Ite Missa Est


Ite Missa Est

Część 1

Niech piekło pochłonie, ten przeklęty dzień… Przeklętą wojnę… Przeklętego Czarnego Pana… Przeklęte dropsy Dumbledore'a… Przeklętego po stokroć Potter'a…

Odziany w czarną jak noc szatę, mężczyzna, próbował uspokoić się w swój ulubiony sposób, który do tej pory zawsze skutkował. Był sam w swoim gabinecie, więc mógł sobie pozwolić na wybuch niekontrolowanej, gorącej wściekłości. Przeklinał więc w myślach wszystko i wszystkich, za wszystko i o wszystko, chcąc choć odrobinę sobie ulżyć. Ku jego nieskrywanej irytacji - nie skutkowało. Pierwszy raz w życiu. Podejrzewał, że tylko kilka celnie rzuconych klątw, najlepiej w jakiegoś zabłąkanego w lochach gryfona lub ewentualnie w puchona, przyniosłoby mu minimalne ukojenie w zaistniałej sytuacji.

Czarny Pan wyznaczył wstępny termin ataku na Hogwart.

Miał wrażenie, że krew w jego żyłach pulsuje, przyspiesza swój bieg, a już za moment zacznie wrzeć. Czuł, że jeżeli zaraz się nie uspokoi to rosnące ciśnienie, po prostu rozsadzi mu wnętrze. To było nie do zniesienia!

Tylko cudem dowiedzieli się o tym. Do ostatniej chwili szczegółowy plan agresji, celem, której był zamek i jego mieszkańcy, miał być tajemnicą, skrzętnie ukrywaną i ciągle doskonaloną w umyśle tego szaleńca, który przez całkowity zbieg okoliczności - niech go szlag - był geniuszem zła.

Voldemort jest w tym momencie święcie przekonany, iż tylko on, i nikt inny, wie o tym, co wydarzy się dziewiętnastego listopada tego roku. Zamach, który opracowywał od wielu miesięcy był bezbłędny w swej taktyce i zamierzeniach. Wziął pod uwagę wszystkie ewentualności, szczegóły i możliwości niepowodzenia. Posiadał warianty awaryjne.

Dzięki bogom, nie wziął pod uwagę jednego. Tylko jednego. Szpiega. We własnej głowie.

Chwała ci za to wielki Merlinie!

Nie podejrzewa nawet, na ich szczęście, że w momencie, kiedy szczegółowo przedstawiał swój plan Nagini, która zresztą wraz z innymi wężami ma wziąć czynny udział w napadzie, ktoś skrzętnie łowił każde jego słowo, każde zamierzenie, każdą myśl.

To był cud. Szansa, zapewne ostatnia, dana im przez los. Szkoda tylko, że otrzymali ją zaledwie na cztery dni przed atakiem.

Westchnął głośno, opierając głowę wygodnie o fotel. Zamknął oczy i skupił się na równomiernym, uspokajającym oddychaniu.

Mieli tylko dziewięćdziesiąt sześć godzin. Cztery dni. Tylko tyle… obrona zamku, była wzmacniana wielokrotnie. To prawda, ale to wciąż było zbyt mało. Za mało! A szkoła była pełna dzieci, na których ewakuacje nie było czasu. A raczej jednoznaczne były słowa, które powtórzył im roztrzęsiony i przerażony zdobytymi informacjami chłopak:

" Ci głupcy nie spodziewają się, że użyje aż takich środków i takiej mocy dla osiągnięcia celu… "

Severus nie był człowiekiem szczególnie optymistycznie nastawionym do świata. Należał do tej małej grupy ludzi, dla których logika, inteligencja i umiejętności stanowiły fundament życia. Nie był paranoikiem. Był stronniczy dla własnej rozrywki. Opanowanie, czujność, nieufność, dystans. Zwykle panował nad strachem. Tym bardziej nie panikował… zazwyczaj sobie na to nie pozwalał. Mimo to, chcąc nazwać, ogarnąć całą grozę obecnej sytuacji jednym słowem, w tej chwili nie przychodziło mu do głowy, nic bardziej trafnego niż: Armagedon.

Kurwa. Mać.

Nikt, nawet nie łudził się, że może do tego nie dojdzie. Marzenia ściętej głowy. Wiedział o tym doskonale. Tom Ridlle miał obsesję na tym punkcie. A jej siła, co wiele mówiło, dorównywała chęci zamordowania Złotego Chłopca. Chciał być panem w tym zamku. Od zawsze, czyli odkąd powstał. Wielokrotnie mówił swoim sługom o swych planach. Głośno rozwodził się nad nimi, wręcz do znudzenia. Opowiadając tę samą bajkę. Ciągle i ciągle, niczym dobry dziadek swym wnuczętom na dobranoc.

[…] zasiądę na należnym mi miejscu, za stołem prezydialnym, gdzie, od przeszło tysiąca lat, zasiadali kolejni dyrektorzy Hogwartu. Za mną, wisieć będzie ogromna flaga z godłem domu wielkiego Slytherina. Po moich bokach zasiadać będziecie wy, moi najwierniejsi słudzy. Elita elit. Mój wewnętrzny krąg. A u moich i waszych stóp, leżeć będzie martwe, jeszcze stygnące ciało Chłopca Który Przeżył Po To Aby Zginąć. Będziemy podziwiani, szanowani, a nasza potęga budzić będzie trwogę i strach! W gabinecie dyrektora Hogwartu będę przyjmować gości, tam załatwiać będę wszystkie sprawy. Wyobraźcie to sobie! To tylko kwestia czasu! Na miejscu tego przeklętego feniksa Dumbledore'a zwijać się będzie moja wspaniała Nagini. W szkole, pod moją dyrekcją, będziecie trenować moich kolejnych zwolenników, aby stali się tak samo jak wy wierni i potężni na moją chwałę! Będziemy im wpajać szlachetne tajniki Mrocznych Sztuk i dziedzin jej pokrewnych! Szlamy, mugole, wszystkie gatunki istot magicznych jak i nie magicznych będą nam służyć! Nam! Potężnym, czystym przedstawicielom wyższej rasy! Potęga i władza jest w zasięgu ręki! Wyciągnijcie dłonie i chwyćcie to co do was należy! Po swoją własność! [...]”

I tak bez końca! Niedobrze się robi, gdyż koniec tej opowieści, powstałej w umyśle szaleńca był prosty do przewidzenia. Banalny wręcz, niegodny nawet tego, aby zrodzić się w małym móżdżku mugolskiego pięciolatka. Lord Voldemort byłby niepodzielnym panem i władcą absolut… A! Jakże mógł zapomnieć - przesadnie skarcił się w duchu - Żyjącym wiecznie, trzeba zaznaczyć. Tak, więc: Nieśmiertelny Lord Voldemort byłby niepodzielnym panem i władcą absolutnym. Kropka.

I dziadzio Voldzio skończyłby bajeczkę. Powiedziałby ”dobranoc wnuczątka” i… Crucio!

Severus ocknął się z zamyślenia lekko potrząsając głową i krzywiąc się przy tym jakby połkną cytrynę. Mój sarkazm, okaże się kiedyś bronią bardziej śmiertelną od Avada Kadevra - wykrzywił wargi w zgorzkniałym uśmiechu. Jego myśli podążyły zdecydowanie złym torem, który przyprawiał go zawsze o migrenę. Zamknął ponownie oczy i zaczął masować sobie skronie. Ból się wzmagał.

Stojący w rogu salonu, zabytkowy zegar, wydał charakterystyczny dźwięk wybijając godzinę kwadrans po ósmej wieczorem.

Był szesnasty listopada. Każda mijająca godzina była na wagę złota… Lub życia.

To wszystko nie szło tak jak powinno - pomyślał zrezygnowany - Wszystko to jest cholernie niesprawiedliwe - westchnął i wstał zza swojego biurka. Za piętnaście minut rozpocznie się nadzwyczajne zebranie Zakonu, na którym mają zdecydować co robić. Miał bardzo złe przeczucia. A winnym tego stanu był nie kto inny jak sam dyrektor Hogwartu. Ten ekscentryczny starzec wymyśli coś, co na pewno zadziała. W końcu zawsze działało. Sęk w tym, że jak go znał, a znał go troszkę - To się mu nie spodoba. Skrzywił się ostentacyjnie. Dowodem tego było chociażby spojrzenie, jakim obdarzył go Albus podczas kolacji.

Niech to szlag!

Z dwojga złego, już sam nie wiedział czasami, co gorsze, Albus ze swoimi cholernymi pomysłami, które zawsze działały, zawsze się mu nie podobały i w które zawsze był wplątany czy Voldemort ze swoja wizją idealnego świata, którego miałby być władcą.

Przymknął oczy na moment.

Obraz szatańsko uśmiechającego się Czarnego Pana, siedzącego na miejscu dyrektora Hogwartu z martwym Potter'em u jego stóp, nagle nawiedził dość wyraźnie jego umysł. Ból głowy wzmógł się tak bardzo, że musiał powtórzyć masaż skroni. Otworzył gwałtownie oczy i wziął kilka głębszych wdechów z całej siły starając się pozbyć tego widoku z głowy.

Nie… nie… nie…Zdecydowanie wolę Albusa i te jego przeklęte dropsy! - Myślał kierując się w stronę gabinetu Dyrektora - W innym wypadku... Merlinie, daj szybką śmierć jeżeliby marzenia tego szaleńca miały się spełnić i znaleźć odzwierciedlenie w rzeczywistości.W końcu, dropsa zawsze mógł odmówić, klątwie cruciatus - już nie.

***

Kiedy wszedł do pomieszczenia spodziewał się zwykłego jazgotu głosów o różnej tonacji i barwie, które zawsze towarzyszyły zebraniom zakonu. Nienawidził tego. Czuł się wtedy, jakby znajdował się na jednym z najbardziej zatłoczonych korytarzy Hogwartu, wśród tej bandy szczeniaków, którym tak usilnie starał się przekazać, choćby cząstkę swej wiedzy. Zdziwił się jednak, kiedy zastał prawie pusty gabinet. Jedynymi osobami jakie tam były to McGonagall, Albus i jakiś sędziwy mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widział. Skinął im i usiadł na wolnym fotelu przed biurkiem Dumbledore'a.

- A gdzie reszta? - zapytał ciekawy, ukrywając swoje zaniepokojenie. - Myślałem, że ma się odbyć zebranie. - dodał zerkając na nieznajomego mężczyznę, który skupił swoją całą uwagę na nim odkąd się tylko pojawił. To nie wróży mi zbyt dobrze - pomyślał z przekąsem.

- Odbędzie się.- powiedział Albus, raczej unikając patrzenia się na niego, co tym bardziej było alarmujące. Albus Dumbledore był człowiekiem, który zawsze patrzył ludziom w oczy, chyba… Chyba, że… - Kiedy wszystko ustalimy - zakończył dziwnie napiętym tonem dyrektor - Chyba, że czuł się czemuś winny.

Severus postanowił zignorować ostrzegające go przed niebezpieczeństwem sygnały i zdecydował poczekać na rozwój wypadków. Jakbyś miał jakieś inne wyjście Severusie - pomyślał sarkastycznie - ucieczka jest przecież zbyt niegodna.

Posłał, więc zaintrygowane spojrzenie Albusowi. Kiedy wszystko ustalą? Sami? Czwórka czarodziei, całą strategię obrony Hogwartu?- przemknęło mu z nie dowierzaniem przez głowę, na moment przed tym jak w końcu spotkali się z Albusem wzrokiem. Zmroziło go.

Dyrektor patrzył się na niego w sposób, którego jawnie nienawidził. To coś, było w tych szczególnych niebieskich oczach. Severus znał to spojrzenie doskonale. Szczerze mówiąc, głęboko w duchu, uważał się za specjalistę w rozumieniu tych szczególnych wyrazów i zmian, jakie zachodziły w oczach wielkiego Dumbledore'a. Studiował je zaciekle przez ostatnie piętnaście lat. To spojrzenie powiedziało mu więcej niż w tym momencie chciał wiedzieć - a będąc dokładnym - czego wiedzieć absolutnie nie chciał.

Albus Dumbledore podjął decyzję, której się bał.

A kiedy on się czegoś bał, było gorzej niż źle. To było najgorsze. Skoro więc podjęta decyzja, wzbudza w nim strach… oznaczało to jedno: Czyjeś poświęcenie. Znał doskonale tego starego pryka i wiedział, jak obrzydliwie gryfoński potrafi być. Dlatego już pewnie zadręczał się tym co postanowił zrobić. Przeklęta gryfońska uczciwość. - Severus posłał Albusowi w odpowiedzi spojrzenie pełne jednoznacznej drwiny. Jednocześnie, przygotował się na rewelacje, które z pewnością i tak nim wstrząsną wnioskując z zachowania Albusa. Będzie gorąco. Poczuł jak zdenerwowanie zaczyna dawać o sobie znać, więc dyskretnie wytarł spocone ręce o szatę w duchu stanowczo nakazując sobie spokój.

Nic z tego - warknął w myślach widząc, jak Albus otwiera w końcu usta - Kurwa.

***

- Severusie, Minervo przedstawiam wam Dantego Kenlay. - Nieznajomy mężczyzna skinął im głową.- Jest osobą, która nosi nieczęsto spotykany w naszym świecie tytuł mistrzowski - zaznaczył dyrektor uważnie obserwując reakcję swoich przyjaciół.

