Boles艂aw Prus "Lalka"
J臋zyk polski:
Boles艂aw Prus 揕alka"
W minionym karnawale i w bie偶膮cym wielkim po艣cie fortuna po raz trzeci czy czwarty znowu 艂askawym okiem spojrza艂a na dom pana 艁臋ckiego.
Jego salony by艂y pe艂ne go艣ci, a do przedpokoju sypa艂y si臋 bilety wizytowe jak 艣nieg. I znowu pan Tomasz znalaz艂 si臋 w tej szcz臋艣liwej pozycji, 偶e nie tylko mia艂 kogo przyjmowa膰, ale nawet m贸g艂 robi膰 wyb贸r pomi臋dzy odwiedzaj膮cymi.
- Pewnie ju偶 nied艂ugo umr臋 - m贸wi艂 nieraz do c贸rki. - Mam jednak t臋 satysfakcj臋, 偶e ludzie ocenili mnie cho膰 przed 艣mierci膮.
Panna Izabela s艂ucha艂a tego z u艣miechem. Nie chcia艂a rozprasza膰 ojcowskich z艂udze艅, ale by艂a pewna, 偶e r贸j wizytuj膮cych jej sk艂ada ho艂dy - nie ojcu.
Wszak偶e pan Niwi艅ski, najwykwintniejszy aran偶er, najcz臋艣ciej z ni膮 ta艅czy艂, nie z ojcem. Pan Malborg, wz贸r dobrych manier i wyrocznia mody, z ni膮 rozmawia艂, nie z ojcem, a pan Szastalski, przyjaciel poprzedzaj膮cych, nie przez ojca, tylko przez ni膮 czu艂 si臋 nieszcz臋艣liwym i niepocieszonym. Pan Szastalski wyra藕nie jej to o艣wiadczy艂, a chocia偶 sam nie by艂 ani najwykwintniejszym tancerzem jak pan Niwi艅ski, ani wyroczni膮 mody jak pan Malborg, by艂 jednak przyjacielem pan贸w: Niwi艅skiego i Malborga. Mieszka艂 blisko nich, z nimi jada艂, z nimi sprowadza艂 sobie angielskie lub francuskie garnitury, damy za艣 dojrza艂e nie mog膮c w nim dopatrze膰 偶adnych innych zalet nazywa艂y go przynajmniej poetycznym.
Dopiero drobny fakt, jedno zdanie zmusi艂o pann臋 Izabel臋 do szukania w innym kierunku tajemnicy jej triumf贸w.
Podczas pewnego balu rzek艂a do panny Pantarkiewicz贸wny:
- Nigdy tak dobrze nie bawi艂am si臋 w Warszawie jak tego roku.
- Bo jeste艣 zachwycaj膮ca - odpowiedzia艂a kr贸tko panna Pantarkiewicz贸wna zas艂aniaj膮c si臋 wachlarzem, jakby chcia艂a ukry膰 mimowolne ziewni臋cie...
- Panny 搘 tym wieku" umiej膮 by膰 interesuj膮ce - odezwa艂a si臋 na ca艂y g艂os pani z de Gins贸w Upadalska do pani z Fertalskich Wywrotnickiej.
Ruch wachlarza panny Pantarkiewicz贸wny i s艂贸wko pani z de Gins贸w Upadalskiej zastanowi艂y pann臋 Izabel臋. Za du偶o mia艂a rozumu, a偶eby nie zorientowa膰 si臋 w sytuacji, jeszcze tak jaskrawo o艣wietlonej.
揅贸偶 to za wiek? - my艣la艂a. - Dwadzie艣cia pi臋膰 lat jeszcze nie stanowi膮 <<tego wieku>>... Co one m贸wi膮?..."
Spojrza艂a na bok i zobaczy艂a utkwione w siebie oczy Wokulskiego. Poniewa偶 mia艂a do wyboru albo przypisa膰 swoje triumfy 搕emu wiekowi", albo Wokulskiemu, wi臋c... pocz臋艂a zastanawia膰 si臋 nad Wokulskim.
Kto wie, czy nic by艂 on mimowolnym tw贸rc膮 uwielbie艅, kt贸re j膮 ze wszech stron otacza艂y?...
Zacz臋艂a przypomina膰 sobie. Przede wszystkim ojciec pana Niwi艅skiego mia艂 kapita艂y w sp贸艂ce, kt贸r膮 za艂o偶y艂 Wokulski, a kt贸ra (o czym by艂o wiadomo nawet pannie Izabeli) przynosi艂a wielkie zyski. Nast臋pnie pan Malborg, kt贸ry uko艅czy艂 jak膮艣 szko艂臋 techniczn膮 (z czym si臋 nie zdradza艂), za po艣rednictwem Wokulskiego (co w najg艂臋bszej zachowa艂 dyskrecji) stara艂 si臋 o posad臋 przy kolei. I rzeczywi艣cie, dosta艂 tak膮, kt贸ra posiada艂a jedn膮 wielk膮 zalet臋, 偶e nie wymaga艂a pracy, i jedn膮 straszn膮 wad臋, 偶e nie dawa艂a trzech tysi臋cy rubli pensji. Pan Malborg mia艂 nawet o to 偶al do Wokulskiego; lecz ze wzgl臋du na stosunki ogranicza艂 si臋 na wymawianiu jego nazwiska z ironicznym p贸艂u艣miechem.
Pan Szastalski nie mia艂 kapita艂贸w w sp贸艂ce ani posady przy kolei. Ale poniewa偶 dwaj jego przyjaciele, panowie Niwi艅ski i Malborg, mieli do Wokulskiego pretensj臋, wi臋c i on mia艂 do Wokulskiego pretensj臋, kt贸r膮 formu艂owa艂 wzdychaj膮c obok panny Izabeli i m贸wi膮c:
- S膮 ludzie szcz臋艣liwi, kt贸rzy...O tym, jak wygl膮daj膮 ci 搆t贸rzy...", panna Izabela nigdy nie mog艂a siç dowiedzie膰. Tylko przy wyrazie 搆t贸rzy" przychodzi艂 jej na my艣l Wokulski. Wtedy zaciska艂a drobne pi臋艣ci i m贸wi艂a do siebie:
揇espota... tyran..."
Cho膰 Wokulski nie zdradza艂 najmniejszej sk艂onno艣ci ani do tyranii, ani do despotyzmu. Tylko przypatrywa艂 si臋 jej i my艣la艂:
揟y偶e艣 to czy... nie ty?..
Czasami na widok m艂odszych i starszych elegant贸w otaczaj膮cych pann臋 Izabel臋, kt贸rej oczy b艂yszcza艂y jak brylanty albo jako gwiazdy, po niebie jego zachwyt贸w przelatywa艂 ob艂ok i rzuca艂 mu na dusz臋 cie艅 nieokre艣lonej w膮tpliwo艣ci. Ale Wokulski na cienie zamyka艂 oczy. Panna Izabela by艂a jego 偶yciem, szcz臋艣ciem, s艂o艅cem, kt贸rego nie mog艂y za膰mi膰 jakie艣 przelotne chmurki, mo偶e nawet zgo艂a urojone.
Niekiedy przychodzi艂 mu na my艣l Geist, zdzicza艂y m臋drzec w艣r贸d wielkich pomys艂贸w, kt贸ry wskazywa艂 mu inny cel ani偶eli mi艂o艣膰 panny 艁臋ckiej. Ale w贸wczas starczy艂o Wokulskiemu jedno spojrzenie panny Izabeli, a偶eby go otrze藕wi膰 z mrzonek.
