Ite Missa Est
Część 1
Niech
piekło pochłonie, ten przeklęty dzień… Przeklętą wojnę…
Przeklętego Czarnego Pana… Przeklęte dropsy Dumbledore’a…
Przeklętego po stokroć Potter’a…
Odziany w
czarną jak noc szatę, mężczyzna, próbował uspokoić się w swój
ulubiony sposób, który do tej pory zawsze skutkował. Był sam w
swoim gabinecie, więc mógł sobie pozwolić na wybuch
niekontrolowanej, gorącej wściekłości. Przeklinał więc w
myślach wszystko i wszystkich, za wszystko i o wszystko, chcąc choć
odrobinę sobie ulżyć. Ku jego nieskrywanej irytacji – nie
skutkowało. Pierwszy raz w życiu. Podejrzewał, że tylko kilka
celnie rzuconych klątw, najlepiej w jakiegoś zabłąkanego w
lochach gryfona lub ewentualnie w puchona, przyniosłoby mu minimalne
ukojenie w zaistniałej sytuacji.
Czarny Pan wyznaczył
wstępny termin ataku na Hogwart.
Miał wrażenie, że
krew w jego żyłach pulsuje, przyspiesza swój bieg, a już za
moment zacznie wrzeć. Czuł, że jeżeli zaraz się nie uspokoi to
rosnące ciśnienie, po prostu rozsadzi mu wnętrze. To było nie do
zniesienia!
Tylko cudem dowiedzieli się o tym. Do
ostatniej chwili szczegółowy plan agresji, celem, której był
zamek i jego mieszkańcy, miał być tajemnicą, skrzętnie ukrywaną
i ciągle doskonaloną w umyśle tego szaleńca, który przez
całkowity zbieg okoliczności – niech go szlag – był geniuszem
zła.
Voldemort jest w tym momencie święcie przekonany,
iż tylko on, i nikt inny, wie o tym, co wydarzy się dziewiętnastego
listopada tego roku. Zamach, który opracowywał od wielu miesięcy
był bezbłędny w swej taktyce i zamierzeniach. Wziął pod uwagę
wszystkie ewentualności, szczegóły i możliwości niepowodzenia.
Posiadał warianty awaryjne.
Dzięki bogom, nie wziął
pod uwagę jednego. Tylko jednego. Szpiega. We własnej głowie.
Chwała ci za to wielki Merlinie!
Nie
podejrzewa nawet, na ich szczęście, że w momencie, kiedy
szczegółowo przedstawiał swój plan Nagini, która zresztą wraz z
innymi wężami ma wziąć czynny udział w napadzie, ktoś skrzętnie
łowił każde jego słowo, każde zamierzenie, każdą myśl.
To
był cud. Szansa, zapewne ostatnia, dana im przez los. Szkoda tylko,
że otrzymali ją zaledwie na cztery dni przed atakiem.
Westchnął
głośno, opierając głowę wygodnie o fotel. Zamknął oczy i
skupił się na równomiernym, uspokajającym oddychaniu.
Mieli
tylko dziewięćdziesiąt sześć godzin. Cztery dni. Tylko tyle…
obrona zamku, była wzmacniana wielokrotnie. To prawda, ale to wciąż
było zbyt mało. Za mało! A szkoła była pełna dzieci, na których
ewakuacje nie było czasu. A raczej jednoznaczne były słowa, które
powtórzył im roztrzęsiony i przerażony zdobytymi informacjami
chłopak:
" Ci głupcy nie spodziewają się, że
użyje aż takich środków i takiej mocy dla osiągnięcia celu… "
Severus nie był człowiekiem szczególnie optymistycznie
nastawionym do świata. Należał do tej małej grupy ludzi, dla
których logika, inteligencja i umiejętności stanowiły fundament
życia. Nie był paranoikiem. Był stronniczy dla własnej rozrywki.
Opanowanie, czujność, nieufność, dystans. Zwykle panował nad
strachem. Tym bardziej nie panikował… zazwyczaj sobie na to nie
pozwalał. Mimo to, chcąc nazwać, ogarnąć całą grozę obecnej
sytuacji jednym słowem, w tej chwili nie przychodziło mu do głowy,
nic bardziej trafnego niż: Armagedon.
Kurwa. Mać.
Nikt, nawet nie łudził się, że może do tego nie
dojdzie. Marzenia ściętej głowy. Wiedział o tym doskonale. Tom
Ridlle miał obsesję na tym punkcie. A jej siła, co wiele mówiło,
dorównywała chęci zamordowania Złotego Chłopca. Chciał być
panem w tym zamku. Od zawsze, czyli odkąd powstał. Wielokrotnie
mówił swoim sługom o swych planach. Głośno rozwodził się nad
nimi, wręcz do znudzenia. Opowiadając tę samą bajkę. Ciągle i
ciągle, niczym dobry dziadek swym wnuczętom na dobranoc.
„[…]
zasiądę na należnym mi miejscu, za stołem prezydialnym, gdzie, od
przeszło tysiąca lat, zasiadali kolejni dyrektorzy Hogwartu. Za
mną, wisieć będzie ogromna flaga z godłem domu wielkiego
Slytherina. Po moich bokach zasiadać będziecie wy, moi
najwierniejsi słudzy. Elita elit. Mój wewnętrzny krąg. A u moich
i waszych stóp, leżeć będzie martwe, jeszcze stygnące ciało
Chłopca Który Przeżył Po To Aby Zginąć. Będziemy podziwiani,
szanowani, a nasza potęga budzić będzie trwogę i strach! W
gabinecie dyrektora Hogwartu będę przyjmować gości, tam załatwiać
będę wszystkie sprawy. Wyobraźcie to sobie! To tylko kwestia
czasu! Na miejscu tego przeklętego feniksa Dumbledore’a zwijać
się będzie moja wspaniała Nagini. W szkole, pod moją dyrekcją,
będziecie trenować moich kolejnych zwolenników, aby stali się tak
samo jak wy wierni i potężni na moją chwałę! Będziemy im wpajać
szlachetne tajniki Mrocznych Sztuk i dziedzin jej pokrewnych! Szlamy,
mugole, wszystkie gatunki istot magicznych jak i nie magicznych będą
nam służyć! Nam! Potężnym, czystym przedstawicielom wyższej
rasy! Potęga i władza jest w zasięgu ręki! Wyciągnijcie dłonie
i chwyćcie to co do was należy! Po swoją własność! [...]”
I tak bez końca! Niedobrze się robi, gdyż koniec tej
opowieści, powstałej w umyśle szaleńca był prosty do
przewidzenia. Banalny wręcz, niegodny nawet tego, aby zrodzić się
w małym móżdżku mugolskiego pięciolatka. Lord Voldemort byłby
niepodzielnym panem i władcą absolut… A! Jakże mógł
zapomnieć - przesadnie skarcił się w duchu - Żyjącym
wiecznie, trzeba zaznaczyć. Tak, więc: Nieśmiertelny Lord
Voldemort byłby niepodzielnym panem i władcą absolutnym.
Kropka.
I dziadzio Voldzio skończyłby bajeczkę.
Powiedziałby ”dobranoc wnuczątka” i… Crucio!
Severus
ocknął się z zamyślenia lekko potrząsając głową i krzywiąc
się przy tym jakby połkną cytrynę. Mój sarkazm, okaże się
kiedyś bronią bardziej śmiertelną od Avada Kadevra -
wykrzywił wargi w zgorzkniałym uśmiechu. Jego myśli podążyły
zdecydowanie złym torem, który przyprawiał go zawsze o migrenę.
Zamknął ponownie oczy i zaczął masować sobie skronie. Ból się
wzmagał.
Stojący w rogu salonu, zabytkowy zegar, wydał
charakterystyczny dźwięk wybijając godzinę kwadrans po ósmej
wieczorem.
Był szesnasty listopada. Każda mijająca
godzina była na wagę złota… Lub życia.
To
wszystko nie szło tak jak powinno - pomyślał zrezygnowany -
Wszystko to jest cholernie niesprawiedliwe – westchnął i
wstał zza swojego biurka. Za piętnaście minut rozpocznie się
nadzwyczajne zebranie Zakonu, na którym mają zdecydować co robić.
Miał bardzo złe przeczucia. A winnym tego stanu był nie kto inny
jak sam dyrektor Hogwartu. Ten ekscentryczny starzec wymyśli coś,
co na pewno zadziała. W końcu zawsze działało. Sęk w tym, że
jak go znał, a znał go troszkę - To się mu nie spodoba. Skrzywił
się ostentacyjnie. Dowodem tego było chociażby spojrzenie, jakim
obdarzył go Albus podczas kolacji.
Niech to szlag!
Z dwojga złego, już sam nie wiedział czasami, co
gorsze, Albus ze swoimi cholernymi pomysłami, które zawsze
działały, zawsze się mu nie podobały i w które zawsze był
wplątany czy Voldemort ze swoja wizją idealnego świata, którego
miałby być władcą.
Przymknął oczy na moment.
Obraz szatańsko uśmiechającego się Czarnego Pana,
siedzącego na miejscu dyrektora Hogwartu z martwym Potter’em u
jego stóp, nagle nawiedził dość wyraźnie jego umysł. Ból głowy
wzmógł się tak bardzo, że musiał powtórzyć masaż skroni.
Otworzył gwałtownie oczy i wziął kilka głębszych wdechów z
całej siły starając się pozbyć tego widoku z głowy.
Nie…
nie… nie…Zdecydowanie wolę Albusa i te jego przeklęte dropsy! -
Myślał kierując się w stronę gabinetu Dyrektora - W innym
wypadku... Merlinie, daj szybką śmierć jeżeliby marzenia tego
szaleńca miały się spełnić i znaleźć odzwierciedlenie w
rzeczywistości.W końcu, dropsa zawsze mógł odmówić,
klątwie cruciatus - już nie.
***
Kiedy
wszedł do pomieszczenia spodziewał się zwykłego jazgotu głosów
o różnej tonacji i barwie, które zawsze towarzyszyły zebraniom
zakonu. Nienawidził tego. Czuł się wtedy, jakby znajdował
się na jednym z najbardziej zatłoczonych korytarzy Hogwartu, wśród
tej bandy szczeniaków, którym tak usilnie starał się przekazać,
choćby cząstkę swej wiedzy. Zdziwił się jednak, kiedy zastał
prawie pusty gabinet. Jedynymi osobami jakie tam były to McGonagall,
Albus i jakiś sędziwy mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie
widział. Skinął im i usiadł na wolnym fotelu przed biurkiem
Dumbledore’a.
- A gdzie reszta? – zapytał ciekawy,
ukrywając swoje zaniepokojenie. - Myślałem, że ma się odbyć
zebranie. – dodał zerkając na nieznajomego mężczyznę, który
skupił swoją całą uwagę na nim odkąd się tylko pojawił. To
nie wróży mi zbyt dobrze - pomyślał z przekąsem.
-
Odbędzie się.- powiedział Albus, raczej unikając patrzenia się
na niego, co tym bardziej było alarmujące. Albus Dumbledore był
człowiekiem, który zawsze patrzył ludziom w oczy, chyba… Chyba,
że… - Kiedy wszystko ustalimy - zakończył dziwnie napiętym
tonem dyrektor – Chyba, że czuł się czemuś winny.
Severus postanowił zignorować ostrzegające go przed
niebezpieczeństwem sygnały i zdecydował poczekać na rozwój
wypadków. Jakbyś miał jakieś inne wyjście Severusie -
pomyślał sarkastycznie - ucieczka jest przecież zbyt niegodna.
Posłał, więc zaintrygowane spojrzenie Albusowi. Kiedy
wszystko ustalą? Sami? Czwórka czarodziei, całą strategię obrony
Hogwartu?- przemknęło mu z nie dowierzaniem przez głowę, na
moment przed tym jak w końcu spotkali się z Albusem wzrokiem.
Zmroziło go.
Dyrektor patrzył się na niego w sposób,
którego jawnie nienawidził. To coś, było w tych szczególnych
niebieskich oczach. Severus znał to spojrzenie doskonale. Szczerze
mówiąc, głęboko w duchu, uważał się za specjalistę w
rozumieniu tych szczególnych wyrazów i zmian, jakie zachodziły w
oczach wielkiego Dumbledore’a. Studiował je zaciekle przez
ostatnie piętnaście lat. To spojrzenie powiedziało mu więcej niż
w tym momencie chciał wiedzieć - a będąc dokładnym – czego
wiedzieć absolutnie nie chciał.
Albus Dumbledore podjął
decyzję, której się bał.
A kiedy on się czegoś bał,
było gorzej niż źle. To było najgorsze. Skoro więc podjęta
decyzja, wzbudza w nim strach… oznaczało to jedno: Czyjeś
poświęcenie. Znał doskonale tego starego pryka i wiedział,
jak obrzydliwie gryfoński potrafi być. Dlatego już pewnie
zadręczał się tym co postanowił zrobić. Przeklęta gryfońska
uczciwość. – Severus posłał Albusowi w odpowiedzi
spojrzenie pełne jednoznacznej drwiny. Jednocześnie, przygotował
się na rewelacje, które z pewnością i tak nim wstrząsną
wnioskując z zachowania Albusa. Będzie gorąco. Poczuł jak
zdenerwowanie zaczyna dawać o sobie znać, więc dyskretnie wytarł
spocone ręce o szatę w duchu stanowczo nakazując sobie spokój.
Nic z tego – warknął w myślach widząc, jak
Albus otwiera w końcu usta - Kurwa.
***
-
Severusie, Minervo przedstawiam wam Dantego Kenlay. – Nieznajomy
mężczyzna skinął im głową.- Jest osobą, która nosi nieczęsto
spotykany w naszym świecie tytuł mistrzowski – zaznaczył
dyrektor uważnie obserwując reakcję swoich przyjaciół.
