ChristineMerrill
Pułapkauczuć
Tłumaczenie:
BożenaKucharuk
ROZDZIAŁPIERWSZY
Samuel
wracadodomu!
Evelyn
Thorneprzyłożyłarękędopiersi,sercegwałtownieprzyspieszyłorytmna
samą myśl o Samie. Jak długo czekała na jego powrót? To już niemal sześć lat.
Wyjechał do Edynburga, gdy była jeszcze uczennicą, i od tamtej pory
przygotowywałasięnadzieńjegopowrotu.
Wiedziała,że
kiedy
Samuelzdobędziewykształcenie,wróciponią.Któregośdnia
znówusłyszylekkie,szybkiekrokinadeskachpodłogiwgłównymholu.Zawołana
powitanie lokaja, Jenksa, i wesoło spyta o jej ojca. Z gabinetu rozlegnie się
zapraszający głos – ojciec z pewnością w tym samym stopniu, co i ona będzie
ciekaw,kimstałsięjegopodopieczny.
Po
serdecznych powitaniach wszystko znów będzie takie jak dawniej. Będą
siadywać razem w salonie i w ogrodzie. Poprosi Samuela, by towarzyszył jej na
balachiprzyjęciach,którezpewnościąwydadząsięmniejnużące.
Pod
koniecsezonuSamuelwrócizniminawieś.Tambędąspacerowaćwsadzie
ibiegaćścieżkądoniewielkiegostawu,abyleżećnakocu,obserwowaćptakiijeść
piknikowespecjałyzkoszyka,którysamaspakuje.Bałasię,żekucharkamogłaby
nie wybrać najlepszych kąsków dla mężczyzny, niebędącego „prawdziwym
Thorne’em”.
Jakby
dla uprawdopodobnienia tej teorii, stojąca przy drzwiach pani Abbott
chrząknęłaznacząco.
–LadyEvelyn,możebędziepaniwygodniejwsaloniku?Wholu
jestchłodno.Kiedy
pojawiąsięgoście…
– Będzie przyzwoiciej, jeśli nie zastaną mnie tutaj? – dokończyła Eve
zwestchnieniem.
–Jeśli
przyjedzie
jegoksiążęcamość…
–Niespodziewamysięwizytyksięcia,paniAbbott,dobrzeotym
wiesz.
Gospodyni
cichutkoprychnęłanaznakdezaprobaty.
Evelyn
obróciła się w jej stronę, zapominając o dziewczęcym podekscytowaniu.
Mimożemiałazaledwiedwadzieściajedenlat,byłapaniątegodomuioczekiwała
posłuszeństwa.
–Nieżyczęsobiepodobnychuwag.DoktorHastingsjesttakimsamymczłonkiem
rodzinyjakja,amożenawetjeszczebardziejniżjazasługujenatomiano.Ojciec
zabrałgozprzytułkutrzylataprzedmoiminarodzinami.Odkądsięgampamięcią,
jestnieodłącznączęściątegodomuimoim
jedynymbratem.
Oczywiściemusiałominąć
sporo
czasu,zanimzaczęłauważaćSamuelazabrata.
Bezwiedniedotknęławarg.
Pani
Abbottzauważyłatengestipodejrzliwiezmrużyłaoczy.
Przez
chwilę Eve zastanawiała się nad wycofaniem się do salonu. Byłaby tam
mniej widoczna dla służących. Co jednak pomyślałby sobie Samuel, gdyby zmusiła
godowystąpieniawrolizwykłegogościa?
Skłoniłagłowę,
jakby
wuznaniudlaroztropnejradypaniAbbottipowiedziała:
–Maszrację.Jestprzeciąg.Przynieśmiszal,anapewnoniezmarznę.Iniebędę
przechadzać się przed oknami, bo dużo wygodniej będzie mi na ławce przy
schodach. – Stamtąd będzie miała doskonały widok na frontowe drzwi,
a jednocześnie
pozostanie
niezauważona dla wchodzących. Zrobię Samowi miłą
niespodziankę,pomyślała.
Spojrzała w mijane właśnie lustro. Machinalnie przygładziła włosy i suknię. Czy
spodobammusięteraz,kiedydorosłam?KsiążęSt.Aldricuznałjązanajpiękniejszą
pannęuAlmacka,diamentczystejwody,jaktookreślił.Jednakksięciukomplementy
przychodziłyztakąłatwością,żeczęstozastanawiałasię,czysąszczere.
W podobnej
sytuacji Samuel nie pozwoliłby sobie na czcze komplementy. Być
może powiedziałby, że jest atrakcyjna. Nie miał jednak okazji, by poczynić takiej
uwagi, jako że nie przyjechał na jej pierwszy sezon. Po skończeniu studiów
uniwersyteckichwstąpiłdomarynarki.
Od
tego czasu minęło już kilka lat. Spędziła je na przeglądaniu gazet
w poszukiwaniu wiadomości o jego okręcie i wysiłkach, by stać się taką kobietą,
jaką spodziewałby się zobaczyć po powrocie. Skreślała dni w kalendarzu,
awgrudniuwmawiałasobie,żewnastępnymrokujejczekaniesięskończy.
Powiadomił
listownie
jedynie jej ojca, że będzie służył na okręcie „Matilda”. Od
dnia rozstania nie napisał do niej ani słowa. Nie dowiedziała się nawet w porę
otym,żezostałlekarzemokrętowym.Poprostuwyjechałizniknął.
Kilka
latczekaniasprawiło,żewciążjeszczeznajdowałasięwgroniekandydatek
do zamążpójścia. Nie mogła jednak wyjść za mąż, dopóki ponownie nie zobaczy
Samuela. Powszechnie uważano, że to dziwne, że nie przyjęła jeszcze żadnych
oświadczyn.Gdybyodrzuciłapropozycjęmałżeństwazestronyksięcia,wypadłaby
z obiegu – żaden mężczyzna nie ośmieliłby się starać o pannę, która odrzuciła
względyksięcia.Żaden…zwyjątkiemjednego,pomyślała.
Rozległosięgwałtowne
pukanie
dodrzwi.Podskoczyłanakrześle.Zamiastjednak
otworzyć, wycofała się do niewielkiej wnęki u zakrętu schodów. Chciała zobaczyć
Samuela w chwili, gdy nie wie, że jest obserwowany, i zachować ten moment dla
siebie.Niebędziemusiałasiępilnowaćprzedsłużbąipuściwodzewyobraźni.
Jenks
otworzyłdrzwi.Jegowysoka,wyprostowanasylwetkazasłoniłamężczyznę
na schodach. Prośba o wpuszczenie do środka została wypowiedziana
zdecydowanym głosem, w którym pobrzmiewał cieplejszy ton uprzejmości.
Uzmysłowiłasobie,żeoczekujechłopca,którywyjechałprzedlaty,aniemężczyzny,
którymSamstałsięteraz.
Mężczyznawszedł
do
holu żwawym krokiem żołnierza, nie miał jednak blizn ani
oznakkalectwa,jakiewidywałautakwielupowracającychoficerów.Uświadomiła
sobie, że przebywał daleko od miejsc walk; zajmował się rannymi pod pokładem
statku.
Wciążbyłblondynem,chociaż
rudawe
pasma w jego włosach pociemniały i stały
się niemal brązowe. Starannie ogolone policzki straciły chłopięcą krągłość,
uwydatniając mocno zarysowaną szczękę. Miał niebieskie oczy o bystrym,
spostrzegawczymspojrzeniu.Objąłwzrokiemhol.Patrzyłnaznajomekątytak,jak
onapatrzyłananiego,zauważajączmianyipodobieństwa.Nazakończenieoględzin
kiwnął głową, a potem spytał, czy ojciec Evelyn jest w domu i czy gotów jest go
przyjąć.
Chłopiec, którego zapamiętała, miał
bardzo
pogodne usposobienie, często się
śmiałizawszebyłgotówdopomocy,jednakmężczyzna,którystałterazprzednią
w granatowym mundurze, był niezwykle poważny. Można nawet było określić go
mianemponuraka.Przypuszczała,żetakijestwymógjegozawodu.Niktnieżyczył
sobie, by lekarz przynoszący złe wieści, miał uśmiech na twarzy. Jednak chodziło
nietylkooto.Wjegooczachkryłosięwspółczucieiempatia,takjakbyodczuwał
bólwrazzcierpiącymi.
Chciała zapytać,
czy
jego życie w marynarce było tak straszne, jak sobie to
wyobrażała. Czy przerażał go widok okaleczonych ludzi, dla których nic nie mógł
zrobić? Czy fakt, że uratował od śmierci tak wielu, rekompensował mu
okropieństwa wojny? Czy istotnie tak bardzo się zmienił? Czy zostało w nim coś
zchłopca,któryjąopuścił?
Teraz, gdy
wrócił, miała ochotę zadać mu mnóstwo pytań. Gdzie był? Co tam
robił? A co najważniejsze, dlaczego ją zostawił? Myślała, że kiedy przestali być
dziećmiiwspółtowarzyszamizabaw,stanąsięsobiejeszczebliżsi.
Patrząc,
jak
mijajejkryjówkęiwstępujezaJenksemnaschody,pomyślała,żejest
zupełnie inny niż St. Aldric, który wydawał się nieustannie uśmiechać. Chociaż
książęmiałwieleobowiązków,jegotwarzniemiałaudręczonegowyrazu,niebyła
nacechowanazatroskaniemjaktwarzSama.
Natomiast
w wyglądzie dostrzegała między nimi wiele podobieństw. Obaj byli
blondynami o niebieskich oczach. St. Aldric był jednak wyższy i przystojniejszy.
Przewyższał zresztą Samuela pod wszystkimi niemal względami. Miał większą
władzę,więcejpieniędzy,wyższystatusspołeczny.
AjednakniebyłSamuelem.Westchnęła.Rozsądekniepotrafiłuniejzapanować
nad sercem, które dawno już dokonało wyboru. Jeśli przyjmie oświadczyny St.
Aldrica,będzieznimwmiaręszczęśliwa,jednaknigdygoniepokocha.Cóżjednak
miała począć w sytuacji, gdy
mężczyzna, któremu oddała serce, nie odwzajemniał
jejuczuć?
Tymczasem
Sam udał się prosto do jej ojca, w ogóle o nią nie pytając. Zapewne
nic go nie obchodzę, pomyślała. Czyżby nie pamiętał pocałunku? A przecież ten
pocałunek zmienił wszystko między nimi! Nieodłączny uśmiech Samuela zniknął
zjegotwarzy.Wkrótcepotemwyjechał.
Nawet
jeśliźleodczytałajegouczucia,sądziła,żepowinienbyłchociażzostawić
jej list pożegnalny. A już na pewno powinien odpowiedzieć przynajmniej na jeden
zlistów,którepisaładoniegoregularnierazwtygodniu.
Nie
powinnasięnadtymzastanawiać.Kobieta,któraprzyciągnęłauwagęksięcia,
człowiekawpływowegoibogatego,aprzytymprzystojnego,uprzejmegoipełnego
wdzięku, nie powinna zamartwiać się brakiem zainteresowania ze strony lekarza
niższegostanu.
Westchnęła.
Mimo
wszystko podobne myśli ostatnio nieustannie ją nawiedzały.
Nawetjeślijejniekochał,wciążpozostawałjejprzyjacielem.Serdecznym,bliskim
przyjacielem. Chciała zasięgnąć jego opinii na temat St. Aldrica, poznać jego
zdanie.Gdybyokazałosię,żeniepopierategozwiązku…
Zdawała
sobie
sprawę, że to raczej nieprawdopodobne. Samuel na pewno nie
wkroczydoakcjiwostatniejchwili,bywystąpićzpropozycjąmałżeństwa.
– Chirurg okrętowy. – Lord Thorne prychnął z dezaprobatą. – Czy tych
obowiązków z równym powodzeniem nie mógłby podjąć się stolarz albo cieśla?
Lekarzzuniwersyteckim
wykształceniempowinienmierzyćznaczniewyżej.
Samuel
Hastings beznamiętnym wzrokiem patrzył w pochmurną twarz swego
dobroczyńcy. Dobrze pamiętał czasy, kiedy wszystko, co robił, spotykało się
wyłącznie z aprobatą, a wszystko, co Samuel robił, miało na celu zadowolić lorda
Thorne.Niemalpaniczniebałsięgozawieść.
–Wprostprzeciwnie.Jestempewien,żezarównokapitan,jakizałogacenilisobie
moją pomoc. Udało mi się uratować więcej kończyn, niż byłem zmuszony
amputować. Zyskałem doświadczenie, stykając się z wieloma chorobami, których
nigdy bym nie zobaczył, gdybym pozostał na lądzie. Mam tu na myśli przede
wszystkim choroby tropikalne, stanowiące wielkie wyzwanie dla lekarza.
Wchwilach
wolnychodbezpośrednichdziałaństudiowałemksięgi.Nastatkumożna
poświęcićwielegodzinnaedukację.
– Hm. – Podły nastrój opiekuna ustępował miejsca rezygnacji w zetknięciu
z racjonalnymi
argumentami. – Skoro nie potrafiłeś znaleźć innego sposobu na
zdobycieniezbędnegodoświadczenia,widaćtakmusiałobyć.
– Poza
tym zwiedziłem kawał świata – dodał Samuel, celowo żywszym tonem. –
Kiedywyjeżdżałem,zachęcałmniepandopodróży.
–Toprawda–przyznałostrożnieThorne.Zabrzmiałotojakszczególnegorodzaju
pochwała. – A czy poczyniłeś odpowiednie kroki w kierunku
ożenku? Do tego
równieżcięzachęcałem.
–Jeszczenie.Niemiałempotemuokazji,przebywającprzezcałyczaswmęskim
towarzystwie. Udało mi się jednak zgromadzić w banku
pewną sumę,
wystarczającąnaotwarciepraktykilekarskiej.
–WLondynie?
–zapytałThorne,marszczącczoło.
– Na północy – odpowiedział Samuel. – Z pewnością będzie mnie stać na
utrzymanieżonyirodziny.Mam
nadzieję,żeznajdękobietę,któraniebędziemiała
nicprzeciwko…–Urwał,niechcącotwarciekłamać.NiechThornemyślisobie,co
musiępodoba.Niebędzieżadnegomałżeństwaanidzieci.
–Evelynjużniedługozawrzeniezwyklekorzystnyzwiązekmałżeński–powiedział
Thorne,zulgązmieniająctemat.Uśmiechnąłsię,wyraźniedumnyzjedynej
córki.
ZewzględunaSamuela,wypowiedziałtesłowazdecydowanymtonem.
Skinąłgłową.
–Dowiedziałemsiętegozpańskichlistów.
Evelyn
zamierzapoślubićksięcia?
Thorne
rozpromieniłsię.
–Niezależnie
od
tytułu,St.Aldrictowspaniałyczłowiek.Jestszczodry,pogodny…
przyjacielenazywajągoŚwiętym.
AwięcEviezdobyłaświętego.Bezwątpienianatozasługiwała.Samuelpowinien
teraztrzymaćsięodniejzdaleka.Bardzo
odbiegałodideału.
–Evelynjestzpewnościąszczęśliwa,żebędziemiała
takiego
męża.
– Wielka szkoda, że nie możesz dłużej zostać i go
poznać. Spodziewamy się go
tutajdzisiejszegopopołudnia.
– Rzeczywiście, wielka szkoda. Niestety, istotnie nie mogę dłużej zabawić –
powiedział Samuel. Właściwie była to prawda. Nie miał najmniejszej ochoty na
spotkanie ze Świętym, który poślubi jego Evie, ani na pozostawanie w domu
Thorne’adłużej,niżbyłotokonieczne.–Proszęprzekazaćmojewyrazyszacunku
ladyEvelyn.–Celowowymieniłjejtytuł,niechcącbyćposądzonymofamiliarny
ton.
–Oczywiście–odparłjejojciec.–Ateraz
niechciałbymcięjużzatrzymywać…
– Rozumiem. – Samuel zmusił się do uśmiechu i wstał, jakby istotnie zamierzał
złożyć jedynie krótką wizytę, a jego wyjście nie miało nic wspólnego z niezbyt
starannie zawoalowaną odprawą. – Chciałem podziękować panu za wszystko
i zapewnić, że w pełni zdaję sobie sprawę z tego, czym
była dla mnie pańska
opieka. Nie chciałem wyrażać swojej wdzięczności jedynie listownie. – Samuel
skłoniłsięsztywnoprzedswymdobroczyńcą.
Thorne
wstał i poklepał Samuela po ramieniu, uśmiechając się do niego jak za
dawnychlat.
– Jestem wzruszony, mój chłopcze. Czy spotkamy się jeszcze, kiedy będziesz
wLondynie?
Możenaweselu?
Byłojuż
za
późnonato,żebySamuelmógłwczymkolwiekprzeszkodzić.
– Nie wiem. Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów. – Gdyby mógł jeszcze
dzisiaj znaleźć zatrudnienie w charakterze
okrętowego lekarza, odpłynąłby
najbliższymstatkiem.Copocznie,jeślitomusięnieuda?
–Czujsięzaproszony.Mamywieledouczczenia.NaszamałaEveniejestjużtaka
mała.St.Aldricowibardzozależynatymmałżeństwie,ubiegasięojejwzględyod
początkusezonu,alenieudzieliłamujeszczeodpowiedzi.Powiedziałemjej,żenie
wypada igrać z uczuciami
księcia, ale nie chce mnie słuchać. – Thorne wciąż się
uśmiechał,jakbynawettenprzejawnieposłuszeństwabyłzaletą.
–Jestempewien,żeopamiętasięwporę.–Jeślidopiszemuszczęście,wyjedzie,
zanim to się stanie. Skoro Evelyn nie podjęła jeszcze decyzji, zdecydowanie nie
powinienprzebywaćwpobliżu,zawracając
jej
głowęswąobecnością.
Udało
mu
się rozstać z Thorne’em w pozornej zgodzie. Idąc do drzwi, Samuel
pomyślał, że są dla siebie jak obcy. Był taki czas, kiedy tęsknił za silniejszym
poczuciemprzynależności.Terazjednak,kiedypoznałprawdę,wolałjaknajszybciej
zapomnieć o swym opiekunie. Wymienili kilka uprzejmych zapewnień, że będą
utrzymywaćkontakt,alegdyrozmowadobiegłakońca,wyszedłzgabinetuizulgą
zacząłzstępowaćzeschodówdomu,któryniegdyśuważałzawłasny.
Przechodząc
przez
hol, uważał, by nie spojrzeć tam, gdzie Evelyn musiała się
ukryć. Nie chciał jej zobaczyć. To czyniłoby odejście z tego domu jeszcze
trudniejszym.
Zdrugiejjednakstrony,wpewiensposóbbałsiętego,żeEvelynniewyjdziemu
napowitanie.Miałochotęjąodszukać,chwycićjąwramionaiwymawiać
jej
imię
międzypocałunkami.
Zatrzymał się, chłonął woń
perfum, tak
różnych od mydła cytrynowego i wody
lawendowej,którezapamiętał.
Mógł
tak
po prostu się odwrócić i się przywitać. Wiedział, że jest w kryjówce
upodnóżaschodów.Tamsięchowali,kiedybylidziećmi.Mógłudać,żenicsięnie
stało i zachować się jak stary przyjaciel. Wymieniliby uprzejmości, a potem
życzyłbyjejwszystkiegonajlepszegoipokilkuzdaniachznówbysięrozstali.
Jednak
zapachperfumuderzyłmudogłowyiniewiedział,czyzdołałbywydobyć
z siebie jakiś dźwięk. Gdyby nie musiał się pilnować, nietrudno byłoby odgadnąć,
jakbrzmiałybyjegopierwszesłowa.Wolałwięcprzyjąćpostawętchórzaiudać,że
nicniewieoobecnościEvelyn.Miałnadzieję,żepodczasjegorozmowyzjejojcem
wróci do swego pokoju, przejdzie do salonu czy do jakiegokolwiek innego
pomieszczenia,wktórymspędzałaczas.
Niemniej
niewyobrażałsobieswojejEvie,siedzącejwpoziedamynasofiealboza
biurkiem, przyjmującej go uprzejmie, lecz chłodno, i podejmującej rozmowę na
błahe tematy. Spędził zbyt wiele lat, wspominając jej zachowanie, i nie chciałby,
żeby się zmieniła. Wyobrażał ją sobie w ogrodzie, biegającą, wspinającą się na
niskorosnącegałęziedrzew,wczymjejpomagał,kiedywpobliżuniebyłonikogo.
Mogła
jednak
zapomniećotym,takjakoswoichdawnychperfumach.Napewno
wydoroślała, a w niedługim czasie miała zostać księżną. Dziewczyna, którą
pamiętał,jużnieistniała,zastąpionaprzezobytąwtowarzystwiekokietkę,natyle
pewną siebie, by trzymać w niepewności księcia. Gdyby spotkał tę nową Evelyn,
zapewnewkońcubysięodniejuwolniłizaznałodrobinyspokoju.
Kiedy
zstąpiłzeschodów,Evelynwybiegłazkryjówki,zarzuciłamuręcenaszyję
izawołała:
–Mam
cię!
Pocałowała
go
w oba policzki. Były to siostrzane, a jednak wyjątkowo miłe
pocałunki.
Zesztywniał. Był w pewien sposób przygotowany na spotkanie i na chwilę udało
mu się zachować spokój. Jednak nagły, niespodziewany kontakt podziałał na niego
jakpotężnyafrodyzjak.Ztrudempowstrzymałsięodchwyceniajejwramiona.Stał
z wyciągniętymi przed siebie rękami, bojąc się dotknąć Evelyn i nie potrafiąc
odwzajemnićpowitania.
–Evelyn?
–powiedziałdrętwymgłosem.–Czyżbyśnienauczyłasięodpowiednich
manierprzeztesześćlat?
–Animitowgłowie,
Sam
–odparłaześmiechem.–Chybaniesądziłeś,żeudaci
siętakłatwomiwymknąć?
–Oczywiście,żenie.–Aprzecieżpróbował,robiłwszystko,cowjegomocy.Cóż
mógłterazpocząć,skorotomusięnieudało?–Przywitałbymsięztobą,jaknależy,
gdybyśdałaminatoszansę–skłamał.Delikatniezdjąłjejramionazszyiicofnąłsię
okrok.
Popatrzyła
na
niegoponuro,starającsiępokazaćmujegowłasnąminę.Pochwili
roześmiałasię.
–Zawsze
musimyzachowywaćsięodpowiednio,nieprawdaż,doktorzeHastings?
Cofnąłsięokolejnykrok,chcącuniknąćnieuchronnegodrugiegouścisku.Chwycił
jejdłoniewswoje,bynieprzywarładoniegociałem.
–Nie
jesteśmyjużdziećmi,Evelyn.
–Tooczywiste.–Posłałamuspojrzenie,świadcząceotym,że
jest
świadomatego,
żewyrosłanaurocząmłodądamę.–Tojużmójtrzecisezon.
– Coś mi się wydaje, że połowa męskiej populacji Londynu wisi u pasków twojej
torebki.–Przebóg,byłatakpiękna,żemogłotobyćprawdą.Jejwłosybyłyproste
i lśniące jak złote nici, oczy niebieskie jak pierwsze wiosenne kwiaty, a usta tak
kuszące,żemarzyłotym,bypoznaćichdotykismak.Mógłteżpoznaćjejkobiece
krągłości,gdybyskorzystałzokazjiiobjąłją,
gdy
gocałowała.
Poczułdziwnąmiękkośćwkolanach.
Wzruszyła
ramionami, jakby
nic a nic jej nie obchodziło, co myślą o niej inni
mężczyźni,ispojrzałananiegospodrzęs,lekkozmrużonymioczami,któremówiły,
żestojącejprzednimkobieciezależyjedynienanim.
–Ajaka
jestpańskadiagnoza,doktorze,teraz,kiedymapanokazjęmniezbadać?
– Wyglądasz bardzo dobrze – odparł, karcąc się w myślach
za
nieodpowiedni
dobórsłów.
Wydęła
wargi.Kusicielka
przeistoczyłasięwjegodawnąprzyjaciółkę.Zakołysała
ramionami,jakbyzapraszającdozabawy.
– Jeśli tylko tyle potrafię z ciebie
wyciągnąć, to muszę przyznać, że jestem
rozczarowana, doktorze. Inni mężczyźni twierdzą, że jestem najpiękniejszą panną
sezonu.
– I to właśnie dlatego St. Aldric poprosił cię o rękę – powiedział, chcąc
przypomniećjejisobie,jak
wielesięzmieniło.
Posmutniała,
ale
niepozwoliłamucofnąćrąk.
–Nie
przyjęłamjeszczeniczyichoświadczyn.
– Twój ojciec powiedział mi to przed chwilą. Podobno trzymasz biedaka
wniepewności,aonniemożesiędoczekaćodpowiedzi.Tonieładnieztwojej
strony,
Evelyn.
– Nieładnie ze strony mojego ojca, że stara się na mnie wpłynąć w tej kwestii –
odpowiedziała, omijając istotę problemu. – A ty zachowujesz się jeszcze gorzej,
wygłaszając swoją opinię w sprawie, o której masz niewielkie pojęcie. –
Uśmiechnęła się. – Wolałabym, żebyś mi powiedział, co myślisz o moim
zamążpójściu.Wkońcu
znamy
sięodwielulat.
