Kress Nancy Płonąca chęcią obłapiania

Nancy Kress


Płonąca chęcią obłapiania

(And Wild For To Hold)


Przełożyła Anna Bartkowicz



Po raz pierwszy demon ukazał się jej w długiej galerii zamku w Hever. Weszła tam, żeby popatrzeć jak Henryk odjeżdża, wspaniały na swym ogromnym rumaku, którego nogi z trudem dostrzegała w tumanach kurzu wzbijanych przez królewską świtę..Jednak Henryka widziała doskonale. Uniósłszy się w strzemionach, wykonał półobrót i wpatrzył się w błyszczące w letnim słońcu okna, starając się sprawdzić, czy ona go widzi. Odjeżdżał tak – odtrącony zalotnik – obserwując przez ramię, jak jego ukochana to przyjmuje. Wiedziała, jaki wyraz mają w tej chwili jego oczy – małe i niebieskie, patrzące spod wijących się rudozłotych włosów. Są pełne smutku. I przenikliwe. A równocześnie w ich spojrzeniu maluje się niezłomna wola.

Anna Boleyn nie była tym wszystkim poruszona. Niech sobie jedzie. Nie chciała go przecież widzieć w Hever.

Odchodząc od okna, zauważyła błysk światła w najodleglejszym kącie galerii: to tam właśnie po raz pierwszy ukazał jej się demon.

Cały był utkany ze światła, co wcale nie wywołało jej zdziwienia. Czyż bowiem sam Szatan nie miał na imię Lucyfer? Światło miało kształt sześcianu, regularnego sześcianu i nie przypominało żadnego ze świateł, jakie dołychczas widziała. Anna przeżegnała się i zrobiła krok naprzód. Świetlisty sześcian rozjaśnił się, a potem zamigotał i zgasł.

Anna stała nieruchomo. Nie bała się – niełatwo ją było przestraszyć. Jednak przeżegnała się po raz drugi i zmówiła modlitwę. Nie byłoby dobrze, gdyby demon zamieszkał w Hever. Demony bywają bowiem niebezpieczne.

Podobnie jak królowie.


Spojrzenie Lambert oderwało się od konsoli i pobiegło w stronę Culhane’a, pracującego w drugim końcu pokoju.

Mówiono o niej, że jest czarownicą.

Tak? No to co? – powiedział Culhane. – W szesnastym wieku każdą kobietę mającą w sobie siłę, uważano za czarownicę.

Ale tu chodziło o coś więcej. O niej mówiono, że jest czarownicą, zanim okazało się, że jest silna i zanim stała się potężna..

Culhane nic na to nie odrzekł. Po chwili Lambert powiedziała spokojnie:

W równaniach Ranvoliego pojawia się ciągle znacznik początku elementu informacji na jej temat.

Culhane zamarł w bezruchu.

Pokaż – odezwał się po chwili.

Przeszedł przez mały pusty pokój i podszedł do jej konsoli. Unieruchomiła obraz w środkowym Sześcianie. W tej chwili i w tym miejscu konsola jawiła się jako seria splecionych ze sobą Sześcianów, wspinających się od podłogi do sufitu. Niektóre z nieb były ciałami stałymi – istniejącymi w realnym czasie stopami metali, inne byty holosymulacjami, a niektóre w ogóle nie istniały – ani w przestrzeni ani w czasie, mimo że wydawało się, że istnieją. W Sześcianie Informującym o Obiektach Zainteresowania, który istniał, pojawił się napis:


PROGRAM: ZAPOBIEGANIE WOJNOM POPRZEZ INGERENCJE

W STRUMIENIE CZASOWE

ZJEDNOCZENIE WYŻSZEJ BIBLIOTEKI MODUŁÓW

ŹRÓDŁOWYCH, ZIEMIA

OBIEKT ZAINTERESOWANIA: ANNA BOLEYN

ZAMEK W HEVER, KENT, ANGLIA, EUROPA

1525:645:89:3

CZASOWE ZEZWOLENIE KOŚCIOŁA ŚWIĘTEGO ZAKŁADNIKA #4592


W Sześcianie Przeskoku Czasu zobaczył młodą dziewczynę o ciemnych włosach prawie całkiem ukrytych pod czepeczkiem. Jej ręka znieruchomiała na poziomie długiej, smukłej szyi w trakcie robienia znaku krzyża.

Uważała się za dobrą katoliczkę – powiedziała Lambert jak gdyby do siebie.

Culhane wpatrywał się w obraz. Głowę miał świeżo ogoloną. Ogolił ją, żeby uczcić swój awans na Kierownika Akcji. Traktuje to nowo zdobyte poczucie własnej ważności – pomyślała Lambert – jak delikatny przeszczep, jakby się bał, że ten przeszczep zostanie odrzucony przez organizm.

Wzruszyło ją to. Powiedziała:

Prawdopodobieństwo Ralwotiego wynosi.798. Anna Boleyn to na pewno klucz.

Culhane wciągnął policzki. Farba na nich dopiero co wyschła.

Ale nie tylko Anna Boleyn jest kluczem, jest też ten drugi – powiedział. – Myślę, że powinniśmy porozmawiać z Brillem.


Służące wreszcie odeszły. Odeszli też księża, lekarze, dworzanie i niańki zabierając ze sobą dziecko. Nawet Henryk sobie poszedł.– Tylko dokąd? Może grać w karty z Harrym Norrisem? A może poszedł odwiedzić najnowszą kochankę? Wszystko jedno – najważniejsze, że wszyscy nareszcie zostawili ją w spokoju.

A więc dziewczynka!

Anna przewracała się na łożu, waląc pięściami w poduszkę. Dziewczynka! Nie książę, nie syn, którego potrzebowała Anglia i ona sama, ale dziewczynka. I do tego ten Henryk: z każdym dniem coraz bardziej oziębły. Czuła to – był coraz obojętniejszy: już jej nie pragnął, nie kochał. Spałby z nią – o tak, z całą pewnością – gdyby wiedział, że urodzi mu wreszcie upragnionego syna. Ale to już-nie było to co przedtem: jej moc opuszczała ją. Właściwie już ją opuściła. Ta moc, której nienawidziła i którą gardziła, którą się jednak posługiwała z tej prostej przyczyny, że nią dysponowała, a także dlatego, że Henryk jej ulegał – tak jak ona ulegała ciągle jego mocy... Jej moc opuszczała ją. Była królową Anglii, ale jej moc wymykała jej się, oddalała się jak Tamiza w czas odpływu, a ona była bezradna: nie potrafiła jej zatrzymać tak, jak nie potrafiła zatrzymać cofających się fal. Jedynie syn mógł jej tę moc przywrócić. A ona tymczasem urodziła dziewczynkę. Jej córka była silna, pełna wigoru, miała wijące się rude włosy, takie jak Henryk... ale była dziewczynką.

Anna przewróciła się na wznak. Poczuła ból. Elżbieta miała już miesiąc, a ją wciąż wszystko bolało. Zachorowała na zapalenie żyły udowej, chorobę, której obawiano się o wiele mniej niż gorączki połogowej. Ale dolegliwość ją bardzo osłabiała. Spowodowała, że Anna już cały miesiąc nie opuszczała sypialni. Służące, damy, muzycy przychodzili i odchodzili, a ona leżała w gorączce i próbowała snuć plany... Henryk, jak dotąd, nie podjął żadnych kroków. Wydawało się nawet, iż dobrze przyjął to, że dziecko jest dziewczynką.

Jest pełna wigoru. Modlę się, żeby Bóg dał jej brata tak samo zdrowego i silnego.

Tak powiedział. Ale Anna już wiedziała. Wiedziała jak zawsze. Jak wtedy, kiedy Henryk zobaczył ją po raz pierwszy. Jak wtedy, kiedy przez dziewięć lat celibatu i wyrzeczeń zmuszała go, żeby czekał, wyczuwając dokładnie każde drgnienie jego tęsknoty i każdą zmianę natężenia jego uczucia. Jak wtedy, kiedy uświadomiła sobie, w którym momencie w głowie tego twardego człowieka o małych niebieskich oczach powstała decyzja: „Warto. Rozwiodę się z Katarzyną i uczynię ją królową”. Wiedziała – zanim on sam zdał sobie z tego sprawę – że nadeszła już chwila, w której Henryk uznał, że wszystko to było pomyłką, że cena, jaką zapłacił za uczynienie jej królową, okazała się zbyt wysoka, i że ona nie była tej ceny warta. Chyba, że urodzi mu syna.

Ale jeżeli nie...

Leżąc w ciemnościach, Anna zacisnęła powieki. To nic, to tylko atak połogowych waporów. Nigdy się przecież nie bała. Nie znała strachu. To ciemność nocy sprawiła, że ogarnęła ją panika. Kiedy otworzy oczy, wszystko minie. Przejdzie jej – bo musi przejść. A ona musi walczyć dalej. Musi zajść w ciążę i urodzić syna. To będzie gwarancja, gwarancja, że nie utraci korony. I zabezpieczenie dla córki. Nikt inny tego za nią nie zrobi. Nie ma innego wyjścia.

Gdy otworzyła oczy, w kącie sypialni; której okna zasłonięte były kotarami, świecił demon w kształcie jarzącego się sześcianu.


Kiedy, Arcykapłanka ją mijała, Lambert skłoniła głowę z szacunkiem.

Arcykapłanka była wysoka i na żadnej z części ciała nie nosiła zewnętrznych powiększeń. Oczy, ramiona, uszy i ogolona głowa, a także nogi pod uroczystą szaro-zieloną szatą – wszystko to było jej własne, zgodnie z wymaganiami karty Kościoła Świętego Zakładnika. Lambert słyszała tę plotkę, że przed wyborem na urząd Arcykapłanki miała ona błyszczące, fiołkowe, powiększone oczy oraz gammawytrzymałościowe ramiona, ale kiedy została wybrana usunięto je i zastąpiono na powrót jej własnymi. Ktoś, kto reprezentował wszystkich Zakładników trzymanych w całym układzie słonecznym, nie mógł paradować z powiększeniami wymagającymi wysokotechnologicznej konserwacji. Zakładnicy mieli oczywiście do tego prawo. Ale osoba, której powierzono ich duchowy i materialny komfort, musiała mieć wygląd istoty ludzkiej w oczach wszystkich odwiedzanych przez siebie Zakładników. Zarówno w oczach czterorękiego Mieszkańca Kosmosu przebywającego w komorze swobodnego spadania na Marsie, jak i w oczach genetycznie zmodyfikowanego fruwacza z Ipsu przetrzymywanego jako Zakładnik w Nowej Republice Trieńskiej. Osiągnąć to można było tylko w jeden sposób: obywając się bez zewnętrznych powiększeń.

Oczywiście powiększenia wewnętrzne – to co innego.

Arcykapłance towarzyszył Dyrektor Instytutu Badań nad Czasem, Toshio BrilL Zakaz noszenia powiększeń zewnętrznych jego nie dotyczył. W ogolonej, czarnej głowie mężczyzny znajdowały się pozłacane czujniki Lambert uznała to za zbytek przepychu. Ale także za coś zastanawiającego. Bo Brill zwykle nie używał zbyt wielu ozdób. Być może dzisiaj chciał w ten sposób podkreślić różnicę, jaka istniała między nim a Jej Świątobliwością. Za Brillem stali kierownicy Akcji w ramach Programu Zapobiegania Wojnom – milczący, nie odzywający się – chyba, że ktoś przemówił do nich pierwszy. Był wśród nich Culhane. Wyglądał na zdenerwowanego. Był ambitny – Lambert wiedziała o tym. I czasami dziwiła się sama sobie, dlaczego i nią nie kieruje ambicja.

Jak dotąd, zaimponowaliście mi – powiedziała Arcykapłanka. – Jeżeli chodzi o stronę materialną, warunki, w których żyją Zakładnicy, są bez zarzutu.

No tak, strona duchowa to trudny problem – powiedział półgłosem Brill. – Zakładnicy tak bardzo różnią się między sobą. Każda z tych trzech osób jest zupełnie inna. Nawet kulturoznawcy i historycy mają z tym kłopoty. Poza tym kiedy ich tu sprowadzamy, czują się wyprowadzeni z równowagi.

Tak jak czulibyśmy się my, pań czy ja, w podobnych okolicznościach – powiedziała Arcykapłanka poważnie.

Właśnie, Wasza Świątobliwość.

A teraz chce pan sprowadzić czwartą osobę z czwartego strumienia czasowego.

Tak.

Arcykapłanka obróciła się powoli i spojrzała na główną konsolę. Lambert zauważyła, że wzrok jej padł obok Sześcianu Przeskoku Czasu. Najwyraźniej nie była wyszkolona w technikach widzenia peryferycznego. Jednak przez dłuższą chwilę patrzyła na Sześcian Trwania. Wszyscy ludzie z zewnątrz to robili, bo wszystkich ich nadmiernie fascynowała mysi, że cały ten budynek istniał między strumieniami czasu. A może Jej Świątobliwości po prostu nie podobało się to, że Instytut Badań nad Czasem, podobnie jak niektóre większe, ale z pewnością nie bogatsze od niego instytucje, zwolniony był z ogólnoświatowego podatku na utrzymanie Kościoła. Nieruchomości znajdujące się poza czasem pozostawały też poza zasięgiem przepisów podatkowych.

Nie mogę dać zezwolenia na takie zakłócenie porządku politycznego – powiedziała Arcykapłanka – bez pełnego zrozumienia wszystkich szczegółów. Proszę mi jeszcze raz przedstawić sprawę.

Lambert ukryła uśmiech. Nie było żadnej potrzeby przedstawiania sprawy, ponownie. Arcykapłanka znała bowiem dokładnie całe uzasadnienie. Myślała nad nim już od dłuższego czasu, najprawdopodobniej korzystając z. pomocy doradców. I z pewnością wyda zezwolenie. Bo dlaczegóż by nie miała tego zrobić? Zezwolenie będzie tytko jeszcze jednym dowodem jej władzy. Brill też o tym wiedział. Poprosiła go o ponowne wyjaśnienia tylko dlatego, żeby pokazać, że może go zmusić do powtarzania ich dopóty, dopóki ona – a nie on – nie uzna, że są wystarczające i dopóki Kościół Świętego Zakładnika nie wyda stałego zezwolenia na zatrzymanie z powodów altruistycznych w charakterze Zakładniczki niejakiej Anny Boleyn zamieszkałej w Anglii w Czasie Delta w celu zapobieżenia wojnie Klasy Pierwszej, która – jak da się udowodnić – wybuchnie, jeżeli to się nie stanie.

Brill nie pokazał po sobie, że, żądając ponownego przedstawienia sprawy, Arcykapłanka upokarza go.

Wasza Świątobliwość, ta kobieta jest elementem decydującym. Równania Rahvoliego opracowane w zeszłym wieku...

Wiem, jakie jest znaczenie tych równań – przerwała Arcykapłanka ze słodkim uśmiechem.

W takim razie wiadome jest Waszej Świątobliwości, że każda osoba określona przy pomocy tych równań jako element decydujący jest bezpośrednio odpowiedzialna za bieg historii. Nawet w wypadku, gdy wydaje, się – z punktu widzenia jej czasu – ze nie posiada jakiejkolwiek władzy. Anna Boleyn była drugą żoną Henryka VIII, króla Anglii. Żeby się z nią ożenić, król rozwiódł się ze swą pierwszą żoną, Katarzyną Aragońską, a w celu otrzymania rozwodu doprowadził do tego, że Anglia przestała być krajem katolickim. Protestantyzm był...

Więc czymże to był protestantyzm? – spytała Arcykapłanka, co przeraziło Culhane’a, który spojrzał z ukosa na Lambert Arcykapłanka kpiła sobie, kpiła z Dyrektora do Spraw Badań! Lambert ukryła uśmiech. Czy Culhane zdawał sobie sprawę z tego, że ktoś, kto jest tak śmiertelnie poważny, sprawia wrażenie nadętego? Prawdopodobnie nie.

Protestantyzm był odmianą chrześcijaństwa – wyjaśnił Dyrektor cierpliwie. Dotąd wygrywał dzięki temu, że nie dawał się sprowokować. – Podobnie jak katolicyzm, protestantyzm cechowała wojowniczość. W roku 1642 różne odmiany protestantyzmu rywalizowały między sobą, starając się zdobyć władzę w Anglii: frakcja katolicka też brała udział w tej walce o władzę. Król Karol w rzeczywistości wyznawał katolicyzm. Ta rywalizacja doprowadziła do wojny domowej, w której ludzie tysiącami ginęli na polach bitew, umierali z głodu, byli torturowani i wieszani jako zdrajcy.

Lambert zauważyła, że jej’ Świątobliwość skrzywiła się. Prawdopodobnie ciągle wysłuchuje takich historii – pomyślała – sprawując swój urząd zmuszona jest przecież do tego. Jednak ten grymas wyglądał na wywołany szczerą emocją.

Brill mówił dalej, chcąc udowodnić swoją rację.

Dzieci musiały jeść szczury, żeby nie umrzeć z głodu. W Konwalii rebeliantom obcinano dłonie i stopy. Na placach targowych wznoszono szubienice i wieszano na nich żywych ludzi, a poza tym...

Dosyć – powiedziała Arcykapłanka. – Nasz kościół istnieje po to, żeby zapobiegać takim wojnom biorąc Świętych Zakładników.

Właśnie tym się chcemy zajmować – wpadł jej w słowo Brill. – Teraz, kiedy w naszym własnym strumieniu czasowym zapanował pokój, chcemy się zabrać za inne. Za Strumień Delta, w którym jest dopiero szesnasty wiek... Wasza Świątobliwość wie, że relatywne tempa upływu czasu w poszczególnych strumieniach różnią się między sobą...

