Nowy szef

background image

S

tr

o

n

a

1

„„„„N

N

N

N

OWY SZEF

OWY SZEF

OWY SZEF

OWY SZEF

””””

background image

S

tr

o

n

a

2

R

R

R

R

OZDZIAŁ PIERWSZY

OZDZIAŁ PIERWSZY

OZDZIAŁ PIERWSZY

OZDZIAŁ PIERWSZY


— Czy instalacja się nie opóźni?
— Oczywiście, że nie — odpowiedziała z pewnością w głosie Bella. Wiedziała, że świetnie

wygląda w popielatym kostiumie. Założyła nogę na nogę.

Krępy prezes spółki Liam Peters zastanowił się chwilę.
— Jeśli pani firma rzeczywiście jest w stanie wykonać usługę na poziomie, jaki mi pani

opisała, myślę, że podpiszemy umowę — zdecydował.

— Może pan na nas liczyć — zapewniła Bella. Prezes patrzył na nią przyjaźnie. Była

elegancka, smukła, miała brązowe oczy, pełne usta, prosty nos, zdecydowany wyraz twarzy.

Nie klasyczna piękność, pomyślał, ale ma interesującą urodę. Kobieta z charakterem.
— Skoro tak, oczekuję w poniedziałek z samego rana waszych techników — zakończył.
— Przyjdą — odparła z uśmiechem Bella.
Jej uśmiech sprawił, że prezes uznał ją jednak za piękność.
Wstał i odprowadził Bellę do sekretariatu. Uścisnęli sobie dłonie.
Wyszła ze świeżo wykończonego biurowca spokojnym krokiem, choć miała ochotę

podskakiwać i krzyczeć z radości. Fulham Road oświetlało złociste, wrześniowe, popołudniowe
słońce. Ulice Londynu jak zwykle roiły się od warczących samochodów.

Trwała recesja i założona przez brata Belli firma Optima Business Services od kilku miesięcy

miała kłopoty. Tego dnia Bella cieszyła się, ponieważ wydawało się, że sytuacja wraca do
normy.

Emmett założył firmę przed pięcioma laty i od tego czasu z trudem próbował utrzymać się na

rynku. Klientów było z powodu recesji niewielu. Przychody były więc skromne, a młoda firma
nie miała dużego zaplecza finansowego.

Pierwsze poważne trudności doprowadziły do zastawienia domu Swanów. Następna fala

kłopotów, która nadeszła wkrótce potem, zagroziła im ostatecznym bankructwem.

Jednak, właśnie tego ranka, międzynarodowa firma inwestycyjna EAC Finance, specjalizująca

się w pomocy małym przedsiębiorstwom, obiecała Emmettowi duży zastrzyk gotówki. A przed
chwilą Bella wynegocjowała lukratywny kontrakt na instalację dużej sieci łączności.

Szła do metra, ale spojrzała na zegarek i zatrzymała się. Była już szesnasta czterdzieści. Nie

było po co wracać do siedziby firmy, mieszczącej się w Kensington, jednej z eleganckich
dzielnic miasta. Bella znajdowała się w pobliżu domu. Wróci więc już z pracy i przygotuje
uroczystą kolację. Mieszkali razem ze Emmettem, ich siostrą Alice i jej mężem — Jasperem.

Alice na pewno była w domu i pakowała się. Pobrali się z Jasperem niedawno. Był świeżo

upieczonym lekarzem i dostał właśnie pracę w Edynburgu, skąd pochodził. Miał tam odbywać
staż. Nad przychodnią znajdowało się umeblowane mieszkanie, do którego mieli zamiar się
wprowadzić. Tego piątkowego wieczora wyjeżdżali nocnym pociągiem, aby urządzić się w ciągu
soboty i niedzieli.

Jedna z recepcjonistek przychodni zwolniła się ostatnio, dzięki czemu także Alice miała

zapewnioną pracę na miejscu. Wcale się jednak nie cieszyła, że wyjeżdża z Londynu tak daleko.
Miała teraz ciągle naburmuszoną minę i denerwowała się z byle powodu. Kłóciła się z Jasperem.
Mówiła, że podoba jej się obecna praca — była sekretarką — i że nie ma ochoty jechać. Jasper
odpowiadał na to spokojnie, że przecież przed ślubem mówił jej wyraźnie, iż zamierza wrócić do
Szkocji.

background image

S

tr

o

n

a

3

Alice nie mogła temu zaprzeczyć, płakała więc, a kiedy to w niczym nie pomagało —

wybuchała gniewem. Dobrze, że przynajmniej Jasper znosił wszystko ze stoickim spokojem. W
przeciwieństwie do krewkiej żony był z natury bardzo zrównoważonym, trzeźwo myślącym
człowiekiem.

Wzdłuż ulicy Steinthirs, cichej, spokojnej, ocienionej drzewami, stały stare, eleganckie domy

o charakterystycznych wejściach ze schodkami i kolumienkami. Bella z rodzeństwem mieszkali
pod numerem dwudziestym trzecim. Dom należał wcześniej do ich rodziców. We frontowym
oknie widniał wówczas szyld: CHARLIE I RENEE SWAN. BIURO NOTARIALNE. Swanowie
byli szczęśliwą rodziną. Niestety, przed pięcioma laty rodzice Belli zginęli w wypadku
samochodowym w Meksyku, podczas drugiej podróży poślubnej, w jaką się wybrali.

Alice, najmłodsza z rodzeństwa, miała wówczas trzynaście lat. Bella przerwała studia i

zatrudniła się w firmie założonej przez Emmetta. Dołączyła do niego nie tylko po to, aby mu
pomóc w interesach, ale także dlatego, żeby być blisko obojga rodzeństwa, opiekować się
Emmettem i Alice. Emmett był wówczas dwudziestodwulatkiem i mówił, że jest przecież
dorosły, ale cieszył się, że zajmowanie się domem spoczęło na cudzych barkach.

Bella otworzyła drzwi i weszła do mieszkania. Spodziewała się usłyszeć głośną muzykę,

jednak w domu panowała cisza. Widocznie Alice nie było. Bella przebrała się w letnią bluzkę i
spodnie, i weszła do kuchni. Włączyła czajnik elektryczny i zaczęła szykować uroczystą,
pożegnalną kolację. Tego wieczora miała przyjść także Rosalie — narzeczona i sekretarka
Emmetta.!

Bella włożyła do lodówki dwie butelki szampana i zaczęła robić zapiekankę z sera i brokułów.

W pewnej chwili w drzwiach kuchni pojawiła się Alice. Miała ładną twarz, drobną postać,
ciemne włosy, jasne; niebieskie oczy i apetyczną kobiecą figurę. Zazwyczaj ubierała się tak, by
podkreślić swoje ponętne kształty. Była żywą, tryskającą energią osóbką.

Teraz miała jednak na sobie stare, wytarte dżinsy i zwykłą koszulkę, która kiedyś skurczyła

się w praniu. Usiadła ciężko na krześle, z chmurną miną.

— Nie wiedziałam, że jesteś w domu — zdziwiła się Bella. — Nie włączyłaś muzyki!
— Nie jestem w nastroju — odparła Alice.
— Smutno ci z powodu wyjazdu? — zagadnęła Bella. Odpowiedziało jej milczenie. — Nie

martw się — próbowała pocieszyć siostrę. — Kiedy już się tam zadomowisz, poznasz nowych
przyjaciół i będzie ci dobrze.

— A moja praca? Wiesz, jak bardzo mi się podoba…
Alice nie poszła na studia, postanowiła skończyć zamiast tego kurs sekretarek. Bystra,

inteligentna, choć nie przykładała się zbytnio do nauki, bez kłopotów ukończyła kurs, a potem
znalazła pracę w firmie Lancing International, zastępując jedną z sekretarek, która poszła na
urlop macierzyński. Alice okazała się tak dobra w pracy, że podpisano z nią stałą umowę, kiedy
okazało się, że młoda matka nie zamierza wrócić na dawne stanowisko.

— Nowa praca na pewno też ci się spodoba — powiedziała Bella.
— Coś ty?! Kto chciałby siedzieć całe dnie w recepcji przychodni?
Bella nalała herbaty.
— Skończyłaś się już pakować?
— Nawet nie zaczęłam.
— Może chciałabyś, żeby ci pomóc?
— Nie jestem pewna, czy pojadę — oświadczyła Alice.
— Nie masz chyba wielkiego wyboru — odpowiedziała Bella, usiłując zachować spokój. —

Wszystko zostało już ustalone; a przede wszystkim, Jasper jest twoim mężem.

background image

S

tr

o

n

a

4

— Nie musisz mi o tym przypominać! Szkoda, że cię nie posłuchałam, kiedy mi mówiłaś, że

jestem za młoda na małżeństwo.

Bella ogarnął smutek. Sprawa była bardzo poważna. Faktycznie, Bella uważała, że Alice jest

zbyt niedojrzała, aby wyjść za mąż. Jednak wyglądało na to, że bardzo kochają się z Jasperem, a
on wydawał się rozsądnym i zrównoważonym człowiekiem.

— Tyle się ostatnio z Jasperem kłócimy, że zaczynam się zastanawiać, czy wychodząc za

niego nie popełniłam wielkiego błędu!… — dodała żałosnym tonem Alice.

Ukrywając przerażenie, Bella odpowiedziała spokojnym głosem:
— Wiesz, że czujesz się tak tylko z powodu przeprowadzki.
Alice pokręciła głową.
— Nie tylko. Chyba się zakochałam.
— Mam nadzieję.
— Nie mówię o Jasperze. Nadal mi na nim zależy, oczywiście — ale zdaje się, że zakochałam

się w kimś innym.

— Jeśli w Jamesie, uzna to za wielki komplement! — próbowała żartować Bella.
Alice skrzywiła się, zniecierpliwiona.
— Co ty widzisz w tym nadętym typie? — rzuciła. — Może nie jesteś Miss Świata, ale stać

cię na kogoś lepszego niż James.

— Dzięki!… — burknęła Bella.
— Jasper też go specjalnie nie ceni. James to przeciętniak. Nie ma w nim nic interesującego.
— Nie przesadzaj.
— Może faktycznie przesadzam — nie jest zwykłym przeciętniakiem, bo lubi się rządzić i

zadzierać nosa. W kółko mówiłby ci, co masz robić.

— Zapamiętam to — zapewniła Bella. — Nie chcę wyjść za nieodpowiedniego mężczyznę.
— Jak zrobiłam ja.
— Nie wygłupiaj się! — zawołała Bella, nie będąc w stanie dłużej skrywać niepokoju. —

Przecież nie wyszłaś za nieodpowiedniego mężczyznę. Potrzebujesz właśnie takiego człowieka,
jak Jasper.

— Być może. Ale mówię ci: zakochałam się w kimś innym.
Bella wzięła głęboki oddech.
— Może zechcesz mi powiedzieć, w kim? — zapytała.
— W Edwardzie Cullenie, moim szefie. To dopiero mężczyzna z charyzmą!
— W Edwardzie Cullenie?!
— Jest wspaniały! Przystojny, inteligentny, niebywale czarujący!… Ma cudowne oczy i

usta…

Nic dziwnego, że Alice ma ostatnio humory i nie chce rezygnować z obecnej pracy, pomyślała

Bella.

— Uważasz, że jestem głupia, prawda? — spytała wprost Alice.
— Z tego, co mówił mi Emmett, Cullen ma żonę i dzieci — zauważyła Bella. — Dlatego

odpowiem ci, że tak, jesteś niemądra.

— Ależ skąd! — zaprotestowała Alice. — Edward jest kawalerem i nie ma żadnych dzieci!

Wiem o tym. Ma trzydzieści cztery lata, ale jeszcze się nie ożenił.

— W każdym razie ty jesteś mężatką! Osiemnastoletnią.
— Wiek nie ma znaczenia; a kiedy przebywam z Edwardem, nie czuję się mężatką. Czuję

się… wspaniale!

— Alice! — jęknęła bezradnie Bella. — Nie wiesz, ile kobiet zakochuje się we własnych

szefach? Za to ci szefowie ledwie zauważają swoje sekretarki.

background image

S

tr

o

n

a

5

— Edward mnie zauważa! — zapewniła triumfalnie Alice. — W te dwa wieczory, kiedy

mówiłam ci, że pracowałam do późna, jedliśmy razem kolację w restauracji.

Bella zaniemówiła na chwilę.
— Nie posunęłaś się chyba jeszcze dalej?… — wybąkała.
— Nie. Ale z tego, co mówił i w jaki sposób na mnie patrzy, wiem, że tego chciałby.
Bella zacisnęła zęby. Kiedy Alice podjęła pracę, Emmett wspomniał o tym, że Cullen ma

reputację kobieciarza. Nie niepokoiło to jednak zbytnio Bellę, ponieważ nie przyszło jej do
głowy, że tak inteligentny i wykształcony człowiek, jakim musiał być Cullen, może choćby
odrobinę zainteresować się osiemnastolatką. I to do tego — świeżo upieczoną mężatką. Ten
Cullen musi być pozbawioną skrupułów świnią, pomyślała.

— Zdajesz sobie sprawę, że taki mężczyzna chce tylko zdobyć to, co zdoła? — zapytała. — A

kiedy już zdobędzie…

— Nie musisz mi mówić. Wiem, o co ci chodzi. 0 to, że potem nie będzie mnie szanował —

odpowiedziała Alice. — Ale nie martw się. Mam już dość tego, że jestem traktowana z
szacunkiem. Chcę, żeby w moim życiu coś się działo, coś ekscytującego. Jeśli wyjdzie nam ta
podróż do Norwegii… — Urwała nagle.

— Jaka podróż do Norwegii?
— Jeśli okaże się to potrzebne, Edward wyjedzie w sprawach zawodowych do Norwegii, na

około półtora miesiąca. Poprosił mnie, żebym z nim pojechała.

— Jako kto? — zapytała wymownie Bella, zacisnąwszy usta.
— Oczywiście, że jako jego sekretarka.
— Ale przecież już u niego nie pracujesz! Złożyłaś wymówienie.
Alice pokręciła głową.
— Nie, nie wspominałam mu o tym, że przeprowadzam się do Szkocji. Jeszcze się w tej

sprawie nie namyśliłam.

Bella odstawiła filiżankę.
— Chyba nie mówisz poważnie? Czy zamierzasz postawić swoje małżeństwo w sytuacji

bliskiej rozpadu, z powodu zwykłego zauroczenia?

— Ale ja…
— Nie przyszło ci do głowy, że Edward Cullen prawdopodobnie myśli tylko o przelotnym

romansie? — perorowała Bella. — Nawet jeśli mylę się w sprawie tego, że jest żonaty, ma
reputację kobieciarza. A poza tym, niedawno złożyłaś przysięgę małżeńską!

— Jestem za młoda, żeby wiązać się na całe życie.
— Przed ślubem zapewniałaś mnie, że jesteś gotowa wziąć na siebie tę odpowiedzialność.
— Tak mi się zdawało.
— Źle ci się zdawało, jeżeli jesteś na tyle niedojrzała, że zamierzasz wskoczyć do łóżka

pierwszemu poznanemu mężczyźnie, którego uważasz za zachwycającego! — zakomunikowała
Bella.

Alice zaczerwieniła się.
— Oj, bo ty zawsze byłaś taka porządna! — odparła z przekąsem. — Jeżeli nadal będziesz

zachowywać się w ten sposób, zostaniesz starą panną albo wyjdziesz za kogoś tak nieciekawego,
jak James.

— Może wyłączmy z całej sprawy mnie… Rozmawiamy o twojej przyszłości — zauważyła

Bella. — A także przyszłości Jaspera. Uwielbia cię ponad wszystko. Czy pomyślałaś o tym, jak
straszną krzywdę byś mu wyrządziła?

background image

S

tr

o

n

a

6

— Nie mam najmniejszej ochoty go zranić… — odpowiedziała smutno Alice. — Ale chyba

nie zdołam się powstrzymać. Ciągle myślę o fantastycznej podróży do Norwegii i o wszystkim,
co stracę, jeśli tam nie pojadę.

— Spróbuj zastanowić się nad tym, co stracisz, jeżeli tam pojedziesz! — poradziła Bella. —

Pozbawisz się kochającego cię męża, dobrego człowieka, który nigdy cię nie opuści, przyszłego
ż

ycia rodzinnego…

Na twarzy Alice wymalowała się niepewność. Bella mówiła więc dalej:
— Nie możesz oczekiwać od Jaspera, żeby spokojnie czekał na twoją decyzję, czy wyjeżdżasz

z nim do Szkocji, jako jego żona, czy też wybierasz się z innym mężczyzną w podróż do
Skandynawii.

— Dzisiaj wieczorem okaże się, czy ta podróż jest aktualna — odparła krótko Alice. —

Edward wyjechał na tydzień. Ma wrócić dziś wieczorem. Będzie już wiedział, czy jego pobyt w
Norwegii jest potrzebny. Jeśli tak, zadzwoni.

— Tutaj?
— Tak. Wyjechalibyśmy jutro rano.
— Żartujesz! A jeżeli nie zadzwoni? Alice obracała nerwowo obrączkę na palcu.
— Nie wiem — przyznała. — Może wyjadę do Szkocji… Nie jestem pewna.
Rozległ się chrobot klucza w zamku.
— Alice? Jestem, kochanie! — zabrzmiał radośnie głos Jaspera.
Alice wstała z krzesła i szepnęła do Belli:
— Nie mów mu nic, dopóki nie podejmę decyzji, dobrze?
— Nie powiem ani słowa. Ale jeżeli nie chcesz, żeby sam zaczął zadawać ci niewygodne

pytania, lepiej zacznij się pakować. Ja w tym czasie dokończę szykować kolację.

Alice wybiegła z kuchni. Bella rozmyślała ze złością o Cullenie. Mógł nie zapraszać Alice

dwukrotnie do restauracji i nie nęcić perspektywą długiej podróży do Norwegii. Kiedy to zrobił,
zaczęła poważnie myśleć o porzuceniu świeżo poślubionego męża!

W pewnej chwili zadzwonił telefon. Bella ode brała już pierwszym sygnale.
— Czy panna Swan? — spytał przyjemny męski głos.
— Tak.
— Mówi Edward Cullen. Wyjazd do Norwegii aktualny. Z przyjemnością zjadłbym z panią

dziś wieczorem kolację, podczas której omówilibyśmy wszystkie szczegóły.

Bella już otwierała usta, żeby przedstawić się Cullenowi i powiedzieć mu, co o nim myśli, ale

nagle przyszło jej do głowy, że może to być nie najlepszy pomysł. Pozbawiony wstydu
mężczyzna w typie Cullena zapewne nie da od razu za wygraną i ponownie spróbuje
skontaktować się z Alice. Bella musiała zapobiec rozpadowi małżeństwa siostry!

— Spotkajmy się w Somersby’s, o dziewiętnastej trzydzieści, jeśli to pani pasuje — ciągnął

męski głos Cullena.

Bella pomyślała, że najprościej odpowiedzieć chłodno, iż nie da rady spotkać się z nim o

dziewiętnastej trzydzieści, i rozłączyć się. Zawahała się jednak. Gdyby się zgodziła, Cullen bez
protestów zakończyłby rozmowę i już by więcej nie dzwonił. Powiedziała więc szybko,
naśladując sposób mówienia Alice:

— Będę tam!
— Restauracja znajduje się na Grant Street w Mayfair. Proszę wziąć taksówkę.
Cullen odłożył słuchawkę. Był chyba małomównym człowiekiem. Dobrze się złożyło. Gdyby

miał ochotę porozmawiać dłużej, trudno by było Belli wciąż udawać Alice. Jeśli Alice jednak
wyjedzie do Szkocji, sądząc, że podróż do Norwegii jest nieaktualna, jej kłopotliwe zauroczenie
może zakończyć się w naturalny sposób.

background image

S

tr

o

n

a

7

Nagle naszła Bellę inna myśl — jeżeli Alice nie pojawi się w restauracji o wpół do ósmej,

Cullen zapewne zadzwoni, żeby spytać, co się stało. Alice będzie jeszcze wtedy w domu.
Wszyscy będą siedzieć przy kolacji. Usłyszą więc telefon jednocześnie. Alice z pewnością będzie
chciała osobiście sprawdzić, czy to Cullen dzwoni.

Pozostawała jedyna możliwość. Bella mogła pojechać na spotkanie z nim i sprawić, żeby nie

zatelefonował ponownie. Będzie miała jednak okazję powiedzieć mu, co o nim myśli.

Drzwi wejściowe otworzyły się i po chwili do przedpokoju wkroczył Emmett z narzeczoną.

Emmett był barczystym, ciemnowłosym mężczyzną średniego wzrostu. Miał pociągłą,
inteligentną, sympatyczną twarz, niebieskie oczy. Nie był brzydki ani też przystojny.

Przede wszystkim był jednak tak miłym człowiekiem, że Bella niegdyś nie raz zastanawiała

się, dlaczego jeszcze nie znalazł sobie życiowej partnerki. Chyba dlatego, że zbyt ciężko
pracował, żeby mieć czas na życie towarzyskie. Ciągle pozostawał sam, aż do czasu, kiedy, przed
kilkoma miesiącami, w jego firmie zatrudniła się Rosalie. Była niezwykle sympatyczną, drobną,
ładną blondynką. Pokochali się od pierwszego wejrzenia. Niespodziewanie Rosalie zaszła ze
Emmettem w ciążę. Wprawdzie tego nie zaplanowali, jednak bardzo chcieli dziecka. Pospiesznie
czynili więc przygotowania do ślubu, który miał się odbyć pod koniec października.

— Jak ci poszło w Liam Peters? — spytał Emmett.
— W poniedziałek z samego rana oczekują tam naszych techników — odpowiedziała Bella.
Emmett zakrzyknął z radości, przytulił Bellę, uniósł i wykonał z nią kilka obrotów.
— Chyba zdarzyło się coś bardzo pomyślnego — odezwał się Jasper, który nadszedł razem z

Alice z pokoju.

— Zgadłeś! — odparł Emmett. — Trzeba to uczcić. Powinny gdzieś być w domu dwie butelki

szampana…

— Już się chłodzą — poinformowała Bella. Emmett ucieszył się, wyjął butelkę z lodówki,

odkorkował i nalał wszystkim musującego trunku. Wzniósł toast, mówiąc:

— Za nas wszystkich, a zwłaszcza za Bellę, której udało się wynegocjować umowę z Liam

Peters — a potem jeszcze przygotować nam wspaniale pachnącą kolację!

Zebrani wznieśli kieliszki i napili się.
— Mam nadzieję, że kolacja będzie smaczna, a wieczór miły. Przykro mi to powiedzieć, ale

nie będę spędzać go dzisiaj z wami — zakomunikowała Bella, wykorzystując chwilę wesołości.
Widząc zdumienie na twarzach pozostałych, wyjaśniła: — James zapomniał, że Alice i Jasper
wyjeżdżają właśnie dzisiaj, i kupił bilety, bardzo drogie, na wyjątkowy koncert, na który bardzo
chciałam pójść.

Bella powiedziała wyłącznie prawdę, choć nie wyjaśniła, że oddała Jamesowi pieniądze za

swój bilet — James był oszczędnym człowiekiem — i zaproponowała mu, żeby poszedł na
koncert z matką.

Alice nie kryła rozczarowania obrotem spraw. Zbliżyła się do męża, a on objął ją.
Może się uda! — pomyślała Bella. Z boską pomocą. Alice jest za młoda, żeby w pełni

ś

wiadomie zniszczyć sobie życie.

— Hm, skoro nie spędzisz z nami naszego pożegnalnego wieczoru, mam nadzieję, że będziesz

pierwszym gościem, jakiego powitamy w naszym nowym mieszkaniu! — powiedział Jasper.

— Ustalone! — zakończyła Bella.
Zamówiła taksówkę i od razu poszła wziąć prysznic i przebrać się, żeby nie spóźnić się na

spotkanie. Jeśli Edward Cullen jest niecierpliwym człowiekiem, może zadzwonić od razu po
dziewiętnastej trzydzieści. Udawała, że wybiera się na koncert, włożyła więc swój najlepszy
jedwabny kostium, zrobiła staranny makijaż, nałożyła perłowe kolczyki, upięła włosy w kok.
Kiedy zeszła na dół, Jasper gwizdnął, a Alice pokiwała głową na znak aprobaty.

background image

S

tr

o

n

a

8

— Nieźle — pochwaliła. — Chociaż szkoda tak się szykować dla Jamesa… Kiedy wrócisz,

już chyba nas nie będzie… — dodała odrobinę drżącym głosem.

Zdecydowała się jechać! — pomyślała Bella. Podziękowała w myślach Bogu.
Przytuliła siostrę i szwagra, i powiedziała pogodnie:
— Miłej podróży. Kiedy będziecie już gotowi na przyjmowanie gości, zawiadomcie mnie!
— Nie omieszkamy — zapewnił Jasper. Przyjechała taksówka. Bella uściskała pozostałych i

wyszła.

*

*

*


Somersby’s była stylową, drogą restauracją, ulokowaną nad galerią sztuki. Bella weszła na

piętro po schodach wyłożonych czerwonym dywanem. Na górze były ciężkie szklane drzwi,
które otworzył portier w uniformie.

Bella układała sobie w głowie to, co chciała powiedzieć Cullenowi. Wyobrażała sobie, że

wprawi rozmówcę w zakłopotanie, po czym wyjdzie.

To zły pomysł, stwierdziła jednak w duchu. Alice i Jasper mieli wyjechać na dworzec dopiero

mniej więcej za trzy godziny. Trzeba było jakimś sposobem zająć Cullena przez aż tak długi
czas, żeby nie zatelefonował do Alice, zanim pociąg ruszy. Bella nie wiedziała jeszcze, jak to
zrobić.

Zastanawiała się, jak może wyglądać Cullen. Na pewno jest niezmiernie przystojny, ma

ś

miałe spojrzenie i kształtne usta. A może wąsy?

Alice i Bella gustowały w zdecydowanie innych mężczyznach. Jedynie Jasper podobał się im

obu — był blondynem o chłopięcej urodzie. Poza tym Alice ciągnęło ku osobnikom, którzy nosili
się i patrzyli w sposób zdradzający zainteresowanie zmysłowością.

Było dwadzieścia pięć po siódmej. Kiedy tylko Bella weszła na salę, podszedł do niej szef

obsługi kelnerskiej i powitał grzecznie.

— Jestem umówiona z panem Cullenem — oznajmiła.
— Proszę tędy. — Kelner poprowadził ją do przytulnego stolika we wnęce. Siedział przy nim

brunet o gęstych włosach. Wstał na widok zbliżającej się kobiety.

Był wysoki, miał szerokie ramiona, pociągłą twarz. Jego oblicze było szlachetne, może tylko

nazbyt surowe. Nie był ubrany z przesadą, nie miał starannie przystrzyżonego zarostu ani
bezczelnego spojrzenia. Przez chwilę Bella zastanawiała się, czy kelner się nie pomylił.

— Oto pani, której pan oczekuje. Pan Cullen — szepnął i wycofał się cicho.
Wygląd Cullena zaskoczył Bellę na tyle, że zamiast wyćwiczonych słów zająknęła się i

powiedziała:

— Jestem… Rzeczywiście nazywam się Swan, ale nie jestem tą panną Swan, której pan się

spodziewał.

Edward uniósł gęste, elegancko zarysowane brwi.
— Faktycznie, nie pani się spodziewałem, ale jest pani nie mniej czarująca niż pani, z którą

zamierzam się spotkać.

Co za podrywacz! — pomyślała z oburzeniem Bella.
— Jestem siostrą Alice — wyjaśniła.
— Zupełnie nie jest pani do niej podobna.
— Nie przeczę.
— Może zechce pani usiąść?
— Dziękuję.
Cullen zaczekał, aż Bella usiądzie, i dopiero potem zajął z powrotem miejsce.

background image

S

tr

o

n

a

9

Przynajmniej jest dobrze wychowany, pomyślała.
— Obawiam się, że przynoszę panu złe wiadomości — zaczęła.
Patrzył niezwykłymi oczami. Dużymi, ciemnozielonymi, inteligentnymi. Nie był nieśmiały.

Czując na twarzy jego wzrok, Bella zaczęła oddychać odrobinę szybciej.

— Chyba nic się nie stało? — upewnił się.
— Alice nie może przyjść — oznajmiła pospiesznie Bella.
— Rozumiem… — Nagle Edward doznał olśnienia.
— To z panią, nie z Alice, rozmawiałem przez telefon!
Bella wystraszyła się nieco.
— Cóż… tak.
— W takim razie, jest pani tą panną Swan, z którą się umówiłem. — Uśmiechnął się szeroko.

Miał piękny uśmiech. Usta Cullena były zmysłowe i szlachetne jednocześnie. Bella nie dziwiła
się, dlaczego urzekł Alice z wyglądu. Jej także się podobał. Odwróciła na chwilę wzrok.

