Przeklęte sny do 25

Tytuł: Przeklęte sny

Autor: Nerejda <nejdus@gmail.com>

Fandom: Harry Potter

Gatunek: dramat, romans

Rating: PG – 15

Ostrzeżenia: slash (drarry bardzo nietypowe, o kanoniczności bohaterów wolę się nie wypowiadać, sami ocenicie…), wspomniana śmierć kilku bohaterów, wulgaryzmy

Bohaterowie: DM&HP; sugerowany RL/SB

Liczba rozdziałów: ?

Kanon: IC, o ile założy się, że alternatywna rzeczywistość i świat poepilogowy nie są takie idealne.

Beta: Paradise_lost (trzy pierwsze części)

Datowane na: lipiec 2008 – 2011

Podsumowanie: Harry od jakiegoś czasu cierpi na bezsenność, żadne środki nie pomagają, więc przyjaciółka, Hermiona Weasley, bierze sprawy w swoje ręce i odkrywa, że jedynym sposobem na pozbycie się „przeklętych snów” jest poproszenie o pomoc antagonisty Pottera z czasów szkolnych, Dracona Malfoya, który wcale nie ma zamiaru udawać bezinteresowności. Czy zmienią przeszłość, a może ocalą przyszłość?

Disclaimer: Opowiadania nie powstały dla odniesienia żadnej korzyści majątkowej, a bohaterowie i elementy świata przedstawionego cyklu należą do jego autorki, Joanne K. Rowling. Wszystko inne jest jednak tworem mojej chorej wyobraźni i proszę to uszanować.

A/N: Przeklęte sny są podzielone na dwie księgi. Pierwsza część, zatytułowana tak samo jak całość, wprowadza ideę „przeklętych snów” do świata Harry’ego, natomiast druga, „A gdy ziści się sen…”, to po prostu dalsze losy Harry’ego.

A/N2: Cała historia powstała na bazie jednego pytania i tak jakoś się rozrosło. Uwaga na rodzynki, pomogą wyjaśnić pewne wątpliwości.


Do Oryginału: http://nerejda.wordpress.com/opowiadania-wip/spis-tresci-fanfiction-harry-potter/przeklete-sny/



Przeklęte sny




Przeklęte sny: – 1 -



Hermiona odgarnęła nieporządny kosmyk z twarzy i uważnie przyjrzała się przyjacielowi. Nie próbowała nawet ukryć troski wyzierającej z brązowych oczu.


Harry, kiepsko wyglądasz. Czy coś się stało? – zapytała cicho, gdy w ciepły, lipcowy wieczór siedzieli na tarasie. Ginny jeszcze nie wróciła z pracy – relacjonowała przebieg jakiegoś podrzędnego meczu, a Ron grał z dzieciakami w quidditcha, więc spędzali ten czas tylko we dwoje. – Czy ty i Ginny nadal zamierzacie…?


Tak – przerwał jej szybko, a Hermiona zmarszczyła czoło. Nie podobało jej się to, co właśnie usłyszała. Wszystkie jej obawy realizowały się z przerażającą nieuchronnością. Merlinie, życie choć raz mogłoby potoczyć się innym torem… Kochała oboje, ale Harry był jej przyjacielem od ponad ćwierćwiecza, najpierw powinna zająć się jego podłym samopoczuciem, a dopiero później zmyć mu głowę. – To znaczy… u nas wszystko w porządku – poprawił się natychmiast, ale to nie przekonało kobiety. Harry próbował uniknąć jej przenikliwego wzroku, wbijając spojrzenie w porcelanową filiżankę. Gorąca herbata była tym, czego właśnie potrzebował, więc pośpiesznie upił łyk orzeźwiającego napoju.


A u ciebie? – inwigilowała dalej, nie spuszczając z niego oczu. Harry nie musiał wcale na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że właśnie tak się zachowuje. Schylił głowę, ukrywając uśmiech, który wkradł mu się na wargi. Hermiona przypominała Hardodzioba – była tak samo uparta i podobnie świdrowała wzrokiem nieszczęsnego delikwenta. – Jakieś kłopoty w pracy?


Nie – zaprzeczył, ale czując na sobie podejrzliwy wzrok przyjaciółki, dodał lekkim tonem, jakby nie było to coś mało ważnego: – Ostatnio kiepsko sypiam. To wszystko. Naprawdę.


Hermiona oczywiście nie dała się zwieść; była zbyt dobrą obserwatorką i za długo go znała, żeby nie dostrzec, że próbuje ją zbyć.


Coś nie tak w pracy?


Wszystko jest w najlepszym porządku, Jordan świetnie radzi sobie z dokumentacją, świeżynki też póki co nie podpadły nikomu – nawet Rogerowi, co samo w sobie jest szokujące. Kingsley jest zachwycony postępami rekrutów.


Hermiona słuchała go z rozjaśnioną twarzą. Lubiła słuchać opowieści Harry’ego o swojej pracy, od razu dało się wyczuć, że kocha to, co robi…


To nie z powodu Ginny, prawda? – upewniła się, obserwując go bardzo uważnie. Gdy w jego oczach zamigotało zaskoczenie, nie potrzebowała już odpowiedzi. Wiedziała. Te piekielne koszmary ścigały ich nawet teraz: ekstaza na twarzy Bellatrix, gdy rzucała na nią Crucio, widok bezwładnego ciała Harry’ego w ramionach łkającego Hagrida – od pewnych wspomnień nie było ucieczki, wracały jak zły szeląg w najmniej odpowiednim momencie. – Harry, to całkiem normalne, że masz koszmary – zaczęła uspokajającym głosem, a jej ciepła dłoń odruchowo przykryła jego. Harry nie próbował się wyrywać, zdawał się czerpać z uścisku tak potrzebną mu siłę. Dłonie Ginny były zawsze zimne, przemknęła mu bezsensowna myśli, gdy przymknął oczy, rozluźniając się nieco. – Gdybyś ich nie miał, to dopiero byłoby dziwne. Każdy, kto przeżyłby to, co ty… to normalne – powtórzyła. – Zostałeś głęboko zraniony, zmierzyłeś się z wyzwaniami, przed jakimi niektórzy nie stają przez całe życie. I to wszystko zostało ukryte gdzieś głęboko, koszmary to tylko wołanie twojej podświadomości. Znak, że nie pogodziłeś się z przeszłością do końca. Jeśli potrzebujesz o tym porozmawiać, wiesz, że zawsze cię wysłucham, prawda?


Wiem. – Harry spojrzał na szczery uśmiech na twarzy przyjaciółki. To nie było oblicze dziewiętnastoletniej dziewczyny, Panny–Wiem–I–Chcesz–Tego–Czy–Nie–I–Tak–Się–Dowiesz, lecz dojrzałej kobiety, której życie nie raz dało w kość, ale ona za każdym razem podnosiła się i z jeszcze większą determinacją parła do przodu. Harry kochał tę twarz, po prostu. – Jesteś moją przyjaciółką i najmądrzejszą osobą, jaką znam, Hermiono – z twarzy kobiety nie znikał uśmiech – ale nawet ty nie rozumiesz…


Czego?


To nie koszmary nie pozwalają mi spać, lecz zwykłe sny – wyjawił Harry, obserwując uważnie grę emocji na twarzy przyjaciółki, z której nie zniknęło jeszcze zdziwienie, gdy stwierdziła:


Harry, obawiam się, że nic nie rozumiem…


Ja też nie… ale za każdym razem, gdy budzę się, pamiętam tylko jedno – cichy szept, który mówi mi, że powinienem trafić do Slytherinu.


Ale dlaczego? Przecież jesteś Gryfonem. To nie ma sensu!


Harry poczochrał włosy i z rozbrajającą szczerością stwierdził:


Wiem. Tyle, że… – Mężczyzna zawahał się, nie wiedząc, czy mówić dalej. Nigdy jakoś nie było okazji, żeby poinformować przyjaciół o tym, że Tiara chciała umieścić go w Slytherinie. Do tej pory prawdę poznali tylko Dumbledore i Al. Nikt więcej. Harry spojrzał na zmartwioną twarz Hermiony i przypomniał sobie, jak zawsze stała za nim murem, nawet wtedy gdy odwróciła się od niego reszta świata i ci, których uważał za swoich przyjaciół. Nigdy go nie zdradziła, nie zawahała się, gdy przyszło jej wybierać między nim a Ronem. Zasługiwała na prawdę, jak nikt inny na świecie.


Hermiona patrzyła na niego spokojnie, przygryzając wargi. Czekała, aż Harry będzie gotowy powiedzieć jej o swoich problemach. Nie naciskała, wiedziała, że to nic by nie dało. Znała go bardzo dobrze i chyba najlepiej ze wszystkich rozumiała, czemu postępuje tak a nie inaczej. Była w końcu niezwykle mądrą czarownicą…


Hermiono, pamiętasz, jak kiedyś przyznałaś się nam, że Tiara chciała umieścić cię w Ravenclaw? – zaczął Harry, a kiedy kobieta skinęła głową, kontynuował: – W moim przypadku było podobnie… tyle, że zamiast do Krukonów miałem trafić do domu Salazara Slytherina… – Uśmiechnął się złośliwie. – Snape pewnie dostałby apopleksji, gdyby to usłyszał…


Hermiona przyglądała mu się uważnie, marszcząc czoło w zamyśleniu. Harry zastanawiał się, jak zareaguje, gdy przemyśli jego słowa. Nie zdawał sobie sprawy, że zaciska palce tak mocno, że aż knykcie mu pobielały. Przyjaciółka dostrzegła od razu i bez wahania ujęła jego dłoń. Starannie rozmasowała napięte mięśnie i spojrzała Harry’emu prosto w oczy. Szmaragdowe tęczówki wydawały się spokojne, ale Hermiona od razu zauważyła obawę, jaką żywił jej przyjaciel, choć chciał to przed nią ukryć.


Harry, nie ma znaczenia, gdzie chciała cię przydzielić Tiara. Zdecydowałeś, że nie chcesz być Ślizgonem i to się liczy.


Ale… te sny…


Nie ma żadnego ale – przerwała mu zdecydowanie. – Nawet jeśli twoja decyzja była błędem, o czym nie jestem przekonana, to wszystko rozstrzygnęło się dawno temu. Teraz musimy ponieść konsekwencje swoich wyborów. Gdybanie nie ma żadnego sensu, może jedynie zagrozić temu, co udało ci się osiągnąć. Harry, nie jesteś niczemu winny. Niczemu – powtórzyła z naciskiem, widząc powątpienie na twarzy przyjaciela. – Patrz w przyszłość, patrzenie w przeszłość jest głupie.


Hermiono, a co jeśli nie masz racji? Co wtedy? – zaprotestował Harry. – Może gdybym został Ślizgonem, udałoby się zapobiec śmierci Cedrika, Syriusza, Moody’ego, Tonks i Lupina, Snape’a? Może ocaliłbym…


Harry, to naprawdę nie ma sensu – przerwała mu zdecydowanym tonem. Odgarnęła nieporządne pasmo włosów, które ciągle wymykało się z misternego koka i spojrzała surowo na przyjaciela. – Nie możesz obwiniać się o coś, na co nie masz już żadnego wpływu! To głupota i ty to wiesz! Przestań się łudzić, Harry, przeszłości nie da się zmienić!


A jeśli nie? Może te sny to wskazówka, co mam zrobić? – W końcu Harry zdecydował się przyznać do tego, co od jakiegoś czasu krążyło mu po głowie. – Może mógłbym zmienić przeszłość i ocalić wszystkich. Wyobraź to sobie.


Hermiona nie chciała niszczyć złudzeń przyjaciela, ale miała pewność, że ktoś to musi zrobić. Dobrze znała jego charakter i wiedziała, że gdy Harry się zapali do jakiegoś pomysłu, to nic i nikt nie odwiedzie go od próby zrealizowania go. Westchnęła cicho i podjęła się tego niewdzięcznego zadania.


Harry, zrozum. Nawet gdyby ktoś sprowadzał ci te sny właśnie w tym celu, to i tak nie mógłbyś ulepszyć przeszłości. Nie wolno zmieniać tego, co było. Poza tym, kto robiłby coś takiego i w jakim celu?


Całą trzecią klasę używałaś zmieniacza i dzięki niemu ocaliliśmy Syriusza! – oburzył się Harry.


To prawda, ale chyba nie zrozumiałeś, dlaczego udało nam się tak zrobić, Harry. Mogliśmy zmienić przeszłość, ponieważ w momencie, kiedy przeżywaliśmy swoją przeszłość, nasze przyszłe ja już ją zmieniały. Rozumiesz?


Harry pokręcił głową. Wyjaśnienia Hermiony wydawały mu się bełkotem.


Powiedz to jeszcze raz i prościej – poprosił.


Kiedy cofnęliśmy się w przeszłość, zmienialiśmy tylko to, na co mogliśmy mieć wpływ, prawda? Pamiętasz, dlaczego udało ci się rzucić pierwszy raz cielesnego Patronusa? Wydawało ci się, że widziałeś swojego ojca, pobiegłeś nad jezioro i wtedy zrozumiałeś, że to ty rzuciłeś to zaklęcie, tak było?


Tak – przytaknął Harry, łapiąc za filiżankę i upijając łyk zimnej już herbaty.


To znaczy, że jednocześnie w tym samym czasie istniałeś w dwóch miejscach: jeden Harry, ten z przeszłości, próbował bezskutecznie uratować Syriusza, a drugi, z przyszłości, rzucał zaklęcie. Tylko dlatego mogłeś zaingerować w swoją przeszłość. Gdybyś tego nie zrobił, zmieniłbyś wtedy przyszłość, w której podróżowałeś w przeszłość, czyli…


Powstałoby błędne koło.


Właśnie – Hermiona obrzuciła go aprobującym spojrzeniem.


Czyli, gdybym cofnął się w przeszłość i został przydzielony do Slytherinu, stałoby się coś podobnego? – zapytał.


Harry, nikt tego nie wie, zasady są jasne – nie wolno zmieniać przeszłości, bo nikt nie zna konsekwencji. Być może doprowadziłoby to zachwiania równowagi czasoprzestrzeni i zniszczenia świata. Jesteś gotowy zaryzykować?


W takim razie, co mam zrobić z tymi snami? – zapytał Harry, lekko załamany. Hermiona racjonalnie wyjaśniła mu, dlaczego nie wolno zmieniać przeszłości i chcąc nie chcąc, zaakceptował to, ale nadal nie wiedział, co oznaczają te dziwne majaki senne, ani dlaczego mu się śnią.


Może ktoś rzucił na ciebie jakiś urok? Ale jaki?… hm… nic w tej chwili nie przychodzi mi do głowy. – Hermiona zamyśliła się. Harry upił łyk zimnej herbaty, przypatrując się uważnie przyjaciółce. Był ciekaw, na jaki pomysł wpadnie. On sam czuł się kompletnie wyzuty z sił, rozważył już chyba wszystkie możliwe opcje. Był potwornie zmęczony – od miesiąca nie przespał spokojnie żadnej nocy, zaczął już robić sobie drzemki w ciągu dnia, ale niewiele to pomagało. Ziewnął ukradkiem. – Będziesz musiał udać się do św. Mungo, może oni znajdą jakieś wyjaśnienie. Postaram się poszukać coś w Liberum Ars Magica, powinno coś tam być, jak nie… – Hermionie nigdy nie dano dokończyć, bo na taras wpadła mała bomba energii z rozczochranymi ciemnymi włosami i od razu rzuciła się ojcu na kolana.


Tato! Wygraliśmy! – krzyczał radośnie Al. – James musi mnie słuchać! Dzięki, tato! Twój pomysł był genialny!


Harry uśmiechnął się szeroko i przytulił syna. Nad jego głową wymienił porozumiewawcze spojrzenia z przyjaciółką, która również rozpromieniła się na widok nadchodzącego męża. Harry ukrył uśmiech we włosach syna. Wszystko będzie dobrze. Musiało być.


* * *


Harry i Hermiona siedzieli w salonie i zajadali się pysznymi ciasteczkami, które przygotowała dla nich Molly. Przekomarzali się wesoło, podczas gdy ich współmałżonkowie toczyli zażartą kłótnię w kuchni. Oboje udawali, że nic nie słyszą. Zdążyli już się przyzwyczaić do nieustannych sporów, jakie toczyło między sobą rodzeństwo Weasley. Tym razem poszło im o Billa i Fleur.


Ciekawe, kiedy będą mieli dość? – zapytał cicho Harry, wskazując głową drzwi prowadzące do kuchni.


Pewnie nigdy. Ale za jakieś pięć minut wpadnie tutaj mój mąż czerwony niczym piwonia i zacznie narzekać. Merlinie, mogliby już skończyć z tą dziecinadą, zachowują się gorzej niż cała dzieciarnia razem wzięta. – Hermiona skrzywiła się, gdy usłyszała rumor dobiegający z pomieszczenia.


Ron przynajmniej się chwilę pozłości i mu przejdzie, za to Ginny… – westchnął Harry, przypominając sobie, jak zachowywała się jego żona po ostatniej kłótni z bratem. Marudzenie trwało cały tydzień, po trzech dniach miał ochotę rzucić na nią Silencio i wreszcie mieć upragniony spokój.


Oboje są okropni! – stwierdzili jednocześnie i cichy, niewesoły śmiech pomógł trochę rozładować atmosferę. Z kuchni nadal dobiegały podniesione głosy.


Harry, nadal jesteś przekonany, że to jedyne wyjście? – zapytała Hermiona, sięgając po kolejne ciastko.


Ginny i ja… to nie ma już sensu. Kocham ją, ale sama rozumiesz…


Kobieta uważnie przyjrzała się przyjacielowi. Wyglądał na przemęczonego z sinymi podkówkami pod oczami i napiętymi rysami twarzy, nawet zwykle intensywna zieleń tęczówek zdawała się przyblaknąć.


Rozumiem… – przytaknęła i przytuliła go lekko. Jej przyjaciel właśnie tego potrzebował. Zwykłej bliskości kogoś, kto go kocha i się o niego troszczy. Przylgnął do niej, rozkoszując się tym zniewalającym uczuciem, jednak po chwili oderwał się z zawstydzonym uśmiechem. Harry nadal słabo sobie radził z okazywaniem uczuć bliskim, jedynie w obecności tych, którym ufał, zdawał się rozluźniać na krótką chwilę, tym cenniejszą im rzadziej występowała.


Hermiona w ułamku chwili zrozumiała, dlaczego im się nie układa. Ginny nie umiała zaakceptować życia ze swoim bohaterem, który ma problemy z okazywaniem uczuć na co dzień, więc znalazła sobie kogoś, kto spełniał jej tęsknoty. Szkoda tylko, że nie potrafiła szczerze o tym powiedzieć. Ukrywając swoje uczucia, powoli niszczyła więź ze swoim mężem, a Harry nigdy nie wybaczy jej zdrady. Zauważył jej chłód i lodowatą obojętność, dlatego chce się rozstać. Gdyby wiedział, dlaczego Ginny tak się zachowuje… a ona nie mogła mu powiedzieć. Cholera.


Hermiono, nie przeszkadzam ci? – zapytał Harry z lekko kpiącym uśmiechem. Kobieta odruchowo przygładziła jego włosy i dopiero wtedy spojrzała mu w twarz, nadal zawstydzona.


Mówiłeś coś?


Pytałem, jak twoja ustawa o prawach magicznych stworzeń? – powtórzył Harry z cierpliwością. Z kuchni dobiegł głośny łoskot, ale oboje udawali, że nic nie słyszą.


Świetnie! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Udało mi się przekonać Erniego i Susan, poprą mnie podczas głosowania.


Ile głosów ci jeszcze brakuje? – zapytał Harry, machinalnie sięgając po ciastko. Na talerzyku zostało już ich niewiele, dlatego Hermiona jednym ruchem różdżki sprawiła, że wypełnił się od nowa. – Dziegi – wymruczał mężczyzna z pełnymi ustami.


Dziesięciu. – Czarownica uśmiechnęła się radośnie.


To prawdziwy sukces. Gratuluję! Jeszcze nigdy nie byłaś tak blisko.


Wiem, ale teraz najtrudniejsze przede mną – gdyby udało mi się przekonać Malfoya, wtedy zdobyłabym głosy czystokrwistych… wiesz, jak to jest: podążą za nim na ślepo. Oczywiście głosy innych też się liczą, ale gdybym miała go po swojej stronie, wahający się stanęliby za nami. Jak mogliby odmówić bohaterce II wojny współpracującej z prominentnym członkiem społeczeństwa?


Harry naprawdę chciał, żeby praca Hermiony nie poszła na marne, ale jej misja miała kiepskie perspektywy. Malfoy nigdy nie da się przekonać do tej ustawy. Żadne pieniądze, perswazje go nie przekonają, to pewne.


Hermiono, nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała… ale szanse przekonania Malfoya są… znikome


Jeśli jest choć cień nadziei, muszę spróbować… w innym razie cała moja praca będzie kolejną zapomnianą ustawą. – Hermiona wyglądała na zdeterminowaną, więc Harry postanowił zachować swoje wątpliwości dla siebie. Może tylko wspierać przyjaciółkę w jej przedsięwzięciu i służyć pomocą. – Harry, prawie zapomniałabym – twoje sny… nadal je masz?


Mężczyzna pokiwał głową i powoli odłożył ciastko na talerz. Stracił apetyt.


Byłeś u uzdrowicieli?


Harry skrzywił się, gdy przypomniał sobie wczorajszą wizytę w szpitalu.


Niestety tak – przyznał z nieszczęśliwą miną. Hermiona nie mogła powstrzymać uśmiechu. Harry zachowywał się jak dziecko, któremu obiecano cukierka, a dano niesmaczny eliksir. – Nie ma się z czego śmiać! – zareagował ostro. Przyjaciółka momentalnie zesztywniała i obrzuciła go badawczym spojrzeniem. – Przepraszam, chyba jestem przemęczony – cicho mruknął Harry, spuszczając wzrok i jednocześnie pocierając czoło. Hermiona nadal obserwowała go uważnie ze zmartwioną miną. Nie wiedziała, w jaki sposób mu pomóc. – Uzdrowiciele nie mają pojęcia, co mi dolega. Wypróbowali wszystkie możliwe zaklęcia diagnostyczne, zrobili masę badań, z których kompletnie nic nie wynikło. Poszedłem nawet do szpitala, ale nawet mugolskie tabletki nie zadziałały.


Przykro mi… miałam nadzieję…


Ja też – wpadł jej w słowo Harry, kiwając lekko głową. W kuchni zapanowała względna cisza, co mogło oznaczać, że rodzeństwo się albo pogodziło albo pozabijało. Przyjaciele wymienili spojrzenia i czekali na rozwój sytuacji.


Nagle do salonu wpadł przerażony Ron i jednym susem znalazł się przy żonie.


Szybko! Ona płacze! – wystękał między kolejnymi wdechami powietrza, trzymając się mocno za żebra. Z przerażoną miną, nieporządną rudą strzechą i upacianym sadzą nosem prezentował się komicznie, ale nikomu nie było do śmiechu.


Hermiona nie wahając się ani sekundy, od razu pobiegła do kuchni. Kiedy Harry chciał iść za nią, jego przyjaciel go powstrzymał.


Zostaw, Harry! To babskie sprawy!


Harry opadł na kanapę obok swojego przyjaciela i spojrzał na niego uważnie.


Co się stało? – zapytał.


Rzuciła na mnie zaklęcie godzące i rozbeczała się – wyjaśnił krótko Ron, przypatrując się swoim dłoniom.


Co jej powiedziałeś? – spytał go bardzo powoli Harry. Przyjaciel od razu rozpoznał w jego głosie charakterystyczne groźne nuty. Rzucił szybkie spojrzenie na twarz Harry’ego i odwrócił wzrok.


Że powinna zająć się swoim małżeństwem, a nie wtrącać w Billa… no i… że nie zasługuje na ciebie – dodał dużo ciszej, nie podnosząc wzroku. – Harry, myślałeś, że nie widzę, jak ona cię traktuje? Wiem, że próbowałeś udawać, że wszystko jest w porządku, ale nie jestem ślepy! – wybuchnął nagle Ron i podniósł wzrok na Harry’ego. Bez lęku patrzył mu prosto w oczy, jakby chcąc rzucić mu wyzwanie. – Jesteś moim kumplem a ona moją siostrą, ale w sporze między wami zawsze stanę za tobą – obiecał, a koniuszki uszu mu poczerwieniały. Harry wiedział, że jego przyjaciel mówi prawdę i nie miał pojęcia, co powinno się w takiej sytuacji powiedzieć. W końcu wybąkał:


Dzięki.


Nie ma za co, stary! Zostało jeszcze trochę tych ciasteczek? – zapytał Ron, rozglądając się uważnie po salonie. Dostrzegł talerzyk i od razu przysunął go do siebie. – Zgłodniałem.


Jasne! Zostawiliśmy wam trochę.


* * *


Harry, przeszukałam cały księgozbiór Liberum Ars Magica, ale nigdzie nie znalazłam żadnego zaklęcia, które przypominałoby swoimi skutkami twoje sny. Napisałam też do pani Pince, może jej uda się coś znaleźć w bibliotece Hogwartu. Jeśli to nic nie da, pozostanie nam jeszcze jedno miejsce do sprawdzenia, ale nie wiem, czy to będzie możliwe. Prawdopodobnie nie. – Hermiona westchnęła.


Harry przytulił ją lekko do siebie.


Dziękuję, że się tak starasz. Naprawdę nie możesz się tak przemęczać z mojego powodu. Wiem, że masz na głowie restrukturyzację działu.


Harry, z dnia na dzień wyglądasz coraz gorzej i każesz mi się nie przejmować? Raczysz żartować? – Harry’emu nie umknął wyrzut w głosie przyjaciółki. Wiedział, że naprawdę się o niego martwi, ale prawdę mówiąc, zaczynała go już denerwować ta troska. Wszyscy zdawali się załamywać nad nim ręce. Molly wpadała codziennie i przygotowywała mu posiłki, jednocześnie mamrocząc pod nosem na głupotę swojej córki, która zamieszkała ze swoim ukochanym w Londynie. Ted razem z resztą aurorów próbował wyciągać go na miasto, niby w celach rozrywkowych, ale tak naprawdę bojąc się go zostawić samego w pustym domu. Cała rodzina Weasleyów zjednoczyła się w wysiłkach. W kominku nie pozostało już nawet trochę sadzy, tak przesadzali z wizytami. Wszyscy próbowali zmusić go do uczestnictwa w życiu towarzyskim. Codziennie zapraszano go to na obiad, to na kolację. Jego asystentka stwierdziła głośno i wyraźnie, że się o niego martwi, mimo że zwykle nie przejmowała się nikim prócz samej siebie. Nawet Kingsley zaczął przypatrywać się mu dziwnie. Jeszcze tego brakowało, żeby go wysłał na przymusowy urlop. Harry zmusił się do szczerego uśmiechu, liczył, że uda mu się uniknąć kazania przyjaciółki. Płonna nadzieja.


Harry, jeśli nie zaczniesz sypiać, twój organizm tego nie wytrzyma. Codzienny wysiłek, jakiego wymaga praca aurora, w połączeniu z brakiem snu i nieodpowiednim odżywianiem doprowadzi cię do wycieńczenia. Musisz sypiać, inaczej źle to się skończy. Eliksiry ci nie pomagają?


Harry udał, że nie słyszy pytania, pozornie zajęty krojeniem ogórka. Cisza przedłużała się i w końcu przyznał się przyjaciółce do braku efektów działania eliksirów, które dla niego przygotowywała.


Harry, to poważna sprawa. Może rzucę na ciebie zaklęcie usypiające? – zaproponowała, wyciągając kilka kromek chleba.


Mężczyzna potrząsnął głową.


To nic nie da. Uzdrowicie już rzucali je na mnie. Żałuj, że nie widziałaś ich miny, jak się okazało, że są nieskuteczne. Chcieli mnie nawet zatrzymać na jakieś specjalistyczne badania, bo nie mieli jeszcze takiego przypadku jak ja, ale udało mi się wymówić. Facet Który Nie Śpi, nowa ksywka Harry’ego Pottera – szydził, naciskając na warzywo mocniej niż to potrzeba. Sok rozprysł się po desce.


Hermiona westchnęła.


Powinieneś wziąć w nich udział – skarciła go. – Skoro nawet wyspecjalizowani pracownicy św. Mungo nie potrafili zmusić twojego organizmu do spokojnego snu, musimy znaleźć inny sposób. I to szybko. Inaczej… – Hermiona odwróciła się do niego plecami, sięgając po margarynę.


Tym wybiegiem nie ukryła przed nim swojej obawy. Harry odłożył nożyk i przygarnął do siebie przyjaciółkę.


Hermiono, wszystko będzie w porządku, nie musisz się tak przejmować. W końcu jestem tym, który wielokrotnie przeżył bliskie spotkania z Voldemortem. Wybraniec. Pogromca Sama–Wiesz–Kogo. Ten, Który Przeżył Jeszcze Raz. Potter–Cholerny–Zbawca–Świata.


Jego przyjaciółka zachichotała. Harry również uśmiechnął się lekko i wypuścił ją z objęć. Wrócił do przerwanego krojenia.


Jakbym słyszała Malfoya – prychnęła cicho. Zaraz jednak na jej twarz wróciło zaniepokojenie. – Prorok może nazywać cię, jak chce, ale jesteś zwykłym człowiekiem, a nie jakimś bogiem i ta sytuacja źle się skończy, jeśli w porę nie zareagujemy. Harry, musisz o siebie dbać.


Przypominasz w tym momencie naszą teściową – zauważył z niewinną miną mężczyzna. Posmarował kromkę i zaczął układać na niej warzywa. – Wpada do mnie codziennie i utyskuje na moją ubogą dietę.


To nie powód do żartów! Jak możesz zachowywać się, jakbyśmy przesadzały?! – oburzyła się Hermiona. – Wiesz, że się o ciebie martwimy, ty wredny egoisto! – Bez wahania szturchnęła go w bok.


Harry spojrzał na nią i roześmiał się. Naprawdę nie mógł się powstrzymać – przyjaciółka zachowywała się jak kwoka trzęsąca się nad pisklakami. Jego zachowanie rozwścieczyło jeszcze bardziej kobietę.


Harry, masz natychmiast przestać! – wybuchnęła, z oburzenia aż dygotała. – Musisz myśleć o dzieciach! Co się z nimi stanie, gdy coś ci się przydarzy? I jeszcze cała ta sytuacja z Ginny, myślisz, że one się nie martwią?


Śmiech Harry’ego momentalnie ucichł. Obrzucił przyjaciółkę ostrym spojrzeniem. Hermiona od razu zrozumiała, że przesadziła.


Harry, przepraszam – zmitygowała się. – Ale sam rozumiesz…


Wiem – przerwał jej – ale to nie powód, żebyś obrzucała mnie takimi wymówkami. Myślisz, że nie martwię się, jak całą tę sytuację z Ginny przeżywają moje dzieci? Otóż nie. Nie przerywaj mi – warknął, zanim Hermiona zdążyła się wtrącić. – James zrobił się nienaturalnie cichy – minął już wrzesień, a ja nie dostałem od Minerwy żadnej wiadomości o jego złym zachowaniu ani jakimkolwiek szlabanie, a sama dobrze wiesz, jaki z niego żartowniś. Lucy doniosła mi, że Lily śnią się koszmary, w których coś przydarza się mnie albo jej braciom. Natomiast Al… o niego martwię się najbardziej – zawsze był najspokojniejszy i najmądrzejszym z moich dzieci, a teraz zachowuje się niczym paranoidalny pustelnik. Odsunął się od wszystkich znajomych i rodziny, wolny czas spędza samotnie gdzieś w zamku. Żadne z nich nawet nie wspomina o matce. Jak mogłaś powiedzieć, że nie przejmuję się swoimi dziećmi? – zapytał z wyrzutem. – Myślałem, że mnie znasz…


Harry, to nie tak… poniosło mnie… – Rozluźniła trochę dłonie – na skórze pozostały głębokie ślady od paznokci – odetchnęła głęboko i zaczęła jeszcze raz: – Masz rację. Nie powinnam była tego insynuować, ale boję się. Czy tak trudno ci to zrozumieć?


Wiedział, aż za dobrze, czym jest niepokój i obawa o szczęście i zdrowie bliskich, dlatego jego złość wyparowała w ułamku sekundy. Poczuł się zawstydzony swoją wcześniejszą reakcją. Nie chciał, żeby przyjaciółka się o niego martwiła, ale to nie powód, żeby na nią napadać. Straszliwie bezradny wobec tych sprzecznych uczuć przeczesał palcami nieporządną fryzurę.


Hermiona patrzyła na niego przepraszająco. Mimo że znała dobrze swojego przyjaciela, czasami zapominała, jaki jest naprawdę. Zdarzało się, że dawała się zwieść pozorom, jak cała reszta świata, dlatego biorąc to pod uwagę, postanowiła zaczekać na reakcję Harry’ego, który po chwili uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem. Wszystko będzie w porządku.


A co tam u Malfoya? Udało ci się go przekonać? – zapytał po jakimś czasie, układając kanapki na talerzyku.


Hermiona nalała im herbaty i dopiero wtedy odpowiedziała:


Na razie nie. Jest uparty jak Ron, ale robię postępy… Mam już wprawę w radzeniu sobie z męską głupotą. Ups!


Właśnie. Chyba zapomniałaś z kim rozmawiasz – Harry uśmiechnął się do niej przekornie, obserwując, jak na twarzy przyjaciółki pojawia się rumieniec zdradzający zawstydzenie. – Męska głupota, tak, panno Granger? Ciekawe, co by na to powiedział twój mąż? – zapytał, kiedy szli do salonu – Hermiona niosła napoje, a Harry jedzenie.


Rozsiedli się wygodnie w niskich fotelach i dogryzali sobie wzajemnie, póki z pracy nie wrócił zmaltretowany Ron. Do nosa miał przyczepiony styropianowy kubek o jaskrawo różowym kolorze, który wyśpiewywał narodowy hymn Zimbabwe, a przynajmniej takie wrażenie odniósł Harry słuchając tej melodii.


Nie pytajcie! – westchnął tylko Ron i zmęczony opadł na kanapę. Jego żona i przyjaciel – podli zdrajcy – chichotali w najlepsze.


* * *


Jesteś pewna, że to naprawdę jedyne wyjście? – po raz enty upewnił się Harry, spoglądając z nadzieją na przyjaciółkę.


Hermiona wzniosła oczy do nieba, które tego dnia było wyjątkowo czyste. Udało jej się opanować irytację i prawie spokojnie oświadczyła:


Tak, Harry. I mam nadzieję, że nie będziesz się już więcej razy pytał, bo będę zmuszona powiedzieć ci parę słów do słuchu.


Jej przyjaciel uśmiechnął się niewinnie, jakby wcale nie przestraszył się groźby. Pewnie tak było, bo odważył się przypomnieć o liście od pani Pince.


Harry, jeśli jeszcze raz będę musiała ci wszystko wyjaśniać, to bądź pewien, że rzucę na ciebie jakąś porządną klątwę!


Ale… – próbował zaprotestować, ale Hermiona nie dała mu skończyć.


Słuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru się powtarzać: egzemplarz woluminu, o którym informacje znalazła Irma, znajduje się w prywatnej bibliotece Malfoyów. Jedyny tom, który ocalał do naszych czasów – dodała z naciskiem, obserwując uważnie grę emocji na twarzy przyjaciela, który chyba w końcu przyjął jej słowa do wiadomości. W końcu, bo zaczynała już tracić cierpliwość. Niefrasobliwość Harry’ego w stosunku do własnego zdrowia była przerażająca. – Musimy przekonać Malfoya, żeby ją nam udostępnił. Biorąc pod uwagę, że ty i on się nie znosicie, a ja jestem tą szlamą, która ostatnio natrętnie go nachodzi, to nie będzie łatwe… o ile w ogóle możliwe, więc proszę powstrzymaj się od wszelkich krytycznych uwag, bo nie ręczę za siebie! – ostrzegła.


Harry pokiwał głową, w ten niewerbalny sposób zgadzając się z zdenerwowaną przyjaciółką. Hermiona poczuła wyrzuty sumienia, ale nie na tyle silne, by zrezygnować ze swojego planu. Musiała pomóc przyjacielowi, nawet jeśli samemu zainteresowanemu wcale to się nie podobało.


Z bólem serca przyjrzała się Harry’emu. Rozumiała, że przyjaciel nie zgodzi się na żadne zaklęcia maskujące, dzięki którym możliwe stałoby się ukrycie jak wygląda. Pewnie nic by to nie dało – Malfoyowie na pewno korzystają z skomplikowanych uroków ochronnych, takich samych, w jakie wyposażono biura w ministerstwie, niepozwalających wejść osobom pod wpływem magicznych klątw do rezydencji, przemknęło jej zaraz przez głowę. Przecież czarodzieje o ich pozycji muszą mieć wszystko, co najlepsze.


Wiedziała, że Malfoy nie zawaha się wykorzystać sytuacji i z pewnością skomentuje w niezwykle brutalny sposób to, jak prezentuje się jego antagonista z czasów szkolnych. Jej samej trudno przyszło opanować przerażenie, gdy zobaczyła Harry’ego w jaskrawym słońcu, które bezlitośnie obnażyło całą prawdę. Od kiedy Kingsley zmusił go do wzięcia urlopu, widywali się u niego w domu, gdzie zawsze panował miły półmrok, więc nie miała pojęcia, że sytuacja jest aż tak tragiczna. Dopiero dziś zobaczyła, jak naprawdę wygląda jej przyjaciel.


Zielone tęczówki wydawały się prawie czarne, zsiniała skóra wokół oczy nadawała mu wygląd pokonanego boksera, który kilkakrotnie zderzył się z pięścią przeciwnika. Zwykle jasna cera Harry’ego – tylko latem wyglądająca na opaloną – teraz była trupioblada i przezroczysta. Hermiona mogła policzyć każdą żyłkę na twarzy przyjaciela. Rysy wydawały się tak napięte, jakby zaraz miały pęknąć. Nawet usta miały przerażająco jasny kolor. Gdyby ktoś spotkał Harry’ego w ciemnym zaułku, na pewno pomyślałby, że to wampir na głodzie.


Hermionie nie umknęło również osłabienie, jakie wręcz emanowało z postawy mężczyzny. Nie zachowywał się energicznie i wesoło jak zwykle, wydawało jej się, że zaczyna mu brakować siły nie tylko na poruszanie się, ale również na mówienie czy myślenie. Zmienił się nie tylko sposób, w jaki reagował, ale również to, jak mówił: wolno, z zastanowieniem ważąc każde słowo.


Hermiono, jesteśmy na miejscu! – wystękał Harry, gdy w końcu zbliżyli się do rezydencji Malfoyów. Hermiona z niepokojem słuchała jego płytkiego, urywanego oddechu.


Zanim zdążyła zapukać, na progu stanął starannie odziany skrzat, bez słowa wpuścił ich do domu, zaprowadził do jakiegoś okazałego pokoju, gdzie zostawił gości samych. Harry usiadł w jednym z pokrytych białym obiciem foteli, podczas gdy Hermiona z ciekawością rozglądała się po eleganckim wnętrzu. Od razu spostrzegła, że w pomieszczeniu znajdują się rzeczy najlepszego gatunku, wszystkie gustowne i stylowe, świetnie komponujące się z szykownymi meblami. Zachwyciły ją delikatne, porcelanowe figurki stojące na wyeksponowanym miejscu, więc podeszła bliżej, chcąc przyjrzeć się im dokładniej.


Weasley i Potter! – rozległ się niski głos, który trudno byłoby nie zidentyfikować. Malfoy. – Cóż za ważna sprawa sprowadza do mojego domu bohaterskiego Pottera i jego wszechwiedzącą przyjaciółkę? Zaciekawił mnie twój lakoniczny liścik, Weasley – zwrócił się bezpośrednio do Hermiony, która opanowała się i spokojnie, świetnie panując nad swoją mimiką, odwróciła się w stronę gospodarza.


Malfoy stał wygodnie oparty o framugę drzwi, ironicznie uśmiechnięty. Jego srebrzyste oczy uważnym spojrzeniem omiotły jej twarz i figurę, później zwróciły się w stronę pochylonego nad swoimi kolanami Harry’ego. Przyglądał mu się przez chwilę z nieodgadnioną miną.


Potter, jeśli postanowiłeś wyzionąć ducha na moim perskim dywanie, to zmuszony jestem cię wyprosić – ciągnął dalej tym samym znudzonym tonem. Gdy Harry nie zareagował w żaden sposób, usta Malfoya rozciągnęły się w szyderczym grymasie. Pouczył mężczyznę: – W kulturalnym towarzystwie przyjęło się zasadę, że rozmówcy patrzą sobie w twarz, więc może łaskawie zastosujesz się do niej. Nawet świętego Pottera obowiązują pewne reguły.


Hermiona uważnie obserwowała Malfoya, dlatego zdążyła dostrzec, jak prawie niezauważalnie zmienił się wyraz jego oczu, gdy Harry podbechtany wyzwaniem spojrzał na niego groźnie. Mignęło w nich coś, czego nie była w stanie zidentyfikować, zanim zagościła w nich zwykła obojętność przyprawiona rozbawieniem, jakby Malfoy świetnie się bawił całą sytuacją.


Hermiona zdecydowała się przerwać milczący pojedynek, jaki toczyli między sobą mężczyźni. Nie mieli czasu na bzdury. Odetchnęła i zaczęła mówić:


Malfoy, chcieliśmy cię prosić o zgodę na korzystanie z twojej prywatnej biblioteki.


Nie ma mowy – powiadomił ją rzeczowo Malfoy bez podawania jakiegokolwiek uzasadnienia. Hermiona opanowała nagłą ochotę, by trzepnąć go w tą zadowoloną gębę i spróbowała jeszcze raz.


Właściwie to potrzebny jest nam jeden konkretny wolumin.


To już ciekawsze, kontynuuj – zachęcił ją gospodarz, nadal uważnie obserwując Harry’ego, który siedział zamyślony na fotelu i wpatrywał się w widok, jaki mógł dostrzec za oknem. Hermiona przyglądała im się ze zmarszczonym czołem. Nie wiedziała, w jaki sposób przekonać Malfoya do wypożyczenia im potrzebnego tomu, ale musiała spróbować, tym bardziej, że to mogła być ich ostatnia nadzieja. Dla Harry’ego była gotowa na wszystko. Nawet jeśli przyjdzie jej błagać tego skostniałego w swoich przekonaniach dupka… czy też pożegnać się ze swoją ustawą, zrobi to dla przyjaciela.


– „Magia snów” – rzuciła krótko.


Te dwa słowa w ułamku sekundy wzbudziły zainteresowanie Malfoya, który przestał obserwować Harry’ego i wbił świdrujące spojrzenie w kobietę. Hermiona starała się nie mrugać, nie chciała, żeby Ślizgon odniósł wrażenie, że się go obawia.


Malfoy, to naprawdę ważne i …


Zgoda.


– …powinieneś wziąć pod… – kontynuowała niezrażona Hermiona, gdy nagle dotarło do niej, co właściwie powiedział Malfoy. – Co takiego?


Zgoda – powtórzył mężczyzna, najwyraźniej świetnie bawiąc się jej zaskoczeniem.


Bez żadnych warunków? – upewniła się Hermiona, rzucając mu badawcze spojrzenie.


Malfoyowie nie stawiają warunków – mruknął, a czarownica odetchnęła z ulgą – my tylko żądamy – dokończył z uśmiechem.


Hermiona nie opanowała sapnięcia oburzenia, które jej się wymknęło. Malfoy wyglądał na cholernie zadowolonego z siebie, a Harry… Harry patrzył w okno.


* * *


Hermiona i Harry otrzymali pokoje blisko siebie, więc kobieta bez wahania wpakowała się do sypialni przyjaciela, nie przejmując się nawet czymś równie prozaicznym jak pukanie.


Jak mogłeś się zgodzić? To szaleństwo, Harry! – krzyczała na niego od wejścia.


Sama stwierdziłaś, że zdobycie pozwolenia od Malfoya jest jedynym wyjściem! – żachnął się, odwracając się w jej stronę. Zanim jego wzburzona przyjaciółka wparowała do pokoju, podziwiał doskonałą linię horyzontu.


Harry zdawał sobie sprawę, że zachowuje się dziwnie, ale nie potrafił postępować inaczej. Normalnie. Od kiedy zaczęły śnić mu się te sny, a potem zobaczył Ginny z NIM, nie umiał być takim jak kiedyś. Coś w nim umarło, odeszło na zawsze i w tych licznych ostatnio chwilach szczerości przyznawał się sam przed sobą, że nie żałuje tej zmiany. Życie toczyło się dalej, bez niego, co sprawiało mu przewrotną satysfakcję. Wreszcie miał czas tylko dla siebie i czuł dziwną błogość. Co z tego, że od jakiegoś czasu nie sypia? A właściwie sypiał, o ile można tak nazwać krótkie drzemki, które nie przynosiły mu większej ulgi ani wytchnienia, ale rozjaśniały mgiełkę myśli wirującą w jego głowie. Wreszcie przyznawał się do tych uczuć, spychanych na margines świadomości, które nie pasowały do jego wizji samego siebie, do obrazu Harry’ego Pottera kreowanego zarówno przez przyjaciół jak i czarodziejski świat. Gdzieś między maskami, zakładanymi na co dzień, zgubił samego siebie. Teraz miał okazję się odnaleźć i brakowało mu siły, żeby marnować czas na niepotrzebne bzdury. Skoro Malfoy zażądał jego obecności, niech ją ma z całym tym niepotrzebnym balastem poczucia winy i wstydu. Harry życzył mu udławienia się tymi chęciami, ale nie oczywiście nie powiedział o tym przyjaciółce. On miał ważniejszą misję – odkryć, kim tak właściwie jest.


Harry, nie powinieneś się tak pochopnie zgadzać – ganiła go Hermiona, ale jakoś już bez przekonania.


Jestem Gryfonem, zapomniałaś? My wszystko robimy bezmyślnie – Harry uśmiechnął się do przyjaciółki. – Jedyny chlubny wyjątek w naszym domu to ty. Zawsze planowałaś, co powinnaś zrobić i… naprawdę to w tobie podziwiam.


Hermiona zaczerwieniła się, zażenowana bezpośredniością Harry’ego. Jakoś nigdy nie radziła sobie dobrze z jego komplementami.


A teraz zmykaj, poczytać tę książkę – polecił jej. – Musisz znaleźć sposób na moje sny jak najszybciej.


Wreszcie przejąłeś się powagą sytuacji. Naprawdę się cieszę – wyjąkała uszczęśliwiona Hermiona, rzucając się mu na szyję.


Mam już dość Malfoya. Niepokoi mnie, pomyślał, ale nie podzielił się swoimi myślami z przyjaciółką.


Hermiona pośpiesznie cmoknęła go w policzek i pomknęła do Malfoya, który zobowiązał się zaprowadzić ją do swojej prywatnej biblioteki, jakby nie wiedział, czym to grozi. Pewnie nie wiedział, ale szybko się dowie – Harry uśmiechnął się złośliwie. Nagle nabrał ochoty na czytanie. Dziwne.


* * *


Harry, znalazłam! – Mężczyzna prawie podskoczył, słysząc nagły wrzask koło swojego lewego ucha. Oderwał wzrok od akapitu i spojrzał na źródło hałasu. Podekscytowana Hermiona trajkotała coś, ale jakoś ciężko mu było się skupić na tym, co mówi przyjaciółka. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się niejasnych, skołtunionych myśli i dopiero wtedy udało mu się trochę skoncentrować. Przynajmniej na tyle, żeby zrozumieć, o czym tak namiętnie peroruje Hermiona.


To niezwykle interesujący przypadek, Harry. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy przeczytałam, dlaczego masz te sny. To fascynujące, gdybym wcześniej wiedziała, że Malfoyowie mają w swojej bibliotece książki, których poszukiwałam od dłuższego czasu, znalazłabym sposób, żeby przekonać Draco, by pozwolił mi na korzystanie z ich księgozbioru.


Draco? – zapytał słabo Harry. Miał nadzieję, że się przesłyszał.


Tak – przytaknęła Hermiona z roztargnieniem i podsunęła mu pod nos książkę. – Zobacz! Tu jest wszystko o twoich snach – próbowała zwrócić uwagę przyjaciela na wskazany fragment, ale Harry wpatrywał się w jej twarz z niedowierzaniem i wyglądało na to, że nie dotarło do niego żadne słowo. – Harry! – podniosła głos, ale to nie wywołało żadnego efektu. W końcu pomachała mu ręką przed oczyma, lecz jej przyjaciel nadal nie reagował.


Ja to zrobię! – wtrącił się Malfoy i kiedy Hermiona kiwnęła głową, dodał: – Zawsze miałem na to ochotę…


Zanim zdążył się pochylić i zrobić to, co planował, Harry gwałtownie się odsunął. Wreszcie udało mu się opanować słabość i nie zamierzał pozwolić Malfoyowie na żadne numery. Tym bardziej, że nie wiedział dokładnie, co takiego planował mężczyzna i nie miał ochoty się dowiedzieć. Przynajmniej jeszcze nie. Towarzystwo byłego śmierciożerca zdąży mu się jeszcze znudzić, to pewne.


Hermiono, znalazłaś sposób na pozbycie się tych snów? – zapytał Harry, przypatrując się uważnie przyjaciółce. Zignorował Malfoya, który stał zdecydowanie za blisko.


Tak – przytaknęła kobieta, stukając palcem w stronicę. – Masz wszystko tutaj. Zaklęcie nie należy do najprostszych… i jest całkowicie niewerbalne, ale myślę, że sobie poradzisz.


Ja? – upewnił się Harry.


Malfoy uniósł wysoko brew i zadrwił:


Porażasz inteligencją, Potter. Jeszcze trochę i zaczniesz się cofać w rozwoju, o ile to jest w ogóle możliwe.


Harry nie umiał wzbudzić w sobie nawet cienia złości, której, o czym był przekonany, oczekiwał Malfoy. Zignorował jego słowa i zwrócił się do przyjaciółki:


Hermiono, więc ja muszę rzucić zaklęcie?


Kobieta skinęła głową, patrząc na niego z troską i obawą. Harry odgonił irracjonalne uczucie irytacji, które ogarnęło go w ułamku sekundy. Nie powinien złościć się na przyjaciółkę, skoro nie zdenerwował go komentarz Malfoya, ale właśnie tak czuł. Chyba oszalał.


Harry, powinniśmy zrobić to jak najszybciej. Naprawdę wyglądasz str…


Hermiono! – przerwał jej. Malfoy przypatrywał im się ze zmarszczonymi brwiami, najwyraźniej zastanawiając się, jak wykorzystać sytuację.


Harry nie chciał robić przy nim sceny, ale miał dość słuchania uwag na temat swojego wyglądu. Wszyscy zwracali uwagę tylko na to. Nawet jego przyjaciele, a może szczególnie oni.


Pokaż mi te zaklęcie! – polecił.


Hermiona podsunęła mu wolumin, pokazała zaznaczoną formułę, wszystko bez słowa. Harry poczuł wyrzuty sumienia, lecz nie złagodziło to jego złości, wręcz przeciwnie – zwiększyło ją.


Potter, możesz zająć moją sypialnię – zaproponował Malfoy.




Przeklęte sny: – 2 -


Harry, skup się! – zażądała Hermiona, patrząc na niego surowo.


Harry ostatkiem sił powstrzymał się od ciętej riposty. Jego przyjaciółka zachowywała się, jakby rzucenie niewerbalnego zaklęcia, na leżąco, wykonując skomplikowane ruchy różdżką i słuchając kpiących komentarzy Malfoya, było proste.


Weasley, to zaklęcie przerasta możliwości Pottera, powinien dać sobie z nim spokój… na razie. – Głos Malfoya dobiegał z jego prawej strony. Harry nie był pewien, czy naprawdę go usłyszał – zabrzmiało to tak… jakby mężczyzna się o niego martwił? To musiało być złudzenie.


Może masz rację, Draco. Harry powinien odpocząć – mruknęła z zawstydzoną miną Hermiona, przypatrując się uważnie przyjacielowi. – To miło, że się o niego martwisz – pochwaliła Malfoya, który od razu się skrzywił.


Wcale się o niego nie martwię – warknął i obrzucił ją ostrym niczym brzytwa spojrzeniem. Chłód w jego wzroku zmroziłby nawet lód, ale Hermiona wcale się nie przejęła. Nalała Harry’emu odrobinę krystalicznie czystej wody i podała szklankę.


Pił zachłannie, rozkoszując się smakiem. Od kiedy kiepsko sypiał, nauczył się delektować takimi zwykłymi, codziennymi przyjemnościami. Angażował wszystkie zmysły do wykonywania banalnych, przynajmniej według innych ludzi, czynności i odkrywał ich uroki tak niedoceniane przez resztę świata. Czasami dziwił się, jak mógł wcześniej tego nie dostrzegać.


Harry, musisz się skoncentrować – zaczęła łagodnym tonem Hermiona, z niepokojem przypatrując się jego twarzy. Malfoy skrzyżował ręce na piersiach i udawał, że wcale nie słucha ich rozmowy.


Wiem!


Spróbuj jeszcze raz – poprosiła miękko, obserwując, jak uważnie odstawia szklankę na blat. – Powoli. Nie przejmuj się naszą obecnością. Jeśli chcesz, możemy wyjść…


Harry zamyślił się. Propozycja miała swoje zalety. W samotności mógłby bardziej skupić się na zaklęciu i nie rozpraszać się towarzystwem, ale… obecność Malfoya działała na niego pobudzająco. Swoimi sarkastycznymi komentarzami w przedziwny sposób, którego Harry nie do końca rozumiał, dodawał mu energii. Działo się tak w szkole, gdy rywalizowali ze sobą, działa i teraz – a nadal go irytowało. Tylko Malfoy potrafił sprawić, że Harry robił z siebie kompletnego głupka, byleby tylko nie okazać się gorszym od jasnowłosego Ślizgona.


Hm… wolałbym, żebyście zostawili mnie samego – zdecydował się w końcu, unikając patrzenia na przyjaciółkę.


Dobrze. Już wychodzimy – mruknęła Hermiona, odkładając trzymaną przez siebie książkę na stolik, i podeszła do drzwi. – Idziesz, Draco?


Czy brak werbalnej odpowiedzi to wyraz niezadowolenia? Pewnie tak, uznał Harry, gdy Malfoy w milczeniu odwrócił się i minąwszy, nadal bez słowa, Hermionę, wyszedł z pokoju. Przyjaciółka obdarzyła Pottera ostatnim zaniepokojonym spojrzeniem, które bezskutecznie próbowała ukryć pod lekkim uśmiechem i wymknęła się z sypialni.


Harry wreszcie został sam; rozluźnił się lekko i z o wiele większą energią wziął się do ćwiczeń. Zaklęcie, którego musiał użyć, nie zaliczało się do najprostszych: formuła była dość długa, poza tym jednocześnie musiał wykonywać odpowiednie ruchy różdżką. Jednak teraz, gdy nikt bacznie go nie obserwował, szło mu o wiele lepiej.


Wreszcie po kilkunastu minutach, które Hermiona spędziła, maszerując ze zmarszczonym czołem pod drzwiami, a Malfoy popijając wieloletnie wino, z jakiego słynęła, wśród tych nielicznych osób mających przyjemność je spróbować, jego piwnica, Harry rzucił poprawne zaklęcie.


Jego twarz wypogodziła się, a organizm zapadł w długi, regenerujący sen. Gdy jego przyjaciółka, zaniepokojona ciszą panującą w sypialni, weszła do pomieszczenia, Harry wkraczał w nowy świat, o którym kompletnie nic nie wiedział.


~~&~~


Dwójka czarodziejów siedziała w przestronnym pokoju, rozświetlonym niewyraźnym światłem, jaki dawały unoszące się w powietrzu świece.


Długo jeszcze? – zapytał z typową dla Malfoyów cierpliwością Draco, podnosząc głowę znad książki. Niedbale przerzucił kilka stron, niezainteresowany treścią.


Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czasami zastanawiała się, dlaczego w czarodziejskim świecie powszechnie uważano czystokrwistych czarodziejów za inteligentnych, bo jej dotychczasowe doświadczenia z elitą (skrzywiła się) dowodziły tylko jednego – większość z nich to egocentrycy z manią wielkości, której pozazdrościłby im nawet Narcyz.


Opanowała przypływ irytacji i siląc się na spokojny ton, który nie ukrył w wystarczający sposób targających nią uczuć, odpowiedziała:


Minęło dopiero kilka godzin. – Hermiona zerknęła na szykowny zegar wiszący naprzeciwko. – A właściwie dopiero trzy, więc jeśli umiesz liczyć, to chyba potrafisz powiedzieć, ile czasu zostało do przebudzenia Harry’ego.


Sarkazm do ciebie nie pasuje, Weasley – skomentował Malfoy, podrywając się z fotela. Hermiona obserwowała, jak niedbałym, pełnym gracji krokiem, który musiał być wyreżyserowany, zbliżył się do łóżka i w skupieniu przyglądał się uśpionej twarzy Harry’ego. – Pewnie nie potrafił rzucił zaklęcia, więc postanowił się zdrzemnąć, co nie było wcale takim idiotycznym pomysłem, jeśli wziąć pod uwagę jego wygląd. Prezentuje się naprawdę fantastycznie. Powinniśmy sprawdzić, czy naprawdę śpi – zaproponował, szturchając palcem ramię nieruchomego mężczyzny.


Malfoy, zamknij się i zostaw go w spokoju! – warknęła Hermiona, również podnosząc się z wygodnego krzesła. Szybko stanęła koło mężczyzny i poprawiając poduszkę, skomentowała: – Ślepy jesteś? Nie widzisz, że to magiczny sen? Nawet, gdybyśmy chcieli, nie zdołamy go dobudzić. Trzeba czekać… ale jeśli chcesz się przekonać, czy mówię prawdę, to proszę bardzo, droga wolna. – Rzuciła w stronę blondyna lekceważące spojrzenie, które ten zbył wzruszeniem ramion, ale odsunął się od łóżka. Odgarnął ręką przydługie jasne włosy i z powrotem zajął miejsce na fotelu, nie zwracając już żadnej uwagi na Hermionę. Kobieta westchnęła tylko i przyjrzała się uważnie twarzy przyjaciela.


Harry wyglądał tak bezbronnie i spokojnie. Jakby nie męczyły go żadne troski. Jakby życie nie postanowiło kolejny raz stawiać na jego drodze wyzwań, z jakimi nie musieli walczyć inni ludzie. Jakby wszystko miało być w porządku. Hermiona delikatnie pogładziła miękką skórę przeraźliwie bladego policzka. Naprawdę martwiła się o przyjaciela i ciężko znosiła bezczynność. Uczucia dudniły w żyłach, domagając się aktywnego działania, jednak rozum podpowiadał, że Harry znów samotnie musi stawić czoła problemom. Ona tylko może stać z boku i czekać. Nie znosiła braku działania, ale racjonalna część jej osobowości, ta, która wielokrotnie pomagała znaleźć właściwe wyjście w trudnych sytuacjach, nakazywała zachować spokój. Zwykle Hermiona starała się postępować rozsądnie i dojrzałe, ułatwiało to wiele rzeczy, jednak teraz uczucia do Harry’ego prawie uniemożliwiały zachowanie spokoju. Jej przyjaciel był gdzieś tam, mierząc się z nie wiadomo z czym, a ona mogła tylko czekać.


Przysunęła się bliżej do przyjaciela i ujęła jego dłoń. Pragnęła dodać mu otuchy i przypomnieć, że ona będzie na niego czekać, gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sytuacji znajdował się jego umysł. Sen wygładził napięte rysy, zmarszczone w trosce brwi, jej przyjaciel wyglądał na odprężonego. Miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze. A jeśli nie, to Harry chociaż się wyśpi.


~~&~~


Słońce przedzierało się przez grube zasłony i jasnym światłem wpadało do przestronnego pokoju, oświetlając twarz ciemnowłosego mężczyzny, który leżał w skłębionej pościeli. W momencie, gdy poczuł na twarzy ciepłe promienie, jęknął głośno. Wcale nie miał ochoty wstawać. Klnąc pod nosem na własną głupotę, powoli wyplatał się z materiału, skopując przy okazji kołdrę na podłogę. Przetarł przekrwione oczy i odgarnął ciemne włosy, które z uporem godnym opętanego fana po chwili wróciły na swoje miejsce. Mężczyzna ponownie jęknął, ale postanowił dać sobie spokój z niesfornymi kosmykami. Dopiero po chwili jako tako zebrał myśli i rozejrzał się po pokoju. Ku swojemu zdziwieniu odkrył, że znajdował się w pomieszczeniu, którego nigdy wcześniej nie widział. Siedział ze zmarszczonym czołem, próbując sobie przypomnieć, co robił wczorajszego dnia i skąd, na Godryku, się tu wziął? Cała sprawa wydawała mu się bardzo podejrzana, więc szybko wyskoczył z łóżka i rozglądając się uważnie po całej sypialni, podszedł do stojącego w kącie olbrzymiego lustra.


Musnął dłonią pięknie rzeźbione ramy, a gdy wyczuł pod palcami dziwne zgrubienie, zupełnie niepasujące do artystycznego wzoru, przysunął się bliżej, uważnie przyglądając się misternej ozdobie. Mimo wysiłków nadal nie był w stanie odczytać osobliwego napisu, jaki zdobił srebrną ramę. Zdecydowany odkryć tajemnicę zastanawiał się, jakim sposobem podejść do tego kłopotliwego problemu, ale uporczywy ból głowy uniemożliwiał znalezienie dobrego rozwiązania.


Pocierał czoło, gdy przerwało mu ciche pukanie do drzwi. Z nieco zdezorientowaną miną przyglądał się wchodzącemu do sypialni niewielkiemu domowemu skrzatowi, który z radosnym uśmiechem wnosił do pokoju tacę pełną pyszności i coś, co od razu wzbudziło zainteresowanie mężczyzny – gorącą kawą. Jej wspaniały zapach drażnił jego zmysły, kusząc obietnicą rozjaśnienia w głowie.


Panicz Harry już wstał? To dobrze, pan będzie zadowolony. Czeka na panicza w salonie – oznajmił skrzat piskliwym głosem, stawiając tacę na okrągłym stoliku. Od razu skierował się w stronę łóżka, gdzie szybko i sprawnie zaczął poprawiać pościel. – Stworek jest naprawdę szczęśliwy, że panicz postanowił spędzić z nami trochę czasu, dawno już nas nie odwiedzał – stwierdził z nietrudną do wychwycenia pretensją w głosie.


Mężczyzna zamrugał zdziwiony. Nie rozumiał, o czym mówi skrzat, ale wyglądało na to, że ma jakieś pretensje do panicza, więc zapobiegawczo postanowił milczeć. Unikając odpowiedzi, zajął krzesło, które okazało się bardzo wygodne, i nalał sobie trochę życiodajnej kawy. W tej jednej chwili, gdy na języku wyczuł jej gorzki, trudny do pomylenia smak, wszystko przestało mieć znaczenie. Równie dobrze świat właśnie mógł się walić, a on nie ruszyłby nawet palcem, żeby spróbować cokolwiek ratować. Upił jeszcze trochę gorącego napoju, zupełnie nie przejmując się pieczeniem gardła i w milczeniu słuchał tyrady skrzata, który właśnie mocował się z butelkowozieloną kołdrą. Szala zwycięstwa jednoznacznie przechylała się na stronę przedmiotu.


Panicz Harry powinien częściej odwiedzać pana. Panicz Teddy jest naprawdę słodkim dzieckiem, a panu jest potrzebna obecność panicza. Częściej się wtedy uśmiecha i rzadziej wychodzi na miasto, by odwiedzać te… – Wyglądało na to, że zabrakło mu odpowiedniego słowa, określającego tego kogoś, więc mężczyzna uśmiechając się niewyraźnie, podsunął mu szybko kilka, choć nadal nie wiedział, kto tak bardzo denerwuje zielonoskóre stworzenie:


Okropne, straszne, wredne, niemądre, głupie, dwulicowe, fałszywe, koszmarne, złe, farbowane…


Panicz Harry, jak zwykle żartuje, a Stworek się martwi o pana – przerwał mu skrzat, podnosząc głowę znad łóżka, by rzucić mężczyźnie oskarżające spojrzenie. – Gdyby panicz nie wyprowadził się z domu, wszystko byłoby inaczej. Panicz powinien zostać z panem, bo wtedy pan jest szczęśliwy.


Mężczyzna milczał, zastanawiając się nad słowami skrzata. Z całej tyrady zrozumiał jedno – że stworzeniu naprawdę zależy na nim i tym tajemniczym panu.


Stworek już skończył – zameldował skrzat, kłaniając się nisko przed swoim paniczem. – Stworek sobie pójdzie, żeby panicz mógł się ubrać odpowiednio.


Mężczyzna kiwnął głową, bo najwyraźniej tego po nim oczekiwano, ale nie umknęło mu badawcze spojrzenie rzucane przez odchodzącego skrzata.


Był zdezorientowany i ciągle miał mętlik w głowie. Czuł się dziwnie zagubiony, nie wiedział, co robi w tym miejscu, gdzie właściwie się znajduje i kim jest. Skrzat zwracał się do niego: „paniczu Harry”, więc to musiało znaczyć, że tak ma na imię, ale wcale tego nie pamiętał. Sytuacja było co najmniej dziwna i całkowicie irracjonalna. Jak można się obudzić i ni stąd ni zowąd nie wiedzieć, kim się jest? Zakrawało to na kpinę albo mało śmieszny żart. Może ktoś postanowił spłatać mu psikusa? Ale kto? I dlaczego? Jaki miał w tym cel?


Żadne rozsądne wyjaśnienie nie przychodziło mu do głowy.


Z głową zaprzątniętą nierozwiązaną tajemnicą własnej tożsamości, bezmyślnie zajadał się śniadaniem, które przygotował dla niego skrzat. Nie przywiązywał wagi do tego, co znajdowało się na talerzu i gdyby ktoś się próbował się od niego dowiedzieć, co takiego jadł, nie znałby odpowiedzi.


Zaspokoiwszy podstawowe pragnienia ciała, postanowił skorzystać z delikatnej sugestii skrzata i przebrać się w coś bardziej odpowiedniego. Gdy otworzył szafę, z wrażenia zabrakło mu tchu. Nigdy nie przypuszczał, że ktokolwiek może mieć tyle ubrań. Nikt tyle nie potrzebuje! Przeszukując czeluści szafy, na którą na pewno rzucono zaklęcie powiększające, bo inaczej nie zmiesiłaby się w niej taka ilość odzieży, zastanawiał się, dlaczego nic nie pamięta. Wreszcie znalazł jakieś ciemne spodnie i jasną koszulę. Szybko przebrał się w wygodne ubrania, które idealnie pasowały do jego sylwetki i podszedł do lustra, chcąc zobaczyć swoją nową prezencję.


Dopiero kiedy spojrzał na swojego lustrzanego sobowtóra, uświadomił sobie, że nawet nie pamiętał swojego wyglądu. Uważnie przyjrzał się wysokiemu ciemnowłosemu mężczyźnie o przenikliwych zielonych oczach, spoglądającego na niego w skupieniu. Na zafrasowanym czole widniała wąska, cienka blizna w dziwnym kształcie, przypominającym trochę węża albo błyskawicę. Musnął ją prawą dłonią, badając powoli strukturę niespotykanej pamiątki po jakimś wypadku z przeszłości, którego też nie pamiętał. Ciągłe zastanawianie się nad swoją przeszłością przyprawiało go o bolesny ból głowy.


Miał już dość – był zły i zdezorientowany.


Potrzebował kogoś, kto mógłby udzielić mu wyjaśnień i to natychmiast.


~~&~~


Schodząc po schodach, uważnie rozglądał się, podziwiając dobry gust gospodarza. O ile jego pokój (a przynajmniej przypuszczał, że sypialnia, w której się obudził, należała do niego) urządzony był w specyficznym odcieniu zieleni, do złudzenia przypominającym barwę jego oczu, i srebra, to korytarz zdecydowanie kolorystycznie odpowiadałby mugolskiej wersji nieba. Wszędzie mógł dostrzec przeróżne drobiazgi o barwie najcieplejszego błękitu, jaki kiedykolwiek widział. Gdzieniegdzie ten monochromatyczny motyw przełamywały przedmioty o białym kolorze. Całość prezentowała się zaskakująco szykownie i elegancko.


Mężczyzna zszedł na dół i nie wiedział, gdzie powinien się teraz skierować. Po obu stronach znajdowały się drzwi, prowadzące nie wiadomo gdzie. Postacie na portretach również nie były zbyt pomocne – przyglądały mu się tylko ciekawie, ale milczały, uśmiechając się lekko.


W gruncie rzeczy cała ta decyzja nie miała znaczenia, ponieważ nie wiedział, gdzie chce iść ani do kogo. Pozwalając się prowadzić instynktowi, złapał za najdziwniejszą klamkę, jaką widział w swoim życiu – w kształcie głowy małego węża – i otworzył najbliższe drzwi. Wsunął głowę do środka i rozejrzał się z ciekawością po niewielkim pokoiku, w którym jedyną interesującą rzeczą, skupiającą całą uwagę mężczyzny, był bałagan. Wszędzie leżały dziecięce zabawki; na stoliku, krzesłach, podłodze, a nawet ku swojemu zdziwieniu dostrzegł maskotki wygrzewające się w promieniach słońca, wpadających przez otwarte okno. Starannie zamknął drzwi, dbając o to, żeby przypadkiem skrzypienie nie zaalarmowało skrzata. Coś czuł, że swoim zachowaniem w sypialni wzbudził podejrzliwość stworzenia i nie miał zbytniej ochoty podszywać się pod samego siebie.


Mimo rosnącej irytacji postanowił dalej szukać właściwego pokoju, gdzie, wedle słów skrzata, czekał na niego właściciel. Otworzył kolejne drzwi i szybko je zamknął, chichocząc pod nosem. Niewielki składzik na pewno nie był jego celem, ale cała ta sytuacja zaczynała go już trochę bawić. Zwiedzał nieznany domostwo, zupełnie jak w kiepskiej powieści, więc za kolejnymi drzwiami powinna na niego czekać jakaś strasznie tajemnicza postać, która poinformuje go o supertajnej misji, jakiej tylko on może podołać, albo morderca szykujący się do ciosu. Nie wiedział, skąd do głowy przychodziły mu takie pomysły, ale grunt, że działały. Rozluźnił się, przestał z takim napięciem obserwować całe otoczenie.


Postacie na obrazach obserwowały go z coraz większą ciekawością, uśmiechnął się do nich, nieco zawstydzony tym zainteresowaniem, po czym podszedł do kolejnych drzwi. Zaraz też zmarszczył czoło, uważnie wpatrując się w długie, lekko wygięte ku górze rysy pozostawione na framudze. Dotykiem delikatnie zbadał osobliwe bruzdy, zafascynowany ich historią. Potrząsnął głową, gdy nie udało mu się wpaść na żaden pomysł, w jaki sposób mogły powstać.


Nagle jego zamyślenie przerwał radosny dziecięcy głosik, proszący o coś głośno. Nim minęła chwila, usłyszał łagodny, męski głos i zbliżające się kroki. Zamarł w bezruchu, nie mogąc się zdecydować, jaką decyzję podjąć – czy czekać na podchodzących i przywitać się z nimi, udając jednocześnie, że ich pamięta, czy też powinien skryć się w jednym z pokoi i wyjść z niego, dopiero gdy odejdą. Opanowany sprzecznymi uczuciami, próbował się zdecydować, ale każda możliwość wydawała mu się równie zła. Zanim zdążył przemyśleć całą sprawę i możliwe konsekwencje, usłyszał wołający go po imieniu, melodyjny głos, który coś mu przypomniał. Próbując zachować te znajome–nieznajome uczucie, jakie przywiodło mu na myśl te ciche wołanie, zaczął powoli się odwracać, ciągle wsłuchując się w przyjazne słowa nieznajomego, który cały czas mówił coś do jego pleców:


–… Harry, mam nadzieję, że nie przejmujesz się głupimi docinkami Syriusza, wiesz przecież, jaki on jest. Nie wyspał się przez naszego szkraba i dlatego od samego rana chodzi i warczy na wszystkich wokół niczym prawdziwy pies. Można by pomyśleć, że bardziej odpowiada mu postać Łapy niż człowieka.


Lapa! – wyseplenił radośnie maluch, klaskając w ręce. – Lapa! Lapa!


Tak, Teddy, Łapa jest nieznośny – przytaknął mężczyzna, poprawiając jednocześnie pozycję chłopca. – Harry, naprawdę miło, że do nas wpadłeś, choć z tego, co zrozumiałem, zrobiłeś to pod wpływem emocji? Zresztą nie musisz mówić, to twoja sprawa. Pewnie znowu się pokłóciliście…


Harry spojrzał na twarz nieznajomego, który przyglądał mu się z przyjacielskim uśmiechem, jednocześnie trzymając małego, kilkuletniego chłopca w ramionach i przeżył szok. Ta twarz wyłoniła się z mroków niepamięci, niosąc ze sobą zarówno dobre, jak i złe wspomnienia. W ułamku sekundy przypomniał sobie, kim jest i co tu robi. Nie mogąc otrząsnąć się z szoku, zdołał tylko wyszeptać:


Remus…


~~&~~


Niewysoki skrzat ukłonił się po raz ostatni i pośpiesznie wyszedł z pokoju. Hermiona zrezygnowała z piorunowania wzrokiem Malfoya (który i tak się tym nie przejął) i skupiła swoją uwagę na mahoniowym stoliku. Obrzuciła nieuważnym spojrzeniem delikatną i drogocenną zastawę, jej zainteresowanie wzbudził za to apetyczny zapach dobywający się z półmisków. Nie przyznałaby się do tego głośno, ale była niesamowicie głodna. Od rana nic nie jadła i żołądek domagał się czegoś pożywnego.


Malfoy przyglądał się jej z zadowolonym uśmiechem na ustach, gdy w niesamowitym tempie pochłaniała jedzenie. Hermiona udawała, że nie widzi satysfakcji w jego oczach. Nie zniosłaby ani jednej kąśliwej uwagi, choć sama musiała przyznać, iż miałby do tego święte prawo – jeszcze dziesięć minut temu zarzekała się, że nie jest głodna, a teraz nie może oderwać się od jedzenia.


Minęło już sześć godzin. Ciekawe, jak też nasz Wybawca sobie radzi? – zapytał, obserwując świetlne refleksy w swoim winie, po czym odstawił kieliszek na okrągły stolik.


Hermiona nie zareagowała, bo nie wiedziała, co niby ma mu odpowiedzieć. Ją też to ciekawiło, ale ona, w przeciwieństwie do Malfoya, wierzyła, że przyjaciel sobie poradzi. Upiła trochę wykwintnego wina i przyjrzała się uważnie gospodarzowi.


Malfoy siedział wygodnie na fotelu, z przymkniętymi powiekami i głową opartą o szmaragdową tapicerkę. Jasne włosy rozsypały się na oparciu, tworząc naturalną aureolę wokół bladej twarzy. Zamknięte oczy ukrywały protekcjonalne spojrzenie, do którego zdążyła już się przyzwyczaić, ale teraz, gdy obserwowała uważnie jego rozluźnione oblicze, zauważyła wszystko to, czego nigdy nie potrafiła dostrzec pod maską pogardy i lekceważenia.


Malfoy w tej jednej chwili wydał jej się bardzo samotny. Hermiona widziała wcześniej, jak ukrywa za szyderstwem i ironią swój strach, ale nigdy nie zastanawiała się nad przyczynami takiego zachowania. Teraz odkryła prawdę i ta świadomość wcale nie poprawiła jej humoru. Odłożyła sztućce i sięgnęła po kryształowy kieliszek. Zwilżyła usta w wyśmienitym alkoholu i powoli, zastanawiając się nad każdym słowem, odpowiedziała:


Harry jest świetnie wyszkolonym czarodziejem, jednym z najlepszych aurorów, o ile nie najlepszym, więc powinien poradzić sobie z każdą możliwą komplikacją, jaka może go tam spotkać.


Weasley, nie dziwi cię cała ta sytuacja? Ty i ja, razem, w mojej sypialni, sam na sam jemy pyszną kolację w tak romantyczną noc. Ciekawe, co na to powiedziałby twój mąż? – zapytał Malfoy, uśmiechając się zimno i całkowicie ignorując pochwały, jakich nie szczędziła Potterowi.


Hermiona zachichotała, wyobrażając sobie minę Rona. Po dwudziestu latach małżeństwa był o nią równie zazdrosny jak wtedy, gdy mieli po piętnaście lat. Malfoy najwyraźniej zaskoczony jej reakcją nie wiedział co powiedzieć. Po chwili linia jego ust złagodniała, a nawet zadrgała rozbawieniem, w szarych oczach natomiast zabłysły diabelskie iskierki.


Czyżbyś chciała coś mi powiedzieć, Weasley? Czuję się naprawdę zaskoczony twoją nieokiełznaną naturą. Nie tego spodziewałem się po surowej Panie Doskonałej.


Hermiona zmierzyła go oceniającym spojrzeniem i wybuchnęła śmiechem.


Draco… – wyjąkała Hermiona między kolejnymi wdechami. – Czyżbyś sobie ze mnie żartował?


Ja? – zapytał mężczyzna z komicznym zdziwieniem, uśmiechając się lekko i sięgając po kieliszek wina. – Jakżebym śmiał? Alkohol ci zaszkodził, Weasley. Malfoyowie nie żartują sobie z pospólstwem, ich godność im na to nie pozwala.


Albo brak poczucia humoru – rzuciła wesoło Hermiona, odganiając ruchem dłoni skrzata, który chciał dolać jej wina.


Ta obraza wymaga rekompensaty – skwitował w odpowiedzi Malfoy, przyglądając się złocistym refleksom w lampce wina. Upił łyk i dopiero wtedy stwierdził: – Za tę impertynencję będziesz musiała zapłacić wysoką cenę, Weasley.


Już się boję. – Hermiona postanowiła przekonać się, jak daleko jest gotowy się posunąć Malfoy w swoich intrygach. No i podpuszczanie go sprawiało niesamowitą frajdę. Całkiem nieświadomie udało mu się poprawić jej nastrój i chociażby dlatego powinna mu być wdzięczna.


Co by tu zaproponować? – Draco udał, że się zastanawia. Dokładnie wiedział, czego chce od przyjaciółki Pottera, ale na razie nie chciał ujawniać swoich planów, dlatego zaproponował: – Powiesz swojemu mężowi, że spędziłaś ze mną noc. – Zanim Hermiona zdążyła zaprotestować, dodał: – To przecież będzie prawda. Będziemy tu tylko we dwoje przez calutką noc.


W końcu otrząsnąwszy się z szoku, kobieta szybko zareagowała na ten niebywale głupi pomysł. Nie spodziewała się, że będzie chciał z nią grać w te swoje brudne gierki, ale zdecydowała się podjąć wyzwanie, skoro tego chciał. Ale na jej warunkach.


Zgoda.


Hermiona z satysfakcją przyglądała się niedowierzaniu mężczyzny. Malfoy przez chwilę bawił się kieliszkiem, pozornie zajęty obserwowaniem wina. Cisza zaczęła jej przeszkadzać. Nie wiedziała, co myśleć o zachowaniu gospodarza, który przyglądał się z nieodgadnioną miną kryształowi w swojej dłoni. Przechylił go lekko, jakby złociste błyski potrafiły udzielić odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie.


W końcu zdecydował się przerwać milczenie.


Skoro jesteś pewna, Weasley, twoja decyzja – podjął spokojnie temat, nadal nie patrząc w jej stronę.


Hermiona zamrugała, zdziwiona obojętnym tonem. Wydawało jej się, że Malfoyowie zależy na tej sprawie, a teraz zachowuje się, jakby nie miała większego znaczenia. Przyjrzała mu się uważnie, ale po chwili musiała się poddać. Z jego twarzy nie dało się nic odczytać. Zapewne nie spodziewał się takiego posunięcia z jej strony, rozbiła jego strategię i chwilę zajęło mu podjęcie decyzji, czy zagrać w inną gierkę.


Oczywiście pozostaje kwestia, w jaki sposób dowiedziesz, że to zrobiłaś. Jakieś sugestie? – zapytał bez większego zainteresowania.


Hermiona pokręciła głową, czego Malfoy nawet nie dostrzegł, bezustannie bawiąc się kieliszkiem. Zagryzając wargi, próbowała znaleźć jakiś sposób, żeby wykręcić się z tej prowokacji.


Może ogłoszenie w gazecie? – zaproponował, uśmiechając się w ten specyficzny, malfoyowski sposób.


Od razu zrozumiała, że przegrała. Wygrał. Hermiona miała ochotę potrząsnąć tym aroganckim kretynem, ale nie mogła. Pomijając fakt, że był ich gospodarzem, wyświadczył im niesamowitą przysługę (Nie bez profitów, przypomniała sobie natychmiast) i tak miał ją w garści – nadal liczyła na jego pomoc w swojej kampanii. Westchnęła, doskonale widząc, jaką decyzję musiała podjąć. Poddała się.


Zgoda. Powiedz, czego tak naprawdę chcesz.


Bardzo nieprecyzyjne pytanie, Weasley – skarcił ją pobłażliwie, a ona nabrała nagłej chęci na skręcenie mu karku, czego w gruncie rzeczy nikt przy zdrowych zmysłach nie zaliczyłby do czegoś dziwnego. Ron byłby pierwszym, który by temu przyklasnął. W końcu to Malfoy, rozgrzeszyła się w duchu. Świętego doprowadziłby do szaleństwa. – Czego mogę chcieć? Zastanówmy się… – kontynuował, nieświadom morderczych planów gościa. Na jego wargach czaił się czujny uśmieszek.


Draco, przejdźmy do rzeczy – zaproponowała.


Skoro właśnie tego chcesz. W takim razie musisz zaspokoić moją ciekawość. – Malfoy zignorował zduszony pisk Hermiony i jak gdyby nigdy nic kontynuował: – Od czego możesz zacząć? Hm… najlepiej od początku.


~~&~~


Harry siedział na krześle w przestronnej kuchni ze zdezorientowaną miną i starał się udawać, iż cała ta piekielna sytuacja wcale nie jest dziwna. Jakby co dzień spotykał od dawna nieżyjących znajomych, którzy uśmiechali się do niego radośnie znad ciemnej główki swojego synka. Powiedzieć, że czuł się niezręcznie, to byłoby niedopowiedzenie roku.


Harry, słyszałem o waszym najnowszym pomyśle – zaczął Remus, podając chłopcu migającą światłami kulkę, którą ten zignorował. – Brzmi naprawdę ciekawie, ale nie jestem przekonany, czy uda wam się przekonać do tego społeczeństwo. Dużo osób zaneguje intencje, jakie przyświecają całej sprawie. Choć myślę, że… Teddy! Nie ruszaj! – skarcił syna, który nic sobie nie robiąc ze zdenerwowania mężczyzny, nadal próbował dosięgnąć nożyk leżący niedaleko Pottera. – Harry, mógłbyś?


Jasne.


Zabrał niebezpieczny przedmiot z zasięgu rąk chłopca. Teddy popatrzył na niego w skupieniu, śmiesznie marszcząc czoło. Po sekundzie jego piegowatą twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Harry znał tę minę i jęknął w duchu. Niezależnie od tego, jak bardzo ten świat różnił się od jego, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały. A szczególnie pewne małe, przebiegłe bestyjki.


Wujek, da! – poprosił Teddy, uśmiechając się słodko.


Harry pokręcił przecząco głową. Szybko zlustrował wzrokiem całe pomieszczenie i ku swojemu zadowoleniu dostrzegł coś, co na pewno zainteresuje jego chrześniaka. Wstał od stołu, bacznie obserwowany przez dwie pary oczu i stanął przy oknie. Odwrócił się z uśmiechem, ukrywając wybrany przedmiot za plecami. Roziskrzone oczy Teddy’ego powiedział mu, że podstęp się udał. Chłopiec nie odrywał spojrzenia od jego lewej ręki. Harry uśmiechnął się lekko i kucnął koło niego. Nie zdążył nawet doliczyć do czterech, gdy Teddy poprosił:


Da! Prose… – Chłopiec był rozczulający z tą błagalną minką i bezgraniczną wiarą w dobre serce chrzestnego. Harry od razu zmiękł i podał mu zabawkę. Teddy przytulił do siebie wysłużonego misia. Jedno ucho przekrzywiło się zabawnie, gdy jego chrześniak próbował udusić maskotkę.


Remus uśmiechnął się porozumiewawczo do Harry’ego.


Masz do niego świetne podejście. Zupełnie jak Syriusz. Ciekawe, gdzie on jest? Mam nadzieję, że nie poszedł znowu do…


Stworek wparował do kuchni, mamrocząc coś pod nosem. Zamarł, gdy dostrzegł mężczyzn. Opanowawszy emocje, ukłonił się i obrzucając Harry’ego krytycznym spojrzeniem, stwierdził:


Dzień dobry! Pan nadal czeka na panicza w salonie. Pan Remus już wstał? – Mimo że to było pytanie retoryczne, Remus kiwnął głową. – Zaraz przygotuję śniadanie. Na co ma pan ochotę? Są świeże jajka, może jajecznicę?


Z przyjemnością. Dziękuję, Stworku.


Teddy ześliznął się z kolan taty i podszedł do Harry’ego. Remus roześmiał się chrapliwie, jakby od dawna tego nie robił, gdy jego syn wyciągnął ręce do chrzestnego.


Mały cwaniak, Syriusz go tego nauczył.


Harry przytulił do siebie chłopca, wdychając słodkawy zapach mydła. Jego synowie już dawno wyrośli z dziecięcych przytulanek, a Lily, choć najmłodsza, nigdy nie należała do typowych pieszczochów, więc zapomniał już, jakie to wspaniałe uczucie. Teddy objął swoimi wątłymi rączkami jego szyję i zaczął się wiercić, mieszcząc się wygodnie w ramionach mężczyzny. W końcu widocznie uznał, że znalazł sobie odpowiednią pozycję i wtulił się w Harry’ego, który zaczął gładzić go głowie. Twarz chłopca rozjaśnił zabawny uśmiech.


Upuszczona zabawka poniewierałaby się po podłodze, gdyby Stworek jej nie podniósł.


Na twarzy Remusa pojawił się półuśmiech, choć, jak spostrzegł Harry, jego oczy nadal miały ten wyraz, jakiego dawno już nie widział w niczyich oczach. Mieszanina smutku, samotności i jakby… gorycz? Nie był pewien, czy prawidłowo zidentyfikował uczucia starego przyjaciela. Nigdy nie należał do ekspertów w dziedzinie odczytywania emocji, czego teraz gorzko żałował. Do szaleństwa doprowadzał go fakt, że nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Ale jednego był pewien – niezależnie od wszystkiego, dowie się całej prawdy, przy okazji pozbywając się tych natrętnych snów.



Przeklęte sny: – 3 -


Harry – zaczął po chwili Remus – chyba powinieneś iść już do Syriusza. Sam wiesz, jaki jest niecierpliwy. Daj mi tego szkraba, sam się nim zajmę.


Potter zawahał się, ale nie chcąc wzbudzać podejrzeń, oddał Teddy’ego ojcu. Przeczesał palcami włosy i lekko westchnął, po czym wstał z tak nieszczęśliwą miną, że twarz Remusa znów rozjaśnił uśmiech.


Nim Harry zdążył podejść do drzwi, te otwarły się z rozmachem, a na progu stanął chrzestny z morderczym błyskiem w oku. Wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie, gdy omiótł spojrzeniem kuchnię.


Harry! Stworek nie powiedział ci, że na ciebie czekam? – zapytał, wpatrując się ciągle w Remusa, który speszył się lekko.


Powiedział… – wybąkał Harry, próbując opanować chęć uszczypnięcia się. Cała ta scena wydawała mu się surrealistyczna; Syriusz wgapiający się z pełną niedowierzania miną w Lupina, Stworek spokojnie rozbijający jajka nad jakąś miską i zielono-różowowłosy Teddy próbujący zdjąć ojcu zegarek i on sam, zdezorientowany jak nigdy dotąd.


Opanowawszy emocje, przyjrzał się swojemu chrzestnemu. Tyle lat nie miał do tego okazji. Z niespokojnie bijącym sercem omiótł szybkim spojrzeniem niestaranny ubiór i zatrzymał wzrok na jego twarzy, odprężonej i spokojnej, tylko oczy błyszczały podejrzanie. Lśniące ciemne włosy opadały na policzek podkreślając wąską bliznę, której on, Harry, nigdy przedtem nie widział. Skąd się ona wzięła? Czyżby ten świat aż tak bardzo różnił się od tego, z którego on pochodzi? Potter zaznaczył sobie w myślach, żeby się tego dowiedzieć. Zarówno Remus jak i Syriusz wyglądali inaczej, niż kiedyś. I nie chodziło tylko o to, że żyli, lecz… sam nie wiedział, ale obaj mieli w oczach coś takiego, coś, czego nigdy przedtem tam nie było. Z lekkim westchnieniem Harry uzmysłowił sobie po raz pierwszy, że czeka go naprawdę trudne zadanie. Przedtem, gdy zastanawiał się nad użyciem tego zaklęcia, wszystko wydawało się być proste, ale teraz… teraz z każdą chwilą uświadamiał sobie, jak mało wie o tym świecie i jak trudno będzie mu udawać, że jednak tu pasuje. Niby istniał limit czasu, w którym pokładał pewną nadzieję, ale gdyby coś poszło nie tak, nie będzie miał możliwości, żeby wrócić do swojego świata. Do swojej rodziny – Ala, Jamesa, Lily, Hermiony, Rona, Neville’ego, Teda, Andromedy, Molly… do wszystkich, którzy byli dla niego tacy ważni… do ukochanej pracy… do…


Te rozmyślania przerwał mu głos Lupina.


Syriuszu… – zaczął Remus i spojrzał na czubek jego głowy.


Harry powstrzymując się od śmiechu, podszedł do Syriusza i zdjął mu z głowy wypchany czerwono-złoty kapelusz,.


Hm… wybierałeś się gdzieś z tym? Pewnie na bal przebierańców… – zasugerował z kpiącą miną, przypatrując się uważnie kolorowemu nakryciu głowy – a może chciałeś w tym iść na randkę?


Bardzo zabawne, Potter! – odwarknął mu Syriusz, w końcu odwracając wzrok od swojego przyjaciela i obrzucając chrześniaka karcącym spojrzeniem. – Lepiej powstrzymaj się od uwag, bo nadal jestem na ciebie wściekły! Poczekaj no łobuzie, zaraz się tobą zajmę, najpierw jednak…


Syriusz ruszył w stronę Remusa z przewrotnym uśmiechem, źle wróżącym siedzącemu mężczyźnie. Harry nie wiedział, o co tu chodzi – wszystko wydawało się być na opak – ale nie mógł pozwolić, by jego chrzestny zaatakował Lupina. Stanął mu na drodze i zmarszczył groźnie brwi, mając nadzieję, że to go powstrzyma.


Złudna była to wiara, ponieważ Syriusz nie wahając się nawet przez ułamek sekundy, sprawnie go wyminął, potrącając jednocześnie kręcącego się po kuchni Stworka i jednym susem znalazł się przy Remusie. Pochylił się nad mężczyzną i zaczął łaskotać Teddy’ego, który od razu się rozpiszczał.


Harry skrzywił się lekko, gdy jego uszy zaatakowała kanonada piskliwych dźwięków. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Westchnął cicho pod nosem, karcąc się jednocześnie za brzydkie podejrzenia i obiecując sobie solennie, że następnym razem zaufa instynktowi, który podpowiadał mu ufność w hm… dobre intencje chrzestnego.


No już Syriuszu… Syriuszu!… Syriuszu!… Przestań już! – krzyczał Lupin, przekrzykując swojego syna. Remus próbował opanować przyjaciela, ale jak dotychczas nic to nie dawało. W końcu zdenerwowany pacnął Syriusza lekko przez głowę, co od razu wywołało pożądany efekt. Mężczyzna odsunął się trochę i oburzony zawołał:


Za co to było? – Rozmasowując sobie głowę, obrzucał Remusa zdziwionym spojrzeniem.


Harry uśmiechnął się do Teddy’ego, który z tego wszystkiego dostał czkawki i wyjął z kieszeni różdżkę.


Następnym razem słuchaj, co się do ciebie mówi – powiedział spokojnie, zanim Lupin zdążył odpowiedzieć, po czym zaczął szeptać przeciwzaklecie.


Syriusz z niedowierzaniem przyglądał się obu mężczyznom, którzy wymienili znaczące spojrzenia. Pokręcił głową, nadal pełen wątpliwości, ale nawet nie minęła sekunda, gdy znowu się odezwał:


Dwóch na jednego, no no, nie spodziewałem się tego – z udawanym żalem popatrzył najpierw na Remusa, później na Harry’ego, na którym jego wzrok się zatrzymał. Potem dodał: – Z tobą nadal mam do pogadania, nie myśl, że ci się upiekło.


Tak?


Nie udawaj niewinnego, Harry! – Ostrzegł go Syriusz, ale oczy mu się śmiały. – No chyba, że jesteś niewinny, wtedy… wtedy mogę ci tylko współczuć.


Harry spąsowiał. Nie spodziewał się, że jego chrzestny może sugerować coś takiego.


Syriuszu! – jęknął Remus. – Nie zawstydzaj go!


Nie robię tego! Ja tylko stwierdziłem fakt. Jeśli nadal jest…


Nawet jeśli to prawda nie powinieneś mówić tego w tak obcesowy sposób. To prywatna sprawa Harry’ego i nie wolno ci się wtrąca…


Skończmy ten temat! – przerwał im zdecydowanie Harry. Miał już dość. Słuchanie, jak ci dwaj sprzeczają się na temat jego życia erotycznego, było grubo ponad jego siły.


Masz rację – przyznał Remus, uśmiechając się do niego uspokajająco.


Syriusz powstrzymał się od komentarza, za co Harry był mu niewymownie wdzięczny. Dzisiejszy dzień zaliczył do najdziwniejszych w swoim życiu… i jednocześnie do najszczęśliwszych. Bo mimo wszystko czuł się tak naprawdę dobrze – miał koło siebie Syriusz i Remusa, którzy właśnie zaczęli dyskutować na temat jakiejś ustawy. Był pewien, że niedługo zobaczy swoich przyjaciół i wszystko będzie dobrze. I choć nadal pamiętał przestrogi Hermiony, to jakoś nie wydawały mu się równie ważne, jak przedtem. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku.


* * *


Albo i nie.


Harry ostatkiem sił powstrzymał się od głośnego wyrażania swojego niezadowolenia. Od przeszło dziesięciu minut słuchał tyrady Syriusza, który perorował mu coś nad uchem, niepomny tego, że chrześniak w ogóle go nie słucha. Jakby tego było mało – nadal nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Jego chrzestny maszerował wtem i wewte narzekając i złorzecząc na przemian, ale nic jasnego z tego nie wynikało. Harry próbował, naprawdę próbował, dowiedzieć się, dlaczego Syriusz jest na niego zły, ale dotychczas jego wysiłki spełzały na niczym.


I mam nadzieję, że to będzie ostatni raz! – zakończył w końcu mężczyzna, zatrzymując się przed Harrym.


Potulne skinienie głową chyba uspokoiło Syriusza… na kilka sekund, bo nim Potter zdążył czmychnąć z pokoju, rozległ się jego zwodniczo łagodny głos:


Harry, czy ty mnie w ogóle słuchałeś?


Eee…


Harry nie chciał kłamać, naprawdę, a jednocześnie nie chciał się przyznać do nieuwagi, ponieważ wtedy – na Merlina! – czekałaby kolejna krótka rozmowa, która pewnie byłaby o wiele treściwsza niż pierwsza. Nawet cierpliwość ma swoje granice.


Harry? – Syriusz spojrzał na jego przerażoną minę i zagryzł wargi. Nie wytrzymał jednak długo – wybuch głośnego śmiechu zwabił po chwili do niewielkiego pokoju Remusa.


Mężczyzna stanął w wejściu, przypatrując się obu uważnie. Widząc ulgę na twarzy Harry’ego, uśmiechnął się łagodnie i patrząc Syriuszowi prosto w oczy, z leciutką drwiną w głosie stwierdził:


Jak widzę, twoja rozmowa uświadamiająca udała się znakomicie.


Tym razem to Harry nie zdążył opanować nagłego parsknięcia.


Rozmowa okazała się sukcesem – odparł Syriusz. Harry za jego plecami udał, że zasypia.


Tak… o ile za sukces można poczytać sobie kompletne zanudzenie Harry’ego – odparował szybko Remus, mrugając porozumiewawczo do Pottera.


Bardzo zabawne! – odciął się Black, ale zaraz spojrzał z niepokojem na swojego chrześniaka i zapytał: – Nie zanudziłem cię, prawda?


Harry nie miał serca powiedzieć mu prawdy; Syriusz naprawdę się starał, ale ponad dwudziestominutowa pogadanka na temat, który był mu kompletnie obcy, nawet świętego doprowadziłaby do rozpaczy.


Widocznie miotające nim uczucia odbiły się na jego twarzy, ponieważ Syriusz wyraźnie oklapł. Remus poklepał go pocieszająco po ramieniu.


Nic się nie stało – pocieszał go cicho. – Harry jest już dorosły i tak powinieneś go traktować.


Potter entuzjastycznie pokiwał głową. Nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć, gdy obaj mężczyźni wlepili w niego wzrok. Remus naglący, a Syriusz pełen wyczekiwania, że jednak nie okazał się aż tak tragiczny.


Eee… właśnie… Remus ma rację – jestem dorosły i to ja ponoszę konsekwencje swoich działań… nawet, jeśli popełnię błąd, to będzie moja następstwo mojej decyzji… i… Syriuszu… wiem, że jeśli będę potrzebował twojej pomocy, to na pewno mi jej udzielisz… bez wahania… i nie musisz… – mnie zanudzać – Harry przygryzł wargi, powstrzymując cisnące się na usta słowa, szybko zastąpił je bardziej neutralnymi: – mnie tak autorytatywnie uświadamiać… wystarczy, że będziesz przy mnie, gdy będę tego potrzebować… tak jak dotychczas…


Remus przyglądał mu się uważnie, najwyraźniej zaskoczony tym co właśnie padło z ust Harry’ego. Potter czuł na sobie jego podejrzliwy wzrok, gdy Syriusz mocno go do siebie przygarnął. Otoczony silnym uściskiem, miał pewne trudności w oddychaniu, ale nie przejmował się tym zbytnio. Czuł się niezwykle na miejscu, jakby… jakby zawsze powinien tu być. Harry opanował początkowe zakłopotanie i odwzajemnił uścisk. Wdychając lekki zapach wody kolońskiej, próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek pozwolił sobie na takie zachowanie. Jak to twierdziła Hermiona – zawsze był osobą łatwo ulegającą emocjom, ale rzadko pozwalającą sobie na bliskość z drugim człowiekiem. Teraz wydawało mu się to bez znaczenia. Był tam, gdzie być powinien.


Gdy Syriusz odsunął się od niego z wyraźną niechęcią, Harry uśmiechnął się lekko. Spojrzenie Remusa nie zmieniło się ani o jotę, ale wydawał się dużo spokojniej przypatrywać obu czarodziejom. Nawet, jak to wydawało się Harry’emu, z pewną dozą zadowolenia i… satysfakcji?


* * *


To już wszystko? – zapytał Malfoy z zawiedzioną miną. – Weasley, powiedz, że oszukujesz…


Oczywiście, że nie! – zaprzeczyła i znów pochyliła się nad pergaminem.


Malfoy przypatrywał jej się niedowierzająco. Milczenie przeciągało się, aż w końcu Hermiona westchnęła cicho i obiecując sobie w duchu, że już nigdy więcej nie da się podpuścić, poinformowała go sucho:


Wszystko, o czym ci opowiedziałam, jest prawdą. I nie masz żadnych podstaw, żeby podejrzewać mnie o kłamstwo – zaznaczyła surowo.


Malfoy zignorował jej zmarszczone w wyrazie dezaprobaty czoło i zamyślił się. Zastanawiał się, jak to możliwe. Kiedy poprosił – ha! – zmusił Weasley do zwierzeń, oczekiwał usłyszeć coś innego. Zupełnie odmiennego. Historyjka, którą mu opowiedziała, była równie wiarygodna, jak opowieści jego żony o przedłużających się lunchach z przyjaciółkami. Jakby Astoria wierzyła, że jest równie naiwny, by uwierzyć w jej bajeczki. Żałosne i niezwykle infantylne postępowanie, które w innych okolicznościach śmieszyłoby go, choć, jak sam to przyznawał ojcu… niezwykle przydatne. Łatwo mógł wykorzystywać jej poczucie winy do własnych celów.


Ale Weasley była inna – widział to doskonale. I choć strasznie deprymowało go szczere i bezpośrednie zachowanie, musiał przyznać, że miało swoisty urok. Mógł z rozbawieniem przyglądać się nieudolnym wysiłkom, jakie próbowała przedsięwziąć, by chronić Pottera. W tej grze nie mogła stawić mu czoła, choć dzielnie próbowała. Prawdziwa Gryfonka.


Prawie westchnął, ale przecież Malfoyowie nie wzdychają, nawet jeśli… nawet jeśli to jedyne, co przychodzi im na myśl.


Skoro Weasley jest, taka jaka jest, trudno sądzić, że go świadomie oszukuje. Na pewno przemilczała większość spraw, które uznała za nieodpowiednie dla jego uszu, ale – na Salazara! – to przyjaciółka Pottera. Święta, dzielna Gryfonka, bohaterka, uczciwa do szpiku kości – prawie udławił się tym sformułowaniem. Zabrzmiało to trochę tak, jakby… jakby ją podziwiał. Śmieszne.


Odpędził szybko niewygodne myśli, w których z łatwością wychwycił nutkę zazdrości. Wydawało mu się, że poradził sobie z tymi niedorzecznymi uczuciami. A przynajmniej zepchnął je w odległą przeszłość razem z innymi niewygodnymi wspomnieniami.


Wykorzystał okazję, jaką podsunął mu los, dowiedział się tego, czego chciał, ale… nawet jeśli nie tego oczekiwał. I nadal nie wiedział, jak zareagować.


Coś musiał zrobić, bo inaczej… inaczej Weasley pomyśli, że naprawdę się przejął, a do tego nie wolno dopuścić. Nigdy. W końcu nie po to tyle lat ukrywał prawdziwe uczucia, żeby teraz jakaś Gryfonka go rozszyfrowała.


Chcesz powiedzieć, że powiedziałaś mi całą prawdę? – zapytał, akcentując, najważniejsze w jego mniemaniu, słowo, które wytrąci ją z równowagi.


Wcale się nie pomylił. Weasley zagryzła wargi, spojrzała na pergamin, w daremnej próbie znalezienia odpowiedzi, w końcu spojrzała mu prosto w oczy i zapytała:


Chyba nie oczekiwałeś, że opowiem ci wszystko? – W jej głosie prócz irytacji zabrzęczała ledwo słyszalna nuta rozbawienia, którą z łatwością wychwycił, przyzwyczajony do odczytywania ukrytych znaczeń słów. Ojciec był dobrym nauczycielem.


Tym razem to on się speszył, ale nie dał po sobie tego poznać. Nie podejrzewał, że Weasley będzie potrafiła odwrócić sytuację w równie umiejętny sposób. Zaskakujące… i obiecujące.


Może to wcale nie będzie taka nudna noc, jak oczekiwał.


