi, to znaczy podobnymi do Niego. A Bóg, który daje cierpliwość i pociechę, niech sprawi, abyście wzorem Chrystusa te same uczucia żywili do siebie i zgodnie jednymi ustami wielbili Boga i Ojca Pana naszego Jezusa Chrystusa (Rz 15, 5). Być podobnym do Chrystusa, naśladować Go, znaczy żywić do siebie nawzajem takie uczucia, które były w Nim samym. W Jezusie nie było nieuporządkowania. Całkowicie bowiem oddał się sprawie Ojca. Naszym podobieństwem do Jezusa, zgodnością naszych uczuć z Jego uczuciami wielbimy w pełni Boga.

Autentyczność naszego naśladowania Chrystusa domaga się od nas świadomej pracy nad naszymi negatywnymi postawami wewnętrznymi, z których płyną nasze uczucia nieuporządkowane. One bowiem czynią nas niepodobnymi do naszego Mistrza i Pana. Dokonuje się to przez budowanie w nas pozytywnych postaw wewnętrznych, które rodzą dobre uczucia; uczucia, które sam Jezus żywił wobec swojego Ojca i tych, których Ojciec Mu powierzał. Kiedy modlimy się słowami: Uczyń serca nasze na wzór Serca Twego, prosimy Jezusa, aby dał nam łaskę kształtowania w nas takich postaw, jakie odkrywamy w Nim samym. Rozważając życie Jezusa i Jego naukę trzeba nam się pytać się nie tylko o zawarte w nich treści intelektualne, ale przede wszystkim o ukryte w nich uczucia, o Jego Serce, aby móc czynić nasze serca na wzór Jego Serca.

 

XX. ROZWAŻANIA O LĘKACH

 

1. Służyć Mu będziemy bez lęku

Zachariasz przy narodzinach swojego syna wielbił Boga i prorokował, że dzięki Jego zbawczej mocy bez lęku służyć Mu będziemy w pobożności i sprawiedliwości (Łk 1, 74). Proroctwo to spełnia się w nauczaniu Jezusa, który wiele razy i z wielkim naciskiem wzywał swoich uczniów do służby bez lęku. Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą (Mt 10, 28) — zachęca Chrystus uczniów zapowiadając prześladowania z powodu Jego imienia. Apostołów zmagających się z przeciwnym wiatrem na pełnym morzu pośród nocy wzywa: Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się (Mt 14, 27). Tuż przed swoją męką i śmiercią krzyżową, widząc zagubienie uczniów, napomina ich raz jeszcze: Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka (J 14, 27).

Chwalić Boga, czcić Go i służyć Jemu (ĆD, 23) możemy tylko wówczas, kiedy jesteśmy wolni wobec naszych lęków i nie dajemy się im sparaliżować, świadomi faktu, iż Ojciec nasz niebieski wie, czego potrzebujemy (Mt 6, 32) i nawet jeden włos z naszej głowy nie spada bez Jego wiedzy (Łk 21, 18). Źródłem naszych lęków jest zawsze mała wiara w moc miłości Boga i zbytnia troska o nasze życie. Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? (...) Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie (Mt 6, 31–32).

2. W miłości nie ma lęku

Nasze rozważania o lęku nie są wykładem psychologii, ale jedynie garścią refleksji mających nam pomóc dostrzegać lękowe podłoże wielu naszych motywacji i oczyszczać się z nich. Trzeba nam zdać sobie sprawę, że nasze odruchowe nieraz zapewnianie w rodzaju: Ja się niczego nie boję, są często tylko obroną, aby nie dotykać w nas tego, co mogłoby obudzić nasze lękowe demony. Nieraz brakuje nam wyraźnej spójności pomiędzy deklarowanymi motywacjami, a motywami rzeczywistymi działającymi w nas.

Wzrost wewnętrzny człowieka mierzy się wzrostem w miłości. W miłości (zaś) nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości (1 J 4, 18). Celem naszej modlitwy, naszego zmagania się z sobą, winno być doskonalenie się w doświadczeniu miłości Boga, bliźnich i siebie samych przez odważne stawianie czoła naszym lękom. Każdy człowiek doświadcza w swoim życiu bardzo wielu lęków. Lęk w różnych postaciach i z różnym nasileniem idzie za człowiekiem jak cień, od dnia narodzin aż do ostatniego dnia życia. Pierwszych lęków naszego życia: niemowlęcych obaw z powodu nieobecności matki czy braku pokarmu, nie pamiętamy, ale przez całe życie towarzyszy nam wiernie jak pies ostatni lęk każdego człowieka: lęk przed śmiercią. Każdemu okresowi naszego życia towarzyszą określone lęki. Są one związane z rozwojem człowieka, z przeżywanymi trudnościami, problemami i niebezpieczeństwami; z kruchością ludzkiego życia i z kruchością świata, pośród którego żyjemy.

3. Co to jest lęk?

Lęk jest pewną reakcją uczuciową na jakieś zagrożenie, w którym się znajdujemy. Im głębiej przeżywamy jakieś niebezpieczeństwo, tym większy lęk nam towarzyszy. Niebezpieczeństwo przeżywane w lękach może mieć charakter czysto subiektywny; są to wówczas nasze wewnętrzne postawy lękowe. Nasz lęk może też wynikać z rzeczywistego zagrożenia, w którym się znaleźliśmy. Najczęściej jednak te dwa czynniki — subiektywny i obiektywny — będą ze sobą złączone 5. Poznanie samego siebie, poznanie swoich reakcji lękowych polega między innymi na umiejętności wyraźnego rozgraniczania pomiędzy lękiem czysto subiektywnym, gdzie zagrożenie jest tylko pozorne, a lękiem wynikającym z faktycznie istniejącego niebezpieczeństwa. Wyraźne uświadomienie sobie i akceptacja pozoru zagrożenia w pewnych sytuacjach lękowych może być ogromną pomocą w ich przezwyciężaniu i kontrolowaniu. Bowiem przyczyna lęku subiektywnego leży przede wszystkim w wewnętrznych nastawieniach człowieka, a nie w zewnętrznym zagrożeniu, które w takiej sytuacji jest tylko pozorne.

Nasze rozważania dotyczą nie tyle wielkich chorobliwych lęków, które wymagają zwykle fachowej pomocy psychologicznej, ale małych, pojawiających się tylko w pewnych sytuacjach, z którymi — jak nam się wydaje — można spokojnie żyć, ale które mimo wszystko niszczą wiele naszych sił i energii. Te pozornie tylko nieważne lęki czynią nas sztywnymi wobec ludzi, hamują naszą spontaniczność i radość życia, powodują częste napięcia psychiczne i zmęczenie. I choć z wielu lękami dajemy sobie jakoś radę, to jednak nieraz dają się nam one we znaki. Nasze obawy i lęki tym skuteczniej kierują niemal całym naszym życiem, im mniej jesteśmy ich świadomi.

4. Nieświadoma obrona przed lękami 6

Jedną z dominujących, a zarazem bardzo przykrych cech lęku jest odczucie własnej bezradności. Człowiek, który się boi, nie widzi wyjścia z niebezpiecznej sytuacji, w której się znalazł. Z bezradnością łączy się najczęściej świadomość własnej bezbronności. Gdybyśmy mieli rozwiązanie w sytuacjach niebezpiecznych, lęk ustępowałby natychmiast. Odczucie własnej bezradności i bezbronności szczególnie trudno znieść osobom pielęgnującym w sobie świadomość własnej siły i mocy, osobom z nadmiernymi ambicjami.

Rodzi się pytanie: czego człowiek może się bać? Nie będzie chyba przesadą, jeżeli stwierdzimy, że można bać się praktycznie wszystkiego. Ale najbardziej człowiek zawsze boi się samego siebie, tego, co w nim nierozpoznane, nieodkryte. Wiele lęków wywoływanych przez świat zewnętrzny bardzo często odzwierciedla tylko lęk przed sobą samym i przed tym wszystkim, co jest w nas. Dobra znajomość siebie, świadomość swoich postaw wewnętrznych i reakcji oraz ich akceptacja daje człowiekowi ogromną siłę wewnętrzną do stawiania czoła wszystkim zagrożeniom, które płyną ze świata zewnętrznego.

Nie wszyscy jednak boją się wszystkiego. Lęk jest doświadczeniem bardzo zindywidualizowanym. To, czego się boimy i jak głęboki jest nasz lęk, zależy od wielu czynników: od dotychczasowej historii życia, od środowiska rodzinnego, od struktury psychofizycznej, od naszych potrzeb, oczekiwań, pragnień, rozczarowań i zawodów życiowych, podtrzymywanych urazów itp. Dla prostej pracy nad sobą nie trzeba aż tak głęboko poznawać genezy lęków i wiązać ich z konkretnymi przeżyciami i doświadczeniami z historii życia. Decydujące znaczenie posiada natomiast poznanie istniejących aktualnie postaw lękowych, wielkości ich nasilenia, ich oddziaływanie na nasze reagowanie, myślenie, decyzje, dokonywane wybory i całe nasze zachowanie.

Czego się boję, co mnie wprowadza w stan zagrożenia i lęku? Jest to bardzo trudne pytanie. W pierwszej chwili może się nam wydawać, że niczego się nie boimy. Wydaje się, że robimy wszystko, aby uciec od lęku czy od jego odczuwania. Wiele jest powodów do tego, z których najpowszechniejszy to ten, że silny lęk jest jednym z najbardziej przykrych uczuć, jakich możemy doznawać (K. Horney).

Gdy ktoś usiłuje nam pokazać nasze nieświadome motywy lękowe, odruchowo zaczynamy z tym walczyć, czujemy się dotknięci, zagrożeni, niepewni. Rodzi się jakiś wewnętrzny sprzeciw, bunt, opór. Podobne uczucia rodzą się w nas także wówczas, gdy sami sobie próbujemy odsłaniać lękowość wielu naszych motywacji. Rodzący się w nas opór wewnętrzny, pod wpływem dotykanych postaw lękowych, jest jak Cerber, wielogłowy pies z mitologii greckiej, który strzegł wejścia do Hadesu. Witał przyjaźnie zmarłych wchodzących do podziemia, ale z zajadłością rzucał się na wszystkich, którzy chcieli się z niego wydostać. Pragnąc wydostać się z Hadesu własnych lęków musimy pokonać najpierw Cerbera — swój opór, pierwszy odruchowy bunt wewnętrzny, aby tego, co już utrwalone w nas, nie dotykać.

W jaki sposób człowiek broni się przed lękami, jeżeli nie chce ich uznać w sobie i otwarcie stawiać im czoła szukając oparcia i pomocy u innych? Pierwszym sposobem ucieczki przed uznaniem i świadomym przezwyciężaniem lęku jest racjonalizowanie go we własnej świadomości. Kierując się motywami lękowymi, człowiek może jednocześnie tłumaczyć sobie i innym, że zachowuje się w sposób uzasadniony i logiczny. Na potwierdzenie swojego lękowego działania można podawać dziesiątki różnych racji, z których jednak żadna nie będzie dotykała istoty problemu. Np. człowiek mający trudności w kontaktach z ludźmi, człowiek nieufny, nieśmiały, zamiast dostrzegać swoje lękowe postawy wobec bliźnich i próbować je pokonywać, może mówić o wielkiej wrogości istniejącej między ludźmi, o niemożności zaufania im z powodu ich niedyskrecji itp. Na potwierdzenie swojego subiektywnego przekonania można przytaczać wiele przykładów z własnego życia lub też z życia innych. Przykłady te będą zwykle odzwierciedlać nagromadzone urazy i poczucie krzywdy w stosunku do bliźnich.

Zaprzeczanie lękowi, który nas dręczy, to kolejna metoda bronienia się przed nim. Z zaprzeczaniem tym może łączyć się nawet pewna doza pewności siebie, zewnętrzne opanowanie, a w niektórych momentach nawet brawura. Można mieć wówczas nawet odczucie własnej odwagi, siły życiowej. Nierzadko młodzi ludzie lękliwi i niepewni siebie decydują się na uprawianie twardego i wymagającego dużej odwagi sportu. Czynią to jakby dla zaprzeczenia swojej wewnętrznej wrażliwości i kruchości, której się bardzo obawiają. Każdą przegraną przeżywają bardzo boleśnie, ponieważ ona przypomina im o ich zasadniczym problemie, któremu chcą zaprzeczyć sukcesem sportowym. Rywalizacja sportowa czy inne zewnętrzne formy sprawdzania siebie mogą pomagać młodemu człowiekowi pokonywać lęk i nabierać większej pewności siebie, ale tylko wówczas, kiedy łączy się z nią bardziej świadoma wewnętrzna praca nad sobą.

Kolejnym sposobem ucieczki od lęku jest odurzanie go. Psychologia podkreśla, iż u podłoża nadużycia alkoholu, narkomanii, nadużyć seksualnych czy braku umiaru w jedzeniu leży nierzadko potrzeba uspokojenia własnych lękowych przeżyć. Podobną rolę wobec lęku może spełniać chciwa pogoń za posiadaniem materialnym, bardzo liczne, ale powierzchowne kontakty towarzyskie, przemęczanie się pracą, częste i bierne korzystanie ze środków audiowizualnych. Wszelkiego typu lękowe konsumowanie ma na celu zalanie wewnętrznego robaka, który wprawia człowieka w ciągły stan napięcia i zmęczenia psychicznego. W naszej cywilizacji bardzo znamienny jest wzrost konsumpcji idący jakby w parze ze wzrostem znerwicowania i napięcia psychicznego. Odurzanie lęków nie prowadzi bowiem do wyjścia z nich, ale jest jedynie nieświadomą formą ich pogłębiania.

Kolejny pozorny sposób uwalniania się od lęku polega na unikaniu wszystkich sytuacji, myśli czy przeżyć, które mogłyby go wywołać. Takie właśnie unikanie sytuacji wywołujących lęk może być świadomym wyborem człowieka. Częściej jednak bywa to mechanizm nieuświadomiony, który kieruje osobą wbrew jej zamierzonym intencjom.

Podane tutaj sposoby ucieczki przed lękiem najczęściej nie występują oddzielnie, ale w połączeniu z innymi. I tak np. ucieczka od sytuacji lękowych będzie nierzadko złączona z racjonalizacją lub też z zaprzeczaniem własnych lęków. Stosowanie powyższych metod ucieczki od lęków nie zmniejsza samych wewnętrznych postaw lękowych, z których one wypływają. Trwałe stosowanie tych metod raczej utrwala je, co z kolei rodzi potrzebę częstszego korzystania ze stosowanych sposobów ucieczki. W taki sposób powstaje błędne koło, które można zatrzymać jedynie podejmując świadomą pracę nad swoimi lękami, by móc je kontrolować z pomocą Drugiego: człowieka i Boga.

5. Konsekwencje lęku

Stosowanie powyższych sposobów ucieczki od lęku daje człowiekowi pozorną równowagę wewnętrzną; pozorną, ponieważ opartą o chowanie głowy w piasek, a nie o odważne i szczere stawienie czoła lękowi. Ale nawet za tę pozorną równowagę płaci się utratą wielu sił i energii. To sztuczne uśmierzanie lęku kosztuje człowieka drogo. W jaki sposób okupujemy tę pozorną równowagę, która polega na uciekaniu od naszych lęków? Jakie są skutki życia w maskowanych lękach?

Po pierwsze, wszelkie nasze działanie, z którym wiąże się lęk, rodzi napięcie, zmęczenie, wyczerpanie nerwowe. Wiele trudności przypisywanych powszechnie przepracowaniu wynika w rzeczywistości nie z samej pracy, ale z lęku związanego z tą pracą lub kontaktami ze współpracownikami (K. Horney). Potocznie mówi się, że praca, której człowiek nie lubi, szybko męczy. De facto jednak męczy nie sama praca, ale konieczność pokonywania swoich wewnętrznych oporów wobec tej pracy. Np. kilkanaście minut egzaminu, którego student bardzo się obawia, jest nieraz powodem wielkiego zmęczenia.

Innym skutkiem lęku, który możemy obserwować u siebie i u innych, jest zakłócenie działania, z którym łączy się ten stan lękowy. Np. osoba lękająca się publicznych wystąpień, nawet jeżeli przygotuje się bardzo dobrze, w czasie wygłaszania przemówienia może się często mylić, zacinać, robiąc wrażenie, że się nie przygotowała. Lękliwy uczeń, choć dobrze przygotował się do lekcji, może wszystko zapomnieć w jednej chwili. Kiedy dostanie już negatywną ocenę i lęk przeminie, nagle w jednej chwili wszystko sobie przypomina.

Działanie pod wpływem lęku, pozbawia nas spontaniczności, radości, satysfakcji i przyjemności twórczego życia, których moglibyśmy doświadczać, gdybyśmy umieli przezwyciężać w sobie lęki i żyć w wolności wewnętrznej. Jazda kolejką górską (...) wówczas, gdy powoduje niewielki lęk może być nawet bardziej emocjonująca, podczas gdy łącząc się z silnym lękiem będzie torturą (K. Horney).

U młodego człowieka powyższe formy obrony przed lękiem mogą mieć charakter przejściowy. Nie mają wówczas większego wpływu na kształtowanie się postawy życiowej. Jeżeli jednak są one stosowane w sposób nieświadomy przez wiele lat i dana osoba nic nie robi, aby swoje lęki przezwyciężać, ale ciągle chowa głowę w piasek udając przed sobą, że wszystko jest w porządku, to wówczas lęki te mogą stawać się pewnymi strukturami nerwicowymi, które umożliwiają życie w normalnych warunkach we względnej stabilizacji, w krytycznych jednak sytuacjach życiowych takie osoby wpadają w kryzys, z którego najczęściej nie widzą wyjścia. Kryzys ten objawia się bardzo często w stanach załamania, bierności wobec życia, depresji.

6. Czego się boję?

Aby móc stawić czoła swoim lękom, trzeba najpierw uświadomić je sobie bardzo jasno. Byłoby rzeczą pożyteczną w czasie rekolekcji wejść w historię swoich lęków. Większość z nich doskonale pamiętamy. Możemy więc zadać sobie następujące pytania: Czego się w życiu bałem(am): w okresie dzieciństwa, w okresie dojrzewania, młodości i w wieku dojrzałym? Co budziło we mnie lęk, jakie sytuacje, jacy ludzie, jakie doświadczenia?

Dostrzeżmy najpierw zewnętrzne sytuacje budzące strach: doświadczenia rodzinne, relacje z rówieśnikami, doświadczenia związane ze szkołą, studiami, pracą. Zauważmy jednak, że nierzadko lęk rodził się w nas bez żadnej przyczyny zewnętrznej, jakby z nas samych, to znaczy z naszych utrwalonych postaw lękowych. Świadomość własnego lęku wywoływać może nawet spiralę lękową (lęk przed lękiem), jeżeli człowiek nie umie nad nim panować.

Kolejne ważne pytanie, które sobie możemy zadać: Jakie były moje świadome reakcje na przeżywane lęki? Co robiłem(am) w sytuacjach zagrożenia, jak się w nich zachowywałem(am)?

Odkrycie i uświadomienie sobie swoich obaw i lęków — szczególnie tych zamaskowanych — jest rzeczą niełatwą z powodu wewnętrznego oporu, o którym była już uprzednio mowa. Aby ta praca nad lękami mogła się powieść, potrzeba nam pomocy osoby kompetentnej. W sytuacji zwyczajnych, normalnych lęków z pewnością wystarczy pomoc doświadczonego kierownika duchowego. Otwartość i zaufanie pomoże nam wypowiedzieć to wszystko, czego się boimy.

W kierownictwie duchowym trzeba najpierw rozmawiać o tym, czego penitent najbardziej się boi; winien wypowiedzieć to, o czym za żadne skarby nie chciałby mówić (por. ĆD, 326). Kiedy przeżywamy trudne chwile, w których lęk jest jednym z naszych zasadniczych uczuć, niemal odruchowo szukamy pomocy i oparcia u innych. Chcemy wówczas wyrzucić z siebie to wszystko, co budzi nasze obawy. Już samo wypowiedzenie lęku przed drugim człowiekiem zmniejsza napięcie z nim związane.

Werbalizacja naszych lęków przed bliźnimi pozwala także uświadamiać sobie, co w nich dominuje: rzeczywiście istniejące zagrożenie czy też nasze obronne i urazowe postawy wobec życia. Uświadomienie sobie i wypowiedzenie naszych obaw i lęków, chociaż nie prowadzi do natychmiastowego ich zniknięcia, to jednak bardzo pomaga do otwartego stawiania im czoła i uwalniania się od ich tyrańskiej władzy nad nami.

Uciekając przed lękiem nie tylko nie oddalamy się od przeżywanego zagrożenia, które staje przed nami (w rzeczywistości czy tylko w wyobraźni), ale wprost przeciwnie przyciągamy jedynie to, czego się obawiamy. Strach (...) po prostu przyciąga to, czego się boimy. Stwierdzono kiedyś, że większość wypadków utonięcia odnieść można właściwie do tego, że tonący przeraził się możliwości utonięcia. To, czego ktoś się obawia, czego ze strachem oczekuje, to też mu się przytrafia. Kto mocno obawia się zarumienienia, ten już się czerwieni. Kto boi się oblania potem, temu właśnie ta obawa wyciska ze skóry zimny pot. My psychiatrzy znamy ten mechanizm lęku oczekiwania. Chodzi tu o krąg iście diabelski: jakieś samo w sobie niewinne zakłócenie zdrowia, które jako takie byłoby czymś przejściowym, rodzi obawy, obawy potęgują to zakłócenie, a spotęgowane umacnia pacjenta w jego obawach. Diabelski krąg zamyka się wiążąc pacjenta, przynajmniej do chwili wkroczenia lekarza. Momentem najbardziej diabelskim w tym kręgu jest to, że lękliwe oczekiwanie zawsze prowadzi do intensywnej samoobserwacji. Pomyślmy tylko o jąkale: trwożnie obserwuje on własną wymowę, i już ta samoobserwacja zakłóca mu mowę i zahamowuje go. Albo pomyślmy o kimś, kto na gwałt, kurczowo usiłuje zasnąć: napięcie, z jakim kieruje swoją uwagę na zaśnięcie, samo je uniemożliwia. Może nawet się zdarzyć, że ktoś taki nagle budzi się z osiągniętego już snu z myślą: zdaje mi się, że przed zaśnięciem chciałem jeszcze coś załatwić. Racja, chciałem przecież zasnąć! (V. E. Frankl).

7. Doświadczenie lęku kryterium autentyczności wiary

Rodzi się jednak pytanie: skąd wziąć tyle siły wewnętrznej, aby oprzeć się tyranii budzących się w nas lęków, by w sytuacji zagrożenia świadomie i z wolnością kierować swoimi odruchami, decyzjami, czynami?

Problemu naszych lęków nie rozwiążemy odwołując się tylko do ograniczonych i zawsze zawodnych ludzkich możliwości. Może już nawet doświadczaliśmy, że w lęku nie zawsze wystarczy wziąć się w garść. Nieraz chcielibyśmy to uczynić, ale odczucie zagrożenia okazuje się silniejsze. Problem lęku rozwiązuje się dopiero wówczas, kiedy z wielkim zaufaniem powierzymy nasze życie Temu, który ma moc je nam dać i ma moc je odebrać (por. J 10, 18). Na lęk trzeba nam patrzeć nie tylko z punktu widzenia psychologicznego, ale przede wszystkim pod kątem duchowym. Każdy lęk jest straszliwym kuszeniem Złego, który pragnie odizolować nas od Boga i bliźnich, zamknąć nas w sobie i rzucić w rozpacz. Sedno zaś rozpaczy stanowi grzech niewiary w moc Boga nad całym światem i nad każdym pojedynczym człowiekiem.

Doświadczenie zagrożenia i lęku jest dla człowieka kryterium autentyczności jego wiary; to właśnie chwile lęku objawiają najpełniej, na kim lub na czym to życie się opiera. Lęk demaskuje powierzchowność wielu naszych przekonań o sobie, wielu naszych deklaracji składanych Bogu i ludziom. Lęk wystawia człowieka na próbę — próbę autentyczną i niebezpieczną. Człowiek zwycięży w niej tylko w wypadku, gdy już w czasie walki uzyska dopływ nowych sił. Gdyby próbował walczyć jedynie z potencjałem, z którym wszedł w bój, musiałby — na długą metę przegrać. (...) Nie przeprowadziłby bowiem potyczki zwycięsko, gdyby ją chciał kontynuować w ciasnym zakątku, w którym został napadnięty; w zakątku małych upodobań, wygodnictwa, zamkniętego w sobie samolubstwa. Człowiek musi rosnąć w czasie pokusy, musi sam narzucić pokusie pole walki, a tym polem muszą być horyzonty wieczności (K. Rahner).

