Zachod23


364






























ROZDZIAŁ 22
- Co on sobie myśli? - wybuchła Porenn w nietypowym dla niej ataku
wściekłości. - Wyraźnie rozkazałam mu, aby do nas dołączył. Twarz Silka nie
zdradzała żadnych uczuć.
- Myślę, że powinniśmy byli sprawdzić, czy na stopie nieocenionego
generała Haldara nie znajdzie się znajome piętno - stwierdził.
- Chyba nie mówisz poważnie! - wykrzyknęła Porenn.
- Z rozmysłem złamał twój rozkaz, Porenn, i uczynił to w sposób, który
zagraża twojemu bezpieczeństwu - nie mówiąc już o nas wszystkich.
- Wierz mi, że gdy tylko wrócę do Boktoru, wyjaśnię tę sprawę.
- Niestety, na razie nie wybieramy się w tamtym kierunku.
- Zatem sama zawrócę do rozlewisk - oświadczyła Porenn. - I jeśli trzeba,
odbiorę mu dowództwo.
- Nie - odparł stanowczo Silk. - Nie zawrócisz. Spojrzała na niego z
niedowierzaniem.
- Kheldarze, czy zdajesz sobie sprawę, do kogo mówisz?
- Owszem, Porenn, ale to zbyt niebezpieczne.
- To mój obowiązek.
- Nie - poprawił ją. - Twoim obowiązkiem jest zostać przy życiu, dopóki
nie wychowasz Khevy na króla Drasni. Królowa zagryzła wargę.
- To niesprawiedliwe, Kheldarze.
- Takie jest życie, Porenn.
- On ma rację, Wasza Wysokość - wtrącił Javelin. - Generał Haldar
popełnił już zdradę, łamiąc królewski rozkaz. Wątpię, czy zawahałby się przed
dodaniem morderstwa do listy swych zbrodni.
- Będziemy potrzebowali wsparcia - zagrzmiał Barak - choćby
niewielkiego. W przeciwnym razie pozostaje nam rozbić obóz i czekać na
Brendiga.
Silk potrząsnął głową.
- Przy rozlewiskach rozbił obóz Haldar. Jeśli nasze podejrzenia są
prawdziwe, jego oddziały mogą nie dopuścić do tego, by wojska Brendiga w
ogóle zeszły na ląd.
- Cóż więc mamy robić? - spytała gniewnie CełNedra.
- Myślę, że nie mamy wielkiego wyboru - stwierdził Barak. - Musimy
zawrócić do rozlewisk i aresztować Haldara za zdradę. Wtedy wrócimy tu razem z
jego żołnierzami.
- To potrwa prawie tydzień! - zaprotestowała.
- Co innego nam pozostaje? Musimy mieć tych pikinierów.
- Chyba coś przeoczyłeś, Baraku - wtrącił Silk. - Czy zauważyłeś lekki
chłód w powietrzu przez ostatnie dwa dni?
- Leciutki - wcześnie rano.
- Jesteśmy w północno-wschodniej Drasni. W tych okolicach zima
nadchodzi bardzo szybko.
- Zima? Ależ dopiero niedawno zaczęła się jesień!
- Przyjacielu, znajdujemy się daleko na północy. W każdej chwili możemy
się spodziewać pierwszych śniegów.
Barak zaczął przeklinać.
Silk skinął na Javelina. Obaj odeszli na bok i zaczęli szeptać do siebie.
- Cały plan się zawalił, prawda, Garionie? - westchnęła CełNedra. Jej
dolna warga zadrżała.
- Naprawimy to - odparł, tuląc ją do siebie.
- Ale jak?
- Jeszcze nie opracowałem szczegółów.
- Nasza pozycja nie jest najlepsza, Garionie - oznajmił z powagą Barak. -
Maszerujemy wprost na terytorium kultu z siłami znacznie słabszymi niż
przeciwnik. W każdej chwili możemy wpaść w zasadzkę.
- Będziecie potrzebowali kogoś, kto zbada teren przed wami - stwierdził
Beldin, unosząc wzrok znad kawałka mięsa, który szarpał zębami. Wepchnął do
ust resztkę pieczeni i otarł palce o przód wysmarowanej tuniki. - Jeśli chcę,
potrafię nie rzucać się w oczy.
- Ja się tym zajmę, wujku - odparła Polgara. - Z północy jedzie tu Hettar z
algarskimi klanami. Czy mógłbyś polecieć do niego i opowiedzieć, co się stało?
Potrzebujemy go tak szybko, jak to tylko możliwe.
Beldin, nadal żując mięso, rzucił jej pełne uznania spojrzenie.
- Zupełnie niezły pomysł, Pol - przyznał. - Sądziłem, że życie w
małżeństwie osłabi ci umysł, ale wygląda na to, że sflaczał ci jedynie zadek.
- Wystarczy, wuju - ucięła kwaśno.
