N R. 15
AGNIESZKA PILCHOWA
JASNOWIDZENIE
ZE WSTĘPEM KAZIMIERY CHOBOTOWEJ
GDY DUCH SIĘ BUDZI
19 3 5
NAKŁADEM "HEJNAŁU", WISŁA (ŚLĄSK CIESZYŃSKI).
Drukarnia P. Mitręgi w Cieszynie.
Psalm Nadziei
A ja prosić będę Ojca, a innego pocieszyciela da Wam, aby z wami mieszkał na wieki.
Onego Ducha prawdy, którego świat przyjąć nie może, bo go nie widzi ani go zna. — Lecz wy go znacie, gdyż u was mieszka i w was będzie.
Nie zostawię was sierotami — przyjdę do was.
Ew. św. Jana XIV, 16—18.
I widziałem drugiego Anioła lecącego przez pośrodek nieba, mającego Ewangelję wieczną, aby zwiastował siedzącym na ziemi i wszelkiemu narodowi, i językowi i ludowi.
Obj. św. Jana XIV, 6.
Dość już długo — dość już długo
Brzmiał na strunach wieszczów żal!
Czas uderzyć w strunę drugą,
W czynów stal!
Wszystkim ciała dał Jehowa —
Duszę wszystkim Chrystus dal,
A Duch święty żywot chowa
By wraz ciało z duszą zlał!
Ja wam mówię — niedaleki
Zbawiciela Objawiciel!
Niedaleki — nam przed wieki
Obiecany Pocieszyciel!
Oto idzie już godzina,
Poznan będzie — niepojęty!
Z Ojca weźmie, weźmie z Syna
I rozleje się Duch święty!
A nie trony — ni korony
Pierwsze ujrzą Cię na niebie. —
Lecz niewinnie umęczony,
Ten, o Duchu! ujrzy Ciebie!
Kto lat tysiąc wieku strawił,
Kościół broniąc od poddaństwa!
Miljonową pierś wciąż krwawił
Aż rozdeptał gad pogaństwa!1
Kto śród ludów nie miał brata;
Ten, na czyim już pogrzebie
Były wszystkie króle świata,
Ten, o pierwszy, ujrzy Ciebie!
Bo choć krwawy — choć zemdlony,
Wzrok utopion trzyma w niebie!
A kto patrzy w Ducha strony
Ten, o Duchu, ujrzy Ciebie!
* * *
Ni zmysł kupców, ni dłoń kata
Przeciw prawdzie nie pomoże!
O przyjdź prędzej, wiosno świata!
o przyjdź prędzej, Duchu-Boże! —
Wszak my duchy, Duchu święty,
Wiecznie wstajem z własnych kości —
Wszak jak Chrystus wniebowzięty
Wniebowstąpim w raj miłości?
Wszak my jedni i ciż sami,
Tylko coraz wyżsi, Panie?
I garniemy się wiekami
W ostateczne Zmartwychwstanie?
Jawem życia — czy snem w grobie
Z wiosny w wiosnę — wciąż ku wiośnie —
Kwiat niebieski — duch nasz rośnie,
Wszyscy rośniem wciąż ku Tobie!
Kto opisze — kto opowie?
Bóg jest jeden — jeden — sam!
Przecież, w Bogu, dano nam
Że my b ę d z i e m jak bogowie!
Lecz wprzód ziemia ta stroskana
Pokój przyjąć musi wszędzie!
W s z a k k a z a n a w i m i ę P a n a
EWANGELJA WIECZNA będzie? —
Wszak z planety, co się rozciął
Na odłamków tyle — tyle —
Będzie jeden świat i kościół?
Daj nam, Duchu — daj tę chwilę! —
Chrystusowy uścisk bratni
Gdy okoli wszystką ziemię,
Wejdzie, wejdzie wiek ostatni,
I ostatnie ludzkie plemię.
Żegnaj, ziemio, z bólem! z żalem!
O Wszędzie święte ze świętemi —
N o w e błyszczy Hieruzalem
Na padole starej ziemi!
Długa droga — trud był śliski —
Krwi spłynęło i łez morze!
Lecz anielstwa już czas bliski—
—Pójdą — pójdą w Ciebie, B o ż e!
* * *
— Tak wam z krzyża, o plemiona,
dziś proroczy Polski naród:
Choć mówicie: "Ot, już kona"
W nim przyszłości waszej zaród. —
Polsko! Polsko! grób twój tylko
Był kołyską nowej zorzy!
Śród wieczności jedną chwilką,
W której począł się dzień boży!
Czas już zedrzeć z wieku chmurę!
Idącego Pana chwalmy!
Rzucać palmy — rzucać psalmy —
Kwiaty na dół — pieśni w górę!
O rzucajcie pieśni, kwiaty!
Oto idzie — idzie Pan;
A nie smętny jak przed laty,
Wolny cierniów, gwoździ, ran! —
Przemieniony, z niebios szczytu,
Z nad wszechświata gwiezdnych ścian,
Jak widnokrąg wszechbłękitu
Ku nam spływa — spływa Pan!
O! ten błękit pijcie duszą,
A wam wszystko zbłękitnieje!
Choć was męczą — choć was kuszą —
Uwierzycie w mą nadzieję! —
Niech was darmo nie przestrasza
Że dziś podłość górą wszędzie!
Z wiary waszej, wola wasza —
Z woli waszej, czyn wasz będzie!
Nie powróci stara klęska —
Duchom — duchom tryumf dan!
Oto idzie moc zwycięska,
Panujący idzie Pan!
Dość już długo — dość już długo
Brzmiał na strunach wieszczów żal!
Czas uderzyć w strunę drugą.
W czynów stal! —
ZYGMUNT KRASIŃSKI.
Gdy duch się budzi
„W północy — wstają mi włosy na głowie
I zadziwiony słucham — i to słyszę,
Co muszą boscy słyszeć aniołowie —
Ja k ą ś okropność przyszłą, co kołysze
Światem ... i miastom zapala na głowie
Straszne korony... Czujcie (ja wam piszę
Z ciemnego*2) duchów świata list przestrogi),
Ludy, bo wkrótce będziecie jak bogi.
Co rozwiążecie wy w żelaznej dłoni,
To rozwiązanem będzie ... już na wieki.
A kto odejdzie od was — gdzie się schroni?
Z was będą góry, doliny i rzeki
I morza, które wiatr na słońce goni;
Z was port zatraty będzie i opieki,
Z was będą cienie, jak morza rozlane,
Z was... nad morzami słońca latarniane...
Czujcie! bo tętno już waszego chodu
W uszach wysokich ludzi — grzmi wyraźnie...“
Juljusz Słowacki.
Dreszczem tajemnym przenikają nas wizje dni dzisiejszych i już, już nadchodzących, ściągnięte przed wiekiem na plan ziemski jasnowidnem okiem wieszczów z owych wyżyn, gdzie rzutują się i rozstrzygają losy ludzkości.
„Wysocy ludzie“, którzy dosiągali głową wyżyn ducha, niedostępnych dla przeciętnych wędrowców świata, skarlałych w długowiecznej pielgrzymce i wlokących się leniwie, z nisko pochylonem czołem w świecie materji — ci "wysocy ludzie" dawno już chwytali stęsknionem uchem daleki poszum skrzydeł anielskich, wieszczących światu Nową Erę — erę powrotu w stan bogoczłowieczeństwa.
Wiedzieli, iż ludzkość musi wyjść ze swej grubo materjalnej skorupy i rozwinąć do lotu roztęczone skrzydła w blaskach zórz wschodzącego Dnia Wiecznego. Wiedzieli, iż rozbijanie skorupy nie obejdzie się bez cierpień — i niejedna okropność zakołysze światem. Wiedzieli, iż wysiłkiem wewnętrznym rozwiązać mamy, cośmy niegdyś zawiązali — a rozwiązane to już zostanie na wieki — nie upadniemy już po raz wtóry w materję...
„Nowe czasy się zbliżają!
Już planety osi drgają!
Jak sen znika już świat stary!
Nowi ludzie — inne wiary —
Z łona wieków już powstają!
Kędy mleczna w niebie droga,
Już tam stanął anioł Boga
I zstępuje tu na ziemię,
By z nas zrzucić śmierci brzemię!
Na pustyni słyszan będzie
I po kuli ziemskiej wszędzie,
Jak wód wielkich szum — glos Ducha!
A jak wicher, co wybucha,
Bucha z naszych serc wołanie:
„O, dopełnij się Ty, Panie!"
I ujrzymy postać Ducha!”
I rzeczywiście w przeróżny sposób daje znać o sobie świat niewidzialny. Sami o tem nie wiemy, jak wszechświat nasz i my z nim się odcieleśniamy. „Rzednie” gruba materia, „rzednieją”, subtelnieją nasze ciała, a wraz z tem coraz cieńszą staje się ściana, oddzielająca świat widzialny od niewidzialnego. Ściana ta sztucznie została ongiś przez nas wzniesiona i prędzej czy później runąć musi przy przekształcaniu, jakiego doznaje nasz wszechświat i my z nim.
Ofiara Chrystusa działa... Coraz szybsze, coraz bardziej zawrotne tempo osiąga proces ewolucyjny, wyrywający nas z dotychczasowego snu w Materji, z naszych błędnych, przesądnych pojęć o życiu.
Budzą się u ludzi z powrotem zapomniane zdolności porozumiewania się ze światem duchowym.
Spontanicznie wybuchają po wszystkich krańcach globu zjawiska medialne, mnożą się z dnia na dzień wypadki jasnowidzenia.
Fali tej nikt i nic powstrzymać nie zdoła — jak nic nie zdoła nas zakuć na zawsze w grubej Materji, bo wyzwolił nas z niej Chrystus.
W coraz bardziej zawrotnym tempie zbliżamy się do wyzwolenia ostatecznego. Pękają okowy — odsłaniają nam się zapomniane dziwy świata niewidzialnego — a my ogłuszeni i zmęczeni nadmiarem niespodziewanych przeżyć i wzruszeń, nie możemy jeszcze tchu złapać, żeby się spokojnie rozpatrzeć w ogromie nowych horyzontów.
Ściana, dzieląca ludzkość widzialną od niewidzialnej, staje się dla niejednego z nas tak cienka, iż niewielkiego tylko wysiłku potrzeba, by ją przebić. A uderzają w nią nieustannie pracownicy niewidzialni, pragnący wejść z nami w kontakt. Uderzają w nią coraz usilniej i ucieleśnieni mieszkańcy ziemi, spragnieni postępu. Boć czują, że ściana ta to twarda zapora w postępie ducha, zasłaniająca im dalekie widnokręgi.
Nie można zaprzeczyć, iż przy rozbijaniu tej ściany mogą się zdarzyć i nieszczęśliwe wypadki.
Gdy ktoś tłucze o ścianę, nie uzbrojony dostatecznie w puklerz dziecięcej wiary i szczerego umiłowania Chrystusa, mogą mu gruzy snadnie zasypać oczy i pozbawiony światła prawdy, zgubi się w nawale nowych zjawisk. Gdy cięży na nim wielkie dziedzictwo zła z przeszłości, a za słabe ma oparcie w Bogu, może się nawet stać pastwą złośliwych istot niewidzialnych.
Czyż mamy z tego powodu samo rozbijanie ściany uznać za szkodliwe? Ona i tak silą rzeczy prędzej, czy później runie, a gdy fakt ten zastanie nas nieprzygotowanymi, przybrać mogą owe nieszczęśliwe wypadki zastraszające rozmiary.
Więc świetlani Opiekunowie ludzkości pilnie wypatrują, gdzie rozlega się pukanie w ścianę, gdzie duchy ucieleśnione z utęsknieniem nasłuchują głosów ze świata niewidzialnego. Każde ich stuknięcie wywołuje wielokrotny odzew ze strony niewidzialnej. Skwapliwie pomagają aniołowie-stróżowie wybijać okienka na świat ducha, czuwają nad spokojnym przebiegiem pracy, a gdy okienko wybite, zlewają przez nie strumienie światła Wiecznego Dnia, budzą śpiące, ostrzegają przed nadciągającymi nawałnicami, które mogłyby w wir swój porwać opieszałych.
W wielu miejscach okienka jeszcze nie wybite, ale ściana już dość cienka, by przyłożone do niej ucho ludzkie usłyszało głosy świata niewidzialnego, choćby jeszcze przytłumione. To znów oko wpatrzone dojrzy jeden i drugi błysk światła z poza ściany. Jednemu słabiej zamajaczy, drugiemu mocniej w duchu rozbłyśnie.
Nigdy zresztą poprzez długie wieki ściana ta nie stała się tak nieprzebytą zaporą, by żaden głos ze świata niewidzialnego nie doleciał do uszu ludzkości ucieleśnionej. Zawsze byli tacy, którzy widzieli i słyszeli, albo odczuwali braci niewidzialnych i poselstwa ich wieścili światu. Nie pomagały klątwy ni zakazy, którymi piekło chciało odgraniczyć obie ludzkości od siebie, by żaden świeższy powiew z zaświata nie doleciał do znużonych wędrowców w czasie ich ziemskiej pielgrzymki.
Poprzez wszystkie wieki istnieli jasnowidze, medja — poprzez ścianę tę czerpali natchnienie poeci, malarze, muzycy i artyści wszelacy.
Na różnych poziomach odbywać się może obcowanie ze światem niewidzialnym, boć różnorodny jest poziom dusz ludzkich i duchów nie wcielonych.
Niebezpiecznie jest otwierać do siebie dostęp duchom i silom, działającym na planach niższych. Burząc ścianę, oddzielającą nas od świata niewidzialnego — ścianę, która i tak nigdy nie stanowiła dostatecznej zapory, zarówno dla wpływów dobrych, jak i dla złych — pamiętajmy uzbroić się w mocny puklerz wiary i miłości Chrystusowej, byśmy nie padli ofiarą istot podstępnych i złośliwych. „Czuwajcie, byście nie zostali pojmani..." — to ostrzeżenie Chrystusa nabiera szczególniejszej wagi w niebezpiecznym okresie, jaki ludzkość obecnie przeżywa.
Są ludzie, którzy chcieliby szukać zbawienia w uprawianiu strusiej polityki. „Nie chcemy nic wiedzieć o świecie niewidzialnym, o zjawiskach nadprzyrodzonych, o duchach!” Jedni uważają to wszystko ryczałtem za djabelstwo, drudzy za głupstwo, trzeci za niebezpieczną igraszkę.
Pierwszym odpowiem, iż jak we wszystkim w naszym Kosmosie, tak i w tem przejawiać się może zarówno djabelstwo, jak i anielstwo i jeśli sprawy te pozostawimy odłogiem, dajemy djabelslwu wolne pole działania. Tych, którzy zagadnienia zjawisk duchowych uważają za rzecz nieistotną, niegodną uwagi, będzie rzeczywistość faktów z godziny na godzinę przywoływała do opamiętania. Trzecim wreszcie przyznam, iż istotnie bardzo niebezpiecznie jest igrać ze sprawami ducha i dlatego właśnie trzeba przystąpić do sumiennego ich badania i właściwego oświetlania, by zapobiec i przeszkodzić nierozumnym zabawom i lekkomyślnej chęci wykorzystywania sił ducha dla celów niskich, przyziemnych.
Musimy sobie to bowiem dobrze uświadomić, że zainteresowanie dla spraw ducha i świata niewidzialnego u progu Nowej Ery pojawia się samorzutnie i wybuchać będzie z coraz większą silą wśród szerokich warstw społeczeństwa. Jest to zjawisko naturalne, związane z procesem odcieleśniania się ludzkości i budzenia się jej ukrytych zdolności w drodze do bogoczłowieczeństwa.
Kruszeje i wiotczeje zasłona między światem widzialnym i niewidzialnym i świat ducha coraz mocniej, coraz jawniej daje znać o sobie. Coraz bardziej przenikają się wzajemnie oba światy i coraz łatwiej porozumiewają się wzajemnie.
Na tem tle zrodził się około połowy XIX wieku nowoczesny spirytyzm i niepowstrzymaną falą idzie po świecie. Na tem tle rodzi się zainteresowanie dla wszelakiego rodzaju gałęzi wiedzy duchowej, usiłuje się mądrość dawnych wtajemniczonych tłumaczyć na język współczesny, usiłuje się dotrzeć do sedna zagadki mocy tajemnych człowieka, które coraz potężniej dają znak życia o sobie.
Z różnego punktu widzenia podchodzi się do badania nieznanych sił człowieka — jedni chcą tam podążać ścieżką dawnych wtajemniczonych, inni uzbrajają się w przyrządy zachodniego uczonego materjalisty, jeszcze inni łączyć chcą obie te drogi.
Jak ptak w klatce rzuca się duch ludzki, szukając wyjścia na wolne przestworza...
Bo Słońce wschodzi i złote promienie muskają pieszczotliwie czoło ptaszęcia, wyczarowując przed nim cudowne obrazy życia na wolności!...
Wschodzi Słońce — dzięki Ofierze Chrystusa, który przyszedł nas wyzwolić z władztwa Nocy. Ogromu Jego Ofiary i Jego Boskiego dzieła Odkupienia niezdolni jesteśmy jeszcze ani w cząsteczce zrozumieć — mamy tylko tu i ówdzie dalekie jego przeczucie.
Wyzwolił, uświęcił cały nasz ogromny Kosmos... Wyprowadza nas z ciemności Nocy na Dzień jasny...
Słońce Prawdy nas budzi — a my senni, ociężali oglądamy się jeszcze po bezdrożach, nie mogąc zrozumieć, skąd pada świetlany promień i kędy droga na jasne, ozłocone przestrzenie...
Szukamy drogi do wolności ducha — a drogi za Wyswobodzicielem widzieć nie chcemy!
Jakże boleśnie przeglądać bogatą, różnorodną literaturę, poświęconą przeróżnym zagadnieniom i odcieniom wiedzy duchowej — i tak mało w niej znajdywać zrozumienia dla Chrystusa, dla Jego boskości i wielkiego dzieła Odkupienia!
Z tem większym zachwytem spoczywa oko na dziełach m e s j a n i s t ó w polskich. Mało kto sobie zdaje dziś sprawę, że ten cudowny wykwit ducha polskiego — to zadatek re1igji przyszłości! Tej religii, która jedno utworzy z wiedzą, wiodąc ludzkość do celów ostatecznych pod opiekuńczymi skrzydłami Chrystusa.
