Catherine George
Nowy szef
Ellis lubiła przyjeżdżać do pracy pierwsza. Dziś jednak ktoś ją ubiegł. Na parkingu, w sektorze dla gości, spostrzegła czarnego lotusa. Kierowca stał oparty o samochód i zdawał się całkowicie pochłonięty lekturą „Financial Timesa", ale kiedy zrównała się z nim, opuścił nagle gazetę. Oczom Ellis ukazała się orla twarz pod grzywą prostych włosów, które błyszczały w porannym słońcu jak mahoniowy stół jej ciotki.
Zdawkowym skinieniem głowy odpowiedziała na ukłon i skierowała się w stronę biurowca. Nieznajomy, który najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że dziewczyna widzi jego odbicie w szklanych drzwiach, odprowadził ją wzrokiem.
Odrobinę ubawiona tą sceną Ellis zastanawiała się, kim jest ów mężczyzna. Pracowała w Colcraft Holdings dość długo i znała większość interesantów z widzenia. Przybysz jednak był kimś nowym i z pewnością nie miał sprawy do Charlesa, to jest do pana Longmana. Jak każda szanująca się sekretarka, Ellis mogła wyrecytować z pamięci wszystkie spotkania szefa w najbliższej przyszłości. Na tej liście nie było żadnych nowych nazwisk.
Hol był pusty. Recepcjonistka jeszcze nie zajęła miejsca w ozdobionej zielenią kabinie z telefonem. Naciskając przycisk windy Ellis westchnęła z satysfakcją. Uwielbiała takie poranki, kiedy miała cały wieżowiec dla siebie. Prawdę mówiąc, uwielbiała też swoją pracę. Należała do tych nielicznych wybranek losu, dla których praca zawodowa jest przyjemnością.
Kiedy na najwyższym piętrze wysiadła z windy, zatrzymała się chwilę, żeby przez oszkloną ścianę korytarza podziwiać widok. Pennington błyszczało w słońcu, a otoczone drzewami grządki kwiatów przed wejściem płonęły różnymi barwami. Miasto też chce świętować, pomyślała.
W swoim pokoju, w którym panował wzorowy porządek, Ellis zdjęła żakiet, poprawiła białą jedwabną bluzkę i przyczesała lśniące brązowe włosy. Krótka fryzura z puszystą, opadającą na czoło grzywką była jedyną ekstrawagancją, na jaką sobie pozwoliła. Następnie Ellis sprawdziła, czy nos za bardzo się jej nie świeci i pociągnęła usta pastelową szminką. Na koniec włożyła przyciemnione okulary, chroniące oczy przed blaskiem komputerowych ekranów, i zajrzała do kalendarza.
W końcu otworzyła drzwi łączące sekretariat z gabinetem Charlesa Longmana, dyrektora działu handlowego. Zdumiona zatrzymała się w progu. Nie zdarzało się, żeby szef przyjechał do pracy przed nią. Stał teraz nieruchomo przy oknie i patrzył w dół na skwer przed budynkiem z taką uwagą, jakby go pierwszy raz w życiu widział. Wcale nie zauważył, że weszła.
Ellis zmartwiała. Wyczulona na wszelkie niuanse nastrojów szefa, od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Chrząknęła cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
– Dzień dobry. Pańskiego samochodu nie było na parkingu.
Charles Longman odwrócił się powoli.
– To ty, Ellis? – zapytał, patrząc na nią nieprzytomnym wzrokiem. – Ach tak. Odprowadziłem go rano do warsztatu. Wcześnie dziś przyszłaś.
– Zawsze przychodzę o tej porze – odparła, uśmiechając się nieznacznie. – To pan jest dziś rannym ptaszkiem. – Podeszła bliżej. Spostrzegła, że gorzki – uśmiech, jakim ją obdarzył, odpowiadał wyrazowi jego podkrążonych, przekrwionych oczu.
– Wstałem rano – powiedział z sarkazmem w głosie – ale Pan Bóg mnie nie wynagrodził.
– Co? Nie mówi pan chyba o... ?
Charles kiwnął głową.
Zapadła nieprzyjemna cisza. Ellis wpatrywała się w Charlesa oniemiała. Była pewna, że zaszła jakaś pomyłka. Po chwili zachowała się jak przystało na idealną sekretarkę.
– Zrobię kawę – powiedziała energicznym tonem – i wtedy opowie mi pan, co zaszło. O ile, oczywiście, to nie jest sprawa poufna.
Charles opadł na krzesło za biurkiem. Westchnął.
– Nie mam przed tobą tajemnic. Oczywiście, że ci opowiem. I pewien jestem, że okażesz mi więcej współczucia niż Clissy.
A więc pani Longman nie przejęła się zbytnio nowinami. Przygotowując mocną kawę, Ellis próbowała stłumić w sobie niechęć wobec żony Charlesa. Ustawiła porcelanowe filiżanki na srebrnej tacy i zaniosła ją do gabinetu przełożonego. Charles siedział z głową ukrytą w dłoniach. Wyglądał niczym uosobienie klęski.
Ponieważ się nie odzywał, spytała w końcu:
– Czy jadł pan wczoraj obiad z panem Maitlandem, jak było umówione?
– Tak, tak – uśmiechnął się krzywo. – Zjedliśmy obiad, porozmawialiśmy sobie, napiliśmy się wyśmienitego porto, wypaliliśmy po kilka znakomitych cygar. A kiedy ogarnęło mnie uczucie błogości i miałem już absolutną pewność, co Oliver Maitland zaraz powie, on z zimną krwią wbił mi nóż w serce. Prawdą jest, że odchodzi i że zamierza to zrobić w bardzo krótkim czasie, lecz... – Charles zawiesił głos i przygryzł wargi. – Byłem frajerem, uważając się za naturalnego następcę tronu.
– Ale dlaczego? Czy to nie było przesądzone? Wszyscy myśleli...
– I wszyscy się mylili. Nie wyłączając ciebie i mnie. Moje wykształcenie, nawet moje koneksje rodzinne się nie liczą. Usłyszałem, że chociaż jako dyrektor działu handlowego Colcraft Holdings sprawdziłem się, to mogłem osiągnąć o wiele, wiele więcej. Nie rób takiej tragicznej miny, Ellis. Nie wywalają mnie, tylko przesuwają gdzie indziej. Więcej, mianują dyrektorem naczelnym, z tym, że w jednym z mniejszych przedsiębiorstw należących do naszej firmy. Nowe stanowisko da mi szansę rozwinąć umiejętności. Ale może też ujawnić ich brak – dokończył z sarkazmem.
Ellis poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Gdzie pana przenoszą? – spytała.
– Nie aż tak daleko! – W nagłym porywie furii Charles zerwał się z fotela i cisnął pustą filiżanką o ścianę. Potem, jak gdyby nigdy nic, poinformował Ellis, że Clarissa nie będzie nawet musiała rezygnować z domu i ze stajni. Do CCS Energy Conservation Systems można przecież dojeżdżać.
– A ponieważ mam żonę, która wydaje majątek na swoje przeklęte konie, muszę dobrze trzymać się w siodle i zarabiać na chleb. Co prawda nie tak obficie smarowany masłem, jak gdybym został dyrektorem całego Colcraftu, ale za to lepiej niż na obecnym stanowisku.
Ellis wkrótce się dowiedziała, dlaczego Charles stawił się w biurze tak wcześnie. Razem z innymi dyrektorami działów został wezwany na spotkanie z odchodzącym na emeryturę dyrektorem naczelnym.
Kiedy wyszedł, pozbierała skorupy filiżanki i wróciła do siebie. Zajęła się pracą. Wykonywała wszystkie czynności jak zwykle szybko, a jej umysł funkcjonował nawet sprawniej niż zazwyczaj. Jak gdyby dziś nie był najczarniejszy dzień w moim życiu, pomyślała ponuro. Charles nie wspominał, co się z nią stanie. Kto zajmie jego miejsce? Jeżeli, zgodnie z praktyką stosowaną w firmie, stanowisko dyrektora działu handlowego otrzyma któryś z wicedyrektorów, naturalnie będzie wolał swoją sekretarkę. A wówczas Ellis Worth zostanie na lodzie.
Mimo czerwcowej, słonecznej pogody, przeszedł ją zimny dreszcz. Przecież, pomyślała ze smutkiem, traci kogoś więcej, nie tylko szefa. Od pierwszego dnia, kiedy została sekretarką Charlesa, darzyła go uczuciem cieplejszym, niż postronnemu obserwatorowi mogło się zdawać. Widziała jego wady i słabości, lecz od lat była w nim beznadziejnie zakochana. Wychowana jednak w szacunku dla instytucji małżeństwa, dobrze strzegła swojego sekretu, przede wszystkim przed samym Charlesem. Gdyby kiedykolwiek dał po sobie poznać, że odwzajemnia jej uczucia, natychmiast zrezygnowałaby z posady. Nie nadawała się do roli „tej trzeciej". Przenigdy! A on tylko to mógł jej przecież zaoferować. Ellis wiedziała, że Charles nigdy nie rzuci swojej ustosunkowanej Clarissy, chociaż było tajemnicą poliszynela, że dla niej konie są ważniejsze od męża.
Nagle wąska, ozdobiona znajomym sygnetem, dłoń dotknęła jej ramienia. Ellis zerwała się na równe nogi.
– Spokojnie – powiedział Charles, trochę tym ubawiony. – Przyjdź do mojego gabinetu i przynieś jeszcze trochę kawy. Obiecuję tym razem nie udekorować nią ściany.
Kiedy już usiedli po obu stronach biurka, Ellis przyjrzała się dokładniej Charlesowi. Z niejakim zdziwieniem stwierdziła, że wyglądał teraz prawie tak jak zwykle. Z jego twarzy zniknął wcześniejszy wyraz klęski.
– Wolno zapytać, kto jest następcą pana Maitlanda?
– Tak się składa – Charles uśmiechnął się kwaśno – że to dawny kumpel mojej żony, niejaki Matthew Ganning. Z pewnością obiło ci się o uszy to nazwisko.
Ellis zastanowiła się.
– To ten, którego uważają niemal za cudotwórcę?
– Zgadza się. Zresztą nie można się dziwić Zarządowi. Jeśli facet potrafi w rekordowym czasie postawić kilka upadających firm na nogi, wiadomo, że zajdzie wysoko.
Okazało się, że Zarząd jednogłośnie wybrał Matthew Canninga na dyrektora naczelnego Colcraftu, spółki holdingowej zrzeszającej wiele mniejszych przedsiębiorstw, zajmujących się produkcją tekstyliów, sprzętu oświetleniowego, materiałów budowlanych, a nawet planowaniem przestrzennym.
– Nieważne, co produkują. Zanim się obejrzysz, Canning sprawi, że zakład przynoszący dotąd straty, zacznie osiągać duże zyski. On jest jak lokomotywa pod parą. Właśnie mieliśmy okazję odnowić znajomość.
– On już przyjechał?
– Maitland chciał przy pierwszej nadarzającej się okazji przedstawić go naszej wesołej gromadce. – Charles westchnął. – Wiesz, za tydzień kończę czterdzieści dwa lata.
– Pamiętam.
– Ten facet jest sporo ode mnie młodszy, rozumiesz? Czuję się przy nim jak staruszek, który nadaje się tylko na złom.
Dla mnie nie jesteś stary, pomyślała Ellis z ukrytą pasją, którą jedynie jej oczy mogły zdradzić. Charles jednak zbyt był zajęty własnymi kłopotami, by to zauważyć. Poinformował ją, że nowy dyrektor będzie szukał sekretarki, gdyż groźna panna Morrison, prawa ręka Maitlanda, odchodzi na emeryturę razem z nim.
Ellis czekała, że Charles wspomni coś o niej, lecz on dodał tylko, że skoro Zarząd zaakceptował kandydaturę Matthew Canninga, Maitland zamierza odejść natychmiast.
– Nie może się doczekać tej chwili. Aha, Dan Hennessy zajmie moje miejsce. Mój szanowny zastępca czyhał na to od dawna, więc nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Zdolna bestia. – Charles zrobił markotną minę. – A jutro wieczorem Maitland wydaje pożegnalne przyjęcie. Żony i mężowie też są zaproszeni.
Czyżby nikogo nie obchodziło, co się ze mną stanie, myślała zrozpaczona Ellis, wracając do swojego pokoju. Dan Hennessy miał już wysoko kwalifikowaną sekretarkę, Vicky Fisher, z którą Ellis zresztą się przyjaźniła. Czyli, jeśli chce dalej pracować w Colcrafcie, nie ma innego wyboru, tylko musi się starać o posadę sekretarki dyrektora naczelnego, a konkurencja będzie duża.
Kierownictwo Colcraftu jadało osobno, reszta personelu korzystała ze stołówki urządzonej w podziemiach. Tego dnia przerwa na lunch była dla Ellis koszmarem. Musiała odpowiadać na setki pytań. Nowiny o tym, że panna Morrison odchodzi, już się rozniosły i wszyscy zastanawiali się, kto obejmie wakujące stanowisko.
– A ty? – spytała Vicky Fisher. – Nie zgłosisz się?
– Nie.
– Boże... – Vicky posmutniała. – Bałam się, że tak będzie. Czuję się okropnie! Ja dostaję w pewnym sensie awans, ale nigdy nie sądziłam, że przez to moja przyjaciółka straci posadę. Myślałam, że ciebie automatycznie przydzielą nowemu naczelnemu. Masz przecież bardzo wysokie kwalifikacje i jesteś taka... taka ambitna. Żadna z nas tak nie harowała, żeby osiągnąć to co ty.
Ellis wiedziała, że Vicky ma rację. Dzięki zachętom Charlesa podjęła zaoczne studia na wydziale administracji. Kosztowało ją to lata wyrzeczeń i trudu, ale już od roku miała dyplom. Nie dostała, co prawda, ani podwyżki, ani awansu, lecz mogła za to przejąć część obowiązków swojego szefa.
– Zacznę przeglądać ogłoszenia, może zarejestruję się w którymś biurze pośrednictwa pracy. Gdzieś na pewno znajdzie się dla mnie jakaś posada.
– Szczególnie teraz, kiedy masz tytuł przed nazwiskiem. – Vicky starała się dodać przyjaciółce otuchy.
Męczący lunch odebrał Ellis zapał do pracy. Kiedy wróciła na górę, Charles prawie natychmiast ją wezwał.
– Spóźnianie się nie jest w twoim stylu. To był długi lunch.
– Wszyscy chcieli się czegoś dowiedzieć o tej reorganizacji. Czułam się jak na przesłuchaniu w parlamencie.
– Dobrze. Teraz odnośnie jutra. Canning zaprosił mnie rano na przyjacielską rozmowę, nie umawiaj mnie więc z nikim. I – Charles znacząco zawiesił głos – ty też masz się tam stawić.
– Ja? Po co?
– Widocznie Oliver Maitland coś mu o tobie napomknął.
– Pan Maitland?
– Powiedział mu, że jesteś warta tyle złota, ile ważysz.
– Bardzo zabawne – powiedziała ponuro Ellis.
– Nie masz się o co gniewać – odrzekł Charles uspokajającym tonem. – Sam go poparłem. To święta prawda. – Nagle znalazł się po drugiej stronie biurka i ujął jej dłonie. – Spędziliśmy razem kawał czasu. Jak sobie dam radę bez ciebie?
Nie przyzwyczajona do takiego jawnego okazywania uczuć, Ellis stała jak sparaliżowana.
– Nie ma ludzi niezastąpionych. – Głos jej drżał.
– Nieprawda. Po niektórych zostaje pustka. – Charles zajrzał jej głęboko w oczy. – Będzie ci mnie brakowało?
– Oczywiście. – Serce zaczęło jej walić, kiedy nagle Charles pochylił się i pocałował ją prosto w usta. I akurat w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Charles zaklął po cichu i wypuścił Ellis z objęć. Z jowialnym uśmiechem odwrócił się ku przybyszowi. Rozpoznała nieznajomego z parkingu.
– Wejdź, wejdź – zapraszał Charles, najwyraźniej nie stremowany faktem, że zaskoczono go, gdy trzymał swoją sekretarkę w objęciach. – Właśnie mówiłem Ellis, że chciałbyś się z nami jutro rano spotkać.
Ellis oddałaby duszę diabłu za możliwość ucieczki od tego mężczyzny, który zbliżał się do niej z ręką wyciągniętą na powitanie. Zarumieniła się, poznając po jego oczach, że zupełnie niewłaściwie ocenił sytuację. Nie straciła jednak głowy.
– Dzień dobry – powiedział Matthew Canning głosem jeszcze o pół oktawy niższym od głębokiego barytonu Charlesa Longmana. Napotkała zimne, taksujące spojrzenie. Dreszcz przeszedł jej po krzyżu. , – Dzień dobry – odparła opanowanym tonem i spojrzała na Charlesa. – Mam dużo pracy. Jeśli nie jestem już potrzebna...
– Ależ oczywiście. – Charles uśmiechnął się i otworzył przed nią drzwi. Ellis z dumnie podniesioną głową wycofała się do swojego pokoju.
Wzruszyła ramionami. Nieważne, co sobie pomyślał. Mimo to ciekawa była, jak długo stał w otwartych drzwiach i ile widział z tej intymnej, aczkolwiek zupełnie niewinnej, sceny. Mniejsza o to. Jak tylko coś sobie znajdzie, rzuci Colcraft. Nie będzie się przyglądać, jak Matthew Canning przywłaszcza sobie stanowisko, które powinien otrzymać Charles.
Dosyć już czasu zmitrężyłam, zdecydowała i przegnała obu panów z myśli. Solidnie zabrała się do roboty, od czasu do czasu przerywając, żeby odebrać telefon. Dzwonili kooperanci, którym udzielała wyczerpujących informacji. Przyzwyczaiła się załatwiać wiele rutynowych spraw samodzielnie, bez zawracania głowy szefowi. Oprócz kwalifikacji i doświadczenia, Ellis miała też znakomitą pamięć i rzadko musiała zaglądać do akt. Charles uważał tę jej cechę za bezcenną.
Właśnie omawiała z rzeczoznawcą jakiś problem związany z budową nowego centrum handlowego w Pennington, kiedy przerwało jej pukanie do drzwi.
– Proszę – powiedziała automatycznie, zaabsorbowana danymi. Dopiero po chwili obejrzała się i zobaczyła Matthew Canninga. Przybrała obojętną minę i nie przerywała rozmowy, jednak po minucie czy dwóch przeprosiła, obiecując ekspertowi, że przygotuje bardziej dokładne informacje na następny dzień. Potem uśmiechnęła się do gościa uprzejmie. Za barykadą własnego biurka czuła się o wiele pewniej.
– Może pan usiądzie? – zaprosiła.
– Dziękuję. – Matthew przysunął sobie wskazane krzesło. Usiadł wygodnie i rozejrzał się po pokoju, w którym panował nieskazitelny porządek. – Mimo woli słyszałem, co pani mówiła. Ma pani w głowie istną bazę danych.
– Ludzki umysł to podobno najlepszy komputer. Żadna maszyna skonstruowana przez człowieka mu nie dorówna.
– Podziwiam panią. Pani rozmówca też musiał być pod wrażeniem pani kompetencji.
– Tak się składa – Ellis wzruszyła ramionami – że naszym ekspertem jest kobieta. Jest bardzo wymagająca dla siebie i dla innych.
– Dziękuję za tę informację – powiedział Matthew Canning oschle i zmienił temat. – Chciałbym omówić – z panią kwestię wakującego stanowiska mojej sekretarki. Przyszedłem zapytać, czy zamierza pani starać się o tę posadę.
– Nie, proszę pana. Nie zamierzam składać podania.
– Czy mogę zapytać, dlaczego?
– Z powodów osobistych. – Ellis zaczęła przekładać papiery leżące przed nią na biurku. – To wszystko... ?
– Myśli pani o zmianie pracy? – zapytał Matthew szybko.
– Nie. Jeszcze nie. – Jakże by chciała móc odpowiedzieć twierdząco! – Mam jednak dobre kwalifikacje, poza tym kilkuletni staż pracy, więc nie powinnam mieć trudności.
– Oczywiście. – Matthew usiadł wygodniej. – Ale to może potrwać. Proponuję więc, żeby tymczasem pracowała pani dla mnie. Powiedzmy przez trzy miesiące, dobrze? Będę z panią szczery. Byłaby to dla mnie ogromna pomoc, gdybym mógł wystartować z kimś tak doświadczonym. Dla pani też byłoby to korzystne. Miałaby pani więcej czasu na znalezienie odpowiedniej posady.
Ellis spojrzała na niego poważnie. Zaskoczył ją tą propozycją. Po incydencie w gabinecie Charlesa, Matthew Canning wydawał jej się ostatnią osobą, z którą chciałaby współpracować. Z drugiej strony jednak, było to niewątpliwie jakieś wyjście.
– Tyle się dzisiaj wydarzyło, że trudno mi się tak ad hoc zdecydować. Czy mogłabym się nad tym zastanowić?
– Oczywiście. – Matthew wstał. – Proszę tylko, żeby mi pani dała znać z samego rana, na wypadek gdybym musiał szukać kogoś innego. – Już w drzwiach dodał: – Charles Longman zostaje tylko do piątku, będzie więc pani bezrobotna. Moja oferta wydaje się praktycznym rozwiązaniem, nawet na krótko. – Ukłonił się i zamknął za sobą drzwi. Ellis poczuła się, jakby powietrze z niej uleciało.
Do piątku! Nawet jej do głowy nie przyszło, że to już tak szybko. Myśl, że może już nigdy w życiu nie zobaczy Charlesa, wydawała jej się straszna. Miała ochotę oprzeć głowę na biurku i rozpłakać się jak dziecko. W pewnej chwili uśmiechnęła się do siebie. Dziwne, pomyślała, że to Matthew Canning, a nie Charles, zatroszczył się o jej przyszłość.
Ellis wróciła do domu kompletnie wyczerpana. Dziękowała losowi za to, że stać ją na samodzielne mieszkanie. Dzisiejszego wieczoru bardziej niż kiedykolwiek potrzebowała spokoju, by w samotności dojść do siebie po przeżytym wstrząsie.
Zdjęła odświętny czerwony kostium i jedwabną bluzkę i zanim przebrała się w dżinsy i podkoszulek, weszła pod prysznic. Myślała o tym, co powinna odpowiedzieć Canningowi, no i o Charlesie...
Da sobie, oczywiście, jakoś radę. Zawsze dumna była ze swego zdrowego rozsądku, a doświadczenie nauczyło ją, że zawód miłosny to jeszcze nie koniec świata. Ale, westchnęła, bardzo będzie mi go brakowało.
t Charles od długiego czasu był jakby integralną częścią jej życia. I dlatego poczuła się głęboko dotknięta, że nie przyszło mu nawet do głowy, iż odchodząc zostawia ją na lodzie. Czyżby naprawdę była mu zupełnie obojętna? Kiedy ją dzisiaj pocałował, wydało jej się, że nareszcie dostrzegł w niej kobietę.
Nazajutrz rano, kiedy po nadspodziewanie dobrze przespanej nocy, trochę już spokojniejsza zjawiła się na parkingu, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, był czarny lotus nowego dyrektora. Od razu popsuł jej się humor. Poszła prosto do siebie i postanowiła zabrać się od razu do pracy, żeby dzień minął szybko. Wiedząc, że Charles Longman zjawi się najwcześniej za godzinę, energicznie zajęła się wyszukiwaniem informacji i danych dla Alison Blake.
– Wcześnie pani zaczyna – powiedział Matthew Canning od drzwi. Uśmiechał się lekko. – Dzień dobry. Pukałem, ale była pani tak zaabsorbowana pracą, że pewnie pani nie usłyszała.
– Dzień dobry. Czym mogę służyć? – Ellis spojrzała na niego pytająco i poprawiła okulary. Chyba nie spodziewa się tak od razu usłyszeć, na co się zdecydowała!
– Ciekaw tylko byłem, o której przychodzi Longman.
– Zazwyczaj około dziewiątej.
– Codziennie?
Ellis skinęła głową. Nie wspomniała, że często zdarza mu się przyjeżdżać o wiele później.
Ku jej zdziwieniu Matthew Canning przysiadł na brzegu biurka. Wyglądał rześko i zdrowo. Lekko opalone policzki miał gładko ogolone, oczy jasne, włosy lśniące. Ubrany był w nieskazitelnie białą koszulę i ciemny garnitur.
– A pani? Zawsze zaczyna pani o tej porze?
– Zawsze, chyba że jestem chora...
– Przykład godny naśladowania. O której mogę się spodziewać reszty pracowników?
Ellis poinformowała go, że prawie wszyscy przychodzą przed wpół do dziewiątej.
– Aha. W takim razie niech pani do mnie zadzwoni, kiedy Longman raczy się w końcu pokazać, dobrze? Chciałbym z nim i z panią porozmawiać, zanim zobaczę się z Hennessym.
– Oczywiście.
– Dziękuję i do zobaczenia później. Ale proszę – Matthew uniósł brwi i spojrzał na nią chłodnym wzrokiem – żeby to nie było zbyt późno.
Ellis wpatrywała się w zamknięte drzwi ze złością.
Boże, modliła się żarliwie, niech Charles chociaż raz przyjdzie przed dziewiątą! Ale jej prośby nie zostały wysłuchane. Charles zjawił się jeszcze później niż zazwyczaj, bo dopiero o wpół do dziesiątej. Dochodziła dziesiąta, kiedy pozwolił jej zadzwonić do gabinetu dyrektora naczelnego.
– Miej litość – błagał, połykając aspirynę i popijając ją kawą. – Daj mi czas wziąć się w garść, zanim stanę przed obliczem Dżyngischana.
Ellis nie poznała się na dowcipie. Nie ulegało wątpliwości, że Charles cierpi z powodu gigantycznego kaca, ale tym razem mu jednak nie współczuła. Wiedziała, jak druzgocący cios mu zadano, niemniej spodziewała się, że akurat dzisiaj stawi się do pracy punktualnie.
– Pomyślałam, że zechce się pan zapoznać z tymi zestawieniami – powiedziała raźnym tonem. – Na wypadek, gdyby pan Canning o coś zapytał.
Charles bez entuzjazmu wziął od niej arkusze i ziewając rzucił okiem na porządne notatki. Uśmiechnął się do Ellis potulnie i rzekł:
– Dziękuję. Aha, jeszcze jedno. Zadzwoń, proszę, do kwiaciarni i zamów bukiet czerwonych róż dla Moniki Caldwell.
– Jaki tekst?
Charles ciężko westchnął.
– Po prostu: „Dzięki za pomoc. Uściski. Charlie. " „Charlie!". Pełna oburzenia wróciła do siebie i, jak wielokrotnie w przeszłości, zadzwoniła do kwiaciarni, a następnie z niejakimi oporami zadzwoniła do gabinetu dyrektora.
– Mówi Ellis Worth. Czy nie ma pan nic przeciwko temu, żebyśmy przyszli teraz?
– Już od godziny nie mam nic przeciwko temu – warknął.
– Pan Longman przeprasza. Coś go zatrzymało.
– Niemożliwe! Proszę mu powiedzieć, że za dziesięć minut. Tyle się naczekałem, to mogę jeszcze w spokoju dokończyć kawę.
Ellis odłożyła słuchawkę przygnębiona. Wcale nie miała ochoty pełnić roli bufora między Charlesem a nowym dyrektorem.
– Pan Canning oczekuje nas za dziesięć minut – obwieściła, wracając do pokoju Charlesa.
Kiedy tylko zajęli miejsca w gabinecie szefa, Matthew Canning natychmiast przeszedł do sedna sprawy. Żądał dokładnych informacji na temat działu handlowego, którym Charles Longman przez krótki okres kierował.
Charles bardzo często przerywał swój wywód i zwracał się do Ellis, która bezzwłocznie, spokojnym tonem, podpowiadała mu potrzebne dane. Matthew Canning zadawał pytania z szybkością karabinu maszynowego, co w widoczny sposób przyprawiało Charlesa o jeszcze większy ból głowy, aż biedak prawie już nie mógł myśleć. Pod koniec chyba najgorszej godziny w całym życiu Ellis, nowy dyrektor wstał i z ironicznym uśmieszkiem na ustach podziękował obojgu.
– Dziękuję, że poświęciliście mi tyle czasu – powiedział gładko. – To spotkanie bardzo wiele mi wyjaśniło.
Charles wymamrotał coś niezrozumiałego, zzieleniał i szybko się ulotnił.
– Pan Longman ma migrenę – powiedziała Ellis sztywno.
– Niech pani nie opowiada bajek. – Matthew Canning uśmiechnął się, a jego twarz przybrała nagle bardziej ludzki wyraz. – Doskonale . potrafię odróżnić kaca od migreny. Nie mam do niego pretensji. Gdybym był na jego miejscu, też bym się zalał w trupa.
Ellis nie odezwała się. Pakowała swoje papiery do teczek.
– Aha. Zdecydowała się pani przyjąć moją propozycję? – rzucił Matthew.
Ellis wzięła teczki do ręki i spojrzała mu prosto w oczy.
– Czy mogę mówić szczerze?
– Oczywiście.
– Gdybym kierowała się uczuciami, odeszłabym z końcem tego tygodnia.
– Na Longmanie świat się nie kończy.
– To nie ma nic z tym wspólnego! – warknęła.
– Jeśli już musi pan wiedzieć, przyznam, że czuję się dotknięta. Wygląda na to, że po dziewięciu latach pracy w tej instytucji, nikt, poza koleżankami, nie dba o to, co się teraz ze mną stanie.
– Myli się pani – odparł Matthew spokojnie.
– Oliver Maitland, na przykład, nie zapomniał. Jeśli to poprawi pani samopoczucie, zdradzę, że nalegał, abym panią zatrudnił.
– To bardzo uprzejmie z jego strony. – Ellis rzeczywiście poczuła się o wiele lepiej.
– Ponieważ jednak zdecydowaliśmy się rozmawiać otwarcie, wyznam, że mam pewne wątpliwości.
– Widząc, że chce mu przerwać, ruchem ręki nakazał milczenie. – Nie. Proszę słuchać. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że czuje się pani lojalna wobec Charlesa Longmana, co w moich oczach stanowi pani główną wadę. Z drugiej strony, potrzebny mi jest ktoś od zaraz i dlatego proponuję, żeby pani na pewien czas wzięła tę posadę.
– Rozumiem – odparła spokojnie, choć najchętniej kazałaby mu się wypchać.
– Świetnie. – Przerwał i uważnie przyglądał się wrogiemu wyrazowi twarzy Ellis. – Nazwijmy to okresem próbnym. Trzy miesiące. Jeśli po tym terminie, albo nawet w każdej chwili przedtem, któreś z nas dojdzie do wniosku, że taki układ się nie sprawdza, – rozwiążemy umowę, z zachowaniem, oczywiście, odpowiedniego trybu wypowiedzenia. Ellis zastanawiała się chwilę.
– Chciałabym dostać jeszcze trochę czasu do namysłu.
– Dobrze. Ze mną można się dogadać. Ale proszę mi dać odpowiedź pod koniec dnia.
Ellis wróciła do siebie niczym zbieg do kryjówki. Opadła na krzesło za biurkiem, potem odwróciła się w stronę okna.
Co za dzień! Podczas rozmowy z dynamicznym Canningiem, Charles wypadł naprawdę fatalnie. Wiedziała, rzecz jasna, że tak będzie, nawet gdyby Charles nie miał kaca.
Westchnęła. Sympatia do Charlesa nie przeszkadzała jej widzieć go w bardzo ostrym świetle. Podkochiwała się w nim, gloryfikowała niczym bohatera, to prawda, ale z drugiej strony zdawała sobie sprawę z tego, że on traktuje ją trochę jak anioła stróża, zawsze chętnego wysłuchać jego kłopotów i w dziewięciu przypadkach na dziesięć podpowiedzieć gotowe rozwiązanie. Charles nie ukrywał, że żona go nie rozumie i nie interesuje się jego sprawami. Dzieci nie mieli, Clarissa skierowała więc swój instynkt macierzyński na ukochane konie i jakby nie wiedziała, że mąż dyskretnie szuka pocieszenia gdzie indziej. Tylko Ellis, która wysyłała kwiaty i od czasu do czasu kupowała gustowne upominki, orientowała się we wszystkim.
Mimo to będzie mi go brakowało, pomyślała ze smutkiem. Od lat, od momentu kiedy opuściła halę maszyn i została jego osobistą sekretarką, widywała go prawie każdego dnia, oczywiście z wyjątkiem weekendów. Wówczas Charles był innym człowiekiem – energicznym, pełnym zapału do pracy, ambitnie dążącym do osiągnięcia stanowiska dyrektora. Ale z chwilą, gdy Ellis rozpoczęła studia zaoczne, wszystko zaczęło się stopniowo zmieniać. Kiedy otrzymała dyplom, Charles zachował się dziwnie. Niczym Pigmalion, sobie przypisywał jej sukces i z czasem coraz bardziej zdawał się na nią. Zastanawiała się nawet, czy wie, do jakiego stopnia stał się od niej zależny.
– Ellis! – Z zadumy wyrwał ją tubalny głos Olivera Maitlanda. Podskoczyła.
– Och, przepraszam, nie słyszałam, kiedy pan wszedł.
– Czy nie powinnaś, drogie dziecko, zejść na lunch, zamiast siedzieć tutaj samotnie i śnić na jawie? – Starszy pan zajrzał jej głęboko w oczy. – Masz jakieś zmartwienia?
– Tak – przyznała Ellis zbyt przygnębiona, by udawać.
– Wiadomość o zwolnieniu Charlesa musiała być dla ciebie wstrząsem. Niemniej – Oliver Maitland pogroził jej delikatnie palcem – nie powinnaś się tym tak przejmować. Canning to porządny człowiek. Dobrze będzie ci się z nim pracowało.
– Jeszcze nie wiem, czy chcę dla niego pracować.
– Mam nadzieję, że nie kieruje tobą jakaś romantyczna lojalność wobec Charlesa! Posłuchaj mojej rady i bierz tę posadę. Sam przekonywałem Canninga, że mając taką sekretarkę jak ty, wygra los na loterii.
– Dziękuję. To bardzo uprzejmie z pana strony.
– Ellis czuła się wzruszona. Podczas tylu lat pracy, rzadko stykała się z Oliverem Maitlandem osobiście.
– Powiedziałem mu tylko prawdę, moje dziecko.
– Spojrzał na zegarek. – Muszę już iść. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia, zanim wreszcie oddam się lenistwu. A propos. Spodziewam się, że dzisiaj wieczorem przyjdziesz na moje pożegnalne przyjęcie. Punkt ósma w sali posiedzeń Zarządu. Będą drinki i zimny bufet. Żadnych wymówek. Mauriel kazała mi dopilnować, żebyś nie próbowała się wykręcić.
Ellis uśmiechnęła się.
– To bardzo miło z jej strony. Dziękuję. Proszę powtórzyć żonie, że przyjdę.
Przez resztę dnia Ellis pracowała jak w transie. Ranne spotkanie zabrało jej mnóstwo czasu, który miała poświęcić na przygotowanie pilnego sprawozdania. Gorączkowo zabrała się więc do nadrabiania zaległości i dopiero kiedy Charles wetknął głowę w drzwi, uświadomiła sobie, że przez większą część popołudnia go nie było.
– Jest coś, o czym muszę koniecznie wiedzieć?
– spytał. – Co z tym sprawozdaniem?
– Na biurku ma pan stertę listów do podpisania. Jeśli chodzi o raport, brudnopis dam panu do przejrzenia dopiero jutro – odpowiedziała, nie czując potrzeby usprawiedliwiania się z powodu tej zwłoki.