* * *


Na Merlina! Czy ten świat naprawdę oszalał?


Harry był w stanie zrozumieć wszystko – to, że ten świat naprawdę różni się od jego w sposób dość nieprzewidywalny i zaskakujący – ale, na Godryka, to już była przesada!


Zmiął gazetę w bezsilnej złości, lecz nie przyniosło mu to żadnej ulgi. Ciągle miał przed oczami te wszystkie bzdury, które tam powypisywano.


To niemożliwe!, stwierdził w duchu z niezachwianą pewnością siebie. Nierealne! I jak najbardziej fałszywe! Nie! Nie! Nie! Nie wierzę! Kolejna sztuczka, żeby mnie oszukać.


I choć w głębi serca Harry wiedział, że to co przeczytał, niestety było prawdą, to nie miał zamiaru się do tego przyznać. Wszystko byle nie to! Gdyby artykuł okazał się prawdziwy, musiałby stanąć w obliczu czegoś, na co nie był gotowy. I nie chciał być gotowy!


Harry, coś się stało? – zapytał Lupin, zaskoczony jego zachowaniem. – Zbladłeś…


Potter rozluźnił dłonie i zmusił się do uśmiechu, który nie przekonał jednak Remusa. Nadal wpatrywał się w niego z niepokojem.


Nic się nie stało… po prostu… – urwał. Nie wiedział, jak wyjaśnić, dlaczego tak się zdenerwował.


Remus westchnął lekko i pokręcił głową.


Pewnie widziałeś ten artykuł…


Harry pobladł, zastanawiając się gorączkowo, czy przypadkiem nie wymsknęło mu się coś głośno, gdy tak rozmyślał.


I jeśli mogę ci coś doradzić… – kontynuował spokojnie Remus, jakby nie zauważył jego podejrzanego zachowania – sądzę, że powinieneś zignorować całą sprawę. Dziennikarze szukają taniej sensacji, a biorąc pod uwagę wasze wpływy, wcale mnie nie dziwi, że wzięli was na celownik. To w końcu nie lada gratka – obaj jesteście samotni, wspólnie mieszkacie i pracujecie. Wasze zachowanie też pozostawia wiele do życzenia – urwał, jakby oczekując z jego strony jakiejś próby zaprzeczenia. Kiedy nic takiego się nie stało, Remus obrzucił go wyrozumiałym spojrzeniem i uściślił: – ciągle prowokujecie podejrzane sytuacje… może podejrzane to złe słowo… bardziej… hm… dwuznaczne sytuacje, w których dajecie się przyłapać. Wiem, że to wasz sposób na radzenie sobie z mediami, ale Harry, na Merlina, nie powinieneś się dziwić, że dużo osób w to wierzy… nawet jeśli zaprzeczycie, większość wam nie uwierzy, po prostu.


Harry pokręcił głową. Nie widział najmniejszego sensu w tym, co mówił Remus. Wszystko wydawało się być mętne i skomplikowane. Musiał dowiedzieć się czegoś więcej.


Dlaczego?


Harry… – Remus westchnął. – W gruncie rzeczy wcale się wam nie dziwię. Nie jest łatwo być na świeczniku. To zrozumiałe. Ty – pokonałeś Voldemorta, jesteś jedną z najważniejszych osób w ministerstwie, ciągle pracujesz nad ustawami, które, nie oszukujmy się, są kontrowersyjne.


Kontrowersyjne? – powtórzył jak echo Harry, próbując jednocześnie poukładać sobie w głowie. Z tego, co mówił Remus, jasno wynikało, że w tym świecie również zwyciężył z Voldemortem, nadal pracuje w ministerstwie… tylko skąd te ustawy? Przecież on nigdy… to znaczy Hermionę fascynowała praca nad nimi. Dziwne.


Remus spojrzał na niego pobłażliwie, jakby powiedział coś bardzo naiwnego. Pewnie miał rację, tyle że Harry’ego wcale to nie obchodziło. Na razie na jego liście priorytetów pierwsze miejsce zajmowało zdobycie jak największej ilości informacji. Każda, nawet najbłahsza, mogła umożliwić mu pozbycie się snów. I, jak to mógł stwierdzić z całą szczerością, naprawdę ciekawiło go, jak zmieniłoby się jego życie, gdyby jednak Tiara przydzieliła go do Slytherinu. Dotychczas wszystkie informacje, jakie udało mu się zdobyć, świadczyły na korzyść tej zmiany. Syriusz i Remus, nawet mały Teddy. Wyglądało na to, że dawno temu popełnił błąd, decydując się na Gryffindor. Hm… może nie błąd, ale pomyłkę. Pomyłkę, która kosztowała wiele osób życie. Widocznie te sny miały rację. Jednak to on okazał się idio…


Harry! Harry! – powtórzył głośno Remus, przypatrując mu się uważnie. – Chyba się zamyśliłeś, prawda?


Potter skinął głową.


Przepraszam. Odpłynąłem myślami daleko stąd. Na czym skończyliśmy?


Naprawdę chcesz kontynuować tą rozmowę? – upewnił się Remus.


Harry spostrzegł jego niepokój, ale nie wiedział, jak go uspokoić. Zależało mu na dalszej rozmowie, więc potaknął tylko, bezgłośnie modląc się o odrobinę szczęścia.


Tak… po prostu zastanawiałem się nad twoimi słowami…


Rozumiem – przytaknął Remus. – Jesteś już dorosłym mężczyzną, a mi nadal czasami wydaje mi się, że jesteś tym małym chłopcem, który skrzyczał Syriusza za uprzedzenia, pamiętasz?


Harry potaknął. Nie miał zielonego pojęcia, o czym mówi Lupin, ale przecież nie mógł się do tego przyznać.


Tak… – Rozmarzony uśmiech nie zniknął z twarzy Remusa, gdy kontynuował: – zawsze miałeś silny charakter, ale wtedy uświadomiłem sobie, że mimo swojego młodego wieku już jesteś dorosły. I niezależnie od tego, co życie będzie próbować ci narzucić, ty sobie poradzisz… I zobacz – jesteś jednym z najbardziej znanych czarodziejów tego wieku, wszyscy na ciebie liczą, a ty radzisz sobie z tą presją po prostu wspaniale – pochwalił go, uśmiechając się ciepło. – Przypominasz Lily dużo bardziej niż Jamesa, przynajmniej z charakteru. Byliby z ciebie dumni, tak samo jak Syriusz i ja.


Harry zaniemówił; nie potrafiłby nic powiedzieć, nawet gdyby od tego zależało czyjeś życie. Zamrugał, wzruszony jak nigdy dotąd. Nie zdążył poznać rodziców, od lat zbierał każdy skrawek informacji, który pozwalał mu się choć trochę się do nich zbliżyć. A teraz zyskał niepowtarzalną okazję, żeby ich przyjaciele mogli o nich opowiedzieć.


Pochylił głowę, nie pozwalając Remusowi przyjrzeć się bliżej swojej twarzy. Wstydził się trochę tych wszystkich gwałtownych emocji.


Remus… ja… – zdołał wyjąkać, ale to wystarczyło.


Lupin przygarnął go do siebie i przytulił mocno, szepcząc:


Wiem, Harry… nie mówimy o tym zbyt często, ale naprawdę jesteśmy z ciebie dumni…


Syriusz też? – spytał Harry, zanim zdążył powstrzymać te dziecinne pytanie.


Lupin spojrzał mu prosto w oczy i stwierdził stanowczo, bez najmniejszego wahania:


Oczywiście… nie jest mu łatwo mówić o uczuciach… tak jak tobie… – Remus uśmiechnął się do niego porozumiewawczo – ale musisz zdawać sobie sprawę, że jesteśmy z ciebie niesamowicie dumni, bardziej nawet niż jesteś w stanie sobie to wyobrazić. Wszyscy. Teddy też. Szkoda, że nie słyszysz jak opowiada ciągle o wujku Harrym… wujek to, wujek tamto… jedynie ty i Syriusz macie u niego takie względy – uściślił z lekkim mrugnięciem.


Harry roześmiał się, niesamowicie szczęśliwy. To wszystko, co powiedział mu Remus… nikt dotąd nie mówił tego tak szczerze. Oczywiście wiedział, że uszczęśliwił mnóstwo osób pokonując Voldemorta, ale zabrakło kogoś, kto spojrzałby mu prosto w oczy i po prostu oświadczył: „Harry, jestem z ciebie dumny”. Nikt nawet o tym nie pomyślał – wszyscy ciszyli się ze swoimi bliskimi, a on… został jak grzeczne dziecko poklepane po plecach, nagrodzone medalem i zaproszone na uroczystość. Ściskał dłonie zupełnie obcych ludzi, pocieszał tych, którzy stracili bliskich, a późnej wracał sam do pustego domu. Jego przyjaciele zajęci swoimi sprawami też nie mieli dla niego czasu, póki nie było za późno na takie deklaracje. I wszystko rozeszło się po kościach.


Dziękuję – szepnął i obiecał sobie solennie, że jak tylko wróci do domu powie swoim dzieciom, że jest z nich niesamowicie dumny. Żeby to usłyszały wyraźne. Żeby wiedziały.


* * *


Syriusz, jak to miał niezmiennie od lat w zwyczaju, bez pukania wparował do pokoju. Rozgrywająca się przed jego oczami scenka zabrała mu na kilka sekund oddech. Przemknęło mu przez głowę, czy przypadkiem nie pomylił pokoi, ale wszelkie wątpliwości rozwiał szybki rzut okiem na błękitne ściany, niewielką biblioteczkę, komodę wujka Alfreda, do której nadal bał się zajrzeć, oczekując jakiejś dziwnej niespodzianki. Kto jak kto, ale jego rodzina, nawet ta porządniejsza część, miała dziwne skłonności. Nie miał ochoty naocznie przekonać się, co takiego skrywał wuj. Wystarczyło mu wspomnienie zestawu akcesoriów erotycznych znalezionych w starej sypialni; po tej niespodziance nic już nie mogło go zaskoczyć. Te niewielkich rozmiarów, skórzane i – Merlinie! – kobiece ubrania, różowe kajdanki i zestaw dziwnie pachnących lubrykantów przyprawiły go o senne koszmary. Żadnych więcej rodzinnych tajemnic! Nigdy! Syriusz nie miał ochoty na kolejny uraz – jeden mu wystarczył. Zamknął oczy, próbując pozbyć się natrętnej wizji przedmiotów znalezionych w sypialni wuja.


Rozchylił powoli powieki, ale nadal widział to, co przedtem. Przetarł oczy. Nadal ten sam obraz. Merlinie! Syriusz zaczął już wątpić we własne zmysły. Przecież to niemożliwe!


Harry wreszcie wyplątał się z objęć Remusa i obdarzył go szerokim uśmiechem. Obaj, nieświadomi obecności Syriusza, zajęli się przerwaną rozmową. Kiedy w końcu zwrócili na niego uwagę, mężczyzna nadal znajdował się w stanie dziwnej nierealności. Wszystko wydawało się być całkowicie normalne, ale on wiedział, że tak nie jest.


Syriuszu, kto zajmuje się moim synem? – zapytał go bardzo powoli Remus.


Syriusz, speszony jego surowym spojrzeniem, zarumienił się lekko i wyjąkał, że Stworek. Nim zdążył zrobić unik, już dostał porządnego szturchańca w bok. Przyznając w duchu rację przyjacielowi, powstrzymał się od wymówek.


Harry szczerzył się do niego jak głupi, gdy drzwi trzasnęły za Remusem.


Syriusz przełknął ślinę, jak nigdy świadomy własnej nieudolności wychowawczej. Jego talenty rodzicielskie można by określić jednym, słowem – mizerne, wiedział to doskonale, ale teraz postanowił stanąć na wysokości zadania i właściwie zająć się swoim chrześniakiem.


Harry… – wydukał cicho i poczekał, aż Potter zwróci na niego uwagę. Nie odwzajemnił uśmiechu, zastanawiając się gorączkowo, jak powiedzieć jednej z najważniejszych osób w swoim życiu, że związek ze sporo starszym mężczyzną nie należy do jego najbystrzejszych pomysłów.


Tak? – Harry wlepił w niego wzrok, całkowicie nieświadomy problemu trapiącego mężczyznę.


Hm… uważam… znaczy się musimy poważnie porozmawiać – powiedział w końcu. Powoli odetchnął, próbując znaleźć właściwe słowa.


Znowu?


Niestety tak.


Łobuzerski uśmiech Harry’ego sprawił, że Syriusz stracił całą odwagę. Dyskretnie wytarł zwilgotniałe dłonie w szatę i zacinając się, zaczął wyjaśniać:


Harry… jesteś już dorosły i masz prawo spotykać się z kim chcesz… ale chyba powinieneś zastanowić się nad wyborem bardziej odpowiedniego kandydata… nie żebym miał coś przeciwko Remusowi – zapewnił szybko, nie patrząc Harry’emu w oczy, dlatego nie zauważył jego ogłupiałej miny. – Oczywiście, że nie… ale związek z osobą, która jest od ciebie tyle starsza, ponadto opiekuje się dzieckiem… i… zresztą sam wiesz, o co mi chodzi… nie jest czymś prostym. Przyznam, że trochę mnie zaskoczyliście, gdy…


Syriuszu. O. Czym. Ty. Mówisz? – zapytał Harry, zszokowany.


Ty i Remus… obściskiwaliście się przed chwilą – wyjaśnił Syriusz, w końcu podnosząc wzrok na chrześniaka.


Harry zaczął chichotać jak opętany. Łzy ciekły mu po policzkach, a on sam skulił się lekko, trzymając się za brzuch. Obserwowany przez zdziwionego Syriusza, który nic a nic nie rozumiał z jego zachowania, w końcu się opanował i wystękał między kolejnymi spazmatycznymi chlustami powietrza:


Remus… powiedział… że jesteście ze mnie… dumni… i przytulił mnie… A ty… co sobie… pomyślałeś? Że niby jak? On i ja?


Kolejny wybuch śmiechu przeszkodził mu w tej urywanej konserwacji.


Syriusz w końcu przypomniał sobie, że przyszła pora by zamknąć usta i uśmiechnął się do Harry’ego, całkowicie uspokojony. Jak mógł być tak głupi, żeby pomyśleć coś takiego? Wczorajsza libacja zaszkodziła mu chyba bardziej, niż myślał. A może te wina tych kajdanek wuja Alfreda?


A ciekawe, co powiedziałaby Tonks na to, że podrywam jej męża? – zapytał Harry, gdy wreszcie się opanował.


Syriusz zagapił się na niego z głupią miną. Dlaczego Harry to powiedział? Przecież…


Coś się stało? – zainteresował się Potter, widząc jego zaskoczoną minę. – Powiedziałem coś nie tak?


Harry… przecież Tonks… ona… umarła pół roku temu…



Przeklęte sny: – 4 -


Harry od dziesięciu minut próbował udawać, że nic się nie stało.


Ale stało się! Na Merlina, ale z niego idiota! Dał słowo Hermionie, że nie wzbudzi w nikim podejrzeń. Obiecał? Obiecał. I co z tego? Minęło raptem kilka godzin, a on już złamał dane słowo. Syriusz jakoś nie uwierzył w marną wymówkę, czemu trudno się dziwić – jakaż to normalna osoba wzięłaby za dobrą monetę historyjkę o tym, że się przesłyszała? Żadna.


Harry dyskretnie kopnął nogę od stolika. Miał ochotę zdzielić się porządnie po głowie, ale ze względów czysto praktycznych było to w tym momencie niewykonalne; Syriusz cały czas bacznie go obserwował, zastanawiając się pewnie, czy przypadkiem ktoś nie wieloosokował się w jego chrześniaka i nie podszywał się teraz pod niego.


Co i rusz rzucał podchwytliwe pytania, z którymi Harry radził sobie coraz gorzej. W czym nie było nic dziwnego, bo przecież, o czym rzecz jasna Syriusz nie wiedział, nie należał do tego świata i nie miał najmniejszego pojęcia o niektórych sprawach. Trafił tu na dwadzieścia cztery godziny z jedną misją, której powodzenia chyba nie mógł być już pewien. Minęło raptem z dziesięć godzin, a on już wszystko zawalił. Po prostu świetnie.


Harry westchnął z głębi serca. Wszystko się skomplikowało i to z jego winy. Może gdyby udało mu się powstrzymać okrzyk zdziwienia, gdy usłyszał o Tonks, nie wzbudziłby podejrzeń Syriusza. Niestety stało się, jak stało. Teraz musiał w jakiś sposób uspokoić chrzestnego i to tak, żeby ten nie zorientował się, że Harry to nie Harry.


Spojrzał na sponiewieraną gazetę, leżącą na stoliku, gdzie kilkanaście minut wcześniej rzucił ją tak niedbale i wpadł mu do głowy pomysł, jak odwrócić uwagę Syriusza.


Czytałeś dzisiejszego „Proroka”? – zapytał, wskazując na nią głową.


Syriusz pokręcił głową, nadal wbijając w niego podejrzliwy wzrok. Harry uśmiechnął się lekko i sięgnął po rzeczoną gazetę.


Na pierwszej stronie jego podobizna ściskała dłoń jakiegoś niskiego, korpulentnego mężczyzny o przerzedzonych ciemnych włosach i krzaczastych wąsach, zaś nagłówek nad zdjęciem głosił: „Podpisanie paktu londyńskiego”, niżej niskim pochyłym drukiem był podpis: „Wczorajszego dnia w późnych godzinach popołudniowych w gabinecie Harry’ego Pottera doszło do bezprecedensowego wydarzenia – przedstawiciel mugolskiej organizacji Kervis, Stephen Grayson, ratyfikował umowę, określającą zasady współżycia czarodziei i nie-czarodziei w Wielkiej Brytanii! Więcej na str. 3.”. Harry przerzucił kilka stron, aż znalazł tą właściwą i poddał gazetę Syriuszowi, który z uwagą przeczytał całe zawiadomienie.


Po chwili uśmiechnął się i powiedział z zadowoleniem:


Wspaniała wiadomość! Remus już o tym słyszał? Molly i Artur na pewno są zachwyceni. Nie co dzień ich jedyna córka wychodzi za mąż.


Chyba nie, nie zdążyłem mu powiedzieć. Może sam powinieneś to zrobić. No wiesz… za te swoje brzydkie podejrzenia. Nie mam pojęcia, dlaczego przyszło ci to do głowy. – Harry z niedowierzaniem pokręcił głową. – Twoje pomysłu zaskakują mnie coraz bardziej, Syriuszu.


Powinieneś się już przyzwyczaić – padła spokojna odpowiedź.


Nie przypominaj mi – westchnął Harry, wczuwając się w rolę. Musiał przekonać chrzestnego, że wszystko jest w porządku i żeby to zrobić, naginał prawdę do własnych celów.


Harry… – Syriusz wyraźnie się zawahał.


Potter postanowił mu pomoc i obdarzył go wyczekującym spojrzeniem. Syriusz przełknął ślinę i zaczął mówić:


Remus pewnie zmyłby mi za to głowę, stwierdzając, że to nie moja sprawa, ale jesteś moim chrześniakiem i martwię się o ciebie… i chyba powinienem wiedzieć takie rzeczy… zresztą – Machnął lekceważąco ręką. – Jeśli nie będziesz chciał odpowiadać, to nie musisz tego robić. Zrozumiem. Ale dlaczego z nikim się nie spotykasz? – Harry otworzył usta, ale nie wiedział, co odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Syriusz widząc jego reakcję, westchnął cicho. – Świadomość, że za chwilę mnie nie przeklniesz, byłaby bardzo budująca, wiesz? Ale do rzeczy: Harry, czy ty czujesz coś do swojego współlokatora?


Harry zamknął usta, gorączkowo próbując znaleźć jakąś odpowiedz, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Po pierwsze nie wiedział, o kim mówił Syriusz. Po drugie miał świadomość, że nie może wzbudzić podejrzeń chrzestnego, ale skoro nie znał swojego domniemanego ukochanego – Godryku! Mężczyznę! – trudno przyznać się do istnienia (lub nie) takowych gorących uczuć. Zaprzeczyć też nie mógł, bo być może właśnie ten inny Harry podkochiwał się w swoim współlokatorze i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, dyskretnie udając, że nic na ten temat nie wiedzą.


Potter nie potrafił podjąć decyzji, co należy powiedzieć. Za to Syriusz wiedział.


Rozumiem – powiedział powoli. W żołądku Harry’ego pojawił się okropny ciężar, jakby przed chwilą skończył przepyszny obiad Molly, który zawsze zalegał mu w brzuchu kilka godzin. Nie chciał zranić Syriusza. Po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Ale jak to wyjaśnić komuś, kto nie ma zielonego pojęcia o całej sytuacji. Przez ułamek sekundy chciał wszystko mu wyznać bez względu na konsekwencje, ale nim zdążył wprowadzić swój pomysł w życie, Syriusz przerwał milczenie, obdarzając go zbyt szerokim uśmiechem.


Chodźmy powiadomić Remusa o szczęśliwej nowinie! – W jego radosnym głosie Harry usłyszał cień przesady, ale nic nie powiedział – potaknął tylko.


* * *


Harry z niepokojem przyglądał się twarzy Remusa. Teoretycznie wszystko było w porządku –lekki uśmiech błąkający się na wargach, spokojne, gładkie czoło i wyważony sposób mówienia mężczyzny przekonałyby każdego zaniepokojonego, a jednak Potter czuł jakimś szóstym zmysłem, że wcale nie jest dobrze. Nie rozumiał, skąd wzięło się te dziwne przeczucie, ale postanowił mu zaufać. Dotychczas go nie zawiodło.


Jednak radosna atmosfera w kuchni wprawiła go w lekko niefrasobliwy nastrój, więc uśmiechając się entuzjastycznie, włączył się w beztroską rozmowę Syriusza i Remusa, którzy zastanawiali się, co wręczyć młodej parze.


Może wyposażymy ich piwniczkę? – zasugerował z najniewinniejszą miną pod słońcem jego chrzestny, podając Teddy’emu kolejną kredkę. Chłopiec siedział przy stole, machając wesoło krótkim nóżkami, z entuzjazmem kreśląc przeróżne esy i floresy po kartce i stole.


Remus zignorował tę uwagę i zwrócił się do Harry’ego:


Może chociaż ty podsuniesz jakiś inteligentny pomysł.


Hm… – Harry się zastanowił. – Sam nie wiem, może jakiś sprzęt kuchenny.


Banalne – skwitował Syriusz, ale uśmiechnął się ciepło. Sięgnął pod stół i wyciągnął pokrzykującą kredkę, która zsunęła się chłopcu na podłogę. Już od jakiegoś czasu zajmował się tylko tym, ale nie wyglądało na to, że stanowiło to jakiś problem – wręcz przeciwnie: chyba dawało mu to nieliche zadowolenie, bo uśmiechał się radośnie, jakby dostał najlepszą fuchę pod słońcem. Harry nie rozumiał jak to możliwe, ale tak było.


Remus skrzywił się nieznacznie.


Nie mam zielonego pojęcia – przyznał Harry. – Przydałaby się jakaś kobieca rada.


Toś wymyślił. Nie zorientowałeś się, że tutaj same męskie grono urzęduje?


Zorientowałem się, a jakże, ale słyszałem, że ktoś tutaj ma dobre chody u sąsiadek – z uśmiechem stwierdził Harry, mrugając do Remusa, który opierając się o parapet okna, nadal przeglądał gazetę. Słonecznie światło igrało w jego jasnobrązowych włosach, nadając im ciepłą, miodową barwę.


Syriusz z cierpiętniczą miną sapnął pod nosem:


Znowu mi wypominają. Człowiek nie może nawet spokojnie pokonwersować, żeby zaraz podejrzewali go o Godryk wie co.


Remus i Harry roześmiali się wesoło. Teddy zaskoczony zachowaniem dorosłych, podniósł głowę znad stolika i zmierzył ich niezwykle dojrzałym spojrzeniem, jakby zastanawiał się jak to możliwe.


Syriusz z zadowoleniem przyglądał się całej trójce. I nagle Harry zrozumiał. Nim zdążył przemyśleć całą sprawę dokładnie, do rozmowy wtrącił się Stworek, mamrocząc pod nosem inwektywy pod adresem wspomnianych pań.


Oburzony Syriusz nie zdążył zaprotestować, bo płomienie w kominku zmieniły barwę na szmaragdowozieloną i z paleniska wyłoniła się niewysoka postać, otulona w ciemnoniebieski płaszcz, który zaraz z siebie zdjęła i otrzepała z sadzy. Dopiero po chwili uniosła głowę do góry i obdarzyła wszystkich szerokim uśmiechem. Syriusz odwzajemniając radosny gest przywitał się z gościem, miażdżąc ją w przyjacielskim uścisku. Również Teddy wydawał się być w dobrej komitywie z nowoprzybyłą, gdyż szybko zerwał się z krzesełka i z radosnym okrzykiem: „Su” pomknął wprost w jej ramiona. Szerokość uśmiechu na jego twarzy mogłaby się równać jedynie z długością języka po zjedzeniu gigantojęzycznego toffi. Jedynie zachowanie Remusa, który lekko się uśmiechnął, było bardziej stonowane, acz stanowiło to tylko niewielką różnicę w całym rozgardiaszu, jaki zapanował w kuchni.


Teddy uszczęśliwiony, że wreszcie jest ktoś, komu może opowiedzieć o swoich wczorajszych przygodach, paplał radośnie coś, czego z zainteresowaniem słuchała kobieta, skupiając całą swoją uwagę na szkrabie. Syriusz i Remus wymienili porozumiewawcze spojrzenia, jakby taka scena odbywała się już przynajmniej kilkakrotnie. Nawet Stworek wydawał się być zadowolony z przybycia gościa; porzucił mamrotanie pod nosem i jeszcze energiczniej zabrał się do swojej krzątaniny. Nim ktokolwiek z dorosłych zdążył się odezwać, na stole pojawiły się kusząco pachnące ciasteczka, na których szybko spoczęło łakome spojrzenie Syriusza. Harry uśmiechnął się pod nosem. Gdy Remus spostrzegł, na co patrzy Potter, również wyszczerzył zęby w uśmiechu.


Teddy zaanektował całą uwagę gościa, tak, że Harry mógł spokojnie zastanowić się nad tożsamością nieznajomej, która właśnie czochrała włosy chłopca – tym razem różowe jak dziecięca guma do żucia, których barwa, jak uświadomił sobie z gulą w gardle, bardzo przypominała kolor włosów Tonks z tych lepszych, dobrych czasów – i śmiała się wesoło z czegoś, co powiedział.


Z niejasnym uczuciem, że powinien znać tą osobę, a przynajmniej pamiętać, bo kobieca twarz wydawała się znajoma, przyglądał się nieznajomej. Ciemne włosy przycięte tuż pod linią podbródka ładnie podkreślały delikatne rysy, otaczając twarz aureolą. Długie, lekko podwinięte rzęsy uniosły się i nieznajoma spojrzała wprost na niego. Piwne oczy błyszczały radośnie, gdy kobieta obdarzyła go szerokim uśmiechem. Wydawała się być zadowolona z jego zdziwionej miny. Kim była, nadal nie wiedział, ale miał dziwne wrażenie, że w jakiś sposób, w tym świecie, jest dla niego niezwykle ważna.


Miło was widzieć. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale sami rozumiecie… – uśmiechnęła się delikatnie, jakby naprawdę wiedzieli.


Syriusz i Remus zgodnie pokiwali głową, najwyraźniej rozumiejąc o czym mowa. Teddy paplał radośnie, mocno ściskając jej dłoń i nie zwracając uwagi na kredki, które właśnie spadły na podłogę. Dopiero nieznośny hałas dobywający się spod stołu zwrócił jego uwagę. Zerknął na zmarszczone brwi swojego taty i szybko wsunął się pod stół by zebrać porozrzucane pisaki, na których cichnące zawodzenie nikt już więcej nie zwracał uwagi.


Wpadłam tylko na chwilę – kontynuowała z przepraszającym uśmiechem. – Nie chcę przeszkadzać.


Jesteś zawsze mile widziana, przecież wiesz. – Syriusz wyglądał na oburzonego samą myślą, że mogłoby być inaczej. – Możesz wpadać, kiedy tylko zechcesz. Taka ślicznotka jak ty nie musi się zapowiadać, by odwiedzić starego kawalera. Nasze skromne progi są zawsze dla ciebie otwarte


Kobieta zachichotała.


Pochlebca. Znów domagasz się komplementów? – zapytała z rozbawieniem podszytym ledwo wyczuwalną drwiną. Uśmiech, jaki wymieniła chwilę potem z Remusem, wiele mówił o ich wzajemnych stosunkach.


Oczywiście, że tak – bez wahania przyznał Syriusz, na co Lupin przewrócił oczami, a Harry ledwo powstrzymał się od głośnego wybuchu śmiechu. Swoje rozbawienie pośpiesznie zamaskował atakiem kaszlu.


Nieznajoma nie miała takich obiekcji. Roześmiała się wesoło, nie przejmując się, jak może zostać odczytane jej zachowanie. Harry kątem oka zauważył szybkie spojrzenie, jakim Syriusz obrzucił twarz Remusa, po czym dostrzegł zadowolony uśmiech wpełzający mu na usta. Dźwięczny śmiech kobiety coś mu przypominał, jakąś dawno zapomnianą historię, ale nie potrafił umiejscowić go w żadnym konkretnym miejscu ani czasie. Miał nadzieję, że niedługo uda mu się skojarzyć, skąd zna kobietę… zanim wyjdzie na jaw, że jej nie pamięta.


Szczerość Syriusza jest naprawdę… – Remus zdawał się poszukiwać adekwatnego słowa –pobudzająca, nieprawdaż?


Kobieta bezgłośnie potaknęła, wycierając łzy z kącików oczu.


Z przyjemnością pogawędziłabym dłużej, ale mam sprawę do Harry’ego. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli porwę go na jakiś czas.


Oczywiście, że nie – powiedział spokojnie Syriusz, jakby jego chrześniak nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Jedynie Remus wydawał się zauważyć niestosowność tego stwierdzenia.


Rzucił miażdżące spojrzenie Syriuszowi, ale ten go nie zauważył, więc szturchnął przyjaciela w ramię i zaraz sprostował:


Harry ma w tej sprawie coś do powiedzenia, to przecież jego czas wolny. Najpierw powinieneś upewnić się, że on nie ma żadnych zastrzeżeń, Syriuszu – pouczył go, przyglądając mu się surowo.


Przez chwilę w kuchni zapanowało krótkie milczenie, gdy zgromadzeni jak zaczarowani obserwowali wymianę spojrzeń między mężczyznami. Remus nie zabierał dłoni z ramienia Syriusza, zdawało się nawet, że zwiększył nacisk. Po sekundzie, jakby uświadamiając sobie swoje zachowanie, szybko ją zabrał. Syriusz z nieprzeniknioną miną wpatrywał się w przyjaciela. Harry, w przeciwieństwie do kobiety, nie rozumiał, dlaczego w powietrzu wisi ciężkie, łatwo wyczuwalne napięcie. Nim zdążył to przemyśleć, sytuacja zdążyła się zmienić. Syriusz oderwał wzrok od Remusa. Zawstydzona mina na jego twarzy jasno mówiła, że żałuje pochopnych słów. Rzucił Harry’emu przepraszające spojrzenie i potulnie się poprawił:


O ile, rzecz jasna, Harry nie ma nic przeciwko.


Nieznajoma uśmiechnęła się delikatnie, widząc minę Pottera, który nieco skonfundowany przyglądał się mężczyznom. Jakaś myśl przebiegła mu przez głowę, ale zaraz odrzucił ją jako niedorzeczną.


Wszyscy czekali na słowa Harry’ego, który próbował zdecydować, co będzie lepsze: czy podejmować kolejne próby zorientowania się w sytuacji w towarzystwie Huncwotów, czy udawać znajomość wszystkich realiów przy osobie, której imienia nawet nie pamięta. Nie chciał ryzykować kolejnej wpadki jak tej z Tonks. Zbyt mało wiedział o tym świecie, żeby sprawnie oszukiwać wszystkich wkoło, najbliższych sobie ludzi, którzy znali go najlepiej.


Zajmie to tylko chwilę – zapewniła kobieta, błędnie odczytując jego milczenie. – Musisz zerknąć do kilku dokumentów i złożyć swój podpis. Berlińczycy czekają na zatwierdzenie umowy, a Marietta zapomniał dostarczyć ci je do podpisu. Nie chciałam ci przeszkadzać, wiem przecież, jak rzadko masz okazję do wolnego, ale… to wyjątkowa sytuacja. Erni trochę się już niecierpliwi, a sam dobrze wiesz, jaki on jest, gdy się stresuje. Zagada ich na śmierć i będziemy mieć dużo papierkowej roboty z uzasadnieniem, dlaczego przedstawiciele niemieckiej organizacji zmarli w naszym ministerstwie – wszystko powiedziała tonem towarzyskiej konwersacji o pogodzie. Jedynie Remus zdołał powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.


Harry – zaczął Syriusz, zaniepokojony jego minę – chyba lepiej będzie, jak teraz się tym zajmiesz


W porządku, pokaż te papierki – zdecydował się w końcu Harry. Miał złe przeczucia co do tego pomysłu, ale nie przychodziła mu do głowy żadna wymówka. Grobowy ton jego głosu rozweselił towarzystwo; wszyscy, prócz niego, uśmiechnęli się.


* * *


Hermiona z niepokojem spojrzała na zegarek. Właśnie minęła północ. Księżyc wisiał nad okolicą niczym okrągły balonik, chmury częściowo przysłoniły jasną tarczę. Do pokoju wpadała srebrzysta poświata, konkurując z przytłumionym światłem zapalonych świec, które umieszczone w srebrnych świecznikach unosiły się w powietrzu.


Malfoy zasnął już jakiś czas temu. Gdy przeciągając się, zapytał tym swoim znudzonym głosem, czy ma zamiar iść spać, szybko odparowała, że nie ma zamiaru pozwolić, by Harry został sam. Gospodarz zbył jej obawy machnięciem ręki i przykazał jednemu ze swoich skrzatów pilnować śpiącego Harry’ego, po czym bez zastanowienia udał się na spoczynek, nie przejmując się więcej swoimi gośćmi. Ona tak nie mogła, zbyt mocno martwiła się o przyjaciela i choć zwykle o tej porze już spała, dzisiaj nie potrafiła przysnąć. Może gdyby był koło niej Ron… ale go nie było.


Hermiona westchnęła, kiedy uświadomiła sobie, ile czasu zostało jeszcze do przebudzenia Harry’ego. I choć w gruncie rzeczy śmiało można by rzec, że te kilkanaście godzin to niewiele, jednak teraz wydawały się wiecznością.


Zdążyła już kilkakrotnie przeczytać „Magię snów”, przekartkowała książki, które również wypożyczył jej – o dziwo, dość chętnie ­­­– Malfoy, opracowała konspekt do dokumentów, prawie w całości przeredagowała dwa raporty, dogłębnie przeanalizowała relacje i nie miała już nic do roboty. Skrzaty, posłuszne dyspozycjom pana domu, zadbały, by niczego nie zabrakło; dostarczyły stos pergaminów, atrament, więc mogła całą swoją uwagę skupić na pracy. Co kilkanaście minut zerkała na śpiącego na łóżku Harry’ego, upewniając się, czy wszystko z nim w porządku. I tak minęło kilka godzin, teraz zaś, gdy wreszcie skończyła, uświadomiła sobie, że do świtu zostało jeszcze dużo czasu. Z każdą mijającą minutą niepokój rósł. Nie miała czym zająć rąk i umysłu, więc wiedziała, że czarne myśli przychodzące jej do głowy są bezpośrednim efektem właśnie bezczynności, co wcale nie pomagało uporać się z tym konkretnym problemem.


Martwiła się o przyjaciela, mógł stawać przed niewyobrażalnymi wyzwaniami, a ona nie była w stanie pomóc. W żaden sposób. Wiedziała, że musi na siebie uważać, mówiła mu o tym, ale


gnębiła ją jednak świadomość, że Harry z tym swoim impulsywnym i popędliwym usposobieniem zrobi coś, co narazi go na niebezpieczeństwo. Zbyt dobrze go znała, by się tego nie obawiać.


Jeszcze nie śpisz? – Zaskoczona obejrzała się do tyłu. Malfoy ubrany w ciemnozielony, jedwabny szlafrok z wyhaftowanym na piersi srebrnym monogramem przyglądał jej się uważnie i jakby z zaskoczeniem.


Nie mogę zasnąć – mimowolnie wyznała, nie zastanawiając się nawet przed sekundę. Dziwne, ale prawda wydawała się jej najwłaściwsza.


Malfoy przechylił głowę na bok i obrzucił ją uważnym, oceniającym spojrzeniem, po czym krzyżując ręce na piersiach, stwierdził z wyrzutem:


Zależy ci na nim. – To nie było pytanie, ale Hermiona przytaknęła, jakby nim było.


Dlaczego?


Gdyby nie usłyszała w jego głosie autentycznej ciekawości, bardziej podobnej do dociekliwej analizy naukowca niż do wścibstwa, nie odpowiedziałaby. Jednak Malfoy ją zaskoczył, po raz kolejny.


Jest moim przyjacielem.


I nagle zrozumiała, że to nie do końca prawda. Był kimś więcej – bratem, którego nie miała, a którego zawsze pragnęła mieć. Uśmiechnęła się, gdy uświadomiła sobie, że magia dała jej wszystko, o czym marzyła mała, nielubiana przez inne dzieci dziewczynka.


Malfoy obserwował ją w milczeniu. Wyglądem przypominał teraz trochę nieruchomy, drogocenny posąg, był tak samo znieruchomiały, zastygły, opuszczony. Bez życia.


Hermiona doceniła trafność swojego wcześniejszego spostrzeżenia. Nie zrobiła jednak żadnego gestu w jego stronę, wiedziała, że nie zaakceptowałby go. Resztka cierpliwości, jaką dysponował, prawdopodobnie wyczerpała się, gdy korzystając ze swojej wiedzy, zmusiła go do respektowania dawnych zasad, które wpajano mu od małego.


Rozumiem.


Hermiona wierzyła, że tak – widziała to w jego oczach, tak niezwykle poważnych i niebywale samotnych.


* * *


Harry westchnął, przeglądając kolejny pergamin. Setny. Może tysięczny. I to miało być kilka? To już nie chciał wiedzieć, jak wygląda dużo dokumentów.


Kobieta uśmiechnęła się, kiedy spostrzegła wyraz jego twarzy.


Wiem, wiem, ale nie jest tak źle. – Harry prychnął, jasno dając do zrozumienia, co myśli o jej słowach. – Potrzebuję jeszcze tylko pięć twoich podpisów i już się odczepię do poniedziałku – obiecała z ręką na sercu, po czym szybko zagłębiła się w papierkach.


Harry westchnął raz jeszcze i znów pochylił się nad dokumentem. Pobieżnie przebiegł wzrokiem wytyczne, już nie próbował domyślać się nad niuansami szczegółów, których i tak nie rozumiał. Jego cierpliwość miała swoje granice, ale z całej tej sytuacji wyciągnął chociaż jedną korzyść – miał okazję dowiedzieć się mnóstwo informacji o swojej pracy, ponieważ nieznajoma bardzo lubiła dźwięk swojego głosu. Jak się domyślił, najwyraźniej byli ze sobą dość blisko, być może nawet się przyjaźnili, bo bez żenady wprowadzała go w kolejne detale ze swojego życia i pracy.


Musimy dotrzeć do jak największej liczby osób i przekonać ich do zaakceptowania naszego punktu widzenia, w innym przypadku cała praca włożona w przygotowanie dekretu pójdzie na marne. Nie potrzebne nam kolejne zapisy prawne, które nie będą respektowane – spokojnie kontynuowała swoje rozważania, podczas gdy Harry podpisywał następny pergamin. Niestety, nad czym skrycie ubolewał, jego podpisy były konieczne, by dokumenty były wiążące. Zaklęcia ochronne rzucone na papiery uniemożliwiały wszelkie ingerencje w zapisy od chwili, gdy własnoręcznie i pisemnie świadczył o ich autentyczności. – Być może uda nam się namówić naszego sojusznika w klanie Ces Masvir do zorganizowania spotkania z ich przywódcą, ale nie jestem przekonana, czy takie działanie da oczekiwany skutek. Jak myślisz?


Harry w myślach podziękował Hermionie, która od zawsze lubiła się dzielić zdobytą wiedzą ze swoimi przyjaciółmi ku ich nieskrywanemu rozdrażnieniu. Czasami zastanawiał się jak to możliwe, że Ronowi, nieprzepadającemu za takim zachowaniem, udało się z sukcesem przystosować do tej cechy charakteru żony. Do dziś tego nie wiedział, ale doceniał, że – przynajmniej w jego obecności – nigdy nie wybuchały między nimi kłótnie z tego powodu.


Wampiry są bardzo dumne i taka ingerencja w ich prywatność prawie na pewno wyda im się wyrazem naszej pogardy – stwierdził powoli, przypominając sobie szczegóły. – Jeśli stanie się tak, jak mówię, nasze pertraktacje już na wstępie będą pod znakiem zapytania. No i nie powinniśmy tak bazować tylko na jednej osobie. Nigdy nie wiadomo, czy coś nie stanie jej na drodze w wypełnianiu zobowiązań. Różnie się dzieje w życiu. I nie chodzi tylko o niespodziewane wypadki losowe, ale również o zmianę stron. Być może jej intencje nie są tak do końca czyste – dodał bez zastanowienia, składając podpis pod kolejnym dokumentem.


Kobieta podała mu kolejny pergamin. Harry nic więcej nie mówiąc pozwolił jej zastanowić się nad swoimi słowami. Po chwili uśmiechnęła się i odrzuciła opadające na czoło włosy do tyły, co coś mu przypomniało, ale nie potrafił utrzymać na dłużej tego wspomnienia. Był pewnie, że kiedyś się spotkali. Musieli, zbyt wiele sygnałów o tym świadczyło.


Masz rację – przyznała, obserwując uważnie jego twarz. – Nie pomyśleliśmy o tym wcześniej. A raczej zapomnieliśmy, bo tak było wygodniej. A wszystko przez to, że chcemy jak najszybciej osiągnąć najlepsze efekty. Nic dziwnego, że to ty jesteś szefem. ­– Lekki uśmiech na jej twarzy świadczył, iż naprawdę jest z tego faktu zadowolona. – Zajmiemy się tym problemem, podczas gdy ty będziesz się lenił. No, ale zasłużyłeś. Podpisanie układu jest przełomem w naszych stosunkach z mugolami.


Harry nieuważnie skinął głową, zbyt zajęty przeglądaniem pergaminów, by zwrócić baczniejszą uwagę na jej słowa.


Nie wiem, jak ty, ale ja jestem niesamowicie głodna. Od rana nic nie jadłam i mój żołądek domaga się czegoś pożywnego. Myślisz, że Stworek będzie miał dla mnie coś dobrego?


Jeśli nie, to Syriusz już się tym zajął.


No tak, przecież uwielbia gotować – z uśmiechem zauważyła brunetka, porządkując papiery, które właśnie zdążył podpisać. – To już ostatni – i podała mu kolejny pergamin. Harry westchnął z ulgą i rzucił okiem na dokumenty, po czym szybko je podpisał. Odłożył pióro na stolik i rozprostował dłonie. Przeciągając się, spróbował rozluźnić napięte mięśnie. Wstał i poprawił zsuwające mu się z nosa okulary.


Wreszcie. A wiesz, ja też jestem głodny. Chodźmy zobaczyć, co dobrego przygotowali dla takich pracusiów jak my.


Roześmiała się wesoło, zgarnęła wszystkie pergaminy, wrzuciła je do torby i ujęła go pod ramię z zachwyconym uśmiechem.


Wiesz, jak skusić kobietę… a propo, jeśli mnie pamięć nie myli, to chyba dziś wieczorem jesteś umówiony na jakieś spotkanie, tak?


Patrzyła na niego z oczekiwaniem, z którym nie bardzo wiedział, jak sobie poradzić. Może i był umówiony, ale… cóż, raczej niemożliwe, żeby o tym pamiętał.


Mruknął coś niezobowiązującego, co mogła odczytać zarówno jako potwierdzenie, jak i zaprzeczenie, ale to wystarczyło. Nim zdążyli dojść do drzwi, szybko zmieniła temat, opowiadając mu o problemach ze swoją córką. Harry w odpowiednich momentach odpowiadał, ale myślami był daleko stąd. Zastanawiał się nad całkowicie odmiennym życiem tego drugiego Harry’ego. I choć nadal informacje, jakie zdobył, były niepełne, to jednak musiał przyznać, że wszystko, czego się dowiedział, ujawniało takie aspekty jego osobowości, których nigdy by się nie spodziewał. I co jeszcze dziwniejsze – z całym przekonaniem mógłby przyznać, że mimo wszystko podoba mu się ten świat. W znaczący sposób różni się od jego i choć istniały punkty styczne, to jednakże różnice były zbyt wyraźne, żeby umiał je zignorować. To właśnie świadomość, że ten drugi Harry jest tu szczęśliwy, w ogromnym stopniu przyczyniała się do takiego przekonania.


Kiedy nie zastałam cię u domu, domyśliłam się, że będziesz tutaj. A że potrzebujem…


Ty idioto, to, że zachowałeś się kolejny raz jak kretyn, nie daje ci prawa wystawiać mnie do wiatru! – czyjś głośny wrzask przerwał jej w dość drastyczny sposób. Harry obejrzał się do tyłu i zamarł. Mógł spodziewać się każdego, ale nie jego.


To może ja pójdę, muszę zanieść Erniemu te dokumenty – szybko mruknęła kobieta. Najwyraźniej ona również rozpoznała mężczyznę i widząc rozwścieczony wyraz jego twarzy, postanowiła taktycznie się wycofać, zanim dojdzie do ofiar w ludziach.


Mądra decyzja. Gryfon nie Gryfon, ale nie był głupi – też miał ochotę to zrobić.



Przeklęte sny: – 5 -


Podobny wyraz twarzy widywał już wielokrotnie, ale jakoś nigdy nie wydawał mu się tak przerażający jak teraz. Zwykle blada cera była zarumieniona, ostre rysy ściągnięte w morderczej furii, a szare oczy błyskały groźnie, gdy Malfoy gwałtownie zbliżał się w jego stronę. Harry przełknął ślinę; zdążył już zapomnieć, jak wygląda rozwścieczony Ślizgon albo wydawało mu się, że zapomniał… lub też nigdy nie widział go w stanie autentycznej wściekłości… do teraz.


Pchnięty naprawdę mocno uderzył o ścianę. Siła ciosu zamroczyła go na kilka sekund; nie spodziewał się, że Malfoy może mieć tyle pary w rękach. Uchylił się przed kolejnym atakiem, wykręcając odpowiednio głową. Bez współczucia obserwował, jak szczupła pięść zderza się ze ścianą. Satysfakcja, z jaką przyjął głośny odgłos łamiących się kości, napełniła go odrazą do samego siebie, ale nie potrafił się przed tym powstrzymać.


Odetchnął głęboko, próbując pozbyć się niezwykłej duszności w płucach i odsunął się od Malfoya. Wyminął go i stanąwszy z boku w taki sposób, by móc z łatwością uchylić się przed kolejnymi atakami, przyjrzał się uważnie mężczyźnie. Malfoy, nieświadomy bacznego spojrzenia, grzebał lewą dłonią po kieszeniach w poszukiwaniu różdżki.


Przeklinając swoje dobre serce, Harry spróbował znaleźć własną. Kiedy to nic nie dało, pozostało mu tylko jedno.


Pomóc? – Nie czekając na jego odpowiedź, przysunął się bliżej i wsunął dłoń w prawą kieszeń jedwabnej odzieży. Znalazłszy zgubę, a znając ubytki w swojej wiedzy na temat zaklęć leczniczych, podjął decyzję o zwróceniu jej właścicielowi. Z pewnym niepokojem, który jednak miał dość solidne podstawy, obserwował, jak Malfoy nastawia kości w swojej dłoni. Nie był przekonany, czy dawanie do ręki różdżki komuś, kto jest naprawdę na niego wściekły, to mądry pomysł, ale stało się. Teraz pozostało tylko czekanie na efekty tej decyzji.


Malfoy sprawił mu niespodziankę, uśmiechając się – Godryku! On naprawdę się uśmiechał! ­– i chowając swoją różdżkę do kieszeni. Oczywiście nie odmówił sobie przy tym komentarza.


Prawie dobrze. Poprawił ci się refleks… niewiele, ale znacząco. Następnym razem lepiej się pilnuj – stwierdził. – I nie myśl sobie, że ta pomoc cokolwiek zmieniła. Nadal jesteś kretynem.


Harry, o dziwo, odwzajemnił uśmiech; czuł się trochę uspokojony. Nie wiedział, czego może się spodziewać po Malfoyu, ale jego zachowanie jak na razie dobrze wróżyło. Oczywiście, jeśli bardzo wygodnie zapomniało się o nieszczególnym początku.


Poza tym chyba zdążył przyzwyczaić się do dziwnych niespodzianek. Spokój spłynął na niego niespodziewanie. Gdzieś między rozmową z Syriuszem a niespodziewaną wizytą nieznajomej zaakceptował wszystko, co mogło mu się tu przydarzyć. Pewność, że teraz będzie już tylko dobrze, pojawiła się gdzieś w głębi jego jestestwa, nastrajając go bardzo optymistycznie do tego świata. I choć pewnie była to naiwność granicząca z głupotą, nie próbował doszukiwać się sensu w swoich uczuciach.


Zupełnie inaczej niż kiedyś. Chyba zbyt wiele się wydarzyło w ciągu tych kilku miesięcy, żeby nic się w nim nie zmieniło. Całe jego życie stanęło pod znakiem zapytania, gdy podjął pierwszą decyzję, później pojawiły się sny, które wywróciły wszystko do góry nogami, otwierając przed nim kolejne drzwi. Harry miał mnóstwo czasu, by zrozumieć i zaakceptować pewne fakty, ale nadal nie wiedział, dlaczego wszystko zawsze przydarza się jemu.


Nikt nie potrafił tego wyjaśnić; ani Hermiona ani Draco, który ze względu na swoje zainteresowanie powinien być najlepiej poinformowaną osobą. Harry – nie po raz pierwszy zresztą – żałował, że nie ma kogoś, do kogo mógłby zwrócić się ze swoimi problemami. Zawsze musiał zajmować się nimi sam. I choć zarówno Ginny, jak i jego przyjaciele, kierowani dobrymi chęciami i nieskrywaną troską, próbowali mu pomóc je rozwiązać, to i tak zwykle wszystko spadało na jego barki. A on, idiota jeden, w milczeniu próbował poradzić sobie z całym światem.


Zamyślony, dopiero po chwili zorientował się, że Malfoy wpatruje się w niego z dziwną miną, mieszaniną troski i niedowierzania, w której było mu zdecydowanie nie do twarzy. Harry lekko zirytowany kierunkiem swoich myśli, szybko odpędził nonsensowne skojarzenia i uśmiechnął się do mężczyzny.


Jeśli ja jestem kretynem, to ty jesteś idiotą, do tego dość nieudolnym. Nie potrafiłeś nawet porządnie we mnie walnąć.


Nie mogłem obić tej twojej brzydkiej gęby, bo wystraszyłbyś ludzi. A musisz zrobić dobre wrażenie na naszych gościach, więc… – wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste, że pewne rzeczy mogą poczekać. Harry zrozumiał ten gest aż za dobrze i stwierdzenie, że nie spodobała mu się ta sugestia, byłoby równie prawdziwe, jak próba udowodnienia bezspornej wyższość Ślizgona nad Gryfonem, do czego co jakiś czas próbowała przekonać go jego współpracownica, Keira.


Przygryzł wargi, powstrzymując się od ostrej riposty i wsunął dłonie do kieszeni. Z niedowierzaniem wyjął z niej różdżkę, której dosłownie kilka sekund temu poszukiwał. Dlaczego znalazł ją dopiero teraz? Przecież nie pojawiła się znikąd.


Harry lekko wzruszył ramionami, uznając, że nie dostrzegł jej przez nieuwagę. Dopiero po chwili dotarło do niego pełne znaczenie słów Malfoya. Ulegając rozsądkowi – czemu na pewno pierwsza przyklasnęłaby Hermiona – postanowił zachowywać się, jakby jego podejrzane zachowanie stanowiło coś całkowicie normalnego. Musiał udawać, że nic się nie stało. Wiedział, że Malfoy nie oprze się prowokacji – był przecież Ślizgonem – dlatego postanowił oprzeć się na starych, dobrych metodach.


Ach tak? – Uniósł wysoko brew, z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. – Czyż może rzecz w tym, że wolałbyś się nie przyznawać do własnej nieudolności?


Spodziewającemu się jakiejś wyraźnej reakcji Harry’emu, Malfoy sprawił niemałą niespodziankę, zachowując się, jakby nic szczególnego przed chwilą się nie stało.


Potter, nie przeginaj, jeśli chcesz mieć gdzie spać – skwitował tylko, otrzepując swój ciemnozielony płaszcz z nieistniejących pyłków. Harry przewrócił oczami na ten pokaz pedanterii w wykonaniu Malfoya. Zupełnie umknęły mu jego słowa, bo zbyt mocno skoncentrował się na powstrzymaniu się od głupiego uśmieszku. Bawiła go drobiazgowość mężczyzny, który kilkakrotnie upewnił się, że na odzieży nie pozostała nawet odrobinka brudu. – Potrzebna ci jeszcze do czegoś różdżka? – zapytał powoli Malfoy, gdy w końcu uniósł na niego wzrok. Z kpiną wypisaną na twarzy obserwował zażenowanie Harry’ego, który czym prędzej wsunął ją do kieszeni. ­– Masz rację, wyglądałeś z nią naprawdę… hm…


Chyba nie chcę wiedzieć – wymknęło się Harry’emu, zanim zdołał się powstrzymać. Spuścił wzrok, przeklinając w duchu swój niewyparzony język. Znów coś chlapnął bez namysłu.


Jego zaskoczenie nie miało granic, kiedy w odpowiedzi usłyszał bardzo stonowany śmiech. Nie było w nim za wiele prawdziwej radości, a jednak Harry z niedowierzaniem przyglądał się Malfoyowi. Nigdy dotąd nie widział, żeby mężczyzna śmiał się głośno. Szydercze chichotanie wywołujące dreszcze u zażenowanych ofiar celnych kpin, ironiczne uśmiechy, jakimi obdarzał wszystkich wokół bez względu na pochodzenie i przynależność domową, wredne uśmieszki, które pojawiały się na bladej twarzy za każdym razem, gdy jego wzrok padał na Harry’ego – wszystkie je Potter pamiętał. Ale śmiechu nigdy. Dlaczego? Czyżby Malfoy z tego świata naprawdę się różnił od tego Ślizgona, jakiego Harry zachował we wspomnieniach? A może po prostu on, Gryfon, nigdy nie miał okazji, by obserwować jego naturalne zachowanie? Harry nie wiedział, ale czuł, że odpowiedź jest ważna.


Potter, zachowuj się – mruknął Malfoy, nadal uśmiechając się krzywo. – Może wreszcie powiesz przepraszam i zakończysz całą sprawę…


Harry z nieskrywanym i nieudawanym niedowierzaniem spojrzał na blondyna. Nie miał zamiaru go za nic przepraszać. Nigdy w życiu! Nawet w tym świecie nie jest na tyle zdesperowany, żeby to zrobić.


Chyba śnisz, Malfoy – bez wahania oznajmił stanowczo, obrzucając go zbulwersowanym spojrzeniem.


Malfoy przestał się uśmiechać i spojrzał na niego zimno. Harry wzdrygnął się. Identycznym wzrokiem obrzucał go kiedyś Lucjusz i choć miało to miejsce dawno temu, nie udało mu się zapomnieć. Potter nigdy się nie spodziewał, że i on może kiedyś zachować się tak samo. Dziwne. Malfoy zawsze wydawał mu się obślizgłym dupkiem zdolnym do każdej podłości, ale nigdy – nawet wtedy, gdy widział go celującego różdżką w Dumbledore’a – nie czuł, iż kiedykolwiek mógłby być taki jak swój ojciec. Aż do teraz.


Zmusił się do zachowania spokoju, wiedział, że nie może pokazać Malfoyowi jak bardzo zdenerwowało go jego zachowanie.


Skoro tak, to zapomnij o dalszej współpracy. Nie dość, że muszę męczyć się z takim idiotą jak ty, to na dodatek nie potrafisz się zachować jak przystało na prawdziwego czarodzieja.


Harry przełknął ślinę, która nie wiadomo kiedy zatamowała mu gardło i postanowił nie rezygnować. Nawet jeśli miało to wzbudzić podejrzenia.


Chłód w spojrzeniu Malfoya wcale nie był udawany i Harry – trochę wbrew sobie – postanowił załagodzić sytuację. Ale tylko trochę.


Masz zamiar porzucić wszystko, co udało nam się zrobić, z powodu małej kłótni? – zapytał powoli. Kiedy Malfoy zmarszczył czoło, intensywnie myśląc, Harry pogratulował sobie w myślach. Jednak nie miał długo cieszyć się tym uczuciem.


Tak, to brzmi rozsądnie – przyznał w końcu Malfoy, a Harry westchnął pod nosem, tak, by mężczyzna tego nie zauważył. Nic nie było takie proste, jak myślał. Wredny, marudny Malfoy wszystko musiał sknocić, jak zwykle.


Dlaczego?


Sam rozumiesz – O to chodzi, że nie rozumiem, nic, poprawił go w duchu Harry – że jestem Malfoyem, a to zobowiązuje. Nie będzie mi tu byle chłystek próbował narzucić, jak mam się zachowywać. Tym bardziej ty.


Malfoy, znam taką dobrą klinikę w sam raz dla ciebie. Powinni ci tam pomóc uporać się z problemami.


Och, zamknij się! – żachnął się mężczyzna, ale Harry ku swojemu zaskoczeniu dostrzegł uśmiech na jego twarzy. – Taki z ciebie obrońca uciśnionych jak ze mnie Ślizgon.


Harry zmarszczył brwi. Coś mu tu nie pasowało. Nagle zrozumiał i ledwo powstrzymał się od klapnięcia dłonią w czoło. Ależ z niego idiota!


Draco! Jak miło cię widzieć! – Z pobliskich drzwi wyłoniła się głowa Syriusza, obdarzając ich obu szerokim uśmiechem. – Choć tu do nas, pewien mały kawaler nie może się ciebie doczekać – zachęcał radośnie.


Harry nie mógł powstrzymać się od westchnienia. A było już tak blisko. Malfoy odrzucił włosy z czoło i uśmiechnął się do Syriusza.


Mały kawaler, powiadasz. Skoro tak, to nie wolno mi odmówić.


I ruszył w stronę drzwi, zgrabnie omijając fałdę na dywanie.


Harry wzruszył ramionami – już nic nie było w stanie go zaskoczyć – i ruszył za nim.


* * *


Hermiona splotła dłonie na kolanach i zapatrzyła się w płonące wesoło płomienie; jasne iskry skakały co i rusz bawiąc się w swoistą przepychankę.


Czuła się tak bardzo zmęczona.


Wyczekiwanie na chwilę, gdy wreszcie jej przyjaciel się obudzi, było niezwykle męczące. I choć spodziewała się, że nieustannemu napięciu będzie towarzyszyć znużenie, to jednak ta wiedza nie przyniosła jej ulgi. To ona, Hermiona, która zawsze potrafiła poradzić sobie w każdej, nawet najbardziej niesprzyjającej sytuacji, a teraz czuła się jak pensjonarka wyczekująca na liścik od tajemniczego adoratora. Czas mijał wolno, za wolno. W ślimaczym tempie posuwał się naprzód, podczas gdy ona z odrętwieniem próbowała opanować złe przeczucia.


Chciała dla swojego przyjaciela jak najlepiej, martwiła się o niego tak bardzo, że była gotowa poświęcić najważniejszą dla siebie ustawę, nad której wprowadzeniem w życie pracowała już bardzo długo, byle tylko Malfoy zgodził się ich przyjąć i udzielić im pomocy. Na szczęście nie musiała nic poświęcać. To Harry zgodził się na bzdurne warunki Ślizgona.


Hermiona westchnęła pod nosem, gdy po raz kolejny uświadomiła sobie, że przyjaciel znów wplątał się w następną niedorzeczną historię. Jakby mało mu było pracy aurora, kłopotów z Ginny i z „przeklętymi snami”. Malfoy przekręcił się lekko na fotelu i bez otwierania oczu, zaspanym głosem zapytał:


Co znowu, Weasley? Masz zamiar całą noc mruczeć coś pod nosem jak stara baba? Jeśli tak, to wyjdź na korytarz, normalni ludzie o tej porze śpią i nie mają ochoty słuchać twoich wzdychań. Wiem, że piękno zachwyca, ale już nie przesadzaj. Muszę się przespać.


Nikt ci nie każe spać tutaj – warknęła i zaraz tego pożałowała. Malfoy może i był najbardziej wkurzającym człowiekiem na świecie, ale nie mogła się na nim wyżywać. Nie wtedy, gdy od jego dobrej woli tak wiele zależało.


Muszę pilnować swoich interesów – mruknął w odpowiedzi i poprawił zsuwający się koc, po czym ponownie przytulił się do miękkiej poduszki.


Hermiona nie powstrzymała się od delikatnego uśmiechu. Malfoy wyglądał jak mały kociak pieszczący się do swojego właściciela. Jakże pomyliłby się ktoś, kto na podstawie tego obrazka stwierdziłby, że jest niewinny i delikatny. Choć musiała jedno mu przyznać: kiedy chciał – co naprawdę rzadko się zdarzało – potrafił być najbardziej czarującym człowiekiem na świecie. Zwykle jednak wolał zachowywać się niczym nieczuły drań, a przynajmniej takie sprawiać wrażenie. Gdyby nie to, że miała naprawdę dobre źródła informacji, nigdy by nie poznała prawdy. A tak ją znała i nie potrafiła zignorować. Nie leżało to w jej charakterze. Lepiej było wiedzieć za dużo niż za mało – od kiedy pamiętała zawsze wychodziła z takiego założenia. I choć nadal darzyła go sporą niechęcią – chociażby za sposób, w jaki wypowiadał się o jej rodzinie, a w szczególności o Ronie – to nie mogła odmówić mu pozytywnych cech. Musiała być obiektywna.


Dlaczego? – zapytała.


Co znowu? – syknął zimno, unosząc się trochę, tak, by móc wreszcie spojrzeć na kobietę siedzącą na fotelu naprzeciwko kominka. Żółtawe światło padało na jej twarz, wydobywając z mroku lekko opaloną twarz, na które z łatwością dostrzegł nieustępliwość. – Skoro nie potrafisz zamilknąć nawet na sekundę, to zaraz się tym zajmę. – Groźba w jego głosie była doskonale słyszalna, ale Hermiona udała, że jej nie słyszy i kontynuowała spokojnie:


Dlaczego właśnie takie warunki? Przecież z łatwością mógłbyś sam….


To nie twoja sprawa, Weasley. Nie wcinaj swojego nosa tam, gdzie nie trzeba, bo możesz go szybko stracić – Bardziej przestraszył ją sposób mówienie – rzeczowy i beznamiętny, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o podszytym groźbą ostrzeżeniu – niż same słowa.


Zacisnęła mocniej zbielałe dłonie na kolanach i opanowawszy wyraz twarzy, chłodno zapytała:


Grozisz mi?


Malfoy wydawał się zadowolony z szybkości, z jaką się opanowała.


Nie – zaprzeczył powoli, przypatrując jej się uważnie. – Przypominam. Umowa to umowa, magiczny kontrakt został zawarty i nikt – nawet ty – Hermionę zapiekły policzki. Za dużo był w tym słowie triumfu i satysfakcji, by nie zareagowała – nie może go zerwać.


Prócz ciebie – przypomniała oschle.


Prócz mnie – zgodził się z uśmiechem, który wcale jednak nie wyglądał na zadowolony.


* * *


Draco, jak miło cię widzieć – powtórzył po raz kolejny Syriusz, rzucając Harry’emu ciepłe spojrzenie, którego ten wcale nie zrozumiał. Wzruszył tylko ramionami, uznając, że skoro nie wie, o co chodzi, nie będzie się wysilał na udawanie zainteresowania, po czym zajął miejsce obok Remusa. Mężczyzna obdarzył go lekkim uśmiechem i szybko odsunął na bok jakieś papiery, którymi dotychczas się zajmował.


Nie przesadzaj, Syriuszu – gasił zaraźliwy entuzjazm Blacka Lupin. – Nie minął nawet tydzień od ich ostatniej wizyty.


Ściślej mówiąc, miałem tą nieprzyjemność trzy dni temu – sprostował Malfoy i pochylił się nad Teddym, który uśmiechając się radośnie, szybko zarzucił mu rączki na szyję i przytulił się mocno do mężczyzny. – Jeszcze bolą mnie żołądek od delikatesów, którymi próbowałeś mnie otruć.


Zaraz tam otruć – zaprotestował Syriusz. – Sam chciałeś spróbować, więc…


To twoja wina, Syriuszu – dokończył Harry, stając po stronie Malfoya. – Jak komuś dajesz coś do jedzenia, to powinno być zjadalne, a nie… e… niestrawne.


Remus uśmiechnął się, ale szybko zasłonił dłonią usta, by nikt nie zauważył jego wesołości.


Syriusz zamrugał powiekami, zaskoczony przebiegiem rozmowy, po czym jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.


Rozumiem. – Harry’ego zaniepokoił poufały ton jego głosu. Zupełnie jakby dzielili jakiś sekret. – Następnym razem to ty będziesz moim królikiem doświadczalnym.


O nie! – tym razem głośny protest wyrwał się Malfoyowi. – Przebywanie w towarzystwie tego kretyna jest wystarczająco trudne bez twoich kulinarnych eksperymentów. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co działoby się po nich. – I wzdrygnął się, jakby wbrew jego woli takowy obraz pojawił się w jego głowie. – Nie ma mowy! Skoro jesteś taki zdesperowany, zawsze możesz wypróbowywać nowe potrawy na swoim skrzacie, ewentualnie zawsze możemy pożyczyć ci Zgredka, ale nie licz na to, że pozwolę ci truć mo… – nagle urwał, najwyraźniej coś sobie uświadamiając. – Zapomnij! – dokończył spokojniej.


Harry wychwycił moment zawahania i gorączkowo próbował znaleźć słowa, których nie wypowiedział Malfoy. Czuł, że są ważne, ale mimo swoich wysiłków nie potrafił trafić na te właściwie. W tym samym czasie Teddy, najwyraźniej znudzony ich rozmową, zaczął się energicznie wiercić w ramionach Ślizgona, który z uśmiechem błąkającym się na wąskich wargach szybko oderwał się od niego. Skwapliwie korzystając z okazji, chłopiec popędził na swoich krótkich nóżkach do Harry’ego i bez wahania wyciągnął do niego ręce.


Wszyscy obserwowali go uważnie, gdy ujął chrześniaka pod pachy i posadził na swoich kolanach. Teddy przysunął się bliżej, chcąc, żeby Harry go objął, co też mężczyzna bezzwłocznie uczynił. Malec z zachwyconym uśmiechem na piegowatej twarzy wtulił się w szatę Pottera, zaciskając małą piąstkę na jasnym materiale koszuli.


Syriusz uśmiechał się jeszcze radośniej niż wcześniej, gdy Remus pochylił się nad synkiem i delikatnie, z czułością, na widok której Harry’ego coś ścisnęło w gardle, odgarnął ciemne włosy z czoło chłopca.


Malfoy zaś przypatrywał się im z nieodgadnioną miną. Chyba chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.


Harry, co trochę go zaskoczyło, czuł się w ich towarzystwie jak kałamarnica w jeziorze.


* * *


Syriusz zmarszczył czoło, z napięciem obserwując mało swobodną rozmowę Harry’ego i Draco. Nadal nie był pewien, czy jego podejrzenia są słuszne, ale nie potrafił się od nich uwolnić. Do tego dochodziło dziwne zachowanie jego chrześniaka. Momentami zachowywał się jak nie on: zamiast zgryźliwie się odcinać, uśmiechał się przepraszająco i próbował łagodzić sytuację albo plótł głupoty. Jakby czuł się bardzo niepewnie. Syriusz może i nie wyróżniał się jakąś szczególnie rozwiniętą empatią, ale to co trzeba, zawsze widział. A teraz sam nie wiedział co myśleć. Harry był jedną z najważniejszych osób w jego życiu i niezwykłe jak na niego zachowanie bardzo martwiło Syriusza. Być może wszystko brało się z potencjalnego zauroczenia Pottera, ale równie dobrze mogło mieć o wiele poważniejszą przyczynę. Syriusz z szczerością przyznał się sam przed sobą, że nie potrafi samodzielnie znaleźć odpowiedzi. Liczył, że może Remus będzie potrafił mu pomóc. Musiał mu tylko o wszystkim opowiedzieć… o tym, że podejrzewał ich o romans też. Zadrżał lekko, mimo że w kuchni było naprawdę ciepło. Już wyobrażał sobie minę mężczyzny.


Dbając, by nikt nie zauważył jego wzroku, zerknął na Lupina, który pochylony nad pracami, próbował nadrobić zaległości w pracy. Niedawno była pełnia i to właśnie w tym okresie, gdy miał dużo obowiązków, więc teraz Remus nie miał innego wyjścia, jak uzupełnić nieopracowane materiały. Syriusz opanował nagłą ochotę zaproponowania mu pomocy. Wiedział, że jego tak zwana „pomoc” bardziej zaszkodzi niż pomoże mężczyźnie, dlatego nic nie powiedział. Westchnął za to pod nosem.


Martwił się o nich wszystkich bardziej niż o siebie i choć przez większość czasu zachowywał się jak lekkomyślny młokos, to częściej to była gra, z której zdawała sobie sprawę tylko jedna osoba, najważniejsza w jego życiu. I choć nigdy głośno tego nie przyzna – jakby mógł? – to jednak wystarczała mu świadomość znajomości własnych uczuć.


Coś cię martwi? – dyskretnie zapytał Remus, widząc jego minę. Syriusz odpowiedział nierozumiejącym wzrokiem, więc Lupin, westchnąwszy pod nosem, położył swoją dłoń na ręce przyjaciela. – Zawsze, gdy twoje myśli zaprząta jakiś niełatwy problem, nie możesz oderwać rąk od blizny – łagodnie wyjaśnił, kciukiem powoli gładząc wąski, podłużny ślad na policzku. – Powiedz, o co chodzi… i tak będziesz musiał to kiedyś zrobić.


Wiem… – przyznał Syriusz, opuszczając dłonie i zaciskając mocno pięści. – Wyjaśnię ci później… teraz to nieodpowiednia chwila.


Czemu? – Remus przestał gładzić bladą skórę, ale nadal nie zabierał ręki. Z napięciem wpatrywał się w twarz przyjaciela, skupiając na nim całą swoją uwagę.


Po prostu później – z naciskiem powtórzył Syriusz, ściszając głos.


Rozumiem.


Syriusz przymknął na sekundę powieki, chcąc odgrodzić się od lekkiego wyrzutu widocznego w oczach przyjaciela, po czym westchnął. Balansowanie na linie nigdy nie wydawało mu się odpowiednim zajęciem. Wolał wszystko od razu wyjaśniać, choćby miało się to źle skończyć. Między przyjaciółmi nie powinno być tajemnic, a szczególnie pomiędzy takimi jak oni. A jednak nie mógł wszystkiego teraz tłumaczyć, bo to nie był odpowiedni czas ani miejsce na taką rozmowę. Wyjaśnienia musiały poczekać.


Remusie, o wszystkim ci opowiem, ale nie teraz.


Remus milczał chwilę, uważnie obserwując jego twarz. Syriusz nie dociekał, co go przekonało, gdy w końcu powoli, z rozwagą powiedział:


Dobrze.


W ostatniej sekundzie powstrzymał się od westchnienia ulgi. I tak już zwrócili na siebie niepotrzebną uwagę.


* * *


Harry zmarszczył czoło, zastanawiając się, o czym tak cicho debatują mężczyźni.


Wreszcie przejrzałeś na oczy? – mruknął Malfoy. W jego głosie czaił się cień uśmiechu.


Widząc zaskoczone spojrzenie Harry’ego całkiem swobodnie, jakby robił to nie pierwszy raz, objął go ramieniem i pochylił się nad jego uchem, szepcząc cicho, tak, by nie obudzić Teddy’ego: – Nadal nie widzisz tego, co oczywiste? Czy może raczej powinienem powiedzieć, że nie chcesz widzieć.


Harry pokręcił przecząco głową. Bliskość ciała Malfoya wydawała mu się tak bardzo nie na miejscu, że nie potrafił wyksztusić z siebie ani słowa. No i nie bardzo wiedział o czym mówi. A właściwie gdzieś na obrzeżach umysłu plątało się zrozumienie, ale wypierał je, zanim zdołało na dobre zagościć w jego myślach.


W takim razie chyba powinieneś wypić ten eliksir, a nie jak uparta koza się zapierać.


Nie mam zamiaru niczego pić – syknął Harry, próbując zachować spokój.


Znowu chcesz się sprzeczać? – zapytał żartobliwie Malfoy. – Zaraz obudzisz Teddy’ego – ostrzegł go cicho, bez pośpiechu odsuwając się od niego.


Wreszcie mogąc swobodnie odetchnąć, Harry czym prędzej skorzystał z okazji.


Daj spokój! – warknął. Ostatkiem sił powstrzymał się od trzaśnięcia go w gębę.


Spokój? – Malfoy wyraźnie powstrzymywał się od śmiechu. – Kto by się spodziewał. Myślałem, że nie znasz takiego słowa. No, no, Potter, zaskoczyłeś mnie.


Nie tak jak ty mnie.


Naprawdę? – Harry nie widział, jak Malfoy to zrobił, ale w trzech sylabach zawarł tyle zaciekawienia, że Potter poczuł, że policzki pieką go z zażenowania.


Przestałeś się boczyć – mruknął w odpowiedzi, starając się opanować zdradliwe wypieki.


Malfoyowie się nie boczą – warknął bez złośliwości Malfoy. Właściwie Harry był gotów postawić swoją różdżkę, że w jego głosie, prócz aroganckiej dumy, usłyszał cień zadowolenia. – No chyba że chodzi o przyjaciół – uściślił lekkim tonem, jakby w tym co powiedział, nie było nic zaskakującego. I pewnie dla niego nie było, lecz dla Harry’ego… to już całkiem inna historia. Zanim zdołał się opanować na tyle, by móc swobodnie podtrzymywać rozmowę, minęła spora chwila. W tym czasie Malfoy bez przeszkód kontynuował swoją wypowiedź: – Oczywiście, jeśli komuś o tym wspomnisz, wyprę się wszystkiego bez zastanowienia. I, co jeszcze bardziej oczywiste, spotka się zasłużona nagroda. Bardzo przyjemna dla mnie, co niekoniecznie oznacza, że będzie równie miła dla ciebie.


Harry przełknął ślinę. Zabrakło mu słów. Malfoy twierdzący, że jest jego przyjacielem? Żartujący sobie z niego? Jednak ten świat stanął na głowie!


I on też skoro najwyraźniej wcale mu to nie przeszkadza!


Próbował opanować ogarniające go szaleńcze uczucia, ale nie szło mu to zbyt sprawnie.


Malfoy zerknął na zegarek na przegubie. Harry ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że wcale nie jest on ostentacyjnie ozdobiony jakimiś drogimi kamieniami wielkości elfich jaj, a wręcz przeciwnie, w pierwszej chwili wydał mu się nawet skromniejszy niż ten, który on sam otrzymał od Weasleyów. Dopiero po chwili zauważył dyskretne piękno, z jakim zrobiono zegarek.


Powinniśmy się już zbierać, Potter. Musisz się jeszcze porządnie ubrać, zanim gdziekolwiek wyjdziemy – zauważył Malfoy, mierząc go taksującym spojrzeniem. – Ta koszula mogłaby jeszcze ujść w tłumie, ale po tym, jak Teddy ją upaciał, nie nadaje się już do niczego. Zaraz coś odpowiedniego ci przyniosę, bo znając twoje upodobania wybrałbyś jakąś szmatę nadającą się tylko dla skrzatów.


Wychodzimy? Gdzie? – Harry był zbyt zaskoczony, by zastanawiać się nad tym, co mówi.


Malfoy westchnął pod nosem coś, co bardzo przypominało: „Mogłem się tego spodziewać, idiota znowu zapomniał, po co ja się denerwuję…” i z łagodnością zarezerwowaną zwykle dla wariatów wyjaśnił:


Do restauracji. – Widząc zdezorientowaną minę Harry’ego, dodał poważnie coś, co zszokowało Pottera tak, że zabrakło mu słów i oddechu na kilkanaście najdłuższych sekund w jego życiu: – Mamy randkę.



Przeklęte sny: – 6 -


Harry otwierał i zamykał usta, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Zszokowany, wpatrywał się w Malfoya, który machnąwszy rękę, szybko wymknął się na korytarz.


Czy on przed chwilą naprawdę usłyszał, że mają randkę? Randkę z Malfoyem? Z tym oślizgłym, wrednym dupkiem, którego jedynym celem było uprzykrzanie normalnym ludziom życia… musiał źle usłyszeć. To pewne.


Pokręcił przecząco głową. Nie, to musiały być omamy, bez wątpienia, zdecydował Harry, próbując opanować rozszalałe uczucia.


Zacisnął dłonie w pięść, wbijając paznokcie w skórę. Musiał ujarzmić wewnętrzne emocje tak, by nikt nic nie zauważył. Wiedział, że nie wolno mu wzbudzić podejrzeń.


Prawie prychnął, gdy uświadomił sobie, że to wcale nie będzie takie łatwe. Jak on niby ma zachować w sytuacji, gdy idzie na randkę z Malfoyem? Powinien zachowywać się normalnie – ale cóż to znaczy w tym przedziwnym świecie? Nagle przeszyła go przerażająca myśl. Chyba nie będzie musiał całować… Nie! Nie będzie! Nie może! Wyobraził sobie zimne, wąskie usta mężczyzny dotykające jego i wstrząsnął nim dreszcz odrazy. Nie! Nie ma mowy! Nigdy! To on już woli wrócić do domu. Teraz!


Kręcąc energicznie głową w rytm zaprzeczeń, nie zauważył bacznego spojrzenia, jakim obrzucił go Syriusz.


Coś nie tak? – zapytał, podchodząc bliżej chrześniaka.


Dopiero w tym momencie dotarła do Harry’ego cała głupota bezmyślnego postępowania, w jakim bez wątpienia przodował. Miał nie wzbudzać podejrzeń, a zachowywał się tak, jakby chciał umieścić sobie na środku czoła napis: „podejrzane zachowanie” i zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Przeklinając w duchu własną impulsywność, nie próbował się nawet usprawiedliwić, że przecież każdy miałby prawo do gwałtownej reakcji w obliczu równie przerażającego faktu jak randka z wrogiem. Lekko zirytowany powstrzymał się od głośnego jęknięcia, choć – musiał to przyznać – miał na to ogromną, wielkością odpowiadającą powierzchni zajmowanej przez dajmy na to Ocean Spokojny, ochotę.


Zmusił się do wyszczerzenia zębów w uśmiechu. Syriusz nie wyglądał na przekonanego.


No dobrze, powiedz swojemu ukochanemu chrzestnemu, co tak bardzo cię wzburzyło – łagodnym głosem myśliwego zachęcającego łanię do podejścia poprosił Black.


Harry zacisnął usta jak małe dziecko i pokręcił przecząco głową. Syriusz roześmiał się lekko i poczochrał mu włosy. Przysiadł się na krześle obok Pottera i objął go ramieniem.


Powiedz, powiedz. Chyba nie pozwolisz, żebym umarł z ciekawości? – zapytał, przyglądając mu się bacznie. Nim Harry zdążył odpowiedzieć, pochylił się nad Teddym, smacznie śpiącym w objęciach swojego chrzestnego i delikatnie odgarnął ciemne włoski z czoła chłopca. – Jest śliczny, kiedy śpi, prawda? – zauważył z nieskrywanym podziwem w głosie. – Przypomina Dorę. Te same wyraziste rysy twarzy, odziedziczone po Blackach, wesołe usposobienie, no i zdolność do zmieniania swojego wyglądu. – Harry przytaknął nie pierwszy raz doceniając wielkie serce Syriusza. Może i był impulsywny, lekkomyślny i bardziej cenił brawurę niż rozsądek, ale zawsze znalazł chwilę dla swoich przyjaciół. Przecież poświęcił się dla niego… Harry nagle zrozumiał, że nigdy nie zdążył podziękować Syriuszowi za miłość i troskę; zbyt szybko odszedł, by zdążyli się sobą nacieszyć, a teraz… teraz miał niepowtarzalną szansę, by to nadrobić.


Dziękuję – szepnął bardziej do siebie niż do niego, ale Syriusz to usłyszał.


Ależ nie ma za co – odszepnął równie cicho i ścisnął dłoń Harry’ego. – Zawsze przy tobie będę – obiecał i uśmiechnął się promiennie. – A teraz powiedz, co cię tak zdenerwowało.


Syriuszu! – W ostatniej chwili Harry powstrzymał się od głośniejszego okrzyku oburzenia – nie chciał obudzić Teddy’ego.


No co? – Mężczyzna wyglądał jak wcielenie niewinności. Z szeroko otwartymi w wyrazie zaskoczenia oczami i uczciwością wypisaną na twarzy przyglądał się Harry’emu, który westchnąwszy pod nosem, odwrócił wzrok.


Nie czuł się gotowy do opowiadania o swoich uczuciach…. jakby kiedykolwiek był. Nigdy uzewnętrznianie prawdziwych emocji nie przychodziło mu łatwo. Wyrażanie ich poprzez zachowanie jak najbardziej, ale opowiadanie o nich – nigdy. Wolał samemu wszystko przemyśleć, podjąć choćby najgłupszą decyzję, a dopiero potem przeanalizować ją z przyjaciółmi. Taki był i nie chciał się zmieniać.


Nic. – W końcu się przemógł na tyle by coś z siebie wyartykułować.


Lakoniczna odpowiedź nie przekonała chrzestnego. Przenikliwemu spojrzeniu, jakie wbił w Harry’ego, przeczył rozradowany uśmiech.


Harry, oj, Harry – zaczął Syriusz, a w jego głosie czaiło się rozbawienie – jeśli myślisz, że ci uwierzę, to się grubo mylisz. Może jakbyś nie miał takiej skwaszonej miny to może… ale masz. – Uśmiechnął się porozumiewawczo, puszczając do niego oczko. – Domyślam się, że trapiący cię problem ma jasne włosy i najzgrabniejszy tyłek na tej półkuli. Nie wspominając już o najniezwyklejszych oczach mieniących się niczym płynna rtęć i ognistym charakterku, który nie raz nie dwa dał ci do wiwatu.


Harry zagapił się na mężczyznę, nie mogąc, nie chcąc uwierzyć własnym uszom. Ku swojemu przerażeniu poczuł, że pieką go policzki. Po prostu świetnie, gorzej już być nie mogło.


Syriuszu, daj mu już spokój. – Remus, dostrzegając zażenowanie Harry’ego, postanowił wtrącić się do rozmowy i nieco mu pomóc poradzić sobie z nadaktywnym chrzestnym, wtrącającym swój nos w nie swoje sprawy.


Ależ ja przecież nic nie robię – zaperzył się Syriusz, obrzucając obu mężczyzn urażonym spojrzeniem.


Tak, jasne, a gnomy są najśliczniejszymi domowymi szkodnikami – odparował bez wahania Remus i lekko uśmiechnął się do Harry’ego.


No pewnie, że są – mruknął Syriusz, najwyraźniej postanawiając się nie poddawać. W końcu był Gryfonem, a oni nawet mimo przeważającej ilości wrogów rzucają się do boju i giną jak bohaterowie… albo idioci, zależy z której strony na to patrzeć.


Ach, tak? – Uniesiona brew Remusa źle wróżyła mężczyźnie. – To już wiadomo, kto będzie się zajmował ogrodem na wiosnę.


Oczywiście – przytaknął Syriusz, po czym uśmiechając się złośliwie, dodał: – Harry.


Coo? – Tym razem Potterowi nie udało się powstrzymać. – Nawet o tym nie marz. To twoja działka, twój dom i twoje gnomy.


Skoro tak mówisz, mój gościu… – Akcent na słowo „mój” zaniepokoił Harry’ego. – W takim razie nalej sobie sporą szklankę soku i opowiadaj. Inaczej nie wypuszczę cię z mojego domu.


Uśmiech pełen ulgi zaskoczył spodziewającego się innej reakcji Syriusza. Harry promiennie rozświetlony szczęściem – wreszcie znalazł sposób, by wymigać się od randki z Malfoyem – dobitnie zaprzeczył:


Nie.


Syriusz przybrał groźną minę, która wcale nie podziałała na Potter i powoli stwierdził:


W takim razie muszę zapytać Draco, co takiego ci powiedział, że aż tak bardzo cię wzburzyło.


Harry przełknął ślinę, pokonany.


Na szczęście Remus kolejny raz postanowił mu pomóc.


Syriuszu, jeśli zaraz nie przestaniesz męczyć Harry’ego, grzmotnę w ciebie jakąś porządną klątwę.


Jestem niewinny – próbował się bronić Syriusz, ale bez przekonania. Westchnął pod nosem, pomarudził na złośliwość przyjaciół od siedmiu boleści, którzy nie pozwalają dowiedzieć się, co męczy jego chrześniaka, po czym odpuścił Harry’emu ze słowami: – W porządku, jak nie chcesz, to nie mów… ale wiedz, że drzwi do mojej sypialni zawsze stoją dla ciebie otworem.


Wchodzący właśnie do kuchni Malfoy, zatrzymał się na progu i obrzucił zgromadzonych zdegustowanym spojrzeniem.


Zostawić was na chwilę, a już planujecie orgię… mogliście chociaż na mnie poczekać.


Policzki Harry’ego kolejny raz przybrały ładny czerwonawy kolorek, gdy uświadomił sobie sugestię zawartą w jego słowach, zaś Syriusz i Remus uśmiechnęli się lekko.


Jak moglibyśmy o tobie zapomnieć? – retorycznie zapytał Black.


Nie ma najmniejszego pojęcia jak to możliwe – Malfoy wzruszył ramionami, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. – Idź już na górę i się przebierz – polecił Harry’emu, który zdziwiony prawie miłym tonem jego głosu, zamrugał zaskoczony. – Nie gap się na mnie jak Jęcząca Marta w ciebie. Chyba wyraziłem się dostatecznie jasno – westchnął, po czym z cieniem czegoś, co przy odrobinie dobrej woli, można by nazwać cierpliwością, dodał: – Ubrania są już przygotowane, wystarczy, że je założysz, a to chyba nie jest aż tak skomplikowane byś potrzebował mojej pomocy… choć oczywiście jeśli chcesz, poświęcę się dla dobra ogółu – mruknął z cierpiętniczą miną, jakby na samą myśl o takiej profanacji robiło mu się słabo.


Harry szybko zaprzeczył. Wcale nie miał ochoty na nic, co proponował mu Malfoy, a tym bardziej na pomoc w ubieraniu, czy randkę.


Daj, wezmę tego szkraba – zaproponował Syriusz i sprawnie przełożył chłopca z kolan Harry’ego na swoje. – Zdążył się już porządnie zmęczyć, a poza tym uwielbia zasypiać w twoich ramionach.


Malfoy prychnął coś, co zabrzmiało jak: „jako jedyny”, po czym podszedł do Remusa i zapytał o któryś z dokumentów, którymi zajmował się mężczyzna.


Dziękuję – Harry z nieukrywaną wdzięcznością w głosie zwrócił się do Syriusza, przytulającego do siebie Teddy’ego i wstał z krzesła. Zrobił kilka kroków, rozprostowując zesztywniałe mięśnie, po czym skierował się w stronę wyjścia.


Wychodząc, będzie miał okazję odpocząć trochę od obecności wszystkich. Bo choć naprawdę czuł się dobrze w towarzystwie Syriusza, Remusa… i Malfoya też, to jednak ciągłe napięcie udawania kogoś, kim się nie jest i oszukiwanie, że wszystko jest w porządku – a nie było – wyczerpywało.


* * *


Harry czymś się martwi. – Syriusz postanowił podzielić się swoim spostrzeżeniem chwilę potem, jak zamknęły się drzwi. Dokuczała mu trochę mała niedogodność w postaci śpiącego chłopca, więc delikatnie, by go nie zbudzić, poprawił nieco swoją pozycję. Niewiele to dało, ale zawsze coś.


Zauważyłem – przyznał Remus. – Zachowuje się bardzo niepewnie, jakby…


– … jakby męczyły go jakieś strapienia – dokończył po chwili Syriusz. – A ty co myślisz, Draco?


To Harry – wzruszył ramionami, przyglądając się swoim paznokciom – nie rozumiem w czym problem.


Nie widzisz nic niezwykłego w jego zachowaniu? – z niedowierzaniem upewnił się Syriusz, obserwując uważnie krewniaka.


Również Remus z zainteresowaniem przyglądał się obojętnej twarzy Malfoya.


Nie – zaprzeczył mężczyzna, odwzajemniając się równie bacznym spojrzeniem. – Doszukujecie się czegoś, czego po prostu nie ma. Pomyślmy, jakie zmartwienia może mieć najbardziej znany czarodziej, do tego najbardziej zajęty i przepracowany, którego nawet dwudniowy urlop zostaje przerwany przez sprawy niecierpiące zwłoki? – Nawet nie próbował ukryć kpiny w swoim głosie. Krytycznym wzrokiem zmierzył obu mężczyzn, jakby zastanawiał się, skąd na świecie biorą się równie naiwni ludzie.


Jedynie Remus wyglądał na speszonego. Syriusz zamyślił się, zastanawiając nad słowami blondyna. Po chwili pokręcił głową i stwierdził:


To nie to. Na pewno. Jeśli już coś miałoby dolegać Harry’emu to samotność, a nie znużenie pracą.


Syriuszu – zaoponował Remus. – Draco może mieć rację. Ostatnio, nie tylko dzisiaj, ale już od tygodni, Harry wyglądał na naprawdę wyczerpanego i jakby – Remus zdawał się szukać odpowiedniego słowa, którym mógłby określić zamyślone spojrzenie Harry’ego, jego zmienne nastroje i niepokojące milczenie. W końcu mu się udało: – nieobecnego. Coś go trapiło, o czym nam nie mówił.


A czy Harry kiedykolwiek sam z siebie pierwszy powiedział, że coś jest nie tak? – retorycznie zapytał Syriusz, na co Malfoy prychnął pod nosem z aprobatą, a Remus nie mogąc zaprzeczyć prawdzie, powstrzymał się od uwag. – Wszystko trzeba z niego wyciągać z takim trudem, że jeśli mnie pamięć nie myli, ostatnio ktoś – znaczące spojrzenie w kierunku przyjaciela, który nieco się speszył – stwierdził, że skończyły mu się pomysły.


Przyznaję się do winy – cicho mruknął Remus – ale to nie znaczy, że właśnie w tym tkwi problem. Raczej w…


Nieszczęśliwa miłość – przerwał mu Syriusz, uświadamiając sobie prawdę. Jego podejrzenia wreszcie zyskały nowy wymiar, który wcześniej mu umykał. Zanim zdążył poderwać się z krzesła, podekscytowany, przypomniał sobie o Teddym. Żałując, że nie może się ruszyć, stwierdził z absolutną pewnością siebie: – To musi być to.


Nie bądź śmieszny, Syriuszu – warknął Malfoy, po raz pierwszy poruszony. Jego szare oczy nabrały niezwykłego blasku, jakby ich właściciel myślał nad czymś intensywnie.


Przychylam się do opinii Draco. – Remus stanął po stronie Malfoya. – Nadinterpretujesz, wyciągając całkowicie błędne wnioski, Syriuszu.


Dlaczego tak myślisz? To aż tak nieprawdopodobna możliwość, że Harry kogoś kocha? A może chodzi wam o to, że ukochana osoba nie odwzajemnia jego uczuć? Nie rozumiem w czym według was tkwi problem – przyznał bezradnie, patrząc na nich zawiedzionym wzrokiem. – Miłość nie wybiera i może trafić się każdemu. Czemu Harry miałby być gorszy?


Bo to Harry–Na–Którego–Leci–Cała–Czarodziejska–Populacja–Potter? – sarkastycznie rzucił Malfoy, z politowaniem patrząc na Syriusza. – Nawet, jeśli kogoś darzy uczuciem – w co osobiście wątpię – to na pewno ta osoba odwzajemni jego uczucia. Jest sławny, może nie tak bogaty jak ja, ale wystarczająco, żeby robiło to wrażenie i dostatecznie przystojny, by dana osoba przestała zwracać uwagę na dwie pierwsze cechy.


Syriusz uśmiechnął się pod nosem, podekscytowany jego słowami. Może jednak nie wszystko dla Harry’ego stracone.


Zapomniałeś dodać, że jest miłym, kochanym chłopcem, który dba najpierw o drugą osobę, a dopiero później zajmuje się sobą.


Tego akurat nie uznałbym za zaletę – stwierdził w odpowiedzi Malfoy, uśmiechając się lekko, rozbawiony.


A najseksowniejsze zielone oczy, jakie w życiu widziałeś? – podstępnie zapytał Syriusz. Widząc nagle zobojętniałą twarz Draco, z trudem powstrzymał się od okrzyku radości. Jednak intuicja go nie zawiodła. – Że nie wspomnę o innych zaletach… – znacząco zawiesił głos.


Remus, który w milczeniu przysłuchiwał się tej wymianie zdań, zbyt zajęty poprawianiem nieścisłości wskazanych przez Malfoya, postanowił się wtrącić:


Syriuszu Black, jeśli za sekundę nie zamilkniesz, będziesz spał w ogrodzie, jak przystało na źle wychowanego psa.


Oburzony wzrok mężczyzny nie wpłynął w znaczący sposób na srogą minę Lupina, więc, sapnąwszy coś pod nosem, Syriusz opuścił wzrok i zamilkł.


Draco uśmiechnął się lekko, widząc ten pokaz władzy.


* * *


W międzyczasie Harry schodził po schodach w nowych, wybranych przez Malfoya ubraniach i czuł się niewiarygodnie głupio. Jak nigdy dotąd. Świadomość, że szata leżąca na łóżku naprawdę mu się podobała, była niezwykle irytująca. Jakim cudem Malfoy mógł znać jego gust na tyle by wiedzieć co wybrać? A może to zwykły przypadek?, uspokajał się w duchu, próbując zignorować ssące wrażenie w dole brzucha.


Wyobraził sobie minę Rona, gdyby usłyszał, że Malfoy – ten Malfoy – wybierał mu ciuchy i parsknął histerycznym śmiechem. Bez wątpienia przyjaciel uznałby, że Harry zwariował zgadzając się na założenie takowych rzeczy bez słowa protestu, po czym wyraziłby wątpliwości w jego zdrowe zmysły. „Malfoy nigdy nie był normalny, ale ty, Harry…”, prawie słyszał zaskoczony i nieco przerażony głos przyjaciela.


Harry westchnął. Na świecie zdarzają się dziwne rzeczy, ale takich nie spodziewał się nigdy. A może właśnie w tym rzecz – że nie spodziewając się niespodziewanego, niezmiennie czujemy się zaskakiwani. Bredzę, mruknął do siebie, ale to wina Malfoya. Zawsze to była jego wina, pomyślał sentencjonalnie i ponownie westchnął.


Zszedł na dół i skierował się do kuchni, nieco zaskoczony faktem, że choć w tym świecie jest zaledwie kilkanaście godzin, a już świetnie orientuje się w rozkładzie pomieszczeń. Żeby jego adaptacja do niecodziennego zachowania ludzi przebiegała równie łatwo, byłby naprawdę zadowolony, a tak…


No, no, Harry, prezentujesz się całkiem nieźle – mruknął na jego widok Syriusz, najwyraźniej trochę zaskoczony tym faktem. Harry nie wiedział, czy powinien się oburzyć, czy czuć się podbechtany komplementem. – Mam rację, prawda, Draco?


Ujdzie – ocenił okiem znawcy Malfoy, mierząc sylwetkę Pottera taksującym i bardzo powolnym spojrzeniem. Jego wzrok nieśpiesznie przesuwał się od obutych w półbuty stóp, prawie niezauważalnie drżące kolana, długie nogi, szczupłą i mało wydatną klatkę piersiową, aż zatrzymał się na płonących niepokojem zielonych tęczówkach. Wszystkie te machinacje budziły jakieś trudne do nazwania emocje Harry’ego, który próbował się nie zdradzić. Bardzo powoli tak, by nikt nie zauważył, rozluźnił napięte mięśnie i postarał się nie zmieniać niewinnego wyrazu twarzy. – Będzie lepiej, o ile zmieni się kilka drobiazgów – mruknął po chwili Ślizgon z irytującym przeciąganiem sylab, które, co nagle przyszło Harry’emu do głowy, w ich świecie stało się prawie znakiem firmowym Malfoyów.


Draco leniwym krokiem podszedł do Pottera, który nagle wstrzymał oddech, uświadamiając sobie najbardziej przerażającą rzecz na tym świecie.


Jeśli mają randkę, to znaczy, że się spotykają, a skoro się spotykają, to znaczy, że dotyk powinien być czymś nie tylko normalnym, lecz również niecierpliwie wyczekiwanym. To znaczy…


Harry nie czuł się gotowy by choćby sformułować w myślach konkluzję, a co dopiero wprowadzić ją w życie.


Malfoy nie przejmując się wahaniem mężczyzny, delikatnie – gdyby to była Ginny, Potter nie wahałby się nazwać tego dotyku czułym – strzepał jakieś paprochy, które nie wiadomo kiedy postanowiły wybrać się z nimi na wycieczkę do restauracji, wygładził miękki materiał na piersi i spojrzał mu prosto w oczy, po czym lekko, jakby nie było to nic wielkiego, wsunął dłonie w jego włosy. Harry stracił oddech na kilka sekund. Nigdy nie spodziewał się, że dotyk Ślizgona może być równie miły jak jego żony. Kiedy Malfoy nieśpiesznie poprawiał nieporządną fryzurę, zachowując się, jakby robił to już nieraz, Potter próbował – z marnym skutkiem – zapanować nad biciem serca. Dziwne, ale prawie już zapomniał, że może łomotać równie głośno, jakby za chwilę chciało wyskoczyć z piersi i popędzić hen przed siebie. Od kiedy Kingsley zmusił go do wzięcia urlopu, gwałtowne emocje przyspieszające pracę serca zbyt często nie gościły w jego życiu. Dopiero teraz Malfoy… Nie! Harry nie chciał czuć wdzięczności wobec idioty, który miał czelność zaprosić go na randkę.


Nagle ugodziła go pewna myśl. A może to nie Malfoy, tylko on sam wykazał się równie wielką głupotą?


Nie, to nie mógł być on! Ale co jeśli jednak…


Proszę, wreszcie przypominasz choć trochę ludzi – stwierdził z namysłem Malfoy po chwili. Odsunął się o krok i mierzył go bacznym spojrzeniem. – Tak, teraz można się z tobą gdzieś pokazać.


Ale z tobą nie – warknął szybko Harry, nie przejmując się zbytnio jak to zabrzmiało.


Coś sugerujesz, Potter? – Lodowaty głos Malfoya zaskoczył zajętego porządkowaniem papierów Remusa, który dopiero teraz dostrzegła


przybycie Harry’ego.


Harry ma na myśli, że chyba również powinieneś się przebrać – próbował uspokoić rozłoszczonego mężczyznę. – Może skoczysz na górę i weźmiesz coś ze swojej szafy? – zaproponował lekko.


Mierzyli się wzrokiem, aż Malfoy po chwili skapitulował.


Wątpię, czy mam tu coś odpowiedniego… – bezlitosne spojrzenie Remusa rzucone w jego stronę zdziałało cuda – ale nie zaszkodzi sprawdzić. Zresztą – wzruszył ramionami – od czego są skrzaty.


Harry zamrugał i nim zorientował się, co się stało, Malfoya już nie było w kuchni.


Naprawdę zastanawiające. Potter z nowym, jeszcze większym niż kiedyś, szacunkiem spojrzał na Remusa. Zawsze wiedział, że mężczyzna jest silny i choć zwykle tym nie epatował, to się czuło, ale coś takiego Harry widział pierwszy raz w życiu. Nawet Snape miał trudności z opanowaniem Malfoya, a wystarczyło jedno spojrzenie Remusa, by Ślizgon się wycofał, może niezbyt chętnie, ale jednak. Co jeszcze potrafił Lupin, a czego tak łatwo nie ujawniał?


Hm… Harry, możesz przestać zaciskać już dłonie. Zrobisz sobie krzywdę – zwrócił mu uwagę Remus.


Harry z lekkim zażenowaniem zastosował się do jego polecenia. Nawet nie zauważył, że robi coś takiego.


A ty, Syriuszu, może wreszcie oddasz mi mojego synka? – Tym razem to Black okazał się ofiarą wolnej chwili przyjaciela. – Zawłaszczyłeś mi dziecko i jeszcze się dziwisz. Jesteś niezrównany – mruknął Remus z mieszaniną rozbawienia i czułości wypisaną na twarzy, gdy Syriusz wyrwany z zamyślenia rozglądał się nieprzytomnie po całej kuchni. Chwilę zajęło mu przyswojenie sobie sytuacji, po czym lekko podniósł chłopca do góry i poddał Lupinowi.


Wiem – bezwstydnie przyznał się Syriusz, uśmiechając się promiennie do przyjaciela. – Możesz już zabrać tego słodkiego szkraba. Zesztywniałem już trochę.


To nie był komplement – sprzeciwił się Remus, ale kąciki ust mu drgały. – A ten słodki szkrab, jak to ująłeś, jest słodki jedynie, kiedy śpi.


Tak jak jego tatuś – mruknął cicho Syriusz, ale przyjaciel go usłyszał.


Przed krwawą i okropną zemstą Blacka uratował mały chłopiec grzecznie tulący się do ojca. Gdyby nie on… Harry nie wiedział, jak by się wszystko skończyło, ale czuł, że źle… przynajmniej dla Syriusza. Remusowi musiało wystarczyć sztyletowanie wzrokiem przyjaciela i drobiazgowa obietnica rewanżu.


Zaraz wrócę – powiadomił ich Lupin i z Teddym, ślicznie wtulonym w ramiona taty, zwinnie manewrując między porozstawianymi po całej kuchni krzesłami, wyszedł z pomieszczenia.


Harry jeszcze przez chwilę patrzył na zamknięte drzwi, nim zorientował się, że Syriusz coś do niego mówi.


– … i niezależnie od tego, czy mam rację, czy nie, chcę, żebyś wiedział – zawsze możesz na mnie liczyć. A pomoc Huncwotów jest nieoceniona w takich sprawach. – I mrugnął porozumiewawczo do zdezorientowanego Harry’ego, po czym spokojnie ciągnął dalej swój niezrozumiały wywód: – Oczywiście, Remus nie może się o niczym dowiedzieć. Zaavadowałby mnie, zakopał, odkopał i tak jeszcze kilka razy, po czym wywalił na dwór, żebym tam nocą zamarzł. Okropny charakterek ma ten mój Remus, gdy się czymś zdenerwuje – mruknął z żałością, która chyba miała na celu wzbudzenie współczucia u Harry’ego, ale nie spełniła prawidłowo swojego zadania.