- Severus Snape, Mistrz Eliksirów Hogwartu.- przedstawił się oficjalnie wymieniając uścisk z mężczyzną. McGonagall widocznie została mu przedstawiona wcześniej, skoro facet nawet na nią nie spojrzał - przemknęło mu przez myśl, kiedy zauważył, że facet nie spuszcza z niego wzroku.

- Nawzajem panie Snape.- odpowiedział sędziwy czarodziej dziwnie się mu przypatrując. Severusowi bardzo nie spodobało się to spojrzenie. Oceniające. Klasyfikujące. Jakby facet osądzał czy nadaje się do… Do czegoś. Na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka.

Nie, żebym wybrzydzał - pomyślał, kiedy Kenlay zbliżył się do niego nie wypuszczając jego dłoni ze swojej, z miną znawcy, który bada jakiś ważny eksponat - Mimo iż wolę mężczyzn, gustuję raczej w młodszych - warknął wewnętrznie. Jego spaczony humor miał to do siebie, iż objawiał się w najbardziej nieodpowiednich momentach.- Tak, tak, Severusie, przyznaj lepiej otwarcie, że masz ochotę na kilku swoich uczniów, a będąc dokładnym na jednego z nich. Chciałbyś go ujarzmić, okiełznać, mimo, że na co dzień doprowadza cię do białej gorączki jedynie swoim przeklętym istnieniem… - Nie wspominając już o jego wewnętrznym głosie, który gadał już całkiem od rzeczy. Uciszył go więc i skupił się na Dantym Kenlay, który ciągle wydawał się badać go wzrokiem.

- Jakiż to rzadko spotykany tytuł pan nosi?- zapytała Minerva, jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę ze znaczenia spojrzeń, które zarówno Albus jak i jego gość rzucali Severusowi odkąd tylko przekroczył próg tego gabinetu. Na Merlina - sapnęła wewnętrznie - on znowu go w coś wplątał - powiązała to w całość posyłając wszystko wiedzące, oburzone spojrzenie dyrektorowi. Ten jedynie wzruszył bezradnie ramionami i odwrócił głowę. Minerva zmarszczyła brwi zaniepokojona. Albus zachowywał się jakby przyznawał się do winy a jego postawa, jednoznaczne świadczyła o tym, że nie będzie się uchylać od kary. Nie podobało jej się to.

- Jestem Mistrzem Rytuałów droga pani.- odpowiedział mężczyzna jakby w transie puszczając w końcu dłoń Snape'a, któremu lekki, zadowolony uśmiech mężczyzny wcale się nie spodobał - I chyba wiedzą państwo co w takiej sytuacji moja obecność oznacza.- podkreślił chłodnym tonem przybierając oficjalna postawę.

- Domyślam się.- powiedziała jedynie nagle pobladła profesorka. Czarne oczy Mistrza Eliksirów zwęziły się w skupieniu. A więc rytuał - zdecydował w duchu prostując się - Niedobrze.

Zapadła cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki w tym momencie było słychać w gabinecie dyrektora Hogwartu był zegar obwieszczający godzinę. Za kwadrans dziewiąta wieczorem. Napięcie było namacalne. Severus miał tego dosyć, więc zbierając w sobie cały spokój jaki mu pozostał, zapytał:

- Albusie, jaki rytuał postanowiłeś odprawić i dlaczego mam w nim wziąć udział?- Nie widząc żadnej reakcji wysyczał - Mów że wreszcie!

Odpowiedź jaka padła sprawiła, że zbladł z przerażenia i niedowierzania.

- Ite Missa Est - powiedział powoli Dumbledore patrząc im teraz prosto w oczy. Zobaczył tam dokładnie to co czuł, odkąd wybrali z Dantym właśnie ten rytuał. Przerażenie - przede wszystkim i nieme pytanie, które poddawało w wątpliwość jego zdrowie psychiczne. Uśmiechnął się ze smutkiem w duchu - tego też się spodziewał.

On sam, czuł do siebie głównie obrzydzenie. I strach przed zobaczeniem dokładnie tego samego, w pewnych bardzo dla niego szczególnych oczach. Wiedział, ponieważ kochał osobę, którą musi poświęcić. To będzie niewyobrażalnie trudne dla nich wszystkich. Nie chciał zobaczyć oskarżeń, nienawiści i wyrazu zdrady w tym zielonym spojrzeniu.

Tak często wyrzucał sobie w duchu to, jak wykorzystuje i rani chłopca. Jak ukrywa przed nim prawdę. Jak oszukuje i manipuluje. Wiedział to wszystko. Miał silną świadomość jak złe jest to co robi.

Ale trwała wojna. A on musiał wybierać. Między tym co łatwe i dobre, a tym co słuszne i konieczne.

Mimo pozornego spokoju przełknął z trudem, widząc jak wyraz twarzy Severusa diametralnie się zmienia po tym jak pierwszy szok minął. Oczy mu zapłonęły w sposób niebezpieczny. Znał ten wyraz dokładnie. Przerażający i okrutny jak przed bitwą. Mistrz Eliksirów przybrał pozę, której nawet ktoś taki jak Albus się obawiał. Severus zerwał się z miejsca.

- Czyś ty stracił rozum?- wysyczał mu centymetry od twarzy - wiecie oboje, co chcecie zrobić?!

- Bardzo dokładnie to przemyśleliśmy, panie Snape. - odezwał się z rezerwą Danty - wszystko zostało dokła…

- Przemyśleliście. - powtórzył Severus pełnym drwiny głosem - Przemyśleliście! - sarknął odwracając się gwałtownie i podchodząc do okna. Przeczesał włosy z frustracji jaka go ogarnęła. Westchnął głęboko próbując się uspokoić. Ite Missa Est! Ze wszystkich, znanych czarodziejom rytuałów! Na miłość Boską! Już dawno nie czuł takiego przerażenia. I on miał wziąć w tym udział… Merlinie dopomóż!

Za jego plecami wybiła punkt dziewiąta wieczorem.

***

- Severusie… - odezwał się ostrożnie po dłuższej chwili milczenia Albus. Miał zatroskany wyraz twarzy. Wiedział. Wiedział doskonale czego oczekuje i o co prosi Severusa. Widział jak jego młody przyjaciel próbuje się uspokoić i zrozumieć. Severus zawsze robił wszystko, aby rozumieć jego decyzje szybciej niż inni. Aby wcześniej niż inni móc go ostatecznie poprzeć i być dla niego wsparciem, za które Albus dziękował mu wielokrotnie przez te wszystkie lata. Był bezcennym sojusznikiem i przyjacielem. Potężnym i niebezpiecznie inteligentnym czarodziejem. Był dla Albusa kimś naprawdę ważnym. Tym bardziej bolało go, że musi prosić go o coś takiego. Ryzyko było tak wielkie…

- Albusie - przerwała ciszę roztrzęsiona Minerva - rozumiem, że chcesz jak najlepiej dla tej szkoły …- jej głos był pełen emocji, które starała się opanować - ale na miłość boską! Nie ma innego rytuału? Innego sposobu? Czy to musi być Ite Missa Est? - zakończyła zdesperowana.

- Severusie, Minervo. Gdyby był jakikolwiek inny sposób nie decydowałbym się na coś tak ryzykownego! - Widać było, że dyrektor sam jeszcze nie pogodził się z tym, co zamierzał zrobić.- Nie mamy czasu! - Niemal warknął wstając gwałtownie. - Najpóźniej jutro musimy rozpocząć pierwszą fazę rytuału inaczej możemy nie zdążyć przed Voldemortem. - zakończył krążąc po gabinecie z zatroskaną miną. Wyglądał dużo starzej niż zwykle.

- Ależ Albusie! Już samo odprawienie jakiegokolwiek rytuału na terenie szkoły pełnej dzieci jest niewiarygodnie niebezpieczne! - zaczęła zdenerwowana McGonagall - jeżeli mnie pamięć nie myli, ten obrzęd to najbardziej zniesławiony rytuał w Historii magii! Mam rację? - zwróciła się w stronę Dantego.

- Tak. To prawda - odpowiedział mężczyzna tonem człowieka, który nie przez przypadek nazywany jest mistrzem w swej profesji - Ale jest też obrzędem, dzięki któremu, w krótkim czasie tworzy się osłona wokół danego obiektu, o mocy i skuteczności, jakiej sobie pani nie wyobraża. A tego - podkreślił dobitnie prostując się na swoim krześle - potrzebuje w tym momencie Hogwart.

- Więc skoro jest tak skuteczny i potężny - jak pan raczył podkreślić - mówiła z ożywieniem wyciągając następne argumenty - dlaczego mówi się, iż to najbardziej niegodny, brudny i mroczny obrzęd jaki kiedykolwiek odprawiono?! - spytała czując jak strach coraz bardziej ogarnia jej ciało. - Wszystko co czytałam na ten temat było…

- Minervo…- przerwał jej Severus nie odwracając się w jej stronę - Czy ty, aby na pewno wiesz czym jest Ite Missa Est?

- Szczerze powiedziawszy…- zaczęła marszcząc w zamyśleniu brwi - nie znam szczegółów - powiedziała nagle niepewnie - Jednak to, co wiem, nie nastawia mnie optymistycznie do tego pomysłu - zaznaczyła surowo, rzucając zimne spojrzenie pozostałym dwóm mężczyznom.

- Więc może najpierw - kontynuował Severus nadal sztywno stojąc z twarzą zwróconą do okna - Któryś z was najpierw wytłumaczy dokładnie profesor McGonagall, co tak naprawdę macie zamiar zrobić? - zakończył tonem zimnym jak lód.

Po słowach Mistrza Eliksirów zapadła cisza. Napięcie i groza słów, które miały paść były wyczuwalne bardziej od powietrza, którego temperatura wydawała się diametralnie opaść.

Minerva, już teraz z czystym przerażeniem na twarzy spojrzała na dyrektora. Albus nie odwrócił wzroku, jak jeszcze przed chwilą. Stał wyprostowany i spokojny. Gdyby nie ta dziwna, nie spotykana u niego bladość twarzy…

- Pani profesor - oficjalnym tonem odezwał się Kenlay zza jej pleców - Rytuał Ite Missa Est jest owiany tak złą reputacją, dlatego iż należy do grupy czarnych rytuałów, które wymagają… Ehym…- chrząkną zakłopotany kiedy kobieta nagle odwróciła się w jego stronę. Jej szeroko otwarte, pełne strachu oczy nie pomogły mu w dokończeniu zdania, - …które wymagają ofiary. - Zakończył cicho spuszczając wzrok.

Zduszony krzyk, był jedynym dźwiękiem, jaki wydobył się z ust Minervy.

Zegar wybił godzinę kwadrans po dziewiątej wieczorem.

***

- O...ofiary? - wydukała przerażona profesor. - Ofiary, z czego na litość Merlina?! Bo chyba nie z ludzkiego życia! - krzyknęła głosem niemal histerycznym, jednocześnie patrząc na mroczną postać stojącą przy oknie.

W tym momencie Severus odwrócił się ze spokojem i zrobił kilka kroków w stronę pozostałych. Jego twarz była perfekcyjną maską bez wyrazu. Był opanowany. Jakby temat ich rozmowy nie robił na nim żadnego wrażenia. Jedyną oznaką ogromnej wagi słów, które padły, był wyraz jego czarnych oczu. Tylko ktoś dobrze znający Mistrza Eliksirów mógł dostrzec w nich przebłyski zwykłego, ludzkiego strachu.

- Więc? - zaczął neutralnym głosem - Kto ma być ofiarą?

Albus rzucił mu szybkie spojrzenie. I nagle coś zrozumiał. Ruszył gwałtownie w stronę Snape'a

- To NIE będzie ofiara z życia! - powiedział z mocą, rozumiejąc nagle do jakże błędnych wniosków doszli jego przyjaciele - Nie mam zamiaru poświęcić niczyjego życia! A tym bardziej twojego życia Severusie! - dodał podnosząc głos - Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że mógłbym!

Severus zmarszczył brwi nagle dziwnie zakłopotany wybuchem starszego czarodzieja, jednak po chwili na jego twarz wrócił zacięty wyraz.

- Albusie. - zaczął zimnym tonem - Tylko osłona, powstała dzięki złożeniu ofiary z życia wystarczająco potężnego czarodzieja, będzie na tyle silna, aby obronić Hogwart przed Czarnym Panem! - podkreślił - I obaj dobrze o tym wiemy! Moc Voldemorta jest zbyt wielka i każda inna bariera zostanie wcześniej czy później przez niego zniszczona. - wycedził zimno pewien swych słów. Widział jak dyrektor chce zdecydowanie zaprzeczyć, ale został uprzedzony.

- Myli się pan, panie Snape - odezwał się cicho Danty Kenlay. Zaintrygowane spojrzenia pozostałych zwróciły się w jego stronę. - Niech pan posłucha mnie bardzo uważnie - mówił patrząc się prosto w oczy Snape'a - Wybraliśmy Ite Missa Est ze względu na jego niewiarygodną potęgę, która w połączeniu z mocą poświęcenia czarodzieja, którego wybraliśmy, stworzy osłony niezniszczalne, w każdym znaczeniu tego słowa. - zaakcentował surowo - Gdyby rytuał się powiódł. W tym wypadku, jeżeli wszystkie nasze założenia zostały poprawnie wykonane, efekt finałowy byłby niepodzielnym zwycięstwem dla nas, a dla Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać - druzgocącą klęską.

