JUDITH McNAUGHT
DARY LOSU
Świętemu Judzie,
patronowi spraw beznadziejnych
nad tą bardzo się napracowałeś
Dziękuję
Muzyka i gwar rozmów pozostawały w tyle i cichły, gdy Julianna Skeffington zbiegała schodami z tarasu ogromnego pałacu, do którego niemal sześćset osób z towarzystwa przybyło na bal kostiumowy Tuż przed nią rozpościerały się ogrody oświetlone tysiącami pochodni, pełne gości i uwijających się wokół służących ubranych w odświętne liberie. Za ogrodami majaczył labirynt z wysokich krzewów, idealne miejsce, by skryć się przed ludzkimi oczami. I tam też skierowała swe kroki Julianna.
Zgarnęła szerokie spódnice kostiumu Marii Antoniny i przeciskała się wśród tłumu, spiesznie przemykając obok rycerzy w zbrojach, trefnisiów, rozbójników, rozmaitych postaci ze sztuk Szekspira, niezliczonych królowych i księżniczek, a także wszelkiej maści zwierząt zarówno dzikich, jak i domowych.
Po chwili zauważyła szeroką ścieżkę i wbiegła w nią szybko, zaraz jednak musiała odskoczyć na bok, aby się nie zderzyć z rozłożystym „drzewem”, obwieszonym czerwonymi jabłkami. Drzewo skłoniło się szarmancko Juliannie, jedną ze swoich „gałęzi” obejmując w pasie damę przebraną za dojarkę i trzymającą nawet wiadro w dłoni.
Potem nie musiała już zwalniać kroku aż do chwili, gdy znalazła się w centrum ogrodów, gdzie obok dwóch rzymskich fontann ustawiono podium dla przygrywającej do tańca orkiestry. Mamrocząc słowa przeprosin, przepchnęła się obok mężczyzny przebranego za czarnego kota, który właśnie szeptał coś do różowego ucha drobnej, szarej myszce. „Kocur” długim, pełnym zachwytu spojrzeniem powiódł po dekolcie Julianny, a potem śmiało spojrzał jej w oczy i mrugnął, by po chwili znów poświęcić całą uwagę uroczej myszce o absurdalnie długich wąsach.
Oszołomiona wyuzdanym zachowaniem przybyłych, jakiego była świadkiem tego wieczoru - szczególnie tu, w ogrodach - Julianna nerwowo odwróciła się przez ramię i wówczas ujrzała matkę wychodzącą z sali balowej. Matka stanęła na stopniach tarasu, trzymając pod ramię nieznanego Juliannie mężczyznę i z wolna wodziła spojrzeniem po ogrodach. Szukała oczami córki. Wiedziona instynktem psa myśliwskiego nieomylnie spojrzała w jej stronę.
To wystarczyło, by Julianna niemal zerwała się do biegu. Przed wejściem do labiryntu czekała ją jeszcze tylko jedna przeszkoda: duża grupa wyjątkowo rozochoconych mężczyzn, stojących pod drzewami i zaśmiewających się na całe gardło na widok fałszywego trefnisia, który bezskutecznie starał się żonglować jabłkami. Julianna nie chciała przechodzić tuż przed nimi, bo wówczas znalazłaby się w polu widzenia matki, próbowała więc się przemknąć za ich plecami.
- Przepraszam, panowie - powiedziała, wciskając się między drzewa a męskie plecy. - Ale muszę przejść.
Zamiast szybko usunąć się z drogi - jak nakazywała zwykła uprzejmość - dwaj mężczyźni zerknęli przez ramię, po czym odwrócili się do niej przodem, n i e ustępując j e d n a k miejsca, by mogła ich wyminąć.
- No, no, co my tu mamy? - rzucił jeden z nich bardzo chłopięcym i bełkotliwym głosem, opierając się ręką o pień drzewa tuż na wysokości ramienia dziewczyny. Chwycił pełny kielich, przyniesiony mu właśnie przez lokaja i wsunął w dłoń Julianny. - Coś na pokrzepienie, madame?
W tym momencie Juliannę o wiele bardziej przerażała perspektywa spotkania z matką niż drobna utarczka z pijanym młodym lordem, ledwo trzymającym się na nogach, którego kompani na pewno powstrzymaliby od zuchwalszego zachowania niż to, jakie prezentował w tej chwili. Żeby więc nie wywoływać zamieszania, chwyciła kieliszek, zanurkowała pod ramieniem natręta i szybko minęła pozostałych, kierując się spiesznie ku miejscu, do którego zmierzała.
- Daj sobie spokój, Dickie - zdołała jeszcze usłyszeć. - Połowa tancerek z opery i cały półświatek zebrał się tu dzisiejszego wieczoru. Możesz więc mieć niemal każdą kobietę, która wpadnie ci w oko. Ta najwyraźniej nie ma ochoty się zabawić.
Julianna przypomniała sobie, że elita towarzystwa nie pochwalała maskarad - szczególnie jako rozrywki dla młodych, szlachetnie urodzonych panien. Po tym, co dzisiaj zobaczyła, nie dziwiła się już, dlaczego. Bezpiecznie ukryci pod kostiumami i maseczkami, członkowie najlepszych rodzin zachowywali się jak... jak najzwyklejsze pospólstwo!
Julianna wpadła do labiryntu, skręciła w ścieżkę po prawej stronie, pobiegła do pierwszego zakrętu, który też prowadził w prawo, po czym oparła się plecami o szorstkie gałęzie krzewów. Wolną ręką starała się przygładzić warstwy koronek, którymi obszyto spódnice i dekolt - na próżno jednak. Wciąż sterczały sztywno i swą bielą ostro odbijały od mroku nocy.
Serce jej waliło - nie ze zmęczenia, lecz z emocji. Starała się wytrwać w idealnym bezruchu i pilnie nasłuchiwała. Od ścieżek ogrodu odgradzał ją jedynie pojedynczy szpaler wysokich krzewów, ale była ukryta za zakrętem, więc nikt, kto stanąłby u wejścia do labiryntu, nie mógł jej zobaczyć. Niewidzącymi oczami wpatrywała się w kieliszek, czując jak ogarniają gniew z powodu własnej bezsilności, nie mogła bowiem nic zrobić, by zapobiec kompromitującemu zachowaniu matki, która przemieniała życie Julianny w piekło.
Próbując uciec od ponurych myśli, uniosła kieliszek i powąchała jego zawartość. Silny aromat trunku przyprawił ją o dreszcz. Przypomniał jej się zapach tego, co pijał papa. Nie madery, którą się raczył od śniadania do kolacji, ale złocistego napoju, który pochłaniał wieczorem -jak twierdził, w celach czysto leczniczych, by uspokoić nerwy.
A przecież teraz nerwy Julianny także były w opłakanym stanie. Ledwo o tym pomyślała, usłyszała głos matki dobiegający zza liściastej ściany i serce zabiło jej jeszcze mocniej.
-Julianno, kochanie, jesteś tam...? Przyszedł tu ze mną lord Makepeace, który wprost marzy, by cię poznać...
Juliannie natychmiast stanął przed oczami upokarzający widok nieszczęsnego lorda Makepeace'a - kimkolwiek był - ciągniętego na siłę ogrodowymi ścieżkami przez jej upartą matkę. W żadnym razie nie miała ochoty na kolejne zawstydzające spotkanie z jakimś niechętnym potencjalnym adoratorem, który miał nieszczęście wpaść w szpony lady Skeffington. Wcisnęła się więc jeszcze głębiej w krzewy, aż gałęzie rozburzyły jej jasne loki, godzinami misternie upinane przez pokojówkę.
Księżyc jak na zawołanie skrył się za chmurami i labirynt pogrążył się w gęstym mroku.
Tymczasem zaledwie kilka kroków od Julianny, po drugiej stronie ściany z krzewów, matka ciągnęła swój bezwstydnie kłamliwy monolog.
- Julianna to niezwykle ciekawa świata dziewczyna! - wykrzyknęła lady Skeffington, lecz zamiast dumy i entuzjazmu w jej tonie pobrzmiewała frustracja. - Zapewne zapuściła się w te ogrody, bo pociągały ją swą tajemniczością.
Dziewczyna odruchowo przetransponowała wygłaszane właśnie przez matkę kłamstwa na jej rzeczywiste myśli: „Julianna jest samotnicą, którą siłą trzeba odciągać od książek i pisaniny. Zamiast wykorzystać tak wspaniały bal i poszukać odpowiedniego kandydata na męża, chowa się po krzakach. Jakże to w jej stylu!”.
- W tym sezonie była wprost rozchwytywana, zupełnie nie mogę zrozumieć, jakim cudem jeszcze się nie spotkaliście. W rzeczy samej, musiałam nawet ograniczyć jej towarzyskie zobowiązania do dziesięciu tygodniowo, by miała również czas na wypoczynek!
„Co tu mówić o tygodniu - Julianna w ciągu całego roku nie otrzymała dziesięciu zaproszeń, ale muszę jakoś wytłumaczyć fakt, że wcześniej się nie spotkaliście. Przy odrobinie szczęścia, uwierzysz w te bzdury!”.
Lord Makepeace nie był jednak aż tak naiwny.
- Doprawdy? - wymamrotał pełnym rezerwy głosem, w uprzejmy sposób wyrażającym irytację i zdumienie. - Jest raczej dziwną... ehm... niezwykłą młodą kobietą, jeśli nie lubi spotkań towarzyskich.
- Ależ nic podobnego! - zapewniła go spiesznie lady Skeffington. - Julianna wprost uwielbia bale i wieczorki tańcujące.
„Julianna wolałaby raczej, żeby jej wyrwać ząb”.
- Jestem pewna, że oboje natychmiast przypadlibyście sobie do gustu.
„Mam zamiar jak najszybciej wydać ją za mąż, dobry człowieku, a ty spełniasz wszystkie wstępne warunki: jesteś kawalerem, pochodzisz z dobrej rodziny i masz odpowiednią fortunę”.
- W żadnym razie nie należy do tych narzucających się kobiet, które tak często można spotkać w dzisiejszych czasach.
„Nawet palcem nie kiwnie, żeby pokazać się od jak najlepszej strony”.
- Ma jednak przymioty, które nie mogą ujść uwagi żadnego mężczyzny
„I aby na pewno nie uszły, zmusiłam ją, by dzisiejszego wieczoru włożyła kostium nadający się raczej dla szukającej przygód mężatki niż dla osiemnastoletniej niewinnej panny”.
- Nie szybko jednak przechodzi do konfidencji.
„Ma co prawda na sobie suknię z nieprzyzwoitym dekoltem, ale nawet nie próbuj dotknąć czubka palców Julianny, zanim poprosisz ojej rękę”.
Lord Makepeace nagle tak bardzo zamarzył o wolności, że zdecydował się uchybić dobrym manierom.
- Doprawdy, muszę już wracać na salę, lady Skeffington. Jeśli się nie mylę, następny taniec zarezerwowała dla mnie panna Topham.
Świadomość, że zwierzyna wymyka się jej z rąk - i to w objęcia najpopularniejszej debiutantki sezonu - skłoniło matkę Julianny do wygłoszenia największego kłamstwa od chwili, gdy została swatką córki.
- Rzeczywiście, czas wracać na bal! Nicholas du Ville we własnej osobie poprosił Juliannę o następnego walca!
Lady Skeffington musiała podążać za oddalającym się lordem, bo ich głosy stawały się coraz cichsze.
- Pan du Ville wielokrotnie wykazywał niezwykłe zainteresowanie naszą drogą Julianną. Prawdę mówiąc, dał mi do zrozumienia, że pojawił się tu dzisiejszego wieczoru tylko po to, by spędzić z nią kilka chwil! Ależ skąd, mój panie, to najszczersza prawda, prosiłabym jednak, żeby zachował pan dyskrecję w tej sprawie...
W głębi labiryntu piękna, młoda wdowa po baronie Penwarrenie zarzuciła Nicolasowi ręce na szyję, po czym wyszeptała z uśmiechem:
- Tylko nie mów mi, że lady Skeffington zmusiła akurat ciebie, abyś zatańczył z jej córką, Nicki. Jeżeli tak się stało, i zatańczysz z tą dziewczyną, to całe towarzystwo będzie pękać ze śmiechu. Gdybyś tego lata nie spędził we Włoszech, wiedziałbyś, że ulubioną rozrywką wszystkich kawalerów jest krzyżowanie planów matrymonialnych tej odrażającej babie. Ja nie żartuję - ostrzegła Nicholasa Valerie, widząc na jego twarzy szczere rozbawienie - ta kobieta nie cofnie się przed niczym, żeby złapać bogatego męża dla swojej córki i przez to zapewnić sobie odpowiednią pozycję w towarzystwie! Absolutnie przed niczym!
- Dziękuję za ostrzeżenie, cherie - rzucił Nicki sucho. - Tak się składa, że przed wyjazdem do Włoch zostałem przedstawiony mężowi lady Skeffington. Nigdy jednak nie spotkałem matki ani córki, nie mówiąc już o obiecywaniu tańca którejkolwiek z nich.
Valerie odetchnęła z ulgą.
- Prawdę mówiąc nie wierzyłam, że mógłbyś być aż tak głupi.
Julianna to w istocie ładne stworzenie, chociaż zupełnie nie w twoim stylu. Jest bardzo młoda, bardzo dziewicza i zdaje się, że ma dziwny zwyczaj chowania się po kątach i schodzenia wszystkim z oczu.
- Musi więc być zachwycająca - skłamał Nicki i zaśmiał się lubieżnie.
- W każdym razie w niczym nie przypomina matki. - Valerie wzdrygnęła się elegancko, by zilustrować, co ma na myśli. - Lady Skeffington tak bardzo pragnie zostać uznana w towarzystwie, że niemal się płaszczy przed wszystkimi. Gdyby nie była tak ambitna i zaborcza, uznałabym że jest tragicznie żałosna.
- Może wydam ci się beznadziejnie tępy - Nicholasa zaczynał już nużyć ten temat - ale czemu w takim razie zaprosiłaś te panie na swój bal?
Valerie, wodząc palcem po jego policzku gestem zdradzającym intymną zażyłość, westchnęła głęboko.
- Dlatego, kochanie, że mała Julianna, nie wiadomo jak, zaznajomiła się z nową księżną Langford i jej szwagierką, księżną Claymore. Na początku sezonu obie damy dały wszystkim do zrozumienia, że życzyłyby sobie, aby ta mała została przychylnie potraktowana w towarzystwie, po czym wyjechały do Devon ze swoimi mężami. A ponieważ nikt nie ma zamiaru obrazić Westmorelandów, lady Skeffington zaś jest obrazą dla nas wszystkich, każdy czekał do ostatniego tygodnia sezonu, by je w końcu zaprosić. Niestety, z kilku tuzinów zaproszeń, jakie lady Skeffington otrzymała na dzisiejszy wieczór, wybrała akurat moje - zapewne dlatego, że dowiedziała się, iż ty też tu będziesz... - Urwała gwałtownie, jakby nagle przyszła jej do głowy błyskotliwa myśl. - Wszyscy zachodzimy w głowę, jakim cudem Julianna i jej odpychająca matka znają się tak dobrze z księżnymi. Założę się, że ty znasz odpowiedź, Nicki! Krążą pogłoski, że łączyła cię z tymi paniami wyjątkowa zażyłość, zanim jeszcze zostały mężatkami.
Ku zdziwieniu Valerie Nicholas przybrał zimny, zdystansowany wyraz twarzy, a kiedy się odezwał, w jego lodowatym głosie pobrzmiewała groźna nuta.
- Wyjaśnij dokładnie, co rozumiesz przez „wyjątkową zażyłość”, Valerie.
Pani Penwarren natychmiast zrozumiała, że niechcący wkroczyła na śliski grunt, dokonała więc pośpiesznie strategicznego odwrotu.
- Tylko tyle, że podobno jesteś ich bliskim przyjacielem.
Nicki pozwolił jej wycofać się z godnością, akceptując wyjaśnienie krótkim skinieniem głowy, nie zamierzał jednak pozostawiać w tej sprawie żadnych niedomówień.
- Jestem także bliskim przyjacielem ich mężów - oznajmił dobitnym tonem, choć było to stwierdzenie nieco na wyrost.