– Aha. Dzwoniła sekretarka pana Maitlanda. Prosiła, żeby panu przypomnieć o dzisiejszym przyjęciu. – Ellis spojrzała znacząco na Charlesa. Wciąż był zielony i miał przekrwione oczy. – Powiedziałam, że zjawi się pan z radością.
Charles wydał z siebie zbolały jęk, rzucił krótkie, wulgarne przekleństwo i cofnął się do swojego gabinetu.
Ellis też nie była w nastroju do zabawy. Jednak osobiste zaproszenie państwa Maitlandów było równoznaczne z rozkazem. Kiedy dotarła do domu, poczuła, że jest straszliwie głodna. Nie jadła przecież wcale lunchu. Puściła wodę do wanny i przygotowała sobie ogromną kanapkę. Później – chwila relaksu w gorącej wodzie. Umyła też głowę, dziękując Bogu, że świetnie ostrzyżone włosy wystarczyło tylko wysuszyć i fryzura gotowa. Zależało jej na tym, by jak najlepiej się prezentować. Clarissa Longman, kiedy już zdecydowała się zrzucić bryczesy, potrafiła być bardzo elegancka.
Dziesięć minut później Ellis była z powrotem na parkingu przed budynkiem Colcraftu. Czuła się tak, jakby w ogóle się stamtąd nie ruszała. Dlaczego, myślała z goryczą, dlaczego zgodziłam się przyjść? Jej ponury nastrój pogłębił się, kiedy wysiadając z windy, usłyszała gwar i śmiechy dochodzące z sali posiedzeń Zarządu.
– Ellis! – zawołał Oliver Maitland, stojący w otwartych drzwiach. – Jak miło cię widzieć! Mauriel się właśnie pytała, co z tobą. Zaraz dostaniesz szampana.
– Ślicznie wyglądasz, kochanie – powiedziała pani Maitland. – Trzeba cię komuś przedstawić? Widzisz jakieś nowe twarze?
– Nie, chyba nie.
– To baw się dobrze, moje dziecko.
Ellis zbliżyła się do grupy pracowników z działu handlowego i gorąco przez nich powitana, już wkrótce – mimo że, jak się obawiała, zarzucono ją gradem pytań dotyczących zmian na górze – śmiała się i żartowała ze wszystkimi. Po chwili jednak niektóre z żon zaprotestowały, domagając się zmiany tematu. I wtedy Ellis spostrzegła, że weszli Longmanowie.
Na widok Clarissy ogarnęła ją jak zwykle fala nieprzyjaznych uczuć. Zielony wieczorowy kostium znakomicie kontrastował z prostymi jasnymi włosami do ramion i opaloną twarzą. Pani Longman błyszczała niczym klejnot u boku zdegradowanego męża, który, Ellis uświadomiła to sobie ze smutkiem, zaczął pić na długo przed przyjściem.
– Ma facetka klasę – skomentował któryś z kolegów Ellis. – Wygląda, jakby to jej wcale nie dotyczyło.
Ellis nie miała ochoty uczestniczyć w obmawianiu Longmanów. Przeprosiła więc szybko i podeszła do sekretarza spółki, pana Bakera, starego kawalera, który szczerze nie lubił tego rodzaju uroczystości.
– Dobry wieczór – zagadnęła.
– Dopiero w twoim towarzystwie będzie dobry, moja droga. – Starszy pan uśmiechnął się do niej, – wyraźnie zadowolony, że nadarza się okazja poplotkowania o zmianie dyrektora. – Canning mierzy wysoko – stwierdził po chwili. – Sądzę, że zamierza zreorganizować Colcraft. Mnie to, co prawda, mało dotyczy. Za rok odchodzę na emeryturę.
– O wilku mowa – pan Baker wskazał drzwi – a wilk tu. Dzięki Bogu, nareszcie będziemy mogli coś zjeść.
Ellis szybko spojrzała w stronę wejścia, ciekawa, jak pani Canning wypadnie w porównaniu z Clarissą Longman. Zobaczyła jednak, że Matthew Canning, który właśnie witał się z państwem Maitland, jest sam.
– A żona? – spytała szeptem pana Bakera.
– On nie ma żony. To taki sam zatwardziały stary kawaler jak ja!
Ellis roześmiała się, a widząc, że jej towarzysz zatrzymuje kelnera, zaprotestowała:
– Dziękuję. Prowadzę.
– Weź taksówkę! – poradził pan Baker. – No, no – dodał, patrząc na towarzystwo przy drzwiach.
– Clarissą Longman korzysta z okazji, żeby odnowić znajomość z naszym Canningiem. Studiowali razem, wiedziałaś?
– Tak? – zdziwiła się. Nieprawdopodobne. Clarissą i studia! Zawsze myślała, że żona szefa skończyła po prostu którąś z ekskluzywnych szkół dla dobrze urodzonych panien. Nagle Ellis poczuła skurcz w żołądku. Zauważyła bowiem, że Charles kieruje się w jej stronę.
– Jak się masz, Charles? – zagadnął go Godfrey Baker. – Nie poddajesz się, jak widzę.
– Cóż, staram się – odparł Longman, przyglądając się Ellis rozmarzonym wzrokiem. – Ślicznie wyglądasz.
– Dziękuję. Jak migrena? Minęła?
– Minie, kiedy się czegoś napiję. – Skinął na kelnera, porwał z tacy kieliszek szampana i wychylił go jednym haustem. Potem sięgnął po drugi.
– Ellis i Godfrey w milczeniu wymienili spojrzenia. Poczuła się jak matka przepraszająca za złe zachowanie niesfornego dziecka. Miała wrażenie, że jest obserwowana. Podczas gdy panowie omawiali ostatnie wydarzenia, odwróciła głowę i zobaczyła, że Clarissa i Matthew Canning patrzą w jej kierunku, jak gdyby * właśnie o niej rozmawiali. Widząc, że to zauważyła, Matthew uśmiechnął się do niej. Spięta, czekała, aż podejdą.
– Pięknie wyglądasz, Clarisso. – Godfrey powitał ją komplementem. – Szampana?
– Dziękuję, wypiłam już swoją normę. Prowadzę... jak zwykle – Rozłożyła ręce i wymownym gestem wskazała na męża. Potem z olśniewającym uśmiechem zwróciła się do Ellis ze słowami: – Dawno cię nie widziałam!
– Dobry wieczór pani.
– Och, po co te ceregiele. Mów do mnie Clarissa, a jeśli wolisz, to nawet Clissy. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Przecież Charles już nie jest twoim szefem.
– Nie da się ukryć – wtrącił Charles grobowym głosem – że Maitland z Canningiem tańczą właśnie na moim grobie.
– Pleciesz. Uwielbiasz być grubą rybą – ucięła Clarissa kąśliwie. – A im mniejszy staw, tym większa władza. Chociaż doprawdy nie wiem, jak sobie dasz radę bez twojej nieocenionej sekretarki.
Aha, pomyślała Ellis, tu leży pies pogrzebany! Skonsternowana rozejrzała się dokoła, szukając jakiegoś pretekstu do ucieczki. Odsiecz przyszła z najmniej spodziewanej strony.
– Wybaczycie mi państwo – odezwał się Matthew Canning patrząc na Clarissę – że na chwilę pozbawię was towarzystwa Ellis. Mamy pewne służbowe sprawy do omówienia. Od poniedziałku zaczyna harować dla nowego tyrana.
Godfrey Baker pospieszył z gratulacjami. Clarissa z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy zrobiła jakąś zdawkową uwagę, . Charles natomiast utkwił w Ellis oskarżycielskie spojrzenie, jak gdyby dopuściła się straszliwej zbrodni. Z jego punktu widzenia to zdrada, tłumaczyła go w myśli, podczas gdy Matthew nakładał rozmaite frykasy na dwa talerze.
Usiedli przy osobnym stoliku z dala od innych. Ellis rzuciła się na krewetki. Chciała zyskać na czasie, bała się zdradzić ze swoim zdenerwowaniem. Dopiero po dłuższej chwili odezwała się:
– Czy to było naprawdę konieczne? Niczego jeszcze ostatecznie nie ustaliliśmy.
– Niech się pani nie gniewa, ale próbowałem tylko przyspieszyć bieg wydarzeń. Gdyby miała pani zamiar odmówić, zrobiłaby to pani wcześniej, prawda?
Ellis pragnęła zaprzeczyć, w głębi duszy jednak przyznała mu rację. Zgoda na tymczasowe zatrudnienie była w jej sytuacji jedynym rozsądnym wyjściem.
– Tak – odpowiedziała po chwili. – Zostałam postawiona przed faktem dokonanym.
– Taki właśnie był mój zamiar. To był idealny sposób osiągnięcia za jednym zamachem podwójnego celu.
– Jakiego podwójnego celu?
– Uwolniłem panią od konieczności podejmowania decyzji, którą najwyraźniej uważa pani za zdradę wobec Longmana, i zyskałem pretekst, żeby wyrwać panią ze szponów Clarissy.
Ellis omal nie udławiła się kawałkiem kurczaka. Matthew spojrzał na nią z dziwnym wyrazem oczu i wyjaśnił:
– Kiedyś całkiem dobrze znałem Clarissę, ale gdy wyszła za Longmana, stosunki nasze urwały się. Bardzo się zmieniła. Sprawia wrażenie osoby, która chce wziąć odwet za swoje niepowodzenia. Uznałem, że najlepiej będzie usunąć panią z linii strzału.
– Dlaczego miałaby właśnie mnie obrać sobie za cel?
– Czyżby była pani aż tak naiwna? A wczoraj ta wzruszająca scena, którą, niestety, przerwałem?
– To było pożegnanie. – Ellis oblała się rumieńcem.
– Kawał czasu przepracowaliśmy ze sobą. Co dziwnego, że po tylu latach daliśmy się ponieść wzruszeniu?
– To oczywiście nie mój interes – skomentował Matthew, zabierając talerz Ellis. – Wyjaśnienia należą się raczej Clarissie. Ostrzegam. Ona jest przekonana, że darzy pani jej męża uczuciem o wiele gorętszym. Wyraźnie miała ochotę zabawić się pani kosztem. Popsułem jej szyki, podając do publicznej wiadomości nowiny, o których jutro rano i tak wszyscy by wiedzieli.
– Zbyt wiele niepotrzebnej troski – odparła Ellis cierpko. – Nic mnie z panem Longmanem nie łączy.
– Wcale tego nie twierdzę. Założę się, że on nie ma pojęcia, ile dla pani znaczy. Jest zbyt tępy.
Ellis posłała mu wściekłe spojrzenie i natychmiast, bojąc się, że ktoś mógłby to zauważyć, spuściła wzrok.
– Teraz, jeśli pani sobie życzy, powiem, dlaczego jest pani na mnie taka zła – zaproponował Matthew z kamiennym spokojem.
– Doskonale wiem, dlaczego jestem zła! – syknęła.
– Wcale nie dlatego, że odkryłem pani tajemnicę. Nienawidzi mnie pani za to, że powiedziałem, iż Charles jest zbyt tępy, żeby sam ją odgadnąć – wyjaśnił Matthew. Uśmiechnął się do niej tak zadowolony z siebie, że Ellis z trudem opanowała chęć rzucenia w niego czymś ciężkim. Po chwili jednak zdrowy rozsądek wziął górę i w duchu przyznała, że nowy szef mu rację.
– Matkuje mu pani. – Matthew przerwał milczenie.
– Jak kwoka. Dziś rano, kiedy tylko się zająknął, pani z szybkością błyskawicy podpowiadała fakty i dane, i zachowywała się jak mały robot na smyczy.
– Spojrzał na Ellis z lekką kpiną. Ich oczy spotkały się. Starał się uśmiechnąć do niej przyjaźnie.
Nagłe Ellis pojęła znaczenie tej obserwacji. A była taka pewna, że nikt nie zna jej tajemnicy! Skoro jednak ten facet, widząc ją zaledwie raz czy dwa, w lot się zorientował, to może wszyscy w firmie też wiedzą? Rozejrzała się dyskretnie po sali, lecz nikt się nimi nie interesował. Napotkała tylko matczyny, jakby aprobujący uśmiech pani Maitland i zimne spojrzenie Charlesa.
– Niech się pani nie martwi – uspokoił ją Matthew – to się nie rzuca w oczy.
– Musi, jeśli pan natychmiast to zauważył – odparła zgnębiona.
– Proszę tutaj poczekać – powiedział Mathew, zabierając jej talerz – przyniosę coś słodkiego.
– Dziękuję za deser. – Po tym, co usłyszała, nie mogłaby już nic przełknąć.
Matthew wzruszył tylko ramionami i skierował się w stronę bufetu, zamieniając kilka słów z każdym po drodze. Wrócił niosąc w jednej ręce porcję polanej lukrem rolady, a w drugiej olbrzymi talerz krakersów i serów.
– Może jednak skusi się pani na coś?
– Mówiłam przecież, że dziękuję. – Patrzyła na jedzenie z obrzydzeniem.
– To niech pani chociaż udaje, że je. Będzie pani miała jakieś zajęcie – poradził.
Ellis posłuchała. Skosztowała nawet sufletu, który okazał się tak wyśmienity, że zjadła cały kawałek. Wciąż jednak nurtowało ją jedno pytanie. W końcu zdecydowała się je zadać.
– Czy moje uczucia naprawdę mam wypisane na twarzy?
Matthew przyjrzał się jej uważnie.
– Nie. Wręcz przeciwnie. Gdybym dziś rano nie zobaczył, jak się całujecie, nigdy bym niczego nie podejrzewał. Później jednak, podczas spotkania u mnie, tak rozpaczliwie próbowała pani pomóc Longmanowi... Będę brutalnie szczery – dodał – zachowywała się pani jak troskliwa mamusia, która odrabia lekcje za swoje dziecko.
– Musiał się pan dobrze bawić. – Uśmiechnęła się do niego krzywo. – Gdybym nie miała zamiaru odejść z Colcraftu, nie rozmawiałabym w ten sposób z panem. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym powiedzieć coś tak osobistego panu Maitlandowi. Czułabym się, jakbym przyszła do pracy w szlafroku.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – zapewnił ją z odrobiną ironii w głosie. – Jeśli to poprawi pani humor, zdradzę, że Oliver Maitland też jest zdania, że odejście tak zdolnej i inteligentnej kobiety, to dla firmy ogromna strata.
– To już nie ma dla mnie większego znaczenia – odpowiedziała, wciąż przerażona, że jej dobrze strzeżona tajemnica została odkryta. – W zaistniałych okolicznościach, im szybciej odejdę, tym lepiej.
Przerwały im nawoływania o ciszę. Oliver Maitland wygłosił dowcipną mowę zakończoną podziękowaniem za elegancki srebrny serwis do herbaty, który otrzymał w pożegnalnym prezencie. Gdy tylko oklaski umilkły, Ellis zaczęła zbierać się do wyjścia.
Mimo że chciała jak najszybciej uciec, zmusiła się do zamienienia jeszcze kilku słów z rozmaitymi osobami. Nareszcie jednak mogła życzyć panu Maitlandowi wszystkiego najlepszego na emeryturze i unikając ponownego spotkania z Longmanami, z uczuciem niewysłowionej ulgi opuścić salę. W windzie oparła się ciężko o ścianę i zamknęła oczy. Prawie biegnąc dotarła do parkingu i wsiadła do samochodu. Omal się nie rozpłakała, kiedy stwierdziła, że jedna opona jest przebita. Wysiadła, z wściekłością kopnęła oponę i szybkim krokiem oddaliła się, żeby jej nikt nie zobaczył. Do Sycamore Road był dobry półgodzinny spacer, ale trudno. Przeklinając pantofle, bardziej odpowiednie do chodzenia po dywanach, niż po chodniku, maszerowała naprzód. Nie uszła daleko.
– Podwiozę panią – zaproponował Matthew Canning, zatrzymując swojego czarnego lotusa.
Ellis nie protestowała. Pragnęła tylko jednego: jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku.
– Dziękuję. Ale proszę nie jechać zbyt szybko.
– Przestrzegam dozwolonej szybkości jak jedenastego przykazania. Przysięgam – dodał lekko poirytowany. – Gdzie pani mieszka?
Ellis podała adres i więcej się nie odezwała.
– Zapewne nie interesuje pani moje zdanie, ale nie polecałbym samotnych spacerów o tej porze.
– Wiem – odrzekła i opowiedziała o przebitej oponie.
– To, na miłość boską, dlaczego nie wróciła się pani i nie wezwała taksówki!
– To było ponad moje siły. – Nagle ucieszyła się, że już nie będzie tam pracować i przestało krępować ją to, że siedzi obok nowego dyrektora naczelnego. Do diabła z nim! Powie, co ma na sercu! – Skoro tak dobrze umie pan czytać w ludzkich duszach – zaczęła uszczypliwym tonem – nie zdziwi się pan, że marzę teraz tylko o jednym. Chcę znaleźć się w domu, we własnym łóżku, jak najdalej od pana, Clarissy, Charlesa Longmana i całego Colcraftu. Mam tego wszystkiego po dziurki w nosie!
Matthew spojrzał na nią zdziwiony i wybuchnął śmiechem.
– Świetnie. Niech pani sobie ulży. Ostatnie kilka dni były dla pani ciężkie. Słowa nikomu nie pisnę. Ani o tym, ani o naszej wcześniejszej rozmowie.
Proszę mi jednak wierzyć, zazwyczaj nie jestem taki wyrozumiały dla ludzkich słabości. Jeśli ktoś mi nie odpowiada, zwalniam bez litości.
– W takim razie dobrze, że sama odejdę.
– A Longman?
– Nie rozumiem.
– Czy ten rozdział też pani zamyka?
– Sam pan zauważył, że Charles Longman nie ma o moich uczuciach najmniejszego pojęcia. Jest zbyt tępy.
– No, no. Czyżby spadły pani z oczu łuski? – odparł Matthew, zatrzymując samochód przed jej domem.
– Myli się pan i niczego nie rozumie. Biorę Charlesa Longmana takim, jaki jest. Ze wszystkimi wadami.
Matthew odwrócił się w jej stronę.
– Jest jednak pani dla niego więcej niż sekretarką. W moim, i nie tylko w moim, odczuciu, jest pani osobą, która odwala za niego kawał roboty, kimś w rodzaju jego alter ego.
Ellis milczała. Matthew się nie mylił. W ciągu ostatnich dwóch lat zdarzało się, że Charles podawał jej pomysły za swoje. A ona cieszyła się jak głupia.
– Dziękuję za podwiezienie – powiedziała szybko, próbując odpiąć pas.
– Znowu się pani gniewa.
– Nie. Ale nagle uświadomiłam sobie, że byłam bardzo niedyskretna. – Gwałtownym ruchem otworzyła drzwi, chcąc, uciec. Matthew jednak wyskoczył z samochodu przed nią i dogonił ją przy furtce.
– Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Niech pani o tym nie zapomina. I jeszcze jedna rada. W przyszłości proszę się starać lokować swoje uczucia bardziej rozważnie. Jest pani zbyt inteligentna, by tracić najlepsze lata dla żonatego mężczyzny, a zwłaszcza dla męża Clarissy Longman.
Następnego dnia Ellis modliła się, żeby nie spotkać Matthew Canninga. Na nic próżne nadzieje! Był pierwszą osobą, na którą się zaraz rano natknęła w holu. Cóż było robić, wsiadła razem z nim do windy. Wymienili kilka uprzejmych uwag o pogodzie i pięknym widoku z najwyższego piętra, po czym Matthew skłonił się i poszedł do siebie. Z ulgą stwierdziła, że nowy szef nie miał już więcej zamiaru rozmawiać z nią na tematy osobiste. Teraz tylko uszy po sobie, starać się jak najlepiej wywiązać ze swoich obowiązków, doczekać końca ustalonego terminu i będzie mogła na zawsze zapomnieć o Colcrafcie, Matthew Canningu, a nawet Charlesie Longmanie.
– A więc nadszedł dla nas czas pożegnania – powiedział Charles, wchodząc późnym popołudniem do pokoju Ellis. – Wszystko stało się tak nagle – dodał ze smutnym uśmiechem. – Mam wrażenie, że to tylko jakiś koszmarny sen.
– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – odparła Ellis, udając wesołość. Za nic nie chciała dać po sobie poznać, że serce jej krwawi.
– Szkoda, że nie idziesz tam ze mną.
– Nie będę tam panu potrzebna.
Rozległ się dzwonek telefonu. Ellis podniosła słuchawkę. Głos jej się łamał, kiedy po raz ostatni w życiu mówiła:
– Sekretariat pana Longmana.
Słuchała chwilę, potem przybierając beznamiętny wyraz twarzy, oświadczyła:
– Monika Caldwell do pana.
Idąc do swojego pokoju, Charles posłał jeszcze Ellis melancholijny uśmiech i powiedział:
– Przełącz, odbiorę u siebie. Ciao! – Machając na pożegnanie ręką, zniknął w swoim gabinecie.
Nie tak wyobrażała sobie rozstanie z Charlesem. Wzdychając ciężko, przełączyła rozmowę, rzuciła okiem na swoje biurko, na którym panował wzorowy porządek, i z poczuciem, że kończy jakiś rozdział swojego życia, wyszła, zamykając za sobą drzwi.
– Wyglądasz na przygnębioną – powitała córkę Polly Worth.
– Bo jestem – odparła, wysiadając z samochodu. – Cześć – dodała obejmując matkę za szyję i całując. Potem przywitała się z ciotką.
– Chodź, opowiesz nam wszystko – zapraszała Lydia Worth, biorąc torbę bratanicy. – Kolacja może poczekać, aż trochę odpoczniesz. Usiądźmy w ogródku, przyniosę coś do wypicia.
Starsze panie zamieniły się w słuch, kiedy Ellis wyciągnięta na starym rozchwianym leżaku opowiadała z lekka ocenzurowaną wersję wydarzeń ostatnich dni.
– Nie mogę powiedzieć, żeby mi było z tego powodu smutno – przyznała Polly z filozoficznym wyrazem twarzy.
– Ani ja – zgodziła się z nią Lydia. – Był już najwyższy czas, żebyś odczepiła się od tego Charlesa Longmana i zaczęła normalne życie.
– Amen – dokończyła Polly. – Ale cóż, to zrozumiałe. Ellis tak długo durzyła się w nim, że teraz przez jakiś czas będzie się czuła zupełnie zagubiona.
– To wyście wiedziały! – wykrzyknęła Ellis zdumiona.
– Oczywiście, moje dziecko. I bardzo się tym obie martwiłyśmy, ale przecież nic nie mogłyśmy powiedzieć.
– Ellis wzniosła oczy do nieba.
– Łudziłam się, że tak dobrze strzegę swojego sekretu, a tu już drugi raz w tym tygodniu dowiaduję się, że ktoś o tym wiedział. Na miłość boską, czy ja jestem przezroczysta?
– Nie domyśliłabym się – zapewniała ją ciotka – gdyby twoja matka mi nie powiedziała.
– A ty skąd wiedziałaś? – dopytywała się Ellis.
– Nie byłam tak całkiem pewna – Polly uśmiechnęła się do córki przepraszająco – coś tylko podejrzewałam.
– Dawniej, widzisz, jeszcze przed Michaelem, zawsze miałaś jakiegoś chłopca. Ale kiedy zerwaliście zaręczyny i zaczęłaś studiować, przestałaś spotykać się z mężczyznami. Wciąż tylko praca i praca. I Charles Longman. Gdy o nim opowiadałaś, twoje oczy przybierały taki wyraz, że serce mi drżało z niepokoju.
– Mnie też by serce drżało, gdybym wiedziała, jak się demaskuję. A ja, głupia, sądziłam, że jestem taka sprytna! – Ellis roześmiała się sarkastycznie. – Ale koniec waszych zmartwień. Charlesa już nie ma, a i ja odejdę, jak tylko nadarzy się okazja. Poszukam sobie firmy, gdzie wszyscy mężczyźni są kawalerami do wzięcia, którzy stracą głowy dla waszej Ellis.
– Są gdzieś takie firmy? – spytała ciotka ubawiona.
– Można pomarzyć, nie?
Później przy obiedzie, matka zapytała ciekawie:
– Kim była ta druga osoba?
– Jaka druga osoba?
– Nie udawaj! No, ten ktoś, kto się domyślił, co czujesz do Charlesa Longmana.
– Ni mniej, ni więcej, tylko nasz nowy naczelny.
– Ellis była wyraźnie zażenowana. – Matthew Canning we własnej osobie.
Weekend spędzony na łonie rodziny podniósł Ellis na duchu. W niedzielę wieczorem, kiedy obdarowana domowymi specjałami i naręczem kwiatów z ogródka wracała z Briar Cottage do domu, ku swojemu zaskoczeniu już bardziej filozoficznie myślała o życiu. Następnego ranka Ellis obudziła się już w gorszym humorze. Znikł entuzjazm, z jakim zawsze witała początek nowego tygodnia pracy. Od dziś wszystko będzie inaczej, pomyślała na widok znajomego czarnego lotusa, stojącego na parkingu w miejscu zarezerwowanym dla dyrektora naczelnego. Przygnębiona weszła do budynku. Zastanawiała się, co powinna zrobić. W końcu postanowiła chwycić byka za rogi i bez względu na wczesną porę zameldować się w biurze Matthew Canninga. Nowy dyrektor naczelny, najwyraźniej pogrążony w pracy, siedział za biurkiem Olivera Maitlanda.
– Dzień dobry, panno Worth. Jak minął weekend? – powitał ją z chłodnym uśmiechem.
– Dzień dobry – odpowiedziała. – Przyjemnie, dziękuję.
– To dobrze. Proszę usiąść – Matthew wskazał Ellis krzesło naprzeciwko siebie po drugiej stronie biurka – już kończę.
Ellis usiadła i rozejrzała się dokoła. Na ścianach, w miejscach, gdzie wisiały obrazy, widać było jaśniejsze prostokąty. Zabrano też skórzany fotel i mały podręczny stolik. Bez nich pokój robił wrażenie ogołoconego.
– Urządzę gabinet na nowo – odezwał się Matthew, napotkawszy jej wzrok.
Ellis kiwnęła głową.
– Niedługo przewidziany jest remont całego gmachu. Pomagałam panu Longmanowi zaprojektować wystrój jego gabinetu.
– Dan Hennessy będzie wolał urządzić go po swojemu.
– Z pewnością. – Ellis zawahała się. – Czy ma pan – coś przeciwko temu, żebym dokończyła jedną czy dwie sprawy, które zostały mi z zeszłego tygodnia?
– Ale skądże. Proszę tylko, żeby pani przeniosła wpierw swoje rzeczy do sekretariatu obok.
– Oczywiście.
– Czy już się pani pogodziła z myślą, że będziemy razem pracować? – spytał prosto z mostu.
– Mniej więcej – odparła. Śmiało spojrzała mu w oczy.
– Przecież to tylko na krótko. I widzę, że nadarza się okazja, by postawić sprawę jasno. Po upływie ustalonego terminu zamierzam odejść. Nigdy zresztą nie pragnęłam wiązać się na całe życie z Colcraftem.
– Cóż. – Matthew uporządkował leżące przed nim papiery i usiadł wygodniej. Przyglądał się Ellis uważnie.
– Całe kierownictwo, a nawet cały Zarząd, wszyscy są zgodni, że pani idealnie nadaje się na to stanowisko.
Ellis zarumieniła się.
– To bardzo, bardzo pochlebna opinia... Czy pan też jest tego samego zdania?
– Nie.
Negatywna odpowiedź niemile zaskoczyła Ellis. Co innego samej odrzucić propozycję pracy tutaj na stałe, a zupełnie co innego dowiedzieć się, że Matthew Canning jej nie chce.
– Rozumiem – odpowiedziała sztywno i zaczęła podnosić się z miejsca.
– Niech pani siedzi – powstrzymał ją Matthew rozkazującym tonem. – Niczego pani nie rozumie. Ja po prostu uważam, że kobieta z pani kwalifikacjami i możliwościami powinna mieć większe ambicje.
– Mam. – Ellis nie spuściła wzroku. – Zamierzam wykorzystać najbliższe tygodnie, żeby znaleźć sobie coś odpowiedniego.
– Bardzo rozsądnie. – Teraz Matthew uśmiechnął się do niej. – Wieść gminna głosi, że robi pani najlepszą kawę w całym biurze. Może byśmy się napili?
– Oczywiście.
Kiedy po chwili Ellis weszła z tacą, Matthew uniósł brwi na widok wykwintnych filiżanek z porcelany Spode'a.
– Czyżby Charles Longman zapomniał je zabrać?
– Nie. – Ellis pewną ręką nalewała kawę. – Należą do mnie.
– Żadna pensja nie zdoła wynagrodzić pani poświęcenia.
Ellis wzruszyła ramionami.
– Moja pensja w zupełności mnie zadowala.
– Nie będzie pani szukać lepiej płatnej posady? Ellis spuściła wzrok. Była w rozterce.
– Jeszcze się nad tym dokładnie nie zastanawiałam – wyznała w końcu szczerze i podniosła głowę. – Nie chciałabym, żeby to, co powiem, zabrzmiało zbyt zarozumiale, ale z moimi kwalifikacjami i stażem, nie powinnam mieć trudności.
– Tego się nie obawiam. – Matthew wyciągnął filiżankę, prosząc jeszcze o trochę kawy. – Wyśmienita – pochwalił, wypijając w milczeniu kilka łyków.
– Odnoszę jednak wrażenie, że uraziłem panią, nie przyłączając się do tego chóru pochwał.
– Nie przeczę. Reaguję po ludzku, chociaż rozumiem, że wolałby pan pracować z kimś mniej... mniej samodzielnym.
– Jeśli ma pani na myśli styl pracy, do którego przyzwyczaił panią Longman – Matthew nieznacznie pochylił się w jej stronę – to nie zaprzeczę. Ja potrzebuję sekretarki, nie piastunki.
Oczy Ellis zapłonęły gniewem.
– Wypraszam sobie podobne uwagi. Jeśli mój styl pracy panu nie odpowiada, może mnie pan zwolnić w trybie natychmiastowym.
– Niech pani nie będzie taka przewrażliwiona! Chciałem tylko powiedzieć – perswadował cierpliwie – i powoli – że współpraca ze mną będzie diametralnie różna od współpracy z Charlesem Longmanem. W przeciwieństwie do niego, mnie nie jest potrzebny ktoś, kto uzupełnia luki w mojej pamięci i udziela rad, ani ktoś, kto wyręcza mnie w podejmowaniu decyzji. Mnie potrzebna jest inteligentna sekretarka, która potrafi obsługiwać biurowe urządzenia, poprawnie pisać po angielsku i dyplomatycznie załatwiać interesantów, szczególnie przez telefon. I dlatego uważam, że szkoda pani do tego.
– Rozumiem.
– Praca ze mną, jednak, wcale nie będzie przypominała pikniku – ostrzegł.
Ellis nie miała co do tego wątpliwości. Nawet w ciągu tak krótkiego czasu zdołała się już zorientować, że Matthew Canning należy do fanatyków pracy, którzy nie tolerują obiboków.
– Słyszałem, że jest pani żywym przykładem mitu o dziewczynie – zagadnął Matthew, wyraźnie starając się nadać rozmowie bardziej przyjacielski charakter – która zaczęła jako zwykła maszynistka i dzięki własnej pracy pięła się do góry.
– Zgadza się. – Ellis ostrożnie podjęła tę próbę rozejmu. – Jako początkująca maszynistka zarejestrowałam się w jednej z renomowanych agencji i mniej więcej po roku wysłano mnie do Colcraftu, gdzie miałam kogoś zastąpić. A tutaj zaproponowano mi stałą pracę w hali maszyn. W końcu zostałam osobistą sekretarką Charlesa Longmana.
– Który w ten sposób wygrał los na loterii.
– Matthew Canning spojrzał Ellis prosto w oczy.
– Wydaje mi się, że swoją wysoką pozycję w firmie Longman w dużej mierze zawdzięcza pani, chociaż się do tego nie przyznaje.
Ellis siedziała z kamienną twarzą, nie odwracając wzroku, w myśli jednak postanowiła, że zawieszenia broni nie będzie.
– A więc, panno Worth – Matthew przerwał milczenie – zawrzemy pakt o nieagresji?
– Może być pan pewien, że z mojej strony nie będzie żadnych powodów do konfliktów – odparła lodowatym tonem.
Twarz Canninga stężała.
– W porządku. Ja za to nigdy nie czynię obietnic, których nie mogę dotrzymać. Nie mogę więc przyrzec, że z mojej strony nie będzie powodów do starć. Przekona się pani, że Longman i ja jesteśmy ulepieni z zupełnie innej gliny.
– Nie wątpię. To wszystko?
– Na razie tak. – Matthew zajął się leżącymi przed nim dokumentami. Kiedy Ellis wynosiła tacę, podniósł głowę i rzucił: – Niech pani najpierw przeniesie swoje rzeczy, a potem dokończy to, co ma do dokończenia. Chciałbym, żebyśmy zaraz po lunchu zaczęli.
– Będę do dyspozycji nawet wcześniej, gdyby pan czegoś potrzebował.
– Nie będę. Powiedziałem już, zaczniemy zaraz po lunchu. – To mówiąc z powrotem schował głowę w papierach.
Ellis aż kipiała ze złości. Zamknęła drzwi i rozejrzała się po pokoju, w którym przedtem urzędowała groźna panna Morrison. Tak, panie dyrektorze, nie, panie dyrektorze, jak pan sobie życzy* panie dyrektorze, pomyślała zjadliwie.
Dopięła wszystkie sprawy na ostatni guzik i oczyściła pole dla swojej następczyni, Vicky Fisher, po czym zasiadła w nowym biurze i zaczęła pisać oficjalne wymówienie. Matthew Canning nic jej nie może zrobić. Jeśli o nią chodzi, okres próbny dobiegł końca. Poczeka, aż wróci z lunchu, i nie dając mu dojść do słowa, wręczy pismo.
Matthew Canning rzucił okiem na kartkę papieru, którą niczym rękawicę cisnęła na biurko, podniósł głowę i zmierzył ją lodowatym wzrokiem.
– Łamie więc pani dane słowo!
– Nie ujmowałabym tego w taki sposób. – Ellis usiłowała się bronić. Stojąc naprzeciw szefa, czuła się jak przed sądem. Pod wpływem jego oskarżycielskiego spojrzenia zarumieniła się gwałtownie.
– A ja owszem. Co sprawiło, że zmienia pani zdanie?
Ellis postanowiła mówić prawdę.
– Przenosząc swoje rzeczy, miałam trochę czasu do namysłu.
– Myślenie to dla kobiety niebezpieczne zajęcie.
Ellis spojrzała na niego z nienawiścią, ale ugryzła się w język.
– Moim zdaniem – zaczął i odchylił się w fotelu – nie potrafi pani wyobrazić sobie Colcraftu bez Longmana. Nie zdziwiłbym się, gdybym nagle usłyszał, że stara się pani o posadę w CCS.
Ellis wytrzeszczyła oczy.
– Za dużo pan sobie pozwala! – wybuchnęła.
– Przepraszam. – Matthew wzruszył ramionami.
– Cofam insynuacje, że pogna pani za nim do CCS, ale co do pierwszego, jestem w stu procentach przekonany, że mam rację. Perspektywa współpracy ze mną przeraziła panią już na samym wstępie. Może nie?