揅o mi tam ludzko艣膰! - m贸wi艂 wzruszaj膮c ramionami. - Za ca艂膮 ludzko艣膰 i za ca艂膮 przysz艂o艣膰 艣wiata, za moj膮 w艂asn膮 wieczno艣膰... nie oddam jednego jej poca艂unku..."I na my艣l o tym poca艂unku dzia艂o si臋 z nim co艣 niezwyk艂ego. Wola w nim s艂ab艂a, czu艂, 偶e traci przytomno艣膰, i a偶eby odzyska膰 j膮, musia艂 znowu zobaczy膰 pann臋 Izabel臋 w towarzystwie elegant贸w. I dopiero w贸wczas, gdy s艂ysza艂 jej szczery 艣miech i stanowcze zdania, kiedy wi widzia艂 jej ogniste spojrzenia rzucane na pan贸w: Niwi艅skiego, Malborga i Szastalskiego, przez mgnienie oka zdawa艂o mu si臋, 偶e spada przed nim zas艂ona, poza kt贸r膮 widzi jaki艣 inny 艣wiat i jak膮艣 inn膮 pann臋 Izabel臋. Wtedy, nie wiadomo sk膮d, zapala艂a si臋 przed nim jego m艂odo艣膰 pe艂na tytanicznych wysi艂k贸w. Widzia艂 swoj膮 prac臋 nad wydobyciem si臋 z n臋dzy, s艂ysza艂 艣wist pocisk贸w, kt贸re kiedy艣 przelatywa艂y mu nad g艂ow膮, a potem widzia艂 laboratorium Geista, gdzie rodzi艂y si臋 niezmierne wypadki, i spogl膮daj膮c na pan贸w: Niwi艅skiego, Malborga i Szastalskiego; my艣la艂:
揅o ja tu robi臋?..: Sk膮d ja modl臋 si臋 do jednego z nimi o艂tarza?.:"
Chcia艂 roze艣mia膰 si臋, ale znowu wpada艂 w moc ob艂臋du. I znowu wydawa艂o mu si臋, 偶e takie jak jego 偶ycie warto z艂o偶y膰 u n贸g takiej jak panna Izabela kobiety.
B膮d藕 jak b膮d藕, pod wp艂ywem nieostro偶nego s艂贸wka pani z de Gins贸w Upadalskiej, w pannie Izabeli pocz臋艂a wytwarza膰 si臋 zmiana na korzy艣膰 Wokulskiego. z uwag膮 przys艂uchiwa艂a si臋 rozmowom pan贸w odwiedzaj膮cych jej ojca i w rezultacie spostrzeg艂a, 偶e ka偶dy z nich ma albo kapitalik, kt贸ry chce umie艣ci膰 u Wokulskiego; 揵odajby na pi臋tna艣cie procent", albo kuzyna, kt贸remu chce wyrobi膰 posad臋, albo pragnie pozna膰 si臋 z Wokulskim dla jakich艣 innych cel贸w. Co si臋 za艣 tycze dam, te albo r贸wnie偶 chcia艂y kogo艣 protegowa膰, albo mia艂y c贸rki na wydaniu i nawet nie tai艂y si臋, 偶e pragn膮 odbi膰 Wokulskiego pannie Izabeli, albo, o ile nie by艂y zbyt dojrza艂ymi, rade by艂y uszcz臋艣liwi膰 go same.
- Oto by膰 偶on膮 takiego cz艂owieka! - m贸wi艂a z Fertalskich Wywrotnicka.
- Cho膰by nawet i nie 偶on膮! - odpar艂a z u艣miechem baronowa von Ples, kt贸rej m膮偶 od pi臋ciu lat by艂 sparali偶owany.
揟yran... despota..." - powtarza艂a panna Izabela czuj膮c, 偶e lekcewa偶ony przez ni膮 kupiec zwraca ku sobie wiele spojrze艅, nadziei i zazdro艣ci.
Pomimo resztek pogardy i wstr臋tu, jakie w niej jeszcze tla艂y, musia艂a przyzna膰, 偶e ten szorstki i ponury cz艂owiek wi臋cej znaczy i lepiej wygl膮da ani偶eli marsza艂ek, baron Dalski, a nawet ani偶eli panowie: Niwi艅ski, Malborg i Szastalski.
Najsilniej jednak wp艂yn膮艂 na postanowienia jej ksi膮偶臋.
Ksi膮偶臋, na kt贸rego pro艣b臋 Wokulski nie tylko w grudniu roku zesz艂ego nie chcia艂 ofiarowa膰 pani Krzeszowskiej dziesi臋ciu tysi臋cy rubli, ale nawet w styczniu i lutym roku bie偶膮cego nie da艂 ani grosza na protegowanych przez niego ubogich, ksi膮偶臋 na chwil臋 straci艂 serce do Wokulskiego. Wokulski zrobit ksi臋ciu przykry zaw贸d. Ksi膮偶臋 s膮dzi艂 i wierzy艂, i偶 ma prawo tak s膮dzi膰, 偶e cz艂owiek podobny Wokulskiemu, raz posiad艂szy ksi膮偶臋c膮 偶yczliwo艣膰, powinien wyrzec si臋 nie tylko swoich gust贸w i interes贸w, ale nawet maj膮tku i osoby. 呕e powinien lubi膰 to, co lubi ksi膮偶臋, nienawidzie膰 tego, co nienawidzi ksi膮偶臋, s艂u偶y膰 tylko ksi臋cia celom i dogadza膰 tylko jego upodobaniom. Tymczasem ten parweniusz (aczkolwiek niew膮tpliwie dobry szlachcic) nie tylko nie my艣la艂 by膰 ksi膮偶臋cym s艂ug膮, ale nawet odwa偶y艂 si臋 by膰 samodzielnym cz艂owiekiem; nieraz sprzecza艂 si臋 z ksi臋ciem, a co gorsza, wr臋cz odmawia艂 jego 偶膮daniom.
揝zorstki cz艂owiek... interesowny... egoista!..." - my艣la艂 ksi膮偶臋, ale coraz mocniej dziwi艂 si臋 zuchwalstwu dorobkiewicza.
Traf zdarzy艂, 偶e pan 艁臋cki, nie mog膮c ju偶 ukry膰 zabieg贸w Wokulskiego o pann臋 Izabel臋, zapyta艂 ksi臋cia o zdanie o Wokulskim i o rad臋.
Ot贸偶 ksi膮偶臋, pomimo rozmaitych s艂abo艣ci, by艂 z gruntu uczciwym cz艂owiekiem. W s膮dzie o ludziach nie polega艂 na w艂asnym upodobaniu, ale zasi臋ga艂 opinii.
Poprosi艂 wi臋c pana 艁臋ckiego o par臋 tygodni zw艂oki 揹la uformowania sobie zdania", a poniewa偶 mia艂 rozmaite stosunki i jakby w艂asn膮 policj臋, podowiadywa艂 si臋 wi臋c r贸偶nych rzeczy.
Naprz贸d tedy zauwa偶y艂, 偶e szlachta, lubo o Wokulskim odzywa si臋 z przek膮sem jako o dorobkiewiczu i demokracie, w cicho艣ci jednak che艂pi si臋 nim:
Zna膰, 偶e nasza krew, cho膰 przysta艂 do kupc贸w!
Ile razy za艣 chodzi艂o o przeciwstawienie kogo艣 偶ydowskim bankierom, najzakamienialsi szlachcice wysuwali naprz贸d Wokulskiego.
Kupcy, a nade wszystko fabrykanci, nienawidzili Wokulskiego, najci臋偶sze jednak zarzuty, jakie mu stawiali, by艂y te: 揟o szlachcic... wielki pan... polityk!...", czego znowu ksi膮偶臋 w 偶aden spos贸b nie m贸g艂 mu bra膰 za z艂e...