- Lepiej już ruszę - stwierdził. Przykucnął, rozłożył ramiona i przybrał
postać sokoła.
- Nie będzie mnie przez kilka dni - oznajmił Silk, podchodząc do
przyjaciół. - Może uda się jeszcze ocalić tę wyprawę. - Z tymi słowy zawrócił na
pięcie i ruszył wprost do swego wierzchowca.
- Dokąd on jedzie? - spytał Javelina Garion.
- Potrzebujemy ludzi - odparł Drasanin. - Jedzie ich poszukać.
- Porenn - powiedziała Polgara, starając się spojrzeć w dół przez ramię -
czy nie uważasz, że przez ostatnie parę miesięcy przybyło mi parę funtów?
Królowa Drasni uśmiechnęła się ciepło.
- Oczywiście, że nie, Polgaro. Drażnił się z tobą, nic więcej.
Mimo to gdy czarodziejka zdejmowała swój niebieski płaszcz, jej twarz
wyrażała lekką obawę.
- Ruszę na zwiady - poinformowała Gariona. - Nie zatrzymujcie wojsk, ale
też nie pędźcie. Wolałabym, żebyście nie wpakowali się w kłopoty, zanim zdążę
was uprzedzić. - Jej postać zamigotała i wielka śnieżna sowa odpłynęła w dal na
miękkich, bezszelestnych skrzydłach.
Po tym ostrzeżeniu Garion ostrożnie prowadził swoją armię, na czas
marszu ustawiwszy oddziały w możliwie najlepszym szyku obronnym. Podwoił
liczbę zwiadowców i osobiście wjeżdżał na szczyt każdego wzgórza, aby
sprawdzić następny odcinek drogi. Tempo marszu spadło do nie więcej niż
piętnastu mil dziennie, i choć to opóźnienie irytowało go, wiedział, że nie ma
innego wyjścia.
Polgara wracała każdego ranka, aby donieść, że od przodu nie zagraża im
żadne niebezpieczeństwo, po czym znów odlatywała bezgłośnie.
- Jak ona to robi? - spytała CełNedra. - Mam wrażenie, że w ogóle nie śpi.
- Pol potrafi obywać się bez snu przez kilka tygodni - odrzekł Durnik. -
Nic jej nie będzie, jeśli to nie potrwa przesadnie długo.
- Belgarionie - powiedział beztroskim głosem Podarek, ściągając wodze
kasztanowego ogiera. - Wiesz chyba, że jesteśmy obserwowani?
- Co?
- Śledzą nas jacyś ludzie.
- Skąd?
- Z kilku miejsc. Są okropnie dobrze ukryci. A inni ludzie galopują bez
przerwy pomiędzy tym miastem, do którego zmierzamy, a armią nad rzeką.
- Nie podoba mi się to - stwierdził Barak. - Wygląda to tak, jakby starali
się koordynować jakieś działania.
Garion obejrzał się przez ramię na królową Porenn, jadącą obok
CełNedry.
- Czy drasańska armia zaatakowałaby nas, gdyby Haldar wydał taki
rozkaz? - zapytał.
- Nie - odparła stanowczo. - Wojska są mi absolutnie oddane.
Odmówiłyby wykonania podobnego rozkazu.
- A jeśli żołnierze sądziliby, że cię ratują? - wtrącił Podarek.
- Ratują?
- To właśnie zasugerował Ulfgar - wyjaśnił młodzieniec. - Generał ma
powiedzieć swym wojskom, że jesteś naszym więźniem.
- Myślę, że w takich okolicznościach istotnie mogliby zaatakować, Wasza
Wysokość - stwierdził Javelin. - Jeśli znajdziemy się między grupami
wyznawców kultu a naszą armią, będziemy w niezłych opałach.
- Co jeszcze może pójść źle? - rzucił z irytacją Garion.
- Przynajmniej nie pada śnieg - pocieszył go Lelldorin. - W każdym
razie w tej chwili.
Wydawało się, że armia niemal pełznie przez pozbawioną drzew okolicę.
Po niebie nadal wędrowały złowieszcze chmury, cały świat skrył się za mroźną,
szarą zasłoną. Każdego ranka warstwa lodu na cuchnących kałużach stawała się
coraz grubsza.
- W tym tempie nigdy nie zajedziemy na miejsce, Garionie - rzuciła
niecierpliwie CełNedra któregoś ponurego ranka.
- Jeśli wpadniemy w zasadzkę, w ogóle nigdzie nie dotrzemy - odparł. -
Nie podoba mi się to tak samo jak tobie, ale nie sądzę, abyśmy mieli jakikolwiek
wybór.
- Chcę moje dziecko.
- Ja także.
- W takim razie zrób coś.
- Jestem otwarty na propozycje.
- Nie mógłbyś... - zrobiła znaczący gest ręką. Garion potrząsnął głową.
- Wiesz, że nawet te rzeczy mają pewne ograniczenia.