– Oczywiście, że nie. Nie o pańską osobę tu chodzi, lecz o charakter pracy. Kiedy wyobraziłam sobie, że nie będę mogła wykazać się inicjatywą ani samodzielnie podjąć żadnej decyzji, doszłam do wniosku, że nie wytrzymam. Poza tym – Ellis postanowiła już iść na całego – wydaje mi się, że obcowanie ze sobą na co dzień byłoby dla nas obojga nie tylko trudne, jak to sam pan określił, ale wręcz niemożliwe do zniesienia.
– No, pomyślała zadowolona. Teraz z przyjemnością się mnie pozbędzie.
Matthew Canning przyglądał się Ellis w milczeniu tak długo, aż poczuła się skrępowana.
– A propos cytowanej rozmowy – odezwał się w końcu. – Nie zrozumiała mnie pani. Ja zawsze podejmuję wyzwanie. – Patrząc Ellis prosto w twarz, podarł jej pismo i wyrzucił strzępy do kosza. – Nie przyjmuję tej rezygnacji – oświadczył.
Przez moment Ellis nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– Pan mnie nie... nie może zmusić, żebym tu pracowała wbrew mojej woli – wykrztusiła nareszcie.
– Nie mogę, oczywiście – odparł, wzruszając nonszalancko ramionami – przykuć pani łańcuchem do biurka. Mogę za to odmówić wydania pani opinii z pracy. A ponieważ prawie cała pani zawodowa kariera związana jest z tą firmą, trudno będzie pani znaleźć nową posadę bez takiego zaświadczenia.
Ellis nie wierzyła własnym uszom.
– Znam tu wiele osób, które z chęcią napiszą mi taką opinię!
– Nie zrobią tego, jeśli otrzymają odpowiednie polecenie.
Zapanowała martwa cisza. Ellis z wściekłością wbiła wzrok w złożone na kolanach dłonie. Kiedy w końcu podniosła głowę, napotkała spojrzenie nowego szefa, który przyglądał się jej z kamiennym spokojem. Już miała powiedzieć coś, czego by później żałowała, uratował ją jednak dzwonek telefonu. Automatycznie wstała, żeby odebrać.
– Sprawdzę, czy nie jest zajęty – powiedziała. Odpowiednim przyciskiem wyłączyła mikrofon i odwracając się spytała:
– Dzwoni Jim Benson z Shire Textiles. Będzie pan z nim mówił?
Matthew skinął głową. Ellis nacisnęła z powrotem przycisk, podała mu słuchawkę i z uczuciem niewysłowionej ulgi wyszła z pokoju.
Zabrawszy torebkę z biurka, udała się do łazienki umyć twarz i w ogóle się uspokoić po tym pierwszym ciężkim starciu. Co teraz? – pytała swojego odbicia w lustrze. Ma cię w ręku, moja droga. Możesz kopać i wrzeszczeć, ile ci się podoba, ale na dłuższą metę, buzia w ciup i do roboty! Bo bez opinii możesz się pożegnać z marzeniami o jakiejkolwiek innej pracy, czy masz kwalifikacje, czy nie.
Poprawiła makijaż i fryzurę, a kiedy wróciła do swojego pokoju, powitał ją dzwonek interkomu. Nie spiesząc się odstawiła torebkę na miejsce, obciągnęła żakiet i otwierając drzwi gabinetu, powiedziała:
– Słucham, panie dyrektorze. Czy jest pan już gotowy omówić korespondencję?
– Ja, tak. Pytanie tylko, czy pani jest gotowa do pracy. Zaledwie kilka minut temu miała pani ochotę otrząsnąć pył Colcraftu ze stóp i nigdy już tutaj nie wracać. Czyżby pani zmieniła zdanie?
– Doskonale zdaję sobie sprawę – odrzekła Ellis opanowanym głosem – że bez opinii nie mam szans na znalezienie odpowiedniej posady.
– Jeśli przepracuje pani przepisowe trzy miesiące – oświadczył Matthew Canning – wystawię pani tak pochlebną opinię, że firmy będą się bić o panią. Zgoda?
– Zgoda – odpowiedziała bez emocji. – Trzy miesiące.
Które dla mnie będą jak trzy lata, westchnęła w duchu.
. – Tak się cieszę, że pracujesz dla Matthew Canninga – powiedziała Vicky Fisher następnego dnia przy lunchu. – Czułam się jak złodziejka, która ukradła ci posadę.
– To wcale nie była twoja wina!
Sara Lewis z działu kadr spojrzała na Ellis z zazdrością.
– Ale miałaś szczęście. To musi być cudowne pracować z takim mężczyzną jak on.
– Dlaczego? – spytała Ellis, patrząc na koleżankę zdumionym wzrokiem.
– To przecież jasne jak słońce – roześmiała się Vicky. – My wszystkie harujemy dla statecznych żonatych panów, podczas gdy tobie, złotko, przypadł najbardziej atrakcyjny kawaler w promieniu czterdziestu kilometrów.
– I jeszcze ci za to płacą! – dodała Sara chichocząc.
Nie uwierzyły, gdy im powiedziała, że nowa posada nie tylko jej nie podnieca, ale że na dodatek zamierza ją rzucić po upływie trzech miesięcy.
Życie nabrało teraz nowego tempa. Praca z Matthew Canningiem istotnie nie przypominała pikniku i wymagała pełnej mobilizacji. Od samego rana aż do wyjścia z pracy (zawsze po godzinach) Ellis była ustawicznie zajęta. Już po kilku dniach zaczęła z nostalgią wspominać stare dobre czasy. Nie chodziło jej nawet o Charlesa Longmana, lecz o spokojną atmosferę, która w porównaniu z wysiłkiem, jakiego wymagało nadążanie za dynamicznym szefem, przypominała szczęśliwy, leniwy sen.
Wbrew zapowiedziom, nowy dyrektor już wkrótce zostawił wiele rutynowych spraw w jej gestii. Nawet najsprawniejsza miotła, Ellis myślała w duchu kąśliwie, nie potrafi zamiatać we wszystkie strony naraz.
Szybko poznała osobiste upodobania naczelnego, który szczerze nie cierpiał zbędnych formalności. Lubił, żeby się do niego zwracano krótko „Matt" i sam w ten sposób przedstawiał się przez telefon. Życzył sobie, by przepisując listy, Ellis podpisywała je tylko jego imieniem i nazwiskiem, nie dodając tytułu.
– Moja funkcja widnieje w nagłówku, po co powtarzać to samo dwa razy?
Słusznie, po co? – zgodziła się w myśli. Przecież i tak wszyscy wiedzą, kto stoi na czele Colcraft Holdings.
– Dobrze ci się pracuje? – zagadnął Godfrey Baker, przechodząc pewnego dnia przez sekretariat.
– Och, jedno jest przynajmniej pewne, nie narzekam na brak zajęć – odparła Ellis z filozoficznym uśmiechem. – Ale to przecież potrwa tylko, dopóki pan Canning nie znajdzie sobie kogoś innego.
– Nonsens. – Godfrey mrugnął do Ellis porozumiewawczo. – Colcraft nie może stracić takiej perły jak ty. Poproś go o podwyżkę.
– Wejdź, Godfrey – zaprosił Matt, stając w progu. – I nie bałamuć mi sekretarki. Ma za dużo roboty, żeby tracić czas na flirty.
Roześmieli się obaj i Matt zamknął drzwi. Dużo roboty, pomyślała Ellis ze złością. Przeciągnęła się, prostując plecy. Do jej obowiązków należało pisanie sprawozdań ze wszystkich posiedzeń, którym Matt przewodniczył, a na samym początku odbywało się ich po kilka dziennie. Musiała przyznać, że było to cenne doświadczenie. Wiele się nauczyła, przysłuchując się planom reorganizacji Colcraftu. Canning, absolwent harwardzkiej szkoły biznesu, kładł silny nacisk na sprawy finansów i marketingu. Wyjaśniał, że trzeba zatrudniać dynamicznych menedżerów oraz wprowadzać specjalne metody zarządzania firmą. Sporządzanie z notatek krytycznej analizy, i to w tak ekspresowym tempie, nie było wcale łatwym zadaniem.
Ellis spojrzała na zegarek i westchnęła. Wróci dziś do domu jeszcze później niż zwykle. Koniec, postanowiła. Wprowadziła ostatni akapit sprawozdania do pamięci komputera, wyłączyła go i uporządkowała papiery. Matthew Canning będzie musiał poczekać na ostateczną redakcję i wydruk do poniedziałku rano. Była już prawie przy drzwiach, kiedy zatrzymał ją dzwonek interkomu.
– Zanim pójdziesz – zwrócił się do niej Matthew i ruchem ręki pokazał, żeby podeszła do drugiego końca biurka – pomóż mi, proszę, wynieść je na korytarz. Dzwoniłem na dół, ale tam nikogo nie ma. Wszyscy już poszli do domu.
– Jest prawie siódma – powiedziała Ellis z naciskiem. Stanęła z boku dużego, nowoczesnego biurka, kupionego zamiast tego, które zostawił poprzednik Matta.
– Przepraszam, nie spojrzałem na zegarek. To nie potrwa długo. Kiedy powiem, podnieś.
– Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu – Ellis patrzyła na szefa z niechęcią – zdejmę żakiet. Jest prawie nowy.
– Niech się pani pospieszy – poganiał – malarze będą tu lada chwila.
– Dzisiaj wieczorem? – spytała zadyszana, kiedy wspólnymi siłami próbowali wpasować ciężkie biurko w wąskie drzwi. Sądziłam, że to dopiero za tydzień... Ouuu! – wykrzyknęła, zahaczając palcami o framugę.
– Nie mówiłem pani? Udało mi się to przełożyć. Mocno się pani uderzyła? – spytał, kiedy postawili już biurko na korytarzu.
– Nic wielkiego, tylko otarcie – powiedziała, ssąc kostki palców.
Ujął jej rękę i obejrzał zaczerwienione miejsca.
– Pocałować, żeby się lepiej goiło? – spytał, zaglądając jej figlarnie w oczy.
– Co to, to nie! – Ellis oswobodziła rękę i pomaszerowała z powrotem do gabinetu. – A teraz proszę pozwolić mi odejść – powiedziała. – Pan może nie ma domu, ale ja mam. I od czasu do czasu lubię w nim pomieszkać.
– Doskonale wie pani – mówił Matthew, idąc za nią – że na razie zatrzymałem się w hotelu. Dopiero szukam miejsca na dom.
– Ellis wcale nie miała zamiaru okazywać zainteresowania prywatnym życiem szefa, odparła więc krótko:
– Życzę powodzenia.
– Niech pani chwilę poczeka. – Matt zagrodził jej drogę. – Czy jest w tym domu coś... lub ktoś, do kogo się pani tak spieszy?
– Jest – skłamała. – Skoro jednak uznał pan za stosowne umówić ludzi na dziś i mnie o tym nie zawiadomić, muszę przygotować sekretariat.
– Pomogę – oświadczył i dotrzymał słowa. Zanim zjawili się robotnicy z drabinami i płachtami do nakrycia podłogi, Ellis i Matthew zdołali wynieść wszystkie meble i urządzenia, z wyjątkiem trzech szaf na dokumenty. Malarze sami obiecali je wywieźć na wózku, który specjalnie w tym celu ze sobą zabrali.
– Dziękuję – powiedział Matthew w windzie, kiedy razem zjeżdżali na dół. – Przykro mi, że wykorzystałem panią do ciężkich robót, ale bałem się zostawić moje nowe biurko tym typom. Blat wykonany jest z cennego drewna orzechowego.
– Dałam się nabrać – stwierdziła Ellis z sarkazmem w głosie. – Jest ciężkie jak ołów!
– Mam nadzieję, że się pani nie podźwignęła – powiedział, kiedy wychodzili na zalany ciepłym czerwcowym słońcem dziedziniec.
– Nie ma obawy. W poniedziałek rano stawię się z nowymi siłami do pracy, jak zwykle!
– Nie to miałem na myśli.
– Czyżby? – Ellis przyglądała mu się sceptycznie.
Matthew zatrzymał się. Jego rude włosy lśniły w słońcu. Oczy uśmiechały się ciepło.
– Uważasz mnie za aż takiego tyrana, Ellis?
– Nie mam nic przeciwko ciężkiej pracy. A nawet gdyby... przecież widzę światełko u wylotu tunelu. Z końcem sierpnia już mnie tutaj nie będzie.
– Racja. – Matthew spojrzał na nią z namysłem, potem zrobił nieokreślony ruch ręką. – Doskonale wiem, jak ciężko dla mnie harujesz. Dasz się w ramach zadośćuczynienia zaprosić gdzieś na kolację? W taki wieczór człowiek nie ma ochoty wracać do hotelu. Znam miły pub nad rzeką, jakieś piętnaście kilometrów na zachód.
Ellis już otwierała usta, żeby odrzucić zaproszenie, ale się zawahała. Propozycja była kusząca. Jeśli odmówi, cóż, posiedzi na balkonie, zje kanapkę. Sama. A dziś wieczorem jakoś dziwnie potrzebowała towarzystwa.
– Mówiłam, że w domu ktoś na mnie czeka – przypomniała.
– Mówiłaś, ale ja – wzruszył ramionami – miałem nadzieję, że kłamałaś.
– Bo tak było – westchnęła.
Matthew roześmiał się i pogroził jej palcem.
– Pamiętasz, jaka kara spotkała Pinokia?
– To było niewinne kłamstwo. – Zezem spojrzała na swój nos. – W każdym razie mój nos nie zmienił kształtu.
– Bardzo zresztą zgrabnego. I jak? – dodał.
Ellis chwilę się namyślała.
– Zgoda, ale pod warunkiem, że pozwoli mi pan się przebrać. Nie mogę nigdzie iść taka brudna i spocona.
– Dobrze. – Matt zerknął na zegarek. – Przyjadę po ciebie o ósmej.
Kiedy dokładnie z wybiciem ósmej czarny lotus zajechał przed dom na Sycamore Road, Ellis była nie tylko gotowa, ale nawet czekała w ogródku.
Matt wyskoczył z samochodu. Wyglądał inaczej, bardziej przystępnie w jasnobeżowych sztruksowych spodniach i białej koszuli. Na plecy zarzucił stary sweter do gry w krykieta.
– Niesłychane! – wykrzyknął podchodząc. – Punktualna kobieta!
– Zawsze jestem punktualna – zapewniła go Ellis z uśmiechem. Przemilczała, że chcąc wyjść na czas, miotała się jak w ukropie. Poczucie lojalności wobec Charlesa nie pozwalało jej przecież wpuścić tego uzurpatora za próg własnego domu.
– Nie wątpię – odparł, pomagając jej wsiąść.
– Wybacz, ale patrząc na ciebie, aż trudno uwierzyć, że dokonanie takiej przemiany nie wymagało co najmniej kilku godzin.
Ellis ucieszył komplement, a widząc sportowy strój Matta, upewniła się, że wkładając białe spodnie i beżową koszulową bluzkę w białe pasy ubrała się właściwie. Wybór zresztą wcale nie był przypadkowy. Z niewiadomej przyczyny koniecznie chciała zrobić całkowicie odmienne wrażenie niż elegancka, niezawodna panna Worth z Colcraftu.
– Pamięta pan, że jestem nerwową pasażerką?
– przypomniała, kiedy ruszali.
– Dlaczego wszyscy uważają, że, ponieważ mam taki samochód, jeżdżę jak wariat? – skarżył się ze śmiechem. – Obiecuję odstawić cię całą z powrotem. Przecież – spojrzał na Ellis z ukosa – sama powiedziałaś, że potrzebna mi jesteś w poniedziałek w biurze.
– A nie jestem?
– Proponuję, żebyśmy przynajmniej na chwilę zapomnieli o pracy i o firmie.
Restauracja, do której ją przywiózł, nazywała się „Gospoda Pod Pstrągiem". Był to bezpretensjonalny pub, ukryty w szczelinie zbocza i niewidoczny z drogi. Przez ogródek, gdzie ustawiono stoliki, przepływał strumień, w którym istotnie łowiono pstrągi. Dorośli, rozmawiając, odpoczywali pod parasolami i przyglądali się, jak dzieci rzucają czerwoną piłkę rudemu selerowi.
– Dobrze pan zna to miejsce? – spytała, idąc za nim przez niskie sale pełne ludzi. – Klapa – dodała, widząc wszędzie komplet gości. – Uda nam się w ogóle coś zjeść?
– Mamy rezerwację – rzucił Matt, kierując się w stronę właściciela, który zaprowadził ich do niewielkiego pokoju. Jak w całym pubie i tu wszystkie stoliki były zajęte, z wyjątkiem jednego, przy oknie we wnęce, nakrytego dla dwóch osób.
– Jak pan tego dokonał? – spytała Ellis wyraźnie pod wrażeniem. – Było przecież po siódmej, kiedy mnie pan zaprosił. Musieli mieć już wszystkie miejsca zarezerwowane.
– Bywam tu ostatnio częstym gościem. W weekendy lubię uciec od Pennington. Czasami nawet nocuję i spędzam tutaj niedzielę. Właściciele to mili ludzie. Kiedy zadzwoniłem, obiecali coś wykombinować.
– No, a poza tym, pan przecież należy do tej kategorii ludzi, którym się nie odmawia, prawda? – Posłała mu kpiące spojrzenie znad menu.
– Raczej tak. Rzadko spotykam się z odmową. Chociaż chcąc ciebie zatrzymać, musiałem ci zrobić propozycję nie do odrzucenia. Pamiętasz?
– Jak mogłabym zapomnieć! – Jej oczy zapłonęły nie ukrywanym oburzeniem.
Matt przyglądał jej się przez chwilę uważnie.
– Gdybyś była w dwustu procentach zdecydowana natychmiast odejść, nie wykonałbym swojej groźby. Nie jestem aż tak bezwzględnym łajdakiem, żeby odmówić wydania komuś opinii z pracy.
– To dlaczego – spytała, zniżając głos i pochylając się nad stołem – powiedział pan, że to zrobi?
Matt wahał się, co odpowiedzieć, potem wzruszył ramionami i rzekł:
– W gruncie rzeczy dlatego, iż wiedziałem, że mając właśnie ciebie do pomocy, o wiele łatwiej mi będzie stawiać pierwsze kroki w nowej roli. Dlatego chciałem mieć pewność, że zostaniesz.
– Pan nie ma żadnych skrupułów. – Ellis zmierzyła go zimnym wzrokiem. – Teraz, kiedy poznałam prawdę, nic nie stoi na przeszkodzie, żebym w poniedziałek na nowo złożyła wymówienie.
– Zdaję sobie z tego sprawę – stwierdził Matt rzeczowo – ale mam szczerą nadzieję, że tego nie zrobisz. Że zostaniesz przynajmniej tak długo, jak umówiliśmy się. – I patrząc jej prosto w oczy dodał:
– Chociaż nie sądzę, że dotrzymasz słowa.
– Skąd pewność?
– Intuicja.
– Nie polegałabym zbytnio na pańskiej intuicji – palnęła i zreflektowała się. Przecież miał to być przyjemny wieczór towarzyski. Trzeba było odrzucić zaproszenie, skoro je jednak przyjęła, dobre wychowanie nakazywało zachowywać się uprzejmie, a nawet mile.
– Jeśli jeszcze raz każe mi pan przesuwać meble, zabiorę się i już nigdy nie przestąpię progu firmy – zażartowała. Udało się jej nawet uśmiechnąć.
Matt ujął jej dłoń i palcem wskazującym drugiej ręki delikatnie pogładził czerwone, poobijane kostki.
– Przepraszam. Przysięgam, że już nigdy nie dam ci podnieść niczego cięższego od pióra.
Ellis wyrwała dłoń, zła, że pod wpływem jego dotyku poczuła, jak ogarnia ją fala podniecenia. Schowała twarz za kartą dań.
– Umówiliśmy się, że nie będziemy rozmawiać o pracy – burknęła. – Co by pan polecił? – Podniosła wzrok na Matta. – O co chodzi? – spytała, zaniepokojona dziwnym wyrazem jego oczu.
– Och, o nic – odpowiedział jakby trochę roztargniony i zaczął przeglądać menu. – Szef kuchni wprost wspaniale przyrządza łososia, pstrąg oczywiście też nie jest zły. Wiele dań wartych jest polecenia.
Oboje wybrali łososia, specjalność zakładu, ale Ellis zrezygnowała z pierwszego dania.
– Zgrzeszę łakomstwem – wyznała. – Uwielbiam desery, ale jeśli zjem zupę, nie będę już miała na nic miejsca.
Matt roześmiał się.
– Trudno cię posądzić o łakomstwo. Pewnie odżywiasz się samym jogurtem i owocami i nawet nie spojrzysz na nic wysokokalorycznego.
– Czyżbym wyglądała tak zdrowo i krzepko? – zażartowała.
– Zdrowo, tak. Krzepko, zdecydowanie nie. – Matt podniósł kieliszek. – Za co wypijemy?
– Może za zgodę?
– Świetnie – za zgodę!
W ciągu całego wieczoru Ellis co rusz musiała sobie przypominać, że ten interesujący i szarmancki mężczyzna, który ją tu zaprosił, jest przecież uzurpatorem i że to on zagarnął tron Charlesa Longmana.
Przy deserze (suflet kawowy z polewą karmelową) Matt zwierzył się Ellis ze swoich planów osiedlenia się w okolicy.
– Finalizuję kupno domu w miejscowości położonej jakieś dziesięć kilometrów po drugiej stronie Pennington – powiedział, kładąc kawałek sera stilton na krakersie. – Nether Combe. Zna pani to miejsce?
Ellis omal nie zakrztusiła się sufletem. Nether Combe leżało zaledwie kilka kilometrów od Briar Cottage, gdzie mieszkała jej matka wraz z ciotką.
– Taaak. Znam. Bardzo malownicza okolica. A więc to pan kupił starą plebanię!
– Skąd wiesz?
– Czytałam w gazecie, że jest na sprzedaż. Kiedy się pan wprowadza?
– W przyszłym tygodniu, jeśli dożyję – westchnął. – Skóra mi cierpnie na myśl o przenoszeniu mebli i wypakowywaniu skrzyń.
– Dlaczego patrzy pan na mnie? Ja też mam dosyć przeprowadzek na dzisiaj.
– Szkoda. – Matt uśmiechnął się do niej i z nie ukrywanym entuzjazmem zaczął opisywać nowy dom, którego urządzenie, obawiał się, pochłonie każdą wolną chwilę. – Pewnie jestem nienormalny, ale kiedy tylko przekroczyłem próg tej plebanii, kompletnie straciłem głowę.
– Nie ma w tym nic nienormalnego – powiedziała Ellis trzeźwo. – Dom to lokata kapitału, zwłaszcza że ma pan zamiar go zmodernizować.
Rozmawiając o tym i o owym wypili kawę i nagle Ellis spostrzegła, że zostali sami. Wszyscy inni goście już poszli.
– Czas i na nas – powiedziała.
– Och, jeszcze nie! – protestował Mail.
– Właściciele na pewno chcieliby już sprzątać. To był wspaniały wieczór, jednak zaczynam być trochę – zmęczona. Niech pan mnie źle nie zrozumie, ale miałam dziś ciężki dzień.
Matt wstał pierwszy i podszedł do Ellis.
– Czy to nie przesada – powiedział, odsuwając jej krzesło, że wciąż z uporem zwracasz się do mnie tak oficjalnie? Byłoby mi miło, gdybyś nazywała mnie po prostu Matt.
– Wykluczone – odpowiedziała.
– Dlaczego? Ja zwracam się do ciebie po imieniu.
– To nie ma nic do rzeczy. W biurze wszystkie sekretarki, z wyjątkiem panny Morrison, nazywa się po imieniu. Żadna z nas jednak nigdy nie pozwoliłaby sobie na równą poufałość w stosunku do szefa.
– Miałem na myśli spotkania prywatne.
Przeszli już przez pusty o tak późnej porze ogródek i zbliżyli się do samochodu.
– Ten wieczór był zupełnie wyjątkowy – odpowiedziała Ellis sztywno. – Przy tak wspaniałej pogodzie skusiła mnie perspektywa pysznego obiadu w przyjemnym otoczeniu. Przyjęłam zaproszenie – dodała z premedytacją – ponieważ pracuję dla pana tylko chwilowo. Gdyby to był stały etat, odmówiłabym z miejsca.
Matt oparł się o wóz. W przyćmionym świetle nie widać było wyrazu jego twarzy.
– Chcesz mi powiedzieć, że przez te wszystkie lata, kiedy pracowałaś z Longmanem, nigdy nigdzie cię nie zaprosił, nawet jeśli zostałaś po godzinach?
– Dokładnie tak – odparła lodowatym tonem. Ta ostatnia uwaga zepsuła jej całą przyjemność. – Czy mógłby pan mnie już odwieźć do domu.
Nic nie odpowiedziawszy, Matt otworzył drzwiczki samochodu i w milczeniu dojechali do Pennington. Przed domem na Sycamore Road wyskoczył i pomógł Ellis wysiąść. Chciała czmychnąć, on jednak przytrzymał ją za przegub.
– Coś mi mówi – szepnął, przyciągając ją do siebie – że to może jedyna okazja w życiu.
– Okazja? – powtórzyła opierając się.
– Nie udawaj naiwnej. – Matt otoczył ją ramionami i zaglądając jej głęboko w oczy, ustami dotknął jej warg. Zadrżeli oboje jak rażeni prądem elektrycznym. Matt objął Ellis jeszcze mocniej i na krótką chwilę zapomnieli o całym świecie. Dopiero warkot przejeżdżającego samochodu sprowadził ich z powrotem na ziemię. Ellis odskoczyła gwałtownie, tchu jej brakło, oczy patrzyły z niedowierzaniem. Napotkała płonący wzrok Matta. Zbliżał się ku niej. Potrząsnęła głową i ogarnięta nagłą paniką uciekła. Pomknęła na tył domu, dopadła schodów.
Bezpieczna za zamkniętymi drzwiami mieszkania, zaczęła otwierać wszystkie okna. Nocne powietrze wpadło do pokoju. Ale jestem głupia! – wymyślała sobie. Nie trzeba było nigdzie z nim iść! Powinnam była wiedzieć, że będzie oczekiwał rewanżu! Myślał przecież, że tak się układały moje stosunki z Charlesem. Jakże się mylił! Ile to razy zostawałam po godzinach! Ale Charles nigdy nie postawił mi obiadu. A tamten przelotny pocałunek jakże był niewinny w porównaniu z namiętnym uściskiem Matta.
Na resztę weekendu Ellis pojechała do Briar Cottage. Matka i ciotka spostrzegły, jaka jest rozkojarzona i zmartwiły się, ale nie powiedziały ani słowa. Ellis zaś, zbyt zaabsorbowana własnymi sprawami, by cokolwiek zauważyć, spędziła większość czasu w ogrodzie, pomagając ciotce ścinać trawę i pielić. Cały czas jednak nie przestawała myśleć o trapiących ją rozterkach. Widziała tylko jedno rozwiązanie: w poniedziałek, zaraz z samego rana, musi wręczyć Mattowi swoją rezygnację. Weszła do domu z zamiarem przejrzenia ogłoszeń w gazetach, które matka właśnie przywiozła. Lektura rubryki o wolnych miejscach pracy nie poprawiła samopoczucia Ellis. Wśród ofert z okolicy Pennington nic odpowiedniego dla siebie nie znalazła.
– Wszystkie atrakcyjniejsze posady są w Londynie – powiedziała, kiedy jadły lunch, i westchnęła.
– Chciałabyś się tam przenieść? – spytała matka. Usiłowała nie dać po sobie poznać, że jest tym pomysłem przerażona.
– Nie. Dlaczego miałabym przeprowadzać się gdzieś daleko od ciebie i od przyjaciół? Na dodatek w moim wieku. A poza tym, już prawie spłaciłam cały dług hipoteczny za mieszkanie. – I zmieniając temat, poinformowała Lydię i Polly, że jej nowy dyrektor kupił dom w Nether Combe.
– Powiedziałaś mu, że mieszkamy w pobliżu?
– spytała Lydia.
– Nie ma obawy! Chcę zachować swoje prywatne życie dla siebie.
Tego wieczoru, kiedy Ellis zmywała po kolacji, Polly zawołała ją do telefonu.
– Jakiś mężczyzna – oświadczyła. – Nie przedstawił się.
Ellis zesztywniała. Chyba Matthew Canning nie jest na tyle bezczelny, żeby szukać jej aż tutaj?
– Słucham – powiedziała.
– Hej! Tu Charles.
Ellis aż dech w piersi zaparło. Opadła na krzesło.
– Pan Longman?
– Daj spokój, Ellis. Zostaw te ceregiele. Mów mi po prostu Charles!
A nie Charlie?
– Jak mnie tutaj znalazłeś?
– Dzwoniłem do twojego mieszkania, ale oczywiście nikt nie podnosił słuchawki. Wtedy przypomniałem sobie, że weekendy spędzasz zazwyczaj u ciotki. No – i pobawiłem się w detektywa. – Charles był wyraźnie z siebie zadowolony.
– Co słychać? Jak sobie radzisz w nowej firmie?
W słuchawce zapadła cisza.
– Przyznam się, że właśnie w tej sprawie dzwonię. Czy moglibyśmy się spotkać?
Ellis zrobiła wielkie oczy. Spotkać?
– Sta... stało się coś złego?
– Nie, nie. Tylko nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Mam ci po prostu coś do powiedzenia. Może byśmy zjedli razem obiad we wtorek?
Ellis wpatrywała się w aparat oniemiała. Głosu nie mogła z siebie wydobyć.
– Ellis? – odezwał się Charles zniecierpliwiony. – Jesteś tam jeszcze?
– Tak, tak. Jestem.
– Muszę z tobą porozmawiać. To pilne. Potrzebuję twojej pomocy.
Ellis wahała się, co odpowiedzieć.
– Bądź tak dobra. Nie odmawiaj – prosił Charles jeszcze bardziej przymilnym tonem.
– Dobrze – zgodziła się w końcu, myśląc jednocześnie, że mężczyźni nie cierpią słowa „nie". – Gdzie się spotkamy?
– Mógłbym przyjechać po ciebie do...
– Nie – zaprotestowała szybko. – Spotkajmy się w mieście.
– W porządku. W barze w hotelu Chesterton. Gdzieś w okolicach siódmej, dobrze? Dzięki. Jesteś nieoceniona.
Odłożył słuchawkę. Ellis siedziała chwilę bez ruchu, patrząc przez otwarte drzwi na ogród. Targały nią sprzeczne uczucia. Czego, do licha, Charles może od niej chcieć? Musi mieć jakąś ważną sprawę, jeśli zaprosił ją na obiad!
Tej nocy prawie nie zmrużyła oka. O świcie dała za wygraną i wstała. Postanowiła zrobić sobie przyjemność i bez pośpiechu zjeść śniadanie na balkonie, rozkoszując się chłodnym, orzeźwiającym powietrzem. Kusiło ją, żeby zadzwonić i powiedzieć, że jest niedysponowana, ale uznała, że to głupie. Nie uniknie przecież spotkania z Mattem, a jedynie odsunie je w czasie.
Na parking przed biurowcem Colcraftu przyjechała tak wcześnie, że była pierwsza. Jak kiedyś, pomyślała. Miejsce Matta było puste. Z uczuciem ulgi, że ma chwilę wytchnienia, zabrała się do pracy i wkrótce była całkowicie pochłonięta redagowaniem i drukowaniem sprawozdania, którego nie dokończyła w piątek. Nagle usłyszała brzęczyk interkomu i dopiero wtedy się zorientowała, że Matt Canning jest u siebie. Nie spiesząc się dokończyła przeglądać stronę, potem wstała i otworzyła drzwi do gabinetu szefa. Zapach farby przypomniał jej, że wypada zrobić jakąś uwagę na temat zmian. Uśmiechnęła się uprzejmie do Matta, powiedziała „dzień dobry" i wskazując ręką lekko kremowe ściany dodała:
– Bardzo ładny odcień.
– Cieszę się, że ci się podoba – uciął Matt – ale nie wezwałem cię tutaj po to, żeby rozmawiać o dekoracji wnętrz.
– Słucham zatem. – Ellis usiadła, wzięła notatnik do ręki. – Zaczynamy?
Matt milczał przez chwilę, mierząc Ellis wzrokiem. Źrenice jego oczu błyszczały jak kawałki lodu.
– Brakuje jednego pisma – odezwał się wreszcie, wskazując leżący przed nim plik dokumentów.
– Niemożliwe! – Ellis zerwała się z krzesła. – Proszę mi powiedzieć, o które pismo chodzi. Zaraz go poszukam.
– Proszę usiąść.
Ellis powoli usiadła z powrotem.
– Chodzi o – ciągnął Matt wyraźnie i z naciskiem – twoje wymówienie.
– Jeśli pan chce, mogę je panu wręczyć.
– Doskonale wiesz, że go nie chcę – wybuchnął Matt – ale po tym, co zaszło w piątek...
– Proszę pana – odparła Ellis zdecydowanym tonem – piątek wymazałam z pamięci. – Doskonale rozumiem, że działał pan pod wpływem chwilowego impulsu. Nie mam do pana pretensji. Raczej winię samą siebie. Nie powinnam była w ogóle przyjąć zaproszenia do restauracji, bo zostało to źle zrozumiane i spodziewał się pan pewnie specjalnego podziękowania.
Matt wpatrywał się w nią zdumiony.
– Mylisz się, Ellis. Niczego się nie spodziewałem. Chciałem tylko przeprosić cię za aluzje do Charlesa Longmana i pocałować na zgodę w policzek. To, że wyszło inaczej, zaskoczyło mnie nie mniej niż ciebie.
– Rozumiem. – Ellis rzeczowo kiwnęła głową.
– W takim razie zapomnijmy o tym incydencie. A co do wymówienia – dodała – cóż, winna jest moja obsesyjna potrzeba zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Dobrze pan zgadł, że w ciągu minionego weekendu postanowiłam odejść. Ale dziś rano przemyślałam tę decyzję na trzeźwo i doszłam do wniosku, że nie mogę sobie pozwolić na tak dramatyczne gesty. Mam jeszcze do spłacenia ostatnie raty kredytu z banku i odchodząc nie mogę zostać na lodzie. Muszę mieć jakąś inną posadę.
– Więc niczego jeszcze sobie nie znalazłaś? – Matt poczuł wewnętrzną ulgę, lecz starał się nie dać tego po sobie poznać.
– Nie. Ale szukam. Jeśli pan usłyszy o jakimś wakacie, proszę dać mi znać. Przecież na pewno ma pan rozlegle kontakty.
– Nie przeczę – odparł podejrzanie uprzejmym tonem. – Dlaczegóż bym jednak miał pomagać tak wspaniałej asystentce uciec ode mnie?
– Jestem pańską sekretarką, nie asystentką.
– A gdybyś została asystentką, z odpowiednio wyższą pensją – rzucił – zgodziłabyś się przyjąć taką posadę na stałe?
Ellis zdecydowanie potrząsnęła głową.
– Obawiam się, że nie.
– Ale musisz przyznać, że w pracy stanowimy zgraną parę. – I zaglądając jej głęboko z w oczy dodał:
– Prywatnie też, prawda?
– Nie sądzę, żeby takie okazje, jak w piątek, się powtórzyły – powiedziała Ellis ze słodkim uśmiechem – zwłaszcza gdybym zgodziła się przyjąć stałą posadę. Wbrew temu, co pan myśli o mnie i Charlesie Longmanie – dodała kąśliwie – z mężczyznami, z którymi pracuję, z zasady nie utrzymuję żadnych towarzyskich kontaktów.
– Do diabła z Longmanem – wybuchnął Matt.