Sto lat temu, u przedświtu Nowej Ery, zajrzał uświęcony męczeństwem duch polski „w głąb odkrytą przeznaczenia”. Ujrzał, iż „duchy globu przeznaczone są, aby złamały, same karmiąc się sakramentalną siłą Chrystusa, te uciemiężone formy, które z grzechu rajskiego wyniknęły..." (t. j. z upadku w materję). Ujrzał, iż:
„Moc duchowa Chrystusowej natury jest ideałem naszego kształcenia się... a zlanie się mocy naszych w jedności siły sakramentalnej Chrystusa — jest przyszłą globu potęgą.”
I ujrzał, iż „wieki nowe nadchodzą... ludzkość z ducha zacznie pracować nad własną odmianą... I przez poprawienie natur duchowych wygna żółte i trawiące choroby...
I odmieni się świat — bo zwyciężon jest świat w tych słowach, że wszystko przez ducha i dla ducha zostało stworzone, a nic dla widzialnego celu nie istnieje...”
Przeogromne cierpienia, jakie naród nasz podówczas przeżywał, sprawiły, iż hetmani jego dojrzeli duchem do tego stopnia, że dane im było zrozumieć znaczenie Boskiej Ofiary Chrystusa — a zrozumienie to otworzyło ich serca na poznawanie najgłębszych, najdostojniejszych prawd i tajników bytu.
Nie byli zrozumiani przez współczesnych — bo przerastali ich o głowę. I dziś jeszcze, w sto lat po nich, jakże daleka jest ludzkość ze swoimi uczonymi systemami filozoficznemi, ze swojimi różnorodnymi naukami duchowymi, — jakże daleka jest jeszcze od tej dziecięcej prostoty serca, która dała naszym prometeuszom jasnowidny wgląd w najwyższe tajnie ducha i prorocze widzenie dni nadchodzących.
Mesjaniści nasi pierwsi zrozumieli, iż nie masz dla ludzkości innej drogi wyjścia z chaosu cierpień — jak tylko przez całkowite przemienienie w duchu prawd Chrystusowych, odrodzenie wszelkich dziedzin życia jednostkowego i społecznego w sakramentalnej mocy Chrystusa.
Najgłębsze tajniki nauki Chrystusa ożyły w ich sercach pełnią wewnętrznej treści.
Cała ludzkość przeżywa dziś bolesny kryzys — zarówno materjalny, jak i duchowy — przepowiedziany przez mesjanistów. Przyjdzie czas, iż w cierpieniach dojrzeje do tego stopnia, że pójdzie świetlaną drogą, wskazaną jej przez naszych tytanów ducha.
Lecz najpierw jeszcze naród polski musi doróść do tego, by pojąć i w czyn wcielić nauki swych Wieszczów i Filozofów, by móc innym zaświecić promiennym przykładem i „nieznajomemi świat poruszyć siły na nieznajome jakieś wielkie hasła!"...
Dziwny to kraj — Polska...
Sto lat temu zajaśniały nad nią prawdy, jakie ludzkość dopiero za sto, dwieście lat zacznie lepiej rozumieć. Dziś wciąż jeszcze prawdy mesjanistów, prawdy Chrystusowe są dla ogółu ludzkości za „maluczkie". Szukając światła ducha, wciąż jeszcze brnie w starych grzechach, nawraca do starych „wtajemniczeń", szuka zbawienia na różnych krętych ścieżkach, po których miljony lat daremnie błądziła. Omdlewa z wysiłku — a zbawczego światła Odkupiciela nie chce dojrzeć...
I oto dzieje się rzecz zastanawiająca.
W czasie, gdy Piłsudski przychodzi, by w czyn wprowadzić to, co wyśnił jako Słowacki, by przygotować naród do godnego spełnienia roli przewodniczki ludów, pociągającej je przykładem swym wzwyż, do bogoczłowieczeństwa — powstaje w ustronnej, górskiej miejscowości polskiej, niedaleko źródeł naszej królowej rzek, skromny ośrodek pracy, skąd światło ducha zaczyna promieniować cicho, ale potężnie na całą Polskę i na świat cały...
Małe początki wielkich Spraw...
Agni — dziwny przybysz z zaświatów, więcej zadomowiony w świecie ducha, niż w świecie ziemskiej materji, z wielkim skarbem świadomości spraw bożych w duchu — przyszła prawdy te głosić. Proste, Chrystusowe — a jakże wielkie w swej prostocie — prawdy!
Trudno mi w tem miejscu przeprowadzać szczegółową analogję — ograniczę się tylko do stwierdzenia zdumiewających paraleli między tem, co w dziedzinie wzniosłych prawd ostatecznych głosił Słowacki, Krasiński, czy Mickiewicz, Towiański lub Wroński, Trentowski — a co uważny czytelnik znajdzie w pismach Agni, zwłaszcza w „Spojrzeniu w przyszłość", i artykułach jej w dwóch, trzech ostatnich rocznikach „Hejnału". Prawdy które przy pomocy swego duchowego opiekuna, Mirjama, odkrywa stopniowo w głębi ducha, są w przedziwnej zgodności z najgłębszemi prawdami, jakie ściągnęli z wyżyn ducha nasi prometeusze — mesjaniści. Są ich potwierdzeniem, a niejednokrotnie uzupełnieniem i rozszerzeniem; Agni odsłania jeszcze głębsze tajemnice i niejednokrotnie jeszcze jaśniej je oświetla, jeszcze bardziej unikając załamań, jakich doznają prawdy niebios, przechodząc przez nasz Kosmos i wnikając do naszej świadomości.
A przecież ta Agni, choć Polka, to jednak wychowana nie w kraju, nie w tradycjach polskich, bo w środowisku zczechizowanem. W szkole czeskiej wpajano jej przeświadczenie, iż Czechy są jej ojczyzną ziemską. I oto tę Agni, nie znającą języka polskiego, nie znającą polskiej historji ni literatury — kieruje Los do Polski i tu powstaje jej warsztat pracy. Nie zdążyła się już zapoznać z polską historją, polską literaturą, nie dane jej było to, co każdy Polak wyssał z mlekiem matki: umiłowanie Polski nad wszystko na świecie.
A jednak ta Polka-cudzoziemka, Agni, dla której jedynym celem jest Ojczyzna nie z tego świata, — ta Agni, prowadzona ręką Przeznaczenia, podejmuje mimowiednie najczystsze tradycje polskie, najzuchwalej — ale i najszlachetniej — patrjotyczne, tradycje mesjanistyczne. Pomnaża szeregi Czynicieli Sprawy Bożej, zapoczątkowane przed stu laty. Może się w tym, czy owym szczególe z nimi nie zgadzać, jak zresztą i oni między sobą się różnili w niektórych poglądach — ale jedna zasadnicza rzecz mocno ją z nimi wszystkimi łączy: to wielkie zrozumienie dla Ofiary Chrystusa. Obrazują je słowa księdza katolickiego, Edwarda Duńskiego, wypowiedziane w odniesieniu do Towiańskiego:
„Wyznaję, że na drodze żywota mojego nie napotkałem człowieka, w żadnej nie czytałem księdze, któraby pokazała tak wysokie i wielkie pojęcie o ofierze Jezusa Chrystusa, jak ją pokazuje Andrzej Towiański...”
Te same słowa możnaby zastosować do któregokolwiek z pozostałych mesjanistów, jak i nade wszystko do Agni.
A muszę tu mocno podkreślić, iż Agni dzieł mesjanistów nie zna, a w ogóle czytuje bardzo niewiele. Robi to celowo, by wchodząc w cudze pole myśli, nie „przesiąkać" niemi mimowiednie, nie zatracać bezstronności w podchodzeniu do wielkich tajemnic ducha. Czuje to nieprzeparcie, że przyniosła z sobą na ten świat bezcenne klejnoty świadomości rzeczy ostatecznych, utajone w głębi ducha. Strzeże ich pieczołowicie, by nie osnuły się domieszką cudzych poglądów, ni uprzedzeń. Unika też przedwczesnego ich wydobywania na powierzchnię jawnej świadomości, by nie utraciły przez to nic ze swego blasku. Wśród cierpień, jakich jej los nie skąpi, dojrzewa duch jej coraz bardziej i samorzutnie, przy niewielkim tylko wysiłku wewnętrznym, wydaje w odpowiednich momentach na jaw coraz to nową perlę ze skarbnicy poznania prawd bożych.
A Prawdy te są niezmienne. EWANGELJA WIECZNA lśni mocnym światłem w tych sferach, gdzie nic jej nie zdoła sfałszować, ni przekręcić.
Szczęśliwy, kogo gorące umiłowanie Chrystusa prowadzi na te wyżyny, na których czytać może odwieczne prawdy wprost u źródła...
Mesjaniści, Agni — to ludzie przyszłości, ludzie Nowej Ery. Wyprzedzają ludzkość w poznaniu wielkich prawd i pociągają innych za sobą. Ciężki ich trud i walka z Ciemnością. Dziesiątek, a może i setek lat potrzeba, zanim głoszone przez nich prawdy dotrą do szerokich warstw. Ale wszak żyjemy teraz w zawrotnym tempie — więc i przebudowa i dojrzewanie dusz ludzkich będzie się szybciej odbywało.
A zresztą przyjdą i inni pionierzy ducha ich wspomóc — a pewnie i oni sami przyjdą znów, by dalej poprowadzić rozpoczęte dzieło.
Bo wielkie czasy nadchodzą, wielkie przemiany będzie ludzkość przeżywała i nie jednego, lecz kilku pokoleń trzeba, by śmiecie przesądów z długich miljonów lat wymiecione zostało z dusz ludzkich i by się serca otwarły na przyjęcie skarbów odwiecznej Prawdy i Miłości.
Na tle zagadnień, które poruszyłam poprzednio, nietrudno będzie scharakteryzować kierunek i cele „Hejnału".
Hejnał...
Melodyjny dźwięk tego słowa owiewa nas tchnieniem wiosennego poranku, rozdzwonionego śpiewem skowrończym, roztęczonego brylantowemu kroplami rosy...
Na wschodzie, w radosnym blasku złotych zórz, wynurza się majestat Słońca — Boskiego Słońca Prawdy i Miłości.
Hejnał nad morzem życia ze szczytów prawd Ducha i praw Człowieka...
Tak brzmiał pierwotnie pełny tytuł naszego pisma.
Hejnał... Niebiescy trębacze dmą w złocisty róg na wszystkie świata strony...
Leć wieści skrzydlata — budź dusze omdlałe — budź śpiące... bo czas już, czas!
Gdyśmy byli pogrążeni w najgłębszym śnie — o Północy — przyszedł Chrystus. Zdjął z nas czar snu śmiertelnego i zaczął pukać do bram serc naszych. Puka — już dwa tysiące lat dochodzi, jak zaczął nas budzić — a my senni, omdlali, oczu otworzyć nie możemy — albo raczej nie chcemy...
Czasy idą wielkie — a my ociężali, opóźniamy się...
„Nie zostawię was samymi” — dał nam obietnicę. Więc u progu Nowych Dni przysyła nam Budzicieli. Mocarne ręce ujmują ster losów ludzkości na ziemi na planie widzialnym, by przemieniona, odrodzona mogła wejść w czystszej szacie w lepsze Jutro. Świetlane, miłościwe dłonie niewidzialne schylają się ku znękanej ludzkości, wijącej się w bólach porodu — porodu Nowych Czasów. Koją, łagodzą, skracają cierpienia — roztaczają przed zachwyconymi oczyma cudowne obrazy przyszłości, byśmy zapomnieli o bólu, by cierpienia przeszły nam niepostrzeżenie i by ciernista nasza droga u progu Nowej Ery zakwitła obficie różami poznania i miłości.
Takie prawdy głosi „Hejnał”, dla takich Budzicieli otwiera podwoje.
Oto jest nasz program i nasze credo. Pragniemy być wiernymi stróżami ognia Bożego — pragniemy być wiernymi tłumaczami na język ludzki światła Prawdy i miłości Bożej, zlewającego się na ludzkość obficie u progu Nowej Ery.
Święty chrzest z Ducha...
Pragniemy w jedni z anielskimi hufcami niewidzialnymi budzić — przede wszystkim samych siebie — a równocześnie budzić śpiących braci.
Pragniemy jak najszerzej otwierać serca nasze, by wiernie przyjmować natchnienia niewidzialnych Budzicieli i Pocieszycieli — tych, których Chrystus ludzkości obiecał.
Pragniemy nauczyć się — i nauczać bliźnich, jak stawać się uczestnikami najświętszej Ofiary Zbawiciela.
Pragniemy współdziałać w dziele odrodzenia ludzkości przez Świętą Komunję: mistyczne łączenie się z Chrystusem i wchłanianie drogą duchową Hostji Jego Boskich Ciał, jakie nam zostawił w ofierze. Boć Siebie całego nam oddał i w boskiej kąpieli świetlanych Ciał Jego i Jego Słowa, którymi przesycił cały nasz Kosmos, mamy doznać całkowitego odrodzenia i zmartwychwstania, mamy odnaleźć naszą utraconą nieśmiertelność i pełnię radosnego życia w Bogu.
Pragniemy w ciszy i czystości serc własnych i z pomocą Chrystusowych Budzicieli czytać w niezniszczalnej księdze WIECZNEJ EWANGELJI, o której mówi św. Jan w Apokalipsie. Chrystus nam ją zostawił otwartą i każdy czytać w niej może, gdy szczerze zapragnie poznać Prawdę — i każdy prędzej czy później dostęp do niej znajdzie. Nie masz w niej cieni, nie masz zniekształceń; każde słowo Chrystusa żyje w niej pełnią boskiej treści i promieniuje, rozpraszając nieustannie mroki niezrozumienia i przesądów, jakimi ludzkość na ziemi osnuwa najświętsze sprawy ducha.
Gdy duch się budzi, zabieżają mu drogę przeróżne biedne światełka i zwodnicze prawdy różnych systemów, wywołując w nim zamęt pojęć. Niejednego zwabi to czy owo światełko na manowce, a niejeden, ogłuszony chaosem sprzecznych „prawd", załamie ręce z rozpaczą: „Gdzież jesteś, Prawdo? Jak cię odróżnić od świateł zwodniczych? Wszędzieś rozsiana, ale jakże cię wyłuskać ze skorupy przesądów, jak cię odróżnić od fałszu? Gdzież twoje źródło niezamącone?”
Nie znajdziemy go na ziemi, ni w zaświecie w obrębie naszej ziemi, a nawet naszego całego Kosmosu. Boć wszędzie daliśmy prawo działania Woli Zlej, Błędnej — wszędzie rozpościera swoje macki Błąd, Złuda, Maya. Lecz nasilenie jej coraz bardziej słabnie dzięki ofierze Chrystusa, Słońce Prawdy coraz mocniej prześwietla mroki naszego Wszechświata. Czym w wyższe jego sfery potrafimy się wzbić duchem, tem jaśniej możemy odczytać zgłoski Wiecznej Ewangelji, którą nam Chrystus zostawił w darze. Szczęśliw, kto wznieść się zdoła duchem ponad granice naszego Kosmosu — tam jaśnieje Ewangelja Chrystusowa niczym niezmącona, żadne cienie do niej nie mają dostępu.
A k a ż d y m a d o niej drogę otwartą poprzez głąb własnej jaźni, rozświetlanej gorącem umiłowaniem Chrystusa i oczyszczanej w wśród dobrze przebytych c i e r p i e ń.
Na tę to Wieczną Ewangelję wskazywać pragnie „Hejnał", do niej wytrwale podążać i wskazywać bliźnim do niej drogę. A kiedy chwila sposobna, chwytać z niej przy pomocy świetlanych Opiekunów garści jasnych promieni i sypać — sypać na skołatane czoła wędrowców świata...
U źródła pić, a nabrawszy wody żywota w kryształowe czary, podawać je ustom spragnionym...
W sakramentalnej mocy Chrystusa czerpać natchnienie i siłę do odrodzenia własnego i bliźnich — w duchu i w prawdzie...
To są nasze cele i zadania.
Nie utożsamiamy się z żadnym kierunkiem, z żadnym ruchem, czy organizacją ziemską. Jedynym Mistrzem naszym i Wodzem — Chrystus; jedynym wskaźnikiem — głąb własna sumienia.
Drogie i bliskie sercu naszemu są wszystkie kierunki i ruchy, wszystkie wysiłki jednostkowe i zbiorowe, zmierzające do odrodzenia i wyzwolenia duchowego — tem droższe i tem bliższe, im bardziej opromienione światłem Chrystusowym, im większe wykazują zrozumienie dla boskości Chrystusa i Jego świętej Ofiary. Dobro i piękno, prawda i miłość rozlewa się wszędzie — a rozlewać się będzie na ludzkość całą coraz obficiej. Te klejnoty i klejnociki, rozrzucone po świecie całym, po wszystkich dziedzinach życia osobniczego i zbiorowego — radośnie obrzucamy pieściwym spojrzeniem i ślemy im z ducha serdeczne pozdrowienie bratnie.
Powtarzam: nie należymy do żadnej organizacji, starając się zachować całkowitą wolność sumienia, nie krępując się żadnymi ziemskimi ramami, ni szukając w nich oparcia. Niemniej jednak rozumiemy to dobrze, iż niejeden duch budzący się czuje potrzebę wejścia w kontakt z podobnie sobie myślącymi osobnikami i szuka oparcia w ramach tego, czy owego stowarzyszenia. Nie potępiamy żadnego ruchu, ni stowarzyszenia — wszystkie one mogą dla jednostek, nastawionych na pewien ton, stać się pomocą w drodze do Wyzwolenia. Życzymy tylko wszystkim, żeby jak najusilniej starały się opromienić światłem boskich prawd Chrystusa, a nie zbłądzą na bezdroża i ochronią przed niemi swoich członków i wyznawców.
R ó ż n e m i drożynami zdąża ludzkość do celu — a cel jeden dla wszystkich i jedna doń prowadzi Droga.
„Jam jest Droga i Żywot"...
Wszystkie drożyny na tej Drodze zejść się muszą — i wszystkie się w niej jednoczą.
Rozbieżność, dysharmonja, niezrozumienie wzajemne, jakie panuje na nizinach życia — tam ustępuje miejsca cudownej harmonji różnorodnego w jednym.
Wszystko, co było wyrazem braku zrozumienia dla tej jedynej, prawdziwej drogi Chrystusowej, wszystko, co było wyrazem wzajemnego braku zrozumienia poszczególnych jednostek i kierunków, było dziełem niższego „ja” i wraz z postępem musi zniknąć, ustępując miejsca harmonijnej współpracy w świetle Łaski Chrystusowej.
„Hejnał”, wpatrzony w blask krzyża, pragnie czerpać natchnienie na tych szczytach, gdzie schodzą się wszystkie drogi u stóp Chrystusa. Pragnie łączyć szczyty poszczególnych gałęzi wiedzy duchowej i poszczególnych dróg poznania - pragnie łączyć wiedzę i religję w świetle prawd Chrystusowych.
