[Fyre Reed] Kroniki Lucjusza

Kroniki Lucjusza

autorstwa Fyre Reed
w tłumaczeniu thingrodiel
korekta: Sulwen
zgoda na tłumaczenie: jest! 
oryginał: http://www.geocities.com/hpcrossover/CoL.html


Rozdział 1
Spisek


28 czerwiec 1992
Włosy – w jak najlepszym porządku. Spojrzenie mordercy – wystarczająco przerażające (Draco aż kwiknął przy śniadaniu – dobry początek dnia). Szaty fantazyjne. Tyłek – nienaganny kształt.

Zacząłem pisać te… kroniki (to nie jest pamiętnik – pamiętniki są dla dziewczyn. Jestem wrednym bydlakiem, a zatem nie mam nic wspólnego z dziewczynami). Ukróciłem tym samym zrzędzenie Narcyzy, że nigdy nie używam prezentów gwiazdkowych. Muszę jej dać jakieś subtelne wskazówki, że chciałbym Porsche, a nie kolejny dziennik. Najlepiej srebrne, z namalowanym z przodu wężem.
Węże są świetne. Muszę zapamiętać, żeby jednego załatwić dla Dracona. Dużego. Z zębami. Będzie śmiesznie, jeśli Draco zacznie piszczeć. Ale potem się wścieknę, bo to nie pasuje do złego drania, żeby piszczał jak dziewucha.
No chyba, że jak zła dziewucha.
Muszę sprawdzić, czy coś takiego w ogóle istnieje.
Plany na dzisiaj – nic podniecającego. Pójdziemy zapolować. Może znajdziemy jakichś mugoli. Uważam, że to zabawne – ścigać ich w terenie i nabijać na pale, ale nie przyznam się do tego przed Czarnym Panem.
Trzeba będzie sprzedać kilka ulubionych zabawek Czarnego Pana do Borginsa. Hal, jadalnia i salon są zagracone. Rzeczy czarnomagiczne zajmują koszmarnie dużo miejsca. I paskudnie śmierdzą. Już lepiej mieć takie ładne Porsche. Srebrne. Możliwe, że wspominałem już o tym. Dobrze by wyglądało przed domem. Szczególnie ze mną w środku. Pasowałbym do niego. Muszę dostać takie cacuszko pod choinkę.
Jeśli dostanę kolejny dziennik, zabiję żonę i dopilnuję, żeby wyglądało to jak wypadek.
Prawdopodobnie uduszę ją lawiną dzienników. To będzie zabawne, chociaż będzie wyglądało na morderstwo.
Trzeba będzie znaleźć lepsze rozwiązanie.
Na marginesie: syn wygląda stanowczo zbyt niewinnie. Jestem pewien, że ujrzałem aureolę wokół jego głowy. Muszę się upewnić, że dociera do niego “Playwizard” zanim będzie za późno. (Albo “Playwitch”, jeśli ma taki odchył. Jeżeli tak, trzeba go będzie zabić (ma to wyglądać na wypadek – trzeba sprawdzić wszystkie opcje śmierci w wypadku) i postarać się o kolejnego dziedzica.)
Pracuję nad jego złośliwym charakterkiem. Muszę zacieśnić więzy z synem i dopilnować, żeby przyuczył się w kwestiach dotyczących Ciemnej Strony. Kształtowanie zachowywania sukinsyna zdecydowanie zbliży mnie-ojca do Dracona-syna. Odkładałem to już zbyt długo. Umówię się z Draconem na spotkanie, żeby potrenować robienie wrednych przekrętów.
Jednakże zauważyłem coś pozytywnego – słyszałem, że przyjaciel rodziny nazwał mojego syna “aroganckim smarkaczem” i “wrednym małym gnojkiem”. Byłem dumny. Jednakże potraktowałem przyjaciela cruciatusem za niegrzeczność wobec mojego syna. Jak przystało na wrednego bydlaka stałem nad nim i śmiałem się, podczas gdy on zwijał się z bólu.
Źli są fajni. Źli ubierają się na czarno nawet w lecie. Wydaje się to głupie, ale budzi respekt. Wracając do tematu syna…
Nieźle sobie radzi. Jest kościsty i nadęty. Ma trochę zbyt spiczastą twarz, wygląda jak jego matka. Mam nadzieję, że zostanie porządnym dręczycielem innych, zanim wróci Czarny Pan. To szalenie frustrujące mieć syna, który wygląda jak baba z loczkami.
Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby syn nie wyglądał tak słodko. Może podrzucę mu jakiś wstrętny żel, żeby mu włosy oklapły. Podobieństwo do Kena jest do zaakceptowania. Nie wypada, żeby syn wrednego mordercy wyglądał słodziutko.
Napiszę wkrótce.

~~~*~~~


3 lipiec 1992
Włosy – bez komentarza. Spojrzenie mordercy – fantastyczne (sprawdziłem w lustrze i prawie zlałem się ze strachu). Szaty – zakurzone. Tyłek – posiniaczony i… obolały.

Czemu nie jestem kawalerem? Żona to tylko kłopot.
Daje mi ten dziennik, a potem decyduje, że go nie potrzebuję dokładnie wtedy, kiedy postanowiłem go używać.
Przy okazji – muszę wysłać skrzaty domowe na strych, niech posprzątają zwłoki zanim zamienią się w szlam i pył, tak jak ostatnio. Mam jakieś paskudztwo na butach, włosy w nieładzie. Jeśli chodzi o szaty… nie są już warte ceny, za którą je kupiłem.
To upraszcza sprawę.
Zabiję żonę. Przez przypadek albo i nie, ale zabiję ją.
Moja laska domaga się wypolerowania.
Przeklęta kobieta!
- Ależ Lucuś – uśmiechnęła się głupio (jest to zbrodnia karana śmiercią, tak samo jak kupowanie pieprzonych dzienników każdego pieprzonego roku. Głupie. I jeszcze to imię! Grr. Zabiję ją bez litości.), kiedy powiedziałem jej, że ten wypadek to wyłącznie jej wina (wyleciałem ze strychu na bardzo twardą, kamienną podłogę w halu i połamałem skrzata domowego). – Przecież go nie używałeś.
Jasne! Ależ jestem głupi! Powinienem się przecież domyślić. Atramentowe ślady na płachtach pergaminu, ułożone w dziwaczne wzorki, powszechnie znane jako słowa, to jeszcze nie powód, by przypuszczać, że książeczka jest używana.
Przeklęcie głupia przeklęta kobieta!
- Dałaś ją na strych – odparłem, bardzo się przy tym starałem niczym nie rzucić w jej głowę, na przykład krzesłem, które za mną stało.
- Myślałam, że jest do przechowania.
Razem z piętnastoma innymi dziennikami, które mi kupiłaś, głupia babo!
Ta rozmowa była bezcelowa. Jedyna szara komórka mojej żony z pewnością nie nadaje się nawet do naprawy.
Postanowiłem dąsać się u siebie w gabinecie, z dala od przeklętej żony. Trzeba zachować nieco czasu i energii, żeby cisnąć krzesłem w jej głowę. Potrzebowałem także chwilki, żeby odzyskać panowanie nad sobą po tym, jak wylądowałem na domowym skrzacie w najbardziej niedogodnej pozycji jaką tylko można sobie wyobrazić.
Tyłeczek mnie boli.
Nigdy bym nie przypuszczał, że nosy elfów są takie twarde i długie.
Teraz już wiem, czemu żona zawsze ma ten głupi wyszczerz na twarzy, kiedy skrzat wysprząta naszą sypialnię.
Zabiję żonę i skrzata (wstrętne, perwersyjne paskudztwo). Już niedługo.
I prawdopodobnie syna.
Ale dopiero po tym, jak dostanę Porsche.
Srebrne.
Z emblematem węża.
Możliwe, że już o tym wspominałem. Zaczynam przywiązywać się do mugolskiego środka transportu.
Ha! Rozjadę żonę, skrzata i syna w ogrodzie przed domem. Potem powiem, że po prostu nie mogłem zapanować nad samochodem, chociaż kręciłem kierownicą. Ha! Rozwiązałem problem śmierci w wypadku!
Chociaż… Ministerstwo wie o czymś takim jak prawo jazdy.
W mordę!
Znajdziemy inne rozwiązanie.
Napiszę wkrótce. Muszę zaaplikować jakiś płyn na mój biedny tyłek.

~~~*~~~


18 lipiec 1992
Włosy – rozdwajają mi się końcówki (Zadzwonię po Carlosa, niech tu przyjdzie i to sprawdzi. Co za trauma!). Spojrzenie mordercy – ledwie zadowalające (trzeba coś z tym zrobić. Spojrzenie jest mizerne i niestraszne. To bardzo rozczarowujące). Szaty – nowe, piękne i drogie (i do tego sprawiają, że moja żona wygląda grubo. Ha! Jestem zadowolony). Tyłek powrócił do normy.

Syn się poprawia.
W czasie rodzinnego śniadania czytałem gazetę. Skomentowałem kompletny brak higieny Dracona (prysznic, sauna i dwie kąpiele dziennie to stanowczo za mało!). Syn obdarzył mnie bardzo złym spojrzeniem.
Na pewno ciągle cierpi przez dodatkowy żel do włosów.
Do czasu jednak, gdy zacznie wyglądać przerażająco, to i tak spory krok naprzód w dziedzinie wrednych min.
Byłem jednak pod wrażeniem.
Niestety dumny ojcowski uśmiech, jakim miałem zamiar obdarzyć syna, zamienił się w spojrzenie zwiastujące śmierć (zawsze wychodzi wtedy, kiedy najmniej tego chcę!).
Syn natychmiast skulił się (Rządzę! Ciągle mam ten dar!)
Jednakowoż… skulenie się było minimalne.
Niemniej ciągle jestem pod wrażeniem coraz lepszego morderczego spojrzenia Dracona. Niedługo zaczniemy lekcje delikatnych pogróżek.
Szydercze uśmieszki dobrze mu wychodzą, ale syn ciągle nie jest dość przebiegły i nie dość wymownie, acz delikatnie grozi innym. Tak, drodzy przyjaciele Śmierciożerców. Mój syn jest równie subtelny jak cegła rzucona w okno. Trzeba to zmienić tak szybko, jak się da.
To bardzo podniecające.
Dam znać o jego postępach w przyszłości.

~~~*~~~


26 lipiec 1992
Włosy – przyzwoicie. Spojrzenie mordercy – mniej niż zadowalające (wszystko przez dobry humor, cholera). Szaty db. Tyłek bdb (stąd ten dobry humor, kurczę. Trzeba znaleźć jakiś przepis zabraniający szczęścia wrednym kreaturom. Grr. Jestem zły. A w każdym razie próbuję być.)

Bardzo dobry dzień. Podczas sprzątania brzydkich zabawek szefa wpadłem na bardzo zły plan. Wymyśliłem spisek. Zaaranżowałem go! Czuję się wystarczająco zły. Tylko że rechoczę kiedy nie trzeba. Wprawiło mnie to w zakłopotanie, więc pomęczyłem domowego skrzata, który był świadkiem owego rechotu. Zbiedek, czy jak-mu-tam-było. Z pewnością się nie wygada. Jak zacznie paplać, to go zabiję (i nawet nie trzeba się martwić o pozory wypadku, ale mimo wszystko ciągle o tym myślę. To jest trudniejsze, niż się spodziewałem).
Wracając do spisku. Wszystko przygotowałem, zaaranżowałem. Wprowadzę słowa w czyn w następnym tygodniu. Albo jeszcze w następnym. Jaki ja jestem sprytny. Nawet żona o tym nie wie. Rządzę! Bezcielesny szef powinien być dumny.
Mam nadzieję, że to zadziała.
Jeśli nie, to poczuję się głupio.
Obwinię żonę.
Zabiję ją i postaram się, żeby to wyglądało na wypadek, jeśli zajdzie taka konieczność. Inaczej zrobię to dla przyjemności. (A właśnie – zostawiłem liścik dla “św. Mikołaja” wraz z katalogiem porshaków na łóżku Narcyzy. Zaznaczyłem czerwonym kółkiem srebrne Porsche i dorysowałem wielkiego węża na masce. Bardzo delikatna aluzja. Mam nadzieję, że ją zrozumie. Poczekam z zabiciem jej do gwiazdki. Muszę się dowiedzieć, czy dostanę Porsche. Jestem tym bardzo podekscytowany. Jak dostanę kolejny dziennik to ją zmiażdżę. Pieprzyć czy to będzie wyglądało na wypadek!)
Wróćmy do spisku.
Mam książkę Czarnego Pana. Początkowo myślałem, że mnie opętało. Rozlałem na tym atrament przez przypadek (przypadek! Ale planowanie “przypadkowych” ciągle mi nie wychodzi – muszę się bardziej starać). Ta książeczka wypisała przekleństwo. Uznałem, że jest bardzo niegrzeczna. Wtedy coś mi przyszło do głowy. Ta książeczka jest zła i pisze do mnie. W takim razie to na pewno jakiś tajny plan powrotu Czarnego Pana. Jestem pewien, że wspominał o tym przynajmniej kilka razy zanim umarł.
Zamierzałem wykorzystać to zaraz po jego śmierci. Zapomniałem, bo układałem fryzurę (proszę pamiętać, że jestem blondynem).
Zrozumiałem, że mam w rękach artefakt o sporym (i złym) potencjale, to całkiem zadowalające. Trochę za późno, ups.
Ale lepiej późno niż wcale.
Zacieram ręce na samą myśl o tym, jak Czarny Pan przybędzie i poklepie mnie po plecach za mądrość i spryt. A potem będę sobie patrzył, jak zabija moją żonę za to, że jest głupią blondynką. Oczywiście będę się przy tym śmiał jak maniak.
Mam nadzieję, że Czarny Pan nie obrazi się za dwunastoletnie opóźnienie? Obwinię żonę, jest bardzo, bardzo, bardzo głupia. Wrzuci się ją tam, gdzie jej miejsce. Bo jest głupia.
Zabiję ją za tę głupotę (najlepiej zrzucę ją z jakiegoś urwiska…).
Znalazłem książeczkę po latach szukania. Byłem wyjątkowo podekscytowany. Rozradowany. Urządziłem z tej okazji przyjęcie. Już dawno bym to wszystko zrobił, gdyby nie głupota Narcyzy.
Dobra wymówka.
Mam nadzieję, że Czarny Pan w nią uwierzy.
Czarny Pan wygląda jak wąż, ale ma wyraźne problemy ze wzrokiem, więc wierzy, jak mu się powie, że jest przystojny.
W takim razie kupi i taką wymówkę. Kretyn.
Muszę znaleźć jakiegoś durnia, który by wziął sobie tę książeczkę.
Rozważałem kandydaturę syna (jest równie głupi jak jego matka), ale wolałbym nie fatygować potem żony w celu spłodzenia kolejnego potomka. To dosyć trudne, zważywszy na to, że ma mniejszy tyłek niż ja. Wolałbym dziewczynę z dużą pupą. Narcyza przypomina mopa.
Trzeba się będzie oprzeć pokusie wykorzystania głowy żony do umycia podłogi.
Trzeba się będzie również oprzeć pokusie, żeby nabić domowego skrzata na laskę i wypolerować podłogę jego rzycią.
Ale nie chcę brudzić laski.
Muszę sobie porozmyślać i pospiskować. Potrzebuję jakiegoś głupka, ale nie z rodziny. Zawężmy krąg kandydatów.
Może jakiś kolega ze szkoły Dracona?
Ktoś niepozorny i głupi.
Ktoś, komu książka, która wypisuje przekleństwa, wyda się ciekawa. Przy okazji – trzeba pogadać z Czarnym Panem o jego słownictwie. To niebywałe, żeby ktoś w wieku mojego syna tak się wyrażał, bycie sierotą niczego nie usprawiedliwia.
Ta sama wymówka każdego dnia.
- Bo mi mama umarła – powiedział, siąpiąc swoim wężowym nosem, kiedy poprosił mnie, żebym do niego dołączył.
- Ja swoją zabiłem, i co z tego? – odparłem.
Czarny Pan po raz pierwszy chyba zapomniał języka w gębie.
Wytrzaskał mnie za bezczelność.
Ale dorobiłem się określenia ‘najsprytniejszy Śmierciożerca’. Stwierdziłem, że ta robota nie jest taka zła.
Nie mogę przestać myśleć o tym jak głupie jest określenie “Śmierciożerca”. Zjadający Śmierć – wypacza całą ideę śmierci. Śmiercioliczący już lepiej brzmi, zważywszy na okoliczności. Albo Śmierciorzygający.
Na następnym spotkaniu poruszę tę sprawę.
A teraz będę kontynuował spiskowanie.
W obu przypadkach – książeczki Szefa i “przypadkowych” zgonów żony, syna i tego zdradzieckiego, długonosego domowego skrzata.
Niedługo znów się odezwę.

Rozdział 2
W ruchu

6 sierpień 1992
Włosy – o dziwo w porządku. Spojrzenie mordercy – minimalnej mocy (doładowałem akumulatory po spotkaniu z Borginem. Muszę przejść na tryb ostatecznego złajdaczenia. Interesy ze sknerą to żadna przyjemność). Szaty – do wywalenia (teraz nadają się wyłącznie do straszenia syna). Tyłek – mogłoby być lepiej.

Nadchodzi czas, kiedy syna nie będzie całymi miesiącami w domu.
Oficjalnie będzie przebywał w Szkole Czarodziejstwa i Magii Hogwarcie. Powiedziałem mu, że to jest “Piekło” i że mam nadzieje, że Draco będzie tam szczęśliwy. Przy okazji mam z tego powodu sporo radości, bo syn już nie będzie mnie odciągał od zabawek.
Jestem b. przywiązany do jego magicznej kolejki. Szczególnie lubię ten odgłos “łuuuu!”.
Będę mu wysyłał mnóstwo sów z wkurzającymi listami, jak to się świetnie bawię jego zabawkami bez pozwolenia, oczywiście wszystkie będą podpisane imieniem Narcyzy. Zawsze lubiłem dostawać wyjce, którymi można wystraszyć żonę.
Nie mogę się doczekać, aż się go w końcu pozbędę. Ciągle mi jęczy (i to wcale nie jak na złego przystało), że nie jest we wszystkim najlepszy (sugeruję złożyć reklamacje matce, że nie podzieliła się swoją jedyną szarą komórką). Narzeka też, że w Hogwarcie jest jakiś pot*.
Pot w Hogwarcie.
Do zapamiętania – pogadać z pozostałymi członkami szkolnego zarządu o nadmiernym poceniu się uczniów.
Ha! Tym razem pozbędziemy się Dumbledore’a ze szkoły! Nauczę go tego i owego o dbaniu o włosy!
To niemożliwe. Dumbledore nawet nie wie, że rozdwajające końcówki to nic dobrego. Że nie wspomnę, że broda była modna, ale w poprzednim stuleciu. Stary głupi pierdziel.
Frędzel będzie się musiał jeszcze dowiedzieć, że teraz na topie jest kolor czarny. Dlaczego zły jest zawsze czarny? Bo zły jest zawsze modny i b. fajny. Zły nie wdziewa kolorowo upstrzonych szlafroczków i głupich tiar.
Zły też świetnie wygląda w srebrnym porsche z wężem z przodu.
Trzymam kciuki za prezent gwiazdkowy. Jestem niezwykle podekscytowany. Mam nadzieję, że żona pojęła aluzję.
Wróćmy do wyjazdu syna.
Draco wymaga sporych nakładów finansowych w zamian za przymus chodzenia do szkoły. Oczywiście chce wszystkiego, co tylko możliwe (np. w zeszłym roku chciał smoka, ale sprowadzono go na ziemię stwierdzeniem, że ten stwór mógłby go zjeść. Postaram się zdobyć dla niego rogogona. To z pewnością zostanie zakwalifikowane jako “śmierć w wypadku”).
Syn urósł od zeszłego roku.
Przeklęte hormony!
Muszę kupić nowe książki, nowe szaty i nową miotłę dla syna. Spróbuję też znaleźć jakiś eliksir kurczący, żeby powstrzymać dalszy wzrost. Czuję się kurduplowato. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby Draco nie wyglądał tak imponująco. Dam sobie spokój z nauczaniem syna jak rzucać mordercze spojrzenia. Jest wystarczająco dobry we wrednym wykrzywianiu się, to i tak dużo jak na jego wiek. Nie dopuszczę, żeby mój własny syn był lepszy w morderczych spojrzeniach i do tego był wyższy ode mnie! Muszę utrzymać pozycję dominującego samca w rodzinie.
Kolejna zaleta wyjazdu syna.
Kiedy w domu będziemy tylko my, to jest ja i moja żona, nie tak trudno będzie uzyskać tę pozycję. Żona jest słaba.
Kolejny plus wyjazdu syna – zakupy!
W życiu się do tego nie przyznam przed żoną, ale jestem prawdziwym zakupoholikiem (Czarny Mistrz wie i podziela tę pasję – mieliśmy wiele wesołych zakupowych szaleństw z Czarnym Panem). Jestem też szafoholikiem. Ostatnio na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu kupiłem cztery szafy. Wyglądały b. wrednie. Byłem zmuszony (naprawdę!) do zakupienia nowych ubrań, żeby je zapełnić. Bardzo ładnych ubrań.
Przecież nie pozwolę, żeby szafa stała pusta!
Narcyza zwróciła uwagę, że są drogie.
Żona jest cholernie głupia – każe mi płacić wszystkie rachunki. Jej też. Głupia żona.
Przed świętami zostawię odpowiednią ilość pieniędzy na koncie Narcyzy, żeby mogła kupić porsche. Jestem b. podekscytowany! Chciałbym, żeby miało czarne skórzane siedzenia (mój tyłek na skórzanym siedzeniu – super) i żeby klakson wygrywał “La Cuacaracha”!
Zostałem zmuszony do ponownej rozbudowy domu. Wstawiłem pokój z szafą.
Narcyza myśli, że w garderobie przechowuje się ciała martwych żon. Robi aluzję do kogoś, kto się zwie Sinobrody.
Chciałbym, żeby żona przestała bredzić. Jednakowoż myśl o prywatnym schowku na zwłoki małżonki to niegłupi pomysł.
Wkurzyłbym się, gdybym zobaczył, że chuderlawa Narcyza przymierza nowe ciuszki, szczególnie tę zieloną szatę, wyszywaną cekinami. Dzięki niej moje tyły prezentują się rewelacyjnie. Niestety, nie mogę jej nosić w miejscach publicznych, no bo jakże by wyglądał wredny bydlak w kiecce?
Cholerny świat. A tak dobrze w niej wyglądam.
Muszę się przygotować na spotkanie z zarządem. Jestem najmłodszym i najprzystojniejszym członkiem (z najładniejszymi włosami i najzgrabniejszym tyłkiem). Jak zwykle będzie nudno, ale muszę się tam pokazać i zaspokoić żądzę wszystkich tych staruszków, władczo wymachując laską.
Laski są dziwnie popularne wśród starych ludzi. Często przyłapuję ich na tym, że próbują jej dotknąć. Trzeba im będzie regularnie dawać po łapach. To b. rozpraszające.
Muszę rozwiązać zagadkę dotykania mojej laski przez mężczyzn.
Napiszę po spotkaniu.


7 sierpień 1992
Włosy – w strąkach. Spojrzenie mordercy… a kogo to, cholera, obchodzi?! Jestem b.b.b.b.zły!!!

Pieprzony zarząd!
Przez nich wychodzę na kretyna.
Grrr!!!
Poruszyłem sprawę tego potu, który tak denerwuje syna w szkole. Popatrzyli na mnie jak na idiotę i poinformowali, że w szkole dbają o higienę. Powtórzyłem im słowa syna. Wybuchnęli śmiechem! Zagroziłem, że wyrzucę laskę.
Ucichli.
Trzeba będzie dokładniej słuchać syna.
W szkole nie ma potu.
Tam jest Potter.
Chłopak w tym samym wieku, co Draco, z brzydkimi włosami i w koszmarnych okularach.
