Kroniki
Lucjusza
autorstwa
Fyre Reed
w
tłumaczeniu thingrodiel
korekta:
Sulwen
zgoda
na tłumaczenie: jest!
oryginał:
http://www.geocities.com/hpcrossover/CoL.html
Rozdział
1
Spisek
28
czerwiec 1992
Włosy
– w jak najlepszym porządku. Spojrzenie mordercy – wystarczająco
przerażające (Draco aż kwiknął przy śniadaniu – dobry
początek dnia). Szaty fantazyjne. Tyłek – nienaganny kształt.
Zacząłem
pisać te… kroniki (to nie jest pamiętnik – pamiętniki są dla
dziewczyn. Jestem wrednym bydlakiem, a zatem nie mam nic wspólnego z
dziewczynami). Ukróciłem tym samym zrzędzenie Narcyzy, że nigdy
nie używam prezentów gwiazdkowych. Muszę jej dać jakieś subtelne
wskazówki, że chciałbym Porsche, a nie kolejny dziennik. Najlepiej
srebrne, z namalowanym z przodu wężem.
Węże
są świetne. Muszę zapamiętać, żeby jednego załatwić dla
Dracona. Dużego. Z zębami. Będzie śmiesznie, jeśli Draco zacznie
piszczeć. Ale potem się wścieknę, bo to nie pasuje do złego
drania, żeby piszczał jak dziewucha.
No
chyba, że jak zła dziewucha.
Muszę
sprawdzić, czy coś takiego w ogóle istnieje.
Plany
na dzisiaj – nic podniecającego. Pójdziemy zapolować. Może
znajdziemy jakichś mugoli. Uważam, że to zabawne – ścigać ich
w terenie i nabijać na pale, ale nie przyznam się do tego przed
Czarnym Panem.
Trzeba
będzie sprzedać kilka ulubionych zabawek Czarnego Pana do Borginsa.
Hal, jadalnia i salon są zagracone. Rzeczy czarnomagiczne zajmują
koszmarnie dużo miejsca. I paskudnie śmierdzą. Już lepiej mieć
takie ładne Porsche. Srebrne. Możliwe, że wspominałem już o tym.
Dobrze by wyglądało przed domem. Szczególnie ze mną w środku.
Pasowałbym do niego. Muszę dostać takie cacuszko pod choinkę.
Jeśli
dostanę kolejny dziennik, zabiję żonę i dopilnuję, żeby
wyglądało to jak wypadek.
Prawdopodobnie
uduszę ją lawiną dzienników. To będzie zabawne, chociaż będzie
wyglądało na morderstwo.
Trzeba
będzie znaleźć lepsze rozwiązanie.
Na
marginesie: syn wygląda stanowczo zbyt niewinnie. Jestem pewien, że
ujrzałem aureolę wokół jego głowy. Muszę się upewnić, że
dociera do niego “Playwizard” zanim będzie za późno. (Albo
“Playwitch”, jeśli ma taki odchył. Jeżeli tak, trzeba go
będzie zabić (ma to wyglądać na wypadek – trzeba sprawdzić
wszystkie opcje śmierci w wypadku) i postarać się o kolejnego
dziedzica.)
Pracuję
nad jego złośliwym charakterkiem. Muszę zacieśnić więzy z synem
i dopilnować, żeby przyuczył się w kwestiach dotyczących Ciemnej
Strony. Kształtowanie zachowywania sukinsyna zdecydowanie zbliży
mnie-ojca do Dracona-syna. Odkładałem to już zbyt długo. Umówię
się z Draconem na spotkanie, żeby potrenować robienie wrednych
przekrętów.
Jednakże
zauważyłem coś pozytywnego – słyszałem, że przyjaciel rodziny
nazwał mojego syna “aroganckim smarkaczem” i “wrednym małym
gnojkiem”. Byłem dumny. Jednakże potraktowałem przyjaciela
cruciatusem za niegrzeczność wobec mojego syna. Jak przystało na
wrednego bydlaka stałem nad nim i śmiałem się, podczas gdy on
zwijał się z bólu.
Źli
są fajni. Źli ubierają się na czarno nawet w lecie. Wydaje się
to głupie, ale budzi respekt. Wracając do tematu syna…
Nieźle
sobie radzi. Jest kościsty i nadęty. Ma trochę zbyt spiczastą
twarz, wygląda jak jego matka. Mam nadzieję, że zostanie porządnym
dręczycielem innych, zanim wróci Czarny Pan. To szalenie
frustrujące mieć syna, który wygląda jak baba z loczkami.
Muszę
znaleźć jakiś sposób, żeby syn nie wyglądał tak słodko. Może
podrzucę mu jakiś wstrętny żel, żeby mu włosy oklapły.
Podobieństwo do Kena jest do zaakceptowania. Nie wypada, żeby syn
wrednego mordercy wyglądał słodziutko.
Napiszę
wkrótce.
~~~*~~~
3
lipiec 1992
Włosy
– bez komentarza. Spojrzenie mordercy – fantastyczne (sprawdziłem
w lustrze i prawie zlałem się ze strachu). Szaty – zakurzone.
Tyłek – posiniaczony i… obolały.
Czemu
nie jestem kawalerem? Żona to tylko kłopot.
Daje
mi ten dziennik, a potem decyduje, że go nie potrzebuję dokładnie
wtedy, kiedy postanowiłem go używać.
Przy
okazji – muszę wysłać skrzaty domowe na strych, niech
posprzątają zwłoki zanim zamienią się w szlam i pył, tak jak
ostatnio. Mam jakieś paskudztwo na butach, włosy w nieładzie.
Jeśli chodzi o szaty… nie są już warte ceny, za którą je
kupiłem.
To
upraszcza sprawę.
Zabiję
żonę. Przez przypadek albo i nie, ale zabiję ją.
Moja
laska domaga się wypolerowania.
Przeklęta
kobieta!
-
Ależ Lucuś – uśmiechnęła się głupio (jest to zbrodnia karana
śmiercią, tak samo jak kupowanie pieprzonych dzienników każdego
pieprzonego roku. Głupie. I jeszcze to imię! Grr. Zabiję ją bez
litości.), kiedy powiedziałem jej, że ten wypadek to wyłącznie
jej wina (wyleciałem ze strychu na bardzo twardą, kamienną podłogę
w halu i połamałem skrzata domowego). – Przecież go nie
używałeś.
Jasne!
Ależ jestem głupi! Powinienem się przecież domyślić.
Atramentowe ślady na płachtach pergaminu, ułożone w dziwaczne
wzorki, powszechnie znane jako słowa, to jeszcze nie powód, by
przypuszczać, że książeczka jest używana.
Przeklęcie
głupia przeklęta kobieta!
-
Dałaś ją na strych – odparłem, bardzo się przy tym starałem
niczym nie rzucić w jej głowę, na przykład krzesłem, które za
mną stało.
-
Myślałam, że jest do przechowania.
Razem
z piętnastoma innymi dziennikami, które mi kupiłaś, głupia babo!
Ta
rozmowa była bezcelowa. Jedyna szara komórka mojej żony z
pewnością nie nadaje się nawet do naprawy.
Postanowiłem
dąsać się u siebie w gabinecie, z dala od przeklętej żony.
Trzeba zachować nieco czasu i energii, żeby cisnąć krzesłem w
jej głowę. Potrzebowałem także chwilki, żeby odzyskać panowanie
nad sobą po tym, jak wylądowałem na domowym skrzacie w najbardziej
niedogodnej pozycji jaką tylko można sobie wyobrazić.
Tyłeczek
mnie boli.
Nigdy
bym nie przypuszczał, że nosy elfów są takie twarde i długie.
Teraz
już wiem, czemu żona zawsze ma ten głupi wyszczerz na twarzy,
kiedy skrzat wysprząta naszą sypialnię.
Zabiję
żonę i skrzata (wstrętne, perwersyjne paskudztwo). Już niedługo.
I
prawdopodobnie syna.
Ale
dopiero po tym, jak dostanę Porsche.
Srebrne.
Z
emblematem węża.
Możliwe,
że już o tym wspominałem. Zaczynam przywiązywać się do
mugolskiego środka transportu.
Ha!
Rozjadę żonę, skrzata i syna w ogrodzie przed domem. Potem powiem,
że po prostu nie mogłem zapanować nad samochodem, chociaż
kręciłem kierownicą. Ha! Rozwiązałem problem śmierci w wypadku!
Chociaż…
Ministerstwo wie o czymś takim jak prawo jazdy.
W
mordę!
Znajdziemy
inne rozwiązanie.
Napiszę
wkrótce. Muszę zaaplikować jakiś płyn na mój biedny tyłek.
~~~*~~~
18
lipiec 1992
Włosy
– rozdwajają mi się końcówki (Zadzwonię po Carlosa, niech tu
przyjdzie i to sprawdzi. Co za trauma!). Spojrzenie mordercy –
ledwie zadowalające (trzeba coś z tym zrobić. Spojrzenie jest
mizerne i niestraszne. To bardzo rozczarowujące). Szaty – nowe,
piękne i drogie (i do tego sprawiają, że moja żona wygląda
grubo. Ha! Jestem zadowolony). Tyłek powrócił do normy.
Syn
się poprawia.
W
czasie rodzinnego śniadania czytałem gazetę. Skomentowałem
kompletny brak higieny Dracona (prysznic, sauna i dwie kąpiele
dziennie to stanowczo za mało!). Syn obdarzył mnie bardzo złym
spojrzeniem.
Na
pewno ciągle cierpi przez dodatkowy żel do włosów.
Do
czasu jednak, gdy zacznie wyglądać przerażająco, to i tak spory
krok naprzód w dziedzinie wrednych min.
Byłem
jednak pod wrażeniem.
Niestety
dumny ojcowski uśmiech, jakim miałem zamiar obdarzyć syna,
zamienił się w spojrzenie zwiastujące śmierć (zawsze wychodzi
wtedy, kiedy najmniej tego chcę!).
Syn
natychmiast skulił się (Rządzę! Ciągle mam ten dar!)
Jednakowoż…
skulenie się było minimalne.
Niemniej
ciągle jestem pod wrażeniem coraz lepszego morderczego spojrzenia
Dracona. Niedługo zaczniemy lekcje delikatnych pogróżek.
Szydercze
uśmieszki dobrze mu wychodzą, ale syn ciągle nie jest dość
przebiegły i nie dość wymownie, acz delikatnie grozi innym. Tak,
drodzy przyjaciele Śmierciożerców. Mój syn jest równie subtelny
jak cegła rzucona w okno. Trzeba to zmienić tak szybko, jak się
da.
To
bardzo podniecające.
Dam
znać o jego postępach w przyszłości.
~~~*~~~
26
lipiec 1992
Włosy
– przyzwoicie. Spojrzenie mordercy – mniej niż zadowalające
(wszystko przez dobry humor, cholera). Szaty db. Tyłek bdb (stąd
ten dobry humor, kurczę. Trzeba znaleźć jakiś przepis
zabraniający szczęścia wrednym kreaturom. Grr. Jestem zły. A w
każdym razie próbuję być.)
Bardzo
dobry dzień. Podczas sprzątania brzydkich zabawek szefa wpadłem na
bardzo zły plan. Wymyśliłem spisek. Zaaranżowałem go! Czuję się
wystarczająco zły. Tylko że rechoczę kiedy nie trzeba. Wprawiło
mnie to w zakłopotanie, więc pomęczyłem domowego skrzata, który
był świadkiem owego rechotu. Zbiedek, czy jak-mu-tam-było. Z
pewnością się nie wygada. Jak zacznie paplać, to go zabiję (i
nawet nie trzeba się martwić o pozory wypadku, ale mimo wszystko
ciągle o tym myślę. To jest trudniejsze, niż się spodziewałem).
Wracając
do spisku. Wszystko przygotowałem, zaaranżowałem. Wprowadzę słowa
w czyn w następnym tygodniu. Albo jeszcze w następnym. Jaki ja
jestem sprytny. Nawet żona o tym nie wie. Rządzę! Bezcielesny szef
powinien być dumny.
Mam
nadzieję, że to zadziała.
Jeśli
nie, to poczuję się głupio.
Obwinię
żonę.
Zabiję
ją i postaram się, żeby to wyglądało na wypadek, jeśli zajdzie
taka konieczność. Inaczej zrobię to dla przyjemności. (A właśnie
– zostawiłem liścik dla “św. Mikołaja” wraz z katalogiem
porshaków na łóżku Narcyzy. Zaznaczyłem czerwonym kółkiem
srebrne Porsche i dorysowałem wielkiego węża na masce. Bardzo
delikatna aluzja. Mam nadzieję, że ją zrozumie. Poczekam z
zabiciem jej do gwiazdki. Muszę się dowiedzieć, czy dostanę
Porsche. Jestem tym bardzo podekscytowany. Jak dostanę kolejny
dziennik to ją zmiażdżę. Pieprzyć czy to będzie wyglądało na
wypadek!)
Wróćmy
do spisku.
Mam
książkę Czarnego Pana. Początkowo myślałem, że mnie opętało.
Rozlałem na tym atrament przez przypadek (przypadek! Ale planowanie
“przypadkowych” ciągle mi nie wychodzi – muszę się bardziej
starać). Ta książeczka wypisała przekleństwo. Uznałem, że jest
bardzo niegrzeczna. Wtedy coś mi przyszło do głowy. Ta książeczka
jest zła i pisze do mnie. W takim razie to na pewno jakiś tajny
plan powrotu Czarnego Pana. Jestem pewien, że wspominał o tym
przynajmniej kilka razy zanim umarł.
Zamierzałem
wykorzystać to zaraz po jego śmierci. Zapomniałem, bo układałem
fryzurę (proszę pamiętać, że jestem blondynem).
Zrozumiałem,
że mam w rękach artefakt o sporym (i złym) potencjale, to całkiem
zadowalające. Trochę za późno, ups.
Ale
lepiej późno niż wcale.
Zacieram
ręce na samą myśl o tym, jak Czarny Pan przybędzie i poklepie
mnie po plecach za mądrość i spryt. A potem będę sobie patrzył,
jak zabija moją żonę za to, że jest głupią blondynką.
Oczywiście będę się przy tym śmiał jak maniak.
Mam
nadzieję, że Czarny Pan nie obrazi się za dwunastoletnie
opóźnienie? Obwinię żonę, jest bardzo, bardzo, bardzo głupia.
Wrzuci się ją tam, gdzie jej miejsce. Bo jest głupia.
Zabiję
ją za tę głupotę (najlepiej zrzucę ją z jakiegoś urwiska…).
Znalazłem
książeczkę po latach szukania. Byłem wyjątkowo podekscytowany.
Rozradowany. Urządziłem z tej okazji przyjęcie. Już dawno bym to
wszystko zrobił, gdyby nie głupota Narcyzy.
Dobra
wymówka.
Mam
nadzieję, że Czarny Pan w nią uwierzy.
Czarny
Pan wygląda jak wąż, ale ma wyraźne problemy ze wzrokiem, więc
wierzy, jak mu się powie, że jest przystojny.
W
takim razie kupi i taką wymówkę. Kretyn.
Muszę
znaleźć jakiegoś durnia, który by wziął sobie tę książeczkę.
Rozważałem
kandydaturę syna (jest równie głupi jak jego matka), ale wolałbym
nie fatygować potem żony w celu spłodzenia kolejnego potomka. To
dosyć trudne, zważywszy na to, że ma mniejszy tyłek niż ja.
Wolałbym dziewczynę z dużą pupą. Narcyza przypomina mopa.
Trzeba
się będzie oprzeć pokusie wykorzystania głowy żony do umycia
podłogi.
Trzeba
się będzie również oprzeć pokusie, żeby nabić domowego skrzata
na laskę i wypolerować podłogę jego rzycią.
Ale
nie chcę brudzić laski.
Muszę
sobie porozmyślać i pospiskować. Potrzebuję jakiegoś głupka,
ale nie z rodziny. Zawężmy krąg kandydatów.
Może
jakiś kolega ze szkoły Dracona?
Ktoś
niepozorny i głupi.
Ktoś,
komu książka, która wypisuje przekleństwa, wyda się ciekawa.
Przy okazji – trzeba pogadać z Czarnym Panem o jego słownictwie.
To niebywałe, żeby ktoś w wieku mojego syna tak się wyrażał,
bycie sierotą niczego nie usprawiedliwia.
Ta
sama wymówka każdego dnia.
-
Bo mi mama umarła – powiedział, siąpiąc swoim wężowym nosem,
kiedy poprosił mnie, żebym do niego dołączył.
-
Ja swoją zabiłem, i co z tego? – odparłem.
Czarny
Pan po raz pierwszy chyba zapomniał języka w gębie.
Wytrzaskał
mnie za bezczelność.
Ale
dorobiłem się określenia ‘najsprytniejszy Śmierciożerca’.
Stwierdziłem, że ta robota nie jest taka zła.
Nie
mogę przestać myśleć o tym jak głupie jest określenie
“Śmierciożerca”. Zjadający Śmierć – wypacza całą ideę
śmierci. Śmiercioliczący już lepiej brzmi, zważywszy na
okoliczności. Albo Śmierciorzygający.
Na
następnym spotkaniu poruszę tę sprawę.
A
teraz będę kontynuował spiskowanie.
W
obu przypadkach – książeczki Szefa i “przypadkowych” zgonów
żony, syna i tego zdradzieckiego, długonosego domowego skrzata.
Niedługo
znów się odezwę.
Rozdział
2 |
|
|
|
|
Rozdział
4
Samotny
1
wrzesień 1996
Włosy
– wyszczotkowane (jak zwykle). Spojrzenie mordercy – bezcelowe
(żona jest miła, a syn nieosiągalny). Szaty – odpowiednie na
moment pożegnania syna odjeżdżającego śmierdzącym, brudnym
pociągiem ze stacji (powiedziałem potomkowi, że jak tylko dotrze
na miejsce koniecznie musi wziąć kąpiel; w przeciwnym wypadku
zamieni się w tłustowłosego, obrzydliwego króla skrzatów
domowych). Tyłek – obolały (skutki uboczne gry w twistera.
Postanowiłem, że jak tylko Czarny Pan powróci, wykorzystamy tę
grę jako jedno z narzędzi tortur. To równie okrutne jak
cruciatus.)
W
domu jest b. cicho.
Nie
miałem pojęcia, że potomek robi tyle hałasu.
Właściwie
to nie zdawałem sobie sprawy z tego, że syn hałasuje w odpowiedzi
na odgłosy jakie robimy z Narcyzą.
Draco
jest teraz w drodze do Piekła.
Czy
też szkoły.
Tęsknię
za nim.
To
b. dziwne uczucie.
Nie
mam na kogo morderczo spoglądać, skoro nie ma obok mnie mojego
syna.
Tęsknię
za jego komentarzami (czynionymi bardzo wysokim, piskliwym głosikiem,
w połączeniu z wyrazem szoku i niesmaku na twarzy), że ja i żona
jesteśmy już za starzy i mamy za dużo zmarszczek, żeby robić
takie hałasy, jakie dochodzą z naszej sypialni.
Przemilczę
tekst o sobie, że niby jestem stary i pomarszczony. Wypraszam sobie,
jestem gładziutki jak pupcia niemowlęcia!
Niestety,
syn pojechał.
Szkoda,
że Draco uczęszcza do szkoły prowadzonej przez starego głupca z
fatalną fryzurą, głupią brodą, b. dziwnymi i durnowatymi tiarami
oraz szatami. Typ spod znaku “chciałbym być Gandalfem”.
Nudziarz.
I
nie ma wielkiego kija.
Gandalf
ma taki wielki kij, coś jak moja laska.
Chciałbym
spotkać Gandalfa (prawdopodobnie jest to postać fikcyjna, ale i tak
byłoby to interesujące).
Podprowadziłbym
mu ten jego wielki kij! Moi współpracownicy byliby b. zazdrośni!
Przyjaciel
z innego kraju też ma laskę. Nie taką sztywną, wredną jak moja
czy Gandalfa, ale i tak całkiem niezłą.
Szkoda,
że syn nie chodzi do szkoły przyjaciela. Nie mogę znieść myśli,
że Draco jest w szkole prowadzonej przez faceta, który nie posiada
ani jednej laski!
A
mój przyjaciel ma przyzwoitą szkołę (i b. zadbane włosy) w
Zachodnej Europie (b. zimno, ale to b. dobre warunki, żeby zachować
czystą cerę), ale żona nalegała. Draco mógł pójść tylko do
tego Piekła, bo Narcyza chciała mieć go blisko.
To
głupie, naprawdę.
Syn
cały rok szkolny spędza w szkole, więc i tak nigdy nie jest blisko
niej.
Wydaje
mi się, że wyjazd potomka poważnie uszkodził jedyną szarą
komórkę mojej małżonki.
Ponadto,
kiedy wróciłem, zauważyłem, że jeden ze skrzatów domowych (ten
z b. długim i twardym nosem) zniknął z domu. Głupi skrzat, pewnie
coś wywęszył. Wydaje mi się, że bez pozwolenia związał się z
jednym z gnomów w ogrodzie.
Sprawdzę
to, jak tylko ukarzę skrzata.
Żona
jest przygnębiona.
To
mój męski obowiązek, by ją… pocieszyć.
Napiszę
później.
2
wrzesień 1992
Włosy
– w loczkach (żona to wymyśliła. Byłem zbyt słaby, by jej
odmówić). Spojrzenie mordercy – pełnej mocy (chociaż raczej bez
sensu). Szaty – zastąpione banalnymi szatkami, ale i tak wyglądam
cholernie dobrze (jak zwykle). Tyłek – nieco posiniaczony, ale z
pewnością nie pomarszczony!
Syn
zadomowiony w Piekle, niech tam zostanie.
Rano
dostałem od niego list. Znowu się wścieka o zielonookiego
chłopaka. (Potter. Muszę zapamiętać to nazwisko. Znowu musiałem
pytać o niego żonę. Spojrzała na mnie jak na wariata.
Stwierdziłem, że wredni zazwyczaj nie pamiętają nazwisk ofiar.
Małżonka chyba to łyknęła. Czułem się dosyć głupio.)
Potomek
oświadczył, że na święta chce dostać latający samochód, żeby
mógł sobie nim polecieć do szkoły, rozbić na jakimś drzewie i
zostać przez owo drzewo prawie że zmiażdżony. Draco twierdzi, że
nie zostanie za to wyrzucony ze szkoły, bo… jak-mu-tam-by…
Pottera nie wyrzucili za taki numer.