–Niezmieniamdiagnozy–rzekł.Brzmiałjaknadęcikoledzypofachu,którzywolą
trzymać się błędnej diagnozy niż rozważyć możliwość popełnienia pomyłki. –
Serdecznie ci gratuluję. Twój ojciec mówi, że St. Aldric jest dobrym człowiekiem,
aja
niemampowodu,bymuniewierzyć.
Rzuciła
mu
przelotnespojrzenieiznówsięuśmiechnęła.
– Jak to miło słyszeć, że ty i ojciec jesteście zdumiewająco zgodni w kwestii
mojegoszczęścia.Skorotakbardzochcesz,żebymwyszłazamąż,przypuszczam,
żeprzyjechałeśodpowiednioprzygotowany?
Czuł,żewpadłwpułapkę.Jednocześniezyskałdowódnato,żeEvelynniejestjuż
prostoduszną dziewczyną, niezdolną do zachowania tajemnicy. Miał przed sobą
kobietę, najwyraźniej rozzłoszczoną z powodu jego gafy. Nie zamierzała jednak
powiedziećmuprawdyaniułatwićprzeprosin.
–Przygotowany?
–powtórzyłjakecho,baczniejąobserwując.
–Przygotowanydouroczystościmoichzaręczyn–dokończyłaizawiesiłagłos.Po
chwili westchnęła cicho, chcąc dać mu do zrozumienia, jak bardzo jest
beznadziejny.–Myślęoprezencie
upamiętniającymtendzień.
–Oprezencie?–Uśmiechnąłsięnamyślojejzaskakującejbezpośredniościina
chwilęprzestałsiękontrolować.
–Tak,oprezenciedlamnie–powiedziałastanowczymtonem.–Bardzodługocię
tu nie było, w tym czasie minęło wiele moich urodzin i świąt Bożego Narodzenia,
a ty
nie przywozisz mi żadnego prezentu? Czy mam przeszukać twoje kieszenie,
żebygoznaleźć?
Na
myślotym,jakEvelyngorączkowoprzesuwadłońmipojegociele,powiedział
szybko:
–Oczywiście,żenie.Aprezent
przywiozłem.
Nie
miał dla niej niczego. Wprawdzie to z myślą o niej kupił złoty łańcuszek na
Minorce, ale nie starczyło mu odwagi, by go wysłać. Przeszło rok nosił go
w kieszeni, wyobrażając sobie, jak będzie prezentował się na szyi Evelyn. Potem
zdałsobiesprawę,żetakiemyśliniepotrzebnieodświeżająwspomnienia,czyniąje
bardziejobrazowymi,iwrzuciłłańcuszekdomorza.
– No
i…? – Zauważyła jego zmieszanie. Chwyciła go za klapę munduru, znów
podobnadorozpieszczonego,ciekawskiegodziecka.
Wsunął rękę
do
kieszeni i wyjął pierwszy napotkany przedmiot, inkrustowany
futerałskrywającyniewielkąlunetęzbrązu.
–Otomójprezent.Miałemjąprawiecałyczasprzysobie.Jestbardzoprzydatna
na morzu. Pomyślałem, że będziesz mogła z niej
korzystać na wsi, obserwując
ptaki.
Każda
kobieta
w Londynie z obrzydzeniem cisnęłaby weń tą lunetką, zwracając
uwagę,żeniezadałsobienawettrudu,byjąwypolerować.
Jego
Eviebyłajednakinna.Kiedyotwierałapudełko,jejoczybłyszczałytak,jakby
ofiarował jej szkatułkę z klejnotami. Wyciągnęła lunetę, szybko otarła szkiełko
ospódnicęsukni,rozłożyłaprzyrządiprzyłożyładooka.
–Och,Sam.Jestpiękna.–Pociągnęłagozasobądonajbliższegooknaizapatrzyła
sięwprzestrzeń,jakbychcącwyczytaćzniejprzyszłość.–Widzęludzipodrugiej
stronie placu tak wyraźnie, jakbym stała obok nich. – Uśmiechnęła się do niego.
Wyglądałateraztak,jakjązapamiętał;serceścisnęłomusiębólem.Znajdowałasię
tak blisko, że lada chwila musieli się dotknąć, choćby przypadkowo. Szybko się
cofnął,starającsięodegnaćmyślioprzeszłości.
Wydawałasię
nie
zauważaćjegozmieszania.
–Napewnozabioręjąnawieś.IdoHydeParku,ido
opery.
Roześmiałsię.
– Jeśli potrzebujesz czegoś w rodzaju lunety w mieście, przyniosę ci lornetkę.
Ztak
ogromnymprzyrządembędzieszwyglądaćjakkorsarz.
Wydałalekceważąceprychnięcie.
– Nie obchodzi mnie, co inni sobie pomyślą. Będę lepiej widzieć scenę. –
Uśmiechnęła się chytrze. – I będę mogła podglądać siedzących na widowni.
Przecież to jest główny powód, dla którego ludzie chodzą do teatru. Żadna rzecz
wLondynienieumkniemojejuwagi.Będęotymwszystkimopowiadaćizobaczysz,
żezatydzieńwszystkiepannyztowarzystwa
będąmiałylunety.
– Ty szelmo. – Bez namysłu pociągnął ją za pasmo włosów barwy miodu. Nie
zmieniłasięanitrochępodczasjegonieobecności;wciążmiałamłodątwarzyczkę,
byłataksamożywiołowaiciekawa
świata…Powietrzepomiędzynimiwydawałosię
wibrować.
–Chodźmynacośpopatrzeć.–Chwyciłagozarękę,splotłajegopalcezeswoimi
ipociągnęłagowgłąbdomu.
Byłzgubiony.
ROZDZIAŁDRUGI
Powinien był postąpić inaczej. Przed przyjazdem do domu Samuel wiele myślał
oczekającejgowizycieinawetmodliłsięosiłę,potrzebnądooparciasiępokusom.
Zamierzał unikać kontaktu z Evelyn. Zaledwie przed chwilą zapewnił jej ojca, że
opuszcza dom. Tymczasem wystarczył dotyk jej ręki, by zapomniał o wszystkich
postanowieniachidałsięEvelynpoprowadzićjakszczeniaknasmyczy.
Siedział teraz obok niej na kamiennej ławce pod wiązem, a Evie cieszyła się
lunetą. Spędzili tu setki popołudni. Przypomniał sobie całą swoją tęsknotę za
domem,któregonieodłącznączęściąbyłaona.
Skierowałalunetęnanajbliższedrzewo.
–Tamjestgniazdo.Itrzymłodezotwartymidziobami,czekającenapokarm.Och,
Sam,jakietocudowne.
Tak było w istocie. Widział uroczy rumieniec zadowolenia, barwiący jej policzki
iwargirozciągniętewuroczymuśmiechu.Byłaogromniepodekscytowanasamym
widokiem ptasiego gniazda. Zawsze cechowała ją ogromna ciekawość świata.
Uosabiałaradośćżyciaidziałałajakbalsamnaznękanąduszę.
– Możesz uzyskać większą ostrość, kręcąc tym, o tutaj. – Wyciągnął rękę i na
chwilę nakrył jej dłoń swoją. Dotyk podziałał na niego tak mocno jak zawsze.
Zastanawiałsię,czyEviereagujezrównąsiłąnazetknięcieichrąk.
–Takjestdużolepiej.Widzęposzczególnepiórka.–Nachwilęodwróciławzrok
od ptaków i obdarzyła Samuela figlarnym uśmiechem. – Widzę, że udało mi się
wyciągnąćprawdziwyskarbztwoichpustychkieszeni.
–Nierozumiem?
– Gdybyś wyjął z kieszeni tabakierkę, musiałoby upłynąć trochę czasu, zanim
nauczyłabym się zażywać tabaki. Tymczasem teleskop od razu przypadł mi do
gustu.
– To było aż tak oczywiste, że nie przywiozłem ci żadnego prezentu? – zapytał
zwestchnieniem.
– Domyśliłam się tego z wyrazu przerażenia na twojej twarzy – powiedziała,
zsunęła lunetę i włożyła ją do futerału. – Ale nie myśl sobie, że dostaniesz lunetę
z powrotem, ofiarowując mi w zamian jakiś naszyjnik. Jest teraz moja i ci jej nie
oddam.
–Wcaletegonieoczekuję.–Odwzajemniłuśmiech,cieszącsięchwiląbliskościjak
niegdyś. Minęło sześć lat, przemierzył tysiące kilometrów, oboje dojrzeli, a to, co
najważniejszemiędzynimi,wogólesięniezmieniło.Wciążbyładrugąpołówkąjego
duszy.Byłpewien,żeczujedoniejcoświęcejniżtylkopożądanie.
Evelynpierwszaprzerwałachwilęmilczenia.
–Opowiedzmioswoichpodróżach.
–Niemaczasu,żebymopowiedziałciowszystkim,cowidziałem–odparł.Jednak
teraz,kiedyjużpadłotopytanie,poczułwielkąochotępodzieleniasięzniąswoimi
doświadczeniami.Słowasamepopłynęłyzjegoust.–Ptakiiroślinysątamzupełnie
inneniżwAnglii.Ajakwyglądaocean,wzburzonyczyspokojny,albonieboprzed
burzą,kiedynahoryzoncieniewidaćnawetskrawkalądu?Człowiekmapoczucie
majestatu i piękna natury. Morze i niebo rozciągają się we wszystkie strony,
aczłowiekjestjedyniemałympunkcikiempośrodkunieskończoności.
–Bardzobymchciałatozobaczyćnawłasneoczy–powiedziałazrozmarzeniem.
Wyobraził sobie Evelyn leżącą obok niego na pokładzie, patrzącą na gwiazdy.
Szybkoodegnałtęmyśl.
– Chociaż niejednokrotnie roztaczały się przede mną piękne widoki, nie
chciałbym, żebyś je podziwiała, jeśli miałoby to oznaczać, że jednocześnie
zobaczyszcałąresztę.Okrętwojennytoniejestodpowiedniemiejscedlakobiety.
–Rzeczywiścietwojeżyciewmarynarcebyłotakieciężkie?
– W czasie bitwy miałem mnóstwo pracy – odpowiedział wymijająco, nie chcąc
dzielićsięnajokrutniejszymiszczegółami.
– Pomagałeś ludziom – skonstatowała z rozpromienioną twarzą, jakby zwykłe
wykonywanie zawodowych obowiązków było heroizmem. – Zawsze chciałeś to
robić.Jestempewna,żetapracadajeciwielesatysfakcji.
– To prawda – przyznał. Czuł się potrzebny. Poza tym w końcu, po wielu
rozterkachznalazłmiejsce,doktóregopasował.
– Skoro byłeś zadowolony, chciałabym to wszystko zobaczyć – powiedziała
stanowczymtonem.
– W żadnym razie! – Wolał nawet nie myśleć o Evelyn pośród morza krwi,
codziennie stykającą się ze śmiercią. Nie chciał też tracić jej podziwu, a przecież
niejedenrazokazywałsiębezradnywprzypadkachbeznadziejnych.
Popatrzyłananiegozzatroskaniem.
– Już zapomniałeś? Przecież to ja zachęcałam cię do podjęcia studiów
medycznych. Widziałam, jak zajmowałeś się rannymi zwierzętami, jak
przeprowadzałeś sekcje tych, których nie udało ci się wyleczyć. Prawie nic nie
jadłeś,tylkostudiowałeśanatomię.
– Po tym, czego się tu nauczyłem, równie dobrze mógłbym zostać rzeźnikiem –
powiedział. – Ale praca z ludźmi to coś zupełnie innego. – Czasami jednak
przypominałamurzeźnię.
–StudiowałeśanatomięczłowiekawEdynburgu.Robiłeśsekcje.
Stłumiłuśmiechikiwnąłgłową.Eviebyłanieustraszonajakzawszeiniebałasię
poruszaćtrudnychtematów,mimowyglądudamy.
–Domyślamsię,żerobiłeśteżwieleinnychrzeczy.
– Obserwowałem – poprawił ją. – Dopiero po ukończeniu studiów mogłem
wykorzystaćzdobyteumiejętności.TerazmyślęopowrociedoSzkocji–powiedział,
chcącuzmysłowićimobojgu,żeniemożetuzostać.–Wciążmamwieluprzyjaciół
nauniwersytecie.Mógłbymprowadzićwykłady.
Pokręciłagłową.
–Tozadaleko.
WłaśnieztegopowoduzdecydowałsięnapomknąćoSzkocji.Evelynchwyciłago
zarękaw,jakbybojącsię,żejąopuści.
–Będzieszzbytzajętaswoimnowymżyciem,żebymarnowaćswójczasnamoją
osobę.Wątpię,czywogólebędzieszzamnątęsknić.
– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Przecież często do ciebie pisałam. Prawie co
tydzień… ale nigdy nie odpowiedziałeś. – Zniżyła głos do szeptu; zrozumiał, że
sprawiłjejból.
– Chyba dlatego że nie dostawałem twoich listów – powiedział, siląc się na lekki
ton.–Pocztarzadkodochodzinastatkinamorzu.–Wrzeczywistościotrzymywał
listy często i bardzo wiele dla niego znaczyły. Przez wszystkie lata rozłąki
korespondencja od Evelyn, z początku przechowywana w formie pliku
przewiązanego wstążką, została ciasno spakowana w średniej wielkości kufrze.
Znałnapamięćtreśćzaczytanychkartek.
– Ale ta sytuacja nie dotyczy lat uniwersyteckich – powiedziała. – Wtedy też do
ciebie pisałam. I na te listy także nie odpowiadałeś. Wydawało mi się, że o mnie
zapomniałeś.
–Nigdy–zapewniłżarliwie.Tojednoprzynajmniejbyłoprawdą.
– No dobrze, w każdym razie nie dopuszczę do tego, żeby taka sytuacja się
powtórzyła. Edynburg jest za daleko. Musisz mieszkać gdzieś w pobliżu. A skoro
maszpotrzebęnauczania,zacznijuczyćmnie.
Roześmiałsię,chcącpokryćzmieszanie.Jeśliwyjdziezamążzaksięcia,zacznie
obracać się w zupełnie innych kręgach niż Samuel i rzadko będą mieli okazję do
rozmowyoczymkolwiek.Wporównaniuzksięciemmiałpozycjęniewielelepsząniż
ktośparającysięhandlem.
–Dobrzewiesz,żetobyłobyniewłaściwe–powiedziałpodłuższejchwili.–Twój
ojciecbynatoniepozwolił.Twójmążtakżebysięniezgodził.–Musielipamiętać,
żewkrótcemiędzynimistanieinnymężczyzna.
Istniałteżinnyproblem…
Zaczynał się zapominać. Umykał mu z pamięci powód, dla którego powinien
trzymaćsięzdalaodEvelyn.Niemoglijużbyćprzyjaciółmi,aleniewolnoimbyło
zostaćkochankami.Spędziłkilkalatzdalaodniej,poznałinnekobietyimodliłsię
o to, by rozsądek wziął górę nad emocjami. Nic jednak nie było w stanie osłabić
jegouczuciadoEvie.
Poklepałjejdłońbraterskimgestem.
–Evie.Niemogęcipozwolićnasnucieszalonychplanówtakjakwdzieciństwie.
Muszęprowadzićswojeżycie,atyswoje.
– Ale zatrzymasz się w Londynie na jakiś czas? – spytała, patrząc na niego
błękitnymioczami,wktórychkryłasięnadzieja.
–Nieplanowałemtego.–Dlaczegoniepotrafiłsięzdobyćnabardziejstanowczy
ton?Jegosłowazabrzmiałytak,jakbybyłotwartynaróżnemożliwości.
–Musiszuczestniczyćwbaluzaręczynowym.
Niemogławymyślićbardziejwyrafinowanejtortury!–pomyślał.
–Niewiem,czytobędziemożliwe.
Poruszyłasięniespokojnieimocniejzacisnęłapalcenajegodłoni.
–Niepozwolęciwyjechać,nawetgdybymmusiałazatrzymaćcięsiłą.
Myśl o tym, że Evelyn może uciec się do podobnych rozwiązań, zabrzmiała
wgłowieSamuelajaksygnałalarmowy.
–Nodobrze–powiedziałiwestchnąłgłęboko,mającnadzieję,żeEvieladachwila
cofnierękę.–Niemniejwyjadęwkrótcepouroczystości.Byćmożenieudamsiędo
Szkocji,tylkoznówznajdępracęnastatku…
– Nie wolno c tego robić – powiedziała i ścisnęła go mocniej. Dopiero po chwili
uzmysłowiła sobie, co robi, i zwolniła uścisk. – Nie zniosę ponownie tak długiej
rozłąki. Chociaż o tym nie mówiłeś, przypuszczam, że często znajdowałeś się
wniebezpieczeństwie.Niechcę,żebyśponownieryzykowałżycie.
–Toniezupełniebyłotak–skłamał.–Wykonywałempoprostuswojąpracę.Nic
więcej. W przeciwieństwie do St. Aldrica, muszę zarabiać na swoje utrzymanie. –
Zachowałsięjakrozkapryszonedziecko.Niepowinienbyćzazdrosnyoczłowieka
przewyższającegogostatusem.
Wydawałasięniesłyszećgorzkiejuwagipodadresemksięcia.
–Musiszotworzyćpraktykęnalądzie.Porozmawiamnatentematzojcem.Albo
zSt.Aldrikiem.
– W żadnym razie! Potrafię znaleźć pracę, dziękuję ci. – W innym przypadku
propozycjapomocyzestronyprzyszłejksiężnejbyłabywygranąnaloterii.Niemógł
jednakprzyjąćpomocyodEvelyn.
– Widzę, że bardziej zależy ci na niezależności niż na naszej przyjaźni –
powiedziała, puszczając jego rękę. – Dobrze. Skoro nie mogę wpłynąć na zmianę
twojejdecyzji,niebędęcięjużmęczyćpytaniamiopracę.
Pozostawałajeszczejednakwestia,którejnigdyniewolnoimbyłoomówić.
ROZDZIAŁTRZECI
Evelyn odtrąciła go, obiecując, że nie będzie wtrącać się w jego sprawy. Mimo
wszystko Samuel nie miał ochoty się z nią rozstawać. Kiedy znów będzie miał
okazjęsiedziećobokniej,takjakdawniej?Wpatrywałasięwfuterałzlunetą,jakby
znajdowałosiętamwyjaśnieniejakiejśtajemnicy.
Patrzył na jej dłonie. Czy były równie piękne, kiedy ostatnio ją widział?
Przypomniałsobiekrótkiepaluszkiinierówne,poszarpanepaznokcieodszalonych
zabaw w jego towarzystwie. Tego dnia nie miała rękawiczek i mógł podziwiać
każdy jej długi palec z osobna. Mógłby tak siedzieć i w poczuciu szczęścia
wpatrywaćsięwtedłoniedokońcażycia.
– To tutaj jesteś? W ogrodzie, flirtując z innym? Och, Evelyn, łatwiej jest złapać
zającaniżciebie.Wystarczynachwilęspuścićcięzoka,ajużmiuciekasz.
Samuel wzdrygnął się, odgadłszy, do kogo należy głos. Tak czy owak nadejście
gościa oznaczało koniec miłego sam na sam z Evelyn. Być może raz na zawsze
kończyłoichspotkania,oileksiążęokażesięwystarczającoprzenikliwy.Gdybyto
Samuel miał poślubić Evie, nigdy nie pozwoliłby na tak bliską obecność innego
mężczyznyujejboku.Wstał,byprzywitaćsięzeswoimrywalem.
Gdyby Samuel został poproszony o wydanie fachowej opinii na temat
podchodzącego do nich mężczyzny, uznałby go za okaz zdrowia. Pod kosztownym
strojemSt.Aldricmiałnienaganną,proporcjonalnąsylwetkę.Niewidaćbyłograma
tłuszczu ani też dowodów na to, że znakomity wygląd książę zawdzięcza
maskującym poduszkom i pasom. Trzymał się prosto, był dobrze zbudowany.
Samuel musiał przyznać, że mężczyzna jest wyjątkowo przystojny. Był chlubą
angielskiejpłcimęskiej.
W swoim znoszonym granatowym mundurze, z chudym portfelem i niezbyt
imponującymiperspektywaminaprzyszłość,niemógłrównaćsięzksięciem.
Evelynuśmiechnęłasięwdzięcznieipowitałagozeszczerąserdecznością.
–St.Aldric.
–Mojadroga.–Ująłjejdłonieiprzezchwilęprzytrzymał.Samuelpoczułukłucie
zazdrościizrozumiał,żeonimzapomniała.Ciągnęłaksięciazarękętak,jakprzed
chwilą Samuela na ogrodową ławkę. Zyskał kolejny dowód, że to, co uznał za
niezwykłe porozumienie, było jedynie naturalną dla Evelyn serdecznością, z jaką
traktowaławszystkichdokoła.
Terazuśmiechałasiędoniegojakdumnasiostra.
– Długo czekałam na dzień, w którym będę mogła panów przedstawić, i oto ta
chwilanadeszła.WaszaKsiążęcaMość,tojestdoktorSamuelHastings.
– Człowiek, o którym zawsze wyrażasz się z serdecznością i najwyższym
uznaniem. A w dodatku robisz to bardzo często. – Te dwa zdania oddzielała
przerwa,mającasugerowaćzazdrość.
– Wasza Książęca Mość. – Samuel skłonił głowę w geście szacunku należnego
księciu.
Książęprzyglądałmusięwmilczeniu.
– Doktorze Hastings. – Sztywna postawa księcia została złagodzona przez
uśmiechulgipotym,gdydowiedziałsięoniższymstatusieSamuela.NastępnieSt.
Aldric uśmiechnął się do Evie. – Od dawna cieszyłem się na spotkanie z wzorem
cnót,którymiopisywałaś.Twojatwarzyczkapromienieje,kiedyonimmówisz.
– Bo to jest mój najlepszy, najbliższy przyjaciel – odpowiedziała Evie. –
Wychowywaliśmysięrazem.
Jako siostra i brat. Dlaczego nigdy tego nie mówiła? Byłoby dużo łatwiej, gdyby
rozumiałaznaczenietejsytuacji.
– Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, dopóki nie wyjechał na uniwersytet –
dodała.
– Żeby zostać cyrulikiem – powiedział beznamiętnym tonem książę. Samuel
kolejnyrazpoczułsięjakczłowiekdrugiejkategorii.
–Żebyzostaćlekarzem–poprawiłaEvie.–Byłbardzozdolny…mieliśmyrazem
lekcje.Świetnieradziłsobiezmatematykąinaukąjęzykówobcych,alenajbardziej
fascynowało go ludzkie ciało i dzieła natury. Samuel to urodzony filozof. Jestem
pewna,żewspanialewykonujeswójzawód.
– A ty nie widziałaś go przez wiele lat – przypomniał książę. – Postaram się nie
okazywaćnadmiernejzazdrościotwojąażnazbytwidocznąfascynacjędoktorem.–
Po czym dodał, jakby chcąc wyjaśnić wszelkie nieporozumienia: – Skoro doktor
Hastings nie przyjechał do ciebie, by uprzedzić konkurentów, musi pogodzić się
zfaktem,żestraciłswąszansę.
–Chybatak–odpowiedziałaEvie.Tonjejgłosuniezdradzałemocji,ajednakjej
słowastałysiębodźcemdodalszejdyskusji.
–Chyba?–St.Aldriczaśmiałsięponownie,próbującobrócićsłowaEviewżart.–
Życzyłbym sobie, żebyś była bardziej pewna swego wyboru. Czy chcesz, żebyśmy
stoczyli o ciebie pojedynek? Rzucę wyzwanie doktorowi i zobaczymy, który z nas
jestlepszy.–Równieżtesłowabrzmiałybardziejjakżartniżjakgroźba.
– Nie opowiadaj takich rzeczy – szybko wtrąciła Evie. – Gdybyście naprawdę
chcielistoczyćpojedynekzmojegopowodu,uznałabymwaszagłupców.
– Skoro ta myśl jest ci niemiła, nie będę nawet próbował. W końcu mamy do
czynienia z żołnierzem. Byłoby fatalnie, gdyby doktor Hastings okazał się na tyle
zręczny, by pokonać mnie w pojedynku na pistolety. – Książę uśmiechnął się do
Samuela, jakby zachęcając go do żartów i udowodnienia, że nie darzy Evie
prawdziwymuczuciem.–Znającmojeszczęście,skończyłbymzkuląwramieniu…
a wyjmowałby ją potem człowiek, który by ją tam umieścił. Zostałby podwójnym
bohaterem,ajanatychmiastbymcięutracił.
–Niemaszpowodówdoobaw–powtórzyłaEvie.
–Tyrównieżnie–zapewniłjąSt.Aldricidelikatniepocałowałwczoło.
Tegopocałunkuwżadnymrazieniemożnabyłonazwaćnamiętnym.Przypominał
raczej gest błogosławieństwa. Jednak Samuel dobrze rozumiał jego znaczenie.