Trzeba będzie nauczyć syna mówić wyraźnie. Albo przynajmniej po angielsku.
Przeklęty Draco! Przeklęty zarząd! Przeklęta szkoła!
Grrr!
Nawet myśl o porsche i nowej garderobie nie pomaga.
Kiedy Czarny Pan wyjdzie z tej książeczki i ponownie zatriumfuje, stanę nad całym martwym zarządem i będę się śmiał!
Nie! Chwila!
Będę się śmiał, podczas gdy Zły Mistrz będzie ich zabijał!
Nauczą się, że ze mnie nie można się śmiać.
Będę wywijał laską – ja ją mam, a oni nie.
Ha! Wywijanie laską to naprawdę przejaw największego zła!
Och, oczywiście zabijanie zarządu to też przejaw zła, ale wywijanie jest znacznie fajniejsze.
Znajdę jakiś pomysł, żeby podłożyć książeczkę Czarnego Pana jakiemuś głupiemu bachorowi.
Spisek nabiera przyjemnego kształtu.

9 sierpień 1992
Włosy – idealnie. Spojrzenie mordercy – zabójcze (zreaktywowało się, kiedy dotarłem do Borgina. I lepiej, żeby tak zostało, bo inaczej będę musiał sprzedać zabaweczki Czarnego Pana za śmieszne ceny.) Szaty - wyrafinowane i świetnie dopasowane. Tyłek – w doskonałym stanie i przygotowany na zakupowe szaleństwo.

Zabieram syna na ulicę Śmiertelnego Nokturnu na szkolne zakupy. Wydamy pieniądze z konta Narcyzy. Żona się b. rozczula nad Draconem. Kocha go. Możliwe, że przy narodzinach upadła na głowę.
B. się o niego troszczy.
Wymagania Dracona są coraz większe. Zażyczył sobie lepszą miotłę z “rozkosznie” gładkim włosiem, która będzie się twardo trzymać między nogami. Starałem się nie dociekać. Zawiodłem. Mam wrażenie, że potomek jednak woli chłopców. Jego wariactwo na punkcie włosów i ciuchów mnie martwi (a nie mogę winić siebie w tym względzie).
Mój niepokój zwiększył się w momencie, gdy syn zażądał takich samych mioteł dla sześciu przyjaciół, żeby im też trzymały się między nogami i wtedy syn będzie… mógł się bawić z innymi chłopcami…
Nie będę dociekał.
Ale potomek jest stanowczo zbyt śliczny…
Rozważę zwrot małżonki jej ojcu. Musi być wadliwa. Doprowadziła, że syn wygląda i zachowuje się jak piszcząca dziewczynka. A ja chcę wrednego bydlaka jako dziedzica! Zażądam całkowitego zwrotu kosztów od teścia.
Poza tym wezmę książeczkę Czarnego Pana na zakupy.
Nie mam żadnych wątpliwości, że znajdzie się jakiś przygłup, który ją weźmie.
Później poinformuję o postępach w spisku.

10 sierpień 1992
Włosy – w kołtunach (po czterech godzinach żmudnego rozplątywania). Spojrzenie mordercy – maksymalnej mocy (żona i syn schowali się pod łóżkiem w sąsiednim pokoju). Szaty – zakurzone i w nieładzie. Tyłek – w siniakach.

Jestem w zadziwiająco dobrym humorze (później to wyjaśnię, najpierw muszę się wyładować), ale i tak mam w sobie niewyczerpane pokłady złego humoru, które pozwalają mi przerazić żonę, syna, skrzaty domowe, ministra magii i innych.
Zakupy poszły świetnie.
Syn zaopatrzył się w siedem mioteł, jedną dla niego, sześć pozostałych dla przyjaciół. Doszedłem do wniosku, że lepiej chwilowo zaspokajać jego zachcianki. Powiedziano mi, że to tylko taki okres i nie powinienem się martwić.
U Borginsa Draco dziwnie zainteresował się Ręką Glorii, która ciasno zaciska się wokół przedmiotów o fallicznym kształcie. Nie dostał tego. Wystarczy mu miotła. Mam szczerą nadzieję, że chciał ją mieć dla jakichś przestępczych celów.
Nie będę dociekał.
Ponadto sprzedałem wystarczającą ilość zabaweczek Czarnego Pana za odpowiednią cenę, więc mogłem sobie pozwolić na parę bucików pasujących do zielonej błyszczącej szaty. B. ładne. Sprawiają, że nogi wyglądają na dlugie i zgrabne. Jestem b. zadowolony z tego zakupu.
Zachowałem sobie kolejkę Czarnego Pana. Jest b. zła i robi b. wredne “łuuu!”. Świetna rzecz!
No ale wdałem się w bójkę z mężczyzną w głupiej fryzurze.
To długa historia – wszedłem do księgarni z zamiarem zakupienia książek. Znalazłem potomka ćwiczącego szyderczy uśmiech wobec czwórki fatalnie ubranych dzieci. Syn cierpi na brak subtelności (podobnie z wygrażaniem i przebiegłością), ale żeby tylko czworo… b. łatwy cel.
Okazało się, że jeden z tej czwórki, ten z odrażającą facjatą, to Harry Potter. Odczułem niezwykłą wręcz pokusę, żeby go trzasnąć laską za to, że przez niego robiłem za idiotę przed zarządem. Potomek nie lubi Pottera. Z wzajemnością.
Postanowiłem sprawić, żeby Potter poczuł się niepewnie.
To zbyt łatwe dla takiego wrednego bydlaka jak ja.
Głupek usiłował uścisnąć mi dłoń i zatrzymał się naprzeciw mnie. W ogóle nie ma smaku jeśli chodzi o szaty. Musiałem użyć laski, żeby przesunąć jego zaniedbane włosy i obejrzeć tę paskudną bliznę na czole. Aż się prosiło, żeby mu zasugerować leczenie laserem. Oparłem się.
Zauważyłem, że chłopak nie cofnął się z zasięgu ręki czy laski dopóki nie wspomniałem o jego rodzicach. Obawiam się, że chłopak się we mnie zadurzył (w sumie nie mogę mu się dziwić). Mam nadzieję, że to była tylko różdżka.
Chłopak ma dosyć poważne spojrzenie. Wielkie zielone oczyska. Wyglądałby świetnie w mojej ulubionej zielonej szacie. W głowie zaświtała mi myśl, że może dzieciak byłby zainteresowany noszeniem owej szaty w charakterze modela u mnie w garderobie, ale w porę zauważyłem spojrzenie syna.
Możliwe, że potomek ma jakieś poważne zarzuty wobec tego chłopaka. Najwyraźniej jadą na tym samym wózku.
Przypomniało mi się, że Draco był zazdrosny o technikę latania Pottera i coś o tym, że zawsze łapie złote jaja. Niepokoi mnie to. Następnym razem będę go słuchał uważniej.
Nie będę dociekał.
Postanowiłem, że wrogowie mojego syna mają przywilej ujrzenia profesjonalnego szyderczego uśmiechu. Dziewczynka z wielką szopą włosów wyglądała na odpowiednio przestraszoną. Byłem zadowolony z efektu dopóki nie przyszedł Weasley.
Weasley to wnerwiający facet z dużą ilością synów. Tylko jeden z jego potomków wygląda jak dziewczyna (b. ładna, b. ładne włosy i b. ładne ciuszki – ta sama klasa co syn). Zapewniam, że cała reszta małych Weasleyów wygląda po prostu głupio. To zabawne.
Weasley jest też b. biedny.
Uśmiechnąłem się szyderczo (syn patrzył z szeroko rozdziawioną buzią) i zakończyłem bijatyką z Weasleyem za znieważanie mojej rodziny. To było całkiem zabawne. Potomek stał i zrobił karpika**. Na Pottera. Wkurzyło mnie to, szczególnie, że mój tyłek okładano pięściami, w dodatku przeciwnicy mieli przewagę liczebną.
Zostaliśmy rozdzieleni przez wielkiego faceta z fatalnymi włosami, śmierdzącego jak zdechły królik. Stwierdziłem, że sklep nie jest godzien mej obecności. Zabrałem syna i wyszliśmy.
Kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz zdałem sobie sprawę, że książeczka Czarnego Pana zniknęła. Nie mogłem jej znaleźć ani w kieszeniach ani wetkniętej z przodu spodni (najbezpieczniejsze miejsce). Podejrzewam, że mogła wypaść i trafić w ręce jednego z potomków Weasleya. Pospiesznie przypomniałem sobie całe zajście, żeby wychwycić moment, w którym pojawiłby się odgłos upadającej książki. Jestem całkowicie pewny, że książeczka jakimś cudem znalazła się w kociołku najmłodszego przedstawiciela rodu Weasleyów. Niska dziewczyna z kędzierzawymi rudymi włosami, koszmarnie ubrana. Mógłbym zaproponować jej samobójstwo, żeby nie pokazywała się więcej ludziom w takim stroju.
Byłbym ironiczny.
Czarny Pan powróci dzięki dzieciakom zakochanego w mugolach frajera.
W związku z tym mam dobry humor.
Książeczka Czarnego Pana w rękach jakiegoś przygłupa. Przygłup ją polubi i sprzeda jej duszę. A książeczka zeżre duszę dziewczynki tak jak moja żona wcina seler i masło orzechowe (Narcyza to dziwadło – znajdę jakiś milutki mostek i zrzucę ją z niego). Dusza dziewczynki zostanie zastąpiona duszą Czarnego Pana. Czarny Pan powróci, jak najbardziej żywy.
Czarny Pan skopie wszystkim tyłki!
Stanę obok niego w stroju cheerleaderki i będę machał pomponami.
Mam nogi na tyle zgrabne, że będą ładnie wyglądały w srebrno-zielonym stroju cheerleaderki. Tyłek nigdy nie prezentował się lepiej.
Chociaż z drugiej strony nie będę się fatygował. Ciuszek cheerleaderki pomniejsza wiarygodność bycia wrednym sukinsynem i doradcą Czarnego Pana. Szkoda, że źli nie mają więcej radości z życia i więcej strojów wyjściowych. Chciałbym mieć srebrno-zielony kostium.
Dobrze by się komponował z Porsche, jak tylko się pojawi.
Chociaż w czarnym też będę nieźle wyglądał.
Napiszę petycję do Czarnego Pana w sprawie noszenia czarnych strojów cheerleaderek na spotkaniach Śmierciożerców albo w czasie napadów. To będzie bardzo ciasny ubiór. Przeszkadza mi myśl o Goyle’u w mini sukience.
Zapomnijmy o tym pomyśle.
Zmuszę Pottera do noszenia szatek cheerleaderki i wymachiwania pomponami. To będzie cholernie zabawne. Syn się ubawi. Syn może też uznać to za perwersyjne i uznać Pottera za atrakcyjnego.
W mordę.
Wydobędę Pottera z ciuchów cheerleaderki. <--- skreślone
Zapomnijmy, że kiedykolwiek napisałem powyższe zdanie. Czuję się obrzydliwie, paskudnie, źle i ani trochę wrednie. Muszę oczyścić umysł z myśli o nagim Potterze. Przelecę jakąś kobietę żeby o tym zapomnieć.
Cholera, przelecę nawet żonę, jak będę zdesperowany!
Jestem pewien, że szok ją zabije.
Można to uznać za naturalną śmierć.
Później napiszę, muszę znaleźć moją żonę.

*musiałam wymyślić własną grę słowną, gdyż po polsku oryginalna gra słów nie byłaby zabawna
**karpik – opad szczęki i maksymalnie głupi wyraz twarzy <--- tłumaczę w razie gdyby ktoś nie wiedział





Rozdział 4

Samotny

1 wrzesień 1996
Włosy – wyszczotkowane (jak zwykle). Spojrzenie mordercy – bezcelowe (żona jest miła, a syn nieosiągalny). Szaty – odpowiednie na moment pożegnania syna odjeżdżającego śmierdzącym, brudnym pociągiem ze stacji (powiedziałem potomkowi, że jak tylko dotrze na miejsce koniecznie musi wziąć kąpiel; w przeciwnym wypadku zamieni się w tłustowłosego, obrzydliwego króla skrzatów domowych). Tyłek – obolały (skutki uboczne gry w twistera. Postanowiłem, że jak tylko Czarny Pan powróci, wykorzystamy tę grę jako jedno z narzędzi tortur. To równie okrutne jak cruciatus.)

W domu jest b. cicho.
Nie miałem pojęcia, że potomek robi tyle hałasu.
Właściwie to nie zdawałem sobie sprawy z tego, że syn hałasuje w odpowiedzi na odgłosy jakie robimy z Narcyzą.
Draco jest teraz w drodze do Piekła.
Czy też szkoły.
Tęsknię za nim.
To b. dziwne uczucie.
Nie mam na kogo morderczo spoglądać, skoro nie ma obok mnie mojego syna.
Tęsknię za jego komentarzami (czynionymi bardzo wysokim, piskliwym głosikiem, w połączeniu z wyrazem szoku i niesmaku na twarzy), że ja i żona jesteśmy już za starzy i mamy za dużo zmarszczek, żeby robić takie hałasy, jakie dochodzą z naszej sypialni.
Przemilczę tekst o sobie, że niby jestem stary i pomarszczony. Wypraszam sobie, jestem gładziutki jak pupcia niemowlęcia!
Niestety, syn pojechał.
Szkoda, że Draco uczęszcza do szkoły prowadzonej przez starego głupca z fatalną fryzurą, głupią brodą, b. dziwnymi i durnowatymi tiarami oraz szatami. Typ spod znaku “chciałbym być Gandalfem”. Nudziarz.
I nie ma wielkiego kija.
Gandalf ma taki wielki kij, coś jak moja laska.
Chciałbym spotkać Gandalfa (prawdopodobnie jest to postać fikcyjna, ale i tak byłoby to interesujące).
Podprowadziłbym mu ten jego wielki kij! Moi współpracownicy byliby b. zazdrośni!
Przyjaciel z innego kraju też ma laskę. Nie taką sztywną, wredną jak moja czy Gandalfa, ale i tak całkiem niezłą.
Szkoda, że syn nie chodzi do szkoły przyjaciela. Nie mogę znieść myśli, że Draco jest w szkole prowadzonej przez faceta, który nie posiada ani jednej laski!
A mój przyjaciel ma przyzwoitą szkołę (i b. zadbane włosy) w Zachodnej Europie (b. zimno, ale to b. dobre warunki, żeby zachować czystą cerę), ale żona nalegała. Draco mógł pójść tylko do tego Piekła, bo Narcyza chciała mieć go blisko.
To głupie, naprawdę.
Syn cały rok szkolny spędza w szkole, więc i tak nigdy nie jest blisko niej.
Wydaje mi się, że wyjazd potomka poważnie uszkodził jedyną szarą komórkę mojej małżonki.
Ponadto, kiedy wróciłem, zauważyłem, że jeden ze skrzatów domowych (ten z b. długim i twardym nosem) zniknął z domu. Głupi skrzat, pewnie coś wywęszył. Wydaje mi się, że bez pozwolenia związał się z jednym z gnomów w ogrodzie.
Sprawdzę to, jak tylko ukarzę skrzata.
Żona jest przygnębiona.
To mój męski obowiązek, by ją… pocieszyć.
Napiszę później.

2 wrzesień 1992
Włosy – w loczkach (żona to wymyśliła. Byłem zbyt słaby, by jej odmówić). Spojrzenie mordercy – pełnej mocy (chociaż raczej bez sensu). Szaty – zastąpione banalnymi szatkami, ale i tak wyglądam cholernie dobrze (jak zwykle). Tyłek – nieco posiniaczony, ale z pewnością nie pomarszczony!

Syn zadomowiony w Piekle, niech tam zostanie.
Rano dostałem od niego list. Znowu się wścieka o zielonookiego chłopaka. (Potter. Muszę zapamiętać to nazwisko. Znowu musiałem pytać o niego żonę. Spojrzała na mnie jak na wariata. Stwierdziłem, że wredni zazwyczaj nie pamiętają nazwisk ofiar. Małżonka chyba to łyknęła. Czułem się dosyć głupio.)
Potomek oświadczył, że na święta chce dostać latający samochód, żeby mógł sobie nim polecieć do szkoły, rozbić na jakimś drzewie i zostać przez owo drzewo prawie że zmiażdżony. Draco twierdzi, że nie zostanie za to wyrzucony ze szkoły, bo… jak-mu-tam-by… Pottera nie wyrzucili za taki numer.
Mój syn ma ochotę zostać zmiażdżonym przez drzewo? No cóż, załatwię coś takiego. Jak się wybierzemy po świąteczne drzewko, umieszczę pod nim potomka, niech wie, jak to jest zostać rozpaćkanym.
To będzie wyglądało na wypadek.
Chociaż umieszczenie potomka na drodze walącego się drzewa mogłoby wyglądać podejrzanie dla ludzi z Ministerstwa. Szczerze wątpię, żeby łyknęli bajeczkę, jak to syn “upadł” naprzeciw drzewa z wygniecionym na czole odciskiem węża z mojej laski.
Nie jestem zbytnio zadowolony z tego niewdzięcznego… no, niewdzięcznego, ale wrednego sukinsyna, który jest synem równie wrednego sukinsyna. A zatem powinienem być z niego dumny, ale nie jestem!
Potomek stwierdził, że nie dbamy o niego jak o dziecko, bo nie zaopatrzyliśmy go w latający samochód, w którym wyglądałby “cool”, tudzież nie pozwoliliśmy mu na latanie takim samochodem. Syn domaga się samochodu tak szybko jak się da, w przeciwnym wypadku wciąż będzie narzekał na to zaniedbanie (latający samochód to ciekawy koncept, ale wolałbym latające Porsche. Super bym w nim wyglądał, gdybym podróżował nim do pracy. Moi współpracownicy byliby jeszcze bardziej zazdrośni.)
Trzasnę potomka laską w łeb, jak tylko go zobaczę!
Najwyraźniej zapomniał o kupnie siedmiu mioteł dla niego i drużyny. Mam wielką ochotę obdarzyć morderczym spojrzeniem tego chciwego, zachłannego bachora, jakim jest mój syn. Gdyby był sprytny i wystarczająco wredny, to by gwiznął ten samochód!
Muszę na kogoś morderczo spojrzeć.
Jestem w idealnym do tego nastroju, ale nie mam celu, a żona ciągle jest w kiepskim stanie.
Do tego muszę się zjawić na popołudniowym spotkaniu.
B. nudne.
Zabiorę laskę z wężem w celach rozrywkowych i położę ją w takim miejscu, żeby rozpraszała mówcę na spotkaniu.
Spokoju mi nie daje myśl, że głaskanie rączki załatwi sprawę.
To będzie b. zabawne, wprowadzać zamieszanie, szczególnie przy pomocy super laski z wężem!
Ludzie z Ministerstwa ją uwielbiają. Podejrzewam, że moja obecność na tych wszystkich spotkaniach jest pożądana właśnie z jej powodu. Właściwie to ją czczą.
Będę się z nich nabijać!
Chociaż… mam talent do nabijania się i wzbudzania czułości wobec laski, ale nie będę prowokował nią innych, bo jeszcze dojdzie do bijatyki z bandą rozszalałych aurorów lub w ogóle zostanę trzaśnięty avadą przez współpracowników, którzy chcieliby zdobyć moją laskę.
Podsumowując – laska jest b.b.b. popularna, a do tego wygląda wrednie.
Ha!
Laska jest wredna!
Posiada mroczną, b. pociągającą i b. złą moc, która przyciąga nieodpornych umysłowo głupców, pragnących zdobyć ją dla siebie! Laska jest moja! Tylko moja! Jestem właścicielem jedynej laski.
I właśnie się zorientowałem, że jestem pierwszą osobą, która może ulec jej mocy.
W mordę.
Nie jestem nieodpornym umysłowo głupcem!
Kończę z pisaniem zanim zrobię z siebie jeszcze większego durnia.

3 wrzesień 1992
Włosy – w porządku i NIEZBYT DŁUGIE! (Małżonka chciałaby je obciąć i część ufarbować na czarno! Na pewno nie będę wyglądał demonicznie z krótkimi włosami, wyglądajacymi jak tyłek szopa!). Spojrzenie mordercy – odpowiednio groźne (żona trzymała się na dystans ze swoją różdżką). Szaty – zastąpione garniakiem (wyglądam b. fantazyjnie). Tyłek – wytrzyma w pracy.

Nudzę się.
B. się nudzę.
Pomimo chęci wrzucenia syna na drogę upadającego drzewa tęsknię za jego kiepskimi próbami rzucania morderczego spojrzenia w czasie śniadań. Tęskno mi też do chwil, kiedy mogłem mu pokazać prawdziwie mordercze spojrzenie i sprawić, że spadał pod stół z przerażenia.
Dni są dziwnie puste.
Nawet obdarzanie morderczym spojrzeniem współpracowników nie może się równać z obdarzaniem nim syna.
Brakuje mi celu.
Byłem tak zdesperowany, żeby groźnie popatrzeć na kogoś, kto byłby godnym celem, że spojrzałem w lustro żony w sypialni. Lusto rechotało na me żałosne próby obdarzenia go spojrzeniem mordercy. Mam teraz większego doła niż wcześniej.
Lustro jest teraz w kawałkach.
Będę to musiał jakoś wyjaśnić żonie.
Spojrzałem groźnie na kawałki lustra.
One też rechotały.
Nudzę się i mam doła.
Aha!
Znajdę Knota!
Knot jest niezłym celem dla groźnego spojrzenia, szczególnie, że ma b. dziwne przekonanie, że ja i moja żona jesteśmy szanowanymi obywatelami. Mordercze spojrzenie zawsze go wyprowadza z równowagi, głupi stary buc.
Knot to jedyna osoba w Ministerstwie, na którą mogę morderczo spoglądać z całą mocą, bo jest za głupi na to, żeby wpaść na pomysł, że te wredne spojrzenia są naprawdę wredne.
Ufam, że Knot się mocno zdziwi, kiedy Czarny Pan przybędzie, żeby go zabić (Czarny Pan nienawidzi Knota (i toffi… nieważne). Czarny Pan jest b. zazdrosny o każdego, kto posiada włosy (np. ja), ale krew go zalewa, jeśli ktoś ma świetne włosy utrzymane w tak kretyńskim stylu jak Knot). Ja i żona będziemy machać pomponami w ten dzień.
A jednak zainwestuję w kostium cheerleaderki.
Dla żony, oczywiście!
Naturalnie, Narcyzie się to nie spodoba. Gardzi każdą formą wykorzystywania kobiet, szczególnie jej osoby, więc będę musiał ją do tego przekonać – słodkimi słówkami, pochlebstwami, charyzmą i urokiem osobistym. A jeśli to wszystko zawiedzie użyję imperiusa.
Spojrzenie mordercy już nie działa na żonę.
Jest odporna.
Pozostali pracownicy Ministerstwa są przeze mnie obdarzani spojrzeniem uniesiona-brew-w-kombinacji-z-szyderczym-usmiechem (b. efektywne, w dodatku całkowicie bezpieczne – po nim nie zostanę aresztowany, tak jak to mogłoby się zdarzyć w przypadku spojrzenia morderczego). Ale Knot…
Na Knota patrzę morderczo.
Knot też się podejrzanie interesuje moją laską i nie raz już byłem zmuszony trzasnąć go za próbę zwędzenia jej. To tylko pogorszyło sprawę. Podejrzewam, że Knot to lubi.
Wezmę laskę i pieszczotliwie ją trzymając, będę się wrednie gapił na Knota. Podejrzewam, że to wywoła dosyć ciekawą reakcję. Jaki ja jestem wszechstronnie zły!
Napiszę później o wynikach tego eksperymentu.

24 wrzesień 1992
Włosy – powyrywane kępkami (przejaw frustracji, nie mody). Spojrzenie mordercy – skierowane na domowego skrzata (tego z długim twardym nosem – nigdy nie zapomnę tego nosa. Tyłeczek do dzisiaj drży mi ze strachu na samą myśl o tym nosie). Szaty – założone, wyglądają dobrze. Tyłek – gotowy, by go triumfalnie obnosić wokół domu.