Arcykapłanka zareagowała na to gestem zniecierpliwienia;

Ta kobieta, Anna Boleyn, jest elementem decydującym. Uczynienie z niej zakładniczki – po tym, jak urodzi już córkę Elżbietę, która w ciągu swojego bardzo długiego panowania będzie działała na rzecz pokoju, a przed tym zanim Henryk doprowadzi do uchwalenia Ustawy o Supremacji, stanowiącej przyczynę i początek podziałów religijnych w Anglii – zapobiegnie śmierci ogromnej liczby ludzi. Obliczone przy zastosowaniu równań Rahroliego prawdopodobieństwo, że w ciągu następnych dwóch wieków proces dziejowy rozwinie się inaczej, o wiele bardziej pokojowo, wynosi 79,8%. Wojny religijne często...

Są inne wojny religijne, którym trzeba zapobiec, o wiele krwawsze niż wojna domowa w Anglii.

To prawda, Wasza Świątobliwość – odrzekł Dyrektor pokornie. W każdym razie Lambert uważała, że w jego głosie brzmiała pokora. – Ale nasza nauka jest nauką młodą. Rozpoznawanie strumieni czasowych, ukierunkowywanie działań na jeden z nich, rozpoznawanie elementów decydujących – wszystko to jest jeszcze ciągle w początkowej fazie rozwoju. Jednak robimy, co w naszej mocy. W imię Pokoju.

Wszyscy obecni przybrali bardzo pobożne miny. Lambert starała się z całych sił, żeby jej twarz miała wyraz obojętny. Tak, w imię pokoju – ale też w imię prestiżowych badań naukowych, na które łoży się duże sumy i dzięki którym zdobywa się wielką sławę.

Naszym celem jest Pokój – ciągnął Brill – podobnie jak celem Kościoła. Mając stałe zezwolenie na wzięcie Zakładniczki Anny Boleyn, będziemy w stanie uratować od śmierci niezliczoną ilość istnień ludzkich egzystujących w tamtym strumieniu czasowym. Zrobimy dla tamtego strumienia to, co Kościół czyni dla naszego.

Arcykapłanka bawiła się przez chwilę rękawem swojej szaty. Lambert nie widziała jej twarzy. Dopiero kiedy Jej Świątobliwość podniosła głowę, Lambert zobaczyła, że się uśmiecha.

Polecę Forum Ogólnoświatowemu, żeby wydało zezwolenie na wzięcie tej Zakładniczki, panie Dyrektorze. Za dwa miesiące wrócę tutaj, żeby dokonać oficjalnej inspekcji i przekonać się, jak się ma Święta Zakładniczka.

Brill – Lambert zdążyła to zauważyć – nie zdołał się powstrzymać i zmarszczył brwi.

Za dwa miesiące? Ależ my mamy pod opieką wszystkich Zakładników w całym układzie słonecznym.

Za dwa miesiące, panie Dyrektorze – brzmiała odpowiedź Jej Świątobliwości – Na tydzień przed zebraniem Forum Ogólnoświatowego, na którym przegłosowane zostaną sprawy podatkowe i zagadnienia związane z dochodami publicznymi.

Ale...

A teraz chciałabym zobaczyć jak żyje trójka Świętych Zakładników, którą już teraz trzymacie dla zapobieżenia wojnom.

Później, kiedy zostali już sami, Culhane powiedział do Lambert:

Nie za dobrze mu poszło wyjaśnianie tej sprawy. Mógł ją przedstawić jako przypadek o wiele bardziej naglący... bo ten przypadek jest naprawdę naglący. Te gnijące ciała w Konwalii...

Wzdrygnął się. Lambert popatrzyła na niego uważnie.

Przejmujesz się tym. Szczerze się tym przejmujesz. Spojrzał na nią zaskoczony.

A ty nie? Przecież musisz się tym przejmować. Inaczej nie mogłabyś pracować tutaj.

Ja też się tym przejmuję – powiedziała Lambert. – Ale nie do tego stopnia.

Nie do jakiego stopnia?

Starając się to wyjaśnić jemu i sobie odrzekła:

Widzisz, te gnijące ciała... Mam je przed oczami. Ale jednak to nie jest nasza własna historia.

No to co, że nie nasza własna? Przecież chodzi o ludzi!

Traktował to z taką powagą. Płonął cały tak, jak gdyby przed chwilą poddał się działaniu głaskownicy. Czy kiedykolwiek jej używał? – zastanowiła się Lambert. Koledzy uważali go za ascetę, który całą energię i cały swój czas poświęca dla dobra badań naukowych i Akcji. Pewna kobieta, jego sąsiadka, powiedziała kiedyś Lambert, że żyje w cnocie, że zgodził się przez cały okres otrzymywania stypendium naukowego pełnić Dobrowolną Misję Życia w Celibacie. Lambert nie znała dotychczas nikogo, kto by się tego podjął. I była tym zaintrygowana.

Czy myślisz o tym, żeby po zakończeniu prac związanych z Programem zostać kapłanem? – spytała.

Zarumienił się. Najpierw poczerwieniały mu policzki, które – od chwili gdy został Kierownikiem Akcji – były pomalowane na niebiesko, a później delikatna skóra jego ogolonych skroni pomalowana na różowo.

Tak, mam taki zamiar.

A teraz pełnisz Misję Życia w Celibacie?

Tak. A dlaczego pytasz?

Powiedział to wojowniczym tonem, bo Misja Życia w Celibacie to coś bardzo staromodnego. Lambert przyjrzała się jego ciału. Wysoki, dobrze zbudowany, silny. Czy miał powiększenia? Być może mięśniowe. Jego mięśnie wyglądały imponująco.

Bez powodu – powiedziała, pochylając się nad swoją konsolą. W chwilę potem usłyszała, że wyszedł.


Demon posunął się naprzód. Osłabiona Anna leżała w łożu za zasuniętymi kotarami. Próbowała krzyczeć. Ale głos uwiązł jej w gardle. A zresztą kto by ją usłyszał. Gruba pościel tłumiła wszelkie dźwięki Jej damy dworu poszły już pewnie spać – same albo i nie same. Strażnicy z pewnością pili piwo, którym Henryk uraczył całą ludność Londynu z okazji chrztu Elżbiety. A sam Henryk? Nie było go przy niej. Bo go zawiodła. Bo nie dała mu syna.

Odejdź – powiedziała słabym głosem. Ale demon podszedł jeszcze bliżej.

Nazywali ją czarownicą. Bo miała ten mały szósty palec i psa imieniem Urian, a także dlatego, że Henryk tak długo pozostawał pod jej urokiem, mimo że nie udało mu się skłonić jej, żeby została jego metresą. Gdybym naprawdę była czarownicą – pomyślała – umiałabym przepędzić tego demona. Umiałabym też zatrzymać przy sobie Henryka, powstrzymać go od wodzenia oczami za tą Jane Seymour o twarzy jak serwatka, zatrzymać go w swoim łożu... Nie, to nieprawda, nie była czarownicą.

Z tego wynikało, że nie jest w stanie przepędzić tego demona; co po nią teraz przyszedł. Jeżeli Szatan, Ojciec Kłamstwa, postanowił uprowadzić ją i ukarać za to, ze odebrała innej kobiecie męża i za to, że... ciekawe ile też demony mogą o człowieku wiedzieć?

Ja tego wszystkiego nie chciałam – powiedziała głośno do demona. – Chciałam wyjść za kogo innego.

Demon zbliżał się coraz bardziej.

Dobrze więc, niech ją uprowadzi, Nie będzie krzyczała. Nigdy tego nie robiła – i jest z tego dumna. Ani wtedy, kiedy jej powiedziano, że Harry Percy nie będzie jej mężem. Ani wtedy, kiedy odesłano ją ze Dworu – nieodwołalnie i nie wyjaśniając dlaczego. Ani wtedy, kiedy dowiedziała się, jaka była tego przyczyna, kiedy odkryła, że to Henryk chciał ją usunąć z Londynu i zrobić z niej swoją metresę w tajemnicy przed Katarzyną. Nie krzyczała też wtedy, kiedy gromada nierządnic wdarła się do pałacu, gdzie jadła kolację, domagając się, żeby wyszła do nich Nan Bullen, bo jak twierdziły, jest jedną z nich. Uciekła, przeprawiając się łodzią przez Tamizę i ani jeden okrzyk nie wydobył się z jej gardła. Podziwiali ją za odwagę: i Wyatt, i Norris, i Weston, i sam Henryk. Teraz też nie będzie krzyczała.

Świetlisty sześcian zbliżał się i powiększał. Zdążyła tylko powiedzieć:

Byłam wierną i oddaną sługą Boga i mojego królewskiego małżonka. W tejże chwili demon ją dopadł.


Wojna zaczyna się – powiedziała Lambert, spoglądając w dół ku twarzom studentów zebranych w Sali Czasu – na długo przedtem, zanim wystrzelony zostanie pierwszy pocisk czy wyrzucona pierwsza włócznia.

Popatrzyła jeszcze raz na ich twarze. Była tu stypendystką i do jej obowiązków należało prowadzenie zajęć z grupą młodych ludzi, z których cześć zostanie pewnie historykami. Zajęcia odbywały się zawsze w Sali Czasu. To bardzo kosztowne, bo przez blisko godzinę sala musiała pozostawać w stanie trwania, należało przeprowadzić studentów przez pole siły i musiała nastąpić aktywacja wszystkich Sześcianów. Cały wykład odtwarzano później, kiedy studenci mogli już skupić na nim uwagę. Lambert nie miała do nich pretensji o to, że teraz zaledwie ją zauważali. Bo dlaczego mieliby na nią patrzeć? Na wszystkich ścianach tego okrągłego pomieszczenia, które znajdowały się tu tylko w sensie potencjalnym, widniały Sześciany, lecz w rzeczywistości ich tu nie było. W Sześcianach pojawiały się prawdziwe sceny z wojen, jakie toczyły się w lokalnych strumieniach czasowych – w przeszłości i w chwili obecnej, gdzieś w czyichś rzeczywistościach.

W bitwie pod Azincourt mężczyźni umierali, wijąc się w błocie; w ich jelitach, szyjach, pachwinach tkwiły strzały.

W Cawnpore kobiety przykrywały własnymi ciałami zakrwawione dała swoich dzieci.

W prażącym słońcu chmary much łaziły po rozpłatanych twarzach bohaterów spod Maratonu.

Daleko od Hiroszimy słaniały się postaciei o wypalonych twarzach.

Oddychające ciała o nietkniętych obliczach i mózgach’ zamienionych w papkę pod działaniem spekaliny siedziały w równych rzędach pod rozprutą kopułą na Io-Jeden.

Tylko jedna twarz zwróciła się w stronę Lambert – gwałtownym ruchem, jak gdyby za pociągnięciem sznurka – twarz chłopca o szeroko otwartych, pełnych udręki fiołkowych oczach. Lambert uprzejmie rozpoczęła wykład jeszcze raz:

Wojna zaczyna się na długo przedtem, zanim wystrzelony zostanie pierwszy pocisk czy wyrzucona włócznia. Wojna ma zawsze wiele przyczyn: ekonomicznych, politycznych, religijnych, kulturowych. Jednakże wielkim historycznym odkryciem naszych czasów jest to, że po zbadaniu wszystkich tych przyczyn, po zanalizowaniu dokumentów pisanych, zeznań naocznych świadków i całego szeregu danych, które ogarnąć mogą tylko, równania Rahvoliego, dochodzi się zawsze do elementu decydującego. Do jakiegoś pojedynczego zdarzenia, czynu czy pojedynczej osoby. Ma się tu do czynienia z czymś w rodzaju dendrytu decyzyjnego z setkami tysięcy generacji decyzji. Ale gdzieś, w którymś miejscu, była pierwsza z nich, pierwsze „tak/nie”. Tam właśnie zaczęła się wojna i w tym właśnie miejscu można było jej zapobiec.

I ku wielkiemu zdziwieniu badaczy, w miejscu tym bardzo często znajdowała się kobieta.

Mężczyźni walczyli, kiedy wojny już trwały. Mężczyźni mieli w swoich rękach złoto i broń, pni decydowali o tym, jakie będą cła i przepisy prawa morskiego i jakie będą religie powodujące wojny. Oni też mieli władzę nad ciałami innych mężczyzn biorących udział w walce. Ale mężczyźni są tylko mężczyznami. To mężczyźni podejmowali te pierwotne decyzje, jednak bardzo często o tym, jak mają postępować, decydowały osoby, jakie ci mężczyźni kochali. To znaczy kobiety. Albo dzieci. Taka osoba stanowiła bierną, bezsilną masę, którą mężczyzna postanawiał wynieść – i wtedy szala się przechylała. To nie on, nie mężczyzna, ale ona, kobieta, stanowiła ten punkt, w którym dendryt decyzyjny się rozgałęział i w którym zaczynała się wojna.

Fiołkowooki chłopiec wciąż na nią patrzył. Lambert zamilkła na chwilę, czekając aż odwróci się i skieruje wzrok na Sześciany. Po to przecież się tu znajdował. Kiedy się już odwrócił, zaczęła go obserwować. Na jego twarzy malowała się udręka; był więc w stanie pojąć, czym jest wojna. Po skończeniu studiów byłby dobrym kandydatem do pracy w zespole realizującym badania i działania związane z zapobieganiem zbrojnym agresjom. Przypominał jej nieco Culhane’a.

Culhane’a, który w tej chwili, jako Kierownik Akcji, przeprowadzał wywiad z nową Zakładniczką, a nie uczył dzieci, jak ona.

Lambert stłumiła w sobie uczucie zazdrości. Zazdrościć to postępować niegodnie. I krótkowzrocznie. Przypomniała sobie, jak wielkie wrażenie zrobiły na niej te obrazy ludzkiej niedoli trzy lata temu, kiedy sama była studentką historii Po ich obejrzeniu przez kilka tygodni dręczyły ją senne koszmary. Uważała, że dzień, w którym dane jej było zobaczyć te sceny, był przełomowym dniem w jej życiu. Po ich obejrzeniu nie była tą samą osobą, co przedtem. Bo jakże mogła nią być? Przecież pokazano jej tę otchłań, w którą ludzkość zstąpiłaby, gdyby nie Kościół Świętego Zakładnika i gdyby nie Ogólnoświatowe Przymierze. Płonące oczy, okaleczone genitalia i generał, który, stojąc na wzgórzu, mówił: „Uwielbiam patrzeć, jak członki ludzkie fruwają w powietrzu!”. To było wstrząsające. Przeżyła taki szok, jakiego się po niej spodziewali jej nauczyciele.

Fiołkowooki chłopiec płakał. Lambert miała ochotę zejść z podwyższenia i podejść do niego. Miała ochotę objąć go i przytulić jego głowę do swojego ramienia... Ale nie wiedziała, czy odczuwa tę potrzebę z powodu współczucia, jakie w niej budził, czy raczej z powodu jego fiołkowych oczu. Nie schodząc z podium, powiedziała po cichu:

Nic ci nie będzie. Ludzie nie zmieniają się tak łatwo jak ci się wydaje. Kiedy będzie już po całym tym widowisku, okaże się, że nie nastąpiła w tobie żadna nieodwracalna zmiana.


Anna otworzyła oczy. Szatan pochylał się nad nią. Głowę miał ogoloną, a na sobie dziwny strój w szkaradnym niebiesko-zielonym kolorze. Jego policzki pokryte były farbą. Z jednego ucha zwisał mu błyszczący, metalowy przedmiot. Anna przeżegnała się.

Witam – powiedział Szatan głosem, który nie brzmiał jak głos ludzki. Zrobiła wysiłek, żeby usiąść. Jeżeli skazaną jest na potępienie, to nie przyjmie tego wyroku leżąc. Serce podchodziło jej do gardła. Ale to, że zdołała usiąść, pozwoliło jej zobaczyć lepiej Księcia Ciemności. Jej oczy rozszerzyły się. Wyglądał jak człowiek. Szkaradnie umalowany i obwieszony metalowymi sześcianami. Prawdopodobnie narzędziami, przy pomocy których czynił zło. Ale on sam był mężczyzną.

Nazywam się Culhane.

A więc to rzeczywiście mężczyzna. Z mężczyznami miała już do czynienia. Z biskupami, panami wielkiego rodu, Kanclerzem Wolseyem. I z Henrykiem, Księciem Anglii i Francji, Obrońcą Wiary, którego onieśmielała.

Proszę, nie bój się, pani. Wyjaśnię ci, gdzie jesteś i jak się tu znalazłaś.

Zauważyła, że głos nie wydobywa się z jego ust, chociaż usta te się poruszają, ale z pudełka zawieszonego na szyi. Jak to możliwe? Czy w tym pudełku siedział demon? Zastanawiając się nad tym, zdała sobie nagle sprawę z czegoś jeszcze, z czegoś, co mogło być w tej chwili dla niej prawdziwym punktem zaczepienia.

Proszę, mów do mnie, panie, nie „pani” tylko „Wasza Miłość”. Jestem królową.

Wyraz jego oczu przekonał ją w końcu, że był zwykłym śmiertelnikiem. Umiała czytać w męskich oczach. Ale dlaczego ten mężczyzna patrzy na nią w ten sposób? Ze współczuciem? Czy może z podziwem?

Zrobiła wysiłek, żeby wstać, podnosząc się z niskiego łoża wyrzeźbionego z solidnego, angielskiego dębu. Ściany pokoju wyłażone były ciemnym drzewem. Wisiały na nich wełniane, haftowane dywany. Okna o drobnych szybkach wpuszczały jasne światło, w którym widać było rzeźbione krzesła, stół i komodę. Na stole leżał pulpit do pisania i lutnia. Nieco uspokojona, Anna obciągnęła ciężką materię swojej nocnej koszuli i wstała.