Mimo że do tej pory oficjalnie nie ogłoszono zaręczyn, Evelyn była już zajęta.
Samuel nieznacznie skinął głową w stronę St. Aldrica, na znak, że rozumie
przesłanie.
Pocałunek nie wywarł wielkiego wrażenia na Evelyn, jednak patrzyła na księcia
tym samym roziskrzonym wzrokiem, którym zaledwie przed chwilą uwodziła
Samuela.
–Widzę,żeznowuprzyszedłeśzpustymirękami.
Zamiastzłajaćjązachciwość,roześmiałsię,jakbybyłtodoskonaleznanyobojgu
żart.
–Zadobrzecięznam,mojamiła.Odesłałabyśmniezkwitkiem,gdybymzjawiłsię
tubezprezentu.
Samuel zganił się w myślach za to, że sam nie wypowiedział podobnych słów.
Byłby mniej zazdrosny, gdyby St. Aldric okazał się tak pusty, jak przypuszczał,
iwręczyłprezentzupełnieniepasującydoEvie.
Niestety, nic na to nie wskazywało. Wystająca kieszeń surduta zadrżała lekko,
chociażksiążęsięnieporuszył.
–Cotojest?–zapytałaEvie,zzaciekawieniemwpatrującsięwwybrzuszenie.–
Natychmiast mi to daj. Wydaje się, że ten prezent nie jest zadowolony z miejsca,
wktórymsięznajduje.
– Właśnie dlatego przyniosłem go tobie. Jestem pewien, że będzie znacznie
szczęśliwszypodtwojąopieką.–Wsunąłdwapalcedokieszeniiwyciągnąłmałego
rudegokotka,poczymdelikatniepołożyłgonakolanachEvie.
–Och,Michaelu.–Wzruszona,natychmiastodłożyłalunetęSamuelaiuniosłamałe
stworzonkonawysokośćoczu,bymusięlepiejprzyjrzeć.Kotekzamrugałoczami,
nerwowo miauknął i zwinął się w kłębuszek w zagłębieniu jej ręki. Evelyn
pogładziłagopogłówceiprzyłożyładoswegopoliczka.–Jestcudowny.
Samuel musiał przyznać, że Evie się nie myli. Podobnie jak teleskop, kociak
przyciągnął jej uwagę w stopniu znacznie większym niż jakikolwiek naszyjnik.
Jednak w przeciwieństwie do Sama, który musiał gorączkowo szukać prezentu
w kieszeni, St. Aldric zdążył już poznać upodobania Evelyn i z góry zaplanował
radosnąniespodziankę.
Obdarzyła księcia tak ciepłym uśmiechem, że Samuel gotów był przysiąc, że
książę lekko zaróżowił się z radości. Czy ten intruz nie mógłby zachowywać się
z właściwą arystokratom dezynwolturą; być nadętym, nadmiernie pewnym siebie,
głośnym osłem, bezczeszczącym uświęcone tereny dzieciństwa… tak by Samuel
mógł go szczerze znienawidzić? Czyż nie mógłby być mniej przystojny, mieć
wydatnybrzuchalbokrosty?
Niestety, prezentował się nienagannie. A w dodatku patrzył na Evie i kotka tak,
jakbynigdyniemiałprzedoczamipiękniejszegowidoku.
– Jak cię mam nazwać, mój mały? – Znów uniosła kotka i wpatrzyła się w jego
poważne zielone oczy. – Musi to być imię, które odpowiada twojej naturze, bo
jestem pewna, że kiedy dorośniesz, będziesz wspaniałym łowcą. Może nazwiemy
cięOrion?
St.Aldricchrząknął.
–Myślę,żeodpowiedniejszebyłobyimięDiana.
Awięcbyłrównieżwykształcony?Coprawdapowierzchownaznajomośćmitologii
i kociej anatomii nie oznaczała jeszcze geniuszu, jednak dowodziła, że książę nie
jestignorantem.
Evieobróciłamaleńkąkotkęwdłoniachipopatrzyłanajejbrzuszek.
– Myślę, że masz rację. – A potem uniosła ją i pocałowała w główkę. – A więc
Diana.Będzieszmogłabiegaćpoogrodzie,dostanieszmiseczkęśmietanki,akiedy
wypadnącimleczneząbki,będzieszsobiemogłazłapaćtylemyszek,iledaszradę
zjeść.
– Czuję, że ją okropnie rozpieścisz – powiedział Samuel zrzędliwym tonem
starszegobrata.
Eviepopatrzyłananiegozprzyganą.
–Niemożnanikogozepsuć,okazującmuuczucia.Jeślijątroszkępopieszczę,po
prostubardziejsiędomnieprzywiążeilepiejbędziewykonywałaswojeobowiązki.
Powinieneś o tym wiedzieć i nie zaniedbywać swojej rodziny przez całe lata. – To
powiedziawszy,uśmiechnęłasiędokotkiidomężczyzny,któryjąsprezentował.
Samuelpatrzyłnarozgrywającesięprzednimscenki,czującsiętak,jakbyEvelyn
dałamuprezent,apotemgozabrałaiofiarowałakomuśinnemu.Karałagoteraz,
celowofaworyzującksięcia.AchociażudałojejsięwzbudzićwSamueluzazdrość,
nie mógł jej tego okazać. Nie powinien był tu przychodzić. Jeśli wszystkie swe
uśmiechykierowaławstronęSt.Aldrica,powinienzostawićjąwspokoju.Niebyło
tujużdlaniegomiejsca.
Chociaż Samuel chciałby znaleźć jakąś wadę u rywala, nie potrafił się jej
dopatrzeć.KsiążębyłgodnyEvieiniebyłjejobojętny.Samuelmusiałsięwycofać
i zostawić sprawy ich własnemu biegowi. Ci dwoje pobiorą się jeszcze przed
końcemlata.
Czuł mdłości, będąc świadkiem rozkwitającego uczucia. Myślał o tym, pod jakim
pretekstemmógłbysięjaknajszybciejpożegnać.
–Evelyn!–zawołałzdomulordThorne,spieszącdoogrodu.KiedyindziejSamuel
uznałby wkroczenie zastępczego ojca do akcji za zły znak, jednak tego dnia na
widoklordadoznałulgi.
– Znalazłeś ją, Wasza Książęca Mość? – Thorne roześmiał się i szybko
odpowiedziałnaswojepytanie.–Oczywiście,żetak.Przecieżsięniezgubiła.Aty,
Samuelu?–OczyThorne’azdradzałypoirytowanie.–Wciążtujesteś?Oiledobrze
sobieprzypominam,mówiłeś,żewyjeżdżasz.
– Ale ja miałam swoje plany względem niego – oznajmiła triumfalnie Evelyn. –
Starałsięstądwymknąćbezsłowa,alegozatrzymałam.
– Jestem pewien, że potrafiłby ci się przeciwstawić, gdyby tylko tego naprawdę
sobieżyczył.–Tobyłokolejneostrzeżenie.Samuel,zazwyczajopanowany,czuł,że
całysięgotujeznerwów.Miałochotęwykrzyczećtemustarszemuczłowiekowi,że
wyjedziestądnatychmiast,choćbytylkopoto,bypołożyćkresnieustannymaluzjom
codoswegoniższegostanu.
–Zatrzymałsięwgospodzie,aniewnaszymdomu,takjakpowinien.Tookropne
zjegostrony.Niemogętegoznieść–powiedziałaEvietonemtejsamejżartobliwej
przygany,jakimzwracałasiędoSt.Aldrica.
– Jeśli doktor życzy sobie zatrzymać się w zajeździe, nie powinniśmy go do
niczegozmuszać–odpowiedziałThorne.
– Ależ to oczywiste, że powinniśmy – upierała się niczym niezrażona Evie. –
Jesteśmyjegorodziną.Zamierzamkazaćposłaćpojegobagaż.Zamieszkawswoim
dawnym pokoju na czas pobytu w Londynie. Zaraz każę wywietrzyć pokój
i przygotować łóżko. – Wstała i ostrożnie umieściła kotkę na ławce, po czym
wsunęłaojcurękępodramię.Byłakochającą,uczuciowącórką,leczmiałażelazną
wolęizdążyłaprzywyknąćdostawianianaswoim.–Chodź,papo,iproszę,udziel
mi poparcia. Jestem pewna, że pani Abbott będzie na mnie zła za nagłą zmianę
planów.–Niemalciągnączasobąojcawstronędomu,robiłamuwykładnatemat
gościnności.
NachwilęobróciłasięiposłałauśmiechwstronęksięciaiSamuela,jakbytomiało
imwystarczyćdojejpowrotu.
– Proszę nam wybaczyć. Będą panowie mieli okazję lepiej się poznać –
powiedziała.
–Oczywiście–powiedziałSt.Aldricwimieniuichobu.–Jestempewien,żedoktor
Hastingszabawimnierozmowąpodczastwojejnieobecności.
– Zostawiam wam Dianę – dodała Evie, jakby nie mając pewności, czy
towarzystwoSamuelawystarczyksięciu.ZmierzyłaSamachłodnymspojrzeniem.–
I nie śmiej się stąd ruszać, Samuelu Hastings, zanim ci na to nie pozwolę. Wciąż
jeszczeniewybaczyłamciostatniegorazu.
Onrównieżsobietegoniewybaczył.
ROZDZIAŁCZWARTY
–Cotowszystkomaznaczyć,Evelyn?Pozwoliłaśsobienawielkąnieuprzejmość.
Zostawiłaś St. Aldrica samego, a przecież przybył tu wyłącznie po to, żeby się
ztobąspotkać.–StojącyubokuEvelynojciecażkipiałzoburzenia.
Uśmiechnęłasiędoniego,uścisnęłajegodłońiposłałamuczułespojrzenie,trochę
zawstydzona,żeuciekasiędomanipulacji.CiotkaJordannauczyłają,żedamamusi
używaćmiodu,byłapaćmuchy.CzasamijednakEvelynzazdrościłamężczyznomich
umiejętności„łapaniamuch”zapomocąrzeczowychargumentów.
–NiezostawiłamSt.Aldricasamego,ojcze.JestznimSamuel.
–Tosięnieliczy–mruknąłThorne.
– Jestem przeciwnego zdania – powiedziała, wciąż uśmiechnięta, i mocniej
chwyciła ramię ojca, kierując się do biblioteki. Zamknęła drzwi, tak by żaden
służący nie mógł jej podsłuchać. Upewniła się również, że okno wychodzące na
ogródjestzamknięte.Niktniemiałprawasłyszećjejrozmowyzojcem,dopókinie
upewnisięwswoichpodejrzeniach.
– Doktor i książę? – Ojciec potrząsnął głową jak pies bawiący się kością. –
Jedynympowodem,dlaktóregocidwajmielibyzesobąrozmawiać,byłabychoroba
księcia,adobrzewiesz,żejestzdrowy.Chybaże…Maszjakieśpodejrzenia?–Jak
zawsze,jejojciecwybiegałjużmyślamiwprzyszłośćiwyobrażałsobiesytuacje,na
którejeszczeniewyraziłazgody.
–Martwiszsięoto,żezostanęwdową,chociażniejestemjeszczepannąmłodą?–
Spytałazuniesionymibrwiami.–NiemartwięsięozdrowieSt.Aldrica.Miewasię
doskonaleijesttooczywistedlawszystkich,którzysięznimstykają.ASamueljest
członkiemrodziny.Myślę,żepowinnisiępoznać.Niepodzielaszmojegozdania?–
Spojrzała na ojca, mając nadzieję, że nie będzie musiała siłą wyciągać z niego
prawdy.
–Jeśliuważasz,żeHastingsbędzieodgrywałważnąrolęwtwoimżyciu,tobardzo
sięmylisz.Rozmawialiśmyotymipowiedziałmi,żeniedługowyjeżdżazLondynu.
Wątpię,czykiedyśgojeszczezobaczysz.
To kategoryczne stwierdzenie tragicznie rozmijało się z jej pragnieniami.
Postanowiłanieodnosićsiędoniegobezpośrednio.
–Hastings?–zdziwiłasię.–Niespodziewałamsiętegopotobie,ojcze.Teraztoty
jesteśnieuprzejmy.KiedyżtoprzestałeśmyślećonimjakooSamiealboSamuelu?
Izjakiegopowodu?Jeślisięocośpokłóciliście,proszę,żebyśsięznimpogodziłze
względunamnie.
– Nie było żadnej kłótni – oznajmił ojciec, bojąc się, że córka lada chwila
wybuchnie płaczem. – Doszliśmy do porozumienia. Zapewniam cię, że podjęliśmy
decyzję,mającnawzględziejedynietwojedobro.
–MartwięsięoSamuelaiojegoprzyszłość,ojcze.Tobieteżjegolosniepowinien
byćobojętny.
–Radzisobiedoskonalebezmojejpomocy–odparłojciec.Byłwpewiensposób
urażonytym,żechłopak,któregowychował,samdawałsobieradę.
– Radzi sobie dzięki tobie i starannemu wykształceniu, jakie mu zapewniłeś. –
Chciała szybko zmienić temat, by uniknąć konfliktu. Ojciec wydawał się
udobruchany na myśl o tym, że ma swój udział w sukcesach Samuela. – Nie
rozumiemteż,dlaczegoniemożetuznamimieszkaćpodczaspobytuwLondynie.
–Onsamtegoniechce–uciąłojciec.
– Cieszę się, że nie miałbyś nic przeciwko temu – powiedziała, okraszając swe
słowakolejnymuśmiechem.–Teraz,kiedytujest,mógłbyśpowiedziećmuprawdę
natematjegoprawdziwychrodziców.
– Ja? – Musiała go zaskoczyć; poczerwieniał na twarzy i zabrakło mu słów.
Dopiero po dłuższej chwili zdobył się na odpowiedź: – Nic mi nie wiadomo na ten
temat.To,cocipowiedziałSamuelHastings,zpewnościąjestnieprawdą.
–On…miałbymicośpowiedzieć?–Zatrzepotałarzęsami,udającnaiwną.–Nicmi
nie mówił na ten temat. Ale nie musiałam zbytnio wytężać umysłu, żeby dojść do
pewnychwniosków.Jeślichcępoznaćprawdę,najczęściejmisiętoudaje.Myślę,że
jeślitegodotądniezrobiłeś,wyjawSamuelowiprawdę.
–Niemampojęcia,oczymmówisz–rzekłojciec,powolicedzącsłowa,jakludzie,
którzyzawszelkącenępragnązaprzeczyćoczywistości.
Eviewestchnęła.
– W takim razie ci wyjaśnię. Już od dłuższego czasu mam poważne wątpliwości.
Ale teraz, w ogrodzie, zyskałam pewność. Kiedy widzi się ich razem, można bez
trudu dostrzec podobieństwo. Książę St. Aldric i doktor Samuel Hastings są do
siebiepodobnijakbracia.
–Evie,niemożeszsiędotegomieszać.
Wiedząc, że nie grożą jej żadne przykre konsekwencje w razie sprzeciwu,
ciągnęła:
–Byłeśserdecznymprzyjacielemstaregoksięciazajegożycia…
–Toprawda,ale…
–Aczywpewnejchwiliniemógłpoprosićcięowyświadczenieprzysługi,kiedyty
i moja matka lękaliście się, że nie będziecie mieli dzieci? – Obawiając się, że
pozwala sobie na zbyt daleko posuniętą bezpośredniość, dodała łagodniejszym już
tonem:–Pytamdlatego,żewiem,żepowstanąplotki.
–Niebędzieżadnychplotek,jeśliHastingswyjedzie,takjaktosobiezaplanował–
upierałsięojciec.Niepotwierdziłaniniezaprzeczyłprawdziwościjejteorii,jednak
unikanietematuwystarczałozaodpowiedź.
–TonieuczciwewobecSamuela.NakłaniaszgodowyjazduzLondynuzpowodu
księcia.–Niebyłotouczciwerównieżwobecniej.–Jeśliwaszestosunkiochłodziły
sięzpowoduobawyprzedodkryciemprawdy,powinieneśjaknajszybciejjąwyjawić
i mieć to za sobą. Kocham ich obu i chcę być blisko nich tak długo, jak to tylko
możliwe. – Uśmiechnęła się i postanowiła zarzucić skuteczną przynętę. – Jestem
pewna, że St. Aldric ucieszyłby się na tę wiadomość. Często żalił się na to, jak
wielki ciężar wiąże się z tym, że został jedynym żyjącym członkiem rodziny.
Zyskałbyś jego przychylność, gdybyś powiedział mu to, co tak bardzo chciałby
usłyszeć.
– Wiadomość o biologicznym synu… – Ojciec urwał. – …Gdyby nawet ktoś taki
istniał,wniczymniezmieniałobytojegostatusujakoostatniegozlinii.
– Ale zmieniłoby to wiele w jego sercu – argumentowała Evie. – Znam jego
charakter; jest szczodry aż do bólu. Chciałby podzielić się bogactwem z synem
swegoojca.Apozatymprzestałbyżartowaćnatematpojedynków.Wyobraźsobie
jego reakcję, gdyby z jakiegoś powodu toczyli pojedynek i nie znali prawdy do
czasu,ażktóryśznichzostanieranny.
–Evelyn,nieudawajnaiwnej.Dobrzewiesz,żetoczylibytenpojedynekztwojego
powodu.Jeślidojdziedowypadku,będzietotwoja,aniemojawina.Musiszodesłać
Hastingsa.Przekonałemsięjuż,żejestzbytwrażliwynato,bypielęgnowaćzłudne
nadziejenatematmałżeństwaztobą.Tyrównieżpowinnaśpozbyćsięzłudzeń.
– Nie daję mu żadnych złudnych nadziei. – Mówiła prawdę. Po chwilach
spędzonychwogrodziejejnadziejabyłaopartanasolidnychpodstawach,podobnie
jak przekonanie co do tego, kto był ojcem Samuela. – Próbuję tylko naprawić
krzywdy,zanimsprawyzajdązadaleko.Toraniichobuinieprzynosicichluby.
–Zajmujeszsięrzeczami,którychnierozumiesz–powiedział,klepiącdłońcórki,
jakby wciąż była małą dziewczynką. – Jeśli to z tego właśnie powodu byłaś
nieuprzejma dla St. Aldrica, to jest mi przykro, że muszę cię rozczarować. W tej
sprawieniemanicdopowiedzenia.
Czyżby nie udało jej się przekonać ojca? Zdarzało się to tak rzadko, że przez
chwilęmiaławrażenie,żesięmyli.Możeistotnieniebyłożadnejtajemnicy.
–Ojcze…
–Idźjuż!–Wycelowałpalecwstronęogrodu,odzyskującpanowanienadsytuacją.
–PozwóldoktorowiHastingsowiudaćsię,dokądzamierzał,zanimksiążęznudzisię
jegotowarzystwem.PoświęćczasSt.Aldricowi,takjaksobietegożyczy.Niemam
zamiaru pomagać ci w wydostaniu się z sytuacji, w którą wplątałaś się na własne
życzenie. Nasza rozmowa dobiegła końca i nie mam zamiaru do niej wracać. –
Ojciec zacisnął usta w wąską kreskę, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie
odezwie się ani słowem, dopóki Evie nie wypełni swych obowiązków wobec niego
iksięcia.
Nie myślał wcale o potrzebach Samuela, a skoro tego nie robił, musiał się tym
zająć ktoś inny. W przeciwnym razie Sam znów wypłynie na morze i zniknie
zmojegożycianazawsze,pomyślała.
– Dobrze. Porozmawiam z St. Aldrikiem. Ale mylisz się co do reszty, ojcze.
Powrócimyjeszczedotejrozmowyinastępnymrazempowieszmiprawdę.
Będzie go dręczyć dniami i nocami, jeśli będzie to konieczne. Dopnie swego,
aSamuelpoznaswojegobrata.
KiedyEvelynwyszłazogroduzojcem,pomiędzymężczyznamizapadłaniezręczna
cisza. Samuel rzadko miał okazję do rozmowy z kimś o tak wysokiej pozycji
społecznej jak St. Aldric i nie miał prawa odezwać się jako pierwszy. Książę
natomiast nie miał powodu, by z nim rozmawiać. W rezultacie obaj ponuro
wpatrywalisięwkociątkonaławce.Wpewnejchwilikotekpodszedłnaskrajławki,
zsunąłsięnatrawęiusiłowałłapaćświerszcze.
Milczenie przedłużało się. St. Aldric sprawiał wrażenie niezadowolonego
ztakiegostanurzeczy;wyglądałonato,żerozpaczliwieszukatematudorozmowy.
Wkońcupowiedział:
–Evelynmówiła,żestudiowałpanwSzkocji,apotemwyruszyłpannamorze.
–Tak,WaszaKsiążęcaMość.–Samuelnieznaczniezmieniłpozycjęisplótłdłonie
zaplecami.
– Tak doskonale wykształceni ludzie rzadko wybierają pracę w marynarce. Ale
skorodrzemiewpanuduchprzygody…
Samuel miał ochotę powiedzieć, że nie prosił księcia o wyrażanie opinii, ale
w porę uzmysłowił sobie, że chociaż ma powód, by nienawidzić tego człowieka,
z pewnością nie powinien być dla niego nieuprzejmy. Fakt, że książę stara się
owzględyEvie,nieusprawiedliwiałbrakuszacunku.
–Służbawmarynarcejesttanimsposobemnazwiedzenieświata–wyjaśniłSam.
– Pieniądze, które można zdobyć w tej służbie, wynagrodziły mi brak lekarskiej
praktyki na lądzie. – Majątek Samuela nie mógł się równać ze stanem posiadania
księcia,jednakabsolutniegosatysfakcjonował.
Książęzuznaniemskinąłgłową.
–Kapitan„Matildy”byłbardzoambitny.
To była prawda, jednak St. Aldric powiedział to tak, jakby był o tym głęboko
przekonany.Czyżbyzadałsobietrud,żebysiętegodowiedzieć,czyteżEviemówiła
muowszystkim?
– Tak, był bardzo ambitnym kapitanem, Wasza Książęca Mość. – To w dużej
mierzedziękiniemuSamuelzarobiłtakąsumę,żemógłpowrócićnaląd,kupićdom
izałożyćrodzinę,gdybytylkoprzyszłamunatoochota.
– Ma pan wspaniałe osiągnięcia i bardzo chlubną kartę – kontynuował książę –
zwyjątkiemkrótkiegoflirtuzKościołemkatolickimpodczaspobytuwHiszpanii.
A więc St. Aldric musiał przeglądać akta Samuela. Wiedział o napomnieniu
udzielonym przez kapitana za to, że Samuel spędzał sporo czasu na rozmowach
zksiężmi.
– Powodowała mną ciekawość. Nic więcej. – Nie wspomniał o chęci znalezienia
lekarstwa na zbolałą duszę, o szukaniu rozgrzeszenia u księży, zobowiązanych do
zachowania tajemnicy spowiedzi. W końcu któryś ksiądz, zdegustowany jego
postawą, popatrzył na niego ze współczuciem, ofiarował mu różaniec i zalecił
modlitwę,takjakSamuelprzepisywałlekarstwo.Nictoniepomogło.
–Jestemzdziwiony,żeWaszaKsiążęcaMośćpoświęciłtyleuwagimoimsprawom.
–Samuelpozwoliłsobienaszczerość.Irytowałagonadmiernaciekawośćzestrony
tego nieznajomego mężczyzny. – Nie mam zamiaru niepokoić tymi szczegółami
Evelyn,jeśliWaszaKsiążęcaMośćsiętegoobawia.
– Nic podobnego – zapewnił pospiesznie książę. – Chciałem tylko pana lepiej
poznać.
–Wtakimrazieproszęuznać,żeWaszaKsiążęcaMośćwypełniłzadanie.Jestem
tym, kogo Wasza Książęca Mość widzi przed sobą. Nikim więcej ani mniej.
Wprzyszłości,jeśliWaszaKsiążęcaMośćbędziemiałjakieśpytanie,proszęzadać
mi je osobiście, a obiecuję szczerze i uczciwie na nie odpowiedzieć. Proszę to
uczynićchociażbyzewzględunaEvelyn.–Czywymienieniejejimieniasprawiło,że
jegosłowazabrzmiałyniecouprzejmiej?
–Rozumiem–odparłksiążę.
–Zastanawiamsię,czytakjestwistocie–rzekłSam,zbytzmęczonygrą,którą
prowadzili, by cokolwiek udawać. – Mógłbym równie dobrze przysiąc panu na
wszystko, co dla mnie święte. Taka przysięga byłaby dla mnie równie istotna jak
życzenie,byEviemiałaszczęśliweżycie.Niezależnieodtego,coWaszaKsiążęca
Mość podejrzewa, leży mi na sercu wyłącznie jej dobro. – Po chwili dodał
niechętnie: – Jeśli to, co słyszę, jest prawdą, wkrótce czeka ją szczęśliwe
zamążpójście.
Książęjedyniewzruszyłramionami.Byłtodziwny,chłopięcygest,niepasującydo
pewnegosiebieksięcia.
–Mamtakąnadzieję.Alewszystkozależyoddamy,nieprawdaż?
–Życzęjejwszystkiego,codlaniejnajlepsze–powiedziałSamuel.–Zasłużyłana
to,byżyciedałojejto,conajwspanialsze.Niemampowodusądzić,żemiałabytego
nieotrzymać.