Rzeczywiście łączyły go dość dobre stosunki ze Stephenem i Claytonem, lecz jego przyjaźń z ich żonami nie napawała braci Westmorelandów entuzjazmem. Obie panie ze śmiechem twierdziły, że ta sytuacja będzie trwać tak długo „aż się w końcu nie ożenisz, Nicki, i to z kobietą, którą będziesz darzył takim uwielbieniem, jakim Clayton i Stephen darzą nas”.
- Skoro jeszcze nie jesteś związany z panną Skeffington - Valerie wodziła teraz palcami po jego karku - nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy dyskretnie wymknęli się z labiryntu i poszli do twojej sypialni.
Już od chwili, gdy Valerie powitała go dzisiejszego wieczoru, Nicki wiedział, że złoży mu tę propozycję. I w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, by ją przyjął. Nic, poza kompletnym brakiem zainteresowania tym, co - jak nauczyły go poprzednie schadzki z Valerie - sprowadzi się do półtorej godziny wyuzdanego seksu z utalentowaną i namiętną partnerką. To fizyczne ćwiczenie zostanie poprzedzone kieliszkiem świetnego szampana, a zakończone kieliszkiem jeszcze lepszej brandy. Potem Nicki będzie udawać rozczarowanie, gdy Valerie uzna za stosowne powrócić do własnej sypialni „by nie dawać służbie podstaw do plotek”. Wszystko rozegra się bardzo elegancko i zgodnie z bardzo określonym rytuałem.
Ostatnio ta przewidywalność życia stała się dla niego męką. Czy był w łóżku z kobietą, czy uprawiał hazard z przyjaciółmi, automatycznie robił i mówił, co należy w z góry określonych momentach. Niezmiennie obracał się wśród ludzi z własnej sfery, którzy wydawali się równie nudni i idealnie wytresowani, jak on sam.
Zaczynał się czuć jak jedna z owych przeklętych, licznych marionetek, tańczących wciąż do tej samej melodii, odgrywanej przez tę samą orkiestrę.
Nawet w wypadku pokątnych romansów, jak ten z Valerie, należało przestrzegać odpowiedniego schematu postępowania różniącego się tylko drobnymi szczegółami w zależności od tego, czy kobieta była mężatką czy nie, i czy on miał odgrywać rolę uwodziciela czy uwodzonego. Valerie była wdową i dzisiejszego wieczoru przyjęła rolę kusicielki, Nicholas wiedział więc dokładnie, jak zareaguje, gdy on nie przyjmie jej propozycji. Najpierw uroczo odmie usta, potem zacznie się przymilać, a na końcu zaoferuje dodatkowe pokusy. On, jako „uwodzony”, najpierw będzie się wahać, potem zastosuje uniki i wykręty a wreszcie zastosuje taktykę przeciągania sprawy, póki Valerie nie da za wygraną, oczywiście w żadnym razie nie mógłby odmówić wprost, bo byłoby to zachowanie wyjątkowo niegrzeczne - niewybaczalne potknięcie w towarzyskim tańcu, który wszyscy opanowali do perfekcji.
Nicki wiedział to wszystko, zwlekał jednak z odpowiedzią oczekując, że może jego ciało zareaguje ochoczo na propozycję, zdecydowanie odrzucaną przez umysł. Kiedy tak się nie stało, pokręcił w końcu głową i przeszedł do pierwszej figury skomplikowanego tańca: wahania.
- Wydaje mi się, że powinienem się najpierw przespać, cherie. To był dla mnie ciężki tydzień, jestem na nogach od dwóch dni bez przerwy.
- Chyba nie masz zamiaru mi odmówić, kochanie? - zapytała, z wdziękiem wydymając usta.
Nicki gładko przeszedł do uników i wykrętów.
- A co z balem i gośćmi?
- Większą przyjemność sprawi mi spotkanie sam na sam z tobą. Nie widzieliśmy się od miesięcy, a poza tym bal nie ucierpi z powodu mojej nieobecności. Służba jest idealnie wyćwiczona.
- Ale nie twoi goście - zauważył Nicholas, wciąż stosując uniki, ponieważ Valerie nadal się przymilała.
- Nawet się nie zorientują, że zniknęliśmy.
- Przydzieliłaś mi sypialnię sąsiadującą z sypialnią twojej matki.
- Nie usłyszy nas, choćbyś połamał łóżko, jak ostatnim razem. Jest kompletnie głucha.
Nicki zamierzał przejść do fazy przeciągania sprawy, ale Valerie go zaskoczyła, przyśpieszając procedurę i przeszła do pokus, zanim zdążył wypowiedzieć swoją kwestię w tej banalnej farsie, która stała się jego życiem. Wspięła się na palce i zaczęła go namiętnie całować, wodząc dłońmi po jego torsie i wciskając mu język głęboko w usta.
Nicki automatycznie objął ją w talii i przyciągnął do siebie, był to jednak pusty, nic nieznaczący gest zrodzony z kurtuazji, a nie wzajemności. Kiedy przesunęła dłonie niżej i sięgnęła do paska spodni, wypuścił ją z ramion i cofnął się o krok, nagle zdegustowany i znudzony całą tą przeklętą szaradą.
- Nie dziś - oświadczył stanowczo.
W spojrzeniu Valerie dojrzał oskarżenie wywołane niewybaczalnym pogwałceniem reguł. Nicholas chwycił ją za ramiona, odwrócił tyłem do siebie i czule klepnął w pośladek.
- Wracaj do gości, cherie - rzucił miękko. Sięgnął do kieszeni po cienką cygaretkę, po czym dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu: - Odczekam chwilę i dyskretnie ruszę za tobą.
Julianna stała w idealnym bezruchu. Chciała zdobyć pewność, że matka już nie wróci. Po dłuższej chwili odetchnęła głęboko i wyszła ze swego ukrycia.
Ponieważ labirynt wydawał się dobrą kryjówką na najbliższe kilka godzin, dziewczyna skręciła w lewo i ruszyła przed siebie, aż doszła do niewielkiej, kwadratowej polanki, ze stojącą pośrodku ławką, misternie wykutą z kamienia.
Posępnie zaczęła rozważać swoją sytuację, szukając wyjścia z upokarzającej i nieznośnej pułapki, w jakiej się znalazła. Obawiała się jednak, że nie zdoła się z niej wymknąć, bo matka popadła w prawdziwą obsesję na punkcie wydania jej za kogoś „znaczącego i szanowanego” - gdy tylko dojrzała taką możliwość. Do tej pory lady Skeffington nie mogła przeprowadzić swojego planu, ponieważ żaden „znaczący i szanowany” adorator nie zadeklarował się przez kilka pierwszych tygodni pobytu w Londynie.
Na nieszczęście, tuż przed przyjazdem tutaj matce udało się wydusić propozycję małżeńską od sir Francisa Bellhavena: odrażającego, podstarzałego, pompatycznego szlachcica o trupiej cerze i wyłupiastych oczach - które bez przerwy wbijał żarłocznie w dekolt Julianny - i grubych, bladych wargach, nieodmiennie kojarzących jej się ze śniętą rybą. Myśl o spędzeniu całego popołudnia, nie mówiąc już o całym życiu, z kimś takim jak sir Francis, wydawała się straszna. Obrzydliwa. Nieprzyzwoita.
Tyle że Julianna nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie. Jeżeli chciała jeszcze coś odmienić w swoim życiu, to ukrywanie się tu przed potencjalnymi adoratorami sprowadzanymi przez matkę było ostatnią rzeczą, którą powinna robić. Wiedziała o tym, nie mogła się jednak zmusić, by wrócić na bal. Bo tak naprawdę wcale nie chciała żadnego męża. Skończyła już osiemnaście lat, była pełnoletnia i miała całkiem inne plany i marzenia, które jednak nie pokrywały się z planami i marzeniami matki, więc zupełnie się nie liczyły. A najbardziej frustrujące okazało się to, że matka święcie wierzyła, iż działa w najlepiej pojętym interesie Julianny. Była przekonana, że wie, co dla niej najlepsze.
Księżyc wyszedł zza chmur, odbijając się jasnobursztynową poświatą od płynu w kieliszku Julianny. Jej ojciec mawiał zawsze, że odrobina brandy jeszcze nikomu nie zaszkodziła - łagodziła za to wszelkie niedomagania, poprawiała trawienie i leczyła złe humory. Julianna zawahała się, a potem w odruchu buntu i desperacji postanowiła osobiście sprawdzić prawdziwość tej opinii. Uniosła kieliszek, zatkała palcami nos i pociągnęła trzy duże łyki. Wzdrygając się i gwałtownie łapiąc oddech, oderwała kieliszek od ust, po czym zamarła w oczekiwaniu na eksplozję błogostanu. Mijały sekundy i nic. Czuła jedynie słabość w kolanach i napływające do oczu łzy bezsilności.
Nie mogąc ustać na nogach, opadła na kamienną ławkę. Wcześniej tego wieczoru zapewne korzystało z niej wiele osób, bo na jednym końcu stał kieliszek do połowy wypełniony trunkiem, a kilka pustych leżało obok na trawie. Julianna wypiła kolejny łyk brandy, po czym wbiła wzrok w wyzłocony blaskiem księżyca płyn i znów zaczęła roztrząsać swoje położenie.
Gdyby tylko babcia jeszcze żyła! Natychmiast poskromiłaby matkę i ukróciła tę jej obsesję na punkcie „wspaniałego mariażu”. Zrozumiałaby awersję Julianny do małżeństwa pod przymusem. W całym świecie jedynie pełna dostojeństwa matka ojca zawsze rozumiała Juliannę. Babka była jej przyjaciółką, nauczycielką, przewodniczką w życiu.
U jej kolan wnuczka uczyła się świata i ludzi; tam i tylko tam była zachęcana do samodzielnego myślenia i wygłaszania własnych sądów, bez względu na to, jak absurdalne czy obrazoburcze mogły się wydawać. Babka zawsze traktowała Juliannę jak równą sobie i chętnie dzieliła się z nią swoją niezwykłą filozofią - zaczynając od celu, jaki przyświecał Bogu przy stworzeniu świata, a na mitach o kobietach i mężczyznach kończąc.
Babka Skeffington nie uważała, że małżeństwo jest głównym celem, do którego powinna dążyć każda kobieta, a nawet głosiła, że mężczyźni nie są inteligentniejsi ani lepsi od kobiet!
- Weźmy na przykład mojego męża - powiedziała pewnego wietrznego popołudnia, tuż przed Bożym Narodzeniem, gdy Julianna miała piętnaście lat. - Nie znałaś swego dziadka, Panie świeć nad jego duszą, ale wiedz jedno: jeżeli w ogóle został obdarzony rozumem, nigdy w życiu nie dał temu świadectwa. Podobnie jak jego przodkowie, nie był w stanie zsumować w pamięci dwóch liczb, czy napisać jednego sensownego zdania, a zdrowego rozsądku miał tyle, co niemowlę przy piersi.
- Doprawdy? - Julianna była zaszokowana tą pozbawioną wszelkiego szacunku oceną nieżyjącego człowieka, na dodatek męża babci a jej dziadka.
Babka potaknęła energicznym skinieniem głowy.
- Mężczyźni z rodziny Skeffingtonów od zawsze odznaczali się brakiem wyobraźni. Wszyscy bez wyjątku to gnuśne tępaki.
- Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że i papa jest taki? - Lojalność kazała Juliannie się oburzyć. - To przecież twoje jedyne żyjące dziecko.
- Nigdy nie nazwałabym twego papy tępakiem - odparła babka bez zastanowienia. - Do niego o wiele lepiej pasuje określenie „zakuty łeb”.
Julianna z trudem stłumiła chichot, słysząc takie herezje, zanim jednak zdołała powiedzieć coś w obronnie rodziciela, babka znowu podjęła temat.
- Natomiast kobiety w rodzie Skeffingtonów zawsze odznaczały się niezwykłą inteligencją i pomysłowością. Jeśli dokładniej się przyjrzysz, zauważysz, że na ogół to kobiety wykazują się rozumem i determinacją, a nie mężczyźni. Mężczyźni przewyższają kobiety tylko jednym; brutalną siłą.
Julianna musiała mieć bardzo nieprzekonaną minę, bo babka dorzuciła pośpiesznie:
- Kiedy przeczytasz książkę, którą dałam ci w zeszłym tygodniu, dowiesz się, że kobiety nie zawsze były podległe mężczyznom. W pradawnych czasach miałyśmy władzę, cieszyłyśmy się uznaniem i szacunkiem. Byłyśmy boginiami, uzdrawiaczkami, wróżbiarkami; znałyśmy tajemnice wszechświata i dawania życia. To my wybierałyśmy mężów, a nie odwrotnie. Mężczyźni słuchali naszych rad, wielbili nas i zazdrościli nam mocy. Byłyśmy od niech potężniejsze pod każdym względem. I oni, i my o tym wiemy.
- Jeżeli rzeczywiście byłyśmy mądrzejsze i bardziej uzdolnione, to czemu utraciłyśmy całą władzę i szacunek, i pozwoliłyśmy, by mężczyźni nas sobie podporządkowali?
- Bo przekonali nas, że nie zdołamy przetrwać bez ich brutalnej siły - wyjaśniła babka z mieszaniną gniewu i pogardy w głosie. -A potem, pod pretekstem ochrony, podstępnie pozbawili nas praw i przywilejów. Oszukali nas!
Julianna natychmiast dostrzegła brak logiki w tym rozumowaniu.
- Jeżeli tak - odezwała się po chwili - to znaczy, że nie są aż tak tępi, jak sądzisz. Musieli być przemyślni i sprytni, czyż nie?
Przez moment babka piorunowała ją spojrzeniem, a potem wybuchnęła pełnym aprobaty śmiechem.
- Trafny argument, moja droga, wart rozważenia. Powinnaś zanotować tę myśl, by później ją rozwinąć. Może nawet napiszesz książkę wyjaśniającą, jak mężczyźni wcielili w życie swój szatański podstęp, i jakim cudem zdołali nas zniewolić. Mam nadzieję, że nie zmarnujesz swej inteligencji i talentu dla jakiegoś ignoranta, który będzie cię pożądał jedynie dla twojej ładnej twarzyczki, i utwierdzał w przekonaniu, iż najwyższym celem w życiu kobiety jest rodzenie dzieci i wypełnianie zachcianek męża. Ty, Julianno, jesteś stworzona do czegoś innego, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. - Zawahała się, jakby rozważając w myśli jakąś ważną kwestię, po czym oświadczyła: - Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałabym z tobą omówić. A obecna chwila jest na to równie dobra, jak każda inna.
Stara dama podniosła się i podeszła do kominka stojącego po drugiej stronie niewielkiego, przytulnego saloniku. Zaawansowany wiek spowolniał jej ruchy. Jedną ręką chwyciła mocno za półkę nad paleniskiem, na której porozkładała gałęzie jodły, pochyliła się i pogrzebaczem poprawiła ogień.
- Jak wiesz, przeżyłam swego męża i jednego z synów. Dość długo już stąpam po tej ziemi, odejdę więc bez żalu, gdy przyjdzie na mnie pora. Nie będą mogła zawsze czuwać nad tobą, moja droga, lecz mam nadzieję, że ci to wynagrodzę, zostawię ci w spadku wszystko, co posiadam... nie jest tego wiele, ale będziesz mogła wydać pieniądze, jak sama uznasz za stosowne.
Staruszka nigdy wcześniej nie mówiła o śmierci. Na samą myśl, że mogłaby utracić babkę, Julianna poczuła, że serce jej się ściska.
- Niestety, jak już wspomniałam, nie jest to duża suma, jeżeli jednak zdobędziesz się na daleko posuniętą oszczędność, zdołasz za te pieniądze wyjechać na kilka lat do Londynu, by lepiej poznać życie i doskonalić swoje zdolności pisarskie.
W głowie Julianny kłębiły się tymczasem myśli pełne buntu i sprzeciwu: życie bez babki było niewyobrażalne! Nie chciała wcale mieszkać w Londynie! A ich wspólne marzenia, że zostanie uznaną pisarką nie są niczym więcej, jak tylko nieprawdopodobnymi rojeniami! Bała się jednak, że gdyby głośno wyraziła swoje zastrzeżenia, obraziłaby starszą damę. Siedziała więc spokojnie na taborecie naprzeciw ulubionego, wielkiego fotela babki, tłumiąc w sobie bolesne emocje i z chłodnym, zdystansowanym wyrazem twarzy, wbijała wzrok w trzymaną w dłoniach książkę.