Mężczyzna, który dotychczas siedział na niskim stołku, podniósł się także. Był wyższy od Henryka – a ona dotąd nie widziała kogoś przewyższającego wzrostem jej męża. Ten mężczyzna był jednak wyższy i miał wspaniałe muskuły. Czy to żołnierz? Serce znowu zatrzepotało jej ze strachu. Położyła sobie rękę na szyi. Ten człowiek patrzył na nią. Patrzył na jej szyję. Czyżby to kat? Czy została aresztowana, odurzona i jakimś tajemniczym sposobem przeniesiona do Tower? Czy ktoś coś na nią doniósł, czy też może Henryka tak rozczarowało to, że nie urodziła mu syna, iż postanowił, że jej miejsce natychmiast zajmie inna kobieta?

Starając się iść równo, Anna ruszyła w stronę okna.

Za oknem w słońcu nie zobaczyła mostu Tower. Ani rzeki, ani szczytów dachu Pałacu Greenwich. Zobaczyła natomiast coś w rodzaju podwórza, na którym znajdowały się ogromne metalowe bestie wydające z siebie ciche pomruki. Na trawie podskakiwała grupa nagich młodych mężczyzn i kobiet. Machali rękami, biegali, uśmiechali się, a z ich ciał spływał pot. Zachowywali się tak, jak gdyby nie wiedzieli, że są bez ubrania, jak gdyby ogarnęło ich szaleństwo.

Anna uchwyciła się mocno okiennego parapetu. Był śliski. Zobaczyła, że nie jest wcale zrobiony z drewna, tylko z jakiegoś materiału, który drewno przypominał. Zamknęła oczy, a potem je otworzyła. Jest przecież królową. Stoczyła ciężką walkę, żeby nią zostać, broniąc swej cnoty, mimo że nikt nie wierzył, że ją jeszcze posiada, broniąc jej przed człowiekiem, który twierdził, że zniszczyć tę cnotę to dać dowód miłości. Zwyciężyła w tej walce: korona stała się ceną, jaką Henryk zapłacił za jej cnotę. Zwyciężyła króla. Kanclerza doprowadziła do zguby, wprawiła w zakłopotanie samego papieża. Nie okaże więc lęku przed katem, przed którym stoi tutaj, gdzie przyprowadza się potępionych, w tym przeklętym miejscu, czymkolwiek by ono nie było.

Odwróciła się od okna z podniesioną głową.

A więc, panie...

Culhane – przypomniał jej.

A więc panie Culhane, proszę, zechciej zacząć swoje wyjaśnienia. Bardzo chcemy je usłyszeć. I nie lubimy czekać.

Odrzuciła w bok obszerne fałdy długiej koszuli nocnej, jak gdyby to były fałdy sukni noszonej podczas dworskich uroczystości, i usiadła na krześle rzeźbionym niczym tron, które zrobione było z materiału podobnego do drewna.


Więc jestem Zakładniczką – powtórzyła Anna. – Znajduję się w czasie, którego jeszcze nie ma.

Przy oknie stała Lambert i patrzyła na nią jak urzeczona. Według słów Culhane’a, Anna Bołeyn w milczeniu wysłuchała wszystkich wyjaśnień dotyczących Akcji Zapobiegania Wojnom – wszystkich tych wyjaśnień dokładnie przygotowanych i wielokrotnie sprawdzonych, aby stały się zrozumiałe dla umysłowości szesnastowiecznej. Królowa Anna nie wpadła w histerię. Nie rozpłakała się, nie zemdlała, nie twierdziła, że w to wszystko nie wierzy. Nie zadawała żadnych pytań. Kiedy Culhane skończył mówić, poprosiła spokojnie, ze zdumiewającą godnością o widzenie z władcą tego miejsca i jego ministrami. Toshio Brill, który obserwował całą tę scenę na monitorze, gdyż uważano, że początkowo nowym Zakładnikom łatwiej jest mieć do czynienia tylko z jednym przedstawicielem zespołu uczonych, pospiesznie wezwał, Lambert i dwie inne osoby. Wszyscy ubrali się w długie, sięgające ziemi szaty, których używano wyłącznie podczas wielkich uroczystości akademickich. Następnie wkroczyli uroczyście do niby-szesnastowiecznej komnaty i skłonili głowy przed Anną.

Tylko skłonili głowy. Nie złożyli ukłonów. Anna Boleyn miała się dowiedzieć, że nikt już nie składał głębokich ukłonów.

Lambert obserwowała ją ukradkiem. Obserwowała tę czwartą Zakładniczkę, która tak bardzo różniła się ód pozostałej trójki. Anna nie podniosła się z krzesła i – nawet siedząc w nim – wydawała się niezwykle drobna. Miała cienkie, delikatne kości, ogromne ciemne oczy i masę jedwabistych, czarnych włosów, spływających na białą koszulę. Nie była ładna – jeśli przyjąć kryteria oceny urody stosowane w tym stuleciu. Nie była zresztą uważana za ładną nawet w swoich czasach. Ale miała w sobie jakiś nieodparty urok. Lambert musiała jej to przyznać.

Jegtem więc więźniem – powiedziała Anna.

Lambert podkręciła tłumacza, żeby lepiej słyszeć: słowa były jej znane, ale akcent tak dziwny, że nie mogła nic zrozumieć bez pomocy tego elektronicznego urządzenia.

Nie więźniem – odpowiedział Dyrektor – ale Zakładniczką.

Milordzie, jeżeli nie mogą stąd odejść, to jestem więźniem. Mówmy ‘ otwarcie: nie mogę opuścić tego zamku?

Nie możesz, pani..

Mów do mnie, panie, „Wasza Miłość”. Czy zostanie wyznaczony jakiś okup?

Nie, Wasza Miłość. Ale dzięki temu, że Wasza Miłość znalazła się tutaj, pozostaną przy życiu tysiące ludzi, które w przeciwnym razie straciłyby życie.

Ku swemu oburzeniu, Lambert zobaczyła, że Anna wzrusza na to ramionami. Śmierć tysięcy ludzi najwyraźniej nic jej nie obchodziła. Więc to prawda: oni rzeczywiście byli moralnymi barbarzyńcami, nawet kobiety. Powinni to zobaczyć studenci. To wzruszenie ramionami mówiło więcej niż wszystkie bitwy oglądane w Sześcianach razem wzięte. Lambert poczuła, jak maleje jej współczucie dla tej uprowadzonej „kobiety. Doznała fizycznej sensacji, jakiej doznaje się przy opróżnieniu pęcherza, i przyniosło jej to ulgę. Bo to znaczyło, że ona, Lambert, nie utraciła zdolności dokonywania ocen moralnych.

Jak długo mam tu pozostać?

Do końca życia, Wasza Miłość – powiedział Brill, nie ukrywając prawdy.

Anna nie zareagowała. Zdumiewająco dobrze panowała nad sobą.

To znaczy jak długo, Milordzie?

Nikt nie wie, jak długo będzie żył, Wasza Miłość.

Ale wy – skoro, jak twierdzicie, znacie przyszłość – musicie znać długość mojego życia.

To dało Lambert do myślenia. Nie możemy jej lekceważyć – pomyślała. – Ta Zakładniczka jest inna niż pozostali Zakładnicy.

Teraz odezwał się Brill, z taką samą jak poprzednio szczerością, która stanowiła dowód, że docenia inteligencję Anny. Swoją drogą, ciekawe czy ona sama zdawała sobie sprawę, jak to dla niej pochlebne. Brill powiedział:.

Gdyby Wasza Miłość nie znalazła się tutaj, umarłaby 19 maja roku 1536.

Jaką śmiercią?

To nie ma znaczenia. Wasza Miłość przestała być częścią tej przyszłości, teraz zresztą wydarzenia...

Jaką śmiercią? Brill nie odpowiedział.

Anna Boleyn wstała i podeszła do okna. W tej długiej koszuli nocnej wydaje się niewiarygodnie drobna – pomyślała Lambert. Oglądając się przez ramię, Anna spytała:

Czy ten zamek znajduje się w Anglii?

Nie – odrzekł Brill, a Lambert zauważyła, że.wymienili z Culhanem spojrzenia.

We Francji?

Ten zamek nie znajduje się na Ziemi – powiedział Brill. – Chociaż z trzech miejsc na Ziemi można do niego wejść. Jest poza Czasem.

Z pewnością nie była w stanie tego pojąć. Nie odzywając się ani słowem, patrzyła dalej w okna Ponad jej ramieniem Lambert widziała puste teraz podwórze do gimnastyki i generatory energii anty-materialnej. Dwóch techników kontrolowało je właśnie przy pomocy robota. Ciekawe co na temat tych generatorów sądzi Anna? – zastanawiała się Lambert. – Nie może się przecież domyślać do czego służą.

Bóg jeden wie, czy zasłużyłam na śmierć – powiedziała, a Lambert zauważyła, że w tym momencie Culhane drgnął.

Brill zrobił krok naprzód.

Wasza Miłość-.

Zostawcie mnie teraz – poprosiła, nie odwracając się.

Spełnili jej prośbę. Oczywiście, będzie bez przerwy kontrolowana przez aparaturę. Monitory wszystko pokażą – od stanu mózgu aż po treść jelit Ona sama nigdy się o tej kontroli nie dowie. Gdyby w jej buntowniczym umyśle pojawiła się myśl o samobójstwie, zostanie ono uniemożliwione. Co by się bowiem stało, gdyby do Jej Świątobliwości dotarła wiadomość o samobójczej śmierci któregoś z Zakładników... Rzucając na nią okiem ostatni raz przed zamknięciem drzwi, Lambert zobaczyła jej proste jak strzała plecy. Stała tam przy swoim oknie w tym budynku znajdującym się w stanie permanentnego trwania, patrząc na generatory energii anty-materialnej.

Culhane, za dziesięć minut mamy zebranie – powiedział Brill.

Lambert domyśliła się, że tę dziesięciominutą przerwę wprowadzono po to, żeby Dyrektor mógł przebrać się w swoje zwykłe ubranie robocze. Toshio Brill wyszedł z rozmowy z Anną Boleyn jakby pomniejszony. Nawet wyglądał na niższego, chociaż porównanie z jej drobną postacią powinno sprawić, by wydawał się wyższy.

Culhane stał nieruchomo w korytarzu pod zamkniętymi na klucz drzwiami pokoju Anny. Czy Anna będzie próbowała je otworzyć? – zastanawiał się. Lambert nie widziała jego twarzy. Odezwała się:

Culhane, dlaczego tak drgnąłeś? Wtedy, kiedy powiedziała, że Bóg jeden wie, czy zasłużyła na śmierć?

Bo to samo powiedziała na procesie – odrzekł Culhane. – Kiedy ogłoszono wyrok. Użyła prawie dokładnie tych samych słów.

Stał nadal bez ruchu, nie drgał żaden mięsień jego wspaniałego ciała.

Zrobiła więc na tobie wrażenie – badała Lambert. – Mimo że jest taka niepozorna. Wrażenie większe niż by to mogło wynikać z jej niezaprzeczalnie żałosnego położenia.

Spojrzał na nią płonącymi oczami. Tak, oczy mu płonęły, jemu, który był maszyną do prowadzenia badań naukowych.

Była wspaniała!


Nigdy się nie uśmiechała. Wiedziała, że mówią o tym między sobą. Usłyszała kiedyś ich rozmowę w otoczonym murem ogrodzie. „Anna Boleyn nigdy się nie uśmiecha” – mówili Kiedy jej nie było w pobliżu, nie nazywali ją Królową Anną ani Jej Miłością, nie używali nawet tytułu Markiza Rochford, tytułu, który nadał jej Henryk, czyniąc ją jedyną kobietą-parem Anglii. Nie, nazywali ją Anną Boleyn, jak gdyby nigdy nie wyszła za mąż za Henryka, jak gdyby nigdy nie urodziła Elżbiety. I mówili, że nigdy się nie uśmiecha.

A jakiż miała powód, żeby się uśmiechać, tutaj, gdzie nie było ani życia, ani śmierci?

Anna trzymała w rękach kawałek aksamitu w kolorze bursztynu. Szyła. I zgrabnie jej to szło. Nie była źle traktowana. Przydzielili jej służącą, dali materiał, z którego można było uszyć suknię. Zawsze miała w tym kierunku zdolności i nie utraciła ich nawet wtedy, kiedy mogła sobie pozwolić na zamawianie takich sukien, jakie jej się tylko zamarzyły. Dali jej też książki. Napisane po łacinie, ale ilustracje miały dziwnie płaskie, żadnych nie wykonano wypukłym inkaustem czy też nie matowano. Pozwalali jej wchodzić do wszystkich pokoi w zamku, które nie były zamknięte na klucz, a także wychodzić do ogrodów i na podwórza. Była Świętą Zakładniczką.

Kiedy skończyła szyć suknię z aksamitu w kolorze bursztynu, ubrała się w nią. Dali jej lustro. I lutnię. I papier do pisania, i gęsie pióro. Dostawała wszystko, o co poprosiła. Byli tak hojni jak Henryk w początkowym okresie miłości, kiedy rozdzielił ją z ukochanym Harrym Percym i kiedy trzymał ją jako zakładniczkę miłości zdaną na każdy królewski kaprys.

Tak, klatki w jej życiu miały różne rozmiary. I różne kształty. I – jeżeli to prawda, co mówili pan Culhane i Lady Mary Lambert – istniały w różnych czasach.

Nie mam tytułu „lady” – protestowała lady Mary Lambert. Niepotrzebnie się wysilała. Bo było oczywiste, że nie ma tego tytułu, że pochodzi z ludu, tak jak i wszyscy inni. A protestowała tak zawzięcie, bo w tym miejscu panowały opaczne przekonania, sprawiające, że kobieta czuła się obrażona, gdy ją tytułowano „lady”. Lambert jej nie lubiła. Anna wiedziała o tym, chociaż jeszcze nie odkryła przyczyny tej niechęci. A poza tym była pozbawiona kobiecego uroku, jak one wszystkie. Pracowały całymi dniami wśród książek i maszyn i gimnastykowały się nago razem z mężczyznami, którzy nie zwracali na ich ciała większej uwagi niż żołnierze żyjący w surowych obozowych warunkach na ciała swoich towarzyszy broni. Dlatego Annie sprawiało przyjemność tytułowanie Lambert, która nie chciała być tytułowana. Bo ona sama też była tutaj tym, czym nigdy być nie chciała. Była „Anną Boleyn, która się nigdy nie uśmiecha”.

Nadam ci tytuł „lady” – powiedziała do Lambert. – Zostaniesz dzięki mnie baronessą. Kto się temu sprzeciwi? Jestem przecież królową, a króla tutaj nie ma.

Mary Lambert gapiła się na nią, jak przystało na pospolitą flądrę pozbawioną kobiecego uroku.

Anna zrobiła supełek i ucięła nitkę srebrnymi nożyczkami. Suknia była gotowa. Włożyła ją przez głowę i zaczęła męczyć się z guzikami na plecach. Wolała zapiąć je sama niż wołać tę głupią dziewczynę, która była jej służącą, a która nie umiała nawet jej uczesać. Anna sama przygładziła włosy, po czym krytycznie popatrzyła na swoje odbicie w pięknym lustrze, jakie jej podarowali.

Jak na kobietę, która półtora miesiąca wcześniej urodziła dziecko, wyglądała zdrowo. Powiedzieli jej, że w jedzeniu dostaje lekarstwa. Jej cera, ta gładka śniada cera, która tuk rzadko zmieniała barwę, wyglądała ładnie w zestawieniu z aksamitem w kolorze bursztynu. Często nosiła suknie w tym kolorze, albo brązowe. Ponieważ nie miała czepeczka i nie umiała go uszyć, jej włosy spływały luźno na ramiona. W dłoniach – wydłużonych i szczupłych, których wcale nie szpecił dodatkowy palec – trzymała różę, którą przyniósł jej Culhane. Bawiła się nią, demonstrując piękno tych dłoni i wysoko trzymając głowę.

Miała mieć audiencję u Jej Świątobliwości, u kobiety-papieża.

I chciała zwrócić się do niej z pewną prośbą.

Wasza Świątobliwość, ona poprosi, żeby jej opowiedzieć przyszłość. Żeby jej opowiedzieć o tym, czego Anna Boleyn doświadczy w naszym strumieniu czasowym po zabraniu jej z własnego i uczynieniu z niej Zakładniczki. Będzie też chciała poznać przyszłość Anglii.

Twarz Brilla pociemniała. Dla Lambert było oczywiste, że bardzo mu się nie podoba myśl o tym, że teraz powinien uprzedzić swoją polityczną rywalkę, iż Anna, czyli jedna z grupy Zakładników, poskarży się, że jest źle traktowana. Jedna z grupy Zakładników, to znaczy osób, z których każda – wskutek ofiary złożonej z jej wolności osobistej – staje się świętością. Kiedy Tullio Amaden Koyusni z Marsa Trzy był Zakładnikiem w Republice Chińskiej, poskarżył się przedstawicielowi Kościoła, że nie pozwalano mu zażywać tyle, ile chciał ruchu. W wyniku tego nastąpiło takie zaostrzenie stosunków między układami, ze z Republiką Chińską nie podpisano dwóch ważnych umów handlowych. Nie mieli innego sposobu, musiało się tak stać, żeby system polityczny oparty na zasadzie brania Zakładników mógł się nadal cieszyć tek potrzebnym mu szacunkiem. Kościół Świętego Zakładnika był potężny. Musiał być taki, jeżeli w układzie słonecznym miał panować pokój. Brill wiedział o tym dobrze. Wiedziała też o tym Jej Świątobliwość.