- Jak to możliwe? - zapytała oszołomiona tym słowami Minerva. Wpatrywała się w mężczyznę, nie wierząc własnym uszom. Miała nogi jak z waty, więc usiadła w fotelu ciągle wpatrując się w Mistrza Rytuałów.

- Mylne jest wasze rozumowanie w tej kwestii. Są dwie ofiary, które raz tylko mogą być przez człowieka darowane. Życie…- przytaknął im spokojnie - … i niewinność - podkreślił dobitnie cichym, hipnotyzującym głosem, nie spuszczając wzroku z czarnych, rozszerzonych oczu Severusa - Ofiara ta, złożona dobrowolnie - zaznaczył - przez wystarczająco potężnego czarodzieja, stwarza możliwości o mocy niewyobrażalnej do ogarnięcia. Bariera powstała z takiego poświęcenia, w połączeniu z samą tylko mocą tegoż rytuału, stworzy osłony wokół szkoły, które Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, nie tylko nie będzie w stanie złamać, panie Snape. - oznajmił z denerwującym dla pozostałych, ożywieniem - On nie będzie mógł chociażby się do nich zbliżyć. - Jego słowa miały widoczny wpływ na Severusa, ponieważ zacięcie widoczne na jego twarzy jeszcze parę minut temu, teraz zmieniło się w chłodne rozważanie - Tak się stanie, ponieważ z moich badań, które na prędce przeprowadziłem, wynika, iż moc osłon, jak i moc tego szczególnego czarodzieja i jego poświęcenia, będzie dla Mrocznego Lorda śmiertelna. - Na te słowa na twarzach profesorów pojawił się szok, ale i przebłysk nadziei, - Jeżeli wszystko dokładnie przygotujemy i dopracujemy Czarny Pan zginie. Ostatecznie. - Podkreślił dobitnie widząc gamę emocji w czarnych oczach. - Nie ma więc na co czekać drodzy państwo, ponieważ tak się składa, że w Hogwarcie jest czarodziej o potędze wielokrotnie przekraczającej wymagane minimum, a którego moc już raz okazała się zgubna dla Czarnego Lorda. Wiadome jest, o kim mówimy.

Po tych słowach zapadła cisza. Trwała ona zaledwie moment, który wystarczył profesor McGonagall zorientować się o jakim czarodzieju mówi Danty Kenlay. Emocje, które tłumiła w sobie od początku rozmowy, w jednej chwili wzięły nad nią górę. Radość i podniecenie spowodowane możliwością definitywnego zakończenia wojny zostały zalane, stłumione i zepchnięte na dalszy plan falą protestu. Szybciej niż by się wydawało, że potrafi, odwróciła się w stronę Albusa.

- Nie waż się nawet tego zaproponować! - powiedziała wściekła jak rozjuszona kotka - Nie wolno ci znowu…

- Minervo! - przerwał jej dyrektor. Podszedł do niej, chwycił ją za ramiona i patrząc się jej prosto w oczy powiedział - Nie ma czasu na histerię, możemy zakończyć to piekło w ciągu najbliższych pięciu dni! Rozumiesz? Pięć dni! - W jego głosie słychać było strach, ale i niezbitą pewność tego, że tak trzeba. Chciał, aby jego przyjaciółka również to zrozumiała. - Jeżeli mam być przeklęty na wieki, za to, o co musze prosić Harry'ego - niech tak będzie. - Słowa były okrutne, ciche, lecz dobitne. Nie znoszące sprzeciwu. - Ale teraz. W tym momencie mam jeszcze do uratowania ponad czterysta innych dzieci, które przysięgaliśmy tak samo chronić. I zrobię to!

- Ale Harry…- zaczęła zrozpaczonym szeptem, mimo, iż już czuła się pokonana.

- Harry, mam nadzieję, zrozumie, że tak trzeba.- powiedział już spokojniej z napiętym wyrazem twarzy. - Zrozumie, że musze poświecić i narazić na ogromne niebezpieczeństwo jego jednego, aby ocalić wielu innych. Zrozumie, co nie zmienia faktu, że będzie mu nieprawdopodobnie ciężko. Dlatego musimy go wspierać. A nie będziemy mogli tego robić nie będąc w pełni pewni w imię czego to robimy i dla kogo. Rozumiesz mnie Minervo? - zapytał cicho z nadzieją w głosie.

- Tak Albusie…- odparła po dłuższej chwili. Zamknęła oczy i drżącym głosem osoby pokonanej skończyła. - Rozumiem.

- Więc Potter ma złożyć ofiarę.- powiedział powoli Severus przyglądając się im uważnie - Nadal jednak nie wiem, jaka jest w tym moja rola.- Zaznaczył zimno.

- Nadaje się pan idealnie na wykonawcę rytuału, panie Snape - udzielił mu odpowiedzi Danty obrzucając go kolejnym uważnym spojrzeniem - Posiada pan idealne predyspozycje magiczne jak i fizyczne… - Ta uwaga sprawiła, że Severus zmrużył niebezpiecznie oczy, czując, iż za moment ogarnie go stan, w którym, w najlepszym wypadku dla tego, kto wpadłby mu pod różdżkę - zabijał. Czy on usłyszał: „fizyczne”? - Nie ma czasu - Kenlay spojrzał na dyrektora z widocznym podnieceniem. - Albusie, idę skończyć runiczną mapę rytuału, musimy się śpieszyć - stwierdził, szybko podchodząc do jednego z foteli, na oparciu, którego leżała jego peleryna. Chwycił ją przewieszając sobie przez rękę, skierował się w stronę wyjścia - Zorganizuj wszystko - rzucił przystając przy drzwiach i odwracając się w stronę reszty z miną dziecka, którego wielkie marzenie za moment się spełni. - Pan Potter musi być gotowy do fazy oczyszczenia najpóźniej jutro o szóstej wieczorem - mówiąc to spoważniał i podkreślił z mocą - Nie później. Inaczej możemy nie zdążyć. - Po tych słowach otworzył drzwi i już miał wyjść, kiedy padło pytanie:

- Jaką ofiarę ma złożyć chłopak? - wysyczał przez zaciśnięte zęby Severus, mimo iż wiedział co usłyszy. To nie może być prawda! Nie zrobią mu tego..! Nie zmuszą go…

- Jak powiedziałem już wcześniej ofiarę niewinności. - oznajmił Danty Kenlay, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Po czym wyszedł kulturalnie zamykając za sobą drzwi.

Severus słysząc te słowa w jednym momencie poczuł, najpierw przeraźliwie zimno, a sekundę później - kiedy doszło do niego, co to oznacza - ogniste gorąco, które niczym lawa z samego dna piekieł, zalała jego ciało. Czuł się chory. Powoli, jak w transie, odwrócił się w stronę dyrektora.

- Chcecie… - zaczął powoli, głosem ostrym jak brzytwa - Abym to JA ze wszystkich znanych wam ludzi… - cedził słowa patrząc się Albusowi w oczy - rozprawiczył Chłopca Który Przeżył?!

Siła i gwałtowność jego oburzenia, niedowierzania ale i czystej furii niemal zwaliła go z nóg.
Oddychał ciężko, próbując opanować się na tyle, aby nie zacząć rzucać klątwami. Jednak jego stan nie wywarł reakcji, jakiej oczekiwał.

- Tak. - Potwierdził bez skruchy jego słowa Dumbledore. - Zrobisz to ty, i nikt inny. - Zaznaczył twardo mówiąc to w sposób, który nie budził żadnych wątpliwości. Decyzja została podjęta i nic, co zrobiłby w tym momencie Snape nie zmieni tego. Wiedział o tym lepiej, niż ktokolwiek inny.

Tak - pomyślał Severus patrząc w szoku na swojego mentora - to musi być bardzo wysoka gorączka.

Dlaczego, nie posłał swojej cholernej dumy do wszystkich diabłów, kiedy miał jeszcze okazję i po prostu nie uciekł?

Część 2

Nosiło go.

Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Gryfoni przyglądali mu się podejrzliwie przez cały dzień. Chwilami, wręcz widział w ich oczach strach. Nic dziwnego, skrzywił się z ironią, przecież zachowywał się jak człowiek u progu załamania nerwowego. A w przypadku potężnego czarodzieja, jakim podobno był - bywało to raczej z lekka niebezpieczne. Zmarszczył brwi z niepokojem. Był blady, ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, nie mógł jeść ani skupić się na zajęciach. Wszystko leciało mu z rąk. Był tak rozkojarzony, że nikt nie mógł się z nim dogadać, nie mówiąc już o przypadkowych eksplozjach, pęknięciach…i innych dziwnych rzeczach, które działy się obok niego w ciągu całego, dzisiejszego dnia. Strach nawet na chwilę nie opuszczał jego ciała. Próbował nad tym panować, ale…

Po wydarzeniach minionej nocy, nie myślał o niczym innym. Jak by mógł? W umyśle ciągle na nowo odtwarzał sobie wizję, która wywołała tak ogromne poruszenie, nie tylko u niego, ale u wszystkich, którym o niej powiedział. Ron i Hermiona równie bladzi, co on - czekali. Przez cały dzień czuwali przy nim, nie odstępując go na krok. Mógł w końcu zrobić komuś krzywdę swoimi wybuchami mocy. Nie kontrolował się przez cały ten bałagan, jaki miał w głowie. Myśli napierały z każdej strony, tworząc okropne wizje przyszłości. Głowa pulsowała od nadmiaru tego wszystkiego, był pewien, że jeszcze trochę, a wybuchnie. Powinien się uspokoić i czekać. Wiedział, że nie miał innego wyboru, ale bezczynność go wykańczała.

Najdokładniej jak potrafił, ze wszystkimi szczegółami, opowiedział dyrektorowi jak i obecnemu w gabinecie Snape'owi o przerażających planach Voldemorta. Nigdy wcześniej nie widział na twarzy starego maga strachu, aż do tamtej chwili... Pierwszy raz dziękował w duchu wszystkim bóstwom za te przeklęte wizje i tą cholerną, tyle razy przez niego przeklinaną, więź. Gdyby nie jego połączenie z tym gadem, nie mieli by o niczym pojęcia, do ostatniej chwili. Wzięto by ich z zaskoczenia. A panika i chaos, jakie by wtedy wybuchły, na pewno by im nie pomogły. Nie chciał nawet sobie wyobrażać, co by się wtedy działo.

Zostały tylko cztery dni. Tylko...

Wstał gwałtownie z sofy, na której siedział do tej pory, czym wystraszył osoby będące najbliżej niego. Szklanka z sokiem dyniowym, która stała na stoliku obok, wybuchła, rozpryskując się na wszystkie strony. Wywołał tym poruszenie wśród zebranych w pokoju wspólnym, lecz nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Kątem oka zarejestrował jedynie, że Hermiona usunęła szkody jednym, sprawnym machnięciem różdżki.

Cztery dni. Cholerne cztery dni...

Podszedł do okna i odwrócił się do wszystkich plecami. Miał serdecznie dosyć tych wszystkich spojrzeń, jakie mu rzucano. Gdyby wiedzieli, nie siedzieliby tak spokojnie i nie przyglądaliby się mu, jak jakiemuś…świrowi? Uśmiechnął się krzywo. Teraz zapewne awansuje na Chłopca, Który Przeżył Po To By Zostać Świrem. Pokręcił głową, cicho westchnąwszy. Chyba naprawdę zaczynał wariować.

Przez chwilę przyglądał się obrazkowi, jaki odbijał się w szybie. Jego przedstawienie zostało zignorowane przez wszystkich dzięki kilku trafnym komentarzom ze strony Hermiony. Jak zawsze. Tak więc wszyscy wrócili do swoich zajęć. Jedni odrabiali prace domowe, inni zajmowali sobie czas grami i zabawami. Byli i tacy, którzy po prostu odpoczywali po całym dniu nauki. Dziewczyny plotkowały i chichotały zerkając co chwilę przez ramię. Chłopcy zaś, wygłupiali się próbując zrobić na nich wrażenie. Colin - pomyślał na widok blond czupryny drobnego chłopca, która jedynie mignęła mu na moment na szybie - oczywiście, ganiał wokół wszystkich i robił masę zdjęć. Niewątpliwie później, co najmniej połowa z nich, będzie odkupywana przez głównych zainteresowanych. Robił na tym świetny interes, trzeba mu to przyznać. Sam musiał zapłacić niezłą sumę za zdjęcia, które zrobił mu pod prysznicem miesiąc temu. Nie oszczędzał, wyobrażając sobie grupy rozhisteryzowanych panienek, które, Merlinie dopomóż, ciągle widziały w nim tylko i wyłącznie Złotego Chłopca, Którego Trzeba Wielbić - jak celnie nazwał to Ron. Przez moment skupił swoją uwagę na koleżankach z przeciwnego końca pokoju. Lavender i Pavati znowu się pokłóciły. O, już się godzą…Widząc to uśmiechnął się krzywo. To było coś niepojętego, jeżeli ktoś spytałby go o zdanie na ten temat. Nigdy nie zrozumie kobiet. Kręcąc głową skoncentrował się na tym, co działo się za oknem. Było ciemno i ponuro. Niebo odznaczało się tylko odrobinę jaśniejszym odcieniem czerni od reszty. Wiatr kołysał wierzchołkami drzew. Lubił ten widok, ponieważ Zakazany Las wyglądał wtedy jak ogromne czarne morze, którego fale poruszały się niespokojnie.