-
Severus Snape, Mistrz Eliksirów Hogwartu.- przedstawił się
oficjalnie wymieniając uścisk z mężczyzną. McGonagall
widocznie została mu przedstawiona wcześniej, skoro facet nawet na
nią nie spojrzał – przemknęło mu przez myśl, kiedy
zauważył, że facet nie spuszcza z niego wzroku.
-
Nawzajem panie Snape.- odpowiedział sędziwy czarodziej dziwnie się
mu przypatrując. Severusowi bardzo nie spodobało się to
spojrzenie. Oceniające. Klasyfikujące. Jakby facet osądzał czy
nadaje się do… Do czegoś. Na jego czole pojawiła się
pionowa zmarszczka.
Nie, żebym wybrzydzał –
pomyślał, kiedy Kenlay zbliżył się do niego nie wypuszczając
jego dłoni ze swojej, z miną znawcy, który bada jakiś ważny
eksponat – Mimo iż wolę mężczyzn, gustuję raczej w
młodszych – warknął wewnętrznie. Jego spaczony humor miał
to do siebie, iż objawiał się w najbardziej nieodpowiednich
momentach.- Tak, tak, Severusie, przyznaj lepiej otwarcie, że
masz ochotę na kilku swoich uczniów, a będąc dokładnym na
jednego z nich. Chciałbyś go ujarzmić, okiełznać, mimo, że na
co dzień doprowadza cię do białej gorączki jedynie swoim
przeklętym istnieniem… - Nie wspominając już o jego
wewnętrznym głosie, który gadał już całkiem od rzeczy. Uciszył
go więc i skupił się na Dantym Kenlay, który ciągle wydawał się
badać go wzrokiem.
- Jakiż to rzadko spotykany tytuł
pan nosi?- zapytała Minerva, jednocześnie doskonale zdając sobie
sprawę ze znaczenia spojrzeń, które zarówno Albus jak i jego gość
rzucali Severusowi odkąd tylko przekroczył próg tego gabinetu. Na
Merlina - sapnęła wewnętrznie - on znowu go w coś wplątał
– powiązała to w całość posyłając wszystko wiedzące,
oburzone spojrzenie dyrektorowi. Ten jedynie wzruszył bezradnie
ramionami i odwrócił głowę. Minerva zmarszczyła brwi
zaniepokojona. Albus zachowywał się jakby przyznawał się do winy
a jego postawa, jednoznaczne świadczyła o tym, że nie będzie się
uchylać od kary. Nie podobało jej się to.
- Jestem
Mistrzem Rytuałów droga pani.- odpowiedział mężczyzna jakby w
transie puszczając w końcu dłoń Snape’a, któremu lekki,
zadowolony uśmiech mężczyzny wcale się nie spodobał – I chyba
wiedzą państwo co w takiej sytuacji moja obecność oznacza.-
podkreślił chłodnym tonem przybierając oficjalna postawę.
-
Domyślam się.- powiedziała jedynie nagle pobladła profesorka.
Czarne oczy Mistrza Eliksirów zwęziły się w skupieniu. A więc
rytuał – zdecydował w duchu prostując się – Niedobrze.
Zapadła cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki w tym momencie
było słychać w gabinecie dyrektora Hogwartu był zegar
obwieszczający godzinę. Za kwadrans dziewiąta wieczorem. Napięcie
było namacalne. Severus miał tego dosyć, więc zbierając w sobie
cały spokój jaki mu pozostał, zapytał:
- Albusie,
jaki rytuał postanowiłeś odprawić i dlaczego mam w nim wziąć
udział?- Nie widząc żadnej reakcji wysyczał - Mów że wreszcie!
Odpowiedź jaka padła sprawiła, że zbladł z
przerażenia i niedowierzania.
- Ite Missa Est -
powiedział powoli Dumbledore patrząc im teraz prosto w oczy.
Zobaczył tam dokładnie to co czuł, odkąd wybrali z Dantym właśnie
ten rytuał. Przerażenie - przede wszystkim i nieme pytanie, które
poddawało w wątpliwość jego zdrowie psychiczne. Uśmiechnął się
ze smutkiem w duchu - tego też się spodziewał.
On sam,
czuł do siebie głównie obrzydzenie. I strach przed zobaczeniem
dokładnie tego samego, w pewnych bardzo dla niego szczególnych
oczach. Wiedział, ponieważ kochał osobę, którą musi poświęcić.
To będzie niewyobrażalnie trudne dla nich wszystkich. Nie chciał
zobaczyć oskarżeń, nienawiści i wyrazu zdrady w tym zielonym
spojrzeniu.
Tak często wyrzucał sobie w duchu to, jak
wykorzystuje i rani chłopca. Jak ukrywa przed nim prawdę. Jak
oszukuje i manipuluje. Wiedział to wszystko. Miał silną świadomość
jak złe jest to co robi.
Ale trwała wojna. A on musiał
wybierać. Między tym co łatwe i dobre, a tym co słuszne i
konieczne.
Mimo pozornego spokoju przełknął z trudem,
widząc jak wyraz twarzy Severusa diametralnie się zmienia po tym
jak pierwszy szok minął. Oczy mu zapłonęły w sposób
niebezpieczny. Znał ten wyraz dokładnie. Przerażający i okrutny
jak przed bitwą. Mistrz Eliksirów przybrał pozę, której nawet
ktoś taki jak Albus się obawiał. Severus zerwał się z miejsca.
- Czyś ty stracił rozum?- wysyczał mu centymetry od
twarzy - wiecie oboje, co chcecie zrobić?!
- Bardzo
dokładnie to przemyśleliśmy, panie Snape. – odezwał się z
rezerwą Danty - wszystko zostało dokła…
-
Przemyśleliście. – powtórzył Severus pełnym drwiny głosem -
Przemyśleliście! - sarknął odwracając się gwałtownie i
podchodząc do okna. Przeczesał włosy z frustracji jaka go
ogarnęła. Westchnął głęboko próbując się uspokoić. Ite
Missa Est! Ze wszystkich, znanych czarodziejom rytuałów! Na miłość
Boską! Już dawno nie czuł takiego przerażenia. I on miał
wziąć w tym udział… Merlinie dopomóż!
Za jego
plecami wybiła punkt dziewiąta wieczorem.
***
-
Severusie… - odezwał się ostrożnie po dłuższej chwili
milczenia Albus. Miał zatroskany wyraz twarzy. Wiedział.
Wiedział doskonale czego oczekuje i o co prosi Severusa. Widział
jak jego młody przyjaciel próbuje się uspokoić i zrozumieć.
Severus zawsze robił wszystko, aby rozumieć jego decyzje szybciej
niż inni. Aby wcześniej niż inni móc go ostatecznie poprzeć i
być dla niego wsparciem, za które Albus dziękował mu wielokrotnie
przez te wszystkie lata. Był bezcennym sojusznikiem i przyjacielem.
Potężnym i niebezpiecznie inteligentnym czarodziejem. Był dla
Albusa kimś naprawdę ważnym. Tym bardziej bolało go, że musi
prosić go o coś takiego. Ryzyko było tak wielkie…
-
Albusie – przerwała ciszę roztrzęsiona Minerva - rozumiem, że
chcesz jak najlepiej dla tej szkoły …- jej głos był pełen
emocji, które starała się opanować - ale na miłość boską! Nie
ma innego rytuału? Innego sposobu? Czy to musi być Ite Missa
Est? - zakończyła zdesperowana.
- Severusie,
Minervo. Gdyby był jakikolwiek inny sposób nie decydowałbym się
na coś tak ryzykownego! - Widać było, że dyrektor sam jeszcze nie
pogodził się z tym, co zamierzał zrobić.- Nie mamy czasu! -
Niemal warknął wstając gwałtownie. - Najpóźniej jutro musimy
rozpocząć pierwszą fazę rytuału inaczej możemy nie zdążyć
przed Voldemortem. - zakończył krążąc po gabinecie z zatroskaną
miną. Wyglądał dużo starzej niż zwykle.
- Ależ
Albusie! Już samo odprawienie jakiegokolwiek rytuału na terenie
szkoły pełnej dzieci jest niewiarygodnie niebezpieczne! - zaczęła
zdenerwowana McGonagall - jeżeli mnie pamięć nie myli, ten obrzęd
to najbardziej zniesławiony rytuał w Historii magii! Mam rację? -
zwróciła się w stronę Dantego.
- Tak. To prawda -
odpowiedział mężczyzna tonem człowieka, który nie przez
przypadek nazywany jest mistrzem w swej profesji - Ale jest też
obrzędem, dzięki któremu, w krótkim czasie tworzy się osłona
wokół danego obiektu, o mocy i skuteczności, jakiej sobie pani nie
wyobraża. A tego – podkreślił dobitnie prostując się na swoim
krześle - potrzebuje w tym momencie Hogwart.
- Więc
skoro jest tak skuteczny i potężny - jak pan raczył podkreślić -
mówiła z ożywieniem wyciągając następne argumenty – dlaczego
mówi się, iż to najbardziej niegodny, brudny i mroczny obrzęd
jaki kiedykolwiek odprawiono?! - spytała czując jak strach coraz
bardziej ogarnia jej ciało. - Wszystko co czytałam na ten temat
było…
- Minervo…- przerwał jej Severus nie
odwracając się w jej stronę – Czy ty, aby na pewno
wiesz czym jest Ite Missa Est?
- Szczerze
powiedziawszy…- zaczęła marszcząc w zamyśleniu brwi – nie
znam szczegółów - powiedziała nagle niepewnie - Jednak to, co
wiem, nie nastawia mnie optymistycznie do tego pomysłu - zaznaczyła
surowo, rzucając zimne spojrzenie pozostałym dwóm mężczyznom.
- Więc może najpierw - kontynuował Severus nadal
sztywno stojąc z twarzą zwróconą do okna - Któryś z was
najpierw wytłumaczy dokładnie profesor McGonagall, co tak
naprawdę macie zamiar zrobić? - zakończył tonem zimnym jak lód.
Po słowach Mistrza Eliksirów zapadła cisza. Napięcie
i groza słów, które miały paść były wyczuwalne bardziej od
powietrza, którego temperatura wydawała się diametralnie opaść.
Minerva, już teraz z czystym przerażeniem na twarzy
spojrzała na dyrektora. Albus nie odwrócił wzroku, jak jeszcze
przed chwilą. Stał wyprostowany i spokojny. Gdyby nie ta dziwna,
nie spotykana u niego bladość twarzy…
- Pani profesor
– oficjalnym tonem odezwał się Kenlay zza jej pleców – Rytuał
Ite Missa Est jest owiany tak złą reputacją, dlatego iż należy
do grupy czarnych rytuałów, które wymagają… Ehym…- chrząkną
zakłopotany kiedy kobieta nagle odwróciła się w jego stronę. Jej
szeroko otwarte, pełne strachu oczy nie pomogły mu w dokończeniu
zdania, – …które wymagają ofiary. – Zakończył cicho
spuszczając wzrok.
Zduszony krzyk, był jedynym
dźwiękiem, jaki wydobył się z ust Minervy.
Zegar
wybił godzinę kwadrans po dziewiątej wieczorem.
***
- O...ofiary? - wydukała przerażona profesor. - Ofiary,
z czego na litość Merlina?! Bo chyba nie z ludzkiego życia! -
krzyknęła głosem niemal histerycznym, jednocześnie patrząc na
mroczną postać stojącą przy oknie.
W tym momencie
Severus odwrócił się ze spokojem i zrobił kilka kroków w stronę
pozostałych. Jego twarz była perfekcyjną maską bez wyrazu. Był
opanowany. Jakby temat ich rozmowy nie robił na nim żadnego
wrażenia. Jedyną oznaką ogromnej wagi słów, które padły, był
wyraz jego czarnych oczu. Tylko ktoś dobrze znający Mistrza
Eliksirów mógł dostrzec w nich przebłyski zwykłego, ludzkiego
strachu.
- Więc? – zaczął neutralnym głosem – Kto
ma być ofiarą?
Albus rzucił mu szybkie spojrzenie. I
nagle coś zrozumiał. Ruszył gwałtownie w stronę Snape’a
-
To NIE będzie ofiara z życia! - powiedział z mocą, rozumiejąc
nagle do jakże błędnych wniosków doszli jego przyjaciele - Nie
mam zamiaru poświęcić niczyjego życia! A tym bardziej twojego
życia Severusie! - dodał podnosząc głos - Jak mogłeś w ogóle
pomyśleć, że mógłbym!
Severus zmarszczył brwi nagle
dziwnie zakłopotany wybuchem starszego czarodzieja, jednak po chwili
na jego twarz wrócił zacięty wyraz.
- Albusie. –
zaczął zimnym tonem - Tylko osłona, powstała dzięki złożeniu
ofiary z życia wystarczająco potężnego czarodzieja, będzie na
tyle silna, aby obronić Hogwart przed Czarnym Panem! – podkreślił
- I obaj dobrze o tym wiemy! Moc Voldemorta jest zbyt wielka i każda
inna bariera zostanie wcześniej czy później przez niego
zniszczona. – wycedził zimno pewien swych słów. Widział jak
dyrektor chce zdecydowanie zaprzeczyć, ale został uprzedzony.
-
Myli się pan, panie Snape – odezwał się cicho Danty Kenlay.
Zaintrygowane spojrzenia pozostałych zwróciły się w jego stronę.
- Niech pan posłucha mnie bardzo uważnie - mówił patrząc się
prosto w oczy Snape’a - Wybraliśmy Ite Missa Est ze względu na
jego niewiarygodną potęgę, która w połączeniu z mocą
poświęcenia czarodzieja, którego wybraliśmy, stworzy osłony
niezniszczalne, w każdym znaczeniu tego słowa. –
zaakcentował surowo - Gdyby rytuał się powiódł. W tym wypadku,
jeżeli wszystkie nasze założenia zostały poprawnie wykonane,
efekt finałowy byłby niepodzielnym zwycięstwem dla nas, a dla Tego
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać - druzgocącą klęską.