- To co z nich za pożytek? - spytała gorzko, owijając się ciaśniej szarym
rivańskim płaszczem.
Wielka biała sowa czekała na nich tuż za następnym wzniesieniem.
Siedziała na kikucie gałęzi martwego pniaka, obserwując ich złotymi oczami,
które nigdy nie mrugały.
- Lady Polgaro - powitała ją CełNedra, lekko skłoniwszy głowę.
Biała sowa odpowiedziała sztywnym, statecznym ukłonem. Garion
roześmiał się nagle.
Sowa zamigotała, otaczające ją powietrze zadrżało. Po sekundzie na jej
miejscu siedziała Polgara, krzyżując nogi w kostkach.
- Z czego się śmiejesz, Garionie? - spytała.
- Nigdy przedtem nie widziałem kłaniającego się ptaka. Po prostu wydało
mi się to zabawne.
- Żeby cię tylko brzuch nie rozbolał, kochanie - powiedziała, sznurując
usta. - Chodź tu i pomóż mi zejść.
- Tak, ciociu Pol.
Gdy już zsadził ją na ziemię, spojrzała na niego z powagą.
- Sześć mil dalej przygotował zasadzkę duży oddział wyznawców kultu -
poinformowała go.
- Jak duży?
- O połowę większy od was.
- Lepiej zawiadomimy resztę - oznajmił ponuro Garion, zawracając konia.
- Czy nie moglibyśmy w jakiś sposób ich wyminąć? - spytał Durnik, kiedy
Polgara uprzedziła wszystkich o zasadzce.
- Nie sądzę, Durniku - odparła. - Wiedzą, że tu jesteśmy, i z pewnością nas
śledzą.
- Trzeba nam więc ruszać do ataku - oznajmił z mocą Mandorallen. -
Stajemy w słusznej sprawie i zwycięstwo jest pewne.
- To ciekawy przesąd - zauważył Barak - ale wolałbym, aby poparła go
przewaga liczebna. - Potężny Cherek odwrócił się do Polgary. - Jak są
rozlokowani? To znaczy...
- Wiem, co oznacza to słowo, Baraku. - Oczyściła stopą kawałek ziemi i
wzięła do ręki patyk. - Szlak, którym podążamy, przechodzi przez wąwóz,
przecinający niedalekie pasmo wzgórz. Mniej więcej w najgłębszym punkcie
wąwozu odchodzi od niego w górę kilka rozpadlin skalnych. W czterech z nich
ukryły się oddziały wroga. - Narysowała patykiem szkic terenu. - Bez wątpienia
chcą zaczekać, póki nie znajdziemy się dokładnie między nimi, i wtedy
zaatakować ze wszystkich stron.
Durnik przyjrzał się szkicowi, marszcząc czoło.
- Z łatwością zdołalibyśmy pokonać każdą z tych grup osobno - stwierdził,
z namysłem drapiąc się po policzku. - Potrzebny nam jedynie sposób na
powstrzymanie pozostałych trzech oddziałów.
- Dobrze to ująłeś - odrzekł Barak - ale nie sądzę, by tamci stali z boku
tylko dlatego, że nie otrzymali osobnego zaproszenia.
- Nie - zgodził się kowal - więc będziemy musieli wznieść jakąś barierę,
żeby im przeszkodzić.
- Coś wymyśliłeś, prawda, Durniku? - zgadła Porenn.
- Jakaż bariera zdołałaby sprawić, by te łotry nie pospieszyły z pomocą
swym kompanom? - zapytał Mandorallen.
Durnik wzruszył ramionami.
- Sądzę, że mógłby tego dokonać ogień.
Javelin potrząsnął głową i wskazał na rosnące wokół niskie krzewy
janowca.
- Cała tutejsza roślinność jest wciąż jeszcze zielona. Wątpię, aby zbyt
dobrze się paliła.
Kowal uśmiechnął się.
- To nie musi być prawdziwy ogień.
- Mogłabyś to zrobić, Polgaro? - Oczy Baraka rozbłysły.
Czarodziejka zastanowiła się przez chwilę.
- Nie w trzech miejscach jednocześnie.
- Ale przecież jest nas troje, Pol - przypomniał Durnik. - Ty możesz
zablokować iluzorycznym ogniem jedną grupę; ja zajmę się drugą, a Garion -
trzecią. Moglibyśmy zablokować trzy oddziały w ich rozpadlinach, a potem, kiedy
już rozprawimy się z pierwszym, przejdziemy do następnych. - Lekko zmarszczył
brwi. - Jedyny problem w tym, że nie bardzo wiem, jak dokładnie tworzy się
iluzje.
- To nic trudnego, kochanie - zapewniła go ciocia Pol. - Wkrótce obaj z
Garionem powinniście zorientować się, o co w tym chodzi.
- Co o tym sądzisz? - spytała Porenn Javelina.
- To niebezpieczne. Bardzo niebezpieczne.
- Czy mamy jakiś wybór?
- Chyba nie.