Mój
syn ma ochotę zostać zmiażdżonym przez drzewo? No cóż, załatwię
coś takiego. Jak się wybierzemy po świąteczne drzewko, umieszczę
pod nim potomka, niech wie, jak to jest zostać rozpaćkanym.
To
będzie wyglądało na wypadek.
Chociaż
umieszczenie potomka na drodze walącego się drzewa mogłoby
wyglądać podejrzanie dla ludzi z Ministerstwa. Szczerze wątpię,
żeby łyknęli bajeczkę, jak to syn “upadł” naprzeciw drzewa z
wygniecionym na czole odciskiem węża z mojej laski.
Nie
jestem zbytnio zadowolony z tego niewdzięcznego… no,
niewdzięcznego, ale wrednego sukinsyna, który jest synem równie
wrednego sukinsyna. A zatem powinienem być z niego dumny, ale nie
jestem!
Potomek
stwierdził, że nie dbamy o niego jak o dziecko, bo nie
zaopatrzyliśmy go w latający samochód, w którym wyglądałby
“cool”, tudzież nie pozwoliliśmy mu na latanie takim
samochodem. Syn domaga się samochodu tak szybko jak się da, w
przeciwnym wypadku wciąż będzie narzekał na to zaniedbanie
(latający samochód to ciekawy koncept, ale wolałbym latające
Porsche. Super bym w nim wyglądał, gdybym podróżował nim do
pracy. Moi współpracownicy byliby jeszcze bardziej zazdrośni.)
Trzasnę
potomka laską w łeb, jak tylko go zobaczę!
Najwyraźniej
zapomniał o kupnie siedmiu mioteł dla niego i drużyny. Mam wielką
ochotę obdarzyć morderczym spojrzeniem tego chciwego, zachłannego
bachora, jakim jest mój syn. Gdyby był sprytny i wystarczająco
wredny, to by gwiznął ten samochód!
Muszę
na kogoś morderczo spojrzeć.
Jestem
w idealnym do tego nastroju, ale nie mam celu, a żona ciągle jest w
kiepskim stanie.
Do
tego muszę się zjawić na popołudniowym spotkaniu.
B.
nudne.
Zabiorę
laskę z wężem w celach rozrywkowych i położę ją w takim
miejscu, żeby rozpraszała mówcę na spotkaniu.
Spokoju
mi nie daje myśl, że głaskanie rączki załatwi sprawę.
To
będzie b. zabawne, wprowadzać zamieszanie, szczególnie przy pomocy
super laski z wężem!
Ludzie
z Ministerstwa ją uwielbiają. Podejrzewam, że moja obecność na
tych wszystkich spotkaniach jest pożądana właśnie z jej powodu.
Właściwie to ją czczą.
Będę
się z nich nabijać!
Chociaż…
mam talent do nabijania się i wzbudzania czułości wobec laski, ale
nie będę prowokował nią innych, bo jeszcze dojdzie do bijatyki z
bandą rozszalałych aurorów lub w ogóle zostanę trzaśnięty
avadą przez współpracowników, którzy chcieliby zdobyć moją
laskę.
Podsumowując
– laska jest b.b.b. popularna, a do tego wygląda wrednie.
Ha!
Laska
jest wredna!
Posiada
mroczną, b. pociągającą i b. złą moc, która przyciąga
nieodpornych umysłowo głupców, pragnących zdobyć ją dla siebie!
Laska jest moja! Tylko moja! Jestem właścicielem jedynej laski.
I
właśnie się zorientowałem, że jestem pierwszą osobą, która
może ulec jej mocy.
W
mordę.
Nie
jestem nieodpornym umysłowo głupcem!
Kończę
z pisaniem zanim zrobię z siebie jeszcze większego durnia.
3
wrzesień 1992
Włosy
– w porządku i NIEZBYT DŁUGIE! (Małżonka chciałaby je obciąć
i część ufarbować na czarno! Na pewno nie będę wyglądał
demonicznie z krótkimi włosami, wyglądajacymi jak tyłek szopa!).
Spojrzenie mordercy – odpowiednio groźne (żona trzymała się na
dystans ze swoją różdżką). Szaty – zastąpione garniakiem
(wyglądam b. fantazyjnie). Tyłek – wytrzyma w pracy.
Nudzę
się.
B.
się nudzę.
Pomimo
chęci wrzucenia syna na drogę upadającego drzewa tęsknię za jego
kiepskimi próbami rzucania morderczego spojrzenia w czasie śniadań.
Tęskno mi też do chwil, kiedy mogłem mu pokazać prawdziwie
mordercze spojrzenie i sprawić, że spadał pod stół z
przerażenia.
Dni
są dziwnie puste.
Nawet
obdarzanie morderczym spojrzeniem współpracowników nie może się
równać z obdarzaniem nim syna.
Brakuje
mi celu.
Byłem
tak zdesperowany, żeby groźnie popatrzeć na kogoś, kto byłby
godnym celem, że spojrzałem w lustro żony w sypialni. Lusto
rechotało na me żałosne próby obdarzenia go spojrzeniem mordercy.
Mam teraz większego doła niż wcześniej.
Lustro
jest teraz w kawałkach.
Będę
to musiał jakoś wyjaśnić żonie.
Spojrzałem
groźnie na kawałki lustra.
One
też rechotały.
Nudzę
się i mam doła.
Aha!
Znajdę
Knota!
Knot
jest niezłym celem dla groźnego spojrzenia, szczególnie, że ma b.
dziwne przekonanie, że ja i moja żona jesteśmy szanowanymi
obywatelami. Mordercze spojrzenie zawsze go wyprowadza z równowagi,
głupi stary buc.
Knot
to jedyna osoba w Ministerstwie, na którą mogę morderczo spoglądać
z całą mocą, bo jest za głupi na to, żeby wpaść na pomysł, że
te wredne spojrzenia są naprawdę wredne.
Ufam,
że Knot się mocno zdziwi, kiedy Czarny Pan przybędzie, żeby go
zabić (Czarny Pan nienawidzi Knota (i toffi… nieważne). Czarny
Pan jest b. zazdrosny o każdego, kto posiada włosy (np. ja), ale
krew go zalewa, jeśli ktoś ma świetne włosy utrzymane w tak
kretyńskim stylu jak Knot). Ja i żona będziemy machać pomponami w
ten dzień.
A
jednak zainwestuję w kostium cheerleaderki.
Dla
żony, oczywiście!
Naturalnie,
Narcyzie się to nie spodoba. Gardzi każdą formą wykorzystywania
kobiet, szczególnie jej osoby, więc będę musiał ją do tego
przekonać – słodkimi słówkami, pochlebstwami, charyzmą i
urokiem osobistym. A jeśli to wszystko zawiedzie użyję imperiusa.
Spojrzenie
mordercy już nie działa na żonę.
Jest
odporna.
Pozostali
pracownicy Ministerstwa są przeze mnie obdarzani spojrzeniem
uniesiona-brew-w-kombinacji-z-szyderczym-usmiechem (b. efektywne, w
dodatku całkowicie bezpieczne – po nim nie zostanę aresztowany,
tak jak to mogłoby się zdarzyć w przypadku spojrzenia
morderczego). Ale Knot…
Na
Knota patrzę morderczo.
Knot
też się podejrzanie interesuje moją laską i nie raz już byłem
zmuszony trzasnąć go za próbę zwędzenia jej. To tylko pogorszyło
sprawę. Podejrzewam, że Knot to lubi.
Wezmę
laskę i pieszczotliwie ją trzymając, będę się wrednie gapił na
Knota. Podejrzewam, że to wywoła dosyć ciekawą reakcję. Jaki ja
jestem wszechstronnie zły!
Napiszę
później o wynikach tego eksperymentu.
24
wrzesień 1992
Włosy
– powyrywane kępkami (przejaw frustracji, nie mody). Spojrzenie
mordercy – skierowane na domowego skrzata (tego z długim twardym
nosem – nigdy nie zapomnę tego nosa. Tyłeczek do dzisiaj drży mi
ze strachu na samą myśl o tym nosie). Szaty – założone,
wyglądają dobrze. Tyłek – gotowy, by go triumfalnie obnosić
wokół domu.
Mam
z powrotem pamię… yyhhh… Kroniki!
Pieprzony
domowy skrzat schował je trzy tygodnie temu. Nareszcie gnojka
złapałem.
Od
czasu, gdy napisałem ostatnim razem dosłownie przewróciłem dom do
góry nogami w poszukiwaniu książeczki, ale znalazłem ją dopiero
wtedy, kiedy ten stwór usiłował wysadzić ją w powietrze,
próbując w ten sposób złamać zaklęcia oraz pieczęć, chroniącą
do niej dostępu.
Wybuchy
w kuchni i skrzat domowy wpadający przez ścianę prosto w
śniadanie, z książeczką w łapach potwierdziły moje podejrzenia,
że on coś knuje (jaki ja jestem bystry!).
Ha!
Głupi
skrzat został przechytrzony nie przez b. skomplikowane zaklęcia
chroniące moje drogie Kroniki, ale przez małą, różową,
plastykową kłódeczkę w kształcie serca! (To b.b.b.b. wredna
kłódka w kształcie serduszka!)
Kiedy
zapytałem, czemu gwizdnął książeczkę, stwierdził, że szuka
informacji na temat spisku przeciwko Harry’emu Potterowi (muszę
zapamiętać to nazwisko! Muszę!), ale mam poważne wątpliwości co
do tego oświadczenia.
Mam
wrażenie, że skrzat szukał czegoś, czym mógłby szantażować
mnie, syna, żonę i ludzi z ministerstwa, żeby w ten sposób
wydębić dla siebie lepsze warunki pracy.
Skrzat
jest za głupi na to, żeby wymyślić plan uratowania Harry’ego
Pottera.
Domowy
skrzat jest b.b. głupi.
Jeszcze
trochę groźnie na niego popatrzę za to, że musiałem zajrzeć do
jego wstrętnych kwater. Zobaczyłem pozostałe skrzaty, głośno
imprezujące i pijące drinki z piwa kremowego (jestem pewien, że
widziałem tam skrzacią striptizerkę. To niepokojące). Byłem
zmuszony przerwać zabawę – dzięki temu poczułem się naprawdę
wrednie.
Powstrzymałem
chęć wybuchnięcia złośliwym rechotem.
Ograniczyłem
się do kpiącego uśmieszku, kiedy skrzaty zaczęły narzekać.
Przy
okazji dowiedziałem się, gdzie zapodział się Twister. Wychodzi na
to, że trzymam w domu bandę kleptomanów w charakterze sług!
Wywaliłbym ich, ale o wiele łatwiej jest tłuc ich laską i
obdarzać wrednymi spojrzeniami. (Naprawdę jestem b. zły.
Zaczarowałem grę tak, że głupie skrzaty nie mogą przestać grać
dopóki nie powiem “stop”. Jestem wredny ponad wszelką ludzką
miarę! Rządzę!)
W
każdym razie muszę sobie pogadać z szefem tych kleptomanów i
trzymać Kroniki w mniej oczywistym miejscu.
Doszedłem
do wniosku, że pod poduszką jest znacznie bezpieczniej (obłożę
je zaklęciami antyskrzatowymi, żeby chronić książeczkę (oraz
żonę przed wiadomo-którym nosem)). Wciąż się cieszę, że głupi
skrzat przegrał z kłódką.
Uważam,
że skrzat zasługuje na to, żeby go skopać ze schodów za to, że
jest małym złodziejskim paskudztwem.
Imponujące!
Skrzat
nie odbił się aż do drugiego schodka na dole!
B.
dobry zasięg!
Myślę,
że nowe buty i czysta, nieskrępowana wściekłość sprzyjały temu
wynikowi.
Zgubiłem
Kroniki i skrzat dowiedział się, co to znaczy podkraść ulubioną
książeczkę Pana.
Teraz
mogę być pewny, że będę uzupełniał Kroniki na bieżąco.
A
teraz odrobina rozrywki – sesyjka tortur, potem schowam książeczkę
do łóżka.
Później
napiszę więcej – teraz muszę dokończyć kwestię kary i okazać
gniew wszystkim pechowym sługom. Oczywiście będę przy tym
prezentował się olśniewająco i fantazyjnie, z pięknymi włosami
i b. zgrabnym tyłkiem.
Rozdział
5
Wieści
30
wrzesień 1992
Włosy
– przeciętnie. Spojrzenie mordercy – maksymalnej mocy, chociaż
bezcelowe (ponieważ a) syn jest słodkim idiotą* i b) nie ma go w
domu). Szaty – w nieładzie. Tyłek – normalnie.
Jakim
cudem spłodziłem takiego idiotę?!
Potomek
paradował po całej szkole i obdarzał pozostałych uczniów
nieciekawymi określeniami, przez co ludzie podejrzewają mnie, że
jestem nienawidzącym mugoli złym czarodziejem. A to wszystko
dlatego, ponieważ syn zna określenia, których ‘grzeczne’
dziecko znać nie powinno (wszystkie czarodziejskie dzieci wiedzą,
nawet jeśli rodzice się do tego nie przyznają, że “szlama” to
zwykłe przezwisko. A głupie mugolopochodne mięczaki wezmą to do
siebie.)
To
prawda – jestem nienawidzącym mugoli złym czarodziejem, ale nie w
tym rzecz!
Syn
powinien się wstrzymać, zamiast mówić takie rzeczy publicznie,
zwłaszcza jeśli chce być podstępnym, wrednym, przebiegłym
bydlakiem, takim jak jego tatuś! A tak potomek niemalże wywiesił
nad nami wielki świecący transparent z napisem “Hej, jesteśmy
źli i nienawidzimy mugoli!”
Żona
jakoś to zniesie (bo jest tępa), ale mi powróciła niezmierzona
chęć walnięcia syna laską przez łeb.
Poinformuję
syna – listownie, grzecznie – że wymagana jest subtelność, a
kiedy tylko wróci do domu będę go tłukł laską po łbie, za to,
że jest takim przygłupem!
Mam
wrażenie, że potomek odziedziczył mózg po żonie.
Albo
raczej jego brak.
Grr.
Z
zabawnych wieści – żonę skusił feminizm.
Małżonka
twierdzi, że jest uciskana. Zaczęła nosić ogrodniczki i uprawiać
włosy niczym ogródek “w imię wyższych idei”. Podsumowując –
Narcyza wygląda całkowicie idiotycznie, ale wszystkie baby z tej
organizacji prezentują się absurdalnie.
Jestem
wręcz podejrzliwy. Wygląda na to, że małżonka bardzo się
zaprzyjaźniła z niejaką Doreen, która wygląda b. …ehm…
zabójczo.
Nie
będę dociekał.
A
już na pewno nie wtedy, kiedy po każdym spotkaniu tych feministek
włosy Narcyzy wracają do normalnej długości, a ona sama ubiera
się w kiecki.
W
każdym razie jestem obdarzany niezliczoną ilością mrocznych,
złowróżbnych spojrzeń, kiedy to całe stowarzyszenie zbiera się
w naszej rezydencji.
Podejrzewam,
że są pod nieodpartym wrażeniem dominującego samca, którym
oczywiście jestem ja. Przeczuwam, że wiele z nich moja osoba
zwyczajnie kusi, aczkolwiek muszę sprawdzić co znaczy określenie
“zadowolony z siebie palant”.
Jestem
pewien, że to komplement w prymitywnym amerykańskim stylu.
Zabawna
jest oryginalność amerykańskich przyjaciółek żony z Wyzwolenia
Czarownic.
Chociaż
mam nadzieję, że przestaną się spotykać w naszym domu. Chciałbym
mieć możliwość tłuczenia skrzatów bez rozwrzeszczanej
publiczności. To psuje zabawę.
Wkrótce
znowu napiszę. Żona postanowiła pokazać Doreen dom, a właśnie
sobie przypomniałem, że zostawiłem moją laskę w sypialni bez
opieki! Boże, dopomóż lasce, jeśli Doreen ją znajdzie!
Nie
żebym podejrzewał o coś Doreen!
Później
napiszę!
7
październik 1992
Włosy
– różowe (powróciła mi chęć zamordowania żony). Spojrzenie
mordercy – stłamszone przez ogromne zakłopotanie spowodowane
wyglądem włosów (nienawidzę różowego. Różowy to kolor dla
dziewczynek. Zdecydowanie mam ochotę zamordować małżonkę. Muszę
się trzymać z dala od ludzkich oczu, dopóki nie odwrócę
zaklęcia. Do tego czasu będę sobie po cichutku myślał o tym, co
czeka Narcyzę). Szaty – nie pasują do włosów, wszystko przez tą
różowość (dodatkowe wielkie zakłopotanie – żona łudzi się,
że jest pieprzoną komediantką). Tyłek – jedyna rzecz, która
jest w porządku.
Doszedłem
do pewnego wniosku.
Znaczy
się – doszedłem do kilku wniosków.
Po
pierwsze – rozwód to zbyt prosta sprawa.
Po
drugie – żona ma umierać powoli, najlepiej w jakiś głupi
sposób. I to w ciągu najbliższych kilku dni, jeżeli moje kochane
włoski nie wrócą do normalnego stanu (lub jeżeli bzykanie się
urwie przez Narcyzę, jeśli ta znów wybuchnie histerycznym śmiechem
na widok mojej fryzury).
Po
trzecie – żona lubi, jak się ją bije laską, dlatego martwię
się o nią. Uważałem, że bicie laską to kara, ale ona to lubi.
Entuzjazm małżonki na tym polu wzmaga moje zakłopotanie.
Później
spróbuję wyjaśnić zagadkę, czemu odczuwam potrzebę wołania do
Narcyzy: “Kto jest twoim Władcą, skarbie?” Żona uważa, że
to… perwersyjne. Ja zaś uważam to za krępujące, szczególnie że
mam różowe włosy.
Wróćmy
do poczynionych przeze mnie wniosków.
Kilka
następnych dotyczy śmierci żony.
Jeszcze
nie zdecydowałem się na formę zabójstwa.
Mam
nadzieję, że syn nie będzie miał nic przeciwko.
A,
pieprzyć to.
Nie
będę się przejmował, jeśli syn będzie miał coś przeciwko.
Potomkowi
żadne WC przy użyciu eksperymentalnego zaklęcia nie ufarbowało
włosów na neonowy róż. A przeklęta małżonka nie zna żadnego
przeciwzaklęcia.
Grr.
Włosy
zdecydowanie NIE powinny być różowe i świecące.
Włosy
nie wyglądają wrednie i wspaniale, kiedy je odrzucam na ramiona.
Włosy
sprawiają, że wyglądam jak jakaś hipisowska ciota.
Z
plusów – w końcu udało mi się usunąć magicznie przytwierdzone
kokardki, więc włosy nie wyglądają już jak świńskie ogonki.
Byłem
niesamowicie zakłopotany, kiedy Knot złożył nam wizytę (ale nie
okazałem tego – dranie nie okazują zakłopotania, a pragnę
zauważyć, że jestem osobą ze sporym doświadczeniem, jeśli
chodzi o nie okazywanie upokorzenia. Szczegóły – patrz: osoba, z
którą się ożeniłem).
Tak,
tak, tak…
Muszę
się przygotować na to, co czeka żonę.
Kilka
razy postraszyłem domowego skrzata, tego z dużym nosem (wnerwiający
osobnik) i od razu poczułem się lepiej.
Doszedłem
także do wniosku, że Avada to zbytek łaski dla żony.
Małżonka
ma cierpieć takie same męczarnie, jakie ja znosiłem!
Zabawiałem
się nieco ideą zabrania żonie pieniędzy i ubrań i zmuszenia jej
do zamieszkania z Weasleyami. Uważałbym to za torturę, ale Narcyza
jest zboczona.
Prawdopodobnie
by jej się podobało.
Powinna
przypadkowo dostać Avadą, chociaż nie oszalałaby wtedy z bólu (a
także nie mógłbym się wtedy dobrać do jej konta bankowego i
kupić mnóstwo nowych szaf! Byłoby super, szczególnie jeśli do
tego doszłoby także ubezpieczenie na żonę! Miałbym wtedy mnóstwo
kasy na nowe garderoby!).
Nie
jestem pewien, czy w oczach Ministerstwa wyglądałoby to na wypadek,
bo Avada jest dosyć trudna do rzucenia przypadkiem (słyszałem, że
jeden ze Śmierciożerców zrobił tak z różdżką schowaną w
kieszeni i nieszczęśliwie zrzuciło go to z klifu. Wśród skał
echem odbiło się imponujące “plask”. Niezwykle zabawne).
Jednakowoż jestem pewien, że obrona własna jest odpowiednim
usprawiedliwieniem, biorąc pod uwagę traumę przeżytą prze mnie i
stres jaki zniosły moje włosy.
Och!
Postanowiłem
także robić wpisy w Kronikach raz na tydzień, kiedy żona będzie
na spotkaniach Wyzwolonych Czarownic, więc nikt mi nie będzie
przeszkadzał.
Żona
jest naprawdę głupia.
Gdyby
czarownice były wyzwolone, Narcyza nie mogłaby szefować mnie i
potomkowi, poza tym musiałaby sama zajmować się rachunkami.
Mam
szczerą nadzieję, że te Czarownice nigdy nie będą wyzwolone. W
przeciwnym wypadku będę musiał zrezygnować z wyrównywania
zawartości naszych kont bankowych i b. szybko skończą się
wszelkie dofinansowywania. Niedobrze.
Teraz
żona jest w domu. Sugeruje, że Czarownice będą musiały poczekać
przynajmniej tydzień na wyzwolenie. Pójdę i ponabijam się z braku
postępu w jej wrednym planie wyzwolenia. Napiszę za tydzień.
15
październik 1992
Włosy
– z powrotem w normie (TAAAAAAAAK! Nigdy więcej różowych
świńskich ogonków!). Spojrzenie mordercy – nieistniejące (to
przez ulgę, że moje włosy są w normalnym kolorze). Szaty –
wyglądają absolutnie oszałamiająco! Tyłek – nigdy nie wyglądał
lepiej!
Od
rana łaziłem po Pokątnej i Śmiertelnym Nokturnie. Wyglądałem
bosko ze wspaniałymi, pięknymi, cudownymi włosami, które
prezentują się znacznie lepiej niż ostatnio (i żadnych
przeklętych kokardek na widoku! Nienawidzę kokardek jak psa! Nigdy
więcej nie pozwolę, by jakiekolwiek kokardki znalazły się w
pobliżu moich włosków).