- Czy nie masz nic do powiedzenia w sprawie moich planów, dziecko? Spodziewałam się raczej, że zaczniesz skakać z radości. Drobna oznaka entuzjazmu byłaby bardzo na miejscu, biorąc pod uwagę, do jakich posuwałam się oszczędności, by móc zostawić ci tę drobną sumkę.
Dziewczyna wiedziała, że babka próbuje ją sprowokować do dowcipnego komentarza lub chłodnej dyskusji. Po latach praktyki Julianna doskonale radziła sobie z jednym i drugim, nie mogła jednak omawiać z humorem ani też z bezdusznym spokojem kwestii śmierci osoby, która była dla niej najważniejsza. Poza tym, czuła się rozżalona, że babka może wspominać o opuszczeniu jej na zawsze bez choćby cienia smutku.
- Muszę powiedzieć, że nie okazujesz wdzięczności. Julianna gwałtownie podniosła głowę. W fiołkowych oczach pobłyskiwały łzy gniewu.
- Nie jestem wdzięczna, babciu i w ogóle nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. Już prawie święta, czas na radosne...
- Śmierć jest czymś najbardziej naturalnym na świecie - przerwała jej starsza dama beznamiętnym głosem. - Nie ma więc sensu udawać, że nie istnieje.
- Ale ty jesteś dla mnie wszystkim - wybuchnęła dziewczyna, nie mogąc już dłużej się opanować. - I bardzo mi się nie podoba, że mówisz... mówisz o pieniądzach tak, jakby mogły mi wynagrodzić twoje odejście.
- Myślisz, że jestem zimna i bezduszna?
- Tak! Tak właśnie sądzę! To była ich pierwsza ostra utarczka w życiu. Babka przez chwilę spoglądała na nią w milczeniu ciepłym wzrokiem.
- Czy wiesz, czego będzie brakowało mi najbardziej, gdy odejdę z tego świata? - spytała w końcu.
- Najwyraźniej niczego.
- Będzie mi brakowało tylko jednego. - Julianna nie poprosiła o wyjaśnienie, ale babka ciągnęła dalej: - Ciebie. Ciebie jedynej.
Jej słowa tak się kłóciły z pozbawionym emocji tonem i beznamiętnym wyrazem twarzy, że dziewczyna spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Będzie mi brakowało twojego poczucia humoru, twych zwierzeń, twojego nieprawdopodobnego daru dostrzegania obu stron medalu. A w szczególności żałuję, że już nie będę mogła czytać tego, co codziennie piszesz. Ty jesteś jedynym jasnym punktem mojego życia. - Podeszła i chłodną dłonią otarła Juliannie łzy z policzków. - Ty i ja jesteśmy pokrewnymi duszami. Gdybyś się urodziła dużo wcześniej, zostałybyśmy najserdeczniejszymi przyjaciółkami.
- Przecież jesteśmy przyjaciółkami! - wyszeptała Julianna żarliwie, kładąc twarz na dłoni babki i ocierając się o nią policzkiem. -Na zawsze nimi pozostaniemy. Kiedy ty... kiedy cię zabraknie, nadal będę ci się zwierzać i pisać do ciebie listy - jakbyś tylko wyjechała do innego miasta!
- Cóż za śmieszny pomysł. Czy będziesz je również do mnie wysyłać?
- Oczywiście, że nie, ale ty już znajdziesz sposób, by je przeczytać.
- A skąd podobne przekonanie przyszło ci do głowy? - spytała szczerze zaciekawiona staruszka.
- Bo na własne uszy słyszałam, jak bez ogródek oświadczyłaś pastorowi, iż nielogiczne jest założenie, że Wszechmogący życzyłby sobie, żebyśmy leżeli w uśpieniu aż do dnia Sądu Ostatecznego, bo skoro Bóg nam przykazał, byśmy zbierali to, co posiejemy, zapewne życzyłby sobie, aby czynić to także z szerszej perspektywy.
- Nie powinnaś, moja droga, przedkładać moich religijnych poglądów nad poglądy naszego dobrego pastora. Nie chciałabym też, żebyś marnowała swój talent na pisanie do mnie, gdy już umrę -zamiast tworzyć coś dla żyjących.
- To nie będzie strata czasu! - odparła Julianna z pogodnym uśmiechem, bo tak typowa dla ich kontaktów krótka dyskusja od razu poprawiła jej humor. - Będę do ciebie pisać i nie mam najmniejszych wątpliwości, że już wynajdziesz jakiś sposób, żeby przeczytać moje listy.
- Uważasz, że mam w sobie szczególną moc duchową?
- Nie - odpowiedziała Julianna ze śmiechem. - Po prostu nic cię nie powstrzyma przed korygowaniem mojej ortografii!
- Impertynenckie stworzenie! - sapnęła gniewnie babka, ale już po chwili uśmiechnęła się radośnie, splatając palce z palcami wnuczki w pełnym miłości uścisku.
Następnego roku, w Wigilię Bożego Narodzenia, babka zmarła, trzymając za rękę Juliannę.
- Będę pisała do ciebie, babciu - szeptała przez łzy dziewczyna. - Nie zapomnij o moich listach. Nigdy o nich nie zapomnij!
W następnych tygodniach Julianna napisała do babki tuziny listów, ale gdy jeden po drugim mijały samotne miesiące, monotonia życia nie dostarczała zbyt wielu tematów, wartych korespondencji. Senna, niewielka wioska Blintonfield zdawała się leżeć na końcu świata. Większość czasu Julianna spędzała na czytaniu i snuciu sekretnych marzeń o wyjeździe do Londynu, gdy w dniu osiemnastych urodzin otrzyma swój spadek. Tam, w stolicy, pozna wielu interesujących ludzi, będzie chodziła do muzeów i pilnie zajmowała się pisarstwem. A jeśli uda jej się sprzedać jedno ze swoich dzieł, będzie często zapraszać do siebie dwóch młodszych braci, by mogli poszerzyć horyzonty i zobaczyć, co ma im do zaoferowania świat poza granicami niewielkiej wioski.
Po kilku próbach podzielenia się swymi planami z matką, dziewczyna doszła do wniosku, że roztropniej będzie w ogóle nie rozmawiać na ten temat, bo jej marzenia wywoływały w lady Skeffington oburzenie i strach.
- Ależ to absolutnie wykluczone, moja droga. Szanujące się młode damy nie mieszkają samotnie, a już w szczególności w Londynie. Twoja reputacja ległaby w gruzach. Mogłabyś zostać uznana za kobietę upadłą!
Równy brak entuzjazmu wykazywała, słysząc o planach pisarskich Julianny. Zainteresowania literackie lady Skeffington ograniczały się do rubryk towarzyskich codziennych gazet, gdzie pilnie śledziła poczynania wielkiego świata. Fascynację, z jaką jej córka podchodziła do filozofii i historii, a także ambicje pisarskie dziewczyny, uważała za niemal równie skandaliczne, jak pomysł, by samodzielnie zamieszkać w Londynie.
- Dżentelmeni nie są zainteresowani zbyt inteligentnymi pannami, moja droga - ostrzegała wielokrotnie Juliannę. - Ty już i tak jesteś zbyt rozmiłowana w książkach. Jeżeli się nie nauczysz trzymać języka za zębami i wciąż będziesz snuła te napuszone rozważania na tematy filozoficzne, stracisz wszelkie szanse na propozycję matrymonialną ze strony szacownego i bogatego dżentelmena!
Aż do końca zimy wyjazd Julianny na sezon do Londynu zupełnie nie wchodził w rachubę.
Chociaż jej ojciec był baronetem, jego przodkowie już dawno temu przehulali całą fortunę i dobra ziemskie przynależne z racji tytułu. Jego jedyną spuścizną po ojcach było przyjazne, łagodne usposobienie i wielkie zamiłowanie do wina oraz wszelkich innych trunków. Niechętnie ruszał się z ulubionego fotela, nie wspominając już o opuszczaniu małej, leżącej na uboczu wioski, będącej miejscem jego urodzenia. Nigdy też nie potrafił oprzeć się determinacji i ambicjom żony.
Szybko okazało się, że Julianna również nie umiała tego zrobić.
Trzy tygodnie po odziedziczeniu spadku, gdy pisała do londyńskich gazet w poszukiwaniu odpowiedniego lokum, podekscytowana matka zebrała rodzinę w salonie na niespodziewaną naradę.
- Julianno! - wykrzyknęła na jej widok. - Mamy' dla ciebie wspaniałą nowinę! - Urwała i uśmiechnęła się promiennie do męża, wciąż zatopionego w gazecie. - Prawda, Johnie?
- Tak, moja gołąbko - mruknął pod nosem, nawet nie podnosząc oczu.
Lady Skeffington posłała karcące spojrzenie w stronę dwóch braci Julianny, walczących o ostatniego herbatnika, po czym w zachwycie złożyła dłonie i przeniosła wzrok na córkę.
- Wszystko już załatwione! - zawołała w podnieceniu. - Właśnie otrzymałam Ust od właściciela niewielkiego domu w Londynie. Dom stoi w bardzo szacownej okolicy i możemy go wynająć do końca sezonu za tę skromną sumkę, jaką byłam w stanie wyłożyć! Wszystkie formalności już załatwione, łącznie z wpłaceniem zaliczki. Zatrudniłam niejaką pannę Sheridan Bromleigh, by była twoją przyzwoitką i pomogła zająć się chłopcami. Jest co prawda Amerykanką, lecz jak się nie ma dość pieniędzy, by zapłacić przyzwoitą pensję, trzeba się zadowolić tym, co dostępne.
Wielkie nieba! Twoje suknie będą kosztowały majątek, ale żona pastora zapewniła, że wynajęta przeze mnie modystka jest bardzo doświadczona, choć zapewne nie potrafiłaby skopiować tych wszystkich wymyślnych fasonów, które noszą teraz niektóre damy z towarzystwa. Z drugiej strony śmiem twierdzić, że niewiele z nich może się poszczycić twoją urodą, więc szanse będą wyrównane. A zapewne całkiem niedługo zaczniesz nosić stroje godne twej piękności i wówczas wszyscy zaczną ci zazdrościć! Zostaniesz obsypana klejnotami, futrami, będziesz mieć do dyspozycji wspaniałe powozy i mnóstwo służby...
Julianna poczuła uniesienie na myśl o niedrogim domu w Londynie, szybko jednak do niej dotarło, że domowy budżet nie zdołałby wytrzymać nowych sukni czy pensji damy do towarzystwa.
- Nie bardzo pojmuję, mamo. Jakim cudem to załatwiłaś? -spytała, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zmarł jakiś daleki krewny i nie pozostawił im fortuny.
- Po prostu znalazłam doskonałe zastosowanie dla twojego spadku! Inwestycja ta zapewne wielokrotnie nam się zwróci.
Julianna otworzyła usta w niemym okrzyku furii, bo przez chwilę nie była zdolna wydobyć z siebie głosu. Lady Skeffington tymczasem uznała, że to objaw zachwytu.
- Tak! To najszczersza prawda! Najbliższy sezon spędzisz w Londynie i już ja się postaram, abyś się obracała w najwytworniejszym towarzystwie! Jestem pewna, że zachwyci się tobą wielu znamienitych dżentelmenów, którzy zarzucą cię propozycjami małżeństwa. Może nawet znajdzie się wśród nich sam książę Langford, posiadacz ogromnych włości. Czy też Nicholas du Ville, jeden z najbogatszych ludzi w Anglii a także we Francji, który wkrótce odziedziczy książęcy tytuł po szkockim krewnym matki. Według najbardziej wiarygodnych źródeł książę Langford i książę Glenmore (bo tak będzie wkrótce brzmiał tytuł du Ville'a) są uważani za najlepsze partie w całej Europie! Tylko pomyśl, jak wszyscy w towarzystwie zzielenieją z zazdrości, gdy mała Julianna Skeffington złapie któregoś z nich na męża.
Dziewczyna niemal słyszała, jak jej nadzieje i marzenia rozpadają się w proch.
- Ale ja nie chcę wyjść za mąż! - wykrzyknęła. - Chcę podróżować, uczyć się i zajmować literaturą, mamo. Tego właśnie pragnę najbardziej. Sądzę, że pewnego dnia mogłabym napisać prawdziwą powieść - babcia uważała, że mam talent do pióra. Nie! Przestań się śmiać! Musisz odzyskać te pieniądze! Musisz!
- Mój drogi głuptasku, nie zrobiłabym tego, nawet gdybym mogła. Tylko małżeństwo jest w stanie zapewnić kobiecie przyszłość. Gdy zobaczysz, jak wygląda życie w wielkim świecie, zapomnisz o tych wszystkich głupotach, które kładła ci do głowy babka Skeffington. Kiedy znajdziemy się w stolicy... - ciągnęła z błogą miną -.. już ja wymyślę sposób, abyś wpadła w oko niejednemu bogatemu kawalerowi, możesz na mnie polegać. Nie jesteśmy pospolitymi kupcami - ostatecznie twój papa jest baronetem. Gdy tylko towarzystwo zorientuje się, że zjechałyśmy do Londynu, natychmiast zostaniemy zasypane zaproszeniami na najwspanialsze przyjęcia.
Mężczyźni szybko poznają się na twej urodzie i ani się obejrzysz, a przed drzwiami stanie kolejka starających się o twą rękę. Wspomnisz moje słowa!
Nie było sensu wykręcać się od wyjazdu, bo matka i tak postawiłaby na swoim.
W Londynie lady Skeffington upierała się, by codziennie chodziły do ekskluzywnych sklepów, gdzie robiły zakupy damy z towarzystwa, a popołudniami spacerowały wciąż po tych samych parkach, bo to należało do dobrego tonu.
Nic jednak nie rozwijało się po myśli lady Skeffington. Wbrew jej wielkim nadziejom, arystokracja nie przyjęła ich obu w Londynie z otwartymi ramionami, mimo że jej mąż był baronetem; nie witali też entuzjastycznie jej gorliwych prób podjęcia rozmowy na Bond Street czy w Hyde Parku. Zamiast wręczać jej zaproszenia na wieczorki taneczne czy popołudniowe herbatki, matrony, z którymi starała się nawiązać konwersację, traktowały ją jak powietrze.
Matka zdawała się nie zauważać, że jest traktowana z lodowatym lekceważeniem, Julianna jednak bezbłędnie wychwytywała wszystkie afronty, a każdy z nich godził w jej dumę i ranił ją boleśnie. Chociaż spostrzegła, że pogarda owych dam koncentruje się na matce, cała sytuacja wprawiała ją w przygnębiający nastrój i tak wielkie zakłopotanie, że przez cały czas gdy przebywały poza domem, nie miała odwagi spojrzeć nikomu w oczy.
Mimo to Julianna nie uważała czasu spędzonego w Londynie za całkiem stracony. Sheridan Bromleigh, przyzwoitka zatrudniona przez matkę, okazała się śliczną, pełną życia Amerykanką, z którą Julianna spędzała wiele czasu na rozmowach. Po raz pierwszy w życiu miała przyjaciółkę mniej więcej w tym samym wieku, o podobnym poczuciu humoru i zainteresowaniach.
Ostateczny cios planom lady Skeffington zadał książę Langford, którego upatrzyła sobie na męża dla córki. Pod koniec sezonu odbyła się skromna uroczystość, która jednak wstrząsnęła całym Londynem: ów przystojny arystokrata poślubił pannę Bromleigh.
Kiedy matka Julianny o tym usłyszała, natychmiast położyła się do łóżka, kurczowo ściskając w dłoni sole trzeźwiące, i pozostała w nim cały dzień. Wieczorem wszakże zrozumiała, jak wielkie towarzyskie korzyści mogłaby im przynieść znajomość z nową księżną - na dodatek należącą do jednego z najbardziej wpływowych rodów w Anglii.
Po czym z nowymi nadziejami i zdwojoną energią lady Skeffington skierowała całą swą uwagę na Nicholasa du Ville'a.
Jeszcze do niedawna Julianna nie mogła myśleć o pierwszym spotkaniu z tym dżentelmenem bez zażenowania, ale teraz, gdy siedziała w labiryncie, wpatrując się w kieliszek, doszła nagle do wniosku, że cała historia była raczej zabawna niż upokarzająca.