– Sprawa jest jasna, a już i tak zbyt dużo czasu zmarnowaliśmy. Więc zabierajmy się do roboty.
Matt narzucił zawrotne tempo i we wtorek po południu Ellis była tak wykończona, że wcale nie miała ochoty na obiad ani z Charlesem, ani z kimkolwiek innym. Kiedy weszła do gabinetu szefa pytając, czy może zostawić przepisywanie sprawozdania do następnego dnia, Matt spojrzał na nią zaintrygowany.
– Jesteś z kimś umówiona? – zapytał i wstał zza biurka.
– Taaak – odpowiedziała oblewając się rumieńcem.
– Życzę więc przyjemnego wieczoru.
– Do widzenia – odparła sztywno i odwracając się do wyjścia, zderzyła się z Mattem, który podszedł otworzyć jej drzwi. Potknęła się, a on przytrzymał ją, by nie upadła. Jego dłonie zacisnęły się na jej nagich ramionach. Zmieszana, podniosła oczy i napotkała wzrok Matta. Patrzył na nią rozszerzonymi źrenicami, – oddychał szybko. Pod wpływem jego dotyku poczuła, że znowu ogarnia ją fala gorąca. Zamarła.
Matt opuścił ręce, powoli, jak gdyby z trudem zmuszając się do wykonania wewnętrznego nakazu. Ellis cofnęła się jak lunatyczka. Potem, słysząc glosy na korytarzu, natychmiast otrzeźwiała, odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju.
Do domu jechała dwukrotnie szybciej niż zazwyczaj. Chciała znaleźć się jak najdalej od Matthew Canninga. Taka sytuacja, mówiła do siebie z pasją, nie może trwać dłużej. Nawet go specjalnie nie lubi, jest na niego obrażona, a tu wystarczy muśnięcie jego ręki i trzęsie się jak galareta! Gdyby był jakiś sposób skontaktowania się z Charlesem, odwołałaby spotkanie. A przecież jeszcze kilka tygodni temu perspektywa zjedzenia obiadu w jego towarzystwie, myślała zdumiona, parkując samochód przed domem, wydawałaby się jej szczytem szczęścia. Weź się, idiotko, w garść, nakazała sobie w duchu.
Jadąc jakiś czas później do hotelu Chesterton, wykąpana, wyperfumowana, przebrana w lnianą sukienkę koloru lodów truskawkowych, czuła, mimo wszystko, dreszczyk podniecenia. Trapiły ją też lekkie wyrzuty sumienia. Wiedziała, że powinna była odrzucić zaproszenie, ale pokusa zobaczenia się z Charlesem zwyciężyła. Wchodząc do foyer żałowała, że Charles nie zaproponował mniej uczęszczanego lokalu. Było jednak w miarę wcześnie i sala świeciła pustkami. Ellis ucieszyła się, że nie ma tu nikogo ze znajomych. Z ulgą spostrzegła, że Charles był jedynym gościem w barze. Rozmawiał z barmanem. W kosztownym beżowym garniturze wyglądał jak zwykle elegancko. Twarz mu się rozjaśniła na widok Ellis. Z wyciągniętą ręką pospieszył jej na spotkanie.
– Moja droga, jak dobrze cię znowu widzieć!
– Hej! – odpowiedziała krótko. Nagle poczuła się zmieszana. – Jak się masz?
Charles zapewnił Ellis, że ma się wyśmienicie, usadził ją na kanapce w rogu i droczył się z nią chwilę, bo nie chciała dać się namówić na drinka. Potem kiedy zamawiali dania, zabawiał ją błahą rozmową i cały czas nie wspominał, dlaczego tak bardzo mu zależało na spotkaniu. Gdy dyskutował z kelnerem, przyjrzała mu się uważnie. Zauważyła nowe zmarszczki wokół oczu i ust i, mimo ożywienia, wyraz napięcia na twarzy. Dopytywał się, co słychać w firmie i jak sobie dają radę bez niego. Przez cały czas opowiadał zabawne dykteryjki o swojej nowej posadzie. Dopiero przy kawie porzucił rolę wesołego gospodarza i przyznał się, dlaczego chciał się z nią zobaczyć.
– Czuję się wobec ciebie bardzo winny – powiedział znienacka.
– Naprawdę? Dlaczego? – spytała, nalewając kawę.
– Kiedy wybuchła cała ta afera, tak bardzo byłem pochłonięty własnymi kłopotami, że nawet nie pomyślałem, co się z tobą stanie po moim odejściu.
Przynajmniej nie kłamie, pomyślała Ellis z sarkazmem.
– Daję sobie radę – zapewniła go. – Nie musisz się o mnie martwić.
– Ale mnie to nie daje spokoju! – Charles pochylił się ku niej przez stół i wziął ją za rękę. – Przyznaję, że zachowałem się jak świnia. Teraz chciałbym wszystko naprawić.
Ellis patrzyła na niego badawczo. Zastanawiała się, o co mu może chodzić. Znała to zalotne spojrzenie jego oczu. Pojawiało się, gdy potrzebował od kogoś przysługi. Widocznie teraz spodziewał się, że ona spełni jego prośbę.
– Nie masz nic do naprawiania. Naprawdę dobrze daję sobie radę.
– Niemniej doszły mnie słuchy, że tylko czasowo pracujesz dla Canninga. Dlaczego? To wariat, jeśli cię nie chce na stale.
– Mylisz się...
– Nic nie mów. Tylko słuchaj. Kieliszek brandy?
– Nie, dziękuję.
– Wobec tego posłuchaj, co mam ci do zaproponowania. Nie miałabyś ochoty przyjść do CCS i współpracować ze mną?
Ellis patrzyła na niego zdumiona.
– Przecież ty na pewno masz już jakąś sekretarkę!
– Mam – Charles odwrócił wzrok – ale ona jest do niczego. Bez inicjatywy, bez własnego zdania. Taki biurowy mebel. Mnie potrzebny jest ktoś, kto potrafi samodzielnie myśleć, kto mógłby być moją prawą ręką. Krótko mówiąc, ty, Ellis – dodał z przymilnym uśmiechem. – Nie miałem pojęcia, jak bardzo będzie mi ciebie brakowało. Obiło mi się o uszy, że zamierzasz odejść i doznałem olśnienia. Przenieś się do mnie, do CCS.
– Posłuchaj, Charles – zaczęła Ellis łagodnym tonem. – To ponad siedemdziesiąt kilometrów stąd.
– No to co z tego? – Charles patrzył, niczego nie rozumiejąc.
– Mieszkam w Pennington. Kończę spłacać mieszkanie. Nie lubię prowadzić samochodu. Nie mogłabym dojeżdżać.
– Nonsens! Oczywiście, że mogłabyś! – wykrzyknął Charles i wzruszył ramionami. – A jeśli nie, mogłabyś się przeprowadzić. Znaleźć sobie mieszkanie blisko CCS.
Ellis poczuła się dotknięta i rozdrażniona. Nagle zapragnęła wrócić do domu. Gwałtownie potrząsnęła głową i rzekła:
– Nie chcę się przeprowadzać. Lubię swoje mieszkanie i chcę być blisko rodziny. – Podniosła wzrok i zamarła. Ku swojemu przerażeniu zobaczyła Matta, który stał w drzwiach i rozglądał się po sali. – No nie!
– szepnęła ze ściśniętym gardłem.
– Coś się stało? – Charles odwrócił głowę. Kiedy rozpoznał rywala zbliżającego się do ich stolika, jego twarz przybrała gniewny wyraz.
– Czego chcesz, do jasnej cholery? – spytał ze złością.
Matt przysiadł się do nich. Jego oczy rzucały gromy. Charles zamilkł.
– Zamknij się i posłuchaj – syknął Matt, z trudem opanowując gniew. – Miałem telefon od Clarissy.
– Od Clarissy! – Charles zbladł.
– Zgadza się, od twojej żony. Właśnie w tej chwili znajduje się w drodze do Pennington. Zadzwoniła do mnie wściekła i oznajmiła, iż jest absolutnie pewna, że masz tutaj z kimś randkę i że na dodatek wie, z kim. – Matt rzucił zimne spojrzenie Ellis. – Powiedziała, że chodzi o ciebie.
Charles jęknął. Skinął na kelnera.
– Muszę się ulotnić – wymamrotał, szukając portfela. – Dawno dzwoniła?
– Sądzę, że masz jeszcze jakieś dwadzieścia minut, chyba że jej samochód przekroczy barierę dźwięku – odrzekł Matt. – Jak już zapłacisz, wyjdziemy we trójkę, uśmiechając się po drodze do wszystkich znajomych. Potem radzę ci się zmyć, a my z Ellis napijemy się jeszcze czegoś w barze.
– Nie mam najmniejszego za.... – zaprotestowała Ellis, ale pod wpływem spojrzenia Matta zamilkła.
Sztywna ze zdenerwowania wyszła z sali. Posuwali się w tempie marsza żałobnego, przy każdej jednak próbie przyspieszenia kroku, palce Matta zaciskały się na jej łokciu zmuszając ją, by zwolniła. Kiedy znaleźli się w foyer, Charles bąknął coś na pożegnanie i pognał do samochodu.
– Napijemy się czegoś – oświadczył Matt. Wciąż trzymając łokieć Ellis jak w żelaznych kleszczach, zaprowadził ją do baru i usadził na tej samej narożnej kanapce, na której wcześniej już siedziała z Charlesem. Zamówił dwa kieliszki brandy i dopiero wtedy zapytał:
– Dobrze się czujesz?
– Wręcz przeciwnie! Czuję się, jakbym brała udział we francuskiej farsie. Chcę iść do domu. Natychmiast!
– Nie możesz. Powiedziałem Clarissie, że się myli, że nie możesz jeść teraz obiadu z Charlesem, ponieważ umówiłaś się ze mną na drinka.
– I uwierzyła?
– Módl się o to! – Rzucił jej gniewne spojrzenie. – Teraz już wiem, dlaczego tak się spieszyłaś. Rozum straciłaś, żeby się z nim spotykać akurat tutaj?
Ellis zarumieniła się i spuściła wzrok. Było jej wstyd. Nadejście kelnera powitała z wdzięcznością.
– Jemu bardzo... bardzo zależało – bąknęła.
– Nie wątpię. Wypij – rozkazał.
– Nie cierpię brandy!
– Mimo to wypij. Uspokoisz się.
Ellis wzięła głęboki oddech i krztusząc się, wypiła alkohol, jakby to było lekarstwo.
– Nie jednym haustem – jęknął Matt z przerażeniem.
– Teraz jestem jeszcze bardziej rozdygotana! – wyszeptała.
– Nic dziwnego. Oprzyj się o mnie. – Matt otoczył ją ramieniem. Ellis zesztywniała, on jednak przytrzymał ją mocniej. Już chciała zaprotestować, kiedy napotkała lodowate spojrzenie pary zimnych, niebieskich oczu. To Clarissa Longman przyglądała się im z wyrazem niedowierzania na twarzy.
– No, no – przemówiła. – Dobry wieczór państwu. Widzę Matt, że nie kłamałeś.
– A podejrzewałaś mnie o to? – odpowiedział – lekko zaczepnym tonem i wstał. – Co można ci przynieść do picia?
Clarissa zrezygnowana usiadła na kanapce.
– Prowadzę, ale chyba mogę wypić trochę dżinu z tonikiem, jak myślisz? Byłabym szybciej, ale nie uwierzycie. Fura siana wywróciła się prawie na samym naszym podjeździe i utknęłam.
Ellis pomyślała o woźnicy z sympatią.
– Nie będę dłużej udawać. – Clarissa zwróciła się do Ellis. W jej głosie słychać było gorycz. – Głowę bym dała, że to Charles będzie tutaj z tobą. Nie chciałam uwierzyć, kiedy Matt powiedział, że spotykasz się z nim. Taka byłaś przywiązana do Charlesa, a tu, proszę, proszę, od razu zakręciłaś się wokół nowego szefa.
Wskutek wstrząsu, jakim było dla niej pojawienie się Matta, oraz wypitego duszkiem alkoholu, Ellis zaczęło się kręcić w głowie.
– Kiedy się zjawiłaś – przerwał im Matt, niosąc drinka dla Clarissy – akurat zbieraliśmy się do wyjścia. Oboje, jak wiesz, należymy do tych frajerów, którzy muszą wcześnie rano wstawać.
– Wspólnie? – spytała Clarissa.
– Mylisz się – wybuchnęła Ellis, zanim Matt zdążył usta otworzyć. – Z panem Canningiem łączą mnie wyłącznie stosunki służbowe. Tak jak, zresztą, aż do dzisiejszego wieczoru, było z twoim mężem.
Matt usiłował powstrzymać ją ostrzegawczym spojrzeniem, które jednak Ellis zignorowała.
– Nie pomyliłaś się, Clarisso. Twój mąż istotnie zaprosił mnie tu dzisiaj na obiad. Ale nie z powodów, o które nas podejrzewasz. To było niewinne spotkanie.
Clarissa patrzyła na nią zbita z tropu. Zauważyła gniew na twarzy Matta.
– Ty przynajmniej jesteś szczera! Mogę spytać, cóż było w waszym spotkaniu takiego niewinnego?
– Możesz, ale ci nie odpowiem. Spytaj swojego męża.
– Zawsze ta sama lojalna sekretarka – syknęła Clarissa. l – Nigdy nie byłam niczym więcej – odparła Ellis.
Clarissa nie robiła wrażenia przekonanej. Odwróciła się teraz w stronę Matta.
– Zastanawiam się – mierzyła go prowokującym wzrokiem – dlaczego skłamałeś? Dlaczego powiedziałeś, że to ty jesteś umówiony z Ellis?
– Bo wiedziałem, że jesteś na fałszywym tropie. – Matt miał nieprzeniknioną minę. – Ellis nie jest tą osobą, której szukasz.
Przed domem na Sycamore Road Matt szybko wyskoczył z samochodu i podtrzymał Ellis, która niezdarnie próbowała stanąć na chodniku.
– To bardzo uprzejmie z twojej strony, że mnie odwiozłeś – podziękowała. Z emocji zaczęła mu mówić po imieniu.
– Nie mogłem przecież pozwolić ci usiąść za kierownicą. Ten jeden kieliszek brandy wystarczył za sześć. Dużo wypiłaś do obiadu?
– Tylko odrobinę wina. Charles nalegał.
– Czyli, że nie alkohol tak cię rozłożył, a nerwy – stwierdził Matt, prowadząc Ellis do schodów.
– A wszystko to wina Charlesa. Z przyjemnością wybiłbym temu kretynowi zęby. Co za pomysł, żeby zabierać cię akurat do Chestertonu!
Ku swojemu ogromnemu zażenowaniu Ellis nie mogła trafić kluczem do zamka. Odczekawszy chwilę, Matt wyręczył ją, a następnie wszedł za nią do małego saloniku, w każdej chwili gotów, uświadomiła to sobie, złapać ją, gdyby upadła.
– Jesteś zielona – stwierdził.
Ellis poczuła skurcz żołądka, przełknęła ślinę i pomknęła do łazienki. Zwymiotowała brandy, kawę, i chyba wszystko, co jadła od wielu dni. Siedziała jeszcze chwilę skulona na podłodze, potem z trudem się podniosła, zimną wodą obmyła twarz i wróciła do pokoju.
Miała nadzieję, że Matt taktownie zniknie, ale gdzie tam. Zupełnie zadomowiony, siedział na kanapie, czytał gazetę. Kiedy weszła, zerwał się na równe nogi i zapytał:
– Jak się czujesz?
– Jak przepuszczona przez wyżymaczkę – odpowiedziała. Miała lekkie dreszcze. – Dziękuję za wszystko, co dzisiaj dla mnie zrobiłeś. Bóg jeden wie, czym się kierowałeś, mimo to dziękuję. Ale nie mogłam znieść kłamstwa. Musiałam powiedzieć Clarissie prawdę. – Nagle coś ją zastanowiło. – Jak cię znalazła? Przecież wieczorem miałeś jechać do Nether Combe.
– Za późno wróciłem do hotelu, więc zrezygnowałem z wyjazdu. Wykąpałem się, zamówiłem sobie obiad do pokoju i akurat wtedy zadzwoniła Clarissa. Okazało się, że przeszukała marynarkę Charlesa, szukając dowodów jego zdrady. Miły zwyczaj, nie? Powiedział, że jedzie na oficjalny obiad w sprawach służbowych, ale w kieszeni znalazła pudełko zapałek, na którym nagryzmolił „Ches – E" i skojarzyła to z tobą.
– Dlaczego zadzwoniła akurat do ciebie? – dopytywała się Ellis.
– Chciała mieć świadka.
– Dlaczego? – powtarzała Ellis.
– Co dlaczego?
– Dlaczego mnie ostrzegłeś?
Matt palcami przeczesał włosy. Potem wzruszył ramionami i powiedział:
– Instynkt błędnego rycerza. Poza tym nagle nabrałem pewności, że Clarissa cię tam znajdzie. Powiedziałaś przecież, że jesteś umówiona. Wszystko zaczęło do siebie pasować. Z drugiej strony głowę bym dał, że nie jesteś tą kobietą, którą tropi. Bo, widzisz, Clarissa chce rozwodu. Charles się nie zgadza, więc ona usiłuje odkryć, z kim jest związany. Przypuszcza, że chodzi o ciebie.
– O mnie? – Ellis zrobiła wielkie oczy. – O mnie? – powtórzyła i zachichotała. Nagle uświadomiła sobie, – że nie może przestać. Widząc, że nie może się opanować, Matt wymierzył jej siarczysty policzek. Ellis zaniosła się łzami. Czuła się straszliwie upokorzona. Odwróciła głowę i ukryła palącą twarz w dłoniach.
Matt przyglądał się jej przez chwilę z ponurą miną. Zaklął. Potem podniósł biedaczkę z fotela, objął i gładząc łagodnie po włosach, przytulił do siebie. Ellis oparła głowę na jego ramieniu. Szybko uspokoiła się i cofnęła zażenowana. Pomyślała, że musi przedstawiać sobą straszny widok.
– Przepraszam – szepnęła ochrypłym głosem.
– Już lepiej? – zapytał Matt cicho.
– Lepiej niż kiedy? – odparła z goryczą i spojrzała na niego zdesperowana. – Gdybym mogła cofnąć czas, czułabym się lepiej. Wzdrygnęła się. – Cały ten wieczór, od początku do końca, był straszliwą pomyłką.
– To dlaczego, do cholery, zgodziłaś się pójść z Longmanem na obiad? – dopytywał się Matt.
Ellis machnęła ręką. Było jej wszystko jedno.
– Powiedział, że chce coś ze mną omówić, że ma dla mnie jakąś propozycję. – Ellis wyciągnęła z torebki chusteczkę i wytarła nos.
– Jaką propozycję? – spytał Matt ostro. – Chcesz powiedzieć, że Clarissa miała jednak rację?
– Oczywiście, że nie miała racji. Charles nie proponował mi romansu, ale pracę.
– Czyli, że bez prowadzenia za rączkę ten dureń nie daje sobie rady w CCS! Co mu odpowiedziałaś? – Matt nie spuszczał z niej wzroku.
Ellis splotła ręce na piersi i spojrzała w bok.
– Powiedziałam, że nie mogę tak daleko dojeżdżać, ani wyprowadzić się z Pennington, do czego mnie też namawiał.
Matt przyglądał się Ellis w milczeniu.
– W głębi duszy nie wierzyłem – odezwał się w końcu – że cię tam zastanę.
– To naprawdę było bardzo niewinne spotkanie – odparła ponuro. – Poza tym, kto przy zdrowych zmysłach wybrałby hotel Chesterton na sekretną schadzkę? W takich celach Charles woli mało uczęszczane lokale z dala od domu.
Twarz Matta stężała.
– Skąd wiesz?
– Bo, oczywiście, to ja rezerwowałam stolik! A następnego dnia to ja w jego imieniu wysyłałam kwiaty i upominki. Ale nigdy nie pisnęłam na ten temat ani słowa i teraz też nie powinnam o tym mówić. Szczególnie tobie. Pewnie pobiegniesz do Clarissy i wszystko jej powtórzysz.
– Za kogo, do diabła, mnie masz! – wykrzyknął oburzony. – Ale mógłbym to zrobić – dodał, cedząc słowa i patrząc Ellis prosto w oczy – jeśli mi zdradzisz nazwisko owej damy.
– Sądzisz, że jestem tak podła? – Ellis mierzyła go wzrokiem oburzona. – Nikt nie wie lepiej niż ja, że Charlesowi daleko do świętości, ale dla mnie był zawsze bardzo uprzejmy. Lubiliśmy się. Dobrze się nam razem pracowało, podkreślam, pracowało. Istnieje taka rzecz jak lojalność. – Nagle zrobiło jej się zimno. – Posłuchaj, Matt – powiedziała – bardzo ci jestem wdzięczna za okazaną mi dzisiaj pomoc, ale czy mógłbyś już pójść? Padam ze zmęczenia.
– Pójdę, ale najpierw zrobię ci herbaty i jakąś kanapkę – odparł Matt zdecydowanym tonem.
– Nie będę nic...
– A ja tak. Pamiętaj, że spiesząc ci na pomoc, nie zjadłem obiadu.
Chociaż Ellis marzyła, żeby zostać sama, nie miała wyboru. Przygotowała grzanki z maminym pasztetem, a kiedy już doprowadziła trochę swój wygląd do porządku, zaparzyła kawę.
– Wiem, nadużywam twojej gościnności – zauważył Matt, pałaszując prowizoryczną kolację.
– Ależ skąd – zaprotestowała uprzejmie. – Cieszę się, że chociaż w ten skromny sposób mogłam zrewanżować ci się za twoją rycerskość. – . Nalała im obojgu jeszcze kawy i spytała nie kryjąc ciekawości:
– Ty i Clarissa jesteście parą starych przyjaciół, prawda?
Matt potrząsnął głową.
– Tak naprawdę to nie. Clarissa była szkolną koleżanką dziewczyny, z którą mieszkałem, kiedy byłem na studiach. Przez nią się poznaliśmy.
Jakby w niemym porozumieniu, porzucili tematy osobiste. Matt zaczął mówić o przedsiębiorstwie, a Ellis, mimo przygnębienia, z zainteresowaniem słuchała o planach reorganizacji firmy.
– Szkoda – dorzucił – że nie zobaczysz tych zmian.
– To prawda – odparła, czując nagły żal w sercu.
– Ale po wydarzeniach dzisiejszego wieczoru, trudno by mi było dalej z tobą pracować i udawać, że nic się nie stało.
– Nonsens – powiedział Matt stanowczo. – Rano wszystko będzie wyglądało inaczej. Zaczniemy pracę, jak gdyby dzisiejszego wieczoru w ogóle nie było.
– Łatwo ci mówić! – Ellis wstała i zaczęła zbierać talerze.
– Ja zaniosę – zaofiarował się Matt i zaniósł tacę do mikroskopijnej kuchni. Potem podszedł do Ellis. Cofnęła się mimo woli.
– Nie bój się – powiedział łagodnie. – Chciałem ci tylko podziękować za kawę. Pamiętaj, postaraj się nie myśleć o tym dzisiejszym incydencie i zjawić się jutro rano w biurze wesoła jak skowronek.
– Dobrze. Dobranoc i... i jeszcze raz dziękuję.
– Śpij dobrze. – Matt pogładził ją po policzku.
– Ellis znieruchomiała. Wargi miała wyschnięte. Zobaczyła nagle zmieniający się wyraz oczu Matta i rozszerzone ciemne źrenice. Jego dłoń łagodnie przesunęła się niżej i dotknęła jej szyi. Matt bardzo wolno pochylił głowę i pocałował Ellis w usta. Przytuliła się do niego, jak zmęczone dziecko szukające pocieszenia w ramionach kogoś bliskiego. Znużenie zniknęło i w żyłach poczuła znane już ciepło ogarniające całe ciało. Westchnęła głęboko i oddała pocałunek. Ramiona Matta zacisnęły się wokół niej niczym stalowa obręcz, a język coraz natarczywiej zagłębiał się w jej usta. Otrzeźwiała natychmiast i odskoczyła jak oparzona.
– Przepraszam – wymamrotał Matt. – Nie chciałem...
– Wiem! Wiem! – Spojrzała na niego błagalnie – Idź już, proszę.
Matt stał jeszcze chwilę jakby w napięciu, potem otrząsnął się i nie powiedziawszy już ani słowa, wyszedł.
Następnego dnia rano Matt, tryskający energią i jak zwykle w znakomitej kondycji, nie dał Ellis nawet czasu na sumitowanie się. Na wstępie zapytał szybko, jak się czuje, i zaraz przeszedł do załatwiania spraw służbowych, dając wyraźnie do zrozumienia, że rozmowy na tematy osobiste przeszkadzają w pracy. Ellis podporządkowała się skwapliwie, wdzięczna szefowi za to, że zanim udał się na inspekcję jednego z podległych przedsiębiorstw, zostawił jej tyle roboty, że ledwo mogła zdążyć.
– A więc zdecydowana jesteś mnie opuścić – powiedział, kiedy chciała się zwolnić w poniedziałek, żeby jechać na rozmowę wstępną w pewnej firmie, gdy w piątek po południu zbierali się do wyjścia.
– Nie kryłam, że zamierzam odejść z końcem sierpnia.
– Gdzie to jest? – spytał, przyglądając się przez otwarte drzwi, jak Ellis pedantycznie porządkuje swoje biurko.
– Tuż za Gloucester.
– Sądziłem, że nie lubisz dojeżdżać.
– To prawda. Wolałabym znaleźć coś bliżej. Ale – wzruszyła ramionami – będę się martwić, jeśli mnie zatrudnią.
– Co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości!
– Matt spojrzał na zegarek. – Muszę pędzić, jeśli chcę zdążyć do Nether Combe przed tragarzami.
– Zapomniałam. Miłej przeprowadzki!
– Co robisz w ten weekend?
– Powtarzam prawo o przedsiębiorstwach. To zawsze była moja pięta achillesowa. Chyba zapiszę się na kurs.
– Co to za posada? – zapytał Matt, przyglądając się jej uważniej.
– W ogłoszeniu napisali, że chodzi o zastępcę sekretarza spółki. To jakaś firma budowlana. W odpowiednim czasie kandydat, o ile się sprawdzi, może zająć stanowisko sekretarza.
Matt w zamyśleniu tarł brodę.
– To by ci odpowiadało?
– A jak się panu zdaje, po co kończyłabym studia?
– Założyła torbę na ramię. – Chyba że uważa pan, że kobiety nie nadają się na to stanowisko.
– Przyznam się szczerze, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Powodzenia.
– Dziękuję – odparła wesoło.
Rozmowa wstępna była wyczerpująca i mobilizowała do myślenia. W sumie Ellis uznała, że wypadła nieźle i w dobrym humorze wracała do Pennington.
– Wyglądasz na zadowoloną z siebie – zauważył Matt następnego dnia. – Rozumiem, że wyjazd się udał.
– Tak, chociaż to zawsze trudno samemu powiedzieć. Ale chyba mam szansę. Jeśli mnie nie przyjmą, cóż – Ellis uśmiechnęła się filozoficznie – zawsze sobie znajdę coś innego.
– Możesz zostać tutaj ze mną – powiedział Matt, bawiąc się piórem.
– Nie – odparła zdecydowanie.
– Dlaczego? Boisz się, że rzucę się na ciebie i zgwałcę tutaj, na tym dywanie? , Ellis zrobiła się purpurowa.
– Oczywiście, że nie!
– Kłamczucha. – Matt spojrzał jej prosto w oczy.
– Możesz mnie nie lubić, i doskonale wiem, że uważasz, iż to Charles Longman powinien objąć to stanowisko, ale... – zrobił znaczącą przerwę – miałem dowody na to, że pod pewnymi względami bardzo do siebie pasujemy.
– Więcej takich dowodów nie będzie – wybuchnęła.
– Już niedługo odejdę.
– Tak bardzo ci na tym zależy?
Ellis zamilkła na chwilę. Wzburzenie powoli mijało.
– Wcale nie mam ochoty rzucać Colcraftu – przyznała po namyśle. – Było mi tu bardzo dobrze, do momentu...
– Do momentu, kiedy Longman odszedł i ja zostałem szefem firmy – dokończył Matt zwięźle.
– Czyli że gdybyś nie musiała pracować dla mnie osobiście, chętnie byś tutaj została, czy tak?
– Tak – odparła śmiało. – Bardzo chętnie. W sytuacji, jaka się wytworzyła, najlepiej jednak będzie, jeśli odejdę, kiedy tylko załatwię nową posadę. Czy mam powiadomić dział kadr, by dali ogłoszenie o wakacie?
– Poczekajmy, aż będziesz już coś wiedziała na pewno – powiedział Matt i przysunął bliżej teczkę z dokumentami. – Obawiam się, że mamy mnóstwo roboty, więc lepiej zabierajmy się do niej – dodał.
Ellis wahała się jeszcze chwilę, zanim mimo wszystko odważyła się zadać Mattowi pytanie, które nurtowało ją od tamtego wieczoru, kiedy poszła z Charlesem na obiad.
– Zaraz zaczniemy, ale przedtem jeszcze jedna prośba. Czy były jakieś wiadomości od pani Longman? Chodzi mi o te podejrzenia co do mojej osoby – dodała zażenowana.
– Tak, były – odpowiedział Matt lodowatym tonem. – Dzwoniła kilka dni później, nie wspominałem ci o tym?
– Nie!
– Doprawdy? – Matt wzruszył ramionami. – Mniejsza z tym. Zostałaś oczyszczona z zarzutów. Clarissa przyznała, że od początku do końca myliła się. Wygląda na to, że odkryła, iż Charles romansuje z pewną szałową rozwódką, niejaką Moniką Caldwell. Coś ci mówi to nazwisko?
Ellis wpadła we wściekłość. Jej zielone oczy zapłonęły gniewem.
– Od dobrych kilku dni wiedział pan, że mi uwierzyła i nawet nie pofatygował się mi o tym powiedzieć!? – wybuchnęła.
– Chciałem – Matt machnął ręką – żebyś jeszcze trochę skruszała. Przecież tamtego dnia jadłaś obiad z Charlesem, prawda? Pomyślałem, że nie zaszkodzi, jak cię trochę sumienie pogryzie. Może wówczas dwa razy się zastanowisz, zanim znów umówisz się z Charlesem.
Ellis milczała jak głaz. Zirytowany Matt zajął się w końcu górą dokumentów, piętrzących się na biurku między nimi.
Od tamtej pory Ellis poprzysięgła nie odzywać się do szefa ani słowem, chyba że chodziło o sprawy służbowe. Jeśli Matt zagadywał ją na jakiś temat, od swojej przeprowadzki do pytań o jej samopoczucie, zdecydowanie kierowała rozmowę na inne tory.
Sytuacja stawała się nie do zniesienia, lecz Ellis nie miała zamiaru jej naprawiać. Każdego ranka z niecierpliwością wyczekiwała odpowiedzi z firmy budowlanej, modląc się, by ją u siebie zatrudnili, ale kiedy przyszedł list, było to tylko zawiadomienie, że została zakwalifikowana i zaproszenie na drugą rozmowę.
– Będę musiała wziąć wolny dzień we wtorek, panie dyrektorze – oświadczyła Mattowi, zanim jeszcze zabrali się do pracy.
Matt uniósł głowę i spojrzał na nią ironicznie.
– Proszę, proszę. Już myślałem, że cudów nie ma, a tu żelazna dama przemówiła!
– Jak inaczej mogłam poprosić o zwolnienie, panie dyrektorze?
– Co to? Starasz się o pracę jeszcze gdzieś indziej?
– Nie, panie dyrektorze. Wezwano mnie na drugą rozmowę w tej samej firmie budowlanej. Przeszłam przez pierwszy etap – odparła beznamiętnym tonem.
Matt wpatrywał się w nią przez chwilę, jak gdyby oczekując dalszych wyjaśnień, po czym poirytowanym głosem powiedział:
– Dobrze. Zaznacz to w moim kalendarzu.
– Oczywiście. Dziękuję, panie dyrektorze.
– Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie „panem dyrektorem" – Matt przybrał groźny ton i nachylił się nad nią – to nie odpowiadam za skutki.
Ellis zignorowała ostrzeżenie i sięgnęła po agendę szefa. Drgnęła, gdy ich dłonie przypadkiem się spotkały. Matt uśmiechnął się złośliwie.
– Nie bój się. Nie rzucę się na ciebie, przynajmniej nie teraz. Pora zbyt wczesna.
Ellis nauczyła się już panować nad swoimi odruchami. Zamilkła i przybrała obojętny wyraz twarzy, a widząc, że jej spokój zbił Matta z tropu, odczuła głęboką satysfakcję.
Następnego dnia Ellis zdziwiła się trochę, gdy Brenda Harris, sekretarka Godfreya Bakera, poprosiła ją w jego imieniu o chwilę rozmowy po lunchu. Zaraz więc po przerwie, bardzo tym zaintrygowana, udała się prosto do gabinetu sekretarza spółki. Godfrey Baker usadził ją na wprost siebie przy biurku i poczęstował herbatą. Przez długi czas przyglądał jej się z zainteresowaniem.
– Czy ma pan do mnie jakąś sprawę? – spytała w końcu.
– Doszły mnie słuchy, że starasz się o posadę gdzie indziej – odparł pan Baker, zerkając na Ellis z ukosa.
– Matt mówił mi, że otrzymałaś propozycję od jakiejś firmy budowlanej – dodał.
Ellis przytaknęła. Rozzłościło ją, że Matthew Canning rozmawia na jej temat z innymi.
– Posada osobistej sekretarki pana Canninga od początku była dla mnie tylko czymś przejściowym – wyjaśniła.
– Zła jesteś, że mi o tym powiedział?
– Tak. I zdziwiona.
– Miał w tym swój cel, więc się nie unoś. Czy jesteś absolutnie zdecydowana nas porzucić? – spytał pan Baker, przyglądając się dziewczynie uważnie.
Ellis ciężko westchnęła.
– Nie. Z wielu względów się waham. Dużo zawdzięczam firmie.
– W takim razie mam dla ciebie pewną propozycję – oświadczył Godfrey. – Zdaniem Matta marnujesz się jako zwyczajna sekretarka.
– Bycie „zwyczajną" sekretarką to żaden dyshonor – żachnęła się Ellis. – Proszę mi wierzyć, z szefem takim jak pan Canning, to ciężka harówka.
Starszy pan uśmiechnął się.
– Czy wobec tego nie wolałabyś pracować dla mnie?
– A Brenda... ? – Ellis spojrzała na niego zdumiona.
– Brenda mnie, niestety, opuszcza. Za dwa tygodnie przechodzi na emeryturę.
– Tak mi przykro! Nie wiedziałam. Będzie jej panu brakowało – dodała i uśmiechnęła się do niego ze współczuciem.
– Z pewnością. Ale byłoby mi odrobinę lżej, gdybyś ty ją zastąpiła.
Ellis nie wiedziała, co odpowiedzieć. Patrzyła na sekretarza spółki z niedowierzaniem. Godfrey Baker pochylił się do przodu, najwyraźniej ubawiony tą sceną.
– Widzę, że masz jeszcze jakieś wątpliwości. Więc może skusi cię soczysta marchewka?
– Marchewka? – spytała Ellis ostrożnie.
Godfrey uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
– Po pierwsze wyższa pensja. Odpowiednia do awansu na stanowisko zastępcy sekretarza spółki. A po drugie... – zrobił efektowną przerwę, świdrując dziewczynę spojrzeniem – prawdziwą zachętą powinno dla ciebie być to, że jeśli się sprawdzisz, nie widzę przeszkód, byś zajęła moje miejsce, kiedy ja odejdę na emeryturę.