Niektórzy
z zazdrością spoglądali na moją rewelacyjną fryzurę, szaty i
laskę, nie dałem rady ukryć cienia wrednego uśmieszku (to bardzo
stonowana wersja hiperwrednego uśmiechu, na potrzeby publiczne, za
co nie mogę zostać aresztowany. Gdybym spróbował publicznie
pokazać swój hiperwredny uśmiech, mógłbym zostać osadzony w
Azkabanie – nie ukrywajmy, że naprawdę wyglądam jak
super-mega-wredny bydlak! Rządzę!)
Czuję
się teraz znacznie lepiej.
Kupiłem
sobie nowe czarne szatki i parę b. ładnych czarnych okularów
przeciwsłonecznych, w których wyglądam b. apetycznie (idealne,
żeby przyciągnąć uwagę szacownych czarownic czystej krwi w b.b.
kusych ciuszkach (wersja preferowana), kiedy będę jeździł moim
nowym Porsche – ja się wcale nie łudzę! Jestem pewien, że
dostanę Porsche na Gwiazdkę!)
Ach,
Porsche…
Znów
zacząłem podsuwać żonie delikatne aluzje.
Na
każdym lustrze w domu (pomimo ich protestów – muszę zapamiętać,
żeby je wszystkie powybijać, kiedy już dostanę Porsche i zakupić
nowe) nakleiłem wielkie zdjęcie idealnych porszawek (piękne,
lśniące, srebrne z b. eleganckim wężem domalowanym z przodu –
wąż jest b. ważny – wyglądają stylowo i wrednie, ale w
delikatnym stylu). Ostatecznie żona bardzo lubi gapić się w
lustro.
Jeśli
małżonka nie pojmie tych b. delikatnych aluzji chyba zrobię jej
lobotomię.
Dostałem
też świąteczną listę życzeń od syna.
Martwię
się o gust potomka, bo znów zażyczył sobie Rękę Glorii.
Twierdzi, że to na… użytek własny.
Nie
będę dociekał.
Syn
jest ciągle młody i niewinny.
Lepiej
dla niego, żeby NAPRAWDĘ był niewinny (a w każdym razie w tym
znaczeniu. Syn może być b. wrednym, okrutnym i niegrzecznym
dupkiem, ale nie pozwolę, żeby mój własny potomek mnie pobił –
a “zaliczyłem” pierwszy raz, jak miałem czternaście lat –
jestem taki niegrzeczny! I to do tego z nauczycielką! To była
rebelia! Rządzę!)
Z
plusów – skoro syn chce Rękę Glorii, to znaczy, że nie ma
żadnej okazji, a to z kolei oznacza, że nie mnie nie pobije.
Niestety, z drugiej strony wnioskuję, że potomek jest odpychającą
żabą, skoro nikt go nie chce.
Podejrzewam,
że wszystkiemu winne jest to coś, co go łączy z zielonookim
chłopakiem, jak-mu-tam-było-Pot-chyba.
Jeśli
syn ma takie odchyły, będę się tłukł po głowie laską.
Auć!
Żona
wróciła wcześniej!
Napiszę
za tydzień!
23
październik 1992
Wszystko
w porządku – nie mam czasu!
Normalnie
kupa gnoju z wisienką na czubeczku!
Żona
zdecydowała, że Wyzwolenie Czarownic to bzdura!
Właśnie
zdała sobie sprawę, że jest bogata, zepsuta i niczego nie
potrzebuje, więc straciła też chęć, żeby zostać wyzwoloną.
Jasna
cholera!
Straciłem
jedyną okazję do pisania Kronik bez podejrzeń ze strony małżonki!
Znajdę
jej jakieś inne stowarzyszenie, lansujące jakieś głupoty, na
które Narcyza mogłaby uczęszczać i napiszę coś więcej w
przyszłym tygodniu, kiedy żona przestanie mnie lizać po szyi!
Małżonka, jeśli chce, potrafi być zaiste rozpraszającą istotą!
1
listopad 1992
Włosy
– boskie i wspaniałe (zupełnie jak ja!). Spojrzenie mordercy –
przełączone na moduł delikatnego-acz-wrednego-kpiącego-uśmieszku.
Szaty – przypadkowe. Tyłek – przyzwyczaja się do myśli, że
będzie siedział na prawej ręce Czarnego Pana, kiedy Czarny Pan
powróci! (OBOK! OBOK ręki Pana! Nie na niej! Nie radzę nikomu
nawet o tym myśleć…yyyhhh…)
Jestem
TAKI zły!
Wredny!
Przebiegły!
Rządzę!
Podstępny,
wredny spisek działa!
Hurra!
Najwyraźniej
pamiętnik Czarnego Pana w jakiś sposób znalazł się w Piekle i
jest odpowiedzialny za jakieś cholerne graffiti! (Uważam, że to
zabawne, że Czarny Pan nazywa swój dziennik “pamiętnikiem” –
jak jakaś mała dziewczynka. Chociaż z drugiej strony Czarny Pan
zawsze był nieco… dziwny. Czarny Pan lubi migoczące kije i
najwidoczniej płakał jak dziewucha na czymś, co się nazywa
“Bambi”. Zastanawiam się, czemu on mnie tak przeraża)
Wszystko
się rozkręca powoli, ale to przeklęte graffiti jest lepsze niż
nic.
Syn
był wniebowzięty, kiedy mi o tym mówił.
Graffiti:
Komnata Tajemnic została otwarta. Wrogowie Dziedzica – zostaliście
ostrzeżeni.
Ja
byłbym zdecydowanie bardziej pomysłowy w wyrażaniu pogróżek (mój
osobisty typ to: “Zdychajcie, mugolskie śmiecie, ZDYCHAJCIE!”,
ale nie jestem Czarnym Panem, a w związku z tym nie będę poddawał
w wątpliwości jego wlekącego się jak smród po gaciach sposobu na
załatwianie nadciągających spraw).
Syn
wspominał także coś o kocie, który wyglądał na martwego.
Możliwe,
że pieszczoszek Czarnego Pana znów grał w gdzie-jest-tygrys**.
Słyszałem, że bazyliszki są rozkosznymi zwierzakami, a do tego b.
posłusznymi.
Tak
się jednak b. nieszczęśliwie składa, że gdy patrzysz na
bazyliszka, umierasz. Budowanie więzi właściciel-zwierzę z
biednym stworzonkiem mogłoby być niezwykle trudne. Muszą być
niezwykle samotne.
Jednakowoż
nie zamierzam się nad nimi teraz rozczulać! Jestem wrednym
bydlakiem! Nudny żywot węży nic mnie nie obchodzi (no, oprócz
chwili obecnej, kiedy cudowny malusi wężyk ma kluczowe znaczenie
dla sprawy powrotu Czarnego Pana. Mam nadzieję, że
Czarny-Pan-uwięziony-w-dzienniczku wie co robi. Tak, to prawda, że
wąż był trzymany w zamknięciu przez długi czas, ale to nie jest
najlepsza pora na spacerki!).
Przynajmniej
Komnata jest otwarta i są jakieś postępy w spisku.
Jestem
b. zadowolony, że spisek się rozwija.
Jeśli
ta mała ruda ciemnota z wielkiej (i b. biednej oraz pozbawionej
gustu) rodziny jest tak tępa, jak mi się wydaje, Czarny Pan powróci
jeszcze przed Gwiazdką.
Jeśli
nie, zawsze będę miał milutkie nowe Porsche, żeby się czymś
zająć.
Jestem
rozdarty między klaksonem, który gra “La Cuacuaracha” i b.
szpanerskim, b. wrednym i b. groźnym tematem imperialnym z czegoś,
co się nazywa “Gwiezdne wojny”. Chciałbym mieć własny temat,
ale, niestety, jeszcze nie jestem wystarczająco wredny.
A
przynajmniej nie pozwolę, żeby świat się dowiedział, że jestem
wredny!
Jeszcze
by mnie wtrącili do Azkabanu, co by oznaczało, że nie miałbym
swoich garderób i kosmetyków do włosów.
I
laski!
Jestem
szczęśliwy, że od czasu do czasu mogę się ujawniać jako wredny
bydlak i zabijać wszystkich dookoła, ale z pewnością nie jestem
przygotowany na to, żeby się z kimś dzielić moją laską. Jest mi
b.b. droga. Wredna laska. Kochana, droga, cudowna i b. wredna laska.
Mmm… laseczka…
Ahem!
Może
lepiej przestanę się nią bawić do czasu, aż skończę wpis do
Kronik.
Z
innych wieści – żona jest chwilowo nieobecna.
Usilnie
namawiałem ją na przyłączenie się do grupy zwanej Anonimowe
Dziewiarki. Udawałem zainteresowanego, kiedy mi o tym opowiadała i
łyknęła haczyk. Żona uczęszcza teraz na spotkania AD dwa razy w
tygodniu, ku mej uldze.
Nieobecność
żony oznacza, że mogę sobie tańczyć po całym domu i śpiewać
sobie “Simply the best” (to dlatego, że jestem zadowolony z
sukcesu spisku z użyciem wrednego dzienniczka!). I wszystko to
pozostaje przez nikogo niezauważone, oprócz skrzata z wielkim
nochalem, który się na mnie dziwnie gapił, dopóki przypadkiem nie
został wykopany na drugi koniec pokoju.
Doprawdy
nie mam pojęcia, jak to się stało, ale skrzat odbijał się b.
dobrze.
Cieszę
się ciszą, która panuje w domu, ale teraz muszę kończyć.
Muszę
wypolerować laskę.
Mmm…
Wredną
laskę.
----
*
‘bimbo’ – po ang. oznacza mniej więcej ‘słodką idiotkę’,
ale w odniesieniu do przedstawiciela płci męskiej brzmi to
cokolwiek dziwacznie, stąd “słodki idiota”
**
‘peekaboo’ – sposób na zabawianie małych brzdąców –
zakrywasz oczy, a potem odłaniasz i mówisz “Buuu!”; nie wiem,
czy istnieje polski odpowiednik tej nazwy, dlatego posłużyłam się
“Epoką lodowcową”
Rozdział
6
Realna
szansa
5
listopad 1992
Włosy
– w idealnym stanie (spędziłem dwie godziny u specjalisty, żeby
wyglądać szczególnie olśniewająco – jestem b. wredny!
Sprawiłem, że wszyscy dookoła poczuli się mniej niż
zadowalająco! Szczególnie właściciel pedalskiej bródki spod
znaku chciałbym-być-Gandalfem. Rządzę!). Spojrzenie mordercy –
znacząco wzmocnione (zobaczyłem syna – w ciągu dziesięciu minut
zużyłem cały zapas morderczych i rozczarowanych spojrzeń). Szaty
– lepsze niż ktokolwiek z towarzystwa (znów – jestem wredny,
sprawiłem, że wszyscy zawrzeli gniewem i zazdrością). Jednakowoż
na przyszłość muszę się zatroszczyć o to, by mieć lepsze
dodatki. Włochata tiara wydała się uczniom b. zabawna. Następnym
razem postaram się o coś bardziej wrednego). Tyłek – zdrętwiały
od siedzenia na cholernie twardych krzesłach.
Miałem
dziś dosyć nudny obowiązek do wypełnienia.
Ponieważ
moja osoba jest postrzegana jako sponsor sportowej drużyny syna
(notka dla siebie – nigdy więcej nie kupię zabawek dla przyjaciół
syna, bo powodują całą serię nudnych obowiązków), oczekiwano,
że się pojawię i będę wyglądał na odpowiednio dumnego z syna i
jego przyjaciół, grających jajami lepiej niż drużyna
zielonookiego chłopaka.
Nie
będę dociekał.
No
dobrze, będę.
To
szalenie denerwujące – okazuje się, że ulubiona gra w świecie
czarodziejskim polega na tym, że dwie drużyny ludzi siedzących na
wielkich, latających motywach fallicznych między nogami ścigają
się nawzajem i rzucają w siebie jajami.
Jednakowoż
uznałem, że lepiej pojawić się na meczu, żeby wszyscy mogli się
porównać do mnie i dojść do wniosku, że wyglądają biednie i
absolutnie nie olśniewająco.
Jakby
nie było jestem wredny i lubię w b. efektowny sposób podkreślać
fakt, że jestem o wiele bardziej olśniewający i piękny niż każdy
inny w loży, szczególnie że prezentuję się b. wredne nawet jeśli
mam najbardziej obciachową tiarę na świecie.
W
pewnym sensie to była milutka tiara.
W
pewnym innym sensie była także znajoma żonie. To Mog.
Mog
był małym gnojkiem, który zawsze żarł moje włosy i obgryzał
moją laskę. Ja i Mog nigdy nie spotkaliśmy się twarzą w twarz
(głównie dlatego, że ciskałem nim po całym pokoju, żeby trzymać
go z dala od moich włosów i laski).
Mog
– to przykre – miał nieszczęśliwy wypadek i trafił do gara ze
smołą. Teraz jest rozkoszną, włochatą tiarą.
Miałem
sporo problemów z pojęciem, jak to się stało, że biedny Mog
trafił do strategicznie ustawionej kadzi na drodze, akurat wtedy,
kiedy testowałem walec.
Nigdy
nie byłem zbyt dobrym kierowcą.
Gdybym
był lepszym kierowcą, trafiłbym Moga już za pierwszym razem.
Oczywiście
przypadkowo.
Naprawdę
nienawidziłem tego przeklętego kota.
W
każdym bądź razie zaopatrzyłem się w dosyć nowatorską tiarę.
Coś
jej się stało, kiedy w zeszłym tygodniu byłem na ulicy Pokątnej
– możliwe, że żona usiłowała ją zaczarować, by ją ożywić
(to miał być psikus za kpiny z dziergania żony). Tiara zwariowała
i próbowała zbić żonę.
Szkoda,
że spudłowała, miałbym ciekawy przypadek śmierci do opowiedzenia
w Ministerstwie Magii – poturbowana na śmierć przez ożywiony
kapelusz zrobiony z kota.
Plusem
byłoby, że nie byłbym w najmniejszym stopniu podejrzany.
Niestety,
ale żona przetrwała i nauczyła się na przyszłość, żeby nie
bawić się ciuchami, które mają kły.
Z
tego co widzę, żona widocznie tłukła tiarę łopatą, żeby ją
uspokoić (albo zabić – nie mam pewności co do jej zamiarów),
wobec czego tiara przybrała b. dziwny trójkątny kształt. Już nie
jest okrągła z b. fajnymi spiczastymi uszami i ogonkiem.
Wróćmy
do szpanowania.
Zawsze
musi znaleźć się ktoś, kto zakłada tiarę na wydarzenia sportowe
w czarodziejskim świecie – wygląda to b. fantazyjnie.
Trochę
to przypomina mugolską wersję popisywania się ciuchami na czymś,
co się zwie “gonitwą” (jak na mój gust brzmi to cholernie
głupio), aczkolwiek z tego co wiem tylko mugolskie kobiety zakładają
kapelusze.
Głupi
mugole.
Mężczyźni
wyglądają b. fajnie w kapeluszach.
Coś
o tym wiem.
Bo
JESTEM mężczyzną! Nie żebym siebie porównywał do innych!
(Oprócz tych momentów, kiedy sprawdzam, czy prezentuję się lepiej
niż inni!)
W
każdym razie bonusowo miałem okazję siedzieć przy kimś, kto
wygląda… no… źle.
Zostałem
posadzony u boku oślizgłego opiekuna domu, w którym znajduje się
mój syn.
Dla
mnie to oczywiste, że opiekun domu powinien zacząć używać
anonimowo wysyłane mu szampony oraz korzystać z kąpieli z
bąbelkami. Jego włosy i skóra wciąż prezentują się koszmarnie.
Nawet nie założył tiary, ale za to miał głupie rękawiczki bez
palców.
Powinienem
mu anonimowo podesłać kilka wskazówek na temat odpowiednich
dodatków do zakładania na wydarzenia sportowe.
Jestem
pewien, że Snape jest gothem.
Bez
przerwy ubiera się na czarno, ma ciemne włosy w strąkach jak
przystało na gotha, sprawia wrażenie, jakby miał kij wbity w
tyłek, przez co wygląda na wiecznie zgorzkniałego. Ponadto
roztacza wokół siebie dziwny zapach, no zupełnie jak goth.
Możliwe,
że ten dziwny zapach to jego chałupniczo robione perfumy.
Próbowałem
ignorować to na tyle, na ile się dało.
Na
szczęście nie zapytał, czy mam ochotę na próbkę.
Wiem
z doświadczenia (musiałem odbudowywać skórę na karku), że
perfumy robione przez Snape’a są nieprzyjemne zarówno w zapachu
jak i dotyku.
Niepokoi
mnie to jego zainteresowanie kosmetykami.
Podejrzewam,
że nosiłby wręcz nieprzyzwoite ilości makijażu, gdyby nie
zmniejszyło to jego wizerunku oślizgłego drania.
Coś
o Snape’ie – jest jednym ze sługusów Czarnego Pana, który
usprawiedliwia się złem, byle tylko uniknąć kąpieli. Zło jest
b. higieniczne i powinno się prezentować tak dobrze, jak się tylko
da! Tłustowłosy dupek jakoś tego nie łapie!
Jednakowoż,
jeśli chodzi o jego plusy, Snape niemalże wygląda lepiej i
wredniej niż ja w czarnym, co mnie doprowadza na skraj rozpaczy
(chociaż Snape nie ma wrednej laski i w związku z tym jest b.
zgorzkniały).
Otuchy
dodaje mi fakt, że jestem o wiele bardziej seksowny niż Snape.
Snape ma wielgachny nochal, koszmarne włosy i paskudną cerę. Ha!
Jestem
taki wredny, że nabijam się z nieszczęścia innych.
Wróćmy
do gry.
Byłem
b. zakłopotany widząc syna rozradowanego faktem, że między nogami
ma wielki kij.
Starałem
się odwrócić swoją uwagę od tego przy pomocy mojej laski.
Dobra,
wierna, wredna laska.
Po
jakimś czasie gra zrobiła się całkiem wesoła.
Wielkie
czarne jajo postanowiło ścigać zielonookiego tego-tam-Pota i
ujrzałem, że syn drwi sobie z niego, jak to niby chłopak ćwiczy
do baletu (wolę nie wiedzieć, skąd syn się dowiedział o
istnieniu baletu. Wystarczająco martwi mnie jego obsesja na punkcie
jaj). Aczkolwiek muszę to powiedzieć, że zielonooki jest
ewidentnie lepszy w lataniu, niż potomek.
Przyznaję,
że z czasem gra zaczęła być podniecająca, kiedy to wielkie
czarne jajo zaczęło tłuc ludzi!
Chłopak
i potomek zniknęli w rusztowaniach dookoła boiska. Jestem pewien,
że słyszałem, jak syn krzyczał coś o tym, że Pot go łapie…
miał przy tym bardzo zmartwiony głos (nie będę nawet myślał o
tym, co oni tam robili, kiedy nikt ich nie widział).
Kiedy
syn znów się pojawił, natychmiast rozpieprzył się na ziemi.
Dosyć
mnie to zmartwiło, ale kiedy wychyliłem się, żeby zobaczyć, co z
potomkiem, poczułem zapach opiekuna domu i natychmiast odwróciłem
się, żeby nie zwymiotować.
Pot
dostał b. dużym jajem i zleciał z miotły, ale wcześniej zdołał
jeszcze złapać małe złote jajo i wygrał mecz. Byłem b.
zmieszany, bo drużyna syna prowadziła, a potem ten chłopak złapał
jedno głupie jajo i wygrał…
W
przyszłości muszę postarać się zapoznać z zasadami gry, żebym
następnym razem, kiedy wszyscy będą dyskutować o grze, nie musiał
udawać, że całkowicie pochłania mnie wygląd mojej laski.
Z
plusów – kiedy jestem uzbrojony w laskę ludzie przestają zadawać
głupie pytania i nawet jeśli moje odpowiedzi są całkiem
bezsensowne, laska tak ich przeraża, że nie ważą się na żadne
zagadywanie.
Jest
b. pożyteczna.
Wróciłem
do Dworu całkiem wcześnie.
Uniknąłem
spotkania z synem; bałem się, że będzie piszczał jak dziewczyna.
Wystarczy mi zmartwień dotyczących potomka, nie muszę go dodatkowo
oglądać.
Powiedziałem
żonie o meczu (jest miłośniczką tej gry, ale nie mogła opuścić
spotkania AD), zauważyłem domowego skrzata (tego z długim nosem),
który wyglądał na b. zadowolonego z siebie.
Gdybym
troszczył się o innych, to zmartwiłby mnie fakt, że, po powrocie
syna do szkoły, wszedłem do skrzacich kwater i przyłapałem tego
długonosego stwora, jak prasował sobie ręce.
Chciałbym
mieć jakiegoś normalnego pomocnika. Takiego, który wie, że
żelazko służy do prasowania ubrań, a nie rąk! A ja się
zastanawiałem, czemu ubrania trafiają do garderoby w stanie
pogniecionym!
Widać
skrzat ma pomarszczone łapy i usiłował dorobić się skóry równie
gładkiej jak moja.
Skoro
już przy tym jesteśmy – zauważyłem, że wiele skrzatów
domowych ma wyraźne skłonności sado-masochistyczne, objawia się
to szczególnie wtedy, kiedy coś źle zrobią. Szczególnie ten
długonosy z wielkimi uszami.
Widziałem
go raz, jak przytrzaskiwał sobie uszy drzwiczkami od piekarnika.
No
chyba że to jakiś ichni sposób na spłaszczanie i tak już
płaskich uszu, trochę mnie to zdezorientowało.
Przyznajmy
– jestem znany z tego, że dookoła rzucam śmiertelnymi groźbami,
ale nawet sobie nie wyobrażałem, że skrzaty lubią być bite.
Doprawdy – gdybym wiedział przestałbym je kopać…
Mam
nadzieję, że się mylę.
To
niemożliwe, żeby skrzaty domowe były AŻ TAK perwersyjne.
Notka
dla siebie – zanim zadasz cios upewnij się, że skrzaty tak
naprawdę nie lubią bólu.
Nie
chcę być znany jako ten, który zaspakaja zboczone skrzaty.