Tak więc podstawową terapią na wszystkie nasze lęki, te zwyczajne, codzienne, które towarzyszą każdemu człowiekowi, jak i te większe, których źródłem są nerwicowe postawy wobec życia, jest pełne otwarcie się na Boga i Jego miłość: Kto się w opiekę oddał Najwyższemu i w cieniu Wszechmocnego mieszka (...) nie ulęknie się strachu nocnego — nie będzie żył w lęku (Ps 91, 1. 5).

Ostatecznie u źródeł wszystkich lęków leży nasza niewiara, próba budowania bezpieczeństwa na ludzkich tylko możliwościach, które są zawsze ograniczone i zawodne; ujawnia się to zwłaszcza we wszystkich sytuacjach granicznych człowieka: w chorobie, niepowodzeniach życiowych, rozczarowaniu ludźmi a zwłaszcza w zagrożeniu ostatecznym — w zagrożeniu śmiercią. Jezus uświadamia to Piotrowi, który krocząc po jeziorze na widok silnego wiatru uląkł się i (...) zaczął tonąć (...) Czemu zwątpiłeś, małej wiary? — pyta Jezus Piotra (Mt 14, 30–31). Pogrążanie się we własnym lęku płynie zawsze z wpatrywania się w samo zagrożenie i swoje ograniczone ludzkie siły, a nie w Jezusa, który wzywa nas do siebie: Przyjdź i sam daje moc kroczenia po wzburzonych falach (Mt 14, 29).

Doświadczenie lęku stawia zawsze przed człowiekiem wyzwanie do przekraczania siebie samego, do wyjścia z tego wszystkiego, na czym było oparte dotychczasowe życie, by móc odnaleźć fundament, który nie runie także wówczas, gdy walić się będą ludzkie zabezpieczenia. Doświadczenie lęku wzywa do spojrzenia na swoje życie z ewangelicznym realizmem: Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? (Mt 6, 27).

Sytuacje lękowe, które doprowadzają nas do większego zagubienia i rozpaczy, mogą jednocześnie stać się trudnym darem dla wzrostu wiary. Co zwycięży, o tym decyduje ludzkie serce, które, albo coraz bardziej zamyka się w buncie przeciwko konieczności nieustannego umierania, albo też zgadzając się na umieranie, otwiera się na horyzont wieczności — na obietnicę życia nieśmiertelnego. I tak, pragnienie życia w wolności wobec własnych lęków (nierealne jest natomiast pragnienie życia bez lęków) prowadzi nas do wiary w życie wieczne, w rzeczywistą obecność i w działanie Boga w naszym życiu. Uleganie lękowi, ucieczka przed nim — niezależnie od tego czy jest ona jawna, czy też dobrze zamaskowana — jest znakiem zamknięcia się w doczesności i znakiem naszej niewiary w Opatrzność Bożą; jest znakiem szukania bezpieczeństwa tam, gdzie nie możemy go odnaleźć — w sobie samym.

8. Jezus pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił

Wzywając swoich uczniów do odważnego stawiania czoła lękom, sam Jezus musi się również z nimi zmagać, ponieważ był do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu (Hbr 2, 17). Podobny był do nas również w naszym zmaganiu się z zagrożeniem i lękiem.

Modlitwa Jezusa w Getsemani jest jakby punktem kulminacyjnym Jego walki z wszystkim, co w sposób naturalny uderzało w Jego ludzkie życie. Św. Łukasz pisze: Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię (Łk 22, 44). Gęste krople krwi to uzewnętrznienie straszliwej trwogi Jezusa, którą przeżywał przed okrutną męką i śmiercią krzyżową. I w tym właśnie doświadczeniu wewnętrznej trwogi aż do krwawego potu Jezus staje się bardzo ludzki i przez to bardzo nam bliski.

W trwodze Jezusa są obecne lęki wszystkich ludzi. On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści (Iz 53, 4) — mówi Izajasz. Lęk jest wielkim cierpieniem i wielką boleścią człowieka, nie mniejszą niż cierpienie fizyczne. Parafrazując słowa Proroka możemy powiedzieć: On dźwigał wszystkie nasze lęki.

Jezus nie stosuje żadnej z opisanych metod ucieczki przed lękiem: nie racjonalizuje swojego lęku, Jezus nie wstydzi się przyznać do swojej trwogi, nie udaje nadludzkiego bohatera — twardego i nieczułego wobec cierpienia. Ta Jezusowa słabość wobec lęku była szokiem dla uczniów i powodem ich zwątpienia, które sam Mistrz zapowiedział: Wy wszyscy zwątpicie we Mnie tej nocy (Mt 26, 31). Jezus nie odurza także swojego cierpienia i lęku. Akceptuje je świadomie i dobrowolnie. Dlatego też przed ukrzyżowaniem nie przyjął odurzającego napoju — wina zmieszanego z żółcią (por. Mt 27, 34). Jezus nie ucieka też przed sytuacją, która ten lęk rodzi. Świadomy tego, co ma nastąpić i przekonany, iż taka jest właśnie wola Ojca, Chrystus wchodzi w cierpienie i śmierć oraz w trwogę z nimi związaną.

Getsemani wzywa nas do tego, abyśmy nasze lęki przeżywali świadomie, jak Jezus, byśmy za Jego przykładem stawiali im czoła. Jezus doświadczając trwogi szuka pomocy. Najpierw szuka pomocy u swoich umiłowanych uczniów — Piotra, Jakuba i Jana. Prosi ich, aby byli razem z Nim w Jego doświadczeniu trwogi. Wyznaje im też pokornie stan swojej duszy: Smutna jest dusza moja aż do śmierci (Mt 26, 38).

Kiedy przeżywamy lęki, potrzebujemy pomocy. W naszych lękach trzeba nam szukać najpierw ludzkiej pomocy; trzeba nam znaleźć osobę zaufaną, przed którą moglibyśmy wypowiedzieć przeżywane zagrożenie, bezradność i bezbronność w naszym lęku. W lęku potrzeba nam postawy pokory: uznanie przed sobą i przed innymi, iż przeżywamy lęk. Często nasza chora ambicja nie pozwala nam przyznać się do naszych lęków przed sobą i przed innymi. Zakładamy wówczas maski pewności siebie, stosujemy przeróżne wybiegi, aby ukryć naszą lękową bezbronność i bezradność.

Jezus, Bóg–Człowiek, najdoskonalszy z ludzi, nie boi się przyznać, że potrzebuje pomocy swoich umiłowanych. A kiedy nie udzielili Mu jej, zwraca się do nich z bardzo ludzkim wyrzutem: Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną? (Mt 26, 40).

Człowiek bliski, chociaż może nam wiele pomóc w dobrym przeżyciu sytuacji lękowych, to jednak najczęściej nie może podać nam rzeczywistego rozwiązania problemu wywołującego lęk. Nie może tego uczynić szczególnie wówczas, kiedy lęki dotykają zasadniczych problemów ludzkiego istnienia: życia i śmierci. Problemy te przekraczają kompetencje każdego człowieka.

Jezus ma świadomość, że tylko Jego Ojciec może uspokoić ostatecznie Jego Synowskie serce. Prosi Apostołów, aby trwali z Nim w zanoszeniu prośby do Ojca: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich. Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie. Ojciec wysłuchuje prośby swojego Syna: Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go. Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię (Łk 22, 42–44).

Ojciec wysłuchuje prośby Syna, ale zgodnie ze swoim odwiecznym Planem Zbawienia. To właśnie wówczas, kiedy anioł z nieba pocieszył Jezusa, przychodzi moment najtrudniejszej walki. Jezus otrzymuje umocnienie, aby Jego walka była wytrwała i skuteczna. Bóg nie uwalnia nas od trudu zmagań z tym wszystkim, co chce nas pogrążyć w smutku i rozpaczy, ale umacnia swoją łaską, byśmy walczyli wytrwalej, konsekwentniej i skuteczniej; byśmy pełniej i odpowiedzialniej brali nasz los w nasze ręce.

Jezus nie obiecywał swoim Apostołom łatwiejszego życia tylko z tego powodu, iż są Jego uczniami; nie obiecywał im życia bez cierpienia. Wręcz przeciwnie. On zaprasza uczniów, aby cierpieli dla Jego Imienia. Życie uczniów — jeżeli będą wierni Mistrzowi — będzie naznaczone zaparciem się siebie i niesieniem krzyża (por. Mt 16, 24). Obiecał im jednak, że będzie z nimi w ich zmaganiach aż do skończenia świata (Mt 28, 20). Siłę do przyjęcia doświadczeń, które budzą lęk, ponieważ godzą w samo życie człowieka, może dać nam jedynie Bóg. Sens śmierci, pokój wobec śmierci może pochodzić tylko od Boga, który daje życie po życiu, życie wieczne po życiu ziemskim.

Naszych zasadniczych lęków i obaw, odnoszących się do życia i śmierci, choroby i zdrowia, nie możemy nigdy uspokoić sami. Spychanie ich, oddalanie, racjonalizowanie, uśmierzanie w sposób sztuczny nie jest żadnym rozwiązaniem. One bowiem pojawiają się z jeszcze większą siłą, w nowych formach.

Wiele psalmów jest modlitwą człowieka doświadczonego zagrożeniem i lękiem. Sam Jezus na krzyżu modlił się Psalmem 22, który jest właśnie modlitwą człowieka osaczonego wielkim niebezpieczeństwem.

Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?
Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku.
Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz,
wołam i nocą, a nie znajduję pokoju. (...)
Ja zaś jestem robak, a nie człowiek,
pośmiewisko ludzkie i wzgarda u ludu.
Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą,
rozwierają wargi, potrząsają głowami:
Zaufał Panu, niechże go wyzwoli. (...)
Przebodli ręce i nogi moje,
policzyć mogę wszystkie moje kości. (...)
Ty zaś, o Jahwe, nie stój z daleka;
Pomocy moja, spiesz mi na ratunek! (...)
Będę głosił imię Twoje swym braciom
i chwalić Cię będę pośród zgromadzenia:
Chwalcie Jahwe wy, co się Go boicie,
sławcie Go, całe potomstwo Jakuba
(Ps 22, 2–3. 7–9. 17–18. 20. 23–24).

Powyższy Psalm obok Psalmu 91 niech będzie naszą modlitwą w chwilach zagrożenia i lęku, niezależnie od tego, czy zagrożenie to będzie realne, czy tylko powstałe w naszej wyobraźni. Modlitwa skargi i błagania niech się jednak przeradza — jak w ustach Psalmisty — w modlitwę uwielbienia i adoracji Boga, który nigdy nie wzgardził ani się nie brzydził nędzą biedaka, (...) i wysłuchał go, kiedy ten zawołał do Niego (Ps 22, 25), jak Ojciec wysłuchał w Ogrójcu swojego Jednorodzonego Syna.

 

XXI. WYCHOWANIE SEKSUALNE

 

Możliwie najgorsze wychowanie seksualne. Tabu narzucone przez wychowanie katolickie, plus literatura romantyczna śrubująca miłość na nierealne wyżyny, plus język sprośny rówieśników. Urodziłem się przecie niemal w dziewiętnastym wieku i nie mam dla niego ciepłych uczuć (Cz. Miłosz). To osobiste wyznanie Cz. Miłosza jest przede wszystkim oskarżeniem pod adresem wychowania seksualnego w okresie jego młodości. Ten brak ciepłych uczuć dla początku dwudziestego wieku wynika z przeżycia wielu sprzecznych między sobą wpływów, oddziałujących na niego w tak ważnej sprawie, jaką jest ludzka miłość. Nietrudno zauważyć, że sprośny język rówieśników to tylko reakcja na wychowanie katolickie i na literaturę śrubującą miłość na nierealne wyżyny.

W podobnym tonie pisze A. Arthus na temat wychowania seksualnego w przeszłości: Tradycja — która osiągnęła szczyt w drugiej połowie XIX wieku — wymagała, aby dzieci, a nawet młodzież dorastająca obu płci, były wychowywane w całkowitej nieświadomości tajemnic biologicznych, które towarzyszą rozmnażaniu się istot żyjących. Znajomość tych <okropnych rzeczy> powinna była pozostać przywilejem dorosłych. Chłopcy dowiadywali się o nich ubocznie, bo dorośli zachowywali w tych sprawach wstydliwe milczenie. Dziewczęta musiały pozostawać w nieświadomości aż do dnia ślubu.

Wydaje się, iż pod tym szczerym wyznaniem Cz. Miłosza czy refleksją A. Arthusa mogliby się podpisać nie tylko ich rówieśnicy, ale także wiele osób urodzonych później. Dopiero w ostatnich dziesiątkach lat bardziej otwarcie mówi się o potrzebie całościowego wychowania seksualnego; z pewnością jest tu jednak jeszcze wiele do zrobienia dla młodych, którzy rodzą się u progu dwudziestego pierwszego wieku.

1. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił było bardzo dobre

Seksualność jest darem samego Stwórcy. Została stworzona i uznana przez Niego wraz z całą naturą człowieka za dzieło bardzo dobre (Rdz 1, 31). Sam Stwórca każe nam więc patrzeć na naszą seksualność pozytywnie; nie ma w niej nic negatywnego, co należałoby z góry potępiać. Ciało o tyle, o ile jest seksualne, wyraża powołanie człowieka do wzajemności, to znaczy do miłości i wzajemnego daru z siebie samego. Ciało wreszcie wzywa mężczyznę i kobietę do spełniania ich podstawowego powołania, do płodności 7. Trzeba nam wyzwalać się z patrzenia na sprawy ludzkiej seksualności jako na coś zakazanego przez Boga, co trzeba Mu wykradać za cenę grzechu; bo chociaż w życiu seksualnym objawia się tyle słabości, to jednak funkcje płciowe same w sobie są naturalne i dobre i w odpowiednich warunkach odpowiadają woli Boskiej (F. Sawicki).

Dar ludzkiej seksualności, jest jednocześnie zadaniem, wobec którego Stwórca stawia człowieka. Przyjmowanie tego daru oraz rozwijanie go wymaga od nas świadomego i wolnego zaangażowania. Nasza ludzka seksualność tym się właśnie różni od seksualizmu zwierząt, że nie kieruje się tylko prawami instynktu, ale przede wszystkim rozumem i wolnością. Człowiek z niemałym trudem sam, korzystając także z pomocy innych, kształtuje swoją seksualność. Może żadna inna dziedzina życia ludzkiego nie odznacza się taką intymnością, jak sfera seksualna, stąd też każdy człowiek kształtuje swoją postawę wobec seksualności osobiście a wszelka pomoc zewnętrzna jest możliwa tylko na wyraźną prośbę. Seksualnością ludzką rządzą jednak pewne prawa zapisane w człowieku. Stąd też jego przywilejem i jednocześnie obowiązkiem jest poznać te prawa i dostosować się do nich. Prawdziwe dobro i szczęście człowieka gwarantuje jedynie takie korzystanie z płciowości, które odpowiada prawu Bożemu. Odrzucenie praw rządzących ludzką seksualnością godzi najpierw nie w Boga, ale w samego człowieka; bo to, co przez Boga zostało stworzone jako bardzo dobre, przez człowieka może być wykorzystane dobrze lub źle. Nieporządek w dziedzinie seksualnej powoduje zawsze wiele ludzkich cierpień.

2. Trzy wymiary ludzkiej seksualności

Osobowość człowieka może być rozpatrywana w trzech warstwach: duchowej, psychicznej i fizycznej ułożonych hierarchicznie. Każda z warstw niższych w człowieku otwiera się w stronę warstwy wyższej. Całość zaś poddaje się kierownictwu osoby duchowej, którą charakteryzuje wolność i odpowiedzialność. To, co w człowieku niższe, może być korygowane i uszlachetniane przez osobę duchową i może wznosić się wyżej (V. E. Frankl).

Jest rzeczą ogromnej wagi, aby w traktowaniu seksualności, jako integralnej części człowieczeństwa, uwzględniać zawsze tę trójwymiarowość ludzkiego bytu ułożoną hierarchicznie: od tego, co cielesne, ku temu co duchowe. Poszczególne warstwy ludzkiej seksualności nie są jednak oderwane od siebie, ale wzajemnie się przenikają. Próba ominięcia lub też wyeliminowania którejkolwiek z nich będzie zawsze jakimś okaleczeniem płciowości człowieka. Może w żadnej innej dziedzinie życia ludzkiego nie widać jednak tak jasno, jak właśnie w seksualności potrzeby korygowania i uszlachetniania tego, co niższe przez to, co wyższe. Seksualność człowieka nie może być naprawdę ludzką bez owego przekraczania siebie i wznoszenia się od ślepego popędu do ducha.

Nierzadko jednak mówi się dziś i pisze o ludzkiej seksualności jedynie w kategoriach biologicznych czy psychologicznych. Ogromnie upraszcza to i zubaża płciowość człowieka, co prowadzi zwykle do usprawiedliwienia krańcowego egoizmu. W takim podejściu rzeczą nadrzędną staje się zaspokojenie popędu a drugiego człowieka traktuje się przedmiotowo. Ludzie zawodowo zajmujący się ludzką seksualnością (np. psycholodzy i seksuolodzy) narażeni są na redukcyjne patrzenie (V. E. Frankl) na doświadczenia seksualne człowieka, widząc w nich jedynie splot działających potrzeb, pragnień i ślepych mechanizmów. Duszpasterze natomiast, zajmujący się przede wszystkim wymiarem duchowym człowieka, mogą być narażeni na niedocenianie praw biologicznych i psychologicznych zapisanych w naturze. Zawsze, kiedy ma się do czynienia z człowiekiem należałoby pamiętać o jego trójwymiarowości, w której to, co psychofizyczne podporządkowane jest duchowi.

Owocem zubożonego traktowania seksualności jest zawsze wyjałowienie wewnętrzne człowieka, jakaś pustka egzystencjalna (V. E. Frankl), poczucie bezsensu i frustracji. Człowiek zawsze czuje się, choć nieraz dopiero po wielu latach, upokorzony działaniem seksualnym, któremu nie towarzyszyło doświadczenie uczuciowego i duchowego oddania się drugiemu. Dewaluacja seksualności jest bowiem zawsze znakiem dewaluacji całej ludzkiej osoby.

Dojrzałe traktowanie zachowań seksualnych winno się wiązać z prawdziwą miłością i odpowiedzialnością, winno posiadać charakter symboliczny, to znaczy być zewnętrznym znakiem całkowitego oddania siebie drugiemu oraz ufnego otwarcia się na siebie nawzajem i na nowe życie. Takie traktowanie seksualności wymaga jednak od człowieka dojrzałej osobowości, zdolnej do przekraczania siebie samego i rzeczywistego powierzenia się drugiemu.

3. Wychowanie seksualne

Cała dziedzina seksualna, zwłaszcza dla młodego człowieka, jest bardzo ważna. I o tej dziedzinie młody człowiek nie może nie myśleć i nie może się nią nie interesować. Chodzi jedynie o to, aby to zainteresowanie ludzką seksualnością było dobre i mądre, to znaczy, aby nie prowadziło do egoistycznej koncentracji na swoich potrzebach i doznaniach fizycznych, ale naprowadzało na odpowiedzialną i ofiarną miłość.

Młody człowiek z braku wychowania seksualnego w atmosferze zaufania i życzliwości jest często nie przygotowany do tego, by ustosunkować się do budzącego się w nim popędu seksualnego, stąd też nieraz popełnia wiele błędów. Powodem ułomności w tej dziedzinie jest także fakt, iż każdy człowiek rodzi się niedojrzały w swojej seksualności. Nie możemy się więc nie liczyć z tymi faktami. Trzeba uświadamiać sobie samemu i pokazywać to młodym ludziom, iż nie można ukształtować w sobie dojrzałej seksualności bez mądrego i ofiarnego zaangażowania rozumu i woli. Zwycięstwo ducha nad ciałem w dziedzinie seksualnej wymaga od nas wielkiej nieraz pracy ducha.

Mądre działanie rozumu i szczere zaangażowanie woli nie może polegać jednak na budzeniu lęków, na które dziedzina seksualna jest wyjątkowo podatna, ze względu na swą delikatność i wrażliwość. Chodzi raczej o budzenie odpowiedzialności i właściwe ukierunkowanie spontanicznego zainteresowania tą niewątpliwie ważną dziedziną ludzkiego życia.

Bardzo rzadko młodzi ludzie rozmawiają z osobami dorosłymi z powagą, szczerze i otwarcie na temat kształtowania własnej seksualności. Ten brak kompensowany jest nieraz rozmowami z rówieśnikami. Rozmowy z rówieśnikami posiadają jednak dwa niebezpieczeństwa. Po pierwsze, informacje na tematy seksualne krążące wśród młodzieży są często uproszczone, a nawet nieprawdziwe. Koncentrują się bowiem na fizycznej stronie seksualności; są też oparte nierzadko o własne niedojrzałe wyobrażenia w tym zakresie. Po drugie, celem takich rozmów nie jest najczęściej szukanie dobrej informacji mającej pomóc wzrastać w dojrzałym traktowaniu ludzkiej seksualności, ale rozbudzanie jedynie emocjonalnej ciekawości.

4. Rozwój seksualny człowieka

Dla rozwoju seksualnego człowieka bardzo ważne są już pierwsze lata życia. W tym okresie życia następuje tzw. pierwsza identyfikacja seksualna, która staje się fundamentem pod późniejsze ukierunkowanie własnej seksualności. We wczesnym okresie życia bardzo ważną rolę odgrywa obecność wzoru identyfikacji: dla chłopca obecność ojca, dla dziewczynki obecność matki. Potwierdzenie dla własnej płciowości dziecko znajduje u swoich rodziców, w ich odnoszeniu się do jego płci. Stąd tak ważną rzeczą jest pełna akceptacja dziecka w jego płci.

Identyfikacja seksualna dziecka w pierwszych latach życia dokonuje się także przez poznawanie własnego ciała oraz ciała płci odmiennej. Stąd też dzieci spontanicznie organizują sobie zabawy, np. w lekarza, które dają im możliwość wzajemnego oglądania siebie. Jakkolwiek rodzice powinni uważać, aby nie dochodziło do nadużyć, zwłaszcza w zabawach ze starszymi dziećmi, to jednak trzeba pamiętać, że chodzi tu o dziecięcą i niewinną jeszcze ciekawość seksualną; niewinną, ponieważ seksualność jako jedna z ważnych energii człowieka jest w dziecku uśpiona i budzi się naprawdę dopiero w okresie dorastania. Najczęściej tej dziecięcej ciekawości seksualnej człowiek dorosły nie pamięta. Na tę naturalną, dziecięcą ciekawość rodzice i wychowawcy patrzą nierzadko przez pryzmat swoich nie zawsze udanych i uporządkowanych doświadczeń seksualnych, dlatego budzi ona wiele obaw i niepokojów.

Problem powstaje wówczas, kiedy ta naturalna ciekawość zostaje mocno napiętnowana i obciążona lękiem ze strony wychowawców i rodziców. Jeżeli dziecko wychowuje się w atmosferze tabu otaczającego wszystkie sprawy seksualne, jeżeli się je okłamuje, kiedy zadaje pytania na ten temat, wówczas rodzi się w dziecku postawa wzmożonej ciekawości i koncentracji na fizycznej stronie seksualności. Pojawia się też dramatyzujący lęk i niezdrowe poczucie winy za wszystko, co w tej dziedzinie przeżywa. W człowieku tkwi jakaś naturalna fascynacja i jednocześnie naturalny lęk w dziedzinie seksualnej: Sfera seksualna z jednej strony ma coś przyciągającego i czarującego, a pomimo to równocześnie w naturze ludzkiej coś instynktownie przed nią się wzdryga (F. Sawicki).