-
Jak to możliwe? - zapytała oszołomiona tym słowami Minerva.
Wpatrywała się w mężczyznę, nie wierząc własnym uszom. Miała
nogi jak z waty, więc usiadła w fotelu ciągle wpatrując się w
Mistrza Rytuałów.
- Mylne jest wasze rozumowanie w tej
kwestii. Są dwie ofiary, które raz tylko mogą być przez człowieka
darowane. Życie…- przytaknął im spokojnie - … i niewinność
- podkreślił dobitnie cichym, hipnotyzującym głosem, nie
spuszczając wzroku z czarnych, rozszerzonych oczu Severusa - Ofiara
ta, złożona dobrowolnie - zaznaczył - przez wystarczająco
potężnego czarodzieja, stwarza możliwości o mocy niewyobrażalnej
do ogarnięcia. Bariera powstała z takiego poświęcenia, w
połączeniu z samą tylko mocą tegoż rytuału, stworzy osłony
wokół szkoły, które Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, nie
tylko nie będzie w stanie złamać, panie Snape. - oznajmił z
denerwującym dla pozostałych, ożywieniem - On nie będzie mógł
chociażby się do nich zbliżyć. – Jego słowa miały widoczny
wpływ na Severusa, ponieważ zacięcie widoczne na jego twarzy
jeszcze parę minut temu, teraz zmieniło się w chłodne rozważanie
- Tak się stanie, ponieważ z moich badań, które na prędce
przeprowadziłem, wynika, iż moc osłon, jak i moc tego szczególnego
czarodzieja i jego poświęcenia, będzie dla Mrocznego Lorda
śmiertelna. – Na te słowa na twarzach profesorów pojawił
się szok, ale i przebłysk nadziei, – Jeżeli wszystko dokładnie
przygotujemy i dopracujemy Czarny Pan zginie. Ostatecznie. -
Podkreślił dobitnie widząc gamę emocji w czarnych oczach. - Nie
ma więc na co czekać drodzy państwo, ponieważ tak się składa,
że w Hogwarcie jest czarodziej o potędze wielokrotnie
przekraczającej wymagane minimum, a którego moc już raz okazała
się zgubna dla Czarnego Lorda. Wiadome jest, o kim mówimy.
Po
tych słowach zapadła cisza. Trwała ona zaledwie moment, który
wystarczył profesor McGonagall zorientować się o jakim czarodzieju
mówi Danty Kenlay. Emocje, które tłumiła w sobie od początku
rozmowy, w jednej chwili wzięły nad nią górę. Radość i
podniecenie spowodowane możliwością definitywnego zakończenia
wojny zostały zalane, stłumione i zepchnięte na dalszy plan falą
protestu. Szybciej niż by się wydawało, że potrafi, odwróciła
się w stronę Albusa.
- Nie waż się nawet tego
zaproponować! - powiedziała wściekła jak rozjuszona kotka - Nie
wolno ci znowu…
- Minervo! - przerwał jej dyrektor.
Podszedł do niej, chwycił ją za ramiona i patrząc się jej prosto
w oczy powiedział - Nie ma czasu na histerię, możemy zakończyć
to piekło w ciągu najbliższych pięciu dni! Rozumiesz? Pięć dni!
– W jego głosie słychać było strach, ale i niezbitą pewność
tego, że tak trzeba. Chciał, aby jego przyjaciółka również to
zrozumiała. - Jeżeli mam być przeklęty na wieki, za to, o co
musze prosić Harry’ego - niech tak będzie. – Słowa były
okrutne, ciche, lecz dobitne. Nie znoszące sprzeciwu. - Ale teraz. W
tym momencie mam jeszcze do uratowania ponad czterysta innych dzieci,
które przysięgaliśmy tak samo chronić. I zrobię to!
-
Ale Harry…- zaczęła zrozpaczonym szeptem, mimo, iż już czuła
się pokonana.
- Harry, mam nadzieję, zrozumie, że tak
trzeba.- powiedział już spokojniej z napiętym wyrazem twarzy. -
Zrozumie, że musze poświecić i narazić na ogromne
niebezpieczeństwo jego jednego, aby ocalić wielu innych. Zrozumie,
co nie zmienia faktu, że będzie mu nieprawdopodobnie ciężko.
Dlatego musimy go wspierać. A nie będziemy mogli tego robić nie
będąc w pełni pewni w imię czego to robimy i dla kogo. Rozumiesz
mnie Minervo? - zapytał cicho z nadzieją w głosie.
-
Tak Albusie…- odparła po dłuższej chwili. Zamknęła oczy i
drżącym głosem osoby pokonanej skończyła. - Rozumiem.
-
Więc Potter ma złożyć ofiarę.- powiedział powoli Severus
przyglądając się im uważnie - Nadal jednak nie wiem, jaka jest w
tym moja rola.- Zaznaczył zimno.
- Nadaje się pan
idealnie na wykonawcę rytuału, panie Snape - udzielił mu
odpowiedzi Danty obrzucając go kolejnym uważnym spojrzeniem –
Posiada pan idealne predyspozycje magiczne jak i fizyczne… - Ta
uwaga sprawiła, że Severus zmrużył niebezpiecznie oczy, czując,
iż za moment ogarnie go stan, w którym, w najlepszym wypadku dla
tego, kto wpadłby mu pod różdżkę - zabijał. Czy on usłyszał:
„fizyczne”? – Nie ma czasu – Kenlay spojrzał na
dyrektora z widocznym podnieceniem. – Albusie, idę skończyć
runiczną mapę rytuału, musimy się śpieszyć – stwierdził,
szybko podchodząc do jednego z foteli, na oparciu, którego leżała
jego peleryna. Chwycił ją przewieszając sobie przez rękę,
skierował się w stronę wyjścia – Zorganizuj wszystko – rzucił
przystając przy drzwiach i odwracając się w stronę reszty z miną
dziecka, którego wielkie marzenie za moment się spełni. – Pan
Potter musi być gotowy do fazy oczyszczenia najpóźniej jutro o
szóstej wieczorem – mówiąc to spoważniał i podkreślił z mocą
– Nie później. Inaczej możemy nie zdążyć. – Po tych
słowach otworzył drzwi i już miał wyjść, kiedy padło pytanie:
- Jaką ofiarę ma złożyć chłopak? - wysyczał przez
zaciśnięte zęby Severus, mimo iż wiedział co usłyszy. To nie
może być prawda! Nie zrobią mu tego..! Nie zmuszą go…
-
Jak powiedziałem już wcześniej ofiarę niewinności. – oznajmił
Danty Kenlay, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Po czym wyszedł kulturalnie zamykając za sobą drzwi.
Severus
słysząc te słowa w jednym momencie poczuł, najpierw przeraźliwie
zimno, a sekundę później - kiedy doszło do niego, co to oznacza -
ogniste gorąco, które niczym lawa z samego dna piekieł, zalała
jego ciało. Czuł się chory. Powoli, jak w transie, odwrócił się
w stronę dyrektora.
- Chcecie… – zaczął powoli,
głosem ostrym jak brzytwa – Abym to JA ze wszystkich znanych wam
ludzi… - cedził słowa patrząc się Albusowi w oczy –
rozprawiczył Chłopca Który Przeżył?!
Siła i
gwałtowność jego oburzenia, niedowierzania ale i czystej furii
niemal zwaliła go z nóg.
Oddychał ciężko, próbując
opanować się na tyle, aby nie zacząć rzucać klątwami. Jednak
jego stan nie wywarł reakcji, jakiej oczekiwał.
- Tak.
– Potwierdził bez skruchy jego słowa Dumbledore. – Zrobisz to
ty, i nikt inny. – Zaznaczył twardo mówiąc to w sposób, który
nie budził żadnych wątpliwości. Decyzja została podjęta i nic,
co zrobiłby w tym momencie Snape nie zmieni tego. Wiedział o tym
lepiej, niż ktokolwiek inny.
Tak - pomyślał
Severus patrząc w szoku na swojego mentora - to musi być bardzo
wysoka gorączka.
Dlaczego, nie posłał swojej
cholernej dumy do wszystkich diabłów, kiedy miał jeszcze okazję i
po prostu nie uciekł?
Część 2
Nosiło
go.
Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Gryfoni
przyglądali mu się podejrzliwie przez cały dzień. Chwilami, wręcz
widział w ich oczach strach. Nic dziwnego, skrzywił się z ironią,
przecież zachowywał się jak człowiek u progu załamania
nerwowego. A w przypadku potężnego czarodzieja, jakim podobno był
- bywało to raczej z lekka niebezpieczne. Zmarszczył brwi z
niepokojem. Był blady, ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, nie
mógł jeść ani skupić się na zajęciach. Wszystko leciało mu z
rąk. Był tak rozkojarzony, że nikt nie mógł się z nim dogadać,
nie mówiąc już o przypadkowych eksplozjach, pęknięciach…i
innych dziwnych rzeczach, które działy się obok niego w ciągu
całego, dzisiejszego dnia. Strach nawet na chwilę nie opuszczał
jego ciała. Próbował nad tym panować, ale…
Po
wydarzeniach minionej nocy, nie myślał o niczym innym. Jak by mógł?
W umyśle ciągle na nowo odtwarzał sobie wizję, która wywołała
tak ogromne poruszenie, nie tylko u niego, ale u wszystkich, którym
o niej powiedział. Ron i Hermiona równie bladzi, co on - czekali.
Przez cały dzień czuwali przy nim, nie odstępując go na krok.
Mógł w końcu zrobić komuś krzywdę swoimi wybuchami mocy. Nie
kontrolował się przez cały ten bałagan, jaki miał w głowie.
Myśli napierały z każdej strony, tworząc okropne wizje
przyszłości. Głowa pulsowała od nadmiaru tego wszystkiego, był
pewien, że jeszcze trochę, a wybuchnie. Powinien się uspokoić i
czekać. Wiedział, że nie miał innego wyboru, ale bezczynność go
wykańczała.
Najdokładniej jak potrafił, ze wszystkimi
szczegółami, opowiedział dyrektorowi jak i obecnemu w gabinecie
Snape’owi o przerażających planach Voldemorta. Nigdy wcześniej
nie widział na twarzy starego maga strachu, aż do tamtej chwili...
Pierwszy raz dziękował w duchu wszystkim bóstwom za te przeklęte
wizje i tą cholerną, tyle razy przez niego przeklinaną, więź.
Gdyby nie jego połączenie z tym gadem, nie mieli by o niczym
pojęcia, do ostatniej chwili. Wzięto by ich z zaskoczenia. A panika
i chaos, jakie by wtedy wybuchły, na pewno by im nie pomogły. Nie
chciał nawet sobie wyobrażać, co by się wtedy działo.
Zostały
tylko cztery dni. Tylko...
Wstał gwałtownie z sofy, na
której siedział do tej pory, czym wystraszył osoby będące
najbliżej niego. Szklanka z sokiem dyniowym, która stała na
stoliku obok, wybuchła, rozpryskując się na wszystkie strony.
Wywołał tym poruszenie wśród zebranych w pokoju wspólnym, lecz
nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Kątem oka zarejestrował
jedynie, że Hermiona usunęła szkody jednym, sprawnym machnięciem
różdżki.
Cztery dni. Cholerne cztery dni...
Podszedł do okna i odwrócił się do wszystkich
plecami. Miał serdecznie dosyć tych wszystkich spojrzeń, jakie mu
rzucano. Gdyby wiedzieli, nie siedzieliby tak spokojnie i nie
przyglądaliby się mu, jak jakiemuś…świrowi? Uśmiechnął się
krzywo. Teraz zapewne awansuje na Chłopca, Który Przeżył Po To By
Zostać Świrem. Pokręcił głową, cicho westchnąwszy. Chyba
naprawdę zaczynał wariować.
Przez chwilę przyglądał
się obrazkowi, jaki odbijał się w szybie. Jego przedstawienie
zostało zignorowane przez wszystkich dzięki kilku trafnym
komentarzom ze strony Hermiony. Jak zawsze. Tak więc wszyscy wrócili
do swoich zajęć. Jedni odrabiali prace domowe, inni zajmowali sobie
czas grami i zabawami. Byli i tacy, którzy po prostu odpoczywali po
całym dniu nauki. Dziewczyny plotkowały i chichotały zerkając co
chwilę przez ramię. Chłopcy zaś, wygłupiali się próbując
zrobić na nich wrażenie. Colin – pomyślał na widok blond
czupryny drobnego chłopca, która jedynie mignęła mu na moment na
szybie - oczywiście, ganiał wokół wszystkich i robił masę
zdjęć. Niewątpliwie później, co najmniej połowa z nich, będzie
odkupywana przez głównych zainteresowanych. Robił na tym świetny
interes, trzeba mu to przyznać. Sam musiał zapłacić niezłą sumę
za zdjęcia, które zrobił mu pod prysznicem miesiąc temu. Nie
oszczędzał, wyobrażając sobie grupy rozhisteryzowanych panienek,
które, Merlinie dopomóż, ciągle widziały w nim tylko i wyłącznie
Złotego Chłopca, Którego Trzeba Wielbić - jak celnie nazwał to
Ron. Przez moment skupił swoją uwagę na koleżankach z przeciwnego
końca pokoju. Lavender i Pavati znowu się pokłóciły. O, już się
godzą…Widząc to uśmiechnął się krzywo. To było coś
niepojętego, jeżeli ktoś spytałby go o zdanie na ten temat. Nigdy
nie zrozumie kobiet. Kręcąc głową skoncentrował się na tym, co
działo się za oknem. Było ciemno i ponuro. Niebo odznaczało się
tylko odrobinę jaśniejszym odcieniem czerni od reszty. Wiatr
kołysał wierzchołkami drzew. Lubił ten widok, ponieważ Zakazany
Las wyglądał wtedy jak ogromne czarne morze, którego fale
poruszały się niespokojnie.