Hejnał nad morzem życia ze szczytów prawd ducha i praw człowieka...
* * *
Oddzielnie omówić wypadałoby stosunek „Hejnału" do spirytyzmu.
Wyraz spirytyzm pochodzi od łacińskiego „spiritus“ — duch. A więc oznacza on wiedzę ducha i naukę o duchu. Nazwa tedy spirytyzm w najszerszym znaczeniu obejmuje w sobie wszelką wiarę i wiedzę o duchu. Każda religja, przyjmująca dalsze trwanie duszy po śmierci, jest spirytystyczna w tem najszerszym ujęciu.
Chrześcijańskie wyznanie wiary mówi nam jeszcze więcej; głosząc „świętych obcowanie”, mówi nam o możliwości obcowania duchów odwcielonych z wcielonymi.
Wszechświat cały jest zbudowany na prawie miłości; wszyscy jesteśmy ze sobą nierozerwalnie związani, by tworzyć jednię w Bogu. Obcujemy — czy wiemy o tem czy nie, czy chcemy czy nie — wszyscy wciąż obcujemy ze sobą nawzajem, widzialni i niewidzialni, wszyscy przenikamy się wzajemnie. Wciąż przypływają ku nam z zewnątrz myśli, inspiracje od istot, otaczających nas — od naszych bliźnich zarówno widzialnych, jak i niewidzialnych. Nie zdajemy sobie niestety sprawy, jak bardzo powinniśmy się mieć na baczności, filtrując starannie to, co ku nam przychodzi, odrzucając myśli i uczucia niższe. Najczęściej uważamy to wszystko za swoje, zdumiewając się jednak, skąd się nam taki, czy inny pomysł lub uczucie nagle bierze.
Wszyscy jesteśmy w mniejszym lub większym stopniu medjami, czyli pośrednikami, przez których i w których mogą się przejawiać wpływy i działania, idące z zewnątrz, od istot czy to widzialnych, czy niewidzialnych.
Żyjemy wszyscy w nieustannym duchów obcowaniu — czyńmy, by ono było „świętych obcowaniem”: przenosząc treść naszego życia wewnętrznego na wyższe płaszczyzny, nastrajając się na wyższy ton, zamykajmy się na głosy niższe, a otwierajmy dusze na zew z góry. Obcujmy wzajemnie w Bogu, poprzez bóstwo w naszej jaźni.
U progu nowej ery wybuchają z coraz większą silą zdolności, ułatwiające przenikanie się wzajemne dwóch światów: widzialnego i niewidzialnego.
Jest to związane, jak już zaznaczyłam poprzednio, z wysubtelnianiem materji, jakie się dokonywa w całym wszechświecie. Gruba materja się niespostrzeżenie rozpływa, odcieleśnia — a wraz z tem coraz cieńszą staje się skorupa, zakuwająca duchy, coraz cieńszą jest ściana, oddzielająca je wzajemnie od siebie, a zwłaszcza świat widzialny od niewidzialnego.
Pociąga to z natury rzeczy wzmożone i coraz bardziej świadome obcowanie obu światów ze sobą.
Na tem tle wyrasta nowoczesny spirytyzm. Wstrzymać jego pochodu nic nie zdoła, gdyż ściana między obu światami staje się i będzie się nadał stawała coraz cieńsza i niewątpliwie korzystać będą z tego duchy odwcielone, by dawać znak życia o sobie swoim bliskim na ziemi.
To złudzenie, że spirytyzm uczył obcowania z duchami. Spirytyzm tylko ujmował w karby sposoby obcowania. Nie Kardecy, nie Denisi uczyli obcowania z duchami — oni tylko rwącą tę rzekę, która mogła snadnie grozić zalewem, ujmowali w mocne koryta, ostrzegali przed nadużyciami, uczyli, jak należy poprawnie używać tych spontanicznie się budzących sił w człowieku — i za to należy im się nasza wdzięczność.
Fala ta przypłynęła i do Polski i z każdym dniem potężnieje. Nie pomoże unicestwiać ją lekceważeniem lub piętnować mianem djabelstwa wszystko, co przewyższa nasze ciasne poglądy. Jest to zupełnie naturalny objaw, że ludzie na ziemi pragną wejść w kontakt z tymi, którzy są drodzy ich sercu, a wcześniej od nich odłożyli ciała, lecz dają w różny sposób znak życia o sobie we śnie, czy na jawie.
Nie zaprzeczamy, że seansowanie to droga nie zawsze bezpieczna i jeżeli się nie zachowa dostatecznej dozy zdrowego krytycyzmu — a nade wszystko, gdy się nie szuka dostatecznie usilnie oparcia w Bogu, a ciężar Karmy jest jeszcze wielki — łatwo paść można ofiarą duchów zwodniczych, albo lekkomyślnych, a choćby i nie tak złych, ale niewiele więcej wiedzących od nas (mówię o duchach przyziemnych).
A jednak — ilu sceptyków odzyskało wiarę w istnienie ducha i Boga dzięki seansom! Ile serc strapionych doznało pociechy! Ile słów miłościwych padło jak rosa ożywcza na serca ludzkie drogą medjalną!
Niesłuszną więc — a w obecnej erze wzmagającego się z dnia na dzień przenikania obu światów najzupełniej bezcelową rzeczą byłyby zakazy prób porozumiewania się ze światem niewidzialnym. Trzeba się tym spontanicznym ruchem koniecznie zaopiekować i stale a usilnie kierować go na właściwe tory, by przejawiać się mogły duchy wyższe, które pomogą ludzkości w jej pochodzie ku bogoczłowieczeństwu, a nie zawisać będą swym ciężarem, wstrzymując ją na drodze postępu.
Dlatego to podjął się „Hejnał” opieki nad młodym ruchem spirytystycznym w Polsce, uważając to za jedno ze swych głównych zadań.
Nie należy tego rozumieć w tym sensie, iż nakłaniamy do seansowania — tam jednak, gdzie ktoś zaczyna samorzutnie wchodzić w kontakt ze światem niewidzialnym — a ludzi takich jest więcej, niż myślimy i bardzo różnorodne są drogi, jakimi mogą się komunikować ze światem ducha3 — miłem mu będzie zapewne, iż może znaleźć w „Hejnale” wytłumaczenie żywotnych dla niego spraw i niejedną cenną wskazówkę, jak postępować, by ustrzec się niedobrych następstw niewłaściwego obcowania z zaświatem.
Spirytystą w tem znaczeniu był nie tylko Marszałek Piłsudski (coraz bardziej rozpisuje się o tem prasa codzienna). Był on nim i sto lat temu jako Juljusz Słowacki, który „wielkich duchów o poradę pytał” i w ostatnich latach życia więcej obcował z istotami niewidzialnymi, niż z ludźmi wcielonymi. Podobnym spirytystą był i Mickiewicz, który w listach do Towiańskiego skarżył się na „częste i ciężkie walki z duchami przeciwnemu”. Był nim nade wszystko jasnowidz Towiański i inni mesjaniści, i było i jest wielu innych, którzy ze swą tajemnicą w duchu idą przez życie, nie śpiesząc się z wyjawianiem jej przed laikami, ślepymi na znaki i głuchymi na glosy świata niewidzialnego. Bo i po cóż o tym mówić? Czy żeby zostać wyśmianym, a może i posądzonym o spółkę z djabłem? (U Mickiewicza zdaje się wzgląd na stanowisko Kościoła w tej sprawie wpływał na zamilczanie tej strony swego życia wewnętrznego).
Tego rodzaju spirytyzm graniczy z jasnowidzeniem i taki daje najwięcej stosunkowo pewności, iż nie wchodzą tu w grę istoty zwodnicze. Świadczy on o dużym stopniu uduchowienia jednostki, która w ten sposób obcuje ze światem niewidzialnym — i takimi spirytystami staniemy się wszyscy prędzej czy później w miarę budzenia się duchowego. (Pomijam tu jasnowidzenie, a raczej „ciemnowidzenie” czarnomagiczne, polegające na świadomym obcowaniu z duchami złej woli. — Sprawę tę oświetla Agni P. w swoim odczycie: „Jasnowidzenie”.)
Porozumiewanie się ze światem ducha na seansach, przy pomocy medjum nie jasnowidzącego nie daje tego stopnia pewności, co kontakt bezpośredni. Poziom rewelacyj zależeć będzie od stopnia rozwoju duchowego i od czystości duszy medjum i uczestników seansu, oraz od ich nastawienia wewnętrznego, od wysiłku dobrej woli i szczerej wiary w Boga. Im czystsza atmosfera w danym gronie, tem wznioślejsze duchy i tem szerszym obdarzone poznaniem będą się przejawiały.
Grona spirytystów błądzą często tem, iż wierzą bezkrytycznie w każde słowo, otrzymane na seansie. Nie zapominajmy, iż w rewelacje i komunikaty, nawet wyższych duchów, mogą się z różnych powodów wkraść po prostu myśli, wciśnięte tam niepostrzeżenie przez duchy złej woli, a przynajmniej mniej wiedzące, które znajdują dostęp dzięki naszej nieczystej aurze (a wszyscy mamy jeszcze w aurze mniej lub więcej cieni), czy celowej grze duchów t. zw. piekieł, roszczących sobie prawo do całego Małego Kosmosu i walczących zaciekle z każdym promykiem prawdy. Bywa też tak, iż niejeden objaw, czy komunikat, rzekomo pochodzący od ducha, płynie z podświadomości medjum czy osób obecnych, przy czym mogą też pewną rolę odgrywać duchy niewysokich stopni, czerpiące w owej chwili wiadomości z pola myślowego danych osób. Może też zajść i taki wypadek, iż myśli, wysyłane przez ducha wyższego, przechodząc przez pole myślowe i usta danego medjum, ulegają do pewnego stopnia zniekształceniu, nabierając zabarwienia osobistych przekonań medjum, przyoblekając się w jego sposób wyrażania się itd., a nawet pewne myśli medjum (z których oko może sobie nie zdawać na jawie sprawy), wciskają się bezpośrednio między myśli danego ducha to znów innym myślom ducha stawiają one ścianę i nie pozwalają przejawić się na planie fizycznym.
Sprawy spirytyzmu, medjalności — to naprawdę terra incognita, to pole do sumiennych badań na długie, długie jeszcze czasy. Nie przystępujmy do nich z naiwną łatwowiernością, ale też i nie z arcymądrym sceptycyzmem, skłonnym do wyśmiewania i potępiania wszystkiego w czambuł. Uzbrójmy się w dużo dobrej woli i sumienności, a nade wszystko w szczere umiłowanie prawdy i Chrystusa, który jest tej prawdy najczystszym wyrazem.
* * *
O rozwoju młodego ruchu spirytystycznego w Polsce może dać pewne pojęcie artykuł, który zamieściłam w „Hejnale“ z sierpnia r. 1934. Sądzę, że nie zaszkodzi go na zakończenie niniejszych uwag wstępnych powtórzyć:
Spirytyzm posiada w Polsce bardzo wielu zwolenników. Przeważnie nie są zorganizowani, poprzestając na seansowaniu w ścisłych kółkach, które często o sobie nawzajem nie wiedzą, bądź też obcując ze światem ducha bezpośrednio, o ile mają przebłyski jasnowidzenia, lub zdolności medjalne. Na spotęgowanie wierzeń spirytystycznych w Polsce wpływa wybitnie fakt, iż kraj nasz posiada bardzo wiele medjów, przełomowy zaś okres, w którym żyjemy, sprzyja szczególnie pojawianiu się i rozwojowi uzdolnień medjalnych.
W tem miejscu zaznaczyć musimy, że pojęcie „spirytysta” bywa często przez ogół błędnie rozumiane. Sądzi się zazwyczaj, iż spirytysta to człowiek, który bawi się w wywoływanie duchów, urządza tajemnicze seanse, rozmawia z duchami, robi wszystko, co mu one polecą itd. Prawdą jest, że spirytyzm bywa nieraz nadużywany przez naiwnych jego zwolenników, przestrzegamy jednak przed tem zawsze usilnie naszych Czytelników. Wiadomo nam bowiem, że istotnie potworzyło się, zwłaszcza na pograniczu niemieckim, a także tu i ówdzie na pograniczu czechosłowackim, wiele kółek pseudo spirytystycznych, np. t. zw. „rzykaczy"4, gdzie rzekomo zjawiają się duchy różnych świętych z Matką Boską na czele, a nawet z samym Jezusem i każą godzinami powtarzać monotonne modlitwy, przepowiadają nieraz rychły koniec świata, przyjście Chrystusa i sąd nad grzesznymi. W innych kołach, wykorzystując różne słabostki ludzkie, zwodzą niedobre duchy naiwnych uczestników, obiecując im pomóc do wykopania ukrytych skarbów, lub oszukują ich w inny sposób tak długo, aż ci się na tem poznają i dzięki temu zwątpią, być może, w cały spirytyzm. W kołach, żądnych wtajemniczeń, zjawiają się chętnie różni hindusi itp. „mistrze‘‘, którzy pod pozorem niby to niewinnych ćwiczeń wciągają owe grona w sieci czarnej magji. Ba, są i ściśle zamknięte kółka, gdzie pod pieczęcią wielkiej tajemnicy materjalizują duchy nawet kaczki i indyki dla uczestników5, którzy nie wiedzą, że kosztem tych przysmaków, czy innych podarków, popadają w straszną niewolę ducha, pozwalając się wampiryzować z sił duchowych i fizycznych. Tego rodzaju kontakt ze światem duchów jest strasznym niebezpieczeństwem i najlepszą drogą do obłędu. Są to niziny czarnej magji, przed któremi przestrzegaliśmy i zawsze przestrzegać będziemy Czytelników. Kto tak pojmuje spirytyzm i chciałby się nim bawić w taki szkodliwy sposób, nie mając dostatecznego przygotowania i dosyć dobrej woli, albo może nawet pragnąc go wręcz wykorzystywać dla złych celów, ten jest najgorszym wrogiem prawdziwego spirytyzmu.
Jeśli przestrzegamy przed nadużyciami, w jakie popaść można, praktykując spirytyzm nierozsądnie, nie znaczy to jednak, byśmy z tego powodu mieli się go przesadnie obawiać i unikać.
Spirytyzm należycie zrozumiany może stać się najpotężniejszą dźwignią w rozwoju duchowym ludzkości, a w szczególności w odrodzeniu duchowym naszego narodu. Spirytyzm to nauka, która utrwala w nas pojęcie nieśmiertelności duszy i odpowiedzialności za każdy nasz czyn. Wyraźne dowody istnienia świata pozagrobowego i opieki wyższych mocy, jakich wiele znaleźć może każdy, kto z dobrą wolą przystępuje do badania spirytyzmu, a nade wszystko do wcielania wzniosłych jego zasad w życie — zbliżają człowieka do Boga, jak może żadna inna nauka. Tu i ówdzie nieświadomi sprawy księża tego czy owego wyznania potępiają „zabobony spirytyzmu", który rzekomo prowadzi na bezdroża bezbożności! Nie wiedzą, że prawdziwy spirytyzm jest najlepszą podporą dla każdej religji, że budzi dusze, zobojętniałe i skostniałe w formalnym wyznawaniu Boga tylko ustami, że dając namacalne dowody na istnienie nieśmiertelnej duszy powinien być przez każdą religję powitany z radością jako nowy i potężny sprzymierzeniec. Wyznawana przez nas zasada Karmy i reinkarnacji również w niczym nie sprzeciwia się nauce chrześcijańskiej, przeciwnie przyczynia się do intensywnego wprowadzania jej w życie, skoro podkreśla, iż każdy czyn nasz, każde słowo, każda myśl nawet wróci ku nam i będziemy za nią odpowiadać przede wszystkim sami przed sobą.
Jak budzić w sobie prawdziwą religijność, jak wyzwalać w sobie boskie „ja“, jak rozpłomienić w niegasnący znicz świętą iskrę ducha, wyzwalając ją z oków niższej natury — oto czego uczy prawdziwy spirytyzm.
Taki spirytyzm głosimy na łamach naszego „Hejnału" — taki spirytyzm oby pokrył gęstą siecią całą Polskę, budząc dusze z uśpienia! Jak nam z różnych stron kraju donoszą, tworzą się już wśród naszych Czytelników samorzutnie różne mniejsze lub większe grupki o podłożu spirytystycznym. Z tymi kołami, o których istnieniu jesteśmy powiadomieni, pozostajemy w stałym kontakcie, czuwając w miarę możności, by one były siedliskiem spirytyzmu w najlepszym jego pojęciu. I istotnie wśród wielu członków tych kół daje się zauważyć wyraźny postęp duchowy przez stosowanie szczytnych haseł odrodzenia duchowego w życiu codziennym. Przebudowa własnego charakteru — oto zadanie prawdziwego spirytysty — i na szczęście wielu Czytelników naszych wykazuje zrozumienie tej zasady.
W organizowaniu większych kół spirytystycznych przoduje reszcie Polski, o ile nam wiadomo, Śląsk Górny i Cieszyński.
Kazimiera Chobotowa.
Jasnowidzenie6
Największym i najlepszym jasnowidzem jest Bóg. Bóg jest duchem, a my jesteśmy Jego tworami, Jego dziećmi. Bóg jest wieczny — i duch nasz ma wieczne trwanie.
Bóg stworzył nas na obraz i podobieństwo Swoje — i byliśmy ongiś wszyscy jasnowidzami, wszystkich nas obdarzył światłem, w którym nie było cieni.
Przepięknie wyraził to Słowacki w „Hymnie Genezyjskim“, którego urywek pozwolę sobie przytoczyć:
„Bo na początku był Duch — a my w duchu
Jedności — duchy: każdy z swego wątku
Snujący jasność... A to na początku
W jednej Miłości, w jednym z Woli ruchu
Gorzało w Ojcu — a w świateł łańcuchu
Nikt nie był większy, ani mniejszy w sobie;
To na początku było, gdy w osobie
Ojca zjawiony Syn stał w Świętym Duchu.
A kto rzekł w on czas: ,,Z miłości zaświecę
I objawię się w świetle Ojcu memu”,
Jawił się, słońcu podobny złotemu,
I na powietrzu stał, mówiąc: „Nie zlecę!“
Bo się przez miłość w Ojcowskiej opiece —
Na nieskończone rozwiany bezkońce —
Czuł, jako przepaść Miłości i słońce,
Jak rzeka światła w drugiej światła rzece.