Najciekawszych jednak wiadomo艣ci dostarczy艂y ksi臋ciu zakonnice. By艂 jaki艣 furman w Warszawie i jego brat dr贸偶nik na Kolei Warszawsko-Wiede艅skiej, kt贸rzy b艂ogos艂awili Wokulskiego. Byli jacy艣 studenci, kt贸rzy g艂o艣no opowiadali, 偶e Wokulski daje im stypendia; byli rzemie艣lnicy, kt贸rzy zawdzi臋czali mu warsztaty, byli kramarze, kt贸rym Wokulski pom贸g艂 do za艂o偶enia sklep贸w.
Nie brak艂o nawet (o czym siostry m贸wi艂y z pobo偶n膮 zgroz膮 i rumieni膮c si臋), nic brak艂o nawet kobiety upad艂ej, kt贸r膮 Wokulski wydoby艂 z n臋dzy, odda艂 do magdalenek i ostatecznie zrobi艂 z niej uczciw膮 kobiet臋, o ile (m贸wi艂y siostry) taka osoba mo偶e by膰 uczciw膮 kobiet膮.
Relacje te nie tylko zdziwi艂y, ale wprost przestraszy艂y ksi臋cia. I naraz Wokulski spot臋偶nia艂 w jego opinii. By艂 przecie cz艂owiekiem, kt贸ry ma sw贸j w艂asny program, bal nawet prowadzi polityk臋 na w艂asn膮 r臋k臋, i kt贸ry ma wielkie znaczenie w艣r贸d posp贸lstwa...
Tote偶 kiedy ksi膮偶臋 w oznaczonym terminie przyszed艂 do pana 艁臋ckiego, nie omieszka艂 jednocze艣nie zobaczy膰 si臋 z pann膮 Izabel膮. W znacz膮cy spos贸b u艣cisn膮艂 j膮 i powiedzia艂 te zagadkowe s艂owa:
- Szanowna kuzynko, trzymasz w r臋ku niezwyk艂ego ptaka... Trzymaj偶e go i pie艣膰 tak, a偶eby wyr贸s艂 na po偶ytek nieszcz臋艣liwemu krajowi...
Panna Izabela bardzo zarumieni艂a si臋; odgad艂a, 偶e owym niezwyk艂ym ptakiem jest Wokulski.
揟yran... despota!..." - pomy艣la艂a.
Pomimo to w stosunku Wokulskiego do panny Izabeli pierwsze lody by艂y prze艂amane. Ju偶 decydowa艂a si臋 wyj艣膰 za niego...
Pewnego dnia, kiedy pan 艁臋cki by艂 troch臋 niezdr贸w, a panna Izabela czyta艂a w swoim gabinecie, dano jej zna膰, 偶e w salonie czeka pani W膮sowska. Panna Izabela natychmiast wybieg艂a tam i zasta艂a, opr贸cz pani W膮sowskiej, kuzynka Ochockiego, kt贸ry by艂 bardzo zachmurzony:
Obie przyjaci贸艂ki uca艂owa艂y si臋 z demonstracyjn膮 czu艂o艣ci膮, ale Ochocki, kt贸ry widzia艂 nie patrz膮c, spostrzeg艂, 偶e albo jedna z nich, albo obie maj膮 do siebie jak膮艣 pretensj臋, zreszt膮 niewielk膮.
揅zyby o mnie?... - pomy艣la艂. - Nie trzeba si臋 zbytecznie anga偶owa膰...
- A, i kuzynek jest tutaj! - rzek艂a panna Izabela podaj膮c mu r臋k臋 - czeg贸偶 taki smutny?
- Powinien by膰 weso艂y - wtr膮ci艂a pani W膮sowska - gdy偶 przez ca艂膮 drog臋, od banku do was, umizga艂 si臋 do mnie, i to z dobrym skutkiem. Na rogu Alei pozwoli艂am mu odpi膮膰 dwa guziki u r臋kawiczki i poca艂owa膰 si臋 w r臋k臋. Gdyby艣 wiedzia艂a, Belu, jak on nie umie ca艂owa膰...
- Tak?... - zawo艂a艂 Ochocki rumieni膮c si臋 powy偶ej czo艂a .Dobrze! Od tej pory nigdy nie poca艂uj臋 pani w r臋k臋... Przysi臋gam...
- Jeszcze dzi艣 przed wieczorem poca艂ujesz mnie pan w obie - odpar艂a pani W膮sowska.
- Czy mog臋 z艂o偶y膰 uszanowanie panu 艁臋ckiemu? - spyta艂 uroczy艣cie Ochocki i nie czekaj膮c na odpowied藕 panny Izabeli wyszed艂 z salonu.
- Zawstydzi艂a艣 go - rzek艂a panna Izabela.
- To niech si臋 nic umizga, kiedy nie umie. W podobnych wypadkach niezr臋czno艣膰 jest 艣miertelnym grzechem. Czy nieprawda?
- Kiedy偶e艣 przyjecha艂a?
- Wczoraj rano - odpowiedzia艂a pani W膮sowska. - Ale dwa razy musia艂am by膰 w banku, w magazynie, zrobi膰 porz膮dki u siebie. Tymczasem asystuje mi Ochocki, dop贸ki nie znajd臋 kogo艣 zabawniejszego. Je偶eli mi kogo odst膮pisz... - doda艂a z akcentem.
- C贸偶 znowu za pog艂oski! - rzek艂a rumieni膮c si臋 panna Izabela.
- Kt贸re dosz艂y a偶: do mnie na wie艣. Starski opowiada艂 mi, nie bez zazdro艣ci, 偶e w tym roku, jak zawsze zreszt膮 by艂a艣 kr贸low膮. Podobno Szastalski zupe艂nie g艂ow臋 straci艂.
- I obaj jego r贸wnie nudni przyjaciele - wtr膮ci艂a panna Izabela z u艣miechem. - Wszyscy trzej kochali si臋 we mnie co wiecz贸r, ka偶dy o艣wiadcza艂 mi si臋 w takich godzinach, a偶eby nie przeszkadza膰 innym, a p贸藕niej wszyscy trzej zwierzali si臋 przed sob膮 ze swoich cierpie艅. Ci panowie wszystko robi膮 na sp贸艂k臋.
- A ty co na to?
Panna Izabela wzruszy艂a ramionami.
- Ty mnie pytasz? - rzek艂a.
- S艂ysza艂am r贸wnie偶 - m贸wi艂a pani W膮sowska - 偶e Wokulski o艣wiadczy艂 si臋...
Panna Izabela zacz臋艂a bawi膰 si臋 kokard膮 swej sukni.
- No, zaraz: o艣wiadczy艂 si臋!... O艣wiadcza mi si臋, ile razy mnie widzi: patrz膮c na mnie, nie patrz膮c, m贸wi膮c, nie m贸wi膮c... jak zwykle oni.
- A ty?
- Tymczasem przeprowadzam m贸j program.
- Wolno wiedzie膰, jaki?
- Owszem, nawet zale偶y mi, a偶eby nie by艂 tajemnic膮. Naprz贸d, jeszcze u prezesowej... Jak偶e ona si臋 ma?
- Bardzo 藕le - odpar艂a pani W膮sowska. - Starski ju偶 prawie nie opuszcza jej pokoju, a rejent przyje偶d偶a co dzie艅, ale zdaje si臋 na pr贸偶no... Wi臋c co do programu?...