Mam z powrotem pamię… yyhhh… Kroniki!
Pieprzony domowy skrzat schował je trzy tygodnie temu. Nareszcie gnojka złapałem.
Od czasu, gdy napisałem ostatnim razem dosłownie przewróciłem dom do góry nogami w poszukiwaniu książeczki, ale znalazłem ją dopiero wtedy, kiedy ten stwór usiłował wysadzić ją w powietrze, próbując w ten sposób złamać zaklęcia oraz pieczęć, chroniącą do niej dostępu.
Wybuchy w kuchni i skrzat domowy wpadający przez ścianę prosto w śniadanie, z książeczką w łapach potwierdziły moje podejrzenia, że on coś knuje (jaki ja jestem bystry!).
Ha!
Głupi skrzat został przechytrzony nie przez b. skomplikowane zaklęcia chroniące moje drogie Kroniki, ale przez małą, różową, plastykową kłódeczkę w kształcie serca! (To b.b.b.b. wredna kłódka w kształcie serduszka!)
Kiedy zapytałem, czemu gwizdnął książeczkę, stwierdził, że szuka informacji na temat spisku przeciwko Harry’emu Potterowi (muszę zapamiętać to nazwisko! Muszę!), ale mam poważne wątpliwości co do tego oświadczenia.
Mam wrażenie, że skrzat szukał czegoś, czym mógłby szantażować mnie, syna, żonę i ludzi z ministerstwa, żeby w ten sposób wydębić dla siebie lepsze warunki pracy.
Skrzat jest za głupi na to, żeby wymyślić plan uratowania Harry’ego Pottera.
Domowy skrzat jest b.b. głupi.
Jeszcze trochę groźnie na niego popatrzę za to, że musiałem zajrzeć do jego wstrętnych kwater. Zobaczyłem pozostałe skrzaty, głośno imprezujące i pijące drinki z piwa kremowego (jestem pewien, że widziałem tam skrzacią striptizerkę. To niepokojące). Byłem zmuszony przerwać zabawę – dzięki temu poczułem się naprawdę wrednie.
Powstrzymałem chęć wybuchnięcia złośliwym rechotem.
Ograniczyłem się do kpiącego uśmieszku, kiedy skrzaty zaczęły narzekać.
Przy okazji dowiedziałem się, gdzie zapodział się Twister. Wychodzi na to, że trzymam w domu bandę kleptomanów w charakterze sług! Wywaliłbym ich, ale o wiele łatwiej jest tłuc ich laską i obdarzać wrednymi spojrzeniami. (Naprawdę jestem b. zły. Zaczarowałem grę tak, że głupie skrzaty nie mogą przestać grać dopóki nie powiem “stop”. Jestem wredny ponad wszelką ludzką miarę! Rządzę!)
W każdym razie muszę sobie pogadać z szefem tych kleptomanów i trzymać Kroniki w mniej oczywistym miejscu.
Doszedłem do wniosku, że pod poduszką jest znacznie bezpieczniej (obłożę je zaklęciami antyskrzatowymi, żeby chronić książeczkę (oraz żonę przed wiadomo-którym nosem)). Wciąż się cieszę, że głupi skrzat przegrał z kłódką.
Uważam, że skrzat zasługuje na to, żeby go skopać ze schodów za to, że jest małym złodziejskim paskudztwem.
Imponujące!
Skrzat nie odbił się aż do drugiego schodka na dole!
B. dobry zasięg!
Myślę, że nowe buty i czysta, nieskrępowana wściekłość sprzyjały temu wynikowi.
Zgubiłem Kroniki i skrzat dowiedział się, co to znaczy podkraść ulubioną książeczkę Pana.
Teraz mogę być pewny, że będę uzupełniał Kroniki na bieżąco.
A teraz odrobina rozrywki – sesyjka tortur, potem schowam książeczkę do łóżka.
Później napiszę więcej – teraz muszę dokończyć kwestię kary i okazać gniew wszystkim pechowym sługom. Oczywiście będę przy tym prezentował się olśniewająco i fantazyjnie, z pięknymi włosami i b. zgrabnym tyłkiem.

Rozdział 5
Wieści

30 wrzesień 1992
Włosy – przeciętnie. Spojrzenie mordercy – maksymalnej mocy, chociaż bezcelowe (ponieważ a) syn jest słodkim idiotą* i b) nie ma go w domu). Szaty – w nieładzie. Tyłek – normalnie.

Jakim cudem spłodziłem takiego idiotę?!
Potomek paradował po całej szkole i obdarzał pozostałych uczniów nieciekawymi określeniami, przez co ludzie podejrzewają mnie, że jestem nienawidzącym mugoli złym czarodziejem. A to wszystko dlatego, ponieważ syn zna określenia, których ‘grzeczne’ dziecko znać nie powinno (wszystkie czarodziejskie dzieci wiedzą, nawet jeśli rodzice się do tego nie przyznają, że “szlama” to zwykłe przezwisko. A głupie mugolopochodne mięczaki wezmą to do siebie.)
To prawda – jestem nienawidzącym mugoli złym czarodziejem, ale nie w tym rzecz!
Syn powinien się wstrzymać, zamiast mówić takie rzeczy publicznie, zwłaszcza jeśli chce być podstępnym, wrednym, przebiegłym bydlakiem, takim jak jego tatuś! A tak potomek niemalże wywiesił nad nami wielki świecący transparent z napisem “Hej, jesteśmy źli i nienawidzimy mugoli!”
Żona jakoś to zniesie (bo jest tępa), ale mi powróciła niezmierzona chęć walnięcia syna laską przez łeb.
Poinformuję syna – listownie, grzecznie – że wymagana jest subtelność, a kiedy tylko wróci do domu będę go tłukł laską po łbie, za to, że jest takim przygłupem!
Mam wrażenie, że potomek odziedziczył mózg po żonie.
Albo raczej jego brak.
Grr.
Z zabawnych wieści – żonę skusił feminizm.
Małżonka twierdzi, że jest uciskana. Zaczęła nosić ogrodniczki i uprawiać włosy niczym ogródek “w imię wyższych idei”. Podsumowując – Narcyza wygląda całkowicie idiotycznie, ale wszystkie baby z tej organizacji prezentują się absurdalnie.
Jestem wręcz podejrzliwy. Wygląda na to, że małżonka bardzo się zaprzyjaźniła z niejaką Doreen, która wygląda b. …ehm… zabójczo.
Nie będę dociekał.
A już na pewno nie wtedy, kiedy po każdym spotkaniu tych feministek włosy Narcyzy wracają do normalnej długości, a ona sama ubiera się w kiecki.
W każdym razie jestem obdarzany niezliczoną ilością mrocznych, złowróżbnych spojrzeń, kiedy to całe stowarzyszenie zbiera się w naszej rezydencji.
Podejrzewam, że są pod nieodpartym wrażeniem dominującego samca, którym oczywiście jestem ja. Przeczuwam, że wiele z nich moja osoba zwyczajnie kusi, aczkolwiek muszę sprawdzić co znaczy określenie “zadowolony z siebie palant”.
Jestem pewien, że to komplement w prymitywnym amerykańskim stylu.
Zabawna jest oryginalność amerykańskich przyjaciółek żony z Wyzwolenia Czarownic.
Chociaż mam nadzieję, że przestaną się spotykać w naszym domu. Chciałbym mieć możliwość tłuczenia skrzatów bez rozwrzeszczanej publiczności. To psuje zabawę.
Wkrótce znowu napiszę. Żona postanowiła pokazać Doreen dom, a właśnie sobie przypomniałem, że zostawiłem moją laskę w sypialni bez opieki! Boże, dopomóż lasce, jeśli Doreen ją znajdzie!
Nie żebym podejrzewał o coś Doreen!
Później napiszę!

7 październik 1992
Włosy – różowe (powróciła mi chęć zamordowania żony). Spojrzenie mordercy – stłamszone przez ogromne zakłopotanie spowodowane wyglądem włosów (nienawidzę różowego. Różowy to kolor dla dziewczynek. Zdecydowanie mam ochotę zamordować małżonkę. Muszę się trzymać z dala od ludzkich oczu, dopóki nie odwrócę zaklęcia. Do tego czasu będę sobie po cichutku myślał o tym, co czeka Narcyzę). Szaty – nie pasują do włosów, wszystko przez tą różowość (dodatkowe wielkie zakłopotanie – żona łudzi się, że jest pieprzoną komediantką). Tyłek – jedyna rzecz, która jest w porządku.

Doszedłem do pewnego wniosku.
Znaczy się – doszedłem do kilku wniosków.
Po pierwsze – rozwód to zbyt prosta sprawa.
Po drugie – żona ma umierać powoli, najlepiej w jakiś głupi sposób. I to w ciągu najbliższych kilku dni, jeżeli moje kochane włoski nie wrócą do normalnego stanu (lub jeżeli bzykanie się urwie przez Narcyzę, jeśli ta znów wybuchnie histerycznym śmiechem na widok mojej fryzury).
Po trzecie – żona lubi, jak się ją bije laską, dlatego martwię się o nią. Uważałem, że bicie laską to kara, ale ona to lubi. Entuzjazm małżonki na tym polu wzmaga moje zakłopotanie.
Później spróbuję wyjaśnić zagadkę, czemu odczuwam potrzebę wołania do Narcyzy: “Kto jest twoim Władcą, skarbie?” Żona uważa, że to… perwersyjne. Ja zaś uważam to za krępujące, szczególnie że mam różowe włosy.
Wróćmy do poczynionych przeze mnie wniosków.
Kilka następnych dotyczy śmierci żony.
Jeszcze nie zdecydowałem się na formę zabójstwa.
Mam nadzieję, że syn nie będzie miał nic przeciwko.
A, pieprzyć to.
Nie będę się przejmował, jeśli syn będzie miał coś przeciwko.
Potomkowi żadne WC przy użyciu eksperymentalnego zaklęcia nie ufarbowało włosów na neonowy róż. A przeklęta małżonka nie zna żadnego przeciwzaklęcia.
Grr.
Włosy zdecydowanie NIE powinny być różowe i świecące.
Włosy nie wyglądają wrednie i wspaniale, kiedy je odrzucam na ramiona.
Włosy sprawiają, że wyglądam jak jakaś hipisowska ciota.
Z plusów – w końcu udało mi się usunąć magicznie przytwierdzone kokardki, więc włosy nie wyglądają już jak świńskie ogonki.
Byłem niesamowicie zakłopotany, kiedy Knot złożył nam wizytę (ale nie okazałem tego – dranie nie okazują zakłopotania, a pragnę zauważyć, że jestem osobą ze sporym doświadczeniem, jeśli chodzi o nie okazywanie upokorzenia. Szczegóły – patrz: osoba, z którą się ożeniłem).
Tak, tak, tak…
Muszę się przygotować na to, co czeka żonę.
Kilka razy postraszyłem domowego skrzata, tego z dużym nosem (wnerwiający osobnik) i od razu poczułem się lepiej.
Doszedłem także do wniosku, że Avada to zbytek łaski dla żony.
Małżonka ma cierpieć takie same męczarnie, jakie ja znosiłem!
Zabawiałem się nieco ideą zabrania żonie pieniędzy i ubrań i zmuszenia jej do zamieszkania z Weasleyami. Uważałbym to za torturę, ale Narcyza jest zboczona.
Prawdopodobnie by jej się podobało.
Powinna przypadkowo dostać Avadą, chociaż nie oszalałaby wtedy z bólu (a także nie mógłbym się wtedy dobrać do jej konta bankowego i kupić mnóstwo nowych szaf! Byłoby super, szczególnie jeśli do tego doszłoby także ubezpieczenie na żonę! Miałbym wtedy mnóstwo kasy na nowe garderoby!).
Nie jestem pewien, czy w oczach Ministerstwa wyglądałoby to na wypadek, bo Avada jest dosyć trudna do rzucenia przypadkiem (słyszałem, że jeden ze Śmierciożerców zrobił tak z różdżką schowaną w kieszeni i nieszczęśliwie zrzuciło go to z klifu. Wśród skał echem odbiło się imponujące “plask”. Niezwykle zabawne). Jednakowoż jestem pewien, że obrona własna jest odpowiednim usprawiedliwieniem, biorąc pod uwagę traumę przeżytą prze mnie i stres jaki zniosły moje włosy.
Och!
Postanowiłem także robić wpisy w Kronikach raz na tydzień, kiedy żona będzie na spotkaniach Wyzwolonych Czarownic, więc nikt mi nie będzie przeszkadzał.
Żona jest naprawdę głupia.
Gdyby czarownice były wyzwolone, Narcyza nie mogłaby szefować mnie i potomkowi, poza tym musiałaby sama zajmować się rachunkami.
Mam szczerą nadzieję, że te Czarownice nigdy nie będą wyzwolone. W przeciwnym wypadku będę musiał zrezygnować z wyrównywania zawartości naszych kont bankowych i b. szybko skończą się wszelkie dofinansowywania. Niedobrze.
Teraz żona jest w domu. Sugeruje, że Czarownice będą musiały poczekać przynajmniej tydzień na wyzwolenie. Pójdę i ponabijam się z braku postępu w jej wrednym planie wyzwolenia. Napiszę za tydzień.

15 październik 1992
Włosy – z powrotem w normie (TAAAAAAAAK! Nigdy więcej różowych świńskich ogonków!). Spojrzenie mordercy – nieistniejące (to przez ulgę, że moje włosy są w normalnym kolorze). Szaty – wyglądają absolutnie oszałamiająco! Tyłek – nigdy nie wyglądał lepiej!

Od rana łaziłem po Pokątnej i Śmiertelnym Nokturnie. Wyglądałem bosko ze wspaniałymi, pięknymi, cudownymi włosami, które prezentują się znacznie lepiej niż ostatnio (i żadnych przeklętych kokardek na widoku! Nienawidzę kokardek jak psa! Nigdy więcej nie pozwolę, by jakiekolwiek kokardki znalazły się w pobliżu moich włosków).
Niektórzy z zazdrością spoglądali na moją rewelacyjną fryzurę, szaty i laskę, nie dałem rady ukryć cienia wrednego uśmieszku (to bardzo stonowana wersja hiperwrednego uśmiechu, na potrzeby publiczne, za co nie mogę zostać aresztowany. Gdybym spróbował publicznie pokazać swój hiperwredny uśmiech, mógłbym zostać osadzony w Azkabanie – nie ukrywajmy, że naprawdę wyglądam jak super-mega-wredny bydlak! Rządzę!)
Czuję się teraz znacznie lepiej.
Kupiłem sobie nowe czarne szatki i parę b. ładnych czarnych okularów przeciwsłonecznych, w których wyglądam b. apetycznie (idealne, żeby przyciągnąć uwagę szacownych czarownic czystej krwi w b.b. kusych ciuszkach (wersja preferowana), kiedy będę jeździł moim nowym Porsche – ja się wcale nie łudzę! Jestem pewien, że dostanę Porsche na Gwiazdkę!)
Ach, Porsche…
Znów zacząłem podsuwać żonie delikatne aluzje.
Na każdym lustrze w domu (pomimo ich protestów – muszę zapamiętać, żeby je wszystkie powybijać, kiedy już dostanę Porsche i zakupić nowe) nakleiłem wielkie zdjęcie idealnych porszawek (piękne, lśniące, srebrne z b. eleganckim wężem domalowanym z przodu – wąż jest b. ważny – wyglądają stylowo i wrednie, ale w delikatnym stylu). Ostatecznie żona bardzo lubi gapić się w lustro.
Jeśli małżonka nie pojmie tych b. delikatnych aluzji chyba zrobię jej lobotomię.
Dostałem też świąteczną listę życzeń od syna.
Martwię się o gust potomka, bo znów zażyczył sobie Rękę Glorii. Twierdzi, że to na… użytek własny.
Nie będę dociekał.
Syn jest ciągle młody i niewinny.
Lepiej dla niego, żeby NAPRAWDĘ był niewinny (a w każdym razie w tym znaczeniu. Syn może być b. wrednym, okrutnym i niegrzecznym dupkiem, ale nie pozwolę, żeby mój własny potomek mnie pobił – a “zaliczyłem” pierwszy raz, jak miałem czternaście lat – jestem taki niegrzeczny! I to do tego z nauczycielką! To była rebelia! Rządzę!)
Z plusów – skoro syn chce Rękę Glorii, to znaczy, że nie ma żadnej okazji, a to z kolei oznacza, że nie mnie nie pobije. Niestety, z drugiej strony wnioskuję, że potomek jest odpychającą żabą, skoro nikt go nie chce.
Podejrzewam, że wszystkiemu winne jest to coś, co go łączy z zielonookim chłopakiem, jak-mu-tam-było-Pot-chyba.
Jeśli syn ma takie odchyły, będę się tłukł po głowie laską.
Auć!
Żona wróciła wcześniej!
Napiszę za tydzień!

23 październik 1992
Wszystko w porządku – nie mam czasu!

Normalnie kupa gnoju z wisienką na czubeczku!
Żona zdecydowała, że Wyzwolenie Czarownic to bzdura!
Właśnie zdała sobie sprawę, że jest bogata, zepsuta i niczego nie potrzebuje, więc straciła też chęć, żeby zostać wyzwoloną.
Jasna cholera!
Straciłem jedyną okazję do pisania Kronik bez podejrzeń ze strony małżonki!
Znajdę jej jakieś inne stowarzyszenie, lansujące jakieś głupoty, na które Narcyza mogłaby uczęszczać i napiszę coś więcej w przyszłym tygodniu, kiedy żona przestanie mnie lizać po szyi! Małżonka, jeśli chce, potrafi być zaiste rozpraszającą istotą!

1 listopad 1992
Włosy – boskie i wspaniałe (zupełnie jak ja!). Spojrzenie mordercy – przełączone na moduł delikatnego-acz-wrednego-kpiącego-uśmieszku. Szaty – przypadkowe. Tyłek – przyzwyczaja się do myśli, że będzie siedział na prawej ręce Czarnego Pana, kiedy Czarny Pan powróci! (OBOK! OBOK ręki Pana! Nie na niej! Nie radzę nikomu nawet o tym myśleć…yyyhhh…)

Jestem TAKI zły!
Wredny!
Przebiegły!
Rządzę!
Podstępny, wredny spisek działa!
Hurra!
Najwyraźniej pamiętnik Czarnego Pana w jakiś sposób znalazł się w Piekle i jest odpowiedzialny za jakieś cholerne graffiti! (Uważam, że to zabawne, że Czarny Pan nazywa swój dziennik “pamiętnikiem” – jak jakaś mała dziewczynka. Chociaż z drugiej strony Czarny Pan zawsze był nieco… dziwny. Czarny Pan lubi migoczące kije i najwidoczniej płakał jak dziewucha na czymś, co się nazywa “Bambi”. Zastanawiam się, czemu on mnie tak przeraża)
Wszystko się rozkręca powoli, ale to przeklęte graffiti jest lepsze niż nic.
Syn był wniebowzięty, kiedy mi o tym mówił.
Graffiti: Komnata Tajemnic została otwarta. Wrogowie Dziedzica – zostaliście ostrzeżeni.
Ja byłbym zdecydowanie bardziej pomysłowy w wyrażaniu pogróżek (mój osobisty typ to: “Zdychajcie, mugolskie śmiecie, ZDYCHAJCIE!”, ale nie jestem Czarnym Panem, a w związku z tym nie będę poddawał w wątpliwości jego wlekącego się jak smród po gaciach sposobu na załatwianie nadciągających spraw).
Syn wspominał także coś o kocie, który wyglądał na martwego.
Możliwe, że pieszczoszek Czarnego Pana znów grał w gdzie-jest-tygrys**. Słyszałem, że bazyliszki są rozkosznymi zwierzakami, a do tego b. posłusznymi.
Tak się jednak b. nieszczęśliwie składa, że gdy patrzysz na bazyliszka, umierasz. Budowanie więzi właściciel-zwierzę z biednym stworzonkiem mogłoby być niezwykle trudne. Muszą być niezwykle samotne.
Jednakowoż nie zamierzam się nad nimi teraz rozczulać! Jestem wrednym bydlakiem! Nudny żywot węży nic mnie nie obchodzi (no, oprócz chwili obecnej, kiedy cudowny malusi wężyk ma kluczowe znaczenie dla sprawy powrotu Czarnego Pana. Mam nadzieję, że Czarny-Pan-uwięziony-w-dzienniczku wie co robi. Tak, to prawda, że wąż był trzymany w zamknięciu przez długi czas, ale to nie jest najlepsza pora na spacerki!).
Przynajmniej Komnata jest otwarta i są jakieś postępy w spisku.
Jestem b. zadowolony, że spisek się rozwija.
Jeśli ta mała ruda ciemnota z wielkiej (i b. biednej oraz pozbawionej gustu) rodziny jest tak tępa, jak mi się wydaje, Czarny Pan powróci jeszcze przed Gwiazdką.
Jeśli nie, zawsze będę miał milutkie nowe Porsche, żeby się czymś zająć.
Jestem rozdarty między klaksonem, który gra “La Cuacuaracha” i b. szpanerskim, b. wrednym i b. groźnym tematem imperialnym z czegoś, co się nazywa “Gwiezdne wojny”. Chciałbym mieć własny temat, ale, niestety, jeszcze nie jestem wystarczająco wredny.
A przynajmniej nie pozwolę, żeby świat się dowiedział, że jestem wredny!
Jeszcze by mnie wtrącili do Azkabanu, co by oznaczało, że nie miałbym swoich garderób i kosmetyków do włosów.
I laski!
Jestem szczęśliwy, że od czasu do czasu mogę się ujawniać jako wredny bydlak i zabijać wszystkich dookoła, ale z pewnością nie jestem przygotowany na to, żeby się z kimś dzielić moją laską. Jest mi b.b. droga. Wredna laska. Kochana, droga, cudowna i b. wredna laska. Mmm… laseczka…
Ahem!
Może lepiej przestanę się nią bawić do czasu, aż skończę wpis do Kronik.
Z innych wieści – żona jest chwilowo nieobecna.
Usilnie namawiałem ją na przyłączenie się do grupy zwanej Anonimowe Dziewiarki. Udawałem zainteresowanego, kiedy mi o tym opowiadała i łyknęła haczyk. Żona uczęszcza teraz na spotkania AD dwa razy w tygodniu, ku mej uldze.
Nieobecność żony oznacza, że mogę sobie tańczyć po całym domu i śpiewać sobie “Simply the best” (to dlatego, że jestem zadowolony z sukcesu spisku z użyciem wrednego dzienniczka!). I wszystko to pozostaje przez nikogo niezauważone, oprócz skrzata z wielkim nochalem, który się na mnie dziwnie gapił, dopóki przypadkiem nie został wykopany na drugi koniec pokoju.
Doprawdy nie mam pojęcia, jak to się stało, ale skrzat odbijał się b. dobrze.
Cieszę się ciszą, która panuje w domu, ale teraz muszę kończyć.
Muszę wypolerować laskę.
Mmm…
Wredną laskę.

----
* ‘bimbo’ – po ang. oznacza mniej więcej ‘słodką idiotkę’, ale w odniesieniu do przedstawiciela płci męskiej brzmi to cokolwiek dziwacznie, stąd “słodki idiota”
** ‘peekaboo’ – sposób na zabawianie małych brzdąców – zakrywasz oczy, a potem odłaniasz i mówisz “Buuu!”; nie wiem, czy istnieje polski odpowiednik tej nazwy, dlatego posłużyłam się “Epoką lodowcową”

Rozdział 6
Realna szansa

5 listopad 1992
Włosy – w idealnym stanie (spędziłem dwie godziny u specjalisty, żeby wyglądać szczególnie olśniewająco – jestem b. wredny! Sprawiłem, że wszyscy dookoła poczuli się mniej niż zadowalająco! Szczególnie właściciel pedalskiej bródki spod znaku chciałbym-być-Gandalfem. Rządzę!). Spojrzenie mordercy – znacząco wzmocnione (zobaczyłem syna – w ciągu dziesięciu minut zużyłem cały zapas morderczych i rozczarowanych spojrzeń). Szaty – lepsze niż ktokolwiek z towarzystwa (znów – jestem wredny, sprawiłem, że wszyscy zawrzeli gniewem i zazdrością). Jednakowoż na przyszłość muszę się zatroszczyć o to, by mieć lepsze dodatki. Włochata tiara wydała się uczniom b. zabawna. Następnym razem postaram się o coś bardziej wrednego). Tyłek – zdrętwiały od siedzenia na cholernie twardych krzesłach.