— Proszę mi powiedzieć, dlaczego udawała pani siostrę? — zapytał.
— Ja… nie udawałam… — zająknęła się Bella.
— Ależ udawała pani. Naśladowała pani nawet jej sposób mówienia.
— Rzeczywiście — plątała się Bella. — Tylko dla żartu. Alice nie było, więc…
— Postanowiła pani odpowiedzieć mi za nią?
— Tak.
— Zawsze pani tak robi? Mówi za siostrę?
— Oczywiście, że nie. Wiedziałam jednak, że będzie chciała przyjść na to spotkanie, zatem…
— W takim razie, dlaczego nie przyszła?
— Zdarzyły się nam nagłe kłopoty rodzinne. Alice właśnie miała wychodzić, kiedy odebrała

telefon od naszej cioci, osoby w podeszłym wieku. Ciocia przewróciła się i mocno potłukła, a
bała się pójść do szpitala, zwróciła się więc do Alice. Alice uwielbiają, łączą je bardzo zażyłe
stosunki, więc…

Edward był lekko rozbawiony, ale odpowiedział:
— Wiem, jak to bywa w rodzinie. Rozumiem…
— Zanim wyszłam, nie byłyśmy pewne, w jakim stanie jest ciocia — zmyślała dalej Bella —

ale niewykluczone, że Alice będzie musiała zostać z nią na noc.

— A pani przyjechała tu?
— Cóż, pomyślałam, że najlepiej będzie, kiedy przyjadę i osobiście wyjaśnię panu całą

sytuację.

— To rzeczywiście znacznie sympatyczniejsze niż gdybym tylko odebrał od pani telefon —

skwitował oschle Edward.

Bella nie miała wątpliwości, że Cullen nie uwierzył. Nagle jednak przyszło jej do głowy, jak

rozegrać całą sprawę. Gdyby połechtała jego próżność, udała, że jest nim zainteresowana,
wówczas może zdoła sprawić, że zostanie z nim w restauracji. I zajmie go przez tak długi czas,
ż

e Alice zdąży wsiąść do pociągu i wyjechać z Londynu. Wówczas Bella powie Cullenowi, co o

nim myśli.

— Muszę przyznać, że bardzo chciałam pana poznać… — oznajmiła z udawanym

zawstydzeniem.

— Doprawdy? — W oczach Edwarda błysnęło zainteresowanie.
— Mnóstwo o panu słyszałam od Alice.
— Cóż takiego mówiła?
— Opowiadała ciągle, że jest pan błyskotliwy, czarujący, obdarzony charyzmą.
— Chciałbym taki być — odpowiedział skromnie Cullen.

background image

S

tr

o

n

a

1

0

Nadszedł młody kelner i podał oprawione w skórę menu.
— Och… — Bella udała, że zamierza wstać. — Powinnam już pójść i pozwolić panu zjeść w

spokoju kolację.

— Może zechciałaby pani zostać i zjeść ze mną? — zaproponował Edward, spełniając jej

nadzieje.

— Hmm…
— Chyba że pani narzeczony będzie miał o to pretensje. — Obserwował uważnie Bellę.
— Nie, z pewnością nie będzie miał.
— Proszę zatem zostać. Zapraszam panią.
— Dziękuję. Z przyjemnością zostanę.
— Może na początek napije się pani czegoś, wybierając potrawę. Szampana? —

zaproponował Edward.

Bella uśmiechnęła się. Wypiła już w domu kieliszek szampana, a do tego wieczór był pełen

emocji, czuła więc lekki szum w głowie; jednak zgodziła się.

— Cudowny pomysł! — odparła.
Edward dał znak kelnerowi od win i zamówił najlepszy trunek. Kelner powrócił niemal

natychmiast, wprawnie odkorkował butelkę i nalał szampana do dwóch wysokich kieliszków, po
czym znikł. Cullen uniósł kieliszek i uśmiechając się lekko, wzniósł toast:

— Za ekscytujący wieczór!
Bella odpowiedziała uśmiechem i wypiła mały łyczek. Nie spodziewa się, jakich emocji

dostarczę mu na zakończenie, pomyślała z ironią.

background image

S

tr

o

n

a

1

1

R

R

R

R

OZDZIAŁ DRUGI

OZDZIAŁ DRUGI

OZDZIAŁ DRUGI

OZDZIAŁ DRUGI


Bella wpatrywała się w menu tak długo, jak tylko mogła, sącząc powolutku szampana.

Wybrała w końcu przekąskę z melona, a potem awokado z krewetkami, jako danie główne.
Złożywszy zamówienie, Edward popatrzył jej znowu w oczy i spytał:

— Skoro już zastępuje pani dziś siostrę, proszę mi powiedzieć, czy sądzi pani, że Alice wciąż

jest zdecydowana wyjechać ze mną do Norwegii?

Zaskoczona pytaniem, Bella zawahała się, po czym odparła szczerze:
— Cóż, sądzę, że chciałaby pojechać.
— Widzi pani — wyjaśnił Edward — czas nagli. Zarezerwowałem dwa miejsca w samolocie,

który startuje z Heathrow jutro około trzynastej. Jeżeli pani siostra będzie musiała zostać do tego
czasu… z ciocią, powinienem znaleźć sobie inną sekretarkę.

— Jestem pewna, że Alice nie chciałaby pana zawieść — odpowiedziała Bella, aby wprawić

Cullena w większe zakłopotanie. Niewiele myśląc, wypaliła: — Gdyby przypadkiem się nie
zjawiła, sama bym ją zastąpiła.

— Trzymam panią za słowo!… — odpowiedział z błyskiem w oku Edward, napełniając

powtórnie szam — panem kieliszek Bella. — Musiałaby pani odpowiednio się przygotować.
Noce w Norwegii bywają bardzo zimne.

— Bez wątpienia dałabym sobie radę.
— Jakie ma pani doświadczenie? — spytał Edward.
— Wystarczające.
— Gdzie pani obecnie pracuje? — wypytywał.
— W Optima Business Services.
— W firmie waszego brata, Emmetta Swana.
— Zgadza się. — Skąd Cullen słyszał o Emmecie, zastanawiała się Bella. Może Alice

pochwaliła mu się, co robi jej brat?

— Jak rozumiem, jest pani jego sekretarką?
— Asystentką. Od ponad pięciu lat.
— I uważa pani, że jest pani dobra w tej pracy? — upewnił się Edward.
— Gdybym była niedobra, nie pracowałabym jako asystentka Emmetta. Żadne z nas nie

uważa, że wystarczy być czyimś krewnym, aby zajmować jakiekolwiek stanowisko. Ale… nie
jestem aż tak interesującą osobą. Porozmawiajmy raczej o panu…

— Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Jestem Edward.
— Bardzo chętnie. Mam na imię Bella.
Bella uniosła do ust kieliszek z szampanem. Przypomniało jej się, co kiedyś powiedziała jej

Alice. Powtórzyła to:

— Zawsze podobali mi się przystojni mężczyźni, mający władzę. Tacy jak ty — dodała od

siebie.

W oczach Cullena pojawił się chyba wyraz rozbawienia. Być może przesadziła. Ale ten

egoista musiał ucieszyć się z bezpośredniego komplementu, jaki przed chwilą usłyszał. Bez
wątpienia cieszył się z rozpoczynającego się romantycznego wieczoru z nowo poznaną
dziewczyną, która była nim zafascynowana. Jako kobieciarz, niewątpliwie zamierzał ją uwieść.

Niech się łudzi! — pomyślała Bella. Tym większe będzie jego rozczarowanie, kiedy mu

dopiekę.

background image

S

tr

o

n

a

1

2

Kolacja była wyśmienita. Bella flirtowała śmiało z Cullenem, świetnie się przy tym bawiąc.

Cały czas starała się unikać pytań, które dotyczyły jej, starając się jak najwięcej rozmawiać o
nim.

Nie było to łatwe. Większość mężczyzn, nawet ci najmilsi, bardzo się cieszy, kiedy może

opowiadać o sobie. Edward Cullen był jednak całkowicie otwarty tylko na kwestie zawodowe,
nie chciał natomiast zdradzić niczego, co wiązało się z jego życiem osobistym.

Może jednak jest żonaty, pomyślała Bella. Jeśli tak, współczuję jego żonie.
— Zapewne bardzo dużo podróżujesz? — zadała kolejne pytanie, podczas gdy kelner podał

kawę z likierem.

— Kiedyś podróżowałem więcej — odpowiedział Edward. — Teraz wyjeżdżam tylko wtedy,

kiedy uważam to za naprawdę konieczne.

— Żona na pewno cieszy się, kiedy jesteś w domu… Cullen wbił w nią spojrzenie.
— Nie jestem żonaty — odpowiedział spokojnie. — Ani nie zamierzam się żenić.
— Coś podobnego!
— Kto to powiedział: „Kochaj wszystkie kobiety, ale nie żeń się z żadną”? — zażartował

Edward.

— Nie wiem, ale zapewne postępujesz dokładnie według owej porady! — wypaliła Bella.
— Do tej pory tak robiłem — przyznał Cullen, nie zrażony. — A ty… pewnie tego nie

aprobujesz?

— Kto to powiedział: „Zbieraj pąki róż, póki możesz?” — odpowiedziała innym cytatem.
— Wiem. Tak napisał Herrick.
Bella domyślała się, że Edward Cullen jest wykształcony, ale nie przyszło jej do głowy, że

może interesować się poezją.

— I cóż? Czy zgadzasz się z jego sentencją? — zapytał.
— Chyba tak… — przyznała. — Choć nie miałam w życiu zbyt wiele czasu na zrywanie

kwiatków.

— Dlaczegóż to?
— Nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy byłam jeszcze na początku

studiów. Przerwałam je i stałam się głową domu.

— Ile miałaś wtedy lat?
— Dziewiętnaście.
— Pewnie zatrudniłaś się wówczas w firmie brata?
— Tak…
— Czy macie jeszcze więcej rodzeństwa? — interesował się Edward.
— Nie, jest nas trójka. Emmett jest najstarszy, a Alice najmłodsza. Kiedy rodzice zginęli, była

jeszcze w szkole podstawowej.

— Matkujesz jej odtąd?
— Można tak powiedzieć. Z tego, co mi mówiła, wyjeżdżasz do Norwegii na około półtora

miesiąca? — zmieniła temat Bella.

— Zgadza się.
— To długo, jak na podróż w interesach. Czy będziesz dopilnowywał rozwoju nowego

przedsięwzięcia?

— Nie. Muszę uporządkować sprawy związane z odziedziczoną firmą, istniejącą już od stu

lat.

— Odziedziczyłeś firmę w Norwegii? Nie masz norweskiego nazwiska.
— Moja mama urodziła się w Norwegii. Dziadek był Norwegiem, a babcia — Angielką.

Mieszkali w Bergen. Tam mama poznała mojego tatę. Zamieszkali w Londynie, jeździliśmy do

background image

S

tr

o

n

a

1

3

Norwegii na wakacje. Mama umarła półtora roku temu. Odziedziczyłem po dziadku — który żył
do niedawna — morską linię przewozową, a także niewielką sieć hoteli. Odkąd zabrakło dziadka,
interesy norweskiej firmy zaczęły iść źle. Oddelegowałem tam jednego z najlepszych ludzi, ale
nie radzi sobie dostatecznie dobrze. Zwrócił się do mnie o pomoc. Wolałbym pojechać do
Norwegii wiosną, ale nie mogę czekać tak długo.

— Dlaczego wiosną? — spytała Bella, której zaczynało się trochę kręcić w głowie.
— We wrześniu jest wprawdzie pięknie, można chodzić po górach, ale norweski krajobraz

najwspanialej wygląda wiosną, kiedy zaczynają puszczać lody i rzekami płynie kra… Chciałbym
wykorzystać tę podróż także na urlop. Od paru lat nie miałem na to czasu, a do Norwegii
jeździłem wyłącznie na krótko, jedynie służbowo. Bardzo lubię kraj mojej matki.

— Czy firma ma siedzibę w Bergen? — spytała Bella.
— Tak, właśnie tam się wybieram.
— Nigdy nie byłam w Norwegii.
— Nie podróżujesz zbyt dużo, prawda?
— Od śmierci rodziców — niewiele. W tym roku wyjechałam tylko na długi weekend.

Chciałam pojechać do Rzymu, ale James uparł się na Amsterdam. — Bella zmitygowała się.
Zaraz, po co mu to powiedziałam?!

Edward ujął jej dłoń i uniósł ją, przyglądając się zaręczynowemu pierścionkowi z brylantem.
— James to twój narzeczony? — spytał.
— Tak — odpowiedziała, po chwili wahania.
Edward przesunął palcem po jej palcach, aż przeszedł ją dreszcz.
— Ale nie jest chyba zbyt zazdrosny? — upewnił się.
— Nie. — Bella cofnęła rękę i spojrzała na zegarek. Alice i Jasper powinni za kilka minut

wyjść z domu.

— Spieszysz się? — spytał Cullen.
Bella nie miała po co przedłużać spotkania, kiedy tylko Alice wyjedzie.
— Cóż, skoro jutro około południa lecisz w długą podróż… — zaczęła.
— Masz rację — przerwał jej Edward i skinął na kelnera. — Czas wstać od stolika.
Bella wzięła głęboki oddech. Zamierzała powiedzieć Cullenowi, co o nim myśli. Rozejrzała

się, podczas gdy Edward płacił. Najbliższe stoliki były zajęte. Nie chciała dyskutować głośno
przy ludziach o prywatnym życiu swojej siostry. Zrobi to więc na zewnątrz.

Alkohol uderzył jej do głowy do tego stopnia, że wstając, zachwiała się lekko. Edward

podtrzymał ją za ramię i nie puszczając, sprowadził ze schodów aż na dół. Na jednym ze stopni
zachwiała się po raz drugi.

Nadjechała lśniąca szara limuzyna, prowadzona przez kierowcę w liberii, który otworzył

szeroko tylne drzwi. Zanim Bella zdążyła zebrać myśli, siedziała już w samochodzie.

— Miałam zamiar wezwać taksówkę — oznajmiła, kiedy ruszyli.
— Och!…
— Czy jedziemy prosto do domu, proszę pana? — spytał szofer, nie odwracając się.
— Tak, Gregory, bardzo proszę. — Edward wcisnął przycisk i przed fotelami wysunęła się

szyba, która oddzieliła jego i Bellę od kierowcy. Chwilę później rolety zasłoniły wszystkie szyby
wokół tylnej kanapy limuzyny.

Korzystając z chwili, Edward natychmiast ujął Bellę za kolano. Pożałowała, że wsiadła do

jego samochodu.

— Mieszkam w Fulham i… — odezwała się.
— Wiem — przerwał jej Edward, po czym nachylił się, objął ją i zaczął całować.

background image

S

tr

o

n

a

1

4

Zaskoczona, nie opierała się z początku. W końcu zdała sobie sprawę z tego, co robi, i cofnęła

głowę.

— Daj mi spokój — powiedziała. — Nie chcę, żebyś mnie dotykał.
— Z twojego zachowania sądziłem, że tego właśnie pragniesz.
— Myliłeś się. Chcę pojechać do domu.
— Właśnie tam jedziemy.
— Do mojego domu! Natychmiast każ szoferowi zatrzymać samochód i wypuścić mnie.
Edward był szczerze zdumiony.
— Jeśli wolno spytać, po co cały czas dawałaś mi do zrozumienia, że tej nocy chcesz być ze

mną?

— Musiałam cię czymś zająć, żebyś nie zatelefonował do Alice! — przyznała Bella.
Edward uśmiechnął się smutno.
— A zatem jest w domu? Ta historia o chorej cioci od początku wydawała mi się podejrzana.

Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego posunęłaś się aż tak daleko, po to, żeby nie udało mi się
skontaktować z sekretarką?

— Dlatego, że gdyby odebrała twój telefon, natychmiast rzuciłaby wszystko i przyjechała na

spotkanie.

— Rozumiem. Czy obawiałaś się, że chciałaby spędzić ze mną noc?
— Wiem, że by do tego doszło.
— Skąd możesz wiedzieć cokolwiek na ten temat?!
— Alice wyznała mi, że ją zauroczyłeś.
— Czy winisz mnie za to? — spytał Edward.
— Oczywiście. Alice opowiadała, jak na nią patrzysz, i to, że dwukrotnie zapraszałeś ją do

restauracji. Emmett mówił, że jesteś kobieciarzem, ale przez myśl mi nie przeszło, że możesz
próbować uwieść osiemnastoletnią mężatkę!

— Mężatkę?!… — zdumiał się Edward.
— Nie udawaj, że nie wiesz! Kusiłeś ją perspektywą ekscytującej podróży do Norwegii, przez

co Alice omal nie doprowadziła do rozpadu swojego świeżo zawartego małżeństwa! Miała
ochotę jechać z tobą, zamiast wyprowadzić się z mężem do Szkocji.

— Do Szkocji? — dziwił się Edward. — Nic nie rozumiem. Jej mąż mieszka w Szkocji?
— Chwilowo oboje mieszkali z nami, ale w tej chwili właśnie wyjeżdżają do Edynburga —

wyjaśniła Bella. — Mam nadzieję, że tam Alice będzie poza twoim zasięgiem!

— Chyba zaczynam pojmować — oznajmił Edward. — Chciałaś zająć mnie, dopóki nie

wyjadą.

— Właśnie. A teraz chcę wysiąść.
— Na pewno?
— Tak! — krzyknęła Bella. — Zamierzasz mnie porwać?!
— Nie. Odwiozę cię do domu. Gdzie dokładnie mieszkasz?
Podała mu adres.
Cullen wcisnął guzik i polecił kierowcy:
— Gregory, skręć, proszę, do Fulham. Wysadzimy panią na ulicy Steinthirs, pod numerem

dwadzieścia trzy.

— Dziękuję — burknęła Bella.
Edward popatrzył poważnie i powiedział:
— Twoje przypuszczenia na temat moich zamiarów względem Alice są całkowicie błędne.

Uważam ją po prostu za miłą dziewczynę, a przede wszystkim, sprawną sekretarkę.

Bella przypomniało się, jak Edward złapał ją za kolano i zaczął całować.

background image

S

tr

o

n

a

1

5

— Nie wierzę ci — odparła. — Słyszałam, jakim jesteś człowiekiem, i sama widzę. —

Cofnęła się w kąt kanapy. Milczeli chwilę. Kiedy limuzyna zatrzymała się pod domem Swanów,
Edward rzucił Belli gniewne spojrzenie. Kiedy jednak kierowca otworzył jej drzwi, Cullen
natychmiast wyskoczył i odprowadził ją po schodkach do aż do progu mieszkania.

— Dziękuję ci — powiedziała, otworzywszy sobie, po czym weszła do domu i zamknęła za

sobą drzwi. Była wściekła. „Co za okropny człowiek!” — myślała sobie. Uspokoiwszy się po
dłuższej chwili, zebrała myśli. W domu panowała ciemność. Widocznie Emmett i Rosalie już się
położyli.

Kiedy weszła na piętro, drzwi sypialni Emmetta otworzyły się.
— Przepraszam, że jestem ciekawski, ale przed chwilą widzieliśmy, jak wysiadłaś z czyjejś

limuzyny… — powiedział Emmett.

Bella poczuła się bezradna. Nie chciała tłumaczyć wszystkim, gdzie, z kim i po co była. Po co

rozpowiadać o rozterkach Alice, zwłaszcza że szczęśliwie wyjechała z mężem do Edynburga?

— Mężczyzna, który z tobą wysiadł, wydał mi się znajomy. Choć, oczywiście, to nie James —

dodała Rosalie. — Alice pokazała mi raz swojego szefa, kiedy odbierałam ją z pracy.

Bella milczała, nie wiedząc, co mówić.
— Powiedz coś — odezwał się znowu Emmett. — Jesteśmy bardzo ciekawi, skąd wzięłaś się

w limuzynie Edwarda Cullena?

— Byłam z nim w restauracji! — odparła śmiało Bella.
— Coś podobnego! — Emmett aż gwizdnął. — To znaczy okłamałaś nas, mówiąc o tych

biletach na koncert, które kupił James.

— Niezupełnie. Naprawdę kupił te bilety, tylko że powiedziałam mu, że nie mogę pójść na

koncert.

Emmett zrobił kwaśną minę.
— Wiem, że wasze zaręczyny nie są oficjalne — zaczął — ale postąpiłaś w sposób, jakiego

bym się po tobie nie spodziewał…

Emmett myślał, że Bella zdradza Jamesa! Tego tylko jej brakowało! Po raz kolejny

pożałowała, że przyjęła oświadczyny i pierścionek zaręczynowy. Nie chciała ranić Jamesa
odmową, ale nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji, czy chce zostać jego żoną.

— Dlaczego utrzymywałaś wszystko w tajemnicy?
— zastanawiał się na głos Emmett. — Wiem, nie chciałaś martwić Alice, skoro zadurzyła się

w nim jak podlotek.

Emmett wiedział zatem o jej fascynacji Cullenem.
— Nie można ufać takim mężczyznom jak Edward Cullen — kontynuował. — Dobrze, że

Alice wyjechała. Nie wiadomo, czym by się to wszystko skończyło… Słuchaj, to nie moja
sprawa, ale skoro spotykasz się z Cullenem, lepiej uważaj, dobrze? — poradził.

— Mam prawie dwadzieścia pięć lat. Wiem, co robię. — Nie zabrzmiało to przekonująco. —

Dopiero poznałam Cullena i prawdopodobnie więcej się z nim nie spotkam — dodała Bella. —
Wyjeżdża zresztą jutro w interesach na półtora miesiąca do Norwegii… No, to idę spać.
Dobranoc.

Wymknęła się do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Miała nadzieję, że dopiekła Edwardowi

równie mocno, jak mocno on był dla niej nieprzyjemny. Te parę godzin, które spędziła w jego
towarzystwie uznała za jedne z najokropniejszych w swoim życiu.

Długo nie mogła zasnąć. Wciąż miała przed oczami obraz Edwarda Cullena. Szczególnie

mocno przypominał jej się jego pocałunek. Wspomnienie nie budziło jednoznacznie
negatywnych odczuć, więc była rozdrażniona.

background image

S

tr

o

n

a

1

6

Jak mogła reagować na Cullena i jego ohydne postępki tak, jak nigdy nie zdarzyło jej się

zareagować na obecność czy zachowanie Jamesa?! Czuła się zdruzgotana. Wierciła się, nie
mogąc zasnąć przez pół nocy.

*

*

*


Obudził ją dzwonek do drzwi. Pomyślała, że to listonosz przyszedł w sobotni ranek. Ostatnio

chodził ich ulicą o wczesnych porach. Bella nie chciała, żeby Emmett musiał wstawać. Tak dużo
pracował, że przynajmniej w weekend powinien się wysypiać.

Wstała, włożyła szlafrok i zeszła na parter, podczas gdy dzwonek cały czas brzęczał. Po co

tyle hałasu, pomyślała. Pewnie znowu jakaś reklama.

Nie patrząc przez wizjer, otworzyła drzwi, wołając:
— Niech pan wreszcie przestanie dzwonić! Brat jeszcze śpi i… — Urwała. Zobaczyła przed

sobą Edwarda, w pięknym garniturze, eleganckiej koszuli i jedwabnym krawacie. Musiała
przyznać, że był bardzo przystojnym mężczyzną… Wszedł, zanim zdążyła zatrzasnąć drzwi z
powrotem. Cofnęła się, a on spoglądał na nią z góry. Podziwiał jej twarz, włosy, patrzył, jak
wyglądała w szlafroku i boso…

— Widzę, że dopiero wstałaś — odezwał się, uśmiechając się bezczelnie.
— Co ty tu robisz? — spytała Bella, rozzłoszczona
— A jak myślisz?
— Nie mam ochoty na zgadywanki. Może więc łaskawie zechcesz mi powiedzieć?
— Jak wiesz, około trzynastej wylatuję do Norwegii i potrzebna mi sekretarka — zaczął

Cullen. — Nie mam już czasu na szukanie kogokolwiek; poza tym jest sobota, przyjmuję więc
twoją ofertę.

— Słucham?!
— Nie zapomniałaś chyba, że powiedziałaś, iż gdyby z jakiegoś powodu Alice się nie

pojawiła, sama byś ją zastąpiła?

— Nie mówiłam przecież poważnie. — Bella cofnęła się o kolejny krok. — Nie mówiłam

poważnie! — powtórzyła.

Edward nastroszył ciemne brwi.
— Szkoda, ponieważ ja mówiłem poważnie, kiedy odparłem: „Trzymam panią za słowo!”.

Twoja siostra wyjechała, więc tobie proponuję pracę w Norwegii.

— Dziękuję, ale, jak wiesz, mam już pracę.
— Twój brat z pewnością znajdzie kogoś, kto będzie cię zastępował przez mniej więcej sześć

tygodni — odparł Cullen.

— Być może, lecz ja nie zamierzam przyjąć twojej propozycji.
Edward zerknął do kuchni. Krzesła z wysokimi oparciami wyglądały na wygodne.
— Może, zamiast tu stać, napijemy się kawy i przedyskutujemy szczegółowo sprawę? —

zaproponował.

Bella z powrotem otworzyła szeroko drzwi.
— Nie mam zamiaru robić ci kawy ani rozmawiać z tobą na żaden temat — oznajmiła. —

Wyjdź, proszę. — Edward nie ruszał się z miejsca. — Wyjdź natychmiast, bo zawołam Emmetta
i poproszę, żeby cię wyrzucił.

— Czy jesteś pewna, że byłoby to mądre?
Bella nie wątpiła, że Cullen jej grozi. Zadrżała. Zdawała sobie sprawę, że Emmett nie poradzi

sobie z o wiele potężniejszym od siebie mężczyzną.

Widząc jej wahanie, Edward zamknął drzwi, ujął ją za łokieć i zaprowadził do kuchni.

background image

S

tr

o

n

a

1

7

— Nie chcę z tobą rozmawiać! — powtórzyła. — Jesteś ostatnim człowiekiem na świecie,

którego asystentką chciałabym zostać.

Edward pokręcił głową.
— Nie masz wyboru. Chyba że nie obchodzi cię, co stanie się z firmą Emmetta…
— Słucham?!…
— Może zaparzyłabyś kawy…
— Już powiedziałam, że nie mam zamiaru.
— To przynajmniej usiądź.
— Nie chcę siadać. Powiedz natychmiast, co masz na myśli!
Edward włączył czajnik, a potem zdjął z suszarki dwa kubki.
— Chętnie ci wyjaśnię, kiedy będziemy spokojnie siedzieć i pić kawę.

background image

S

tr

o

n

a

1

8

R

R

R

R

OZDZIAŁ TRZECI

OZDZIAŁ TRZECI

OZDZIAŁ TRZECI

OZDZIAŁ TRZECI


Bella czuła się zastraszona. Zagryzła wargi i patrzyła na Cullena. Zaskoczyło ją, że tak bogaty,

a przy tym bezczelny mężczyzna czuje się swobodnie w kuchni. Przypuszczałaby, że
gotowaniem zajmuje się u niego służba, a on do kuchni nawet nie zagląda.

— Mleka, cukru? — spytał uprzejmie.
— Poproszę o mleko.
Edward podał Belli kawę, usiadł i patrzył nieodgadnionym wzrokiem. Zawstydziła się nagle

szlafroka i nieuczesanych włosów. Edward przyszedł do niej nadzwyczaj elegancko ubrany.

— Skoro już siedzimy przy kawie, jak się uparłeś — odezwała się — powiedz mi, czym

grozisz Emmettowi i jego firmie.

— Ja? Z tego, co wiem, grozi wam bankructwo.
— Dlaczego tak mówisz?
— Czy nie mam racji?
Bella dała za wygraną.
— Rzeczywiście, groziło nam bankructwo, ale ostatnio sytuacja znacząco się poprawiła —

powiedziała.

— Doprawdy?
— Tak! Emmett odnalazł firmę inwestycyjną, która nie zawahała się wyłożyć pieniędzy na

rzecz rozwoju Optima Business Services, a poza tym właśnie wynegocjowaliśmy umowę na
instalację dużej sieci łączności.

— Z firmą Liam Peters? — upewnił się Edward.
— Tak — przyznała Bella. Była zdumiona. Czyżby Alice opowiadała swojemu byłemu

szefowi o wszystkim?

— Co zrobiłby twój brat, gdyby zarówno EAC, jak i Liam Peters wycofały się ze współpracy

z wami? — zapytał Cullen. — Wasz dom jest poważnie obciążony hipotecznie, a wam ledwie
starczy na wypłacenie pracownikom najbliższej pensji…

— Skąd wiesz to wszystko?! — Bella zirytowała się.
— Pierwszą rzeczą, jaką robi firma inwestycyjna, zanim zdecyduje się wyłożyć pieniądze —

tłumaczył Edward — jest szczegółowa analiza sytuacji finansowej potencjalnego klienta, a także
perspektyw jego rozwoju. EAC nie jest wyjątkiem. Jak myślisz, skąd wziął się skrót EAC? Od
mojego nazwiska: Edward Anthony Cullen.

— Czyżbyś był także właścicielem Liam Peters?!…
— Owszem, to firma zależna od Cullen International. Wystarczy, że szepnę słowo w

odpowiednie uszy.

— Z pewnością są bardziej etyczne sposoby zatrudnienia sekretarki!… — powiedziała po

chwili Bella, zdruzgotana.

— Nie wątpię. Ale nie potrzebuję zwykłej sekretarki — oznajmił Edward. — Widzisz, jadę

nie tylko załatwić ważne sprawy, ale także na urlop. Potrzebna mi zatem asystentka, która będzie
jednocześnie moją towarzyszką. Nie lubię jadać, podróżować i spędzać wieczorów samemu.
Lubię rozmawiać z kimś inteligentnym, dzielić się swoimi przeżyciami…

A więc do tego potrzebna mu była Alice! — pomyślała Bella.
— Z pewnością nie lubisz także sypiać sam — dokończyła za niego. — Ale ja nie zostanę

twoją kochanką.

background image

S

tr

o

n

a

1

9

— Zrobisz wszystko, o co tylko cię poproszę, jeśli naprawdę zależy ci na ocaleniu firmy

Emmetta — odparł Edward.