Zapewne to ów ohydny w smaku trunek sprawił, że ujrzała świat w jaśniejszych barwach. Jeżeli taki miły stan osiągnęła zaledwie po trzech łykach, zdawało się logiczne, że im więcej wypije magicznego eliksiru, tym lepsze będzie miała samopoczucie. Tak więc w celach czysto naukowych pociągnęła trzy następne łyki. I zaledwie po paru chwilach poczuła się jeszcze lepiej!
- Dużo lepiej - poinformowała na głos okrągłą tarczę księżyca, a zaraz potem stłumiła chichot, kiedy przypomniała sobie o krótkim acz zabawnym spotkaniu z legendarnym panem du Ville'em.
Matka zauważyła go powożącego kariolką w Hyde Parku -właśnie zbliżał się do ścieżki, na której się znajdowały. Pragnąc za wszelką cenę, by młody lord wreszcie zwrócił uwagę na Juliannę, lady Skeffington pchnęła córkę wprost pod kopyta jego konia. Pozbawiona równowagi dziewczyna chwyciła za końską uzdę, by się nie przewrócić, gwałtownym szarpnięciem zatrzymując spłoszone zwierzę i zirytowanego właściciela pojazdu.
Przestraszona nerwowymi podskokami konia, Julianna kurczowo ściskała uzdę, próbując go uspokoić. Nie wiedząc, czy powinna przepraszać właściciela, czy też zbesztać go, że nie próbuje poskromić własnego zwierzęcia, podniosła głowę i spojrzała w twarz Nicholasa du Ville'a. Pomimo lodowatego spojrzenia zwężonych oczu, Julianna poczuła, jak zalewają fala gorąca i uginają się pod nią kolana.
Ciemnowłosy, barczysty, o chłodnych, przeszywających oczach i pięknie wykrojonych ustach, Nicholas miał sardoniczną minę człowieka, który zakosztował już wszelkich rozkoszy, jakie może zaoferować życie. Z tą twarzą upadłego anioła i wszechwiedzącymi, błękitnymi oczami, był nieprzytomnie atrakcyjny i cudowny jak grzech śmiertelny. Julianna poczuła nagłą, niedorzeczną potrzebę, by wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie.
- Jeżeli ma pani ochotę na przejażdżkę, mademoiselle - odezwał się głosem, w którym pobrzmiewało ostre zniecierpliwienie -powinna pani odwołać się do bardziej konwencjonalnych metod.
Julianna nie zdążyła odpowiedzieć na jego słowa, bo w tym samym momencie wtrąciła się lady Skeffington, gwałcąc wszelkie zasady zdrowego rozsądku i dobrych manier.
- Jakże to nieoczekiwana przyjemność i zaszczyt, milordzie! - wykrzyknęła w desperackim wysiłku dokonania prezentacji, zupełnie nieświadoma złowieszczego błysku zwężonych oczu i zdumionych spojrzeń, rzucanych w ich stronę przez pasażerów innych powozów, które musiały się zatrzymać z racji zablokowanego przejazdu. - Od tak dawna marzę, by przedstawić panu mą córkę...
- Czy mam rozumieć - wszedł jej w słowo - że właśnie w tym celu pani córka stanęła mi na drodze i zatrzymała mego konia?
Julianna doszła do wniosku, że ten człowiek jest niegrzeczny i arogancki.
- Jedno z drugim nie miało nic wspólnego - oświadczyła zdecydowanym tonem, w duchu upokorzona jego trafną oceną sytuacji i spóźnioną świadomością, że wciąż ściska w ręku końską uzdę. Wypuściła z dłoni gruby rzemień, jakby to była jadowita żmija, cofnęła się i przybrała nonszalancki wyraz twarzy, bo tylko w ten sposób mogła ratować swą dumę. - Po prostu się wprawiałam - wyjaśniła poważnym tonem.
Jej odpowiedź zdumiała go na tyle, że ściągnął lejce, którymi właśnie miał szarpnąć.
- Wprawiała się pani? - zapytał z rozbawieniem. - A w czym mianowicie?
Julianna uniosła wysoko głowę i rzuciła beznamiętnym tonem w nadziei, że będzie świadczył on raczej o jej inteligencji niż płochości:
- W zbójeckim rzemiośle, oczywiście. W ramach pierwszych praktyk wyskakuję przed powozy Bogu ducha winnych ludzi i zatrzymuję ich konie.
Odwróciła się do niego plecami, stanowczo chwyciła matkę pod ramię i ruszyła w przeciwną stronę. Rzuciła jeszcze przez ramię z wyższością, specjalnie przekręcając nazwisko:
- Do widzenia, panie... ehm... panie Deveraux.
Okrzyk lady Skeffington, przerażonej tak niestosownym zachowaniem córki, stłumił odgłos dochodzący od kariolki, który brzmiał jak śmiech.
Jeszcze wieczorem matka nie posiadała się z oburzenia.
- Jak mogłaś być tak impertynencka! - wykrzykiwała, załamując ręce. - Nicholas du Ville ma wielkie wpływy w towarzystwie -wystarczy że wygłosi niepochlebną uwagę pod twoim adresem, a nikt znaczący i szanowany nie będzie chciał mieć z tobą nic wspólnego. Twoja reputacja będzie zrujnowana! Zrujnowana, słyszysz?!
Julianna wygłosiła nieszczere przeprosiny, matka jednak wciąż była niepocieszona. Chodziła nerwowo po pokoju w jednej dłoni ściskając butelkę z solami trzeźwiącymi, w drugiej - chusteczkę.
- Gdyby dzisiejszego dnia Nicholas du Ville poświęcił ci chociaż kilka chwil na oczach wszystkich zgromadzonych w parku, natychmiast odniosłabyś sukces towarzyski! Jeszcze tego wieczoru zaczęłyby spływać do nas zaproszenia na wszystkie najważniejsze spotkania i bale sezonu, a już od jutra do drzwi dobijaliby się odpowiedni dżentelmeni. Ty jednak musiałaś zachować się niestosownie wobec jedynego człowieka w Londynie, który drobnym słowem może zniweczyć wszystkie moje plany i nadzieje. - Przyłożyła chusteczkę do oczu, by osuszyć łzy. - A wszystko przez twoją babkę! To ona cię tego nauczyła. Och, zasłużyłam na chłostę za to, że pozwoliłam, byś spędzała tak wiele czasu z tą okropną starą harpią! Nikt nie umiał się jej przeciwstawić, a już w szczególności twój ojciec! - Zatrzymała się w miejscu i zwróciła w stronę córki. -A tymczasem ja wiem o prawdziwym świecie dużo więcej od twojej babki i zamierzam ci wbić w głowę coś, o czym ona nigdy nie mówiła: prostą prawdę, wartą wiele więcej niż te wymyślne nonsensy którymi cię karmiła, a prawda ta brzmi... - Zacisnęła ręce w pięści i wysyczała dobitnie: - Mężczyźni nie chcą mieć nic wspólnego z kobietami, które wiedzą więcej od nich! Jeżeli rozejdzie się w towarzystwie, że jesteś molem książkowym, twoja reputacja legnie w gruzach. Żaden liczący się dżentelmen nigdy nie poprosi o twą rękę! Będziesz... Będziesz... całkowicie skompromitowana!
Wysoki kobiecy chichot wyrwał dziewczynę z rozmyślań i przypomniał jej o trwającej maskaradzie. Julianna wsłuchiwała się w śmiechy i krzyki dorosłych zabawiających się jak dzieci, dochodząc szybko do wniosku, że dzisiejszego wieczoru reputacja bardzo wielu kobiet ulegnie całkowitej ruinie. Z licznych pouczeń matki wywnioskowała, że można się skompromitować na wiele sposobów, i że istnieje pewna gradacja owej kompromitacji. Błędy wynikające z winy samej kobiety - jak na przykład zbytnia inteligencja, za duże oczytanie czy błyskotliwa elokwencja mogły zrujnować jej szanse na dobre zamążpójście. Ale każdy fałszywy krok w relacjach z mężczyznami groził tym, że kobieca reputacja całkowicie i definitywnie „legnie w gruzach”, a wtedy nie można już w ogóle liczyć na zdobycie żadnego męża.
To bardzo głupie, doszła do wniosku Julianna, rozmyślając nad miliardami sposobów, które mogą doprowadzić kobietę do tak opłakanego stanu.
Reputacja mogła „lec w gruzach”, gdy zostało się sam na sam z mężczyzną w pokoju, pozwoliło mu na okazywanie szczególnych względów czy choćby zatańczyło z nim trzy razy w ciągu jednego wieczoru.
Zastanawiając się nad tym wszystkim, Julianna doszła do wniosku, że byłoby jej dużo, dużo łatwiej w życiu, gdyby posunęła się do jednego z licznych występków, które mogły całkowicie zrujnować szanse kobiety na zamążpójście. Gdyby jej reputacja „legła w gruzach”, nie musiałaby wychodzić za mąż za odrażającego sir Francisa Bellhavena!
Na samą myśl o tym człowieku radosny nastrój Julianny prysnął, a obraz księżyca zaczął się zamazywać, gdy do jej oczu napłynęły łzy. Chciała sięgnąć po chusteczkę, przypomniała sobie jednak, że jej nie ma. Wypiła więc następny łyk brandy, bezskutecznie próbując poprawić sobie humor.
Tkwiąc wciąż w tym samym miejscu, w którym stał, gdy odeszła Valerie, Nicholas palił cygaretkę i deliberował, czy ma skręcić w prawo i powrócić do ogrodu, czy też w lewo, w głąb labiryntu, gdzie znajdowała się sekretna ścieżka prowadząca do tylnego wejścia do domu.
Był zmęczony, a w jego sypialni stało olbrzymie i bardzo wygodne łoże. Gdyby matka nie poprosiła go, żeby w drodze do domu przyjechał tu i złożył uszanowanie matce Valerie, nigdy nie zjawiłby się na tym balu. Ale ojciec napisał mu w ostatnim liście, że zdrowie matki bardzo się pogorszyło i Nicki nie chciał zrobić niczego, co mogłoby ją zasmucić lub zmartwić. Odwrócił się w końcu i ruszył wijącą się ścieżką w stronę ogrodu, by dzisiejszego wieczoru dopełnić obowiązków towarzyskich, a jutro z rana - obowiązków synowskich.
Julianna była całkowicie przekonana, że gdyby jej reputacja legła w gruzach, sir Francis natychmiast wycofałby swą propozycję, choć nie miała pojęcia, jak udałoby jej się przeżyć, jeśliby rodzice wydziedziczyli ją za to, że doprowadziła do własnej, ruiny. Pociągając nosem, pochyliła głowę, zacisnęła powieki i zaczęła się modlić. Prosiła babcię, by pomogła jej znaleźć właściwy sposób skutecznego zrujnowania własnej reputacji. Po chwili jednak doszła do wniosku, że w tak ważnej sprawie powinna zwrócić się do wyższej instancji, zaczęła więc o to samo prosić Pana Boga. Ale przecież Bogu nie spodoba się taka prośba i na pewno nie będzie chciał jej spełnić, o ile nie zrozumie w pełni strasznego położenia Julianny. Pociągnęła nosem, jeszcze silniej zacisnęła powieki i zaczęła wyniszczać Najwyższemu powody, dla których chciała doprowadzić do własnej klęski. Łkając gorzko, doszła właśnie do nieuchronnego małżeństwa z sir Francisem Bellhavenem, gdy z ciemności przemówił do niej Głos - głęboki, ciepły męski głos, władczy, acz zabarwiony współczuciem.
- Czy mógłbym w czymś pomóc?
Zaskoczona Julianna zerwała się na równe nogi. Serce jej waliło, szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w owiniętą peleryną postać, wyłaniającą się ze smolistych ciemności.
Zjawa zatrzymała się tuż przed miejscem oświetlonym blaskiem księżyca, tak że rysy jej twarzy wciąż spowijał mrok. Powoli uniosła ramię, a pomiędzy jej palcami zatrzepotało gwałtownie coś miękkiego i białego, mimo że wcale nie było wiatru.
Otrząsając się z szoku, Julianna pojęła, że ta biała, falująca rzecz jest dla niej. Z wahaniem postąpiła naprzód i wyciągnęła rękę w kierunku ciemnego ramienia. Na jej dłoń opadła najzwyczajniejsza, ziemska chusteczka - choć wyjątkowo cienka i delikatna.
- Dziękuję - wyszeptała dziewczyna z szacunkiem, posyłając w stronę zjawy uśmiech i ocierając miękkim skrawkiem tkaniny oczy.
Niepewna, co powinna zrobić z chusteczką, wyciągnęła ją w stronę zjawy.
- Proszę ją zatrzymać. Julianna przycisnęła białą szmatkę do piersi.
- Dziękuję.
- Czy mógłbym jeszcze w czymś pomóc, zanim odejdę?
- Och, proszę nie odchodzić! Tak, jest coś, o co chciałabym prosić, ale wymaga to dłuższego wyjaśnienia.
Już miała otworzyć usta, by skończyć wyjaśniać Panu Bogu, dlaczego chciałaby doprowadzić do ruiny swoją reputację, gdy nagle dwa drobiazgi wydały jej się nieco dziwne. Po pierwsze, ta niebiańska istota zesłana najpewniej w odpowiedzi na jej modlitwy mówiła z lekkim francuskim akcentem. Po drugie, skoro Julianna prosiła o zniszczenie swojej dobrej opinii, było nie tylko roztropne, ale i konieczne upewnić się, czy w odpowiedzi na modlitwy nie zdecydowała się jej nawiedzić nieziemska istota służąca siłom zła.
Próbując przezwyciężyć otępiający wpływ brandy, Julianna wbiła uważne spojrzenie w zjawę,
- Proszę nie sądzić, że poddaję w wątpliwość pańską... pańską autentyczność, czy że zamierzam krytykować pański gust - zaczęła, starając się nadać głosowi ton największego szacunku - ale czy nie powinien pan być ubrany na biało, a nie na czarno?
Jego oczy widoczne spod maseczki zwęziły się na tak impertynencką sugestię i Julianna aż skurczyła się w sobie, oczekując, że zaraz padnie rażona piorunem. Kiedy jednak się odezwał, w jego głosie nie było gniewu.
- Czarny jest kolorem najbardziej odpowiednim dla mężczyzny. Gdybym ubrał się na biało, zwracałbym na siebie zbytnią uwagę. Ludzie zaczęliby mi się bacznie przyglądać, próbując odkryć moją tożsamość. Jeśli by im się to udało, zatraciłbym anonimowość, a co za tym idzie swobodę oddawania się rozmaitym rozrywkom, typowym dla takich maskarad.
- Ach, tak. Rozumiem - odparła grzecznie Julianna, wciąż jednak nieprzekonana. - Zapewne nie jest więc to tak bardzo niezwykłe, j a k początkowo sądziłam.
Nicki tymczasem pomyślał, że całe owo spotkanie jak do tej pory było nieco „niezwykłe”. Kiedy po raz pierwszy ją zobaczył - płakała. W jednej chwili ekspresywna twarz nieznajomej ujawniła gamę różnych emocji: szok, zawstydzenie, trwożne zdumienie, strach, podejrzliwość, a teraz - niepewność, czy może nawet czujność. Czekając, aż dziewczyna zbierze się na odwagę i powie, czego od niego chce, Nicki dostrzegł, że nie było w niej nic pospolitego. Jej bardzo jasne włosy w blasku księżyca wydawały się niemal srebrne, a wielkie fiołkowe oczy dominowały w delikatnie rzeźbionej twarzyczce o mlecznej cerze, pięknie wygiętych brwiach i cudnie wykrojonych ustach. Jej uroda była bardzo subtelna, niezauważalna na pierwszy rzut oka. Brała się z czystości rysów i szczerości spojrzenia wielkich oczu, a nie z żywego kolorytu czy egzotycznego wyglądu. Nicki nie umiał określić wieku swej rozmówczyni, ale wyglądała na bardzo młodą.
Julianna zaczerpnęła głęboki oddech.
- Czy nie miałby pan nic przeciwko temu, żeby zdjąć maseczkę? - odezwała się bardzo, bardzo uprzejmym tonem.
- Czy to jest właśnie ta prośba, którą zamierzała mi pani przedstawić? - zapytał, zastanawiając się jednocześnie, czy przypadkiem nie brakuje jej piątej klepki.
