Czechow Antoni Kucharka się żeni

KUCHARKA SIĘ ŻENI

Mały siedmioletni brzdąc Grisza, stojąc pod drzwiami, zaglądał do kuchni przez dziurkę od klucza i podsłuchiwał, A w kuchni działo się coś, w jego mniemaniu, niecodziennego, niezwykłego. Przy kuchennym stole, który zazwyczaj służył do siekania mięsa i cebuli, siedział teraz wielki, tęgi mężczyzna w dorożkarskim kaftanie, rudy, brodaty, z dużymi kroplami potu na nosie. Między pięcioma palcami prawej ręki trzymał spodeczek i popijał z niego herbatę, przy czym tak głośno chrupał cukier, że Griszy ciarki przebiegały po grzbiecie. Naprzeciw mężczyzny siedziała na brudnym stołku stara niania Aksinia Stiepanowna i również popijała herbatę. Twarz niani była poważna, a zarazem jakaś uroczysta. Kucharka Piełagieja krzątała się przy blasze i wyraźnie starała się ukryć, gdzie bądź, byle dalej, swoje oblicze. A na obliczu tym Grisza widział całą iluminację: twarz Piełagiei płonęła i mieniła się wszystkimi barwami — od ciemnej purpury do śmiertelnej bladości. Kucharka raz po raz drżącymi rękami chwytała noże, widelce, kawałki drzewa, ścierki, wierciła się, mruczała, stukała garnkami, ale w rezultacie nic nie robiła. Ani razu nie obejrzała się w stronę stołu, gdzie popijano herbatę, a na pytania zadawane jej przez nianię odpowiadała krótko, szorstko, nie odwracając głowy.

Jedzcie, Daniło Siemionyczu — zapraszała dorożkarza niania. — Cóż to wciąż tylko herbatę pijecie? Skosztowalibyście wódeczki!

I niania podsunęła gościowi „czterdziestkę" i kieliszek, przy czym twarz jej nabrała wyrazu niesłychanej przebiegłości.

Nie, dziękuję... nietrunkowy jestem... — wymawiał się dorożkarz. — Nie zmuszajcie mnie, Aksinio Stiepanowno.

A to co?... Dorożkarz i nie pije?... Nie ma kawalera, żeby nie pił. Łyknijcie sobie!

Dorożkarz zerknął na wódkę, potem na pełne przebiegłości oblicze niani i twarz jego nabrała wyrazu niemniejszej przebiegłości, jakby mówiła: nic z tego, nie złapiesz mnie, stara czarownico!

Wybaczcie, ale nie piję... W naszym fachu nie uchodzi taka pustota. Rzemieślnik może pić, bo siedzi na miejscu, a nasza brać dorożkarska zawżdy na oczach, między publiką. No, nie tak? Wejdzie człek do szynku, a tu koń mu ucieknie; a o ile się upije — to jeszcze gorzej: ani się obejrzy, jak zaśnie albo z kozła zleci. Taki to już fach.

A ile na dzień zarabiacie, Daniło Siemionyczu?

Jak kiedy. Jednego dnia trzy ruble wyjeżdżę, a inszego — bez grosza do domu wracam. Różnie bywa. Łobecnie nasz fach dorożkarski ze wszystkim nic nie wart. Dorożkarzy, sami wiecie, zatrzęsienie, siano drogie, a pasażer — golec, tylko patrzy, jakby konnym tramwajem pojechać. Ale, Bogiem a prawdą, nie można narzekać. Na jedzenie i ubranie człowiek zarobi, i— jeszcze by dla drugiej osoby starczyło... (tu dorożkarz zerknął na Piełagieję)... jeżeli to po jej myśli.

Grisza nie usłyszał dalszej rozmowy. Do kuchennych drzwi zbliżyła się mama i kazała mu iść do dziecinnego pokoju odrabiać lekcje.

Idź się uczyć. Nie masz tu co słuchać. Po powrocie do dziecinnego pokoju Grisza rozłożył przed sobą „Mowę ojczystą", ale czytanie jakoś mu nie szło. Wszystko, co widział i słyszał przed chwilą, budziło w jego umyśle mnóstwo wątpliwości.

Kucharka się żeni... — myślał. — To dziwne. Nie rozumiem, po co ma się żenić? Mama ożeniła się z tatusiem, kuzynka Wieroczka — z Pawłem Andrieiczem. Żenić się z tatusiem albo z Pawłem Andrieiczem, to jeszcze rozumiem: mają złote dewizki, eleganckie ubrania, buty zawsze wyczyszczone; ale żenić się z tym okropnym dorożkarzem, co ma czerwony nos i wojłokowe buty na nogach... fe! I dlaczego niani tak zależy na tym, żeby się nieszczęsna Piełagieja ożeniła?"