— Mam narzeczonego!
— Wczoraj jakoś specjalnie ci to nie przeszkadzało…
Bella opuściła głowę, zacisnęła pięści i rzuciła gniewnie:
— Dlaczego się na mnie uwziąłeś?! Edward roześmiał się.
— Nazwijmy to pewnego rodzaju sprawiedliwością — odpowiedział. — Pozbawiłaś mnie

znakomitej sekretarki…

— Ale Alice nie jest całkowicie dyspozycyjna. Ma męża…
— Poza tym osądziłaś mnie i obraziłaś, nie wiedząc, jakim naprawdę jestem człowiekiem —

przerwał Cullen. — Moją dewizą zawsze było: „Odpłacaj pięknym za nadobne”.

Rozumiał ją w wyjątkowo perfidny sposób! Bella znowu zadrżała. Nie zdawała sobie sprawy,

z jak niebezpiecznym człowiekiem zadarła. Być może blefował, ale nie była tego pewna. Nie
mogła pozwolić na upadek firmy Emmetta. Nie tylko straciliby oboje pracę, ale także i dom. A
przecież Emmett miał się żenić, Rosalie była w ciąży, i musiał jakoś utrzymywać ją i dziecko.
Rosalie też pracowała w firmie Emmetta…

Bella poczuła nagle, że gdyby Cullen spełnił swoją groźbę i doprowadził ich firmę do upadku,

stałoby się to z jej winy. Dlaczego powiedziała mu zeszłego wieczora wszystko, co powiedziała?!

Było za późno na żale. Czuła, że musi uchronić Emmetta, Rosalie, ich nienarodzone dziecko i

wszystkich pracowników firmy przed poważnymi kłopotami, które groziły im z jej powodu.
Gdyby nie spotkała się z Cullenem, do niczego takiego by nie doszło. Chociaż, z drugiej strony,
Alice zapewne poleciałaby z nim do Norwegii, rujnując życie sobie i Jasperowi!…

W każdym razie Bella zdecydowała poświęcić się za wszystkich. Doszła do wniosku, że w ten

sposób stanie się najmniej zła. Tylko ona będzie cierpiała.

Podniosła wzrok, żeby odpowiedzieć Edwardowi, kiedy do kuchni wszedł Emmett, także

ubrany w szlafrok.

— Napiłbym się kawy, jeśli zrobiłaś — odezwał się na powitanie.
— Zostało trochę.
— Przepraszam, nie wiedziałem, że masz gościa!… — rzucił, spostrzegłszy Edwarda.
— Chyba przyszedłem za wcześnie. Jestem Edward Cullen. — Edward wstał i wyciągnął

rękę. — Pan musi być Emmett.

Mężczyźni uścisnęli dłonie, ale żaden z nich się nie uśmiechał.
— Pan Cullen pojawił się w związku… — zaczęła Bella.
— Proszę cię, mów do mnie Edward — przerwał Edward.
— Nie jesteśmy w pracy.
— Edward przyszedł, ponieważ potrzebuje sekretarki — oznajmiła Bella.
— Przecież Alice jest w Szkocji — zauważył Emmett.
— Nic nie wiesz; zaszło małe nieporozumienie — powiedziała. — Nie złożyła wymówienia i

Edward nie miał pojęcia, że Alice wyjeżdża. Właśnie dziś Edward wylatuje do Norwegii, a
ponieważ nie dysponuje inną sekretarką, zgodziłam się polecieć w zastępstwie Alice.

— Jak to?! — zdumiał się Emmett. — A co z twoją pracą?
— Rosalie zdoła poradzić sobie z moimi obowiązkami przez kilka tygodni, kiedy mnie nie

będzie. Nie dalej jak wczoraj powiedziała, że nie ma co robić w pracy.

— Widząc, że Emmett zamierza się sprzeciwić, Bella szybko kontynuowała: — Rosalie na

pewno bardzo się ucieszy, że ma okazję nabrać doświadczenia. Alice postawiła Edwarda w
kłopotliwym położeniu. Czuję się w obowiązku wynagrodzić mu to.

background image

S

tr

o

n

a

2

0

— Nie wydaje mi się, żebyś ponosiła odpowiedzialność za nieporozumienia wynikłe z

postępowania Alice — zawyrokował Emmett.

— Być może nie… Ale bardzo chciałabym wykorzystać szansę poznania Norwegii.
— Nie wyobrażam sobie, żeby twój narzeczony łatwo pogodził się z tym, że na tak długo

wyjeżdżasz! — Emmett wspomniał o tym głównie po to, aby jego słowa usłyszał Edward.

— Zrozumie, kiedy wyjaśnię, jak zachowała się Alice.
— Bella wcale nie była pewna, czy James ją zrozumie.
— Mam nadzieję, że zadzwonisz do niego przed wyjazdem!… — powiedział Emmett.
— Oczywiście.
Bella dobrze wiedziała, że poinformowanie Jamesa o wyjeździe nie będzie przyjemne. Okazał

jej wyraźne niezadowolenie już wtedy, kiedy odmówiła pójścia na koncert. A teraz…

— Ale nie przed wyjazdem — dodała. — James pojechał z matką na weekend do

Bournemouth. Skontaktuję się z nim, kiedy wróci. Zastanowię się jeszcze, jaka forma przekazu
będzie najodpowiedniejsza…

— Twoja decyzja — zakończył z nieskrywaną dezaprobatą Emmett. — O której wyjeżdżacie

na lotnisko?

— Jak najszybciej — odpowiedział Edward. — Samolot startuje z Heathrow o trzynastej

piętnaście. Polecimy przez Oslo do Bergen.

— Będziecie przebywać w Bergen?
— Tak, głównie tam. Dam panu adres i numer telefonu — oznajmił Edward. — Ile zajmie ci

spakowanie się i toaleta? — spytał Bella.

— Zdążę mniej więcej w pół godziny.
— Pamiętaj przede wszystkim o dwóch rzeczach — paszporcie i dobrym płaszczu

przeciwdeszczowym.

Bella przeleciało przez myśl, żeby powiedzieć, iż nie ma paszportu. Ale, niestety, powiedziała

przecież Edwardowi o podróży do Amsterdamu!

— Może jeszcze spakować kalosze? — zakpiła.
— Dobry pomysł — odparł poważnie Edward. — W Bergen o tej porze roku naprawdę dużo

pada.

Bella wyszła szybkim krokiem na korytarz. Emmett podążył za nią.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz! — powiedział.
— Jestem dostatecznie dorosła — odparła.
— Może i tak, ale mimo wszystko — uważaj na siebie.
— Jeśli chcesz mi powiedzieć, że Edward ma żonę i dzieci, to…
— Nie, ktoś pomylił go z jego kuzynem, który pracuje w firmie Edwarda i ma rodzinę —

przyznał Emmett. — Ale chcę powiedzieć, że Edward Cullen najwyraźniej nie ma skrupułów,
jeśli chodzi o życie towarzyskie, a widzę, że jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną.

— Co z tego?
— Hmm… — Emmett był nieco zawstydzony. — Nie sądziłbym, że może interesować się

kobietami w twoim typie, ale mimo wszystko może mieć względem ciebie niecne plany. — Bella
uśmiechnęła się, usłyszawszy staromodne określenie, jakiego użył jej brat. — A pod pewnymi
względami jesteś bardziej naiwna niż Alice — kontynuował.

— Dziękuję!
— Musisz zdawać sobie sprawę, że Cullen to bogacz i człowiek o ogromnych możliwościach,

a przy tym złamał serce już niejednej kobiecie.

— Nie martw się, wiem, jaką ma reputację — zapewniła Bella.
— I mimo to jesteś zdecydowana z nim jechać?

background image

S

tr

o

n

a

2

1

— Tak.
Emmett westchnął.
— Nie chcę tylko, żebyś potem ciężko tego żałowała.
— Nie będę. Na pewno. Nie martw się o mnie. — Objęli się. — Wytłumacz, proszę, wszystko

Rosalie. Przed wyjazdem zamienię tylko kilka słów przez telefon z Alice.

— Nie wiedziałem, że chcesz jej o wszystkim powiedzieć — zdziwił się Emmett. — Skoro

zadurzyła się w Cullenie…

— Spytam ją tylko, czy szczęśliwie dotarli na miejsce, żeby nie zadzwoniła, kiedy mnie już

nie będzie.

— Rozumiem.
— Najlepiej, żeby nic nie wiedziała aż do mojego powrotu — ciągnęła Bella. — Znając Alice,

zajmie się teraz ozdabianiem nowego mieszkania.

— Gdyby pytała o ciebie, powiemy, że oddzwonisz, a potem przekażemy ci wiadomość —

zaofiarował się Emmett. — Zaraz… a twoje urodziny? — przypomniał sobie na głos.

— Alice na pewno zatelefonuje, żeby złożyć mi życzenia! — stwierdziła Bella. — W każdym

razie próbujcie ukrywać, że pojechałam z Edwardem do Norwegii. Nie chcę narobić nowych
kłopotów Alice i Jasperowi.

— Wiesz co? Powiem jej, że wyjechaliście z Jamesem do Paryża! — wymyślił rozwiązanie

Emmett. Bella pobiegła się pakować.

Doprowadziwszy się do ładu, wrzuciła do walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Cały czas myślała

o tym, co ją czekało. Zniósłszy walizkę na parter, zatelefonowała do Alice.

— Och, to ty! — ucieszyła się Alice. — Myślałam, że to kolejna pacjentka. — Zdała szybką

relację z podróży i opowiedziała, jak wygląda mieszkanie. Faktycznie, zamierzała zmienić jego
wystrój.

Z kuchni nadeszli Edward i Emmett. Emmett, jeden z najspokojniejszych ludzi, jakich można

spotkać, był wyraźnie rozgniewany, aż czerwony na twarzy; za to Edward zachowywał
niezmącony spokój. Bella zastanawiała się, jak przebiegała rozmowa obu mężczyzn.

— Czy nie odzywał się może Edward? — spytała tymczasem Alice.
— Nie — skłamała Bella. Cullen popatrzył jej kpiąco w oczy. Wiedział, na jakie pytanie

odpowiedziała. — Jest tu Emmett, chce zamienić z tobą słowo — zakończyła. — Przekaż uściski
Jasperowi. — Oddała bratu słuchawkę.

Edward podniósł walizkę Belli i wyszli razem na dwór. Bella odwróciła się w progu i posłała

Emmettowi pocałunek.

Wsiadła z Edwardem do limuzyny. Szofer włożył walizkę do bagażnika. Bella wciąż

zastanawiała się nad okropną sytuacją, w jakiej się znalazła. Rozważała, jak będzie się
zachowywać w różnych okolicznościach.

Bała się. Mimo wszystko będzie musiała sobie poradzić. Najlepiej ignorować doznawane

przykrości, a nie rozpamiętywać je, pomyślała.

Na lotnisku była już prawie spokojna. Kiedy oddali bagaż i załatwili formalności paszportowe,

pozostała im jeszcze godzina do odlotu. Edward zaproponował, żeby poszli coś zjeść. Bella
zamówiła obfite śniadanie. Była bardzo głodna.

— Nie wiedziałem, że tyle jesz — skomentował Edward. — Po wczorajszym wieczorze

sądziłem, że jesteś jedną z tych kobiet, które potrafią żyć na surowych marchewkach i sałacie.

— Byłam najedzona. Ale możesz wkrótce pożałować, że nie jem tylko marchewki.
— Dlaczego?
— W stresie zawsze jem więcej, a zapewne zamierzasz płacić za moje posiłki, więc…
Edward roześmiał się tylko.

background image

S

tr

o

n

a

2

2

— Nie bój się, budżet tej podróży jest wystarczający — zapewnił. — Jak wiadomo,

wykonując pewne hmm… czynności, spala się dużą ilość kalorii.

Bella zaczerwieniła się. Cullen był zdecydowanie zbyt bezpośredni.
— Będziemy więc musieli dbać o to, żebyś odpowiednio dużo ćwiczyła — ciągnął. —

Twojemu bratu z pewnością nie spodoba się, kiedy wrócisz do domu pulchna jak ciasto.

Bella nie zamierzała pokazywać po sobie, że przerażają ją jego słowa. Odpowiedziała więc:
— To niemożliwe. Mam taką przemianę materii, że nawet bez żadnych ćwiczeń jestem

szczupła. Tak samo jak Emmett.

— Nie jesteś podobna do Alice, ale do Emmetta i to bardzo — zauważył Edward. —

Przypuszczam, że łączy was nie tylko fizyczne, ale i psychiczne podobieństwo — dodał oschle.

— Dlaczego tak mówisz?
— Byłem pewien, że miał ochotę mnie pobić. A z tego, co powiedział, wnioskuję, że ma o

mnie równie złą opinię, jak ty.

Bella przeraziła się. Emmett zwymyślał Edwarda, nie zdając sobie sprawy, że ten może

zniszczyć Optima Business Services, jeśli tylko zechce — i że nie ma żadnych skrupułów.

Edward uśmiechnął się smutno.
— Wprawdzie nie krzyczał i używał względnie grzecznych słów — powiedział — ale ostrzegł

mnie bardzo zdecydowanie, żebym trzymał się od ciebie z daleka. Wspomniał jeszcze raz, że
jesteś zaręczona, i dodał, że jeśli choćby cię dotknę, będę miał z nim do czynienia.

— Chyba nie powiedziałeś mu, że przymusiłeś mnie szantażem do wyjazdu? — upewniła się

Bella. — Nie chcę, żeby się martwił!

— Nie. Emmett martwi się tylko o to, żebyś nie zakochała się we mnie i nie straciła

narzeczonego. Gdyby tylko wiedział, że nie możesz na mnie patrzeć… Nie znosisz mnie,
prawda?

— A jak myślisz?
Cullen znowu się roześmiał.
— Gdyby zdawał sobie sprawę, że zgodziłaś się pojechać ze mną tylko w wyniku szantażu —

kontynuował — nie puściłby mi tego płazem. Przyznam, że podziwiam jego odwagę.

— Zależy mu na mnie — odpowiedziała krótko Bella.

*

*

*


Po mniej więcej dwugodzinnym locie, którego większą część Bella przespała, wylądowali na

lotnisku Flesland.

— Na wybrzeżu Norwegii nie jest tak zimno jak w głębi kraju, ale pada przez ponad dwieście

dni w roku — poinformował Edward. — Na szczęście zwykle nie przeszkadza to w oglądaniu
wspaniałych widoków.

Faktycznie, kiedy wyszli z budynku lotniska, padał słaby deszcz. Edward skierował się do

najbliższej taksówki, wydając kierowcy polecenia płynnym norweskim.

— Nie przysłano samochodu — wyjaśnił Belli — ponieważ utrzymywałem nasz przyjazd w

tajemnicy. Pojawię się w firmie dopiero wtedy, kiedy porozmawiam z człowiekiem, którego tu
oddelegowałem — nazywa się Paul Randall — i gdy ocenię sytuację.

— Jak daleko od Bergen jesteśmy? — spytała Bella.
— Około dwudziestu kilometrów na południe od miasta. Do centrum jedzie się mniej więcej

pół godziny, jeśli nie ma dużego ruchu — tłumaczył Edward. — Szkoda, że dzisiaj chmury są
nisko, nie widziałaś Bergen z powietrza. Bergen jest znane jako „miasto siedmiu wzgórz” —

background image

S

tr

o

n

a

2

3

opowiadał. — Poza tym przecina je siedem fiordów. Jest naprawdę pięknie położone, na samym
wybrzeżu.

Deszcz i tak zasłaniał widoki za szybami samochodu. Bella znowu poczuła się niezręcznie,

siedząc tuż koło Edwarda, zamknięta w małej kabinie. Dyskretnie cofnęła się w kąt. Cullen
zauważył to jednak i uśmiechnął się lekko. Zaczerwieniła się.

— Gdzie się zatrzymamy? — spytała dla odwrócenia jego uwagi.
— W Bergen jest mnóstwo dobrych hoteli, ale jedziemy do rodzinnego domu mojej matki.

Dom nazywa się Lofoten. Stoi niedaleko od centrum. Można z niego szybko dojść piechotą
zarówno do siedziby firmy, jak i do portu. Pomyślałem więc, że hotel nie jest nam potrzebny.
Lofoten jest sporym budynkiem. Moi pra-prapradziadkowie mieli mnóstwo dzieci i wnuków.
Duża część ich potomków mieszka teraz w Chicago. Po śmierci dziadka nie chciałem pozbywać
się tak pięknego domu; nie ma też sensu, żeby stał pusty, zamieniłem więc Lofoten w
pensjonat… Cieszysz się? — spytał Edward, widząc wyraz twarzy Belli.

— Tak! — odparła śmiało. Doznała niejakiej ulgi. Już się bała, że będzie mieszkać w wielkim

domu sama z Cullenem. W pensjonacie przynajmniej będą inni ludzie.

background image

S

tr

o

n

a

2

4

R

R

R

R

OZDZIAŁ CZWARTY

OZDZIAŁ CZWARTY

OZDZIAŁ CZWARTY

OZDZIAŁ CZWARTY


Przejechali przez nowoczesną część miasta i wkrótce znaleźli się w centrum. Składało się

prawie wyłącznie z zabytkowych budynków. Kiedy minęli długi, wąski basen portowy, Edward
poinformował:

— Tu jest Torget, czyli rynek, na którym do dziś odbywają się targi. Bywa też zwany

Fisketorget — „targ rybny”. Sto lat temu rybacy sprzedawali tu świeżo złowione ryby.

W pięknych, starych domach stojących przy krętych uliczkach znajdowały się dziesiątki

sklepów z antykami. W końcu taksówka dotarła do miejsca, gdzie budynki stały nieco rzadziej.

— Jesteśmy na miejscu — zakomunikował Edward. Zatrzymali się pod dużym, starym,

drewnianym, pomalowanym na czerwono trzypiętrowym domem o wysokich, łukowato
zwieńczonych oknach z małych szybek. Po obu stronach Lofoten stał mur, otaczający chyba
rozległy teren.

— Ten dom należy do naszej rodziny już od kilkuset lat — oznajmił z dumą Cullen. —

Parokrotnie był częściowo przebudowywany, ale główna jego część stoi od wieków.

Lofoten postawiono w pewnej odległości od ulicy, od której oddzielały go grządki kwiatów,

otoczone żwirem. Budynek był kryty ozdobnym gontem, dach miał wystające okapy. Nad
werandą widniał napis z nazwą domu. Bella popatrzyła w górę, zafascynowana. Bezpośrednio
nad nią znajdowała się rodzina pięknie wyrzeźbionych, splecionych ze sobą smoków.

— Podobają ci się smoki? — zagadnął Edward.
— Są wspaniałe! Nadają domowi charakter. Mają wesołe pyski, jakby się bawiły. Zaraz, ten

jeden mały wygląda, jakby go coś bolało.

— Nie widzisz, dlaczego? Największy nadepnął mu na ogon!
Edward popatrzył na pełną podziwu twarz Belli. Krople deszczu spływały jej po policzkach.
„Jest piękna!” — pomyślał niespodziewanie. Miał nagle ochotę pocałować Bellę.

Powstrzymał się jednak.

— Jaki śliczny ten maleńki! — zawołała, pełna zachwytu.
— Rzeczywiście słodki — zgodził się Edward. — Ale pada deszcz. Za chwilę przemokniemy

do suchej nitki. Chociaż… moglibyśmy potem wziąć gorącą kąpiel i umyć się nawzajem.

Bella natychmiast ruszyła do wejścia. Edward otworzył ciężkie drzwi. W dużym holu nie było

nikogo poza siedzącą za biurkiem recepcjonistką. Podłoga, sufit i ściany zrobione były ze
szlachetnego, jasnego drewna o złotawej barwie, trochę ściemniałego ze starości. Klatka
schodowa była pięknie rzeźbiona, drewniane schody prowadziły na półpiętro z balustradą. Nie
było żadnych dywanów. W kącie stał zielono–niebieski piec w kształcie ogromnego ula.
Wszystko robiło bardzo sympatyczne, choć odrobinę surowe wrażenie. Od pieca biło przyjemne
ciepło. W holu znajdowała się jeszcze skórzana kanapa, były też krzesła i ława. Zasłony, obicia
mebli i niepalna mata przed piecem miały jednakowy, jasnobrązowy kolor. We wnęce z boku
piętrzył się pachnący stos sosnowego drewna.

Jasnowłosa Norweżka podniosła wzrok znad komputera i odezwała się świetną

angielszczyzną:

— Jak miło pana widzieć, panie prezesie! Szkoda, że akurat pada.
— Jak się miewasz, Heidi? — spytał Cullen.
— Dziękuję, znakomicie. Mam nadzieję, że pan prezes także.
— Owszem. — Edward objął Bellę w pasie, pociągnął ją naprzód i przedstawił: — To jest

pani Swan. — Nie dodał: „moja sekretarka”, ani niczego innego. Heidi mogła sama próbować

background image

S

tr

o

n

a

2

5

domyślać się, kim jest Bella. Recepcjonistka zauważyła pierścionek zaręczynowy na jej palcu i
zaczęła się zastanawiać.

— Miło mi panią poznać — powiedziała, uśmiechając się sympatycznie.
— Przepraszam, że zawiadomiłem o swoim przyjeździe tak krótko przed przybyciem —

powiedział Edward.

— Pański apartament zawsze jest gotowy na przyjęcie pana — zapewniła Heidi. — Wezwę

Feliksa, żeby wniósł walizki na górę.

— Dziękuję, nie trzeba; sam je zaniosę… — Edward spojrzał na Bellę. — Chodźmy,

kochanie.

Ruszyła do małej windy, myśląc: „Muszę jakoś to wszystko przetrwać!” Edward zaprowadził

ją do apartamentu na pierwszym piętrze. W apartamencie był wygodny salon — ogromna
skórzana kanapa, dwa fotele, telewizor, zestaw stereofoniczny, duży, stary zegar, półki pełne
książek oraz mały piec kaflowy zbudowany wewnątrz kominka, obok stosik drewna.

Po lewej był mniejszy pokój z biurkiem i sprzętem komputerowym najnowszej generacji. Inne

drzwi prowadziły do łazienki. Sypialnia była tylko jedna. Drugą Edward zamienił na biuro. Bella
była bliska rozpaczy. Trzymała się dotąd nadziei, że być może będzie miała własny pokój.

Okna dużej sypialni wychodziły na rozległy ogród. Pokój urządzony był przyjemnie. W

ś

cianach były dwie wielkie szafy, wstawiono nowoczesne meble. Wzrok Belli przykuło ogromne

łóżko, zajmujące środek pomieszczenia. Obawiała się nadchodzącej nocy. Wyobrażała sobie, że
Edward położy się obok niej, nagi — wiedziała, że będzie nagi. Na pewno miał prężne,
umięśnione ciało — nie miał ani odrobiny nadwagi. Nie wątpiła, że był doświadczonym
kochankiem… Ogarnęły ją erotyczne myśli. Zdumiała się. Była przecież przerażona. A jednak…

— Zmieścimy się tu oboje — zapewnił Edward. — Po której stronie wolisz leżeć?
— Wolałabym spać sama. — Bella odwróciła wzrok.
— Zawsze śpisz sama?
— Zawsze.
— A co z Jamesem? — wypytywał bezczelnie Cullen.
Milczała. Nie miała zamiaru dzielić się z nim swoimi intymnymi sprawami. Zadrżała, kiedy

kropla deszczówki spłynęła jej po szyi i plecach.

— Możesz opowiedzieć mi o nim później — zawyrokował Edward. — W tej chwili powinnaś

raczej wysuszyć włosy.

— Chętnie wzięłabym prysznic.
— A może masz ochotę, żebyśmy wzięli go razem? — upewnił się Edward.
— Nie! Zgodziłam się pełnić rolę twojej sekretarki, a nie zostać twoją kochanką.
— Szkoda. Ale to dopiero pierwszy dzień. Kiedy mnie lepiej poznasz…
— Na pewno nie będę chciała się z tobą kochać!
Edward uśmiechnął się tylko. Bella pożałowała, że wdała się z nim w dyskusję.
— Zdaje się, że deszcz słabnie i zaczyna się przejaśniać — odezwał się, wyglądając przez

okno. — Wieczór powinien być piękny. Jeśli chcesz, zamówię stolik w jednej z restauracji.
Wybierzemy się na spacer, pokażę ci trochę miasto.

— To byłoby miłe — zgodziła się grzecznie.
Potarł brodę.
— Najpierw powinienem się ogolić; poza tym chcę załatwić kilka drobnych spraw i

porozmawiać krótko z Paulem Randallem. W Norwegii kolację jada się wcześnie. Czy możemy
wyjść za godzinę? — zaproponował.

— Dobrze.

background image

S

tr

o

n

a

2

6

— Nie ma potrzeby elegancko się ubierać. — Na podróż Bella włożyła kostium, jak do pracy.

— Wystarczy coś ładnego, zwyczajnego — poradził Edward.

Odebrała to jako polecenie, mimo że zwracał się do niej spokojnie modulowanym tonem.
— Przyda ci się żakiet. Wieczorem może być zimno — dodał i zniknął w gabinecie.
Bella zajrzała do walizki. Nie miała czasu spakować wielu ubrań na specjalne okazje. Miała

drugi kostium, płaszcz, polar, wełniane swetry, dżinsy, spódnice i zwykłe bluzki. W ostatniej
chwili spakowała markową kurteczkę ze sztucznego futerka. Stwierdziła, że najlepiej będzie, jak
włoży ten sam kostium, który miała na sobie.

Łazienka była bardzo luksusowo urządzona. Bella zamknęła się, oczywiście, na wszelki

wypadek. Kiedy myła włosy, znów naszły ją erotyczne myśli. Edward fascynował ją w
niewytłumaczalny sposób. Dziwiła się. Było to zupełnie do niej niepodobne.

Nawet kiedy była nastolatką, w przeciwieństwie do wielu przyjaciółek nie miała ochoty na

fizyczne kontakty z chłopcami. Ostrzegano ją, że rozpoczęcie życia erotycznego to poważna
sprawa, która może prowadzić do różnych, czasem nieodwracalnych konsekwencji. Kilku
starszych od niej chłopców dążyło do tego, żeby poszła z nimi do łóżka, jednak ich męskie zaloty
raczej ją odrzucały, niż zachęcały do czegokolwiek. Kiedy stała się nieco starsza, nie umiała
reagować na posunięcia swoich chłopaków tak, jak by chcieli. Zaczynała już nabierać
przekonania, że ma jakiś istotny brak. Unikała erotycznych pieszczot czy nawet dotknięć,
ponieważ budziły w niej tylko pożądanie, nie zaspokajając go, a chłopcy, z którymi była kolejno
związana, i tak byli niezadowoleni. Po śmierci rodziców zaś w ogóle nie miała czasu na życie
prywatne. Uznała, że widocznie nie jest jej dane znaleźć męża i założyć rodzinę. Skoncentrowała
się na pracy i karierze zawodowej.

Wreszcie, na początku bieżącego roku, jeden z mężczyzn, z którymi współpracowała,

przedstawił jej kolegę — Jamesa Wilky’ego. Zaczęli się spotykać i związali się ze sobą, choć nie
był to związek nacechowany silnym uczuciem. James był bardzo spokojnym człowiekiem i tak
też układały się jego relacje z Bellą. Zaczęła poważnie myśleć o wspólnej przyszłości…

Nie wiedziała, czy koszmar, jaki przydarzył jej się teraz, doprowadzi do rozpadu jej związku.

Westchnęła i sięgnęła po ręcznik. Rozczesawszy włosy, upięła je, jak zwykle, w schludny kok.
Nałożywszy makijaż, ubrała się w ten sam kostium, w którym przyleciała. Edward przebrał się w
modne, codzienne ubranie. Kiedy Bella wyszła do przedpokoju, wstał znad papierów. Obejrzał ją
od stóp do głów. Wyglądała, jakby wybierała się do pracy. Popatrzył na nią z niezadowoleniem.

— Powiedziałeś, że nie ma potrzeby elegancko się ubierać — powiedziała.
— To prawda, ale mówiłem również, że wystarczy ubrać się w coś zwykłego i ładnego.

Kostium, który masz na sobie, nie jest ani zwykły, ani ładny.

— Obawiam się, że będzie musiał wystarczyć — odparła chłodno.
Edward zdenerwował się.
— Jest idealny do pracy, ale nie można powiedzieć, żeby był odpowiedni na romantyczny

spacer! Każdy od razu pomyśli, że jesteś moją sekretarką.

— Jestem nią.
— Tylko w biurze. Proszę, żebyś poza biurem ubierała się stosownie do tego, o czym

wspominałem. Będziemy spędzać razem urlop.

— Obawiam się, że nie mam nic, w czym na pierwszy rzut oka wyglądałabym na twoją

kochankę!

— W takim razie niedługo pójdziemy po zakupy — zdecydował Edward. — A teraz mogłabyś

mimo wszystko nałożyć coś innego.

