TRINE ANGELSEN
SAGA CÓRKA MORZA XIV
Elizabeth zakręciło się w głowie. Musiała cofnąć się nieco, bo dopiero po chwili stanąć na pewnych nogach. Lina spostrzegła krew na swojej ręce i zaczęła krzyczeć. Rozpaczliwie próbowała zetrzeć plamy fartuchem, patrząc na Elizabeth szeroko otartymi oczami.
- Co się tu dzieje? - Helene wybiegła z kuchni i na widok Liny stanęła jak wryta. - Skaleczyłaś się?
Przerażona Ane zaczęła płakać, ale Elizabeth już odzyskała równowagę. Chwyciła Linę za ramię i spytała.
- Co zrobiłaś? Gdzie Lavina?
Lina nie odpowiedziała. Wciąż wycierała zakrwawioną dłoń, bełkotała coś niewyraźnie.
- Mario, zabierz Ane na poddasze - poleciła Elizabeth. Siostra natychmiast jej posłuchała, rozumiejąc, że stało się coś złego. - A teraz mów, gdzie jest Lavina - stanowczo zażądała Elizabeth, biorąc Linę pod brodę. - Spójrz na mnie i powiedz, gdzie ona jest.
- Nad brzegiem - załkała Lina, zamykając oczy, jakby chciała odegnać jakiś prześladujący ją obraz.
Elizabeth cofnęła rękę.
- Helene, zajmij się Liną - rzuciła tylko i wybiegła.
Już ze ścieżki, prowadzącej w stronę brzegu zauważyła Kristiana. Chciała zawołać go, powiedzieć o Lnie, ale słowa zamarły jej na ustach. Kristian schylił się nad nieruchomym ciałem Laviny. Elizabeth zmrużyła oczy. Czy on grzebie w jej kieszeniach, czy tylko tak jej się wydaje? Nie była pewna… Tymczasem Kristian się wyprostował, odgarnął grzywkę dłonią i nerwowo się rozejrzał. Potem znów przykucnął i wsunął dłoń do kieszeni Laviny, jakby czegoś szukał.
Elizabeth nie pojmowała, o co w tym wszystkim chodzi. Kristian poczuł chyba, że ktoś go obserwuje i stanął prosto.
Elizabeth uniosła spódnicę i ruszyła w dół. Jedno spojrzenie na ciało leżącej kobiety potwierdziło jej obawy. Wolała jednak zapytać. Usłyszeć to z jego ust.
- Ona nie żyje?
- Tak. Jest martwa.
Elizabeth opadła na kolana i odgarnęła jasne włosy z twarzy Laviny. Jej szaroniebieski oczy patrzyły pusto w niebo. Elizabeth zamknęła je delikatnie. Włosy i szyja kobiety były zakrwawione, podobnie jak kamienie, na których spoczywała jej głowa.
Elizabeth poczuła suchość w ustach, nie mogła zebrać myśli. Podniosła się chwiejnie i, odchrząknąwszy, powiedziała:
- Musimy wezwać lensmana!
- Czy o konieczne?
Elizabeth spiorunowała męża wzrokiem, na co on spuścił oczy.
- Pewnie poślizgnęła się na kamieniach…
- Bądź łaskaw wydać polecenie Larsowi - przerwała mu. - Tym powinny zająć się władze.
Kristian nic już nie dodał, choć kilkakrotnie otwierał usta. Wzruszył tylko ramionami i poszedł pod górę. Elizabeth patrzyła za nim w milczeniu. Czego on szukał w kieszeniach Laviny? Bo miła pewność, że tak właśnie było.
Od morza wiał lodowaty wiatr, Elizabeth dopiero teraz sobie uświadomiła, że nie ma na sobie żadnego ciepłego okrycia. Palce jej już zgrabiały z zimna, wsunęła je więc pod pachy. Spojrzała na martwą kobietę. Czyżby to Lina ją zabiła? Elizabeth pokręciła głową. Nie, to niemożliwe. Słodka, mała Lina nie mogła tego zrobić. Bo i dlaczego? Co prawda, Lavina się z niej naśmiewała, ale to przecież nie powód. Zresztą kpiła ze wszystkich. Poza tym Lina i Lavina prawie się nie znały. Elizabeth nie mogła już zapanować nad kłębiącymi się w jej głowie myślami. Po chwili wrócił Kristian.
- Zamarzniesz tu, Elizabeth - powiedział. - Powinnaś pójść do domu i się ogrzać.
Pokręciła głową.
Jeśli Lina nie ma z tym nic wspólnego, to może… może Kristian zabił Lavinę? Elizabeth widziała przecież jak się o coś kłócili. Teraz nie mogła zostawić zmarłej z Kristianem, bo on znów zacząłby przeszukiwać kieszenie kobiety. No i musi wyjaśnić, co się tu stało.
- Nie jest mi zimno - zapewniła, starając się panować nad drżącym głosem.
- Weź moją kurtkę. - Kristian zdjął okrycie i otulił nim żonę.
Elizabeth poczuła wdzięczność i wstyd jednocześnie. Jak może posądzić własnego męża o coś tak strasznego! Przecież gdyby był zdolny dokonać morderstwa, nie troszczyłby się teraz o nią… A może jedno drugiego nie wyklucza?
- Zamyśliłaś się - stwierdził Kristian, przytulając ją i głaszcząc po ramionach i plecach, jakby chciał ją rozgrzać.
Elizabeth spojrzała na męża. Czy to dziwne, że się zamyśliła? Przecież to na ich ziemi leży martwa kobieta. Osoba, którą znali i która najprawdopodobniej została zamordowana. Przez kogoś, kogo także znają.
- Lina ją znalazła - powiedziała w końcu.
I wtedy uzmysłowiła sobie, że jeśli rzeczywiście Lina znalazła Lavinę, to Kristian nie mógł jej zabić. Czy to logiczne, że najpierw zabiłby Lavinę, potem pozwolił, by Lina ją znalazła, by znowu wrócić do ciała? Elizabeth niezauważalnie pokręciła głową. To się nie układa w sensowną całość, zapewne musi być jakieś inne wyjaśnienie.
- Biedna Lina, musiała przeżyć szok - rzekł powoli Kristian.
- Była cała we krwi.
Przyjął te słowa w milczeniu, choć najwyraźniej zrobiły na nim wrażenie. Czyżby też zaczął podejrzewać Linę?
- Jesteś pewna, że nie chcesz wrócić do domu? - spytał ponownie.
- Całkiem pewna.
Elizabeth poczuła się nieswojo. Dlaczego tak mu zależy, żeby poszła do domu? Czyżby chciał zostać sam, by móc przeszukać kieszenie? Szybko jednak odsunęła od siebie tę myśl. Kristian po prostu troszczy się o nią, nie chce, żeby zmarzła.
Stali więc i czekali, szarpani podmuchami wiatru.
Nie mili sobie wiele do powiedzenia. Elizabeth straciła poczucie czasu - minęła może godzina, może więcej, gdy wreszcie usłyszała czyjeś ciężkie kroki. To był lensman. Urzędnik siknął im obojgu głową i pochylił się nad zmarłą. Elizabeth odwróciła wzrok. Słyszała tylko, jak urzędnik mruczy coś do siebie. Po pewnym czasie mężczyzna się wyprostował.
- Możecie ją stąd zabrać. Może na razie do szopy na łodzie, ale zanim ją umyjecie, powinien ją zobaczyć doktor.
- Dlaczego? - zdziwiła się Elizabeth. - Przecież ona nie żyje.
Lensman uśmiechnął się krzywo.
- Doktor ustali, jak umarła.
Elizabeth się na tym nie znała, ale słowa lensmana ją zaskoczyły.
- Doktor jest w Danii i nikt nie wie, kiedy wróci.
- Do pastora przyjechał jakiś lekarz z południa. Słyszałem, że właśnie skończył studia.
Gdy do grupki dołączył Lars, Elizabeth poleciła mu wezwać doktora. Poczuła na sobie badawcze spojrzenie lensmana i pomyślała, że musi dziwnie wyglądać w zbyt obszernej kurtce Kristiana.
- Uznaliśmy, że musimy zawiadomić władze - wyjaśniła Elizabeth parobkowi. - Nikt nie wie, co się tu stało.
- Kto ją znalazł? - spytał lensman tonem tak obojętnym, jakby rozmawiali o pogodzie.
Nie była to prawda, ale na razie tyle wystarczy. Elizabeth potrzebowała czasu, by ułożyć sobie to wszystko w głowie.
Lensman i Kristian wnieśli ciało Laviny do szopy na łodzie i położyli je ostrożnie na kilku jutowych workach. Lensman powiedział, że zmarła ma tam leżeć do czasu przybycia lekarza. Cofnął się parę kroków, przyglądając się Lavinie, potem przeniósł wzrok na Elizabeth.
- Chciałbym porozmawiać z każdym z was w cztery oczy - powiedział.
Elizabeth patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu, nim wreszcie zrozumiała jego słowa.
- Tak, oczywiście. Proszę pójść za mną, usiądziemy w salonie.
W milczeniu ruszyli w stronę domu. W drzwiach czekała na nich Maria. Podała lensmanowi rękę i dygnęła na nich Maria. Podała lensmanowi rękę i dygnęła na powitanie, potem rzuciła pytające spojrzenie siostrze.
- Lavina nie żyje - wyjaśniła Elizabeth zwięźle.
Poczuła się nagle taka przytłoczona. Tyle spraw trzeba było załatwić tyle myśli kłębiło jej się w głowie. Miała ochotę przysiąść gdzieś w spokoju chociaż na chwilę.
- Gdzie jest Ane? - spytała.
- W kuchni. Podam kawę i coś do przygryzienia - odparła Maria i znikła w drzwiach.
- Zaprowadzę lensmana do salonu - rzekł Kristian.
W drzwiach salonu lensman odwrócił się.
- Może zaczniemy od ciebie? - spytał, patrząc na Larsa, który zjawił się właśnie z wieścią, że doktor będzie tu lada moment.
Parobek skinął głową i poszedł za lensmanem. Elizabeth skierowała się do kuchni. Maria nastawiła już kawę, teraz układała placki i kanapki na talerzu.
- Wyjmij porcelanowe filiżanki - poleciła Elizabeth, jakby siostra sama na to nie wpadła.
Ane siedziała na skrzynce z torfem, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Nogi oplotła chudymi ramionami. Elizabeth podeszła do córki i pogłaskała ją po głowie.
- Już wszystko dobrze?
Ane skinęła głowa i przygryzła dolną wargę.
- Dlaczego Lavina umarła? - spytała po chwili.
- Nie wiem - odpadła Elizabeth szczerze, lecz zaraz dodała: - Poślizgnęła się na mokrym kamieniu i rozbiła sobie głowę.
Może było całkiem inaczej, pomyślała, ale na razie nie znajdowała lepszego wyjaśnienia.
- Biedna! - Ane zamyśliła się na moment, ale po chwili spytała. - A dlaczego Lina była taka przerażona?
Dopiero teraz Elizabeth przypomniała sobie o służącej.
- Gdzie są Lina i Helene? - spytała siostrę.
- W alkierzu.
Elizabeth usłyszała przyciszone głosy za drzwiami bo bocznego pomieszczenia.
- To Lina znalazła Lavinę - wyjaśniła córce.
- A dlaczego miała na sobie krew?
- Usiądź przy stole, Ane, dostaniesz kawy z mlekiem - zaproponowała Elizabeth.
Maria ustawiła tymczasem filiżanki i talerzyki na tacy.
- Zaniosę to do salonu o oznajmiła.
W tej samej chwili do kuchni wszedł Lars. Opadł ciężko na krzesło i oparł się ramionami o stół.
- Szybko poszło - zauważyła Elizabeth.
- Nie miałem wiele do powodzenia. - Lars spojrzał nieobecnym wzrokiem w okno. - Nic nie widziałem, nic nie słyszałem.
Ane piła mleko z kawą. Niektórzy twierdzili, że taki napój może hamować wzrost, ale Elizabeth w to nie wierzyła. Wręcz przeciwnie, uważała, że kawa działa wzmacniająco. Człowiek odzyskuje jasność umysłu, gdy tylko napije się mocniej kawy, więc ten napój nie może być szkodliwy ani dla dorosłych, ani dla dzieci.
- Teraz jest tam Kristian - dodał Lars.
Elizabeth podniosła się i nalała kawy dla parobka i dla siebie. Do kuchni weszła Maria. W milczeniu odstawiła pustą tacę i zaczęła sprzątać ze stołu. Elizabeth domyśliła się, że siostra chce po prostu zająć czymś ręce.
- Ty też nie masz nic do powiedzenia lensmanowi? - spytał Lars.
Maria uznała, że pytanie jest skierowane do niej.
- Nie. Byłam z Ane na poddaszu.
Elizabeth poczuła rosnący niepokój. O co lensman ja spyta i co powinna mu odpowiedzieć?
Drzwi się otworzyły i z alkowy wyszła Helene.
- Nic nie mogę z niej wydobyć. Może ty spróbujesz, Elizabeth?
W tej samej chwili w drzwiach pojawił się Kristian.
- Lensman chce porozmawiać z Liną. I prosi, żebyśmy się nie porozumiewali, doki on nie spotka się ze wszystkimi.
Razem z Liną do salonu poszła Helene. Liza zmyła już krew z rak i twarzy, ale brunatne plamy świadczyły o tym, że zaszło coś dramatycznego.
W kuchni zapadła cisza przerywana tylko trzaskiem ognia w piecu. Kilka gałązek chrustu wystrzeliło w górę fontanną iskier. Elizabeth spojrzała w okno i dostrzegła na podwórzu kota. Nagle wydało jej się, że to Mruczek, kot, który zdechł w Heimly. Ciarki jej przeszły po plecach. Lepiej nie siedzieć bezczynnie, wtedy przychodzą głupie myśli i człowiek się denerwuje. Wyjęła robótkę na drutach. Starała się na niej skupić, ale ciągle gubiła oczka. W końcu się poddała i odłożyła druty.
Lars chrząknął, wypił resztę kawy i odstawił kubek. Nikt nic nie mówił.
Czas się wszystkim dłużył, gdy tak czekali, póki wreszcie Lina i Helene nie wyszły z salonu.
- Mamy to z głowy - rzuciła Helene. - Powiedziałyśmy wszystko, co wiemy. Teraz Lina musi odpocząć - dodała i obie skierowały się do alkowy.
- Nadeszła moja kolek - oznajmiła Elizabeth. Podniosła się i przeczesała włosy lekko drżącą dłonią.
Lensman siedział w fotelu. Na stole przed nim leżał notatnik odwrócony grzbietem do góry. Urzędnik poprosił, by Elizabeth zajęła miejsce.
Starała się zachować spokój, nie wiedziała jednak, czy jej się to uda. Usiadła na własnych dłoniach, by lensman nie widział, jak drżą. Gdyby to spostrzegł, mógłby pomyśleć, że Elizabeth kłamie albo się czegoś obawia.
- To zaczynamy - mruknął lensman, zaglądając do swojego notesu. Spojrzał badawczo na Elizabeth. - Rozumiem, że była pani przy swoim, jak Lina przyniosła wiadomość o Lavinie.
Dobrze, że tak to ujął, pomyślała i wzięła głęboki wdech.
- Siedziała, wtedy w salonie.
- Co pani tam robiła?
Elizabeth spojrzała na niego. Nie mogła się przyznać, że chciała zostać sama po tym, jak ujrzała Kristiana z Laviną. Urzędnik zacząłby się zastanawiać, o czym tych dwoje rozmawiało i dlaczego tak się z tym ukrywali.
- Bolała mnie głowa - powiedziała, przypominając sobie, że w ten sam sposób wytłumaczyła się przed Marią..
Lensman pokiwał głowa.
- I usłyszała pani krzyk Liny?
- Tak.
- Skąd mogła pani wiedzieć, że to ona krzyczy?
Przecież ona była w sieni, a pani w salonie.
- Poznałam po głosie.
To w każdym razie prawda, pomyślała i od razu lepiej się poczuła.
Lensman coś zapisał. Elizabeth zerknęła w stronę notesu, ale nic nie zdołała dojrzeć. Poruszyła się niespokojnie. Nie podobało jej się, że zapisuje jej słowa. Czy będzie umiała dokładnie jej powtórzyć, gdy lensman tego zażąda? A może powie coś innego i lensmana zacznie ją podejrzewać o kłamstwo?
- Ma pani dobry słuch - przyznał z przekąsem. - Słysząc hałas, wyszła pani z salonu i dowiedziała się, że Lavina leży nad brzegiem - dodał.
- Nie. Lina nie potrafiła się wysłowić. Krzyczała tylko, że coś się stało z Laviną. Albo może tylko wymieniła jej imię… nie pamiętam dokładnie.
Dobrze, że tak to ujęła. Lensman nie będzie mógł się przyczepić, jeśli potem usłyszy od niej coś innego.
Urzędnik spojrzał na nią pytająco, więc mówiła dalej:
- Wtedy zauważyłam, że Lina jest zakrwawiona i wyszła z domu, by pobiec na wybrzeże.
- Dlaczego? Wiedziała pani, że Lavina tam leży.
Elizabeth się zawahała.
- Nie. Sama nie wiem… Chyba Lina to mówiła. Potem zobaczyła, ich z podwórza. Ze ścieżki prowadzącej na brzeg.
- Ich? Kogo?
- Kristiana i Lavinę. - Elizabeth poczuła, że oblewa ją pot. Zwilżyła językiem wyschnięte wargi. - Kristian sprawdzał. Czy Lavina żyje.
- W jaki sposób?
- Nachylił się i słuchał, czy oddycha. Tak to wyglądało.
- Nie jest pani pewna?
- Patrzyłam z daleka. Ale tak, jestem pewna. Kristian o tym nie wspomniał?
Lensman w milczeniu zapisał coś w notesie.
- Gdzie pani była, zanim rozbolała ją głowa?
- Byłam… na dworze.
Zastanawiała się intensywnie. Musiała się do tego, przyznać, bo przecież ktoś mógł ją widzieć. Tak, natknęła się wszak na Marię, gdy weszła do domu. Może ktoś dostrzegł ją przez okno, albo zauważył, że była za oborą?
- Poszłam za potrzebą - dodała pośpiesznie.
- I to wszystko?
- Dlaczego lensman mnie tak szczegółowo wypytuje? Czy jestem o coś podejrzana? - spytała, czując, że głos jej lekko drży.
Uśmiechnął się pod wąsem, ale szybko powiedział.
- Proszę tylko odpowiadać na pytania.
- Tak. Chyba przeszła się po podwórzu, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Często to robię. To dobre przyzwyczajenie.
Lensman pokiwał głową, jakby spodobały mu się jej słowa. Przypuszczalnie lensman ma podobny zwyczaj.
- I nie zauważyła pani nic podejrzanego?
- Nie, nic - powiedziała stanowczo.
- W porządku. Może pani już iść.
- Elizabeth podniosła się, chrząknęła i spytała:
- Lensman nie sądzi chyba, że ktoś zabił Lavinę?
- Ja nie mogę nic sądzić. Ja musze wiedzieć.
Elizabeth zdobyła się na odwagę:
- Mogę zapytać, jak się rozwija sprawa Mikkela?
Udało się coś ustalić.
Rysy jego twarzy się ściągnęły. Lensman spoważniał.
- Sprawa została zawieszona.
Elizabeth stała w oknie salonu i patrzyła w stronę szopy na łodzie, w której leżała zmarła. Miała nadzieję, że wkrótce zjawi się doktor, potem można będzie zabrać ciało Laviny do domu i umyć je.
Niedawno zaczęło padać. Teraz po szybach spływały już strugi wody. Jak łzy, pomyślała Elizabeth. Przypomniała sobie, co mówiły z koleżankami w czasach szkolnych: gdy pada deszcz, anioły opłakują czyjąś śmierć. Gdybym wciąż mogła w to wierzyć, pomyślała ze smutkiem. Drzwi się otworzyły i Elizabeth od razu wiedziała, że to Kristian.
- Na co patrzysz? - spytał trochę niepewnym głosem.
- Na nic.
Kristian zaczął krążyć po pokoju. Elizabeth słyszała jego westchnienia. Prawdopodobnie chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił.
- Co cię dręczy? - spytała, obracając się ku niemu.
Przystanął, patrzył przez nią przez kilka sekund i spuścił wzrok. Założył ręce za plecy i zapytał:
- Co powiedziałaś lensmanowi?
Wzruszyła ramionami.
- Tylko to, co wiem.
- To znaczy co?
- Że Lina weszła do domu i powiedziała, że Lavina leży nad brzegiem.
- I co jeszcze?
- Nic więcej.
Serce biło jej mocno w piersi, czuła się nieswojo.
Obawiała się, że Kristian zauważy jej niepokój. Znał ją przecież dobrze.
- Musiałaś powiedzieć coś jeszcze, siedziałaś tam tak długo.
- Nie miałam nic więcej do dodania. - Starała się mówić obojętnym tonem, ale od razu się zorientowała, że mąż jej nie uwierzył. Rozłożyła więc ramiona w geście bezradności. - Lavina nie żyje, Kristian. Może zdarzyło się tu przestępstwo. Powiedziałam mu wszystko.
- To znaczy co?
- Że Lina wpadła do domu rozhisteryzowana i zakrwawiona. - Przerwała na chwilę. - Pewnie dotknęła Laviny i w ten sposób się poplamiła. - W tej samej chwili uzmysłowiła siebie, że tak właśnie mogło to wyglądać. Na ciele Laviny i na kamieniach było mnóstwo krwi. Lina musiała potrząsnąć leżącą, może uniosła jej głowę, zanim zrozumiała, że trzeba zawołać kogoś na pomoc.
- Możliwe - zgodził się Kristian. - To byłoby całkiem naturalne. - Spojrzał na nią badawczo. - Nie podejrzewasz chyba, że Lina…
Elizabeth się roześmiała.
- Nie, skądże! - Obróciła się znów do okna. Lina nie była morderczynią, pomyślała, to nie ona zabiła Lavinę. To ktoś inny. Tylko kto? Chyba że był to wypadek…
Nie ma jednak wątpliwości, że właśnie Lina znalazła Lavinę. No i to Lavina wyśmiewała się z jej planów co do zamążpójścia, potem zapowiedziała Linie, że jeszcze tutaj wróci i wówczas prawda wyjdzie na jaw. Co Lavina miała na myśli? Czy te dwie kobiety o coś się pokłóciły? Czy Lina wymknęła się potajemnie za Liną? I o jakiej „prawdzie” mówiła Lavina, dlaczego Lina miałaby być tym zainteresowana?
Kristian zerknął w okno i rzekł.
- Nadchodzi doktor. Wyjdę i porozmawiam z nim.
Zostań w domu, rozpadało się na dobre.
Elizabeth skinęła głową, rada, że nie będzie musiała iść do szopy na łodzie. Stała jednak w oknie i przyglądała się mężczyznom. Kristian podał rękę lekarzowi. Postawny mężczyzna z tego nowego doktora, pomyślała Elizabeth. Widać to z daleka mimo padającego deszczu. Bardzo młody, ale przecież lensman mówił, że przyjechał tu prosto po studiach.
Mężczyźni ruszyli w stronę szopy na łodzie. Elizabeth westchnęła i poszła do kuchni, żeby się czymś zając.
- Pomóc ci w czymś? - spytała ją Helene.
- Nie, dziękuję, nie trzeba. Co z Liną?
Lars i Kristian wnieśli ciało Laviny do domu.
- Musisz popłynąć na Wyspę Topielca, żeby zawiadomić Niasa Wędrowca - powiedziała Elizabeth do Kristiana. -Weź ze sobą Larsa.
- Poślę samego Larsa, a ja zajmę się przygotowaniem trumny.
Elizabeth pokiwała głową i usłyszała, jak się zamykają drzwi. Spojrzała na zmarłą. Lavina pozostała piękna nawet teraz. Usta miała pełne, wargi rozchylone, jakby uśmiechała się lekko. Nie zdążyła się przestraszyć? Nie wiedziała, co ją spotka?
Elizabeth poczuła wielki żal. Lavina była za młoda, żeby umierać. Pogłaskała kobietę po twarzy, ale szybko cofnęła dłoń, czując chłód skóry. Potem przykryła ciało pledem i wyszła.
Doktor czekał w salonie. Na widok Elizabeth podniósł się natychmiast, ukłonił się i wyciągnął rękę.
- Torstein Jonsen.
- Elizabeth Dalsrud.
Uśmiechnął się, nie odsłaniając zębów, ale odgadła, że muszą być ładne. Ciemne włosy miał mokre od deszczu. A spojrzenie łagodne.
- Obejrzałem ciało zmarłej - oznajmił. - Sądzę, że się przewróciła i uderzyła głową o kamienie.
Elizabeth pokiwała głową. Miała ochotę zapytać, skąd taka pewność, ale się powstrzymała. Wolała uniknąć dyskusji, nie chciała by doktor powiedział lensmanowi coś, co kazałoby urzędnikowi tu wrócić i od nowa zadawać im pytania.
- Napije się pan kawy? - spytała.
- Nie, dziękuję. Śpieszę się. - Skinął głową, uśmiechnął się i sięgnął po swoją torbę.
Elizabeth odprowadziła go do drzwi.
- Mogę już umyć Lavinę?
Spojrzał na nią pytająco.
- Zmarłą - wyjaśniła.
- Tak, jak najbardziej.
- Poproszę Kristiana, żeby zawiózł pana do domu.
- Nie trzeba. Pojadę z lensmanem, zdaje się, że jeszcze tu jest. Do widzenia, pani Dalsrud.
Trudno było zdjąć ubranie z ciała Laviny, Elizabeth musiała naciąć niektóre rzeczy. Suknia zresztą i tak była poplamiona krwią, morską wodą i piaskiem. Elizabeth najpierw delikatnie umyła zmarła, potem zajęła się jej włosami. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że nie ma dla niej ubrania. Powinna poprosić Larsa, żeby coś przywiózł z wyspy, ale było już za późno, bo Lars wyjechał.
Przyjrzała się zmarłej uważnie. Lavina z figury była bardziej podobna do Helene niż do niej. Ale Helene nie miała aż tak wielu ubrań, by ich się w ten sposób pozbywać. Trzeba będzie ubrać Lavinę w jakąś koszulę nocną, taki strój powinien być wystarczający obszerny. Pomyślała o jeden ze swych najpiękniejszych koszul ze stójką i szerokimi koronkami przy rękawach i dekolcie. Lavina zasłużyła sobie na piękny strój przynajmniej po śmierci; za życia nie miała ich za wiele.
Elizabeth przyniosła koszulę i założyła ją zmarłej przez głowę. Włosy splotła jej w gruby warkocz i przewiązała białą wstążką. Potem złożyła Lavinie dłonie. Teraz zmarła wyglądała tak, jakby spała spokojnie i miała dobre sny.
Elizabeth przyklękła i odmówiła Ojcze nasz. Cicho, bo Bóg przecież i tak wszystko słyszy. Tego była pewna. Potem jeszcze raz poprawiła fałdy koszuli i uznała, że wszystko jest w porządku. Zanim przeniosą Lavinę do trumny, zdąży jeszcze znaleźć psałterz albo katechizm, żeby włożyć go zmarłej w dłonie.
Usłyszała kroki Kristiana w korytarzu i otworzyła drzwi.
- Trumna gotowa? - spytała.
- Prawie. Znalazłem odpowiednie drewno. Muszę ją tylko wypolerować. - Chrząknął. - Słyszałem, że, zdaniem doktora, Lavina poślizgnęła się i uderzyła głową o kamienie.
Elizabeth tylko skinęła głową.
- Jesteś głodny?
- Nie.
- Zaparzę kawę. To nam dobrze zrobi.
Świetny pomysł.
Byli sami w kuchni. Służba wróciła do pracy, Maria i Ane zajmowały się swoimi sprawami. Życie musi toczyć się dalej. Zwierzęta trzeba obrządzić, jedzenie przygotować, nie brak innych pilnych zajęć. Elizabeth zdjęła imbryk z płyty, nalała kawy do dwóch kubków i jeden podała Kristianowi. Potem wyjęła cukiernicę.
Kristian długo żuł kawałek cukru, spoglądając w okno. Cisza służyła im obojgu. Jak to dobrze, że możemy tak posiedzieć, nic nie mówiąc, pomyślała Elizabeth. Przesłuchanie bardzo wszystkich zmęczyło. Wprawdzie lensman nie powiedział, że podejrzewa kogoś z domowników, lecz to żadna przyjemność opowiadać na jego pytania. Co się robiło, co mówiło. Jak to wszystko spamiętać.
- Dziwne, że życie może być tak krótkie - mówiła Elizabeth w zadumie. - Nagle jest po wszystkim. Kiedy człowiek najmniej się tego spodziewa. Wydaje nam się, że dożyjemy starości, ale nie zawsze tak jest.
Kristian milczał, jakby nie słyszał jej słów. Nagle Elizabeth ogarnął dziwny lęk. Zdarza się przecież, że lensman nie potrafi rozwikłać sprawy, że przestępca zostaje na wolności. Jeśli ktoś w Dalsrud stał się mordercą, musiał to być ktoś jej bliski, osoba, której była przywiązana. Ktoś… Elizabeth nie chciała kończyć tej myśli.
- Gdy wróci Lars, położymy Lavinę do trumny, a trumnę tez postawimy szopie na łodzie - powiedziała.
Kristian skinął głowa i dopił kawę. Nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia.
Lars wrócił o zmroku. Kristian akurat wyglądał przez okno i spostrzegł go pierwszy.
- Idzie Lars.
- Z Nilsem Wędrowcem? - zapytała Elizabeth w napięciu.
- Nie, sam.
Elizabeth podeszła do okna i stanęła obok Kristiana. Lars szedł szybko, niemal biegł.
- Jak on się śpieszy - zauważyła.
Kristian popatrzył na nią przez chwilę. W jego oczach dostrzegła niepokój.
Po chwili parobek stał już w drzwiach. Oddychał ciężko, z trudem łapiąc powietrze.
- Niech mnie Bóg ma w swojej opiece - szepnął.
- Co się stało? - spytał Kristian, zaciskając dłonie tak, że aż mu pobielały.
- Nils… Nils…
- On też nie żyje? - wyrwało się Elizabeth. Lepiej dowiedzieć się całej prawdy.
Lars pokręcił głową, patrząc na nią z przerażeniem.
- Mam nadzieję, że żyje.
- Siadaj, człowieku, opowiedz, co się stało - zażądał Kristian stanowczo, podsuwając parobkowi krzesło.
Elizabeth sięgnęła po imbryk z kawą i napełniła kubek. Potem wzięła od Larsa przemoczoną kurtkę i podała mu ścierkę do osuszenia włosów. Odczekała, aż Lars wypije trochę kawy i zapytała:
- Co się stało na Wyspie Topielca?
Lars odłożył ścierkę.
- Już jak cumowałem łódkę, miałem poczucie, że coś jest nie tak. Panowała niezwykła cisza. Nawet mewy nie hałasowały.
Elizabeth pokiwała głową, żeby go zachęcić.
- Wiecie, że strachliwy nie jestem. Ale kiedy podchodziłem do domu, kolana się pode mną trochę uginały. I okazało się, że w domu nikogo nie ma. Ani śladu życia, jakby od dawna nikt nie palił tam w piecu.
Elizabeth wypiła trochę kawy, zrobiła się już zimna, ale ona tego nie zauważyła.
- Poszedł więc do obory. I wiecie, co zobaczyłem?
Oboje pokręcili głowami.
- Obora też była pusta.
- Pusta? - zdziwił się Kristian. - A co ze zwierzętami? Słyszałem, że Lavina miała parę kóz i owcę.
- Nie wiem. - Larsowi zaczął drżeć głos, a Elizabeth poczuła się nieswojo. - Nie znalazłem też żadnego mięsa.
- No tak, przecież ludzie szlachtują swoje zwierzęta na mięso - powiedział Kristian.
Elizabeth spiorunowała go wzrokiem.
- Wszystkie naraz? - I kto zjadł to wszystko?
Kristian wpatrywał się w podłogę.
- No, rzeczywiście… Może… No nie wiem… A może… nie.
- Musimy chyba znowu wezwać lensmana - stwierdził Lars.
- Nie ma mowy - stanowczo zaprotestował Kristian.
Elizabeth spojrzała na męża zdziwiona, ale on mówił dalej.
- I co mu powiemy? Że pewnie Lavina zaszlachtowała wszystkie zwierzęta, a Nils Wędrowiec znów gdzieś zniknął? I co z tego wynika? Myślicie, że lensman nie ma nic lepszego do roboty?
- Coś tu jednak jest nie tak - uznała Elizabeth.
Kristian przeczesał włosy dłonią.
- Lensman nic tu nie poradzi. Trzeba zaczekać Az pojawi się Nils. Wówczas sprawa się wyjaśni.
Lars patrzył to na Elizabeth, to na Kristiana.
- W każdym razie to dziwna historia - mruknął.
- Może i tak. Ale nikt nie popełnił żadnego przestępstwa. Zabili zwierzęta i to wszystko. - Kristian zerwał się z ławy i wyszedł. Trzasnęły za nim drzwi i pozostała ciężka cisza.
- Może Kristian ma rację. To rzeczywiście trochę dziwne - powiedział Lars, a Elizabeth usłyszała w jego głosie niepewność.
- Cóż, poczekamy i zobaczymy - odrzekła. - Zazwyczaj Nils znika i nagle wraca. Wtedy wszystko się wyjaśni.
Tego wieczora Elizabeth długo nie mogła zasnąć. Wpatrywała się w belki na suficie, które w księżycowym świetle rzucały długie cienie. Za oknem świszczał wiatr, uderzając gałęziami drzewa o ścianę. Obok Elizabeth spał Kristian. W szopie na łodzie Lavina leżała w trumnie, blada i zimna.
Kristian oddychał równo, ale ciężko. Od czasu do czasu przekręcał się zboku na bok, mruczał coś pod nosem i podciągał pled. W sypialni nie rozmawiali już na temat Niasa. Elizabeth zabroniła Larsowi opowiadać o tym komukolwiek. Dość mają swoich zmartwień, nie trzeba im ich dokładać, wyjaśniła.
Odrzuciła na bok pled i wymknęła się z sypialni na palcach. Na dole, w korytarzu, wsunęła tylko chodaki na stopy i narzuciła na plecy kurtkę Kristiana. Zapaliła latarenkę i cicho zamknęła za sobą drzwi. Miała coś do zrobienia. I powinna to zrobić teraz, gdy cały dom był pogrążony we śnie.
- Poradzicie sobie sami przez pewien czas, bo ja muszę pójść do Bergette - oznajmiła Elizabeth następnego dnia.
- Mogę iść z tobą? - spytała Ane.
- Nie, pójdę sama.
- Dlaczego?
Elizabeth naciągnęła rękawiczki, zastanawiała się, co odpowiedzieć.
- Muszę przemyśleć pewny sprawy.
- Jakie?
Elizabeth udała, że nie słyszy pytania córki, skinęła tylko głową służącym i wyszła. Zdecydowała, że nie weźmie konia. Chmury na niebie tu i ówdzie się przerzedziły, przepuszczając promienie jesiennego słońca. Wprawdzie słońce nie grzało już mocno, ale jego światło poprawiło humor. Elizabeth szła powoli, omijając błotniste kałuże i wciągając do płuc chłodne powietrze. Gdy domu prawie już nie było widać, poczuła się swobodniej. Naprawdę potrzebowała chwili wytchnienia. Może to jakoś rozjaśni jej myśli.
Ani się obejrzała, gdy stała już przed drzwiami Bergette. Drzwi otworzyła jej jakaś nieznana służąca. Może dwudziestoletnia, tęga kobieta o wielkich piersiach i równie wielkim brzuchu. Długi nos sięgał jej niemal do ust. Tak szerokich nozdrzy u żadnej kobiety Elizabeth nigdy jeszcze nie widziała. Ramiona ma okrągłe jak świąteczna szynka, pomyślała Elizabeth i odwróciła wzrok, nie chcąc wprawić kobiety w zakłopotanie.
- Tak? - Służąca spojrzała na nią pytająco. Oczy miała niebieskie, rzęsy jasne. Włosy też jasne, gładko zaczesane i związane w węzeł na karku.
- Czy gospodyni jest w domu? - spytała Elizabeth. Jej spojrzenie wciąż przyciągał olbrzymi nos dziewki, zmuszała się jednak, by patrzeć w inną stronę.
- Tak, kogo mam zapowiedzieć?
- Elizabeth.
- Elizabeth? A jak dalej?
- Sądzę, że to wystarczy.
Służąca znikła we wnętrzu domu, a po chwili pojawiła się Bergette.
- Co za niespodzianka! Dlaczego stoisz tu i marzniesz? Wchodź, wchodź.
Elizabeth poszła za nią, zdjęła okrycie i położyła je na krześle. Bergette wsunęła głowę do kuchni.
- Poproszę kawę i ciasteczka do salonu. - A potem zwróciła się do Elizabeth z uśmiechem: - Dobrze napaliłam w piecu. Jesienią jest tak zimni i nieprzyjemnie. - Usiadła, wskazując gościowi krzesło z zielony, obiciem.
Elizabeth spostrzegła córeczkę Bergette, Karen-Louise, która bawiła się lalką.
- Dzień dobry - powiedziała do niej z uśmiechem.
Mała nieśmiało podniosła wzrok, nie przestając przebierać lalki.
- Ile masz lat, Karen-Louise?
- Tyle. - Mała podniosła pięć paluszków, zastanawiając się, który zgiąć. W końcu wybrała kciuk.
- Cztery? - Elizabeth klasnęła w ręce. - No to jesteś już małą damą. Niedługo zaczniesz chodzić do szkoły i pójdziesz do konfirmacji.
Karen-Louise zachichotała z zadowoleniem.
- I wyjdę za mąż!
- A masz już narzeczonego?
Dziewczynka pokręciła głową, odgarniając jasne włosy z twarzy.
- Jeszcze nie. Będę miała narzeczonego później, jak pójdę do szkoły. Prawda, mamo?
- Oczywiście. A teraz może pójdziesz do kuchni i sprawdzisz, czy kawa gotowa. Powiesz, że ty też powinnaś dostać jakieś ciasteczko i trochę mleka - dodała, gdy mała była już przy drzwiach, wciąż trzymając w objęciach lalkę.
- Zabawne są dzieci w tym wieku - zauważyła Elizabeth, gdy zostały same.
Bergette pokiwała głową.
- Powinno być ich dwoje. Pomyśl tylko, gdyby Emil był tu z nami…
Zanim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi i weszła służąca z tacą. Postawiła na stole filiżanki i talerzyki, nalała kawy, podała talerz z plackami i ciasteczkami. Potem dygnęła i spojrzawszy na Bergette, spytała:
- Czy coś jeszcze, proszę pani?
- Tak, możesz przynieść jeszcze trochę torfu, ale nie musisz się śpieszyć. Chociaż jeśli zobaczysz któregoś z parobków, powiedz, żeby przynieśli torf i zostawili go w korytarzu. Nie chcemy, by nam teraz ktoś przeszkadzał.
Służąca znów dygnęła i wyszła, trzymając tacę pod pachą.
- Najęłaś nową służącą? - zapytała Elizabeth. - Nigdy jej nie widziała.