- Nie, ale nie mogę jej zdradzić, póki nie zobaczę pańskiej twarzy. - Kiedy nie okazał najmniejszej ochoty wypełnienia tego warunku, dorzuciła drżącym, błagającym głosem: - Bardzo pana proszę. To niezwykle istotne!
Nicki zawahał się, ale w końcu czysta ciekawość skłoniła go do zadośćuczynienia jej prośbie. Ściągnął maseczkę i nawet wyszedł z cienia, by mogła dokładnie obejrzeć jego twarz.
Spodziewał się jakiejś reakcji, ale zupełnie nie takiej, z jaką się spotkał.
Dziewczyna gwałtownie zakryła dłonią usta i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nicki ruszył do przodu, przypuszczając, że nieznajoma zaraz zemdleje, ale gdy usłyszał głośny śmiech, zamarł w pół kroku. Julianna śmiała się tak gwałtownie, że aż opadła na kamienną ławkę. Zakryła dłońmi twarz, wciąż wstrząsana falami wesołości. Dwukrotnie zerknęła na niego spomiędzy palców, jakby chciała się upewnić, czy aby wzrok jej nie myli, i za każdym razem wybuchała gromkim śmiechem.
Po dłuższej chwili zdołała się opanować. Uniosła głowę i spojrzała z niedowierzaniem w jedyną męską twarz w całej Anglii, na widok której serce zaczynało jej bić żywiej. Teraz, gdy powoli opuszczało ją zaskoczenie, ta twarz zaczynała działać na nią w taki sam sposób, jak wtedy, gdy ujrzała ją po raz pierwszy. Tyle że teraz na pięknie wykrojonych ustach majaczył uśmiech, a spojrzenie Nicholasa nie było twarde ani zimne, ale jedynie... zamyślone. Ogólnie rzecz biorąc na twarzy pana du Ville'a rysował się wyraz życzliwego zainteresowania.
To od razu poprawiło humor Julianny, dodało jej odwagi i upewniło ją, że podjęła słuszną decyzję. Modliła się, by jej reputacja legła w gruzach i teraz miało się to stać za sprawą najbardziej pożądanego kawalera w całej Europie, Nicholasa du Ville'a we własnej osobie! Wspaniale - to przyda całej sprawie elegancji i szyku. Za swoje poświęcenie - za utratę reputacji - nie tylko uniknie małżeństwa z sir Francisem, lecz będzie też miała piękne wspomnienia.
- Nie jestem obłąkana, choć tak to może wyglądać - zapewniła go solennie. -1 rzeczywiście chciałabym prosić pana o przysługę.
Nicki wiedział, że powinien odejść jak najszybciej, ale zaraźliwy śmiech, piękna twarz i niezwykłe zachowanie nieznajomej pociągały go w równym stopniu, jak nudziła myśl o powrocie na maskaradę.
- A o jakąż to dokładnie przysługę chciałaby mnie pani prosić?
- To dość trudno wyjaśnić. - Sięgnęła po kieliszek i wypiła trochę trunku - cokolwiek to było -jakby chciała dodać sobie odwagi, a potem spojrzała mu prosto w twarz wielkimi, szczerymi oczami. - Prawdę mówiąc, nawet bardzo trudno - dorzuciła, marszcząc lekko mały, zadarty nosek.
- Jak pani widzi - odrzekł Nicki, powstrzymując uśmiech i kłaniając się z galanterią -jestem całkowicie do pani usług.
- Mam nadzieję, że to się nie zmieni, gdy pan już usłyszy moją prośbę.
- Co mógłbym dla pani zrobić?
- Chciałabym, żeby pan doszczętnie zrujnował moją reputację.
Aż do tej chwili Nicki byłby gotów się założyć o sporą fortunę, że żadna kobieta nie zdoła niczym go zaskoczyć, nie mówiąc już o wprawieniu w stan prawdziwego osłupienia, w jakim właśnie się znalazł.
- Słucham? - wykrztusił w końcu.
Julianna widziała, że pan du Ville usilnie próbuje ukryć swoje zaskoczenie i z trudem stłumiła nieelegancki chichot. Nie miała pojęcia, czy ta ochota do śmiechu była wynikiem napięcia i zdenerwowania, czy też magicznego, choć obrzydliwego w smaku napoju, którego nie żałowali sobie mężczyźni, by z większym optymizmem patrzeć na życie.
- Spytałam, czy byłby pan tak miły i zechciał doszczętnie zrujnować moją reputację.
Grając na zwłokę, Nicki sięgnął do kieszeni kamizelki po kolejną cygaretkę, obserwując przy tym dziewczynę spod oka.
- Co... dokładnie... ma pani na myśli? - zapytał, zapalając zapałkę.
- Chciałabym, żeby moja reputacja legła w gruzach - powtórzyła dziewczyna, wbijając w niego uważne spojrzenie, gdy dłońmi osłaniał płomień zapałki, i starając się lepiej przyjrzeć rysom mężczyzny. - To znaczy pragnę się znaleźć w takiej sytuacji, żeby już żaden mężczyzna nigdy nie zechciał się ze mną ożenić - wyjaśniła.
Zamiast coś na to odpowiedzieć, postawił nogę na kamiennej ławce, tuż obok biodra Julianny i przyglądał jej się w milczeniu, trzymając między zębami cygaretkę.
- Już chyba jaśniej nie mogę tego ująć - powiedziała niespokojnie.
- Nie, to rzeczywiście niemożliwe. Julianna przysunęła się bliżej do jego nogi i spojrzała mu w twarz.
- Zrozumiał pan, o co proszę?
- Raczej nie sposób tego nie zrozumieć. W tonie Nicholasa nie było ani cienia entuzjazmu, więc by go
zachęcić, dorzuciła:
- Chętnie panu zapłacę! Tym razem Nicki zdołał ukryć szok, ale uśmiechnął się szeroko z zadowolenia, że ktoś jest jeszcze zdolny doprowadzić go do takiego stanu.
- Już po raz drugi - mruknął pod nosem. -1 to jednego wieczoru. Zorientowawszy się, że dziewczyna czeka na jego odpowiedź, spojrzał jej prosto w oczy i, tłumiąc szelmowski uśmiech, oświadczył bardzo poważnym tonem:
- To wyjątkowo kusząca propozycja.
- Będę się starać najlepiej, jak umiem - obiecała, wpatrując się w niego swymi wielkimi, szczerymi oczami.
- Z każdą chwilą ta propozycja staje się coraz bardziej nie do odrzucenia.
Nicki wbił wzrok w przestrzeń, zastanawiając się nad sytuacją i oceniając tę intrygującą młodą kobietę. Wciąż nie umiałby dokładnie określić jej wieku, ale wiedział, że nie jest niewinną debiutantką na długo przedtem, zanim poprosiła go o „przysługę”. Było to oczywiste od samego początku: siedziała w ciemnościach, w odosobnionym miejscu, sam na sam z mężczyzną, który nie został jej formalnie przedstawiony i nie podjęła żadnej próby zmiany tej sytuacji.
Poza tym ta jej suknia! Niebywale kusicielska, z olbrzymim dekoltem odsłaniającym większą część piersi i bardzo obcisła, by podkreślić wyjątkowo wąską talię dziewczyny. Każda szanująca się matka prędzej by się zabiła, niż pozwoliła swej niewinnej córce włożyć podobny strój. To była suknia dla wyjątkowo śmiałej mężatki - lub dla kurtyzany. Na jej palcu nie widniała obrączka, zapewne więc miał do czynienia z tym drugim wypadkiem. W owym przekonaniu dodatkowo utwierdziła go myśl, że wielu bogatych młodzieńców zabierało na podobne imprezy swoje utrzymanki, dla żartu lub zabawy. Na dzisiejszej maskaradzie zjawiło się niemało najpiękniejszych i najbardziej pożądanych kurtyzan z Londynu.
Nicki doszedł do wniosku, że to anielsko wyglądające stworzenie pokłóciło się z mężczyzną, który ją tu przyprowadził, a gdy już się wypłakała, postanowiła znaleźć kogoś, kto zastąpi niewdzięcznika. Nie ulegało też najmniejszej wątpliwości, że jej reputacja została „zrujnowana” dawno temu i z pewnością powtórzyło się to już wiele razy od tamtej pory. Wiedział też, że w żadnym razie nie zamierzała mu płacić, owa propozycja była jednak tak cudownie błyskotliwa, że nawet na nim wywarła wrażenie. Ta dziewczyna jest nie tylko piękna, ale i zupełnie wyjątkowa. Bardzo dowcipna. Ze swoim wyglądem, wyobraźnią i miękkim, kulturalnym głosem, szybko znajdzie nowego protektora. Prawdę mówiąc, jeśli dziś w łóżku okaże się równie zabawna, sam z ochotą podejmie się tej roli.
Zżerana niepewnością, Julianna wpatrywała się w jego czarującą twarz, podczas gdy Nicki z nieodgadniona miną wpatrywał się w przestrzeń. Ręce wcisnął głęboko w kieszenie, zsunął z ramion pelerynę. W kącikach jego oczu widniały drobne zmarszczki, jakby się lekko uśmiechał, ale może tylko tak wyglądał, dlatego że w zębach trzymał cygaretkę.
Czekanie stało się już nieznośne, w końcu więc Julianna zapytała drżącym głosem:
- Czy pan już podjął decyzję, milordzie?
W tym momencie Nicki spojrzał jej w oczy i obdarzył ją leniwym, zniewalającym uśmiechem.
- Nie jestem tani - zażartował.
- A ja nie mam zbyt wiele - ostrzegła, a Nicki wybuchnął śmiechem, gdy sięgnęła do maleńkiej balowej torebki w poszukiwaniu pieniędzy.
Po chwili wyciągnął ku niej ramię.
- Może poszukamy miejsca bardziej odpowiedniego do... hm...
- Zrujnowania mojej reputacji? - podsunęła usłużnie, a Nicki wyczuł w jej głosie drobne wahanie, które jednak zniknęło niemal w tej samej chwili, gdy się pojawiło. Podniosła się z ławki, wyprostowała ramiona, uniosła głowę i, przybierając królewską postawę, rzuciła z determinacją: - A więc niech się stanie, co ma się stać.
Poprowadził ją w głąb labiryntu, przypominając sobie jednocześnie, jak kiedyś z Valerie błądzili godzinami, bo przeoczyli ukrytą dróżkę. Kiedy z wolna szli wzdłuż żywopłotu, przyszło mu do głowy, że nadszedł czas na oficjalną prezentację, wówczas jednak powiedziała, że zna jego nazwisko.
- A pani jest...? - zapytał, gdy dziewczyna nie wykazała najmniejszej ochoty, by udzielić mu tej informacji.
W tym momencie w zakamarkach umysłu Julianny, oszołomionej nierealnością tej sytuacji, blaskiem księżyca i przystojnym, godnym pożądania mężczyzną u boku, zadźwięczał ostrzegawczy dzwonek. Próbując zmyślić jakieś imię, zerknęła na swoją suknię.
- Marie - odrzekła. - Może pan nazywać mnie Marie, milordzie.
- Jak „Marie Antoinette”? - rzucił kpiąco, zastanawiając się przy tym, czemu dziewczyna kłamie.
W odpowiedzi wyrzuciła w górę ramiona i wykrzyknęła radośnie:
- „Jeśli nie mają chleba, niech jedzą ciastka!” A chwilę później zatrzymała się gwałtownie.
- Dokąd idziemy?
- Do mojej sypialni. Julianna szybko przerzuciła w myślach sytuacje prowadzące do całkowitego zrujnowania reputacji. Trzy tańce z tym samym mężczyzną. Przebywanie sam na sam w pokoju z mężczyzną. Pokój. Sypialnia. Skinęła z aprobatą głową.
- Doskonale. Zapewne pan wie wiele więcej na ten temat ode mnie, milordzie.
Serdecznie w to wątpię, pomyślał cynicznie.
Szli przed siebie w milczeniu. I to Nickowi też się w niej spodobało. Nie czuła potrzeby paplania bez powodu. Kiedy w końcu przerwała ciszę, zrobiła to w doskonałym momencie, a temat, jaki wybrała, kompletnie go oszołomił, choć wydawało mu się do tej pory, że bogate doświadczenia z kobietami przygotowały go już na wszystko. Dziewczyna pilnie wbijała oczy w trawę, po czym spojrzała mu w oczy i odezwała się poważnym tonem:
- Często rozmyślam o robakach. A pan?
- Nie tak często, jak kiedyś - skłamał bez mrugnięcia okiem, tłumiąc wesołość. Przez cały ostatni tydzień nie śmiał się tyle, co w jej towarzystwie.
- Proszę się więc zastanowić nad pewną kwestią - rzuciła tonem uczonego. - Jeżeli Bóg chciał, by całe życie pełzały po ziemi, to czemu nie dał im kolan?
Nicki stanął jak wryty, trzęsąc się ze śmiechu.
- Co pani powiedziała? Piękna twarz zwróciła się w jego stronę, a cudne usta oznajmiły:
- Zapytałam, czemu robaki nie mają kolan.
- Tak właśnie mi się zdawało.
Złapał ją gwałtownie za ramiona i przyciągnął do siebie, nie mogąc oprzeć się pokusie, by zdusić śmiech na jej miękkich, pełnych wargach. Wypuścił ją wszakże z objęć niemal równie gwałtownie, jak ją pochwycił, niepewny czy za miną dziewczyny kryło się oszołomienie czy wyrzut. Zdecydował jednak, że to niepotrzebne, a wręcz niepożądane, by dyskutować na ten temat z kimś, kto będzie dzielić z nim łoże za pieniądze, odsunął się więc jedynie i odwrócił.
Ale nie mógł się powstrzymać, by od czasu do czasu na nią nie spoglądać i odetchnął z ulgą, gdy w końcu na jej wargach ujrzał uśmieszek rozbawienia.
Nie był całkiem pewien, czy idą w dobrą stronę, póki nie pokonali ostatniego zakrętu i nie dojrzał tajemnej ścieżki z labiryntu, prowadzącej do tylnych drzwi domu. Wiedząc, że przez chwilę znajdą się na widoku - choć w dość dużej odległości od innych gości - Nicki ustawił się tak, by zasłonić swą towarzyszkę.
- Czemu przyśpieszyliśmy kroku?
- Bo tutaj jesteśmy doskonale widoczni z ogrodów - ostrzegł. Wyjrzała zza jego ramienia, by zobaczyć to na własne oczy.
- Oni też mogą jeść ciastka! - wykrzyknęła radośnie, znowu wymachując ramionami. A potem na cały glos wykrzyknęła: -Wszystkim wam osobiście pozwalam jeść ciastka!
Nicki z przerażeniem zorientował się, że znowu wstrząsają nim fale śmiechu, lecz nie odezwał się ani słowem, by nie zachęcać dziewczyny do dalszych popisów.
Kiedy znaleźli się w jego sypialni, Julianna przysiadła na brzegu niewielkiej s o f y , obitej ciężkim brokatem. Miała wrażenie, że śni, gdy przyglądała się, jak Nicholas zdejmuje surdut i rozluźnia śnieżnobiały fontaź. Tysiące dzwonków ostrzegawczych rozdzwoniło się w jej umyśle, przyprawiając ją o zawrót głowy. A może to wspomnienie jego pocałunku podziałało na nią tak oszałamiająco?
Pozbywszy się surduta i fontazia, Nicki rozpiął pod szyją koszulę i podszedł do błyszczącego stolika, na którym znajdowała się taca z kieliszkami i karafkami. Wyciągnął korek z karafki pełnej brandy i obejrzał się przez ramię, by spytać czy nie nalać czegoś dziewczynie. To, co zobaczył, zaniepokoiło go w najwyższym stopniu, odwrócił się więc gwałtownie.
Dziewczyna siedziała zgięta wpół, wpatrując się w podłogę.
- Co robisz?
- Nie czuję palców u stóp - odrzekła, nie podnosząc głowy.
- A co to ma znaczyć? - spytał głosem pełnym irytacji, bo zaczęło do niego docierać, że niemal wszystko, co zrobiła i powiedziała w labiryncie, łącznie z prośbą by zrujnować jej reputację - a co w owej chwili wydawało się szokujące lub śmieszne - mogło być wynikiem upojenia alkoholem lub zaburzonego umysłu.
- Możesz wstać? - rzucił, celowo przybierając wyjątkowo ostry ton.