Zwiększanie tego naturalnego wzdrygania się i wzbudzanie dodatkowego lęku powoduje nieuchronne wzmożenie ciekawości seksualnej. Mamy tu do czynienia z bardzo znamiennym prawem psychologicznym: im większy powstaje lęk w dziedzinie seksualnej, tym większa rodzi się ciekawość. Stąd też wychowanie seksualne, które odwołuje się tylko do lęku, odnosi zupełnie przeciwne skutki. Uważna obserwacja doświadczeń wielu młodych ludzi potwierdza tę ścisłą zależność.

Dynamizm ludzkiej seksualności budzi się w pełni dopiero w okresie dorastania. Pierwsze mimowolne wzruszenia seksualne w okresie pokwitania wywołują zwykle silne wstrząsy psychiczne. Budzi się popęd i ciekawość, ale równocześnie zdziwienie i przerażenie, uczucie wstydu i dziwny jakiś lęk jakby przed czymś groźnym i niesamowitym (F. Sawicki).

Silnych wstrząsów psychicznych doświadczają przede wszystkim młodzi ludzie nie przygotowani na okres dojrzewania seksualnego, zaskakiwani przemianami, które następują w ich ciele i psychice. W okresie dorastania dają o sobie znać także wszystkie nagromadzone w dzieciństwie lęki. Młody człowiek nierzadko doświadcza pewnego wewnętrznego rozdarcia, ponieważ z jednej strony doznaje lęku, poczucia winy i zamknięcia w sobie, a z drugiej strony czuje w sobie wzmożoną ciekawość i napięcie seksualne.

Konsekwencją tego rozdarcia i zagubienia jest najczęściej autoerotyka, czyli koncentracja na fizycznych doznaniach seksualnych. Pojęcie autoerotyzmu traktujemy tutaj bardzo szeroko: szukanie obrazów seksualnych, marzenia erotyczne, masturbacja, prostytucja i wszystkie inne kontakty z partnerem mające na celu tylko własne doznania.

Zdając sobie sprawę z negatywnych skutków autoerotyki rodzice, duszpasterze i wychowawcy pełni niepokoju i troski kuszeni są niekiedy, aby odwoływać się przede wszystkim do mocnego argumentu, jakim jest lęk. Aby pomóc drugiemu człowiekowi w tak delikatnej materii, jaką stanowi dziedzina seksualna, trzeba stworzyć najpierw atmosferę wzajemnej serdeczności i zaufania. Ona jedynie może pomóc młodemu człowiekowi wypowiedzieć wszystkie pytania, niepokoje, obawy i pokusy związane z jego dojrzewaniem seksualnym. Rodzina jest najbardziej odpowiednim środowiskiem do zapewniania stopniowego wychowania seksualnego. Ona posiada pewien ładunek afektywny, umożliwiający, bez urażenia, akceptację najbardziej delikatnej dziedziny i jej harmonijnego włączenia w osobowość zrównoważoną i bogatą (Wytyczne, 48).

Wielu psychologów i wychowawców stwierdza, iż wypowiadanie wszystkich pytań, wątpliwości i problemów w dziedzinie seksualnej uspokaja człowieka, łagodząc zarówno jego lęk, jak i jego ciekawość. Młody człowiek, który szczerze rozmawia ze swoim rodzicem, z duszpasterzem lub wychowawcą na temat własnej seksualności, przeżywa o wiele łagodniej cały kryzys dojrzewania seksualnego.

Aby móc ukształtować w sobie dojrzałą seksualność, trzeba jednak tego pragnąć. Trzeba też zaangażować się z całą odpowiedzialnością i ofiarnością we własny rozwój. Stąd też zamiast budzić u młodych ludzi zbędne lęki, trzeba raczej pobudzać ich do odpowiedzialności i do pragnienia coraz większej dojrzałości w tej dziedzinie. Ukazywanie negatywnych skutków nieuporządkowanej seksualności winno być oparte o rzeczowe argumenty, które przekonają młodego człowieka o potrzebie pokonywania egocentrycznych zachowań, by móc otwierać się coraz pełniej na drugiego. Celem autentycznego wychowania seksualnego jest ustawiczny rozwój w opanowaniu podniet, aby dojść z czasem do prawdziwej miłości ofiarnej (Wytyczne, 98).

5. Oddramatyzować trudności seksualne

Omawiając problematykę dojrzewania seksualnego cytowany dokument Stolicy Apostolskiej stwierdza, iż może się tu pojawić szczególnie złożony i delikatny problem masturbacji i jej wpływu na integralny wzrost osobowości. Masturbacja, zgodnie z doktryną katolicką jest poważnym nieładem moralnym, głównie dlatego, że stanowi wykorzystanie własnej zdolności płciowej w sposób, jaki istotowo sprzeciwia się jej celowości; zdolność płciowa nie jest już włączona w służbę miłości i życia według Bożego zamysłu (Wytyczne, 98).

Po dokonaniu tego zasadniczego zastrzeżenia, które każe traktować zjawisko autoerotyki odpowiedzialnie, tzn. bez lekceważenia go i pomniejszania wagi problemu, dokument Stolicy Apostolskiej analizuje następnie dość szeroko sposób zachowania się wychowawcy wobec tego zjawiska. Z wychowawczego punktu widzenia trzeba mieć świadomość, że masturbacja i inne formy autoerotyzmu są objawami o wiele głębszych problemów powodujących napięcie seksualne, które wychowanek próbuje rozładować uciekając się do takiego zachowania (Wytyczne, 99).

Należy docenić wagę tego stwierdzenia, które można odnieść już nie tylko do szczegółowego problemu masturbacji, ale do wszystkich problemów seksualnych. Za każdym problemem seksualnym kryje się zwykle głębszy problem. Nie można rozwiązać problemu seksualnego nie sięgając do przyczyn. Stąd też kolejne ważne stwierdzenie omawianego dokumentu: Wynika z tego konieczność ukierunkowania oddziaływań pedagogicznych bardziej na przyczyny niż na bezpośrednie zwalczanie tego zjawiska. (...) Aby pomóc młodemu człowiekowi wyzwolić się z zamknięcia w sobie i poczuć się przyjętym do wspólnoty miłości, wychowawca powinien oddramatyzować fakt masturbacji, a także nie odmawiać wychowankowi szacunku i życzliwości (Wytyczne, 99–100).

Niedojrzała forma zachowania seksualnego, jakim jest masturbacja przeżywana w głębokim lęku przed sobą i przed innymi, prowadzi do zamknięcia się w sobie. Jednocześnie zamknięcie i izolacja jest źródłem napięć psychicznych, które prowadzą do napięć seksualnych i pogłębienia istniejącej autoerotyki. Ta z kolei prowadzi do jeszcze większej nieufności, ucieczki od innych i pogłębienia izolacji. Pierwszym krokiem do przerwania tego błędnego koła i wyjścia z zamknięcia jest oddramatyzowanie wszystkich form autoerotyki. Oddramatyzowanie dokonuje się nie przez lekceważenie zjawiska, ale poprzez ukazywanie źródeł niedojrzałej seksualności oraz przybliżenie działania pewnych mechanizmów, na które młody człowiek, uzależniony od zachowań autoerotycznych, nie zawsze ma dostateczny wpływ także dlatego, że ich nie rozumie.

6. Rozeznanie odpowiedzialności moralnej

Aby oddramatyzować problem autoerotyki należy zachować niezbędną roztropność w osądzaniu subiektywnej odpowiedzialności osoby (Wytyczne, 99). W celu sformułowania wyważonej oceny odpowiedzialności moralnej konkretnych osób i ukierunkowania działań duszpasterskich należy (w masturbacji) wziąć pod uwagę niedojrzałość uczuciową, nabyte nawyki, stany lękowe lub inne czynniki psychiczne lub społeczne, które zmniejszają, a nawet redukują do minimum winę moralną (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2352).

Przy ocenie moralnej grzechów seksualnych trzeba także uwzględnić hierarchię przykazań. Przeakcentowana koncentracja na grzechach szóstego przykazania powoduje groźną dla rozwoju duchowego ślepotę na grzechy pierwszych pięciu przykazań. Wielu młodym ludziom — skoncentrowanym na słabościach seksualnych — wydaje się, iż mają zasadniczo jeden problem w swoim życiu. Stąd tak ważne w ocenie moralnej grzechów seksualnych jest uwzględnienie faktu podkreślanego przez Wytyczne wychowawcze w odniesieniu do ludzkiej miłości, że odpowiedzialność za czyny seksualne winna naprowadzać na odpowiedzialność za rozwiązanie głębszych problemów egzystencjalnych. Nie można naprawdę zrozumieć istoty grzechów szóstego przykazania, jeżeli nie odkrywa się istoty grzechu przeciwko pierwszemu przykazaniu miłowania Boga i ludzi. Odpowiedzialność moralną w dziedzinie seksualnej trzeba rozszerzyć z pojedynczych aktów słabości seksualnej także na bardziej ogólną odpowiedzialność za całe swoje życie: odpowiedzialność za coraz większą dojrzałość emocjonalną i duchową, odpowiedzialność za swoją wolność, za sposób traktowania drugiego człowieka.

Zranienia seksualne wiążą się ściśle ze zranieniami w miłości. Otwarcie się na Boga jako miłosiernego Ojca leczy najpierw zranienia w miłości. Kiedy zaś człowiek odkryje prawdziwą miłość, spontanicznie odchodzi od koncentracji na sobie, aby oddać się Temu, który zawsze kocha. Psychologia podkreśla, że silne związki emocjonalne z bliźnimi (np. pełna akceptacja, przyjaźnie, zakochanie) są wyraźnym czynnikiem łagodzącym napięcia i problemy seksualne.

Pokusa zamykania się w sobie: w swoich doznaniach, potrzebach i pragnieniach seksualnych wiąże się nie tylko z okresem dorastania, ale stanowi ciągłe niebezpieczeństwo, na które napotyka także dorosły człowiek. Doświadczenie pokazuje, iż powrót do niedojrzałych form autoerotyki nie jest aż tak rzadkim przypadkiem u osób dorosłych. Przejawiają się w tym również ich głębsze i poważniejsze trudności, zwłaszcza w sferze emocjonalnej. Podobnie, jak w wypadku młodego człowieka, również człowiek dorosły winien szczerze i uczciwie starać się przezwyciężać każdą niedojrzałą formę zachowań seksualnych. Kiedy jednak, pomimo podejmowanych prób, nie może być ona przezwyciężona należy przyjąć jako założenie moralne potrzebę zaakceptowania z cierpliwością tego, co nie może być uleczone z jednoczesnym usiłowaniem z całą postawą szlachetności zdobywania coraz większej dojrzałości i ofiarności na wszystkich innych polach działania (B. Häring).

Wytyczne wychowawcze w odniesieniu do ludzkiej miłości podkreślają także potrzebę korzystania ze środków zalecanych przez chrześcijańską ascezę, jak modlitwa i sakramenty oraz angażowanie się w dzieła sprawiedliwości i miłosierdzia (Wytyczne, 100). Są to konkretne środki dla realizowania naszej dojrzałości i ofiarności na wszystkich polach działania.

7. Poczucie winy i lęk w mechanizmie napięcia seksualnego

Silna koncentracja lękowa na trudnościach seksualnych uruchamia w psychice człowieka funkcjonowanie mechanizmu karania i nagradzania siebie, który podtrzymuje dramatyzujący lęk i chore poczucie winy, oraz podsyca coraz bardziej nienaturalną ciekawość. Mechanizm kary i nagrody zamyka człowieka coraz szczelniej w kręgu jego trudności tworząc błędne koło w jego psychice. Działanie tego mechanizmu można obserwować szczególnie u ludzi młodych, którzy nie zostali wprowadzeni w sprawy seksualne w atmosferze serdeczności i zaufania przez swoich rodziców czy wychowawców, ale odkrywają je sami nierzadko w wielkim poczuciu winy i lęku.

Pierwszym ogniwem błędnego koła karania i nagradzania siebie jest dramatyczne przeżywanie całej seksualności lub też pewnych jej przejawów: narzucających się obrazów i pragnień, masturbacji czy innych form autoerotyki. Lękowa dramatyzacja może przejawiać się między innymi w ciągłym i silnym poczuciu winy, w stanach ciągłego niepokoju, w braku zdolności koncentracji i skupienia, w zniechęceniu, w smutku psychicznym przechodzącym nawet niekiedy w stan depresji. Tym doświadczeniom towarzyszy najczęściej paraliżujący lęk przed wypowiedzeniem swoich trudności seksualnych oraz poczucie zagrożenia już na samą myśl, że inni mogą się o tym dowiedzieć.

Silne poczucie winy odruchowo popycha z kolei do karania siebie, by w ten sposób naprawić naruszony porządek. Karanie to może przejawiać się między innymi w poniżaniu się we własnych oczach, w przeżywaniu jakiegoś wstrętu do siebie, odruchowym podejmowaniu umartwień, w mocnych postanowieniach, w praktykach pobożnych lub też innego rodzaju praktykach.

Ale psychika ludzka domaga się pewnej równowagi: stąd też uleganie odruchom karania siebie uruchamia kolejne ogniwo błędnego koła, jakim jest pocieszanie się: rodzi ono nową ciekawość seksualną, budzi nowe pragnienia i nową koncentrację na doznaniach, które są z kolei źródłem powtarzania utrwalonych zachowań autoerotycznych.

Tak zamyka się błędne koło, z którego nie można wyjść uderzając tylko w bezpośrednie zwalczanie samego zjawiska autoerotycznego. Trzeba koniecznie wyjść od przyczyn rodzących dramatyzujący lęk i niezdrową ciekawość seksualną. Uchwycić opisywany mechanizm u siebie samego oraz wyjść z błędnego koła można tylko z pomocą człowieka doświadczonego, do którego ma się pełne zaufanie.

8. Dynamika napięcia seksualnego

Bodźcem do napięcia seksualnego jest zwykle obraz erotyczny w wyobraźni. Dłuższe zatrzymywanie się na nim powoduje podniecenie seksualne. Ustawiczny rozwój w opanowywaniu podniet, aby dojść do prawdziwej miłości ofiarnej (Wytyczne, 98) polega więc najpierw na panowaniu nad własną wyobraźnią, aby nie dopuszczać do napięcia, które człowiekowi skoncentrowanemu na swojej seksualności najczęściej bardzo trudno opanować. Czystość seksualna w każdym stanie życia domaga się umiejętności panowania nad wyobraźnią erotyczną.

Ogromną pomoc do spokojnej, naturalnej kontroli własnej wyobraźni (należy odróżnić kontrolę obrazów od lękowego spychania ich do podświadomości!) daje znajomość pewnych podstawowych praw, którymi rządzi się wyobraźnia. Działanie wyobraźni człowieka możemy porównać do ekranu telewizyjnego, przy którym nie ma jednak żadnego wyłącznika. Ekran naszej wyobraźni nieustannie nadaje jakiś program, do tego stopnia, iż nie wyłącza się on nawet w czasie snu. To właśnie sny ukazują, jak fantastyczne i niezwykłe programy wypełniają naszą wyobraźnię.

Główny problem naszej wyobraźni polega na tym, iż nie możemy na nią oddziaływać wprost: nie mamy bezpośredniego wpływu na nadawany przez nią program, nie tylko w czasie snu, ale także na jawie. Kiedy chcemy na siłę oddalić, zgasić jakiś obraz, wówczas powraca on jeszcze częściej i z większą siłą. Jeżeli człowiek oddziałuje w taki właśnie lękowy sposób na własną wyobraźnię przez bardzo długi czas, to efektem tego oddziaływania może być obsesyjne powracanie niechcianych obrazów i pragnień. W takiej sytuacji jedna z ważnych rad polega na tym, aby nie zajmować się i nie zaprzątać sobie głowy swymi myślami natrętnymi (H. Bless).

Pośrednie oddziaływanie na naszą wyobraźnię polega na możliwości zastępowania jednego obrazu innym, obrazu emocjonalnie słabszego obrazem silniejszym uczuciowo. Ponieważ wyobraźnia człowieka jest infantylna, trzeba z nią postępować trochę tak, jak doświadczona matka postępuje z małym dzieckiem. Kiedy małe dziecko płacze z jakiejś błahej przyczyny, miga mu przed oczyma jakąś kolorową maskotką. Dziecko zainteresowane zabawką odwraca spontanicznie swoją uwagę od tego, co było źródłem płaczu.

Kiedy w wyobraźni powstaje obraz erotyczny, trzeba wówczas próbować zastąpić go innym obrazem — silniejszym emocjonalnie. Nie jest to jednak proste, ponieważ obrazy erotyczne cechuje zwykle duży ładunek emocjonalny. Im większa koncentracja lękowa na sprawach seksualnych, tym trudniej zastąpić obraz erotyczny we własnej wyobraźni. Lęk bowiem — jak już mówiliśmy wyżej — w jakiś fatalistyczny sposób popycha nas w to, od czego chcemy na siłę uciec.

Jest rzeczą ważną, aby w momentach pojawiania się w naszej wyobraźni pragnień erotycznych, zachować ogromny spokój ducha. Im szybciej opanujemy rodzący się niepokój, tym łatwiej poradzimy sobie z budzącą się spontanicznie ciekawością wobec powstałych obrazów i pragnień. Dopiero duży dystans wobec nawet najbardziej natrętnych obrazów erotycznych umożliwia nam panowanie nad nimi. Głęboka świadomość wyższości ducha ludzkiego nad jego popędami — zdobywana bardziej intuicyjnie niż rozumowo — stanowi podstawę do dużego zdystansowania się wobec wszystkich tworów naszej wyobraźni.

Zachowanie dystansu wobec własnych odczuć, myśli i pragnień w dziedzinie seksualnej staje się możliwe również dzięki dobrze uformowanemu sumieniu. Nawet najbardziej sugestywne wyobrażenia i budzące się pod ich wpływem pragnienia, o ile nie są świadomie i dobrowolnie wywoływane i podtrzymywane przez człowieka, same w sobie nie są faktami grzechu, chociaż mogą ukazywać głębsze wewnętrzne nieuporządkowane postawy wobec zmysłowości. Ocena moralna zawsze wiąże się z działaniem świadomym i wolnym. Nie ma więc racji czuć się winnym tylko z powodu własnych niedobrowolnych nieczystych pragnień. Owszem, jest prawdą, że mogą się one stać źródłem grzechu, ale też prawdą jest, że mogą się stać także okazją do pokonania własnych słabości i zwycięstwa nad sobą samym.

Jak modlić się, kiedy przychodzą nam nieczyste myśli i pragnienia? Oto jaką odpowiedź daje K. Rahner: Ktoś, kto żyje pod naciskiem uporczywych myśli i popędów, nie uczyni może dobrze, modląc się explicite, w potocznym znaczeniu tego słowa, o wyzwolenie od pokusy. W ten sposób bowiem jego uwaga będzie zagłębiała się jeszcze bardziej w splot owych popędów i myśli. W takim wypadku modlitwą powinna być pogodna ufność, spokój wolny od przygnębienia, i w tym duchu człowiek powinien spoglądać ponad widmami nocnych upiorów swego wnętrza ku wolnemu światłu Boga, ku swej pracy, przechodzić mężnie do porządku dziennego nad tym, co go trapi. (...) Ta taktyka duchowej walki polega na patrzeniu na Boga.

Aby przechodzić mężnie nad tym, co trapi człowieka w dziedzinie seksualnej, trzeba zdobyć się na pokorę uznania własnego zranienia i prosić o uzdrowienie. Zranienia tego nie leczymy bowiem sami. Może być ono uleczony tylko przez Tego, który nie przyszedł do zdrowych, ale do tych, którzy się źle mają (por. Mt 9, 12). Kiedy analizujemy głębiej nasze życie, wówczas uświadamiamy sobie, iż grzech pierworodny nie jest starożytnym mitem, ale rzeczywistością, której codziennie dotykamy we wszystkich naszych zranieniach, także w dziedzinie ludzkiej miłości. Trudno zaakceptować zranienie seksualne, ponieważ obnażaupokarza człowieka bardziej niż jakakolwiek inna słabość.

Leczenie każdej ludzkiej słabości nie rozpoczyna się od odruchowego usuwania jej, ale od uzdrowienia swojej osobistej relacji do niej — od akceptacji słabości. Największą przeszkodą, jaka staje przed nami, jest nasza pycha, która nie pozwala nam przyjąć z pogodną ufnością i spokojem wolnym od przygnębienia własnej ludzkiej biedy, ale kreuje nas natychmiast (w naszej świadomości) na boga wolnego od wszelkiej, nawet najmniejszej skazy. W każdej słabości, także w słabości seksualnej, którą człowiek usiłuje pokonać z całą szczerością i ofiarnością, Bóg okazuje się większy od ludzkiego serca, które oskarża człowieka, przypominając mu o jego zranieniu (por. 1 J 3, 20).

Opanowywanie podniet seksualnych wymaga od człowieka zachowania higieny własnej wyobraźni; polega ona na świadomym kontrolowaniu obrazów seksualnych pochodzących z zewnątrz. Ludzie pragnący zachować czystość w swoim stanie winni sobie uświadamiać ogromną szkodliwość karmienia własnej wyobraźni wszelkiego typu obrazami pornograficznymi. Trudno przecenić niebezpieczeństwa pornografii zwłaszcza dla młodego człowieka o psychice bardzo wrażliwej i chłonnej. Nieraz sugestywny i silny obraz seksualny może być dla kogoś źródłem napięcia przez dłuższy czas. Niszcząca siła filmów i innego rodzaju publikacji pornograficznych polega między innymi na izolowaniu fizycznych doświadczeń seksualnych od uczucia miłości i odpowiedzialności. Pornografia, która prezentuje najczęściej seks zdeprawowany, stwarza także, szczególnie w wyobraźni młodego człowieka, nie posiadającego jeszcze doświadczenia w tym zakresie, oczekiwania i pragnienia niemożliwe do zrealizowania. Również w stosunkach małżeńskich obrazy pornograficzne czynią niemałe spustoszenie, ponieważ stają się zródłem przedmiotowego traktowania współmałżonki(a). Wobec oczekiwania niezwykłych przeżyć seksualnych drugi człowiek i cały bogaty świat jego uczuć pragnień i problemów blednie i schodzi na dalszy plan.

9. Akceptacja własnej seksualności

Do dojrzałości osobowej i chrześcijańskiej konieczne jest zintegrowanie własnej seksualności. Integrować seksualność, to znaczy dać jej w swoim życiu takie miejsce, które jej się należy z prawa Bożego i dokonanego wyboru stanu życia. W żadnym stanie życia seksualność człowieka nie może być pomijana i lekceważona. Wszelkie próby usuwania ze swojej świadomości problemów seksualnych grożą zubożeniem nie tylko tej jednej ważnej dziedziny ludzkiego życia, ale całej osobowości.

Aby dojść do pełnej integracji seksualnej, koniecznej zarówno do dojrzałego przeżywania celibatu jak i małżeństwa, potrzeba najpierw akceptacji własnej seksualności, na tym etapie rozwoju, na którym się znajduje w danym momencie życia, razem z istniejącymi pragnieniami, trudnościami, problemami oraz całą historią życia w tym zakresie, akceptacji lęku i jednocześnie nieuporządkowanej ciekawości w sprawach płci.

Jak w wielu innych dziedzinach ludzkiego życia, tak samo i w sprawach kształtowania dojrzałej postawy wobec własnej seksualności, człowiek nieraz bardzo szybko dochodzi do granic swoich możliwości i jasno widzi, że nie może czynić dobra, którego chce, ale czyni to zło, którego nie chce (por. Rz 7, 19). Stąd też wielu ludzi upokorzonych własnymi słabościami seksualnymi, które są jakimś pomieszaniem cierpienia z egoizmem (B. Häring), swoją postawą smutku i przygnębienia nieustannie woła do Boga: Nieszczęsny ja człowiek, któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku śmierci? (Rz 7, 18nn.).

A Bóg, który nieustannie widzi grzech człowieka i płynące z niego cierpienie, odpowiada mu w swoim Synu Jezusie Chrystusie: On się obarczył twoim cierpieniem, On dźwigał twoje boleści, On był przebity za twoje grzechy, zdruzgotany za twoje winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla ciebie, a w Jego ranach jest twoje zdrowie (por. Iz 53, 4–5). W Jezusie Chrystusie odnajdujemy pełne uzdrowienie naszych ran i jednocześnie najdoskonalszy wzór czystego serca, które zdolne jest oglądać Boga.