Codzienna rutyna, - pomyślał wzdychając. - Normalny wieczór w pokoju wspólnym Gryfonów. Kolejny, kończący się dzień. - Wtedy jego ciało stężało, na jedną potężną myśl - Muszą wygrać. - To było nagłe, lecz ciągle obecne. - Jeżeli przegrają… - Zacisnął pięści tak mocno, że poczuł jak paznokcie wbijają mu się boleśnie w skórę. Strach sprawiał mu niemal fizyczne cierpienie, musiał zamknąć mocno oczy, aby szybko nad tym zapanować. Gdyby teraz ktoś spojrzał mu w twarz, nie potrafiłby odróżnić, co maluje się na niej. Determinacja czy ból. Lub może czyste przerażenie? Odetchnął głęboko oddalając od siebie te uczucia.

Wiedział, że za te przeklęte cztery dni to wszystko może się skończyć. Wojna, życie, beztroska, wolność…Wóz albo przewóz. Bezpowrotnie. Obiecał sobie, że zrobi absolutnie wszystko, aby to oni zwyciężyli. Jeszcze wczoraj wydawało mu się to tak odległe - myślał z smutnym uśmiechem. Zakończenie tej wojny było przyszłością. Nie wiedzieli jak daleką, wiadomo, ta myśl była ciągle obecna, żywa, ale nikt nie spodziewał się końca tego koszmaru tak szybko. Za szybko… Tłumiona panika coraz bardziej dawała o sobie znać. Nie byli gotowi…

Swoje rozmyślania przerwał, w momencie, kiedy niespodziewanie, czyjaś ciepła dłoń spoczęła delikatnie na jego ramieniu. Nie musiał się odwracać żeby wiedzieć, że to Hermiona. Uśmiechnął się jedynie łagodnie, kiedy dziewczyna przytuliła się do jego pleców, dmuchając mu ciepłym powietrzem w okolice prawej strony szyi. To sprawiło, że rozluźnił się troszeczkę.

- Jeżeli nie przestaniesz się tak miotać, będziesz winny nerwicy u połowy Gryfonów - wyszeptała mu z udawanym wyrzutem, ściskając go przy tym lekko. - Nie twierdzę, że nie miałbyś z czego im opłacić leczenia - ciągnęła z udawanym przejęciem - W końcu jesteś niemal tak bogaty jak Malfoy - stwierdziła z filozoficznym zamyśleniem. Wbrew sobie zaczął chichotać. Wiedział, co zaraz usłyszy. - Ale możesz je wydać na inne cele. Obiecałeś zabrać mnie i Rona na długie wakacje, a zapewniam cię, że to będzie trochę kosztować. Tym bardziej, że zobligowałeś się sponsorować wszystkie nasze zachcianki i nie wiem jak Ron, ale ja mam ich raczej więcej niż mniej, więc…- Teraz śmiał się już otwarcie, przerywając jej tym samym, tak dobrze znany mu monolog. Dzięki temu, napięcie, jakie odczuwał całkowicie go opuściło, zostawiając po sobie poczucie rozbawienia i odprężenia. Delikatnie chwycił jej dłoń, spoczywającą na jego brzuchu, i pewnie odwzajemnił uścisk. Westchnął z zadowoleniem uśmiechając się lekko.

Hermiona, jak nikt inny w jego życiu, zawsze wiedziała, kiedy potrzebował trochę czułości, bliskości, wsparcia. Jako jego przyjaciółka, była niezastąpiona w tej kwestii. Pomagała mu rozmową lub najzwyczajniej w świecie otwartą czułością. Nie zważając na święte oburzenie Rona i wielu innych, po prostu podchodziła i wtulała się w niego jakby był jakimś dużym, pluszowym miśkiem. Fakt, był dość dobrze zbudowany i wyższy, ale bez przesady! Robiła to bez skrępowania, a czasami nawet to wykorzystywała, chcąc zrobić na złość rudzielcowi. Wtedy zamiast po prostu się przytulić, podchodziła i dosłownie mościła sobie miejsce w jego ramionach, zawsze go tym rozśmieszając, ponieważ robiła z tego niezłe przedstawienie. Uwielbiał takie chwile.

- Przestań się martwić. - powiedziała już dużo poważniej - Dyrektor na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie. Musisz mu zaufać.

- Wiem, Hermiono. Po prostu…Ta bezczynność mnie dobija - westchnął, kiedy rozdrażnienie wróciło.

- Musimy czekać. Jak na razie nic nie możemy zrobić. - odparła, uspokajając go.

- Wiem, ale…- przerwał, nie wiedząc, co dokładnie tak go niepokoi. Gdzieś głęboko w sobie czuł…coś dziwnego. Nie było to złe uczucie, było raczej…niezrozumiałe. Jakby zapowiadające coś naprawdę poważnego. Czuł strach, ale i podekscytowanie. Obawę, ale i jakby…ulgę? Cholera, nawet nie wiedział jak to nazwać.

- Harry, jeżeli jest coś, o czym chcesz porozmawiać…- zaczęła zaniepokojona dziewczyna, ściskając go jednocześnie mocniej.

- Nie wiem Hermi. - powiedział cicho, odwracając się lekko w jej stronę, aby móc spojrzeć w jej oczy. - Nawet nie wiem jak nazwać to, co czuję…

- Spróbuj…- poradziła mu nie spuszczając z niego zaniepokojonego wzroku.

- Czuję jakby…- zaczął nieporadnie szukając słów - Jakby zbliżało się coś wielkiego. To nie jest złe uczucie… , ale dobre też nie jest - przeczesał włosy nagle sfrustrowany - Naprawdę nie wiem jak to opisać. - zakończył nieporadnie.

- Więc nie przejmuj się tym. - poradziła mu. Chciała jeszcze coś dodać, ale przerwał jej odgłos otwierającego się portretu. Kiedy zobaczyła, kto i w jakim stanie wszedł do pokoju wspólnego, odruchowo mocniej ścisnęła Harry'ego za rękę jakby szukając otuchy.

Profesor McGonagall nie była wylewną czy uczuciową osobą, dlatego też, jej zaczerwienione od płaczu oczy, zaciśnięte w cienką linie, niemal sine usta i kredowo blada twarz, nie tyle zszokowały uczniów, co głęboko przeraziły. Ich opiekunka wyraźnie kogoś szukała przeczesując całe pomieszczenie wzrokiem. Kiedy jej twarz zwróciła się w stronę okna zesztywniała.

Hermiona pojęła sens spojrzenia i stanu profesorki szybciej niż by tego chciała. Przysunęła się bezwiednie do Harry'ego, który zesztywniał pod spojrzeniem nauczycielki. Mimo to objął ramieniem przyjaciółkę i czekał. McGonagall wpatrywała się w nich w ciszy. Pozostali Gryfoni obserwowali to z rosnącym niepokojem. Wtedy ich opiekunka nabrała drżąco powietrza, zacisnęła dłonie w pięści i zwróciła się do wszystkich:

- Od dziś - zaczęła surowym głosem - aż do odwołania, nie wolno wam po żadnym pozorem opuszczać dormitoriów - przerwała na moment by odetchnąć głęboko. Nikomu nie umknęło widoczne roztrzęsienie nauczycielki. Wyglądała jakby słowa sprawiały jej ból - Wszystkie posiłki będą wam dostarczane przez skrzaty tutaj. W ciągu następnych dni, będziecie mieć zajęcia w pokoju wspólnym. Za pomocą sieci Fiuu dostarczać wam będę tematy waszych zadań w ramach straconych godzin lekcyjnych. Od dziewiątej rano do dwunastej roczniki od pierwszego do trzeciego. Od dwunastej do piętnastej roczniki cztery - pięć i od piętnastej do osiemnastej rocznik szósty i siódmy. - Potoczyła wzrokiem po zszokowanych twarzach uczniów zatrzymując się na moment przy Ronie i Hermionie - Liczę, że prefekci dopilnują porządku i określonego czasu zajęć. Taki stan rzeczy utrzymywać się będzie, co najmniej przez najbliższe cztery dni. - Jej słowa dźwięczały wszystkim w uszach. Panowała absolutna cisza. - Dziś o północy, czyli za dwie godziny, wejścia do dormitoriów zostaną zapieczętowane przez dyrektora Dumbledore'a. Po tym nikt nie będzie mógł ani wyjść ani wejść do dormitorium. - podkreśliła z powagą - Niech nikomu nie przyjdzie na myśl łamanie reguł. To bardzo poważna sytuacja, więc liczę na wyrozumiałość z waszej strony. Nie ma jednak powodów do paniki ani niepokoju. Podjęliśmy działania, mające na celu wielokrotne wzmocnienie pola ochronnego Hogwartu, dlatego też zostaliśmy zmuszeni, dla waszego bezpieczeństwa, podjąć takie, a nie inne kroki.

W pomieszczeniu zrobiło się nagle głośno od szmerów i pomruków oburzenia, które w jednej chwili zaczęli wyrażać wszyscy obecni. McGonagall, ignorując ich, znów spojrzała na Harry'ego. Jej twarz ściągnęła się w jakimś bolesnym grymasie zanim przełknęła i powiedziała stłumionym głosem:

- Panie Potter, pana nie dotyczą te zarządzenia. Jest pan potrzebny. Proszę zabrać z dormitorium rzeczy, które będą panu potrzebne przez najbliższe cztery dni i najpóźniej za godzinę zgłosić się do gabinetu dyrektora.

- Dlaczego, pani profesor? - odezwała się natychmiast przestraszona Hermiona - Czy Harry…

- Pan Potter weźmie czynny udział w wzmacnianiu pola ochronnego Hogwartu. - powiedziała pani profesor głosem napiętym od tłumionego zdenerwowania, co jeszcze bardziej przeraziło dziewczynę. - Wszelkie instrukcje, wiadomości i zadania będą wam dostarczane przez kominek. Tak też, w razie nagłej potrzeby będziemy się kontaktować. Okażcie cierpliwość, proszę was o to.- zakończyła obdarzając uczniów dziwnym rozczulonym, a jednocześnie niepewnym spojrzeniem, po czym pośpiesznie wyszła.

W pokoju wspólnym zawrzało.

- Co to ma znaczyć do cholery? - zapytał powoli Dean, głosem pełnym niedowierzania, jednocześnie otwarcie przyglądając się, Harry'emu, zresztą jak wszyscy inni, który spokojnie ruszył w stronę schodów nie oglądając się na nikogo. Pobladły Ron widząc to, gwałtownie wstał z sofy, jego wzrok spotkał się z spojrzeniem skamieniałej i przerażonej Hermiony. W tym samym momencie ruszyli pospiesznie za przyjacielem.

- Nie wiem Dean - odpowiedział mu cicho Seamus mrużąc przy tym oczy w skupieniu - ale z pewnością nie wiemy wszystkiego.

***

Mimo późnej godziny w Hogwarcie wrzało. Korytarze były zapełnione przez zziajanych studentów, wykorzystujących ostatnie minuty swobody. Uczniowie, którzy właśnie dowiedzieli się od swoich opiekunów o podjętych decyzjach, byli przerażeni i zdezorientowani. Jeszcze parę godzin temu, nikt nie spodziewałby się takiego zamieszania. Nigdy, w całej historii szkoły nie zamknięto uczniów w ich dormitoriach. Nie zdarzyło się, aby podejmowano takie stanowcze kroki z powodu wzmocnienia osłon budynku.

Szykowało się coś wielkiego, skoro całe to zamieszanie wybuchło tak nagle. Uczniom zabroniono kontaktować się z kimkolwiek spoza szkoły, za złamanie tej reguły groziło natychmiastowe wydalenie. Sowiarnię zamknięto, a sowy uśpiono. Kominki zablokowano. Każda, nawet najmniejsza informacja, nie miała szans prześliznąć się miedzy środkami, jakie podjęto, aby uniemożliwić szpiegom Czarnego Pana wykrycie tego dziwnego poruszenia w Hogwarcie.

Jednak szybkie uwagi, szepty i insynuacje, jakie wymieniali uczniowie między sobą w pośpiechu, jasno wskazywały na jedno. Tym bardziej, kiedy lotem błyskawicy rozniosło się po szkole, że ze wszystkich studentów, tylko Harry Potter będzie poza pokojem w tym czasie, w którym każdy inny uczeń Hogwartu będzie przebywać w swoim zapieczętowanym dormitorium. Nie trudno było złączyć to wszystko w całość.

Szkole groziło wielkie niebezpieczeństwo.

Miało ono konkretne imię.

Lord Voldemort.

***

- Severusie ja wiem…

- Oczywiście, że wiesz Albusie! Mówimy tu o tobie, nieprawdaż!? - wysyczał wściekle mężczyzna obrzucając go płonącym spojrzeniem - Co będzie, jeżeli się nie uda? Myślałeś nad tym? Wiesz przecież, że oboje możemy stracić przez to magię! Jako mugole raczej nie będziemy przydatni! - krzyknął uderzając pięścią w biurko dyrektora.