- Tak, jest u nas od niedawna. Jakieś trzy tygodnie. Sprawna i pracowita. Tak, tak, wiem, o czym myślisz - dodała ze śmiechem.
- O czym?
- Że niezbyt przyjemnie się na nią patrzy. Oj, nie, to nieładnie, że tak mówię. Zapomnij o tym.
- Sądziłam, że nie oceniasz ludzi po wyglądzie.
- I masz rację. Słyszałaś chyba, jak powiedziałam, że jest sprawna i pracowita.
- To prawda. - Elizabeth uniosła filiżankę. - I robi dobra kawę.
Bergette podała jej talerz z ciasteczkami.
- Co tam u was?
- Nie słyszałaś jeszcze o Lavinie?
Bergette ugryzła kawałek placka.
- Co ona znowu wymyśliła.
- Zmarła wczoraj!
- Zmarła? - Zaskoczona Bergette zakrztusiła się tak, że aż łzy jej stanęły w oczach. - Co się stało?
- Została znaleziona nad brzegiem. Martwa. - Elizabeth odłożyła nadgryzione ciasteczko na talerzyk. Straciła nagle apetyt.
Wyprostowała się i, patrząc przyjaciółce w oczy, opowiedziała o tragedii. Nie wspomniała jednak o swych podejrzeniach wobec Kristiana i Liny.
- Dlatego wybrałam się do ciebie - zakończyła. - Musiała, wyjść z domu. To wszystko jest takie… takie nierzeczywiste.
Bergette aż się wstrząsnęła.
- Rozumiem cię doskonale. Czasem słyszy się o ty, że rybacy złowią w sieci topielca, albo morze wyrzuci kogoś na brzeg. Ale Lavina! Ktoś, kogo się zna… Zresztą to całkiem inna historia. Tak, tak.. Lavina różniła się od innych. Ludzie uważali ją za wariatkę, a niektórzy gardzili nią i potępiali nawet za to, co o niej opowiadano.
- A co o niej opowiadano?
- O niej i o ojcu. Ludzie szeptali, że ona i jej ojciec… No, wiesz. Myślisz, że to może być prawda?
Elizabeth pokręciła głową.
- Nie mogę sobie tego wyobrazić. Była dziwna, ale żeby…
- Myślisz, że ktoś ją zabił?
Elizabeth spojrzała na przyjaciółkę. Bergette zadała to pytanie bez wahania, tak, jakby żaden inny powód śmierci Laviny nie przychodził jej do głowy.
- Zabił? - powtórzyła Elizabeth bez tchu. - Nie mów takich rzeczy na głos, Bergette. Bo rozejdą się plotki i ktoś niewinny zostanie napiętnowany na całe życie. - Elizabeth pochyliła się nad stołem. - Musisz mi obiecać, że nikomu nic takiego nie powiesz. Doktor stwierdził, że się przewróciła i uderzyła głową o kamienie.
Bergette uśmiechnęła się i poklepała ją po dłoni.
- Nie bój się, nie jestem przecież plotkarą.
Elizabeth oparła się wygodniej.
- Wiem o tym. Ale to takie straszne. Na dodatek zdarzyło się niemal pod naszymi drzwiami.
Bergette dolała jej kawy.
- Postaraj się myśleć o czymś innym. Przynajmniej tutaj. Chcesz zobaczyć, co właśnie szyję dla Karen - Lousie? - Bergette wyjęła wykrój z koszyka.
Elizabeth pokiwała głowa, choć myślami była daleko. Zerknęła w okno i dostrzegła coś dziwnego. Nowa służąca wyszła właśnie z wygódki, a Sigvard z szopy. Gdy skinął na dziewczynę, od razu się zatrzymała, rozejrzała bacznie dokoła i pobiegła do niego.
Elizabeth pobladła, gdy zobaczyła, jak Sigvard chwyta służącą za biodra i całuje. Po chwili oboje znikli we wnętrzu szopy, zamykając za sobą drzwi.
- …myślę, że z koronką przy szyi będzie prześliczna - mówiła tymczasem Bergette z radością.
- Rzeczywiście - powiedziała Elizabeth. Drżącą dłonią podniosła filiżankę. Jakoś sucho jej się zrobiło w gardle. Zakasłała, żeby odzyskać normalny głos.
- Źle się czujesz? - spytała Bergette.
- Nie mogę przestać myśleć o Lavinie.
- Biedactwo. - Przyjaciółka podniosła się, wzięła szklankę i nalała do niej trochę koniaku. - Wypij to!
Elizabeth chwyciła szklankę i opróżniła ją w paru łykach. Alkohol palił ją w gardło. Właściwie nie lubiła mocnych trunków, ale po chwili poczuła przyjemne ciepło rozlewające się po ciele. Musiała jednak zakasłać, bo znowu poczuła drapanie w gardle.
- Jeszcze?
- Nie, dziękuję. Bergette, wystarczy. Jest mi znacznie lepiej. A sukienka będzie prześliczna!
Znów spojrzała za okno, myśli zawirowały jej w głowie. Domyślała się, że to, co przed chwilą zobaczyła, zdarzyło się nie po raz pierwszy. Co będzie, jeśli Bergette zechce ją odprowadzić do drzwi i zobaczy, że Sigvard wychodzi z szopy razem ze służącą?
Domyśli się prawdy, czy uzna, że to przypadek?
Elizabeth nie zamierzała rozmawiać o niewierności męża, lecz przemyka oczy i udaje, że wszystko jest w porządku? Niektóre kobiety tak właśnie postępują. Zarazem jednak czuła, że nie może patrzeć na to z założonymi rękami.
- Elizabeth. Przecież ty mnie nie słuchasz!
Podskoczyła na krześle i uśmiechnęła się.
- Oczywiście, że cię słucham.
- To co powiedziałam?
- Przepraszam, musiałam się zamyślić. To bardzo nieładnie. Lavina.. - szepnęła; liczyła na to, że wymieniając imię zmarłej, usprawiedliwi swoje roztargnienie.
- Za dużo myślisz o tej Lavinie. - Bergette przygryzła wargę. - Spojrzysz na moją wełnę? Sama ją farbowałam, ale trudno mi ocenić, jak to wyszło.
Bergette podeszła do komody i wyjęła kilka motków wełny.
- Co o tym sądzisz?
Elizabeth skupiła się z trudem. Zdradziła przyjaciółce kilka swoich sekretów, poradziła, gdzie szukać najlepszych roślin, udzieliła dobrych rad. Ale wzrok jej ciągle uciekał w stronę okna. Oby tylko Bergette nie zauważyła męża razem ze służącą! Gdy przejrzały już całą wełnę. Elizabeth się podniosła.
- Muszę chyba wracać do domu.
- Tak szybko? No tak, pewnie masz dużo roboty.
- Sporo, sporo. - Elizabeth wyszła do sieni. - Dziękuję za kawę i poczęstunek, Bergette. I za miłą rozmowę.
- Nie ma za co. Następnym razem musisz zostać dłużej.
Elizabeth uśmiechnęła się i zamknęła za sobą drzwi. Ze węgłem domy natknęła się na nową służącą. Kobieta miała zmierzwione włosy i niedopitą bluzkę. Wzburzona Elizabeth chwyciła ją za ramię.
- Że też ci nie wstyd, ty dziwko!
- O co ci chodzi? Puszczaj, do cholery - syknęła tamta.
Elizabeth nie miała jednak zamiaru jej puszczać.
- O co mi chodzi? Nie udawaj głupszej niż jesteś. Myślisz, że nie widziałam, jak wchodziłaś do szopy z Sigvardem?
- Źle widziałaś. Zresztą nic ci do tego - warknęła dziewczyna, odrzucając hardo głowę.
Elizabeth popchnęła ją mocno na ścianę i ze zwężonymi oczyma powiedziała:
- Nie pomyślała o konsekwencjach? Co będzie, jeśli zajdziesz w ciążę? Co zrobisz, jak Sigvard się tobą znudzi? Bergette jest moją przyjaciółką i powinnam jej o tym wszystkim opowiedzieć.
- Opowiadaj. Sigvard stanie w mojej obronie.
- Więc się przyznajesz?
Służąca się zaśmiała, ukazując żółte zęby.
- I tak nikt ci nie uwierzy. Słowo przeciwko słowu.
Elizabeth miała ochotę wymierzyć jej policzek, opanowała się w ostatniej chwili.
- Lepiej uważaj, możesz tego wszystkiego pożałować - powiedziała i puściła dziewczynę.
Służąca zapięła bluzkę i przygładziła włosy.
- Niby dlaczego?
- Pamiętaj, że cię ostrzegałam.
Dziewczyna nie odwróciła wzroku.
- I tak będę robiła, co zechce. Możesz mnie straszyć do woli.
Zaśmiała się pogardliwie i ruszyła do domu. Po chwili dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami.
W drodze powrotnej Elizabeth była bardzo wzburzona. Jeśli ta dziewczyna skrzywdzi Bergette, Elizabeth jej tego nie daruje! Dostanie wtedy za swoje.
W Dalsrud prawie wszyscy się pochorowali. Pierwsza musiała się położyć Helene, potem z gorączką i wymiotami zmagały się Ane i Lina. Elizabeth niemal cieszyła się z chory w domu bo przynajmniej nie miała czasu zastanawiać się nad tym, co naprawdę wydarzyło się nad brzegiem. Do nocy krążyła między łóżkami i pielęgnowała chore.
- Powinnaś się trzymać z dala od nas - powiedziała Lina słabym głosem. - Inaczej sama się położysz.
- Na pewno nie - uspokoiła ją Elizabeth. - Jeśli do tej pory nie zachorowałam, nic mi nie będzie. Złego licho nie bierze - uśmiechnęła się, chłodząc Linie czoło mokra szmatką. - Czujesz się lepiej?
- Tak, dziękuję, Elizabeth. Jesteś taka dobra. Ale miałam straszny sen! Na jawie.
- To z gorączki. Na szczęście zioła, które wypiłaś, już ja obniżyły. No i przestałaś wymiotować. To dobry znak.
- Jak wyjdę za mąż, musisz się do nas przeprowadzić, żeby mnie doglądać w chorobie.
Elizabeth zaśmiała się z jej żartu i pogłaskała po głowie.
- Ty to masz pomysły, Lina.
Służąca chwyciła ją za rękę.
- Dziękuję, że jesteś dla mnie taka dobra. Kto inny tak by się troszczył o służbę? na pewno nie Petra ze Storli.
- Oj, nie wspominaj o niej nawet. Postaraj się zasnąć. Jest już noc.
Elizabeth przysiadła na krawędzi łóżka i czekała, aż Lina zaśnie, potem wyszła. Wspinając się po schodach na poddasze czuła zmęczenie. Zrzuciła ubranie. Powiesiła je na krześle i wślizgnęła się do łóżka.
Kristian oddychał niespokojnie, rzucał nerwowo głową. Żeby się tylko nie rozchorował, pomyślała, dotykając dłonią jego czoła. Nie, czoło było zupełnie chłodne. To tylko jakiś zły sen. Uspokoił się trochę, lecz po chwili zaczął coś mruczeć pod nosem, niewyraźnie, bez ładu i składu. Elizabeth oparła się na łokciu i spojrzała na męża.
- Ty cholerny Lapończyku! - warknął.
Elizabeth starała się zrozumieć dalsze słowa męża, ale Kristian znów mamrotał coś niewyraźnie. Po chwili jednak powiedział zrozumiale:
- Powinienem cię zatłuc…
Jeszcze raz rzucił się na poduszce, a potem uspokoił się, odwrócił na drugi bok i zasnął. Niemy koszmar minął. Może nowy sen na przemian fale gorąca i chłodu. Czyżby Kristian jednak pobił Mikkela? Czy to mu się właśnie przyśniło? A może chodziło o pieniądze, które przedtem dał Lavinie i których później szukał w jej kieszeniach? Nocą po śmierci Laviny Elizabeth wymknęła się po cichu z domu znalazła nad brzegiem pieniądze. Zabrała je i dobrze schowała, zastanawiając się, w jaki sposób zagadnąć o nie Kristiana. Mógł, rzecz jasna, zaprzeczyć i twierdzić, że wcale ich nie szukał. Liczyła jednak na to, że jeśli wybierze dogodny moment, Kristian szczerze jej wyjaśni, co się wtedy stało.
Odsunęła się od męża na swoją część łóżka. Leżała sztywno, oczy ją piekły i szczypały. Niewiele snu zakosztowała tej nocy.
Następnego dnia przy śniadaniu z trudem udawała spokój. W całym ciele czuła napięcie. Rozmowa, która zazwyczaj przy śniadaniu toczyła się gładko, tego dnia zupełnie się nie kleiła. Elizabeth przeważnie milczała, wpatrując się w swój talerz.
Lina wstała już z łóżka po chorobie, ale apetyt jej nie dopisywał. Na szczęście nic nie wskazywało na to, że zachorują kolejni domownicy. Może to już koniec choroby w Dalsrud, pomyślała Elizabeth z ulgą.
Korzystając z każdej okazji, zerkała dyskretnie na Kristiana. Czy te ręce mogły kogoś zabić? Czy z jego ust mogły padać zarówno słowa prawdy, jak i kłamstwa?
Nie była gotowa go zapytać, w każdym razie nie teraz.
Na pewno by zresztą nie odpowiedział, zdenerwowałby się tylko. Lepiej milczeć i czekać na odpowiedni moment. Jeśli go zaskoczy pytaniem, może wtedy odpowie szczerze.
Nagle Kristian spojrzał na nią, a ona nie zdążyła odwrócić wzroku. Rumieniec oblał jej twarz. Zerwała się i poszła dosypać cukru do miseczki. Lina spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Miseczka była prawie pełna. Dlaczego dosypałaś cukru?
- Wydawało mi się, że jest za mało - odparła, choć doskonale wiedziała, że nikt jej nie wierzy.
Kristian siedział pochylony nad swoją kaszą, ale Elizabeth dostrzegła, że ją obserwuje.
- Wybiorę się dziś na Wyspę Topielca - oświadczyła nagle.
Ane wytarła wąsy z mleka i spojrzała na matkę z przerażeniem?
- Po co?
- Sprawdzę, czy wrócił Nils Wędrowiec.
Ledwo to powiedziała, uzmysłowiła sobie, że popełniła błąd. Nikt poza nią nie wiedział przecież, co Lars zobaczył na wyspie. A po powrocie Elizabeth będzie musiała wszystko opowiedzieć. Ciszę przerwała Helene.
- Nils zniknął?
Elizabeth liczyła na pomoc Kristiana, ale on siedział w milczeniu, jakby nie dosłyszał pytania. I nic dziwnego, pomyślała z westchnieniem.
- Tak słyszałam - wykręciła się. - Ktoś chce więcej cukru?
Źrenice Marii się zwęziły.
- Jeśli Niasa nie ma tak długo, kto się opiekuje jego zwierzętami?
Elizabeth uznała, że pora wyjaśnić prawdę i opowiedziała, co widział Lars.
- Dlaczego to ukrywałaś? - Helene spojrzała zaskoczona. - Lensman o tym wie?
- Tak przypuszczam. A wy macie przecież i tak dość innych zmartwień. Tak czy inaczej, popłynę tam dzisiaj - powtórzyła.
- Czy to dobry pomysł? - zapytał Lars. - Powinnaś popłynąć z Kristianem.
- Ja nie mam czasu oświadczył Kristian, kończąc jedzenie. - Ty zresztą też nie, Lars. Musisz mi pomóc. - Kristian zerknął na żonę. - Zgadzam się z Larsem, Elizabeth. Nie powinnaś płynąc tam sama.
- Już postanowiła. - Elizabeth podniosła się i zaczęła sprzątać ze stołu. - Nie pierwszy raz będę wiosłować po morzu, wiec nie wiem, o co się martwicie.
- Nie myślałem o łodzi i o wodzie - powiedział Lars. - Może zresztą Nils już wrócił?
- Byłoby świetnie. Dowiem się wtedy, co się stało ze zwierzętami. I dlaczego nie zjawił się tu, u nas, żeby zapytać o Lavinę.
Kristian żuł jakieś źdźbło. Elizabeth ucieszyła się, że jej nie zatrzymywał. Wciąż jednak mógł zmienić zdanie, więc wyszła pospiesznie do sieni. Zanim jednak zdążyła założyć kurtkę, był już koło niej.
- Jesteś pewna, Elizabeth? - spytał cicho. Wyglądał na zatroskanego. - Jeśli zaczekasz do jutra, wybiorę się tam z tobą.
Położyła dłoń na jego policzku.
- Przestań się zamartwiać, Kristian. Dam sobie radę.
I pobiegła w stronę brzegu.
Na szczęście wiatr jej sprzyjał. Dobrze, że ciepło się ubrała, bo zrobiło się strasznie zimno. Mocniej zawiązała chustkę pod brodą, by nie Zsunęła się jej z głowy.
Na środku fiordu wciągnęła na chwilę wiosła do łodzi. Nad górami krążyła para orłów. Powoli, dostojnie, na szeroko rozpostartych skrzydłach. Nie cieszyła się na ich widok, choć to też stworzenia Boże. Wiosną będą zagrażać jagniętom. Ludzie opowiadali nawet o małych dzieciach porwanych przez orły. Nikt jednak nic konkretnego nie wiedział, bo takie wypadki zdarzały się bardzo dawno temu.
Elizabeth z westchnieniem chwyciła za wiosła.
Trzeba się ruszać, żeby nie zamarznąć.
Była tak zatopiona w myślach, że dopiero gdy łódź uderzyła o kamień, zorientowała się, że przybija do wyspy. Jedno wiosło położyła w łodzi, drugim zaczęła odpychać się od dna. Przy brzegu wyskoczyła na ląd i zacumowała.
Przez chwilę stała, spoglądając w głąb wyspy. Nad domkiem Laviny nie unosił się dym, nie musiało to jednak oznaczać, że Nilsa wciąż nie ma. Może jest w którejś z szop? Elizabeth otuliła się szczelniej kurtką i zaczęła się wspinać pod górę. Zatrzymała się dopiero przed domem i zapukała. Choć nikt nie odpowiedział, weszła do środka. W izbie panował lodowaty chłód. Jakaś mysz przemknęła jej pod nogami i zniknęła w kącie. Czuć było stęchlizną. Na stole stała latarenka. Elizabeth ją zapaliła i słabe, żółte światło rozjaśniło pomieszczenie.
Elizabeth podeszła do pieca. W kociołku znalazła resztki jedzenia, a na dodatek zdechłą mysz. Pewnie weszła do kociołka, szukając jedzenia, i już nie zdołała się z niego wydostać. Na oparciu krzesła wisiało jakieś brudne ubranie. Elizabeth rozpoznała bluzkę Laviny.
Czego ja właściwie szukam? - pomyślała. Dowodu, że Nils był tu niedawno? Wszystko wskazywało na to, że dom jest opuszczony. Może od dnia, w którym Lavina pojawiła się w Dalsrud?
Czemu dom opustoszał? Pytań było wiele, lecz Elizabeth na żadne nie potrafiła odpowiedzieć. Lavina, która znała odpowiedzi, już nie żyła, Nils - znikł. I może nigdy się tu nie pojawi?
Zdmuchnęła latarenkę i starannie zamknęła drzwi. Zatrzymała się na chwilę przed domem, patrząc w stronę obory. W końcu zdecydowała się tam wejść po to, by się na własne oczy przekonać, że zwierzęta także znikły.
Potwierdziły się słowa Larsa - w oborze nie było śladu życia. Przegrody straszyły pustką, wyschnięte łajno leżało pod ścianami. Zostało trochę siana, które świadczyło o tym, że kiedyś stał tu inwentarz.
Nie miała tu już nic więcej do roboty. Dreszcz ją przeszył, gdy zbiegła w stronę brzegu. Coś jednak kazało jej się obrócić po raz ostatni. Szare zabudowania wyglądały posępnie. Jedynie, niewielkie okienko było całkiem ciemne. Elizabeth spojrzała w dół i nagle spostrzegła coś białego w kępce trawy koło ścieżki. Była to wykonana z kości pochwy na nóż. Już miała schować ją do kieszeni, gdy spostrzegła jakieś wyryte litery. JR.
- Jens Rask - szepnęła i serce zabiło jej mocniej. Odruchowo rozejrzała się po wyspie, jakby spodziewała się, że zobaczy go w tym zapomnianym przez Boga miejscu, otoczony, przez morze. - Jens - powtórzyła, muskając kciukiem litery. Czy to twoja pochwa?
A jeśli tak rzeczywiście jest? W jaki sposób pochwa trafiła na tę wyspę? Czy Jens tu kiedyś był? A jeśli tak, to kiedy? Czy może raczej pochwę zgubił ktoś, kto ma te same inicjały?
Elizabeth pokręciła głowa i uśmiechnęła się. Oczywiście, pochwa należała do kogoś innego. Jednak Elizabeth zabrała ze sobą znaleziony drobiazg. Nigdy nic nie wiadomo.
W drodze powrotnej wiosłowało się jej znacznie trudniej, choć wiatr się odwrócił i znów jej sprzyjał. Wiele razy wciągała wiosła do łodzi, żeby trochę odpocząć. Ręce ją bolały, żałowała, że nie posłuchała Kristiana. Mogła przecież zaczekać jeden dzień i wybrać się tu razem z nim.
Cały czas czuła kościany przedmiot na swoim udzie. Zamierzała schować go na samym dnie swojej skrzyni, razem z pieniędzmi, które znalazła na brzegu w Dalsrud. Skrzynię zawsze zamykała, a klucz nosiła przy sobie. Nie miała zamiaru powiedzieć Kristianowi o znalezionym przedmiocie. Ani Helene. Na pewno oboje śmialiby się z niej tylko, mówiąc, że pochwa mogła należeć do kogokolwiek. Elizabeth sama zresztą wiedziała, jak mało prawdopodobne jest to, że jej właścicielem był Jens. Może Kristian i Helene tylko z politowaniem pokiwaliby nad nią głowami. Kristian byłby zazdrosny jak zawsze, gdy wspominała o Jensie. Podejrzewał zapewne, że Elizabeth wciąż za nim tęskni i ma nadzieję, że Jens się kiedyś pojawi. Dlaczego najlepiej to przemilczeć.
Gdy wyskoczyła na brzeg, stała przez chwilę w zamyśleniu, trzymając cumę w ręku.
- Właścicielem tej pochwy mógł być jakiś inny mężczyzna - powiedziała sama do siebie i aż podskoczyła na dźwięk słów.
- Zamyśliłaś się - odezwał się ktoś nieoczekiwanie.
Elizabeth obróciła się gwałtownie, słysząc męski głos.
- Mikkel - szepnęła ochryple. Gęsia skórka pokryła jej ciało, gdy przypomniała sobie, co Kristian mamrotał ostatniej nocy. - czego chcesz? - wykrztusiła z trudem.
Uśmiechnął się pod wąsem.
- Zanurzyłaś się w przeszłości - powiedział.
- Co masz na myśli?
- Dobrze wiesz, co.
Wydawało się jej tylko, czy rzeczywiście spojrzał na kieszeń, w której schowała swoje znalezisko?
- Pytałam, czego chcesz? - spytała ostrzej niż zamierzała. - Nie mam czasu na pogawędki - dodała chcąc odejść. Była zmarznięta i zmęczona po wyprawie na wyspę.
- Szkoda, że Lavina nie żyje, ale winowajca już poniósł karę.
- Co ty mówisz? - Nie poznawała własnego głosu.
- Sumienie będzie go gryzło. Dniami i nocami.
I nie da mu spokoju. Wiesz chyba, że największe rany nie krwawią.
- A więc znasz mordercę? Doktor twierdzi, że Lavina upadła i uderzyła głową o kamienie.
- Nie do mnie należy wyjaśnienie, co się stało.
Zresztą kto by uwierzył Mikkelowi, staremu Lapończykowi z gór.
Popatrzyła na niego surowo.
- Gdzie byłeś wczoraj, kiedy umarła Lavina?
Zaśmiał się.
- Mam świadków na to, że byłem daleko od Dalsrud. Lensman już mnie o to pytał.
Elizabeth uwierzyła mu i nie dopytywała, jacy to świadkowie.
- Nie powiedziałeś jeszcze, czego chcesz.
- Nic szczególnego. Chciałem tylko z tobą porozmawiać, zaraz pójdę dalej.
Elizabeth skinęła mu głową i ruszyła w górę ścieżki. Kościana pochwał uwierała ją w udo.
- Najgorsze są te rany, które nie krwawią - usłyszała jeszcze za plecami.
Zatrzymała się i obróciła. Mikkel patrzył na nią z powagą. Potem też się odwrócił i ruszył dalej wzdłuż brzegu.
Idąc w stronę domu Elizabeth czuła, że kolana się pod nią uginają. O czym myślał Mikkel, mówiąc o największych ranach, które nie krwawią? Czy to miało coś wspólnego z Laviną i jej raną na głowie? A może chodziło mu o coś całkiem innego - o coś, co dotyczyło jej, Elizabeth?
Miała ochotę zawrócić i zapytać. Zarazem jednak cieszyła się, że się go pozbyła. Mikkel mówił takie dziwne rzeczy, aż zaczęła się bać własnych myśli. Przyspieszyła kroku.
- Wariat - mruknęła do siebie. Nie ma co dawać wiary jego słowom.
W drzwiach natknęła się na Helene.
- Szybko wróciłaś - zauważyła służąca. - I co? Zastałaś kogoś na wyspie?
- Nie. Jest tak, jak mówiła Lars. Nie ma ani zwierząt, ani Nilsa.
Helene cofnęła się o krok, ściągając brwi.
- To gdzie on się podział?
- Kto to wie? - Elizabeth wzruszyła ramionami i chciała pójść dalej, ale Helene ją zatrzymała.
- Jak myślisz, co tam się stało, Elizabeth?
- Nie mam pojęcia.
W sypialni na poddaszu przysiadła na krawędzi łóżka. Wsunęła dłoń do kieszeni i zacisnęła palce na znalezionej pochwie. Przymknęła oczy. Tak, takie właśnie były w dotyku prace Jensa. Przypomniała sobie o drewnianych przedmiotach, które kiedyś przyniosła Lavina, by wymienić je na jedzenie. Skąd je wzięła? Czy były to naprawdę wyroby jej zaginionego męża? Elizabeth musnęła dłonią twarz i ściągnęła z głowy chustkę. Włosy miała wilgotne, wstała więc, by je osuszyć ręcznikiem.
Zadumała się. Pragnęła wywołać z pamięci obraz twarzy Jensa. Jego niebieskie jak morze oczy, czarne, długie rzęsy, jasną grzywkę. Uśmiech i te mocne, równe zęby. Pamiętała jak podrzucał do góry Ane i nazywał ją małą Elizabeth. Gdyby mógł teraz zobaczyć Ane, jedenastą już dziewczynkę… Jaki byłby z niej dumny. I jaka Ane byłaby szczęśliwa, mając ojca!
Mam tatę, który żyje, to jest Kristian. I tatę, który jest w niebie, Jensa, mawiała Ane, gdy była mała. Dzieci często mówią mądre rzeczy. Nagle do Elizabeth dotarł sens dziwnych słów Mikkela. Rana, którą ona wciąż ma w sercu, nie krwawiła. W każdym razie mniej, niż zazwyczaj. I tak już pewnie pozostanie, bo tęsknota za Jensem to rana, która nigdy się nie zagoi. I choć ten ból powraca, Elizabeth ukrywa go najgłębiej, jak potrafi.
Zdrętwiała, słysząc kroki na schodach. Rozejrzała się w panice. Gdzie ukryć tę pochwę? Rozpoznała kroki Kristiana, ciężkie i zdecydowane, coraz bliższe. Kristian był już w korytarzu, zaraz tu wejdzie. Błyskawicznie wsunęła pochwę pod materac.
- Co robisz? - Kristian stanął w progu. Oparty o framugę, przyglądał się jej badawczo.
- Nic szczególnego. - Głos miała trochę schrypnięty, musiała się odwrócić, czując, że policzki jej płoną.
Wszedł do sypialni i zbliżył się do niej. Nawinął jej lok na palec.
- Jesteś rozpalona.
- Długo wiosłowałam. - Serce biło coraz spokojnej, lecz wciąż miała się na baczności.
- Nie powinnaś płynąć tam sama.
- Zazwyczaj daję sobie radę. - Obróciła się do niego z uśmiechem.
- Wiem. I co znalazłaś na wyspie? Jakiś ślad obecności Nilsa?
Elizabeth rozplotła wilgotny warkocz i rozpuściła włosy. Bardzo chciała nie myśleć już o Jensie i swoim znalezisku.
- Było tam bardzo nieprzyjemnie, Kristian. Dlatego jest mi tak… nieswojo. W oborze pustki, tak jak mówił Lars. W domu zimno, na krześle leżało ubranie Laviny, jakby wyszła tylko na chwilę. W kociołku znalazła martwą mysz i… - Zamilkła, krzyżując ramiona. - Coś tu się nie zgadza. Gdzie jest Nils? A jeśli… - Nie dokończyła myśli, która nagle przyszła jej do głowy. Sięgnęła po grzebień i zaczęła się czesać.
- Co chciałaś powiedzieć?
- Nic takiego.
Chwycił ją za rękę, w której trzymała grzebień, i spojrzał w oczy. Znała to spojrzenie, wiedziała, że Kristian tak łatwo się nie podda.
- Pomyślałam tylko, że może Nils także nie żyje. Że Lavina go zabiła. Albo coś w tym rodzaju…
Kristian puścił rękę żony, w oczach miał przerażenie. Potem zaśmiał się sucho.
- Nie sądzę.
Zaczął krążyć po pokoju, przeczesując włosy dłonią.
W końcu wsunął ręce do kieszeni i stanął przed Elizabeth na szeroko rozstawionych nogach.
- Znalazłaś coś, co by na to wskazywało?
- Nie. I nie wspominaj o tym nikomu. Nie chciałabym, żeby zaczęły krążyć wyssane z palca historie. Obiecaj mi to, Kristian. - Wiedziała, że nie powinna była wyjaśnić tego, co pomyślała o Nilsie. Cała ta historia i tak jest nieprzyjemna, nie trzeba nic do niej dodawać.
- Oczywiście. - Kristian obszedł łóżko i stanął z drugiej strony. - A może to Nils zabił Lavinę i dlatego uciekł? Wiem, co powiedział lekarz, ale czy to nie dziwne, że upadła aż tak niefortunnie…
- Jak możesz mówić coś takiego? - oburzyła się Elizabeth. - Przecież Nils nie było tu w Dalsrud.
- Kto to wie…
Zręcznie zaplotła włosy i przewiązała je wstążką.
- Nie, Kristian. Pora chyba przestać się nad tym zastanawiać.
Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Nie potrafiła rozwikłać ani zagadki śmierci ani znaleźć wytłumaczenie tego, co zobaczyła na wyspie. Nie wiedziała nawet, od czego zacząć. I jeszcze ta pochwa z kości, którą znalazła…
Nie odpowiedziała. W lustrze zobaczyła, że Kristian znów spojrzał na łóżko. Ciarki przeszły jej po plecach, z trudem przełknęła ślinę. Musiał coś zauważyć, inaczej nie wpatrywałby się tak w materac.
- Co tam chowałaś, kiedy wszedł do sypialni? - zapytał.
Obróciła się do niego.
- Nie wiem, o czym mówisz - zaśmiała się sztucznie. - Zdaje się, że nie tylko ja jestem zmęczona.
Niewiele brakowało, a spojrzałaby w stronę łóżka. Udawała jednak beztroskę. Oby tylko nie znalazł tej pochwy. Trudno by było wytłumaczyć, dlaczego przyniosła ją do domu.
- Jestem pewien, że schowałaś coś pod materacem - upierał się.
- To sprawdź - powiedziała, zdejmując spódnicę. Błyskawicznie rozpięła bluzkę i ją zrzuciła. Wiedziała doskonale, że Kristian ją obserwuje, udawała jednak, że tego nie dostrzega. Ściągnęła bieliznę i stanęła przed nim całkiem naga.
- Dlaczego się rozbierasz? - spytał nieco schrypniętym głosem. Z trudem przełknął ślinę.
- Spociłam się i przemoczyłam - wyjaśniła, idąc w kierunku szafy.
Przypomniała sobie przeprowadzkę do Dalsrud i obietnicę Kristiana, że zapełni tę szafę pięknymi strojami i butami. I dotrzymał obietnicy, choć Elizabeth broniła się przed przyjmowaniem kolejnych prezentów. Twierdziła, że nie potrzebuje Az tylu rzeczy, i ma wszystko, co niezbędne.
Kristian stanął za nią i objął ją ramionami w talii. Musnął wargami szyję i kark.
- Jesteś pewna, że musisz od razu się ubierać? - szepnął jej prosto do ucha.
Elizabeth oddychała urywanie, ale nie z ogarniającego ją podniecenia, lecz ze strachu. Gdyby Kristian znalazł tę pochwę z inicjałami Jensa, nie umiałaby się wytłumaczyć.
Jego dłonie tymczasem powędrowały w górę, w stronę jej piersi, ściskając je tak mocno, że Elizabeth aż jęknęła. Czuła na piersiach szorstką tkaninę mężowskiego ubrania.
- Może raczej się ubiorę i zejdziemy na dół zanim ktoś zacznie nas szukać?
- Kto miałby nas szukać? - mruknął, manipulując przy spodniach.
- Inni.
- Nie martw się - powiedział, dysząc ciężko.
Elizabeth poczuła dotyk jego nagiej skóry. Zagryzła wargi, wiedząc, że nie ma już odwrotu. Tylko w ten sposób mogła odwrócić uwagę męża od tego, co znalazła i schowała pod materacem.
- Chodź! - Wziął ją za rękę i pociągnął do łóżka.
Potrafi rozebrać się błyskawicznie, pomyślała. Zmusiła się do uśmiechu i zamknęła oczy, gdy się na niej położył, obsypując pocałunkami szyję i piersi. Językiem pieścił jej sutki, Az wyprężyły się ki niemu. Ale ona nie czuła pożądania. Kristian zaśmiał się nisko. Wydawało mu się, że Elizabeth jest już tak samo podniecona jak on.
Tymczasem jej myśli krążyły ciągle wokół pochwy z kości leżącej pod materacem. Czuła się, jakby kogoś zdradziła, jakby była niewierna. W jaki sposób ta pochwa trafiła na wyspę? Och, Jens, jak ja za tobą tęsknię, pomyślała z bólem.
Kristian leżał już na niej całym ciężarem. Czuła na udzie jego stwardniałe przyrodzenie. Nie jestem jeszcze gotowa, pomyślała. Na pewno to zauważy… Domyśli się…
Rozsunął jej uda kolanami i wślizgnął się delikatnie do jej wnętrza. Dyszał coraz głośniej, a ona jeszcze bardziej rozsunęła uda, objęła jego biodra nogami i mocno zagryzła wargę.
Wplotła palce w jego włosy i przywarła do niego biodrami, szepcząc mu jakieś czułe słówka do ucha. Takie, których lubił słuchać. Oczy ją cały czas szczypały od powstrzymywanych łez. Nie powinna tego robić. Ani Kristianowi, ani Jensowi.
Kiedy Kristian wreszcie skończył, poczuła ulgę. Szybko otarła policzek z łez i odwróciła się.
- Płakałaś - powiedział łagodnie, obracając jej twarz ku sobie.
Zmusiła się do uśmiechu i wyznała cienkim głosem:
- To dlatego, że tak cię kocham.
- Mój aniele - szepnął i pocałował ją w czoło, oczy i usta. Potem położył się obok i przytulił ją z czułością. Pozwoliła na to, starając się jednocześnie zebrać myśli. Po chwili wymknęła się z jego objęć.
- Nie sądzisz, że powinniśmy zejść na dół? - Nie czekając na odpowiedź, wstała, żeby nie zdążył jej zatrzymać.
Kristian leżał na łóżku, patrząc, jak Elizabeth się myje. Wstał dopiero wtedy, gdy założyła bieliznę.
- A jeśli Lavina naprawdę została zamordowana? - wyrwało się Elizabeth, nim zdążyła pomyśleć.
Poczuła się tak, jakby ktoś oblał ją zimną woda, gdy Kristian się obrócił i spojrzał na nią.
- Co masz na myśli? - zapytał.
Twarz mu pociemniała. Widać było, że jest wzburzony. Elizabeth miała na zawsze zapamiętać to spojrzenie. Mroczne i ostre jak nóż. Uznała, że skoro powiedziała tak dużo, należy dokończyć. Wzięła głęboki wdech.
- To znaczy, że jest wśród nas morderca. Lensman na pewno będzie prowadził jeszcze przesłuchania, bo chociaż doktor.. - urwała.
- Dałaś mu coś do zrozumienia?
- Nie. - Elizabeth poczuła się niepewnie. Prawda była taka, że podejrzewała własnego męża o morderstwo. Podejrzewała, że zapłacił Lavinie za coś, może za milczenie w jakiejś sprawie.
- To mógł być ktokolwiek - rzuciła pospiesznie. - Morderca na pewno nie czeka, aż go złapią. Na pewno by uciekł w takiej sytuacji, a może się zabił…
Kristian zapiął koszulę i podszedł do niej. Ujął jej twarz w swe wielkie dłonie.
- Nie powinnaś o tym tyle myśleć - powiedział czule. - Lavina poślizgnęła się na mokrych kamieniach i uderzyła w głowę. Dlatego zmarła. Skoro lensman i doktor uznali, że tak właśnie było, to i ty powinnaś to przyjąć.
- Masz rację - przyznała i uśmiechnęła się sztucznie.
Znalazła swoje szpilki do włosów i zabrała się do splatania włosów. A gdy tylko Kristian wyszedł z sypialni, wyjęła znalezioną pochwę spod materaca i zamknęła ją na klucz w swojej skrzyni.
- Tu będzie bezpieczny - upewniła samą siebie. Ale słowa męża wciąż dźwięczały jej w uszach. Czy w jego głosie nie było paniki? A może tylko wyobrażała to sobie? Wstała i powoli zeszła na dół.
- Siedzisz tu jeszcze?- Helene cicho zamknęła za sobą drzwi szopy na łodzie.
Elizabeth cofnęła dłoń, którą trzymała na wieku trumny.
- Tutaj jest tak spokojnie.
- Nigdzie nie ma takiego spokoju, jak w grobie.
Helene znalazła jakąś skrzynię i usiadła obok Elizabeth. Dłonie wsunęła między kolana, żeby nie zmarzły.
- Nie zawsze tak jest.
- Co masz na myśli?
- Nie każdy może zaznać spokoju. Lavina nie została jeszcze pochowana. Dobrze, że jest tak zimno, skoro trumna musi tu stać.
Helene jakby ważyła przez chwilę słowa, po czym powiedziała:
- Coś cię trapi ostatnio, Elizabeth.
- Co by to miało być?
- Mam nadzieję, że dowiem się tego od ciebie. Siedzisz w tej szopie codziennie.
- Obserwujesz mnie?
- Tak.
Elizabeth uśmiechnęła się, rozbrojona szczerością przyjaciółki. Ale po chwili spoważniała.
- A ciebie nie dręczy to, co się stało z Laviną?
- Zawsze pozostaje żal, kiedy ktoś odchodzi, ale nie przyjaźniłam się z nią, więc nie czuje potrzeby, żeby czuwać przy jej trumnie.