Z wrażenia Ellis zrobiła wielkie oczy. Tchu jej zabrakło, myślała, że się przesłyszała.
– Mówi pan poważnie?
– Jak najpoważniej. I wiedz, że Matthew Canning całkowicie ten plan aprobuje – dodał Godfrey uprzedzając jej następne pytanie. – Krótko mówiąc, jeśli tylko chcesz, posada jest twoja.
– Kiedy mogłabym zacząć? – spytała Ellis z zapałem.
Godfrey uśmiechnął się pobłażliwie.
– Zmusiłem Matta, by cię zwolnił z końcem tego tygodnia. W ten sposób Brenda będzie mogła cię we wszystko wprowadzić, zanim rzucimy cię na głębokie wody.
Ellis wracała do siebie uszczęśliwiona, jakby nagle wstąpiło w nią nowe życie. Usiadła za biurkiem i zapatrzyła się przed siebie. Nagle w drzwiach łączących sekretariat z gabinetem dyrektora ukazał się Matt.
– Rozumiem, że rozmawiałaś już z Godfreyem Bakerem – zagadnął.
Ellis uśmiechnęła się promiennie.
– Tak, panie dyrektorze. To dla mnie cudowna szansa. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że odchodząc tak znienacka zostawiam pana bez żadnej pomocy.
– Wcale nie. – Matt obojętnie potrząsnął głową. – Ralph Hayes z działu kadr twierdzi, że kilka dziewcząt z naszej firmy nadaje się na sekretarki. Możesz się wiec przenieść, kiedy chcesz.
– Aha – skwitowała to stwierdzenie Ellis. – W takim razie, zatelefonuję do pana Bakera i zawiadomię go, że zacznę od następnego tygodnia, dobrze?
– Oczywiście. A potem – dodał Matt, cofając się do swojego gabinetu – zajmiemy się naszymi sprawami.
Ostanie dni w roli sekretarki dyrektora naczelnego Colcraftu minęły dla Ellis jak z bicza trząsł. W głębi duszy czuła się zawiedziona widząc, że Matt jakby nie rozpacza z powodu jej odejścia i zaharowywała się na śmierć, chcąc mu udowodnić, co za skarb traci. Na fali entuzjazmu z powodu nowej posady zrezygnowała z narzuconego sobie milczenia i zwierzyła się szefowi z tego, z jaką ulgą pisała list do firmy budowlanej, wycofując swoje podanie.
– Wiesz – powiedział Matt, patrząc na jej rozpromienioną twarz – już straciłem nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę cię uśmiechniętą. Ciężko jednak pogodzić się z myślą, że to perspektywa rozstania ze mną sprawiła ten cud.
– Och, nieprawda! – zaprzeczyła Ellis. – To radość, że nie będę musiała codziennie dojeżdżać do Gloucester!
Minął zaledwie miesiąc, ale Ellis poczuła się już inną kobietą. Bardzo lubiła Godfreya Bakera, a nowa praca wydawała się jej ciekawa i pobudzająca do działania. Ale ku swojemu zdziwieniu (i irytacji) stwierdziła, że mimo wszystko wolała Matta za szefa, chociaż nawet na torturach by się do tego nie przyznała. Dyrektora naczelnego widywała prawie codziennie, ponieważ często przychodził konsultować się z Godfreyem. Do niej jednak, poza krótkim „dzień dobry", odzywał się rzadko. Dobrze ci tak, mówiła w duchu do siebie. Po incydencie z Clarissą zachowałaś się wobec niego paskudnie, więc i tak cud, że cię w ogóle zauważa.
Któregoś dnia w końcu października, kiedy w powietrzu dobrze już było czuć jesień, nowy przełożony zapytał Ellis, czy uczyni mu zaszczyt i w najbliższą sobotę zje z nim obiad.
– Z największą przyjemnością – odpowiedziała.
– Nie wiedziałam, że umie pan gotować.
– Jest jeszcze wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz, moje dziecko – odparł starszy pan dumnie.
– I nie spodziewaj się mikroskopijnych porcji ani lurowatych sosów – uprzedził. – Odżywiam się smacznie, kalorycznie i obficie.
Godfrey Baker zajmował wygodne mieszkanie na przedmieściach Pennington. Miał gospodynię „na przychodne", a w razie potrzeby zamawiał do domu potrawy w zaprzyjaźnionej restauracji. Ale dziś, zarzekał się, wszystko przygotuje sam.
Ellis spodziewała się spędzić miłe tete-a-tete ze starszym panem, zdumienie jej więc nie miało granic, gdy gospodarz wprowadził ją do pokoju, w którym szpilki już nie można by wcisnąć. Ponad głowami gości dostrzegła łatwą do rozpoznania rudą czuprynę.
– Chodź, moja droga – zapraszał Godfrey. – Wszystkich chyba tu znasz.
I rzeczywiście. Byli obydwoje państwo Maitland, obydwoje państwo Hennessy, których Ellis zawsze darzyła sympatią, oraz dawno nie widziana Brenda Harris, którą usadzono w wygodnym skórzanym fotelu. Ostatnim, ale nie mniej ważnym z gości, był Matt Canning, ubrany w garnitur tego samego koloru, co sukienka Ellis. Błysk w jego oku zdradził, że zdaje sobie sprawę z tego, z jak mieszanymi uczuciami była osobista sekretarka powitała jego obecność.
– Brenda! – wykrzyknęła Ellis, całując starszą koleżankę w policzek. – Cieszę się, że cię widzę.
– Ja też – odpowiedziała Brenda i mrugając porozumiewawczo dodała: – Godfrey wyciska z ciebie siódme poty, co?
– Jakbyś zgadła, ale ja nie mam nic przeciwko temu – oświadczyła Ellis. Wreszcie przyszła kolej przywitać się z Mattem.
– Dobry wieczór, panie dyrektorze – zwróciła się do niego z uprzejmym uśmiechem.
– Dobry wieczór. Wyglądasz czarująco. Tutaj jestem barmanem. Czego się napijesz?
– Ponieważ postanowiłam wracać do domu taksówką, poproszę o kieliszek wina.
I prawie w tej samej chwili podeszła do Ellis pani Maitland, serdecznie gratulując jej awansu. Dopiero kiedy goście zajmowali miejsca przy stole, Ellis ponownie spotkała Matta, tym razem jako swojego sąsiada. Z jej drugiej strony usadzono Dana Hennessy'ego.
Jedząc ugotowaną przez Godfreya ostrą zupę indyjską, mulligatawny, Ellis doszła do wniosku, że to ona powinna zacząć rozmowę. A ponieważ Dan akurat rozmawiał z panią Maitland, zwróciła się do Matta i spytała, czy się już urządził w nowym domu.
– Wolno to idzie – poskarżył się. – Prawdę mówiąc, potrzebuję kilku dni urlopu, żeby zapiąć wszystko na ostatni guzik. Wpadam tam tylko w weekendy i niewiele mogę wtedy zrobić.
– Lubi pan mieszkać na wsi? – ciągnęła Ellis uprzejmie.
– Bardzo. Chociaż to dla mnie nic nowego. Urodziłem się i wychowałem w miasteczku bardzo podobnym do Nether Combe.
Tego się nie spodziewała. Matt nie wyglądał na prowincjusza.
– Widziałam pański dom. Z zewnątrz – przyznała się. – Moja matka mieszka bardzo blisko Nether Combe.
Matt uniósł brwi.
– Naprawdę? A więc to tam odpoczywasz w weekendy?
– Przeważnie. – Ellis uśmiechnęła się i odwróciła do Dana Hennessy'ego z pytaniem, jak syn daje sobie radę na studiach. Matt tymczasem zaczął zabawiać rozmową Brendę Harris, która robiła wrażenie całkiem tutaj zadomowionej.
Właśnie kończyli jeść, kiedy Matt ponownie odezwał się do Ellis.
– Zadowolona jesteś z nowej posady? – spytał prawie szeptem, korzystając z ogólnej wrzawy. – Tak naprawdę szczęśliwa?
– Och tak – zapewniła go szczerze. – Jestem bardzo wdzięczna panu Bakerowi, ze dał mi taką cudowną szansę.
– Nie przypisuj Godfreyowi zbyt altruistycznych pobudek. Zyskał znakomitą asystentkę, że nie wspomnę – o przyjemności, jaką mu sprawia szkolenie cię na swoją następczynię.
– Nie wzywaj mojego imienia nadaremnie – zażartował gospodarz i kiwając głową przysłuchiwał się, jak Matt głośno wróży byłej sekretarce zawrotną karierę w firmie.
Ellis uśmiechem starała się pokryć zmieszanie i z uczuciem ulgi wstała pomóc Brendzie uprzątnąć stół.
Po kolacji Matt cały czas dotrzymywał jej towarzystwa. Phi! Wielka mi rzecz, mówiła do siebie. Jesteśmy tu jedynymi osobami w mniej więcej tym samym wieku, na dodatek wolnymi. Niemniej było jej miło. Toteż, kiedy już później Matt słysząc, jak pyta Godfreya, czy może skorzystać z telefonu, żeby wezwać taksówkę, zaproponował, że ją odwiezie, zgodziła się.
– Nie będę jechać za szybko – zapewnił ją, otwierając drzwiczki lotusa. – Poza tym bardzo niewiele wypiłem – dodał.
– Zauważyłam.
– Zawsze przestrzegam przepisów. To idiotyczne liczyć na szczęście, że żaden policjant mnie nie zatrzyma i nie zechce sprawdzić, ile alkoholu mam we krwi.
– Słusznie. Właśnie dlatego przyjechałam taksówką. Wyjątkowo miałam ochotę na kieliszek wina.
– Idealna z nas para – zażartował Matt. – Wzór cnót wszelkich.
– Nie wydaje mi się, żebyś tamtego wieczoru w hotelu Chesterton – Ellis nagle znowu, tak jak wówczas, zaczęła mu mówić na ty – nabrał wysokiego mniemania o moim cnotliwym prowadzeniu się.
Matt milczał i po chwili Ellis zaczęła żałować swoich słów.
– Sądzę – zaczął Matt powoli – że ten temat zasługuje na to, byśmy poświęcili mu minutę, lub nawet dwie, i wyjaśnili sobie pewne, nieporozumienia. A potem, proponuję zapomnieć o całej sprawie.
Dojechali. Matt zgasił silnik i odwrócił się ku Ellis. W świetle ulicznej latarni jego twarz miała bardzo poważny wyraz.
– To naprawdę nie mój interes, co robisz poza godzinami pracy, tamtego dnia jednak, moim wyłącznym celem było niedopuszczenie, by twoim nazwiskiem posłużono się w sprawie rozwodowej.
Ellis smutno kiwnęła głową.
– Wiem – powiedziała.
– Ale cóż – westchnął Matt i spojrzał ironicznie na Ellis. – Wygadałaś wszystko Clarissie, niwecząc moje wysiłki.
– Tak. I nie żałuję. – Ellis uśmiechnęła się krzywo. – Przecież ona i tak by się dowiedziała.
– Była tak zdeterminowana odkryć prawdę, że chyba masz rację.
– Sądziłam, że obecnie, starając się o rozwód, nie trzeba już małżonkowi udowodnić zdrady.
– Trzeba, jeśli jedna ze stron odmawia zgody. A Charles, mimo swoich grzeszków, nie chce rozwodu. Bo, widzisz, to Clarissa ma pieniądze.
– Rozumiem.
– Teraz pewnie – Matt westchnął – znowu znalazłem się na twojej czarnej liście.
– Wcale nie. – Ellis zawahała się. Nie chciała kończyć wieczoru tak ponurym akcentem. Nie zastanawiając się więc dłużej powiedziała: – Dziękuję za odwiezienie. A ponieważ nie mogę zaproponować drinka, zapraszam na kawę.
Matt nie odpowiedział od razu. Przyglądał się Ellis, jak gdyby chciał odgadnąć jej myśli.
– Chcesz, żebym wszedł na górę? _
– Gdybym nie chciała, nie zapraszałabym cię.
– W takim razie dziękuję. Cała przyjemność po mojej stronie.
Wychodząc na przyjęcie, Ellis zostawiła zapalone światło, nie ze zbytniego strachu przed złodziejami, lecz z rozsądku. Niech wygląda, że w mieszkaniu wieczorem ktoś jest. Wprowadziła teraz gościa do przytulnego saloniku i poprosiła, by usiadł.
– Mam nadzieję, że poczęstujesz mnie swoją niezrównaną kawą. Sara, moja sekretarka, to dobra dziewczyna, ale jej kawa nie umywa się do twojej.
– Za to chyba nie możesz uskarżać się na jej pracę, a to przecież najważniejsze.
Ellis zdjęła płaszcz i weszła do kuchni. Zmełła kawę, zagotowała wodę. Czuła się zadowolona z życia. Kiedy wróciła do pokoju, zastała Matta rozciągniętego wygodnie na kanapie, zajętego przeglądaniem jednego z jej podręczników prawa. Zachowywał się najwyraźniej jak u siebie w domu. Na widok gospodyni poderwał się i wziął od niej tacę.
– Wiesz, nie ma porównania. Ellis zrobiła zdziwioną minę.
– Co nie ma porównania? – spytała.
– Mam na myśli Sarę i jej pracę. Stara się, ale to nie ta klasa co ty.
Ellis wzruszyła ramionami.
– A pamiętasz, twierdziłeś, że nie potrzebujesz kogoś takiego jak ja.
– Ale teraz gorzko tego żałuję! – odparł, delektując się kawą. – Zwłaszcza kiedy muszę pić zaparzoną przez nią lurę.
– Nie wierzę, że jest aż tak źle – powiedziała Ellis, sadowiąc się w fotelu naprzeciwko.
Matt także rozsiadł się wygodnie i przyglądał się Ellis uważnie.
– O co chodzi? – spytała po chwili.
– Chciałbym cię o coś zapytać, ale nie mam odwagi.
– Ho, ho, pomyślała. Do tej pory uważała Matthew Canninga za najbardziej pewnego siebie człowieka, jakiego znała.
– Pytaj. Obiecuję nie oblać cię kawą.
Matt przybrał poważną minę.
– Wprawdzie to ja sugerowałem – zaczął – byśmy więcej nie wracali do tamtego wieczoru, ale nurtuje mnie jeszcze jedna sprawa. Czy kiedy Charles Longman zaproponował ci pracę w CCS, nie miałaś ochoty odpowiedzieć „tak"?
– Nie – odparła Ellis krótko. – Nie miałam. Ale przecież nie to cię najbardziej interesuje, prawda? Ciekaw jesteś, czy nadal darzę Charlesa uczuciem, tak?
– Zgadłaś. – Oczy Matta zwęziły się w błyszczące szparki. – Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, co taka bystra, inteligentna dziewczyna jak ty widzi w tym typie.
– Co w tym dziwnego? – obruszyła się Ellis.
– Zawracanie sobie głowy żonatym mężczyzną uważam za głupotę, a jeśli na dodatek obiektem westchnień jest lekkoduch w rodzaju Charlesa, to to już jest po prostu kretyństwo – zaperzył się Matt.
Ellis zdumiał ten wybuch.
– Przepraszam – zreflektował się – ale jest w nim coś takiego, co mnie w najwyższym stopniu wkurza.
– Różnicie się i tyle. Tobie się w życiu powiodło, jemu raczej nie. Ale powiedz, co cię tak „wkurza".
– Może niezbyt dobrze to o mnie świadczy, ale denerwuje mnie fakt, iż Charles otrzymał wysokie stanowisko nie dzięki swoim zdolnościom i kwalifikacjom, ale dlatego, że ojciec Longmana i prezes Zarządu chodzili do tej samej szkoły. Nie muszę dodawać, że w odpowiednim czasie i sam zainteresowany powiększył grono jej wychowanków.
– Jesteś tego pewny? – Ellis zrobiła sceptyczną minę. – Wiedziałam, że Charles ukończył Eaton. Lubił wspominać tamte czasy. Miałam wrażenie, że – lata spędzone w akademiku to najszczęśliwszy okres jego życia, a wszystko, co zdarzyło się później, było już tylko namiastką.
– Z pewnością tak właśnie było – stwierdził Matt z błyskiem w oku. – Natomiast ja piąłem się do góry dzięki własnej inteligencji, ambicji, ciężkiej pracy, oraz, obawiam się, zawziętości.
– Tego nie można ci odmówić – palnęła Ellis i przygryzła wargę.
– Nie krępuj się. Wal prosto z mostu – powiedział Matt. – Pamiętaj, teraz jesteśmy na stopie koleżeńskiej.
– Niezupełnie. W biurowej hierarchii wciąż jeszcze stoję o kilka stopni niżej.
Matt zerwał się z kanapy i wyciągnął ręce ku Ellis.
– Na miłość boską, uwierz w siebie, dziewczyno!
– wykrzyknął z takim ogniem w oczach, że aż zadrżała.
– Skończyło się ukrywanie w cieniu Longmana. Poczwarka zmieniła się w motyla. Czas rozwinąć skrzydła i pokazać, co naprawdę umiesz. Udowodnij, ile jesteś warta!
– Ale ja wierzę w siebie – zaprotestowała, unosząc twarz ku niemu. – Kiedy zdobędę trochę więcej doświadczenia, będę nie gorszym sekretarzem spółki od Godfreya Bakera. Obiecuję.
– To lubię. Czy mam rozumieć, że wyleczyłaś się już z tej nonsensownej miłości do Charlesa Longmana?
Ellis poczuła, jak dłonie Matta mocniej zaciskają się wokół jej przegubów. Wyrwała ręce.
– Dla mnie to nigdy nie był nonsens! – wybuchnęła.
– A poza tym moje uczucia do kogokolwiek nie powinny cię obchodzić.
– Spokojnie. – Matt palcami przeczesał włosy.
– Właśnie, że mnie obchodzą. Nie pracujemy już razem, ale nie widzę powodu, dlaczego nie mielibyśmy się zaprzyjaźnić. – Chyba – spojrzał jej prosto w oczy – że mnie nie lubisz.
– Ależ skądże! – Zaskoczona Ellis – gwałtownie zaprzeczyła. – Przecież – dodała z godnością – gdybym cię nie lubiła, nie zaprosiłabym cię na kawę, prawda?
– Prawda. Wobec tego proponuję, żebyśmy zapomnieli o Charlesie i o Clarissie. Mamy wspólne zainteresowania zawodowe, a może nie tylko? Dlaczego nie poszukać okazji i tego nie sprawdzić? – Matt uśmiechnął się do niej, jakby chcąc dodać jej odwagi.
– Usiądziemy?
Usiedli. Ellis nie spuszczała wzroku ze swojego gościa. Musiała go jeszcze o coś zapytać, czy mu się to spodoba, czy nie.
– Skoro mamy zostać przyjaciółmi – zaczęła – muszę cię o coś wpierw zapytać.
– Pytaj, o co zechcesz.
– Boję się, że moje pytanie ci się nie spodoba, ale trudno. W firmie – brnęła dalej, unikając wzroku Matta – aż huczy od plotek. Wszyscy są przekonani, że teraz, kiedy zamieszkałeś w starej plebanii, masz zamiar się ożenić.
Matt zachichotał, ubawiony całą tą sytuacją, i zapewnił ją, że w dającej się przewidzieć przyszłości, ma zamiar pomieszkać w nowym domu sam.
– Kiedy byłem na studiach, i trochę później też, mieszkałem z pewną kobietą. To właśnie Laura przyjaźniła się z Clarissą. Z czasem nasze drogi się rozeszły, a później byłem już zbyt zajęty, by myśleć o związaniu się z kimś na stałe, chociaż – dodał z rozbrajającym uśmiechem – nie stroniłem od kobiet.
– Mnie nie chodziło o to. Nie moja sprawa – powiedziała Ellis trochę zaskoczona tym wyznaniem.
– Nie pytałabym wcale, ale po tej historii z Charlesem mam uraz na punkcie żonatych mężczyzn. A nawet tylko zaręczonych.
– Z twoją urodą na pewno masz duże powodzenie!
– Dawniej tak – odparła Ellis i posmutniała.
– Przyznała się Mattowi, że kiedyś nawet miała narzeczonego. Michael był inteligentny i ambitny. W Colcrafcie wróżono mu zawrotną karierę w dziedzinie marketingu.
– I co?
– Moja ambicja nas rozdzieliła. Mikę zgadzał się, żebym pracowała, dopóki nie weźmiemy ślubu. Ale nie rozumiał, dlaczego staram się podnosić swoje kwalifikacje. Po co, skoro moim przeznaczeniem jest małżeństwo i dzieci. Miałam zostać idealną żoną biznesmena. Kiedy dostał awans i wyjeżdżał do Londynu, postawił mi ultimatum. – Spojrzenie Ellis stwardniało, gdy o tym mówiła. – Zmusił mnie, żebym wybrała między nim a moją pracą. I wybrałam.
– Czy kiedykolwiek żałowałaś?
– Oczywiście! I to często. Jestem przecież tylko kobietą. Napijmy się jeszcze kawy – zaproponowała wstając.
Matt przystał na to z ochotą, a kiedy Ellis wróciła, niosąc dzbanek, bez oporów podjął mniej osobisty temat rozmowy. Zanim się obejrzeli, minęła kolejna godzina i kiedy spojrzeli na zegar, było już po drugiej. Matt zerwał się na równe nogi.
– Boże! Nie miałem pojęcia, że zrobiło się tak późno. Przepraszam.
– Nie szkodzi – zapewniła go, szukając pantofli, które w jakimś momencie zrzuciła, chcąc podwinąć nogi. – Jutro niedziela. Mogę się wyspać.
– Dziękuję za kawę... i za rozmowę – dodał, uśmiechając się do niej. – To był wspaniały wieczór. Dobrze się zaczął i przyjemnie skończył.
– Miło mi, że tak mówisz.
Matt spojrzał na Ellis, zawahał się i powiedział:
– Nie zjadłabyś jutro ze mną lunchu? Tak w ramach budowania zrębów naszej przyjaźni. I przy okazji zobaczyłabyś mój dom.
– Dziękuję, ale nie mogę.
– Rozumiem. – Twarz mu stężała.
– Wcale nie rozumiesz. Jem jutro lunch z mamą. Ale – zaczęła się głośno zastanawiać – mogłabym umówić się z nią na później i jadąc na wieś wstąpić do ciebie na drinka. Co ty na to?
– Świetnie. – Matt odprężył się. – Całkiem zapomniałem, że twoja matka mieszka w moich stronach.
– Niedzielny lunch z matką i ciotką Lydią, to święty rytuał, chyba że, tak jak w zeszłym tygodniu, jestem zawalona robotą i nadrabiam zaległości. Nie miałabym serca drugi raz pod rząd sprawić im zawód.
– Oczywiście. W takim razie wpadnij koło dwunastej. – Matt odruchowo pochylił się ku niej, ale natychmiast się cofnął. Po jego oczach poznała, że postanowił działać bardzo ostrożnie. – Dobranoc. Przyjemnych snów – życzył Ellis na pożegnanie.
Tej nocy Ellis spała o wiele za dobrze i zanim zwlokła się z łóżka, żeby zadzwonić do matki, było już bardzo późno.
– Ależ oczywiście. Nie spiesz się. Lunch możemy zjeść o dowolnej porze – zapewniła ją matka. – Lydia właśnie eksperymentuje z jakąś zapiekanką i na pewno trochę czasu jej to jeszcze zabierze. Odsypiałaś wczorajsze przyjęcie? – spytała, a słysząc, że córka ma zamiar po drodze wstąpić do Matta Ganninga na drinka, pospiesznie skończyła rozmowę, chcąc bezzwłocznie podzielić się tą nowiną ze szwagierką.
Kilka minut później, kiedy Ellis się ubierała, zadzwonił telefon.
– Lydia mówi, żebyś zaprosiła pana Canninga do nas. Zapiekanki starczy dla wszystkich.
– Wykluczone!
– Dlaczego?
– Nie jestem z nim w aż tak bliskich stosunkach. Ale podziękuj cioci za dobre chęci.
W weekendy Ellis lubiła się zrelaksować i wkładała dżinsy i sportowe bluzy. Nie widziała powodu, dlaczego dzisiaj miałaby łamać swoje przyzwyczajenia. Bo Matt Canning zaprosił ją na drinka? Niemniej wybrała parę nowych levisów i kaszmirowy sweter koloru brzoskwini, który sobie sprawiła dla uczczenia odmiany losu.
Podśpiewując w rytm melodii płynącej z radia, Ellis posuwała się w żółwim tempie naprzód. Sznur samochodów blokował wyjazd z Pennington, ale jazda do Nether Combe sprawiła jej nawet większą przyjemność niż zazwyczaj. Rectory Lane, wąska dróżka prowadząca do plebanii, skręcała, jak się okazało, sporo przed miasteczkiem. Ellis jechała teraz wyjątkowo ostrożnie, bojąc się zderzyć z samochodem nadjeżdżającym z przeciwnej strony. Nareszcie ukazał się wysypany czystym żwirem podjazd i jednocześnie w powietrzu zapachniało świeżo ściętą trawą. Ellis zaparkowała samochód w pewnej odległości od domu i w tej samej chwili zza węgła wybiegł Matt ubrany w bluzę od dresu i poplamione smarem drelichowe spodnie. Na jego uśmiechniętej, zaczerwienionej twarzy błyszczały kropelki potu.
– Witaj w moim nowym domu – powiedział, otwierając drzwiczki jej auta. – Przepraszam za mój wygląd. Postanowiłem ostatni raz przed zimą skosić trawę. Haruję od świtu, żeby dom się dobrze prezentował na twoje przybycie, i chyba straciłem rachubę czasu. '
– Jest cudowny – wykrzyknęła Ellis odwracając się, by spojrzeć na świeżo otynkowany dom w prawdziwym stylu georgiańskim. Prosty, jakby narysowany ręką dziecka, miał dwa okna symetrycznie umieszczone po obu stronach wspartego na kolumienkach ganku. Na piętrze zaś było pięć okien, każde z dwunastoma szybkami. – Podoba mi się – powiedziała.
– Cieszę się, bo mnie też – odparł właściciel. – Drzwi frontowe są zamknięte, chodźmy więc przez ogród – dodał i zaprowadził gościa po wyłożonej białymi kamiennymi płytami ścieżce.
Weszli przez półotwarte drzwi kuchni. Stał tu stół i wyplatane krzesła, a na parapetach rośliny w doniczkach. Z pomalowanego na zielono pieca na ropę rozchodziło się po wnętrzu przyjemne ciepło.
– Przeproszę cię na pięć minut i wezmę prysznic, a ty przejrzyj sobie gazety, dobrze? Powinienem przerwać robotę wcześniej i wykąpać się na twoją cześć – usprawiedliwiał się Matt, patrząc na Ellis z aprobatą – przy tobie wyglądam jak wycieruch.
Ellis zapewniła go, że się nie obrazi, i Matt, nucąc jakąś melodię i przeskakując po dwa stopnie na raz, pomknął na. górę.
Na kuchence dymił ciężki żeliwny garnek. Dobywające się zeń zapachy przypomniały Ellis, że nie jadła jeszcze śniadania. Uśmiechnęła się, widząc podobny do swojego ekspres. Obok znalazła słoik świeżo zmielonej kawy, a wrząca woda okazała się zbyt wielką pokusą. Pod wpływem nagłego impulsu zdjęła czajnik z płyty i zabrała się do odmierzania kawy, z nadzieją, że Matt nie będzie jej miał za złe, że się zbytnio panoszy.
Słysząc, że gospodarz wraca, odwróciła się, jak przyłapana na gorącym uczynku.
– Mam nadzieję, że się nie gniewasz – usprawiedliwiała się Ellis. – Zaparzyłam kawę. Zapachy unoszące się z tego garnka przypomniały mi, że nie jadłam śniadania.
– Gniewać się! – Matt był nawet zadowolony. – Czuj się jak u siebie. Przeciwny jednak jestem wychodzeniu z domu bez śniadania. Zjedz chociaż biszkopta, zanim zanudzę cię na śmierć oprowadzaniem po pustych pokojach.
Usiedli przy dużym stole. Gawędząc o tym i owym, wypili cały dzbanek kawy i spałaszowali paczkę biszkoptów. Przepaść, jaka się między nimi wytworzyła pod koniec ich wspólnej pracy, zniknęła bez śladu. Ellis dziwiła się, że zaledwie kilka miesięcy temu żywiła tak głęboką urazę do Matta.
Odkryli wspólne zainteresowania muzyką i filmem, uznali wzajemne różnice gustów literackich i kiedy tak w najlepsze rozmawiali, Ellis z żalem oznajmiła, że już musi jechać.
– Przecież jeszcze nie wypiliśmy drinka – zaprotestował Matt – i nawet nie obejrzałaś domu.
Ellis uśmiechnęła się w duchu do siebie. Ani ona nie miała ochoty jechać, ani on nie chciał jej puścić. Powiedziała jednak:
– Dziękuję, ale może innym razem?
– Trzymam cię za słowo! – wykrzyknął Matt, wyciągając do niej rękę, ale natychmiast ją cofnął. W jego oczach wyczytała, ile go ten gest kosztował.
– Uprzedziłam mamę i ciotkę, że spóźnię się najwyżej godzinę i nie mogę pozwolić, żeby, czekając na mnie, umarły z głodu. Wiesz, namawiały mnie, żebym ciebie zaprosiła, ale w twoim imieniu odmówiłam.
– A to dlaczego? – zdziwił się Matt.
– Do głowy mi nie przyszło, że miałbyś ochotę pojechać – wyjaśniła zdumiona.
– Tak? – Matt uśmiechnął się ironicznie. – Widać, jak mało mnie znasz. Na razie.
Ellis nie skomentowała tej ostatniej uwagi. Jeszcze raz podziękowała za kawę i na koniec dodała:
– Dom naprawdę mi się podoba. No, muszę pędzić.
– Nawet go nie obejrzałaś.
– Ale atmosfera kuchni nastawiła mnie przychylnie do całości.
Matt nie pozwolił jej jednak odjechać bez chociaż rzutu okiem na zdziczały, zaniedbany ogród, gdzie z morza chwastów, które gospodarz w wolnych chwilach metr po metrze wyrywał, wyrastały jabłonie.
– Dlaczego nie weźmiesz kogoś do pomocy? – zapytała praktyczna jak zwykle Ellis. – W miejscowościach takich jak Nether Combe zawsze znajdzie się ktoś, chcący dorobić sobie trochę grosza.
Mattowi spodobał się ten pomysł.
– Ale gdzie takiego kogoś znaleźć?
– W pubie, oczywiście! – roześmiała się Ellis i siedząc już w samochodzie wyjaśniła, że wystarczy tylko – przejść przez plac przed kościołem, skręcić w lewo, a potem już „na węch" trafi się do pubu „Green Man".
– Zaraz tam pójdę – oświadczył Matt skwapliwie. Potem pochylił się i zajrzał przez uchylone okno. – Nie wybrałabyś się ze mną?
Ellis potrząsnęła głową.
– Obowiązek wzywa. I nie tylko obowiązek. Mam aż dwóch aniołów stróżów i bardzo ich kocham.
– Chciałbym ich kiedyś poznać.
– Tak?
– Tak – odparł Matt ze śmiechem. – Gdybyś z góry nie odrzuciła zaproszenia, pojechałbym nawet zaraz.
– Chcesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia. Na nic twoje wysiłki. Wiem przecież, że tam pod pokrywką gotujesz jakieś pyszności!
– Racja, ale będę jadł w samotności, a to nie to samo!
Ellis pomachała mu ręką na pożegnanie i ruszyła. Jadąc pełną ryzykownych zakrętów drogą do Briar Cottage, miała uczucie, że uśmiech kota z Cheshire nie schodzi jej z twarzy.
Chociaż przygodny obserwator nie zauważyłby żadnej zmiany w stosunku dyrektora do niej, życie w Colcrafcie nabrało teraz dla Ellis nowego smaku. Matt część tygodnia spędzał, wizytując należące do spółki przedsiębiorstwa i w biurze rzadko się widywali. Kiedy jednak przypadkiem się spotkali, rozmawiali, zdawać by się mogło, jak dawniej. Ale przed bacznym okiem Godfreya Bakera nic nie dało się ukryć.
– Tworzycie dobraną parę – zauważył pewnego dnia. Odbyli właśnie we trójkę zażartą debatę na temat przyszłej działalności spółki. – Wasze myśli biegną niby tym samym torem, ale czasami, kiedy się ścieracie, aż iskry lecą. Matt chyba lubi się z tobą spierać, prawda?
– Ja też lubię rzetelną dyskusję – przyznała Ellis, szykując się do wyjścia. – I wiem, że pan także jest nie od tego, panie Machiavelli. Siedzi pan tutaj, niczym sam Lucyfer i tylko miesza w kotle.
– Czasami trzeba zamieszać – bronił się Godfrey z zadowoloną miną. – Bez problemów dojechałaś wtedy do domu?
– Bez najmniejszych – odparła Ellis, sznurując usta.
Godfrey parsknął śmiechem.
– Nie rób takiej miny, moje dziecko. Mnie nie oszukasz. Po co udawać, że nie miałaś ochoty, by to właśnie Matt cię odwiózł.
– Zgoda, nie będę niczego udawać!
Tak się złożyło, że pod koniec następnego tygodnia Ellis została w biurze po godzinach. Musiała przygotować dla Godfreya analizę wydatków na fundusz emerytalny. Praca tak ją wciągnęła, że zupełnie straciła rachubę czasu. Nagle na progu spostrzegła Matta. Przestraszyła się.
– Co ty tu jeszcze, do diabła, robisz? – zapytał z wyrzutem w głosie.
– Właśnie kończyłam to sprawozdanie dla pana Bakera. Potrzebne jest mu jutro rano.
– Zostaw to – polecił, nie podnosząc głosu. Zdumienie Ellis nie miało granic.
– To rozkaz?
– Nie, do cholery! Prośba! – Matt zbliżył się do Ellis i obrócił jej twarz w swoją stronę. – Dziewczyno, masz zaczerwienione powieki. Rozumiem, że jesteś po uszy zakochana w swojej pracy, ale to, co robisz, to kompletna głupota. Wiesz, która godzina?
– Ty też jeszcze nie poszedłeś do domu. – Ellis zastosowała obronę przez atak.
Matt cofnął rękę i odsunął się od niej.
– Ja, to co innego.
– Aha. Bo ty jesteś tu szefem.
– Nie bądź złośliwa. Ja, sądząc po twoim wyglądzie, nawet w połowie nie czuję się tak zmęczony jak ty. Chodź. Nie ruszę się stąd, dopóki nie będziesz gotowa do wyjścia.
– Już dobrze – westchnęła lekko poirytowana i zaczęła porządkować biurko. – Chodzisz po biurze i strzelasz, jeśli kogoś przyłapiesz, że pracuje dłużej?
– Nie. .
– To dlaczego mnie traktujesz jak despota?
– Wstąpiłem zostawić wiadomość dla Godfreya. Nawet mi do głowy nie przyszło, że cię tu jeszcze o tej porze zastanę. Miałem później do ciebie dzwonić, ale skoro rozmawiamy, powiem, o co chodzi.
– Chcesz mnie o coś poprosić? – spytała zaciekawiona i nie spuszczając wzroku z Matta, włożyła żakiet.
Matt oparł się o brzeg biurka.
– W naszym teatrze w tym tygodniu grają sztukę Agathy Christie. Mam dwa bilety na sobotę. Pójdziesz?