- Wiem, - zaczął z napięciem starszy czarodziej - że możemy skończyć to piekło! - podkreślił twardo prostując się na fotelu. Zdenerwowanie wzięło nad nimi górę. Przez chwilę z napięciem mierzyli się wzrokiem, po czym dyrektor rozluźnił się, westchnął przecierając przy tym oczy ze zmęczenia. Aby kontynuować ze spokojem - Severusie, po prostu uspokój się, usiądź w końcu i pomyśl racjonalnie! - podniósł nieznacznie głos. - Wiesz przecież lepiej niż ktokolwiek inny, jak ważne jest abyśmy skończyli tę wojnę jak najszybciej. Oboje jesteśmy zgodni, co do tego, iż ten cel jest wart każdego poświęcenia. Nawet ofiarowanie czyjejś niewinności. Nawet poświęcenia siebie nawzajem. Tak samo ja, jak i ty oddamy życie bez wahania, jeżeli będzie trzeba. A już z pewnością możesz poświęcić swoje uprzedzenia i nienawiść! Moc tego rytuału może zabić Voldemorta. Raz na zawsze! - Podkreślił wstając powoli by znużonym krokiem podejść do żerdzi, na której siedział Faweks. - Raz na zawsze. - szepnął cicho.

Ciszę, która zapadła między nimi przerywał jedynie cichy śpiew. Magia zaklęta w melodii sprawiła, iż napięcie zaczęło opadać. Oboje przecież wiedzieli, że żadne słowa, dyskusje czy argumenty nie są wstanie cokolwiek zmienić. Nade wszystko przysięgali chronić uczniów. To był ich priorytet. Bez względu na okoliczności.

Jakiś czas później, kiedy feniks ucichł, powietrze w gabinecie przesycone było jednym dobitnym faktem tego, co trzeba zrobić. Severus stał zrezygnowany na środku gabinetu. Uparcie wpatrywał się w profil dyrektora. Widział lekko przygarbionego starca, którego odpowiedzialność za podjętą decyzję przytłacza. Widział człowieka, który w życiu przeszedł niemal wszystko, tak wiele poświęcił, tak wiele decyzji podjął. Ile razy żałował? Nie chciał, a musiał? Pragnął mu ulżyć, jakoś wesprzeć, ale odkąd tylko usłyszał o tym, co postanowili zrobić, jaki rytuał postanowili odprawić w jego umyśle zapanował zamęt. Jedyną uporczywą myślą, której nie mógł się pozbyć, to Potter i jego reakcja na to wszystko…

Merlinie, przecież znał siebie - przeczesał z frustracją włosy. Dlatego wiedział, że mógł znieść nienawiść w oczach chłopaka, pogardę, niechęć, żal… ale obrzydzenia - nie jest wstanie. To ponad jego siły. A z pewnością to poczuje chłopak na widok jego…nagości. Z drugiej strony, czuł coś do tego przeklętego bachora, - a to było najgorsze. Wiedział to wszystko. Bał się swojej ewentualnej reakcji. Nie wspominając już o dzieciaku…Lecz przy tym wszystkim to, w gruncie rzeczy, było niczym. Jego obawy, uprzedzenia, przekonania czy uczucia - były nie ważne. Niech to szlag! - Pomyślał podejmując decyzję.

- Jak chcesz przekonać Pottera? - przerwał ciszę zmęczonym głosem.

- Powiem mu prawdę.- odpowiedział mu cicho starszy czarodziej.

Po dłuższej chwili milczenia dyrektor odwrócił się lekko by spojrzeć na Severusa. Jego przyjaciel stał sztywno przed jego biurkiem z frustracją, ale i kapitulacją wymalowaną na twarzy. Zaciśnięte pięści, drgania żył na skroni, nerwowe triki… Severus walczył. Albus znał go tak dobrze, że wiedział, jaką bitwę stacza z samym sobą. Z jednej strony miał świadomość, że musi to zrobić, z drugiej bał się upokorzenia. Dręczył się bzdurnymi urojeniami tego, jak Harry zareaguje na jego nagość.

Dyrektor westchnął ciężko. Do dziś nie mógł zrozumieć tej dziwnej postawy swojego przyjaciela względem chłopca. W jednej chwili potrafił bez cienia wahania niemal oddać za niego życie by chwilę później otwarcie gardzić nim i go poniżać. Jednak było też coś, co dyrektor przyuważył jakiś czas temu. Subtelną zmianę. Fakt, który spędzał sen z powiek młodszemu mężczyźnie.

Pragnienia.

Kiedy Severus myślał, że nikt nie widzi, jego czarne jak otchłań oczy, tak zimne i beznamiętne, na co dzień, przybierały tęskny wyraz za tym, co według niego nigdy nie będzie mu dane mieć. Co raz częściej się to zdarzało, mimo, iż trwało zaledwie sekundy, po których wracał stary, dobry, zgorzkniały, Snape. Zły na siebie za te niedorzeczne, jego zdaniem, stany. Wtedy to miejsce, tego niezwykłego przecież ciepła, zajmowała lodowata wściekłość na samego siebie.

Albus przyglądał się ze smutkiem ciągłej walce i czujności Severusa. Za wszelką cenę chciał udowodnić przede wszystkim sobie, że nic nie uległo zmianie. Absolutnie nic. Szkoda, że zapomniał, iż w życiu każdego człowieka istnieje wróg, którego nie jesteśmy wstanie pokonać: Nasze tęsknoty serca. Każdy je posiada i każdy w walce z nimi jest z góry skazany na klęskę. Nie jesteśmy wstanie wyrwać ich z siebie, gdyż ich korzenie sięgają najdalszych zakamarków duszy, oplatają każdą myśl, cały umysł, mają władzę nad ciałem i jego reakcjami. Nasze serce nie walczy z nami, ponieważ zawsze będzie zwycięzcą absolutnym. Pokonanym jedynie przez śmierć, a i to nie zawsze. To tylko nam się zdaje, że jesteśmy wstanie uciszyć wołanie serca i próbujemy z tym walczyć. Bezskutecznie.

Dumbledore wiedział to wszystko, ponieważ życie go tego nauczyło w bardzo bolesny sposób. Chciałby zaoszczędzić tej lekcji swojemu przyjacielowi. Wiedział, że Severus musi to zrozumieć zanim wyjdzie dziś z tego gabinetu. Mimo, iż mężczyzna stojący teraz w jego gabinecie robił co mógł, aby ukryć to, za wszelką cenę chcąc uciec przed samym sobą. Starzec westchnął ponownie poprawiając swoje okulary, najwidoczniej nadszedł czas na poważną rozmowę, której Severus tak nienawidził. Miał zamiar go uświadomić.

- Powiedz mi, dlaczego się oszukujesz? - zapytał po prostu podchodząc powoli do niego.

- Co? - Głowa Mistrza Eliksirów podskoczyła gwałtownie.

- Pytam, dlaczego się oszukujesz. - powtórzył dobitnie Albus zatrzymując się zaledwie metr przed nim.

- O co ci chodzi? - zapytał zimno, pobladły Severus, jednocześnie napinając każdy mięsień i robiąc niekontrolowany krok do tyłu.

- Odpowiedz. - Zażądał dyrektor twardo. - Czy może mam odpowiedzieć za ciebie?

Sztuczna uprzejmość w jego głosie sprawiła, że Severus zrobił kolejny gwałtowny krok w tył. Taki Dumbledore był bardziej przerażający niż ktokolwiek inny. Wielokrotnie był świadkiem takiego zachowania, kilka razy był nawet jego głównym celem. Chęć ucieczki nagle wróciła do niego ze zdwojoną siłą, a patrząc się na Albusa w tym momencie był skłonny posłać swój honor do wszystkich diabłów i po prostu dać nogę.

Mimo wyrazu twarzy Mistrza Eliksirów dyrektor niewzruszenie kontynuował:

- Oszukujesz się. I to już od pewnego czasu Severusie. - mówił, teraz spokojnie widząc rosnące przerażenie w czarnych oczach - Walczysz z pragnieniami. Swoimi pragnieniami. Uważasz, że nie masz do nich prawa. - Słowa padały coraz szybciej. - Jeszcze nic nie zdążyłeś zrobić, a już się karzesz. Nie złamałeś żadnego przepisu, zasady prawnej, szkolnej czy moralnej, mimo to już wyznaczyłeś sobie pokutę! - Albus podniósł nieznacznie głos niespodziewanie zbliżając się do młodszego mężczyzny na odległość kilku cali. - Jak długo masz zamiar to ciągnąć?! Kiedy w końcu przestaniesz być takim skończonym tchórzem?! Nie uważasz, że w takiej chwili, kiedy ważą się losy wszystkiego, o co walczyliśmy, nadszedł moment, w którym trzeba stanąć z prawdą twarzą w twarz i pogodzić się z tym, z czym i tak nie wygrasz!?

- Albus.. Co…- wyjąkał przez ściśnięte gardło. Czuł się odurzony mocą dyrektora, która w takim stanie wręcz wylewała się z niego. Nagle panika wstrząsnęła jego wnętrznościami z siłą, która prawie go zabiła.

On przecież nie mógł wiedzieć, że…

- Pragniesz Harry'ego. - ciche słowa zabrzmiały jak wyrok.

że pragnie Harry'ego. On wie. O Kurwa…

Już po nim. Zwolni go. Wyrzuci z jego jedynego domu. I na pewno teraz usłyszy, że…

- Dlatego też nie widzę żadnego problemu w wykonaniu zadania, które cię czeka. - Po tych słowach dyrektor usiadł za biurkiem i, jak gdyby nigdy nic, poczęstował się cytrynowym dropsem.

… że co? Severus zamrugał gwałtownie i ostrożnie zapytał.

- Słucham?

- Myślę, że wyraziłem się dość jasno.

- I nie masz mi nic więcej do powiedzenia? - Mistrz Eliksirów przeżywał właśnie jeden z tych stanów, których nienawidził u innych, nie mówiąc już o sobie, oczywiście. Szok w czystej postaci. - Pociąga mnie uczeń, Dumbledore! Twój przenajświętszy pupil! - mówił przezwyciężając swoje odrętwienie słowami pełnymi jadu. - A ty masz mi do powiedzenia tylko tyle, że nie widzisz problemu?! - Teraz już otwarcie szydził z starszego mężczyzny. - Och, oprócz, rzecz jasna, mnóstwa przepisów szkolnych mówiących o bezgranicznym zakazie nawiązywania jakichkolwiek głębszych kontaktów z uczniami i dotyczącej tegoż profesorskiej przysięgi. - Severus podszedł do biurka, za którym siedział niewzruszony jego przemówieniem Albus. - Gdzie jest haczyk? - Zażądał odpowiedzi.

- Myślisz, że moje przyzwolenie coś zmienia? - To pytanie skutecznie uciszyło mężczyznę. - Myślisz, że moje „tak” lub „nie” ułatwi ci coś? - zapytał go cichym głosem z uwagą przyglądając się twarzy Severusa - Otóż ja nie mam nic do gadania przyjacielu. Nie w tej sprawie. Bez względu na to, co ja o tym myślę, czy pozwoliłbym na związek ucznia z profesorem jako dyrektor, czy jako twój przyjaciel. To bez znaczenia - wzruszył lekko ramionami.

Severus wolno usiadł na swoje miejsce, powoli rozumiejąc do czego zmierza Albus. Merlinie! - niemal jęknął. Jest uważany za jedną z najinteligentniejszych osób swojego pokolenia. A kiedy przychodzi moment, w którym liczą się subtelność, zrozumienie i uczucia - jest człowiekiem ułomnym. Ukrył twarz w dłoniach.

- Tylko Harry zadecyduje. - powiedział Albus delikatnie widząc, że jego przyjaciel w końcu zrozumiał, o co mu chodzi - Nie znam tak młodej osoby, która byłaby bardziej uparta i niezależna od tego chłopca.

- Nie jestem pedofilem…- wymamrotał Severus między palcami, nadal nie podnosząc głowy.

- Och oczywiście, że nie jesteś, mój przyjacielu. Harry jest pełnoletni i jest młodym mężczyzną. Wybacz mi to przejęzyczenie… Zresztą ciebie też nazywam chłopcem. Zawsze nim dla mnie będziesz, tak samo jak on. - Uśmiechnął się dobrodusznie.

- Więc? Co mam robić? - Zmienił temat nie chcąc wciągać się w sentymentalne wyznania tego szalonego starca. - Posłałeś Minerwę po Pottera…

- Tak. Muszę mu wszystko wyjaśnić. - Powaga wróciła na twarz dyrektora. - A znając go nie będzie to łatwe. - Zmarszczył brwi w skupieniu.

- Jakby cokolwiek, co do tyczy tego chłopaka było łatwe. - Severus nie mógł odpuścić sobie tej uwagi.

Zegar wybił za kwadrans jedenastą wieczorem.

***

Sprawdzając zawartość torby, starał się nie patrzeć na bladą z przejęcia Hermionę i nie mniej zdenerwowanego Rona. Miał wszystko, co będzie mu potrzebne przez najbliższe dni, więc nie mógł dłużej ignorować przyjaciół. Z westchnieniem rezygnacji odwrócił się do nich, przerzucając sobie przez ramię swój plecak szkolny.

- Jestem gotowy. - powiedział cicho, czekając na ich reakcję.

- Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie pozwalają nam z tobą pójść! - powiedziała rozhisteryzowana dziewczyna wysokim głosem, który wskazywał na to, iż zaraz wybuchnie płaczem - Zawsze z tobą byliśmy! - jęknęła, kiedy pierwsze łzy polały się po jej policzkach.


Harry podszedł do niej i przytulił ją mocno, co spowodowało, że już się nie powstrzymywała i zaczęła łkać w jego bluzę. - Cieszę się, że zostajecie - powiedział, na co Ron warknął, a Hermiona zawyła jeszcze głośniej - Będę o was spokojniejszy.