Julianna, zmrożona jego lodowatym głosem, wyprostowała się powoli i podniosła z sofy. Wprost nie mogła uwierzyć, że stojący teraz przed nią groźny mężczyzna jest tym samym człowiekiem, który przed chwilą beztrosko z nią żartował i który ją... który ją pocałował!
Nicki tymczasem zdał sobie sprawę, że dziewczyna wygląda na zupełnie oszołomioną. Oszołomioną i zdezorientowaną.
- Czy możesz powiedzieć coś, co by mnie przekonało, że w tej chwili jesteś zdolna do choćby jednej logicznej myśli? - zapytał z gniewem, wzmożonym jeszcze rozczarowaniem i złością na własną naiwność.
Julianna skrzywiła się, słysząc jego słowa. Zostały wypowiedziane tym samym autorytatywnym, pełnym pogardliwej wyższości tonem, którym tak ją upokorzył w czasie ich niefortunnego spotkania w parku. Dzisiaj jej umysł był oszołomiony przez brandy i zaskoczenie całą sytuacją, lecz kiedy już zebrała się na odpowiedź, zareagowała równie błyskotliwie, choć bardziej powściągliwie niż poprzednio. Ostatecznie chciała, żeby ta noc była szczególna i pamiętna.
- Myślę, że tak - odrzekła, unosząc wysoko podbródek. - Czy mamy zacząć od starożytnych filozofów? - Założyła ręce za plecami i odwróciła się w drugą stronę, udając że pilnie przygląda się obrazowi wiszącemu nad kominkiem. - Sokrates przekazał nam wiele ciekawych spostrzeżeń na temat nauki i etyki. Platon pogłębił wiele z nich i... - urwała, starając się usilnie zebrać myśli i przypomnieć sobie, co jeszcze wiedziała na temat filozofów - starożytnych czy też jakichkolwiek innych. - Gdy chodzi o współczesne czasy... - podjęła no nowo wątek - ...szczególnie cenię sobie Woltera. Podoba mi się jego poczucie humoru. Ale ze wszystkich znanych mi... -Ucichła, słysząc, że Nicki podchodzi do niej od tyłu, w końcu jednak zebrała się w sobie. - Ale ze wszystkich znanych mi filozofów, najwyżej cenię sobie kobietę. Miała na imię Sara.
Stanął tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło.
- Czy chciałby pan poznać jej ulubioną teorię? - spytała lekko drżącym głosem.
- Oczywiście - wyszeptał miękko, muskając oddechem jej skroń.
- Sara twierdziła, że kobiety kiedyś posiadały władzę nad mężczyznami, ale oni w swej podstępnej arogancji znaleźli sposób... -zesztywniała, gdy zaczął gładzić jej ramiona, a po chwili przyciągnął ją do siebie. - Znaleźli sposób, by przekonać nas i samych siebie, że kobiety mają ptasie móżdżki...
Ciepłe wargi Nicholasa przywarły do wgłębienia za jej uchem, przyprawiając Juliannę o dziwne dreszcze.
- Słucham cię, mów dalej - poprosił niskim głosem, wodząc ustami po jej szyi.
Starała się odezwać, ale wydała z siebie jedynie cichy jęk. Czuła, że traci kontrolę, próbowała jednak przekonać samą siebie, że postępuje j a k najsłuszniej. Albo to, co robiła teraz, albo życie z sir Francisem Bellhavenem; albo słodkie wspomnienia zakazanego owocu..., albo mężczyzna, którego widok przyprawiał ją o mdłości.
Nicki objął ją tuż powyżej pasa i poczuł, jak mocno bije jej serce. Poczekał więc chwilę, zanim sięgnął do jej pełnych, pięknych piersi. Pocałował ją w skroń, a potem zaczął wodzić ustami po całej twarzy dziewczyny. Pachniała kwiatami i świeżą bryzą, lecz w jego ramionach wydawała się...
Jak z drewna.
Oddychała ciężko, jakby biegła spłoszona, a serce waliło jej...
Z przerażenia.
Nicki oderwał usta od jej warg i szybko odwrócił ją twarzą do siebie. Z niedowierzaniem patrzył na jej gorące rumieńce i oczy -teraz koloru ciemnego fioletu - spoglądające na niego z niepewnością. Rumieńce stały się jeszcze mocniejsze, gdy zaczął wodzić wzrokiem po pięknie rzeźbionych, delikatnych rysach dziewczyny, szukając jakiegoś znaku - czegokolwiek - co utwierdziłoby go w przekonaniu, że nie było to dla niej nowe i przerażające doświadczenie.
Ale zobaczył jedynie czystą niewinność.
To był jej pierwszy raz.
Nic podobnego wcześniej nie robiła!
A mimo to wciąż jej pożądał. Nie! Ku własnemu zdumieniu zdał sobie sprawę, że z tego powodu pragnął jej jeszcze trzy razy mocniej. Mógł ją mieć, sama go o to poprosiła, nawet zaproponowała mu zapłatę. Wciąż jednak się wahał. Chwycił ją za podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
- Czy jesteś absolutnie pewna, że chcesz być tutaj... że chcesz to zrobić? - zapyta! spokojnym głosem.
Julianna przełknęła gwałtownie ślinę i pokiwała głową.
- To coś, co muszę zrobić - by mieć już wszystko poza sobą.
- Nie masz co do tego najmniejszych wątpliwości?
Pokręciła głową w odpowiedzi. Nicki znów zaczął ją całować, tyle że w tym samym momencie opadła go nieprzyjemna myśl: to nie będzie jedynie rozdziewiczenie niewinnej panny ale zamordowanie anioła. By zagłuszyć opory z całej siły przywarł ustami do jej warg, przyciskając ją mocno do siebie, sięgając dłońmi do jej pięknych piersi.
- Nie! - Wyrwała się z jego ramion tak gwałtownie, że niemal stracił równowagę. - Nie! Nie mogę tego zrobić!
Cofnęła się, a Nicki tymczasem patrzył na nią z niedowierzaniem. W jednej chwili oddawała mu pocałunki, słodko obejmując go za szyję i instynktownie przywierając do niego całym ciałem, a w następnej biegła przez sypialnię, zostawiając go z rozdziawionymi ustami, chwytała za klamkę i wypadała na korytarz...
Prosto w objęcia Valerie i jakiejś kobiety, która wykrzykiwała, że jej córka została porwana i domagała się przeszukania wszystkich pokojów. Nicki miał wrażenie, że oto przeżywa na jawie najgorszy senny koszmar - zobaczył, że kobieta, która onegdaj impertynencko zaczepiła go w parku, obejmuje teraz opiekuńczym gestem dziewczynę, którą zaledwie chwilę wcześniej przytulał do piersi.
Tyle że teraz owa matrona miała zupełnie inny wyraz twarzy. Nie unosiła się nad tym, jak wielką przyjemność sprawia jej widok Nickiego, ale patrzyła na niego z triumfującą wrogością.
- Gdy tylko położę córkę do łóżka, poślę po mojego męża i wówczas omówimy całą sprawę na osobności!
- Julianno? - Głos matki brzmiał jak ostry-skrzek. A tymczasem Juliannie głowa pękała z bólu. Na całym świcie tylko jedna jedyna rzecz nie była straszna tego ranka - spotkanie z własną matką. Matka, która powinna szaleć z wściekłości, która - według dziewczyny - powinna wyrzec się jej za dużo mniejsze przewinienia niż te, jakich Julianna dopuściła się poprzedniego wieczoru, niespodziewanie objawiała teraz najczystsze zrozumienie i współczucie.
Żadnych pytań. Żadnych wymówek.
Wciśnięta w kąt powozu przy drzwiach, Julianna patrzyła z żalem, jak dom, w którym doszło do jej kompromitacji, oddala się i w końcu znika jej z oczu.
- Zaraz się pochoruję - wyszeptała.
- Nie, moja droga. To nie byłoby właściwe.
- Czy już dojeżdżamy do domu?
- Nie udajemy się do domu.
- A dokąd?
- O właśnie... właśnie tutaj - odrzekła matka, wypatrując czegoś ze zmrużonymi oczami, a po chwili rozpromieniając się z zachwytu.
Julianna też spróbowała dojrzeć, czym jest owo „tutaj”. Spostrzegła jedynie ładny wiejski domek, przed którym znajdował się powóz papy i jeszcze jakiś inny z herbem wymalowanym z boku. A chwilę później zobaczyła kaplicę. Na jej dziedzińcu, ignorując całkowicie papę, stał Nicholas du Ville.
Wyraz jego ponurej, ściągniętej twarzy był tysiąc razy bardziej lodowaty i pogardliwy, niż wtedy, gdy widziała go w parku.
- Dlaczego tu przyjechaliśmy? - wykrzyknęła Julianna. Nudności i ból głowy jeszcze się nasiliły.
- Abyś poślubiła Nicholasa du Ville'a.
- Co takiego?! Ale czemu? - Czemu się z tobą żeni? ~ spytała sucho matka, otwierając drzwi powozu. - Bo nie ma wyboru. Ostatecznie jest dżentelmenem. Zna zasady, chociaż zdecydował się je złamać. Pani domu i dwoje służących widzieli, jak wybiegłaś z jego sypialni. Zrujnował reputację niewinnej, dobrze urodzonej panny. Gdyby się z tobą nie ożenił, twoja przyszłość ległaby w gruzach, ale on już nigdy nie mógłby się nazwać dżentelmenem. Tego wymaga od niego kodeks honorowy. Inaczej pan du Ville straciłby twarz.
- Ale ja nie chcę! - załkała Julianna. - I zaraz sama mu to wytłumaczę!
- Ja tego nie chciałam! Nie chciałam! - powtarzała piętnaście minut później, wpychana bez pardonu do powozu swego męża. Przez cały czas Nicholas nie odezwał się słowem - poza wypowiedzeniem słów przysięgi. W końcu jednak nie wytrzymał:
- Milcz i wsiadaj!
- Dokąd jedziemy?
- Do twojego nowego domu - wyjaśnił sarkastycznym tonem. -Zapamiętaj, do twojego.
Nucąc pod nosem kolędę, Julianna usiadła przed lustrem w sypialni i za ciemnozieloną wstążkę zbierającą jej blond loki wetknęła kilka gałązek ostrokrzewu z czerwonymi jagodami.
Zadowolona z efektu, podniosła się, wygładziła suknię z miękkiej, zielonej wełny, poprawiła szerokie mankiety i ruszyła w stronę salonu, gdzie zamierzała pracować nad swoją powieścią, siedząc na wprost kominka, w którym radośnie płonął ogień.
Od trzech miesięcy - od czasu gdy mąż pozostawił ją bezceremonialnie przed tym domem zaledwie parę godzin po ich ślubie -nie widziała Nicholasa, ani nie dostała od niego żadnej wiadomości. Mimo to każdy szczegół tego wstrętnego dnia był ostro wyryty w jej pamięci i ilekroć o nim pomyślała, czuła ostry ucisk w dołku.
Ich ślub był gorzką parodią prawdziwej ceremonii - stanowił jednak doskonałe ukoronowanie czegoś, co zaczęło się na maskaradzie. Matka Julianny, zamiast zdecydowanie potępić zachowanie córki, praktycznie gratulowała jej, że tak przemyślnie złowiła najbardziej pożądanego kawalera w towarzystwie. A gdy już stały w kościele, nie udzieliła jej ani jednej macierzyńskiej rady na temat małżeństwa czy dzieci, za to rozwodziła się nad futrami, jakich Julianna powinna natychmiast zażądać!
Z kolei papa, który zapewne lepiej pojmował rzeczywistą sytuację - jego córka przyniosła wstyd rodzinie, w czym wydatnie pomógł jej pan młody - poradził sobie z przykrymi myślami na swój własny sposób. Zanim chwiejnym, lecz zawadiackim krokiem poprowadził Juliannę do ołtarza, pocieszył się co najmniej butelką mocnej madery. Ponurego obrazka dopełniała panna młoda, cierpiąca na efekty wczorajszego przedawkowania brandy i do tego pan młody...
Juliannę dotąd przeszywał dreszcz na wspomnienie nienawiści i pogardy w jego oczach, gdy wypowiadał słowa przysięgi. Nawet twarz pastora udzielającego im ślubu wryła jej się w pamięć. Wciąż widziała, jak na łagodnym obliczu duchownego pojawił się wyraz przerażenia, gdy na propozycję, by oblubieniec pocałował pannę młodą, Nicholas obrzucił ją pełnym odrazy spojrzeniem, obrócił się na pięcie i wyszedł z kościoła.
W powozie Julianna próbowała z nim rozmawiać - wyjaśnić wszystko i przeprosić. Przez chwilę słuchał jej słów z kamienną twarzą, w końcu zaś oświadczył:
- Jeżeli wypowiesz jeszcze jedno słowo, wylądujesz na skraju drogi, nim zdołasz skończyć zdanie!
Przez te miesiące, gdy tkwiła tu niczym zbędny mebel, Julianna poznała co to samotność - nie spowodowana śmiercią najbliższej osoby, ale wynikająca z odrzucenia i pogardy. Szczególnie boleśnie to odczuła, gdy doszły do niej plotki o gorącym romansie Nickiego z tancerką z opery. Cały Londyn nie mówił o niczym innym, zanim jeszcze pogłoski o jego pośpiesznym ślubie zdążyły się na dobre rozejść w towarzystwie.
Julianna wiedziała, że chciał ją ukarać. Publicznie upokarzał ją za to, że - jak wierzył - wraz z matką zastawiły na niego pułapkę. A najgorsze z tego wszystkiego było to, że gdy dziewczyna stawiała się na jego miejscu i patrzyła na całą sytuację z jego punktu widzenia, dokładnie rozumiała, co czuł i dlaczego.
I aż do zeszłego tygodnia zemsta Nicholasa osiągała pożądany skutek. Julianna wylewała morze łez w poduszki, dręcząc się wspomnieniem nienawistnego spojrzenia, jakim obrzucił ją w dniu ślubu. Napisała do niego tuzin listów, próbując wszystko wytłumaczyć. W odpowiedzi dostała jedynie krótką, suchą wiadomość od jego sekretarza, że jeśli spróbuje jeszcze raz skontaktować się z mężem, zostanie usunięta z domu, który zamieszkiwała, i będzie pozostawiona bez środków do życia.
Julianna du Ville miała do końca swoich dni żyć w samotności, by odpokutować za czyn, który był w tym samym stopniu jej, co i jego grzechem. Nicholas miał pięć innych posiadłości - o wiele wspanialszych i leżących w dogodniejszej odległości od Londynu. Według plotek, które wyczytała w gazecie, i informacji, które wyciągnęła od Sheridan Westmoreland, wyprawiał w nich przyjęcia dla licznego grona przyjaciół, a zapewne także intymniejsze imprezy dla dwojga w zaciszu swej sypialni.
Aż do ubiegłego tygodnia jej dni upływały w samotnej pustce i udręczeniu. Odrobinę ulgi przynosiły jej jedynie zwierzania w listach do babci.
Teraz jednak wszystko się zmieniło.
Tydzień temu dostała list od wydawcy z Londynu, który był bardzo zainteresowany kupnem jej pierwszej powieści. W swoim liście pan Framingham porównywał talent Julianny do talentu Jane Austen, zachwycał się jej poczuciem humoru i wyostrzonym zmysłem obserwacji, z jakim w subtelny sposób sportretowała arogancję świata arystokracji.
Przysłał też pierwszy czek bankowy, z obietnicą, że pojawią się i dalsze, gdy tylko książka wyjdzie drukiem. Własne pieniądze oznaczały niezależność i możliwość wyrwania się z więzów, które nałożył na nią Nicholas du Ville. Julianna marzyła o zamieszkaniu w Londynie, w jakimś małym, pogodnym domku w dobrej dzielnicy... właśnie tak, jak planowała z babcią, która przecież w tym celu pozostawiła jej spadek. Pod koniec przyszłego roku będzie miała dość pieniędzy, by wyrwać się ze swej złotej klatki.
Noce nie były jednak już tak kojące. W snach pojawiał się Nicki, dokładnie taki, jakim widziała go w labiryncie. Opierał nogę na kamiennej ławce, patrzył w przestrzeń, i zaciskając cygaretkę w zębach uśmiechał się lekko, słysząc skandaliczną prośbę, by zrujnował reputację Julianny. Żartował sobie z niej w tych snach i bawiło go, że chciała mu zapłacić. A potem zaczynał ją całować, a wtedy Julianna budziła się z walącym sercem, czując jeszcze dotyk ust Nicholasa na wargach.