— Nie mam nic odpowiedniejszego.

background image

S

tr

o

n

a

2

7

— W takim razie możemy zostać w domu. Każę przynieść nam coś do jedzenia. Zastanowimy

się, jak moglibyśmy spędzić wieczór tutaj…

Bella przeraziła się kolejny raz.
— Naprawdę nic ciekawego nie wzięłam! — powiedziała. — Możesz zajrzeć do mojej

walizki i sprawdzić, jeżeli mi nie wierzysz. — Ruszyła do sypialni.

Edward przetrząsnął szybko jej walizkę i wybrał jedwabną spódnicę w brązowomiedziane

wzory, sandały z cienkich pasków i niby–futrzaną kurtkę.

— To będzie dobre — zapewnił. — A może chcesz, żebym pomógł ci się przebrać?
Bella miała już dość.
— Nie chcę! — odpowiedziała. — Przebiorę się tylko po to, żebyś przestał się mnie czepiać.
Zmieniając ubranie, pomyślała, że sprzeciwianie się Cullenowi nie było mądre. Mogło jedynie

pogorszyć sprawy. Przecież od Edwarda zależał los firmy Emmetta, los ich wszystkich. Cullen
trzymał Bellę w szachu.

Niechętnie wróciła do salonu. Edward stał plecami do niej, wyglądając przez okno. Na dworze

zapadał zmierzch.

Bella przystanęła, zauważając, jak szerokie ramiona miał Edward w porównaniu z biodrami.

Zauważyła wcześniej, że stąpa lekko, z męskim wdziękiem, a jednocześnie zdecydowanie.
Roztaczał aurę pewności siebie, niemal arogancji.

Westchnęła. Jej matka z pewnością powiedziałaby, że Edward to prawdziwy mężczyzna, o

jakim marzy każda kobieta.

Odwrócił się i przyjrzał jej się znowu.
— Teraz o wiele lepiej — pochwalił.
— Cieszę się, że tak uważasz — odparła z ironią w głosie.
Spojrzał na nią takim wzrokiem, że postanowiła więcej go nie prowokować.
— Jeszcze jedno… — zaczął, zbliżając się. Znów zrobiło jej się nieswojo. Zanim odgadła, co

Edward zamierza zrobić, sięgnął do jej włosów i zaczął zręcznie wyjmować z nich szpilki. Gęste
włosy Belli opadły kaskadą na jej ramiona. — Tak jest o wiele lepiej.

Był wyraźnie zadowolony.
Podał jej kurtkę i zeszli po schodach da holu. Było w nim teraz trochę ludzi.
Przestało padać, tylko chodniki były mokre. Edward wziął Bellę pod rękę. Nie pytając, sam

przełożył jej dłoń ponad zgięciem swojego łokcia.

— Pomyślałem, żebyśmy przeszli się aż do Wieży Rosenkrantza, aby rozprostować trochę

nogi — powiedział. — A potem zjemy kolację na Bryggen.

— Co to jest Bryggen? — zainteresowała się Bella.
— Nabrzeże. Ciąg stojących tam budynków został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa

Kultury UNESCO. Są naprawdę stylowe, przychodzi tam wielu turystów. W budynkach
mieszczą się teraz butiki, muzea, restauracje.

Na ulicach było mnóstwo samochodów, a na chodnikach — roześmianych ludzi.
— Czy jest tu gdzie bawić się wieczorami? Dużo ludzi spędza czas w różnych lokalach? —

pytała Bella.

— Owszem. W weekendy w rejonie portu jest wieczorem prawdziwy tłok. Są sympatyczne

kawiarnie, dyskoteki, kluby studenckie — co kto lubi. Szczególnie godna polecenia jest
kawiarnia Kirkenes, grają tam na fortepianie. Zabiorę cię do niej jutro — mówił Edward.

Bella rozglądała się ciekawie na wszystkie strony. W końcu doszli do niskiej, pękatej wieży

Rosenkrantza.

— Do czego służyła ta wieża? — spytała Bella.

background image

S

tr

o

n

a

2

8

— Erik Rosenkrantz zbudował ją, w połowie szesnastego wieku; stanowiła część jego

ufortyfikowanej rezydencji.

Stojący obok turysta nadstawił z zainteresowaniem uszu.
Edward oprowadzał Bellę po malowniczej starówce Bergen, opowiadając o wszystkim jak

prawdziwy przewodnik. Jasne było, że zna i kocha rodzinne miasto swojej matki. Turysta, który
dołączył do nich pod wieżą, chodził za nimi, słuchając z zainteresowaniem słów Edwarda.

Port był rzęsiście oświetlony; nieduże drewniane budynki o krytych gontem dachach,

przysadzista wieża i białe jachty odbijały się w wodzie.

— Cudownie tu! — Bella była zachwycona. Lokal wybrany przez Edwarda, urządzony w

jednym ze starych drewnianych domów, miał coś z atmosfery salonu rodem z Dzikiego Zachodu.
Usiedli pod balkonem z desek.

— Dobrze, że ten facet, który chodził za nami, nie wszedł tutaj — odezwał się Edward.
— Rzeczywiście, był trochę natrętny. — Rozejrzała się. — Niezwykłe miejsce. Pełno gości.

Całe szczęście, że znaleźli dla nas stolik.

— Nie znaleźliby, gdyby mnie tu nie znali — odparł z zadowoleniem Edward. — W tej

restauracji miejsca rezerwuje się z góry. Kucharze są znakomici; serwują tu tradycyjne norweskie
potrawy, na przykład marynowanego łosia i pieczonego renifera.

Bella trochę się obawiała wymienionych przez Edwarda potraw, wybrała więc pieczonego

łososia i deser owocowy.

Czekając na jedzenie, rozmawiali na różne, nie związane ze sprawami osobistymi ani

zawodowymi tematy. Bella była zaskoczona swobodą wymowy Edwarda, jego wiedzą i
inteligencją. Wspaniale jej się z nim rozmawiało. A przede wszystkim Edward traktował ją jak
równego partnera w rozmowie, a nie tłumaczył jej wszystkiego, wygłaszając arbitralne sądy —
jak często robił James. Edward był obdarzony swoistym, cierpkim humorem, miał ukształtowane,
przemyślane opinie na większość tematów. A przy tym nie próbował ich narzucać.

Bella sama zgadzała się z wieloma z nich. Tokowi jego rozumowania nie można było niczego

zarzucić. Edward był błyskotliwy.

I tym razem zachowywał się grzecznie, a nawet uprzejmie. Wprost czarująco. Nie narzucał się

w najmniejszym stopniu.

W miarę upływu wieczoru Bella zaczęła myśleć z niepokojem, że cieszy się jego

towarzystwem. Przypomniała sobie jednak zaraz, jakiego rodzaju człowiekiem jest Cullen. I że
nim przecież gardzi.

— Nie musisz mi mówić, co teraz myślisz — odezwał się nagle cierpko. — Od razu widać po

tobie wszystkie uczucia.

Zaczerwieniła się. Dlaczego musi być taki spostrzegawczy?! Atmosfera wieczoru od razu się

pogorszyła. Bella żałowała, że do tego doszło. Zagryzając wargi, zastanawiała się, jak przełamać
niewygodne milczenie.

— Miałaś opowiedzieć mi o swoim narzeczonym — usłyszała niespodziewanie.
Nie miała ochoty rozmawiać o Jamesie.
— Nie ma wiele do opowiadania… — zaczęła.
— Mogłabyś zacząć od jego wyglądu.
Jeszcze przed chwilą Edward zachowywał się swobodnie, teraz patrzył i mówił chłodno.
— Wysoki czy niski, gruby czy szczupły, blondyn czy brunet? — pytał.
— Wysoki, blondyn, wygląda całkiem miło.
— „Całkiem miło”. Czyli niezbyt porażająco — skomentował bezczelnie Edward.
— Czy musisz od razu z niego kpić? Co tak naprawdę chciałbyś wiedzieć?
— Najpierw powiedz, ile ma lat.

background image

S

tr

o

n

a

2

9

— Trzydzieści sześć.
— Zatem minęły już jego burzliwe, młodzieńcze lata.
James był wyjątkowo spokojnym, trzeźwo myślącym człowiekiem. Bella nie wierzyła, aby

kiedykolwiek miał „burzliwy” charakter.

— A ty ile masz lat? Dwadzieścia pięć — upewnił się Edward, kiedy nie odpowiadała. — Jest

między wami duża różnica wieku — jedenaście lat.

— Dopiero za kilka dni skończę dwadzieścia pięć lat — poprawiła Bella. — Ale, wracając do

Jamesa, uważam, że wiek nie ma znaczenia.

— Czy James jest jedynakiem? — spytał niespodziewanie Edward.
— Dlaczego tak sądzisz? — Bella była nieco wytrącona z równowagi.
— Mam wrażenie, że jest trochę maminsynkowaty.
— Można mieć większe wady! — burknęła Bella. — James jest przynajmniej przyzwoitym,

uczciwym człowiekiem. O niektórych mężczyznach nie można tego powiedzieć! — zakpiła.

— Poza tym, że jest przyzwoity i uczciwy, co sprawia, że wybrałaś go spośród innych? —

wypytywał Edward, nie zrażony.

— Mamy te same zainteresowania.
— Jakie?
— Czytanie, muzyka, sztuka, zwłaszcza teatr.
— Nie uprawiacie sportów, nie chodzicie na piesze wycieczki, i tak dalej?
— James nie jest typem sportowca.
— Nie ogląda nawet sportu w telewizji? — chciał się dowiedzieć Edward.
— Nie.
— A ty?
— Ja też nie oglądam.
Edward uśmiechnął się z błyskiem w oku.
— A czy lubisz uprawiać jakieś sporty? — spytał.
— Owszem. Lubię piesze wędrówki i pływanie.
— Jeździsz na nartach?
— Nie. Nigdy nie miałam okazji spróbować.
— A gdyby nadarzyła się okazja, chciałabyś?
— Tak — zgodziła się Bella.
— Wyjechałabyś wtedy i zostawiła Jamesa samego w domu?
Bella umilkła, zastanawiając się.
— Opowiedz mi o jego wadach — nalegał Edward. — Nie można dobrze ocenić człowieka,

nie znając jego wad.

Cóż, James miał bardzo niewiele poważnych wad. Trochę lubił się rządzić, mówił Belli, co

powinna robić, jak żyć. Poza tym był jednak idealnym przyjacielem i partnerem.

Zasadnicze znaczenie miało dla Belli to, że wprawdzie odnosił się do niej z zainteresowaniem,

co było bardzo miłe, ale nigdy nie nalegał na erotyczne zbliżenie. Nie oczekiwał też od niej
inicjatywy w tej sprawie. Zapewne James miał mniejszy od przeciętnego popęd seksualny. Był w
pełni zadowolony z jej towarzystwa i niezbyt namiętnych pocałunków.

— James nie ma… żadnych poważnych wad — powiedziała.
— Istny wzór — zakpił Edward.
— Mam szczęście, że na niego trafiłam — zapewniła Bella z przekonaniem.
— Od dawna jesteście razem?
— Poznaliśmy się mniej więcej siedem miesięcy temu.
— Jak długo jesteście zaręczeni?

background image

S

tr

o

n

a

3

0

Bella zastanowiła się chwilę, czy nie powiedzieć prawdy. Właściwie sprawa zaręczyn nie była

rozwiązana. Bella zdecydowała jednak nie tłumaczyć tego Edwardowi. Jeżeli miał choć odrobinę
przyzwoitości, mógł mieć na względzie to, że Bella jest zaręczona.

— Niedługo — powiedziała. — Parę tygodni.
— Czy jego matka zgadza się na wasz ślub? — wypytywał Edward.
— Tak.
— Może uważa, że już czas, żeby jej synek ożenił się z miłą dziewczyną. Zapewne matka

Jamesa udaje, że nie wie, iż sprowadziłaś go na złą drogę.

— Niczego takiego nie zrobiłam!
— Przecież chyba sypiacie ze sobą?
— Nie — odpowiedziała szczerze Bella.
— Jak to? Dlaczego nie? Nie mów mi, że James nie próbował…
— Nie każdy ma taką mentalność, jak ty! — wypaliła, zdenerwowana. — James z radością

czeka na czas, kiedy będziemy już małżeństwem.

— Naprawdę? A ty? Skoro czekasz na Jamesa, może spotykasz się tymczasem z innymi?
— Nie! Wiesz co?! Jesteś obrzydliwy!
Edward nie dawał za wygraną.
— Musisz być okropnie sfrustrowana — stwierdził. — Nic dziwnego, że zgłosiłaś się, żeby

zastąpić Alice.

— Nie o to mi chodziło!
— Już mówiłaś — nie protestował Edward. — Jednak niewykluczone, że może ci się

spodobać, że zastępujesz Alice. Sprawię, że ci się spodoba.

Bella zadrżała, ogarnięta dziwnym uczuciem.
— Czyżbyś cieszyła się na tę perspektywę? — zainteresował się Edward.
— Drżę z odrazy! — burknęła Bella.
A jednak coś ją ku niemu ciągnęło. Edward uśmiechnął się kpiąco.
— Nie umiesz kłamać — powiedział. — Wszystko, co czujesz, masz od razu wypisane na

twarzy. No proszę, boisz się nawet na mnie spojrzeć!

background image

S

tr

o

n

a

3

1

R

R

R

R

OZDZIAŁ PIĄTY

OZDZIAŁ PIĄTY

OZDZIAŁ PIĄTY

OZDZIAŁ PIĄTY


— Pozwól, że z ciekawości spytam — ciągnął Edward — kiedy się pobieracie?
— Jeszcze nie ustaliliśmy daty.
— Jak długo spodziewałaś się, że James ci się oświadczy, zanim to zrobił?
Bella w ogóle nie spodziewała się oświadczyn. Sądziła, że James jest typem urodzonego

kawalera. Choć powinna była coś podejrzewać, kiedy kupił szampana — jak na niego była to
daleko posunięta ekstrawagancja. Zaskoczył ją.

— Nie spodziewałam się — przyznała Bella.
— Coś takiego! Skoro James ma taki wzorcowy charakter, pewnie zaprowadził cię do

jakiegoś ogrodu różanego, a kiedy usiadłaś na ławce, przyklęknął na jedno kolano — kpił
Edward.

— Nie.
— To w jaki sposób się oświadczył? Powinienem wiedzieć, jak to się robi, na wszelki

wypadek!

*

*

*


James zaprosił Bella do jednej z najlepszych restauracji w Londynie, a potem odchrząknął i

odezwał się odrobinę pretensjonalnym tonem:

— Dobrze się między nami układa, nie uważasz?
— Owszem — odparła Bella, trochę zdziwiona. — A dlaczego pytasz?
— Chcę, żebyśmy się zaręczyli — oświadczył James i zanim się spostrzegła, nasunął jej na

palec pierścionek z drogim kamieniem.

Bella była zupełnie zaskoczona.
— Co na to twoja matka? — spytała.
— Aprobuje moją decyzję.
— Och…
— Mam dobrą pracę — przypomniał James. — Stać mnie na utrzymanie rodziny.
— Hmm, w zasadzie…
— Zwróciłem uwagę, jak reagujesz na bliźnięta kuzyna Laurenta. Uwielbiasz dzieci!
Była to tylko częściowo prawda. Bella uważała różne znane sobie dzieci za cudowne, ale to

nie znaczyło, żeby marzyła, aby jak najszybciej mieć jak najwięcej własnych!

— Chciałabyś założyć rodzinę, prawda? — ciągnął James.
— Tak, ale…
— Widzisz, moja mama zdecydowała, że już najwyższy czas, abym się ożenił i dał jej wnuki

— zakończył.

Najwidoczniej jego matce nie wystarczało, że rządzi swoim synem. Czuła potrzebę

dyrygowania kimś jeszcze.

— Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym zastanowić się nad twoją propozycją —

powiedziała wreszcie Bella.

James poczuł się zawiedziony — matka zapewniła go, że Bella będzie śpiewała z radości.
— Naprawdę nie wiem, o czym tu myśleć! — oświadczył.
Bella nie chciała go zranić.

background image

S

tr

o

n

a

3

2

— Zanim zdecyduję się wyjść za ciebie, muszę mieć pewność, że będę dla ciebie odpowiednią

ż

oną — powiedziała.

— Mama najwyraźniej uważa, że jesteś znakomitą kandydatką — wyjaśnił James. — Cieszy

się, że masz właściwe zasady moralne. To znaczy, że nie zabawiasz się na prawo i lewo.

Bella wiedziała, że to największy komplement, jaki mogła wypowiedzieć matka Jamesa i on

sam.

— Pochlebiacie mi, naprawdę — odparła. — Ale rozumiesz zatem, że zanim powiem „tak”,

chcę mieć pewność, czy dobrze postępuję. Nie chciałabym was zawieść.

— Rzeczywiście, lepiej mieć absolutną pewność — zgodził się James. — Nie musisz spieszyć

się z decyzją.

Bella chciała ściągnąć pierścionek, ale James powstrzymał ją ze słowami:
— Dużo się natrudziłem, żeby znaleźć właśnie ten pierścionek. Mama była przekonana, że ci

się spodoba — ja także…

— Podoba mi się! — zapewniła Bella. — Jednak nie byłoby w porządku, gdybym go nosiła

przed podjęciem decyzji… A gdybym tak zdecydowała nie wychodzić za ciebie?

James nie wierzył, że coś takiego może się zdarzyć.
— Nie obawiam się tego — zapewnił z całkowitym spokojem.
Pewnie miał rację. Rozsądek nakazywał Belli wyjść za Jamesa. Gdzie znajdę równie

przyzwoitego mężczyznę o zaletach Jamesa — myślała — kogoś, kto odpowiadałby mi choć w
połowie tak jak on? Jeśli odrzucę jego oświadczyny, prawdopodobnie nigdy w życiu nie znajdę
męża i nie będę miała dzieci…

— Obiecaj mi, że podczas podejmowania decyzji będziesz miała na palcu ten pierścionek —

ciągnął James. — Bylibyśmy bardzo rozczarowani, gdybym musiał zabrać go z powrotem.

— Dobrze, obiecuję — zgodziła się niechętnie Bella.
— Znam cię na tyle dobrze, że nie mam wątpliwości, iż będziesz idealną żoną — oświadczył z

szerokim uśmiechem James.

A jednak Bella nie była do samego końca pewna, czy za niego wyjść…

*

*

*


Edward nie usłyszał od razu odpowiedzi, więc spytał:
— A może to ty mu się oświadczyłaś?
— James zaprosił mnie na obiad do restauracji, zamówił szampana, wyciągnął pierścionek i

oświadczył mi się — wyjaśniła Bella.

— Jak rozumiem, powiedział, że cię kocha? — upewnił się Edward.
Bella przeszedł zimny dreszcz. Nigdy nie powiedzieli sobie z Jamesem „kocham cię”.
— Oczywiście! — skłamała.
— A ty go kochasz?
— Czy myślisz, że inaczej zgodziłabym się wyjść za niego?
Edward wzruszył ramionami.
— To zależy, czy myślisz, że miłość jest ważna — odparł.
— A ty — co o tym myślisz? — rzuciła wyzwanie Bella.
— Ja uważam, że jest bardzo ważna — oznajmił Edward. — Miłość scala małżeństwo, jeśli

małżonków łączą także inne potrzebne rzeczy.

— Co uważasz za „inne potrzebne rzeczy”? — zainteresowała się Bella.
— Wspólne zainteresowania, dopasowanie seksualne, wzajemny szacunek, wzajemne

upodobanie do przebywania w towarzystwie współmałżonka.

background image

S

tr

o

n

a

3

3

Bella była zaskoczona, że człowiek taki jak Edward ma zdrowy pogląd na małżeństwo.
— Myślę tak samo jak ty — przyznała.
— A zatem byłaś ogromnie uszczęśliwiona i powiedziałaś mu „tak”? — wypytywał Edward.
— Właśnie! — skłamała znowu Bella, pomagając sobie butną miną.
— To, co mówisz, różni się zasadniczo od wersji przedstawionej mi przez twoją siostrę —

oznajmił Edward z nieprzeniknioną miną.

— Jak to?! — Bella przeraziła się. — A co powiedziała ci Alice?
— Mówiła, że James ci się oświadczył, ale że nie dałaś mu odpowiedzi. Miała też nadzieję, iż

po przemyśleniu sprawy powiesz mu, że nie chcesz za niego wyjść. Jeśli dobrze pamiętam,
nazwała Jamesa „nadętym frajerem”.

Bella została przyłapana na kłamstwie.
— Nawet to jest lepsze niż hipokryzja — a ty jesteś hipokrytą! — oświadczyła.
Edward popatrzył gniewnie, ale nie wystraszyła się go.
— Nie pamiętasz, jak powiedziałeś mi, że mylę się w sprawie twoich relacji z Alice? —

przypomniała. — Że uważasz ją po prostu za miłą dziewczynę i sprawną sekretarkę.

— Pamiętam — zgodził się Edward. — To wszystko prawda.
— Nie wydaje mi się jednak, żeby sekretarka rozmawiała ot, tak po prostu z szefem o

szczegółach związku swojej siostry.

— Faktycznie, w biurze do takiej rozmowy by nie doszło — ale w restauracji Alice nawiązała

do tego tematu.

— Kiedy zaprosiłeś ją na kolację!
— Nie zapraszałem jej na kolację.
— Mówiła, że zaprosiłeś ją, i to dwukrotnie!
— Jedliśmy wspólnie dwa razy kolację w restauracji, ale to były zawodowe spotkania z

partnerem w interesach — wyjaśnił Edward. — Nie byliśmy z Alice sami. Potrzebowałem
sekretarki, Alice robiła notatki.

— Nie chcesz chyba powiedzieć, że opowiadała o mnie i Jamesie w obecności obcego

biznesmena? — upewniła się Bella.

— Nie, ów człowiek spóźnił się na drugie spotkanie, więc zamówiłem drinka i ucięliśmy z

Alice towarzyską pogawędkę. Poplotkowaliśmy o rodzinie, i tyle, nic więcej.

Bella nie dowierzała Cullenowi. Alice mówiła, w jaki sposób na nią patrzył…
— Nie wierzysz mi — stwierdził Edward.
— Rzeczywiście, nie wierzę — oznajmiła Bella. — Alice przedstawiła wszystko trochę

inaczej.

— Cóż, nie dziwię się, że w takiej sytuacji uwierzyłaś raczej siostrze niż mnie…
— Właśnie.
— Skoro tak, zmieńmy może temat — zaproponował Edward, nieco znudzony.
— Możemy zmienić.
Edward spytał znowu o Jamesa:
— Powiedz mi, jakiej spodziewasz się reakcji Jamesa na to, że wyjechałaś ze mną do

Norwegii, nie mówiąc mu ani słowa? Mówiłaś, że pojechał z matką do Bournemouth?

— Porozmawiam z nim jeszcze, kiedy wróci.
— A może on pierwszy zadzwoni jutro do twojego domu?
— Jeśli tak, Emmett na pewno wszystko mu wytłumaczy.
Bella znała jednak Jamesa i wiedziała, że nie będzie dzwonił. Czasem, bardzo rzadko,

zdarzało się, że poróżnili się w jakiejś drobnej sprawie. Wówczas James oczekiwał zawsze, aż
Bella odezwie się pierwsza — ponieważ był przekonany, że racja leży po jego stronie.

background image

S

tr

o

n

a

3

4

Tymczasem ostatnio zdarzyła im się poważna kłótnia. Gdy Bella oznajmiła, że nie może pójść z
nim na koncert, James odparł, że widocznie bardziej zależy jej na Alice niż na nim. „Dlaczego jej
ciągle matkujesz?! — powiedział ze złością. — Przecież jest mężatką i poradzi sobie przed
wyjazdem bez ciebie!”

— A kiedy ty zatelefonujesz do Jamesa, co mu powiesz? Całą prawdę i tylko prawdę? —

chciał się dowiedzieć Edward.

— Nie, oczywiście, że nie.
— Mówiłaś, że nie jest zazdrosny.
— Nie jest przesadnie zazdrosny. Ale lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli będzie sądził, że

wyjechałam jedynie z powodów zawodowych.

— Rozumiem — ciągnął Edward. — Czy nie będzie się jednak martwił, że spędzasz sześć

tygodni w Norwegii z mężczyzną, który ma reputację kobieciarza — jak mówiliście o mnie ty i
twój brat?

— Być może będzie.
— „Być może”?
— James mi ufa — wyjaśniła Bella.
— W takim razie jest naiwny.
— Jak śmiesz sugerować…! — Bella urwała i zaczerwieniła się. Przypomniało jej się, co

robiła zeszłego wieczora.

— Właśnie! — przedrzeźniał ją Edward.
— Wczoraj wieczorem tylko udawałam — przypomniała. — Dla dobra Alice.
— Czy naprawdę uważasz, że Alice potrzebuje opieki? — zapytał Edward.
— Owszem, kiedy poznaje mężczyznę takiego jak ty, czyli pozbawionego skrupułów.
— To zabawne, ale Alice wydaje mi się bardziej niż ty pewna siebie.
Bella była zaskoczona. Poprzedniego dnia Emmett powiedział coś podobnego.
Edward rozejrzał się. Byli przedostatnimi gośćmi lokalu.
— Może już pójdziemy? — zaproponował.
— Dobry pomysł.
Edward zapłacił, grzecznie podał Belli kurtkę, wziął ją pod rękę. Wyszli na dwór. Świeciły

gwiazdy, niebo było czyste. Bella zaczęła z lękiem myśleć o dalszym ciągu nocy.

— Całe szczęście, że nasz znajomy nie śledzi nas teraz — odezwał się Edward. Bella przez

chwilę nie wiedziała, o co mu chodzi.

— Czy mówisz o tym turyście, który zwiedzał miasto, depcząc nam po piętach? — upewniła

się.

— Bardzo wątpię, żeby to był turysta — odpowiedział Edward. — Myślę, że moi oponenci

zapłacili temu człowiekowi, żeby nas obserwował. To znaczy, że wiedzą o naszym przyjeździe.

— Co ty mówisz?
— Nie martw się. I tak dowiedzieliby się, prędzej czy później. Nie ma sensu przejmować się

interesami w takiej chwili. — Edward ścisnął znacząco Bellę za ramię. — Czeka nas tyle
przyjemności… — dodał. — Niestety, najpierw będę musiał zadzwonić do Paula. Ale zaraz
potem przyjdę do sypialni. Ciekawe, co sprawia ci największą przyjemność. Mamy całą noc na
eksperymentowanie! ‘‘. — Bella była przerażona. W dodatku miała dziwne przeczucie, że to, co
zechce z nią robić Edward, może naprawdę być dla niej przyjemne…

— Nie chcę z tobą sypiać! — wypaliła.
— Och, chyba nie mówisz prawdy. Zawsze troszczę się o to, żeby kobieta była w pełni

zadowolona. Nie spieszę się z niczym.

background image

S

tr

o

n

a

3

5

Bella znowu zadrżała. Nie wiedziała, czy lepiej sprzeciwiać się Edwardowi, czy dać za

wygraną? Odwróciła temat rozmowy:

— Właściwie niewiele wiem o twoich kłopotach z norweską firmą.
— Czy musimy marnować tak piękną noc na rozmowy o pracy? — spytał z westchnieniem

Edward.

— Jeśli mam być twoją sekretarką, muszę wiedzieć, co się dzieje.
— Masz rację — zgodził się Edward. Spoważniał. — Problemy linii przewozowej Dragon

zaczęły się z pozoru zwyczajnie. Ale po pewnym czasie stało się dla mnie jasne, że moi
pracownicy specjalnie działają na niekorzyść firmy — wyjaśnił Edward. — Wysłałem więc
Paula, żeby zorientował się w sytuacji. Odnalazł winnego. Odpowiedzialny za wszystko okazał
się niejaki York — specjalista od przewozów ładunków. Mścił się za zwolnienie z pracy brata,
który był głównym recepcjonistą w hotelu mojej firmy. Został wyrzucony za podkradanie
drobnych sum z kasy. Jego brat nie wierzył w jego winę i popadł w głęboki gniew. Po rozmowie
z Yorkiem — tym od przewozów ładunków — poleciłem puścić jego sprawę w niepamięć,
ponieważ, jak się okazuje, ma chorą żonę i czworo małych dzieci. Dobra praca jest mu bardzo
potrzebna. Także i jego brata zdecydowałem się przyjąć z powrotem, choć na niższe stanowisko.
Kazałem obiecać mu, że po półrocznym okresie próbnym, jeśli nie będzie zachowywał się
podejrzanie, zostanie mu przywrócona posada głównego recepcjonisty.

Na krótko zakończyło to nasze kłopoty — ciągnął Edward. — Ale potem zaczęły się nagłe

awarie statków. Prom samochodowy „Midnight Dragon” nie mógł wypłynąć, ponieważ jego
wodoszczelne wrota nie chciały się domknąć. Potem w maszynowni nastąpiła eksplozja z
podejrzanych przyczyn. Dzięki Bogu, nikt nie doznał poważnych obrażeń. Ponieważ tego rodzaju
sabotaż może mieć nieobliczalne konsekwencje, rozważaliśmy zwrócenie się o pomoc do policji.
Tym razem York i jego brat mieli alibi. Paul nie zdołał udowodnić, że wybuch w maszynowni
był wynikiem sabotażu.

Jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się zachować sprawę w tajemnicy — mówił Edward. —

Gdyby policja rozpoczęła śledztwo i dziennikarze zwęszyliby sprawę, linia poniosłaby wielkie
straty z powodu spadku zaufania klientów.