W odpowiedzi książę zmierzył go długim spojrzeniem, jakby usiłował się
zdecydować,czywierzywto,cousłyszał.
– Cieszę się, że pan to mówi – powiedział w końcu. – Jeśli to ja mam być
przyszłościąEvie,takjakpanprzewiduje,uczynięwszystko,bystaćsięjejgodnym.
Samuelodwzajemniłbadawczespojrzenie.Zrozumiałostrzeżenie,bytrzymaćsię
z daleka, jednak ostatnie słowa wskazywałyby na to, że książę pragnie zyskać
aprobatęSamuela.Toniebyłokonieczne.
Znów zapanowało między nimi milczenie. Tym razem cisza była jeszcze
trudniejsza do zniesienia. Można było odnieść wrażenie, że zmęczeni walką
mężczyźniodpoczywająprzedkolejnąrundą.
WtedywróciłaEve.
– Wróciłam – obwieściła. – Mam nadzieję, że podczas mojej nieobecności
zdążyliściesiępoznać.
–Niebyłociętuzaledwiedziesięćminut,Evelyn–odpowiedziałksiążę.–Trudno
jestwtymczasiezawrzećtrwałąprzyjaźń.
– Ale rozmawialiście – powiedziała, jakby zmuszając opieszałego ucznia do
odrobienialekcji.–Wydałcisiętaki,jakmówiłam?
Samuelzacząłsięzastanawiać,cotakiegomogłaonimopowiadać.
– Nigdy nie wątpiłem w trafność twoich obserwacji – odpowiedział St. Aldric. –
Ale…tak.
–Wtakimraziepowiedziałeśmu,oczymrozmawialiśmy?
–Byłemtematemrozmów?–przerwałSamuel.Nielubił,kiedyonimrozmawiano.
Irytowałogotorówniemocno,jakwypytywanie.
– Po prostu powiedziałam St. Aldricowi, jak bardzo niepokoi mnie twoja praca –
wyjaśniła Evie, siadając między nimi na ławce. Poklepała Samuela po ramieniu. –
Nie było cię tak długo, Sam. Tęskniłam za tobą. I nie mów mi, że służba
w marynarce nie jest niebezpieczna. Musiała być niebezpieczna nawet po klęsce
Napoleona.Przecieżsąsztormy,piraci,możesięzdarzyćwielewypadków.Acoby
było,gdybyśzachorował?Ktoleczyłbylekarza?
– Evie. – Okazywała mu dowody troski w obecności księcia. Czuł rosnące
zakłopotanie.
– Zastanawiam się, czy można zrobić coś, co zmusiłoby cię do pozostania na
lądzie.
– Czy nie uważasz, że to ja powinienem decydować o tym, co jest dla mnie
najlepsze?–powiedziałnajłagodniej,jakpotrafił.
– Mówiłem jej to samo – rzekł St. Aldric i westchnął. – Ale nie chciała mnie
słuchać. – Przez chwilę byli towarzyszami broni sprzymierzonymi przeciwko
wrogowirównienieustępliwemujakBonaparte.Jakoten,którywalczyłprzeciwko
obydwojgu,SamueluważałEviezawrogabardziejwytrwałegoniżcałafrancuska
armia.
–Mamdośćludzi,którzynieodpowiadająnamojelistyilekceważąmojeobawy–
powiedziała Evie, mrużąc oczy i unosząc podbródek. – Samuelu Hastings,
ryzykujesz życie na morzu i nie ma powodu, żebyś robił to nadal. Nie mogłam
zaznać spokoju, modliłam się o twój szczęśliwy powrót. Powinieneś prowadzić
lekarskąpraktykęnalądzie.Musimyciwtympomóc.
Samuelzaczerpnąłtchu.Znajwyższymtrudemzmusiłsiędoopanowania.
– Jak już mówiłem, wolę sam decydować o swoim życiu. Długo pozostawałem
całkowiciezależnyodtwojegoojcaitobyłodlamnietrudne.–Trudniejsze,niżEvie
może sobie wyobrazić, pomyślał. – Nigdy nie uda mi się spłacić ogromnego długu
wdzięczności.
– Nie musisz być nikomu wdzięczny za pomoc w rozpoczęciu praktyki –
odpowiedziała. – Jestem pewna, że twoje umiejętności wystarczą do zdobycia
odpowiedniej pozycji. Potwierdzisz swoją wartość w pracy. Dlaczego miałbyś nie
skorzystaćznadarzającejsięokazji?Rozmawiałamjużotymzksięciemiwyraził
zgodę.–PosłałaSt. Aldricowiostrzegawczespojrzenie,mówiące, żemauznać jej
słowa za prawdę, jeśli nie chce wypaść z łask. Po chwili obdarzyła księcia
uśmiechem,któremużadenmężczyznaniebyłbywstaniesięoprzeć,iująwszyjego
dłoń, lekko ją ścisnęła. – A więc wszystko postanowione. Pojedziesz z nami do
AldricshireizostanieszosobistymlekarzemMichaela.
Na chwilę opuścił go gniew. Każdy lekarz w Anglii byłby zachwycony taką
propozycją. St. Aldric był młody i silny, a jego przyjazny stosunek do ludzi
gwarantowałdługą,spokojnąpracę.Takaposadagwarantowałakomfortoweżycie
imożliwośćzapewnieniadostatkużonieidzieciom.
Musiałbydbaćoto,żebymążEvelyncieszyłsiędoskonałymzdrowiem.Zapewne
oczekiwano by od niego, że zatroszczy się również o zdrowie Evelyn, zwłaszcza
kiedy będzie oczekiwała dziecka księcia. W tej chwili trzymała ich obu za ręce
ipatrzyłaraznajednego,raznadrugiego,jakbywierzyławto,żemogąstanowić
szczęśliwąrodzinę.
– Nie. – Nie zadał sobie trudu, by ukryć niezadowolenie. Wysunął dłoń z jej
uścisku i wstał. – Żądasz ode mnie zbyt wiele, Evie. – Zwrócił się w stronę
siedzącego obok niej mężczyzny, starając się zachować uprzejmość. Ten pomysł
z pewnością nie zrodził się w głowie księcia, ale teraz Samuel rozumiał już,
z jakiego powodu musiał odpowiadać na wiele niewygodnych pytań. Zapewne
obawiałsię,żeSamuelgotówjestwykorzystaćuczuciaEviedopoprawieniasobie
warunków bytowych. – Proszę mi wybaczyć, Wasza Książęca Mość, z całym
szacunkiem, ale nie mogę przyjąć tej propozycji. – Zapewne St. Aldric potrafi
wyjaśnićEviepowodytakiegozachowaniaSamuela.Musiałjużdomyślaćsię,jakie
uczuciażywiwobecEvie.ByćmożeThorneowszystkimjużmuopowiedział…
PopatrzyłnaEvie.Jejpiękneoczyzaszłyłzami.
– Przepraszam, ale muszę już iść. Już dawno powinienem to zrobić. Namówiłaś
mniedopozostania,aleniepowinienembyłcięsłuchać.
Cofnąłsięiskierowałwstronędomu.
„Iniewódźnasnapokuszenie…”Słowamodlitwyrozbrzmiewałyjakechowjego
głowie.
Niepotrafiłzapomniećjejsmutnej,pobladłejnagletwarzyczki.
–Sam,zaczekaj…
Gdyby powiedziała jeszcze jedno słowo, bez wątpienia by się ugiął. Otarłby łzy
z jej twarzy i zgodził się na wszystko, co mogło przywrócić jej uśmiech.
Namówiłabygodopozostaniawdomu,takbliskoEvelyn.
–Niemogę.–Niewolnomi,pomyślał.–Niemogęjużzostaćanichwilidłużej.–
Życzęmiłegodnia,ladyEvelyn,WaszaKsiążęcaMość.Dowidzenia.
ROZDZIAŁPIĄTY
Evie patrzyła na londyńskie ulice przesuwające się za oknem powozu
i niecierpliwie stukała czubkiem pantofla o deski podłogi. Tego było już naprawdę
zawiele,pomyślała.
Zanim weszła w wielki świat, ciotka Jordan wbiła jej do głowy, że przyszłość
młodejpannyzależyodtego,czypotrafibyćmiła.Tacechauchodziłazaprawietak
samo ważną jak uroda i zdecydowanie ważniejszą od inteligencji. Mężczyźni nie
mieli nic przeciwko ożenkowi z głuptaską, byle chłonęła ich słowa z uwagą i nie
próbowała ich korygować. A zołza miała pozostać zołzą jeszcze długo po tym, jak
blaskjejurodyprzygaśnie.
Evie starała się więc ze wszystkich sił stanowić dobre towarzystwo. I choć
zdarzało jej się kłócić, zawsze robiła to z uśmiechem na twarzy. Może dlatego
mężczyźni obecni w jej życiu traktowali ją, jakby była dzieckiem, na przemian
karcąco i pobłażliwie, przekonani, że bez trudu ją udobruchają i pozyskają jej
przychylność.
Ojciec bez wątpienia kłamał. Samuel również unikał prawdy na temat swoich
uczuć do niej, które zmieniały się z gorących na zimne i z powrotem, tak że nie
potrafiłazanimnadążyć.
A St. Aldric? Uśmiechnęła się mimo woli. Przystałby na samego diabła w roli
osobistego lekarza, gdyby uznał, że to ją skłoni do przyjęcia jego oświadczyn.
Przynajmniejbyłkonsekwentny.Niekochałagojednak,więcjegoopinianiemiała
większegoznaczenia.
Powóz zatrzymał się przed gospodą, w której mieszkał Samuel. To, że odmówił
zajęcia swego dawnego pokoju, wybierając miejsce, gdzie nie mogło być nawet
w połowie tak miło jak w domu, stanowiło kolejny nonsens. Co gorsza, musiała
podstępemwyciągnąćadresodwoźnicy,którygotamzawiózł.Samuelniezostawił
dlaniejżadnychwskazówek,ojcieczaśoznajmiłjej,żeniemapojęcia,gdziemożna
znaleźćdoktoraHastingsa,ibynajmniejniejesttegociekawy.
Skoro już znalazła się we właściwym miejscu, przedstawiła gospodarzowi
wymyślonąprzezsiebiehistoryjkęiwskazanojejpokój,wktórymSamukryłsięjak
w norze. Zapukała i w odpowiedzi usłyszała zachętę do wejścia. Prawdopodobnie
Samueloczekiwałsłużącejzobiadem.
Evieuśmiechnęłasiępodnosem.Jejzcałąpewnościąsięniespodziewał,musiał
jednakpolubićniespodzianki.Otwarładrzwiiszeleszczącfałdamisukni,weszłado
środka.
–Dzieńdobry,doktorzeHastings.Przyjechałamdokończyćnasząrozmowę.
– Evie. – Podniósł się zza biurka, przy którym siedział; strącony z blatu
modlitewnikspadłnapodłogę.
Nie znała go jako człowieka niezbyt religijnego, ale ludzie się zmieniali. On
prawdopodobnie nie uważał jej za wyrafinowaną debiutantkę. Teraz cofał się od
drzwizminąprzestraszonegozwierzęcia.
Nadzwyczaj męskiego zwierzęcia, musiała przyznać gwoli uczciwości. Był bez
surduta,rękawykoszulipodwinął,żebyniezabrudzićmankietów.Widziałamięśnie
i ramiona szersze i mocniejsze, niż sobie wyobrażała. Przełknęła ślinę,
przypominając sobie, tylko na moment, dlaczego absolutnie nie należało się
wdzierać do pokoju żadnego dżentelmena, żeby prowadzić z nim rozmowę na
osobności.
TylkożetymdżentelmenembyłSamuel.Iniebałasięniczego,comogłobymiędzy
niminastąpić…cokolwiekbytomiałobyć.
–Skądsiętuwzięłaś?–spytałniepewnymtonem.–Idlaczegowogólewpuścilicię
nagórę?Właścicielgospodyprzeztakiezachowanieuznacięzazwykłąladacznicę.
– Bzdura. – Mrugnęła zadziornie, próbując go zachęcić do uśmiechu. –
Powiedziałam mu, że jesteśmy rodziną. Co dziwnego w tym, że siostra odwiedza
brata?
Wydał z siebie dziwny, zduszony jęk, jakby nie do końca umiał nad sobą
zapanować,poczymodezwałsięsłabymgłosem:
–Mimotouważam,żepostąpiłaśbardzoniewłaściwie.
– Przecież nie mogłam pozwolić, żebyś opuścił mnie w złości. Nie chcę się
rozstawaćwtakisposób.Wogóleniechcęsięrozstawać.–Spojrzałanapodróżny
kuferstojącynapodłodze.Nieulegałowątpliwości,zeSamuelznówsiępakował.–
Inapewnoniechcę,żebyśwyjechałtakjakpoprzednio,bezsłowa.
Z trudem powstrzymała łzy, przełykane smakowały tak samo jak te, które
wylewała, gdy ją opuścił po raz pierwszy. Od tamtej pory już nie płakała. Kobiecy
płacz mógł wzruszać mężczyzn, ale zdecydowanie woleli, kiedy się uśmiechała.
Opuściła więc głowę, żeby się wydać odpowiednio skromną i zawstydzoną
niestosownymzajściem.
– Nie będę już wspominać o szukaniu posady dla ciebie. W ogóle nie będę się
wtrącać. Ale obiecałeś, że zostaniesz na ślub. Pamiętasz? Obiecałeś. Nie możesz
złamać danego słowa z powodu jakiegoś głupiego nieporozumienia. Wybacz mi. –
Spojrzałananiegospodrzęsijednocześniewyciągnęłarękę.Skruchaibezradność
zaprawioneodrobinąflirtupowinnyodpowiedniozadziałać,pomyślała.
Zignorowałjejwysuniętądłoń,wciąższtywnoopartyościanę.
– Nie ma czego wybaczać. Zrobiłaś to, kierując się troską, więc dziękuję ci, że
próbowałaśmipomóc,jakkolwiekmuszęodmówić.Spełniętwojąprośbęizostanę
na ślub. Kupię nawet nowy surdut na tę okazję i każę sobie porządnie zawiązać
krawat,żebyciniezrobićwstyduprzedSt.Aldrikiem.
Ostatnie zdanie wypowiedział chłodnym tonem, z dziwnie ściągniętymi rysami.
Wyglądał i brzmiał tak samo nieprzekonująco, jak ona się czuła, próbując go
chwytać w pułapkę przy użyciu kobiecych sztuczek. Zrobił pauzę; nim znów się
odezwał,zwilżyłusta,jakbymusiałsięprzygotowaćwewnętrznienaodpowiedź.
–Zatemkiedyodbędziesięślub,naktórytakgorliwiemniezapraszasz?
Uśmiechnęłasiętriumfalnie.
– Nie mam pojęcia, naprawdę. Jeszcze nie powiedziałam tak, jak zapewne
pamiętasz.Alejeślimiałbyśwyjechaćnatychmiastpotym,jakzostanęmężatką,to
chybapodjęciedecyzjizajmiemitrochęczasu.
Wychylił się naprzód, jakby chciał nią potrząsnąć, wzburzony tą niesłychaną
bezczelnością, ale szybko przyszło opamiętanie i tylko przejechał palcami po
włosach.
– Słowo daję, Evelyn, swoim zachowaniem potrafisz doprowadzić człowieka do
szaleństwa.
– Tak mi mówiono – przyznała z uśmiechem. – Dobrze widzieć, że nie jest ci to
całkiem obojętne. – Zrobiła krok w jego stronę, wykorzystując swą przewagę. –
Kiedyśbyliśmysobiebliscy,chociażbardzosięstarasztemuzaprzeczyć.
–Jakrodzeństwo–rzekłznaciskiem.
Pokręciłagłową.Musiałwiedzieć,codoniegoczuła.Niestarałasięukryćswojej
miłości. Jednak nie dał jej szansy. Zanim wyjechał na uniwersytet, nie uzyskała
wówczas od niego żadnej obietnicy, która by jej kazała czekać na jego powrót.
Teraz,kiedybylisami,wiedziała,żelepszaokazjasięniezdarzy.
–Zawszebyłeśdlamniewięcejniżbratem,Sam.
–Aletyzawszebyłaśdlamnieukochanąmłodsząsiostrą–powiedziałzuporem.–
I z dumą myślę o tym, że wkrótce będę cię musiał nazywać „waszą książęcą
mością”.Conastąpi,kiedyprzestanieszzwodzićbiednegoSt.Aldrica.
–Niemogęprzyjąćjegooświadczyn,wciążnieznającodpowiedzinapytanie,czy
właśniekuniemusięskłaniamojeserce–powiedziała.
Widziała,jaksiężachnął.
–Bezwątpieniaodpowiedzinategorodzajupytaniapadłyjużdawno,Evelyn.
–Kiedymnieopuściłeśbezwyjaśnienia?–podsunęła.
–Wiedziałaś,żemamwyjechaćnastudia.
– Ale się nie spodziewałam, że cały czas będziesz uciekał. Tak jak się nie
spodziewałam, że dziś znowu uciekniesz w połowie niewinnej rozmowy na temat
twojejprzyszłości.
–Przyszłości,którątychciałaśdlamniewybrać–przypomniałjejznaciskiem.
–Atypragnieszczegośinnego?
Możeczułdoinnejdziewczynyto,coonaczuładoniego?–zadałasobiepytanie
wduchu.Jeślirzeczywiścietakbyło,niemógłpoprostuszczerzepowiedzieć?Jeśli
chciał oszczędzić jej bólu, to źle ocenił sytuację. Wyjaśnienie wprost powodu
odrzuceniabyłobylepszeniżpozostawianiejejdomysłów.
Jeśli istniała inna kobieta, to wytłumaczenie uników Samuela znajdowało się tu,
w tym pokoju. Inna kobieta bez wątpienia zadbałaby o to, by pamiętał, że ktoś
czekanajegopowrót,dałabymupukielwłosów,miniaturowyportretalbojakiśinny
dowód swych uczuć. Eve musiała tylko znaleźć tę rzecz, by wszystko stało się
jasne. Miała przed sobą kufer podróżny i lekarską torbę, które należało
przeszukać.
Przesunęłakońcamipalcówpokrawędziotwartegokufra,apotemodwróciłasię
szybko,opadłanakolanaizaczęłaprzeglądaćzawartość.
Nie
znalazła
niczego.
Bagaże
mieściły
głównie
narzędzia
związane
zwykonywanymprzezSamuelazawodem.
Już to, że miał zawód, stanowiło osobliwą nowość, jako że większość
dżentelmenównieposiadałażadnejużytecznejprofesji.Eviedoglądaławchorobie
mieszkańcówichwiejskiejposiadłościzcałkiemdobrymskutkiem,choćbezpomocy
prawdziwego lekarza. Wystarczał jej do tego instynkt, zioła oraz igła i nici
z pudełka do ręcznych robótek. Jej działania były jednak aktami dobroczynności,
anierzeczywistąpracą.
Teraz miała przed sobą rozmaite przedmioty, którymi mógł się posługiwać
odpowiednio wykształcony lekarz. Uznała je za rewelację. Czytała w medycznych
książkachoużywaniutegorodzajuinstrumentów,alenigdydotądniewiedziałaich
nawłasneoczy.
Leżały przed nią starannie poukładane, nieskazitelne w swej czystości,
rozmieszczone według wyraźnego porządku. Lancety z gładkimi szylkretowymi
trzonkami, błyszczące stalowe piły i świdry do kości, skalpele o przerażających
ostrzach oraz zakrzywione igły nawleczone jedwabiem i katgutem. Poniżej
w równych rzędach stały kobaltowoniebieskie buteleczki z lekarstwami i dziwne
kulistenaczyniazpijawkami.
Trzeciąwarstwęstanowiłzbiórbardziejtajemniczychprzedmiotów,trudniejszych
dozapakowania,niemniejbardzoużytecznych:strzykawkazwydrążonejpiszczeli,
wykonane z kości słoniowej i srebra łyżeczki do podawania leków oraz kleszcze.
Evelynobejrzaławszystkopokolei.
– Szukasz czegoś, Evie? – Samuel zachowywał się tak cicho, że prawie o nim
zapomniała,pochłoniętaswymiodkryciami.Odniosławrażenie,żejejciekawośćgo
uspokoiła.Nieprzywierałjużnerwowodościany,podszedłistanąłzajejplecami.
Głos także mu się zmienił. Zamiast tłumionej rozpaczy, pobrzmiewała w nim
dezaprobatazaprawionarozbawieniemiczułością.
Miałaochotęsięodwrócićiodpowiedziećmuszczerze:„Owszem,szukamczegoś,
comipomożecięzrozumieć”.Poprzestałajednaknapołowicznejszczerości:
– Jestem ciekawa twojej pracy. – Podniosła na niego wzrok, siedząc na podłodze
zpodkurczonyminogami.
– Po raz kolejny pokazujesz mi, że te lata wcale cię nie zmieniły. Zawsze byłaś
okropnieciekawskimstworzeniem.–Odprężyłsięnatyle,żebyłwstanieusiąśćna
brzegułóżka.–Chcesz,żebymcicośobjaśnił?
–Znamwiększośćztychnarzędzi–oznajmiła.
–Doprawdy?–Niekryłzdziwienia.
– Uczyłam się – przyznała. – Zamówiłam te same książki, które miałeś
wEdynburgu,iprzeczytałamjeoddeskidodeski.
Inny mężczyzna mógłby kwestionować jej zdolność do zrozumienia treści
zawartychwmedycznychpodręcznikach.Samuelzapytałjedynie:
–Twójojciecotymwie?
Trudnobyłowyznaćprawdę,patrzącmuprzytymwoczy.Evienieuważałasięza
osobę kłamliwą, kiedy Sam ją opuszczał. Choć często nie zgadzała się z ojcem,
nigdy otwarcie mu się nie sprzeciwiała. Coś jej jednak kazało trzymać przed nim
wtajemnicyzakresswojejwiedzy.
–Wiesz,żenie.Niepochwalałbytego.Sądzi,żezajmujęsięchorymiwtakisam
sposób, jak inne kobiety, dając im bulion i dobre słowo, a także ziołowe napary,
których używałaby matka, gdyby żyła. Jednak ja wolę podchodzić do leczenia
bardziej…naukowo.–Naglesięzaniepokoiła.–Aletymuniepowiesz,prawda?
Samuelparsknąłśmiechem.
– Oczywiście, że nie. – Szybko wróciła poważna mina. – Nie powiem też St.
Aldricowi.Wątpię,żebysięspodziewałużonytakdziwnychzainteresowań.
Gdyby Samuel ją kochał, tak jak miała nadzieję, mógłby zrobić użytek z tej
wiadomości, krzyżując jej małżeńskie plany wobec księcia. Tymczasem on okazał
szlachetność.Westchnęła.
–Mężczyznczasemtrudnozrozumieć.Niemająnicprzeciwkotemu,żebyśmysię
zajmowałychorymi,podwarunkiemżerobimyto,pozostającwignorancji.Czyżby
nie chcieli, by chorzy dochodzili do zdrowia? – Przechyliwszy głowę na bok,
patrzyła na Samuela, oczekując szczerej odpowiedzi na swe kolejne pytanie: – Co
sądziszomoimpostępowaniu?Źle,żechcęwprowadzićwczynto,cowyczytałam
nastronachmedycznychpodręczników?
Zastanowiłsięprzezchwilę.
–Chybategoniepochwalam.Wmedycyniejestwielerzeczy,dobrzemiznanych,
przy których nie chciałbym cię widzieć. Wiem jednak, jak trudno cię zniechęcić,
kiedy już sobie coś postanowisz. Masz swój rozum, Evie, wiesz, czego chcesz.
I moja dezaprobata tego nie zmieni. – Nie wyglądał, jakby go to martwiło czy
gniewało.Patrzyłnaniązespokojnymzrozumieniem,naktórewduchuliczyła.
–Myślisz,żemogłabymbyćdobrymlekarzem?
– Nie przyjmą cię na studia, rzecz jasna – odpowiedział. – Ale gdybyś mogła
studiować, nie zabrakłoby ci do tego bystrości umysłu. Powiadasz, że orientujesz
sięwzawartościmojejtorby?
Przytaknęłaruchemgłowy.
–Oczywiście.–Uniosłajednoznarzędzi.–Kleszczedoodbieraniaporodów.Nie
sąniezbędne.Większośćproblemówprzynarodzinachmożebyćrozwiązanawinny
sposób,jeślimasięcierpliwośćiodpowiedniomałeręce.
Wytrzeszczyłoczy.
–Mówiszzdoświadczenia?
–Pamiętasznaszstarydomnawsi?ThorneHallleżynauboczu.Najbliższylekarz
mieszka kawał drogi stamtąd, więc nauczyliśmy się radzić sobie bez fachowej
pomocymedycznej.Stałamsięcałkiemsprawnąpołożną,doktorzeHastings.
– I na tym poprzestajesz? – Obawiała się potępienia z jego strony, ale Samuel
zadałtopytanietonemłagodnejrezygnacji,jakbyzgóryznałodpowiedź.