- A zatem postanowione - oznajmił Garion. - Jeśli wyjaśnicie żołnierzom,
co zamierzamy drobić, ja i Durnik możemy zacząć się uczyć rozpalania
widmowych ogni.
W jakąś godzinę później rivańskie wojska ostrożnie ruszyły naprzód.
Przechodząc przez szarozielone zarośla janowca każdy żołnierz trzymał rękę na
głowni miecza. Przed nimi wznosiło się ciemne pasmo niskich wzgórz, a szlak,
którym zdążali, prowadził wprost do kamienistego wąwozu, gdzie wyznawcy
kultu Niedźwiedzia zaczaili się w zasadzce. Wjeżdżając w głęboki parów Garion
zebrał całą odwagę i skupił wolę, przypominając sobie wszystko, czego nauczyła
go ciocia Pol.
Plan zadziałał zaskakująco dobrze. Gdy pierwsza grupa nieprzyjaciół
wyskoczyła ze swej kryjówki ze wzniesioną bronią i zwycięskim okrzykiem na
ustach, Garion, Durnik i Polgara natychmiast zablokowali wyloty pozostałych
trzech szczelin. Napastnicy zawahali się, a na widok płomieni, odgradzających
kompanów od pola walki, ich tryumf zmienił się w rozpacz. Rivanie Gariona
błyskawicznie wykorzystali ten moment zaskoczenia. Krok za krokiem pierwszy
wrogi oddział ustępował pod ich naporem, cofając się w stronę wąskiej rozpadliny
swej niedawnej kryjówki.
Garion jedynie drobną częścią umysłu rejestrował przebieg walki. Siedział
na koniu, z Lelldorinem u boku, skupiając się całkowicie na podtrzymywaniu
iluzji płomieni, gorąca i trzasku ognia, zamykającego wylot rozpadliny położonej
dokładnie naprzeciw tej, w której toczyła się walka. Za zasłoną roztańczonych
płomieni dostrzegał niewyraźne sylwetki wyznawców kultu, próbujących osłonić
twarze przed żarem, którego w rzeczywistości nie było. I wtedy zdarzyło się coś,
czego nikt nie przewidział. Uwięzieni fanatycy zaczęli pospiesznie czerpać wodę
z cuchnącego stawu - i wylewać ją na nie istniejące płomienie. Oczywiście, owej
próbie zduszenia iluzji ognia nie towarzyszył żaden syk, kłęby pary ani inne
widoczne efekty. Po kilku chwilach jeden z wyznawców kultu, kuląc się ze
strachu przestąpił barierę.
- Nie jest prawdziwy! - krzyknął przez ramię. - Ogień nie jest prawdziwy!
- Ale to jest - mruknął ponuro Lelldorin, wypuszczając strzałę prosto w
pierś mężczyzny. Fanatyk rozrzucił ramiona i runął do tyłu prosto w ogień, który
nie wyrządził żadnej szkody bezwładnemu ciału. To, rzecz jasna, zdradziło cały
podstęp. Z początku kilku, potem zaś kilkunastu nieprzyjaciół przebiegło przez
iluzję Gariona. Ręce Lelldonna poruszały się tak szybko, że tworzyły jedynie
zamazaną plamę, kiedy wypuszczał strzałę za strzałą w gromadę szarżującą od
strony wylotu rozpadliny.
- Jest ich zbyt wielu, Garionie! - krzyknął. - Nie powstrzymam ich!
Musimy się wycofać!
- Ciociu Pol! - ryknął Garion. - Przebijają się!
- Zatrzymaj ich - odkrzyknęła. - Użyj woli. Skoncentrował się jeszcze
bardziej i całą siłą woli odepchnął ludzi, wyłaniających się z rozpadliny. Z począt-
ku wydawało się, że nowy wybieg działa, ale towarzyszący temu wysiłek był
ogromny i Garion wkrótce zaczął się męczyć. Krawędzie pospiesznie wzniesionej
bariery poczęły słabnąć i ustępować. Napastnicy, których tak desperacko starał się
powstrzymać, wkrótce odkryli owe słabe punkty.
Kierując całą swą wolę na podtrzymanie bariery, jak przez mgłę usłyszał
nagły łoskot, niczym głos dalekiego gromu.
- Garionie! - zawołał Lelldorin. - Jeźdźcy, całe setki! Zdumiony, Garion
uniósł wzrok i ujrzał nadjeżdżającą ze wschodu hordę konnych wojowników,
którzy wypadli spoza pobliskiego wzniesienia.
- Ciociu Pol! - krzyknął, sięgając przez ramię, aby dobyć wielkiego miecza
Żelaznopalcego.
Nagle jednak fala jeźdźców skręciła gwałtownie i runęła wprost na szeregi
wyznawców kultu, którzy właśnie mieli przebić się przez blokadę. Nowi
sprzymierzeńcy byli smukli, spaleni słońcem, a z ich twarzy spoglądały dziwne,
skośne oczy.