Potter rozbawiony wizją wściekłego Lupina goniącego Łapę po całym domu, wybuchnął śmiechem.


To wcale nie jest zabawne! – zaprotestował Syriusz, ale oczy mu się śmiały. – Sam się kiedyś przekonasz. Draco ma o wiele gorszy charakterek. – Harry zamarł, a jego śmiech zakończył swój krótki żywot w udawanym ataku kaszlu. – Kiedy coś mu nie odpowiada, zachowuje się, jakby nieszczęśnik niewart był jednego knuta. Narcyza jest taka sama… zresztą wszyscy z Blacków zawsze mieli w sobie coś takiego – samym spojrzeniem potrafili wbić człowieka w ziemię i sprawić, że chciał się zagrzebać w niej na wieczność.


Harry nie chciał mu przerywać. Prócz tego jednego razu, gdy Syriusz opowiedział mu trochę o rodzinie, nigdy więcej o nich nie wspominał. A przecież, czego Potter dowiedział się przypadkiem kilka lat wcześniej, jego babka, Dorea, pochodziła właśnie z tego samego czarodziejskiego rodu, co jego chrzestny. Dziwne, że Syriusz ani nikt inny nigdy o tym nie wspominał. Jakby wszyscy wymazali ten fakt z pamięci. Dlaczego?


Właściwie dobrze, że zostało nas tak niewiele – wbrew słowom, które właśnie padły, mina Syriusza nic a nic nie przypominała zachwyconej, była raczej zasępiona. Harry nie zastanawiając się wcale, podszedł do chrzestnego i lekko go przytulił. Wydawało mu się to najwłaściwsze w tej sytuacji. Może i kiedyś, w ich świecie, Syriusz żałował przynależności do swojej rodziny, ale tu i teraz tak nie było, a Harry nie miał zamiaru pozwolić, by mężczyzna samotnie gryzł się swoją przeszłością. Wiele się zmieniło od chwili, gdy ledwie piętnastoletni chłopak słuchał zwierzeń jedynej bliskiej osoby… i to na lepsze.


Syriusz nic nie powiedział, jedynie lekko odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się, z trudem pozbywając się posępnej miny.


No, no, rodzinka prawie w komplecie – skwitował całą sytuację Malfoy, opierając się o drzwi. Ubrany w szatę o kolorze prawie idealnie odpowiadającym barwie nieba zaraz po burzy, prezentował się więcej niż przyzwoicie. Gdyby był dziewczyną, Harry może pokusiłby się o komplement, ale skoro to tylko mężczyzna i do tego Malfoy, ta opcja nie wchodziła w grę.


Zignorował władczą minę i skrzywione w wyrazie rozbawienia wargi Ślizgona, i spokojnie odsunął się od chrzestnego.


Wreszcie jesteś gotowy? – zapytał, bez problemu patrząc w nagle zmrużone oczy mężczyzny. – Naprawdę zaskakujące.


O, widzę, że im bliżej do naszej randki, tym dowcip ci się wyostrza – natychmiast odparował Malfoy, obdarzając uśmiechem nieco zszokowanego Syriusza, który zastanawiał się, czy przed chwilą usłyszał, to co usłyszał, czy też wydawało mu się, że usłyszał.


Każda minuta zbliża nas do bram raju – mruknął ni w pięć ni w dziesięć Black.


Obaj, Harry i Draco, spojrzeli na niego z niedowierzaniem, po czym wymienili porozumiewawcze spojrzenia i wybuchnęli śmiechem. Syriusz naprawdę był niezrównany.


Mężczyzna, nie przejmując się ich reakcją, wodził wzrokiem od jednego do drugiego.


To wy – głos mu drżał od niewypowiedzianych emocji – naprawdę idziecie gdzieś razem?


Ocierając łzy z kącików, Harry zastanawiał się, co odpowiedzieć. Malfoy nie miał takich problemów.


Ładny eufemizm, Syriuszu – pochwalił go i uśmiechnął się nieco przewrotnie, a przynajmniej tak wydawało się Harry’emu. – Oczywiście, że tak. Mamy małe rendez vous z kilkoma osobami.


Co takiego? – Zaskoczony Potter nie zdołał się opanować.


Malfoy uśmiechnął się jakoś tak złowieszczo, że Harry poczuł pierwsze drgania niepokoju. Zupełnie jakby wampir próbował uspokoić swój wieczorny posiłek, zanim go skosztuje.


Drogi Harry, czyżbym zapomniał wspomnieć, że nasza randka jest… że tak powiem… bardziej liczna. Właściwie, żeby być ścisłym, czteroosobowa.


Czyżby Malfoy właśnie zaproponował mu orgię?


Harry ostatkiem sił powstrzymał się od krzyku. Czy mogło być jeszcze gorzej?



Przeklęte sny: – 7 -


Harry wyjął różdżkę z kieszeni i szybko zaczął oczyszczać szatę z sadzy. Zignorował nieprzyjemne ściskanie żołądka, jakie zawsze mu towarzyszyło po podróży siecią Fiuu i szybko doprowadził się do porządku, przygładzając zmierzwione włosy. Zajęty tą czynnością nawet nie zauważył, że jest poddawany bardzo uważnej obserwacji. Stojący obok niego Malfoy nie przeoczył tego zainteresowania. Kąciki jego ust uniosły się leciutko jakby w wyrazie rozbawienia, ale szare oczy pozostały poważne. Nim Harry zdołał dostrzec minę swojego towarzysza, na twarzy Ślizgona pojawiła się lekceważąca obojętność, ta sama, którą Potter mógł zaobserwować już w czasach szkolnych.


Randka nie randka, ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Dla Malfoya świat mógłby dzisiaj przestać istnieć, byle tylko nikt niepowołany nie zawracał mu głowy… przynajmniej do czasu, póki sam zainteresowany nie wyraziłby takiej chęci.


Harry nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy z bardzo prostej przyczyny – nigdy się nad tym nie zastanawiał. Podczas gdy on sam wojował z opornym zaklęciem, które za knuta nie chciało działać poprawnie, Draco stał i milczał, czekając, aż Potter w końcu się ogarnie.


Harry, podenerwowany zaistniałą sytuacją – tym, że ze wszystkich ludzi na świecie właśnie Malfoy podczas kolacji ma być jego osobą towarzyszącą – próbował zachować spokój, ale wychodziło mu to z mizernymi efektami. W końcu Draco, najwyraźniej zniecierpliwiony zachowaniem swojego kolegi, wymamrotał coś, czego Harry nie zrozumiał i sięgnął po swoją różdżkę. Kilkoma sprawnymi zaklęciami szybko doprowadził do porządku wygląd Pottera.


Yy… Dzięki – bardzo cicho podziękował Harry, zażenowany tym, że nie potrafił rzucić nawet najprostszego zaklęcia. Nigdy to się nie zdarzało. Może i nie był w nim najsprawniejszy, ale, na Merlina, zwykle udawało mu się rzucić je poprawnie. Dlaczego teraz było inaczej?


Harry nie wiedział, ale czuł – ależ to zaskakujące – że ma to związek z Malfoyem. Jak zwykle zresztą, aż chciało mu się dodać. Odgonił tą nieprzystojną myśl, która za wiele mówiła o ich wzajemnej niechęci. Dzisiaj, przynajmniej raz, musiał zachować się, jakby nic takiego nie miało miejsca. Jakby… jakby się przyjaźnili.


Miło mi widzieć pana ponownie, panie Malfoy. – Z lewej strony dobiegł go uniżony szept.


Harry odwrócił się, chcąc zobaczyć, kim jest nieznajomy mężczyzna mówiący takim poufałym tonem. – O, i pan Potter również tu jest. Cóż za miła niespodzianka. Nikt nie poinformował mnie o państwa przybyciu. – W jego głosie zabrzmiał lekki wyrzut, jakby nie mógł uwierzyć, że zapomniano wspomnieć mu o czymś równie ważnym.


Harry z nieznacznym niepokojem przypatrywał się elegancko odzianemu mężczyźnie, który wzrostem prawdopodobnie dorównywał Ronowi. Jak ciemne włosy gładko zaczesane na czoło miały zasłonić powiększającą się łysinę, tak szeroki uśmiech przysłonić przebiegłość wypisaną na twarzy. Z tymi długimi kończynami przypominał wyrośniętą ważkę. Mnąc dłonią bujny wąsik, mamrotał pod nosem wyrafinowane inwektywy na swoich infantylnych pracowników. Wyczuwając uważne spojrzenie Harry’ego, mężczyzna przerwał w pół słowa i uśmiechnął się zdecydowanie za nieszczerze jak na jego gust.


Malfoyowi zdawało się nie przeszkadzać obłudne zachowanie nieznajomego. Wielkopańskim gestem przerwał wymianę spojrzeń między mężczyznami. Skupiwszy na sobie ich uwagę, podirytowanym tonem rozkapryszonej gwiazdy, którą wszyscy ignorują, a co bardzo, bardzo jej się nie podoba, stwierdził:


Może wreszcie ktoś zaprowadzi nas do stolika. – Harry nie mógł się nadziwić, ile jadu potrafił zawrzeć w tych kilku słowach.


Speszony mężczyzna odwrócił wzrok od Pottera i szybko wymamrotał przeprosiny:


Ależ oczywiście, panie Malfoy, nie chciałem niepotrzebnie marnować pańskiego czasu. Osobiście odprowadzę obu panów na miejsce. Mam nadzieję, że moje niewybaczalne przeoczenie nie zniechęci państwa do naszej skromnej restauracji.


Malfoy obrzucił go obojętnym spojrzeniem, które równie dobrze mogło oznaczać, że nic, co uczyni mężczyzna, nie odwiedzie go od częstego zaglądania do tego lokalu, jak i to, że jego noga już więcej tu nie postanie. Harry prawie współczuł nieznajomemu – Ślizgon potrafił być naprawdę przerażający… jeśli tego chciał.


Pański stolik czeka.


Harry ruszył za Malfoyem, który bez pośpiechu podążał za pracownikiem restauracji i zdawał się nie zwracać uwagi na zdenerwowanie ich przewodnika. Leniwym krokiem prawdziwego arystokraty spokojnie szedł prosto przed siebie, wcale nie reagując na podekscytowane szepty, jakim z upodobaniem oddali się pozostali goście. Harry tak nie potrafił. Próbował udawać, że nie słyszy zachwyconych, pełnych uwielbienia komentarzy elegancko ubranych kobiet, zaciekawionych i nieznacznie zdegustowanych spojrzeń rzucanych przez towarzyszących swoim partnerkom mężczyzn. Przecież powinien się już to tego przyzwyczaić, prawda? Jednak teraz, tu, w tym świecie czuł się niezwykle nieswojo. A wszystko dlatego, że wiedział, o czym myślą pozostali goście: – o tym samym co i on – czy on i Malfoy są naprawdę parą?


* * *


Co jak co, ale Malfoy wie, jak zapewnić swoim gościom najlepszą obsługę. Hermiona musiała to przyznać. Pyszne śniadanie, jakie im dostarczono, pozwoliło jej choć na chwilę odegnać niepokój. Szesnaście godzin! Minęło już tyle czasu, odkąd Harry zasnął, a ona nadal nie wiedziała, czy zaklęcie, które udało się znaleźć działa na tyle prawidłowo, by pomóc przyjacielowi.


Znikome zainteresowanie okazywane przez Malfoya również zaczynało ją drażnić. Mógłby chociaż poudawać, że się o niego martwi!, myślała, rozgoryczona. Przecież Harry jest dla niego bardzo ważny. A ten idiota zachowuje się, jakby było mu wszystko jedno, czy jego królik doświadczalny wróci cały i zdrowy, czy nie.


Chwilami była niemal pewna, że to tylko poza, jedna z wielu masek, jakie z lubością zakładał Ślizgon, czasami zaś nie mogła pozbyć się pragmatycznej myśli, że jednak to jego prawdziwe uczucia. Czuła się trochę skołowana tym wszystkim. Gdyby tylko był przy niej Ron…


Hermiona wzięła się w garść. Aż za dobrze wiedziała, że jej mąż nie mógł im towarzyszyć w tej misji. Na przeszkodzie stała nie tylko jego niechęć wobec Malfoya, którą – była tego prawie pewna – udałoby się ograniczyć do niezbędnego minimum, ale również praca. Teraz, kiedy George i Angelina przeżywali kryzys małżeński, Ron nie mógł opuścić sklepu. Ktoś musiał wszystko nadzorować i niestety nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić.


Zupełnie jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. Najpierw narastająca obcość w związku Harry’ego i Ginny, jej zdrada, kłopoty finansowe Charlie’ego, problemy Artura ze zdrowiem, przemęczenie Harry’ego, konflikty między George’em a Angeliną, no i dziwne zachowanie Teddy’ego. To wszystko zaczynało już ją przerażać. Na szczęście udało się znaleźć sposób, by pomóc Harry’emu. Jeśli pokonają jeden problem, reszta również jakoś się rozwiąże. Harry znajdzie jakiś sposób – wierzyła w to tak bardzo, że prawie bolało.


Czy wy, Gryfoni, nie potraficie choć na chwilę się zapomnieć? – Podirytowany przedłużającym się milczeniem Malfoy nie potrafił powstrzymać się od sarkazmu. Hermiona już kilkakrotnie była naocznym świadkiem takiego zachowania.


Westchnęła lekko pod nosem, ale postanowiła utrzymać iluzję, że jednak – wbrew jego jak najbardziej słusznym podejrzeniom – naprawdę nic się nie dzieje.


Może i to był Ślizgon, może i był okropnym dupkiem, egocentrykiem i maniakiem czystości – tak, to też zdążyła zauważyć – ale jednak jako gospodarzowi nie mogła mu nic zarzucić. Cały czas na ten swój malfoyowski sposób troszczył się, by niczego jej nie brakowało, jakby chciał pokazać, że mimo nieobecności jego żony cała rezydencja pozostała w dobrych rękach.


Hermiona, na którymś z wielu bankietów w jakich uczestniczyła, miała przyjemność poznać panią Malfoy, śliczną i uroczą Astorię. O dziwo, polubiły się od pierwszego spotkania. Obie inteligentne, rozważne, intuicyjnie rozumiejące, że pewne sprawy należy zachować w spokoju, więc nie było w tym nic zaskakującego, że połączyła je nić sympatii. I jeśli nawet nie zawsze tolerowały obecność męża drugiej – czemu w gruncie rzeczy nie należało się dziwić, jeśli wziąć pod uwagę wzajemną niechęć obu panów – to nic nie stało na przeszkodzie, by razem spędzały miło czas. Wielokrotnie spotykały się na lunchach, wymieniając ciekawe wiadomości, o jakich się dowiedziały, rozmawiając o sobie, czy też zwyczajnie milcząc. Ich zażyłość rosła z każdym dniem. Prócz naturalnych różnic charakteru dzieliła je jedna sprawa: tylko Hermiona podzieliła się wiadomością o ich spotkaniach ze swoimi bliskimi. Astoria, jak długo mogła, ukrywała całą sprawę przed mężem, który, doskonale zdając sobie sprawę z korzyści, jakie wyciągnie z niewiedzy, udawał, że o niczym nie wie. I być może cała ta ich wzajemna farsa trwałaby jeszcze długi czas, gdyby nie wiadomość o chorobie kobiety. Nieuleczalnej chorobie. Kiedy Hermiona dowiedziała się o tym, była naprawdę przygnębiona, a nieczułe komentarze Rona naprawdę nie pomogły. Jedynie Harry, mimo że nie rozumiał do końca jej uczuć, zdawał się akceptować je jako naturalne. Być może również dlatego Hermiona z takim zacięciem próbowała mu pomóc. Jakby chciała mu się odwdzięczyć za to, że zawsze stał obok niej, niezależnie od tego, czy zgadzał się z jej zdaniem, czy nie. Nigdy się nie odwrócił, nie zrezygnował z tej przyjaźni, nawet wtedy gdy groziło mu wyrzucenie z pracy za pomoc w jednym z jej projektów. Na szczęście bycie tym Harrym Potterem naprawdę ułatwia pewne sprawy i nic się nie stało, ale Hermiona nadal pamiętała jego słowa: „Nawet jeśli zmuszą mnie do odejścia, to nadal będę miał was, prawda?”. Wyryły jej się w pamięć. Zaznaczyły coś, co dotychczas rozumiała bardzo intuicyjnie, nawet nie zdając sobie z tego całkowicie sprawy – dla Harry’ego nigdy nie były ważne zaszczyty, powszechny szacunek i uwielbienie, jedyne, co się liczyło, to oni. Ich obecność. To my byliśmy jego rodziną. I nadal jesteśmy, i będziemy, obiecała sobie w duchu. Już zawsze.


* * *


Przytłumione światło rzucane przez świeczki stojące w porozwieszanych na ścianach kinkietach nadawało swoisty klimat przytulnemu kącikowi, do którego ich zaprowadzono. Malfoy jak to Malfoy rozsiadł się wygodnie i nim minęła chwila zamówił dla nich obu coś, czego Harry nawet nie potrafiłby powtórzyć, nie mówiąc już o powiedzeniu, cóż to takiego jest. Apodyktyczne zachowanie blondyna przestało jakoś mu przeszkadzać, gdy zerknął do karty dań i dostrzegł, że wszystko jest po francusku.


Z lekkim przerażeniem uświadomił sobie, jak blisko była katastrofa. Nie chciał myśleć, co działoby się, gdyby musiał sam zamówić sobie posiłek.


Harry, nie miej takiej przerażonej miny, bo jeszcze ci wszyscy, którzy tak uważnie śledzą każdy nasz ruch, pomyślą, że chcę cię otruć. – Malfoy uśmiechnął się nieznacznie, jakby chciał w ten sposób nie tyle uspokoić podejrzenia pozostałych gości, co nieco zdenerwować Harry’ego. – Jeśli już któryś z nas ma szybko pożegnać się z życiem, to będę to raczej ja.


Oczywiście, że tak. Zadepczą cię moi fani – odparował z łatwością Harry, dostrzegając zbliżającą się do nich parę. Niska kobieta o niesfornych, długich włosach, które otaczały jej twarz niczym małe węże podtrzymywała się ramieniem niewiele wyższego od niej blondyna o zawstydzonym uśmiechu. – Zawsze o tym marzyłeś, nie?


Najwyraźniej usłyszeli twoje pobożne życzenie – mruknął cicho Malfoy, również zwracając na nich uwagę. – Ale nie licz, że pójdzie im ze mną tak łatwo.


Nawet nie śmiałbym o tym marzyć… Ona wygląda na bardzo władczą, nieprawdaż? – zapytał niewinnie Harry. Nie przeszkadzało mu, że drażni Malfoya. Z łatwością wpadł w stary – myślał, że dawno już zapomniany – dobrze znany rytm wzajemnych docinków.


To naprawdę wy? Draco Malfoy i Harry Potter? – zapytała głośno kobieta, zbliżając się do Harry’ego tak blisko, że prawie udusił się wonią jej perfum. Ciężki, kwiatowy, najpewniej bardzo drogi zapach zakręcił mu w nosie. W ostatniej chwili powstrzymał się od kichnięcia. Że też ludzie potrafią wytrzymać taki odór. Naprawdę zaczął podziwiać tego mężczyznę. Co jak co, ale znosić coś takiego… i to przez cały wieczór.


Kątem oka Harry dostrzegł rozbawioną minę Malfoya i tego już nie zdzierżył. Czemu tylko on musi znosić takie traktowanie?


Naprawdę jestem podobny do Harry’ego Pottera? – zapytał, niewinnie patrząc na kobietę. – Pochlebia mi pani – uśmiechnął się uroczo – ale to pewnie przez te okulary, a mówiłeś mi Draco, że wyglądam w nich jak okropnie… lecz nie powiedziałeś, że aż tak.


Kobieta słysząc taką odpowiedź, speszyła się nieco, ale zaraz odzyskała rezon.


Ależ proszę wybaczyć, lecz…


Proszę nie przepraszać – przerwał jej zdecydowanie Harry. Obdarzył ją nieznacznie rozbawionym spojrzeniem i szybko zerknął na Malfoya, wpatrującego się w nich uważnie. Chyba się jeszcze nie zorientował, co takiego szykuje dla niego Potter. Tym lepiej, zdecydował, z trudem powstrzymując się od zwycięskiego uśmiechu. – Ma pani bardzo dobre oko. Ja jestem zwykłym, szarym człowiekiem, takim samym jak reszta, lecz czyż to nie oczywiście, że obok mnie siedzi Draco Malfoy?


Naprawdę? – Harry widząc ich reakcję, był zachwycony. Kobieta natychmiast odsunęła się od niego i skoncentrowała całą swoją uwagę na Malfoyu, który obrzucił go wzrokiem twardo obiecującym mu krwawą zemstę. Zaraz też zaczęła świergotać coś do niego rozanielona.


Kochanie, nie powinnaś… – próbował oponować jej partner, ale został zignorowany.


Harry uśmiechnął się uprzejmie do niego.


Proszę się nie obawiać, przeżyje.


Obawiam się raczej o Miriam – wyjaśnił spokojnie mężczyzna. – Malfoy nie należy do osób cierpliwych, a moja żona potrafi być dość męcząca. Wolałbym, żeby nic się nie stało.


Znacie się? – zainteresował się Harry, zerkając na obojętną twarz Malfoya, który właśnie kiwał głową, potakując w czymś kobiecie.


Miałem tą przyjemność – zamilkł, również wpatrując się w oboje. – Naprawdę dobrze sobie z nią poradziłeś, Harry. – Porozumiewawczy uśmiech na jego twarzy nie zaniepokoił Harry’ego. Coś czuł, że ten mężczyzna nie zdradzi się przed żoną. – Nie wiem, co jest pomiędzy wami i nie obchodzi mnie to, ale to, co robicie dla zwykłych ludzi, jest naprawdę niesamowite.


Harry’emu zabrakło słów. Nieznajomy również milczał, czekając w pogotowiu, gdyby sytuacja zaszła za daleko.


Gdybyście potrzebowali pomocy, dajcie znać – po chwili mruknął mężczyzna. – Gildia wam pomoże.


Gildia?


Kochanie, chyba powinniśmy już iść – zwrócił się do swojej żony. – To niegrzeczne tak przeszkadzać panom, a tego chyba nie chcemy, prawda?


Harry, widząc spojrzenia, jakie wymienili między sobą, musiał zweryfikować swoją wcześniejszą opinię. Coś mu się wydawało, że to jednak nie Miriam postanowiła zapoznać się ze swoimi idolami. Oboje grzecznie się pożegnali i odprowadzani jego zamyślonym wzrokiem spokojnie wrócili do swojego stolika.


Jesteś martwy, Potter – obiecał mu zwodniczo spokojnym głosem Malfoy.


Harry uśmiechnął się lekko. Mimo wszystko jego towarzysz nie wydawał się być zły. Bardziej rozbawiony?


Zmieniłeś zdanie? Jesteś bardzo kapryśny, wiesz? – zauważył, wcale nie ukrywając satysfakcji.


To moje drugie imię, Potter. – Harry drgnął. – Teraz przejdźmy do konkretów.


O co też mu może chodzić? I choć twarz Malfoya wydawała się poważna, to w oczach pojawiło się nieskrywane zainteresowanie.


O czym mówisz? – Harry nie potrafił powstrzymać się od zadania tego pytania.


Odbyłeś bardzo miłą pogawędkę, podczas gdy ja ostatkiem samokontroli powstrzymywałem się od rzucenia uroku. O czym rozmawialiście?


Ciekawość to pierwsza cnota Gryfonów – oznajmił spokojnie Harry. Dopóki nie uporządkuje sobie wszystkiego w głowie, nie miał zamiaru dzielić się informacjami z Malfoyem. Próbował zignorować ciche wyrzuty sumienia, które mówiły mu, że powinien poinformować go o równie ważnej propozycji.


Próbujesz mnie obrazić? – upewnił się Malfoy, przechylając na bok głowę i przyglądając mu się, jakby był niezwykle interesującym okazem.


Po plecach Harry’ego przebiegły lekkie ciarki. Nie tego się spodziewał i całkowicie zaskoczony potrafił tylko w milczeniu wpatrywać się w Malfoya. Czemu on nie wybuchł gniewem? Powinien.


Dziwne rozżalenie, jakie pojawiało się w jego uczuciach, nieco go zaskoczyło. Dlaczego czuł się tak zawiedziony spokojną reakcją Malfoya? Czyżby tęsknił do ich dawnych sprzeczek, w czasie których bez przeszkód mogli wymieniać się inwektywami i wymyślnymi ripostami?


Był aż tak dziecinny?


Szare komórki ci się przepalą – zauważył spokojnie Malfoy, nie odwracając od niego wzroku. W pewien dziwny i pokrętny sposób zdawał się być zafascynowany reakcją Harry’ego. Chłonął spojrzeniem każdą minę, gest zamyślonego mężczyzny. – Więc, wracając do głównego tematu naszej rozmowy, o czym rozmawialiście?


O niczym ważnym. Naprawdę – zapewnił go Harry, widząc niedowierzający wzrok, jaki wlepił w niego Malfoy. – Zastanawialiśmy się, jak długo wytrzymasz.


Na pewno? – Harry’ego nie zdziwiła jego podejrzliwość. Gdyby od razu mu uwierzył, to dopiero byłoby podejrzane.


Nie, skłamałem – przyznał. – Opowiedział mi o waszym poprzednim spotkaniu.


Harry nie potrafił racjonalnie stwierdzić, dlaczego postanowił zataić przed Malfoyem całą sprawę. Brak zaufania? A może władza, jaką daje wiedza? Nie wiedział, ale znał jedną prawdę – teraz tego już nie da się odkręcić. Co by się nie stało, jakaś granica została przekroczona i konsekwencji nie da się ominąć w żaden sposób.


Podczas gdy Harry rozważał możliwe implikacje tej decyzji, Malfoy zdawał się zastanawiać, czy to cała prawda. Po chwili wzruszył ramionami, jakby decydując się przyjąć jego słowa za dobrą monetę.


To oczywiste, że nie zapomniał naszego spotkania. – Zmarszczył w zamyśleniu czoło. – Ach tak, wtedy ciebie nie było. Jeśli mnie pamięć nie myli, właśnie wtedy zajmowałeś się projektem zrównania w prawach przedstawicieli magicznych ras i oczywiście korzystając z okazji, postanowiłeś wymigać się od wszelkich zobowiązań towarzyskich, zwalając wszystko na moją głowę. Jak zwykle zresztą – dodał z przekąsem, a Harry uśmiechnął się niewinnie. W duchu z zadowoleniem stwierdził, że na szczęście jego odpowiednik z tego świata aż tak bardzo się od niego nie różni. A już bliski był podejrzeń, że to naprawdę ktoś zupełnie obcy.


Ach tak? – mimochodem wtrącił, błądząc wzrokiem po sali. Każdy, kto spostrzegł jego spojrzenie, zaraz nieco speszony swoją natarczywą ciekawością, którą tak bez żenady okazywał, spuszczał głowę, udając, że tak naprawdę wcale się na nich nie gapił. Jedynie przystojny mężczyzna siedzący w przeciwległym kącie i zatopiony w lekturze zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na nich uwagi. Harry uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie, że podobnie zachowywała się Hermiona.


Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że jeszcze jej nie widział w tym świecie. Rona też nie. Wcześniej, zbyt skoncentrowany na zachowaniu jako takiego spokoju ducha, zupełnie o nich zapomniał, dopiero teraz, gdy wreszcie udało mu się nieco oswoić z dziwami tego świata, odkrył ich nieobecność w swoim teraźniejszym życiu. Pytanie brzmiało: czy teraz się nie przyjaźnili, czy po prostu jeszcze nie mieli okazji się spotkać?


Harry nie był pewien, czy przypadkiem pierwsza odpowiedź nie będzie prawdziwa. Niepokojące wrażenie, że naprawdę nic nie łączyło ich w tym świecie, wydawało się dość silne. No bo skoro on sam przyjaźnił się z Malfoyem, to czy automatycznie nie znaczy, że jego związki z Weasleyami są dość nikłe? Już w jego świecie Ron i Draco za sobą nie przepadali, więc głupotą byłoby podejrzewać, że w tym będzie ich łączyło coś innego. Nagle przypomniało mu się, że przecież zarówno Syriusz jak i Remus byli pewni, że dostaną zaproszenie na ślub Ginny i Teodora, więc może jednak…


Potter, lepiej dobrze udawaj, że słuchałeś, o czym mówiłem – ozięble poinformował go Malfoy, patrząc na niego zimny wzrokiem, w którym czaił się cień dobrze znanej Harry’emu wściekłości.


Oczywiście, że tak. – Przecież nie mógł się przyznać, że stracił wątek.


Więc co masz do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie? Czekam.


Miał podstawy podejrzewać, że Malfoy tak łatwo nie popuści. Godryku, przecież on zawsze walczył do końca… nawet jeśli jego metody nie zawsze były czyste.


Harry przełknął ślinę.


Co powinien powiedzieć, by nie wzbudzić podejrzeń?


Nagle go olśniło.


Jak zwykle arogancki – skwitował z lekkim uśmiechem. Miał nadzieję, że udało mu się ukryć niepokój. – Nie tylko ty masz dużo obowiązków. Inni ludzie też ciężko pracują.


Malfoy przypatrywał mu się uważnie. Cisza przedłuża się i pierwsze iskierki niepokoju zaatakowały skórę Harry’ego. Wyczuwał, że Ślizgon cały czas zastanawia się nad jego słowami.


Gdy jego wargi wygięły się w nieco przewrotnym uśmiechu, Harry prawie odetchnął. Uwierzył mu.


Nie wiedział, że radość ta była troszkę przedwczesna.


I ty myślisz, że uwierzę w taką bajeczkę? Nie bądź naiwny, nie pasuje ci to. – Powaga w głosie Malfoya nie przystawała wcale do jego kpiącego uśmiechu. – Najwidoczniej przystawanie z Gryfonami psuje twoje zdolności do wymyślania dobrych wymówek… a skoro tak, chyba będziesz musiał się mi odwdzięczyć.


Odwdzięczyć? – słabo powtórzył Harry, mając nadzieję, że się przesłyszał. Znając Malfoya i jego dziwne pomysły, zaczynał się bać.


Oczywiście, że tak – przytaknął z satysfakcją. – Hm… pomyślmy, co byś mógł dla mnie zrobić…


Ogolić cię na łyso? – Tylko to mu pozostało. Jeśli uda mu się obrócić wszystko w żart, być może Malfoy straci zapał do wymyślania jakiegoś rewanżu.


Blondyn dotknął swoich włosów, jakby upewniając się, że Harry nie wprowadził swojego pomysłu w życie, po czym obrzucił go płonącym niezwykłą pasją wzrokiem.


Potter, lepiej nie przeginaj, bo możesz bardzo tego żałować. – Nawet nie próbował zawoalować groźby w swoim głosie.


Nie denerwuj się tak. – Próbował załagodzić sytuację Harry. Robienie scen w restauracjach nie zaliczało się do jego ulubionych form spędzania wolnego czasu. – Żartowałem tylko. Nie śmiałbym tknąć twojego drogocennego znaku rozpoznawczego. W końcu to przez nie zawsze można cię z łatwością znaleźć. – Nagle uświadomił sobie, ile prawdy zawierają te słowa. Ileż to razy w Hogwarcie wystarczył jeden rzut okiem na stół Slytherinu, by on, Harry, wiedział, czy Malfoy je śniadanie, czy nie. Ileż to razy bezbłędnie odnajdywał arogancką gębę Malfoya, gdy tylko przyjaciele wspomnieli o jego obecności. Czy mało razy na meczach quidditcha z niezmienną łatwością przychodziło mu wyławianie z tłumu graczy jasnowłosą głowę Ślizgona?


Prawidłowa odpowiedź – pochwalił go Malfoy z uśmiechem. Harry z niedowierzaniem wpatrywał się w jego twarz. Gdyby przed chwilą do restauracji przyleciała na miotłach cała reprezentacja brytyjska i odtańczyła kankana, byłby mniej zaskoczony. Widok żywiołowej radości kogoś, kogo nigdy o to nawet nie podejrzewał – bo czyż Malfoy mógłby kiedykolwiek szczerze się uśmiechnąć? – sprawił mu frapującą satysfakcję.


Nie wkładając w to za wiele wysiłku, udało mu się odwrócić uwagę mężczyzny od wcześniejszej kwestii, ponadto zrobił to w taki sposób, że nie wzbudził w nim podejrzeń. Naprawdę miał szczęście.


Harry nieświadomie odwzajemnił uśmiech, uszczęśliwiony.


Skupieni na sobie nawet nie zauważyli zbliżającej się do nich pary. Dobrze wyglądająca kobieta o ślicznych, ciemnych włosach upiętych w artystycznie przygotowany kok, ubrana w długą, kremową suknię i niski, korpulentny, elegancko odziany mężczyzna o nieco przerzedzonych włosach podchodzili z pewnością siebie ludzi obytych w czarodziejskim świecie.


Przepraszamy za spóźnienie, ale taksówkarz nie mógł znaleźć drogi – usprawiedliwiała się kobieta z czarującym uśmiechem. Obaj mężczyźni poderwali się z krzeseł, zaskoczeni niespodziewanymi gośćmi.


Draco z ujmującą galanterią ucałował delikatną dłoń i obdarzył oboje wyrozumiałym spojrzeniem.


To oczywiste. Niemagiczni kierowcy mogą mieć trochę problemów ze znalezieniem tego lokalu. Zwykle tu nie zajeżdżają, więc… – urwał, jakby konkluzja była oczywista. Gości pokiwali głową, zgadzając się z jego słowami.


Harry, nie mając innego wyjścia, poszedł w jego ślady. Postanowił bez względu na wszystko udawać, że wszystko jest w porządku.


To przyjemność gościć was oboje – powiedział i uśmiechnął się równie uroczo jak Malfoy. Kobieta zarumieniła się nieco, gdy pochylił się nad jej dłonią, ale zaraz odzyskała równowagę.


Harry, jak zwykle jesteś uroczy.


Taki jego urok – wtrącił się jej mąż, uśmiechając się do niego porozumiewawczo. – Witaj ponownie, Harry. – Uścisnął jego dłoń, tak jak wcześniej Malfoya. ­– Kochanie, żebyś widziała, jak szybko udało mu się zauroczyć panią premier. Teraz nic tylko ciągle powtarza, że jeśli tylko będzie chciał, zawsze może przenieść się do niej.


Taka poważna propozycja naprawdę padła z ust pani premier. No, no, Harry, twój kolejny podbój. – Malfoy wydawał się być rozbawiony.


Jak będziesz tak marudził, to zastanowię się, czy nie wziąć jej poważnie pod uwagę – rzucił krótko Harry, nieco zdenerwowany.


Nie miał pojęcia, kim są ci ludzie, ale twarz mężczyzny wydawała mu się znajoma. Jakby już ją gdzieś widział. Próbował sobie przypomnieć, ale bezskutecznie.


Może usiądziemy – zaproponował Malfoy, ignorując jego słowa, tak przynajmniej wydawało się Harry’emu do czasu, zanim mężczyzna, korzystając z okazji, że ich goście są zajęci wybieraniem potraw z menu, nie szepnął mu do ucha:


Spróbuj tylko, a znajdę cię i zaavaduje bez wahania. – Harry zażenowany ciepłym oddechem, który owiewał jego nagą skórę tuż koło małżowiny, próbował znaleźć właściwą odpowiedź, ale pustka w głowie mu to uniemożliwiała. Chciał tylko, żeby Malfoy w końcu się od niego odsunął i zabrał rękę z jego dłoni. Nie wiadomo czemu, denerwowała go bliskość mężczyzny.


Dopiero głośne pytanie kobiety wytrąciło go z umysłowego otępienia.


Czyż oni nie wyglądają razem uroczo? Stephen, czyż nie mam racji?


Kochanie, to nie nasza sprawa. – Próbował ostudzić jej entuzjazm mąż, ale z marnym skutkiem. Kobieta podekscytowana sytuacją, zdecydowała się dowiedzieć, czy w plotkach, jakimi reporterzy „Proroka” ciągle faszerują wiadomości, jest choć trochę prawdy?


Proszę powiedzcie – zaczęła, uśmiechając się naprawdę szeroko – czy wy jesteście razem?


No właśnie, Malfoy, odpowiedz, poprosił w duchu Harry, otrząsając się z początkowego zaskoczenia, muszę wiedzieć, czy między nami coś jest.


Cała trójka wlepiła wzrok w Draco, który siedział na swoim miejscu z kamienną miną, w oczekiwaniu na odpowiedź.



Przeklęte sny: – 8 -


Dobiegające zewsząd odgłosy przyciszonych rozmów pozostałych gości nie uchroniły całej czwórki przed niezręcznym milczeniem.


Zakłopotany Stephen przez kilka sekund nic nie mówił, nie wiedząc, w jaki sposób wytłumaczyć niezręczność żony. Nie, żeby sam nie był ciekawy, co jest pomiędzy mężczyznami, ale pewne zasady obowiązywały… szczególnie w tym dziwnym świecie, gdzie dziecięce potwory, którymi straszono niegrzeczne pociechy przed snem, okazywały się istotami ze wszech miar żywymi i – co bardziej zaskakujące – przynajmniej w jakimś stopniu rozumnymi. Nie po to pracowali przez długie miesiące, żeby teraz nierozważne słowa wszystko zniszczyły. Musiał działać, póki jeszcze była pora.


Zmusił się do przepraszającego uśmiechu i miękkim, doskonale wymodelowanym głosem, pełnym żalu i skruchy, łagodził sytuację:


Przepraszam za żonę, jest taka podekscytowana spotkaniem najsławniejszych czarodziejów, że przestała nad sobą panować. Prawda, kochanie? – upewnił się, rzucając kobiecie mężowskie spojrzenie typu jak–mnie–nie–poprzesz–to–nie–ręczę–za–siebie, które dało spodziewany efekt.


Zakłopotana zarumieniła się i przez kilka sekund maltretowała wargi. Harry współczułby jej, gdyby nie ciekawość, nad którą nie potrafił zapanować. Cały czas zerkał na Malfoya spokojnie wpatrującego się w kobietę z osobliwą miną, wyrażającą ni to zdziwienie ni złość… Bardziej odpowiednim określeniem byłoby rozbawienie, zdecydował nagle, zaskakując sam siebie.


Rozbawienie? Harry nagle zatrzymał się przy tej myśli. Skąd niby, na Godryka, on wie, że akurat te a nie inne wykrzywienie wąskich ust Ślizgona, prawie niewidoczna zmarszczka pomiędzy brwiami i nieco zmrużone oczy wyrażają rozbawienie? Na siódmego gargulca, skąd?


Z nagłym dreszczem uświadomił sobie, że mogą być dwie możliwości tego nagłego zrozumienia, dwie drogi prowadzące do niepokojącej świadomości. Zrozumienie, którego doświadczył wywołało żywszą reakcję jego spanikowanego umysły, tak że przez kilka sekund nie potrafił – a może nie chciał – zapanować nad potokiem poplątanych, niepewnych myśli. Wykorzystując ostatnie pokłady samokontroli, zmusił się do zachowania spokoju, zakłopotany niespodziewanym przypływem wiedzy, której posiadania się wypierał, ulegając pierwotnym, drzemiącym głęboko w atawistycznym postrzeganiu świata, lękom. To pozostałość po pamięci Harry’ego z tego świata, czy raczej nieświadoma podpowiedź mojej podświadomości?, pytał sam siebie z nieskrywanym niepokojem, choć wcale nie był przekonany, czy naprawdę chce poznać odpowiedź.


Przepraszam, nie powinnam pytać – kajała się kobieta z zawstydzoną miną, zmieszana własną odwagą do zadania takiego pytania. Światło padające z poumieszczanych w kinkietach świec nadało jej rysom miękkość twarzy dziecka proszącego rodziców o zmniejszenie kary. Wydawała się przestraszona samą myślą, że swoim zachowaniem mogła urazić mężczyzn.


Nic się nie stało – zdecydował się w końcu przemówić Harry, mając dość ciężkiego, zalegającego milczenia, jakie zapanowało przy stoliku. Przypadkowa niezręczność nie powinna być karana w tak dosadny sposób, że popełniająca gafę osoba drżała cała z niepokoju. Malfoy nie odzywał się, jakby cała sprawa go nie dotyczyła, więc Potter, nie zastanawiając się zbytnio nad swoim postępowaniem, odruchowo kopnął go w goleń, tak samo jak zrobiłby to w przypadku Rona. Gdy mężczyzna obrzucił go oburzonym wzrokiem, najwyraźniej zaskoczony faktem, że ktokolwiek ośmielił się kopać go po nogach, Harry uśmiechnął się czarująco, spojrzeniem nakazując mu milczenie i prawie radosnym głosem dodał: – Takie małe niejasności nie mogą przecież stanąć na drodze owocnej współpracy w przyszłości, prawda, Draco? – Dyskretnym spojrzeniem upewnił się, że mężczyzna zrozumiał aluzję, po czym bez zastanowienia wykorzystując okazję, postanowił zaspokoić swoją ciekawość, nie będąc do końca przekonanym czy to właściwie dobry pomysł. ­– Na pewno z przyjemnością wyjaśnisz naszemu czarującemu gościowi, jakie relacje nas łączą?


Małżeństwo nie spodziewające się takiego przebiegu rozmowy, szybkim, prawie idealnie zsynchronizowanym w czasie, głębokim wdechem zaznaczyło swoją obecność przy stoliku.


Harry nie zauważył tego, zbyt zajęty wpatrywaniem się w Malfoya, który zachowywał się jak przypadkowy obserwator niespodziewanie wplątany w kłótnię małżeńską, udający obojętność i brak zainteresowania. W napięciu czekał na jego reakcję.


Wargi Draco wygięły się w uśmiechu, który zwiódłby niejednego czarodzieja, ale w oczach błysnęła zimna wściekłość, taka sama jak ta płonąca podczas ich starć jeszcze w szkole. Ku swojemu zaskoczeniu Harry odkrył, że z przyjemnością obserwuje ten widok. W jakimś pokręconym sensie brakowało mu tego.


Ależ oczywiście, Harry – zgodził się z ujmującym uśmiechem, który tylko na Potterze zrobił olbrzymie wrażenie… omenu śmierci, jego śmierci, dla ścisłości. Zakłopotane małżeństwo nic nie zauważyło, zbyt zajęte wpatrywaniem się wzrokiem pełnym przejęcia i nieposkromionej ciekawości w Malfoya. Nie co dzień się zdarza, by z taką łatwością ktokolwiek zgadzał się ujawniać swoje tajemnice, więc nie spuszczali z niego wzroku, nie chcąc uronić ani jednego słowa, które mogło paść z tych wąskich, arystokratycznych ust. – Czy jesteś jednak naprawdę tego pewien?


Harry uśmiechnął się, mimo że błyszczące żądzą zemsty oczy Malfoya płonęły blaskiem, który budził w nim niepokój.


Czemu nie? – zapytał, wzruszając ramionami. – Przecież jesteśmy w gronie przyjaciół – skinął w stronę małżeństwa – więc cóż nam szkodzi? – zapytał, doskonale wiedząc, jak to rozwścieczy mężczyznę.


W takim razie… o ile, oczywiście, jesteś jeszcze, pani, ciekawa odpowiedzi? – Kobieta, zaskoczona, że zwraca się bezpośrednio do niej, lękliwie skinęła głową, jednocześnie nieświadomie nachylając się, żeby lepiej słyszeć. – Skoro tak, cóż… Harry, jesteś taki okrutny – dramatycznym głosem rzucił Draco, wbijając w niego triumfalne spojrzenie. Cała trójka spojrzała na Pottera, który speszył się nieco, sam nie wiedząc właściwie czemu. – Bo widzisz, Kendro, mogę mówić całkiem swobodnie, prawda? – upewnił się, kierując na kobietę zbolały wzrok. Ich gość skinął głową tak energicznie, że z misternej fryzury wysunęło się kilka kosmyków. Zarumieniona kobieta z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w mężczyznę, jakby nie mogąc odwrócić wzroku od spektaklu, jaki odgrywał przed nimi Malfoy. Bo że to było przedstawienie, Harry nie miał wątpliwości. Prawdopodobnie najwyższej klasy teatr jednego aktora dla trzyosobowej widowni, w której tylko jedna osoba zdawała sobie sprawę, że to żart. Beznamiętne, naznaczone piętnem arogancji i wyższości oblicze mężczyzny nagle okazało się najbardziej plastyczną, wyrażającą każdą emocję twarzą, jaką Harry kiedykolwiek widział. Nie potrafił odwrócić wzroku od łagodnych, pełnych smutku i tęsknoty szarych oczu, bladej cery, która raptem, być może przez rumieniec podkreślający blask w jego spojrzeniu, wydawała się delikatniejsza od alabastru, kuszących ust, przygryzanych w desperacji, gdy Malfoy opowiadał swoją budzącą litość historię. – Nie wiem, czy to, co czuję do Harry’ego, można nazwać miłością. Nieznośna tęsknota każdego dnia, nieukojona, póki nie spojrzę w te zielone jak tysiące innych, a jednak inne oczy, desperackie pragnienie posiadania go na własność, ochronienia przed całym światem, zazdrość, gdy widzę go z innymi… choć tylko zwyczajnie rozmawiają – zaśmiał się jakby sam z siebie – ból, rozpacz i żal, bo doskonale wiem, że nie odwzajemnia moich uczuć. Czy to wszystko to… miłość? – upewnił się jak dziecko, które pragnie, by rodzice poklepali go po głowie i zaprzeczyli słowom kolegi opowiadającego, że Mikołaj naprawdę nie istnieje.


Kobieta bez namysłu chwyciła jego dłoń i z największą delikatnością powoli kiwnęła głową, uważnie patrząc mu w oczy.


Malfoy westchnął.


Tak myślałem – przyznał z jakąś rozpaczą, która niespodziewanie wydała się Harry’emu prawdziwa. – A jednak to miłość.


Spojrzał na swoje wąskie, długie o starannie obciętych paznokciach palce, jakby one potrafiły zaprzeczyć jego słowom. Wszyscy milczeli, bojąc się jakimś nieostrożnym słowem przerwać intymną atmosferę. Nawet jakby szum dobiegający z restauracji wydał się o wiele cichszy.


Dlaczego nie potrafisz mnie pokochać? – zapytał z wyrzutem, gorzkim i żałosnym, jakby wbrew jego własnej woli wymknęło się coś, co nie miało takiego prawa. Nie patrzył na Harry’ego, co nadrobili ich goście, wpatrując się w niego bez słowa, jakby czekali na jego reakcję. – Bawisz się moimi uczuciami… zmuszasz do oszukiwania całego świata… jakbyś chciał pokaz…


Zmuszam? – przerwał mu ostro Harry. Obserwowanie, jak daleko Malfoy jest w stanie się posunąć, przestało go satysfakcjonować. Cała sytuacja, w pierwszej chwili zabawna i całkowicie niewinna, zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy padło jedno słowo za dużo. Słowa, które nie wiadomo czemu wywołały bolesny skurcz gdzieś w okolicach jego żołądka, nieprzyjemność, o której chciał jak najszybciej zapomnieć. Nie miał już sił słuchać dłużej tych głupot. Malfoy zdecydowanie przesadzał. Może i w pierwszej chwili cały żart wydawał się zabawny, na ten swój pokręcony, nienormalny sposób, ale teraz… to już nie było ani trochę zabawne. Nic a nic.


Zmuszasz – potwierdził zdecydowanie Draco. Ich spojrzenia się skrzyżowały i nagle Harry stracił zdolność oddychania Uprzytomnienie. Te oczy… przejmujące, sugestywne… wpatrywały się w niego bez słowa, a jednak jakby wyrażały wszystko.


Yhym. – Ciche chrząknięcie przywróciło mu świadomość. Speszony odwrócił wzrok, nie pierwszy raz nie wiedząc co powiedzieć. Malfoy nadal się w niego wpatrywał, jakby czekał na jego reakcje, ale Harry udawał, że tego nie widzi. Otrząśnięcie się z dziwnych wrażeń, jakie wywołało w nim niespodziewane muśnięcie uczuć mężczyzny – co z tego, że fałszywych – było pilniejszą sprawą niż odpowiadanie na głupie odzywki i branie udziału w gierce Malfoya.


Pierwszy raz w życiu czuł się tak poruszony i wstrząśnięty z powodu jednego spojrzenia. Co to miało, na Merlina, znaczyć?


Hm… Draco, jeśli wolno mi spytać – kobieta zawahała się, cierpliwie czekając aż Ślizgon zwróci na nią uwagę – dlaczego powiedziałeś, że Harry wymaga od ciebie oszustwa? Oczywiście jeśli chcesz, nie mówisz mówić, ale… cóż, Harry wydaje się takim dobrym chłopcem, pokonał Sam-Wiesz-Kogo, robi tyle dobrego dla czarodziejskiego świata i niemagicznych – Harry, próbując zapanować nad zażenowaniem, wpatrywał się w stolik, więc z łatwością zauważył, że kobieta, mówiąc o mugolach, ścisnęła dłoń męża – poza tym nie wygląda na kogoś, kto byłby zdolny do czegoś takiego.


Wystarczy jedno jego spojrzenie, rzucone ot, tak sobie, mimochodem, a ja robię co tylko on zechce. I jak tego Uprzytomnienie nie nazwać przymusem? – Draco nie krył oburzenia, jakby posądzenie o przejaskrawienie sytuacji godziło w jego honor. I pewnie tak było, przyznał Harry, z trudem powstrzymując się od uśmiechu. W tym momencie pewnie nie wyglądałoby to odpowiednio. – Namawia mnie na jakieś dziwne sytuacje, w których potem nas fotografują, a kiedy trzeba się przyznać, zachowuje się jak skrzywdzona niewinność. Bawi się moim uczuciami, by potem udawać, że nie wie, o czym mówię.


Wcale tak nie robię! – oburzył się Harry. Draco bezwstydnie wykorzystywał sytuację, co kolejny raz wytrąciło go z iluzji spokoju, z kokonu opanowania, w który zdążył już owinąć swoje uczucia, pozostawiając jedynie ciekawość i oczekiwanie, jak daleko Ślizgon jest w stanie się posunąć, żeby osiągnąć swój cel.


A kto wczoraj rzucił się na mnie, a potem unikał? Twój chrzestny? – ironizował Draco, patrząc na niego z abominacją.


Harry wstrzymał oddech, podobnie jak pozostała dwójka. Sprzeciw zamarł mu na ustach. Czy on właśnie powiedział to, co powiedział, czy mu się tylko wydawało? Że niby on, Harry, rzucił się na Malfoya? W takim celu? Nie, to niemożliwe.


Harry pokręcił przecząco głową.


I znów zaprzeczasz! – warknął Draco, wyglądając na nieźle rozzłoszczonego. – Jak ci nie wstyd?! Mam rację, Kendro? Steven?


Harry, zbulwersowany, że Malfoy szuka poparcia u reszty towarzystwa, że nie potrafił wyartykułować swojego sprzeciwu, jedyne co mógł robić to sztyletować Malfoya wzrokiem, czym mężczyzna wcale się nie przejął, z satysfakcją patrząc mu w oczy, jakby mówił, że tym razem to on jest górą i nic, co Harry zrobi, i tak nie poprawi jego sytuacji, bo sam się w nią nieopatrznie wkopał, próbując mu zaszkodzić.


Chyba nie powinniśmy wtrącać się aż tak w prywatne sprawy waszej dwójki – stwierdził w końcu Stephen, nieco zażenowany niespodziewanym wyznaniem Draco.


Może Harry jest po prostu boi się powiedzieć o swoich uczuciach? – zasugerowała w tym samym momencie Kendra, patrząc na Pottera z łagodną, prawie matczyną troską.


Wyraźne zaskoczenie na twarzy Draco, który najwyraźniej spodziewał się innej reakcji, niespodziewanie rozbawiło Harry’ego. Mimowolnie uśmiechnął się do powodu swojego dobrego nastroju, a Malfoy równie nieoczekiwanie odwzajemnił uśmiech.


Kobieta przyglądała im się z ukontentowaniem, rozpromieniona. Ścisnęła dłoń męża i szepnęła do niego cicho, żeby nie burzyć nastroju:


Są dla siebie idealni. Zerknij na oczy Draco – nawet one się śmieją.


Stephen otoczył ją ramieniem i odszepnął:


Nie mów, że zrobiłaś to specjalnie.


Nie powiem – uśmiechnęła się tajemniczo, jak to tylko kobiety potrafią – obiecuję.


Ubrany w ciemny uniform ze srebrnymi zapinkami kelner pojawił się bezszelestnie, niespodziewanie stawiając na stoliku zamówione dania i przerywając milczącą komitywę Harry’ego i Draco. Obaj odwrócili wzrok, zakłopotani sami nie wiedzieli czym.


Wygląda apetycznie – ocenił okiem znawcy Stephen, przypatrując się uważnie potrawom.


Mh… pyszne – pochwaliła chwilę później jego żona, ze smakiem zajadając się daniem ze swojego talerza.


Cieszę się, że wam smakuje. – Draco uśmiechnął się, jakby to on był właścicielem lokalu. – To nasza ulubiona restauracja.


Kendra uśmiechnęła się czarująco.


Wcale mnie to nie zaskoczyło. Tu jest naprawdę pięknie, trochę tajemniczo… – zawiesiła znacząco głos i poczekała, aż na nią spojrzą – i romantycznie – dokończyła z wiele mówiącym uśmiechem. – Kochanie, musimy zacząć tu częściej wpadać – zwróciła się do męża, nic sobie nie robiąc z zdumionych min mężczyzn.


Wszystko co tylko zechcesz – pośpiesznie zgodził się Stephen. – Może najpierw spróbujesz tej jagnięciny, jest wyborna – zasugerował, a gdy żona zajęła się konsumowaniem, zerknął na obu czarodziei z przepraszającym uśmiechem.


Mężczyźni wymienili wiele mówiące, porozumiewawcze spojrzenia.


* * *


Hermiona wstała, rozprostowując zesztywniałe od długiego siedzenia w jednej pozycji mięśnie i przeszła się po pokoju, zaglądając to tu to tam. Dokładnie przejrzała tytuły ręcznie oprawianych w delikatną skórę książek stojących na półce. Wodząc palcem po wygrawerowanych na okładkach złotych literach, rozmyślała o niespodziewanych kolejach losu.


Nie tak dawno przecież byli wrogami, osobami z dwóch światów, zdawać się mogło nie do pogodzenia, a teraz… trudno byłoby nazwać ich przyjaciółmi, ale delikatna nić porozumienia, wątła i słaba jak pierwsze tchnienie wiosny, powoli twardniała, łącząc ich coraz silniejszymi związkami. Jej przyjaźń z Astorią i niespodziewane odkrycie uczuć spajających ich zimne wydawać się mogło małżeństwo. Ustawa, która podsuwała kolejne okazje do spotkań, zmuszała do wynajdywania nowatorskich sposobów na przekonanie mężczyzny, wymagała odnalezienia nowych pokładów tolerancji i cierpliwości. No i Harry, jego bezsenność i kolejne problemy – to wszystko niespodziewanie zaprowadziło ją do rezydencji Malfoyów, gdzie nie chciała już nigdy więcej trafić, a gdzie weszła śmiało, z odwagą, by pomóc przyjacielowi. Prawdopodobnie, gdyby ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział jej, że trafi do domu Malfoya… i że będzie się tam czuła swobodnie… roześmiałaby mu się w nos, zniesmaczona pomysłami przychodzącymi ludziom do głowy. A jednak była tu, ona i Harry, i mimo ciągłej obecności Malfoya czuła się niespodziewanie dobrze. Naprawdę życie jest dziwne.


Przeciągnęła się nieco i z czającym się w oczach uśmiechem spojrzała z sympatią na pracującego mężczyznę, który pracowicie skrobał po pergaminie, od czasu do czasu napełniając pióro świeżym atramentem i w oczekiwaniu na wyschnięcie tuszu zerkając na śpiącego spokojnie na łóżku Harry’ego. Hermiona nie powstrzymywała już uśmiechu, pozwalając mu rozjaśnić całą twarz. Już niedługo.


Jeszcze tylko kilka godzin i przyjaciel się obudzi, i wszystko będzie dobrze. Każda upływająca chwila przybliżała ją do tego momentu, tak że ciężko przychodziło jej opanowanie radości, która chciała wybuchnąć w głośnym śmiechu, frenetycznym okrzyku oznajmiającemu światu dobrą nowinę.


Długo masz zamiar tak kręcić się po pokoju? – cichym, rzeczowym głosem zapytał Malfoy, unosząc głowę znad pergaminu. – Jakbyś nie zauważyła, niektórzy próbują tu pracować.


Przepraszam. – Jak udało jej się opanować euforyczną radość i powiedzieć to skruszonym głosem grzesznika proszącego o wybaczenie, nie wiedziała. Jednak udało się i sądząc po zadowolonej minie Malfoya, mężczyzna nawet jej uwierzył. Zanim zdążył z powrotem zagłębić nos w pergaminach, Hermiona, czując się jak mała dziewczynka, zapytała: – Nie czujesz się podekscytowany?


Weasley, gdybym za każdym razem, gdy odkrywał coś nowego, podniecał się jak jakiś szczeniak, szybko by mi się to znużyło, nie uważasz? – Wbrew intencjom Malfoya odpowiedź nie zabrzmiała złośliwie.


Ale to – TO jest coś! – zaprotestowała, nieco zaskoczona, że musi bronić czegoś i przed kimś, kto lepiej powinien to rozumieć.


Weasley, wszystko, co robię, to jest TO – ze złośliwym uśmiechem goblina odparował Malfoy. – Jak widzę, bezproduktywne rozmowy o niczym są twoją specjalnością… skoro chcesz się w ten sposób produkować, proszę bardzo, za tobą są drzwi, a za nimi ładny korytarz. Moja prababka, Lucillda, z przyjemnością pokonwersuje z kimś spoza rodziny. Jedyny portret, który mówi, na pewno trafisz – poinstruował ją, dłonią wskazując drzwi. – Idź tam i poprzeszkadzaj. Nie mam czasu na takie bzdury.


T–ty!… T–ty!..


Tak, ja, a teraz już idź – polecił jej Malfoy, sięgając po pióro.


* * *


Początkowa niezręczność poszła w niepamięć i rozmowa toczyła się gładko, przerywana wybuchami śmiechu i stukaniem sztućców o talerz. Harry z przyjemnością odkrył, że mimo swojej niewiedzy z łatwością przystosował się do prowadzonych dysput.


Stephen okazał się niezwykle interesującym rozmówcą, o wyrobionych poglądach, i mimo pewnej nieznajomości realiów czarodziejskiego świata – w czym nie było nic zaskakującego, jak domyślił się Harry, skoro mężczyzna od czubka wypastowanych butów aż po szczyt przerzedzonej głowy był mugolem – potrafił dostrzec sprawy umykające trójce czarodziejów. Z łatwością osoby, która niejedno już widziała i przeżyła, wpasował się rytm polemik i gładkich słówek. Dyplomatycznie unikał drażliwych tematów, sprawnie przenosząc rozmowę na inne tory, czemu z zacięciem przeciwstawiał się Malfoy, nawiązując do kłopotliwych kwestii w taki sposób, że nikt nie czuł się urażony. Harry w pewnym momencie złapał się nawet na smutnej konkluzji, iż żałuje nieobecności mężczyzny na niektórych ze spotkań z prasą. Pasja i urok osobisty szybko przekonałyby co niektórych opornych reporterów do zmiany stanowiska, uznał bez namysłu, uważnie obserwując podchody Ślizgona.


Kendra z równie czarującym uśmiechem potrafiła przywołać zapędzających się coraz bardziej, zacietrzewionych mężczyzn do porządku jak skrytykować błędy w rozumowaniu. Odpowiedzi, które udzielała i pytania, rozsądne i przemyślane, zadawane niewinnym tonem zawsze trafiały w sedno. Odzywała się rzadziej, pozwalając rozmowie toczyć się bez przeszkód, ale kiedy już coś mówiła, skupiała na sobie całą uwagę mężczyzn. Harry z przyjemnością obserwował, jak inteligentnie zbijała każdy argument Malfoya, zaś każde jej spojrzenie na męża kończyło się mimowolnym uśmiechem. Sam na ten widok również się uśmiechał, podchwytując co i rusz podejrzliwe spojrzenie Malfoya.


No i trzeci rozmówca – Malfoy. Harry niespodziewanie dla samego siebie docenił niewymuszony sposób, w jaki mężczyzna prowadził rozmowę, kierując ją dokładnie tam, gdzie chciał. Przez większość czasu precyzyjnie kontrolował, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Gdy trzeba było, zaogniał dyskusję, podsuwając kłopotliwe kwestie do rozważań, by chwilę później z łagodną stanowczością starszego brata łagodzić wzburzenie kilkoma celnie dobranymi sformułowaniami, przez które przebijała doskonała znajomość ludzkiej psychiki i reakcji, jakie można wywołać odpowiednimi słowami rzuconymi w stosownej chwili. Harry musiał przyznać, że Malfoy zachowywał się naprawdę po ślizgońsku.


Nagle, gdy pozostała trójka zajęta wymienianiem opinii o irlandzkiej drużynie quidditcha nie zwracała na niego uwagi, Potter uświadomił sobie, skąd kojarzył Stephena. Jeden ruch pulchniej dłoni i Harry już przypomniał sobie, gdzie widział tą okrągłą, przyjacielską twarz ozdobioną krzaczastymi wąsami.


Westchnął, z nieoczekiwaną świadomością, jak niewiele zabrakło, żeby nieodpowiednim pytaniem uraził mężczyznę. W duchu podziękował Ginny, która ciągnęła go na wszystkie możliwe bankiety i imprezy, gdzie rozmowa o niczym z nieznajomymi należała do stałego repertuaru. Dzięki niej się nie zbłaźnił.


Dopiero teraz uzmysłowił sobie również, że zajęty udawaniem kogoś, kim nie był, przejęty możliwościami oferowanymi przez nowy świat, rzadko myślał o swojej żonie. Wcześniej, jej nieobecność w jego życiu, sypialni, domu, każdej sekundy sprawiała mu ból… jednak mniejszy niż ten, który odczuwał w pobliżu żony, która nie zwracała na niego uwagi, obojętna, zimna, pozostająca ciągle na uboczu, nigdy z nim, zawsze tuż obok… gdzie każda próba zbliżenia się kończyła się coraz większym dystansem. Jak małe kuleczki zderzające się ze sobą, stykali się na sekundę, by później oddalić się jeszcze bardziej.


Harry, a co ty myślisz na ten temat? – W przepływające natrętne, gorzkie myśli wdarła się codzienna rzeczywistość, w której Kendra obrzucała go zaniepokojonym wzrokiem jego zmarszczone brwi i rozmyte spojrzenie, zaś mężczyźni obserwowali go z nadzieją, że poprze ich we właśnie prowadzonym sporze. – Mój mąż i Draco są przeciwni wprowadzeniu legalizacji związków międzygatunkowych – ja je popieram, a ty?


Zamrugał, zaskoczony, próbując wrócić z zamglonego, prywatnego świata, gdzie o żadnych relacjach międzygatunkowych nie było mowy.


Hm… – zamyślił się. Czy ktokolwiek ma prawo ingerować w tak prywatne, intymne sprawy jak uczucia? A tym bardziej państwo? Gdzieś w głębi siebie znalazł odpowiedź, może niedoskonałą, ale jego. – Popieram.


Ale przecież łączenie się w pary… – oburzył się Stephen, perorując namiętnie przez kilka minut o niewłaściwości tego typów związków, czemu z oburzeniem przysłuchiwała się Kendra. Gdy udało jej się przerwać mężowi, szybko odbiła wszystkie jego argumenty. Oboje pogrążyli się w dyspucie, kompletnie nie zwracając uwagi na roześmianych współtowarzyszy.


Pół godziny później spór nadal pozostawał nierozwiązany, ale szybki rzut okiem na zegarek wystarczył Kendrze do zorientowania się która godzina. Z urzekającym uśmiechem przeprosiła, że muszą już iść, ale ich mała córeczka niecierpliwie czeka na powrót rodziców i nie chcą jej zawieść.


Ależ to zrozumiałe – zgadzał się łaskawie Draco, żegnając ze Stephenem, podczas gdy Harry wypytywał kobietę o pięcioletnią łobuzicę o ślicznych ciemnych loczkach mamy i niebieskich oczach taty. – Harry, nie zatrzymuj Kendry – polecił, łapiąc go za ramię. W tym samym momencie w podobnym tonie odezwał się jej mąż.


Cała czwórka roześmiała się radośnie. Harry nie zauważył porozumiewawczych spojrzeń, jakie wymieniło między sobą małżeństwo.


Taksówka już czeka – odezwał się jeden z pracowników restauracji, pojawiając się nie wiadomo skąd z charakterystycznym pyknięciem.


Harry i Draco wyszli przed restaurację odprowadzić swoich gości. Lodyn, zasnuty mgłą i z deszczową aurą wiszącą w powietrzu, nie zachęcał do wychodzenia na zewnątrz. Zbliżająca się nocna pora również nie nęciła do spacerów, więc nic dziwnego, że na ulicy było prawie pusto.


To było naprawdę miłe spotkanie, mam nadzieję, że je powtórzymy – powiedziała Kendra. Uśmiechnięta, z zalotnie opadającymi kosmykami ciemnych włosów wyglądała czarująco. Z prawdziwą gracją wsiadła do auta, machając mężczyznom dłonią na pożegnanie.


Oczywiście, że tak – odpowiedział Harry, zanim Malfoy zdołał cokolwiek wyjąkać. – Kiedy tylko czas na to pozwoli.


Oby nasza przyszła współpraca układała się równie owocnie jak teraz – stwierdził poważnie Stephen, a Harry z prawdziwą przyjemnością uścisnął jego dłoń. Malfoy w tym czasie szeptał coś do Kendry, z czego kobieta chichotała jak szalona. – Polubili się.


Draco trudno nie lubić – grzecznie zgodził się z nim Harry. Powiedział coś, co było oczywistym kłamstwem, a wcale tak nie zabrzmiało.


To prawda – przytaknął mężczyzna i z uśmiechem zawołał, wsiadając do taksówki: – Do zobaczenia!


Oby szybciej niż później – skwitował Draco, stając koło Pottera i naturalnym gestem obejmując go ramieniem. – Mamy jeszcze wiele do zrobienia.


Wracajmy. Zimno tu – powiedział po prostu Harry, starając się wyswobodzić z uścisku mężczyzny jak najszybciej… zanim Malfoy pomyśli, że dreszcze przebiegające przez jego, Pottera, ciało są skutkiem nagłej bliskości.


O nie, mój drogi Harry – syknął nagle Malfoy, gdy taksówka znikła za zakrętem. Wściekle zaciśnięta dłoń i równie wściekłe spojrzenie zszokowało Pottera, który, wreszcie wolny, cofnął się o krok. I jeszcze jeden.


Malfoy zwariował.


Jeszcze jeden krok.


I jeszcze jeden.


Nagle przyparty do ściany, z pałającymi oczyma Malfoya znajdującymi się na tej samej wysokości co jego, unieruchomiony w mocnym uścisku, struchlał. Kolejny szaleniec na mojej drodze. Przyciągam ich, czy sami się znajdują?


Co TO miało znaczyć? – zapytał wściekły bardziej niż rozszalałe stado hipogryfów Malfoy. Jego głos drgał tak, że mężczyzna z trudem nad nim panował. Zaciskając dłonie na ramionach zaskoczonego Pottera, przysunął się bliżej, tak blisko, że niewyraźna para wydobywająca się z ich ust zmieszała się w jeden ulotny obłok. – Po jaką cholerę wyciągałeś przy nich nasze, prywatne sprawy?


Nasze?, bezgłośnie powtórzył Harry z niedowierzaniem, Nasze. Nasze… Jęknął.


Malfoy… – zaczął, z trudem uspokajając oddech. – To n…


Dobrze się chociaż bawiłeś? – nie dał mu dokończyć Malfoy, przerywając w pół słowa. Wyraz twarzy Ślizgona nagle zmienił się. Furia znikła jakby pod wpływem Finite i mężczyzna przybrał maskę zwykłej oziębłej obojętności. – Bo ja tak… i teraz mam zamiar równie dobrze się zabawić.


Gorące usta przeszkodziły Harry’emu w odpowiedzi. Malfoy przylgnął do niego całym ciałem, jakby chciał osłonić go przed wieczornym chłodem.


Oszalał.



Przeklęte sny: – 9 -


Malfoy nie silił się na delikatność, brutalnie przywierając do Harry’ego, który w ułamku sekundy zrozumiał, że jedynym pragnieniem mężczyzny w tej chwili jest chęć ukarania go. Nie chodziło o nic więcej i nawet jeśli było w tym agresywnym ataku coś jeszcze, cokolwiek, co przy sporej dozie dobrej woli mogłoby usprawiedliwić napaść, on, Potter, nie chciał o tym wiedzieć.


Gdy dłonie Malfoya zacisnęły się w kleszczowym uścisku na ramionach, szczupłe udo zostało bezpardonowo wsunięte między jego nogi, a wąskie, chłodne usta próbowały wymusić na nim jakąkolwiek reakcje, Harry zrozumiał, że ma dość. Całkowicie, nieodwracalnie miał dość tego świata, gdzie wszystko było na opak i gdzie jego odwieczny rywal miażdżył mu wargi w parodii pocałunku. I przestało być ważne, kto tu oszalał a kto nie – jedyne, co go teraz przepełniało to złość. Wszechogarniająca. Nie do okiełznania.


Dopiero, gdy jego pięść zatrzymała się na nosie mężczyzny i rozległ się charakterystyczny chrupot, Harry zrozumiał, co przed chwilą zrobił. Malfoyowi zajęło to więcej czasu. Przyłożył dłoń do nosa i z nieukrywanym zdziwieniem obserwował krew na swojej dłoni, jakby to ona miała mu udzielić odpowiedzi na pytanie, co się stało.


Harry, ogarnięty nagłym przypływem wstydu i poczucia winy, zażenowany bliskością, ze zbyt świeżymi wspomnieniami konsekwencji tej poufałości, odepchnął go bez zastanowienia. Niespodziewający się niczego Malfoy, zbytnio zajęty wpatrywaniem się w swoją dłoń, by spostrzec niebezpieczeństwo, zatoczył się i zahaczając stopą o krawężnik, wylądował swoimi arystokratycznymi, chudymi pośladkami na chodniku. Obrzucił Harry’ego wściekłym, zapowiadającym okrutny rewanż spojrzeniem, błyskawicznie otrząsając się z osłupienia, jak gdyby zderzenie z zimną, wilgotną kostką brukową było bardziej cucące niż złamana kość. W jego oczach, prócz zrozumiałej wściekłości, było jeszcze coś, jakby nuta niepewności a może wątpliwości. W każdym bądź razie mieszanina czegoś, czego Potter nigdy tam nie widział i czego – był o tym święcie przekonany – już nigdy nie będzie miał okazji zobaczyć.


Harry jęknął, nagle z przerażającą jasnością uświadamiając sobie, co przed chwilą zaszło. I równie raptownie przestało go to obchodzić.


Próbował, naprawdę próbował przystosować się do reguł tego świata. Udawał kogoś, kim nie był, oszukiwał, byle tylko nikt się nie domyślił prawdy, wymyślał wymówki, żeby tylko nikogo nie zaalarmować. Był tym, kim chcieli, żeby był… i po co? By ten dupek Malfoy mógł się na niego rzucić, wykorzystać jego dobrą wolę i zmusić do tego czegoś, co nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwałby pocałunkiem, a wszystko tylko dlatego że on, Harry, próbował dowiedzieć się, jakie naprawdę relacje ich łączą? W takim razie on podziękuje całej tej farsie.


Miał dość tego wszystkiego!


Do diabła, był w końcu Potterem i jeśli istniało coś, na czym mógł się zawsze oprzeć, to właśnie to!


Koniec udawania kogoś, kim nie był! Koniec posłusznego postępowania zgodnego z czyimś widzimisie! Koniec marnotrawienia czasu na bzdury, skoro nadal nie wiedział, po jakiego gumochłona ma te sny! Koniec, po prostu koniec. Najwyższa pora wziąć sprawy w swoje ręce.


Nie zastanawiając się, nawet nie próbując tego robić, z całą świadomością dziecinności swojego postępowania, zignorował gramolącego się niezgrabnie na chodniku Malfoya, który próbował jednocześnie wstać i wyciągnąć różdżkę z kieszeni, minął go bez słowa i wrócił do środka lokalu.


Zaniepokojony kierownik próbował dyskretnie dowiedzieć się, co się stało, przestraszony niespodziewanym powrotem wyraźnie podminowanego gościa, ale zmrożony spojrzeniem Harry’ego, prawie natychmiast się wycofał. Pracując tyle lat w zawodzie najwidoczniej nauczył się, że czasami lepiej nie wiedzieć i nie zadawać zbędnych pytań.


Potter, nic sobie nie robiąc z zaciekawionych spojrzeń, jakimi obrzucali go pozostali goście, złapał w garść trochę proszku Fiuu i już miał wpakować się do kominka, gdy zatrzymał go przyciszony głos jednego z pracowników.


Nagle zrozumiawszy, jak to musi wyglądać, obrócił się z czarującym uśmiechem, który miał w założeniu ukryć targające nim uczucia, a który swej roli w najmniejszym nawet stopniu nie spełnił, jeśli wziąć pod uwagę nerwowe zachowanie kelnera, i poprosił:


Przepraszam, nie dosłyszałem. Mógłbyś powtórzyć?


Wyglądający na nieco przestraszonego własną bezczelnością mężczyzna głośno przełknął ślinę. Jego grdyka poruszała się gwałtownie przez kilka sekund, w czasie których kelner zebrał całą swoją znikomą odwagę i wyjąkał:


A rachunek, proszę pana?


Z przerażeniem w dużych oczach okolonych rzęsami, za które większość kobiet dałaby się zabić, patrzył na Harry’ego z nerwowością królika gotowego w każdej chwili czmychnąć do nory, gdyby okazało się, że oferowana przez człowieka marchewka jest zatruta.


Potter uśmiechnął się łagodnie, nagle zawstydzony własną porywczą naturą i zażenowany wrażeniem, jakie musiał wywrzeć, wpadając tak bez zastanowienia do restauracji. Robienie scen w eleganckim lokalu jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło i nie chciał, żeby ten pierwszy raz wydarzył się właśnie teraz. I to przez kogo? O nie, to nie wchodziło w grę.


Musiał zachowywać się normalnie.


Kelner wcale nie wyglądał na uspokojonego, wręcz przeciwnie, chyba nawet wolał, kiedy Harry nie szczerzył zębów w sztucznym uśmiechu, pozornie spokojny.


Proszę dopisać wszystko do rachunku pana Malfoya – powiedział, doskonale zdając sobie sprawę, że ktoś taki jak Malfoy musiał mieć otwarty rachunek w restauracji, w której bywał równie często. Wyglądało na to, że jest stałym gościem tego lokalu. I często towarzyszy mu Harry z tego świata, dodała złośliwie jakaś część jego osobowości. Harry odruchowo się skrzywił, a kelner, widząc jego minę, zrobił krok w tył, po czym, zorientowawszy się, że komuś takiemu jak on tak nie wypada się zachowywać, stanął z powrotem tuż obok Pottera.


Z boku wyglądało to dość zabawnie, więc nic dziwnego, że kilkoro z obserwujących ich uważnie gości uśmiechnęło się z rozbawieniem.


Jednak zarówno kelnerowi jak i Harry’emu, choć z całkiem różnych powodów, nie było do śmiechu.


Oczywiście, panie Potter. Pan Malfoy się jeszcze pojawi, czy też…? – kelner zawahał się, nie będąc do końca przekonanym, czy przypadkiem zbytnią ciekawością nie przekracza swoich uprawnień. W końcu to nie był byle kto – sławny Harry Potter, jeden z najlepszych klientów ich restauracji. Kierownik zabiłby go, gdyby okazało się, że ich gość poczuł się urażony jego zachowaniem. Ostrożności nigdy za wiele, szczególnie w tym fachu i przy takim pracodawcy.


Zanim Harry zdążył zareagować, ktoś postanowił się wtrącić w ich rozmowę.


Można już uprzątnąć stolik. – W beznamiętnym głosie próżno byłoby doszukiwać się jakichkolwiek uczuć.


Obaj, Harry i kelner, wzdrygnęli się odruchowo, obrócili głowy w stronę, z której dobiegał dźwięk, po czym solidarnie, jakby się zmówili, odwrócili wzrok. Malfoy wyglądał na nieporuszonego. Stał sztywno wyprostowany, z dumnie uniesioną głową i bez słowa przypatrywał się mężczyznom.


Nos, już całkowicie wyleczony, wydawał się idealnie prosty jak zwykle, szata nie nosiła żadnego śladu błota czy choćby cienia zabrudzenia, które mogłoby sugerować, co naprawdę wydarzyło się na zewnątrz, a spokojny wyraz twarzy mógłby zwieść każdego postronnego obserwatora… ale nie Harry’ego.


Wystarczyło mu jedno spojrzenie na prawie niedostrzegalne wykrzywienie wąskich warg – Potter zmusił się do odrzucenia wspomnienia sprzed kilku minut – by zrozumieć, że Malfoy tego jednego nie przebaczy na pewno. Gdyby Harry miał jeszcze jakieś wątpliwości co do zamiarów Ślizgona, twarde spojrzenie wbijane nieustannie w swoją twarz na pewno zmusiłoby go do uznania prawdy.


Pan Potter nakazał dopisać wszystko do pana rachunku… – kelner, kierowany jakimś irracjonalnym odruchem, postanowił przerwać pełną napięcia ciszę.


Harry przez sekundę mu współczuł – został wplątany w coś, o czym nie miał najmniejszego pojęcia i najwyraźniej nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Pewnie nigdy wcześniej nie miał do czynienia z równie pokręconą relacją między gośćmi i ołowianą atmosferą, którą któryś z gości z łatwością pokroiłby jednym z tych ręcznie wykonanych srebrnych noży.


Czyżby było z nim coś nie tak? W takim razie proszę skontaktować się moją sekretarką, na pewno poradzi sobie z każdym problemem. – Malfoy był za miły, uznał natychmiast Harry, starając się nie patrzeć w jego kierunku. Nie wiedział, czego może się po nim spodziewać, ale na pewno nie oczekiwał chłodnej, rzeczowej uprzejmości. Oczekiwał raczej czegoś w stylu: jestem–pan–groźny–Malfoy–szykuj–się–na–zemstę, a nie jestem–pan–dobrze–wychowany–Malfoy–grzeczny–niezależnie–od–okoliczności.


Nie, oczywiście, że wszystko jest w porządku z pańskim rachunkiem… – kelner, zażenowany, aż się zarumienił – po prostu… znaczy… upewniałem się, czy…


Czy dobrze zrozumiałem? – powiedział bardzo spokojnie Malfoy. Harry, sam nie wiedząc czemu, zadrżał. Blondyn wpatrywał się w biednego kelnera jak w dżdżownicę, która wyszła spod ziemi podczas deszczu wprost pod buty. Gdy kontynuował jego głos był niski, aż drgający od groźby: – Czyżbyś wątpił w jego słowa? – upewnił się, wskazując na Harry’ego, który odruchowo spojrzał mu w oczy. Malfoy w ułamku sekundy odwrócił wzrok, jakby nie chcąc utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego. Kelner próbował wymamrotać jakieś przeprosiny, usprawiedliwić się, może wyjaśnić, że wcale nie miał tego na myśli, ale Malfoy nie dał mu szansy. – Wątpisz w słowa Harry’ego Pottera? Tego Harry’ego Pottera? Wybawcy? – Malfoy z każdym pytaniem obniżał głos coraz niżej i niżej, aż nagle Harry zrozumiał. Większość gości nawet przestała udawać obojętność, przysuwając się coraz bardziej i nastawiając uszu, żeby usłyszeć jak najwięcej, a właśnie o to chodziło mężczyźnie. Tylko dlaczego? Jaki miał w tym cel? – Tego, który pokonał Voldemorta? Mojego narzeczonego?


Cholera! – wymknęło się Harry’emu, który nagle pojął całą perfidię planu Malfoya. Ślizgon zawsze atakuje tam, gdzie trzeba. W gwarze rozgorączkowanych rozmów i wybuchu ekscytacji, jaka opanowała zelektryzowanych nowiną gości, którzy zaskoczeni usłyszaną wiadomością przestali udawać obojętność, nikt nawet nie zauważył jego reakcji… nikt z wyjątkiem samego winowajcy, stojącego z niewinną miną, jakby przed chwilą nie wydarzyło się nic niezwykłego. Jedynie oczy płonące zwycięsko i wbijane w Pottera, uważnie śledząc jego reakcję, zdradzały prawdę.


Szach i mat, Potter. – Harry zacisnął pięści, nie zauważając nawet krystalicznego proszku wysypującego się z jego dłoni wprost na puszysty dywan. Odczytane z ruchu warg słowa rozstrzygały wszystkie wątpliwości. To była zemsta, cholerny rewanż za to, że nie pozwolił mu wygrać tam, na zewnątrz.


Skoro Malfoy właśnie tak chciał pogrywać, niech i tak będzie. Jeszcze nigdy z nim nie przegrał i teraz też nie miał zamiaru pozwolić mu wygrać.


Jednak zagramy według moich reguł, Malfoy, pomyślał, uśmiechając się promiennie do mężczyzny i ruszając w jego stronę. Ruszyłeś mały kamyk, podtrzymujący całą cholerną górę, Malfoy. Zobaczmy, czy poradzisz sobie z konsekwencjami. Bo ty zawsze byłeś tchórzem, niezależnie od tego, jaki to jest świat.


* * *


Trzaśnięcie drzwiami.


Głowa uniosła się znad papierów i Malfoy zmierzył spojrzeniem nieco speszoną kobietę.


Już wróciłaś? – Pytanie zostało zadane neutralnym głosem i jako że na leżało do tych z gatunku o oczywistych odpowiedziach, mających na celu jedynie potwierdzenie faktów (i wzbudzenie wyrzutów sumienia, co jednakże w tym wypadku nie wywołało spodziewanego efektu), dlatego Hermiona nie uznała za stosowne reagować. Brwi zmarszczone w wyrazie dezaprobaty i prawie że niesłyszalne westchnienie było jedyną reakcją ze strony Malfoya, który, ponownie ją ignorując, zagłębił się w papierzyskach.


Hermiona z sporym zaskoczeniem zauważyła spory stosik uporządkowanych na brzegu biurka pergaminów. Malfoy podczas jej, w gruncie rzeczy dość krótkotrwałej, nieobecności jak widać nie próżnował. Tempo jego pracy było naprawdę efektywne, z podziwem zauważyła, obserwując, jak mężczyzna dokłada kolejną stronnicę.


Twoja prababka miała naprawdę interesujące życie, wiedziałeś o tym? – zapytała tonem niewinnej towarzyskiej konwersacji, gdy panujące w pomieszczeniu milczeniu stało się denerwujące. Usiadła na jednym z foteli o intensywnym kolorze morskiej głębiny i wlepiła spojrzenie w Malfoya, który, nic sobie z tego nie robiąc, jedynie odgarnął opadające włosy za ucho i, nie odrywając spojrzenia od kartki, umoczył pióro w kałamarzu. Hermiona z westchnieniem uświadomiła sobie, że mężczyzna postanowił ją ignorować, jakby była jednym z domowych sprzętów. – Rozumiem.


Malfoy widocznie musiał wyczuć coś z nagłego rozczarowania w jej głosie, ponieważ uniósł głowę znad biurka. Zmierzył ją długim spojrzeniem, przez sekundę się zastanawiał, rozdarty między chęcią powrotu do pracy a wymogom dobrego wychowania, po czym w końcu, powiedział:


Należała do mojej rodziny – czy to nie oczywiste? Poza tym znajdź sobie jakieś zajęcie…


– …bo cię denerwuję – odruchowo dokończyła, przyzwyczajona do podobnych komentarzy. Zagryzła wargi, sekundę później uświadomiła sobie, że porównuje zupełnie różne sytuacje, więc przestała. Zresztą było już za późno na cofnięcie swoich słów.


Malfoy przypatrywał się jej uważnie z nieodgadnioną miną, jakby przetwarzał w myślach jakiś skomplikowany proces, w końcu uśmiechnął się krzywo i stwierdził:


Dokładnie. Może zajmij się jakąś ochronką dla magicznych stworzeń czy czymś w tym rodzaju… – Wzruszył ramionami z obojętnością kogoś, komu jest wszystko jedno, czym się zajmie jego gość, byleby tylko nie przeszkadzał. – Sama zresztą wiesz lepiej, co należy do twoich obowiązków.


Hermiona zapowietrzyła się na takie lekceważenie swojej pracy, po czym, zaskoczona pewną myślą, niespodziewanie dla samej siebie i Malfoya uśmiechnęła się radośnie.


Czy to znaczy, że mam twój głos?


Malfoy uśmiechnął się kpiąco, jak to – wedle szkolnej famy – tylko Ślizgoni potrafią.


Prawie udał ci się żart, Weasley.


Z jej twarzy nie znikał promienny uśmiech.


W takim razie będę tu siedzieć i zamęczać cię opowieściami – stwierdziła poważnym głosem, w którym pewność siebie była wyraźnie dosłyszalna. Malfoy nie zareagował, siedząc w niezmiennej pozie, jakby jej groźba nie była niczym innym jak marudzeniem pięciolatki. Sekundę – tylko tyle trwała pewność Hermiony, że w końcu powie tak. Jednak była zbyt inteligentna na równie naiwną wiarę, więc szybko się uspokoiła, obdarzyła mężczyznę chłodnym uśmiechem, zwykle przeznaczonym dla namolnych petentów i czekała na odpowiedź.


Malfoy rzecz jasna jej nie zawiódł.


Zmarszczył czoło, z teatralną przesadą potarł brodę, niby w zamyśleniu, po czym spojrzał prosto w brązowe oczy bez cienia uczucia.


Zastanówmy się. Mając do wyboru ciebie w swojej sypialni… i ciebie w swojej sypialni, plotącą coś trzy po trzy… hm… trudny wybór – udał, że się zastanawia. Oczywiście się naigrywał – Hermiona miała tego świadomość, jednak postanowiła cierpliwie poczekać na koniec tego przedstawienia. Nie miała nic do stracenia. Malfoy westchnął ciężko, jakby naprawdę rozważał decyzję. – Tak, w takim razie wybieram propozycję numer trzy. Silencio! – Jednym ruchem uniemożliwił Hermionie replikę. Odłożył różdżkę, którą wyciągnął z kieszeni, na biurko i spojrzał jej prosto w oczy. – To było takie oczywiste, Weasley, że nie mogłem się powstrzymać. – Na swoje szczęście nie uśmiechnął się, bo Hermiona byłaby gotowa do czegoś naprawdę złego. – Tak, teraz mogę wreszcie w spokoju wrócić do pracy. Byłoby miło, gdybyś, gdy już oczywiście uporasz się z przeciwzaklęciem – dodał uprzejmym tonem – zrozumiała aluzję. Chyba nie muszę uściślać, że następnym razem to nie będzie coś równie miłego, prawda?


Hermionie wystarczyło jedno krótkie, szybsze od mrugnięcia spojrzenie na śpiącego na łóżku Harry’ego do powzięcia decyzji.


Już niedługo.


Miała nadzieję, że do tej chwili uda jej się opanować chęć zamordowania tego przemądrzałego dupka.


Musiała. Dla dobra Harry’ego.


Coś jej się wydawało, że w ciągu najbliższych godzin przyjdzie jej znienawidzić te słowa.


* * *


Harry nie musiał się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że tuż za nim z kominka wyłonił się Malfoy. Zignorował go, chłodno uśmiechając się do czającego się z uwielbieniem wymalowanym na twarzy skrzata, który porzucił sprzątanie kurzu chwilę potem, jak w kominku rozgorzały płomienie o pięknym szmaragdowym odcieniu.


Miło pana widzieć, panie Harry – zaskrzeczało stworzenie, czołem prawie dotykając podłogi, która wyglądało jakby dopiero co ją wypastowano. Skrzat wyprostował się i na widok Draco dodał równie grzecznym tonem: – Pana również, panie Malfoy.


Zostaw nas samych, dobrze? – Głos Harry’ego nie pozostawał wątpliwości, że mimo grzecznościowej formy to nakaz.


Skrzat rzucił im bystre, wiele mówiące spojrzenie kogoś, kto dokładnie wie, czego w tej sytuacji się spodziewać i przytaknął:


Oczywiście.


Skrzat skłonił się raz jeszcze i zniknął z cichym pyknięciem. Harry bez słowa czy spojrzenia w stronę Malfoya skierował się w stronę karafki i nalał sobie jakiegoś bursztynowego napoju. Nie wątpił, że przyda mu się coś mocniejszego dla kurażu. Czekała go rozmowa, o jakiej nie śniłby w najgorszych koszmarach.


Próbując jeszcze przez kilka sekund zachować spokój, rozejrzał się dyskretnie po gabinecie. Musiał przyznać, że chociaż w tym świecie rezydencja prezentowała się o niebo lepiej – wszystko aż lśniło czystością, zadbane i porządne świadczyło o dbałości właścicieli o swój dom. Choć… gabinet na pewno nie wyglądał na przytulny, raczej na bezosobowy, jakby ktoś bardzo się pilnował przed ujawnieniem czegoś bardziej prywatnego. Harry miał nadzieję, że reszta pomieszczeń ma w sobie takie ciepło, jakie czuło się, wchodząc do Nory czy do choćby jego domu.


Wspomnienie niskiego, piętrowego domku, który kupili na wsi zaraz po ślubie, przysłoniło momentalnie wszystkie uczucia, jakie buzowały w nim od chwili, gdy Malfoy się na niego rzucił i przywołało ból o wiele silniejszy niż cokolwiek innego. Tam był jego dom i chciał tam wrócić. Do swojej rodziny… ten świat, choć intrygujący i chwilami przyprawiający o drżenie swoją nieobliczalnością, nie był jego. I nigdy nie będzie.


Dlaczego więc coś, co go nie dotyczyło, wywoływało taką burzę w jego sercu? Niepotrzebnie tracił czas na złość i mało znaczące – choć wkurzające – okoliczności. Co go obchodziło, że Malfoy mógł być kimś naprawdę ważnym dla Harry’ego z tego świata? Nic, uznał po chwili, upijając łyk. Przynajmniej do czasu, póki nie rzuca się na mnie jak szaleniec. To nie mój świat. Nie mój, zapewnił się, jakby to miało mu pomóc zmienić uczucia. Jakby mogło pomóc w pozbyciu się irytującego dreszczu niepokoju, gdy rozważał możliwość, że jednak oni, ten drugi Harry i Malfoy, mogą być razem.


Unikanie problemu nic nie daje, wiedział o tym, więc ostrożnie upił łyk i zmusił się do spokojnego, choć chłodnego pytania:


Co TO, na Merlina, miało znaczyć?


Malfoy, który w międzyczasie zdążył się wygodnie rozsiąść na jednym z foteli, patrzył na niego, opanowany i rozluźniony, uśmiechnął się do siebie i ze spokojem odbił piłeczkę:


Czyż to nie oczywiste, Harry?


Uśmiechnął się do siebie, jakby cała sytuacja go bawiła. Najwyraźniej Harry, podejmując jego grę w restauracji, wprawił go w szampański nastrój.


Nie! – Potter z wysiłkiem zmusił się do w miarę normalnego głosu, jednak nie do końca udało mu się opanować emocje.


Malfoy przekrzywił głowę, doskonale panując nad wyrazem swojej twarzy.


Ależ oczywiście, że tak. Należało ci się, sam to przyznasz.


Należ…? – Harry’emu zabrakło słów. Malfoy miał nie po kolei w głowie, to oczywiste. Wziął głęboki oddech, uspokoił się wewnętrznie i w końcu, patrząc na mężczyznę ostro, powiedział: – Naprawdę uważasz, że ujawnianie takich rewelacji w miejscu publicznym dla małostkowej zemsty jest czymś, z czego możesz być dumny? Jesteś żałosny, tyle ci powiem.


Malfoy, wbrew oczekiwaniom, uśmiechnął się krzywo.


Jakie ostre słowa z ust kogoś, kto pierwszy zrobił z siebie idiotę… – odgarnął opadający kosmyk włosów – szkoda, że nie ma w tym ani knuta prawdy.


Wkopałeś nas w bagno i jeszcze masz czelność twierdzić, że miałeś rację, mówiąc coś takiego? – Harry’emu opanowanie wzburzenia zaczęło przychodzić z coraz większą trudnością. Sytuację komplikował fakt, że Malfoy wydawał się całkowicie spokojny, co niesamowicie go wkurzało. Ślizgon wyglądał tak, jakby dobrze się bawił, rozkoszował całą sytuacją, a tak zrozumiałe przecież w tej sytuacji zdenerwowanie Harry’ego było częścią jednej, wielkiej, cholernej zabawy. – Malfoy, jesteś naprawdę wkurzając…


Przecież to prawda – przerwał mu w pół słowa Draco, obserwując jego mimikę.


Co takiego? Harry był pewien, że się przesłyszał. Musiał, bo inaczej…


Malfoy uśmiechał się, wstając z fotela i podchodząc do Pottera, który, zaskoczony usłyszaną rewelacją, był jedynie w stanie stać, patrzeć w milczeniu na zbliżającego się blondyna.


T-ty…


Znowu chcesz mnie obrażać? Kręci cię to? – zapytał, zaglądając mu głęboko w oczy. – Och, Harry, nigdy nie podejrzewałbym cię o takie perwersje.


Znowu to robisz! – oskarżył go, odpychając od siebie. Malfoy z zainteresowaniem wyraźnie widocznym na twarzy, pochylił się do przodu by lepiej słyszeć. – Prowokujesz, jakbyś oczekiwał, że będę tańczył tak, jak zagrasz. Ale wiesz co, Draco, koniec tego. Jutro odkręcisz wszystko, co namotałeś w przypływie dziecinnej zemsty, wytłumaczysz wszystkim, że to był kiepski żart, no i to ty – szturchnął go w pierś – wyperswadujesz Syriuszowi z głowy głupie pomysły.


Naprawdę? Jakie to słodkie i naiwne – zakpił Malfoy. – Myślisz, że jeśli nawet zrobię coś takiego, a czego na pewno nie zrobię, ktoś w to uwierzy? Wierzysz w to?


Nie obchodzi mnie to! Masz to odkręcić i już! – warknął Harry, mierząc go wściekłym spojrzeniem. Malfoy odwzajemnił się spokojnym, nieco zamyślonym wzrokiem. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał… albo planował.


Zgoda – powiedział w końcu, gdy Harry już otworzył usta, żeby powiedzieć mu co nieco do słuchu. Malfoy uśmiechnął się drapieżnie, kładąc mu dłoń na wargach. – Cii… teraz ja mówię. Zrobię to samo, co zawsze – wszystko wyciszę – ale cena wzrosła.


Świat skurczył się do jednego czteroliterowego słowa.


Cena? Harry zamrugał, zaskoczony. Jaka cena?


Czy to znaczyło, że mieli jakiś układ, jakieś porozumienie, dzięki któremu udawało im się nie pozabijać? Teraz, gdy przyszło mu się nad tym zastanowić to nie było to nic dziwnego – przecież musieli jakoś współpracować i razem mieszkać. Unormowanie stosunków wydawało się rozsądnym krokiem. Poza tym musiał pamiętać, że w tym świecie obaj są Ślizgonami, a oni zawsze mieli jakieś podejrzane porozumienia ze wszystkimi. Czasami nawet wydawało się, że to właśnie odróżniało ich od reszty szkoły – nikomu nie ufali. Potajemne konszachty, wiele mówiące pochlebstwa, wymuszenia dokonywane w białych rękawiczkach, tak że nawet największych idiotów ciężko było przyłapać na gorącym uczynku, dyskretne szantaże, o których nikt nic nie wiedział i do których nikt się nie przyznawał. Ślizgoni lubowali się w sprytnych machlojkach, ukradkowych umowach i potajemnych machinacjach.


Przecież nawet w jego świecie Malfoy nie zgodził się bezinteresownie mu pomóc, naturalnie miał swoje żądania, tym bardziej oczywiste powinno wydawać się, że również Malfoy z tego świata podobnie podchodzi do życia.


Harry był na siebie zły, że nie domyślił się tego wcześniej. Przecież miał wszystkie dane przed nosem. Wystarczyło pomyśleć.


Zaraz też usprawiedliwił sam siebie, że przecież dużo się działo i właściwie nie miał nawet jednej wolnej chwili do przemyślenia całej sytuacji, do której wpakowało go zaklęcie.


Czekał w napięciu, z mocno walącym sercem, nie będąc przekonanym, czy naprawdę chce usłyszeć odpowiedź.


Malfoy powoli wygładził zmarszczki na jego czole. Powoli odsunął dłonie i spojrzał mu prosto w oczy.


Za dużo myślisz, Harry, zdecydowanie za dużo – stwierdził najpierw poważnym głosem doświadczonego pedagoga. – Przecież wiesz, że nie żądam niemożliwego, prawda? – Mrugnął porozumiewawczo, po czym nachylił się jeszcze bardziej. Jego usta tuż przy uchu Harry’ego zaniepokoiły Pottera, który jednak, opierając się na wrodzonym uporze, zmusił się do zachowania spokoju i nawet nie drgnął, gdy, niby przypadkiem, mężczyzna oparł się o jego policzek. Wiedział, że najpierw musi usłyszeć propozycję tego dupka, a dopiero potem porządnie go trzepnąć. Już za chwilę zetrę ci ten zadowolony uśmieszek z twarzy, obiecał mu w duchu, próbując zachować tak potrzebny mu w tej chwili spokój. – W sobotę ojciec organizuje małe przyjęcie, nic wielkiego, sami bliscy znajomi i ty będziesz mi towarzyszył.


Harry odetchnął z ulgą. Był prawie pewien, że Malfoy zażąda czegoś trudniejszego, czegoś innego. Uśmiechnął się radośnie.


Tylko tyle?


Malfoy odsunął się i zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, jakby jego zachowanie było naprawdę dziwaczne.


Tak – potwierdził w końcu, nie odrywając od niego wzroku. ­– I nie planuj żadnych wyskoków. Ma być miło, kulturalnie, w przyjacielskiej atmosferze.


I co jeszcze? Mamy rzucić się sobie w ramiona ze łzami wzruszenia? – nieświadomie wymknęło się Harry’emu.


Usta Malfoya wygięły się w czarującym uśmiechu.


Może poprzestań jednak na uścisku dłoni. Nie wiem, czy przeżyłbym podobny widok.


Harry zagapił się na niego przez chwilę, zaskoczony.


A gdyby tak… – próbował zasugerować, ale Malfoy momentalnie mu przerwał:


ŻADNYCH numerów, Potter, albo z umowy nici.


W porządku – szybko zgodził się mężczyzna, byleby tylko Draco nie zmienił zdania. Jeszcze by mu wpadł do głowy jakiś głupi pomysł, w jaki inny sposób Harry mógłby mu się odpłacić. – Umowa stoi.


Wyciągnął rękę, chcąc przypieczętować transakcję. Malfoy uniósł brwi i skrzywił się na ten widok. Przyciągnął do siebie niespodziewającego się czegoś takiego Harry’ego i pocałował.


Uśmiechnął się do niego z rozbawieniem i nie ukrywając swojego nastroju, zapytał:


Chyba nie spodziewałeś się, że ci odpuszczę, prawda?



Przeklęte sny: – 10 -


Wiele rzeczy w życiu człowieka wydaje się banalne. Ot, jak chociażby chodzenie, uniesienie dłoni na powitanie czy szeroki uśmiech na twarzy. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wiele, podczas takiej wydawać by się mogło prostej czynności, trzeba się namęczyć, żeby to wyglądało naturalnie. Aurorzy aż za dobrze to rozumieją. W ich zawodzie kamuflaż to podstawa. Za pomocą zaklęcia albo eliksiru łatwo można zmienić swój wygląd, upodabniając się do wyimaginowanej czy też rzeczywistej osoby. Jednak są pewne elementy, jak mimika, gestykulacja, sposób mówienia, poruszania się, których podrobić już nie jest tak łatwo. Pół biedy, gdy postać, w jaką musi się wcielić wykwalifikowany czarodziej, to osoba stworzona tylko i wyłącznie na potrzeby danej akcji. W takich przypadkach sama zmiana wyglądu jest milowym krokiem na drodze do sukcesu, potem wystarczy stworzyć tylko profil danej osobowości i oto auror może być pewien, że, jeśli jego zachowanie nie będzie w znaczący sposób odbiegać od przyjętych normatyw, nikt, przynajmniej w teorii, nie powinien odkryć prawdy. Sytuacja komplikuje się znacząco, gdy przychodzi wcielić się w konkretną osobę, z charakterystycznymi nawykami, swoimi przyzwyczajeniami, które z łatwością pozwolą wykryć oszustwo. Wtedy auror musi się naprawdę napracować, by jego zachowanie nie wydało się podejrzane. Najlepsi są mistrzami w kreowaniu prawdziwych postaci, potrafią tak wczuć się w osobowość obcego człowieka, zepchnąć swoją świadomość na dalekie obrzeża umysłu, że, przynajmniej póki trwa akacja, stają się tymi osobami.


Jednakże istnieje jeszcze trudniejsza sztuka i choć niektórzy śmiało byliby gotowi temu zaprzeczyć, uśmiechając się z politowaniem i kręcąc w niedowierzaniu głową, są i tacy, którzy musieli sięgnąć po te arcytrudną metodę, więc wiedzą, że udawać samego siebie wcale nie jest tak łatwo, jakby się mogło wydawać. Nawet najlepsza zdolność obserwowania świata nie nauczy różnicy pomiędzy jednym uśmiechem a drugim na własnej twarzy. Ograniczeni przez wąski pryzmat percepcji ludzie nie widzą, że w wygięciu ich ust pojawia się rys przesady, jakby parodiowali samych siebie. Zmieniając w hybrydę coś, co w założeniu miało oznaczać radość, a gdzie rażąca sztuczność aż krzyczy do obserwatora, robią z siebie naiwnych głupców. Nie widzą nienaturalności w swoim zachowaniu. Jednak są i tacy, którzy potrafią w pewnym stopniu wpłynąć na odbiór swojego postępowania w oczach innych, dzięki czemu udaje im się oszukać postronnych obserwatorów. Również i tą umiejętność próbowano, z różnym skutkiem, wpoić aurorom. W tym celu stosowano najróżniejsze metody.


Harry błyskawicznie przeszukał pamięć, aż w końcu odnalazł właściwe wspomnienia. Z lekkim sercem mógł zagrać w grę, w której jedynym celem było zwycięstwo, a wszystkie możliwe metody stawały się wąską ścieżką prowadzącą w górę na sam szczyt. Ostatni raz pozwolił sobie na wahanie, po czym, z właściwym sobie uporem i determinacją, zrobił pierwszy krok – pozwolił by jego twarz rozjaśniło coś na kształt oczekiwania.


Uśmiechanie to skomplikowana operacja, w niektórych sytuacjach bywa nawet niemożliwa do zrealizowania. Wprawienie w ruch aż siedemnastu mięśni czasami wymaga iście syzyfowej pracy, której efektu nigdy nie można być pewnym do końca. Wiedział o tym, więc starał się nie przesadzić w żadną ze stron. Upadek byłby za bolesny, gdyby jego wyczucie się omsknęło.