- Nie o to mi chodziło - powiedziała Elizabeth. - Nie zawsze po śmierci lensman przesłuchuje wszystkich mieszkańców gospodarstwa. Może Lavina wcale się nie poślizgnęła, a może ktoś ją zabił?
Helene siedziała w milczeniu, żując kawałek suszonej ryby. W tej samej chwili na dworze rozległ się jakiś huk, jakby spadł jakiś kamień.
Elizabeth zdrętwiała.
- Co to było? - szepnęła.
- Pewnie tylko kot. Kto miałby ją zabić?
Elizabeth nasłuchiwała dalej i dopiero po chwili się rozluźniła.
- Wiele osób mogło to zrobić. - Zamilkła i od razu pożałowała tych słów.
- Myślisz, że to ja?
- Nie, skądże znowu. - Elizabeth zwilżyła wargi i zniżyła głos. - Znalazła ją Lina i przybiegła do domu cała zakrwawiona. Myślę jednak, że to nie ona.
Helene uśmiechnęła się mimo woli.
- Gdzieżby tam. Przecież ona by muchy nawet nie skrzywdziła.
Elizabeth pokiwała głową.
- Też tak myślę. Mógł to być także ktoś obcy, kto tędy przechodził. Nie wiemy przecież, kto mógł mieć jakieś porachunki z Laviną.
Helene przyglądała jej się badawczo. Nawet w tym słabym świetle Elizabeth dostrzegła wyraz troski w jej oczach.
- Nie powinnaś tyle o tym myśleć, Elizabeth - powiedziała w końcu Helene. - Niech lensman się tym martwi. Zresztą znasz opinię doktora.
Elizabeth cieszyła się w duchu, że nie wymieniła imienia Kristiana. Jak by zareagowała Helene, gdyby się dowiedziała, że Elizabeth podejrzewa własnego męża? Na pewno by jej się to nie podobało.
- Masz rację - przyznała i podniosła się.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i pojawił się w nich Kristian.
- Tutaj się spotykacie? - zaśmiał się. Ale Elizabeth wyczuła sztuczność w jego uśmiechu.
- Właśnie wychodzimy - powiedziała Helene. - Ale jeśli chcesz zostać, nie będziemy cię powstrzymywać.
- Dziękuję, ale wolę żywsze towarzystwo.
- Co za dowcipy! - Helene przeżegnała się, przemknęła koło niego i wyszła.
- Często tu zaglądasz w ostatnich dniach - zauważył Kristian, gdy został sam z Elizabeth.
- Martwię się, że jeszcze nie została pogrzebana w poświeconej ziemi.
- Musze poważnie porozmawiać z lensmanem. Powiem, mu że mamy tego dość - stwierdził Kristian stanowczo. - Nie wiem, kogo on szuka. Może krewnych? Ale ona chyba nie miała żadnych krewnych. Nie możemy trzymać tu tej trumny w nieskończoność. Ktoś musi ją pochować.
- Pozwól porozmawiać z lensmanem mnie.
- Dlaczego?
- Chyba łatwiej mi będzie mówić z nim o takich sprawach.
Zmarszczył brwi i czoło.
- Skoro tak twierdzisz.
Pokiwała głową. Potem przemknęła koło niego i pobiegła do domu. Postanowiła od razu wybrać się do lensmana. Zanim zmieni zdanie. Już zbyt długo się nad tym zastanawiała. Najwyższy czas porozmawiać z nim o wszystkich podejrzeniach. Bez względu na to, co powiedział doktor.
Już w drodze zaczęła żałować. Czy dobrze robi? Co powie lensmanowi? Układała sobie zdania w głowie i powtarzała je cicho. Żeby sprawdzić, jak brzmią. Gniada klacz strzygła uszami i nasłuchiwała. Po chwili się uspokoiła, bo przecież gospodyni nie mówiła do niej.
- Pani lensmanie, coś mi przyszło do głowy. Tak mnie to dręczy, że chciałabym, żeby mnie pan wysłuchał. - powtarzała półgłosem Elizabeth. - Nie wiem, czy pan już słyszał, że Nils znikł. Tak, Nils Wędrowiec, ten który mieszkał z Laviną.
Umilkła, żeby się zastanowić. Może lensman wie o tym wszystkim? Nie tylko mieszkańcy Dalsrud wiedzieli, że Lavina mieszkała z Nilsem Wędrowcem. Może więc lensman też się wybrał na wyspę albo kogoś tam posłał.
- Trudno mi mówić o tym wszystkim - mówiła dalej przyciszonym głosem. - Ale było tak, że… widziałam, jak Kristian i Lavina stali za obora i kłócili się o coś… A potem on jej dał pieniądze. Znalazła je i…
Powróciły wspomnienia czasów, gdy wydawało jej się, że zabiła Leonarda. Gdy Jens przyrzekł jej dochować tej straszliwej tajemnicy o dotrzymał słowa. Teraz gryzło ją sumienie. Czy powinna opowiadać lensmanowi o kłótni Kristiana z Laviną? Czy nie powinna raczej chronić męża, tak jak kiedyś ją chronił Jens?
Ujęła wodze w jedną rękę, a druga otarła spocone czoło. I skręciła w stronę domu lensmana.
Na podwórzu nikogo nie było. Spodziewała się, że przywita ją parobek, ale żadne się nie pojawił. Natychmiast przyszło jej do głowy, by zawrócić. Teraz, od razu! Ale jeśli ktoś widział ją przez okno? Co sobie pomyśli? Czy nie wyglądałoby dziwnie, gdyby pojawiła się tu i znikła, nie mówiąc nikomu, w jakiej sprawie przyjechała? Może lensman powziąłby jakieś podejrzenia i sam zjawił się w Dalsrud, by ją wypytać? Ciarki ją przeszły, gdy o tym pomyślała. Lepiej zrobić tak, jak zaplanowała, już za późno, żeby zawrócić.
Zdobyła się na odwagę i zapukała do drzwi, ale nikt jej nie otworzył. Spróbowała ponownie, tym razem mocniej, a potem sama otworzyła drzwi i weszła. Z kuchni słychać było głosy służących. Nie zorientowały się, że mają gościa. Elizabeth stała nieco zmieszana i w tej samej chwili usłyszała czyjś śmiech w saloniku, drzwi były lekko uchylone. Chciała właśnie zapukać, ale przypadkowo trąciła drzwi stopa i rozchyliły się trochę bardziej. I wtedy Elizabeth omal nie krzyknęła. Na kanapie siedziała żona lensmana ze starym doktorem. Miała rozpiętą u góry suknię, a on trzymał dłoń między jej piersiami. Elizabeth stała jak wryta. Doktor podciągnął suknię lensmanowej wolną dłonią, odsłaniając jej wielkie, białe uda, a ona zaczerwieniła się i zachichotała jak podlotek.
Elizabeth zrobiło się niedobrze, gdy elegancka dama wsunęła swą pulchną rękę między chude uda doktora. Najwyraźniej mu się to podobało, bo na twarzy miał wyraz zadowolenia. Poczuła obrzydzenie.
Jakiś dźwięk z kuchni wytrącił ją z odrętwienia. Cofnęła się pospiesznie, zamykając całkiem drzwi. Wielki Boże, pomyślała, ludzie już chyba całkiem poszaleli!
Na palcach zbliżyła się do drzwi wejściowych, wyszła na schodki i ostrożnie zamknęła drzwi. Chłodny jesienny wiatr owiał jej twarz. Wciąż trawiły ją mdłości, gdy wsiadła do swojego wozu. Już miała smagnąć konia, gdy na podwórze zajechała kariolka. Oddech jej natychmiast przyspieszył. W kariolce siedział lensman!
- Dzień dobry, pani Dalsrud - przywitał ją. - Przyjechała pani w odwiedziny?
Musiała chrząknąć parę razy, zanim zdołała coś wykrztusić.
- Tak. Tak, chciałam odwiedzić panią lensmanową, ale chyba nikogo nie ma w domu.
- Nikogo nie ma w domu? - powtórzył lensman, a jego krzaczaste brwi zniknęły niemal pod włosami.
- Pukałam, ale nikt mi nie otworzył. Ale to nic ważnego - dodała. - Jak się posuwa budowa altany? - spytała jednym tchem.
- Dziękuję. Altana już stoi. Już mnie pani o to pytała - zaśmiał się. - Może chciałaby pani mieć taką samą?
- Tak, właśnie o tym myślałam. Chciałabym mieć altanę. Może lensman porozmawiałby o tym z Kristiane, któregoś dnia?
Lensman wyskoczył z kariolki i zdjął ogłowie koniowi.
- Mogę porozmawiać, ale budowę można zacząć dopiero latem.
Nie mogę powiedzieć mu nic o Kristianie, pomyślała. To przecież mój mąż i przysięgałam mu przed Bogiem wierność na dobre i na złe.
- Z lensmanem chciałam porozmawiać o czymś innym - wyjaśniła. - Lavina długo już leży w naszej szopie na łodzie. Bardzo bym chciała, żeby została wreszcie pochowana w poświeconej ziemi. Niedługo się ociepli, nie powinna tam leżeć.
- Załatwimy to. Choć nie mogę nigdzie znaleźć Nilsa - urwał, jakby powiedział za dużo.
- Byłabym bardzo wdzięczna - odparła, nie komentując jego słów.
Lensman szarpnął za wodze i poprowadził konia w kierunku stajni. Pomachał jej jeszcze na pożegnanie. Elizabeth ruszyła, ale po pewnym czasie przystanęła i obejrzała się przez ramię. Po drugiej stronie domu biegł właśnie na swych cienkich nóżkach pod górę doktor. A więc temu staremu capowi udało się umknąć przed lensmanem.
Elizabeth wyjęła z szuflady kilka szpilek do włosów u upięła nimi włosy. W lustrze widziała Kristiana, który zmagał się z zapinaniem malutkich guziczków przy stójce.
- Chyba pierwszy raz nie mogłem się doczekać pogrzebu - powiedział. - Bogu dzięki, że cała sprawa Laviny będzie wkrótce zakończona i życie wróci do normy.
Elizabeth milczała, zajęta układaniem włosów.
Przypomniała sobie swoje ostatnie odwiedziny u lensmana, gdy przyłapała jego żonę w objęciach starego doktora. Długo nie mogła o tym zapomnieć. Właściwie do tej pory. Jak lensmanowa mogła zrobić coś takiego? Zamężna kobieta? A doktor? Powinni się wstydzić. Co by było, gdyby lensman się o tym dowiedział! Co by zrobił? odesłał żonę? A może rzuciłby się na doktora z gołymi pięściami?
- Zaprosili cię do środka, gdy byłaś u lensmana? - spytał Kristian, siadając na krawędzi łóżka, żeby zawiązać buty. - Zapomniałem cię o to zapytać.
- Nie. Bo… - wstała sprzed lustra i podeszła do szafy. - Żony lensmana nie było w domu, tak jak ci mówiłam. A jego spotkałam na podwórzu, kiedy zbierałam się do odjazdu. Mówił, że wrócił stary doktor.
To było kłamstwo, ale tylko do pewnego stopnia.
Elizabeth widziała przemieć doktora na własne oczy, a lensman na pewno nie będzie pamiętał, co wtedy mówił, nawet jeśli go Krystian zapyta.
- A nie wiesz, co doktor robił w Danii?
Elizabeth znalazła kurtkę wciętą w talii, z guzikami obciągniętymi tkaniną. Będzie pasowała do czarnej sukni.
- Nie i nie pytałam o to. Pewnie ma tam jakąś rodzinę, którą musiał odwiedzić.
- Rodzinę - prychnął Kristian. - Nie może przecież znikać na tak długo tylko dlatego, że nie chce odwiedzić rodzinę. Tu jest mnóstwo chorych, którzy go potrzebują. Ten nowy doktor był całkiem miły, ale przecież w gruncie rzeczy go nie znamy.
Elizabeth zaśmiała się i zamyśliła. Podejrzewała, że stary doktor chciał uciec przed żoną lensmana, ale wrócił, gdy okazało się, że nie może o niej zapomnieć. Nie rozumiała tylko, co doktor w niej widzi. Ale pewnie jest taki sam jak Sigvard, nie przepuści żadnej kobiecie.
- Z czego się śmiejesz? - spytał Kristian, podchodząc do niej.
- Że tak szybko się wystroiłeś.
Pocałował ją delikatnie.
- Ciebie też zaraz wystroję - mruknął i przyciągnął ją do siebie.
- Nie teraz, Kristian - powiedziała i odsunęła go zdecydowanie. - Jedziemy na pogrzeb, wszyscy już na nas czekają.
Na cmentarzu pojawiło się tylko kilka ubogich kobiet. Pastor nie miał czasu, by w nim uczestniczyć, właściwie należało się tego spodziewać. Lavina stała zawsze z boku, należała do najuboższych. Niektórzy uważali, że jest niespełna rozumu, inni - że jest po prostu dziwna i śmiali się z niej za plecami. Elizabeth uważała jednak, że w niebie wszyscy są równi.
Tam się nikogo nie wyróżnia.
Lavina miała zostać pochowana koło ojca. Kristian wynajął człowieka, do wykopania grobu. Teraz przeczytał kilka wersetów z Biblii i sypnął garść ziemi na trumnę. Elizabeth zrobiła znak krzyża, wzięła dziewczęta za ręce i poszła za resztą w stronę kościoła. Zadzwoniły dzwony, wszyscy zaczęli wchodzić do środka.
Po godzinie pierwsza podeszła do niej Petra ze Storli.
- Słyszę, że źle się dzieje u was, w Dalsrud - powiedziała.
Elizabeth nie miała wątpliwości, że Petrę cieszą plotki, które zasłyszała.
- Masz na myśli tragiczną śmierć Laviny? - spytała, choć mogła przewidzieć odpowiedź.
Petra wydmuchała nos, skrzyżowała ramiona na brzuchu i odrzuciła głowę w tył.
- Wprawdzie ja się nie zajmuje plotkami, ale ludzie mówią, że to wcale nie był wypadek.
- Co masz na myśli? - zapytała Elizabeth, a serce mocniej jej zabiło. Trudno było przewidzieć, co powie Petra. Jeśli nie znała prawdy, snuła zazwyczaj własne domysły.
Perta rozejrzała się dokoła i zniżyła głos.
- Słyszałam, że ktoś ją zabił. Ale ja słowa na ten temat nie powiedziałam.
- Doprawdy? A tutaj czym się zajmowałaś? Na własne uszy słyszałam, jak powtarzasz wyssane z palca plotki.
Petra się zaczerwieniła.
- Co za bezczelność… Ale czego można się spodziewać po kimś, kto przyjmuje pod swój dach złodziei i kłamców?
- O czym ty mówisz? - Elizabeth podeszła bliżej.
- O Amandzie, która nas okradła.
Wspomnienia z czasów, gdy Amanda pracowała w Storli, były wciąż żywe w pamięci Elizabeth. Petra kazała biednej, chorej na zapalenie płuc dziewczynie spać w przeciągu w niedogrzanej izbie parobków. Elizabeth z trudem uratowała jej życie, zarabiając ją do Dalsrud. A teraz Petra oskarża Amandę o kradzież! Biedna Amanda jest w Ameryce i nawet nie może się bronić. Wszystko to tak bardzo wzburzyło Elizabeth, że na jej policzkach wykwitły rumieńce. Zacisnęła pięści i zamierzała właśnie ostro odpowiedzieć tej bezczelnej kobicie, gdy podeszła Ane i poklepała ją po ramieniu.
- Tata Kristian cię szuka.
Opanowała się, skinęła Petrze głową, piorunując ją przy tym wzrokiem, i odeszła.
Kristian tymczasem stał i rozmawiał z lensmanem.
- Dzień dobry, pani Dalsrud - powiedział lensman.
- Rozumiem, że wybierają się państwo już do domu, więc nie będę zatrzymywać.
- Nie, aż tak się nie spieszymy. Dziękujemy, że lensman pomógł nam pochować wreszcie Lavinę. Słyszałem, że tymczasem wrócił stary doktor?
Lensman pokiwał głową.
- Podobno jego bliska rodzina w Danii się rozchorowała i dlatego musiał wyjechać. Ale zdaje się, że już są zdrowsi. No i dobrze. - Umilkł na chwilę. Elizabeth już chciała się pożegnać, gdy zapytał: - Nie słyszeliście ani nie widzieliście przypadkiem Nilsa Wędrowca?
Kristian pokręcił głową.
- Nie.
Lensman zmarszczył brwi i czoło.
- Dzień po śmierci Laviny wybrałem się na Wyspę Topielca, ale Nilsa tam nie zastałem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że znikły także wszystkie zwierzęta. To stawia sprawę w innym świetle. Poza tym nikt go od tamtej pory nie widział.
Zapadła cisza, przetłaczająca i nie przyjemna. Elizabeth rozejrzała się niepewnie dokoła. Na szczęście Ane podeszła już do wozu i czekała na nich razem z innymi.
- Nie będę was już dłużej zatrzymywał - powiedział lensman, wyciągając dłoń na pożegnanie. - Dziękuję za rozmowę.
- My też dziękujemy. - Elizabeth skinęła głową i wsiadła do powozu.
Lensman miał więc swoje podejrzenia. Tajemnica zniknięcia Nilsa Wędrowca stawała się coraz bardziej zagadkowa. Może to właśnie on popchnął Lavinę tak, by ją zabić?
Elizabeth nuciła swoją ulubioną kolędę. W kuchni było ciepło, dziewczęta miały na głowach białe chustki i białe fartuchy. Na ich czołach perlił się pot, rękawy podwinęły do łokci, koszule pod szyją. I pachniało już świątecznymi wypiekami! Cały dom był przepełniony radością, oczekiwaniem i miłymi zapachami.
Ubój został już dawno zakończony, chrupkie pieczywo i placki upieczono z pomocą najętych komornic. Pozostała tylko najprzyjemniejsza część pracy - pieczenie kruchych ciasteczek.
Ktoś cicho zapukał ze zdziwieniem na obecnych, ale napotkała tylko równie zdumione spojrzenia. Wzruszyła więc ramionami, otrzepała dłonie z mąki i poszła otworzyć.
Od razu poznała chłopca, który stał na progu. To był młodszy brat Amandy. Sama pomagała mu przyjść na świat. Po Nowym Roku chłopak skończy osiem lat. Ukłonił się nisko, ściskając czapkę w dłoniach.
- Dzień dobry, pani Elizabeth. Przyszedłem zapytać, czy mogę porozmawiać z Ane-Elise.
Elizabeth uśmiechnęła się, słysząc podwójne imię córki. Nikt go już nie używał. W tej samej chwili pojawiła się Ane. Pewnie usłyszała jego głos.
- Dzień dobry - powtórzył. - Chciałem zapytać, czy mogę pożyczyć psałterz? Muszę się nauczyć jednego kawałka na pamięć na jutro, a nie mam ksiązki w domu.
- Oczywiście - zgodziła się Ane natychmiast. - Może wejdziesz i spróbujesz ciasteczek?
Chłopiec spojrzał pytająco na Elizabeth. Wyraźnie czekał na jej przyzwolenie.
- Wchodź śmiało - zachęciła, wskazując mu miejsce.
Sprzątnęła ze stołu, żeby dzieci mogły swobodnie usiąść. Ane przyniosła już swój psałterz i teraz siedzieli obok siebie, jedno z jasną, drugie z brązową głową, pogrążeni w lekturze. Chłopiec jakby poczuł spojrzenie gospodyni, bo podniósł wzrok. Bardzo przypomniał swoją siostrę. Miał takie same brązowe włosy, takie same szare oczy.
- Mogę zapytać o coś panią Elizabeth?
- Pytaj, ile tylko chcesz, ale mów do mnie po prostu Elizabeth.
Mały jakby wstydził się zapytać.
- Czy brzydko jest słuchać, jak dorośli rozmawiają, gdy oni o tym nie wiedzą? - Rumieniec oblał mu policzki, chłopiec przygryzł wargę.
- To zależy. Nieładnie jest specjalnie stać pod drzwiami i podsłuchiwać. Ale jeśli usłyszy się coś przez przypadek, to już całkiem inna sprawa.
Pokiwał głową w zamyśleniu i nic więcej nie powiedział. Obrócił się znowu do Ane.
Pieczenie dobiegło końca, więc Elizabeth zaczęła nakrywać do stołu.
- Lubisz kuchenne ciastka? - spytała.
- A co to takiego?
- To takie ciasteczka, które nie wyszły najpiękniej. Zjadamy je sami przed świętami - wyjaśniła. - Pijesz kawę?
Pokręcił głowa.
- Nie próbowałem.
- Nawet białej? - zdziwiła się Ane.
- Chłopiec się zaczerwienił, więc Ane szybko wyjaśniła:
- To kawa z mlekiem.
- Dostaniesz mleka - powiedziała Elizabeth i postawiła przed nim pełen kubek.
Helene, Lina i Maria także usiadły do stołu. Zrzuciły drewniaki, wyciągnęły stopy. Odsunęły chustki na tył głowy, odsłaniając włosy.
- Ale jestem zmęczona - westchnęła Helene. - Dużo dzisiaj zrobiłyśmy.
- A co nam jeszcze zostało? - zainteresowała się Lina.
- Jeszcze tylko wieniec z ciasta - powiedziała Maria. - Przedtem robiła go zawsze Gurine. Pamiętacie?
Pokiwały głowami. Teraz ciasto przygotowywała Helene, której Elizabeth najbardziej ufała. To zajęcie wymagało prawdziwego kunsztu.
Siedzieli razem, delektując się ciasteczkami, kawą i ciszą. Elizabeth dbała o to, by gość miał zawsze ciasteczko na talerzu. Chłopiec za każdym razem szeptał „dziękuję bardzo” i z powagą kiwał głową, jakby niezupełnie rozumiał, dlaczego dostaje tyle pyszności.
Helene pierwsza się podniosła.
- Trzeba zanieść ciastka do spiżarni.
Lina i Maria wstały niechętnie, włożyły drewniaki, obciągnęły rękawy, po czym chwyciły pudełka z ciastkami.
- Pójdę z wami - powiedziała Ane. - Możesz pożyczyć psałterz do domu - dodała, patrząc na szkolnego kolegę.
- Ubierzcie się porządnie - powiedziała Elizabeth.
- Nie chodźcie tak po mrozie. Nie chcę mieć żadnych chorych podczas świąt.
Narzuciły wełniane kurtki i znikły za drzwiach.
Chłopiec skończył pić mleko.
- Co u was słychać? - spytała Elizabeth, gdy zostali sami. - Mieliście jakieś wieści od Amandy?
- Tak, od czasu do czasu przysyła listy. Podobno pisze do nas mniej więcej to samo, co do was. - twarz małego rozjaśnił szeroki uśmiech. - Ona to ma dobrze. Mają wieli dom, mnóstwo zwierząt, nawet psa! I nigdy nie są głodni, zawsze najedzeni. Kiedy dorosnę, też wyjadę do Ameryki. Najpierw zamieszkam u nich, a potem zbuduję sobie własny dom.
- Dlaczego pytałeś, czy to brzydko słuchać, jak dorośli rozmawiają?
Chłopiec zaczął się bawić ciastkiem, które leżało na jego talerzyku, pokruszył je i wsunął kawałek do ust. Długo żuł. Ale w końcu postanowił odpowiedzieć, bo podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
- Leżałem i nie mogłem zasnąć, kiedy usłyszałem, że mama i tata rozmawiają. Mama płakała, tata był zły. - Mały zerknął na Elizabeth. - Może nie powinienem tego mówić.
Elizabeth pogłaskała go po głowie.
- Obiecuję, że nikomu tego nie powtórzę. Jeśli mi powiesz, co cię martwi, może potrafię ci pomóc.
- Mówili, że był i nich lensman i żądał za… nie pamiętam, co to było za słowo. Nie wiem nawet, co znaczy. Ale mama płakała, mówiła, że prawie nic nie mamy i że nie wiem co lensman zrobi.
- Czy mówili o zastawie? - spytała Elizabeth.
Pokiwał głową.
- To coś strasznego?
- Nie martw się - powiedziała lekkim tonem. - Mama była na pewno zmęczona i dlatego płakała.
- A co ten lensman chciał? Ci lepsi ludzie nigdy do nas nie przychodzą. Tylko pani Elizabeth.
- Nie ma lepszych i gorszych ludzi - zapewniła Elizabeth z powaga. - Wszyscy jesteśmy tyle samo warci. Pamiętaj o tym! Pomyśl tylko o Amandzie, o tym, co jej się udało. Pewnego dnia ty także pojedziesz do Ameryki.
Snuła mu jeszcze przez chwilę opowieść o tej ziemi obiecanej, żeby odwrócić jego myśli od kłopotów. Chłopiec się ożywił i przedstawił jej swoje plany na przyszłość. Najważniejsze to dobrze się uczyć i szybko dorosnąć, a wszystko się ułoży. Czytanie i pisanie oraz liczenie są bardzo ważne. Tak powiedziała Amanda.
Elizabeth pokiwała głową. Gdy dziewczęta wróciły z zaczerwionymi nosami, mały zbierał się już do wyjścia. Elizabeth zapakowała mu trochę ciastek i woreczek świeżo zmielonej kawy. I szepnęła:
- Nie rezygnuj nigdy ze swoich marzeń, a wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnął się, ukłonił i ruszył do domu przez głęboki śnieg.
Elizabeth postała jeszcze przez chwilę, patrząc za nim. Trzeba jakoś pomóc tym biednym ludziom.
- Jadą! - zawołała Ane, wybiegając z kuchni. - Widać ich już na drodze.
Elizabeth złapała ją w biegu.
- Pamiętasz chyba, co ci powiedziałam na temat biegania po domu. Jesteś już na to za duża.
- Dobrze, już dobrze - mruknęła pod nosem dziewczynka, wyrywając się matce.
Elizabeth westchnęła do przechodzącego właśnie Kristiana.
- Szkoda język sobie strzępić. Czasami zachowuje się, jakby była zupełnie głucha.
- Wykapana matka - odparł Kristian i uśmiechnął się błyskawicznie przed kuksańcem żony.
Spojrzała w górę schodów z nadzieją, że ujrzy na nich Marię. Niezależnie od własnych odczuć, Maria powinna zachować się, jak należy i przywitać z gośćmi ponieważ jednak Maria nie schodziła, Elizabeth uniosła spódnicę i ruszyła na górę.
Siostra siedziała na starannie posłanym łóżku.
- Jak ładnie wyglądasz - zawołała Elizabeth, siadając koło niej.
Maria miała na sobie czarną suknie z białym kołnierzem. Spięła ją pod szyją złotą broszkę, pożyczoną od Elizabeth. Helene pomogła jej zrobić loki i upiąć włosy w kunsztowną fryzurę.
- Grubo? - zaniepokoiła się Maria.
- Co za bzdura! Jesteś w sam raz. Masz kobiecą figurę i niejedna ci jej zazdrości. Gdy miałam szesnaście lat, bardzo zazdrościłam figury Dorte, bo sama była chuda jak szczapa.
- Ja będę kiedyś wyglądała jak żona lensmana - westchnęła Maria.
- Bardzo się przejmujesz spotkaniem z Olavem i Elen?
- Tak.
- W takim razie pamiętaj, że jesteś najładniejszą kobietą w Dalsrud. Nie mówię tego, żeby cię pocieszyć, ani dlatego, że jesteś moją siostra. Naprawdę tak myślę.
Maria uścisnęła ją serdecznie.
- Dziękuję, Elizabeth. Ładnie to powiedziałaś.
Goście byli już w sieni, gdy zeszły na dół. Słychać było gwar i śmiech, na podłodze pojawiły się kałuże ze stopionego śniegu. Służba jednak czekała ze sprzątaniem, Az goście wejdą do salonu. Elizabeth bardzo przestrzegała zasad dobrego wychowania.
- Witajcie, witajcie - uśmiechała się Elizabeth, ściskając ręce Dorte i Jakoba.
Indianne podbiegła natychmiast do Marii, żeby ją ucałować. Przyjaciółki miały sobie zawsze mnóstwo do powiedzenia. Przyjechał także Benjamin, narzeczony Indianne. Ukłonił się grzecznie, złożył świąteczne życzenia. Był przystojny, tak jak go Elizabeth zapamiętała.
Miał długie, podwinięte do góry rzęsy, niebieskoszare oczy i mocny uścisk dłoni. Założył czarne ubranie z kamizelką i śnieżnobiałą koszulę.
Elizabeth zauważyła, że Maria przywitała się z nim raczej chłodno. Nie lubiła Benjamina. Uważała, że jest inny, niż chce się wydawać, choć Elizabeth nie bardzo wiedziała, co siostra ma na myśli.
- Elen i Olav nie przyjechali z wami? - spytała Elizabeth, zerkając w stronę drzwi.
- Nie. Parę dni temu jej rodzice zaprosili Olava - wyjaśniła Dorte. - I okazało się, że ten termin im akurat najbardziej pasuje, bo potem spodziewają się innych gości.
Elizabeth nie miała śmiałości spojrzeć na Marię, ale sama odetchnęła z ulga. Jak to dobrze. Uniknęli zatem trudnego spotkania. Marii z pewnością ulżyło tak samo jak jej.
Goście przeszli do jadalni, w której czekał już nakryty stół. Pośród śmiechu i żartów zajmowali swoje miejsca, a chwilę później Lina i Helene wniosły jedzenie: pieczeń cielęcą w sosie śmietanowym z ziemniakami.
Do kryształowych kieliszków nalano czerwonego wina w kolorze rubinu. Dzieci dostały sok podobnej barwy i chichotały, zachwycone, że piją coś takiego jak dorośli. Dopiero gdy wszyscy wznieśli kieliszki do toastu, Elizabeth ośmieliła się spojrzeć na siostrę. Maria była spokojna i rozluźniona, ale od czasu do czasu słała chmurne spojrzenia Benjaminowi. Co ona ma przeciwko temu chłopakowi?
Przyjęcie się udało. Wszyscy chwalili jedzenie, dzieci zachowywały się wzorowo. Gdy nieco później siedzieli na fotelach z kawą, koniakiem i likierem, Ane, Daniel i Fredrik wymknęli się do kuchni. Tam dostali trochę kawy mlekiem od Helene i mogli się śmiać i rozmawiać do woli.
Jakob wyjął fajkę i długo ją pykał, a nad jego głową unosiły się kłęby dymu. Dorte uśmiechała się tylko i nie wspomniała nawet słowem, że nie lubi tego nałogu.
Kristian otrzymał z Bergen pudełko cygar. Wydobył je i poczęstował Benjamina, ale ten pokręcił głową.
- Nie, dziękuję. Indianne tego nie lubi, więc nie palę.
Elizabeth, która siedziała koło Marii, usłyszała pogardliwe prychnięcie siostry. Co się z nią dzisiaj dzieje.
- Czy mamy się szykować na wesele w Heimly? - spytała Elizabeth i od razu tego pożałowała. Miała zamiar zapytać o coś innego, ale w obawie, że ktoś może zauważyć niestosowne zachowanie siostry, powiedziała pierwszą lepszą rzecz, która przyszła jej do głowy.
Indianne się zarumieniła.
- Jeszcze nie było oświadczyn - powiedziała, wyraźnie zmieszana.
- Z tym należy poczekać na właściwą okazję - rzekł Benjamin. - Oświadczyny to poważna sprawa.
- Prawda, prawda - pokiwał głową Kristian. - Ja się fatalnie zabrałem do rzeczy, bo chyba ze trzy razy pytałem Elizabeth, zanim wreszcie powiedziała „tak”. To było męczące - westchnął i pokręcił głową, wzbudzając perlisty śmiech Indianne.
Rozmowa zeszła na pogodę, wszyscy się zastanawiali, jakie lato ich czeka.
- Pamiętam zeszły rok. Wtedy słońce prażyło - stwierdził Jakob.
- Tak, tak - przyznał Kristian. - Ale ja byłem akurat w wygódce, więc mnie to ominęło.
Wszyscy się roześmiali. Elizabeth pochyliła się ku Dorte, by porozmawiać o domowych obowiązkach i nowinkach, którymi się nie wymieniały od paru miesięcy.
Maria przysunęła się tymczasem do Indianne, a Benjamin przysiadł się do mężczyzn. I tak już zostało do końca wieczoru. Chyba dobrze się bawią, pomyślała Elizabeth z radością. Wszyscy śmiali się, rozmawiali, najwyraźniej nikt nie miał ochoty kłaść się spać.
Mróz mocno szczypał w policzki, a końskie kopyta wzbijały w powietrze świeżo spadły śnieg. Elizabeth zadygotała i otuliła się szczelniej szalem. Obok niej siedziała Maria.
- I cieszę się, i żałuję, że święta już minęły - mówiła. - Żałuję, bo to taki miły czas, a cieszę się, że mamy przed sobą całkiem nowy rok. Można wszystko zacząć od nowa. Rozumiesz mnie?
Elizabeth pokiwała głową.
- Tak, ja też czasami tak czuję. Zwłaszcza wtedy, gdy w starym roku zdarzyło się coś smutnego.
Smutnego. Przypomniała sobie rodzinę Amandy i sprawę zastawu, o której wspomniał młodszy brat dziewczyny. Elizabeth często zastanawiała się nad tym, jak pomóc tej rodzinie, ale nie znalazła na razie dobrego rozwiązania. Nie mogła poprosić Kristiana o pieniądze. Z pewnością uznałby, że postradała rozum.
Maria zamilkła i siedziała pogrążona we własnych myślach. Elizabeth ujęła wodze w jedną dłoń, a drugą sięgnęła do kieszeni, by wydobyć list. Do Liny Monsdatter. W chwili gdy sklepikarz podał jej tę kopertę, poczuła dziwny niepokój, choć nie pojmowała, czemu.
- Dlaczego tak się wpatrujesz w ten list?
Elizabeth zerknęła na siostrę.
- Charakter pisma wydaje mi się jakiś znajomy - powiedziała, uświadamiając sobie, że właśnie to ją niepokoiło.
- Pokaż!
Elizabeth podała jej kopertę.
Maria zerknęła na list, a potem na siostrę.
- Widziałaś przecież listy, które Lina dostawała od narzeczonego. Nic dziwnego, że poznajesz pismo.
Elizabeth zawahała się przez chwilę.
- To nie to. Widziałam ten charakter pisma znacznie wcześniej.
Maria oddała jej list, a Elizabeth schowała go z powrotem do kieszeni.
- To całkiem zwyczajny męski charakter pisma - stwierdziła Maria.
Elizabeth nie odpowiedziała. Wiedziała, że jest w tym coś więcej. Coś, co powinna pamiętać, coś, co już kiedyś widziała.
Miło było wrócić do domu. Dziewczęta napaliły w kominku w salonie. Elizabeth najpierw ogrzała przy ogniu dłonie, a potem obróciła się plecami, żeby przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele. Na dworze zaczął sypać śnieg. Wielkie płatki spadały na podwórze, na ściany, na szyby. Niedługo szyby w sypialniach na poddaszy pokryją się od wewnątrz szronem. Zawsze tak było o tej porze roku.
Rozległo się pukanie do drzwi i do środka wsunęła nos Lina.
- Masz trochę czasu?
- Wchodź śmiało.
- Dostałam list od Andreasa. Zresztą wiesz przecież o tym - zaśmiała się.
Elizabeth wskazała jej krzesło. Dziewczyna nieśmiało na nim przycupnęła. Miała mocne rumieńce na twarzy i ciągle się uśmiechała, ale przy tym nerwowo przybierała w palach arkusiki.
- Coś się stało, Lina?
- Bo my już… No tak, już postanowiliśmy, kiedy będzie ślub. We wrześniu. Za osiem miesięcy.
- Gratuluję! To dobra nowina. - Elizabeth także usiadła na krześle. - To będzie twój wielki dzień. Jeszcze bardziej uroczysty niż dzień konfirmacji. W tym dniu zmieni się całe twoje życie.
Lina spuściła wzrok i starannie złożyła arkusiki.
- Martwisz się? - spytała Elizabeth. - Nie zrozum mnie źle. Małżeństwo to wspaniała sprawa - dodała, niepewna, czy mówi to, co trzeba.
Lina podniosła wzrok.
- Nie o to chodzi. Wiem, że będzie mi dobrze z Andreasem, nawet przez moment w to nie wątpię. Postanowiliśmy poszukać jakiegoś domu niedaleko Dalsrud. Wtedy mogłabym dalej i was służyć. Przynajmniej do czasu, gdy pojawią się dzieci. - twarz dziewczyny oblał delikatny rumieniec i znowu spuściła wzrok.
- Mam nadzieję, że będziesz miała całą gromadkę dzieci, a pracować u nas możesz, jak długo tylko zechcesz - powiedziała Elizabeth, biorąc ją za ręce. - Znajdziemy też nianię do dzieci, jeśli będzie trzeba.
Lina wybiegła z salonu lekkim krokiem, spódnica tańczyła jej wokół; kostek.
Dom niedaleko Dalsrud, pomyślała Elizabeth. Tylko jak go znaleźć? Nikt się przecie nie zamierza wyprowadzić, zresztą jeśli nawet ktoś to roni, najczęściej rozbiera dom, żeby ponownie wykorzystać budulec.
- Boże, pozwól mi ją tu zatrzymać - szepnęła. Nie dopuszczała nawet myśli, że Lina też się wyprowadzi. Straciła już przecież Amandę.
Parę godzin później, gdy do salonu wszedł Kristian, Elizabeth siedziała w tym samym miejscu.
- Ale się zamyśliłaś- zauważył.
Elizabeth się wyprostowała. Zesztywniały jej kości od siedzenia w jednej pozycji.
- I zimno się tu zrobiło - stwierdził, wrzucając kilka kostek torfu do ognia. - Długo tak siedzisz?
Zamiast odpowiedzieć, Elizabeth spytała:
- Słyszałaś o jakimś pustym domu niedaleko Dalsrud? Do wynajęcia albo na sprzedaż?
Kristian zamknął drzwiczek Piecka i spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Dlaczego pytasz? Chcesz się ode mnie wyprowadzić?
- Nie wygłupiaj się, odpowiedz mi na pytanie.
Milczał, więc dodała:
- Jest ktoś, szuka domu.
Podrapał się po brodzie. Zarost miał już trochę za długi, powinien się ogolić. Chociaż jej właśnie z takim zarostem się podobał.
- Wolny dom… - mruknął. - Trzeba by sprawdzić. Słyszałem o pustym domu, który należy do lensmana, ale chyba słono kosztuje.
- Jest duży? - ożywiła się Elizabeth. Może jednak wszystko się ułoży, może Lina będzie mogła nadal u nich pracować.
- Nie, to był dom komorników. Ale to dobra ziemia, choć jest jej niewiele, domowi też niczego nie można zarzucić. Ani dach, ani ściany nie przeciekają.
Elizabeth zerwała się z fotela. Czy od razu powiedzieć o tym Linie, czy najpierw porozmawiać lensmanem?
- A kto szuka domu?
- Lina i Andreas.
Kristian, który zmierzał już w stronę drzwi, stanął jak wryty i obrócił się na pięcie.
- Możesz powtórzyć?
- Lina i…
- Słyszałem - przerwał jej. - Dlaczego chcą tu zamieszkać? Nie przeprowadzają się do Kabelvaag? - spytał wyraźnie poruszony.
- O co ci chodzi? - Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. - Lina powiedziała mi dziś, że zaplanowali ślub na wrzesień, i jeśli znajdą dom gdzieś w okolicy, to chciałaby nadal służyć w Dalsrud. To chyba dobra wiadomość.