– Może angażuję się w leczenie bardziej, niż niektórzy by sobie życzyli –
przyznała. – Możliwe też, że bywam przy łóżkach chorych i w izbach rodzących
częściej,niżwypada.Aleniebiorępieniędzyzato,corobię.
– No cóż… – Uśmiechnął się ironicznie. – Przynajmniej nie zagrażasz moim
interesom.
– Ani trochę. Poza tym przypuszczam, że masz niewielkie doświadczenie, jeśli
chodzioprzyjmowanieporodów,skoropraktykowałeśnastatkupełnymmężczyzn.
– Odłożyła kleszcze na ich miejsce w torbie. – Zwłaszcza jeśli polegasz na takich
rzeczach.Oczywiścieionebywająprzydatne.Alenaogółpotrafiędaćsobieradę
beznich.
Pochyliłgłowę,żebyukryćuśmiech.
– Zatem ustępuję przed twoim większym doświadczeniem na tym polu. Czego
jeszczechciałabyśmnienauczyć?
Wskazałaświder.
– To służy do trepanacji czaszki. A to są narzędzia do odciągnięcia skóry
i uniesienia kości z rany. – Chwyciła za trzonek i przekręciła nadgarstek. Myśl
o ratowaniu chorego przez wiercenie dziur w jego głowie wydała jej się dość
niesamowita.–Musiałeśkiedyśrobićcośtakiego?
Samuelznówsięzaśmiał.
– W ogóle się nie zmieniłaś, Evie. Nadal interesują cię dziwne rzeczy. Owszem,
używałem tych narzędzi. Raz z sukcesem. A raz bez. – Jakby mu zależało na
zmianietematu,podszedłdokufraiwyciągnąłześrodkahebanowątuleję.–Jestem
pewien,żetegonierozpoznasz.
Obróciła przedmiot w dłoniach, szukając w jego wyglądzie wskazówek, które by
sugerowałyprzeznaczenie.
–Niemampojęcia,cotojest.
– Nic dziwnego. To stetoskop, podejrzewam, że posiadam jeden z niewielu
w Anglii. Wziąłem go od francuskiego chirurga z jednego ze zdobytych przez nas
statków.Zastępujemłotekneurologicznyprzyosłuchiwaniupłuciserca.
–Fantastycznie.Musiszmizademonstrować.–Wychyliłasięnaprzódipodałamu
tuleję.
Obrót sytuacji wzbudził jego niepokój. Przez chwilę gapił się na stetoskop,
apotemprzeniósłwzroknaEvelyn.Następniewziąłgłębokioddech,umieściłjeden
koniectuleinagołejskórzewdekolciesukni,poczymostrożnieprzyłożyłuchodo
drugiegokońca.Przesuwałnarzędziewróżnemiejsca,proszączakażdymrazem,
by nabierała powietrza, wreszcie z poważnym skinieniem oświadczył, że jest
zdrowa.Zakończyłbadaniezwidocznąulgą.
Zatem jej bliskość go przerażała… – stwierdziła z niepokojem. Widziała, że
badając ją, starał się zachować profesjonalny dystans. Ale przecież dobrze się
nauczyła przełamywać męskie uprzedzenia. Poza tym przy Samie mogła sobie
pozwolićnawiększąbezpośredniość.Uśmiechnęłasięsłodko.
– Teraz ja muszę spróbować na tobie. – Nie czekając na pozwolenie, wyjęła mu
tuleję z dłoni. Następnie rozpięła kilka guzików jego kamizelki i rozchyliła poły
koszulipodszyją.
–Evelyn!–Próbującsięprzedniącofnąć,uderzyłplecamiowezgłowiełóżka.
–Och,Sam!–zaśmiałasię.–Niezachowujsięjakpanienka.–Pochyliłasię,żeby
goosłuchać.
Dźwiękiwydałyjejsiędziwniegłuchewporównaniuztymi,jakiesięsłyszałopo
przyłożeniu ucha wprost do piersi pacjenta, ale ich wyrazistość była doprawdy
niezwykła. Wychwyciła lekką nierówność oddechu, jakby nie mógł normalnie
zaczerpnąćpowietrza.Sercewporównaniudorytmu,któryuważałazanormalny,
biło głośno i szybko. Na moment się zaniepokoiła. Może był chory? Czyżby jego
nieobecnośćmiałaskrywaćjakąśfizycznąniedyspozycję?
Przyspieszone tętno mogło również oznaczać coś innego… i miała nadzieję, że
właśnie tak jest w tym przypadku. Przyłożyła dłoń do gołej skóry na jego piersi,
żeby przytrzymać koniec tulei, i poczuła, że w ogóle przestał oddychać, mimo że
sercemugalopowało.
Chodziło o nią. Mógł sobie udawać, że jest inaczej, ale moja bliska obecność
mąciłamuzmysły,pomyślałatriumfalnie.
Chcącsprawdzićwysnutąprzezsiebieteorię,przesunęładłońipoczuła,żeserce
jakbymupodskoczyło.Spojrzałananiegozprzeciągłymuśmiechem.
WyraztwarzySamaświadczyłotym,żejest…zdruzgotany.
–Nocóż,doktorzeHastings…–Odłożyłastetoskop,alejejdłońpozostałanajego
piersi.–Jestpandziśwyjątkowopobudzony.
–Evie–ostrzegłtonemosoby,któraboisię,żeladamomentprzestanienadsobą
panować.
– Samuelu? – Poskrobała paznokciami ciepłą skórę, szczerze zdumiona własną
śmiałością.Czekała,ażskorupajegoniechęciwreszciepęknie.
Tymczasem Samuel chwycił jej rękę, odsunął ją od siebie i zakrył ubraniem
miejsce,któregodotykała.
– Nie zachowuj się nonsensownie. Gdyby ktoś odkrył, że dotykasz jakiegoś
mężczyzny w taki sposób, na nic by się zdało tłumaczenie zainteresowaniem dla
medycyny.Twojareputacjaległabywgruzach.
–Niedotykam„jakiegośmężczyzny”–wyjaśniłacierpliwie,klękającujegostóp.–
Tylkociebie.
– Tylko mnie… – Westchnął zrezygnowany. – Musisz pamiętać, że jesteśmy już
dorośli, Evelyn. Zabawy, które mogły się wydawać całkiem naturalne dwadzieścia
lattemu,niesąjużstosowne.
–Możeznaszjakieśinne,odpowiedniejsze?–Wiedziała,żepytaniejestzuchwałe,
iztymwiększąciekawościączekałanaodpowiedź.
– Nie. – Zwilżył usta językiem i przełknął ślinę, jakby rozmowa z nią stanowiła
dużywysiłek.
–Dlaczegotaksięmnieboisz,Sam?
–Bojęsię?–powtórzył,chcączyskaćnaczasie;jegominaświadczyłaniezbicie,że
Evelynmarację.Byłprzerażony.
Przysunęła się bliżej, położyła mu dłonie na kolanach i podniosła wzrok na jego
twarz.Jeślibałsięodrzucenia,powinienwiedzieć,żenictakiegomuniegrozi.
–Ażtakbardzosięzmieniłam,Sam?Boprzecieżnigdyniebudziłamwtobielęku.
Raznawetmniepocałowałeś–przypomniałamu.
–Doprawdy?–Uciekłspojrzeniem.–Niebardzopamiętam.
– A ja pamiętam doskonale. To się stało tydzień przed twoim wyjazdem.
Spędzaliśmy w ogrodzie letni poranek. Bawiliśmy się w chowanego. Ja się
chowałam.Złapałeśmnieichwyciłeśwpasie.Twojespojrzenienaglespoważniało,
przyciągnąłeśmniedosiebieipocałowałeśwusta.
– Ach, tak. – Choć wydawało się to niemożliwe, poczuł się jeszcze bardziej
nieswojo.
–Awkrótcepotemopuściłeśmnieiwyjechałeśnastudia.
–Tobyłobardzogłupiezmojejstrony.Alebyliśmywówczasbardzomłodzi,czyż
nie?
–Miałampiętnaścielat–przypomniałamu.–Niektóredziewczętawtymwiekusą
jużmężatkami.
–Aterazmaszdwadzieściajeden.Iprawdopodobniewyjdzieszzamążznacznie
lepiej, niż gdybyś się pośpieszyła i stanęła u ołtarza w tak młodym wieku –
powiedziałtakimtonem,jakbychciałsamsiebieprzekonać.
–Mogłabymbyćterazżonąlekarza,gdybypoprosiłmnieorękę.
–Evie.–Tylkotylemiałjejdopowiedzenia?Tymrazemjejimięzabrzmiałowjego
ustachsmutnoitęsknie.
–Skorotyniezamierzaszmówićotwarcie,jamuszę–oznajmiła.–Żebyśniemógł
udawać, że mnie źle zrozumiałeś. Jeśli mi się oświadczysz, przyjmę twoje
oświadczyny.Jeślichcesz,pojadęztobądoGretnaGreenchoćbyjeszczedzisiaj.
–St.Aldric…–zaczął,omalniedławiącsiętymnazwiskiem.
–Nicdlamnienieznaczy–przerwałamu,dotykającotwartądłoniąjegopoliczka.
–Nicwporównaniuztobą.
Wreszcie się poddał. Chwycił jej rękę i przycisnął do ust. Wargi miał gorące,
niemal parzyły jej skórę. Wydały jej się jeszcze gorętsze, kiedy przyciągnął ją do
siebieiprzywarłnimidojejust.
Jeśli sądziła, że pocałunek będzie podobny do tamtego sprzed lat, to się myliła.
Napierając mocno, zmusił ją do rozchylenia warg, i ich języki się spotkały.
Pieszczota,zpoczątkudelikatna,stawałasięcorazbardziejnamiętna,wmiaręjak
Evie poddawała jej się z drżeniem. Wtulona w Samuela, czuła na brzuchu jego
twardniejącąmęskość.Namyślotym,żewypełniająsobą,jęknęłazmysłowo.
Był podniecony. Wystarczyło mu się poddać, by wkrótce zapomniał o wszelkich
oporach.Wiedziała,żejestgotowamuulecbezwahania.Wiedziałateż,żekiedyto
sięstanie,Samueljużnigdyjejnieopuści.
Ujęła jego dłoń i położyła na swojej piersi. Już po pierwszym, lekkim muśnięciu
sutkazrobiłsięjeszczetwardszy.Podniósłdrugąrękę,jakbychciałobiekrągłości
porównoobdarzyćuwagą.Pocałunekstałsięgwałtowny,Evelynmiaławrażenie,że
każdymruchemjęzykaSamuelsięgaażdojejduszy.
Wyobrażała sobie, że odda mu się z namiętną uległością, lecz nagle zapragnęła
czegoś więcej. Chciała poczuć jego ręce na swej nagiej skórze, kiedy będzie ją
wypełniał.Klęczałaprzednim,uwięzionamiędzyjegorozsuniętymiudami.Zaczęła
przesuwaćponichdłońmi,tamizpowrotem,zakażdymrazemzbliżającsięcoraz
bardziejkupachwinom.
Czuła mrowienie w końcach palców, tak bardzo pragnęła go pieścić. Miała
świadomość, że wystarczy jeden zmysłowy dotyk, by nieodwracalnie należała do
Samuela. Muskając go przez ubranie, przeniosła ręce wyżej i zajęła się
rozpinaniemspodni.
Odepchnąłjąodsiebie,jednocześniecofającsięnałóżku,jakbychciałsięznaleźć
możliwienajdalejodniej.Najegotwarzymalowałosięprzerażenie;zdecydowanym
ruchempokręciłgłowąnaboki.Następnieotarłustawierzchemdłoni.Tobyłgest
obrzydzenia.
Wskazałjejdrzwi.
–Nierozumiem–wyszeptaławosłupieniu.Łzycisnęłyjejsiędooczu,ztrudem
zdołała je powstrzymać. Płacz stanowił najbardziej prymitywną z kobiecych
sztuczek. Nie zamierzała jej stosować wobec Samuela, niezależnie od tego, jak
bardzojąranił.–Jeślimniekochasz…
– To nie jest miłość – rzekł z mocą, znów chłodny i opanowany. – Wątpię, bym
wogólebyłzdolnydotegouczucia.Jeślimniecenisz,jaksamatwierdzisz,podnieś
sięzkolaniwyjdź.
–Mamcięopuścić?–Teraz,kiedygowkońcuznalazła,chciał,żebyodeszła?
– Wyjdź za St. Aldrica. Bądź bezpieczna i szczęśliwa. Na litość boską, kobieto,
odejdź i zostaw mnie w spokoju. – Wstał i znów chwycił ją za ramiona, ale tym
razem nie do pocałunku. Podniósł ją z klęczek i odwrócił przodem do wyjścia.
Następnieotworzyłdrzwiiwypchnąłjąnakorytarz.
Słowajejprzeprosinzagłuszyłogłośnetrzaśnięcie.
„Musiszzrozumieć,mójchłopcze,żetoabsolutnieniemożliwe…”
Samuel dzikim wzrokiem rozejrzał się po pokoju, szukając butelki, którą już
zdążyłzapakować.Rum.Palący,cierpki,wniczymnieprzypominałsmakusłodkich
wargEvelyn.Wyciągnąłkorek,zaczerpnąłłyktrunku,wypłukałnimustaiwyplułdo
miednicy,wnadziei,żepozbędziesięwspomnieniapocałunku.
Nic,czegosięnauczyłnalądzieinamorzu,niemogłowyjaśnićuczuć,jakiewtym
momencienimtargały.Rozumiałzasadyprzepływukrwi,mechaniczneichemiczne
procesy wpływające na nastrój, budujące w organizmie napięcie, które domagało
sięrozładowania.
Nic jednak nie tłumaczyło diabelskiej chuci, która nim zawładnęła, pchającej go
wobjęciajedynejkobiety,niemogącejnależećdoniego.
„Tomojawina.Niepowinienembyłwaswychowywaćrazem.Ajużprzynajmniej
należało postawić jasno sprawę łączących was więzów, żeby zapobiec takiej
sytuacji…”
SłowalordaThorne’astałymuwpamięcirównieżywo,jakwdniu,gdyjeusłyszał.
Iteraz,podobniejakwówczas,niedawałymużadnejpociechy.
„Twoje narodziny były wynikiem młodzieńczego błędu. Moja żona, oczywiście,
okazałazrozumienie.Zgodziłasię,żebyśmycięwzięlidosiebie.Mójnaturalnysyn
mógł uśmierzyć nieco jej samotność. Nie mieliśmy własnych dzieci. A kiedy,
w końcu, los się do nas uśmiechnął, nie przeżyła na tyle długo, by poznać naszą
Evelyn.”
Dlaczegoniezostawiligotam,gdziebył?Jeślichodziłoowypełnienieobowiązku,
mogli to zrobić na odległość, poprzez regularne, anonimowe wpłaty opiekunom.
WówczasniepoznałbyEvelyn.ŻyciebezEviebyłojegonajwiększympragnieniem
izarazemnajgorszymsennymkoszmarem.
Samuel roześmiał się z goryczą; pociągnął kolejny łyk rumu, żeby wypłukać
niemiły posmak. Gdyby rozumiał, kim jest dla niego Evie, nigdy by się w niej nie
zakochał.
Usiadł przy biurku, sięgnął po różaniec i Biblię, tak zaczytaną, że sama się
otwierałanaKsiędzeKapłańskiej.
Niebędzieszodsłaniaćnagościswojejsiostry,córkitwojegoojcalubcórkitwojej
matki,bezwzględunato,czyurodziłasięwdomu,czynazewnątrz(Kpł18,9).
Modliłsię,jakzawsze,osiłęiprzebaczenie.
ROZDZIAŁSZÓSTY
– Evelyn! Przestań dręczyć to biedne kociątko i zajmij się rąbkiem sukni. Jak
możeszmyśleć,żeudacisięnajzwyklejszyścieg,skoropozwalasztemuzwierzęciu
ciągnąćbrzegtkaniny!
– Przepraszam, ciociu Jordan. – Evelyn popatrzyła na trzymaną na kolanach
suknię, starając się wykrzesać z siebie odrobinę zainteresowania. To jej ojciec
zażyczył sobie, by Evelyn uczyła się szycia, jak przystało młodej damie. W wolne
wieczorybyłazmuszonacierpliwieznosićlekcjeszycia,atakżewielekrytycznych
uwag dotyczących jej zachowania. Te sesje były przyjmowane jako dopust boży,
zarównoprzezEvelyn,jakinieszczęsnąciotkęwrolinauczycielki.
Odłożyłasuknięiposadziłasobiekotkęnakolanach,pozwalającjejłapaćkoniec
nitki.
–NiepowinnaświnićDianyzato,żeniemamtalentudoszycia.Szłomiokropnie,
zanimsiętupojawiła.
–Maszterazzdecydowanielepszemanieryniżprzedlaty–powiedziałaciotka.–
I jesteś o krok od osiągnięcia sukcesu z St. Aldrikiem. Usidlanie księcia jest na
pewnozajęciemowieleciekawszymniższycie.
Gdybychodziłoocośinnegoniższyciespódnicsukni,Evelynzpewnościąbardziej
by się starała. Pamiętała stronice książek Samuela na temat szycia ran
i zastanawiała się, czy rozległe rany są trudniejsze do zszycia niż drobne
skaleczenia, którymi się zajmowała. Oczywiście szwy powinny być większe
i liczniejsze. Celując igłą w tkaninę, wyobrażała sobie, jaki opór stawia skóra,
trudnościspowodowaneprzezsykbólupacjenta…
–Evelyn!
Drgnęłaiukłułasięwpalec.Zamachaładłonią,apotemuniosłarękę,bykropelka
krwiniespłynęłanasuknię.Pomyślałaolicznychmetodachtamowaniakrwawienia
ioupuszczaniukrwidlautrzymaniarównowagihumorów.
Z pewnością te wiadomości nie przydadzą się żonie księcia. Nigdy nie miała
jednak zamiaru zostać księżną. Zgłębiała tajniki medycyny, by w dniu, w którym
Samuel w końcu zrozumie swój błąd i wróci po nią do domu, okaże się dobrą,
przydatnążoną.Jeślibędzierozumiała,naczympolegajegopraca,zawszeznajdą
tematdorozmowy.
Niedałjejjednakokazjidowykazaniasiętakciężkozdobytąwiedzą.Starałasię
kierować rozmowę na tematy związane z fizycznością, dając mu do zrozumienia,
czasem w sposób nieprzystający damie, że dysponuje sporą wiedzą z zakresu
biologii.
Być może poczyniłaby większe postępy, gdyby schowała stetoskop do kufra
i skierowała rozmowę na temat stosowania pijawek albo stawiania baniek, jak
uczyniłaby to dawna Evie. Albo gdyby zachowywała się jak pełna wdzięku, bystra
młoda dama, tak jak nauczyła ją tego ciotka Jordan. Tymczasem usiłowała
występowaćwobuwcieleniachnaraziwrezultacieponiosłaklęskę.
Nie spodziewała się jednak tego, co nastąpiło. Być może zbytnio idealizowała
przeszłość.Amożejegoczułośćzmieniłasięwnamiętnośćpodczasrozłąki?
Zaprzeczył temu. Miała wrażenie, że nie potrafi odróżnić miłości od pożądania.
Onasamazpewnościąniemyliłamiłościzpożądaniempotymwszystkim,corazem
przeżyli.Zjakiegoinnegopowoduczekałabyprzeztylelatnajegopowrót?Wciąż
była panną, w sercu i w duszy. Chociaż Samuel bardzo jej się podobał fizycznie,
pragnęłagonietylkodlatego.
Pomyślałaopocałunku.
Musiała przyznać, że po tym, jak ostatnio znalazła się w jego ramionach,
pożądanie dało o sobie znać. A więc to o tym pisali poeci i to dlatego mężczyźni
walczylioHelenępodTroją,stwierdziławduchu.Touczucieznaczniesięróżniło
odtych,którychdoświadczaławubiegłymtygodniu.Byłosilniejsze.Pamiętałajetak
dobrze, jakby całowali się zaledwie przed chwilą. Mogła je błyskawicznie
wskrzesić.
ZastanawiałasięnadnaturąswychuczućdoSt.Aldrica.Miałanadzieję,żebędzie
jej łatwiej dokonać wyboru po tym, jak porozmawia z Samuelem. Nie myliła się.
Była już pewna, że jej sercem zawładnął właśnie Sam. To, co czuła do Michaela,
byłojedyniesłabąimitacjąprawdziwejmiłości.
DlaczegoSamueltegonierozumiał?
Ciotka Jordan dyskretnie ziewnęła. Evie zrobiła to bardziej otwarcie
i rozprostowała ramiona. Przyniosła kiepsko wykończoną suknię ciotce do oceny.
Starszakobietawestchnęła,najwyraźniejrozczarowanaefektempracy.
–Spróbujemyznowuwprzyszłymtygodniu–powiedziała.–Jutrowybieramsięna
baluMerridewsówjakotwojaprzyzwoitka.
–Tak,ciociuJordan.
– Będzie tam też książę. – Ciotka posłała Evie wymowne spojrzenie. – Będziesz
miała okazję zaprezentować swój urok i wdzięk, co, jak widzę, nie sprawia ci
trudności.
Tooznaczało,żeEviepozostawałocorazmniejczasudonamysłu.Książęmógłsię
oświadczyć.Jeślitakuczyni,dlaczegomiałabymuodmówić?Wszystkowskazywało
na to, że Samuel ją opuści, zanim zdąży poznać prawdę o swoim pochodzeniu. Tę
prawdębyłamuwinna.
Kiedyciotkawsiadładopowozu,abyudaćsiędoswegolondyńskiegodomu,Evie
udałasięnaposzukiwanieojca.Byćmożetegopopołudnianieżyczyłsobieżadnych
odwiedzin, jednak dobrze wiedziała, że jej prośby, błagania i obietnice potrafiły
zmienićnawetnajbardziejniezłomnepostanowienia.
Znalazła go w gabinecie. Uniósł wzrok znad książki i uśmiechnął się, jakby jej
widokgoucieszył.
– Ojcze? – Odwzajemniła uśmiech, dając do zrozumienia, że zamierza poruszyć
przyjemnetematy.Pocałowałagowpoliczek.
–Mojadroga.–Przechyliłgłowę,jakbyprzejrzałzamiarycórki.–Miłospędziłaś
czaszciotką?
–Tak,ojcze.Przedchwiląpojechaładodomu.
–Książęniezłożyłcidziświzyty–powiedziałojciec,nieznaczniepochmurniejąc.
– Był tu wcześniej – odpowiedziała lekko zniecierpliwionym tonem. Nie chciała
rozmawiać o Michaelu. – Zobaczę się z nim jutro u Merridewsów. Nie może
przecieżspędzaćcałychdniwmoimtowarzystwie.
–Obawiamsię,żeodstraszyłagoobecnośćinnegomężczyznywogrodzie–rzekł
ojciec.
– Mówisz o Samuelu? – Uśmiechnęła się, jakby z niedowierzaniem. Nie mogła
jednakzaprzeczyć,żeSamniejest„mężczyzną”.Rozwiałwszystkiejejwątpliwości
natentemat,kiedyjąpocałował.–Przecieżnależydorodziny,ojcze.Ibardzosię
ucieszyłam,widzącgopotakdługimczasie.
Ojcieczapatrzyłsięprzedsiebie.
–Wcalenieradzisobietakdobrze,jaksięspodziewałem.Pomimotego,comówi,
wcale nie potrzebował uniwersyteckiego wykształcenia, żeby zostać lekarzem
okrętowym.
– Może czuł, że jest potrzebny w marynarce – zasugerowała. – Zawsze był
altruistą.Pozatymjestempewna,żepowalcedobrzejestmiećnapokładziekogoś,
ktodobrzewie,jaksięobchodzićzrannymi.
–Skorotogouszczęśliwia,tożyczęmuwszystkiegonajlepszego.–Ojciecwydał
ciężkiewestchnienie,najwyraźniejoczekujączmianytematu.
– Uszczęśliwia? – powtórzyła jak echo. – Myślę, że raczej chodzi tu o poczucie
satysfakcji.Mamwrażenie,żejestniespokojny.
– To dlatego że nie czuje się już dobrze w tym domu – powiedział ojciec. –
Zamierzał stąd wyjść zaraz po rozmowie ze mną. – Zmarszczył czoło. – Byłem
zaskoczony,widzącgowogrodziewczasiewizytyksięcia.
– To ja nie pozwoliłam mu odejść – wyjaśniła Evie. – To niedorzeczne, żeby
zatrzymywał się na nocleg w gospodzie, podczas gdy jego dawny pokój czeka na
jego powrót. – Miała ochotę nadąsać się, wydąć wargi, co przynosiło oczekiwany
skutekwprzeszłości.
–Skorosprawiałwrażenieniezadowolonego,niepowinnaśbyłagozatrzymywać.
– Ojciec spojrzał Evie w oczy. – Przychodzi taki czas, że człowiek musi znaleźć
swojemiejsceiwiedzieć,gdziejestintruzem.
– Przecież nie jest tutaj intruzem. Wychował się tutaj. – Miała rację, ale starała
sięprzekonaćdoniejojcazbytżarliwie.Zmusiłasiędoopanowania.–Byłdlaciebie
jaksyn.