Codzienna rutyna, -
pomyślał wzdychając. - Normalny wieczór w pokoju wspólnym
Gryfonów. Kolejny, kończący się dzień. - Wtedy jego ciało
stężało, na jedną potężną myśl - Muszą wygrać. –
To było nagłe, lecz ciągle obecne. - Jeżeli przegrają…
- Zacisnął pięści tak mocno, że poczuł jak paznokcie wbijają
mu się boleśnie w skórę. Strach sprawiał mu niemal fizyczne
cierpienie, musiał zamknąć mocno oczy, aby szybko nad tym
zapanować. Gdyby teraz ktoś spojrzał mu w twarz, nie potrafiłby
odróżnić, co maluje się na niej. Determinacja czy ból. Lub może
czyste przerażenie? Odetchnął głęboko oddalając od siebie te
uczucia.
Wiedział, że za te przeklęte cztery dni to
wszystko może się skończyć. Wojna, życie, beztroska, wolność…Wóz
albo przewóz. Bezpowrotnie. Obiecał sobie, że zrobi absolutnie
wszystko, aby to oni zwyciężyli. Jeszcze wczoraj wydawało mu się
to tak odległe – myślał z smutnym uśmiechem. Zakończenie tej
wojny było przyszłością. Nie wiedzieli jak daleką, wiadomo, ta
myśl była ciągle obecna, żywa, ale nikt nie spodziewał się
końca tego koszmaru tak szybko. Za szybko… Tłumiona panika
coraz bardziej dawała o sobie znać. Nie byli gotowi…
Swoje rozmyślania przerwał, w momencie, kiedy
niespodziewanie, czyjaś ciepła dłoń spoczęła delikatnie na jego
ramieniu. Nie musiał się odwracać żeby wiedzieć, że to
Hermiona. Uśmiechnął się jedynie łagodnie, kiedy dziewczyna
przytuliła się do jego pleców, dmuchając mu ciepłym powietrzem w
okolice prawej strony szyi. To sprawiło, że rozluźnił się
troszeczkę.
- Jeżeli nie przestaniesz się tak miotać,
będziesz winny nerwicy u połowy Gryfonów – wyszeptała mu z
udawanym wyrzutem, ściskając go przy tym lekko. – Nie twierdzę,
że nie miałbyś z czego im opłacić leczenia – ciągnęła z
udawanym przejęciem – W końcu jesteś niemal tak bogaty jak
Malfoy – stwierdziła z filozoficznym zamyśleniem. Wbrew sobie
zaczął chichotać. Wiedział, co zaraz usłyszy. – Ale możesz je
wydać na inne cele. Obiecałeś zabrać mnie i Rona na długie
wakacje, a zapewniam cię, że to będzie trochę kosztować. Tym
bardziej, że zobligowałeś się sponsorować wszystkie nasze
zachcianki i nie wiem jak Ron, ale ja mam ich raczej więcej niż
mniej, więc…- Teraz śmiał się już otwarcie, przerywając jej
tym samym, tak dobrze znany mu monolog. Dzięki temu, napięcie,
jakie odczuwał całkowicie go opuściło, zostawiając po sobie
poczucie rozbawienia i odprężenia. Delikatnie chwycił jej dłoń,
spoczywającą na jego brzuchu, i pewnie odwzajemnił uścisk.
Westchnął z zadowoleniem uśmiechając się lekko.
Hermiona,
jak nikt inny w jego życiu, zawsze wiedziała, kiedy potrzebował
trochę czułości, bliskości, wsparcia. Jako jego przyjaciółka,
była niezastąpiona w tej kwestii. Pomagała mu rozmową lub
najzwyczajniej w świecie otwartą czułością. Nie zważając na
święte oburzenie Rona i wielu innych, po prostu podchodziła i
wtulała się w niego jakby był jakimś dużym, pluszowym miśkiem.
Fakt, był dość dobrze zbudowany i wyższy, ale bez przesady!
Robiła to bez skrępowania, a czasami nawet to wykorzystywała,
chcąc zrobić na złość rudzielcowi. Wtedy zamiast po prostu się
przytulić, podchodziła i dosłownie mościła sobie miejsce w jego
ramionach, zawsze go tym rozśmieszając, ponieważ robiła z tego
niezłe przedstawienie. Uwielbiał takie chwile.
-
Przestań się martwić. – powiedziała już dużo poważniej –
Dyrektor na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie. Musisz mu zaufać.
- Wiem, Hermiono. Po prostu…Ta bezczynność mnie
dobija – westchnął, kiedy rozdrażnienie wróciło.
-
Musimy czekać. Jak na razie nic nie możemy zrobić. – odparła,
uspokajając go.
- Wiem, ale…- przerwał, nie wiedząc,
co dokładnie tak go niepokoi. Gdzieś głęboko w sobie czuł…coś
dziwnego. Nie było to złe uczucie, było raczej…niezrozumiałe.
Jakby zapowiadające coś naprawdę poważnego. Czuł strach, ale i
podekscytowanie. Obawę, ale i jakby…ulgę? Cholera, nawet nie
wiedział jak to nazwać.
- Harry, jeżeli jest coś, o
czym chcesz porozmawiać…- zaczęła zaniepokojona dziewczyna,
ściskając go jednocześnie mocniej.
- Nie wiem Hermi. –
powiedział cicho, odwracając się lekko w jej stronę, aby móc
spojrzeć w jej oczy. – Nawet nie wiem jak nazwać to, co czuję…
- Spróbuj…- poradziła mu nie spuszczając z niego
zaniepokojonego wzroku.
- Czuję jakby…- zaczął
nieporadnie szukając słów – Jakby zbliżało się coś
wielkiego. To nie jest złe uczucie… , ale dobre też nie jest –
przeczesał włosy nagle sfrustrowany – Naprawdę nie wiem jak to
opisać. - zakończył nieporadnie.
- Więc nie przejmuj
się tym. – poradziła mu. Chciała jeszcze coś dodać, ale
przerwał jej odgłos otwierającego się portretu. Kiedy zobaczyła,
kto i w jakim stanie wszedł do pokoju wspólnego, odruchowo mocniej
ścisnęła Harry’ego za rękę jakby szukając otuchy.
Profesor
McGonagall nie była wylewną czy uczuciową osobą, dlatego też,
jej zaczerwienione od płaczu oczy, zaciśnięte w cienką linie,
niemal sine usta i kredowo blada twarz, nie tyle zszokowały uczniów,
co głęboko przeraziły. Ich opiekunka wyraźnie kogoś szukała
przeczesując całe pomieszczenie wzrokiem. Kiedy jej twarz zwróciła
się w stronę okna zesztywniała.
Hermiona pojęła sens
spojrzenia i stanu profesorki szybciej niż by tego chciała.
Przysunęła się bezwiednie do Harry’ego, który zesztywniał pod
spojrzeniem nauczycielki. Mimo to objął ramieniem przyjaciółkę i
czekał. McGonagall wpatrywała się w nich w ciszy. Pozostali
Gryfoni obserwowali to z rosnącym niepokojem. Wtedy ich opiekunka
nabrała drżąco powietrza, zacisnęła dłonie w pięści i
zwróciła się do wszystkich:
- Od dziś – zaczęła
surowym głosem – aż do odwołania, nie wolno wam po żadnym
pozorem opuszczać dormitoriów - przerwała na moment by odetchnąć
głęboko. Nikomu nie umknęło widoczne roztrzęsienie nauczycielki.
Wyglądała jakby słowa sprawiały jej ból – Wszystkie posiłki
będą wam dostarczane przez skrzaty tutaj. W ciągu następnych dni,
będziecie mieć zajęcia w pokoju wspólnym. Za pomocą sieci Fiuu
dostarczać wam będę tematy waszych zadań w ramach straconych
godzin lekcyjnych. Od dziewiątej rano do dwunastej roczniki od
pierwszego do trzeciego. Od dwunastej do piętnastej roczniki cztery
– pięć i od piętnastej do osiemnastej rocznik szósty i siódmy.
– Potoczyła wzrokiem po zszokowanych twarzach uczniów zatrzymując
się na moment przy Ronie i Hermionie - Liczę, że prefekci
dopilnują porządku i określonego czasu zajęć. Taki stan rzeczy
utrzymywać się będzie, co najmniej przez najbliższe cztery dni. –
Jej słowa dźwięczały wszystkim w uszach. Panowała absolutna
cisza. - Dziś o północy, czyli za dwie godziny, wejścia do
dormitoriów zostaną zapieczętowane przez dyrektora Dumbledore’a.
Po tym nikt nie będzie mógł ani wyjść ani wejść do
dormitorium. – podkreśliła z powagą - Niech nikomu nie przyjdzie
na myśl łamanie reguł. To bardzo poważna sytuacja, więc liczę
na wyrozumiałość z waszej strony. Nie ma jednak powodów do paniki
ani niepokoju. Podjęliśmy działania, mające na celu wielokrotne
wzmocnienie pola ochronnego Hogwartu, dlatego też zostaliśmy
zmuszeni, dla waszego bezpieczeństwa, podjąć takie, a nie inne
kroki.
W pomieszczeniu zrobiło się nagle głośno od
szmerów i pomruków oburzenia, które w jednej chwili zaczęli
wyrażać wszyscy obecni. McGonagall, ignorując ich, znów spojrzała
na Harry’ego. Jej twarz ściągnęła się w jakimś bolesnym
grymasie zanim przełknęła i powiedziała stłumionym głosem:
-
Panie Potter, pana nie dotyczą te zarządzenia. Jest pan potrzebny.
Proszę zabrać z dormitorium rzeczy, które będą panu potrzebne
przez najbliższe cztery dni i najpóźniej za godzinę zgłosić się
do gabinetu dyrektora.
- Dlaczego, pani profesor? –
odezwała się natychmiast przestraszona Hermiona – Czy Harry…
- Pan Potter weźmie czynny udział w wzmacnianiu pola
ochronnego Hogwartu. - powiedziała pani profesor głosem napiętym
od tłumionego zdenerwowania, co jeszcze bardziej przeraziło
dziewczynę. – Wszelkie instrukcje, wiadomości i zadania będą
wam dostarczane przez kominek. Tak też, w razie nagłej potrzeby
będziemy się kontaktować. Okażcie cierpliwość, proszę was o
to.- zakończyła obdarzając uczniów dziwnym rozczulonym, a
jednocześnie niepewnym spojrzeniem, po czym pośpiesznie wyszła.
W pokoju wspólnym zawrzało.
- Co to ma
znaczyć do cholery? – zapytał powoli Dean, głosem pełnym
niedowierzania, jednocześnie otwarcie przyglądając się,
Harry’emu, zresztą jak wszyscy inni, który spokojnie ruszył w
stronę schodów nie oglądając się na nikogo. Pobladły Ron widząc
to, gwałtownie wstał z sofy, jego wzrok spotkał się z spojrzeniem
skamieniałej i przerażonej Hermiony. W tym samym momencie ruszyli
pospiesznie za przyjacielem.
- Nie wiem Dean –
odpowiedział mu cicho Seamus mrużąc przy tym oczy w skupieniu –
ale z pewnością nie wiemy wszystkiego.
***
Mimo
późnej godziny w Hogwarcie wrzało. Korytarze były zapełnione
przez zziajanych studentów, wykorzystujących ostatnie minuty
swobody. Uczniowie, którzy właśnie dowiedzieli się od swoich
opiekunów o podjętych decyzjach, byli przerażeni i
zdezorientowani. Jeszcze parę godzin temu, nikt nie spodziewałby
się takiego zamieszania. Nigdy, w całej historii szkoły nie
zamknięto uczniów w ich dormitoriach. Nie zdarzyło się, aby
podejmowano takie stanowcze kroki z powodu wzmocnienia osłon
budynku.
Szykowało się coś wielkiego, skoro całe to
zamieszanie wybuchło tak nagle. Uczniom zabroniono kontaktować się
z kimkolwiek spoza szkoły, za złamanie tej reguły groziło
natychmiastowe wydalenie. Sowiarnię zamknięto, a sowy uśpiono.
Kominki zablokowano. Każda, nawet najmniejsza informacja, nie miała
szans prześliznąć się miedzy środkami, jakie podjęto, aby
uniemożliwić szpiegom Czarnego Pana wykrycie tego dziwnego
poruszenia w Hogwarcie.
Jednak szybkie uwagi, szepty i
insynuacje, jakie wymieniali uczniowie między sobą w pośpiechu,
jasno wskazywały na jedno. Tym bardziej, kiedy lotem błyskawicy
rozniosło się po szkole, że ze wszystkich studentów, tylko Harry
Potter będzie poza pokojem w tym czasie, w którym każdy inny uczeń
Hogwartu będzie przebywać w swoim zapieczętowanym dormitorium. Nie
trudno było złączyć to wszystko w całość.
Szkole
groziło wielkie niebezpieczeństwo.
Miało ono
konkretne imię.
Lord Voldemort.
***
- Severusie ja wiem…
- Oczywiście, że
wiesz Albusie! Mówimy tu o tobie, nieprawdaż!? – wysyczał
wściekle mężczyzna obrzucając go płonącym spojrzeniem – Co
będzie, jeżeli się nie uda? Myślałeś nad tym? Wiesz przecież,
że oboje możemy stracić przez to magię! Jako mugole raczej nie
będziemy przydatni! - krzyknął uderzając pięścią w biurko
dyrektora.