 

XXII. KIEROWNICTWO DUCHOWE

 

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba (Łk 24, 13–35).

1. Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?

Osoby, które pragną prowadzić życie duchowo szybko uświadamiają sobie potrzebę kierownictwa duchowego. I chociaż wiadomo, że ostatecznym źródłem życia duchowego jest sam Bóg, to jednak narodzinom duchowym musi towarzyszyć drugi człowiek. Św. Teresa Wielka mówi o dużych szkodach w życiu wewnętrznym, jakie wyrządził jej brak kierownictwa duchowego: Nie miałam bowiem innego nauczyciela, który by mię rozumiał, choć go szukałam przez całe dwadzieścia lat od czasu, który tu opisuję, co mi wielką szkodę wyrządziło, tak iż po wiele razy cofałam się wstecz i o mało, że całkiem nie zginęłam.

Nasze rozważania oprzemy na Ewangelii o uczniach idących do Emaus. Ewangelia ta może nam powiedzieć bardzo dużo o kierownictwie duchowym. Jezus objawia się nam w niej jako najdoskonalszy wzór kierownika duchowego. Chrystus dołączając się do uczniów rozpoczyna swój dialog od pytania: Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze? (Łk 24, 17). Jezus zachowuje się jak prawdziwy pedagog. Zaprasza najpierw uczniów, aby wypowiedzieli to wszystko, czym żyją.

Pierwszym etapem kierownictwa jest właśnie wypowiedzenie tego wszystkiego, czym człowiek żyje: swoich obaw, lęków, rozczarowań, poczucia winy, pragnień, oczekiwań, nadziei. Wszystkie bowiem ludzkie doświadczenia są miejscem działania Boga.

Ojcowie Pustyni stwierdzają, że kapłanowi w spowiedzi mówi się o swoich grzechach, kierownikowi zaś o swoich uczuciach. Dlaczego? Ponieważ uczucia są znakami, dzięki którym możemy poznawać wolę Pana Boga wobec nas. Nieraz potrzeba wiele czasu — stwierdza A. de Jaer — aby ktoś uwierzył, że poprzez nasze emocje działa dobry lub zły duch, Duch Święty lub Szatan. Celem wypowiedzenia uczuć nie jest przede wszystkim dostarczenie informacji kierownikowi duchowemu, ale raczej poznanie siebie. Już samo wypowiedzenie naszych uczuć powoduje, że zaczynamy je lepiej rozumieć. Zupełnie inaczej w naszym przeżyciu wygląda doświadczenie, które zachowaliśmy w sobie, a inaczej jeżeli zostało wypowiedziane przed drugim.

Korzystanie z kierownictwa duchowego sprawia wielu ludziom sporo trudności. Każdemu z nas trudno przychodzi odsłanianie swoich najgłębszych zranień, trudno też mówić o głębokich doświadczeniach duchowych. V. E. Frankl mówi, że ludzie o wiele łatwiej opowiadają o swoich przeżyciach seksualnych niż o doświadczeniach duchowych. Wydaje się to logiczne, ponieważ przeżycia seksualne dotyczą pewnej zewnętrznej sfery człowieka. Doświadczenia duchowe zaś dotyczą najgłębszych pokładów serca.

Kiedy człowiek odczuwa potrzebę wypowiedzenia swojego doświadczenia duchowego, wówczas jednocześnie rodzi się w nim wewnętrzny opór wobec mówienia o sobie. Człowiek, który poszukuje kierownictwa duchowego, często czuje się rozdarty pomiędzy chęcią zachowania swoich intymnych doświadczeń emocjonalnych i duchowych tylko dla siebie, a pragnieniem wypowiedzenia ich i poznania obiektywnej prawdy o nich. Głęboka potrzeba rozeznania swoich uczuć potwierdza na ogół autentyczność życia duchowego. Osoba, która prowadzi życie duchowe, nie chce iść własną drogą. Nie chce też sama wybierać sobie misji, ale pragnie służyć Bogu i ludziom zgodnie z wolą Bożą. To właśnie dążenie do prawdy staje się źródłem odwagi do pokonania oporów wewnętrznych. Wypowiadanie, zwłaszcza trudnych przeżyć, przynosi ulgę i uspokojenie.

Dwaj uczniowie idący do Emaus jeszcze przed przyłączeniem się do nich Jezusa wypowiadali nawzajem przed sobą swoje przeżycia. W ich spojrzeniu nie było jednak prawdy. Dlatego też utwierdzali się jedynie w odczuciu bezsensu i braku nadziei. Kiedy Jezus zadał im pytanie, o czym rozmawiają, zatrzymali się smutni. Jezus zachęca uczniów do wypowiedzenia przyczyn ich smutku, braku nadziei, rozczarowania.

W życiu duchowym trzeba mieć nieustannie świadomość, że to co my sami widzimy w sobie, winno być poddane rozeznaniu. Trzeba mieć świadomość, że nawet wielka subiektywna pewność siebie może być zwodnicza. Potrzebujemy pomocy bliźniego, aby móc zobaczyć siebie w prawdzie. Od szczerości naszych wypowiedzi przed kierownikiem duchowym w znacznym stopniu zależy wielkość światła w poznaniu osobistej sytuacji wewnętrznej. Jeżeli nasze wypowiedzi wobec kierownika duchowego byłyby ograniczone, lękliwe, wybiórcze, to rozeznanie z jego strony będzie także niepełne, a może nawet zniekształcone.

Korzystając z kierownictwa duchowego winniśmy zdawać sobie sprawę, iż istotą kierownictwa nie jest nawiązanie serdecznej więzi emocjonalnej z kierownikiem, ale uzyskanie pomocy duchowej w dialogu z Bogiem. Rolę kierownika duchowego można by porównać do roli jaką odegrał Jan Chrzciciel wobec Chrystusa: Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał (J 3, 30). W kierownictwie duchowym wzrastać ma więź wychowanka z Bogiem, jego duchowa dojrzałość, jego samodzielność. Jeżeli kierownik zajmowałby zbyt wiele miejsca w świadomości i emocjonalności swego wychowanka, może wówczas sobą przesłonić Boga.

Dzieje się to zwykle wówczas, kiedy zatraca się pomiędzy kierownikiem a kierowanym naturalny dystans na rzecz więzi uczuciowej pomiędzy nimi. Jeżeli osoba korzystająca z kierownictwa potrzebuje przyjaźni, winna szukać jej najpierw w swoim środowisku rówieśników oraz w środowisku rodzinnym. W relacji kierownika i kierowanego winna istnieć nić życzliwości, a nawet przyjaźni, ale sama przyjaźń nie może być zasadniczym celem kierownictwa.

2. Słuchanie

Kolejnym ważnym elementem kierownictwa duchowego jest słuchanie. Wysłuchawszy uczniów idących do Emaus, Jezus zabiera głos. Odwołuje się przede wszystkim do Słowa Bożego. Słowem Pisma oświetla ich rozczarowanie z powodu swojej śmierci: I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego (Łk 24, 27).

Słuchanie w kierownictwie duchowym wiąże się więc ściśle z słuchaniem Słowa Bożego. Słuchanie Słowa Bożego obowiązuje nie tylko penitenta, ale także kierownika duchowego. To, co mówi kierownik duchowy, w swej istocie winno zawsze opierać się na jego słuchaniu Słowa Bożego. Jego własne doświadczenia, przemyślenia i rady winny być odbiciem życia Słowem Bożym. Kierownik duchowy nie występuje we własnym imieniu, ale w imieniu Kościoła. Kościół daje mu misję, w ramach której spełnia on swoje zadanie. Duch Święty, który działa w Kościele, oświeca zarówno kierownika jak i kierowanego.

Kierownik duchowy winien także słuchać z uwagą i szacunkiem swojego podopiecznego. Winien dostrzegać w nim piękno Bożego obrazu, nawet jeżeli człowiek ten jest zraniony, słaby i grzeszny. Winien również z szacunkiem traktować działanie Boga w człowieku, któremu pomaga. Kierownik duchowy nie może nigdy nim manipulować. Nie może wychowywać go według swoich subiektywnych pojęć o życiu duchowym. Pomoc kierownika winna być oparta o prawdziwe kryteria życia duchowego. Jest rzeczą wielce niebezpieczną — mówi św. Ignacy — chcieć prowadzić wszystkich tą samą drogą do doskonałości; taki człowiek nie rozumie, jak różne i jak liczne są dary Ducha Świętego.

Z pojęciem słuchania łączy się ściśle pojęcie posłuszeństwa. Istotę posłuszeństwa w kierownictwie duchowym stanowi zaufanie. Wychowanek jest posłuszny, ponieważ ufa kierownikowi, a nie dlatego, że jest poddany jego władzy. Posłuszeństwo w kierownictwie duchowym nie może być związane ze ślepym wykonywaniem poleceń kierownika, których osoba prowadzona nie rozumie i którym nie umie zaufać. To nie polecenia i rady kierownika zbawiają podopiecznego, ale jego zaufanie Panu Bogu. Człowieka zbawia powierzenie całego swojego życia Stwórcy. Kierownik, jako przedstawiciel Kościoła, pomaga jedynie zaufać Bogu.

Posłuszeństwo kierownikowi duchowemu nie posiada tego samego charakteru, co posłuszeństwo przełożonemu. Posłuszeństwo kierownikowi wynika z posłuszeństwa Słowu Bożemu. Kierownik pomaga penitentowi zrozumieć i przyjmować natchnienia Boże w jego konkretnej sytuacji życiowej. Jeżeli uczniowie idący do Emaus byli posłuszni Nieznajomemu Towarzyszowi podróży, to nie dlatego, iż uznawali nad sobą Jego władzę. Byli posłuszni, ponieważ Nieznajomy swoim słowem rozpalił ich dusze: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? (Łk 24, 32).

W sercach uczniów nie zrodziło się nawet pytanie, czy winni być Mu posłuszni. Ich posłuszeństwo wynikało z zaufania, które Nieznajomy w nich wzbudził. W dużym stopniu posłuszeństwo kierownikowi duchowemu będzie zależeć od pragnień wychowanka, od jego dojrzałości oraz od jego przejrzystości w relacji z przewodnikiem duchowym. Warunkiem właściwie rozumianego posłuszeństwa jest dobre rozumienie intencji wszelkich rad i uwag kierownika duchowego. Posłuszeństwo kierownikowi duchowemu wymaga otwartości osoby prowadzonej. Jeżeli wychowanek byłby zamknięty, zalękniony i skryty w sobie, nie będzie w stanie słuchać i rozumieć kierownika. Nie będzie w stanie całkowicie mu zaufać, a tym samym nie będzie należycie korzystał z jego pomocy.

Korzystanie z kierownictwa duchowego wymaga gotowości do zakwestionowania siebie. Zakwestionowanie siebie sprawia, że podopieczny potrafi przyjąć prawdę, jaką odwołując się do Słowa Bożego, chce mu pokazać kierownik duchowy.

Prawda uczniów idących do Emaus była trudna do przyjęcia. Jezus napomina uczniów w dość przykry sposób: O, nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! (Łk 24, 25). Przyjęcie przez wychowanka trudnej prawdy o swojej sytuacji duchowej z ust kierownika jest możliwe tylko wówczas, kiedy w pełni mu ufa. Penitent rozumie, iż trudne, czy nawet bolesne słowa wypływają z wielkiej troski kierownika o jego dobro duchowe. Kierownik duchowy czując jego otwarcie na Pana Boga nie będzie bał się powiedzieć mu wszystkiego, co uważa za konieczne bazując na własnym doświadczeniu i instynkcie duchowym. Podopieczny natomiast przyjmie słowa kierownika, ponieważ będzie czuł jego wielką troskę i życzliwość.

3. Spotkanie

Wzajemne wypowiadanie się i słuchanie siebie stało się podstawą pełnego spotkania — jedności serc. Najpierw było to spotkanie na płaszczyźnie czysto ludzkiej. Uczniowie poczuli się dobrze w towarzystwie Nieznajomego: doświadczyli Jego bezinteresownej miłości; Człowiek ten słuchał ich uważnie, życzliwie skarcił oraz wyjaśnił im znaczenie ich bolesnych przeżyć. Ponieważ uczniowie poczuli się bardzo dobrze w Jego towarzystwie, nakłonili Go, aby został z nimi, choć On okazywał jakoby miał iść dalej.

W kierownictwie duchowym najważniejsze jest osobowe spotkanie kierownika z kierowanym. U podstaw tego spotkanie leży przede wszystkim wzajemna akceptacja, otwartość, życzliwość i zaufanie. Opierają się one na ludzkiej dojrzałości. Życzliwość i zaufanie kierownika uprzedza życzliwość i zaufanie kierowanego. To one otwierają osobę korzystającą z kierownictwa i pomagają jej wzbudzić w sobie zaufanie do człowieka, przed którym pragnie całkowicie się otworzyć. Bez szczerego spotkania na płaszczyźnie ludzkiej trudno wyobrazić sobie owocne spotkanie kierownika z kierowanym.

Wzbudzanie zaufania u innych, to jedna z podstawowych cech dobrego kierownika duchowego. Zaufania nie można od innych żądać. Jest ono szczególnym darem, którym obdarza się drugą osobę. Jeżeli człowiek czuje, iż nie wzbudza zaufania, to rodzi się w nim ważne pytanie: dlaczego tak jest? Z pewnością wzbudzanie zaufania u innych jest pewnym naturalnym darem, ale płynie także z przejrzystości wewnętrznej, pełnej akceptacji siebie i innych, otwartości na ludzi. Wszystko to zaś rodzi się z rzeczywistego otwarcia się na Pana Boga.

Nawet wielki dar wzbudzania zaufania u innych, wielka przejrzystość i otwarcie kierownika duchowego nie zdadzą się na wiele, jeżeli sam wychowanek byłby zamknięty, zalękniony i nieufny. Aby móc korzystać z kierownictwa penitent musi nieraz pokonać w sobie lęk i nieufność. Postawy te wypływają nieraz z całej historii jego życia, szczególnie zaś z wychowania rodzinnego. Jeżeli w domu rodzinnym panowała wzajemna nieufność, to młodemu człowiekowi wychodzącemu z takiego środowiska będzie trudno zaufać ludziom. Nieufność wyniesiona z domu rodzinnego zwykle utrwala się jeszcze w środowisku szkolnym. W takiej sytuacji otwarcie się na kierownictwo duchowe będzie wymagało dużo pracy wewnętrznej. Pokonanie nieufności w stosunku do kierownika duchowego posiada jednak wymiar o wiele szerszy. Oznacza bowiem otwarcie się nie tylko na tego jednego człowieka, ale na wszystkie inne więzi międzyosobowe. Także na więź z Bogiem.

Kierownik duchowy winien bardzo cierpliwie odnosić się do wychowanka zalęknionego i nieufnego. Potrzeba nieraz wiele czasu, aby zyskał sobie jego zaufanie. Winien być także świadom, że wielka nieufność, zalęknienie i skrytość wychowanka nie jest wynikiem jego złej woli, ale przede wszystkim wielu zranień, których doznał on w swoim życiu. Swoim zamknięciem człowiek broni się przed kolejnymi zranieniami. Próbę przełamania nieufności przez odwoływanie się do autorytetu kierownika może odbierać jako zagrożenie. Owocem takiej emocjonalnej przemocy może być jeszcze większe zamknięcie.

Lęk wywołuje lęk, nieufność wywołuje nieufność. Nawet najmniejsze nieuświadomione lęki kierownika będą wzmacniać postawy lękowe wychowanka. Lęki kierownika mogą być nierzadko skrywane za postawą pewnej twardości, zbytniej surowości, legalizmu. Kierownik mimo swoich słabości winien być jednak człowiekiem wolnym wewnętrznie. Wolność ta wyraża się między innymi w pełnej akceptacji siebie wraz ze swoimi ludzkimi słabościami.

Wolność wewnętrzna kierownika będzie uświadamiać kierowanemu jego zniewolenie postawą nieufności i zamknięcia. Będzie też dla niego zachętą do wewnętrznego otwierania się i pokonywania narosłych lękowych barier wobec ludzi. Rzeczywiste spotkanie kierownika duchowego i kierowanego może dokonać się jedynie na gruncie wolności. Im więcej będzie tej wolności z obu stron, tym owocniejsze i mniej uciążliwe będzie to spotkanie. Kierownictwo duchowe nie musi być wcale czymś bardzo uciążliwym i męczącym zarówno dla wychowanka jak i dla kierownika duchowego.

Wolność wewnętrzna wiąże się w sposób ścisły z pokorą. To właśnie pokora pozwala nam czuć się wolnymi. Wolnymi, to znaczy otwartymi na przyjmowanie. Kierownik duchowy dzięki pokorze otwiera się na przyjęcie wszystkiego, co mówi i kim jest jego penitent. Natomiast ten dzięki pokorze otwiera się na osobę kierownika i na jego słowa. To, co nas zamyka na innych, szczególnie zaś na Pana Boga, to właśnie brak pokory. Zbudowanie dobrych więzi z innymi uniemożliwia nam pycha.

By przełamać nasze zamknięcie wobec innych nie wystarczy pokonać lęk, trzeba także pokonać pychę, która się za nim kryje. Nie zawsze łatwo ją dostrzec. Może być bardzo subtelna i zasłaniać się fałszywą skromnością, pozorną doskonałością oraz kompleksami niższości.

Spotkanie kierownika duchowego z wychowankiem posiada służebną rolę wobec spotkania z Bogiem. Istotą kierownictwa duchowego jest pomoc w rozwoju więzi pomiędzy człowiekiem i Bogiem. W kierownictwie duchowym bezpośrednio zaangażowane są trzy osoby: Pan Bóg, kierowany i kierujący. Szczery, serdeczny dialog uczniów idących do Emaus z Przygodnym Wędrowcem w pewnym momencie kończy się. On okazywał jakoby miał iść dalej. Ostatecznym celem zbliżenia się Jezusa Zmartwychwstałego do uczniów i całej ich długiej rozmowy było spotkanie przy łamaniu chleba. Po zniknięciu Chrystusa uświadomili też sobie, że Duch Święty towarzyszył im podczas całego spotkania: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? Pałające serce w Piśmie Świętym symbolizuje działanie Ducha Świętego.

Kierownik towarzyszy swojemu podopiecznemu jak ojciec. Idzie krok w krok z nim. Chroni go. Podtrzymuje. Ale nigdy nie zmusza go, nie zastępuje w jego decyzjach. Kierownictwo duchowe staje się narzędziem wzrastania w świętości, do której powołany jest zarówno kierownik jak i penitent. A kiedy osoba prowadzona w kierownictwie nawiązuje już głęboki kontakt z Bogiem, kierownik duchowy winien odsuwać się na bok. Jego interwencje winny być bardziej dyskretne, coraz rzadsze. Winien okazywać, jakoby miał iść dalej.

 

XXIII. ROZEZNAWANIE DUCHOWE

 

W jezuickim Domu Rekolekcyjnym w Czechowicach–Dziedzicach znajduje się obraz, który nawiązując do średniowiecznej tradycji malarstwa plastycznie ukazuje temat rozeznawania duchowego.

Obraz przedstawia grę w szachy. Z lewej strony stołu siedzi mężczyzna ubrany w czerwony płaszcz; pewny siebie, z ironicznym uśmiechem spogląda na szachownicę. Gra czarnymi figurkami, które przedstawiają małe odrażające potworki. Obok mężczyzny artysta umieścił lwa, który trzyma łapę na trupiej czaszce ludzkiej. W tym kontekście przypominają się słowa św. Piotra: Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć (1 P 5, 8).

Po drugiej, prawej stronie siedzi młody człowiek ubrany skromnie, z torbą u boku, wydaje się, jakby był w podróży. Widać, że jest bardzo skupiony, zamyślony, a nawet przejęty. Gra białymi figurkami, które wyobrażają aniołki. Na szachownicy widać jednak wyraźną przewagę czarnych potworków, które okrążyły figurki aniołków. Większość białych figurek trzyma przy sobie mężczyzna grający z lewej strony. Z obrazu emanuje duże napięcie. Podkreśla to także czarny pająk, który pełza w stronę młodego człowieka i anioł, który z oddali przypatruje się grze. Ale gra jeszcze się nie skończyła, a z góry na szachownicę pada snop światła.

Młody człowiek od początku widocznie grał nierozważnie, pierwsze posunięcia były prawdopodobnie zbyt szybkie, nieprzemyślane, odruchowe, nie doceniał, a może nawet lekceważył przeciwnika i szybko znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Teraz nie może popełnić już najmniejszego błędu, musi grać bardzo uważnie, każdy ruch musi wszechstronnie przemyśleć.

Można przypuszczać, że intencją artysty było ukazanie tego, co dzieje się w duszy każdego człowieka: nieustannej walki pomiędzy dwoma światami: dobra i zła, ducha i ciała. Jest to obraz–przestroga.

Rozeznawanie duchowe stanowi jeden z centralnych problemów w Ćwiczeniach duchownych, ponieważ jest ono głównym narzędziem do szukania i znajdowania Boga we wszystkich doświadczeniach życiowych. Inspiracją do obecnego rozważania są przede wszystkim Reguły św. Ignacego o rozeznawaniu duchowym zamieszczone w książeczce Ćwiczeń duchownych (ĆD, 313–327).

1. Potrzeba rozeznawania duchowego

Oto, czego uczę: postępujcie według ducha, a nie spełniajcie pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody (Ga 5, 16–17).

Obserwując to, co dzieje się w nas, łatwo dostrzegamy, iż podlegamy wielu różnym impulsom, pragnieniom, natchnieniom wewnętrznym, uczuciom. Najczęściej nie jest łatwo od razu, jakby spontanicznie, odruchowo stwierdzić, które z nich pochodzą z pożądania ciała, a które z nich są dążeniem ducha. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się prowadzić do dobra, może okazać się tylko jego pozorem; i odwrotnie, to, co odruchowo oceniamy nieraz jako zbędne czy nawet złe, może okazać się prawdziwym dobrem.

Rozeznawanie duchowe nie dotyczy tylko wyboru pomiędzy złem a dobrem, ale także szukania wśród wielu różnych dobrych możliwości tej jednej, lepszej dla mnie, którą Bóg pragnie mi ofiarować. Mówimy nieraz: to, co jest dobre dla jednego, nie musi być koniecznie dobre dla kogoś innego. Każdy z nas jest kimś niepowtarzalnym, kimś jedynym dla Boga i w każdym z nas Bóg działa w sposób indywidualny. Rozeznawanie duchowe służy więc nie tylko do poznania i odrzucenia złych poruszeń wewnętrznych, ale także do odkrycia tych dobrych, ofiarowanych tylko mnie; poprzez nie właśnie Bóg we mnie działa. Stąd też zachęta i naleganie Słowa Bożego: Wszystko badajcie, a co szlachetne, zachowujcie. Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła (1 Tes 5, 21). Podobną przestrogę daje nam także św. Jan: Umiłowani, nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie (1 J 4, 1).

Prowadzenie życia duchowego nie polega na spekulowaniu myślowym, ale na podejmowaniu decyzji (N. Kotyła), na nieustannym opowiadaniu się po stronie człowieka duchowego w nas. Człowiek wierzący winien najpierw dostrzec całą gamę różnych poruszeń, skłonności i natchnień, które przepływają przez jego wnętrze najczęściej niezależnie od jego woli — dobre, aby je przyjmować, złe, aby je odrzucać (ĆD, 313).

A oto jak sam św. Ignacy w jednym ze swoich listów uzasadnia potrzebę rozeznawania duchowego: Zdarza się często, że Pan działa na naszą duszę poruszając ją i przynaglając do wykonania takiej czy innej czynności. Przemawia w głębi duszy bez słów, pociągając ją całą do swojej Boskiej miłości w taki sposób, że nie możemy się oprzeć temu Boskiemu działaniu. (...) Ale tu możemy się często mylić, ponieważ po otrzymaniu takiej pociechy lub natchnienia dusza pozostaje w stanie radosnego uniesienia. Nieprzyjaciel zbliża się wówczas pod osłoną radości i jasnych barw, by nam dorzucić coś od siebie do tego, co otrzymaliśmy od Boga, Pana naszego i by wprowadzić do naszej duszy całkowity nieład i zamieszanie. Kiedy indziej znowu stara się pomniejszyć w nas działanie Boga przedstawiając nam różne trudności i niewygody, byleśmy tylko nie wypełnili całkowicie tego, co nam zostało ukazane. W tym wypadku konieczna jest znacznie większa uwaga niż w jakimkolwiek innym.