Kristian z trudem przełknął ślinę. Naprawdę był bardzo zdenerwowany.
- Słyszałem, jak kiedyś mówiła, że zamieszkają w Kabelvaag.
- Ale zmienili plany. Masz coś przeciwko temu?
- Nie, oczywiście, że nie. - Podszedł długimi krokami w stronę okna i oparł się obiema dłońmi o parapet.
Elizabeth patrzyła na jego szerokie bary, na mięśnie mocno napięte pod koszulą. Miała ochotę podejść do niego, pogłaskać. Dotknąć jego ciała. Zarazem jednak ogarnęła ją nagła niechęć. Dlaczego Kristian tak zareagował? Z zazdrości? obawiał się, że Andreas może okazać się całkiem przystojnym mężczyzną i że będzie za często zerkał w stronę Elizabeth? Miał takie obawy, kiedy w Dalsrud pojawił się Lars, ale na szczęście z czasem się uspokoił.
Elizabeth była jednak zirytowana. Kristian powinien zapanować nad swoją zazdrością. Na świecie jest mnóstwo mężczyzn, Elizabeth nie może się przecież chować przed spojrzeniem ich wszystkich.
- Idzie Bergette - powiedział Kristian, najwyraźniej zadowolony, że mogą zmienić temat.
Elizabeth poprawiła włosy i wygładziła suknię.
- Pójdę ją przywitać - oświadczyła. Ale wychodząc, obejrzała się przez ramię. Zatopiony we własnych myślach Kristian stał w tym samym miejscu, jak skamieniały.
W salonie było już pusto, gdy chwilę później Elizabeth wróciła z Bergette i jej córeczką.
- Jak to miło, że nas odwiedziłyście - uśmiechnęła się Elizabeth. - A ty, Karen- Lousie, tak bardzo urosłaś, że ledwie cię poznałam - dodała, biorąc od nich płaszcze.
Bergette z czułością pogłaskała córeczkę po włosach. Z czasem ściemnieją trochę i staną się takie, jak włosy matki, pomyślała Elizabeth. Poprosiła gości żeby usiedli. W tej chwili do salonu weszła Ane, dygnęła i przywitała się grzecznie.
- Możesz poprosić Helene, żeby przyniosła kawę i ciastka? - zapytała Elizabeth/
- Helene już idzie - odparła Ane i dodała: - Karen-Louise, jeśli chcesz, mogę ci pokazać mojego kota i zabawki, bo dorośli będą na pewno rozmawiać o czymś nudnym.
Mała skinęła głową i podała Ane rączkę, spoglądając na niż z niekłamanym uwielbieniem.
- Jaka miła ta twoja córeczka - powiedziała Bergette, gdy drzwi się za nimi zamknęły.
- Chyba chciałaby mieć młodsze rodzeństwo - westchnęła Elizabeth i rada była, że Bergette w milczeniu przyjęła te słowa. Przyjaciółka sama długo czekała na dziecko i wiedziała, jak trudne bywają to sprawy. Elizabeth szukała innego tematu do rozmowy, ale akurat weszła Helene z kawą i plackami. Wymieniła parę słów z Bergette i zniknęła bezgłośnie.
Bergette spojrzała w kierunku drzwi.
- Helene wygląda na szczęśliwą.
Elizabeth uśmiechnęła się, biorąc kawałek placka, słodkiego i smakowitego.
- Mam nadzieję, że jest szczęśliwa.
- Znalazła sobie nowego narzeczonego po tym, co się stało z Pålem?
Elizabeth przełknęła kęs ciastka.
- Zdaje się, że wpadł jej w oko Lars, ale trudno powiedzieć, co z tego będzie. Lars jest równie miły dla wszystkich dziewcząt, a Helene przywiązuje do jego słów zbyt dużą wagę. Mam nadzieję, że się nie rozczaruje.
- Co z Marią?
Elizabeth spojrzała na Bergette. Ufała przyjaciółce, wiedziała, że może powiedzieć jej prawdę.
- Marii wydawało się, że jest coś między nią a Olavem. Ale on znalazł sobie inną, Elen. Maria chyba tego nie przebolała. Widziałam, jak jej ulżyło, gdy się okazało, że nie przyjadą do nas na święta.
Bergette w zamyśleniu pokiwała głową i wypiła trochę kawy.
- Serce boli, gdy się widzi swego ukochanego z inną.
Elizabeth aż się zakrztusiła kawą. Zbyt dobrze pamiętała Sigvarda i tę bezczelną służącą. Czyżby Bergette czegoś się dowiedziała? Może zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje za jej plecami. Oby nie. Najlepiej by było, gdyby Sigvard znudził się dziewczyną. Ale wtedy znalazłby sobie po prostu inną, pomyślała. Taki już był, potrzebował ciągle nowych kobiet. Bogu dzięki, że Kristian nie jest do niego podobny, pomyślała z wdzięcznością. Wiedziała, że może na nim polegać.
- Miałaś ostatnio trudny okres - stwierdziła Bergette.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Nie jest tak źle. A co u ciebie?
- Dziękuję, wszystko w porządku. Historia z Laviną bardzo cię wymęczyła, widać to od razu, Elizabeth. Schudłaś chyba… Albo trochę pobladłaś.
- O, dziękuję - zaśmiała się Elizabeth. - Ale nie schudłam, niestety, czuję to po ubraniach. A zimną wszyscy chyba jesteśmy bladzi. - Spoważniała ponownie. - Ale masz rację, wolałabym, żeby ta tragedia się nie wydarzyła. Na szczęście cała sprawa chyba wreszcie przycichła. Nie słychać plotek, lensman wciąż uważa, że to był wypadek - westchnęła. - Biedna Lavina, odeszła tak nagle.
Bergette pokiwała głową.
Elizabeth skubała przez chwilę w zamyśleniu paznokieć:
- Ale zdarzyło się tajże coś radosnego! Lina i jej narzeczony wyznaczyli termin ślubu na wrzesień. Zapomniałam zapytać, czy zamierzają się pobrać tu, czy w Kabelvaag, ale w każdym razie chcą zamieszkać w okolicy.
- To wspaniale! - Bergette się rozpromieniła i dolała sobie kawy. - Zamieszkają tutaj, w Dalsrud?
- Nie, na to by się nie zgodzili. Lina chce mieć swój dom. Ale muszę porozmawiać z lensmanem. Podobno sprzedaje jakieś gospodarstwo, muszę się dowiedzieć, ile za nie chce. Znajdzie się jakieś rozwiązanie. Pieniądze mogą pożyczyć od nas, a… - Elizabeth urwała, widząc poważną minę Bergette. - Co się stało?
Bergette poruszyła się niespokojnie.
- Lensman sprzedał już ten dom.
- Jesteś pewna? Może coś źle usłyszałaś?
- Nie, na pewno nie.
- Może znajdzie się jeszcze ktoś, kto ma niewielkie gospodarstwo…
Bergette pokręciła głową.
- Chyba nie powinnaś zbytnio na to liczyć, Elizabeth.
- No to przynajmniej Kristian się ucieszy - wyrwało się Elizabeth.
- Co masz na myśli?
Pokręciła głową.
- Nic szczególnego. Zresztą…. Mogę ci to powiedzieć. Myślę, że Kristian jest zazdrosny. Obawia się pewnie, że ten narzeczony Liny będzie zbyt często zerkał w moją stronę. Więc lepiej, żeby nie mieszkał za blisko.
Bergette się roześmiała.
- Jeśli Kristian już taki jest, nie zdołasz go zmienić.
Będzie widział zagrożenie w każdym mężczyźnie.
Elizabeth spojrzała na nią z powagą.
- Nie wiem, co mam z tym zrobić.
- Nie przejmuj się. Jeśli chcesz, żeby Lina tu została, postaraj się znaleźć jakieś rozwiązanie. Dla Liny i jej narzeczonego, bez względu na to, co mówi Kristian.
Elizabeth wcale nie była przekonana, ale pokiwała głową. Dla innych to żaden problem. Gorzej ma kobieta, której mąż jest zazdrośnikiem. No cóż, trzeba mieć nadzieję, że czas coś zmieni. Nie zamierzała się poddawać. Uśmiechnęła się i uniosła dzbanek z kawą.
- Jeszcze kawy?
- Poproszę!
Elizabeth naciągnęła grube rękawice i postawiła kołnierz. Potem ziewnęła i chwyciła za latarkę. Był wczesny ranek, dziś pierwsza wybierała się do obory.
W nocy spadło mnóstwo śniegu. Łopata tu nie wystarczy, pomyślała, Kristian będzie musiał zaprząc konia do pługa śnieżnego, żeby to wszystko usunąć.
Elizabeth zebrała spódnicę wolną dłonią, żeby jej nie pomoczyć. W drugiej ręce trzymała latarenkę. Już chciała otworzyć drzwi do obory, gdy nagle dostrzegła jakiś list wetknięty w szparę. Elizabeth chwyciła go pospiesznie i wsunęła do kieszeni, nie sprawdzając, kto jest adresatem. Zerknąwszy przez ramię, zorientowała się, że służące i Maria też już wstały i zmierzają w jej stronę.
Krowy się podniosły, a konie obróciły głowy, gdy Elizabeth weszła do środka. Ostawiła czyste wiadra i zaczęła podrzucać do żłobów siano.
Helene ziewnęła szeroko, wchodząc do środka.
- Najlepsze w porannym obrządku jest to, że człowiek się od razu budzi - oświadczyła, przecierając oczy.
- Mów za siebie - powiedziała Lina, ciągnąc stołek do dojenia w stronę jednej z krów.
- Obudziły mnie w nocy straszne koszmary i nie mogłam potem zasnąć.
Ane odstawiła wiadro z wodą i spojrzała na Linę z zainteresowanie.
- Co ci się śniło?
- Że Lavina wstała z grobu i mnie goniła. Miała zakrwawioną twarz, mokre, okropne włosy, zniszczone oko i palce jak pazury, i…
- Już wystarczy - przerwała jej Elizabeth.
- Nie! Mów dalej! Ja się nie boję.
Elizabeth spojrzała na córkę surowo.
- Powiedziałam, że wystarczy.
- I tak nic więcej nie pamiętam, bo się obudziłam - powiedziała szybko Lina, nachylając się ku krowiemu wymieniu.
W oborze zapadła cisza. Cisza, jaką Elizabeth lubiła. Helene pomogła jej karmić zwierzęta. Słychać było tylko miarowe żucie i plusk mleka, spływającego do wiader.
List niemal palił kieszeń Elizabeth. Bardzo chciała choćby rzucić na niego okiem, żeby sprawdzić, kto jest adresem, ale się powstrzymała. Taki podrzucony list nie zwiastował niczego dobrego, tego była pewna. Powinien czekać na nich w sklepiku, a nie w drzwiach obory.
Elizabeth wiedziała, że robi źle, ale postanowiła, że go przeczyta, bez względu na to, do kogo jest adresowany. Może nawet nikomu nie powie o tym, że go znalazła. Jeśli znajdzie w nic coś brzydkiego albo szkodliwego. Nigdy nie wiadomo, co w nim może być. Zwłaszcza po tym, co się przydarzyło Lavinie.
Gdy skończyła rozkładać siano w żłobach, pomagała Ane w pojeniu zwierząt. A może to jest list miłosny? Może Maria ma jakiegoś tajemniczego wielbiciela? Albo mała Ane? Ane skończyła już dwanaście lat, nie byłoby nic dziwnego w tym, że jakiś chłopiec się w niej zakochał, a potem przyszedł tu nocą… Elizabeth uśmiechnęła się do siebie i nucąc coś pod nosem, zabrała się do dojenia.
Dopiero wczesnym popołudniem nadarzyła się okazja, żeby spojrzeć na list.
- Pójdę na strych, do warsztatu tkackiego - powiedziała.
Ale już w korytarzy wyjęła list. Uśmiech zamarł jej na ustach, gdy ujrzała napis na kopercie.
Do Elizabeth. Szybko schowała list do kieszeni i pobiegła na górę. Zamknęła za sobą drzwi do warsztatu i opadła na stołek. Dłoń jej drżała, gdy po raz drugi wyjęła list. Do Elizabeth. To nie wróżyło najlepiej. Wzięła głęboki wdech i rozwinęła arkusik.
Jeszcze raz wam powiadam: łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego!
Ewangelia według św. Mateusza.
Odwróciła kartkę, by sprawdzić, czy jest na niej coś jeszcze, ale nic nie znalazła. Ani nadawcy, ani objaśnienia cytatu. Nic.
Prychnęła z irytacją i rzuciła list na warsztat tkacki, ale kartka ciągle przyciągała jej spojrzenie. Przeczytała cytat raz jeszcze i zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Wstrząsnęła się i potarła ramiona dłońmi, żeby się rozgrzać. Komu chciało się tracić czas, żeby odnaleźć cytat w Biblii, a potem iść po nocy aż do Dalsrud, żeby podrzucić taki list?
Elizabeth odłożyła list na kolana, w głowie aż jej się kręciło od rozmaitych myśli. Ileż to razy płakała i denerwowała się z powodu pijaństwa we wsi? Ile razy irytowała się niesprawiedliwością, którą gdzieś dostrzegła? Widocznie za dużo mówiła. Nigdy by jej do głowy nie przyszło, że ktoś może wymyślić coś takiego.
Łzy napłynęły jej do oczu i już po chwili, półleżąc na krosnach, zanosiła się od szlochu. Płacz potęgował ból, ale też zarazem koił. Nie przejmowała się tym, czy ktoś ją usłyszy, ani tym, że łzy mogą zniszczyć tkaninę na krosnach.
- Elizabeth, widziałaś gdzieś moje śniegowce?
Usłyszała głos Kristiana, ale mu nie odpowiedziała. Po chwili jednak był już koło niej.
- Kochana, co się stało?
- Dostałam list załkała, nie patrząc na niego.
- List? Od kogo? Ktoś umarł?
- Nie. Popatrz. - Pokazała mu arkusik.
- To przecież cytat z Biblii. - Spojrzał na nią ze zdumieniem. Nie ma się czym przejmować.
- Nie ma się czym przejmować? - zawołała tak głośno, że musiał ją uciszyć.
- Spokojnie, Elizabeth. Kiedy go dostałaś.
- Był zatknięty w drzwi obory. Znalazłam go z samego rana. - Zaczęła szukać chusteczki, ale nie znalazła, więc otarła twarz fartuchem.
Objął ją ramieniem.
- Nie przejmuj się tak, Elizabeth. Zawsze się znajdzie jakiś wariat, który skorzysta z każdej okazji, byle komuś dokuczyć. Takim ludziom trzeba współczuć. Normalny człowiek nie wymyśliłby czegoś takiego.
Elizabeth spojrzała na męża. Wiedziała, że ma rację, ale to wcale jej nie uspokoiło.
- Właśnie dlatego się boję, Kristian. Czemu ktoś mnie prześladuje? Kogoś, kto pisze takie listy, należałoby zamknąć w azylu.
Pogłaskał ją po plecach i ukołysał w ramionach.
- Doprowadź się do porządku, niczym nie przejmuj, a wkrótce o wszystkim zapomnisz.
Pokiwała głową. Podniosła się ociężale i wsunęła list do kieszeni.
- O co mnie pytałeś?
- Gdzie są moje śniegowce? Odśnieżyłem już prawie całą drogę, ale mam mokre nogi, muszę się przebrać.
- Postawiłam je koło pieca w kuchni. Żeby były nagrzane.
Pocałował ją w czoło.
- Miło z twojej strony - powiedział łagodnie.
Nagle Elizabeth coś sobie przypomniała.
- Widziałeś na śniegu ślady butów, zanim zacząłeś odśnieżać?
Kristian przystanął przy drzwiach.
- Nie. Ten, kto przyniósł list, musiał to zrobić późnym wieczorem, bo śnieg wszystko zasypał.
Pokiwała głowa. Mogła się tego domyślić.
W sypialni schowała list do skrzynki. Obmyła twarz zimną wodą. W lustrze zobaczyła swoje zaczerwienione, opuchnięte oczy i policzki naznaczone łzami. Nie szkodzi. I tak miała zamiar posiedzieć chwilę przy krosnach. Ślady łez zdążą zniknąć, zanim zejdzie na dół.
Dopiero, gdy opuszczała sypialnię, przyszło jej coś do głowy. List napisano kobiecą rękę! Takie okrągłe, równe pismo nie mogło być pismem mężczyzny.
Elizabeth poruszyła się niespokojnie w łóżku. Nie mogła zasnąć. Księżyc świecił przez szparę w zasłonie, a jego światło tworzyło piękny wzór na belkach. W sypialni było chłodno, ale pod pierzyną - całkiem ciepło i przytulnie. Mimo to Elizabeth nie mogła zasnąć.
Minęło już parę tygodni od dnia, w którym dostała anonimowy list. Więcej niż o nim myślała jednak o tym, że lensman sprzedał już pusty dom. Całe szczęście, że Bergette nie wspomniała o niczym Linie. Ale służąca i tak mówiła ciągle o ślubie i przeprowadzce. Zdarzało się, że Kristian wychodził z kuchni, gdy rozmowa stawała się szczególnie ożywiona. Nie odzywał się, ale jego milczenie było wystarczająco wymowne.
Elizabeth obawiała się, że Lina w końcu zauważy niechęć Kristiana. Co miałaby powiedzieć, gdyby Lina albo ktoś inny zaczął coś podejrzewać? Wyznać, że jej mąż jest zazdrosny o człowieka, którego nigdy nie widział, w dodatku narzeczonego służącej? To było zbyt śmieszne.
Podrapała się w nogę, w ramię, potem w plecy.
I westchnęła z rezygnacją.
- Co ci jest? - mruknął Kristian sennym głosem. - Pchły cię oblazły?
- Śpij - szepnęła tylko, zmuszając się do bezruchu.
- Jak mam spać, jeśli leżę w łóżku z taką smutną żoną - powiedział, przytulając ją mocno. - Co cię dręczy, Elizabeth?
Skoro pyta, należy mu się odpowiedź, pomyślała Elizabeth i postanowiła być szczera.
- Myślę o Linie, o tym, gdzie będzie mieszkać.
- Tak, szkoda, że tamto gospodarstwo zostało sprzedane.
Elizabeth wykrzywiła się w ciemnościach. Szkoda.
Myślałby kto. O nie, mój drogi, rzadko widziałam taką radość na twojej twarz jak wtedy, gdy się o tym dowiedziałeś. Kristian próbował, rzecz jasna, ukryć zadowolenie i powiedział wówczas: „Jaka szkoda. Ale na pewno znajdą sobie jakieś inne miejsce. Nie martw się Elizabeth”.
Elizabeth usiadła na łóżku, tknęła nagłą myślą.
- Kristian! Przecież my mamy zagrodę dla komornika, która stoi pusta! Całkiem o tym zapomniałam. Gdy Amanda wyszła za Olego, myślałam, że tam zamieszkają, ale teraz mogą je przejąć Lina i Andreas.
- To niemożliwe.
- Dlaczego?
- Dom u obora są zrujnowane. Wszystko dawno już przegniło, nikt się o to nie troszczył. - Powiedział to tak szybko, jakby był przygotowany na jej pytanie.
- Ale ziemia wciąż nadaje się do uprawy!
- Zarosła już chwastami. Zresztą nie ma tam żadnego domu.
Elizabeth zamilkła i zapatrzyła się w mrok. Czuła oddech Kristiana na swoich włosach. Może już zasypia? Przygryzła wargę i zastanawiała się dalej. Czy to możliwe? Uda się?
- Kristian! - Szturchnęła go lekko w ramię. - Kristian, mam pomysł. Zbudujemy nowy dom i nową oborę. I będę mogli tam mieszkać, jeśli zaorają ziemię i znów ją obsieją.
- Chyba mówisz przez sen. Śpij lepiej dalej.
- Czemu jesteś niechętny? - zdenerwowała się.
- Skąd weźmiemy materiały? Myślisz, że pieniądze rosną na drzewach?
- Nie. Ale materiał rośnie. Mamy wielki las. Jeśli tylko się postaramy, na pewno się uda. Tak bym chciała zatrzymać Linę w Dalsrud, Kristian. To taka dobra służąca.
Czekała na odpowiedź. Kristian musi przecież wreszcie przezwyciężyć tę niechęć. Nie może odrzucać wszystkich propozycji żony. Okazało się jednak, że może.
- Nie! I to jest moje ostatnie słowo - powiedział i odwrócił się plecami.
Elizabeth wybuchła gniewem.
- Zapominasz, że ja też mieszkam w Dalsrud i mam coś do powiedzenia.
Nie odezwał się. Doprowadzona do ostateczności Elizabeth rzuciła bez namysłu:
- A o czym rozmawiałeś z Laviną za oborą tuż przed jej śmiercią?
A więc jednak to powiedziała, choć nie miała takiego zamiaru. Skoro jednak on stwarza problemy, ona nie będzie mu dłużna! Niech się dzieje, co chce.
Kristian na moment znieruchomiał. Wstrzymał oddech, potem się obrócił.
- Nie wiem, o czym mówisz. - W jego głosie słychać było urazę, ale także lekkie drżenie.
- Dobrze wiesz. Widziałam was.
- Śledzisz mnie?
Wiedziała, że pyta tylko po to, żeby zyskać na czasie. Sama wiele razy uciekała się do tego sposobu. Udała więc, że nie słyszy.
- Powiedziała, że go widziałeś i ukryłeś to. O kim mówiła? Kogo widziałeś?
- Sama zgadnij, skoro wszystko wiesz!
- Odpowiedz mi, Kristian!
- Nie wiem, o czym ty mówisz.
- Powiedziała, że się boisz, że prawda wyjdzie w końcu na jaw. Masz coś na sumieniu?
Nawe w słabym świetle księżyca, widać było, jak mocno zacisnął szczęki. Elizabeth chciała jeszcze bardziej przycisnąć go do muru, ale on odezwał się pierwszy.
- Twierdziła, że widziałem, kto pobił Mikkela.
- Przecież byłeś pewien, że się przewrócił po pijanemu.
- I nadal tak twierdzę, ale Lavina wyobraziła sobie, że został pobity i że ja to widziałem.
- I dlaczego nie miałbyś z tym pójść do lensmana?
- Ubzdurała sobie, że jestem współwinny, wiec się boję. Twierdziła, że to widziała.
- Ale dlaczego dałeś jej pieniądze?
- Co ty mówisz? Nie dawałem jej żadnych pieniędzy!
- Widziałam to, Kristian.
- Przywidziało ci się. - Znów odwrócił się do niej plecami. - Nie będę z tobą o tym dyskutował. Jest noc, chce mi się spać.
Elizabeth opadła na posłanie. Serce biło jej mocno. Spojrzenie wędrowało w kierunku skrzyni stojącej pod ścianą. Na jej dnie leżały przecież monety, które znalazła nad brzegiem. Te same, których Kristian szukał w kieszeniach martwej Laviny. Nie miała jednak zamiaru mówić mu teraz o tym. Zamknęła oczy, choć wiedziała, że tak szybko nie zaśnie.
Z obawą myślała o nadchodzących dniach.
Gdy tylko się obudziła, przypomniała sobie nocną rozmowę z mężem. Pożałowała swoich słów. Sytuacja byłaby lepsza, gdyby nie wspomniała o tym, co słyszała i widziała pamiętnego dnia, gdyby nadal uważała, że nie zaszło nic szczególnego. Tymczasem zaczęła coś, z czego nie będzie umiała się wyplątać.
Nie zamierzała się jednak wycofać. Zwłaszcza że wciąż była zła na Kristiana za brak dobrej woli w sprawie domu dla Liny i jej narzeczonego. Postanowiła, że się nie podda. Znajdzie sposób, żeby pomóc służącej.
Postawiła stopy na lodowatej podłodze. Miednica stała pod oknem, chociaż w oknach wisiały ciężkie zasłony, wiało od nich chłodem. Szczękała zębami, ochlapując twarz wodą.
Nadciągnęła pończochy i zerknęła na męża. Wiedziała, że się obudził. Jego oddech nie był już regularny, czuła jego spojrzenie na plecach. Udawała jednak, że nic nie zauważyła, i dalej się ubierała. Sczeszę się na dole, pomyślała, chwytając grzebień z toaletki.
W sieni musiała się na chwilę zatrzymać i oprzeć o poręcz. Drżącą dłonią przetarła twarz.
- Boże, daj mi siłę - szepnęła i ruszyła do pracy.
Przez kilka następnych dni między gospodarzami w Dalsrud panowały znacznie chłodniejsze niż kiedykolwiek stosunki. Elizabeth czuła na sobie pytające spojrzenia pozostałych domowników.
- Czy Kristian kupi mąkę w sklepiku? - zagadnęła Lina pewnego przedpołudnia.
- Nie wiem - niemal odburknęła Elizabeth, udając, że jest bardzo zajęta.
- Wydawało mi się, że ty go tam posłałaś z listą zakupów - mruknęła Lina niepewnie. - Zapytaj Helene - powiedziała Elizabeth nieco łagodniej. - Posiedzę trochę przy krosnach. Jakby coś się działo, wiesz, gdzie mnie szukać.
Tkała nową narzutę, którą Kristian miał używać w łodzi. Było to mozolne zajęcie, bo wełnianą nitkę należało wiązać w specjalny sposób. Stara narzuta już się podniszczyła, Elizabeth wyprała ją jednak, tak by mąż mógł zabrać dwie do Kabelvaag. Starej będzie używał jako prześcieradła, nową się przykryje. Dzięki temu na pewno nocą nie zmarznie.
Takie narzuty były dość kosztowne, przekazywano je z pokolenia na pokolenie. Elizabeth wygładziła tkaninę ręką i pomyślała, że każda nitka jest tu związana z miłością. Tak, kochała Kristiana. Może trochę inaczej niż wtedy, gdy oboje stali przed ołtarzem i przysięgali sobie wierność aż do śmierci, ale wcale nie mniej. Ich małżeństwo przeszło wiele prób, nie zawsze się zgadzali, zawsze jednak dochodzili w końcu do porozumienia. Tym razem było znacznie gorzej. Kristian ukrywał coś przed nią i ją okłamywał. To było do niego niepodobne. Sprawa musiała dotyczyć czegoś bardzo istotnego, skoro tak mu zależało na tajemnicy.
Gdy za jej plecami otworzyły się drzwi, drgnęła nerwowo. Nie słyszała kroków na schodach, zrobiło się na przemian zimno i gorąco, gdy Kristian stanął tuż za nią.
- Czy to ty? - spytała, obracając się w jego stronę znad szaro-brązowej narzuty, która była już prawie gotowa. Zostało zaledwie parę nitek do związania.
Zamknął za sobą drzwi i oparł się o ścianę. Wzrok miał bardzo poważny.
- Dlaczego tak długo nie mówiłaś, co widziałaś?
Wiedziała, o co pyta, ale musiała poszukać dobrej odpowiedzi. Przez dłuższą chwilę milczała.
- Czekałam, Az sam mi to powiesz - rzekła powoli. - Dlaczego tego nie zrobiłeś?
Spuścił wzrok, jakby zobaczył coś bardzo interesującego na swoim bucie, potem zaczął poprawiać kołnierzyk u koszuli. Widać było, że nie w smak mu ta rozmowa.
- Nie miałem nic do powodzenia.
Elizabeth zaśmiała się ironicznie.
- Lavina twierdziła, że popełniłeś jakieś przestępstwo, i groziła ci. A ty utrzymujesz, że to nic ważnego? A gdyby poszła z tym do lensmana? Co by było, gdyby cię ukarał? - Podniosła się i podeszła do męża. - Dałeś jej pieniądze, Kristian. Chciałabym wiedzieć, dlaczego się do tego nie przyznałeś. Jesteśmy małżeństwem - powinniśmy dzielić się wszystkim i tym, co dobre i tym, co złe.
Oczy mu pociemniały.
- I dlatego ukrywałaś, że Ane jest moja przyrodnią siostrą - rzucił zjadliwie.
Z trudem złapała oddech. Jego słowa były jak policzek. Łzy zakręciły się w jej oczach.
- Sądziłam, że tę sprawę już zakończyliśmy - rzekła. - Ale widzę, że jesteś małostkowy i podły. Nigdy bym tego nie pomyślała, Kristian.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ona nie chciała słuchać. Szarpnęła za klamkę i zbiegła po schodach. W locie porwała kurtkę i śniegowce, otuliła się szalem i wpadła na mróz. Pragnęła czym prędzej oddalić się od tego domu, od Kristiana. Uniosła spódnicę i pobiegła na skały, gdzie zimny wiatr od morza uderzał mocno i brutalnie. Owiewał chłodem twarz i dłonie, porywał fałdy spódnicy i wdzierał się pod ubranie. Elizabeth poczuła ciepłe łzy na policzkach, gdy krzyknęła:
- Jens, wróć do mnie! Wróć i bądź ze mną w tych trudnych dniach. Proszę cię… proszę…
Krzyczała tak długo, aż zabrakło jej tchu, wtedy przykucnęła i rozpłakała się, czując, że popełniła zdradę. Jensa już przecież nie było. Jej mężem jest Kristian. Objęła kolana ramionami, przerażona, że zwariowała, skoro wzywa nieżyjącego męża, by ją wsparł w trudnych chwilach.
Zerwała suche źdźbło, które sterczało spod śniegu.
I nagle przypomniała sobie dawne czasy, gdy jeszcze, tu, w Dalsrud, byłą służącą. „Twoje włosy są jak złoto”, powiedział jej wtedy Kristian. Na pamiątkę tych słów zerwała kwiat z miejsca, w którym wówczas siedzieli.
Tu był jej dom. U boku Kristiana. Sama o tym zdecydowała. Zresztą Kristian miał rację: ukrywała przed nim, że Ane jest przyrodnią siostrą. Ona miała prawo do tajemnic, a on nie? Pokręciła głową, odrzuciła źdźbło i ruszyła powoli w stronę domu.
Czekał na nią na skraju podwórza.
- Bałem się o ciebie - powiedział. - Nie zmarzłaś?
Pokręciła głową, choć ciało całkiem jej zesztywniało z zimna.
- Przepraszam - dodał.
Wtedy się zatrzymała i spojrzała mu w oczy.
- Pójdę zapakować ci kufer podróżny, Kristian. Najlepsze jedzenie i najcieplejsze ubrania. Żeby niczego ci nie brakowało podczas zimowych połowów.
To będzie wyraz pojednania, pomyślała. Mimo wszystko będą przecież żyć przez wiele lat. Powinni mieć do siebie zaufania. Ona musi nauczyć się znosić te wszystkie czarne myśli, które ją czasami nawiedzają.
Za oknem panował mroczny zimowy wieczór. Nad piecem unosił się zapach świeżego chleba, który piekła Helene. W kącie terkotał kołowrotek, a pogawędka Liny, Marii i Ane brzmiała jak łagodna muzyka. Elizabeth naciągnęła na stopy dwie pary dodatkowych, wełnianych skarpet.
Kusiło ją, by zostawić obowiązki innym, ale wiedziała, że nie byłoby o sprawiedliwe. Służące i tak miały mnóstwo roboty przez cały dzień, a ona sama zaoferowała, że zajmie się wieczornym obrządkiem.
- Mam nadzieję, że gdy wrócę z obory, kolacja będzie już na stole - rzuciła przez ramię, otwierając drzwi.
W reku miała latarenkę i wiadro na mleko. Chłodny wiatr od razu obsypał ją śniegiem. Pod ścianami utworzyły się spore zapasy; wąskie ścieżynki, które wcześniej wydeptali na podwórzu, dawno już pokrył puch.
Nagle Elizabeth przystanęła i opuściła lampę. Czy tylko jej się wydaje, czy ktoś zostawił na śniegu wielkie ślady? Postawiła swoją stopę koło odcisku obcego buta i zadrżała. Rozejrzała się wokół, znów uniosła latarnię i mrużąc oczy, wpatrywała się w mrok. Kristian i Lars wyjechali, innych mężczyzn we dworze nie było.
Z kuchennego okna sączyło się ciepłe światło parafinowej lampy. Może powinna tam wrócić i powiedzieć, co zobaczyła? Zerknęła znów pod nogi, ale śladu już nie było widać. Czyżby to tylko przywidzenie? Takie rzeczy się zdarzają w mroczne zimowe wieczory, czasami o tej porze pojawiają się nawet huldry. Elizabeth otuliła się szczelniej kurtką i poświeciła na podwórze. Potem się wyprostowała. Nie, chyba jednak nikt tu nie chodził.
W oborze było ciepło, krowy przywitały ją porykiwaniem. Są głodne i trzeba je wydoić, pomyślała i zabrała się do pracy. Plusk mleka wpadającego do wiader, oddechy zwierząt i świst wiatru za ścianą, zlały się w jedno, tworząc spokojną atmosferę. Niepokój, który wcześniej ogarnął Elizabeth, gdzieś prysł.
Luty, pomyślała. Za dwa miesiące nadejdzie wiosna, kobiety zaczną z nabrzeżnych skał wypatrywać powracających łodzi. Uśmiechnęła się do siebie. Kiełkował jej w głowie pewien plan, musiała jednak wszystko gruntownie przemyśleć, nim zacznie wprowadza go w życie. Może uda się załatwić wszystko tak, by Lina i jej narzeczony mogli zamieszkać nieopodal Dalsrud.
Nagle drzwi do obory otworzyły się gwałtownie, a w zaśnieżonym progu zamajaczyła jakoś potężna postać. Zwierzęta wystraszyły się tak samo jak Elizabeth poczuła przypływ wściekłości pomieszanej ze strachem.
- Ty idioto! - krzyknęła, rzucając drewnianym cebrzykiem. W drzwiach stał Nils Wędrowiec we własnej osobie.
Uchylił się w ostatniej chwili, więc wiadro przeleciało mu koło głowy.
- Spokojnie, spokojnie - zawołał, zasłaniając się rękami.
- Ja ci dam spokojnie! - krzyknęła, wygrażając mu pięściami. - Wiesz, jak mnie przeraziłeś? I jeszcze mleko się wylało.
Gdy usłyszała, że się z niej śmieje, zdenerwowała się jeszcze bardziej.
- Nie ma się z czego śmiać. Gdzie się podziewałeś przez ten cały czas, jeśli wolno spytać?
- Jeśli łaskawa panienka będzie cierpliwa, odpowiem na wszystkie jej pytania - powiedział Nils Wędrowiec i znów zachichotał.
Zadyszana Elizabeth cofnęła się o dwa kroki, poprawiając włosy i ubranie.
- Pewnie nie wiesz, że lensman cię szukał? Ale słyszałeś chyba, że Lavina nie żyje?
Nils natychmiast spoważniał. Odgarnął swoje półdługie włosy z czoła.
- Tak, pani Elizabeth, dotarła do mnie ta smutna wiadomość. Dlatego tu jestem.
- Gdzie byłeś?
- W Bergen.
- Po co? I co zrobiłeś z bydłem Laviny?
- Oboje, Lavina i ja, wybieraliśmy się statkiem do Bergen, ale moja ukochana miała tu jeszcze coś do załatwienia. Zaszlachtowaliśmy jej zwierzęta, ja miałem sprzedać mięso i wyjechać pierwszy. Ale moja najdroższa już się nie zjawiła. - Nilowi opadły trochę ramiona. - Czekałem i czekałem. Ponure myśli uświadomiły mi wreszcie, że światło mojego życia opuściło mnie na zawsze.
Elizabeth spojrzała na niego badawczo, trochę już uspokojona.
- Mieliście chyba tylko jedną łódź. Jak się wydostałeś z wyspy?
Uśmiechnął się powściągliwie.
- Znaleźliśmy łódź na brzegu wyspy. Była trochę zniszczona, ale ją naprawiłem.
Elizabeth pokiwała głową. Nils westchnął ciężko.
- Ale dotarła do mnie ta straszna wiadomość, że Lavina, … że opuściła ten padół łez i powędrowała do królestwa niebieskiego.
Elizabeth analizowała jego słowa. A więc Lavina miała coś do załatwienia. Czy to mogło mieć coś wspólnego z Kristianem i pieniędzmi? Szybko jednak odsunęła od siebie tę myśl.
- Chodź ze mną, dostaniesz coś do jedzenia - powiedziała. -= Pewnie jesteś głodny. Musze tylko dokończyć dojenie.
Kolacja czekała już na kuchennym stole. Nils został powitany z radością pomieszaną z przerażeniem, musiał jeszcze raz opowiedzieć swoją historię. Ane słuchała go ze szeroko otwartymi oczami, chłonąc każde jego słowo. Gdy skończył, szturchnęła Marię.
- Zabawny ten Nils, prawda?
- Zajmij się lepiej jedzeniem - odparła Maria.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - spytała Helene gościa, kończąc swoją kasze.
Nils wzruszył ramionami.
- Pójdę tam, dokąd mnie Pan zaprowadzi.
- Najpierw pójdziesz do lensmana - oznajmiła Elizabeth stanowczo. - Czeka na ciebie już dostatecznie długo.
Nils spojrzał na nią pytająco.
- Chciałby wiedzieć, co się stało ze zwierzętami Laviny.
Nils pokiwał głową i jadł dalej.
- Możesz dziś przenocować w służbówce nad stodołą - ciągnęła Elizabeth. - Torfu ci nie zabraknie, prześpisz się w łóżku Larsa. Zresztą przydadzą nam się twoje ręce, gdybyś chciał tu zostać dłużej i pracować.
Nils podniósł się i ukłonił tak nisko, że niemal dotknął czupryną podłogi.
- Dziękuję pięknie panience za taką gościnność. A memu Stwórcy dziękuję, że nie jest większa niż jest. - Zaśmiał się ochryple i znikł za drzwiami. Po chwili usłyszeli jego kroki na podwórzu.
- Co on miał na myśli? - spytała Helene.
Elizabeth poczuła rumieniec na twarzy i zajęła się sprzątaniem ze stołu.
- Pora do łóżek. Ty, Ane, dawno już powinnaś spać.
Mara powiedziała dobranoc o zaprowadziła Ane na górę. Lina znikła w swojej izdebce. W kuchni zostały tylko Helene i Elizabeth. Zauważyły, że światło w służbówce nad stodołą dawno już zgasło, ale nad kominem unosi się smużka dymu.
- Co sądzisz o opowieści Nilsa? - spytała Helene.
- Nie wiem. Czuję, że on kłamie, ale sama nie wiem, czemu tak myślę. - Zgarnęła kilka okruchów z serwety.
- Nie tylko to cię dręczy, prawda? - Helene oparła się na łokciach o blat stołu i przysunęła się do przyjaciółki.
Elizabeth poczuła, że na ma już wyjścia. Helene czytała w niej jak w otwartej księdze.
- Chodzi o to, że trochę się pokłóciłam z Kristianem przed jego wyjazdem na połów. Pogodziliśmy się wprawdzie, ale… no, sama wiesz. I jeszcze te ciemności wszędzie dokoła.
- To ty chodzisz taka ponura. Nawet nie zauważyłaś, że słońce się już pojawiło.
Elizabeth znów odłożyła okruszki na stół.
- I jeszcze ta sprawa z Laviną. - Elizabeth zerknęła na drzwi do alkierza i zniżyła głos. - Podejrzewam… podejrzewam Kristiana.