Na krótko nastąpił spokój, ale kilka tygodni temu na jednym ze statków strażnik zauważył

intruza. Próbował go zatrzymać, ale został zaatakowany i doznał lekkiego wstrząsu mózgu…
Natomiast nie dalej jak wczoraj nad ranem wybuchł pożar w magazynie jednego z naszych hoteli.
Tak się złożyło, że wartownik, który odebrał sygnał alarmu, był niegdyś strażakiem. Zdołał
ugasić pożar w zarzewiu. Goście nie dowiedzieli się o niczym. Wartownik jest przekonany, że
ktoś specjalnie podłożył ogień.

Edward i Bella zaczęli zbliżać się do Lofoten. Bella znowu pomyślała o tym, co będzie, kiedy

znajdą się z powrotem w apartamencie. Drżała z niepokoju. Pod budynkiem zadarła głowę i
popatrzyła na czarne sylwetki smoków widoczne na tle nieba.

— Chciałabyś zobaczyć resztę? — spytał Edward.
— Jaką resztę?
— Resztę smoków.
Zaciekawiona, pozwoliła się zaprowadzić przez drewnianą bramę do ogrodu. Światło latarń

oświetlało zielone liście. Zaczarowany ogród, pomyślała Bella. Teren był pofałdowany, środkiem
płynął strumyczek, ścieżki wiodły między kamieniami i paprociami do zakątków ukrytych
pośród drzew. Edward wziął Bellę za rękę i zaprowadził ją do łukowatego mostka. Po drugiej
stronie strumyka stał drewniany domek z werandą, na której były dwa fotele. Usiedli na nich.

— Są tam — oznajmił Edward, pokazując dłonią kierunek. — I jak ci się podoba?

background image

S

tr

o

n

a

3

6

Bella wytężyła wzrok i nagle wybuchnęła śmiechem. Całe zbocze pełnego kamieni pagórka

roiło się od smoków najrozmaitszych rozmiarów i form. Największe wyglądały groźnie, małe —
na bawiące się dzieci. Parę spało, jeden zerkał spod krzaków. Były zabawne.

— Cudowne! — zawołała Bella.
— Uwielbiałem je, kiedy byłem dzieckiem. Może są właśnie dziecinne, ale myślę, że pasują

do tego miejsca.

— Skąd się wzięły?
— Te na dachu są równie stare jak dom, a te na pagórku wyrzeźbiono siedemdziesiąt parę lat

temu, kiedy urządzano ogród. Mój dziadek był wtedy mały i uwielbiał smoki. Zrobili je dla
niego.

Historia podobała się Belli. Chłonęła romantyczną atmosferę miejsca i chwili. Nie

doświadczyła w życiu wiele romantyzmu… Westchnęła z żalem.

— Piękna noc — odezwał się Edward.
— Tak.
Zerknął na nią z ukosa i dodał:
— Jakby wprost stworzona dla kochanków, nie uważasz? — Wziął Bellę za rękę i ucałował

ją. Bella zadrżała znowu. Miała ochotę zbliżyć się do Edwarda, pragnęła, żeby ją całował,
pieścił…

— Nie! — odparła stanowczo, zabierając rękę. Zerwała się z fotela.
Edward również się podniósł. Górował nad nią.
— Co ci nie odpowiada? — spytał. — Sceneria? A może partner?
— To drugie — przyznała.
— Przynajmniej jesteś uczciwa. To pozytywna odmiana. Mówiłaś mi, że zawsze podobali ci

się przystojni mężczyźni, mający władzę — tacy jak ja.

Zarumieniła się.
— Zatem, jeśli nie chcesz, żebyśmy pocałowali się w świetle księżyca, o czym masz ochotę

rozmawiać? — zagadnął Edward.

— Nie wiem.
— Wczoraj wieczorem wyraziłaś chęć porozmawiania o mnie — przypomniał.
Bella rozzłościła się. Otuliła się kurtką. Edward spoglądał na nią ciekawie z góry. Westchnął

teatralnie.

— Jeśli nie wymyślimy tematu rozmowy, będę musiał cię pocałować — oznajmił.
Patrzyła na niego z niepokojem. Edward był taki przystojny!… Była podekscytowana.

Czekała na pocałunek. Tak, czekała. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że chce, żeby Edward ją
pocałował.

Powoli opuścił głowę i dotknął ustami kącika jej ust. Znieruchomiała. Po chwili zaczął

delikatnie muskać ją wargami, od lewego kącika ust do prawego. Potem zaczął całować ją po
szyi.

To było bardzo przyjemne! Ale on cofnął nieoczekiwanie głowę.
— Męka skończona — oznajmił. — Ale chyba nie było aż tak źle?
Ogarnęła ją złość. Robił wszystko, żeby ją uwieść.
— Wygląda na to, że chciałabyś, żebym całował cię dalej — zauważył Edward. — A może

także ty chcesz mnie całować?

— Nie chcę — burknęła. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę hotelu. Edward dogonił ją.
— Możemy wejść tędy — powiedział i otworzył drzwi od strony ogrodu. Znaleźli się na sali,

gdzie serwowano śniadania.

— Masz ochotę na małą kolację? — spytał Edward.

background image

S

tr

o

n

a

3

7

— Nie, dziękuję.
— Wejdźmy tylnymi schodami.
Weszli. Gdy znaleźli się w apartamencie, Belli zrobiło się nieswojo. Tymczasem Edward

odebrał od niej kurtkę, a potem odgarnął włosy Belli i pocałował ją w kark. Odwróciła się
gwałtownie.

— Jeśli chcesz już się położyć, weź prysznic pierwsza, a ja zamienię kilka słów z Paulem —

zaproponował Edward, nie zrażony.

Wahała się. Nie chciała przecież kochać się z nim — a z drugiej strony, bardzo tego pragnęła.
— Nie musisz spieszyć się z tą rozmową — zapewniła. — Właściwie mógłbyś nie

przychodzić.

— Czyżbym ci się podobał? — zainteresował się Edward. Przesunął palcami po jej włosach.
— Jesteś okropny! — powiedziała, nie cofając się jednak. Było oczywiste, że targają nią

sprzeczne uczucia.

— Zraniłaś mnie… — przekomarzał się Edward. — Myślę, że powinnaś mnie pocałować.
Nachylił się i znów dotknął ustami jej ust. Nie zdołała się powstrzymać. Całowała go z

rozkoszą. Ogarnęło ją erotyczne pragnienie, tak silne, jak nigdy w życiu. Edward objął ją,
przytulił. Rozkoszny pocałunek trwał, aż wreszcie Edward podniósł głowę.

— Muszę porozmawiać z Paulem — powiedział. — Ale odprowadzę cię do sypialni. — Po

tych słowach wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Położył ostrożnie, zapalił lampkę nocną.
Zasłonił zasłony.

— Może pomóc ci się rozebrać?… — zaproponował. Bella pokręciła głową.
— W takim razie przyjdę, kiedy tylko skończę rozmawiać z Paulem. — Wyszedł, cicho

zamykając za sobą drzwi.

background image

S

tr

o

n

a

3

8

R

R

R

R

OZDZIAŁ SZÓSTY

OZDZIAŁ SZÓSTY

OZDZIAŁ SZÓSTY

OZDZIAŁ SZÓSTY


Bella leżała kilka minut bez ruchu. Czuła się inaczej niż zwykle. Poszła do łazienki i

zmywając makijaż, popatrzyła w lustro. Była zdezorientowana. Uważała Edwarda za
zdemoralizowanego człowieka, a jednak był interesującym mężczyzną. Męskim, inteligentnym.
Atrakcyjnym. Obudził w niej namiętności, których, jak sądziła, nie była w stanie odczuwać.
Zawsze miała na wpół świadome wrażenie, że czegoś jej brakuje — głębokiego związku z
mężczyzną, z którym łączyłaby ją także erotyczna bliskość. Nigdy nie była z nikim związana w
taki sposób i obawiała się, że może nigdy nie będzie. A tymczasem teraz czuła coś takiego, że…
Jak gdyby nagle się zmieniła.

Cieszyłoby ją to ogromnie, gdyby Edward Cullen, który stał się tego przyczyną, był dobrym

człowiekiem. Albo gdyby była w stanie czuć się w taki sposób w obecności innego, porządnego
mężczyzny. Takiego, którego mogłaby pokochać, który byłby dobrym mężem i ojcem, z którym
spędziłaby szczęśliwie resztę życia.

Popatrzyła na błyszczący pierścionek zaręczynowy, który miała na palcu. I w tym momencie

wiedziała już, że James nie jest mężczyzną, o jakim właśnie zamarzyła. Nie chciała zostać jego
ż

oną.

Nie wywoływał w niej takich emocji jak Edward i nie miała wątpliwości, że nigdy nie będzie

w stanie. Po prostu James nie miał w sobie czaru, niczego ekscytującego. Był dobry, ale
nieciekawy, bierny, brakowało mu silnej osobowości. Zycie przy nim byłoby szare i nudne. A on
byłby zapewne zadowolony z bezpiecznej stabilności. Może poprosił o rękę akurat ją, Bellę,
właśnie dlatego, że także wydawała mu się spokojna i mało wymagająca.

Dlaczego od razu nie oddałam mu tego pierścionka? — pomyślała Bella. Cieszyła się, że

poprosiła Jamesa o czas do namysłu. Miała nadzieję, że odrzucając jego oświadczyny, zrani
jedynie jego dumę.

Bała się za to, że zniweczy swoją jedyną szansę wyjścia za mąż. Może nikt inny już jej nie

zechce? W końcu sama nie była aż taka atrakcyjna…

A jednak nie mogła wyjść za Jamesa tylko z tego powodu. Przyszło jej nagle do głowy… że

woli romans z Edwardem niż brak jakichkolwiek emocji i wydarzeń w życiu. Ruszyła do
sypialni.

Kiedy weszła do pokoju, serce biło jej szybko. Nie była przyzwyczajona do tego, co miało

zacząć dziać się już niedługo. W dodatku nie wiedziała, kiedy dokładnie wejdzie Edward.
Ś

ciągnęła niechciany pierścionek od Jamesa i schowała go do zamykanej na suwak kieszeni

walizki. Włożyła koszulę nocną — satynową, w kolorze kości słoniowej. Koszula miała
cieniutkie ramiączka, sięgała do pół łydki, od pasa w górę była rozcięta po bokach, przód i tył
łączyły wstążki. Bella włożyła ją po raz pierwszy. Dostała tę koszulę — a także drugą, w kolorze
kawowym, oraz krótką koszulkę zrobioną z tego samego materiału — jako prezent
bożonarodzeniowy od Alice i Jaspera.

— Pomyślałam, że już czas, żebyś miała na noc coś modnego, zamiast tych okropnych

długich koszul, w których wyglądasz jak sierotka Marysia — powiedziała wtedy bez ogródek
Alice.

Bella czuła się jednak znacznie lepiej w białych, bawełnianych koszulach nocnych, które

byłyby uznane za odpowiednie nawet w epoce wiktoriańskiej. Wiedziała tylko, że nie
spodobałaby się w takim stroju Edwardowi…

background image

S

tr

o

n

a

3

9

Zastanawiała się, czy usiąść na łóżku i czekać na Edwarda, czy lepiej zgasić lampę i udawać,

ż

e spokojnie wypoczywa. Wybrała to drugie. Zamknęła oczy i wyobrażała sobie, jak to będzie,

kiedy Edward przyjdzie.

Drżała z podniecenia, a jednak martwiła ją ważna rzecz — wiedziała, że to, co będzie wkrótce

robić, nie będzie wynikało z miłości. Obawiała się, że potem będzie gorzko żałowała tego, na co
zdecydowała się tej nocy — lecz nie zmieniła decyzji.

Pomyślała nagle, że teraz lepiej rozumie Alice…
Zniecierpliwiona, zapaliła z powrotem lampę i spojrzała na zegarek. Minęła już ponad

godzina. Czy to możliwe, żeby Edward ciągle rozmawiał przez telefon? Bella wyszła z łóżka i
ruszyła do salonu. Edward zasłonił zasłony, świecił tylko kominek. Drzwi gabinetu były
uchylone, światło było zgaszone. Zajrzała do środka. Edwarda nie było. Musiał wyjść.

Bella zagryzła wargi, rozczarowana. Odwróciła się — i wtedy go zobaczyła. Rozłożył pościel

na kanapie i leżał, przykryty do połowy, z rękami pod głową i odsłoniętym torsem. Jego otwarte
oczy błyszczały w świetle kominka. Bella pomyślała, że tak mogłaby wyglądać scena z reklamy
wody kolońskiej. Przypuszczała, że Edward był nagi. Patrzyła na niego, nie wiedząc, co robić.

— No proszę — odezwał się. — Myślałem, że już śpisz.
— Nie mogłam zasnąć — przyznała.
— Frustracja to okropne uczucie — odpowiedział. — Ale skoro do mnie przyszłaś, rozumiem,

ż

e możemy się go pozbyć. — Wyciągnął rękę.

Bella nie śmiała się ruszyć.
— Chodź — polecił łagodnym tonem. Stała dalej.
— Jeśli będę musiał wstawać, żeby cię tu ściągnąć… — Urwał. Bella wystraszyła się i

zbliżyła do kanapy.

— Bliżej — odezwał się znowu Edward.
Kiedy stała tuż przy nim, wyciągnął dłoń i przesunął nią po jej ciele, przez satynową tkaninę.
— Podoba mi się ta koszula — powiedział. — Wyglądasz w niej jednocześnie atrakcyjnie i

niewinnie… Widzę, że zdjęłaś pierścionek od Jamesa — zauważył.

— Zdecydowałam, że to błąd, że go nosiłam — wyznała Bella.
— Dlaczego?
— Hmm… Zrozumiałam, że nie zależy mi na Jamesie aż tak, jak myślałam.
— Przecież powiedziałaś mi, że go kochasz — przypomniał Edward.
— Być może „kocham” to w tym wypadku zbyt mocne słowo. Bardzo… lubię Jamesa.
— Ale on cię kocha? — upewnił się Edward.
— Właściwie, nie sądzę.
— Spytałem, czy wyznał ci miłość, i odpowiedziałaś, że tak.
— Skłamałam… Nigdy nie powiedzieliśmy sobie „kocham cię”. Myślę, że James po prostu

uważa mnie za odpowiednią kandydatkę na żonę.

— Czy zatem zrywasz zaręczyny? — chciał się dowiedzieć Edward.
— Tak naprawdę, nie zaręczyłam się jeszcze.
— A zatem wersja, którą przedstawiła mi twoja siostra, jest prawdziwa!
Bella pokiwała smutno głową. Edward był wyraźnie zadowolony.
— To dobrze — stwierdził. — Nie czułem się dobrze ze świadomością, że wyjechałem z

cudzą narzeczoną… Powiedz, dlaczego nosiłaś ten pierścionek.

— James nałożył mi go na palec i nie chcąc robić mu przykrości, zgodziłam się nosić

pierścionek do czasu aż się namyślę — wyjaśniła Bella. — Właśnie się namyśliłam.

— Czy to ostateczna decyzja? — zapytał Edward.

background image

S

tr

o

n

a

4

0

— Tak. Widząc, co się teraz ze mną dzieje, zrozumiałam, że nie powinnam wychodzić za

Jamesa.

— A gdyby nie ja — czy wówczas wyszłabyś za niego?
— Być może. Ale byłby to wielki błąd.
— Muszę powiedzieć, że cieszy mnie, że za niego nie wyszłaś — oznajmił Edward. — Wasze

małżeństwo byłoby nieudane.

— Dlaczego tak uważasz? — zapytała Bella, zaciekawiona.
— Po pierwsze, jesteś o wiele za ciepłą, zbyt uczuciową osobą, jak na tak chłodnego typa,

jakim musi być James. — Bella była zaskoczona, słysząc od Edwarda, że jest ciepła i uczuciowa.
— A po drugie, małżeństwo powinno składać się z dwóch, a nie z trzech osób — dokończył. —
Jestem zdumiony, że brałaś poważnie pod uwagę przyjęcie jego oświadczyn.

Co ciekawe, w tej chwili Bella także była tym zdumiona.
— Jesteśmy z Jamesem podobni do siebie pod wieloma względami — powiedziała bez

przekonania. — Przynajmniej tak mi się zdawało.

— Wyobrażam sobie, że ze mną łączy cię znacznie więcej podobieństw — odparł ku jej

zaskoczeniu Edward.

Nieoczekiwanie pociągnął Bellę ku sobie, aż przewróciła się na niego. Przytulił ją, zawarczał

wesoło, niczym pies, i pocałował ją w szyję. Bella była całkowicie zaskoczona w pierwszym
odruchu próbowała się uwolnić. Edward ze śmiechem przetoczył się na bok, zrzucając ją z siebie,
a potem ugryzł ją delikatnie w ramię. Była wystraszona i podekscytowana zarazem.

— Czy nie lubisz się bawić? — spytał poważnie Edward.
— W porządku, zaskoczyłeś mnie tylko.
— Myślałem, że to cię rozluźni. — Edward pocałował Bellę w koniec nosa. — Czyżby James

nie drażnił się nigdy z tobą?

— Nie.
— A inni mężczyźni, z którymi byłaś?
Bella milczała. Edward uniósł brwi.
— Czyżbyś po raz pierwszy w życiu miała zbliżyć się intymnie z mężczyzną? — zapytał.
Milczała dalej.
— Nie martw się. Mnie na pewno będzie przyjemnie i postaram się, żeby było miło także i

tobie. Na początek chciałbym zobaczyć cię całą…

Edward wstał, wziął Bellę na ręce i ułożył delikatnie na koziej skórze przed kominkiem.

Powoli rozwiązał wstążki i ściągnął z niej koszulę.

Patrzył na jej nagie ciało, oświetlone migoczącym światłem kominka. Zaparło mu dech z

podziwu. Nie mógł oderwać wzroku od Belli, taka była piękna. Szczupła, miała długie nogi,
gładką skórę, nieduże, kształtne piersi, wspaniałe biodra. Pomyślał, że to najpiękniejsza kobieta,
jaką widział w życiu.

— Jesteś cudowna! — wyszeptał zachwycony. — Mogłabyś być modelką dla rzeźbiarza.
— Coś ty! — szepnęła Bella, zawstydzona. — Mam znamię.
— No to masz — zgodził się Edward, nie zmieniając tonu. — Podoba mi się. Przez to jesteś

jeszcze bardziej interesująca. Prawdę mówiąc, nie chciałbym kochać się z rzeźbą.

Pochylił głowę i pocałował Bellę w nieduże znamię na brzuchu, a potem przytulił ją i

rozpoczął delikatne pieszczoty. Były bardzo przyjemne. Tak delikatne i przyjemne, że gdy
złączyli się w jedno i dopełnili tego, co zaczęli, Bella doznała rozkoszy, której wcześniej nawet
sobie nie wyobrażała. Myślała, że nie jest zdolna jej odczuwać. Była szczęśliwa.

Edward oparł głowę na jej rozsypanych włosach i spytał łagodnie:

background image

S

tr

o

n

a

4

1

— Bella, dlaczego nigdy wcześniej z nikim tego nie robiłaś? Czy coś, co przeżyłaś,

odstręczało cię od seksu?

— Nie — pomyślała na głos. — Właściwie, po prostu nie zdarzyło się nic, co by mnie do

niego zachęciło. Do tej pory nie miałam takich doznań, jak przed chwilą, i myślałam już, że nie
jestem w ogóle do nich zdolna. Żałowałam, bo zawsze chciałam założyć rodzinę, mieć dzieci…

— To dlatego zastanawiałaś się, czy nie wyjść za takiego człowieka, jak James?
— Chyba tak.
Edward pokręcił głową.
— Bezbarwne życie u boku Jamesa zniszczyłyby tak dynamiczną kobietę, jaką jesteś —

ocenił. — A przynajmniej doznałabyś wielu cierpień. Ale i ja zrobiłem ci równie poważną
krzywdę.

— Nie zrobiłeś mi żadnej krzywdy — odpowiedziała Bella, ziewając.
— Zrobiłem. Zmuszając cię, żebyś wyjechała ze mną do Norwegii, doprowadziłem do zmiany

dalszego biegu twojego życia. Teraz nie wyjdziesz za Jamesa.

Bella była już niemal na krawędzi snu.
— Całe szczęście — zakończyła, i zasnęła.
Spała już głęboko, kiedy Edward wstał i wziął ją na ręce, a potem przeniósł na łóżko.
— Lepiej, żebyś się nie przeziębiła — szepnął. Przykrył Bellę kołdrą i wyłączył lampę.

*

*

*


Bella obudziła się. Widać było przez zasłony, że jest dzień. Zastanawiała się chwilę, skąd

wzięła się w łóżku. Przypomniało jej się, jak zasnęła przed kominkiem. Wciąż czuła się
wspaniale, jakby w jakimś cudownym transie. Realia sytuacji nie martwiły jej na razie.

Odwróciła głowę. Edwarda nie było w pokoju; jego poduszka leżała wygładzona — musiał

spać na kanapie. Dlaczego? Na pewno nie z powodów moralnych. A może? Byłoby to
zaskakujące.

Edward Cullen okazał się pod pewnymi względami innym człowiekiem, niż myślała.

Powiedział, że nie najlepiej się czuł, wyjeżdżając z narzeczoną innego mężczyzny — choć
przecież szantażem zmusił ją do wyjazdu!

Jeśli zaś chodzi o to, co Bella robiła z Edwardem w nocy… Cóż, nie była, tak naprawdę,

zaręczona, i zdecydowała wczoraj, że zrywa z Jamesem. A później — sama chciała kochać się z
Edwardem, do tego jej nie przymusił.

Sama chciała! Pomyślała, że powinna się wstydzić, ale jakoś nie czuła się zawstydzona. Mimo

ż

e pierwszy raz w życiu postąpiła w taki sposób — podjęła ważną decyzję, nie myśląc o zasadach

ani zdrowym rozsądku.

Powinna była mieć wyrzuty sumienia. Ale ich nie miała.
Edward chyba także nie żałował tego, co robili. Tylko dlaczego nie położył się obok niej, a

wrócił na kanapę?

Tak myśląc, Bella poszła wziąć prysznic. Nagle pomyślała o Alice i wtedy poczuła się winna.

Dlaczego?

Wychodziło na to, że odebrała Alice potencjalnego kochanka. Co za niedorzeczna myśl,

zreflektowała się Bella. Przecież uratowałam jej małżeństwo! Teraz zamieszkała z mężem w
Szkocji i być może wkrótce zapomni o przelotnym zauroczeniu byłym szefem, zauroczeniu,
przez które mogła sprowadzić okropne skutki na siebie i Jaspera!

Ironią losu, ratując siostrę–mężatkę przed destrukcyjnym związkiem z szefem, Bella sama

wpadła w sidła Edwarda Cullena.

background image

S

tr

o

n

a

4

2

Ubrała się w lnianą spódnicę i bluzkę. Zawahawszy się chwilę, pozostawiła włosy

rozpuszczone. Tak, jak lubił Edward…

Ś

wiadomość, że zbliżyła się tak bardzo do mężczyzny, w dodatku tak czułego mężczyzny jak

Edward, była dla Belli czymś nowym i niezwykłym. Z bijącym sercem ruszyła do salonu,
ciekawa, w jaki sposób Edward się zachowa. Poda jej z uśmiechem rękę, jak szef? Czy może
obejmie, przytuli i pocałuje?

Na widok Belli Edward odłożył czytaną gazetę i z ponurą miną, uprzejmie podniósł się z

fotela. Bella zaczerwieniła się. Poczuła się okropnie.

— Dzień dobry. Czy dobrze spałaś? — spytał. Nie mówił tonem kochanka.
— T… tak — zająknęła się Bella. — Dziękuję.
— Właśnie miałem cię wołać. Za chwilę powinniśmy dostać śniadanie.
Jak na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi. Młoda jasnowłosa dziewczyna wprowadziła

do apartamentu wózek ze śniadaniem.

— Dziękuję, Jane — powiedział Edward. — Sam wszystko rozstawię.
Jane rzuciła Edwardowi krótki, zalotny uśmiech, po czym wyszła bez słowa.
— Kawy czy herbaty? — spytał Bellę Edward.
— Poproszę o kawę.
Bella pomyślała ze smutkiem, że teraz odnoszą się z Edwardem do siebie nawzajem tak, jak

dwoje obcych ludzi.

Na tacy był chleb, dżem, wędliny, sery i ryba. Bella chciała sięgnąć po dżem.
— Może spróbujesz śledzia — jeśli masz odwagę… — odezwał się Edward z nagłym

błyskiem w oku.

— Z rozkoszą!… — odparła Bella, zadowolona ze zmiany zachowania Edwarda. Nałożył jej

obfitą porcję śledzia.

— Dziękuję. Pewnie miałeś nadzieję, że za chwilę nazwiesz mnie tchórzem? — zagadnęła

Bella.

Edward uśmiechnął się. Nareszcie!
— Kim jak kim, ale tchórzem z całą pewnością nie jesteś — odparł. — Choć zdziwiłem się,

bo żadna ze znanych mi kobiet nie tknęłaby śledzia. A jest to coś bardzo smacznego.

— Wiem — powiedziała Bella. — Uwielbiam śledzie.
Edward roześmiał się.
— Jesteś niezwykła! — skomentował z zadowoleniem.
Jedli. Bella co chwila zerkała na Edwarda, a on wpatrywał się w nią upartym spojrzeniem. W

końcu poczuła się nieswojo.

— Skontaktowałeś się z Paulem Randallem? — spytała.
— Tak. — Edward skrzywił się.
— Czy coś się stało?
— Wieczorem doszło do kolejnego aktu sabotażu. Nikt nie zginął, ale jeden z marynarzy

został lekko ranny i statek musiał zostać w porcie. Obawiam się, że w końcu komuś stanie się
poważna krzywda. Podejrzewam też, że sprawca celowo nasila działania, żeby sprowadzić mnie
na miejsce.

— Co by mu to dało? — zainteresowała się Bella.
— Zawsze łatwiej pokonać przeciwnika, kiedy ma się z nim bezpośredni kontakt. Ale mogę

jeszcze zaskoczyć tego człowieka i wygrać z nim.

— Jak to możliwe, skoro nie wiesz, kto to i gdzie może ponownie dać o sobie znać?
— Rzeczywiście, to utrudnia sprawę — zgodził się smutno Edward. Bella zadrżała nagle. —

Nie martw się — dodał Edward. — Tobie nic nie grozi.

background image

S

tr

o

n

a

4

3

— Jak to? Uważasz, że tobie coś grozi?
— Niewykluczone. Paul już o mało co nie rozbił się samochodem, bo nagle przestały działać

hamulce. Na szczęście awaria nastąpiła, kiedy wjeżdżał już do garażu, więc jedynie rozbił
przednią lampę. Poleciłem mu nie wspominać o zdarzeniu nikomu i oddać samochód w ręce
specjalisty, który oceni, czy ktoś majstrował przy układzie hamulcowym. — Edward wstał i
przeciągnął się sprężyście, niczym wielki kot. — Dość rozmowy o kłopotach — powiedział. —
Jest niedziela. Nie zamierzam dzisiaj pracować. Jest piękny dzień. Wjedźmy na Floyen. To góra,
z której wierzchołka rozciąga się piękny widok na miasto.

Edward był miły, choć nie odnosił się do Belli czule. Mimo to cieszyła się z jego obecności i z

tego, że pójdą razem na wycieczkę.

Przeszli kilometr słonecznymi ulicami Bergen, docierając do przeszklonej stacji kolejki

linowej. W wagoniku Bella wyglądała przez okno; nie mogła jednak skupić się na widoku. Wciąż
myślała o Edwardzie. Kiedy wjechali na wierzchołek Floyen, Edward podał Belli rękę i
zaprowadził ją na taras widokowy. Bergen wyglądało z góry wprost oszałamiająco. Porośnięte
zielonozłotymi drzewami wyspy odcinały się od niebieskiej wody, przypominając kamienie
naszyjnika.

— Jaki ten świat jest piękny! — zawołała radośnie Bella.
— Zawsze byłem tego samego zdania — zgodził się z uśmiechem Edward.
Podziwiali widok dłuższą chwilę, a potem przysiedli na ławce.
— Zaczekaj chwilę — powiedział Edward. Poszedł do pobliskiego sklepiku. Po chwili wrócił

z dwoma dużymi lodami. Podał jednego Belli.

— Chciałbym, żebyś spróbowała czegoś, co uwielbiałem w dzieciństwie — wyjaśnił,

pokazując piękne zęby.

Siedzieli w słońcu, delektując się lodami z dodatkiem pomarańczy, moreli, wiśni i orzechów.

Bella myślała o Edwardzie. Miał złożony charakter. Był światowym, błyskotliwym człowiekiem;
jednocześnie nosił w sobie beztroskiego chłopca.

Bella pomyślała, że kogoś takiego mogłaby pokochać…

background image

S

tr

o

n

a

4

4

R

R

R

R

OZDZIAŁ SIÓDMY

OZDZIAŁ SIÓDMY

OZDZIAŁ SIÓDMY

OZDZIAŁ SIÓDMY


Co za myśl, zmitygowała się. Przecież to człowiek bezwzględny, i kobieciarz! Nie mogłaby

jednak pokochać Edwarda. Był wprawdzie atrakcyjnym mężczyzną, ale to za mało. Bella
wiedziała, że fascynacja oparta tylko na fizyczności minie. Miłość to o wiele więcej. Jest
głębokim, trwałym uczuciem. Opiera się na trwałych podstawach, rozwija, i jeśli oboje kochający
się ludzie pielęgnują ją — i mają szczęście — trwa całe życie.