To na początku było: gdy w Miłości
Przez Miłość duchy w Ojcu zaświeciły,
A nigdzie ognia nie było — i bryły
I nigdzie końca nie było światłości;
A my — duchowie dziś ognia i złości
I formy naszej utrapieni słudzy —
Byliśmy w Bogu wtenczas, jako drudzy,
Jaśni — wszechmocni na nieskończoności.“
Tak, byliśmy kiedyś wszyscy światłością, a w światłości tej mieściło się i jasnowidzenie, albo raczej, ogólniej mówiąc, jasnopoznanie.
Lecz nadużywając najcenniejszego naszego skarbu, wolnej woli, oddaliliśmy się od Boga; „Miłość postawili w duchu przeciw woli i wzięli dwoistą w Światłości naturę” — jak powiedział Słowacki. Ulegając pokusie Mayi życia, upadliśmy w Materję. Nie Bóg nas w nią wysłał, nie On naznaczył nam taką szkołę życia, jaką od długich miljonów lat przechodzimy w Materji wśród cierpień i boleści, a jaka rzekomo miała być duchowi konieczna dla rozwoju w nim boskiej świadomości. Wśród różnych odłamów wyznawców wiedzy duchowej pokutuje błędne to przekonanie, polegające na wielkim niezrozumieniu Boga i Jego przeogromnej miłości. Czyżby Bóg, ta absolutna Miłość, bawił się tak okrutnie ze Swymi dziećmi, żeby je wysyłać na nieskończenie mnogie żywoty cierpień? Czyżby nie potrafił dać im możność dojścia w inny sposób do stanu najwyższej szczęśliwości i doskonałości?
Nie, nie stworzył nas jakimiś nieświadomymi siebie iskierkami, które przez nieskończony łańcuch cierpień w grubej materji miały wykrzesywać z siebie boską świadomość. Nie stworzył nas też takimi, jakimi jesteśmy obecnie. Ciało grubo materjalne, które nosimy na sobie, nie Jego jest dziełem, tylko naszym własnym! Nie od Niego pochodzi brzydota, jaka jest w nas, nie z Niego powstało Zło, nie On nas skazał na cierpienie, nie On stworzył ciemności, które nam odbierają jasnopoznanie.
Bóg stworzył nas na obraz i podobieństwo Swoje i dał nam ciała świetlane z najczystszych, najsubtelniejszych wibracyj energji eterycznej. Nędzną, ułomną powłokę grubo materjalną, która teraz pęta naszego ducha, powołaliśmy sami do życia. I subtelniejsze nasze ciało, powłoka astralna, w jakiej duch przejawia jeszcze swoje istnienie po śmierci powłoki fizycznej, jest także dziełem naszym, nie Bożym. Jest ono jednak już więcej podobne do ciała pierwotnego, acz siła pierwotna je tylko mniej lub więcej przenika — siła bogoczłowieka.
Byliśmy kiedyś wszyscy jasnowidzami — i dotąd jeszcze własność ta we wszystkich nas drzemie. Wszyscy ją mamy w mniej lub więcej utajonym stanie. Wszyscy ją możemy odzyskać w pierwotnej wspaniałości — i wszyscy ją prędzej, czy później odzyskamy, a jak prędko to nastąpi, zależy to przede wszystkim od nas samych.
Trzeba sobie tylko uświadomić, iż jesteśmy czymś więcej, aniżeli znikomą istotą ludzką, trzeba uwierzyć, że mamy nie tylko ciało, ale i duszę i ducha. Chcąc dojść do poznania najwyższych zagadnień bytu, trzeba przede wszystkim starać się poznać samych siebie.
W naszej duszy drzemie i żyje wiele czynników, które stanowią przeszkodę do tego poznania i odnalezienia Boga w sobie.
Są w nas jakby dwie istoty: jedna powstała z woli Boga; drugą — to nasze niższe „ja“, które zaciemnia nam wyższe horyzonty życia ducha — stworzyliśmy sami. I mocno nieraz ścierają się w nas dwie sprzeczne z sobą siły, dobra i zła wola. Nieszczęsna zła wola natworzyła już wiele zła na świecie. Trudno nam się już w tym orjentować i nieraz, stając wobec ogromu zła, dziwimy się, skąd się go tyle wzięło?
W tem miejscu pozwolę sobie przytoczyć urywek z mego dzieła p. t. „Spojrzenie w przyszłość”, ilustrujący przygniatający ogrom dzieła, które duch nasz na własną udrękę stworzył w świecie materji:
„Zdrowym okiem fizycznym widzimy wyraźnie, jaką przestrzeń obejmuje dany przedmiot — ale widzimy tylko jego ciało fizyczne, a nie widzimy wielu innych subtelnych ciał, które ów przedmiot posiada. Wszak to wszystko nasze twory — i w każdy przedmiot, choćby i t. zw. martwy, tchnęliśmy naszym spojrzeniem, naszą myślą, naszą pracą — duszę. Ciepło, wychodzące z oddechem z ust naszych, niesie życie — ożywia myśli nasze, marzenia i plany i popycha je, by się uwydatniły i urzeczywistniły w materji. Ileż to westchnień, ożywiających myśl, unosi się nad ziemią, prosząc o urzeczywistnienie — i niejedno się też urzeczywistnia!
W tym świecie — zarówno widzialnym, jak i niewidzialnym — żyje jak zaklęty nasz duch, którego skrzydła zostały złamane.
Duch nasz ukrzyżował się; rozpiął twórczość swoją daleko, szeroko i cierpi, rozpięty na krzyżu, mocno zraniony... A serce jego przekłute dzidą Materji — wycieka z niego krew: siła twórcza ducha! Płynie, płynie, tworzy i w swej twórczości zastyga... A duch już nawet ogarnąć nie może tego wszystkiego, co wypływa z niego w bezmiarze krwi życia — tej twórczej siły, otrzymanej ongiś od Boga!
Duch rozpięty na krzyżu swej twórczości, cierpi — boć twórczość jego miała być przecież inna, niż ta, w której skrępował siebie, stwarzając sobie sam piekło. Nie może już nawet dostrzec początku ni końca swoich cierpień, pijąc żółć z octem, który to napój sam sobie zgotował, a często podają go jedni drugim, wzajemnie obwiniając się o jego stworzenie.
...Oto, do czego doszliśmy przez nadużycie wolnej woli! Wszak wiele duchów w ciałach i bez ciał świeci już tylko jak błędne ogniki nad bagniskami własnej twórczości, wyczerpawszy już z siebie i roztrwoniwszy tyle sił twórczych, otrzymanych od Boga!”
* * *
Człowiek, który zużył swe siły w pracy fizycznej, musi spocząć — najlepiej na łonie przyrody, lub we śnie. Dobra przyroda przywraca mu zachwianą równowagę sił w organizmie.
A duch, znużony długotrwałą pracą — i w dodatku pracą nieekonomiczną, rozrzutną — gdzież spocznie, gdzie skłoni znużoną głowę? Zapomniał, gdzie niewyczerpana Krynica sił, gdzie Źródło żywych wód, które by zwilżyły jego spragnione wargi... Zapomniał, gdzie przystań dla jego stóp, strudzonych długą i uciążliwą wędrówką!...
Jasnowidzenie — czyli widzenie światłem ducha — posiadał i jeszcze posiada każdy z nas. Lecz im więcej energji duchowej kto utracił w różnych niewłaściwych scenach życia, im więcej jej zaklął niejako w materję, tem mniej ma tego światła w sobie. Zdobywać je trzeba z powrotem nieraz przez długie czasy, bo i długo trwoniliśmy nasze siły ducha.
Najskuteczniejsza droga do uzyskania jego prowadzi poprzez gorącą, wiarę w Boga i miłość do Niego. On jest niewyczerpalnym Źródłem wszelkiej światłości. Gdy z Nim się łączymy, rozpłomienia się przygasła nasza iskra ducha. Trzeba starać się poznać siebie — budzić boskie „ja“ w sobie, boskie światło ducha, przysypane popiołem niższej naszej osobowości — a poprzez poznanie siebie podążać niestrudzenie ku Źródłu, z któregośmy wyszli. Wówczas duch nasz rośnie, potężnieje, rozprzestrzenia się i odzyskuje utracone światło.
W każdym z nas są jakby dwie istoty: jedna powstała z woli Boga, druga stworzona przez nas samych, gdyśmy zaczęli żyć i tworzyć niezgodnie z wolą Bożą. To nasze niższe „ja“, ciemne — powstało i rozpanoszyło się kosztem naszego „Ja“ boskiego, świetlanego. Powstała w nas wola zła umniejszała coraz bardziej naszą dobrą wolę, a twory, powoływane przez nią do życia, pozbawiały nas coraz bardziej sił ducha.
A byliśmy niegdyś wielkimi olbrzymami w duchu — wszak stworzeni zostaliśmy na obraz i podobieństwo Boże. Lecz wspaniałe nasze siły roztrwoniliśmy! To, co naokoło siebie widzimy, co tylko okiem dostrzec możemy — to nasze dzieła, to owoc naszej twórczości; tchnienie naszej woli jest w nich ukryte, nasza siła ducha w nich tkwi! W dziełach naszych przejawia się i dobro i zło, zależnie od tego, ile tchnęliśmy w nie dobrej, a ile złej woli.
I nie tylko otaczający nas świat widzialny jest naszym dziełem. Większy znacznie jest ogrom tego wszystkiego, czego nasze zmysły nie dostrzegają, a co jest również naszym dziełem. Boć każda postać jakiejś rzeczy, dostrzegalna dla naszych zmysłów, to tylko najniższy przejaw na planie fizycznym tego, co posiada równocześnie swoją formę bytu na różnych stopniach coraz to wyższych. Tych subtelniejszych form bytu nie zdołają pochwycić nasze zmysły grubo materjalne — spostrzega je natomiast jasnowidz poznaniem wewnętrznym, duchowym.
Ziemia nasza spowita jest skłębionymi chmurami naszych myśli — strzępami naszej duszy. Tworzą się z nich obrazy i sceny, które dostrzegamy też w marzeniach sennych. W tych falach myśli, w świecie astralnym, ukształtowuje się nieraz wyraźny obraz jakiejś sceny życia, bądź to przeżytej, bądź mającej być przeżytą. Gdy podczas wędrówek naszych we śnie natrafimy na ten „żywy obraz“, powstają wówczas mniej lub więcej wyraźne prorocze sny. Sny takie nie są tylko wytworem naszej fantazji przy zetknięciu z danymi strzępami duszy, czy też już gotowym obrazem astralnym. Często, a nawet prawie zawsze w stwarzaniu ich biorą udział różne duchy, które snują się wśród owych myśli.
Jesteśmy bardziej otoczeni istotami żyjącymi, niż byśmy to przypuszczali. Niewidzialni ci nasi towarzysze biorą współudział w naszym życiu w tej mierze, w jakiej ulegamy ich podszeptom i w jakiej dajemy się wciągnąć w stwarzane przez nich sceny życia.
Koło ziemi i na ziemi krążą demony, lecz wznoszą się i aniołowie, a tych jest coraz więcej, coraz bliżej skłaniają się ku ziemi. I demony wyciągają ku nam swoje szpony, ale niejeden zamiast nas chwyta siebie za gardło, boć wola zła coraz bardziej zostaje ukracana. Nie wspominam już tu o tem, że prawie wszystkie duchy zmarłych ludzi unoszą się koło nas, lub niedaleko nas.
Jasnowidzenie może być różnego rodzaju i różnego stopnia. Moje jasnowidzenie i jego rozwój opiera się na wierze w Boga i wieczne życie ducha. Podkreślić tu muszę, że to, do czego duch mój znów doszedł po długich wiekach cierpień, nie jest bynajmniej jeszcze owym stanem jasnowidzenia, jakiem wszystkich nas ongiś Bóg obdarzył. Daleko mi jeszcze, bym ogarnęła całe niebiańskie wyżyny ducha swoim spojrzeniem i zatonęła w nich jestestwem ducha — lecz wierzę, że przez ofiarę, którą Chrystus złożył dla nas z woli Ojca, odzyskamy kiedyś wszyscy całe utracone światło ducha i spoczniemy na łonie Bożym, i to nie w martwym śnie, lecz w radosnej pełni życia!
Roztrwoniona w niewłaściwej twórczości nasza energja ducha dzięki ofierze Chrystusa wraca ku nam coraz szybciej, zwłaszcza obecnie, u progu Nowej Ery. Jesteśmy wszyscy jak przed przebudzeniem się. Jeden już przeciera oczy, drugi jeszcze śni, lecz duch jego coraz bardziej zwraca się, jak kwiat, do słońca.
Coraz bardziej budzić się zacznie u ludzi zdolność jasnowidzenia, która kiedyś stanie się znów powszechną własnością wszystkich i osiągać będzie coraz wyższe stopnie.
Trzeba tylko powracającą ku nam energję twórczą, umiejętnie zgarniać i przekształcać na światło ducha.
Najlepiej możemy zgarniać tę siłę przez zjednoczenie się z Bogiem. Czerpiemy wówczas światło wprost ze Źródła, od Boga — a przez Niego wraca też ku nam w różny sposób siła nasza własna, uświęcając się i zamieniając się na to, czym była pierwotnie, to jest na światło ducha.
Bóg jest Jasnością, a jeżeli to sobie uświadomimy i jeśli w to szczerze uwierzymy, jasność tę umiłujemy i do jasności tej będziemy dążyli, to nie będzie granic pomiędzy nią i nami, bo sami obalimy tę granicę, którąśmy ongiś stawiać zaczęli pomiędzy sobą i dobrotliwym Ojcem naszym i będziemy mogli czerpać z tego najczystszego Źródła Jasności, Prawdy. Gdy zanurzamy się w tym świetle, wówczas jasnowidzenie zaczyna coraz mocniej występować i stopniowo rozszerzać się, pomnażać w miarę, jak duch się oczyszcza w szeregu kolejnych żywotów. Takie jasnowidzenie jest nabytkiem trwałym, nie ginącym, Zanurzenie się w sile, płynącej z Boga, jest jedyną właściwą drogą do prawdziwego jasnowidzenia. Owiany tą siłą duch ludzki, chociażby jeszcze był wędrowcem świata w cielesnej powłoce, lepiej się orjentuje w świecie ducha i w świecie subtelniejszej materji, w subtelniejszych drganiach, dźwiękach, muzyce sfer, niż na ziemi w świecie grubej materji. To też jasnowidzom takim ta ostatnia znika niejako z przed oczu, jakby nie istniała, gdy zanurzają się w lepszych dźwiękach życia, w przestronnym, jaśniejszym świecie ducha. Nie używają też swego jasnowidzenia do badania spraw materjalnych, chyba, że to ma na celu dać komuś przy tem i strawę inną, lepszą, duchową.
Do jasnowidzenia w wyższych sferach ducha prowadzi droga ciernista, a nieraz snuje się przez wiele żywotów.
Trudno mi na tem miejscu rozwodzić się nad udowadnianiem, że człowiek żyje wiele razy na ziemi. Wskażę tylko choćby na to, że przecież Bóg w Swej dobroci nie postępowałby tak niesprawiedliwie ze Swoimi dziećmi, żeby jeden opływał w dostatki, a drugi ginął z głodu, lub żeby jeden od dzieciństwa otoczony był najtroskliwszą opieką moralną i otrzymał staranne wychowanie duchowe, które ułatwi mu postęp na drodze cnoty i osiągnięcie zbawienia — a drugi był jakby od dzieciństwa skazany na zatracenie, bo popychany na drogę zbrodni i występku. Gdyby to życie nasze było jedyne, postawiłby nas chyba w jednakowych warunkach. Czyżby tak chciał doświadczać dzieci Swoje, czy Go miłują — On wszystko wiedzący i widzący?
Nie, wszystko przemawia za tem, że już dłużej żyjemy na tym świecie i zło, pod którym się ludzkość ugina, jest zgubnym dziełem naszej własnej złej woli. Wszystko jednak naprawić jeszcze możemy, tylko trzeba będzie wziąć krzyż swój i pójść za Chrystusem. Trzeba wyrównywać wyboiste ścieżki życia, trzeba zgarniać swoją siłę ducha, utraconą w niewłaściwej grze życia, tworzonej przez nas samych. Gdy zawrócimy ze złej drogi, zapewne Bóg nam pomoże, byśmy znów odzyskali roztrwonioną potęgę duchową.
Łatwiej jest zdobyć jasnowidzenie na planie niższym, niż dojść do jasnowidzenia stopnia wyższego.
Droga, która prowadzi do jasnowidzenia na niższym poziomie, jest nieraz bardzo śliska i nęcąca zmysły.
Jeżeli rozwijamy jasnowidzenie, nie mając w duszy dość ciepła i pokory, a zwłaszcza jeżeli robimy to w celu uzyskania korzyści wyłącznie materjalnych, to śpieszą nam z pomocą ciemne duchy o jeszcze gorszych instynktach i upodobaniach, niż nasze. Takie jasnowidzenie należy do zakresu czarnej magji.
Jeżeli jednak pod wpływem budzącej się w nas dobrej woli, poznawszy błąd, jaki popełniliśmy, tracąc tyle wspaniałych sił ducha, zapragniemy go szczerze naprawić, śpieszą nam z pomocą coraz to lepsze duchy, które jak po szczeblach prowadzą nas wzwyż, pomagając nam rozszerzać sobie coraz bardziej pole widzenia.
Do jasnowidzów niższego rodzaju należy przede wszystkim wiele cyganów, aczkolwiek i pomiędzy nimi zdarzają się lepsze istoty, szczerze wierzące w Boga i unikające zła.
Im wyżej duch się wzbija i im częściej ogląda — choćby podświadomie — piękno życia prawdziwego, boskiego, tem mniej przywiązuje się do materji — i świat ze swoim zwodniczym trybem życia i pustymi rozkoszami traci dla niego urok. Nie chcę przez to powiedzieć, iżby sobie miał żywot ziemski lekceważyć, przeciwnie, poznając go w świetle prawdy uczy się cenić jego istotne wartości, wydobywać to, co w nim jest naprawdę pięknego i dobrego i co daje radość trwałą, już i w czasie pielgrzymki doczesnej.
W chwilach ekstazy wytryska z nas światło, wyraźnie dostrzegalne dla jasnowidza. Duch skupiony w sobie, szczególnie przy modlitwie, strzela mniejszym lub większym słupem światła, zwykle wzwyż i wszerz, tworząc jakby krzyż świetlisty. Im bardziej się to światło rozprzestrzenia, potężnieje, tem, więcej przybiera wygląd wielopromiennej gwiazdy. Światło to, jak magnes, przyciąga podobne światło, jednak jeszcze jaśniejsze, jeszcze żywiej wibrujące.