- Wiem, – zaczął z napięciem starszy
czarodziej – że możemy skończyć to piekło! – podkreślił
twardo prostując się na fotelu. Zdenerwowanie wzięło nad nimi
górę. Przez chwilę z napięciem mierzyli się wzrokiem, po czym
dyrektor rozluźnił się, westchnął przecierając przy tym oczy ze
zmęczenia. Aby kontynuować ze spokojem – Severusie, po prostu
uspokój się, usiądź w końcu i pomyśl racjonalnie! – podniósł
nieznacznie głos. – Wiesz przecież lepiej niż ktokolwiek inny,
jak ważne jest abyśmy skończyli tę wojnę jak najszybciej. Oboje
jesteśmy zgodni, co do tego, iż ten cel jest wart każdego
poświęcenia. Nawet ofiarowanie czyjejś niewinności. Nawet
poświęcenia siebie nawzajem. Tak samo ja, jak i ty oddamy życie
bez wahania, jeżeli będzie trzeba. A już z pewnością możesz
poświęcić swoje uprzedzenia i nienawiść! Moc tego rytuału może
zabić Voldemorta. Raz na zawsze! – Podkreślił wstając powoli by
znużonym krokiem podejść do żerdzi, na której siedział Faweks.
– Raz na zawsze. – szepnął cicho.
Ciszę, która
zapadła między nimi przerywał jedynie cichy śpiew. Magia zaklęta
w melodii sprawiła, iż napięcie zaczęło opadać. Oboje przecież
wiedzieli, że żadne słowa, dyskusje czy argumenty nie są wstanie
cokolwiek zmienić. Nade wszystko przysięgali chronić uczniów. To
był ich priorytet. Bez względu na okoliczności.
Jakiś
czas później, kiedy feniks ucichł, powietrze w gabinecie
przesycone było jednym dobitnym faktem tego, co trzeba zrobić.
Severus stał zrezygnowany na środku gabinetu. Uparcie wpatrywał
się w profil dyrektora. Widział lekko przygarbionego starca,
którego odpowiedzialność za podjętą decyzję przytłacza.
Widział człowieka, który w życiu przeszedł niemal wszystko, tak
wiele poświęcił, tak wiele decyzji podjął. Ile razy żałował?
Nie chciał, a musiał? Pragnął mu ulżyć, jakoś wesprzeć, ale
odkąd tylko usłyszał o tym, co postanowili zrobić, jaki rytuał
postanowili odprawić w jego umyśle zapanował zamęt. Jedyną
uporczywą myślą, której nie mógł się pozbyć, to Potter i jego
reakcja na to wszystko…
Merlinie, przecież znał
siebie - przeczesał z frustracją włosy. Dlatego wiedział, że
mógł znieść nienawiść w oczach chłopaka, pogardę, niechęć,
żal… ale obrzydzenia – nie jest wstanie. To ponad jego siły. A
z pewnością to poczuje chłopak na widok jego…nagości. Z drugiej
strony, czuł coś do tego przeklętego bachora, – a to było
najgorsze. Wiedział to wszystko. Bał się swojej ewentualnej
reakcji. Nie wspominając już o dzieciaku…Lecz przy tym wszystkim
to, w gruncie rzeczy, było niczym. Jego obawy, uprzedzenia,
przekonania czy uczucia – były nie ważne. Niech to szlag! -
Pomyślał podejmując decyzję.
- Jak chcesz przekonać
Pottera? – przerwał ciszę zmęczonym głosem.
-
Powiem mu prawdę.- odpowiedział mu cicho starszy czarodziej.
Po
dłuższej chwili milczenia dyrektor odwrócił się lekko by
spojrzeć na Severusa. Jego przyjaciel stał sztywno przed jego
biurkiem z frustracją, ale i kapitulacją wymalowaną na twarzy.
Zaciśnięte pięści, drgania żył na skroni, nerwowe triki…
Severus walczył. Albus znał go tak dobrze, że wiedział, jaką
bitwę stacza z samym sobą. Z jednej strony miał świadomość, że
musi to zrobić, z drugiej bał się upokorzenia. Dręczył się
bzdurnymi urojeniami tego, jak Harry zareaguje na jego nagość.
Dyrektor westchnął ciężko. Do dziś nie mógł
zrozumieć tej dziwnej postawy swojego przyjaciela względem chłopca.
W jednej chwili potrafił bez cienia wahania niemal oddać za niego
życie by chwilę później otwarcie gardzić nim i go poniżać.
Jednak było też coś, co dyrektor przyuważył jakiś czas temu.
Subtelną zmianę. Fakt, który spędzał sen z powiek młodszemu
mężczyźnie.
Pragnienia.
Kiedy
Severus myślał, że nikt nie widzi, jego czarne jak otchłań oczy,
tak zimne i beznamiętne, na co dzień, przybierały tęskny wyraz za
tym, co według niego nigdy nie będzie mu dane mieć. Co raz
częściej się to zdarzało, mimo, iż trwało zaledwie sekundy, po
których wracał stary, dobry, zgorzkniały, Snape. Zły na siebie za
te niedorzeczne, jego zdaniem, stany. Wtedy to miejsce, tego
niezwykłego przecież ciepła, zajmowała lodowata wściekłość na
samego siebie.
Albus przyglądał się ze smutkiem
ciągłej walce i czujności Severusa. Za wszelką cenę chciał
udowodnić przede wszystkim sobie, że nic nie uległo zmianie.
Absolutnie nic. Szkoda, że zapomniał, iż w życiu każdego
człowieka istnieje wróg, którego nie jesteśmy wstanie pokonać:
Nasze tęsknoty serca. Każdy je posiada i każdy w walce z nimi jest
z góry skazany na klęskę. Nie jesteśmy wstanie wyrwać ich z
siebie, gdyż ich korzenie sięgają najdalszych zakamarków duszy,
oplatają każdą myśl, cały umysł, mają władzę nad ciałem i
jego reakcjami. Nasze serce nie walczy z nami, ponieważ zawsze
będzie zwycięzcą absolutnym. Pokonanym jedynie przez śmierć, a i
to nie zawsze. To tylko nam się zdaje, że jesteśmy wstanie uciszyć
wołanie serca i próbujemy z tym walczyć. Bezskutecznie.
Dumbledore wiedział to wszystko, ponieważ życie go
tego nauczyło w bardzo bolesny sposób. Chciałby zaoszczędzić tej
lekcji swojemu przyjacielowi. Wiedział, że Severus musi to
zrozumieć zanim wyjdzie dziś z tego gabinetu. Mimo, iż mężczyzna
stojący teraz w jego gabinecie robił co mógł, aby ukryć to, za
wszelką cenę chcąc uciec przed samym sobą. Starzec westchnął
ponownie poprawiając swoje okulary, najwidoczniej nadszedł czas na
poważną rozmowę, której Severus tak nienawidził. Miał zamiar go
uświadomić.
- Powiedz mi, dlaczego się oszukujesz? –
zapytał po prostu podchodząc powoli do niego.
- Co? –
Głowa Mistrza Eliksirów podskoczyła gwałtownie.
-
Pytam, dlaczego się oszukujesz. – powtórzył dobitnie Albus
zatrzymując się zaledwie metr przed nim.
- O co ci
chodzi? – zapytał zimno, pobladły Severus, jednocześnie
napinając każdy mięsień i robiąc niekontrolowany krok do tyłu.
- Odpowiedz. – Zażądał dyrektor twardo. – Czy może
mam odpowiedzieć za ciebie?
Sztuczna uprzejmość w jego
głosie sprawiła, że Severus zrobił kolejny gwałtowny krok w tył.
Taki Dumbledore był bardziej przerażający niż ktokolwiek inny.
Wielokrotnie był świadkiem takiego zachowania, kilka razy był
nawet jego głównym celem. Chęć ucieczki nagle wróciła do niego
ze zdwojoną siłą, a patrząc się na Albusa w tym momencie był
skłonny posłać swój honor do wszystkich diabłów i po prostu dać
nogę.
Mimo wyrazu twarzy Mistrza Eliksirów dyrektor
niewzruszenie kontynuował:
- Oszukujesz się. I to już
od pewnego czasu Severusie. – mówił, teraz spokojnie widząc
rosnące przerażenie w czarnych oczach – Walczysz z pragnieniami.
Swoimi pragnieniami. Uważasz, że nie masz do nich prawa. – Słowa
padały coraz szybciej. - Jeszcze nic nie zdążyłeś zrobić, a już
się karzesz. Nie złamałeś żadnego przepisu, zasady prawnej,
szkolnej czy moralnej, mimo to już wyznaczyłeś sobie pokutę! –
Albus podniósł nieznacznie głos niespodziewanie zbliżając się
do młodszego mężczyzny na odległość kilku cali. – Jak długo
masz zamiar to ciągnąć?! Kiedy w końcu przestaniesz być takim
skończonym tchórzem?! Nie uważasz, że w takiej chwili, kiedy ważą
się losy wszystkiego, o co walczyliśmy, nadszedł moment, w którym
trzeba stanąć z prawdą twarzą w twarz i pogodzić się z tym, z
czym i tak nie wygrasz!?
- Albus.. Co…- wyjąkał przez
ściśnięte gardło. Czuł się odurzony mocą dyrektora, która w
takim stanie wręcz wylewała się z niego. Nagle panika wstrząsnęła
jego wnętrznościami z siłą, która prawie go zabiła.
On
przecież nie mógł wiedzieć, że…
- Pragniesz
Harry’ego. – ciche słowa zabrzmiały jak wyrok.
…że
pragnie Harry’ego. On wie. O Kurwa…
Już po nim.
Zwolni go. Wyrzuci z jego jedynego domu. I na pewno teraz usłyszy,
że…
- Dlatego też nie widzę żadnego problemu w
wykonaniu zadania, które cię czeka. – Po tych słowach dyrektor
usiadł za biurkiem i, jak gdyby nigdy nic, poczęstował się
cytrynowym dropsem.
… że co? Severus zamrugał
gwałtownie i ostrożnie zapytał.
- Słucham?
-
Myślę, że wyraziłem się dość jasno.
- I nie masz
mi nic więcej do powiedzenia? – Mistrz Eliksirów przeżywał
właśnie jeden z tych stanów, których nienawidził u innych, nie
mówiąc już o sobie, oczywiście. Szok w czystej postaci. –
Pociąga mnie uczeń, Dumbledore! Twój przenajświętszy pupil! –
mówił przezwyciężając swoje odrętwienie słowami pełnymi jadu.
– A ty masz mi do powiedzenia tylko tyle, że nie widzisz
problemu?! – Teraz już otwarcie szydził z starszego mężczyzny.
– Och, oprócz, rzecz jasna, mnóstwa przepisów szkolnych
mówiących o bezgranicznym zakazie nawiązywania jakichkolwiek
głębszych kontaktów z uczniami i dotyczącej tegoż profesorskiej
przysięgi. – Severus podszedł do biurka, za którym siedział
niewzruszony jego przemówieniem Albus. – Gdzie jest haczyk? –
Zażądał odpowiedzi.
- Myślisz, że moje przyzwolenie
coś zmienia? – To pytanie skutecznie uciszyło mężczyznę. –
Myślisz, że moje „tak” lub „nie” ułatwi ci coś? –
zapytał go cichym głosem z uwagą przyglądając się twarzy
Severusa – Otóż ja nie mam nic do gadania przyjacielu. Nie w tej
sprawie. Bez względu na to, co ja o tym myślę, czy pozwoliłbym na
związek ucznia z profesorem jako dyrektor, czy jako twój
przyjaciel. To bez znaczenia - wzruszył lekko ramionami.
Severus
wolno usiadł na swoje miejsce, powoli rozumiejąc do czego zmierza
Albus. Merlinie! – niemal jęknął. Jest uważany za jedną
z najinteligentniejszych osób swojego pokolenia. A kiedy przychodzi
moment, w którym liczą się subtelność, zrozumienie i uczucia -
jest człowiekiem ułomnym. Ukrył twarz w dłoniach.
-
Tylko Harry zadecyduje. – powiedział Albus delikatnie widząc, że
jego przyjaciel w końcu zrozumiał, o co mu chodzi – Nie znam tak
młodej osoby, która byłaby bardziej uparta i niezależna od tego
chłopca.
- Nie jestem pedofilem…- wymamrotał Severus
między palcami, nadal nie podnosząc głowy.
- Och
oczywiście, że nie jesteś, mój przyjacielu. Harry jest pełnoletni
i jest młodym mężczyzną. Wybacz mi to przejęzyczenie… Zresztą
ciebie też nazywam chłopcem. Zawsze nim dla mnie będziesz, tak
samo jak on. – Uśmiechnął się dobrodusznie.
- Więc?
Co mam robić? – Zmienił temat nie chcąc wciągać się w
sentymentalne wyznania tego szalonego starca. – Posłałeś Minerwę
po Pottera…
- Tak. Muszę mu wszystko wyjaśnić. –
Powaga wróciła na twarz dyrektora. – A znając go nie będzie to
łatwe. - Zmarszczył brwi w skupieniu.
- Jakby
cokolwiek, co do tyczy tego chłopaka było łatwe. – Severus nie
mógł odpuścić sobie tej uwagi.
Zegar wybił za
kwadrans jedenastą wieczorem.
***
Sprawdzając
zawartość torby, starał się nie patrzeć na bladą z przejęcia
Hermionę i nie mniej zdenerwowanego Rona. Miał wszystko, co będzie
mu potrzebne przez najbliższe dni, więc nie mógł dłużej
ignorować przyjaciół. Z westchnieniem rezygnacji odwrócił się
do nich, przerzucając sobie przez ramię swój plecak szkolny.
-
Jestem gotowy. - powiedział cicho, czekając na ich reakcję.
-
Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie pozwalają nam z tobą pójść! –
powiedziała rozhisteryzowana dziewczyna wysokim głosem, który
wskazywał na to, iż zaraz wybuchnie płaczem – Zawsze z tobą
byliśmy! – jęknęła, kiedy pierwsze łzy polały się po jej
policzkach.