- Nadrakowie! Na bogów, to Nadrakowie! - ryknął Barak z przeciwnej
strony wąwozu.
- Co oni tu robią? - wymamrotał pod nosem Garion.
- Garionie! - wykrzyknął Lelldorin. - Ten człowiek w środku grupy - czy
to nie książę Kheldar?
Szarża nowego oddziału szybko przeważyła szalę bitwy.
Nadrakowie ruszyli wprost na zaskoczonych fanatyków, wysypujących się
ze swych rozpadlin, siejąc przeraźliwe spustoszenie.
Doprowadziwszy jeźdźców na miejsce, Silk porzucił ich i dołączył do
Gariona i Lelldorina.
- Dzień dobry, panowie - powitał ich wyniośle. - Mam nadzieję, że nie
musieliście zbyt długo czekać.
- Skąd wziąłeś tych wszystkich Nadraków? - spytał Garion. Gwałtowna
ulga sprawiła, iż niemal dygotał.
- Oczywiście w Gar og Nadrak.
- Dlaczego mieliby nam pomagać?
- Bo im zapłaciłem. - Silk wzruszył ramionami. - Jesteś mi winien sporą
sumę pieniędzy, Garionie.
- Jak zdołałeś tak szybko ich zebrać? - zainteresował się Lelldorin.
- Tuż za granicą mamy z Yarblekiem faktorię, gdzie handlujemy futrami.
Myśliwi, którzy ostatniej wiosny dostarczyli tam swoje skóry, obozowali w
pobliżu, popijając i grając w kości, więc ich wynająłem.
- Zdążyłeś w sam czas - stwierdził Garion.
- Zauważyłem. Te wasze ognie to użyteczna sztuczka.
- Do chwili, kiedy zaczęli polewać je wodą. W tym momencie sytuacja
stała się napięta.
Kilkuset pochwyconych w dwa ognie fanatyków zdołało umknąć z ogólnej
rzezi, wspinając się po stromych zboczach i czmychając na mokradła, lecz dla
większości ich towarzyszy nie było ucieczki.
Barak ruszył w górę jaru, w którym rivańskie wojska likwidowały
nielicznych niedobitków, ocalałych z pierwszego ataku.
- Chcesz dać im możność poddania się? - spytał. Garion przypomniał
sobie rozmowę z Polgarą sprzed kilkunastu dni.
- Chyba powinniśmy - odparł po krótkim namyśle.
- Wiesz, że nie musisz tego robić - podkreślił Barak. - W tych
okolicznościach nikt nie miałby do ciebie pretensji, gdybyś ich wybił do nogi.
- Nie - uciął Garion. - Nie sądzę, abym tego pragnął. Powiedz ocalałym, że
darujemy im życie, jeśli złożą broń.
Barak wzruszył ramionami.
- Ty tu decydujesz.
- Silk, ty kłamliwy stary złodzieju! - ryknął wysoki Nadrak w filcowym
płaszczu i nieprawdopodobnym futrzanym kapeluszu. Zajęty był brutalnym
przeszukiwaniem zwłok zabitego fanatyka. - Mówiłeś, że wszyscy mają przy
sobie pieniądze i są obwieszeni złotymi łańcuchami i bransoletami. Cały majątek
tego tutaj to kilka pcheł.
- Może odrobinę przesadziłem, Yarbleku - przyznał uprzejmie Silk.
- Czy wiesz, że powinienem wypruć ci flaki?
- Ależ Yarbleku - zaprotestował Silk, znakomicie udając oburzenie - jak
możesz tak mówić do własnego brata?
- Brata! - prychnął Nadrak. Powoli podniósł się z ziemi i wymierzył
solidnego kopniaka ciału, które tak boleśnie zawiodło jego oczekiwania.
- Ustaliliśmy przecież, zawiązując spółkę, że będziemy się traktować jak
bracia.
- Nie przekręcaj moich słów, stary lisie. Poza tym swojego brata
poczęstowałem nożem dwadzieścia lat temu - za to, że mnie okłamał.
Gdy ostatni otoczeni fanatycy w obliczu przewagi wroga odrzucili broń,
do wąwozu wjechali ostrożnie Polgara, CełNedra i Podarek. Towarzyszył im
brudny, garbaty Beldin.
- Wasze algarskie posiłki są wciąż kilkanaście dni drogi za wami -
poinformował Gariona czarodziej. - Próbowałem ich nieco pogonić, ale są zbyt
pobłażliwi dla swoich koni. Skąd wzięliście tylu Nadraków?
- Silk ich wynajął.
Beldin z aprobatą skinął głową.
- Najemnicy to najlepsi żołnierze - stwierdził. Yarblek zwrócił swą
nieokrzesaną twarz w stronę Polgary. Kiedy ją poznał, jego oczy zabłysły.
- Jesteś równie urocza, co kiedyś, dziewczyno - powiedział. - Czy nadal
upierasz się, że nie mogę cię kupić?