- Co ty mówisz? - zawołała Helene, zasłaniając usta dłonią. Jej oczy zaokrągliły się ze zdumienia. - Co ty mówisz, Elizabeth? - szepnęła. - Chyba nie przypuszczasz, że Kristian zabił Lavinę? Przecież doktor powiedział… - urwała, jakby nie śmiała powiedzieć nic więcej.
Elizabeth spojrzała na nią.
- To zostanie między nami?
Helene zacisnęła usta.
- Teraz mnie obrażasz, Elizabeth.
- Przepraszam.
Elizabeth bawiła się przez chwilę frędzlami, po czym wzięła głęboki wdech i powiedziała Helene, że Kristian i Lavina rozmawiali za oborą i że ona chciałam poinformować o tym lensmana. Wspomniała jeszcze o pieniądzach, które znalazła nad brzegiem, o tym, że je schowała i że pyta o nie Kristiana, ale nic jej nie odpowiedział.
Helene słuchała z kamiennym wyrazem twarzy. A gdy Elizabeth skończyła, siedziała w milczeniu i patrzyła w mrok. Elizabeth spojrzała na jej odbicie w ciemnej szybie. Przyjaciółka wyglądała na pogrążoną w rozmyślaniach. Cisza tak się przedłużała, że Elizabeth zaczęła się trochę niepokoić. W końcu Helene westchnęła i znów spojrzała na Elizabeth.
- Kristian tego nie zrobił - powiedziała stanowczo.
- Skąd możesz być taka pewna?
- Obie musimy w to wierzyć, Elizabeth. To był wypadek i już.
Teraz Elizabeth zapatrzyła się w mrok. Jej spojrzenie powędrowało w stronę służbówki nad stodołą.
- Nils też tego nie zrobił - zapewniła Helene, jakby czytając w myślach przyjaciółki. - Powiedział przecież, że Lavina wybierała się do Bergen, musiała tylko najpierw coś załatwić. Może chodziło o pieniądze, które dał jej Kristian?
- Ale dlaczego Kristian mnie okłamał i ukrywał cała tę historię?
- A ty nigdy tak wobec niego nie postępowałaś?
Elizabeth milczała. Gdy Kristian powiedział to samo, wybiegła jak zbuntowany dzieciak, nie chcąc tego słuchać. I mąż, i przyjaciółka mówili prawdę. Ona też miała wiele tajemnic, a czasem nawet kłamała, żeby uniknąć kłopotów. Nie powinna więc winić Kristiana za to, że postępuje tak samo. Nie znała przecież przyczyn. Może Kristian jest niewinny, mimo że nie wszystko chce jej powiedzieć.
- Mógł mieć wiele powodów - stwierdziła Helene. - Może nie chciał cię denerwować.
Elizabeth położyła dłoń na ręce Helene.
Czasem lepiej jest milczeć.
- Muszę się z tobą zgodzić. Dlaczego ty jesteś taka mądra? - uśmiechnęła się.
- Czy ja wiem? Pewnie taka się już urodziła, - zaśmiała się Helene.
Elizabeth też się roześmiała, po chwili jednak znów pogrążyła się w zadumie. Dopiero po dłuższej chwili rzekła:
- Muszę ci jeszcze o czymś opowiedzieć. O czymś, co się zdarzyło już jakiż czas temu…
- Tak?
- Jesienią poszłam z wizytą do Bergette. I kiedy my siedziałyśmy w salonie, Sigvard zamknął się z nową służącą w szopie.
- Niemożliwe!
- Nie wspomniałam nic o tym Bergette. Nie potrafiłam. To źle?
Po chwili zastanowienia Helene pokręciła głową.
- Nie, moim zdanie dobrze zrobiłaś.
- Kiedy wychodziłam, natknęła się na tę dziewczynę i powiedziałam jej parę przykrych słów.
- Mogę to sobie wyobrazić.
- Chciałam, ją nawet spoliczkować. A jakiś czas temu dostałam anonim. Ktoś zatknął go w drzwi obory.
- Kto? - Helene szeroko otworzyła oczy.
- Mówiłam przecież, że to anonim. Bez podpisu.
- Rozumiem. A co było w tym liście?
- Cytat biblijny. Że wielbłądowi łatwiej dostać się do nieba niż bogaczowi.
- Co to miało znaczyć?
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, ale na pewno napisała to kobieta. Podejrzewam właśnie tę służącą.
- Chyba masz rację. - Helene przygryzła wargę i zmarszczyła brwi. - I co teraz?
- Nie wiem, ale nie mogę o tym tak po prostu zapomnieć.
- Rozumiem. Mówiłaś o tym Kristianowi?
Elizabeth podniosła się z krzesła.
- Wie o liście, ale nie o historii ze służącą. Jakoś nie było okazji, żebym mu o tym opowiedziała. Może zrobię to później.
Helene też wstała.
- Jeśli chcesz, mogę przyjść jutro z samego rana i napalić w piecu w waszej sypialni. Żeby było ciepło, jak wstaniesz.
- Miło z twojej strony, Helene. Dziękuję. Ale nie zasługuję na taki luksus. Zresztą mam jutro rano dużo roboty.
- Co takiego?
- Wybieram się z Nilsem do lensmana. Muszę tam coś załatwić.
- Tylko nie podejmuj pochopnie żadnych decyzji, Elizabeth!
- Spokojnie, kochana. Wiem, co robię.
- Pani Elizabeth boi się, że ucieknę - powiedział Nils z pewną urazą w głosie, gdy następnego ranka jechali razem do lensmana.
- A masz powód, żeby uciekać? - spytała, przenosząc spojrzenie z drogi na jego twarzy.
- Oczywiście, że nie!
- To dlaczego myślisz, że jadę z tobą jako strażniczka? Możesz od razu wysiąść. Ale lensman i tak chce wiedzieć, co się stało ze zwierzętami Laviny.
Milczał przez chwilę. Patrzył na skraj lasu i na domy, które mijali.
Elizabeth tymczasem próbowała przetrwać to, co od Nilsa usłyszeli poprzedniego wieczoru. Gdyby miał coś do ukrycia, nie pojawiłby się w Dalsrud. Tego była pewna.
- Nie lubię takich ludzi jak lensman - wyznał wreszcie Nils. - na ich widok moje drobne, delikatne ciało pokrywa gęsia skórka.
Elizabeth musiała się roześmiać.
- Chyba rozumiem, co masz na myśli, ale lensman nie jest wcale gorszy od innych. Możesz być spokojny. Wystarczy, że powtórzysz mu to, co powiedziałeś nam, a wszystko będzie dobrze.
Zapadło długie milczenie.
- O czym tak rozmyślasz? - spytała Elizabeth.
- O moim zmarłym aniele.
Trudno doprawdy nazwać Lavinę aniołem, pomyślała Elizabeth i uśmiechnęła się pod nosem. Głośno zaś powiedziała:
- Domyślam się, że ją kochałeś.
- Nic lepszego mi się w życiu nie przydarzyło - zapewnił z powagą.
Elizabeth mu uwierzyła.
Gdy przejeżdżali pod oknem dworu lensmana, Elizabeth spostrzegła kilka służących, wyglądających zza zasłonki. Nils tez to zauważył i posłał im długo całusa. Twarze znikły natychmiast, a on się zaśmiał. Jest jedyny w swoim rodzaju, pomyślała Elizabeth, śmiejąc się razem z nim.
- Lepiej nie rób takich rzeczy - napomniała go z uśmiechem.
- Dlaczego? Życie jest krótkie, trzeba korzystać ze wszystkich drobnych radości.
Elizabeth pokiwała głową, nie spuszczając z niego wzroku.
Nils uderzył się w pierś i wyrecytował:
- Cóż widzą me niegodne oczy? Stoi przede mną najpiękniejszy kwiat tej ziemi. I to w sieni samego lensmana!
Dziewczyna zarumieniła się po uszy, a Elizabeth, by nie dopuścić do kolejnych żartów Nilsa, spytała:
- Lensman w domu? Chciałabym z nim porozmawiać. Powiedz, że przyjechała Elizabeth Dalsrud.
- Chwileczkę - rzuciła dziewczyna, pobiegła w głąb domu, zapukała do najdalszych drzwi i po chwili wróciła. - Lensman jest w gabinecie. Lensman jest w gabinecie. Proszę wejść.
Elizabeth popchnęła Nilsa przed sobą, nie komentując tego, że puścił oko do służącej.
Lensman podniósł się, gdy tylko weszli do gabinetu.
- Dzień dobry, dzień dobry. Któż to podróżuje w taki mróz?
Oboje podali mu dłonie na przywitanie, po czym Elizabeth wyjaśniła:
- Nils zjawił się w Dalsrud wczoraj wieczorem. Ma coś do powiedzenia lensmanowi. Ale może najpierw moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy?
- Proszę usiąść - zaprosił, wskazując dwa krzesła stojące przed biurkiem.
- Wyjdź na korytarz i zaczekaj - poleciła Elizabeth Nilowi.
Sama otworzyła mu drzwi, żeby sprawdzić, czy młodej służącej nie ma już w pobliżu. Trudno przewiedzieć, co Nilowi przyjdzie do głowy. Nils ukłonił się i wyszedł, a Elizabeth zamknęła dokładnie drzwi i usiadła. Potem zdjęła z głowy chustkę i starannie ją złożyła.
- Zastanawiałam się, czy przyjść z tą sprawą - zaczęła. - Słyszałam, że lensman żąda w zastaw za długi jednego z gospodarstw, które dla nas pracują.
Lensman pokiwał głową i złożył dłonie na swoim wielkim brzuchu. Elizabeth też pokiwała głową i spojrzała mu prosto w oczy.
- Mieszka tam rodzina Aandy, tej, która u nas służyła. Była dla mnie jak siostra.
Nagle poczuła się mała i bezradna. Nie potrafiła znaleźć właściwych słów! Nie miała prawa czegokolwiek żądać od urzędnika, nie chciała też żebrać. Miała tylko nadzieję, że lensman może coś zrobi, żeby rodzina Amandy nie straciła dachu nad głową.
Urzędnik zmarszczył krzaczaste brwi i popatrzył na nią surowo.
- Czy nie ma żadnej możliwości, żeby lensman zareagował z zastawu? - spytała Elizabeth cienkim głosem. - Oni są tacy ubodzy. Proszę nie zabierać im wszystkiego! - Rozłożyła bezradnie ręce. - Bo umrą z głodu.
- Nie do mnie należy zajmowanie się ubogimi. Jest specjalna komisja.
- Ale może lensman mógłby coś zrobić…
- Muszę przestrzegać prawa. Gdybym pobłażał wszystkim ubogim, nie mógłbym być lensmanem.
Elizabeth rozumiała to dobrze, ale nie mogła zaakceptować jego słów.
- A gdybym spłaciła ich dług?
Poprawił się w krześle.
- Mają swoją dumę. Nigdy się na to nie zgodzą.
Pokiwała głową, nerwowo splatając w palcach frędzle swego szala.
- Nie muszą przecież wiedzieć, że to ja…
Pokręcił głową i cmoknął.
- Nie, nie, to niemożliwe. Jak by to wyglądało? Jak oni by to zrozumieli? Że nagle ich dług nie stanowi żadnego problemu? Inni też by zaczęli lekceważyć prawo i zasady. Ma pani dobre serce, Elizabeth, ale tym razem nic o nic to nie pomoże.
- Ale czy nie ma…
- Nie. I to jest moje ostanie słowo w tej sprawie. - Poruszył się, jakby chciał wstać, i spytał: - czy Nils chce złożyć jakieś wyjaśnienia?
Elizabeth wyszła z gabinetu i posłała tam Nilsa, a sama usiadła w korytarzu.
Futra z ich sam zostały wniesione do środka i leżały na ławie. Elizabeth odsunęła je na bok. Czy w żaden sposób nie da się nakłonić lensmana, żeby zmienił zdanie? myślała. Czy nie znajdą się jakieś inne argumenty?
Z kuchni wymknęła się tymczasem dziewczyna, która im otworzyła drzwi.
- Przepraszam - powiedziała cicho i dygnęła. - Czy mogłabym zamienić parę słów z panią Dalsrud?
- Usiądź - odparła Elizabeth z uśmiechem, postukując w ławie.
Dziewczyna miała dwa długie, cienkie warkocze, przerzucone do przodu. Zaczęła nerwowo obracać w palcach jeden z nich.
- Sama nie wiem, jak zacząć… Chodzi o Nilsa…
- Mów szczerze - zachęciła ją Elizabeth. - Tak jest najprościej.
- Czy panu myśli, że on to mówił poważnie? - Dziewczyna się zarumieniła.
Elizabeth starannie dobierała słowa.
- Ile masz lat? - spytała w końcu.
Dziewczyna się wyprostowała.
- Na wiosnę pójdę do konfirmacji i skończę piętnaście.
- A Nils ma prawie czterdzieści. Gdy ty będziesz miała dwadzieścia pięć lat, on będzie blisko pięćdziesiątki.
- Wielu mężczyzn dobrze się starzeje.
- To prawda, ale Nils jest dla ciebie za stary. Nazwał cię najpiękniejszym kwiatem świata. Zapamięta sobie te słowa. Jesteś ładną dziewczyną. Zresztą Nils mówi to każdej, którą uważa za piękną.
- Mówił tak do innych? - Na twarzy dziewczyny pojawiło się rozczarowanie, po czym wykrzyknęła niemal z rozpaczą: - Nigdy nie wyjdę za mąż. Zostanę starą panną!
Elizabeth ukryła uśmiech.
- Na pewno będziesz miała wielu adoratorów.
Znam Nilsa, on wszystkim kobietom powtarza takie rzeczy. Taki już jest i taki zostanie. Miło na niego popatrzeć, ale to nie jest mężczyzna dla ciebie.
- Czy to prawda, że on ma coś wspólnego ze śmiercią Laviny?
- Nie, gdy Lavina umarła, Nils był w Bergen. A poza tym Nils bardzo ją kochał - dodała z powagą.
- Dziękuję, że pani zechciała mnie wysłuchać - powiedziała dziewczyna, wstała i znów dygnęła. - Ludzie mówią, że pani jest miła i dobra dla wszystkich, i dla bogatych, i dla biednych, dlatego się odważyła, zapytać.
W drzwiach pojawiła się głowa jakiegoś młodzieńca.
- Helene, inne służące pytają, gdzie się podziewasz.
- Już idę.
Zanim dziewczyna wstała z ławy, Elizabeth szepnęła jej do ucha:
- A co to za przystojny młodzieniec?
- Ten? To tylko parobek. Zachowuje się jak dzieciak, chociaż ma tyle samo lat, co ja. Ciągnie mnie za włosy i rozwiązuje tasiemki fartucha.
- To znaczy, że się w tobie kocha - stwierdziła z powagą Elizabeth.
Dziewczyna zmarszczyła czoło.
- Tak pani myśli?
- Jestem pewna. Ale pospiesz się już, zanim znów zaczną cię szukać.
Dziewczyna pokiwał głową w zamyśleniu i skierowała się do kuchni. Ale kroczyła z dumnie podniesioną głową. Elizabeth uśmiechnęła się sama do siebie.
Chwilę później Nils wyszedł z gabinetu razem z lensmanem.
- No to do widzenia - powiedział urzędnik, ściskając dłonie obojgu. - Cieszę się, że wszystko się wyjaśniło. Jesteś wolny do podejrzeń, Nils. Zresztą doktor potwierdził przecież, że to był wypadek. Niech doktor potwierdził przecież, że to był wypadek. Niech zmarła odpoczywa w pokoju. I powodzenia w tym, co tam sobie umyśliłeś. Żegnajcie.
- Zdaje się, że ten potężny człowiek nie chciał nas oglądać dłużej niż musiał - stwierdził Nils, gdy już dojeżdżali do Dalsrud.
Mówił coś przez całą drogę, jakby ulżyło mu, że ma już wizytę u lensmana za sobą. Elizabeth też była temu rada, choć nic nie wskórała w prawie długu rodziny Amandy. Domyślała się, dlaczego lensman tak szybko się ich pozbył. Nie chciał dopuścić do tego, by znów zaczęła go męczyć w sprawie zastawu.
- Czy mam wprowadzić do stajni tego rączego rumaka? - spytał Nils, gdy wjechali na podwórze.
- Nie, dziękuję. Muszę tam jeszcze wrócić. A ty idź do kuchni.
- Zapomniałaś czegoś?
- Zapomniałam… zapomniała, zostawić żonie lensmana przepis. To ważne, bo ona spodziewa się gości.
Sprawnie zawróciła konia i szybko wyjechała na drogę. Wiedziała, że Nils jej nie uwierzył i że gdy wróci do domu, służące zaczną dociekać prawdy. Ale w tej chwili się tym nie martwiła. Niech sobie myślą, co zechcą.
Na drodze spostrzegła jakąś postać. Szybko rozpoznała nową służącą Bergette. Zatrzymała koło niej konia.
- No proszę, wyszłaś sobie na spacer - powiedziała.
- A co, nie wolno?
- Zdaje się, że często sobie spacerujesz.
Kobieta zmarszczyła jasne, gęste brwi.
- Co masz na myśli?
Elizabeth przywiązała wodze i wysiadła z sań.
- Jakiś czas temu dostałam anonim. Był wetknięty w drzwi obory.
- A co mnie to obchodzi? - Służąca zadarła brodę u wypięła pierś.
- Nie ty go nie wetknęłaś?
Dziewczyna zatrzęsła się ze śmiechu.
- Dlaczego miałabym tracić czas na coś takiego?
Mam wiele innych spraw.
- Bezczelna jesteś, że ośmielasz się tak do mnie mówić.
- Tak.? A co, może jesteś lepsza od innych? Kiedyś też byłaś ubogą służąca.
- Zgadza się - powiedziała Elizabeth, krzyżując ręce na piersiach. - Zamierzasz wiec upolować Sigvarda, wyrzucić Bergette i zostać nową panią we dworze?
- A czemu nie? - rzuciła dziewczyna hardo. - Ty przecież byłaś służącą w Dalsrud, zanim wyszłaś za mąż.
Elizabeth zaśmiała się głośno.
- Różnica polega na tym, że Kristian nie miał żony i sam mi się oświadczył. Sigvard nigdy tego nie zrobi. Chyba nie jesteś taka głupia, żeby w to wierzyć? Nie wiesz, że Bergette wkrótce się w tym wszystkim zorientuje i przyrzuci cię za drzwi i bez żadnych referencji?
- Oboje musieliby tego chcieć. A poza tym to nie twoja sprawa.
Chciała pójść dalej, ale Elizabeth przytrzymała ją za ramię.
- Już raz cię ostrzegałam teraz, robię to ponownie: trzymaj się z dala od Sigvarda, bo będziesz miała ze mną do czynienia!
Tamta posłała jej pogardliwe spojrzenie.
- Ludzie mówią, że potrafisz coś więcej niż Ojcze nasz, ale mnie nie wystraszysz!
Wyrwała się i odeszła. Elizabeth stała i patrzyła za nią przez kilka sekund. Potem znów wsiała do sań. Nie była z siebie zadowolona. Że też nie przycisnęła dziewczyny i nie wydobyła z niej prawdy na temat listu. Dobrze by było, żeby służąca się przyznała. Pokręciła głową z rezygnacją. Co za bezczelność! Za grosz szacunku dla nikogo, nawet dla gospodyni. Elizabeth chciała ostrzec Bergette, że jest oszukiwana i zdradzana, ale coś ją przed tym powstrzymywało - może lęk, by nie zranić przyjaciółki, może obawa, że Bergette jej nie uwierzy. Wówczas ich przyjaźń by się skończyła, a służąca odniosłaby zwycięstwo.
Zobaczymy, co czas przyniesie, pomyślała, i ruszyła.
Żonę lensmana spotkała na podwórzu. Parobek właśnie wziął od niej lejce i wyprzęgał konia z sań. A wiec wraca z wycieczki, pomyślała Elizabeth. Nie zdziwiłaby się, gdyby lensmanowa odwiedziła starego doktora.
Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Dzień dobry, Elizabeth? To ty przyjechałaś tu w takim pędzie? Wejdź, proszę, zaraz każę podać kawę.
Żona lensmana wydawała się jeszcze grubsza w swoim ogromnym futrze i futrzanej czapce. Twarz miała mocno zaczerwienioną od mrozu.
- Dziękuję, chciała, tylko zamienić z tobą parę słów. Musze zaraz wracać.
- Słucham?
- Tak się składa, że twój mąż żąda zastawionego gospodarstwa ludzi, którzy dla nas pracują prosiłam go bardzo, żeby zmienił decyzję.
Źrenice lensmanowej się zwęziły, skrzyżowała ramiona na piersi.
- Bardzo mi żal tych ludzi - ciągnęła Elizabeth. - Jeśli stracą gospodarstwo, na pewno nie przeżyją. Bardzo cię proszę, żebyś znalazła jakieś rozwiązanie tej sprawy.
Żona lensmana odrzuciła głowę do tyłu tak gwałtownie, że aż zatrząsł się jej podwójny podbródek.
- Przecież ja nie mam z tym nic wspólnego. Nigdy nie wtrącam się do pracy mojego męża. Inni też nie powinni tego robić.
Elizabeth aż się zagotowała ze złości. Miała wielką ochotę wyrzucić z siebie wszystko, co wiedziała o lensmanowej i doktorze, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Nic dobrego by z tego nie wynikło. Zyskałaby tylko złą sławę kłamczyni i plotkarki.
Odziana w futro kobieta oddaliła się majestatycznie w stronę domu i zamknęła za sobą drzwi, nie obejrzawszy się nawet na Elizabeth.
Z piersi Elizabeth wyrwało się westchnienie, gdy wsiadła do sań, by znów ruszyć w powrotną drogę. Nie udało jej się załatwić tej rudnej sprawy. Nawet jeśli istnieje jakieś dobre rozwiązanie, chyba nie będzie łatwo go znaleźć.
Ciągle jeszcze miała w kieszeni spódnicy list od Kristiana. Gdy szła przez podwórze, papier szeleścił. Nils dość wcześnie przyjechał do domu ze sklepiku. Teraz poszedł nad fiord, żeby zabrać sieci. Nie żałowała, że pozwoliła mu zostać w Dalsrud. Bardzo im pomógł tej zimy pod nieobecność mężczyzn. A jego poczucie humoru sprawiało, że dni wszystkim domownikom wydawały się jaśniejsze.
Elizabeth zatrzymała się, by spojrzeć w stronę wsi. Ostatnio nie słyszała nic na temat zastawionego gospodarstwa. Ale też nikogo o to nie pytała, żeby nie dolewać oliwy do ognia.
Na dachu spiżarni przysiadła skrzecząca głośno mewa. Może nawoływała swojego samca? Elizabeth słyszała, że mewy trzymają się tego samego partnera przez całe życie. Wsunęła dłoń do kieszeni i musnęła papier. Kristian często pisał listy, opowiadał o połowach, o chorobach, o chłodzie o tym, że wszyscy jakoś sobie radzą. I dziękował za to, co mu zapakowała do kufrów. Okraszał listy nowinkami zabawnymi anegdotami. Właśnie takie listy powinno pisać się na Lofotach.
Ona z kolei pisała mu o Nilsie i reszcie domowników, o tym, że we dworze wszystko się dobrze układa. Tylko o Linie rzadko wspominała. Elizabeth spojrzała w stronę domu na służącą, która siedziała na schodach, pochylona nad swoim listem. Jej rudawy warkocz sięgał aż do szarej spódnicy.
- Lina! - zawołała Elizabeth. - Sto razy ci mówiłam, żebyś nie siedziała na kamieniu ani na ziemi o tej porze roku. Rozchorujesz się.
Siedzę na owczej skórze - powiedziała Lina, nie odrywając wzroki od kartki.
- To nie pomoże. I tak się możesz rozchorować.
Lina wstała, składając arkusiki.
- Od kogo dostałaś list?
- Od Andreasa. Znalazł dla nas dom w Kabelvaag, ale musimy szybko się zdecydować, bo jeszcze ktoś inny go wynajmie.
- Więc się przeprowadzasz? - spytała Elizabeth, choć przecież znała odpowiedź.
Lina pokiwała głową i wsunęła list do kieszeni.
- Musimy gdzieś mieszkać. I chociaż bardzo bym chciała tu zostać, nie ma innej rady.
Elizabeth przełknęła ślinę.
- Zobaczę, co się da zrobić, Lina. Nie odpowiadaj jeszcze Andreasowi.
- Masz jakiś pomysł?
- Zobaczysz.
Uśmiechnęła się dla pokrzepienia i weszła po schodach. Długo się nad tym zastanawiała, choć miała przecież wiele innych spraw na głowie. Ale pora wziąć się do dzieła, bo czasu jest coraz mniej.
- Pani Elizabeth! Pani Elizabeth!
Obróciła się w drzwiach na dźwięk cienkiego, chłopięcego głosu.
- Muszę wam coś powiedzieć. Chodzi o… - Musiał zaczerpnąć powietrza. - … o Ane.
Lodowaty dreszcz przeszył Elizabeth. Z przerażeniem patrzyła na obdartego chłopca.
- Co się stało Ane? - wyjąkała.
- Petra ze Storli tu jedzie - mówił chłopiec. - Żeby nakrzyczeć na Ane. Ale muszę już iść, żeby mnie nie widziała.
Zamknął, ni, Elizabeth się obejrzała.
- Zaczekaj - zawołała. Ale jej nie usłyszał. - Co to może znaczyć? - rzuciła w powietrze.
- Mnie nie pytaj. - Lina te była zaskoczona.
- Gdzie jest Ane? - pytała Elizabeth, rozglądając się dokoła.
Lina wzruszyła ramionami.
- Dawno jej nie widziałam.
- Maria! Helene! - zawołała Elizabeth. Po chwili obie się pojawiły. - Widziałyście Ane?
Obie pokręciły głowami.
- Nie widziałam jej od paru godzin - odparła Maria. - Co ona znowu wymyśliła?
- Nie wiem. Dowiedziałam się właśnie, że Petra Storli jedzie do nas z wizytą. I ma coś do Ane.
- Mój ty Boże. Dajcie mi znać, jak już przyjedzie. Będę w pogotowiu.
- Ja też - dodała Helene.
Elizabeth się uśmiechnęła. Miała w domu odważne kobiety.
- Dziękuję, ale sama sobie poradzę. Rozejrzyjcie się lepiej za Ane i powiedzcie, żeby nigdzie nie wychodź, póki nie wrócę.
- A dokąd idziesz? - spytała Lina.
- Później się tego dowiesz.
Osiodłała gniadą klacz i wskoczyła na jej grzbiet. Kristian kupił jej damskie siodło. :Jeździsz po wsi, jak mężczyzna”, powiedział kiedyś z uśmiechem. „Zdaje się, że muszę ci sprawić porządne damskie siodło”.
Na początku dziwnie się na nim czuła. Obawiała się, że zaraz spadnie, trzymając obie nogi po jednej stronie końskiego grzbietu. Ale z czasem szło jej coraz lepiej. Wiedziała, że ludzie krzywo na nią patrzą i krążą o niej różne plotki. Nie było przecież zwyczaju, by kobiety jeździły konno, chociaż siodło miała damskie.
No, ale ja nie jestem taka, jak inne, pomyślała Elizabeth na widok rozchylających się zasłon w mijanych oknach.
Gdy zajechała na niewielkie, ubogie podwórze, z szopy wyszła właśnie dziewczyna z koszykiem pełnym torfu.
- Dzień dobry. Rodzice w domu? - spytała Elizabeth.
- Mama jest w domu, ale tata wyszedł coś załatwić - powiedziała dziewczyna, dygając.
Elizabeth przywiązała konia i weszła za nią do środka. Twarz matki Amandy śmiertelnie pobladła na widok gościa.
- Nie nas Pan Bóg strzeże. Tylko nie mów, że coś złego stało się mojej córce, Amandzie! - wyjąkała.
- Spokojnie, Amanda sobie poradzi. Przychodzę w całkiem innej sprawie. Przyniosłam kilka placków i trochę świeżo palonej kawy… - wyjaśniła, podając gospodyni węzełek.
Kobieta skinęła głową w podziękowaniu i położyła dłoń na piersi,, pragnąc uspokoić mocno bijące serce. Jej usta poruszały się przez chwilę w bezgłośnej modlitwie.
- Dawno już nie miałaś wieści od córki? - spytała, podczas gdy kobieta nastawiała kawę.
- Będzie z parę miesięcy. Listy z Ameryki idą długo. Amanda mieszka teraz po drugiej stronie kuli ziemskiej, a nie tuż za rogiem.
Elizabeth rozejrzała się po pomieszczeniu. W palenisku prawie nie było śladów popiołu, podłoga była starannie wyszorowana. Na ławie stały tylko dwie drewniane miski. Aż dziw, że udaje im się utrzymać porządek w niewielkim domu, w którym mieszka tyle osób.
Koło pieca siedział chłopiec, który kiedyś pożyczył książkę od Ane i powiedział Elizabeth o kłopotach z domem. Mrugnęła do niego z uśmiechem. Trochę zawstydzony, odwzajemnił uśmiech, po czym wrócił do zbijania jakichś drewnianych desek.
- Amandzie dobrze się w życiu ułożyło - powiedziała Elizabeth. - No i ze świecą szukać lepszego męża niż Ole.
Na stole stanął talerz z plackami i kawa. Elizabeth nie wzięła ani jednego placka, tłumacząc, że jadła tuż przed wyjściem. Lepiej niech dostaną je dzieci.
- Chciałam o czymś z tobą porozmawiać. - Odstawiła kubek i zawahała się przez chwilę.
- Dzieci, wyjdźcie na podwórze - powiedziała kobieta. Obije wyszli posłusznie, rzucając tęskne spojrzenia na stół.
- Zjecie placki później - dodała z uśmiechem.
Elizabeth postanowiła nie owijać niczego w bawełnę.
- Słyszałam, że macie długi - powiedziała.
Gospodyni zaczerwieniła się z zakłopotania.
- Plotki szybko się rozchodzą. To prawda. Nie zawsze wszystko się dobrze układa. Na dodatek mój mąż nie popłynął na zimowe połowy z innymi, bo był chory i nikt go nie najął. - Obróciła kilka razy kubek i dodała. - Już wyzdrowiał, ale co z tego.
- Rozmawiałam z lensmanem, ale nie pozwolił mi spłacić waszego dług. Powiedział, że to byłyby zły przykład dla innych.
Matka Amandy pokiwała głową.
- Rozumiem. Zresztą mój mąż i tak nie przyjąłby jałmużny. Wiesz przecież o tym. - Nagle coś przyszło jej do głowy i złapała Elizabeth za ręce. - Tylko nie pisz o tym mojej córce. Musisz mi to obiecać!
Elizabeth obiecała. Wiedziała, że na wieść o długi Amanda przysłałaby matce wszystkie oszczędności alb coś sprzedała, byle pomóc rodzinie.
Rozległy się kroki w sieni i po chwili drzwi się otworzyły. Ojciec Amandy, zaskoczony widokiem Elizabeth, szybko się opanował i przywitał gościa.
- No, no, co za wizyta!
Elizabeth spojrzała na gospodynię i ujrzała błaganie w jej oczach. Jakby tamta prosiła ją o dyskrecję.
- Przejdę od razu do rzeczy - powiedziała, gdy kobieta nalała mężowi kawy i podała trochę placka. - Mam dla was pracę.
- Aha.
- Muszę odbudować jedno z naszych gospodarstw komorniczych i potrzebuję kogoś silnego. Jeśli jesteś zainteresowany, robota jest twoja.
Kobieta wstała i pochyliła się nad piecem. Elizabeth widziała wdzięczność wypisaną na jej twarzy.
- Mają się tam wprowadzić jacyś nowi komornicy?
- Nie, ale nasza służąca, Lina, wychodzi za mąż za człowieka z Kabelvaag i potrzebują jakiegoś domu. Jeśli niczego nie znajdą, Lina wyjedzie. A tego bym nie chciała.
- Coś takiego? lina wychodzi za mąż. - Gospodarz uśmiechnął się, zanurzając ostatni kawałek placka w kawie. - Nic dziwnego, że chciałabyś zatrzymać dobrą służącą.
Elizabeth czuła, że wszystko pójdzie gładko.
- Dobrze ci zapłacę. A drewno weźmiemy z naszego lasu.
- Mogę postawić dom, ale zrobię to za darmo - oznajmił stanowczo ojciec Amandy.
- Ależ mój drogi, nikomu nie pozwolę pracować za darmo! Nils też będzie tam pracował i przynajmniej jeszcze jeden mężczyzna. I każdy dostanie zapłatę.
Oparł jedną dłoń o kolano i spojrzał jej w oczy.
- Myślisz, że nie wiem, dlaczego to robisz? Słyszałaś o naszym długu i chcesz, żebyśmy go spłacili.
Kątek oka Elizabeth dostrzegła, że matka Amandy oparła się o piec i ukryła twarz w dłoniach.
- Nie moja rzecz, co zrobisz z pieniędzmi - powiedziała Elizabeth. - Ale nie pozwolę, żeby ktoś pracował dla mnie za darmo, to pewne.
- W takim razie nie będę dla ciebie pracował - stwierdził, uderzając pięścią w stół.
Elizabeth się podniosła.
- Jesteś najbardziej… jesteś… Słów mi brak! Nie rozumiem, jak możesz robić coś takiego swojej żonie i dzieciom.
- Nikt cię o nic nie prosi. I nikt nam nie odbierze honoru - oznajmił stanowczo i też wstał.
Elizabeth zrozumiała, że gospodarz nie zmieni zdania.
- Zrobisz, jak zechcesz - rzekła zrezygnowana.
- W porządku! Powiedz tylko, kiedy mam się stawić. - Wyglądał na zadowolonego, gdy podawał jej rękę.
- Możecie zacząć od jutra. Przyjdź najpierw do Dalsrud, żeby zabrać Nilsa i pokazać mu drogę do zagrody.
Mocno uścisnął jej dłoń.
Elizabeth wprowadziła właśnie konia do stajni, gdy na podwórze zajechała Perta Storli. Pociągnęła za wodze tak mocno, że koń uniósł pysk. Elizabeth nie znosiła takiego traktowania zwierząt. Miała już parę ostrych słów na końcu języku, ale je przełknęła.
Petra wysiadła z kariolki. Żyły nabrzmiały na jej chudej szyi. Zaciśnięte usta przypomniały cieniutką kreseczkę.
Jesteś pewna, że smaruje włosy masłem, pomyślała Elizabeth na widok jej gładkiej fryzury. No to ją stać, a na jedzenie dla służby - nie!
- Dzień dobry, Petra, witamy - pozdrowiła kobietę z udawanym spokojem.
- Nie wiem, czy nazwałabym go dobrym - burknęła Petra.
- Rozumiem. Masz jakieś kłopoty?
Petra otuliła się szczelniej szalem.
- Wygląda na to, że Dalsrud słynie teraz z tego, że trzyma złodziei pod swym dachem. Ze czasów Leonarda wszystko było tu inaczej.
Elizabeth czuła, że wzbiera w niej gniew. Gdyby Petra wiedziała, jaki naprawdę był Leonard!
- To bardzo poważne oskarżenia - powiedziała. - Masz jakieś dowody?
- Poprzednim razem chodziło o służącą, a teraz o twoją córkę.
- Uważaj na to, co mówisz - ostrzegła ją Elizabeth, podchodząc bliżej. - O ile dobrze pamiętam, twój mąż przyszedł tu z lensmanem, żeby oskarżyć Amandę o kradzież pieniędzy, podczas gdy Amanda dostała te pieniądze ode mnie. Wciąż jesteś jej winna przeprosiny.
Petra prychnęła pogardliwie.
- A twoja córka?
- Co zrobiła Ane?
- Ukradła cukier?
- Co takiego? - Elizabeth była pewna, że się przesłyszała.
- Słyszałaś, co powiedziałam.
- Ane zabrała twój cukier? - Gniew powoli ustępował rozbawieniu. Elizabeth z trudem ukryła uśmiech. - Kiedy miałaby to zrobić?
- Wczoraj, kiedy szła do nas razem z innymi dziećmi. Sama widziałam, jak chwyciła wielki kawał brązowego cukru.
Elizabeth zastanawiała się przez chwilę, czy to nie żart. Nikt przecież nie jedzie tak daleko, żeby donieść o „kradzieży” kawałka brązowego cukru. Wystarczył jednak jeden rzut oka, żeby się przekonać, że Petra nie żartuje.
- Jeśli tak sprawa wygląda, bardzo przepraszam za Ane - rzekła Elizabeth spokojnie. - Jeśli chwilę zaczekasz, przyniosę ci kawałek cukru. - Nie zdołała ukryć sarkazmu w głosie ani powstrzymać uśmiechu.
Petra zacisnęła dłonie w pięści.
- Mam nadzieję, że rozumiesz powagę sytuacji - rzuciła, obróciła się na pięcie i poszła do kariolki. Po chwili, świsnąwszy batem, odjechała z Dalsrud.
Elizabeth stała i patrzyła za nią, kręcąc głową. Gdyby komuś o tym powiedziała, pewno posądzono by ją, że zmyśla.
- Czego ona chciała?
Elizabeth obróciła się i spojrzała na Ane, która właśnie podbiegła.
- Gdzie ty byłaś przez cały dzień?
- Z Nilsem. Wyciągałam sieci.
Elizabeth już miała ją skarcić, że to nie jest zajęcie dla dziewcząt, ale ugryzła się w język. Sama dorastała na łodzi. I to pozwalało zdobyć żywność wtedy, gdy Jens wypływał na morze, i wtedy, gdy została wdową. Pogłaskała więc tylko córkę po głowie i rzekła:
- Petra przyjechała tu, żeby mi powiedzieć, że jadłaś u nich brązowy cukier. Czy to prawda.
- Ane pokiwała głową.
- Kawałek. Dostałam od służącej.
- A co u nich robiłaś?
- Oglądałam małe kocięta razem z koleżanką ze szkoły. Ona jest tam służącą.
- Od tej pory trzymaj się z daleka od Stroli. Rozumiesz?
Ane pokiwała głową. Jakby z ulgą i wdzięcznością.
- A teraz idziemy. Muszę coś powiedzieć Linie.
Nadeszła wiosna. Strumienie bulgotały już i szemrały. Ptaki śpiewały w koronach drzew, słońce grzało, tu i ówdzie kwiatki podbiału wychylały swoje żółte główki. Powietrze pachniało wodorostami, wodą i solą na dole, w okolicy domu, a ziemią i gnijącymi liśćmi wyżej, w górach. Natura budziła się na nowo do życia. Mimo że Elizabeth uważała wiosnę za najpiękniejszą porę roku, wciąż czuła dręczący niepokój.
Zatrzymała się, żeby rozwiązać chustkę, pozwalając, by wiatr owiał jej spoconą szyję. Nie miała jednak śmiałości rozpiąć bluzki, bo wiosenne powietrze było wciąż ostre, nie mogła ryzykować choroby w okresie tak pełnym obowiązków.
Postawiła na ziemi puszkę z jedzeniem i skopek mleka. Upiekła stertę wafli, uwarzyła ser i posmarowała nim pajdy chleba - treściwy posiłek dla ciężko pracujących mężczyzn. Przyniosła także trochę świeżo zmielonej kawy. Wzięła głęboki wdech, dźwignęła cały ten ciężar i ruszyła dalej przez las. Była już niedaleko pracujących, bo słyszała coraz wyraźniej siekierę i piłę.