Za to rankiem, gdy przez okna do pokoju wlewało się słoneczne światło, znowu myślała tylko o przyszłości, a przeszłość... zostawiała w sypialni. Teraz, jak nigdy wcześniej, pisarstwo było jej ucieczką i nadzieją.
Na dole w salonie kamerdyner ustawił na stoliku przylegającym do jej biurka tacę z filiżanką czekolady i grzanką posmarowana masłem.
- Dziękuję ci, Larkin - powiedziała z uśmiechem i zasiadła do pisania.
Kamerdyner pojawił się ponownie późnym popołudniem, gdy była całkowicie pochłonięta pracą.
- Milady? - przerwał jej pełnym napięcia głosem. Julianna uniosła pióro w geście wskazującym, że ma zaczekać, póki ona nie skończy zdania.
- Ale...
Stanowczo potrząsnęła głową. W tym domu nie mogło się wydarzyć nic wymagającego jej niezwłocznej interwencji. Zadni nieoczekiwani goście nie zajeżdżali do tego odludzia na pogawędki, żadna sprawa nie była tak pilna, by nie moda zaczekać. Ta niewielka posiadłość funkcjonowała jak dobrze naoliwiona maszyneria, zgodnie z wymogami właściciela i służba konsultowała się z jego małżonką tylko przez grzeczność. Była tu jedynie gościem, chociaż niekiedy odnosiła wrażenie, że służący jej współczuli - w szczególności kamerdyner. Julianna w końcu odłożyła pióro.
- Przepraszam, Larkin - rzuciła, widząc że służący już nie może się doczekać, by poświęciła mu chwilę uwagi. - Ale jeżeli nie zapiszę myśli w chwili, gdy się pojawi, często mi umyka. Co chciałeś powiedzieć?
- Jego lordowska mość właśnie przyjechał, milady! Chce się z panią jak najszybciej zobaczyć w swoim gabinecie. - Zdumienie i niewypowiedziana nadzieja sprawiły, że Julianna znalazła się na nogach, zanim jeszcze kamerdyner dorzucił: - Przyjechał z garderobianym. - Zupełnie nie znając zwyczajów arystokracji, spojrzała na Larkina pytającym wzrokiem. - To znaczy, że zostanie na noc.
Stojąc przy oknie, zniecierpliwiony Nicki wpatrywał się w zaśnieżony krajobraz, który swego czasu tak lubił stąd oglądać. Czekał, by ta podstępna mała suka, którą wbrew sobie musiał poślubić, stawiła się wreszcie na jego wezwanie. Maskarada i wydarzenia w labiryncie zatarły się już w jego pamięci, ale dzień ślubu wciąż tkwił mu przed oczami. Zaczął się od śniadania, które własnoręcznie podała mu Valerie, racząc go przy okazji kilkoma sarkastycznymi uwagami. Jakim cudem to akurat on wpadł w pułapkę zastawioną przez Juliannę i jej matkę. Był jedyną „rybą”, która dała się złapać na ich przynętę! Zanim wypchnął Valerie ze swej sypialni, nieźle się postarała, by nie miał złudzeń co do niewinności dziewczyny w całej tej sprawie, a mimo to wciąż nie chciał uwierzyć, że Julianna z całą premedytacją zamierzała go usidlić.
Trzymał się kojącej ułudy, że wszystko to było niefortunnym zbiegiem okoliczności.
Z naiwnością, o którą nigdy wcześniej się nie podejrzewał, myślał tylko o tym, jaka była piękna, i z jaką przyjemnością tulił ją w ramionach. Posunął się nawet do tego, by utwierdzić się w przekonaniu, że będzie dla niego doskonałą żoną i karmił się ową myślą czekając na nią przed kaplicą. Gdyby jego nieznośna, przyszła teściowa nie wywoływała w nim takiej furii, prawdopodobnie zacząłby się śmiać na widok Julianny wysiadającej z powozu.
Jego mała oblubienica była szarozielona na twarzy, lecz nie na tyle chora, by w kościele nie móc dyskutować z matką na temat futer i nie chełpić się tym, jak bogatego zdołała złowić męża. Wszystko to słyszał, stojąc na zewnątrz.
Nicki wiedział, że gdy Julianna znajdzie się u jego boku, spróbuje jakichś sztuczek. To sprytna i inteligentna młoda kobieta -dość inteligentna, by wiedzieć, że nigdy nie przekona go o swej niewinności. Oczekiwał więc raczej łzawych wyznań i zapewnień, że to matka zmusiła ją do podstępnych działań. Usłyszał zaś kłamliwe zaprzeczenia, co ostatecznie go do niej zraziło.
Na dźwięk otwieranych drzwi odwrócił się od okna. Spodziewał się, że jego żona nie będzie wyglądać lepiej niż w dniu ślubu, choć może okaże nieco skruchy. Od razu przekonał się, jak bardzo się mylił.
- Podobno chciałeś się ze mną zobaczyć? - odezwała się niezwykle opanowanym głosem.
Kiwnął głową w stronę krzesła stojącego przed biurkiem w niemym nakazie, by usiadła.
Nadzieja, jaka obudziła się w Juliannie na wieść o przyjeździe męża, zniknęła natychmiast, gdy się odwrócił i obrzucił ją wyniosłym spojrzeniem. A więc nie zamierzał się z nią pojednać, pomyślała ze ściśniętym sercem.
- Przejdę od razu do rzeczy - oświadczył, siadając za biurkiem. - Lekarze twierdzą, że serce mojej matki jest w bardzo złym stanie. Mówiąc wprost -jest umierająca.
Powiedział to wszystko zimnym, beznamiętnym głosem, z kamiennym wyrazem twarzy. Tak bardzo starał się ukrywać wszelkie emocje, iż Julianna nie miała najmniejszych wątpliwości, że bardzo cierpiał.
- Nie dożyje następnych świąt Bożego Narodzenia.
- Bardzo mi przykro - odezwała się miękko. Zamiast coś odpowiedzieć, popatrzył na nią takim wzrokiem, jakby była najbardziej odrażającą istotą chodzącą po ziemi. Nie mogąc oprzeć się pokusie, by przekonać go, że jest przynajmniej zdolna do empatii, Julianna zaczęła wyrzucać z siebie pośpiesznie:
- Nikt na świecie nie był mi tak bliski, jak moja babcia, więc kiedy umarła, poczułam wielką pustkę. Ale mimo że jej nie ma... wciąż jeszcze zwierzam się jej ze wszystkiego. Nawet... nawet piszę do niej listy, choć wiem, że to dość dziwne...
Wszedł jej w słowo, jakby w ogóle się nie odezwała.
- Ojciec poinformował mnie, że matka jest bardzo przejęta stanem naszego, tak zwanego, małżeństwa. Z tego powodu życzeniem moim i mego ojca jest, by jej ostatnie święta upłynęły w radości i szczęściu. I ty także musisz się do tego przyczynić, Julianno.
Z zapałem skinęła głową. Gnana podobną żarliwą potrzebą, jak wtedy w labiryncie - by powiedzieć czy zrobić coś, co sprawi mu przyjemność - dorzuciła cicho:
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
Lecz zamiast okazać zadowolenie z jej postawy, Nicki wyglądał na zdegustowanego.
- Nie będziesz musiała za bardzo się wysilać. Wystarczy twoja wyobraźnia. Pomyśl, że jesteś na kolejnej maskaradzie. Kiedy jutro przyjadą moi rodzice, odegrasz rolę kochającej żony. Mnie czeka o wiele trudniejsze zadanie. Będę musiał udawać, że mogę wytrzymać z tobą pod jednym dachem! - Podniósł się krzesła. - Zostanę tu przez tydzień, do czasu wyjazdu rodziców. Kiedy nie będziemy przebywać w ich towarzystwie, wolałbym cię nie oglądać na oczy.
Powiedziawszy to, szybko wyszedł z pokoju, jakby nie był w stanie znieść jej obecności choćby sekundę dłużej.
Stojąc przed lustrem, Nicki z wielką wprawą wiązał w wymyślny węzeł fontaź, zbierając się w sobie, by zejść do salonu. Spodziewał się, że czas spędzony w towarzystwie Julianny nie będzie należał do lekkich chwil jego życia, nie sądził jednak, że ów tydzień okaże się istnym piekłem na ziemi.
Bogu dzięki, ta męka zbliżała się już do końca; teraz musiał jeszcze tylko przeżyć otwieranie bożonarodzeniowych prezentów dziś wieczorem. Jutro rodzice wyjeżdżali - Nicholas zamierzał wyruszyć najdalej kwadrans po nich.
Przynajmniej została mu satysfakcja, że uszczęśliwił matkę. Nie da się ukryć, że ilekroć widziała jakieś oznaki uczucia pomiędzy nim a Julianną, natychmiast się rozpromieniała, co nie pozostawiało mu żadnego wyboru - musiał jak najczęściej dostarczać jej dowodów miłości do „żony”.
Musiał też przyznać Juliannie, iż bez zarzutu wywiązywała się ze swej roli. Wodziła za nim rozkochanym wzrokiem, śmiała się z jego dowcipów i otwarcie flirtowała z nim przy każdej możliwej okazji. Chwytała go pod rękę, gdy udawali się na posiłki; siadała u szczytu stołu i zachwycała wszystkich swoją inteligencją i dowcipem. Ubierała się tak, jakby najważniejszą rzeczą w jej życiu było sprawienie przyjemności mężowi, a trzeba przyznać, że wiele kobiet mogłoby pozazdrościć jej figury
Zabawiała wszystkich przy stole niczym najwytworniejsza dama z towarzystwa, tyle że bardziej naturalnie i z większą inteligencją. Chryste, musiał przyznać, że jest wyjątkowo błyskotliwa! Wszystkich umiała pobudzić do śmiechu. Doskonale też prowadziła konwersację - słuchała uważnie i zawsze odzywała się z sensem. Kiedy ktoś ją zapytał, z ochotą opowiadała o swoim pisarstwie; często też wspominała babkę, która najwyraźniej była jej dużo bliższa niż matka.
Gdyby nie wiedział, jaką jest oszustką, gdyby tak głęboko nią nie pogardzał, byłby z niej niesłychanie dumny. Zdarzało się nawet - i to o wiele za często - że zapominał, jaka jest w rzeczywistości. Wówczas pamiętał jedynie urok jej uśmiechu, serdeczność, jaką okazywała jego rodzicom i to, jak szybko potrafiła go rozbawić. W takiej sytuacji dwa razy nachylił się i pocałował ją w policzek, bo nagle wydało mu się to najbardziej naturalne na świecie.
Oczywiście, wszystko to wynikało z dziwacznej sytuacji, w jakiej się znalazł: matka wciąż wymyślała imiona dla wnucząt, które nigdy nie miały się urodzić. Dzięki doskonale działającemu w londyńskim towarzystwie żywemu telegrafowi plotek wiedziała, jakie okoliczności zmusiły Nicholasa do ślubu z Julianną, ale najwyraźniej się tym nie przejmowała. Od razu bardzo polubiła „synową” i na każdym kroku dawała temu wyraz. Przywiozła nawet miniatury przedstawiające Nickiego jako małego chłopca, specjalnie by pokazać je Juliannie. Wiedziała, że nie spędzi już ze swoją synową dużo czasu, postanowiła więc w pełni wykorzystać każdą chwilę: gdy tylko schodziła na dół, chciała mieć przy sobie Juliannę i, oczywiście, Nickiego - co w praktyce wypełniało im niemal cały czas.
Ostatniego wieczoru Julianna przysiadła na poręczy fotela, opierając się biodrem o ramię Nicholasa. Matka opisywała właśnie jego jakieś dziecinne psikusy i wszyscy się z tego zaśmiewali. Julianna śmiała się tak niepohamowanie, że aż zsunęła mu się na kolana, rumieniąc się przy tym uroczo. Poderwała się prawie natychmiast, ale zdradzieckie ciało Nickiego nie oparło się jej kusicielskim kształtom i istniała niewielka szansa, że nie dostrzegła jego podniecenia.
Nienawidził się za tę niekontrolowaną reakcję. Gdyby przy pierwszym spotkaniu zdołał utrzymać ręce przy sobie, nie znalazłby się teraz w tej opłakanej sytuacji. Skończywszy z fontaziem, Nicki odwrócił się czekając, aż garderobiany poda mu wieczorowy, aksamitny surdut w kolorze starego burgunda. Szybko wsunął ręce w rękawy, gotów stawić czoło ostatniemu męczącemu wieczorowi spędzonemu w roli „małżonka”.
W tym momencie dotarło do niego, że nie będzie już więcej rodzinnych świąt i na ową myśl cały zesztywniał.
Przynajmniej dzięki tej szopce upewnił matkę, że jest szczęśliwy. Nie pozostawił jej najmniejszych wątpliwości, że kocha swoją żonę i sypia z nią regularnie, starając się o spłodzenie potomka.
No cóż. Gra dobiegała końca. Jutro o tej porze będzie już w drodze do swojej posiadłości w Devon.
- Gdy tylko nasz powóz zniknie za zakrętem, Nicki natychmiast stąd wyjedzie - oświadczyła pani du Ville mężowi, gdy ubierali się do kolacji.
W odpowiedzi ucałował czubek głowy żony, po czym zapiął jej na szyi brylantową kolię.
- Nie możesz zrobić nic ponad to, co zrobiłaś, moja droga. I przestań się wreszcie zamartwiać, bo to źle wpływa na twoje serce.
- Na moje serce źle wpływa świadomość, że gdy wreszcie po latach wikłania się w liczne związki z nieodpowiednimi kobietami Nicki zdołał się ożenić z dziewczyną wprost dla niego wymarzoną, to teraz nie chce z nią sypiać!
- Ależ moja droga! - Ojciec Nicholasa udał zgorszony ton. - Nie mów mi, że poniżyłaś się do wypytywania służby.
- Nie musiałam - odparła smutnym głosem jego małżonka. -Widzę, co się dzieje. Gdyby Nicki sypiał z Julianną, nie wodziłaby za nim tak tęsknym spojrzeniem. Ta dziewczyna jest w nim po uszy zakochana.
- Nie możesz zmusić Nicholasa, by odwzajemnił jej uczucia.
- Och, ona w żadnym razie nie jest mu obojętna. Kiedy tylko zapomina, jak bardzo jej nienawidzi, jest nią zachwycony. To piękna i czarująca istota. - Podniosła się ciężko z krzesła. -I jestem gotowa się założyć o duże pieniądze, że zauważył to już w czasie tej okropnej maskarady.
- Być może.
- Nie być może, tylko na pewno! Nicholas od wielu lat nie prowadził się zbyt dobrze, ale jak do tej pory nigdy nie było mowy o żadnym skandalu. W żadnym razie nie zabrałby Julianny do swojego pokoju, będąc gościem w cudzym domu, gdyby kompletnie nie stracił dla niej głowy!
Nie mogąc oprzeć się logice tego wywodu, pan du Ville mruknął pod nosem:
- W takim razie może jeszcze wszystko się ułoży. Jego żona smętnie zwiesiła ramiona.
- Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć czegoś Juliannie, nie zachęcić jej do dalszych wysiłków, doszłam jednak do wniosku, że gdyby wiedziała, iż zorientowałam się w sytuacji, czułaby się bardzo upokorzona. Teraz już tylko cud mógłby ich połączyć.
Julianna stała przy toaletce, trzymając w dłoni pudełko z listami pisanymi do babci. Prezenty bożonarodzeniowe, które dostała tego wieczoru, leżały porozrzucane na łóżku. Nicki zamierzał jutro wyjechać - tak, jak jej zapowiedział w dniu przyjazdu, a wczoraj potwierdził to kamerdyner.
„Mąż” i jego rodzice byli dla niej wyjątkowo hojni, chociaż podarki od Nicholasa wydawały się bardzo bezosobowe, kupione jedynie z myślą o zachowaniu pozorów. Ofiarował również prezenty rodzicom, jakby były od niego i od Julianny. A kiedy zaczął otwierać podarunki przeznaczone dla niego, wszyscy od razu zauważyli, że nie było nic od żony. On jednak wyjaśnił, że Julianna chce mu dać prezent później. Dał nawet do zrozumienia znaczącym uśmiechem, że wolałaby mu go dać na osobności.