Popatrzyła na niego z namysłem. Była w rozterce i zwierzyła się ze swoich wątpliwości. Teatr w Pennington, powiedziała, to miejsce chętnie odwiedzane przez pracowników Colcraftu. Jeśli zobaczą ją tam w towarzystwie naczelnego dyrektora, firma zacznie się trząść od plotek.
– Przeszkadza ci to?
– Skoro tobie nie przeszkadza, dlaczego mnie miałoby to krępować?
– Przecież prawo nie zabrania dwojgu wolnych, pełnoletnich obywateli wybrać się razem do teatru!
– upierał się Matt.
– A później wszyscy będą o mnie plotkowali – westchnęła zrezygnowana.
– Martwi cię to?
Ellis zastanowiła się chwilę i potrząsnęła głową.
– Ani trochę. Poza tym, chęć zobaczenia sztuki Agathy Christie jest silniejsza ode mnie. Nigdy nie wiem, kto zabił, dopóki w finałowej scenie wszyscy nie zbiorą się w bibliotece. Dlaczego akurat w bibliotece, wiesz?
Kiedy w sobotę wieczorem przyszła pora szykować się do wyjścia, Ellis, bardzo podniecona, odłożyła podręczniki. Przepadała za teatrem w Pennington, któremu niedawno przywrócono cały wiktoriański splendor. Grał tu znakomity stały zespół, a poza tym często przyjeżdżały teatry z Londynu i dawały kilka przedstawień próbnych przed premierą na West Endzie.
Właśnie malowała sobie usta, kiedy nadjechał Matt.
– Śliczna i punktualna jak zwykle! – powitał ją i zmarszczył czoło na widok porozkładanych wszędzie książek.
– Przepraszam za bałagan – usprawiedliwiała się, zamykając drzwi. – Ale na czwartkowym wykładzie stwierdziłam, że muszę przysiąść fałdów.
– Byle nie za mocno – ostrzegł Matt. – Nie zapominaj, że czasami potrzebna jest chwila wytchnienia.
– Więc właśnie dzisiaj pozwoliłam sobie na taki luksus i nie mogę się już doczekać spektaklu. Uwielbiam ten moment, jak gasną światła.
– Ja też. Obiecuję, że, jeśli odgadnę, kto zabił, nie pisnę słówka.
– Bardzo rozsądnie zrobisz, bo inaczej będą musieli rozwiązać zagadkę jeszcze jednego morderstwa!
Podczas antraktu Ellis i Matt przespacerowali się do baru, gdzie, zgodnie z oczekiwaniami, spotkali wielu znajomych. Ellis jednak postanowiła się tym nie przejmować i nie psuć sobie humoru.
– Czujesz się doszczętnie skompromitowana? – droczył się z nią Matt, kiedy z powrotem zajmowali swoje miejsca.
– Wcale nie! Ciiii... Kamerdyner właśnie znalazł zgubiony list!
Po przedstawieniu poszli na kolację do małej włoskiej restauracyjki, gdzie zamówili spaghetti carbonara. Ellis paplała bez przerwy i nie mogła się nadziwić, że mordercą okazał się ktoś, kogo najmniej podejrzewała.
– Boże, gadam jak najęta – zreflektowała się. – Nie daję ci dojść do słowa! Z czego się śmiejesz?
– Pomyślałem sobie, że miło cię słuchać, szczególnie po tym, jak jeszcze kilka miesięcy temu częstowałaś mnie lodowatym milczeniem. – Zrobił ponurą minę.
– Nie narzekaj. Zasłużyłeś sobie... – Umilkła i przygryzła wargę. – Teraz pewnie wyrzucisz mnie za obrazę majestatu!
– Nie, pod warunkiem, że przyjedziesz jutro na lunch.
Ellis zdumiała się.
– Serio – nalegał. – A może umówiłaś się już z matką?
– Akurat jutro, nie. Odwołałam wizytę, żeby się trochę pouczyć.
– To wstań wcześniej, popracuj kilka godzin i przyjedź do mnie na lunch, A po południu wrócisz do swoich podręczników – kusił.
Ellis już się prawie zgodziła, ale wewnętrzny głos doradzał ostrożność.
– Zastanowię się – powiedziała.
– Nie możesz zerwać z tym twoim zwyczajem i raz spontanicznie powiedzieć „tak"? – westchnął Matt i skinął na kelnera.
– Nie mogę – odparła i uśmiechnęła się mile na osłodę. – To nie w moim stylu.
Kiedy dotarli do jej mieszkania, Ellis otworzyła drzwi i zapytała, czy Matt napije się kawy.
– Z przyjemnością – odrzekł i zdjął książki z kanapy, robiąc sobie miejsce. – Ale chciałbym także usłyszeć wreszcie odpowiedź na moje zaproszenie. Jeśli można prosić, pozytywną – dodał.
– Zgoda – rzuciła Ellis wesołym głosem.
– Jak będzie? – dopytywał się Matt niecierpliwie, kiedy wróciła z tacą.
– Z czym? – zdziwiła się, udając, że nie rozumie.
– Czekam na twoją odpowiedź, do cholery! – wybuchnął.
– Przecież już ci ją dałam.
– Kiedy?
– Przed chwilą. Powiedziałam „zgoda".
Matt wziął od Ellis filiżankę i uśmiechnął się ironicznie.
– Przepraszam. Twój entuzjazm mnie zmylił.
– Dlaczego? Kobiety na pewno rzucają ci się z wdzięczności na szyję, kiedy chcesz je nakarmić.
– Przesada. Zazwyczaj jednak mówią prosto z mostu „tak" albo „nie".
Ellis wybuchnęła śmiechem.
– Przyznaj się, zawsze mówią „tak".
– Oczywiście! – obruszył się Matt i też wybuchnął śmiechem.
Ellis, ubawiona, potrząsnęła niby to karcąco głową, potem wzięła od Matta pustą filiżankę i znaczącym ruchem odstawiła na tacę. Matt westchnął.
– Idę. Już idę. Inaczej zaśpisz, zbyt późno zasiądziesz do nauki i w końcu zadzwonisz i odwołasz przyjazd.
– Wcale nie. Jeśli powiem „tak", dotrzymuję obietnicy!
Jakiś błysk pojawił się w oczach Matta. Zerwał się i chwycił Ellis w ramiona. Chciała się wyrwać, lecz trzymał ją mocno.
– W takim razie... – zaczął.
Ellis nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Jej zdenerwowanie rosło, w miarę jak uświadamiała sobie, że wcale nie chce od niego uciekać.
– Puść mnie, Matt. Proszę. Zgodziłam się pójść do teatru, a nie... nie...
– Nie? – spytał. Jego oczy patrzyły trzeźwo, lecz serce, Ellis czuła to wyraźnie, waliło mu w piersi, mieszając się z przyspieszonym biciem jej serca.
– Proszę tylko o jeden – szepnął Matt lekko drżącym głosem – o jeden pocałunek na dobranoc. Tylko jeden przyjacielski pocałunek. Czy to aż takie szaleństwo?
– Teoretycznie nie – przemówiła, siląc się na spokój. – Ale w praktyce daje to nieprzewidziane efekty.
– Tylko jeden pocałunek – nalegał Matt.
Pochylił się i dotknął ustami jej warg. Zadrżeli oboje, jakby przeszył ich dreszcz. Ellis przestała się bronić i oszołomiona poddała się silnym ramionom Matta. Przytuliła się do niego ufnie. Całowali się aż do utraty tchu. W końcu Matt uniósł powoli głowę. Jego oczy żarzyły się w pociemniałej twarzy. Jeszcze raz mocno przytulił do siebie Ellis, a potem wypuścił z objęć tak nagle, że aż się zatoczyła. Przytrzymał ją, żeby nie upadła.
– Nic ci nie jest? – zapytał.
– Czułam się tak, jakbym spadała z wysokiej skały w przepaść – odpowiedziała, mrugając powiekami.
– Dotrzymałem słowa, to był tylko jeden pocałunek.
– Naprawdę tylko jeden?
– Naprawdę. Przestrzegam warunków naszej umowy.
– Naszej? To ty dyktowałeś warunki, nie ja.
– Ale ty się wahałaś. Nie zapominaj, jaki los czeka tych, którzy się wahają. Z tym, że to chyba ja stracę. Pewnie zmieniłaś jutrzejsze plany.
Ellis potrząsnęła głową.
– Nie. Obiecałam, że przyjadę, to będę. Ale pod jednym warunkiem – dodała i spojrzała mu znacząco w oczy.
– Wiem, wiem. Żadnych pocałunków. – Matt zrobił tajemniczą minę i odrzucił spadający na czoło kosmyk włosów. – Będzie, jak sobie życzysz – oświadczył. – Słuchaj, Ellis, nasza przyjaźń niezmiernie mnie cieszy, ale ryzykując zniszczenie jej, jeszcze zanim się rozwinęła, muszę ci coś wyznać. Nie mogę obiecać, że cię nie dotknę. Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą, ja zaś normalnym mężczyzną. Sama wiesz, że kiedy się całujemy, dzieje się z nami coś niezwykłego. – Matt uśmiechnął się z przymusem i podniósł do góry dłoń jakby składał przysięgę przed sądem. – Ale uroczyście przysięgam nie domagać się niczego więcej... niczego, czego nie chciałabyś mi ofiarować z własnej woli.
Kiedy nazajutrz Ellis dotarła do starej plebanii koło Nether Combe, zastała Matta czekającego na nią przed domem.
– A więc jesteś – powiedział zamiast powitania.
– To nie spodziewałeś się mnie?
– Po moim wyznaniu na odchodnym, bałem się, że stchórzysz. – Z aprobatą spojrzał na jej zielone sztruksowe spodnie i kanarkowożółty sweter. – Pięknie wyglądasz.
– Dziękuję. Jak wszystkie kobiety jestem łasa na komplementy.
– Nie przypominasz żadnej ze znanych mi kobiet – odparł, przepuszczając ją przodem. – Jesteś jedyna w swoim rodzaju, – Jak każdy – stwierdziła zgryźliwie.
Weszli do holu. Ellis oniemiała z zachwytu na widok świeżo wycyklinowanego i polakierowanego parkietu i perskiego dywanu, którego pyszne barwy już odrobinę wyblakły. Matt pochwalił się, że wyszperał go gdzieś w jakimś antykwariacie.
Zastawiony półkami pełnymi książek gabinet Matta był już prawie całkowicie umeblowany. Na biurku ze skórzanym blatem leżały jakieś papiery, a obok stał nowoczesny stolik i komputer. Ellis skrzywiła się na widok dobrze znanego urządzenia. Zajrzeli jeszcze do dużej, kompletnie pustej jadalni i weszli do cieplutkiej kuchni.
– Zaraz zaprowadzę cię na piętro – obiecał Matt, pochylając się nad kuchenką. Z garnka unosiła się smakowita woń rozmarynu i czosnku. – Tylko że jeśli chcemy coś zjeść, muszę się tutaj trochę pokręcić. Ostrzegam, nie jestem najlepszym kucharzem.
– Ani ja – zapewniła go Ellis. – Pomóc?
– Za chwilę, jeśli masz ochotę. Za to teraz proponuję drinka. Co dla ciebie?
– Jeśli planowałeś wino do lunchu, poproszę kieliszek.
Usiedli przy kuchennym stole. Popijając wino, dyskutowali o kontrowersyjnym artykule w niedzielnej gazecie. Na ścianie tykał duży, stary zegar, coś tam perkotało pod pokrywkami. Ellis, z początku odrobinę spięta po wczorajszym incydencie, odprężyła się w tej domowej, przytulnej atmosferze.
– O czym myślisz? – spytał Matt łagodnie.
– Po prostu chłonę atmosferę tego domu. Matt kiwnął głową.
– Widzę, że ciebie też urzekł.
– Też? – uśmiechnęła się.
– Tak. Pierwotnie zdecydowany byłem kupić coś supernowoczesnego, najlepiej w samym centrum Pennington. Ale z chwilą, kiedy przekroczyłem próg tej plebanii, kompletnie straciłem głowę.
– Rozumiem cię, chociaż z drugiej strony, czy ten dom nie jest odrobinę za duży? W tej kuchni zmieściłoby się całe moje mieszkanie.
– Kiedy powiedziałem agentowi, że zamierzam sam tu zamieszkać, facet myślał, że zwariowałem! – Matt poderwał się z krzesła i zajrzał do garnków. – Mam nadzieję, że lubisz pieczeń jagnięcą?
Ellis zapewniła go, że tak i pomogła mu nakryć do stołu, a potem odgrzała duszone jarzyny.
Rozmowa podczas lunchu nieuchronnie zboczyła na tematy zawodowe i plany Matta na przyszłość. Po skończonym jedzeniu, chociaż dzbanek do kawy był już dawno pusty, długo jeszcze siedzieli zagadani przy stole. W końcu Ellis zerwała się, głucha na protesty, że posprzątać można przecież później. A kiedy skończyła zmywanie, poprosiła, żeby jej pokazał ogród, zaniedbany, otoczony żywopłotem z głogu i ligustru.
– Te rabatki dobrze by było oczyścić z chwastów – zauważyła, patrząc krytycznym okiem wokoło.
– Zlituj się! – wykrzyknął Matt. – Jeszcze nie skończyłem z piłą i sekatorem. Dopiero później wezmę się do motyki i wideł.
– Masz rękawiczki?
– Po co? – spytał zaskoczony.
– Lubię pielić.
– Zabrudzisz ubranie.
– To je upiorę. Daj narzędzia. Mam ochotę trochę popracować.
Kilka minut później oboje z zapałem wyrywali wybujałe chwasty i wrzucali do stojących nie opodal taczek.
– Ostrożnie – ostrzegała Ellis. – Pod spodem mogą być krokusy i przebiśniegi, nie mówiąc już o żonkilach.
Pracowali prawie do zmroku i wreszcie Matt oznajmił, że nie może już odróżnić zielska od cebulek kwiatowych.
– Na dzisiaj starczy – zadecydował.
Ellis wstała z klęczek i rękawem odgarnęła włosy z czoła. Zerknęła na zegarek.
– Boże! Muszę jechać! – wykrzyknęła.
– Dlaczego?
– Bo zrobiło się strasznie późno.
– Podaj jakiś konkretny powód, dlaczego musisz się spieszyć do domu – poprosił Matt tonem łagodnej perswazji.
– Nie zapominaj, że miałam dzisiaj powtarzać prawo o spółkach!
Matt spojrzał na nią karcącym wzrokiem i rzekł:
– Nie przesadzaj. Godzina lub dwie cię nie uratują. Dlaczego zawsze muszę żebrać o chwilę twojego czasu? Masz jakieś ukryte powody, że tak się bronisz?
– Nie – odparła i wybuchnęła śmiechem widząc, jak Matt wznosi oczy do nieba. – Ale przyjechałam na lunch, a nie na cały dzień.
– I większość czasu spędziłaś, pieląc mój ogród – powiedział Matt i brudnym od ziemi palcem dotknął jej policzka. – Musisz zostać na herbacie. Idź do łazienki, jesteś cała umorusana.
Ellis spojrzała butnie na Matta, potem machnęła ręką.
– Zgoda. Z przyjemnością napiję się herbaty, ale później wracam do nauki.
Matt zaprowadził ją na górę i pokazał łazienkę dla gości, staroświecką, z wanną na nóżkach i mosiężnymi kranami.
– Obejrzyj sobie tu wszystko, a kiedy zejdziesz, herbata będzie gotowa.
Ellis umyła się błyskawicznie i udała się na zwiedzanie. Na piętrze były cztery pokoje, duże, przestronne i jasne, lecz puste, z wyjątkiem sypialni Matta, w której, podobnie jak na dole, stało bardzo niewiele mebli. Pomyślała, że ulubione przez właściciela „ekologiczne" barwy przydałoby się ożywić jakimś bardziej jaskrawym akcentem.
Kiedy zeszła na dół, zastała już stół nakryty do podwieczorku: filiżanki z cieniutkiej porcelany, srebrny dzbanek i talerz ze smakowicie wyglądającym ciastem, polanym lukrem i udekorowanym połówkami włoskich orzechów.
– Nie powiesz mi, że upiekłeś je, jak ja byłam na górze! – zażartowała.
– Znalazłem prawdziwy skarb – Matt miał minę człowieka zadowolonego z siebie – niejaką panią Pope, która zgodziła się przychodzić trzy razy w tygodniu. Kiedy wspomniałem jej, że spodziewam się gościa, uparła się i zrobiła ciasto. Ellis, zdziwiona, uniosła brwi.
– Skąd wiedziałeś, że przyjadę?
– Nie wiedziałem. Powiedziałem tylko, że „spodziewam się" kogoś. – Wzruszył ramionami. – Gdybyś odmówiła, poczęstowałbym plackiem panią Pope i Sama Drapera.
– Sama Drapera?
– „Złota rączka". Pamiętasz, kazałaś mi popytać w pubie. Zgodził się przychodzić w te same dni, co pani Pope. Musiał wiedzieć, że piecze takie frykasy! Spróbuj.
Ellis wzięła kawałek i już po pierwszym kęsie pogratulowała Mattowi takiej gospodyni.
– A czy kupując dom, przewidziałeś te dodatkowe wydatki? – spytała z ciekawością.
– Oczywiście. Nie bój się. – Spojrzał na nią kpiąco. – Wyliczyłem co do pensa, ile mnie to będzie kosztowało. Na urządzenie samej łazienki i kuchni wydałem majątek.
Tu Matt zaczął ze szczegółami opowiadać, jakie jeszcze ulepszenia zamierza wprowadzić. Słuchając go Ellis poczuła, jak ogarnia ją zmęczenie i jak dobrze się siedzi w przytulnej kuchni. Otrzeźwiło ją bębnienie deszczu o szyby. Zerwała się.
– Muszę jechać. Teraz już naprawdę. Jako gość zaproszony na lunch haniebnie się zasiedziałam.
– Z tym że goście rzadko spędzają poobiednią sjestę, kopiąc gospodarzom ogródek! – Matt ujął Ellis za rękę. – Dzięki za przybycie i za pomoc. Dawno nie spędziłem tak przyjemnego dnia.
– Mnie też było miło.
Palce Matta bezwiednie zacisnęły się wokół jej dłoni.
– Ellis... – szepnął i zajrzał jej głęboko w oczy. Nagle z głębokim westchnieniem przytulił ją do siebie.
– Wiem, wiem, żadnych pocałunków. Ale kiedy jesteśmy sami, jak teraz, nie mogę się opanować.
– Zawahał się. – Ale co to? Dlaczego nie próbujesz się wyrwać? – spytał zdziwiony.
Ellis patrzyła na niego poważnie.
– Przecież wczoraj dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, że oczekujesz pocałunku, może nawet dwóch?
– Dostanę je teraz?
– Co jeszcze mam zrobić, żebyś zrozumiał? – odparła lekko poirytowana. – Przysłać ci naszą umowę na piśmie?
Matt uniósł ją lekko i wycisnął na jej wargach mocny pocałunek. Poczuła dreszcz rozkoszy i poddała się wewnętrznemu impulsowi. Łapiąc równowagę, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała tak żarliwie, że Matt omal nie stracił resztek samokontroli. Cofnął się i ciężko oddychając, szepnął:
– Niewiarygodne!
– Co? – spytała Ellis, opierając się na jego splecionych za jej plecami ramionach i ostrożnie stawiając stopy na podłodze. – Co jest takie niewiarygodne?
– To, co się z nami dzieje. Nie mogę przestać o tym myśleć. – Oczy mu błyszczały, kiedy to mówił.
– Zanim ciebie poznałem, dzieliłem kobiety na dwie grupy; z innymi pracowałem, z innymi spędzałem wolny czas. Ale z tobą jest inaczej. Zupełnie inaczej. W jednej chwili dyskutujemy o firmie albo o najnowszych posunięciach rządu, w następnej marzę tylko o tym, żeby cię objąć.
– To rzeczywiście niewiarygodne.
– Nie udawaj. Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
– Palcem wskazującym musnął koniuszek jej nosa.
– Oboje jesteśmy dorośli. Oboje wiemy, co oznacza igranie z ogniem. Potrafię się opanować, ale na miłość boską, dziewczyno, jestem tylko człowiekiem.
– Jakie więc mamy wyjście? – spytała Ellis, biegnąc do samochodu. Matt z parasolem biegł obok niej. – Może przestańmy się spotykać, zanim będzie za późno.
Matt zatrzymał się raptownie.
– Tak chcesz? – spytał.
– A ty? – odpowiedziała pytaniem.
– Wiesz doskonale, że nie!
– Wyjście jest proste. Schowaj zapałki, a nie będzie ognia. Innymi słowy, przyjaźń – tak, pocałunki – nie. Zgoda?
– Nie powinniśmy raczej zdecydować się na – usta Matta zadrżały – na romans?
Ellis stanowczo potrząsnęła głową i wsiadła do samochodu. Uśmiechając się do Matta, opuściła szybę i powiedziała:
– Wykluczone. Kiedyś już spróbowałam i sparzyłam się. Ale chętnie zgodzę się na przyjaźń, jeśli nadal tego chcesz.
Pojawienie się Ellis w teatrze w towarzystwie dyrektora Colcraftu, zgodnie z jej przewidywaniami, nie przeszło nie zauważone. W poniedziałek więc, jedząc z Vicky i Sarą lunch, Ellis uprzedziła ich pytania i opowiedziała w skrócie, jak do tego doszło.
– Miał dwa bilety, więc mnie zaprosił – wyjaśniła rzeczowym tonem. – Później poszliśmy do Napoli na spaghetti carbonara, a potem odwiózł mnie do domu. Jeszcze czegoś chciałybyście się dowiedzieć?
Obie dziewczyny umierały oczywiście z ciekawości, ale błysk w oczach koleżanki ostrzegł je, że lepiej nie domagać się dalszych wyjaśnień.
Zbliżał się koniec semestru i Ellis ograniczyła spotkania z Mattem do sobotnich wieczorów. Niedzielny lunch w Briar Cottage był wspaniałą okazją, dzięki której oderwała się od swoich podręczników.
– Wykładowca zapowiedział już końcowy egzamin. Zależy mi, żeby dobrze wypaść – zwierzyła się Mattowi przy kolacji w „Gospodzie Pod Pstrągiem".
Matt przyjrzał się jej bacznie w świetle świec.
– Twoja kariera wiele dla ciebie znaczy, prawda?
– Należę do grona tych nielicznych wybrańców, którzy lubią to, co robią. Nie wytrzymałabym pracy dla samych tylko pieniędzy.
– Nigdy nie myślałaś o małżeństwie?
– Zasadniczo nie jestem przeciwniczką małżeństwa. Jestem przecież normalną kobietą. Tak jak wszyscy, chciałabym mieć rodzinę. Chodzi o to – uśmiechnęła się do Matta – że ja chciałabym mieć wszystko naraz: dom, dzieci, i pracę.
– Męża także uwzględniłaś w tym scenariuszu? – spytał Matt cierpko.
– Nie każdy mężczyzna chce mieć żonę, która poświęca się karierze zawodowej. Michael do takich nie należał – dodała i zmieniła temat. – Chodzą plotki, że w tym roku ma być zupełnie inne przyjęcie bożonarodzeniowe.
Matt roześmiał się.
– Widzę, że Sara się wygadała.
– Tylko do mnie! – zastrzegła się Ellis.
– Nie musisz jej bronić. To żadna tajemnica. W przyszłym tygodniu wszyscy dostaną zaproszenia.
– Bal dla wszystkich pracowników! Tego w naszej firmie jeszcze nie było! – Oczy Ellis rozbłysły. – Założę się, że pewne osoby ze starej gwardii będą stroić fochy. Dawniej bal był tylko dla dyrekcji, a pospólstwo musiało się zadowolić czymś w rodzaju towarzyskiej herbatki w stołówce.
– Zaprosiłem też ludzi z naszych różnych filii.
– Z Longmanami włącznie? – spytała Ellis.
– A mogłem ich pominąć?
– No nie.
– I chcę, żebyś była. – Matt nie spuszczał wzroku z twarzy Ellis. – Bez względu na to, czy oni się zjawią, czy nie.
Podczas powrotnej jazdy Ellis przeżywała swoje zwykłe rozterki: zaprosić Matta na kawę, czy nie zaprosić. Od tamtego pamiętnego lunchu w starej plebanii, Matt bardzo skrupulatnie przestrzegał zakazu całowania jej i zaczynała żałować, iż tak stanowczo postawiła sprawę. On natomiast dał jej jasno do zrozumienia, że słowa dotrzyma, o ile nie zostaną sam na sam, co praktycznie wykluczało spotkania u niej albo u niego w domu. Tym razem jednak, kiedy zajechali na Sycamore Road, Matt sam rozwiązał dylemat pytając, czy wyjątkowo może wstąpić na górę.
– Nie bój się – dodał chłodno. – Nie złamię umowy, ale chciałbym coś z tobą przedyskutować.
Zaintrygowało to Ellis. Kiedy weszli do mieszkania, spytała:
– Kawy?
– Nie, dziękuję. – Matt podprowadził ją do fotela. Usiądź i posłuchaj.
Zaniepokojona jego zachowaniem, zdjęła płaszcz i usiadła. Nie spuszczała wzroku z twarzy Matta.
– Czy coś się stało?
– Nie. Przynajmniej jeszcze nie – odparł enigmatycznie i przysiadł na brzegu kanapy. Lekko pochylił się do przodu, złożone dłonie wsunął między kolana. – Chciałbym wrócić do sprawy, o której zaczęliśmy rozmawiać przy kolacji – oświadczył.
– Chodzi o bal? Chciałbyś, żebym ci pomogła go zorganizować?
– Nie! To nie ma nic wspólnego z tym cholernym balem! – wrzasnął, ale natychmiast się zreflektował.
– Przepraszam. Miałem na myśli sprawę twojej kariery zawodowej.
Ellis słuchała w napięciu.
– Niezadowolony jesteś z moich postępów? – spytała zaniepokojona.
– Bzdury. Radzisz sobie znakomicie i wiesz o tym.
– Matt namyślał się chwilę. – Posłuchaj. Sądzę, że najlepiej zrozumiesz, o co mi chodzi, jeśli ci coś opowiem.
– Dobrze. Uwielbiam opowiadania.
– Wątpię, czy to ci się spodoba. – Matt spojrzał na nią sceptycznie. – To nie będzie zabawna historia. Wszystko zaczęło się, kiedy miałem mniej więcej szesnaście lat. Ojciec wykładał ekonomię na politechnice. Rzucił matkę dla swojej studentki, dziewczyny niewiele starszej ode mnie.
Ellis siedziała bardzo cicho, prawie bojąc się oddychać. Ojciec Matta, zanim odszedł, próbował zjednać go sobie, tłumacząc się przed nim, co chłopaka żenowało i krępowało. Matka, zbyt wstrząśnięta, by dostrzec ból syna, wyjechała do swoich rodziców do Norwich. Matt zamieszkał w internacie przy tej samej zresztą szkole, do której uczęszczał. Osamotniony, zrozpaczony, opuszczał się w nauce. Grunt usunął mu się całkowicie spod nóg, gdy matka bardzo szybko znalazła ukojenie w związku z jakimś amerykańskim biznesmenem, który odbywał sentymentalną podróż do miejsc, gdzie walczył w czasie wojny.
– Cal pocieszył ją tak skutecznie, że zaraz po otrzymaniu rozwodu, pojechała za nim do Stanów i pobrali się. Ja zaś wiodłem żywot wędrowca bez domu: internat, dziadkowie, wakacje z ojcem i jego nową rodziną i, od czasu do czasu, skok przez Atlantyk z wizytą do państwa Jackson w Bostonie.
– Wciąż ich odwiedzasz? – spytała Ellis cicho.
– Matka zmarła jakieś dwa lata temu, ale utrzymuję – kontakt z Calem. I bardzo, bardzo rzadko jeżdżę do Devon zobaczyć się z ojcem i Sheilą.
– Wciąż masz do niego żal?
– Już teraz nie. Ale dawniej miałem do niego pretensje. Winiłem go za każdą porażkę, jaka mnie w życiu spotkała. Widzisz, jeszcze w szkole postanowiłem iść do Oksfordu. Wskutek tych wszystkich kłopotów, miałem zbyt słabe wyniki i musiałem zadowolić się mniej sławną uczelnią. Dużo się uczyłem, dużo hulałem, ale skończyłem studia z dobrymi wynikami i wiarą, że ruszę świat w posadach. – Uśmiechnął się ironicznie. – Dzięki Calowi Jacksonowi udało mi się kontynuować studia na Uniwersytecie Harvarda. Kiedy wróciłem do kraju, zacząłem się piąć do góry, ucząc się po drodze twardych praw obowiązujących w tej dżungli. Aż . zaszedłem na sam szczyt.
– Co zresztą zrobiłeś w błyskawicznym tempie! Ojciec musi być z ciebie bardzo dumny.
– Nawet jeśli, nigdy mi o tym nie mówi. – Matt pochylił się jeszcze bardziej do przodu i ujął Ellis za ręce. – Do czego cały ten wstęp zmierza? Otóż rodzice nauczyli mnie czegoś bardzo cennego. Mianowicie, że na miłości, czy na tym, co nazywamy miłością, nie można polegać. Kiedy się pobierali, oboje byli do szaleństwa w sobie zakochani. Pamiętam z dzieciństwa, że zachowywali się jak młodzi kochankowie, co było nawet trochę żenujące. I co? Szast prast i ojciec zakochał się, też do szaleństwa, w młodziutkiej Sheili i zostawił matkę. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że łatwiej bym się z tym pogodził, gdyby matka tak szybko nie związała się z Calem. To mnie dobiło.
– To musiało być dla ciebie straszne – powiedziała Ellis ze współczuciem.
– Było. Ale z drugiej strony – spojrzał na nią z ponurym uśmiechem – nauczyło mnie, że w stosunkach z kobietami najlepiej przestrzegać zasady, o której – ci już mówiłem. Z jednymi pracuję, z drugimi się bawię. I nie należy zawracać sobie głowy miłością, bo z tego nic dobrego nie wynika.
Matt zerwał się nagle i pociągnął Ellis za sobą. Patrzyła na niego i nie wiedziała, co myśleć. Z jednej strony współczuła nieszczęśliwemu chłopcu, z drugiej przerażał ją mężczyzna, który z niego wyrósł. Mężczyzna, który ze swojego życia wyeliminował miłość.
– Rozumiem – przemówiła stłumionym głosem. Spróbowała oswobodzić ręce, Matt jednak mocno trzymał ją za przeguby. Ogarnęły ją złe przeczucia.
– Dopóki nie spotkałem ciebie – odezwał się tonem, który dobrze znała z jego wypowiedzi na zebraniach Colcraftu – nie miałem pojęcia, że w moim życiu czegoś brak. Praca zawsze w pełni mnie zadowalała. I zawsze gdzieś na uboczu czekała jakaś atrakcyjna kobieta, gotowa poświęcić mi swój czas, kiedy zapragnąłem się odprężyć. Z tobą wszystko wygląda inaczej. – Matt przyciągnął Ellis do siebie. – Ty po prostu nie dajesz się tak zaszufladkować. Jesteś ponętna, ale także inteligentna, równie ambitna jak piękna. I z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu nie ma koło ciebie żadnego mężczyzny... oprócz mnie – dodał uśmiechając się cierpko.
– Więc jaką etykietkę mi przylepisz? – Ellis uniosła dumnie głowę.
– To zależy od ciebie.
– Nie rozumiem.
– To pozwól, że ci wytłumaczę. Widzisz, uważam, że łączy nas wiele. Doceniam twoje zamiłowanie do ciężkiej pracy, sumienność, z jaką wypełniasz swoje obowiązki, determinację, z jaką pniesz się do góry. Lubię poza tym emanujące z ciebie ciepło i te zielone błyskawice, które rzucają twoje oczy, kiedy się gniewasz. Lubię zmysłowy sposób, w jaki przygryzasz – dolną wargę, kiedy coś pochłania twoją uwagę. Lubię twoją twarz, piękną i inteligentną. Lubię – dodał miękko – całe twoje ciało.
– Matt, posłuchaj... – zaczęła, ale Matt położył palec na jej ustach.
– Usiądź – poprosił. – Mam dla ciebie pewną propozycję.
– Propozycję? – Ellis zesztywniała.
– Od momentu, kiedy się wprowadziłem do starej plebanii, zacząłem rozumieć, czego w moim życiu brakuje. Za każdym razem, gdy chcę coś kupić do domu, waham się, bo chciałbym, żebyś to ty mi pomogła wybrać. Wiem jednak, że w moim domu nie brakuje tylko sprzętów. Brakuje w nim kobiety. W moim domu i w moim życiu. Moglibyśmy wspólnie zamieszkać w starej plebanii.
Słysząc to wyznanie, Ellis zerwała się, lecz Matt chwycił ją mocno w ramiona i pocałunkiem zdusił jej opór. Dopiero po dłuższej chwili uniósł głowę i zajrzał jej głęboko w oczy.
Ellis wyrwała się z uścisku i cofnęła kilka kroków. Ręce skrzyżowała na piersi i gwałtownie potrząsając głową, wykrzyknęła:
– Nie mówisz poważnie!
– Tak się przypadkiem składa, że jak najpoważniej – odparł zimno. Wyraz łagodnego rozmarzenia zniknął z jego twarzy.
– Chyba się do końca nie zastanowiłeś – powiedziała Ellis. – Biorąc pod uwagę okoliczności, to wykluczone – oświadczyła.
Matt wstał z kanapy. Twarz mu stężała. Sympatyczny kumpel, z którym Ellis spędziła wieczór, zmienił się w dyrektora naczelnego Colcraftu, obrażonego jej odmową.
– Nie rozumiem twoich skrupułów – stwierdził lodowatym tonem. – Oboje jesteśmy dorośli, bez zobowiązań... – Umilkł, mierząc Ellis pogardliwym wzrokiem. – Chyba że nadal wzdychasz do Longmana.
– Co Charles ma z tym wspólnego?
– Nie wiem. – Matt wzruszył ramionami. – Nie jestem znawcą kobiecej duszy.
– A zaledwie kilka minut temu analizowałeś moją!
– wybuchnęła.
– Dobrze. Posłuchaj. Przecież ja mam ci o wiele więcej do zaoferowania niż on. – Matt postąpił krok do przodu, ujął Ellis za łokcie i lekko nią potrząsnął.
– Sama powiedziałaś, że w porównaniu z nim, odniosłem w życiu o niebo większy sukces. Pomyśl, ja mogę ci pomóc w twojej karierze. On nie bardzo. Posiadam dom, który ci się tak spodobał. Możesz się w każdej chwili do niego wprowadzić i urządzić według swojego gustu. Nie będę cię obrażał udawaniem wzniosłych uczuć, których w sobie nie znajduję, ale wiem, że może nam być cholernie dobrze razem w życiu i... i w łóżku. I ty też o tym wiesz. – Matt puścił jej ręce. – A na dodatek – rzucił – Longman jest żonaty. Ja mam nad nim jeszcze tę przewagę, że nie jestem.
– Wszystko się zgadza. Dobrze. Szczerość za szczerość. Gdybyśmy pracowali w różnych przedsiębiorstwach, nie wahałabym się. Ale ponieważ tak nie jest, nawet nie ma o czym mówić. Ty jesteś dyrektorem naczelnym, więc to ja musiałabym odejść. I dlatego odmawiam. Nigdzie w okolicy nie znajdę posady z taką możliwością awansu, jaką mam teraz. To przesądza sprawę. Przykro mi, że muszę postawić moją karierę na pierwszym miejscu.