Nosiła dziś pełny galowy strój, wspaniale ozdobiony tysiącami maleńkich lusterek, jakie przysyłano jej w dowód wdzięczności ze wszystkich światów. Głowę miała świeżo ogoloną. W uszach jej błyszczały wspaniałe syntetyczne klejnoty. Słuchając przedwczesnych usprawiedliwień Brilla, Jej Świątobliwość uśmiechnęła się. Lambert zauważyła ten uśmiech i z tej odległości, z przeciwległego kąta pokoju, zdołała wyczuć, że Brill z ugrzecznieniem się ukryć frustrację.

Skoro tak – powiedziała Jej Świątobliwość – to dlaczego tego nie zrobić, dlaczego nie opowiedzieć jej ojej przyszłości? I o przyszłości Anglii?

Lambert wiedziała, że Arcykapłanka z góry zna odpowiedź na to pytanie. I że chce, aby Brill odpowiedział na nie głośno.

Uważamy, że to nierozsądne, Wasza Świątobliwość – rzekł Brill. Zrobiliśmy już raz taką rzecz, Wasza Świątobliwość pewnie pamięta.

A tak, opowiedzieliście przyszłość ostatniej Zakładniczce, którą też, oczywiście, odwiedzę w czasie Obecnej wizyty. Czy królowa Helena ma się lepiej?

Nie – brzmiała krótka odpowiedź.

I nie pomogły leki działające na mózg ani leczenie środkami elektronicznymi? Ciągle jest obłąkana po szoku, jaki przeżyła po przeniesieniu jej do nas?

Nic jej nie pomogło.

Rozumiecie więc, dlaczego tak niechętnie zezwoliłam na kontynuowanie programu zapobiegania wojnom – powiedziała Jej Świątobliwość.

Na te słowa Lambert dech zaparło. Bo to wcale nie Arcykapłanka podejmowała decyzje. Tylko Forum Ogólnoświatowe miało prawo zezwolić albo nie zezwolić na wzięcie Zakładnika i przemieszczenie go w przestrzeni lub w czasie. Kościół Świętego Zakładnika był odpowiedzialny tylko za kontrole i przedłużanie zezwoleń wydanych przez Forum. A tymczasem Arcykapłanka, mówiąc to, co powiedziała” uzurpowała sobie władzę polityczną, której nie posiadała...

Oczy Dyrektora zabłysły gniewnie. Ale zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi się otworzyły i Culhane wprowadził Annę.

Lambert zacisnęła usta. Ta kobieta uszyła sobie suknię – idiotyczną szatę o obfitej spódnicy, ale tak obcisłą w pasie i w biuście, że prawdopodobnie trudno jej było w niej oddychać.

Jak one mogły wytrzymać w takich strojach? Suknia obciskała talię Anny tak, że ta wydawała się niezmiernie cienka, a z dekoltu w karo wyłaniały się obojczyki tak delikatne jak u ptaka. Culhane górował nad nią – potężny i opiekuńczy. Anna podeszła prosto do Arcykapłanki, uklękła i podniosła ku niej twarz.

Szukała pierścienia, który mogłaby ucałować.

Lambert nawet nie zadała sobie trudu, żeby ukryć uśmiech. Oprócz kolczyków Arcykapłanka nie miała na sobie żadnej biżuterii. Ta nadęta mała Zakładniczka dowiodła, że nie zna etykiety, popełniła błąd, który w jej czasach z pewnością był błędem poważnym.

Anna uśmiechnęła się do Jej Świątobliwości Był to pierwszy jej uśmiech, jaki tu widziano. Odmienił jej twarz, rozjaśniając ją, nadając jej figlarny wyraz i dodając blasku jej wielkim, ciemnym oczom. Lambert przypomniała sobie fragment wiersza poety nazwiskiem Thomas Wyatt, który opisywał swoją kuzynkę Annę słowami: „płonąca chęcią obłapiania, chociaż z pozoru bojaźliwa”.

Anna odezwała się. To, co mówiła zdradzało lotność umysłu, a równocześnie powściągliwość.

Wydaje się, Wasza Świątobliwość, że zapragnęliśmy czegoś, czego nie mogliśmy dostać. Spowodowany tym brak odczuwamy tylko my – nikt inny. Mamy jednak nadzieję, że nie powtórzy się to, kiedy przedstawimy Waszej Świątobliwości naszą prośbę.

Było to powiedziane wprost. I z wdziękiem. Wyczuwało się to nawet w tłumaczeniu i pomimo niedorzecznego pluralis maiestatis. Lambert spojrzała na Culhane’a, który wpatrywał się w Annę, jak gdyby ta była rzadkim i delikatnym kwiatem. Jak mógł? To jej kościste ciało, te mięśnie bez napięcia, nie mówiąc już o braku powiększeń, ta pozbawiona urody twarz, ten pieprzyk na szyi.. Przecież nie żyją w szesnastym wieku. Culhane był głupcem.

Takim samym jak ten poeta nazwiskiem Wyatt. Jak Sir Harry Percy. I jak Henryk, król Anglii. Wszystkich ich urzekła nie piękność, ale jej osobliwy, nieuchwytny urok.

Jej Świątobliwość roześmiała się.

Proszę wstać, Wasza Miłość. Tutaj nie klęka się przed osobami urzędowymi.

Powiedziała Wasza Miłośc! Arcykapłanka zawsze używała takich honorofików, jakich życzyli sobie Zakładnicy, ale w wypadku Anny opóźni to tylko proces jej przystosowywania się.

A co mnie obchodzi jej przystosowywanie się – zakpiła sama z siebie Lambert. – Nic. Obchodzi mnie tylko to, że Culhane się w niej zadurzył. A i to tylko dlatego, że najpierw odepchnął mnie. Odrzucenie zalotów – jak się zdawało – zawsze zaostrzało apetyt, w każdym stuleciu.

Anna wstała.

Mam zamiar zadać Waszej Miłości kilka pytań – powiedziała Jej Świątobliwość. – Może Wasza Miłość odpowiadać, jak chce. Moim zadaniem jest zapewnić Waszej Miłości dobre traktowanie, a także dopilnować, żeby spełnione też były wymagania stawiane przez szlachetną naukę zajmującą się zapobieganiem wojnom, dzięki której Wasza Miłość stała się Świętą Zakładniczką. Czy Wasza Miłość zrozumiała, co powiedziałam?

Tak.

Czy wasza Miłość otrzymała wszystko, o co prosiła dla zapewnienia sobie wygody w sensie fizycznym?

Tak – odrzekła Anna.

Czy Wasza Miłość otrzymała wszystko, co jej potrzebne dla zapewnienia dobrego samopoczucia psychicznego? Książki, różne przedmioty, towarzystwo?

Nie – odpowiedziała Anna, a Lambert zobaczyła, że Brill zesztywniał.

Nie? – powtórzyła Jej Świątobliwość.

Dla naszego dobrego samopoczucia, a także dla naszej wygody konieczne jest jak najpełniejsze zrozumienie sytuacji, w której się znajdujemy. Każde myślące stworzenie, jeżeli ma osiągnąć spokój umysłu, musi zrozumieć swoją sytuację.

Opowiedziano Waszej Miłości o wszystkim, co ma związek z sytuacją Waszej Miłości – powiedział Brill. – Wasza Miłość chce uzyskać informacje o sytuacjach, które, z racji tego, że Wasza Miłość znalazła się tutaj, nigdy nie będą miały miejsca.

O sytuacjach, które miały miejsce, Milordzie. Inaczej nikt by o nich nie wiedział, nikt, nie wyłączając was samych.

W strumieniu czasowym, w którym Wasza Miłość się teraz znajduje, te sytuacje nie zaistnieją – odrzekł Brill.

W tonie jego głosu – Lambert to słyszała – brzmiał tłumiony gniew. Lambert ciekawiło, czy i Arcykapłanka to zauważyła. Anna Boleyn nie miała pojęcia, jak poważną rzeczą było oskarżenie Jej Świątobliwości o złamanie zasad postępowania z Zakładnikami Jeżeli Brill był człowiekiem ambitnym – a dlaczegóż by miał nim nie być? – takie oskarżenie miałoby zgubny wpływ na jego przyszłość.

Strumień czasu, w którym się teraz znajdujemy, jest waszym strumieniem czasu – odpowiedziała Anna bez wahania. – I to wy sprawiliście, że tak jest To nie tak, że ta sytuacja nie zaistniała wskutek naszego wyboru. Jeżeli więc teraz wasz czas jest naszym czasem, mamy prawo mieć dostęp do tej wiedzy, która towarzyszy istnieniu w tym czasie. – Spojrzała na Arcykapłankę. – Dla spokoju naszego umysłu.

Wasza Świątobliwość... – zaczął Brill.

Nie, królowa Anna ma rację. Jej rozumowanie jest słuszne. Wyznaczy pan wykwalifikowanego pracownika, który odpowie na wszystkie jej pytania – wszystkie, jakiekolwiek one będą – dotyczące życia, jakie wiodła w szesnastym wieku i rozwoju wypadków w Anglii w sytuacji, gdyby nie została Świętą Zakładniczką.

Brill sztywno kiwnął głową.

Do widzenia, Wasza Miłość – zwróciła się do Anny Jej Świątobliwość. – Wrócę tu za dwa tygodnie, żeby ponownie sprawdzić, jak Wasza Mjłość żyje.

Za dwa tygodnie? Następna inspekcja miała przecież być za sześć miesięcy. Lambert spojrzała na Culhane’a, żeby się przekonać, jak zareagował na tę oczywistą chęć znalezienia dziury w całym, ale on patrzył na podłogę, ku której pochyliła się właśnie Anna Boleyn, składając kolejny ze swych wywołujących zażenowanie zebranych dworski dyg; aksamitne spódnice w kolorze bursztynu rozpostarły się wokół niej jak złote fale.


Przysłali człowieka z ludu, żeby opowiedział jej o jej własnym życiu, o życiu, które straciła. Prostego człowieka z ludu. Na dodatek był tak bezczelny, że się w niej zadurzył. O takich rzeczach Anna zawsze wiedziała. I tolerowała takich parweniuszy – parweniuszy w rodzaju tego muzykanta, Smeatona – twtedy, kiedy mogli jej się przydać. Gdyby ten Culhane odważył się wyjawić jej swoje uczucia, spotkałby się z taką samą ostrą odprawą jak niegdyś Smeaton. Ludzie pośledniego stanu nie powinni się spodziewać traktowania takiego jak osoby ze znakomitych rodów.

Siedział na krześle z prostym oparciem w jej komnacie w tym tutejszym Tower. Jego postawa wyrażała pokorę, jaką parweniusz powinien był odczuwać w obliczu królowej. Anna tymczasem zasiadła w wielkim rzeźbionym krześle, założywszy ręce na piersiach, żeby nie drżały.

Jaką śmiercią zmarłam w roku 1536?

Na Boga, czy kiedykolwiek przedtem ktoś wymówił podobne zdanie?

Wasza Miłość została stracona przez ścięcie. Po uznaniu jej winną zdrady – Culhane przerwał, a jego twarz zalał rumieniec.

Ach tak, wszystko było jasne. Królową można było oskarżyć o zdradę tylko z jednego powodu.

Oskarżył mnie o cudzołóstwo. Żeby się mnie pozbyć i móc się ponownie ożenić?

Tak.

Z Jane Seymour?

Tak.

Czy, zanim to się stało, urodziłam mu syna?

Nie – odpowiedział Culhane.

Czy Jane Seymour urodziła mu syna?

Tak. Edwarda VI. Ale umarł, mając szesnaście lat. W kilka lat po śmierci Henryka.

To była kara. Ale zbyt lekka. Wiadomość o niej nie mogła więc spowodować, żeby przestało nękać Annę uczucie mdlącego ściskania w trzewiach. Zdrada, oskarżona o zdradę, I nie urodziła mu syna... Musiało się za tym wszystkim kryć coś więcej niż pożądanie, niż chęć poślubienia tej suki. Henryk musiał jej nienawidzić. Cudzołóstwo...

Z kim?

Z Sir Henrym Norrisem. Z Sir Francisem Westonem. Z Williamem Breretonem, z Markiem Smeatonem. I z George’m, bratem Waszej Miłości.

Przez chwilę miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Każde z tych imion spadała na nią jak cios. Ostatnie było jak uderzenie toporem. Jej brat, jej ukochany brat, taki zdolny muzyk, taki mężny i taki dowcipny... Henry Norris, przyjaciel króla. Weston i Brereton, tacy młodzi i beztroscy i tacy zawsze pełni szacunku dla niej... i Mark Smeaton, niedołęga, który został dworzaninem, bo potrafił grać na wirginale.

Jej długie, piękne dłonie wpiły się w krzesło. Ale po krótkiej chwili była już w stanie powiedzieć z godnością:

Ale oni zaprzeczyli tym oskarżeniom?

Smeaton się przyznał, jednak zmuszono go do tego torturami: Pozostali zaprzeczyli stanowczo. Henry Norris był gotowy bronić honoru Waszej Miłości w pojedynku.

Tak, to by do niego pasowało. Był taki staromodny, tak wierny zasadom.

Wszyscy umarli – powiedziała..

Nie było to pytanie. Jeżeli ją stracono za zdradę, oni także musieli stracić życie. I nie tylko oni, bo nikt nie umierał sam.

Kto jeszcze?

Kto jeszcze? Mój ojciec?

Nie. Sir Tomasz Morus, John Fisher...

Morus? Za moje... – nie była wstanie wymówić słowa „cudzołóstwo”.

Bo nie chciał złożyć przysięgi na wierność królowi jako głowie Kościoła w Anglii. Ustawa o Supremacji czyniąca króla głową Kościoła zapoczątkowała waśnie religijne.

To nieprawda. Heretycy w Anglii byli już wtedy silni. Nie można o to winić mnie.

Nie tak silni jak w późniejszych czasach – powiedział Culhane tonem niemalże przepraszającym. – Królowa Maria znana była jako krwawa Maria, bo paliła na stosach heretyków, którzy, powołując się na Ustawę o Supremacji, nie chcieli podporządkować się Rzymowi. Wasza Miłość! Czy dobrze się czujesz, pani?... Anno!

Nie dotykaj mnie – powiedziała.

Królowa Maria. To znaczy, że jej własna córka, Elżbieta, została wydziedziczona albo pozbawiona życia... Czy charakter Henryku był tak wypaczony, że był on w stanie zabić dziecko? Własne dziecko? Jeżeli nie uwierzył w to, że...

Elżbieta? – wyszeptała.

W jego oczach pojawił się błysk zrozumienia.

Ależ nie, Anno! Nie! Maria panowała najpierw, jako starsza. Kiedy umarła bezpotomnie, Elżbieta miała zaledwie dwadzieścia pięć lat Elżbieta stała się najwspanialszą władczynią, jaką kiedykolwiek miała Anglia! Panowąnie jej trwało czterdzieści cztery lata i w czasie tego panowania Anglia stała się potęgą.

Jej dzieciątko, jej Elżbieta – najwspanialszą władczynią. Siedząc na swym szkaradnym krześle ze sztucznego materiału, Anna poczuła jak ustępuje napięcie w jej rękach. Więc Henryk nie odepchnął Elżbiety, ani jej nie zabił. I Elżbieta została największą królową Anglii

Dlatego właśnie uważaliśmy, że lepiej będzie, jeżeli o tym wszystkim Waszej Miłości nie powiemy.

O tym, czy to lepiej, czy gorzej, będę sądzić ja sama – padła lodowata odpowiedź.

Przepraszam.

Siedział sztywno, ręce trzymał między kolanami. Wyglądał jak oracz, jak ten niedołęga Smeaton... przypomniała sobie, co zrobił Henryk i znowu poczuła wściekłość.

Stałam tam przed nimi. Oskarżona. Wraz z pięcioma mężczyznami, wśród których był mój brat I zarzuty były fałszywe. – Wyraz jego twarzy zmienił się. Spojrzała mu stanowczo w oczy. – Chyba że... Czy rzeczywiście były fałszywe? Wiesz, panie, tyle o historii; czy historia mówi, że... – Nie była w stanie dokończyć. Błagać o wyrok historii z ust takiego człowieka... Nie przeżyła nigdy większego upokorzenia. Nawet wtedy, gdy ambasador hiszpański nazwał ją „konkubiną” upokorzenie nie było większe.

Historia milczy na ten temat, Wasza Miłość – powiedział Culhane ostrożnie. – Jakie było1... jakie byłoby postępowanie Waszej Miłości... wie tylko Wasza Miłość.

I tak powinno być. Bo to postępowanie było... byłoby... moje – powiedziała zjadliwie, mistrzowsko naśladując jego intonację. Patrzył na nią, jak zraniony szczeniak, jak ten gbur Smeaton, kiedy dała mu odprawę. – A teraz, powiedz mi, panie... Zmieniłeś, panie, historię, więc musisz mi to powiedzieć: czy moja córka Elżbieta zostanie największą królową Anglii w moim strumieniu czasowym? Czy też i to ulegnie zmianie, z powodu waszego dążenia do zachowania pokoju za wszelką cenę?

Nie wiemy. Wyjaśniałem już. Jesteśmy w stanie obserwować obecny strumień czasu Waszej Miłości tylko w miarę, jak on się rozwija. Jest w nim teraz dopiero październik roku 1533. Dlatego też – po zanalizowania naszej własnej historii...

Już to wyjaśniałeś, panie. Dopiero za sześćdziesiąt lat od chwili obecnej będziecie wiedzieli, czy moja córka zostanie wielką królową, czy też nie, wskutek uprowadzenia mnie i zniszczenia mojego życia historia potoczy się inaczej.

Uprowadzenia?! Miano cię, Wasza Miłość, zabić! Oskarżyć, ściąć ci głowę...