Harry, stojąc naprzeciwko Malfoya, z jego dłońmi na swoich biodrach i pod uważnym spojrzeniem wbitym natarczywie w twarz, zmusił się do spokoju. Uśmiech w końcu musiał spełznąć mu z warg, więc pozwolił na to, ukrywając zaniepokojenie pod maską rozluźnienia i obojętności.


Malfoy cały czas wpatrywał się w niego, spokojny i wyczekujący, jakby chciał, żeby reakcja Harry’ego była inna, być może bardziej gwałtowna albo energiczna. W końcu odsunął się o krok, co Potter przyjął z niemałą ulgą. Odgarnął włosy, które wpadły mu w oczy, kłując niemiłosiernie i z lekkim rozbawieniem spojrzał na twarz mężczyzny, który wpatrywał się w niego uważnie, rozważając coś błyskawicznie.


Harry czekał.


Wiedział, że jeden niewłaściwy ruch może zniszczyć wszystko, więc trwał w milczeniu i tylko patrzył bez słowa wprost w pełne emocji oczy Malfoya. Mieli czas.


Gdy dłoń nieśpiesznie zawędrowała w jego włosy, czekał. Gdy starannie wygładzała włosy, czekał. I gdy zawędrowała na jego kark, muskając delikatnie wrażliwą skórę, nadal czekał.


Milczenie zadomowiło się już wygodnie w pokoju. Z głębi domu dobiegały jakieś niewyraźne hałasy, które i tak nie zakłóciły ciszy. Obaj trwali w tej niepokojącej cichości, jakby bojąc się nieostrożnym ruchem zniszczyć własne plany.


Harry stał spokojnie, jakby nic wielkiego się nie działo. Nie miał innego wyboru. Mógł oczywiście odsunąć się, jednocześnie alarmując Malfoya, którego podejrzenia i tak zdążył już wzbudzić. Jednak coś, głos rozsądku, instynkt samozachowawczy a może intuicja, podpowiadało mu, że lepiej zostawić sprawy tak jak są, niech biegną swoim torem, bez przeszkód i zatorów, dzięki czemu zyska na nimi większy wpływ niż dotychczas, gdy miotając się jak ryba na żyłce, każdym pochopnym czynem przyspieszał własną klęskę.


Dopiero po niezliczonych sekundach i kilku ciemnych mroczkach przed oczami zorientował się, że cały czas nieświadomie wstrzymywał oddech. Starając się, by Malfoy niczego nie zauważył, stał pewnie i spokojnie podczas powolnego odzyskiwania panowania nad oddychaniem. Byleby tylko Malfoy…


Błysk triumfu w szarych oczach szybko uświadomił mu złudność tej wiary. Bez wahania i niczego nie próbując ukrywać rozglądaniem się na boki, skrzyżował spojrzenia z Malfoyem, który wydawał się z każdą chwilą coraz lepiej bawić całą sytuacją.


Milczenie wisiało w powietrzu, które z upływającymi sekundami zdawało się pęcznieć od nadmiaru myśli. Harry czekał.


Cierpliwość była cnotą, której, chcąc nie chcąc, musiał opanować pewne podstawy, a co teraz wielce mu się przydało.


Malfoy nie odrywał od niego spojrzenia, jakby w obawie, że jeśli spuści go z oka choć na chwilę, coś mu umknie – a tego Malfoyowie wybitnie nie lubią.


Dość tych gierek – uznał w końcu, uśmiechając się do niego. Przesunął palcami po policzku Harry’ego w nieśpiesznym geście imitującym czułość, po czym poklepał go lekko po skórze w wyrazie sympatii. – Później się zajmiemy tym uporem.


Harry czekał bez słowa, co nieco zniecierpliwiło Malfoya, który prychnął coś pod nosem o „milczących idiotach co nie chcą się przyznawać do błędów” i, zerknąwszy raz jeszcze na nieruchomą twarz Pottera, odwrócił się i skierował w stronę biurka.


Oddalające się niebezpieczeństwo pozwoliło Harry’emu troszeczkę się rozluźnić, tyle na ile to pozwalała sytuacja. Doskonale wiedział, że Malfoy nie odpuści. No, ale przynajmniej zyskał trochę czasu.


Westchnął pod nosem, gratulując sobie jednocześnie dobrego pomysłu. Rozwagą i spokojem więcej zdziałał niż impulsywnością. Wreszcie jakiś pozytyw tej dziwacznej sytuacji. Odetchnął głęboko i skierował się w stronę stojącego nieopodal krzesła, na którym rozsiadł się wygodnie i, zerkając ukradkiem na Malfoya z pewną ostrożnością – nie był pewien, czego może się po nim spodziewać – splótł dłonie na kolanach.


Musimy porozmawiać – zaczął powoli, z namysłem. Nie czuł się do końca przekonany, czy podejmuje właściwą decyzję, wkraczając na tak niebezpieczne wody, ale wreszcie musiał zacząć kontrolować sytuację albo chociaż zyskać na nią taki wpływ, by zaczęło mu się to opłacać. Skalkulował ryzyko i raczej nie miał innego wyjścia. Potrzebował informacji i to szybko. Zostało mu tak niewiele godzin na odkrycie wszystkich możliwych korelacji między tymi dwoma tak odmiennymi światami, że nadeszła pora na chwytanie się wszystkich, nawet najmniej prawdopodobnych środków. Jeśli mu się nie uda albo co gorsza mylnie zinterpretuje rzeczywisty powód tych cholernych snów…


Pokręcił głową, wyrzucając z myśli pesymistyczne przeczucia.


Malfoy uniósł głowę i zmierzył go zaskakująco mało zainteresowanym spojrzeniem. Harry, który oczekiwał choćby cienia ciekawości – a właściwie gdyby był ze sobą szczery, śmiało musiałby przyznać, że spodziewał się wybuchu dociekliwości – poczuł się nieco zawiedziony, ale zaraz zdusił to uczucie.


Obaj milczeli. Potter, ponieważ zastanawiał się od czego zacząć. Draco, bo zdawał sobie sprawę, że z każdą upływającą minutą mężczyzna denerwuje się coraz bardziej. Czas mijał i żaden z nich nie zdecydował się przerwać tej duszącej atmosfery.


Wreszcie Malfoy parsknął śmiechem tak nieprzystającym do przedłużającego się, złowieszczego nastroju, że Harry, sam nie wiedząc, dlaczego to robi, również się roześmiał.


To było dziwne.


Przejdziesz do rzeczy, czy mam tak czekać w nieskończoność? – Uniesiona brew dopełniła wyglądu zblazowanego arystokraty.


Harry zdusił parsknięcie. Odetchnąwszy raz i drugi, odzyskał panowanie i z czarującym uśmiechem stwierdził:


Oczywiście, że przejdziemy do rzeczy… kiedy przyjdzie na to pora.


Draco nie dał po sobie poznać, czy zdenerwowały go słowa Harry’ego. Dalej patrzył wprost na czubek jego nosa, jakby to był najciekawszy widok pod słońcem.


Potter czekał, aż spojrzy mu w oczy. Chwilę potrwało, zanim Malfoy zorientował się, czego oczekuje od niego mężczyzna. Gdy wreszcie to się stało, zmarszczka na sekundę przecięła jego czoło, które pod wpływem ekspresowej decyzji szybko się wygładziło. Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i spojrzał na Harry’ego z lekceważącą obojętnością.


Czekam – powiedział po prostu, przechylając nieco głowę w lewo i przypatrując mu się bacznie.


Harry wiedział, że teraz wszystko zależało od odrobiny szczęścia, jaka zawsze mu dopisywała. Przypominając sobie o konieczności zachowania spokoju, odwzajemnił się Malfoyowi spokojnym spojrzeniem, po czym rzeczowo zapytał:


Czego ode mnie oczekujesz?


Widział zaskoczenie na twarzy mężczyzny, które jednak szybko zostało ukryte pod bezuczuciową maską. Tak, właśnie tego Harry się spodziewał, teraz wystarczyło poczekać, aż ślizgońska ciekawość nie pozwoli mu zachować spokoju i w końcu zdecyduje się przerwać milczenie.


Spuścił wzrok na biurko i przyjrzał się temu, co tam leżało. Niewiele z nich mógł odczytać, jednak dostrzegł charakterystyczne przekreślenia, które musiał wprowadzać Malfoy. Nagły przypływ wyrzutów sumienia zaskoczył Harry’ego. Nigdy nie spodziewałby się, że będzie mu przeszkadzało wykorzystywanie Ślizgona. Malfoy nie miał takich obiekcji, gdy wymuszał na nim ingerencję w jego, Harry’ego, prywatność.


Porównywanie się z Malfoyem to zły pomysł, uznał prawie natychmiast, gdy dotarło do niego, nad czym on się zastanawia. Wyrzucił z głowy wszystkie niepotrzebne myśli i skupił się na obserwacji siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny.


Tylko delikatne sygnały wysyłane przez mowę ciała mogły zasugerować, że Malfoy walczy ze sobą. Nagłe napięcie mięśni, szybkie, bacznie spojrzenia rzucane ukradkiem i charakterystyczne skrzywienie wąskich warg. Tak, Ślizgon toczył skazaną na klęskę walkę i Harry miał zamiar mu w tym pomóc. Jakby na to nie patrzeć, nie miał innego wyboru.


Poprawił się na krześle, wyprostował i nie dając sobie ani chwili na wahanie, spojrzał mu prosto w oczy.


Obojętność była bezlitosna; Malfoy zdołał odzyskać samokontrolę i przypatrywał się uważnie, z chłodnym dystansem osoby mało zainteresowanej konwersacją. Harry rozumiał, że to kolejna z jego gierek, więc zignorował nagły przypływ irytacji i obserwował go z podobnym spokojem. Nie miał zamiaru być tym, który pierwszy przerwie milczenie.


Malfoy przekrzywił głowę, ważąc jeszcze coś w myślach.


Żebyś był Harrym Upartym Idiotą Potterem – powiedział powoli, jakby z zastanowieniem. – I byś przestał zachowywać się jak jakaś gryfońska cnotka. Poza tym najwyższa pora, żebyś mi pomógł – wskazał na papiery rozłożone na biurku – nie uważasz?


To nie była odpowiedź, jakiej Harry oczekiwał. Rozważając wszystkie możliwości, nawet nie wziął pod uwagę takiej myśli, że Malfoy byłby gotowy powiedzieć coś takiego. W żadnym razie.


Zaskoczony wpatrywał się w niego bez słowa, próbując poukładać sobie w głowie całą sytuację, tak by wyciągnąć z niej jak najwięcej. Jednak, mimo wszystko, nic nie wydawało mu się proste – zarówno odpowiedź jak i obojętna postawa Malfoya nie dawały żadnych wskazówek, które mogłyby poprowadzić go w którąś stronę, wskazać drogę do podjęcia decyzji, jak powinien się zachować, by nie wzbudzić kolejnych podejrzeń.


Westchnął, nagle rozumiejąc, że jego pomysł, choć dobry, miał pewne drobne niedopatrzenia.


Malfoy, który nie zdawał sobie sprawy z natłoku myśli Harry’ego, uśmiechnął się i stwierdził:


Nie obchodzą mnie twoje wymówki. Musisz przejrzeć te umowy.


Harry pokręcił przecząco głową.


Mam urlop – stwierdził buntowniczo, w porę przypominając sobie tą dogodność. Nagły błysk w oczach Malfoya i Harry niespodziewanie dla samego siebie wiedział już co zrobić. Był idiotą, że nie pomyślał o tym wcześniej. Za bardzo skupił się na wyciągnięciu informacji od Malfoya, a przecież równie dobrze mógł zapytać kogoś innego. Kogoś, kto zawsze wszystko wiedział.


Uśmiechnął się krzywo, wstał z krzesła i skierował się w stronę kominka.


A ty dokąd? – zza jego pleców dobieg charakterystyczny głos. Harry zerknął do tyłu i uśmiechnął się do Malfoya z szczerą radością.


Do przyjaciół. Po prostu do przyjaciół.


Kierowany odruchem sięgnął po stojący na półce tuż nad kominkiem wazon, złapał w garść trochę proszku Fiuu i szczerząc zęby jak głupi, wrzucił go do środka.


Zanim zdążył wejść do środka, uświadomił sobie coś ważnego, a o czym w ferworze wydarzeń zapomniał. Malfoy mógł sobie być irytującym dupkiem, ale w tym świecie robił coś dobrego, dlatego zasługiwał na prawdę.


Gildia obiecała nam pomóc – rzucił krótko i nie czekając na jego reakcje, wkroczył do kominka.


Kątem oka zdążył jeszcze zauważyć osłupienie na twarzy Malfoya, które szybko przerodziło się we wściekłość, ale rozpierające go szczęście zignorowało rozeźlonego czarodzieja.


Jedyne, co teraz się dla niego liczyło, to świadomość, że już za chwilę zobaczy przyjaciół.


* * *


Harry nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu nawet wtedy, gdy podczas wypowiadania celu swojej podróży wirująca w wąskim szybkie kominka sadza wpadła mu do ust. Coś równie banalnego jak twarz pełna popiołu nie mogły mu przeszkodzić – przecież to oczywiste! Kaszlnął kilka razy, przeczyszczając gardło i ze spokojem poddawał się przenoszącej go sile. Próbował wymyślić, co też może na niego czekać po drugiej stronie kominka. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że coś musi się różnić – przecież nie był już Gryfonem, znaczy był, ale nie w tym świecie. Tu, ta jego alternatywna osobowość pod wpływem jakiegoś kaprysu losu czy raczej, jak to szczerze domniemywał Harry, jego złośliwości, męczyła się w ślizgońskiej skórze, ale nie spodziewał się zbyt wielu różnic. W końcu to rodzina Weasleyów, ludzie, którzy w prawdziwym świecie przygarnęli go pod swoje skrzydła, stworzyli mu dom i opiekowali się, jakby był jednym z nich. To była jego rodzina, jedyna, jaką znał i jakiej pragnął.


Z radosnym uśmiechem, któremu nie zaszkodziła nielubiany sposób podróży, wyskoczył z kominka i rozejrzał się błyskawicznie. Odetchnąwszy z ulgą, że niewiele rzeczy w zagraconej kuchni się zmieniło, pozwolił sobie na rozluźnienie. Nieco zaskoczyła go nieobecność Molly, zdążył się już przyzwyczaić, że cokolwiek by się nie działo, ona zawsze stała na posterunku. Dla pewności rozejrzał się uważnie, wypatrując starego zegara Weasleyów. Jeśli coś było nie tak, błyskawicznie tego się z niego dowie.


I choć jego wzrok nie napotkał szukanego przedmiotu, Harry szczególnie się tym nie przejął. Zdarzało się w przeszłości, że po prostu Molly zabierała go ze sobą, jeśli czuła taką potrzebę, bądź gdy chciała mieć pewność co do bezpieczeństwa członków rodziny… albo mieć na nich oko. Prawdopodobnie robiła coś w domu, co wymagało dużo pracy i czasu.


Musiał tylko ją znaleźć.


Wystarczyły dwa kroki do zorientowania się, że źródłem unoszącej się w powietrzu sadzy jest on sam. Roześmiał się, zaskakując sam siebie, ale nie mógł odpędzić od myśli, że Molly dałaby mu popalić, gdyby to zobaczyła. Sięgnął po różdżkę i dopiero za drugim razem usunął wszystko.


Na widok zaabsorbowanych przeglądaniem jakiś pism kobiet przystanął na progu salonu. Na fotelu wygodnie rozsiadła się Molly z robótką w dłoniach. Zajęta szydełkowaniem kobieta co jakiś czas unosiła głowę i wtrącała po kilka słów do głośnej i chaotycznej rozmowy. Harry’emu wystarczyło tylko jedno spojrzenie na kasztanową włóczkę; Ron na pewno będzie parskał i marudził na tegoroczny sweter, ale jednocześnie nie powstrzyma się od tego kretyńskiego uśmieszku, jak zawsze. Pewne rzeczy się nie zmieniały… na szczęście, uzupełnił w myślach gorzko.


Kanapę okupowały przyjaciółki Ginny, a ona sama siedziała pośrodku nich, jak królowa, z radosnym uśmiechem i płomiennymi rudymi włosami, które od czasu do czasu przeczesywała palcami, śmiejąc się radośnie i przekomarzając z Rosalie, wyszczekaną rozwódką o zadziornej osobowości, która uwielbiała słodycze. Dzieciaki za nią przepadały, bo każda wizyta oznaczała dodatkową porcję musów-świstusów, pieprzowych diabełków, czekoladowych żab i co tam jeszcze akurat skrywała jej przepastna torba. Oficjalnie, przynajmniej tak myślało młodsze pokolenie, ucieszone posiadaniem sekretów przed rodzicami, nikt o niczym nie wiedział. Harry z lekką nostalgią przypomniał sobie siedzenie na dworze w lipcowe wieczory tylko z żoną. Rosalie wyganiając ich na zewnątrz i zajmując dzieci, pozwalała im na chwile we dwoje. Kiedyś było tak dobrze…


Otrząsnął się ze wspomnień. Nie pora na nie. Roztrząsanie przeszłości i zastanawianie się niczego nie załatwiało. Musiał zdobyć informacje albo w przeciwnym wypadku Hermiona go zabije. W czym bez wątpienia z sadystyczną przyjemnością pomoże jej Malfoy. Na pewno nie będzie zachwycony, gdy okaże się, że cała jego poświęcenie – pfu!, Harry parsknął w myślach, jakby oślizgła fretka wiedział, co to poświęcenie – poszło na marne przez, tak przecież przez Ślizgona ukochanego, Pottera. Pierwszy wbije go na pal! Za te swoje badania ten dupek dałby się pokroić. Ale akurat to Harry rozumiał. Z niechęcią musiał to przyznać, lecz entuzjazm Malfoy był dla niego jasny i oczywisty jak siedem barw tęczy. Potter też kochał swoją pracę i choć nie raz nie dwa przyprawiała go o wrzody, natychmiastową chęć ucieczki albo pragnienie przetrzepania tyłka kilkunastu kadetom, to jednak nie zamieniłby jej na żadną inną. Nawet dziecinne mrzonki o zostaniu zawodowym graczem qudditcha przestały wywoływać ściskanie w żołądku. Harry’ego raz na jakiś czas, szczególnie gdy uczestniczył w meczach, nachodziła chwila refleksji, kiedy zastanawiał się, jakby to było grać zawodowo, latać wysoko pod niebem i myśleć tylko o tym jak złapać znicz. Jakby nic więcej się w życiu nie liczyło. Wzruszał potem ramionami, już rozsądny i uznawał po prostu, że pewnie nie on jeden zastanawia się co by było gdyby. Nawet Ron zaskakująco, jak na niego, poważnie przyznał się raz, gdy Harry mu o wszystkim opowiedział, że i on ma swoje chwile wahania.


Najwyraźniej tak być musiało, więc Potter nie zaprzątał sobie tym głowy. Nie rozumiał, czemu akurat teraz to mu się przypomniało.


Nagle jego uwagę przykuła jaskrawoczerwona spinka wpięta w jasne włosy. Harry zmrużył oczy, doskonale wiedząc, kto mógł założyć równie ostentacyjną ozdobę. Jednak, gdy kobieta odwróciła się z zapytaniem do Ginny, zorientował się w pomyłce. Nie miał pojęcia, kim jest ta blondynka, ale to nie mogła być Luna. Obok niej, po lewej stronie, odwrócona do Harry’ego plecami kobieta musiała być Alicją. Jasne włosy upięte w staranny kok i wyprostowana sylwetka nie pozostawały cienia wątpliwości. Jak zawsze elegancka i pełna gracji metodycznie przerzucała strony w poszukiwaniu czegoś konkretnego. Siedzący na fotelu na wprost Harry’ego Sleteo, jej ukochany psiak, zawarczał ostrzegawczo, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dopiero Molly kierowana jakimś odruchem unosząc głowę, napotkała spojrzeniem wzrok Pottera. Od razu rozpromieniła się, jakby całe wieki go nie widziała. Coś gorącego spadło mu do żołądka, a on wreszcie mógł odetchnąć. Odwzajemnił uśmiech z szczerą radością, której nawet nie próbował ukrywać i przywitał się ze wszystkimi.


Rosalie w identyczny sposób jak zawsze zmierzyła go wzrokiem, po czym obdarzyła go leciutkim uśmieszkiem. Charakterystyczne wygięcie jej ust podziałało uspokajająco na Harry’ego. Nie oczekiwał, że takie drobiazgi mogą sprawić mu tyle radości. Równie normalny uśmiech na twarzy Alicji i radosne machnięcie, po którym nastąpił powrót do przerwanej czynności, nieznajomej, matczyne spojrzenie Molly i radość na twarzy Ginny – to wszystko, w porównaniu z dwuznacznymi gierkami Malfoya, było balsamem na jego zdenerwowanie. Jednak miał do czego wracać. I do kogo.


Uśmiechnął się.


Nie chciałem przeszkadzać. Wydawałyście się bardzo zajęte – wyjaśnił, zajmując miejsce na fotelu.


Molly zdążyła już wymknąć się do kuchni, więc Harry rozsiadł się wygodnie. Spod oka przyjrzał się twarzy swojej nie-żony. Wyglądała ślicznie. Jasna cera upstrzona uroczymi piegami jaśniała własnym światłem, rumieńce radości dodawały jej tylko uroku, a wymykające się z fryzury kosmyki miękko opadały na policzki podkreślając blask w oczach. Ginny naprawdę wydawała się szczęśliwa i to chyba najbardziej go ubodło. Zostawiła go dwukrotnie, w tej i właściwej rzeczywistości, za każdym razem dla tego samego faceta. Westchnął. Może jednak nie było im pisane być razem. Zamyślony nie słuchał uważnie, więc przelotny dotyk na ramieniu zaskoczył go. Poruszył się gwałtownie, wyrwany z własnych myśli, a kobiety roześmiały się z ulgą. Sleteo, zrzucony na podłogę przez właścicielkę, zawarczał cicho, ale pod ostrym spojrzeniem Alicji błyskawicznie zamilkł i schował się za jej nogi, stamtąd mierząc Harry’ego ostrzegawczym spojrzeniem.


Z kuchni dobiegało charakterystyczne stukanie talerzy. Dziesięć minut później zajadając się przepysznym ciastem cytrynowym, które wmusiła w całą piątkę Molly, Harry czuł się naprawdę szczęśliwy.


Zdążywszy już wysłuchać wszystkich nowinek na temat ślubu i przygotowań, obiecawszy wpaść, zapytawszy o mile widziany prezent – Syriusz na pewno ucieszy się z tej wiadomości – wreszcie udało mu się zapytać o Rona.


Molly poruszyła się niespokojnie i nieco drżącym głosem spytała:


Coś się stało?


Ginny chwyciła ją za dłoń, zmierzyła Harry’ego rozgniewanym spojrzeniem, jakby zrobił jej niewiadomo jaką krzywdę, po czym uspokajająco zapewniła:


W pracy. Tam, gdzie być powinien.


Oczywiście. Gdzieżby indziej mógłby być? Poza tym niedługo powinien wrócić. Odkąd spotyka się z tą miłą dziewczyną, Lisą, jest punktualny jak rzadko. – Szybkie zerknięcie na zegar, który wyjęła z fartucha. – A właśnie, masz może ochotę, Harry, na zupę cebulową? Zrobiłam specjalnie dla Artura, wiem, jak ją uwielbia.


Na samą myśl o tym cudzie Harry aż się rozpromienił. Wytrawna kolacja w restauracji była pyszna, ale nijak się miała do jedzenia przygotowanego własnoręcznie przez Molly. Nawet Ginny, choć starała się jak mogła, nie umiała gotować tak jak matka.


Poproszę, jeśli to nie kłopot.


Ależ żaden. Już ci podaję. Z chlebem? – Molly wyglądała na szczęśliwszą niż przed chwilą. Dobre, znajome tematy przywróciły jej codzienną energiczność.


Tak, dziękuję.


Gdy tylko wyszła z salonu, Ginny szurnęła go w ramię.


Możesz sobie być ministrem i Merlin raczy wiedzieć czym, ale jeszcze raz zrobisz coś takiego, to kłopoty z nadaktywną prasą będą twoim ostatnim zmartwieniem. – Trzy harpie rzuciły mu ostre spojrzenie obiecujące krwawą karę. Jedynie Alicja nie wyglądała na zaniepokojoną. – Ron na razie jest grzeczny, więc martwienie mamy było z twojej strony obrzydliwe.


Harry zmarszczył czoło i zmierzył ją niedowierzającym spojrzeniem. Zanim zdołał coś powiedzieć, jakoś się bronić, choć nie do końca rozumiał o czym mowa, wtrąciła się Alicja:


Harry wcale nie miał takiego zamiaru, Ginny, więc się nie denerwuj. Po prostu zapytał, swoją drogą całkiem niewinnie, gdzie może go teraz spotkać. Ciekawość to nie zbrodnia, a ty nie ochronisz matki przed wszystkim, więc przestań robić scenę. Myślisz, że ona nic nie zauważy? – Poprawiła spódnicę na kolanach i zmierzyła Harry’ego spojrzeniem. – Z drugiej strony to zastanawiające, że ktoś taki sławny i szanowany dopytuje się o Ronalda. I nawet to, że jest dość blisko waszej rodziny, jakoś nie przekonuje.


Spokojnie, spokojnie, bo zaraz posypią się pierze – próbowała załagodzić sytuację Rosalie, przypatrując się bacznie Harry’emu. – Drobiazg, o którym powinnyśmy zapomnieć, drogie panie. Nie przesadzacie aby? A podobno to ja jestem konfliktowa…


Ginny spokorniała, ale nadal nie wyglądała na skorą do wybaczenia. Mierzyła Harry’ego tak ciężkim spojrzeniem, że czuł na plecach jego wagę. Jednak Alicja potrafiła zapanować nad emocjami przyjaciółki, zawsze tak było. Wystarczyło znaczące spojrzenie.


Po prostu mam do niego kilka pytań, to wszystko – stwierdził ostrożnie Harry. Nie miał zamiaru się zbytnio wychylać, problemy z Malfoyem wystarczyły mu w zupełności. W ciągu najbliższych kilku godzin postanowił zachowywać się z jak największą rozwagą. Nawet jeśli to oznaczało, że będzie zmuszony udawać.


To całkiem dobry powód, nie uważasz, Ginny?


Stanowczość w głosie Alicji najwyraźniej zaniepokoiła Sleteo, który w odpowiedzi się rozszczekał. Właścicielka natychmiast go uciszyła, ale właściwy moment minął. Ciężka atmosfera rozluźniła się. Apetycznie pachnąca zupa, którą poczęstowała ich Molly również się do tego przyczyniła.


Artur już powinien tu być – zaniepokoiła się kobieta, wycierając dłonie o ścierkę. Schowała ją do kieszeni, skąd wystawała końcówka różdżki. – Może mieli jakieś zebranie, ostatnio często to się zdarza. Wiesz coś o tym, Harry?


Nie, raczej nie – Harry rozłożył bezradnie ręce, zapominając o łyżce. Chluśnięta zupa rozśmieszyła towarzystwo, które szybko zapomniało o poprzedniej scysji. – Poza tym mam wreszcie chwilę wolnego, raptem kilka dni, ale…


Doskonale cię rozumiem. Urlop to wspaniała sprawa. Szkoda tylko że człowiek nie wie, co robić, żeby spędzić go właściwie. – Rosalie uśmiechała się tak miło, że Harry nie miał serca zaprzeczyć.


Rozmowa szybko zeszła na ten temat i trwała, póki na progu pokoju nie pojawił się Artur w towarzystwie syna.


Dzień dobry! Miło was wszystkich tu widzieć! – przywitał się radośnie i zwrócił się do żony: – Molly, gdybyś mogła…?


Oczywiście. Na pewno jesteście głodni.


Błyskawicznie poderwała się z krzesła, czego Harry nawet nie zauważył, zbyt zajęty wpatrywaniem się w przyjaciela. Coś w postawie, jakaś wyzywająca pewność siebie, a może błysk w oku, zmusiło go do przewartościowania swojego planu. Ron na pewno nie ułatwi mu życia.



Przeklęte sny: – 11 -


Rozmowa toczyła się gładko, Harry rzadko zabierał głos, zadowalając się uważnym słuchaniem. Jak dotąd ta metoda sprawdzała się nad wyraz dobrze. Artur ze swadą opowiadał o napotkanych w pracy problemach. Jego nieostrożny współpracownik, niedowidzący Bronghert, jakimś cudem pomylił rozrośniętą palmę z mugolem i próbował rzucić na nią Obliviate. Całe towarzystwo zaśmiewało się do łez po każdym szczególe, nawet Molly ukradkiem zasłaniała usta serwetką. Najwyraźniej wspomniany czarodziej był stałym elementem rozmów w Norze. Harry z trudem zmuszał się do podobnego rozbawienia – jakoś usłyszana historia nie była dla niego zabawna. Uśmiechał się jednak, nie chcąc odstawać od towarzystwa. Korzystając z okazji, przyglądał się im uważnie i oceniał, które z nich mogłoby najlepiej mu się przydać. Na razie jego priorytetem było uzyskanie jak największej ilości informacji i choć czuł się źle, traktując bliskich jak potencjalnych świadków, nie widział innej możliwości. Brakowało mu czasu, wiedział o tym. Poza tym powoli zaczynał uświadamiać sobie coś jeszcze – traktował ich jak żywe wytwory swojego umysłu. Oni, roześmiana Ginny szturchająca uśmiechniętego Rona łokciem, Molly i Artur trzymający się ze ręce ukradkiem, pod stołem, wymieniające uwagi na temat nowego samochodu Alicji kobiety, oni wszyscy nie istnieli! Zaklęciem powołał ich do życia, więc nie mogli żyć naprawdę, prawda?


Harry, zapomniałam zupełnie o tobie. – Rosalie uśmiechała się czarująco, pochylając się w jego stronę. – Alicja w końcu odważyła się kupić sobie małe autko, więc, sam rozumiesz, musiałam ją wypytać o wszystkie szczegóły. Szczerze, to trochę mnie zaskoczyła. Namawiałyśmy ją od jakiegoś czasu, to prawda, ale… hm… nie myślałam, że się odważy. – Kobieta poprawiła zsuwający się szalik. Zauważając spojrzenie Harry’ego, wyjaśniła: – Albus bardzo chciał zobaczyć się z ojcem, więc musiałam… – wzruszyła ramionami – no i coś złapałam. Ciężko umówić się na wizytę u uzdrowiciela, szczęściem recepcjonistka chodziła kiedyś z moim bratem, więc wcisnęła mnie na przyszłą środę. – Rosalie ponownie uśmiechnęła się i Harry dopiero wtedy uświadomił sobie, że wygląda na zmęczoną. – Mam nadzieję, że mnie nie wydasz.


Harry pokręcił przecząco głową.


Jakże bym mógł?


Rosalie całkiem wyraźnie odetchnęła z ulgą, a gdy uświadomiła sobie, jak to musiało wyglądać, przez chwilę wyglądała na zakłopotaną. Harry odwrócił wzrok, nieco spłoszony. Rosalie z jego świata na nie pozwalała sobie na chwile słabości. Twardo brnęła do przodu, z uśmiechem i optymizmem, choć życie ciągle dawało jej w kość. Może tej Rosalie po prostu brakowało już siły?… Albo on po prostu był ślepy i nie widział, że ich przyjaciółka potrzebuje pomocy, tylko nie wie jak o nią prosić?


W międzyczasie Rosalie zdołała już się opanować i przypatrywała mu się z uwagą.


A właśnie, mówiłeś, że masz wolne. Jak ci się udało to zrobić? Nie do wiary. Gdybym nie widziała tego na własne oczy, nie uwierzyłabym. – Roześmiała się. – Pracowałam pod Malfoyem pół roku, więc wiem co mówię. Ten facet to istny tytan pracy, ciągle do przodu, coraz dalej, lepiej, ciągle chce być pierwszy.


Harry przez chwilę zamarł, natłok myśli przebiegł mu przez głowę. Właśnie pojawiła się niepowtarzalna szansa, żeby zrobić krok do przodu w swojej misji. Nie oczekiwał, że to Rosalie pozwoli mu ruszyć z miejsca, ale przecież darowanemu koniu nie zagląda się w zęby.


Uśmiechnął się porozumiewawczo, potakująco kiwając głową.


O, tak, jeśli coś można o nim powiedzieć, to na pewno to, że chce być zawsze i wszędzie najlepszy. Malfoyowska duma ot co!


Rosalie roześmiała się, sięgając po kawałek ciasta cytrynowego.


Właśnie. Ale to też ma swój urok, co nie? Gdy chce, potrafi być czarujący, szkoda tylko że tak bardzo lubi manipulować ludźmi. Inaczej byłby z niego całkiem dobry człowiek. Dba o rodzinę, przepada za swoją pracą, jest dobrze wychowany, no i przystojny.


Ideał mężczyzny? – na poły ironicznie, na poły szczerze zainteresowany zapytał Harry, również sięgając po talerzyk. Ciasto wyglądało tak smakowicie, że nie potrafił sobie odmówić. Chociaż nie spodziewał się usłyszeć równie szczerej odpowiedzi, zainteresowało go, co kobieta miała na myśli. Zwykle cenił jej opinie, które może nie do końca zgadzały się z jego obserwacjami, ale bywały na tyle trafne, że warto było je brać pod uwagę.


Co to to nie, nie przesadzajmy. – Rosalie przełknęła kęs i popiła sokiem dyniowym. – Ma mnóstwo wad, potrafi być wrzodem na tyłku, jak coś mu się wbije do łba, to koniec. Nie umie przyznać się do porażki, no i jest tchórzem. A jednak ma w sobie coś, co przyciąga uwagę, nie uważasz? I nie chodzi o niesławne nazwisko, zapewniam.


Przypatrywała mu się uważnie spod rzęs, oczekując równie wyczerpującej odpowiedzi. Harry odetchnął i zastanowił się co powiedzieć. W tym, co mówiła Rosalie tkwiło ziarno prawdy, ale czy cała? Raczej nie. On sam przez pół życia uważał Malfoya za niewartego uwagi dupka, lubiącego znęcać się nad słabszymi, za egoistę i tchórza, później przestał o nim myśleć, zbyt zajęty powiększającą się rodziną, pracą, dorosłym życiem, ale co on, Harry, teraz o nim sądzi?


Nie wiedział. Postanowił jednak być szczery.


Podczas pierwszego spotkania z Malfoyem wyrobiłem sobie na jego temat dość niepochlebną opinię, kolejne wcale nie polepszyło sytuacji. – Harry uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie Parszywka gryzącego jednego z goryli Malfoya w palec i zszokowany wyraz twarzy Ślizgona. – A jednak współpracujemy ze sobą, nie? Czyli coś musi w nim być.


Święte słowa – wtrąciła się do ich rozmowy nieznajoma blondynka. – Pamiętam, jak trafiłeś do naszego domu, zabiedzony szczurek z wielkimi oczami. – Harry zaskoczony wlepił w nią spojrzenie, ale szybko się opanował. – A jednak potrafiłeś postawić się Flintowi, choć nie miałeś nikogo po swojej stronie. Co jak co, ale wtedy zaimponowałeś nie tylko mi. Jeśli jest coś, co cenią Ślizgoni, to na pewno będzie to siła. Niezależnie czy wynika ona z odziedziczonych pieniędzy, z ponadprzeciętnych umiejętności czy charakteru. Taak, ciągnie nas do potęgi i władzy – stwierdziła sentencjonalnie. – Dobrze, że tym razem stanęliśmy po właściwej stronie.


Właściwej czyli zwycięzcy? – nieco zgryźliwie zauważyła Rosalie. Kobiety sztyletowały się chwilę wzrokiem, konflikt wisiał w powietrzu, więc Harry czym prędzej postanowił zaingerować. Głupotą byłoby stracić taką okazję.


Rosalie, nie przesadzaj, nieważne, co początkowo przyświecało przy podejmowaniu decyzji, liczy się skutek, nie uważasz? Stwarzasz problem tam, gdzie go nie ma.


A ty jak zwykle swoje. – Kobieta westchnęła pod nosem. – W porządku, wierz w ten swój utopijny świat, ale powiem ci jedno – gdybyś nie trafił do Slytherinu, nic by nie wyszło z tej twojej wizji współistnienia. Możesz wierzyć, że ludzie są z gruntu dobrzy, ale tak nie jest i nic tego nie zmieni. Dziwnym trafem jako pierwszy z Potterów trafiłeś do Slytherinu i udało ci się pociągnąć za sobą to siedlisko czarnoksiężników. Miałeś szczęście i tyle. Czy naprawdę wierzysz, że gdybyś był Gryfonem, udałoby ci się może nie tyle przezwyciężyć co trochę zmniejszyć wielowiekowy konflikt?


Nie. – Rosalie wyglądała na zaskoczoną jego szczerością, a nieznajoma przyglądała mu się ciekawie. Harry uśmiechnął się przepraszająco i wyjaśnił: – Zbieg okoliczności i tyle, masz rację.


Chyba się zagalopowałam – zakłopotała się kobieta. Spuściła wzrok, zagryzając wargi. – Wiesz, że nie miałam tego na myśli… znaczy miałam, ale to nie tak.


Rozumiem, nie musisz się martwić. – Ujął jej dłoń i czekał, aż spojrzy mu w oczy. Rosalie taka była – łatwo wpadała w rozgorączkowanie, a później żałowała swojej zapalczywości. Zazdrościł jej zawsze tej łatwości w ujawnianiu swoich opinii, jemu zawsze przychodziło to z trudem i może właśnie z tego powodu nie polubił publicznych wystąpień. Gdy zmartwione brązowe oczy w końcu odważyły się zmierzyć z jego spojrzeniem, powiedział: – Gdy trafiłem do Slytherinu, ludzie musieli zaakceptować ten fakt. Czy to im się podobało czy nie, zostałem Ślizgonem, a jednocześnie byłem ich nadzieją na pokonanie Voldemort. I jakimś cudem w tym paradoksie udało mi się odnaleźć swoją drogę. Nic więcej, nic mniej.


Jak poważnie – zaśmiała się blondynka. – Salazarze, jak to dobrze, że dawno temu wybrałam już stronę, bo słuchając tych twoich przemówień, musiałabym ją zmienić, Potter.


Harry zmierzył się z nią spojrzeniami. Kocie oczy kobiety przypominały niezgłębiony ocean, który nawet posiłkując się zaklęciami trudno przepłynąć. Nieznajoma wydawała się pewnym siebie przeciwnikiem i Potter, ku swojemu zaskoczeniu, poczuł przypływ ekscytacji. Chciałby się z nią zmierzyć, zobaczyć jak daleko byłaby w stanie się posunąć, zanim straciłaby to opanowanie. Roznieść z pył fasadę, sprawdzić jaka jest naprawdę.


Bez wątpienia to wyjątkowa kobieta.


Wydajecie się zajęci sobą – skwitowała Alicja, widząc Harry’ego przetrzymującego dłoń Rosalie. – Czyżbyście chcieli nas o czymś powiadomić?


Poprawiła krzywo leżącą łyżeczkę i ponownie obrzuciła ich spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się delikatnie na widok ich min.


Harry, chyba miałeś jakiś interes do Ronalda, prawda? Właśnie wyszedł zapalić, a Ginny pomaga Molly zmywać naczynia.


Harry skinieniem podziękował i pośpiesznie wymknął się z salonu, odprowadzany spojrzeniem trójki kobiet.


Chyba nie będzie z tego kłopotów – rzuciła cicho Alicja, przekręcając pierścionek na dłoni.


Któż to może wiedzieć… ale raczej nie powinno. W końcu to on wszystko powstrzymał. – Rosalie zdawała się płonąć pewnością. – Kto jak kto, ale to Harry Potter.


Najwyższa pora na przekonanie go, żeby nie brał odpowiedzialności za cały świat – mruknęła cicho kobieta, patrząc nadal na drzwi. – Płomień płonie, póki ma czym, później gaśnie.


Skończ z tym pesymizmem, Klaro – zdecydowanie wtrąciła Rosalie. – Będzie dobrze.


Blondynka prychnęła.


Zdejmij z nosa różowe okulary, to może zauważysz, że świat nie jest taki, jak w twoich snach. Dawno już wyrosłaś z dziecięcych mrzonek.


Przydałoby się, żebyś i ty czasem je założyła.


Rozumiem, że to tradycja, ale nie uważacie, że najwyższa pora skończyć te przekomarzanki? – Alicja w zdenerwowaniu podniosła głos. – Niby dorosłe, a nadal zachowujecie się jak w szkole.


Masz rację – przyznała Klara, a Rosalie im przytaknęła:


Głupio wyszło.


I w tym masz rację.


Chcesz coś zasugerować?


Alicja westchnęła pod nosem, słysząc, że dyskusja wybuchła na nowo. Pewne rzeczy nie zmieniały się nigdy.


* * *


Hermiona zacisnęła mocniej dłonie. Paznokcie wbiły się w skórę, ale kobieta zignorowała nieprzyjemne uczucie. Była już znużona oczekiwaniem. Siedzieć i czekać, i czekać, nie wiedząc nawet czy cały wysiłek nie poszedł na marne – to wyczerpujące. Jedynie Malfoy zdawał się nie przejmować zaistniałą sytuacją. Rozsiadł się wygodnie i przeglądał swoje woluminy, notując od czasu do czasu jakieś uwagi na pergaminie. Odkąd odważył się rzucić na nią Silencio, Hermiona postanowiła go ignorować. Ten dupek przekroczył granicę i nic go nie usprawiedliwiało. Nie miała zamiaru pozwalać mu na coś podobnego, a skoro chciał ciszy, to niech ją ma, jej to obojętne.


Dwadzieścia minut później była gotowa przyznać, że jednak – o ile Malfoy wyrazi skruchę – wybaczyłaby mu. Siedziała w milczeniu na fotelu, swobodnie zrzucone pantofle leżały w pobliżu, a ona próbowała się odprężyć. Metodycznie kontrolując oddech, zmuszała się do zachowania spokoju. Każda część jej ciała rwała się do działania, chciała coś robić, byle tak bezczynie nie wylegiwać się w wygodnym fotelu i tylko siłą woli powstrzymywała się od wprowadzenia swoich pragnień w czyn.


Gdy Malfoy odłożył pióro, wreszcie skończywszy przygotowywanie się na kolejne zajęcia, Hermiona udała, że wcale jej to nie obeszło. Zwróciła wzrok ku widokowi na ogród, pozornie zajęta wpatrywaniem się w majaczącą w oddali altankę, a jednocześnie całą uwagę skupiła się na gospodarzu. Kątem oka obserwowała, jak Malfoy przeciąga się, rozluźnia zesztywniałe mięśnie, poprawia szlafrok i sięga po coś do szuflady. Dopiero gdy zaklęciem odesłał przygotowane materiały, Hermiona uznała, że najwyższa pora przestać udawać, że go nie obserwuje. Na pewno mężczyzna zdążył się już tego domyśleć – w końcu kretynem nie był. Zignorowała drobne ukłucie złości na widok jego samozadowolonej miny i w ostatniej chwili zrezygnowała z przerwania ciszy. Błyskawicznie odwróciła twarz, ale jak się okazało nie dość szybko.


Malfoy przypatrując jej się z na wpół rozbawioną miną, westchnął i przeprosił:


Nie powinienem był rzucać na ciebie Silencio. Jesteś moim gościem i należą ci się wszelkie wygody. Jednakże wina leży po twojej stronie, Weasley – przeszkadzanie komuś w pracy jest niegrzeczne.


Hermiona zapowietrzyła się na taką bezczelność, ale wiedziała też, że nie może mu dać satysfakcji – Malfoy znów bawił się w swoje gierki, a akurat na tym zdążyła się już poznać. Od chwili, gdy okazało się, że bardzo wiele zależy od jego poparcia i musiała wszelkimi możliwymi metodami namówić go do poparcia ustawy, przy każdej możliwej okazji starał się grać na jej uczuciach i zmanipulować tak, by w końcu się poddała i zachowywała tak jak on tego chciał.


Tak jak i ignorowanie swoich sojuszników – skwitowała po prostu.


Malfoy przyjrzał się jej uważnie ze zmarszczonym czołem. Padające z przygasającego kominka światło nadało mu zmęczony wygląd, jakby mężczyzna całą noc nie spał. Hermiona zdawała sobie sprawę, że faktycznie dzisiaj Ślizgon tylko drzemał na fotelu, podobnie jak i ona, ale… coś było nie tak. Dopiero po chwili domyśliła się, że zaklęcie maskujące – o ile właśnie jego używał – musiało przestać działać. Takie cienie pod oczami nie powstają w jeden dzień, to pewne. I choć wcześniej jakąś częścią siebie zdawała sobie sprawę, że Malfoy naprawdę przeżywał chorobę żony, to dopiero teraz odkryła jak mocno. Musiał ją bardzo kochać…


Nigdy nie byliśmy sojusznikami, Weasley – bezdusznie skomentował jej wypowiedź mężczyzna, odwracając wzrok. – I nie będziemy. Lepiej to sobie zapamiętaj.


I mam porzucić głupie marzenie o współpracy? – dokończyła niewypowiedzianą myśl.


To chyba oczywiste nawet dla ciebie. – Malfoy przeczesał palcami włosy, burząc całą beznamiętność swoich słów. W tej chwili bardzo przypominał Harry’ego; Hermiona uśmiechnęła się.


W takim razie chcę wiedzieć, jak wyobrażasz sobie współpracę z Harrym? Którą, nawiasem mówiąc, sam na nas wymusiłeś? A może jeszcze się nad tym nie zastanawiałeś i po prostu bezmyślnie rzuciłeś swoje warunki?


To, czego chcę od Pottera, nie powinno cię interesować, Weasley – warknął, tracąc panowanie. Najwyraźniej udało jej się trafić w jakiś czuły punkt. Mimo to Hermiona nie poczuła satysfakcji – coś w twarzy mężczyzny mówiło jej, że nawet jeśli zdobyła punkt, przegrała wojnę. – Gdyby istniał cień szansy, że można wyeliminować jego obecność, zrobiłbym wszystko, by tego dokonać. To tylko praca i nic więcej.


Nadal go nienawidzisz? Mimo że uratował ci życie, ocalił matkę, pomógł zachować majątek?


Malfoy zmierzył ją ciężkim spojrzeniem spod wpół przymkniętych powiek, jakby nie dowierzał własnym zmysłom. Czy to możliwe, że ktoś jest tak naiwny?


Nie każdy musi kochać bohaterów, Weasley. Nie każdy.


Hermiona powstrzymała się przed kolejnym pytaniem. To bezcelowe. Malfoy miał swój własny świat, do którego nie miała dostępu i w tym świecie było coś dziwnego, na co nikt prócz niego nie miał wpływu. Mogła próbować przebić się przez barierę, ale… czy warte to wysiłku? Malfoy zasklepiłby się jeszcze bardziej w tej swojej skorupie. Tylko Astoria rozumiała albo domyślała się, co dzieje się w jego wnętrzu. Czy ona, ktoś z zewnątrz, z przeciwnej strony, potrafiłby pojąć, przejrzeć kłębiące się w nim uczucia?


Wątpiła w to.


Masz rację – o wiele łatwiej nienawidzić.


Malfoy drgnął, jakby chciał zaprzeczyć, zaprotestować, a może zwyczajnie wyzłośliwić się, ale w ostatecznym rozrachunku nic nie powiedział. Wezwał tylko skrzaty i nakazał im dostarczyć myślodsiewnię.


Hermiona milczała, próbując poukładać myśli. Miała wrażenie, że współpraca z Malfoyem wcale nie będzie tak niemiła, jak podejrzewał Harry… ale również daleko jej będzie do różowości.


* * *


Nad polami powoli zapadał zmierzch. Zachodzące słońce barwiło ciepłymi kolorami Norę. Po zachwaszczonym ogrodzie przebiegł przypominający wyrośniętego kartofla gnom, który na widok mężczyzny błyskawicznie czmychnął w częściowo ogołocony krzaczor. Harry uśmiechnął się do znajomego widoku i uspokojony odetchnął głęboko, wciągając do płuc świeże powietrze. Tak przyjemnie.


Rozluźniony i wpół skupiony rozejrzał się wokół, wypatrując przyjaciela. Dopiero po chwili zauważył go siedzącego na wbitej w ziemie oponie.


Cześć! – rzucił pierwsze co mu przyszło do głowy.


Mężczyzna zaciągnął się raz jeszcze i dopiero wtedy zerknął na przybysza. Na widok Pottera wykrzywił się dziwnie.


A to ty. – Niechęć w głosie Rona zmroziła nieco Harry’ego, ale postanowił się nie poddawać.


Tak, to ja, przeszkadzam?


Uroczy uśmiech nie przekonał Weasleya. Wzruszył ramionami, pokazując na zewnątrz spokojną twarz, choć z trudem powstrzymywał się od warknięcia. Niemniej jednak udało mu się zapanować nad głosem.


Skoro musisz.


Harry czuł się niezręcznie, stojąc tak koło niego, ale Ron nie uczynił żadnego gestu, który pozwoliłby mu się rozluźnić. W końcu wzdychając, usiadł na wilgotnawej ziemi. Przez twarz Weasleya przemknęło coś na kształt rozbawienia, jakby widok Pottera siedzącego niewygodnie na resztkach trawy burzył jakiś porządek. Mężczyzna zaciągnął się papierosem jeszcze raz.


W ogrodzie panowała cisza, chociaż od czasu do czasu silniejszy podmuch wiatru niósł z domu jakieś przytłumione odgłosy.


Jesteś szczęśliwy?


Nie.


I dopiero wtedy, gdy padła lakoniczna odpowiedź, Harry zorientował się, że odważył się zadać to pytanie, które chodziło mu po głowie już jakiś czas. Pierwsze spotkanie w tym świecie z przyjacielem wcale nie przebiegało według schematu, jakiego mógłby się Potter spodziewać, a jednocześnie, choć inne, w jakiś sposób było w nim coś właściwego. Harry nie potrafił tego wyrazić, ale…


Do czego zmierzasz? – syknął Ron, przyduszając butem peta i zaciskając dłonie w pięści. Zesztywniały Harry mruknął coś pod nosem. – Sprawdzasz, czy znowu nie wplątałem się w jakieś gówno? Jeśli tak, mogę cię zapewnić, że nie. Ale i tak mi nie zaufasz, więc…


Ufam – przerwał mu zdecydowanie Potter. Nie wiedział, co się między nimi wydarzyło w tym świecie, nie rozumiał też, jakim cudem Ron mógł wpaść w tarapaty, ale jedno było pewne – ufał mu.


Ron spojrzał mu w oczy, oceniając jego szczerość i niespodziewanie zaczerwieniony odwrócił wzrok. Harry prawie się uśmiechnął. W tej chwili Ron z tego świata, z czerwonym nosem i nagłym zawstydzeniem, tak bardzo przypominał prawdziwego siebie, że ledwo mu się udało powstrzymać.


Jaja sobie robisz – mruknął powątpiewającą, z nadmiernym zainteresowaniem wciskając papieros w podłoże. Nie spojrzał jednak w jego stronę.


Ufam – powtórzył Harry, nie wysilając się na zbytnią elokwencję. Jedynie wbijając coś przyjacielowi do głowy, powtarzając to bez ustanku, można go przekonać.


W porządku – skapitulował Ron, podnosząc się z opony. – Skoro tak mówisz.


Harry złapał go za ramię i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.


Ufam – powtórzył po raz trzeci i na widok niezrozumienia na twarzy Rona, warknął z głębi serca: – ufam, ty cholerny idioto, i lepiej w to uwierz, bo inaczej osobiście wbiję ci to do tego zakutego łba


Spróbuj – rzucił, odpychając go od siebie.


Harry nie czekał na rozwój sytuacji. W pewnym sensie właśnie tego potrzebował, bo buzująca w nim od rana – a może już od dawna – wściekłość znalazła swoje ujście w czystym akcie brutalnej siły. Ron był lepiej zbudowany, twarde mięśnie okazywały się nad wyraz odporne na ciosy, bo nawet pod wpływem ataków się nie krzywił, ale wolniej reagował. Harry nie miał wyjścia i musiał wykorzystywać wszystkie pokłady energii i sprytu. Okładali się monotonie, nie zwracając uwagi na lejącą się krew czy uszkodzone ubranie. Liczyło się tylko celne trafienie przeciwnika i zdobycie punktu. Nic więcej.


No, no, panowie – przerwał im znudzony głos. – Najwyższa pora chyba skończyć zabawę.


Harry, który właśnie unikał sierpowego, potknął się na wydeptanej ziemi i wylądował na plecach, odruchowo ciągnąc Rona za sobą. Gdy obaj ciężko dyszeli, nie mając siły się podnieść, Klara powoli podeszła bliżej.


Cóż, nie oczekiwałam po mężczyznach rozsądku, ale żeby bić się jak mugole… obrzydliwe – stwierdziła ze wstrętem, sięgając po różdżkę. Patrzyła na nich jak matka, która właśnie tego się spodziewała po swoich pociechach. Jakby tylko czekali aż ona odwróci wzrok, żeby zacząć psocić. Harry’emu nie spodobało się to skojarzenie. – Podejrzewam, że to jakiś męski rytuał, którego nie pojmę, więc darujcie sobie wyjaśnienia. Teraz, najważniejsze, żeby nikt was nie zobaczył.


Harry zerknął na Rona i uświadomił sobie, że pomyśleli o tym samym. Gdyby ich teraz Molly widziała…


Kucająca obok Weasleya kobieta błyskawicznie zajęła się naprawą jego odzieży i przywróceniem go do jako takiego stanu używalności. Harry w tym czasie szukał swoich okularów, które w ferworze walki gdzieś zgubił.


Proszę – mruknął Ron, poddając mu zgubę. Potter uśmiechnął się.


Dzięki.


Spokojnie poddał się zaklęciom leczniczym Klary, która z cierpliwością usuwała kolejne ślady po odbytej bójce.


Mam nadzieję, że to się nie powtórzy – zaznaczyła surowo, patrząc im w oczy i czekając, póki nie przytaknęli. Poprawiła jasne włosy, które nieopatrznie wymknęły się ze starannej fryzury. Czerwony motyl zamachał buntowniczo skrzydłami, gdy nieostrożnie musnęła go paznokciami. – W takim razie nic tu po mnie. Muszę jeszcze udać się do ministerstwa i szczerze mówiąc, przez te wasze głupoty na pewno jestem spóźniona.


Harry szepnął jej jedynie proste „dziękuję”, zanim się teleportowała. Doskonale rozumiał, dlaczego znalazła się na podwórzu i dlaczego teraz odchodziła. Kobiety były zdumiewające.


Ron podniósł się, jako tako ogarnął i wyciągnął rękę do Harry’ego, chcąc pomóc mu wstać. Potter nie wahał się ani sekundy.


To wcale nie znaczy, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedział zwyczajnie Weasley, obserwując Harry’ego przyklepującego włosy.


Potter zawahał się, niepewny czy ma prawo tak ingerować, ale po sekundzie wahania zdecydował się iść z prądem.


Pewnie nie – przyznał – ale zmierzamy w dobrym kierunku, nie uważasz?


Zmieszana mina Rona była rozbrajająca. Na jej widok Harry poczuł ulgę – dobrze postąpił.


* * *


Zabiję kretyna! – warknął z głębi serca Draco, upuszczając z pasją ciężkie tomisko na stolik. – Zabiję!


Draco, naprawdę nie ma się czym tak denerwować. Harry może i postąpił pochopnie – prychnięcie wkurzonego Ślizgona dobitnie mówiło, co myśli na ten temat – no, dobrze, zachował się irracjonalnie, ale to nie powód, żeby grozić mu śmiercią. – Remus był spokojny, gdy przekładał kolejne stronnice. Malfoy sięgnął po kolejny wolumin i nie przejmując się kurzem, rzucił go tuż obok „Magicznych organizacji na przestrzeni wieków”.


Gdyby tak zrobił, któryś z twoich współpracowników, nie byłbyś taki spokojny – odważył się skomentować Syriusz, zapobiegawczo zasłaniając się książką. Dopiero po chwili wyjrzał, ale na widok mrożącego krew w żyłach ostrzegawczego spojrzenia wilkołaka, ponownie się ukrył. Nie, żeby wierzył, że to coś da, ale zawsze jakaś bariera. – Tak tylko mówię.


Potter jest kretynem! – Malfoy zdawał się nie zwracać uwagi na ich słowa, skupiony na własnych uczuciach. Miał ochotę złapać tego idiotę i porządnie go wychłostać. Jak on śmiał…?


Kretynem, z którym mieszkasz, współpracujesz i któremu ufasz – odruchowo rzucił Syriusz.


Coś najwyraźniej dotarło do Draco, bo zapowietrzył się i jak nie warknął na Blacka:


Ufam? Ja? Masz mnie za kretyna czy co? Potter jest już martwy – obiecał sobie, wyobrażając sobie, jak poddaje go najwymyślniejszym torturom. Najpierw robi z niego durnia przed restauracją, później pogrywa sobie w domu, żeby na końcu odwalić coś takiego? I jeszcze poszedł Salazar wie gdzie! Do przyjaciół?! Prychnął. Z takim szczęśliwym uśmiechem?


Zabije go!


Draco, uspokój się – westchnął Remus. Miał już dość słuchania w kółko tego samego. Od chwili, gdy zdenerwowany mężczyzna wparował do ich domu, wrzeszcząc, że nienawidzi Pottera i go zabije, nie było nawet chwili spokoju. – Usiądź i zastanów się, jak powinieneś postąpić w takiej sytuacji, a nie nakręcasz się negatywnymi emocjami.


Draco zawahał się, chcąc najwyraźniej coś mu odwarknąć, ale po długiej chwili opadł na krzesło i oklapły ukrył twarz w dłoniach.


Nie wiem, co ten idiota miał w głowie, ale naprawdę zrobię mu coś złego. Trzy lata próbujemy doprowadzić do czegoś takiego, a on… – jęknął, gdy wyobraził sobie, co działoby się, gdyby ten o niczym nie wspomniał.


Może jest przemęczony? – zasugerował Syriusz, zerkając na wpółżywego kuzyna. Obaj jego chłopcy nie wyglądali za dobrze. Dobrze się maskowali, to prawda, ale takie życie, w blasku fleszy, pod stałym nadzorem, musiało być wyczerpujące. – Kiedy ostatnio braliście urlop? I przez urlop rozumiem żadnej pracy – zaznaczył surowo.


Nie pamiętam – mruknął cicho Draco. – Chyba ze dwa lata temu, może trzy.


No właśnie! – Syriusz uradował się, jakby odkrył co najmniej lek na smoczą grypę.


Mimo wszystko… jest w tym coś podejrzanego – z zastanowieniem powiedział Remus, zamykając książkę i wpatrując się w obydwóch. – Harry, którego znamy, nie postępowałby tak nieodpowiedzialnie.


Syriusz przypomniał sobie dziwną minę Harry’ego, gdy ten usłyszał o Tonks. No i niektóre jego wypowiedzi faktycznie były nieco podejrzane.


Sugerujesz, że ktoś się w niego wieloosokował? – upewnił się Draco, podnosząc głowę i wbijając badawczy wzrok w Remusa. Coś w tym było, ale czy prawda? Zamyślił się.


A Teddy? – zaprotestował Syriusz. – Z ochotą wspinał mu się na kolana. Nawet przy nim usnął! Poza tym, ty też niczego nie wyczułeś w nim fałszywego, prawda?


Faktycznie…


Może ktoś go kontroluje? – rzucił w końcu Draco. – Mimo wszystko dzisiaj Harry nie był sobą, zachowywał się inaczej – jakby nie mógł się zdecydować, czy być sobą, czy udawać kogoś innego. A później… – momentalnie zamilkł. – Nie, nic, wydawało mi się. To jednak Harry.


Jesteś pewien? – Remus wbił w niego badawcze spojrzenie.


Powiedzmy, że pewne sprawy dają mi podstawę, żeby wstępnie powiedzieć tak. – Draco spojrzał na biurko. Syriusz westchnął, ale nie próbował się dopytywać. Jeśli Malfoy postanowił zachować coś dla siebie, to nic nie mogło zmienić jego zdania. – Ale nie powiem również, że nie mam wątpliwości.


W porządku. Zastanówmy się, gdzie mógł iść. Zdecydujemy, co robić dalej, gdy już go znajdziemy. Co dokładnie powiedział?


Draco zerknął na skupionego Syriusza i nadal pogrążonego w myślach Remusa.


Do przyjaciół. Stwierdził, że idzie do przyjaciół. I uśmiechnął się – dokończył po chwili, sfrustrowany własną niewiedzą..


Uśmiechnął się? – Syriusz zmarszczył czoło. – Nie rozumiem.


Wyglądał na szczęśliwego – uzupełnił cicho Draco, opuszczając wzrok na własne dłonie. – Nigdy go takim nie widziałem.


Dopiero wejście Stworka przerwało ciszę.



Przeklęte sny: – 12 -


Harry przeczesał palcami włosy, poprawił okulary i dziarskim krokiem wkroczył do kuchni, gdzie zabawa trwała już w najlepsze. Ginny docinała z pasją Ronowi, który próbował nie reagować na zaczepki młodszej siostry, ale z każdą chwilą czerwieniące uszy dobitnie wskazywały na kończącą się cierpliwość mężczyzny. W końcu zdenerwowany poderwał się z krzesła i z obrażoną miną wymknął się, śledzony czujnym spojrzeniem Alicji. Wchodząca właśnie Molly chciała coś powiedzieć, ale widząc jego minę, jedynie westchnęła i spuściła wzrok na kręcącego się po podłodze Sleo, który gonił radośnie jakąś umykającą przed nim zręcznie zabawkę.


Nie powinnaś tego mówić. – Uwaga rzucona przez Rosalie była na tyle głośna, że zbliżający się właśnie do nich Harry zdołał ją usłyszeć. W pierwszym momencie nie wiedział co zrobić: odejść czy słuchać dalej? Zanim zdołał się zdecydować, Ginny wyszczerzyła białe zęby w smutnym uśmiechu i przeciągłym spojrzeniem zmierzyła drzwi do salonu.


Spełniamy oczekiwania innych, bo tak jest im łatwiej. Czemu miałabym odwrócić się od brata, skoro właśnie tego mu trzeba?


Czekoladowe oczy Rosalie nadal miały ten zaniepokojony wyraz, ale kobieta uśmiechała się ze zrozumieniem.


Nie oczekuj mojego poparcia – podkreśliła swoje słowa machnięciem, a Ginny zarumieniła się delikatnie, co sprawiło, że wydawała się jeszcze ładniejsza niż zwykle – ale nie mogę również odmówić ci trochę racji. Jednak…. – zawahała się na chwilę, nim dokończyła już spokojnym, matczynym głosem: – uważam, że byłaś dla niego trochę za ostra. Wizyta Harry’ego musiała go rozstroić. Nikt z nas się jej nie spodziewał, ale dla Rona to musiał być dwukrotnie silniejszy stres. To on jest na okresie próbnym i to on musi sobie ze wszystkim radzić, a to nie jest łatwe i proste jak kiedyś. Nie jesteśmy już dziećmi – zaznaczyła dobitnie, a Ginny otworzyła usta, zapewne mając wielką ochotę przypomnieć przyjaciółce jej niedawną dyskusję z Klarą, w czasie której obie jak zwykle zachowywały się strasznie dziecinnie. Każde spotkanie tej dwójki kończyło się kłótnią. – Na pewno nie czuł się komfortowo, a twoje przytyki musiały pogorszyć sprawę. Poza tym…


Och, daj już spokój, zrozumiałam – mruknęła Ginny, obserwując kręcącą się przy kuchni matkę.


Ciekawe, jak długo uda ci się powstrzymać przed docinaniem mu? – zapytała z nieukrywanym rozbawieniem Rosalie; policzki Ginny pokrył delikatny rumieniec zażenowania, ale kobieta nie próbowała się bronić. Było więcej niż oczywiste, że nim minie dzień, zdążą się z bratem co najmniej z dwa razy pokłócić.


Od kiedy wpadł w tarapaty przez swoją brawurową arogancję, nie potrafiła mu darować, że mama przez niego płakała, więc przy każdej okazji przycinała mu bez zastanowienia. Chwilami nawet próbowała się opanować, ale jak dotąd przegrywała ze swoją złością. Chciała mu wybaczyć, naprawdę, jednak nie potrafiła… Nie po tym, co się stało.


Ginny poprawiła opadający na czoło kosmyk i odwróciła wzrok, wbijając go w leżącą na stole kolorową serwetkę w pomarańczowo-czerwone grochy.


Żałowała, że wszystko nie potoczyło się inaczej. Była najmłodszym dzieckiem rodziny, słynącej wśród innych czystokrwistych posiadaniem licznego potomstwa, któremu nie potrafili zapewnić “właściwego”, zdaniem niektórych, wychowania. I choć Ginny musiała się borykać z problemami, jakie w życiu nie przyszłyby do głowy niektórym jej obecnym koleżankom, wiedziała, że właśnie zmagania z ludzką złośliwością i własnymi pragnieniami uczyniły ją silniejszą, na tyle silną i pewną siebie, że potrafiła zainteresować sobą jedynego potomka jednego z tak zwanych “lepszych” rodów. Przypadek sprawił, że się spotkali z Teodorem i z winy przypadku przypadli sobie do gustu. Przypadek zarządził, że zakochali się w sobie i przypadkiem, jak to ujmowała jej przyszła teściowa, przybłęda zostanie żoną jednego z najwspanialszych mężczyzn w całej magicznej Anglii. Ginny zdawała sobie sprawę, że macocha Teodora jej nie lubi; na ten swój zimny sposób piękna blondynka, która zawładnęła sercem i majątkiem Nottów, potrafiła to dobitnie pokazać przy najbłahszym spotkaniu. Prawdopodobnie miała jej za złe próbę wżenienia się w ich rodzinę. Jakaś część Ginny ją rozumiała; leżąc w swoim panieńskim łóżku nie raz zastanawiała się, co takiego widzi w niej Teodor i czy uda jej się dzięki temu zatrzymać jego uwagę przez cały okres trwania małżeństwa. Zwłaszcza nocą nie była tego pewna. Gdy zbliżał się świt, słońce zaglądało do małego, ale porządnego pokoiku na piętrze, wszystkie obawy skrywały się w szefie, pod łóżkiem, czekając w ukryciu na niepewność ciemności, w której wszystkie lęki kobiety miały się doskonale.


Rosalie położyła jej dłoń na ramieniu.


Wszystko będzie dobrze, mała, nie martw się – szepnęła troskliwie, patrząc w jej brązowe oczy w ten szczególny sposób, który zawsze sprawiał, że Ginny wierzyła. Przyjaciółka miała jakiś siódmy zmysł, dający jej znak kiedy Weasleyówna traciła wiarę w siebie i popadała w przygnębienie. Rosalie uśmiechnęła się ciepło, mierząc spojrzeniem brzoskwiniową cerę upstrzoną piegami, pełne niepewności i bezradności oczy Ginny. Czasami czuła się o wiele starsza niż wskazywało te pięć lat różnicy. – Daj sobie i jemu trochę czasu. Wszystkim było ciężko, a teraz musicie po prostu posprzątać ten bałagan. Ale najpierw zajmij się sobą. Śmiej się, płacz, bądź szczęśliwa z Teodorem, żyj! I nie daj się zgnoić temu wrednemu babsku – dodała po chwili.


Twarz Rosalie rozjaśniła się uczuciem, na widok którego Ginny nie potrafiła się nie uśmiechnąć.


Harry wycofał się dyskretnie, czując się trochę nie na miejscu. Miał wyrzuty sumienia, że podsłuchał coś, czego – jak się domyślał – nie powinien słyszeć. Nie on. Zacisnął pięści, zmuszając się do spokojnego oddechu. Starał się wymazać wyraz twarzy swojej prawie-że-byłej-żony, ale poległ z kretesem. Ginny wydawała się taka delikatna i krucha, zupełnie jak nie ona. Dawno już nie widział jej tak odsłoniętej, wrażliwej na ciosy.


Zaskoczyło go, jak za tym tęsknił.


Od prawie dwóch lat w ich małżeństwie nie układało się tak, jak zakładał, że powinno; zbyt często się mijali, za rzadko rozmawiali ze sobą na jakikolwiek inny temat niż dzieci i codzienne sprawy. Harry dopiero, gdy dowiedział się, że jego żona spotyka się z Teodorem, z którym zakolegowała się bliżej podczas którejś z licznych imprez w Ministerstwie, odkrył, że jest już za późno.


Dziwne, ale, jak na siebie, pamiętał wszystko wyjątkowo dokładnie. Dzień odkrycia prawdy.


To było jedno z tych przyjęć, gdzie jego nieobecność odbiłaby się szerokim echem w prasie, robiąc niepotrzebny szum, więc, powtarzając sobie pod nosem: „to mój obowiązek, jestem szefem Biura Aurorów i muszę się pojawić” i żałując, że to wcale nie działa, dał się wbić żonie w odświętną szatę, potulnie zgodził się na ułożenie włosów jakimś najnowszym żelem, wytrzaśniętym od którejś z przyjaciółek Ginny, i grzecznie pozwolił się zaciągnąć do sali konferencyjnej, którą specjalnie na tę okazję przetransmutowano w balową. Starał się zignorować ból głowy, doskwierający mu od samego rana, a dokładniej rzecz ujmując – od kłótni z ukochaną. Harry był już zbyt długo małżonkiem, żeby nie zdawać sobie sprawy, że czasami pretensje, z jakimi wyskakuje kobieta, wcale nie dotyczą sedna sprawy i że oderwany guzik od koszuli, oficjalny winny całego zła świata, naprawdę nie jest przyczyną awantury. Tyle lat małżeństwa nauczyło go, że chwila nieuwagi wystarczy, żeby żona totalnie zagmatwała problem, tak że prawdopodobnie nawet Dumbledore nie rozwiewałby zagadki: o co naprawdę chodzi tej kobiecie? Nic dziwnego, że Albus wolał być gejem. Harry westchnął pod nosem, zastanawiając się, czy jeszcze w tym tygodniu uda mu się dowiedzieć, co zrobił źle, i właśnie wtedy przypadkiem zerknął na twarz Ginny. Zrozumienie było szybsze niż jego rozum. Wściekle ściskając różdżkę, próbował sobie wmówić, że wcale nie widzi tego, co widzi. Nie mógł jednak uciekać od problemu – bycie aurorem nauczyło go nie tylko uważnego obserwowania otoczenia, ale również akceptowania tego, co nieakceptowalne.


Twarz Ginny – jego ukochanej żony, matki jego dzieci, osoby, o której myślał, że jest i będzie tą jedyną – wyrażała zainteresowanie innym mężczyzną.


Harry nawet nie próbował wyprzeć się tej myśli. Zbyt dobrze znał ją i siebie, żeby uciekać od prawdy. Podążył spojrzeniem za roziskrzonym wzrokiem żony i dostrzegł Malfoya z małżonką, rozmawiających z jakimś wysokim mężczyzną, który uśmiechał się do nich niebywale czymś rozbawiony. Cała trójka wyglądała na naprawdę zżytą i Harry przez ułamek sekundy poczuł ukucie zazdrości. Ron z Hermioną nie mogli przyjść – ich córka miała drobny wypadek na miotle, nic groźnego na szczęście, ale jego przyjaciel musiał się upewnić, że naprawdę nic złego nie stało się maleńkiej. Auror z pewnym rozbawieniem wyobraził sobie minę uzdrowicieli z Mungo, którzy musieli przekonywać zaniepokojonego Weasleya, że Rose nic nie jest. Harry miał nadzieję, że Hermionie udało się przystopować zapędy męża, bo jak nie… eh, wolał sobie tego nie wyobrażać.


Gdy Ginny ścisnęła mocniej jego dłoń i pociągnęła go w stronę Alicji, Potter wiedział już, że wcale nie będzie dobrze i choć miał zamiar walczyć o małżeństwo, wyniku nie mógł być pewien.


Przez dwa lata męczyli się oboje; kobieta, próbując walczyć ze swoją fascynacją innym mężczyzną, Harry mierząc się z fantomem, o którym nie wiedział najważniejszego – w czym był lepszy niż on. Wstyd przyznać, ale Potter nie próżnował przez ten czas: dokładnie sprawdził przeszłość Notta, kazał go pilnować, wiedział o każdym jego kroku, o każdym spotkaniu ze swoją żoną. I nie zrobił z tym nic. Przynajmniej nie w taki sposób, w jaki czuł, że powinien; wolał udawać, że nie ma problemu, wszystko się układa między nimi, unikał konfrontacji, choć robiło się to coraz trudniejsze. Ginny, świadomie lub nie, wynajdywała w nim nowe wady, które nagle okazywały się nie do przeskoczenia. Im bardziej się starał, tym mniej była zadowolona, a on powoli tracił nadzieję na utrzymanie rodziny. Nie chciał nic tracić, nie był na to gotowy, pewnie nigdy nie będzie, ale któregoś dnia stracił cierpliwość i stało się – ich małżeństwo się rozpadło w ułamku sekundy, jakby żona czekała, aż to on podejmie decyzje, będzie odpowiedzialny za porażkę ich związku. Może tak było jej łatwiej…


Harry czuł się odpowiedzialny, nie wiedział, co zrobił nie tak, a Ginny nie potrafiła – a może nie chciała? – wyperswadować mu tej myśli z głowy.


Jego życie to jedna wielka pomyłka: bohater z przypadku, ciągle winny czemuś, ciągle obarczany coraz bardziej skomplikowanymi obowiązkami, symbol czegoś – nigdy siebie. Harry chwilami tracił rozeznanie, kim jest i czego chce jeszcze od życia; kiedyś marzył o rodzinie, takiej prawdziwej, z piękną, choć nieco zrzędliwą żoną i grzecznymi od przypadku do przypadku dziećmi, z niedzielnymi obiadami u teściów i oglądaniem quidditcha z przyjaciółmi, chciał pomagać innym, a praca aurora miała mu to zapewnić – i guzik. Stos biurokracji i dziwnych obwarowań prawnych ciągle zapewniał mu atrakcje, żona rzuciła go po dwudziestu latach małżeństwa, a przeznaczenie kolejny raz postanowiło mrugnąć do niego złośliwie, zsyłając te głupie „przeklęte sny”.


Potterowskie szczęście powinno być zakazane.


Harry zamrugał energicznie, czując, że jakiś paproch wpadł mu do oka. Zajęty wydobyciem upartego okruchu nie zauważył zdziwionej miny Rona, który obserwował go z zastanowieniem.


Daj – mruknął w końcu i przyciągnął bliżej jego twarz. Chwila manipulacji i już było po sprawie, Potter westchnął z ulgą i uśmiechnął się do kumpla.


Dzięki.


Nie ma za co.


Harry skrył uśmiech wpełzający mu na twarz na widok zażenowanego mężczyzny. Ron, z tego świata czy tamtego, nadal nie potrafił radzić sobie z pewnymi sytuacjami i niespodziewanie to właśnie dodało odwagi Potterowi do zadania pytania, które męczyło go już tyle czasu.


Jaki on jest? Narzeczony Ginny – uściślił, widząc niezrozumienie na jego twarzy. Potarł zaczerwienioną powiekę jeszcze raz.


Spokojny dupek. Czasami uśmiechnie się tak, że człowiek ma ochotę obić mu gębę, ale sprawia, że Ginny jest szczęśliwa, więc…


A więc nie było już nadziei?


Odpowiedź Rona, choć nie wiele wyjaśniała, była na swój sposób dobra. Definitywna. Pozwalała Harry’emu odciąć się od przeszłości.


Dzięki, stary – rzucił po prostu, klepiąc Rona po ramieniu.


Teraz mógł skupić się na przyszłości.


* * *


Na gacie Merlina! Toż to przesada!


Zmięła notatkę znalezioną na biurku i westchnęła ciężko. Harry nie będzie zadowolony. Nic a nic.


Poza tym… ona również miała plany na wieczór. Cholera!, mruknęła pod nosem, kopiąc nogę od stolika. A tak liczyła na spotkanie z Jeremiaszem, na którego polowała już dwa miesiące, aż w końcu udało jej się umówić się z nim na kolację. Facet – choć powolny i niekumaty – był naprawdę miłym mężczyzną. Takim, z jakim zwykle umawiają matki swoje córki. Idealny materiał na ojca dla małej Gwen.


Wredne gargulce!


Susan Bones była załamana. Marzenia to kiepska sprawa; same rozczarowania aby przynoszą.


Zasadniczo kobieta lubiła swoją pracę, no z małymi wyjątkami. Tandem Potter-Malfoy był wymagający i uwagochłonny, i bardzo atrakcyjny. I lubił krzyczeć (Draco) albo unikać obowiązków (Harry), poza tym obaj zwalali na jej gładko uczesaną głową większość papierkowej roboty. Mimo wszystkich – bardzo licznych aż chciałoby się nadmienić – wad, współpraca między całą trójką układała się dobrze, chwilami za dobrze. Susan nie potrafiła odmówić, gdy spojrzenie zielonych oczu było tak błagalne albo gdy Draco mruczał pod nosem przekleństwa, nie potrafiąc uporać się z jakimś zagadnieniem.


I to był problem.


Kiedy przychodziło, co do czego, to właśnie ona musiała rezygnować ze swoich planów. Ale nie tym razem!, postanowiła nagle. Nie tym razem. Dziś był jej dzień i miała zamiar sprawić, żeby był wart wspomnień.


Marietto, przekaż szefom, że oczekuje ich Funge. Ja nie mam czasu.


Niska, pulchna blondynka zamrugała z niedowierzaniem, zagapiła się z głupią miną na uśmiechniętą kobietę w ciemnoniebieskim płaszczu i wykrzyknęła:


Niemożliwe!


Nawet Marietta… Susan skrzywiła się, gdy dotarło do niej, jak beznadziejna musiała być, skoro nawet druga ofiara losu uznała za nieprawdopodobne, że może olać pracę.


Ż-a-ł-o-s-n-a.


Ale prawdziwe – skwitowała ostrzejszym tonem niż zamierzała.


Na policzkach Marietty pojawiły się brzydkie czerwone placki.


A jak mam ich znaleźć? – zapytała niepewnie, wpatrując się pełnym nadziei wzrokiem w Susan. – Przecież pan Potter ma dzisiaj wolne, a pan M-…M-Malfoy nie lubi, jak mu się przeszkadza.


Merlinie! – Kobieta wezwała na pomoc wszystkich nieżyjących czarodziejów i błagała ich o cierpliwości. – Zacznij od ich rezydencji na przykład. Ewentualnie popytaj skrzaty. – Krótkie zerknięcie na zegarek na przegubie wystarczyło, żeby jej cierpliwość się wyczerpała. – Muszę już lecieć. Na pewno sobie poradzisz. Wierzę w ciebie, Marietto!


Marietta wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknęła koleżanka, z niedowierzaniem. Nie mogła uwierzyć, że Susan zostawiła ją na pastwę losu.


* * *


Ginny uśmiechała się łagodnie, poprawiła ramiączko, które zsunęło się niepostrzeżenie, gdy schodziła po schodach, i okręciła się dokoła osi, prezentując sukienkę. Jedwab podkreślił miękkie kontury jej ciała. Wyglądała zjawiskowo.


Harry uśmiechnął się nieznacznie, kopiąc Rona w kostkę, zanim ten zdołał się odezwać.


I jak?


Teodor będzie zachwycony. – Rosalie nie miała wątpliwości.


Ron gwałtownie poczerwieniał i Harry musiał kopnąć go jeszcze raz. Alicja uspokoiła obawy Ginny skinieniem głowy, podczas gdy Molly przyglądała się córce z mieszaniną dumy i smutku na twarzy. Jej dziewczynka wyglądała jak prawdziwa kobieta i to chyba bolało najbardziej. Już nie była jej maleńką, wymarzoną i wychuchaną.


Ginny podeszła do niej i przytuliła mocno, wtulając twarz we włosy.


Dziękuję – szepnęła miękko.


Harry spojrzał na kominek akurat w momencie, gdy wyłonił się z niego Teodor Nott. Zmierzył ciężkim spojrzeniem mężczyznę, ale powstrzymał się od cisnącego się na usta, złośliwego komentarza. To nie była odpowiednia pora na takie pomysły. Ciekawe, czy kiedykolwiek będzie?, zastanowił się tęsknie.


Piękny wieczór, nieprawdaż? – zaczął melodyjnym głosem gość, podając pani Weasley wyczarowane niewiadomo kiedy kwiaty i uśmiechając się do kobiet. Miał dołeczki! Harry na widok rozmarzonych oczu żeńskiej części widowni westchnął pod nosem. Znowu to samo… – Miło cię widzieć, Harry – dodał po chwili, dopiero go dostrzegając. – Nie spodziewałem się tutaj twojej obecności. Zdaje się, że narzeczony cię szuka.


Dupek!, skarcił go wewnętrznie, choć sam był niewiele lepszy.


N-Narzeczony? – powtórzył głupio Ron, przypatrując się obu z dziwną miną. Najwyraźniej nie słyszał plotek o małym skandalu.


Nie mam pojęcia, o czym mówisz – zaprzeczył stanowczo Harry z najbardziej niewinnym uśmiechem, na jaki było go stać w tej chwili. Wewnętrznie gotował się ze złości. Wiedział, że nie powinien ufać Malfoyowi; im się po prostu nie ufa!


Skoro tak mówisz. – Teodora nie ruszyło zapewnienie Pottera: albo świetnie udawał obojętność, albo faktycznie nic go to nie obchodziło. Wniebowzięty wzrok wbity w narzeczoną sugerował raczej drugą możliwość. – Zachwycająca jak zwykle.


Ginny cmoknęła go w policzek i przytuliła się do ramienia.


Jesteśmy gotowi – poinformowała ich, jakby nie zauważyli.


Alicja poprawiła jeszcze kosmyk włosów przyjaciółki i po krótki pożegnaniu para narzeczonych udała się na małe przyjęcie w rodzinnym domu Teodora. Któryś z jego kuzynów miał urodziny i ich obecność była nieodzowna. Przyszła teściowa Ginny bardzo na to naciskała, co samo w sobie wydawało się dziwne – kobieta rzadko była zadowolona z towarzystwa narzeczonej syna.


Tworzą naprawdę piękną parę – rzuciła lekko Rosalie, szukając torebki. – Ginny będzie z nim szczęśliwa.


Miejmy nadzieję.


Alicja była chyba sceptycznie nastawiona do tego ich całego związku.


Teodor jest wspaniałym, młodym mężczyzną i bardzo zależy mu na Ginny. Będą szczęśliwi. – Pani Weasley w przeciwieństwie do niej była przekonana, że jej córka wygrała los na loterii. – Przez te trzy lata pokazał się z jak najlepszej strony.


Podlizuje się i tyle – skwitował Ron, marszcząc brwi. – Niech no tylko ta jego głupia macocha sprawi przykrość Ginny, a on jej nie obroni, ja mu pokażę, gdzie może sobie wsadzić wazeliniarstwo.


W porządku, Ronaldzie, zrozumieliśmy.


Alicja uśmiechnęła się do niego, lekko rozbawiona.


Nie wiem, jak wy, ale ja muszę już lecieć – Rosalie jeszcze raz z nieukrywanym żalem zerknęła na zegar. – Albus niedługo kończy zajęcia w klubie fotograficznym. Nauczyciel naciska na rodziców, żeby odbierać dzieciaki o czasie, więc…


Kobiety zgodnie jak jeden mąż pokiwały głową.


Rosalie pomachała im na pożegnanie i zniknęła w zielonych płomieniach. Pani Weasley wymknęła się do męża natrzeć mu uszu za znikanie w składziku z tymi mugolskimi świństwami.


Podczas gdy Ron stał w niezmiennej pozie, zamyślony, Harry opadł na sofę i rozsiadł się wygodnie, sięgając po ciasto cytrynowe, które jeszcze stało na stoliku. Alicja zajęła miejsce koło niego, a Sleo grzecznie zwinięty usnął pomiędzy nimi.


Twoja sympatia do Teodora aż bije po oczach. Ktoś mógłby wyciągnąć właściwe wnioski…


Harry prychnął coś, co zabrzmiało zadziwiająco podobnie do „Malfoy”. Alicja uśmiechnęła się lekko, przypatrując się, jak pieczołowicie kroi ciasto. Była nieco rozbawiona jego uporem.


Mężczyźni”, mruknęła pod nosem.


Jesteś świetnie zorientowana.


Mój narzeczony pracuje w „Proroku Wieczornym” – wyjaśniła rzeczowo, sięgając po talerzyk i łyżeczkę. Ron, który dotychczas obserwował ich tęsknym wzrokiem, wymknął się do kuchni w nadziei, że mama zostawiła dla niego kawałek ciasta. Sleo zawarczał cicho, gdy Harry pochylił się do przodu po dokładkę. – I byłoby miło, gdyby angażował się trochę mniej.


Dlatego mi to mówisz?


Alicja zbyła jego podejrzliwy wzrok machnięciem łyżeczką. Harry zagapił się na delikatne palce ozdobione skromnym pierścionkiem. Czyżby…?


Lubię Edwina, choć to pracoholik. Twój narzeczony mógłby narobić mu problemów, gdyby się o tym dowiedział. Ale, ale, odpowiedź na pytanie jest banalnie prosta – zamachnęła się wojowniczo i wbiła w niego nieustępliwy wzrok – następnym razem bardziej się pilnuj.


Co?


Harry miał nadzieję, że źle zrozumiał. Ostrożnie odstawił talerzyk z wyżłobionym małym smokiem na stolik.


Co wiesz na temat Malfoya?


Alicja uniosła brew, jakby chciała powiedzieć: „Zmiana tematu? Nieładnie”, ale odpowiedziała rzeczowo, sięgając po małą torebkę rzuconą koło poduszki.


Jest miękki, za miękki na to stanowisko. Lepiej realizowałby się w czymś mniej oficjalnym, coś w cieniu, za plecami innych byłoby w sam raz. Lubi się pokazywać, być kimś ważnym i z kimś ważnym, ale praca w Ministerstwie to nie jego świat. Robi to dla ciebie…. – Ona chyba kpi? – ale chwilami mu nie wychodzi, co go irytuje. Sama jestem perfekcjonistką, dlatego nawet go rozumiem. Gdybyś dał mu odejść, byłby szczęśliwszy.


Harry przypatrywał się jej z niedowierzaniem.


Rozumiem. Tak zrobię.


Wątpię. Nie poradzisz sobie bez niego.


Harry zacisnął wargi, powstrzymując się od prychnięcia. Alicja zmierzyła go znaczącym spojrzeniem. Lewą dłonią podrapała psie ucho i spokojnie się nad czymś zastanawiała.


Chyba nie mam na co czekać. – Wyciągniętą z torebki różdżką rzuciła zaklęcie tajności. – Jakiego zaklęcia użyłeś?


Słucham?


Dobrze wiesz – prychnęła rozdrażniona. – Nie mamy za wiele czasu, Ronald niedługo wróci.


Nie wiem, o czym mówisz.


Nie będę się bawić. Legilimens!


Harry odparł silny atak Alicji i zanim ta się spostrzegła, została unieruchomiona zaklęciem wiążącym.


Nie atakuje się aurora – mruknął po prostu, patrząc na nią smutno. – Co ja mam teraz z tobą zrobić?


Nie spodziewał się, że ta elegancka kobieta może mu sprawić takie problemy. Alicja zawsze wydawała się krucha i za słaba na atak. Nie brudziłaby sobie rąk – szybciej podejrzewałby ją o wynajęcie kogoś do załatwienia za nią sprawy.


Zszokowała go niespodziewaną inicjatywą.


Na przykład rozwiązać, panie Potter, który nie jest Harrym.


Ostre kłucie między żebrami poparło obcy pomysł.


Teraz dopiero zaczynały się kłopoty.


* * *


Draco potarł czoło, zamyślony. Astoria na pewno poradziłaby sobie lepiej w zaistniałej sytuacji, tego jednego mógł być pewien. Ale co z tego, skoro jego żona leczyła się u australijskich magomedyków – podobno najlepszych na świecie – i nie zapowiadało się, że w najbliższym czasie uda jej się wrócić do domu.


Ale wróci.


Wpadnie do pokoju, z tym radosnym uśmiechem małego elfa, rozwiewając po domu jaśminowy zapach i zapyta, dlaczego znowu zakopał się w tych starych papierzyskach, bardziej odpowiednich dla zasuszonych staruszków niż dla młodego przystojniaka, a on skwituje – jak zwykle – że włos mu się przerzedza, więc papiery są dla niego w sam raz. I gdy przyniesie mu samodzielnie zaparzoną herbatę z jakimś egzotycznym dodatkiem, którego on się nie spodziewa, Draco poczuje, że wszystko jest w porządku.


Weasley od ich ostatniej rozmowy siedziała w milczeniu, najpewniej zastanawiając się intensywnie, ile uda jej się ugrać na całej sytuacji. Choć może źle ją oceniał; w końcu to Gryfonka. Głupia nie była, ale brakowało jej drapieżności, zapewniającej zwycięstwo.


Zbyt łatwo się poddawała, dlatego nie umiał jej szanować.


Malfoy przeczesał włosy, z niesmakiem zauważając, że zajmowanie się porządkowaniem materiałów do analizy przeciwuroku wcale nie przysporzyło mu szyku. Nadal pozostawał w szlafroku choć – tu krótkie zerknięcie na zegarek, prezent od Blaise na zakończenie szkoły – zostało im raptem trzy i pół godziny do końca zaklęcia. Musiał się przygotować.


Myślodsiewnia już czekała na miejscu, ustawiona staranie w rogu sypialni, najbezpieczniejszego miejsca w całej rezydencji; skrzaty dobrze się spisały, otaczając ją kolejnymi zaklęciami. Draco zapobiegawczo sięgnął po różdżkę, żeby wzmocnić magię ochronną.


Weasley przyglądała mu się ciekawie, niepewna jak zareagować. Burza loków wymknęła się ze starannej fryzury, nadając jej dziecięcą naiwność.


Malfoy skrzywił się. Nie lubił naiwności, przypomniała mu za dużo rzeczy – szczególnie tych złych – z przeszłości, o których nie chciał pamiętać.


Zapominanie było łatwiejsze; Malfoyowie zawsze sięgają po najmniej kłopotliwe wyjścia z sytuacji. I jakoś źle na tym nie wychodzili – małżeństwo z Astorią było więcej niż udane, dochowali się wspaniałego syna, nieco za słabego, ale wyrośnie z tego, już on, Draco, się o to postara. Żaden Malfoy nie będzie tak słaby i zapatrzony w kogoś, jak był on sam, żaden.


Po co tyle zaklęć? – odważyła się w końcu zapytać Weasley, zerkając na niego ciekawie.


Draco ostatkiem woli powstrzymał się od prychnięcia – właśnie tego się po niej spodziewał.


Bo tak – uciął krótko. – Nie wtrącaj się w moje sprawy, a ja nie będę wcinał się w twoje. Twój zakochany w skrzatach móżdżek jest w stanie to pojąć, prawda?


Przez ułamek sekundy Draco żałował, że – który już raz? – wymknęło mu się coś złośliwego. Coś rozpaczliwego zamigotało w oczach kobiety, zanim odpowiedziała:


W porządku.


Wiedział, że powinien przeprosić; obiecał Astorii, że będzie miły dla jej znajomych, a było nie było, Weasley zaliczała się do bliższych koleżanek jego żony. Niestety.


Mentalnie rzucił na siebie Crucio i wydusił z trudem:


Myślodsiewnia to nie pierwszy lepszy magiczny przedmiot. Zasadniczo ma jedną wadę – raz zamontowana, nie powinna być przenoszona.


Nie rozumiem tylko jednego – dlaczego sypialnia. Zastanawiało mnie to już wcześniej, ale…


Draco wzniósł na ułamek sekundy oczu ku niebu. Dać takiemu lwu palec, a zeżre ci ramię.


Rezydencja Malfoyów, jak większość magicznych domostw, jest otoczona silną magią. Po tym co wydarzyło się w przeszłości – Weasley momentalnie zbladła, a Draco – co zaskoczyło nawet jego samego – poczuł się jak łajdak, że o tym wspomniał – rodzice wzmocnili zaklęcia obronne. Gdy odziedziczyłem rezydencję, również dodałem co nieco od siebie. Najsilniejsze tarcze są właśnie tutaj; to nic osobistego, Weasley, ale sama rozumiesz – eksperymentowaliśmy na kapryśnym zaklęciu, którego nawet inkantacji nie byliśmy pewni. To oczywiste, że wolałem zadbać o bezpieczeństwo domowników.


Przecież w rezydencji nikogo nie ma! – zaprotestowała kobieta energicznie, podnosząc się z fotela i stając koło niego, tak żeby móc patrzeć mu w oczy. – Prawda?


Draco uśmiechnął się nieco diabolicznie. Chyba robił się nieco za stary na te gierki… a może po prostu za zmęczony. Ile to już nocy…?


Chyba nie oczekiwałaś, że opowiem ci wszystko? – odbił złośliwie, skupiając się na myślodsiewni.


Weasley – ku jego niebotycznemu zaskoczeniu – roześmiała się radośnie.


Dzięki. – Draco zamarł. Zerknął ukradkiem na poważną minę kobiety i wrócił do rzucania zaklęcia. – To i tak więcej niż oczekiwałam – wzruszyła lekko ramionami, mrużąc oczy i przypatrując mu się uważnie – dziękuję.


Draco w odpowiedzi tylko mocniej zacisnął dłonie na różdżce.



Przeklęte sny: – 13 -


Skoro straszne słowo na „m” odeszło w niebyt, wszystko dedykowane słoneczkowi; już ona wie za co.

Jeśli chcesz, możesz mnie prześladować, uwielbiam to:)


Ronald Weasley – wbrew temu co sądziła większość ludzi – idiotą nie był. To, że lubił sobie dobrze podjeść, wcale nie oznaczało, że nie umiał logicznie myśleć. Jego wrażliwość również nie odbiegała od norm; był bezpretensjonalnym, nieco nieokrzesanym mężczyzną, który nad dziwne fanaberie bardziej cenił sobie bliskich. I umiał walczyć o to, czego pragnął, gdy już jasno wiedział, że tego chce… w końcu. Posiadanie starszego rodzeństwa i młodszej, nieco zwariowanej siostrzyczki uodporniło go na wszystko – a przynajmniej tak myślał do dziś.


Wszystko zaczęło się nie tak, już wtedy, pięć lat temu. Jeden błąd, który zaważył na jego życiu. Czy stanięcie po złej stronie konfliktu zawsze niosło ze sobą cierpienie? Ktoś obiecywał szczerosrebrną prawdę, za którą można zawisnąć, a on dał się złapać na lep słodkich pochwał. Błąd, głupi, dziecinny błąd wynikający z nieznajomości praw życia.


I zawisł na cienkiej gałęzi, jak trzymający się kurczowo rodziny ciężar. Każdy próbuje poskładać swoje życie jak umie, on umiał zrobić to tylko tak. Bo wiedział, że cokolwiek się stanie, jeden talerz, jedno krzesło zawsze będzie na niego czekać w Norze. Od tego była rodzina – wreszcie się nauczył cennej prawdy, okupionej swoją dawką cierpienia, ale zostającej za skórę już na zawsze.


Wiedział, że nie ma już ucieczki… po co uciekać od szczęścia?


Ronald Weasley nie był filozofem, był strategiem. Czasami potrafił dostrzec więcej niż inni, w odpowiedniej chwili wiedział kiedy zamknąć oczy. Umiał odejść z porażką w oczach, ale dumą na twarzy. W żyłach czystokrwistych krążył okruch ciemności, ich duma i pycha, które pchały do przodu, byle lepiej niż inni, byle być pierwszym spośród pierwszych. Tak łatwo omamieni dawali się wplątać w sprawy, które ich nie powinny dotykać. On też dał się skusić ogłupiającemu pragnieniu i przegrał.


Nie był już dzieckiem, ale patrzył na świat jego oczyma wystarczająco długo, żeby stając na krawędzi umieć spojrzeć w dół


Wszystko miało się zawalić?


Nie! Nie mógł na to pozwolić! Nie teraz, gdy wreszcie znalazł początek odpowiedzi.


Dlatego też ściskał mocno różdżkę, celując w plecy oszusta podszywającego się pod Harry’ego Pottera. Zbyt wiele od tego zależało, nie mógł się pomylić, nie teraz.


Powoli odłóż różdżkę na stolik – rzucił ostrożnie, nie odwracając wzroku. Bezpieczeństwo domowników zależało od niego.


Pokój oświetlały tylko świecie poumieszczane w brzydkich kinkietach, prezencie ślubnym od ciotki Emetyny. Ron przez chwilę żałował, że nie widzi wyrazu twarzy Alicji. Ta dumna arystokratka dała się złapać jak pierwsza lepsza kotka. Może teraz wreszcie spuści trochę nos na ziemię i zacznie zachowywać się normalnie, jak wszyscy.


Nie lubił jej… czasami. Za elegancką i pełną uroku miną chowała zbyt wiele sekretów. Jak oni wszyscy…


Cisza przedłużała się, a cała trójka nawet nie drgnęła. Coś wisiało w powietrzu i żadne z nich nie było w stanie przerwać tego wszystkiego. Czasami takie chwile są niezbędne, żeby życie mogło ruszyć dalej.


Alicja wpatrywała się w Pottera oceniająco. Wiedziała, że kiedy w końcu podejmie decyzję, będzie nie do zatrzymania. Głupie Silencio, które na nią niepostrzeżenie rzucił, uniemożliwiło jej ostrzeżenie Ronalda. Weasley to chłopak nie mężczyzna, był jeszcze zbyt łatwowierny, żeby wyczuć niebezpieczeństwo. Nigdy nie musiał stawiać czoła komuś takiemu jak on, komuś, kto walczył i przegrywał, walczył i wygrywał. Kto znał cenę ryzyka. W starciu z tym Potterem Wealsey nie miał najmniejszych szans.


Prawie mu współczuła… ale bardziej żałowała siebie. Pośpieszyła się z rozwiązaniem sytuacji, niedorzeczny błąd, za który przyjdzie im nieźle zapłacić. Ronald w którymś momencie podda się woli silniejszego przeciwnika, a wtedy nie zostanie im wiele opcji.

Musiała coś wymyślić i to zanim Potter zdąży się opanować.


Mężczyzna drgnął, niezdecydowany. Ron prawie mu współczuł – tak niewiele zabrakło do sukcesu. Gdyby Alicja nie była tak bystra i podejrzliwa, wszystko skończyłoby się o wiele korzystniej dla oszusta. Czasami brakuje tak niewiele, sam wiedział to wystarczająco dobrze, żeby po części współczuć mężczyźnie.


Sobowtór szybko odzyskał nad sobą panowanie, co było nieco podejrzane. Coś tutaj nie grało. On nie powinien tak szybko otrząsnąć się z zaskoczenia – dopiero co przyłapano go na gorącym uczynku. Niemożliwe, żeby udało mu się odzyskać panowanie. Tylko ludzie, którzy opanowali przestrzeń wokół siebie, potrafili się tak kontrolować.


Zaraz…!


Nagle Ronowi przypomniały się jego wcześniejsze słowa. Nie atakuje się aurora.


Jasny gwint!, zdążył pomyśleć, zanim został pozbawiony różdżki. Zaklęcie było silne i cholernie precyzyjne. Nawet nie zdążył zablokować, ba, nawet nie zdołał o tym pomyśleć. Dobry był.


Potrząsnął głową. Wszystko działo się za szybko, fachowo i bez czasu do namysłu. Jego różdżka tkwiła teraz bezpiecznie w ręce oszusta. Żeby ją odzyskać, musiałby być cholernym cudotwórcą!


Teraz to się dopiero wkopali…


Zamrugał, próbując pozbyć się oszołomienia. W głowie niemiłosiernie szumiało i chyba uderzył się w głowę, gdy zaklęcie odrzuciło go na ścianę.


Pomacał tył czaszki, palcami wyczuwając niewielkie zgrubienie. Będzie z tego piękny guz. Cholera, znowu zawalił sprawę!


Spod byka spojrzał na intruza, który przypatrywał mu się z miną pełną niedowierzania. Coś dziwnego mignęło w jego oczach, zanim jednym ruchem różdżki skrępował Weasleya.


To wcale nie miało być tak – mruknął do niego przepraszająco, blokując drzwi do salonu. Poczochrał włosy w ten znajomy sposób, który Ron wielokrotnie widział u Pottera. To było dziwne.


Nawet jeśli ten obcy mężczyzna podszywał się pod Wybrańca, nie powinien zachowywać się jak on! To chore!


Ron nic z tego nie rozumiał.


Leżał skrępowany w rogu pokoju, zerkając oceniająco na mężczyznę, który coraz bardziej się niecierpliwił. Chodził niespokojnie po pokoju, od czasu do czasu rzucał im podejrzanie ciepłe spojrzenia i co dziwniejsze nie próbował nic robić. Byli na jego łasce – bezbronni i skrępowani.


W jakimś sensie wszystko, co działo się od momentu wkroczenia Pottera do ich życia kilka lat temu, zmierzało do tego punktu. Gdyby bliźniacy nie byli mu potrzebni, gdyby mama nie przygarnęła chłopaka jak swojego syna, gdyby się nie polubili… ciekawe, jakby to było? Czy nie leżałby tu skrępowany jak prosiak, czekając nie wiadomo na co?


Co by się zmieniło?


W porządku. – Brunet spojrzał na zegarek na swoim przegubie. – Myślę, że nie zostało mi za wiele czasu, nie ma co czekać. Wybaczcie, ale muszę. Obliviate!


Ron zdążył jeszcze pomyśleć, że jest cholernie głodny


* * *


Harry nadal miał wyrzuty sumienia, że tak potraktował Rona i Alicję, ale musiał. Taa… Voldemort też się tak pewnie tłumaczył, mruknęła cyniczna część jego osobowości, gdy zmierzał w stronę wzgórza. Nie czekał na rozwój wydarzeń, wymknął się z Nory zaraz po pożegnaniu z Molly.


Kobieta była niepocieszona, że już musi odejść, ale rozumiała. Praca to niezła wymówka, zdawało się, że wszyscy cenią go tu głównie ze względu na to, co robi, a nie za to, co narzuciło mu przeznaczenie.


Kopnął nieszczęsny kamyk, który stanął mu na drodze. Był zły na siebie; wyprawa do Nory nie dość, że zakończyła się klęską, nic obiecującego mu nie dała, to jeszcze na dodatek zaatakował przyjaciół.


Po prostu świetnie!


Przez chwilę nie potrafił nawet spojrzeć Molly w oczy, zły na siebie, że musiał potraktować jej syna i gościa Obliviate. Nie było innego wyjścia, zaklęcie zaczynało się powoli wyczerpywać, a oni wleźli w całą sytuację z głupią brawurą. Harry czuł gdzieś pod czaszką podejrzane napięcie, które zaczynało wpływać na jego zachowanie. Irytowało go, że musiał użyć zaklęcia. Jego magia zaczyna szaleć, na razie to tylko delikatne, prawie niewyczuwalne napięcie, ale któż mógł wiedzieć, jak potoczy się sytuacja?


On na pewno nie.


Może gdyby miał jakąkolwiek możliwość skontaktowania się z Hermioną, ona coś by na to poradziła. Była mądrzejsza niż on – a na pewno bardziej oczytana.


Drugi kamyk wylądował na krzewie, a go nagle olśniło.


To prawda, nie mógł się skontaktować ze swoją Hermioną, ale Hermiona z tego świata gdzieś tu musiała być. Musiał ją znaleźć i to szybko.