- Nie, Yarbleku - odparła. - Przynajmniej nie na razie. Zjawiłeś się w
najodpowiedniejszej chwili.
- Tylko dlatego, że pewien oszust obiecał mi duże łupy. - Rzucił gniewne
spojrzenie Silkowi, po czym trącił nogą leżącego obok trupa. - Szczerze mówiąc,
więcej bym zarobił, obdzierając zdechłe kury.
Beldin zerknął na Gariona.
- Jeśli zamierzasz odzyskać syna, nim puści mu się broda, to lepiej ruszaj.
- Muszę zdecydować, co zrobić z jeńcami - odrzekł Garion.
- O czym tu myśleć? - Yarblek wzruszył ramionami. - Ustaw ich w rzędzie
i odrąb głowy.
- Absolutnie nie!
- Po co wdawać się w walkę, jeśli potem nie można zarżnąć jeńców?
- Któregoś dnia, gdy będziemy mieli trochę więcej czasu, postaram ci się
to wyjaśnić - stwierdził Silk.
- Alornowie! - westchnął Yarblek, unosząc wzrok ku ołowianoszaremu
niebu.
- Yarblek, ty parszywy psi synu! - odezwała się kruczowłosa kobieta w
skórzanych bryczesach i obcisłej skórzanej kamizeli. Otaczała ją aura gniewu i
zniewalającej zmysłowości. - Zdaje się, że wspominałeś, iż zarobimy, obszukując
trupy. Te szczury nie mają przy sobie złamanego grosza.
- Oszukano nas, Yellu - odparł ponuro, gromiąc spojrzeniem Silka.
- Mówiłam ci, żebyś nie ufał temu małemu krętaczowi. Nie tylko jesteś
paskudny, Yarbleku, ale także głupi jak but.
Garion wpatrywał się ciekawie w rozgniewaną kobietę.
- Czy to nie ta sama dziewczyna, która tańczyła wtedy w tawernie w Gar
og Nadrak? - spytał Silka, wspominając niezwykłą, zmysłową tancerkę, która
rozpalała krew każdego mężczyzny w przydrożnym zajeździe.
Drobny Drasanin skinął głową.
- Poślubiła tego trapera - Tekka - ale w kilka lat później jej mąż wdał się w
dyskusję z niedźwiedziem i to niedźwiedź miał ostatnie słowo. Brat Tekka
sprzedał ją Yarblekowi.
- Najgorszy błąd, jaki kiedykolwiek popełniłem - oznajmił żałośnie
Yarblek. - Jej noże są niemal tak ostre jak język. - Podciągnął rękaw i
zademonstrował jaskrawoczerwoną bliznę. - Próbowałem tylko się zaprzyjaźnić.
Yella roześmiała się.
- Ha! Znasz zasady, Yarbleku. Jeśli chcesz zachować swoje flaki, trzymaj
ręce przy sobie.
Beldin popatrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- Zuchwała dziewka, co? - mruknął do Yarbleka. - Lubię panny o ostrym
dowcipie i ciętym języku.
W oczach Nadraka rozbłysła szalona nadzieja.
- Podoba ci się? - spytał z zapałem. - Jeśli chcesz, mogę ci ją sprzedać.
- Czy zupełnie straciłeś rozum, Yarbleku? - rzuciła z oburzeniem Yella.
- Proszę cię. Rozmawiam o interesach.
- Tego obdartego karła nie stać nawet na kufel taniego ale, a co dopiero na
mnie. - Odwróciła się do Beldina. - Czy miałeś kiedykolwiek choćby dwa grosze
naraz, bęcwale?
- Po co się wtrącasz? Zepsułaś całe negocjacje - zaprotestował żałośnie
Yarblek.
Beldin jednak posłał ciemnowłosej kobiecie złośliwy, krzywy uśmieszek.
- Ciekawisz mnie, dziewczyno - oznajmił - a od kiedy pamiętam, nikomu
nie udało się tego dokonać. Postaraj się jednak trochę popracować nad swoimi
przekleństwami. Powinny mieć płynniejszy rytm. - Odwrócił się do Polgary. -
Chyba wrócę i sprawdzę, co knują ci drasańscy pikinierzy. Mam dziwne
wrażenie, że nie chcemy, żeby podeszli nas znienacka. - To rzekłszy rozłożył
ramiona, przykucnął i zmienił się w sokoła.
Yella odprowadziła go pełnym niedowierzania wzrokiem.
- Jak on to zrobił? - westchnęła.
- Jest bardzo utalentowany - stwierdził Silk.
- Istotnie. - Rzuciła Yarblekowi płomienne spojrzenie. - Czemu pozwoliłeś
mi tak go potraktować? Wiesz, jak ważne jest pierwsze wrażenie. Teraz nigdy nie
zaproponuje za mnie przyzwoitej ceny.
- Widzisz przecież, że nie ma ani grosza.
- Istnieją rzeczy ważniejsze od pieniędzy.