A ty temu zapobiegłeś, panie. – Wstała. Ogarnął ją gniew większy niż kiedykolwiek przedtem. Była bardziej wściekła na niego niż na Henryka, niż na Wolseya, niż na kogokolwiek. – Zrabowałeś mi trzy lata życia, które mi pozostały, tak jak Henryk zrabowałby mi starość. I być może obrabowałeś też i moją córkę, być może zrobiłeś, panie to, co Henryk chciał zrobić ze j względu na tego księcia, którego urodziła mu Jane Seymour. Więc czym się różnisz, panie, od Henryka? Dlaczego uważasz siebie za świętego, a jego za łotra? On więził mnie w Tower do chwili, kiedy moja dusza została powierzona Bogu; a ty, panie, trzymasz mnie tu, w tym zamku, którego, jak mówisz, nie wolno mi opuszczać, w miejscu, gdzie nie istnieje czas i gdzie pewnie nie istnieje Bóg. Kto więc wyrządził mi większą krzywdę? Henryk dał mi koronę. A ty, panie? Wszystko, co mi dałeś, panie, co daliście mi wy; wszyscy wraz z lordem Brillem – to śmierć za życia. I na dodatek sprawiliście, że nie wiadomo czy moja córka dostanie koronę, sprawiliście, że jej ‘ przyszłość jest zagrożona, wystawiliście ją na niepewny los, jakiego by – bez waszej interwencji – nie zaznała! Kto więc skrzywdził nas bardziej? I to wszystko po to, żeby zapobiec wojnie! Żeby zapobiec wojnie wypowiedzieliście wojnę mnie! Precz z moich oczu, precz!

Wasza...

Precz! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! Skoro jestem w piekle, niech będzie tu o jednego demona mniej!


Lambert wsiała od monitora i pobiegła wzdłuż korytarza. Culhane wyleciał z pokoju; w tej samej chwili coś większego uderzyło o drzwi. Culhane oparł się o nie bezwładnie. Jego policzki – w miejscach niepokrytych farbą – miały kolor ziemisty. Lambert prawie mu współczuła. Prawie.

Mówiłam ci, że tak będzie – powiedziała cicho.

Jest jak rozjuszona bestia.

I wiedziałeś, że tak będzie. Jest dość dowodów na to, że tak reaguje. Nastawiłam aparaturę kontrolującą skłonności samobójcze.

Tak. Dobrze. Ja... Była jak dzikie zwierzę.

Lambert przyjrzała mu się.

Ciągle jej pragniesz! Nawet po tym wszystkim!

Te słowa otrzeźwiły go. Wyprostował się i zmierzył ją lodowatym spojrzeniem.

Ona jest Świętą Zakładniczką.

Wiem. Ale czy i ty o tym pamiętasz?

Nie obrażaj mnie, stażystko.

Rozgniewany, chciał odejść. Złapała go za rękaw.

Culhane, nie złość się. Miałam na myśli tylko to, że wiek szesnasty różnił się bardzo od naszego stulecia, jednak nie...

Czy myślisz, że o tym nie wiem? Zajmowałem się badaniami historycznymi, kiedy ty dopiero uczyłaś się czytać. Więc mnie nie pouczaj.

Oddalił się z dumnie podniesioną głową. Lambert zacisnęła zęby z wściekłości i wpatrzyła się w zamknięte drzwi pokoju Anny. Nie dochodził zza nich żaden dźwięk. Patrząc na te drzwi, dokończyła zdanie:

...jednak niektóre pułapki były w nim takie same.

Za drzwiami panowała cisza. Lambert wzruszyła ramionami. Nie obchodziło ją, co stanie się z Anną Bolcyn – w tym czy w innym stuleciu. Ani co stanie się z Culhanem. Bo dlaczego miałoby ją to obchodzić? Są przecież na świecie inni mężczyźni. A ona nie jest Henrykiem VIII, żeby dla namiętności doprowadzić swój świat do zguby. Jaki byłby pożytek z badań nad czasem, gdyby człowiek nie wyciągał wniosków z tego, co się zdarzyło w przeszłości?

Oparła się w zamyśleniu o drzwi, starając się przypomnieć sobie nazwisko tego przystojnego chłopca, którego zauważyła w czasie wykładu, tego chłopca o fiołkowych oczach.

Zastanawiała się nad tym jeszcze w chwili, kiedy Toshio Brill zwołał zebranie, na którym oświadczył im – głosem pełnym tłumionej złości – że Jej Świątobliwość, Arcykapłanka Kościoła Świętego Zakładnika, zgłosiła wniosek, żeby Forum Ogólnoświatowe przestało zarządzać Instytutem Badań nad Czasem i żeby ten Instytut – ze względu na doniosłe znaczenie programu Zapobiegania Wojnom – został oddany pod bezpośredni zarząd Kościoła.


Musiała trochę pomyśleć. Myślenie było rzeczą ważną w jej życiu: myślała dużo w tych czasach, gdy nieugięcie odmawiała Henrykowi wtedy, kiedy jego uczucie pełne było żaru, a także wtedy, kiedy żar ten ostygł i myślenie było wszystkim, co jej pozostało.

Nie mogła wrócić do Londynu, do Elżbiety. Powiedzieli jej, że to niemożliwe. Ale czy to prawda?

Anna wyszła ze swoich apartamentów. U szczytu schodów, którymi zwykle schodziła do ogrodu, odwróciła się i otworzyła jakieś drzwi. Przyszło jej to łatwo – drzwi nie stawiały oporu. Szła teraz drugim korytarzem, który zaczynał się za drzwiami I najwyraźniej nikt nie miał zamiaru jej w rym przeszkadzać – nawet teraz.

A gdyby chcieli jej przeszkodzić, to co mogli jej zrobić? Nie uznawali szafotu ani koła tortur – dowiedziała się o tym z rozmów z tym niedołęgą Culhanem i z tą grubą, niezgrabną lady Mary Lambert. Nie uznawali też przemocy, ani kar, ani śmierci. (Jak można było nie uznawać śmierci? Przecież nawet oni będą pewnego dnia musieli umrzeć). Największą karą, jaką mogli zastosować, było zamknięcie w jej pokojach, w których odwiedziłaby ją kobieta-papież, żeby sprawdzić, czy jest dobrze traktowana. Więc tak prawdę mówiąc, byli bezsilni.

W ścianie korytarza znajdował się szereg drzwi. Prawie wszystkie miały małe okienka. Zaglądała przez nie. W wielu pomieszczeniach stały biurka i maszyny, w innych jacyś ludzie siedzieli przy stołach i rozmawiali. Niektóre były pomieszczeniami kuchennymi, a inne znowu pokojami. Nikt jej nie zatrzymał. Na końcu korytarza znalazła drzwi bez okienka. Spróbowała je otworzyć. Były zamknięte na klucz, ale kiedy stała przed nimi z ręką na klamce, ktoś otworzył je od wewnątrz.

Lady Anna!

Czy nikt w tym przeklętym miejscu nie wie, jak się trzeba do niej zwracać? Mogła się domyślić, że kobieta, która stała w drzwiach, była służącą,.chociaż miała na sobie brzydki szarozielony strój, taki jaki nosili tutaj wszyscy. Zapewne była terminatorką, jak lady Mary. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia, bo ta kobieta się po prostu nie liczyła, ale za nią Anna zobaczyła coś, czego się w tym miejscu najmniej spodziewała: dziecko.

Minęła służącą i weszła do pokoju. Przed nią stał mały chłopiec w dziwnym stroju, który najwyraźniej był jakimś mundurem. Miał ciemne oczy, kręcone, ciemne włosy i uśmiechał się promiennie. Ile mógł mieć lat? Pewnie ze cztery. Coś w nim nieomylnie wskazywało na to, że ma się do czynienia z dzieckiem krwi królewskiej – Anna założyłaby się o własne życie, że tak jest.

Kim jesteś, maleńki?

Odpowiedział jej potok słów w języku, którego nie rozumiała. Służąca rzuciła się ku jakiemuś urządzeniu umieszczonemu na ścianie i za chwilę zjawił się Culhane.

Wiem, że wasza Miłość nie chce mnie widzieć: Ale znajdowałem się najbliżej i mogłem natychmiast zjawić się tutaj na wezwanie Kiti.

Anna popatrzyła na niego przez chwilę. Wydawało jej się, że przejrzała go na wskroś, że nie ukryją się przed nią ani jego pożądanie, ani duma z tej żałosnej dziwnej wiedzy, jaką posiadł, misji, która zrujnowała jej życie. Jej życie i, być może, życie Elżbiety. Dzięki swej przenikliwości Anna widziała, że i Culhane, i lord Dyrektor Brill, i nawet taka osoba jak lady Mary żywią przekonanie, że to, co robią, jest słuszne po prostu dlatego, że to oni to robią. Znała dobrze wyraz świadczący o takim przekonaniu: taki właśnie wyraz miała twarz Kardynała Wolseya, prawej ręki Henryka i lorda Kanclerza, człowieka, który poradził Henrykowi, żeby ona i Harry Percy zostali rozdzieleni, który odradzał królowi małżeństwo z nią i judził przeciwko niej do czasu, kiedy ona nastawiła Henryka przeciwko niemu i spowodowała, że stanął przed sądem, do czasu, kiedy zrobiła to ona, słaba córka parweniusza nazwiskiem Tom Boleyn.

W rym momencie podjęła decyzję.

Popełniłam błąd – zwróciła się do Culhane’a. – Mówiłam w gniewie. Proszę o wybaczenie.

Z uśmiechem wyciągnęła do niego rękę i, ku swojej satysfakcji, zobaczyła, że poczerwieniał.

Ile mógł mieć lat? Nie był człowiekiem pierwszej młodości. Ale i Henryk też nie był młodzikiem.

Oczywiście, Wasza Miłość – odrzekł. – Kiti powiedziała mi, że Wasza Miłość rozmawiała z carewiczem.

Zrobiła zabawną minkę – nie spuszczając go z oka. Często tak się drczyła z Henrykiem. I z Hanym Percym, tak dawno temu, całe życie temu... Nie, dwa życia temu.

Z kim?

Z carewiczem – wskazał dziecko.

Czy farba na jego twarzy dawała się zmyć, czy był pomalowany na stałe?

On jest też zakładnikiem – powiedziała tonem wcale nie pytającym. – On też, taki maleńki, jest tutaj, żeby nie wybuchła jakaś wojna.

Culhane kiwnął głową. Najwyraźniej nie miał pewności, w jakim Anna jest humorze. Anna spojrzała z zaciekawieniem na dziecko, a potem z ujmującym wyrazem twarzy na Culhane’a.

Proszę, opowiedz mi coś o nim, panie. Jakim mówi językiem? Kim jest?

Mówi po rosyjsku. Jest, to znaczy był, przyszłym imperatorem. Cierpi, na straszną chorobę. Wy nazywaliście ją krwawiączką. Ponieważ jego matka, imperatorowa, bardzo się o niego martwiła, dostała się pod wpływ pewnego świętego męża, który skłonił ją do podjęcia tragicznych w skutkach decyzji, kiedy działała w zastępstwie swego małżonka, imperatora, przebywającego właśnie na wojnie.

I te błędne decyzje spowodowały kolejną wojnę – powiedziała Anna.

Spowodowały wielką rebelię, strasznie krwawą i niepotrzebną.

Więc zapobiegacie też rebeliom? Buntom przeciw monarchii?

Tak. Historia nie toczyła się w kierunku sprzyjającym istnieniu monarchii.

To, co powiedział, nie miało sensu. Jak to było możliwe, żeby historia toczyła się w innym kierunku? Żeby nie sprzyjała tym, którzy byli pomazańcami bożymi, tym, którzy władali? Przecież to oni zwyciężali. W końcu zawsze zwyciężali oni.

Ale zanim ten koniec nadszedł, wojna mogła pochłonąć liczne ofiary.

Z promiennym spojrzeniem ciemnych oczu, któremu towarzyszyła postawa wyrażająca powściągliwość, z tą mieszaniną wdzięku i dumy, która tak intrygowała Henryka – i Norrisa, i Wyatta, i nawet pewnego siebie Marka Smeatona, niech dusza jego pójdzie do piekieł – Anna powiedziała:

Chcę wiedzieć więcej o tym dziecku i o historii jego kraju. Opowiesz mi o tym, panie?

Tak – odrzekł Culhane.

Zauważyła, jak się uśmiechnął – z ulgą, ale wciąż niepewny, czy mu do końca wybaczyła i pałający chęcią, żeby się tego dowiedzieć. Wszystko to było jej znane, bardzo dobrze znane.

Kiedy przechodzili przez drzwi, bardzo uważała, żeby go nawet nie musnąć rękawem. Ale poszła przodem, tak żeby on mógł poczuć zapach jej włosów.

Na jednej z maszyn-demonów napisane jest „M. Culhane”.

Na... och tak, na komputerze. Nie wiedziałem, że Wasza Miłość przyglądała się Komputerom.

Widziałam je przez okno.

Ale te maszyny nie są demonami, Wasza Miłość.

Nie zwróciła uwagi na te słowa. Co ją to obchodziło? Jednak ton jego głosu dał jej do myślenia. Najwyraźniej sprawiało mu przyjemność, kiedy mógł ją uspokajać. W tym świecie, w którym kobiety wykonywały tę samą pracę co mężczyźni i w którym ich obnażone ciała można było do znudzenia oglądać podczas gimnastyki, tak że odechciewało się nawet na nie patrzeć, temu niedołędze sprawiało przyjemność, kiedy mógł ją uspokajać.

Co znaczy to „M”? – spytała.

Michael – odpowiedział z uśmiechem. – A dlaczego Wasza Miłość pyta?

Anna też się uśmiechnęła.

Tak sobie pytam. Zastanawiałam się, czy „M” nie oznacza przypadkiem „Mark”.


Jak Kościół uzasadnia swój wniosek zgłoszony do Forum Ogólnoświatowego? – spytał jeden ze starszych pracowników naukowych.

Gdzie jest Mahjoub? – powiedział zirytowanym głosem Brill, jak gdyby uważając, że odpowiada na zadane mu pytanie.

Jest u Heleny Trojańskiej, panie dyrektorze – pospieszyła z odpowiedzią Lambert. – Jest też u niej lekarz. Zeszłej nocy królowa miała kolejny atak.

Enzio Mahjoub był tym pechowcem, który pełnił funkcję Kierownika ostatniej Akcji.

Brill przeciągnął sobie ręką po karku. Jego czaszka wymagała już golenia, a farba na policzkach położona została byle jak.

Zaczniemy więc bez Mahjouba – powiedział. – Jej Świątobliwość utrzymuje, że głównym zadaniem Instytutu nie jest już zajmowanie się teoretycznymi badaniami nad czasem, tylko ich zastosowanie w praktyce – i że podstawowym zastosowaniem praktycznym tych badań jest zapobieganie wojnom. Z tego wynika, że Instytut nasz istnieje po to, żeby brać Zakładników, a skoro tak, to powinien podlegać bezpośrednio Kościołowi Świętego Zakładnika. Drugim powodem, dla którego Jej Świątobliwość złożyła swój wniosek jest to, że – według niej – sposób traktowania Zakładników nie jest zgodny z normami określonymi w Ugodzie Ogólnoświatowej z roku 2154.

Lambert rozejrzała się pośpiesznie po pokoju. Cassia Kohambu, Kierowniczka Akcji, która okazała się największym sukcesem Instytutu, siedziała wyprostowana z wyrazem oburzenia na twarzy.

Sposób traktowania Zakładników nie jest... na jakiej podstawie oparte są te oskarżenia?

Formalne oskarżenia nie zostały jeszcze wniesione – wyjaśniał Brill. – Ale Jej Świątobliwość zażądała, żeby przeprowadzone zostało dochodzenie. Uważa, że mamy do dyspozycji setki potencjalnych Zakładników wytypowanych na podstawie równań Ralwoliego i że ci, których wybraliśmy, ani nie odpowiadają normom równowagi psychicznej określonym w Ugodzie Ogólnoświatowej, ani nie czerpią określonych w Ugodzie korzyści ze statusu Zakładników. Wybraliśmy ich dla własnej satysfakcji, okazując skandaliczne lekceważenie ich dobra.

Skandaliczne lekceważenie! – wykrzyknął Culhane, zrywając się z miejsca.

Jego pokryte farbą policzki pałały. Lambert przyglądała mu się uważnie.

Jak można oskarżać nas o skandaliczne lekceważenie ich dobra?! Przecież gdyby nie my, carewicz Aleksy cierpiałby nieustannie na dolegliwości spowodowane hemofilią. Królowa Helena dostałaby porwana i zgwałcona, Herr Hitler zginąłby pod gruzami wysadzonego w powietrze podziemnego bunkra, a królowej Annie ścięto by głowę!

Można – powiedział bez ogródek Brill – bo carewicz bez przerwy płacze z tesknotyza matką, Helena zwariowała, a Anna Boleyn mówi, że Kościół wypowiedział jej wojnę..

Dobrze przynajmniej – pomyślała Lambert – że Herr Hitler nie ma żadnych pretensji. Była tak samo jak wszyscy przerażona oskarżeniami Jej Świątobliwości, ale uznała, że Culhane dał dowód zarówno braku dobrego wychowania jak i braku rozsądku. Brill nigdy nie pochwalał zarozumiałości.

Brill mówił dalej.