Bella jeszcze nigdy nie kochała mężczyzny. Popatrzyła na Edwarda. Była nim zafascynowana.

Trudno jej było mu się oprzeć. Kiedy na nią spojrzał, zarumieniła się, nie mogąc oderwać wzroku
od jego oczu. Miał niezwykłe oczy, zielone, inteligentne. Gdy patrzył na Bellę, czuła się jak
hipnotyzowana.

Nachylił się i pocałował ją w kącik ust. Serce zabiło jej mocno. Odwróciła na chwilę głowę.
— Pyszne lody — odezwała się w końcu. — Dziękuję.
— Ty także jesteś smakowita — odpowiedział Edward. — Może się przespacerujemy, jeśli ci

to odpowiada — zaproponował.

— Odpowiada mi jak najbardziej.
Wziął ją pod rękę. W głowie Belli kłębiły się sprzeczne emocje.
— Możemy przejść okrężną trasą i wrócić w to samo miejsce na późny lunch — zasugerował

Edward.

— Świetny pomysł.
Dzień był piękny, chłodne, jesienne powietrze — czyste i orzeźwiające. Bella i Edward ruszyli

przez pachnący, sosnowy las. Szli przez kilka godzin, ciesząc się przyrodą, ruchem i wzajemnym
towarzystwem. Od czasu do czasu wymieniali krótkie, radosne uwagi. Przed czternastą,
zbliżywszy się do miejsca, z którego wyszli, dotarli do hotelu, który wyglądał jak dom z bajki,
postawiony na ogromnym, skalnym występie.

— Pomyślałem, że zjemy lunch w Trondheim — odezwał się Edward. — Z tarasu rozciąga się

wspaniały widok.

Bella czuła się cudownie. Posadzono ich przy stoliku dla dwojga, pod kolorowym parasolem.

Zamówili lekko schłodzone białe wino i wyśmienitą sałatkę. Kiedy pili kawę, podeszła wysoka,
elegancka platynowa blondynka o idealnej figurze.

— Edward, kochanie! — zawołała. — Gdzie się podziewałeś?! Próbowałam skontaktować się

z tobą, żeby zaprosić cię na moje przyjęcie, ale w twoim biurze powiedziano mi, że wyjechałeś.
Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś, że przyjeżdżasz?

— Tanya… — Edward podniósł się na powitanie dziewczyny. Była młoda, miała około

dwudziestu dwóch lat. Na obcasach dorównywała wzrostem Edwardowi. Rzuciła mu się na szyję
i pocałowała w usta.

Znieruchomiał, a potem zsunął z karku jej ręce, cofnął się i popatrzył na nią. Tanya miała

owalną twarz, idealne lalkowate rysy, proste, błyszczące włosy, bardzo jasne, niebieskie oczy.

— Wyglądasz, jak zawsze, pięknie — odezwał się chłodno Edward. — Bella, pozwól, że

przedstawię ci panią Denali. Tanyo — to jest moja sekretarka, pani Swan.

— Dzień dobry — mruknęła Bella.
Blondynka omiotła ją wzrokiem, z miną, która wskazywała, że uważa Bellę za osobę niegodną

uwagi.

— Od dawna jesteś? — spytała Tanya Edwarda. Nie odpowiedziała Belli na „dzień dobry”.
— Przylecieliśmy wczoraj.

background image

S

tr

o

n

a

4

5

— Gniewam się na ciebie. Przyleciałeś do Bergen, nie powiadamiając mnie. Tata też będzie

niezadowolony.

— Zupełnie nagle postanowiłem przyjechać — wytłumaczył się Edward.
— Przebaczę ci, jeżeli przyjdziesz na moje przyjęcie — oznajmiła Tanya.
— Kiedy?
— Dziś wieczorem. Pojawiłeś się akurat na czas. Urządzam przyjęcie z okazji rozwodu. Teraz

jestem wolną kobietą! — To powiedziawszy, Tanya zademonstrowała dłonie, na których nie było
obrączki ani żadnych pierścionków.

— Cóż… — zaczął Edward.
— Wiem, że tata będzie oczekiwał twojego przyjścia…
Edward skrzywił się.
— Wprawdzie to impreza towarzyska, ale jestem pewna, że tata będzie chciał porozmawiać z

tobą o interesach — dodała pospiesznie Tanya. — Nie pozwolę mu jednak zajmować cię przez
cały czas, obiecuję… Ma przyjść także Paul Randall. Nie możesz zawieść.

Widać było, że Tanyi niezmiernie zależy na tym, aby Edward był na przyjęciu. Bella

pomyślała, że współczuje tej dziewczynie. Rozwodziła się w tak młodym wieku, urządzała z tej
okazji przyjęcie, zapraszała atrakcyjnego mężczyznę…

Nadszedł młody, krzepki, brodaty chłopak. Miał jasne włosy. Spojrzał wrogo na Edwarda, a

potem spytał:

— Skończyłaś już, Tanyo?
Tanya zignorowała go zupełnie. Położyła dłoń na ramieniu Edwarda i powiedziała

aksamitnym głosem:

— Obiecaj mi, że przyjdziesz…
— Rozumiem, że zaproszenie dotyczy także pani Swan? — upewnił się Edward.
— Po co ci sekretarka na przyjęciu? — spytała niegrzecznie Tanya. — Przyjdziesz?
— Niestety, już obiecałem pani Swan, że pójdziemy dziś wieczorem do Kirkesen —

odpowiedział z żalem w głosie Edward. — Pani Swan jest w Norwegii po raz pierwszy. Nie chcę
zostawić jej samej w hotelu.

— Na litość boską, ta pani nie jest dzieckiem i na pewno sobie poradzi! — zniecierpliwiła się

Tanya. Widziała jednak po Edwardzie, że go nie przekonała. Westchnęła. — No dobrze, jeśli
musisz, przyjdź z panią Swan. — Zapraszam na siódmą. — Tanya wystawiła usta na pocałunek.

Edward cmoknął ją krótko w policzek, nienaturalnie.
Odwróciła się, rozczarowana. Jej brodaty towarzysz ruszył za nią, z wymalowanym na twarzy

głębokim niezadowoleniem. Edward usiadł z powrotem.

— Ten chłopak nie jest zbyt towarzyski, a teraz, kiedy był zazdrosny, zachowywał się tak, jak

było widać — wytłumaczył. — Chciałbym przeprosić cię za zachowanie Tanyi. Była bardzo
niegrzeczna. Mam nadzieję, że nie będziesz się na nią gniewała. Nie jest taka zła. — Widać było,
ż

e Edward odnosi się do Tanyi z daleko posuniętą tolerancją. — Zawsze była córeczką tatusia,

który do tej pory pozwala jej na wszystko.

— Nie będę się gniewała — odezwała się Bella. — Przede wszystkim żal mi jej. Rozpad

małżeństwa to nie jest radosna okoliczność.

— Zwłaszcza po tym, jak rozpadły się z hukiem jej dwa poprzednie związki — dodał Edward.

— Typ wychowania, jaki otrzymała Tanya, nie uczy gotowości do kompromisu. Ani nie pomaga
osiągnąć szczęścia w małżeństwie. Niestety, Tanya wyszła za kuzyna, co oznacza, że oboje mają
te same wady.

— Ile czasu byli małżeństwem? — spytała Bella.
— Przeszli w stan separacji po zaledwie kilku miesiącach.

background image

S

tr

o

n

a

4

6

Edward domyślał się, co myśli Bella. Na pewno była też ciekawa jego opinii.
— Dla mnie rozwód to poważna życiowa klęska — powiedział. — Nie uważam, żeby był

odpowiednią okazją do urządzenia przyjęcia. Nie musimy być na nim długo.

Bella myślała o tym przyjęciu z niesmakiem.
— Naprawdę uważam, że powinieneś pójść sam — powiedziała.
— Nie chcę iść sam — oznajmił Edward. — Tak się składa, że chciałbym, żebyś poszła tam

ze mną.

— To bardzo miłe, że się o mnie troszczysz, ale naprawdę nie będę miała ci za złe, jeśli

zostanę w hotelu — zapewniła Bella.

— Nie mam zamiaru zostawiać cię w hotelu — przekonywał Edward.
Bella wyjaśniła więc szczerze:
— A ja nie mam ochoty iść na przyjęcie pani Denali, skoro ona nie chce, żebym na nim była.
— Tanya była nieuprzejma, ale na pewno bardzo się ucieszy, kiedy zobaczy nas oboje —

odpowiedział Edward.

— Akurat!
— W każdym razie chcę, żebyś poszła ze mną na to przyjęcie — zakomunikował.
Bella zagryzła wargi. Tym razem nie miała zamiaru zgodzić się na życzenie Edwarda. Nie

zaciągnie jej na przyjęcie Tanyi nawet końmi.

Widząc opór na twarzy Belli, odezwał się:
— Czas na nas. Możemy zejść piechotą przez Fjellveien, ale chyba dość się już dziś

nachodziliśmy. Zwłaszcza że dziś wieczorem z pewnością będziemy tańczyli…

Bella nie komentowała ostatniego zdania. Edward podał jej rękę i poszli na stację kolejki

linowej. Okazało się, że wagonik właśnie odjechał, a następny rusza dopiero za pół godziny.
Usiedli więc, zmuszeni czekać. Bella rozważała w milczeniu, jakie stosunki łączą Edwarda z
Tanyą. Sądząc po tym, w jaki sposób go pocałowała — bliskie. Bella zastanawiała się, czy
Edward i Tanya byli kiedyś ze sobą związani, czy też może jeszcze w jakimś stopniu są? Edward
mówił, że młody towarzysz Tanyi jest zazdrosny… Ale gdyby Edward ciągle interesował się
Tanyą, powiadomiłby ją o swoim przyjeździe.

Dotarli do Lofoten dopiero kwadrans po szóstej.
— Może napijemy się herbaty? — zaproponował Edward, kiedy weszli do recepcji.
— Czytasz w moich myślach.
— W twoich myślach łatwo jest czytać — zapewnił. Poprosił Heidi o herbatę i usiadł z Bella

naprzeciw kominka. — Zanim pójdziemy na górę, muszę jeszcze coś zrobić — powiedział. —
Spróbuję się pospieszyć.

Wyszedł z powrotem na dwór. Dopijając drugą filiżankę herbaty, Bella zastanawiała się, gdzie

podział się Edward. Wrócił wreszcie.

— Już prawie siódma — powiedział. — Chodźmy na górę. Musisz się przygotować.
— Jeśli myślisz, że wybieram się na to przyjęcie…!
— Ćśś! — uciszył ją Edward, zerkając kątem oka na Heidi. — Pracownicy nie muszą

wiedzieć o naszych sprawach.

Kiedy znaleźli się z Bellą na górze, oznajmił:
— Musimy umyć się i przebrać, trzeba zamówić taksówkę, więc jeśli chcesz zrobić awanturę,

to się pospiesz.

— Nie chcę żadnych awantur. Nie chcę również iść na przyjęcie pani Tanyi.
Edward pokręcił głową.
— Zapomniałaś, że liczy się to, czego ja chcę? A chcę, żebyś tam ze mną pojechała. Nie masz

wyboru.

background image

S

tr

o

n

a

4

7

— Zostaję!
Popatrzył tak groźnie, że Bella się wystraszyła. Zastanawiała się, czy Edward zrobi z powodu

jej odmowy coś złego. Miała tylko pewność, że nie zastosowałby fizycznej przemocy wobec
kobiety. Przecież tylko źli i tchórzliwi ludzie wyładowują gniew na słabszych. On taki nie jest.

— Zrób, jak ci mówię! — rzucił, przeszywając ją wzrokiem. Uciekła do łazienki. Umyła się,

upięła włosy w elegancki kok, nałożyła makijaż. Naprawdę, starała się, jak tylko mogła, żeby
wyglądać jak najlepiej — zgodnie z wolą Edwarda. Zapomniał chyba tylko o jednym. Nie miała
nic, w co mogłaby się ubrać na ekskluzywne przyjęcie. A nie wątpiła, że przyjęcie Tanyi Denali
takie będzie.

Bella była przekonana, że Edward będzie wolał, żeby została w hotelu, niż żeby z nim

pojechała i wyglądała na osobę nie na swoim miejscu.

Wyszła do salonu w haleczce i oznajmiła:
— Nie mam się w co ubrać!…
Wówczas ktoś zapukał do drzwi. Edward odebrał dużą płaską paczkę, podziękował

przybyszowi i wręczył mu suty napiwek.

— A jak podoba ci się to? — spytał Bellę, wręczając jej pudełko.
Zaskoczył ją. Rozzłościła się.
Wyjęła z pudełka prześliczną sukienkę i — aż dech jej zaparło.
Sukienka była z jedwabnego szyfonu, prosta, ciemnoniebieska. Odsłaniała jedno ramię,

sięgała Belli do kostek. Dół był rozcięty z boku, przez stanik aż do rozcięcia schodził drobno
ulistniony pęd bluszczu, wyszyty srebrną nicią. Do sukienki dodany był szal tego samego koloru,
przetykany srebrną nicią. Na metce było napisane „Tessin”.

Bella nigdy w życiu nie byłoby stać na kupienie sobie sukienki od Tessina. W pudełku były

jeszcze jedwabne pończochy, cieniuteńkie, przejrzyste, jedwabne majteczki oraz srebrne sandały
i mała wieczorowa torebka. Jak Edward zdołał zamówić tego rodzaju rzeczy w niedzielę?

— Mam przyjaciółkę imieniem Irina, która jest właścicielką butiku — wyjaśnił. — Mieszka

nad nim, przy tej ulicy. Powiedziałem Irinie, jaki mniej więcej jest twój rozmiar, wybrałem
sukienkę. Resztę rzeczy dobrała sama. Mam nadzieję, że sukienka ci się podoba.

— Jest cudowna — powiedziała chłodno Bella — jednak nie mogę przyjąć od ciebie tak

drogiego prezentu.

— To nie jest prezent. Nie jest to też zapłata za szczególnego rodzaju usługi, jeśli tego się

obawiasz… Po prostu to forma wypłaty. Do końca wyjazdu zarobisz więcej niż tyle, oczywiście
wyłącznie jako moja sekretarka.

Bella zacisnęła usta. Edward wziął ją za rękę, pogładził palcem jej dłoń i odezwał się:
— Proszę cię, Bella. Ubierzesz się i pojedziesz ze mną?
Była zbita z tropu tym, że poprosił.
— Nie rozumiem, dlaczego chcesz, żebym była z tobą na tym przyjęciu — odparła.
— Po pierwsze, chciałbym, żebyś poznała Paula Randalla. Po drugie, biedny Seth będzie

spokojniejszy.

— Kto to jest „biedny Seth”?
— Ten brodaty chłopak, który był dziś z Tanyą. Jest w niej od dawna zakochany. Obawiam

się jednak, że Tanya tylko go wykorzystuje. Jak myślisz, co się będzie działo, jeżeli pojawię się
sam?

Bella nie miała wątpliwości, że Edward interesował Tanyię znacznie bardziej niż Seth.
— Dobrze, pojadę z tobą — zgodziła się. Wiedziała, że Tanya nie będzie zadowolona z jej

obecności. Edward delikatnie pocałował Bella w usta.

background image

S

tr

o

n

a

4

8

— Cieszę się! — powiedział. Pocałunek podziałał na Bella ożywczo. Natychmiast wzięła

nowe ubranie do łazienki, żeby jak najszybciej je włożyć.

Stanąwszy w sukience przed lustrem, Bella aż wstrzymała oddech. Wyobraziła sobie, jak

zdumiałoby się jej rodzeństwo, gdyby zobaczyło ją w tym stroju! Był piękny, dopasowany,
ś

miały, ale w granicach przyzwoitości, i nadzwyczaj szykowny.

Gdy wróciła do salonu, oczy Edwarda otworzyły się szeroko z podziwu.
— Wyglądasz oszałamiająco! — skomentował. Zeszli do taksówki. Przyjęcie odbywało się

poza miastem. Edward milczał przez drogę, zatopiony w myślach. Bella zastanawiała się, o czym
on myśli i jak przebiegnie nadchodzący wieczór.

Dom Denali był stary, ogromny, rzęsiście oświetlony; stał w lesie na szczycie pagórka.

Właściwie był to bardziej zamek niż dom. Prowadził do niego szeroki, wijący się w górę
podjazd. Taksówka zatrzymała się na pełnym samochodów placu. Edward podał Belli rękę i
poprowadził ją po kamiennych schodach do okutych żelazem wrót.

Otworzył je lokaj w średnim wieku. Skłonił głowę i odebrał od Belli szal.
Weszła z Edwardem do wyłożonego drewnem holu. Nadszedł kelner z szampanem. Edward

wziął dwa kieliszki i podał jeden Belli.

Po prawej znajdowała się sala balowa, w której wisiały wielkie żyrandole. W środku było

pełno ludzi, gromadzili się w grupkach, pili drinki, śmiali się.

Noc była ciepła. Na końcu sali kilka par dwuskrzydłowych drzwi otwierało się na oświetlony

latarniami taras i ogród. Na podwyższeniu grała orkiestra, kilka par już tańczyło. Widać było, że
wszystkie kobiety mają kosztowne suknie od znanych projektantów mody; mężczyźni
prezentowali się znakomicie w nienagannych strojach wieczorowych. Suknia Belli pasowała do
pozostałych.

Kiedy tylko weszła z Edwardem do salonu, nadszedł szczupły mężczyzna o sympatycznej,

inteligentnej twarzy i ciemnych włosach.

— Dobry wieczór — przywitał się. — Miło cię widzieć.
— Dobry wieczór. Ciebie również — odpowiedział Edward. Podali sobie ręce. — Bella, to

jest Paul Randall. A to — Bella Swan, moja sekretarka. — Bella wyciągnęła rękę.

Paul uśmiechnął się dopiero po chwili wahania.
— Miło mi panią poznać — powiedział. — Czy… pani jest panią Swan? — upewnił się.
— Tak.
— Proszę wybaczyć moje zaskoczenie. Myślałem, że znam sekretarkę Edwarda o nazwisku

Swan — niewysoką, ciemnowłosą dziewczynę. Flirtowałem z nią nawet… Pani jest równie
piękna, ale nie jest pani tą samą osobą… — mówił Randall.

— Zastępuję tymczasowo siostrę na stanowisku sekretarki pana Cullena — wyjaśniła Bella.
— Ach — odpowiedział Paul. — Są panie zupełnie niepodobne do siebie. Mam nadzieję, że

pani siostra nie jest chora?

— Nie, Alice czuje się świetnie. Wyjechała, dość nieoczekiwanie, do Szkocji razem z mężem.
— Z mężem? — zdziwił się Paul. — Nie wiedziałem, że wyszła za mąż. Czy dawno?
— Na wiosnę. Wkrótce po podjęciu pracy u pana Cullena.
— Coś takiego! — Randall wyglądał na szczerze zaskoczonego. — Nie miałem o tym pojęcia.

Alice nie nosi obrączki. Byłem przekonany, że jest panną!

Bella zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego Alice zdejmowała obrączkę przed

przyjściem do pracy. Tymczasem nadszedł potężny mężczyzna w wieku około siedemdziesięciu
lat. Miał krzaczaste brwi i gęste, szpakowate włosy. Był przystojny.

— Cieszę się, że pan przyszedł — odezwał się do Randalla, ściskając jego dłoń.
— Dziękuję za zaproszenie — odpowiedział grzecznie Paul.

background image

S

tr

o

n

a

4

9

— Jak się pan miewa, panie Edwardzie? — zagadnął z kolei gospodarz.
— Znakomicie, dziękuję bardzo. A pan?
— Wiek pomału zaczyna dawać mi się we znaki.
Stary Denali uścisnął rękę Edwarda. Widać było, że szanują się nawzajem, choć niezbyt lubią.

Edward pociągnął Bellę naprzód.

— To jest pan Denali — powiedział. — Panie Kajuszu — moja sekretarka, pani Swan.
— Miło mi panią poznać. — Kajusz uśmiechnął się czarująco. Najwyraźniej lubił kokietować

kobiety.

— Mnie również.
— Wygląda pani wprost oszałamiająco. Pani zdrowie! — powiedział Denali i wychylił do dna

swój kieliszek.

— Dziękuję bardzo. — Bella czuła się nieswojo pod spojrzeniem tego człowieka.
Nadbiegł kelner z tacą szampana i szybko zamienił pracodawcy pusty kieliszek na pełny.
— Na jak długo zamierza pani zatrzymać się w Bergen? — spytał Denali, zwróciwszy się

znowu do Belli.

— Nie jestem pewna… To zależy od planów pana Cullena.
— Niech mi pani nie mówi, że nie zna pani jego planów, będąc jego zaufaną sekretarką… —

odparł Kajusz żartobliwym tonem.

Bella nie wiedziała, co ma odpowiedzieć; na szczęście nadeszła Tanya. Przykuwała uwagę

urodą i połyskującą sukienką w kolorze akwamarynu.

— Edward, kochanie! — zawołała. — Nareszcie jesteś! Już zaczynałam myśleć, że w ogóle

się nie pojawisz… — Obrzuciła Bellę pobieżnym spojrzeniem, po czym położyła dłoń na
ramieniu Edwarda i powiedziała: — Chodź, zatańczmy.

Edward stał nieruchomo. Tanya znowu popatrzyła na Bellę.
— Ta sukienka musiała bardzo dużo kosztować! — rzuciła obcesowo. — Niech mi pani

powie, skąd ją pani wzięła. Z pewnością nie kupiła jej pani za pensję sekretarki…

Bella zaczerwieniła się, podczas gdy Edward odpowiedział:
— Pani Swan z pewnością chętnie ci to powie, skoro prosisz tak grzecznie…
Bella pożałowała, że zgodziła się przyjąć sukienkę. Nie miała zamiaru opowiadać, że Edward

płaci za jej ubrania. Ani kłamać.

— Może o strojach porozmawiacie później, dziewczyny — uratował sytuację Paul. —

Orkiestra zaczęła właśnie moją ulubioną melodię. Chciałbym poprosić panią Swan, żeby
zatańczyła ze mną. — Wyciągnął rękę.

Bella była mu wdzięczna. Poprowadził ją na parkiet.
— Nie tańczyłam od bardzo, bardzo dawna — ostrzegła. Randall chwycił ją i zaczął tańczyć.
— Z tańcem jest jak z jazdą na rowerze — odparł. — Nie zapomina się, jak się to robi.
Bella uśmiechnęła się.
— Nie jestem pewna. Ale dziękuję panu za wybawienie z nieprzyjemnej sytuacji.
— Do pani usług! Zapewne odpowiedziałaby pani tej zepsutej smarkuli, żeby pilnowała

swojego nosa — stwierdził poważnie Paul. — Czasem mam ochotę jej przyłożyć, chociaż jest
ode mnie większa — dodał pół–żartem. — Mówiąc serio, nie wiem, jak Edward z nią
wytrzymuje.

— O ile mi wiadomo, nie bywa w Norwegii zbyt często?
— Nie, ale Tanya znaczną część czasu spędza w Londynie. Denali ma dom koło Hyde Parku.

Mieszkał tam zresztą przez kilka lat, kiedy jego żona chorowała i potrzebowała najlepszej,
specjalistycznej opieki. Potem wrócili z żoną do Bergen. Po rozpadzie małżeństwa Tanyi ojciec
dał jej londyński dom. Hołubi ją ponad wszystko.

background image

S

tr

o

n

a

5

0

— Pewnie Tanya jest jego jedynym dzieckiem?
— Tak, i do tego późnym. Zdaje się, że zanim przyszła na świat, stracił już nadzieję, że

kiedykolwiek będzie miał dziecko. Dobijał pięćdziesiątki, kiedy się urodziła. Żona pana Denalia
zmarła, kiedy Tanya miała zaledwie kilka lat, tak więc pozostała mu tylko ona…

— To bardzo smutne — powiedziała Bella.
— Rzeczywiście. Przypuszczam, że Tanya mogłaby być znacznie milszym człowiekiem,

gdyby nie to, w jaki sposób ojciec ją wychowywał. Moim zdaniem zepsuł ją do imentu. Pozwolił
jej nawet wyjść za Taylera, kuzyna, który właśnie miał ożenić się z kim innym. Jednak Tanyi
spodobał się tak bardzo, że zaczęła dręczyć ojca i przekonała go. Zawsze dostawała od niego
wszystko, czego chciała.

— A Tayler? Czy nie zakochał się w Tanyi?
— Niezupełnie. Denali od lat byli w złych stosunkach z tą gałęzią rodziny. Ojciec kupił córce

męża. Zainwestował ogromne pieniądze w podupadającą firmę Taylera. Denali nabrał przy tym
nadziei, że Tayler stanie się jego przybranym synem, którego nigdy się nie doczekał. Jednak
Tayler doszedł chyba po krótkim czasie do wniosku, że źle postąpił; w każdym razie nie było mu
dobrze w małżeństwie z Tanyą. Postanowił się z nią rozwieść.

— Ciekawe, co teraz zrobi Tanya? — zagadnęła, niby mimochodem, Bella.
— To bardzo piękna kobieta. Wielu mężczyzn chciałoby się z nią związać, nie zważając na to,

jaka jest. Tyle że stary Denali nie każdego zaakceptuje…

Paul wypowiedział powyższe słowa szczególnym tonem, tak że Bella zapytała:
— Czy pan także należy do tych mężczyzn?… Przepraszam, że zadałam to pytanie —

zmitygowała się.

— Nie szkodzi, rozmawiamy szczerze. Ma pani rację, Tanya ogromnie mi się podoba. A tak w

ogóle, proszę mówić mi Paul.

— A mnie — Bella.
Utwór skończył się i natychmiast zaczął się następny. Paul ujął Bellę mocniej i tańczył dalej.
— Uwierz mi, wiem, jak okropny charakter ma Tanya, i nie mam złudzeń, że natychmiast się

zmieni — powiedział. — Ale z czasem, u boku odpowiedniego mężczyzny, może… — Jednak
miał złudzenia. — Lecz mam wrażenie, że Tanya już zdecydowała się, z kim chciałaby być —
ciągnął. — I tym razem jest to jeden z tych niewielu mężczyzn, na których życie Kajusz Denali
nie jest w stanie wywrzeć żadnego wpływu.

background image

S

tr

o

n

a

5

1

R

R

R

R

OZDZIAŁ ÓSMY

OZDZIAŁ ÓSMY

OZDZIAŁ ÓSMY

OZDZIAŁ ÓSMY


— Mówisz o Edwardzie — odgadła Bella.
— Tak. Jak chyba zauważyłaś, Tanya szaleje za nim.
— Ciekawe, co on o tym myśli?
— Trudno mi powiedzieć. Na razie nie odnosi się do niej przesadnie ciepło. Ale Edward nie

uzewnętrznia łatwo uczuć, więc nie wiem, na co się zdecyduje. W sumie, zawsze wydawał się w
znacznym stopniu tolerować jej wybryki.

Bella przypomniało się, jak podczas lunchu Edward tłumaczył jej zachowanie Tanyi.
— Edward ma silną osobowość i na pewno nie psułby Tanyi dalej — kontynuował Paul.
Bella zerknęła tymczasem na Edwarda i Tanyię, którzy tańczyli ze sobą. Tanya obejmowała

Edwarda za szyję, opierając głowę na jego policzku. Bella poczuła ukłucie zazdrości. Przez
nieuwagę nadepnęła Paulowi na palce.

— Przepraszam — powiedziała.
— Nie szkodzi. — Spojrzał w stronę, w którą przed chwilą patrzyła. — Zdaje się, że cierpimy

z tego samego powodu — stwierdził. — Nie martwmy się jednak naszymi zranionymi uczuciami,
tylko spróbujmy cieszyć się dzisiaj tym, co mamy… O, nie!

— Co się stało?
— Denali idzie w naszą stronę. Wypił za dużo szampana; zdaje się, że zawsze miał do tego

skłonność. Pewnie chce poprosić cię do tańca. Jeśli nie chcesz ryzykować tańca z nim, to biegnij
do toalety, a ja spróbuję go zagadać i odprawić.

Bella roześmiała się. Polubiła Paula od pierwszego wejrzenia.
— Może jego też bym podeptała — zażartowała.
— Coś ty. Kiedy nie myślisz o czym innym, tańczysz lepiej od Tanyi.
— Mam nadzieję — oznajmił Denali, usłyszawszy ostatnie zdanie. — Moja córka ma dwie

lewe nogi, dlatego staram się z nią nie tańczyć.

— Nie mogę w to uwierzyć — odparła Bella, spoglądając na tańczącą z Edwardem Tanyię.
— Porusza się bardzo elegancko — dodał Paul.
Denali wyciągnął dłoń w stronę Belli.
— Pokażemy tamtym dwojgu, jak się tańczy? — zaproponował. — Nie pogniewa się pan?
— Ależ skąd — odparł z uśmiechem Paul. — Może mnie uda się zatańczyć z Tanyą.
— Wątpię — odpowiedział Denali. — Z tego, co widzę, Tanya woli tańczyć z Edwardem.