- Jeszcze w Zas艂awku - ci膮gn臋艂a panna Izabela - wspomnia艂am o pozbyciu si臋 tego sklepu (tu obla艂 j膮 rumieniec); kt贸ry te偶 ma by膰 sprzedany najp贸藕niej w czerwcu.
- Pysznie. C贸偶 dalej?
- Nast臋pnie mam k艂opot z t膮 sp贸艂k膮 handlow膮. On, rozumie si臋, rzuci艂by j膮 natychmiast, ale ja si臋 zastanawiam. Przy sp贸艂ce dochody wynosz膮 oko艂o dziewi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy rubli, bez niej tylko trzydzie艣ci tysi臋cy, wi臋c pojmujesz, 偶e mo偶na waha膰 si臋.
- Widz臋, 偶e zaczynasz zna膰 si臋 na cyfrach.
Panna Izabela pogardliwie rzuci艂a r臋k膮.
- Ach, ju偶 chyba nigdy nie poznam si臋 z nimi. Ale on mi to wszystko t艂omaczy, troch臋 ojciec... i troch臋 ciotka.
- I m贸wisz z nim tak wprost?...
- No, nie... Ale poniewa偶 nam nie wolno pyta膰 si臋 o wiele rzeczy, wi臋c musimy tak prowadzi膰 rozmow臋, a偶eby nam wszystko powiedziano. Czy偶by艣 tego nie rozumia艂a?
- Owszem. I c贸偶 dalej? - bada艂a pani W膮sowska nie bez odcienia niecierpliwo艣ci.
- Ostatni warunek dotyczy艂 strony czysto moralnej. Dowiedzia艂am si臋, 偶e nie ma 偶adnej rodziny, co jest jego najwi臋ksz膮 zalet膮, i zastrzeg艂am sobie, 偶e utrzymam wszystkie moje dotychczasowe stosunki...
- A on zgodzi艂 si臋 bez szemrania?
Panna Izabela troch臋 z g贸ry spojrza艂a na przyjaci贸艂k臋.
- W膮tpi艂a艣? - rzek艂a.
- Ani przez chwil臋. Wi臋c Starski, Szastalski...
- Ale偶 Starski, Szastalski, ksi膮偶臋, Malborg... no wszyscy, wszyscy, kt贸rych podoba mi si臋 wybra膰 dzi艣 i na przysz艂o艣膰, wszyscy musz膮 bywa膰 w moim domu. Czy mo偶e by膰 inaczej?...
- Bardzo s艂usznie. I nie obawiasz si臋 scen zazdro艣ci?
Panna Izabela za艣mia艂a si臋.
- Ja i sceny!... Zazdro艣膰 i Wokulski... Cha! Cha! Cha!... Ale偶 nie ma na 艣wiecie cz艂owieka, kt贸ry o艣mieli艂by si臋 zrobi膰 mi scen臋, a tym bardziej on... Nie masz poj臋cia o jego uwielbieniu, poddaniu si臋... A jego bezgraniczna ufno艣膰, nawet zrzeczenie si臋 wszelkiej osobisto艣ci do prawdy rozbrajaj膮 mnie... I kto wie, czy to jedno nie przywi膮偶e mnie do niego.
Pani W膮sowska nieznacznie przygryz艂a usta.
- B臋dziecie bardzo szcz臋艣liwi, a przynajmniej... ty - rzek艂a pohamowawszy westchnienie. - Chocia偶..:
- Widzisz jakie艣: chocia偶? - spyta艂a panna Izabela z nieudanym zdziwieniem.
- Powiem ci co艣 - ci膮gn臋艂a pani W膮sowska tonem niezwyk艂ego u niej spokoju. - Prezesowa bardzo lubi Wokulskiego, zdaje mi si臋, 偶e go bardzo dobrze zna, cho膰 nie wiem sk膮d, i cz臋sto rozmawia艂a ze mn膮 o nim. I wiesz, co mi raz powiedzia艂a?...
- Ciekawam?... - odpar艂a panna Izabela, coraz mocniej zdziwiona.
- Powiedzia艂a mi: obawiam si臋, 偶e Bela wcale nie rozumie Wokulskiego. zdaje mi si臋, 偶e z nim igra, a z nim igra膰 nie mo偶na. I jeszcze zdaje mi si臋, 偶e oceni go za p贸藕no...
-Tak powiedzia艂a prezesowa? - rzek艂a ch艂odno panna Izabela.
- Tak! Zreszt膮 powiem ci wszystko. Swoj膮 rozmow臋 zako艅czy艂a s艂owami, kt贸re dziwnie mnie poruszy艂y... 揥spomnisz sobie moje s艂owa, Kaziu, 偶e tak b臋dzie, bo umieraj膮cy widz膮 ja艣niej..."
- Czy z prezesow膮 a偶 tak 藕le?
- W ka偶dym razie niedobrze - sucho zako艅czy艂a pani W膮sowska czuj膮c, 偶e rozmowa zaczyna si臋 rwa膰.
Nasta艂a chwila milczenia, kt贸r膮 szcz臋艣ciem przerwa艂o wej艣cie Ochockiego. Pani W膮sowska znowu bardzo serdecznie po偶egna艂a pann臋 Izabel臋 i rzucaj膮c na swego towarzysza ogniste spojrzenie rzek艂a:
- Wi臋c teraz jedziemy do mnie na obiad.
Ochocki zrobi艂 wielk膮 min臋, kt贸ra mia艂a oznacza膰, 偶e nie pojedzie z pani膮 W膮sowsk膮. Nachmurzywszy si臋 jednak jeszcze bardziej, wzi膮艂 kapelusz i wyszed艂.
Gdy wsiedli do powozu, odwr贸ci艂 si臋 bokiem do pani W膮sowskiej i spogl膮daj膮c na ulicç zacz膮艂:
- 呕eby ta Bela raz ju偶 sko艅czy艂a z Wokulskim tak albo owak...
- Zapewne wola艂by艣 pan: tak, a偶eby zosta膰 jednym z przyjaci贸艂 domu? Ale to si臋 na nic nie zda艂o - rzek艂a pani W膮sowska.
- Bardzo prosz臋, moja pani - odpar艂 z oburzeniem. - To nie m贸j fach... Zostawiam to Starskiemu i jemu podobnym...
- Wi臋c c贸偶 panu zale偶y na tym, a偶eby Bela sko艅czy艂a?
- Bardzo wiele. Da艂bym sobie g艂ow臋 uci膮膰, 偶e Wokulski zna jak膮艣 wa偶n膮 tajemnic臋 naukow膮, ale jestem pewny, 偶e nie odkryje mi jej, dop贸ki sam b臋dzie w takiej gor膮czce... Ach, te kobiety z ich obrzydliw膮 kokieteri膮...
- Wasza jest mniej obrzydliwa? - spyta艂a pani W膮sowska.
- Nam wolno.
- Wam wolno... pyszny sobie!... - oburzy艂a si臋. - I to m贸wi cz艂owiek post臋powy, w wieku emancypacji!.:.
- Niech licho we藕mie emancypacj臋! - odpar艂 Ochocki. - Pi臋kna emancypacja. Wy chcia艂yby艣cie mie膰 wszystkie przywileje: m臋skie i kobiece, a 偶adnych obowi膮zk贸w... Drzwi im otwieraj, ust臋puj im miejsca, za kt贸re zap艂aci艂e艣, kochaj si臋 w nich, a one...
- Bo my jeste艣my waszym szcz臋艣ciem - odpowiedzia艂a drwi膮co pani W膮sowska.
- Co to za szcz臋艣cie?... Sto pi臋膰 kobiet przypada na stu m臋偶czyzn, wi臋c czym si臋 tu dro偶y膰?