* * *
Ja nie używałam żadnych sztucznych środków dla rozbudzenia jasnowidzenia. Przyszłam z nim już na świat i to nie w tem życiu tylko, lecz, jak każdy duch, miałam je od prapoczątku swego zaistnienia. W kołowrocie żywotów, jak wielu innych, zatracałam jasną świadomość ducha bądź to dzięki niewłaściwemu użyciu wolnej woli, bądź też dzięki gwałceniu jej we mnie przez innych. Zasadniczy punkt zwrotny na drodze opamiętania się, jakim jest cel naszego życia, a tem samem uzyskiwania pierwotnego jasnowidzenia, nastąpił przy spotkaniu się z Chrystusem-Bogiem na planie fizycznym. Odtąd datują się moje rozbłyski ponownego jasnowidzenia. Przez cierpienia wielu kolejnych żywotów powraca mi utracona siła ducha. Na podłożu wiary w Boga-Człowieka i Jego święte posłannictwo, na podłożu gorącej chęci dążenia za Nim z życia do życia, rozwija się moje jasnowidzenie. Z pomocą śpieszą mi dobre duchy, jak śpieszą zapewne ku wszystkim tym, którzy tą drogą rozwijają swoją lepszą jaźń duchową. Przypominały mi one, bym zawsze starała się być w łączności z najwyższym światłem ducha, a to mówiąc sobie zawsze szczerze: „W imię Boże!“, kiedykolwiek mi wypadnie spojrzeć w świat ducha, by stamtąd otrzymać wskazówki życiowe dla siebie lub innych. I wszelką pracę duchową radzą mi zaczynać w Jego imię.
Czuję wyraźnie, jak mocno rozprzestrzeniam się w duchu, jakiej doznaję radości i podniesienia, kiedy z wiarą, ufnością wypowiadam tę biało magiczną formułę: „W imię Boże!“
Kiedy ufnie w Jego imię patrzy się w świat ducha, dążąc też do tego, by i na planie fizycznym żyć według Jego woli, rośnie się duchem, zdobywając coraz szersze widnokręgi i zawsze otrzymuje się od Boga niezliczone razy więcej, niżby się na to rzeczywiście zasługiwało.
Widzę wyraźnie, jak każdy odruch dobrej woli Ojciec nasz błogosławi i dzieci wzbogaca w nie ginące skarby ducha. Każdy przez dobrze przebyte cierpienia zgarnia swoją utraconą siłę ducha. Lecz kiedykolwiek użyć by jej chciał w przebłyskach jasnowidzenia dla własnych tylko korzyści i, dumny ze swoich zdolności, szukałby w tem własnej chwały, wówczas zdolność jego, to światło ducha, w nim i w jego aurze gęstniałoby, przygasało, wybuchając tu i ówdzie jak rakieta w chwilach jakiegoś większego uniesienia. Lecz rakiety te nie dobiegają do wielkiego źródła światła, z którego mogłyby spadać ponownie w głąb ducha upiększone, rozszerzone, zasilając go i rozświetlając mu horyzont widzenia.
Przy takim jasnowidzeniu może się duch rozsnuć w swoim świetle nawet i na dość szerokiej płaszczyźnie, niedaleko jednak ponad planem fizycznym. Światło ducha, takiego jasnowidza jest bardzo podobne do światła, jakie wysyła nasze słońce czy księżyc. Toteż niezbyt trudno mu ujrzeć przedmioty materjalne i to tak daleko, jak daleko może skierować reflektory swoich oczu i oświetlić dane przedmioty światłem swego jasnowidzenia. Łatwiej też rozgląda się i orjentuje w różnych choćby najtrudniejszych sprawach na ziemi, natomiast o Bogu może nic nie wiedzieć, a nawet nieraz w ducha nie wierzy. Im bardziej kto duchem się wysubtelnia, tem bardziej stają mu się dostępne subtelne sfery ducha, a od spraw grubo materjalnych najchętniej ucieka, by nie prześwietlać ich swoim światłem ducha i często mu one też znikają z pola widzenia.
Gdy mam spojrzeć w świat ducha, nie potrzebuję zapadać w trans, ni też używać jakichś środków pomocniczych. Jeśli ktoś zjawi się u mnie osobiście, pragnąc zasięgnąć rady i prosząc o rozpatrzenie jego losu, a pragnie jeszcze dowiedzieć się coś i dla swoich członków rodziny, to prawie zawsze wystarczy mi powiedzieć tylko rok urodzenia i imię osoby, o którą mu chodzi. Magnetyczny kontakt, jaki krewni lub znajomi mają zazwyczaj między sobą, bardzo mi ułatwia szybkie rozpatrzenie różnych spraw, związanych z życiem tych ludzi. Im z szczerszą ufnością i wiarą zbliży się ktoś do mnie, tem szybciej mogę przeniknąć tajniki jego bytu, a nawet i bytu jego bliskich i w towarzystwie takich ludzi nie odczuwam zbytniego zmęczenia przy rozpatrywaniu różnych spraw.
Dawniej wystarczyło mi, gdy ktoś napisał do mnie kilka słów z prośbą o rozpatrzenie spraw, o które mu chodziło. Od czasu jednak, kiedy głównym zadaniem moim jest praca literacka, a zużywa mi ona wiele sił i czasu, trudniej mi nawiązywać kontakt z osobami, które się do mnie zwracają listownie i wolę, by przybyły do mnie osobiście.
Z początku, chcąc patrzeć wzrokiem ducha, przymykałam oczy, zasłaniając je sobie jeszcze prawą ręką, a lewą przytrzymując lekko na prawej, potem wystarczyło mi tylko przyłożyć prawą rękę — a później ani się spostrzegłam, że już najczęściej ręki na oczy nie kładę. Potem już i przymykanie oczu zaczęło być zbyteczne, najwyżej przymykałam na krótki moment, aby następnie już przez otwarte oczy widzieć równocześnie i świat duchowy i świat, który oglądamy normalnie wzrokiem fizycznym. Ostatni jednak niknął mi wówczas trochę z ócz, natomiast duchowy zjawiał się tem wyraźniej.
Chętnie jednak przymykam oczy, gdy patrzę w zamierzchłą przeszłość lub przyszłość, która mi się zjawia w świetle symbolicznych obrazów, albo też przy ważnych rozmowach z moimi opiekunami, jak również i przy przeglądaniu organizmu ludzkiego. Lecz w tym ostatnim wypadku zamykam je zwykle na krótko i cały stan zdrowia, ujrzany przy zamkniętych oczach w kilka czy; kilkanaście sekund, opisuję już przy otwartych oczach, choćby i w ciągu pół godziny. Ów krótki moment bowiem wystarczył mi dla nawiązania kontaktu, a potem snują mi się już obrazy nieprzerwanie, widzę losy tego człowieka, jak również losy i stan zdrowia związanych z nim osób itp.
Przykro mi patrzeć w aurę ludzi, palących tytoń. Obłoczki dymu tytoniu dziwnie ujarzmiają magnetyczne fluidy teleplazmy danych osobników. Kształt obłoczków dymu na planie fizycznym się wprawdzie po chwili rozwiewa, ale pozostaje w aurze palacza, a strzępy zadymionej teleplazmy, ujarzmione w aromacie tytoniu, snują się jak ciemne smugi po jego ciele astralnym. Przeszkadzają mi one bardzo, gdy chcę spojrzeć wzrokiem ducha na takiego człowieka. Sama jego obecność w moim pobliżu sprawia mi przykrość.
Największą dla mnie udręką, gdybym miała przebywać dłuższy czas w otoczeniu istot nieszczerych, kłamliwych, zazdrosnych lub niedobrze dla mnie, a zwłaszcza dla spraw duchowych, usposobionych. Doznaję przy dłuższym obcowaniu z niemi czegoś w rodzaju zawrotu głowy, odczuwam w mniejszym lub większym stopniu aż fizyczny ból, powodowany wirem niedobrych strzał magnetycznych z ich aury. Męczę się przy nich i nietrudno mi się wtedy i omylić; dymy ich aury zasłaniają mi choćby chwilowo niejeden jasny obraz, tak że w otoczeniu takich ludzi nie ważę się patrzeć na sprawy wielkiej wagi, np. w sfery, w których można ujrzeć nasz prapoczątek bytu, czy wędrówki ducha poprzez długie miljony lat. A na najniższym planie myśli i uczuć ludzkich aury te tworzą niesamowity chaos naokoło mnie, uderzając w struny mniej dźwięczne w mej duszy, ujarzmione jeszcze w grubej materji świata i w powstałych z niej uczuciach. Im większy napór tych zgubnych fal, tem głośniej mogą zadrgać owe struny, tak, że w dużym powiększeniu może wystąpić u mnie to, z czym duch jeszcze walczy i co normalnie wcale się nie odzywa i jakby nie istniało, gdy znajduję się w otoczeniu spokojnym, szczerym. Siły te niższe jednak nie są tak wielkie, by potrafiły spętać mego ducha we wzlocie wzwyż, gdzie brud świata tego nie dosięga.
Gdy zbliży się ktoś do mnie ze zwykłej ciekawości — co się na szczęście rzadko zdarza — i przyzwyczajony do różnych zawodowych wróżbitów, zwraca się do mnie o poradę z gestem: „Musisz mi iść na usługi — przecież chcę zapłacić...”, może mię snadnie uznać za dumną, gdyż dla takich ludzi szkoda mi marnować czasu, zwłaszcza gdy zobaczę, że wszelkie próby skierowania ich na tory głębszego zrozumienia spraw ducha i lepszego poznania Boga byłyby daremne, bo oni chcą jeszcze użyć, użyć życia doczesnego za wszelką cenę, choćby pomoc miała przyjść z rąk szatana. Staram się również nie zatrzymywać długo przy takich, którzy zaczerpnąwszy tu i ówdzie nieco wiadomości z dziedziny spraw duchowych, uważają się za powołanych do dyskusyj na ten temat i do wydawania kategorycznych sądów, nie mając jednak dla tych spraw należytego zrozumienia i nie odnosząc się z należytym szacunkiem do najgłębszych zagadnień bytu, boć za mało w ich duszy światła wiary i miłości dla Boga. Przez takich ludzi chętnie by mnie różne nieprzyjazne siły próbowały odciągnąć od właściwego zadania na ziemi.
By zachować bezstronność przy patrzeniu wzrokiem ducha, potrzebna mi jest wolność na planie fizycznym. To też nie należę do jednej czy drugiej grupy badaczy zjawisk duchowych na planie ziemskim, ale uważając całokształt wiedzy duchowej za jedno wielkie drzewo o licznych rozgałęzieniach, opieram się o jego pień, stojąc na korzeniach i patrzę poprzez gałęzie w górę.
Patrząc w świat ducha, obcuję tam z istotami, które żyły ongiś także na ziemi, a teraz w świecie ducha pracują nadal wytrwale dla dobra ludzkości, pragnąc wzbudzić wśród nas opamiętanie, poznanie siebie i wielkich spraw Bożych. Miłują one gorąco Chrystusa, który zdjął z nas olbrzymie brzemię naszych win z długich wieków i wskazał nam drogę do Boga. W imię Chrystusa, w imię Boga uczą mię dobre duchy poznawać tajniki życia. Często radzą mi, jak postąpić w ważnych sprawach życia, uczą, jak pomagać różnym nieszczęśliwym, zgłaszającym się do mnie o poradę i pomoc od wielu lat i widzę, jak wraz ze mną śpieszą im na pomoc. Nie znaczy to bynajmniej, że jestem już na równym poziomie z tymi dobrymi duchami. Choć one nie dają mi odczuć swej wyższości, wiem jednak dobrze, że często w przyziemnym życiu muszę jeszcze walczyć z własnym złem, które jeszcze jak echo starej przeszłości obija się o mnie, usiłując mnie wciągnąć i w nowe zło.
Nad każdym z nas czuwają takie, lub podobne duchy opiekuńcze. Wszak uczono nas w dzieciństwie modlić się: „Aniele, Stróżu mój...“ Wszyscy mamy swoich aniołów-stróżów. Trzeba tylko, byśmy sobie to uświadomili i ufnie do tych aniołów się zwracali z prośbą
o pomoc w życiu duchowym. Wiem, że im subtelniejszym duchem jest ten anioł, tem mniej pomaga nam w uzyskaniu szczęścia ziemskiego, doczesnego. Wszyscy jednak wołają do nas: „Najprzód szukajcie królestwa Bożego, a reszta będzie wam przydana”.
Jasnowidzenie rozwija się w miarę tego, jak przypływa energja żywotna, przekształcana na siłę ducha. Nic nie ginie, wszystko można przetworzyć, przeistoczyć — wszystko trzeba uświęcić i przemienić na pierwotną siłę ducha. Przypływają strumienie i rzeki sił duchowych, rzeki fluidów też jeszcze wprawdzie materjalnych, ale już rzadszych, czystszych niż te, które nas dotychczas otaczały. Duch kąpie się w nich i oczyszcza.
Różne były przeżycia w naszej, miljony lat trwającej wędrówce i w różny sposób wypromieniowaliśmy z siebie swoje światło ducha, swoją siłę. Powrotną falą przypływają ku nam teraz te siły, które myślą i czynem nieraz już w formę ukształtowaliśmy. Stłaczane ku ziemi, tracą niejednokrotnie swoje formy, rozpływają się, otaczają nas i przepływają przez nas jako gęstsza masa auryczna lub jako małe światy, światki, w których zamknięta jest siła uczucia, emocjonująca ducha. Przypływ owych sił ku nam odbywa się w oznaczonym czasie zawsze niemal na takim lub podobnym podłożu, na jakiem były wypromieniowane.
Stwarza to różne cierpienia i przeróżne sceny życia, w których duch albo się uszlachetnia, albo jeszcze upada, zależnie od tego, jak uzbroi się na przyjęcie tego, co ku niemu przypływa.
Niektórzy mieszkańcy świata przechodzą, jak to widać w ich życiu i na kliszach astralnych, dantejskie cierpienia — a jednak miażdżeni przez los, mówią sobie choćby ostatkiem sił: „Niech się dzieje wola Twoja, Panie!“
Tacy ludzie w jednym życiu na ziemi, a choćby i w zaświecie zgarnąć mogą wiele utraconej siły ducha, znacznie więcej, niż ci, którzy buntują się w chwilach cierpień, buntują przed przyjęciem cząstek własnej swej jaźni, wyrzuconych ongiś w błędnej twórczości. Przykre są chwile wchłaniania — bo też jakże często cząstki te sami oplwaliśmy, przeklęli, a nierzadko przeklęli je inni. Im bardziej oplwa kto swoją cząstkę, z tym większym trudem wchłania ją z powrotem i tem trudniej jej zabłysnąć jasnym, pogodnym, wiecznym światłem, jakie wytwarza się przy przekształcaniu przypływającej siły ducha u tych, którzy cierpienia swoje znoszą w imię Boże. Tych jaźń coraz bardziej się rozszerza, świadomość się pomnaża i przez umiejętne używanie przypływających sił dla dobra własnego i dobra bliźnich wzbogaca się w światło ducha. W promieniach tego pogodnego, złocistego światła, wirującego na niebieskim tle, może się duch wznosić w wysokie sfery i spoglądać w odległe, niepomiernie szerokie przestrzenie, w których rozlewa się podobneż światło Miłości Bożej.
Mamy dążyć do uzyskania jasnowidzenia w imię Boże, mamy pragnąć tego światła dla celów ducha, boć ono ma służyć duchowi, a nie ciału i to ciału, powstałemu nie z woli Boga, tylko z woli naszej. Dla ciała brać go tyle, ile trzeba, by je przeistaczać i uświęcać na drodze do Boga.
Materja jest to dźwięk i siła. Materja mniej lub więcej promienieje. Są minerały, ziejące „siarką“ magnetyczną — świecące oślepiającym światłem. Ciało fizyczne jest bardzo związane z promieniowaniem wielu minerałów, zarówno zresztą, jak z promieniowaniem roślin i zwierząt — jest to większa lub mniejsza kopalnia sił przyrody. Ciało ludzkie wydziela promienie świetlne, bo i cała przyroda, każda roślina ma swoje „oczy“, przez które światło sączy się, przypływa i odpływa. Są ludzie, widzący oczami przyrody, płomieniem magnetyzmu przyrody, skupiającym się u nich w pewnych ośrodkach ciała.
Prądy magnetyczne z przyrody przepływają przez ciało i duszę choćby i najlepszego jasnowidza, dopóki przebywa w powłoce fizycznej. Im bardziej jednak głowę okala pierścień złotych promieni, zasilany wypływającymi z wnętrza ducha niebieskimi obłoczkami, które unoszą się w górę (szczególnie w modlitwie) i pomnożone u źródła Bożego przetwarzają się ostatecznie na srebrzysto-złote skry, otaczające głowę świetlistą aureolą — tem mniejszą rolę odgrywa u takiego jasnowidza światło niższego rodzaju, to światło, czerpane z magnetyzmu przyrody, a przypływające niejako „od dołu“.
Gdyby miały się zmaterjalizować wszystkie twory, jakie są w aurze człowieka, to — szczególnie po miastach — dla samego człowieka zabrakłoby miejsca na świecie, tyle tego jeszcze jest, a jak zgłodniałe hjeny tłoczy się to ku ludzkości wraz z przypływem różnych chmur karmicznych. Podobnie, jak my otrzymaliśmy od Ojca samoistne, samodzielne życie, tak i nasze twory, któreśmy powołali do życia przez mylne używanie sił twórczych, obdarzyliśmy niejako samoistnym życiem. Nasza ojczyzna u Boga — ich ojczyzna w grubej materji, tej, którą sami powołaliśmy do życia. Ich bogiem — my. Wszyscy do Boga wrócimy, a wrócimy czyści, wspaniali, w dziecięctwie, jakie On nam dał — innego wyjścia dla nas niema. A do tego bożego dziecięctwa, do bogoczłowieczeństwa idzie się przez cierpienia, przez płomień nieraz piekielny, który ma się przetworzyć na płomień natchnień, płomień zrozumienia, umiłowania. Przeistoczyć płomień piekielny na płomień ducha, płomień nieba... Piekielny płomień siły ducha, wypromieniowanej w aktach złej woli, płomień otaczającej nas i palącej energji ma się wśród dobrze przebytych cierpień przetworzyć w złote skry, promienie i płomienie światła bożego.
Wiele tworów otaczało i otacza wędrowców świata; w każdym z nich jest zamknięta nasza siła ducha. A są to i twory, ucieleśnione na ziemi i twory niby bezcielesne, a jednak mające również ciało i to trwalsze nieraz, niż ciało fizyczne.