- A ty?! - krzyknął Ron, niezdarnie wycierając łzę wierzchem dłoni - Mamy tu siedzieć, kiedy ty będziesz…

- Będę wypełniał swoje przeznaczenie Ron. - Przerwał mu stanowczo Harry jednocześnie zdecydowanie chwytając jego ramię by przyciągnąć go do siebie - Wiecie przecież lepiej niż ktokolwiek inny, że całe moje życie dążyłem do tej chwili. - powiedział stłumionym, cichym głosem przytulając ich jeszcze bardziej. Nie chciał im pokazać tego, jak bardzo się boi. Ten strach tlił się w nim zbyt długo, by teraz zapłonąć trawiącym jego wnętrze ogniem. Naprawdę mu ulżyło, kiedy usłyszał, że Ron i Hermiona zostają w wieży. Będą bezpieczni, a to liczyło się dla niego najbardziej. - Zrobię wszystko, by zakończyć to piekło. Wszystko. - Wyszeptał z mocą w głosie tak silną, że jego przyjaciele aż zadrżeli. Oddam wszystko, poświęcę wszystko. Umrę za to! - Myślał zacięcie, karmiąc się bliskością przyjaciół.

- Masz, wrócić. - Nakazała zrozpaczona Hermiona ściskając go najmocniej jak umiała - masz przeżyć i wrócić! - mówiła jak w gorączce odsuwając się gwałtownie - Obiecaj! - krzyknęła, niemal dławiąc się łzami. Ron podszedł do niej by ją podtrzymać - Obiecaj do cholery!

Harry starał się ze wszystkich sił zapanować nad łzami i emocjami targającymi jego wnętrze. Dlaczego czuł, że to ostatni raz? Czemu czuł, że ich straci? Że wszystko się zmieni? Spuścił głowę i powiedział łamiącym się głosem:

- Wiecie, że nie mogę wam tego obiecać… - wyszeptał. Po chwili, kiedy opanował się na tyle by mówić, odetchnął głęboko i spojrzał im w oczy - Ale zrobię, co w mojej mocy, aby wygrać. - Ból i protest, który zobaczył w ich spojrzeniach wiele mówił. Wiedzieli, co jest w stanie poświęcić by zwyciężyć Voldemorta. Nienawidzili tego, jednocześnie będąc tego dobitnie świadomym - Muszę iść.

Odwrócił się powoli od nich i poszedł. Zatrzymał się tylko jeszcze na moment przy drzwiach, by spojrzeć na swoich przyjaciół jeszcze raz. Hermiona nie płakała, ona wyła i to tak bardzo, że Ron ledwo ją trzymał. Twarzy przyjaciela nie widział, ponieważ chował ją w gęstych lokach dziewczyny. Jednak drżenie jego chudych ramion mówiło wystarczająco dużo. Nie ma rzeczy, której bym nie poświęcił - myślał schodząc po schodach pewnym krokiem. Jego twarz musiała mówić bardzo wiele o jego determinacji i postanowieniu by wygrać za wszelką cenę, gdyż uczniowie zebrani w pokoju wspólnym Gryffindoru wręcz odskakiwali z przerażeniem, robiąc mu przejście.

Zatrzymał się jeszcze kiedy Gruba Dama otwierała portret. Cisza była dotkliwa, przesunął wzrokiem po nich wszystkich. Gryfoni, byli poważni i bladzi. Bali się. Wszyscy, jak jeden, stali sztywno, lecz nikt nic nie powiedział.

- Do zobaczenia. - Powiedział wyraźnie, posyłając im mały uśmiech i już go nie było.

Kierując się pewnym krokiem w stronę gabinetu dyrektora wiedział, że cokolwiek tam usłyszy, cokolwiek każą mu zrobić - zgodzi się. On sam nie jest ważny.

Ważni są ci, którzy teraz siedzieli w milczeniu w Wieży Gryffindoru. Bladzi, przerażeni i niepewni tego, co będzie. Ich przyszłość. Ich marzenia. Ich jutro.

Nic ponadto.

Szkoda tylko, że prawdopodobnie umrę, będąc prawiczkiem - pomyślał z sarkazmem godnym samego Snape'a, wspinając się po krętych schodach.

Część 3

Danty Kenlay rozglądał się fanatycznym spojrzeniem po sali, u progu której stał. To miejsce było jądrem ponad tysiącletniej, potężnej budowli. Czuł to, wdychając stęchłe powietrze dawno nie używanego, mrocznego pomieszczenia. Potoczył po całości zachwyconym wzrokiem, robiąc kilka kroków w przód.

Aula przypominała gigantycznych rozmiarów grotę, której kształtowaniem, na przełomie milionów lat, wydawała się zajmować sama matka natura. Widok ten zapierał dech w piersiach. Ściany wyglądały jak zdradliwe, poszarpane, skaliste klify. Z sufitu zwisały ostre, różnej wielkości sople lodu. Podłoga była gładka i przypominała taflę zamrożonego jeziora. Idealna na wyżłobienia rytualnych kręgów, pomyślał, przyglądając się z zafascynowaniem mozaice równych, przezroczystych płytek, z których wyłożono posadzkę. W pomieszczeniu panował przenikliwy chłód i cisza, nie zmącona - nawet najmniejszym dźwiękiem. A w powietrzu wisiała lekka, mlecznobiała mgła, nadawająca całości złowieszczego charakteru.

Jednak to, co było dla niego najważniejsze, to unosząca się tutaj woń. Zapach potęgi. Uśmiechnął się z rozkoszą, odchylając głowę do tyłu, by móc wciągnąć przez nozdrza ten specyficzny aromat. Wielu uważało, że absurdalnie jest mówić o „zapachu” magii - prychnął z irytacji, powoli kierując się w stronę serca auli. Wierzył w to, tak samo jak w stwierdzenie, że wiatr przesiąknięty jest słodkim zapachem wolności. Tak... magia zdecydowanie pachnie potęgą.

W ciągu sześćdziesięciu lat swojego życia dokonał wielu rzeczy. Odprawianie różnego rodzaju obrzędów, było dla niego niemalże jak chleb powszedni. Nieważne czy były one trudne, banalne, czy skrajnie wyczerpujące - był w tym mistrzem. Nigdy jednak nie przyszło mu pracować w takim napięciu, biegu i stresie, jak w tym przypadku. Stronił od takich sytuacji... to prawda. Narażanie się, poświęcanie i inne tego typu nonsensy nie leżały w jego naturze.
Ze złością przed samym sobą musiał przyznać, że gdyby nie dług życia względem Dumbledore'a - nigdy na to wariactwo by się nie zgodził. Wciąż sprzeciwiałby się pewnie, gdyby nie to, jaki „konkretnie” rytuał, Albus kazał mu odprawić. To było jak spełnienie marzeń.

Od tamtego momentu... - Uśmiechnął się do siebie obłudnie. - Od tamtego momentu liczyło się tylko to, że odprawi obrzęd, którego zła sława sprawiła, iż o nim zapomniano na przeszło sześćset lat! A teraz to on, po tak ogromnej przerwie, będzie tym, który odprawi legendarne Ite Missa Est ponownie!

Na samą myśl o tym przeszył go dreszcz podniecenia. Tak… Chwała, sława, zaszczyty i uznanie… Wszystko to na niego czeka! Oczy zabłysły mu na moment chciwością, po czym spoważniał nagle, a uśmiech znikł z jego pomarszczonej twarzy. To nie będzie łatwe, dotarło do niego. Musiał się skupić, gdyż jeden błąd, mała pomyłka, niedokładność, czy przeoczenie - mogą spowodować zagładę setek dzieci, które przebywają w szkole i katastrofalne w skutkach następstwa. A zamiast sławy będzie Azkaban i uwielbienie dementorów! Wzdrygnął się z obrzydzeniem na samą myśl. Roztarł zdrętwiałe od zimna dłonie, rozglądając się jeszcze raz.
Skup się, Kenlay. To twoja wielka szansa! Pomyślał, robiąc kilka głębszych wdechów. Musiał być maksymalnie opanowany, a tylko całkowita trzeźwość umysłu mu na to pozwoli. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik.

W ciągu kilku minut rozłożył wszystkie narzędzia pracy na przetransmutowanym z kamienia stole. Efekt był taki, jak zawsze. Na blacie panował bałagan, jakiego nawet Irytek by mu pozazdrościł. Nie zwracając na to uwagi, zaczął rozwijać pergaminy, wypełnione masą różnego rodzaju szablonów, wzorów, notatek i runicznych znaków.

Dobrze - powiedział sobie, wyciągając duży, czysty pergamin. - Czas zacząć.

Rozłożył go przed sobą i nachylił się nad nim, zamyślony. Po pierwsze: mapa rytualna. Sięgnął, więc do zwojów i zaczął je przeszukiwać. - Doprawdy, powinienem je w końcu poukładać w porządku alfabetycznym... - pomyślał lekko zirytowany, kiedy dopiero po kilku minutach znalazł pierwszy wzór rytualnego pierścienia. Zmarszczył brwi, przyglądając mu się z uwagą.

Każdy pierścień wyglądał tak samo. Dwa brzegi kręgu - mniejszy i większy. Wewnątrz podzielony na pięć stref. Każda z nich to odrębna informacja zapisana w języku runicznym oraz inna zawarta w nim siła magiczna. Strefy dotyczyły kolejno: celu, osoby, powodu, ofiary, szczegółów obrzędu.

Używając odpowiednich przyrządów, zaczął nanosić na środek pergaminu pierwszy element mapy - pierścień ofiary. Zmrużył oczy, skupiając się. Nawet nie drgnęła mu ręka, kiedy rozpoczął tworzenie mapy rytualnej Ite Missa Est. To był moment, w którym najmniejsza nawet pomyłka, groziła katastrofą. Treść, skrupulatnie przetłumaczona na język runiczny, musiała być wpisana w sfery, zgodnie z narzuconym szablonem. Było to o tyle bardziej skomplikowane, że każdy z pięciu podstawowych wzorców miał inne ułożenie, kolor i zawartą w nim moc. Sfera druga była zawsze najpotężniejsza. Strefa pierwsza i trzecia, musiały być sobie równe magicznie. Czwórka zawierała znikomą ilość mocy, ale mieściła w sobie najważniejszą informację dla obrzędu, zaś piąta nie miała żadnych właściwości magicznych, ale posiadała wszelkie niezbędne wskazówki, według których ceremoniał się dokonywał. Dokładność i precyzja, z jaką poruszały się jego dłonie, były niezachwiane. Zaczął tworzyć swą historię niczym autor powieści, gdyż wszystkie informacje wpisane w poszczególne sfery, tworzyły rozdziały swego rodzaju opowieści. Jeden pierścień można byłoby więc przyrównać do momentu w książce, bez którego reszta nie miałaby najmniejszego sensu.

Kiedy skończył nanosić na pergamin pierścień ofiary, wrócił do reszty wzorów. Potrzebował jeszcze pierścienia wyznaczającego granice pola rytuału. Z nim nie będzie problemu, zawsze był taki sam. Następnie… Przebiegł szybko wzrokiem po pergaminach. Właśnie. Zmarszczył brwi z niepokojem, przygryzając przy tym dolną wargę. Nie lada wyzwaniem będzie nałożenie pierścienia wykonawcy rytuału i dopasowanie go do Severusa Snape'a. Głowił się nad tym, przy okazji przypominając sobie spotkanie z mężczyzną. Wielowymiarowa i skomplikowana sygnatura magiczna tego człowieka z pewnością nic mu nie ułatwi. Nie była ani jasna ani ciemna... Z pewnością bardzo potężna. Pomyślał, szkicując pierścień na brudno. Po dłuższej chwili rysunek był gotowy, więc przyjrzał mu się. - Pierwsza strefa była w porządku - analizował z uwagą - druga też, choć wymagałaby poprawek... Trzecia jest niedopuszczalna. - westchnął, mnąc kartkę. Kilkanaście minut i wiele zniszczonych kartek później, osiągnął w końcu to, czego chciał. Mimo że niepowodzenia wyprowadziły go z równowagi i obudziły w nim lekką irytację, wszystko wydawało się być ostatecznie na swoim miejscu. Idealne wyważenie mocy w strefach i odpowiednio wpisane informacje. Jestem genialny - pochwalił się z butnością. Lubił wyzwania, więc... Nie takie rzeczy się już robiło. Uśmiechnął się do siebie z przekąsem, uzupełniając mapę rytualną pierścieniem wykonawcy.

Później już tylko będzie potrzebować pierścienia obiektu wyznaczonego do ochrony, który określał równocześnie granice mapy. Do tego będą potrzebne imiona założycieli Hogwartu, przetłumaczone na język runiczny, jak i sygnatura magiczna zamku. Tu potrzebny będzie Albus i profesor Numerologii, zanotował w pamięci. Wykończeniem mapy są standardowe półksiężyce alfy i omegi, które ułożone są w taki sposób na mapie, aby swoją powierzchnią przecinać wszystkie pierścienie od strony północnej - alfa, i południowej - omega. Wyznaczają one początek i koniec zasięgu mocy rytuału. Bez nich żaden czarodziej nie byłby wstanie zapanować nad magią, jaką dysponuje obrzęd, jakim jest Ite Missa Est.