Yarblek potrząsnął głową i odszedł, mamrocząc coś do siebie. Oczy
CełNedry były twarde niczym zielone agaty.
- Garionie - powiedziała niebezpiecznie łagodnym tonem - któregoś
niezbyt odległego dnia będziemy musieli pomówić o tawernach, które
wspomniałeś, a także o tancerkach - i jeszcze paru innych rzeczach.
- To było bardzo dawno temu, kochanie - odparł szybko.
- Nie dość dawno.
- Czy ktoś tu ma cokolwiek do jedzenia? - rzuciła głośno Yella,
rozglądając się wokół. - Jestem głodna jak wilczyca z tuzinem szczeniąt.
- Myślę, że coś dla ciebie znajdę - stwierdziła Polgara. Yella spojrzała na
nią i jej oczy wolno rozszerzyły się ze zdumienia.
- Czy jesteś tym, za kogo cię uważam? - spytała pełnym czci głosem.
- To zależy, za kogo mnie uważasz, kochanie.
- Rozumiem, że pani tańczy - zagadnęła chłodno CełNedra.
Yella wzruszyła ramionami.
- Wszystkie kobiety tańczą. Ja po prostu jestem najlepsza.
- Wydajesz się bardzo pewna siebie.
- Stwierdzam fakt, i tyle. - Yella przyjrzała się jej ciekawie. - Ależ z ciebie
drobina - zauważyła. - Chyba niezbyt wyrosłaś?
- Jestem królową Rivy - oznajmiła CełNedra, dumnie unosząc głowę.
- Brawo, dziewczyno! - odparła ciepło Yella, klepiąc ją po ramieniu. -
Zawsze się cieszę, kiedy kobieta do czegoś dojdzie.
Był późny ranek szarego, pochmurnego dnia, kiedy Garion stanął na
szczycie wzgórza i po drugiej stronie płytkiej doliny ujrzał przed sobą potężną
bryłę Rheonu. Miasto stało na stromym wzniesieniu, jego mury wznosiły się
wśród bujnych janowców, porastających zbocza.
- No cóż - stwierdził Barak, dołączając do Gariona. - Oto i on.
- Nie przypuszczałem, że jego mury są aż tak wysokie - przyznał Garion.
- Pracowali nad nimi - Barak wskazał ręką. - Na blankach widać świeży
kamień.
Nad miastem, szarpana mroźnym wiatrem, powiewała z łopotem
szkarłatna chorągiew kultu Niedźwiedzia - wyzywająca krwistoczerwona flaga z
wyrysowaną pośrodku czarną sylwetką stojącego niedźwiedzia. Z jakichś
przyczyn jej widok wzbudził w Garionie bezrozumną furię.
- Trzeba to zwalić - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Po to właśnie przybyliśmy - odparł Barak.
Po chwili stanął obok nich Mandorallen, zakuty w lśniącą zbroje.
- To nie pójdzie tak łatwo, co? - rzucił Garion.
- Nie będzie tak źle - pocieszył go Barak - kiedy tylko dotrze tu Hettar.
Mandorallen wprawnym okiem ocenił fortyfikacje.
- Nie przewiduję nijakich trudów, których nie dałoby się przezwyciężyć -
oświadczył pewnym siebie tonem. - Gdy zaś powrócą zbrojni, których kilka setek
wyprawiłem po drwa do puszczy, leżącej kilkanaście staj na północ, rozpocznę
budowę machin oblężniczych.
- Czy naprawdę można wyrzucić z katapulty kamień dość duży, by wybił
dziurę w murach tej grubości? - spytał z powątpiewaniem Garion.
- Niejedno przecie uderzenie miażdży mury, Garionie - odrzekł rycerz -
lecz raczej liczne ciosy, padające jeden za drugim. Zamknę miasto w pierścieniu
machin i zasypię mury deszczem głazów. Wierzę, że nim przybędzie tu mości
Hettar, zdołamy uczynić parę wyłomów.
- Czy ludzie w środku nie będą naprawiać murów równie szybko, jak ty
będziesz je niszczyć? - chciał wiedzieć Garion.
- Nie, jeśli część katapult zacznie ich obrzucać płonącą smołą -
poinformował go Barak. - Kiedy się palisz, trudno jest skupić się na czymkolwiek.
Garion skrzywił się.
- Nie cierpię używać ognia przeciwko ludziom - stwierdził, wspominając
przez moment Murga Asharaka.
- To jedyny sposób - odparł z powagą Cherek. - W przeciwnym razie
stracisz mnóstwo dobrych żołnierzy.
- W porządku - westchnął Garion. - Bierzmy się więc do roboty.
Rivanie, wzmocnieni oddziałem myśliwych Yarbleka, utworzyli szeroką
obręcz wokół ufortyfikowanego miasta. Choć ich połączone siły były wciąż za
małe, by przeprowadzić udany atak na posępne, wyniosłe mury, zdołali jednak
całkowicie otoczyć miasto. Budowa machin oblężniczych Mandorallena zabrała
tylko parę dni, a gdy je ukończono i rozmieszczono na odpowiednich pozycjach,
jednostajny jęk ciasno skręconych sznurów, rozwijających się z potworną siłą, i
głuchy łoskot kamieni roztrzaskujących się o mury wypełniały powietrze
nieustannym hałasem.