Prawda jednak wyglądała inaczej. Julianna nie zrobiła nikomu prezentów, bo nie miała co ofiarować... z wyjątkiem zawartości pudełka, które trzymała teraz w ręku. Chciała dać je Nicholasowi. „Nicki”. W ostatnim tygodniu słyszała to zdrobnienie tyle razy, że sama zaczęła o nim tak myśleć. Przez cały czas robiła też wszystko, by zwrócić na siebie uwagę męża, by ujrzał ją w innym niż dotąd świetle. Flirtowała z nim bez końca, godzinami układała włosy i spędzała wiele czasu rozmyślając, co powinna na siebie włożyć. Kilka razy wydawało jej się nawet, że Nicki patrzy na nią dość szczególnie... tak samo, jak na nią patrzył w swojej sypialni tamtej dawno minionej nocy... jakby miał ochotę ją pocałować.
Julianna była w nim bardzo zakochana. Zdała sobie z tego w pełni sprawę w ciągu ubiegłego cudownego, przerażającego tygodnia. Dowiedziała się też czegoś, co kazało jej podjąć jeszcze jedną próbę pojednania. Matka Nickiego powiedziała, że bardzo kochał dzieci, przepadał za swoimi siostrzenicami i marzył o własnych potomkach. Wyrażała też nadzieję, że spłodzi syna, by ich nazwisko nie zaginęło. W obecnej sytuacji stało się to niemożliwe. Z winy Julianny. To ona ściągnęła na niego ten koszmar i jeśli istniał jakiś sposób, by jeszcze naprawić zło, powinna koniecznie spróbować. Skandal związany z rozwodem okryłby niesławą całą rodzinę, nie tylko Juliannę. Poza tym w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat tylko kilka par zdołało oficjalnie zerwać związek małżeński, należało więc uznać, że już do końca są na siebie skazani.
Do końca pustego, bezdzietnego życia, o ile Julianna czegoś nie zrobi. A teraz mogła zrobić już tylko jedno - pokazać mu listy. Stanowiły jedyny „dowód”, iż nie planowała ich spotkania na balu ani nie próbowała złapać Nicholasa w pułapkę.
Tylko że jeśli pokaże mu listy, odkryje się przed nim całkowicie... Nicki będzie wiedział o niej wszystko: kim jest, kim nie była, kim chciałaby zostać. To właśnie znajdowało się na tych kartkach.
Noc była jeszcze dość wczesna i Julianna słyszała, że Nicki wciąż kręci się po pokoju. Modląc się gorąco, by jej plan się powiódł, podeszła do drzwi łączących ich sypialnie i zapukała.
Otworzył, spojrzał na Juliannę i o mało nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Miała na sobie wiśniowy, aksamitny szlafrok z głębokim, owalnym dekoltem, gęste włosy opadały jej na ramiona niczym płynne złoto. Wyglądała wprost zniewalająco.
- O co chodzi? - zapytał ostro, cofając się o krok.
- Chciałam... chciałam ci coś podarować - powiedziała, zbliżając się do niego. - Weź to, proszę.
- Co to jest?
- Weź to. Po prostu weź.
- A czemu, do diabła, miałbym to zrobić?
- Bo to jest prezent... świąteczny prezent ode mnie.
- Ja nie chcę od ciebie niczego, Julianno.
- Chcesz mieć dzieci! - wykrzyknęła, niemal tak samo zdumiona swymi słowami, jak Nicki.
- Akurat ty nie jesteś mi do tego potrzebna - odparł pogardliwym tonem.
Zbladła gwałtownie, ale nie dała za wygraną.
- Wszystkie inne będą bękartami.
- Mogę później zalegalizować ich urodzenie., A teraz wynoś się stąd!
- A niech cię diabli! - wybuchnęła Julianna, rzucając pudełko, które kryło jej serce i duszę, na stolik przy sofie. - Nie chciałam cię zwabić w pułapkę tamtej nocy na maskaradzie. Kiedy poprosiłam cię o przysługę, sądziłam że jesteś kimś zupełnie innym!
Na jego ponurej twarzy z wolna pojawił się sarkastyczny uśmiech.
- Doprawdy? A kim mianowicie?
- Bogiem! - wykrzyknęła Julianna poprzez łzy. - Myślałam, że jesteś Panem Bogiem. Dowód znajdziesz w tym pudelku, w listach, które pisałam do mojej babci. Matka przysłała mi je niedawno.
Odwróciła się na pięcie i umknęła do sypialni. Nie patrząc na pudełko, Nicki nalał sobie brandy i wziął do ręki książkę, którą odłożył, gdy usłyszał pukanie. Otworzył ją na pierwszej stronie, po czym zerknął na pudełko z listami. Z czystej ciekawości - by sprawdzić, jaką sztuczkę tym razem wymyśliła jego sprytna, inteligentna żonka, postanowił przeczytać jeden z nich.
Pierwszy z góry nosił datę z wiosny. Nicki zrozumiał, że powinien zacząć od tej epistoły, mimo że wówczas nie miał jeszcze pojęcia o istnieniu Julianny Skeffington.
Kochana Babciu,
Dzisiaj w parku spotkałam kogoś niezwykłego i zrobiłam z siebie takiego głuptasa, że aż nie mogę o tym spokojnie myśleć. Zawsze tyle się słyszy na temat dżentelmenów z Londynu - że są tacy wyjątkowo przystojni i czarujący - a kiedy już się ich poznaje, zazwyczaj przeżywa się wielkie rozczarowanie. Ale dzisiaj ujrzałam na własne oczy Nicholasa du Ville'a. Babciu, jaki to piękny mężczyzna! Twardy i zimny, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Myślę jednak, że się roześmiał, słysząc moje słowa, co świadczy o tym, że jest nie tyle twardy, ile przezorny.
Dwie godziny później, gdy wielka kłoda w kominku z trzaskiem rozpadła się na kawałki, sypiąc iskrami, Nicki odłożył ostatni list. A potem podniósł ten, który już czytał kilka razy i który napełniał go odrazą do własnej osoby.
Wiem, że wstydzisz się za mnie, Babciu. Ale naprawdę chciałam tylko, żeby zatańczył ze mną te trzy tańce, bo wówczas sir Francis wycofałby swoją propozycję... Wiedziałam, że nie powinnam pozwolić, by mnie pocałował, wiedziałam! Ale gdybyś kiedykolwiek poczuła na wargach usta Nicholasa du Ville'a, wówczas byś mnie zrozumiała. Gdybyś tylko zobaczyła jego oczy, usłyszała, jak się śmieje! Tak strasznie tęsknię do jego uśmiechu. Tak bardzo chciałabym wszystko naprawić. Ale tymczasem została mi jedynie tęsknota. Tęsknię więc i płaczę...
Przysiadłszy na niskim parapecie w sypialni, Julianna spoglądała w mroźną noc, obejmując się rękami, jakby chciała ochronić się przed zimnem, które przejmowało ją coraz gwałtowniej, gdy czas mijał, a Nicholas nie pojawiał się w drzwiach. Uniosła palec do chłodnej szyby i zaczęła rysować koncentryczne kółka. Kiedy doszła do trzeciego, w jego środku zamajaczył jakiś cień - mężczyzna w białej koszuli, z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni, znajdował się coraz bliżej. Julianna poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
Zatrzymał się tuż za jej plecami i Julianna nieśmiało zerknęła na jego odbicie, bojąc się, co może zobaczyć - lub czego nie zobaczy - na twarzy Nicholasa, jeśli się odwróci i ujrzy wyraźnie jego rysy.
- Julianno - odezwał się drżącym, pełnym wzruszenia głosem. Wzięła głęboki oddech i powoli odwróciła głowę. Na ustach Nickiego pojawił się smutny uśmiech.
- Czy chcesz wiedzieć, co ja o tobie pomyślałem wtedy, gdy ty najpierw sądziłaś, że jestem Bogiem, a potem przestraszyłaś się, że mogę być diabłem?
Pokiwała głową, próbując przełknąć wielką kulę, jaka utkwiła jej w gardle.
- Pomyślałem, że wyglądasz jak anioł.
Niezdolna się poruszyć czy wykrztusić z siebie choć słowo, czekała w milczeniu, aż Nicholas wyjawi, co myśli o niej w tym momencie.
- Ja też bardzo cię pragnę, Julianno. Tęskniłem za tobą - powiedział w końcu pełnym powagi głosem.
Podniosła się z parapetu, odwróciła i natychmiast znalazła w jego ramionach. Usta Nickiego gorączkowo szukały jej warg, jego dłonie pieszczotliwie wędrowały po jej ciele. Przyciskał ją coraz mocniej i mocniej do piersi. Julianna z trudem łapała powietrze i z całej siły obejmowała go za szyję. W końcu oderwał wargi od jej warg, pocałował ją w policzek, a potem oparł brodę na jej głowie i wyszeptał:
- Jak ja cię pragnę! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.
Przekrzywiła głowę i spojrzała w jego urzekające oczy o ciężkich powiekach, a potem powiodła dłońmi po jego piersi w zapraszającym geście.
Nicki odpowiedział natychmiast. Wsunął palce w jej włosy, pochylił się nad nią i wyszeptał drżącym głosem: - Boże, jak ja cię pożądam...
Na obitych jedwabiem ścianach wielkiego salonu w podlondyńskiej posiadłości Nicholasa wisiały obrazy starych mistrzów, a wokół stały niezwykle cenne meble, godne najwspanialszych pałaców. W owej szczególnej chwili znajdowało się tu kilka osób - właściciel i czwórka jego najbliższych przyjaciół: Whitney i Clayton oraz Stephen i Sheridan Westmorelandowie, a także rodzice właściciela, Eugenia i Henri du Ville. Siódmym gościem była księżna-wdowa Claymore, będąca bliską przyjaciółką starszych du Ville'ów, a także matką Stephena i Claytona.
Towarzystwo podzieliło się na dwie grupy W jednej części olbrzymiego salonu usadowili się rodzice, w drugiej - czwórka przyjaciół Nickiego, którzy już też byli rodzicami, tyle że młodszymi.
Sam Nicholas du Ville nie siedział w żadnej z grup, bo jeszcze nie był ojcem.
Miał nim zostać lada chwila.
Dwaj przyjaciele, którzy już wcześniej przeżywali takie pełne napięcia godziny, ze śmiechem przyglądali się jego udręce. Nicholas du Ville słynął wśród arystokracji z nadludzkiego wręcz opanowania. Często wykazywał się nie tylko zimną krwią, ale nawet wydawał się rozbawiony w sytuacjach, które innych mężczyzn przyprawiały o dreszcz zgrozy.
Dzisiaj jednak nie było śladu po owym legendarnym opanowaniu. Nicki stał przy oknie, bezwiednie masując dłonią sztywny kark. Przez długi czas nerwowo chodził po salonie, aż w końcu matka powiedziała mu ze śmiechem, że męczy ją samo patrzenie na niego.
Rok temu serce pani du Ville było tak słabe, że ledwie mogła wejść po schodach i teraz nikt nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że obecnie jej zdrowie uległo tak znacznej poprawie. Niemniej Nicki, słysząc słowa matki, na wszelki wypadek natychmiast przystanął. Nie przestał jednak się zamartwiać.
Obaj przyjaciele spoglądali na niego z rozbawieniem i współczuciem zarazem, starając się ukryć satysfakcję. Ich własne żony bowiem powiedziały kiedyś, że podziwiają Nicholasa du Ville'a za jego wyjątkową beztroskę w krytycznych sytuacjach.
- O ile sobie przypominam - rzucił Stephen Westmoreland, mrugając w stronę brata - kiedy Whitney zaczęła rodzić, Clay udał się na ważne spotkanie w interesach. A zaraz potem poszliśmy do klubu na wysoko obstawianą partię wista.
Clayton Westmoreland zerknął przez ramię na przyszłego ojca.
- Nick, może rzeczywiście skoczylibyśmy do klubu? Wrócimy w nocy albo najdalej nad ranem.
- Nie pleć bzdur - padła krótka odpowiedź.
- Myślę, że powinieneś iść - wtrącił Stephen z szerokim uśmiechem na twarzy. - Kiedy rozpowiem wokół, że miotałeś się po salonie jak rozjuszony lew w klatce i zachowywałeś się niemal jak szaleniec, nie będziesz już mógł się pokazać w klubie. Zarząd pozbawi cię członkostwa. A żałowałbym, gdyby się tak stało , bo muszę przyznać, że przydajesz temu miejscu pewnej klasy. Może jednak użyję swych wpływów i postaram się, żeby od czasu do czasu pozwolili ci usiąść przy oknie - ze względu na dawne czasy...
- Stephen?
- Tak, Nicki?
- Idź do diabła! W tym momencie postanowił włączyć się Clayton.
- A co powiesz na partyjkę szachów? Dzięki temu szybciej minie nam czas - spytał podstępnie poważnym tonem.
Nie doczekał się odpowiedzi.
- Moglibyśmy zagrać o stawkę, która zmusiłaby cię do skoncentrowania się na grze. Na przykład ty postawisz tego Rembrandta wiszącego nad kominkiem, a ja ostatni rysunek mojego syna, przedstawiający Whitney z wiadrem na głowie.
Whitney i Sheridan, nie mogąc powstrzymać mężów od okrutnych żartów, podniosły się jednocześnie i podeszły do Nicholasa.
- Nicki, to musi potrwać - tłumaczyła mu Whitney.
- Ale nie tak długo! Whitcomb powiedział, że skończy się w dwie godziny.
- Wiem - wtrąciła Sheridan. - Jeżeli może cię to pocieszyć, to wiedz, że kiedy trzy miesiące temu rodził się nasz syn, to zdenerwowany Stephen zwymyślał nieszczęsnego doktora Whitcomba od niekompetentnych antyków, tylko dlatego że ten nie umiał przyśpieszyć mojego porodu.
Słysząc to, Clayton posłał bratu żartobliwie karcące spojrzenie.
- Biedny Whitcomb - westchnął. - Dziwię ci się, Steve. To doskonały lekarz, a narodzin dziecka nie da się przewidzieć co do minuty. Przy Whitney nasz dobry doktor siedział prawie dwanaście godzin.
- Doprawdy? - rzucił Stephen kpiąco. - I zapewne gorąco mu dziękowałeś, że przez tyle godzin czekałeś w niepewności, modląc się w duchu, żebyś jeszcze po tym wszystkim miał żonę?
- Tak, oczywiście, że mu podziękowałem - odrzekł Clayton, wbijając wzrok w kieliszek, by ukryć uśmiech.
- Rzeczywiście - potwierdził doktor Whitcomb, niepostrzeżenie wchodząc do pokoju. Uśmiechał się szeroko i wycierał dłonie w biały ręcznik. - Tyle że kilka godzin wcześniej zagroziłeś, iż zrzucisz mnie ze schodów i sam zajmiesz się przyjmowaniem porodu. - Posłał uspokajające spojrzenie Nickiemu, który niespokojnie wpatrywał się w niego zmrużonymi oczami. - Na górze czeka ktoś, kto przeżył kilka trudnych chwil i teraz bardzo chciałby cię zobaczyć, chłopcze... - Urwał, gdy świeżo upieczony ojciec minął go stanowczym krokiem i zaczął wbiegać po schodach.
Doktor Whitcomb zwrócił się tymczasem do starszej generacji, by poinformować, czy doczekali się wnuczki czy wymarzonego wnuka.
Gdzieś z dala od świata, w którym rozgrywały się te wydarzenia, Sara Skeffington uśmiechała się z satysfakcją, zadowolona ze sposobu, w jaki wykorzystała trzy możliwości uczynienia cudów, darowane każdemu przybyszowi do krainy, w której teraz się znajdowała. Istniały pewne ograniczenia, dotyczące ich wykorzystania, ale sam Najwyższy Cudotwórca zaaprobował pomysły Sary, łącznie z poprawą zdrowia madame du Ville, by mogła zobaczyć swojego wnuka.
Tymczasem niczego nieświadoma Julianna, siedziała oparta o poduszki i pisała kolejny list do babci.
Moja najdroższa Babciu,
Oto przyszedł na świat nasz syn, któremu daliśmy na imię John. Nicki jest z niego strasznie dumny, ale całkiem stracił głowę dla jego siostrzyczki-bliźniaczki.
Nazywa się Sara - na Twoją pamiątkę.
Jesteś i zawsze będziesz w moich myślach i sercu...