Są zwierzęta (do takich należy np. krowa), które w oczach, wątrobie, a po części i śledzionie mają zogniskowane światło. To światło rozlewa się zresztą po całym ich ciele. Gdy ciało jakiegoś człowieka słabnie i bardzo już mało promieniuje żywotną siłą, a jeszcze nie wybija dlań godzina śmierci, to spożywanie owego świecącego organu zwierzęcia, np. wątroby cielęcej, czy krowiej może je rozpromienić nową siłą żywotną. Promienie te są bardzo podobne do promieni magnetycznych, wydawanych z naszych czerwonych ciałek krwi. Światło to z wątroby i śledziony nie znika prędko, choćby całe ciało krowy uległo rozkładowi. Z miejsc tych najpóźniej wchłania przyroda owe światło magnetyczne.
Więcej jest podobnych, mniej lub więcej świecących tworów, które otaczają ludzkość, a wszystkie są z czasem skazane na rozkład, rozpłynięcie w aurze człowieka. Z tworów tych wchłania człowiek w siebie światło magnetyczne i jeśli to wchłanianie z tych czy owych powodów stanie się dość intensywnym, może on stać się jasnowidzem, choć nie rozbudza w sobie wiary w Boga i nie dąży jeszcze do uszlachetniania życia. Człowiek taki czerpie rozwidnienia ze swoich rozpłyniętych tworów, albo ślizgając się po ich świetlnej fali czerpie z innych tworów w przyrodzie. Lecz w takim świetle jest jeszcze duch ciężki, a raczej ciała jego są ciężkie, a duch słaby, tak że jasnowidze tego poziomu, chcąc przedostać się w odleglejsze miejsca na ziemi, czy w astralne sfery przyziemne, uczuwają w duchu najczęściej w krótkim czasie wielkie zmęczenie, jakby nieśli z sobą w te sfery wielki ciężar.
Los ludzki, przeznaczenie, co kto przeżył i co mu jeszcze wypadnie przeżyć w wyrównawczych etapach Karmy, przeróżne sceny życia są odbite, acz niezupełnie jednakowo, na wszystkich planach. Dzieje człowieka od czasów przebywania w subtelnej jeszcze powłoce, jego upadki w coraz większe pęta grubej materji, aż do poziomu nieraz duszy zwierzęcej — to wszystko ma swoje odbicie na różnych stopniach, w różnych sferach bytu. Duchy najmocniej tkwiące w złej woli i najbardziej ją rozsiewające, owi groźni uwodziciele i pokusiciele wiedzieli lepiej jeszcze od innych mieszkańców ziemi, że Chrystus to Syn Boży. Mieli swoje jasnowidzenie — było to i ich światło widzenia i wiedzenia i innym zabrane. Tak jak człowiek-wampir wysysa krew zamordowanej przez siebie ofiary, tak i duchy-wampiry wysysają siły ducha pojmanych przez nie istot, ujarzmiając ją, rozdrabniając i przeistaczając. Takie duchy-wampiry ucieleśniają się także na ziemi, gnane na nią prawem odwetu. Wiele ich znaleźć można np. wśród cyganów, jako złowróżbne i złe uroki rzucające Wiedźmy. Takie cyganki, czy cyganie mogą widzieć odbite na niższym planie dzieje ludzkie. Im niższe są instynkty takiego czarownika, czy czarownicy, tem groźniejsza ich siła i strzec się ich trzeba, jak jadowitych wężów. Bezsilnymi stają się tylko wobec tych, którzy zbliżyliby się do nich w imię Boże z wielkim spokojem w duchu.
Mieszkańcy wioski, w której okolicy usadowili się w lasku cyganie, nie przypuszczają nieraz, jakich to mają niebezpiecznych sąsiadów i jak wśród nich kwitnie czarna magja. Bo choć oni przeważnie nie umieją ani czytać, ani pisać, to jednak siłę czarów i znajomość ich mają już wrodzoną i przekazują ją swojemu potomstwu, ucząc je nierzadko, jak rzucać na bydło i na ludzi uroki, jak wzniecać choćby na odległość pożary i wtajemniczając je w różne inne sprawy, wchodzące w zakres działania ich złej woli.
Nic to, że cyganka uchwyci rękę i udaje, iż z niej wróży. Ona nie widzi na ręce tego, co mówi. Patrzy w swoje sfery i tam czyta lub przyjmuje inspiracje od ducha, nie lepszego od siebie.
Taka cyganka lub cygan w chwilach wróżenia, w chwilach transu i widzeń — jeśli rzeczywiście coś widzi — płonie takim ogniem magnetycznym, jak zapalona beczka smoły. Jakiż to smutny, aż bolesny widok, jakie nędzne odbicie dawnego mocarza ducha! W tym płomieniu i jakby smolnych dymach trudno dostrzec postać dziecięcia Bożego, jaka utajona jest przecież w najbardziej choćby upadłym duchu. Ciągnie się jaśniejszą smugą dziwnie wydłużona i pozwijana. Jakiż to bolesny obraz kalectwa dziecięcia Bożego!
Wszyscy cyganie są to przeważnie duchy z księżyca, które własną złą wolą uniemożliwiły sobie tam życie. To też trudno im się podporządkować na naszym globie prawom, jakie tu regulują wzajemne stosunki ludzkie wśród narodów cywilizowanych. Oni mają swój własny tryb życia i czują się wszędzie obco, jak przybysze z innego świata.
Nasza ziemia jest bardzo gościnna — wiele rozbitków Małego Wszechświata przyjmuje na swoje łono. Dla wszystkich ma kęs chleba dla ciała, lecz nie wszystkich może unieść z ich ciężarem duchowym, z ich nadmiarem złej woli, z tym wszystkim, co natworzyli i jeszcze tworzą. Dlatego drży w posadach, dlatego pęka i rozrywa się jej łono. Zapomniał duch, jak żyć z nią w zgodzie.
Cyganie ongiś pierwsi spowodowali powstanie kraterów i wygasanie życia na ojczystym swym globie, bo magją swą, poruszali jego trzewiami. Ich (a także niektórych innych ludów) pobyt na ziemi sprzyja wynajdywaniu gazów trujących, promieni śmierci itp. środków, zdążających do zagłady ludzkości i rozbicia globu.
Cyganie nie przedstawiają już obecnie czystej rasy księżycowej, rodzą się wśród nich bowiem i duchy inne, lepsze.
Jasnowidzenie można w sobie wyrobić i drogą t. zw. wtajemniczeń. Nie przychodzi ono zwykle samorzutnie; wtajemniczający się uderza jakby głową o ścianę, która go dzieli od świata ducha, a tem samem, zależnie od grubości ściany, tworzą się mu większe lub mniejsze guzy na czole. Choćby mu się i udało tę ścianę rozbić skoncentrowaną siłą woli, niewiele ma z tego pożytku, bo spotyka się z taką rzeszą duchów, tworów czy z taką falą uczuć, jaka odpowiada jego własnemu poziomowi duchowemu. Nie będąc uzbrojony należytą pokorą i umiłowaniem światła bożego, wpada sam, w chaos myśli, w którym się nie umie należycie orjentować, a że ćwiczeniami porozrywał sobie ciało astralne, chaos ten przelewa się przez niego i przejawia. Mówią o takim, że zwarjował lub miewa chwile niepoczytalności.
Jeżeli jednak człowiek, wyżej już duchowo posunięty i mniej karmą obarczony, tęskniąc do poznania tajników bytu, zacznie się opierać na podobnych środkach pomocniczych, mogą mu one do pewnego stopnia oddać dobre usługi, zwykle jednak porzuca niedługo takie ćwiczenia, bo dojrzy swych opiekunów, których i tak dojrzałby bez owych ćwiczeń na dalszej swej drodze życia. Taki człowiek robi szybkie postępy na drodze wtajemniczeń i zawsze więcej wie ponad to, co na niej jest zakreślone, a gdy zobaczy drogę za Chrystusem, szybko na nią wstępuje.
Podobnie jak dla cyganki, wróżącej z ręki, jest trzymanie za rękę tylko środkiem pomocniczym, bo w rzeczywistości czyta nie w niej, tylko w swojej sferze ducha, podobnież dzieje się i na wyższych stopniach jasnowidzenia. Grafolog Schermann patrzy na kilka zdań czy słów, napisanych przez człowieka, którego przedtem ani widział, ani znał. Z tego pisma jednak czyta dość często trafnie jego przeszłość i przyszłość. Naprowadza go na to nie tyle litera, ile związany z nią magnetyczny fluid tego człowieka. Te i tym podobne środki pomocnicze pomagają do skupienia się, nie są jednak niezbędne, podobnie jak wychodząc na górę, można się podpierać laską, nie jest to jednak konieczne.
Prawda ma swe odbicie na wszystkich planach i na wszystkich można ją widzieć. Wiedziały anioły, kto jest Chrystus, wiedziały to i szatany.
Gdyby ludzie uwierzyli w swoje dalsze bytowanie, gdyby zrozumieli, czym byli niegdyś i czym znów być mają, gdyby do tego dążyli świadomie, to więcej niż połowa ludności na ziemi miałaby objawy jasnowidzenia, a widząc, co ich otacza, szybciej staraliby się ludzie oczyszczać swoje aury. Boć wstydzimy się mieć na sobie łachmany, czy choćby brudną bieliznę; stokroć gorszy jednak rumieniec wstydu oblewałby niejednego na widok jego stanu duchowego w świetle nagiej prawdy. A tak ciało fizyczne stało się nam maską, w której chętnie ukryłby się niejeden na wieki.
Gdy mię proszono nieraz w czasie wojny, bym odszukała kogoś zaginionego i zbadała, czy on jeszcze żyje na ziemi, czy już jest w zaświecie, trudno mi to było nieraz poznać, tak są niejednokrotnie duchy zmarłych podobne do ludzi żyjących w ciałach, tak wloką się tuż przy ziemi. Musiałam wtedy dobrze się przypatrywać, czy on kroczy po ziemi, czy też płynie.
Gdy Chrystus zawisł na krzyżu, podniosły się twory nasze tak wysoko, że aż zasłoniły słońce. Lecz teraz są one zbijane coraz niżej ku ziemi. Gniotą się nawzajem, ściskają, a już tem samem konają i rozpływają się. Przejawia się to na ziemi jako zbiorowe cierpienia. Przychodzi klęska za klęską — kryzys na różnych polach, katastrofy żywiołowe, choroby zbiorowe, niepewność jutra, przeróżne cierpienia moralne...
Weszliśmy w ciężarny okres, przychodzi poród. Etapy boleści będą coraz częstsze. Poród ten dokonywa się na wielu polach; cała ludzkość cierpi, by się namyśliła, co warte mylne jej wysiłki dotychczasowe.
Daje się nam mocno odczuwać pośpiech w wyrównywaniu karmy. Lecz nowe pokolenia będą go odczuwały jeszcze bardziej. Ludzkość wiele przeżywa i coraz więcej będzie przeżywała. Wszak miała już do tego czasu więcej spłacić długów karmicznych i więcej cieni przetworzyć na światło ducha. A jednak ludzkość, jakby jeszcze nie mogła się zorjentować, o co chodzi, skierowuje ten pośpiech, ten pęd na inne tory, na wysiłki zdobywcze w kierunkach bardziej przyziemnych, wyścigi, sporty itp. Strzegący naszego globu i ludzi aniołowie stróżowie pozwalają na to jeszcze, gdyż lepsze już to, niż gdyby ludzkość miała ugrzęznąć w zamęcie wojennym. I aniż ludzkość wie, jak wnętrzności wielu jej tworów astralnych rozpruwa jęk cierpienia z ziemi i zdrowy wiew ducha, który świat nasz już otacza. A wiele takich tworów stłacza się ku ziemi i ludzkość musi się z niemi sama uporać, jak i z całym różnorodnym dorobkiem ciemnych myśli i uczuć.
Toteż wiele, wiele jeszcze jest na świecie do przeżycia — lecz przeżywać będzie ludzkość w szybkim tempie, bo wszyscy muszą nadążyć za czystymi mieszkańcami niebios, którzy nie tracąc czasu na niewłaściwą twórczość, jak my, postępowali wciąż naprzód. Naprawić musimy natworzone zło, a równocześnie nadrobić czas stracony, byśmy nie pozostali w tyle za innymi dziećmi Bożymi. Dlatego to wola zła jest niewidzialnie coraz bardziej ukracana na wszystkich polach życia i działania ducha ludzkiego.
Żyjemy w tym okresie czasu, kiedy to, dzięki energji duchowej, wracającej do nas z przestworzy kosmicznych, po którym jest rozsiana, mieliśmy odzyskać świadomość w tym stopniu, żebyśmy się już mogli swobodnie unosić ponad ziemią nie tylko myślą, lecz i ciałem astralnem. Moglibyśmy się przenosić z miejsca na miejsce, w odległe krańce ziemi, moglibyśmy się także przenosić i na inne planety, zostawiając ciało fizyczne pogrążone w spokojnym, głębokim śnie. Po powrocie z takich wędrówek dzielilibyśmy się wzajemnie spostrzeżeniami i wrażeniami, zdobywając w ten sposób coraz szerszą wiedzę o wszechświecie. Szerokie horyzonty miały już stanąć otworem dla naszych badań duchowych.
Godzina za godziną wybija na naszym zegarze przeznaczenia, a wielu z nas nie wie jeszcze, skąd przyszliśmy, dokąd idziemy i dokąd mamy iść...
„Pójdźcie za Mną“ — wołał Chrystus, Syn Boga żywego. I gdybyśmy szli za Nim z wiarą i miłością, z szczerą, dziecinną ufnością, bylibyśmy już doszli daleko na drodze wyzwolenia duchowego, zrzuciwszy z siebie już w dużej mierze jarzmo udręk i nieświadomości.
Wszak On zdjął z nas ogromne brzemię naszych win. Ciemności zamienił w światło i nadal je zamienia — w światło ducha. Lecz musimy i sami w miarę naszych sił przyczynić się do tego wielkiego dzieła przemiany, inaczej nie możemy ujrzeć tej jasności. Ona przelewa się przez nas i krąży obok nas, rozlewa się szerokimi strumieniami — lecz my, senni i grzeszni, dajemy się unosić na fali niejasnych myśli. Tratwą naszą na morzu życia są nasze lepsze czyny; one to podtrzymują w nas jaką taką świadomość duchową, która rozłoży i podniesie nasze skrzydła ducha do lotu wzwyż.
Jakże trudno nam w obecnym stanie przyćmienia duchowego zrozumieć, jakie czynniki składają się na taki, a nie inny bieg wypadków w życiu naszym osobniczym i zbiorowym, jakie jest głębsze podłoże różnych porywów ludzkości.
Oto nadszedł czas, kiedy to nierozumnie przez nas niegdyś wypromieniowana siła powraca ku nam i ona to może nam posłużyć do stopniowego wyzwalania się z oków materji. Kłębią się szare mgły; strzępy naszych uczuć, strzępy naszej duszy spowijają ten świat coraz gęstszymi pasmami, a przez nie raz po raz przepływają błyskawice i zlewa się światło. Wielkie bogactwo powraca: nasza utracona siła ducha.
Niestety nie widzimy duchem i wielu nie wie, co się dzieje w naszym świecie astralnym i duchowym. A ci, co wiedzą — nasi towarzysze bezcieleśni — staczają zawziętą walkę o to wielkie bogactwo ducha. Jedni, uparcie trwając w złej woli, chcą z tych sił utworzyć straszne dynamo, którym mogliby się posłużyć do zniszczenia życia na ziemi, do rozbijania atomów i wywołania walk straszniejszych od wszelkich walk dotychczasowych.
Natomiast drudzy — owi Pocieszyciele, których przyjście obiecał nam Chrystus, mówiąc: „Nie zostawię was samymi, przyślę wam Pocieszycieli“ — ci strzegą naszej energji duchowej. Widząc, iż jeszcze jesteśmy jak we śnie pogrążeni, bronią majątku naszego przed złodziejami. Wiedząc, żeśmy jeszcze nie dorośli do takiego poznania, na jakie przychodzi dla nas pora, i że nie potrafimy powracających ku nam sił użyć w całej pełni według woli Bożej — kierują ją przynajmniej na mniej niebezpieczne tory, by Zła Wola nie mogła ich użyć do uskutecznienia okrutnych planów wojny i innych udręk dla nas.
Wraca nasza utracona siła ducha, wraca nasza energja życiowa, nasze pierwotne bogactwo, które dawało duchowi ogromną potęgę!
Nasi opiekunowie starają się coraz ku nam przypływające siły kierować na lepsze tory, by duch w szlachetniejszych porywach i wzlotach mógł się posuwać naprzód. To też raz po raz czytamy w prasie codziennej o wyprawach w niezbadane krainy arktyczne, czy na niedosiężne szczyty himalajskie, lub o innych trudnych imprezach turystycznych, o wydzieraniu tajemnic głębinom mórz, o wysiłkach sportowych i zwycięstwach na tem polu na. chwałę ojczyzny — a nade wszystko o bohaterskich wyczynach zwycięzców szlaków podniebnych.
Dzisiejszy pęd do wielkich wynalazków, rozmach wyścigowy na przeróżnych polach, połączony z wybuchami szalonego entuzjazmu całych mas społeczeństw — nie jest bynajmniej zjawiskiem przypadkowym. Sprawy te odgrywają ogromną rolę w naszym postępie duchowym.
Entuzjazm challange‘owy i emocje, związane z zawodami o puchar Gordon-Benneta, jakie ludzkość, a przede wszystkim Polska niedawno przeżyła, mają podkład znacznie głębszy, niż się na ogół przypuszcza.
Garść bohaterów z różnych państw poszybowała w przestworza podniebne po zwycięstwo, po sławę, każdy dla swego narodu... Śmigła aeroplanów przeszywały nieustraszenie ciemności mgieł i chmur atmosferycznych. Lecz śmigła te pruły zwycięsko i chmury inne — chmury nienawiści wzajemnej pomiędzy poszczególnymi państwami. Wyrębywały sobie wśród nich jasny szlak pojednania, szlak braterskiego wspólnego wysiłku zdobywczego.
Prowadziła je zwycięska wola bohaterskich jednostek. Lecz wola ta zasilana była porywem zapału całych miljonowych rzesz narodów, przeszywanych jakimś dziwnym dreszczem nieznanych wzruszeń. Wytworzyła się jakby olbrzymia baterja elektryczna o niesłychanym napięciu emocji.
Co to jest? Skąd ten dziwny prąd, elektryzujący do głębi ducha?