Ze swego punktu obserwacyjnego na szczycie pobliskiego wzgórza Garion
przyglądał się, jak kamień za kamieniem szybuje wysokim łukiem, aby uderzyć w
niewzruszone, zdawałoby się, mury.
- Smutno na to patrzeć - zauważyła towarzysząca mu królowa Porenn.
Wiatr szarpał jej czarną suknię i unosił płowe włosy, gdy przygnębionym
wzrokiem obserwowała, jak machiny Mandorallena nieznużenie atakują miasto. -
Rheon stoi tu od niemal trzech tysięcy lat. Był jak skała, strzegąca granicy. To
dziwne uczucie - oblegać jedno ze swoich własnych miast - szczególnie jeśli
pamiętać, że połowa naszych sił to Nadrakowie, przed którymi właśnie Rheon
miał nas bronić.
- Wojny są zawsze nieco absurdalne, Porenn - zgodził się Garion.
- Bardziej niż nieco. A przy okazji - Polgara prosiła, aby cię zawiadomić,
że wrócił Beldin. Ma ci coś do powiedzenia.
- Dobrze. Zatem wracamy? - podał ramię królowej Drasni.
Beldin leżał wyciągnięty w trawie obok namiotów, ogryzając strzępy
mięsa z kości z rosołu i wymieniając błahe wyzwiska z Yellą.
- Masz niewielki problem, Belgarionie - oznajmił. - Drasańscy pikinierzy
zwinęli obóz i maszerują w tę stronę. Garion zmarszczył brwi.
- Jak daleko jest Hettar?
- Dość daleko, by cała rzecz zamieniła się w wyścig - odparł garbus. -
Spodziewam się, że wynik całego przedsięwzięcia zależeć będzie od tego, która
armia dotrze tu pierwsza.
- Drasanie chyba nas nie zaatakują, prawda? - wtrąciła CełNedra.
- Trudno powiedzieć - odrzekła Porenn. - Jeśli Haldar przekonał ich, że
jestem więźniem Gariona, to mogą uderzyć. Javelin wziął konia i pojechał do
nich, żeby sprawdzić, czy zdoła dowiedzieć się czegoś bliższego.
Garion zaczął niespokojnie przechadzać się tam i z powrotem, skubiąc
zębami czubek palca.
- Nie obgryzaj paznokci, kochanie - upomniała go Polgara.
- Tak, ciociu - odparł odruchowo, nadal zatopiony w myślach. - Czy Hettar
jedzie najszybciej, jak potrafi? - spytał Beldina.
- Popędza konie tak bardzo, jak na to pozwala ich wytrzymałość.
- Gdyby tylko istniał sposób, by opóźnić marsz pikinierów.
- Mam kilka pomysłów - stwierdził Beldin i spojrzał na Polgarę. - Co
powiesz na krótki lot, Pol? Mogę potrzebować pomocy.
- Nie życzę sobie, abyś zrobił krzywdę tym ludziom - oznajmiła
stanowczo królowa Porenn. -To moi poddani, nawet jeśli ich okłamano.
- Jeżeli plan, o którym myślę, powiedzie się, nikomu nic się nie stanie -
zapewnił ją czarodziej. Wstał z ziemi i otrzepał tył brudnej tuniki. - Miło było z
tobą pogawędzić, panienko - zwrócił się do Yelli.
Ta obsypała go takim gradem przekleństw, że CełNedra aż zbladła.
- Coraz lepiej ci idzie - powiedział z aprobatą. - Chyba zaczynasz nabierać
wprawy. Idziesz, Pol?
Yella odprowadziła wzrokiem wznoszącą się w górę parę ptaków: błękitno
znaczonego sokoła i śnieżnobiałą sowę. Jej twarz miała nieprzenikniony wyraz.

KONIEC ROZDZIAŁU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
39 20 Listopad 2001 Zachód jest wart tej mszy
MICHALKIEWICZ JAKÓŁKI WSCHODNIE I ZACHODNIE
codex alimentarius kodeks zywnosciowy samobojstwo zachodniego swiata eioba
rushdie salman wschod zachod
Krzysztof Fokt Etniczna stratygrafia, u źródeł zachodniej połowy Słowiańszczyzny
na poludnie od granicy na zachod od slonca muza?mo
05 Greckie polis zachodu
II Ogólna charakterystyka województwa zachodniopomorskiego
Zjednoczenie Ukrainy Zachodniej z USRR i Białorusi Zachodniej z BSRR 17 IX 1939 r
Zachod13
Sandemo Margit Saga o Czarnoksiężniku 8 Droga Na Zachód

więcej podobnych podstron