To
zbyt niepokojąca myśl, żeby ją w ogóle rozważać.
Najlepiej
skończę teraz wpis, zanim żona przyjdzie do sypialni (jest dziwnie
podkręcona przez dyskusję o jajach używanych w grze, nie mam więc
wątpliwości, że czeka mnie dzika noc – świetny powód, żeby
częściej wychodzić na mecze).
Z
rzeczy dotyczących spisku – nim skończę – na razie żadnych
wieści od syna, ale kot ciągle jest spetryfikowany.
Jestem
b. zadowolony.
Koty
to paskudne kreatury.
Poinformowałem
także syna o rzeczach dotyczących Komnaty Tajemnic, o których na
pewno żaden nauczyciel mu nie powie.
Potomek
wie już, że kiedyś komnata została otwarta i ktoś wtedy zginął.
Jestem b. zadowolony, że rzuciłem synowi wyzwanie – mam nadzieję,
że teraz użyje podstępu i inteligencji i zacznie szukać
informacji o pierwszym otwarciu komnaty.
Właściwie
to wątpię, żeby tak zrobił, ale zawsze mogę się łudzić, że
syn ma ambicję zostania wrednym draniem.
Napiszę
znów, kiedy syn da mi znać o postępach spisku (albo kiedy się
publicznie zaprezentuję i będę wyglądał olśniewająco – chyba
muszę prowadzić jakąś listę ile osób gapi się na mnie z
zazdrością, kiedy pokazuję się publicznie).
7
listopad 1992
Włosy
– dobrze (wciąż są odrobinę potargane przez wiatr, kiedy
siedziałem na loży w czasie gry). Spojrzenie mordercy –
zamienione na b.-szeroki-i-maniakalny-wyszczerz-wrednej-radości
(wyjaśnię to pokrótce). Szaty – zrzucone, bo piszący te słowa
siedzi w jacuzzi (żona niedługo do mnie dołączy. Mmm. Bąbelki).
Tyłek – dobrze usytuowany.
Dostałem
od syna wiadomość, że spisek postępuje (chociaż potomek jest
nieświadomy, że to ja go wymyśliłem, jako że wiedziałem, że
jeśli się o nim dowie, to wykorzysta tę wiedzę, żeby denerwować
ludzi i wkrótce by się wygadał. Nie mam ochoty na Azkaban, dlatego
nie dopuszczam go do pewnych informacji).
W
liście syn poinformował mnie (po tym, jak przeleciałem wzrokiem
przez dwadzieścia stron tyrady, jaka to gra była nie fair, bo Pot
wygrał – potomek musi w końcu stawić czoło problemom albo
zamieni się w zgorzkniałego, porąbanego kretyna do końca życia.
Zdecydowanie wolę, żeby stał się wrednym draniem), że gryfońska
szlama została spetryfikowana.
Możliwe,
że bazyliszek potrzebuje podładować akumulatory.
Przecież
bazyliszki to śmiercionośne zwierzątka, a petryfikacja jest… no,
nie bardzo śmiertelna.
B.
rozczarowujące.
Albo
może potrzebuje okularów, żeby lepiej widział.
W
końcu jest b. stary i był zamknięty w ciemnościach przez ostatnie
pięćdziesiąt lat.
Chociaż
muszę przyznać, że to zabawne, że ktoś został spetryfikowany.
Przecież
to tylko kwestia czasu by spetryfikowany człowiek umarł. A dla
nauczycieli z Piekła petryfikacja jest straszna.
B.
im współczuję (Muszę się tam pojawić. W przyszłym tygodniu
odbędzie się spotkanie zarządu – muszę poćwiczyć, żeby
wyglądać na kogoś, kto jest pełen współczucia). Jestem pewien,
że ten chciałbym-być-Gandalfem jest wytrącony z równowagi, że w
szkole jest coś jeszcze sztywniejszego niż on sam (yyyhhh, nie! Nie
w tym sensie!).
Wciąż
jestem pod wrażeniem, że wredny plan działa.
Podejrzewam,
że ten cały Weasley przestrzegł swoje drogocenne dzieci przed
głupotą pisania w książeczkach, które odpowiadają. Wygląda
jednak na to, że dziecię-Weasley jest głupsze niż ktokolwiek
mógłby przewidzieć.
Dodatkowo
(jestem tym b. podniecony) poczyniłem przygotowania na chwilę,
kiedy spisek naprawdę zacznie działać.
Pozbędę
się tego gościa spod znaku chciałbym-być-Gandalfem!
Będę
triumfował!
Jeśli
będzie więcej przypadków petryfikacji (będę musiał powiadomić
Czarnego Pana – jak tylko wróci – że potrzebny mu będzie
bardziej śmiercionośny zwierzak, bo wąż najwyraźniej traci moc…)
pójdę do zarządu i przekonam ich, że ten staruch się skończył.
Zarząd
się ze mną zgodzi, wtedy napiszę list, żeby wywalono starego z
roboty.
Potem
pokażę mu ten list (i będę miał wtedy nadzwyczajnie piękne
włosy), żeby mu udowodnić, że mam autorytet (i lepszą fryzurę),
podczas gdy wszyscy mają powyżej uszu tego starego wariata w
głupiej kiecce i z durną brodą.
Naprawdę
mam nadzieję, że do tego dojdzie.
Od
dawna nie mogę go zarządu do faktu, że mam o wiele lepszą fryzurę
(głównie dlatego, że stary zrzęda odmówił rozmowy ze mną,
kiedy byłem w szkole – na pewno z zazdrości).
Jednakowoż
mam nadzieję, że wąż wykona swoją robotę poprawnie.
Ale
dopiero wtedy, kiedy wykorzystam szansę robienia sobie żartów z
głupiej fryzury starego.
Żona
przyszła.
Lepiej
skończę zanim ona skończy się rozbierać.
Żona
naprawdę jest b.
.
.
.
PS
Później – nagle skończyłem, bo żona zrzuciła z siebie ostatni
ciuszek. B. mnie to rozproszyło i prawie upuściłem Kroniki do
jacuzzi. Następnym razem spróbuję tego nie zrobić.
Rozdział
7
Cholera,
to nie było śmieszne!
18
listopad 1992
Włosy
– proste i trochę… łamliwe (już ja sobie pogadam z synem).
Spojrzenie mordercy – skierowane na wredną lokówkę (niezbyt
satysfakcjonujące, jeśli przyrównać to do patrzenia na żywe
obiekty, ale nie mam ochoty pokazywać się publicznie w tym stanie).
Szaty – także nieco… łamliwe (domowy skrzat nie wcelował w
swoje łapy i spalił mi ciuchy. Grr. Walnę go w łeb). Tyłek –
kwadratowy (to przez nadmiernie wykrochmalone kalesony – chwilowo
nie robię żadnego wrażenia na pieprzonym skrzacie).
To
był długi dzień.
W
każdym razie najgorsza część za mną – jest dopiero pora
lunchu.
Postanowiłem
uporządkować nieco garderobę i pozbyć się rzeczy mało
wartościowych. Oczywiście w znaczeniu pieniężnym – b. wredne
dranie, tacy jak ja, nie mają takich słabostek jak sentymenty.
Aczkolwiek
znalazłem Pooky’ego, mojego starego pluszowego misia.
Przypomniały
mi się stare dobre czasy, kiedy ojciec zabierał mnie i Pooky’ego
na polowania na mugoli i używałem misia, żeby bić mugoli. Mugole
to b.b. głupie istoty – śmiali się, kiedy nadchodziłem z
Pooky’m.
Myśleli,
że jestem rozkosznym, ślicznym chłopczykiem.
No
dobra, może i mieli rację w tym względzie, ale jednocześnie
uważali, że jestem nieszkodliwym aniołkiem i że Pooky to nie jest
jakaś groźna broń.
Byli
nieświadomi, że w puszystym, zielono-niebieskim brzuszku Pooky’ego
jest dziesięciofuntowa maczuga. Byłem i jestem b. wredny i
podstępny. Muszę sobie częściej gratulować co większych
przejawów zła!
Jednakże
radość z odnalezienia Pooky’ego została znacznie zredukowana,
kiedy się zorientowałem, że maczuga Pooky’ego ma ciągle ostre
kolce.
To
było cholernie bolesne.
Po
odnalezieniu bandaży i włożeniu Pooky’ego do pudełka, znalazłem
kolejną starą zabawkę.
Lokówkę
do włosów.
Czarny
Pan lubi się bawić takimi rzeczami – służą mu jako narzędzie
zemsty na wszystkich ludziach, którzy ośmielają się mieć świetne
włosy, podczas gdy biedny Czarny Pan jest łysy jak kolano.
Naprawdę
trudno było mi powstrzymać się od kpin z Czarnego Pana z powodu
braku włosów, aczkolwiek mamrotanie o kulach do bilarda spowodowały
u niego niejeden napad złości w czasie spotkań Śmierciożerców.
To
było b. zabawne obserwować jak Czarny Pan tupie nóżką i beczy
jak torturowany mugol, bo jest łysy i… ekhm… nie ma na czym
wiązać kokardek. Mam poważne wątpliwości co do męskości
Czarnego Pana, szczególnie kiedy piszczy jak dziewczynka kiedy
pojawia się jakaś “Królewna Śnieżka” w tym czymś, co się
nazywa tieliewizja.
Czarny
Pan twierdzi, że to wredne, jestem skłonny się z tym zgodzić.
Tytułowa
postać jest czymś w rodzaju sukkuba, używa niewinnych czarów,
żeby zwierzęta z lasu do niej przychodziły (o mdłości
przyprawiło mnie nadużywanie wielkich, “niewinnych” oczu i
natchnionego głosiku tej dzieweczki. Że już nie wspomnę o
bliskich stosunkach dziewczęcia ze zwierzętami po – najwyraźniej
– spożyciu halucynogennych substancji), a potem głupia
dziewczynka wywinęła ten sam numer z siedmioma mugolskimi
kurduplami.
“Jak
się masz?” to niezbyt dobry tekst kiedy się budzisz w obcym domu
z siedmioma napalonymi na ciebie facetami, zwłaszcza jeśli leżysz
w ICH łóżkach. To jasne, że “Królewna Śnieżka” jest równie
czysta jak rozjechana (przez Porsche!) ciapa.
To
nieprzyzwoite.
Absolutnie
perwersyjne.
Kiedy
Czarny Pan powróci muszę go spytać o kategorię wiekową tej…
bajki. Tam jest tyle przerażających rzeczy: uzależnienie od
narkotyków wywołujących halucynacje jak np. ożywające drzewa,
bestialstwo, poligamia (jedna dziewczyna, która jest sukkubem,
siedmiu facetów, jeden dom, wspólne kąpiele – oczywiście, że
byli tylko… przyjaciółmi. A zwłaszcza ten tam… Głupcio. Nie
mam najmniejszych wątpliwości, dlaczego wygląda na tak
otumanionego – kiedy rozdawali mózgi, on stał… w innej
kolejce.)
Oczywiście,
ponieważ dziewczę nie umie przeżuwać jedzenia i się dławi (tak,
jabłko było zatrute, ale uważam to za kompletnie nieistotne,
najważniejsza jest czarująca, utalentowana wiedźma, która
usiłowała uwolnić świat od sukkuba), biedna czarownica została
oskarżona o zbrodnię i spada z urwiska prosto na typową deus ex
machina.
Jestem
przekonany, że ta cała “Królewna Śnieżka”, w której buja
się Czarny Pan, to najprawdziwszy horror. Doprawdy jest mi przykro z
powodu tej biednej czarownicy. Wszyscy byli do niej uprzedzeni tylko
dlatego, że nie umiała znęcić siedmiu kurdupli i odczuwała
niezwykłą wręcz więź z lustrem.
To
była wredna historia.
Naprawdę
wredna.
Przypominam
sobie, że Czarny Pan upierał się, że organizacja, która
stworzyła “Królewnę Śnieżkę” (nazywa się to-to “Diznee”),
działała na jego rozkaz. Widziałem kilka innych horrorowatych
produkcji tej firmy i jestem gotów zgodzić się z Czarnym Panem.
Hipopotam
w falbankowej kiecuszce baletnicy to chyba najgorsza rzecz, jaką
miałem okazję zobaczyć w życiu (no, oczywiście zaraz po Czarnym
Panie w takiej kiecce, ale wierzę, że taki był jego plan, w końcu
Czarny Pan nie może być AŻ TAK dziewczęcy).
Biorąc
pod uwagę wcześniejsze obsesje Czarnego Pana odnośnie włosów i
kija odczuwam coraz większy niepokój.
Znaczy
się, jego obsesja na punkcie MIGOTAJĄCEGO kija. Migoczącego kija!
Nie wrednej laski z wężem, taką jaką ja mam!
Moja
laska jest odpowiednio wredna, nie pasuje do zniewieściałego
Czarnego Pana.
Jednakże
ta… babska natura Czarnego Pana dała mu pewną cechę, której ja
nie mam: Pan ma paskudny, pokrętny, wężowaty pysk, który jest
bardzo gustowny.
Notka
– mogłem się zająć wizerunkiem Ciemnej Strony, ale nie chciałem
przez to umniejszać poczucia wartości Czarnego Pana, więc
ograniczyłem się do delikatnego, acz wrednego nabijania się z jego
lśniącej czachy.
Szczęśliwie
jestem b. podstępny i nie zostałem jeszcze złapany na mówieniu
tego na głos.
Jeden
durny Śmierciożerca został na tym przyłapany – Czarny Pan
ukarał go w wyjątkowo podły sposób – puścił mu bajki dla
mugoskich dzieci.
To
b.b.b.b. wredne, bo mugolskie dzieci są jeszcze wredniejsze niż
przeciętnie wredne dzieci czarodziejskie, taka już ich natura, ale
czego się spodziewać po podgatunku?
I
nie zdają sobie z tego sprawy.
Tylko
my, lepsze i piękniejsze byty, wiemy o tym.
Jednakże,
wracając do wrednych wzmianek o włosach, które poczyniłem na
początku wpisu, wydawało mi się – jako potężnemu złemu
czarodziejowi – że jeśli chodzi o włosy mógłbym wydawać
rozkazy Czarnemu Panu.
Pierwszy
raz w życiu tak b.b.b. się pomyliłem.
Moje
włosy wyglądają teraz jak jedna wielka bryła i z jednej strony są
dłuższe.
Od
kilku godzin usiłuję wyrównać obie strony. Końcówki zaczynają
być czarne i kręcą się, co mnie wcale nie cieszy! Dopiero co
pozbyłem się koloru różowego i pieprzonych kokardek, a teraz mam
fryzurę zrujnowaną przez b. wredne narzędzia do włosów.
Rozważałem
wezwanie na pomoc żonę, bo ma większe doświadczenie w pozbywaniu
się Włosowego Stanu Awaryjnego.
Jednakże
to by oznaczało, że przyznaję się, że nie jestem w stanie
zapanować nad babskimi narzędziami do włosów (nie wiem, jak się
z tego korzysta! Do tej pory używałem tego tylko po to, żeby
podkreślić swój wizerunek macho dzięki wspaniałym włosom!).
Postanowiłem
nie pokazywać się nigdzie przez najbliższe kilka dni i być dobrej
myśli.
Jeśli
żona zdecyduje wcisnąć swój nos do sypialni, to miejmy nadzieję,
że nie poczuje dziwnego swądu.
Pójdę
i zastosuję odżywkę w dużych ilościach. Muszę ratować włosy,
bo małżonka przygotowuje na Święta proszony obiad, muszę się
prezentować wyjątkowo pięknie, inaczej nie będę mógł przyjąć
roli Pana i Władcy, którego wszyscy słuchają.
Na
marginesie – mam wielką nadzieję, że dostanę Porsche.
Przyłapałem
żonę, jak oglądała zdjęcia i komentuje, jakie to “ładne”
samochody.
Zwalczyłem
chęć wyjaśnienia jej , że
Super-Demoniczny-Wehikuł-Z-Piekła-Z-Ryczącym-Silnikiem-I-Wielkimi-Lśniącymi-Kołami
(wolałbym nazywać to “Piekielna bestia”, ale wtedy nie mógłbym
ludziom wciskać kitu, że Porsche znaczy “Demon na kołach”) nie
jest “ładny”. No, ale jeśli zgoda z żoną oznacza, że dostanę
Porsche, to jakoś ścierpię te oburzające teksty przez następny
miesiąc.
To
będzie trudna walka, ale będę dzielny. Będę miły dla żony i
będę sobie marzył o Porsche, żeby jakoś przetrzymać.
Nie
zawalę, później wykasuję jej pamięć i przekonam ją, że jestem
dżentelmenem w każdym calu, a potem – kiedy już dostanę to
wredne Porsche – przypomnę jej, jaki to ja jestem wredny.
Bo
przecież jestem b. wredny. Nie pozwolę, by ktokolwiek o tym
zapomniał!
Później
napiszę.
19
listopad 1992
Włosy
– ciągle połamane. Spojrzenie mordercy – wyłączone na cały
dzień (zużyłem cały przydział na elfy, które ośmielały się
chichotać z moich włosów). Szaty – odłożone, zamiast nich mam
na sobie koszulę i bryczesy (nie odczuwam gwałtownej potrzeby, żeby
się stroić, od kiedy zamknąłem się w łazience – wkrótce to
wyjaśnię). Tyłek – zmarznięty i zdrętwiały, ale w bezpiecznej
odległości od pieprzonego skrzata.
Mam
powtórkę z wczorajszego złego dnia.
Do
potęgi.
Dopadło
mnie zło dzisiejszego dnia.
Miałem
nieszczęście odkryć, że domowe skrzaty są przekonane, iż moje
łamliwe włosy to przejaw mojej skłonności do karania samego
siebie. Teraz im się wydaje, że jestem taki jak one.
Jeden
z nich do mnie mrugnął, kiedy przyniósł mi śniadanie.
Poczułem
się zakłopotany i było mi niedobrze.
Zrobiło
się jeszcze gorzej, kiedy mnie klepnął po nodze.
Zostałem
zmuszony, żeby go kopnąć przez cały pokój.
Ble…
Słyszałem,
jak wołał “Och, tak pani! Kop mnie!” i zupełnie zgłupiałem!
Obecnie
jestem zamknięty w osobistej łazience pod kilkoma magicznymi
zamkami, łańcuchami, zaminowany i zakratowany, żeby te napalone
skrzaty trzymały się ode mnie z dala. Różdżkę trzymam w
pogotowiu na wypadek, gdyby któryś zdecydował się tu włamać!
Teraz
jestem pewien, że ten skrzat z długim nosem się we mnie zabujał.
Chciałbym rzucić na siebie obliviate i zapomnieć o tym, ale ponoć
ostatnim razem, gdy próbowałem to zrobić miałem jakiś przykry
wypadek (możliwe, bo niczego nie pamiętam).
Przejdźmy
jednak do planów. Muszę zapytać żonę, czy zauważyła coś
dziwnego w zachowaniu skrzatów.
Pewnie
nie.
Przecież
żona jest blondynką.
Nie
to co ja, który jestem wrednym blondynem.
To
b. duża różnica.
Cholera!
Ktoś
stuka do drzwi! Jakby bębny, bębny grające w głębinach…
Nieeeeeeee!
Nie
mogę się wydostać! Nie mogę się wydostać!
Nadcho…
21
listopad 1992
Włosy
– znów w normie (nareszcie! Za radą małżonki odnalazłem
instrukcję obsługi do lokówki. Więć… uhm… nie jestem tępy!
Po prostu nie można oczekiwać, że zawsze i wszędzie będę
Wrednym Spryciarzem!). Spojrzenie mordercy – skierowane na
twardonosego skrzata (który najwyraźniej się zorientował, że
zauroczenie mną NIE zostało odwzajemnione, zapewne doszedł do
takiego wniosku po tym, jak uciekłem od niego z wrzaskiem
(oczywiście po męsku!)). Szaty – stylowe.
Skoro
moje włosy prezentują się już dobrze, jestem w nastroju, żeby
przedefilować
Ulicą
Śmiertelnego Nokturnu.
Szaty
wyglądają lepiej niż kiedykolwiek (możliwe, że jest to
spowodowane kilkudniową przerwą w ich noszeniu), chociaż żona
stwierdziła, że wyglądają jak derka. Musiałem jej odpowiedzieć,
że moim zdaniem prezentują się… ładnie.
Zapewniam,
że mógłbym założyć worek i wyglądałbym wspaniale!
Och,
skoro już wróciłem do normalności, dałem radę nadrobić
zaległości w korespondencji z synem dot. spisku, który pozwoli
wrócić Czarnemu Panu i poszaleć na zaku… yyy… powrócić
Czarnemu Panu, żeby mógł zapanować nad światem!
W
szkole jest bardzo cicho.
Potomek
regularnie przysyłał mi koszmarne raporty o zielonookim chłopaku.
Przestałem je czytać, bo były ciągle o tym samym.
Mój
syn nie ma w ogóle życia.
Jestem
b. niecierpliwy jeśli chodzi o postępowanie spisku i jestem b.
rozczarowany, że bazyliszek postanowił przestać się bawić w
ciuciubabkę.
Dwie
petryfikacje to jeszcze żaden znak, że Czarny Pan powraca. No i to
żadna radocha stawać nad zamrożonymi ludźmi, kiedy mógłbym
stanąć nad martwymi uczniami i wymachiwać flagą Czarnego Pana,
oczywiście wyglądałbym wtedy cudownie.
Tylko
jeden uczeń.
Jeden
dzieciak i jeden kot.
Pff!
Zastanawiam
się, czy to by nie było zbyt oczywiste, gdybym poszedł do szkoły,
zabił kilku ludzi, kiedy nikt by nie patrzył i wyśliznął się
stamtąd, a potem bym udawał zaszokowanego wiadomościami, że “na
pewno” dokonał tego Dziedzic Slytherinu.
Niestety,
na to trzeba zbyt wiele wysiłku.
Do
tego ten “chciałbym być Gandalfem” ma jeszcze jedną cechę:
wiem-to-wszystko i nie ma nic lepszego do roboty, tylko obserwować
złych czarodziejów, którzy próbują opanować świat. Nie mam
pewności, co ten stary głupiec robi, oprócz tego, że siedzi w
swoim gabineciku i gada… “mądre” komentarze o pierdołach bez
znaczenia.
Podejrzewam,
że pracuje nad fryzurą (próbuje mnie prześcignąć – pah! Nigdy
w życiu!), ale ciągle musi się nauczyć, że rozdwajające się
końcówki i brody są… złezłezłe!