–Byłmoimpodopiecznym.SamuelHastingsjestdzieckiemniczyim.
– To nieprawda. Dobrze o tym wiesz. Pochodzi z normalnego związku kobiety
imężczyzny.
–Evelyn!Nieporuszajtakichtematów!Sąnieodpowiedniedladamy.
– Nie musiałabym ich poruszać, gdybyś podzielił się z innymi swoją wiedzą. –
Wydęła wargi i była bliska łez. Skoro nie wolno jej poruszać pewnych tematów
z powodu tego, że jest kobietą, trudno jej będzie znaleźć racjonalne argumenty.
Tymczasemmusiałapostawićnaswoim.
– Znowu do tego wracasz? – powiedział ojciec i kolejny raz ciężko westchnął. –
Evelyn,naprawdęmusiszzrozumieć,żetonietwojasprawa.
–Ależtojestjaknajbardziejmojasprawa–powiedziała,czując,żedrżąjejwargi.
Mocno ucisnęła skaleczony igłą palec, poczuła ból i jej oczy napełniły się łzami. –
Bardzomizależyna–zdusiłaszloch–obutychmężczyznach.–Niechniemyśli,że
chce pomóc jedynie Samuelowi. Uśmiechnęła się nieśmiało przez łzy. – St. Aldric
byłbycizatowdzięczny,jestemtegopewna.Częstowchwilachszczerościmówił
mi, jak bardzo ubolewa nad tym, że nie ma braci. Byłby szczęśliwy, odnalazłszy
członkarodziny.
– Nie mam prawa podejmować takich decyzji – powiedział ojciec, już mniej
pewnymtonem.–Kiedychłopiecbyłjeszczebardzomały,obiecałem…
Aha.Łzyzrobiłyswoje.Ojciecbyłbliskiwyznaniaprawdy.
– Wszystkie przyrzeczenia przestały cię obowiązywać po śmierci księcia
i księżnej. Pozostał już tylko Michael. Jest bardzo samotny. Gdyby jego ojciec
wiedział, że wyjawienie mu prawdy będzie dlań błogosławieństwem, z pewnością
zwolniłbycięzdanegosłowa.
Widziała, jak ojciec walczy z pokusą wywarcia wrażenia na księciu. Prawie
dopięłaswego.
– Dobrze wiesz, że są inne rzeczy, które uczynią St. Aldrica szczęśliwym. Nie
będziesam,mającżonęidzieci.
–Będziejemiał–odparłalekceważąco.
– Kiedy?! – spytał ojciec, zmieniając temat. – Dobrze wiesz, czego chce książę,
Evie.Iczegojaoczekujęodciebie.Czekajużwielemiesięcy,atyjeszczeniedałaś
muodpowiedzi.
–Uczyniętowkrótce–odpowiedziała.
Prawdopodobniejednakniebędziemusiałategorobić.Samuelnajwyraźniejczuł,
żeniejestjejgodny.Jeśliwynikałotozbrakupieniędzyalbostatusu,zpewnością
lepiejbyłouchodzićzaprzyrodniegobrataksięcianiżzaczyjegośwychowanka.
–Wkrótce?Wtakimraziewtymsamymczasiepowiemksięciuojegobracie.
–Awięcprzyznajesz,żejestjegobratem?–Trudnobyłouznaćtozazwycięstwo,
skoroojciecniezamierzałpoinformowaćotymSamuela.
– Tak – odparł ojciec i jeszcze raz westchnął. – Wypełniłem swoją część umowy,
dopilnowując, aby dziecko odebrało odpowiednią edukację i zdobyło zawód.
Dochowałemteżtajemnicy.Dopierotwojenaleganiasprawiły,żejąwyjawiłem.
– Wiedziałam o tym. Wystarczyło mi na nich spojrzeć, kiedy stali obok siebie. –
Uczucietriumfuwyparłonachwilęwszystkieinnedoznania.
–Ateraz,jakprzypuszczam,wydajecisię,żemożeszopowiedziećimcałąhistorię
przy pierwszej nadarzającej się okazji – rzekł ojciec. Pokręcił głową z wyraźną
dezaprobatą.
–Zrobięto,jeślitytegoniezrobisz–powiedziała,tupiącnóżkąjakdziecko.
–Wtensposóbzraniszichobu.Skorouważasz,żepowinnipoznaćprawdę,musi
to się odbyć cicho, na osobności… i to ja muszę im powiedzieć. Przeżyją szok,
nawetjeśliuznająwiadomośćzapomyślną.Mamdokumentyświadcząceotym,że
to nie są puste słowa. Skoro już ma się to stać, nie powinni mieć żadnych
wątpliwości.
Ojciec miał rację. Musiała pozwolić mu, by sam wyznał braciom prawdę
wodpowiednimczasie.Jejdziałaniawtejkwestiimogłybyprzynieśćwięcejszkody
niżpożytku.
–Dobrze,tylkoproszę,niezwlekajztym.
–Zrobięto,kiedywreszcieskończysiętoszaleństwoztwoimbrakiemdecyzji.–
Patrzył jej prosto w oczy, nieporuszony jej melodramatycznymi gestami. – Byłem
wobecciebienazbytpobłażliwy,Evelyn,isamponoszęzatowinę.Zachowujeszsię
jakrozpuszczone,samowolnedziewuszysko.Mogęciustępowaćwwielusprawach,
jednak w tej kwestii pozostanę nieprzejednany. Jesteś moim jedynym dzieckiem
iwszystkim,comipozostałopomojejukochanejSarah.Jesteśmoimsercemimoim
życiem. Nie będę mógł spać spokojnie, dopóki nie wyjdziesz za mąż. A twoim
mężemniepowinienzostaćktośztytułemniższymniżksiążęcy.
Znalazła się w impasie. Oto nadszedł dzień, w którym dziecięce sztuczki nie
zrobiąjużżadnegowrażenianaojcu.Ojciecwyjawiprawdę,jeśliEvelynwyrzeknie
sięnadziei.
Rozważyła swoją sytuację, odwołując się do rozsądku. St. Aldric i Samuel
dowiedzą się, że są braćmi. Zasługiwali na to. Podczas ich ostatniego spotkania
Samuel wyraźnie dał jej do zrozumienia, że choćby czekała na niego
wnieskończoność,nigdyniezostaniejejmężem.Oczekiwałodniej,żewyjdzieza
księcia.
Postanowiła zatem przyjąć oświadczyny, tak jak życzył sobie tego jej ojciec.
Narzeczeństwonieoznaczałojeszczemałżeństwa.Jeszczewielerzeczymogłosię
wydarzyć,zanimstanieprzedołtarzem.
Potem napisze do Sama, przedstawi mu swoje zamiary i da mu ostatnią szansę
powstrzymania ślubu z księciem. Jeśli Samuel nie wykona żadnego ruchu, Evelyn
postąpi zgodnie z wolą ojca. Nie przerażała jej perspektywa małżeństwa
z księciem. Niepokoiło ją jedynie to, że go nie kocha. Kochała tylko jednego
mężczyznę w swoim życiu. Skoro nie mogła go mieć za męża, należało wybrać
kogoś,kogoprzynajmniejlubi.
Wszystko musiało się wydarzyć szybko, zanim Samuel wyjedzie z Londynu do
Szkocji albo ponownie wypłynie. Wstrzymała oddech i postanowiła wprowadzić
swójplanwżycie.
– Skoro obiecałeś, że powiesz prawdę obu panom, przyjmę oświadczyny St.
Aldrica przy pierwszej okazji, kiedy mi to zaproponuje, co, jak się spodziewam,
nastąpi jutro wieczorem. – Teraz pozostało już tylko wyznaczyć Samuelowi czas,
w którym może zmienić zdanie. Spojrzała na kalendarz na biurku. – W przyszłym
tygodniu wydamy bal z okazji zaręczyn. Zapowiedzi będą czytane od następnej
niedzieli.Ślubnastąpiwkrótcepotem.Oilecitoodpowiada,wszystkoodbędziesię
przedupływemmiesiąca.Tylkomusiszmiprzyrzec,żeimpowiesz.
Ojciecdłuższąchwilęprzyglądałsięjejzdumiony,jakbyniemógłsięzdecydować,
czymająskarcićzazbytniąsamodzielnośćistawianiewarunków,czyteżokazać
radośćzpowodutego,żepostanowiłagoposłuchać.
–Tobędzietwójprezentślubnydlamnie–powiedziałaprzymilnie.–Wątpię,żeby
udałomisiędługoutrzymaćtęwiadomośćwtajemnicy,skorojązciebiewydobyłam
ztakimtrudem.Jestemtylkokobietą.
Skwitował jej słowa uśmiechem, jakby chodziło o żart, chociaż Evelyn mówiła
serio.
– Myślę, że masz rację. Jesteś bardzo kapryśna, moja panno, i wiem, że nie
będziesz potrafiła długo utrzymać języka za zębami. Przyjmij oświadczyny księcia
i ustalcie datę balu zaręczynowego. Zaproś Hastingsa na ten bal i wszystko
odbędziesięwciągujednegowieczoru.
ROZDZIAŁSIÓDMY
–Niechcęcięstraszyć,ladyEvelyn,alepotwoimramieniuchodziogromnypająk.
Eviebezzastanowieniauniosłarękę,bygostrzepnąć,alepochwilizorientowała
się, że niczego nie czuje. Przystanęła i gniewnym wzrokiem popatrzyła na swego
partnerawtańcu.
St.Aldricobdarzyłjączułymuśmiechem.
– Nareszcie udało mi się zwrócić twoją uwagę. Punkt dla mnie. W obliczu tak
straszliwego zagrożenia młoda dama powinna pisnąć i rzucić się w ramiona
najbliżejstojącegodżentelmena.Niktnieoczekujeodniej,żesamauporasięztym
problemem.
–Przepraszam…–Usiłowała sobieprzypomniećfigurytańca, bymócgo płynnie
kontynuować. Jak do tej pory, spisywała się bardzo dzielnie, jednak książę
zauważył,żenieskupianasobiejejuwagi.
–Czycośsięstało?–zapytał.
–Nie–skłamała.–Poprostuniemogęsięskupić.
– Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, jeśli jest to coś, w czym mógłbym ci
pomóc. – Patrzył na nią ze szczerym zatroskaniem. Chociaż nie przestawał się
uśmiechać,byłapewna,żenaprawdęleżymunasercujejdobroizrobiłbydlaniej
wszystko,gdybytylkogootopoprosiła.
Pozwólmiodejść.Ispraw,żebySamuelznówmniepokochał,pomyślała.
Była to prośba, której spełnienia nie mogła oczekiwać od przyszłego
narzeczonego.Pozatymniebyłanawetpewna,czytojestmożliwe.
– Czy wizyta twojego serdecznego przyjaciela przyniosła ci rozczarowanie? –
spytałSt.Aldric,przechodzącdosednasprawy.–Sprawiaszwrażenieodmienionej.
Posmutniałaś.
– Przepraszam – powtórzyła, zmuszając się do uśmiechu. – Postaram się być
pogodniejsza.
– Nie zmieniaj się ze względu na mnie – odpowiedział. Kiedy znów ujął jej dłoń,
uścisnął ją w geście pokrzepienia. – Nie ponosisz winy za to, co czujesz. Pewnie
zauważyłaś,żetwójdoktorHastingsbardzosięzmieniłodczasu,kiedywidziałaśgo
porazostatni.Przeżyłaśrozczarowanie…
– Tak – przyznała, chociaż pocałunek w żadnym razie nie przyniósł jej
rozczarowania.
Popatrzyła na St. Aldrica. Jego pocałunki były tak gładkie i poprawne, jak
wszystkoinne,cogodotyczyło.Nawetteraznieprzestawałsiędoniejuśmiechać.
Odwzajemniła uśmiech. Samuel próbował traktować ją jak siostrę, dopóki nie
złamała jego postanowienia. A więc tak to wygląda, kiedy kobieta nie darzy
mężczyznymiłością,alelubigonatyle,bychciećoszczędzićmubólu.
–Ateraz,potymspotkaniu,zmieniłaśzdanienatematnaszegomałżeństwa?
–Niewiem,oczymmówisz.–Zesztywniałaipomyliłakrok,coksiążęnatychmiast
zgrabniezatuszował.Miaławrażenie,żeprzyłapałją,gdygrzeszyłamyśląiciałem.
Nie spodziewała się, że temat Samuela pojawi się w jego kolejnej propozycji
małżeństwa.
Uśmiechałsięterazniemalwspółczująco.
– Nie jestem ślepy, Evelyn. Miałaś słabość do tego mężczyzny. Myślę, że
zakochałaśsięwnim,kiedybyłaśbardzomłoda.Trudnootymzapomnieć.
–Jesteśzbytspostrzegawczy–powiedziała.–Totwojajedynawada.–Toniebyło
jednak prawdą. Jego wadą była perfekcyjność. Książę nigdy nie mylił kroków
wtańcu,jegotwarznigdyniezdradzała,żejestzakłopotany,nieczerwieniłsię.
–Będęnadtympracował,jaktylkosiępobierzemy–zapewnił.–Jeślizgodziszsię
zamniewyjść,będęwidziałtylkotyle,ilebędzieciodpowiadało.
Czyżbydawałjejtymprzyzwolenienazdrady?Zpewnościąnietomiałnamyśli.
Trudnojednakbyłosiędziwić,żeprzyszłojejtodogłowy,skorodarzyłauczuciem
innego.Wtejsytuacjiprzydałbysięmąż,którygotówbyłprzymknąćokonaróżne
sprawki.
Gdyby życzyła sobie takiego małżeństwa, byłaby zadowolona z tej odpowiedzi.
Jednakświadomość,żeksięciuniezależynaniejażdotegostopnia,byraniłagojej
niewierność, sprawiała jej ból. Nie potrafiłaby darzyć takiego męża szacunkiem.
Powróciła myślami do wydarzeń w pokoju Samuela, skupiając się głównie na
końcowychchwilach,kiedytouznał,żekierowałanimijedyniegrzesznachuć.Być
możetaktowyglądałoodjegostrony,jednakEvelyngotowabyłabyumrzećwjego
ramionach,byletylkodaćmuukojenie.
Podwarunkiemżenastąpiłobytoposkonsumowaniuichzwiązku.
–Czyzareagujeszjakośnamojądeklarację,czybędęzdanynadomysły?
–Jakądeklarację?–ZnajwyższymtrudemodegnałamyślioSamueluispojrzała
naksięcia.
–Żejeślizamniewyjdziesz,jestemgotówdostosowaćsiędotwoichwymagań.
Złożył propozycję, którą obiecała przyjąć, a tymczasem była tak zajęta
rozmyślaniaminatematinnegomężczyzny,żeniesłyszałasłówprzyszłegomęża.
–Oświadczęcisięwinnysposób,jeślizależycinamniejoficjalnymtonie.Możemy
zadbaćoto,żebytowarzyszyłnamblaskksiężyca,światłoświeciklejnotyzmojego
skarbca. Ofiaruję ci coś nowego, jeśli te ci się nie podobają. Uklęknę na jedno
kolano. Chociaż nie mam w tym doświadczenia, zaśpiewam serenadę. Napiszę
wiersz.Zrobięwszystko,byletylkonatwojejślicznejtwarzyczcezagościłuśmiech.
Znaszjużmojepoglądynatematnaszegomałżeństwa.Terazchciałbymusłyszeć,co
tyotymsądzisz.
Ojciec miał rację. Zbyt długo kazała już czekać St. Aldricowi. Jeśli naprawdę
chciałazyskaćaprobatęSamuela,tojąotrzymała,itoniejedenraz.Samueluznał,
że St. Aldric jest doskonałym kandydatem. Dał również wyraźnie do zrozumienia,
żenieożenisięznią.
A potem ją pocałował… Nieustannie powracała myślami do tej chwili.
Podejrzewała, że będzie do niej wracać przez resztę życia. Odegnała tę myśl
izwróciłasiędoSt.Aldrica,starającsięwpełniskupićnajegoosobie.
– Przepraszam. Nie chciałam być dla ciebie okrutna ani trzymać cię tak długo
w niepewności. Jakoś tak wyszło… Masz rację. Nadszedł już czas, żebym dała ci
odpowiedź.
Ku jej zdumieniu, książę zastygł w oczekiwaniu, tak jakby nie był pewien, co
usłyszy. Była tak skupiona na sobie i własnych pragnieniach, że bezwiednie
torturowałagoswąobojętnością.
Zasługiwałnacoślepszego.
–Oczywiście,żewyjdęzaciebie.Kiedytylkozechcesz.
–Możemyskorzystaćzespecjalnegopozwolenia–powiedział.–Pannomczęstona
tym zależy, bo chcą pokazać światu, że kawaler ma koneksje. Zdobędę takie
zezwolenie,jeślisobieżyczysz.Niemusimysięjednakspieszyćześlubem.Możemy
chwilęzaczekaćiwszystkonależycieprzygotować.
Zaczął snuć plany, szczęśliwy jak panna młoda, gdy tymczasem Eve powróciła
wspomnieniami do miejsc, gdzie życie było prostsze, zakończenia szczęśliwsze,
apocałunkitaknamiętne,jakbyćpowinny.
Samuela obudziło pukanie do drzwi. A może to walenie rozchodziło się echem
w jego czaszce? To była słuszna kara. Na morzu przyzwyczaił się do mocnych
trunków.Jednakilość,którąwypiłpoprzedniegodnia,osłabiłabynawetmarynarza.
–DoktorzeHastings?
Bezzastanowieniawyskoczyłzłóżkaichwyciłtorbęzlekarstwami.
–Ktotam?Czyjestempotrzebny?–Potrząsnąłgłową,byzyskaćjasnośćmyślenia,
ibyłjużgotówdostawieniaczoławyzwaniu.
– To chyba nic pilnego. Mam dla pana list. – Właściciel gospody czekał
wkorytarzu,aobokniegostałlokajwliberiizThorneHall.
TozapewnejakiśuroczyliścikodEvie,któraspodziewasię,żebędzieokazywał
jej swoje względy, tak jakby nic się między nimi nie wydarzyło. Nigdy jednak nie
zapomnijejwidoku,klęczącejpomiędzyjegoudami.
Znówpotrząsnąłgłową.BólpozwalałmuoderwaćmyśliodEvie.Chcącchronićjej
niewinność,powinientrzymaćsięodniejzdaleka.Potarłrękąpowieki.
–Cokolwiektojest,powiedzmu,żemożetozabraćdodiabła.
Lokajsprawiałwrażenieprzerażonego,alenieruszyłsięzmiejsca.
– Mam to oddać panu do rąk własnych i zaczekać na odpowiedź, doktorze
Hastings.–KiedySam wyjeżdżałodThorne’ów,Tom dopierozaczynałsłużbę. Był
jeszczedzieckiem,młodszymodEvelyn.
Czyżbywybrałagodotejmisji,liczącnato,żeSamuelpamiętategochłopaka,ma
względemniegoprzyjazneuczuciainiezechcesprawiaćmukłopotu?Byłaokrutna,
dręczącgozapomocątakichsztuczek.Zyskałjednakkolejnydowódnato,żeznała
gorówniedobrzejakonsam.Westchnął.
– No dobrze. – Wyciągnął rękę po list. – Zaczekaj. – Zamknął za sobą drzwi
izłamałpieczęć.
Natychmiast rozpoznał charakter pisma. Widywał go bardzo często w listach,
któreuwielbiałiktórychjednocześniesiębał.Wszystkowskazywałonato,żenie
może zlekceważyć tej korespondencji. Nie mógł wyskoczyć z okna na piętrze, by
uciecodtego,cogoczekało.
Sam.
Wstrzymał oddech. List zaczynał się niewinnie. Bał się jednak tego, co mogła
napisaćEviepotym,cozaszłomiędzynimi.
PrzedewszystkimchciałabymCięprzeprosićzato,żeprzyszłamdoCiebiebez
zaproszeniaisprawiłamCikłopot.Niemiałamdotegoprawa.
Nie musiała się usprawiedliwiać. To on zachował się haniebnie, popełnił ciężki
grzech.
Jestem Ci winna kolejne przeprosiny za to, że starałam się ingerować w Twoje
życie i planować Twoją przyszłość tak, aby odpowiadała moim oczekiwaniom.
Jestem pewna, że doskonale poradzisz sobie bez mojej pomocy. Okazałam się
wielkąegoistką,starającsięTobąpokierować.
ZcałegosercaproszęCięjednak,żebyśniewracałnamorze.Awkażdymrazie
żebyśniewybrałtejpracyzmojegopowodu.Obiecuję,żeuczynięwszystko,abyś
był bezpieczny, nawet jeśli będzie to wymagało ode mnie poniechania wszelkich
próbkontaktuzTobą.
Kochana Evie. Bała się o niego i robiła wszystko, co tylko w jej mocy, żeby
ratować jego nic niewarte życie. Poczuł bolesny ucisk w piersi, odrobinę radości,
azarazemżalu,jakzawsze,kiedyoniejmyślał.Wygładziłlisticzytał:
Zgodnie z wolą Twoją i mojego Ojca, wobec częstych próśb ze strony księcia,
przyjęłamoświadczynySt.Aldrica.DlauświetnieniazaręczynOjciecwnajbliższą
środęwydajebal.PrzypominamCi,żeobiecałeśwnimuczestniczyć.Pomimotego,
cozdarzyłosiępóźniej,liczęnato,żedotrzymaszobietnicy.
A niech to! Rzeczywiście powiedział jej, że przyjdzie. Poza tym, niezależnie od
tego,comówiłrozum,niemiałochotyjeszczestądwyjeżdżać.
Jeśli naprawdę chcesz, żebym wyszła za mąż, potrzebuję Twojego wsparcia
w tych trudnych chwilach. Jeśli jednak z jakiegoś powodu wolałbyś, żebym nie
poślubiłaksięciaSt.Aldric,musiszmiotymzawczasupowiedzieć.
CzekamnaTwojąodpowiedź…
Etcetera.
PorazpierwszywżyciuEvelynThornezastosowałasiędojegorady.Oczywiście
tobyłapułapka.Wzakończeniulistudałamuwyraźniedozrozumienia,żewkażdej
chwilimożezmienićbiegwypadków.Wystarczyłotylkojąpoprosić,anatychmiast
wszystkobyodwołała.
Stworzyła mu prawdziwe piekło i bez wątpienia na nie zasługiwał. Podszedł do
stołu,sięgnąłpopióroinapisał:
Evie,
nie masz mnie za co przepraszać. To ja ponoszę winę za to, co się stało.
Proponuję,żebyśmynigdyjużnieporuszalitegotematu.Zapomnęotym,jeśliiTy
zapomnisz.
Jeślichodziomójpowrótnamorze,tozdajęsobiesprawęztego,żesięomnie
niepokoisz.Niemamjeszczesprecyzowanychplanów.JeślitojestdlaCiebietakie
ważne,zapomnęomarynarceirozpocznępraktykęnalądzie.
NiemiałjednaknajmniejszegozamiarupracowaćdlaSt.Aldrica.Oczekiwałaod
niegozbytwiele.
Jestem bardzo szczęśliwy, że zdecydowałaś się przyjąć oświadczyny księcia.
SerdeczniegratulujęTobieiJegoKsiążęcejMości.ZostanęwLondynie,by,takjak
obiecałem, uczestniczyć w Twoim balu zaręczynowym i być obecnym na weselu.
Masz na to moje słowo. Czekam na dzień, w którym będę mógł nazwać Cię
Księżną,aniemojąmałąEvie…
Złożył podpis pod listem, osuszył go bibułą i zapieczętował, a potem otworzył
drzwiiprzywołałczekającegowkorytarzulokaja.
Stało się. List był już w drodze do Evie. Czuł się tak, że mógł go z równym
powodzeniemnapisaćnapapeteriikondolencyjnejzczarnymiobwódkami.Mimoże
sytuacjaodpoczątkuniepozwalałamużywićnadziei,czułsmutek,wiedząc,żetraci
Evelynnazawsze.
ROZDZIAŁÓSMY
Eviebyłapiękna.Samueldoskonaleotymwiedział.Nigdyniewidziałjejubranej
w kosztowne stroje. Uważał, że wygląda wspaniale w codziennym ubraniu. Tego
dnia nie mógł się na nią napatrzeć. Jej jedwabna suknia miała ten sam odcień
błękitu,cooczy,ibyłarówniegładkajakjejwłosy.Smukłąmlecznobiałąszyjęzdobił
złotynaszyjnikwysadzanydiamentami,lśniącymijakgwiazdy.
Zapewne Thorne miał rację. Nawet bez więzów krwi stojąca przed nim młoda
dama nie była przeznaczona dla niego. Sam naszyjnik musiał kosztować tyle, ile
Samuel zarabiał w ciągu roku. Nigdy nie byłby w stanie ofiarować jej takiego
cacka.Dlaniejbyłtojedynienaszyjnikmatki,któregowcześniejnienosiła,bobyła
na to za młoda. Przy St. Aldricu będzie mogła cieszyć się podobnymi i jeszcze
kosztowniejszymiklejnotami.Każdegomiesiącazaprezentujenowąbiżuterię,ajej
garderobabędziepełnasukninakażdąokazję.