Miałem dziś dosyć nudny obowiązek do wypełnienia.
Ponieważ moja osoba jest postrzegana jako sponsor sportowej drużyny syna (notka dla siebie – nigdy więcej nie kupię zabawek dla przyjaciół syna, bo powodują całą serię nudnych obowiązków), oczekiwano, że się pojawię i będę wyglądał na odpowiednio dumnego z syna i jego przyjaciół, grających jajami lepiej niż drużyna zielonookiego chłopaka.
Nie będę dociekał.
No dobrze, będę.
To szalenie denerwujące – okazuje się, że ulubiona gra w świecie czarodziejskim polega na tym, że dwie drużyny ludzi siedzących na wielkich, latających motywach fallicznych między nogami ścigają się nawzajem i rzucają w siebie jajami.
Jednakowoż uznałem, że lepiej pojawić się na meczu, żeby wszyscy mogli się porównać do mnie i dojść do wniosku, że wyglądają biednie i absolutnie nie olśniewająco.
Jakby nie było jestem wredny i lubię w b. efektowny sposób podkreślać fakt, że jestem o wiele bardziej olśniewający i piękny niż każdy inny w loży, szczególnie że prezentuję się b. wredne nawet jeśli mam najbardziej obciachową tiarę na świecie.
W pewnym sensie to była milutka tiara.
W pewnym innym sensie była także znajoma żonie. To Mog.
Mog był małym gnojkiem, który zawsze żarł moje włosy i obgryzał moją laskę. Ja i Mog nigdy nie spotkaliśmy się twarzą w twarz (głównie dlatego, że ciskałem nim po całym pokoju, żeby trzymać go z dala od moich włosów i laski).
Mog – to przykre – miał nieszczęśliwy wypadek i trafił do gara ze smołą. Teraz jest rozkoszną, włochatą tiarą.
Miałem sporo problemów z pojęciem, jak to się stało, że biedny Mog trafił do strategicznie ustawionej kadzi na drodze, akurat wtedy, kiedy testowałem walec.
Nigdy nie byłem zbyt dobrym kierowcą.
Gdybym był lepszym kierowcą, trafiłbym Moga już za pierwszym razem.
Oczywiście przypadkowo.
Naprawdę nienawidziłem tego przeklętego kota.
W każdym bądź razie zaopatrzyłem się w dosyć nowatorską tiarę.
Coś jej się stało, kiedy w zeszłym tygodniu byłem na ulicy Pokątnej – możliwe, że żona usiłowała ją zaczarować, by ją ożywić (to miał być psikus za kpiny z dziergania żony). Tiara zwariowała i próbowała zbić żonę.
Szkoda, że spudłowała, miałbym ciekawy przypadek śmierci do opowiedzenia w Ministerstwie Magii – poturbowana na śmierć przez ożywiony kapelusz zrobiony z kota.
Plusem byłoby, że nie byłbym w najmniejszym stopniu podejrzany.
Niestety, ale żona przetrwała i nauczyła się na przyszłość, żeby nie bawić się ciuchami, które mają kły.
Z tego co widzę, żona widocznie tłukła tiarę łopatą, żeby ją uspokoić (albo zabić – nie mam pewności co do jej zamiarów), wobec czego tiara przybrała b. dziwny trójkątny kształt. Już nie jest okrągła z b. fajnymi spiczastymi uszami i ogonkiem.
Wróćmy do szpanowania.
Zawsze musi znaleźć się ktoś, kto zakłada tiarę na wydarzenia sportowe w czarodziejskim świecie – wygląda to b. fantazyjnie.
Trochę to przypomina mugolską wersję popisywania się ciuchami na czymś, co się zwie “gonitwą” (jak na mój gust brzmi to cholernie głupio), aczkolwiek z tego co wiem tylko mugolskie kobiety zakładają kapelusze.
Głupi mugole.
Mężczyźni wyglądają b. fajnie w kapeluszach.
Coś o tym wiem.
Bo JESTEM mężczyzną! Nie żebym siebie porównywał do innych! (Oprócz tych momentów, kiedy sprawdzam, czy prezentuję się lepiej niż inni!)
W każdym razie bonusowo miałem okazję siedzieć przy kimś, kto wygląda… no… źle.
Zostałem posadzony u boku oślizgłego opiekuna domu, w którym znajduje się mój syn.
Dla mnie to oczywiste, że opiekun domu powinien zacząć używać anonimowo wysyłane mu szampony oraz korzystać z kąpieli z bąbelkami. Jego włosy i skóra wciąż prezentują się koszmarnie. Nawet nie założył tiary, ale za to miał głupie rękawiczki bez palców.
Powinienem mu anonimowo podesłać kilka wskazówek na temat odpowiednich dodatków do zakładania na wydarzenia sportowe.
Jestem pewien, że Snape jest gothem.
Bez przerwy ubiera się na czarno, ma ciemne włosy w strąkach jak przystało na gotha, sprawia wrażenie, jakby miał kij wbity w tyłek, przez co wygląda na wiecznie zgorzkniałego. Ponadto roztacza wokół siebie dziwny zapach, no zupełnie jak goth.
Możliwe, że ten dziwny zapach to jego chałupniczo robione perfumy.
Próbowałem ignorować to na tyle, na ile się dało.
Na szczęście nie zapytał, czy mam ochotę na próbkę.
Wiem z doświadczenia (musiałem odbudowywać skórę na karku), że perfumy robione przez Snape’a są nieprzyjemne zarówno w zapachu jak i dotyku.
Niepokoi mnie to jego zainteresowanie kosmetykami.
Podejrzewam, że nosiłby wręcz nieprzyzwoite ilości makijażu, gdyby nie zmniejszyło to jego wizerunku oślizgłego drania.
Coś o Snape’ie – jest jednym ze sługusów Czarnego Pana, który usprawiedliwia się złem, byle tylko uniknąć kąpieli. Zło jest b. higieniczne i powinno się prezentować tak dobrze, jak się tylko da! Tłustowłosy dupek jakoś tego nie łapie!
Jednakowoż, jeśli chodzi o jego plusy, Snape niemalże wygląda lepiej i wredniej niż ja w czarnym, co mnie doprowadza na skraj rozpaczy (chociaż Snape nie ma wrednej laski i w związku z tym jest b. zgorzkniały).
Otuchy dodaje mi fakt, że jestem o wiele bardziej seksowny niż Snape. Snape ma wielgachny nochal, koszmarne włosy i paskudną cerę. Ha!
Jestem taki wredny, że nabijam się z nieszczęścia innych.
Wróćmy do gry.
Byłem b. zakłopotany widząc syna rozradowanego faktem, że między nogami ma wielki kij.
Starałem się odwrócić swoją uwagę od tego przy pomocy mojej laski.
Dobra, wierna, wredna laska.
Po jakimś czasie gra zrobiła się całkiem wesoła.
Wielkie czarne jajo postanowiło ścigać zielonookiego tego-tam-Pota i ujrzałem, że syn drwi sobie z niego, jak to niby chłopak ćwiczy do baletu (wolę nie wiedzieć, skąd syn się dowiedział o istnieniu baletu. Wystarczająco martwi mnie jego obsesja na punkcie jaj). Aczkolwiek muszę to powiedzieć, że zielonooki jest ewidentnie lepszy w lataniu, niż potomek.
Przyznaję, że z czasem gra zaczęła być podniecająca, kiedy to wielkie czarne jajo zaczęło tłuc ludzi!
Chłopak i potomek zniknęli w rusztowaniach dookoła boiska. Jestem pewien, że słyszałem, jak syn krzyczał coś o tym, że Pot go łapie… miał przy tym bardzo zmartwiony głos (nie będę nawet myślał o tym, co oni tam robili, kiedy nikt ich nie widział).
Kiedy syn znów się pojawił, natychmiast rozpieprzył się na ziemi.
Dosyć mnie to zmartwiło, ale kiedy wychyliłem się, żeby zobaczyć, co z potomkiem, poczułem zapach opiekuna domu i natychmiast odwróciłem się, żeby nie zwymiotować.
Pot dostał b. dużym jajem i zleciał z miotły, ale wcześniej zdołał jeszcze złapać małe złote jajo i wygrał mecz. Byłem b. zmieszany, bo drużyna syna prowadziła, a potem ten chłopak złapał jedno głupie jajo i wygrał…
W przyszłości muszę postarać się zapoznać z zasadami gry, żebym następnym razem, kiedy wszyscy będą dyskutować o grze, nie musiał udawać, że całkowicie pochłania mnie wygląd mojej laski.
Z plusów – kiedy jestem uzbrojony w laskę ludzie przestają zadawać głupie pytania i nawet jeśli moje odpowiedzi są całkiem bezsensowne, laska tak ich przeraża, że nie ważą się na żadne zagadywanie.
Jest b. pożyteczna.
Wróciłem do Dworu całkiem wcześnie.
Uniknąłem spotkania z synem; bałem się, że będzie piszczał jak dziewczyna. Wystarczy mi zmartwień dotyczących potomka, nie muszę go dodatkowo oglądać.
Powiedziałem żonie o meczu (jest miłośniczką tej gry, ale nie mogła opuścić spotkania AD), zauważyłem domowego skrzata (tego z długim nosem), który wyglądał na b. zadowolonego z siebie.
Gdybym troszczył się o innych, to zmartwiłby mnie fakt, że, po powrocie syna do szkoły, wszedłem do skrzacich kwater i przyłapałem tego długonosego stwora, jak prasował sobie ręce.
Chciałbym mieć jakiegoś normalnego pomocnika. Takiego, który wie, że żelazko służy do prasowania ubrań, a nie rąk! A ja się zastanawiałem, czemu ubrania trafiają do garderoby w stanie pogniecionym!
Widać skrzat ma pomarszczone łapy i usiłował dorobić się skóry równie gładkiej jak moja.
Skoro już przy tym jesteśmy – zauważyłem, że wiele skrzatów domowych ma wyraźne skłonności sado-masochistyczne, objawia się to szczególnie wtedy, kiedy coś źle zrobią. Szczególnie ten długonosy z wielkimi uszami.
Widziałem go raz, jak przytrzaskiwał sobie uszy drzwiczkami od piekarnika.
No chyba że to jakiś ichni sposób na spłaszczanie i tak już płaskich uszu, trochę mnie to zdezorientowało.
Przyznajmy – jestem znany z tego, że dookoła rzucam śmiertelnymi groźbami, ale nawet sobie nie wyobrażałem, że skrzaty lubią być bite. Doprawdy – gdybym wiedział przestałbym je kopać…
Mam nadzieję, że się mylę.
To niemożliwe, żeby skrzaty domowe były AŻ TAK perwersyjne.
Notka dla siebie – zanim zadasz cios upewnij się, że skrzaty tak naprawdę nie lubią bólu.
Nie chcę być znany jako ten, który zaspakaja zboczone skrzaty.
To zbyt niepokojąca myśl, żeby ją w ogóle rozważać.
Najlepiej skończę teraz wpis, zanim żona przyjdzie do sypialni (jest dziwnie podkręcona przez dyskusję o jajach używanych w grze, nie mam więc wątpliwości, że czeka mnie dzika noc – świetny powód, żeby częściej wychodzić na mecze).
Z rzeczy dotyczących spisku – nim skończę – na razie żadnych wieści od syna, ale kot ciągle jest spetryfikowany.
Jestem b. zadowolony.
Koty to paskudne kreatury.
Poinformowałem także syna o rzeczach dotyczących Komnaty Tajemnic, o których na pewno żaden nauczyciel mu nie powie.
Potomek wie już, że kiedyś komnata została otwarta i ktoś wtedy zginął. Jestem b. zadowolony, że rzuciłem synowi wyzwanie – mam nadzieję, że teraz użyje podstępu i inteligencji i zacznie szukać informacji o pierwszym otwarciu komnaty.
Właściwie to wątpię, żeby tak zrobił, ale zawsze mogę się łudzić, że syn ma ambicję zostania wrednym draniem.
Napiszę znów, kiedy syn da mi znać o postępach spisku (albo kiedy się publicznie zaprezentuję i będę wyglądał olśniewająco – chyba muszę prowadzić jakąś listę ile osób gapi się na mnie z zazdrością, kiedy pokazuję się publicznie).

7 listopad 1992
Włosy – dobrze (wciąż są odrobinę potargane przez wiatr, kiedy siedziałem na loży w czasie gry). Spojrzenie mordercy – zamienione na b.-szeroki-i-maniakalny-wyszczerz-wrednej-radości (wyjaśnię to pokrótce). Szaty – zrzucone, bo piszący te słowa siedzi w jacuzzi (żona niedługo do mnie dołączy. Mmm. Bąbelki). Tyłek – dobrze usytuowany.

Dostałem od syna wiadomość, że spisek postępuje (chociaż potomek jest nieświadomy, że to ja go wymyśliłem, jako że wiedziałem, że jeśli się o nim dowie, to wykorzysta tę wiedzę, żeby denerwować ludzi i wkrótce by się wygadał. Nie mam ochoty na Azkaban, dlatego nie dopuszczam go do pewnych informacji).
W liście syn poinformował mnie (po tym, jak przeleciałem wzrokiem przez dwadzieścia stron tyrady, jaka to gra była nie fair, bo Pot wygrał – potomek musi w końcu stawić czoło problemom albo zamieni się w zgorzkniałego, porąbanego kretyna do końca życia. Zdecydowanie wolę, żeby stał się wrednym draniem), że gryfońska szlama została spetryfikowana.
Możliwe, że bazyliszek potrzebuje podładować akumulatory.
Przecież bazyliszki to śmiercionośne zwierzątka, a petryfikacja jest… no, nie bardzo śmiertelna.
B. rozczarowujące.
Albo może potrzebuje okularów, żeby lepiej widział.
W końcu jest b. stary i był zamknięty w ciemnościach przez ostatnie pięćdziesiąt lat.
Chociaż muszę przyznać, że to zabawne, że ktoś został spetryfikowany.
Przecież to tylko kwestia czasu by spetryfikowany człowiek umarł. A dla nauczycieli z Piekła petryfikacja jest straszna.
B. im współczuję (Muszę się tam pojawić. W przyszłym tygodniu odbędzie się spotkanie zarządu – muszę poćwiczyć, żeby wyglądać na kogoś, kto jest pełen współczucia). Jestem pewien, że ten chciałbym-być-Gandalfem jest wytrącony z równowagi, że w szkole jest coś jeszcze sztywniejszego niż on sam (yyyhhh, nie! Nie w tym sensie!).
Wciąż jestem pod wrażeniem, że wredny plan działa.
Podejrzewam, że ten cały Weasley przestrzegł swoje drogocenne dzieci przed głupotą pisania w książeczkach, które odpowiadają. Wygląda jednak na to, że dziecię-Weasley jest głupsze niż ktokolwiek mógłby przewidzieć.
Dodatkowo (jestem tym b. podniecony) poczyniłem przygotowania na chwilę, kiedy spisek naprawdę zacznie działać.
Pozbędę się tego gościa spod znaku chciałbym-być-Gandalfem!
Będę triumfował!
Jeśli będzie więcej przypadków petryfikacji (będę musiał powiadomić Czarnego Pana – jak tylko wróci – że potrzebny mu będzie bardziej śmiercionośny zwierzak, bo wąż najwyraźniej traci moc…) pójdę do zarządu i przekonam ich, że ten staruch się skończył.
Zarząd się ze mną zgodzi, wtedy napiszę list, żeby wywalono starego z roboty.
Potem pokażę mu ten list (i będę miał wtedy nadzwyczajnie piękne włosy), żeby mu udowodnić, że mam autorytet (i lepszą fryzurę), podczas gdy wszyscy mają powyżej uszu tego starego wariata w głupiej kiecce i z durną brodą.
Naprawdę mam nadzieję, że do tego dojdzie.
Od dawna nie mogę go zarządu do faktu, że mam o wiele lepszą fryzurę (głównie dlatego, że stary zrzęda odmówił rozmowy ze mną, kiedy byłem w szkole – na pewno z zazdrości).
Jednakowoż mam nadzieję, że wąż wykona swoją robotę poprawnie.
Ale dopiero wtedy, kiedy wykorzystam szansę robienia sobie żartów z głupiej fryzury starego.
Żona przyszła.
Lepiej skończę zanim ona skończy się rozbierać.
Żona naprawdę jest b.
.
.
.
PS Później – nagle skończyłem, bo żona zrzuciła z siebie ostatni ciuszek. B. mnie to rozproszyło i prawie upuściłem Kroniki do jacuzzi. Następnym razem spróbuję tego nie zrobić.

Rozdział 7
Cholera, to nie było śmieszne!

18 listopad 1992
Włosy – proste i trochę… łamliwe (już ja sobie pogadam z synem). Spojrzenie mordercy – skierowane na wredną lokówkę (niezbyt satysfakcjonujące, jeśli przyrównać to do patrzenia na żywe obiekty, ale nie mam ochoty pokazywać się publicznie w tym stanie). Szaty – także nieco… łamliwe (domowy skrzat nie wcelował w swoje łapy i spalił mi ciuchy. Grr. Walnę go w łeb). Tyłek – kwadratowy (to przez nadmiernie wykrochmalone kalesony – chwilowo nie robię żadnego wrażenia na pieprzonym skrzacie).

To był długi dzień.
W każdym razie najgorsza część za mną – jest dopiero pora lunchu.
Postanowiłem uporządkować nieco garderobę i pozbyć się rzeczy mało wartościowych. Oczywiście w znaczeniu pieniężnym – b. wredne dranie, tacy jak ja, nie mają takich słabostek jak sentymenty.
Aczkolwiek znalazłem Pooky’ego, mojego starego pluszowego misia.
Przypomniały mi się stare dobre czasy, kiedy ojciec zabierał mnie i Pooky’ego na polowania na mugoli i używałem misia, żeby bić mugoli. Mugole to b.b. głupie istoty – śmiali się, kiedy nadchodziłem z Pooky’m.
Myśleli, że jestem rozkosznym, ślicznym chłopczykiem.
No dobra, może i mieli rację w tym względzie, ale jednocześnie uważali, że jestem nieszkodliwym aniołkiem i że Pooky to nie jest jakaś groźna broń.
Byli nieświadomi, że w puszystym, zielono-niebieskim brzuszku Pooky’ego jest dziesięciofuntowa maczuga. Byłem i jestem b. wredny i podstępny. Muszę sobie częściej gratulować co większych przejawów zła!
Jednakże radość z odnalezienia Pooky’ego została znacznie zredukowana, kiedy się zorientowałem, że maczuga Pooky’ego ma ciągle ostre kolce.
To było cholernie bolesne.
Po odnalezieniu bandaży i włożeniu Pooky’ego do pudełka, znalazłem kolejną starą zabawkę.
Lokówkę do włosów.
Czarny Pan lubi się bawić takimi rzeczami – służą mu jako narzędzie zemsty na wszystkich ludziach, którzy ośmielają się mieć świetne włosy, podczas gdy biedny Czarny Pan jest łysy jak kolano.
Naprawdę trudno było mi powstrzymać się od kpin z Czarnego Pana z powodu braku włosów, aczkolwiek mamrotanie o kulach do bilarda spowodowały u niego niejeden napad złości w czasie spotkań Śmierciożerców.
To było b. zabawne obserwować jak Czarny Pan tupie nóżką i beczy jak torturowany mugol, bo jest łysy i… ekhm… nie ma na czym wiązać kokardek. Mam poważne wątpliwości co do męskości Czarnego Pana, szczególnie kiedy piszczy jak dziewczynka kiedy pojawia się jakaś “Królewna Śnieżka” w tym czymś, co się nazywa tieliewizja.
Czarny Pan twierdzi, że to wredne, jestem skłonny się z tym zgodzić.
Tytułowa postać jest czymś w rodzaju sukkuba, używa niewinnych czarów, żeby zwierzęta z lasu do niej przychodziły (o mdłości przyprawiło mnie nadużywanie wielkich, “niewinnych” oczu i natchnionego głosiku tej dzieweczki. Że już nie wspomnę o bliskich stosunkach dziewczęcia ze zwierzętami po – najwyraźniej – spożyciu halucynogennych substancji), a potem głupia dziewczynka wywinęła ten sam numer z siedmioma mugolskimi kurduplami.
“Jak się masz?” to niezbyt dobry tekst kiedy się budzisz w obcym domu z siedmioma napalonymi na ciebie facetami, zwłaszcza jeśli leżysz w ICH łóżkach. To jasne, że “Królewna Śnieżka” jest równie czysta jak rozjechana (przez Porsche!) ciapa.
To nieprzyzwoite.
Absolutnie perwersyjne.
Kiedy Czarny Pan powróci muszę go spytać o kategorię wiekową tej… bajki. Tam jest tyle przerażających rzeczy: uzależnienie od narkotyków wywołujących halucynacje jak np. ożywające drzewa, bestialstwo, poligamia (jedna dziewczyna, która jest sukkubem, siedmiu facetów, jeden dom, wspólne kąpiele – oczywiście, że byli tylko… przyjaciółmi. A zwłaszcza ten tam… Głupcio. Nie mam najmniejszych wątpliwości, dlaczego wygląda na tak otumanionego – kiedy rozdawali mózgi, on stał… w innej kolejce.)
Oczywiście, ponieważ dziewczę nie umie przeżuwać jedzenia i się dławi (tak, jabłko było zatrute, ale uważam to za kompletnie nieistotne, najważniejsza jest czarująca, utalentowana wiedźma, która usiłowała uwolnić świat od sukkuba), biedna czarownica została oskarżona o zbrodnię i spada z urwiska prosto na typową deus ex machina.
Jestem przekonany, że ta cała “Królewna Śnieżka”, w której buja się Czarny Pan, to najprawdziwszy horror. Doprawdy jest mi przykro z powodu tej biednej czarownicy. Wszyscy byli do niej uprzedzeni tylko dlatego, że nie umiała znęcić siedmiu kurdupli i odczuwała niezwykłą wręcz więź z lustrem.
To była wredna historia.
Naprawdę wredna.
Przypominam sobie, że Czarny Pan upierał się, że organizacja, która stworzyła “Królewnę Śnieżkę” (nazywa się to-to “Diznee”), działała na jego rozkaz. Widziałem kilka innych horrorowatych produkcji tej firmy i jestem gotów zgodzić się z Czarnym Panem.
Hipopotam w falbankowej kiecuszce baletnicy to chyba najgorsza rzecz, jaką miałem okazję zobaczyć w życiu (no, oczywiście zaraz po Czarnym Panie w takiej kiecce, ale wierzę, że taki był jego plan, w końcu Czarny Pan nie może być AŻ TAK dziewczęcy).
Biorąc pod uwagę wcześniejsze obsesje Czarnego Pana odnośnie włosów i kija odczuwam coraz większy niepokój.
Znaczy się, jego obsesja na punkcie MIGOTAJĄCEGO kija. Migoczącego kija! Nie wrednej laski z wężem, taką jaką ja mam!
Moja laska jest odpowiednio wredna, nie pasuje do zniewieściałego Czarnego Pana.
Jednakże ta… babska natura Czarnego Pana dała mu pewną cechę, której ja nie mam: Pan ma paskudny, pokrętny, wężowaty pysk, który jest bardzo gustowny.
Notka – mogłem się zająć wizerunkiem Ciemnej Strony, ale nie chciałem przez to umniejszać poczucia wartości Czarnego Pana, więc ograniczyłem się do delikatnego, acz wrednego nabijania się z jego lśniącej czachy.