Harry podszedł do niej i przytulił ją
mocno, co spowodowało, że już się nie powstrzymywała i zaczęła
łkać w jego bluzę. – Cieszę się, że zostajecie –
powiedział, na co Ron warknął, a Hermiona zawyła jeszcze głośniej
– Będę o was spokojniejszy.
- A ty?! – krzyknął
Ron, niezdarnie wycierając łzę wierzchem dłoni – Mamy tu
siedzieć, kiedy ty będziesz…
- Będę wypełniał
swoje przeznaczenie Ron. – Przerwał mu stanowczo Harry
jednocześnie zdecydowanie chwytając jego ramię by przyciągnąć
go do siebie – Wiecie przecież lepiej niż ktokolwiek inny, że
całe moje życie dążyłem do tej chwili. - powiedział stłumionym,
cichym głosem przytulając ich jeszcze bardziej. Nie chciał im
pokazać tego, jak bardzo się boi. Ten strach tlił się w nim zbyt
długo, by teraz zapłonąć trawiącym jego wnętrze ogniem.
Naprawdę mu ulżyło, kiedy usłyszał, że Ron i Hermiona zostają
w wieży. Będą bezpieczni, a to liczyło się dla niego
najbardziej. - Zrobię wszystko, by zakończyć to piekło. Wszystko.
– Wyszeptał z mocą w głosie tak silną, że jego przyjaciele aż
zadrżeli. Oddam wszystko, poświęcę wszystko. Umrę za
to! – Myślał zacięcie, karmiąc się bliskością
przyjaciół.
- Masz, wrócić. – Nakazała zrozpaczona
Hermiona ściskając go najmocniej jak umiała – masz przeżyć i
wrócić! – mówiła jak w gorączce odsuwając się gwałtownie –
Obiecaj! – krzyknęła, niemal dławiąc się łzami. Ron podszedł
do niej by ją podtrzymać – Obiecaj do cholery!
Harry
starał się ze wszystkich sił zapanować nad łzami i emocjami
targającymi jego wnętrze. Dlaczego czuł, że to ostatni raz? Czemu
czuł, że ich straci? Że wszystko się zmieni? Spuścił głowę i
powiedział łamiącym się głosem:
- Wiecie, że nie
mogę wam tego obiecać… – wyszeptał. Po chwili, kiedy opanował
się na tyle by mówić, odetchnął głęboko i spojrzał im w oczy
– Ale zrobię, co w mojej mocy, aby wygrać. – Ból i protest,
który zobaczył w ich spojrzeniach wiele mówił. Wiedzieli, co jest
w stanie poświęcić by zwyciężyć Voldemorta. Nienawidzili tego,
jednocześnie będąc tego dobitnie świadomym - Muszę iść.
Odwrócił się powoli od nich i poszedł. Zatrzymał się
tylko jeszcze na moment przy drzwiach, by spojrzeć na swoich
przyjaciół jeszcze raz. Hermiona nie płakała, ona wyła i to tak
bardzo, że Ron ledwo ją trzymał. Twarzy przyjaciela nie widział,
ponieważ chował ją w gęstych lokach dziewczyny. Jednak drżenie
jego chudych ramion mówiło wystarczająco dużo. Nie ma rzeczy,
której bym nie poświęcił – myślał schodząc po schodach
pewnym krokiem. Jego twarz musiała mówić bardzo wiele o jego
determinacji i postanowieniu by wygrać za wszelką cenę, gdyż
uczniowie zebrani w pokoju wspólnym Gryffindoru wręcz odskakiwali z
przerażeniem, robiąc mu przejście.
Zatrzymał się
jeszcze kiedy Gruba Dama otwierała portret. Cisza była dotkliwa,
przesunął wzrokiem po nich wszystkich. Gryfoni, byli poważni i
bladzi. Bali się. Wszyscy, jak jeden, stali sztywno, lecz nikt nic
nie powiedział.
- Do zobaczenia. – Powiedział
wyraźnie, posyłając im mały uśmiech i już go nie było.
Kierując się pewnym krokiem w stronę gabinetu
dyrektora wiedział, że cokolwiek tam usłyszy, cokolwiek każą mu
zrobić – zgodzi się. On sam nie jest ważny.
Ważni
są ci, którzy teraz siedzieli w milczeniu w Wieży Gryffindoru.
Bladzi, przerażeni i niepewni tego, co będzie. Ich przyszłość.
Ich marzenia. Ich jutro.
Nic ponadto.
Szkoda
tylko, że prawdopodobnie umrę, będąc prawiczkiem – pomyślał
z sarkazmem godnym samego Snape’a, wspinając się po krętych
schodach.
Część 3
Danty
Kenlay rozglądał się fanatycznym spojrzeniem po sali, u progu
której stał. To miejsce było jądrem ponad tysiącletniej,
potężnej budowli. Czuł to, wdychając stęchłe powietrze dawno
nie używanego, mrocznego pomieszczenia. Potoczył po całości
zachwyconym wzrokiem, robiąc kilka kroków w przód.
Aula
przypominała gigantycznych rozmiarów grotę, której
kształtowaniem, na przełomie milionów lat, wydawała się zajmować
sama matka natura. Widok ten zapierał dech w piersiach. Ściany
wyglądały jak zdradliwe, poszarpane, skaliste klify. Z sufitu
zwisały ostre, różnej wielkości sople lodu. Podłoga była gładka
i przypominała taflę zamrożonego jeziora. Idealna na
wyżłobienia rytualnych kręgów, pomyślał, przyglądając się
z zafascynowaniem mozaice równych, przezroczystych płytek, z
których wyłożono posadzkę. W pomieszczeniu panował przenikliwy
chłód i cisza, nie zmącona – nawet najmniejszym dźwiękiem. A w
powietrzu wisiała lekka, mlecznobiała mgła, nadawająca całości
złowieszczego charakteru.
Jednak to, co było dla niego
najważniejsze, to unosząca się tutaj woń. Zapach potęgi.
Uśmiechnął się z rozkoszą, odchylając głowę do tyłu, by móc
wciągnąć przez nozdrza ten specyficzny aromat. Wielu uważało, że
absurdalnie jest mówić o „zapachu” magii – prychnął
z irytacji, powoli kierując się w stronę serca auli. Wierzył w
to, tak samo jak w stwierdzenie, że wiatr przesiąknięty jest
słodkim zapachem wolności. Tak... magia zdecydowanie pachnie
potęgą.
W ciągu sześćdziesięciu lat swojego
życia dokonał wielu rzeczy. Odprawianie różnego rodzaju obrzędów,
było dla niego niemalże jak chleb powszedni. Nieważne czy były
one trudne, banalne, czy skrajnie wyczerpujące – był w tym
mistrzem. Nigdy jednak nie przyszło mu pracować w takim napięciu,
biegu i stresie, jak w tym przypadku. Stronił od takich sytuacji...
to prawda. Narażanie się, poświęcanie i inne tego typu nonsensy
nie leżały w jego naturze.
Ze złością przed samym sobą
musiał przyznać, że gdyby nie dług życia względem Dumbledore’a
– nigdy na to wariactwo by się nie zgodził. Wciąż sprzeciwiałby
się pewnie, gdyby nie to, jaki „konkretnie” rytuał, Albus kazał
mu odprawić. To było jak spełnienie marzeń.
Od
tamtego momentu... – Uśmiechnął się do siebie obłudnie. –
Od tamtego momentu liczyło się tylko to, że odprawi obrzęd,
którego zła sława sprawiła, iż o nim zapomniano na przeszło
sześćset lat! A teraz to on, po tak ogromnej przerwie, będzie tym,
który odprawi legendarne Ite Missa Est ponownie!
Na
samą myśl o tym przeszył go dreszcz podniecenia. Tak… Chwała,
sława, zaszczyty i uznanie… Wszystko to na niego czeka! Oczy
zabłysły mu na moment chciwością, po czym spoważniał nagle, a
uśmiech znikł z jego pomarszczonej twarzy. To nie będzie łatwe,
dotarło do niego. Musiał się skupić, gdyż jeden błąd, mała
pomyłka, niedokładność, czy przeoczenie – mogą spowodować
zagładę setek dzieci, które przebywają w szkole i katastrofalne w
skutkach następstwa. A zamiast sławy będzie Azkaban i uwielbienie
dementorów! Wzdrygnął się z obrzydzeniem na samą myśl. Roztarł
zdrętwiałe od zimna dłonie, rozglądając się jeszcze raz.
Skup
się, Kenlay. To twoja wielka szansa! Pomyślał, robiąc kilka
głębszych wdechów. Musiał być maksymalnie opanowany, a tylko
całkowita trzeźwość umysłu mu na to pozwoli. Wszystko musi być
zapięte na ostatni guzik.
W ciągu kilku minut rozłożył
wszystkie narzędzia pracy na przetransmutowanym z kamienia stole.
Efekt był taki, jak zawsze. Na blacie panował bałagan, jakiego
nawet Irytek by mu pozazdrościł. Nie zwracając na to uwagi, zaczął
rozwijać pergaminy, wypełnione masą różnego rodzaju szablonów,
wzorów, notatek i runicznych znaków.
Dobrze –
powiedział sobie, wyciągając duży, czysty pergamin. – Czas
zacząć.
Rozłożył go przed sobą i nachylił się
nad nim, zamyślony. Po pierwsze: mapa rytualna. Sięgnął, więc do
zwojów i zaczął je przeszukiwać. – Doprawdy, powinienem je w
końcu poukładać w porządku alfabetycznym... – pomyślał
lekko zirytowany, kiedy dopiero po kilku minutach znalazł pierwszy
wzór rytualnego pierścienia. Zmarszczył brwi, przyglądając mu
się z uwagą.
Każdy pierścień wyglądał tak samo.
Dwa brzegi kręgu – mniejszy i większy. Wewnątrz podzielony na
pięć stref. Każda z nich to odrębna informacja zapisana w języku
runicznym oraz inna zawarta w nim siła magiczna. Strefy dotyczyły
kolejno: celu, osoby, powodu, ofiary, szczegółów obrzędu.
Używając odpowiednich przyrządów, zaczął nanosić
na środek pergaminu pierwszy element mapy – pierścień ofiary.
Zmrużył oczy, skupiając się. Nawet nie drgnęła mu ręka, kiedy
rozpoczął tworzenie mapy rytualnej Ite Missa Est. To był moment, w
którym najmniejsza nawet pomyłka, groziła katastrofą. Treść,
skrupulatnie przetłumaczona na język runiczny, musiała być
wpisana w sfery, zgodnie z narzuconym szablonem. Było to o tyle
bardziej skomplikowane, że każdy z pięciu podstawowych wzorców
miał inne ułożenie, kolor i zawartą w nim moc. Sfera druga była
zawsze najpotężniejsza. Strefa pierwsza i trzecia, musiały być
sobie równe magicznie. Czwórka zawierała znikomą ilość mocy,
ale mieściła w sobie najważniejszą informację dla obrzędu, zaś
piąta nie miała żadnych właściwości magicznych, ale posiadała
wszelkie niezbędne wskazówki, według których ceremoniał się
dokonywał. Dokładność i precyzja, z jaką poruszały się jego
dłonie, były niezachwiane. Zaczął tworzyć swą historię niczym
autor powieści, gdyż wszystkie informacje wpisane w poszczególne
sfery, tworzyły rozdziały swego rodzaju opowieści. Jeden pierścień
można byłoby więc przyrównać do momentu w książce, bez którego
reszta nie miałaby najmniejszego sensu.
Kiedy skończył
nanosić na pergamin pierścień ofiary, wrócił do reszty wzorów.
Potrzebował jeszcze pierścienia wyznaczającego granice pola
rytuału. Z nim nie będzie problemu, zawsze był taki sam.
Następnie… Przebiegł szybko wzrokiem po pergaminach. Właśnie.
Zmarszczył brwi z niepokojem, przygryzając przy tym dolną wargę.
Nie lada wyzwaniem będzie nałożenie pierścienia wykonawcy rytuału
i dopasowanie go do Severusa Snape’a. Głowił się nad tym, przy
okazji przypominając sobie spotkanie z mężczyzną. Wielowymiarowa
i skomplikowana sygnatura magiczna tego człowieka z pewnością nic
mu nie ułatwi. Nie była ani jasna ani ciemna... Z pewnością
bardzo potężna. Pomyślał, szkicując pierścień na brudno.
Po dłuższej chwili rysunek był gotowy, więc przyjrzał mu się. –
Pierwsza strefa była w porządku – analizował z uwagą –
druga też, choć wymagałaby poprawek... Trzecia jest
niedopuszczalna. – westchnął, mnąc kartkę. Kilkanaście
minut i wiele zniszczonych kartek później, osiągnął w końcu to,
czego chciał. Mimo że niepowodzenia wyprowadziły go z równowagi i
obudziły w nim lekką irytację, wszystko wydawało się być
ostatecznie na swoim miejscu. Idealne wyważenie mocy w strefach i
odpowiednio wpisane informacje. Jestem genialny – pochwalił
się z butnością. Lubił wyzwania, więc... Nie takie rzeczy się
już robiło. Uśmiechnął się do siebie z przekąsem, uzupełniając
mapę rytualną pierścieniem wykonawcy.
Później już
tylko będzie potrzebować pierścienia obiektu wyznaczonego do
ochrony, który określał równocześnie granice mapy. Do tego będą
potrzebne imiona założycieli Hogwartu, przetłumaczone na język
runiczny, jak i sygnatura magiczna zamku. Tu potrzebny będzie
Albus i profesor Numerologii, zanotował w pamięci. Wykończeniem
mapy są standardowe półksiężyce alfy i omegi, które ułożone
są w taki sposób na mapie, aby swoją powierzchnią przecinać
wszystkie pierścienie od strony północnej – alfa, i południowej
– omega. Wyznaczają one początek i koniec zasięgu mocy rytuału.