Jeśli
dziennik znów zacznie działać, to mam nadzieję, że Czarny Pan
zdąży wrócić na czas poświąteczno-noworocznych wyprzedaży.
Wtedy mógłbym go zabrać na zaległą wycieczkę do centrum Nowego
Jorku w ramach akcji pt. “witaj z powrotem”.
Do
tego czasu jednak muszę zadowolić żonę w sprawie rozmieszenia
gości na przyjęciu w przyszłym tygodniu.
Prawdopodobnie
małżonka zaprosiła tego niefrasobliwego przygłupa Knota,
niegodnego tytułu Ministra Magii. To oznacza, że obiad będzie
b.b.b. zabawny, bo będę mógł sobie na nim poćwiczyć
chłodne-niemal-mordercze-spojrzenie, a pod stołem będę się mógł
bawić laską.
Knot
się spoci pod kołnierzem, on ma kompletnego świra na punkcie
lasek. I mnie.
Skrzaty,
baby z Wyzwolenia Czarownic, Minister Magii i reszta zarządu –
wszyscy marzą o moim oszałamiającym tyłeczku, zastanawiam się
czasem, czy istnieje jakaś negatywna strona faktu, że jestem taki
apetyczny.
Hmm.
Nieee.
Później
napiszę. Muszę pomyśleć jak tu dobić Knota i udawać, że
słucham żony.
Rozdział
8
Domowe
piekło
2
grudzień 1992
Włosy
– jeszcze trochę i garściami powyrywam je z głowy. Spojrzenie
mordercy – osłabione na rzecz władczego uniesienia brwi o
wielkiej mocy (to się wyjaśni). Szaty – zamienione na wersję
nienaganną, byle tylko uniknąć wyniosłego uniesienia brwi w
wykonaniu ojca. Tyłek – może być gdziekolwiek, tylko nie tam,
gdzie jest ojciec.
Wczoraj
przyjechał ojciec.
Bez
uprzedzenia.
Trochę
czasu minęło od ostatnich odwiedzin.
Gdybym
tylko wiedział, że ojciec jest w drodze do nas rzuciłbym na dom
zaklęcie niewidzialności i nie pokazywałbym się na włościach
przez kilka miesięcy.
Jednakże
byłem niczego nieświadomy, dopóki skrzat (tak, ten długonosy) nie
otworzył drzwi i nie wpuścił wściekle powarkującego ojca do
domu. Ojciec miał na sobie głupią czapkę i szatę odkrywcy, a w
dłoni laskę.
Szkoda,
że nie umiem znikać na zawołanie.
Ojciec
był przeuroczy.
Dopóki
nie otworzył ust, bo wtedy wszelkie nadzieje na miłe święta
znikły niczym spuszczone w klozecie.
Ojciec,
Tytus Malfoy, ma owocowego fioła. Jego mózg przypomina babeczkę z
jagodami. Ma wredne, sarkastyczne usposobienie (nie to co ja – ja
jestem wredny tylko dla ludzi, którzy zasługują na… no, dla
wszystkich. Ojciec jest po prostu podły!).
Ojciec
jest podróżnikiem odkrywcą, dwadzieścia pięć lat temu zaginął
w Azji.
Miałem
nadzieję, że zaklęcie, które rzuciłem na tego okropnego,
protekcjonalnego człowieka sprawi, że ojciec będzie figurował
jako zaginiony nieco dłużej, ale uważam, że jak na piętnastolatka
dwadzieścia pięć lat to i tak niesamowity wynik.
Powód,
dla którego rzuciłem to zaklęcie jest następujący: powiedziałem
ojcu, że chcę jego laskę (i Dwór, ale laska była ważniejsza),
ale ojciec odmówił, zatem musiałem się go pozbyć, no i…
W
mordę.
Szkoda,
że go nie zabiłem.
To
byłoby znacznie prostsze.
Napisałem
do syna list, żeby go poinformować, że powrócił jego zaginiony
dziadek; mam nadzieję, że potomek zapomni o wszystkich koszmarnych
historyjkach, jakie mu o nim naopowiadałem i wróci do domu, niech
syn trochę pobędzie jego zabawką, na której ojciec będzie mógł
się wyżywać.
Mam
nadzieję, że wymknę się cichaczem, a ojciec będzie na tyle
zajęty potomkiem, że nie zauważy nawet mojego zniknięcia.
Żona
jest zachwycona tym, że w końcu może poznać teścia-widmo,
chociaż nie zawracałem sobie głowy uświadomieniem jej, że ojciec
wciąż jest właścicielem domu, w którym Narcyza mieszka od
siedemnastu lat.
Mam
nadzieję, że badania ojca sprawiły, że zapomniał o tym
drobiazgu, bo nie pali mi się, żeby szpanerski domek oddawać.
Jednakże,
jestem pewien, że ten stary wariat ciągle jest wrednym sukinsynem
(aczkolwiek obecnie jest wrednym sukinsynem w głupich szatach i z
jeszcze głupszą czapką – muszę dopilnować, żeby ojciec nie
pokazywał się publicznie, bo inaczej wstyd nie pozwoli mi się
nigdzie pokazać), a zatem będzie o tym pamiętał tylko dlatego, że
wie, jak bardzo mnie to wkurza.
Mam
szczerą nadzieję, że ojciec nie zamierza zostać na długo.
Poroznosiłem
po całym domu broszurki ze zdjęciami różnych egzotycznych krain,
ze szczególnym uwzględnieniem tych miejsc, gdzie lunatycy i
kanibale stanowią większość populacji. Oczywiście wcale nie mam
nadziei, że na Południowym Pacyfiku zrobią z ojca gulasz.
Ciasto
ujdzie, ale na pewno nie gulasz.
Ojciec
jest twardy i żylasty.
W
życiu bym nie chciał, żeby jakiś miły pan kanibal źle się
poczuł tylko dlatego, że dostał gulasz z mojego wkurzającego,
głupiego, dominującego, podnoszącego brew ojca.
A
właściwie pieprzyć to!
Jak
już ojca nie będzie, nie będę się przejmował, czy jakiś
kanibal ma rozstrój żołądka czy też nie! Ja po prostu ponownie
chcę rządzić w tym domu, a nie będzie takiej możliwości, dopóki
ojciec tu tkwi!
To
b. trudne zadanie – wyglądać jak na pana i władcę przystało,
kiedy ojciec tłucze cię laską po głowie.
Jestem
niezadowolony.
Laska
ojca wciąż prezentuje się o niebo lepiej niż moja.
Co
prawda, “przypadkiem” laska ojca to transmutowana psychopatyczna
pierwsza żona ojca, Gertruda (moją matką jest jego druga żona),
która na zdjęciach wygląda przerażająco.
Ponoć
Gertruda była straszną starą wariatką (można by rzec, że to
idealna żona dla ojca), która przypadkowo została transmutowana w
laskę po tym, kiedy zarzuciła ojcu, że nie pomaga jej w
gospodarstwie.
Jestem
pewien, że to był wypadek.
Naprawdę.
Szczególnie
odkąd ojciec “przypadkowo”… yyy… od kilku tygodni
praktykował te sztukę na ciotkach i wujkach.
W
chwili obecnej nasza rodzina jest w posiadaniu imponującej kolekcji
lasek, bo ojciec nigdy nie nauczył się odwrócić zaklęcia.
Tak
właściwie, to rodzinka JEST imponującą kolekcją lasek.
Powinienem
ją wzbogacić o ojca.
Schudnie
od tego.
Plus!
Mamy tragedię o członkach rodziny zamienionych w laski.
Członkowie-rodziny-którzy-są-laskami nie mogą zgłaszać roszczeń
odnośnie majątku, jestem jedynym, który jest w stanie to zrobić,
co i tak jest dla mnie sporym wysiłkiem.
Hmm.
Muszę
sprawdzić rodzinną książkę adresową. Jestem pewien, że mam o
kilku kuzynów za dużo, a naprawdę chciałbym móc sobie pozwolić
na nową garderobę dorównującą Porsche (które powinno się
pojawić już w tym miesiącu! Łiii!)
Właśnie
sobie o czymś pomyślałem (ojcu wydaje się, że jest bardzo
zabawny – nie, to nie bolało, dziękuję. Nie, nie czuję się
samotny. I NIE! Nie zamierzam umrzeć z przerażenia, ojcze! Oddawaj
dziennik!)
Notka
dla siebie: następnym razem, kiedy będę miał szansę rzucić w
ojca klątwą użyję Avady. I to najszybciej jak się da!
Wróćmy
do mojej myśli – moja żona mogłaby być świetną laską,
zwłaszcza jeśli laska miałaby śliczne blond włosy małżonki, bo
bardzo lubię za nie od czasu do czasu ciągnąć. Są b. ładne,
lśniące, miękkie…
Rozproszyły
mnie myśli o pieszczotach żony.
To
z pewnością świetny przykład zaklęcia “przypadkowego”.
Niemalże pasuje do “przypadkowej” śmierci żony. B. kuszące.
Rozważę to, jeśli nie zobaczę Porsche.
Aczkolwiek
podejrzewam, że moja zwyczajowa laska mogłaby być b. zazdrosna,
gdybym nagle zaczął pokazywać się z inną. Nie chciałbym wnerwić
mojej laseczki, w zupełności wystarczą mi kłopoty z Włosowym
Stanem Alarmowym.
Gniewna
laska jest b. dobra.
I
tak moja laszka jeszt lepsza nisz laszka mojego idiotysznego szyna.
Więcej
napiszę jutro. Kiedy OJCIEC dostanie swój własny dziennik i
zaprzestanie prób zapanowania nad moim. Nie znaczy to, że ja mam
dziennik! Ja mam Kroniki.
Łudź
szię dalej, szynu!
Kończę.
Zabiję
ojca jeszcze przed następnym wpisem.
Chsziałbysz,
szynu.
Koniec
wpisu.
Jak
wyszej.
9
grudzień 1992
Włosy
– magicznie ścięte na krótko (Przeklęty ojciec!). Spojrzenie
mordercy – zneutralizowane przez władczo uniesioną brew i
zadowolone z siebie spojrzenie żony (to nie fair! Połączyli siły!
Zdublowana siła spojrzenia żony i coraz bardziej
wzrastająco-wnerwiająca ilość uniesień brwi mojego ojca). Szaty
– wyglądają dobrze (Ha! Coś, do czego ojciec nie może się
przyczepić. Przeklęty wariat wygląda jakby zwiał z wariatkowa!).
Tyłek – czepiają się go.
Nienawidzę
ojca.
Nienawidzę
żony.
Nienawidzę
syna.
Mały
gnój postanowił nie przyjeżdżać na święta.
Przysłał
spóźniony list, w którym nadmienił, że zostaje w szkole, bo
dzieją się tam b. ciekawe rzeczy.
Pff.
Potomek
zmienił zdanie co do powrotu do domu w chwili, kiedy napisałem mu,
że jego kochający dziadzio się zjawił.
Mój
syn to trzęsidupek. Boi się spotkać z dziadkiem (to z pewnością
nie ma nic wspólnego z faktem, że powiedziałem mu, iż dziadzio
pożera na obiad małych chłopców, którzy nie chodzą spać kiedy
im się każe – b. efektywny sposób utrzymania tego gówniarza w
łóżku przez całą noc. Jestem takim dobrym ojcem!).
Odpisałem
potomkowi, dopytując co to za “ciekawe” rzeczy się dzieją w
szkole.
Jeśli
się okaże, że po prostu zobaczył pod prysznicem nagiego
“chciałbym być Gandalfem”… ych… nie powinienem był sobie
tego wyobrażać… Jeśli wydarzenia nie dotyczą spisku, będę
nalegał, żeby syn natychmiast przyjechał.
Aaa!
Ojciec się zbliża!
Napiszę
więcej, kiedy potomek wróci!
16
grudzień 1992
Włosy
– na irokeza (b. śmieszny dowcip w wykonaniu ojca. B. śmieszny.
Zabiję go dziś w nocy, kiedy będzie spał). Spojrzenie mordercy –
potrzebuje doładowania (zużyłem całą moc, co doprowadziło ojca
do chichotu. Grr. Czemu nie jestem wystarczająco straszny, żeby
wnerwić ojca?). Szaty – w kolorze sinokoperkowego różu z
dodatkiem bieli albańskiej* (Ha, ojcze. Ha. Ha. B. śmieszne). Tyłek
– swędzi mnie, żeby zwiewać z kraju.
Syn
to gnojek.
Uczy
się jak być mega wrednym dupkiem. Swój list zakończył
następująco: “PS Baw się dobrze z dziadkiem, kiedy będę w
szkole. Jestem pewien, że nie będziecie się nudzić.”
Dupek.
Aczkolwiek
syn ma przekonującą wymówkę od przyjazdu.
Głupi
blond nauczyciel w szkole założył klub pojedynków. Promowanie
walki w czasie zajęć. Nie robi na mnie wrażenia, że przyłożył
do tego rękę “chciałbym być Gandalfem”. Ponarzekam o tym na
zebraniu zarządu (oczywiście wymachując przy tym laską, żeby
mieć pewność, że mnie słuchają. Albo przynajmniej żeby
zapewnić sobie pełną uwagę).
Już
ja się postaram, żeby ten stary dureń zostanie wywalony ze szkoły
jeszcze w tym roku! Muahaha!
Jestem
taki super zły!
Wracając
do wymówki syna: okazuje się, że Pot może gadać z wężami.
Potomek
wyczarował magicznego węża (nie będę dociekał powodów, dla
których z… yyy… różdżki syna wytrysnęło coś wijącego się
i długiego. W tym nie ma absolutnie nic perwersyjnego. Naprawdę).
Ów wąż chciał zaatakować uczniów.
Potomek
niczego nie potrafi zrobić dobrze.
Zielonooki
Pot zagadał do węża i powstrzymał go od ataku.
Jestem
pewien, że jest coś ważnego dotyczącego gadania do węży.
Notka
dla siebie: kiedy – już za kilka tygodni – powróci Czarny Pan,
słuchaj go nieco uważniej, zamiast czepiać się jego sposobu
dobierania kolorów (ponoć połączenie zieleni z zielenią jest
niemożliwe do spaprania, ale zapewniam – Czarny Pan dał radę
tego dokonać).
Więc…
Pot jest wężo-gadaczem.
Osobiście
uważam, że zrobiłby większe wrażenie, gdyby umiał skutecznie
powiedzieć spadaj-ojciec. To byłoby b. zabawne i, gdyby jeszcze do
tego zadziałało, ojciec… no, szczęśliwie mógłbym uznać tego
dzieciaka za wybawiciela czarodziejskiego świata, gdyby naprawdę
dałby radę pozbyć się mojego ojca.
No
tak, Czarny Pan mógłby się nieco ciskać, gdyby musiał całować
zielonookiego po stopach, ale jestem zdesperowany! Moje cudowne
włoski znów są w ruinie! Mojemu ojcu wydaje się zabawne, że
każdego ranka załatwia mi inną fryzurę!
Wczoraj
lustro wrzeszczało ze strachu, kiedy zobaczyło mnie z czymś co
powszechnie jest znane pod nazwą “barany Księżniczki Lei”.
(Mięszy nami mówiąsz to był ryk szmiechu – nie pochlebiaj
szobie ułudą szła, kiedy ja tu jesztem!).
Przeklęty
ojciec.
Szynu,
i jeszsze jedno. Szytałem ten liszt od twojego szyna. Wygląda na
to, sze on barszo lubi tego Pottera, nie? Napiszał jego naszwiszko
ze trzydzieszci raszy i przez dwadzieszcia sztron opiszywał jak to
Potter upadł na tyłek... myszlisz, sze twój szyn jeszt gejem?
Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...
Przestanę
pisać i myśleć o swoim synu w ten sposób!
Zabiję
ojca!
TERAZ!
24
grudzień 1992
Włosy
– wyszczotkowane. Spojrzenie mordercy – zastąpione
oszałamiającym uśmiechem. Szaty – zastąpione piżamką z małymi
Mikołajkami. Tyłek – podskakuje na parapecie.
Właśnie
się uwolniłem od cielesnego przywiązania (ojciec uznał, że
zachowuję się dziecinnie, więc przywiązał mnie do siebie na
cztery godziny po tym, jak go uścisnąłem... chyba będę musiał
poćwiczyć obronę antyuściskową, może to w końcu wnerwi ojca.
Chociaż… to może sprawić, że użyje na mnie cruciatusa… albo
odejdzie. Wolałbym to drugie!).
Przestań
się mazać!
Jest
wigilia!
Porsche
niedługo się zjawi!
Łiii!
Gwiazdka
jest boska!
Nie
mogę się doczekać!
Na
wypadek, gdybym zobaczył Świętego Mikołaja, przygotowałem na
dachu katapultę do wyrzucania ciężkich obiektów! Jestem pewien,
że mógłbym gościa trzasnąć przynajmniej raz, tak jak w zeszłym
roku. Ponoć musiał sobie sprawić nowego renifera!
Jestem
taki zły!
Będę
się prezentował jeszcze wredniej w Porsche!
Iii-haaa!
Napisze
jutro o Porsche!
*
W oryginale było “itsy bitsy teeny weeny yellow and polkadot”
(co było w refrenie jakiejś durnej dyskotekowej piosenki), ale
zamieniłam, bo po polsku nie ma czegoś brzmiącego równie
niedorzecznie, a dosłowny przekład minąłby się z celem.
Rozdział
9
Święta
Gwiazdka
1992
Hmpf.
Żadnego.
Pieprzonego.
Porsche.
26
grudzień 1992
Włosy
– związane w schludny warkocz, ładne (żona to zrobiła, żeby
łatwiej mi było pogodzić się z rozczarowaniem. Uważam, że
wyglądam b. szykownie). Spojrzenie mordercy – wczoraj zużyłem
całość (ojciec walnął mnie w głowę laską i rzekł, że
zachowuję się jak nieznośny bachor. Pokazałem mu język. Głupi
ojciec nie ma pojęcia o czym mówi). Szaty – szpanerskie i nowe (i
b. milusie, co mnie zaskakuje) od teściowej, Esmy (udało mi się
uniknąć jej na świątecznym obiedzie. Wielka ulga. Ojciec jest nie
do wytrzymania. Esma jest dziesięć razy gorsza. Uznałem, że
ojciec i teściowa w jednym pomieszczeniu to zbyt przerażająca
wizja). Tyłek – lepiej niż wczoraj (żona była niczym wrzód na
tyłku. W każdym tego słowa znaczeniu).
No
dobrze.
Może
byłem wczoraj nieco… niewdzięczny.
Tak,
Porsche się pojawiło.
Jednakże
miałem pewną nadzieję, że żona domyśli się, że chciałbym
dostać DUŻY samochód, a nie autko wielkości zdjęć, którymi
wytapetowałem lustra w domu.
Zastanawiam
się, jak mój tyłeczek (który faktycznie b. dobrze się
prezentuje) zmieści się w modelu Porschaka o długości trzydziestu
centymetrów. Jestem pewien, że mógłbym znaleźć jakieś
zaklęcie, które powiększy rozmiary tego samochodzika.
Czarodzieje
zawsze wymyślali zaklęcia, które powiększały… eee… zabawki.
Pomimo tego, co sądzą wiedźmy – rozmiar się liczy.
Z
plusów – wąż był na przodzie samochodu i wygląda b.
szpanersko.
Dodajmy,
że prezent od ojca był naprawde przyjemną niespodzianką.
Ojciec
przypomniał sobie o moim zamówieniu na kolejkę, które złożyłem
dwadzieścia pięć lat temu i w końcu mi taką sprawił (jestem
gotów wybaczyć mu tę koszmarną zwłokę, bo w końcu to w pewnym
sensie moja wina, że ojciec zaginął w Azji na tak długi czas).
Jednakże
ojciec powinien ostrzec, że kolejka została pomniejszona, żeby
zmieściła się w pudełku po cukierniczce.
Nagły
rozrost maleńkiego parowoziku w salonie w momencie, gdy otworzyłem
pudełko, był raczej zaskakujący.
Żona
nie była zachwycona lokomotywą, która zgniotła paskudną,
fioletową kanapę (uwielbianą przez moją b. dziwną małżonkę),
a którą od lat osobiście stopniowo i delikatnie usiłowałem
roznieść w drzazgi (oczywiście po to, żeby salon się dobrze
prezentował! Absolutnie nie dlatego, że ta kanapa to była zniewaga
dla każdego, kto ma choć odrobinę dobrego… hmm… smaku).
Oszalałem
z rozpaczy z powodu straty kanapy.
Serio.
Chlip.
Widzicie?
Inne
sprawy – jestem niezwykle ciekawy, jak ojcu udało się zwiać z
lwią częścią Narodowej Kolei Indyjskiej, lokomotywą, wagonami i
kilkoma b. zdezorientowanymi pasażerami.
Jestem
przekonany, że pasażerowie z założenia nie mieli być włączeni
w kolejkowy prezent.
Zacząłem
ojca o to wypytywać i zostałem przez niego władczo uderzony w
głowę (wstrętny dupek!). Rzekł przy tym: “I własznie dlatego,
szynu, to ja jesztem najlepszym szarodziejem w tej roszinie.”
Kusiło
mnie, żeby rzucić w niego klątwą za to, że jest wnerwiającym
starym prykiem, ale przypomniałem sobie, że jest ode mnie szybszy.
Zrobię
to później, kiedy będzie spał.
Albo
walnę go wielgachnym kamieniem, może straci przytomność.
Zależy
w jakim będę nastroju, a ponieważ nie dostałem od małżonki
kolejnego pamięt… khm… dziennika jestem w nastroju niemal
wspaniałomyślnym. Zwłaszcza, że prezentuję się b. szykownie i
fantazyjnie w ładnym, klasycznym warkoczu.
Ojciec
mnie właśnie poinformował (kiedy się do mnie zbliżał, sprawiał
wrażenie jakby coś go bolało. Prawie się zmusiłem do poczucia
winy, że jestem taki niewdzięczny. Prawie.), że chciałby wyjść
na zewnątrz i pobawić się mugolskimi pasażerami z pociągu, skoro
ja ich nie chcę.
Och!
Pasażerowie
z założenia mieli być w prezencie!
Taka
próba zacieśnienia ojcowsko-synowskiej więzi!