Szczęśliwie jestem b. podstępny i nie zostałem jeszcze złapany na mówieniu tego na głos.
Jeden durny Śmierciożerca został na tym przyłapany – Czarny Pan ukarał go w wyjątkowo podły sposób – puścił mu bajki dla mugoskich dzieci.
To b.b.b.b. wredne, bo mugolskie dzieci są jeszcze wredniejsze niż przeciętnie wredne dzieci czarodziejskie, taka już ich natura, ale czego się spodziewać po podgatunku?
I nie zdają sobie z tego sprawy.
Tylko my, lepsze i piękniejsze byty, wiemy o tym.
Jednakże, wracając do wrednych wzmianek o włosach, które poczyniłem na początku wpisu, wydawało mi się – jako potężnemu złemu czarodziejowi – że jeśli chodzi o włosy mógłbym wydawać rozkazy Czarnemu Panu.
Pierwszy raz w życiu tak b.b.b. się pomyliłem.
Moje włosy wyglądają teraz jak jedna wielka bryła i z jednej strony są dłuższe.
Od kilku godzin usiłuję wyrównać obie strony. Końcówki zaczynają być czarne i kręcą się, co mnie wcale nie cieszy! Dopiero co pozbyłem się koloru różowego i pieprzonych kokardek, a teraz mam fryzurę zrujnowaną przez b. wredne narzędzia do włosów.
Rozważałem wezwanie na pomoc żonę, bo ma większe doświadczenie w pozbywaniu się Włosowego Stanu Awaryjnego.
Jednakże to by oznaczało, że przyznaję się, że nie jestem w stanie zapanować nad babskimi narzędziami do włosów (nie wiem, jak się z tego korzysta! Do tej pory używałem tego tylko po to, żeby podkreślić swój wizerunek macho dzięki wspaniałym włosom!).
Postanowiłem nie pokazywać się nigdzie przez najbliższe kilka dni i być dobrej myśli.
Jeśli żona zdecyduje wcisnąć swój nos do sypialni, to miejmy nadzieję, że nie poczuje dziwnego swądu.
Pójdę i zastosuję odżywkę w dużych ilościach. Muszę ratować włosy, bo małżonka przygotowuje na Święta proszony obiad, muszę się prezentować wyjątkowo pięknie, inaczej nie będę mógł przyjąć roli Pana i Władcy, którego wszyscy słuchają.
Na marginesie – mam wielką nadzieję, że dostanę Porsche.
Przyłapałem żonę, jak oglądała zdjęcia i komentuje, jakie to “ładne” samochody.
Zwalczyłem chęć wyjaśnienia jej , że Super-Demoniczny-Wehikuł-Z-Piekła-Z-Ryczącym-Silnikiem-I-Wielkimi-Lśniącymi-Kołami (wolałbym nazywać to “Piekielna bestia”, ale wtedy nie mógłbym ludziom wciskać kitu, że Porsche znaczy “Demon na kołach”) nie jest “ładny”. No, ale jeśli zgoda z żoną oznacza, że dostanę Porsche, to jakoś ścierpię te oburzające teksty przez następny miesiąc.
To będzie trudna walka, ale będę dzielny. Będę miły dla żony i będę sobie marzył o Porsche, żeby jakoś przetrzymać.
Nie zawalę, później wykasuję jej pamięć i przekonam ją, że jestem dżentelmenem w każdym calu, a potem – kiedy już dostanę to wredne Porsche – przypomnę jej, jaki to ja jestem wredny.
Bo przecież jestem b. wredny. Nie pozwolę, by ktokolwiek o tym zapomniał!
Później napiszę.

19 listopad 1992
Włosy – ciągle połamane. Spojrzenie mordercy – wyłączone na cały dzień (zużyłem cały przydział na elfy, które ośmielały się chichotać z moich włosów). Szaty – odłożone, zamiast nich mam na sobie koszulę i bryczesy (nie odczuwam gwałtownej potrzeby, żeby się stroić, od kiedy zamknąłem się w łazience – wkrótce to wyjaśnię). Tyłek – zmarznięty i zdrętwiały, ale w bezpiecznej odległości od pieprzonego skrzata.

Mam powtórkę z wczorajszego złego dnia.
Do potęgi.
Dopadło mnie zło dzisiejszego dnia.
Miałem nieszczęście odkryć, że domowe skrzaty są przekonane, iż moje łamliwe włosy to przejaw mojej skłonności do karania samego siebie. Teraz im się wydaje, że jestem taki jak one.
Jeden z nich do mnie mrugnął, kiedy przyniósł mi śniadanie.
Poczułem się zakłopotany i było mi niedobrze.
Zrobiło się jeszcze gorzej, kiedy mnie klepnął po nodze.
Zostałem zmuszony, żeby go kopnąć przez cały pokój.
Ble…
Słyszałem, jak wołał “Och, tak pani! Kop mnie!” i zupełnie zgłupiałem!
Obecnie jestem zamknięty w osobistej łazience pod kilkoma magicznymi zamkami, łańcuchami, zaminowany i zakratowany, żeby te napalone skrzaty trzymały się ode mnie z dala. Różdżkę trzymam w pogotowiu na wypadek, gdyby któryś zdecydował się tu włamać!
Teraz jestem pewien, że ten skrzat z długim nosem się we mnie zabujał. Chciałbym rzucić na siebie obliviate i zapomnieć o tym, ale ponoć ostatnim razem, gdy próbowałem to zrobić miałem jakiś przykry wypadek (możliwe, bo niczego nie pamiętam).
Przejdźmy jednak do planów. Muszę zapytać żonę, czy zauważyła coś dziwnego w zachowaniu skrzatów.
Pewnie nie.
Przecież żona jest blondynką.
Nie to co ja, który jestem wrednym blondynem.
To b. duża różnica.
Cholera!
Ktoś stuka do drzwi! Jakby bębny, bębny grające w głębinach…
Nieeeeeeee!
Nie mogę się wydostać! Nie mogę się wydostać!
Nadcho…

21 listopad 1992
Włosy – znów w normie (nareszcie! Za radą małżonki odnalazłem instrukcję obsługi do lokówki. Więć… uhm… nie jestem tępy! Po prostu nie można oczekiwać, że zawsze i wszędzie będę Wrednym Spryciarzem!). Spojrzenie mordercy – skierowane na twardonosego skrzata (który najwyraźniej się zorientował, że zauroczenie mną NIE zostało odwzajemnione, zapewne doszedł do takiego wniosku po tym, jak uciekłem od niego z wrzaskiem (oczywiście po męsku!)). Szaty – stylowe.

Skoro moje włosy prezentują się już dobrze, jestem w nastroju, żeby przedefilować
Ulicą Śmiertelnego Nokturnu.
Szaty wyglądają lepiej niż kiedykolwiek (możliwe, że jest to spowodowane kilkudniową przerwą w ich noszeniu), chociaż żona stwierdziła, że wyglądają jak derka. Musiałem jej odpowiedzieć, że moim zdaniem prezentują się… ładnie.
Zapewniam, że mógłbym założyć worek i wyglądałbym wspaniale!
Och, skoro już wróciłem do normalności, dałem radę nadrobić zaległości w korespondencji z synem dot. spisku, który pozwoli wrócić Czarnemu Panu i poszaleć na zaku… yyy… powrócić Czarnemu Panu, żeby mógł zapanować nad światem!
W szkole jest bardzo cicho.
Potomek regularnie przysyłał mi koszmarne raporty o zielonookim chłopaku. Przestałem je czytać, bo były ciągle o tym samym.
Mój syn nie ma w ogóle życia.
Jestem b. niecierpliwy jeśli chodzi o postępowanie spisku i jestem b. rozczarowany, że bazyliszek postanowił przestać się bawić w ciuciubabkę.
Dwie petryfikacje to jeszcze żaden znak, że Czarny Pan powraca. No i to żadna radocha stawać nad zamrożonymi ludźmi, kiedy mógłbym stanąć nad martwymi uczniami i wymachiwać flagą Czarnego Pana, oczywiście wyglądałbym wtedy cudownie.
Tylko jeden uczeń.
Jeden dzieciak i jeden kot.
Pff!
Zastanawiam się, czy to by nie było zbyt oczywiste, gdybym poszedł do szkoły, zabił kilku ludzi, kiedy nikt by nie patrzył i wyśliznął się stamtąd, a potem bym udawał zaszokowanego wiadomościami, że “na pewno” dokonał tego Dziedzic Slytherinu.
Niestety, na to trzeba zbyt wiele wysiłku.
Do tego ten “chciałbym być Gandalfem” ma jeszcze jedną cechę: wiem-to-wszystko i nie ma nic lepszego do roboty, tylko obserwować złych czarodziejów, którzy próbują opanować świat. Nie mam pewności, co ten stary głupiec robi, oprócz tego, że siedzi w swoim gabineciku i gada… “mądre” komentarze o pierdołach bez znaczenia.
Podejrzewam, że pracuje nad fryzurą (próbuje mnie prześcignąć – pah! Nigdy w życiu!), ale ciągle musi się nauczyć, że rozdwajające się końcówki i brody są… złezłezłe!
Jeśli dziennik znów zacznie działać, to mam nadzieję, że Czarny Pan zdąży wrócić na czas poświąteczno-noworocznych wyprzedaży. Wtedy mógłbym go zabrać na zaległą wycieczkę do centrum Nowego Jorku w ramach akcji pt. “witaj z powrotem”.
Do tego czasu jednak muszę zadowolić żonę w sprawie rozmieszenia gości na przyjęciu w przyszłym tygodniu.
Prawdopodobnie małżonka zaprosiła tego niefrasobliwego przygłupa Knota, niegodnego tytułu Ministra Magii. To oznacza, że obiad będzie b.b.b. zabawny, bo będę mógł sobie na nim poćwiczyć chłodne-niemal-mordercze-spojrzenie, a pod stołem będę się mógł bawić laską.
Knot się spoci pod kołnierzem, on ma kompletnego świra na punkcie lasek. I mnie.
Skrzaty, baby z Wyzwolenia Czarownic, Minister Magii i reszta zarządu – wszyscy marzą o moim oszałamiającym tyłeczku, zastanawiam się czasem, czy istnieje jakaś negatywna strona faktu, że jestem taki apetyczny.
Hmm.
Nieee.
Później napiszę. Muszę pomyśleć jak tu dobić Knota i udawać, że słucham żony.

Rozdział 8
Domowe piekło

2 grudzień 1992
Włosy – jeszcze trochę i garściami powyrywam je z głowy. Spojrzenie mordercy – osłabione na rzecz władczego uniesienia brwi o wielkiej mocy (to się wyjaśni). Szaty – zamienione na wersję nienaganną, byle tylko uniknąć wyniosłego uniesienia brwi w wykonaniu ojca. Tyłek – może być gdziekolwiek, tylko nie tam, gdzie jest ojciec.

Wczoraj przyjechał ojciec.
Bez uprzedzenia.
Trochę czasu minęło od ostatnich odwiedzin.
Gdybym tylko wiedział, że ojciec jest w drodze do nas rzuciłbym na dom zaklęcie niewidzialności i nie pokazywałbym się na włościach przez kilka miesięcy.
Jednakże byłem niczego nieświadomy, dopóki skrzat (tak, ten długonosy) nie otworzył drzwi i nie wpuścił wściekle powarkującego ojca do domu. Ojciec miał na sobie głupią czapkę i szatę odkrywcy, a w dłoni laskę.
Szkoda, że nie umiem znikać na zawołanie.
Ojciec był przeuroczy.
Dopóki nie otworzył ust, bo wtedy wszelkie nadzieje na miłe święta znikły niczym spuszczone w klozecie.
Ojciec, Tytus Malfoy, ma owocowego fioła. Jego mózg przypomina babeczkę z jagodami. Ma wredne, sarkastyczne usposobienie (nie to co ja – ja jestem wredny tylko dla ludzi, którzy zasługują na… no, dla wszystkich. Ojciec jest po prostu podły!).
Ojciec jest podróżnikiem odkrywcą, dwadzieścia pięć lat temu zaginął w Azji.
Miałem nadzieję, że zaklęcie, które rzuciłem na tego okropnego, protekcjonalnego człowieka sprawi, że ojciec będzie figurował jako zaginiony nieco dłużej, ale uważam, że jak na piętnastolatka dwadzieścia pięć lat to i tak niesamowity wynik.
Powód, dla którego rzuciłem to zaklęcie jest następujący: powiedziałem ojcu, że chcę jego laskę (i Dwór, ale laska była ważniejsza), ale ojciec odmówił, zatem musiałem się go pozbyć, no i…
W mordę.
Szkoda, że go nie zabiłem.
To byłoby znacznie prostsze.
Napisałem do syna list, żeby go poinformować, że powrócił jego zaginiony dziadek; mam nadzieję, że potomek zapomni o wszystkich koszmarnych historyjkach, jakie mu o nim naopowiadałem i wróci do domu, niech syn trochę pobędzie jego zabawką, na której ojciec będzie mógł się wyżywać.
Mam nadzieję, że wymknę się cichaczem, a ojciec będzie na tyle zajęty potomkiem, że nie zauważy nawet mojego zniknięcia.
Żona jest zachwycona tym, że w końcu może poznać teścia-widmo, chociaż nie zawracałem sobie głowy uświadomieniem jej, że ojciec wciąż jest właścicielem domu, w którym Narcyza mieszka od siedemnastu lat.
Mam nadzieję, że badania ojca sprawiły, że zapomniał o tym drobiazgu, bo nie pali mi się, żeby szpanerski domek oddawać.
Jednakże, jestem pewien, że ten stary wariat ciągle jest wrednym sukinsynem (aczkolwiek obecnie jest wrednym sukinsynem w głupich szatach i z jeszcze głupszą czapką – muszę dopilnować, żeby ojciec nie pokazywał się publicznie, bo inaczej wstyd nie pozwoli mi się nigdzie pokazać), a zatem będzie o tym pamiętał tylko dlatego, że wie, jak bardzo mnie to wkurza.
Mam szczerą nadzieję, że ojciec nie zamierza zostać na długo.
Poroznosiłem po całym domu broszurki ze zdjęciami różnych egzotycznych krain, ze szczególnym uwzględnieniem tych miejsc, gdzie lunatycy i kanibale stanowią większość populacji. Oczywiście wcale nie mam nadziei, że na Południowym Pacyfiku zrobią z ojca gulasz.
Ciasto ujdzie, ale na pewno nie gulasz.
Ojciec jest twardy i żylasty.
W życiu bym nie chciał, żeby jakiś miły pan kanibal źle się poczuł tylko dlatego, że dostał gulasz z mojego wkurzającego, głupiego, dominującego, podnoszącego brew ojca.
A właściwie pieprzyć to!
Jak już ojca nie będzie, nie będę się przejmował, czy jakiś kanibal ma rozstrój żołądka czy też nie! Ja po prostu ponownie chcę rządzić w tym domu, a nie będzie takiej możliwości, dopóki ojciec tu tkwi!
To b. trudne zadanie – wyglądać jak na pana i władcę przystało, kiedy ojciec tłucze cię laską po głowie.
Jestem niezadowolony.
Laska ojca wciąż prezentuje się o niebo lepiej niż moja.
Co prawda, “przypadkiem” laska ojca to transmutowana psychopatyczna pierwsza żona ojca, Gertruda (moją matką jest jego druga żona), która na zdjęciach wygląda przerażająco.
Ponoć Gertruda była straszną starą wariatką (można by rzec, że to idealna żona dla ojca), która przypadkowo została transmutowana w laskę po tym, kiedy zarzuciła ojcu, że nie pomaga jej w gospodarstwie.
Jestem pewien, że to był wypadek.
Naprawdę.
Szczególnie odkąd ojciec “przypadkowo”… yyy… od kilku tygodni praktykował te sztukę na ciotkach i wujkach.
W chwili obecnej nasza rodzina jest w posiadaniu imponującej kolekcji lasek, bo ojciec nigdy nie nauczył się odwrócić zaklęcia.
Tak właściwie, to rodzinka JEST imponującą kolekcją lasek.
Powinienem ją wzbogacić o ojca.
Schudnie od tego.
Plus! Mamy tragedię o członkach rodziny zamienionych w laski. Członkowie-rodziny-którzy-są-laskami nie mogą zgłaszać roszczeń odnośnie majątku, jestem jedynym, który jest w stanie to zrobić, co i tak jest dla mnie sporym wysiłkiem.
Hmm.
Muszę sprawdzić rodzinną książkę adresową. Jestem pewien, że mam o kilku kuzynów za dużo, a naprawdę chciałbym móc sobie pozwolić na nową garderobę dorównującą Porsche (które powinno się pojawić już w tym miesiącu! Łiii!)
Właśnie sobie o czymś pomyślałem (ojcu wydaje się, że jest bardzo zabawny – nie, to nie bolało, dziękuję. Nie, nie czuję się samotny. I NIE! Nie zamierzam umrzeć z przerażenia, ojcze! Oddawaj dziennik!)
Notka dla siebie: następnym razem, kiedy będę miał szansę rzucić w ojca klątwą użyję Avady. I to najszybciej jak się da!
Wróćmy do mojej myśli – moja żona mogłaby być świetną laską, zwłaszcza jeśli laska miałaby śliczne blond włosy małżonki, bo bardzo lubię za nie od czasu do czasu ciągnąć. Są b. ładne, lśniące, miękkie…
Rozproszyły mnie myśli o pieszczotach żony.
To z pewnością świetny przykład zaklęcia “przypadkowego”. Niemalże pasuje do “przypadkowej” śmierci żony. B. kuszące. Rozważę to, jeśli nie zobaczę Porsche.
Aczkolwiek podejrzewam, że moja zwyczajowa laska mogłaby być b. zazdrosna, gdybym nagle zaczął pokazywać się z inną. Nie chciałbym wnerwić mojej laseczki, w zupełności wystarczą mi kłopoty z Włosowym Stanem Alarmowym.
Gniewna laska jest b. dobra.
I tak moja laszka jeszt lepsza nisz laszka mojego idiotysznego szyna.
Więcej napiszę jutro. Kiedy OJCIEC dostanie swój własny dziennik i zaprzestanie prób zapanowania nad moim. Nie znaczy to, że ja mam dziennik! Ja mam Kroniki.
Łudź szię dalej, szynu!
Kończę.
Zabiję ojca jeszcze przed następnym wpisem.
Chsziałbysz, szynu.
Koniec wpisu.
Jak wyszej.

9 grudzień 1992
Włosy – magicznie ścięte na krótko (Przeklęty ojciec!). Spojrzenie mordercy – zneutralizowane przez władczo uniesioną brew i zadowolone z siebie spojrzenie żony (to nie fair! Połączyli siły! Zdublowana siła spojrzenia żony i coraz bardziej wzrastająco-wnerwiająca ilość uniesień brwi mojego ojca). Szaty – wyglądają dobrze (Ha! Coś, do czego ojciec nie może się przyczepić. Przeklęty wariat wygląda jakby zwiał z wariatkowa!). Tyłek – czepiają się go.

Nienawidzę ojca.
Nienawidzę żony.
Nienawidzę syna.
Mały gnój postanowił nie przyjeżdżać na święta.
Przysłał spóźniony list, w którym nadmienił, że zostaje w szkole, bo dzieją się tam b. ciekawe rzeczy.
Pff.
Potomek zmienił zdanie co do powrotu do domu w chwili, kiedy napisałem mu, że jego kochający dziadzio się zjawił.
Mój syn to trzęsidupek. Boi się spotkać z dziadkiem (to z pewnością nie ma nic wspólnego z faktem, że powiedziałem mu, iż dziadzio pożera na obiad małych chłopców, którzy nie chodzą spać kiedy im się każe – b. efektywny sposób utrzymania tego gówniarza w łóżku przez całą noc. Jestem takim dobrym ojcem!).
Odpisałem potomkowi, dopytując co to za “ciekawe” rzeczy się dzieją w szkole.
Jeśli się okaże, że po prostu zobaczył pod prysznicem nagiego “chciałbym być Gandalfem”… ych… nie powinienem był sobie tego wyobrażać… Jeśli wydarzenia nie dotyczą spisku, będę nalegał, żeby syn natychmiast przyjechał.
Aaa! Ojciec się zbliża!
Napiszę więcej, kiedy potomek wróci!

16 grudzień 1992
Włosy – na irokeza (b. śmieszny dowcip w wykonaniu ojca. B. śmieszny. Zabiję go dziś w nocy, kiedy będzie spał). Spojrzenie mordercy – potrzebuje doładowania (zużyłem całą moc, co doprowadziło ojca do chichotu. Grr. Czemu nie jestem wystarczająco straszny, żeby wnerwić ojca?). Szaty – w kolorze sinokoperkowego różu z dodatkiem bieli albańskiej* (Ha, ojcze. Ha. Ha. B. śmieszne). Tyłek – swędzi mnie, żeby zwiewać z kraju.

Syn to gnojek.
Uczy się jak być mega wrednym dupkiem. Swój list zakończył następująco: “PS Baw się dobrze z dziadkiem, kiedy będę w szkole. Jestem pewien, że nie będziecie się nudzić.”
Dupek.
Aczkolwiek syn ma przekonującą wymówkę od przyjazdu.
Głupi blond nauczyciel w szkole założył klub pojedynków. Promowanie walki w czasie zajęć. Nie robi na mnie wrażenia, że przyłożył do tego rękę “chciałbym być Gandalfem”. Ponarzekam o tym na zebraniu zarządu (oczywiście wymachując przy tym laską, żeby mieć pewność, że mnie słuchają. Albo przynajmniej żeby zapewnić sobie pełną uwagę).
Już ja się postaram, żeby ten stary dureń zostanie wywalony ze szkoły jeszcze w tym roku! Muahaha!
Jestem taki super zły!
Wracając do wymówki syna: okazuje się, że Pot może gadać z wężami.
Potomek wyczarował magicznego węża (nie będę dociekał powodów, dla których z… yyy… różdżki syna wytrysnęło coś wijącego się i długiego. W tym nie ma absolutnie nic perwersyjnego. Naprawdę). Ów wąż chciał zaatakować uczniów.
Potomek niczego nie potrafi zrobić dobrze.
Zielonooki Pot zagadał do węża i powstrzymał go od ataku.
Jestem pewien, że jest coś ważnego dotyczącego gadania do węży.
Notka dla siebie: kiedy – już za kilka tygodni – powróci Czarny Pan, słuchaj go nieco uważniej, zamiast czepiać się jego sposobu dobierania kolorów (ponoć połączenie zieleni z zielenią jest niemożliwe do spaprania, ale zapewniam – Czarny Pan dał radę tego dokonać).
Więc… Pot jest wężo-gadaczem.
Osobiście uważam, że zrobiłby większe wrażenie, gdyby umiał skutecznie powiedzieć spadaj-ojciec. To byłoby b. zabawne i, gdyby jeszcze do tego zadziałało, ojciec… no, szczęśliwie mógłbym uznać tego dzieciaka za wybawiciela czarodziejskiego świata, gdyby naprawdę dałby radę pozbyć się mojego ojca.
No tak, Czarny Pan mógłby się nieco ciskać, gdyby musiał całować zielonookiego po stopach, ale jestem zdesperowany! Moje cudowne włoski znów są w ruinie! Mojemu ojcu wydaje się zabawne, że każdego ranka załatwia mi inną fryzurę!
Wczoraj lustro wrzeszczało ze strachu, kiedy zobaczyło mnie z czymś co powszechnie jest znane pod nazwą “barany Księżniczki Lei”. (Mięszy nami mówiąsz to był ryk szmiechu – nie pochlebiaj szobie ułudą szła, kiedy ja tu jesztem!).
Przeklęty ojciec.
Szynu, i jeszsze jedno. Szytałem ten liszt od twojego szyna. Wygląda na to, sze on barszo lubi tego Pottera, nie? Napiszał jego naszwiszko ze trzydzieszci raszy i przez dwadzieszcia sztron opiszywał jak to Potter upadł na tyłek... myszlisz, sze twój szyn jeszt gejem?
Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...
Przestanę pisać i myśleć o swoim synu w ten sposób!
Zabiję ojca!
TERAZ!

24 grudzień 1992
Włosy – wyszczotkowane. Spojrzenie mordercy – zastąpione oszałamiającym uśmiechem. Szaty – zastąpione piżamką z małymi Mikołajkami. Tyłek – podskakuje na parapecie.

Właśnie się uwolniłem od cielesnego przywiązania (ojciec uznał, że zachowuję się dziecinnie, więc przywiązał mnie do siebie na cztery godziny po tym, jak go uścisnąłem... chyba będę musiał poćwiczyć obronę antyuściskową, może to w końcu wnerwi ojca. Chociaż… to może sprawić, że użyje na mnie cruciatusa… albo odejdzie. Wolałbym to drugie!).
Przestań się mazać!
Jest wigilia!
Porsche niedługo się zjawi!
Łiii!
Gwiazdka jest boska!
Nie mogę się doczekać!
Na wypadek, gdybym zobaczył Świętego Mikołaja, przygotowałem na dachu katapultę do wyrzucania ciężkich obiektów! Jestem pewien, że mógłbym gościa trzasnąć przynajmniej raz, tak jak w zeszłym roku. Ponoć musiał sobie sprawić nowego renifera!
Jestem taki zły!
Będę się prezentował jeszcze wredniej w Porsche!
Iii-haaa!
Napisze jutro o Porsche!


* W oryginale było “itsy bitsy teeny weeny yellow and polkadot” (co było w refrenie jakiejś durnej dyskotekowej piosenki), ale zamieniłam, bo po polsku nie ma czegoś brzmiącego równie niedorzecznie, a dosłowny przekład minąłby się z celem.



Rozdział 9
Święta

Gwiazdka 1992
Hmpf.

Żadnego.
Pieprzonego.
Porsche.

26 grudzień 1992
Włosy – związane w schludny warkocz, ładne (żona to zrobiła, żeby łatwiej mi było pogodzić się z rozczarowaniem. Uważam, że wyglądam b. szykownie). Spojrzenie mordercy – wczoraj zużyłem całość (ojciec walnął mnie w głowę laską i rzekł, że zachowuję się jak nieznośny bachor. Pokazałem mu język. Głupi ojciec nie ma pojęcia o czym mówi). Szaty – szpanerskie i nowe (i b. milusie, co mnie zaskakuje) od teściowej, Esmy (udało mi się uniknąć jej na świątecznym obiedzie. Wielka ulga. Ojciec jest nie do wytrzymania. Esma jest dziesięć razy gorsza. Uznałem, że ojciec i teściowa w jednym pomieszczeniu to zbyt przerażająca wizja). Tyłek – lepiej niż wczoraj (żona była niczym wrzód na tyłku. W każdym tego słowa znaczeniu).

No dobrze.
Może byłem wczoraj nieco… niewdzięczny.
Tak, Porsche się pojawiło.
Jednakże miałem pewną nadzieję, że żona domyśli się, że chciałbym dostać DUŻY samochód, a nie autko wielkości zdjęć, którymi wytapetowałem lustra w domu.
Zastanawiam się, jak mój tyłeczek (który faktycznie b. dobrze się prezentuje) zmieści się w modelu Porschaka o długości trzydziestu centymetrów. Jestem pewien, że mógłbym znaleźć jakieś zaklęcie, które powiększy rozmiary tego samochodzika.
Czarodzieje zawsze wymyślali zaklęcia, które powiększały… eee… zabawki. Pomimo tego, co sądzą wiedźmy – rozmiar się liczy.
Z plusów – wąż był na przodzie samochodu i wygląda b. szpanersko.
Dodajmy, że prezent od ojca był naprawde przyjemną niespodzianką.
Ojciec przypomniał sobie o moim zamówieniu na kolejkę, które złożyłem dwadzieścia pięć lat temu i w końcu mi taką sprawił (jestem gotów wybaczyć mu tę koszmarną zwłokę, bo w końcu to w pewnym sensie moja wina, że ojciec zaginął w Azji na tak długi czas).
Jednakże ojciec powinien ostrzec, że kolejka została pomniejszona, żeby zmieściła się w pudełku po cukierniczce.
Nagły rozrost maleńkiego parowoziku w salonie w momencie, gdy otworzyłem pudełko, był raczej zaskakujący.
Żona nie była zachwycona lokomotywą, która zgniotła paskudną, fioletową kanapę (uwielbianą przez moją b. dziwną małżonkę), a którą od lat osobiście stopniowo i delikatnie usiłowałem roznieść w drzazgi (oczywiście po to, żeby salon się dobrze prezentował! Absolutnie nie dlatego, że ta kanapa to była zniewaga dla każdego, kto ma choć odrobinę dobrego… hmm… smaku).
Oszalałem z rozpaczy z powodu straty kanapy.
Serio.
Chlip.
Widzicie?
Inne sprawy – jestem niezwykle ciekawy, jak ojcu udało się zwiać z lwią częścią Narodowej Kolei Indyjskiej, lokomotywą, wagonami i kilkoma b. zdezorientowanymi pasażerami.
Jestem przekonany, że pasażerowie z założenia nie mieli być włączeni w kolejkowy prezent.
Zacząłem ojca o to wypytywać i zostałem przez niego władczo uderzony w głowę (wstrętny dupek!). Rzekł przy tym: “I własznie dlatego, szynu, to ja jesztem najlepszym szarodziejem w tej roszinie.”
Kusiło mnie, żeby rzucić w niego klątwą za to, że jest wnerwiającym starym prykiem, ale przypomniałem sobie, że jest ode mnie szybszy.
Zrobię to później, kiedy będzie spał.
Albo walnę go wielgachnym kamieniem, może straci przytomność.
Zależy w jakim będę nastroju, a ponieważ nie dostałem od małżonki kolejnego pamięt… khm… dziennika jestem w nastroju niemal wspaniałomyślnym. Zwłaszcza, że prezentuję się b. szykownie i fantazyjnie w ładnym, klasycznym warkoczu.
Ojciec mnie właśnie poinformował (kiedy się do mnie zbliżał, sprawiał wrażenie jakby coś go bolało. Prawie się zmusiłem do poczucia winy, że jestem taki niewdzięczny. Prawie.), że chciałby wyjść na zewnątrz i pobawić się mugolskimi pasażerami z pociągu, skoro ja ich nie chcę.
Och!
Pasażerowie z założenia mieli być w prezencie!
Taka próba zacieśnienia ojcowsko-synowskiej więzi!
Ojciec jest taki super! Jak mogłem kiedykolwiek go nie lubić!
Wrócę później! W ogrodzie jest paru mugoli do ścigania!

29 grudzień 1992
Włosy – gładkie i lśniące (dzięki zestawowi do pielęgnacji włosów – prezent od syna. Jakże dobrze potomek zna mój gust. Wysłałem mu kolejny, roczny zapas żelu do włosów. Musiałem go zmniejszyć do rozmiarów pudełka do butów, bo podejrzewam, że ważąca tonę skrzynia wypełniona słoikami z żelem wyglądałaby b. podejrzanie. Nie chciałbym, żeby syna wytykano z powodu żelu, który tak b. lubi). Spojrzenie mordercy – skończyło się w czasie polowania na mugole kilka dni temu (na sekundę obdarzyłem morderczym spojrzeniem takiego jednego grubasa, a ten się rozbeczał. To było b. zabawne). Szaty – praktyczne (ekhm… eksperymentowałem z żon… SAMOCHODEM! Eksperymentowałem z SAMOCHODEM przez cały wczorajszy dzień, przedwczorajszy i przed-przedwczorajszy i jestem odpowiednio niechlujny – krótko wyjaśnię niechlujność. To dosyć niezwykłe, ale ma… b. interesujący efekt uboczny). Tyłek – kuszący!

Jeszcze bardziej zacieśniliśmy ojcowsko-synowskie więzi i to zanim ojciec wyjechał na kilka dni do Londynu, żeby odnaleźć paru starych przyjaciół i załatwić wejścia na kilka b. snobistycznych imprez noworocznych dla całej rodziny, a wszystko to bez zaproszenia (jesteśmy b. źli!).
Myślałem, że to niemożliwe, żebym kiedykolwiek polubił ojca, ale wygląda na to, że te dwadzieścia pięć lat w dziczy trochę go ucywilizowało.
Albo to albo faktycznie byłem zachłannym gówniarzem, kiedy byłem młody.
Hmm.
Wolę wersję z ucywilizowaniem ojca. Mimo, że to niemożliwe, żeby ktokolwiek, cokolwiek czy też jakikolwiek kontynent mógł ucywilizować niebezpiecznego dla otoczenia ojca w świrniętej czapce, który – to tak na boku – był b. niezadowolony, że przegapił całą kampanię Czarnego Pana.
Właściwie, to się cieszę, że był wtedy nieobecny – inaczej mógłbym nigdy nie osiągnąć wysokiej i b. wrednej pozycji, którą zajmuję. Jakby nie było – Czarny Pan ma b. dużą słabość do szkockiego akcentu. Pieprzony dupek ma fioła na punkcie akcentów!
Nie jestem w żadnym wypadku zazdrosny o b. seksowny akcent mojego ojca.
Nie to, żeby ojciec miał seksowny akcent!
Ani trochę!
To była tylko hipoteza o akcentach i szkockim akcencie ojca (chociaż zastanawiający jest fakt, czemu głowa rodziny ma francuskie pochodzenie i jednocześnie szkocki akcent – nigdy tego nie wykoncypowałem).
W KAŻDYM BĄDŹ RAZIE!
O niechlujności.
Mam kilka b. niezwykłych szat do pracy.
Właściwie, dla przeciętnego czarodzieja szaty do pracy mogą być normalne. W zasadzie nie param się pracą fizyczną, więc to żadna niespodzianka, że nie wiem, czy to co mam na sobie jest strojem roboczym.
Ale dzisiaj pomyślałem, że powinienem się przebrać do majstrowania przy wozie (który jest teraz pełnowymiarowy, ale za to ma plastikowe wnętrze. Grr. Muszę się zastanowić jak działa silnik, żeby sobie jakiś dopasować. Albo zwinąć z jakiegoś innego Porsche. Albo zwinąć całe Porsche. Jest tyle możliwości); tak więc przywdziałem szpanerskie ciuszki bez rękawów i dopasowane spodnie, które się nazywają “okropniczki”.
Ciuchy wprawdzie wyglądały śmiesznie, ale odsłaniały ramiona (które – po miesiącach rzucania skrzatami – są b. ładnie umięśnione) oraz klatkę piersiową (która też prezentuje się nienajgorzej. Taki fantastyczny wygląd powinien być karalny).
Byłem b. zaskoczony, kiedy żona pojawiła się w garażu (który dobudowałem pół roku temu przewidując Porsche. Jestem pewien, że garaż powinien się raczej znajdować na zewnątrz domu, a przynajmniej nie na strychu, ale na razie sprawuje się bez zarzutu).
Byłem jeszcze bardziej zaskoczony, kiedy żona zaczęła mi się pożądliwie przyglądać, tak jakbym był jeszcze bardziej pociągający niż zwykle. To był b. dziwne, bo włosy miałem na całej twarzy i byłem trochę zaczerwieniony (możliwe, że to kolor maski się odbił na mojej twarzy – kolejny bdb powód, by samochód był srebrny).
Zapytałem żonę czego chce.
Wymamrotała coś o seksownych, pracujących mężczyznach.
Następne, co pamiętam, to fakt, że zostałem przyszpilony do maski samochodu i absolutnie nie miałem nic przeciwko temu, że małżonka zademonstrowała mi, skąd wzięła się nazwa “okropniczki” – okropnie szybko się je zdejmuje. Założę się o wszystko, że żona nigdy w życiu nie pozbyła się żadnych spodni w takim tempie.
Okazało się, że żona ma fioła na punkcie niejakiego Tarzana.
Jestem pewien, że to jakieś nawiązanie do człowieka i jakiejś… małpy.
Nie powiem, żebym był zachwycony, gdyby mnie porównano do małpy, ale odkryłem, że żonę uszczęśliwia codzienne przychodzenie do warsztatu tylko po to, żeby pozbywać się “okropniczków” i udowadniać mi, że maska Porschaka… wiele wytrzyma.
Wydaje mi się, że Narcyza lubi te szatki oraz obserwować jak grzebię w samochodzie.
Zaoferowała mi butlę oleju i smar. Twierdzi, że to niezbędne akcesoria przy pracy przy samochodzie. Postanowiłem, w celu utrzymania cogodzinnych wizyt małżonki w garażu, że ją uszczęśliwię i skorzystam.
Kiedy Narcyza wkroczyła do garażu dzisiejszego popołudnia i zobaczyła mnie w stroju roboczym, z czarodziejskim kluczem francuskim w ręku i ze smarem na dłoniach i ramionach, cieniutko zapiszczała z ukontentowaniem, po czym zemdlała.
Podbudowało to moje męskie ego.
Żonę b. łatwo zadowolić, ale nie pozwolę jej więcej mdleć z wrażenia.
Niestety, lśniąca maska Porsche ma widoczne wgniecenie na samym środku, dokładnie tam, gdzie żona – kiedy już odzyskała przytomność i szeroki durny uśmiech zniknął z jej twarzy – mnie rzuciła.
Będę musiał wezwać mechanika, żeby to poprawił.
Właściwie to ja to naprawiłem, ale wgniecenie znów się pojawiło, kiedy małżonka – oszołomiona moim fachowym naprawianiem silnika – ponownie wpakowała mnie na maskę i w ciągu kilku sekund rzuciła “okropniczkami” przez całe pomieszczenie.
Będę musiał wzmocnić maskę.
Właściwie to b. mi się podoba, że Narcyza tak się przywiązała do samochodu.
Fałszywe Porsche daje o wiele lepsze rezultaty niż zwykłe Porsche byłoby w stanie. Zawsze zresztą mogę je wykorzystać jako subtelną aluzję, że chciałbym prawdziwe Porsche na czterdzieste urodziny, które będą za kilka miesięcy.
W końcu to ważna data, jakby nie było będę w wieku z zerem na końcu, należy mi się więc coś specjalnego.
Nie oznacza to, że będę stary.
Będę… dojrzały, jak dobre wino.
Dobre wino, które chce prawdziwe Porsche.
Będę musiał się tym zająć.
A teraz małżonka ponownie wśliznęła się do garażu. Mam niejasne podejrzenia, że ma ochotę popatrzeć sobie na postępy jakie poczyniłem. Wydaje mi się, że leżenie plackiem na masce samochodu i pisanie Kronik to zadanie, które nie pasuje do Tarzana.
Później napiszę.

31 grudzień 1992
Włosy – ze wszech miar idealne (i do tego żona prezentuje się oszałamiająco). Spojrzenie mordercy – zamienione na odrobinę zarozumiałe i b.-dumne-z-siebie-i-swojego-tyłka (zamierzam na krótko pojawić się publicznie i nie chciałbym zostać aresztowany za rzucanie morderczych spojrzeń na co poniektórych pracowników ministerstwa). Szaty – wysokiej klasy, szczególnie dobrze prezentują się na moim tyłeczku. Tyłek – jak już wspomniałem – jest w cholernie dobrym stanie.

Ja, żona i ojciec już prawie wychodzimy na całą noc.
Nowy rok to niepotrzebnie wielkie “halo”, ale skoro oboje z małżonką lubimy się pokazywać (prezentując się bosko), więc jest to najlepsza okazja, żeby zadać szyku we wspaniałych szatach. I do tego razem.
Przy innych okazjach wychodzimy osobno, więc nie wprawiamy społeczeństwa w osłupienie na tak wielką skalę, bo gdyby wszyscy się na nas gapili i nie patrzyli gdzie idą, to mogłoby dojść do wypadku.
Słyszałem, że kolizja mioteł z zeszłego roku to była moja i mojej żony wina (chociaż później dowiedziałem się, że spódnica małżonki w jakiś sposób wsunęła się w jej figi i cały świat mógł oglądać jej tyłek. Możliwe, że to rozproszyło dwóch mężczyzn na miotłach, raczej nie będę dociekał, co ma wspólnego damski tyłek z ładowaniem sobie nawzajem wielkich latających motywów fallicznych w ramiona...).
Tak więc ja i moja żona rzadko pokazujemy się razem publicznie.
Jednakże jeśli już, to robimy to w wielkim stylu.
Żona wygląda po prostu apetycznie.
Musiała zmienić kieckę, bo kiedy w tej ostatniej weszła do moich kwater, natychmiast odczułem potrzebę pokazania jej, jakie są jej małżeńskie obowiązki i, nieszczęśliwie, sukienka na tym ucierpiała.
Więc, żona ma teraz na sobie nie-aż-tak-powalającą kieckę.
Dzięki Bogu!
Gdyby nosiła powalające sukienki, mógłbym zabić każdego, kto ośmieliłby się na nią spojrzeć. No, właściwie to zawsze mógłbym to zrobić. Dla zabawy.
Jednakowoż ojciec może umniejszyć wrażenie jakie ja i małżonka chcemy zrobić na pospólstwie, bo upiera się, żeby założyć spódniczkę.
Oh, przepraszam, ojcze.
Kilt.
Ojciec upiera się, żeby założyć kilt.
Poinformował mnie, że kilty to symbol męskiej dominacji w Szkocji. Podejrzewam, że jeśli facet jest wystarczająco odważny, żeby ubierać kilt w Górach Kaledońskich i nie dostać zapalenia pęcherza (jak pierwszy z brzegu cienias) ma prawo czuć się b. męsko.
Jednakże wciąż nie jestem przekonany, czy sporran* też jest konieczny.
Sporran to b. dziwna torebeczka, ojciec ją nosi z przodu jakby chciał coś chronić.
Mówi, że nosi w tym owies…
Zaczynam mieć poważne wątpliwości co do ojcowskiego zdrowia psychicznego (albo to co z niego zostało po tylu latach w Azji. Nie oznacza to, że kiedykolwiek posiadał coś takiego jak zdrowie psychiczne, ale przecież nie będę się nad tym rozdrabniał, skoro ojciec znalazł przyjęcie, które rozniesiemy w pył).
W każdym razie, lepiej żebym teraz skończył.
Żona właśnie wypolerowała wężowatą główkę laski, co oznacza, że wszyscy jesteśmy gotowi do wyjścia.
Napiszę więcej w nowym roku.

* sporran – niestety, chyba nie ma polskiego odpowiednika tego słowa; jest to futrzana torebeczka w kształcie półkoła, element szkockiego stroju; noszona z przodu, by kilt nie podnosił się w czasie tańca, wiatru etc.

Rozdział 10
Totalnie wstawiony

1 styczeń 1993 – Nowy Rok
Włosy – w strąkach. Spojrzenie mordercy – wyłączone z powodu bólu głowy. Szaty – zastąpione włochatym, milutkim szlafroczkiem i łapciami (jestem zbyt śpiący i mam zbyt wielkie zawroty głowy, żeby opuszczać sypialnię. Siedziałbym przy oknie, ale światło jest za mocne. Głowa mnie naprawdę b. boli. Możliwe, że bawiłem się aż za dobrze). Tyłek… w sumie ciągle go mam (chociaż jedna dobra rzecz – gdybym stracił tyłek to byłaby tragedia).

Jest Nowy Rok, więc powinienem poczynić jakieś postanowienia, dzięki którym będę lepszym człowiekiem (nie żebym potrzebował, ale to sprawi, że żona będzie miała lepszy humor, małżonka docenia, kiedy się dla niej staram. Żona jest b. dziwną, kochaną rzeczą):
ZAMIERZAM:
Bardziej doceniać żonę.
Być bardziej uczuciowy wobec syna (nie jestem jeszcze pewien, w jakim sensie. Czy wredne spoglądanie na niego to uczuciowość?).
Zabić ojca za to, że jest jednym wielkim źródłem zakłopotania dla mnie i rodzaju czarodziejskiego.
Rozwijać technikę robienia mniej subtelnych aluzji, tak żeby małżonka pojęła, że chciałbym prawdziwe Porsche na urodziny.
Unikać skrzatów domowych (szczególnie tego z wielkim nochalem).
Polerować laskę każdego dnia (muszę utrzymać optymalnie wredny błysk. Coś wrednego nie może być brudne i upaćkane śladami palców).
Odnaleźć w sobie siłę, by opierać się pokusie kupowania nowych szaf ilekroć będę na Śmiertelnym Nokturnie.
Znaleźć sposób na odróżnianie drinków doprawionych od niedoprawionych.
Stłuc tego-tam, „chciałbym być Gandalfem”, za posiadanie koszmarnych włosów
Być bestią w ludzkiej skórze, której żona dzień w dzień nie może się oprzeć (tak jakby to było dla mnie jakieś wyzwanie…).
Dostać Porsche na urodziny.
NIE ZAMIERZAM:
Zaprzyjaźniać się ze skrzatami.
Zapraszać Mugoli na obiady (chyba, że będą głównym daniem).
Pokazywać się z ojcem w miejscach publicznych.
Przyznawać się do mojego wieku komukolwiek spoza rodziny (to i tak bez znaczenia, bo jestem jak bdb wino, naprawdę).
Kumplować się z „chciałbym być Gandalfem”.
Zrujnować dzienniczkowego planu Czarnego Pana, wyjaśniając cokolwiek synowi.
Rzucić klątwą w mojego syna-durnia, w celu zamknięcia mu paszczy, żeby przestał paplać o wszystkim w szkole.
Wymyślać kolejnych postanowień, bo i tak nigdy ich nie dotrzymuję.

Wczorajsza impreza była znakomita.
B.b. boli mnie głowa.
Już wiem, gdzie syn nabrał brzydkiego zwyczaju doprawiania drinków.
Nie mam pojęcia, jakim cudem ojciec zdołał doprawić whiskey… no, większą ilością whiskey, ale dał radę stworzyć drinka, który ofiarę (np. mnie) zwalał z nóg.
Ojciec potem przezywał mnie babą, bo nie byłem w stanie utrzymać pionu po jednym drinku.
Boli mnie głowa.
Niedługo zabiję ojca.
Auuu…
Niestety mam niejasne wspomnienia sprzed “bujania”.
Większość ludzi była b. zaskoczona widokiem ojca.
Albo widokiem włochatych kolan ojca.
Przyznaję, iż byłem przekonany, że ojciec miał przymocowaną do nóg parę dziecięcych zabawek, tralalantule czy coś w tym guście. Mój wrzask przerażenia na widok wyłaniających się spod kiltu pająków jest całkowicie usprawiedliwiony.
Właściwie, skoro już przy tym jesteśmy, mój szok mógł byś spowodowany widokiem ojca w kraciastej kiecce, podkolanówkach i z b. tandetną plakietką na kołnierzu (srebrną w fioletowe kwiatki – nigdy mi nie wyglądał na gościa, który lubi kwiatki. Jestem o wiele bardziej cool niż ojciec! Mam plakietki z wężami! Węże są szpanerskie! Ha! Ojciec nosi dziewuchowate kwiatuszki, a ja węże! I kto tu jest Złym Czarodziejem? No kto? No kto?).
Ojciec hołduje przekonaniu, że brak stylu wystarczy, by kogokolwiek przerazić.
Witał się ze wszystkimi przyjaciółmi (jednakże przerażenie na twarzach wielu z nich sugeruje, że „przyjaciel” to nie jest słowo z jakim kojarzy się im mój ojciec. „Niezrównoważony rozwydrzony psychopata” szeptali niektórzy - nie mam pojęcia, co sugerowali) w stylu z dawien dawna zaginionego Złego Czarodzieja.
Jestem pewien, ze Hektor Benoit nie będzie tęsknił za swoją lewą nogą.
Jednakowoż jestem przekonany, że Joshuę Rosencrantza mógł odrobinę zasmucić fakt, że jego głowa nagle zmieniła współrzędne.
Ojciec zawsze tak postępował z ludźmi.