Bez nich żaden czarodziej nie byłby wstanie zapanować nad magią,
jaką dysponuje obrzęd, jakim jest Ite Missa Est.
Finałem
będzie przeniesienie tego wszystkiego na posadzkę sali, w której
się znajdował, za pomocą bardzo skomplikowanej i długiej formuły
zaklęcia, stosowanego tylko i wyłącznie w tym celu. Wtedy to,
wielokrotnie powiększona mapa rytualna zostanie wyrzeźbiona na
podłodze, tak głęboko, by powstałe wyżłobienia można było
wypełnić specjalnym eliksirem…
Właśnie
– Danty nagle sobie przypomniał ze zgrozą. – Szlag by to…
zapomniał o eliksirze!
– Spokojnie – powiedział
do siebie, oddychając głęboko. – Przecież Snape jest Mistrzem
Eliksirów. On go uwarzy idealnie! Muszę porozmawiać z nim na ten
temat… Tak. Wszystko inne to tylko szczegóły. Mam jeszcze tyle
do zrobienia, a czasu coraz mniej – pomyślał w momencie,
kiedy usłyszał nieprzyjemne skrzypienie starych, długo nie
używanych drzwi. Odwrócił się w ich stronę i specjalnie się nie
zdziwił, widząc tam Mistrza Eliksirów we własnej, enigmatycznej
osobie.
– Dobrze, że pan jest, panie Snape. Musimy
działać szybko, a czas nas nagli – powiedział, wracając do
pracy.
– Dyrektor przekazał mi, że muszę zostać
przez pana uświadomiony... – z drwiną podkreślił to
słowo – …w kilku ważnych dla sprawy kwestiach. – Podszedł do
stołu, na którym walało się mnóstwo pergaminów, ksiąg i innych
rzeczy. Zlustrował ten bałagan z uwagą.
Mnóstwo… –
zmarszczył brwi z niechęcią. – Wszystkiego, co
nieodłącznie jest związane z tworzeniem mapy rytualnej. Do tego ta
aula, w której miał odbyć się rytuał. Poczuł, jak po plecach
przebiegły mu ciarki, gdy spojrzał na ostre sople wiszące wysoko
nad nimi. Jednym słowem: wypisz, wymaluj marzenie na salę
tronową Czarnego Pana – pomyślał.
– Więc
słucham. – Skupił swą uwagę na sędziwym mężczyźnie.
–
Widzi pan, panie Snape – zaczął spokojnie Danty, jednocześnie
wpisując w pierścień skomplikowane, runiczne znaki, całkowicie
nie przejmując się gościem. Nie podniósł głowy, co jawnie
zdenerwowało Snape’a. – W gruncie rzeczy, jest tylko jedna
kwestia, którą musi pan zrozumieć.
– Mianowicie? –
padło ostrożne pytanie.
– Rytuał Ite Missa Est można
przyrównać… – Mężczyzna zawahał się przez moment – ... do
żywej istoty, która czuje i analizuje – powiedział, dobierając
słowa z rozwagą. – Dlatego też jest tak trudny do wykonania –
stwierdził, wzdychając ciężko. – Tu nie wolno oszukiwać, panie
Snape – Kenlay wyprostował się, by spojrzeć prosto w czarne
oczy. – Pod żadnym pozorem – wymruczał, sięgając po dziwną,
czarną księgę, leżącą w oddaleniu od całego bałaganu, który
panował na blacie. Przyglądał się jej przez moment z dziwnym
wyrazem twarzy. Severus z obrzydzeniem stwierdził, że zobaczył
tam... fanatyzm.
Nie lubił faceta. Koniec. I
kropka.
– Może pan jaśniej? – zapytał chłodno,
również przyglądając się księdze. Żadnej reakcji, zanotował
ze złością. Skąd, na Merlina, Albus wytrzasnął tego idiotę?
– wywarczał w myślach.
Danty go irytował. Sytuacja
doprowadzała do szału, a czekała go jeszcze długa rozmowa z
niereformowalnym Potterem, którego musiał jakoś udobruchać. W
innym wypadku nie miał nawet najmniejszej nadziei na to, że chłopak
tej nocy pozwoli mu na cokolwiek. Merlinie, daj siły! –
jęknął w duchu, coraz bardziej zdenerwowany. Mimo to, nie było
możliwości odwrotu. Wiedział o tym doskonale. Próbował więc
stłumić nieprzyjemne uczucie, które gwałtownie zaczęło rosnąć
w jego piersi. Odetchnął głęboko, znowu skupiając się na
wkurzającym rozmówcy.
– Słyszałem, że w razie
niepowodzenia biorący w nim udział czarodzieje mogą stracić moc –
podniósł głos, aby tamten go usłyszał. Kenlay drgnął, jakby
się ocknął z jakiegoś dziwnego stanu i znów na niego spojrzał.
Mierząc go wzrokiem, milczał przez dłuższą chwilę. W końcu
brew Snape'a podjechała do góry, nie wróżąc niczego dobrego.
–
Tak, istnieje takie ryzyko – stwierdził w końcu mężczyzna,
obchodząc stół dookoła tak, aby obaj stali po przeciwnych jego
stronach. – Jest taka możliwość, że pan i pan Potter stracie
magię. Ale tylko wtedy… – podkreślił napiętym głosem, a jego
oczy zabłysły niepokojąco –… jeżeli pan, lub pan Potter
spróbujecie oszukać rytuał.
– Oszukać –
powtórzył Severus. – Jak możemy oszukać rytuał? –
wysyczał, niemal już całkowicie tracąc nad sobą kontrolę.
–
To proste, panie Snape – stwierdził Kenlay, nachylając się w
jego stronę. – Jeżeli pan, lub pan Potter dobrowolnie nie
przystąpicie do rytuału, czyli będziecie się do niego zmuszać,
potraktujecie to jako karę, obowiązek… – wyliczał,
gestykulując i spoglądając odważnie w oczy czarne jak węgiel. –
Magia Ite Missa Est to wyczuje – powiedział tonem, jakiego
używa się w stosunku do małych dzieci. – A jeżeli to wyczuje...
– Mężczyzna podniósł nieprzyjemnie głos, uśmiechając się
przy tym fałszywie. – To będzie oznaczać definitywny koniec.
Wtedy utrata waszej magii będzie najmniejszym zmartwieniem, panie
Snape.
W tym właśnie momencie Severus postanowił, że
jeżeli przeżyje, poczęstuje tego starego pryka darmowym
Cruciatusem. Co najmniej. A jeżeli straci magię, to przed
samobójstwem sprawdzi głową wytrzymałość hogwarckich murów.
Bynajmniej nie swoją.
Przez dłuższą chwilę
mierzyli się wzrokiem, po czym Danty Kenlay westchnął przeciągle
i wyprostował się, aż chrupnęło mu coś w krzyżu.
–
Powiem w prost: nie możecie mieć nawet minimalnych wątpliwości. W
waszych sercach, czy duszach, pod absolutnie żadnym pozorem, nie
możecie mieć obaw – wyrecytował znudzonym głosem jakąś
formułkę, po czym spoważniał. – Takie są zasady. Magia tego
rytuału przenika każdą z tych sfer bardzo dokładnie i
drobiazgowo. Jesteście zobowiązani do oddania się sobie nawzajem.
Dlatego chciałem z panem o tym porozmawiać.
– Chce
pan powiedzieć... – Snape zaczął zimnym głosem.
–
Chcę powiedzieć, panie Snape… – przerwał równie chłodno
mężczyzna – … że dzisiejszej nocy musi pan przekonać pana
Pottera do siebie na tyle, aby nie było w nim żadnych obaw, lęków,
czy wątpliwości w intymnych kontaktach między wami. Z panem, pod
tym względem, problemów raczej nie przewiduję – zakończył,
złośliwie na niego zerkając.
– Nie pozwalaj sobie,
Kenlay! – Warknął wściekle Severus. Widocznie coraz bardziej
wyprowadzany z równowagi. Kenlay, lekko przestraszony tą
gwałtownością, zrobił asekuracyjnie krok do tyłu.
–
Panie Snape! Błagam, rozmawiajmy jak dwaj dorośli mężczyźni! –
odparł mu przymilnie. – Widziałem zdjęcia młodego Pottera w
gazetach – powiedział z dziwnym błyskiem w oku. – Podejrzewam,
że każdy chciałby być na pana miejscu – wymruczał dwuznacznie.
Wiedział, że igra z ogniem, ale bycie Mistrzem Rytuałów równa
się z codziennym ryzykiem, więc… Chociaż – przełknął
nagle, widząc spojrzenie Snape’a, – Ryzyko zawodowe powinno
mi jednak wystarczyć.
– Więc zazdrości mi pan,
panie Kenlay? – Snape zapytał go z pozoru neutralnym głosem.
–
Oczywiście – przytaknął bez zastanowienia mężczyzna. – Ale
nie wszystko stracone… – przerwał jednak, dostrzegając zmiany
na twarzy Mistrza Eliksirów, które stawały się jeszcze bardziej
nieprzyjemne. – Jestem odpowiedzialny za cały rytuał –
podkreślił niepewnie, wracając do bałaganu na stole. – Więc
będę mógł chociaż popatrzeć – zakończył spoglądając
na Snape’a z obawą.
– Popatrzeć – powtórzył
Snape bardzo powoli, mrużąc niebezpiecznie oczy.
Był
szybki.
Sekundę później Kenlay poczuł, jak różdżka
boleśnie wbija mu się w gardło. Zaczął się krztusić, ale nie
śmiał nawet drgnąć, mocno przyciśnięty twarzą do blatu stołu.
– Upewnijmy się, dla twojego własnego dobra… –
wyszeptał mu do ucha Mistrz Eliksirów – ... że wszystkie
wymagania rytualne, które będziesz wypełniać, nie przekroczą
wspomnianego patrzenia – zaakcentował spokojnie,
jednocześnie mocniej napierając różdżką na gardło mężczyzny.
– W przeciwnym wypadku, istnieje wysoce prawdopodobna możliwość
nie tylko utraty przez ciebie wzroku, ale i utraty innych, mogących
przydać ci się w przyszłości zmysłów. Zrozumiano? – wysyczał,
puszczając gwałtownie Kenlaya. Ten odskoczył przerażony,
oddychając ciężko. Mężczyzna był wyraźnie blady, a jego oczy
były rozszerzone w przerażeniu. Czegoś takiego się nie
spodziewał!
– Zadałem ci pytanie, Kenlay – odezwał
się niewzruszony stanem mężczyzny Severus.
–
Zrozumiałem – wybełkotał. – To było nie potrzebne, panie
Snape – dodał już pewniej, poprawiając szatę. Chciał jeszcze
coś powiedzieć, ale jedno spojrzenie czarnych oczu skutecznie go
przekonało, że nie warto.
– Co z tą książką? –
Mistrz Eliksirów wskazał na czarną księgę, spoczywającą na
pergaminie mapy rytualnej.
– T-tam jest wszystko
napisane – odpowiedział natychmiast Danty, zerkając z obawą na
Severusa. – Musi ją pan wziąć i przeczytać, a zrozumie pan,
dlaczego wasze nastawienie podczas rytuału jest takie ważne –
mówił szybko, jednocześnie podając księgę trzęsącymi się
rękoma. Severus wziął ją spokojnie i przekartkował, aż trafił
na spis treści. Zmarszczył brwi. Tytuły rozdziałów nie
nastawiały człowieka optymistycznie. A już tym bardziej nie
zachęcały do przeczytania książki.
Rzucił Kenlayowi
jeszcze jedno nieprzyjemne spojrzenie i ruszył do wyjścia. Jego
kroki odbijały się echem w ogromnej auli. Już wychodził, kiedy
usłyszał słowa:
– Macie dwanaście godzin. Później
przechodzimy do następnych etapów. Jutro o szóstej wieczorem
rozpoczynamy rytuał. Nie będzie drugiej szansy, panie Snape. Więc
proszę zrobić wszystko, co w pana mocy, aby do jutra Harry Potter
się pana nie...
Nie zdążył dokończyć ponieważ
Severus nawet na moment się nie zatrzymał. Szybkim krokiem zmierzał
na pierwszy poziom lochów, gdzie mieściły się jego kwatery. Idąc,
rozmyślał nad tym, co się działo. Wiedział jedno.
Nie
miał żadnych wątpliwości i mieć nie będzie.
Pragnął
posiąść tego cholernego chłopaka. Czuł to każdą przeklętą
komórką swojego ciała, pożądał go bardziej, niż cokolwiek
innego w swoim życiu… Zakazany owoc smakował najlepiej. Severus
wiedział o tym bardzo dobrze. W końcu ileż to on zakazanych rzeczy
w życiu nie zrobił? Jednak problem i to ogromny, nie tkwił w nim,
lecz w Harrym…
Bo JAK na wszystkie bóstwa tego świata,
miał skłonić go do tego, aby z całkowitym przyzwoleniem i
zaufaniem się mu oddał?
JAK miał tego dokonać?! Po
tylu latach upokorzeń, przykrości i poniżeń z jego strony?!
Merlinie, pomóż!
***
Wszystko
wokół siebie odbierał tak, jakby stał obok. Odgłosy były
przytłumione. Dobiegały jakby z bardzo daleka. Kolory wydawały się
matowe i zamazane. Otaczała go mgła absurdalności tak wielkiej, że
podejrzewał, iż człowiek jeszcze nie wymyślił takiego
określenia, które oddałoby całą bzdurność tego, czego właśnie
się dowiedział. Tylko słowa były ostre i wyraźne. Sprawiające
ból, budzące początkowo niedowierzanie, a później panikę.
–
Znaleźliśmy sposób, dzięki któremu nie tylko ochronimy
Hogwart i jego mieszkańców. Istnieją ogromne szanse na to, że
jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli – Voldemort zginie raz
na zawsze.