Zatrzymała się na skraju polany, ale i tak Lina od razu ją zauważyła. Służąca wyprostowała się z grymasem bólu na twarzy i chwyciła za plecy w krzyżu, po czym uniosła rękę i pomachała gospodyni.
- Nie powinnaś się tak męczyć - powiedziała Elizabeth. - Noszenie kamieni to nie jest zajęcie dla kobiet. Lepiej nazbieraj mchu do uszczelniania ścian. Musisz sobie znaleźć jakieś lżejsze zajęcie.
Lina otarła czoło rękawem.
- I kto to mówi - zaśmiała się.
Elizabeth wiedziała, co Lina miała na myśli. Rzeczywiście, ona sama, gospodyni, nigdy się nie oszczędzała. Często pracowała równie ciężko jak mężczyźni.
- Usiądź, zaraz rozpalę ogień i zaparzę kawę - powiedziała Elizabeth.
Wokół ogniska panowała cisza. Mężczyźni byli zmęczeni i głodni. Wafle znikały jeden za drugim, popijane mocną kawą i świeżym mlekiem.
Elizabeth długo żuła kawałek chleba, przyglądając się mężczyznom. Nils pracował za dwóch i nic nie wskazywało na to, że tęskni za wędrówką. Może Lavina go tak odmieniła?
- Pański posiłek - oznajmił uroczyście Nils, unosząc w górę wafel. - Niezwykle smakowity - dodał.
- Myślisz, że Lina i ten człowiek z Kabelvaag będą się tu dobrze czuli? - spytał trzeci mężczyzna, patrząc w stronę Elizabeth.
Elizabeth najęła starego Gregusa, obiecując mu taką samą zapłatę jak Nilowi. Wiedziała, że Gregus cierpi na reumatyzm i kiepsko mu się wiedzie o tej porze roku. Nikt ho w tym roku nie zatrudnił. Ale poruszał się całkiem sprawnie i nie można było złego słowa powiedzieć o jego pracy.
- Ma na imię Andreas - wtrąciła Lina. - Przestań go nazywać człowiekiem z Kabelvaag.
- Sam ją zapytał - odparła Elizabeth, wskazując głową Linę. - Nie będzie to żaden wielki dwór, ale da się go stopniowo rozbudowywać.
- To będzie mój prawdziwy dom - powiedziała Lina. - Najpiękniejszy na świecie.
Elizabeth przyjrzała się budynkowi. Nie zawalił się całkiem, jak twierdził Kristian, ale niewiele już do tego brakowało. Dawno temu, zanim się zorientowała, że Amanda i Ile planują wjazd do Ameryki, Elizabeth proponowała go właśnie im.
- Jak zjemy, pokażę ci, jak wszystko urządzę - ożywiła się Lina.
- Miałaś jakieś wieści od Kristiana? - spytał Gregus. - Wróci niedługo? Słyszałem, że wielu już przypłynęło.
Elizabeth pokręciła głową.
- Nie. Ale pisał, że wszystko jest w porządku. - Zamilkła, nie wiedząc, co dodać. Nagle wydało jej się, że wszyscy czytają w jej myślach, że ma lęk wypisany na czole.
- Żal mi i wstyd, że Andreas nie może nam pomóc - powiedziała Lina.
- Ma dość roboty w Kabelvaag stwierdziła Elizabeth. - A poza tym starczy pracy także dla niego. Trzeba zaorać ziemię, postawić płot. Nie będzie próżnował. Wystarczy, że zjawi się jesienią, wtedy gdy będziecie brać ślub.
- Ciągle nie mogę uwierzyć, że Kristian na to przystał - westchnęła Lina. - Nie zrozum mnie źle - dodała szybko. - Uważam, że zachował się bardzo wspaniałomyślnie. Że oboje jesteście wspaniałomyślni.
Elizabeth musiała się odwrócić, aby ukryć twarz.
- Jakże by inaczej. Ziemia leży odłogiem, w domu ktoś powinien zamieszkać. To najlepsze rozwiązanie dla wszystkich.
Oby tylko Kristian myślał tak samo. Wysłała mu list, w którym wszystko wyjaśniła, żeby go przygotować. Ale jeszcze nie dostała odpowiedzi. Nie bardzo wiedziała, jak to rozumieć. Może list nie dotarł, a może Kristian nie miał czasu odpisać tuż przed powrotną podróżą. Choć najprawdopodobniej był po prostu wściekły. Ciągle sobie powtarzała, że przecież ona też powinna mieć coś do powiedzenia, ale to niewiele pomogło. W gruncie rzeczy sprzeciwiła się mężowi w ważnej sprawie. Kazała ściąć drzewa i najęła ludzi. Nigdy przedtem się nie wtrącała w takie rzeczy.
- No tak, Kristian będzie zaskoczony - stwierdził ojciec Amandy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zaniepokoiła się Elizabeth.
- Że się ucieszy, gdy zobaczy, jak tu ładnie.
- Na pewno - uśmiechnęła się i wstała. - Lina, miałaś mi chyba pokazać, jak urządzisz dom?
Lina zerwała się na równe nogi. Wdrapała się na kamienny fundament, wskazywała i objaśniała.
- Tu będzie stał piec. Bardzo dobrze, że to tylko jedna izba oprócz komory, łatwiej będzie ją ogrzać i utrzymać w czystości.
Elizabeth uśmiechała się i kiwała głową w odpowiednich momentach.
- A tutaj będzie okno - cieszyła się Lina. - Wystarczy jedno. Pod oknem stanie stół. Andreas go zrobi, on zna się na stolarce. Latem będę zbierać kwiaty i stawiać je na stole. Codziennie świeże. - Lina ujęła Elizabeth za rękę. - Będę wam dozgonnie wdzięczna, Elizabeth, tobie i Kristianowi. To największy cud, jaki się zdarzył w moim życiu.
Elizabeth kilka razy dziennie wdrapywała się na swój punkt obserwacyjny, by wypatrywać łodzi. Chciała pierwsza je zauważyć. Pobiegłaby wtedy na brzeg, żeby przywitać Kristiana sam na sam.
Dlatego była niezwykle zaskoczona, gdy nagle stanął w kuchennych drzwiach. Aż upuściła na podłogę dwa talerze, które rozbiły się z trzaskiem. Nie potrafiła odczytać jego spojrzenie. Nie starała się nawet, bo zaraz uklękła, żeby pozbierać skorupy.
- Ja to zrobię - powiedziała Lina.
Elizabeth musiała więc wziąć się w garść i zachowywać normalnie, jak kobieta, której mąż wróciła właśnie z zimowego połowu. Na stole pojawiło się jedzenie, dziewczęta miały przynieść i zagrzać wodę. Elizabeth kazała przygotować kąpiel: Larsowi w pralni, a Kristianowi na poddaszu. I nie szczędzić torfu w taki wspaniały dzień.
Wydawała polecenia, kręciła się po domu. Byle tylko nie usiąść, nie spojrzeć mężowi w oczy i nie rozmawiać o trudnych sprawach.
Oby tylko Nils tu zaraz nie przyszedł, pomyślała, podbiegając do okna.
- Czekasz na kogoś? - zapytał Lars.
- Nie, sprawdzam tylko, jak dziewczęta sobie radzą - powiedziała, śmiejąc się nerwowo.
Jej ruchy były jakieś kanciaste, głos dziwnie wysoki i nienaturalny. Cały czas czuła na sobie spojrzenie Kristiana, ale gdy spoglądała w jego stronę, był zajęty jedzeniem.
Wróciły dziewczęta z wieścią, że kąpiele już przygotowane. Ane spoglądała tęsknym wzrokiem na kufer podróżny Kristiana, musiała jednak cierpliwie czekać, aż sam jej pokaże, co kupił.
- Pójdę do izby nad stodoła posprzątać trochę i zmienić pościel oznajmiła Helene, zerkając na Larsa.
- Bardzo jesteś miła, moja Helene - odpowiedział. Głaszcząc ją po policzku, gdy przechodziła obok.
Helene się rozpromieniła i szepnęła Elizabeth, że nigdy nie słyszała, żeby Lars tak się do kogoś zwrócił. Więc to musi coś znaczyć.
Kristian wstał, podziękował za jedzenie i poszedł na poddasze. Elizabeth odczekała chwilę, poprosiła dziewczęta, żeby posprzątały w kuchni, i poszła za nim. Nogi się pod nią uginały, ale się wyprostowała i podniosła głowę, gdy, zapukawszy, wślizgnęła się do środka.
Siedział w balii z podciągniętymi kolanami. Włosy miał za długie, choć widać było, że niedawno się golił. Brudne ubranie powiesił poskładane na krześle. Elizabeth zdziwiła się na ten widok, ale nic nie powiedziała.
- Jesteś na mnie zły? - spytała prosto z mostu. Nie było sensu odkładać rozmowy. Chciała usłyszeć odpowiedź.
Kristian długo się wahał. Wymył sobie starannie szyję i uszy. Ruszał się powoli.
- Zawsze robisz, co chcesz - rzekł w końcu, patrząc jej w oczy.
Oczy miał czarne jak głęboki staw. Nie było w nich gniewu, tylko żal. O co się martwił? Podeszła bliżej i przykucnęła koło balii.
- Może nie powinnam tego zaczynać pod twoją nieobecność - usprawiedliwiała się. - Ale nie miałam wyboru, Kristian. Chcę zatrzymać tu Linę i to było jedyne rozwiązanie.
Podniósł dłoń i pogłaskał ją po włosach.
- Moja Elizabeth - westchnął. - Często jesteś taka uparta. Ale obawiam się, że tym razem nic dobrego z tego nie wyniknie.
- Niepotrzebnie się martwisz, Kristian - zapewniła, obejmując go. Jej bluzka i policzek się pomoczyły, ale się tym nie przejęła. - Jeśli się już wykąpałeś, to wyjdź - powiedziała, odsuwając się na bok.
Jego mocne ciało błyszczało, gdy wychodził z wody. Czarne włosy przylepiły się do ramion. Serce biło jej mocno, gdy ją objął.
- Zawsze będziesz moja - szepnął. - Zawsze.
- Obiecuję - mówiąc to, poprowadziła Kristiana w stronę łóżka.
Wzięła ręcznik i zaczęła go delikatnie osuszać.
- Wystarczy - powiedział kładąc ją na posłaniu.
Całował ją namiętnie, rozpinając jednocześnie jej bluzkę. A ona mu Domogałą drżącymi dłońmi. Gdy była już naga, przysunął się bliżej i położył na niej. Wsłuchiwała się w jego ciężki oddech coraz bardziej podniecona. Jego wargi muskały już brodawki jej pierś. Mokre włosy łaskotały skórę. Oboje długo czekali na tę chwilę. Parę miesięcy rozłąki rozpaliło w nich pożądanie. Zachłysnęła się, gdy się w nią wślizgnął i znieruchomiał. Zarzuciła mu nogi na biodra. Nie chciała dłużej czekać.
Wczesnym latem wszyscy dzierżawcy i komornicy wspólnie wyruszali do lasu po chrust i drwa. Zimą wiele drzew połamało się pod ciężarem śniegu, teraz więc mężczyźni je ścinali. Kobiety i dzieci zanosiły gałęzie i chrust na wielkie stosy. Potem koń zwiezie wszystko do domu.
Na skraju lasu słychać było śmiech i gwar. Promienie słońca znajdowały sobie drogę pomiędzy gałęziami i grzały pochylone plecy ludzi. Bazie już dawno zmieniły się w zielone listki. Elizabeth się wyprostowała, a spostrzegłszy matkę Amandy, podeszła do niej.
- Powinnaś od czasu do czasu robić sobie przerwę - powiedziała Elizabeth.
- Dziękuję.
Kobieta pomasowała sobie krzyż. Dłonie miała czerwone, żyły nabrzmiałe od pracy, a paznokcie czarne.
- Co u was słychać? - spytała Elizabeth.
- Dziękuję, radzimy sobie jakoś, póki mamy co postawić na stole i póki zdrowie dopisuje.
- Dajcie znać, gdybyście czegoś potrzebowali.
Kobieta dygnęła i, zawstydzona, poprawiła grubą samodziałową koszule.
- Bardzo dziękuję, ale i tak za dużo dla nas zrobiliście. To dzięki wam Amanda pojechała do Ameryki. - W jej oczach błysnęła duma. - Pomyśleć tylko, że naszej córce tak się udało. Aż się wierzyć nie chce. Zupełnie jak w bajce.
- Dostajecie od niej listy?
- Tak, ale nie tak często, jak byśmy chcieli. Wolałabym, żeby przychodziły codziennie. - Zaśmiała się sama z siebie. - Za to stare listy czytamy tak długo, że chyba całkiem się podrą.
Elizabeth spostrzegła jej zakłopotanie, więc powiedziała szybko:
- My też. Marzy mi się, żeby ich znowu zobaczyć, żeby kiedyś odwiedzili Norwegię.
Matka Amandy powoli pokręciła głową.
- Lepiej o tym nie marzyć, żeby się nie rozczarować.
- No, nigdy nic nie wiadomo - powiedziała Elizabeth. - Dawniej też się zdarzały cuda.
- Tak, wiara przenosi góry! - Kobieta podniosła parę gałązek, po czym się wyprostowała i spojrzała na swoje dłonie. - Na pewno dostaniecie nagrodę w niebie. Tego jestem pewna. - Zadrżały jej lekko usta, musiała szybko przetrzeć oczy.
- Dziękuję, ładnie to powiedziałaś.
- To przecież prawda. - Urwała na chwilę i dodała nieśmiało: - Marzę o tym, żeby innym dzieciom też powiodło się w życiu. Żeby trafiły na naukę do szewca czy krawca. Albo pojechały do Ameryki. Dzieci to nasza przyszłość. My, starzy, już się nie liczymy.
- Jesteś dobrym człowiekiem i też dostaniesz nagrodę w raju - powiedziała Elizabeth. Coś ją nagle ścisnęło w gardle. Kiwnęła więc tylko głową i wróciła do pracy.
Elizabeth i Kristian zostali w lesie dłużej, niż inni. Lars zajął się koniem, dziewczęta poszło do obory.
Kristian podszedł do żony i musnął jej policzek palcem.
- Chciałem zetrzeć pyłek, a jeszcze bardziej cię pobrudziłem - zaśmiał się.
- Wymyję się, jak wrócimy do domu - powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję.
- Chodź, znam tu jedno miejsce, odpoczniesz tam trochę, zanim wrócimy do domu.
Szli, trzymając się za ręce.
- Tutaj - pokazał. - Patrz, jaki miękki ten mech i całkiem suchy.
Usiadła i poklepała mech dłonią.
- Ty też usiądź. Mogłabym mieć taki stół albo kanapę - zaśmiała się i położyła wygodnie.
- To całkiem możliwe. Wiesz przecież, że w Piśmie napisano: Na ławach z mchu siedzieli uczeni w Piśmie i faryzeusze…
- Ty żartownisiu - zaśmiała się Elizabeth. - Nie sądzę, żeby siedzieli na takich ławach z mchu.
Pochylił się nad nią tak, że czuła jego oddech. Czuła zapach skóry i włosów. Zapach lasu mieszał się z zapachem mężczyzny, którego kochała. Jego dłoń rozpinała guzik za guzikiem jej bluzki, aż dotknęła nagiej skóry. Gdy musnął jej piersi, sutki zareagowały natychmiast. Oboje oddychali coraz szybciej, Elizabeth czuła pożądanie, rozchodzące się po całym ciele.
- A jeśli ktoś tu przyjdzie! - szepnęła.
- Nie przyjdzie.
Nagle jednak oboje usłyszeli jakieś gałązki. Usiedli natychmiast, nasłuchując.
- Co to było? - szepnęła.
- Pewnie lis.
- Nie. Popatrz tam! - wskazała palcem drzewa.
- A któż to chodzi po lesie w białej koszuli? - spytał, mrużąc oczy.
Elizabeth zakryła usta dłonią, żeby stłumić śmiech.
- Zdaje się, że ma też na sobie nowe spodnie. - Nagle spoważniała. - Skąd ma takie ubranie? Przecież to biedak.
- Ja się zastanawiam raczej nad tym, dlaczego przyszedł taki wystrojony do lasu.
- Idzie do kogoś. Patrz!
Obje zamilkli, widząc, że mężczyzna kieruje się w stronę domu pewnej ubogiej wdowy. Elizabeth wstała.
- Chodźmy do domu, bo za chwilę zjawi się tu jakiś inni zalotnik w białej koszuli.
Ręka w rękę ruszyli z powrotem do Dalsrud. Elizabeth wciąż się zastanawiała, skąd ten ubogi człowiek mógł mieć takie ubranie. Nawet z tej odległości widać było, że jest najlepszej jakości. Komornicy nie noszą takich ubrań. Może je ukradł? Nie, to niemożliwe. Musiałby być niespełna rozumu, żeby paradować po wsi w skradzionym ubraniu.
Przed domem na sznurze wisiało pranie. Kristian poszedł do kuchni, a ona dotknęła suszących się ubrań. Wyschły już, więc je zdjęła ze sznura. Nigdy nie wiadomo, czy w nocy nie będzie padać, chociaż niebo jest bezchmurne. Elizabeth spojrzała w stronę brzegu i spostrzegła tam Ane. Odłożyła ubrania i zeszła do córki.
- Co robisz? Nie idziesz na kolację?
- Idę, muszę to tylko skończyć. - Ane cofnęła się o krok i zadowoleniem pokiwała głową. - Zrobiła, domek dla kaczek.
Elizabeth przyjrzała się jej dziełu. Ane przysunęła do siebie dwa kamienie i położyła na nich deseczkę która tworzyła daszek.
- Jaki ładny! Zrobiłaś ich więcej?
- Tak. - Ane pokazała jeszcze trzy. - Tutaj kaczki będą miały spokój, więc na pewno złożą dużo jajek. To znaczy, że będziemy mogli wziąć jedno albo dwa, a jak wyklują się z nich ptaszki, będziemy mieli puch.
- Dobrze to wymyśliłaś - pochwaliła ją Elizabeth. - Jeśli zrobisz jeszcze więcej budek i będziesz się nimi opiekować, dostaniesz wszystkie pieniądze za puch. Co ty na to?
Ane się uśmiechnęła, ukazując krzywo rosnący ząb.
- Dziękuję, mamo. Będę oszczędzać na poduszkę.
Kasz stałą już na stole, gdy weszły do kuchni. Elizabeth odłożyła wyprane ubrania na krzesło i usiadła. Lars zostawił swoją robotę i przyszedł do stołu.
- Co robisz? - spytała go Elizabeth.
- Nowe grabie. Niedługo sianokosy. Lepiej wszystko przygotować zawczasu.
Gdy odmówili modlitwę przed posiłkiem, odezwał się Kristian.
- No, do sianokosów jest jeszcze trochę czasu.
Najpierw musimy uporać się z torfem i posadzić ziemniaki.
Elizabeth posypała kaszę cukrem.
- Widzieliśmy dziś wieczorem coś dziwnego - powiedziała, a wszyscy na nią popatrzyli. - Jakiegoś biedaka w białej koszuli i nowych spodniach.
Wszyscy czekali na ciąg dalszy.
- Biedacy nie chodzą po lesie w takim stroju w zwykły dzień. Tylko do kościoła.
- Ale ten szedł się przecież oświadczyć - zażartował Kristian.
Elizabeth pokręciła głową.
- Dostrzegłam kątem oka, że to była koszula bardzo dobrej jakości. Chyba kupna.
- Pewnie zarobił trochę pieniędzy i wydał na koszulę - stwierdziła Maria.
Elizabeth nie powiedziała nic więcej, a po chwili rozmowa zeszła na sprawę torfu. Niech sobie inni myślą, co chcą, pomyślała. Ona była jednak pewna, że coś tu jest nie tak.
Po kolacji Elizabeth i Helene zajęły się stertą wypranych ubrań, które zostały zdjęte ze sznura. Odkładały te, które wymagały cerowania, i te przeznaczone do prasowania. Trzeba było je wyprasować od razu, w przeciwnym razie zrobią się zagięcia, które trudno będzie rozprostować.
Każdy miał swoje zajęcie. Lina siedziała przy kołowrotku, Maria przygotowywała wełnę. Elizabeth spojrzała na córkę, która bawiła się kamykami. Już zamierzała ją upomnieć, ale Maria ją uprzedziła.
- Ane, powinnaś chyba w czymś pomóc, zamiast wciąż się bawić - powiedziała, patrząc na siostrzenice.
- Ćwiczę dwunastki!
Elizabeth znała tę zabawę. Należało rzucić do góry pięć kamyków, a potem złapać je albo zbierać na dwanaście różnych sposobów. Postanowiła nie mieszkać się do rozmowy. Ane powinna słuchać się także innych.
- Już wystarczy tej zabawy - powtórzyła Maria. - Chodź tu i pomóż mi.
Ane westchnęła ciężko i przesunęła się w stronę kszyka z wełną.
- Nie potrafię tego zwijać tak dobrze jak ty.
- Właśnie dlatego musisz się nauczyć. Nie da się nauczyć inaczej, niż ćwicząc.
- Tylko po co! - stwierdziła nadąsana dziewczynka.
- Zamierzasz chodzić nago, jak już dorośniesz i wyjdziesz za maż?
- Po pierwsze, nie zamierzam wychodzić za mąż.
A po drugie, będę miała służących. Zapłacę im za to zwijanie wełny.
Maria pokręciła głową.
- Co też ci przyszło do głowy! - Potem zaśmiała się, a w jej oczach pojawił się błysk. - Ja też nie wierzę, że wyjdziesz na mąż, skoro jesteś taka porywcza.
- Co masz na myśli? - Jasnobrązowe oczy Ane rozbłysły gniewnie.
- Powiem ptaszek szepnął mi do ucha, że zrobiłaś awanturę w szkole.
- Kłamiesz!
Elizabeth odstawiła żelazko i spojrzała na córkę.
- Opowiedz mi, co się stało. Może nauczyciel dał ci list, którego mi nie pokazałaś?
Ane, zaczerwieniona po uszy, wbiła wzrok w podłogę.
- Czekam.
- Ten chłopak tak mnie zirytował - mruknęła Ane. - Ciągle mi podnosił spódnice. Tak że majtki mi było widać. - Zamilkła, patrząc spode łba na Marię, która Az trzęsła się z tłumionego śmiechu.
- I co dalej? - dociekała Elizabeth.
- Jak biegłam to znalazłam nagle mały kamyk. No, może był trochę większy. I rzuciłam mu w plecy.
- Ależ Ane! - oburzyła się Elizabeth. - Chyba zdajesz sobie sprawę, jakie to niebezpieczne.
- Tak, ale on jest większy ode mnie. I też się brzydko zachował.
Maria nie dawała za wygrana.
- Nie powiedziałaś wszystkiego.
- Chodził i opowiadał, że jest moim narzeczonym i że się kiedyś pobierzemy - wykrztusiła w końcu Ane i zacisnęła usta.
Elizabeth omal nie wybuchła śmiechem, musiała się odwrócić, udając, że szuka czegoś w stercie ubrań.
Gdy się obróciła powinie, miała już całkiem poważną minę.
- Zraniłaś go?
- Nie, skąd.
- Poskarżył na ciebie nauczycielowi?
- Nie, wtedy musiałby się przyznać do tego, co sam robił. A poza tym zasłużył sobie na lanie.
- Ane! - Elizabeth podrapała się pod boki. - Mario, nie siedź tu i nie śmiej się. Zachowywałaś się wiele lepiej, gdy byłaś w jej wieku.
- Mam iść za karę na poddasze? - spytała Ane i spojrzała na matkę z nadzieją.
- O nie, tak łatwo się nie wykręcisz od zwijania wełny.
Ze zrezygnowaną miną dziewczyna zabrała się do roboty.
Elizabeth w zamyśleniu wyjrzała przez okno.
Wprawdzie nie chciała się do tego przyznać, ale cieszyła się, że jej dziewczęta mają swój honor.
Elizabeth wyniosła na dwór krzesło i postawiła je pod ścianą. Siedziała z pledem na kolanach i wygrzewała się w czerwonym słońcu z zamkniętymi oczami, rozkoszując się chwilą spokoju.
Remont domu Liny został przerwany na pewien czas z powodu innych zajęć. Trzeba było ostrzyć owce i wyprawić je na halę, zasadzić ziemniaki, uszczelnić łodzie.
Elizabeth rzadko wspominała o gospodarstwie Liny, zwłaszcza w obecności Kristiana. Zaskoczył ją łagodnością, jakiej się po nim nie spodziewała, zaakceptował jej plan. Był dla nie ostatnio tak dobry, jak nigdy przedtem. Czasem wyręczał ją w noszeniu ciężarów, a nawet pomagał w obrządku w oborze, jeśli miał czas, choć przecież było to babskie zajęcie.
Zastanawiała się czasami nad przyczynami tej szczególnej troski. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś się za tym kryje, że wkrótce Kristian zażąda czegoś w zamian. Czasami zresztą irytowała ją ta troskliwość, czuła się nią przytłumiona, choć przecież nie powinna narzekać. Przestała myśleć o Kristianie i zapadła w drzemkę. Nagle coś rozbłysło na żółto i czerwono. Płomienie! Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie dźwięku. Czuła gorąco, słyszała rozpaczliwe krzyki: Pożar! Pożar! Domy się palą! Starała się zobaczyć, kto tak krzyczy, ale ludzie byli odwróceni tyłem albo mieli twarze zakryte chustami, czapkami, włosami lub zasłonięte rekami. Jedni nieśli małe dzieci, inni tobołki z dobytkiem. Niektórzy bieli w samej bieliźnie. Elizabeth próbowała zatrzymać kobietę, niosącą niemowlę, żeby zapytać, co się stało. Ale gdy chwyciła ją za ramię, okazało się, że to tylko powietrze.
- Gdzie ona jest? - krzyknęła, szczęśliwa, że wreszcie słychać jej głos.
Nikt nie odpowiedział.
Zaskrzypiała jakaś belka i spadła na ziemię z hukiem, wzniecając chmurę iskier. Płomyki ognia wspinały się błyskawicznie po wypalonych ścianach, piekły ją w gardło i płuca, miała kłopoty z oddychaniem. Zaraz się uduszę, pomyślała, łapiąc rozpaczliwie powietrze.
Nagle zrobiło cię ciemniej, chłodniej i ciszej. Słyszała tylko jeden głos. Kristiana?
- Elizabeth? - Elizabeth, obudź się!
Zamrugała powiekami i ujrzała zarys męskiej sylwetki na tle słońca.
- Nie możesz spać na słońcu. Poparzysz się. Już masz czerwony nos.
Elizabeth przetarła oczy i wyprostowała się.
- Miała widzenie - mruknęła, chwytając kubek z wodą, który sobie przyniosła. Wypiła niemal wszystko, otarła usta dłonią i mrużąc oczy, spojrzała na Kristiana. - Widziałam pożar.
- To był sen - powiedział. - Przez to słońce przyśnił ci się pożar.
- Nie, Kristianie, to nie był sen. W każdym razie to nie był zwyczajny sen. Widziała, mnóstwo ludzi, którzy biegli i wołali. To był wielki pożar. Może w Dalsrud? - Skuliła się, przypomniawszy sobie, jak Nikoline podpaliła szopę. Nigdy tego nie zapomni.
- Pożar nam nie grozi - zapewnił spokojnie. - Wszyscy ostrożnie obchodzimy się z ogniem, a poza tym wcale nie jest tak sucho. Chodź już, Elizabeth.
Podniosła się niechętnie. Myślała swoje. Miała przecież sporo wrogów. Wielu jej zazdrościło, inni żywili urazę z powodu jakiejś ostrej wymiany zdań. Nieładnie podejrzewać kogoś o takie zamiary, ale Elizabeth wiedziała, jak złośliwi potrafią być ludzie. Zazdrość odbiera im rozum.
Wsunęła rękę pod ramię Kristiana i uścisnęła je. Dobrze, że Kristian jest przy niej.
Nils Wędrowiec nie mógł usiedzieć w miejscu. Elizabeth zauważyła to już wczesną wiosną, jeszcze wtedy, gdy pracował przy odbudowie domu, ale teraz było znacznie gorzej. Wiedziała, że Nils nie jest stworzony do pracy w gospodarstwie. Wolał wędrować w nieznane, spać pod gołym niebem, a w najlepszym razie w stogu siana.
Wiele razy próbowała go wypytać o to wędrowne życie. Czy nie tęskni za jedzeniem na stole, kąpielą i czystą pościelą? Wtedy śmiał się głośno i spoglądał na nią z wyższością.
- Piękna Elizabeth Ne rozumie Nilsa! Piękna Elizabeth nie mówi o wolności tylko o więzieniu. Życie pod dachem to nie jest życie.
Przyglądała mu się, gdy jadł z innymi. Wkrótce znowu wyruszy w drogę. Pomyślała, że będzie jej go brakowało, choć nie potrafiła go zrozumieć. Jakim cudem wytrzymał tak długo na Wyspie Topielca z Laviną? Czy to była wielka miłość, jakiej człowiek doświadcza tylko raz w życiu?
Nie, wolała o tym nie myśleć. Bo musiałaby prześwietlić także i swoją duszę, a przecież doskonale znała odpowiedź. Największą miłością w jej życiu był Jens.
- Jedzcie, proszę, jedzcie - zapraszała, przesuwając talerz z chlebem, a na którym widniał złoty napis: Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. Zastanawiała się, czy nie podarować go Linie.
- Słyszeliście, że Sigvard wyjechał ze wsi? - spytała Maria.
- Wyjechał? - powtórzyła Elizabeth. - Dokąd?
Maria obojętnie wzruszyła ramionami.
- Zdaje się, że w interesach, gdzieś na południe, ale z tego, co zrozumiała, niedługo wróci.
- Lensman jedzie! - Ane wyciągnęła szyję, wyglądając oknem.
Nils pobladł, Elizabeth także ścisnęła go za ramię i posłała potrzepujący uśmiech. Wiedziała, że Nils nie przepada za przedstawicielami władzy.
- Czego on może chcieć? - zdumiał się Kristian, wstając.
Elizabeth też się podniosła. Poprawiła włosy, wygładziła fartuch i stanęła obok męża na schodach. Słońce aż oślepiało, więc musieli mrużyć oczy.
- Dzień dobry, pokój temu domowi - pozdrowił ich gość, przywiązując konia do drzewa.
- Dziękujemy, witamy w Dalsrud - odpowiedział mu Kristian.
Oboje uścisnęli mu dłoń, po czym Elizabeth chrząknęła i odezwała się.
- Przyjechał lensman z wizytą czy w jakiejś sprawie? - Kątek oka spostrzegła minę Kristiana, niezadowolonego z jej bezpośredniości.
Ale lensman uśmiechnął się szeroko.
- Przyjechałem z wiadomością dla Elizabeth. Pomyślałem, że pewnie chciałaby to usłyszeć. - Chrząknął powiedział: - Zastaw został zniesiony.
Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć. Spoglądała to na męża, to na lensmana, jakby nie wierzyła własnym uszom.
- Czy to znaczy… że rodzice Amandy już nie mają długu? - wyjąkała.
- Zgadza się - odparł lensman, zakładając ręce za plecy tak, że jego okrągły brzuch wydawał się jeszcze większy.
- Nie rozumiem… Jak to się stało?
- No cóż. To tajemnica zawodowa, ale… - Rozejrzał się dokoła, uśmiechnął jeszcze raz o pochylił w ich stronę. - Załatwiła to sama gospodyni. Miała biżuterię po matce i ją sprzedała.
- Biżuterię? - powtórzyła Elizabeth, czując wielką niechęć do lensmana. Jak mógł przyjąć coś takiego? rodzice Amandy byli ubodzy. Mieli parę zmian ubrań i trochę mebli, ot i wszystko. Pewno Amanda przechowywała biżuterię jako pamiątkę po babce przez całe swoje dorosłe życie i teraz musiała oddać wszystko.
- To tak jak Biblia rodziców Jensa. Była chyba najcenniejszą rzeczą, która trzymała w skrzyni, miała ją od lat.
Być może lensman domyślił się, co czuje Elizabeth, bo dodał pospiesznie:
- Przyjąłem to z ciężkim sercem, ale muszę przestrzegać prawa, chyba rozumiecie.
- Ta biżuteria wystarczyła na spłatę długu? - zapytała Elizabeth.
Lensman pokiwał głową.
- Tak, bez problemu. - Chrząknął jeszcze raz. - Musze przestrzegać prawa - powtórzył.
- Oczywiście - zgodził się Kristian. - Ale może lensman wejdzie na chwilę? Na filiżankę kawy z odrobiną koniaku?
Mężczyzna się uśmiechnął.
- Dziękuję za zaproszenie, ale musze jechać dalej.
Ścisnął rękę obojgu i przeprosił za kłopot.
Elizabeth długo za nim patrzyła. Dla lensmana sprawa zastawu z pewnością nie była czymś istotnym, ale rodzice Amandy pewnie będą błogosławić ten dzień.
Postanowiono, że prace nad domem Liny będą trwały aż do sianokosów. Zostały jeszcze dwa - trzy tygodnie, w tym czasie mnóstwo można zrobić. Dobrze by było, gdyby się udało postawić wszystkie ściany u przykryć je dachem. Potem należy już tylko wymurować piec i położyć podłogę. W obecnym stanie wiatr i deszcz mogły spowodować w budynku wielkie szkody. Tego nie mogli ryzykować. Nie było żadnej gwarancji, że ładna pogoda się utrzyma.
Decyzję podjęła Elizabeth. Oznajmiła ją głośno i zaraz po odjeździe lensmana. Dawno już nie była taka radosna i pełna energii.
Zauważyła wyraz niechęci na twarzy Kristiana, głośno jednak nic nie powiedział. Postanowił tylko, że Lars zostanie w domu, bo będzie mu potrzebny. Elizabeth zaakceptowała to bez mrugnięcia okiem. Wystarczy pomoc Nilsa, Gregusa i ojca Amandy.
W ciągu następnych dni Elizabeth starała się uporać ze swoimi domowymi obowiązkami jak najszybciej i biegła na miejsce budowy. Gdy ostatnio go odwiedziła, dach był prawie gotowy. Prace postępowały bardzo szybko. Trzeba było jeszcze nakopać torfu, wymurować komin i uszczelnić ściany. Ale najważniejsza rzecz była już na swoim miejscu. Okno. Lina nie mogła się na nie napatrzeć. Elizabeth rozumiała jej radość. Sama też była przecież bardzo dumna z dwóch okien, które miała w Dalen.
- Mogę iść z tobą? - poprosiła Ane, wysuwając dolną wargę.
- Nie wyprasowałaś tego, o co cię prosiłam - powiedziała Elizabeth. Nie tolerowała takich zaniedbań w sytuacji, gdy wszyscy mieli tyle pracy. Każdy powinien wykonywać swoje.
- Musiałam najpierw pomóc Marii. A potem zapomniałam.
- Nie przyjmuję takich usprawiedliwień, Ane. Zrób, co do ciebie należy, potem będziesz mogła do nas przyjść - oświadczyła surowo Elizabeth, biorąc puszkę z jedzeniem, Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Talerz na pieczywo, który wisiał nad stołem, omal nie spadł z gwoździa.
To był młodszy brat Amandy. Miał przerażenie w oczach i płonące policzki.
- Idą, idą - wydyszał. - Przygotujcie się.
- Kto idzie?
- Niosą Gregusa. Zranił się w udo i krwawi jak cholera.
- Uważaj, co mówisz, chłopcze - napomniała go Elizabeth.
I zobaczyła ich. Nils i ojciec Amandy nieśli rannego.
- Do alkierza - poleciła. - Przynieś wodę i czyste szmaty - poprosiła Linę. - Daj mi swój nóż - rzekła do Nilsa i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wyciągnęła nóż zza jego pasa.
- Nie rozcinaj tylko moich spodni! Żona mnie zabije - jękną Gregus.
Spodnie były przesiąknięte krwią, nie było mowy o ty, by zdjąć je normalnie.
- Cicho bądź - powiedziała. - Znajdą się pieniądze na nowe spodnie. Dostaniesz dwie pary, jeśli tylko przestaniesz marudzić. - I rzuciła przez ramię: - Gdzie woda i szmaty? Poproszę jeszcze chusteczkę albo coś w tym rodzaju. Teraz stali przerażeni, nie bardzo wiedząc, co z sobą począć. Elizabeth nie mogła już dłużej czekać z opatrunkiem, oderwała więc skraj swojej halki i przewiązała nim udo Gregusa.
- Dlaczego to robisz? - zdziwił się Nils.
- Musze zatamować krwotok - odparła z irytacją. Nawet się nie odwracając.
- Wyjdzie z tego? - Głos Liny drżał, gdy stawiała miskę z wodą na krześle.
Elizabeth, mając na względzie Gregusa, zapewniła:
- Oczywiście, że tak! Tylko dziwnie nam pobladł. - gdy położyła mu dłoń na czole, było zimne i spocone.
- Pić mi się chce - szepnął ranny. - I mam mdłości.
- Zawiadomcie jego żonę - przykazała Elizabeth, starając się zachować spokój. - Maria, ty do niej pobiegniesz. - Siostra była najspokojniejsza.
W alkierzu zrobiło się tłoczno.
- Wyjdźcie stąd - powiedziała. - ruszyć się tu nie można.
Wszyscy wyszli niechętnie, a Elizabeth zamknęła drzwi. Rozluźniła trochę węzeł na udzie rannego, ale rana krwawiła wciąż tak samo. Elizabeth zorientowała się, że cięcie było bardzo głębokie.
- Muszę to zaszyć - mruknęła i wyjęła jedwabną nić i igłę. - Gregus, słyszysz mnie?
Potrząsnęła go lekko za ramię. Nie zareagował, więc sunęła czubek igły w płomień świeczki, nawlekając nitkę i zabrała się do zszywania rany. Stała się nie myśleć o tym, że wbija igłę w ludzkie ciało. Na szczęście Gregus był nieprzytomny. Elizabeth aż się wzdrygnęła na myśl, jak bardzo musi go boleć. Wiedziała jednak, że inaczej nie uratuje mu życia.
Miała nadzieję, że szew w końcu powstrzyma krwawienie, ale gdy kończyła, rana wciąż mocno krwawiła. Drżącymi dłońmi odłożyła igłę. Gregus był szary na twarzy i nerwowo rzucał głową.
- Dobry Boże, mniej nas w swojej opiece. Jeśli możesz, to pomóż Gregusowi. Ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale to Ty decydujesz. Amen.
Po tej krótkiej modlitwie opadła na kolana, położyła dłonie na ranie i wyrecytowała wierszyk o zatrzymaniu krwawienia, którego się kiedyś nauczyła. Tylko raz użyła tego sposobu. Jeszcze w Dalen, gdy Hartuvikka żyła potem w przekonaniu, że to Elizabeth jej pomogła, lecz Elizabeth sądziła, że po prostu natura zrobiła swoje.
Gdy teraz otworzyła oczy, krew wypływała już tylko jedną, cienką strużka. To dobrze, pomyślała. W ten sposób krew będzie ciągle oczyszczać ranę.
Podniosła się z trudem i złożyła ręce.
- Dzięki Ci, Boże. Wielkie dzięki.
Wszyscy siedzieli w kuchni z poważnymi minami. Przyszła już zona Gregusa i na widok gospodyni zerwała się na równe nogi. Po chwili z lękiem zapytała:
- Co z moim starym? Wyjdzie z tego?