Finałem będzie przeniesienie tego wszystkiego na posadzkę sali, w której się znajdował, za pomocą bardzo skomplikowanej i długiej formuły zaklęcia, stosowanego tylko i wyłącznie w tym celu. Wtedy to, wielokrotnie powiększona mapa rytualna zostanie wyrzeźbiona na podłodze, tak głęboko, by powstałe wyżłobienia można było wypełnić specjalnym eliksirem…


Właśnie - Danty nagle sobie przypomniał ze zgrozą. - Szlag by to… zapomniał o eliksirze!

- Spokojnie - powiedział do siebie, oddychając głęboko. - Przecież Snape jest Mistrzem Eliksirów. On go uwarzy idealnie! Muszę porozmawiać z nim na ten temat… Tak. Wszystko inne to tylko szczegóły. Mam jeszcze tyle do zrobienia, a czasu coraz mniej - pomyślał w momencie, kiedy usłyszał nieprzyjemne skrzypienie starych, długo nie używanych drzwi. Odwrócił się w ich stronę i specjalnie się nie zdziwił, widząc tam Mistrza Eliksirów we własnej, enigmatycznej osobie.

- Dobrze, że pan jest, panie Snape. Musimy działać szybko, a czas nas nagli - powiedział, wracając do pracy.

- Dyrektor przekazał mi, że muszę zostać przez pana uświadomiony... - z drwiną podkreślił to słowo - …w kilku ważnych dla sprawy kwestiach. - Podszedł do stołu, na którym walało się mnóstwo pergaminów, ksiąg i innych rzeczy. Zlustrował ten bałagan z uwagą.
Mnóstwo… - zmarszczył brwi z niechęcią. - Wszystkiego, co nieodłącznie jest związane z tworzeniem mapy rytualnej. Do tego ta aula, w której miał odbyć się rytuał. Poczuł, jak po plecach przebiegły mu ciarki, gdy spojrzał na ostre sople wiszące wysoko nad nimi. Jednym słowem: wypisz, wymaluj marzenie na salę tronową Czarnego Pana - pomyślał.

- Więc słucham. - Skupił swą uwagę na sędziwym mężczyźnie.

- Widzi pan, panie Snape - zaczął spokojnie Danty, jednocześnie wpisując w pierścień skomplikowane, runiczne znaki, całkowicie nie przejmując się gościem. Nie podniósł głowy, co jawnie zdenerwowało Snape'a. - W gruncie rzeczy, jest tylko jedna kwestia, którą musi pan zrozumieć.

- Mianowicie? - padło ostrożne pytanie.

- Rytuał Ite Missa Est można przyrównać… - Mężczyzna zawahał się przez moment - ... do żywej istoty, która czuje i analizuje - powiedział, dobierając słowa z rozwagą. - Dlatego też jest tak trudny do wykonania - stwierdził, wzdychając ciężko. - Tu nie wolno oszukiwać, panie Snape - Kenlay wyprostował się, by spojrzeć prosto w czarne oczy. - Pod żadnym pozorem - wymruczał, sięgając po dziwną, czarną księgę, leżącą w oddaleniu od całego bałaganu, który panował na blacie. Przyglądał się jej przez moment z dziwnym wyrazem twarzy. Severus z obrzydzeniem stwierdził, że zobaczył tam... fanatyzm.

Nie lubił faceta. Koniec. I kropka.

- Może pan jaśniej? - zapytał chłodno, również przyglądając się księdze. Żadnej reakcji, zanotował ze złością. Skąd, na Merlina, Albus wytrzasnął tego idiotę? - wywarczał w myślach.

Danty go irytował. Sytuacja doprowadzała do szału, a czekała go jeszcze długa rozmowa z niereformowalnym Potterem, którego musiał jakoś udobruchać. W innym wypadku nie miał nawet najmniejszej nadziei na to, że chłopak tej nocy pozwoli mu na cokolwiek. Merlinie, daj siły! - jęknął w duchu, coraz bardziej zdenerwowany. Mimo to, nie było możliwości odwrotu. Wiedział o tym doskonale. Próbował więc stłumić nieprzyjemne uczucie, które gwałtownie zaczęło rosnąć w jego piersi. Odetchnął głęboko, znowu skupiając się na wkurzającym rozmówcy.

- Słyszałem, że w razie niepowodzenia biorący w nim udział czarodzieje mogą stracić moc - podniósł głos, aby tamten go usłyszał. Kenlay drgnął, jakby się ocknął z jakiegoś dziwnego stanu i znów na niego spojrzał. Mierząc go wzrokiem, milczał przez dłuższą chwilę. W końcu brew Snape'a podjechała do góry, nie wróżąc niczego dobrego.

- Tak, istnieje takie ryzyko - stwierdził w końcu mężczyzna, obchodząc stół dookoła tak, aby obaj stali po przeciwnych jego stronach. - Jest taka możliwość, że pan i pan Potter stracie magię. Ale tylko wtedy… - podkreślił napiętym głosem, a jego oczy zabłysły niepokojąco -… jeżeli pan, lub pan Potter spróbujecie oszukać rytuał.

- Oszukać - powtórzył Severus. - Jak możemy oszukać rytuał? - wysyczał, niemal już całkowicie tracąc nad sobą kontrolę.

- To proste, panie Snape - stwierdził Kenlay, nachylając się w jego stronę. - Jeżeli pan, lub pan Potter dobrowolnie nie przystąpicie do rytuału, czyli będziecie się do niego zmuszać, potraktujecie to jako karę, obowiązek… - wyliczał, gestykulując i spoglądając odważnie w oczy czarne jak węgiel. - Magia Ite Missa Est to wyczuje - powiedział tonem, jakiego używa się w stosunku do małych dzieci. - A jeżeli to wyczuje... - Mężczyzna podniósł nieprzyjemnie głos, uśmiechając się przy tym fałszywie. - To będzie oznaczać definitywny koniec. Wtedy utrata waszej magii będzie najmniejszym zmartwieniem, panie Snape.

W tym właśnie momencie Severus postanowił, że jeżeli przeżyje, poczęstuje tego starego pryka darmowym Cruciatusem. Co najmniej. A jeżeli straci magię, to przed samobójstwem sprawdzi głową wytrzymałość hogwarckich murów. Bynajmniej nie swoją.

Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym Danty Kenlay westchnął przeciągle i wyprostował się, aż chrupnęło mu coś w krzyżu.

- Powiem w prost: nie możecie mieć nawet minimalnych wątpliwości. W waszych sercach, czy duszach, pod absolutnie żadnym pozorem, nie możecie mieć obaw - wyrecytował znudzonym głosem jakąś formułkę, po czym spoważniał. - Takie są zasady. Magia tego rytuału przenika każdą z tych sfer bardzo dokładnie i drobiazgowo. Jesteście zobowiązani do oddania się sobie nawzajem. Dlatego chciałem z panem o tym porozmawiać.

- Chce pan powiedzieć... - Snape zaczął zimnym głosem.

- Chcę powiedzieć, panie Snape… - przerwał równie chłodno mężczyzna - … że dzisiejszej nocy musi pan przekonać pana Pottera do siebie na tyle, aby nie było w nim żadnych obaw, lęków, czy wątpliwości w intymnych kontaktach między wami. Z panem, pod tym względem, problemów raczej nie przewiduję - zakończył, złośliwie na niego zerkając.

- Nie pozwalaj sobie, Kenlay! - Warknął wściekle Severus. Widocznie coraz bardziej wyprowadzany z równowagi. Kenlay, lekko przestraszony tą gwałtownością, zrobił asekuracyjnie krok do tyłu.

- Panie Snape! Błagam, rozmawiajmy jak dwaj dorośli mężczyźni! - odparł mu przymilnie. - Widziałem zdjęcia młodego Pottera w gazetach - powiedział z dziwnym błyskiem w oku. - Podejrzewam, że każdy chciałby być na pana miejscu - wymruczał dwuznacznie. Wiedział, że igra z ogniem, ale bycie Mistrzem Rytuałów równa się z codziennym ryzykiem, więc… Chociaż - przełknął nagle, widząc spojrzenie Snape'a, - Ryzyko zawodowe powinno mi jednak wystarczyć.

- Więc zazdrości mi pan, panie Kenlay? - Snape zapytał go z pozoru neutralnym głosem.

- Oczywiście - przytaknął bez zastanowienia mężczyzna. - Ale nie wszystko stracone… - przerwał jednak, dostrzegając zmiany na twarzy Mistrza Eliksirów, które stawały się jeszcze bardziej nieprzyjemne. - Jestem odpowiedzialny za cały rytuał - podkreślił niepewnie, wracając do bałaganu na stole. - Więc będę mógł chociaż popatrzeć - zakończył spoglądając na Snape'a z obawą.

- Popatrzeć - powtórzył Snape bardzo powoli, mrużąc niebezpiecznie oczy.

Był szybki.

Sekundę później Kenlay poczuł, jak różdżka boleśnie wbija mu się w gardło. Zaczął się krztusić, ale nie śmiał nawet drgnąć, mocno przyciśnięty twarzą do blatu stołu.

- Upewnijmy się, dla twojego własnego dobra… - wyszeptał mu do ucha Mistrz Eliksirów - ... że wszystkie wymagania rytualne, które będziesz wypełniać, nie przekroczą wspomnianego patrzenia - zaakcentował spokojnie, jednocześnie mocniej napierając różdżką na gardło mężczyzny. - W przeciwnym wypadku, istnieje wysoce prawdopodobna możliwość nie tylko utraty przez ciebie wzroku, ale i utraty innych, mogących przydać ci się w przyszłości zmysłów. Zrozumiano? - wysyczał, puszczając gwałtownie Kenlaya. Ten odskoczył przerażony, oddychając ciężko. Mężczyzna był wyraźnie blady, a jego oczy były rozszerzone w przerażeniu. Czegoś takiego się nie spodziewał!

- Zadałem ci pytanie, Kenlay - odezwał się niewzruszony stanem mężczyzny Severus.

- Zrozumiałem - wybełkotał. - To było nie potrzebne, panie Snape - dodał już pewniej, poprawiając szatę. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale jedno spojrzenie czarnych oczu skutecznie go przekonało, że nie warto.

- Co z tą książką? - Mistrz Eliksirów wskazał na czarną księgę, spoczywającą na pergaminie mapy rytualnej.

- T-tam jest wszystko napisane - odpowiedział natychmiast Danty, zerkając z obawą na Severusa. - Musi ją pan wziąć i przeczytać, a zrozumie pan, dlaczego wasze nastawienie podczas rytuału jest takie ważne - mówił szybko, jednocześnie podając księgę trzęsącymi się rękoma. Severus wziął ją spokojnie i przekartkował, aż trafił na spis treści. Zmarszczył brwi. Tytuły rozdziałów nie nastawiały człowieka optymistycznie. A już tym bardziej nie zachęcały do przeczytania książki.

Rzucił Kenlayowi jeszcze jedno nieprzyjemne spojrzenie i ruszył do wyjścia. Jego kroki odbijały się echem w ogromnej auli. Już wychodził, kiedy usłyszał słowa:

- Macie dwanaście godzin. Później przechodzimy do następnych etapów. Jutro o szóstej wieczorem rozpoczynamy rytuał. Nie będzie drugiej szansy, panie Snape. Więc proszę zrobić wszystko, co w pana mocy, aby do jutra Harry Potter się pana nie...

Nie zdążył dokończyć ponieważ Severus nawet na moment się nie zatrzymał. Szybkim krokiem zmierzał na pierwszy poziom lochów, gdzie mieściły się jego kwatery. Idąc, rozmyślał nad tym, co się działo. Wiedział jedno.

Nie miał żadnych wątpliwości i mieć nie będzie.

Pragnął posiąść tego cholernego chłopaka. Czuł to każdą przeklętą komórką swojego ciała, pożądał go bardziej, niż cokolwiek innego w swoim życiu… Zakazany owoc smakował najlepiej. Severus wiedział o tym bardzo dobrze. W końcu ileż to on zakazanych rzeczy w życiu nie zrobił? Jednak problem i to ogromny, nie tkwił w nim, lecz w Harrym…

Bo JAK na wszystkie bóstwa tego świata, miał skłonić go do tego, aby z całkowitym przyzwoleniem i zaufaniem się mu oddał?

JAK miał tego dokonać?! Po tylu latach upokorzeń, przykrości i poniżeń z jego strony?!

Merlinie, pomóż!

***

Wszystko wokół siebie odbierał tak, jakby stał obok. Odgłosy były przytłumione. Dobiegały jakby z bardzo daleka. Kolory wydawały się matowe i zamazane. Otaczała go mgła absurdalności tak wielkiej, że podejrzewał, iż człowiek jeszcze nie wymyślił takiego określenia, które oddałoby całą bzdurność tego, czego właśnie się dowiedział. Tylko słowa były ostre i wyraźne. Sprawiające ból, budzące początkowo niedowierzanie, a później panikę.

- Znaleźliśmy sposób, dzięki któremu nie tylko ochronimy Hogwart i jego mieszkańców. Istnieją ogromne szanse na to, że jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli - Voldemort zginie raz na zawsze.
- To wspaniale - krzyknął, z ulgą w głosie. Jednak dyrektor nie podzielał jego entuzjazmu. Pierwszy raz w życiu, rozmawiając z Harrym, unikał patrzenia mu w oczy. - Profesorze, o co więc chodzi? - zapytał Potter, pełen złych przeczuć.
- Harry… - wyraz niebieskich oczu przeraził go. - Musze prosić cię o zrobienie czegoś, co owszem, uratuje szkołę i zakończy wojnę, jednak zapłacisz za to bardzo wysoką cenę. - Usłyszał ciche, przepełnione zmęczeniem słowa. - Znienawidzisz mnie za to. - Dyrektor wyszeptał z bólem w głosie. Przerażony, ledwo to dosłyszał.