- Tote偶 pa艅skie wielbicielki, garderobiane, zapewne nie dro偶膮 si臋.
- Naturalnie! Ale najniezno艣niejsze s膮 wielkie damy i s艂u偶膮ce z restauracji. Co to za wymagania, jakie grymasy!...
- Zapominasz si臋 pan - rzek艂a dumnie pani W膮sowska.
- No, to poca艂uj臋 w r膮czk臋 - odpar艂, natychmiast wykonuj膮c sw贸j zamiar.
- Prosz臋 nie ca艂owa膰 w t臋 r臋k臋...
- Wi臋c w tamt膮...
- A co, nie powiedzia艂am, 偶e przed wieczorem poca艂ujesz mnie pan w obie r臋ce?
- Ach, jak Boga kocham!... Nie chc臋 by膰 u pani na obiedzie... tu wysiadam...
- Zatrzymaj pan pow贸z.
- Po co?...
- No, je偶eli chcesz tu wysi膮艣膰...
- W艂a艣nie, 偶e tu nie wysi膮d臋... O, ja nieszcz臋艣liwy z takim pod艂ym usposobieniem!...
Wokulski przychodzi艂 do pa艅stwa 艁臋ckich co kilka dni i najcz臋艣ciej zastawa艂 tylko pana Tomasza, kt贸ry wita艂 go z ojcowsk膮 czu艂o艣ci膮, a nast臋pnie po par臋 godzin rozmawia艂 o swoich chorobach lub o swoich interesach daj膮c z lekka do zrozumienia, 偶e uwa偶a go ju偶 za cz艂onka rodziny.
Panny Izabeli zazwyczaj nie by艂o wtedy w domu: by艂a u hrabiny ciotki, u znajomych albo w magazynach. Je偶eli za艣 Wokulski trafi艂 szcz臋艣liwie, rozmawiali ze sob膮 kr贸tko i o rzeczach oboj臋tnych, gdy偶 panna Izabela nawet i w贸wczas albo wybiera艂a si臋 gdzie艣, albo u siebie przyjmowa艂a wizyty.
W par臋 dni po odwiedzinach pani W膮sowskiej Wokulski zasta艂 pann臋 Izabel臋. Podaj膮c mu r臋k臋, kt贸r膮 jak zwykle z religijn膮 czci膮 uca艂owa艂, rzek艂a:
- Wie pan, 偶e z prezesow膮 jest bardzo niedobrze...
Wokulski stropi艂 si臋.
- Biedna, zacna staruszka... Gdybym by艂 pewny, 偶e moje przybycie nie przestraszy jej, pojecha艂bym... Czy aby ma opiek臋?
- O tak - odpar艂a panna Izabela. - S膮 tam baronostwo Dalscy rzek艂a z u艣miechem - bo Ewelinka ju偶 wysz艂a za barona. Jest Fela
Janocka i... Starski...
Twarz jej obla艂 lekki rumieniec i umilk艂a.
揙to skutki mego nietaktu - pomy艣la艂 Wokulski. - Spostrzeg艂a, 偶e ten Starski wydaje mi si臋 niesmacznym, i teraz miesza si臋 na lada wspomnienie o nim. Jak偶e to podle z mojej strony!"
Chcia艂 powiedzie膰 co艣 偶yczliwego o Starskim, ale uwi臋z艂y mu wyrazy. Aby wi臋c przerwa膰 k艂opotliwe milczenie, rzek艂:
- Gdzie偶 w tym roku wybior膮 si臋 pa艅stwo na lato?
- Czy ja wiem? Ciotka Hortensja jest troch臋 s艂aba, wi臋c mo偶e pojedziemy do niej do Krakowa. Ja jednak, musz臋 przyzna膰, mia艂abym ochot臋 do Szwajcarii, gdyby to ode mnie zale偶a艂o.
- A od kog贸偶? - spyta艂 Wokulski.
- Od ojca... Zreszt膮, czy ja wiem, co si臋 jeszcze stanie? - odpowiedzia艂a rumieni膮c si臋 i spogl膮daj膮c na Wokulskiego w spos贸b jej tylko w艂a艣ciwy.
- Przypu艣ciwszy, 偶e wszystko stanie si臋 wed艂ug woli pani rzek艂 - czy mnie przyj臋艂aby pani za towarzysza?...
- Je偶eli pan zas艂u偶y...
Powiedzia艂a to takim tonem, 偶e Wokulski straci艂 w艂adz臋 nad sob膮, ju偶 nie wiadomo po raz kt贸ry w tym roku.
- Czym ja mog臋 zas艂u偶y膰 na 艂ask臋 pani? - spyta艂 bior膮c j膮 za r臋k臋. - Chyba lito艣膰... Nie, nie lito艣膰. Jest to uczucie r贸wnie przykre dla ofiarowuj膮cego, jak i dla przyjmuj膮cego. Lito艣ci nie chc臋. Ale niech pani tylko pomy艣li, co ja poczn臋, tak d艂ugo nie widz膮c pani? Prawda, 偶e i dzi艣 widujemy si臋 bardzo rzadko; pani nawet nie wie, jak wlecze si臋 czas tym, kt贸rzy czekaj膮... Ale dop贸ki mieszka pani w Warszawie, m贸wi臋 sobie: zobacz臋 j膮 pojutrze... jutro... Zreszt膮 mog臋 zobaczy膰 ka偶dej chwili, je偶eli nie pani膮, to przynajmniej ojca, Miko艂aja, a cho膰by ten dom...
Ach, mog艂aby pani spe艂ni膰 uczynek mi艂osierny i jednym s艂owem zako艅czy膰 - nie wiem... moje cierpienia czy przywidzenia... Wszak zna pani to zdanie, 偶e najgorsza pewno艣膰 jest lepsza od niepewno艣ci...
- A je偶eli pewno艣膰 nie jest najgorsza?... - spyta艂a panna Izabela nie patrz膮c mu w oczy.
W przedpokoju zadzwoniono, a po chwili Miko艂aj poda艂 bilety pan贸w Rydzewskiego i Pieczarkowskiego.
- Pro艣 - rzek艂a panna Izabela.
Do salonu weszli dwaj bardzo eleganccy m艂odzi ludzie, z kt贸rych jeden odznacza艂 si臋 cienk膮 szyj膮 i do艣膰 wyra藕n膮 艂ysin膮, a drugi pow艂贸czystymi spojrzeniami i subtelnym sposobem m贸wienia. Weszli rz臋dem, jeden obok drugiego; trzymaj膮c kapelusze na tej samej wysoko艣ci. Jednakowo uk艂onili si臋, jednakowo usiedli, jednakowo za艂o偶yli nog臋 na nog臋, po czym pan Rydzewski zacz膮艂 pracowa膰 nad utrzymaniem swojej szyi w kierunku pionowym, a pan Pieczarkowski zacz膮艂 m贸wi膰 bez wytchnienia.
M贸wi艂 o tym, 偶e obecnie 艣wiat chrze艣cija艅ski obchodzi wielki post za pomoc膮 raut贸w, 偶e przed wielkim postem by艂 karnawa艂, w czasie kt贸rego bawiono si臋 wyj膮tkowo dobrze, i 偶e po wielkim po艣cie nast膮pi czas najgorszy, w kt贸rym nie wiadomo, co robi膰. Nast臋pnie zakomunikowa艂 pannie Izabeli, 偶e podczas wielkiego postu obok raut贸w odbywaj膮 si臋 odczyty, na kt贸rych mo偶na bardzo przyjemnie czas sp臋dza膰, je偶eli si臋 siedzi obok znajomych dam, i 偶e najwykwintniejsze przyj臋cia w tym po艣cie s膮 u pa艅stwa Rze偶uchowskich.