Matt cofnął się. Żaden mięsień nie drgnął w jego twarzy.
– Nie szczędzisz mi ciosów. Niedawno przyznałaś się, że nie wykluczasz małżeństwa, rozumiem więc, że nie odpowiada ci perspektywa małżeństwa ze mną.
Ellis oniemiała. Małżeństwo? Naprawdę tak powiedział, czy się przesłyszała? Wpatrywała się w Matta tępym wzrokiem, nie mogąc słowa z siebie wydobyć.
– Nic ci nie jest? – zaniepokoił się.
– Wybacz – powiedziała – mógłbyś to powtórzyć?
– Wszystko od początku... ? – Spojrzał na nią zdumiony i nagle wybuchnął śmiechem.
– Przeraziłaś się moich etykietek? Tobie ofiarowuję tę z napisem „żona". Biorąc pod uwagę okoliczności – spojrzał na nią rozbawiony – uznałem, że lepiej będzie, jak się wpierw pobierzemy, a dopiero później zaczniemy urządzać wspólny dom!
Poślubić Matthew Canninga? Teraz Ellis, przekonana, że proponował jej tylko wspólne zamieszkanie, była w ogromnej rozterce. Propozycja małżeństwa wydała jej się w pierwszej chwili pomysłem wręcz absurdalnym, ale zaraz zreflektowała się. Lubiła go, o wiele bardziej, niż kiedyś wydawało jej się w ogóle możliwe. Przez ostatnie miesiące jej podziw dla inteligencji, zapału i dojrzałości Matta, a nawet dla jego stanowczości, dzięki której stał się niekwestionowanym szefem, rósł prawie z dnia na dzień. Przyjrzała mu się uważnie. Gęsta chłopięca czupryna, wyraziste oczy, wysportowana sylwetka. Fizyczne atrybuty w połączeniu z intelektem czyniły z niego atrakcyjnego kandydata na męża.
Matt stał bez ruchu. Czekał na odpowiedź. Z jego oczu trudno było odgadnąć, co czuje.
– Sądziłam – odezwała się w końcu – że przykład rodziców skutecznie zraził cię do małżeństwa.
Matt odprężył się trochę. Podszedł do Ellis.
– Bo tak właśnie było. Dopóki nie spotkałem ciebie. Wierzę, że nasze małżeństwo będzie pod każdym względem udane, ponieważ oboje jesteśmy dojrzałymi i odpowiedzialnymi ludźmi. Wydaje mi się, że doskonale do siebie pasujemy i w pracy i poza pracą. To daje nam pięćdziesiąt procent więcej szans niż innym.
– Inni pobierają się z miłości – zauważyła Ellis. – Co będzie, moje pytanie jest czysto hipotetyczne, jeśli jedno z nas, kiedyś w przyszłości, zakocha się bez pamięci w kimś innym? To się zdarza, sam wiesz.
– Ponieważ ja już nigdy w życiu nie mam zamiaru bez pamięci się w nikim zakochiwać, wina będzie leżeć po twojej stronie. – A nie doczekawszy się odpowiedzi, rzekł: – Co ty na to?
– Twoje słowa brzmią bardzo trzeźwo... – zawahała się – bardzo zimno.
– Mylisz się. – Matt chwycił ją w ramiona i uścisnął tak mocno, że tchu złapać nie mogła. – Moje uczucia – wyznał patrząc jej prosto w oczy – nie są może zbyt romantyczne, ale na pewno nie są zimne. – To mówiąc podniósł ją do góry, położył na sofie i zaczął całować tak gorąco i namiętnie, jakby chciał ją przekonać o prawdziwości swych słów. Ellis zaczęła mimowolnie się bronić.
Matt rozluźnił żelazny uścisk i całował ją teraz miękko, delikatnie wsuwając język między jej wargi. Pod wpływem łagodnej pieszczoty odprężyła się i przytuliła do niego. Objęła go za szyję mocno i poczuła bicie jego serca. Matt drżącymi palcami rozpinał jej bluzkę, jego miękkie włosy muskały jej skórę, a usta wędrowały niżej i niżej, aż przywarły do twardego koniuszka jej piersi. Ellis westchnęła i wyprężyła się z rozkoszy. Palce, wargi, język Matta pieściły jej piersi. Zębami zadawał jej słodki ból.
Zduszony jęk uwiązł Ellis w gardle. Matt uniósł głowę i spojrzał w jej szeroko otwarte, rozmarzone oczy. Zrzucił marynarkę i znowu porwał Ellis w ramiona, miażdżąc ją prawie w uścisku. Jego usta odszukały jej wargi, dłonie coraz namiętniej pieściły całe jej ciało. Poddawała się bez oporu, a jej palce zaciskały się na naprężonych mięśniach jego karku. Nagle zadrżała. Ręka Matta dotknęła jej nagiej skóry nad pończochą. Matt na jedno mgnienie zastygł w bezruchu, potem głęboko wciągnął w płuca powietrze, usiadł i schował twarz w dłoniach.
Ellis leżała oszołomiona. Po chwili usiadła i drżącymi rękami zaczęła zapinać bluzkę i wygładzać spódnicę. W końcu Matt odwrócił się ku niej. Pod wpływem tego spojrzenia oblała się rumieńcem i spuściła oczy.
– Widzisz – powiedział Matt cicho. Drżenie głosu zdradzało, że jeszcze nie całkiem opanował napięcie.
– Ty i ja tworzylibyśmy idealną parę. Pod każdym względem.
Zapomniałeś o jednym, pouczyła go Ellis w myśli. Żeby małżeństwo było udane, nie wystarczy tylko wzajemna sympatia i przyjaźń.
– I jak? – nalegał Matt. – Czy perspektywa wyjścia za mnie za mąż nadal wydaje ci się przekleństwem losu?
– Nie – przyznała z westchnieniem – ale zupełnie mnie zaskoczyła.
– Dlaczego? Chyba wiesz, jak bardzo lubię twoje towarzystwo i jak zawsze na klęczkach wprost błagam, żebyś mi poświęciła trochę swojego czasu.
– Przestań, Matt. Przypadkiem nie przesadziłeś? Trudno mi wyobrazić sobie ciebie na klęczkach. Poza tym z początku nie dotarło do mnie, że proponujesz mi małżeństwo.
– Aha – Matt przysunął się bliżej. – Nie dotarło do ciebie.
Widząc błysk w jego oczach, Ellis zmieszała się i wcisnęła w róg kanapy.
– Rozumiem – ciągnął Matt z niewzruszoną miną.
– Mimo to skłonna byłaś się zgodzić, gdyby zamieszkanie ze mną nie oznaczało końca twojej kariery!
– Nie chciałam... nie chciałam okazać się nieuprzejma. Wiesz, jak to jest – brnęła unikając jego wzroku.
– Znowu daje o sobie znać syndrom Pinokia. A fe!
– Wsunął palce w jej włosy i przytrzymał jej głowę jak w imadle. Przyznaj się – zażądał, patrząc jej prosto w oczy. – Gdyby nie twoja praca i nie Colcraft, nie wahałabyś się, prawda? Dlaczego więc równie gorliwie nie powiesz „tak" na propozycję trwałego, usankcjonowanego prawem związku?
– Bo widzisz, dla mnie – zaczęła Ellis powoli – małżeństwo musi być właśnie na całe życie.
– Zgadzam się z tobą całym sercem i dlatego głęboko wierzę, że małżeństwo oparte na tym, co nas oboje łączy, ma większe szanse przetrwania niż związek czysto emocjonalny.
– Pozwolisz mi to przemyśleć?
Matt zamknął oczy i wypuścił Ellis z objęć.
– Oczywiście – rzekł.
– Obraziłeś się – westchnęła.
– Nie. Nie obraziłem się – potrząsnął głową.
– Nawet bym się zdziwił, gdybyś odpowiedziała od razu.
– Tu nie chodzi o krygowanie się ani o chęć poradzenia się kogoś. Potrzebuję po prostu trochę czasu, żeby się oswoić z tą myślą.
– Zgoda. – Matt uśmiechnął się do niej kpiarsko.
– Zostawię ci czas do Bożego Narodzenia. To już niedługo. Wolałbym, panno Worth, poznać twoją odpowiedź wcześniej, ale jestem człowiekiem rozsądnym.
Ellis uśmiechnęła się.
– Rozsądnym, pod warunkiem, że wszystko idzie po pańskiej myśli, panie dyrektorze..
– Kiedy masz ten cholerny egzamin? – spytał Matt niespodziewanie.
– W środę. – Mina jej zrzedła.
– Dobrze. – Wstał i pociągnął Ellis za sobą. – Do środy zostawię cię w spokoju, ale uprzedzam, że potem chciałbym widywać cię trochę częściej. – Objął ją i pocałował. – Nie zapominaj, że jeśli czegoś pragnę całym sercem, nie rezygnuję. Pomyśl o tym przed zaśnięciem.
– Ellis odchyliła się do tyłu, opierając się o jego splecione za jej plecami ramiona.
– Chyba rozumem, nie sercem – zadrwiła.
Przed egzaminem Ellis wzięła trzy dni urlopu. Cieszyła się nawet, że chwilowo nie widuje Matta. Rodzinie nic nie powiedziała o jego oświadczynach. Jeszcze zdąży, kiedy podejmie ostateczną decyzję. Najprawdopodobniej pozytywną, postanowiła w duchu. Tylko kretynka odrzuciłaby taką szansę – gwarancję bezpieczeństwa, piękny dom i, na dodatek, zgodę na jej własną karierę zawodową. A ona przecież, nie licząc epizodu z Charlesem Longmanem, przyznała samokrytycznie, kretynka nie jest.
Egzamin zdała gładko. Poczuła satysfakcję, mogąc udowodnić sobie, bardziej nawet niż wykładowcy, że prawo ma teraz w małym palcu. Kiedy razem z innymi opuszczała budynek uczelni, Matt czekał na nią przed wejściem.
– I co? – dopytywał się, odciągając ją na bok.
– Jak poszło?
– Dobrze! – odparła, uśmiechając się promiennie.
– Miło z twojej strony, że przyszedłeś.
– Przyszedłem cieszyć się z tobą albo wylewać łzy – zażartował, prowadząc ją w kierunku lotusa. – Podejrzewam, że mimo moich ostrzeżeń, przyszłaś piechotą.
– Lubię się przejść przed zajęciami. Świeże powietrze pobudza szare komórki. Ale z powrotem miałam zamiar wziąć taksówkę. Poważnie!
– Wierzę – zapewnił ją Matt, siadając za kierownicą. Pochylił się ku Ellis i ująwszy jej głowę w dłonie pocałował. – Stęskniłem się za tobą – powiedział.
– Ja też – szepnęła. – Umieram z głodu – dodała z uśmiechem.
– Racja. Gdzie pojedziemy? – spytał Matt, włączając silnik.
– Chodźmy do mnie, a po drodze wstąpimy do tej chińskiej restauracji koło mojego domu i kupimy coś na wynos. Dobrze?
– Świetny pomysł!
Później, kiedy Ellis oświadczyła, że nie może się ruszyć z przejedzenia, Matt pozbierał foliowe opakowania porozrzucane po saloniku, umył ręce i usiadł obok niej na kanapie. Ellis przytuliła się do niego i sennym głosem stwierdziła:
– Pyszne było.
– Hm. – Matt potarł policzek o jej włosy. – Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o balu. To w tym tygodniu.
– Oczywiście, że nie. – Ellis usiadła prosto i spojrzała na niego. – Już dawno kupiłam sukienkę.
– Jeśli teraz dasz mi odpowiedź, mógłbym w sobotę ogłosić nasze zaręczyny.
– A jeśli odpowiedź będzie odmowna?
Matt nie odezwał się. Przyciągnął Ellis do siebie i zaczął całować i pieścić tak namiętnie, że gotowa była nie tylko przystać na propozycję małżeństwa, ale spełnić każde jego życzenie.
– To nie fair – wykrztusiła w końcu. – Obiecałeś poczekać do Bożego Narodzenia.
Matt porwał ją do góry i zaniósł do sypialni. Tam położył na materacu i pochyliwszy się, pogładził po policzku.
– Chcę usłyszeć twoją odpowiedź teraz – zażądał, patrząc na nią pociemniałymi oczami. – A może trzeba ci jeszcze pomóc podjąć decyzję? – szepnął Matt i powoli zaczął zdejmować z niej ubranie.
Ellis przygryzła dolną wargę, nie mogąc opanować pożądania. Matt nie odrywał oczu od jej nabrzmiałych piersi i stwardniałych sutków. Zrzucił ubranie i nabierając głęboko powietrze w płuca, wyciągnął do niej ramiona. Zetknięcie ich nagich ciał było jak przyłożenie zapalonej zapałki do suchego drewna. Ogarnął ich płomień namiętności tak gwałtowny, tak gorący, tak wszechpotężny, że Ellis po raz pierwszy w życiu odkryła, co to znaczy stać się jednym ciałem. Długo leżeli objęci, przytuleni do siebie, wsłuchani w ciszę. Głowa Matta ciężko spoczywała na piersi Ellis, która wciąż kurczowo zaciskała palce na jego włosach.
– Wciąż jeszcze nie jesteś zdecydowana? – szepnął, unosząc się na łokciu i zaglądając jej głęboko w oczy. Oddech miał przyspieszony, nierówny.
Ellis uśmiechnęła się i spojrzała na niego spod ciężkich, półprzymkniętych powiek.
– To po to... ?
– Wiesz, że nie. Po raz pierwszy w życiu zupełnie straciłem panowanie nad sobą.
– To był bardzo mocny argument!
– Ale nie zamierzony. – Matt pogładził jej zmierzwione włosy. – W tym momencie nie myślałem o żadnych argumentach, tylko o tym, jak bardzo cię pragnę.
Teraz Ellis ogarnęło straszliwe zmęczenie.
– Przepraszam. Nagle poczułam się okropnie wyczerpana. To był wspaniały, niezapomniany wieczór – dodała.
– Zmykam więc, żebyś mogła odpocząć. – Matt spojrzał na nią jeszcze raz rozmarzonym wzrokiem i zaczął się powoli ubierać. – Szkoda, że nie jedziesz ze mną. Od dziś – oświadczył stanowczym tonem – nie dam ci spokoju, dopóki się nie poddasz.
– Dlaczego?
– Dlaczego!? – Matt wziął ją za ramiona i delikatnie potrząsnął. – Bo chcę cię mieć przy sobie zawsze, a nie tylko przez kilka godzin. Nie żeby się z tobą wyłącznie kochać. Małżeństwo to o wiele, wiele więcej, i chcę je przeżyć w pełni: Z tobą.
– Dobrze – szepnęła, drżąc na całym ciele.
– Tak? Nie przesłyszałem się?
– Nie. Wyjdę za ciebie – powiedziała, ale widząc zwycięski błysk w jego oczach, ruchem ręki nakazała milczenie. – Pod jednym warunkiem.
Matt jęknął.
– Wiedziałem. O co chodzi?
– Pod warunkiem, że ogłosimy nasze zaręczyny dopiero po świętach. W styczniu, kiedy wrócimy do pracy. A w Boże Narodzenie powiem mamie i ciotce.
– Tylko tyle? – wykrzyknął Matt i uścisnął ją mocno. – Bałem się, że zażądasz jakiegoś okresu próbnego albo wymyślisz jeszcze inną torturę.
Następnego wieczoru Matt zadzwonił i zawiadomił Ellis, że na najbliższe dwa dni wyjeżdża.
– Chciałbym wszem i wobec ogłosić, jaki jestem szczęśliwy. Nie zmienisz zdania? Nie zgodzisz się na ujawnienie naszych zaręczyn w sobotę?
– Nie. Mam ochotę dobrze się bawić, a to nie będzie możliwe, jeśli znajdę się w centrum zainteresowania wszystkich.
– A wyobrażasz sobie, jakie mnie czekają męki, żeby się nie zdradzić, iż myślę wyłącznie o tobie? Co teraz robisz?
– Już leżę – powiedziała sennym głosem. – Wczorajszej nocy niewiele spałam. Z różnych powodów.
– Ja też nie – westchnął i zaczął jej mówić, jak bardzo pragnie być teraz z nią i co by zrobił, gdyby to było możliwe.
– Przestań – błagała w końcu – bo znowu nie będę mogła zasnąć.
– Nie ty jedna – zażartował. – O której przyjechać po ciebie w sobotę? – zapytał.
I wywiązała się między nimi długa dyskusja na ten temat, gdyż Ellis postanowiła udać się do hotelu Chesterton taksówką i żadne argumenty nie zdołały jej przekonać. Entree w towarzystwie naczelnego dyrektora absolutnie nie wchodziło w rachubę.
– Dopóki nie ogłosiliśmy naszych zaręczyn, kategorycznie nie zgadzam się na takie występy – oświadczyła.
W słuchawce zapadła długa cisza i zaczęła nawet podejrzewać, że połączenie zostało przerwane. Ale po chwili usłyszała lekko schrypnięty głos Matta:
– Jeśli uda mi się jutro wcześniej wrócić, wpadnę.
Ellis przygryzła wargę.
– Och! Nie będzie mnie! Umówiłam się z mamą, że prosto z pracy pojadę na wieś. Widzisz, mama skracała mi sukienkę. Obiecałam jej, że przenocuję. Do siebie wrócę dopiero w sobotę rano. Za to odwołałam niedzielny lunch. – Zawahała się. – Chciałam spędzić cały dzień z tobą. Jeśli ci to odpowiada – dodała.
Matt zareagował z tak szczerym entuzjazmem, że po skończonej rozmowie Ellis długo jeszcze nie mogła zasnąć.
Szykując się na bal Colcraftu, Ellis wiedziała, że nigdy w życiu nie prezentowała się lepiej. W sukni uszytej z ciężkiej jedwabnej satyny w odcieniu karmelu, ze spódnicą z dwóch nakładających się na siebie falban, wyglądała, zdaniem matki, jak królewna. Włożyła srebrny naszyjnik z bursztynem i po raz ostatni przejrzała się w lustrze. W uśmiechniętej twarzy patrzyły na nią rozpromienione oczy.
– Wyglądasz jak kobieta zakochana – powiedziała do swojego odbicia.
Nagle doznała olśnienia i z emocji oblała się rumieńcem. Jakże była ślepa! Jakąż bzdurą była ta cała górnolotna mowa o przyjaźni! Teraz zrozumiała, że cały czas była w Matcie zakochana i tylko sobie tego nie uświadamiała.
W foyer hotelu Chesterton czekał już na nią Godfrey Baker. Wzruszył ją tym.
– Ślicznie wyglądasz! – wykrzyknął, zdejmując z niej etolę i cofając się, by się jej lepiej przyjrzeć. – Czy przyjechałaś czarodziejską karocą?
Ellis schyliła się w dworskim ukłonie i uśmiechnęła się do starszego pana serdecznie.
– Dynia ma mnie zabrać do domu z wybiciem północy! – zażartowała.
Salę bankietową wypełniał już tłum roześmianych, ożywionych gości. Kolorowe suknie pań kontrastowały z surową czernią wieczorowych strojów panów. Odpowiadając uśmiechem na pozdrowienia, eskortowana przez Godfreya Bakera, Ellis zbliżyła się do Matta, który, gdy tylko ich ujrzał, natychmiast przeprosił swoje towarzystwo i wyszedł im naprzeciw. Zatrzymał się o krok od Ellis i pełnym zachwytu spojrzeniem objął ją od stóp do głów.
– Dobry wieczór – odezwał się, oczu nie mogąc oderwać od narzeczonej. – Wyglądasz jak zjawisko!
– Wyciągnął rękę. Ich dłonie zetknęły się i Ellis serce omal nie wyskoczyło z piersi. Opanowała się jednak i tylko lekko uśmiechnęła. – Godfreyu – Matt zwrócił się do przyjaciela – bądź tak miły i postaraj się o drinka dla Ellis, a potem pokaż jej, gdzie siedzi, dobrze? Dołączę do was, jak tylko zjawią się ostatni maruderzy.
– Byle to niezbyt długo trwało – westchnął Godfrey.
Przy stole Matt zajął krzesło vis a vis Ellis.
– Czekałem na spóźnialskich – oznajmił, dając znak szefowi sali – ale w końcu machnąłem ręką.
– Uniósł kieliszek. – Życzę wszystkim Wesołych Świąt oraz wielu sukcesów w Nowym Roku.
Toast rozległ się echem po sali i pracownicy Colcraftu zaczęli ucztować.
W połowie pierwszego dania, Ellis, która siedziała plecami do wejścia, zerknęła nad ozdabiającym stół bukietem poinsecji na Matta. Spostrzegła, że przez zmrużone powieki obserwuje drzwi. Tymczasem szum rozmów przycichł na moment w związku z przybyciem nowej pary, o nieobecność której Ellis modliła się w duchu. Odwróciła się zawiedziona, że jej modlitwy nie zostały wysłuchane, i zobaczyła oboje Longmanów, paradujących środkiem sali.
Clarissa, spowita w obłok błękitnego szyfonu dokładnie tego samego koloru co jej oczy, podeszła do Matta przeprosić za spóźnienie.
Charles wymamrotał coś zdawkowego na powitanie, po czym zdecydowanym ruchem odprowadził żonę na bok. Mijając Ellis, ukłonił się z dziwnie smutnym wyrazem twarzy. Longmanowie dołączyli do sąsiedniego stołu, gdzie siedzieli młodzi ekspodwładni Charlesa.
Za chwilę salę znowu wypełnił gwar rozmów. Ellis, wymieniwszy krótkie porozumiewawcze spojrzenie z Mattem, zajęła się jedzeniem. Świadomość, że widok Charlesa nie wywołał w jej sercu żadnej reakcji, zaostrzyła tylko jej apetyt. Była w wyśmienitym humorze. Śmiała się i rozmawiała z takim ożywieniem, że w pewnym momencie Matt zaczął się jej przyglądać pytającym wzrokiem.
Po skończonej kolacji niewielka orkiestra zagrała wstępne takty pierwszego tańca. Jakie było zdziwienie niektórych, kiedy zamiast spodziewanego najnowszego przeboju, rozpoznano tradycyjnego walca.
Matt wstał z miejsca. Ellis zamarła. Chyba nie zamierza inaugurować balu z nią! Matt miał jednak inne plany. Uśmiechając się na widok śledzących jego ruchy ciekawych spojrzeń, podszedł do stołu w dalekim końcu sali i ukłonił się przed starszą kobietą, która podniosła się z krzesła oszołomiona. Oklaski powitały tę wirującą na parkiecie dziwną parę – małą, pulchną figurkę w jaskrawoniebieskiej sukience i wysokiego mężczyznę z chłopięcą czupryną. Ellis obserwowała ich ze ściśniętym gardłem.
– Kto to? – spytała zaintrygowana Rosę Hennessy, a dowiedziawszy się, że to jedna ze sprzątaczek utrzymujących siedzibę Colcraftu w nienagannej czystości, klasnęła w ręce i szerokim gestem zachęcała pozostałych gości do tańca.
Ten moment przesądził o sukcesie wieczoru. Ellis tańczyła wszystkie tańce, wciąż zmieniając partnerów – od Godferya, który poprosił ją pierwszy, do młodszego stażysty z księgowości. Dopiero w połowie balu, Matt, który zatańczył już z każdą z pań, siedzących przy ich stole, podszedł do Ellis.
– Nareszcie – szepnął, lekko poruszając wargami. Trzymał ją mocno, lewą dłonią dotykając jej nagich pleców. – Zarumienisz się, jeśli się przyznam, że mam ochotę cię zjeść? W tej sukni wyglądasz bardzo apetycznie.
– Podoba ci się? – spytała skromnie.
– Doskonale wiesz, że mi się podoba. Tak jak każdemu mężczyźnie na tej sali. A najbardziej Longmanowi – Matt spojrzał na Ellis znacząco. – Wzroku nie może od ciebie oderwać.
Orkiestra grała akurat melodię wolną, nastrojową i w przygaszonym świetle Ellis odważyła się zajrzeć Mattowi głęboko w oczy.
– Nie zauważyłam – powiedziała.
Matt nagle przytulił ją mocniej i oświadczył:
– Odwiozę cię.
– Teraz? Natychmiast?
Matt pomylił krok.
– Dlaczego nie pozwoliłaś mi ogłosić dzisiaj naszych zaręczyn? Wówczas mógłbym tańczyć tylko z tobą do białego rana.
Ellis uścisnęła jego dłoń na znak, że czuje to samo.
Orkiestra przestała grać i Matt, aczkolwiek niechętnie, odprowadził Ellis na miejsce. Twarz mu stężała na widok Charlesa, który porwał swoją byłą sekretarkę do następnego tańca. Ellis, nie bez oporów, wróciła na parkiet. Nie zdziwiła się, że bawidamek Charles okazał się znacznie lepszym tancerzem od Matta.
– Ślicznie wyglądasz – zaczął.
– Dziękuję za komplement. – Ellis uśmiechnęła się do niego uprzejmie. – Twoja żona także – powiedziała na widok mijającej ich roześmianej Clarissy, tańczącej z Danem Hennessym.
Charles obrzucił żonę niechętnym wzrokiem.
– Tak sądzisz? – zdziwił się. Ostentacyjnie odwrócił głowę i zaczął rozmawiać z Ellis. Interesował się jej nową posadą i trochę smutnym głosem zapytał, czy za nim nie tęskni.
Ellis żartobliwym tonem zapewniła go, że tak. Jednocześnie uświadomiła sobie, że już bardzo dawno o nim nawet nie pomyślała. Po skończonym tańcu z ulgą rozstała się z Charlesem i zostawiła go w towarzystwie podekscytowanej Vicky Fisher, która, zazwyczaj chorobliwie nieśmiała, bawiła się jak nigdy w życiu. Nagle Ellis zapragnęła pobyć przez chwilę sama. Udała się więc na pierwsze piętro do małego pokoju oddanego do dyspozycji pań.
Ach jak przyjemnie pobyć w ciszy, z dala od muzyki i gwaru! Nie dane jej jednak było długo cieszyć się samotnością. Do pokoju weszła Clarissa, ostatnia osoba, z którą Ellis miała by ochotę się spotkać.
– Widziałam, jak się wymknęłaś – oświadczyła ziewając. – Boże! Jak ja nie cierpię takich imprez! Ale Charles się uparł, chociaż ja nie rozumiem, dlaczego w tych okolicznościach mielibyśmy przyjmować zaproszenie.
– Za to wspaniale pani wygląda – powiedziała Ellis, zatrzaskując zamek małej złotej torebki.
– Ty też wyglądasz niczego sobie. – Clarissa zmierzyła Ellis taksującym spojrzeniem. – Rozkwitłaś. Widziałam, jak tańczyłaś z Mattem – dodała. Jej oczy rzucały zimne błyski. – Natychmiast się zorientowałam, że przestałaś już wzdychać do Charlesa. Cóż, Matt ma seksapil.
– Przepraszam panią, ale muszę wracać na salę...
– Dlaczego tak oficjalnie? Poza tym, wiedz, że się bardzo z tego cieszę – ciągnęła z dziwnym wyrazem twarzy. – Założę się, że nie podejrzewałaś, iż to ja ubłagałam Matta, żeby cię zatrzymał w Colcrafcie.
Ellis zamarła z ręką na klamce. Odwróciła się ku swojej dręczycielce i chociaż czuła, jak krew odpływa z jej twarzy, odparła:
– Nic o tym nie wiedziałam.
– Ach! Znowu popełniłam gafę! – przepraszała Clarissa, udając skruchę. – Prosiłam Matta, żeby zatrzymał sobie ciebie i, jakby to określić, wykorzystał twój temperament. Wówczas byłam oczywiście przekonana, że ty i Charles jesteście kochankami.
Ellis popatrzyła na nią zimno i z niesmakiem.
– Byłam sekretarką pani męża i nikim poza tym.
– Daj spokój, przyznaj się – nalegała Clarissa. – Nie byłaś w Charlesie odrobinę zakochana?
– Lubiłam pana Longmana, to prawda – powiedziała Ellis sztywniejąc. – Ale zapewniam panią, że nasze stosunki nigdy nie wykroczyły poza ramy służbowe.
– Ale z ciebie uparciuch. Chociaż teraz to już bez znaczenia – dodała Clarissa lekkim tonem. – Założyłam się z Mattem, że nie uda mu się ciebie poderwać, a on oczywiście nie byłby mężczyzną, gdyby nie podjął wyzwania. Zapewnił mnie, że raz dwa będziesz mu jadła z ręki. – Clarissa westchnęła zniecierpliwiona.
– Strata czasu. Okazało się, że to nie ty, a ta kocica Monika Caldwell. Matt mógł nie zawracać sobie tobą głowy. – Szafirowe oczy Clarissy patrzyły złośliwie.
– Cokolwiek by jednak mówić, dzięki niemu nie poleciałaś za Charlesem do CCS. Uznałam, że czas najwyższy byś zrozumiała, że on należy do mnie.
– Doprawdy? – spytała Ellis opanowanym tonem.
– Bo ja sądziłam, że już nie. – Podeszła do drzwi i odwracając się dodała: – Posłuży się pani nazwiskiem pani Caldwell w sprawie rozwodowej?
– Och, zrezygnowałam z rozwodu! – Clarissa zrobiła efektowną przerwę i ciągnęła: – Na razie trzymam to w tajemnicy, ale tobie mogę powiedzieć. Jestem w ciąży. Ale to nie Charles jest ojcem. Postanowiłam odpłacić mu tą samą monetą i znalazłam sobie kochanka. Niestety, to człowiek żonaty i nie zamierza rozstać się z rodziną. Świnia. Tak więc oficjalnie będzie to dziecko Charlesa.
– A on się zgodził? – wykrzyknęła Ellis święcie oburzona.
– A co innego mógł zrobić? Nie zapominaj, że to ja mam pieniądze! I nie tylko. Trzymam w ręku jeszcze jedną kartę atutową. Gdy z początku Charles trochę wierzgał, zagroziłam, że wszem i wobec ogłoszę, dlaczego do tej pory nie mieliśmy dzieci. Widzisz, moja droga, jeśli chodzi o Charlesa, to w tych sprawach możność chęciom nie dostaje!
Ellis na palcach zeszła po schodach na dół. Starała się wyminąć Charlesa, który, co chwilę zerkając na zegarek, przechadzał się po foyer. Spostrzegł ją jednak i zapytał:
– Nic ci nie jest? Można się ciebie przestraszyć. Ellis spróbowała się uśmiechnąć.
– Potwornie się czuję. Musiałam coś zjeść. Charles przyjrzał się jej zaniepokojony.
– Odwiozę cię i wrócę po Clarissę. Zostawię dla niej wiadomość w recepcji.
– Nie! – Ellis gwałtownie potrząsnęła głową.
– Proszę cię, nie trzeba. – Po tym, co przed chwilą usłyszała, nie mogła spojrzeć Charlesowi w twarz.
– Wezwij dla mnie taksówkę...
– Bzdury! Nie nadajesz się, żeby sama wracać – stwierdził zdecydowanie. Ujął ją pod łokieć i wyprowadził przez główne drzwi. W zerowej temperaturze Ellis trzęsła się z zimna, kiedy szybkim krokiem szli przez parking.
– Złapałaś pewnie grypę – oświadczył Charles, sadowiąc się w swoim samochodzie. – Nadal mieszkasz przy Sycamore Road?
Ellis ledwie słyszała, co do niej mówi. W jej głowie wciąż brzmiały słowa Clarissy i ogarniało ją coraz większe przygnębienie. Uświadomiła sobie z przerażeniem, że obecna posada i obietnica awansu są częścią arcyplanu Matta, mającego na celu odciągnięcie jej za wszelką cenę od Charlesa. Omal nie zwymiotowała. Czy Matt przespał się z nią tylko po to, żeby wygrać zakład?
Kiedy zajechali na miejsce, Charles ostrożnie pomógł jej wysiąść. Przyglądał się jej z troską.
– Zrób sobie gorącej herbaty i kładź się zaraz do łóżka – poradził. – Wyglądasz koszmarnie. – Westchnął. – Bardzo mi ciebie brak. Zawsze z takim zrozumieniem potrafiłaś słuchać o moich kłopotach. – Żółte światło ulicznej latarni nadawało twarzy Charlesa niesamowitego wyrazu. – Clarissa jest w ciąży, wiesz?
Ellis kiwnęła głową.
– Wiem. Właśnie mi o tym powiedziała.
Charles zesztywniał. W jego oczach pojawił się cień wstydu.
– Powiedziała ci... ? – Urwał i głęboko wciągnął powietrze w płuca. – Widzę, że tak – sam sobie odpowiedział trzęsącym się głosem. – Cholernie zabawne, nie? – Spróbował się roześmiać.
Ellis zrobiło się go żal.
– Och, Charles... – Wyciągnęła rękę, by pogładzić go po policzku.
Charles wydał z siebie zduszony jęk i pod wpływem nagłego impulsu przytulił się do Ellis, szukając w jej ramionach pocieszenia. Oboje mieli powody do rozpaczy i pochłonięci własnymi myślami wcale nie usłyszeli nadjeżdżającego lotusa. Dopiero pisk opon hamującego samochodu wyrwał ich z odrętwienia. Ogarnięty paniką Charles odepchnął od siebie Ellis, ale w tej samej chwili z auta wyskoczył Matt i wymierzył rywalowi silny cios w szczękę.
– Matt, na miłość boską! – krzyczała Clarissa, która otulając się futrem, wysiadła z drugiej strony wozu. – Idiota! Nie musiałeś tego robić.
Charles, kompletnie oszołomiony, cofał się przed morderczym spojrzeniem Matta.
– O co, do diabła, chodzi... ? – mamrotał. Dotknął nosa. – Ja krwawię! – jęknął przerażony.
Matt ruszył w jego kierunku. Twarz wykrzywiała mu wściekłość.
– Na przyszłość, trzymaj się z dala od Ellis, bo ci kark skręcę!
– Tak mi przykro, Ellis! – odezwała się Clarissa.
– Wspomniałam po prostu Mattowi, że Charles cię odwiózł do domu. Do głowy mi nie przyszło, że on odegra taką melodramatyczną scenę.
– Doprawdy? – Ellis spojrzała na nią z pogardą. W jedwabnej balowej sukni przemarzła do szpiku kości. Marzyła jedynie o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w ciepłym mieszkaniu. – Muszę już iść – powiedziała – bo umrę tu z zimna. Dobranoc. – Odwróciła się i wbiegła na schody.
Kiedy była w połowie, poczuła za sobą oddech Matta. Strząsnęła z ramienia jego rękę, lecz on ujął ją mocno za łokieć. Wyrwał jej klucz z drżącej dłoni, otworzył drzwi i wepchnął Ellis do środka.
Ellis z furią odwróciła się ku niemu.
– Wynoś się z mojego domu!
Matt zacisnął pięści.
– Co w ciebie, do diabła, wstąpiło? Myślałem, że Clarissa kłamie. Mam uwierzyć w te bzdury, że zrobiło ci się niedobrze?
– Jak śmiesz robić mi wyrzuty? – Ellis rzuciła się do sypialni, Matt za nią, ale zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
– Ellis! Wyjdź! Otwórz! – krzyczał. – Bo wyłamię zamek!
– Cicho bądź! Sąsiedzi przybiegną. – Ellis wyszła z sypialni opatulona w stary sweter. – Straszliwie zmarzłam. Zostawiłam etolę w hotelu.
– Bo tak ci się spieszyło uciec z Longmanem!
Ellis bez słowa wyminęła Matta i weszła do kuchni nastawić czajnik.