Już dawno przestał pytać: Dlaczego on? Życie go nauczyło, że nigdy nie uzyska odpowiedzi. Jednak w tej chwili, w tym szczególnym momencie swojego całkowicie popieprzonego życia, chciał wiedzieć. Desperacko żądał odpowiedzi. Tu i teraz. Zanim wyrwie sobie z głowy wszystkie włosy. Natychmiast. Już!

- M-mam pozwolić Snape'owi? - wyszeptał ze zgrozą. Ledwo mógł to wypowiedzieć. - M-mam z nim…
- Harry, jesteś już dorosły. Nie muszę ci tłumaczyć, czym jest seks, prawda? - Dyrektor miał teraz pewny głos i rozmawiał z nim używając tonu, który mówił wiele o powadze zaistniałej sytuacji. Jednak Harry miał wrażenie, jakby pierwszy raz rozmawiał z tym człowiekiem, jakby pierwszy raz w swoim życiu słyszał barwę tego głosu. Był obcy.
- Od ciebie jak i od Severusa oczekuję maksymalnego zaangażowania i poświęcenia. - To wszystko brzmiało jak plan taktyki bitwy, od której wszystko będzie zależeć. Miał wrażenie, że zaczyna się dusić, kiedy do niego dotarło, że tak właśnie jest. A asem w rękawie ich strony było jego dziewictwo! Miał ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. - A przede wszystkim oczekuję, iż staniecie oboje na wysokości zadania, odkładając na bok wszystko, co was do tej pory dzieliło. Rytuał musi się udać. Nie będzie drugiej szansy. Dla nikogo.
- Jak mam to zrobić?! - wykrzyczał, zrywając się nagle z miejsca - Jak mam z nim…
- Musisz - przerwał mu twardo dyrektor, który wydawał się nie zwracać uwagi na to, że
Harry jest bliski powtórzenia swojego wyczynu z piątego roku, kiedy to doszczętnie
zdemolował gabinet dyrektora. - Rytuał Ite Missa Est rządzi się twardymi prawami,
niezłomnymi od zawsze - tłumaczył mu opanowanym głosem. - Ofiara musi całkowicie oddać
się wykonawcy rytuału, Harry. CAŁKOWICIE. To znaczy ciałem, duszą i umysłem.
- To niemożliwe! - histeryzował. - Nie w naszym przypadku! To się nie uda! My..
- To się musi udać - przerwał dyrektor - Dlatego OBAJ zapomnicie o przeszłości. Zapomnicie po to, aby dać przyszłość całej czarodziejskiej społeczności.
- Pieprzę to! - wrzeszczał, miotając się po gabinecie jak uwięzione w klatce zwierzę. - Nie masz prawa wymagać ode mnie czegoś takiego! Nie masz…
- To los tego od ciebie wymaga - przerwały mu spokojne słowa. Upadł bezsilnie na kolana.


Przeznaczenie, które musiało się jakoś wypełnić… Obowiązek, który musiał spełnić…
Co miał zrobić? Płakać? Wrzeszczeć? Nie zgodzić się? Sprzeciwić się dyrektorowi, a co za tym idzie, wszystkim uczniom, mieszkańcom Hogwartu? Odmówić ratunku Gryfonom? Odmówić… Ronowi i Hermionie? Sobie?

- Macie z Severusem czas do jutra, do szóstej wieczorem. - Głos dyrektora dobiegał jakby z daleka. Otępienie, w które wpadł, skutecznie oddzieliło go od rzeczywistości. - Wiem, że to jest dla ciebie niewiarygodnie trudne… Ale proszę cię o dojrzałość i zrozumienie. To trzeba zrobić, Harry. To trzeba po prostu zrobić.
Milczał, kiedy Dumbledore opisywał mu ze szczegółami, do jakiego poziomu zażyłości intymnej muszą dojść ze Snape'em, aby rytuał się powiódł. Coraz trudniej mu się oddychało. Miał mdłości. Pod koniec monologu dyrektora nie wytrzymał i cała dzisiejsza kolacja wylądowała na purpurowym dywanie. Przez długie minuty klęczał nad swoimi wymiocinami, nie mogąc zrobić absolutnie nic. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Przerażenie go paraliżowało. Dopiero dyrektor pomógł mu znowu usiąść, podając jakiś napój, który złagodził drapanie w gardle i suchość w ustach. Po dłuższej chwili usłyszał pytanie, które było jak celnie wymierzony policzek. To go trochę ocuciło.
- Odmawiasz nam ratunku?


To był chwyt poniżej pasa, Dumbledore - pomyślał wtedy zszokowany Harry.

- Od ciebie zależy teraz wszystko, Harry. Nie mogę cię zmusić. Ale jeżeli się nie zgodzisz, otworzysz Voldemortowi wrota Hogwartu.

Wiedział to. Cholera, wiedział! Przecież obiecał sobie, że zrobi wszystko… Słowo wszystko nabrało nowego znaczenia. Obiecał. Zrobić. Wszystko.

- Harry… - usłyszał cichy głos, kiedy otwierał drzwi.
- Tak? - zapytał, nie odwracając się w stronę dyrektora.
- Losy nas wszystkich leżą w waszych rękach. - Słowa miały moc, a Dumbledore był jednym z tych, którzy doskonale o tym wiedzieli. - Nie skażcie nas na zagładę z powodu swoich uprzedzeń i przeszłości.
Harry zacisnął dłoń na klamce tak mocno, że aż mu posiniała.
- Przemyśl moje słowa w drodze do komnat Severusa. Nie będzie drugiej szansy, Harry. Nie będzie.


Był jedynie w stanie kiwnąć głową. Nie ufał swojemu głosowi.

***

- Panie?
Voldemort wyrwał się z zamyślenia. Powoli spojrzał w dół, prosto przed siebie. Jeden z jego zwiadowców klęczał przed nim, drżąc ze strachu.
- Mów - rozkazał syczącym, zimnym głosem.
- Panie, w Hogwarcie dzieje się coś dziwnego - powiedział szybko śmierciożerca.
Voldemort wyprostował się na swoim tronie, mrużąc przy tym niebezpiecznie oczy.
- Mów jaśniej - warknął zły w stronę kulącej się postaci.
- Szpiedzy będący w szkole nie meldują, panie. Cały budynek wygląda tak, jakby opustoszał. Wokół zamku potrojono straże. Nic więcej nie wie… Aaaa! - krzyknął mężczyzna, zwijając się z bólu, kiedy uderzyła w niego klątwa.
- Dowiedzcie się jak najwięcej. Wynoście się! - Voldemort był wściekły. Co mogło się dziać w szkole na trzy dni przed jego planowanym atakiem? Nagini zasyczała coś niespokojnie, owijając swoje długie, grube cielsko wokół niego. Spojrzał powoli w jej stronę, sycząc odpowiedź.

Z pewnością nikt nie zna jego planów. To było niemożliwe.

***

Zakazy… Nakazy… Niech to, kurwa, szlag!

Severus uderzył z wściekłością, nad którą nie mógł zapanować, trzymaną w dłoniach księgę. Z każdym kolejnym zdaniem tracił nad sobą kontrolę. Przez moment próbował zniszczyć ową rzecz swoim płonącym ze wzburzenia wzrokiem. Jednak upartej książce nic się nie stało. Ukrył twarz w dłoniach, czując, że za chwilę jego frustracja osiągnie apogeum wytrzymałości.

- Przecież to jest chore - wysyczał do siebie, zaciskając ręce we włosach. - Niedorzeczna. Absurdalna. Bzdurna. - Warczał, łypiąc niebezpiecznie na księgę. - Nijak mająca się do rzeczywistości… - Wstał, gwałtownie uderzając pięścią w blat biurka. - … Przeklęta rzecz!

Próbował się uspokoić, ale w tym przypadku sprawdzone sposoby nie zadziałają. Nie przejdę przez to na trzeźwo! - pomyślał wyprowadzony z równowagi. Szybkim krokiem podszedł do barku, znajdującego się w drugim końcu salonu. Bogu ducha winne drzwiczki o mało nie zostały wyrwane z zawiasów, kiedy tylko je otworzył. Sięgnął po butelkę Ognistej Whisky, która, jak na złość, była tak zakorkowana, że nie mógł sobie z nią poradzić. Po kilku chwilach szarpania się z przeklętą butlą, kiedy już z wściekłości miał zamiar rzucić nią o podłogę, coś w nim zaskoczyło. Znieruchomiał. Bardzo powoli nabrał powietrza w płuca, po czym równie spokojnie je wypuścił. Nie mógł nic wypić. Wiedział o tym. Ostrożnie, z żalem w oczach, odłożył trzymany trunek na dotychczasowe miejsce. Delikatnie, jakby chciał wynagrodzić swoje wcześniejsze zachowanie, zamknął barek i zaraz potem zrobił krok w tył. Uspokój się - stanowczo sobie nakazał. - Najwyżej po wszystkim po prostu strzelisz sobie Avadą w łeb i będzie po sprawie.

Kiedy tylko odwrócił się w stronę biurka i księgi tam spoczywającej, w jego oczach zapłonęło szaleństwo.

Tą - niech spotka ją los najgorszy z możliwych - księgę, dał mu Danty Kenlay. Zawierała multum wskazówek, nakazów i zakazów dotyczących przedrytualnych relacji z ofiarą. Robiło mu się niedobrze od wszystkich szczegółowych opisów tego, jak daleko można się posunąć w intymnych kontaktach, czego absolutnie robić nie wolno, co zdecydowanie stać się powinno… I tak dalej i tak dalej, że po którymś podpunkcie człowieka szlag trafia!

Nie był sentymentalny. Nienawidził się rozczulać, ale sposób, w jaki opisano wszystko, co związane jest z osobą, będącą ofiarą w rytuale - był przedmiotowy i wręcz okrutny.
Coś boleśnie ścisnęło go na wysokości klatki piersiowej. Znał to uczucie i wiedział, że w jego przypadku nigdy nie pojawia się bez powodu. Przerażenie. Strach tak silny, wręcz zwierzęcy. - o Pottera. W całym rytuale on, jako wykonawca, miał za zadanie utworzyć więź z ofiarą na tyle silną i pełną zaufania, aby magia Ite Missa Est przyjęła ofiarę niewinności. Podczas samego rytuału miał jedno do zrobienia: Rozprawiczyć… Przelecieć… Odebrać niewinność. Jak zwał, tak zwał. Na tym kończyła się jego rola. Natomiast Potter…

Jak zwykle miał najtrudniej.

Severus ze zmęczenia westchnął. Zawsze trudniej…

Wszystko to, czym martwił się jeszcze, zanim dotknął tej cholernej książki, stało się wręcz banalne do wykonania, nie warte nawet tego, aby się tym przejmować. Najgorsze miało nadejść dopiero później. To, na co nie będzie mieć w żadnym stopniu wpływu. Opis tego wszystkiego, co się wydarzy , jeżeli tylko ofiara zostanie zaakceptowana, przyprawiał go o dreszcze. W książce nazwano to jako przesianie mocy.

Magia rytuału połączy się z magią ofiary w jej ciele. Będą się scalać, łączyć, stapiać się jakby w jedno, a kiedy tak się stanie, cała ta ogromna moc, w jednym ułamku sekundy zostanie wyrwana - przez coś, co nazwano w księdze słowami Dominus sacrifico*. Tylko tyle w niej znalazł. A co z tym, co będzie dziać się później? Jak to ma wyglądać?
Jedynie, co było wiadome, to to, że po Dominus sacrifico wokół szkoły powstanie mur obronny. Niewidoczny gołym okiem, ale doskonale odczuwalny magicznie. Osłony, których jak mówi książka, jeszcze nikt przebić nie zdołał. Gdyż zniszczyć obronę stworzoną dzięki Ite Missa Est jest niemal równoznaczne ze wskrzeszeniem zmarłego. Nierealne.

Spojrzał na zegar. Była prawie druga w nocy, a chłopaka jak nie było, tak niema. Wypuścił ze świstem powietrze. To wszystko go przerastało. Potrzebował kofeiny. W sporych ilościach…

Czy i tym razem podołasz, wyjdziesz z tego zwycięsko, ze swoim wiecznym, głupim szczęściem, Potter? Czy dasz radę? Znowu? Czy i tym razem...?

Niepewny i przytłumiony odgłos wyrwał go z zadumy. Powoli wyprostował się. Ktoś pukał do drzwi. W jednej sekundzie zrobiło mu się gorąco, a serce zabiło mocniej.

Potter.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ITE MISSA EST
Ite Missa Est [NZ]
EŚT 07 Użytkowanie środków transportu
10 pragmatyzm, dośw, jak est, zycie jako sztuka, somaestetyka
ksiega est
deus caritas est id 134357 Nieznany
Ksiega EST
Missa Secunda Hassler
Missa Brevis Lotti
Instrukcja obsługi EST 201
ksiega est
Polski opis programu EST
DEUS?RITAS EST
kgb byl est i budet fsb rf pri barsukove 1995 1996
putin blizhnij krug prezidenta kto est kto sredi piterskoj
pourquoi il est si difficile? placer?s chansons RZYI3UNBV4HB6NUPNJA7YPOYV7VP37OEB3FLAZI
iuda est iuda
DEUS?RITAS EST

więcej podobnych podstron