2. Trudności w rozeznawaniu duchowym

Dzisiejszy człowiek z powodu wielości zewnętrznych wrażeń, które docierają do niego poprzez wciągające środki audiowizualne, naraża się na życie poza sobą, poza swoim wnętrzem. Krzykliwa pstra kakofonia audiowizualnych informacji (A. Frossard), która zalewa współczesną cywilizację, zagłusza delikatny i wymagający ciszy — także zewnętrznej — świat doznań duchowych. Niedostrzeganie własnych impulsów wewnętrznych połączone z brakiem ich rozeznawania skazuje człowieka ma bezwiedne uleganie impulsom i żądzom najbardziej prymitywnym (por. Ga 5, 19–21).

Innym poważnym błędem w życiu duchowym może być duża dowolność i przypadkowość w rozeznawaniu natchnień i w rostrzyganiu, które z nich prowadzą do dobra, a które prowadzą do zła. Nierzadko w takiej sytuacji wpadamy w pułapkę własnej nieświadomości czy nawet naiwności, które niezawodnie zostaną wykorzystane także przez nieprzyjaciela ludzkiej natury (ĆD, 334). Abyśmy mogli uznać jakiś nasz impuls, natchnienie, uczucie za dobre, nie wystarczy odwołać się tylko do spontanicznego subiektywnego odczucia, ale trzeba głęboko rozeznać, jakie będą jego owoce, ponieważ po owocach poznaje się drzewo (por. Mt 7, 20).

Im wytrwalej i konsekwentniej człowiek szuka Boga i Jego woli, tym silniej doświadcza działania duchów. Wówczas bowiem daje o sobie znać zarówno to, co w nim najlepsze i najszlachetniejsze, jak i to, co w nim najgorsze. Mocniej działa wówczas łaska Boga, ponieważ człowiek pełniej się na nią otwiera. Silniej również działa szatan, który niełatwo rezygnuje z tego, co już — przynajmniej częściowo — należy do niego. Kiedy człowiek chce się modlić, nieprzyjaciele starają się mu przeszkodzić: widzą bowiem, że mu inaczej nic nie zrobią, jak tylko gdyby go powstrzymali od modlitwy. I w każdym innym ćwiczeniu, jakiego by się człowiek podjął, jeżeli jest wytrwały, zdobywa łatwość; w modlitwie zaś aż do ostatniego tchu potrzeba walki (Abba Agaton, V w.).

Św. Ignacy uważa, że kiedy w rekolekcjach doświadczamy zmiennych i nierzadko uciążliwych dla nas poruszeń, jest to dobry znak. Świadczy on bowiem o szczerym i ofiarnym zaangażowaniu w prawdziwe szukanie Boga i Jego najświętszej woli.

3. Działanie złego ducha

Poruszeniami złego ducha św. Ignacy nazywa to wszystko, co prowadzi do zła, także wówczas, gdyby miało ono pozory dobra. Działaniem złego ducha nazwiemy najpierw nasze pożądliwości: nieuporządkowane uczucia, odruchy i impulsy. Tradycyjny katechizm wylicza siedem zasadniczych żądz człowieka, tzw. siedem grzechów głównych. Człowiek rodzi się ze zranioną naturą. To naturalne zranienie wynikłe z grzechu pierworodnego powiększa się jeszcze przez zranienia nabyte w osobistej historii życia. Dodatkowo ranią nas zarówno grzechy cudze jak i grzechy popełnione osobiście (por. Rz 7, 18–24).

Szatan wpływa na zranioną ludzką naturę i posługuje się nią dla zguby człowieka. Nasza zraniona natura staje się jakby instrumentem szatana, na której może on wygrywać swoje melodie. Szatan w zwodniczy sposób przekonuje nas, że zaspokajanie naszych żądz jest koniecznością, bez której nie możemy osiągnąć pokoju i szczęścia.

Praktycznie trudno i chyba nie trzeba oddzielać tego, co może pochodzić od naszej zranionej natury od tego, co pochodzi od szatana. Oba działania zawsze się łączą. Trzeba nam wierzyć, że żaden z naszych grzechów nie był popełniony bez jego zachęty oraz że również w przyszłości kusiciel nie pominie żadnej okazji, aby nas do złego doprowadzić.

W ukazywaniu działania szatana zawsze grożą nam dwa niebezpieczeństwa: z jednej strony pomniejszanie lub nawet banalizowanie działania ojca kłamstwa (J 8, 44), z drugiej zaś demonizowanie rzeczywistości polegające na przypisywaniu mu mocy, której nie posiada. Ludzie wierzą w Diabła albo zbyt gorliwie, albo zbyt słabo (C. S. Lewis). Pomniejszanie czy negowanie roli Szatana jest niebezpieczne, ponieważ najskuteczniej działa on wówczas, gdy się go nie dostrzega. Nie bez racji mówi się, że największy sukces odniósł przez to, że wielu nie wierzy w jego istnienie i działanie. Niebezpieczne jest także przypisywanie złemu duchowi mocy, której on nie posiada. Św. Ignacy podkreśla, że szatan działa zawsze tylko za pomocą jakiejś przyczyny (por. ĆD, 330), to znaczy, iż kusząc musi posłużyć się czymś, co tkwi w nas: jakąś przyczyną. Nie może wchodzić bezpośrednio do duszy i wzbudzać w niej swoich podstępnych i zwodniczych pragnień. Szatan nie zrobi nam nic złego bez nas samych, bez zaangażowania naszej wolności.

Przypisywanie szatanowi większej mocy niż posiada może budzić w człowieku niesłuszne obawy i lęki przed jego obecnością i działaniem, a zarazem może prowadzić do zwalniania się od osobistej odpowiedzialności za popełnione zło. Tak właśnie postąpiła Ewa w Ogrodzie Eden. Kiedy Bóg pyta ją, dlaczego zerwała zakazany owoc, ona zrzuca całą winę na kusiciela: Wąż mnie zwiódł i zjadłam. Ale przecież nie była to jedyna przyczyna zerwania zakazanego owocu. Trzeba nam nieustannie pamiętać, że każde kuszenie może nas doprowadzić do upadku albo do zwycięstwa. Nie kuszenie decyduje o naszym postępowaniu, ale nasza wolność.

Kim jest ten, który wykorzystując ludzkie zranienia pragnie duszę i ciało człowieka zatracić w piekle (Mt 10, 28)? Biblia daje mu wiele imion. Określają one jego istotę, sposoby i cele działania: szatan (hebr. sathan — przeciwnik [Boga i tych, którzy do Niego należą], Mt 12, 26), diabeł (gr. dia–ballo — dzielić, oskarżać, oczerniać, Łk 4, 1nn), demon (duch złowrogi, 1 Kor 10, 21), kłamca i ojciec wszelkiego kłamstwa (J 8, 44), smok (Ap 12, 3nn), uwodziciel (Ap 20, 10), kusiciel (Mt 4, 3), książę tego świata (Mt 9, 34), Antychryst (1 J 2, 18), Apollyon (gr. niszczyciel, eksterminator, Ap 9, 11).

Szatan wciąga duszę w swe ukryte podstępy i przewrotne zamiary posługując się szeroko rozumianym lękiem człowieka przed śmiercią. Stąd też w Apokalipsie św. Jan stwierdza, że zwycięstwo dzięki krwi Baranka odnoszą ci, którzy nie umiłowali swego życia aż do śmierci (Ap 12, 11).

Zwróćmy uwagę na jedno często używane i szczególnie ważne dla nas imię szatana — diabeł, tzn. ten, który dzieli, oskarża, oczernia. Jestem inteligencją, która kontempluje samą siebie — mówi o sobie szatan w książce A. Frossarda. Ponieważ zły duch zwraca się tylko ku sobie, dlatego nienawidzi wszystkiego, co jest skierowane ku Drugiemu. Jako pierwszy cel stawia on sobie oddzielenie człowieka od Boga, a tym samym wewnętrzne rozbicie samego człowieka oraz skłócenie ludzi pomiędzy sobą. W tym celu oskarża i oczernia na wszystkie możliwe sposoby. Oskarża i oczernia Boga przed człowiekiem (np. Rdz 3, 5); oskarża także człowieka przed Bogiem (Hi 1, 6nn; Ap 12, 10). W czasie kuszenia do grzechu szatan oskarża najpierw Boga przed człowiekiem starając się go przekonać, że poprzez swoje prawo Bóg zniewala go; po grzechu zaś szatan oskarża człowieka przed nim samym przekonując go — jak przekonał Judasza — że nie ma już dla niego miłosierdzia i musi zginąć. Szatan oskarża także jednego człowieka przed drugim rozbijając w ten sposób jedność pomiędzy ludźmi.

4. Działanie dobrego ducha

Pomimo całego naszego zranienia przez grzech pierworodny i grzech własny naszym najgłębszym pragnieniem jest zawsze dobro i tylko w nim możemy odnaleźć prawdziwe szczęście. Żaden grzech nie może nigdy do końca zatrzeć Bożego obrazu, którym zostaliśmy naznaczeni na początku. Pięknie wyraził to św. Augustyn w swoich Wyznaniach: Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie. T. Merton mówi podobnie: Bóg jest obecny we mnie, w akcie mojego własnego bycia, w akcie, który płynie bezpośrednio z Jego woli i jest Jego darem. Mój akt istnienia, to bezpośredni udział w Bycie Pana Boga. Bóg jest obecny w każdym z nas w najgłębszych warstwach naszego bytowania. Swoją stwórczą mocą i miłością wyprowadza nas z nicości do istnienia. W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17, 28).

To naturalne, wynikające z aktu stworzenia, skierowanie nas ku Bogu, jest łaską, jest darem. Wszystkie nasze dobre pragnienia są więc nie tylko nasze, ale są dziełem samego Boga: Bóg bowiem jest sprawcą waszych pragnień i czynów wedle swego upodobania (Flp 2, 13). Również samo nasze pragnienie szukania Stwórcy pochodzi od Niego i nikt nie może znaleźć Boga, nie będąc wpierw odnalezionym przez Niego (T. Merton).

Tradycja Kościoła, na której opiera się św. Ignacy, utrzymuje, odwołując się do Pisma św., że Bóg działa nie tylko poprzez naturalne dobro, które zaszczepił w nas w akcie stworzenia, ale także poprzez niewidzialny świat czystych duchów — poprzez aniołów: są oni wszyscy duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie (Hbr 1, 14). Psalm 91. mówi, że aniołowie strzegą człowieka ufającego Bogu. Czuwają nad nim, aby nie uraził swej stopy o kamień (por. Ps 91, 1. 11–12). Św. Augustyn na temat dobrych duchów pisze: Jest rzeczą widoczną, iż w czynach, poznanie i afekt człowieka, bardzo się zmienia i może od dobrego odpaść, dlatego było odpowiednim, by aniołowie do strzeżenia człowieka byli wyznaczeni, przez których ludzie byliby pobudzani i kierowani do dobrego.

W swoim działaniu Bóg nie jest jednak niczym i nikim ograniczony. O ile szatan, aby wzbudzić w nas jakieś swe ukryte i podstępne zamiary musi odwołać się do przyczyny (por. ĆD, 332), to znaczy do tego, co jest w nas, to Stwórca może działać w stworzeniu bez żadnej przyczyny czyli bezpośrednio. I tym różni się między innymi działanie Boga w człowieku od działania Jego nieprzyjaciela.

Działanie Boga w człowieku przy pomocy jakiejś przyczyny, czy też bez żadnej przyczyny nie ogranicza jednak nigdy wolności człowieka. Bóg może wejść do duszy i sprawić w niej poruszenie, pociągając ją całą do miłości swego Boskiego Majestatu (ĆD, 330), ale nie może sam bez udziału ludzkiej wolności uczynić go owocnym. Stwórca czeka na zaangażowanie serca ludzkiego. W tym czekaniu Boga wyraża się Jego pokora. Pokora Boga wypływa z Jego nieskończonej miłości do człowieka jako istoty obdarzonej wolnością. Gdy ja się modlę, to zwracam się do Kogoś pokorniejszego ode mnie. Gdyby Bóg nie był pokorny, to ja wahałbym się nazwać Go tym, który kocha bezgranicznie (F. Varillon).

Nie musimy zatrzymywać się nad kryteriami rozróżniania działania Boga za pomocą przyczynybez przyczyny. Chodzi raczej o głębokie uświadomienie sobie, że Bóg nie dokona w nas niczego bez nas, bez zaangażowania naszej wolności. Jego moc byłaby bezsilna, gdybyśmy zamknęli przed Nim serca, gdybyśmy byli oziębli, leniwi i niedbali w ćwiczeniach duchownych (ĆD, 322). Stąd trzeba nam usilnie modlić się zarówno przed rekolekcjami jak i podczas ich trwania o hojność (ĆD, 5) i wrażliwość serca na wszystkie dobre pragnienia, zachęty i impulsy, jakie Bóg do nas kieruje.

5. Rozeznawanie duchowe szukaniem woli Bożej

Dwa światy, złych i dobrych duchów, nieustannie oddziałują na nas. Stajemy się w ten sposób terenem walki duchów, albo też — nawiązując do terminologii Pawłowej — walki pomiędzy ciałem a duchem. Oto, czego uczę: postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody (Ga 5, 16–17). Z jednej strony człowiek podlega kuszeniu złego ducha (ciała), z drugiej zaś prowadzi go i kieruje nim dobry duch. Ponieważ teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno (1 Kor 13, 12), dlatego też trudno nam odróżnić kuszenie złego ducha od natchnień ducha dobrego. Zły duch nie daje się łatwo rozpoznać. Umie bowiem dostosować się do sytuacji człowieka i potrafi też udawać anioła światłości (por. 2 Kor 11, 14).

Celem rozeznawania duchowego jest poznawanie i pełnienie w każdej sytuacji — niezależnie od wewnętrznych stanów człowieka i zewnętrznych okoliczności — woli Bożej, która zostaje mu objawiona przez działania dobrego ducha. W rozeznawaniu duchowym człowiek pyta siebie samego, korzystając także z rozeznania Kościoła (kierownictwo duchowe, rozeznanie wspólnotowe, posłuszeństwo przełożonym), które z tych wielu natchnień, pragnień i poruszeń wewnętrznych pochodzi rzeczywiście od Boga, a które jest tylko dziełem ludzkich dążeń czy nawet pożądań, umiejętnie wykorzystanych przez zwodziciela.

Św. Jan Apostoł przestrzega: Nie dowierzajcie każdemu duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga (1 J 4, 1), to znaczy: nie dowierzajcie każdemu waszemu pragnieniu, każdemu wewnętrznemu impulsowi, natchnieniu, ale badajcie, czy pochodzą od Boga, czy tylko od was samych lub od szatana.

Źródłem fałszywych pragnień i natchnień mogą być także ludzie — fałszywi prorocy. Uwaga św. Jana, że wielu fałszywych proroków pojawiło się na świecie (1 J 4, 1) zachowuje aktualność także i dziś. Kusicie się nawzajem — mówi diabeł w książce A. Frossarda — mnożąc dokoła siebie obfitość dóbr, które są przedmiotem pożądania, a nierówności w ich podziale budzą u jednych furie żądzy, a u drugich furię gniewu. Podobnie nie mam potrzeby posługiwać się tradycyjnymi sposobami opętania, aby oderwać was od Innego (Boga): jesteście opętani sami sobą.

Rozstrzygającym kryterium rozróżnienia działania duchów mogą być jedynie owoce tego działania: Po ich owocach poznacie ich (Mt 7, 20). Za dobre można uważać te natchnienia, impulsy czy pragnienia, które nie tylko wydają się być dobre w swoich początkach czy może nawet w trakcie realizacji, ale przede wszystkim wydają owoce większego dobra. Jest rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała (złego ducha): nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrości, pijaństwo, hulanki i tym podobne. (...) Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5, 19–21. 22–23).

Szczególnie wówczas, kiedy nie mamy jeszcze większego doświadczenia i rozeznania we własnym życiu wewnętrznym, będzie nam bardzo trudno przewidzieć, jakie owoce mogą się zrodzić z pewnych konkretnych pragnień, natchnień czy uczuć. W takiej sytuacji potrzeba nam będzie dużej rozwagi, roztropności, umiejętności przewidywania, a przede wszystkim gorącej modlitwy o światło Ducha Świętego i jednocześnie pomocy doświadczonego duchowego przewodnika, który nie będzie dokonywał za nas wyboru, ale pomoże nam uwzględnić wszystkie elementy, jakie winniśmy wziąć pod uwagę w osobistym rozeznaniu i podejmowaniu decyzji.

Jednorazowe czy nawet kilkakrotne rozpoznanie i odrzucenie jakiegoś impulsu prowadzącego do zła nie oznacza wcale usunięcia go na zawsze. W nowej sytuacji może on powrócić z nową siłą i w nowej masce, stąd potrzebny będzie nowy trud rozeznania i odrzucenia. Podobnie z poruszeniami wewnętrznymi prowadzącymi do dobra; kilkakrotne nawet rozpoznanie ich i pójście za nimi nie gwarantuje nam wcale nieomylności w rozeznawaniu na przyszłość.

Pomimo naszego wysiłku w rozeznawaniu duchowym i podejmowaniu konkretnych wyborów możemy popełnić błąd: możemy ulec złudzeniu złego ducha. Św. Ignacy zachęca nas jednak, aby pomyłki i błędy nie stawały się powodem do zniechęcenia, ale okazją do owocnej praktyki rozeznawania duchowego: Gdy nieprzyjaciel natury ludzkiej da się odczuć i rozpoznać po swoim ogonie wężowym, i po złym celu, który podsuwa, wtedy ten, co był kuszony, odniesie duży pożytek, jeśli zaraz potem rozważy przebieg całego kuszenia i tak dzięki temu doświadczeniu, przeżytemu i zachowanemu w pamięci, niech się w przyszłości strzeże przed jego podstępami, które zwykł podsuwać (ĆD, 334).

W nieustannym badaniu duchów ogromną pomocą mogą okazać się Reguły św. Ignacego o rozeznawaniu duchowym, które, jak mówi Autor Ćwiczeń duchownych, służą do odczucia i rozeznania w pewnej mierze różnych poruszeń, które dzieją się w duszy: dobrych, aby je przyjmować, złych zaś, aby je odrzucać (ĆD, 313).

 

XXIV. REGUŁY O ROZEZNAWANIU DUCHOWYM

 

Dla św. Ignacego życie wewnętrzne człowieka nie polega na ciągłym wzroście w dobrym nastroju wewnętrznym, ale przede wszystkim na szukaniu i znajdywaniu woli Bożej pośród zmienności uczuć związanych zarówno z naszą sytuacją duchową, jak i okolicznościami zewnętrznymi. Stany pocieszenia i strapienia duchowego, o których będziemy mówić w dalszej części tych rozważań, przeplatają się nieraz jak zmienna aura. W procesie duchowego wzrostu przechodzenie od jednego stanu do drugiego nie jest jednak cyklicznym powrotem tej samej pociechy i strapienia, jak nieustanne powroty pór roku. Tworzy ono raczej spiralne wznoszenie się ku górze, któremu towarzyszy zmienność doświadczeń wewnętrznych. Autentyczność i stałość powierzenia się Bogu sprawdza się właśnie pośród tej zmienności.

Zmienność przeżyć, najczęściej niezależna od nas, ukazuje nam bardzo jasno, że nasza wiara jest drogą (Dz 16, 17; 22, 4), a życie pielgrzymowaniem. Droga naszego życia prowadząca do niebieskiej ojczyzny (por. Flp 3, 20) wiedzie poprzez wiele doświadczeń (Dz 14, 22). Za przykładem patriarchów, proroków i świętych winniśmy uznać siebie za gości i pielgrzymów na tej ziemi (Hbr 11, 13). Tę fundamentalną prawdę naszego życia przypomina nam nieustannie zmienność naszych wewnętrznych uczuć.

1. Działanie duchów u tych, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego (ĆD, 314)

W życiu wewnętrznym nie można zatrzymać się w jakimś neutralnym punkcie: w każdym dniu, poprzez każdą decyzję albo zbliżamy się do Boga, albo się od Niego oddalamy.

Jeden z głównych sposobów działania złego ducha polega na tym, żeby przekonać człowieka o istnieniu trzeciej możliwości, jakiegoś stanu neutralnego; stąd pokusa zdystansowania się od spraw wiary i przyjęcie postawy agnostycyzmu religijnego. Uleganie pokusie trzeciej możliwości nierzadko podbudowywane jest pięknymi i szlachetnymi racjami w rodzaju: skoro o Bogu nie można nic pewnego powiedzieć, to trzeba się zająć raczej czynieniem dobra ludziom; w życiu nie liczą się dogmaty głoszone o Panu Bogu, ale przede wszystkim pomaganie bliźnim, itp. Te piękne deklaracje są jednak często tylko przykrywką dla duchowego lenistwa w szukaniu prawdy, w dawaniu zdecydowanej i jasnej odpowiedzi na ostateczne pytania związane z istnieniem człowieka.

Życie ludzkie wymaga od człowieka konkretnego opowiedzenia się w zasadniczych kwestiach: istnienia Boga, nieśmiertelności duszy, sensu istnienia ludzkiego na ziemi. Agnostycyzm czy obojętność wobec Boga najczęściej popycha nas w kierunku realizowania naszych namiętności, które trzymając nas w niewoli jeszcze bardziej oddalają od możliwości poznania Stwórcy. Człowiek bez Boga traci swoją tożsamość, nie wie kim naprawdę jest. Człowiek powszechnej chwiejności i przeciętności, w którego krwi krążą nęcące powaby grzechu, żyje jak w odurzeniu i nie wie już, gdzie naprawdę jest sobą: w swych brutalnych, butnych popędach czy w jakże słabym już, jakże onieśmielonym sumieniu (K. Rahner).

A. Ludziom, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego, nieprzyjaciel szatan ma przeważnie zwyczaj przedstawiać przyjemności zwodnicze i sprawia, że wyobrażają sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe, aby ich tym bardziej utrzymać i pogrążyć w ich wadach i grzechach (ĆD, 314).

Ludzie opanowani namiętnościami przechodząc od grzechu do grzechu żyją jak w odurzeniu. Nie są w stanie wyobrazić sobie, że można żyć inaczej. Ewangelicznym przykładem jest głupi bogacz, który wobec obfitości urodzajów wyobraża sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe snując marzenia o tym, co go czeka w niedalekiej, jego zdaniem, przyszłości: I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj. Ale marzenia bogacza okazały się tylko kuszeniem szatana, który posługiwał się jego własnymi namiętnościami. Ocena Boga jest jednoznaczna: Lecz Bóg rzekł do niego: Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twej duszy od ciebie (Łk 12, 19–20).

Zły duch przedstawia człowiekowi w grzechu zwodnicze przyjemności, aby utrzymać i pogrążać go w jego dotychczasowym stanie. Utrwalanie grzesznego życia dokonuje się także przez ideologię, którą człowiek dorabia sobie dla usprawiedliwienia swojego niemoralnego życia. Czasem polega ona na oskarżaniu i sądzeniu innych: nie tylko ja tak żyję, są jeszcze gorsi ode mnie. Człowiek może utwierdzać się w swoim grzechu także przez to, co K. Rahner nazywa mistyką grzechu: Człowiek w nas, będący kłamcą, wynajduje tysiące przyczyn, dla których nasz przypadek nie podpada pod codzienne, trzeźwe prawo Boga: (...) prowadzi on swój subtelny i może całkiem pobożny wykład o tym, że nasza sytuacja jest wyjątkowa i nie da się ocenić zwyczajną miarą. Módlmy się o odporność na mistykę grzechu.

Najgorszym sposobem utwierdzenia się w grzechu jest przewrotna pycha, która z buntu wobec Boga robi bohaterski czyn prowadzący rzekomo do prawdziwej wolności i autonomii człowieka. Pycha uważa zabicie Boga w sercu za tryumf człowieczeństwa: Biada temu, kto w swym upadku nie jest biedny, kto nie wierzy, że upadł, kto nie chce przystać na to, aby Bóg był większy od jego winy (K. Rahner).