To nasza energja duchowa, utracona ongiś i wciąż jeszcze utracana, ale już w mniejszym stopniu. Przypływa ona teraz ku nam ze wzmożoną siłą, okrywając społeczeństwa i poszczególne jednostki jakby płaszczem emocji. W chwili wzruszenia, zapału wchłaniamy w siebie tę powracającą energję. Strzępy duszy łączą się z sobą, zszywają się łzą serdeczną, która zabłysła w oku pod wpływem entuzjazmu...
„Zwyciężył, zwyciężył! okrył naród nasz chwałą!“ — wołają tłumy. Nie wiedzą, że lotnik ów zrzucił im poniekąd z przestworzy strzępy ich własnej duszy, rzucił im promień radości, o której same nie wiedzą, jak bardzo są jej spragnione i jak im trzeba tej zdrowszej, szlachetniejszej emocji ducha.
Nie wiedzą też, że one mu do uzyskania tego zwycięstwa pomogły swoimi serdecznymi wybuchami entuzjazmu, swoim napięciem uczuć, swoim gorącem pragnieniem zwycięstwa!
Raz po raz ktoś tak zwycięża — bez przelewu krwi, bez zatapiania sztyletu w serca ludzkie, bez huku armat, bez śmiercionośnego szczęku karabinów maszynowych, bez krwawego posiewu mogił, trupiej woni ciał i strasznych klątw...
A zwyciężony nie zaciska ponuro pięści w stronę zwycięzcy, lecz serdecznie gratuluje koledze zasłużonych laurów i ściska dłoń z szczerym uznaniem.
Ustępują mroki nienawiści — zwolna, coraz wspanialej wschodzi zorza braterstwa ludów!
A Polska w szlachetnym orlim locie raz po raz ściąga smugi światła z wielkich wyżyn ducha i osłonecznia, rozpromienia szare ugory ziemi i zasępione twarze, pytające spojrzeniem, utkwionym w ziemię: „Co będzie dalej? co dalej? Jakie wyjście z kryzysu? Co nam jutro przyniesie?“
W bratnim wyścigu ducha wysuwa się Polska coraz mocniej na czoło wśród innych narodów. Spychany na szary koniec w wiekach przemocy i materjalizmu, zaczyna genjusz polski coraz bardziej zwracać na siebie uwagę ogółu w erze wyzwalania ducha. Odrodzeńcze hasła naszych niewidzialnych braci znajdują w Polsce najżywszy oddźwięk. Opiekunowie moi powiedzieli mi kiedyś, iż nad Polską najjaśniej Słońce Prawdy świeci... Tak, boć w pochodzie wieków ziemia polska najobficiej zroszona została krwią niewinną i duch polski w cierpieniach najbardziej dojrzał do przyjęcia prawd wyższych.
Niech nikogo nie wprowadza w błąd fakt, iż jeszcze tu i ówdzie ciemnota tłumi w Polsce światło Prawdy cięższą dłonią, niż w innych państwach. To ostatnie wysiłki Zła, które dobrze zna ukrytą moc ducha polskiego i dlatego też tak boi się ostatecznego momentu przebudzenia tego olbrzyma. Boć gdy on strząśnie z powiek resztki snu, stanie się najgorliwszym rzecznikiem Prawdy.
Nadchodzą czasy świetności Polski, które sto lat temu ujrzeli nasi wieszczowie w proroczych wizjach, wywołanych wielkim cierpieniem za naród, niewinnie dręczony. Wszak Słowacki to przepowiedział:
Raduj się Polsko... tobie słodycze
Wiedzy... i mądrość... i moc przychodzi —
Anioł twój patrzy w Boga oblicze,
W Bogu panuje... z miłości rodzi...
Genjusz polski, który „w biegu wstrzymał słońce, z posad ruszył ziemię...“, ten genjusz, który jednoczył narody nie drogą przymusu, lecz dobrowolnego, bratniego współżycia — który i dziś niesie ludom w darze przepiękną ideję wspólnej mowy jako zawiązek powszechnego braterstwa ludów — ten genjusz w epokowym odkryciu radu postawił naukę dotychczas materjalistyczną na progu drzwi, wiodących już w krainy ducha. Ten genjusz zaczyna olśniewać ludy, wysuwając się niespodziewanie na czoło szlachetnych wypraw ludzkości po złote runo energji ducha, która ongiś lekkomyślnie porzucona, ma być obecnie w szybkim tempie odnajdywana i wprowadzana do skarbca ducha.
I oto świat staje zdumiony wobec świetnych zwycięstw polskich na polu lotnictwa. Żwirko i Wigura — Bajan, Płonczyński — Hynek, Burzyński, Pomaski — i tylu innych.
Szlachetne zwycięstwa — nie drogą rozlewu krwi, nie takie zwycięstwa, które dzielą narody, lecz które je łączą więzami bratniej miłości. I zawsze piękny rys: zwycięstwo nie na chwałę własną, lecz narodu. Wybitna skromność, po prostu uciekanie od wszelkich oznak hołdu — oto cecha, charakteryzująca największych naszych bohaterów przestworzy powietrznych. Taki sam przymiot zdobił naszą bohaterkę wiedzy, panią Curie-Skłodowską — i jest na pewno przymiotem każdego prawdziwie wielkiego człowieka.
W skromności takiej jest źródło wielkiej potęgi ducha: sława, od której ci ludzie niejednokrotnie uciekają i która nie zdoła ich splamić pychą, staje się wielką skarbnicą sił. Entuzjazm tłumów ściąga całe masy powracającej energji na daną jednostkę, a czym więcej w jej duchu skromności, tem łatwiej przetwarza się ta energja na światło. Dokoła bohatera-zwycięzcy tworzy się jakby baterja sił duchowych, która nawzajem oddziaływa i na każdego, kto się tym zwycięstwem entuzjazmuje: z każdym westchnieniem zachwytu wchłania się wówczas tym łatwiej własną swą energję duchową.
* * *
W miarę, jak duch ludzki będzie rósł, potężniał z przypływem utraconej siły, będzie też stwarzał sobie inne życie na ziemi. Powstanie nowy, lepszy człowiek, który łatwiej rozróżniać będzie dobro od zła. Nie będzie szukał polepszenia bytu drogą krwawych rewolucyj, czy wojen. Zrozumie, iż los swój naprawić może każde społeczeństwo tylko wspólnym wysiłkiem! twórczym wszystkich obywateli.
Z obecnego kryzysu i przygniatającego stanu bezrobocia znajdzie ludzkość takie wyjście, iż rzuci się gorączkowo do ogromnych prac na wielką skalę dla podniesienia swego dobrobytu. Będzie się budować olbrzymie mosty, kanały, drogi komunikacyjne; będzie się sadzić na szerszą skalę drzewa owocowe wzdłuż dróg, zakładać wielkie sady, ogrody warzywne. Wielkie prace zbiorowe umożliwione będą dzięki temu, że wprowadzony zostanie obowiązek społecznej służby pracy i to zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet, podobnie jak obecnie istnieje obowiązek służby wojskowej dla mężczyzn. Będzie się osuszać bagniska, nawadniać pustynie, przy czym niedaleki jest czas, kiedy będzie się sztucznie wywoływać chmury w atmosferze i deszcz, albo odwrotnie rozpraszać chmury. W wielu miejscach na ziemi będą regulować pogodę w ten sposób, że nocą będą padać deszcze, a w dzień będzie pogoda. Różne ulepszenia umożliwią i w strefie umiarkowanej dwukrotne plony do roku. Nastąpi wyraźny odwrót od wielkich miast, a zwrot do uprawy roli, ogrodnictwa itd. Niezbyt daleki już jest czas, kiedy wielu inteligentów, wykształconych lekarzy, profesorów, inżynierów itd., znękanych daremnym wyczekiwaniem na pracę i doznanymi upokorzeniami przyjmować zacznie z radością projekty kolonij, które będą coraz obficiej powstawać. Podejmą się z chęcią pracy fizycznej, byle zdobyć własny kącik, a w nim spokojny byt. Wynalazczość ludzka wysilać się zacznie w tym kierunku, żeby wydobyć z ziemi więcej plonów. Udoskonalone gatunki zbóż będą zamiast jednego wydawać całe kiście kłosów. Widzę też jakieś nowe bulwy, podobne do ziemniaków, które będą bardzo obficie obradzać.
Po okresie bezrobocia nastąpi okres gorączkowej pracy nad zakładaniem kolonij; każdy będzie się starał zdobyć domek i kawałek ziemi.
Społeczeństwa odpowiedzą ochoczo na apel przywódców, wzywający wszystkich do zbiorowego wysiłku pracy. Zarówno młodzież, jak i dorośli będą się zgłaszali chętnie do ochotniczych drużyn pracy, czy kolonij. Kierownicy takich drużyn lub kolonij będą dbali
o to, by członkowie po pracy mieli zapewnione godziwe rozrywki. Niemoralne, pobudzające zmysły tańce doby obecnej będą zastąpione szlachetnymi tańcami rytmicznymi, podobnymi do tych, jakie ongiś w dalekiej przeszłości tańczono w świątyniach. Nie znaczy to zresztą, by miano zarzucić i piękne, wesołe tańce ludowe. Rozwijać się będą bardzo organizacje społeczne o charakterze wychowawczym
i umoralniającym.
Młodzież będzie w szkole praktyczniej wychowywana, niż obecnie. Nie będzie przeciążana wiedzą książkową. Wakacje letnie będą dłuższe, a część ich będzie młodzież obowiązkowo spędzała na kolonjach, gdzie we wzorowo urządzonych warsztatach będzie pobierała naukę rzemiosł, gospodarstwa, prowadzenia domu itp.
Dzieci będą za młodu badane, do czego wykazują najwięcej zdolności i zamiłowania i w tym kierunku będą kształcone.
Im bardziej uwydatniać się będzie zwrot do życia na łonie przyrody, tem liczniej odzywać się będą głosy, nawołujące do wstrzemięźliwości. Z czasem alkohol stanie się tym, czym powinien być, to jest tylko lekarstwem.
Ludzkość zacznie coraz bardziej rozumieć szkodliwość odżywiania mięsem; rozwój warzywnictwa, sadownictwa na wielką skalę ułatwi prowadzenie jarskiej kuchni. Przeróżne wynalazki praktyczne umożliwią gospodyniom prowadzenie gospodarstwa domowego, zostawiając im sporo czasu na szlachetniejsze zajęcia.
Doniosłe to reformy zaczną być wprowadzane w życie już w bieżącym stuleciu, a po roku 2000 nastąpi gruntowny przewrót dotychczasowych stosunków. Zmiany te urzeczywistniać się będą stopniowo. Wszak już i dziś dają się słyszeć głosy, nawołujące do zmian życia w kierunku, jaki nakreśliłam wyżej, niektóre reformy zaczynają już być częściowo realizowane. Zanim jednak nastanie w pełni złoty wiek ludzkości, przeżyje ziemia nasza jeszcze niejeden kataklizm. Atlantyda zacznie się wynurzać z głębi fal oceanu, natomiast Japonja i Chiny znikną z powierzchni ziemi i tylko małe wysepki pozostaną, jako świadkowie ich dawnej kultury. Zaburzenia atmosferyczne i wstrząsy wulkaniczne zrobią nam jeszcze niejedną niespodziankę, podobnież i zaburzenia polityczne w różnych państwach.
Lecz mimo to wszystko duch ludzki będzie naprzód kroczył i coraz szybciej zbliżał się ku lepszemu Jutru.
Wracająca ku nam energja twórcza pozwoli nam na stopniowe ulepszanie sobie bytu w materji, urządzanie go sobie rozumniej, niż dziś, zgodnie z prawami przyrody i prawami Boskimi. Wracająca nam powoli wraz z tą energją i dawna świadomość pozwoli na dokonywanie coraz donioślejszych ulepszeń, które zwolna będą człowieka czynić panem materji. Coraz mniej czasu będzie musiał poświęcać dla podtrzymania życia cielesnego, coraz więcej mu go zostanie na zajęcia szlachetniejsze, na rozwój sił duchowych, na poznawanie tajników życia, poznawanie siebie i Boga, oddawanie się sztukom pięknym itp.
Ale też bardziej ujawni się różnica między ludźmi bożymi, a zwykłymi materjalistami. Jednak dobro będzie zwyciężało coraz bardziej.
Rozbudzanie sił duchowych człowieka będzie się uwidoczniało w postaci coraz mocniej rozwijającej się szlachetnej intuicji i widzenia wewnętrznego. Coraz lepiej będzie się ludzkość porozumiewać myślą. Telepatja, jasnowidzenie będzie pielęgnowane i rozwijane świadomie według praw przyrody i wyższych praw ducha. Posługiwać się będą nimi: medycyna, astronomja i inne gałęzie wiedzy, korzystać z nich będą szlachetne instytucje wychowawcze w walce z przestępstwami i z wszelakim złem. W wyższych uczelniach słowo „Bóg“ i ,,duch“ nie będzie przyjmowane z pobłażliwym uśmieszkiem. Nauka Chrystusa będzie lepiej zrozumiana, niż dotychczas i coraz lepiej będzie oceniane Jego wielkie dzieło Odkupienia. Nie będzie też tyle zacietrzewienia między poszczególnymi wyznaniami.
Nie mogę pominąć milczeniem faktu, że w miarę, jak siły duchowe człowieka zaczną się coraz bardziej ujawniać, będzie i czarna magja rozciągała swoje skrzydła nad ziemią, jak nietoperz. Tak np. samą tylko siłą głosu potrafi jeden drugiemu, rzucając nań klątwę, zburzyć most pod nogami. Zła Wola będzie się nadal wysilała ze swoimi wynalazkami trujących gazów, dźwięków i promieni śmierci i różnych innych sposobów wzajemnego uśmiercania się i niszczenia sobie nawzajem dobrobytu materjalnego, oraz zakłócania spokoju duchowego. Lecz Dobra Wola coraz szybciej zwyciężać będzie nad Złą.
Rozwój intuicji wewnętrznej i jasnowidzenia, przejawiający się we wszelkich gałęziach sztuk pięknych, ułatwi ludzkości poznanie tajników świata, dotychczas dla ogółu niewidzialnego. Artyści malarze w przepięknej symbolistyce swych obrazów odsłaniać będą najgłębsze prawdy ducha. Znakomity wynalazek, dokonany dzięki zastosowaniu djamentu do radjotelewizji, umożliwi chwytanie na kliszach fotograficznych scen z zaświata. Twory świata astralnego zostaną udostępnione naszemu badaniu. Zrazu zacznie się obserwować przez ulepszone mikroskopy ciała astralne różnych mikroorganizmów, bakcyli itp., potem będzie się chwytać na kliszy różne myślotwory i istoty astralne, nie mające ciał fizycznych. Ujawnią się w ten sposób różne potwory astralne, dusze różnych przedpotopowych olbrzymów, wygasłych na planie fizycznym, ale żyjących jeszcze w świecie astralnym. Fotografje takie będą wykonywane przeważnie podczas nocy księżycowych, lub przy zastosowaniu odpowiedniego naświetlania sztucznego w ciemnościach nocy.
Wynalezione zostaną też aparaty, które będą ujawniały auryczne szmery i dźwięki. Boć aura każdego człowieka — jak i w ogóle każdego stworzenia żyjącego, a nawet i przedmiotu t. zw. martwego — dźwięczy swoiście. Aura człowieka zrównoważonego, o wzniosłych polotach, brzmi pięknie, harmonijnie — natomiast w aurze ludzi niespokojnych, z nieczystym sumieniem rozlegają się wprost gwizdy i syki.
W dziedzinie radja zostanie wprowadzonych wiele nowości. Przez odpowiednie aparaciki, zawierające zarazem stacyjkę nadawczą i odbiorczą, będzie można słyszeć głosy z zaświata. Będzie można porozumiewać się w ten sposób z drogimi zmarłymi, będą też nieraz drogą tą wygłaszane głębokie nauki i odkrywane wielkie prawdy o życiu w świecie widzialnym i niewidzialnym. Ludzkość przekona się wówczas, że rzeczywiście istnieje obok nas świat istot niewidzialnych, który dawać będzie o sobie wyraźne znaki życia.
Wiedza, nauka pójdzie w parze z intuicją i wiarą ducha, a harmonijny rozwój tych dwóch dziedzin umożliwi człowiekowi dokonywanie wielkich cudów, które będą mu dźwignią na drodze doskonalenia się.
Jaźń nasza będzie się rozszerzała, a z tem będzie się rozwijało i jasnowidzenie, tak że nie będzie trzeba człowiekowi uciążliwej nauki szkolnej, trwającej długie lata. Szybko będziemy się wewnętrznym wyczuciem orjentowali w różnych dziedzinach życia, a także bezpośrednio głębią swej jaźni rozumieli różne języki, oraz, przy odpowiednim nastawieniu się, rozmawiali wszystkimi językami, jakie podówczas będą istniały. Języków tych nie będzie wiele i będzie podtrzymywane usilnie dążenie do tego, żeby ludzkość porozumiewała się tylko jedną mową.
W szkołach i uczelniach społecznych przy nauce historji ludzkości będą się nauczyciele posługiwali kliszami astralnymi, które przesuwać się będą przed widzami, jak na ekranie w kinie.
Podobnie, jak obecnie pragnie ludzkość powrotu normalnych warunków, by każdy mógł mieć pracę i chleb, a tem samem pędzić spokojniejsze życie na ziemi — tak potem, zrozumiawszy zgrozę złego i niewłaściwego trybu życia ludzkości, będą się ludzie wysilali, by szlachetnymi czynami, pięknem życiem zatrzeć jak najrychlej ponury obraz wojen i cierpień, jakie sobie wzajemnie zadawano. Będą się starali niszczyć i ślady błędnych myśli i czynów z przeszłości i to nietylko na planie fizycznym ale i w świecie astralnym, by nawet we śnie nie napotykano na nie.
Zniknie zapora, oddzielająca duchy wcielone od niewcielonych. Jedni i drudzy będą mogli się swobodnie komunikować wzajemnie Wszyscy będą żyli, jak wielka rodzina, wspomagająca się jawnie w dążeniu do jak najwyższego wyzwolenia ducha. I w miarę tego, im więcej kto zgarnie odzyskanej siły duchowej, tem wydatniej wspomagać będzie innych na drodze.
Ci zaś, którzy najdłużej będą, upierali się przy złej twórczości i będą mieli swój dział w piekle apokaliptycznym i w różnych ciemnych zakamarkach, zaczną, chcąc nie chcąc, oglądać swoją nagość duchową i swój nędzny dorobek w świetle prawdy i lęk będzie ich zdejmował, a lęk ten stanie się bodźcem dla zawrócenia z błędnej ścieżki.