– To wspaniale – krzyknął, z ulgą w głosie.
Jednak dyrektor nie podzielał jego entuzjazmu. Pierwszy raz w życiu,
rozmawiając z Harrym, unikał patrzenia mu w oczy. – Profesorze, o
co więc chodzi? – zapytał Potter, pełen złych przeczuć.
–
Harry… – wyraz niebieskich oczu przeraził go. – Musze prosić
cię o zrobienie czegoś, co owszem, uratuje szkołę i zakończy
wojnę, jednak zapłacisz za to bardzo wysoką cenę. – Usłyszał
ciche, przepełnione zmęczeniem słowa. – Znienawidzisz mnie za
to. – Dyrektor wyszeptał z bólem w głosie. Przerażony, ledwo to
dosłyszał.
Już dawno przestał pytać: Dlaczego
on? Życie go nauczyło, że nigdy nie uzyska odpowiedzi. Jednak
w tej chwili, w tym szczególnym momencie swojego całkowicie
popieprzonego życia, chciał wiedzieć. Desperacko żądał
odpowiedzi. Tu i teraz. Zanim wyrwie sobie z głowy wszystkie włosy.
Natychmiast. Już!
– M-mam pozwolić
Snape’owi? – wyszeptał ze zgrozą. Ledwo mógł to wypowiedzieć.
– M-mam z nim…
– Harry, jesteś już dorosły. Nie muszę
ci tłumaczyć, czym jest seks, prawda? – Dyrektor miał teraz
pewny głos i rozmawiał z nim używając tonu, który mówił wiele
o powadze zaistniałej sytuacji. Jednak Harry miał wrażenie, jakby
pierwszy raz rozmawiał z tym człowiekiem, jakby pierwszy raz w
swoim życiu słyszał barwę tego głosu. Był obcy.
– Od
ciebie jak i od Severusa oczekuję maksymalnego zaangażowania i
poświęcenia. – To wszystko brzmiało jak plan taktyki bitwy, od
której wszystko będzie zależeć. Miał wrażenie, że zaczyna się
dusić, kiedy do niego dotarło, że tak właśnie jest. A asem w
rękawie ich strony było jego dziewictwo! Miał ochotę wybuchnąć
histerycznym śmiechem. – A przede wszystkim oczekuję, iż
staniecie oboje na wysokości zadania, odkładając na bok wszystko,
co was do tej pory dzieliło. Rytuał musi się udać. Nie będzie
drugiej szansy. Dla nikogo.
– Jak mam to zrobić?! –
wykrzyczał, zrywając się nagle z miejsca – Jak mam z nim…
–
Musisz – przerwał mu twardo dyrektor, który wydawał się nie
zwracać uwagi na to, że
Harry jest bliski powtórzenia
swojego wyczynu z piątego roku, kiedy to doszczętnie
zdemolował
gabinet dyrektora. – Rytuał Ite Missa Est rządzi się twardymi
prawami,
niezłomnymi od zawsze – tłumaczył mu opanowanym
głosem. – Ofiara musi całkowicie oddać
się wykonawcy
rytuału, Harry. CAŁKOWICIE. To znaczy ciałem, duszą i umysłem.
– To niemożliwe! – histeryzował. – Nie w naszym
przypadku! To się nie uda! My..
– To się musi udać –
przerwał dyrektor – Dlatego OBAJ zapomnicie o przeszłości.
Zapomnicie po to, aby dać przyszłość całej czarodziejskiej
społeczności.
– Pieprzę to! – wrzeszczał, miotając się
po gabinecie jak uwięzione w klatce zwierzę. – Nie masz prawa
wymagać ode mnie czegoś takiego! Nie masz…
– To los tego
od ciebie wymaga – przerwały mu spokojne słowa. Upadł bezsilnie
na kolana.
Przeznaczenie, które musiało się jakoś
wypełnić… Obowiązek, który musiał spełnić…
Co miał
zrobić? Płakać? Wrzeszczeć? Nie zgodzić się? Sprzeciwić się
dyrektorowi, a co za tym idzie, wszystkim uczniom, mieszkańcom
Hogwartu? Odmówić ratunku Gryfonom? Odmówić… Ronowi i
Hermionie? Sobie?
– Macie z Severusem czas do jutra,
do szóstej wieczorem. – Głos dyrektora dobiegał jakby z daleka.
Otępienie, w które wpadł, skutecznie oddzieliło go od
rzeczywistości. – Wiem, że to jest dla ciebie niewiarygodnie
trudne… Ale proszę cię o dojrzałość i zrozumienie. To trzeba
zrobić, Harry. To trzeba po prostu zrobić.
Milczał, kiedy
Dumbledore opisywał mu ze szczegółami, do jakiego poziomu
zażyłości intymnej muszą dojść ze Snape’em, aby rytuał się
powiódł. Coraz trudniej mu się oddychało. Miał mdłości. Pod
koniec monologu dyrektora nie wytrzymał i cała dzisiejsza kolacja
wylądowała na purpurowym dywanie. Przez długie minuty klęczał
nad swoimi wymiocinami, nie mogąc zrobić absolutnie nic. Ciało
odmawiało mu posłuszeństwa. Przerażenie go paraliżowało.
Dopiero dyrektor pomógł mu znowu usiąść, podając jakiś napój,
który złagodził drapanie w gardle i suchość w ustach. Po
dłuższej chwili usłyszał pytanie, które było jak celnie
wymierzony policzek. To go trochę ocuciło.
– Odmawiasz nam
ratunku?
To był chwyt poniżej pasa, Dumbledore –
pomyślał wtedy zszokowany Harry.
– Od ciebie
zależy teraz wszystko, Harry. Nie mogę cię zmusić. Ale jeżeli
się nie zgodzisz, otworzysz Voldemortowi wrota Hogwartu.
Wiedział to. Cholera, wiedział! Przecież obiecał
sobie, że zrobi wszystko… Słowo wszystko nabrało nowego
znaczenia. Obiecał. Zrobić. Wszystko.
– Harry… –
usłyszał cichy głos, kiedy otwierał drzwi.
– Tak? –
zapytał, nie odwracając się w stronę dyrektora.
– Losy
nas wszystkich leżą w waszych rękach. – Słowa miały moc, a
Dumbledore był jednym z tych, którzy doskonale o tym wiedzieli. –
Nie skażcie nas na zagładę z powodu swoich uprzedzeń i
przeszłości.
Harry zacisnął dłoń na klamce tak mocno, że
aż mu posiniała.
– Przemyśl moje słowa w drodze do komnat
Severusa. Nie będzie drugiej szansy, Harry. Nie będzie.
Był
jedynie w stanie kiwnąć głową. Nie ufał swojemu głosowi.
***
– Panie?
Voldemort wyrwał się z zamyślenia.
Powoli spojrzał w dół, prosto przed siebie. Jeden z jego
zwiadowców klęczał przed nim, drżąc ze strachu.
– Mów –
rozkazał syczącym, zimnym głosem.
– Panie, w Hogwarcie
dzieje się coś dziwnego – powiedział szybko śmierciożerca.
Voldemort wyprostował się na swoim tronie, mrużąc przy tym
niebezpiecznie oczy.
– Mów jaśniej – warknął zły w
stronę kulącej się postaci.
– Szpiedzy będący w szkole
nie meldują, panie. Cały budynek wygląda tak, jakby opustoszał.
Wokół zamku potrojono straże. Nic więcej nie wie… Aaaa! –
krzyknął mężczyzna, zwijając się z bólu, kiedy uderzyła w
niego klątwa.
– Dowiedzcie się jak najwięcej. Wynoście
się! – Voldemort był wściekły. Co mogło się dziać w szkole
na trzy dni przed jego planowanym atakiem? Nagini zasyczała coś
niespokojnie, owijając swoje długie, grube cielsko wokół niego.
Spojrzał powoli w jej stronę, sycząc odpowiedź.
Z
pewnością nikt nie zna jego planów. To było niemożliwe.
***
Zakazy… Nakazy… Niech to, kurwa, szlag!
Severus uderzył z wściekłością, nad którą nie mógł
zapanować, trzymaną w dłoniach księgę. Z każdym kolejnym
zdaniem tracił nad sobą kontrolę. Przez moment próbował
zniszczyć ową rzecz swoim płonącym ze wzburzenia wzrokiem. Jednak
upartej książce nic się nie stało. Ukrył twarz w dłoniach,
czując, że za chwilę jego frustracja osiągnie apogeum
wytrzymałości.
– Przecież to jest chore – wysyczał
do siebie, zaciskając ręce we włosach. – Niedorzeczna.
Absurdalna. Bzdurna. – Warczał, łypiąc niebezpiecznie na księgę.
– Nijak mająca się do rzeczywistości… – Wstał, gwałtownie
uderzając pięścią w blat biurka. – … Przeklęta rzecz!
Próbował się uspokoić, ale w tym przypadku sprawdzone
sposoby nie zadziałają. Nie przejdę przez to na trzeźwo! –
pomyślał wyprowadzony z równowagi. Szybkim krokiem podszedł do
barku, znajdującego się w drugim końcu salonu. Bogu ducha winne
drzwiczki o mało nie zostały wyrwane z zawiasów, kiedy tylko je
otworzył. Sięgnął po butelkę Ognistej Whisky, która, jak na
złość, była tak zakorkowana, że nie mógł sobie z nią
poradzić. Po kilku chwilach szarpania się z przeklętą butlą,
kiedy już z wściekłości miał zamiar rzucić nią o podłogę,
coś w nim zaskoczyło. Znieruchomiał. Bardzo powoli nabrał
powietrza w płuca, po czym równie spokojnie je wypuścił. Nie mógł
nic wypić. Wiedział o tym. Ostrożnie, z żalem w oczach, odłożył
trzymany trunek na dotychczasowe miejsce. Delikatnie, jakby chciał
wynagrodzić swoje wcześniejsze zachowanie, zamknął barek i zaraz
potem zrobił krok w tył. Uspokój się – stanowczo sobie
nakazał. – Najwyżej po wszystkim po prostu strzelisz sobie
Avadą w łeb i będzie po sprawie.
Kiedy tylko
odwrócił się w stronę biurka i księgi tam spoczywającej, w jego
oczach zapłonęło szaleństwo.
Tą – niech spotka ją
los najgorszy z możliwych – księgę, dał mu Danty Kenlay.
Zawierała multum wskazówek, nakazów i zakazów dotyczących
przedrytualnych relacji z ofiarą. Robiło mu się niedobrze od
wszystkich szczegółowych opisów tego, jak daleko można się
posunąć w intymnych kontaktach, czego absolutnie robić nie wolno,
co zdecydowanie stać się powinno… I tak dalej i tak dalej, że po
którymś podpunkcie człowieka szlag trafia!
Nie był
sentymentalny. Nienawidził się rozczulać, ale sposób, w jaki
opisano wszystko, co związane jest z osobą, będącą ofiarą w
rytuale – był przedmiotowy i wręcz okrutny.
Coś boleśnie
ścisnęło go na wysokości klatki piersiowej. Znał to uczucie i
wiedział, że w jego przypadku nigdy nie pojawia się bez powodu.
Przerażenie. Strach tak silny, wręcz zwierzęcy. – o
Pottera. W całym rytuale on, jako wykonawca, miał za zadanie
utworzyć więź z ofiarą na tyle silną i pełną zaufania, aby
magia Ite Missa Est przyjęła ofiarę niewinności. Podczas samego
rytuału miał jedno do zrobienia: Rozprawiczyć… Przelecieć…
Odebrać niewinność. Jak zwał, tak zwał. Na tym kończyła się
jego rola. Natomiast Potter…
Jak zwykle miał
najtrudniej.
Severus ze zmęczenia westchnął. Zawsze
trudniej…
Wszystko to, czym martwił się jeszcze,
zanim dotknął tej cholernej książki, stało się wręcz banalne
do wykonania, nie warte nawet tego, aby się tym przejmować.
Najgorsze miało nadejść dopiero później. To, na co nie będzie
mieć w żadnym stopniu wpływu. Opis tego wszystkiego, co się
wydarzy , jeżeli tylko ofiara zostanie zaakceptowana, przyprawiał
go o dreszcze. W książce nazwano to jako przesianie mocy.
Magia rytuału połączy się z magią ofiary w jej
ciele. Będą się scalać, łączyć, stapiać się jakby w jedno, a
kiedy tak się stanie, cała ta ogromna moc, w jednym ułamku sekundy
zostanie wyrwana – przez coś, co nazwano w księdze słowami
Dominus sacrifico*. Tylko tyle w niej znalazł. A co z tym, co
będzie dziać się później? Jak to ma wyglądać?
Jedynie,
co było wiadome, to to, że po Dominus sacrifico wokół
szkoły powstanie mur obronny. Niewidoczny gołym okiem, ale
doskonale odczuwalny magicznie. Osłony, których jak mówi książka,
jeszcze nikt przebić nie zdołał. Gdyż zniszczyć obronę
stworzoną dzięki Ite Missa Est jest niemal równoznaczne ze
wskrzeszeniem zmarłego. Nierealne.
Spojrzał na zegar.
Była prawie druga w nocy, a chłopaka jak nie było, tak niema.
Wypuścił ze świstem powietrze. To wszystko go przerastało.
Potrzebował kofeiny. W sporych ilościach…
Czy i
tym razem podołasz, wyjdziesz z tego zwycięsko, ze swoim wiecznym,
głupim szczęściem, Potter? Czy dasz radę? Znowu? Czy i tym
razem...?
Niepewny i przytłumiony odgłos wyrwał go
z zadumy. Powoli wyprostował się. Ktoś pukał do drzwi. W jednej
sekundzie zrobiło mu się gorąco, a serce zabiło mocniej.
Potter.
C.D.N.