- Co艣 zachwycaj膮cego, co艣 oryginalnego!... powiadam pani - m贸wi艂. - Kolacja, rozumie si臋, jak zwykle: ostrygi, homary, ryby, zwierzyna, ale na zako艅czenie, dla amator贸w, wie pani co?... Kasza!... Prawdziwa kasza... jaka偶 to?...
- Tatarska - wtr膮ci艂 pierwszy i ostatni raz pan Rydzewski.
- Nie tatarska, ale tatarczana. Co艣 cudownego, co艣 bajecznego!... Ka偶de ziarnko wygl膮da tak, jakby oddzielnie gotowane... Formalnie zajadamy si臋 ni膮: ja, ksi膮偶臋 Kie艂bik, hrabia 艢ledzi艅ski... Co艣 przechodz膮cego wszelkie poj臋cie... Podaje si臋 zwyczajnie, na srebrnych p贸艂miskach.
Panna Izabela z takim zachwytem patrzy艂a na m贸wi膮cego, w taki spos贸b ka偶dy jego wyraz podkre艣la艂a ruchem, u艣miechem lub spojrzeniem, 偶e Wokulskiemu zacz臋艂o robi膰 si臋 ciemno w oczach. Wi臋c wsta艂 i po偶egnawszy towarzystwo wybieg艂 na ulic臋.
揘ie rozumiem tej kobiety! - pomy艣la艂. - Kiedy ona jest sob膮, z kim ona jest sob膮?..."
Ale po przej艣ciu paruset krok贸w na mrozie och艂on膮艂.
揥 rezultacie - my艣la艂 - c贸偶 w tym nadzwyczajnego? Musi 偶y膰 z lud藕mi, do kt贸rych nawyk艂a; a je偶eli z nimi 偶yje, musi s艂ucha膰 ich b艂aze艅skiej rozmowy. Co ona za艣 temu winna, 偶e jest pi臋kna jak b贸stwo i 偶e dla ka偶dego jest b贸stwem?... Chocia偶:.. gust do podobnego towarzystwa... Ach, jaki偶 ja jestem nikczemny, zawsze i zawsze nikczemny!.."
Ile razy po wizycie u panny Izabeli jak dokuczliwe muchy rzuca艂y si臋 na niego w膮tpliwo艣ci, bieg艂 do pracy. Przegl膮da艂 rachunki, uczy艂 si臋 angielskich s艂贸wek, czyta艂 nowe ksi膮偶ki. A gdy i to nie pomaga艂o, szed艂 do pani Stawskiej, u niej sp臋dza艂 ca艂y wiecz贸r i dziwna rzecz, w jej towarzystwie znajdowa艂 je偶eli nie zupe艂ny spok贸j, to przynajmniej ukojenie...
Rozmawiali o rzeczach najzwyklejszych. Najcz臋艣ciej ona opowiada艂a mu o tym, 偶e w sklepie Milerowej interesa id膮 coraz lepiej, poniewa偶 ludzie dowiedzieli si臋, 偶e sklep ten w wi臋kszej cz臋艣ci nale偶y do pana Wokulskiego. Potem m贸wi艂a, 偶e Helunia robi si臋 coraz grzeczniejsza, a je偶eli jest kiedy niegrzeczn膮, w贸wczas babcia straszy j膮, 偶e powie przed panem Wokulskim, i - dziecko zaraz si臋 uspakaja. Potem jeszcze napomyka艂a o panu Rzeckim, kt贸ry bywa tu niekiedy i jest bardzo lubiany przez babci臋, poniewa偶 opowiada jej mn贸stwo szczeg贸艂贸w z 偶ycia pana Wokulskiego. I 偶e babcia r贸wnie lubi pana Wirskiego, kt贸ry po prostu zachwyca si臋 panem Wokulskim.
Wokulski patrzy艂 na ni膮 zdziwiony. W pierwszych czasach zdawa艂o mu si臋, 偶e s艂ucha pochlebstw, i - uczu艂 przykro艣膰. Lecz pani Stawka opowiada艂a to z tak naiwn膮 prostot膮, 偶e powoli zacz膮艂 odgadywa膰 w niej najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋, kt贸ra jakkolwiek przecenia go, jednak m贸wi bez cienia ob艂udy.
Spostrzeg艂 r贸wnie偶, 偶e pani Stawka nigdy nie zajmuje si臋 sob膮. Kiedy sko艅czy ze sklepem, my艣li o Heluni, s艂u偶y matce, troszczy si臋 interesami s艂u偶膮cej i mn贸stwa ludzi obcych, po najwi臋kszej cz臋艣ci biedak贸w, kt贸rzy niczym odwdzi臋czy膰 si臋 jej nie mogli. Gdy za艣 i tych kiedy zabrak艂o, w贸wczas zagl膮da do klatki kanarka, a偶eby mu zmieni膰 wod臋 albo dosypa膰 ziarna.
揂nielskie serce!..." - my艣la艂 Wokulski. Pewnego za艣 wieczora rzek艂 do niej :
- Wie pani, co mi si臋 zdaje, kiedy patrz臋 na pani膮?
Spojrza艂a na niego zal臋kniona.
- Zdaje mi si臋, 偶e gdyby pani dotkn臋艂a cz艂owieka ci臋偶ko poranionego, nie tylko b贸l by go opu艣ci艂, ale chyba zagoi艂yby mu si臋 rany.
- Pan my艣li, 偶e jestem czarodziejk膮? - spyta艂a bardzo zak艂opotana.
- Nie, pani. Ja my艣l臋, 偶e tak jak pani wygl膮da艂y kobiety 艣wi臋te.
- Pan Wokulski ma racj臋 - potwierdzi艂a pani Misiewiczowa.
Pani Stawka zacz臋艂a si臋 艣mia膰.
- O, ja i 艣wi臋ta!... - odpar艂a. - Gdyby kto m贸g艂 zajrze膰 w moje serce, dopiero przekona艂by si臋, jak dalece zas艂uguj臋 na pot臋pienie... Ach, ale teraz wszystko mi jedno!... - zako艅czy艂a z desperacj膮 w g艂osie.
Pani Misiewiczowa nieznacznie prze偶egna艂a si臋. Wokulski nie zwr贸ci艂 na to uwagi.
My艣la艂 o innej.
Swoich uczu膰 dla Wokulskiego pani Stawka nie umia艂aby okre艣li膰.
Z widzenia zna艂a go od lat kilku, nawet wydawa艂 jej si臋 przystojnym cz艂owiekiem, ale nic j膮 nie obchodzi艂. Potem Wokulski znikn膮艂 z Warszawy, rozesz艂a si臋 wie艣膰, 偶e pojecha艂 do Bu艂garii, a p贸藕niej, 偶e zrobi艂 wielki maj膮tek. Du偶o m贸wiono o nim, i pani Stawka zacz臋艂a si臋 nim interesowa膰 jako przedmiotem publicznej ciekawo艣ci. Gdy za艣 jeden ze znajomych powiedzia艂 o Wokulskim: 揟o cz艂owiek diabelnie energiczny ', pani Stawskiej podoba艂 si臋 frazes: 揹iabelnie energiczny", i postanowi艂a lepiej przypatrze膰 si臋 Wokulskiemu.