Ojciec
jest taki super! Jak mogłem kiedykolwiek go nie lubić!
Wrócę
później! W ogrodzie jest paru mugoli do ścigania!
29
grudzień 1992
Włosy
– gładkie i lśniące (dzięki zestawowi do pielęgnacji włosów
– prezent od syna. Jakże dobrze potomek zna mój gust. Wysłałem
mu kolejny, roczny zapas żelu do włosów. Musiałem go zmniejszyć
do rozmiarów pudełka do butów, bo podejrzewam, że ważąca tonę
skrzynia wypełniona słoikami z żelem wyglądałaby b. podejrzanie.
Nie chciałbym, żeby syna wytykano z powodu żelu, który tak b.
lubi). Spojrzenie mordercy – skończyło się w czasie polowania na
mugole kilka dni temu (na sekundę obdarzyłem morderczym spojrzeniem
takiego jednego grubasa, a ten się rozbeczał. To było b. zabawne).
Szaty – praktyczne (ekhm… eksperymentowałem z żon…
SAMOCHODEM! Eksperymentowałem z SAMOCHODEM przez cały wczorajszy
dzień, przedwczorajszy i przed-przedwczorajszy i jestem odpowiednio
niechlujny – krótko wyjaśnię niechlujność. To dosyć
niezwykłe, ale ma… b. interesujący efekt uboczny). Tyłek –
kuszący!
Jeszcze
bardziej zacieśniliśmy ojcowsko-synowskie więzi i to zanim ojciec
wyjechał na kilka dni do Londynu, żeby odnaleźć paru starych
przyjaciół i załatwić wejścia na kilka b. snobistycznych imprez
noworocznych dla całej rodziny, a wszystko to bez zaproszenia
(jesteśmy b. źli!).
Myślałem,
że to niemożliwe, żebym kiedykolwiek polubił ojca, ale wygląda
na to, że te dwadzieścia pięć lat w dziczy trochę go
ucywilizowało.
Albo
to albo faktycznie byłem zachłannym gówniarzem, kiedy byłem
młody.
Hmm.
Wolę
wersję z ucywilizowaniem ojca. Mimo, że to niemożliwe, żeby
ktokolwiek, cokolwiek czy też jakikolwiek kontynent mógł
ucywilizować niebezpiecznego dla otoczenia ojca w świrniętej
czapce, który – to tak na boku – był b. niezadowolony, że
przegapił całą kampanię Czarnego Pana.
Właściwie,
to się cieszę, że był wtedy nieobecny – inaczej mógłbym nigdy
nie osiągnąć wysokiej i b. wrednej pozycji, którą zajmuję.
Jakby nie było – Czarny Pan ma b. dużą słabość do szkockiego
akcentu. Pieprzony dupek ma fioła na punkcie akcentów!
Nie
jestem w żadnym wypadku zazdrosny o b. seksowny akcent mojego ojca.
Nie
to, żeby ojciec miał seksowny akcent!
Ani
trochę!
To
była tylko hipoteza o akcentach i szkockim akcencie ojca (chociaż
zastanawiający jest fakt, czemu głowa rodziny ma francuskie
pochodzenie i jednocześnie szkocki akcent – nigdy tego nie
wykoncypowałem).
W
KAŻDYM BĄDŹ RAZIE!
O
niechlujności.
Mam
kilka b. niezwykłych szat do pracy.
Właściwie,
dla przeciętnego czarodzieja szaty do pracy mogą być normalne. W
zasadzie nie param się pracą fizyczną, więc to żadna
niespodzianka, że nie wiem, czy to co mam na sobie jest strojem
roboczym.
Ale
dzisiaj pomyślałem, że powinienem się przebrać do majstrowania
przy wozie (który jest teraz pełnowymiarowy, ale za to ma
plastikowe wnętrze. Grr. Muszę się zastanowić jak działa silnik,
żeby sobie jakiś dopasować. Albo zwinąć z jakiegoś innego
Porsche. Albo zwinąć całe Porsche. Jest tyle możliwości); tak
więc przywdziałem szpanerskie ciuszki bez rękawów i dopasowane
spodnie, które się nazywają “okropniczki”.
Ciuchy
wprawdzie wyglądały śmiesznie, ale odsłaniały ramiona (które –
po miesiącach rzucania skrzatami – są b. ładnie umięśnione)
oraz klatkę piersiową (która też prezentuje się nienajgorzej.
Taki fantastyczny wygląd powinien być karalny).
Byłem
b. zaskoczony, kiedy żona pojawiła się w garażu (który
dobudowałem pół roku temu przewidując Porsche. Jestem pewien, że
garaż powinien się raczej znajdować na zewnątrz domu, a
przynajmniej nie na strychu, ale na razie sprawuje się bez zarzutu).
Byłem
jeszcze bardziej zaskoczony, kiedy żona zaczęła mi się pożądliwie
przyglądać, tak jakbym był jeszcze bardziej pociągający niż
zwykle. To był b. dziwne, bo włosy miałem na całej twarzy i byłem
trochę zaczerwieniony (możliwe, że to kolor maski się odbił na
mojej twarzy – kolejny bdb powód, by samochód był srebrny).
Zapytałem
żonę czego chce.
Wymamrotała
coś o seksownych, pracujących mężczyznach.
Następne,
co pamiętam, to fakt, że zostałem przyszpilony do maski samochodu
i absolutnie nie miałem nic przeciwko temu, że małżonka
zademonstrowała mi, skąd wzięła się nazwa “okropniczki” –
okropnie szybko się je zdejmuje. Założę się o wszystko, że żona
nigdy w życiu nie pozbyła się żadnych spodni w takim tempie.
Okazało
się, że żona ma fioła na punkcie niejakiego Tarzana.
Jestem
pewien, że to jakieś nawiązanie do człowieka i jakiejś… małpy.
Nie
powiem, żebym był zachwycony, gdyby mnie porównano do małpy, ale
odkryłem, że żonę uszczęśliwia codzienne przychodzenie do
warsztatu tylko po to, żeby pozbywać się “okropniczków” i
udowadniać mi, że maska Porschaka… wiele wytrzyma.
Wydaje
mi się, że Narcyza lubi te szatki oraz obserwować jak grzebię w
samochodzie.
Zaoferowała
mi butlę oleju i smar. Twierdzi, że to niezbędne akcesoria przy
pracy przy samochodzie. Postanowiłem, w celu utrzymania cogodzinnych
wizyt małżonki w garażu, że ją uszczęśliwię i skorzystam.
Kiedy
Narcyza wkroczyła do garażu dzisiejszego popołudnia i zobaczyła
mnie w stroju roboczym, z czarodziejskim kluczem francuskim w ręku i
ze smarem na dłoniach i ramionach, cieniutko zapiszczała z
ukontentowaniem, po czym zemdlała.
Podbudowało
to moje męskie ego.
Żonę
b. łatwo zadowolić, ale nie pozwolę jej więcej mdleć z wrażenia.
Niestety,
lśniąca maska Porsche ma widoczne wgniecenie na samym środku,
dokładnie tam, gdzie żona – kiedy już odzyskała przytomność i
szeroki durny uśmiech zniknął z jej twarzy – mnie rzuciła.
Będę
musiał wezwać mechanika, żeby to poprawił.
Właściwie
to ja to naprawiłem, ale wgniecenie znów się pojawiło, kiedy
małżonka – oszołomiona moim fachowym naprawianiem silnika –
ponownie wpakowała mnie na maskę i w ciągu kilku sekund rzuciła
“okropniczkami” przez całe pomieszczenie.
Będę
musiał wzmocnić maskę.
Właściwie
to b. mi się podoba, że Narcyza tak się przywiązała do
samochodu.
Fałszywe
Porsche daje o wiele lepsze rezultaty niż zwykłe Porsche byłoby w
stanie. Zawsze zresztą mogę je wykorzystać jako subtelną aluzję,
że chciałbym prawdziwe Porsche na czterdzieste urodziny, które
będą za kilka miesięcy.
W
końcu to ważna data, jakby nie było będę w wieku z zerem na
końcu, należy mi się więc coś specjalnego.
Nie
oznacza to, że będę stary.
Będę…
dojrzały, jak dobre wino.
Dobre
wino, które chce prawdziwe Porsche.
Będę
musiał się tym zająć.
A
teraz małżonka ponownie wśliznęła się do garażu. Mam niejasne
podejrzenia, że ma ochotę popatrzeć sobie na postępy jakie
poczyniłem. Wydaje mi się, że leżenie plackiem na masce samochodu
i pisanie Kronik to zadanie, które nie pasuje do Tarzana.
Później
napiszę.
31
grudzień 1992
Włosy
– ze wszech miar idealne (i do tego żona prezentuje się
oszałamiająco). Spojrzenie mordercy – zamienione na odrobinę
zarozumiałe i b.-dumne-z-siebie-i-swojego-tyłka (zamierzam na
krótko pojawić się publicznie i nie chciałbym zostać aresztowany
za rzucanie morderczych spojrzeń na co poniektórych pracowników
ministerstwa). Szaty – wysokiej klasy, szczególnie dobrze
prezentują się na moim tyłeczku. Tyłek – jak już wspomniałem
– jest w cholernie dobrym stanie.
Ja,
żona i ojciec już prawie wychodzimy na całą noc.
Nowy
rok to niepotrzebnie wielkie “halo”, ale skoro oboje z małżonką
lubimy się pokazywać (prezentując się bosko), więc jest to
najlepsza okazja, żeby zadać szyku we wspaniałych szatach. I do
tego razem.
Przy
innych okazjach wychodzimy osobno, więc nie wprawiamy społeczeństwa
w osłupienie na tak wielką skalę, bo gdyby wszyscy się na nas
gapili i nie patrzyli gdzie idą, to mogłoby dojść do wypadku.
Słyszałem,
że kolizja mioteł z zeszłego roku to była moja i mojej żony wina
(chociaż później dowiedziałem się, że spódnica małżonki w
jakiś sposób wsunęła się w jej figi i cały świat mógł
oglądać jej tyłek. Możliwe, że to rozproszyło dwóch mężczyzn
na miotłach, raczej nie będę dociekał, co ma wspólnego damski
tyłek z ładowaniem sobie nawzajem wielkich latających motywów
fallicznych w ramiona...).
Tak
więc ja i moja żona rzadko pokazujemy się razem publicznie.
Jednakże
jeśli już, to robimy to w wielkim stylu.
Żona
wygląda po prostu apetycznie.
Musiała
zmienić kieckę, bo kiedy w tej ostatniej weszła do moich kwater,
natychmiast odczułem potrzebę pokazania jej, jakie są jej
małżeńskie obowiązki i, nieszczęśliwie, sukienka na tym
ucierpiała.
Więc,
żona ma teraz na sobie nie-aż-tak-powalającą kieckę.
Dzięki
Bogu!
Gdyby
nosiła powalające sukienki, mógłbym zabić każdego, kto
ośmieliłby się na nią spojrzeć. No, właściwie to zawsze
mógłbym to zrobić. Dla zabawy.
Jednakowoż
ojciec może umniejszyć wrażenie jakie ja i małżonka chcemy
zrobić na pospólstwie, bo upiera się, żeby założyć spódniczkę.
Oh,
przepraszam, ojcze.
Kilt.
Ojciec
upiera się, żeby założyć kilt.
Poinformował
mnie, że kilty to symbol męskiej dominacji w Szkocji. Podejrzewam,
że jeśli facet jest wystarczająco odważny, żeby ubierać kilt w
Górach Kaledońskich i nie dostać zapalenia pęcherza (jak pierwszy
z brzegu cienias) ma prawo czuć się b. męsko.
Jednakże
wciąż nie jestem przekonany, czy sporran* też jest konieczny.
Sporran
to b. dziwna torebeczka, ojciec ją nosi z przodu jakby chciał coś
chronić.
Mówi,
że nosi w tym owies…
Zaczynam
mieć poważne wątpliwości co do ojcowskiego zdrowia psychicznego
(albo to co z niego zostało po tylu latach w Azji. Nie oznacza to,
że kiedykolwiek posiadał coś takiego jak zdrowie psychiczne, ale
przecież nie będę się nad tym rozdrabniał, skoro ojciec znalazł
przyjęcie, które rozniesiemy w pył).
W
każdym razie, lepiej żebym teraz skończył.
Żona
właśnie wypolerowała wężowatą główkę laski, co oznacza, że
wszyscy jesteśmy gotowi do wyjścia.
Napiszę
więcej w nowym roku.
*
sporran – niestety, chyba nie ma polskiego odpowiednika tego słowa;
jest to futrzana torebeczka w kształcie półkoła, element
szkockiego stroju; noszona z przodu, by kilt nie podnosił się w
czasie tańca, wiatru etc.
Rozdział
10
Totalnie
wstawiony
1
styczeń 1993 – Nowy Rok
Włosy
– w strąkach. Spojrzenie mordercy – wyłączone z powodu bólu
głowy. Szaty – zastąpione włochatym, milutkim szlafroczkiem i
łapciami (jestem zbyt śpiący i mam zbyt wielkie zawroty głowy,
żeby opuszczać sypialnię. Siedziałbym przy oknie, ale światło
jest za mocne. Głowa mnie naprawdę b. boli. Możliwe, że bawiłem
się aż za dobrze). Tyłek… w sumie ciągle go mam (chociaż jedna
dobra rzecz – gdybym stracił tyłek to byłaby tragedia).
Jest
Nowy Rok, więc powinienem poczynić jakieś postanowienia, dzięki
którym będę lepszym człowiekiem (nie żebym potrzebował, ale to
sprawi, że żona będzie miała lepszy humor, małżonka docenia,
kiedy się dla niej staram. Żona jest b. dziwną, kochaną rzeczą):
ZAMIERZAM:
Bardziej
doceniać żonę.
Być
bardziej uczuciowy wobec syna (nie jestem jeszcze pewien, w jakim
sensie. Czy wredne spoglądanie na niego to uczuciowość?).
Zabić
ojca za to, że jest jednym wielkim źródłem zakłopotania dla mnie
i rodzaju czarodziejskiego.
Rozwijać
technikę robienia mniej subtelnych aluzji, tak żeby małżonka
pojęła, że chciałbym prawdziwe Porsche na urodziny.
Unikać
skrzatów domowych (szczególnie tego z wielkim nochalem).
Polerować
laskę każdego dnia (muszę utrzymać optymalnie wredny błysk. Coś
wrednego nie może być brudne i upaćkane śladami palców).
Odnaleźć
w sobie siłę, by opierać się pokusie kupowania nowych szaf
ilekroć będę na Śmiertelnym Nokturnie.
Znaleźć
sposób na odróżnianie drinków doprawionych od niedoprawionych.
Stłuc
tego-tam, „chciałbym być Gandalfem”, za posiadanie koszmarnych
włosów
Być
bestią w ludzkiej skórze, której żona dzień w dzień nie może
się oprzeć (tak jakby to było dla mnie jakieś wyzwanie…).
Dostać
Porsche na urodziny.
NIE
ZAMIERZAM:
Zaprzyjaźniać
się ze skrzatami.
Zapraszać
Mugoli na obiady (chyba, że będą głównym daniem).
Pokazywać
się z ojcem w miejscach publicznych.
Przyznawać
się do mojego wieku komukolwiek spoza rodziny (to i tak bez
znaczenia, bo jestem jak bdb wino, naprawdę).
Kumplować
się z „chciałbym być Gandalfem”.
Zrujnować
dzienniczkowego planu Czarnego Pana, wyjaśniając cokolwiek synowi.
Rzucić
klątwą w mojego syna-durnia, w celu zamknięcia mu paszczy, żeby
przestał paplać o wszystkim w szkole.
Wymyślać
kolejnych postanowień, bo i tak nigdy ich nie dotrzymuję.
Wczorajsza
impreza była znakomita.
B.b.
boli mnie głowa.
Już
wiem, gdzie syn nabrał brzydkiego zwyczaju doprawiania drinków.
Nie
mam pojęcia, jakim cudem ojciec zdołał doprawić whiskey… no,
większą ilością whiskey, ale dał radę stworzyć drinka, który
ofiarę (np. mnie) zwalał z nóg.
Ojciec
potem przezywał mnie babą, bo nie byłem w stanie utrzymać pionu
po jednym drinku.
Boli
mnie głowa.
Niedługo
zabiję ojca.
Auuu…
Niestety
mam niejasne wspomnienia sprzed “bujania”.
Większość
ludzi była b. zaskoczona widokiem ojca.
Albo
widokiem włochatych kolan ojca.
Przyznaję,
iż byłem przekonany, że ojciec miał przymocowaną do nóg parę
dziecięcych zabawek, tralalantule czy coś w tym guście. Mój
wrzask przerażenia na widok wyłaniających się spod kiltu pająków
jest całkowicie usprawiedliwiony.
Właściwie,
skoro już przy tym jesteśmy, mój szok mógł byś spowodowany
widokiem ojca w kraciastej kiecce, podkolanówkach i z b. tandetną
plakietką na kołnierzu (srebrną w fioletowe kwiatki – nigdy mi
nie wyglądał na gościa, który lubi kwiatki. Jestem o wiele
bardziej cool niż ojciec! Mam plakietki z wężami! Węże są
szpanerskie! Ha! Ojciec nosi dziewuchowate kwiatuszki, a ja węże! I
kto tu jest Złym Czarodziejem? No kto? No kto?).
Ojciec
hołduje przekonaniu, że brak stylu wystarczy, by kogokolwiek
przerazić.
Witał
się ze wszystkimi przyjaciółmi (jednakże przerażenie na twarzach
wielu z nich sugeruje, że „przyjaciel” to nie jest słowo z
jakim kojarzy się im mój ojciec. „Niezrównoważony rozwydrzony
psychopata” szeptali niektórzy - nie mam pojęcia, co sugerowali)
w stylu z dawien dawna zaginionego Złego Czarodzieja.
Jestem
pewien, ze Hektor Benoit nie będzie tęsknił za swoją lewą nogą.
Jednakowoż
jestem przekonany, że Joshuę Rosencrantza mógł odrobinę zasmucić
fakt, że jego głowa nagle zmieniła współrzędne.
Ojciec
zawsze tak postępował z ludźmi.
Jestem
pewien, że widziałem kręcących się w pobliżu kilku Aurorów, co
mogło okazać się małym problemem dla ześwirowanego na punkcie
czarnej magii ojca, ale słyszałem, że szybko zmyli się, zanim
dopadł ich „ten wariat w kiecce”.
Nie
rozstrzygnąłem jeszcze, czy na pewno chodziło o mojego ojca.
Przez
większość wieczoru osoby na przyjęciu okazały się doskonałym
towarzystwem.
Obecnie
b. rzadko można spotkać takie osoby, ze względu na sporą liczbę
wielbicieli mugoli, gości na bakier ze stylem i… yyy, jak się ci
trzeci nazywali? Zawsze zapominam… wielbiciele mugoli… ci na
bakier ze stylem… a!
Szlamy!
Tak,
trzy plamy na honorze czarodziejskiego świata.
Osobiście
aż tak bardzo mi te szlamy nie przeszkadzają, dopóki nie pojawiają
się w pobliżu mnie i nie psują powietrza swoim dyszeniem. Moim
skromnym zdaniem powinni zostać wywiezieni na jakąś wyspę i tam
pozostawieni.
Mogłoby
to dać początek nowemu rodzajowi rozrywki – czarodziejski świat
oglądałby sobie szlamy, które, pozbawione środków do życia,
byłyby zmuszone do walki o przetrwanie i do tego musiałyby, w
towarzystwie kompletnie nieznanych sobie osób, mieszkać tam, gdzie
diabeł mówi „dobranoc”.
Nie
sądzę, żeby mugole byli zdolni wymyślić tak koszmarną torturę!
Ale
wróćmy do przyjęcia.
Na
szczęście żona była przy mnie, przez co nie czułem się taki
zawstydzony.
Uznała,
że jeśli wejdzie na stół i zatańczy na nim ze mną, to ja nie
będę wyglądał… no, nikt nie ośmieliłby się rzec, że głupio
wyglądałem tańcząc na stole, bo – cytując jednego z przyjaciół
małżonki – wiem „jak się kręci dupcią!”.
Oczywiście
nigdy w życiu bym się tym nie chwalił. Jestem b. skromny i
poważny, po prostu umiem poruszać się z gracją.
Jednakże
muszę jakoś ocenić tę „dupcię”. Jestem pewien, że to był
komplement.
Więc
– ja i żona tańczyliśmy na stole.
Nie
jestem pewien, czy to dobrze, że ludzie rzucali nam pieniądze i
gwizdali. Jestem całkowicie przekonany, że okrzyki jakie padały w
stylu „No dawaj, Malfoy, pokaż nogi!” czy „Ściągaj to z
siebie!” były tylko dowcipami.
Jednak
Narcyza pokazała nogę i zasłużyła na pięćdziesiąt galeonów.
Żona
ma b. zgrabne nogi, ale to żadna nowina.
Niestety,
ojciec zniszczył jakiekolwiek szanse na zarobek tej nocy –
przyłączył się do nas i zadarł kilt.
Przy
okazji: ojciec naprawdę
jest
Szkotem. To b. krępujące.
Cała
sala nagle zamilkła, a kilku ludzi upuściło kieliszki. Ojciec
uśmiechnął się kpiąco (i b. wrednie), opuścił kilt, zlazł ze
stołu i powiedział, że zachowuję się jak tancerka topless i że
powinienem mieć swoją malfoyowską dumę.
I
to mówi gość, który właśnie pokazał swoje klejnoty wszystkim
zgromadzonym przyjaciołom.
Z
plusów – tak właściwie, to ojciec zaprezentował… ekhm…
sporą… yyy… malfoyowską dumę. Nie narzekam, bo po występie
ojca kilka kobiet stało z rozdziawionymi ustami, a w końcu ja mam…
yyy… różdżkę tej samej wielkości co ojciec.
Chociaż
jedna rzecz, za którą mogę być ojcu wdzięczny.
Szczęśliwie
się składa, że odziedziczyłem po nim jeszcze tylko jedną rzecz –
cyniczne brwi.
Chwała
Bogu, jestem podobny do matki, dziadków i wszystkich z mojej
rodziny, tylko nie do ojca, który jeśli tylko chce może wyglądać
b. wrednie z czarnymi włosami i prawie czarnymi oczami. B. straszne.