Wmówi jej, że potrzebuje pomocy w pracy, wtedy na pewno mu nie odmówi. Nie ona. Czuł się parszywie przy tak bezczelnym planowaniu oszustwa, ale chyba rzeczywiście nie miał już wyjścia. Czas mu się kończył, a Malfoy bez wątpienia go zamorduje, jeśli nie przyniesie mu czegoś sensownego z tej wyprawy.


Myśl o czekającym na niego z żądzą wiedzy mężczyźnie wcale nie poprawiła mu nastroju. Nie oczekiwał wiele, na pewno nie spodziewał się po nim pochwał – ba, sam był na siebie zły. Zmarnował za dużo czasu na bzdury i wcale nie przybliżył się o krok, dlaczego ma te głupie „przeklęte sny”.


Piąte przez dziesiąte pamiętał, co opowiadała mu o nich Hermiona, większość szczegółów, które z lubością przytaczała rozentuzjazmowana przyjaciółka zatarł czas i magiczny wstrząs po rzuceniu zaklęcia, ale ogólny sens pamiętał. Wyprawa do innego świata, tak podobnego do rzeczywistości z jego snów, miała mu pomóc naprawić normalne życie. Które, czemu nie dało się zaprzeczyć, udało mu się nieźle spieprzyć. I co zdziałał?


Jak na razie nic… no, nie licząc potajemnego romansu z Malfoyem.


Prychnął pod nosem. Ale udało mu się wkopać, nie ma co!


Harry wyrzucił z pamięci obraz dawnego antagonisty, który niespodziewanie stał się sojusznikiem, i przyspieszył kroku. Już niedługo wyjdzie za strefę oddziaływania i wreszcie się stąd aportuje.


* * *


Syriusz Black był poważnym mężczyzną, wiedział, kiedy należy oddać pole i zmykać, gdzie pieprz rośnie. Wściekły Remus to nie byle co. Ukradkowa ewakuacja wydawała się najlepszym wyjściem, póki jeszcze nie napadł na niego. Zbliżała się pełnia i przyjaciel robił się nieco nerwowy. Przebywanie w jego towarzystwie chwilowo robiło się niebezpieczne. Syriusz znał go dłużej niż ktokolwiek inny i wiedział, że czasami lepiej zniknąć mu z oczy.


A on zdążył mu już podpaść.


Draco, źródło wszelkiego zła i jego nie–do–końca–głupi krewniak, wymknął się bezczelnie, upierając się, że musi znaleźć Harry’ego. Syriusz liczył, że mu się nie powiedzie.


Zasłużył sobie na niechęć Blacka: niepotrzebnie zdenerwował Remusa i bezczelnie zostawił mu wszystko do posprzątania… o ile będzie co z niego zbierać.


Przez większą część czasu Lupin był spokojnym, dobrze ułożonym młodym człowiekiem, który kłaniał się sąsiadkom (nawet jeśli uważał je za element niemoralny) i pomagał dzieciom w pracach domowych. Lubiany i akceptowany dobrze czuł się w ich domu, spędzając masę czasu z zachwyconym tym Syriuszem. Jak każdy miał swoją mroczną stronę, z tym że jego mroczna strona odzywała się raz w miesiącu – to była jedyna różnica.


Syriusz przyjaźnił się z nim dłużej niż z kimkolwiek. Czasami nawet jego samego zaskakiwało, jak udaje im się jeszcze trzymać razem, mimo pozornie diametralnie różnych charakterów. Z drugiej strony, jeśli istniało coś, na czym chciałby oprzeć swój świat, bez wątpienia była to ich mała rodzinka. Tylko o nią chciałby walczyć.


Skończyły się czasy głupstw i zaczęło dorosłe życie.


Po tylu latach zmagań był już zmęczony walką. Każdy ogień kiedyś dogasa, a jego pragnienia zostały zaspokojone w całości. Śmieszne, że gdy ma się wszystko przez chwilę nie chce się nic więcej, wystarcza nieuważny uśmiech na co dzień i godzinka z życiorysu.


Gdy wieczorem siadali do swoich zajęć z bawiącym się grzecznie Teddym, było tak dobrze, że za nic w świecie nie oddałby nikomu swojego małego światka. Wszystko jakoś toczyło się do przodu, nieśpiesznie i bez wielkich słów. Syriusz nie spodziewał się wcześniej, ze lekkomyślna decyzja potrafi zmienić tak wiele. Śmierć Tonk wstrząsnęła wszystkimi, ale załamanie Andromedy, która w ciągu zaledwie roku straciła dwie najukochańsze osoby w swoim życiu, popchnęło bile we właściwą stronę. Remus, mieszkający dotychczas w rodzinnym domu Tonks, nie umiał znieść czarnej atmosfery, jaką zaczęło wszystko przesiąkać w tamtym życiu, więc gdy Syriusz lekkomyślnie zaproponował mu lokum, zgodził się. Obaj czekali na otrząśnięcie się Andromedy, ale nic nie zapowiadało poprawy. W jej smutnych oczach pogrążonych we wspomnieniach było coś chwytającego za serca, a przekonanie kobiety do walki o dalsze życie sprawiało coraz większe problemy.


Obaj nie umieli sobie radzić z kobiecym cierpieniem; było w nim coś niezrozumiałego. W końcu przestali próbować, a wszystko jakoś się toczyło.


Pióro uderzało w stolik coraz częściej, a Syriusz próbował wyczuć moment, kiedy będzie mógł bezpiecznie się oddalić bez wzbudzania podejrzeń przyjaciela. Podrapał bliznę na policzku, co robił notorycznie, gdy się denerwował. Blizna przypominała mu o przeszłości, o tym, jak wiele był w stanie poświęcić; to były dobre wspomnienia.


Myślisz, że nie widzę twoich irytujących spojrzeń – ostro rzucił Remus, sięgając po kolejny pergamin. Syriusz miauknął coś, co zadziwiająco przypominało przeprosiny. Lupin nadal siedział ze zmarszczonym czołem, ale pióro już spokojniej smyrgało po pergaminie. – Mam nadzieję, że nie masz zamiaru przeszkadzać Draco. Harry zrobił głupstwo i musi za nie odpowiedzieć. Nie obronisz go przed całym światem, to już dorosły mężczyzna, który potrafi ponieść konsekwencje.


Syriusz westchnął.


Nie miałem takiego zamiaru. – Objął się ramionami, patrząc tak szczerymi ciemnoniebieskimi oczami, że przekonałby diament, że jest grafitem. I kupiłby go za knuty. – Po prostu…


Martwisz się…? – Remus miał nieznośną tendencję do rozumienia Syriusza lepiej niż on sam. Irytujące.


Tak.


Draco nie skrzywdzi Harry’ego. Kocha go.


Nie specjalnie. – Syriusz nie był przekonany. Widział błysk szaleństwa w oczach kuzyna i wiedział co on znaczy. Blackowie łatwo się nie poddawali, a Dracon, mimo że odziedziczył sporo cech po Lucjuszu, był również nieodrodnym synem Narcyzy. Słodkiej, małej Narcyzy, która kochała się w Malfoyu od zawsze i niepostrzeżenie przekonała wszystkich – włącznie z samym zainteresowanym – że będzie dla niego idealną partnerką. I z tego, co Syriusz wiedział, była doskonała w każdym calu. Jak malunek na ścianie, oni wszyscy mieli w sobie coś z tego szaleństwa. Obsesja, namiętność, pasja – dziedzictwo Blacków było szalone i nieokiełznane. Belatrix gotowa wybić za i dla Czarnego Pana całą swoją rodzinę, Narcyza, choćby miało ją to zabić, do końca będzie grać idealną małżonkę, Andromeda, najbardziej niezależna z dziewczyn, tak uzależniła się od rodziny, że bez niej nie potrafi żyć, no i on sam, szaleniec i wariat, nigdy nie przekroczy już granicy – zbyt dobrze wie, czym to grozi. Zdążył się już napatrzeć. Bał się tylko, że Draco zda sobie sprawę z dziedzictwa krwi za późno, gdy już nie da się nic odwrócić. – Przypadki się zdarzają.


Remus zmarszczył czoło, przypatrując mu się tak uważnie, że Syriusz poczuł się nieswojo. Odwrócił wzrok, lekko zakłopotany wnikliwym spojrzeniem.


To prawda… nie myśl tyle o tym. Poradzą sobie. Draco powścieka się jak zwykle, a później zapomni.


Chciałbym w to wierzyć, ale ich związek… – Remus zmarszczył brwi i odłożył pióro na stolik, coś czuł, że zapowiada się długa rozmowa. Mieszkanie z Syriuszem ciągle go zaskakiwało – od głupich żartów, z których mężczyzna zdawał się nie wyrastać aż po poważne rozmowy. Życie z nim nie mogło być nudne, wszystko w przyjacielu zdawało się mówić, że nie brakuje mu wigoru i ma zamiar ciągnąć z okoliczności najwięcej jak się da. – Tak się po prostu nie da. Nie im.


Syriusz odwrócił się plecami do niego, wyglądając za okno.


Tak bardzo chcę wierzyć, że im wyjdzie… ale wiem, że to nie ma szans. Nie teraz, nie w takich okolicznościach. Nazwij to marudzeniem starego pryka, co mi tam! – zaśmiał się hałaśliwie. Jego ramiona dygotały w rytm głębszych oddechów.


Remus zerknął tęsknie na papiery. Wiedział, że powinien zająć się nimi w pierwszej kolejności, bo już za kilka dni nie będzie kiedy, ale teraz ktoś inny był ważniejszy.


Spokojnie, przyjacielu – mruknął, obejmując go ramieniem. Syriusz odruchowo chwycił go wpół i, choć był wyższy niż Remus, pochylił się, wtulając nos w obojczyk mężczyzny. – Nie będzie aż tak źle, żebyś musiał się tym przejmować.


Harry nie jest szczęśliwy, Draco też nie – poinformował jego szatę Black, pozwalając się objąć na chwilę. Może faktycznie za dużo myślał? – Grają w te swoje gierki i ranią się niepotrzebnie.


Spodziewałeś się, że grzecznie ułożą sobie życie pod dyktando magicznego świata? Pomyśl przez chwilę, Łapo. Draco jest Malfoyem i dumy mu nie brakuje, a Harry jest aroganckim mężczyzną, który nie da wrzucić się w czyjekolwiek ramy. Są butni, młodzi i myślą, że mają masę czasu przed sobą. – Poklepał go po plecach jak psa. – Czasami wyłazi z ciebie pieszczotliwy psiak, wiesz?


Syriusz prychnął mu w koszulę i zatrząsł się ze śmiechu.


Dobrze, że mam prywatnego wilczka.


Remus wbił mu palce między żebra, a rozbawienie Syriusza rozpłynęło się w głośnym okrzyku bólu. Gdy uniósł głowę, oczy wypełnione ostrzegawczą nutą wywołały uśmiech na twarzy mężczyzny. Zmieniające się nastoje Blacka bywały czarująco zabawne. Z nadąsaną miną przypominał Teddy’ego i Remus z niepokojącą świadomością zbliżającej się katastrofy, odsunął się od niego.


Pewne sprawy lepiej było zostawić w cieniu.


Nie musiałeś być tak brutalny – krzywił się Black, rozcierając prawy bok. Coś nadal go kuło. Remus potrafił być wredny, gdy chciał. Jedno mu się udało – irytacja Lupina rozpłynęła się w trosce, którą musiał nad nim roztoczyć. Remus był zdecydowanie za dobrym człowiekiem, żeby pozwolić mu męczyć się samemu, miał go za duże, zbyt impulsywne dziecko, co Syriusz szybko nauczył się wykorzystywać.


I tak żyli sobie w trójkę, wykorzystując nawzajem swoje słabości, omijając trudne tematy i żartami przykrywając problemy. Tak było dobrze, lepiej nawet niż życie w pojedynkę.


Syriusz nie wiedział, jak mógł kiedyś chcieć mieszkać sam. Bez Remusa i Teddy’ego. Dziś wydawało się to niewyobrażalne.


Remus zamyślił się, wykorzystując chwilę spokoju, którą Syriusz pożytkował bardzo produktywnie na pocieranie kciukiem blizny. Najwyraźniej nadal nie był przekonany co do bezpieczeństwa swoich chłopców.


Lupin zmierzwił włosy i całkiem poważnie stwierdził:


Draco nie jest głupi, podobnie jak Harry. Im podobają się przepychanki z prasą – w pewnym sensie zapewniają im bezpieczeństwo. Jedna plotka tu, druga tam i nie muszą się martwić o nadgorliwe fanatyczki wyobrażające sobie Merlin wiedzieć co. Zawsze są kryci. Ich domniemany związek – a przypominam ci, że nigdy tego nie potwierdzili, przynajmniej nie oficjalnie – to niezła zasłona dymna. Od czasu do czasu rzucą prasie trochę pożywki, pojawia się nowa fala domysłów, a oni w międzyczasie mogą zająć się czymś innym. Draco, choćby nie wiem, jak szalał z wściekłości, nie zmarnuje tego, jest zbyt dobrym politykiem.


Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową.


Może masz rację… a co jeśli nie?


Wtedy będziemy mieć problem – równie poważnie odpowiedział mężczyzna, patrząc mu szczerze w oczy.


I wszystko było jasne.


* * *


Draco był wściekły. Przede wszystkim na siebie – jakim cudem przeoczył rozmowę Harry’ego z przedstawicielem Gildii? Harry’emu też powinno się dostać – jak śmiał powiedzieć mu o tym tak późno?


Najbardziej jednak wściekał się Draco Malfoy, chluba Ministerstwa, na swojego durnego ojca, który wezwał go niespodziewanie do siebie. I teraz, zamiast szukać tego idioty, ośmielającego się mienić jego przyjacielem, czekał, aż Lucjusz Malfoy łaskawie oderwie się od cienkiego na dwa palce pliku papierzysk.


Jakby, na gacie Merlina, nie stracił już wystarczająco dużo czasu!


Sprawdził ich rezydencję, gdzie, cóż za zaskoczenie, nikogo nie znalazł. Skrzaty również nic nie wiedziały. Draco wysłał Mrotka na poszukiwanie, ale znał Harry’ego wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że jeśli ten idiota nie chce być znalezionym, to nie uda im się go zlokalizować. Już raz tak odwalił – dosłownie z miesiąc przed pokonaniem Voldemorta zniknął gdzieś ze starym Dumbledorem – Draco prawie pochorował się z wściekłości. Potter zniknął, obarczając go składaniem wyjaśnień wszystkim wokół. Co najgorsze, nic mu nie powiedział.


Jego twarzy wykrzywił wredny uśmieszek na wspomnienie zemsty na kumplu. Należało mu się, ot co!


Ojcze, nie dysponuję taką ilością wolnego czasu jak ty – starając się brzmieć wystarczająco poważnie i stosownie, zawiadomił Lucjusza. Zerknął na zegar, z niepokojem rejestrując godzinę. Robiło się późno i jeśli się nie pośpieszy, przyjdzie mu spędzić całą noc na planowaniu toku postępowania podczas negocjacji. – Mógłbyś przejść do rzeczy? Czekają na mnie jeszcze inne obowiązki.


Lucjusz zmierzył go nieodgadnionym spojrzeniem, pod którym Draco nieco się speszył. Tylko ojciec tak na niego działał. Zapewne miało to coś wspólnego ze świadomością, wypieraną wprawdzie dość zręcznie, że nigdy nie dorówna jego wyobrażeniem o idealnym synu. Tak jak chciał Lucjusz, skupił swoją przyszłość na polityce, ale i tak go zawiódł. Zamiast dać sobą grzecznie manipulować, postanowił iść za Potterem.


To była zdrada.


Najbardziej ironiczne w tym wszystkim było to, że to ojciec namówił go do zaprzyjaźnienia się z Chłopcem, Który Przeżył – i właśnie z tego powodu nie mógł go winić.


Ich stosunki najtrafniej określało słowo: skomplikowane. Ewentualnie pasowałoby jeszcze zagmatwane. Lucjusz nie potrafił się go wyrzec – i zapewne również nie chciał. Draco był jego jedynym dziedzicem, ukochanym synem, wychowankiem. Był wszystkim, czego mężczyzna oczekiwał od Narcyzy. Nawet jeśli brakowało mu niezbędnych, zdaniem Lucjusza, cech, uparty charakter, złośliwość czy szare oczy Malfoyów determinowały to, kim był. Jego synem.


Które bez wątpienia mają sławną bliznę na czole i aroganckie spojrzenie – skwitował bez ironii Lucjusz, podczas gdy Draco analizował, kiedy udało im się wrócił do prawie normalnych stosunków ojciec–syn.


Młody polityk w odpowiedzi jedynie uniósł brew.


Nawet gdyby i tak byś się nie dowiedział. To sprawy służbowe.


Rozumiem.


Draco był pewien, że jest wręcz przeciwnie. Lucjuszowi ciężko przychodziło zaakceptowanie odmowy… właściwie nigdy. Ojciec walczył, póki przeciwnik nie miał dość i się nie poddał.


Podziwiał go za upór w dążeniu do celu.


Ojcze… – rzucił lekko zirytowanym głosem, pozwalając zniecierpliwieniu odbić się na swojej twarzy. Nigdy głośno nie przyznałby się, ale lubił małe gierki, jakie prowadzili już od jakiegoś czasu.


Nie potwierdziłeś jeszcze swojej wizyty. Narcyza nie jest pewna, czy powinna się ciebie spodziewać, a chce już zamknąć listę gości.


Draco powstrzymał westchnienie ulgi. Obawiał się, że czeka go jedna z tych rozmów, na które nie miał teraz czasu.


Będziemy – bijąca z jego głosu pewność siebie zdenerwowała nieco Lucjusza.


Ach tak… uszczęśliwiasz matkę.


Oczywiście, jest tego warta. – Niedopowiedziane słowa zawisły w powietrzu, potęgując napięcie.


Lucjusz zmierzył spojrzeniem pełną napięcia postać syna, wpatrującego się w niego z uwagą. Byli do siebie tacy podobni, nie tylko zewnętrznie.


Czasami żałował, że Draco nie odziedziczył więcej po Blackach a mniej po Malfoyach. Wtedy byłoby łatwiej się porozumieć. Cóż, częściowo to nie była ich wina, zwykłe fatum…


Rodzinna fama głosiła, że tam gdzie spotyka się dwóch Malfoyów, posypią się zaklęcia. Im na razie udawało się uniknąć ostateczności, ale niewiele brakowało. Kiedyś, wiele lat temu, Draco, całkowicie nie po ślizgońsku, rzucił mu w twarz wszystkie te słowa, które nie powinny paść. Nie wobec rodziców.


Lucjusz nie śmiał nigdy powiedzieć swojemu ojcu nic podobnego (choć o tym myślał i to nieraz). Teraz w jakiś pokrętny sposób cieszyła go odwaga syna – choć jednocześnie również jej nienawidził. Co innego podejrzewać, co innego słyszeć to z ust jedynego dziedzica.


Ale to już minęło.


Lucjusz nauczył się nawet akceptować butną obecność Pottera przy boku syna. Przeklinał dzień, kiedy nieopatrznie przykazał Draconowi zaprzyjaźnić się z dzieckiem, którego obawiał się Czarny Pan, ale teraz nic już nie dało się zrobić. A próbował…


Wasze sprawy, jak mniemam, posuwają się do przodu – zagadnął, sięgając po pióro.


Palce Draco zatańczyły po blacie biurka.


Powoli, ale systematycznie.


A pan Potter…? – zawiesił znacząco głos, podpisując umowę z dostawcą.


Nic się nie zmieniło. – Draco odwrócił wzrok, wpatrując się w śliczną tancerkę stojącą tuż obok siedmioramiennego świecznika. – Ojcze, zdajesz sobie sprawę, że twoje kontakty nic nie zdziałają? Już nie.


Lucjusz zmarszczył czoło. Nie spodziewał się, że syn wie o jego małych knowaniach z Ministrem Magii.


Synu, jeszcze wiele musisz się nauczyć o świecie. Zbyt szybko skończyłeś edukację.


A czyja to wina? – przerwał mu bezceremonialnie.


Nigdy nie jest za późno na powrót do starych metod.

Draco prychnął pogardliwie.


Raczysz żartować. Jeśli chciałbym, żebyś ponownie mną kierował, poprosiłbym o to.


Wolisz pracować pod nadzorem pana Pottera?


Przynajmniej nieźle pieprzy – rzucił prowokującym tonem, obserwując go jak jastrząb. Wlepił palące spojrzenie w zaciśnięte boleśnie dłonie ojca.


O tak, wiedział, gdzie boli najbardziej i czasami nawet lubił w to uderzać.


Prawie natychmiast Draco wyrzucił z głowy smutną myśl, że robi to tylko po to, żeby zobaczyć zezłoszczoną minę Lucjusza, który do dzisiaj nie znał prawdy.


Słownictwo, Draconie – rzucił z westchnieniem, odchylając się do tyłu i mierząc syna surowym spojrzeniem. – Zapewnisz dziedzica i możesz kochać się z panem Potterem, ile sił ci starczy.


Mam twoje błogosławieństwo? Zaskakujesz mnie, ojcze – ironizował, ukrywając zaskoczenie. Ojciec nigdy nie był jednoznaczną postacią, ale żeby aż tak?


Nazwij to raczej ostrożną zgodą.


Po prostu wiesz, że przegrałeś z nim starcie.


Lucjusz wpatrywał się w syna z taką miną, że ten speszył się nieco.


To wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? Sugerowałbym zajęcie się problemem Gildii, o ile rzecz jasna uda ci się zlokalizować swojego kochanka.


Draco opanował się zaskakująco szybko. Wywiad ojca jak zwykle był niezrównany.


W jaki sposób masz zamiar nam przeszkodzić? – zapytał z nutką przekory w głosie.


Lucjusz uśmiechnął się nieznacznie.


Tym razem… stanę po stronie zwycięzców.


Wymiana wielemówiących spojrzeń przypieczętowała układ.


Draco uśmiechnął się do Lucjusza.


Starzejesz się, ojcze.


A ty miękniesz, Draco.


Gdy Lucjusz podał mu dłoń, syn uścisnął ją bez wahania, zdecydowanie, tak jak powinno to być.


Dobrze zrobiłeś, Lu. – Suknia Narcyzy zaszeleściła za nim, gdy syn z podejrzanym spokojem zniknął w szmaragdowym płomieniu. – Najwyższa pora, żebyście zaczęli się dogadywać.


Lucjusz wpatrywał się w kominek bez słowa, podczas gdy żona czekała w milczeniu, z ręką na jego ramieniu.


Już żałuję.


Narcyza roześmiała się dźwięcznie, ujmując go za ramię i delikatnie ciągnąc w stronę drzwi.


Jesteś o krok dalej niż wczoraj. To całkiem dobry wynik. Chodźmy, kolacja gotowa. Teraz, gdy już Draco wie, gdzie jest Potter, bez wątpienia go zaavaduje. – Narcyza uśmiechnęła się lekko do wspomnień. – Nie zaprzeczysz, że odziedziczył zaborczość po tobie.



Przeklęte sny: – 14 -


Wpadanie na przedmioty nie należało do ulubionych czynności Harry’ego. Trejaż okazał się zaskakująco wytrzymały, zachybotał tylko pod wpływem ciężaru, stawiając mężczyźnie opór.


Harry odepchnął go lekko i obejrzał uważnie dłonie, którymi zaasekurował upadek. Żadnych większych dolegliwości u siebie nie zauważył, zaledwie kilka zadrapań.


Wszystko w porządku – w takim razie pora przejść do kolejnego kroku.


Mierząc czujnym spojrzeniem okolicę, sprawdził, czy nikt niepowołany przypadkiem nie obserwował nagłego pojawienia się obcego mężczyzny tuż obok domu państwa Granger. Nikogo nie zauważył, co nie znaczyło, że był bezpieczny. W oknach paliły się światła, a z sąsiedniego domu dobiegały czyjeś wrzaski, które – jak miał nadzieję – skutecznie odwróciły uwagę od jego pojawienia się. Jak widać dopisywało mu nadal szczęście. Być może Harry nie musiał się wcale kłopotać zastanawianiem, czy jego – aż nazbyt pochopne zachowanie – zostało przez kogoś zauważone, ale dopóki gwarancja bezpieczeństwa nie stuknęła go w ramię, mówiąc, żeby odpuścił, bo ona się tym zajmie, nie mógł pozwolić sobie na błąd.


Nie teraz, gdy tak wiele od tego zależało.


Zdawał sobie sprawę, że pojawienie się na progu domu rodziców Hermiony było szalone i totalnie lekkomyślne… ale w pewien sposób to było dobre wyjście. Jedyne, jakie widział w tej chwili.


Zaczynało mu brakować czasu, przypomniał sobie, nieustannie świadomy każdej sekundy. Czuł, jak magia krąży wokół niego, drżąca, coraz bardziej bezsilna, bezbronna. Świadomość upływających chwil ciążyła mu, ale nie był w stanie zatrzymać czasu. Było go za mało, żeby naprawić błędy, ale wystarczająco, żeby popełniać kolejne – a to chyba o to chodziło, prawda? Odkrycie genezy „przeklętych snów” oraz tego, dlaczego to właśnie go prześladowały było jedynym wyjściem. Innego nie widział, może nawet nie chciał szukać… musiałby wtedy stanąć i zmierzyć się z innymi problemami, z takimi, o jakich człowiek najchętniej by zapomniał.


Na zewnątrz robiło się już ciemno, pierwsze gwiazdy migotały tuż nad jego głową, a wiatr mieszał zapachy dobiegające z pobliskich rabatek. W powietrzu unosiła się słodka woń lata, będąca mieszanką tych wszystkich wspomnień, które ściskały w żołądku jedzenie.


Harry wytarł nagle spocone dłonie o spodnie, westchnieniem skwitował własną nieuwagę, nieudolnie poprawiając koszulę, w którą transmutował swoje szaty. Nie była to idealna sytuacja – musiał przyznać, że Ginny o wiele lepiej radziła sobie w takich chwilach, tu skracając, tam wyrównując w taki sposób, że odzież wyglądała na nietkniętą. Niestety nie miał wyboru. Pojawienie się w szatach czarodziei nie wchodziło w grę – a przecież musiał zdobyć informacje. Najchętniej rzuciłby jakiś dobry urok, ale sama aportacja nadwątliła jego siły. Nigdy nie polubił tego sposobu przemieszczania się; teleportacja sama w sobie prosta nie była, ale w sytuacji, gdy musiał przenieść się do domu, który odwiedził góra ze cztery razy w swoim życiu, nazwać ją łatwą mógłby jedynie szaleniec.


Choć bycie Potterem, synem Huncwota i pogromcą Voldemorta samo w sobie oznaczało, że jest z nim coś nie tak. Hermiona nazwała to na użytek ich kłótni: „swoistym spaczeniem punktu widzenia rzeczywistości”, a Harry był prawie pewien, że chodziło jej o wypominany tysiąckroć kompleks bohatera.


Wspomnienie przyjaciółki przywołało lekki uśmiech na jego twarzy. Charakterystyczne zmarszczenie brwi, którym karciła przyjaciół, mało delikatne przytyki na temat aroganckiej brawury, mogącej się źle skończyć, ciepłe uściski.


Różdżka zatrzeszczała mu w dłoni.


Chciał ją zobaczyć, uścisnąć, jakby tylko jej obecność mogła nadać rzeczywistości wymiar prawdziwego istnienia. Na swój sposób Harry wierzył w ten świat… przynajmniej czasami. Czy angażowanie się w ten szalony plan z zaklęciem Pontopidana miało sens?


Harry już nic nie wiedział, pogubił się całkowicie w swoich oczekiwaniach do tego świata, a tym co zastał. Bycie Ślizgonem okazywało się zupełnie inne niż w jego założeniu. Malfoy był inny, Ron, nawet Nora…


Pomysł znalezienia przyjaciółki z każdą chwilą spadał coraz niżej w jego prywatnym rankingu. Niestety, skoro nie znał tego świata, jedynym światełkiem w tunelu byli przyjaciele. Przecież nie mógł, ot tak, pojawić się w ministerstwie i zażądać widzenia z Ministrem Magii! Malfoy też okazał się niezbyt pomocny. Poza tym Harry mu nie ufał. Zapewne nawet gdyby się przemógł i poprosił o wyjaśnienia, Ślizgon zagmatwałby wszystko totalnie, nie chcąc ułatwiać mu życia.


Być może Harry przesadzał.


Brak zaufania przekładał się na jego zachowanie i choć zdawał sobie sprawę z głupoty takiego postępowania, nie potrafił inaczej. Nie po tym, co zobaczył. Nie po pocałunku.


Jedyną nadzieją na zrozumienia tego świata byli przyjaciele. Musieli być. Jeśli nie mógł się do nich zwrócić, to do kogo?


Nie istniała inna opcja.


To, że Ron z tego świata po prostu może nie być jego Ronem, nie wpadło mu wcześniej do głowy. Naturalnie powinni się przyjaźnić, od tego byli przyjaciele. I dlatego Harry czuł się nieprzyjemnie zaskoczony atakiem; nie spodziewał się, że może zostać potraktowany jak intruz, ktoś obcy. W porządku, teraz rozumiał, że ich stosunki w tym świecie nie były najlepsze, nie trzymali się zbyt blisko – choć wystarczająco blisko, żeby niespodziewana wizyta nie została potraktowana jako coś zaskakującego. Nie takie rzeczy się zdarzały. W końcu Harry stąd był Ślizgonem i Ron mógł czuć się niekomfortowo w jego towarzystwie. Zdarza się.


Jedyne, co go pocieszało, to to, że przyjaciel nie był nieszczęśliwy.


Jasne, miał swoje problemy, ale jakoś wyszedł na prostą. Harry’emu z tego świata też nie był tak obojętny, jakby się mogło wydawać – w końcu mu pomagał. Prawdopodobnie miał w tym jakiś interes, którego Potter jeszcze nie odkrył, ale to nie było aż tak złe.


Harry stąd był Ślizgonem i auror zaczynał coraz lepiej rozumieć co to znaczy.


Ciekawiło go, co z Hermioną. Skoro Ron spotykał się z kimś innym, co w takim razie działo się z przyjaciółką?


Zapukał do drzwi niskiego, zadbanego domu na przedmieściach Londynu. Zza drzwi dobiegły czyjeś głosy i odgłos szybkich kroków. Harry z bijącym mocno sercem czekał na zapalenie światła przez gospodynię i gdy w końcu na ganku zrobiło się jaśniej, rozluźnił się odrobinę. Nadal ściskał różdżkę w lewej dłoni, ale już spokojniej.


Drzwi otworzyła niska, szczupła kobieta o zmęczonej twarzy. Harry uśmiechnął się zachęcająco, gdy zmierzyła go ostrożnym spojrzeniem. Pozostał w bezruchu, dopóki jej twarz nie rozpogodziła się nieznacznie.


Dzień dobry! Przepraszam za najście, ale nie wiedziałem do kogo się zwrócić. Jestem przyjacielem pani córki, Hermiony – Harry widział, jak na hasło-klucz twarz kobiety mięknie – niestety straciłem z nią kontakt. Czy mogłaby…?


Lepiej pan wejdzie – przerwała mu, odsuwając się na bok. – Sąsiadka z rogu lubi podglądać, co się dzieje u innych, a pan zapewne jest jednym z tych przyjaciół.


Harry nie zawahał się nawet przez chwilę, skinął głową. Jego szczere spojrzenie przekonało ostatecznie kobietę, która obdarzyła go czymś, co mogło być zaczątkiem szerokiego uśmiechu. Auror postarał się odwzajemnić równie przyjemną dla oka miną.


Podróż do domu rodziców Hermiony była najoczywistszym wyjściem z sytuacji. Tylko oni mogli znać odpowiedź, gdzie aktualnie znajdowała się przyjaciółka. Harry zdawał sobie sprawę, że przeszukanie wszystkich możliwych miejsc zajęłoby masę czasu… poza tym wiedział tylko o tych, w których mogła być jego Hermiona, kobieta z tego świata nie musiała być do niej podobna. Harry nie oszukiwał się – korzystając z pomocy mugoli minimalizował ryzyko wykrycia.


Wszedł do środka, nagle niepewny, czy wykorzystywanie w taki sposób rodziców Hermiony spodobałoby się przyjaciółce. Tłumaczenie, że nie było innego wyjścia, zapewne troszeczkę ją zdenerwuje.


Korytarz był wąski i długi, z pokoju docierało słabe światło i dobiegały jakieś domowe odgłosy, które ścisnęły coś w żołądku Harry’ego. Rzucił okiem na przedpokój, ale nie był w stanie niczego spostrzec. Gdy kobieta, dostrzegając jego spojrzenie, drgnęła jakoś tak niechętnie, przesunął się na bok, butem odsuwając coś leżącego na podłodze. Uśmiechnął się miło, ignorując niepokój. Być może matka Hermiony po prostu była ostrożna… ale coś podpowiadało mu, że to nie o to chodzi – kobieta śledziła go zbyt uważnie. Jej świdrujący wzrok wbijał się w skórę, wzbudzając ostrożność.


Harry spiął się i wsunął głębiej rękę do kieszeni. Wystarczy jeden niewłaściwy ruch…


Gospodyni zamknęła za nim dokładnie drzwi i zapaliła światło.


Między jej wąskimi brwiami pojawiła się cienka zmarszczka, taka sama, jaką zwykle miał okazję obserwować u Hermiony, gdy przyjaciółka myślała nad czymś intensywnie.


Harry żałował, że nigdy nie poznał bliżej pani Granger.


Skąd zna pan Hermionę, panie…?


Harry Potter – przedstawił się, wyciągając bladą, za szczupłą dłoń. Kobieta patrzyła na niego jak na ducha. Na jej twarzy zastygło coś, co w pierwszej chwili wziął za niedowierzanie, a co było, jak zorientował się po pewnym czasie, najzwyklejszą w świecie odrazą.


Harry’emu coś przewracało się w żołądku. Spodziewał się jakieś reakcji, zwykle tak bywało, gdy spotykał kogoś pierwszy raz, ale nie takiej. Bycie słynną osobą przyzwyczaiło go trochę do pełnych uwielbienia spojrzeń, do nagłych ataków fanów, ale nikt nie patrzył na niego tak jak ta kobieta. Wyglądała jak człowiek, który stanął twarzą w twarz ze swoim koszmarem.


Przełknął ślinę, odzyskując oddech.


Nie wiem co pani o mnie słyszała, ale mu…


Do widzenia! – Szarpnęła klamkę, próbując otworzyć drzwi, ale dłonie jej tak drżały, że mocowała się z nią przez chwilę. – I nie próbuj mnie więcej nachodzić, ty potworze! Jak można być tak nieczułym, żeby pojawiać się tu po tym wszystkim…


Babciu? – W dziecięcym głosie brzmiał strach.


Harry obejrzał się, zszokowany. W wejściu stała co najwyżej pięcioletnia dziewczynka z kręconymi włosami. Przyglądała się im ze zdziwionym wyrazem twarzy, marszcząc śmiesznie czoło. Zupełnie jak Hermiona, uświadomił sobie po chwili Harry i uśmiechnął się do małej.


Babcia się trochę zdenerwowała, księżniczko. – Przyklękał na jedno kolano i wyciągnął ostrożnie dłoń. Nie chciał jej przerazić. Nie rozumiał, czemu matka Hermiony tak się zdenerwowała na jego widok, ale nie mógł pozwolić przestraszyć córeczki przyjaciółki. – Jestem twoim wujkiem, Harrym.


Dziewczynka przyglądała mu się z obawą wypisaną na ślicznej twarzy. Zapowiadała się na małą piękność. Hermiona musiała bardzo ją kochać.


Saro, wracaj do pokoju. Jeszcze nie zjadłaś kolacji! – przykazała surowo kobieta, mierząc dziewczynkę znaczącym spojrzeniem. – Gdy wyjaśnię coś wujkowi Harry’emu, sprawdzę, czy z talerza zniknęła cała jagnięcina. I nie próbuj karmić Hetty!


Dobrze, babciu. Do widzenia, wujku. – Dygnęła i ulotniła się jak dym.


Harry zamrugał zaskoczony, czując na ramieniu ciężar ręki matki Hermiony. Zmusiła go do podniesienia się.


Nie próbuj żadnych sztuczek, czarodzieju! Nie wiem, po co tu wróciłeś, ale odejdź. Nikt cię tu nie potrzebuje!


Choć kobieta starała się mówić cicho, Harry słyszał w jej głosie zdenerwowanie. Bała się go, czy chciała to przyznać czy nie. Zaciskała mocno dłonie, próbując się opanować.


Odetchnął głęboko, zbierając błyskawicznie myśli.


Pani Granger, nie wiem, co wydarzyło się w przeszłości, chcę jedynie porozmawiać z Hermioną.


Co takiego? – Kobieta zachłysnęła się powietrzem, wpatrując się w niego z otwartymi ustami. – To jakiś żart? Powiedziałeś, że nazywasz się Harry Potter – gdy skinął głową, kontynuowała: – moja córka znała tylko jednego Harry’ego Pottera, ojca Sary.


CO? On i Hermiona… że tak razem? I mieli córkę?


NIEMOŻLIWE!


Hermiona była dla niego jak siostra, ewentualnie dziewczyna Rona, nigdy ktoś więcej.


Niedowierzanie tak wyraźnie odbijające się na twarzy stojącego naprzeciwko niej mężczyzny i przerażone zielone oczy, które zaraz skrył pod wachlarzem rzęs, zmieniło sytuację.


Na widok jego miny kobieta zebrała się w sobie, westchnęła i zaproponowała, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie:


Przejdźmy do salonu, myślę, że czeka nas poważna rozmowa.


Harry nadal ogłuszony nowiną, ledwo skinął głową i spokojnie dał się zaprowadzić do małego pokoiku, w którym królowała sofa stojąca naprzeciwko małego telewizora. Kobieta starannie zamknęła za nimi drzwi i usiadła na kanapie.


Twoje zaskoczenie jest… nie rozumiem. To przecież niemo… – zaśmiała się nagle śmiechem przypominającym rozpaczliwy szloch zranionego zwierzęcia i ukrywając twarz w dłoniach – a może jednak…? – Spojrzała na niego z niechęcią, ale Harry miał wrażenie, że odraza skierowana jest na kogoś innego, być może nawet na nią samą, ale nie na niego. Matka Hermiony patrzyła, ale go nie widziała. Jego obecność lub jej brak przestała mieć znaczenie, czuł to. – Nie rozumiem sama siebie – wyznała, opuszczając wzrok na swoje splecione dłonie. Harry zajął miejsce tuż koło niej, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Kobieta wyglądała na zagubioną we własnych myślach, nie zapowiadało się, że szybko zacznie mówić.


Metoda małych kroków wydawała się odpowiednia. Jeśli pani Granger była podobna do córki, najlepszym wyjściem była szczerość.


Proszę wybaczyć obcesowość, ale dla mnie to również zaskoczenie.


Domyśliłam się… twoja mina mówiła wszystko. Myślałam, że Mionka powiedziała ci o Sarze, że ją opuściłeś. Nienawidziłam cię. Ale ty nic nie wiedziałeś – zaśmiała się chrapliwie. – Byłam taka głupia.


Harry powiercił się, nie wiedząc co powiedzieć. Znalezienie odpowiednich słów wydawało się ponad jego siły.


Jak do tego doszło…? – zawahał się, nie wiedząc, jak ująć w słowa krążące mu głowie pytania. Miał nadzieję, że matka Hermiony zrozumie co ma na myśli. Kobieta spojrzała na niego bez zrozumienia. – Hermiona i ja… i Sara… proszę wybaczyć, ale to trochę nieprawdopodobne.


Nie wiem, córka nigdy nie wchodziła w szczegóły, powiedziała tylko, że popełniła błąd, dając się unieść chwili.


Harry miał nadzieję, że nie skrzywdził przyjaciółki. Nadal wydawało mu się niewyobrażalne, że on i Hermiona mieli dziecko, ale dziewczynka wydawała się jak najbardziej realna.


Czy była do niego podobna? Nie zdążył się jej przyjrzeć zbyt dokładnie, wyglądała na grzeczną dziewczynkę, bardzo podobną do Hermiony.


Jego córka… córka jego i Hermiony – nieprawdopodobne!


A jednak. Obok radości z niespodziewanej nowiny przemieszanej ze zdziwieniem nagle pojawiła się złość. Na Harry’ego z tego świata, nieinteresującego się owocem swojego błędu… i na Hermionę! Jak mogła mu to zrobić?


Zrobić to Ronowi?


Jak on sam mógł zrobić to najlepszemu przyjacielowi?


Dopiero po chwili dotarło do niego, że w tym świecie pewne relacje nigdy się nie nawiązały, rzeczy – tak dla niego oczywiste – nigdy nie miały miejsca, a znajome uczucia nigdy się nie pojawiły.


On, Ron i Hermiona nigdy się nie przyjaźnili, Złota Trójca Gryffindoru nigdy nie uratowała Kamienia Filozoficznego, nie obroniła uczniów mugolskiego pochodzenia przed bazyliszkiem, nie ocaliła Syriusza…


I nagle doznał olśnienia – nie miał zielonego pojęcia, skąd w jego życiu pojawili się ci wszyscy ludzie. Jakim cudem jego relacje z Weasleyami nie uległy większemu rozluźnieniu? Skąd znał Hermionę i czemu oboje popełnili tak brzemienny w skutkach błąd? I co z tym wszystkim miał wspólnego Malfoy?


Niepodważalne było jedno – potrzebował pomocy i kto, jeśli nie najmądrzejsza osoba, jaką znał, będzie w stanie mu pomóc?


Hermiona będzie miała się z czego tłumaczyć. Gdzie ją znajdę?


Kobieta spojrzała na niego jak na idiotę, w jej oczach nagle pojawiło się zaniepokojenie podszyte podejrzliwością. Gdy rzuciła czujne spojrzenie na drzwi do jadalni, Harry zrozumiał, że musi ją uspokoić.


Było jeszcze coś, o czym nie wiedział.


To ma być jakiś chory żart?


Harry poczochrał włosy.


To skomplikowane, proszę mi wierzyć, chciałbym o wszystkim opowiedzieć… ale nie mogę. Nie wiedziałbym nawet od czego zacząć. Hermiona mi ufa, czy w takim razie mogę liczyć z pani strony na choć odrobinę jej zaufania?


Zmarli nikomu nie ufają – rzuciła sucho, opanowanym głosem, który zmroził Harry’ego silniej niż same słowa. – I nikt nie udowodni, że robili to za życia.


Niemożliwe!


Musiał źle zrozumieć. Hermiona nie mogłaby… niemożliwe! To musiała być pomyłka. Nie wierzył w to. To nieprawdopodobne, żeby pełna życia kobieta była martwa.


Schował twarz w dłoniach, próbując opanować rozszalałe uczucia. Nie chciał uwierzyć, że te bezduszne słowa są prawdziwe.


Jak? – wyjąkał w końcu, patrząc na kobietę pustym wzrokiem. Matka Hermiony wyraźnie zmiękła; najwyraźniej nie spodziewała się, że jej słowa wywołają taką reakcję. Może chciała mu trochę dopiec, odegrać się za własne cierpienie. Mimo wszystko nie wierzyła, że darzył jej córkę silnymi uczuciami… a teraz musiała zmienić zdanie.


Cztery lata temu nasz dom zaatakowali śmierciożercy. Byłam akurat z Sarą na zakupach, wybierałam jej śpioszki. Takie zielone z wielkim motylem na plecach były najładniejsze, ale bardzo drogie. Nie potrafiłam się zdecydować, czy stać nas na nie czy nie – mówiła do siebie. – Przychodnia miała drobne problemy finansowe i postanowiliśmy zacisnąć pasa, nie mogłam szastać pieniędzmi jak głupia. Ale śpioszki były naprawdę śliczne… ręcznie haftowane, wyszywane wielobarwnymi nićmi. Prawdziwy rarytas. Stałam przy stoisku i próbowałam podjąć decyzję, podczas gdy mój mąż i córka umierali. To wszystko – zakończyła spokojnie, zaciskając dłonie.


Harry odważył się objąć ją ramieniem, wydawało mu się, że kobieta właśnie tego potrzebuje. Czy miała kogoś, na czyim ramieniu mogła się wypłakać? Ministerstwo przysłało pewnie kogoś, kto sucho złożył wyrazy współczucia i posprzątał ślady. Dziwne, że nie usunęli jej wspomnień o Hermionie, o śmierci z rąk śmierciożerców.


Nagle coś go tknęło. A co jeśli Harry z tego świata właśnie ingerował? Bo ktoś musiał. Procedura była bezduszna – należało zniwelować wszelki element ryzyka – i tylko czyjeś wstawiennictwo zapobiegło czemuś jeszcze gorszemu.


Jeśli Sara odziedziczyła po rodzicach (Harry nadal nie wierzył, że to jego córka, nie do końca) choć część mocy, babka miałaby olbrzymi problem z wychowywaniem młodej czarownicy. Teraz była na to przygotowana, zapewne obserwowała bacznie wnuczkę, wyczulona na wszelkie odstępstwa od normalności.


A skoro Harry z tego świata wiedział o córce, musiał mieć dobry powód, żeby nie pojawiać się w jej życiu. Nie wierzył, że nawet nie chciał poznać swojej córki. Dlaczego jednak nie mógł? Co takiego odizolowało go od niewinnego dziecka?


A może kto?


* * *


W normalnym świecie matkę Hermiony widywał bardzo rzadko, ale doceniał jej poważne podejście. Przypominała córkę.


Jednak w tej chwili miał ochotę ją udusić! Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa, zaciskając mocno usta i odpychając każdą jego propozycję z takim spokojem, jakby tylko czekała, aż naciskający na nią mężczyzna wybuchnie.


Coś podpowiadało mu, że matka Hermiony próbuje nim manipulować, ale nie widział w tym najmniejszego sensu – nic nie zyskiwała odcinając go od córki. Harry po prostu chciał poznać małą Sarę, swoją córkę, czy to robiło z niego złego człowieka?


Najwyraźniej pani Granger uważała, że tak.


Pięć minut, da mi pani głupie pięć minut z córką – naciskał. – Czy to tak dużo?


O pięć minut za długo!


Dlaczego miła kobieta zmieniła się w gorgonę, gdy tylko wspomniał o dziewczynce?


Harry przeczesał palcami i tak rozczochrane włosy i zmierzył panią Granger przeciągłym spojrzeniem pełnym takiej determinacji, że prawie się poddała.


Prawie robiło różnicę.


Nie, panie Potter – stwierdziła tonem nieznoszącym sprzeciwu, poprawiając leżącą idealnie serwetkę. Harry zmarszczył z niedowierzaniem brwi, przyglądając się kolejnym poczynaniom i słuchając beznamiętnych słów. Gdy zaczęła od nowa układać kwiaty w wazoniku, zmusił się do poszukania resztek samokontroli. Cała ta sytuacja doprowadzała go do szaleństwa. – Bycie biologicznym ojcem nie daje panu prawa burzyć spokój Sary. Musi się pan pogodzić z tym, że córka jest pod moją wyłączną opieką i nic pana z nią nie łączy. I nie połączy.


Dlaczego?


Zanim zdołała wyartykułować jakąś sensowną odpowiedź – która zapewne by go nie zadowoliła – wtrącił się czyjś męski głos.


Ja się tym zajmę, o ile pani pozwoli, pani Granger.


Harry miał nadzieję, że ma omamy. Przecież to niemożliwe, żeby w całkowicie mugolskim domku na przedmieściu pojawił się najbardziej dumny z czystokrwistych czarodziejów, prawda? I to akurat ten, przed którym się ukrywał?


Potter łudził się zbyt krótko.


Pani Granger uśmiechnęła się do gościa miło, takim uśmiechem, którym nie obdarzyła Harry’ego, pełnym ufności i spokoju. W jego żyłach zawrzała złość, gdy zauważył uśmieszek Malfoya.


To musiał być koszmar.


Panie Gyp, to naprawdę miła niespodzianka, nie wspominał pan, że dzisiaj wpadnie – zaczęła miękko, patrząc na Malfoya jak na wybawiciela. – Siądzie pan sobie spokojnie, miejsca mamy dosyć. To jest pan Potter, ojciec Sary – przedstawiła Harry’ego, uśmiechając się chmurnie.


Mieliśmy okazję się poznać – przyznał bezczelnie Malfoy, ważąc się skinąć mu porozumiewawczo głową.


Dziwnym trafem Harry’emu przyszło do głowy, że sprawdzanie twardości ścian własną głową niekoniecznie jest takim złym pomysłem. Przynajmniej nie musiałby oglądać wyszczerzonej gęby Malfoya, który zbliżał się do nich pewnym krokiem. Gdy usiadł tuż obok niego, z wysiłkiem zmusił się do pozostania w miejscu.


Naprawdę nie chciał czuć, jak udo Malfoya naciska jego, tego ciepła promieniującego z ramion mężczyzny. Wszystko w tym mężczyźnie go irytowało, sprawiało, że miał ochotę wstać i wyjść bez pożegnania.


Pani Granger, problem z panem Potterem polega na tym, że on zawsze wie lepiej, co jest dobre dla innych. – Pani Granger zaśmiała się lekko na widok zdegustowanej miny Harry’ego, który nie umiał się powstrzymać od prychnięcia. – Zgodnie z umową może pani zostawić to na mojej głowie, odciążenie takiej miłej osoby to prawdziwa przyjemność – kadził Malfoy, uśmiechając się uroczo i sięgając do kieszeni. Wyjął z niej różdżkę, którą bez wahania odłożył na stolik. Wbite w Harry’ego wyczekujące spojrzenia sprawiły, że on uczynił podobnie. – Jeśli pani pozwoli, zablokuję tylko drzwi od salonu, żeby dziewczynka nam nie przeszkadzała, zgoda?


Pani Granger nieco oszołomiona szybkością rozgrywanych wydarzeń, zgodziła się bez zastanowienia i zanim się zorientowała, już znajdowała się za drzwiami. Dobrze, że nie zdążyła się obejrzeć, bo rozgrywająca się na kanapie scena, zszokowałaby ją niepotrzebnie. Malfoy wciskał różdżkę w szyję Harry’ego, dysząc mu prosto w nos.


Masz dokładnie trzy minuty na cholernie dobrą wymówkę. I nie próbuj bawić się w żadne gierki – jestem tak rozeźlony, że wystarczy maleńki błąd, Potter! – wysyczał, a jego oczy mówiły, że nie kłamie.


Potter nie byłby sobą, gdyby poddał się bez walki.


Odwal się, Malfoy! – warknął Harry, próbując się wyswobodzić spod twardego uścisku mężczyzny, który bez wahania wcisnął go w kanapę.


Szarpali się chwilę w milczeniu, przerywanym tylko ciężkimi oddechami. Żaden z nich nie chciał zaalarmować gospodyni, wyczekującej pod drzwiami. Siłowali się bezsensownie, każdy próbował utrzymać przewagę, jaką udało mu się na sekundę zdobyć. Malfoy rozsiadł się zgrabnie na kolanach Pottera, blokując nogami każdy gwałtowniejszy skręt ciała i próbując zmusić Harry’ego do poddania. Auror ściskał jego dłonie z siłą, która w końcu wystarczyła do tego, żeby Ślizgon wypuścił różdżkę z ręki.


Zanim zdążył ucieszyć się z sukcesu, Malfoy kolanem niebezpiecznie zahaczył o przód jego spodni. Obaj zamarli, wpatrując się w siebie z niespodziewanym zrozumieniem, z którego mogło wyniknąć wszystko albo nic. Umysł Harry’ego był przejrzyście pusty, jakąś częścią zakotwiczoną twardo w rzeczywistości rejestrował ciepło bijące z ciała mężczyzny, unoszący się wokół zapach głogu i czegoś jeszcze, czego nie umiał rozpoznać. W tej chwili świat skurczył się tylko do tych dwóch zmysłów, aby po chwili rozszerzyć się niespodziewanie o przyszpilające spojrzenie szarych tęczówek, wpatrzonych w niego z intensywną otwartością, jakby Malfoy chciał powiedzieć, że nic więcej nie ma znaczenia i nic nie ukrywa. Wydawał się tak zdeterminowany, bezbronny, że Harry zapomniał o granicy między tym, co wewnętrzne, a tym, co zewnętrzne.


Granice są po to, żeby płonąć.


Spojrzenie przykuło go do miejsca, nie zawahał się, nie był w stanie powstrzymać zbliżającej się katastrofy, w jakimś stopniu zapewne nie chciał jej powstrzymać. Dziwne było tak pogrążyć się w chwili aż do granic zapomnienia, wyparcie tego, co się działo.


Harry zaakceptował zbliżający się koniec świata – i to chyba było najgorsze.


Nie przymknął oczu, gdy dociskał swoje usta do warg Malfoya. Nie zamknął ich, gdy wplatał dłonie w jasne włosy. Nie odwrócił wzroku od twarzy mężczyzny, gdy oderwali się na chwilę od siebie.


Dopiero później uświadomił sobie, że mgła, która przysłoniła mu wzrok, była szara… szara jak tajemnica w oczach Malfoya.


I pożałował.



Przeklęte sny: – 15 -



Pewne rzeczy dzieją się bez naszej woli, po prostu się zdarzają. Czasami są dobre, czasami mniej, ale koniec końców zmieniają malutką część, z której człowiek nie zdaje sobie sprawy. Harry jeszcze nie wiedział, co zmienił w nim pocałunek – dobrowolny, niech to Godryk kopnie! – ale nie mógł uciec od świadomości, że popełnił błąd.


Nie rozumiał, jakim cudem do tego doszło. Nie podejrzewał jeszcze, że nic nie było takie, jak mu się wydawało i że w tym świecie proste bywały tylko pocałunki.


I sprawiały najmniej problemów.


* * *


Malfoy przyglądał mu się ziemno, z podejrzanym spokojem. Jego dłonie, położone niewiadomo kiedy na ramionach Pottera, ciążyły niesamowicie. Harry usilnie stał się nie myśleć o tym, jak do tego doszło, ale wspomnienie pocałunku samo wracało. Przełknął ślinę i otworzył usta, ale zanim wydobył z siebie choć słowo, Malfoy przejął kontrolę.


Czas minął, Potter – powiedział zwodniczo spokojnym tonem, ale oczy błyszczały mu czymś, co Harry, gdyby to był ktokolwiek inny, potraktowałby jak rozbawienie. Zapewne zadufany w sobie Malfoy był z siebie bardzo zadowolony. W końcu udało mu się dorwać Pottera. – Żadnych wymówek?


Nie.


Oj, Harry, Harry – zamruczał melodyjnie, prawie niezauważenie pochylił się do przodu, a Potter, wyczulony na każdy, najdrobniejszy nawet gest z jego strony, drgnął. – Co ja mam z tobą zrobić? Nie powiedziałeś mi o Gildii, a teraz złamałeś umowę w najbezczelniejszy sposób, jaki mógł ci przyjść do głowy.


Ich spojrzenia się skrzyżowały, coś przeskoczyło między nimi. Z jednej strony Harry wiedział, że to najprawdopodobniej błąd, ale nie mógł się opanować – jakiś magnetyzm przyciągał go do twarzy Malfoya, który marszczył śmiesznie czoło, przypatrując mu się z uwagą.


Pocałował go ponownie.


Coś wewnątrz niego krzyczało, że to szaleństwo, że wcale nie jest taki, a Malfoy to zwykły dupek, którego się nie pożąda. Nie mógł go pragnąć – sama myśl mieściła się w granicach absurdu, jakiego jego umysł nie mógł zaakceptować. Jednak cokolwiek wyrażało sprzeciw, było za słabe, żeby przezwyciężyć ten magnetyzm, ciągnący go do mężczyzny.


Jego dłonie, kierowane jakby własną wolą, powoli zapoznawały się z krzywiznami ciała blondyna. Niespiesznie wędrując po zaskakująco dobrze dobranych mugolskich ciuchach, powoli przesuwały się w stronę rejonów, w które nie powinny zawędrować. Nie, jeśli Harry miał zachować zdrowe zmysły.


Na szczęście Malfoy zdawał się rozumieć to lepiej niż Potter i odepchnął go od siebie niespodziewanie. Obaj nie mogli złapać oddechu, jakby powietrze w pokoju rozrzedziło się niepokojąco.


Harry spróbował oderwać wzrok od twarzy mężczyzny, ale coś mu to uniemożliwiało. Mieszanina ciekawości i niedowierzania, którą czuł, była zaskakująco przyjemna. Wszystko, co się między nimi działo, zostało zawieszone w tym ułamku sekundy, rozciągającym się niepostrzeżenie w nieskończoność.


Oczy Malfoya były szare – i choć Harry wiedział o tym wcześniej, teraz ta świadomość była inna, zadziwiająco odmienna niż kiedyś. Wszystko było inne, lepsze… godne pożądania?


Potter dopiero po chwili uświadomił sobie, że jego ramiona są puste, a Malfoy stoi dwa kroki dalej, za stolikiem, przypatrując mu się z mieszaniną politowania i rozbawienia na twarzy.


Nadal marszczył brwi.


Myślenie nigdy nie było twoją dobrą stroną, co, Harry? – zaczął podszytym czymś intrygującym, czego auror nie potrafił zidentyfikować. Przez chwilę był pewien, że Malfoy wcale się z niego nie wyśmiewa – jego głos był za miękki i nasycony może nie czułością, ale uczuciem, które zaskakująco silnie przypominało mu to, co czuł wobec swoich dzieci. Ślizgon nawet patrzył podobnie. Zbliżył się i Harry ostatkiem sił powstrzymał się od wyciągnięcia do niego dłoni. Malfoy uśmiechnął się nagle. – Myślisz, że nabierzesz mnie na tę sztuczkę? Zapomniałeś, że po zaakceptowaniu przez Urząd Patentów Magicznych Eliksiru Podatności wspomniałeś mi o swojej odporności na jego działanie?


Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się intensywnie, czy kiedykolwiek słyszał o podobnej miksturze. Przeszukując wspomnienia, nie zauważył, że jego zachowanie budzi coraz większe zniecierpliwienie Malfoya, który opacznie rozumiał milczenia przyznanie się do winy.


Blondyn skrzyżował ramiona na piersiach, przypatrując mu się z nieskrywaną irytacją.


Gdyby nie to, że użycie magii w domu matki tej szlamy przyniesie więcej szkody niż pożytku, przekląłbym cię.


Harry przymknął na chwilę powieki, próbując odgrodzić się od bezlitosnego spojrzenia wbijanego w twarz. Malfoy wyglądał na zaskakująco spokojnego. Przez głowę Pottera przemknęła myśl, że wolałby chyba, gdyby był wkurzony – chociaż wiedziałby, jak sobie z nim poradzić. Teraz, gdy wszystko pogmatwało się jeszcze bardziej, pogubił się totalnie. Komu mógł ufać?


I czy – o ile zdecyduje się na jeden z głupszych pomysłów w swoim życiu – przypadkiem nie zwariował? Zaufać Malfoyowi czy nie? Coś mówiło mu, że tak, ale równie dobrze mógł to być wpływu eliksiru, o którym wspomniał mężczyzna.


Zanim zdołał podjąć decyzję, Malfoy mruknął do siebie coś i usiadł na skraju stolika, naprzeciwko Harry’ego. Przypatrywał mu się przez chwilę.


Nadal marszczył te durne brwi!


Harry przełknął ślinę, boleśnie świadomy zbliżającego się końca świata.


Nie nazywaj jej szlamą! – warknął, próbując nie poddawać się słabości. Nie mógł ulec Malfoyowi! Po prostu nie mógł!


Znowu zaczynasz? Szlama to szlama, nic ci nie da zanegowanie jej pochodzenia – plama pozostanie.


Po prostu tak nie mów.


Harry sam słyszał w swoim głosie zmęczenie. Coś zaczynało się dziać i on nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Czyżby zaklęcie powoli się wyczerpywało?


Malfoy pochylił się do przodu, przypatrując mu się uważnie. Jego oczy wydawały się większe niż wcześniej i Harry nagle poczuł, że ma nieprzepartą ochotę zetrzeć mu z twarzy ten zaciekawioną miną… najlepiej pocałunkiem.


Merlinie, jeśli to była wina tego głupiego eliksiru, to jego twórcę powinni oskalpować i powiesić nad przepaścią. Na przestrogę.


Żadnych usprawiedliwień, wymówek? – W głosie Malfoya słyszał twardą nutkę, której ten nawet nie próbował ukryć. Harry otworzył usta, chcąc powiedzieć coś, ale mężczyzna nie dał mu dojść do słowa. Wbił w niego mrożące spojrzenie, pod wpływem którego Potter momentalnie zrezygnował z oporu. Uciekł wzrokiem od twarzy Ślizgona, ale ten nie dał mu szansy – momentalnie chwycił go za brodę i zmusił do spojrzenia. Malfoy tylko patrzył… ale jak! Harry miał ochotę przerwać dręczącą ciszę, nie wiedział tylko, w jaki sposób to zrobić, żeby nie pogorszyć sytuacji.


Ślizgon był jak huragan, nie do zatrzymania.


Czyś ty się pomijał z Weasleyem na rozum? – Harry drgnął, zaskoczony. Dopiero w tym momencie poczuł, jak ciepłe są dłonie Malfoya. I… czyżby drżały? – Tak, o tym też wiem. Twoja mała wycieczka do tej suczej nory nie przeszła niezauważona.


Skąd…?


Malfoy zmierzył go spojrzeniem pełnym politowania, które jasno mówiło, co sądzi na temat zdolności umysłowych mężczyzny.


Pomijając fakt, że mój ojciec osobiście pofatygował się, żeby mi o tym powiedzieć? – Harry zmierzył go tak zszokowanym spojrzeniem, że Draco musiał się roześmiać. Chrapliwie i nieco złośliwie. – Tak, Lucjusz nie mógł sobie odmówić takiej okazji do zdenerwowania mnie. – Nagle spoważniał. – Obiecałeś.


W tym jednym słowie tyle było rozżalenia i frustracji, że Harry momentalnie wszystko zrozumiał. Stosunki Malfoya z Weasleyami wcale nie były najlepsze… podobnie jak z ojcem. Czyżby z jego winy?


Zacisnął dłonie, powstrzymując się przed przyciągnięciem mężczyzny do siebie. Głupia chęć, żeby chronić wpatrującego się w niego zdecydowanie Malfoya, musiała być wywołana eliksirem, choć z drugiej strony wyrzuty sumienia, które niespodziewanie poruszyły jego uczuciami wobec Ślizgona, już niekoniecznie.


Harry był skołowany.


Malfoy jeszcze nie skończył swojej tyrady.


Nie uważasz, że zasługuję na szczątkowe wyjaśnienia? – Harry poruszył się niespokojnie. Jeśli tak wyglądały jego stosunki z Malfoyem, to cudownie, że trafił do Gryffindoru. Postawiłby Tiarze kremowe piwo, ale fakt, że kapelusze z racji swojej… hm… martwoty nie potrzebowały uzupełniać płynów, troszeczkę to uniemożliwiał. – Ty i te twoje piekielne tajemnice, nie możesz jak człowiek powiedzieć, zanim coś zrobisz. Merlin raczy wiedzieć, że przez tyle lat powinienem się do tego przyzwyczaić, ale za każdym razem, za każdym cholernym razem zaskakujesz mnie od nowa, Potter.


Harry – zdecydował nagle Harry. – Pamiętasz chyba jak mam na imię, prawda?


Co stało za tą decyzją, sam nie wiedział, ale czuł, że jest dobra, być może najlepsza spośród tych, które podjął niedawno.


Mierzył się z Malfoyem spojrzeniem, próbując opanować rozszalałe uczucia. Nagle mężczyzna przechylił głowę na bok i roześmiał się. Zanim Potter zrozumiał co się dzieje, poczuł drażniący dotyk spierzchniętych ust Malfoya. Nieinwazyjny, czuły… grzeszny. Tym razem wszystko było inaczej, Harry nie umiałby wyjaśnić, dlaczego, ale po prostu tak było.


Coś wskoczyło na swoje miejsce.


Pocałunek nie trwał dłużej niż kilkanaście sekund i skończył się szybciej niż Harry był gotowy to przerwać.


W porządku, nic nie musisz wyjaśniać – szepnął mu do ucha Malfoy, drażniąc nagle nadwrażliwą skórę oddechem. – Poczekam, będę cierpliwy… póki nie spełnisz swojej obietnicy, Harry.


W sposobie, w jaki Draco powiedział jego imię, było coś znajomego, irytująco bliskiego. Harry przełknął ślinę, zacisnął dłonie na marynarce Malfoya i zmusił go do spojrzenia sobie w oczy.


Były szare jak mgła nad Londynem.


Nie zdradzę.


Wiem. – Głos Malfoya był kojąco uspokajający, potwierdzał oczywistość, o której obaj musieli wiedzieć. – Inaczej już byłbyś martwy.


Nie kocham cię? – bardziej zapytał niż stwierdził, ale Malfoy najwyraźniej tego nie zauważył.


Uśmiechnął się.


Na razie wystarczy, że jesteśmy razem. – Czule pogładził go po policzku. Jego kościste palce bez krępacji wędrowały wzdłuż lekkiego zarostu, aż dotarły do ust. Obwiódł delikatnie ich kontur. Cały czas przypatrywał mu się z takim skupieniem na twarzy, jakby badał iście fascynujące zjawisko. Harry z trudem powstrzymywał się od drżenia. Panująca w pomieszczeniu atmosfera skrępowała go swoimi mackami, tak że nie potrafił zaprotestować, nawet pomimo zimnego supła, który ciążył mu na dnie żołądka. Zaskoczony, złapany i uwięziony – od Malfoya nie było ucieczki. – Zawsze dotrzymujesz obietnic, Harry.


A ty?


Jedynie te, których warto dotrzymywać.


Harry przyjrzał mu się uważnie, oceniająco. Musiał przyznać, że ten Malfoy w jakiś przedziwny sposób budził w nim zaufanie. Nie mógł wykluczyć opcji, że to sprawka Eliksiru Podatności, który Malfoy wcześniej zażył. Równie dobrze jego alter ego z tego świata mogło zacząć odzyskiwać panowanie.


Wiedział jedno – czas się kończył.


Pomożesz mi?


Oczy Malfoya były poważne, gdy odpowiedział:


Znasz odpowiedź.


Jakaś część Harry’ego nadal potrzebowała potwierdzenia. Słowa miały przypieczętować to, co czuł, nie znaczyły więcej. Malfoy tego nie rozumiał… szczerze mówiąc, on również, wiedział jednak, że czasami są takie chwile, gdy zwykłymi słowami można coś zbudować.


Mierzyli się spojrzeniem; Harry nie miał zamiaru ustąpić. Musiał to usłyszeć z jego ust.


Przypieczętować umowę.


Malfoy zmarszczył irytująco brwi.


Po prostu to powiedz – wolno zaczął Harry. – Chyba że coś planujesz i w ten sposób próbujesz uśpić moją czujność. Zaufam ci, a ty…


Czego ode mnie oczekujesz? Złożyłem już obietnicę, której nikt nie złamie. Cały świat leży u twoich stóp. Masz wszystko – syknął Malfoy, nagle łapiąc go za nadgarstki i ściskając mocno, aż do bólu. – Władzę, pieniądze, rodzinę, nawet córkę szlamy – czego jeszcze ci brakuje?


Przez ułamek sekundy Harry rozważał próbę wyswobodzenia się z uścisku, ale gdy usłyszał padające słowa, zamarł w bezruchu. Myśli goniły myśli, ale żadna nie przynosiła rozwiązania.


Puść mnie – powiedział cicho. Malfoy wyglądał, jakby go uderzył. Zmierzył go takim spojrzeniem, że Harry miał ochotę cofnąć wypowiedziane pochopnie słowa.


Mimo to blondyn opuścił dłonie. Ciężko dysząc, odsunął się od niego. Odwrócił wzrok, wbijając go w okno za plecami Pottera. Musiał się uspokoić, zanim zrobi coś, czego nie da się odwrócić.


Harry zawahał się, przez moment wpatrywał się w płonącą gniewem twarz Malfoya, ale zaraz uciekł wzrokiem. Znów zrobił coś nie tak… i wyglądało na to, że przy okazji zranił kogoś niepotrzebnie.


Musiał to naprawić.


Cokolwiek się między nimi wydarzyło w przeszłości, jak wielkim dupkiem Malfoy nie był, nie zasłużył na taką minę. Nikt nie zasługiwał.


Potter zacisnął dłonie i wziął głęboki oddech. Czasami trzeba skłamać, żeby było lepiej. Tego nauczyło go małżeństwo z Ginny.


Jak na kogoś, kto jest tak inteligentny, zachowujesz się zaskakująco głupio. Zamiast potwierdzić bezdyskusyjny fakt, miotasz się idiotycznie. Jesteś ważny – dlaczego w to wątpisz?


Malfoy milczał, analizując jego słowa, a po chwili prychnął.


Gdyby było tak, jak mówisz, nie musiałbym gonić za tobą bez ustanku.


Bez ustanku…? Zaraz, a co jeśli…? Nie, to niemożliwe.


Coś wpadło Harry’emu do głowy i nie chciało wypaść. Zdecydował się zagrać – w końcu i tak nic nie tracił.


Na Merlina, Draco! Granie ofiary kiepsko ci wychodzi. Gdybyś tego nie lubił, już dawno byś odpuścił. – Wstał i spojrzał na niego z góry. Zdecydowanie lepiej się czuł w tej pozycji. Miał większą kontrolę nad sytuacją. Jego ciało (i jakaś wredna część ducha) wyrywały się do Malfoya. Głupi eliksir! Utrudniał aby życie. Harry odetchnął głęboko, zanim stwierdził poważnie: – Ale ty to lubisz… – Ślizgon ponownie prychnął. – Fascynuje cię sposób, w jaki ci się wymykam, to, że jesteś zawsze o krok za mną i nigdy nie zdobędziesz pewności. To ty zmuszasz mnie, żebym przed tobą uciekał.


Bzdura! Gdybyś mi ufał, nie musiałbym za tobą gonić.


Gdybym ci nie ufał, nie pozwoliłbym ci za sobą podążać – odwarknął odruchowo Harry i dopiero widok szeroko otwartych ze zdziwienia oczu Malfoya uświadomił mu, co powiedział.


Draco zaczął się śmiać.


To najgłupsze wyjaśnienie, jakie mogłeś wymyślić. Stać cię na coś lepszego.


Uciekasz, prawda? – mruknął z zastanowieniem Harry, patrząc na niego z góry. To, jak zachowywał się dotychczas Malfoy, sposób, w jakim próbował go zmusić do bycia blisko, to była tylko gra. Wyrafinowana, głupia gra uczuciami. Kto jak kto, ale on doskonale rozumiał, jak można uciekać od siebie samego, długo, bez celu, ze strachu. – Odrzucasz od siebie myśl, że to może być prawda, bo wtedy musiałbyś… mógłbyś…


Po prostu przestań – syknął Malfoy. – Ta rozmowa donikąd nie prowadzi.


Raptownie wstał i stanął naprzeciwko Harry’ego. Mała przestrzeń pomiędzy stolikiem a kanapą nie pozwalała na gwałtowne ruchy. Stolik zachybotał lekko, a stojący na nim wazon przewrócił się. Woda rozlała się po starannie wyhaftowanej serwetce, mocząc nie tylko materiał, ale również rozsypane kwiaty.


Żaden z nich tego nie zauważył, byli zbyt zajęci wpatrywaniem w siebie nawzajem ze złością i rozgoryczeniem.


Obiecaj, że mi pomożesz – naciskał Harry, porzucając poprzedni temat. Na twarzy Malfoya pojawiło się coś takiego, czego nie miał ochoty więcej oglądać. To było zbyt osobiste. Wchodzenie z buciorami w najgłębsze rejony duszy Ślizgona wcale nie wydawało się przyjemną rozrywką – a na pewno nie było bezpieczną.


Malfoy gotował się ze złości. Bezpardonowo zaatakował:


Przysięga Wieczysta ci nie wystarcza? Co jeszcze mam ci oddać? Swoją magię?


Draco… wiesz, że to nie tak – zaczął niepewnie Harry, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście z sytuacji, w którą nieostrożnie sam się wpędził. Niepotrzebnie powiedział Malfoyowi o swoich podejrzeniach na temat ich stosunków. Jedno nieostrożne zdanie poruszyło coś, co zbierało się od dłuższego czasu. Najwyraźniej stosunki Draco i Harry’ego z tego świata miały więcej tajemnic niż pewne góry.


Gdyby tylko ugryzł się w język…


A jak jest, Harry? Znów znikniesz bez słowa, żeby iść do przyjaciół? Kim ja, do cholery, dla ciebie jestem? Podnóżkiem, który możesz zostawić w domu, kiedy przyjdzie ci ochota? Nigdy więcej, Potter.


Uspokój się – Harry złapał go za ramiona i zmusił do zmierzenia się spojrzeniem. – Pani Granger…


Teraz raptem zaczęły cię obchodzić uczucia tej mugolki? – Draco wykrzywił się dziwnie. – Wykorzystałeś szlamę i porzuciłeś, gdy przestała być potrzebna. Zmusiłeś mnie do zaopiekowania się waszą córką, choć Salazar raczy wiedzieć, jak bardzo jej nienawidzę. I dziś raptem przypomniałeś sobie o istnieniu małej? Nie mów, że Śmierciożercy przestali stanowić zagrożenie, widziałem ostatni raport McKinna. A teraz obrażasz mnie, próbując zmusić do pomocy. Co ty znowu planujesz?


Myślałem…


Malfoy nie miał zamiaru pozwolić sobie przerwać.


Myślałeś, że skoro uwielbiam Teddy’ego, to daruję tej małej, to kim jest? Ona nie ma w sobie krwi Blacków.


Ale jest moją córką!


I w tym problem.


Harry’ego zmroziło.


W takim razie po co się zgadzałeś? Mogłeś zostawić Sarę na mojej głowie, zaopiekowałbym się nią. Byłbym jej ojcem.


I dałbyś się zabić, żeby ją ochronić – stwierdził za poważnie Malfoy, mrużąc oczy. – Te twoje bohaterskie zapędy były obrzydliwe w szkole i nic się od tamtej pory nie zmieniło. Idiota!


Harry miał mętlik w głowie. Wyglądało na to, że Harry z tego świata popełnił masę błędów, których nie dało się już cofnąć.


A może to wcale nie były błędy?


Mam rozumieć, że mi nie pomożesz? – zapytał w końcu, wyrzucając z głowy rozbiegane myśli. Potrzebował czasu na przeanalizowanie sytuacji, wiedział jednak, że już go prawie nie ma. Ile już minęło? Dwadzieścia dwie godziny na pewno. W każdej chwili zaklęcie mogło się wyczerpać, a wtedy zostanie z niczym.


Dowiedział się za niewiele, zbyt mało informacji zdobył. Gdyby ten świat był inny, mniej poplątany… Wszystko, na co się natknął, było inne niż zakładali – Hermiona będzie niepocieszona, że jej rady okazały się zbędne.


Kretyn! Zaczynam myśleć, że szlama wykazała się z nas wszystkich największym rozsądkiem. Ukryła się wystarczająco dobrze, żebyś nie mógł jej zranić swoją megalomanią.


Skończyłeś już? – Krytyczne spojrzenie, jakie Harry rzucił Malfoyowi, wywołało dokładnie taki efekt jaki oczekiwał. Draco skrzywił się, odepchnął jego dłonie i zmierzył go wyzywającym wzrokiem. Jednak zamilkł.


Harry czuł zbliżający się ból głowy.


Czy głupie „tak, pomogę ci” to zbyt wiele? Nie wymagam, żebyś oddał mi swoją magię, do niczego cię nie zmuszam. Na Merlina, zadałem ci dziecinnie proste pytanie, a ty robisz takie problemy. Tak czy nie, Draco?


Dlaczego?


Draco!


Malfoy zacisnął usta, ale nadal mierzył Harry’ego zdeterminowanym spojrzeniem. Nic nie mogło odwieść go od celu.


Harry nagle zdecydował, że ma to gdzieś. Skoro ten dupek tak upierał się przy milczeniu, niech tak będzie. Liberum Ars Magica może nie będzie najszybszym sposobem uzyskania informacji, ale przynajmniej żaden jasnowłosy kretyn nie doprowadzi go do obłędu.


Coś w wyrazie jego twarzy musiało zaalarmować Malfoya, bo złapał go za ramię. Ścisnął i warknął:


Nawet nie próbuj! – ostrzegł tonem, który Harry zdążył już dobrze poznać. Brzmiało to jak warknięcie wkurzonego arystokraty, silącego się na opanowanie.


Potter wyszarpnął ramię.


Zostaw mnie w spokoju, Malfoy. Mam już dość tej rozmowy. Sam to powiedziałeś – ta paplanina prowadzi nas donikąd. Nie masz zamiaru obiecać mi pomocy, a ja nie mogę zaufać ci, ot tak, z powodu kaprysu.


Nagle Draco westchnął głęboko.


W porządku, Potter. To nie miejsce na takie rozmowy, wracajmy do domu.


Dopiero po chwili Harry uświadomił sobie, że zaciskał bezmyślnie dłonie. Malfoy wyglądał na zamyślonego, przypatrując mu się bezczelnie, z dziwacznym uśmieszkiem.


Jeśli to była pułapka, miał niewiele czasu, żeby z niej uciec.


O ile chciał…


* * *


Hermiona dwudziesty czwarty raz zerknęła na wiszący naprzeciwko zegar. Czas zdawał się poruszać w ślimaczym tempie. Nie mogła już się doczekać przebudzenia przyjaciela. Ileż on musiał mieć im do opowiedzenia. W pewnym sensie była wdzięczna Malfoyowi za wymuszenie takiego, a nie innego warunku.


Opuściła Harry’ego tylko na dziesięć minut, żeby się przebrać. Kiedy wróciła do pomieszczenia pierwszym, co zrobiła, było odszukanie Malfoya wzrokiem. Siedział bez słowa przy myśloodsiewni i usuwał kolejne wspomnienia. Zdawało się, że nawet się stamtąd nie ruszył ani na chwilę.


Nie łatwiej byłoby skorzystać z buteleczek?


Malfoy rzucił jej jedno, znaczące znaczenie, po czym odwrócił się i ponownie machnął różdżką.


Hermiona wzruszyła ramionami i podeszła bliżej. Zawsze fascynowały ją możliwości myślodsiewni. Jak na magiczne przedmioty wydawały się zaskakująco dobrze poznane, ale czy na pewno?


Sama idea analizowania wspomnień w płytkiej misie, ozdobionej ochronnymi runami oraz wzmacniającymi symbolami była co najmniej frapująca. Możliwości, jakie otwierała przed właścicielem ciężko określić – w pewien sposób nie tylko umożliwiała rozwinięcie potencjału umysłowego, ale również dostrzeżenie analogicznych procesów. Większość ludzi myślała jednotorowo, od punktu A do punktu B prowadziła tylko jedna droga, bezpośrednia i najłatwiejsza. To stąd się brało powiedzenie, że najlepszym wyjściem jest najprostsze. Wykorzystywanie myślodsiewni pozwalało rozwidlić drogę na dwa, trzy różne sposoby bądź też przeprowadzić ją przez kilka punktów pośrednich. Dzięki temu ci, którzy w normalny sposób nie byliby w stanie dostrzec zależności między różnymi faktami, dostawali szansę na dorównanie tej nielicznej grupce, będącej w stanie zanalizować sytuację na wielu poziomach.


Hermionę fascynował rezerwuar mocy, zgromadzony w tak niedoskonałym narzędziu. Ze względu na swe rozmiary i zaklęcia ochronne myślodsiewnie rzadko wystawiano na widok publiczny. Nigdy nie miałam okazji przyjrzeć się jej dłużej.


Harry kiedyś podzielił się z nimi swoimi doświadczeniami w tej kwestii, kilka lat później sama miała okazję na własnej skórze sprawdzić działanie myślodsiewni, ale to, co robił Malfoy to zupełnie coś innego.


Był właścicielem jednej z nich… fascynujące!


Właściwie Hermiona nigdy by go o to nie podejrzewała. Myślodsiewnie były rzadko spotykane, nikt ich nie sprzedawał, o ile nie musiał. Możliwość zakupu jednej z nich byłaby darem losu, świadczącym o niesamowitym szczęściu. Poza tym tylko nieliczni czarodzieje mieli wystarczające środki, umożliwiające w ogóle podjęcie takiej próby, a po konfiskatach przeprowadzonych przez ministerstwo majątek Malfoyów bardzo zubożał. Interwencja Harry’ego ochroniła tę rodzinę przed kompletną ruiną, to prawda, jednak w porównaniu z zasobami, jakimi dysponowali wcześniej, zostawione im dobra były zaledwie skromnym ułamkiem. Najwyraźniej myślodsiewnia musiała zaliczać się do dóbr dziedzicznych, w innym przypadku zostałaby bez wątpienia skonfiskowana i sprawnie wykorzystana przez Ministerstwo, tak jak się to miało z innymi rzeczami, których nie chroniło prawo rodowe.


Z tego, co Hermiona wiedziała, Ministerstwo dysponowało tylko jedną mylodsiewnią, pilnie strzeżoną przez Departament Tajemnic. W trakcie swojej bogatej kariery urzędniczej dwukrotnie miała okazję skorzystać z jej pomocy i faktycznie była pod wrażeniem.


Gdyby mieć taką na własność…


Malfoy stuknął trzykrotnie o brzeg misy różdżką i wymamrotał coś, czego nie usłyszała.


Skończone?


Szybkie zerknięcie na zegarek powiedziało jej, że usunięcie wszystkich wspomnień z myślodsiewni zajęło Malfoyowi prawie pół godziny. Z tego, co się orientowała, w żadnym razie nie powinno trwać to tak długo.


Gratuluję spostrzegawczości, zaiste nic dziwnego, że zajęłaś te a nie inne stanowisko.


Kobieta zignorowała przytyk, uśmiechnęła się do wyglądającego na wyczerpanego Malfoya i lekkim tonem nagany stwierdziła:


W istocie, moje zasługi na tym polu są niezrównane.


Usta mężczyzny wygięły się ku górze. Przymknął oczy, zanim Hermiona zdołała zauważyć emocje, jakie się w nich pojawiły.


Pewność siebie to czy skromność?


Arogancja – odparła w ten sam sposób. Malfoy roześmiał się kpiąco.


Nauki najwyraźniej nie poszły w las.


Specyficzny nauczyciel sprawia cuda, Draco. – Hermiona nie wahała się, złapała go za ramię i energicznie szarpnęła do góry, pomagając wstać. – Gdybyś nie był takim durniem, poprosiłbyś o pomoc.


Z matkowaniem ci nie do twarzy, Weasley, choć jak mniemam przynależność do takiej a nie innej rodziny zobowiązuje.


Hermiona trzymając go mocno w pasie, podprowadziła do fotelu. Malfoy usiadł już bez jej pomocy.


Skryła uśmiech, zanim go spostrzegł. Zdawała sobie sprawę, że gdyby nie zmęczenie Draco w żadnym razie nie pozwoliłby sobie pomóc… choć równie dobrze mogła być to jedna z jego gierek. Zdążyła już zauważyć, że gdy brakowało mu argumentów – albo uważał, że mu brakuje – lubił docinać w brzydki sposób, raniąc tam, gdzie bolało najdłużej. Gdyby mógł, zachowywałby się sposób, jakiego po nim oczekiwano.


Może to był jego dar – wślizgiwał się w obcą skórę, zależnie od okoliczności i ofiar.


Ile wspomnień ukryłeś w myślodsiewni? – zapytała, wykorzystując sytuację.


Więcej niż jesteś w stanie się domyśleć, ale mniej niż byś oczekiwała.


Wymijające odpowiedzi coraz gorzej ci wychodzą, wiesz? W twoim stwierdzeniu jest wewnętrzna sprzeczność. – Malfoy mrugnął i Hermiona zrozumiała, że zrobił to specjalnie. Gbur! Ale chyba go zadowoliła, bo szare oczy błyszczały niezdrowo.– Jak długo masz zamiar udawać, że wszystko jest w porządku? – Popatrzyła na niego groźnie, w sposób, który dawno temu podpatrzyła u profesor McGonagall. – Twoje zaklęcie… wyczerpało się.


Na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień.


Gdybyś była w stanie to naprawić, byłbym wdzięczny – powiedział w końcu, a Hermiona wstrzymała oddech.


Mimo wątpliwości nie zawahała się, wystarczyła chwila, żeby znów wyglądał normalnie.


Dziękuję – powiedział, jakby trochę wbrew sobie. Zmusił się do wstania, poprawił szlafrok, w którym pasek nieco się rozluźnił, i powiedział: – Wybacz na moment, ale muszę się odziać w coś odpowiedniego. Jeśli jesteś głodna, poproś Skrzypka, na pewno przygotuje ci coś pysznego. Myślę jednak, że ze śniadaniem poczekamy na wyczerpanie się mocy zaklęcia Pontopidana. Potter zapewne będzie umierał z głodu.


Hermiona zrozumiała, co chciał powiedzieć. Malfoy już zaczął się asekurować, być może robił to od początku, a ona tego nie dostrzegła. W pewnym sensie świadomość, że zadba o Harry’ego najlepiej jak to możliwe, była uspokajająca. Ron zapewne będzie próbował podważyć ich umowę, Kingsley być może stanąłby po jego stronie, a Malfoy nie miał zamiaru im na to pozwolić. Nie, jeśli na szali stała jego kariera zawodowa. Zapewne sięgnie po każdy możliwy środek, który umożliwi mu zachowanie kontroli nad sytuacją… ale nie zrani Harry’ego.


Wtedy dopiero rozpętałoby się piekło – i on o tym wie.


Cokolwiek by nie powiedzieć o Malfoyu, nie był aż tak głupi, żeby ponownie wystawiać się na pręgierz opinii publicznej.



Przeklęte sny: – 16 –



Ginny uśmiechnęła się tak szeroko na widok starannie przyozdobionego domu, że Teodor bez wahania obiecał w duchu dać skrzatom dzień wolnego. Zasłużyły.


Twoja macocha nie odmówi sobie komentarzy na mój temat, zignoruj to, proszę – rzuciła cicho jego cudowna narzeczona, gdy podali swoje różdżki dwóm skrzatom, które z niskim pokłonem przyjęły cenny zastaw. Ostrożnie umieściły je w przygotowanych skrzynkach i opieczętowały, po czym odstawiły na chronioną zaklęciami półkę w głębi szafy. Drzwiczki zamknęły się z uciążliwym zgrzytem. Niski skrzat, ubrany w miniaturowy żakiet i krótkie spodenki, machnął dłonią, dokładając kolejne zaklęcie. Z tego, co Ginny usłyszała od Teodora, w ciągu dwusetek lat nie zdarzyło się jeszcze, żeby komukolwiek udało się siłą czy podstępem odebrać tak chronioną różdżkę i zaatakować któregokolwiek z gości. Każdy zaproszony musiał poddać się tej tradycji, wyjątków nie było.


Początek tego zwyczaju sięgał dawnych czasów. Wszystko zaczęło się, gdy bratobójcze walki o władzę wybiły większą część rodziny i dopiero gdy zostało zaledwie kilka gałęzi, Elladora z domu Malfoyów, żona zamordowanego Seviniusa III, ujęła w karby pozostałych członków rodu Nottów. Jej rządy były twarde i bezduszne, ale owocne – rodzina szybko wzbogaciła się finansowo, a restrykcyjne zasady pozwoliły zachować życie pomniejszym czarodziejom. Od tamtej pory wszystko zmierzało ku lepszemu, a Nottowie nie mieli zamiaru odchodzić od starych, skutecznych metod ochrony mienia i życia.


Niski skrzat, ubrany w miniaturowy żakiet i krótkie spodenki, nie uniósł głowy, póki Ginny i Teodor nie zbliżyli się do drzwi, które otworzyły się bezszelestnie. Dopiero gdy znaleźli się w wąskiej galerii, pełnej rodowych portretów, dziewczyna trochę rozluźniła się.


Wzdłuż korytarza biegł podłużny dywan, tłumiący ich kroki. Ginny domyśliła się, że Teodor prowadzi ją jakąś mniej uczęszczaną drogą. Zerknęła na niego ukradkiem, starając się, żeby nie zauważył niepokoju na jej twarzy. Uczestniczyła już w rodzinnych spotkaniach, ale to miało być pierwsze przyjęcie urodzinowe i co dużo mówić, denerwowała się. Świadomość, że Elizabeth, macocha Teodora, zapewne w jakiś głupio wyszukany sposób skrytykuje każdy jej ruch, wcale nie poprawiała sytuacji.


Mina mężczyzna mówiła, co myśli na temat złośliwości macochy. Ginny westchnęła.


Dzisiejszy wieczór należy do Romulusa i nic nie może tego zniszczyć. Postaraj się nad sobą panować.


Wiem o tym. – W jego głosie wyraźnie zabrzmiała złość, ale wystarczyło jedno dotknięcie, żeby spokorniał. Wymowne spojrzenie obiecało jej, że mężczyzna spróbuje zapanować nad temperamentem. Ginny to wystarczyło, ścisnęła jego dłoń z uśmiechem, na widok którego Teodor zaborczo objął ją w pasie, przyciągając do siebie. – Kusicielka – szepnął do ucha i roześmiał się na widok podejrzanie spokojnego uśmiechu narzeczonej. Jabłko Adama poruszało się intrygująco, gdy śmiał się, z odchyloną do tyłu głową. – Zgoda, moja urocza panno, masz mnie.


Od pierwszej chwili – rzuciła na poły kpiąco, odwracając głowę i ukrywając przed nim głupiutki uśmiech, który, jak wiedziała, wykwitł na jej twarzy. Na takie uśmiechy zwykle mówiło się, że oznaczają szczęście w miłości – cóż, Ginny może nie interesowała się strojami i właściwą prezencją, może była głupiutką gąską, która złapała księcia za nogi i nie miała zamiaru go puścić, ale jedno wiedziała na pewno. Kochała tego mężczyznę, ot tak po prostu, i nie miała zamiaru nigdy go oddać.


Tylko głupcy puszczają swoje szczęście i patrzą, jak odchodzi, a Ginny, co nawet Elizabeth musiała przyznać (cóż z tego, że wyznanie to zapewne byłoby trzeba wyciągać z niej mrocznymi, mugolskimi sposobami, bo na czarodziejskie osoba jej pokroju zapewne była odporna), głupia nie była na pewno.


Teodor należał do niej i żadne przytyki przyszłej teściowej, choćby nie wiadomo jak raniące i szydercze, nie mogły tego zmienić.


Romulus będzie nieszczęśliwy, jeśli jego uroczy gość się spóźni – rzucił lekkim tonem Teodor, kierując narzeczoną w stronę drzwi, prowadzących wprost na mały korytarzyk niedaleko jego pokoi. Żył już wystarczająco długo, wiedział więc, że każda, ale to każda kobieta zawsze musi się odświeżyć przed publicznym wystąpieniem.


Ginny cmoknęła go jedynie w policzek na widok małego pokoiku, ze śliczną toaletką stojącą na wprost drzwi, i po niespełna dwóch minutach, uśmiechając się delikatnie, z rumieńcami podekscytowania, ujęła go za ramię i pozwoliła zaprowadzić się do jadali, którą specjalnie na tę okazję przystosowano do okoliczności.


Rodziny Teodora nie dało się porównać z Weasleyami. Ci, rozbawieni i radośni, zapewne bawiliby się uroczo, przekomarzając się i dogryzając przyjacielsko w tej swojej, swojskiej atmosferze, która potrafiła złapać każdego na lep bliskości. Rodzina Teodora była inna pod każdym względem.


Zimna, oschła, bezduszna. I kalkulująca.


Już przy wejściu natknęli się na marszczącą czoło ciotkę Gryzeldę, która wyniośle uniosła dłoń i czekała, z sępim wyrazem twarzy, póki mężczyzna jej nie ucałuje. Z godnością godną rodu Nottów rzecz jasna. Przyglądała się im jastrzębio znad haczykowatego nosa, który upodabniał ją do olbrzymiego ptaka, otulonego w najlepszej jakości szaty, wydymające się na wydatnym biuście matrony. Gryzelda zawsze przypominała drapieżnika, czającego się na najmniejszy choćby powiew strachu ze strony otoczenia.


Była zimną kobietą, która straciła męża wieki temu, i milczała na tematy, o jakich nie miała pojęcia. Nie potrzebowała nikogo ani niczego, pieniądze zgromadzone na krzywdzie i występku zapewniały jej wszystko co niezbędne, również samotność. Zagadka, której nikt nie chciał rozwiązać – oto czym się stała.


Teodor obdarzył ją nieznacznym uśmiechem i przedstawił swoją narzeczoną. Ginny w pierwszej chwili zmierzyła starszą kobietę uważnym spojrzeniem i coś zamigotało w jej oczach. Nie co dzień znajduje się potencjalną sojuszniczkę w rywalizacji z przyszłą teściową.


Zawahała się na moment, błyskawicznie oceniając sytuację. Komplement na jakikolwiek temat związany z ubiorem starszej damą nie mógł zapewnić jej sympatii, próba nawiązania towarzyskiej konwersacji na błahe tematy również. Ocenianie wyglądu domu… hm…


Sala była naprawdę spora, podzielona na kilka mniejszych rejonów, oddzielonych od siebie zawieszonymi w powietrzu świecami. Płomienie migotały, dodając blasku kosztownym błyskotkom kobiet. W prawym rogu znajdowało się coś na kształt jadalni; cztery stoły oddzielały od siebie zaskakująco skromne dywany, w optymalny sposób zapewniając sporo miejsca do rozmów. Naprzeciwko ustawiono wygodne pufy i fotele, pomiędzy którymi znajdowały się małe stoliczki. Środek zajęły tańczące pary, a pomiędzy gośćmi przewijały się skrzaty, roznosząc drinki i przekąski.


Nie, komplementowanie domu nie mogło przysporzyć jej sympatii.


Ginny zmrużyła oczy.


Dumna, kobieta była dumniejsza niż hipogryf i zapewne o wiele bardziej uparta niż on. Jeden błąd wystarczy, żeby zniechęcić ją do pomocy.


Perły nabrały mlecznego blasku, gdy ciotka pochyliła się lekko w ich stronę, z twardym i uważnym spojrzeniem kupca, oceniającego towar nie najlepszej jakości, wbitym w twarz Ginny.


Wbrew oczekiwaniom kobiety, panna Weasley nie miała zamiaru się cofać, śmiało zmierzyła się z jej wzrokiem. Gryzelda skinęła głową, jakby właśnie tego się spodziewała.


Krucha i do niczego jak twoja macocha – podsumowała swoje obserwacje, zwracając do Teodora, jakby stojąca obok niego kobieta nie istniała.


Ginny czuła, że nie ma czasu na wahanie. Atak i odpowiedź, dopiero później obrona.


Z węgla powstaje zarówno grafit jak i diament, madam, a my jesteśmy tylko ludźmi. Zaślepionymi dumą i aroganckimi – odparowała jednym tchem, uśmiechając się uroczo. – Szczęśliwymi, dzięki pieniądzom, które pozwalają uwolnić się od towarzystwa nudnych i irytujących ludzi, czyż nie tak? Teodorze, zerknij w tamtą stronę. – Skinięcie było prawie niezauważalne, ale oboje, Gryzelda i Teodor, od razu rzucili okiem we wskazywanym kierunku. Elizabeth, wyczuwając ich wzrok, odwróciła twarz w stronę męża. – Twoja matka nie może się już doczekać chwili, gdy skrytykuje mój brak gustu w wyborze sukienki na dzisiejszy wieczór. Gdybym ją zawiodła, nie wybaczyłaby mi do ślubu. – Mrugnęła do niego łobuzersko. – Pani Gryzeldo, zostawiamy panią już samą, proszę w samotności rozkoszować się przyjęciem. Zapewne będzie niezapomniane.


Zaszalałaś, dziewczyno – z podziwem mruknął Teodor, gdy oddalili się od kobiety. – Wiesz, kto to był?


Przedstawiłeś nas sobie.


Zagrałaś o wszystko, jeśli to był błąd…


I tak jestem na straconej pozycji – przerwała mu, z uśmiechem kiwając głową machającemu do nich małemu kuzynowi Teodora, którego zdążyła już poznać kilka miesięcy wcześniej. – Granie pierwszej naiwnej przyprawiłoby mnie o mdłości. I nie próbuj udawać, że sam zachowałbyś się inaczej.


Skomplementowałbym perły – mruknął cicho, a Ginny zachichotała, wyobrażając sobie pełen politowania wzrok kobiety, jakim bez wątpienia obdarzyłabym niewydarzonego – jej zdaniem oczywiście – krewniaka.


Na tej sali nie ma nikogo, kto mógłby konkurować ze mną, jeżeli chodzi o dumę. Wiesz, biedacy już tak mają, walczą o godność i takie tam.


Moja waleczna biedaczka – rzucił kpiąco, ze zmarszczonym czołem przyglądając się kuzynowi Elladorowi, który gardłował się o coś ze swoim partnerem. Ciekawe, jak długo potrwa, nim znikną w ogrodach?


Odezwał się zblazowany arystokrata – prychnęła.


Przed kompletnym zmanierowaniem uratowała mnie ognista piękność.


Ginny uśmiechnęła się uroczo, odgarnęła loczek i rzuciła mu rozbawione spojrzenie spod rzęs.


Pochlebca!


Skoro tak mówisz… – Uśmiech na jego twarzy zamarł, gdy spostrzegł ostrzegawcze spojrzenie macochy. Skinął głową kobiecie i przywitał się z ojcem.


Ginny stała u jego boku, w milczeniu przyglądając się wysokiej blondynce, która mierzyła ją kwaśnym spojrzeniem. Komentarz na temat rudych osóbek, które nie powinny wkładać takiego odcieniu brązu, zbyła uroczym uśmiechem.


Skrzaty włożyły wiele wysiłku w tak piękne przygotowanie rezydencji – zagadnęła, odbierając od Teodora kieliszek z drinkiem. Słowa nie były skierowane do nikogo w szczególności, ale Elizabeth drgnęła, jakby ją spoliczkowała. Ginny ze spokojem przyjęła na siebie jej wściekłe spojrzenie i miękko zaproponowała narzeczonemu złożenie życzeń jubilatowi, na co ten przystał z ulgą, nie mogąc znieść napiętej atmosfery. Po wymienieniu kilku uprzejmości, wymknęli się świdrującemu spojrzeniu kobiety.


Sala cała, ofiar w ludziach brak – podsumował z humorem, gdy zbliżali się do otoczonego dalszymi krewnymi Romulusa.


Kuzyn uściskał go przyjaźnie, nie krępując się spojrzeniami starszych członków rodziny.


Śliczna wiewióreczko – obdarzył ją równie długim uściskiem jak Teodora, odsunął się o krok, przyglądając się dziewczynie – wyglądasz rewelacyjnie. Postawię galeona, że ciotka nie była zachwycona.


Troszeczkę.


Wymienili uśmiechy. Teodor w międzyczasie przywitał się z resztą krewnych. Gdy jego narzeczona i kuzyn pogrążyli się w dyskusji, zagadnął Klemensa Brinxa, trzeciego syna wuja Herberta:


Jak sprawy w Ministerstwie? Pawie były dzisiaj bardzo niespokojne.


Krzaczaste brwi uniosły się ostrzegawczo, ale mężczyzna zmilczał komentarz. Zmierzył jedynie Teodora ostrzegawczym spojrzeniem.


Milczeli, siłując swoją siłę woli.


Nott nie miał zamiaru ustąpić, zamierzał próbować do skutku. Szokujące spotkanie z Potterem w domu państwa Weasley pobudziło jego ciekawość, a zignorowane plotki nagle nabrały znaczenia… być może nawet większego niż powinny. Kuzyn, starszy podsekretarz, był jednym z najlepiej poinformowanych pracowników ministerstwa. To on przekazał mu kilka tygodni wcześniej informację o sukcesie rozmów z Kervis, mimo że oficjalnie dokumenty zaakceptowano zaledwie wczoraj. Jeśli ktoś wiedział, co się działo, to bez wątpienia on.


Klemens przyglądał mu się uważnie, ważąc coś w myślach, aż w końcu złapał jego ramię i odsunął ich od rozgadanej grupki.


Romulus rzucił im uśmiech znad ramienia Charis, jasnowłosej uzdrowicielki, narzeczonej milczącego Waltera Burke’a, i błyskawicznie zajął rozmową całą trójkę, odciągając ich uwagę od mężczyzn. Takie rodzinne przyjęcia organizowano wyłącznie w celach stricte politycznych. Liczyła się rodzina, interes, a nie wzajemne animozje.


Różdżki zostawione pod opieką skrzatów gwarantowały jedynie słowne ataki.


Kuzyn udowodnił już nieraz, że można mu ufać, dlatego Teodor pozwolił, żeby ich spojrzenia skrzyżowały się . Romulusowi wystarczyła sekunda, zrozumiał, a w jego szerokim uśmiechu pojawiło się coś znajomo szyderczego, na widok czego Nott poczuł przypływ ulgi.


Czasami zaufanie to kwestia świadomości, że obie strony mają coś, czego potrzebuje ta druga.


Wszystko normalnie, pawie mamroczą bez sensu. – Ostrożność w głosie Brinxa była bardziej znacząca niż oceniające spojrzenia, jakie rzucał mu ukradkiem.


Nott rozejrzał się po sali, upewniając się, że nikt nie zwraca na nich wyraźniejszej uwagi oraz zapewniając sobie czas na znalezienie sposobu, żeby dotrzeć do kuzyna.


Zamek tam był, to pewne, brakowało tylko odpowiedniego klucza.


Skąd ta pewność? – upewnił się dla zachowania pozorów. Pełne politowania spojrzenie Klemensa było bardziej okrutne niż wymowne. – W takim razie obecność Pottera w domu mojej narzeczonej to przypadek? A młody Malfoy aportujący się tu i tam kolejny? Pawie doniosły o tylu plotkach, że Vane miałaby problem z ich wyprodukowaniem.


Mylą się.


Powtórzysz to Lucjuszowie? – zakpił, sięgając po drinka ze stolika za nimi i podając drugiego kuzynowi. – Jest bardzo dumny ze swojej siatki wywiadowczej…


Klemens przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, ale opanował się szybciej niż Nott to podejrzewał. Mężczyzna, który swoją pierwszą pracę dostał dzięki protekcji ojca i błyskawicznie – dzięki wrodzonym zdolnościom adaptacyjnym – wspiął się tak wysoko, był godnym przeciwnikiem.


Teodor obdarzył go nieznacznym uśmieszkiem.


Plotki, ciągle te plotki… – Nie wyglądało na to, że Klemens ma zamiar się poddać. – A w każdej tkwi cząstka prawdy, choćby zniekształcona. Która więc plotka niesie w sobie więcej prawdy niż inne?


Klemens przyjrzał mu się krytycznie, pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem, jakby sam nie był pewien swojej decyzji, po czym upił łyk drinka, zanim odpowiedział:


Nie wiem nic o młodym Malfoyu, może po prostu szuka narzeczonego?


Potter zaprzeczył, więc to nie to.


Zaprzeczył? – Klemens wyglądał na zszokowanego, usłyszana wiadomość nie zgadzała się najwyraźniej z posiadanymi przez niego informacjami. – I, przyznam, krążą po korytarzach plotki, że Funge kazał się stawić obu w swoim biurze, choć nikt nie wie, dlaczego minister wygląda na tak zdenerwowanego. Oficjalnie nic nie wiadomo, choć jednak z asystentek przypadkiem wypaplała, że może chodzić o cech mistrzów. Jednak to tylko niepotwierdzona plotka – zaznaczył wyraźnie, obawiając się, że zostanie źle zrozumiany. – Nie wiadomo, od kogo wyszła ani kto przekazał ją dalej. Znasz zasady.