Gdy gość opuścił kuchnię, Piełagieja zjawiła się na pokojach i zaczęła sprzątać. Wciąż jeszcze nie mogła ochłonąć z wrażenia. Twarz jej była czerwona i jakby wystraszona. Piełagieja ledwie muskała szczotką podłogę i po pięć razy wymiatała z każdego kąta. Długo nie opuszczała pokoju, w którym siedziała mama. Najwyraźniej ciążyła jej samotność, miała chęć wywnętrzyć się, podzielić się z kimś przeżyciami, otworzyć przed kimś duszę.

Poszedł sobie! — mruknęła wreszcie widząc, że mama nie wszczyna rozmowy.

Mam wrażenie, że to porządny człowiek — powiedziała mama nie odrywając oczu od robótki. — Nie pijak, stateczny.

Słowo daję, proszę pani, że nie wyjdę za niego! — wykrzyknęła nagle Piełagieja cała w pąsach.— Słowo daję, że nie wyjdę!

Nie bądź głupia, nie jesteś dziecko. To jest krok poważny, trzeba się dobrze zastanowić, a nie zarzekać się bez zastosowania. Czy on ci się podoba?

Co też pani! — zawstydziła się Pielagieja. — Takie rzeczy pani mówi, że... słowo daję...

,,Powinna powiedzieć: nie podoba mi się!" — pomyślał Grisza.

Ależ z ciebie komediantka... Powiedz! Podoba ci się?

A toć on, proszę pani, stary! Chy-chy!

Widzicie ją! — z sąsiedniego pokoju obruszyła się na Piełagieję niania. — Czterdziestu roków jeszcze nie ma. A co ci z młodego, głupia! Uroda — spływa jak woda... Wychodź za niego i kwita!

Słowo daję, nie wyjdę! — pisnęła Piełagieja.

Bzdury pleciesz! Czego ci się jeszcze zachciewa? Inna toby w rękę pocałowała, a ty — nie wyjdę za niego! Ty byś tylko do listonoszów i kolepetytorów oczy wywracała! Za kolepetytorem, co do Griszeńki przychodzi, proszę pani, to jej mało gały nie wylecą. Ech, ty, bezwstydna!

A czyś ty tego Daniłę przedtem kiedy widziała? — spytała pani.

A gdzieżby zaś? Dziś go pierwszy raz na oczy widziałam. Aksinia go tu skądeś przyprowadziła, diabła zatraconego... Potrzebny mi jak dziura w moście!

Podczas obiadu, kiedy Piełagieja podawała półmiski, wszyscy domownicy zaglądali jej w oczy i przekomarzali się z nią na temat dorożkarza. Piełagieja okropnie się czerwieniła i wstydliwie chichotała.

Widocznie żenić się — to wstyd... — myślał Grisza. — Straszny wstyd!"

Wszystkie potrawy były przesolone, z niedopieczonych kurcząt ciekła krew, a na domiar złego z rąk Piełagiei, jak z dziurawej szuflady, leciały sztućce i talerze, ale nikt nie robił jej wymówek, wszyscy bowiem rozumieli stan jej duszy. Raz tylko tatuś z irytacja rzucił na stół serwetkę i powiedział do mamy:

Co ty masz za dziwną manię, żeby wszystkich żenić albo za mąż wydawać! Co cię to obchodzi? Niech się sami żenią, jak mają chęć.

Po obiedzie do kuchni zbiegły się kucharki i pokojówki z sąsiedztwa i do wieczora słychać było ich szepty. Bóg raczy wiedzieć, skąd wywąchały wiadomość o swatach. Grisza, który ocknął się o północy, słyszał, jak w dziecinnym pokoju za kotarą niania i Piełagieja szeptały o czymś. Niania ją namawiała, a kucharka na przemian szlochała, to chichotała. Gdy Grisza zasnął ponownie, przyśniło mu się, że Czarnomor* z czarownicą porwali Piełagieję...

Nazajutrz zapanował spokój. Życie kuchenne potoczyło się zwykłym trybem, jakby dorożkarz nie istniał na świecie. Od czasu do czasu tylko niania zarzucała na ramiona nowy szal, przybierała poważny i uroczysty wyraz twarzy i wychodziła gdzieś na dwie godzinki, widocznie w celach pertraktacji... Piełagieja nie widywała się z dorożkarzem, a kiedy jej o nim wspominano, robiła się czerwona i wołała:

A niedoczekanie jego, żebym miała o nim myśleć! Tfu!