Z t膮 intencj膮 nieraz zachodzi艂a do sklepu. Par臋 razy wcale nie znalaz艂a tam Wokulskiego, raz widzia艂a go, ale z boku, a raz zamieni艂a z nim par臋 s艂贸w i wtedy zrobi艂 na niej szczeg贸lne wra偶enie. Uderzy艂 j膮 kontrast pomi臋dzy zdaniem: 揹iabelnie energiczny", a jego zachowaniem si臋; wcale nie wygl膮da艂 na diabelnego, by艂 raczej spokojny i smutny. I jeszcze dostrzeg艂a jedn膮 rzecz: oto - mia艂 oczy wielkie i rozmarzone, takie rozmarzone...
揚i臋kny cz艂owiek!" - pomy艣la艂a.
Pewnego dnia w lecie zetkn臋艂a si臋 z nim w bramie domu, gdzie mieszka艂a. Wokulski spojrza艂 na ni膮 ciekawie, a j膮 ogarn膮艂 taki wstyd, 偶e zarumieni艂a si臋 powy偶ej oczu. By艂a z艂a na siebie za ten wstyd i za ten rumieniec i d艂ugi czas mia艂a pretensj臋 do Wokulskiego, 偶e tak ciekawie na ni膮 spojrza艂.
Od tej pory nie mog艂a ukry膰 zak艂opotania, ile razy wymawiano przy niej to nazwisko; czu艂a jaki艣 偶al, nie wiedzia艂a jednak, czy do niego, czy do siebie? Ale najpr臋dzej do siebie, gdy偶 pani Stawka nigdy do nikogo nie ·czu艂a 偶alu; a wreszcie - c贸偶 on temu winien, 偶e ona jest taka zabawna i bez powodu wstydzi si臋?...
Gdy Wokulski kupi艂 dom, w kt贸rym mieszka艂a, i gdy Rzecki za jego wiedz膮 zni偶y艂 im komorne, pani Stawka (lubo jej wszyscy t艂omaczyli; 偶e bogaty w艂a艣ciciel nie tylko mo偶e, ale nawet ma obowi膮zek zni偶a膰 komorne) poczu艂a dla Wokulskiego wdzi臋czno艣膰. Stopniowo wdzi臋czno艣膰 zamieni艂a si臋 w podziw, gdy pocz膮艂 bywa膰 u nich Rzecki i opowiada膰 mn贸stwo szczeg贸艂贸w z 偶ycia swojego Stacha.
- To nadzwyczajny cz艂owiek! - m贸wi艂a jej nieraz pani Mîsiewiczowa.
Pani Stawka s艂ucha艂a w milczeniu, lecz powoli dosz艂a do przekonania, 偶e Wokulski jest najbardziej nadzwyczajnym cz艂owiekiem, jaki istnia艂 na ziemi.
Po powrocie Wokulskiego z Pary偶a stary subiekt cz臋艣ciej odwiedza艂 pani膮 Stawsk膮 i robi艂 przed ni膮 coraz poufniejsze zwierzenia. M贸wi艂, rozumie si臋, pod najwi臋kszym sekretem, 偶e Wokulski jest zakochany w pannie 艁臋ckiej i 偶e on, Rzecki, wcale tego nie pochwala.
W pani Stawskiej zacz臋艂a budzi膰 si臋 niech臋膰 do panny 艁臋ckiej i wsp贸艂czucie dla Wokulskiego.
Ju偶 w贸wczas przysz艂o jej na my艣l, ale tylko na chwil臋, 偶e Wokulski musi by膰 bardzo nieszcz臋艣liwy i 偶e mia艂by wielk膮 zas艂ug臋 ten, kto by wydoby艂 go z side艂 kokietki.
P贸藕niej spad艂y na pani膮 Stawsk膮 dwie du偶e kl臋ski: proces o lalk臋 i utrata zarobk贸w. Wokulski nie tylko nie wypar艂 si臋 znajomo艣ci z ni膮, co przecie偶 m贸g艂 zrobi膰, ale jeszcze uniewinni艂 j膮 w s膮dzie i ofiarowa艂 jej korzystne miejsce w sklepie.
W贸wczas pani Stawka wyzna艂a przed sam膮 sob膮, 偶e ten cz艂owiek obchodzi j膮 i 偶e jest jej r贸wnie drogim jak Helunia i matka.
Odt膮d zacz臋艂o si臋 dla niej dziwne 偶ycie. Ktokolwiek przyszed艂 do nich, m贸wi艂 jej wprost albo z ogr贸dkami o WokuIskim. Pani Denowa, pani Kolerowa i pani Radzi艅ska t艂omaczy艂y jej, 偶e Wokulski jest najlepsz膮 parti膮 w Warszawie; matka napomyka艂a, 偶e Ludwiczek ju偶 nie nie, a zreszt膮 cho膰by 偶y艂, nie zas艂uguje na jej pami臋膰. Nareszcie Rzecki a ka偶d膮 bytno艣ci膮 opowiada艂, 偶e jego Stach jest nieszcz臋艣liwy, 偶e trzeba go ocali膰; a ocali膰 go mo偶e tylko ona.
- W jaki spos贸b?... - zapyta艂a, sama niedobrze rozumiej膮c, co m贸wi.
- Niech go pani pokocha, to znajdzie si臋 spos贸b - odpar艂 Rzecki.
Nie odpowiedzia艂a nic, ale w duszy robi艂a sobie gorzkie wyrzuty, 偶e nie potrafi kocha膰 Wokulskiego, cho膰by chcia艂a. Ju偶 serce jej wysch艂o; zreszt膮 ona sama nie jest pewna, czy ma serce. Wprawdzie my艣la艂a wci膮偶 o Wokulskim podczas zaj臋膰 sklepowych czy w domu; czeka艂a jego odwiedzin, a gdy nie przyszed艂, by艂a rozdra偶niona i smutna. Cz臋sto 艣ni艂 jej si臋, ale to przecie nie mi艂o艣膰; ona nie jest zdolna do mi艂o艣ci. Je偶eli mia艂aby powiedzie膰 prawd臋, to ju偶 nawet m臋偶a przesta艂a kocha膰. Zdawa艂o jej si臋, 偶e wspomnienie o nieobecnym jest jak drzewo w jesieni, kt贸rego opadaj膮 li艣cie ca艂ymi tumanami i zostaje tylko czarny szkielet.
揋dzie mnie tam do kochania! - my艣la艂a. - We mnie ju偶 nami臋tno艣ci wygas艂y."
Rzecki tymczasem wci膮偶 wykonywa艂 sw贸j chytry plan. z pocz膮tku m贸wi艂 jej, 偶e panna 艁臋cka zgubi Wokulskiego, potem, 偶e tylko inna kobieta mog艂aby go otrze藕wi膰; potem wyzna艂, 偶e Wokulski jest znacznie spokojniejszy w jej towarzystwie, a nareszcie (ale o tym wspomnia艂 w formie domys艂u), 偶e Wokulski zaczyna j膮 kocha膰.
Pod wp艂ywem tych zwierze艅 pani Stawka szczupla艂a, mizernia艂a, nawet zacz臋艂a si臋 trwo偶y膰. Opanowa艂a j膮 bowiem jedna my艣l: co ona odpowie, je偶eli Wokulski wyzna, 偶e j膮 kocha?... Wprawdzie serce w niej ju偶 od dawna zamar艂o, ale czy b臋dzie mia艂a odwag臋 odepchn膮膰 go przyzna膰, 偶e j膮 nic nie obchodzi? Czy m贸g艂 jej nie obchodzi膰 cz艂owiek taki jak on, nie dlatego, 偶e mu co艣 zawdzi臋cza艂a, ale 偶e by艂 nieszcz臋艣liwy i 偶e j膮 kocha艂. 揔t贸ra kobieta - my艣la艂a sobie - potrafi nie ulitowa膰 si臋 nad sercem tak g艂臋boko zranionym, a tak cichym w swojej bole艣ci?"