Ludzie nie będą pracowali ciężko na roli, ani w ziemi. Nie trzeba będzie wybierać z ziemi węgla na opał: energja słoneczna, uwięziona w węglu, będzie wydobywana na powierzchnię ziemi przez specjalne urządzenia; będzie się ją jakby pompować niewielkim kosztem energji ludzkiej i zużywać dla dobra człowieka.
Na szeroką skalę zakrojone również będą prace, skupiające energję promieni słonecznych z powietrza za pomocą odpowiednich zwierciadeł wklęsłych. Urządzenia takie będą coraz bardziej udoskonalane i używane do ogrzewania mieszkań, gotowania potraw7 itd. Okna, a w znacznej mierze i dachy domów będą wykonywane ze szkła, przepuszczającego promienie słoneczne w pełnej mierze. Wówczas dopiero będzie można mówić na ziemi o długowieczności, bo komórki ciała fizycznego i astralnego będą należycie zasilane siłami zdrowotnymi tak, że rozkład ich nie będzie tak wcześnie następował, jak obecnie. Obecnie już wyrabiane są szyby szklane, przepuszczające promienie pozafiołkowe, ale niedostępne są dla ogółu z powodu wysokiej ceny. Jest to zresztą dopiero drobny ułamek, tego cudu, jaki mamy sobie stworzyć w przyszłości.
W miarę rozrzedzania się i wysubtelniania atmosfery ziemskiej będą też promienie słoneczne coraz silniej działać na organizm ludzki, obfitując coraz mocniej w składniki, przyczyniające się do utrzymania nas w zdrowiu i długowieczności.
Nie będzie zadymionych miast, zatruwających swych mieszkańców ciężkim powietrzem. Będą bowiem istniały urządzenia, odświeżające powietrze w lokalach publicznych i mieszkaniach prywatnych, zarówno jak i na ulicach, czystym. powietrzem, upodobnionym do górskiego. Wstępem do tego jest ostatni wynalazek p. Prezydenta Mościckiego, jeden z pięknych, szlachetnych zwiastunów Nowej Ery, który jeszcze z czasem ulegnie dalszym ulepszeniom.
Kiedyś prześcigała się ludzkość wzajemnie w stwarzaniu coraz to nowych kształtów zwierząt, które żyły naszą energja duchową, tchniętą w nie przez myśl i czyn. Przyszłość niesie nam dobry wiew piękniejszej twórczości, polegającej na przekształcaniu grubej materji i wyzwalaniu naszej energji, ujarzmionej w zwierzętach. Wracającą do nas energję będziemy używać na inną twórczość, która zbliżać nas będzie w szybkim tempie do Boga, dając nam coraz większą pełnię radości życia. Nie będziemy wyładowywać energji bezcelowo w szalonych wyczynach sportowych, turystycznych, jak to nieraz czynimy obecnie, nie umiejąc we właściwy sposób zużyć wracającej nam energji. Natomiast ludzkość zacznie się żywiej interesować tego rodzaju zagadnieniami, jak np.: dlaczego niektóre ludy słyszą dźwięk zorzy polarnej?8 Coraz więcej otwierać się będą uszy nasze na dźwięki przyrody. Cała przyroda się nam rozśpiewa, każda pora dnia, wschód słońca, południe, czy zachód rozbrzmiewać będzie gamą swoistych dźwięków.
Udoskonalone aparaty radjowe pozwolą nam też słyszeć dźwięki sfer, które coraz mocniej przenikać będą ziemię, gdyż jest to również jedna z postaci naszej energji twórczej, która będzie wracała na ziemię coraz silniejszymi falami. Będziemy też coraz wyraźniej mogli chwytać sygnały świetlne, czy dźwiękowe od naszych sąsiadów z innych planet. I my również będziemy mogli porozumiewać się z nimi tą drogą. Natomiast odwiedziny wzajemne w powłoce cielesnej miedzy nami a nimi długo jeszcze nie będą możliwe, póki w naszych komórkach fizycznych i w prawach przyrody nie poczynią się większe zmiany. Na każdym bowiem globie panują swoiste warunki życia, wszystkie istoty, zamieszkujące dany glob, stanowią jeden nierozerwalny zespół biologiczny. Wędrówki takie będzie jednak można odbywać już przedtem w ciele astralnem, pozostawiając na swym globie ciało fizyczne w uśpieniu. Mili goście z sąsiednich ziem będą mogli nam zostawiać naoczne dowody takich wizyt na kliszach fotograficznych.
Udoskonalone teleskopy pozwolą nam w niezbyt już dalekiej przyszłości podziwiać życie na sąsiednich planetach.
Ziemia nie będzie miała dla nas miejsc niedostępnych, poznamy ją całą i to nie tylko jej powierzchnię, ale i jej głębie i wszystkie sfery, otaczające ją i należące do niej. Oswoimy się z siłami, krążącymi w niej, nauczymy się żyć z nią w większej zgodzie i dopomożemy jej do przetworzenia się na świat wspaniały, bardziej eteryczny. Przełamie się twarda moc prawa ciężkości, jak i innych praw, dotąd przez nas niepokonalnych. W miarę wysubtelniania się naszych ciał i ciał ziemi będą przeszkody ustępowały jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.
Coraz ulepszana konstrukcja aparatów lotniczych pozwoli nam szybować w przestworzu bez nieprzyjemnego warkotu motoru. Widzę też zamknięte gondole, całe z jakiegoś gatunku szkła z domieszką gumy; będą to jakby pociągi powietrzne.
Zostaną też wynalezione skrzydła, które człowiek będzie mógł sobie przypinać, regulując swój mały motor tak, by mógł się dowolnie to wzbijać w górę, to opuszczać nad ziemię, dotykając jej stopami. Będzie mógł w ten sposób zwiedzać i badać zbocza niedostępnych gór itp.
Coraz bardziej uniezależniając się od wpływu materji, będzie ludzkość stopniowo wysubtelniała swoje ciała niewidzialne, zarówno jak i widzialne. W dalszej przyszłości dojdziemy kiedyś do tego, że ciało nasze odżywiać będziemy tylko wodą i pigułkami, w których skoncentrowane będą najczystsze fluidy odżywcze przyrody. Później osiągniemy i to, że fluidy te będziemy wchłaniali bezpośrednio wraz z oddechem, nie potrzebując już specjalnych środków odżywczych.
Inaczej potoczy się wówczas życie na ziemi. Nie będąc już takimi niewolnikami ciała, jakimi jesteśmy obecnie, zmuszeni większą część czasu swego obracać na zdobycie środków dla podtrzymania życia tego ciała — będziemy poznawali stopniowo coraz większą pełnię radości życia.
Wraz z tym będzie się wciąż rozszerzało i olbrzymiało nasze jasnowidzenie. Ziemia przestanie być dla nas więzieniem i padołem płaczu, stanie się nam rajem. Uszlachetniając coraz bardziej ducha w dalszych etapach życia i zgarniając sobie coraz więcej rozprószonych swych sił z przestworzy, dojdziemy kiedyś po długiej wędrówce do tego stanu światłości, z jakiej wyszliśmy, odzyskamy dawną potęgę duchową i światło poznania, staniemy się tymi olbrzymami wszechświata, jakimi byliśmy na początku.
„HEJNAŁ“
Adres redakcji i administracji: Jan Pilch, Wisła nr. 721, Śląsk Cieszyński.
Jedyne tego rodzaju pismo w Polsce, propagujące duchowy rozwój i odrodzenie człowieka w imię ideałów chrześcijańskich, oraz dające poznanie wyższych praw bytu i celu życia człowieka na ziemi.
Jasnowidząca Agni Pilchowa wyjaśnia na łamach pisma wiele wypadków nadnormalnych i niezrozumiałych dla ogółu, o jakich coraz częściej czyta się wzmianki w prasie obecnej.
Prenumerata roczna 12 zł, półroczna 6.50 zł, kwartalna 3.50 zł. Numer pojedynczy poza prenumeratą 1.30 zł.
Egzemplarze okazowe wysyła się na życzenie bezpłatnie.
Nakładem ,,Hejnału“ wyszły i są do nabycia
w Administracji „Hejnału”, Wisła 721 (Śląsk Cieszyński)
ZMORA, POWIEŚĆ OKULTYSTYCZNA NA TLE PRAWDZIWYCH ZDARZEŃ napisała Agnieszka P.
Opisuje dzieje człowieka, który napastowany przez szereg lat przez dręczące go zmory, na próżno szuka przed niemi ucieczki, aż wreszcie zapada w letarg, który otwiera mu oczy na prawdziwe źródło jego cierpień, odsłaniając mu daleką przeszłość z zawrotnym kołem wielokrotnych urodzin i śmierci.
Duch jego, odłączony od ciała w czasie pozornej śmierci wędruje po sferach zaświata w towarzystwie swego opiekuna, który mu wskazuje i tłumaczy różne tajemnice życia i tak zw. śmierci. Wyjaśnia m. i., co to jest t zw. czyściec i piekło — zmory, larwy i wampiry; tłumaczy skutki niewłaściwego życia płciowego itp.
Objętość stronic 238 + VIII wstępu, format 13 X 19 cm. Cena 3 zł.
UMARLI MÓWIĄ, drugi tom „Zmory" napisała Agnieszka P.
Powieść okultystyczna na tle prawdziwych zdarzeń.
Powieść ta, osnuta na tle przeżyć człowieka, który po obudzeniu się z letargu zachował pamięć wędrówek swoich po „tamtym świecie", mogąc się przy tym dowolnie porozumiewać z tymi, których przywykliśmy nazywać umarłymi. Autorka w żywy, barwny sposób porusza wiele najżywotniejszych zagadnień, rzucając na nie snop światła czystej, niezmąconej żadnymi uprzedzeniami Prawdy. Czyta się ją jednym tchem.
Objętość stron 290. Format 13 X 19 cm. Cena 3.50 zł, w oprawie płóciennej 6 zł.
PAMIĘTNIKI JASNOWIDZĄCEJ Z WĘDRÓWKI ŻYCIOWEJ POPRZEZ WIEKI AGNIESZKI P.
poprzedzone wstępem o istocie jasnowidzenia, Nowej Erze itd. i uzupełnione dodatkiem, w którym przytoczono m. i. szereg przykładów na przejawianie się prawa przyczyny i skutku (Karma) i ponownych wcieleń (Reinkarnacja) w życiu znanych powszechnie ludzi.
Część pierwsza pamiętników ilustruje ciekawe przeżycia autorki na przestrzeni całego szeregu inkarnacyj ziemskich. Dowiadujemy się tam m. i. o jej przeszłości z Czasów Chrystusa, która wiele zaważyła na kształtowaniu się jej dalszych losów w następnych wcieleniach.
W części drugiej, traktującej o jej przebudzeniu się duchowym i kierunku pracy w obecnym życiu, szczególnie charakterystycznym jest ustęp, w którym autorka opisuje, w jaki sposób duch pewnego lekarza nauczył ją w krótkim czasie rozpoznawać i leczyć choroby.
Objętość stron 254 + XX wstępu. Format 16 X 23 cm. Cena 4 zł; na papierze bezdrzewnym w oprawie płóciennej wraz z podobizną autorki 9 zł.
SPOJRZENIE W PRZYSZŁOŚĆ napisała Agnieszka P.
Co nas czeka? — W odwiecznej kuźni losów ludzkich. — Wojna a świat niewidzialny. — W przededniu przymierza narodów słowiańskich. — Walka o ducha.
Niesie ona prostą a niezmiernie trafną odpowiedź na pytania, dręczące obecnie całą ludzkość: „Dlaczego jest dziś tak źle? — Co będzie dalej? — Jak znaleźć wyjście z cierpień, jakie spadły ostatnio i jeszcze spadają na ludzkość?"
94 stronice formatu 14 X 20 cm. Cena 2 zł.
Nakładem „Hejnału“ wyszły i są do nabycia
w Administracji „Hejnału“, Wisła 721 (Śląsk Ciesz.)
Cena z przesyłką
zł zł
SPOJRZENIE W PRZYSZŁOŚĆ — Agnieszka P .......................................................... 2.— 2.25
ZMORA, powieść okultystyczna — A. P. ......................................................................... 3.00 3.25
UMARLI MÓWIĄ, druga część Zmory — A. P ...............................................................3.50 4.00
PAMIĘTNIKI JASNOWIDZĄCEJ, z wędrówki życiowej poprzez wieki — poprzedzone wstępem o istocie jasnowidzenia, Nowej Erze etc. i uzupełnione dodatkiem, w którym m. i. przytoczono szereg przykładów na przejawianie się Prawa Kariny i Reinkarnacji w życiu znanych powszechnie ludzi — A. P
4.00 4.50
W płóciennej oprawie z podobizną autorki................................................................... 9.00 9.60
JASNOWIDZENIE — A. Pilchowa .............................................................................. 1.50 1.75
MEDJUMIZM A BIBLJA — L. Denis ..............................................................................0.80 0.90
LISTY Z ZAŚWIATA — W. T. Stead ..............................................................................1.25 1.40
UKRYTA POTĘGA MUZYKI — Tomira Zori ............................................................... 1.00 1.15
MAGNETYZM LECZNICZY — K. Chodkiewicz ..................................................... 0.60 0.70
DLA SŁONECZNEGO JUTRA — J. Dąbska ............................................................... 0.50 0.60
ANATOMJA CIAŁ NIEWIDZIALNYCH CZŁOWIEKA, Chodkiewicz ........................0.80 0.90
WIEDZA TAJEMNA CZY DUCHOWA — K. Chodkiewicz .......................... ............... 0.40 0.45
THEOPHRASTUS PARACELSUS — W. Mirski............................................................. 1.50 1.65
ZBIÓR PIEŚNI ..............................................................................................................1.00 1.10
ŚWIATŁO ASTRALNE — Mgr. St. Trojanowski............................................................. 0.60 0.70
Nadto w Administracji Hejnału są do nabycia:
Uzdrowienie Chrystusa — Sedir ................................................................................6.— 6.50
Wtajemniczenia — Sedir ................................................................................................3.— 3.25
Kilku przyjaciół Boga ................................................................................................2.— 2.25
Przeciw śmierci — Mulford ................................................................................................6.— 6.50
Moc życia — Mulford ................................................................................................6.— 6.50
Moc ducha — Mulford ................................................................................................6.— 6.50
Nowy Testament z Psalmami (w oprawie) ................................................................1.00 1.25
Biblja (Stary i Nowy Testament) (w oprawie).................................................................... 3.50 4.—
Z pogranicza zaświatów — Dr. Breyer ..................................................................... 1.90 2.15
Zagadka człowieka — Dr. Breyer..................................................................................... 1.80 2.05
Religja Absolutna — Dr. Breyer.................................................................................. 1.60 1.85
Leczenie syntetyczne — Dr. Breyer................................................................................. 3.— 3.25
Jarska kuchnia witaminowa — Dr. Breyer..................................................................... 4.— 4.25
Symbolika Astralna Słowackiego — Zbigniew Prewoz ........ 2.— 2.15
Siły mistyczne — Sedir .............................................................................................. 2.50 2.75
Obowiązek duchowy — Sedir.................................................................................... 1.50 1.65
O prawdziwej religji — Sedir.................................................................................... 0.30 0.40
Energja ascetyczna — Sedir .............................................................................................. 0.50 0.60
Siedm ogródków mistycznych — Sedir........................................................................... 1.— 1.15
Roczniki Hejnału z lat poprzednich — po...................................................................... 7.— 8.—
P. K. O. 305.993.
1 Słowa "rozdeptał gad pogaństwa" należy rozumieć symbolicznie. Mają one np. pełne zastosowanie do cudu nad Wisłą w r. 1920, kiedy to Polska, "krwawiąc miljonową pierś", uratowała Europę przed zalewem fali, przez którą Ciemne moce pragnęły wydrzeć ludzkości Boga z duszy.
Jeśli natomiast chodziło o nawracanie pogan, wiemy, jakim zasadom hołdowała Polska. Wszak na soborze w Konstancji odniosła walne zwycięstwo moralne nad Krzyżakami, dowiódłszy przez usta Włodkowica, rektora Akademji Krakowskiej, iż pogan należy nawracać nie mieczem, ale miłością!
2 „Ciemnego" użyte tu zapewne w znaczeniu: tajemniczego, tak mało nam znanego.
3 Wybitny i bardzo uduchowiony przykład stanowi Marszałek Piłsudski. Patrz „Hejnał" lipiec 1935: „Marszałek Piłsudski a świat niewidzialny”, oraz „Zdolności nadnormalne Marszałka Piłsudskiego”, „Hejnał", sierpień 1935, skąd przytaczamy kilka urywków:
... Bawił wtedy Marszalek wśród nas przeszło 5 godzin. Był wyjątkowo rozmowny. Z małymi przerwami mówił niemal cały czas. Zagłębił się w zagadnienia spirytystyczne. Wyraził swą głęboką wiarę w istnienie świata nadprzyrodzonego i przytoczył kilka zdumiewających wypadków swojego z tym światem kontaktu. Dowodził także z fascynującą siłą swej wymowy, że posiada władzę nad podświadomością i że — kosztem ogromnego wprawdzie i męczącego wysiłku — umie ją nie tylko zmusić do pracy, ale również każe jej sygnalizować zdarzenia, które idą z przyszłości. Rozmowa prowadzona była w tonie zupełnie poważnym ...
... Marszałek był zdaje się zdeklarowanym spirytystą. Podczas wojny gdzieś na froncie na Polesiu, nawiązał kontakt z duchem rosyjskiego generała Liniewicza, Polaka z pochodzenia. Ostatnio interesujące rzeczy powiedział o tych sprawach także ks. biskup Dubowski...
... Marszałek wzmiankował także, że często komunikuje się ze swymi poległymi żołnierzami ...
4 ,,Rzykać“ w narzeczu Śląskiem: modlić się.
5 Pisaliśmy już o tem swego czasu w „Hejnale".
6 Odczyt, wygłoszony w Łodzi dn. 2. XI. 1934 r.
7 Aparat do praktycznego wykorzystania promieni słonecznych wynalazł dyrektor obserwatorium w Waszyngtonie, dr. Abbati.
Przy pomocy tego aparatu, polegającego na systemie zwierciadeł wklęsłych, można w przeciągu 20-tu minut doprowadzić oliwę do stanu wrzenia. Specjalny zegar reguluje promienie słoneczne, przeszkadzając w ich rozpraszaniu.
Przy pomocy tego aparatu można gotować potrawy, a poza tym puszczać w ruch małe maszyny. (II. Kur. Codz.)
8 Eskimosi słyszą zorzę polarną.