Książęubokudopełniałobrazu.Byłwysoki,przystojnyipromieniałtaksamojak
ona.Uśmiechałsiędoniej,jakbyuczyniłamuwielkizaszczyt,zgadzającsięzostać
jego żoną. Byli jak dwie części posągu, zaprojektowane tak, by idealnie się
uzupełniać. Jako księżna, Evelyn będzie olśniewać urodą, błyszczeć tak jak tego
dnia.
Samuel nie potrafił oderwać od niej wzroku. Kiedy spełni dane jej obietnice, jak
najszybciej stąd wyjedzie. Skoro zostaną mu tylko wspomnienia, zadba o to, by
każdy szczegół na zawsze pozostał w jego pamięci. Czekając w kolejce do bycia
przedstawionymszczęśliwejparze,starałsięukryćpożądanieiprzywołaćnatwarz
wyrazbraterskiejdumy.
–Sam.–Ujęłajegodłońobiemarękami.
–Evelyn.–Nadstawiłatwarzdopocałunku.Niemógłgouniknąć,niewzbudzając
podejrzeń.Wykonałpocałunekwpowietrzutużobokjejpoliczka.Wargimudrżały,
jakbynaprawdędotknąłjejskóry.
– Cieszę się, że tu jesteś. Bałam się, że nie przyjdziesz – szepnęła mu do ucha.
Kiedysięwyprostował,spojrzałananiegozniepokojem.–Tojużponadtydzień.
–Obiecałemprzecież,żeprzyjdę,bycieszyćsiętwoimszczęściem.
–Tobardzouprzejmezpańskiejstrony–powiedziałSt.Aldric.StałobokEvelyn,
prezentującpostawęposiadacza.
–SerdeczniegratulujęWaszejKsiążęcejMości.–Samuelskłoniłsięsztywno.Czuł
sięwyjątkowoniezręcznie.
–Dziękuję,doktorze.–St.Aldricznacznielepiejradziłsobiewobecnejsytuacji.
Evie patrzyła na nich obu, jakby w nadziei, że połączy ich coś więcej niż
serdecznanienawiść.
– Proszę mi wybaczyć. – Samuel uśmiechnął się, tym razem szczerze, na myśl
otym,żerozmowadobiegłakońca.–Niemogęprzeszkadzaćinnymgościom.
Oto przeszedł pierwszą próbę ogniową. Teraz musi jakoś znieść kilka godzin
uprzejmychuśmiechówigrzeczności,apotemudasięwswojąstronę.Jednaktam,
gdziepojawiałasięEvie,nicniebyłotakieproste.Możedlategożebyłagospodynią
wieczoru,pojawiałasięniemalwszędzietam,gdziebyłSamuel?Amożeśledziłago
w tłumie, pokazując się w miejscach, w których najmniej się jej spodziewał,
irozdawałauśmiechyipocałunki?
Za każdym razem odwracał się, udając, że jej nie zauważył albo był zbyt zajęty
rozmową z kimś innym, by zamienić z nią słówko. W końcu przyłapała go na
parkiecie,gdzieniemiałjużpretekstu,bysięodniejuwolnić.
–Zatańczzemną.–Wyciągnęłakuniemurękęzuśmiechem,pewna,żeSamuel
przyjdziedoniejjakzawsze.
– Myślę, że to nierozsądne – powiedział. Na samą myśl o zetknięciu się ich rąk
zacząłsiępocić.
–Taniecmabyćczymśnagannym?–Roześmiałasię.–Totwojazawodowaopinia?
Myślałam,żelekarzewręczzalecajątakieniewinnećwiczenia.
– Wiesz, że nie o tym mówię. – Zniżył głos do szeptu i rozejrzał się dookoła, by
zyskaćpewność,żeniktopróczEviegoniesłyszy.
Kokieteryjniezatrzepotaławachlarzem.
–Naprawdęniewiem,ococichodzi.Jeślizatwojąodmowątańcacośsiękryje,
powiedzmitootwarcie.
–JeślinaprawdęchceszwyjśćzaSt.Aldrica,toniepowinniśmyrazemtańczyć–
wycedziłprzezzaciśniętezęby.
– Moje zaręczyny nie powstrzymały mnie od tańczenia ze wszystkimi
mężczyznaminatejsali…zwyjątkiemciebie.Unikaszmnie.
–Nie–skłamał.
–Jestempewna,żeSt.Aldricniemiałbynicprzeciwkotemu.
–Nieobchodzimnie,coonsobiemyśli.–Wiedział,żemówijakzazdrosnygłupiec.
–Skorotocięnieobchodzi,tocostoinaprzeszkodzie,żebyśmyzatańczyli?Jeśli
ludziezauważą,żemnieunikasz,zacznąsięnadtymzastanawiać.Towzbudziich
podejrzeniaistaniesiępożywkądlaplotek.
Złapała go w sidła. Musiał przyznać, że miała rację. Ktoś mógł poczynić jakąś
uwagę na temat tego, jak dziwnie zachowuje się Samuel w jej towarzystwie. Nie
mógłdopuścićdoplotek.
Nieprzestawałagonamawiać,pewna,żeniebędziepotrafiłsięjejoprzeć.
– Następny walc mam wolny. Zatańcz ze mną i przestań się upierać. – Na jej
twarzypojawiłsięszelmowskiuśmieszek.–Taniecsięskończyszybciej,niżmyślisz,
ajazapewniamcię,żeniestaniecisiękrzywda.
– Nie! Tylko nie walc! – Powiedział to tak głośno, że jakaś matrona stojąca
w pobliżu zmierzyła go ostrym, karcącym spojrzeniem. Nie potrafił jednak
spokojniemyślećotymszczególnymtańcu.–Zatańczęztobą,jeślinatonalegasz.
Aleproszę,żebybyłtojakiśinnytaniec.
–Dobrze–odpowiedziała,niekryjącrozczarowania.–LaBelleAssembly.Właśnie
zaczynają. Zatańczymy z St. Aldrikiem i jego partnerką, więc nie musisz się
obawiać,żegozdenerwujesz.
Samuelzmrużyłoczy.
–Odmawiamciniedlatego,żebojęsięksięcia.
– W takim razie mam rozumieć, że boisz się mnie? – Pokręciła głową. – To nie
poprawiatwojegowizerunkuwmoichoczach.
Jej list zawierał wiele kłamstw. Nie potrzebowała moralnego wsparcia. Szukała
jedyniekolejnejokazji,abygodręczyć.Mocnościsnąłjejdłoń.Wtymuściskunie
byłojednakdawnejłagodności.
–Wtakimraziechodź.Imszybciejzaczniemy,tymszybciejbędziemymielitoza
sobą.Potemmusiszzostawićmniewspokojunaresztęwieczoru.
Miałrację.Tobyłbłąd.
Myślała, że jeśli będzie go kusić na oczach innych, uda jej się wydobyć z niego
oczekiwane wyznanie. W najgorszym razie stworzy sobie okazję do przebywania
znimblisko.Jednaknietakichwspomnieńoczekiwała.Taniecokazałsiębolesnym
przeżyciem.
Stworzyli czwórkę z St. Aldrikiem i jego partnerką, panną o wielkiej urodzie
i małym rozumku. Okazała się jednak doskonałą tancerką, a w tej chwili nikt
niczego więcej od niej nie oczekiwał. Wymienili ukłony i dygnięcia, po czym
rozpocząłsiętaniec.
Samuel wykonywał figury tańca poprawnie, lecz było widać, że jest spięty.
Tymczasem St. Aldric tańczył z gracją, swobodnie, ciesząc się towarzystwem
narzeczonej.
Evelyn obróciła się w stronę Samuela. Wpatrywał się w nią intensywnie, jakby
starał się zapamiętać każdy szczegół. W pewnej chwili stało się to trudne do
wytrzymania.Spojrzawszynajegoponurątwarz,domyśliłasięprawdy.
Samuel był zazdrosny, wściekły, zawiedziony w swych nadziejach. To nie odraza
kazałamusiętrzymaćzdalaodEvelyn.Onjejpragnął,równiemocnojakwdniu,
wktórymsięcałowali.
Teraz znów tańczyła z St. Aldrikiem. W jego spojrzeniu nie zauważyła niczego
szczególnego. Był już bardzo bliski uczynienia jej swą żoną, mógł więc spokojnie
myślećoczymśinnym.
JednakilekroćSamuelbrałjązarękę,miaławrażenie,żeniezamierzapozwolić
jejodejść.Zmuszałsiędouwolnieniajejzuściskudłoni.Zgrzytałzębami,starając
się skupić na tańcu. Był sztywno wyprostowany, jakby każde dotknięcie Evelyn
sprawiałomuból.
Kiedymuzykaumilkła,pozwoliłaSamowisięodprowadzić.Odszedłbezsłowa.
Przezchwilęstałanieruchomo,niemogącsięzdecydować,azarazpotemwyszła
zsalibalowejipodążyłakorytarzamidomiejsca,wktóremusiałsięudać.
Wogrodziebyłociemno.Wpowietrzuunosiłsięzapachkwiatów,powietrzebyło
ciężkie i wilgotne, co wkrótce wygna londyńskie elity do Bath albo na wieś. Nie
zapalonoświatełnapodwórzuigościeniewychodzilizdomu.
Samuelzająłławkęwcieniuwiązu.
Gdy przycupnęła na ławeczce obok niego, nie odezwał się ani słowem. Przez
dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, nie chcąc psuć nastroju chwili. Odezwał się
pierwszy.
–Evie.Obiecałaśmi,żedotegoniedojdzie,jeślizostanęwLondynie.
–Miałeśrację,mówiąc,żeniepowinniśmytańczyćwalca.–Gdybydotegodoszło,
zrobiłaby z siebie widowisko, przywierając do niego. Znalazłszy się w jego
ramionach,niepotrafiłabysięoprzećpokusie.
Westchnął.
–Więcczujesztosamo?Miałemnadzieję,żenieprzeżywasztegocojaiżewtedy,
wgospodzie,tobyłprzypadek.
Kiwnęłagłową.
–Skoroniemożemyrozwijaćuczucia,niepowinniśmynawetpróbować.
Niepatrzyłwjejstronę.Siedziałsztywnojakwtedy,gdydoniegodołączyła.
–Nierozumieszwszystkiego.Taknaprawdętegonierozumiesz.
– Wiem, że pozostało tylko kilka minut, a potem nie będę już mogła niczego
odwołać. Jeśli istnieje powód, dla którego mogłabym zmienić zdanie, zamierzam
z niego skorzystać. – Chwyciła go za rękę i mocno ścisnęła, mając nadzieję, że
wyczujejejdeterminację.
– Musisz mi zaufać. Wiem, co jest dla ciebie najlepsze – oznajmił tonem, jakim
niejednokrotnie zwracał się do pacjentów. – Powtarzam: nie ma powodu, dla
którego miałabyś nie wyjść za St. Aldrica. Prawdę mówiąc, nalegam, żebyś to
zrobiła.
– Dlaczego z takim uporem grasz rolę starszego brata? – spytała, kręcąc głową
wniedowierzaniu.
– Widocznie czuję potrzebę nadrobienia ostatnich lat – odpowiedział. –
Potrzebujesz kogoś, kto nauczy cię rozsądku. Twój ojciec najwyraźniej nie daje
sobieztymrady.
– Czasami się zastanawiam, czy aby nie jesteś tępy, pomimo doskonałego
wykształcenia,czyteżsobiezemnienieżartujesz.Wiesz,żenieoczekujęodciebie
braterskichporad.
–Acoinnegomogęcizaoferować?–jęknąłgłuchowpoczuciubeznadziei.
Evelynbyłarozdartapomiędzywspółczuciemazłością.Wszystkowskazywałona
to,żejeślichceusłyszećmiłosnewyznanie,musizdobyćsięnaniesama.
–Skoromilczysz,powiembezowijaniawbawełnę.Kochamcię,Samuelu.Zawsze
będęciękochać.Udajesz,żeniczegonierozumiesz.Proszę,Sam,proszę.Zdecyduj
sięnawyznanie.PorozmawiamzMichaelem,zojcem.–Jeszczerazmocnościsnęła
jegodłoń.
Zwróciłsięwjejstronętak,żeichtwarzeznajdowałysiętużoboksiebie…inagle
zaczęlisięcałowaćjakszaleniwoświetlonymblaskiemksiężycaogrodzie.Wjednej
chwilipowróciłoszaleństwozpokojuwgospodzie.
Starałasięzmusićdoopanowania.Zdawałasobiesprawę,żewsaliczekająnanią
goście. I mężczyzna, który marzył o tym, aby została jego żoną. Odegnała
niepokojącemyśliirozchyliławargidopocałunku.Słyszałaszelestswojejsukni,gdy
przywieraładoSamuela,czułaszybkieruchyjegojęzykaijegosmak.
Położył jej rękę na szyi i delikatnie pogładził, nie chcąc burzyć fryzury. Potem
przesunął dłonią zagłębienia szyi i wsunął palce za dekolt sukni. Wstrzymała
oddech.Drżałyjejkolana.Wsunęłamuręcepodkamizelkę.Czułajegomięśniepod
tkaniną koszuli. W odpowiedzi zacisnął palce na brodawce piersi i pociągnął.
Gwałtowniezaczerpnęłatchuizagryzładolnąwargę,anastępniemocnochwyciła
gozapośladki.Uniósłjąiposadziłsobienakolanach.Poczułajegomęskość.
Oderwałustaodjejwargiwyszeptałdoucha:
–Czytegowłaśnieodemniechcesz?–Ipchnąłjąbiodrami.
Przytaknęła,wpijającpalcewjegomięśnie,imocnoprzywarładoniego.
– Bo ja tego właśnie chcę od ciebie – powiedział. – Tego od ciebie chciałem od
chwili,gdyporazpierwszypoczułempożądanie.Chcęczućsmaktwojegociałana
swychwargach.Pragnęznaleźćsięwtobie.
– Tak – wyszeptała, zamykając oczy. – Tak! Tak! – Wyobrażała sobie ten słodki
moment,kiedyoddamusiębezreszty.
–Właśnietegochcę–powiedziałgorączkowymszeptem;jegooddechwydałjejsię
jeszcze gorętszy niż pocałunek. – I nie ma to nic wspólnego z romantycznym
wyznaniemczymałżeństwem.Chcęcięposiąść,tuiteraz,wtymogrodzie,nagąjak
Ewa. Chcę cię wykorzystać dla swojej przyjemności, bez myślenia o tym, co
przyzwoiteidobre.
Mówił o wspaniałych rzeczach w taki sposób, jakby były brudne i plugawe.
Amimotochciała,bynastąpiły.
Ręką, którą wcześniej obejmował ją w talii, przycisnął jej głowę do swoich ust,
żebymócdalejprzemawiaćszeptem.
– Chcę twojego ciała, Evie. Tylko tyle. Chcę cię zniszczyć. Chcę tego i już. Nie
obchodzi mnie, czy to unicestwi nas oboje. Dlatego cię zostawiłem przed sześciu
laty.Idlategoterazznówmuszęcięopuścić.
Zsunął ją ze swoich kolan i odepchnął od siebie, na drugi koniec ławki.
W wieczorne powietrze wkradł się chłód. Czuła go na nagich piersiach,
wyswobodzonychzgorsetu.
– Ochłoń, a potem wróć do domu i znajdź swojego narzeczonego. – Głos miał
zimny,beznamiętny.–Jakjużcipowiedziałem,niejestemodpowiednimmężczyzną
dlaciebie.WyjdźzaSt.Aldrica,Evie.Proszę.Będziesięociebietroszczył.Janie
mogę.Musiszsięwyzbyćtejbezsensownejnadziei,żekiedyśmożebyćinaczej.–
Wstałiodszedł.Wgłąbogroduczydodomu?Niebyłapewna.
Zakryła piersi, podciągając stanik sukni, a potem przyłożyła dłoń do policzka,
czekając,ażustąpirumieniec.Gdybyzostałatamjeszczechwilędłużej,stałabysię
równiezimnajakSamuel.Ogarnąłjągniew.
SamuelHastingsbyłwszystkim,czegowżyciupragnęła.Zwabiłagotuiposzłaza
nim jak głupia, tylko po to, by znów doświadczyć odrzucenia. Doprowadził ją na
skraj rozkoszy, a potem usłyszała od niego jedynie groźby i obelgi, jakby był
łobuzemzDruryLane.
Cóż,tosięniemogłopowtórzyć.Tegowieczoruzamierzaładokonaćostatecznego
wyboru. Odejść do innego mężczyzny i nigdy więcej nie oglądać się za siebie.
Wiedziała, że St. Aldric przynajmniej jej nie odepchnie, nawet nie próbując jej
pokochać.
Któregoś dnia wróci myślami do tego wieczoru i odkryje, że wspomnienie jest
krucheiwyblakłejakzasuszonykwiatek.Będziepatrzećnaswojedzieci,spłodzone
przez Michaela, i zastanawiać się, jak mogła być tak głupia, by pragnąć innego
mężczyzny.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj byłoby to trudne. Pomyślała o St. Aldricu i jego licznych
zaletach.Poczuła,jakjejwewnętrznyżarzaczynastygnąć.Michaelbyłprzystojny.
Dobry. Miał fantastyczne poczucie humoru. Na jej widok nie uciekał, tylko zbliżał
się rozpromieniony. Twarz zdobił mu wówczas uśmiech wyrażający obietnicę
iradosneoczekiwanienaichwspólnąprzyszłość.
Podniosłasięzławki,wygładziłanasobiesuknięiwróciładodomu.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
–LadyEvelynuczyniłamnienajszczęśliwszymczłowiekiemwLondynie.
Samuel wrócił do sali balowej akurat na czas, aby usłyszeć nowinę. St. Aldric
uśmiechałsięoduchadouchajakgłupiec,nieświadomfaktu,żestojącaobokniego
kobietabyłanadalzarumienionaodpocałunków,którymiobdarzyłjąSamuel.
On sam stał teraz w milczeniu, jak to czynił przez większość swojego życia,
walczączpierwotnyminstynktem,ipozwolił,abywszystkotosięstało.Przezjakiś
czas czekał w ogrodzie, aż Evie wróci do domu bez niczyjej pomocy. Nie było łez
ani rozpaczliwych błagań. Z miejsca, w którym się znajdowali, zdawała się
emanowaćgłębokacisza.KilkaminutpóźniejEvelynwstałaiodeszła.
Czuł się tak jak pierwszego dnia na morzu, kiedy obserwował oddalający się
brzegAnglii.Postrzegałwtedywodęjedyniejakobarierępomiędzynimakobietą,
której nie potrafił nie kochać. Teraz było tak samo. Sala balowa wydawała się
rozszerzaćnajegooczach,kiedywirującewwalcuparyzapełniłyparkiet,aSamuel
byłjedynymstabilnympunktem.Znowujątracił.
Upiłniecowina,żałując,żeniejesttonicmocniejszego.Jeszczegodzinaibędzie
mógł się wymówić i odjechać. Nie musi jednak stać tutaj i patrzeć na Evelyn,
szczęśliwąbezniego.
W ogrodzie wszystko było takie proste. Niewinne, braterskie myśli umknęły
zjegogłowyjakzwierzętaprzednadciągającympożarem.Pragnęłago.Poczuł,że
musi ją mieć, inaczej oszaleje. Czuł narastające napięcie i determinację, aby
pociągnąć ją na ziemię, odrzucić jej spódnice i halki i zatracić się w miękkości jej
ciała.
Obrzydliwe.Obsceniczne.Grzeszne.
Odepchnął ją, przerażony swoim zachowaniem, a jednocześnie przepełniony
uczuciem grzesznego triumfu. Evelyn należała do niego pod każdym względem.
Poślubiksięcia.Alezakażdymrazem,kiedyjejdotknie,będziemyślałaotejchwili
iotym,jakbardzogopragnęła.
To nie może się powtórzyć. Tym razem wyjedzie do Ameryki. Albo na Jamajkę.
Przy odrobinie szczęścia zapadnie na gorączkę tropikalną i jego cierpienia
wreszciesięskończą.
Samuel odwrócił się od tłumu w nadziei na znalezienie pociechy w kartach,
kieliszku brandy albo jakiejś ładnej buzi, która mogłaby oderwać jego myśli od
jedynejkobiety,naktórąnaprawdęchciałpatrzeć.
ZamiasttegonatknąłsięnaojcaEvelyn.
–DoktorzeHastings.
Lord Thorne odnalazł go wśród osób spieszących pogratulować księciu. Samuel
sprawdził, czy jego kieliszek jest uniesiony dostatecznie wysoko, a uśmiech jest
wystarczająco szeroki, aby nic w jego postaci nie zdradzało, że zaręczyny nie
budząwnimzbytniegoentuzjazmu.
–Samuelu.
TerazgłosThorne’abrzmiałtakjakwtedy,kiedySamuelnadalbyłjegoulubionym
synem.Zanim,jąkającsię,poprosiłorękęEvelyn.
–Milordzie–odpowiedział,starającsię,abyjegopółuśmiechniewyglądałnazbyt
wymuszony.
–St.AldriciEviejużkończątaniec.Niemapowodu,bydłużejzwlekać.
– Z czym? – zdziwił się Samuel. Czyżby oczekiwano od niego, że opuści już
przyjęcie?
Wyglądało jednak na to, że Thorne mówił raczej do siebie niż do niego, jakby
chodziłoojakiśobowiązek,któregoniedopełnił.
–Chciałbym…chcielibyśmy…porozmawiaćztobą.Umniewgabinecie.
Thorne wyglądał na równie skrępowanego co Samuel. Jego nastrój zupełnie nie
pasowałdoradosnychokoliczności.Toprzecieżbyłatakżechwilajegotriumfu.
–Oczywiście,milordzie–Samuelspojrzałnazegar.–Możezapółgodziny?Wtedy
tłumpowiniensięjużrozejść.
–Zadwadzieściaminut.–Thornewyglądałtak,jakbynachwilęwstrzymanojego
egzekucję.–Doskonałypomysł.Dozobaczenia.
Zniknął w tłumie. Samuel obserwował, jak z nieobecnym wyrazem twarzy
przyjmujegratulacjezpowoduzaręczyncórki.
Byłotobardzodziwne.
Taniec zakończył się, a prześwietny St. Aldric stał u jej boku. Wygrał, powinien
więc przynajmniej cieszyć się nagrodą. Samuel zauważył jednak, że Thorne
rozdzielił go z Evelyn zaraz po tym, gdy umilkła muzyka, szepcząc coś księciu do
ucha.
Evelyn spoglądała na nich. Chociaż nie mogła dosłyszeć, o czym była mowa,
skinęła głową. Na jej ślicznej twarzy malował się przedziwny wyraz, jakby
przypomniała sobie właśnie o jakimś kłopotliwym szczególe, który mącił radosny
nastrój chwili. Naraz odwróciła się do gości, ponownie stając się uosobieniem
perfekcji.
Coś wisiało w powietrzu. Samuel nie mógł jednak wyobrazić sobie, co to może
być.Zegarodmierzałminutydowyznaczonegospotkania.
Oumówionejgodziniewszedłnagórę,abyodnaleźćThorne’a.
Był tam również St. Aldric. Czekał w gabinecie swojego mentora jak psotny
uczeń,chociażwniczymniezawinił.JegoskromnośćczyniłagowoczachSamuela
jeszczebardziejirytującym.GdybynieEvie,napewnoczułbydoniegosympatię.
ZuśmiechemukłoniłsięksięciuilordowiThorne.
–Milordzie,WaszaKsiążęcaMość.
–Samuelu.
Znowu ta znajoma poufałość. Przyjął ją z cynicznym uśmiechem. Czyżby teraz,
kiedylosEvelynbyłprzypieczętowany,znowumiałsięstaćulubionymsynem?Nic
ztego,dodiabła.
– Przypuszczam, że zastanawiasz się… że obaj panowie zastanawiacie się…
dlaczegowastutajpoprosiłem–powiedziałThorne,niewiedząc,nakogonajpierw
spojrzeć.–TakiebyłożyczenieEvelyn.
Nastąpiłakolejnachwilaniezręcznejciszy.
– Widzicie, Evelyn domyśliła się prawdy. I przekonała mnie, że skoro dla niej
sytuacjajestoczywista,tomożestaćsięoczywistarównieżdlainnych.Uważa,że
byćmożelepiejbędziewyjaśnićsprawę,zanimpojawiąsięjakieśspekulacjenaten
temat.Askorojesteśdziśznami,Samuelu…
Thorne znowu przerwał, jakby jego wypowiedź była na tyle klarowna, że nie
potrzebabyłożadnychdodatkowychwyjaśnień.
St. Aldric patrzył na niego z krzywym uśmiechem, jakby nie mógł ukryć
rozbawienia.
– Na razie, Thorne, jedyne spekulacje mogą pochodzić od nas dwóch. Widzę, że
pragnie pan podzielić się z nami jakąś informacją, ale przychodzi to panu
z trudnością. Proszę mówić dalej. Doktor Hastings i ja na razie niczego się nie
dowiedzieliśmy.
Thorne spoglądał to na jednego, to na drugiego, jak królik osaczony przez dwa
lisy.