Wolę sprawiać, że ludzie myślą, że jestem śliczny (b.
prawdziwe) i niewinny (b. nieprawdziwe).
Właśnie
doznałem niepokojącego olśnienia…
Ojciec
za młodu miał czarne włosy i prawie czarne oczy.
Tłustowłosy
Profesor od Eliksirów, który uczy mojego syna, też ma badylowate
czarne włosy (muszę mu zalecić odżywkę, bo aż mną trzepie za
każdym razem jak go widzę) i b. ciemne oczy. Czy ja mam brata…?
To
by wyjaśniało naturalną wrogość jaką czuję w stosunku do
głupiego Opiekuna Domu i wariacką chęć ciągnięcia go za włosy
(oczywiście po tym, jak zostaną umyte b. drogim szamponem, a ja
założę gumowe rękawice w celu uniknięcia skażenia) oraz
podbierania mu zabawek.
Ych.
Nie.
Paskudny
pomysł pod każdym względem.
Jestem
szczęśliwy jako jedynak. Nie będę nawet rozważał tego
wstrętnego pomysłu, że niby miałbym mieć jakieś rodzeństwo.
No,
chyba że oznaczałoby to, że na moim domniemanym bracie
zaprezentowałbym jak świetnie rzucam Avadą – jestem w tym b.
dobry, chociaż nie miałem dotąd okazji pokazać komukolwiek z
rodziny, jak świetnie wybijam nią mugoli.
Właściwie
to dziwne, zawsze są b. zajęci, kiedy chcę im to zaprezentować.
To
niemożliwe, żeby ciągle pamiętali o tamtym incydencie, kiedy
niechcący, mierząc w coś, co wyglądało na aurora, ukatrupiłem
trzech śmierciożerców, którzy stali tuż za mną.
To
nie była moja wina!
Pieprzona
różdżka była do niczego!
Czarnemu
Panu nie bardzo się to podobało.
Wracając
do przyjęcia: po fiasku, jakim okazał się taniec na stole (i
poniżeniu) ojciec przekonał mnie, żebym spróbował jego
wzmocnionego trunku, co posłało mnie na podłogę.
Niczego
więcej z imprezy sobie nie przypominam, no, może poza tym, że
oglądałem fascynujący wzór na dywanie z bardzo bliska. Pamiętam
też, że podziwiałem stopy różnych ludzi, ale dywan okazał się
przebojowy.
Zdaje
się, że ojciec i żona zabrali mnie do domu.
Naprawdę
chciałbym, żeby moja pamięć lepiej się sprawowała.
Och!
Dzięki ci, o Merlinie!
Żona
właśnie weszła do sypialni z wielką fiolką przeciwbólowego
eliksiru, b. skąpo ubrana!
Jeszcze
nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłem się na widok małżonki!
Zapomniane
przez żonę ciuszki to z pewnością jakiś bonus do eliksiru.
Mam
niejasne wrażenie, że wiem, co chodzi po głowie mojej małżonce,
wobec czego napiszę później.
3
styczeń 1993
Włosy
– świeżo umyte, mokre i splątane (żona wśliznęła się pod
prysznic, kiedy z niego korzystałem i robiła b.… ciekawe rzeczy).
Spojrzenie mordercy – na module pacyfistycznym. Szaty – znów
zastąpione wygodnym szlafroczkiem (wciąż mam noworoczną przerwę
i cieszę się z tego). Tyłek – w świetnym stanie (dobry początek
roku).
Właśnie
otrzymałem spóźnione noworoczne pozdrowienia od syna.
Potomek
poprosił nowych przyjaciół, żeby zostali jego strażą
(pozbawieni mózgów synowie równie bezmózgich typów, którzy się
nadają na ochroniarzy). Zachowują się dziwnie. Wygląda na to, że
pojedyncze komórki mózgowe im wysiadły.
Syn
wspominał coś o nich w czasie świąt.
Powiedzieli,
że spali w schowku (czemu spali w tym schowku razem? Nie mam bladego
pojęcia i nie chcę mieć), chociaż potomek zapewniał ich, że
byli w pokoju wspólnym, a nawet z nim rozmawiali. Skłaniam się ku
zdaniu Dracona; jego przyjaciele są b. grubi, możliwe, że pomylili
pokój wspólny ze schowkiem.
Skontaktuję
się z ojcami chłopców i doradzę im, żeby leczyli swoich synów.
Nie
mogę dopuścić do sytuacji, żeby mój syn czuł się smutny i
samotny w szkole, zwłaszcza, że go potrzebuję; ktoś musi mi
donosić co się dzieje z dzienniczkiem, dziedzicem i takich tam.
Szczęśliwie
się składa, że ojciec wciąż jest z nami, więc Draco będzie
unikał powrotu do domu tak długo, jak się tylko da, byle tylko nie
spotkać swojego szalonego dziadka.
Są
pewne korzyści z trzymania ojca w domu. Rozmawiałem z nim, ale
nalega, żeby za jakiś czas wrócić do Azji i Południowej Afryki.
Mówi, że tęskno mu do ścigania mugoli nago.
Naprawdę,
nie musiałem sobie tego wyobrażać.
Aczkolwiek
zastanawiałem się, gdzie wtedy ojciec trzyma różdżkę.
Doszedłem
do wniosku, że ojciec jest b. dziwny.
Z
zabawnych wydarzeń – ojciec dostał oficjalne ostrzeżenie z
Ministerstwa Magii w związku z tajemniczym zniknięciem głowy
jednego z pracowników.
Ojciec
jest b. dobry w udawaniu niewinnego.
Stwierdził,
że nie nadąża za magią i nie jest do końca pewny, co się stało
z „głową tego biednego małego człowieczka”. A ja przecież
wszystko widziałem i wiem, że ojciec był całkowicie pewien tego,
co robił.
Rosencrantz
był cholernym idiotą – powiedział ojcu, że kilt pogrubia mu
nogi.
To
było b.b. głupie z jego strony.
Wszyscy
wiedzą, że nie należy krytykować stylu Malfoyów.
To
chyba nawet takie magiczne prawo.
Jesteśmy
znani z tego, że niezbyt dobrze znosimy krytykę (ja jestem
wyjątkiem potwierdzającym tę regułę, ale to dlatego, że zawsze
wyglądam zachwycająco), ale żeby zbliżyć się do z dawien dawna
zaginionego Malfoya Seniora po to, żeby krytykować jego spódniczkę…
Nawet
ja nie byłbym aż tak głupi.
Mogę
sobie tak pomyśleć, ale w życiu nie powiedziałbym tego na głos.
Ojcu
nie podobał się list z Ministerstwa, w którym napisano, że będzie
miał spore kłopoty, jeśli nie odwróci zaklęcia i nie przeprosi
Rosencrantza.
Ministerstwo
Magii właśnie otrzymało najbardziej obscenicznego wyjca w
historii.
Nie
jestem pewien, gdzie ojciec nauczył się tych wszystkich słów, ale
muszę go poprosić, żeby mi je spisał, żebym mógł ich sobie
używać, kiedy sytuacja będzie tego wymagała.
Trzygodzinna
tyrada (a Ministerstwo nie może jej przerwać, muszą wysłuchać
tego do końca! Hehe! Wyobrażam sobie minę Knota! Z pewnością
jest wiekopomna!). Pod koniec można by pomyśleć, że ojciec
zwyczajnie się powtarza, ale on używa każdej obelgi tylko raz.
Ojciec
coraz bardziej mnie zadziwia.
Mam
nadzieję, że nie wyjedzie zbyt szybko. Zaczyna mi się podobać to,
że mam go pod ręką.
Później
napiszę. Zaplanowałem polowanie na mugoli.
Rozdział
11
Nie
na czasie
13
styczeń 1993
Włosy
– wyszczotkowane i lśniące. Spojrzenie mordercy – wyłączone w
związku z łzawym pożegnaniem z ojcem (jestem dziwnie smutny, że
staruszek wyjeżdża. Będzie niesamowicie cicho w domu bez mugoli
wrzeszczących w salach tortur, które dobudował ojciec.
Podejrzewam, że teraz ja będę mógł ich używać… hmm). Szaty –
oficjalne, odpowiednie na wyjazd ojca (póki pamiętam – picie
zostało przeze mnie zakazane… właściwie to nie mam bladego
pojęcia co robiłem ostatnio, kiedy popijanie było dozwolone.
Oprócz tego, że się przewróciłem. Pamiętam upadek. Guz na
głowie wciąż mi o tym przypomina. Mam też jakieś niejasne
wspomnienia o dywanach. Hmm. Muszę to z kimś skonsultować). Tyłek
– ładny i twardy.
Jak
wspomniałem powyżej, ojciec wyjeżdża. Wraca do dzikich krain
Azji, gdzie może do woli zabijać mugoli i nikt mu nie patrzy na
ręce. Wydaje mi się, że ojciec odnalazł swoje miejsce na ziemie w
wiosce na szczycie jakiejś góry, gdzie diabeł mówi „dobranoc”.
Ludzie tam noszą prześcieradła i żyją w świątyniach.
Ponadto
ojciec doszedł do wniosku, że że ja lepiej od niego prezentuję
się jako pan domu, wobec czego oddał mi go na własność.
Byłem
b. wzruszony i zaskoczony tym gestem.
Właściwie
to byłem tak emocjonalnie poruszony, że aż mi oczy zwilgotniały.
Wtedy
oczywiście ojciec (który wciąż jest wrednym bydlakiem) obrócił
się, wskazał na mnie paluchem i zaczął się śmiać. Powiedział,
że jestem siusiumajtkiem, że się łatwo wzruszam byle gestem
jakiejkolwiek uczuciowości ze strony własnego ojca.
Chociaż
w zasadzie nie sądzę, żeby on to nazwał uczuciowością.
Powiedział
coś o eksperymencie, że niby chciał sprawdzić jak szybko mi z
oczu pocieknie czy coś takiego.
Wierzę
(i mam taką małą nadzieję), że mówił to wielkodusznie, po
ojcowsku i stylowo. Aczkolwiek, jak tak sobie pomyślę, radosna
wzmianka o obłożeniu dworu klątwą w ramach zemsty za zaklęcie
sprzed dwudziestu pięciu lat była dość… nieprzyjemna.
Mam
nadzieję, że ojciec żartował.
Nie
chciałbym mieć przeklętego domu.
Ciocia
Elsbeth - siostra ojca – równie upiorna, ale z b.b.b. dużym
majątkiem (nawet nie umiem wyrazić jak b. duży ów majątek jest.
Nie żeby rozmiar się li… och, kogo ja próbuję oszukać!
Oczywiście, że rozmiar się liczy! Majątek jest cholernie
wielki!), który ja kiedyś odziedziczę, ponieważ ciotka nie jest w
stanie utrzymać przy sobie męża na tyle długo, żeby wyprodukować
potomstwo. Ktoś kiedyś wspominał coś o b. bogatych mężach
umierających zaraz po ślubie (i, oczywiście, pozostawiających
spadek biednej, pogrążonej w rozpaczy cioci), co okazało się
przeszkodą w spłodzeniu potomka, a to z kolei sprawiło, że jestem
jedynym spadkobiercą tej starej wiedźmy) ma przeklęty (ale za to
prześliczny!) zamek w Glencoe. Powiedziała kiedyś, że krew
ściekająca po ścianach w czasie proszonych obiadków b. niepokoiła
gości.
Wyobrażam
sobie, że to mogło zniechęcić kogoś do zjedzenia zupy.
Że
nie wspomnę o zniszczonych tapetach.
Hmm.
Muszę
cioci Elsbeth zasugerować, żeby zaczęła zapraszać na obiadki
wampiry – mogłyby się zająć tym problemem z krwawiącymi
ścianami. Skoro są krwiopijcami to chyba nie zwieją z wrzaskiem, a
jeszcze załapią się na b. obfity posiłek.
Chociaż
z drugiej strony wampiry mogłyby się pożywić także ciocią
Elsbeth.
Hmm.
To
oczywiście mogłaby
być
wielka strata dla świata.
Jedna
osoba mniej do wysyłania kartek na święta.
Zawsze
jakaś korzyść, obok tego drobiazgu o spadku, którego nie jestem
ani trochę ciekaw. Naprawdę nie jestem zainteresowany
odziedziczeniem ciocinej fortuny, która wynosi miliony galeonów.
Wcale.
Hmm…
Tak sobie myślę…
Gdybym
delikatnie zasugerował cioci Elsbeth użyteczność wampirów w
sprawie w sprawie pozbycia się krwawiących ścian (co psuje tapety
i jej pozycję społeczną, chociaż słyszałem, że takie bajery są
popularne wśród turystów. Turyści. Zaprosiłbym ich do zamku,
potem upiekłbym ich na słodko, przeklęte pstrykacze zdjęć! No,
chyba że chcieliby moje zdjęcia, w takim wypadku można zrobić
wyjątek i nie robić pieczeni), wtedy ciocia zaprosiłaby wampiry,
potem wampiry rzuciłyby się na nią i zeżarłyby ją – czy to by
się liczyło jako wypadek?
Byłbym
niewinny, to oczywiste, bo przecież niczego złego bym nie zrobił.
Ja tylko zasugerowałem cioci naprawy domowe.
Do
zapamiętania: upewnij się, że ciotka Elsbeth nie zmieniła
ostatnio testamentu, a potem podrzuć jej pomysł z wampirami
(aczkolwiek pamiętaj,
żeby się czasem nie wygadać, że chcesz, żeby te wstrętne
wampiry ją zeżarły. Muszę o tym pamiętać! Inaczej cały plan
szlag trafi).
Chociaż…
wampiry mogą polubić ciocię Elsbeth i zamienić ją w wampira.
Ciotka
Elsbeth jest kompletną psychopatką jako człowiek – wyobraźmy
sobie, że mogłaby zostać… tylko trochę straszniejsza jako
wampirzyca. Jestem pewien, że wampirzy odpowiednik cioci Elsbeth
byłby znacznie gorszy.
Hmm.
Będę
musiał znaleźć całkowicie bezwględne wampiry, które zabijają
natychmiast. Chociaż muszę przyznać, że jakiekolwiek negocjacje
będą utrudnione.
Alternatywą
może być stara dobra Avada rzucona w ciotkę.
Minęło
trochę czasu, odkąd ćwiczyłem zaklęcia, a ciocia zawsze
powtarzała, że chętnie mi pomoże.
Zanim
zacznę całą akcję, zapytam ojca czy jest jakoś szczególnie
przywiązany do swojej siostry. Zaklęcie wyjazdowe jest
wystarczająco trudne, wolę nie ryzykować powrotu ojca,
wnerwionego, że zrobiłem coś z jego rodzeństwem bez jego
pozwolenia.
Później
się odezwę, kiedy już będę pewien, że ojciec wyjechał.
13
styczeń 1993
Włosy
– krótkie; obecnie opadające, chłopięco opadają mi na oczy w
b. rozkoszny sposób (jeśli ojciec kiedykolwiek jeszcze się do mnie
zbliży, zabiję go bez litości, za to w bolesny sposób!).
Spojrzenie mordercy – skierowane na ojca (konkretnie na Azję.
Jestem pewien, że ojciec to odczuwa, bo ja jestem b. zły). Szaty…
zmienione ze względu na nowy wizerunek (ojciec jest wrednym
dupkiem). Tyłek – niewielkich rozmiarów, nie wiem jakim cudem,
zwłaszcza po śmiałym przejściu na nowe stroje (zabiję ojca przy
pierwszej sposobności. Natychmiast. Może sobie trzymać mugoli,
żeby mnie szantażować, żeby mnie przekupić, ale jestem pewien
swych intencji i zabiję go).
Głupio
zrobiłem zeszłego wieczoru i pozwoliłem ojcu zbliżyć się do
kontuaru z napojami.
Jeszcze
głupiej zrobiłem, kiedy uwierzyłem, że będzie się zachowywał
grzecznie.
Zapomniałem,
że ojciec jest wrednym, kłamliwym, złośliwym bydlakiem.
Obudziłem
się w nieznanym sobie miejscu, z dużą ilością utraconych włosów,
odziany w szmatkę zwaną T-shirtem z napisem „I’m too sexy for
this shirt” (zgadzam się z tym zdaniem, ale nie podoba mi się ten
ciuch) i w b. niewygodne dla pewnej części ciała spodnie.
Skórzane.
Wszystko
było w porządku, dopóki leżałem i usiłowałem ustalić swoje
położenie.
Niestety
w momencie kiedy usiadłem natychmiast tego pożałowałem.
Właściwie
to pożałowałem już w momencie, kiedy doszedłem do siebie po
prawie kastracji z powodu b. ciasnych skórzanych spodni. Jestem
pewien, że te przeklęte spodnie i tak poczyniły jakieś
długoterminowe uszkodzenia (jestem w stanie wyciągnąć górne „C”.
To b. niepokojące).
Właśnie
zaczynałem się domyślać, że zostałem wkopany przez
wrednego-dupka-ojca oraz kombinować, jak tu wrócić do domu, kiedy
świat przestał wirować (muszę się dowiedzieć, jakim cudem
ojciec stał się takim ekspertem w doprawianiu drinków. Muszę się
nauczyć ich unikać. Muszę się powstrzymać od kolejnego przewrotu
i dokończyć wpis do Kronik), a jakiś głos odezwał się gdzieś z
podłogi:
-
W końcu się obudziłeś, Śpiący Królewiczu – powiedział. –
Odpłynąłeś zanim zdążyliśmy zrobić cokolwiek zeszłej nocy…
Wciąż
byłem zdezorientowany i pewny, że głos to tylko majak.
Tak
było do czasu, aż czyjeś wielkie łapsko klepnęło mnie w udo.
Nagle
znalazłem się na łóżku właściciela głosu. Ów człowiek,
który był b. duży, też był ubrany w skóry, do tego miał
wielkie wąsy i gigantyczny kolczyk.
Właściciel
głosu oczekiwał teraz, że… odpłacę mu się za nocleg i zaczął
dotykać tej części spodni, do której żaden facet nie powinien
się zbliżać, kiedy jestem ubrany w skórzane spodnie. W ogóle nie
powinien! Żaden facet nie powinien się tam zbliżać! Nigdy! Nigdy
w życiu!
Zapiszczałem
jak dziewczynka (to z pewnością wina spodni).
Nie
pierwszy raz w życiu ucieszyłem się, że potrafię się aportować.
Chociaż
zawsze uważałem, że ucieczka jest znakiem tchórzostwa i zasługuje
na to, by Czarny Pan ukarał uciekiniera cruciatusem, tym razem
jestem pewien, że Czarny Pan – w takiej sytuacji – też by
zwiał, piszcząc jak dziewczynka.
Wąsy…
Wystarczy.
Kiedy
dotarłem do domu i padłem z bólu, żona zmusiła mnie do poddania
się zabiegowi nacierania jakimś smarowidłem, żebym mógł się
wydostać z magicznych skórzanych spodni.
Mam
niejasne przeczucie, że żonie zajęło to znacznie więcej czasu
niż to konieczne. Jestem przekonany, iż jej ręka nie musiała
gładzić mojego tyłka przez bite pół godziny (nie żeby to było
coś nieprzyjemnego, ale wolę normalne okoliczności, a nie moment,
kiedy jestem uwięziony w skórze jakiegoś martwego zwierzaka, a
moje ciało… reaguje).
Doszedłem
do wniosku, że skórzane spodnie są naprawdę wredne i jeśli
którykolwiek członek rodziny (nie wyłączając żony i jej b.
seksownego tyłeczka – jestem pewien, że wyglądałaby w tym
oszałamiająco) choćby pomyśli o ich założeniu, postaram się,
żeby zniknął na następne tysiąclecie i wyrzucę go z rodziny.
Tak,
jestem zawzięty jeśli chodzi o te spodnie, szczególnie odkąd to
ja w nich musiałem paradować (i w T-shircie, ale przynajmniej nie
musiałem się katować butelką olejku dla dzieci, żeby go zdjąć.
Zęby żony w zupełności wystarczyły), co przykuło uwagę tego
wielkiego, straszliwego gościa z wąsiskami, którego nie umiem
inaczej określić jak typ „Village People”, chociaż w sumie nie
wiem czemu.
Pieprzone
spodnie.
Jestem
zdecydowany zamordować ojca jak go tylko zobaczę. Tak jakby
pokazywanie się publicznie w kiecce nie wystarczyło.
Hmpf.
Napiszę później. Muszę się zastanowić nad przypadkowym
uśmierceniem niektórych członków rodziny.
15
styczeń 1993
Włosy
– uczesane w schludny koński ogon (jestem przeszczęśliwy, że
mam z powrotem moje włosy, po tym jak zaklęcie ojca przestało
działać. Ha! Moje zaklęcie działało przez dwadzieścia pięć
lat, a ojcowskie dwadzieścia pięć godzin – no i kto tu jest
lepszym czarodziejem? Nie znaczy to, że wygarnąłbym to ojcu prosto
w twarz, gdybym go zobaczył; jestem w zbyt dobrym nastroju z powodu
odzyskania włosów, do tego nie cierpię już niewygody skórzanych
spodni…). Spojrzenie mordercy – skierowane na Piekło (chociaż
zastanawiam się, czy to ma jakikolwiek sens, skoro syn
najprawdopodobniej w ogóle tego nie odczuje. To wszystko przez ulgę
z powodu włosów). Szaty – przyzwoite. Tyłek – usadowiony.
Dzięki
nieobecności ojca (i dniu poświęconym na głębokie, owocne i b.
wredne rozmyślanie (nie mam pojęcia, czemu żona nazywa to dąsaniem
się)), przypomniałem sobie o spisku, który się przecież rozwija.
I
zaangażowaniu syna.
Zastanawiam
się, jak to się stało, że spłodziłem takiego skończonego
przygłupa.
Wiele
razy mówiłem synowi, że chcę wiedzieć absolutnie o wszystkim, co
się w tym roku dzieje w szkole, ze wszystkimi detalami. Czy potomek
pofatygował się, żeby poinformować mnie o obecnej sytuacji?
A
skąd!
Nie
miałem od tego przeklętego bachora wieści odkąd napisał, że
znów potrzebuje pomocy.
Zastanawiam
się, czy jemu wpadło kiedyś do głowy, że ponoszę
odpowiedzialność za te jego potrzeby. Ojcze, potrzebuję nowej
miotły! Ojcze, potrzebuję latającego samochodu! Ojcze, kup mi
nowych przyjaciół…
Ojcze,
chciałbym, żebyś walnął mnie w łeb swoją laską.