- Mam nadzieję. - Elizabeth chciała poklepać ją po ramieniu, ale spostrzegła, że ręce ma pobrudzone krwią. - Zaszyłam ran, krwotok ustał. Muszę jeszcze nałożyć opatrunek z odrobiną ziół. Wypij na razie kawę. Zobaczysz męża później.
Kobieta usiadła przy stole, mrucząc pod nosem podziękowania.
Elizabeth wróciła do Gregusa i siedziała przy nim jeszcze chwile po tym, jak opatrzyła ranę. Na razie nie pozwoliła jeszcze wejść żonie rannego.
W końcu Gregus otworzył oczy i uśmiechnął się blado.
- Elizabeth jeszcze tu siedzi? Nie ma nic lepszego do roboty, czy podziwia moją piękną twarz?
Elizabeth się roześmiała.
- Nareszcie wracasz do siebie, Gregus! Twoja żona czeka w kuchni i boi się o ciebie. Przyślę ją tutaj.
- Powiem jej, że to ty zniszczyłaś spodnie - zaśmiał się. A gdy wychodziła, złapał ją za rękę. - Dziękuję. Uratowałaś mi życie.
- A czy mogłam postąpić inaczej? - spytała, czując szczypanie w oczach. Musiała odchrząknąć i wyprostować się, zanim poszła do kuchni.
Elizabeth nie zaznała spokoju przez następny trzy dni. Każdą wolną chwilę spędzała przy łóżku Gregusa. Obawiała się zakażenia. Wciąż pamiętała, co się stało z jej ojcem. Smarowała więc ranę przygotowanymi w domu maściami, zmieniała bandaże, poiła chorego. Więcej nie mogła zrobić. Bóg też wysłuchał jej modlitw. Nie miała śmiałości prosić o więcej.
Jakimś cudem Gregus wracał powoli do zdrowia. Na ranie pojawił się strupek cieniutki jak pajęczyna. Elizabeth uważała, że to dobry znak, ale kazała rannemu nadal leżeć w łóżku, i to w Dalsrud. Znalazła mu dwie pary spodni. Obie cerowane, ale w bardzo dobrym stanie. I zapłaciła za pracę przy remoncie. Uśmiechnął się i mocno uścisnął jej dłoń, gdy dawała mu pieniądze. Wiedziałam, że bardzo ich potrzebuje.
Ojciec Amandy też ostatecznie przyjął zapłatę. „To zostanie między nami”, powiedziała Elizabeth. Wtedy skinął głową i podał jej rękę.
Dom Liny na razie nie został skończony. Odłożono to na później.
- Przykro ci z tego powodu? - spytała Elizabeth Linę, gdy zostały same któregoś dnia.
- Nie, wszystko w porządku. Dom jest przykryty dachem, to najważniejsze. - Lina uśmiechnęła się blado. - Jak będę miała wolne, pobiegnę na górę i uszczelnię ściany mchem. I zaplanuję meblowanie. Do jesieni i do ślubu jeszcze daleko.
Podaruję Linie talerz na pieczywo, postanowiła Elizabeth. Zamierzała zresztą znaleźć dla niej jeszcze inne rzeczy. W szufladach i szafach w Dalsrud było ich znacznie więcej niż potrzebowali.
Był późny wieczór, domownicy poszli już spać. Elizabeth wyszła jeszcze na podwórze. Nagle usłyszała czyjeś kroki na żwirku. Z ulgą uśmiechnęła się na widok Nilsa. On jednak miał poważną minę. To było tak do niego niepodobne, że Elizabeth zadrżała, choć lipowy wieczór był całkiem ciepły.
- Pora już na mnie - powiedział Nils. - Czekają na mnie szerokie drogi.
Chciała poprosić, żeby został trochę dłużej, lecz milczała. Wiedziała, że na nic by się to nie zdało. Nils był już i nich parę miesięcy, jak na niego to bardzo długo/
Mówił dalej cicho i z powagą:
- Gregus jest już zdrowy, ale i tak nie będzie pracy przy domy Liny. Pora na sianokosy.
Elizabeth pokiwała głową.
- Dziękuję, Nils - powiedziała w końcu. - I powodzenia we wszystkim. Przyniosę jeszcze resztę twojej zapłaty.
- Nie trzeba. Dajcie pieniądze komuś, kto ich bardziej potrzebuje.
Zawahała się, a potem mocno mu uścisnęła rękę.
Żal ścisnął jej gardło. Będzie odczuwała nieobecność Nilsa.
Każde poszło w swoją siostrę.
Gdy wieczór zabarwił niebo na czerwono, Elizabeth siedziała w tkalni, a Nils opuszczał Dalsrud.
Po cichu się zjawił. Po cichu odszedł.
Kabelvaag, noc z soboty na niedzielę 15 lipca 1883
- Pożar! Pali się!
Andreas natychmiast się obudził i zadawał sobie pytanie, czy to był tylko sen, czy ktoś naprawdę wolał. Nastawił uszu. Nie, wokół panowała cisza. Ziewnął, obrócił się w stronę ściany, próbując zasnąć.
- Kabelvaag się pali! Wszyscy mężczyźni potrzebowali pomocy!
To był ten sam głos. Andreas skoczył na równe nogi i wyjrzał przez okno. Na jasny,, letnim nocnym niebie widniała łuna.
- O mój Boże - mruknął, czując, że włosy stają mi dęba. Gwałtowne stukanie do drzwi wywarło go z odrętwienia. - Już idę! - krzyknął, zakładając buty.
Drogą bieli razem z nim inni ludzie. Jakaś kobieta głośno płakała.
- Przestań biadolić, kobieto - huknął na nią mąż, lecz po chwili wziął ją za rękę o zaczął pocieszać.
- Oby tylko nie było ofiar! - zawołał jakiś mężczyzna.
Biegli razem. Dołączali do nich kolejni. Niektórzy porządnie ubrani, ale większość w koszulach w pośpiechu wetkniętych w spodnie. Kobiety miały chodaki na bosych stopach, włosy rozpuszczone.
Andreas nie mógł złapać tchu, gdy wreszcie dobiegł do rynku.
Domy stały tu gęsto. Ludzie przez okna wyrzucali dobytek, niektórzy płakali i modlili się, inni krzyczeli i przeklinali.
Andreas chwycił za ramię przebiegającego chłopaka.
- Ktoś został w domach?
- Nie, chyba nie. Ja, jako jeden z pierwszych zauważyłem pożar, udało nam się obudzić większość. Uciekali w bieliźnie. Zaczęło się u krawca Endresena.
Chłopak pobiegł dalej. Andreas stał przez chwilę i patrzył na płomienie wspinające się po ścianach.
Część ludzi ustawiała się już w szeregu, podawali sobie wiadra z wodą. Ostatni chlusnął ją w płomienie, ale nie na wiele się to zdało.
- Wiadra tu na nic - zawołał Andreas. Dawajcie sikawkę!
W tej samej chwili posypał się na nich ogromny deszcz iskier. Andreas patrzył z przerażeniem, jak dwa sąsiednie warsztaty krawieckie, Ramberga i Sobstada, zajmują się ogniem.
- Boże! - krzyknął przerażony. - Całe Kabelvaag spłonie, jeśli zaraz nie ugasimy tego pożaru. Gdzie, do licha, jest ta sikawka?
- Zaraz tu będzie - zawołał ktoś.
Andreas zbiegł na dół, na brzeg. Żar był już nie do wytrzymania, wiedział, że lepiej nie przebywać w pobliżu ognia. Wysokie domy mogły się w każdej chwili zawalić, dzieliła je bardzo wąska ulica. Nad brzegiem pojawiło się jeszcze kilku mężczyzn. Usiłowali wydobyć z wody wąż, ciągnęli i ciągnęli, ale wąż był sztywny i wymknął się z rąk. Andreas słyszał bicie własnego serca i z trudem oddychał.
- Taki straszny pożar! Jak to się szybko pali - biadolił jeden z mężczyzn.
- Domy są przesuszone, płoną jak papier - stwierdził inny. - Wystarczy chwila nieuwagi z ogniem, a wszystko stanie w płomieniach.
Pracowali dalej w ciszy. Nagle ktoś zaklął siarczyście.
- Pompa jest zepsuta. Co teraz zrobimy?
- Poślijcie ludzi do Svolvær po pomoc! - zawołał Andreas. - A tymczasem musimy znów stanąć w szeregu i podawać wiadra.
- A kto przed chwilą mówił, że nic tu po wiadrach? - mruknął któryś.
Andreas udał, że tego nie słyszy.
- Ustawimy się w szereg, podajemy wiadra o próbujemy ugasić pożar na końcu ulicy - polecił. - Przekażcie dalej.
Pożar szalał już tymczasem na całej długości ulicy. Dym szczypał w oczy, trudno było oddychać. Kobiety z małymi dziećmi na rękach przebiegały w panice. Wielu ludzi płakała histerycznie, niektórzy wołali, że to sądny dzień. Otaczało ich piekło płomieni.
Andreas nie miał pojęcia, jak długo to trwało, ale miał nadzieję, że przynajmniej uda się ograniczyć szkody. Ludzie stali już w dwóch szeregach i pracowali co sił. Andreas podawał wiadra, choć ramiona bardzo go już bolały z wysiłku.
Podbiegł do nich jakiś chłopak.
- Domy na Tyskhella też płoną!
Andreasowi pociemniało w oczach. Przecież tam mieszkał. Czy znów miał stracić dom? W tej samej chwili się zawstydził. W płomieniach stało całe miasteczko. Nie tylko on mógł zostać bez dachu nad głową.
- Które? - wydusił z siebie.
- Prawie wszystkie. Jakaś iskra przeskoczyła na torfowy dach.
- Trzeba się cieszyć, że ludzie nie ucierpią - powiedział Andreas, podając kolejne wiadro.
W tym momencie jakaś kobieta chwyciła go za ramię i krzyknęła.
- W jednym z domów został człowiek!
Pomimo straszliwego żaru, Andreasa przeszedł lodowaty dreszcz. Ktoś go szturchnął, ale on nie zareagował.
- Bierz wiadro - usłyszał też przy uchu.
Wyszedł z szeregu, nie spuszczając wzroku z kobiety.
- Zrób coś! - krzyknęła i potrząsnęła nim. Jej palce wbiły mu się w skórę na ramieniu.
- Który to dom?
- Ten! - wskazała kobieta drżącym palcem. - Została tam młoda dziewczyna - dodała i pobiegła przodem.
Andreas ruszył za nią. Płomienie jeszcze nie objęły całego domu. Może uda się uratować jego mieszkankę.
- Wydostanę ją stamtąd!
- Chyba zwariowałeś! - krzyknął jakiś mężczyzna.
Żar parzył skórę Andreasa. Próbował wołać, ale nikt nie odpowiadał. Ogień trzaskał i skwierczał, kawałki zwęglonego drewna spadały na ziemię. Dym drażnił płuca. Zawołał raz jeszcze, ale atak kaszlu uwięził słowa w jego gardle.
- Dobry Boże, pomóż mi, proszę - pomodlił się. - Skąd ta kobieta wiedziała, że ktoś jest w domu? Usłyszała jakiś krzyk? A może to wariatka, która specjalnie posłała go w ten piekielny żar?
Pot lał się z niego strumieniami. Ogień huczał mu w uszach. Czuł, że popełnia szaleństwo, dom mógł się zawalić w każdej chwili. Ale zagryzł zęby i biegł do środka. W pokojach było tyle dymu, że nie widział nawet własnej ręki. Zostało tylko kilka sekund, pomyślał. Jeśli zaraz nie znajdzie dziewczyny, będzie musiał stąd uciekać, żeby nie stracić życia.
Rzucił się na podłogę, tam, było mniej dymu. Zdołała nawet zaczerpnąć powietrza. Wtedy spostrzegł schody prowadzące na poddasze. Może ona jest tam? Zaryzykować? Kolejne pomieszczenia zajmowały się ogniem, płomienie były coraz bliżej. Znów pomyślał o kobiecie, która wezwała go na pomoc. Nigdy przedtem jej nie widział. Może to osoba niespełna rozumu? Słyszał o szaleńcach, którzy specjalnie podkładali ogień, żeby patrzeć, jak giną ludzie.
Nie, on nie może pozwolić, by ktoś stracił Zycie.
Trzema susami wbiegł a poddasze. Od wysiłku i dymu zakręciło mu się w głowie. Wydawało mu się, że dym rozsadzi mu płuca. Leżał przez chwilę, żeby zebrać siły, a potem zaczął się czołgać. Przez szpary w podłodze widział ogień w pokoju na dole. Nie patrz tam, napomniał się duchu, czując, że ogarnia go panika. Świadomość, że w każdej chwili może wpaść w tę otchłań płomieni, przerażała.
Posuwał się do przodu, choć z podrażnionych dymem oczu kapały mu łzy. Natrafił dłonią na coś, co przypominało skrzynię na ubrania.
Na jego dłoniach pojawiły się pęcherze od tego żaru. Dom się zaraz zawali, pomyślał, i chciał zawrócić. W tej samej chwili dotknął czegoś miękkiego. Ciało! Dotknął jeszcze raz i zmusił się do otwarcia oczu. Tak, to człowiek, młoda kobieta w samej bieliźnie nocnej. Potrząsnął nią, ale nie zareagowała. Może nie żyje? Udusiła się od dymu?
Nie miał czasu do stracenia. Podciągnął ją w stronę schodów, potem przerzucił ją sobie przez ramię i zbiegł w dół na dół. Na widok szalejących płomieni zawahał się. Przez dym i ogień widział Kudzi, którzy stali na zewnątrz i czekali na niego.
- Dasz radę! - zawołała kobieta. - Dalej, Andreas!
To musi być ktoś, kto go zna. Ostatkiem sił skoczył do przodu. W stronę drzwi. Wybawienia. Życia.
W ciągu następnych sekund wszystko się działo bardzo powoli. Wiedział, że dziewczyna wyślizgnęła mu się z rąk, że ktoś ją złapał, ale wtedy przerażone twarze, które miał przed sobą, się rozmazały. Ktoś coś mówił, patrzył wytrzeszczonymi oczami i wskazywał dłonią coś za jego plecami. Andreas obrócił się i spostrzegł spadającą belkę. Otoczyła go całkowita ciemność.
Elizabeth stała w pokoju Ane i wyglądała przez okno. Lato było piękne. Żniwa się udały, łąki i pola pożółkły, skoszone ostrymi kosami. Przypomniała sobie, jak w dzieciństwie zakładali się z Jensem, kto pobiegnie dalej boso po rżysku. Zdaje się, że ona była zawsze bardziej uparta, ale miała też zawsze bardziej pokrwawione nogi. A może Jens po prostu dawał jej wygrać?
Otworzyła okno i usiadła na parapecie, starając się nie pognieść filiżanki. Wysoko na ścieżce słychać było beczenie jagniątka i odpowiedź owcy. Dzwoniły dzwoneczki. Na szczęście daleko od najbardziej stromych zboczy. Może i w tym roku uda się zachować wszystkie owce? Może żadna nie spadnie w przepaść, żadnej nie porwą dzikie zwierzęta.
Na gałązce usiadł ptaszek. Przekrzykiwał łebek i spojrzał na Elizabeth małymi, czarnymi ślepkami. Wyglądają jak małe klejnociki, pomyślała i zapragnęła potrzymać ptaszka w dłoni.
Przeniosła wzrok na morze. Od razu spostrzegła jakąś łódź w oddali. Jakby ktoś płynął w stronę Dalsrud. Wiosłowało w niej dwóch mężczyzn.
Kto to może być? Nikogo się nie spodziewali. Wszyscy, którzy, mieli tu coś do załatwienia, przybywali zazwyczaj drogą lądową. Tylko Lavina przypłynęła łodzią, pomyślała Elizabeth. Ale Laviny już nie było. Elizabeth śledziła łódź wzrokiem, po czym zeskoczyła z parapetu, uniosła spódnicę i ruszyła na dół szybkim krokiem.
- Mamy gości! - zawołała w stronę kuchni. - Szykujcie coś do jedzenia i do picia.
W tej samej chwili pojawił się Kristian.
- Ktoś przybył z wizytą. Łodzią. Widziała, ich z poddasza.
Zeszli razem na brzeg. Elizabeth miała ochotę podbiec, ale nie wypadało. Właściwie powinni czekać na gości na schodach. Ale Elizabeth miała w nosie te wszystkie obyczaje i zeszła nad samą wodę, aż buty sobie pomoczyła.
Przybysze wyskoczyli już z łodzi i ciągnęli ją do brzegu. Obaj mieli na nogach gumowe byty sięgające aż do ud, więc się nie pomoczyli. Podali spracowane dłonie najpierw Kristianowi, potem Elizabeth.
- Dzień dobry, pokój temu domowi - pozdrowili gospodarzy. - Przypłynęliśmy z Kabelvaag, z listem do Liny Monsdatter - powiedział starszy, który miał zarośniętą, a przy tym ściągniętą i poszarzałą twarz. - Rozumiem, że jesteśmy w Dalsrud?
- Czy cos się stało? - zapytał Kristian.
Mężczyzna tylko pokiwał głową i zamknął oczy.
- Bidacy, musicie być strasznie zmęczeni - powiedziała Elizabeth. - Chodźcie do domu, zjecie coś, odpoczniecie. Potem porozmawiamy.
- Coś ją ścisnęło w dołku, gdy weszli do kuchni z gośćmi. Dziewczęta stały i wielkimi oczami patrzyły na przybyszów.
- Nastawcie kawę - poleciła Elizabeth. - Goście mają za sobą sługą drogę i muszą nabrać sił. Lina, wyjmij najlepsze masło. Dziś nie będziemy na niczym oszczędzać. I przynieś przy okazji trochę śmietany.
Przyszedł Lars i stanął w drzwiach, patrząc ze zdumieniem na nieznajomych.
- Dużo tu dziś ludzi - mruknął.
Ane wyjaśniła mu szybko po cichu:
- Przypłynęli łodzią, ale nie wiemy, po co.
Dopiero gdy służące zrobiły wszystko, co do nich należało, Elizabeth dała list Linie.
- Przypłynęli z Kabelvaag z listem do ciebie - powiedziała. - Jeśli chcesz, możesz pójść do siebie, żeby go przeczytać.
Lina wzięła list w obie dłonie i z przerażeniem spojrzała na kopertę.
- To od mamy, poznaję jej pismo. Jakiś dziwny, dodała cienkim głosem.
Po czym usiadła na skrzyni z torfem i rozcięła kopertę kuchennym nożem. Elizabeth patrzyła na niej poruszające się podczas czytania wargi. Nagle Lina zasłoniła usta dłonią.
- O Boże! Kabelvaag się spaliło!
- Co ty mówisz? Czy ktoś zginął? - przeraziła się Elizabeth.
Lina pokręciła głową i czytała dalej.
- Andreas uratował z płomieni młodą dziewczynę, na szczęście oboje dochodzą już do siebie. Bogu dzięki nikt nie zginął, ale spaliły się domy, sklepy, warsztaty… wszystko!
Spojrzała na nieznajomych mężczyzn ze łzami w oczach. Młodszy też na nią popatrzył.
- Rybacka szopa twojego narzeczonego i dom twojej matki ocalały - powiedział i pochylił się nad jedzeniem.
Elizabeth
obróciła się do Kristiana i odciągnęła go na bok.
- Pamiętasz mój sen? - szepnęła. - Powiedziałeś, że to nic nie
znaczy. A ja wiedziałem, że ten się ziści.
- To tylko zbieg okoliczności.
- Dobrze wiesz, że miałam rację! Chciałabym, żebyś mi wreszcie uwierzył.
Chwycił ją za ramię, gdy chciała się odwrócić.
- Wierzę ci, Elizabeth - zapewnił ją z powagą.
- Dziękuję - uśmiechnęła się. A potem podeszła do Liny, usiadła koło niej i pogłaskała ją po plecach. - Wszystko w porządku?
- Chcę do domu - powiedziała Lina drżącym głosem.
- To się da załatwić. - Elizabeth poklepała ją po dłoni. - Oni zapewnie ruszą jutro w powrotną drogę, możesz popłynąć z nimi. Jakoś zorganizujemy twój powrót.
- Nie wiem, jak to się dzieje, że Kabelvaag tak często płonie - mruknęła Lina.
- W końcu to jakoś wyjaśnią. Nie zamartwiaj się tym,, ciesz się, że nikt nie zginął.
Mężczyznom przygotowano posłania w izbie nad stodołą. Służące rozłożyły im pościel i zapakowany porządne porcje jedzenia na drogę powrotną. Tymczasem Elizabeth poszła na strych po stare ubrania i inne schowane tam rzeczy.
- Ubrania już dawno wyszły z mody - powiedziała, kładąc je na kuchennym stole. - Ale ci, którzy stracili wszystko na pewno się ucieszą.
Wyciągnęła rzecz za rzeczą. Kristian pozwolił to wszystko oddać. Elizabeth zauważyła, że był bardzo spolegliwy. Najpewniej współczuł ludziom, którzy stracili cały dobytek, pomyślała Elizabeth. Dotknęła ich niepojęta tragedia.
Cały dzień zszedł na pakowaniu i znoszeniu odzieży do łodzi. Nadszedł wieczór, mężczyźni z Kabelvaag powinni się położyć, żeby odpocząć przed drogą powrotna. Czekało ich długie wiosłowanie. Oby wiatr im sprzyjał, wówczas będą mogli rozpiąć żagiel.
Elizabeth jak zwykle poszła do pokoju Ane, żeby powiedzieć córce dobranoc. Usiadła na krawędzi łóżka i pogłaskała mała po jasnych włosach.
- Jesteś moją małą dziewczynką - rzekła czule.
- I taty Kristiana - uśmiechnęła się Ane.
Była podobna do niego, do swojego przyrodniego brata. Oby tylko nigdy nie dowiedziała się prawdy, pomyślała Elizabeth tysięczny chyba raz.
- Tak, i taty Kristiana - powtórzyła.
Odmówiły razem wieczorny pacierze. Jak zawsze.
Ane umiała go już na pamięć. Elizabeth ucałowała córkę w czoło i chciała wyjść, ale Ane poprosiła, by jeszcze trochę została.
- Muszę ci coś powiedzieć, mamo - zaczęła cieniutkim głosikiem. - Okłamałam cię. A w każdym razie nie powiedziałam całej prawdy.
Elizabeth znów przysiadła na łóżku.
- A o czym? - zapytała.
- Obiecasz mi, że nie będziesz się gniewać, jeśli ci powiem?
- Nie, tego nie mogę obiecać. Zależy, o co chodzi.
- Pamiętasz tę biżuterię, której wszyscy niedawno szukaliśmy?
- Tak!
- Nie zgubiłam jej… tylko oddałam.
- Co ty mówisz? To było srebro i szlachetny kamień. Kosztowało mnóstwo pieniędzy, Ane. Kristian kupił ci ten wisior w prezencie na Boże Narodzenie. Komu ją oddałaś.
Ane skuliła się w łóżku.
- Matce Amandy. Razem z pieniędzmi, które zaoszczędziłam.
Elizabeth wreszcie zrozumiała, co zrobiła jej córka.
- Dałaś jej to, żeby mogła spłacić dług? - szepnęła. Z trudem wydobywając głos.
- Tak. Poprosiłam, żeby powiedziała lensmanowi, że ma to po matce.
- I zgodziła się?
- Mhm. Ale musiałam ją bardzo długo przekonywać. Mówiła, że nigdy mi tego nie zwróci, ale dostałam nagrodę w niebie. I strasznie długo płakała. Mówiła jeszcze, że uratowałam jej dzieci przed śmiercią głodową. Wtedy jej powiedziałam, że jak byłam mała, to byłyśmy bardzo biedne, a teraz mam dużo biżuterii i ten wisior to nic takiego.
Elizabeth musiała zebrać myśli. Zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy.
- W takim razie znowu powiedziałaś nieprawdę, bo miała tylko dwa wisiorki.
Ane się zaśmiała.
- Matka Amandy miała powiedzieć lensmanowi i swojemu mężowi, że odziedziczyła to po matce.
- A oni jej uwierzyli - stwierdziła Elizabeth. - Ale skąd wiedziałaś…
- Brat Amandy mi powiedział.
Ane podciągnęła pierzynę pod brodę.
- Jesteś na mnie zła, mamo?
- Nie, Ane, nie jestem na ciebie zła, bo zrobiłaś to w najlepszej wierze. Ale muszę powiedzieć o tym Kristianowi.
- Będzie zły?
- Na pewno ci wybaczy? Musisz poprosić też Pana Boga o przebaczenie. Nie sądź, że Bóg ci wszystko przebaczy, nawet jeśli masz dobre intencje.
Ane usiadła i zarzuciła matce ręce na szyję.
- Tak się cieszę, że jest mi tak dobrze na świecie.
Gdyby nie tata Kristian, różnie by mogło z nami być.
- Masz rację. A teraz pomódl się i idź spać. Więcej już o tym nie będziemy rozmawiać.
Wstała, żeby odejść, ale zatrzymała się na środku pokoju.
- Gdyby znów przyszło ci coś takiego do głowy, to porozmawiaj najpierw ze mną. Obiecujesz?
- Obiecuję!
Parę dni później Ane i Elizabeth sprzątały w gabinecie Kristiana. Półki sięgały do sufitu, trzeba było dużo czasu, żeby odkurzyć wszystkie książki i pozostałe, stojące tam przedmioty.
Ane siedziała na krześle, wymachując jedną nogą przewieszoną przez oparcie, i śmiała się cicho z tego, co czytała.
- Ane, usiądź porządnie.
- Dlaczego?
- Jesteś damą, żadna dama tak nie siedzi. A poza tym miałaś pomagać, a nie czytać.
Ane, jakby nie słysząc jej słów, wykrzyknęła:
- Posłuchaj tylko! To są dobre rady na wszystko. Trzeba wziąć brązową butelkę i napełnić ją dżdżownicami, a potem zakopać je w gnoju. Powinna tam leżeć od jesieni do wiosny, jakieś siedem miesięcy. W tym czasie dżdżownice sfermentują. Wtedy miesza się szklankę gorzałki i trzy krople oleje z dżdżownic.
Elizabeth zdjęła kolejną książkę z półki.
- I na co to ma pomagać?
- Na reumatyzm. A poza tym można tym zwabić niedźwiedzia. Albo odstraszyć trolle. Wystarczy posmarować klamki i haczyki. A jak się posmaruję weźmie. Można tym też odstraszyć adoratorów.
- Same bzdury. Odłóż to.
- Jest tu coś jeszcze. Wystarczy wypić coś takiego, żeby nie czuć pożądania. I trzymać się z dala od gorzałki.
Ane opuściła książkę i uśmiechnęła się.
- Dość tego! - Elizabeth zabrała jej książkę. - Bierz szmatę i pomagaj.
Tym razem Ane usłuchała. Przez pewien czas wycierała kurze bez słowa. Aż zapytała:
- Mamo, co to jest pożądanie?
- Dowiesz się, jak będziesz duża.
- Przecież jestem damą.
- Nie, masz dopiero dwanaście lat.
- Przed chwilą sama powiedziałaś, że jestem damą.
Elizabeth podparła się pod boki, więc Ane szybko się odwróciła.
- Mamo… - zaczęła znowu.
- Tak?
- Mogę ci opowiedzieć historię, którą kiedyś słyszałam od Kristiana?
- Mhm.
- Wiesz, gdzie jest Esholman?
- Tak, leży na północny zachód od Zachodnich Lofotów.
- Kristian powiedział, że mniej więcej dziesięć lat temu mieszkała tam pewna rodzina. Któregoś dnia ojciec miał popłynąć na ląd z dwoma najstarszymi synami. Przez długi czas trwała burza i nie mieli już nic do jedzenia. Ale inny człowiek, który też tam mieszkał, mówił, że powinni zostać, bo zaraz znów zacznie się sztorm. Jednak oni popłynęli. Utonęli wszyscy trzej. Jeden z tych synów miał żonę, a ona nosiła dzidziusia w brzuchu. Żona tego drugiego miała małą córeczkę. Biedni ludzie! To było prawie tak samo, jak z nami i tatą Jensem, prawda?
Elizabeth przystanęła i zapatrzyła się przed siebie.
- Tak, prawie tak samo. - Westchnęła i znów wzięła się do pracy. - jest wiele podobnych historii - dodała cicho. - Wielu spotyka taki los.
- Tamci ludzie się przeprowadzili, tak samo jak my.
Elizabeth spojrzała na córkę. Ane cały czas pracowała. Wyjmowała kolejne ksiązki, odrzucała je starannie i dostawiała na półkę.
- Potem, w ich domu zamieszkał ktoś inny - ciągnęła Ane. - Całkiem niedawno znowu była tam straszliwa burza i wysoka fala i zanim się zdążyli obejrzeć, morze wlało się na wyspę. Woda wdarła się do domu tak, że matka z dziećmi musiała uciekać na stół.
Elizabeth załamała ręce.
- Mówisz prawdę, czy chcesz mnie zwieść?
- Tak Kristian powiedział. Matka kazała dzieciom prosić Pana Boga o pomoc i one tak zrobiły. I wtedy nagle morze się uspokoiło.
- Coś podobnego - westchnęła Elizabeth. Spojrzała na książkę, którą trzymała właśnie w reku. - O nie, to przecież książka Bergette! - I ta druga też! Pożyczyłam je wieki temu. Będzie z rok. - Przygryzła wargę. - Jak tylko skończymy, pójdę i odniosę je.
Jakiś czas potem skręcała w stronę domu Bergette. Usłyszała śpiew dobiegający z ogrodu. Więc zajrzała za róg.
- To ty tak pięknie śpiewasz, Karen-Louise?
Mała uśmiechnęła się ufnie i pokiwała głową.
- Mhm. Mama mnie nauczyła.
- A co robisz?
- Parobek naciął trochę jałowca, którym mama chce obłożyć rabatki. Ale mama jest teraz zajęta, więc ja to robię.
Elizabeth spojrzała na stos gałęzi i piętrzący się na jednej rabatce i z trudem stłumiła śmiech.
- Ale jesteś zdolna - powiedziała.
- I jeszcze dałam jedzenie ptaszkom. - Karen-Louise wskazała kamienny stół, na którym leżało trochę okruszków chleba. - Muszą się przecież najeść, zanim odlecą do Afryki, do Kabelvaag i dalej. - Dziewczyna odgarnęła lok, który się wymknął spod czerwonej czapeczki.
Elizabeth uśmiechnęła się, słysząc tę lekcję geografii.
- Mama jest bardzo zajęta.
- Nie tak bardzo. Możesz wejść.
Drzwi otworzyła służąca, która pracowała u Bergette już wiele lat. Dygnęła nisko i powiedziała „dzień dobry”
- Bergette w domu?
- Tak, zaraz panią zawiadomię. Proszę wejść.
Po chwili wróciła:
- Pani jest w salonie. Proszę wejść. - Znowu dygnęła i znikła w kuchni.
Bergette, pochylona, szukała czegoś w wielkiej skrzyni.
- Dzień doby - powiedziała Elizabeth. - Nie przeszkadzam?
- Skądże. Szukam starych ubrań. Jak miło cię widzieć, Elizabeth. Siadaj, proszę.
- Przyszłam, żeby ci oddać dwie ksiązki, które pożyczyłam dawno temu.
Bergette zerknęła na książki.
- O, dziękuję. Całkiem o nich zapomniałam.
Do salonu weszła służąca z kawą i ciastem. Bez słowa, zręcznie nakryła do stołu, dygnęła i znów znikła.
- A co z tamtą nową służącą - spytała Elizabeth. - Nie widziałam jej dzisiaj…
Bergette od razu nie odpowiedziała. Zarumieniła się i spuściła wzrok. Elizabeth zerknęła na nią.
- Co się stało, Bergette?
- Już tu nie pracuje - oznajmiła Bergette, z trudem przełykając ślinę.
- Dlaczego?
Bergette westchnęła i zaczęła opowiada:
- Któregoś dnia wybrałam się z wizytą wcześniej niż zamierzałam.
Elizabeth milczała.
- Zmoczyłam trochę brzeg sukni, więc weszłam do sypialni, żeby się przebrać. - Bergette zamilkła. Elizabeth wiedziała, co teraz usłyszy. Wolałaby, żeby przyjaciółka już nic więcej nie mówiła, choć z drugiej strony była ciekawa, czy jej podejrzenia się potwierdziły.
- Leżeli tam oboje. Służąca i Sigvard. - Bergette wykrzywiła się z odrazy i bólu. - To było takie… Nie mogę znaleźć słów, Elizabeth. Nigdy tego nie zapomnę. Nigdy. On leżał na wznak, a ona siedziała na nim i… - Obróciła się ku przyjaciółce. - W takiej pozycji!
Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć. Wypiła trochę kawy, chrząknęła.
- Co zrobiłaś? - wydusiła wreszcie.
- Najpierw stałam tylko i patrzyłam. Potem zamknęła drzwi. Ostrożnie, żeby mnie nie zauważyli.
- Dlaczego? Na twoim miejscu przyłapałabym ich raczej na gorącym uczynku!
Bergette ze smutkiem pokręciła głową i wzięła głęboki wdech.
- Chyba byłam w szoku. Musiałam to jakoś przetrawić. Potem zresztą cieszyłam się, że tak postąpiłam. Miałam czas na zastanowienie.
Wzięła kawałek ciastka, ale nie zaczęła go jeść. Spojrzała przez okno na ogród, który mienił się wszystkimi barwami jesieni. Uśmiechnęła się na widok córeczki, która tańczyła na ścieżce, nieświadoma jeszcze strasznych podłości, do których zdolni są dorośli.
- Ubrałam się znów i poszłam na spacer - powiedziała w końcu.
- Trzeba było przyjść do mnie, Bergette.
Przyjaciółka uśmiechnęła się blado.
- Dziękuję, Elizabeth, ale potrzebowałam samotności. Żeby uporządkować myśli, zastanowić się, co zrobię i co powiem.
- Nie miałaś chyba zbyt wielkiego wyboru?
- Nie. - Bergette wygładziła dłonią ciemnozieloną spódnicę. Pociągnęła za jakąś wystającą nitkę, ale zaraz ją puściła. - To brzmi chyba strasznie głupio, ale poczułam zazdrość. Chociaż przedtem uważałam, że ta służąca jest taka brzydka.
- Nie ma w tym nic głupiego - stwierdziła Elizabeth. - To całkiem zrozumiałe.
Bergette uśmiechnęła się z przymusem.
- Ona była gruba, ja chuda. Pewnie dlatego ją wolał. Miała jasne włosy, a ja brązowe…
Elizabeth pokiwała głową ze zrozumieniem. Wprawdzie sama nigdy czegoś takiego nie doświadczyła, ale umiała sobie wyobrazić, co czuje Bergette. Pamiętała, jak kiedyś w szkole… to chyba było, zanim ona i Jens zostali narzeczonymi, albo zaraz po tym… Jedna ze starszych dziewcząt zagięła na niego parol. Przysuwała się, śmiała się głośno, zarzucając swoje długie, ciemne warkocze. Wtedy Elizabeth zrobiłaby wszystko, żeby mieć takie ciemne włosy.
Innym razem była zazdrosna o Dorte, która miała takie kobiece kształty i rude włosy, ale Jens… Elizabeth uzmysłowiła sobie nagle, że uśmiecha się do swoich myśli. Szybko podniosła filiżankę do ust. Ale na szczęście Bergette niczego nie zauważyła.
- Trzymałam się z dala od drogi, żeby nikt mnie nie spostrzegł - mówiła dalej Bergette. - Poszłam do lasu. Znalazłam jakąś zarośnięta ścieżkę i szłam, szłam, aż nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Dopiero wtedy usiadłam i rozpłakałam się. Płakałam i krzyczałam z wściekłości i rozpaczy. Gdyby ktoś mnie wtedy obaczył, na pewno posłałaby mnie do szpitala wariatów.
- Mam takie miejsce… - zaczęła Elizabeth, wahając się, czy to powiedzieć. - Mam takie miejsce w górach, w które chodzę, gdzie jest mi szczególnie ciężko. Tam mogę płakać, krzyczeć i zachowywać się jak wariatka, bez obawy, że ktoś mnie zobaczy albo usłyszy.
Bergette pokiwała głową i siedziała przez chwilę w milczeniu, po czym powiedziała:
- Gdy poczułam, że jestem całkiem pusta w środku, wróciłam do domu. Usłyszałam głos tej służącej dobiegający z kuchni, wiec poszłam prosu na poddasze. Przebrałam się, nie patrząc w stronę łóżka. Umyłam twarz, poprawiłam włosy. Może to brzmi głupio, ale bardzo mi na tym zależało, żeby dobrze wyglądać.
Bergette wyjęła chusteczkę do nosa i szybkim ruchem przetarła oczy.
- Potem zeszłam na dół i dałam znać tej służącej, która ci dziś otworzyła, że chcę porozmawiać z nową i Sigvardem. Po chwili oboje się zjawili. Powiedziała, im całkiem spokojnie, co widziała, Sigvard zaprzeczył. Pomyśl tylko! Zaprzeczył! Spytałam go: myślisz, że mam przywidzenia? Że sobie to wyobraziłam? Wtedy usiłował cała sprawę zbagatelizować. A ta głupia dziewczyna twierdziła, że Sigvard ją kocha i że się z nią ożeni! Nieszczęsna, dowiedziała się od razu, że nic z tego nie będzie. Sigvard kazał jej się wynosić… zresztą wszystko jedno, co powiedział. Wtedy zaczęła krzyczeć i grozić, że wszystkim powie, jaki on jest. Ja nie reagowałam. Patrzyłam tylko, jak się kłócą. On się zrobił czerwony na twarzy i powiedział, że może mówić, co zechce, ale skompromituje tylko siebie, bo jest zwykłą dziwką. Jeszcze kawy?
Elizabeth drgnęła i dopiero po chwili skinęła głową. Uniosła filiżankę.
- Poproszę. I co było dalej?
- Kłócili się jeszcze przez chwilę, aż im w końcu przerwałam. I powiedziała, tej dziewczynie, że ma się natychmiast spakować, bo nie chcę jej wiedzieć. Protestowała oczywiście, ale nawet jej nie słuchałam. Zapewniła, że dostanie swoje pieniądze, ale nie ma co liczyć na referencje.
- Ja bym jej chyba nawet nie zapłaciła - rzuciła Elizabeth mściwie.
- Musiałam to zrobić ze względu na siebie. W przeciwnym razie sumienie nie dałoby mi spokoju. Ona przecież też musi jeść, tak samo jak inni.
- A Sigvard? - spytała Elizabeth. - Jak on się zachował?
- Próbował zbagatelizować sprawę. Mówił, że to jej wina, że go uwiodła. Musiałam go zapytać, ile właściwie ma lat. I czy nie jest przypadkiem dorosły! Dopiero wtedy zaczął przepraszać, obiecywać złote góry, jeśli mu przebaczę. Twierdził, że to się nigdy nie powtórzy. Wyjął nawet Biblię i przysięgał na nią.
- Więc między wami wszystko wróciło do normy?
- Nie. Wyrzuciłam go za drzwi!
- Co ty mówisz? Wyrzuciłaś go?