B. Dobry duch zaś u tych, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego (...) stosuje sposób działania zgoła przeciwny, kłując ich i gryząc sumienia ich przez prawo naturalnego sumienia (ĆD, 314).

Zły duch uspokaja człowieka żyjącego w stanie grzechu, ale jednocześnie niepokoi go duch dobry. Żyjąc w grzechach potrafimy się okłamywać, zagłuszać nasze sumienia, nakładać sobie maski, ale zawsze tylko do pewnego stopnia. Nigdy nie udaje nam się zniszczyć duchowej wrażliwości tak, aby stać się zupełnie nieczułymi. Człowiek jest ze swej istoty bytem stworzonym na obraz i podobieństwo samego Boga, i tego faktu nie potrafią wymazać nawet największe namiętności. Duchowy człowiek w nas daje słyszeć swój głos przez prawo naturalnego sumienia.

Wyrzuty sumienia są naturalną reakcją duchowości człowieka, który w stanie grzechu przestaje być sobą; są naturalnym głosem wewnętrznym domagającym się od wolności człowieka przyznania jej należytego miejsca. Wyrzuty sumienia to niepokój ludzkiego serca, które nie spoczywa w Bogu, swoim Stwórcy.

Kłucie i gryzienie zdrowego sumienia należy jednak odróżnić do wyrzutów sumienia zafałszowanego. Kryterium rozróżnienia są zawsze owoce działania obu sumień. Dobry duch, kłując i gryząc sumienia przez prawo naturalnego sumienia daje człowiekowi jednocześnie nadzieję. W wyrzutach sumienia zawsze można znaleźć jakąś obietnicę pokoju wewnętrznego. Natomiast poczucie winy sumienia zafałszowanego daje tylko rozpacz popychającą do przekreślania lub nawet samozniszczenia siebie.

2. Działanie duchowe u tych, co usilnie postępują w oczyszczaniu się ze swoich grzechów (ĆD, 315)

A. U tych zaś, co postępują w oczyszczaniu się ze swoich grzechów, a w służbie Boga, Pana naszego, wznoszą się od dobrego do lepszego, rzecz ma się odwrotnie niż w regule pierwszej. Wtedy bowiem właściwością ducha złego jest gryźć, zasmucać i stawiać przeszkody, niepokojąc fałszywymi racjami, aby przeszkodzić w dalszym postępie (ĆD, 315). Doskonały komentarz do tej reguły podaje Autor Ćwiczeń duchownych w liście do siostry zakonnej Teresy Rejadell. Św. Ignacy stwierdza w nim między innymi, że wobec początkujących w służbie Boga szatan używa trzech rodzajów broni.

Pierwszy rodzaj broni polega na stawianiu przed nimi trudności i przeszkód. Święty odwołując się zapewne do własnego doświadczenia przytacza przykłady trudności spotykanych przez początkujących w życiu wewnętrznym. Nieprzyjaciel podsuwa takie np. myśli: Czy możesz pędzić całe życie w ten sposób, podejmując takie pokuty? (...) Czy nie możesz zbawić się w inny sposób bez narażania się na takie ryzyko? Stawiając przed oczyma trudy, jakie nas czekają, daje nam do zrozumienia, że będziemy żyli bardzo długo, że będziemy musieli prowadzić życie, jakiego jeszcze nikt nie prowadził; nie wspomina natomiast zupełnie o ogromnym zadowoleniu i pociechach, jakie Pan zwykł dawać nowemu swojemu słudze, gdy ten nie licząc się z niewygodami wybierze cierpienie ze swoim Stwórcą i Panem.

Drugi rodzaj broni używany przez szatana przeciwko ludziom postępującym na drodze oczyszczenia polega na nakłanianiu do chełpliwości i próżnej chwały, dając do zrozumienia osobie kuszonej, że jest pełna dobroci i świętości i stawiając ją w jej własnych oczach znacznie wyżej, niż na to zasługuje. Jest to częsta pułapka zastawiana na neofitów, którzy uporali się z jakimś ciężkim grzechem. Ponieważ nie wpadają w grzechy, natychmiast sądzą, że są święci. Ale jeżeli szczerze postępują na drodze oczyszczenia, autentycznie się modlą, szybko odkrywają tę pychę, którą najczęściej demaskuje osąd innych.

Jeżeli drugi rodzaj broni: nakłanianie do pychy nie skutkuje, zły duch sięga po jej kolejny rodzaj: fałszywą pokorę. Polega ona między innymi na koncentrowaniu się na swojej słabości, zniechęceniu do siebie z powodu najmniejszej słabości, uważaniu się za bezużytecznego, pomniejszaniu swoich dobrych czynów i pragnień. We wspomnianym liście św. Ignacy wykazuje s. Teresie tę właśnie fałszywą pokorę: Po przedstawieniu niektórych swoich słabości i obaw związanych z omawianym przedmiotem piszesz: Jestem biedną zakonnicą. Wydaje mi się, że pragnę służyć Chrystusowi, Panu naszemu. Dlaczego nie masz śmiałości napisać: Pragnę służyć Chrystusowi, Panu naszemu, albo Otrzymałam od Pana pragnienie służenia Mu, lecz mówisz: Wydaje mi się, że pragnę. Jeżeli dokładniej się zastanowisz, to jasno zrozumiesz, że te pragnienia służenia Chrystusowi, Panu naszemu, nie pochodzą od Ciebie, lecz od samego Chrystusa, który ci ich udziela. Przedstawiając więc sprawy w ten sposób, że Chrystus daje mi wielkie pragnienie służenia Mu, oddajesz chwałę Panu, ponieważ ujawniasz jego dary.

Św. Ignacy zachęca następnie s. Teresę do demaskowania złego ducha przez działanie przeciwne jego działaniom: powinniśmy bardzo uważać i upokarzać się, przypominając sobie nasze grzechy i naszą nędzę w chwilach, gdy nieprzyjaciel stara się nas wywyższyć; i na odwrót, podnosić się przez prawdziwą wiarę i nadzieję w Panu, (...) gdy nieprzyjaciel stara się nas poniżyć i pognębić.

B. U tych, co usilnie postępują w oczyszczaniu się ze swoich grzechów (...) właściwością ducha dobrego jest dawać odwagę i siłę, pocieszenie, łzy, natchnienia i odpocznienie, zmniejszając lub usuwając wszystkie przeszkody, aby mogli postępować naprzód w czynieniu dobrze (ĆD, 315).

Bóg jest Bogiem pokoju, a nie udręczenia. Jeżeli więc człowiek z pokorą wznosi się od dobrego do lepszego, to rodzące się w nim niepokoje wewnętrzne nie pochodzą od Boga, ale od złego ducha.

Człowiek postępujący w oczyszczaniu się ze swoich grzechów zostaje poddany jeszcze wielu próbom. Namiętności, z których się co dopiero wyrwał, dają o sobie znać szczególnie w momentach krytycznych. W znużeniu i zmęczeniu walką z żądzami ciała (2 P 2, 18) człowiek nowo nawrócony powraca do rozkoszy i przyjemności zmysłowych jak Izraelici na pustyni znużeni jedzeniem manny tęsknili za pokarmem spożywanym w niewoli egipskiej: Wspominamy ryby, któreśmy darmo jedli w Egipcie, ogórki, melony, pory, cebulę i czosnek. Tymczasem tu giniemy pozbawieni tego wszystkiego. Oczy nasze nie widzą nic poza manną (Lb 11, 5–6). Podobnie też człowieka, który wyzwolił się z grzechu, nachodzą myśli, czy nie lepiej byłoby powrócić do dawnego życia, w którym ludzkie pożądania były zaspokojone. I w ten sposób z powodu ludzkiej przewrotności dar samego Boga (manna) może stać się powodem do nowego buntu.

Stąd też dobry duch dodaje odwagi i siły do kroczenia przez pustynię do ziemi obiecanej, w której człowiek otrzyma radość i wesele duchowe (ĆD, 329). Dobry duch zmniejsza lub też usuwa przeszkody, smutek i zakłócenia spotykane na tej drodze. Doświadczamy nieraz, że w momentach osaczenia przez trudności nagle spływa na nas jakieś światło i niemal natychmiast wewnętrznie czujemy, że to, co dotąd wydawało się bardzo trudne lub też wprost niemożliwe, staje w zasięgu naszych możliwości.

Wraz z usuwaniem przeszkód, dodawaniem odwagi, dobry duch daje pocieszenie i łzy, natchnienie i odpocznienie. Człowiekowi usilnie wzrastającemu od dobrego do lepszego dane jest nieraz doświadczyć, że nie ma nic lepszego nad bojaźń Pana i nic słodszego nad wypełnianie Jego przykazań (Syr 23, 27).

3. Pocieszenie duchowe

A. Czym jest pociecha duchowa?

Pocieszeniem nazywam przeżycie, gdy w duszy powstaje pewne poruszenie wewnętrzne, dzięki któremu dusza rozpala się w miłości ku swemu Stwórcy i Panu, a wskutek tego nie może już kochać żadnej rzeczy stworzonej na obliczu ziemi dla niej samej, lecz tylko w Stwórcy wszystkich rzeczy (ĆD, 316).

W zmienności przeżyć duchowych nie chodzi najpierw o odczucia psychiczne, które są bardzo często uwarunkowane przyczynami psychosomatycznymi lub innymi warunkami zewnętrznymi. Pociecha i strapienie duchowe powstają w człowieku w konfrontacji człowieka z Bogiem, z jego reakcji na wołanie Boże do doskonałości ewangelicznej (N. Kotyła). Chociaż z drugiej strony trzeba mieć świadomość, że doświadczenia duchowe uzewnętrzniają się w sferze psychicznej a nawet somatycznej (np. przez łzy) ze względu na jedność wszystkich warstw w człowieku.

Pierwsze istotne doświadczenie pociechy duchowej to odczucie wzrostu w miłości do Boga — dusza rozpala się w miłości ku swemu Stwórcy. Drugim natomiast doświadczeniem pociechy, złączonym istotnie z pierwszym, jest wolność wobec wszystkich rzeczy stworzonych. Człowiek, który kocha Boga ze wszystkich swoich sił, nie może już kochać z takim samym oddaniem czegokolwiek innego. Jeśli kocha Boga całym sercem, to nie potrafi kochać stworzeń w tym samym stopniu.

Pociesze duchowej towarzyszy nieraz bardzo szeroka gama doświadczeń wewnętrznych, które uzewnętrzniają się w sferze psychicznej i somatycznej. Szczególnym objawem pocieszenia, bardzo cenionym przez św. Ignacego, są łzy. Podobnie i wtedy jest pocieszenie, gdy (dusza) wylewa łzy, które ją skłaniają do miłości swego Pana, czy to na skutek żalu za swe grzechy, czy to współczując męce Chrystusa, Pana naszego, czy to dla innych jakich racji, które są skierowane wprost do służby i chwały Jego (ĆD, 316). Łzy towarzyszyły często św. Ignacemu w jego przeżyciach mistycznych. Pisze o tym w bardzo wielu miejscach w swoim dzienniku duchowym. Powtarza się tam krótkie stwierdzenie Świętego: W czasie i po Mszy wielka obfitość łez bez przerwy. Ta obfitość łez (podobnie jak u św. Franciszka z Asyżu, który z powodu wylewanych łez na modlitwie chorował na oczy) rodzi u św. Ignacego obawę o utratę wzroku. Przyjmując z wdzięcznością ten dar, św. Ignacy doskonale zdaje sobie sprawę, że łzy są tylko zewnętrznym przejawem pociechy, stąd prosi Boga, żeby był zadowolony także wówczas, kiedy nie będzie łez (Dziennik duchowy).

Wreszcie nazywam pocieszeniem — pisze dalej św. Ignacy w Regułach o rozeznawaniu duchowym — wszelkie pomnożenie nadziei, wiary i miłości i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy niebieskich i do właściwego dobra (i zbawienia) własnej duszy, dając jej odpocznienie i uspokojenie w Stwórcy i Panu swoim (ĆD, 316). Każdy rodzaj pocieszenia duchowego daje człowiekowi odpocznienie i uspokojenie w Stwórcy i Panu naszym. Obrazem pocieszenia dającego odpocznienie i uspokojenie może być dla nas syn marnotrawny przebywający w ramionach ojca po swoim powrocie z dalekich stron (por. Łk 15, 20) lub też św. Jan Ewangelista spoczywający na piersiach Jezusa w czasie Ostatniej Wieczerzy (por. J 13, 25).

Ta Boska pociecha — dająca odpocznienie i uspokojenie — sprawia wreszcie, że wszystkie wysiłki stają się przyjemne, a zmęczenie staje się odpoczynkiem. Nie ma takiej pokuty, ani tak wielkiego ciężaru, ani innych tak ciężkich prac, które nie wydawałyby się lekkie i słodkie temu, kto postępuje z tą gorliwością, zapałem i wewnętrzną pociechą. Ona pokazuje i otwiera przed nami drogę, jaką powinniśmy postępować, oraz wskazuje to, czego musimy unikać (św. Ignacy).

B. Jak człowiek winien zachować się w pociesze?

Będący w okresie pocieszenia niech myśli o tym, jak się zachowa w strapieniu, które potem przyjdzie, i niech już teraz nabiera nowych sił na tę przyszłą porę (ĆD, 323). W pociesze duchowej człowiek łatwo może ulec iluzji, popaść w niezdrową euforię, stąd św. Ignacy nawołuje do realizmu duchowego. Doświadczenie autentycznego pocieszenia ma przede wszystkim charakter duchowy, a więc winna mu towarzyszyć równowaga i harmonia wewnętrzna. Stany zbytniego podniecenia emocjonalnego, ujawniającego się w nadmiernej wesołości zewnętrznej, narzucaniu się innym, braku delikatności i wyczucia wobec innych są raczej wyrazem niedojrzałej euforii niż pociechy wewnętrznej.

Będący w okresie pocieszenia — pisze dalej św. Ignacy — niech się stara upokorzyć i uniżyć, ile tylko może, myśląc o tym, jak niewiele może w czasie strapienia bez łaski i pocieszenia (ĆD, 324). Podobnie pisze św. Ignacy do s. Teresy Rejadell: Gdy odczuwamy pociechę, poniżajmy się i upokarzajmy, pamiętając że wkrótce doświadczy nas pokusa. Ojciec Ignacy przestrzega człowieka postępującego od dobrego do lepszego przed pokusą pychy, która może zrodzić się z pociechy. Jak wspominaliśmy wyżej, tą właśnie bronią posługuje się zły duch wobec początkujących na drodze życia wewnętrznego. Dlatego też w stanie pocieszenia należy szukać upokorzenia i uniżenia. W pociesze należy myśleć o tym, jak mało człowiek może sam z siebie bez Boga. Jezus mówi wprost, że beze Mnie nic uczynić nie możecie (J 15, 5). Natomiast w strapieniu duchowym należy myśleć o tym, że dzięki łasce można stawić opór wszystkim swoim przeciwnościom. W tym właśnie wyraża się istota ignacjańskiego agere contra (działać przeciwnie). Nie jest ono wyrazem jakiegoś uporu psychicznego czy też niezdrowego woluntaryzmu, ale jest znakiem wierności Bogu i sobie.

Pociecha duchowa nie jest owocem naszych wysiłków, ale jest czystym darem, dlatego też winniśmy ją z wdzięcznością i pokorą przyjmować wiedząc, że nie zawsze nam ona towarzyszy, ale przychodzi w chwilach określonych przez Boga. Wszystko to dzieje się dla naszego pożytku (św. Ignacy).

4. Strapienie duchowe

Św. Ignacy w Regułach o rozeznawaniu duchowym poświęca znacznie więcej miejsca strapieniu duchowemu niż pocieszeniu, ponieważ wobec przebiegłości złego ducha działającego w stanie strapienia o wiele trudniej jest zachować się w taki sposób, aby nie tylko nie ponieść jakiejś szkody duchowej, ale uczynić ten stan człowieka szczególną — choć bardzo trudną — okazją do wzrostu wewnętrznego.

A. Co to jest strapienie duchowe?

Dla przybliżenia odpowiedzi na to pytanie posłużmy się najpierw dwoma tekstami św. Ignacego: opisem strapienia zawartym w Regułach o rozeznawaniu duchowym oraz fragmentem cytowanego wyżej listu Autora Ćwiczeń duchowych do s. Teresy Rejadell.

To, co jest przeciwieństwem reguły trzeciej (o pocieszeniu) nazywam strapieniem. I tak ciemność w duszy, zakłócenia w niej, poruszenia do rzeczy niskich i ziemskich, niepokój z powodu różnych miotań się i pokus, skłaniający do nieufności, bez nadziei, bez miłości. Dusza stwierdza wtedy, że jest całkiem leniwa, letnia, smutna i jakby odłączona od swego Stwórcy i Pana (ĆD, 317).

Nieco bardziej rozbudowany opis strapienia zamieszcza Ojciec Ignacy we wspomnianym liście. W strapieniu nieprzyjaciel dręczy nas bez przerwy, wywołuje smutek, którego przyczyn zupełnie nie rozumiemy. Nie odczuwamy żadnej pobożności ani w modlitwie, ani w kontemplacji, żadnego smaku i upodobania wewnętrznego w mówieniu i słuchaniu o rzeczach Bożych. Na tym jednak nie koniec, bo gdy nieprzyjaciel spostrzeże, że jesteśmy osłabieni i upokorzeni przez tego rodzaju przykre przeżycia, wówczas podsuwa nam myśl, że Bóg, nasz Pan, zupełnie o nas zapomniał. W takich chwilach zaczyna nam się wydawać, że jesteśmy daleko od Pana naszego i że wszystko, co zrobiliśmy i chcielibyśmy jeszcze zrobić, nie ma żadnej wartości. W ten sposób nieprzyjaciel stara się doprowadzić nas do całkowitej utraty ufności.

A oto jeszcze jeden opis strapienia podany w książce Przez Syna do Ojca wnikliwego znawcy Ćwiczeń duchownych K. Rahnera: Jest rzeczą pewną, że w życiu ludzkim przychodzą okresy rozprężenia, chłodu, oschłości; okresy, w których Bóg, życie wieczne, światło cnót moralnych, takich jak prawość, czystość, sprawiedliwość, wierność itp., odsuwa się jakby od człowieka, staje się mgliste, wydaje się czymś w rodzaju luksusu, na który można sobie pozwolić tylko w jakichś pogodniejszych czasach. W takich okresach natomiast jasno i mocno rysuje się przed człowiekiem to, co da się dotknąć, czego można użyć: sukces, bogactwo, namiętności, wygoda. I słodkie powaby tego wszystkiego krążą już w duszy i we krwi, napełniają człowieka jakby ładunkiem pożądliwości ślepej na prawa wyższe, duchowe, na Bożą strefę, zanim jeszcze nasunie się pytanie, jak właściwie zareagować na to odmienienie własnego wnętrza. Jest to tak, jakby prawdziwa pokusa, zanim zaatakuje, była już obecna w sposób ukryty w twierdzy duszy (jakby miała w niej swą piątą kolumnę) i osłabiała już znacznie siły oporu. Taki jest więc stan, w którym znajduje się człowiek w chwili autentycznej i niebezpiecznej próby.

Jak w pocieszeniu istniały zasadniczo dwa rodzaje przeżyć: rozpalanie się w miłości do Stwórcy i wolność wobec wszystkich stworzeń, tak również przeżycie strapienia charakteryzuje się podobną dwoistością. Z jednej strony człowiek doświadczany strapieniem czuje się jakby był odłączony od Boga. Wyraża się to w braku jakiegokolwiek smaku i upodobania w sprawach duchowych, w rodzącej się niechęci do modlitwy, do słuchania czy też rozmowy o sprawach Bożych. Życie duchowe wydaje się być czymś wprost nierealnym lub niemożliwym do urzeczywistnienia. Z drugiej zaś strony rodzi się silny pociąg do rzeczy ziemskich i niskich. W strapieniu odzywają się te wszystkie żądze i namiętności człowieka, o których tak łatwo zapomina się w chwilach pocieszenia. W pocieszeniu można nawet ulec złudzeniu sądząc, że zostały one już raz na zawsze pokonane. Strapienie demaskuje tę iluzję i każe nam z całym realizmem podejść do starego człowieka mieszkającego w nas.

Ponieważ w strapieniu Bóg wydaje się bardzo odległy, jakby był snem, dlatego istnieje potrzeba oparcia się na czymś, co da się dotknąć. W strapieniu duchowym rodzi się nienasycalna wprost potrzeba konsumpcji pojętej w najszerszym znaczeniu, przy czym konsumpcja zmysłowa jest pierwszą, po którą sięga się najczęściej. Rozdarcie pomiędzy sferą duchową a emocjonalną i zmysłową rodzi silny niepokój wewnętrzny, poczucie winy i zniechęcenie.

Św. Ignacy zwraca uwagę, aby nie dać się zaślepić rodzącymi się w takiej sytuacji myślami, albowiem, jak pocieszenie jest przeciwieństwem strapienia, tak myśli rodzące się z pocieszenia są przeciwieństwem myśli rodzących się ze strapienia (ĆD, 317). O ile w pocieszeniu człowiek doznaje pokusy próżności i wyniosłości w sprawach duchowych, o tyle w strapieniu szatan popycha go do fałszywej pokory, która jest tylko drugą stroną medalu pychy. W strapieniu pod wpływem podsuwanych nam zwodniczych myśli zanadto upokarzamy się i zbytnio pogrążamy w rozważaniu naszej nędzy; oto w jaki sposób powstaje w nas bojaźń i osłabienie ducha. Dlatego tak konieczna jest czujność u tego, kto walczy (św. Ignacy). Zachowanie tej czujności umożliwia dobra znajomość tego, co powinniśmy robić, a czego nie w tym czasie szczególnej próby, jaką jest strapienie.

B. Potrzeba rozpoznania stanu strapienia duchowego.

Według św. Ignacego strapienie to jakiś szczególny czas działania złego ducha, stąd też nie wystarczy czekać biernie, aż ono minie, ale należy podjąć duchową walkę z nim. Pierwszym niebezpieczeństwem, przed którym staje człowiek w strapieniu i którego — o ile chce zwyciężyć — musi unikać, jest możliwość zaślepienia przeżywanymi emocjami i identyfikacja z nimi. Szatan dąży najpierw do tego, aby człowiek w ogóle nie rozpoznał swojego stanu strapienia: Musisz doprowadzić swojego pacjenta — poucza stary diabeł młodego w Listach o moralności C. S. Lewisa — do takiego stanu, w którym godzinami mógłby analizować swoje postępowanie, nie odkrywając w sobie żadnej rzeczy, które są widoczne dla każdego, kto kiedykolwiek zamieszkał z nim pod jednym dachem czy też pracował w tym samym biurze.

Stan strapienia jest doświadczeniem bolesnym, stąd też nierozpoznanie go łączy się z szukaniem przyczyn swojego cierpienia na zewnątrz, często przez oskarżanie otoczenia. W strapieniu bardziej niż w jakimkolwiek innym czasie jesteśmy narażeni na oskarżanie innych. Pierwsze oskarżenie kierujemy zazwyczaj nie do ludzi, ale właśnie do Boga.

C. Czego nie należy robić, a co należy robić w strapieniu duchowym?

a) W czasie strapienia nigdy nie robić żadnej zmiany, ale mocno i wytrwale stać przy postanowieniach i przy decyzji, w jakiej się trwało w dniu poprzedzającym strapienie, albo przy decyzji, którą się miało podczas poprzedniego pocieszenia. Bo jak w pocieszeniu prowadzi nas i doradza nam duch dobry, tak w strapieniu — duch zły, a przy jego radach nie możemy wejść na drogę dobrze wiodącą do celu (ĆD, 318). W strapieniu, kiedy człowiek odnajduje pozorne, zewnętrzne tylko przyczyny swojego bolesnego stanu, przychodzą silne impulsy wewnętrzne do dokonywania nagłych, szybkich zmian, bez głębszego zastanowienia się czy też radzenia się innych. Im bardziej intensywne strapienie, tym silniejszy impuls do podejmowania decyzji. W takich właśnie momentach sprawdza się prawda ludowego przysłowia: Co nagle, to po diable. Zły duch pałając wielkim gniewem przeciwko człowiekowi, jest świadom, że jego czas jest krótki (Ap 12, 12), stąd też tak mocno nalega na dokonanie zmian pod jego wpływem. Czas szatana jest krótki, jak krótki jest nieraz czas strapienia, dlatego należy się uzbroić w cierpliwość. W stanie strapienia nie ma żadnych możliwości podejmowania dobrych i rozsądnych wyborów i decyzji.

b) Chociaż w strapieniu nie powinniśmy zmieniać poprzednich postanowień, to jednak jest rzeczą wielce pomocną usilnie zmieniać samego siebie nastawiając się przeciw temu strapieniu, np. więcej oddając się modlitwie, rozmyślaniu, rzetelnemu badaniu sumienia i do pewnego stopnia pomnażać nasze praktyki pokutne (ĆD, 319).