Źródło nieznane, wiadomość bez znaczenia.


Klemens zignorował te małe wtrącenie.


W każdym razie podpisanie umowy z Kervis wywołało mniej szumu niż powinno. Po tych wszystkich manifestacjach, wyjcach i groźbach spodziewaliśmy się jakichś zamieszek. Ta cisza jest niepokojąca.


Przez dwa lata ludzie zdążyli zaakceptować niewygodne fakty. Nowe tysiąclecie, nowe zasady. – Teodor był jednym z pierwszych czystokrwistych, który bez wahania poparł rewolucyjny pomysł Pottera. Nie szanował go jako Wybawcę, ale umiał docenić dobre plany na przyszłość – a ten był najlepszy.


Nie wydaje się. Ministerstwo pozostaje w stanie wzmożonej czujności, każdy gość jest dokładnie prześwietlony, nie ma mowy, żeby ktoś niepowołany przedostał się do środka.


A co jeśli zaatakują mugoli?


To byłoby najgłupsze, co mogliby zrobić. Aurorzy rozniosą ich na strzępy, a grzywny dobiją. Taki atak byłby kompletnie nierozsądny, w żaden sposób się nie kalkuluje.


Gdyby ci czarodzieje byli rozsądni, zrozumieliby, że tylko porozumienie z mugolami może zapewnić nam przetrwanie – zauważył rozsądnie, kiwnięciem odrzucając zaproszenie od Lisy, która machała do nich z rogu sali.


Niektórzy są zbyt młodzi, żeby zrozumieć konsekwencje, inni zbyt starzy, przywiązani do tradycji. To ich jedyny drogowskaz. Nie zmienisz ludzi, Teodorze.


Jeżeli jednak zostawić im tylko jedną drogę, podążą wzdłuż niej. A co jeśli Gildia faktycznie zamierza pomóc?


Ci starcy pochłonięci własnym światem? Żartujesz, prawda? – Klemens prychnął z oburzeniem i niedowierzaniem. – Założę się o galeona, że nawet nie wiedzą, jaki dziś jest dzień. I oni niby mieliby zainteresować się jakimś projektem Ministerstwa? Czy wiesz, ile razy proszono – wręcz błagano – o konsultacje?


Zawsze odmawiali? – domyślnie dorzucił Teodor.


Pół biedy, jeśli odmawiali, człowiek chociaż wiedział na czym stoi. Ale co zrobić jak sowa wraca z nieotwartym listem, a wysłany pracownik po odstaniu dobrych paru godzin na zewnątrz wraca z podkulonym ogonem? Ostrożne z nich dranie, ani razu nie rzucili uroku na funkcjonariuszy – przyznał po chwili, z odcieniem podziwu w głosie. – Nawet głupiej grzywny nie szło im wlepić.


Faktycznie, podejrzane, gdyby teraz sami wystąpili z inicjatywą – stwierdził z zastanowieniem Teodor, upił łyk i zamyślił się przez chwilę. Klemens również milczał, pogrążony w myślach. – A co jeśli to prawda? Jeżeli w końcu Potterowi i młodemu Malfoyowi udało się do nich dotrzeć?


Nie wiem, Teo, naprawdę nie wiem. To mistrzowie w swojej dziedzinie, najlepsi z najlepszych. Jeśli oni stanęli po naszej stronie, to czekają nas kłopoty. Duże kłopoty.


Milczeli, póki u ich boku nie pojawił się Romulus, obejmując obu ramionami, przez co ich głowy znalazły się blisko siebie. Kieliszki w dłoniach drżały ostrzegawczo, ale zaklęcia ochronne, które na nie rzucono, zapobiegły tragedii. Nic, żaden przedmiot na sali nie mógł wykorzystany jako broń, rodzice zadbali o to.


No, chłopaki, czemu się nie bawicie? Tyle uroczych dam czeka na wasze zaproszenie do tańca. Zostawcie te poważne tematy na potem – mówił wesołym tonem. Gdyby nie błysk w oku, łatwo szło się zwieść.


Klemens spojrzał na Teodora, a ten na niego, obaj zrozumieli, że to ostrzeżenie. Ich rozmowa przyciągała za dużą uwagę.


Którą damę polecasz? A może pana? – spróbował wypytać go Nott.


Trzy czwarte sali – z uśmiechem zakpił z nich Romulus. – Ciotka Gryzelda właśnie okrąża Wiewióreczkę, chyba zwietrzyła krew. Ellador podrywa małą rusałkę Waltera, z czego zarówno jego facet – jak mu tam, Pluto? – jak i Burke nie są zadowoleni.


Pluriasz – uzupełnił Klemens z uśmieszkiem. – Po bogatym wuju–bankrucie.


Eee… – Romulusa najwyraźniej zatkało. – Ciotunia Elizabeth morduje was wzrokiem od pierwszej chwili…


Czyli nic nowego. – Tym razem Teodor nie mógł powstrzymać się od wtrącenia swoich trzech knutów.


Sidony zdążyła się już upić, choć mówiłem jej, żeby nie mieszała Ognistej z elfami jajami. To fatalne połączenie dla żołądka. Na szczęście ciotka Calli pomogła jej się ogarnąć, bo inaczej strach podejść. Wuj Selwyn znów opowiada, jak to cudownie było podczas pierwszej wojny Voldemorta, więc proszę, Teo, ucisz go trochę. Uszy już więdną od tych stękań. Chociaż w moje urodziny mógł dać sobie spokój z tymi przestarzałymi historiami. I tak nikt ich nie słucha – albo nie chce, co na jedno wychodzi.


Ktoś jeszcze pokazał się z tej lepszej strony?


Cecylia próbuje zauroczyć jakiegoś chłystka, zdaje się, że to ten młodszy syn Lukrecji, któremu załatwili posadę w ministerstwie. Wy obaj pogrążyliście się w poufnej rozmowie, której sedna wszyscy zdają się domyślać. Urodziny w rodzinnym gronie jak zwykle okazały się totalną porażką, a nietrafione prezenty na pewno nie wynagrodzą straty czasu.


Poznałeś Joannę – wytknął mu Klemens. – Pół pokoju zostało zawalone twoimi, jak to ująłeś, nietrafionymi prezentami, a zachwycona mina świadczy o tym, że jesteś usatysfakcjonowany zamieszaniem.


Klemensie Brinxie, gdybym nie wiedział, ile masz lat, nazwałbym cię staruszkiem. Zawsze narzekasz jak wuj Selwyn, zabaw się trochę. – Błysnął zębami w uśmiechu, ale go nie przekonał.


Brinx zrzucił jego ramię, pożegnał się chłodno i podszedł do swojej narzeczonej, Joanny.


Uraziłeś go – stwierdził oczywiste Teodor, obserwując równie uważnie jak Romulus Klemensa, który poprosił do tańca niziutką czarnulkę w jasnobłękitnej sukni.


Uwielbia to. – Romulus zdawał się mówić to z przekonaniem, ale coś w łapczywym spojrzeniu, jakim patrzył na mężczyznę, przeczyło jego słowom. Dopiero po chwili spojrzał na Teodora i uśmiechnął się. – Klemensa zostaw na mojej głowie, ułagodzę go, nim minie przyjęcie. Wasza dyskretna rozmówka dotyczyła…?


Plotek, kuzynie, tylko plotek.


W takim razie powinieneś podzielić się nimi ze mną, nie uważasz? Jestem mistrzem ploteczek. – Uśmiechnął się łobuzersko, ale oczy pozostały poważne.


Teodor po raz któryś w swoim życiu uświadomił sobie, że Romulus, gdyby tylko chciał, mógłby być kimś naprawdę niebezpiecznym. Obdarzony urokiem osobistym i charyzmą, miał łatwość zjednywania sobie ludzi i wyciągania z nich sekretów. Umiał słuchać i wiedział kiedy powinny paść właściwe słowa. Panował nad nimi jak inni panują nad magią, a dzięki temu panował nad ludźmi. Nie, nie manipulował nimi, przynajmniej dotychczas tak nie było.


Z dziwacznym uczuciem niepokoju Teodor uświadomił sobie, ile w rzeczywistości wie jego kuzyn, nad iloma sekretami sprawuje pieczę. Jego tajemnice były niczym w porównaniu z tym, co mógł usłyszeć od innych członków rodziny. A reszta świata?


Romulus Nott był niebezpiecznym człowiekiem. Dobrze, że stał po jego stronie.


Nie ma o czym mówić. Informacje okazały się zbyt mętne – wycofał się sucho, wiedząc, że wystarczy chwila, a jego obrona zostanie złamana. Kuzyn miał talent do naginania woli ludzi, tak że w końcu byli przekonani, iż to, co zasugerował im mężczyzna, jest ich własnym wyborem. Nie miał zamiaru dać się złapać w pułapkę.


Plotki zawsze są mętne; ktoś coś szepnie, drugi nie dosłyszy – a człowiek się gubi. Myślę, że Draco szukał Pottera, żeby mu wkopać – rzucił lekko, odsuwając się od Teodora.


Skąd…?


Podobno mieli małą scysję przed restauracją, a później podpuścili kilku gości, żartując o swoim narzeczeństwie.


Słyszałem już o tym.


Romulus spojrzał nie niego bez uśmiechu.


Pawie Lucjusza są dobre, ale nie dość dobre. Jest jeszcze kilka rzeczy, których nie odkrył – i, jeśli Merlin da, nigdy ich nie odkryje.


Możesz jaśniej?


Nie – rzucił to takim tonem, jakby karcił niegrzeczne dziecko. – To nie są najważniejsze sprawy w tej chwili. Klemens nie wie wszystkiego, Lucjusz gubi się we własnych uczuciach do syna i próbuje przełamać niechęć do mężczyzny, który mu go zabrał, ciebie interesuje tylko prawda, a ja… ja zbieram plotki.


Teodor nic już z tego nie rozumiał.


Po co mi to mówisz?


Żebyś przestał grzebać w sprawach, które cię nie dotyczą. Jeśli Gildia faktycznie postanowiła się wmieszać – a wcale nie twierdzę, że tak się stało – lepiej nie wchodź jej w drogę. Wbrew temu, co o nich opowiadają, to nie zniedołężniali starcy, ale potężni czarodzieje, mistrzowie w swoim fachu. Nie chciałbyś się im narazić, mogę ci to obiecać. I, na Merlina, przestań robić taką minę, uśmiechnij się, bo goście zaczną coś podejrzewać.


Nie rozumiem, czemu mi to mówisz.


Obaj z Klemensem lubicie grzebać się w sprawach, które was nie dotyczą. On chociaż ma wymówkę – swoją pracę, ale ty? To, że Potter lubi rodzinę twojej narzeczonej, nie znaczy, że jego życie powinno cię obchodzić. Odpuść sobie, ożeń się z Wiewióreczką i zapomnij, że kiedykolwiek chciałeś mieć coś wspólnego z całym tym światem. Nie warto.


Twierdzisz, że właściciel „Proroka” nie powinien ingerować i zostawić sprawy tak jak są? Przerzucenie obowiązków na redaktorów wcale nie jest najlepszym wyjściem, powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.


Moje zobowiązania wobec rodziny nie mają tu nic do rzeczy – odparował Romulus, odetchnął głęboko i odsunął się na bok. – Rób, jak chcesz, Teo.


Rezygnujesz? – To niepodobne do niego.


Wiem, kiedy odpuścić, kuzynie. Żeby zrozumieć, musisz się sparzyć. Jak dziecko.


Tak nisko mnie oceniasz?


Romulus uśmiechnął się ciepło i położył mu dłoń na ramieniu.


Wręcz przeciwnie – gdybyś był kimkolwiek innym, nawet nie próbowałbym czegokolwiek zmienić. Ta ciekawość i umiłowanie prawdy kiedyś cię zabiją…


Przesadzasz,


Teodor przyglądał się wzruszającemu ramionami kuzynowi, który już nie tryskał humorem jak przedtem. Czasami zastanawiał się, jak wiele ukrywa Romulus. Był najmłodszym synem najmłodszej córki, więc siłą rzeczy nikt nie traktował go poważnie. Jasne włosy, zapuszczone nieprzyzwoicie długo, w tym starym czystokrwistym stylu, który tak denerwował niektórych czarodziejów mugolskiego pochodzenia, pasowały do okrągłej twarzy o słabo zarysowanej szczęce. Szare oczy, oczy Nottów, zwykle płonęły życiem, roześmiane, zamyślone, zawsze miały w sobie coś, co przykuwało uwagę. Nie dało się nie patrzeć w te oczy, po prostu.


Po prostu na siebie uważaj. Już niejeden dostał po łapach – i nie tylko – przez nieostrożną ciekawość. Zostaw sprawy ich własnemu biegowi – to moja rada. – Teodor spojrzał nie niego w taki sposób, że Romulus nie mógł się nie roześmiać. – Wiem, wiem, grzeczne słuchanie poleceń nie jest w twoim stylu. Po prostu przemyśl to, dobrze?


Tyle akurat mogę obiecać.


Teodor uśmiechnął się do Romulusa, tak szczerze jak tylko potrafił, a kuzyn umiał to docenić. Wskazując na siedzące na niskich pufach kobiety, błyskawicznie zmienił temat:


Wiewióreczka chyba całkiem nieźle sobie radzi z sępem. Nie wiem, jak ona to robi – cioteczka nawet nie chce na mnie patrzeć.


Nawet z tej odległości Teodor widział łobuzerski uśmiech na twarzy narzeczonej. Najwyraźniej rozmowa z ciotką Gryzeldą ją bawiła.


Romulus nadal przyglądał się kobietom z dziwnym wyrazem twarzy. Teodor czuł, że wie w czym rzecz. Ciotka Gryzelda jako jedna z nielicznych nie dawała się oczarować urokowi kuzyna, mimo że ten próbował wytrwale już od dłuższego czasu. Nott czuł, że to ma związek z tą awanturą sprzed lat, kiedy to Romulus niepotrzebnie wylał wszystkie swoje żale w towarzystwie gości ojca. To, że się nie lubili z wujem, było oczywiste od lat. Nikt nie znał przyczyny tej niechęci, ale istniała i utrudniała życie wszystkim wokół. Dziwnym trafem każda próba normalnej rozmowy tej dwójki kończyła się małym Armagedonem. Z tego, co Teodor zdążył się zorientować, wuja nie było nawet na przyjęciu. Ciekawe, czy wyszedł wcześniej czy po prostu nie przyszedł? A może to ciotka, jego siostra, miała go zastąpić?


Gryzelda nie kryła nawet swojej niechęci (Ba! Ta kobieta nie kryłaby nawet swojej niechęci wobec Voldemorta… gdyby rzecz jasna go spotkała) wobec chrześniaka, więc czemu miałaby się zgadzać na taki przekręt? Nie ufała Romulusowi, a im bardziej negowała podobieństwa między nimi, tym bardziej mężczyzna próbował się do niej zbliżyć. Teodor nie rozumiał, dlaczego tak się działo i co popychało Romulusa do ciągłych, skazanych na porażkę prób.


A może te dziwaczne i uciążliwe krążenie wokół siebie było ich sposobem na wyrażenie swoich uczuć? Romulus zdawał się mieć niewyczerpaną energię i stale próbował przekonać do siebie chrzestną, a ona równie uparcie odrzucała wszelkie próby zawieszenia broni.


Czyżby wiedziała o czymś, z czego nikt inny nie zdawał sobie sprawy?


Nie, niemożliwe, uznał po chwili i postanowił ratować narzeczoną, która nie wyglądała na potrzebującą ratunku.



Przeklęte sny: – 17 –


Remus z niepokojem przyglądał się krążącemu po kuchni Syriuszowi, który od pojawienia się wiadomości nie mógł znaleźć sobie miejsca. Lupin poruszył się, zmieniając pozycję. Śpiący w jego ramionach Teddy chudzinką nie był – swoje ważył, a że zajmujący się nim po kolacji Łapa nieźle go wymęczył, chłopiec zasnął szybciej niż obaj się tego spodziewali. Powinien odnieść synka do pokoju, ale obawiał się zostawiać Blacka samego w pomieszczeniu. Merlin raczył wiedzieć, co mogło mu strzelić do głowy.


Wiadomość była zbyt lakoniczna, żeby cokolwiek sensownego z niej wywnioskować. Syriusz zawiadomił już Severusa, że Draco go oczekuje w swojej rezydencji i był gotowy sam się tam udać, mimo wyraźnego sprzeciwu Remusa, który nie mógł pozwolić mu na samodzielną eskapadę. Nie, póki nie mieli pewności, że to nie jest pułapka. Merlinem a prawdą, dopiero od czterech lat Syriusz Black był uznawany za ofiarę pomyłki sądowej, choć dzięki pomysłowości Harry’ego już od ponad dziesięciu lat cieszył się wolnością. Co rzecz jasna nie zmieniało faktu, że Łapa miał wielu wrogów – ludzi, którzy nie wierzyli w jego niewinność i negowali zasadność powtórnego procesu, a nawet oskarżali go o użycie niewybaczalnych wobec chrześniaka. Niektórzy nawet śmiali przypisywać mu zbrodnie, popełnione jakoby po uwolnieniu z więzienia.


Nie istniał żaden powód, żeby wierzyć, że ten list istotnie napisał Draco.


Syriusz momentalnie się zatrzymał i obrócił w jego stronę. Przez chwilę przyglądał się im z trudnym do odczytania wyrazem twarzy. Remus nawet nie próbował zrozumieć, jakie emocje targają przyjacielem, zbyt dobrze wiedział, że czasami lepiej nie pytać.


Czasami niewiedza bywała błogosławieństwem.


Daj mi tego krasnala. – Syriusz ściszył głos, starając się nie obudzić chłopca, i wyciągnął w ich stronę ręce. Przyglądający mu się w milczeniu Lupin zaczął mu w końcu działać na nerwy, więc zdenerwowany prychnął nieco za głośno: – Nie zrobię mu przecież krzywdy.


Wiem.


Syriusz wcale nie wyglądał na uspokojonego. Zmarszczył brwi, przyglądając mu się badawczo i niespodziewanie wycofał się. Słowa Remusa pośrednio wyrażały zaufanie, ale w tym momencie on wcale tego tak nie odczuwał. Zupełnie jakby przypadkowo je wymusił. Nie znaczyły tyle, ile powinny znaczyć… tyle, ile chciał, żeby znaczyły.


Objął się ramionami, jego wzrok – po raz pierwszy od tak dawna – nic nie wyrażał. Przyglądał się tylko i to chyba było najstraszniejsze.


Remus nagle zrozumiał swój błąd; nie chciał, ale zrobił to, przez przypadek oczywiście, ale… zranił go. Otworzył usta, chcąc wszystko naprawić, powiedzieć coś, co odwróci uwagę Syriusza – zwykle to działało.


Nie – ostrzegł go Black, patrząc w taki sposób, że Remus momentalnie spuścił wzrok. Czasami Lupin zapominał, że nawet w swojej ludzkiej postaci przyjaciel miał wiele z psa. Już w szkole miał w sobie tę niepokojącą intuicję, a wieloletni pobyt w Azkabanie pogłębił każdą psią cechę jego osobowości. – Nie próbuj, Lunatyku, pewnych rzeczy nie poprawisz. Nie odrzucę Draco, nigdy tego nie zrobię.


Przypływ ulgi był prawie obezwładniający. Syriuszowi na szczęście wcale nie chodziło o małą próbę manipulacji.


Nie miałem zamiaru… – zaczął, trochę uspokojony tą świadomością.


Zaprzeczysz, że irytują cię podchody chłopców? Myślałem, że w końcu ci przejdzie, ale z każdym miesiącem zachowujesz się coraz bardziej irracjonalnie. Rozumiem, że te ciągłe niezapowiedziane wizyty mogą działać na nerwy, ale nie mam zamiaru im tego zabronić. Nie im.


Przecież nie mam nic przeciwko.


Rzeczywiście…? – Syriusz uniósł brew, spoglądając na niego surowo, w poważny sposób, który naprawdę rzadko mu się zdarzał. Skrzyżowane na ramionach dłonie, wyprostowana sylwetka – wszystko w jego postawie aż krzyczało, że powątpiewa w słowa Lunatyka.


Remus zastanowił się przez chwilę. Czy naprawdę zachowywał się tak, jakby przeszkadzała mu obecność Harry’ego i Draco?


To oczywiste, że ciągła zabawa w kotka i myszkę, w jaką grali chłopcy, mogła działać na nerwy. Z irytującą systematycznością Harry pojawiał się na progu ich domu, zajmował swój pokój i zabawiał się w członka rodzinny, nigdy nie wyjaśniając powodu wizyty. A gdy po kilku dniach pojawiał się szukający swojego zagubionego psiaka Draco, mężczyzna z uśmiechem wracał do siebie… czasami zaś, gdy Malfoy zachowywał się, jakby nie obchodziła go nieobecność Pottera, Harry pakował się i znikał – i, na miecz Godryka, nigdy ich nie uprzedzał!


Remus dopiero teraz zrozumiał, jak drażniło go takie lekceważenie. Kochał Harry’ego, na Merlina, chłopak był synem jego najlepszego przyjaciela, a nawet gdyby nim nie był, to naprawdę wspaniały, godny podziwu czarodziej i człowiekiem, ale chociaż raz mógł zachować się, jakby znaczyli dla niego coś więcej niż przelotna noclegownia. Wiedział, że to niesprawiedliwe, a chłopak wcale tak o nich nie myślał, a pojawiał się i znikał, tylko dlatego że traktował rezydencję Blacków jak swój dom, ale faktycznie podobne zachowanie niezmiernie go drażniło.


W porządku… rozumiałem już.


Nieporuszona mina Syriusza jasno mówiła, że Remus będzie się musiał jeszcze postarać, o ile chciał porządnie wyjaśnić całą sprawę. To, że Lunatyk poszedł po rozum do głowy, wcale nie znaczyło, że przyjaciel łatwo da się przekonać.


Lupin nie odrywał od niego wzroku, próbując w ten sposób przekazać mu, jak idiotycznie się czuje, w końcu świadomy swojego zachowania. Mimo usilnych starań Syriusz przyglądał mu się bez słowa. Nawet odgarniając włosy, nie oderwał od niego spojrzenia, co było dość przerażające.


Black, gdy chciał, potrafił robić z siebie szaleńca.


W końcu Remus, mając już dość tego napięcia, zerknął na zegar wiszący na ścianie, cmoknął ciemnowłosą główkę śliniącego mu się na szatę dziecka i ostrożnie odsunął od siebie synka. Teddy zamruczał coś, chwytając piąstką materiał. Asekurując się lewym ramieniem, ojciec ostrożnie próbował wyplątać palce chłopca.


Syriusz westchnął i klękając na jedno kolano, objął Teddy’ego w pół, pomagając Remusowi. Ich ciała zgrały się idealnie, odtwarzając mechaniczne wieczorny rytuał przekazywania sobie nawzajem śpiącego chłopca. Powtarzalność tej sceny rozluźniła nieco bezwzględną obojętność Łapy.


Zaraz wrócę – szepnął, ostrożnie trzymając Teddy’ego w ramionach. Remus uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi, po raz kolejny dostrzegając delikatność, z jaką przyjaciel obchodził się z jego synkiem.


Teddy miał szczęście, że miał taką kochającą rodzinę. Obaj, Harry i Syriusz, rozpieszczali go ponad miarę, wszyscy szarzy traktowali jak swoją maskotkę, każdorazowo przynosząc małemu księciu zabawki i smakołyki, a Molly już dopytywała się, w jakim kolorze szyć mu ubranka. Nawet Andromeda, w nielicznych chwilach jasności umysłu, upewniała się, że wszystko w porządku u wnuka. Z każdym rokiem grono troszczące się o chłopca i regularnie uczestniczące w jego życiu rozrastało się o jedną albo dwie osoby.


Remus ze spokojem obserwował szerokie barki odchodzącego Syriusza. Jednym ruchem różdżki otworzył przed nimi drzwi i z napięciem czekał na powrót mężczyzny. Żałował, że nie dostrzegł wcześniej tej niezwykle istotnej rzeczy. Zaufanie to niezwykle krucha sprawa niczym most stawiany nad przepaścią. Jeden błąd w konstrukcji – i wszystko się wali.


Istotnie, to nie jest rozmowa, którą należałoby kontynuować w otoczeniu dziecka – stwierdził poważne Syriusz, zupełnie jakby ich dyskusja toczyła się bez przerwy. Przyciągnął do siebie krzesło i usiadł naprzeciwko Remusa, który drgnął na widok zimnego spojrzenia przyjaciela.


Niepotrzebnie zanegowałem twoje pobudki, przepraszam.


Syriusz rzucił mu SPOJRZENIE.


Remus drgnął niespokojnie.


Myślisz, że na tym polega problem? Naprawdę? – zaśmiał się chrapliwie. I nagle ten drażniący dźwięk ucichł, jakby Syriusz uznał, że już dość tego udawania i przestał się zmuszać. – Czasami jesteś takim idiotą, Lunatyku. Nie w tym rzecz, że chłopcy traktują ten dom jak noclegownię, nawet nie w tym, że ufam Draco jak własnemu synowi, nie, Remusie, nie w tym tkwi problem. To TY jesteś problem,


Jeśli chodzi ci o to, że powątpiewa…


Syriusz walnął dłonią o stół, aż zadźwięczały stojące na blacie kubki.


Merlinie, Remusie, dasz mi skończyć? – Gdy mężczyzna skinął głową, Black odetchnął głęboko, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie wyciszające. Dopiero wtedy Lupin uświadomił sobie, że hałas mógł obudzić Teddy’ego. Zaniepokojony był gotowy wstać i sprawdzić co u synka, ale groźne spojrzenie Syriusza jasno mówiło, że będzie bezpieczniejszy, siedząc na tyłku. – Otoczyłem małego każdym możliwym zaklęciem ochronnym, nim nie musisz się martwić.


Aluzja była jasna; Remus westchnął i próbując zachować spokój, skrzyżował spojrzenia z przyjacielem.


Do czego zmierzasz? – zaatakował, nie czekając nawet chwili. W przypadku Syriusza najlepiej było kontratakować.


Ano do tego, że ty nadal nic nie rozumiesz.


Niby czego?


Syriusz uniósł oczy ku jasnobłękitnemu sufitowi z wielobarwne łatki – efekt małej próbki umiejętności plastycznych Teddy’ego.


Nadal mi nie ufasz, Lunatyku.


Chyba kpisz – zaperzył się Remus, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Czy gdybym ci nie ufał, powierzyłbym ci po tym wszystkim syna? Uderzyłeś się w głowę, czy co?


Och, Remusie, czasami jesteś taki… ehh… – Syriusz westchnął, nagle znużony. – Nie rozumiesz, prawda?


Lupin potaknął, niespodziewanie kładąc dłoń na jego nodze. Czuł się trochę winny; gdyby nie powątpiewał w trafność decyzji przyjaciela, ta rozmowa prawdopodobnie nie odbywałaby się teraz… choć z drugiej strony był ciekawy, o czym mówił Łapa.


Nigdy nie rozmawiali na ten temat… a rozmawiali wiele.


Rzeczywiście. Nie rozumiem, a ty musisz mi wyjaśnić.


Syriusz podrapał się po bliźnie, zbierając myśli. Najlepiej byłoby zacząć od początku, ale to nie był czas ani miejsce na takie rozmowy. Jednocześnie mogli odkładać tego na później. Zbyt dobrze znał siebie i wiedział, że dla spokoju przyjaźni nigdy więcej nie poruszyłby tego tematu. I nawet jeśli Draco będzie musiał poczekać trochę dłużej na jego pomoc, nie mógł więcej uciekać od problemu. Już nie.


Nie wtedy, gdy Remus wpatrywał się w niego z takim bacznym napięciem i szczerym zainteresowaniem.


Pewne rozmowy nie mogą być odkładane na potem, bo tracą swój sens, ta zaliczała się do właśnie tego typu rozmów.


Gdy Harry zdecydował się pomóc uwolnić mnie z Azkabanu, niezależnie od pobudek, jakie nim wtedy kierowały, byłem szczęśliwy. W końcu ktoś zdecydował się mi zaufać, choćby odrobinę, i zawalczyć o moją wolność. Jestem naprawdę wdzięczny Harry’emu… za wszystko.


Lunatyk zamrugał; nie tego się spodziewał.


Obaj jesteśmy – zapewnił go cicho. – Gdyby nie on…


Tak, gdyby nie on, pewnie wszystko wyglądałoby inaczej. Zapewne gorzej niż teraz. Ślizgom, który zmienia świat na lepsze – nieco ironiczne, prawda? Przynajmniej jakby na to spojrzeć z punktu widzenia dzieciaków, jakimi byliśmy w szkole. Żałuję, że nie zaufałem ci wtedy, Lunatyku – miękko powiedział Syriusz, mierząc się z własnymi wspomnieniami. – Glizdogon wydawał się mniejszym złem… a ty się nie broniłeś, odsuwając od nas coraz bardziej, rzadziej uczestnicząc w naszym życiu, zdawałeś się przypieczętowywać swoją zdradę. Nie winię cię oczywiście za to – zapewnił od razu, kręcąc głową. – Po prostu żałuję, że nie byliśmy wtedy wobec ciebie prawdziwymi przyjaciółmi, nie zawierzyliśmy ci, choć powinniśmy. A ty teraz robisz to samo.


Remus próbował zaprzeczyć, naprawdę chciał, ale coś go powstrzymało. Ten maleńki głosik szepczący, że naprawdę nie ufał Syriuszowi, nie do końca.


Nie zaprzeczył.


Black zdawał się to rozumieć; uśmiechnął się blado, patrząc na swoje ręce i rodowy sygnet, który zabrał Stworkowi.


Nawet nie wiesz, jak ciężko było mi odrzucić całą złość i uprzedzenia, ale to, że żałowałem pochopnej decyzji podjętej w młodości, jakoś umożliwiło mi zaakceptowanie twojej nieufności. I nawet jeśli te zaufanie nie jest pełne, nadal mogę cieszyć się z obecności jedynego przyjaciela, który mi pozostał. Po Azkabanie wszystko jest lepsze.


Remus zacisnął dłonie, ale nie próbował mu przerwać. Na swój sposób zraniła go gorzka akceptacja Łapy, który najwyraźniej wiele po nim nie oczekiwał. To tak, jakby Lupin nie był dla niego ważny… a przynajmniej nie na tyle ważny, żeby zawalczyć o zmianę żałosnej sytuacji.


Wiem, brzmi to kretyńsko, ale, Remi, cokolwiek by się nie działo, jestem twoim przyjacielem… i możesz mi zaufać. Już więcej w ciebie nie zwątpię.


Myślisz, że to załatwia sprawę? Że, gdy powiesz kilka frazesów świat, zmieni się na lepsze i wszystko będzie dobrze? – Remus ku swojemu zdziwieniu czuł tylko wściekłość. Sam nie rozumiał, czemu pokorna postawa – nijak pasująca Syriuszowi – Łapy go wkurza, ale nie zamierzał się uspokajać. – To tak nie działa, Łapo. Już nie.


Naprawdę? Powiedz mi coś, czego nie wiem!


Nic nie rozumiesz, bo jesteś tym samym cholernym egoistą co w szkole. Nic się nie zmieniło, a jeśli chcesz wierzyć, że jednak to coś innego, droga wolna. Nie ma już Jamesa, który naprostowałby cię na nową ścieżkę… a Harry póki co ma to gdzieś.


Ty nadal nie rozumiesz, co, Remi? – Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową, przypatrując mu się z politowaniem. – Jesteśmy już starzy, przeżyliśmy zapewne więcej niż jacykolwiek inni czarodzieje, no, może z wyjątkiem Harry’ego i jego przyjaciół, i nadal żyjemy. – Roześmiał się bez radości – Jak myślisz, co nam teraz pozostało? – Remus nie próbował mu przerwać, nie wiedział nawet czy powinien. Syriusz prawiący mu kazania? Co też się stało z tym światem? – Od śmierci Tonks jesteś wrakiem człowieka i pewnie gdyby nie Teddy’ego, uciekłbyś z tego cholernego kraju, zostawiając za sobą te wszystkie groby. Nic prócz niego cię tu nie trzyma, nie oszukuj się. Gdyby nie on, nie zawahałbyś się nawet sekundy, nie pomyślałbyś o nas, swojej rodzinie, tylko wyjechałbyś bez pożegnania, żeby spróbować żyć od nowa, bez tego całego bagażu wyjaśnionych tajemnic i przebrzmiałych historii. Byłbyś w końcu wolny… wiesz, że mam rację, prawda? – Remus nie potwierdził, wpatrywał się w niego bez słowa. – Jak myślisz, po co Harry zaangażował się w walkę na rzecz istot i nieludzi? Dla kogo wypruwa sobie żyły, siedząc po godzinach w każdy weekend? Dla tych obcych, bezimiennych wampirów, które mają go gdzieś, podobnie jak resztę magicznego świata, albo dla trytonów, które nie mają się zamiar ruszać ze swoich siedlisk? – Prychnął. – Teddy ma w sobie twoją wilkołaczą krew i tylko dzięki protekcji Wybawcy nie jest traktowany jak potencjalny wilkołak. Na razie się nie przemienia, ale któż może wiedzieć, czy to się nie zmieni, jak zacznie dojrzewać. Ani ty, ani ja nie bylibyśmy w stanie go obronić, Harry owszem. A zastanawiałeś się kiedyś, w jakim celu włączył się w projekty Kervis? Ślizgon, którego obchodzą mugole? Tylko nie mów, że dałeś temu wiarę, Harry nie jest podobny do innych węży, ale nie rób z niego świętoszka. Niezależnie od naszych sympatii i antypatii dzieciństwo spędził w takim a nie innym domu i dopiero w Hogwarcie znalazł prawdziwą rodzinę. Nie podoba mi się to, ale Ślizgoni stanęli na wysokości zadania. Harry to Harry. – Syriusz uśmiechnął się do siebie. – Twardy, bezkompromisowy, a gdy trzeba bezwzględny, ale ma serce po dobrej stronie. Nie myślałeś chyba, że Dursleyowie kogokolwiek mogliby przekonać do niemagicznych? Jeszcze dobre trzy lata temu większość z nas traktowała integrację jak mrzonki starego piernika, zaślepionego głupimi mugolami… a teraz to długoletnie porozumienie, podstawa do dalszych pertraktacji. Teddy będzie żył w świecie, w którym – o ile chłopcom nie zabraknie sił i pasji – powoli uprzedzenia odejdą w przeszłość. Po co Harry’emu połączenie świata czarodziei ze światem, z którego uciekł, jeśli nie dla nas, dla członków jego rodziny? Myślisz, że kto załatwił najmłodszemu Weasleyowi pracę i ułatwił od nowa start, z prawie czystym kontem? I to jedynie dlatego że kilka razy bliźniacy stanęli po jego stronie, a Molly przygarnęła go jak syna… albo ta mała Abbottówna, którą przyjęto do pracy po niewinnej rekomendacji, tylko po to, żeby Neville nie czuł się samotny na stażu. Wiesz na czym polega takie zaufanie? Harry nie musi nam się spowiadać, dlaczego postępuje tak a nie inaczej, Cokolwiek nie zrobi, zawsze ma na celu nasze dobro. Jesteśmy jego rodziną, ty, ja, Teddy, Draco, szarzy – i to mu wystarcza. Nawet gdy postępuje niewłaściwie, tak prawdziwie po ślizgońsku, co sprawia, że mam ochotę go udusić, wiem, gdzie leży jego serce – i zawsze jest to prawdziwa strona. Za każdym razem uczę się od tego Ślizgona coraz więcej i nie żałuję tego, kim jest ani jakie decyzje kiedyś podjął. To Harry, tak samo jak ty jesteś Remusem. Moim Lunatykiem, przyjacielem.


- Ufasz mi całkowicie tylko dlatego? – Remus upewnił się, czy dobrze wszystko pojął. W jego głosie brzmiało niedowierzanie, którego nawet nie próbował ukryć. Zupełnie jakby podświadomie chciał nim zranić Syriusza. I nawet mu się to udało. – Zapomniałeś już, jak łatwo składa się podobne obietnice?


Syriusz westchnął z żalem.


- Kiedyś wydawało mi się, że właśnie to na tym polega – na składaniu obietnic… ale byliśmy dziećmi, które jeszcze nie rozumiały przeszkód, jakie może postawić przed nimi życie. Myśleliśmy, że przechytrzenie Dumbledore’a to jest to, moc, potęga, chwała. Tak łatwo wierzyliśmy, że nasza przyjaźń przetrwa wszystko… a polegliśmy przy pierwszej próbie. Nie chcę, żeby teraz było podobnie, Remi, nie dopuszczę do tego. Jeśli jest coś we mnie z Blacków, z czego jestem dumny, to właśnie lojalność. Nikt z mojego rodu nie zdradził nigdy tego, czemu naprawdę był wierny.


- A Regulus? Czyż nie odwrócił się od Voldemorta?


- Jeśli dobrze rozumiem powody jego decyzji – a wydaje mi się, że tak – to mój brat był wierny tylko sobie i ideałom naszej rodziny. Gdy spojrzysz z tej perspektywy, wszystko wydaje się oczywiste.


- Bellatriks nigdy nie zdradziła swojego pana – z namysłem stwierdził Remus, pogrążając się w myślach. – Narcyza nigdy nie opuściła męża, zawsze stała po jego stronie, choć decyzje podejmował iście szaleńcze. Nawet teraz Andromeda ani razu nie pożałowała swojego związku z mugolem. No i historia twojego wuja mówi sama za siebie.


- No właśnie – przytaknął prawie radośnie Syriusz, rad ze zmiany tematu. Rozmowy o uczuciach zawsze wywoływały w nim niekomfortowe wrażenie i choć zbierał się od dłuższego czasu, żeby porozmawiać na ten temat z Lunatykiem, nigdy dotąd się nie odważył. – Jeśli miarą starości człowieka jest jego przywiązanie do historii i dziejów rodziny, jestem starym człowiekiem. Dopiero teraz odkrywam, co znaczyło być Blackiem dla moich przodków. To naprawdę fascynujące, w jaki sposób funkcjonowali…


Remus zdawał się go nie słuchać, pogrążony we własnym świecie rozmyślał, jak długo Syriusz zachował do niego zaufanie i jak bezpardonowo prosił go o wybaczenie wtedy, lata temu. Ile listów napisał, zanim on, Lunatyk, zdecydował się otworzyć chociaż jeden? Ileż się naczekał na odpowiedź, oschłą i żelazną, zanim w końcu przyjaciel zgodził się z nim spotkać. I cały czas wierzył w niego, w jego przyjaźń…


Syriusz był istotnie niezwykłym człowiekiem, który zbyt rzadko pozwalał innym to dostrzec, przykrywając prawdziwe intencje żartami i głupstwami, jakie wygadywał. Ludzie, głupcy, brali go za nieposiadającego większych problemów lekkoducha, zapominając, że ten mężczyzna spędził prawie dwanaście lat w Azkabanie. Otoczony dementorami zachował rozum i zdrowe zmysły, a później, poskramiając swój ognisty charakter, czekał na uniewinnienie.


I co gorsze, nauczył się niczego więcej nie oczekiwać, biorąc życie takim, jakie jest. Czy było coś, o czym mógł jeszcze marzyć Syriusz Black? Cokolwiek…


Remus nagle pożałował, że wszystko nie potoczyło się inaczej, lepiej dla nich wszystkich.


- Chodźmy sprawdzić, czego oczekuje od nas Draco.


Syriusz przerwał w pół słowa swoją zagmatwaną dysputę i spojrzał na niego, zaskoczony takim obrotem sprawy.


- Wierzysz, że ten liścik przesłał mi młody Malfoy? – upewnił się, odchylając się trochę do tyłu, żeby lepiej ogarnąć całą sylwetkę siedzącego w skupieniu Remusa. Lupin nie promieniował zachwytem, ale zacięty wyraz jego twarzy i spojrzenie, jakie mu rzucił spod rzęs nie mogły kłamać – był zdecydowany ruszyć razem z nim do domu chłopców.


- Jesteś pewien?


- Nie.


- W takim razie chodźmy.


Poderwał się z krzesła, które zachybotało i przewróciło się do tyłu, robiąc sporo hałasu. Remus pokręcił z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, czy to istotnie był dobry pomysł.


Syriusz cieszył się jak dziecko z nowej psoty – a to nigdy nie wróżyło dobrze.


* * *


Severus Snake małpą nie był, czytać umiał, ale od sześciu minut wpatrywał się w leżący na stole pergamin, analizując każdą sylabę. Zaklęcia autentyczności potwierdziły prawdziwość wiadomości, ale musiało tkwić w tym coś więcej niż te marne pięć zdań. Niemożliwe, że Draco zażądał od niego veritaserum bez wyraźnej przyczyny. Głupcem nie był, to po pierwsze. Po drugie – musiał wiedzieć, że mistrz eliksirów nie rozdaje swoich wywarów pierwszemu lepszemu chłystkowi, który o to poprosi, nawet jeśli ten chłystek jest jego podopiecznym. Równie dobrze Malfoy mógł sam uwarzyć veritaserum, był wystarczająco dobrym warzycielem – to po trzecie… ale najwyraźniej zależało mu na czasie. Co mogło być takie istotne, że nie mogło poczekać nawet chwili?


Odpowiedź była oczywista – Potter.


Tylko jedna osoba mogła poruszyć zimnokrwistym Malfoyem i zmusić go do desperackich kroków. Nawet dziś Severus pamiętał wyraz twarzy syna Lucjusza, gdy chłopak odkrył, że Potter zniknął ze starym Dumbledorem w poszukiwaniu horkruksów. Było jasne, że nic nie wiedział o ich wspólnej wyprawie. Był tak wściekły, że reszta współdomowników schodziła mu z drogi przez ponad dwa tygodnie i dopiero ingerencja opiekuna wpłynęła jakoś na jego zachowanie.


Zabawne jak po swoim powrocie Potter musiał się płaszczyć, nim odzyskał względy przyjaciela. Reszta ich międzydomowej grupki od razu przyjęła go bez zbędnych wyjaśnień, tak przynajmniej wyglądało to dla wszystkich z zewnątrz, ale Draco płonął z wściekłości. Pomysłowe próby uzyskania przebaczenia podejmowane przez Pottera, który najwyraźniej dopiero po fakcie uświadomił sobie, jak pochopnie się zachował, bez słowa podążając za Dumbledorem, były rozczulające; większość szkoły, włącznie z gronem pedagogicznym i piekielnym dyrektorem na czele, zaangażowała się w robienie zakładów, kiedy w końcu młody Malfoy mu wybaczy. Bo że kiedyś się tak stanie, wiedzieli wszyscy. Ta dwójka na przekór wszystkim jakoś się dogadywała.


Do tamtej pory Severus nie zdawał sobie sprawy, ile zmieniła w jego podopiecznych obecność Pottera, Chłopca, Który Przeżył, w Slytherinie. Draco odsunął się od ojca i jego wygórowanych wymagań, co wyszło mu tylko na dobre. I choć przez pewien okres czasu wyglądało na to, że część swojego uwielbienia po prostu przerzucił z jednej ofiary na drugą, to w końcu młody Malfoy zaczął samodzielnie myśleć i podejmować swoje własne decyzje. Reszta szkoły powoli, krok po kroku nauczyła się akceptować obecność Pottera w bibliotece, gdzie spędzał czas z grupką przyjaciół. I jakoś tak niepostrzeżenie roześmiany Ślizgom, który pojawiał się w towarzystwie innych uczniów: Puchonów, Gryfonów, a nawet Krukonów, wrósł w krajobraz szkoły. Nikt już się nie dziwił, gdy zgraja Pottera przechadzała się po zamku, jakby cały Hogwart należał do nich. Grupka wsparcia organizowana pod przewodnictwem Granger, przy wydatnej pomocy Goldsteina i tej małej Brockiehurst, nieco się do tego przyczyniła – nikt nie chciał podcinać gałęzi, na której siedział; udzielane przez nich korepetycje były na naprawdę wysokim poziomie i po dziś dzień mężczyzna dziwił się, jakim cudem ten stary kapelusz mógł przydzielić taki logiczny umysł, jaki posiadała Granger, do tych bezmózgich Gryfonów. Choć od decyzji o umieszczeniu Pottera w Slytherinie nic już nie powinno go dziwić.


Ojciec gówniarza musiał przewracać się w grobie.


Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem; nawet w najczarniejszych koszmarach nie spodziewałby się, że syn Jamesa Pottera trafi do domu węża – i że będzie się tam czuł jak wśród swoich. Oczywiście na początku arogancki dzieciak miał pewne problemy z przystosowaniem się, ale, z tego co pozwolił sobie zauważyć Severus, pod koniec pierwszego roku sytuacja się ustabilizowała. Nie, żeby specjalnie go to obchodziło… ale chłopiec miał oczy Lily, został przydzielony do domu, którego był opiekunem – poczucie obowiązku nie pozwoliłoby mu zignorować katowania chłopaka.


Ale Potter wbrew pozorom poradził sobie całkiem sprawnie, nabierając ogłady i twardości, jakiej nie zapewniłby mu żaden inny dom.


Lily byłaby z niego dumna.


Severus nie próbował nikogo, a tym bardziej samego siebie, oszukiwać, że polubił chłopaka. Nie lubił go, ale na swój sposób doceniał jego wkład w życie innych. To i tak było więcej niż oczekiwał po synu Pottera. Mile go zaskoczył – a to nie zdarzało się często. Niechętnie przyznawał, ale sława chłopaka w pewnym stopniu była usprawiedliwiona… przynajmniej dotychczas.


Severus zerknął jeszcze raz na leżącą przed nim wiadomość. Ciekawość nie pozwoliłaby mu zignorować tak intrygującej sytuacji, jaka musiała zmusić Draco do tej, nie wahał się tak tego nazwać, rozpaczliwej prośby. Sprawa musiała być faktycznie poważna, skoro Malfoy odważył się przyznać, że potrzebuje pomocy.


Mężczyzna zmiął pergamin i wrzucił go do paleniska, gdzie błyskawicznie spłonął. Żadnych śladów – podstawowa zasada.


Veritaserum stało w szafce po lewej, na trzeciej półce od dołu i gdy jego pożółkłe dłonie zacisnęły się na niewielkim flakoniku, przez myśl Severus przemknęła myśl, że najprawdopodobniej popełnia jeden wielki błąd. Obiecał sobie więcej się nie angażować… ale możliwość dopieczenia Potterowi przeważyła.


Wyciągnął veritaserum, ostrożnie umieścił je w torbie i rzucił garść błyszczącego proszku w kominek.


Byleby to wszystko było tego warte, pomyślał jeszcze, wchodząc w rozbłyskujące na szmaragdowo płomienie. Oby.



Przeklęte sny: – 18 –


Harry rozluźnił się nieco, przypatrując uważnie sztywno wyprostowanemu mężczyźnie. Wyglądało na to, że Malfoy w jakiś sposób odzyskał nad sobą panowanie. Prawdopodobnie coś planował – i zapewne miało to coś wspólnego z powrotem do „domu”.


Potter nie próbował się oszukiwać. Skrewił i to w całkiem niezłym stylu.


Jak na doświadczonego aurora zachował się dość… niedoświadczenie. Co prawda podobna sytuacja – rzucenie nieużywanego od lat zaklęcia tylko po to, żeby przekonać się, jak potoczyłoby się życie, gdyby kiedyś, na początku swojej drogi zachował się inaczej, podjął inną decyzję – nie zdarzała się często, ale… powinien lepiej to przemyśleć.


Rzucanie się bezmyślnie w wir nowych przygód od zawsze było jego problemem, ale nigdy na taką skalę. Myślał, że bycie aurorem i wiążące się z tym wszystkie obowiązki i kłopoty oduczyły go pochopnego ulegania sytuacji. Najwyraźniej oszukiwał sam siebie.


Oboje z Herminą zbyt łatwo uwierzyli, że jedno zaklęcie potrafi sprawić cuda… być może chcieli wierzyć – i dlatego to zadziałało. A teraz to on musiał zmierzyć się z konsekwencjami.


Co gorsza nadal nie wiedział co świadomość, jak potoczyłoby się życie, gdyby faktycznie został przydzielony do Slytherinu, mogła zmienić w jego normalnym życiu. Nie było żadnego olśnienia, głos nie przemówił z nieba, a z kapelusza nie wyskoczył żaden króliczek…nie licząc pocałunków z Malfoyem, Sary i masy innych rzeczy, wszystko byłoby w porządku.


Westchnął, chowając dłonie w kieszeniach. Życie byłoby łatwiejsze, gdyby odpowiedzi zawsze były jasne i proste. Żałował, że tak nie jest.


Rzucił spojrzenie na rozglądającego się po pomieszczeniu Malfoya. Przynajmniej on widział, o co w tym wszystkim chodzi – i nawet jeśli nie chciał, być może nawet nie umiał tego wyrazić, w jakiś sposób jego obecność działała uspokajająco na nerwy Harry’ego.


Czemu winny był Eliksir Podatności.


Potter zmarszczył czoło, zastanawiając się, jak u diabła mógł działać ten wywar… o ile Malfoy nie skłamał. Z drugiej strony – czemu miałby twierdzić, że Harry oszukuje go, zachowując się, jakby naprawdę działał na niego ten eliksir? To bez sensu.


W jakiś sposób mikstura oddziaływała na bliskie otoczenie czarodzieja, który ją zażył. Nie było innej możliwości, skoro Harry wiedział, że blondyn nie mógł podać mu eliksiru w żaden inny sposób. A skoro Potter z tego świata był na niego odporny, Malfoy użył wywaru w innym celu. W takim razie po co?


Żeby matka Hermiony była bardziej podatna na jego urok.


Harry skrzywił się, gdy uświadomił sobie, w jaki sposób Malfoy zyskał nad nim przewagę w domu państwa Granger. Gdyby kobieta nie była tak ufna wobec ślizgońskiego dupka, nic by się nie wydarzyło… choć znaczyłoby to jednocześnie, że nic się nie wyjaśni, a Harry nadal stałby w miejscu.


Nagle coś przyszło mu do głowy… Skoro Malfoy nie zażył eliksiru, żeby go do siebie przekonać, a jednocześnie twierdził, że go szukał i nie miał na nic innego czasu… w takim razie skąd wiedział, że ta konkretna mikstura będzie mu potrzebna? Nikt nie zażywa eliksirów bez wyraźnej potrzeby!


Malfoy wiedział, że on tam będzie. Wiedział, że Eliksir Podatności zapewni mu niezbędną przewagę. Zaplanował to!


Harry zmusił się do zachowania spokoju, choć pod powierzchnią czuł czający się gniew i frustrację. Za każdym razem, gdy wydawało mu się, że zrobił krok do przodu, okazywało się, że w rzeczywistości cofa się. Tak jakby coś uniemożliwiało mu całkowite zrozumienie sytuacji.


Może to wina zaklęcia? Jeśli rzucił je niepoprawnie – bądź co bardziej prawdopodobne – bezzasadnie, magia mogła się buntować. Choć z tego, co Harry kojarzył z wyjaśnień Hermiony, te konkretne zaklęcie nie zadziała, o ile nie zostaną spełnione pewne warunki; wyglądało na to, że był skazany na dywagacje… przynajmniej póki nie obudzi się w domu, gdzie czekała na niego, zaniepokojona zapewne, przyjaciółka i wąż w ludzkiej skórze. Harry jedno musiał przyznać – Malfoy miał również cechy, który mogły okazać się przydatne w wyjaśnieniu tej zagadki. Był wystarczająco uparty i odpowiednio zaangażowany; na pewno nie zrezygnowałby w pół kroku, tylko dlatego że odpowiedź skrywała się w cieniu. Potter miał pewność, że ślizgon zawalczy do końca. Po prostu jego praca była dla niego zbyt ważna.


Gdy Malfoy wyciągnął do niego dłoń, Harry spojrzał na niego jak na idiotę.


Nie ma mowy! Żadnej aportacji łącznej. – Skrzyżował ręce na piersiach, patrząc gniewnie na mężczyznę, którego ta manifestacja samodzielności w ogóle nie poruszyła.


Jeśli myślisz, że pozwolę ci się wyrolować, to się grubo pomylisz, Potter – padła sucha odpowiedź. Malfoy zmierzył go ostrzegawczym spojrzeniem. – Sam zdecydowałeś, że nie możemy tutaj rozmawiać i masz całkowitą rację. Używanie zaklęć w domu, gdzie przebywa ta mała, może sprowadzić tylko kłopoty. Dopóki nie załatwimy tej sprawy, nie pozwolę ci wykorzystać nawet najmniejszej szansy na ucieczkę. Jesteś mi winny wyjaśnienia, Harry.


Wcześniej twierdziłeś, że poczekasz – wytknął mu Potter, unosząc brwi.


Malfoy spojrzał na niego tak, że Harry momentalnie poczuł się winny.


Sytuacja zmieniła się w momencie, gdy zdecydowałeś się na ucieczkę. Rozwiążemy to raz a porządnie.


Skoro tak mówisz.


Potter wzruszył ramionami, niezainteresowany. Świadomość, że niedługo wyczerpie się działanie zaklęcia, działała na niego uspokajająco. Być może to magia próbowała pomóc mu się wyciszyć, by przejście między światami było łatwiejsze – albo miał już dość rozmów z Malfoyem. Tańczyli wokół słów, jakby miało to coś zmienić, a prawdziwy sens gdzieś uciekał.


Chodź – powtórzył Draco, potrząsając zachęcająco wyciągniętą dłonią. Jego oczy mówiły, że jest gotowy na wszystko.


Harry pokręcił z niedowierzaniem głową, ale posłusznie wyciągnął rękę, żeby złapać za szczupły przegub. Nagle zawahał się, świadomy durnej ufności swojego postępowania. Miał do czynienia ze ślizgonem, a podążał za nim niczym owca.


Ciekawe co ten wilk planował?


Wypadałoby pożegnać się z gospodynią. Zapomniałeś o manierach? Ciekawe, jak oceniłaby to Narcyza? – zaciekawił się niewinnie Harry, obserwując nagle różowiejące policzki Malfoya. Przytyk na temat braku wychowania trafił celu, ale jakoś Potter nie czuł się z tego powodu szczęśliwy.


Merlinie, było mu po prostu głupio.


Już w szkole obaj z Ronem dostrzegli, że Malfoy był niezwykle czuły na punkcie swojej matki – cechę, którą nawet dzielił z Potterem – i to, że najmniejsza wzmianka na jej temat wyprowadzała go z równowagi. A teraz sam zaatakował ten punkt, próbując zyskać na czasie.


Po chwili blada cera Malfoya wróciła do normalnego kolorytu, a on sam, mrużąc oczy, przyglądał się Harry’emu z pewnym dystansem.


Skoro nalegasz – powiedział w końcu takim tonem, że byłoby oczywiste nawet dla gruboskórnego Rona, że wcale nie jest z tego faktu zadowolony. – Odczuwam nieprzepartą chęć zacieśnienia więzów z twoją córką.


Harry zamarł, gapiąc się na stojącego naprzeciwko mężczyznę, który powoli cofnął rękę, poprawił szatę i odwrócił się, prawie wpadając na stojący za nim stolik. Dopiero wtedy obaj zwrócili uwagę na przewrócony wazonik i rozrzucone kwiaty. Większość wody zdążyła już wsiąknąć w koronkę.


Gdy Harry sięgnął po różdżkę, żeby usunąć szkody, Malfoy wyczuwając szóstym zmysłem jego zamiary, odwrócił się i zanim auror zdołał rzucić zaklęcie, umiejętnie go unieruchomił.


Jak na ojca zachowujesz się mało odpowiedzialnie – powiedział neutralnym tonem z ledwie wyczuwalną drwiną w głosie. Pytające spojrzenie rzucone mu przez Harry’ego wykrzywiło jego wargi w irytującym uśmieszku. – A może postanowiłeś zachować się jak idiota i na złość kochankowi poinformować cały świat, że masz córkę, którą od prawie pięciu lat ukrywasz przed wszystkimi? Merlinie, powiedz, że to kolejny z tych odruchów, nad którymi nie potrafisz zapanować. Bądź czarującym kretynem i przyznaj się: zapomniałeś o środkach ostrożności.


Zapomniałem – powiedział po chwili Harry, wyszarpując dłoń z bezwzględnego uścisku i chowając różdżkę do kieszeni. Malfoy nie patyczkował się; nadgarstek dawał o sobie znać. Potter poruszył palcami, a promieniujący ból przyprawił go o dreszcze.


Malfoy musiał być wściekły, skoro nie uświadomił sobie, jak umiejętnie ścisnął. Harry ukrył dłoń w kieszeni, nagle zdecydowany nie mówić o niczym mężczyźnie.


Nie było takiej potrzeby.


Lepiej o tym pamiętaj… jeśli chcesz, żeby ta mała dożyła Hogwartu.


Ona ma imię.


Malfoy zmierzył go spojrzeniem.


A to robi jakąś różnicę?


Potterowi zabrakło słów, wlepiał oczy w lekko zafrasowanego blondyna, który nie wiedział w czym rzecz. Godryku, czy wszyscy Ślizgoni byli kretynami?


Olbrzymią – zaznaczył.


Malfoy uniósł brwi.


Skoro tak mówisz. – I pochylił się, żeby postawić wazon, włożyć kwiaty do środka, a następnie delikatnie ujął za szyjkę i skierował się w stronę drzwi.


Harry, zaciekawiony, podążył za nim, obserwując jak Malfoy grzecznie wyjaśnia pani Granger, że przydarzył się mały wypadek, za który rzecz jasna bardzo przepraszają. Potter musiał przyznać, że nie spodziewał się tego po ślizgonie.


No cóż, przytyk widocznie trafił w czuły punkt.


* * *


Długo masz zamiar tak stać i się gapić? – Choć pytanie wyglądało bardziej na ostrzeżenie, żeby nie ważył się na nic głupiego, Harry musiał przyznać rację mężczyźnie – zbyt długie skupianie wzroku na obiekcie mogło być męczące dla ofiary. I irytujące.


Westchnął.


Zamyśliłem się.


Wyjaśnienie najwyraźniej wpasowało się w oczekiwania Malfoya; blondyn obrzucił go spojrzeniem, ostrym i przenikliwym, ale pozbawionym nieufności.


Harry zmusił się do uśmiechu. Zadowolenie ślizgona będzie wygodniejszym wyjściem niż skazane na klęskę próby walki z nim. Nie zostało wiele czasu, zaklęcie niedługo się wyczerpie. Godzina, może dwie i będzie po wszystkim, mógł przestać przejmować się Malfoyem.


Naprawdę mógł? Czy jednak konsekwencje jego działań nie wpłynął na prawdziwą rzeczywistość? Jak wiele było w stanie zmienić jedno zaklęcie?


Harry zawahał się, nim chwycił Malfoya za łokieć, przygotowując się do aportacji. Zdążyli już pożegnać się z panią Granger. Kobieta pozwoliła nawet Potterowi przyjrzeć się córce ostatni raz.


Musiał przyznać, że to dziwne doświadczenie; chłonął każdy szczegół, starając się zapamiętać jak najwięcej, jednocześnie wiedząc, że w prawdziwej rzeczywistości mała Sara nigdy się nie narodzi, nie miała prawa. Hermiona była dla niego jak siostra, owszem, gdy byli młodsi zdarzało mu się spojrzeć na nią jak na dziewczynę, nie był ślepy, na Merlina!, ale gdy stało się dla niego jasne, że jego przyjaciele są dla siebie stworzeni, Hermiona stała się po prostu Hermioną, nikim mniej i nikim więcej. Przyjaciółką, którą kochał jak siostrę. Żoną Rona, matką Rose i Huga.


Czy teraz, mając wciąż przed oczami owoc ich związku, będzie potrafił patrzeć na Hermionę tak samo jak przedtem?


Miał nadzieję, że tak, bo inaczej wszystko zniszczy. Wystarczy jedno nieudane małżeństwo w rodzinie, nie chciał stać się powodem rozpadu kolejnego. Nie mógł być taki jak Teodor, nie chciał być.


I nagle zrozumiał coś, czego dotychczas nie był w stanie pojąć. Dotarło do niego, że przecież Nott wcale nie zrobił tego specjalnie. Stało się, on i Ginny zakochali się w sobie. Przecież widział, jak przeszło dwa lata walczyli ze sobą, próbowali unikać i jakimś dziwnym trafem losem pchał ich w swoje ramiona. Spotkanie na mieście, przyjęcie, którego nie dało się uniknąć, ot zwykłe sprawy. Na Merlina, śledził ich oboje i doskonale wiedział, że żona nie zdradziła go, przynajmniej nie fizycznie! To, że zakochali się nie tylko w normalnej rzeczywistości, ale również tej magicznej, musiało coś znaczyć.


Może byli sobie przeznaczeni… a jej związek z Harrym po prostu przytrafił się za wcześnie. To nie był błąd, nie, skoro mieli trójkę wspaniałych dzieci i przeszło dwadzieścia lat spokojnego małżeństwa.


To się po prostu zdarzyło, tak jak przytrafiają się inne rzeczy w ludzkim życiu. Nikt nie wybiera sobie życia, niektóre decyzje prowadzą do konsekwencji, których człowiek nie jest w stanie przewidzieć, gdy decyduje się na taką a nie inną opcję.


Być może to niczyja wina.


I nagle z oślepiającą świadomością dotarło do niego, jak ślepy był, gdy nie rozważał innych opcji. Ginny była jego pierwszą i jedyną miłością. Musiała nią być.


Młodsza, zakochana w nim do szaleństwa małolata wyrosła na kochającą, wyrozumiałą dziewczynę, która wie, czego chce i wie, jak to osiągnąć. Nigdy nie miał szans w starciu z taką determinacją, nawet nie starał się walczyć. Była idealna pod wieloma względami, być może nawet pod zbyt wieloma. Przyjaźnił się z jej bratem, spędzał u nich wakacje i święta, dlatego miała okazję poznać go z tej strony, z jakiej nie ujrzała go żadna inna dziewczyna z Hogwartu. Na Godryka, Ginny znała nawet Syriusza, wiedziała o jego śmierci, rozumiała, ile dla niego znaczył chrzestny. Harry nie musiał o tym mówić, żadne tłumaczenia nie były potrzebne… a gdyby były, zawsze pozostawała w obwodzie wszystko rozumiejąca Hermiona, z którą przyjaźniła się młodsza siostra Rona. Obie na pewno rozmawiały na ten temat.


Ginny, jego Ginny, ta, która została naznaczona opętaniem, uwielbiająca qudditcha, namiętna rudowłosa Ginny o ciepłych brązowych oczach i kochającej rodzinie. Która kochała jego, Harry’ego, a nie Harry’ego Pottera.


Harry musiał wierzyć, że to prawda… że Ginny kochała go za to jaki jest, a nie kim jest. Musiała.


Nie dałby rady, gdyby nie istniał nikt, kto by rozumiał.


Nigdy nie pozwoliłby żadnej dziewczynie, zbliżyć się do siebie tak bardzo, żeby ujawnić choć część swoich sekretów. Musiałby się otworzyć – a skąd niby miał wiedzieć jak? A Ginny… Ginny po prostu tkwiła pośrodku wszystkiego, była tam, widziała, rozumiała.


Jedyna opcja; jedyna, która mogła go kochać i którą on był w stanie pokochać.


To było tak proste, tak oczywiste.


Zdecydował dawno temu i nigdy, nawet w ciągu tych dwóch lat rozłąki zaraz po zwycięstwie, nie szukał nikogo innego. Nie dał sobie szansy zakochać się w kimś innym, pewny, że Ginny jest idealna – że jest jedyną, którą był w stanie pokochać.


Była jego… co jak się okazało, nie było do końca prawdą.


Spojrzał w dziwnie poważne, oceniające oczy Malfoya, który obserwował go uważnie, w milczeniu i czekał na jego kolejny ruch.


Być może istniały opcje, jakich nie dostrzegałem, uświadomił sobie, chwytając za ramię mężczyzny, półświadomie rejestrując rozluźniające się pod palcami mięśnie. Ale to nie znaczy, że Malfoy jest tą odpowiednią. Zdecydowanie nie!


Aportacji towarzyszył ściskający coś w żołądku Harry’ego uśmiech Malfoya.


* * *


Kiedy Malfoy machnięciem różdżki zmienił swoje mugolskie ubranie na czarodziejskie szaty, Harry obrzucił go zdegustowanym spojrzeniem.


Jesteśmy – powiedział, siadając na jednym z wygodnych foteli w gabinecie. Musiał przyznać, że Malfoy wiedział, jak zadbać o gości. W obu rzeczywistościach wybrane przez niego meble zachęcały do zostania dłużej. – Wymyśliłeś jakieś argumenty, którymi zdołasz mnie przekonać?


Malfoy wykrzywił się dziwacznie i jednym machnięciem unieruchomił Harry’ego.


Być może.


Harry spróbował unieść ręce, ale poległ. Krępujące go więzy było wystarczająco silne, nie mógł sięgnąć nawet po schowaną w kieszeni różdżkę. Obrzucił wyzywającym spojrzeniem Malfoya, myśląc gorączkowo, jak wyplątać się z tej sytuacji. Nie spodziewał się, że ślizgon go zaatakuje, ten ruch był zbyt pochopny, gdyby wziąć pod uwagę wcześniejsze postępowanie mężczyzny.


Zamierzasz mnie tu trzymać, aż zmienię zdanie? – prychnął pogardliwie i uśmiechnął się złośliwie, oceniając reakcję Draco.


Malfoy przesunął jeden z foteli bliżej Harry’ego, usiadł wygodnie i bawiąc się różdżką, milczał, wpatrzony w Pottera.


Czekamy na kogoś – stwierdził w końcu.


Harry wiedział, że pytanie na kogo nie ma sensu, ale mimo to zapytał, wiedząc, że tego oczekuje po nim Malfoy. Chciał uśpić jego czujność. Póki ślizgon nie rzuci na niego pełnego zaklęcia unieruchamiającego, zamiast zwykłego wiążącego, miał szansę.


Oczywiście nie powiesz, kogo oczekujemy.


I tu się mylisz. – Malfoy uśmiechnął się, rozluźniony. – Honorowymi gośćmi dzisiejszego wieczoru będą: twój ulubiony mistrz eliksirów, Severus Snape, który, nawiasem mówiąc, podrzuci nam małe co nieco, Rowan Pucey, o ile uda mu się wyrwać z łap swojej matki, no i oczywiście ktoś, kogo nie może zabraknąć na naszym małym spotkaniu – twój chrzestny. Syriusz zapewne będzie tak miły, że zabierze ze sobą Remusa, więc nie zdziw się na jego widok.


A te małe spotkanie będzie…?


Tutaj, rzecz jasna. Połowę gości już nasz, drugą poznasz niedługo. – Malfoy obrzucił go krytycznym spojrzeniem, a jego wargi wygięły się w szyderczym uśmieszku, który tak denerwował Harry’ego. – Gospodarzem oczywiście jestem ja, a ofiarą – ty.


Potter przełknął, nagle boleśnie świadomy suchości w ustach.


Ofiarą czego?


Przesłuchania – powiedział to takim tonem, jakby Harry był kretynem.


Zrobisz tę całą szopkę, tylko dlatego że nie powiedziałem ci o Gildii? – Potter zadbał, żeby w jego głosie była dostateczna ilość ironii. – Ż–a–ł–o–s–n–e.


Malfoy pochylił się do przodu, ujął jego twarz w swoje ręce i spojrzał w zielone, przesycone uczuciami oczy.


Nie musisz się bać, Harry, nikt cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to.


Co to ma niby znaczyć? Uwięziłeś mnie, zmuszasz do wzięcia w swojej gierce… i śmiesz mówić, że nikt mnie nie skrzywdzi? – Głos Harry’ego aż drgał z wściekłości.


Ten temperament, ta pasja w oczach… prawie jestem gotowy ci uwierzyć. – Spoglądał przez chwilę w oczy Harry’ego, pokręcił z niedowierzaniem głową. – Niesamowite, naprawdę niesamowite.


Nie rozumiem, co masz na myśli, ale jedno jest pewne – zwariowałeś.


Malfoy uśmiechnął się z niezwykłą jak na niego delikatnością. Był tak blisko Harry’ego, że ten widział zmarszczki, jakie pojawiły się wokół oczu Draco.


Wszyscy jesteśmy szaleni, już od dawna, drogi Harry. Już od dawna.


Harry’ego było stać jedynie na prychnięcie, ale nie wyszło mu to tak pogardliwie, jak chciał.


Uwolnij mnie w takim razie – poprosił po chwili, starając się, żeby jego głos brzmiał uspokajająco. Miał nadzieję, że Malfoy naprawdę zwariował, bo jeśli nie… jeśli nie to koniec.


Draco przekrzywił nieco głowę na lewo, mierząc go spojrzeniem bez wyrazu. Harry próbował oddychać normalnie, ale serce waliło mu jak szalone. Było coś nieprawdopodobnego w tej sytuacji, coś, co poruszało go dogłębnie, ożywiając każdą komórkę ciała.


Czekał aż Malfoy go pocałuje… mało tego – on tego chciał!


Coś wewnątrz niego, jakiś złośliwy głos, zarechotało, ale Harry miał to w nosie. Pochylił się w stronę Draco tak mocno, na ile pozwoliło mu zaklęcie. Wargi prawie się stykały, a oddechy zmieszały. Dzielące ich milimetry nagle wydały mu się przepaścią nie do pokonania.


Zrób to!, krzyczał – błagał? – w myślach, wpatrując się w pociemniałe oczy Malfoya. Wysunął ostrożnie koniuszek języka, zachęcająco przesuwając nim po wargach mężczyzny. Otaczający ślizgona zapach oszałamiał go, pragnął więcej, więcej aż do końca. Gdy już prawie się poddał, zbierając resztki rozumu, nagle fascynujące wargi odnalazły jego usta i świat przestał istnieć. Serce waliło mu w nierównomiernym rytmie, tak bliskim, tak znajomym.


Uwolnij mnie – szepnął, odsuwając się na moment. Usta przy ustach, zamglone spojrzenie, za które można zabić. – Chcę cię objąć.


Wargi Malfoya wygięły się w uśmiechu i sięgnął po to, co jego, przysuwając się bliżej Harry’ego. Dłońmi wodził po bladej szyi, koniuszkami pieszcząc skórę gorącą od pocałunków.


Wiesz, że nie mogę – szeptał Draco, muskając oddechem wrażliwsze niż kiedykolwiek ciało. – Będziesz tego żałował – ostrzegł, wsuwając dłoń pod koszulę Harry’ego. – Naprawdę żałował.


Mam to gdzieś. – Coś kazało mu to powiedzieć, choć szyderczy chichot nadal rechotał w najlepsze. Harry nie rozumiał co się dzieje, ale naprawdę w tej chwili było mu to obojętne. Liczyły się tylko te chłodne dłonie, które ostrożnie przesuwały się po mięśniach na jego brzuchu, i gorące usta, każące mu zapomnieć o całym świecie.


To wszystko, ten żar, sprawiał, że zachowywał się jakby był prawie pod przymusem…


I nagle coś wskoczyło na swoje miejsce. Myśl, która nie dawała mu spokoju, czając się gdzieś w podświadomości i szydząc w najlepsze.


Cholerny eliksir!


Harry odsunął się gwałtownie i jeszcze szybciej zarumienił się jeszcze mocniej niż dotychczas, gdy uświadomił sobie, gdzie znajduje się dłoń Malfoya. Niezręcznie odsunął głowę i kolejny pocałunek trafił go w szczękę.


Draco skrzywił się, a emocje w jego oczach prawie skusiły Harry’ego. Na szczęście tylko prawie. Spojrzał zimno na Malfoya, najzimniej jak potrafił.


Chciałeś tym coś osiągnąć?


Raczej udowodnić swoją teorię. – Wzruszenie ramionami przypieczętowało odpowiedź.


Twoja zadowolona mina mówi wszystko – syknął, rzucając Malfoyowi ostrzegawcze spojrzenie. Blondyn zrozumiał od razu, zabrał rękę i odsunął się wystarczająco daleko, żeby Harry mógł poczuć się swobodniej.


Chciał się wściec, czuć złość krążącą po żyłach, ale nie mógł. Prawdopodobnie winny był eliksir, który uniemożliwiał odczuwanie tak silnych negatywnych emocji, jakie wydawały się Harry’emu właściwe w tej właśnie chwili.


Wypuść mnie – zażądał po chwili, unosząc brodę do góry i mierząc Malfoya pełnym pasji spojrzeniem. Już nie prosił, nie przekonywał, to on tu rządził i Draco musiał się z tym pogodzić. – Teraz!


Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w niego z dziwną miną, na poły oszołomioną, na poły zachwyconą, po czym uśmiechnął się lekko, a w jego szarych oczach zadrgało coś, co Harry uznał za rozbawienie.


Zacisnął szczęki, czując, że traci resztki opanowania. Malfoy nie miał prawa go przetrzymywać!


Niedługo nasi goście tu będą – spokojnie poinformował go Draco, wycofując się. Harry obserwował podnoszącego się z fotela mężczyznę, który skierował się w stronę barku. – Masz ochotę na coś konkretnego?


Przez chwilę Potter miał ochotę powiedzieć mu, żeby wsadził sobie gdzieś swoje drinki, ale powstrzymał się dosłownie w ostatniej chwili. Odetchnął głęboko, zbierając siły i próbując znaleźć lukę albo jakoś wskazówkę, jak się uwolnić. Malfoy nie miał zamiaru pozwolić mu uciec, zignorował jego żądania, robił co chciał i choć Harry’ego wkurzało to jak diabli, nie mógł pozwolić mu wygrać.


Stawka była zbyt duża.


Kremowe wystarczy, nie wysilaj się.


Draco odwrócił się i uśmiechnął się olśniewająco.


Nie masz się czym martwić, Harry. Odpowiesz na kilka pytań, a później puszczę cię wolno.


Musiałbym być głupcem, żeby ci uwierzyć. Związałeś mnie, na Merlina! Zdradziłeś…


Malfoy zawahał się, nim odstawił na stolik kieliszek z grubym dnem.


To nie zdrada… zwykła ostrożność – powiedział w końcu z czymś na kształt niepewności w głosie. Najwyraźniej nie był przekonany.


Gdy Harry prychnął, usiadł naprzeciwko niego i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Był poważny i tak skupiony, że Potter przez chwilę prawie mu uwierzył. Później wrócił rozsądek.


Czemu miałbym ci wierzyć? – zapytał, mierząc go niedowierzającym spojrzeniem.


Malfoy skrzywił się, ale odpowiedział:


Wieczysta Przysięga. Nie mogę cię zranić, nawet gdybym chciał – a nie chcę.


Harry zmarszczył czoło.


Więc po co to wszystko? Nie ufasz mi?


Gdybyś był prawdziwym Harrym Potterem, nie byłoby problemu. – Po chwili milczenia otrzeźwił go twardym spojrzeniem.


A nie jestem? – prawie szeptem zapytał Harry.


Nie moim. – Odpowiedź była równie cicha. – Nie moim.


Harry spojrzał w szare oczy Malfoya, na skupioną, wyostrzoną twarz, a gdy spuścił wzrok, dostrzegł zaciśnięte pięści.


Skąd wiesz?


Instynkt – Malfoy nie próbował oszukiwać, odpowiedź była oczywista i uczciwa. – Po prostu wiem.


Harry przymknął na moment powieki, a kiedy je otworzył, już zdołał się opanować.


Od jak dawna?


Od kolacji. Mój Harry nigdy nie zachowywałby się tak jak ty… ale minęła godzina, a skoro się nie przemieniłeś w kogoś innego, straciłem pewność siebie.


Więc eliksir był pułapką na mnie, nie na panią Granger? – upewnił się po chwili Harry, ważąc w myślach wyznanie Malfoya. Musiał przyznać, że ślizgon pozytywnie go zaskoczył, nie tego po nim oczekiwał.


Draco skinął głową.


A te pocałunki…?


Wiesz, jak to jest mieć coś nieosiągalnego i tak bardzo upragnionego na wyciągnięcie dłoni? Jak nie sięgnąć i nie zerwać tego owocu?


Harry przygryzł wargi. Rozumiał, rozumiał bardziej niż chciał.


Nigdy nie byliśmy razem? – zadał w końcu pytanie, które dręczyło go najbardziej. Chwila szczerości mogła minąć szybciej niż mgnienie oka, a on chciał wiedzieć.


Pytasz, czy sypiamy ze sobą? – Harry zamrugał, gdy Malfoy skinął głową. Spodziewał się raczej inne odpowiedzi. Widocznie coś z tych oczekiwań odbiło się na jego twarzy, bo Draco dodał uzupełniająco: – Ale nie jesteśmy razem.


To smutne…


Dopiero gdy Draco uśmiechnął się jakoś tak niedorzecznie blado, cień uśmiechu, jaki gościł na jego twarzy przez cały ten czas, Harry zrozumiał, jak bardzo.


Ten twój Harry jest idiotą – wymknęło mu się i dopiero po chwili uświadomił sobie, że naprawdę tak myśli.


Zapewne masz rację. – Neutralny ton głosu nie zwiódł Pottera. Malfoy mógł sobie być dupkiem i kretynem, ale bycie zakochanym w kimś, kto cię nie chce i cię wykorzystuje, było naprawdę żałosne. – To dziwne, jesteście identyczni, ale spojrzenie… twoje spojrzenie jest inne niż jego.


Dłoń gładząca policzek Harry’ego parzyła.


Co masz na myśli? – I był naprawdę ciekaw.


Harry, mój Harry jest jak wulkan; piękny, niebezpieczny… i niedostępny. Można podziwiać go z daleka, czasami nawet być bliżej niż inni, ale nigdy nie dotkniesz jego centrum.


Harry zamrugał, naprawdę zaskoczony porównaniem. Kto by pomyślał, że Malfoy wie, czym jest wulkan, ironizował jakiś głos w jego głowie.


A ja?


Płomień. Ogień, który płonie i walczy do końca. Umiesz kochać i jeśli pozwolisz wejść komuś do swojego życia, pozostanie w nim do końca. Nie boisz się być sobą, pokazywać tych wszystkich kłębiących się emocji. Salazarze, nawet nie wiesz, jakie kuszące są twoje oczy w tej chwili. Urzekające.


Harry zmarszczył czoło.


Wydaje mi się, czy próbujesz mnie poderwać na kiepski tekst?


Malfoy spojrzał na niego w taki sposób, że Potter pożałował, że nie ugryzł się w język.


Draco, możesz mi wyjaśnić, czemu mój chrześniak siedzi uwiązany do fotela? Czekam…


Harry spojrzał na stojącego obok kominka Syriusza, który wyglądał na naprawdę rozeźlonego. Remus otrzepał się z sadzy, zmierzył ich taksującym spojrzeniem i położył rękę na ramieniu przyjaciela. Draco odetchnął głęboko, starając się zachować spokój. Przerwali im w takiej chwili.


Jestem pewien, że Draco ma dobre usprawiedliwienie, prawda, Draco?


Malfoy opuścił powoli dłoń, odwrócił się w ich stronę z uspokajającym uśmiechem.


Wyjaśnię wam wszystko, gdy dotrą pozostali goście. W międzyczasie rozgośćcie się.


Gdy zaniepokojony i nadal nieufny Syriusz usiadł na ostatnim wolnym fotelu obok Remusa, Draco odsunął swój i wyczarował dwa kolejne miejsca do siedzenia.


Czy to konieczne? – zapytał w końcu Remus, wskazując na Harry’ego.


Malfoy spojrzał na twarz Pottera, który wyglądał jak wcielenie niewinności, westchnął lekko i w końcu powiedział:


Środek ostrożności. Teraz już trochę zbędny, bo po naszej rozmowie Harry zapewne nie ma powodu uciekać, prawda? – Potter entuzjastycznie pokiwał głową. – Dajesz słowo? – I dopiero gdy Harry głośno obiecał nawet nie próbować uciekać, Draco cofnął zaklęcie.


Potter rozcierał zdrętwiałe nadgarstki, gdy płomienie rozgorzały na szmaragdowo i wyłonił się z nich wysoki, tyczkowaty mężczyzna o intensywnie błękitnych oczach.


Ominęło mnie coś interesującego?


Tabun uroczych fanek właśnie uciekł przez okno, goń je, jeśli zdołasz – raczej odruchowo warknął Draco.


Syriusz rozjaśnił się nieco, gdy Rowan Pucey prychnął, że mama by mu jaja urwała, gdyby spróbował. Remus próbował dyskretnie zachichotać, ale widząc minę Harry’ego, zaskoczoną i niedowierzającą, nie podołał.


Draco, jedyny poważny w towarzystwie, wskazał na jeden z wolnych foteli i wyczarowywał nie tylko przed rozsiadającym się wygodnie mężczyzną, ale przed wszystkimi po kieliszku ognistej.


Przyda się – poinformował lakonicznie towarzystwo.


Na kogo czekamy? – zainteresował się po chwili Syriusz, wyciągając w stronę Harry’ego dłoń i chwytając go za ramię, jakby upewniając się, że nic mu nie jest. Gdy chrześniak uśmiechnął się uspokajająco, Black odetchnął i rozluźnił się, podobnie jak Remus.


Severus Snape. – Harry pozwolił sobie odpowiedzieć za Draco, sięgając po kieliszek.


Profesor Snape, panie Potter – rozległ się jakiś głos zza pleców Pottera, który zaskoczony prawie oblał się alkoholem. Drżącą ręką odstawił ognistą na stolik i obejrzał się za siebie. Severus Snape wyglądał równie dupkowato jak zawsze. – Nie przypominam sobie, bym zrezygnował z posady.


To będą najdłuższe dwie godziny w życiu Harry’ego, był tego pewien.


W pewnym sensie miał rację.



Przeklęte sny: – 19 –


Harry nie wiedział co myśleć o Draco. Zerkał na niego ukradkiem, ale blondyn wydawał się nieporuszony; popijał spokojnie alkohol, czekając aż Syriusz i Severus przestaną wymieniać się uprzejmościami.


Wszyscy ich zignorowali… nawet Remus.


Może gdyby Malfoy nie przyznał się, że wie, Harry próbowałby wtrącić się w małą pogawędkę mężczyzn, ale chwilowo miał ważniejsze sprawy na głowie.


Malfoy wiedział. O nim.


O Godryku, Harry nigdy w życiu nie spodziewałby się, że ślizgon zachowa się tak, jak się zachował. Nigdy. To tak jakby Snape przefarbowałby się na różowo.


Nieprawdopodobne.


Zastanowił się przez chwilę, jak zachowałby się on sam w podobnej sytuacji… ale po prostu nie wiedział. Jak dobrze znamy samych siebie? Zawsze jesteśmy za blisko, nosem szorując po lustrze, ślepi na rozmazane szczegóły, na te drobne–bardzo–ważne spraw, które umykają w natłoku życia. Harry nie był wyjątkiem. Mógł jedynie podejrzewać.


Severusie, Syriuszu – odezwał się po chwili Draco, rzucając im spojrzenie spod przymkniętych powiek. – Nie przypominam sobie, żebym umieszczał na zaproszeniu zachętę do obrażania pozostałych gości.


Syriusz uśmiechnął się blado, co uwydatniło bliznę przebiegającą przez jego policzek. W jego oczach błyszczało wyzwanie, na widok którego Malfoy westchnął pod nosem. Severus przyjrzał się jednemu ze swoich podopiecznych ze zmarszczonym czołem, ale nie wyglądał na zaniepokojonego uwagą, raczej na zaciekawionego.


Harry, siedzący naprzeciwko Malfoya, widział zaciskającą się na różdżce dłoń. Draco mógł udawać spokój, ale sytuacja i tak mu doskwierała. Potter nie był pewien, czy poruszyła go tak ich rozmowa czy mało przyjemne uwagi obu mężczyzn, ale ślizgona coś irytowało.


Gdy Potter spojrzał na Remusa, przez przypadek uchwycił miażdżące spojrzenie, jakie ten rzucił przyjacielowi. Syriusz wyglądał jak zbity pies.


Jesteś doskonałym gospodarzem, Draco. Jako goście musimy stanąć na równie wysokim poziomie – powiedział w końcu Black, przerywając milczenie i próbując nie patrzeć na Lunatyka. Harry nie powstrzymał wkradającego się uśmiechu. Remus potrafił utemperować Syriusza równie sprawnie jak robił to z uczniami. Był urodzonym nauczycielem.


Harry zwrócił uwagę na Severus, który z nieporuszoną miną wpatrywał się w Malfoya, pogrążony w myślach. Nie padł żaden złośliwy komentarz. Wyglądało na to, że nie słuchał zawoalowanych przeprosin Syriusza. Harry’ego ciekawiło, o czym myśli mężczyzna. To naprawdę dziwne, że ze wszystkich ludzi interesował się Snapem, ale… rzeczy się zmieniają.


Nawet on musiał przyznać, że nie doceniał mistrza eliksirów i nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie jego śmierć. Cudzy zgon potrafi zmienić perspektywę. Wpatrując się w gasnące na jego oczach życie Snape’a, odkrył, że wcale nie chce, aby mężczyzna odchodził, nie po tym, czego się dowiedział. To skomplikowane i rozpraszające uczucie zmieniło go w sposób, którego nie oczekiwał. Mimo to Harry nie oszukiwał się: nawet gdyby Snape przeżył, ich stosunki nie ociepliłyby się nawet o knuta. Podobni, a tak różni, obaj zaślepieni i zbyt dumni, żeby przyznać się przed samym sobą, że być może – ale tylko być może – popełnili błąd w ocenie sytuacji. To nie mogło się udać, nie w tym życiu.


Ani w alternatywnym, jeśli już o tym mowa.


Milczenie ciążyło w powietrzu, ale żadne słowa nie wydawały się właściwe.


Harry drgnął, zniecierpliwiony. W jego głowie tłoczyło się mnóstwo myśli, walcząc o pierwszeństwo. Cały ten świat był fascynujący i dawał tyle możliwości. A odkąd miał po swojej stronie Malfoya… nawet jeśli to tymczasowe, a domniemany pomocnik jest mało wiarygodnym źródłem pomocy, to i tak to jakiś krok do przodu.


Wieczysta Przysięga złożona temu innemu Harry’emu nadal obowiązywała ślizgona, nawet jeśli osobnik, który zajmuje ciało tego prawdziwego obiektu, jest tylko marną atrapą.


Nie taką marną, poprawił się natychmiast, przypominając sobie przeszywające spojrzenie szarych oczu. Zachowanie Malfoya czyniło go kimś niewygodnym dla Harry’ego, nie tylko ze względu na eliksir, popychający do nieakceptowanych zachowań.


Stosunki z tym Draco, jego oczekiwania, to, czego Potter się dowiedział… cały ten świat relacji, o jakich nie miał pojęcia, które były nie do zrozumienia i wymykały się prostym ramom lubienia-nielubienia. Harry nie mógł nic poradzić, ale czuł sympatię.


Świat już nigdy nie będzie taki sam.


Gdy Harry drgnął niespokojnie, Rowan Pucey rzucił na niego okiem, ale zachował dyplomatyczne milczenie, udając zafascynowanie drinkiem. Potter nagle pożałował, że poprosił o kremowo. Istotnie przydałoby mu się coś mocniejszego. Zwykle nie przepadał za alkoholem, czuł jednak, że dziś wyjątkowo łyk porządnej ognistej sprawiłby cuda.


Splótł dłonie na kolanach, boleśnie świadomy wwiercających się w niego i Draco spojrzeń. Wszyscy czekali, aż zaczną, ale Malfoy wcale się do wyjaśnień nie kwapił. Oczekiwał tłumaczeń Harry’ego czy tak zwyczajnie nie znajdował odpowiednich słów?


Do czego potrzebujesz veritaserum? – sucho zapytał Snape, mając już dość czekania na to, co mogło nie nadejść. Wwiercał w Draco baczne spojrzenie, pod wpływem którego jasnowłosy mężczyzna drgnął, spojrzał na Harry’ego i odwrócił wzrok.


Gdy nie odpowiedział, stało się jasne, że coś jest nie tak.


Pozostali momentalnie skupili na nich swoją uwagę, mniej lub bardziej zaskoczeni. Remus oczekiwał czegoś podobnego; cała ta sytuacja była na tyle nienaturalna, że budziła jego niepokój. Czegoś brakowało. Jakiś element, niezwykle istotny, fundamentalny można rzec, gdzieś umykał. Tak to już bywa, że braki doskwierają najbardziej.


Syriusz pokręcił głową, zastanawiając się, czy Snape faktycznie był tak głupi, że oczekiwał szczerej odpowiedzi, zaś Rowan nie kłopotał się domyślaniem powodów, średnio zainteresowany. Draco potrzebował neutralnego świadka – i oto był. Już nieraz się nim w ten sposób wyręczał. Nie był bierną ofiara manipulacji, co to to nie. Świadomie pozwalali sobie nawzajem się wykorzystywać; on też miał w tym swój cel. Odkąd Harry po tej głupiej wpadce z Granger odsunął go od siebie, Pucey próbował wrócić do łask. Bezskutecznie póki co.


Nawet próbowanie nie było łatwe; Harry tak łatwo nie wybaczał zawiedzionego zaufania. Rowan starał się ze wszystkich sił, wreszcie świadomy, jak wiele ułatwiał mu kumpel. Sama znajomość z nim nie wystarczała, jeśli człowiek posmakował bycia przyjacielem Harry’ego Pottera.


- Czy to nie oczywiste? Ktoś tu komuś nie ufa… – zanucił, postanawiając pomóc Malfoyowi. Gdy ten rzucił mu niechętne spojrzenie, Rowan uniósł dłonie w udanym geście niewinności, łapiąc aluzję od razu. Draco nie potrzebował jego marnych prób ingerencji.


W międzyczasie Harry gorączkowo zastanawiał się co zrobić. Było dla niego jasne, że Malfoy przygotował się na każdą ewentualność, gotowy na wiele, żeby poznać prawdę. Ale czy on był gotowy ją ujawnić? I to przed takim gronem?


Poza tym, czy wyjawienie, kim jest i skąd tu się wziął, było możliwe? Harry nie pamiętał, żeby Hermiona wspominała o takim przypadku… ale również go przed tym nie ostrzegała.


Co nie zabronione, jest dozwolone? I czy w ogóle ta zasada obowiązuje w przypadku zaklęć?


Nie wiedział.


- Draco, nie – powiedział w końcu, zmuszając się do zachowania pogodnego wyrazu twarzy.


Malfoy drgnął niespokojnie, jego dłonie rozszerzały się i zamykały na kolanach, ale nawet pomimo wyraźnych znaków dyskomfortu, obdarzył Harry’ego spojrzeniem z gatunku tych, które są jednocześnie pełne wyzwania i ostrzeżenia, po czym palcami musnął różdżkę.


- Nie pozostawiłeś mi wyboru.


- Myślałem… – Harry potrząsnął głową. – Nieważne. Skoro tak, w takim razie, żądam, żeby wszyscy zażyli po kilka kropli.


- Co takiego? Coś się stało, Harry? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. Poradzimy sobie jakoś – rozgalopował się Syriusz, nie przejmując się zbytnio samym zmuszaniem go do wybicia serum prawdy. Bardziej interesował go chrześniak i jego domniemane kłopoty.


Syriusz czuł, że coś jest nie tak.


- Czy to konieczne? – zapytał Remus, zagłuszając ciche: „w porządku” Rowana. Były sprawy, które mogły wyjść na jaw, mimo że nie powinny. Oczywiście istniały sposoby, żeby obronić się przed mocą veritaserum, ale Lupin nie czuł się na siłach, żeby z nich korzystać. Spojrzał na milczącego Severusa, który przypatrywał się Harry’emu i Draco. Przynajmniej mistrz eliksirów nie miał powodów, żeby się denerwować, zawsze mógł obronić swój umysł i powściągnąć język w krytycznej chwili.


Remusa nie dziwił jego stoicyzm. Po latach kontaktów ze ślizgonami i niełatwych relacjach z innymi ludźmi, Severus musiał być przyzwyczajony do zaskakujących sytuacji. Dostosowywał się, wtapiał w oczekiwania, czasami tylko pozwalając sobie na emocje, zwykle te negatywne. Snape nie umiał być szczęśliwy; niósł sztandar swojej nieszczęśliwej miłości, pechowego dzieciństwa, nieudanego życia osobistego. Pokutował na łasce Dumbledore’a przez wiele lat jako niesprecyzowany a la przyjaciel, ale nawet w jego towarzystwie unikał zaangażowania. Z tego, co Remus się domyślał, nawet dzisiaj Severus uniemożliwiał innym uczestniczenie w swoim życiu, świadomie wybierając najeżoną nieprzyjemnościami drogę.


Gdy Syriusz nieraz prychał ironicznie, że Smarketus lubuje się w swojej roli bohatera tragicznego, Remus próbował ignorować przeczucie, że na swój sposób Łapa ma rację. Severus był człowiekiem, który nie potrzebował aprobaty innych. Był człowiekiem, który nie oczekiwał po ludziach wiele. Był człowiekiem, który bał się innych, tego, że mógłby się zaangażować, dać więcej czegokolwiek.


Są tacy ludzie, raz skrzywdzeni zamykają się, pełni wstrętu do samego siebie. Severus był jednym z nich. Przyczynił się do śmierci Lily, jedynej bliskiej mu osoby – a to nie mogło być wybaczone.


Nigdy.


Przez nikogo.


My, wszyscy, jesteśmy tak bardzo żałośni, myślał czasami Remus. Daliśmy się zranić, wiele razy, za każdym razem o cal albo o dwa przekraczając granicę wytrzymałości. A później zabrakło już chęci, żeby walczyć o kolejną. Poddaliśmy się zbyt wcześnie.


Na myśl, że ktokolwiek – a szczególnie Harry i Syriusz – mogli dowiedzieć się tego, jak dalece zaprzestał walki, wiedział, że jest gotowy na wszystko, by do tego nie dopuścić. Obrzucił czujnym spojrzeniem gospodarzy, próbując podjąć decyzję, na którego z nich naciskać, żeby wycofali się z tego poronionego pomysłu. Był pewien, że to ich wspólny projekt. Dopiero gdy spostrzegł wymianę spojrzeń między nimi, zrozumiał, jak bardzo się mylił.


Harry wyglądał na nieco zdenerwowanego, co można było rzecz jasna przypisać kłopotliwej sytuacji, w jakiej postawił go współlokator, domagając się od niego popartej eliksirem prawdy, ale nawet jeśli jego podejrzenia były prawdziwe, to dlaczego mężczyzna odwracał od nich wzrok w ten sposób? Remusa niepokoił również pozorny spokój Malfoya, gdy pod powierzchnią czaiło się wyraźnie wyczuwalne napięcie.


Nic nie było w porządku.


Draco patrzył na Harry’ego, irytując go swoim milczeniem. Spojrzenie jasnoszarych oczu deprymowało go i denerwowało. Ku swojemu zaskoczeniu Potter wiedział, że Malfoy pozostawił podjęcie decyzji w jego gestii i nie miał zamiaru ingerować.


Na co się zdecydujesz?, pytały jego oczy.


Harry nie wiedział.


- Skoro Potter znów planował coś za twoimi plecami, powinieneś być w stanie sam sobie poradzić. – Suche stwierdzenie Snape’a zwróciło na niego uwagę. – Niepotrzebnie zmarnowałem czas.


- Severusie… – miękko poprosił Draco, odrywając spojrzenie od Harry’ego i spoglądając na Snape’a. Uniósł dłoń, poprawił włosy, a źrenice warzyciela rozszerzyły się gwałtownie.


- Nie próbuj kocich sztuczek swojej matki, Draco. Widziałem je wszystkie – prychnął, ale nie był zły. Malfoy wiedział o tym. Uśmiechnął się.


- Nie pożałujesz, wiesz o tym, prawda? – zachęcił tym samym tonem co poprzednio.


Harry przypatrywał im się bacznie, świadomy, że umyka mu coś boleśnie oczywistego.


- Tylko prawda – powiedział w końcu, nie kierując tego w niczyim kierunku. – Co może być w niej tak strasznego, Severusie, że się jej tak boisz? – Imię Snape’a zgrzytało mu na języku, ale czuł, że to właściwe. Jedyny sposób, żeby dotrzeć do upartego drania.


Sądząc po minie mężczyzny, Harry miał rację.


- Żałosna próba, Potter. Spodziewałem się czegoś… bardziej spektakularnego.


Mimo szorstkich słów w jego głosie zabrzmiało coś na kształt zaciekawienia. Harry wiedział, że byli na dobrej drodze.


- A więc jednak się czegoś obawiasz… – Harry przełknął, nagle boleśnie świadomy suchości w gardle. To, co planował, było szalone i najprawdopodobniej bardzo, bardzo głupie. Gdyby była tu Hermiona wytargałaby go za uszy, a później przeklęła tak, że przez rok zachowywałby odpowiednią odległość od wszelkich przejawów inicjatywy. Ale skoro nie miał innego wyjścia… – Co powiesz na małą grę? Bądźmy ślizgonami.


- Grę? – niepotrzebnie wtrącił Malfoy.


Wszyscy zwrócili na niego uwagę, a on obrzucił ich takim spojrzeniem, że momentalnie wrócili do omijania go wzrokiem, skupiając się na pojedynku osobowości między Harrym a Severusem.


- Łyk veritaserum. Jedno pytanie, prawdziwa odpowiedź. Wyczerpująca. Wchodzisz w to, czy nie zaryzykujesz?


Severus obrzucił go oceniającym spojrzeniem.


- Tak nisko się cenisz?


Harry wzruszył ramionami, czując się trochę głupio. Nie miał jednak zamiaru dać Snape’owi satysfakcji.


- Potrzebuję informacji. To najlepszy sposób.


- Zaraz, zaraz! – otrząsnął się Syriusz. – Jesteś gotowy mu zaufać? – Skrzywił się, wskazując na Snape’a. – Bycie twoim opiekunem nie zwolniło go z bycia dupkiem.


- Ufam mu – z całą szczerością, na jaką mógł się zdobyć, odpowiedział Harry. – Już od dawna.


Coś mignęło w onyksowych oczach Snape’a.


- Wieczysta Przysięga zagwarantuje, że nic z tego pokoju nie wyjdzie na zewnątrz – dodał Malfoy, rzucając jedno, znaczące spojrzenie Harry’emu.


Potter zastanowił się przez chwilę. Czy tak silne zaklęcie zadziała również w prawdziwej rzeczywistości? Bo jeśli tak, ten Malfoy z jego świata go zabije… i to boleśnie. Umowa, jaką zawarli, była jasna i każda próba odstępstwa groziła czymś więcej niż urażoną dumą i utratą zaufania. Zaczynając od tego, że i tak sobie nie ufali, wplątywanie się w dwa przeciwstawne zaklęcia groziło katastrofą. Apokalipsą prawie że.


Zaryzykować czy nie?


* * *


Marietta Edgecombe nie była nikim szczególnym, ot jeden z wielu pracowników Ministerstwa Magii. Jedyne, co ją wyróżniało z bezimiennego tłumu urzędników, to pracodawcy: Dracon Malfoy i Harry Potter, czyli najsłynniejszy duet nie do pokonania w akcji. Kolejne stosy dokumentów, które musiała przygotowywać na przedwczoraj, wybuchające z niepokojącą regularnością wyjce, prywatne listy, których należało się pozbyć… tak, jej życie było banalnie proste.


Do dzisiaj.


Gdyby tak okropna Susan nie zostawiła jej samej, nie byłoby problemu. Marietta mogłaby iść do domu obejrzeć nowy odcinek „Mrocznych i mroczniejszych” lecących na Czarodziejskiej Stacji. Mogłaby nawet nic nie robić.


Ale nie, jej życie musiało być do bani!


Minister Funge już teraz, na gwałt, potrzebował swoich ulubionych pracowników. Dlaczego? Mariettę to nie interesowało. Jedyne, co ją obchodziło, to to, że musiała szukać swoich pracodawców, szlajających się Merlin raczy wiedzieć gdzie.


Nie było ich w swoim domu.


Ani u Weasleyów.


Ani u Blacków.


Ani u Goldsteinów.


Lucjusz Malfoy nie wpuścił jej nawet do domu, wysyłając skrzata do przekazania informacji, że syna i tego drugiego nie ma u nich.


Marietta sprawdziła nawet u Erniego. (Ku jej zachwytowi nadal tak słodko się rumienił. Och, musiał być wciąż zakłopotany tym niezdarnym pocałunkiem pod jemiołą.)


A nawet, biedactwo, odważyła się wstąpić do jaskini lwa… znaczy się węża i sprawdzić w domu tego strasznego Severusa Snape’a, który wpatrywał się w człowieka tak, że aż się słabo mu robiło.


Jej pracodawcy byli okropny. Jak tak można się przed nią ukrywać, gdy ona próbuje ich znaleźć?


Naprawdę okropni, postanowiła, marszcząc czoło i decydując się jeszcze raz sprawdzić w ich domu.


Oby zdążyli wrócić, bo jak nie… Ona im pokaże.


Z takim oto postanowieniem nieśmiała Marietta Edgecombe postanowiła zamordować swoich nieposłusznych pracodawców.


* * *


Rowan Pucey nie lubił igrać z ogniem, od przygód i ryzykownych wypraw wolał stabilne i pewne wygranej decyzje. Zadając się z Harrym Potterem, nauczył się jednego – ktoś zawsze przegrywa.


Obserwując rozgrywającą się na jego oczach rywalizację, w której nagrodą było Merlin raczy wiedzieć co, żałował, że tym razem dał się skusić. Harry wyglądał na zakłopotanego propozycją Malfoya, a to nie był dobry znak.


Bardzo zły.


Rowan miał nadzieję, że zdoła się ukryć, zanim rozpocznie się koniec świata. W takim towarzystwie Armagedon musiał deptać im po piętach.


Severus Snape aka mroczny sukinsyn, którego serdecznie nie znosili wszyscy szarzy, włączając w to niego, Puceya. Profesor był opiekunem domu jego brata, więc chcąc nie chcąc (bardziej to drugie), Rowan wiedział o sprawach, o jakich nie powinien mieć pojęcia. O tym, co przemilczał Harry.


Na szczęście nie wiedział o wszystkim i mógł spać spokojnie. Prawie spokojnie.


Tak jak każdy z ich paczki wiedział, że TEN Harry Potter się nimi zaopiekuje, ochroni i po części niewłasnowolni, gdy pozwolą sobą manipulować. On w przeciwieństwie do innych, a szczególnie Hermiony – Granger, poprawił się natychmiast – rozumiał powody. Mało tego, akceptował to.


Miał brata ślizgona, jego matka pochodziła z domu, w którym obowiązkiem było być Ślizgonem. O, tak, wiedział co to znaczy. Aż za dobrze.


Sprawa miała się zupełnie inaczej z Syriuszem Blackiem. Rowan nawet teraz, choć minęło już dziewięć lat z hakiem, nadal mu nie ufał. Harry pomógł mu, tak jak pomagał innym, przyjaźnił się i zbliżył się w sposób, którego on nadal nie rozumiał. Mimo zaufania, jakim darzył Blacka, jego przyjaciel, Rowan zawsze wiedział, że są sprawy, o których były przestępca nigdy nie opowie. Tajemnice, jakich się nie wyjawia.


Nigdy i nikomu.


Były zbyt niebezpieczne.


On i Remus Lupin byli do siebie podobni, Rowan zawsze to przyznawał. Obaj cenili sobie przyjaźń i umieli ukrywać, póki ktoś nie podszedł wystarczająco blisko. Wtedy miękli niepotrzebnie, odsłaniali się, a później odsuwali się ze strachu przed nieokreślonymi konsekwencjami. Zdecydowanie byli dobrzy w wymyślaniu wymówek.