Grr.
Niewdzięczny
bachor.
Nie
widzę powodów, dla których miałbym płacić za jego zachcianki.
Nie szkodzi, ze jestem jego ojcem. Czy ja wyglądam na bank? (jeśli
tak, muszę być najlepiej wyglądającym bankiem na świecie, bo
włosy mam dziś oszałamiające).
Natychmiast
napiszę do syna i zażądam wyjaśnień.
A
taki miałem dobry początek roku.
Oprócz
tego upokorzenia na imprezie noworocznej.
I
incydentu ze skórzanymi spodniami.
Ekhm.
Napiszę później.
16
styczeń 1993
Włosy
– wyszczotkowane. Spojrzenie mordercy – wyzerowane na rzecz b.
zmieszanego (b. wrednego-zmieszanego, ale mimo wszystko…). Szaty –
w nieładzie. Tyłek – obolały.
Czuję
się trochę głupio.
Zapomniałem,
że sowa syna przynosi listy regularnie, ale od nowego roku aż do
dzisiaj ich nie sprawdzałem (byłem rozproszony przez ojca, żonę,
Porsche, Gwiazdkę i mordercze myśli).
Znalazłem
cały plik listów pozostawionych na biurku oraz odchody sów na
krześle. Wygląda na to, że ten ptak nie ma o mnie najlepszego
mniemania.
Przypomniałem
sobie, że synowskie pozdrowienia noworoczne zostały przyniesione
przez brzydką, zwykłą sowę, zapewne jedną z tych szkolnych
straszydeł, co wprawiło w zakłopotanie zarówno mnie jak i
potomka, zamiast przez jego osobistą sowę.
W
każdym razie, podsumowując zawartość wszystkich wiadomości od
Dracona, nie wygląda na to, by jego obsesja na punkcie zielonookiego
chłopaka przemijała: zrobił to, zrobił tamto, wyrwał się z tym,
próbował tamtego.
To
b. frustrujące brnąć przez dwadzieścia stron listu w poszukiwaniu
choćby jednej wzmianki nie dotyczącej Pottera, ale plusem jest, że
takie informacje w ogóle w tych listach zawiera.
Dzienniczkowy
spisek wciąż działa.
Kolejna
szlama została spetryfikowana, tuż przed świętami.
Naprawdę
muszę poinformować Czarnego Pana, żeby dopracował tego węża,
tak żeby jego oczy, zgodnie z przeznaczeniem, zabijały. Gdybym ja
był Czarnym Panem, zażądałbym pokwitowania od przodka
wybrakowanego zwierzaka!
Jedna
petryfikacja jest do zniesienia. Dwie to już rozczarowanie. Trzy to
już cholerne przegięcie!
Jednakże,
z plusów, dostałem list z zarządu, dający do zrozumienia, że
rośnie obawa co do losu dobrze usytuowanych dzieci w Piekle i że
trzeba będzie niedługo zwołać zebranie, w celu przedyskutowania
tego i owego.
Będę
mógł rozpocząć spisek, dzięki któremu typ „chciałbym być
Gandalfem” zostanie wykopany z gry.
Aczkolwiek,
jako że zarząd może być skupiony na dzieciakach, nie mogę pozbyć
się podejrzenia, że po prostu skontaktowali się ze mną, by
wymusić moją obecność na przyszłych zebraniach, żeby nie tracić
z oczu mojej laski.
Nie
mogę ich za to winić – laska jest istotnym dodatkiem.
W
dodatku b. seksownym
Jednakże
muszę sprawdzić notatnik, czy mogę się… umówić na spotkanie z
zarządem.
Nie
chciałbym ich rozczarować swoją nieobecnością.
I
nieobecnością laski.
Napiszę
później.
Rozdział
12
Z
sentymentu
12
luty 1993
Włosy
– związane w dość szpanerski koński ogon (wygląda b.
fantazyjnie. Nawet w różowych sprężynkach wyglądałbym
fantazyjnie, gdybym tylko chciał!). Spojrzenie mordercy –
umiarkowanej mocy (robię postępy w spiskowaniu i nie chciałbym
wykorzystać jego pełnej mocy, jeśli to nie jest konieczne. Czułbym
się b. zakłopotany, gdyby moje spojrzenie mordercy nagle straciło
moc!). Szaty – w rękach domowych skrzatów… yyy… czyszczą je
(Uważam, że te plamy to wina żony. Naprawdę). Tyłek –
dopieszczony jak nigdy (małżonka wciąż szaleje na jego punkcie.
Nie mam nic przeciwko temu).
Rozkosznie
knułem sobie spisek od czasu ostatniego wpisu do Kronik.
Powód
braku wpisów: Kroniki zostały strategicznie ukryte w połowie
poprzedniego miesiąca, żeby uniemożliwić żonie zaglądanie do
nich, kiedy jestem na spotkaniu z Knotem (który jeszcze przed końcem
spotkania cienko zapiszczał, bo wziąłem laskę i położyłem ją
na kolanach. Tak, to był chwyt poniżej pasa, ale zabawnie było
niemal zobaczyć, jak mózg Knota zamienia się w papkę. Rządzę!
Jestem taki zły!). Tak dobrze schowałem Kroniki, że przez
przypadek zupełnie zniknęły.
Zupełnie
zapomniałem, że zamiast ukryć je pod pierwszą poduszką,
schowałem je pod drugą. Byłem taki przebiegły, że nawet żona
się nie domyśliła. Nawet ja się nie domyśliłem, gdzie one są
jest, ale to inna sprawa.
Przeczytałem,
to co właśnie napisałem… czy ja naprawdę jestem aż taką
skończoną blondynką?
Nieważne.
Odzyskałem Kroniki i spiskowałem w b.b. wredny i podstępny sposób,
żeby wreszcie wywalić „chciałbym być Gandalfem” ze starej
szkoły dzięki spiskowi-z-dzienniczkiem-Czarnego-Pana-w-tle, nawet
jeśli nie działa do końca tak, jak powinien.
Jak
dotąd, odkąd spisek się zaczął:
Petryfikacje:
cztery (w tym duch – kusiło mnie, żeby wykorzystać to jako
dowcip, niby że ofiary zobaczyły Opiekuna Domu syna i zamarły z
przerażenia na widok jego wrednej gęby i włosów w b. złym
stanie; powstrzymałem się jednak, bo ten zadowolony z siebie dupek
nie może się równać z b. wrednym zwierzakiem. A w każdym razie
nie wtedy, kiedy nikt go nie słucha. Jestem taki zabawny, a nie mam
pieprzonej publiczności!)
Zgony
– zero (jestem tym niezwykle rozczarowany. Miałem nadzieję
zobaczyć niezliczoną ilość mugolaków padających jak muchy.
Robale! Z rozpłaszczonymi skrzydełkami! Kiedy już je zabijesz!)
Ekhm.
Wróćmy
do spisku.
Zorientowałem
się, że petryfikacje mają być utrzymywane w tajemnicy,
szczególnie przed „Prorokiem Codziennym” (Jestem taki sprytny!
Założę się, że nikt inny nie wie, że próbują wyciszyć
sprawę!)
Jednakże
doszedłem również do wniosku, że jeśli więcej uczniów zostanie
zamrożonych (trochę jak skrzaty domowe, gdy się je wrzuci do stawu
w zimie – to b. zabawne, szczególnie kiedy je ubrałem i żona, po
powrocie z jakiegoś spotkania, natknęła się na skrzata
rozmrażającego się jej najlepszej kiecce. Nie wiedziałem, że
żona potrafi kopnąć skrzata z taką siłą! Muszę pamiętać,
żeby jej osobiście nie wkurzać. Nie była tym zachwycona, a skrzat
nie mógł mnie obwinić o to tajemnicze zajście! Haha! Jestem b.
niegrzeczny!), wtedy ten straszny staruch z wielką brodą będzie
musiał przyznać, że coś się dzieje.
A
skoro milczy już tak długo i nie jest w stanie powstrzymać
wydarzeń, jestem pewien, że dam radę przekonać resztę zarządu,
że stary i jego rozdwajające się końcówki stracili kontrolę nad
Piekłem.
Właściwie
to jestem skłonny uznać, że moja laska potrafi przekonać zarząd
do koniecznych zmian, miałbym wtedy pewność, że stary głupiec
zostanie wykopany ze szkoły; ewentualnie mogę się uciec do
podjęcia desperackich kroków i zdobyć podpisy pod petycją, udając
(b. podstępnie), że zbieram autografy członków zarządu.
Psikus
zadziała!
Pracownicy
Ministerstwa już się kiedyś dali nabić w butelkę.
Nawet
dobrze pamiętam ten dzień – miałem wtedy proces za bycie
Śmierciożercą.
Przysięgli
wyglądali na gotowych na wydanie wyroku, dzięki któremu
wylądowałbym w więzieniu (Ble! Rozdzielenie mnie z moim pięknym
domem, salonem kosmetycznym, podrabianym Porsche i laską to koszmar!
No, to byłby koszmar), więc - szybko zacząłem kombinować –
wyjąłem z kieszeni pergamin i poprosiłem przysięgłych, żeby
złożyli na nim autografy, na pamiątkę dnia w sądzie.
Cała
ława przysięgłych (nędzni, głupi wielbiciele mugoli) podpisali
pergamin.
Oczywiście,
potem dałem go do podpisania także sędziemu.
I
wtedy zaproponowałem, żeby przeczytali pismo, które właśnie
podpisali, a którego treść wyglądała następująco: „My, niżej
podpisani, uznajemy, że Lucjusz Malfoy jest niewinny i ma
fantastyczny tyłek”. A ponieważ zarówno przysięgli jak i sędzia
owo oświadczenie podpisali, uniknąłem więzienia.
Jestem
taki podstępny!
Przekazanie
dokumentu temu zarośniętemu przygłupowi (tak się stanie, jeśli
będę musiał przejść się do Piekła i spetryfikować kilku
bachorów laską! Tak, to kładzie nieco ideę przypadku, ale zrobię
wszystko, żeby wykopać tego frajera!) w b. imponujący i b.
arogancki sposób (nie jestem pewien, jak odegrać aroganckiego.
Przecież jestem b. skromny. Wyzwaniem będzie już udawanie, że się
lubi te dzieciaki. Nie wiem jak ja zagram między tymi ptasimi
móżdżkami), więc muszę poczekać, aż obecny będzie ktoś
ważny, a kto będzie mnie obserwował.
Będzie
zabawnie, jeśli zjawi się Knot, on i jego fioł na moim punkcie.
Już sobie wyobrażam, jak będzie usiłował zadecydować, czy drżeć
na widok mnie i mojej laski czy się wściekać, że ja wymyśliłem
plan, dzięki któremu więcej idiotów zajmie wysokie stanowiska, a
wszystko dzięki temu, że pozbędę się tego
dyrektora-w-durnym-szlafroczku.
Specjalnie
zapomniałem o nim, kiedy wysyłałem zaproszenia do zarządu na małe
spotkanie w moich skromnych progach. Mam nadzieję, że weźmie to
sobie do serca.
Zaaranżowałem
spotkanko w przyszłym tygodniu. Powiadomiłem o tym żonę, która
natychmiast zdecydowała, co będzie na obiad, kto gdzie będzie
siedział i ile razy mogę pogłaskać laskę na ich oczach.
Uwielbiam,
kiedy żona zaczyna dowodzić.
Później
napiszę. Muszę trochę pospiskować.
14
luty 1993
Włosy
– rozczochrane. Spojrzenie mordercy – skierowane na Knota. Szaty
– na podłodze. Tyłek – zaspokojony.
Nienawidzę
Knota.
Naprawdę,
gdyby nie to, że chciałem Knota upokorzyć, a jego mózg zamienić
w breję, robiąc z niego całkowitego durnia (to znacznie łatwiejsze
niż dogadywanie się z niemal inteligentną osobą, która od czasu
do czasu zadaje pytania. Nienawidzę, kiedy MM interesuje się, czemu
poluję na mugoli w ramach relaksu. Tłumaczyłem im to już setki
razy – nie mam wyjścia, jako że sezon na kaczki się skończył,
a ja nie lubię polować na biedne, bezbronne liski i króliczki),
zabijałbym go powoli i boleśnie.
Żona
z samego rana postanowiła mnie uwieść. Wspomniała coś o jakichś
Walentynkach i przyniosła czekoladę.
Knot
(pompatyczny, nadęty, wtrącający się, przemądrzały, bezmózgi,
beznadziejny, najgorszy przykład endogamii) doszedł do wniosku, że
to najlepsza pora dnia na składanie wizyty i przyfiukał się do nas
bez ostrzeżenia w b. niefortunnym momencie.
Tak,
sieć fiuu jest podłączona do kominka w salonie, ale w życiu bym
nie pomyślał, że ktokolwiek by się zjawił akurat wtedy, kiedy w
zimny dzień ja i moja żona zabawialiśmy się przed kominkiem.
Pieprzony
Knot!
Schrzanił
mi humor, rozwalił pachnące świeczki małżonki i wylądował
prosto na nas. To było najgorsze lądowanie z kominka, jakie
kiedykolwiek widziałem (doprawdy, kto fruwa po sieci fiuu „na
łabędzia”?), co mnie b. zdenerwowało, bo ucierpiały na tym
plecy Narcyzy, która obecnie leży w łóżku i nie będziemy mogli
skończyć tego, co zaczęliśmy przez najbliższy tydzień.
Tak
więc jestem w swoich kwaterach, knuję przerażającą i makabryczną
śmierć Knota, kiedy Czarny Pan wróci. Jestem pewien, że z całego
serca będzie mi współczuł i pozwoli mi zrobić z tym bezmózgim
kretynem, co tylko będę chciał.
Jestem
b.b.b. wrednie zadowolony, że nie fatygowałem się zapraszaniem
tego głupiego Neandertalczyka-Knota na spotkanie w przyszłym
tygodniu i mam szczerą nadzieję, że siedzi teraz w domu i płacze
jak dziecko, że nikt go nie lubi.
Zapłaciłbym
sowicie za zdjęcie z tej chwili.
Mmm.
Jestem
taki zły.
Później
napiszę. Muszę pójść do żony i sprawdzić, czy niczego nie
potrzebuje.
15
luty 1993
Włosy
– w loczkach (Nawet nie pytajcie. Żona. Zaklęcie. Niedobrze. I
tyle jeśli chodzi o wyjaśnienia). Spojrzenie mordercy – wciąż
naładowane (Magazynuję jego moc na odpowiedni moment. Obecnie
wszystko załatwiam ukradkowo i podstępnie, zamiast obnosić się ze
swoim złem. To takie zabawne, w dodatku wprawia w zakłopotanie
ludzi o słabych umysłach!). Szaty – praktyczne (wciąż czekam aż
wyjaśni się sprawa problemów żony z plecami). Tyłek –
usadowiony na parapecie (Wyglądam jak rozmyślający bohater
gotycki, w ramach okiennych. To b. poetycki obraz. Chyba robię się
miękki na nie-tak-znowu-b.-stare lata. Zejdę z tego okna. Nie
pasuje mi odgrywanie rozmyślającego poety. Nie chciałbym, żeby
ktoś sobie do tego dorobił jakąś teorię).
Otrzymałem
od syna list odnośnie Walentynek.
Najwyraźniej
przez cały dzień po Piekle łazili za nim brzydcy, mali ludzie ze
skrzydełkami i harfami, przebrani w przepaski na biodra,
przekazujący mu wyrazy miłości. Syn uznał to za b. zabawne i
chciałby, żeby częściej tak było.
Desperacko
usiłuję nie doszukiwać się niezdrowego zainteresowania potomka
kurduplami ze skrzydełkami.
Mam
koszmarne wspomnienia o wrednej Królewnie Śnieżce.
Czy
mój syn naprawdę ma aż tak fatalny gust?
Już
wolałbym, żeby był zauroczony przez zielonookiego Pota (tak, wiem,
że ten chłopak to przekleństwo Czarnego Pana, ale przynajmniej się
lepiej prezentuje niż niski, paskudny gość ze skrzydełkami).
Może
ogłupiały potomek został ugryziony przez bazyliszka i nawet tego
nie zauważył (chociaż nie mam pojęcia jak to możliwe, żeby nie
zauważyć węża o długości sześćdziesięciu stóp, który ma
wielgachne kły?) i teraz ma zwidy poprzedzające zgon.
Możliwe,
że zabity przez bazyliszka syn jest znacznie lepszy niż potomek
ceniący sobie zaloty niezliczonej ilości kurdupli.
Och.
Żona
właśnie przeczytała list syna.
Wygląda
na to, że nie przeczytałem tego, co zostało napisane po drugiej
stronie, wobec czego nie miałem pełnego obrazu sytuacji. B.
krępujące. Wszystko wskazuje na to, że kurduple dostarczali kartki
walentynkowe od wielbicielek syna, wobec czego wszystko jest w
porządku.
Hmpf.
Syn
jest stanowczo zbyt arogancki, chwali się, że dostał więcej
kartek niż ja. Kartki to jeszcze żaden dowód na popularność. Syn
nie ma tej godności, zawsze się puszy.
Mnie
nie zależy na uznaniu innych ludzi i zdecydowanie nie jestem taki
napuszony jak potomek.
On
wcale nie jest taki wyjątkowy. I nie ma całego zarządu, który by
podziwiał jego tyłek, więc nie ma się czym chwalić. Ha! Niech to
przebije! Jestem o wiele lepszy w te klocki niż potomek.
Lepiej
teraz skończę. Żona prosi, żebym obrał jej winogrona ze skórki.
Małżonka potrafi się stać b. wredna, kiedy przedkładam Kroniki
nad jej osobę.
20
luty 1993
Włosy
– w fantazyjnym, dżentelmeńskim kucyku (Nie pytajcie jak wygląda
„dżentelmeński kucyk”! Po prostu ten kucyk taki jest, dobra?).
Spojrzenie mordercy – na wstrzymaniu (Nie chciałbym przestraszyć
reszty zarządu). Szaty – rewelacyjne (muszę zrobić dobre
wrażenie). Tyłek – milusi i sprężysty (zaklęcie małżonki na
napięte pośladki działa. Muszę powalić żony członków zarządu.
Jestem cholernie dobry!).
Dziś
wieczorem spotkanie zarządu w mojej rezydencji.
Powinno
być interesująco, przygotowałem nawet pergamin do podpisu, tak
żeby mieć wszystko przygotowane, w razie wycieczki do szkoły w
przypadku następnego incydentu z wężem.
Nie
żebym podejrzewał, że coś się dzieje.
Oczywiście,
że nie mam bladego pojęcia!
Ja?
Słyszałem
coś o paskudnych petryfikacjach, które przytrafiły się biednym,
kochanym, bezbronnym małym szlam… yhm… mugolaczkom w szkole, w
której wchodzę w skład zarządu, dlaczego nikt o niczym nas nie
poinformował?
Jestem
zdruzgotany taką sugestią!
Zawsze
ciepło myślałem o uczniach.
No,
w każdym razie o tych czystej krwi.
Bogatych
i czystej krwii.
Pierwszy
z zarządu już się zjawił! Później napiszę o spotkaniu.
21
luty 1993
Wszystko
jest tak samo, jak przedtem (jest teraz pierwsza w nocy), jestem
tylko trochę bardziej niechlujny niż wieczorem (Zarząd właśnie
się wyniósł (na szczęście wraz ze swoimi żonami. Jedna z nich
chciała złapać mnie za tyłek, kiedy stałem zbyt blisko jej
długopazurzastej ręki. Całą siłą woli powstrzymałem się od
rzucenia w nią Avadą i po prostu trzasnąłem ją po palcach laską.
Teraz już wiem, czemu nienawidzę przebywać w towarzystwie ludzi z
pracy – wszyscy są pomyleni!))
Pomimo
zadrapań i siniaków na najważniejszych częściach ciała
odniesionych w kontakcie z żoną głowy zarządu (ciche wody są
zawsze najbardziej zadziwiające. Nikt się nigdy nie spodziewa
zaczepki ze strony bibliotekarki z Pokątnej, ale i to się zdarza),
spotkanie – ogólnie – wypadło dobrze.
I
mam podpisany pergamin! Rządzę!
Wyjaśniłem
co się dzieje w szkole.
Zarząd
chyba był bardziej zainteresowany podrywaniem mojej żony (Przeklęta
złodziejka zainteresowania! To było moje spotkanie! To ja je
przygotowałem… no dobrze, skrzaty je przygotowały, ale to ja się
rewelacyjnie prezentowałem, do cholery!), która miała na sobie b.
małą sukienkę.
Nie
jestem zresztą do końca pewien, czy w ogóle ją miała, bo
potrzebowałem lupy, żeby ją zobaczyć.
W
każdym razie, wyjaśniłem po raz kolejny, kilka osób kiwnęło
głową na znak poparcia, ale nikt nie powiedział „tak” na
pomysł wywalenia starego głupca ze szkoły.
Musiałem
się uciec do desperackich sposobów, żeby zdobyć podpisy, kiedy
nawet ulubiona sztuczka pt. „Czy mógłbym dostać pański autograf
na tym legalnie wiążącym dokumencie?” nie zadziałała.
Powiedziałem,
że opuszczę zarząd i zabiorę ze sobą laskę.
Wówczas
prawie się pobili o pióro, żeby podpisać co trzeba i tak mój
plan pozbycia się Gandalfa dla ubogich ruszył do przodu.
Nie
mogę się doczekać, aż zobaczę minę starego głupca kiedy pokażę
mu ten zwój i powiem mu, że jego czas się skończył. I to, że
jest kilkaset lat starszy ode mnie, nie znaczy, że jest
sprytniejszy.
To
oznacza jedynie, że ma pomarszczony tyłek.
Którego
absolutnie nie muszę sobie wyobrażać.
Mam
nadzieję, że niedługo będzie kolejna petryfikacja! Nie mogę się
doczekać, aż użyję pergaminu!
Jestem
w nastroju do świętowania, a plecy mojej żony są już w lepszym
stanie, więc lepiej skończę na dziś. Napiszę więcej, jak będę
coś wiedział.
KONIEC*
* Prawda jest taka, że autorka napisała tylko tyle. Jednakże odgraża się od czasu do czasu, że do Lucjusza powróci, tak więc wielbicielom owych pamięt… yyy Kronik pozostaje tylko czekać i nie tracić nadziei.