Komisja Forum Ogólnoświatowego przybędzie tu w przyszłym miesiącu, żeby przeprowadzić dochodzenie. Będzie się składała tylko z trojga delegatów. Tymi delegatami będą: Soshiru, Vlakhav i Tullio. Za trzy dni w sali odbędzie się ponownie zebranie personelu Instytutu. Chcę, żeby na na zebraniu każda ekipa przedstawiła uzasadnienie swojego wyboru Zakładnika. Posłużcie się uzasadnieniami, jakie przedstawialiście przed uzyskaniem zezwoleń, uwzględniając potrzebne modele matematyczne. Jednak wyliczając korzyści płynące dla Zakładników z pobytu u nas, idźcie o wiele dalej w swej argumentacji niż przed uzyskaniem zezwoleń. Czy są jakiej pytania?

Tylko jedno – pomyślała Lambert. Wstała.

Panie Dyrektorze, czy ta trójka delegatów została wybrana przez Forum Ogólnoświatowe, czy zaproponowana przez Jej Świątobliwośc? Komu są winni posłuszeństwo?

Brill wyglądał na zirytowanego.

Myślę – odpowiedział surowo – ze możemy być pewni, że delegaci Forum okażą się sprawiedliwi, stażystko Lambert.

Lambert spuściła oczy. Najwyraźniej musiała się jeszcze dużo nauczyć. Tego pytania bowiem nie należało wypowiadać głośno.

Ciekawe, czy Anna Boleyn wiedziałaby o tym, gdyby tu była.


Anna zdjęła rękę z ramienia chłopca. – Chodź, Aleksy – powiedziała – pójdziemy na spacer. Książę spojrzał na nią. Był taki ładny ze swoimi gęstymi, kręconymi włosami i pięknymi oczami, prawie tak ciemnymi Jak jej własne. Gdyby tylko mogła dać Henrykowi takie dziecko.. Odpędziła od siebie tę myśl. Mówiła do Aleksego po rosyjsku – prostymi zdaniami, gdyż znała zaledwie podstawy tego języka. Nie używała urządzenia tłumaczącego, które – jak dziwny, brzydki wisiorek – zawieszone było na jej szyi. On natomiast odpowiadał potokiem słów, lecz nie mogła ich zrozumieć. Czekała więc aż urządzenie je przetłumaczy.

Dlaczego na spacer? Tu w ogrodzie jest bardzo ładnie.

Ogród jest piękny – zgodziła się Anna. – Ale ja chcę ci pokazać coś ciekawego.

Aleksy podreptał więc posłusznie za nią. Nie było trudno zdobyć jego zaufanie. Czy tutaj nikt nie zajmował się dziećmi? Wystarczyłoby przecież zmyć z policzków tę okropną farbę, zagrać mu piosenkę na lutni – na instrumencie przemawiającym do jego wrażliwości, zamiast straszyć go przerażającymi dźwiękami, które – bez udziału muzyków – wydobywały się z jakiegoś pudełka. Wystarczyłoby nauczyć się trochę jego języka. Jeżeli o nią chodzi, to zawsze miała zdolności do języków.

Przez bramę w murze okalającym ogród Anna poprowadziła chłopca na podwórzec. Maszyny huczały, kobiety i mężczyźni – wszyscy nadzy – „gimnastykowali się” razem na trawie. Aleksy przyglądał się im z ciekawością, ale Anna nie zwracała na nich uwagi. Byli przecież służącymi Jej długie, obfite spódnice z brązowego jedwabiu ciągnęły się za nią po ziemi.

Kiedy znaleźli się w drugim końcu podwórza, weszła na krótką ścieżkę, biegnącą ku tej drugiej bramie, która prowadziła donikąd.

Izabela, królowa Hiszpanii – jak kiedyś powiedział Annie Henryk – zorganizowała ekspedycję żeglarzy, którzy mieli opłynąć świat dookoła. Mieli też odkryć krótszą drogę do Indii. To im się nie udało; jednak, wbrew temu, co im przepowiadano, udało im się nie spaść z krawędzi ziemi. Wtedy, kiedy Henryk jej to opowiadał, Anna nie zainteresowała się zbytnio tą historią, bo Izabela była przecież matką Katarzyny. Ale teraz przypomniała jej się ta krawędź ziemi.

Za bramą znajdowała się ściana nicości. Anna sprawdziła: nie dawało się tam nic dostrzec, nie czuło się żadnego zapachu ani smaku. W dotyku ściana wydawała się ciałem stałym. Kiedy przyłożyła do niej rękę, poczuła w palcach lekkie łaskotanie. Culhane nazywał to „polem siły”. Istniało ono poza czasem – takim, jakiego my doświadczamy. I poza przestrzenią. Brama, która była jedną z trzech bram, prowadziła do miejsca określanego mianem Wyższej Biblioteki Modułów Źródłowych, znajdującego się na obszarze niegdyś zwanym Egiptem.

Anna wzięła na ręce Aleksego. Był cięższy niż przed miesiącem. Od czasu, gdy zaczęła się nim codziennie zajmować, lepiej jadł, więcej się bawił i przestał płakać z tęsknoty za matką. Płakał jeszcze tylko w nocy.

Zobacz, brama. Dotknij.

Chłopiec dotknął. A kiedy poczuł łaskotanie, cofnął rękę. Anna roześmiała się, a po chwili zawtórował jej Aleksy.

Rozległy się dzwonki alarmowe.


Dlaczego, Wasza Miłość? – spytał Culhane. – Dlaczego Wasza Miłość znowu to zrobiła?

Chciałam zobaczyć, czy brama nie jest zamknięta na klucz – odpowiedziała Anna spokojnie. – Oboje chcieliśmy to sprawdzić.

Było to kłamstwo. Wiedziała o tym, ale czy wiedział o tym i On? Prawdopodobnie jeszcze nie.

Wyjaśniałem już Waszej Miłości: tej bramy nie można zamknąć na klucz – w waszym rozumieniu tego słowa. Musi być aktywowana przy pomocy Sześcianu Trwania.

To proszę, zrób to, panie. Książę i ja chcemy odbyć spacer.

Oczy Culhane’a pociemniały. Cierpiał katusze za każdym razem większe. I za każdym razem przybywał pędem. Bez względu na to jak bardzo pragnął uniknąć spotkań z Anną i bez względu na to jak często usiłował wysyłać swoich giermków, żeby zabawiali ją rozmową, zmuszony był przychodzić w nagłych wypadkach dlatego, że to on był jej strażnikiem wyznaczonym przez lorda Brilla. Anna wypróbowywała go przez cały miesiąc i po miesiącu była tego pewna.

Mówiłem Waszej Miłości – odezwał się teraz – że Wasza Miłość nie może przejść przez pole siły, tak jak ja nie mógłbym zamieszkać w pałacu Waszej Miłości w Greenwich. W strumieniu czasu, który istnieje poza tą bramą, w moim strumieniu czasu, Wasza Miłość nie istnieje. W chwili przekroczenia pola siły, Wasza Miłość zniknęłaby po prostu, zamieniłaby się w nicość.

Nicość – znowu ta nicość. Anna zwróciła się do Aleksego, stwierdzając ze smutkiem po rosyjsku:

On nas nigdy stąd nie wypuści. Nigdy.

Chłopiec zaczął płakać. Anna przytuliła go do siebie, patrząc z wyrzutem na Culhane’a, którego uczucia zaczynały być coraz podobniejsze do złości. Zanim jednak się w tę złość przekształciły, ona zdążyła się odezwać i oczarować go, bo w jej głosie zabrzmiała niespodziewanie nutka tęsknoty.

To wszystko dlatego, że nie mamy tu co robić, tutaj, w świecie tego czasu, do którego nie należymy. To chyba da się zrozumieć, prawda? Czy ty, panie, nie czułbyś się tak samo na moim dworze w Anglii?

Na twarzy Culhane’a malowały się sprzeczne uczucia. Anna delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. Spojrzał na jej długie, szczupłe palce o delikatnych ścięgnach i na brązowy jedwab dotykający jego bezbarwnego munduru.

Wszystko, co w mojej mocy – wykrztusił – wszystko, co nie jest sprzeczne z przepisami, Wasza Miłość...

Nie doprowadziła go jeszcze do tego, żeby powiedział „Anno” – jak wtedy, kiedy cisnęła w niego lichtarzem.

Cofnęła rękę. Przytuliła łkającego chłopca do siebie i zaczęła mówić coś tak cicho, że Culhane nie mógł jej usłyszeć. Pochylił się więc ku niej.

Co Wasza Miłość powiedziała?

Czy przyjdziesz, panie, dziś wieczorem, żeby akompaniować mi na gitarze, kiedy będę grała na lutni? Zrobisz to, panie, dla nas, dla mnie i dla Aleksego?

Culhane cofnął się. Jego oczy były oczami kogoś, kto znalazł się w pułapce.

Zrób to, proszę, panie.

Culhane kiwnął głową.


Lambert wpatrywała się w monitor. Widać w nim było pokój szpitalny o zakratowanych oknach. Stały w nim niskie białe łóżka. Przebywała tu Helena Trojańska. Królowa siedziała nieruchomo na podłodze. Z wyjątkiem krótkich i przerażających chwil szału, kiedy to z krzykiem targała się za włosy, tkwiła bez przerwy w tej pozycji. Od chwili, kiedy się ocknęła jako Zakładniczka i kiedy powiedziano jej, gdzie się znajduje i dlaczego, nie wypowiedziała – w trakcie swych napadów szału – ani jednego sensownego słowa. Od tej też chwili nie reagowała zupełnie na to, co do niej mówiono Być może jej delikatny umysł – trzepoczący się jak motyl pod wpływem napięcia, jakie niósł ze sobą jej romans z Parysem – zamknął się tak dokładnie, że nawet tego nie słyszała. Helena – pomyślała Lambert – to nie jest osoba w rodzaju Anny Boleyn.

Anna siedziała obok obłąkanej greckiej królowej. Jej spódnice spływały na białą tunikę Heleny. Wychyliła się tak daleko w przód, że ciemny wodospad jej prostych włosów mieszał się z ogromną masą czarnych, sprężystych loków Heleny. Prawie nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Lambert przeciągnęła dłonią po swojej ogolonej głowie.

Co mówi Anna do ucha Heleny? – zastanowiła się. Słowa Anny były wypowiadane zbyt cicho – mikrofony ich nie rejestrowały, a podwójna zasłona włosów nie pozwala dostrzec jej warg. Jednak Lambert była pewna, że Anna coś mówi. Ale Helena, siedząca nieruchomo – czy ją słyszała? A gdyby nawet ją słyszała, to co? Były to przecież słowa w języku, który z jej punktu widzenia nie miał istnieć przez następne dwa tysiąclecia.

A jednak ta Boleyn odwiedzała ją codziennie. Od carewicza szła prosto do niej. Do jakiego stopnia Anna – pochodząca z czasów prawie tak samo barbarzyńskich jak Helena – była zdolna do niewerbalnego sterowania psychicznie chorymi?

Wszedł Culhane. Spojrzał w monitor i skrzywił się.

Lambert odezwała się spokojnie:

Jesteś głupcem, Culhane.

Nie odpowiedział.

Pędzisz na każde jej wezwanie... Robisz...

Przeszedł nagle przez pokój dużymi krokami. Schwycił ją, ściągnął z krzesła i postawił gwałtownie na ziemi. Zdumiona, przez chwilę myślała, że ją uderzy. Co za widowisko: dwoje bijących się pracowników naukowych. Bo przygotowała się już do tego, że mu odda. Ale on nagle puścił ją i pchnął lekko, tak że opadła niezdarnie na krzesło.

Jakbym podniósł wór piachu.

Lambert gapiła się na niego. A on, obojętnie, dokonał aktywacji swojej konsoli i zabrał się do pracy. Poczuła w sobie nagły chłód, jak gdyby wszystkie kręgi jej stosu pacierzowego powleczone zostały warstwą lodu. Sztywno podniosła się z krzesła, wyszła z pokoju i poszła przed siebie korytarzem.

Wór piachu. Była jak wór piachu! Ciężka, bezwładna, jak gdyby uformowana z zakalcowatego ciasta, miała ciało jak ślimak, albo jakaś larwa. Otyła i bez wdzięku, brzydka i prawie pozbawiona indywidualności, bo wszystkie wory z piaskiem wyglądają jednakowo. Wór piachu.

Anna Boleyn wychodziła właśnie z pokoju Heleny. Wracając korytarzem do swojego monitora, Lambert stanęła z nią twarzą w twarz. Głosem niskim, podobnym do pomruku wydobywającego się spod ziemi, powiedziała:

Zostaw go w spokoju.

Anna popatrzyła na nią obojętnie. Nie spytała, kogo ma na myśli.

Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że jesteś bez przerwy obserwowana? Ze nawet gdy korzystasz z nocnika, rejestrujemy każdy twój ruch? Jak możesz się spodziewać, że wciągniesz go do łóżka? Albo że uda ci się i namówić do czegoś tę nieszczęsną Helenę?

Oczy Anny stały się ogromne.

Nawet kiedy korzystam z nocnika? – spytała podniesionym głosem. – Podglądacie mnie? Więc nie mam nawet tyle prywatności co zwierzę?

Lambert zacisnęła pięści. Anna grała komedię. Ktoś już wcześniej jej o tym powiedział, albo sama się domyśliła, że jest obserwowana. Lambert wiedziała, że Anna gra, ale nie wiedziała dlaczego. Częścią świadomości zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu doznaje chęci zabijania. Więc to tak, to tak wyglądały te uczucia, uczucia, które badała i które występowały u łudzi różnych epok: wściekłość, zazdrość i chęć zniszczenia. Uczucia, które były przyczyną wojen.

Anna krzyknęła, podnosząc głos bardziej niż przedtem:

Lepiej by mi było nigdy się o tym nie dowiedzieć!

Po czym ruszyła pędem w stronę swoich apartamentów.

Lambert – wór piachu – wróciła powoli do swojej konsoli.


Anna leżała w trawie. Po obu jej stronach wznosiły się bryły dwóch generatorów energii. Marna to była trawa, dość co prawda zielona, ale bez zapachu. Nigdy, nawet w nocy, nie powstawała na niej rosa. Culhane wytłumaczył jej, że trawa była sztucznie hodowana i odporna na choroby i że rosa nie tworzyła się dlatego, że w powietrzu było mało wilgoci. Wyjaśnił też, że noc, podobnie jak trawa, stanowiła w tym świecie sztuczny wytwór człowieka. Nie było tu bowiem naturalnej nocy. Henryka z pewnością bardzo by to zainteresowało. Ale ją takie rzeczy nie ciekawiły. Słuchała jednak uważnie, jaki zawsze, kiedy Michael do niej mówił.

Leżała nieruchomo. Czekała. W końcu, zza masywnej bryły generatorów, wyłoniła się głowa kobiety – pracowniczki Instytutu. Oczywiste było, że jej właścicielka nie znalazła się tu przypadkiem.

Wasza Miłość, co Wasza Miłość robi?

Anna nie odpowiedziała. Wstała i wróciła do zamku. Miejsce między generatorami nie nadawało się. Ta kobieta dowiedziała się, gdzie jest.


Przybywając do Instytutu Badań nad Czasem, delegaci Forum Ogólnoświatowego wyglądali na nieco wystraszonych. Lambert mogła zrozumieć, co czuli. Dla ludzi, którzy nigdy dotąd nie opuszczali swojego kontinuum przestrzenno-czasowego, przekroczenie pola siły i wejście w obszar, który nie istniał w żadnym przyjętym sensie tego słowa, było z pewnością przeżyciem. Delegaci przyjrzeli się gruntowi pod nogami, obejrzeli urządzenia i zadali takie same pytania, jakie zadawali wszyscy goście. Dopiero potem zabrali się do pracy.

Sam Dyrektor wygłosił dla nich godzinny odczyt na temat programu zapobiegania wojnom. Lambert, która nie pomagała w napisaniu tego tekstu słuchała sentymentalnych uwag na temat samego programu, na temat szlachetności Zakładników, na temat głębokiego zrozumienia, z jakim pracownicy Instytutu odnosili się do Ugody Ogólnoświatowej z roku 2154 i na temat altruizmu tych, co pełnią Świętą Misję pokoju w strumieniach czasowych innych niż ich własny. Następnie Brill zaczął mówić o czwórce Zakładników, specjalną uwagę poświęcając pierwszemu. W ciągu czterech lat pobytu Henr Hitlera tutaj Partia Narodowo-Socjalistyczna wcale nie podupadła. Prezydent Paul von Hindenburg zmarł zgodnie z harmonogramem i nowi, umiarkowani Kanclerze powoli porządkowali państwo niemieckie – Sprawy gospodarcze ciągle przedstawiały się źle i było sporo niepokojów społecznych, ale nikt nie aresztował Żydów, ani Cyganów, ani homoseksualistów, ani świadków Jehowy, ani... Lambert przestała słuchać. Delegaci wszystko to wiedzieli. Cały układ słoneczny to wiedział. W przypadku Hitlera Instytut odniósł ogromny, powszechnie znany sukces, w wyniku którego otrzymał zezwolenie na wzięcie trojga następnych Zakładników. Herr Hitler przetrzymywany był w zamkniętym na klucz apartamencie. Spędzał ten czas na czytaniu powieści fantastycznych. Ich akcja rozgrywała się w kręgach władzy, a ich autorów nie było jeszcze na świecie w chwili, kiedy wyleciał w powietrze bunkier w Berlinie.

To imponujące, panie Dyrektorze – powiedział drobny, szczupły Góro Soshiru. Typowy mieszkaniec Kosmosu zdolny do życia w komorach swobodnego spadania. Posiadał bystry umysł i nieskazitelną opinię. – Czy możemy teraz porozmawiać z Zakładnikami? Z każdym oddzielnie?

I bez monitorów. Takie jest zarządzenie – powiedziała Anna Vlakhav, członek grupy dochodzeniowej, ulizana, siwa Chinka, która nie chciała nosić żadnych powiększeń. Należała do Wewnętrznej Rady Forum Ogólnoświatowego i sama była kiedyś Zakładniczką – przez trzy lata.