Jeśli byli podobni również w innych sprawach, Rowan nie chciał poznać tajemnic Lupina.


Żadnej.


Aż tak lekkomyślny nie był.


Jedyną niewiadomą w towarzystwie był Malfoy. Harry to Harry, KAŻDA jego tajemnica była niebezpieczna, w taki lub inny sposób. Za to Draco… Draco był zagadką. I choć Rowan znał go tyle lat, przeżyli wspólnie naprawdę sporo, ale nadal było coś w Malfoyu, czego nie dało się przewidzieć. Jego arogancja, nieobliczalność, brak pokory…


Pod powierzchnią zawsze sporo się dzieje.


Zdecydowanie nie chciał tu być, gdy rozpęta się piekło.


Upił łyk ognistej i nie poczuł nawet smaku, cały zdrętwiały. Miał złe przeczucia. Przeczucia? Miał cholerną pewność, że ta gra skończy się naprawdę źle, gorzej niż gorzej. Ostatecznie.


- Pasuję. – Dopiero gdy usłyszał swój wcale nie drżący głos, rozgrzała go ulga. A może to była ognista?


Miał to w nosie.


* * *


Teodor Nott był spokojnym człowiekiem, niewiele ludzi potrafiło go zaskoczyć. Właściwie to istniały trzy takie osoby – i jak na złość wszystkie trzy zachowywały się nad wyraz podejrzanie.


Wszystko zaczęło się od jego narzeczonej, która ni stąd ni zowąd, postanowiła udać się do toalety, z której niepokojąco długo nie wracała. Gdy się wreszcie pojawiła u jego boku, cała zdyszana i uroczo zaczerwieniona, natychmiast poprosiła go, żeby jak najszybciej – i jak najdyskretniej – ewakuowali się z przyjęcia. W pierwszej chwili Teodor posądził ją o bardzo podniecający pomysł, ale niestety mógł co najwyżej dalej pomarzyć o jego realizacji.


Ginny stanowczo zażądała, żeby odprowadził ją do domu, a zaniepokojone spojrzenie, jakie mu rzuciła, rozwiało jego wątpliwości.


Teodora niewiele rzeczy było w stanie zaskoczyć – i to była najświętsza prawda, dopóki nie zobaczył wymykającej się ukradkiem ciotki Gryzeldy, która starała się nie zwracać na siebie uwagi. Zapewne by się jej to udało, gdyby nie napastliwość Ginny, nie mogącej już czekać ani sekundy dłużej.


Widok dystyngowanej kobiety początkowo nieśpiesznie wychodzącej z sali, jakby udawała się w poszukiwaniu świeżego powietrza, a później gnającej tak, że przez chwilę Teodor zastanowił się, ile ona naprawdę ma lat, mógł zaskoczyć nawet posąg. Z takim tempem ciotka mogła śmiało konkurować z rówieśniczkami jego narzeczonej.


Trzeci szok Teodor przeżył, gdy odebrali różdżki i kierowali się w stronę wyjścia. Przestępująca z nogi na nogę Ginny wyglądała na coraz bardziej zdenerwowaną, a po ciotce Gryzeldzie ślad dawno zaginął. Nadal rozproszony tempem rozgrywających się wypadków, nieopatrzenie zerknął w kierunku korytarza, w który nie powinien zaglądać.


Na widok obściskującego się z wujem Selwynem Romulusa nagle poczuł, że ma dość dzisiejszego wieczoru. Zdecydowanie dość.


Wszystko musiało być lepsze niż to, co się działo. Nawet Armagedon.


Teodor miał dziwne wrażenie, że w tym wyrażeniu „koniec świata jest bliski” tkwi więcej niż ziarenko prawdy.


Raczej cały stos.


* * *


Zegar chodził jak zwykle, tik tak, tik tak. Czas upływał, chwile odchodziły, wymykały się z zaciskających się coraz rozpaczliwiej rąk.


Nie zatrzymasz czasu, Harry, nie tym razem. Śpiesz się, bądź sobą, zrób co masz zrobić. Bądź bohaterem i tym razem ocal samego siebie. Tak łatwo ratować innych, a ty przecież nigdy nie wybierałeś najprostszej drogi. Uśmiechnęła się do niego, gładząc ostrożnie leżącą nieruchomo na pościeli dłoń. Odgarnęła ciemne włosy, odsłaniając na chwilę bliznę. W końcu wrócisz do nas i wszystko będzie już dobrze.


Hermiona obserwowała przyjaciela z skupieniem, którego próżno szukać na twarzy Malfoya. Stał w wejściu, oparty o framugę, zamyślony. Gdy przyglądał się im tak nieruchomym wzrokiem, kobieta jakiś zmysłem – być może tym kobiecym – wiedziała, że wcale nie myśli o nich.


Był w swoim własnym świecie.


Miała nadzieję, że ich światy zazębią się trochę bardziej. Już w niedalekiej szybkości będą musieli ze sobą współpracować i lepiej, żeby udało im się załatwić to polubownie.


Pochyliła się i pocałowała wąską bliznę, przecinającą blade czoło przyjaciela.


Wracaj bezpiecznie, Harry. Czekamy na ciebie.



Przeklęte sny: – 20 –


Harry spojrzał na poważnego Syriusza, który dopiero co cichym głosem zdecydował się wejść do gry. Remus wyglądał na nieprzekonanego, podobnie jak milczący Malfoy. Jedynie Snape przyglądał się Potterowi, reszta unikała jego wzroku pogrążona w myślach.


Mistrz eliksirów sięgnął po ognistą i uniósł ją na znak toastu, czekając aż Harry dołączy do niego. Chwila zastanowienia, głęboki wdech i silny uścisk powstrzymujący przed pochopnym.


Auror spojrzał w przepełnione emocjami oczy Malfoya, który odważył się ingerować w coś, w co nie powinien.


Draco zwilżył wargi, wpatrując się w niego jak w dziwny okaz.


Dlaczego? – zapytał w końcu w odpowiedzi na spojrzenie Harry’ego.


Jesteś po mojej stronie.


Unik rozgniewał Malfoya, jego oczy ściemniały niepokojąco, a palce ścisnęły mocniej nadgarstek aurora.


Śmiałeś w to wątpić. – To nie było pytanie, ale Harry postanowił być szczery.


Przez chwilę.


Draco spiął się, a wargi wygięły się w tak dobrze znanym drwiącym uśmieszku. Jednak żaden komentarz nie padł z jego ust.


Harry… – zaczął powoli Remus, przerywając ten milczący pojedynek. Obaj spojrzeli na niego. – Nie mogę… nie wezmę udziału w tej gierce, przykro mi.


Ale Lunatyku…! – Łapa wyglądał na zdruzgotanego decyzją przyjaciela. Snape prychnął coś pochlebnego pod nosem.


To moja ostateczna decyzja.


Pewność w głosie wyglądającego na zmęczonego mężczyzny przekonała Harry’ego. Ta decyzja musiała go wiele kosztować, a auror nie chciał przysparzać mu dodatkowych kłopotów, tylko dlatego że nie poradził sobie w inny sposób z misją. Uśmiechnął się do Lupina i skinął głową.


W porządku, rozumiem. – Spojrzał na siedzącego obok niego blondyna, którzy przyglądał mu się z nieprzeniknioną miną. – Mal–Draco?


Znasz odpowiedź – rzucił zgryźliwie, uwalniając jego nadgarstek i wypijając duszkiem resztkę ognistej. – Jakbym miał jakiś wybór? Bycie twoim przyjacielem zawsze było priorytetem.


Nawet teraz?


Wykrzywiona w bladym uśmiechu twarz Draco wydawała się emanować żalem i czymś jeszcze. Harry odrzucił pomysł, co to mogło być.


Nieważne co, Harry, zawsze. Zgoda.


Severus prychnął pogardliwie.


Skończcie te czułostki, nie mam całego wieczoru na twoje fanaberie, Potter.


Ciemne oczy wbite w twarz Harry’ego płonęły zniecierpliwieniem.


Nie usłyszałem jeszcze twojej odpowiedzi, profesorze.


Żadnego veritaserum. Obaj wiemy, że są sposoby, żeby się przed nim obronić. – Harry skinął głową. Oklumenta taki jak Snape z łatwością mógł ochronić swój umysł przed wpływem serum… o ile oczywiście nie miał odtrutki gdzieś pod ręką. To nie byłoby nic dziwnego, w końcu był świetnym warzycielem i jeszcze lepszym szpiegiem.


Zgoda. Co wy na to? – zwrócił się do pozostałych.


Ich decyzja była równie szybka jak jego, Draco i Syriusz skinęli głowami. Wyglądali na zdecydowanych podążyć za Potterem niezależnie od tego, gdzie to miałoby ich to doprowadzić. Wzrok Harry’ego zatrzymał się dłużej na poszarzałej twarzy Malfoya.


Draco…?


Wszystko w porządku, Potter. Pilnuj się lepiej.


Potter nie był przekonany, ale kłócenie się w tym momencie z Malfoyem nie wchodziło w grę. Potaknął, ignorując złe przeczucia. Co mogło pójść źle?


Będę się zbierał w takim razie, wybaczcie – mruknął Pucey, gdy dokończył swojego drinka. – Do zobaczenia w przyszłym tygodniu, Harry, Draco. Widzimy się na przyjęciu u twojego ojca, prawda? Syriuszu, Remusie, profesorze.


Skinął głową na pożegnanie i po chwili jedynie pusta szklanka świadczyła o jego obecności.


Coś się zmieniło – mruknął Syriusz do siebie, po czym głośniej dodał, machając ręką: – A co z Przysięgą?


Snape ocenił go spojrzeniem jasnym i bezwzględnym.


Draco i Potterowi ufam… na tyle, na ile można im zaufać, co do ciebie Black… powiedzmy, że złożenie Przysięgi to podstawowy środek ostrożności.


Syriusz odwzajemnił mu się równie taksującym spojrzeniem.


Uważasz, że ze względu na impulsywny charakter i łatwowierność zdradzę Harry’ego?


Snape skrzyżował pożółkłe dłonie na kolanach, w ciemnych oczach zapłonęło coś przerażająco obcego, zimnego jak niekończące się tunele pod Gringottem.


Przez zwykłą blotkę można przegrać partię.


Blotka wygrała ostatnim razem – odparował Syriusz, kładąc różdżkę na stole. – Zapomniałeś już o sekularnej klęsce tego, któremu lizałeś buty?


Snape ani drgnął, ale jego oczy płonęły chorobliwie. Obaj czarodzieje byli o krok od pojedynku, wkroczyli na grunt, na jakim od dawna toczyli boje i nikt nie mógł ich już powstrzymać. Harry spojrzał na Remusa. Mężczyzna ze spokojem siedział w swoim fotelu i wpatrywał się w obu czujnie jak matka obserwująca droczące się dzieci, gotowa w każdej chwili wkroczyć i przerwać spór o bzdurę.


Niepokojące.


Harry już chciał wstać i przerwać niewiele mówiącą, ale jakże znajomą kłótnię, gdy Draco położył mu rękę na ramieniu, kręcąc przecząco głową. Pochylił się i szepnął mu do ucha: „Daj im to załatwić. Najwyższa pora”.


Jesteś żałosny, Black. Nadal boli cię, że byłem opiekunem Pottera, podczas gdy ty ukrywałeś się w rodzinnym domu? Domu, który podobno nienawidziłeś. – Snape prychnął i bez sekundy wahania położył swoją różdżkę obok tej należącej do Syriusza. – Zapomniałeś już, głupi kundlu, że bez informacji zdobytych dzięki temu, jak to ująłeś, lizaniu butów twój chrześniak dawno już byłby martwy.


Tego nie wiesz.


Brwi Snape’a powędrowały wysoko, a jego usta wygięły się w drwiącym uśmieszku.


Co, zostałeś wróżką? Gratulacje, Black, osiągnąłeś szczyty niezrównoważenia, naprawdę wspaniale.


Cieszyłeś się mordowaniem tych wszystkich mugoli. Kochałeś każdą pieprzoną sekundę tortur. Oto chodzi, ty gnoju!


Snape zbladł tak bardzo, że wyglądał jak jeden z tych wampirów, których podobizny wisiały na ścianach aurorskiego biura. Ciemne oczy płonęły niechęcią, gdy pochylił się w stronę nieruchomego Syriusza.


Opowiedziałeś Harry’emu jak katowaliście mnie w szkole, pokazałeś mu swoje wspomnienia, Black? – wysyczał niebezpiecznym, niskim głosem, cały aż drżąc. – O tym, jak to cudownie było być aurorem, zanim zniknął Voldemort? Jak to szło, wszystkie chwyty dozwolone, byle złapać śmierciojada…? – Zaśmiał się gorzko. – Byliście równie przyjacielscy jak akromantule podczas lęgu. I ty śmiesz mówić o moralności?


To wcale…


Nie było tak? – Syriusz nie miał szansy dokończyć, Snape przerwał mu od razu, a Harry opuścił wzrok, nie chcąc widzieć spojrzenia, jakie wbił w jego twarz profesor. Skupił wzrok na zaciśniętych dłoniach, czując się śmiesznie słaby. Kiedyś czytał raporty z tamtych czasów… przeczytał je wszystkie – i doskonale wiedział o czym mówi Snape. – A jak było? Tylko nie próbuj wyciągać tych żałosnych usprawiedliwień, jakimi raczyliście rodziny śmierciożerców. Pamiętasz rozdzierający płacz matki Rosiera, gdy zaatakowaliście go w jego własnym domu? Pamiętasz, Black, co zrobiliście młodszemu Montague? Nie waż się mówić o czymś, o czym nie masz najmniejszego pojęcia!


To wy zaczęliście!


I to cię usprawiedliwia? Żałosne nawet jak na ciebie.


Gdy skrzyżował ręce na piersiach, wyraźnie pokazując lekceważący stosunek, Syriusz aż poderwał się z miejsca.


Nie ochroniłeś nawet Lily – syknął jadowicie w jego stronę, pochylając się, żeby zmierzyć się spojrzeniem – choć podobno tak ją kochałeś.


A kto wydał ich oboje w ręce tego szczura, waszego kumpla? Z czyjej winy zginęli?


Voldemorta – spokojnie przerwał im Harry, krzyżując ręce na piersiach i patrząc na nich karcąco. – Tylko jego możecie za to winić. Żaden z was nie rzucił na nich Avady, więc skończcie z tymi bzdurnymi oskarżeniami. Syriuszu, wróć na miejsce, proszę. – Westchnął. – Skoro obaj boicie się, że drugi wykorzysta zdobyte informacje, nie widzę innego wyjścia niż wzajemna przysięga. Dziękuję za zaufanie, Severusie – zawahał się, ale dzielnie dokończył: – znaczy one dla mnie więcej niż potrafię to wyrazić. Syriuszu…?


Jego chrzestny nadal wyglądał jakby zderzył się z trollem, ale spokojniejszym głosem wyraził zgodę. Harry odetchnął, obawiał się, że Syriusz na przekór Snape’owi będzie robił trudności, a on już naprawdę nie miał czasu na te ich dziecinne przepychanki.


Draco machnął różdżką, przywołując butelkę whisky i uzupełnił ich drinki.


Remus będzie lepszym Gwarantem niż ty czy ja – mruknął cicho Harry’emu, gdy Snape i Syriusz sztyletowali się wzrokiem. – Severus szanuje go na swój sposób, a jedno jego spojrzenie sprawi, że Syriusz zmieni się w pociesznego psiaczka. Remus wie, jak go usadzić na właściwym miejscu, dokładnie tam gdzie chce.


Też o tym myślałem – przyznał Harry, przysuwając się bliżej niego. – Co myślisz o tym wszystkim?


Sam nie wiedział, czemu odważył się zapytać i dlaczego, na Merlina, go to interesowało, ale tak było, a on nie zamierzał z tym walczyć. Bywały gorsze rzeczy niż chęć wysłuchania opinii Malfoya.


Draco odruchowo poprawił ciemne włosy, które opadły Harry’emu na czoło, przysłaniając bliznę, i uśmiechnął się jakoś tak ciepło. Harry nie rozumiejąc samego siebie, odwzajemnił się tym samym, nagle czując się o wiele lepiej. Widok szarych oczu Malfoya błyszczących troską i zainteresowaniem był frapujący.


Najwyższa pora je skrócić. – Roześmiał się melodyjnie na widok miny Harry’ego. – Zaciekawiłeś Severusa, inaczej by się nie zgodził, Syriusz się martwi, a Remus zacząłby chodzić po ścianach, gdyby nie lata praktyki. Adrian zwiał jakby się kurzyło, bo wie, że coś planujesz, prawdopodobnie coś paskudnego, i nie chce stać się jedną z ofiar. Chociaż raz wykazał się jakąś inteligencją.


A ty?


Nie ufasz mi i szukasz innych źródeł informacji. Zaskakujące…


Dlaczego?


Bo ON zachowałby się identycznie.


Nie jestem nim.


Wiem, ale i tak podświadomie szukam podobieństw, wiesz? Interesujące, ile w tobie jest niego… albo czy on mógłby być taki jak ty…


Nie rozumiem.


Malfoy uśmiechnął się i przesunął pieszczotliwie po jego włosach, jakby Harry był jakimś posłusznym psiakiem.


Nie musisz, to sprawy między nim a mną.


Ale ja jestem nim! – zaprotestował, trochę urażony traktowaniem go jak jakiś obiekt, który przychodzi i odchodzi.


Chciałbyś, prawda? Tam, skąd pochodzisz, nie ma nikogo takiego jak ja.


Jest.


Równie wspaniały i fascynujący?


Harry nie chciał kłamać, ale pewność siebie w głosie Malfoya nadal go wkurzała, niezależnie od świata, w jakim przebywał,


Lepszy.


Ha! I tak ci nie wierzę – mruknął mu do ucha mężczyzna, bezwstydnie pieszcząc jego kark. – Malfoy jest tylko jeden.


Wierz w co chcesz, bylebyś mnie nie zdradził. – Harry przyciągnął go do siebie, ich oczy były tak blisko, że widział jasne plamki rozjaśniające szarość. Poddając się impulsowi, dotknął jego warg palcami. – Potrafię być równie bezwzględny jak twój Harry.


Mhhy… musisz się jeszcze postarać, jeśli chcesz mnie przekonać.


Harry nie próbował ukryć determinacji.


Lepiej ze mną nie zadzieraj, Malfoy.


Ekhm… gołąbeczki, ludzie się tu niecierpliwią – przerwał im Syriusz, puszczając Harry’emu oczko. – Jak pozbycie się nas szybko, będziecie mogli wrócić do gadek.


Potrzebujesz przysięgi od nas? – Malfoy usiadł na swoim miejscu, rozprostował nogi i spojrzał na mężczyznę. – Nie mam nic przeciwko…


Nie, nie trzeba. Ufam wam. – Ewidentnie Syriusz nie chciał wyjść na gorszego niż Snape. Harry z ledwością zapanował nad uśmieszkiem.


W porządku. Remusie mam nadzieję, że nie odmówisz. Ta dwójka potrzebuje Gwaranta, a ja i Draco, sam rozumiesz, jakby na to nie patrzeć, jesteśmy zaangażowani.


Lupin zacisnął dłonie na różdżce, jego spojrzenie prześlizgnęło się po tak zdeterminowanych twarzach.


Nie mam powodu odmówić.


Ale chciałbyś, tak bardzo chciałabyś, coś mruknęło Harry’emu, gdy obserwował mężczyznę. Nie daliśmy ci szansy. Gdyby Syriusz i Snape ufali sobie, nie byłoby problemu… w tej sytuacji nie pozostawili nam wyboru.


Snape wyciągnął prawą dłoń w stronę Syriusza, ten złapał go w mocnym uścisku.


Miejmy to już za sobą.


Jaka szkoda, że muszę się z tobą zgodzić, Black.


Remus westchnął, ale przyłożył różdżkę do ich złączonych dłoni.


Snape skrzywił się, ale dzielnie zaczął:


Syriuszu, czy przysięgasz zachować w tajemnicy wszystko, co usłyszysz podczas tej rozmowy i nigdy więcej o tym nie wspominać?


Przysięgam.


Jasny płomień otoczył ich złączone dłonie. Harry z fascynacją obserwował obu mężczyzn, nadzwyczaj poważnych i skupionych. Tu nie było mowy o pomyłce. Wieczysta Przysięga łączyła czerwonym ogniem, który spali ich podczas próby ominięcia przysięgi.


Najsilniejsza przysięga, jaką mogli wymyślić czarodzieje. Śmiertelne zobowiązanie. Harry’ego szokowało jak łatwo obaj, zgodnie darzący się niechęcią mężczyźni, zgodzili się na te rozwiązanie.


Byli podobni do niego. Zbyt impulsywni dla ich własnego dobra.


I że w żaden sposób nie spróbujesz wykorzystać zdobytych w ten sposób informacji przeciwko mnie?


Ręka Syriusza drgnęła – och, jak Snape dobrze go znał – ale pozostała na swoim miejscu. Ze zbolałą miną mruknął:


Przysięgam.


Ich dłonie otoczył płonący łańcuch, płonący jednostajnym, upiornym światłem. Snape zawahał się, nim dodał:


Przysięgasz powstrzymać się od fizycznych i magicznych ataków na moją osobę, nawet jeśli usłyszysz coś, co ci się nie spodoba?


Wszyscy spojrzeli na Snape’a zszokowani. Co takiego ukrywał, że spodziewał się gwałtownej reakcji Syriusza? I czy na pewno chcieli to wiedzieć?


Przysięgam, ty draniu.


Najsilniejszy płomień zapłonął, łącząc się z łańcuchem otaczającym ich dłonie. Wszyscy milczeli, ale Severus nie zdecydował się na nic więcej. Remus spojrzał na niego uważnie, skinął głową i mruknął:


Niech tak będzie.


Severusie. – Syriusz wyglądał jakby połknął cytrynę. Nieświeżą. – Czy przysięgasz chronić zdobyte dzisiaj informacji i nigdy z nikim się nimi nie dzielić?


Przysięgam.


Kolejny jęzor zapłonął wokół ich złączonych dłoni, stwarzając nową bransoletę.


Przysięgniesz również, że ta rozmowa nigdy nie zostanie przez ciebie wykorzystana przeciwko mnie, Draco i Harry’emu i że spróbujesz powstrzymać konsekwencje, jakie mogłyby wynikać z ujawnienia wszystkiego, co dzisiaj usłyszysz?


Sprytne.


Snape najwyraźniej myślał podobnie. Zmierzył poważną twarz Syriusza, zerknął na Harry’ego i Draco, a to, co wyczytał z ich wyrazu twarzy musiało go przekonać, bo zgodził się.


Gdy czerwony płomień połączył się z poprzednim, Harry pomyślał, że magia może być bardziej niebezpieczna od Voldemorta. Patrząc na ognistą obręcz wokół nadgarstków mężczyzn, gdzieś głęboko pod skórą czuł jej drżącą siłę. Groźną, surową, nieustraszoną.


Żywą.


Syriusz pokręcił przecząco głową, Remus odetchnął głęboko.


Niech tak będzie,


Stuknął różdżką w złączone dłonie, magia zawirowała ostatni raz, ostrzegawczy czerwony spektakl, który miał przypomnieć do czego się zobowiązali, po czym znikła.


Rozległo się jednomyślne westchnienie i wszyscy rozluźnili się nieco.


Jakie zasady chcesz wprowadzić, Harry?


Właściwe pytanie brzmi: jakich informacji potrzebujesz? – podsunął Draco i uśmiechnął się drwiąco do niego. – Musisz wiedzieć, czego nie wiesz.


I w tym problem. Nie wiedział NICZEGO… a przynajmniej nic, co mogło być przydatne.


Na początku planowałem skorzystać z veritaserum, w ten sposób wszyscy czulibyśmy się pewniej…


Pewniej? Z veritaserum? – prychnął drwiąco Syriusz, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Eliksir zmuszający do powiedzenia prawdy daje takiego kopa pewności siebie że hej.


Harry uśmiechnął się słysząc złośliwą nutę w głosie chrzestnego. Merlinie, jak on tęsknił za tym mało subtelnym, ale szczerym ironizowaniem mężczyzny.


Świadomość, że wszyscy powiedzą prawdę i tylko i wyłącznie prawdę, uspokaja. Nie tylko ty masz żenujące sekrety, Syriuszu. – Chrzestny spojrzał na niego tak, jakby to była wina Harry’ego. Potter uśmiechnął się do niego złośliwie.


Pójdę już – odezwał się nagle Remus. – Teddy nie powinien zostawać tak długo sam ze Stworkiem.


Uśmiechnął się do nich przepraszająco i zanim ktokolwiek się odezwał, zniknął w palenisku. Harry obserwował kominek, po raz kolejny doceniając Lupina. Tak bardzo żałował, że ten troskliwy i taktowny mężczyzna zginął wiele lat temu.


Wracając do tematu, będziemy musieli okazać sobie zaufanie i po prostu uwierzyć sobie na słowo, że to, co usłyszymy w odpowiedzi na nasze pytanie, jest prawdą. Severus ma rację, są sposoby, żeby bronić się przed veritaserum. – Spojrzał na Syriusza. – I jeśli musisz już wiedzieć, ty i ja jesteśmy w dużo gorszej sytuacji niż Draco i profesor. Oni wiedzieli o serum, więc zapewne w jakiś sposób przygotowali się na zneutralizowanie jego działania. Bezpiecznej będzie, jeśli zaufamy sobie nawzajem. Oczywiście każdy z nas może przysiąc, ale nie widzę sensu w igraniu z magią. – Już nie wspominając, że nie mam najmniejszej wskazówki, jak mogłoby się to skończyć, dodał w duchu, próbując zachować niewzruszony wyraz twarzy. – Zasady są proste: każdy ma prawo do jednego pytania i zadaje je dowolnej osobie. Oczywiście może zadać jedno albo dwa pytania pomocnicze, ale nie przesadzajmy, to nie inkwizycja.


Takie trudne słowo – mruknął pod nosem Snape.


Harry uśmiechnął się do niego, rozbawiony.


Odpowiedzi powinny być wyczerpujące i prawdziwe. Żadnych kłamstw. Nie oczekuję cudów, wiem, że wszyscy przemilczymy niewygodne kwestie… i od tego są pytania pomocnicze. Jeśli pytający jest wystarczająco bystry, zauważy unik, jeśli nie, to jego strata, wasz zysk. Po prostu nie kłammy, patrząc sobie w oczy i wszystko będzie w porządku. Jakieś sugestie, zażalenia?


Jak dla mnie w porządku. – Syriusz poklepał go po udzie, wyrażając aprobatę. Draco i Snape zmierzyli go spojrzeniem, ale nic nie powiedzieli, jedynie skinęli głowami. Harry wyszczerzył się radośnie, wreszcie czując, że rusza do przodu. Wreszcie dowie się czegoś przydatnego.


Głupi, nie wiedział, że wszystko, czego potrzebował, już wiedział.


Kto zaczyna?


Gospodarzu, czyń honory. – Syriusz uśmiechnął się szeroko, z afektacją machając ręką i pokazując cały pokój.


W porządku. – Harry zamyślił się. Wiedział, czego musiał się dowiedzieć, ale w jaki sposób wyciągnąć wyczerpującą odpowiedź i od kogo? Nagle spoczęło na nim oceniające spojrzenie Severus. – Profesorze, co powiesz o najnowszym porozumieniu z mugolami? Jak je oceniasz? Czy nowa ustawa ma twoje poparcie, a jeśli nie, dlaczego?


Załamany Syriusz walnął się do tyłu na fotelu, najwyraźniej zszokowany wyborem pytania. Oczekiwał jakiś prób uzyskania od Snape’a pikantnych – i jak Godryk da, żałosnych – historyjek, a nie politycznej dysputy. Coś tu nie grało.


Mówisz o tej śmiesznej idei, w którą zaangażowane jest Kervis? Żałosny pomysł. Wprowadzanie czarodziei mugolskiego pochodzenia do naszego świata od małego jest bezsensowne. Ministerstwo nie ma środków, a stare, czystokrwiste rody nadal protestują przeciwko mieszaniu się z nieczarodziejami. Ta głupia ustawa pozostanie martwym prawem, nie do wyegzekwowania.


A co jeśli wmiesza się Gildia? – podchwytliwie zapytał Harry.


Severus zawahał się, nim odpowiedział:


Niemożliwie. Gildia to machina, kolos na żelaznych nogach. ONI nigdy nie mieszają się w politykę. Nie zaangażowali się w walkę z Czarnym Panem, nie zaingerują teraz. Nawet on nie próbował przeciągnąć ich na swoją stronę, o czymś to świadczy. Jak wykorzystać kogoś, kto nie wyściubia nosa ze swojej nory? Ci czarodzieje mają głęboko gdzieś całą magiczną Anglię, a jedyne co ich obchodzi to własne badania. To naukowcy, nie politycy. Sam pomysł, że mogliby wyrazić chęć, ha!, nawet pomyśleć o zaangażowaniu się, jest śmieszny. Nieprawdopodobne.


A gdyby jednak?


Harry starał się wyglądać najbardziej niewinnie jak się da, ale uważne spojrzenie Severus nie odrywało się od jego twarzy. Mężczyzna dostrzegał każdy szczegół, zawahanie, drgnięcie, błysk w oczach. Był jak jastrząb, który dostrzegł swoją ofiarę i nie miał zamiaru popuścić.


Gildia to potęga, z jaką ministerstwo musi się liczyć. Sama pogłoska o ich ewentualnej sympatii dla twojej sprawy, sprawi cuda. Jedno słowo od któregokolwiek z mistrzów i pół społeczeństwa zacznie się zastanawiać, czy przypadkiem nie masz racji, dążąc do wyrównania szans i pojednania z czarodziejami mugolskiego pochodzenia. Pamiętaj jednak, Potter, sympatia tłumu waha się od „Proroka Codziennego” po najnowsze wydanie „Czarownicy”. Jeden fałszywy ruch i wszyscy zażądają twojej głowy, a sprawa upadnie w oka mgnieniu.


Dlaczego jesteś tak niechętny integracji?


Niechętny? Raczej sceptycznie nastawiony. Czarodzieje rodzą się z magią, to fakt, ale w momencie gdy jeden z nas miesza się z mugolem, stwarza zagrożenie dla całego magicznego świata. Ludzie chcą kogoś bliskiego, mówią, że kochają, a wtedy głupieją jeszcze bardziej niż zwykle. Ministerstwo powinno odciąć się od mrzonek i zająć realną polityką, a nie idealistycznymi wizjami zadurzonych czarownic. Statystyki nie kłamią; odsetek czarodziei żeniących się z mugolkami jest żałośnie niski. Kobiety wpadają w pułapkę małżeństwa ze zdumiewającą głupotą, ryzykując ujawnieniem naszego istnienia mugolom, potem rodzą się dzieci niechciane w obu światach.


Dlatego chcemy to zmienić…


Nieprawda! Prawa, które mają chronić resztę naszego świata przed tymi urodzonymi w mieszanych rodzinach, są żałośnie nieskuteczne. Wszyscy martwicie się o biednych mugoli… a czarodzieje? Pieprzyć kolejne aneksy do ustawy o tajności! Jesteście tak głupi i zaślepieni magią, że nie widzicie tego, co przed waszymi oczyma. Mugole to potęga, z jaką się nie liczymy, a ich jest dużo, miliardy więcej niż nas. Zgniotą nas samą swoją liczebnością.


Myślisz, że integracja z garstką rodzin, które i tak jakoś się godzą z darem dziecka, cokolwiek zmieni? Od lat balansujemy nad przepaścią, naiwnie przekonani, że mugole nic nam nie zrobią. Że to ciemniaki. Jeśli będą chcieli, zniszczą nas w ciągu roku, może dwóch. Wychowałeś się wśród nich, równie dobrze jak ja wiesz do czego mogą być zdolni i jaką siłą dysponują. Żadna tarcza nie obroni nas przed kulami, zaklęcia zwodzące zawiodą w obliczu techniki, jaką oni dysponują. Na Merlina, mugole mają nawet większą wiedzą o świecie! Dzięki postulowanej przez was integracji szybko dowiedzą się, jak słabi jesteśmy. I dopiero wtedy pożałujemy kolejnych ustępstw.


Myślisz, że nie są gotowi?


To MY nie jesteśmy. Nawet nie wiemy, jak się przed nimi bronić. Czarny Pan to przy nich niewinny dzieciak. – Syriusz zarechotał pogardliwie, najwyraźniej rozbawiony płomienną przemową Snape’a. – Kpij, ile chcesz, Black, ale ty ich NIE ZNASZ. Zabawiłeś się z kilkoma mugolkami, pokazałeś na swoim motocyklu jaki z ciebie gówniarz, ale NIGDY nie żyłeś pośród nich. NIGDY ich nie doceniłeś. Ty i reszta czystokrwistych traktujecie mugoli jak zabawki, żyjące w pobliżu i które trzeba chronić. Cywilów, nie wojsko! Wiesz w ogóle co to żołnierz? Aurorzy to przy nich zgraja dzieciaków bawiących się w piaskownicy.


Jak śmiesz? Aurorzy to elita: wykwalifikowana, zaprawiona w wal…


Snape prychnął w twarz zdenerwowanemu Syriuszowi.


Mówisz o tej elicie, która przez ponad dwadzieścia lat nie umiała poradzić sobie z jednym czarodziejem i jego zwolennikami? O tej samej, którą wyręczyła zgraja uczniów?


Syriusz nie zaprzeczył prawdzie.


Malfoy pokręcił głową, wyglądał na chorego. Najwyraźniej wyznanie Snape’a nieźle nim wstrząsnęło. Syriusz natomiast wzruszył lekceważąco ramionami, próbując ignorować mężczyznę, ale Harry miał wrażenie, że co nieco do niego trafiło, bo chrzestny unikał wzroku wszystkich, nie tylko Severusa.


Zapadła cisza. Z głębi domu dobiegało kojące postukiwanie; najwyraźniej skrzaty coś szykowały.


Draco odetchnął głęboko, zbierając emocje do kupy.


Syriuszu, twoja kolej.


A tak, w porządku… Harry, kiedy zrobisz z Draco uczciwego mężczyznę? – zapytał, z uśmiechem patrząc na nagle zakłopotanego chrześniaka.


Harry przewrócił oczami. Spodziewał się podobnego pytania. Chociaż dobrze, że Syriusz nie zapytał co się między nimi dzieje… doprowadziłoby to do niewygodnej sytuacji.


Nie planuję.


Oj, daj spokój, przecież widać, że między wami aż iskrzy.


Draco ukradkiem przyglądał się Harry’emu, który z uśmiechem odparował:


W takim razie skontaktuję cię z moim okulistą. Wzrok ci szwankuje na starość.


Black pominął milczeniem przypomnienie o wieku, z żartobliwą iskrą w oczach, powiódł spojrzeniem po ich twarzach.


W takim razie co was łączy?


Nie mógł skłamać. Tylko jak to ująć? Nie byli przyjaciółmi, kochankami też nie. Kilka pocałunków się nie liczy… poza tym wszystkie zostały zainicjowane z winy eliksiru.


Jesteśmy sobie bliscy. – Nie ma to jak niedomówienie stulecia, dopowiedział w myślach Harry, walcząc z chęcią odwarknięcia. Pytania Syriusza irytowały go, zmuszały do zdefiniowania czegoś, nad czym się nie zastanawiał i nawet nie chciał zastanowić. – Nie doszukuj się czegoś, czego nie ma.


Auć, Harry, chyba dotknąłem czułego punktu, co?


Harry nic nie odpowiedział, Syriusz po raz enty go zaskoczył. Pokręcił z niedowierzaniem głową, uświadamiając sobie, że z idiotyczną pewnością siebie chrzestnego nie wygra. Już chciał zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili zdołał się powstrzymać. Szczerość.


Szturchasz śpiącego smoka.


Zawsze o tym marzyłem – z iście gryfońskim entuzjazmem zareagował Syriusz. – Szturchnę jeszcze raz pytaniem pomocniczym: masz na niego ochotę?


Z ust Harry’ego padło słowo, którego nie oczekiwał i nie chciał. Odpowiedź czekająca na właściwą chwile, na odpowiednie pytanie zadane w nieodpowiednim momencie. I choć słowo „nie” lepiej wyrażało świat, czasami człowiek potrzebował zwykłego „tak”, żeby wyrazić siebie – nawet na przekór sobie.


Zatrzepotały powieki, ktoś zacisnął wargi, byle nie do krwi, profesorze, pomyślał głupio Harry, czyjeś oczy zajaśniały rozbawieniem.


Usatysfakcjonowany?


Nie wiń mnie za swoje pragnienia, Harry. Chyba nie muszę cię uczyć, że Gryfoni zawsze sięgają po to, co pragną…


Harry roześmiał się głośno, niepoprawność Syriusza była rozbrajająca, tak jak rozbrajająca bywa dziecięca wiara w świętego Mikołaja.


Koniec tematu, tak? – upewnił się, a gdy padła odpowiedź, jaka go zadowoliła, uśmiechnął się lekko, świadomy, że odpowiedź i tak nie miała znaczenia.


Nigdy nie miała.


Severus nie marnował swojego pytania na bzdury, od razu przeszedł do rzeczy, żądając od Draco odpowiedzi wyjaśniającej dlaczego potrzebował veritaserum i po co ich tu wszystkich sprowadził, a szczególnie tego irytującego kundla, Blacka.


Harry musiał przyznać, że Malfoy był mistrzem w unikaniu odpowiedzi; tak zamotał, że nawet on, mimo że znał prawdę, przez chwilę zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem w motywacji mężczyzny nie tkwiły dodatkowe haczyki.


Nawet jeśli tkwiły, nie miało to znaczenia, żadnego, odpowiedzi były tylko po to, żeby odpędzić niepokojące pytania, a nie odpowiedzieć.


Pytania Draco były tendencyjne: próbował wyciągnąć jak najwięcej informacji o ludziach, których Harry w większości wypadków ledwo kojarzył. Syriusz wyraźnie wahał się między katowaniem Snape’a wspomnieniami z przeszłości a próbą starcia na proch jego poglądów. Severus nie żałował kąśliwych uwag, nawet Malfoyowi dostało się raz, trzy razy. Nawet tajemnica nie okazała się taka straszna jak spodziewał się Łapa, była żałośnie normalna, szkolna historia, jakich wiele.


Harry uczył się milczeć, obserwować, lawirować między prawdą a złudzeniem i coraz więcej dowiadywał się o świecie, w którym wylądował. Coś tracił, choć nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Słowa stały się frontem; nieraz przegrywał – Severus i Draco wiedzieli, gdzie uderzyć, żeby zranić, zakłopotać, zamotać – ale kolejne odpowiedzi powoli przybliżały go do zadowolenia Malfoya z jego świata.


Z każdą chwilą zyskiwał coraz większą pewność, że uda mu się zwyciężyć, wyzwolić z więzów Przysięgi Wieczystej, jaką pochopnie złożył Malfoyowi.


Był naiwny jak dziecko – zwycięstwa nie skrywały się w słowach, chowały się w kłamstwach i niedomówieniach. Prawda nie miała z tym nic wspólnego, odpowiedzi były tylko odpowiedziami bez znaczenia.


* * *


Marietta Edgecombe zapukała nieśmiało, złość już jej przeszła, a wpojone przez mamę maniery uwierały. Nie pchaj się tam, gdzie cię nie chcą, mówiła, jej gruby palec majtał jak dmuchawce na łące. Grzeczne dziewczynki słuchają rodziców.


Grzeczne dziewczynki się nie narzucają.


Grzeczne dziewczynki pilnują swoich spraw.


Grzeczne dziewczynki nie wkradają się po cichu do cudzych rezydencji.


Grzeczne dziewczynki nie podsłuchują.


Trzask.


Grzeczne dziewczynki nie podglądają przez dziurkę pod klucza.


A na pewno nie dają się przyłapać domowym skrzatom, czającym się w głębi domu, za plecami, łapiącym ukradkiem.


Bezwzględny uścisk, zawiedzione spojrzenie szarych oczu, które boli bardziej niż powinno, żałosny szyderczy uśmieszek – i już, to koniec, czyjaś zawiedziona bajka roztrzaskała się w drobny mak. Grzeczne dziewczynki nie poślubiają książąt… niegrzeczne tym bardziej.


Książęta, jak w bajce, mają przeznaczonego sobie bohatera, wybawcę stulecia, po co książętom małe, podsłuchujące dziewczynki? Grzeczne dziewczynki są nikomu niepotrzebne, zbędne, gdy zawiodą zaufanie.


Grzeczne dziewczynki zasługują na karę.


Później było już tylko Obliviate i spotkanie, na którym się być powinno, a się nie było. Później byli aurorzy, którzy pukają grzecznie do drzwi zamiast wparować bezwzględnie.


Później była rozmowa, która miała się odbyć… tylko bohatera już nie było.


Spał.


* * *


W prawdziwych bajkach bohaterowie poślubiali księcia i żyli długo, szczęśliwie, na zamku, wśród podsłuchującej służby i marudzących, starych teściów. W prawdziwych bajkach nie było miejsca dla grzecznych dziewczynek


W prawdziwych bajkach bohater nie zasypiał przed zakończeniem… jak to dobrze, że Harry był tylko człowiekiem.



Przeklęte sny: – 21 –


Malfoy próbował skupić się na leżącym przed nim pergaminie, bezskutecznie. Napięcie promieniujące z Weasley infekowało całą sypialnię. Salazarze, czy ta kobieta wiedziała co to rozsądek? Obserwowała Pottera jak jastrząb, zupełnie jakby był jej ofiarą a nie przyjacielem. W gruncie rzeczy to on powinien spalać się z ciekawości. To jemu zależało na informacjach o zaklęciu. Merlinie, ratuj, to jego praca zależała od skuteczności Pottera.


Gdy Weasley przysłała mu swój lakoniczny liścik, w którym prosiła o zgodę na skorzystanie z biblioteki, podejrzewał, że to kolejna próba przekonania go do wyrażenia poparcia dla tej jej śmiesznej ustawy o równości magicznych stworzeń. Przygotował nawet najuprzejmiejszą odmowę, na jaką było go stać, ale przed wysłaniem jej powstrzymała go myśl o Astorii. Jego żona lubiła Weasley, a on nie mógłby spojrzeć w urzekające oczy swojej ukochanej, gdyby ta dowiedziała się, jak potraktował jej przyjaciółkę. Salazarze, nawet we własnej głowie sama myśl o nazwaniu kogokolwiek z rodziny Weasleyów „przyjacielem” brzmiała obrzydliwie.


Ale tak było i nic nie mógł z tym zrobić. Musiał wyrazić zgodę – i zaraz tego żałował.


Po wysłaniu odpowiedzi spychał myśl o zbliżającej się wizycie na najdalszy plan i dopiero, gdy ta upierdliwa kobieta pojawiła się z Potterem u boku, Potterem, który wyglądał jak ofiara magicznej katastrofy, zaciekawiło go, skąd się wzięła determinacja gryfonki.


Merlinie, gdyby Weasley od razu wspomniała, że chodzi o „przeklęte sny”, sam wpakowałby się jej do mieszkania, domagając się kontaktu ze śniącym. Taka szansa zdarzała się raz na milion lat, a on nie był głupi. Nic, nawet kontakt z Potterem, nie zmusiłoby go do rezygnacji. Dopuścić by taka szansa wymknęła mu się z rąk? Był teoretykiem magii, na Salazara, i sama myśl, że istniała możliwość, by mógł osobiście sprawdzić skuteczność czaru, być tym, który zbadał zasadę działania zaklęcia Pontopidana, sprawiała, że miał ochotę wrzeszczeć z radości, przerażając tym wszystkich dostojnych Malfoyów, którzy przez wieki milcząco przyglądali się swoim potomkom.


Draco był gotów na wszystko: zaprosić Weasley i Pottera do swojej sypialni, pozwolić tego czterookiemu idiocie spać w ich małżeńskim łóżku, nawet znosić towarzystwo Pogromcy Czarnego Pana przez nie wiadomo jak długi czas. Wszystko, byle dostać wspomnienia z alternatywnego świata stworzonego przez zaklęcie. A może to projekcja umysłu śniącego?, zastanowił się nagle, sięgając po pusty pergamin i notując spostrzeżenie. Zgodnie z teorią Baldachiusza pełnokrwiści czarodzieje są w stanie…


Harry, wszystko w porządku? – Zmartwiony głos Weasley przerwał jego rozmyślania. Draco natychmiast poderwał się z fotela, momentalnie skupiając całą swoją uwagę na leżącej na łóżku postaci.


Potter nie wyglądał źle. Skóra wydawała się jeszcze bledsza na tle pościeli, ale oczy płonęły życiem, co było niesamowitą zmianą w stosunku do tego, jak martwe były wcześniej. Ich płomień przypominał trochę ten, który Draco widywał, gdy walczyli ze sobą w szkole. Błyskawicznie odrzucił nasuwające się wspomnienia, chowając je w najciemniejszy kąt. To nie było teraz ważne.


Tak… chyba tak… – Malfoy słuchał jednym uchem odpowiedzi, skrupulatnie przyglądając się Potterowi.


Oczywiście skutki magicznego wyczerpania pogorszyły trochę wygląd zewnętrzny mężczyzny, ale tego należało się spodziewać – zaklęcie utrzymywało się dzięki jego magii. Nagle dostrzegł coś, co go zaniepokoiło.


Skąd to masz? – zapytał, łapiąc go za rękę i odsłaniając czerwone pręgi na nadgarstku.


Potter wyglądał na zdezorientowanego, ale odpowiedział:


Związałeś mnie, nie pamiętasz?


Cichy jęk Hermiony nie rozproszył Draco, wpatrywał się w Pottera ze zmarszczonym czołem.


Rozumiem. A gdzie teraz jesteś? – Jego głos był nieporuszony, jakby Harry nie powiedział nic dziwnego.


W naszym domu… chyba…. – Nagle coś błysnęło w oczach leżącego mężczyzny.


Najwyraźniej skutki zaklęcia jeszcze nie minęły; Potter był zdezorientowany, jego umysł nie nadążał za zmianą rzeczywistości. Draco odwrócił wzrok, spojrzał na Hermionę i skinął głową. Kobieta na szczęście zrozumiała, że ma zachowywać się normalnie i nie próbować nic wyjaśniać Harry’emu.


Malfoy odetchnął głęboko, podejmując błyskawiczną decyzję.


W porządku, pozwól Weas – poprawił się: – Hermionie się sobą zająć.


Odsunął się o krok, ale Harry niespodziewanie złapał go za rękę


Hermionie? – wydyszał, unosząc się nieco i patrząc ślizgonowi prosto w oczy. Coś ścisnęło trzewia Draco. Potter wyglądał zaskakująco bezbronnie i, o dziwo, nie odrzucała go słabość mężczyzny. Odruchowo przytrzymał drugą dłonią trzymającą go rękę. – Przecież ona nie ży… – nagle Potter urwał i bezwładnie opadł na łóżko.


Zemdlał – mruknął Draco do Hermiony, która wyglądała na zdenerwowaną. – Przestań się trząść jak kwoka nad pisklakami, Potterowi nic nie będzie. Musimy dać mu czas się przystosować, niecodziennie czarodzieje zwiedzają alternatywne światy. Która godzina?


Dziesięć po jedenastej.


Dobrze, posiedź z nim, przypilnuj, żeby nic mu się nie stało. I nie waż się go o nic wypytywać – ostrzegł groźnie. – Zaraz wracam.


Wyszedł z sypialni, zanim Weasley zdołała coś wyjąkać. Zamknął drzwi i dopiero wtedy pozwolił sobie na odprężenie. Oparł się o zamknięte drzwi, przymykając oczy i próbując wyrzucić z pamięci widok czerwonych pręg i szeroko otwartych oczu Pottera.


Nie dźga się śpiącego smoka; tych wspomnień nikt nie powinien ruszać.


* * *


Hermiona z niecierpliwością czekała na powrót Draco. Jak to dobrze, że ugryzła się w język i nie skomentowała nagłej bladości gospodarza. Jeśli jej podejrzenia były słuszne, Malfoy zasłużył na chwilę dla siebie.


Harry, gdy tak leżał bezwładnie, wyglądał spokojnie. Jego słowa nadal dźwięczały jej w uszach. Nie musiał kończyć, doskonale zrozumiała, że Hermiona ze świata snów z jakiegoś powodu umarła. Zaskakujące, ale nie zaciekawiło jej to zbytnio, o wiele bardziej interesowały ją pozostałe rewelacje Harry’ego. Te ślady na jego nadgarstkach, brzydkie i zaczerwienione, niepokoiły. Ciągle odtwarzała w myślach moment, gdy przyjaciel wspomniał, że to Draco go związał. Nie była pewna czy chce znać odpowiedź na pytanie, dlaczego to zrobił.


Domyślił się, że coś jest nie tak i torturował jej przyjaciela… czy może wręcz przeciwnie – Harry i Malfoy robili coś, o czym nie chciała myśleć? Niepokojące spostrzeżenie. Próbowała wyrzucić z umysłu myśl, że oni robili to, co robili, ale ciągle pewne wyobrażania wypływały na wierzch.


Oby się myliła.


Obudził się? – Prawie podskoczyła, słysząc szept koło ucha.


Odwróciła się, przejeżdżając włosami po twarzy Draco, który skrzywił się i odsunął o krok. Wyglądał na poirytowanego, ale nie był już tak blady jak przedtem. Hermiona nagle zatęskniła za widokiem roztrzepanego Malfoya, ta gładko ułożona fryzura nadawała mu nieprzystępny wygląd. Przez chwilę bawiła się myślą, że włosy pozwalały mu odciąć się od świata, dawały kontrolę.


Jeszcze nie… – odpowiedziała ostrożnie i nagle zdecydowała się stanąć twarzą w twarz ze swoimi obawami. – Myślisz, że twoja alternatywna jaźń była kochankiem Harry’ego? Stąd te ślady i… – urwała, nagle zakłopotana.


Draco nawet nie mrugnął, jego twarz była jak wyciosana z kamienia, martwa i zimna.


To nie ma znaczenia.


Tak myślisz? – Hermiona potrząsnęła z niedowierzaniem głową, ale nie próbowała ukryć sceptycyzmu. – A co jeśli…?


A co jeśli pieprzyliśmy się jak króliki? – dokończył szorstko, pochylając się niżej, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. Gdy chciała odwrócić wzrok, nagle zawstydzona, przytrzymał jej twarz. Szare oczy były nieprzeniknione jak najzimniejsza otchłań. – To nie ma znaczenia, Weasley, i lepiej dobrze sobie to zapamiętaj. To, co Potter widział, czego był świadkiem, kogo spotkał i jak się zachowywał… to wszystko to efekt zaklęcia. To nie wydarzyło się naprawdę i nawet jeśli jakimś cholernym kaprysem losu ja i on… byliśmy w związku albo uprawialiśmy seks, żeby spuścić trochę napięcia… to nie ma znaczenia – powtórzył dobitnie. Zanim Hermiona zdążyła coś dodać, ubiegł ją: – I, Weasley, lepiej zapomnij, że cokolwiek słyszałaś. Chyba pamiętasz, co obiecał mi Potter?


Tak.


Draco uśmiechnął się łagodnie, choć jego oczy pozostały zimne. Odsunął się, a Hermiona odetchnęła. Niepokoiła ją ta dobrowolna bliskość Malfoya, na poły świadomie oczekiwała ataku.


I niech tak pozostanie.


Hermiona przygryzła wargi, niepewna czy powinna mówić. Nagle podjęła decyzję.


Zachowujesz się irracjonalnie, Draco. Próbujesz bronić swoich interesów? W porządku, ale postępując w sposób, w jaki postępujesz, odcinasz się od źródła informacji, zdajesz sobie z tego sprawę?


Sugerujesz, że powinien cię wykorzystać? – Wargi Malfoya wygięły się w uśmieszku, a on sam wyglądał na rozbawionego tą myślą.


Oczywiście. Jestem przyjaciółką Harry’ego od ponad ćwierćwiecza. – Nagle Hermiona uśmiechnęła się. – Merlinie, wiem o nim więcej niż ktokolwiek. Byłbyś głupcem, gdybyś zignorował możliwości, jakie mogę ci zaoferować.


Co za idiota sam włazi w ręce kata? Gryfoni… – Pokręcił z niedowierzaniem głową, ale nuta rozbawienia w jego głosie powiedziała Hermionie, że jest na dobrej drodze do zwycięstwa.


Mówią, że ślizgoni korzystają z każdej okazji – i sami je tworzą. Jak ty wpisujesz się w ten koncept?


Nagle Draco uśmiechnął się najszczerszym uśmiechem. Takim, jakiego Hermiona nigdy by się po nim nie spodziewała. Ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że nagle pieką ją policzki i była pewna, że zarumieniła się jak nastolatka. Wreszcie zrozumiała, co Astoria widziała w swoim mężu.


Salazarze, broń mnie przed zdeterminowaną kobietą. – I zachichotał. Godryku… Zanim udało jej się opanować zaskoczenie, Malfoy wycofał się w stronę biurka, sięgnął po leżący na wierzchu pergamin i podał kobiecie. – Mężczyzna, który nie uczy się na błędach, nie jest wart tego miana. Według Astorii – uzupełnił na użytek Hermiony.


Rozumiem – mruknęła odruchowo, zerkając na pergamin… który był pusty. Podniosła wzrok na Malfoya. Uśmiechał się.


Sama proponowałaś. Zanotuj wszystko z życia Pottera, co wydaje ci się ważne. Skup się na wydarzeniach i osobach… Potter zwraca raczej uwagę na bliskich sobie ludzi i to, co się z nimi dzieje. – Pokręcił głową. – Wątpię czy zainteresowało go, kto jest ministrem magii w tym drugim świecie albo jaką polityką kieruje się magiczna społeczność.


Hermiona obrzuciła go spojrzeniem, zastanawiając się nad czymś.


Zaklęcie Pontopidana jest silnie związane ze śniącym. Skoro tak, po co Harry miałaby szukać takich informacji? Sama idea magicznego snu skupia się nim. Dzięki niemu ma coś zmienić w swoim życiu…


Ale to nie pomoże w weryfikacji moich badań – uciął krótko Malfoy. – Twoje opowieści były dobre, doceniam, że starałaś się w nich być wystarczająco szczera, ale to za mało. Czy zdajesz sobie sprawę, ile czasu zajmie samo przefiltrowanie wspomnień Pottera? A ich weryfikacja? Badania?


Draco, nie musisz przede mną grać. Wiem, że to kochasz.


Ku jej zaskoczeniu uśmiech został odwzajemniony. Malfoy wyglądał na rozluźnionego i zupełnie nieporuszonego wtrącaniem się.


Być może, ale to nie zmienia faktu, że miną tygodnie, zanim będę w stanie przedstawić chociażby wstępny szkic. I wierz mi, nie potrzebuję żadnych komplikacji ani z twojej strony, ani Pottera… ani magicznej rzeczywistości.


Przygryzła wargi, ale troska o przyjaciela zmuszała ją, żeby zapytać:


Będziesz dbał o Harry’ego, prawda?


A jak myślisz…?


Igrał z nią, próbował zmusić do przyznania, że on ma wszystkie karty… ale Hermiona lubiła z nim grać. Zaskakujące, ale gierki Draco coraz częściej odprężały zamiast irytować.


Chyba za bardzo się martwię, wiesz? – Zerknęła na twarz Harry’ego. – Jest twoim śniącym, oczywiście, że będziesz go bronił zębami i pazurami… co nie zmienia faktu, że możesz go zranić. Celowo – dodała zimno, krzyżując z nim spojrzenia. – Zastanawia mnie jedno: dlaczego zakładasz, że będę grać uczciwie? To Harry złożył przysięgę, nie ja. Pomijając mnie, wokół niego jest masa osób, które zmiotą cię z powierzchni ziemi, jeśli tylko spróbujesz czegokolwiek podejrzanego. Zapytam jeszcze raz: będziesz o niego dbał?


Zbyt lekko traktujesz sobie prawa gościnności, Weasley. Nie przypominam sobie, żeby w dobrym tonie było grożenie gospodarzowi.


Odpowiedz, Draco. To proste.


Hermiona wiedziała, że pchała za mocno. Granice zbyt łatwo można przekroczyć, a później nie było już odwrotu, szkoda że czasami to konieczne. Czy miała inne wyjście?


Zakładając, że Harry i ten drugi Malfoy faktycznie ze sobą sypiali, prawdziwy Draco mógł spróbować odegrać się na jej przyjacielu. Jeśli nawet nie, Harry i tak był w niebezpieczeństwie. Zbyt lekkomyślnie złożył Wieczystą Przysięgę, składając w ręce ślizgona całą kontrolę.


Nie mogła pozwolić mu zranić przyjaciela. Nie kiedy był tak otwarty na ciosy.


Byłbym głupcem, gdybym spróbował, prawda? – Widząc zmęczenie na twarzy Draco, wcale nie czuła się zwycięzcą.


Czasami wygranie bitwy to zwykłe katowanie małego, przerażonego chłopca, który wolał uciec niż walczyć.


Czasami odpowiednie słowa zamierały na ustach.


* * *


Ból przychodził falami. Nie był bardzo bolesny, raczej uciążliwy jak piosenka, która ciągle nasuwa się na myśl. Harry otworzył oczy, zamrugał oślepiony nagłą jasnością. Ciemne mroczki powoli przestały wirować i był w stanie dostrzec siedzącą obok niego Hermionę. Pisała coś po pergaminie.


Uśmiechnął się do niej, nagle uspokojony. Przymknął oczy, pozwolił zamilknąć myślom, przyjął ból, świadomy że tak trzeba.


Jego przygoda dobiegła końca.


Jak się czujesz? Zawroty głowy, mdłości, ból głowy…? – Głos Malfoya był niski, brzmiał jakby jego właścicielowi naprawdę zależało na odpowiedzi.


Harry przesunął dłonią po czole, odgarniając włosy i odsłaniając bliznę. Hermiona patrzyła na niego z niepokojem, ale nic nie powiedziała.


Teraz już przeszło.


Głowa?


Przytaknął.


W porządku, mogę wstać.


Jakieś inne objawy? – dopytywał się Malfoy, gdy Hermiona asekurowała Harry’ego. Spojrzał na mierzącego go spojrzeniem blondyna. Ślizgonowi zależało na szczerej odpowiedzi – a on mu je obiecał.


Jestem trochę zmęczony… i zdezorientowany… nic wielkiego.


Rozumiem. – Gdy Malfoy przysunął się bliżej, chcąc pomóc, Potter odsunął się gwałtownie. – Gotowy?


Oczywiście. – Rozejrzał się po sypialni i od razu dostrzegł stojącą w rogu myśloodsiewnię. Musiał tylko skopiować swoje wspomnienia, to nic wielkiego. Nagle jego umysł uchwycił się jednej myśli.– Gdzie moja różdżka?


Hermiona przyglądała się uważnie przyjacielowi, który zachowywał się zbyt niecierpliwie. Jakby chciał jak najszybciej pozbyć się towarzystwa Malfoya… Czyżby jej podejrzenia były prawdziwe?


Harry, jesteś pewien?


Nigdy nie miałem się lepiej.


Hermiona nie uwierzyła, ale nie zaprotestowała. Sięgnęła do kieszeni i podała mu jego różdżkę. W milczeniu obserwowała, jak przenosi wspomnienia do myśloodsiewni. Wyglądał na spokojnego, ale to były tylko pozory. Nie chciał tu być, gdy Malfoy będzie roztrząsał wydarzenia z wyśnionego świata. Taka opcja nie wchodziła w grę.


Musiał się wydostać z rezydencji – i to już.


Skorzystam z kominka, jeśli nie masz nic przeciwko, Malfoy. – Draco nie zaprotestował, całkowicie skupiony na myśloodsiewni. – Gdy będziesz mnie potrzebował, wiesz gdzie mnie szukać.


Malfoy przytaknął nieuważnie.


Mrotek zaprowadzi was do kominka – mruknął tylko, pochylając się nad biurkiem i pisząc coś po pergaminie. Nagle podniósł głowę, spojrzał na Harry’ego i spokojnym głosem zszokował oboje, mówiąc: – Dziękuję, Potter.


Nie ma za co.


To my już idziemy. Dzięki, Draco. – Hermiona zdecydowała się wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc Harry’emu wydostać się z rezydencji.


W odpowiedzi Draco wykonał nieokreślony ruch i oboje wyszli, odprowadzani przez małego skrzata z najbujniejszą – jak na domowego skrzata – czupryną.


* * *


Dopiero gdy Harry opadł na wysłużony fotel w swoim własnym salonie i rozsiadł się wygodnie, Hermiona przystąpiła do ataku.


Co tam się wydarzyło? Twoje zachowanie u Malfoya było… cóż… nietypowe. Domyśliłam się, że nie chcesz przy nim omawiać tego, co działo się w tym magicznym świecie, ale teraz…


Spokojnie, Hermiono. – Harry potarł czoło, zdenerwowany. – Może napijemy się czegoś? To będzie długa rozmowa.


Potrzebujemy Rona? – rzeczowo zapytała, kierując się w stronę kuchni.


Harry nie musiał się długo zastanawiać.


Lepiej żeby tego nie słyszał. Zacznie świrować…


Przez chwilę w pokoju panowała cisza, z kuchni dobiegały niewyraźne odgłosy krzątania się przyjaciółki.


Zacznijmy może od tego, jak Draco cię przyłapał – zaczęła, podając mu kubek.


Harry o mały włos nie wylał na siebie gorącej herbaty.


Skąd ty…? – Nagle uśmiechnął się. – Hermiono – zaczął na poły uroczyście, na poły poważnie – jesteś najbardziej niesamowitą osobą, jaką znam.


Hermiona odwzajemniła uśmiech, siadając na fotelu obok. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Harry wiedział, że przyjaciółka wszystko z niego wyciągnie. Była zdeterminowana pomóc i nikt ani nic nie mogło jej powstrzymać.


Odetchnął głęboko i zaczął opowiadać. Czasami zacinał się, gdy słowa nie oddawały tego, co go spotkało. Raz i drugi zamilkł na chwilę, układając w głowie wspomnienia w jakąś sensowną całość. I opowiadał, opowiadał, a Hermiona ani razu nie odważyła mu się przerwać.


– …wtedy jeden ze skrzatów aportował się w środku pokoju, ostrzegając, że ktoś podsłuchuje. Kobieta. Blondynka o cielęcym wyrazie twarzy. Wyglądało na to, że to jakaś znajoma Draco, bo całkiem po przyjacielsku ją wypytywał. Chodziło o jakieś spotkanie… chyba z ministrem czy kimś takim… no i nagle wparowali aurorzy, a potem obudziłem się w normalnym świecie – kończył swoją opowieść. Piekło go gardło i choć dopił herbatę do końca, nic nie pomogło. Do jutro pewnie przejdzie.


Och, Harry, to kompletnie szalone.


Mi to mówisz?


Hermiona roześmiała się.


Draco kompletnie odbije, gdy zobaczy te wspomnienia. – Westchnęła. – Szkoda, że musiałeś je oddać.


Sam nie wiem – powoli powiedział, odgarniając włosy z czoła. Spojrzał na zmartwiona przyjaciółkę. Brązowe oczy wypełnione były niepokojem i ciekawością. – Malfoy nie musiał mi pomagać, ale zgodził się od razu… a ja zaakceptowałem jego warunki. Postąpiłem lekkomyślnie i bez zastanowienia, ale może wyniknie z tego dobra rzecz.


Co masz na myśli?


Co miały mi uświadomić „przeklęte sny”?


Hermiona przygryzła wargi, odrzucając kolejne odpowiedzi. Po chwili poddała się.


Nie wiem.


No właśnie… może Malfoyowi uda się coś wymyślić. Zaklęcia to w końcu jego działka.


Nie jestem pewna, czy Draco będzie chętny ci pomóc…


Będzie. – Harry nie wahał się nawet sekundy. W jego głosie było tyle pewności, że Hermiona żałowała, że w ogóle wątpiła. – Jestem jego kartą atutową. Draco, zmuszając mnie do przyjęcia Wieczystej Przysięgi, zapomniał o jednym: nigdy nie obiecywałem, że będę jego chłopcem z plakatu. – Hermiona westchnęła, rozumiejąc dokąd zmierzał Harry.


Jeśli ci nie pomoże, całkowicie odetniesz się od wyników jego badań? To okrutne.


Tylko jeśli mnie zmusi. Wolałbym tego nie robić, zdążyłem zauważyć, jak bardzo zależy mu na pracy, ale zrobię to, jeśli będzie trzeba.


Zmieniłeś się – zauważyła ostrożnie, unikając jego wzroku.


Zaskoczyła go. Przymknął oczy i pozwolił myślom błądzić swobodnie. Czy naprawdę się zmienił?


Byłoby dziwne, gdyby nie dotknęło mnie to, co się wydarzyło – zauważył po chwili, wyciągając rękę do Hermiony. – Ale najważniejsze się nie zmieniło.


Wiem, Harry, wiem.


Jej dłoń była ciepła.


Był w domu.


* * *


Co zrobiłeś? – wrzasnął Ron.


Jego temperament nie zmienił się wcale od ich ostatniego spotkania.


Harry westchnął.


To nic wielkiego, naprawdę.


Oszalałeś?! Rozwód z Ginny kompletnie poprzestawiał ci klepki? – Ron wyglądał, jakby był gotowy tu i teraz pomóc mu odzyskać zmysły… najlepiej przekonując go siłą. – Zgodziłeś się na Wieczystą Przysięgę – powtórzył jego słowa sprzed kilku minut. – Oddałeś mu wspomnienia i pomożesz podczas badań, a w razie potrzeby ochronisz – i ty to nazywasz NICZYM WAŻNYM?


Ron, opanuj się. Kot już zjadł kanarka, nie ma co roztrząsać przeszłości.


Cały czerwony na twarzy przyjaciel wpatrywał się w niego w osłupieniu.


Oszalałeś – powtórzył. – Ty kompletnie zwariowałeś… Hermiono, wezwij uzdrowicieli; Malfoyowi w końcu coś się udało. Doprowadził mojego przyjaciela do obłędu.


Och, Ron, jak możesz? – Hermiona wyglądała na lekko zawiedzioną.


Harry, której części o Wieczystej Przysiędze nie zrozumiałeś? Idioto, jeśli nie wypełnisz co do joty swoich obietnic, UMRZESZ! – wrzasnął jeszcze głośniej.


Zrozumieliśmy za pierwszym razem, Ron – spokojnie przerwał mu Harry. – I nie możesz nic z tym zrobić, już przysiągłem. Nie martw się, nie mam zamiaru dać się zabić.


Lepiej tak zrób, nie chcę znów widzieć twojego martwego ciała.


Harry odwrócił wzrok, gdy Ron, zaczerwieniony i zakłopotany, opadł na krzesło. Hermiona unikała patrzenia na nich obu.


I nie zobaczysz, jeśli mam coś do powiedzenia w tej sprawie.


Wiem – przyznał cicho, gdy Hermiona objęła go ramionami – ale przez jakieś głupie sny naraziłeś się na niebezpieczeństwo. Możesz umrzeć przez Malfoya… i to po tym, jak tyle razy ocaliliśmy dupkowi życie… to niesprawiedliwe…


Bycie aurorem nie herbatka u teściowej. Hej, byłem bliżej śmierci niż ktokolwiek i nadal żyję – zauważył Harry, przecierając blat stołu ręką. – Jedna obietnica nic nie zmieni.


Ron nic nie odpowiedział, ale auror wiedział, że przyjaciel analizuje jego słowa. Czasami mądrzej było dać mu czas na zastanowienie. Hermiona najwyraźniej uważała podobnie, ponieważ nie próbowała ingerować.


Spałeś z Malfoyem… znaczy się ten drugi Harry spał… Syriusz i Remus żyli razem… z Teddym… a Ginny i tak widywała się z Nottem? – Wyglądało na to, że Ron próbuje dojść do ładu z wszystkimi informacjami, jakimi podzielił się z nim Harry. – Stary, masz przesrane.


Wiem.


Nagle Ron wyszczerzył zęby w uśmiechu.


Malfoy ugotuje ci jaja, próbując dojść do ładu z tym wszystkim. Wrzuciłeś go do głębokiej dziury pełnej gówna, Harry.


I czyja to niby wina?


Wylądować z fretką, ze wszystkich ludzi… – Kręcił z niedowierzaniem głową. – Chyba powinniśmy się cieszyć, że nie skończyłeś u boku V-Vol-Voldemorta.


- Zawsze podobali mi się przystojni mężczyźni – zażartował Harry. – Ale ty nigdy mnie nie chciałeś.


- Bo miał mnie, Harry. – Hermiona uśmiechnęła się i cmoknęła męża w nieogolony policzek. Wystarczyła jedna nocna nieobecność i Ron już się zapuścił. Mężczyźni…


- Wybacz, stary, gdybyś powiedział coś dwadzieścia kilka lat temu… – Hermiona pociągnęła go za ucho. – Auć! Za co to?


Harry zachichotał.


- Zachowujecie się jak stare małżeństwo.


Oboje uśmiechnęli się do niego.


- Wracając do tematu, co zamierzasz dalej?


Harry wzruszył ramionami. Cóż mógł odpowiedzieć.


- Na razie czekam.


* * *


Minęło kilka dni, a żadna wiadomość od Malfoya ani od Ginny nie zburzyła jego spokoju. Jedyne listy, jakie przychodziły do ich uroczego domku, to były wieści z Hogwartu. Dzieciaki radziły sobie całkiem nieźle, najwyraźniej powoli zaczynały godzić się z sytuacją. To była dobra wiadomość.


Harry ostatnie kilka dni spał spokojnie. Nic nie zakłócało jego odpoczynku, a dzięki odprężającym ogrodniczym obowiązkom, doskonale się odstresował. Wysłał już nawet sowę do Kingsleya z wiadomością, że czuje się już o wiele lepiej i z przyjemnością wróciłby do pracy.


Wszystko zaczynało się układać.


Harry ignorował natrętne myśli, które miały tendencję do wyłażenia w najmniej odpowiednim momencie, zdecydowany zapomnieć o alternatywnej rzeczywistości. Póki Draco nie potrzebował pomocy, a jego snu nie kłopotały magiczne interwencje, nie widział w tym sensu.


Ciekawiło go, jak Malfoy zareagował na rewelacje z innego świata, ale nie na tyle, by się dopytywać. W połowie świadomie doszukiwał się powodów nękania go „przeklętymi snami”, ale żaden z pomysłów nie zagościł na tyle długo, by się rozgościć. To były tylko głupie koncepcje, mniej lub bardziej poważne.


Czy chciał coś z tym zrobić?


Nie, chyba nie. Na razie zamknął się w szklanym kloszu, odpoczywając we własnym ogródku, doglądając domu i pozbywając się całego napięcia związanego z odejściem żony i głupimi snami.


Wiedział, że musi korzystać z wolności, póki może… później mogło być za późno.


Machiny zawsze w końcu ruszają.


Czekał.



Przeklęte sny: – 22 –


Astoria pomimo bólu trawiącego jej ciało uśmiechnęła się na widok męża. Draco wyglądał na zmęczonego, ale jego oczy płonęły energią.


Hermiona jest inna niż myślałeś – powiedziała po chwili milczenia.


Nie myślałem o niej! – żachnął się, ale zaraz spokorniał. – Powiedzmy, że dała mi do myślenia.


Kobieta spojrzała na męża z sympatią. Przyznanie się do tego, że mógł popełnić błąd w ocenie sytuacji, dużo go kosztowało. Draco lubił kontrolować sytuację. Od zawsze. Jaki inny pierwszoroczniak potrafiłby zwrócić na siebie uwagę całego domu, tak wcześniej zaczynając kampanię zmierzającą do przejęcia przywództwa? Wystarczyło kilka miesięcy by wszyscy wiedzieli, że on i Chłopiec Który Przeżył są rywalami. Każdy znał jego imię, a bycie szukającym i kupienie najnowszych mioteł dla całej drużynie jedynie umocniło pozycję. Merlinie, gdy Lucjusz zmarnował tyle pieniędzy tylko z powodu kaprysu swojego syna, wszyscy byli pod wrażeniem. Każdy, kto się liczył oczywiście. Plotki mnożyły się w zawrotnym tempie, podsycane luźnymi uwagami Draco. Ile galeonów byli warci Malfoyowie, nie wiedział nikt, ale ciekawość zżerała wszystkich. Późniejsza ucieczka Blacka jedynie przyspieszyła plan Draco, a jego pozycja umocniła się niewyobrażalnie. Gdyby nie aresztowanie Lucjusza, pewnie aż do końca szkoły tyranizowałby pół domu. I nawet gdy poniósł porażkę w wypełnianiu misji zleconej przez Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, Draco przetrwał na powierzchni. Rodzeństwo Carrow nie szczędziło tortur, ale jemu jakoś udawało się wykaraskać. Po zwycięstwie Pottera jego rodzina zachowała nawet większość galeonów. To było szalone, ale papa szanował go za wysiłek włożony w przetrwanie. Fortunę można stracić i odzyskać, życia nie.


Wygląda na to, że wszystko skupia się na Potterze.


Draco ważył coś w myślach.


To nie ma znaczenia… przecież wiesz – zapewnił ją w końcu.


Kobieta uśmiechnęła się, wyciągając dłoń do męża.


Wiem – powiedziała cicho, a gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się kojąco – mimo to i tak się martwię.


Stare dzieje, Storii. Nie powinnaś zaprzątać tym głowy.


Astoria roześmiała się chrapliwie. Ręką wytarła łzy, które pojawiły się, gdy jej ciało zawiodło. Oboje udawali, że nic się nie stało. Bo czy miało to teraz znaczenie, po tym wszystkim co się zmieniło i z czym przyszło im walczyć? Czy wobec nieuchronnej klęski miało to sens? Być może oboje byli już szaleni.


Zawsze tak mówisz – zarzuciła mu, uśmiechając się figlarnie. Draco powstrzymał się scałowania tego pięknego uśmiechu, zadowalając się jedynie trzymaniem ukochanej dłoni.


Astoria chłonęła wzrokiem wyraz jego twarzy, próbując zapamiętać każdy moment. Któż wie, kiedy uzdrowiciele ponownie wyrażą zgodę na wizytę? I czy będzie jeszcze czas…


Potrząsnęła głową. Draco miał rację: to bez znaczenia.


Wysłałeś sowę do Edgara, odpowiedział już?


Draco uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć, że nic się przed nią nie ukryje.


Merkucjusz jeszcze nie wrócił… Edgar nic się nie zmienił, nadal jest paranoikiem. Odpowie, gdy uwierzy.


A zarząd Uniwersytetu?


Draco potrząsnął głową.


Nie będzie się wtrącał. Członkowie zdają sobie sprawę, ile mi zawdzięczają. Z ich strony nie spodziewam się żadnych problemów. Korneliusz poprycha, pozrzędzi, ale i tak się ugnie. Jedynym problemem może być Ministerstwo. Jeśli tylko dam im szansę, Departament Tajemnic z przyjemnością położy łapy na badaniach.


Umów się z Roneo Idly, w razie potrzeby zagroź, że powiadomisz jego teściową o romansie z tą małą Bulstrode. – Jej głos był rzeczowy i beznamiętny. – Przydatny może być też młodszy syn Kirka. Lubi towarzystwo starszych mężczyzn, a szef Departamentu jest doświadczony i, co ważniejsze, dyskretny. Pogadaj z Kirkem, będziesz potrzebował jego pomocy, ale zapewne się zgodzi. Najwyższa pora, żeby Emil się ustatkował, a Croaker jest wystarczająco dojrzały, żeby utrzymać zainteresowanie młodego i lekkomyślnego kochanka.


Nie będzie zaskoczony, gdy zaproszę go na obiad, aby przedyskutować obawy dotyczące zaklęcia obronnego. – Oczy Draco rozbłysły, gdy kontynuował: – A ponieważ jesteśmy coraz bliżej podpisania umowy, obecność mojego przedstawiciela będzie niezbędna… oraz jego młodego, chcącego zdobyć więcej doświadczenia syna. Croaker doskonale wie, jak niechętny jestem tłumom, nie zdziwi go zaproszenie do naszego domu. Dafne, odgrywająca rolę uroczej i wolnej gospodyni, która zagina na niego parol, odwróci jego uwagę i zapobiegnie podejrzeniom.


Astoria patrzyła na niego uważnie, gdy snuł plany.


Croaker jest specyficznym kolekcjonerem: pragnie tego, czego nikt inny nie miał – dopowiedziała po chwili. – Mimo pewnej reputacji Emil jest nietknięty, jestem tego pewna. To dobry chłopak, choć igra z ogniem. Młodzieńcza złość na rodziców potrafi być taka destrukcyjna… – dodała z westchnieniem, żałując, że nie doczeka chwili, gdy jej syn wejdzie w ten etap. – Croaker będzie wiedział, jaki skarb trafił w jego ręce i zechce go zatrzymać. Jest też wystarczająco inteligentny, domyśli się, że od początku nim manipulowałeś.


Planujesz namówić mnie na uczciwe postawienie sprawy?


Dopiero gdy Emil zdecyduje się postawić ojcu. Wszyscy w ich rodzinie są lojalni, a gdy chłopak postanowi walczyć o ten związek… – uśmiechnęła się – stworzą taką piękną parę. Mężczyzna w międzyczasie będziesz musiał delikatnie kierować Kirkiem. Jego gwałtowny charakter może przysporzyć niepotrzebnych problemów.


Draco od razu zrozumiał, co miała na myśli. Ucałował jej dłoń.


Będzie się zachowywał, kocha syna.


To nigdy nie był problem.


Delikatnie, starając się nie przysporzyć jej dodatkowego bólu, przycisnął jej dłoń do policzka. Gdy przymknął oczy, wyglądał tak krucho i mizernie, że coś ściskało ją w piersiach.


Nawet gdy kocha się zbyt mocno – szepnął.


Astoria uśmiechnęła się smutno, patrząc na swojego męża. W jej życiu była jedna rzecz, której żałowała – on. Nie potrafiła kochać go, jak potrzebował. Umiała jedynie kochać po swojemu.


To nadal błogosławieństwo.


Za wszystko się płaci.


A czy ma to jakieś znaczenie?


Tak… nie… – Uniósł głowę i spojrzał w niebieskie oczy swojej żony. – Zawsze ma.


Myślisz, że cena może być zbyt wysoka? – zapytała, ukrywając ból.


Zbyt niska – ucałował jej palce – zawsze zbyt niska.


Uśmiechnęła się. Miała ochotę śpiewać. Nie żałował niczego. Jej Draco, jedyny, wyśniony, tak zagubiony, tak potrzebujący.


Można kochać wiele razy i w niczym to nie umniejsza poprzedniej miłości.


Draco potrząsnął głową.


Do tego trzeba mieć serce.


Każdy je ma, niektórym brak tylko odwagi.


Niektóre serca pękają, gdy odchodzi ukochana osoba.


Jedynie ci, którzy się poddają. Ci, co nie mają o kogo walczyć. Którzy nie mają rodziny.


Bliscy zrozumieją. – Draco odwrócił wzrok. – Nikt nie potrzebuje substytutów.


Och, Draco… Dotknęła jego włosów.


Kochanie, są ludzie, którzy potrzebują miłości bardziej niż inni. Kochani z wzajemnością… rozkwitają.


Gdy minie sezon, kwiaty więdną – próbował uciąć temat, ale Astoria nie zamierzała mu na to pozwolić.


Róże, piękne i kolczaste, wytrzymują lata. Nawet dziko rosnące mają swój urok, ale te pielęgnowane z uczuciem zachwycają.


Storii, przestań – prosił, patrząc na nią. Czuła jego cierpienie, ale nie mogła się poddać, nie umiała.


Potrząsnęła głową.


To ważne. Nie chcę, żebyś zamknął się w domu po mojej… – przełknęła, walcząc o zachowanie kontroli. Nie mogła się zawahać, musiała przestać się obawiać. Draco był silny. Przetrwa – po mojej śmierci.


Nie umrzesz – zapewnił, ale w jego głosie brakowało tej siły, która towarzyszyła im na samym początku. Byli już tacy zmęczeni.


Och, Draco, uzdrowiciele już się poddali. Uzdrowiciel Youko nawet płakała. Jestem jej jedynym nieudanym przypadkiem. Nasz syn przestał wierzyć w cudowne uzdrowienie. Ty też musisz się z tym pogodzić. Ja umieram – i to w zawrotnym tempie.


Na pewno jest jakiś sposób, musi być.


Astoria musiała to przyznać: Draco próbował, cały czas próbował walczyć. Czasami jednak są chwile, gdy należy złożyć broń i poddać się przeznaczeniu.


Jaki? Uzdrowiciele przetestowali już każde zaklęcie, eliksir, runę. Próbowaliśmy leczenia po mugolsku – nie udało się. Szamani, kapłani, nawet ostatni żyjący wołchw* – wyliczała bezlitośnie – wszyscy ponieśli klęskę. Ukorzyłeś się przed tym głupim dziewczątkiem, które podobno było wcieleniem boga… i nic. Merlinie, zdobyłeś nawet feniksa, łudząc się, że jego łzy pomogą. Draco… nawet jeśli istnieje jakiś sposób, ja go nie doczekam. Mój organizm jest wyczerpany wieloletnią, bezowocną walką. Jest już za późno na ratunek.


Nie jest! Nie jest… nie jest…


Draco wtulił twarz w kobiecą dłoń, świadom, że nie wolno mu naciskać zbyt mocno. Storii była taka słaba, gdzieś głęboko wiedział, że ma rację – jej ciało już się poddało.


Będę na ciebie czekać, głuptasie – szepnęła cicho. – Zawsze.


Z oddali dobiegł śpiew Feliksa. Nie była jego towarzyszem, a mimo to feniks postanowił zostać z nią do końca. Jego pieśń koiła obawy, niosąc nadzieję chorym.


Niczego nie obiecuję, Storii, ale spróbuję. Salazarze, spróbuję – obiecał cicho.


Przymknęła oczy, pozwalając zmęczeniu wziąć górę nad wolą.


* * *


Panie Malfoy, naprawdę bardzo mi przykro. Nie możemy już nic zrobić. Organizm pańskiej żony… on walczy sam ze sobą. – Uzdrowicielka Youko patrzyła na niego współczującym wzrokiem. Astoria Malfoy była jej pierwszą śmiertelnie chorą pacjentką, której nie umiała uratować. Jeśli ona czuła się parszywie, co musiał czuć mąż?


Zawahała się sekundę, nim położyła rękę na jego ramieniu. Strącił ją momentalnie, z beznamiętnym wyrazem twarzy.


Kiedy mogę zabrać ją do domu? – Jego głos był suchy i zimny, jakby załatwiał jakiś nieprzyjemny interes.


W tej chwili nie potrafię tego określić. Niezbędne są odpowiednie badania, jutro będę w stanie pana powiadomić – rzuciła ostrzej niż zamierzała. Dotknęło ją jak łatwo odrzucił jej pociechę, a jego zimny spokój był nieprzyjemny.


To wszystko? – Skinęła głową, nie umiejąc znaleźć słów. Chciała mu jeszcze tyle powiedzieć, wyjaśnić, być może wytłumaczyć niewytłumaczalne, ale Draco nie dal jej szansy. – W takim razie do jutra, uzdrowicielko Youko.


W milczeniu obserwowała jak odchodzi, samotny, zimny mężczyzna, który właśnie dowiedział się, że bezpowrotnie straci żonę. Czy naprawdę był tak nieczuły?


* * *


Brunet opadł na miejsce z całym impetem potężnego ciała. Draco zajął fotel, siadając naprzeciwko Kirka Rodana, swojego przedstawiciela w Departamencie Przestrzegania Prawa.


Nie rozumiem tego chłopaka, naprawdę nie rozumiem. Człowiek stara się, dba o dzieciaka, chce dla niego jak najlepiej… i co otrzymuje w zamian? Gówniarz narobił wstydu całej rodzinie, szlajając się z byle kim po całej Pokątnej. Gdyby nie ty jego ostatnia eskapada do Klubu pojawiłaby się w gazetach. Maria chyba by go zabiła. Odkąd Oktawian zaprosił ją na obiad, jest nie do zniesienia. Ciągle tylko paple o tym, jak ważna jest reputacja i jak cudowny jest jej chłopak. Merlinie, idzie oszaleć w tym domu.


Draco roześmiał się wbrew woli.


I tak oddałbyś życie za te małe diabły.


Kirk pokręcił głową.


O nie, utopię dzieciaki w pierwszej kałuży. A wtedy… upragniony spokój.


Aurora wykastrowałaby cię na miejscu. Osobiście wolałbym nie wchodzić jej w drogę.


Ma charakterek ta moja żoneczka, nie? – Kirk rozmarzył się na chwilę.


Draco był do tego przyzwyczajony. Jego przyjaciel był absurdalnie zakochany w swojej żonie.


Mamrotek, skrzat domowy Rodanów, pojawił się z cichym pyknięciem z talerzem kanapek i dwiema filiżankami herbaty. Pokłonił się nisko i zniknął. Draco od razu sięgnął po coś pysznego. Musiał przyznać, że uwielbiał ich kucharza – niesamowicie gotował.


A gdzie jest twoja urocza małżonka?


Trenuje przeciwuroki. Nadal ci nie wybaczyła, że pokonałeś ją na ostatnim spotkaniu.


Draco uśmiechnął się. Aurora Rodan była wymagającym przeciwnikiem, ale brakowało jej cierpliwości.


Przekaż jej, proszę, moje skromne przeprosiny. Podczas następnego pojedynku będzie miała szansę udowodnić, jak wiele się nauczyła.


Dziesięć galeonów, że zdenerwujesz ją w ciągu kwadransa.


Dziesięć minut.


Kirk namyślał się chwilę.


Stoi.


Uścisnęli sobie dłonie.


Dziękuję, że zająłeś się tą nieprzyjemną sprawą z Klubem. Nie wiem, gdzie ten chłopak ma rozum – jęknął Kirk, sięgając po kanapkę. – Nie odziedziczył go po mnie… ani po Aurorze – dodał po chwili. – Może to wina ciotki Elzaberty? Te ciągłe szukanie fusów w herbacie jest podejrzane.


Nie ma o czym mówić, staram się jedynie wypełniać obowiązki chrzestnego. Emil niedługo ochłonie, na razie jest wściekły za te praktyki.


Gdybym wiedział, że go tak zaboli, nigdy nie odzywałbym się do Teodora, wiesz przecież – powiedział ponuro Kirk. – Nie chcę go karać, to z mojej winy tak się zachowuje, ale niedługo reputacja rodziny legnie w gruzach. Plotki powoli stają się niewygodne.


Próbowałem z nim rozmawiać, ale nie naciskałem – przyznał Draco. – Jest zagubiony i potrzebuje kogoś neutralnego.


Kirk ścisnął go za ramię.


Rozumiem, też nie wiem, jak z nim rozmawiać.


Emil jest zbyt naiwny – to nasza wina. Ich pokolenie jest pełne egoistów: ferują wyroki na lewo i prawo, bawią się bez umiaru, bo nie znają konsekwencji, pewni, że rodzina im pomoże w razie potrzeby.


Draco… – Kirk zaczął powoli, nie wiedząc jak ugryźć temat. – Emil nie jest tobą.


To prawda – przyznał bez sekundy zawahania, nie wyglądając na urażonego. – Byłem szesnastoletnim gnojkiem, który musiał natychmiast dorosnąć. I nagle dowiedziałem się, że świat nie kręci się wokół mnie, a nazwisko nie uratuje tyłka przed Ministerstwem i Czarnym Panem. Jakimś cudem przetrwałem, moja rodzina przetrwała, żyliśmy na przekór całemu światu. Do dzisiaj borykam się z konsekwencjami, mój syn walczy z plotkami i niesprawiedliwymi pomówieniami, tylko dlatego że jego ojciec kiedyś stanął po złej stronie barykady. Gdyby nie ty i twoja rodzina pewnie nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj.


Nie dramatyzuj, Draco. Mieliśmy własne uprzedzenia, pokonaliśmy je i w końcu uwierzyliśmy w siebie nawzajem, koniec pieśni. A teraz bądź tak dobry i porzuć ten smętny ton. Odbiera mi apetyt. Mów, co planujesz.


Draco westchnął. Kirk jak zwykle mu przerwał. Uwielbiał to, sadysta.


To właściwie pomysł Astorii. Co byś powiedział, gdyby Arman Croaker został twoim zięciem?


Kirk zakrztusił się kanapką. Draco błyskawicznie rzucił zaklęcie.


Dzięki… – odchrząknął. – Najwyraźniej mam problemy ze słuchem. Zdawało mi się, że usłyszałem, jak wspominasz Mrocznego Sukinkota.


Rozbawiony Draco przytaknął.


Merlinie, Emil musiał dać ci się nieźle we znaki… bo chyba nie oszalałeś ze zmartwienia? – zainteresował się nagle. Draco rzucił mu w odpowiedzi ostre spojrzenie. Kirk przełknął. – Tego się obawiałem. Dlaczego on? I już pomijam fakt, że Croaker leci tylko na babki.


Mam w tym swój interes, opowiem ci później. Na razie skupmy się na Emilu. Chłopak jest w tarapatach, nie oszukujmy się. Zaczynają o nim krążyć nieprzyjemne plotki. Za kilka tygodni nie da się tego odkręcić.


W końcu się opamięta.


Oczywiście, to dobry dzieciak. – Draco nie miał powodów zaprzeczać. Chłopak za bardzo się rozbrykał i stracił cel z oczu. W końcu pójdzie po rozum do głowy. – Obawiam się tylko, czy nie będzie już za późno. Nawet nazwisko Aurory niewiele pomoże, gdy chłopak zyska opinię małej dziwki.


Draco – warknął Kirk ostrzegawczo.


Mówię jak jest, ty zrobiłbyś to samo dla Scorpiusa. Emil potrzebuje dojrzałego i ustawionego partnera, który będzie wiedział jak go okiełznać, ale nie złamać.


Croaker? – rzucił powątpiewająco Kirk. Mimo niedowierzania słuchał uważnie przyjaciela. Wbrew pozorom Draco nie był głupi, a błędy przeszłości jedynie wzmocniły bezwzględne cechy jego charakteru. Po uwolnieniu z rąk Ministerstwa musiał szybko dojrzeć i zająć się rodzinną fortuną. Narcyza była doskonałym sojusznikiem, ale to na Draco spoczywała odpowiedzialność za ich losy. Dla bliskich był gotowy na wszystko. Kirk Rodan, zwykły mugolak, był dumny, że również do niej należał. – Skąd ta pewność, że będzie zainteresowany?


Ufam Astorii, jej źródła są pewniejsze niż Gringott.


W porządku, załóżmy, że Croaker bryka w obie strony. Dlaczego Emil?


Draco prychnął pod nosem.


Patrzyłeś na swojego syna? Jest niesamowicie atrakcyjny. Dzieciaki odziedziczyły wasze najlepsze cechy, ale Maria nie jest nawet w połowie tak zachwycająca jak on. – Kirk poruszył się w fotelu, czując się nieco niewygodnie. – Poza tym chłopak ma charakter i nie ugnie się pod byle wyzwaniem, choć lepiej byłoby, gdyby nauczył się panować nad temperamentem. Aurora jest cudowną kobietą, ale sam przyznasz, że czasami mogłaby spasować. Dodajmy do tego twój upór i powstanie piorunująca mieszanka.


Emil od zawsze potrzebował szczególnej uwagi, też mi odkrycie, ale co ma z tym wspólnego Croaker?


Jaka jest dominująca cecha jego charakteru?


Kirk nie wahał się ani sekundy.


Sukinkot jest chciwszy niż sam diabeł. Jeśli czegoś chce, musi to zdobyć. Będzie mamił, knuł i manipulował, aż osiągnie cel.


A co potem?


Zawahał się.


Nie wiem.


Pomyśl, jak kieruje Departamentem, o jego kugucharze, o tym jak renegocjowaliśmy umowę.


Jasny Merlinie, naprawdę to przemyślałeś? – wykrzyknął po chwili Kirk, prawie podrywając się z miejsca. – Zrobi z niego maskotkę.


Draco prychnął.


Croaker nie jest głupi: da chłopakowi tyle wolności, ile będzie potrzebował… ale co do jednego masz rację – nie puści go. Nigdy.


Pieprzysz głupoty – warknął Kirk. – Ten drań zamknie mi syna w klatce, jeśli mu tylko pozwolę.


Oczywiście. – Draco z trudem ukrył uśmiech. Przyjaciel w końcu zaczął wierzyć. – Dlatego będziesz dobrym ojcem i nie dasz mu zbliżyć się do syna.


Kirk gapił się na niego z szeroko otwartymi oczami i nagle roześmiał się, klepiąc ręką po kolanie.


Ty draniu, zaplanowałeś to! – zarzucił mu, gdy opanował śmiech. – Im więcej przeszkód stanie na drodze Sukinkotowi, tym bardziej będzie chciał Emila.


Planujesz i wygrywasz.


Zimne… ale skuteczne – przyznał po chwili Kirk, przypatrując się uważnie rozluźnionemu Draco. – Dlaczego on? Jestem pewien, że znalazłbyś dwudziestu innych kandydatów, lepszych, bardziej pasujących do twoich planów, elastyczniejszych.


Martwię się o Emila, jeszcze trochę i wpadnie w prawdziwe bagno. Obaj znamy Croakera: może to zimny drań – Kirk wiedział, że w ustach Draco to komplement – ale zadba o niego. Nie da mu zboczyć.


Przemyślę to – powiedział powoli Kirk, zastanawiając się, co na ten pomysł powie Aurora. – A jaki jest jeszcze inny powód?


Draco sięgnął po herbatę. Patrzył przez chwilę na swoje odbicie, pogrążony w myślach.


Wspomniałem, że zmora mojego życia natrętnie mnie nachodzi w sprawie tej głupiej ustawy. – Gdy Kirk skinął głową, powstrzymując się od komentarza, Draco kontynuował spokojnie: – Kilka dni temu wprosiła się do rezydencji… towarzyszył jej Harry Potter.


Boże!


Merlinie – poprawił go Draco, upijając łyk. – Wybawca wyglądał fatalnie; jakby nie spał miesiącami. Ku mojemu zaskoczeniu Weasley nie próbowała przekonywać, jak ważna jest ta durna ustawa, ale poprosiła o skorzystanie z biblioteki. Musiał być w tym jakiś haczyk, pomyślałem i odmówiłem. I dopiero wtedy okazało się, po co naprawdę przyszli. „Magia snów” – dodał z naciskiem.


Kirk pomyślał przez chwilę i nagle coś sobie uświadomił.


Te obślizgłe tomisko, przez które prawie wylądowałeś w świętym Mungo? Niezły zbieg okoliczności – sarknął pod nosem.


Draco skinął głową.


Intrygowało mnie, dlaczego jej potrzebują. Na pierwszy rzut oka było widać, że są zdesperowani. Potter wyglądał na wyczerpanego, ale tłumaczył całkiem sensownie… co samo w sobie było trochę deprymujące, bo przy każdym publicznym wystąpieniu głupio się zacina.


Draco… – ostrzegł go Kirk. Doskonale znał przyjaciela i wiedział, jak uwielbia zbaczać z tematu.


Potter jest śniącym – Draco powiedział to tak, jakby oczekiwał co najmniej wybuchu. Kirk zamrugał, nie rozumiejąc w czym rzecz. – Wybacz, zapomniałem, że nie wychowałeś się, słuchając naszych baśni. Śniący to ludzie, którzy spełnili pewne warunki i otrzymali dar. Niektórzy nazywają to przekleństwem, ale nie w tym rzecz. Ważne jest to, że ci obdarowani mają zawsze do spełnienia pewną misję. Czasami jest to coś niezwykle błahego, ale innym razem to prawdziwe wyzwania. Asmodeusz musiał porzucić rodzinę i wyruszyć na koniec świata, by uratować jednorożca. Za to Joanna Francuska poderwała naród do walki.


A Potter?


Nie wie.


Jak to? Powiedziałeś, że śniący otrzymują misję, czyli wiedzą, co mają zrobić? Tak czy nie?


W rzeczywistości było ich zbyt mało, żeby mieć pewność. Bajkę o dzielnym Asmodeuszu opowiada się dzieciom, Joanna Francuska to już postać historyczna, ale ze względu na mugolskie wojny niewiele dokumentów ocalało. Asystenci już szukają kolejnych źródeł, ale to może potrwać.


Zatrudnić kogoś nowego?


Nie zaszkodzi. Sprawna szóstka powinna wystarczyć, żeby przeszukać Liberum Ars Magica, ze dwie, może trzy osoby przydadzą się u Nottów. Teodor już wyraził zgodę. Profesor McGonagall nigdy nie robi problemów… dobrze by było, gdybyś poszukał pomocników wśród szóstego i siódmego roku, przyjrzyj im się uważnie, może któryś wpadnie ci w oko. Przyda ci się ktoś na stałe.


Jeszcze coś?


Napisałem do kilku znajomych – Draco machnął różdżką, wyczarowując pergamin. – Kontroluj sytuację.


W porządku.


Gdy wróci sowa od Apolline Delacour, sam się nią zajmę. Ta kobieta to prawdziwy demon z historii.


Uwielbiasz z nią dyskutować – mruknął Kirk, przelatując wzrokiem po nazwiskach. – Wydaje się, że nikt nie będzie robił problemów. A co na to Potter?


Potulny jak gumochłon, nie będzie przeszkadzał. Wyślij mu standardową umowę. – Draco wyczarował kolejny pergamin. – Tu masz modyfikacje.


Na wczoraj? – upewnił się Kirk, zerkając na tekst. – Hm… ciekawe… – mruknął pod nosem, a głośniej dodał: – Ile kopii?


Draco zastanowił się przez chwilę.


Tyle ile jest Weasleyów plus ze trzy dodatkowe. Potterowi zapewne coś się wyśliźnie, lepiej zabezpieczyć się wcześniej. Upewnij się, że będzie wiedział, czym grozi nie wywiązanie się z umowy. Choć Weasley pewnie natrze mu uszu za Przysięgę Wieczystą…


CO? – jęknął Kirk i ukrył twarz w dłoniach. – Jesteśmy skończeni, jak matkę kocham.


Draco poklepał go po ramieniu.


Spokojnie, przyjacielu, to tylko maleńkie zabezpieczenie. Potter jest moim śniącym i nie pozwolę go sobie odebrać.


Croaker – szepnął do siebie Kirk. – Boisz się, że Niewymowni się wtrącą.


Draco patrzył na niego spokojnie, mimo niepokoju w oczach.


Tak.


Napisałeś też pewnie do Edgara, żądając pomocy.


Tak.


Czy… czy byłbyś gotowy się ujawnić dla tego?


Draco zacisnął wargi i uciekł spojrzeniem.


Nie wiem.


Ciszę przerwał bijący zegar.


Rozumiem, Draco, rozumiem – mruknął w końcu Kirk, odwracając głowę. – Ale nie proś o poparcie.


Nigdy.


Kirk uśmiechnął się, a Draco wyraźnie rozluźnił.


W takim razie wracajmy do szantażu: kogo musimy przekonać?


Jedynie Ministerstwo. Korneliusz nie zaryzykuje, że wycofam się z wykładów, a zarząd Uniwersytetu wykastrowałby go, gdyby moje galeony przestały do nich płynąć. Gildia, z oczywistych przyczyn, się nie wtrąci, choć w razie potrzeby Edgar stanie po właściwej stronie. Oczywiście musimy zadbać o dyskrecję, nie chcę tu konowałów z innych krajów.


A co, jeśli Ministerstwo zaproponuje współpracę?


Wiesz równie dobrze jak ja, jak to się skończy. Nie zostanę odsunięty na boczny tor, nie ma mowy. – Determinacja w głosie Draco była nieco przerażająca. – W razie potrzeby wykorzystam Pottera.


Wolałbyś tego uniknąć – zauważył Kirk, notując coś na pergaminie. Z zadowolonym uśmiechem spojrzał na przyjaciela. – Emil wyeliminuje Croakera, masz coś na Idly’ego i Ritza, pani Weasley jest po waszej stronie, a Minister ulegnie Potterowi… podsumowując: nie masz się czym martwić.


Potrzebujemy kogoś w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.


Hm… – Kirk zamyślił się. – A co na tę blondynkę z Międzynarodowego Urzędu Prawa, córkę starego Bantleya?


Amelia, Anilia, nie… jak jej było…Antrazja – przypomniał sobie w końcu Draco. – Faktycznie, może się przydać. Jeśli znajdzie coś, co uniemożliwi obcym wtrącanie się w moje badania, zarekomenduje jej narzeczonego Kettlernowi.


Ostrożnie – ostrzegł Kirk. – Niepotrzebnie szarżujesz.


Profesor szuka sprawnego asystenta, a młody Dalton jest utalentowany, ale nieprzeciętnie nieśmiały. Najwyraźniej jego siostra odziedziczyła całą brawurę.


Nadal przeszkadza ci na wykładach?


Ta pannica nie wie, kiedy zrezygnować. Przy każdym możliwym temacie wtrąca coś na temat Ministerstwa, choć dałem wszystkim do zrozumienia, że politykę mają zostawić za drzwiami. Moja cierpliwość się kończy.


Nie rób głupstw, Draco, nie warto.


Myślisz, że nie wiem? Scorpius już dość płaci za nasze błędy.


Jesteś dobrym ojcem, to nie twoja wina, że ludzie nadal żyją przeszłością. A właśnie: jak jego lekcje?


Zrezygnował. – Na widok zaskoczonej miny przyjaciela, dodał: – Poddał się, gdy uwierzył, że uzdrowiciele nie umieją pomóc Astorii.


Taki talent się zmarnuje – ponuro ocenił Kirk.


Uzdrowiciel Fincher błagał mnie, bym przekonał syna, ale nie będę zmuszał Scorpiusa. To jego decyzja.


Powiedziałeś Astorii?


Wczoraj. Przeczuwała to. Gdy tylko uzdrowiciele pozwolą na podróż, wraca do domu. To już koniec, Kirk.


Przyjaciel zacisnął pięści, powstrzymując się od ruchu, i odwrócił wzrok, wiedział, jak Draco jest dumny. Musiał być na skraju załamania.


Może nowy projekt pomoże mu zebrać się do kupy, gdy Astoria… odejdzie.


* * *


Draco – jęknął Emil, siadając na skraju biurka – nie powiedziałeś tacie o Klubie, prawda? I dzięki, że zająłeś się prasą. Maria by mnie zabiła, gdyby Oktawian przeczytał, że jej braciszek wdał się w publiczną burdę.


Draco uśmiechnął się na widok swojego chrześniaka i jednym ruchem różdżki wygładził jego włosy.


Znowu to zrobiłeś! – poskarżył się chłopak, palcami przeczesując fryzurkę. – Nawet nie wiesz, ile czasu zajęło ich ułożenie!


Masz rację, zrobienie takiej strzechy wymaga niezłego wysiłku – zakpił Draco, chowając pergaminy do szuflady. Chłopak nie mógł ich zobaczyć. – Co cię do mnie sprowadza, gryzipiórku?


Tata mówi, że organizujesz podwieczorek… – niedbałym tonem rzucił Emil, oglądając paznokcie. – Mogę czuć się zaproszony?


Draco powstrzymał uśmieszek i zmusił się do zachowania spokoju.


Rozumiem, że chcesz pomóc ojcu – zaproponował mu wymówkę, której chłopak od razu się chwycił.


Najwyższa pora, nie uważasz? Będę świetnym asystentem – obiecał solennie, na co Draco wybuchnął śmiechem. – Nie wierzysz?