Jestem pewien, że widziałem kręcących się w pobliżu kilku Aurorów, co mogło okazać się małym problemem dla ześwirowanego na punkcie czarnej magii ojca, ale słyszałem, że szybko zmyli się, zanim dopadł ich „ten wariat w kiecce”.
Nie rozstrzygnąłem jeszcze, czy na pewno chodziło o mojego ojca.
Przez większość wieczoru osoby na przyjęciu okazały się doskonałym towarzystwem.
Obecnie b. rzadko można spotkać takie osoby, ze względu na sporą liczbę wielbicieli mugoli, gości na bakier ze stylem i… yyy, jak się ci trzeci nazywali? Zawsze zapominam… wielbiciele mugoli… ci na bakier ze stylem… a!
Szlamy!
Tak, trzy plamy na honorze czarodziejskiego świata.
Osobiście aż tak bardzo mi te szlamy nie przeszkadzają, dopóki nie pojawiają się w pobliżu mnie i nie psują powietrza swoim dyszeniem. Moim skromnym zdaniem powinni zostać wywiezieni na jakąś wyspę i tam pozostawieni.
Mogłoby to dać początek nowemu rodzajowi rozrywki – czarodziejski świat oglądałby sobie szlamy, które, pozbawione środków do życia, byłyby zmuszone do walki o przetrwanie i do tego musiałyby, w towarzystwie kompletnie nieznanych sobie osób, mieszkać tam, gdzie diabeł mówi „dobranoc”.
Nie sądzę, żeby mugole byli zdolni wymyślić tak koszmarną torturę!
Ale wróćmy do przyjęcia.
Na szczęście żona była przy mnie, przez co nie czułem się taki zawstydzony.
Uznała, że jeśli wejdzie na stół i zatańczy na nim ze mną, to ja nie będę wyglądał… no, nikt nie ośmieliłby się rzec, że głupio wyglądałem tańcząc na stole, bo – cytując jednego z przyjaciół małżonki – wiem „jak się kręci dupcią!”.
Oczywiście nigdy w życiu bym się tym nie chwalił. Jestem b. skromny i poważny, po prostu umiem poruszać się z gracją.
Jednakże muszę jakoś ocenić tę „dupcię”. Jestem pewien, że to był komplement.
Więc – ja i żona tańczyliśmy na stole.
Nie jestem pewien, czy to dobrze, że ludzie rzucali nam pieniądze i gwizdali. Jestem całkowicie przekonany, że okrzyki jakie padały w stylu „No dawaj, Malfoy, pokaż nogi!” czy „Ściągaj to z siebie!” były tylko dowcipami.
Jednak Narcyza pokazała nogę i zasłużyła na pięćdziesiąt galeonów.
Żona ma b. zgrabne nogi, ale to żadna nowina.
Niestety, ojciec zniszczył jakiekolwiek szanse na zarobek tej nocy – przyłączył się do nas i zadarł kilt.
Przy okazji: ojciec naprawdę jest Szkotem. To b. krępujące.
Cała sala nagle zamilkła, a kilku ludzi upuściło kieliszki. Ojciec uśmiechnął się kpiąco (i b. wrednie), opuścił kilt, zlazł ze stołu i powiedział, że zachowuję się jak tancerka topless i że powinienem mieć swoją malfoyowską dumę.
I to mówi gość, który właśnie pokazał swoje klejnoty wszystkim zgromadzonym przyjaciołom.
Z plusów – tak właściwie, to ojciec zaprezentował… ekhm… sporą… yyy… malfoyowską dumę. Nie narzekam, bo po występie ojca kilka kobiet stało z rozdziawionymi ustami, a w końcu ja mam… yyy… różdżkę tej samej wielkości co ojciec.
Chociaż jedna rzecz, za którą mogę być ojcu wdzięczny.
Szczęśliwie się składa, że odziedziczyłem po nim jeszcze tylko jedną rzecz – cyniczne brwi.
Chwała Bogu, jestem podobny do matki, dziadków i wszystkich z mojej rodziny, tylko nie do ojca, który jeśli tylko chce może wyglądać b. wrednie z czarnymi włosami i prawie czarnymi oczami. B. straszne. Wolę sprawiać, że ludzie myślą, że jestem śliczny (b. prawdziwe) i niewinny (b. nieprawdziwe).
Właśnie doznałem niepokojącego olśnienia…
Ojciec za młodu miał czarne włosy i prawie czarne oczy.
Tłustowłosy Profesor od Eliksirów, który uczy mojego syna, też ma badylowate czarne włosy (muszę mu zalecić odżywkę, bo aż mną trzepie za każdym razem jak go widzę) i b. ciemne oczy. Czy ja mam brata…?
To by wyjaśniało naturalną wrogość jaką czuję w stosunku do głupiego Opiekuna Domu i wariacką chęć ciągnięcia go za włosy (oczywiście po tym, jak zostaną umyte b. drogim szamponem, a ja założę gumowe rękawice w celu uniknięcia skażenia) oraz podbierania mu zabawek.
Ych.
Nie.
Paskudny pomysł pod każdym względem.
Jestem szczęśliwy jako jedynak. Nie będę nawet rozważał tego wstrętnego pomysłu, że niby miałbym mieć jakieś rodzeństwo.
No, chyba że oznaczałoby to, że na moim domniemanym bracie zaprezentowałbym jak świetnie rzucam Avadą – jestem w tym b. dobry, chociaż nie miałem dotąd okazji pokazać komukolwiek z rodziny, jak świetnie wybijam nią mugoli.
Właściwie to dziwne, zawsze są b. zajęci, kiedy chcę im to zaprezentować.
To niemożliwe, żeby ciągle pamiętali o tamtym incydencie, kiedy niechcący, mierząc w coś, co wyglądało na aurora, ukatrupiłem trzech śmierciożerców, którzy stali tuż za mną.
To nie była moja wina!
Pieprzona różdżka była do niczego!
Czarnemu Panu nie bardzo się to podobało.
Wracając do przyjęcia: po fiasku, jakim okazał się taniec na stole (i poniżeniu) ojciec przekonał mnie, żebym spróbował jego wzmocnionego trunku, co posłało mnie na podłogę.
Niczego więcej z imprezy sobie nie przypominam, no, może poza tym, że oglądałem fascynujący wzór na dywanie z bardzo bliska. Pamiętam też, że podziwiałem stopy różnych ludzi, ale dywan okazał się przebojowy.
Zdaje się, że ojciec i żona zabrali mnie do domu.
Naprawdę chciałbym, żeby moja pamięć lepiej się sprawowała.
Och! Dzięki ci, o Merlinie!
Żona właśnie weszła do sypialni z wielką fiolką przeciwbólowego eliksiru, b. skąpo ubrana!
Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłem się na widok małżonki!
Zapomniane przez żonę ciuszki to z pewnością jakiś bonus do eliksiru.
Mam niejasne wrażenie, że wiem, co chodzi po głowie mojej małżonce, wobec czego napiszę później.

3 styczeń 1993
Włosy – świeżo umyte, mokre i splątane (żona wśliznęła się pod prysznic, kiedy z niego korzystałem i robiła b.… ciekawe rzeczy). Spojrzenie mordercy – na module pacyfistycznym. Szaty – znów zastąpione wygodnym szlafroczkiem (wciąż mam noworoczną przerwę i cieszę się z tego). Tyłek – w świetnym stanie (dobry początek roku).

Właśnie otrzymałem spóźnione noworoczne pozdrowienia od syna.
Potomek poprosił nowych przyjaciół, żeby zostali jego strażą (pozbawieni mózgów synowie równie bezmózgich typów, którzy się nadają na ochroniarzy). Zachowują się dziwnie. Wygląda na to, że pojedyncze komórki mózgowe im wysiadły.
Syn wspominał coś o nich w czasie świąt.
Powiedzieli, że spali w schowku (czemu spali w tym schowku razem? Nie mam bladego pojęcia i nie chcę mieć), chociaż potomek zapewniał ich, że byli w pokoju wspólnym, a nawet z nim rozmawiali. Skłaniam się ku zdaniu Dracona; jego przyjaciele są b. grubi, możliwe, że pomylili pokój wspólny ze schowkiem.
Skontaktuję się z ojcami chłopców i doradzę im, żeby leczyli swoich synów.
Nie mogę dopuścić do sytuacji, żeby mój syn czuł się smutny i samotny w szkole, zwłaszcza, że go potrzebuję; ktoś musi mi donosić co się dzieje z dzienniczkiem, dziedzicem i takich tam.
Szczęśliwie się składa, że ojciec wciąż jest z nami, więc Draco będzie unikał powrotu do domu tak długo, jak się tylko da, byle tylko nie spotkać swojego szalonego dziadka.
Są pewne korzyści z trzymania ojca w domu. Rozmawiałem z nim, ale nalega, żeby za jakiś czas wrócić do Azji i Południowej Afryki. Mówi, że tęskno mu do ścigania mugoli nago.
Naprawdę, nie musiałem sobie tego wyobrażać.
Aczkolwiek zastanawiałem się, gdzie wtedy ojciec trzyma różdżkę.
Doszedłem do wniosku, że ojciec jest b. dziwny.
Z zabawnych wydarzeń – ojciec dostał oficjalne ostrzeżenie z Ministerstwa Magii w związku z tajemniczym zniknięciem głowy jednego z pracowników.
Ojciec jest b. dobry w udawaniu niewinnego.
Stwierdził, że nie nadąża za magią i nie jest do końca pewny, co się stało z „głową tego biednego małego człowieczka”. A ja przecież wszystko widziałem i wiem, że ojciec był całkowicie pewien tego, co robił.
Rosencrantz był cholernym idiotą – powiedział ojcu, że kilt pogrubia mu nogi.
To było b.b. głupie z jego strony.
Wszyscy wiedzą, że nie należy krytykować stylu Malfoyów.
To chyba nawet takie magiczne prawo.
Jesteśmy znani z tego, że niezbyt dobrze znosimy krytykę (ja jestem wyjątkiem potwierdzającym tę regułę, ale to dlatego, że zawsze wyglądam zachwycająco), ale żeby zbliżyć się do z dawien dawna zaginionego Malfoya Seniora po to, żeby krytykować jego spódniczkę…
Nawet ja nie byłbym aż tak głupi.
Mogę sobie tak pomyśleć, ale w życiu nie powiedziałbym tego na głos.
Ojcu nie podobał się list z Ministerstwa, w którym napisano, że będzie miał spore kłopoty, jeśli nie odwróci zaklęcia i nie przeprosi Rosencrantza.
Ministerstwo Magii właśnie otrzymało najbardziej obscenicznego wyjca w historii.
Nie jestem pewien, gdzie ojciec nauczył się tych wszystkich słów, ale muszę go poprosić, żeby mi je spisał, żebym mógł ich sobie używać, kiedy sytuacja będzie tego wymagała.
Trzygodzinna tyrada (a Ministerstwo nie może jej przerwać, muszą wysłuchać tego do końca! Hehe! Wyobrażam sobie minę Knota! Z pewnością jest wiekopomna!). Pod koniec można by pomyśleć, że ojciec zwyczajnie się powtarza, ale on używa każdej obelgi tylko raz.
Ojciec coraz bardziej mnie zadziwia.
Mam nadzieję, że nie wyjedzie zbyt szybko. Zaczyna mi się podobać to, że mam go pod ręką.
Później napiszę. Zaplanowałem polowanie na mugoli.


Rozdział 11
Nie na czasie

13 styczeń 1993
Włosy – wyszczotkowane i lśniące. Spojrzenie mordercy – wyłączone w związku z łzawym pożegnaniem z ojcem (jestem dziwnie smutny, że staruszek wyjeżdża. Będzie niesamowicie cicho w domu bez mugoli wrzeszczących w salach tortur, które dobudował ojciec. Podejrzewam, że teraz ja będę mógł ich używać… hmm). Szaty – oficjalne, odpowiednie na wyjazd ojca (póki pamiętam – picie zostało przeze mnie zakazane… właściwie to nie mam bladego pojęcia co robiłem ostatnio, kiedy popijanie było dozwolone. Oprócz tego, że się przewróciłem. Pamiętam upadek. Guz na głowie wciąż mi o tym przypomina. Mam też jakieś niejasne wspomnienia o dywanach. Hmm. Muszę to z kimś skonsultować). Tyłek – ładny i twardy.

Jak wspomniałem powyżej, ojciec wyjeżdża. Wraca do dzikich krain Azji, gdzie może do woli zabijać mugoli i nikt mu nie patrzy na ręce. Wydaje mi się, że ojciec odnalazł swoje miejsce na ziemie w wiosce na szczycie jakiejś góry, gdzie diabeł mówi „dobranoc”. Ludzie tam noszą prześcieradła i żyją w świątyniach.
Ponadto ojciec doszedł do wniosku, że że ja lepiej od niego prezentuję się jako pan domu, wobec czego oddał mi go na własność.
Byłem b. wzruszony i zaskoczony tym gestem.
Właściwie to byłem tak emocjonalnie poruszony, że aż mi oczy zwilgotniały.
Wtedy oczywiście ojciec (który wciąż jest wrednym bydlakiem) obrócił się, wskazał na mnie paluchem i zaczął się śmiać. Powiedział, że jestem siusiumajtkiem, że się łatwo wzruszam byle gestem jakiejkolwiek uczuciowości ze strony własnego ojca.
Chociaż w zasadzie nie sądzę, żeby on to nazwał uczuciowością.
Powiedział coś o eksperymencie, że niby chciał sprawdzić jak szybko mi z oczu pocieknie czy coś takiego.
Wierzę (i mam taką małą nadzieję), że mówił to wielkodusznie, po ojcowsku i stylowo. Aczkolwiek, jak tak sobie pomyślę, radosna wzmianka o obłożeniu dworu klątwą w ramach zemsty za zaklęcie sprzed dwudziestu pięciu lat była dość… nieprzyjemna.
Mam nadzieję, że ojciec żartował.
Nie chciałbym mieć przeklętego domu.
Ciocia Elsbeth - siostra ojca – równie upiorna, ale z b.b.b. dużym majątkiem (nawet nie umiem wyrazić jak b. duży ów majątek jest. Nie żeby rozmiar się li… och, kogo ja próbuję oszukać! Oczywiście, że rozmiar się liczy! Majątek jest cholernie wielki!), który ja kiedyś odziedziczę, ponieważ ciotka nie jest w stanie utrzymać przy sobie męża na tyle długo, żeby wyprodukować potomstwo. Ktoś kiedyś wspominał coś o b. bogatych mężach umierających zaraz po ślubie (i, oczywiście, pozostawiających spadek biednej, pogrążonej w rozpaczy cioci), co okazało się przeszkodą w spłodzeniu potomka, a to z kolei sprawiło, że jestem jedynym spadkobiercą tej starej wiedźmy) ma przeklęty (ale za to prześliczny!) zamek w Glencoe. Powiedziała kiedyś, że krew ściekająca po ścianach w czasie proszonych obiadków b. niepokoiła gości.
Wyobrażam sobie, że to mogło zniechęcić kogoś do zjedzenia zupy.
Że nie wspomnę o zniszczonych tapetach.
Hmm.
Muszę cioci Elsbeth zasugerować, żeby zaczęła zapraszać na obiadki wampiry – mogłyby się zająć tym problemem z krwawiącymi ścianami. Skoro są krwiopijcami to chyba nie zwieją z wrzaskiem, a jeszcze załapią się na b. obfity posiłek.
Chociaż z drugiej strony wampiry mogłyby się pożywić także ciocią Elsbeth.
Hmm.
To oczywiście mogłaby być wielka strata dla świata.
Jedna osoba mniej do wysyłania kartek na święta.
Zawsze jakaś korzyść, obok tego drobiazgu o spadku, którego nie jestem ani trochę ciekaw. Naprawdę nie jestem zainteresowany odziedziczeniem ciocinej fortuny, która wynosi miliony galeonów. Wcale.
Hmm… Tak sobie myślę…
Gdybym delikatnie zasugerował cioci Elsbeth użyteczność wampirów w sprawie w sprawie pozbycia się krwawiących ścian (co psuje tapety i jej pozycję społeczną, chociaż słyszałem, że takie bajery są popularne wśród turystów. Turyści. Zaprosiłbym ich do zamku, potem upiekłbym ich na słodko, przeklęte pstrykacze zdjęć! No, chyba że chcieliby moje zdjęcia, w takim wypadku można zrobić wyjątek i nie robić pieczeni), wtedy ciocia zaprosiłaby wampiry, potem wampiry rzuciłyby się na nią i zeżarłyby ją – czy to by się liczyło jako wypadek?
Byłbym niewinny, to oczywiste, bo przecież niczego złego bym nie zrobił. Ja tylko zasugerowałem cioci naprawy domowe.
Do zapamiętania: upewnij się, że ciotka Elsbeth nie zmieniła ostatnio testamentu, a potem podrzuć jej pomysł z wampirami (aczkolwiek pamiętaj, żeby się czasem nie wygadać, że chcesz, żeby te wstrętne wampiry ją zeżarły. Muszę o tym pamiętać! Inaczej cały plan szlag trafi).
Chociaż… wampiry mogą polubić ciocię Elsbeth i zamienić ją w wampira.
Ciotka Elsbeth jest kompletną psychopatką jako człowiek – wyobraźmy sobie, że mogłaby zostać… tylko trochę straszniejsza jako wampirzyca. Jestem pewien, że wampirzy odpowiednik cioci Elsbeth byłby znacznie gorszy.
Hmm.
Będę musiał znaleźć całkowicie bezwględne wampiry, które zabijają natychmiast. Chociaż muszę przyznać, że jakiekolwiek negocjacje będą utrudnione.
Alternatywą może być stara dobra Avada rzucona w ciotkę.
Minęło trochę czasu, odkąd ćwiczyłem zaklęcia, a ciocia zawsze powtarzała, że chętnie mi pomoże.
Zanim zacznę całą akcję, zapytam ojca czy jest jakoś szczególnie przywiązany do swojej siostry. Zaklęcie wyjazdowe jest wystarczająco trudne, wolę nie ryzykować powrotu ojca, wnerwionego, że zrobiłem coś z jego rodzeństwem bez jego pozwolenia.
Później się odezwę, kiedy już będę pewien, że ojciec wyjechał.

13 styczeń 1993
Włosy – krótkie; obecnie opadające, chłopięco opadają mi na oczy w b. rozkoszny sposób (jeśli ojciec kiedykolwiek jeszcze się do mnie zbliży, zabiję go bez litości, za to w bolesny sposób!). Spojrzenie mordercy – skierowane na ojca (konkretnie na Azję. Jestem pewien, że ojciec to odczuwa, bo ja jestem b. zły). Szaty… zmienione ze względu na nowy wizerunek (ojciec jest wrednym dupkiem). Tyłek – niewielkich rozmiarów, nie wiem jakim cudem, zwłaszcza po śmiałym przejściu na nowe stroje (zabiję ojca przy pierwszej sposobności. Natychmiast. Może sobie trzymać mugoli, żeby mnie szantażować, żeby mnie przekupić, ale jestem pewien swych intencji i zabiję go).

Głupio zrobiłem zeszłego wieczoru i pozwoliłem ojcu zbliżyć się do kontuaru z napojami.
Jeszcze głupiej zrobiłem, kiedy uwierzyłem, że będzie się zachowywał grzecznie.
Zapomniałem, że ojciec jest wrednym, kłamliwym, złośliwym bydlakiem.
Obudziłem się w nieznanym sobie miejscu, z dużą ilością utraconych włosów, odziany w szmatkę zwaną T-shirtem z napisem „I’m too sexy for this shirt” (zgadzam się z tym zdaniem, ale nie podoba mi się ten ciuch) i w b. niewygodne dla pewnej części ciała spodnie.
Skórzane.
Wszystko było w porządku, dopóki leżałem i usiłowałem ustalić swoje położenie.
Niestety w momencie kiedy usiadłem natychmiast tego pożałowałem.
Właściwie to pożałowałem już w momencie, kiedy doszedłem do siebie po prawie kastracji z powodu b. ciasnych skórzanych spodni. Jestem pewien, że te przeklęte spodnie i tak poczyniły jakieś długoterminowe uszkodzenia (jestem w stanie wyciągnąć górne „C”. To b. niepokojące).
Właśnie zaczynałem się domyślać, że zostałem wkopany przez wrednego-dupka-ojca oraz kombinować, jak tu wrócić do domu, kiedy świat przestał wirować (muszę się dowiedzieć, jakim cudem ojciec stał się takim ekspertem w doprawianiu drinków. Muszę się nauczyć ich unikać. Muszę się powstrzymać od kolejnego przewrotu i dokończyć wpis do Kronik), a jakiś głos odezwał się gdzieś z podłogi:
- W końcu się obudziłeś, Śpiący Królewiczu – powiedział. – Odpłynąłeś zanim zdążyliśmy zrobić cokolwiek zeszłej nocy…
Wciąż byłem zdezorientowany i pewny, że głos to tylko majak.
Tak było do czasu, aż czyjeś wielkie łapsko klepnęło mnie w udo.
Nagle znalazłem się na łóżku właściciela głosu. Ów człowiek, który był b. duży, też był ubrany w skóry, do tego miał wielkie wąsy i gigantyczny kolczyk.
Właściciel głosu oczekiwał teraz, że… odpłacę mu się za nocleg i zaczął dotykać tej części spodni, do której żaden facet nie powinien się zbliżać, kiedy jestem ubrany w skórzane spodnie. W ogóle nie powinien! Żaden facet nie powinien się tam zbliżać! Nigdy! Nigdy w życiu!
Zapiszczałem jak dziewczynka (to z pewnością wina spodni).
Nie pierwszy raz w życiu ucieszyłem się, że potrafię się aportować.
Chociaż zawsze uważałem, że ucieczka jest znakiem tchórzostwa i zasługuje na to, by Czarny Pan ukarał uciekiniera cruciatusem, tym razem jestem pewien, że Czarny Pan – w takiej sytuacji – też by zwiał, piszcząc jak dziewczynka.
Wąsy…
Wystarczy.
Kiedy dotarłem do domu i padłem z bólu, żona zmusiła mnie do poddania się zabiegowi nacierania jakimś smarowidłem, żebym mógł się wydostać z magicznych skórzanych spodni.
Mam niejasne przeczucie, że żonie zajęło to znacznie więcej czasu niż to konieczne. Jestem przekonany, iż jej ręka nie musiała gładzić mojego tyłka przez bite pół godziny (nie żeby to było coś nieprzyjemnego, ale wolę normalne okoliczności, a nie moment, kiedy jestem uwięziony w skórze jakiegoś martwego zwierzaka, a moje ciało… reaguje).
Doszedłem do wniosku, że skórzane spodnie są naprawdę wredne i jeśli którykolwiek członek rodziny (nie wyłączając żony i jej b. seksownego tyłeczka – jestem pewien, że wyglądałaby w tym oszałamiająco) choćby pomyśli o ich założeniu, postaram się, żeby zniknął na następne tysiąclecie i wyrzucę go z rodziny.
Tak, jestem zawzięty jeśli chodzi o te spodnie, szczególnie odkąd to ja w nich musiałem paradować (i w T-shircie, ale przynajmniej nie musiałem się katować butelką olejku dla dzieci, żeby go zdjąć. Zęby żony w zupełności wystarczyły), co przykuło uwagę tego wielkiego, straszliwego gościa z wąsiskami, którego nie umiem inaczej określić jak typ „Village People”, chociaż w sumie nie wiem czemu.
Pieprzone spodnie.
Jestem zdecydowany zamordować ojca jak go tylko zobaczę. Tak jakby pokazywanie się publicznie w kiecce nie wystarczyło.
Hmpf. Napiszę później. Muszę się zastanowić nad przypadkowym uśmierceniem niektórych członków rodziny.