Tak, prosimy o to – wtrącił się z uśmiechem Soren Tullio.

Był młody, przystojny i bardzo bogaty. Pozostawał zawsze do dyspozycji Forum. Właściwie został przysłany tylko dla uzupełnienia składu delegacji. Nie miał prawie żadnych powszechnie znanych własnych poglądów. I z całą pewnością nie był nastawiony stronniczo: nie faworyzował Kościoła. Wyglądało więc na to, że Jej Świątobliwości nie udało się wyznaczyć wygodnych dla siebie członków komisji – jeżeli próbowała to uczynić.

Oczywiście, bez monitorów – powiedział Brill. – Przygotowaliśmy dla komisji odizolowaną salę konferencyjną. Zgodnie z życzeniem Kościoła, nie ma tam żadnych monitorów. Radziłbym jednak, żebyście państwo pozwolili, aby Herr Hitlerowi towarzyszył strażnik, chociaż, oczywiście, postąpicie, jak uważacie.

Dobrze, niech mu towarzyszy – powiedziała delegatka Vlakhav. – Herr Hitler nie jest obiektem naszego zainteresowania.

Co za niespodzianka – pomyślała Lambert. – A kto nim jest?

Z Hitlerem delegaci załatwili się w ciągu dziesięciu minut, a ze znajdującą się w stuporze katatonicznym Heleną w trzy. Stwierdzili, że królowa nic nie mówi. Z małym carewiczem rozmawiali przez pół godziny. A Annę Boleyn trzymali w odizolowanej sali konferencyjnej cztery godziny i dwadzieścia trzy minuty.

Wyszła stamtąd spokojna, z obojętnym wyrazem twarzy i udała się do swoich apartamentów. Usta trojga delegatów, którzy ukazali się w drzwiach sali w chwilę po niej, były zaciśnięte. Anna Vlakhav, była Zakładniczka zwróciła się do Toshio Brilla, mówiąc:

W chwili obecnej powstrzymamy się od jakichkolwiek komentarzy, Informacja zostanie panu udzielona w późniejszym terminie. Oczy Brilla zwęziły się. Nic nie odpowiedział.

Następnego dnia Dyrektor Toshio Brill został wezwany – pod gróźbą kary – do stawienia się przed Forum Ogólnoświatowym. Oskarżono go o największą zbrodnię: o złe obchodzenie się ze Świętymi Zakładnikami przetrzymywanymi, by zapewnić Pokój. Dla osądzenia go miano powołać Trybunał skradający się ze wszystkich członków Wewnętrznej Rady Forum Ogólnoświatowego. Ponieważ oskarżonemu przysługiwało prawo, by stanąć twarzą w twarz naprzeciwko tych, co go oskarżają, w Instytucie Badań nad Czasem miało się odbyć dochodzenie.

W jaki sposób – zastanawiała się Lambert – w jaki sposób ta kobieta to osiągnęła? Przecież nie mogli uwierzyć jej niczym nie popartym słowom.

Delegaci – powiedziała do Culhane’a – najwyraźniej nie widzą różnicy między Zakładnikami politycznymi z naszego świata i czasu a Zakładnikami pochodzącymi z tych tajemniczych strumieni równoległych.

A dlaczegóż by mieli widzieć taką różnicę? – brzmiała lodowata odpowiedź.

Ależ z niego idealista. I dokąd go ten idealizm zaprowadził?

Tej nocy Lambert miała monitorować carewicza, który spał w swoim łóżeczku. Usiadłszy na swoim stanowisku, nastawiła aparaturę na obserwację apartamentów Anny Boleyn. Podglądała ją, gdy królowa grała na lutni i cicho śpiewała sobie pieśni, które Henryk VIII napisał dla niej w czasach początków ich miłości, sześćset lat wcześniej.


Anna siedziała w swojej komnacie, pokrywając haftem aksamitny rękaw w kolorze cynamonu.

Czarnymi, jedwabnymi nićmi wypisywała na materiale dwie splecione ze sobą litery: H i A Henryk i Anna. Niech sobie te ich szpiegujące maszyny myślą o tym, co chcą.

Drzwi się otworzyły i – bez pozwolenia – wszedł Culhane. Stanął przy jej krześle i spojrzał z góry na jej twarz. – Dlaczego, Anno, dlaczego?

Roześmiała się. Nareszcie zwrócił się do niej po imieniu. Teraz, kiedy to już nie mogło mieć znaczenia.

Kiedy przekonał się, że Anna nie ma zamiaru mu odpowiedzieć, jego głos przybrał ton oficjalny.

Przydzielono ci, pani, prawnika. Będzie tu jutro.

Prawnik! Thomas Cromwell był prawnikiem, a także Sir Tomasz Morus. I obaj zginęli na rozkaz Henryka. Sam jej o tym powiedział, a teraz okazuje się, że wierzy w to, że prawo człowieka chroni.

Prawnik przejrzy wszystkie zapisy z monitorów. Sprawdzi wszystko, co robiłaś, pani, i co mówiłaś, sprawdzi wszystko co do minuty.

Uśmiechnięta się do niego kpiąco.

Po co mi to teraz mówisz?

Bo masz, pani, prawo wiedzieć o tym.

A wy się troszczycie o prawa, tak? Tak bardzo jak o śmierć! Zrobiła supełek i ucięła nitkę.

Jak to jest: macie władzę nad taką ilością maszyn, a nie opanowaliście tej wiedzy, która mówi, że człowiek musi umrzeć.

Wiemy o tym – powiedział Culhane spokojnie.

Już jej nie pożądał. Zabił w sobie wreszcie to pożądanie. Czuła to, czuła, że on jest jak pusta studnia. Jej imię, które wymówił przed chwilą, było jak ostatnia kropla żywej wody.

Jednak próbujemy zapobiec śmierci – wtedy, kiedy to jest możliwe.

Ale to nie jest moż1iwe. „Zapobiec śmierci” – jak gdyby to była gorączka! Śmierć można tylko odłożyć na później. A wy nigdy się nawet nie zastanawiacie, czy warto to zrobić.

Przyszedłem tylko po to, aby cię zawiadomić, pani, o przybyciu prawnika – powiedział Culhane chłodno. – Dobranoc, pani.

Dobranoc, Michael – odrzekła i wybuchnęła śmiechem. Śmiała się jeszcze, gdy drzwi się już za nim zamknęły.


Sala Czasu, przeznaczona na trzysta osób, była pełna.

Lambert przypomniała sobie dzień, w którym wygłaszała tu wykład dla studentów historii, wśród których był ów fiołkowooki chłopiec – jakżeż się on nazywał? Dwadzieścioro młodych ludzi zbitych w gromadkę obserwowało okropne sceny rozgrywające się w Sześcianach, w Sześcianach wirtualnych i symulowanych, ale w rzeczywistości nieobecnych. Dzisiaj Sześcianów nie było. Środek sali świecił pustką. Natomiast naokoło znajdowało się dziesięć rzędów wysokich, wypolerowanych ław, w których zasiedli członkowie Ogólnoświatowej Rady Wewnętrznej, arcybiskupi, lamowie i szamani reprezentujący kościół Świętego Zakładnika, a także reporterzy przysłani tu przez wszystkie agencje z całego układu słonecznego. Jej Świątobliwość Arcykapłanka zasiadła wśród swoich zwolenników, udając, że chce, żeby jej osoba nie rzucała się w oczy. Toshio Brill zajął miejsce oddzielnie na krześle twarzą w twarz z aktualnym Prezesem Rady Ogólnoświatowej Dagarem Krenyą z Marsa.

Wprowadzono Annę Boleyn. Weszła z wysoko podniesioną głową, a jej długie, czarne spódnice ciągnęły się za nią po podłodze.

Lambert przypomniała sobie, że podczas procesu w roku 1536 ubrana była na czarno.

Zaczynamy dochodzenie – powiedział Prezes Krenya. Włosy opadały mu na ramiona: na Marsie najwyraźniej znowu zmieniła się moda. Lambert popatrzyła na ogolone głowy swoich kolegów i na długie czarne włosy Anny i szepnęła do siedzącego obok Culhane’a:

Wkrótce i my zapuścimy włosy.

Spojrzał na nią jak na wariatkę.

Zresztą rzeczywiście była do pewnego stopnia wariatką. Bo czyż nie było szaleństwem przeżywać wszystko dwa razy: raz podczas pracy badawczej, a drugi raz w sposób namacalnie rzeczywisty? Czy Annie Boleyn też się tak wydawało? Lambert zdała sobie sprawę z tego, że ta frywolna myśl jest nie: na miejscu. I przypomniała sobie też, że i Anna miała frywolne myśli tam, w Tower, tuż przed egzekucją, kiedy powiedziała do strażników: „Nie będzie] tak trudno wymyślić dla mnie imię. Będą mnie nazywać Anną Bezgłową”. Na to wspomnienie Lambert znowu zapałała nienawiścią. Ona to pamiętała, ale sama Anna nie będzie miała nigdy tego wspomnienia. Jednak, docierając do świadomości Lambert, istniejącej w odległej przyszłości, wspomnienie to było wspomnieniem z drugiej ręki Prawdziwa zbrodnia Anny Boleyn, zbrodnia, z powodu której nigdy nie będzie sądzona, polegała na tym, że spowodowała ona, że cała ta sprawa – tak ważna dla Lambert, Brilla i Culhane’a – stała się po prostu odgrywaną ponownie sceną. Sceną, której scenariusz był z góry znany. Sceną z drugiej ręki. Obrabowała ich z ich własnego, nie przeżywanego jeszcze czasu. Przemówił Krenya.

Oskarżenie jest następujące: Instytut Badań nad Czasem źle traktował Świętą Zakładniczkę, Annę Boleyn, przetrzymywaną, aby zapobiec wojnie. Rozpatrzone zostaną trzy zarzuty, mówiące, że popełnione zostały trzy przewinienia. Pierwszym jest to, że pracownicy Instytutu celowo powodowali nasilenie się męki duchowej Zakładniczki, opowiadając jej ze szczegółami o cierpieniach tych, których opuściła, kiedy stała się Zakładniczką i kładąc nacisk na te aspekty jej sytuacji jako Zakładniczki, które powodują dyskomfort emocjonalny. Drugim jest to, że pracownicy źle wybrali, że trzeba było na Zakładnika wybrać osobę, której uwięzienie naprawdę zapobiegłoby wojnie. Trzecim jest to, że pracownicy umyślnie wykorzystali Zakładniczkę w celu zaspokojenia swoich zachcianek seksualnych.

Lambert poczuła, że sztywnieje. Znajdujący się obok niej Culhane wstał, po czym usiadł z kamiennym wyrazem twarzy. Czy to możliwe, że on... nie. Zadurzył się w niej, to prawda, ale nie do tego stopnia, żeby rujnować sobie karierę. Nie był przecież Henrykiem. Nie poświęciłby kariery, podobnie jak nie zrobiłaby tego ona, Lambert, z jego powodu.

Publiczność zaszemrała; nieregularny pomruk przypominał buczenie źle funkcjonującej maszynerii. Krenya zastukał w pulpit, przywołując zebranych do porządku.

Co pan ma na to do powiedzenia, panie Dyrektorze?

Te zarzuty są fałszywe, panie Prezesie. Wszystkie są fałszywe.

Wysłuchajmy więc tego, co ma do powiedzenia poszkodowana.

Wezwano Annę Boleyn. Usiadła na krześle, które poprzednio zajmował Brill. „Wkroczyła tak, jak gdyby za chwilę czekało ją walne zwycięstwo, i wytwornym ruchem spoczęła na krześle”... no tak, ale to miało miejsce kiedy indziej – tak było za pierwszym razem. Lambert po omacku znalazła dłoń Culhane’a. Dłoń była bezwładna i miękka.

Proszę nam powiedzieć – zwrócił się Krenya do Anny; najwyraźniej nikt mu nie powiedział, że domagała się, żeby zwracać się do niej jak do królowej; Lambert przyjęła, to ze złośliwą satysfakcją – w jaki sposób pracownicy Instytutu celowo powodowali nasilenie się twojej udręki, pani.

Anna wyciągnęła rękę. Ku zdumieniu Lambert, prawnik podał jej lutnię. „Matnię – w czasie oficjalnego dochodzenia prowadzonego przez Forum Ogólnoświatowe! Anna zaczęła grać. Lutnia wydawała tony wysokie i żałosne. Rozpuszczone włosy opadły Annie na twarz; wzruszające było zestawienie jej drobnej postaci z ogromem bólu zawartym w słowach pieśni:


Oto ludzka złość okrutna i fałszywe oskarżenia.

Imię moje splugawiły, przyniosły srogie cierpienia.

Przeto teraz, na zawsze, w tym strapieniu ciężkim, wielkim,

Adieu” mówię swym radościom, „żegnajcie” pociechom wszelkim.


Przyjdź, śmierci, utul mnie do snu.

Niech spocznę – uspokojona

I niech dusza ma niewinna

Opuści zbolałe łono.


Niech żałobne zabrzmią dzwony,

Obwieszczą kies drogi mojej,

Bo umrzeć muszę niechybnie,

Bo Śmierć już u mych drzwi stoi.


Kiedy ucichły ostatnie dźwięki, Anna spojrzała Krenyi prosto w oczy.

Milordzie, napisałam tę pieśń w tamtym życiu. Pan Culhane zagrał mi ją; zagrał mi też pieśni, które napisał przed śmiercią... mój brat...

Pani, czy...

Nie, nie, już mi przeszło. Wyobrażacie sobie chyba, Milordzie., jak ciężko mi było słuchać pieśni George’a, którego zawsze tak bardzo kochałam i którego oskarżono i skazano z mojego powodu.

Czy rzeczywiście Culhane zmusił ją do wysłuchania tych.pieśni? – zapytał Krenya prawnika, którego podwładni przez miesiąc zajmowali się badaniem zapisów z monitorów, na których zarejestrowane było wszystko co minuty.

Tak – odpowiedział prawnik. Culhane siedział nieruchomo obok Lambert.

Mów dalej, pani – zwrócił się Krenya do Anny.

Opowiedział mi, że zmuszono mnie do tego, żebym była świadku śmierci mężczyzn oskarżonych wraz ze mną. Że zaprowadzili mnie do z którego było widać pień katowski i że patrzyłam jak mój brat klęka, li głowę na pniu i jak kat podnosi topór – przerwała, wzdrygając się.

Przez salę przeszedł pomruk. To rzeczywiście było okrucieństwo pomyślała Lambert – ale z czyjej strony?

Ale najgorsze było to, Milordowie – mówiła dalej Anna – że powiedział mi, że z mojej winy moje własne dziecko stało się bękartem. Bo podpisałam oświadczenie, ze moje małżeństwo było nieważne, gdyż to Sir Henry Percy był tyranem, któremu obiecano moją rękę. W ten sposób moja córka Elżbieta stała się dzieckiem z nieprawego loża i odebrano jej prawo do dziedziczenia tronu. Robiłam sobie wyrzuty, że zrujnowałam przyszłość własnego dziecka. A pan Cuthane mówił mi wielokrotnie, że to zrobiłam, wciąż mi to powtarzał...

Czy zapisy to potwierdzają? – spytał Krenya prawnika.

Tak.

Krenya zwrócił się ponownie do Anny.

Ale te rzeczy nie zdarzyły się, z tego powodu, że ty pani, zostałaś naszą Zakładniczką. I nie zdarzą się w twoim obecnym strumieniu czasowym. Dlaczego więc wywołują w tobie taki niepokój?

Anna wstała z miejsca. Zrobiła krok naprzód, po czym zatrzymała się. Przemówiła głosem niskim i z wielką żarliwością.

Ależ, Milordzie, jak można tego nie zrozumieć? Te rzeczy nie zdarzyły się, bo przenieśliście mnie tutaj. Gdybym jednak pozostała we własnym czasie, byłabym za to wszystko odpowiedzialna. Za śmierć mojego brata, za śmierć pozostałych czterech dzielnych ludzi, za uczynienie mojej córki bękartem, za to, że moje pieśni wyrażały całą moją udrękę... Uniknęłam tego wszystkiego tylko dzięki wam. Opowiadać mi o tym z takimi szczegółami – nie po prostu wymieniać fakty, o co sama prosiłam – ale przedstawiać te chwytające za serce szczegóły, to tyle, co mówić mi, że ja sama jestem zła, że mam zły charakter i skłonna jestem sprawiać ból tym, których najbardziej kocham. To tyle, co mówić mi, że zrobiłam to wszystko rzeczywiście – w tym strumieniu czasowym, do którego mnie przenieśliście, że to wszystko w tym strumieniu czasowym przeżyłam i ciągle przeżywam. To wy sprawiliście, ze czuję się winna. Milordzie Prezesie, powiedz mi, proszę, czy sam kiedyś byłeś Zakładnikiem? Czy wiesz, Milordzie, albo czy możesz sobie wyobrazić, jak wielkie cierpienie znosi się na mysi o nieszczęściach, jakie spotykają tych, którzy nas kochają? I na myśl o tym, że się samemu te nieszczęścia spowodowało – nie tylko stratę, ale i śmierć i przelew krwi i wydziedziczenie? Czy możesz sobie wyobrazić jak cierpi ktoś, kto to wszystko spowodował i komu teraz opowiadają o ogromie bólu, którego był przyczyną? Opowiadają nie raz i nie dwa, ale wiele razy. Przy pomocy zwykłych słów i przy pomocy pieśni. Czy możesz sobie, Milordzie, wyobrazić, co to oznacza dla kogoś takiego jak ją, kto nie może z własnej woli wrócić i pocieszyć tych, których skrzywdził swoimi postępkami?