Św. Ignacy zachęca do otwartej walki przeciwko strapieniu nie poprzez zewnętrzne zmiany, ale przez przełamanie swoich oporów wobec modlitwy i wszystkich spraw duchowych oraz fascynacji ludzkimi namiętnościami budzącymi się w strapieniu. Trzeba sobie uświadamiać, że jesteśmy ludźmi wolnymi i nie możemy dać się posiąść przez nasze pożądania i działającego w nich złego ducha. Ogromną pokusą jest sądzić, że w stanie strapienia nie można nic zrobić. Nie mówmy nigdy: Nie, nie mogę. Mówmy do Boga: Ty możesz. Nie mówmy: Bez tego (z czego mam właśnie zrezygnować) nie mogę żyć, lecz powtarzajmy wciąż uparcie, cierpliwie i głośno: Tylko bez Ciebie, Boże, nie mógłbym istnieć (K. Rahner).

Demona działającego w nas w czasie smutku często nie wyrzuca się inaczej jak tylko przez modlitwę i post (Mt 17, 21), stąd też św. Ignacy zachęca do wydłużonej modlitwy, uważniejszego badania swojego sumienia oraz do pomnażania praktyk pokutnych. Zanim stwierdzimy, że nie możemy zrezygnować z jakiegoś grzesznego przywiązania módlmy się długo i gorąco, wspomagając tę modlitwę postem i jałmużną, a Jezus da nam odczuć, że to, co jest niemożliwe u ludzi, staje się możliwe dla łaski Boga działającej w nas.

Oto do jakiej modlitwy zachęca nas K.Rahner w strapieniu: Kiedy w naszym wnętrzu, w naszym ciele powstaje pokusa słabości, pożądliwości, tchórzostwa, nienawiści, mściwości, niewiary, ślepego samolubstwa, rozgoryczenia, równocześnie powstaje w nas coś ostatecznego, coś najbardziej wewnętrznego, coś, co nie może paść łupem pokusy, chyba, że my sami otworzymy jej drzwi. I to najgłębsze w nas zaczyna wołać — dziko, uporczywie, jak ktoś zdjęty śmiertelną trwogą, zaczyna krzyczeć do Boga, z gniewem, z twardym oporem przeciw własnemu ciału, przeciw kuszonemu duchowi.

c) Będący w okresie strapienia niech zastanawia się nad tym, jak to Pan, dla wypróbowania go, zostawił go jego władzom naturalnym, ażeby stawiał opór różnym poruszeniom i pokusom nieprzyjaciela; albowiem może on tego dokonać z pomocą Bożą, na której mu nigdy nie zbywa, chociaż tego wyraźnie nie odczuwa, bo Pan odebrał mu dużo zapału, wielką odczuwalną miłość i silną łaskę, pozostawiając mu jednak łaskę wystarczającą do osiągnięcia zbawienia wiecznego (ĆD, 320).

Ignacy nie chce, aby człowiek żył jako ofiara swojego strapienia, stąd też zachęca go do silnej wiary i ufności w działanie Boga w człowieku. Chrześcijanin nie może nigdy tracić nadziei. Nadzieja jest bowiem jednym z głównych darów naszego zakorzenienia się w Bogu.

W stanie strapienia stajemy jakby przed murem niemożliwości osaczeni z różnych stron. Ale przecież ten właśnie mur niemożliwości przedstawia jakąś stałą sytuację człowieka w ciągu całej historii zbawienia. Przed murem niemożliwości stawał Abraham, kiedy Bóg rozkazał mu złożyć syna w ofierze; przed murem niemożliwości stanął cały naród izraelski nad Morzem Czerwonym, przed murem niemożliwości stawali prorocy i stanął również Jezus Chrystus, Boży Syn. Kiedy staje się przed sytuacją po ludzku niemożliwą do rozwiązania nie wystarczy wierzyć ogólnie, że Bóg może dokonać wszystkiego. Wiara winna być wyrażona w bardzo konkretnym przekonaniu wewnętrznym, że cud przemiany duchowej może się dokonać także w naszym życiu.

Ignacy każe nam pamiętać, że nawet jeżeli Bóg odbiera nam odczuwalną miłość do Boga i do ludzi, odczuwalny zapał do spraw duchowych, to jednak zostawia nam zawsze łaskę wystarczającą do osiągnięcia zbawienia. Nie pozostajemy nigdy bezbronni wobec całego demonicznego zła, które daje o sobie znać w chwilach strapienia.

d) Będący w okresie strapienia niech się sili na wytrwanie w cierpliwości, która jest przeciwna napaściom, jakie go spotykają, i niech myśli, że rychło dozna pocieszenia, jeśli tylko z pilnością przeciwstawi się temu strapieniu (ĆD, 321). W stanie strapienia winniśmy przyjmować postawę cierpliwości. Św. Ignacy wie jednak, że nie przychodzi to łatwo, stąd też zachęca do wysiłku i do pilnego przeciwstawiania się temu wszystkiemu, co przeżywa się w strapieniu. Kłamliwe działanie szatana w strapieniu polega także na tym, iż przekonuje człowieka, że stan ten będzie trwał w nieskończoność. Dlatego też św. Ignacy, aby zwyciężyć to kuszenie zachęca do wiary, że wkrótce będziemy pocieszeni. W strapieniu człowiek winien podnosić się przez prawdziwą wiarę i nadzieję w Panu, przypominając sobie otrzymane dobrodziejstwa oraz Jego wielką miłość (św. Ignacy).

D. Przyczyny strapienia duchowego.

W rozważanych Regułach o rozeznawaniu duchowym św. Ignacy podkreśla, że dla trzech głównych racji znajdujemy się w strapieniu.

Pierwsza: Ponieważ jesteśmy oziębli, leniwi lub niedbali w naszych ćwiczeniach duchownych; i tak z powodu naszych win oddala się od nas pocieszenie duchowe (ĆD, 322). W czasie strapienia trzeba szukać prawdziwych przyczyn swojego wewnętrznego stanu. Najpierw trzeba pytać siebie, czy przyczyna strapienia nie leży w nas: w skoncentrowaniu się na naszych pragnieniach i potrzebach, w naszym braku zaangażowania w modlitwę, w autentyczne oddanie się Bogu. Nie można doznawać duchowych pociech, jeżeli w całym swoim życiu człowiek myśli i reaguje egoistycznie. Serce cielesne nie umie przyjmować darów duchowych.

Źródłem strapienia może być także jakiś wewnętrzny problem, którego człowiek nie chce dotykać i rozwiązywać. Z tego może korzystać szatan, utrwalając i pogłębiając stan strapienia. Każdy człowiek ma wprawdzie swoje słabe punkty i nie w tym leży problem, aby je natychmiast usunąć, bo jest to najczęściej niemożliwe, ale w tym, jak je dobrze przeżywać, aby nie były one miejscem zamieszkania i pracy złego ducha. Na własne problemy i bolące miejsca trzeba patrzeć w świetle Słowa Bożego i rozeznania w kierownictwie duchowym, poddać je mocy Ducha Świętego czerpanej na modlitwie, wówczas, nawet gdyby były one bardzo poważne, stają się szczególnym miejscem miłosierdzia Bożego, a nie źródłem strapienia i udręki duchowej. Gdybyśmy nie chcieli dotknąć naszych bolących miejsc i nie usiłowali ich odczytywać w nowym świetle, nigdy nie uwolnilibyśmy się od stanu strapienia.

Druga racja strapienia: Bóg chce nas wypróbować, na ile nas stać i jak daleko postąpimy w Jego służbie i chwale bez takiego odczuwalnego wsparcia pocieszeń i wielkich łask (ĆD, 322).

Czas strapienia, o ile człowiek rozpoznając go stara się przezwyciężyć, nie jest więc czasem straconym dla życia duchowego. Człowiek winien wzrastać w chwilach strapienia w coraz pełniejszym powierzaniu się Bogu i pogłębianiu znajomości praw, którymi rządzi się życie wewnętrzne.

W stanie strapienia mamy skłonność koncentrować się na sobie i użalać się nad naszą trudną sytuacją, stąd też św. Ignacy zachęca nas, aby nasze doświadczenia odczytywać w perspektywie życia wiary. Stan strapienia jest próbą, w której ukazuje się prawdziwość naszego zaufania Bogu. Stan strapienia najlepiej odsłania braki naszej wiary. Jednym z największych niebezpieczeństw w życiu duchowym, któremu nierzadko ulegają początkujący w nim, jest szukanie zadowolenia z własnych wysiłków i osiągnięć duchowych.

Nie zawsze zadowolenie z siebie świadczy o wielkim wzroście wewnętrznym, jak też przeciwnie, nie zawsze niezadowolenie z siebie oznacza cofnięcie się w życiu duchowym. Trzeba uczyć się rozróżniać pomiędzy sensownością i celowością jakiegoś doświadczenia życiowego a samym odczuciem psychicznym z nim związanym. Odkrycie głębokiego sensu ukrytego w wielu naszych doświadczeniach życiowych może nam być dane nieraz dopiero po wielu latach. Bóg domaga się od nas zaufania do sposobu, w jaki nas przez życie prowadzi.

Trzecia racja strapienia duchowego podana przez św. Ignacego: Bóg nam chce dać prawdziwe poznanie i uświadomienie sobie, tak iżbyśmy to wewnętrznie odczuwali, że nie w naszej mocy jest zdobyć i zatrzymać wielką pobożność, silną miłość, łzy czy też inne jakie pocieszenie duchowe, lecz że to wszystko jest darem i łaską Boga, Pana naszego, i żebyśmy nie panoszyli się w cudzym gnieździe, podnosząc się rozumem do jakiejś pychy czy próżnej chwały i przypisując sobie pobożność lub inne jakieś skutki pocieszenia (ĆD, 322). Poprzez strapienie Bóg chce nas nauczyć, że wszystko jest łaską darmo daną, że w życiu wewnętrznym nic sobie sami nie bierzemy, ale wszystko otrzymujemy. Stąd też nasza modlitwa winna nieustannie przechodzić od prośby do dziękczynienia.

Właśnie w stanie strapienia lepiej rozumiemy, że nie jesteśmy najemnikami oczekującymi zapłaty, jaką jest pociecha i dobre samopoczucie, ale że jesteśmy oddanymi choć nieużytecznymi sługami. Nie trzeba bać się strapienia, przez które Bóg nas doświadcza, ponieważ dla tych, co kochają naprawdę Boga wszystko staje się pomocne do wzrostu.

W człowieku istnieje ścisła zależność pomiędzy przeżywaniem stanów radości i smutku. Szukanie prawdziwej równowagi i harmonii duchowej polega na relatywizowaniu zarówno doświadczenia wielkich pociech jak też i wielkich strapień duchowych i psychicznych. Zachowanie równowagi i opanowania wewnętrznego (nie przez dławienie, ale przez akty zaufania Bogu) w zmiennych stanach duchowych i psychicznych stanowi ważny czynnik wychowywania siebie do dojrzałej wiary, z którą łączy się dojrzała emocjonalność.

5. Taktyka działania złego ducha

W trzech ostatnich regułach o rozeznawaniu duchowym św. Ignacy podaje nam kryteria, dzięki którym możemy rozpoznać sposoby działania złego ducha.

A. Autor Ćwiczeń duchowych porównuje najpierw działanie złego ducha do zachowania się pewnego typu kobiety zachłannej, narzucającej się i żądnej dominacji. To porównanie wynika nie z jakiegoś negatywnego nastawienia św. Ignacego do kobiet, ale z uważnej obserwacji życia. Nieprzyjaciel w zachowaniu się podobny jest do kobiety, w tym mianowicie, że siły ma słabe, ale chęć szkodzenia mocną. Bo właściwością kobiety w czasie sprzeczki z jakimś mężczyzną jest tracić odwagę i uciekać, jeśli mężczyzna stawia jej dzielnie czoło; a przeciwnie, jeżeli mężczyzna zaczyna uciekać tracąc odwagę, wtedy gniew, mściwość i dzikość kobiety nie zna granic, ni miary.

Podobnie właściwością nieprzyjaciela jest tracić siły i odwagę i uciekać ze swymi pokusami, jeżeli osoba ćwicząca się w rzeczach duchownych stawia odważnie czoło pokusom nieprzyjaciela i działa wręcz odwrotnie. A znów jeśli osoba ćwicząca się zacznie się lękać i tracić odwagę pod naporem pokus, wtedy nie ma na całej ziemi bestii bardziej dzikiej niż nieprzyjaciel natury ludzkiej, w dążeniu do spełnienia swego przeklętego zamiaru z niezmierną przewrotnością (ĆD, 325).

Autor Ćwiczeń duchowych chce nam tutaj powiedzieć, że człowiek powinien zachować się wobec złego ducha w sposób bardzo zdecydowany i jasny. Najmniejsze niezdecydowanie i zamęt szatan wykorzystuje, aby wprowadzić człowieka na swoje kręte drogi. Charakterystyczną cechą każdej pokusy jest stan wewnętrznego zamieszania, niejasności, dwuznaczności i wątpliwości. Również namiętność człowieka lubi chwiejność i niezdecydowanie.

Opierając się na własnym doświadczeniu możemy potwierdzić, że brak zdecydowania, brak jasności wewnętrznej w czasie kuszenia był nieraz początkiem naszego grzechu. Zły duch staje się tym silniejszy, im człowiek jest bardziej chwiejny. Kiedy człowiek zachowuje się w sposób zdecydowany i jasny, trwa mocno przy Bogu, pokusa złego ducha traci na sile i atrakcyjności.

B. W kolejnej regule o sposobach działania złego ducha św. Ignacy, jakby dla pewnej równowagi, porównuje działanie szatana do zachowania się mężczyzny. Nieprzyjaciel zachowuje się jak uwodziciel, który chce pozostać w ukryciu i nie być ujawnionym. Albowiem człowiek przewrotny, namawiając do złego córkę jakiegoś dobrego ojca, albo żonę jakiegoś dobrego męża, chce, żeby jego słowa i namowy zostały w tajemnicy; a przeciwnie bardzo mu się nie podoba, gdy córka ojcu, lub żona mężowi wyjawi jego chytre słowa i zamiar przewrotny, bo wtedy łatwo wnioskuje, że sprawy rozpoczętej nie będzie mógł doprowadzić do skutku.

Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej, kiedy poddaje duszy sprawiedliwej swoje podstępy i namowy, chce i pragnie, żeby zostały przyjęte i zachowane w tajemnicy; a kiedy się je odkrywa przed dobrym spowiednikiem albo inną osobą duchowną, która zna jego podstępy i złości, bardzo mu się to nie podoba; wnioskuje bowiem, że nie będzie mógł doprowadzić do skutku swego już zaczętego a przewrotnego zamiaru, bo odkryte zostały jego wyraźne podstępy (ĆD, 326).

Działanie złego ducha, jeżeli ma być szybko i skutecznie pokonane, winno być ujawnione przed Kościołem: przed spowiednikiem lub kierownikiem duchownym. Otwartość i szczerość w kierownictwie duchowym daje nam jasność widzenia naszej sytuacji. Św. Ignacy mocno wierzył, że poprzez otwartość człowieka przed przedstawicielem Kościoła w sposób szczególny działa Bóg. Dobre korzystanie z kierownictwa duchowego daje nam tę wewnętrzną pewność, iż nie kierujemy się jakimiś nieuporządkowanymi, nieświadomymi motywami wewnętrznymi, ale rzeczywistym pragnieniem odkrywania Boga i Jego woli.

C. W trzeciej regule mówiącej o działaniu złego ducha św. Ignacy odwołuje się do swojego długoletniego doświadczenia żołnierza w służbie króla ziemskiego. Nieprzyjaciel zachowuje się także jak wódz na wojnie, gdy chce jakiś gród zwyciężyć i złupić. Wódz bowiem lub dowódca wojskowy, rozbiwszy obóz i zbadawszy siły i środki obronne jakiegoś zamku, atakuje go od strony najsłabszej. Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada ze wszech stron wszystkie nasze cnoty teologiczne, kardynalne i moralne, a w miejscu, gdzie znajduje naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się nas zdobyć (ĆD, 327).

W walce duchowej to nie my wybieramy miejsce walki i rodzaj broni, ale zły duch atakuje nas sam z najsłabszej strony i najbardziej skuteczną bronią. Trzeba nam dobrze znać siebie samych, nasze słabości, szczególnie słabości w wierze, aby być nieustannie uzbrojonymi (zaopatrzonymi) przeciw atakom złego ducha. Rozeznawanie duchowe, to nieustanne szukanie i wybieranie tego, co ofiaruje nam sam Bóg, który pragnie naszego życia i pełnego szczęścia.

W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy: Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecania, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan Bóg twój, będzie ci błogosławił.(...) Ale jeśli swe serce odwrócisz, nie usłuchasz, zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im — oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie. (...) Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego, bo tu jest twoje życie (Pwt 30, 15–20).

Chciejmy z uwagą skonfrontować nasze dotychczasowe reakcje w chwilach pocieszenia i strapienia duchowego z zasadami, które podaje św. Ignacy, by w ten sposób uczyć się większej wrażliwości na to wszystko, co Pan Bóg chce nam powiedzieć poprzez zmienność naszych codziennych odczuć, przeżyć i natchnień.

 

 

XXV. JAK KONTYNUOWAĆ ĆWICZENIA DUCHOWNE?

 

1. Ćwiczenia szkołą życia wewnętrznego

Cztery tygodnie Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli, odprawiane kolejno w odstępach rocznych, mogą stanowić całościowe wprowadzenie do życia duchowego. Ćwiczenia w swej dynamice ujmują bowiem całościowo chrześcijańskie życie duchowe. Stąd też proponowany sposób ich odprawiania może stanowić szkołę życia duchowego trwającą kilka lat. Treści i metody zdobyte w czasie intensywnej modlitwy rekolekcyjnej mogą stać się zasadniczą pomocą w rozwijaniu i w prowadzeniu życia duchowego.

Nie należy izolować rekolekcji ignacjańskich z całej historii życia. Osobiste przeżycie Ćwiczeń duchownych należy wpisać w cały kontekst życia wewnętrznego. Z jednej strony trzeba sobie cenić to szczególne przeżycie jako dar łaski; z drugiej strony zaś należy mieć świadomość jego ograniczeń. Intensywność przeżycia rekolekcyjnego może niekiedy nas zmylić. Możemy wówczas przesadnie oceniać wpływ tego pojedynczego doświadczenia na całe nasze życie. Rzeczywisty wpływ duchowy doświadczenia rekolekcyjnego musi być dopiero sprawdzony w codzienności, szczególnie zaś w relacji do bliźnich. Jak więc nie należy absolutyzować żadnych metod, treści, osób, które nam pomagają w życiu duchowym, tak również nie należy tego czynić w odniesieniu do Ćwiczeń. Absolutyzowanie metod i środków życia duchowego zaciemnia nam spojrzenie na istotę doświadczenia wewnętrznego: na doświadczenie samego Boga. Tylko Bóg jest absolutny. Wszystko inne w naszym życiu winno być Jemu podporządkowane. Każde jednorazowe intensywne przeżycie duchowe, np. pielgrzymka, skupienie, rekolekcje lub inne spotkanie, może pogłębić całe nasze życie duchowe tylko wówczas, kiedy jego wpływ zostanie rozciągnięty na naszą codzienność. Również Ćwiczenia duchowne mogą pozytywnie wpłynąć na nasze życie wewnętrzne tylko wówczas, jeżeli będziemy je kontynuować w naszej codzienności.

Spróbujmy teraz krótko odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób możemy przenieść pewne zasadnicze treści oraz formy modlitwy z rekolekcji ignacjańskich w naszą codzienność i w ten sposób pogłębiać i rozwijać nasze spotkanie z Bogiem.

2. Codzienny rachunek sumienia

Św. Ignacy zachęca nas, aby na zakończenie każdego dnia odprawić codzienny rachunek sumienia (ĆD, 43). Wprowadzenie jednak tej formy modlitwy w naszą codzienność nie jest łatwe. Wiele osób — po odprawionych rekolekcjach — wprawdzie z zapałem rozpoczyna praktykować codzienny rachunek sumienia, jednak — wobec natłoku zajęć — szybko z niego rezygnują. Kiedy i nam zdarzy się taka sytuacja, powiedzmy sobie szczerze, nie szkodzi. Chciejmy wówczas zdobyć się na pokorę rozpoczynania praktyki rachunku od nowa.

A oto pięć punktów codziennego rachunku sumienia, które podaje św. Ignacy w książeczce Ćwiczeń. Są one jakby pewnym streszczeniem pierwszego tygodnia Ćwiczeń duchownych, który odprawialiśmy: (1) Dziękować Bogu Panu naszemu za otrzymane dobrodziejstwa. (2) Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz. (3) Żądać od duszy swojej zdania sprawy od godziny wstania aż do chwili obecnego rachunku. Czynić to przechodząc godzinę po godzinie lub jedną porę dnia po drugiej, a najpierw co do myśli, potem co do słów, a wreszcie co do uczynków. (4) Prosić Pana Boga naszego o przebaczenie win. (5) Postanowić poprawę przy Jego łasce (ĆD, 43).

a) Dziękować Bogu Panu naszemu za otrzymane dobrodziejstwa.

W pierwszym punkcie rachunku sumienia św. Ignacy proponuje nam rachowanie darów i łask otrzymanych od Boga. Szczególnie na zakończenie całego dnia winniśmy z wdzięcznością zauważyć to wszystko, co było dobrem, łaską, pociechą Boga od porannego wstania aż do czasu rachunku sumienia. Czujemy się nieraz w życiu niedowartościowani, smutni, cierpiący. Nierzadko dzieje się tak dlatego, iż częściej widzimy własne braki i błędy, niż zalety i cnoty. Nie doceniamy też dóbr, którymi zostajemy obdarowani każdego dnia. Wdzięczność uczy nas dostrzegać dobro w każdej postaci. Dziękując Bogu za otrzymane łaski łatwo zauważamy, iż braki i błędy nie są najważniejszą sprawą. Jeżeli nawet w naszym życiu jest wiele słabości, to stanowią one tylko pół prawdy o nas. Dobroć i miłość Boga, której codziennie doświadczamy, stanowi drugie pół prawdy.

b) Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz.

Duchowość chrześcijańska zakłada dogłębne poznanie siebie i swoich grzechów. Prawdziwe nawrócenie, które jest początkiem życia chrześcijańskiego, rozpoczyna się od poznania wewnętrznego nieuporządkowania. To właśnie nieuporządkowanie zagłusza i niweczy szukanie i pełnienie woli Bożej. Stąd też w drugim punkcie rachunku sumienia św. Ignacy zachęca nas do prośby o poznanie głębi naszych grzechów. Nie możemy poznać naszej grzeszności bez światła Ducha Świętego. Wielkość grzechów nie mierzy się bowiem najpierw naszym odczuciem emocjonalnym i naszym myśleniem o sobie. Nie zawsze też naszymi największymi grzechami są te, które sprawiają nam najwięcej przykrości i bólu. Często są nimi grzechy, których jeszcze nie rozpoznaliśmy do końca. Wielkość i głębię naszych grzechów objawia nam dopiero łaska Boga. Chrześcijańskie poznanie grzechu nie polega jedynie na odkryciu słabości człowieka, ale także na doświadczeniu miłosierdzia Bożego.

c) Żądać od duszy swojej zdania sprawy od godziny wstania aż do chwili obecnego rachunku. Czynić to przechodząc jedną porę dnia po drugiej; najpierw co do myśli, potem co do słów, a wreszcie co do uczynków.