Pewnego dnia wieczorem do kuchni, gdzie Piełagieja z nianią gorliwie coś przykrawały, weszła mama i powiedziała:

Za mąż wyjść, naturalnie, możesz, to twoja sprawa, ale żebyś wiedziała, Piełagiejo, że on tu nie może mieszkać... Wiesz, że nie lubię, jak się ktoś po kuchni plącze. Zapamiętaj to sobie... A ciebie też na noc nie będę zwalniała.

Ale co też pani mówi, proszę pani? — pisnęła kucharka. — Wciąż mnie pani nim sekuje! A bodajby kark skręcił! Potrzebny mi do szczęścia!...

Pewnego niedzielnego ranka Grisza zajrzał do kuchni i osłupiał ze zdumienia. Kuchnia była nabita ludźmi. Były tu kucharki z całego domu, stróż, dwóch stójkowych, kapral w mundurze, mały chłopak Filka... Ten sam Filka, który zazwyczaj wałęsał się obok pralni i baraszkował z psami, teraz wymyty i uczesany trzymał ikonę, strojną w szatę z cynfolii. Na środku kuchni stała Piełagieja w nowej perkalowej sukni, z kwiatkiem we włosach. Obok Piełagiei stał dorożkarz. Oboje byli czerwoni, spoceni i gwałtownie mrugali powiekami.

No, chyba... już czas... — powiedział kapral po dłuższej chwili milczenia.

Piełagieja skrzywiła się niemiłosiernie i zaczęła szlochać...

Kapral wziął ze stołu ogromny bochen chleba, stanął obok niani i pobłogosławił młodą parę. Dorożkarz zbliżył się do kaprala, nisko mu się pokłonił i cmoknął go w rękę. Tak samo postąpił z Aksinią. Piełagieja jak automat szła za dorożkarzem i biła pokłony. Wreszcie otwarły się drzwi, przez które buchnął do kuchni kłąb białej pary, i całe towarzystwo ze zgiełkiem ruszyło na dwór.

,,Biedna, biedna! — myślał Grisza nadsłuchując szlochania kucharki. — Gdzie oni ją prowadzą? Dlaczego mama ani tatuś nie wezmą jej w obronę?"

Po ceremonii ślubnej goście weselni udali się do pralni, gdzie do wieczora grali na harmonii i śpiewali. Mama cały dzień gniewała się, że od niani zalatuje wódką i że przez to wesele nie ma kto nastawić samowaru. Kiedy Grisza kładł się spać, Piełagieja jeszcze nie wróciła.

,,Biedna, pewno płacze teraz gdzieś w kącie! — myślał Grisza. — A dorożkarz na nią: cicho bądź, cicho! Nazajutrz rano kucharka była już w kuchni. Wstąpił też na chwilę dorożkarz. Podziękował mamie za wszystko i patrząc surowo na Piełagieję powiedział:

Niech tam pani, z łaski swojej, uważa na nią. Matkę i ojca jej zastąpi. A także wy, Aksinio Stiepanowno, nie opuszczajcie jej, miejcie na nią oko, żeby wszystko było jak należy... bez nijakiej swawoli... A jeszcze, proszę łaski pani, poproszę z pięć rubelków na konto ichnich zasług. Trzeba kupić nowe chomąto.

I znowu zagadka dla Griszy: żyła sobie Piełagieja na swobodzie, robiła, co chciała, przed nikim nie potrzebowała zdawać rachunku i nagle, ni stąd, ni zowąd, zjawia się obcy mężczyzna, który nie wiedzieć skąd zyskał prawo wtrącania się do jej postępowania i zarobków! Grisza poczuł gorzki żal. Gorąco, z całej duszy zapragnął pocieszyć tę — według jego mniemania — ofiarę ludzkiej przemocy. Wyszukał w spiżarni największe jabłko, zakradł się do kuchni, wsunął jabłko w rękę Piełagiei i szybko uciekł.

*/Czarnomor — zły czarodziej z poematu Puszkina „Rusłan i Ludmiła".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czechow Antoni Pokłócił się z żoną
Czechow Antoni Nie udało się
Antoni Czechow Nie udało się
SZLACHCIC SIĘ ŻENI, 2. Czlowiek, kuchnia
Czechow Antoni Największe miasto
Czechow Antoni Odkrycie
Czechow Antoni Na gwoździu
Czechow Antoni Zabłąkani
Czechow Antoni Odpowiednie kroki
Czechow Antoni W salonie
Czechow Antoni Kapitański mundur
Czechow Antoni Łyki
Czechow Antoni Do Paryża
Czechow Antoni U pani marszałkowej
Czechow Antoni Mróz
Czechow Antoni Wdzięczność
Czechow Antoni Niedorajda

więcej podobnych podstron