Przed chwilą odprawiła z kwitkiem Setha, tego młodego chłopaka.

— Coś podobnego — skomentował Paul. — Serce nie sługa. — To powiedziawszy, odszedł.
Denali ujął Bellę tak niezdarnie, że wytrącił jej torebkę, którą trzymała w dłoni. Rzeczywiście

za dużo wypił.

— Och, najmocniej przepraszam! — Schylił się i podniósł torebkę.
— Powinnam ją gdzieś odłożyć, przeszkadza mi właściwie — odpowiedziała Bella.
— Niech pani pozwoli. — Denali odłożył torebkę na jeden ze stołów pod ścianą.
— Dziękuję.
Ku zdziwieniu Belli, okazał się dobrym tancerzem. Świetnie prowadził i poruszał się lekko,

mimo swoich ogromnych rozmiarów. Był cały w uśmiechach.

— Tanya mówi, że jadła pani lunch na Floyen — zagadnął. — Jak podobał się pani widok na

miasto?

— Jest zachwycający.

background image

S

tr

o

n

a

5

2

— A zatem i Bergen podoba się pani? — Bardzo.
— Kiedyś było największym miastem Norwegii, stolicą handlu i największym portem. —

Denali opowiadał jeszcze przez chwilę. — Gdzie się pani zatrzymała? — zapytał.

— W Lofoten… — odpowiedziała Bella, zaskoczona.
— Zapewne Edward ma tam apartament?
Bella milczała. Po chwili Denali kontynuował:
— Tanya ma otwarty umysł i nie robi Edwardowi wielkich wyrzutów, że czasem zabawi się

trochę z kim innym, za pieniądze. Jednak zależy jej, żeby został od dzisiaj u niej, tak jak robił to
w przeszłości. Nie będzie więc pani miała nic przeciwko temu, jeśli Edward nie wróci z panią do
hotelu?

Słowa Denalia zabolały Bellę wprost nie do opisania. Zorientowała się, że poprosił ją do tańca

tylko po to, żeby przekazać jej swój okropny komunikat.

— Skądże — odpowiedziała, opanowując się z trudem. — Zamówię sobie taksówkę.
— To może być trudne. Wiem, że dziś wieczorem odbywa się kilka dużych imprez. Taksówki

będą zapewne zajęte. Jednak pan Randall na pewno z radością odwiezie panią swoim
samochodem, wynajmuje dom niedaleko Lofoten.

— Myślałam, że jego samochód jest zepsuty — zdziwiła się na głos Bella, niewiele myśląc.

— Podobno wypadł z drogi.

— Rzeczywiście, słyszałem, że zepsuły mu się hamulce. Ale widocznie już je naprawił. Paul

to dynamiczny młody człowiek. Gdyby nie pracował u Edwarda, sam chętnie bym go zatrudnił.
— Potem Denali dodał, jakby do siebie: — Nie zajęło mu wiele czasu dotarcie do Yorka… Ale
za dużo mówię.

To z powodu szampana, pomyślała Bella. Przypomniało jej się, kto to jest York.
— Słyszałem — odezwał się znowu po chwili Denali, konspiracyjnym tonem — że firma

Dragon ma ostatnio powtarzające się kłopoty. W jednym z ich hoteli wybuchł niedawno pożar…
Nie wie pani, co Edward zamierza z tym zrobić? Czy jest zdecydowany zwrócić się o pomoc do
policji?

— Niestety nie wiem — odparła chłodno Bella.
— A gdyby tak miała pani czas na przemyślenie tego? W końcu, człowiek bywa czasem

lojalny wobec niewłaściwej osoby. Przecież skoro Edward zabawił się już z panią, bez wątpienia
panią zostawi… — Denali umilkł na chwilę. — Z pewnością jest pani na tyle pojętna, aby
zachować naszą rozmowę dla siebie — a także wie, że różne istotne informacje mogą często
przynieść bardzo duże dochody.. Gdyby tak zechciała pani pozwolić staremu człowiekowi
zaprosić się na lunch… Jutro albo może pojutrze?

Bella była przerażona. Pokręciła głową.
— Obawiam się, że będę cały czas zajęta — odpowiedziała.
— Szkoda. Chciałbym pani pokazać nowe centrum handlowo–rozrywkowe, które właśnie

zbudowałem. Jest tam galeria sklepów, w tym eleganckie sklepy z biżuterią i butiki…

— Czy mogę wrócić do swojego partnera? — Paul wyrósł nagle jak spod ziemi.
Denali zrobił wściekłą minę, a potem opanował się natychmiast, uśmiechnął i powiedział:
— Szkoda mi rozstawać się z panią, ale nie mam wyboru. Gdyby jednak znalazła pani czas na

spotkanie przy lunchu, proszę dać mi znać.

— Dziękuję, ale jestem pewna, że nie znajdę czasu.
Paul objął ją z powrotem.
— Wyglądałaś na coraz bardziej przerażoną, więc pomyślałem, że się pojawię — powiedział.

— Zdaje się, że w samą porę.

background image

S

tr

o

n

a

5

3

— Nawet nie wyobrażasz sobie, co on mówił! — Bella zdała Paulowi dokładną relację z tej

części rozmowy z Denalim, która dotyczyła firmy Edwarda. — Pomyślał, że jestem jedną z tych
kobiet, które można kupić! — zakończyła.

— Coś podobnego! — Paul był zaskoczony. — Skąd Denali tak dokładnie wie o naszych

kłopotach? Do tego kazał ci zachować milczenie. Nie wiedziałem, że jest aż tak strasznym
człowiekiem. Popełnił wielką nieostrożność i pomylił się co do ciebie. To na pewno przez
nadmiar szampana.

— Albo moją sukienkę…
Paul dyplomatycznie nie odpowiedział. Przez chwilę tańczyli w milczeniu, zatopieni w

myślach. W pewnej chwili otwarto drzwi prowadzące do sąsiedniej sali.

— Może zjemy kolację? — zasugerował Paul.
Bella zgodziła się, mimo że nie była bardzo głodna. Chciała jednak uspokoić się trochę.
Na sali ustawiono szwedzki stół i małe okrągłe stoliki. Nie było widać Edwarda i Tanyi, ani

Pana Denali. Dobrze, że ten ostatni gdzieś przepadł…

Bella poczuła się zmęczona. Pojechałaby już do domu. Jednak czy miała wrócić do Lofoten

sama? Jeśli Edward zamierzał zostać u Tanyi, dlaczego tak stanowczo nalegał, żeby ona, Bella,
pojechała z nim na przyjęcie?

— Pyszny kawior — zagadnął Paul. — Spróbuj.
Pokręciła głową.
— Nie, dziękuję.
— Chyba nie jesteś głodna. Czy ty aby dobrze się czujesz?
— Wszystko w porządku, nie martw się. — Bella zaczęła jeść, nie zwracając uwagi na smak

wykwintnych potraw. Cały czas myślała o Edwardzie. Był naprawdę zagadkowym
człowiekiem…

Nagle przyszło jej do głowy, że być może łudziła się tylko. Może Edward Cullen po prostu

cały czas mścił się na niej za odebranie mu Alice?! Szantażował, a jednocześnie sprawił, że Belli
zaczęło na nim zależeć!… Jeśli tak, był naprawdę okrutnym, przebiegłym człowiekiem!
Pomyślała, że jego groźba pod adresem firmy Emmetta była tylko blefem. Postanowiła wracać
rano pierwszym samolotem do Londynu.

— Może zjesz coś słodkiego? Albo napijesz się kawy? — proponował z troską Paul.
Odmówiła.
— W takim razie wracamy na salę? — upewnił się. Spytała go, kiedy będzie wychodził.
— Myślałem, że wkrótce, ale zaczekam, aż pojawi się Edward, żebyś nie była sama —

zaofiarował się.

— Dziękuję ci. Jesteś prawdziwym aniołem. Ale chcę poprosić cię o coś innego. Czy kiedy

będziesz wychodził, mógłbyś podwieźć mnie do Lofoten?

— Oczywiście. Ale jestem pewien, że Edward…
— Pan Denali powiedział mi, że Edward zostanie… — Bella urwała, zorientowawszy się, że

może niechcący zrobić przykrość Paulowi.

— Że zostanie z Tanyą? — upewnił się jednak. — Radzę ci, nie wierz we wszystko, co mówi

Kajusz Denali. Nie po raz pierwszy przekonałem się, że lubi manipulować ludźmi.

Kiedy wrócili na salę balową, wodzirej zapowiedział walc dla zakochanych. Wówczas

niespodziewanie nadszedł Edward.

— Zdaje się, że teraz będzie nasz taniec — powiedział. Wziął Bellę za rękę ale nadbiegła

Tanya, mówiąc coś po norwesku.

— Ostatnim razem, kiedy cię widziałem, tańczyłaś z Sethem — odparł po angielsku.
— Nie chcę zatańczyć tego tańca z Sethem, tylko z tobą! — oznajmiła Tanya.

background image

S

tr

o

n

a

5

4

— Przepraszam cię, ale właśnie poprosiłem do tańca panią Bellę.
— Jeśli musisz z nią zatańczyć, możesz to zrobić później.
— Nie mogę.
— Edward, proszę cię… Jak możesz?! Przecież to walc dla zakochanych!
— W takim razie nie wolno nam go zmarnować — wtrącił się Paul, chwycił Tanyię i chciał

porwać ją do tańca.

Zaprotestowała. Odepchnęła go, mówiąc mu coś po cichu. Cofnął się, a potem powoli

wyciągnął rękę.

Tanya wyglądała na wstrząśniętą. Rozejrzała się, a potem ujęła dłoń Paula i zatańczyli.
— Paul nie da się zjeść w kaszy — skomentował Edward, obejmując Bellę w talii. Ruszyli do

tańca.

Czy jednak nie uważa Tanyi za swoją dziewczynę? — zastanawiała się. — A może tylko chce

pokazać jej, kto jest górą? W każdym razie Bella wiedziała już, że kocha Edwarda. Dotąd
myślała, że wiąże ją z nim jedynie pożądanie, ale teraz zdała sobie sprawę, że jednak naprawdę
się w nim zakochała. Obawiając się, jaka będzie jego reakcja, jeśli to odkryje, rozglądała się na
boki.

— Uspokój się — szepnął. — Z Paulem nie wydawałaś się taka napięta.
Ponieważ nie była zakochana w Paulu! Bella obawiała się, czy nie tańczy z Edwardem ostatni

raz w życiu. Tymczasem, kiedy walc się skończył, Edward pocałował ją. Zaskoczona, przytuliła
się do niego, nie chcąc, aby ją opuszczał. Kiedy podniosła wzrok, spostrzegła, że Tanya patrzy na
nich z wściekłością. Obok niej stał ojciec, wyglądało na to, że chce porozmawiać z Edwardem.
Bella szarpnęła się i odbiegła.

Nie dostrzegła Paula, wypadła więc na taras. Przysiadła na ławce i popatrzyła na zalany

księżycowym światłem ogród.

Myślała o minionych trzech dniach. Tyle się w ciągu nich wydarzyło! Jej świat wywrócił się

do góry nogami. Sądziła, że zapewne nazajutrz wróci do Londynu, jednak coś zmieniło się w niej
na zawsze… Wiedziała, jak czuje się człowiek zakochany, co to jest rozkosz seksualna, zazdrość.
Poznała nowe aspekty życia i ludzkiej psychiki… Zaznała zarówno intensywnej radości, jak i
głębokiego smutku. Nigdy nie zapomni tego, co wydarzyło się w Norwegii…

Gdy tak myślała, zobaczyła kątem oka, że nadchodzi Edward.
— Tutaj się schowałaś! — powiedział.
— Chciałam tylko odetchnąć świeżym powietrzem.
— Może zatańczymy jeszcze?
— Nie, dziękuję.
— Wobec tego, może masz ochotę wracać do hotelu?
— Mam. Czy ty także będziesz jechał? Poprosiłam Paula, żeby mnie podwiózł.
— Zauważyłem, że dobrze się wam tańczyło… — mruknął chłodno Edward. — Jednak kiedy

wychodzę z kobietą, zawsze odwożę ją do domu. Poza tym rano wcześnie wstajemy.

— Pomyślałam, że odlecę jutro do Londynu.
— Naprawdę? A więc nie obchodzi cię już, co stanie się z firmą twojego brata?
— Obchodzi.
— Zatem dotrzymasz naszej umowy.
— Czy zatańczyłeś ze mną i pocałowałeś mnie tylko dlatego, żeby pokazać swojej

dziewczynie, Tanyi, kto tu rządzi? — zapytała Bella.

— Nie. Zobacz, teraz Tanya nie patrzy. — Z tymi słowami Edward przytulił Bellę i zaczął

całować ją namiętnie. — Jak widzisz, po prostu lubię cię całować — oznajmił. — Zamówiłem

background image

S

tr

o

n

a

5

5

już taksówkę, powinna akurat być. Podziękowałem już gospodarzom i pożegnałem się z nimi i z
Paulem.

Bella ucieszyła się, że nie będzie musiała żegnać się z Denalim i jego córką. Edward podał jej

ramię i Bella ruszyła z nim przez salę balową do wyjścia.

Jechali do Lofoten w milczeniu. Bella próbowała zebrać myśli. Wiedziała tylko tyle, że nie

poleci nazajutrz do domu. I cieszyła się z tego ogromnie — ponieważ będzie przebywać w
pobliżu Edwarda… Ale na jakich warunkach? Znowu ją zaszantażował!

Nie wiedziała, co on myśli.
Pomógł jej wysiąść, zapłacił taksówkarzowi i ruszyli do hotelu. Tym razem Edward nie

dotykał Belli. Widać było, że jest rozzłoszczony. W holu przystanął i polecił młodemu
recepcjoniście posłać do swojego apartamentu dzbanek kawy i talerz kanapek. W apartamencie
odebrał od Belli szal, ściągnął marynarkę i krawat, podwinął rękawy koszuli i rozpalił w
kominku. Kolację przyniesiono błyskawicznie, akurat gdy skończył. Edward usiadł na kanapie.

— Nie przysiądziesz się? — zagadnął.
Bella nie wiedziała, co ma robić. Przysiadła w pewnej odległości.
— Kawy?
— Poproszę.
Edward nalał kawy. Podziękowała za kanapki, więc zaczął jeść.
— Nic nie jadłem na przyjęciu — powiedział. — Prawie cały czas rozmawiałem z Denalim.

Oczywiście, sądziłaś, że byłem z Tanyą.

— Edward, przepraszam cię! Przykro mi, jeśli się gniewasz.
— A ja przepraszam za swój chłód, ale nie cieszę się, kiedy kobieta porzuca mnie i zajmuje

się innym mężczyzną — choćby był nim Paul.

— To dlatego, że myślałam, iż zostaniesz z Tanyą na noc…
— Słucham?! Skąd przyszło ci do głowy coś takiego?
— Pan Denali zasugerował mi to niedwuznacznie. Edward zmarszczył brwi.
— Naprawdę? Czy mogłabyś opowiedzieć mi dokładnie, co ten człowiek ci mówił?
Bella opowiedziała mu część rozmowy z Denalim, która dotyczyła jej, Edwarda i Tanyi.
— Rozumiem… — odezwał się Edward. — Denali to kłamca i manipulator. Zrobiłby

wszystko, żeby osiągnąć swój cel — albo spełnić zachciankę Tanyi.

— Ty jesteś ostatnią zachcianką Tanyi — zauważyła Bella.
— Rzeczywiście, nalegała, żebym został z nią na noc i zatrzymał się u niej. Odmówiłem.

Rozzłościła się bardzo. Pewnie dlatego Denali wymyślił intrygę.

Bella popatrzyła uważnie na Edwarda. Odgadując jej myśli, dodał:
— Nigdy nie byłem z Tanyą. Tylko raz zatrzymałem się w domu Denali, na jedną noc, zeszłej

zimy. Rozmawialiśmy z ojcem Tanyi o interesach, zaskoczyła mnie burza śnieżna i zostałem. Ale
spałem sam, nie z nią.

Belli spadł kamień z serca.
— Nie podoba mi się, że znowu podejrzewałaś mnie o intymny związek z kobietą, wbrew

faktom — oświadczył Edward. — Nie żyłem jak zakonnik, ale nie jestem też kobieciarzem. Nie
wiem, dlaczego ty i twój brat uważacie mnie najwyraźniej za takiego człowieka.

— Tak? — zirytowała się Bella. — A jak oceniasz próbę uwiedzenia osiemnastoletniej

mężatki?

— Nie wiem, jakie kłamstwa naopowiadała ci Alice, ale nigdy nie próbowałem zbliżać się do

mężatek ani kobiet zaręczonych. Chyba żeby ciebie uznać za kobietę zaręczoną. Jeszcze żadna
kobieta nie oceniała mnie tak źle jak ty.

— Może jeszcze dodasz, że dużo cię kosztuję, co?!

background image

S

tr

o

n

a

5

6

Edward szarpnął się.
— Jeśli zamierzasz mówić mi takie rzeczy, lepiej idź spać — powiedział chłodno.
Bella wstała i wyszła. Była bliska płaczu. Dlaczego w ferworze sprzeczki powiedziała coś aż

tak niemiłego? Wcale nie chciała. Przecież zamierzała tylko przeprosić Edwarda!… Obawiała
się, że zepsuła wszystko. A przecież była w nim zakochana!

Opadła na poduszkę i zaczęła płakać. Spotkało ją ostatnio zbyt wiele przykrych przeżyć.

background image

S

tr

o

n

a

5

7

R

R

R

R

OZDZIAŁ DZIEWIĄTY

OZDZIAŁ DZIEWIĄTY

OZDZIAŁ DZIEWIĄTY

OZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Nie usłyszała pukania ani nawet otwierających się drzwi.
— Bella, przestań, nie ma sensu leżeć i płakać — odezwał się głos Edwarda, który wrócił

spod prysznica, w jedwabnym szlafroku. Miał mokre włosy. — Jeśli musisz płakać, możesz to
zrobić na moim ramieniu. — Rozłożył szeroko ręce. Bella przytuliła się do niego, a on gładził ją
po plecach.

— Uspokoiłaś się już? — spytał po dłuższej chwili. Uniosła głowę i cofnęła się. Edward podał

jej chusteczkę.

— Dziękuję. — Bella usiadła na krześle. — Chciałabym cię przeprosić. Nie chciałam mówić

ci przykrości. Miałam zamiar pójść i przeprosić cię, ale bałam się, że pomyślisz, że robię to
dlatego, żeby…

— Nie martw się już — uspokajał Edward.
— Obawiałam się, że nie będziesz więcej chciał się ze mną zadawać.
— Coś ty!… Wiesz, jutro są twoje dwudzieste piąte urodziny! — przypomniał. W tej samej

chwili zegar wybił dwunastą. — Pomogę ci rozpiąć sukienkę, a potem, jeśli masz ochotę… —
Podszedł i zaczął całować Bellę po spłakanej twarzy. — Bardzo chciałbym, żeby znowu było ci
ze mną dobrze.

— Edwardzie — spytała nagle — dlaczego wczoraj w nocy wróciłeś na kanapę?
— Nie byłem pewien, czy będziesz chciała, żebym został. Pomyślałem, że może rano

pożałujesz tego, co zrobiłaś, i poczujesz się okropnie, obudziwszy się ze mną w jednym łóżku.

— A dziś, czy zostaniesz ze mną?
— Chciałabyś tego?
— Bardzo bym chciała.
Edward objął Bellę i ową noc znowu spędzili razem, kochając się z rozkoszą i tuląc ciepło.

*

*

*


I obudzili się razem, wczesnym rankiem. Bella opierała głowę na piersi Edwarda, a on

obejmował ją i dotykał brodą czubka jej głowy. Czuła bicie jego serca. Pomyślała, że jest
szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa.

— Dzień dobry! — odezwał się Edward. — Dzień dobry!
Dopiero wstawał dzień, przez turkusowe zasłony przeświecało słabo światło słońca,

napełniając sypialnię tajemniczą poświatą.

— Czas, żebym wstał — oznajmił Edward. — Niedługo przyjedzie samochód, który

wynająłem. Powinniśmy zjeść porządne śniadanie.

Bella chciała się podnieść.
— Ty zostań w łóżku. — Edward włożył szlafrok. — Czeka cię urodzinowe śniadanie w

pościeli.

— Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek przyniesiono mi śniadanie do łóżka. — Bella roześmiała

się.

— W takim razie to będzie pierwszy raz — odpowiedział ze śmiechem Edward.
— Dlaczego musimy wstawać tak wcześnie? — spytała Bella.
— Mam dla ciebie specjalny prezent — zrobimy wycieczkę do Briksdal. To dość daleko.
— Co jest w Briksdal? — zainteresowała się Bella.

background image

S

tr

o

n

a

5

8

— Nie powiem ci, żebyś miała niespodziankę.
— Jak powinnam się ubrać?
— Wystarczą dżinsy i zwykła bluzka. Ach, przydadzą się porządne buty. Spakuj się, bo

zostaniemy tam na jeden nocleg.

Tymczasem przywieziono śniadanie. Edward poszedł otworzyć i po chwili wrócił, pchając

przed sobą wózek z tacą.

— Czary mary… — powiedział, ściągając z tacy białą serwetkę. Znajdował się pod nią

bukiecik kwiatów. Edward wręczył je Belli. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

Bella była uradowana.
— Śliczne! — powiedziała. — Wolę takie kwiatki niż brylanty!
— Cieszę się, że ci się podobają. Wiele kobiet ceni tylko brylanty… — Następnie Edward dał

Belli urodzinową kartkę. Napisał na niej coś po norwesku. Bella zrozumiała tylko jego imię.
Kartka przedstawiała sympatycznego łosia, trzymającego w pysku kwiaty. Wręczał je łoszy o
długich rzęsach.

Bella roześmiała się na głos.
— Jaka zabawna kartka! — powiedziała. — Co mi napisałeś?
— Nie jestem pewien, czy użyłem właściwych słów. Może przetłumaczę ci je, kiedy poznamy

się lepiej.

Bella uświadomiła sobie, że przecież, choć zbliżyli się intymnie, znają się od zaledwie

czterech dni…! Poczuła się nieswojo.

— Mam dla ciebie jeszcze jedną rzecz — oznajmił Edward, podając jej coś małego.
Rozwinęła prezent z papierka i znowu wybuchnęła śmiechem. Zobaczyła drewnianą figurkę

paskudnego, kudłatego trolla.

— To jest troll Olaf, który przynosi szczęście! — wyjaśnił Edward. — Masz świetny gust,

więc Olaf na pewno ci się spodoba.

— Pokochałam go od pierwszego wejrzenia — odpowiedziała Bella. — Dziękuję ci, to moje

najweselsze urodziny od bardzo dawna!

— Dzień się dopiero zaczyna. Mam nadzieję, że spotka cię dziś jeszcze dużo więcej

przyjemności… A teraz, zjedzmy śniadanie.

Ś

niadanie było pyszne. Niecałą godzinę później siedzieli już w samochodzie terenowym z

napędem na cztery koła. Spakowali małe bagaże, Edward zabrał też kosz jedzenia. Ruszyli na
północny wschód.

Dzień był piękny. Na niebieskim niebie widniały białe chmury, jesienne słońce ogrzewało

otaczające skały i rozświetlało czerwone i złote Uście drzew. Wkrótce samochód zaczął mijać
potężne góry o pokrytych śniegiem szczytach, granatowe fiordy, malownicze lasy i liczne
wodospady, małe i duże. Bella siedziała w milczeniu, oszołomiona zachwycającymi widokami.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa!

Jechali długo, aż wczesnym popołudniem Edward zakomunikował:
— Już dojeżdżamy. — Skręcił w las, a potem zatrzymał samochód na polanie. — Zmieniamy

ś

rodek transportu — oznajmił.

W cieniu drzew stał szereg kuców, zaprzęgniętych do dwukołowych powozików ze złożonymi

daszkami. Na widok turystów pierwszy z przewoźników pociągnął za lejce i podjechał do Belli i
Edwarda. Wsiedli i ruszyli stromą ścieżką w górę. Przejechali jakieś półtora kilometra, kiedy ich
oczom ukazał się wspaniały wodospad, niknący w dole fiordu. Rozpadlinę przecinał drewniany
most. Wokół unosiła się wodna mgiełka, rozszczepiająca światło słońca na kolory tęczy.
Przejechali przez mostek. Bella była zachwycona.

background image

S

tr

o

n

a

5

9

Ś

cieżka wznosiła się dalej. Po krótkim czasie wysiedli i poszli dalej piechotą. Gdy dotarli do

skraju lasu, Edward zasłonił Belli oczy i powiedział:

— Zatrzymaj się, kiedy ci powiem, i dopiero wtedy otwórz oczy. Chodźmy… Już!
Bella popatrzyła przed siebie i aż dech jej zaparło. Zobaczyła iskrzący się w słońcu lodowiec,

spływający do wąskiej doliny. Przypominał ogromnego, białego lizaka. Wtem od lodowca
oderwała się z ogłuszającym trzaskiem olbrzymia bryła lodu i runęła w dół.

— Coś niesamowitego! — zawołała z podziwem Bella.
— To jest właśnie Briksdal. Najłatwiej dostępny jęzor lodowca Jostedal.
— Pierwszy raz w życiu widzę lodowiec!
— Jeśli chciałabyś przyjrzeć mu się z bliska, organizują tu wycieczki z przewodnikiem, po

bezpiecznej trasie. Jednak na taką wycieczkę będziemy mogli pójść dopiero następnym razem.

„Następnym razem…” — pomyślała z radością Bella. Cieszyła się, że Edward chce, żeby

znowu wspólnie przyjechali w to miejsce.

W dole z lodowca wypływała woda, tunelem, który wyżłobiła. Mimo ciepłego dnia po

jeziorze pływały bryły lodu. Bella była oczarowana.

Usiedli na porośniętym trawą brzegu, rozłożyli koc i zaczęli jeść, popijając posiłek białym

winem.

— Co myślisz o Paulu? — zagadnął w pewnej chwili Edward.
— Bardzo go polubiłam — przyznała z wahaniem Bella.
— Tak mi się zdawało…
— Byłam wdzięczna, że się mną zajął, inaczej tkwiłabym na tym przyjęciu zupełnie sama.
Edward pocałował Bella w rękę.
— Przepraszam, że cię zaniedbałem. Denali chciał porozmawiać ze mną o interesach, i

wyczułem, że jest ważne, żebym posłuchał, co ma mi do powiedzenia.

Po tej wymianie zdań Bella i Edward zajęli się przyjemniejszymi sprawami — napili się

kawy, a potem, gdy spakowali kosz, Edward objął Bellę i oparli się razem o skałę, wystawiając
twarze ku słońcu.

Nagle Bella poczuła, że Edward ją całuje. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego czule. Była

szczęśliwa.

Pomału robiło się późno. Wrócili do dwukółki.
— Dziękuję ci za cudowny dzień! — powiedziała Bella.
— Mamy przed sobą jeszcze wieczór — oznajmił Edward. — Pojedziemy do Lanadal — to

miasteczko odległe mniej więcej o godzinę jazdy samochodem. Pomyślałem, żeby zatrzymać się
w przytulnym pensjonacie. Wybrałem taki, który został zbudowany przed stu dwudziestu laty
jako prywatny dom. Zobaczysz, spodoba ci się tam.

— Na pewno — odparła z zadowoleniem Bella.

*

*

*


Lanadal było malowniczo położonym miasteczkiem. Zbudowano je u stóp niewysokiej góry,

nad wąską, wartko płynącą pod kamieniach rzeką. Wzdłuż uliczek o nawierzchni z polnych
kamieni stały kolorowe drewniane domki. Wzdłuż chodników stały staromodne latarenki.
Atmosfera była niemal bajkowa.

Pensjonat stał na stoku wzgórza. Był zielony, kryty gontem, i miał pełno załomów dachu,

wieżyczek i iglic. We wnęce nad drzwiami stała rzeźba trolla.

Okazało się, że Edward zarezerwował pokój w wieżyczce. Całkiem spory pokój był okrągły!

Piętro niżej znajdowała się należąca do apartamentu łazienka z ogromną wanną.

background image

S

tr

o

n

a

6

0

— Co myślisz o tej wannie? — spytał Edward. — Uważam, że bez trudu zmieścimy się w niej

razem. Masz na to ochotę?

— Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie — odparła skromnie Bella.
Edward ogromnie się ucieszył.
— Potem pójdziemy do pewnej ciekawej restauracji na urodzinowy obiad — zaproponował.

— Co ty na to?

Bella była uszczęśliwiona.

*

*

*


Restauracja znajdowała się po drugiej stronie rzeki. W szumiącej wodzie migotał odblask

księżycowego światła. Okazało się, że restauracja została urządzona w dużej, wiejskiej chacie. W
dwóch jej końcach stały stare piece, izbę oświetlały mosiężne lampy naftowe. Zamiast podłogi
był piasek, stoliki zrobiono z grubo ciosanego drewna. Jedzenie, które szykowali dwaj kucharze
— bliźniacy, było wyśmienite. Bella i Edward uraczyli się marynowanymi karczochami,
homarem w sosie z białego masła oraz krumkake — norweskimi ciastkami, które miały cieniutką
warstwę ciasta, całe zaś wypełnione były pyszną marmoladą jeżynową. Napili się kawy, a
później — słodkiego wina domowej roboty.