- Tak. Dałam mu trzy dni na to, żeby się spakował i wyniósł. To były najgorsze trzy dni w moim życiu, Elizabeth. Chociaż nie, to nieprawda. Najgorzej było wtedy, gdy straciłam syna. Ale teraz też było strasznie. Musiałam mieszkać z nim pod jednym dachem, choć tak go nienawidziłam.
- Gdzie on teraz jest?
- U krewnych w Christianii.
- Rozwiedziecie się?
Bergette wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Orientowałam się trochę, wiec wiem, że mogłabym dostać rozwód, bo mnie zdradzał.
- I co postanowiłaś?
- Jak mówiłam, on na razie jest w Christianii, ja tutaj. Ludziom powiedziałam, że musiał się zając chorym krewnym. A potem, że dostał pracę na południu. Że ma tam jakieś interesy. To brzmi przekonująco, więc ludzie tylko kiwają głowami i udają, że w to wierzą.
Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć. Wypiła trochę kawy i odstawiła filiżankę na talerzyk.
- Niedawno wspomniała o tym Maria.
- Że Sigvard mnie zdradził?
- Nie, że pojechał na południe, ale niedługo wróci. Nawet mnie to nie zainteresowało. Kiedy to się stało?
- Wczesnym latem.
- Aż dziwnie, że ludzie nie zaczęli się jeszcze dopytywać.
- Pewnie wkrótce prawda wyjdzie na jaw.
- Służące pewnie o tym rozmawiają? I parobkowie?
Bergette pokręciła głową.
- Nie, wręcz przeciwnie. Nie okłamałam ich. Po prostu nic nie powiedziałam, bo pewnie i tak wszystko wiedzieli i słyszeli. - Przerwała na chwilę. - Podejrzewałam, że to nie był pojedynczy wypadek Sigvarda. Służba wie zazwyczaj więcej, niż mówi.
- Dlaczego tak przypuszczasz? - Elizabeth wstrzymała oddech.
- Służące twierdziła, że Sigvard ją kocha. To znaczy, że romans musiał trwać jakiś czas. - Bergette westchnęła. - To mnie chyba najbardziej boli. Gdyby chodziło o jeden raz, jakoś bym mu wybaczyła. Ale nie w tej sytuacji. Robili to nawet w naszym małżeńskim łóżku, Elizabeth. Spaliłam pościel. Nie byłam w stanie jej używać nawet po wypraniu. Potem żałowałam. Bo przecież mogłam dać ją ubogim.
Elizabeth otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz Bergette ją uprzedziła.
- Ale naprawiałam to i rozdałam mnóstwo ubrań Sigvarda. - Zaśmiała się. - Więc teraz ubodzy chodzą po wsi w białych koszulach i eleganckich strojach.
- A więc to dlatego! - uśmiechnęła się Elizabeth. - latem widziałam ubogiego mężczyznę, który szedł do swojej wybranki w białej koszuli.
Bergette się roześmiała znowu.
- Dobrze mi zrobiła taka zemsta na Sigvardzie.
- Czy to jego ubrania przeglądałaś, gdy tu przyszłam?
- Tak. Zimowe. Oddałam chyba wszystko, co jest w dobrym stanie. - Bergette podniosła się i podeszła do skrzyni. - Co o tym sądzisz?
Elizabeth poszła za nią i zabrały się do sortowania ubrań. Płaszcz miał dziurę w rękawie, ale kilka szalików i czapek było dobrym w stanie.
- Niech służba to przejrzy, naprawi i rozda - zaproponowała Elizabeth. - Sigvard i tak chyba tego nie używał.
- Nie.
Elizabeth spostrzegła jakieś kartki, które leżały w rogu skrzyni. Podniosła jedną, widząc znajome słowa: Jeszcze raz wam powiadam: łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne… Pobladła i poczuła, że jej ciało pokryła gęsia skórka. Bergette zajrzała jej przez ramię.
- Sigvard to napisał - powiedziała.
- To przecież kobiecy charakter pisma.
- Nie, poznaję kilka liter, patrz, chyba ćwiczył to pisanie.
Elizabeth spojrzała na inne kartki. Już chciała powiedzieć przyjaciółce o liście, który dostała zimą, ale się powstrzymała. Bergette miała i tak dość kłopotów.
Bergette odrzuciła kartki z odrazą.
- On robił tyle dziwnych rzeczy. Nie chcę nawet o tym myśleć.
- I nie ma o czym - powiedziała cicho Elizabeth.
W tej samej chwili rozległy się głosy w korytarzu.
Bergette zamknęła skrzynię.
- To Karen-Louise.
- Muszę już iść do domu.
Bergette wzięła jej dłoń w obie ręce.
- Dziękuję, że mi poświęciłaś tyle czasu.
- To przecież oczywiste! Szkoda, że od razu do mnie z tym nie przyszłaś.
- Chyba nie bardzo to do mnie pasuje.
Elizabeth pokiwała głową.
- Tak, każdy jest inny. Dbaj o siebie, wszystko się na pewno jakoś ułoży.
- Na pewno.
Elizabeth wracała do domu w zamyśleniu. Uznała, że powinna opowiedzieć o wszystkim Helene i Kristianowi. Wiedziała, jak zareagują - najpierw przerażeniem, a potem współczuciem.
Inni poznają wersję Bergette.
Kabelvaag leżało w ruinach. Ruchliwe niegdyś uliczki, na których handlowano ciastkami, chlebem, tkaninami, mąką, były ciche i opustoszałe, w powietrzu wciąż unosił się zapach dymu. Zostały tylko kikuty kilku domów. Wszędzie było mnóstwo sadzy i zwęglonych resztek.
Ludzie starali się uporządkować miasteczko. Musieli usunąć wszystkie ślady po pożarze, by odbudować Kabelvaag.
Lina nie mogła patrzeć na ludzkie nieszczęście. Na starych i młodych, którzy pośród zgliszcz rozpaczliwie szukali ocalałych rzeczy. Wiedzieli, że stracili cały dobytek, ale nie potrafili się z tym pogodzić. Ci, którzy mieli wciąż dach nad głową, przyjęli pogorzelców. W domach ocalałych zrobiło się ciasno, część ludzi musiała spać w szopach i oborach. Na szczęście był dopiero początek sierpnia, więc nie zrobiło się szczególnie chłodno. Matka Liny przyjęła wielu pogorzelców. Podobnie jak Andreas.
Teraz Andreas i Lina szli w milczeniu, przygnębieni widokiem pogorzeliska. Lina wzięła narzeczonego za rękę i wskazała mu wielki, płaski kamień.
- Usiądziemy na chwilę - spytała.
Andreas pokiwał głową. Ze wzgórza, na którym się znajdowali, rozciągał się widok na całe Kabelvaag. Najbliżej stało więzienie i dom doktora. Tam ogień nie dotarł.
- Opowiesz mi raz jeszcze, co działo się tamtej nocy? - poprosiła Lina.
Andreas zerwał źdźbło trawy i owinął je wokół palca.
- Najchętniej bym o tym zapomniał - zaczął powoli. - To było jak koszmar na jawie. Nie sposób sobie tego wyobrazić. Ale dobrze, że dziewczyna wyzdrowiała.
- I że ty przeżyłeś - szepnęła Lina, ściskając go za ramię.
- Miałem dużo szczęścia, że ta belka na mnie nie spadła. Ale tak się uderzyłem w głowę, że straciłem przytomność. - Zakasłał i wykrzywił twarz.
- Ciągle cię boli w piersiach? - spytała.
Pokiwał głową.
- Tak. Wciągnęłam do płuc mnóstwo dymu. Ale to pewnie przejdzie. Inni i tak mają znacznie gorzej. Moja szopa wciąż stoi. - Prychnął z irytacją. - wszystko przez to, że komisja budowlana zgodziła ale wcześniej na pokrywanie dachów trawą. Potem trawa wyschła i wystarczyła iskra, żeby szopy się zajęły ogniem.
Lina rozłożyła gazetę, którą trzymała w ręku.
- Popatrz - powiedziała. - Nie jest całkiem świeża, ale napisano tu trochę o pożarze. Przeczytać ci?
Skinął głową.
W centrum Kabelvaag stoi tylko kilka szop rybackich i jeden dom…
Wielu ludzi straciło dobytek, choć ich domy się nie zapaliły - dodała Lina i podniosła oczy na Andreasa. - Krawiec Sobstad dał ogłoszenie, że poszukuje maszyny do szycia marki „Union”, zegara ściennego i posrebrzanego koszyka na łyżeczki do herbaty. Co to takiego?
- To chyba taki koszyczek, w którym się trzyma łyżeczki. A posrebrzany to znaczy powlekany srebrem.
- Biedny człowiek - westchnęła Lina. - Okradziono go z tylu pięknych rzeczy.
- Ludzie są w rozpaczy - powiedział Andreas. Potem uśmiechnął się. - Wielu się ucieszyło z podarków, które przywiozłaś, Lina. Pieniądze też się przydały. Bardzo mili muszą być ci ludzie, u których pracujesz.
- O tak, Elizabeth jest przemiła. A gdy Nils opuszczał Dalsrud, powiedział, żeby oddała jego zarobek komuś, kto bardzie potrzebuje pieniędzy. I podarowała wszystko rodzicom Amandy. Możesz sobie wyobrazić, jak się ucieszyli. Cieszę się, że ją poznasz. Zresztą już niedługo nasz ślub. W przyszłym miesiącu. Elizabeth powiedziała, że pożyczy nas serwis i sztućce. I obrus i świecznik. Będzie bardzo pięknie, Andreas. Może będziemy mieli nawet matę na podłodze i zasłonki.
W jej głosie była radość, oczy płonęły.
- Ja będę miała piękną suknię, a ty ubranie. Masz porządne ubranie? Jak wygląda to, w którym chodzisz do kościoła?
- W porządku - powiedział, nie patrząc na nią.
Lina zamilkła. W końcu powiedziała cicho:
- Tak mi żal wszystkich pogorzelców.
- Większość zaczęła już pracować - rzekł Andreas. - Na szczęście mają fach w rękach. Powynajmowali coś w Tollefsnese, w Smedviken i Storvaagen. Tylko na pewien czas, póki nie odbudują Kabelvaag.
Andreas się podniósł, Lina zrobiła to samo. Szli w milczeniu, aż do jego szopy. Na słodkiej twarzyczce Liny pojawił się wyraz zamyślenia, niemal bólu. W końcu zatrzymała się, chwyciła go za rękę i zmusiła, by popatrzył jej w oczy.
- Dlaczego jesteś taki dziwny, Andreas? Za każdym razem, gdy wspominam o ślubie, zmieniasz temat. Rozmyśliłeś się?
Spojrzał na dziewczynę, na jej jasne, rudawe włosy i na zadarty, piegowaty nosek. Lina była tak słodka, dobra i miła. Będzie dobrą żoną, może także i matką jego dzieci.
- Nie, Lina, nie rozmyśliłem się - powiedział. - Ale sądzę, że powinniśmy to trochę odłożyć. Tyle się wydarzyło, nasz dom nie jest jeszcze gotowy. Chciałbym, żeby nasze małżeństwo dobrze się rozpoczęło. Może zaczekamy do stycznia? I pobierzemy się przed moim wyjazdem na zimowe połowy?
Jej twarz lekko się ściągnęła, dziewczyna odwróciła się na chwilę.
- Dobrze, jeśli chcesz, zaczekamy do stycznia.
Przytulił ją, pocałował i uścisnął.
- Nie wolno ci wątpić w to, że cię bardzo kocham, Lina. Ale ostatnio tyle się wydarzyło. Chyba rozumiesz?
Uśmiechnęła się wreszcie.
- Tak, rozumiem - powiedziała cicho.
I każde poszło w swoją stronę. Nie odwróciła się, odchodząc, ale Andreas nawet tego nie zauważył. Otworzył drzwi do swojej szopy. Nazajutrz z samego rana Lina miała wrócić do Dalsrud. Minie sporo czasu, nim się ponownie spotkają. I wtedy zostanie jego żoną. Cieszyła go ta perspektywa.
Miał za sobą długi dzień, więc szybko zasnął. Ale spał niespokojnie. Śniło mu się, że idzie do ołtarza z Liną, ale kiedy miał wypowiedzieć słowa małżeńskiej przysięgi, nie mógł nic z siebie wydusić. Słyszał pomrukiwanie parafian. Niektórzy zaczęli śmiać się szyderczo, coraz głośniej i głośniej.
- On nie wie nawet, jak się nazywa! - zawołał ktoś.
Obrócił się, spojrzał na tego człowieka, ale go nie rozpoznał. Potem spojrzał na innego, z czarną brodą i kręconymi włosami. Nieopodal stał jeszcze jeden, który wydawał się jakby znajomy. A u jego boku kobieta z brązowymi włosami upiętymi w ciasny węzeł nad karkiem.
- Jakob i Ragna - szepnął, zdziwiony, skąd to wie. Powtórzył te imiona kilka razy.
Uśmiechnęli się do niego i pokiwali przyjaźnie głowami.
- Tak, Jens. Pamiętasz nas? - spytał mężczyzna. - Odzyskałeś wreszcie pamięć?
Andreas obudził się gwałtownie i usiadł. Koszula kleiła mu się do ciała, oddech się rwał. Enok-Dwa Szylingi, którego przyjął do swojej szopy po pożarze, poruszył się niespokojnie na sienniku, przewrócił na drugi bok i chrapał dalej.
- Jens - szepnął Andreas ochryple. - Nazywam się Jens Rask!
Z Kabelvaag Lina wróciła smutna. Elizabeth widziała, że coś ją gryzie. Wreszcie po długich namowach Lina zwierzyła jej się ze wszystkiego.
Siedziały razem w kuchni. Było wcześnie rano, w piecu buzował ogień. Śniadanie nie było jeszcze gotowe, ale kawa została już zaparzona. Każda siedziała nad swoim kubkiem.
- Chodzi o Andreasa - mruknęła Lina wreszcie.
- Co się stało? Chyba się nie rozstaliście?
- Nie, ale on chce odłożyć ślub na styczeń. A ja się obawiam, że coś się za tym kryje. Że już mnie nie kocha i żałuje decyzji.
- Co ty opowiadasz - żachnęła się Elizabeth i dolała kawy. - Oczywiście, że cię kocha, w przeciwnym razie odwołałby wszystko. Nic dziwnego, że potrzebuje trochę czasu, żeby ochłonąć po tym pożarze. No i musimy dokończyć wasz dom.
Lina pokiwała głową, ale nic nie powiedziała.
- Gdyby nie chciał się żenić, odwlekałby to jeszcze bardziej - stwierdziła Elizabeth. - Może do następnego lata.
Lina trawiła przez chwilę jej słowa, po czym blady uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Chyba masz rację. - Nagle zarumieniła się cała. - Ale wymagająca i kapryśna się zrobiłam! Aż wstyd.
Elizabeth uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Wcale nie. Uszyję ci pelerynę na ślub. Będzie taka długa jak twoja suknia. Z kapturem obszytym futerkiem. Pomyśl tylko, jak ładnie będziesz wyglądała! Zimowa panna młoda. - Elizabeth zapaliła się do pomysłu. - Uszyję ją sama albo odnajdę tę krawcową, która szyła suknię na mój ślub…
- No nie, daj spokój. - Lina się zmieszała, ale Elizabeth zauważyła, że humor jej się poprawił.
- Może zdobędę białe futerko do obszycia kaptura - zastanawiała się głośno.
Już sobie to wszystko wyobraziła. Choć gości będzie niewielu i mało miejsca w domu Liny na górze, to już ona się zatroszczy, żeby to był godny zapamiętania ślub!
Tej jesieni udało się wreszcie dokończyć dom Liny. Kristian najął paru mężczyzn do ostatnich robót. Lars też im pomagał, Elizabeth w końcu wymogła to na Kristianie. Twierdziła, że wstyd zostawić na zimę dom w takim stanie. Dzięki temu, że Lars pracował przy budowie, Kristian mógł zostać w Dalsrud. Wypełniał swoje zwykłe obowiązki, ale Elizabeth zauważyła jego mroczne spojrzenie i wiedziała, że coś go dręczy. Postanowiła jednak zostawić go w spokoju.
Stali teraz i patrzyli na odbudowany dom Liny.
Elizabeth wciągała zapach świeżego drewna.
- Jaka jasna i piękna podłoga! - zachwycała się Lina. Oczy jej płonęły ze szczęścia. - Zawsze taka będzie! Z czasem Andreas zrobi stół kuchenny, który będzie stał tutaj. A tutaj ława, może też szafka.
- Szczęściara z ciebie - powiedziała Maria, rozglądając się po izbie.
Elizabeth zerknęła ukradkiem na siostrę. Czyżby w jej głosie pojawiła się nutka zazdrości? nie, w tej samej chwili <aria się uśmiechnęła ciepło i złapała Linę za ręce.
- Od razu ci powiem, że utkałam dla ciebie obrus. Do nowego domu.
- Ja też - wtrąciła Ane. - Mały obrusik.
Dziewczęta mówiły jedna przez drugą, Lina snuła plany na przyszłość. Może na wiosnę wybudują oborę i nawet kupią kozę? Czekało ich wiele pracy, ale oboje byli młodzi i zdrowi, więc nie widziała żadnych przeszkód.
Ale kiedy już wyszli, Elizabeth poczuła dziwny niepokój. Zatrzymała się i spojrzała na domek. Okno wyglądało jak oko - czarne oko, które ją śledziło. Przeszył ją dreszcz, rozejrzała się dokoła. Nagie gałęzie na tle nieba przypominały pazury, owiewał ją chłodny wiatr. Nagle zebrało jej się na płacz. Coś ją ścisnęło w piersi, zaszczypało w oczy. Niemal odruchowo się przeżegnała i szepnęła:
- Boże, miej mnie w swojej opiece. Co przyniesie przyszłość?
Na ścieżce słychać już było śmiech schodzących z góry dziewcząt. Poczekała na nie. I tak nic nie mogła zrobić. Czas pokaże, co ma się wydarzyć.
Elizabeth zapisała datę na arkusiku. Pióro skrzypiało na papierze, musiała uważać, żeby nie nasadzić kleksów. Długo zastanawiała się nad dobrem słów. Dopiero gdy wszystkie ułożyła sobie w głowie, przelała je na papier. Zależało jej na wysłaniu tego listu, zamierzała sama go zanieść do sklepu.
Zanim Kristian wszedł do sypialni, schowała wszystko do szuflady. Zerwała się z krzesła i podeszła do męża. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego. Uśmiechnął się i pocałował ją.
- Tak bardzo cię kocham - szepnęła. Rozpinając mu koszulę.
Pochłaniał ją oczami. Wiedziała, co to oznacza, jej ciało przeniknął rozkoszny przyjemny dreszcz.
Kristian rozpiął jej guziki u spódnicy. Spódnica zsunęła się na podłogę. Potem bluzka. Stanęła przed nim w samych majtkach i pończochach.
- Chodź - powiedział i pociągnął ją na łóżko.
Poszła za nim. Położyła się na wznak, zostawiając nogi zwieszone przez krawędź. Palce Kristiana sunęły powoli po jej ciele. Westchnęła, gdy bielizna opadła, a ona poczuła chłód na skórze. A po chwili jego ciepły oddech i pocałunki na udach, na brzuchu, znowu na udach…
- Kristian - szepnęła prawie bez tchu i bez cienia wstydu szeroko rozsunęła nogi.
Całował ją długo, aż gdy poczuła, że podniecenie sięga zenitu, podniosła się i pomogła mu ściągnąć ubranie. Musnęła palcami jego szerokie ramiona, mocne przedramiona, tors.
- Jesteś taki piękny…
W uśmiechu błysnął bielą zębów i zaczął rozplatać jej warkocz.
- A ty jesteś jak huldra - powiedział, zanurzając dłonie w gąszczu jej włosów.
- Teraz ja decyduję - szepnęła i popchnęła go na łóżko.
Oddech miał ciężki i serce mu biło mocno, gdy na nim usiadła i zaczęła się unosić i opadać. Pragnęła, by trwało to jak najdłużej, ale w końcu oboje zalała fala rozkoszy. Wtedy Elizabeth, całkiem wyczerpana osunęła się w jego ramiona.
Czuła bicie jego serca. Powoli rytm zaczął się wyrównywać i oboje zasnęli.
Zaczęły się przymrozki i pora uboju. Należało przygotować zapasy na święta i na zimę, zgromadzić żywność na zimowy połów. Elizabeth zatrudniła do pomocy żony komorników, a teraz krążyła pośród nich, nadzorując pracę.
Przed chwilą była nad brzegiem morza i dziewcząt, które płukały jelita w słonej wodzie. Powiedziała, że pora, by je ktoś zmienił, nie chciała, żeby się przeziębiły. Koło pralni spotkała Marię. Na widok poplamionego fartucha siostry, Elizabeth przeszedł lekki dreszcz. Maria skrzyżowała ramiona na piersiach, żeby się ochronić przed przenikliwym chłodem.
- Nie powinnaś wychodzić tak lekko ubrana, kochanie - powiedziała Elizabeth, głaszcząc siostrę po plecach.
- Zaraz wracam do środka, ale chciałam zamienić z tobą parę słów na osobności. Teraz wszędzie jest pełno ludzi - dodała z uśmiechem.
Elizabeth wiedziała, że Marii i pozostałym dziewczętom podoba się to zamieszanie. Żony komorników też lubiły ten czas. Nieźle zarabiały, miały co jeść, a przy tym mogły porozmawiać ze znajomymi bez asysty mężczyzn.
- To, o czym mówi się w Dalsrud, nie powinno się wydostać poza granice dworu - zapowiedziała Elizabeth swoim dziewczętom. Słuchały jej bez szemrania, żadna nie chciała zostać uznana za plotkarkę. Ale i tak było o czym mówić.
- Co z przyjęciem bożonarodzeniowym w tym roku? - spytała Maria. - Dorte przyjdzie tu ze swoimi?
- Zaprosili nas do siebie.
Maria przygryzła dolną wargę. A potem spojrzała na siostrę z determinacją w oczach.
- Pojadę z wami.
- Jesteś pewna? Możemy znaleźć jakąś wymówkę.
- Nie. Muszę się wreszcie pogodzić z tym, że Olav znalazł sobie inną i że nie będzie z nas pary.
Elizabeth poklepała ją delikatnie po policzku.
- Dobrze! Ale teraz idź już do środka, bo zachorujesz. Później o tym wszystkim porozmawiamy.
- Nie ma o czym rozmawiać. Już podjęłam decyzję.
Elizabeth patrzyła za siostrą, która kroczyła dumnie wyprostowana. Westchnęła ciężko. Elen jest z pewnością dobrą dziewczyną. W każdym razie robi dobre wrażenie. Dlatego to wszystko jest jeszcze trudniejsze. Dobrze jednak, że Maria zaakceptowała tę sytuację, zrozumiała, że nie może już nic więcej zrobić. Świąteczne spotkanie będzie dla wszystkich łatwiejsze, pomyślała Elizabeth z radością.
Poczuła, że palce u nóg już całkiem jej zdrętwiały, więc przebiegła czym prędzej przez podwórze. Miała właśnie otworzyć drzwi kuchenne, gdy usłyszała głos Larsa.
- Myślę, że czuję do ciebie coś wyjątkowego, czego nikt inny nie czuł.
- Co masz na myśli? - To był głos Helene. Drżał trochę jakby od śmiechu.
Elizabeth popchnęła lekko drzwi, żeby coś dojrzeć przez szparę. Ileż to razy powtarzała Marii, jak nie ładnie jest podsłuchiwać pod drzwiami! A co teraz robiła? Nie mogła się jednak powstrzymać.
- Chcę powiedzieć, że… że mieliśmy dość czasu, żeby się naprawdę zaprzyjaźnić, zanim…. Zanim zostaliśmy narzeczonymi. Może pora, żeby inni też się o tym dowiedzieli.
Helene spuściła wzrok.
- Ja cię pokochała, od pierwszego wejrzenia.
- Naprawdę? I nic nie powiedziałaś?
Helene się roześmiała.
- Ty głuptasie. Chyba nie uważasz, że ja powinnam ci to powiedzieć pierwsza.
- Dlaczego nie? - W jego głosie też słychać było śmiech.
Elizabeth nie miała nawet odwagi odetchnąć. Ale jakże się cieszyła! Nareszcie zostali parą!
Helene znów spoważniała.
- Muszę ci coś powiedzieć, Lars - zaczęła i zawahała się trochę.
- Co trapi moją małą Helene? - spytał, kładąc dłoń na jej ręce.
- Po pierwsze, nie jestem mała, a po drugie… może nie będę mogła być matką - wyrzuciła z siebie pospiesznie.
- Czy coś się wydarzyło?
- Kiedyś zostałam zgwałcona, ale nigdy ci nie powiem, przez kogo.
Elizabeth nie widziała miny Larsa, bo stał odwrócony od niej plecami.
- Zaszłam wtedy w ciążę - ciągnęła Helene. - I poszłam do znachorki, żeby ją usunąć… Krótko mówiąc omal się nie wykrwawiłam na śmierć. Znachorka chyba coś we mnie uszkodziła. Teraz wiesz już wszystko i masz czas, żeby zmienić zdanie. Nikt nie chciałby mieć zgwałconej i chorej żony - dodała z goryczą.
Nagle na schodach rozległy się czyjeś kroki. Elizabeth zamknęła ostrożnie kuchenne drzwi.
- Tak się cieszę, że nie jestem mężczyzną - westchnęła Ane, odrzucając warkocz na plecy.
- Co się stało? - spytała Elizabeth.
- Nie lubię brać udziału w tym dzieleniu i krojeniu mięsa, na szczęście nie muszę zabijać zwierząt. A mężczyźni muszą.
- Jesteś podobna do mnie. Ja też nie lubię takich zajęć. Ale jeśli się jest gospodynią, trzeba zagryźć zęby i jakoś to znieść.
- Nigdy nie wyjdę za mąż. I wcale nie chcę być gospodynią - oświadczyła Ane i otworzyła kuchenne drzwi. - No proszę, jest tu więcej takich, co się wymigali od pracy - zażartowała na widok Larsa.
Lars wstał szybko i pociągnął ją za warkocz. Wiedział, że Ane tego nie znosi.
- No tak, trochę za duży tłok się tu zrobił - powiedział. - Wrócę na obiad - rzucił przez ramie i już go nie było.
Elizabeth pomogła Helene nakryć do stołu. Próbowała wyczytać coś z wyrazu jej twarzy, ale bez powodzenia. Jeszcze przez jakiś czas odpowiedź Larsa miała być dla niej tajemnicą.
Schody na poddasze były o tak wczesnej porze pogrążone w mroku i panował tu chłód. Elizabeth niosła na ramieniu pelerynę dla Liny. Ponieważ okazało się, że krawcowa w ciągu najbliższych miesięcy będzie zajęta, Elizabeth sama zabrała się do szycia. Cieszyła się jak dziecko, że sprawi służącej taką niespodziankę. Pół nocy spędziła przy krosnach; chciała sprezentować Linie pelerynę właśnie tego dnia, pierwszego grudnia. Został już tylko miesiąc 1883 roku, ostatni miesiąc państwa Liny.
Gdy Elizabeth weszła do kuchni, poczuła zapach świeżo parzonej kawy. Uśmiechnęła się i już miała się odezwać, gdy nagle chwyciły ją mdłości. Odrzuciła pelerynę na poręcz krzesła i wybiegła na dwór. Czuła, że żołądek podchodzi jej do gardła, a po chwili zwymiotowała. Do oczu napłynęły jej łzy. Kiedy złapała oddech, sięgnęła po garść śniegu i obmyła usta. Wtedy uzmysłowiła sobie, że za jej plecami stoi Kristian.
- Co ci się stało?
- Nic takiego. - Wyprostowała się i chciała wyminąć męża, ale ją zatrzymał.
- Przecież widziałem, że wymiotowałaś.
Odsunęła go delikatnie i ruszyła w stronę drzwi wejściowych.
- Pewnie znowu całą noc siedziałaś przy krosnach! - rzekł z naganą w głosie. - Dlaczego w ogóle się nie oszczędzasz? Przez całą jesień pracowałaś bez wytchnienia. W końcu opadniesz z sił.
- Ciii. Nie wszyscy muszą wiedzieć, o czym rozmawiamy.
Zamilkł, a ona ujęła jego dłoń w swoją.
- Kristian, chciałam zaczekać na lepszą okazję, ale w tej sytuacji powiem ci od razu.
Spostrzegła niepokój w jego oczach.
- Spodziewam się dziecka!
Zanim jej słowa do niego dotarły, minęła dłuższa chwila. Naraz twarz Tristana rozjaśnił szeroki uśmiech i mężczyzna uścisnął żonę tak mocno, że aż jęknęła.
- Udusisz mnie - zaśmiała się.
Puścił ją od razu, przepraszając, po czym uścisnął raz jeszcze. Równie mocno. Zastanawiała się, czy w jego oczach naprawdę lśnią łzy, czy to tylko przywidzenie. Tak czy inaczej nie zamierzała tego komentować.
- Nie rozgłaszaj jeszcze tej nowiny - poprosiła. - Zaczekajmy trochę. Najpierw sami będziemy się tym cieszyć.
- Sami? - powtórzył z niedowierzaniem w głosie. - Nie wiesz, że radość jest tym większa, im więcej ludzi ją dzieli. Już teraz jest dwa razy większa, bo ja się dowiedziałem, a kiedy powiemy innym… Zresztą wszystko jedno. Idziemy do kuchni, żeby to uczcić. Nie, dziś zjemy śniadanie w salonie.
- Ty wariacie! Co to to nie. Może obiad. Zobaczymy.
Okazało się, że tajemnice trudno będzie zachować. Helene natychmiast zorientowała się, że coś się święci.
- Co za sekret tam macie? - spytała, stawiając talerze z kaszą na stole.
- Nic takiego - powiedziała szybko Elizabeth i musiała się odwrócić, żeby uniknąć badawczego spojrzenia przyjaciółki.
Dopiero gdy wszyscy usiedli przy stole po modlitwie, Elizabeth skinęła głową Tristanowi. Jego twarz się rozpromieniła. W świetle wiszącej pod sufitem lampy jego włosy lśniły na niebiesko. Kristian jest pięknym mężczyzną, pomyślała Elizabeth. Ciekawe, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka? I po kim odziedziczy włosy: jasne po niej czy ciemne po ojcu?
Kristian rozejrzał się dookoła, uśmiechnął się, ukazując lekko krzywy ząb.
- Elizabeth spodziewa się dziecka - oznajmił bez żadnych wstępów.
W kuchni zapadła cisza, a potem posypały się gratulacje. Wszyscy mieli uśmiechnięte twarze. Elizabeth poczuła się trochę zakłopotana.
- Nie trzeba się tak przejmować - rzuciła zarumieniona.
- Nareszcie będę miała siostrzyczkę albo braciszka! - piszczała Ane. - Musimy zaraz wymyślić imię. Co na to powiecie?
- Usiądź - powiedziała Elizabeth stanowczym głosem. - Tak się nie zachowujemy przy stole.
Ane usiadła.
- Uważam, że powinien mieć imię po dziadku z Nymark, jeśli to będzie chłopiec. Albo po matce Kristiana, jeśli to będzie dziewczynka - oświadczyła.
Elizabeth i Kristian wymienili spojrzenia.
- W takim razie to będzie albo Andres albo Rebekka.
- A ja znowu zostanę ciocią - cieszyła się Maria.
- A rodzice chrzestni? - dopytywała się Ane.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy, ale na pewno ktoś z domowników. Zobaczymy.
- Ja uważam, że najlepsi będą Helene i Lars - ciągnęła Ane.
- Widzę, że masz zdanie na każdy temat w tej sprawie - stwierdził Kristian ze śmiechem.
Elizabeth była pełna radości. Zerknęła na Ane. Może za pól roku będzie ją mogła nazywać starszą córką? To bardzo dobrze brzmiało.
- Uważam, że tak byłoby najlepiej - kontynuowała niezrażona Ane. Przełknęła właśnie kolejną łyżkę kaszy i dodała: - Zwłaszcza, że są narzeczonymi.
W kuchni zapadła cisza. Maria pierwsza pospieszyła z gratulacjami, za nią Lina.
- A ty skąd wiesz? - zapytał uśmiechnięty Lars, klepiąc Ane po policzku.
- Nietrudno było się domyślić! Myśleliście pewnie, że nikt nie widział, jak się trzymacie za ręce pod stołem i jak się całujecie za obora, ale ja…
- Może już lepiej o tym nie mówmy - przerwała jej Helene. - teraz najważniejsi są Elizabeth i Kristian. Chcesz jeszcze kawy? - spytała przyjaciółkę i wyciągnęła rękę z imbrykiem. Ale Elizabeth przykryła kubek dłonią.
- Nie, dziękuję, Helene. Jakoś nagle przestałam lubić kawę.
- Biedactwo. Zrobić ci herbaty?
Elizabeth pokręciła głową.
- Dziękuję. Na szczęście najgorsze dziś już za mną.
- Kiedy urodzisz? - spytała Lina, żeby, odwrócić uwagę od Helene.
- W czerwcu.
- Ja też się urodziłam w czerwcu! - rozpromieniła się Ane.
- Trzeci miesiąc - mruknął Kristian.
Elizabeth zarumieniła się, przypominając sobie wrześniową noc, kiedy to się zapewne zdarzyło.
- Trzy miesiące będą pod koniec grudnia - powiedziała. I zrobiła to samo co Lars i Helene: wzięła Kristiana za rękę. Pod stołem. I od razu poczuła się, jak świeżo zakochana dziewczyna.
Pojawiła się zorza polarna. Elizabeth dostrzegła ją, zanim poszła do łóżka. Obserwowała niebo, stojące przy oknie. Kristian traktował ją w tym tygodniu, jakby była z najkruchszej porcelany.
- Nie możesz mnie tak traktować - powiedziała. - Bo zrobię się tłusta i leniwa. A poza tym przeszkadzasz mi w pracy.
- Będziesz równie piękna, nawet jeśli zrobisz się tłusta i leniwa, Elizabeth. A poza tym nie powinnaś pracować. Masz odpoczywać i cieszyć się, że urodzisz nasze dziecko.
Zawarli umowę. Miała unikać dźwigania, ale poza ty, pracować tak jak przedtem. Kristian w końcu na to przystał, chociaż Elizabeth potrzebowała sporo czasu, żeby go przekonać.
- Tego wieczoru nie żałowali torfu i dobrze ogrzali poddasze tak, że panowała na nim przyjemna temperatura. Kristian pogłaskał ją po brzuchu. Przy odrobinie dobrej woli można już było wyczuć, że brzuch się trochę powiększył. Odłożyła już zresztą na bok najciaśniejsze sukienki, bo zrobiły się niewygodne. Na szczęście przestały jej dokuczać poranne mdłości.
- Pamiętasz, jak wymiotowałam? - spytała. - Myślałem, że to dlatego, że szyłam przez całą noc.
Zaśmiał się cicho.
- A gdy prawda wyszła na jaw, niemal zapomniałam dać Linie pelerynę! Mój Boże, jak się cieszyła, kiedy ją dostała.
- Nie mogę się doczekać, kiedy dziecko zacznie się ruszać. To będzie takie niezwykłe - rozmarzył się Kristian.
Uśmiechnęła się do niego.
- Na to trzeba jeszcze trochę poczekać. Może nawet parę miesięcy.
Przytulił ją mocno.
- Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, wiesz o tym, Elizabeth? Mam najpiękniejszą żonę na świecie. I za chwilę będę miał dwoje najpiękniejszych dzieci.
Elizabeth ucieszyła się, że uwzględnił Ane. Niepokoiła się trochę, czy Kristian jej nie odsunie na drugi plan, gdy pojawi się maleństwo. Ane była przecież tylko jego przyrodnią siostrą, nie córką. Ale Kristian jest szlachetnym człowiekiem, pomyślała z czułością.
- Jak myślisz, co się urodzi? - spytała.
- Chłopiec albo dziewczynka.
- Nie wygłupiaj się.
- Wszystko mi jedno. Byle tylko dziecko było zdrowe i dobrze rosło, będę dziękował panu za każdy dzień.
Elizabeth zarzuciła mężowi ramiona na szyję, położyła policzek na jego piersi i zamknęła oczy.
Następnego dnia Elizabeth chodziła zamyślona. Miała w zanadrzu jeszcze jedną niespodziankę, ale nie wiedziała, jak ją ogłosić. Ostatnio było o tak dużo zamieszania z powodu dziecka i zaręczyn Helene i Larsa.
Elizabeth bardzo się cieszyła odmianą losu przyjaciółki. Helene wiele w życiu przeszła i bardziej niż jakakolwiek inna kobieta zasługiwała na szczęście. Najwyraźniej Lars pogodził się z tym, że nie będzie mogła mieć dzieci. Elizabeth właściwie spodziewała się takiej decyzji. Lars był przecież dobrym człowiekiem.
Jej niespodzianka nie mogła już dłużej czekać, zdecydowała. List trzymała w kieszeni, dostała wprawdzie wczoraj, ale nie było odpowiedniej okazji, by o nim powiedzieć.
Zawołała wszystkich do kuchni. Służące odłożyły pracę. Lars i Kristian wychodzili właśnie zastawić cieci, ale obaj się zatrzymali. Teraz domownicy siedzieli dokoła stołu i czekali na to, co Elizabeth ma do powiedzenia.
- Mam dla was nowinę - zaczęła. - Trzy miesiące temu napisałam list, a teraz dostałam odpowiedź. - Chrząknęła. - te święta będą inne niż zwykle. - Przerwała na chwilę i wyjęła z kieszeni list. - Napisałam do Kabelvaag do twojego narzeczonego, Lina. Zaprosiłam go do nas na święta. Dom jest przecież gotowy. Po Bożym Narodzeniu będziecie się tam mogli wprowadzić. - Nie zauważyła, jak Kristianowi zmieniła się twarz, i mówiła dalej: - Poczta idzie wolno, więc dopiero dostałam odpowiedź. Andreas będzie tu jutro!
Pożar w Kabelvaag, który wybuchł 15 lipca 1883 roku to fakt histeryczny. Pożar zauważono niedługo po północy. Na szczęście wszyscy zdążyli opuścić swoje domy. W porę nie obudziła się tylko jedna dziewczyna, która omal nie spłonęła. Na szczęścia została uratowana, a ja pozwoliłam sobie dopisać, że jej wybawcą był Andreas.
Po poprzednim pożarze, który miał miejsce w 1879 roku, sprowadzono pompę, która miała zapobiec nowej katastrofie. Nie konserwowano jej jednak należycie, więc cztery lata później nie nadawała się do użytku.
Trudno powiedzieć, ile domów i rybackich szop spłonęło, bo wiele z nich nie zostało ubezpieczonych. Wiadomo, że spaliło się 46 ubezpieczonych budynków.
Z czasem wyszło na jaw, że ogień został celowo zaprószony. Winni byli i krawiec Andersen i jego przyjaciel Andersen, którzy chcieli wyłudzić ubezpieczenie. Zaplanowali, że pod nieobecność Andersena i jego żony z jeden z pomocników zaprószy ogień w ich domu. Ale plan się nie powiódł. Andersena oskarżono nie tylko o oszustwo, ale też o morderstwo. Obaj winowajcy zostali skazani na dwanaście lat robót przymusowych i osadzeni w więzieniu w Trondheim.
Lofoty, czerwiec 2003
Trine Angelsen.