Po prośbie o poznanie naszych grzechów Ignacy zachęca nas do rachunku sumienia w sensie ścisłym. Obok otrzymanych łask należy w rachunku policzyć słabości, niewierności i grzechy. W liczeniu tym nie chodzi jednak najpierw o same fakty grzechu, ile raczej o postawy, przyzwyczajenia, nawyki, z których rodzą się grzeszne słowa, czyny, myśli i osądy. Grzech mieszka w sercu, a ujawnia się w czynach. Słowa i czyny są grzeszne tylko wówczas, kiedy grzeszne jest ludzkie serce. W rachunku sumienia należy poddać się pewnej spontaniczności. Nie trzeba jednak ulegać obawom, iż nie jesteśmy w stanie dostrzec wszystkich naszych grzechów. Jeżeli z powodu naszego zaślepienia czy też zagubienia nie jesteśmy w stanie dziś policzyć wszystkich naszych grzechów, to Bóg w swoim miłosierdziu, wszystkie nam je jednak przebacza. Sam Stwórca powoli i stopniowo odsłoni nam te grzechy i słabości, które najbardziej przeszkadzają Mu działać w naszym sercu.

d) Prosić Pana Boga naszego o przebaczenie win.

odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom — mówimy codziennie do naszego Ojca w niebie. Nasze przebaczenie bliźnim jest dla Boga wzorem tego przebaczenia, jakiego On pragnie nam udzielić. Jest to niezwykłe, że Bóg naśladuje człowieka. Przebacza tak, jak człowiek przebacza. Stąd też w czwartym punkcie rachunku sumienia najpierw ofiarujemy przebaczenie naszym bliźnim, a następnie prosimy o nie Boga.

e) Postanowić poprawę przy Jego łasce.

Postanowienie poprawy kończy codzienny rachunek sumienia. Celem postanowienia poprawy jest nie tylko wzmocnienie naszej woli, ale przede wszystkim zaufanie Bogu pośród naszych grzechów. Nieraz wydaje nam się, iż nasze słabości przeszkadzają nam zupełnie kochać Boga i bliźnich. Jest to złudzenie. Nasze ludzkie ułomności, wady i niedoskonałości mogą być tym szczególnym miejscem, w którym codziennie ujawnia się moc i miłosierdzie Boga. Jeżeli postanowilibyśmy sobie, że najpierw pozbędziemy się słabości, a później będziemy kochać, to możemy być pewni, iż nigdy nie nauczymy się miłości. Postanowienie poprawy polega na przyjęciu naszego życia jako zadania, na pragnieniu wypełnienia go pomimo naszych słabości i grzechów. W naszych słabościach i w zranieniach możemy żyć prostym ludzkim życiem. Jest to możliwe poprzez zaufanie Bogu i Jego nieskończonej miłości.

Św. Ignacy zachęca, aby codzienny rachunek sumienia trwał kwadrans. Kwadrans codziennej modlitwy wieczornej może być dla nas kwadransem szczerości 8, kwadransem dialogu o miłości Boga do nas oraz o naszej miłości do Boga.

3. Przedłużona modlitwa osobista

Życie duchowe wymaga nie tylko codziennego rachunku sumienia, ale także przedłużonej modlitwy. Ze względu na intensywność naszego zaangażowania w życie zawodowe i rodzinne codzienna medytacja najczęściej jest dla nas niemożliwa. Winniśmy jednak szukać przynajmniej 1 lub 2 razy w tygodniu pewnej przestrzeni czasowej na przedłużoną modlitwę osobistą. Jeżeli potrafimy w ciągu tygodnia oglądać, nieraz kilka razy, pewne programy telewizyjne, to przecież czas ten możemy także wykorzystać na modlitwę.

Jeżeli mówimy, że nie mamy czasu na modlitwę, znaczy to, że nasz czas jest źle zaplanowany. W naszym programie dnia brak jest harmonii. Być może trzeba by wówczas zrezygnować z pewnych mniej ważnych zajęć i prac, aby móc zaplanować dłuższą modlitwę. Tracimy nieraz dużo czasu tylko dlatego, że brakuje w naszym działaniu pewnego porządku. Marnujemy często wiele energii na walkę z naszymi lękami, obawami, konfliktami wewnętrznymi. Przedłużona modlitwa może stać się dla nas czasem porządkowania naszego życia, a przez to także odzyskiwania marnowanych ludzkich sił.

4. Praktyka rozeznawania duchowego

Ważną problematyką rekolekcji ignacjańskich jest rozeznawanie duchowe. W codziennym rachunku sumienia możemy więc podejmować próby wprowadzania w nasze codzienne życie mądrości reguł rozeznawania duchowego, które rozważaliśmy w czasie rekolekcji.

Pierwszym krokiem do rozeznawania duchowego jest nabywanie dystansu do naszych uczuć, szczególnie zaś do wszelkich przejawów strapienia duchowego. Nasze życie duchowe zostaje łatwo zatrzymane w rozwoju, jeżeli ulegamy często własnym nieuporządkowanym uczuciom i nastrojom. Rozeznawanie duchowe rozpoczyna się od nabierania dystansu do naszych odczuć, przeżyć i nastrojów. Szczególnie na początku szkoły rozeznawania duchowego jest rzeczą ważną, aby uczyć przyłapywać się na wszelkiego rodzaju uczuciach negatywnych i pokonywać je w sobie zanim zaczną one wpływać czy wręcz determinować nasze zachowania.

Ważną pomocą w rozeznawaniu duchowym jest kierownictwo duchowe. Wypowiadanie się przed osobą postronną, która jest w stanie ustosunkować się obiektywnie do naszych doświadczeń, jest konieczne szczególnie w momentach kryzysowych lub też w ważnych decyzjach życiowych. Nie możemy zostawać sami w trudnych momentach życia. Konieczna jest nam pomoc Kościoła w osobie kierownika duchowego. Korzystając z kierownictwa trzeba jednak zdawać sobie sprawę z granic ludzkiej pomocy. Kierownik duchowy może nam jedynie towarzyszyć swoją obecnością, modlitwą, radą. Każdy z nas sam jednak musi dźwigać ciężar swojego życia: szczególnie ciężar osobistych decyzji oraz odpowiedzialności za swoje życie.

5. Pogłębiać życie wspólnotowe

Wspólnota Kościoła jest środowiskiem, w którym wzrasta nasze życie wewnętrzne. Jest nam ona dana najpierw jako pomoc dla naszego wzrostu, następnie zaś staje się ona miejscem dawania świadectwa Jezusowi i pełnienia naszej misji.

Oczywiście nie chodzi tylko o udział w życiu parafialnym, często niestety naznaczony animowością, ale także o uczestnictwo w konkretnej żywej małej wspólnocie Kościoła. Parafia, by mogła dobrze spełniać swoją rolę — zgodnie z życzeniem Soboru Watykańskiego II — winna być wspólnotą małych wspólnot. Od konkretnej małej wspólnoty Kościoła, zintegrowanej z większą wspólnotą, najpierw sami otrzymujemy wsparcie duchowe i ludzkie, a następnie udzielamy go tym, którzy go potrzebują. Wspólnota Kościoła jest miejscem wzajemnej pomocy, miłości oraz wzajemnego wsparcia.

Trzeba nam szukać mocnego oparcia w konkretnej małej wspólnocie Kościoła szczególnie wówczas, kiedy brak jest nam naturalnej wspólnoty, jaką jest rodzina czy też wspólnota zakonna. Osoby, które czują się powołane do samotności w świecie w sposób szczególny wezwane są do tego, aby odkryć Kościół jako wspólnotę. Osobom tym wspólnota może dać mocne oparcie, szczególnie w momentach trudnych. Kościół jako Mistyczne Ciało objawia swoją moc właśnie przez to, iż człowiek samotny i zagubiony może znaleźć pomoc, pociechę, umocnienie nie tylko w wymiarze duchowym, ale także w sprawach materialnych i ziemskich. Jesteśmy jednak powołani nie tylko do tego, aby korzystać z dobrze funkcjonujących wspólnot, ale także by umacniać, rozwijać czy może nawet zakładać nowe, dzięki którym Kościół stawałby się żywym organizmem wspólnoty wspólnot.

6. Potrzeba cierpliwości dla duchowego wzrostu

Angażując się w sposób bardziej dojrzały w osobiste życie duchowe, trzeba sobie uświadomić, iż wzrost wewnętrzny wymaga czasu i cierpliwości. Bóg daje nam czas do naszego wzrostu, a my winniśmy ofiarować sobie cierpliwość. Dar cierpliwości konieczny jest nam szczególnie wówczas, kiedy odkrywamy głębokie problemy lub zranienia emocjonalne lub też mamy podejmować jakieś ważne decyzje odnoszące się do całego naszego życia. Nasza cierpliwość winna wyrazić się w konkretnych postawach wobec siebie.

Nie powinniśmy stawiać sobie nierealnych żądań, które wypływają z nieakceptacji siebie samych lub też z naszej pychy. Nasze plany na przyszłość winny być oczyszczane z pogoni za własną wielkością. Pycha natychmiast żąda od nas i od innych takich zmian, które w normalnym procesie dokonują się w ciągu długich nieraz lat. Nie możemy też wymagać od siebie wyłącznie sukcesów. Słabość w różnych wymiarach jest integralną częścią ludzkiego życia na ziemi. Pokorne podejście do siebie samego każe nam liczyć się ze słabością naszej natury. Autentyczność naszego życia duchowego potwierdza się między innymi w świadomym przeżywaniu naszej grzeszności.

Nasza cierpliwość nie może jednak polegać na biernym czekaniu na cud. Cierpliwości winien towarzyszyć systematyczny wysiłek duchowy. W naszym zmaganiu się o coraz pełniejszą dojrzałość wiary ogromną pomocą może być metoda małych kroków. Wielkie przemiany wewnętrzne nie dokonują się zwykle wielkimi pojedynczymi skokami, ale dzięki codziennemu wysiłkowi i wytrwałości. Przyczyną naszego zastoju w życiu duchowym jest nieraz próba zmiany całego naszego życia od razu — jednym aktem woli. Dostrzegając małą skuteczność, czy wręcz bezskuteczność takich jednorazowych wysiłków, łatwo zniechęcamy się do dalszych wewnętrznych zmagań. Metoda małych kroków uczy nas pokornego podejścia do życia i dostrzegania śladów obecności i działania Boga w drobnych i — zdawać by się mogło — mało ważnych zdarzeniach. Bóg daje nam siebie nie tylko w wielkich darach, ale także w małych skromnie wyglądających prezentach. Małe codzienne zwycięstwa są także owocem wierności Boga. Trzeba nam się uczyć dostrzegać ją i odpowiadać wiernością na wierność.

Metoda małych kroków sprawia, iż jesteśmy w stanie cieszyć się każdym najmniejszym zwycięstwem nad naszymi słabościami. Jest ono bowiem obietnicą kolejnych zwycięstw. W momentach ponownego ujawniania się słabości metoda małych kroków każe nam powierzać się miłości Boga. Realizm wiary każe nam uświadomić sobie, iż pewne nasze rany długo jeszcze będą nas boleć. Trzeba się liczyć z ich obecnością, ale jednocześnie nie skupiać się na nich i nie czynić z nich centrum naszego życia.

7. Pogłębiać nasze więzi z innymi

Nasze życie duchowe wyraża się nie tylko w naszych relacjach z Bogiem, ale także w naszych więzach z bliźnimi. Dobre więzi z ludźmi zaczynają się od doświadczania wolności wewnętrznej wobec siebie samych. Wolność wobec siebie oraz wobec innych daje nam dopiero możliwość rzeczywistego korzystania z życzliwości i dobroci ludzi. W naszym ubóstwie emocjonalnym i duchowym winniśmy uczyć się przyjmować te okruszyny dobra, które ludzie nam ofiarują. Nie należy żądać od innych więcej miłości i pomocy, niż potrafią nam dać.

Odkrywanie obecności drugiego oraz wyjście ku innym może stać się dla nas ogromną pomocą w pokonywaniu fałszywej koncentracji na własnej słabości i grzechu. Wychodzimy ku bliźnim nie tylko w tym celu, aby korzystać z ich pomocy, ale także by udzielać jej potrzebującym. Nieraz najlepszym lekarstwem na zagubienie życiowe jest odkrycie bliźniego, który potrzebuje naszej pomocy.

8. Nie dać sobie odebrać duchowych pragnień

Pragnienia duchowe są darem Ducha Świętego. Należy je cenić jako wielki Boży dar. Aby pragnienia duchowe mogły jednak wydawać owoce, winny być przez nas troskliwie pielęgnowane. Pielęgnowanie to polega na dostrzeganiu naszych pragnień, rozeznawaniu ich oraz cierpliwym wcielaniu w życie. Należy czuwać, aby z jednej strony nie usztywniać się w sposób fanatyczny w naszych pragnieniach i dążeniach; z drugiej zaś strony nie należy rozmywać ich i relatywizować przez pomniejszanie ich znaczenia. Duchowe pragnienia będą w nas rosnąć tylko w miarę ich rozeznawania i realizowania.

Aby zachować świeżość naszych pragnień duchowych należy je także nieraz chronić przed dwuznacznymi wpływami środowiska. Życie duchowe jest stanowczo przeciwne instynktowi stadnemu. Instynkt stadny jest wyrazem konformizmu, który — z lęku przed odrzuceniem — każe nam dopasowywać się do środowiska za wszelką cenę. Środowisko, w którym żyjemy i pracujemy, nie może nam narzucać, co mamy myśleć, jak się mamy zachowywać i co mamy robić. Nie możemy też iść po linii najmniejszego oporu. Życie duchowe wymaga wolności wewnętrznej, wymaga samodzielności. Wolność i samodzielność rodzi się jako owoc rzeczywistego otwarcia się na Boga.

 

 

JAK MOŻNA WYKORZYSTAĆ PROPONOWANE ROZWAŻANIA?

 

1. Dla odprawienia pierwszego tygodnia Ćwiczeń

a) Warunki odprawienia ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich

Niniejszymi rozważaniami można posłużyć się do odprawienia pełnych ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich. W tym celu konieczną rzeczą byłoby stworzenie sobie odpowiednich warunków. Pierwszym warunkiem odprawienia Ćwiczeń jest odejście od swojego codziennego zaangażowania przez zmianę miejsca. Św. Ignacy zachęca, aby na czas Ćwiczeń udać się do innego domu lub też przynajmniej zamieszkać w innym pokoju. W ten sposób rekolektant odrywa się od swojej codzienności życiowej, by pełniej oddać się modlitwie rekolekcyjnej.

Drugim ważnym warunkiem jest nawiązanie kontaktu z doświadczonym kierownikiem duchowym, który towarzyszyłby odprawiającemu Ćwiczenia poprzez codzienne rozmowy indywidualne. Usilnie zachęca się, aby nie odprawiać ośmiodniowych rekolekcji ignacjańskich (z pełnym milczeniem i wyciszeniem wewnętrznym) bez kierownictwa duchowego. Dotyczy to szczególnie osób, które posiadają głębsze problemy emocjonalne czy też psychiczne. Wchodzenie w siebie — szczególnie w pierwszym tygodniu Ćwiczeń — domaga się gruntownego rozeznania swoich stanów duchowych poprzez kierownictwo duchowe.

Trzecim warunkiem odprawienia 8–dniowych rekolekcji ignacjańskich jest wejście w pełne milczenie i wyciszenie wewnętrzne połączone z hojnym zaangażowaniem się w cały program. Inne wskazówki osoba odprawiająca rekolekcje może przeczytać w poszczególnych konferencjach i wprowadzeniach do modlitwy.

b) Szczegółowy program ośmiodniowych rekolekcji

Dla tych, którzy chcieliby w oparciu o niniejszą książkę odprawić 8–dniowe rekolekcje z pełnym milczeniem oraz z indywidualnych kierownictwem, podajemy poniżej szczegółowy plan korzystania z proponowanych rozważań. Jest on odzwierciedleniem programu proponowanego w domach rekolekcyjnych, w których udziela się Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli.

DZIEŃ ROZPOCZĘCIA:
po południu I. WARUNKI MODLITWY MEDYTACYJNEJ
II. METODA MEDYTACJI
wieczorem III. WALKA JAKUBA Z ANIOŁEM 

DZIEŃ 1
rano IV. MÓJ OBRAZ BOGA
w południe XIX. ROZWAŻANIA O LUDZKICH UCZUCIACH
wieczorem V. MOJE SERCE SIĘ NIE PYSZNI

DZIEŃ 2
rano VI. SŁUCHAJ IZRAELU
w południe XX. ROZWAŻANIA O LĘKACH
wieczorem VII. BĘDZIESZ MIŁOWAŁ BOGA

DZIEŃ 3
rano VIII. BĘDZIESZ MIŁOWAŁ BLIŹNIEGO
w południe XXI. WYCHOWANIE SEKSUALNE
wieczorem IX. BĘDZIESZ MIŁOWAŁ SIEBIE SAMEGO

DZIEŃ 4
rano X. FASCYNACJA GRZECHEM
w południe XXII. KIEROWNICTWO DUCHOWE
wieczorem XI. ROZCZAROWANIE GRZECHEM

DZIEŃ 5
rano XII. ZGRZESZYŁEM WOBEC PANA
w południe XXIII. ROZEZNAWANIE DUCHOWE
wieczorem XIII. JAK WIELKIE JEST MIŁOSIERDZIE PAŃSKIE!

DZIEŃ 6
rano XIV. OJCIEC WZRUSZYŁ SIĘ GŁĘBOKO
w południe XVII. SAKRAMENT POJEDNANIA
wieczorem XVIII. RACHUNEK SUMIENIA — spowiedź

DZIEŃ 7
rano XV. SZYMONIE, SYNU JANA, CZY MIŁUJESZ MNIE?
w południe XXIV. REGUŁY O ROZEZNAWANIU DUCHOWYM
wieczorem XVI. ZRÓBCIE WSZYSTKO, COKOLWIEK WAM POWIE MÓJ SYN

DZIEŃ 8
rano XXV. JAK KONTYNUOWAĆ ĆWICZENIA DUCHOWNE
w południe ZAKOŃCZENIE REKOLEKCJI

c) Propozycja programu dnia rekolekcyjnego

Poniżej podajemy także program dnia w czasie 8–dniowych rekolekcji ignacjańskich odprawianych w pełnym milczeniu. Program zawiera trzy medytacje, które poprzedzone zostają przygotowaniem i zakończone tzw. refleksją po medytacji. Czwarta medytacja, na zakończenie dnia, (bez przygotowania i bez refleksji) jest pewnym podsumowaniem dnia w bezpośredniej rozmowie z Bogiem. Jeżeli to możliwe, zachęca się do odprawiania czwartej medytacji przed Najświętszym Sakramentem.

Zachęca się także, aby — o ile to możliwe — uczestniczyć codziennie w Eucharystii oraz korzystać codziennie z rozmowy indywidualnej z kierownikiem duchowym.

Proponowany program nie powinien być traktowany w sposób sztywny. Może być dostosowywany do osobistych okoliczności. Długość medytacji oraz cały sposób realizacji programu winien być rozeznany z kierownikiem duchowym.

07.00 medytacja I
09.00 lektura wprowadzenia do modlitwy
— przygotowanie osobiste do medytacji
— medytacja II
— refleksja po medytacji
12.00 lektura rozważania rekolekcyjnego
15.00 medytacja powtórkowa
— przygotowanie osobiste do medytacji
— medytacja III (powtórkowa)
— refleksja po medytacji
19.00 medytacja IV (powtórkowa)
(bez przygotowania i bez refleksji)
20.00 lektura wprowadzenia do modlitwy porannej
przed snem — rachunek sumienia
— przygotowanie osobiste do medytacji porannej

 

2. Dla odprawienia pierwszego tygodnia w życiu codziennym

Z pomocą niniejszych rozważań można również odprawić Ćwiczenia duchowneżyciu codziennym. Ten sposób odprawienia Ćwiczeń (por. ĆD, 19) nie wymaga odejścia od codziennego zaangażowania w życie zawodowe, rodzinne, wspólnotowe. Pozostając w codziennych warunkach możemy odprawiać Ćwiczenia duchowne. Takie rekolekcje domagają się jednak zapewnienia sobie stałego czasu ma modlitwę. Rytm modlitwy rekolekcyjnej w Ćwiczeniach duchownych w życiu codziennym winien być dobrze przemyślany i uzgodniony z doświadczonym kierownikiem duchowym. Jednorazowy blok czasu poświęcony na skupienie, refleksję, lekturę i modlitwę winien trwać od jednej do dwóch godzin, w zależności od możliwości czasowych oraz intensywności odprawiania Ćwiczeń. Także w tym sposobie odprawiania rekolekcji ignacjańskich konieczne byłoby kierownictwo duchowe. Spotkania z kierownikiem mogą odbywać się rzadziej, np. raz w tygodniu. I chociaż wyciszenie wewnętrzne miałoby nieco inny charakter niż z rekolekcjach ośmiodniowych, to jednak na czas Ćwiczeń w życiu codziennym należałoby również szukać większego skupienia wewnętrznego, np. poprzez rezygnację z oglądania programów telewizyjnych.

3. Jako wprowadzenie do przedłużonej modlitwy indywidualnej

Niniejsze rozważania mogą również być potraktowane jako wprowadzenia do przedłużonej modlitwy osobistej. Nie jest wówczas rzeczą konieczną tworzenie specjalnych warunków modlitwy. Nie jest też konieczne systematyczne kierownictwo duchowe. Byłoby jednak rzeczą ważną, aby Czytelnik rozeznawał natchnienia, pragnienia i inne uczucia, które będą rodzić się w nim pod wpływem lektury.

Wreszcie możemy korzystać z tych rozważań także na zasadzie lektury duchowej. Nie musimy wówczas czuć się zobowiązani do regularnej modlitwy w oparciu o przedstawione treści.

 

1 Rozważania nr I, III — por. J. Augustyn, Duch wspomaga słabość naszą, Wydawnictwo M, Kraków 1994. Rozważania nr II, IV, V, X–XIV, XVII–XIX, XXI, XXIII, XXIV — por. J. Augustyn, Ojciec wzruszył się głęboko, Wydawnictwo WAM, Kraków 1991. Rozważania nr VI–IX — por. J. Augustyn, Jak szukać i znajdować wolę Bożą, Wydawnictwo M, Kraków 1993. Rozważanie nr XV — por. J. Augustyn, Rabbi, gdzie mieszkasz?, Wydawnictwo M, Kraków 1993. Rozważanie nr XXII — por. J. Augustyn, Praktyka kierownictwa duchowego, Wydawnictwo M, Kraków 1993.

2 Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne (=ĆD), WAM, Kraków 1991

3 Po grecku, dia–ballo, oskarżać, oczerniać.

4 Jedną z ważnych inspiracji do rozważania o uczuciach były wykłady F. Arvezú SJ, profesora na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.

5 W psychologii na określenie „subiektywnej” reakcji lękowej stosuje się pojęcie „lęku”, natomiast „obiektywną” reakcję lękową nazywa się „strachem”.

6 Por. K. Horney, Neurotyczna osobowość naszych czasów, Warszawa 1982, str. 44–55.

7 Kongregacja do spraw wychowania katolickiego, Wytyczne wychowawcze w odniesieniu do ludzkiej miłości (= Wytyczne), Rzym 1983, 24.

8 Rozwinięcie tematu codziennego rachunku sumienia możemy odnaleźć w książce: Józef Augustyn SJ, Kwadrans szczerości, Wydawnictwo M, Kraków 1992.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Augustyn Józef S J Adamie, gdzie jesteś
Augustyn Józef SJ Adamie gdzie jesteś Pierwszy tydzień
MIŁOŚĆ MOJA GDZIE JESTEŚ
Odyseusz w Bracie gdzie jestes
GDZIE JESTEŚ, Kabarety, Kabaret POTEM - teksty
Gdzie jestes
Gdzie jesteś, zachomikowane(1)
Gdzie jesteś wiosno, Scenariusze imprez
Gdzie jesteś dziś Kombii, Teksty piosenek
GDZIE JESTEŚ CYGANECZKO. Don Vasyl, Teksty piosenek
Gdzie jesteś, Teksty Piosenek
1 ?amie, gdzie jesteś
GDZIE JESTES[1]
GDZIE JESTES

więcej podobnych podstron