Zatopiona w wewn臋trznej walce, z kt贸rej nie mia艂a si臋 nawet przed kim zwierzy膰, pani Stawska nie spostrzeg艂a zmiany w post臋powaniu pani Milerowej, nie zauwa偶y艂a jej u艣miech贸w i p贸艂s艂贸wek.
- Jak偶e si臋 miewa pan Wokulski ? - pyta艂a jej nieraz kupcowa. - O, dzi艣 jest pani mizerniutka... Pan Wokulski nie powinien ju偶 pozwoli膰, a偶eby pani tak pracowa艂a...
Pewnego dnia, by艂o to jako艣 w drugiej po艂owie marca, pani Stawska wr贸ciwszy do domu zasta艂a matk臋 zap艂akan膮.
- Co to znaczy mamo ?... Co si臋 sta艂o ?... - spyta艂a.
- Nic, nic, moje dziecko... Co ci mam 偶ycie zatruwa膰 plotkami !...Bo偶e mi艂osierny, jacy ci ludzie niegodziwi.
- Pewnie mama odebra艂a anonim. Ja co par臋 dni odbieram anonimy, w kt贸rych nawet nazywaj膮 mnie kochank膮 Wokulskiego, no i c贸偶 ?...Domy艣lam si臋, 偶e to sprawka pani Krzeszowskiej, i rzucam listy do pieca.
- Nic, nic, moje dziecko...Gdyby偶 to anonimy... Ale by艂a dzi艣 u mnie ta poczciwa Denowa z Radzi艅sk膮 i ... Ale co ja ci mam 偶ycie zatruwa膰 !.. One m贸wi膮 ( s艂ycha膰 to podobno w ca艂ym mie艣cie ), 偶e ty zamiast do sklepu chodzisz do Wokulskiego...
Pierwszy raz w 偶yciu w pani Stawskiej obudzi艂a si臋 lwica. Podnios艂a g艂ow臋, oczy jej b艂ysn臋艂y i odpowiedzia艂a twardym tonem :
- A gdyby tak by艂o, wi臋c i c贸偶 ?...
- B贸j si臋 Boga, co m贸wisz ?... - j臋kn臋艂a matka sk艂adaj膮c r臋ce.
- No, ale gdyby tak by艂o ? - powt贸rzy艂a pani Stawska.
- A m膮偶 ?
- Gdzie偶 on jest ?... Zreszt膮 niech mnie zabije...
- A c贸rka ?... a Helunia ?... - wyszepta艂a staruszka.
- Nie m贸wmy o Heluni, tylko o mnie...
- Heleno... dziecko moje ... Ty przecie偶 nie jeste艣...
- Jego kochank膮 ?... Tak, nie jestem, bo on tego jeszcze nie za偶膮da艂. Co mnie obchodzi pani Denowa czy Radzi艅ska albo m膮偶, kt贸ry mnie opu艣ci艂... Ju偶 nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje...To jedno czuj臋, 偶e ten cz艂owiek zabra艂 mi dusz臋.
- B膮d藕偶e przynajmniej rozs膮dna... Zreszt膮...
- Jestem ni膮, dop贸ki by膰 mog臋... Ale ja nie dbam o taki 艣wiat, kt贸ry dwoje ludzi skazuje na tortury za to tylko, 偶e si臋 kochaj膮.
Nienawidzie膰 si臋 wolno - doda艂a z gorzkim u艣miechem - kra艣膰, zabija膰... wszystko, wszystko wolno, tylko nie wolno kocha膰... Ach, moja mamo, je偶eli ja nie mam racji, wi臋c dlaczeg贸偶 Jezus Chrystus nie m贸wi艂 ludziom: b膮d藕cie rozs膮dni, tylko - kochajcie si臋?
Pani Misiewiczowa umilk艂a, przera偶ona wybuchem, kt贸rego nigdy nie oczekiwa艂a. Zdawa艂o si臋, 偶e niebo spada jej na g艂ow臋, kiedy z ust. tej go艂臋bicy bryzgn臋艂y zdania, jakich dotychczas nie s艂ysza艂a, nie czyta艂a, jakie jej samej nie przesz艂y przez my艣l, nawet kiedy by艂a w tyfusie.
Na drugi dzie艅 by艂 u niej Rzecki; przyszed艂 z min膮 zak艂opotan膮, gdy mu wszystko opowiedzia艂a, wyszed艂 z艂amany.
Bo w艂a艣nie dzi艣 w po艂udnie zdarzy艂 mu si臋 taki wypadek.
Do sklepu, do Szlangbauma, przyszed艂 kto?... Maruszewicz i rozmawia艂 z nim blisko godzin臋. Inni subiekci, od czasu gdy dowiedzieli si臋, 偶e Szlangbaum kupuje sklep, natychmiast wobec niego spokornieli. Ale pan Ignacy zhardzia艂 i po odej艣ciu Maruszewicza zaraz zapyta艂:
- C贸偶 pan masz za interesa z tym 艂otrem, panie Henryku?
Ale i Szlangbaum ju偶 zhardzia艂, wi臋c odpowiedzia艂 panu Rzeckiemu, wysun膮wszy pierwej doln膮 warg臋:
- Maruszewicz chce dla barona po偶yczy膰 pieni臋dzy, a dla siebie chcia艂by jakiej艣 posady, bo ju偶 gadaj膮 na mie艣cie, 偶e Wokulski-odst臋puje mi swoj膮 sp贸艂k臋. Za to obiecuje mi, 偶e baron b臋dzie odwiedza艂 m贸j dom z baronow膮...
- I pan przyjmiesz tak膮 j臋dz臋? - spyta艂 Rzecki.
- Dlaczeg贸偶 by nie?:.. Baron b臋dzie dla mnie, a baronowa dla mojej 偶ony. W duszy jestem demokrat膮, ale co poczn臋, kiedy wobec g艂upich ludzi salon lepiej wygl膮da z baronami i hrabiami ani偶eli bez ich. Wiele robi si臋 dla stosunk贸w, panie Rzecki.
- Winszuj臋.
- Ale, ale... - doda艂 Szlangbaum. - M贸wi艂 mi jeszcze Maruszewicz, i偶 po mie艣cie kursuje, 偶e Stasiek wzi膮艂 na utrzymanie t臋... t臋... Stawsk膮... Czy to prawda, panie Rzecki?...
Stary subiekt plun膮艂 mu pod nogi i wr贸ci艂 do swego biurka.
Nad wieczorem zaszed艂 do pani Misiewiczowej, a偶eby si臋 z ni膮 naradzi膰, i tu dowiedzia艂 si臋 z ust matki, 偶e pani Stawka dlatego tylko nie jest kochank膮 Wokulskiego, poniewa偶 on tego nie 偶膮da艂...
Opu艣ci艂 pani膮 Misiewiczow膮 strapiony.
揘iechby sobie by艂a jego kochank膮 - m贸wi艂 w duchu. - Ojej!... ile to dam bardzo renomowanych s膮 kochankami jeszcze jak lichych facet贸w... Ale to gorsze, 偶e Wokulski wcale o niej nie my艣li. Tu jest awantura!... Ha, trzeba co艣 poradzi膰."
Ale 偶e sam ju偶 nie znajdowa艂 rady, wi臋c poszed艂 do doktora Szumana.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
17 (30)42 30 Marzec 2000 Dialog na warunkach30 3830 31 by darog8330 technologia nieorganicznaRN 30 www haker pl haker start pl warsztaty1 temat=30(1)TI 02 10 30 T pl(2)000722 30POWSTANIE ZSRR 30 12 1922wi臋cej podobnych podstron