– Nie pleć bzdur. – Trzęsącą się ręką wsypała łyżkę kawy do dzbanka. – To był przypadek. Kiedy po rozmowie z Clarissą chciałam stamtąd zniknąć, zaproponował, że mnie odwiezie, więc nie protestowałam. Gdyby sam King Kong chciał mnie porwać, też bym się nie opierała.
Matt znieruchomiał. Twarz mu pobladła.
– Zaniemówiłeś? Czyżbyś zgadywał, jakie rewelacje przede mną odkryła?
Matt wyrwał jej kubek i z hukiem odstawił. Oparł się obiema rekami o blat, tak że znalazła się jakby w potrzasku. Zbliżywszy twarz do jej twarzy zażądał:
– Powtórz dokładnie, co ci powiedziała Clarissą.
– Dała mi bardzo jasno do zrozumienia, że zatrzymałeś mnie jako swoją sekretarkę tylko na jej wyraźną prośbę – zaczęła Ellis z goryczą. – Wówczas sądziła jeszcze, że to ze mną Charles romansuje na boku. Ty najwyraźniej byłeś tego samego zdania i przez wzgląd na dawną przyjaźń, postąpiłeś, jak się domagała. A jednocześnie zapewniłeś ją, że, zanim się obejrzę, będę ci jadła z ręki. Sam tylko na tym skorzystałeś – dodała cierpko. – Wiem, że jestem cholernie dobrą sekretarką. – Usiłowała uwolnić się z pułapki, Matt jednak ani drgnął. – Skoro nie chcesz mnie puścić, może w takim razie odpowiedz na jedno moje pytanie.
– Pytaj.
– Czy zakładałeś się z Clarissą?
– W pewnym sensie, chociaż... – Twarz mu stężała.
– Więc nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. – Oczy jej błyszczały od wzbierających w nich łez. Nagle z nadludzkim wysiłkiem odepchnęła Matta i wybiegła do pokoju.
Matt zaklął pod nosem. Próbował ją schwycić, ale Ellis zręcznie mu się wywinęła. Na jej twarzy malował się niesmak. Matt opuścił ręce.
– Posłuchaj mnie – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Po co? Nasłuchałam się już aż zbyt wiele. – Ellis podeszła do wyjścia i otworzyła drzwi. Drżała z zimna. – Idź już. Proszę – powiedziała.
Matt posłusznie wyszedł, ale w przejściu obejrzał się jeszcze i spytał:
– To wszystko? A jutro?
Ellis nie posiadała się z oburzenia.
– Jutro!?
– Tak. Mieliśmy przecież spędzić niedzielę razem.
– Chyba nie mówisz poważnie? Po tym, czego się dzisiaj dowiedziałam, przebywanie teraz z tobą w jednym pokoju już jest dla mnie nie do zniesienia, a ty chcesz, żebyśmy spędzili wspólnie cały dzień! Nie zrozumiałeś mnie. Wiem, dlaczego zacząłeś mnie podrywać. I udało ci się. Wygrałeś zakład. – Ellis odrzuciła głowę do tyłu. Oczy jej ciskały zielone błyskawice. – Czy Clarissa zażądała także, żebyś się ze mną przespał?
Matt zbladł jak ściana. Bez słowa chwycił Ellis w ramiona i wycisnął na jej wargach mocny pocałunek. Potem odepchnął ją od siebie, aż się zatoczyła, i wybiegł jak szalony.
Zniknięcie Ellis z balu tłumaczono nagłą niedyspozycją. I szczęśliwym zbiegiem okoliczności, jakby dla potwierdzenia tej wersji, następnego dnia rzeczywiście ciężko się rozchorowała. Całą niedzielę przeleżała, to rozpalona, to wstrząsana dreszczami. Czuła się tak okropnie, że tylko silna wola i duma zmusiły ją, by w poniedziałek rano zwlec się z łóżka i pojechać do pracy. Nawet się bardzo nie spóźniła.
– Słyszałem, że się źle poczułaś – powitał ją Godfrey Baker i uważnie się jej przyjrzał. – Nie podejrzewałem jednak, że aż tak źle.
– To tylko grypa – odparła Ellis i zaniosła się kaszlem.
– Wolałbym, żebyś ją zatrzymała dla siebie – powiedział Godfrey. – Wracaj do domu, połóż się i kuruj.
Ellis kategorycznie odmówiła, twierdząc, że ma zbyt wiele pracy. Pan Baker zamknął się więc w swoim gabinecie i porozumiewał się z nią wyłącznie przez interkom. Oświadczył bez ogródek, że nie ma zamiaru zarazić się i popsuć sobie świąt tylko dlatego, że jego sekretarka jest głupio uparta i nie chce posiedzieć dzień czy dwa w domu. Już po kilku godzinach Ellis czuła się tak koszmarnie, że stokrotnie żałowała swojej decyzji. Konsekwentnie jednak tkwiła za biurkiem, a powód był prosty: gdyby się zwolniła, Matt opacznie tłumaczyłby sobie jej nieobecność.
Dzień dłużył się niemiłosiernie, zwłaszcza że zrezygnowała % lunchu. Nie dlatego zresztą, żeby nie rozsiewać zarazków w stołówce, ale ponieważ nie mogłaby w siebie nic wmusić. Wypijała za to niezliczone ilości kawy.
– Przyniosę ci coś – proponowała Sara, która zajrzała do niej po drodze. W odpowiedzi Ellis machnęła tylko ręką, żeby ją zostawiono w spokoju.
– Nie. Dziękuję. Idź, bo się zarazisz.
Późnym popołudniem Godfrey miał już tego wszystkiego dosyć. Kazał Ellis natychmiast jechać do domu i następnego dnia w ogóle nie przychodzić do biura.
– Może zapomniałaś, że święta za pasem. Jeśli nie wydobrzejesz, nie będziesz z nich miała żadnej przyjemności.
Ellis przyznała mu w myśli rację. Zgodziła się więc wziąć dzień wolny, ale obiecała zjawić się jeszcze przed przerwą świąteczną.
Wróciła do pracy w środę. Miała, co prawda, jeszcze podpuchnięte oczy i czerwony nos, ale bardziej już przypominała siebie. Godfrey, zadowolony, że trochę wydobrzała, powitał ją serdecznie, po czym przekazał jej całe mnóstwo papierkowej roboty i udał się na zebranie dyrektorów. Sara, korzystając z nieobecności Matta, wpadła do Ellis na kawę.
Poplotkowały trochę o balu, a dopytując się o zdrowie koleżanki, Sara mimochodem wtrąciła:
– Wiesz, kiedy w poniedziałek powiedziałam panu Canningowi, że jesteś chora, bardzo się zmartwił.
– Może się zląkł, że nie zdążę przygotować projektu nowego systemu emerytalnego – odparła Ellis, nie mrugnąwszy okiem.
– Bzdury! – rzuciła Sara od drzwi. – Moim zdaniem, a Vicky całkowicie się ze mną zgadza, między tobą a naszym przystojnym szefem jest coś więcej, tylko ty nie chcesz się do tego przyznać.
– Mylicie się – ucięła Ellis.
Sara uniosła brwi.
– Ach, rozumiem. Jesteście po prostu dobrymi przyjaciółmi!
– I w tym względzie też się mylisz. A teraz idź już i nie zawracaj mi głowy, bo muszę nadgonić zaległości.
Ellis koniecznie chciała wykończyć wszystkie sprawy przed świętami i dlatego została w biurze dłużej. W końcu zmęczona podniosła okulary aż na włosy i przeciągnęła się. Schowała teczki z dokumentami do szuflady, przekręciła klucz. Nagle znieruchomiała. Poczuła, że oprócz niej w pokoju ktoś jest. Bardzo powoli odwróciła się. Serce podeszło jej do gardła. W drzwiach stał Matt, wysoki, barczysty, potężny. Uważnie przyglądał się jej pobladłej twarzy.
– Słyszałem, że chorowałaś.
– Nic wielkiego. Przeziębienie. – Ellis wyjęła płaszcz z szafy i włożyła go. Nagle poczuła, że chciałaby rzucić się w ramiona Matta i wypłakać się na jego piersi. Ręce jej drżały, kiedy zapinała pasek. – Zrobiło się późno – powiedziała znużonym głosem i podeszła do drzwi. – Muszę jechać do domu.
– Jeśli źle się czujesz, to dlaczego, na miłość boską, – nie pojechałaś do domu już dawno? – spytał Matt, zagradzając jej drogę.
– Chciałam nadrobić zaległości.
– To nie masz zamiaru odejść z pracy? – Matt patrzył jej prosto w oczy.
– Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym odchodzić?
– Sądziłem, że po tym, co zaszło w sobotę, uznasz, że moja osoba zbyt psuje atmosferę firmy.
– Bardzo się mylisz. – Ellis spojrzała na niego urażona. – Tylko głupcy pozwalają, by jakieś osobiste animozje psuły im karierę zawodową.
Matt cofnął się i Ellis wyszła na korytarz.
– Widzę, że popełniłem w stosunku do ciebie kolejny błąd. – Machnął ręką. – Więc zaryzykuję jeszcze jeden. Przyszedłem prosić cię, byś wysłuchała mojej wersji wydarzeń.
Ellis wahała się, czy nie ustąpić. Postanowiła jednak być twarda.
– To już nie ma żadnego znaczenia. Nie wysilaj się. Dobranoc – odparła obojętnym tonem i z przyklejonym do twarzy zdawkowo uprzejmym uśmiechem pomaszerowała w stronę windy.
W ciągu następnych dni Ellis kilkakrotnie zetknęła się z Mattem. Wymieniali wówczas uprzejme pozdrowienia i nic poza tym. I tak jest dobrze, mówiła do siebie. A kiedy od czasu do czasu wpadała w depresję i wybuchała płaczem, składała wszystko na karb nie wyleczonego przeziębienia. Żałowała, że Bożego Narodzenia nie można przełożyć na później. Niechętnie wybrała się po prezenty. W centrum Pennington przewalały się tłumy kupujących, a we wszystkich sklepach, które w tygodniu przedświątecznym otwarte były dłużej, rozbrzmiewały kolędy. Znane melodie pogłębiły tylko jej smutek. Przeklinała Matta za to, że tak jej zawrócił w głowie, że życie bez niego straciło dla niej sens i urok.
Ellis umówiła się z matką, że przyjedzie do Briar Cottage w Wigilię po południu. Marzyła o tym, żeby mieć już święta za sobą, a na myśl o ostatnim dniu w biurze dostawała gęsiej skórki. W tym dniu wszyscy, dyrekcja również, spotykali się w stołówce na lunchu, na który podawano tradycyjnego indyka. Dużo wysiłku kosztowało ją włączenie się w ogólny radosny nastrój. Czuła, że Matt, ze swojego doskonałego punktu obserwacyjnego, jakim było miejsce u szczytu stołu, przygląda się jej i widzi, że panna Worth zamiast jeść, obraca swoją porcję na talerzu.
– Najwyższy czas, żebyś zaczęła znowu regularnie się odżywiać – zauważyła Vicky. – Choroba zupełnie cię wykończyła.
Ellis uśmiechnęła się.
– Nie bój się. Kilka dni w Briar Cottage postawi mnie na nogi.
Sara i Vicky wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– Właśnie, że się o ciebie martwimy – powiedziała Sara, korzystając z tego, że w ogólnym zamieszaniu nikt niepowołany ich nie słyszy. – Nie chodzi tylko o katar, prawda?
Ellis odwróciła wzrok.
– Ostatnio dużo pracowałam. Ale tydzień ferii pomoże mi odzyskać formę.
Jak co roku, zaraz po lunchu wszyscy pracownicy rozeszli się do domów. Wychodząc, Godfrey Baker ucałował Ellis w policzek i podając jej zapakowaną w kolorowy papier paczuszkę, surowo zabronił myśleć o prący przez cały następny tydzień.
– Robota nie ucieknie – stwierdził.
Ellis uśmiechnęła się do niego serdecznie. Z zachwytem oglądała otrzymane w prezencie szylkretowe wieczne pióro, a następnie zrewanżowała się, wręczając starszemu panu elegancko zapakowaną książkę o połowach morskich. Po wyjściu Godfreya uporządkowała jego gabinet i własne biurko. Zwlekała w nadziei, że może Matt do niej zajrzy. A kiedy nabrała już absolutnej pewności, że tak się nie stanie, włożyła płaszcz, zabrała swoje rzeczy, wsiadła do windy i zjechała na dół. Tutaj czekała ją jeszcze jedna próba. Głośno krzycząc i wymachując bukietem jemioły, obskoczyła ją grupa młodszych kolegów. Nie mogąc już uciec, Ellis zrobiła dobrą minę do złej gry i przyłączyła się do zabawy. Nagle z opresji wyratował ją sam naczelny dyrektor, który niespodziewanie skądś się wyłonił. Jego mina wskazywała, że wcale nie był całą tą sceną ubawiony.
– Dość już, chłopcy. Czas na was – powiedział uprzejmie, ale stanowczo. – Wesołych Świąt.
– Na mnie też już czas – bąknęła Ellis przechodząc przez ciężkie drzwi, które Matt dla niej przytrzymał.
– Święta spędzasz z matką? – zapytał, kiedy szli razem przez parking.
– Tak – żywo kiwnęła głową. – Wybieram się tam już jutro po południu. A ty jedziesz do Devon?
– W tym roku nie.
– No, to... Wesołych Świąt – powiedziała szybko. Bardzo pragnęła się dowiedzieć, gdzie i z kim Matt spędzi Boże Narodzenie, ale milczała.
Całą drogę do centrum zalewała się łzami i nawet nie mogła zaparkować, bo nic nie widziała. Postanowiła jednak wziąć się w garść. Energicznym ruchem wytarła twarz i następnie wyruszyła po ostatnie sprawunki dla matki. Zakupy udało jej się zrobić bardzo szybko i była w domu na długo przed zapadnięciem zmroku.
Zaparzyła sobie dzbanek mocnej czarnej kawy i usadowiwszy się na podłodze, zabrała się do pakowania prezentów. Włączyła telewizor. Ucieszyła się, że wyświetlają jej ulubiony film. Tym razem jednak oglądanie „Spotkamy się w St. Louis" podziałało na nią nie najlepiej. Zanim Judy Garland odśpiewała połowę piosenki „Have yourself a meny little Christmas", Ellis drugi raz tego popołudnia musiała wycierać oczy. Weź się w garść, upomniała siebie.
Minęła jeszcze godzina. Nie mając nic więcej do roboty w domu, Ellis doszła do wniosku, że zamiast siedzieć tu sama i rozdrapywać rany, może spędzić wieczór z matką i ciotką. Zadzwoniła do Briar Cottage, ale tam nikt nie odpowiadał. Nie zdziwiło ją to, gdyż w okresie świąt obie panie zarzucane były zaproszeniami i mogły pójść dosłownie wszędzie. Zrobię im niespodziankę, zadecydowała i od razu humor jej się poprawił. Szybko się wykąpała, ubrała w jaskraworóżowy sweter i wygodne, stare sztruksowe spodnie. Do tego włożyła wysokie buty na płaskim obcasie i bardzo wiekową zamszową kurtkę. Prezenty zapakowała w torbę podróżną. Wzięła jeszcze walizkę i siatkę z zakupami. Schodząc do samochodu, wstąpiła do sąsiadów, starszych państwa mieszkających piętro niżej, i złożyła im życzenia. Z mocnym postanowieniem, że mimo zerwanych zaręczyn z Mattem, przyjemnie spędzi święta, wyruszyła na wieś.
Święta czy nie, o tej porze szosa była pusta", lecz Ellis jechała jak zwykle raczej wolno. Nagle, jakieś cztery, może pięć, kilometrów od Briar Cottage, silnik zaczął się dławić, samochód zwolnił i wreszcie całkiem stanął. Ellis jęknęła przerażona. Zgasiła światła, żeby oszczędzić akumulator. Zewsząd otoczyły ją egipskie ciemności.
Boże, pomyślała, co teraz? Spróbowała włączyć na nowo silnik, ale bez skutku. Ze schowka na rękawiczki wyjęła latarkę, wysiadła, otworzyła maskę. Pod spodem wszystko wyglądało jak zawsze, czyli kompletna abrakadabra. Pogapiła się chwilę z odrazą na całą tę maszynerię i zatrzasnęła klapę. Nawet gdyby jakimś cudem udało się jej znaleźć uszkodzenie, nie umiałaby go naprawić. Trudno. Dalej musi iść piechotą.
Nie chciała zostawiać walizki i toreb w bagażniku. Nie ma rady, musi targać cały ten majdan ze sobą. Prawdopodobieństwo złapania jakiejś okazji było znikome. Dawno minęła pora, kiedy harujący na chleb ojcowie rodzin wracali spędzić noc w domowych pieleszach, a w zimową, grudniową noc nikt nie jeździ dla przyjemności. Z walizką w jednej ręce i dwiema torbami w drugiej ruszyła przed siebie. Nawet nie mogła użyć latarki. Oczy jednak szybko przyzwyczaiły się do mroku. Ze wstydem stwierdziła, że boi się ciemności, która teraz, w bezpośrednim zetknięciu, wydawała się straszniejsza niż oglądana zza szyby samochodu. Wiatr hulał w gałęziach drzew, z żywopłotów dochodziły dziwne, nieokreślone odgłosy.
Wściekła była na siebie, że zmieniła plany. Matka wcale się jej dzisiaj nie spodziewa i nikt nie ma pojęcia, co się z nią dzieje. Gdyby mnie zamordowano, pomyślała przerażona, pies z kulawą nogą by się nie dowiedział. W panice zaczęła niemal biec, potem zwolniła kroku. Przed nią jeszcze szmat drogi do przejścia. Nie ma sensu tak się forsować. Z trudem łapała oddech. Przysięgła sobie, że zaraz po świętach zapisze się na gimnastykę. Nagle serce podeszło jej do gardła. Zza zakrętu wyłoniły się światła reflektorów. Samochód! Jedzie prosto na nią! Chciała uskoczyć na środek, potknęła się i z krzykiem upadła. Usłyszała pisk opon. Kierowca zatrzymał się nie opodal. Ellis leżała, nie mogąc złapać tchu. Nagle ktoś zaświecił jej w twarz latarką.
– Ellis!? Co tu, na miłość boską, robisz? – Matt, szarpiąc, postawił ją na nogi.
Co za ulga!
– Ćwiczę przed londyńskim maratonem – warknęła, otrzepując ubranie. Miała ochotę go kopnąć. – Omal mnie nie przejechałeś!
– Nie pleć! Sporo jeszcze brakowało. – Matt trzymał jej łokieć w żelaznym uścisku. Świecąc sobie latarką, obejrzał swoją ofiarę od stóp do głów. Potem zaczął zbierać porozrzucane dookoła bagaże i ładować do lotusa. Nagle odwrócił się i chwycił Ellis za ramiona.
– Natknąłem się na twój samochód. Co to, do cholery, było?
– Stanął – odparła krótko. Teraz miała ochotę skakać do góry ze szczęścia, zarzucić Mattowi ręce na szyję i uściskać go z wdzięczności.
Matt zapakował ją do lotusa, potem sam wsiadł.
– Tyle się zdołałem domyślić – powiedział cierpko.
– Dlaczego stanął?
– Skąd mam wiedzieć? – Wzruszyła ramionami.
– Stanął i już. Zapewniam cię, że nie planowałam przechadzki po ciemku, w dodatku obładowana jak wielbłąd.
Matt wziął głęboki oddech.
– Nie przyszło ci do głowy, że ktoś cię może napaść, obrabować... ?
– Och, Matt! Zamknij się! – wybuchnęła Ellis wściekła. – Myślisz, że się nie bałam?
Matt zaklął pod nosem i poradził, żeby na przyszłość, jeśli nie chce, żeby taka przygoda się powtórzyła, lepiej dbała o wóz.
Ellis nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo nagle spostrzegła, że Matt skręcił na drogę prowadzącą do plebanii.
– Wolałabym – odezwała się chłodnym tonem – jeśli to nie jest dla ciebie zbytnia fatyga, żebyś mnie zawiózł do Briar Cottage.
– Teraz nikogo tam nie ma. Twoja matka z ciotką poszły właśnie na koncert kolęd.
Ellis osłupiała.
– Skąd wiesz?
– Jadłem z nimi podwieczorek – wyjaśnił Matt jak gdyby nigdy nic. – Wejdź, napijemy się czegoś. Później cię odwiozę.
Ellis wysiadła z samochodu i poszła za Mattem.
– Nie denerwuj mnie, proszę. Powiedz, na miłość boską, co robiłeś w Briar Cottage?
Matt otworzył drzwi i przepuścił Ellis przodem. Weszli do holu.
– Na wszystko przyjdzie czas – oświadczył zdecydowanym tonem. – Pędź na górę umyć twarz, a potem się czegoś napijemy i wszystko ci wytłumaczę.
Kiedy Ellis spojrzała w lustro, przeraziła się swojego odbicia: zgniłe liście w potarganych włosach, twarz umorusana błotem. Uczesała się grzebieniem Matta, umyła i zeszła na dół. Była zbyt ciekawa relacji z jego wizyty, by przejmować się swoim wyglądem.
Matt stał oparty o gzyms kominka. Patrzył w świeżo rozpalony ogień. Słysząc, że wchodzi, podniósł głowę, uśmiechnął się do niej i zapytał:
– Co ci nalać? Brandy, dżin, wino?
Ellis poprosiła o kieliszek wina i ze zdziwieniem stwierdziła, że została poczęstowana wybornym szampanem.
– Boże Narodzenie – Matt uniósł swój kieliszek – pierwsze w moim nowym domu. Uznałem, że trzeba to uczcić.
– Wszystkiego najlepszego – rzuciła obojętnie.
– A teraz powiedz, co robiłeś u mojej rodziny?
– Pojechałem tam prosić twoją matkę i ciotkę o pomoc w rozwiązaniu pewnego problemu.
– Nie rozumiem, w czym mogłyby ci pomóc?
– Mylisz się. – Matt zapatrzył się w swój kieliszek.
– Skoro tym problemem jesteś ty, twoja matka wie najlepiej, co mi poradzić.
– Masz tupet! – Ellis spojrzała na niego bojowo.
– Obawiam się, że zapomniałaś o czymś bardzo istotnym. – Matt uśmiechnął się do niej znacząco.
– Kiedy się na coś zdecyduję, nigdy się nie poddaję. To samo powiedziałem dziś twojej matce, kiedy prosiłem o radę, co zrobić, żebyś mnie wysłuchała.
– I co ci poradziła, jeśli wolno wiedzieć?
Kiedy Polly Worth ujrzała na swoim progu dyrektora naczelnego Colcraftu, nie straciła głowy. Przedstawiła gościa szwagierce, poczęstowała herbatą i pasztecikami i nie przerywając wysłuchała, z czym przyjechał.
– Twoja matka z miejsca podbiła moje serce – przyznał się Matt. – Ciotka z początku była bardzo groźna, ale kiedy zrozumiała, że mam jak najlepsze intencje, zmiękła.
– Co im nagadałeś? Przyznaj się!
– Powiedziałem, że chcę się z tobą ożenić. Zrelacjonowałem im wszystko, od początku do końca, tak jak było, niczego nie zataiłem. – Matt spojrzał Ellis prosto w oczy. – Ale opowiedziałem im prawdę, nie te bzdury wymyślone przez Clarissę.
Ellis pożałowała, że ubrana w czapkę-niewidkę nie mogła być obecna przy tej rozmowie.
– Aha. To może teraz i ja dowiem się całej prawdy – poprosiła poważniejąc.
– Ale czy mi uwierzysz? – spytał Matt.
– Jeśli to będzie rzeczywiście prawda, uwierzę – obiecała.
Matt dopił szampana i odstawił kieliszek. Potem wziął pusty kieliszek od Ellis. Przysunął się bliżej i, w dobrze jej znany z biura, zwięzły sposób, wytłumaczył, że Clarissa Longman istotnie zwróciła się do niego z osobistą prośbą, żeby zatrzymał u siebie sekretarkę Charlesa i uniemożliwił jej tym samym przejście do CCS.
– Posądzała mnie o takie kretyństwo! – wykrzyknęła oburzona Ellis. – Mniejsza z tym. Zgodziłeś się?
– Tak – Matt nie ugiął się pod gniewnym spojrzeniem Ellis – bo miałem i swoje powody.
– Jakie? – Ellis zachmurzyła się.
– Clarissa nie musiała mnie wcale namawiać.
– Jak to?
– Kiedy tamtego pierwszego dnia minęłaś mnie na parkingu, dostrzegłem w tobie tyle energii i zapału. Szłaś w kierunku biurowca jak mahometanin do Mekki. Oczu nie mogłem od ciebie oderwać. Strasznie byłem ciekawy, kim jesteś, i idąc na górę zapytałem w recepcji. – Roześmiał się. – Gdy się dowiedziałem, że pracujesz dla Longmana, nie wierzyłem wprost własnemu szczęściu. Założyłem, że po odejściu Charlesa, automatycznie niejako, zaczniesz pracować ze mną.
– A nie zmieniłeś zdania, jak zobaczyłeś mnie w jego objęciach? – spytała cierpko.
– Nie. Zaskoczyłem was, zanim cię pocałował, cokolwiek ten pocałunek miał zresztą oznaczać. Twoje zdumienie przy tym przekonało mnie, że takie sceny nie zdarzały się co dzień. Poza tym... – Matt przysunął się jeszcze odrobinę bliżej, byłem pewien, że kiedy Charles Longman zniknie, bardzo szybko uda mi się sprawić, że o nim zapomnisz.
– Że będę ci jadła z ręki. – Ellis z rezygnacją kiwnęła głową.
– Co?
– Tak powiedziała Clarissa.
Matt westchnął i zbliżył twarz do twarzy Ellis.
– Posłuchaj. To są jej słowa, nie moje. Clarissa rzeczywiście prosiła mnie, żebym cię zatrzymał i rzeczywiście zaproponowała jakiś idiotyczny zakład o to, jak szybko się we mnie zakochasz. Ale sedno sprawy tkwi w tym, że zanim się do mnie zwróciła, ja sam tego zapragnąłem, dla siebie, nie dla niej.
Ellis odwróciła wzrok w stronę kominka.
– Nigdy mi nie powiedziałeś, że jesteś we mnie zakochany.
– Nie – odparł Matt krótko. – Znasz moje poglądy na te sprawy. Słowo „miłość" nie przeszłoby mi przez gardło. Wmówiłem sobie, że łączy nas wzajemny szacunek, przyjaźń, że mamy wspólne zainteresowania. Tłumaczyłem to twojej matce. Nie była zaszokowana, kiedy dodałem – Matt ujął dłoń Ellis – że jest i coś więcej.
Ellis spojrzała znienacka na niego. Delikatny uśmieszek igrał w kącikach jej warg.
– Przyjęła to pewnie za rzecz całkowicie naturalną!
Matt roześmiał się.
– Kiedy powiedziałem, jak rozkwasiłem Charlesowi nos...
– Co?!
– Musiałem wyjaśnić, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać.
– A co jego nos ma z tym wspólnego?
– Twoja matka uznała to za bardzo znaczący szczegół.
– Tak? A czy po tej całej spowiedzi dała ci jakąś radę?
Matt palcem pogładził wierzch dłoni Ellis i uśmiechnął się delikatnie.
– I tak, i nie. Zajrzała mi głęboko w oczy i oświadczyła, że sam muszę się z tym uporać. Że powinienem usprawiedliwiać się przed córką, a nie przed jej matką. To była dobra rada. Natychmiast wyruszyłem do Pennington wprowadzić ją w czyn. Niestety, ptaszek wyfrunął już z klatki.
– Co zamierzałeś zrobić? – spytała Ellis. Jak zahipnotyzowana słuchała jego opowieści.
– To, co zrobiłem.
Dowiedziawszy się od sąsiadów, że Ellis wyjechała, Matt pognał za nią.
– Wyobrażasz sobie, co czułem, kiedy znalazłem twój pusty samochód? Szalałem z niepokoju. Odnalezienie ciebie trwało minutę, może dwie, ale dla mnie to była wieczność. – Matt chwycił Ellis w ramiona i przytulił policzek do jej włosów. – Jak wyobraziłem sobie grożące ci niebezpieczeństwo, myślałem, że zwariuję. Zląkłem się, że już nigdy nie będę miał okazji wyznać ci prawdy.
– Teraz ją masz – odrzekła lekko schrypniętym głosem.
– Chciałem ci po prostu powiedzieć, że cię kocham.
Ellis uniosła ku niemu twarz i Matt uśmiechnął się uszczęśliwiony.
– Jakie to zdumiewające! Jak łatwo przychodzi to wyznanie, gdy czyni się je właściwej osobie! Boże, jaki ja byłem głupi! Kiedy zobaczyłem was z Charlesem, całą tą gadaninę o przyjaźni diabli wzięli. Oszalałem z zazdrości. Charles ma szczęście, że ucierpiał tylko jego nos. Mógłbym go wtedy zabić.
– I bez tego ma za swoje.
– Do diabła z Charlesem! – Matt delikatnie potrząsnął Ellis za ramiona. – I co powiesz?
Ellis odwróciła wzrok. Nagle ogarnęło ją dziwne uczucie. Matt ponownie nią potrząsnął.
– Nie mam w tych sprawach doświadczenia, ale chyba wyznając miłość, można oczekiwać jakiejś reakcji.
– Tak – bąknęła.
– Możliwe, że intuicja mnie zawiodła – szepnął Matt – i że ty mnie wcale nie kochasz.
– Jasne, że cię kocham! – wybuchnęła poirytowana. – Ta cała przyjaźń to był twój pomysł, nie mój!
Matt westchnął z ulgą i obsypał ją pocałunkami. Ellis wyznała mu, jak rozpaczliwie go kocha, jaka była ostatnio nieszczęśliwa i z jaką niechęcią myślała o nadchodzących świętach. Aż do teraz. Matt nie odezwał się, ale jego pocałunki i pieszczoty stawały się coraz gorętsze, coraz namiętniejsze i mówiły jej wszystko, o czym marzyła. Siedząc wciąż w objęciach Matta, z głową na jego ramieniu, pomyślała w końcu o rzeczach bardziej przyziemnych.
– Czy powiedzieć mamie, żeby cię zaprosiła na świąteczny obiad? – spytała.
– Już to zrobiła.
Ellis odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła głośnym śmiechem. – Co by było, gdybyśmy się nie pogodzili?
– Takiej ewentualności nawet nie brałem pod uwagę – roześmiał się Matt. – Stawką był mój honor. Twoja matka dała mi do zrozumienia, że jeśli nie wiem, jak zdobyć dziewczynę, to wcale nie nadaję się na męża jej córki.
Ellis jęknęła.
– Muszę z nią porozmawiać!
Matt spojrzał na zegarek.
– Zaraz będziesz mogła to zrobić. Prosiła, żebyś wieczorem była już w domu. I to ja mam cię tam doprowadzić.
– Nie chce mi się stąd ruszać – szepnęła Ellis.
Matt odgarnął jej włosy z czoła i pocałował.
– Mnie też, jeśli mam być szczery. W tej chwili pragnę cię zanieść do łóżka i kochać się z tobą całą noc. Ale obiecałem twojej mamie, że będziesz wcześnie w domu, i dotrzymam słowa. – Powiódł palcem po jej dolnej wardze i patrząc Ellis głęboko w oczy dodał: – Ale uprzedzam na przyszłość. Moja samodyscyplina też ma swoje granice.
– Cieszę się z tego – powiedziała Ellis szczerze i wstała. – Ahoj! Komu w drogę, temu czas. Jedźmy, bo moje staruszki umierają tam z niepewności. Koncert – kolęd musiał się już skończyć. I nie ukrywam, że konam z głodu. Napoiłeś mnie szampanem, ale nie dałeś mi nawet okruszyny chleba.
– Nie martw się. Twoja ciotka właśnie w tej chwili szykuje dla nas kolację – oświadczył i obronnym gestem zasłonił twarz.
– Ale byłeś pewny swego!
Matt, poważniejąc, ujął ją za ręce.
– Chodzi o to, że wcale nie. Patrzyłaś na mnie z takim wstrętem, że bałem się, iż nigdy nie pozwolisz mi się do siebie zbliżyć.
– Mój biedaku! – Ellis przytuliła się do Matta i mocno go objęła. – To nie był wstręt. Czułam się tak... tak głęboko zraniona. Jaka byłam głupia, że uwierzyłam Clarissie! Musisz mnie za to nienawidzić.
– Nie ciebie chciała zranić – powiedział z zawziętą miną – ale mnie. Kiedyś, w bardzo zamierzchłych czasach, zapragnęła, tak dla zabawy, odbić mnie swojej przyjaciółce, Laurze. Nie bawiąc się w uprzejmości, kazałem jej iść do diabła. Zapamiętała to sobie. Długo czekała na okazję, żeby się zemścić, ale w końcu dopięła swego.
– Nie mów tak – wykrzyknęła Ellis z ogniem w oczach.
– Masz jak zwykle rację – odparł Matt, unosząc brwi. – To ja w końcu dopiąłem swego.
– I ja także.
– Co się stało? – spytał Matt widząc, że nagle zmieniła się na twarzy.
– Na śmierć zapomniałam o samochodzie! Co z nim zrobimy?
Matt pomyślał chwilę, a potem potarł czubek nosa i odezwał się:
– Nie rzuć we mnie niczym ciężkim, ale... kiedy ostatnio tankowałaś?
– Hm... Nie pamiętam – bąknęła i zaczerwieniła się ze wstydu.
– No, śmiało, przyznaj się.
– Ale ze mnie kretynka – jęknęła. – Miałam nabrać benzyny dziś po południu, ale byłam tak zmęczona i zrozpaczona, że całkiem mi to wyleciało z głowy.
Matt aż trząsł się ze śmiechu.
– No, no. Niezawodna panna Ellis Wortfa bywa roztargniona jak wszyscy.
– Wolałbyś zamiast mnie wzór doskonałości?
– obraziła się.
– Wolę ciebie. Taką bezmyślną.
– Nie jestem wcale bezmyślna!
– Wiem. Żartowałem.
Ich spojrzenia spotkały się. Umilkli.
– Lepiej już jedźmy – powiedział Matt chrząkając – bo moje mocne postanowienia mogą okazać się zbyt słabe. Chodź. Zabierzemy kanister z benzyną, uruchomimy twój samochód, a potem pojadę za tobą do Briar Cottage.
– Spieszy ci się zademonstrować matce i ciotce, jak łatwo udało ci się mnie ułagodzić... – zażartowała.
Idąc do drzwi, Matt zatrzymał się i pogrzebał w kieszeni.
– Gdyby twój samochód nie stanął, prawdopodobnie nadal bylibyśmy skłóceni ze sobą. Pasuje?
Ellis oczami wielkimi jak filiżanki wpatrywała się w wysadzaną szmaragdami obrączkę, którą Matt wsunął jej na palec.
– Cudowna – szepnęła. Rzuciła mu się na szyję i pocałowała.
– Miałem ją ze sobą na balu. Chciałem odwieźć cię do domu i tam ci ją ofiarować. Ale wszystko się tak pogmatwało – powiedział lekko drżącym głosem.
– Bałem się, że już się nie da niczego naprawić.
– Ale się dało i to tak łatwo, prawda? – Łzy szczęścia płynęły jej po policzkach.
– Czyli, że wystarczyło obsypać cię klejnotami? – Matt uśmiechnął się przekornie.
Zielone oczy Ellis rozbłysły groźnie, ale zaraz spojrzenie jej złagodniało.
– Nie. Wystarczyło jedynie powiedzieć, że mnie kochasz!