W sali panowała cisza. Kto – pomyślała Lambert – powiedział Annie Boleyn, że Prezes Krenya był kiedyś Świętym Zakładnikiem?

Wybaczcie, Milordzie – odezwała się znowu Anna, a jej głos brzmiał głucho. – Zapomniałam się nieco.

Możesz, pani, składać zeznania w takiej formie, w jakiej sobie życzysz – powiedział Krenya, a Lambert zauważyła, że w jego głosie pojawiła się jakaś emocjonalna nuta.

Przesłuchanie trwało dalej. Anna oświadczyła, że pracownica Instytutu szyderczo poinformowała ją, że jest śledzona, nawet wtedy, gdy używa nocnego naczynia. Lambert w tej chwili pochyliła się powoli naprzód, a Anna dodała, że na wieść o tym wykrzyknęła: „Lepiej by mi było nigdy się o tym nie dowiedzieć!” Od tego czasu skromność nie pozwalała jej nawet chodzić za naturalną potrzebą, wskutek czego bez przerwy czuje, jak przewraca jej się w trzewiach.

Na pytanie dlaczego uważa, że Instytut dokonał błędnego wyboru Zakładnika, Anna odpowiedziała, że tak powiedział jej lord Brill. W sali zapanowała wrzawa. Krenya musiał uspokoić zebranych uderzeniem w pulpit.

Proszę o ten zapis.

Na trzech ścianach Sześcianu, który w tej chwili utworzył się w środku sali, pokazały się zapisy.


Milordzie... Czy nie było innej osoby, jaką należało zabrać, żeby zapobiec wojnie, która miota wybuchnąć w sto lat później? Wojnie domowej w Anglii?

Posługując się metodami matematycznymi wykazano, że to właśnie Wasza Miłość jest najlepszą kandydatką na Zakładniczkę.

Najlepszą? Najlepszą pod jakim względem, Milordzie? Gdybyście wzięli Henryka, nie byłoby Ustawy o Supremacji. Jego domniemana śmierć tak samo dobrze posłużyłaby waszym celom jak moja.

Tak, ale nie byliśmy pewni, czy zniknięcie Henryka w momencie, kiedy następca tronu miałby zaledwie miesiąc nie spowodowałoby wojny domowej. Między frakcją popierającą Elżbietę a frakcjami będącymi po stronie Katarzyny, która jeszcze żyła.

No i co wam na ten temat powiedziała wasza matematyka?

Że prawdopodobnie do takiej wojny by nie doszło – odrzekł Brill.

Mimo to wybraliście mnie, a nie Henryka. Zostawiliście mu swbodę działania, z której, jak sami powiedzieliście, skorzystał i ściął głowę jeszcze jednej żonie, mojej kuzynce, Katarzynie Howard!

Brill przysunął się do niej z krzesłem.

To prawda, Wasza Miłość, tak było.

Więc dlaczego nie wzięliście Henryka, tylko mnie?

Obawom się, że nieznajomość rachunku prawdopodobieństwa pozwoliłaby Waszej Miłości zrozumieć moich wyjaśnień.

Anna milczała. Wreszcie odezwała się:

Myślę, że prawdopodobne jest to, że łatwiej wam było poradzić sobie z pozbawioną tronu kobietą niż z Henrykiem, królem Anglii, któremu żaden człowiek nie był w stanie dorównać ani intensywnością uczuć, ani porywczością.

Na to nie otrzymała żadnej odpowiedzi Minęło dziesięć sekund, min piętnaście – wszystko było zarejestrowane – a Brill nie odpowiadał.


Fanie Prezesie – odezwał się Brill, a głos wydobywał mu się z trudnością ze ściśniętego gardła. – Panie Prezesie...

Wkrótce będzie pan miał okazję ustosunkować się do tych spraw,;, panie Dyrektorze – powiedział Krenya. – A teraz, pani, przejdźmy do trzeciego zarzutu... do oskarżenia o czyn nierządny...

W szesnastym wieku ten termin nie istniał – pomyślała Lambert. Jednak Anna zrozumiała go.

Czułam się tutaj tak obco, Milordzie, że bez przerwy się bałam. Bałam się o swoje życie. Nie wiedziałam, że kobieta może odmówić tym, którzy mają władzę, że może...

Dlatego właśnie stosunki seksualne z zakładnikami są kategorycznie zabronione – stwierdził Krenya. – Proszę nam powiedzieć, pani: jak sądzisz, co się wydarzyło?

Nie powiedział: „co się wydarzyło” tylko jak sądzisz, co się wydarzyło”. To dodało Lambert otuchy.

Pan Culhane kazał mi przyjść na spotkanie z nim w pewne miejsce... do małej alkowy obok krótkiej kondygnacji schodów koło kuchni... Kazał mi tam przyjść w nocy. Bałam się, więc poszłam.

Proszę o zapis – powiedział Krenya, a w jego głosie było napięcie. Wirtualny Sześcian ukazał się ponownie. Anna, ubrana w tę samą białą koszulę nocną, którą miała na sobie wtedy, kiedy została Zakładniczką, wymknęła się ze swojej sypialni i poszła korytarzem. Temperatura jej ciała uwidoczniona była w formie promieniowania podczerwonego. Zeszła po schodach, skręciła około kuchni i weszła w zaułek za schodami, które skręcały pod dziwnym kątem, jak gdyby zostały dobudowane lub przebudowane już po zainstalowaniu monitorów... Padła na kolana, wpełzła za schody i zniknęła z pola widzenia.

Lambert wstrzymała oddech. Wszyscy Zakładnicy mieli pozostawać pod stałą obserwacją – taki był podstawowy warunek, od tego zależało otrzymanie zezwolenia. Nie powinno było być mowy o tym, żeby ta suka wymknęła się monitorom. A jednak jej się to udało.

Pan Culhane już tam na mnie czekał – powiedziała Anna stłumionym głosem. – I wykorzystał mnie.

Zebrani podnieśli straszną wrzawę. Krenya starał się ją przekrzyczeć.

Ależ, pani, nie widać, że pan Culhane tam się znajdował. Nie ma na to dowodu. A on sam przysiągł, że go tam nie było. Czy możesz, pani, udowodnić, że się tam z tobą spotkał? Czy masz, pani, na to jakikolwiek dowód?

Tak. Mogę przytoczyć dwa argumenty na poparcie mych słów. Po pierwsze: skąd mogłam wiedzieć, że tylko w tej ukrytej alkowie nie ma urządzeń szpiegujących? Ten zamek nie jest mój, nie ja go zaprojektowałam.

Twarz Krenyi pozostała kamienna.

A jaki jest drugi argument?

Noszę pod sercem dziecko pana Culhane’a.

Nastąpiło istne piekło. Krenya uderzył w pulpit, chcąc uspokoić obecnych. Kiedy w końcu wrzawa ucichła, zwrócił się do Brilla:

Czy pan o tym wiedział?

Nie. Zgodnie z tym, co mówi Ugoda, wszyscy Zakładnicy mają prawo odmowić zgody na niepożądane zabiegi czy badania lekarskie... była zdrowa, więc...

Zostaniesz, pani, natychmiast zbadana przez lekarza.

Wyraziła zgodę skinieniem głowy. Lambert obserwowała ją i wiedziała, że mówi prawdę. Anna Boleyn była w ciąży i, dzięki temu, była już pokonana. Ale o tym nie miała jeszcze pojęcia.

Tymczasem Lambert wiedziała o tym doskonale, była to dla niej oczywista prawda, obiektywna – i zimna w swej obiektywności jak stal.

Skąd możemy wiedzieć – spytał Krenya – że nie byłaś, pani, brzemienna, zanim zostałaś Zakładniczką?

Zaledwie miesiąc upłynął od narodzin mojej córki, Elżbiety. A poza tym byłam chora na zapalenie żyły udowej. Zapytaj, panie, lekarzy, czy w takim stanie kobieta obcuje z mężczyzną. Zapytaj eksperta od spraw kobiet żyjących w moich czasach. Zapytaj Lady Mary Lambert.

Obecni zaczęli się rozglądać po sali. Kogo miał zapytać?

Kogo mam zapytać? – spytał Krenya.

Któryś z doradców pochylił się ku niemu i powiedział coś szeptem, a Krenya stwierdził: – Wciągniemy ją na listę świadków.

Noszę pod sercem dziecko Michaela Culhane’a – powiedziała Anna. – Noszę to dziecko ja, która nie mogłam dać królowi księcia.

To ostatnie, pani – odrzekł Krenya, w którego głosie zabrzmiała bezsilność – nie ma nic wspólnego z obecnym dochodzeniem.

Popatrzyła na niego bez słowa.

Następnie zeznawał Brill. Przytoczył mnóstwo równań, za pomocą których obliczano prawdopodobieństwo, ale wszystkie one razem nie wyjaśniały, dlaczego wybrano Annę, a nie Henryka. Czy więc Anna miała rację? Czy odbyło się jakieś zebranie personelu, na którym miano wybrać kandydata w oparciu o równania Rahvoliego i czy – w trakcie rozpatrywania dwóch bardzo zbliżonych kandydatur – ktoś powiedział: „Powinniśmy wziąć pod uwagę nie tylko skutki tego pociągnięcia dla historii, ale też dla Instytutu”. Czy może ktoś pracował właśnie nad nadrzędną teorią, mówiącą, że to kobiety mają decydujący wpływ na historię? A może ktoś był fanatykiem badań nad tym okresem historycznym i to jego poglądy zadecydowały o tym, co postanowiono zmienić w przebiegu historycznych zdarzeń? Tego wszystko. Lambert nie miała się nigdy dowiedzieć. Była przecież tylko stażystką...

Tak, była stażystką – jeszcze nią była.

Wezwano Culhane’a. Powiedział, że nie uwiódł Anny Boleyn. Pieśni przy wtórze lutni, opisy śmierci brata, opowieść o uczynieniu Elżbiety bękartem – wszystko miało na celu przekonanie Anny, że los, jakiego jej oszczędzono, był gorszy od tego, który jej zgotowano, czyniąc ją Zakładniiem. Culhane był żałosnym świadkiem – za bardzo wszystko przeżywał. Jąkał się, zbyt energicznie protestował.

Następnie zeznawała Lambert.

Tak, panie Prezesie – powiedziała z taką obojętnością, na jaką było ją stać – z dokumentów historycznych wiemy, że królowa Anna po urodzeniu Elżbiety zachorowała na zapalenie żyły udowej. Jest to choroba poporodowa. Nogi puchną i bardzo bolą. Choroba trwać może od kilku tygodni do kilku miesięcy. Nie wiemy, jak długo trwała – jak długo trwałaby – u Anny Boleyn.

A czy kobieta chora na tę chorobę jest skłonna do aktywności seksualnej?

Czy jest skłonna? Nie.

Dziękuję, badaczko Lambert.

Lambert wróciła na swoje miejsce. A potem komisja przeglądała zapisy, przeglądała je całymi godzinami. Jej członkowie oglądali Culhane’a jak – zaczerwieniony i pełen czułości – robi z siebie idiotę grając na gitarze. I Annę z małym carewiczem – wygnankę usiłującą pocieszyć dziecko, które oderwano od matki. I Helenę Trojańską – obłąkaną i godną współczucia. I Brilla informującego przedstawicieli agencji prasowych z całego układu słonecznego, że program zapobiegania wojnom, dzięki któremu uratowano życie nieprzeliczonych zastępów ludzi, jest zgodny z Ugodą Ogólnoświatową z roku 2154. Przez cały ten czas, całymi godzinami, Lambert czekała, żeby okazało się to, o czym wiedzieli wszyscy zgromadzeni w tej sali, wszyscy z wyjątkiem Anny Boleyn. Żeby się okazało, że w obecnym stuleciu nie może jej się udać to, co udałoby się jej w czasach Henryka VIII. Bo w tym stuleciu potrafiono już – przy pomocy metody genetycznej – ustalić, kto jest ojcem nie narodzonego jeszcze dziecka.

A więc kto był ojcem? Czy, mimo wszystko, Mark Smeaton? Czy może było to dziecko Henryka? Poczęte w pośpiechu i nie wymienione w dokumentach historycznych, bo Anna poroniła? A może ojcem był Thomas Wyatt, kuzyn i najwierniejszy rycerz Anny?

Kiedy Komisja uznała, że przejrzała już dostateczną ilość materiału, wyproszono z sali wszystkich z wyjątkiem delegatów Forum. Lambert, zauważywszy, że Annę wyprowadził lekarz, uśmiechnęła się do siebie. Było już po wszystkim. Ta Boleyn przegrała.

Obrady Komisji dochodzeniowej Forum Ogólnoświatowego nie trwały nawet jednego dnia. Po czym komisja wydała oświadczenie. Dziecko Świętej Zakładniczki, Anny Boleyn, nie zostało spłodzone przez badacza Culhane’a. Kod genetyczny dziecka nie wskazywał na to, że ojcem był ktokolwiek zatrudniony w Instytucie Badań nad Czasem. Jednakże Instytut miał na sumieniu dwa przewinienia, gdyż na dwa sposoby dopuścił się złego traktowania Zakładniczki. Został więc pozbawiony swojej karty nadającej mu status organizacji niezależnej i zwolnionej od podatków. Toshio Brill, Kierownik Akcji Michael Culhane i stażystka Mary Lambert zostali zwolnieni ze swoich stanowisk. Instytut oddano w zarząd Kościołowi Świętego Zakładnika, a jego bezpośrednim zwierzchnikiem miała być odtąd Jej Świątobliwość Arcykapłanka.


Przez zewnętrzne drzwi Lambert wymknęła się do otoczonego murem ogrodu. Zapadł już zmierzch. W drugim końcu, na ławce, siedziała jakaś postać. Spódnice rozpościerały się u jej stóp, a jej sylwetka majaczyła czarną plamą na tle ciemnej ściany. Kiedy Lambert do niej podeszła, Anna – wcale tym nie zdziwiona – podniosła głowę i popatrzyła na nią.

Culhane’a już nie ma. Jutro odejdę i ja. Żadne z nas nie będzie się już nigdy zajmowało badaniami nad czasem.

Anna, zadzierając głowę, nie spuszczała z niej oka. Jej ciemne oczy były ogromne, a jej wysmukłą szyję tak łatwo było zranić... Lambert splotła mocno palce obu dłoni.

Dlaczego? – spytała. – Dlaczego powtarzasz wszystko jeszcze raz? Zeszłym razem posłużyłaś się królem, żeby pozbawić władzy Kościół. Teraz posługujesz się Kościołem, żeby... Przedtem przynajmniej dostałaś koronę. Ale dlaczego zrobiłaś to tutaj, gdzie nie dostałaś nic?

Trzeba było wziąć Henryka. On na to zasłużył, a ja nie.

Ale my nie wzięliśmy Henryka – krzyknęła Lambert. – Więc dlaczego?

Anna nie odpowiedziała. Wyciągnęła rękę, żeby wskazać gdzieś za siebie. Rękaw zsunął się i Lambert wyraźnie zobaczyła mały szósty palec, z powodu którego uważano ją za czarownicę. W tej chwili przez na wpół oświetlony ogród nadbiegł pracownik techniczny.

Badaczko Lambert...

O co chodzi?

Wszyscy chcą, żeby pani przyszła. Królowa, ta druga, królowa Helena się zabita.

Obraz ogrodu zamazał jej się przed oczami.

Jak?

Wbiła sobie w pierś srebrne nożyczki, które ukrywała w fałdach tuniki. Zrobiła to tak szybko, że badacz, który widział to w monitorze nie zdążył z pomocą.

Powiedz im, że już idę. Spojrzała na Annę Boleyn.

To twoje dzieło.

Anna roześmiała się. „Ta dama” – napisał o niej komendant Tower „znajduje upodobanie w śmierci”.

Lady Mary, każde narodziny to wyrok śmierci. A wy o rym zapomnieliście.

Helena nie musiała jeszcze umierać. A Instytut Badań nad Czasem nie musiał być rozwiązany bo zostanie na pewno rozwiązany. Raz na zawsze. Jednak gdzieś i kiedyś spotka cię za to kara. Już ja się o to postaram!

Kara? Może zetniecie mi głowę?

Lambert przyjrzała jej się jeszcze raz: jeszcze raz popatrzyła na te wspaniałe czarne oczy, na szósty palec i na smukłą szyję. I wycedziła:

Sama domagasz się własnej śmierci. Tak jak wtedy.

A co innego mi pozostawiliście? – powiedziała Anna Boleyn. – Co mi pozostawiliście poza zdolnością do przeżywania tego, co jest moim własnym życiem?

Nigdy tego nie osiągniesz. My nie zabijamy.

Anna uśmiechnęła się.

Więc jaką wymierzycie mi karę – kiedyś i gdzieś?

Lambert nie odpowiedziała. Odeszła przez otoczony murem ogród w stronę majaczących w ciemności szarych ścian, w stronę komnaty, w której ta druga królowa leżała martwa.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kress Nancy Zebracy nie maja wyboru
Kress Nancy Bzdury
Kress Nancy Kwiaty więzienia Aulit
Kress Nancy Tańcząc w powietrzu
Kress Nancy Zebracy na koniach
Kress Nancy Cena pomarańczy
Unto the Daughters Nancy Kress
Words Like Pale Stones Nancy Kress
Elements of Fiction Writing Beginning Nancy Kress
Stalking Beans Nancy Kress
Unto the Daughters Nancy Kress
Maximum Light Nancy Kress
Steamship Soldier on the Inform Nancy Kress
The Mountain to Mohammed Nancy Kress
Beggars in Spain Nancy Kress
Steamship Soldier on the Inform Nancy Kress
Margin of Error Nancy Kress
Always True to Thee, in My Fash Nancy Kress
Inertia Nancy Kress(1)

więcej podobnych podstron