15 styczeń 1993
Włosy – uczesane w schludny koński ogon (jestem przeszczęśliwy, że mam z powrotem moje włosy, po tym jak zaklęcie ojca przestało działać. Ha! Moje zaklęcie działało przez dwadzieścia pięć lat, a ojcowskie dwadzieścia pięć godzin – no i kto tu jest lepszym czarodziejem? Nie znaczy to, że wygarnąłbym to ojcu prosto w twarz, gdybym go zobaczył; jestem w zbyt dobrym nastroju z powodu odzyskania włosów, do tego nie cierpię już niewygody skórzanych spodni…). Spojrzenie mordercy – skierowane na Piekło (chociaż zastanawiam się, czy to ma jakikolwiek sens, skoro syn najprawdopodobniej w ogóle tego nie odczuje. To wszystko przez ulgę z powodu włosów). Szaty – przyzwoite. Tyłek – usadowiony.

Dzięki nieobecności ojca (i dniu poświęconym na głębokie, owocne i b. wredne rozmyślanie (nie mam pojęcia, czemu żona nazywa to dąsaniem się)), przypomniałem sobie o spisku, który się przecież rozwija.
I zaangażowaniu syna.
Zastanawiam się, jak to się stało, że spłodziłem takiego skończonego przygłupa.
Wiele razy mówiłem synowi, że chcę wiedzieć absolutnie o wszystkim, co się w tym roku dzieje w szkole, ze wszystkimi detalami. Czy potomek pofatygował się, żeby poinformować mnie o obecnej sytuacji?
A skąd!
Nie miałem od tego przeklętego bachora wieści odkąd napisał, że znów potrzebuje pomocy.
Zastanawiam się, czy jemu wpadło kiedyś do głowy, że ponoszę odpowiedzialność za te jego potrzeby. Ojcze, potrzebuję nowej miotły! Ojcze, potrzebuję latającego samochodu! Ojcze, kup mi nowych przyjaciół…
Ojcze, chciałbym, żebyś walnął mnie w łeb swoją laską.
Grr.
Niewdzięczny bachor.
Nie widzę powodów, dla których miałbym płacić za jego zachcianki. Nie szkodzi, ze jestem jego ojcem. Czy ja wyglądam na bank? (jeśli tak, muszę być najlepiej wyglądającym bankiem na świecie, bo włosy mam dziś oszałamiające).
Natychmiast napiszę do syna i zażądam wyjaśnień.
A taki miałem dobry początek roku.
Oprócz tego upokorzenia na imprezie noworocznej.
I incydentu ze skórzanymi spodniami.
Ekhm. Napiszę później.

16 styczeń 1993
Włosy – wyszczotkowane. Spojrzenie mordercy – wyzerowane na rzecz b. zmieszanego (b. wrednego-zmieszanego, ale mimo wszystko…). Szaty – w nieładzie. Tyłek – obolały.

Czuję się trochę głupio.
Zapomniałem, że sowa syna przynosi listy regularnie, ale od nowego roku aż do dzisiaj ich nie sprawdzałem (byłem rozproszony przez ojca, żonę, Porsche, Gwiazdkę i mordercze myśli).
Znalazłem cały plik listów pozostawionych na biurku oraz odchody sów na krześle. Wygląda na to, że ten ptak nie ma o mnie najlepszego mniemania.
Przypomniałem sobie, że synowskie pozdrowienia noworoczne zostały przyniesione przez brzydką, zwykłą sowę, zapewne jedną z tych szkolnych straszydeł, co wprawiło w zakłopotanie zarówno mnie jak i potomka, zamiast przez jego osobistą sowę.
W każdym razie, podsumowując zawartość wszystkich wiadomości od Dracona, nie wygląda na to, by jego obsesja na punkcie zielonookiego chłopaka przemijała: zrobił to, zrobił tamto, wyrwał się z tym, próbował tamtego.
To b. frustrujące brnąć przez dwadzieścia stron listu w poszukiwaniu choćby jednej wzmianki nie dotyczącej Pottera, ale plusem jest, że takie informacje w ogóle w tych listach zawiera.
Dzienniczkowy spisek wciąż działa.
Kolejna szlama została spetryfikowana, tuż przed świętami.
Naprawdę muszę poinformować Czarnego Pana, żeby dopracował tego węża, tak żeby jego oczy, zgodnie z przeznaczeniem, zabijały. Gdybym ja był Czarnym Panem, zażądałbym pokwitowania od przodka wybrakowanego zwierzaka!
Jedna petryfikacja jest do zniesienia. Dwie to już rozczarowanie. Trzy to już cholerne przegięcie!
Jednakże, z plusów, dostałem list z zarządu, dający do zrozumienia, że rośnie obawa co do losu dobrze usytuowanych dzieci w Piekle i że trzeba będzie niedługo zwołać zebranie, w celu przedyskutowania tego i owego.
Będę mógł rozpocząć spisek, dzięki któremu typ „chciałbym być Gandalfem” zostanie wykopany z gry.
Aczkolwiek, jako że zarząd może być skupiony na dzieciakach, nie mogę pozbyć się podejrzenia, że po prostu skontaktowali się ze mną, by wymusić moją obecność na przyszłych zebraniach, żeby nie tracić z oczu mojej laski.
Nie mogę ich za to winić – laska jest istotnym dodatkiem.
W dodatku b. seksownym
Jednakże muszę sprawdzić notatnik, czy mogę się… umówić na spotkanie z zarządem.
Nie chciałbym ich rozczarować swoją nieobecnością.
I nieobecnością laski.
Napiszę później.


Rozdział 12
Z sentymentu

12 luty 1993
Włosy – związane w dość szpanerski koński ogon (wygląda b. fantazyjnie. Nawet w różowych sprężynkach wyglądałbym fantazyjnie, gdybym tylko chciał!). Spojrzenie mordercy – umiarkowanej mocy (robię postępy w spiskowaniu i nie chciałbym wykorzystać jego pełnej mocy, jeśli to nie jest konieczne. Czułbym się b. zakłopotany, gdyby moje spojrzenie mordercy nagle straciło moc!). Szaty – w rękach domowych skrzatów… yyy… czyszczą je (Uważam, że te plamy to wina żony. Naprawdę). Tyłek – dopieszczony jak nigdy (małżonka wciąż szaleje na jego punkcie. Nie mam nic przeciwko temu).

Rozkosznie knułem sobie spisek od czasu ostatniego wpisu do Kronik.
Powód braku wpisów: Kroniki zostały strategicznie ukryte w połowie poprzedniego miesiąca, żeby uniemożliwić żonie zaglądanie do nich, kiedy jestem na spotkaniu z Knotem (który jeszcze przed końcem spotkania cienko zapiszczał, bo wziąłem laskę i położyłem ją na kolanach. Tak, to był chwyt poniżej pasa, ale zabawnie było niemal zobaczyć, jak mózg Knota zamienia się w papkę. Rządzę! Jestem taki zły!). Tak dobrze schowałem Kroniki, że przez przypadek zupełnie zniknęły.
Zupełnie zapomniałem, że zamiast ukryć je pod pierwszą poduszką, schowałem je pod drugą. Byłem taki przebiegły, że nawet żona się nie domyśliła. Nawet ja się nie domyśliłem, gdzie one są jest, ale to inna sprawa.
Przeczytałem, to co właśnie napisałem… czy ja naprawdę jestem aż taką skończoną blondynką?
Nieważne. Odzyskałem Kroniki i spiskowałem w b.b. wredny i podstępny sposób, żeby wreszcie wywalić „chciałbym być Gandalfem” ze starej szkoły dzięki spiskowi-z-dzienniczkiem-Czarnego-Pana-w-tle, nawet jeśli nie działa do końca tak, jak powinien.
Jak dotąd, odkąd spisek się zaczął:
Petryfikacje: cztery (w tym duch – kusiło mnie, żeby wykorzystać to jako dowcip, niby że ofiary zobaczyły Opiekuna Domu syna i zamarły z przerażenia na widok jego wrednej gęby i włosów w b. złym stanie; powstrzymałem się jednak, bo ten zadowolony z siebie dupek nie może się równać z b. wrednym zwierzakiem. A w każdym razie nie wtedy, kiedy nikt go nie słucha. Jestem taki zabawny, a nie mam pieprzonej publiczności!)
Zgony – zero (jestem tym niezwykle rozczarowany. Miałem nadzieję zobaczyć niezliczoną ilość mugolaków padających jak muchy. Robale! Z rozpłaszczonymi skrzydełkami! Kiedy już je zabijesz!)
Ekhm.
Wróćmy do spisku.
Zorientowałem się, że petryfikacje mają być utrzymywane w tajemnicy, szczególnie przed „Prorokiem Codziennym” (Jestem taki sprytny! Założę się, że nikt inny nie wie, że próbują wyciszyć sprawę!)
Jednakże doszedłem również do wniosku, że jeśli więcej uczniów zostanie zamrożonych (trochę jak skrzaty domowe, gdy się je wrzuci do stawu w zimie – to b. zabawne, szczególnie kiedy je ubrałem i żona, po powrocie z jakiegoś spotkania, natknęła się na skrzata rozmrażającego się jej najlepszej kiecce. Nie wiedziałem, że żona potrafi kopnąć skrzata z taką siłą! Muszę pamiętać, żeby jej osobiście nie wkurzać. Nie była tym zachwycona, a skrzat nie mógł mnie obwinić o to tajemnicze zajście! Haha! Jestem b. niegrzeczny!), wtedy ten straszny staruch z wielką brodą będzie musiał przyznać, że coś się dzieje.
A skoro milczy już tak długo i nie jest w stanie powstrzymać wydarzeń, jestem pewien, że dam radę przekonać resztę zarządu, że stary i jego rozdwajające się końcówki stracili kontrolę nad Piekłem.
Właściwie to jestem skłonny uznać, że moja laska potrafi przekonać zarząd do koniecznych zmian, miałbym wtedy pewność, że stary głupiec zostanie wykopany ze szkoły; ewentualnie mogę się uciec do podjęcia desperackich kroków i zdobyć podpisy pod petycją, udając (b. podstępnie), że zbieram autografy członków zarządu.
Psikus zadziała!
Pracownicy Ministerstwa już się kiedyś dali nabić w butelkę.
Nawet dobrze pamiętam ten dzień – miałem wtedy proces za bycie Śmierciożercą.
Przysięgli wyglądali na gotowych na wydanie wyroku, dzięki któremu wylądowałbym w więzieniu (Ble! Rozdzielenie mnie z moim pięknym domem, salonem kosmetycznym, podrabianym Porsche i laską to koszmar! No, to byłby koszmar), więc - szybko zacząłem kombinować – wyjąłem z kieszeni pergamin i poprosiłem przysięgłych, żeby złożyli na nim autografy, na pamiątkę dnia w sądzie.
Cała ława przysięgłych (nędzni, głupi wielbiciele mugoli) podpisali pergamin.
Oczywiście, potem dałem go do podpisania także sędziemu.
I wtedy zaproponowałem, żeby przeczytali pismo, które właśnie podpisali, a którego treść wyglądała następująco: „My, niżej podpisani, uznajemy, że Lucjusz Malfoy jest niewinny i ma fantastyczny tyłek”. A ponieważ zarówno przysięgli jak i sędzia owo oświadczenie podpisali, uniknąłem więzienia.
Jestem taki podstępny!
Przekazanie dokumentu temu zarośniętemu przygłupowi (tak się stanie, jeśli będę musiał przejść się do Piekła i spetryfikować kilku bachorów laską! Tak, to kładzie nieco ideę przypadku, ale zrobię wszystko, żeby wykopać tego frajera!) w b. imponujący i b. arogancki sposób (nie jestem pewien, jak odegrać aroganckiego. Przecież jestem b. skromny. Wyzwaniem będzie już udawanie, że się lubi te dzieciaki. Nie wiem jak ja zagram między tymi ptasimi móżdżkami), więc muszę poczekać, aż obecny będzie ktoś ważny, a kto będzie mnie obserwował.
Będzie zabawnie, jeśli zjawi się Knot, on i jego fioł na moim punkcie. Już sobie wyobrażam, jak będzie usiłował zadecydować, czy drżeć na widok mnie i mojej laski czy się wściekać, że ja wymyśliłem plan, dzięki któremu więcej idiotów zajmie wysokie stanowiska, a wszystko dzięki temu, że pozbędę się tego dyrektora-w-durnym-szlafroczku.
Specjalnie zapomniałem o nim, kiedy wysyłałem zaproszenia do zarządu na małe spotkanie w moich skromnych progach. Mam nadzieję, że weźmie to sobie do serca.
Zaaranżowałem spotkanko w przyszłym tygodniu. Powiadomiłem o tym żonę, która natychmiast zdecydowała, co będzie na obiad, kto gdzie będzie siedział i ile razy mogę pogłaskać laskę na ich oczach.
Uwielbiam, kiedy żona zaczyna dowodzić.
Później napiszę. Muszę trochę pospiskować.

14 luty 1993
Włosy – rozczochrane. Spojrzenie mordercy – skierowane na Knota. Szaty – na podłodze. Tyłek – zaspokojony.

Nienawidzę Knota.
Naprawdę, gdyby nie to, że chciałem Knota upokorzyć, a jego mózg zamienić w breję, robiąc z niego całkowitego durnia (to znacznie łatwiejsze niż dogadywanie się z niemal inteligentną osobą, która od czasu do czasu zadaje pytania. Nienawidzę, kiedy MM interesuje się, czemu poluję na mugoli w ramach relaksu. Tłumaczyłem im to już setki razy – nie mam wyjścia, jako że sezon na kaczki się skończył, a ja nie lubię polować na biedne, bezbronne liski i króliczki), zabijałbym go powoli i boleśnie.
Żona z samego rana postanowiła mnie uwieść. Wspomniała coś o jakichś Walentynkach i przyniosła czekoladę.
Knot (pompatyczny, nadęty, wtrącający się, przemądrzały, bezmózgi, beznadziejny, najgorszy przykład endogamii) doszedł do wniosku, że to najlepsza pora dnia na składanie wizyty i przyfiukał się do nas bez ostrzeżenia w b. niefortunnym momencie.
Tak, sieć fiuu jest podłączona do kominka w salonie, ale w życiu bym nie pomyślał, że ktokolwiek by się zjawił akurat wtedy, kiedy w zimny dzień ja i moja żona zabawialiśmy się przed kominkiem.
Pieprzony Knot!
Schrzanił mi humor, rozwalił pachnące świeczki małżonki i wylądował prosto na nas. To było najgorsze lądowanie z kominka, jakie kiedykolwiek widziałem (doprawdy, kto fruwa po sieci fiuu „na łabędzia”?), co mnie b. zdenerwowało, bo ucierpiały na tym plecy Narcyzy, która obecnie leży w łóżku i nie będziemy mogli skończyć tego, co zaczęliśmy przez najbliższy tydzień.
Tak więc jestem w swoich kwaterach, knuję przerażającą i makabryczną śmierć Knota, kiedy Czarny Pan wróci. Jestem pewien, że z całego serca będzie mi współczuł i pozwoli mi zrobić z tym bezmózgim kretynem, co tylko będę chciał.
Jestem b.b.b. wrednie zadowolony, że nie fatygowałem się zapraszaniem tego głupiego Neandertalczyka-Knota na spotkanie w przyszłym tygodniu i mam szczerą nadzieję, że siedzi teraz w domu i płacze jak dziecko, że nikt go nie lubi.
Zapłaciłbym sowicie za zdjęcie z tej chwili.
Mmm.
Jestem taki zły.
Później napiszę. Muszę pójść do żony i sprawdzić, czy niczego nie potrzebuje.

15 luty 1993
Włosy – w loczkach (Nawet nie pytajcie. Żona. Zaklęcie. Niedobrze. I tyle jeśli chodzi o wyjaśnienia). Spojrzenie mordercy – wciąż naładowane (Magazynuję jego moc na odpowiedni moment. Obecnie wszystko załatwiam ukradkowo i podstępnie, zamiast obnosić się ze swoim złem. To takie zabawne, w dodatku wprawia w zakłopotanie ludzi o słabych umysłach!). Szaty – praktyczne (wciąż czekam aż wyjaśni się sprawa problemów żony z plecami). Tyłek – usadowiony na parapecie (Wyglądam jak rozmyślający bohater gotycki, w ramach okiennych. To b. poetycki obraz. Chyba robię się miękki na nie-tak-znowu-b.-stare lata. Zejdę z tego okna. Nie pasuje mi odgrywanie rozmyślającego poety. Nie chciałbym, żeby ktoś sobie do tego dorobił jakąś teorię).

Otrzymałem od syna list odnośnie Walentynek.
Najwyraźniej przez cały dzień po Piekle łazili za nim brzydcy, mali ludzie ze skrzydełkami i harfami, przebrani w przepaski na biodra, przekazujący mu wyrazy miłości. Syn uznał to za b. zabawne i chciałby, żeby częściej tak było.
Desperacko usiłuję nie doszukiwać się niezdrowego zainteresowania potomka kurduplami ze skrzydełkami.
Mam koszmarne wspomnienia o wrednej Królewnie Śnieżce.
Czy mój syn naprawdę ma aż tak fatalny gust?
Już wolałbym, żeby był zauroczony przez zielonookiego Pota (tak, wiem, że ten chłopak to przekleństwo Czarnego Pana, ale przynajmniej się lepiej prezentuje niż niski, paskudny gość ze skrzydełkami).
Może ogłupiały potomek został ugryziony przez bazyliszka i nawet tego nie zauważył (chociaż nie mam pojęcia jak to możliwe, żeby nie zauważyć węża o długości sześćdziesięciu stóp, który ma wielgachne kły?) i teraz ma zwidy poprzedzające zgon.
Możliwe, że zabity przez bazyliszka syn jest znacznie lepszy niż potomek ceniący sobie zaloty niezliczonej ilości kurdupli.
Och.
Żona właśnie przeczytała list syna.
Wygląda na to, że nie przeczytałem tego, co zostało napisane po drugiej stronie, wobec czego nie miałem pełnego obrazu sytuacji. B. krępujące. Wszystko wskazuje na to, że kurduple dostarczali kartki walentynkowe od wielbicielek syna, wobec czego wszystko jest w porządku.
Hmpf.
Syn jest stanowczo zbyt arogancki, chwali się, że dostał więcej kartek niż ja. Kartki to jeszcze żaden dowód na popularność. Syn nie ma tej godności, zawsze się puszy.
Mnie nie zależy na uznaniu innych ludzi i zdecydowanie nie jestem taki napuszony jak potomek.
On wcale nie jest taki wyjątkowy. I nie ma całego zarządu, który by podziwiał jego tyłek, więc nie ma się czym chwalić. Ha! Niech to przebije! Jestem o wiele lepszy w te klocki niż potomek.
Lepiej teraz skończę. Żona prosi, żebym obrał jej winogrona ze skórki. Małżonka potrafi się stać b. wredna, kiedy przedkładam Kroniki nad jej osobę.

20 luty 1993
Włosy – w fantazyjnym, dżentelmeńskim kucyku (Nie pytajcie jak wygląda „dżentelmeński kucyk”! Po prostu ten kucyk taki jest, dobra?). Spojrzenie mordercy – na wstrzymaniu (Nie chciałbym przestraszyć reszty zarządu). Szaty – rewelacyjne (muszę zrobić dobre wrażenie). Tyłek – milusi i sprężysty (zaklęcie małżonki na napięte pośladki działa. Muszę powalić żony członków zarządu. Jestem cholernie dobry!).

Dziś wieczorem spotkanie zarządu w mojej rezydencji.
Powinno być interesująco, przygotowałem nawet pergamin do podpisu, tak żeby mieć wszystko przygotowane, w razie wycieczki do szkoły w przypadku następnego incydentu z wężem.
Nie żebym podejrzewał, że coś się dzieje.
Oczywiście, że nie mam bladego pojęcia!
Ja?
Słyszałem coś o paskudnych petryfikacjach, które przytrafiły się biednym, kochanym, bezbronnym małym szlam… yhm… mugolaczkom w szkole, w której wchodzę w skład zarządu, dlaczego nikt o niczym nas nie poinformował?
Jestem zdruzgotany taką sugestią!
Zawsze ciepło myślałem o uczniach.
No, w każdym razie o tych czystej krwi.
Bogatych i czystej krwii.
Pierwszy z zarządu już się zjawił! Później napiszę o spotkaniu.

21 luty 1993
Wszystko jest tak samo, jak przedtem (jest teraz pierwsza w nocy), jestem tylko trochę bardziej niechlujny niż wieczorem (Zarząd właśnie się wyniósł (na szczęście wraz ze swoimi żonami. Jedna z nich chciała złapać mnie za tyłek, kiedy stałem zbyt blisko jej długopazurzastej ręki. Całą siłą woli powstrzymałem się od rzucenia w nią Avadą i po prostu trzasnąłem ją po palcach laską. Teraz już wiem, czemu nienawidzę przebywać w towarzystwie ludzi z pracy – wszyscy są pomyleni!))

Pomimo zadrapań i siniaków na najważniejszych częściach ciała odniesionych w kontakcie z żoną głowy zarządu (ciche wody są zawsze najbardziej zadziwiające. Nikt się nigdy nie spodziewa zaczepki ze strony bibliotekarki z Pokątnej, ale i to się zdarza), spotkanie – ogólnie – wypadło dobrze.
I mam podpisany pergamin! Rządzę!
Wyjaśniłem co się dzieje w szkole.
Zarząd chyba był bardziej zainteresowany podrywaniem mojej żony (Przeklęta złodziejka zainteresowania! To było moje spotkanie! To ja je przygotowałem… no dobrze, skrzaty je przygotowały, ale to ja się rewelacyjnie prezentowałem, do cholery!), która miała na sobie b. małą sukienkę.
Nie jestem zresztą do końca pewien, czy w ogóle ją miała, bo potrzebowałem lupy, żeby ją zobaczyć.
W każdym razie, wyjaśniłem po raz kolejny, kilka osób kiwnęło głową na znak poparcia, ale nikt nie powiedział „tak” na pomysł wywalenia starego głupca ze szkoły.
Musiałem się uciec do desperackich sposobów, żeby zdobyć podpisy, kiedy nawet ulubiona sztuczka pt. „Czy mógłbym dostać pański autograf na tym legalnie wiążącym dokumencie?” nie zadziałała.
Powiedziałem, że opuszczę zarząd i zabiorę ze sobą laskę.
Wówczas prawie się pobili o pióro, żeby podpisać co trzeba i tak mój plan pozbycia się Gandalfa dla ubogich ruszył do przodu.
Nie mogę się doczekać, aż zobaczę minę starego głupca kiedy pokażę mu ten zwój i powiem mu, że jego czas się skończył. I to, że jest kilkaset lat starszy ode mnie, nie znaczy, że jest sprytniejszy.
To oznacza jedynie, że ma pomarszczony tyłek.
Którego absolutnie nie muszę sobie wyobrażać.
Mam nadzieję, że niedługo będzie kolejna petryfikacja! Nie mogę się doczekać, aż użyję pergaminu!
Jestem w nastroju do świętowania, a plecy mojej żony są już w lepszym stanie, więc lepiej skończę na dziś. Napiszę więcej, jak będę coś wiedział.

KONIEC*


* Prawda jest taka, że autorka napisała tylko tyle. Jednakże odgraża się od czasu do czasu, że do Lucjusza powróci, tak więc wielbicielom owych pamięt… yyy Kronik pozostaje tylko czekać i nie tracić nadziei.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gall Anonim Kronika polska
Mikołajki 06.12.2012, BACHAMAS, Kronika 2012 2013
Kronika wpisy
Kroniki Wampirów
2 Księga Kronik
Kroniki Ziemii final
Gall Anonim Kronika
kronika polska Gall Anonim
O DWÓCH TAKICH CO UKRADLI KSIĘŻYC, Kronika
14 Księga II Kronik
G G Marquez Kronika Zapowiedzianej Smierci
Lucjusz Anneusz Seneka, Filozofia
Kronika wrogości
kadlubek kronika
Kronika Katedralna Krakowska
2005 listopad Kronika klasowa test
08 Charakterystyka Kroniki… Anonima zw Galla na tle tradycji europejskiej
KRONIKA SZKOŁY

więcej podobnych podstron