Będziesz idealnym asystentem, gdy już w końcu zrzucisz tę głupią pozę trzpiotki, gryzipiórku, ale – stuknął palcem w pierś siedzącego naprzeciwko niego chłopaka – wiem, że próbujesz się wprosić na podwieczorek z innego powodu… pewnego mężczyzny, o którym twój ojciec zawsze wyraża się mało pochlebnie… pewnego sukinkota.


Emil wyszczerzył się głupio.


Kogo ja próbowałem oszukać? – mruknął, gdy Draco mrugnął do niego porozumiewawczo. – Chcę zrobić na złość tacie… a pewien sukinkot też jest niczego sobie – dodał z uśmieszkiem. – Pozwolisz?


Tylko jeśli obiecasz, że powiesz mi, gdy między tobą a Croakerem zrobi się poważnie.


Emil zamrugał, zaskoczony szybką zgodą.


Jaaasne – obiecał, ale zaraz dodał: – wiesz to nie tak, że chcę tylko wkurzyć tatę. Pan Croaker ciągle przewija się w waszych rozmowach, czuję się prawie jakby już go znał. Chcę sprawdzić, czy moje wyobrażenie… jest prawdziwe.


Draco skinął głową.


Tylko bądź wokół niego ostrożny, to niebezpieczny człowiek.


Jakbym nie wiedział – prychnął Emil, ale pokiwał głową. – Nic nieodpowiedniego nie wyjdzie z moich ust, przecież wiesz.


W porządku, ufam twojej ocenie. – Draco uznał, że najlepiej przestać naciskać. Chłopak był wyraźnie zafascynowany Croakerem… Astoria miała rację. Znowu. – Może zajmiesz się Scorpiusem w wolnej chwili? Tylko bez żadnych plotek! – ostrzegł od razu.


Emil skrzywił się, ale obiecał być grzeczny w towarzystwie młodszego przyjaciela.


Tata mówił, że Scorge zrezygnował z uzdrawiania… – Gdy Draco skinął głową, chłopak poderwał się z biurka. – Moja misja na dziś: przekonać uparciucha, żeby wrócił na drogę cnoty. Dzięki, za wszystko.


Draco roześmiał się z ulgą i pomachał wychodzącemu chrześniakowi.


* * *


Trzy godziny później rozległo się pukanie.


Draco uśmiechnął się na widok wchodzącego syna. Scorpius był do niego niesamowicie podobny fizycznie, nosił się z dumną i wyuczoną obojętnością. Mieli pięknego syna, z którego mogli być dumni. Nawet obok niesamowicie atrakcyjnego Emila, Scorpius prezentował się wspaniale. Słońce prześlizgiwało się między jasnymi włosami, rozświetlając je cudownie i tym wyraźniej kontrastując się z ciemnymi puklami Emila. Szare oczy i porcelanowa cera Scorpiusa doskonale współgrały z opalenizną stojącego obok chłopaka. Gdyby nie intensywnie błękitne oczy Emila, byliby kompletnymi przeciwieństwami.


Tato, dasz radę wyrwać się na godzinkę albo dwie? – Głos Scorpiusa był spokojny i tylko wyczulony na swojego syna Draco usłyszał prośbę.


Odłożył pióro na bok, rozprostował kości i uśmiechnął się do chłopców.


Przyda mi się chwila przerwy. Pokątna? – upewnił się, spoglądając na ich stroje. Obaj prezentowali się jak młodzi, dobrze wychowani czystokrwiści. To że Emil był półkrwi, nie robiło żadnej różnicy.


Muszę zajrzeć do Esów i Floresów, właściciel przysłał mi sowę. Przyszły książki, które zamówiłem – wyjaśnił Scorpius i spojrzał na Emila. – A gryzipiórek musi kupić nową szatę. Podobno zaprosiłeś go na podwieczorek.


Emil dał mu kuksańca w bok.


Tylko Draco może do mnie tak mówić, morelowa śliwko.


Scorpius zachichotał, a i Draco nie odmówił sobie rozbawionego uśmiechu. Chłopcy czasami bywali niepoprawni.


W porządku, panowie. Pamiętajcie tylko: macie…


–…zachowywać się jak na Malfoyów przystało – dokończyli chórem, stukając się łokciami.


Draco pokręcił głową, ale nie skomentował.


Chwilę później cała trójka wylądowała w Dziurawym Kotle. Stary Tom zainteresował się, czy czegoś nie potrzebują, ale Draco szybko go spławił. Z roztargnieniem rozejrzał się po pubie. Minęło tyle lat, a to miejsce się nie zmieniało, jakby ktoś rzucił na nie czar.


Gdy weszli na Pokątną, Scorpius spojrzał na ojca uważnie. Draco wiedział, o czym myśli piętnastolatek.


Godzinę, Scorpiusie, spóźnijcie się, a będę bardzo zły – mówiąc to, patrzył na Emila, który przez chwilę wyglądał na urażonego, ale momentalnie powściągnął język. Z Draco nie było żartów.


Słowo – obiecał brunet, uśmiechając się do chrzestnego. – Godzinka.


Draco obserwował szybko odchodzących chłopców. Ufał Emilowi, chrześniak – choć nie wyglądał – umiał się pojedynkować i w razie potrzeby ochroni jego syna. Jeszcze tylko dwa lata i Scorpius będzie mógł sam to robić. Na razie Draco musiał powierzyć go opiece przyjaciela.


Skoro już tutaj był, mógł zajrzeć do oranżerii po jakieś przysmaki dla Feliksa, zdecydował nagle. Nie łudził się, że feniks z nimi zostanie, ale póki towarzyszył Astorii Draco nie miał nic przeciwko obecności magicznego ptaka.


Wychodząc, wpadł na jakąś niską kobietkę o lśniących ciemnych włosach. Zmierzył ją spojrzeniem, ale powstrzymał się od komentarza. Służb porządkowych i tak nie zainteresowałaby próba kradzieży. Nie, gdy ofiarą był Malfoy. Miał nadzieję, że złodziejka długo nie wyleczy skutków zaklęcia żądlącego, którym ją uraczył.


Draco rozejrzał się uważnie, szukając wzrokiem jasnej głowy syna między książkami. Powinien już być w księgarni, najwyższa pora. W międzyczasie postanowił rozejrzeć się między półkami. Ostatnio w ten sposób znalazł „Urokliwe przeciwuroki”, w której odkrył stare zaklęcie oswajające wodę.


Dzień dobry, pani Roberts. Wygląda pani piękniej niż zwykle – dobiegł go głos syna. Draco rozejrzał się, poszukując chłopca, ale nigdzie go nie dostrzegł. Ostrożnie przesuwał się wzdłuż stosów książek, wypatrując jasnej głowy. W końcu znalazł syna pogrążonego w rozmowie z babką Emila. Chrześniaka nigdzie nie było widać, ale to akurat nic dziwnego. Chłopak nie cierpiał tej kobiety i unikał jej jak mógł.


Emildo, widzę, że spotkałaś mojego syna – przywitał ją sucho, powstrzymując się od przeklęcia jej świeżo odmłodzonej twarzy. Ta kobieta działała mu na nerwy, była infantylna i bezmyślna. Kochała też ploteczki i pławiła się w wszechobecnym uwielbieniu tłumów. Draco musiał przyznać, że choć Emilda Roberts nie umiała trzymać języka za zębami, nigdy nie rzucała na ludzi kalumnii. Każde jej słowo było prawdziwe, choć złośliwe.


Przepraszam na chwilę, widzę, że sprzedawca ma do mnie sprawę. Pani Roberts. Ojcze. – Scorpius skinął głową i odszedł.


Rośnie z niego uroczy młody człowiek. – Kobieta zatrzepotała rzęsami i bez wahania oparła się o ramię Draco, który powstrzymał się od drgnięcia. Musiał zachować ostrożność, ze starą Emildą Roberts należało się liczyć. – Wyobraź sobie, że właśnie polecił mi doskonałą lekturę.


Scorpius ma doskonały gust, mam nadzieję, że będzie odpowiadał takiej damie jak ty, Emildo.


Kobieta roześmiała się, ściskając go mocniej.


Jestem tego pewna. Razem z Astorią doskonale go wychowaliście. A gdzie ona jest?


Draco nawet nie mrugnął pod jej przenikliwym spojrzeniem.


U australijskich przyjaciół, wiesz jak męczący bywa Londyn o tej porze roku.


Emilda zamrugała, po czym uśmiechnęła się z triumfem.


Sama myślałam, żeby odetchnąć od tego dusznego miasta. Sugerujesz, że w Australii jest chłodniej? – zapytała, wwiercając w niego wzrok.


Draco potrząsnął głową.


Byłem tam tylko kilka razy i klimat niezbyt mi odpowiadał, jednakże Astoria czuje się tam lepiej niż tutaj…


Ach tak… jaka szkoda, że ominie ją przyjęcie u Lufkinów – zasugerowała, uśmiechając się do niego. – Oczywiście ty zaszczycisz ich swoją obecnością.


Mężczyzna bez kobiety ginie jak kwiat bez wody, Emildo. Nie śmiałbym ich męczyć swoją osobą.


Mina jej zrzedła na moment, ale zaraz uśmiech wrócił na swoje miejsce.


Jaka szkoda, liczyłam na twoją odświeżającą obecność. Ci młodzi mężczyźni już nie umieją tak prawić komplementów kobiecie jak kiedyś.


Draco powstrzymał się od uśmieszku. Emilda atakowała bez pardonu i zaczynało mu się to podobać.


Piękne kobiety zasługują na to, by je wielbić z daleka, w milczeniu.


Roześmiała się jak świnka.


Gładkie słówka, zawsze wyślizgniesz się jak wąż, Draco.


Nic nie dorówna komplementowi z ust pięknej kobiety. – Wygiął usta w prawie że uśmiechu. – Przecież wiesz, że byłem wierny ślizgońskim tradycjom.


Szach i mat, pomyślał. Temat wyczerpany.


Emilda też to wiedziała. Choć jej oczy rozbłysły rozczarowaniem, uśmiech nawet przez sekundę nie przyblakł.


Słyszałam plotki… zdradzisz mi, czy tkwi w nich choć knut? Jesteśmy prawie rodziną – zachęcała z uśmiechem, pochylając się bliżej niego i prawie szepcząc, dodała: – jak powiadają, Scorpius ma pewne predyspozycje… talent, o który należy zadbać…


Draco przez ułamek sekundy miał ochotę rozszarpać jej gardło. Nie pozwoli nikomu ingerować w sprawy rodziny. Nikomu! Zajęło mu chwilę opanowanie uczuć, ale w końcu się udało. Już kontrolując temperament, wyjaśnił:


Scorpius wykazał pewne zainteresowanie uzdrawianiem, młodzieńcza ciekawość, która już dobiegła końca.


- Ach tak… jaka szkoda… – roześmiała się. – Ludzkie gadanie widać jest ciekawsze od prawdy.


- Święte słowa, Emildo. – Nagle dostrzegł stojącego samotnie syna. – Jeśli pozwolisz, już się oddalę. Najwyższa pora wracać do badań, wiesz, jak męczące bywają wykłady. – Gdy skinęła głową i niechętnie uwolniła jego ramię, pożegnał się błyskawicznie.


Scorpius tylko skinął mu głową, gdy stanął obok niego. Draco rzucił czar lekkości na sporych rozmiarów kociołek, wypełniony po brzegi książkami, i skierował się w stronę wyjścia. Na zewnątrz dołączył do nich Emil, wyłaniając się znikąd.


- Nienawidzę tej kobiety – mruknął do Scorpiusa, starając się mówić jak najciszej. Gdy Draco rzucił mu ostre spojrzenie, chłopak zacisnął usta i w milczeniu podążył za nimi do Dziurawego Kotła, skąd wrócili do domu.


- Emil, następnym razem ostrożniej waż słowa w miejscach publicznych – ostro przypomniał chrześniakowi Draco, rzucając mu lodowate spojrzenie.


- Tato, pani Roberts była żywo zainteresowana nieobecnością mamy. Kilkukrotnie próbowała coś ze mnie wyciągnąć.


Draco potrząsnął głową.


- Zdaję sobie z tego sprawę. Na razie to tylko plotki, póki nikt z rodziny nic nie potwierdzi, nikt nie pozna prawdy.


Scorpius zesztywniał, ale twardym wzrokiem mierzył ojca.


- Niedługo się dowiedzą. Pogrzebu nie ukryjesz – warknął i odwrócił się na pięcie, gotowy wyjść.


Draco przyciągnął go do siebie i spojrzał na Emila, który właśnie wymykał się z pokoju. Jego chrześniak był taktownym młodym człowiekiem, wiedział, kiedy należy zostawić rodzinę samą. Draco był z niego dumny.


- Spokojnie, damy radę – obiecał synowi, tuląc go mocno.


Nie mieli innego wyjścia.


___________________________________________________________________________


* Wołchow – Słowiański wróżbita, wieszcz i uzdrowiciel. Wołchwowie składali ofiary, po czym wróżyli i śpiewali pieśni. Mieli również kontakty z duchami, z którymi porozumiewali się podczas tańca lub narkotycznego odurzenia.



Przeklęte sny: – 23 –


Powoli zbliżał się wieczór. Słońce płonęło niczym rozżarzona lawa, a złocistoczerwona poświata oświetlała ganek i leżącą na hamaku postać. Hermiona osłoniła oczy przed światłem, które wbijało się pod powieki. Jej mąż szedł obok niej dziarskim krokiem, pogwizdując pod nosem jakąś skoczną melodyjkę. Jak na tę porę roku pogoda była zbyt piękna, żeby zmarnować okazję do spaceru. Przytulny domek Potterów nie znajdował się aż tak strasznie daleko, raptem ze dwie mile od ich domu, dlatego oboje z Ronem postanowili spróbować swoich sił. Czasami Hermiona odnosiła wrażenie, że przydałoby się potrząsnąć czystokrwistymi, którzy tak przyzwyczaili się do magii, że bez jej pomocy stawali się słabi i bezradni. Nawet aurorzy nie doceniali fizycznego wysiłku, skupiając całą swoją uwagę na doskonaleniu umiejętności rzucania zaklęć i tworzeniu obronnych tarcz. Nic dziwnego, że Harry i Ron, zaprawieni w starciach ze śmierciożercami, z łatwością przeszli aurorskie egzaminy nawet bez wymaganych Owutemów.


Widzę Harry’ego – poinformował zupełnie niepotrzebnie Ron, gdy potknęła się o jakiś kamień. Złapał ją, zanim upadła. – Mam cię – mruknął jej do ucha, odgarniając lewą ręką bujne włosy swojej żony i przypatrując się uważnie. Jego oczy lśniły w promieniach zachodzącego słońca, a marchewkowe włosy niczym ognista aureola otaczały twarz. – Nagrodę odbiorę później, nie możemy przecież nikogo gorszyć – dodał szybko, widząc jej minę. Wydeptana przez dzieciaki ścieżka łącząca oba domostwa nie była dość szeroka, by oboje mogli stanąć ramię w ramię, ale jakimś cudem im się udało.


Hermiona cmoknęła męża w policzek, uśmiechnęła się szelmowsko i dodała:


Mama wpada z wizytą, zapomniałeś? I przynosi ciasteczka z orzechami… a później… wiesz, jak to mówią… wszystko zależy od siły perswazji…


Ron wyszczerzył się jak małe dziecko, któremu obiecano wymarzony prezent urodzinowy… co nie było takie daleki od prawdy. Jego teściowa miała magię w palcach, każdy wypiek wychodzący spod tych czarodziejskich dłoni smakował niesamowicie.


My, Weasleyowie, mamy dar przekonywania – oświadczył pompatycznie niczym Percy. Hermiona zachichotała. – … ależ ze mnie szczęściarz. Wiedziałem, w jaką rodzinę się wżenić. Wypieki twojej mamy to dopiero coś.


Bo będę zazdrosna – ostrzegła żartobliwie – i nie dostaniesz kolacji.


Twoje gotowanie to coś cosiów, klasa sama w sobie. Piękna, inteligentna i umiejąca gotować – czego mężczyzna może więcej wymagać od żony?


Hermiona roześmiała się i oparła się na ramieniu swojego mężczyzny, żeby móc pozbyć się uwierającego kamyka. Ron obejmował ją w pasie, pilnując by zachowała równowagę.


Jak myślisz, Harry radzi sobie lepiej? – zapytał po chwili.


Hermiona odgarnęła włosy, które rozwiał wiatr. Nie odwróciła wzroku.


Wygląda zdrowiej niż ostatnio, ale… sama nie wiem. Mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec.


Malfoy?


Nie, to nie to. Coś nadal wisi w powietrzu… – Przygryzła wargi. – Tak jakby to był dopiero początek kłopotów.


Jeśli nawet, zmierzymy się z tym. Poza tym, co może być gorszego od śpiewającego pod prysznicem Percy’ego?


Kobieta spojrzała na niego, mężczyznę, którego znała ponad trzydzieści lat, i rozchmurzyła się.


Mój mąż śpiewający pod prysznicem – skwitowała złośliwie i uwolniła się z uścisku. – Chodźmy, Harry na pewno nie może się nas doczekać.


Tak, tak, kto by tam czekał na swojego zniedołężniałego męża – sarknął na tyle głośno, by oddalająca się Hermiona mogła go usłyszeć. Kobieta odwróciła się i rzuciła mu lekki uśmieszek. Wiatr rozwiewał jej bujne włosy, które w zachodzącym świetle wydawały się prawie rude.


Skoro taki z ciebie staruszek, będę musiała się zadowolić „Traktatem międzywydziałowym” i kubkiem herbaty.


Ja ci dam staruszka – mruknął do siebie i rzucił się w pogoń za żoną. Hermiona roześmiała się i popędziła w stronę Harry’ego. Gdy dotarli na miejsce, zziajani i rozbawieni, ich przyjaciel jeszcze drzemał. Hamak bujał się powoli, kołysany zaklęciem, a Harry przykryty czerwono–złotym kocem, w swetrze Weasleyów i z książką na brzuchu spał najspokojniejszym snem, jaki widzieli od dawna. Przyjaciel wyglądał na zrelaksowanego i wypoczętego. Cienie powoli znikały z jego twarzy, cera odzyskiwała zdrowy wygląd, a ta unosząca się od tygodni atmosfera oczekiwania i napięcia nie była już tak intensywna jak zaledwie kilka dni temu. Sytuacja zmieniła się – i to na lepsze.


Hermiona trzepnęła Rona, który chciał obudzić przyjaciela, i jak najciszej weszła do domu, żeby przygotować dla wszystkich coś do picia. Jej mąż w międzyczasie przyglądał się uśpionej postaci. W końcu westchnął, rzucił zaklęcie ocieplające i wszedł do domu. Hermiona siedziała przy stole, przeglądając jakieś papiery. Na jego widok uśmiechnęła się dziwnie i wskazała coś leżącego na blacie szafki. Zaciekawiony Ron podszedł bliżej i gdy poznał charakterystyczne staranne pismo swojej siostry, przeklął pod nosem.


Myślisz, że to…? – zapytał, siadając obok Hermiony i sięgając po gorący napój. Jego żona w odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami.


Harry ewidentnie nie chce mieć z nią do czynienia, nawet nie otworzył listu.


Może się boi… – zasugerował dziwnym tonem Ron, odwracając wzrok. – Gdybyś odwaliła taki numer jak Ginny, nigdy nie otworzyłbym tej przesyłki.


Hermiona przygryzła wargi i potrząsnęła głową. Bujne włosy zawirowały w powietrzu i na sekundę Ron się wyłączył.


Na swój sposób Harry ruszył naprzód. Wiadomość od Ginny jest jak patrzenie w przepaść, gdy nadal się nad nią wisi. Przeczytanie jej grozi nieodwracalnym…


Dzieciaki będą załamane – ponurym głosem stwierdził mężczyzna, przypatrując się zapieczętowanemu pergaminowi. – A jeśli to się rozejdzie szerzej…


Harry znów będzie w pułapce – dokończyła za niego Hermiona, odrzucając od siebie dokument. Miała już trochę dość wpatrywania się w literki. Pismo było przyjemne dla oka i łatwo się je czytało, ale zajmowała się tym już od kilku dni i zaczynała ją irytować ta umowa. – Prasa i fanki rzucą się na nowinkę jak spragnione suki psy.


Hermiono!


Kobieta odetchnęła głęboko i spojrzała z niepokojem na męża, który sięgnął po jej dłoń i ścisnął ją mocno, jakby dzień miał się zaraz skończyć.


Nikt z nas tego nie zniesie. Wyobraź sobie te wszystkie obrzydliwe plotki… pomówienia… ludzie będą tygodniami rozprawiać, dlaczego najbardziej znana i uwielbiana para się rozstała… a w środku tego całego bajzlu będą dzieci.


Plotki lepią się do nas jak muchy do lepu. Ciągle nowe, zawsze tak samo obrzydliwe – zauważył lodowato stojący w drzwiach Harry. Przez ramię miał przewieszony koc, a w dłoniach trzymał książkę, nad którą usnął na zewnątrz. – Co bystrzejsze osoby zauważyły zniknięcie Ginny, na razie składają to na mój urlop… Kingsley daje wszystkim do zrozumienia, że wyjechaliśmy na romantyczny wypad we dwoje. Póki moja żona ukrywa się u Teodora, nikt nie ma pewności, że coś jest nie tak.


Otworzysz? – wyrwał się Ron, po czym gwałtownie poczerwieniały mu uszy. Z niepokojem unikał wzroku Harry’ego.


Spędziłem ponad dwadzieścia kilka lat z twoją siostrą, myślisz, że nie wiem, co jest w środku?


Ron spiął się, wyraźnie wahając się, ale w końcu odważył się odpowiedzieć:


Odeszła od ciebie.


Ale mnie nie zdradziła – odparował natychmiast Harry. Na widok ich pełnych niedowierzania min, przewiesił koc przez oparcie krzesła, odłożył książkę na stół, westchnął ciężko i ulokował się wygodnie obok Rona. Hermiona podała mu herbatę i czekała, aż podzieli się z nimi wszystkim.


To brzmi śmiesznie, ale wiedziałem… być może nawet wcześniej niż Gin. – Jego twarz wykrzywił kwaśny uśmiech, gdy uświadomił sobie, że wyrwało mu się te pieszczotliwe określenie. To smutne, ale nie miał już do niego prawa. Używanie go zostawiało w ustach nieprzyjemny smak. – Ona… była tak bardzo zaślepiona Nottem, że przez długi czas nic nie zauważyła. Dopiero niedawno zrozumiałem, że wcale nie chciała się w nim zakochać, walczyła z tym zauroczeniem i odpychała od siebie myśl o tym… wzajemnym przyciąganiu. Jednak stało się.


Ron poruszył się niespokojnie, ale nie umiał utrzymać języka za zębami.


I ty akceptujesz to tak spokojnie?


A co mogę jeszcze zrobić? Blisko dwa lata próbowałem, oboje próbowaliśmy… i przegraliśmy. Nie uratowaliśmy małżeństwa, ale być może uda nam się zachować przyjaźń. – Harry z minuty na minutę zamykał się coraz bardziej w sobie, a jego wzrok twardniał. – Nasze stosunki nigdy nie będą idealne, ale byliśmy ze sobą zbyt długo, żeby po prostu się poddać. Teraz musimy zmniejszyć szkody i nie skrzywdzić dzieci i siebie nawzajem. Chcesz widzieć, jak kłócimy się o głupstwa i ranimy jeszcze bardziej. Naprawdę tego chcesz?


To bardzo dojrzałe z twojej strony – powoli, ważąc słowa wtrąciła Hermiona i wysunęła dłoń z trzymającego ją uścisku. – Jesteś pewien, że Ginny myśli podobnie?


Harry poderwał się z miejsca, sięgnął po list od żony i otworzył go, uważnie obserwowany przez dwie pary oczy. Ron zaciskał pięści, w napięciu oczekując jego reakcji, Hermiona jedynie przyglądała mu się z cierpliwością i pewną wyrozumiałością. Gdy gospodarz złożył list i schował go do kieszeni, napięcie wisiało w powietrzu niczym burza, czekająca na gradobicie.


I co? – Nie wytrzymał w końcu Ron.


Tak jak się spodziewałem. Ginny zgodzi się na wszystko. Oboje chcemy ograniczyć potencjalne szkody, jakie spowoduje nasz rozpad. Zaniepokoił ją też przesłany przez Malfoya kontrakt poufności – w skrócie podsumował Harry i nagle spoważniał. Hermiona zawsze wiedziała, że przyjaciel ma w sobie siłę, ale teraz promieniował zdecydowaniem. – Sprawę rozwiązania moich małżeńskich problemów odłóżmy na bok – zarządził, patrząc na rudowłosego przyjaciela, który ewidentnie chciał coś wtrącić. – To nasza sprawa, Ron. Tylko Ginny i ja mamy coś w tej kwestii do powiedzenia. W końcu zdecydujemy, jakie kroki będą najlepsze dla naszej rodziny, ale póki co, odpuść sobie. Doceniam twoją pomoc, ale… odpuść.


Ron – powiedziała cicho Hermiona, kładąc rękę na ramieniu męża. Gdy niebieskie oczy odważyły się zmierzyć z jej spojrzeniem, skinęła głową, odpowiadając na jego nieme pytania. – Harry ma rację. Gdy będzie potrzebował pomocy, poprosi o nią.


W porządku, stary. – Wobec tak zmasowanego ataku Ronald Weasley nie miał szans. – Ale nie czekaj zbyt długo.


Harry uśmiechnął się do niego.


Oczywiście. To ci mogę obiecać.


Hermiona patrzyła na nich z uczuciem, którego nie potrafiła zdefiniować. Mieszanka dumny, cierpliwości i zadowolenia.


Przejrzałam umowy, które przysłał nam Malfoy i wyglądają w porządku. Żeby być szczerym… są idealne. Naprawdę – podkreśliła, kręcąc głową i sięgając po jeden z pergaminów, które podała później Harry’emu. – Standardowa umowa, jaką Malfoy oferuje swoim obiektom doświadczalnym, jest jednym z najlepiej skonstruowanych dokumentów Ministerstwa. Kirk Rodan zna się na rzeczy.


Harry wyszczerzył się do Rona.


Chyba masz rywala, Ronuś.


Nie bądź śmieszny – ofuknęła go Hermiona z rozdrażnieniem w głosie. – Doceniam po prostu jego kunszt i precyzyjną robotę. Kontrakty są dopracowane w każdym calu, mało tego, mają najlepsze warunki, jakie w życiu widziałam. Słyszałam plotki, ale to… Harry, to jest po prostu niesamowite.


Jak dla mnie to wygląda na stos niepotrzebnej makulatury – mruknął zaczepnym tonem Ron, marszcząc czoło i krzyżując ręce na piersiach. – Nie rozumiem, po co Malfoy przysłał to całej rodzinie.


Na mnie nie patrz – zastrzegł od razu Harry. – Zaskoczył mnie tak samo jak i ciebie.


Hermiona westchnęła.


Dba o ciebie – powiedziała cicho, na co Ron prychnął niedowierzająco. Harry w milczeniu przyglądał się najinteligentniejszej czarownicy, jaką poznał. Mógł być pewien, że wyjaśni dokładnie, co ma na myśli. – Porównałam twoją umowę z jego ostatnim kontraktem eksperymentalnym i zauważyłam szereg poprawek. Na początku nie byłam przekonana, czy mam rację. To kilka niewielkich modyfikacji… ale zebrane do kupy dają niepokojący obraz – Hermiona zawiesiła głos, nie wiedząc, jak ubrać w słowa chodzące jej po głowie myśli. – Spójrz na umowę, którą ci dałam. To kopia oczywiście, więc Malfoy nie domyśli się, jak głęboko się dokopaliśmy. Na zielono zaznaczyłam dodatkowe aneksy i zmodyfikowane wyrażenia, czerwonym atramentem podkreśliłam fragmenty usunięte z twojej umowy.


Harry spojrzał na Hermionę z pewnym zaciekawieniem.


To dlatego wszyscy Weasleyowie dostali identyczne umowy?


One wcale nie są identyczne – zaprzeczyła Hermiona, gdy Harry podawał pergaminy rudowłosemu przyjacielowi. – W najważniejszych punktach nic nie zmieniono, ale kilka paragrafów zmodyfikowano, to właśnie żółte uwagi.


Czyli fretka nie jest taka zła – podsumował w końcu Ron, oddając dokumenty Harry’emu, który ponownie zaczął je przeglądać, tym razem z większym zaangażowaniem. – Mój światopogląd się wali – zażartował słabo.


Jeśli to podpiszę, Malfoy zadba o zachowanie daleko idącej dyskrecji… myślicie, że da się pod to podciągnąć mój rozwód? – zastanawiał się głośno Harry.


Hermiona skinęła głową.


To sformułowanie jest jednym z luźniejszych podpunktów, podejrzewam, że Malfoy podaje ci gałązkę oliwną. Coś jakby…


– …ty chronisz moje sprawy, ja twoje? – dokończył bez wahania Ron, spoglądając na dwójkę swoich przyjaciół. – Czym jest ten rozwóg?


Rozwód – poprawiła go Hermiona, po czym upiła łyk herbaty. Coś drapało ją w gardle. – To mugolskie określenie na rozwiązanie więzi między czarodziejami.


Mugole uwielbiają utrudniać sobie życie – ocenił jej mąż. – Nadają nowe nazwy każdej bzdurce, a potem się dziwią, że się nie rozumieją.


Harry dokładnie czytał pergaminy, które dostarczyła mu przyjaciółka. Nie zwracał uwagi na toczącą się przy stole namiętną dyskusję małżeńską. Ron i Hermiona już tacy byli, uwielbiali mieć różne zdania. To, co w Hogwarcie kończyło się tygodniami kłótni, teraz wywoływało jedynie kilka uszczypliwości i długi ciąg ripost.


Dacie sobie przerwać, czy muszę zafiukać po pomoc? – zdecydował się wtrącić. Oboje spoglądali na niego z poczuciem winy wypisanym na twarzach. – Nie rozumiem sensu modyfikacji piątego podpunktu w paragrafie siedemnastym.


Hermiona spojrzała na wskazany pergamin i westchnęła.


Nie ma pewności, czy moja interpretacja jest słuszna, ale… podejrzewam, że Malfoy chce zapobiec ewentualnym osobom, które próbowałyby się wtrącić w waszą relację.


Masz na myśli nas?


Raczej nie, Ron. Wygląda na to, że Malfoy zakłada, iż Ministerstwo zainteresuje się jego badaniami, być może nawet będzie chciało je przejąć. Jeśli Harry podpisze umowę, nic im to nie da, ponieważ będzie śniącym Malfoya. Tylko i wyłącznie jego.


Pokręcone nawet jak na ślizgona.


Ku ich zdziwieniu Harry poparł Malfoya.


To instynkt samozachowawczy, Ron. Ministerstwo będzie musiało się wypchać, ponieważ te badania są jego. Poza tym już mu obiecałem pomoc… – dodał zdecydowanym głosem, po czym po chwili, z nutą zamyślenia, uzupełnił: – w pewnym sensie nawet go rozumiem.


Nie chcę wiedzieć – zastrzegł przyjaciel, odwracając wzrok. – Tylko nie daj się skusić Malfoyowi. To gnida.


Oburzony i jednocześnie zaniepokojony Ron był rozbawiający. Harry’emu udało się powstrzymać od parsknięcia śmiechem, tylko dlatego że doceniał jego troskę.


Nie w tym życiu – obiecał. Malfoy nie wyglądał na zainteresowanego uwodzeniem go, a jemu przez głowę nie przemknęła podobna myśl. Nawet ten alternatywny świat nie przekonał go, że Draco Malfoy zasługuje na jakiekolwiek większe zainteresowanie. Żadna wersja mężczyzny nie miała dość charakteru.


Radziłabym podpisać umowę, Harry – stwierdziła w końcu Hermiona, unikając spojrzenia Rona. – Malfoy oferuje doskonałe warunki. Galeony nie grają dla ciebie większej roli, choć sam musisz przyznać, że kwota jest dość wysoka. Zauważ, że anonimowość i ewentualna pomoc w radzeniu sobie z prasą są idealne w tej sytuacji. Wszystkie dokumenty, które otrzymała cała rodzina, świadczą o tym, że Malfoy bierze cię na poważnie. Dzięki temu nie będziesz musiał niczego ukrywać przed bliskimi. Oferta obejmuje nie tylko pomoc, ale również zapobiega późniejszym problemom, które mogą wyniknąć z waszej współpracy.


Myślisz, że to jego pomysł czy tego współpracownika… Rohana? – Harry był sceptycznie nastawiony wobec rewelacji Hermiony, ale przyjaciółkę zafascynowała przysłana umowa i raczej nie będzie chciała słyszeć o jego wątpliwościach.


Kobieta potrząsnęła głową.


Rodana – poprawiła go. – I nie mam pojęcia… – Spojrzała na leżące na stole pergaminy i zaczęła składać je na jedną kupkę. Zastanawiała się, czy powinna ujawniać, jak głęboko wkopała się w relacje Malfoya z Rodanem. – Zaczęłam drążyć sprawę i ku swojemu zaskoczeniu odkryłam, że Malfoy i Rodan współpracują od lat. – Nagle spojrzała Harry’emu prosto w oczy. Widziała w nim tę ciekawość, która potrafiła kiedyś zmienić świat i otaczających go ludzi. I dopiero teraz, gdy ona tam była, Hermiona poczuła, jak jej brakowało tej strony przyjaciela. – Nic w tym dziwnego, prawda? Otóż tkwi w tym pewna tajemnica, ponieważ Kirk Rodan, wieloletni reprezentant Malfoya, urodził się w mugolskiej rodzinie.


Biedny facet, fretka pewnie nieźle daje mu popalić – wyraził swoje współczucie Ron, pomagając żonie pozbierać papiery. We dwoje uporali się z tym raz dwa. Hermiona sięgnęła po kubek, czując, że musi czymś zająć ręce. – Na pewno się nad nim znęca.


Nie wygląda na to. Emilda Roberts była bardzo rozmowna na temat swojego zięcia. Wedle jej słów, Draco Malfoy, jest bliskim przyjacielem rodziny – a nawet chrzestnym ich drugiego syna!


Wkręcasz nas.


Hermiona uśmiechnęła się, nieco rozbawiona reakcją swojego męża, który wytrzeszczył oczy i z niedowierzaniem kręcił głową. Zerknęła na Harry’ego, ale on wyglądał na nieporuszonego wiadomością. Najwyraźniej obaj mieli wątpliwości… Westchnęła. Ona też je miała i musiała się w końcu przyznać do porażki. Malfoywi nic nie można było zarzucić.


Ja też nie uwierzyłam w te rewelacje, póki się nie potwierdziły. To nie było trudne, dostęp do tego typu dokumentów nie jest specjalnie ograniczony. Zgodnie z tym, co ustaliłam, Dracon Malfoy i Astoria Malfoy, z domu Greengrass, są rodzicami chrzestnymi Emiliano Rewerto Rodana. Nie powiem, zaintrygowało mnie to i szybko zaangażowałam się w małe badania. Dyskretnie popytałam wśród pracowników biura patentowego, gdzie Rodan zaczął pracować zaraz po skończeniu Hogwartu. Po roku zdał egzaminy dopuszczające go do reprezentowania oskarżonych, w ciągu kolejnych dwóch lat zdobył również kilka innych uprawnień, włącznie z dostępem do tajnych akt na poziomie trzecim. – Obaj mężczyźni wyglądali na równie zaskoczonych. Dostęp na tak wysokim poziomie oznaczał, że Rodan legalnie mógł czytać pełne, wielostronicowe aurorskie raporty, które czasami przypominały sporych rozmiarów woluminy. Większość obrońców zadowalała się przeglądaniem skróconych akt, na co pozwalał im poziom czwarty. Niewielu kusiło się (i miało odpowiednie znajomości), żeby zdać egzamin na wyższy, bardziej niebezpieczny stopień. Poznawanie sekretów zawsze groziło spaleniem. – Podobno zaraz po zakończeniu procesu Malfoya mężczyzna porzucił swoją pracę, żeby założyć własne biuro reprezentanckie. Zgadnijcie, kto był jego pierwszym klientem.


Malfoy.


Hermiona skinęła głową.


Trzy lata zajmował się sprawami swojego jedynego klienta i nagle zaczęli napływać do niego nowi chętni, w większości byli ślizgoni i krukoni. Od tamtej pory jego biuro całkiem nieźle prosperuje: rozrosło się i dorobiło współpracowników. Co ciekawsze, pracują tam głównie osoby mugolskiego pochodzenia.


A gdzie na tym obrazku ukrywa się Malfoy? – zapytał w końcu Harry.


Jest obok Rodana głównym udziałowcem i wieloletnim klientem, z czym zupełnie się nie kryje. Emilda zasugerowała, że to Malfoy pośredniczył w rozmowach małżeńskich między jej rodziną a nie–czystokrwistym zięciem. Podobno też to z jego winy młoda para się spotkała. Niczym strażnik gwarantował spokojny rozwój ich związku.


Malfoy stworzył doskonałą zasłonę dymną. Wszyscy wiedzieli o jego nienawiści wobec szlam, więc co zrobił po uwolnieniu? Zaprzyjaźnił się z mugolakiem – z obrzydzeniem w głosie Harry podsumował wszystko, co usłyszeli od Hermiony.


Nie wydaje mi się – zauważyła cicho, unikając patrzenia w oczy przyjacielowi. – Rodan w czasie swojej kariery w Ministerstwie praktykował podczas procesów śmierciożerców… i bronił Malfoya.


Czyli to sprawa honoru – zauważył trzeźwo Ron. – Z tym się nie walczy, każdy to wie. Widać Malfoy obiecał Rodanowi pomoc, jeśli tylko uda mu się wyjść z aresztu, a później musiał wypełnić zobowiązanie.


Hermiona miała cały czas wrażenie, że tkwiło w tym coś więcej, ale widząc potakujących sobie mężczyzn, tak pewnych swoich racji, zrezygnowała z walki. Co miała powiedzieć? Brakowało jej argumentów… a Hermiona Weasley nie opierała się przecież na przeczuciach.


Podpiszesz? – zapytała w końcu, decydując się zmienić temat. Może później uda jej się opracować jakieś sensowne, logiczne powody!


Harry jeszcze raz spojrzał na leżące na stole pergaminy, na przyjaciół i znów na umowę. W końcu skinął głową. Nie ufał Malfoyowi, ale po Wieczystej Przysiędze ten kontrakt nie mógł już w niczym przeszkodzić. I tak był w rękach ślizgona, i tak. Umowa gwarantowała mu pewne profity, które był jednak w stanie docenić – i za to mógł podziękować Malfoyowi.


Może na swój sposób jego szkolna nemezis dorosła?


Ron podrapał się po szczęce.


W takim razie muszę zwołać rodzinne spotkanie. – Na widok zaciekawionej miny przyjaciela dodał: – Nie możesz się przed nami ukrywać. Twoje problemy są naszymi, pamiętasz? Ci, którzy będą chcieli, podpiszą ten cholerny kontrakt, a wtedy im wszystko wyjaśnimy.


Dzięki, Ron. – Harry był wdzięczny za pomoc. Weasleyowie zawsze go wspierali i cieszył się, że teraz – dzięki Malfoyowi, ni mniej ni więcej – nadal będzie mógł na nich liczyć.


Jeszcze musisz zdecydować, komu chcesz o wszystkim opowiedzieć – przypomniała mu Hermiona, przywołując z gabinetu pióro. – Wszyscy dorośli członkowie rodziny dostali umowę, jakieś szczątkowe wyjaśnienia im się należą, nawet gdy nie zdecydują się zaangażować. Podejrzewam też, że będziesz chciał powiadomić Teddy’ego. Malfoy zapewne nie wie, że to twój chrześniak… myślę, że powinieneś tez powiedzieć Kingsleyowi – w razie problemów pomoc Ministra Magii sprawi cuda. Ktoś jeszcze powinien wiedzieć?


Harry przez chwilę zastanawiał się, czy nie włączyć na tę krótką listę osób godnych zaufania Neville’a i Luny, ale jego przyjaciółka podróżowała tyle po świecie, szukając magicznych stworzeń, że zanim wróci z ostatniej wyprawy, ten problem już dawno się rozwiąże. Neville zaś… cóż, Harry zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciel boryka się ostatnio z pewnymi problemami małżeńskimi i zwalanie mu na głowę cudzych przygód zapewne nie pomoże.


Pokręcił przecząco głową. Nie było wiele osób, którym ufał. Większość z nich była martwa albo należała do rodziny Weasleyów. Nagle uświadomił sobie, że zapomniałby o najważniejszej trójce w jego życiu.


A co z Jamesem i Alem? Przecież domyślą się, że coś jest nie tak… Lily, mimo młodego wieku, jest dość wrażliwa na zmianę atmosfery – nie da się zbyć byle wyjaśnieniem.


Małoletni nie mogą zawierać wiążących magicznych umów – zauważyła spokojnie Hermiona, próbując wygładzić włosy. – Jednak w ich imieniu, jako prawny opiekun, możesz podpisać podobny kontrakt…


To świetnie – ucieszył się Harry.


Niekoniecznie. Jeśli dzieciaki nie dochowają tajemnicy, ty poniesiesz spotęgowane konsekwencje: za złamanie swojej umowy i ich. Ponadto zgodnie z dyrektywą sto osiemdziesiątą dziewiątą w takiej sytuacji tracisz status opiekuna ze skutkiem natychmiastowym.


Co to oznacza dla dzieci?


Lądują u Ginny – i prawdopodobnie nigdy więcej nie będziesz ich opiekunem. Żadnych wspólnych wakacji, spotkania pod opieką Ministerstwa lub legalnego opiekuna itd.


- Jestem ich ojcem! – oburzył się, dostrzegając całą niesprawiedliwość systemu.


- Po zerwaniu umowy będziesz tylko i wyłącznie NIEODPOWIEDZIALNYM ojcem – dobitnie podkreśliła Hermiona, spoglądając mu prosto w oczu, nawet sekundę się nie wahając. – Ministerstwo latami walczyło o działające prawo, które byłoby w stanie chronić dzieci przed nieodpowiednim wpływem rodziców. Podpisywanie w ich imieniu magicznych umów o podejrzanym pochodzeniu jest nieodpowiedzialne i ryzykowne. Myślałam, że przygoda z Czarą Ognia czegoś cię nauczyła.


- Hermiono, tego już za dużo! – Ron zareagował bezbłędnie, uciszając ją krótkim Silencio. Hermiona zmierzyła go spojrzeniem, ale nie próbowała walczyć. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na twarz Harry’ego, żeby wola walki zniknęła.


Gdy mąż cofnął zaklęcie, ostrożnie dotknęła dłoni przyjaciela.


- Przepraszam, nie chciałam przywoływać tych wspomnień. Skupiłam się na tym, że możesz stracić dzieci i nie pomyślałam.


Harry przyglądał jej się w milczeniu, beznamiętne spojrzenie peszyło, ale Hermiona nie uciekała od walki. Śmiało patrzyła mu w oczy, próbując przekazać jak bardzo jej przykro.


- Rozumiem – powiedział głosem suchszym niż wiatr wędrujący po pustyni. – Nie lubię, gdy się o mnie martwisz… gdy oboje się martwicie – dodał już normalnym tonem, spoglądając na Rona.


Rudowłosy mężczyzna objął ramionami Harry’ego i swoją żonę.


- Od tego są przyjaciele, panie Potter.



Przeklęte sny: – 24 –


Harry zignorował odłożony na biurko pergamin, usilnie próbując wyrzucić z pamięci jego treść. Bezskutecznie, oczywiście. Jakoś tak było, że sprawy, które drażniły człowieka najbardziej, niczym małe potworki czaiły się w podświadomości, gotowe przypomnieć o sobie w każdej chwili. Harry zerknął na wiszący naprzeciwko kominka zegar. Zbliżała się szósta, a on powinien już się zbierać, ale wciąż nie był gotowy. W takich chwilach trochę żałował, że Ginny nie było przy nim; jego żona umiała zadbać o jego garderobę. Krytycznym spojrzeniem obrzucił wygniecioną koszulę – ona nigdy nie pozwoliłaby, żeby pojawił się w miejscu publicznym tak ubrany – ale zaklęcie prostujące jedynie sprawiło, że materiał sprasował się w śmieszne kanty.


Dziwna sprawa, ale nie denerwował się przed spotkaniem z żoną. Z byłą żoną, poprawił się po chwili z ukłuciem żalu. Byli małżeństwem przez dwadzieścia lat i gdyby wszystko potoczyło się inaczej za kilka tygodni, 15 grudnia świętowaliby rocznicę. Nie czas na żal, ocenzurował sam siebie. Nie oni pierwsi zamotali w swoim życiu, nie ostatni, teraz musieli zadbać o najważniejszą sprawę – dzieci. Razem z Ginny musieli podjąć jakąś sensowną decyzję, określić sposób radzenia sobie z sytuacją i, co będzie najbardziej niewygodne, omówić, w jaki sposób będzie wyglądało ich rozstanie. Oboje chcieli, żeby przebiegało jak najmniejszym kosztem, choć wiedzieli, że tak prosto nie będzie. Nigdy nie było. Jak można obojętnie i bezdusznie podejmować decyzje dotyczące osoby, która kiedyś była najważniejszą na świecie?


Harry westchnął i postanowił darować sobie koszulę. Odpinał guziki, zastanawiając się, jak trudna będzie rozmowa między nim a Ginny. Oboje mieli niezły charakterek i gdyby doszło do kłótni, biedni mugole nie mieliby żadnych szans w starciu z rozwścieczonymi czarodziejami. Odetchnął głęboko, zrzucając koszulę na podłogę i zagłębił się w szafie w poszukiwaniu tego butelkowozielonego swetra, który na urodziny podarowała mu Hermiona. Przez chwilę bezmyślnie przerzucał wieszaki, nim dotarł do brunatnej marynarki. Zawahał się, przypominając sobie, że miał ją na sobie, gdy ostatnio odwiedzał Dudleya. Jego więź z kuzynem nigdy nie będzie podobna do tej, jaka łączyła członków rodziny Rona, ale powoli, z czasem nauczyli się rozmawiać. Co kilka miesięcy Harry wpadał do Dudleya i jego nowej rodziny, każdorazowo zapowiadając się co najmniej trzy tygodnie wcześniej. Obaj wiedzieli, jak niewygodne mogły być te spotkanie i starali się zachować jak najwięcej zdrowego dystansu. Z wysiłkiem zbudowali coś, co owocowało – ich dzieci mimo różnych środowisk dogadywały się całkiem nieźle. Albus i James uwielbiali odwiedzać kuzynostwo, gdzie większość czasu spędzali przed telewizorem i komputerem. Lily była trochę mniej entuzjastyczna wobec tych wizyt, bo nie przepadała zbytnio za Wincentem, który ciągle się z nią droczył. Odkąd mała Amanda, najmłodsze dziecko Dudleya, zaczynała nieświadomie używać magii, wiadomości od Dursleya pojawiały się częściej niż zwykle. Jego kuzyn nie tylko tolerował dziwactwo córki – im więcej czasu mijało, tym więcej zainteresowania magiczną społecznością wykazywał, ku ogromnemu zdziwieniu Harry’ego. Mijające lata nauczyły czegoś ich obu.


Potter odetchnął głęboko, opanował emocje i sięgnął po szary golf. Ginny nie lubiła czekać, a on nie chciał się spóźnić. Szanował swoją żonę. Ostatnim spojrzeniem w lustro oszacował zmieniony wygląd, przygładził włosy i uśmiechnął się krzywo do swojego odbicia, które podnosiło kciuk do góry. Harry uznał, że być może – ale tylko być może – już niedługo usunie zaklęcie uciszające. Chociaż ta cisza była naprawdę cudowna… chyba jednak nie.


Wsadził różdżkę do kieszeni dżinsów, założył płaszcz i aportował się niedaleko kawiarni. Oboje uznali, że neutralne miejsce będzie najlepsze na spotkanie. Mugolska część Londynu wydawała się najtrafniejszym wyborem – mało prawdopodobne, aby napotkali jakichś innych czarodziejów, a obecność niewinnych osób ograniczy ewentualne szkody. Zanim wszedł do środka, wyjrzał zza uliczki i rozejrzał się uważnie po ulicach, ostrożnie oceniając sytuację. Aurorski nawyk, który nieraz uratował mu życie. Dopiero gdy uznał, że wszystko wydaje się w porządku, poprawił ubranie i wszedł do środka.


Wnętrze było przytulne i zachęcające, stoliki oddalone od siebie o dobre kila stóp zapewniały kameralną atmosferę. Wybrali dobre miejsce. Harry usiadł przy stoliku w rogu, ukradkiem rzucił parę zaklęć zabezpieczających i z uśmiechem zamówił herbatę z sernikiem oblanym białą czekoladą. Gdy niziutka kelnerka wracała do baru, do kawiarni weszła Ginny. W ciemnoczerwonym płaszczu i włosami spiętymi w luźny kok wyglądała na spiętą. Harry cierpliwie czekał, aż go zauważy.


Harry – przywitała się cicho, nie unikając jego wzroku, a po sekundzie wahania pochyliła się i cmoknęła go w świeżo ogolony policzek. Uśmiechnęła się. – Ogoliłeś się – zauważyła, rozluźniając się nieco. Harry skinął głową, wiedział, co krążyło jej po głowie. Gdy ostatnio się widzieli wyglądał strasznie: niewyspany, nieogolony, w starych, rozciągniętych ciuchach, które nadal były wygodne, choć dawno minęły czasy ich świetności. – Wyglądasz… dobrze.


Ty też, Ginny – odpowiedział z uśmiechem, nagle odzyskując swobodę. To jego żona, kobieta, z którą spędził pół życia. – Teodor ci służy.


Spięła się, oceniając wzrokiem szczerość widoczną w oczach Harry’ego i dopiero siadając na krześle obok, rozluźniła się. Kelnerka pojawiła się chwilę później, żeby przyjąć zamówienie. Milczeli, póki kobieta się nie oddaliła.


O co chodziło z tym kontraktem? – zapytała w końcu Ginny, uciekając wzrokiem na bok. – To głupie, ale…


Rozumiem – Harry przerwał jej zdecydowanym tonem. Zmarszczył brwi, zerkając na nią z zastanowieniem. – Nie będziemy udawać, że nic prócz dzieci nas nie łączy, prawda?


Ginny uśmiechnęła się równie radośnie, jak pamiętał.


Masz rację, chyba wątpliwości Teodora uderzyły mi do głowy.


Martwi się o ciebie, to normalne. – Głos Harry’ego był neutralny, choć trochę irytowało go, że Ginny aż tak bardzo wzięła sobie do serca słowa mężczyzny. Obrzucił oceniającym spojrzeniem twarz żony, dostrzegając najmniejszą zmianę. – Zapytam tylko raz, nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz… Jesteś z nim szczęśliwa?


Obiecał sobie, że zapyta, musiał mieć pewność, że dobrze postępuje, rezygnując z prób odzyskania żony.


Ginny zamyśliła się nad odpowiedzią.


Nie jestem pewna – odpowiedziała szczerze, mierząc się z nim spojrzeniem. Szczera, otwarta i zawsze uczciwa – w tym momencie wydała się Harry’emu piękniejsza niż kiedykolwiek. – Byliśmy tyle lat małżeństwem, że chyba mam trochę spaczony pogląd, jak powinno wyglądać takie „szczęście” we dwoje. Teodor jest inny, bardziej skryty… i dużo wrażliwszy niż chciałoby się uwierzyć. Uczymy się siebie nawzajem, dopiero opracowujemy naszą relację. Gdybym miała dwadzieścia lat, pewnie bym przytaknęła i powiedziała: „tak, jestem szczęśliwa”. Bezmyślnie i naiwnie – oceniła się bez skrupułów, po czym uśmiechnęła się. – Zadowoli cię odpowiedź, że mogę być z nim szczęśliwa?


Harry spojrzał w brązowe oczy, ufne i zdecydowane, i odwzajemnił uśmiech.


Zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz o tym.


Szef Biura Aurorów na moich usługach… która kobieta o tym nie marzy? – Mrugnęła porozumiewawczo, gdy kelnerka zbliżała się do stolika z jej kawą. Podziękowała kobiecie i upiła łyk. – Czego Malfoy od ciebie chce? Bo nie wierzę, że jest tak wspaniałomyślny i bezinteresowny, że pragnie nam pomóc…


Harry prawie roześmiał się głośno. Ginny jak zwykle była ostra i zmierzała prosto do sedna. Nie zdziwiło go, że dokładnie przyjrzała się magicznej umowie, zawsze to robiła.


Nic nie wie o naszym rozstaniu, chodzi mu jedynie o swoje badania. Zgodnie z tym, czego dowiedzieliśmy się z Hermioną, męczące mnie kłopoty ze snem to skutek magicznej ingerencji. Jestem śniącym, cokolwiek by to miało znaczyć.


Ginny prawie wylała kawę z filiżanki, tak gwałtownie odstawiła ją na stolik.


Żartujesz?


Nie. Czy to ważne?


Jego żona przygryzła wargi.


Myślałam, że to bajki, tak jak wszyscy. – Zawahała się, nie wiedząc, jak zacząć. Odetchnęła, ze zmarszczonym czołem wpatrując się w stolik. – Nie pamiętam, czy odpowiadałam naszym dzieciom historię Asmodeusza. Możliwe, że nie – ta bajka była tyle razy zmieniana, że nikt nie zna pierwotnej wersji. – Potrząsnęła głową. – Hermiona zapewne przeszukała już bibliotekę, prawda? Ale to niewiele dało, bo o śniących opowiada się baśnie, ale ich nie spisuje. Kiedyś ktoś przeprowadzał jakieś badania, ale szybko je porzucono… o ile niewymowni ich nie kontynuowali – dodała ciszej.


Harry zacisnął dłonie na filiżance.


O czym ty mówisz?


Wybacz, krążę wokół tematu. – Uśmiechnęła się przepraszająco i spojrzała mu w oczy. – Widzisz, w magicznym świecie jest mnóstwo opowieści, baśni, legend i mitów. Jesteśmy bardziej zabobonni niż potrafimy to przyznać, ale są pewne tematy, których się nie porusza się zbyt często… takie jak śniący i ich misje, zaklęcia używane podczas polowań, tego typu sprawy. Jestem pewna, że Ron już dawno zapomniał, jak mama opowiadała nam historię o dzielnym Asmodeuszu, który poszukiwał jednorożca. Takie opowieści przywołuje się rzadko, nie spisuje się ich, pozostają tylko w formie ustnych podań, przekazywanych z ust do ust.


Boicie się ich – przerwał jej cicho.


Ginny nie opuściła wzroku.


Niektórzy, może nawet większość – przyznała bez wahania, ze szczerością, którą tak u niej lubił. Ginny nigdy nie bała się trudnych tematów. – W tych baśniach jest coś przerażającego – są nieuchronne. Przepowiednie spełniają się, jeśli zaistnieją określone okoliczności… ale to decyzje ludzi determinują czy zaczną się one wypełniać, czy nie. Śniący nie mają luksusu wyboru…


Wypełnij misję albo zgiń?


Wypełnij misję albo przestań istnieć – poprawiła jeszcze ciszej, po raz pierwszy odwracając wzrok. – Zgodnie z legendą, ten, kto nie spełni misji swojego życia, jest niegodny. Niegodny istnienia – dodała po chwili, nagle unosząc wzrok znad stołu i wpatrując się w Harry’ego przenikliwym wzrokiem. – Jeśli to prawa… jeśli legendy nie kłamią… i jeśli naprawdę jesteś śniącym… musisz wypełnić swoją misję. Jeśli tego nie zrobisz, twoje istnienie zostaje wymazane. Całkowicie. Nie będzie Chłopca, Który Przeżył Po To By Pokonać Sam Wiesz Kogo, nie będzie Harry’ego Pottera, aurora i ojca naszych dzieci… będzie tylko pustka.


Żartujesz? – Nie roześmiał się, strach w głosie Ginny skutecznie go od tego powstrzymał. – Nikt nie może wymazać czyjegoś życia.


Magia może wszystko.


Mówisz to tak, jakby ona żyła.


Ginny pokręciła głową, patrząc na niego z miłością i troską.


Harry, kocham cię, ale czasami potrafisz być tak nieświadomy… – Zacisnęła dłonie na filiżance. Jej wzrok był skupiony na wirującej powierzchni kawy, ale Harry znał ją zbyt dobrze, żeby dać się zwieść. Ginny szukała odpowiedzi, najlepszej z możliwych, takiej, jaka nadawałaby się po ocenzurowaniu. Zdradliwej odpowiedzi, prawdziwej, ale nie szczerej. – Magia krąży w żywych istotach, w naszych domach, otacza nas niczym kokon. Ona jest żywa – to my sprawiamy, że ona żyje. Zapytaj Malfoya, to jego działka. Wiesz, dlaczego czystokrwiści są tacy przeciwni mugolakom? Bo ci nie rozumieją magii. O tak, na pewnym poziomie ją pojmują, ale to za mało. Nie czują magii, a jedynie próbują ją ograniczyć w granicach, które sami określają, a później przesuwają, gdy odnajdą coś, co nie pasuje do przyjętego wzorca. To dlatego jest tak mało czarodziejów, którzy nie muszą używać różdżek do czarowania – w większości to przyzwyczajenie do ogólnie przyjętych granic. Przecież prawdziwy czarodziej musi mieć różdżkę. Gildia liczy ile… czternaście może piętnastu członków na cały kraj? – Upiła łyk, gdy Harry milczał, przypatrując się jej ze spokojem. Im dłużej opowiadała, tym więcej się zdradzała. Był jej mężem zbyt długo, by ulec pierwszemu wrażeniu. Ginny miała w sobie coś ze sfinksa: niepokorną ciekawość i chęć odkrywania tajemnic, a jednocześnie umiała trzymać sekrety blisko siebie. Wiedział, że jego żona wie coś więcej niż ujawnia, ale nie zmuszał jej do mówienia prawdy. Ufał Ginny. Cokolwiek ukrywała, w ostatecznym rachunku nie miało znaczenia. – Tylko tyle jest w stanie posługiwać się tylko i wyłącznie swoją magią, nie wspomagając jej żadnym nośnikiem. Może powinieneś skontaktować się z kimś z Gildii, oni będą potrafili to lepiej wyjaśnić. Wiem tylko tyle, ile usłyszałam od Deana… Nie chcę, żebyś ryzykował, ale jeśli w tej bajce tkwi coś więcej, jeżeli kara za niewypełnienie misji jest prawdziwa…


Dean urodził się w mugolskiej rodzinie, skąd o wszystkim wie? O magii i śniących? – Harry był sceptycznie nastawiony. W pewnym stopniu również tkwił w ciemnościach, nie rozumiejąc tego, co dla Ginny było normalne i naturalne. Wychowywanie się u Dursleyów zostawiło na nim piętno, którego nie dało się zmyć – był równie nieświadomy pewnych oczywistych prawideł co każdy inny czarodziej mugolskiego pochodzenia. Akceptował to, choć nie zawsze pojmował.


Ma magiczny dar – wyjaśniła krótko, sięgając po jego łyżeczkę i częstując się sernikiem. – Nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego Dean mimo niesamowitego talentu zajął się zwykłą pracą w pubie? Dlaczego od lat nie namalował niczego?


Od siódmego roku – wymknęło się Harry’emu prawie bezwiednie. – Myślałem, że to z powodu… no wiesz…


Ginny odłożyła łyżeczkę na talerzyk, uśmiechnęła się smutno, pocierając wierzchem dłoni policzek. Pokręciła głową.


Gdyby to było takie proste. Przeszłość jest wygodną wymówką… ale to prawda, wszystko się od niej zaczęło. Dean ma w sobie pokłady żywej magii. Pierwszy rysunek, który namalował po wojnie, obraz Seamusa… to, co stworzył, przeraziło go. – Na jej twarzy pojawiło się zamyślenie. – Czasami wydaje mi się, że nigdy się z tego nie otrząsnął. Z tego, co wiem, od tamtej pory nie używa swojego talentu – ale chciał wiedzieć dlaczego.


A teraz już wie?


Ginny pokręciła przecząco głową.


Gdyby wiedział, wróciłby do malowania. Przez te wszystkie lata szukał odpowiedzi… i znalazł takie, na które musiał szukać kolejnych. Sam siebie czyni nieszczęśliwym…


Harry nie zapytał, skąd Ginny o wszystkim wie. Wiedział, że nie pozna odpowiedzi. Oboje zdawali sobie sprawę, że on nie uwierzy w półprawdę, a kobieta nie mogła być szczera. Nie do końca.


To i tak nie miało znaczenia.


Jeśli zapytam, odpowie?


Nie wiem, ale pewnie tak. – Spojrzała na niego z niepewnością. Nagle na jej twarzy pojawiała się determinacja. – Jeśli się nie zgodzi, zmuś Seamusa do pomocy. Jemu Dean nigdy nie odmówi.


Mimo że nie widzieli się od lat?


Ginny udała, że nie słyszy sceptycyzmu w jego głosie.


To nie ma znaczenia. Seamus powinien w końcu się dowiedzieć, dlaczego przyjaciel się od niego odsunął.


Dean odsunął się od wszystkich – zauważył Harry, skanując wzrokiem wnętrze kawiarni. Oprócz nich było tylko kilka par, jakaś młoda kobieta zapatrzona w gazetę i starszy pan podrywający rudą kelnerkę. Nic niezwykłego. – Seamus nie był jedynym, którego to zabolało.


Ale to jego obraz był powodem – zripostowała. – Luna mówiła, że Dean bał się możliwości, jakie on przed nim otworzył.


Wiesz wszystko od Luny?


Nie… – Ginny zawahała się, nim odpowiedziała. Próbowała maskować niepokój, ale napięcie nadal promieniowało z każdej komórki jej ciała, zdradzając to, czego nie chciała ujawniać. Harry już miał na końcu języka pytanie, które zmusiłoby ją do odpowiedzi, ale nie poddał się impulsowi. Czekał cierpliwie. Ginny nienawidziła, gdy ktoś wymuszał na niej cokolwiek, ale jeśli dało się jej wystarczająco dużo czasu, sama decydowała się dzielić informacjami. – Od Deana… jakiś czas temu zmusiłam go do rozmowy… chociaż masz rację, że Luna ingerowała. Ona i Dean… są dosyć blisko.


Czego obawia się Luna?


Skąd…? – Zamrugała, po czym roześmiała się głośno. – Wybacz, czasami zapominam, jaki potrafisz być spostrzegawczy. Nie chowałam tego w sekrecie, wiesz o tym, prawda? To po prostu jakoś nigdy nie wypłynęło na powierzchnię… mieliśmy inne kłopoty, a cała sprawa wydawała się mało ważna.


Wiem.


Luna… ona kiedyś, z pięć, może z sześć lat temu rzuciła jakąś uwagę… już nawet nie pamiętam, co to było, ale męczyło… długo. – Harry przytaknął, doskonale wiedział, co ma na myśli Ginny. Niektóre uwagi Luny wchodziły za skórę, niepokojąc, aż człowiek odkrył ich sens. Przyjaciółka miała niesamowitą intuicję i była świetną obserwatorką, zauważała sprawy i łączyła je ze sobą. – W końcu postanowiłam pogadać z Deanem i jakoś tak od słowa do słowa wygadał się.


Zawsze umiałaś sprawić, że miękł w twoich dłoniach.


To prawda – przyznała bez cienia wstydu. Uśmiechnęła się do niego. – Mężczyźni potrzebują kobiety, żeby się wygadać.


Za dużo przebywasz z Hermioną – wytknął jej półżartobliwie, ale oboje szybko spoważnieli.


Pogadaj z nim, Dean wie naprawdę ciekawe rzeczy o magii. Gdyby się tak głupio nie bał, zwojowałby świat. Może nie będzie wiedział nic o śniących, ale przez dwadzieścia lat dowiedział się wystarczająco dużo, żeby ci pomóc w inny sposób. Tak w ogóle, wiesz już, co masz zrobić?


Jeszcze nad tym pracujemy. Na jutro jestem umówiony z Malfoyem, może on wykombinował coś więcej.


Ginny skrzywiła się, ale przemilczała nasuwający się przytyk.


Chcesz, żebym podpisała ten kontrakt? W tej sytuacji… nasz rozstanie…


Harry uśmiechnął się.


Nadal będziemy przyjaciółmi. Twoje wsparcie wiele dla mnie znaczy.


Zawsze będę po twojej stronie – obiecała z całkowitą szczerością. Sięgnęła do torebki i wyjęła pergamin, który zamaszyście podpisała. – Nieważne co się stanie.


Wiem o tym, Gin – powiedział cicho, odbierając od niej umowę. Zwinął ją w wąziutki rulonik i odłożył na bok. – Dziękuję.


Jesteśmy rodziną, nawet jeśli przeze mnie nam nie wyszło.


Harry nie zaprzeczył, nadal jeszcze trochę ją winił za rozpad ich małżeństwa. Przeklęte sny pomogły mu zaakceptować sytuację, co nie znaczy, że mu się ona podobała. Gdyby mógł zmieniłby wszystko – ale nie mógł i oboje musieli sobie radzić z tym, co było.


Powinniśmy zająć się rozdziałem majątku?


Ginny pokręciła przecząco głową.


Harry, nie oszukujmy się – większość i tak należy do ciebie. Za twoje pieniądze kupiliśmy dom, odremontowaliśmy Grimmauld Place.


Jesteśmy rodziną – wtrącił natychmiast Harry. – Połowa należy do ciebie.


Kobieta uśmiechnęła się lekko.


Zaoferowano mi cały etat w „Proroku Sportowym”, moja kolumna ma się świetnie. Mam własne pieniądze, Harry, nie potrzebuję jałmużny.


Harry znał tę minę: Ginny się uparła i nikt, nawet matka, nie przekona jej do zmiany zdania. Nagle wpadł na pomysł.


A co z dziećmi? Chcesz, żeby oskarżały mnie, że żyjesz w nędzy?


Ginny zachichotała.


Wytaczasz ciężką artylerię. Nie martw się o mnie tyle, poradzę sobie. – Uśmiechnęła się ciepło do zatroskanego Harry’ego, który tak strasznie próbował zachować się w porządku. Musiała zgodzić się na jakiś kompromis. – Wezmę samochód, jeśli ci to nie przeszkadza i kilka drobiazgów z domu. – Gdy chciał jej przerwać, uciszyła go palcem. – Czułabym się źle, zabierając coś więcej. Gdyby nie Teodor pewnie nadal bylibyśmy razem… nie chcesz chyba, żeby zjadło mnie poczucie winy?


Gin… to nie w porządku – próbował protestować Harry, ale Ginny nie dała mu dokończyć.


Dzieci są ważniejsze. Musimy je ochronić przed prasą i jakoś wyjaśnić nasze rozstanie. Pieniądze nie mają znaczenia, to tylko galeony.


Harry westchnął, ale porzucił temat. Ginny potrafiła być bardziej uparta niż on.


Hermiona też radziła, żeby zapewnić im teraz jak największą stabilność. Bardzo przeżyły twoją wyprowadzkę… gdy dowiedzą się o naszym rozstaniu, wszystko stanie się jeszcze trudniejsze.


Też nad tym myślałam. Na początku chciałam zaproponować, żebyśmy powiedzieli im po świętach, ale nie mamy tyle czasu, prawda? Plotki zaczynają krążyć. Esma już odważyła się wysłać sowę! Dobrze, że Alicja dementuje co pikantniejsze historyjki, ale ludzie nie dadzą się zbyt długo zwodzić.


Umówię się z Minerwą na rozmowę, na pewno zgodzi się, żebyśmy zabrali dzieci na weekend do domu. Wtedy wszystko im wyjaśnimy. Wyślę ci sowę – zaproponował z gorącym ukłuciem w dole brzucha. Idea wysyłania sowy do swojej żony, jakby byli obcymi ludźmi, brzmiała odpychająco… ale wszystko się zmieniało i musiał sobie z tym radzić. – Święta spędzimy w Norze?


Oczywiście. Mama zabiłaby nas, gdybyśmy próbowali się wymigać. – Rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie. – Co do reszty, poczekamy na reakcję dzieci. Niech zdecydują, z kim chcą mieszkać na stałe i gdzie. To i tak będą tylko wakacje i święta, na pewno wymyślimy jakiś sensowny kompromis.


Teodor nie będzie miał nic przeciwko?


Twierdzi, że nie, ale…


Boisz się, że chłopcy dadzą mu się we znaki – dokończył za nią Harry. Musiał przyznać, że jej obawy miały całkiem dobre podstawy. Albus był cichy i spokojny niczym wąż, który atakuje z zaskoczenia. Rozgniewany James natomiast wściekał się i wywoływał niepotrzebne spięcia, byle tylko pokazać jak bardzo jest nieszczęśliwy. Najgorsza jednak była Lily – urocza i niebezpieczna jednocześnie. Jeśli Harry musiałby przyznać, które z jego dzieci złościło się w najbardziej nieprzyjemny sposób, bez wahania wskazałby córkę. Przebiegła manipulantka potrafiła ze świętego zrobić idiotę. – Nie martw się na zapas.


Wszystko się kiedyś ułoży, wiem, ale… ile wycierpimy po drodze?


Niepewność w głosie Ginny trafiła go prosto w serce. Chciał wstać, objąć ją i pocieszyć tak jak zwykle to robił, gdy była nieszczęśliwa… ale nie mógł. Zbyt łatwo wszystko trafiłoby na swoje miejsce, a przecież sytuacja uległa zmianie. Zapewniając komfort swojej żonie, sprawiłby sobie tylko niepotrzebny ból, świadomy, że nie można wrócić do tego, co było. Kiedyś będzie w stanie być tylko przyjacielem Ginny, na razie był jej przyjacielem i mężem – a to komplikowało sprawy. Sprawiłoby to tylko, że jeszcze trudniej byłoby mu zachować spokój i rozwagę. Każda komórka jego ciała wyrywała się do siedzącej obok kobiety, ale nie drgnął nawet, dając jej czas zebrać się emocje.


Ginny uśmiechnęła się do niego ze smutkiem i ponurą akceptacją. Rozumiała.


Dziękuję – szepnęła w końcu, nie patrząc mu w oczy. – Wiem, że to trudne być obok i nie móc nic zrobić. Doceniam twoje wsparcie.


Harry nie znalazł odpowiednich słów, w milczeniu patrzył jak Ginny wypija do końca kawę. Cisza wisiała między nimi niczym napięta struna, czekająca tylko na zerwanie.


Kiedy chcesz rozwiązać nasze małżeństwo? – zapytał w końcu Harry, powstrzymując cisnące mu się na usta pytanie: „Kiedy planujesz poślubić Teodora?”. Zmilczał również inną uwagę. W końcu zdecydował się dodać: – Oficjalnie.


To zależy od ciebie. – Wzruszyła ramionami, mieszając łyżeczką w pustej filiżance. – Im szybciej zakończymy, tym będzie nam łatwiej iść naprzód. – Uniosła wzrok. – Nigdy nie chciałam, żebyś przeze mnie cierpiał. Merlinie, gdybym mogła nigdy nie zakochałabym się w Teodorze. Zrobię wszystko, jeśli oszczędzi cię to przed kolejnymi nieprzyjemnościami.


Harry ujął jej dłoń i pocałował, tylko na tyle było go stać. Nie śmiał dotknąć ukochanych ust.


Zawsze będę cię kochać, Gin, ale chyba nie jestem w tobie zakochany. Nie kocham cię już tak mocno jak powinienem.


Cieszę się – szepnęła cicho, splatając ich dłonie – bo to oznacza, że nie zniszczyłam ci życia.


Dobrzy ludzie też popełniają błędy – pocieszył ją, patrząc na ich ręce. – Najważniejsze, że nadal sobie ufamy. Reszta się kiedyś ułoży.


Szkoda, że jeszcze tyle przed nami, zanim dojdzie do tego „kiedyś”.


A gdzie twoja gryfońska, łaknąca przygód dusza? – zażartował Harry, przekręcając dłoń w taki sposób, żeby móc spojrzeć na zegarek. Musiał już się zbierać, zbliżała się dwudziesta. – Muszę już iść.


Ginny uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.


Leć, będę czekać na sowę. Daj mi znać, gdy coś będziesz wiedzieć.


Oczywiście – obiecał. – Do zobaczenia, Ginny. – Ścisnął jej dłoń jeszcze raz, zanim skierował się do wyjścia. Nie obejrzał się.



Przeklęte sny: – 25 –


Spotkanie z Ginny zostawiło w nim pewną gorycz, ale nie próbował jej zwalczyć – lepsza gorycz niż pustka. Ich małżeństwo posypało się tak szybko i tylko na pół świadomie rozumiał, w jaki sposób do tego doszło. Świat się zmieniał i dopiero na widok żony zrozumiał jak bardzo. Najchętniej wróciłby do tych chwil, kiedy byli młodzi, zakochani i tak bardzo szczęśliwi, ale to niemożliwe. Niczym małe trybki poruszane przez los musieli ruszyć dalej: walczyć, bawić się, żyć, być może nawet pokochać na nowo. I nagle do niego dotarło to, czego wcześniej do siebie świadomie nie dopuszczał – był wolny, tak wolny jak nie był od lat. To takie frustrujące… nie wiedział, co zrobić z tym darem losu, z możliwością podjęcia własnej decyzji. Przyzwyczaił się do roli swojego życia – bycia Harrym Potterem, mężem Ginny Weasley – i zgnuśniał.


Westchnął, pocierając ręką o nieposkromioną czuprynę. Dzień miał się ku końcowi, zbliżała się kolejna, samotnie spędzona noc. Spojrzał w górę, na chwilę dając się złapać urokowi wieczoru. Niebo zabarwiło się na granatowo, a zza chmur prześwitywało migotanie bladych gwiazd. Mieszkający w pobliskich domach ludzie żyli swoim własnym życiem, nieświadomi jego obecności. Zastanowił się, czy byli szczęśliwi. Pewnie nie… ale trwali pomimo nieszczęść i to się liczyło.


Ostatnim spojrzeniem obrzucił pustawą ulicę, po czym wszedł do jakiegoś zaułka i sprawdził, czy w jakimś kartonie nie kryją się bezdomni. Nagle zza brudnego kontenera na śmieci, znad którego unosił się obrzydliwy fetor zepsutych ryb, pochodzący zapewne z odpadków ze sklepu obok, wybiegł mały kot. Kotek właściwie. Czyjś zdziczały pieszczoch przyglądał się Harry’emu nieodgadnionym wzrokiem, spojrzeniem rzucając mu wyzwanie. Mężczyzna uśmiechnął się na widok zadziornego maleństwa. Kotek był przeraźliwie chudy, a w świetle rzucanym przez uliczną lampę jego przejrzyście zielone oczy zajmowały cały pyszczek. Ku swojemu zaskoczeniu Harry przykucnął i wyciągnął do niego rękę, nawołując przyciszonym głosem. Jeszcze bardziej zaskoczyło go, gdy kot natychmiast zareagował, zbliżając się do niego i pieszczotliwie, jakby znali się od lat, ocierając się o jego dłoń.


Łobuz – nazwał go, sam nie rozumiejąc, czemu to robi, a kot wydał z siebie ochrypłe miauknięcie, jakby wyrażał zgodę. Harry złapał go za miękkie futro na karku i przytulił do siebie. Kolejny raz kociak go zaskoczył, gdy spokojnie ułożył na zgiętym ramieniu i cichym mruknięciem wyraził swoją aprobatę. Jego ogon majtał łagodnie, co i rusz łaskocząc Harry’ego po brodzie.


Potter z największą ostrożnością, starając się nie przestraszyć kota, sięgnął po różdżkę i aportował ich przed dom Kingsleya. Łobuz wbił pazury w jego sweter, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. Dziwny kot. Harry pogładził go za uchem i nawet świszczący wiatr nie zagłuszył głośnego mruczenia.


Domek jego szefa wyglądał na maleńki w zestawieniu z całą wolną przestrzenią rozpościerającą się wokół. Wokół małego, zwyczajnego domu rosły pojedyncze, wysokie świerki, których obecność sprawiała, że budynek wydawał się mniejszy niż w rzeczywistości. Ten celowy zabieg potęgował wrażenia, że dom należał do całkowicie normalnej rodziny, która wykorzystywała domek letniskowy tylko w czasie wakacji. Jakiż mugol przypuszczałby, że w tej samotni może mieszkać jeden z najpotężniejszych ludzi w magicznym świecie, sam Minister Magii? Nawet czarodzieje, zbyt skłonni do rozrzutności i chwalenia się czym się da, nie daliby wiary – i o to chodziło.


Ostrożnie manewrując po nieubitej ścieżce prowadzącej do domu, Harry zbliżył się do wejścia, zapukał w dębowe drzwi, które otworzyły się z trzaskiem, a na progu stanął wysoki, ciemnoskóry mężczyzna. Na widok gościa jego zaskoczona i czujna mina rozpogodziła się.


Proszę, wejdź – Kingsley cofnął się w głąb korytarza, szerokim machnięciem różdżki, której nie próbował już ukrywać, zachęcając mężczyznę, żeby się nie krępował i wchodził do środka. – Rzeczywiście wyglądasz lepiej.


Harry roześmiał się.


Wiem, wszyscy mi to powtarzają.


Kingsley zamknął za nim drzwi i zablokował je silnym zaklęciem, którego Harry nigdy nie opanował.


Kira przygotowała poczęstunek – ostrzegł go szef z porozumiewawczym uśmiechem. Obaj dobrze wiedzieli, że ufać kuchni Kiry to jak zaufać śmierciożercy: człowiek nie wiedział później, co go trafiło.


Harry uspokajał kota miękkimi, delikatnymi pieszczotami, kierując się prosto do salonu, gdzie czekała na nich taca z gorącą herbatą i przyjemnie wyglądającymi ciasteczkami. Przyjrzał się z uwagą czekoladowej polewie, którą oblane były maleńkie krążki, zastanawiając się nad czymś. Odwrócił się w stronę wchodzącego do małego, zagraconego pokoiku Kingsleya, decydując się podzielić wątpliwościami.


Wyglądają na jadalne… jesteś pewien, że nie są kupne?


Niestety.


Harry nie uwierzyłby, ale zbolała mina mężczyzny, zerkającego na ciastka z wyraźną fascynacją, mówiła głośniej niż słowa.


Trudno, zadowolę się herbatą.


Kingsley przytaknął. Kira była wspaniałą aurorką i jeszcze lepszą kochanką, ale talentu do gotowania to ona nie miała za knut.


Mądra decyzja – poparł jego decyzję, siadając na pufie naprzeciwko Harry’ego i splatając palce na brzuchu. Wpatrywał się w aurora beznamiętnie, nieporuszony obecnością kota, która uniósł łepek znad swetra swojego nowego właściciela i patrzył wprost na niego. W zielonych oczach, tak podobnych do oczu człowieka, tkwiło coś niepokojącego.


Potter odpowiedział na niezbadane pytanie.


Nazywa się Łobuz, sam mnie znalazł.


Kingsley nie skomentował, że od kota cuchnie gorzej niż na targu rybnym, za to zmierzył Harry’ego krytycznym spojrzeniem, powodując nieprzyjemne sensacje w żołądku Pottera.


Więc…?


Harry próbował się wcześniej przygotować do tej rozmowy, znalazł nawet odpowiednie słowa, ale teraz, w obliczu poważnego i czujnego szefa, nie przypominał sobie nawet słówka ze swojej przemowy. Odetchnął niezauważalnie, gładząc kocie futro i zmusił się do zmierzenia się z ciężkim spojrzeniem Kingsleya.


Chcę wrócić do pracy.


Kingsley odchylił się, żeby oszacować jego szczerość. Nie wyglądał na zachwyconego widokiem swojego najlepszego aurora niepokojącego się niczym pierwszy lepszy żółtodziób.


A powinienem się zgodzić, ponieważ… co? Tak bez uzasadnienia? Bo tak? Harry, lepiej znajdź jakieś sensowny powód, czemu miałbym powiedzieć „tak”.


Nagle Harry uśmiechnął się.


Jestem szefem Biura Aurorów, a przez moją nieobecność organizacja się sypie. I nie próbuj wmawiać mi, że Gregory nie doprowadził do szaleństwa wszystkich w biurze – ostrzegł z nutą rozbawienia w głosie. Wyraz twarzy Kingsleya złagodniał na moment, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Harry’ego. – Tak myślałem! Poza tym, sam widzisz, czuję się lepiej. Okaz zdrowia i energii.


A co z twoim problemem?


Kingsley powiedział to w taki sposób, że Harry nie miał wątpliwości, do czego nawiązuje mężczyzna. Sprawa z Ginny mogła być potencjalnym źródłem problem, ale nie zamierzał z tak błahego powodu rezygnować z ukochanej pracy.


Niedługo będę wolnym człowiekiem – oświadczył z cynicznym humorem w głosie, patrząc mu prosto w oczy i nie ukrywając niczego. Minister nie zaliczał się do ludzi, których można było zwodzić. – Domyślasz się pewnie, jaki szum to wywoła… potrzebuję wymówki, żeby unikać namolnych fanek.


Zdezorganizujesz pracę całego wydziału – ostrzegł go Kingsley. – Kolejny powód do odmowy. Jest zbyt wcześnie.


Harry potrząsnął głową i z wyzwaniem w oczach zmierzył szefa pałającym ogniem spojrzeniem.


Wykorzystamy to, żeby przeforsować korzystne dla nas umowy. Prasa oszaleje, gdy dowie się o rozstaniu Pary Stulecia i zrobi wszystko dla ekskluzywnego wywiadu. Skoordynujemy działanie departamentów, a później przystąpimy do zmasowanego ataku. Nie damy im szansy oponować. Wygramy partię, jeszcze zanim się zacznie, nie rozumiesz?


Będziemy potrzebować kogoś do obsługiwania prasy – zauważył sucho Kingsley, jeszcze nie przekonany do pomysłu, ale dostrzegający jego potencjał – a to wzbudzi podejrzenia.


W razie konieczności możemy skorzystać z doświadczenia Kirka Rodana, Hermiona twierdziła, że jest świetny w tych sprawach.


Aż tak bardzo chcesz wzbudzić wątpliwości? Jego udział w sprawie zainteresuje wiele ludzi – podkreślił czarnoskóry mężczyzna, dotykając wąsika.


Harry z uśmiechem zaprzeczył i uważając na kota, z którym nie chciał się rozstawać nawet na chwilę, powoli wyciągnął z kieszeni portfel. Stuknął w niego różdżką, transmutując go w pergaminową umowę Malfoya.


Dzięki temu mamy zapewnione zwycięstwo.


Kingsley z uwagą przeczytał podane mu przez Harry’ego papiery. Im bardziej zagłębiał się w treść, tym bardziej marsową minę przybierał.


To… – machnął pergaminem – jest najbardziej niewyobrażalne gówno, w jakie mogłeś się wpakować.


Jakby to była świadoma decyzja – warknął Harry. – Zawsze miałem talent do pakowania się w kłopoty.


Rozśmieszył tym Kingsleya; jego śmiech zadudnił w uszach.


Kto jak kto, ale Wybawca umie wygrzebać się z tarapatów. – Harry dostrzegając manewry różdżką, domyślił się, co się święciło. Po chwili zza bocznych drzwi wyłoniło się lecące dość nisko brązowe pióro. Wylądowało na stoliku tuż obok pergaminu. Kingsley pochylił się i zamaszystym gestem podpisał umowę. – Jeśli faktycznie jesteś śniącym, będziesz potrzebował całego swojego szczęścia.


Ginny już mnie uświadomiła. Orientujesz się w tym temacie?


Niezbyt… Mój ojciec uwielbiał opowieść o Asmodeuszu. Przez dziesięć lat, co najmniej raz w tygodniu… można znienawidzić każdą historię. – Kingsley drgnął gwałtownie, strząsając się z siebie sentymentalny nastrój wspominek. – Pociągnę za kilka sznurków, ale to nic pewnego. Śniący to bajka, jedna z tych historyjek opowiadanych dzieciom na dobranoc, a nie temat na poważne badania. Może Arman będzie coś wiedział – to jego działka. Przygotuj się, na pewno zażąda czegoś w zamian. Niewymowni nigdy nie angażują się za darmo.


Bajka, która mieszka się w moje życie. Kolejna pieprzona przepowiednia: wypełnij albo zgiń, o nie, tym razem jest przestań istnieć.


Kingsley skrzywił się, obserwując, jak na twarzy Harry’ego pojawia się złość.


Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, pokładając w Malfoyu tyle zaufania.


Pomijając już każdy inny powód… Draco Malfoy nadal ma u mnie dług życia – wyjaśnił Harry z twardością, którą rzadko okazywał poza biurem. – Nie dam mu o tym zapomnieć.


Nie daj się ponieść – ostrzegł go minister. – Jeśli wpłynie choć jedna skarga, zawieszę cię. Długi, roczny odpoczynek dobrze ci zrobi.


Harry uśmiechnął się głupkowato, skinął głową i pogłaskał kota za uchem.


W takim razie już nie będę cię męczyć, szefie. Do poniedziałku odzyskam kontrolę nad biurem.


I tego się obawiam – złośliwie odparował Kingsley. – I pamiętaj, jesteś na cenzurowanym, jeden błąd i zapomnij o pracy.


Tak jest! – Radość Harry’ego z powrotu do pracy była na tyle intensywna, że poderwał się z gwałtownie z pufy. Łobuz zaprotestował przeraźliwym miauknięciem. – Wybacz, mały – mruknął do niego Potter, nie krzywiąc się na widok zniszczonego swetra, w który wbiły się ostre pazury szamoczącego się kota. Podtrzymując kociaka, ostrożnie zaczął uwalniać go z materiału.


W międzyczasie Kingsley sięgnął po leżącą na stoliku obok kanapy teczkę i pchnął ją w stronę Harry’ego, który w końcu wyzwolił zwierzątko z sideł wełny.


Czy to to o czym myślę? – zapytał Kingsleya, unosząc wzrok znad niewinnie wyglądających akt. Skoro przyjaciel dawał mu je do wglądu, oznaczało to, że był całkowicie przywrócony do pracy, a okres próby, o którym wspomniał szef, był tylko zwykłym gadaniem. Harry uśmiechnął się szeroko, już ciesząc się na nowe wyzwanie. – Myślałam, że nie mamy dostępu do archiwum Instytutu…


Bo nie mamy – przyznał z satysfakcją w głosie Shacklebolt i uśmiechnął się maniakalnie, zadowolony z sukcesu. – Czego szpiedzy nie widzą, tego im nie żal. Roberts spisał się fantastycznie, pamiętaj o nim przy następnych awansach.


Harry ocenił cienką zawartość okiem fachowca, zmarszczył brwi, wyczuwając kilka zaklęć ochronnych. Nie wyglądały groźnie, chociaż… czaiło się w nich coś naprawdę złowrogiego.


Nie wygląda niebezpiecznie – zauważył w końcu. – Ale ta aura… przeklęto dokumenty dotyczące tej sprawy?


Podejrzane. Przyjrzał się uważniej promieniującej magią teczce, słuchając pewnej siebie wypowiedzi Kingsleya.


Nasi fachowcy już ja rozbroili, polegli jednak przy kilku urokach, stąd ta aura. Niewiele ich zostało, ale nikt z naszych nigdy nie wiedział czegoś podobnego. Jakby zaklęcie się zmutowały.


Da radę ją przejrzeć?


Kingsley pokręcił głową, spoglądając na Harry’ego z jawną ciekawością w oczach. Potter przyjrzał mu się podejrzliwie, czując, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.


Tylko Czarna Różdżka może usunąć te zaklęcia.


Harry skrzywił się, myśląc o grobowcu Dumbledore’a, gdzie nadal znajdowała się złowroga różdżka, która sprawiała swoim właścicielom same problemy. Nie chciał tam wracać, świetnie dawał sobie radę bez pomocy kłopotliwego daru Śmierci. Być może nie będzie miał wyboru.


Ci idioci chcą po prostu dostać ją w swoje ręce i rozłożyć na czynniki pierwsze. Nie pozwolę na to – powiedział z groźbą w głosie. – Jeśli chcą zachować pracę, niech lepiej się przyłożą i rozbroją to coś. Zrobimy to normalnym sposobem albo żadnym.


Kingsley przytaknął aprobująco. On również nie miał ochoty mierzyć się z całym bałaganem, jaki wiązał się z legendarnymi Insygniami Śmierci. Gdyby słówko o użyciu Czarnej Różdżki wyślizgnęło się do prasy, byliby ugotowani.


Słyszałem, że Gildia ma świetnego mistrza uroków, możemy spróbować go namówić do współpracy. Zgodzi się, jeśli wystarczająco podkręcimy jego ciekawość.


Harry jęknął.


Co wy wszyscy macie z tą Gildią? Traktujecie ją jak ostatnią deskę ratunku.


Kingsley nie zaprzeczył.


Kiedyś wszyscy zwracali się po radę do Dumbledore’a. Był najwybitniejszym czarodziejem naszego wieku, o genialnym umyśle, i nawet jeśli zachowywał się irracjonalnie, zawsze znał odpowiedź. Po jego śmierci ktoś musiał przejąć tę rolę. Ministerstwo się do tego nie nadaje, jest zbyt pełne politycznego gówna. To cud, że ten budynek nadal stoi. A że członkowie Gildii to grupa maniaków poświęcająca się bez reszty zgłębianiu teorii magii – wybór był dość oczywisty. – Kingsley roześmiał się tubalnie. – Co wcale nie oznacza, że ci maniacy są zachwyceni nagłą popularnością. Założę się, że tęskno im do czasów Voldemorta, nikt im wtedy głupotami tyłka nie zawracał.


Są tak dobrzy?


Niektórzy z nich – przyznał Kingsley. – Wielu kiedyś przyjaźniło się z Dumbledorem, takie wzajemne kółko adoracji… genialni i sławni na cały świat. Po uwięzieni Grindelwalda przycichli, ale dopiero Voldemort zmusił ich do ukrywania się. Wielu zginęło, stawiając czoła śmierciożercom i broniąc swoich rodzin, a ci, co przetrwali, nie chcieli już walczyć; woleli poświecić się nauce. Dumbledore przewodził Zakonowi Feniksa, a jednocześnie utrzymywał bliskie kontakty z dawnymi przyjaciółmi, co zaczęło wprowadzać chaos w nasze szeregi. Wtedy było… inaczej, wiedzieliśmy, że możemy ufać Dumbledore’owi, ale im? Ktoś, chyba Fabian, półżartem nazwał ukrywających się czarodziejów Gildią i tak jakoś nazwa się przyjęła, a nawet przetrwała do dziś.


A później? Dlaczego nadal się ukrywają? – dopytywał się Harry, widząc, że Kingsley nie ma pomysłu co jeszcze dodać.


Ty powinieneś najlepiej to rozumieć. Sława. – Uśmiechnął się, widząc nagłe zrozumienie w oczach Pottera, który jak inny na świecie wiedział, czym pachnie bycie kimś wyjątkowym w magicznym świecie. To prawdziwa udręka. – Niechęć wobec społeczeństwa, chęć poświęcenia się badaniom, któż może wiedzieć czym się jeszcze kierują. Mądrze wolą żyć w cieniu. Ciężko ich wyśledzić, jeszcze trudniej namówić do współpracy. Tylko nieliczni członkowie życzą sobie, żeby ich nazwisko było kojarzone z grupą. Dzięki temu mogą czuć się w miarę komfortowo, w spokoju prowadząc swoje eksperymenty.


Mają jakiegoś lidera? Może przewodniczącego?


Oficjalnie nic o tym nie wiadomo, słyszałem jednak pewne pogłoski, że istnieje swoista hierarchia pomiędzy członkami. Czy to prawda? Sam chciałbym wiedzieć. Wszyscy zaangażowani milczą jak pod sklejkolepem.


Interesujące… z kim masz zamiar się skontaktować?


Kingsley uśmiechnął się tajemniczo.


To nie ma znaczenia.


Rozumiem. – Harry rzucił jeszcze raz spojrzenie na leżące pomiędzy nimi akta. – Wierzysz, że będą w stanie odczarować dokumenty? Bez tych informacji możemy się pożegnać z aresztowaniem morderców z Bristolu.


Jeśli będę musiał, sam aktywuję te zaklęcia – obiecał ponuro Kingsley, patrząc z niechęcią na teczkę. – Nie mam rodziny poza Kirą, a to i tak przelotny związek, oboje o tym wiemy.


Taaak, ulżyło mi, wiesz? – kąśliwie zauważył Harry. – Twoi oponenci posrają się w gacie ze szczęścia. Będziesz pierwszym Ministrem Magii, który na własne życzenie wysadził się w powietrze.


Wtedy ty przejmiesz władzę.


Ja? Nie ma mowy. Wystarczy mi Biuro Aurorów na głowie… Miałbym martwić się o cały magiczny świat?


Kingsley spojrzał na niego z powagą.


Harry… daj słowo.


O czym ty pieprzysz? – zdenerwował się Harry, oddychając głęboko. Kingsley nie był kimś, kto żądał czegoś, jeśli nie stał za tym jakiś ważny powód. Jeśli Minister Magii, jego przyjaciel od przeszło dwudziestu lat i jednocześnie najlepszy zwierzchnik, jakiego można chcieć w pracy, miał ważny powód, żeby wymuszać na nim coś tak ewidentnie nierealnego, Potter musiał wiedzieć jaki. W tak krytycznych sytuacjach nie bawił się w eufemizmy. – Nie wkurzaj mnie, tylko mów to, co ukrywasz. I nie graj w gierki, po Dumbledorze ciężko to znoszę.


Od twojego urlopu trzy próby morderstwa, pięć, jeśli doliczę do tego truciznę. Komuś bardzo zależy, żeby zniknął z widoku.


Harry błyskawicznie wziął się w garść, nie pozwalając sobie nawet na sekundę wahania.


Zwiększamy ochronę, a jeśli będzie trzeba, sam będę za tobą chodził do kibla. Gregory zarządził jakieś dodatkowe zabezpieczania, czy tylko zwalił ci na głowę masę formularzy? – zapytał nieuważnie, intensywnie myśląc. – Nieważne, jutro sam wprowadzę dodatkowe obwody w twoim biurze i domu, potem zajmiemy się ustaleniem grafiku. Nie obchodzi mnie, co na ten temat myślisz – zastrzegł od razu, wbijając w spokojnego Kingsleya beznamiętne spojrzenie mówiące, żeby nawet nie próbował z nim dyskutować. – Jako Minister Magii, auror i przyjaciel, powinieneś wiedzieć, że to mój obowiązek.


Już zwiększyłem ochronę – zauważył Kingsley, nieporuszony perorą Harry’ego. – Dodatkowe obwody zawsze się przydadzą, ale potrzebujemy kogoś obcego, godnego zaufania, kto zajmie się tarczami.


Harry pomyślał o Malfoyu, który był naprawdę świetny w urokach i zaklęciach, od lat pracował na Uniwersytecie Londyńskim, wykładając i tworząc nowe formuły, kochał wyzwania… i był mu coś winien. Idealny kandydat.


Chyba już wiem, z czyjej pomocy skorzystamy…


Kingsley pokręcił głową.


Nie chcę wiedzieć, wystarczą mi domysły. – Po chwili wahania dodał: – Po dogłębnych i czasochłonnych badaniach nadal nie odkryliśmy, kto próbuje mnie zabić. Ślady łączą się – a potem sobie przeczą, jakby to były oddzielne sprawy. Instynkt mi podpowiada, że ktoś włożył dużo wysiłku, żeby ukryć tożsamość morderców. Zleceniodawcą może być każdy.


Harry przygryzł wargi.


Jak stoi ochrona tego domu? Możesz tu zostać na dzisiejszą noc?


Już się tym zająłem – padła spokojna odpowiedź Kingsleya. Harry mógł być pewien, że minister potrafi rozsądnie ocenić możliwości, przez lata był piekielnie dobrym aurorem, a takich rzeczy się nie zapominało. Nigdy. – Jestem tu równie bezpieczny jak w Hogwarcie. Cały czas przebywa ze mną Kira, w razie potrzeby rzuci się na pierwszą linię ognia, znasz ją.


Harry rozumiał spokój mężczyzny, który pół życia spędził, mierząc się ze śmiercią, ale zaniepokoił go obojętny ton, gdy Shacklebolt mówił o swojej dziewczynie. Chyba naprawdę związek między nimi zmierzał ku końcowi. Oby aurorka radziła sobie z wypalającymi się uczuciami, bo inaczej Kingsleyowi może grozić niebezpieczeństwo. Z zasady nie pochwalano podobnych związków właśnie z powodu emocji, mącących osąd i niszczących właściwą ocenę sytuacji. Odkąd Kira zaangażowała się w bliższą relację z Ministrem Magii, ze względów bezpieczeństwa wycofano ją z jego obstawy. Harry’emu nie podobało się, że musi zostawić Kingsleya pod opieką kogoś potencjalnie niebezpiecznego, ale wiedział, że protest nic nie da – w pewnych sprawach Shacklebolt był obrzydliwie uparty.


Jutro Harry Potter, przywrócony na swoje stanowisko, będzie mógł się oficjalnie wszystkim zająć, na razie był tylko z towarzyską wizytą u przyjaciela.


A co z trucizną? Gdzie ją umieścili?


Kawa i atrament, w obu przypadkach różnił się sposób podania, jak i rodzaj trucizny. Kupione u różnych źródeł, przez różnych kupujących, ale do prób otrucia dochodziło na terenie ministerstwa.


Harry’ego niepokoiła różnorodność stosowanych metod.


A próby morderstwa?


Avada Kedavra, dwukrotnie, w tym raz rzucone przez prawie dziecko, jakąś świeżo upieczoną absolwentkę Durmstrangu. Totalna fanatyczka jakiejś wywrotowej grupy skandynawskiej. Mcmillan zbiera informację na ich temat, ale to fałszywka, czuję to. Drugi był asystent ze Współpracy Międzynarodowej, miał żal, że został przeniesiony z mojego biura. W trzeciej próbie użyto Czarnomagicznego Rozszczepienia, morderca był pod działaniem zaklęcia Imperius, to dobry przyjaciel mojego ojca.


Przykro mi.


To nie jego wina. – Kingsley popatrzył w przestrzeń. – Zostało mu raptem z pięć, może sześć lat życia, kiedyś zły eliksir wybuchł mu w twarz. Usunąłem niewygodne wspomnienia, i tak nic nie wiedział.


Rozumiem.


Kingsley skinął głową.


Wiem, dlatego ci o tym mówię. Nie ma żadnych oficjalnych akt sprawy, żadnych dokumentów, sprawozdań z przesłuchań. Wszystkie informacje przekażę ci osobiście po odprawie. Mcmillan ma zdać raport o ósmej, wpadnij do mojego biura o jedenastej.


Harry kiwnięciem potwierdził, że pasuje mu godzina.


Nawet, jeśli ktoś trzyma rękę na pulsie i pilnuje śledztwa, to i tak się niczego nie dowie, a my w tym czasie będziemy zacieśniać sieci. Sprawdziłeś, czy Dorota ma z tym coś wspólnego? – Dorota Acidity od lat zajadle krytykowała każdy krok Kingsleya Shacklebolta i mieniła się jego najgorszą przeciwniczką. Mało prawdopodobne, aby stała za wszystkim, brakowało jej niezbędnej do przeprowadzenia podobnego planu twardości, ale Harry musiał brać pod uwagę każdego potencjalnego winnego.


Niewinna póki nie udowodnisz inaczej – rzucił żartobliwe wyzwanie Kingsley, obserwując rozważającego wszystkie opcje Pottera.


Harry był wystarczająco dobrym szefem Biura Aurorów, twardym i rzetelnym, ale czasami brakowało mu tej zajadłości, z jaką mierzył się z Voldemortem. Pracował ciężko, ale z niewłaściwych powodów, dlatego palącą motywację trafił szlag. Być może ta sprawa, w połączeniu z rozwodem i podejrzaną historią o byciu śniącym, wyrwie go z marazmu, w jakim tkwił od lat. Kingsley nie zapierał się, ale z przyjemnością zobaczyłby tamtego Harry’ego, który stawiał czoło Voldemortowi, a potem bezczelnie stawiał się instruktorom i wkładał całe serce w walkę z pozostałymi śmierciożercami. Na tym polegało bycie aurorem. Najważniejsza była motywacja – i dlatego Harry się powoli wypalał. To był też prawdziwy powód, dlaczego Kingsley zesłał go na przymusowy urlop. Cieszył się, widząc takie zaangażowanie swojego młodego przyjaciela. Oczy Harry’ego aż błyszczały od zainteresowania, a zafrasowana mina wyrażała całą gamę uczuć.


Kingsley czuł łaskotanie dumy, że udało mu się tak poruszyć przyjaciela. Być może nie było dla niego za późno. Być może


Zajmę się tym dokładniej jutro – odezwał się w końcu Harry, wzdychając z rozdrażnieniem. – Czeka mnie jeszcze dzisiaj spotkanie u Weasleyów w sprawie Malfoya, a ty zapewne i tak potrzebujesz chwili, żeby przygotować listę potencjalnych zleceniodawców. I nie próbuj nikogo ukrywać – ostrzegł od razu, wbijając w Kingsleya bezwzględne spojrzenie. – Już ja znam te twoje: „sam to załatwię”.


Czyli co… sam się tym zajmiesz? – z nutką kpiny w głosie zapytał Shacklebolt.


Tak.


Kingsley uśmiechnął się szeroko, słysząc zdecydowaną odpowiedź Harry’ego. Jeszcze była dla niego nadzieja.


Połowę listy możesz sam napisać, pokrywa się z twoją. Podrzucę ci nazwiska starych wyg, ale minęło już sporo czasu, wątpię czy chcieliby się narażać. Prawie każdy mógł wynająć kogoś, żeby pozbyć się mnie z drogi – zauważył rozsądnie.


Ufam twojemu instynktowi – oświadczył Harry. – Jeśli mówisz, że stoi za tym jedna osoba, to pewnie tak jest… ale nie zaszkodzi sprawdzić każdej historii oddzielnie. Załatwię wzmocnienie osłon w twoim gabinecie i domu. Spodziewaj się mnie jutro w biurze, nie będę zakłócać ci więcej wieczoru – rzucił Kingsleyowi porozumiewawcze spojrzenie – ale ostrzeż Kirę, że rano kogoś do was wyślę. Oficjalnie wprowadzam nowe porządki po powrocie z urlopu.


Mądrze.


Kingsley odprowadził Harry’ego do drzwi, zablokował drzwi i wrócił do salonu, gdzie stały nietknięte herbaty. Kira nie będzie zadowolona. Z westchnieniem usiadł na kanapie, czując przygniatający go ciężar lat. Oczekiwał, że Harry weźmie sprawy w swoje ręce – i cieszyło go, że się nie zawiódł – ale sprostanie mu nie będzie łatwe.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przeklęte sny części do 26 Sie 2010
Przeklęte sny 25
16 Jak jednym słowem dostosować swój przekład Biblii do swojej doktryny (Kol. 1
dzielenie do 25 6
dzielenie do 25 3(1)
mnozenie do 25 2[1] id 304290 Nieznany
mnozenie do 25 11 id 304283 Nieznany
Od 19 do 25
dzielenie do 25 6(1)
dzielenie do 25 13
dzielenie do 25 5(1)
dzielenie do 25 1
mnozenie do 25 12
dzielenie do 25 7
mnozenie do 25 9 id 304298 Nieznany
mnozenie do 25 14
dzielenie do 25 4
dzielenie do 25 9
mnozenie do 25 2

więcej podobnych podstron