Wracali spacerkiem, trzymając się za ręce. Było późno i prawie nie było ruchu. Nagle, kiedy

Bella i Edward przeszli może z pięćdziesiąt metrów, zawarczał zaparkowany naprzeciw
samochód. Kierowca oślepił ich długimi światłami i ruszył gwałtownie, prosto na nich,
wjeżdżając na chodnik. Edward zareagował szybciej. Pchnął Bellę w wąskie przejście między
budynkami, skacząc za nią. Samochód przemknął tuż obok i odjechał, nie zwalniając.

Edward podniósł się z ziemi i pomógł wstać Belli.
— Nic ci się nie stało? — spytał.
— Nie.
— Na pewno?
— Na pewno. A tobie?
— Mnie też nie — odpowiedział Edward. — Zostań tu chwilę. Pójdę sprawdzić, czy ten

człowiek nie czai się znów gdzieś w pobliżu.

— Idę z tobą!
— To nie będzie bezpieczne — zauważył Edward.
— Nie pozwolę, żebyś poszedł sam.
— Jesteś uparta.
Edward wziął Bellę za rękę. Wyszli spomiędzy domów. Wówczas ruszył ku nim inny

samochód, zatrzymując się przy krawężniku. Bella była przerażona. Zobaczyła, że w
samochodzie siedzi para, która była wcześniej w restauracji. Mężczyzna wyskoczył z pojazdu i
zaczął szybko tłumaczyć coś Edwardowi. Ten niechętnie przyznał mu rację, po czym wszyscy
wsiedli do samochodu. Kobieta pytała Edwarda, czy nic im się nie stało — Bella zdołała to
wywnioskować. Zajechali pod pensjonat, w którym się zatrzymali. Edward i Bella podziękowali
dwojgu Norwegom i poszli w milczeniu do pokoju.

Dopiero tam, w jasnym świetle, Bella zobaczyła, że Edward ma rozdartą kurtkę oraz

posiniaczony, podrapany i zakrwawiony policzek. Dopiero teraz Bella zdała sobie w pełni
sprawę, że gdyby nie jego błyskawiczna reakcja, już by nie żyli. Zadrżała.

— Masz krew na twarzy — odezwała się z troską.
— To tylko zadrapanie.
— W hotelu na pewno jest apteczka — mówiła Bella. — Pójdę po nią.

background image

S

tr

o

n

a

6

1

— Dziękuję ci, nie trzeba. Zawsze noszę przy sobie własną apteczkę. — Edward wyjął z torby

nieduże, miękkie pudełko.

Bella oczyściła mu twarz wodą utlenioną, a potem posmarowała zadrapania maścią.
— Dziękuję ci, Bella. Pocałujesz mnie teraz?
— Oczywiście!
Po tych słowach zaczęli całować się delikatnie. Uspokoiło ich to trochę.

background image

S

tr

o

n

a

6

2

R

R

R

R

OZDZIAŁ DZIESIĄTY

OZDZIAŁ DZIESIĄTY

OZDZIAŁ DZIESIĄTY

OZDZIAŁ DZIESIĄTY


Rozległo się pukanie do drzwi. Kelner przyniósł kawę i brandy, które zamówił Edward.
— Przepraszam, że przeze mnie znalazłaś się w tak niebezpiecznej sytuacji — powiedział. —

Nasi znajomi z restauracji wyszli wkrótce po nas i zobaczyli, jak samochód rusza na nas. Chcieli
dzwonić po policję, ale uznałem, że byłaby to strata czasu. Było ciemno, nikt nie widział numeru
rejestracyjnego pojazdu napastnika. Nie rozpoznali nawet koloru, poza tym, że był ciemny.
Policja uznałaby, że to pijany kierowca stracił na chwilę panowanie nad samochodem, i tyle.

— A ty jesteś pewien, że było inaczej? — spytała Bella.
— Raczej tak.
— Zatem wiążesz to, co się stało, z niepokojącymi wydarzeniami w twojej norweskiej firmie?
— Owszem. Postanowili mnie zabić, i zrobić to z dala od Bergen. Kierowca przyjechał

pewnie do Lanadal przed nami i czekał na okazję.

— Skąd mógł wiedzieć, że jedziemy do Lanadal?
— Mówiłem o tym wielu ludziom — przyznał Edward. — Ty dowiedziałaś się jako ostatnia.

Kiedy Tanya proponowała mi, żebym u niej został, powiedziałem w pewnej chwili, że wybieram
się z tobą do Lanadal. Mówiłem Heidi, która pakowała nasz kosz z jedzeniem. Firmie, w której
pożyczyłem samochód, też wyjaśniłem, dokąd jadę. Poinformowałem Paula, gdzie będę. Na
pewno o naszym wyjeździe dowiedziały się przy okazji jeszcze inne osoby.

— Kto może za tym wszystkim stać?
— Przeanalizowawszy całą sprawę, doszedłem do wniosku, kto to musi być — oznajmił

Edward. — To jedyna sensowna wersja. Człowiek, który chce mnie zniszczyć, jest bogaty i
wpływowy. Mało kto podejrzewałby go o zlecanie pospolitych przestępstw.

— Czy wiesz, dlaczego próbowałby cię zniszczyć? — zapytała Bella, zdziwiona.
— Ma dwa powody. Po pierwsze, również jest właścicielem morskiej linii przewozowej —

czyli moim konkurentem. Drugi powód to coś, co zaczęło się jeszcze przed pięćdziesięciu laty,
kiedy nasi dziadkowie byli młodzi i przyjaźnili się. Już jego i mój dziadek byli właścicielami linii
przewozowych, ale klientów starczało dla nich obu; Norwegia ma bardzo długą linię brzegową.
Niestety, obaj młodzi mężczyźni zakochali się w tej samej dziewczynie. Każdy się oświadczył i
dziewczyna wybrała mojego dziadka. Jego rywal poprzysiągł mu zemstę i odtąd stał się jego
wrogiem. Gdy odziedziczyłem po dziadku linię Dragon, ów żyjący jeszcze wróg dziadka
zaproponował mi kupno firmy. Muszę przyznać, że oferował naprawdę wysoką cenę. Nie
zgodziłem się jednak sprzedać linii Dragon, ponieważ dziadek życzył sobie, aby pozostała w
rodzinie. Następnie człowiek, o którym mówię, złożył mi jeszcze dwie kolejne oferty kupna linii.
Odrzuciłem je.

— Dlaczego aż tak zależy mu na linii Dragon? — zainteresowała się Bella. — Czy obecnie

konkurencja jest większa niż kiedyś?

— Nie, ale mógłby chcieć przejąć firmę dziadka i zlikwidować ją. Uznałby, że wyrównał w

ten sposób rachunki. Widzisz, mam powody, żeby go podejrzewać, ale nie mam dowodów, na
których podstawie mógłbym go o cokolwiek oskarżyć.

— Rozumiem… — zafrasowała się Bella. — Ale jeżeli nic nie zrobisz, będzie powtarzał akty

sabotażu.

— Jestem o tym przekonany. Ale i tak nie sprzedam firmy Dragon.
— Czy ten człowiek nie wie, że nie poddajesz się łatwo?

background image

S

tr

o

n

a

6

3

— Być może nie wie. Ale i on nie poddaje się łatwo. Do tego jest bezwzględny. Skoro nie

chcę ustąpić, posunął się do zamachu na moje — i twoje — życie. Choć mogło być to tylko
ostrzeżenie. Może kierowca miał zamiar nas minąć. Jednak jeśli wciąż będę obstawał przy
swoim… Gdyby mnie zabrakło, mój koncern odziedziczyłby mój brat, Riley. Z nim poszłoby
naszemu nieprzyjacielowi o wiele łatwiej — tłumaczył Edward. — Riley jest, niestety, większym
kobieciarzem niż biznesmenem. Mimo że ma żonę i dwoje dzieci! Jak się domyślasz, potrzebuje
dużo pieniędzy na swoje rozrywki; jestem więc przekonany, że bez wahania sprzedałby linię
Dragon.

— Co zamierzasz zrobić? — spytała Bella.
— Być może jedynym wyjściem jest znalezienie przeze mnie dowodów obciążających

bezpośrednio zleceniodawcę zamachów. Kiedy już będę je miał, pewnie sam się wycofa. Nie
zaryzykuje utraty dobrej reputacji. Jest dumą miejscowej społeczności i powszechnie znanym
sponsorem kościelnych akcji dobroczynnych. Jutro po powrocie do Bergen porozmawiam z
Paulem, może uda nam się wypracować wspólnie jakąś strategię.

— Czy Paul wie, kim jest twój wróg?
— Nie. Nie mówiłem mu dotąd, bo byłem ciekaw, czy sam, niezależnie ode mnie, dojdzie do

tych samych wniosków. Nie ma jednak czasu dłużej czekać…

*

*

*


Nazajutrz był kolejny piękny, słoneczny dzień. Zaraz po śniadaniu Bella i Edward pojechali

do Bergen. Edward, choć z pozoru spokojny, raz po raz zerkał w lusterko i zwracał uwagę na
widoczne wokół pojazdy. Zatrzymali się po południu na obiad, przy restauracji dla kierowców.

— Masz ochotę zjeść w środku czy na zewnątrz? — spytał Edward.
— Wolę na dworze. Jest tak ładnie.
Restauracja miała taras pełen kwiatów. Usiedli przy małym stoliku, z widokiem na wijącą się

po górach drogę.

— Zadzwonię do Paula — powiedział Edward.
— Oczywiście.
Edward wybrał numer i powiedział do Paula:
— Późnym popołudniem będziemy z powrotem w Bergen. Chciałbym z tobą pomówić… —

Słuchał chwilę. — Tak, chyba tak będzie najlepiej… Naprawdę?… Nie jesteś ranny?… —
zaniepokoił się. — Całe szczęście. Uważaj na siebie. Do zobaczenia.

— Czy z Paulem wszystko w porządku?… — zaniepokoiła się Bella.
— Tak, dzięki Bogu. Wczoraj wieczorem był na jednym z naszych nabrzeży. Rozmawiał ze

strażnikiem, który gonił wcześniej intruza. Nagle nad Paulem urwał się hak dźwigu. Spadł tuż
obok niego, ale nie zrobił mu krzywdy.

Bella zadrżała. Coraz bardziej bała się o Edwarda.
— Widzę, że niepokoisz się o Paula — odezwał się. — Czyżbyś coś do niego poczuła?
— Coś ty? Nie. Polubiłam go, to wszystko.
— Paul i tak jest beznadziejnie zakochany w Tanyi.
— Mówił mi.
Edward uniósł brwi.
— Myśląc, że jestem z Tanyą, poprosiłaś go, żeby odwiózł cię do domu? — upewnił się.
— Najpierw chciałam wziąć taksówkę — odpowiedziała Bella. — Ale pan Denali powiedział,

ż

e w okolicy odbywa się kilka dużych imprez i że w związku z tym nie zdołam nigdzie znaleźć

background image

S

tr

o

n

a

6

4

wolnej taksówki. To on zasugerował, żebym poprosiła o przysługę Paula. Myślałam, że
samochód Paula jest w naprawie, ponieważ wypadł z drogi, ale…

— Mówiłaś o tym Denali? — przerwał Edward.
— Tak. Ale nie powiedziałam, że nastąpiła awaria hamulców.
— I co na to Denali? — chciał się dowiedzieć Edward.
— To on powiedział, że słyszał, iż zepsuły się hamulce i że widocznie Paul już je naprawił.
— Co jeszcze mówił?
— Nazwał Paula dynamicznym młodym człowiekiem i dodał, że sam chętnie by go zatrudnił,

gdyby nie pracował u siebie. Denali wspomniał o Yorku!… Powiedział, że Paulowi nie zajęło
zbyt wiele czasu dotarcie do Yorka!

— Czy na pewno Denali pierwszy wymienił nazwisko Yorka? — wypytywał Edward.
— Tak. Pierwszy i ostatni. Wówczas nie mogłam sobie dokładnie przypomnieć, kto to jest

York.

— Zdaje się, że kiedy Denali to mówił, nie był całkiem trzeźwy?
— Nie był…

*

*

*


Gdy dojeżdżali do Lofoten, ściemniało się. W holu, przed kominkiem, czekał Paul. Edward

oddał Heidi kosz z resztkami jedzenia, dziękując.

— Mam nadzieję, że wycieczka się udała? — odezwała się Heidi.
— Och, zdecydowanie! — odparł.
— Powiem Feliksowi, żeby wniósł na górę państwa bagaże.
— Jak wypadła podróż urodzinowa? — zagadnął pogodnie Paul.
— Wspaniale — odpowiedziała Bella. — To był piękny dzień.
— Chociaż spotkało nas przykre zdarzenie w Lanadal — wtrącił Edward. Opowiedział o

niebezpiecznej przygodzie z rozpędzonym samochodem na chodniku.

Paul aż gwizdnął.
— To mogło skończyć się dla was fatalnie! — skomentował. — Mechanik, który oglądał mój

samochód, nie ma wątpliwości, że ktoś celowo uszkodził układ hamulcowy. Próbują zabić
zarówno ciebie, jak i mnie. Co robić?

— Przyszło mi coś do głowy — uspokoił Edward. Bella zaczęła nalewać pozostałym herbatę,

którą przyniosła Heidi.

— Proszę, widzę, że urządziliście sobie małe spotkanie! — odezwał się nagle kpiący głos.
Należał do Tanyi. Patrzyła z góry lodowatym spojrzeniem. Dwaj mężczyźni wstali grzecznie.
— Może do nas dołączysz? — zaprosił Edward.
— Chciałam pomówić z tobą w cztery oczy — odparła.
— Może w takim razie przejdziemy się — odezwał się Paul do Belli — a oni…
— Nie ma potrzeby — przerwał Edward. — Możecie usłyszeć to, co ma mi do powiedzenia

Tanya.

— Proszę bardzo, jeśli chcesz — odpowiedziała Tanya. Spojrzała na Bellę. — Mam coś dla

pani. Zostawiła to pani na przyjęciu. — Oddała jej srebrną torebkę.

— Dziękuję.
— Dziwię się, że jest pani tak spokojna — zadrwiła Tanya.
— O co ci chodzi? — zniecierpliwił się Edward.

background image

S

tr

o

n

a

6

5

— Nie wiem, czy wiesz, ale twoja sekretarka sprzedaje poufne informacje! — oznajmiła

Tanya. — Tata słyszał plotki o jakichś kłopotach w firmie Dragon, spytał więc o nie panią Bellę.
Odparła, że odpowie, ale nie za darmo! Był zaszokowany.

— Co za okropne kłamstwo! — krzyknęła Bella.
— Kłamstwo? — odpowiedziała Tanya. — To skąd wzięły się pieniądze?
— Jakie pieniądze? — zdziwiła się Bella.
— Zajrzyj pani Swan do torebki, Edwardzie — zaproponowała Tanya.
— Co ty sobie wyobrażasz? — zirytował się Edward. — Nie mam zamiaru grzebać w torebce

pani Swan.

— To patrz! — Z tymi słowami Tanya wyrwała z powrotem Belli torebkę i wysypała jej

zawartość na stół. Na blacie, pośród przyborów kosmetycznych, znalazł się gruby plik koron
norweskich. Bella spojrzała na niego z zaskoczeniem. — Widzisz? — skomentowała z triumfem
w głosie Tanya.

— Dość tego! — rzucił Edward. — Ufam pani Swan.
— Może powinieneś najpierw spytać ją, skąd ma te pieniądze?
— Nie wiem, kto włożył je do mojej torebki — wtrąciła Bella — ale przychodzi mi do głowy,

ż

e mógł to zrobić pani ojciec.

— Jak śmiesz?!
— Paulu — odezwał się spokojnie Edward — czy mógłbyś odprowadzić Tanyię do jej

samochodu?

— Oczywiście — zgodził się natychmiast Paul. — Za ile czasu mam się pokazać?
— Za piętnaście minut.
— Dobrze.
Edward, zebrawszy rzeczy ze stołu, wziął Bellę za rękę i poszedł z nią do pokoju.
— Proszę cię, powiedz mi dokładnie wszystko, co jeszcze mówił Denali na temat firmy

Dragon — polecił.

— Powiedział, że słyszał plotkę o powtarzających się kłopotach. Że podobno w jednym z

hoteli firmy wybuchł pożar. Denali chciał dowiedzieć się, jakie kroki w związku z tym
podejmujesz. Pytał, czy chcesz zwrócić się do policji. Odpowiedziałam, że nie wiem, a wtedy on
stwierdził, że być może potrzebuję czasu, aby to przemyśleć, i dodał, że ważne informacje mogą
czasem przynieść bardzo duże dochody. Zrelacjonowałam zresztą wszystko szczegółowo
Paulowi.

— Coś podobnego! — Edwardowi błyszczały oczy. — Czy możesz spróbować powtórzyć mi

całą rozmowę z Denaliem, słowo po słowie — jeśli, oczywiście, wszystko pamiętasz?

Bella odtworzyła z pamięci rozmowę. Była na tyle szczególna, że Bella szybko jej nie

zapomni…

— Dam mu w kość! — zapowiedział z gniewem Edward, wysłuchawszy uważnie opowieści.

— Przepraszam cię, to wszystko moja wina. Wyłącznie przeze mnie znalazłaś się w mackach
tego nikczemnika! I to pijanego… Całe szczęście, że alkohol rozwiązał mu język. Pewnie kiedy
Denali wytrzeźwiał, domyślił się, że powiesz mi, co ci zaproponował, więc włożył do twojej
torebki dużą sumę pieniędzy, żeby cię skompromitować.

Rozległo się pukanie do drzwi — minęło piętnaście minut. Wszedł Paul.
— Wszystko już wiesz? — upewnił się. Edward skinął głową. — Wiesz, zastanawiałem się

ostatnio nad Denalim — oznajmił Paul. — A kiedy Bella powiedziała mi, że próbował ją
przekupić, pomyślałem, że chyba moje podejrzenia są trafne. Zamierzałem o nich z tobą
porozmawiać. Teraz jeszcze doszła sprawa tych pieniędzy w torebce…

— Nie sądzisz, żeby podłożyła je sama Tanya? — spytał Edward.

background image

S

tr

o

n

a

6

6

— Przyszło mi to do głowy. Tanya byłaby do tego zdolna. Kiedy jednak spytałem, skąd miała

torebkę Belli, wywnioskowałem z tonu opowieści Tanyi, że to nie ona. Mówiła, jak jeden ze
służących przyniósł jej torebkę, że zdawało jej się, iż to torebka Belli, zajrzała do środka,
znalazła tam pieniądze. Przysięgała, że to nie ona je włożyła. Raczej jej wierzę.

— Myślę, że słusznie — ocenił Edward.
— A więc ty także sądzisz, że za wszystkim stoi Denali? — zapytał Paul.
— Myślałem tak już od pewnego czasu. Nie miałem tylko dowodów. Ale Denali wygadał się

po pijanemu przed Bellą, a ona dobrze zapamiętała jego słowa. Teraz mamy ślad.

Edward schował zwitek pieniędzy do kieszeni.
— Jedziesz przyprzeć Kajusza do muru? — upewnił się Paul.
— Chcę to zrobić, ale najpierw zamierzam porozmawiać z Yorkiem.
— Pojechać z tobą?
— Nie, wolę, żeby Bella nie zostawała tu sama. Uważajcie, proszę, na siebie.
— Mnie nic się nie stanie — zaprotestowała Bella. — Myślę, że będzie o wiele lepiej, jeżeli

pojedziecie we dwóch.

— Ona chyba ma rację — skomentował Paul. Edward wyglądał na zupełnie nie

przekonanego.

— Jeśli chcesz, obiecuję, że zamknę się na klucz i nie będę ruszać się z apartamentu —

powiedziała Bella.

— A tobie, Edwardzie, może przydać się świadek rozmów z Yorkiem i Kajuszem Denali —

zauważył Paul.

— Dobrze — zgodził się Edward.

*

*

*


Bella czekała, niepokojąc się bardzo. Edward i Paul wrócili po dwóch godzinach, cali i

zdrowi.

— Czy wszystko w porządku? — upewniła się.
— Tak, dzięki tobie — odpowiedział Edward. — Dzięki temu, że zapamiętałaś nazwisko

Yorka.

— Co z nim? — spytała.
— Porozmawialiśmy szczerze. Jak wiesz, York miał głęboki żal do firmy o to, że zwolniono

jego brata. Otóż dzisiaj York przyznał się nam, że zgłosił się do niego niejaki Wolf i zapłacił mu
za zemszczenie się na firmie Dragon w zasugerowany przez siebie sposób. Trzeba ci wiedzieć, że
Wolf to jeden z najwyżej postawionych ludzi Kajusza Denali.

— Coś takiego!
— Kiedy złapano Yorka — kontynuował Edward — i przywrócono do pracy jego brata, York

zdał sobie sprawę, że źle postąpił. Powiedział Wolfowi, żeby znalazł sobie kogo innego do
realizacji swoich niecnych planów. Wyjaśniłem Yorkowi, do jak poważnych zdarzeń ostatnio
doszło. Przeraził się i podał nam nazwiska ludzi, którzy jego zdaniem są na usługach Wolfa…
Uzbrojeni w te informacje pojechaliśmy z Paulem do Kajusz Denali. Postanowiłem posłużyć się
małym blefem. Najpierw oddałem Kajuszowi pieniądze, które włożył do torebki Belli, a potem
— nie wspominając o Yorku— wymieniłem kilka nazwisk i oznajmiłem, że jeśli akty sabotażu
nie ustaną, zwrócimy się do organów ścigania, oraz że dysponujemy szczegółową wiedzą na
temat jego działań, którą przedstawimy policji. Obawiając się, że na tym skończy się jego
kariera, Denali ustąpił. Przypuszczałem, że tak zrobi. Udało się!

background image

S

tr

o

n

a

6

7

— Przyznał się przed wami do organizowania tych wszystkich zamachów?! — zdziwiła się

Bella.

— O, nie. Na to jest za inteligentny. Powiedział po prostu, że jest pewien, iż teraz nie

będziemy już mieli więcej kłopotów… Wyobraź sobie, że później spytał, czy jednak nie
przystanę na propozycję, jaką złożył mi podczas przyjęcia — ciągnął Edward. — Pamiętasz,
mówiłem ci, że rozmawialiśmy z Denali o interesach?

— Pamiętam.
— Mówiąc w skrócie, zaproponował połączenie naszych koncernów drogą zawarcia przeze

mnie małżeństwa z Tanyą. Miałbym kierować wszystkim i mieszkać w Norwegii. „Czas, żeby
ster firmy przejął ktoś młodszy — mówił. — Gdybym miał syna, już przekazałbym mu fotel
prezesa. Mam prawie siedemdziesiąt cztery lata. Kiedy umrę, będzie pan miał absolutną władzę
nad połączonym koncernem”.

— Jak rozumiem, podczas przyjęcia odrzuciłeś jego propozycję?… — upewniła się Bella.
— Owszem. I myślę, że dlatego zaszarżował na nas ten kierowca w Lanadal. A dziś, w

obecności Paula, Denali zaoferował oddanie mi wszelkiej władzy nad połączoną firmą, kiedy
tylko urodzi się pierwsze dziecko Tanyi i moje — jego wnuk. Oczywiście, odmówiłem.
Powiedziałem Denali, że mam zamiar wrócić do Wielkiej Brytanii, poufne materiały na jego
temat zdeponować w banku i pozostawić tu Paula, aby dalej kierował dla mnie firmą Dragon.

— A co na to Paul? — pytała Bella.
— Uwielbia Norwegię i ciągle ma nadzieję zwrócić na siebie uwagę Tanyi.
— Przecież Tanya kocha ciebie!
— To tylko zepsute dziecko. Zdaje jej się, że się we mnie zakochała. Ale kiedy zniknę, może

przekonać się do Paula. Życzę im tego, choć małżeństwo z nią to bardzo ryzykowna rzecz…
Tymczasem zarezerwuję ci na jutro rano lot do Londynu. Zobaczę, może za dzień czy dwa ja
także wrócę już do domu. Nie powinienem był zmuszać cię do przyjazdu tutaj…

— Może wynikło z tego coś dobrego?… — odpowiedziała niepewnie Bella. Ogarnął ją

głęboki smutek.

— Popełniłem tyle błędów! — ciągnął Edward, jak gdyby jej nie słyszał. — A wszystko

dlatego, że denerwowało mnie, iż z góry mnie osądziłaś, i to opierając się na pogłoskach. To
Riley, nie ja, ma reputację kobieciarza. Naprawdę nie wiem, dlaczego jego żona jeszcze z nim
jest.

— Być może go kocha — stwierdziła Bella.
— Być może. Chociaż mój brat nie zasługuje na jej miłość…
— Edwardzie… Przepraszam, że tak niezasłużenie cię osądziłam! — powiedziała Bella.

Gdybyś nie zachowywał się w taki sposób, gdy się poznaliśmy, nie zmusił mnie do wyjazdu… —
Urwała.

— Tego wieczora, kiedy się poznaliśmy, gdy zrozumiałem, co robisz i co o mnie myślisz,

postanowiłem podjąć z tobą grę… — przyznał z westchnieniem Edward. — Chciałem cię
przerazić, żeby dać ci nauczkę… I, żeby wszystko było jasne: nigdy nie zamierzałem zbliżać się
w jakikolwiek sposób do Alice. Szczerze mówiąc, nie jest w moim typie. Kiedy powiedziałem ci,
ż

e zawsze traktowałem ją jedynie jako miłą, dobrą sekretarkę, mówiłem prawdę. Poza tym

rzeczywiście nie miałem pojęcia, że jest mężatką. Nigdy nie nosiła obrączki ani nie wspominała
o tym, że ma męża.

— Wierzę ci — odpowiedziała Bella. — Zresztą Paul także powiedział, że sądził, iż Alice jest

panną. Ale nie potrzebuję potwierdzenia z jego ust, żeby ci wierzyć. Kiedy zaczęłam cię
poznawać, zorientowałam się, że nie zachowujesz się jak kobieciarz.

— A jednak uwiodłem cię… — stwierdził Edward.

background image

S

tr

o

n

a

6

8

— Nieprawda. Postąpiłam z własnego wyboru. I nie żałuję. Żałuję natomiast, że posłuchałam

Alice. Wyobrażała sobie tylko, że poważnie się nią zainteresowałeś. Przecież mówiłeś mi, że
traktujesz ją wyłącznie jako dobrą sekretarkę. Powinnam była ci uwierzyć.

— A jednak źle z tobą postępowałem — skwitował Edward. — Nie chcę więcej tego robić.
— Ale… Czy nie uważasz, że odesłanie mnie z powrotem do Londynu będzie złe? — zapytała

Bella. Tak bardzo pragnęła być z Edwardem! — Mówiłeś, że potrzebny ci ktoś, kto by ci
towarzyszył, z kim przeżywałbyś wszystko, co się dzieje. Jeśli nie kochasz Tanyi, to może ja
mogę zostać taką osobą?

— Nie chcę ciągnąć z tobą romansu — odparł Edward. Ukrył twarz w dłoniach. — Możesz tu

zostać tylko pod warunkiem, że naprawdę chcesz ze mną być. Wyjść za mnie.

Bella nie wierzyła własnym uszom.
— Czyżbyś chciał się ze mną ożenić?… — upewniła się.
— Bardzo bym chciał. Całe życie czekałem na kobietę, która będzie wyglądać tak, jak ty,

cieszyć się życiem tak, jak ty się cieszysz, śmiać się z tego samego co ja, całować mnie tak, jakby
mnie kochała… Tylko czy mnie kocha?

— Kocham cię!
— Tak bardzo się cieszę! Gdybyś wróciła spokojnie do Londynu, nie wiem, co bym ze sobą

począł.

— Ogromnie chciałabym za ciebie wyjść! — zapewniła Bella. — Zostanę z tobą w Norwegii.
— Chcę tylko, żebyś odesłała od razu jutro rano pierścionek zaręczynowy Jamesa.
— Dobrze. Już z nim zerwałam. Nie wiesz, ale zatelefonowałam do niego z lotniska, bo już

wtedy zdałam sobie sprawę, że wolę być z tobą niż z Jamesem.

— Skoro tak, czuję się wspaniale! — oznajmił Edward. — Mam pomysł: weźmiemy razem

prysznic, a potem pojedziemy do restauracji!

— Wzięłam już prysznic — ale myślę, że drugi będzie bardzo przyjemny…
Edward wziął Bellę za rękę i poprowadził przez sypialnię do łazienki. Jego wzrok spoczął na

urodzinowej pocztówce, stojącej na nocnym stoliku. Edward przystanął.

— Skoro chcesz za mnie wyjść, powiem ci, co napisałem. — Uśmiechnął się. —

„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin dla mojej sarenki. Postscriptum: Kocham cię!!!”





““““KONIEC

KONIEC

KONIEC

KONIEC””””


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
72 George Catherine Nowy szef
PKM NOWY W T II 11
wyklad nowy
II GERONTOLOGIA I GERIATRIA nowy
Nowy Prezentacja programu Microsoft PowerPoint 5
Nowy OpenDocument Prezentacja
wyk 8 trans nowy
Globalizacja, polityka a nowy porządek międzynarodowy
Wykl 11A Nowy
Nowy rok[1]
ból nowy sem
nowy INFLACJA DEFINICJA stacjon niestacj
Nowy Prezentacja programu Microsoft PowerPoint ppt
6 Mielizna stud nowy

więcej podobnych podstron