– Z początku muszę powiedzieć, że nie zamierzam urazić ani Waszej Książęcej
Mości, ani pańskiego ojca, który był moim drogim przyjacielem. Nigdy nie było
równieżmoimzamiaremzdradzićzaufania,którewemniepokładał.
–Ponieważnieżyjeodprawiedziesięciulat,raczejniebędziemiałpanutegoza
złe–rzekłSt.Aldriczzachęcającymuśmiechem.–Zakładamjednak,żepowierzył
panupodprzysięgąjakiśsekret,któryterazmocnopanuciąży,czyżnie?
–Tonicażtakpoważnego–pospieszyłzzapewnieniemThorne.–Zdarzyłosięto
takżewieluinnymmężczyznom.Niemawtymżadnejhańby.WaszaWysokośćmusi
wiedzieć,żepańskiojcieczawszebyłczłowiekiemszlachetnym.
–Miłomitosłyszeć–skinąłgłowąSt.Aldric.
– Mówię o tym tylko dlatego, że prawda może wkrótce wyjść na jaw bez mojej
pomocy–dodałThorne.
–Awięcmówże,człowieku–powiedziałSt.Aldric,znowusięuśmiechając.–Nasz
dobry doktor może potwierdzić, że kiedy wyciąga się z ciała drzazgę, nie należy
robićtegopowoli.Toprzedłużatylkoból,apanprzedłużateraznapięcie.Cóżtoza
„nieażtakpoważna”wiadomość,którąskrywapanprzedświatem?
–Tostałosię,kiedyWaszaKsiążęcaMośćbyłjeszczeniemowlęciem,rzeczjasna.
MatkaWaszejKsiążęcejMościbyłanadalsłaba.Doszłodo…–kolejnadramatyczna
pauza–…pewnegouchybienia.
Uwaga Samuela zaczęła odpływać. Było jasne, że cokolwiek to jest, dotyczy St.
Aldrica,aniejego.Byćmożeznalazłsiętutajnawypadek,gdybyksiążędoznałzbyt
wielkiegoszokuipotrzebowałlekarza.
Książę nie wyglądał jednak na kogoś, kto mógłby zemdleć pod wpływem złych
wiadomości.Miałniecozaczerwienionepoliczki,toprawda,alebiorącpoduwagę
okoliczności,byłotozupełnienaturalne.
– Ponieważ zarówno moja matka, jak i ojciec zeszli już z tego świata, nie widzę
powodu,żebydłużejukrywaćtegorodzajuinformację.Proszęmówić,mapanmoje
błogosławieństwo.Natychmiast,jeślimożna.
Nawet święci nie mają nieograniczonej cierpliwości. Wyglądało na to, że
cierpliwośćSt.Aldricarównieżbyłanawyczerpaniu.
–Ztegouchybieniawyniknąłproblem–powiedziałpospiesznieThorne.–Urodziło
siędziecko.Chłopiec.
–Aletobyoznaczało…–St.Aldricpotrząsnąłgłowązezdumieniem–…żemam
brata?
–Przyrodniego–uściśliłThorne.
St.Aldriczerwałsięnarównenogi,podbiegłdoThorne’aichwyciłgozaramię.
–Wiedziałpanotym?Iniepowiedziałmipan?Dodiabła,muszędowiedziećsię
wszystkiego.–Książęuspokoiłsięszybko,alewidaćbyło,żeniemożedoczekaćsię
dalszychwieści.–Czymójojciecpowiedziałpanuonimcoświęcej?Chciałbymgo
poznać.Niechciałbym,muszę!
–Toniemawpływunasukcesję–zapewniłgoThorne.–Książęjeststarszy.Aon
jestbękartem.
–Niedbamoto–nalegałSt.Aldric.–Tomojakrew,kimkolwiekjest.Jestmoim
krewnym i jestem za niego odpowiedzialny. Nie będzie cierpiał niedostatku,
postaramsięoto.Mambrata!–Natwarzyksięciamalowałsięradosnyuśmiech.
JakzwykleSt.Aldricokazałsięczłowiekiemzewszechmiargodnympodziwu,nie
okazawszywtejsytuacjianikrztyzawiścianiwściekłości.Zjegopostawywynikało,
że nie dostrzega w sytuacji niczego wstydliwego. Brat z nieprawego łoża nie
stanowiłdlaniegożadnegokłopotu.Wprostprzeciwnie,wieśćwydawałasiębudzić
w nim zachwyt. W życiu księcia brakowało tylko jednego: rodziny. A teraz Bóg
zesłałmuitendar.Terazmiałjużwszystko.
–Niecierpiałniedostatkuaniprzezchwilę–powiedziałThorne.–Pańskiojciecod
razu powierzył go mojej opiece, a ja przysiągłem, że utrzymam wszystko
wtajemnicy.–TerazpatrzyłprzezramięksięciawstronęSamuela.–Wychowałem
go jak własnego syna. Nie powiedziałem mu nic o jego prawdziwych rodzicach.
Okłamywałemgo…
TerazobajmężczyźniwpatrywalisięwSamuela.Thorneprzepraszającowzruszył
ramionami.
– Nie rozumiem – powiedział Samuel, ale, oczywiście, rozumiał. To spotkanie
dotyczyłowłaśniejego.
– Nie zabrałem cię z przytułku – rzekł Thorne. – Twoją matką była krawcowa
o nazwisku Polly Hastings, która mieszkała we wsi St. Aldric. Nie mogła się tobą
opiekować, ponieważ zapadła na gorączkę połogową. Zabrałem cię do siebie na
krótkoprzedjejśmiercią.
–Mojamatka…
Wiedział,żemiałmatkę,tojasne.Jednakniemyślałoniejprzezcałelata.Ajego
ojciec…
–Mówiłmipan,że…–Niepotrafiłdokończyćtegozdania.
– To, co ci kiedyś mówiłem, nie ma żadnego znaczenia – powiedział
ostrzegawczym tonem Thorne, jakby Samuel chciał powtórzyć na głos, ze
wszystkimiohydnymiszczegółami,opowiedzianąmuniegdyśhistorię.–Prawdajest
taka,żetwoimojcembyłstaryksiążę.
W tym momencie wszystko uległo zmianie. Dzięki temu jednemu zdaniu Samuel
zpotworastałsięczłowiekiem.Jegopragnienieniebyłonikczemneigrzeszne.Było
tocałkowicienaturalneuczuciewobecnajpiękniejszejkobietynaświecie.Wszelkie
przeszkodyzniknęły.
PokójzawirowałwokółSamuelaizaschłomuwustach.
Kiedy znowu otworzył oczy, zobaczył nad sobą sufit. Dzięki Bogu Evelyn nic nie
widziała, inaczej naśmiewałaby się z niego do końca życia. Wystarczającym
upokorzeniem było zemdleć w obecności St. Aldrica i Thorne’a. Nie było sensu
przypominać,żewyszedłbezszwankuzniejednejbitwy,brodziłwekrwipokostki,
widział okaleczone kończyny, słyszał krzyki rannych i czuł wokół siebie zapach
śmierciinigdyniezasłabł.
–Dobrzesiępanczuje?
St. Aldric patrzył na niego speszonym wzrokiem, po czym znowu uśmiechnął się
szeroko. Jego mina była dziwnie znajoma; bardzo przypominała tę, którą Samuel
widywał w lustrze przy goleniu. Teraz, kiedy miał powód, aby doszukiwać się
podobieństwpomiędzynimi,stałosięjasne,żesąbraćmi.Karnacja,oczy,wysokość
czoła i umiejscowienie uszu – wszystko było takie jak u niego. Nie mógł mieć
żadnychwątpliwości.
Książęwyciągnąłrękę,niezwracającuwaginajegomilczenie.
–Domyślamsię,żetobyłdlapanaszok.
–Ogromny.
Chodziłomuonatłokmyślikłębiącychsięwjegogłowie,onowefaktywypierające
stare… i o poczucie, że tak bardzo mylił się w sprawie, której był stuprocentowo
pewien: Evelyn nigdy nie mogła należeć do niego. Była jego siostrą. Jego uczucia
wobecniej,choćbyniewiadomojakpotężne,byłyplugaweiobrzydliwe.Przezcałe
dorosłe życie uważał się za nikczemnika, najpodlejszego grzesznika niegodnego
przebywaniawtowarzystwietej,którejnajbardziejpragnął.Ulginieprzyniosłomu
jednakanioddalenie,aniprzemoc,anilekturaBiblii.
I nagle, w jednym momencie, został oczyszczony. Wypielęgnowana dłoń nadal
wisiała przed nim w powietrzu; widział ją nieco niewyraźnie, dopóki nie ustały
zawrotygłowy,apulsniewróciłdonormalnegotempa.Samuelchwyciłdłońksięcia
ipozwolił,abytenpomógłmusiępodnieść.
–Dlamnieteżbyłtowielkiszok–powiedziałSt.Aldric,próbującgouspokoić.–
Przyzwyczaiłem się już do myśli, że jestem ostatnim liściem na martwym drzewie
genealogicznym.
–Jestemnieślubnymsynem–odparłSamuel,nadaloszołomionyradościąksięcia.–
Nie sądzę, żebym mógł zostać uwzględniony w pańskim drzewie genealogicznym.
Chybażejakorosnącyobokchwast.
–Lepszetoniżpusta,nagaziemia.–St.Aldricwpatrywałsięwniegozdziwnym
głodemwoczach,poczymchwyciłgowbraterskiuścisk.
Samuel poczuł, że książę klepie go mocno po plecach; po chwili chwycił go za
ramiona,odsunąłniecoodsiebieiwpatrzyłsięwjegotwarz.St.Aldricuczyłsięna
pamięćjegorysów,porównywałjezeswoimi,dostrzegałtesamepodobieństwaco
Samuel,ikiwałgłowąnapotwierdzenie.
–Niemapanpojęcia,cotozaulga…odnaleźćjakiegokolwiekkrewnego,kiedyjuż
pogodziłemsięzmyślą,żejestemnaświeciesam.
Samuel odpowiedział mu jedynie pustym spojrzeniem. Nigdy nie odczuwał
potrzeby posiadania brata ani też ojca i siostry; lepiej, o wiele lepiej było być
samemuniżznimi.Aterazzostałwrzuconywśrodekzupełnieinnejrodziny,której
niechciał.
Uczucia te musiały malować się na jego twarzy, ponieważ St. Aldric
wzawstydzeniuodwróciłgłowę.
– Przepraszam. Nie pomyślałem. Wie pan aż nazbyt dobrze, co oznacza
samotność.Aledlaobuznastosięzmieni.Oczywiścieuznampanazaprawowitego
członkarodziny.Ipomogępanu,jaktylkobędęmógł.ItakzrobiłbymtodlaEvelyn,
aleterazmamowielewięcejpowodów,abytouczynić.
Evie.
Zapomniał o wydarzeniach z ostatniej godziny. Lady Evelyn Thorne była teraz
zaręczonazksięciemSt.Aldric,który–jaksięokazało–byłjegobratem.Czułsię
tak, jakby ją utracił, na krótką chwilę odzyskał i utracił ponownie. Pomiędzy nimi
trojgiemwszystkobyłoskończone.ZniszczenieszczęściabrataiodebranieEvelyn
szansynawspaniałemałżeństwobyłobyszczytemniegodziwości.
Podjęcie tej decyzji zajęło mu dłuższą chwilę. Być może to niegodziwe, ale
zrobiłbytobezzmrużeniaoka.Evelyngokocha–zaledwiegodzinętemudowiodły
tego jej słowa i zachowanie. Samuel nie ma żadnych zobowiązań wobec tego
intruza. Niezależnie od tego, co może sobie myśleć St. Aldric, nadal są wrogami.
Nicnaświecietegoniezmieni.
–Jakjużpowiedziałem,kiedyspotkaliśmysięporazpierwszywogrodzie,pomoc
WaszejKsiążęcejMościniebędziekonieczna–powiedziałłagodnieSamuel.
Oczy St. Aldrica rozszerzyły się ze zdumienia, jakby nigdy nie brał pod uwagę
możliwościodmowy.
– Jaki ma pan powód, żeby mi odmawiać? Z pewnością potrafię otworzyć wiele
drzwi,któredotądpozostawałydlapanazamknięte.
–Dotejporyjakośdawałemsobieradęibyłemzadowolony–rzekłSamuel.
–Samuelu.
W głosie Thorne’a zabrzmiało ojcowskie ostrzeżenie, aby zważał na dobre
maniery i przyjął łaskawą pomoc od lepszych od siebie. Pod wpływem tego tonu
Samuelpoczułnieopanowanąpotrzebęwybuchnięciaśmiechem.Niebyłożadnego
powodu,abyskorzystaćzradyThorne’a.Możeigowychował,jednaktefałszywe
pozory stanowiły wyraźny dowód, że ich wzajemne stosunki nie mają żadnej
wartości.
–Awięcterazmógłbypanbyćjeszczebardziejzadowolony–odparłSt.Aldric.–
Powinienpanzostaćmoimosobistymlekarzem,jaktozasugerowałaEvelyn.Byłoby
tocoświęcejniżtylkohonorowestanowiskonawielelat,zapewniam.Jestemmłody
izdrowy.Alezestanowiskiemwiążesięuposażenieitytuł.Jestpannadalnieżonaty.
Podejrzewam,żeznajdziesięwielekobiet,którebędąpanemzainteresowane.
– Evie… – Samuel zamilkł znowu w oszołomieniu i gdyby nie to, że w ostatniej
chwilizmusiłsiędoopanowania,zemdlałbyporazdrugiwżyciu.
– Mówi pan, że Evelyn już o tym wie? – St. Aldric spojrzał na Thorne’a
w oczekiwaniu potwierdzenia. – To wyjaśnia wiele. Bardzo chciała, żebym pana
poznał,Samuelu.Nalegała,abympanazatrudnił.–Znowuuśmiechałsięszeroko.–
Przez jakiś czas sądziłem, że chodzi o coś innego. Ale teraz wszystko jest jasne.
Będziepandlaniejpodwójnymbratem,adlanasobojgaważnymczłonkiemrodziny.
Jeżeli St. Aldric wcieli swój plan w życie, Samuel będzie tak samo jak przedtem
odseparowany od jedynej kobiety, której pragnął, a jednocześnie zmuszony do
ciągłegoprzebywaniawjejtowarzystwie.
–WaszaKsiążęcaMośćwyciągazbytdalekoidącewnioski.
Samuel odsunął się od podtrzymującego go St. Aldrica i wygładził ubranie, aby
uspokoićgalopującemyśli.
–Jesteśniewdzięcznymsmarkaczem,Sam.–LordThorneuznał,żewtejsytuacji
maprawowyrazićswojezdanie.
Samuelskierowałswójgniewnatego,ktobardziejnańzasługiwał.
–Teraz,kiedyprawdawyszłanajaw,niemapanprawawygłaszaćtakichkazań.
Kimpanostateczniedlamniejestpotylulatach?
–Jedynieczłowiekiem,którycięwychował–powiedziałThorne.
– I karmił mnie kłamstwami – odparł Samuel. – Ze względu na Evie nie będę
roztrząsałpańskiejperfidii.Aleniesądzę,abymmógłpanuprzebaczyć.
Thornewytrzeszczyłnaniegooczy.
–Evelynjestmoimjedynymdzieckiem.Zrobiłemto,cobyłonajlepszezarównodla
niej,jakidlaciebie.
Z drugiego końca pokoju dobiegło ich ciche chrząknięcie. Samuel przypomniał
sobie, że nie są z Thorne’em sami. Odwrócił się do księcia i patrzył na niego
w milczeniu. Czyżby St. Aldric naprawdę uważał, że bycie porzuconym przez
własnego ojca do tego stopnia, że nie posiada się żadnej tożsamości, jest
zaszczytem?Jeżelitak,toSamuelmyliłsięcodoniego.Książęjestgłupcem.
– Rozumiem, że przyzwyczajenie się do wiedzy, którą właśnie otrzymaliśmy,
zajmie trochę czasu. Obaj musimy to przetrawić i zastanowić się, co najlepiej
zrobićwtejsytuacji–powiedziałdyplomatycznieSt.Aldric.Byłojasne,żeonsam
nie potrzebuje czasu do namysłu, jednak postanowił wstrzymać się z uwagami ze
względunabrata.WyciągnąłdłońipoklepałThorne’aporamieniu.–Dziękujępanu
wimieniuwłasnymimojegoojcazapańskiezasługiwobecnaszejrodziny,atakże
zato,żenampandziśonichpowiedział.–Byłytosłowastosownedookoliczności.
Sprawiły,żeSamuelpoczułsięwinnyswegozłegohumoru,niezależnieodtego,jak
bardzobyłuzasadniony.–Ateraz,panowie,musiciemiwybaczyć.
Nieczekającnaodpowiedź,książęzgracjąskinąłgłowąiwyszedłzpokoju.
ThornespojrzałnaSamuelaisyknąłzdezaprobatą:
– Może i jesteś synem księcia, Hastings, ale najwidoczniej nie odziedziczyłeś
ogłady właściwej członkom tej rodziny. Evelyn miała rację, wybierając St. Aldrica
zamiastciebie,ponieważzachowujeszsiędokładnietak,jakprzypuszczałem.
–Dziękuję,żepantopotwierdza–odparłSamuel.
– Od początku chodziło mi tylko o to, aby była szczęśliwa. Nigdy nie
uwzględniałem cię w tych planach. – Thorne uśmiechał się triumfalnie jak jakiś
kapłan owładnięty religijnym szałem. – No dalej. Biegnij do niej. Opowiedz jej
owszystkim.Spróbujnastawićjąprzeciwkomnie.Zobaczysz,czycipodziękuje.
Evelyn zawsze widziała swego ojca oczami kochającej jedynaczki. W jej opinii
Thorneniemógłbyuczynićniczłego.Gdybydowiedziałasię,żejestinaczej,byłaby
załamana.Samuelpotrząsnąłgłową.
–Nie,Thorne.Niesądzę.Musiałbympragnąćzłamaćjejserce,oświadczającprzy
tym, że czynię to dla jej dobra. W dniu, w którym to zrobię, udowodnię, że
naprawdęjestempańskimsynem.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Po rozstaniu z Thorne’em Samuel nadal miał ochotę się napić. Doktor Hastings
zaleciłbywtakimwypadkubrandynauspokojenie.Brandyichwilęciszy.
– Medice, cura te ipsum… Lekarzu, lecz się sam – wymamrotał pod nosem
iskierowałsięwstronęstojącejwbibliotecekarafki.
Kiedy trochę ukoi nerwy, odnajdzie Evie. Musi przeprosić ją za słowa, które
wypowiedziałwogrodzie.Gdytylkowyjaśnitęsprawę,będziemógłprzekonaćją,
abyodwołałazaręczynyiwyjechałarazemznim.Kiedyśproponowała,żeucieknie
znimdoGretny.Tobędziemusiałoimwystarczyć.Niebyłoczasunazwyczajowe
zalotyizapowiedzi.
Musi wydostać ją z Londynu, zanim wybuchnie skandal. Co ważniejsze, musi
zabraćjąztegodomu.Kiedyjeszczewierzył,żeThornejestjegoojcem,udawało
mu się traktować go z chłodnym szacunkiem. Teraz jednak nie był mu nic winien.
Nie został przyjęty pod dach Thorne’ów z miłości ani też z powodu jakichkolwiek
więzów rodzinnych. Chcieli w ten sposób przypodobać się staremu St. Aldricowi,
nic więcej. Pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy Samuel wykrzyczy to Thorne’owi
wtwarzrazemztymokropieństwem,któreuważałzaprawdę.
Evieniemożesięotymdowiedzieć.Thornepróbowałjąochronićnaswójwłasny,
wypaczony sposób. Gdyby Samuel był jej mężem, to zadanie przypadłoby jemu.
Iwywiązałbysięzniegolepiej.
–Hastings!
Sam wzdrygnął się i odwrócił sztywno. Jego nowo odnaleziony brat czekał na
niegowholu,pragnąckontynuowaćrozmowę.
–WaszaKsiążęcaMość…
St.Aldricwyglądałnaniecorozbawionego.
–Niemożepanunikaćmniedokońcażycia.Tymbardziejżechcęoficjalnieuznać
panazaczłonkarodziny.
– Nie unikam pana – powiedział ostrożnie. – Myślałem, że życzy pan sobie, aby
sprawytrochęsięułożyły,zanimznowubędziemyrozmawiać.
– A ile to jeszcze może potrwać? – zapytał St. Aldric. Najwyraźniej uważał, że
kilkachwilwystarczy,abyprzebudowaćczyjeśżycie.
–Kiedypotychwszystkichlatachdowiedziałemsięprawdy,doznałemszoku.
St.Aldricskinąłgłową.
–Podejrzewam,żeniejestemwstaniesobietegowyobrazić,podobniejakpannie
możewyobrazićsobiemojegożycia.
–Mojaobecnośćbądźnieobecnośćniematuwiększegoznaczenia–odpowiedział
suchoSamuel.
Książęsprawiałwrażeniezaskoczonego.
– Przeciwnie. Chociaż mogę pozwolić sobie na niemal każdy luksus, zawsze
wiedziałem, że ta jedna rzecz jest poza moim zasięgiem. Nie można kupić sobie
brata.
Podobnie jak nie można przestać mieć siostry, ale to właśnie przydarzyło się
Samuelowi. Spojrzał ponownie na księcia, próbując wykrzesać z siebie trochę
braterskiegouczucia,któregotenczłowiektakpragnął.Onsamodczuwałjedynie
zazdrość.
–Takizwiązekwymagaczegoświęcejniżwspólnejkrwi.
– Być może – zgodził się książę. – Nie widzę jednak powodu, dla którego nie
moglibyśmyzostaćchociażprzyjaciółmi.
Skoro nie widział powodu, to umyślnie starał się być tępy. Kiedy się spotkali,
książęprzypuszczał,żepomiędzySamuelemaEvelynistniejąjakieświęzy.Samuel
zaprzeczył, rezygnując tym samym ze swoich planów wobec niej. Nie mógł teraz
naglezmienićzdaniabezpodaniaprzyczyny.
NiechciałstaćsiękimśtakimjakThorne,którygotówbyłpowiedziećwszystko,
byle tylko osiągnąć swój cel. Hańba jego niegdysiejszych przekonań stopniowo
wygaśnie, pod warunkiem że nie będzie o wszystkim opowiadał na prawo i lewo.
Nowo odkryte pokrewieństwo nie upoważniało St. Aldrica do zdobycia wiedzy na
tematwszystkichobrzydliwychszczegółówprzeszłościSamuela.
Samuelświadomieprzeniósłobojętność,zjakąodnosiłsiędoThorne’a,naswoją
nowąrodzinę.Skinąłgłowązszacunkiemipowiedział:
–Mapanrację.Zachowujęsięnierozsądnie.
–Jaksampanpowiedział,tobyłdlapanaszok–przypomniałmuksiążę.–Trudno
oczekiwać, że przyjmie to pan bez emocji. Pański temperament w żaden sposób
mnie nie obraża. Pewna swoboda związana z osobowością jest dozwolona.
Wrodzinie.
Słowa te ponownie przywołały szeroki uśmiech na twarz księcia, dowodząc, że
absolutnie nie czuje się skrępowany odkryciem ich pokrewieństwa. Był to kolejny
przykładjegoponadprzeciętnegocharakteru.
–Mimotoprzepraszam–dodałSamniechętnie.
– Przeprosiny przyjęte – odparł książę. On oczywiście nie musiał przepraszać
Samuela, ponieważ nie zrobił niczego, co wymagałoby przeprosin. Od pierwszej
chwilizachowywałsiębezzarzutu.
ByłjednakzaręczonyzEvelyn.
–Teraz,kiedyjużsobiewszystkowyjaśniliśmy,musimipanwybaczyć–powiedział
Samuel, czując, że jeśli jeszcze przez chwilę będzie musiał patrzeć na przystojną
twarzksięciaisłuchaćjegorozsądnychsłów,rzucisięnaniegojakbestiaipobije
godonieprzytomności.
– Chwileczkę – St. Aldric podniósł jeden palec, jakby sądził, że tak drobny gest
powstrzyma Samuela. – Nadal nie odpowiedział pan na moje pytanie. Nie widzę
powodu,dlaktóregoniemoglibyśmyzostaćprzyjaciółmi,apan?
Była to doskonała okazja do szczerego wyjaśnienia sytuacji, ale zamiast tego
Samuelwymamrotałprzezzęby:
–Jarównieżniewidzętakiegopowodu.
– W takim razie zgoda. – Książę uśmiechał się do niego, jakby tych kilka słów
scementowałoichzwiązek.–Jeślipansobieżyczy,mogęzarekomendowaćpanado
członkostwawmoimklubie.
Wklubie,wktórym,jakprzypuszczałSamuel,będąciąglenasiebiewpadać.Czy
tenczłowiekzamierzastaćsięstałymelementemjegożycia?
St.Aldricdostrzegłjegowahanie.
– Miałby pan wtedy sposobność poznać innych dżentelmenów i zdobyć dogodną
dlasiebieposadę.Byćmożeniechcepanbyćmoimosobistymlekarzem,alewokół
jestwielustarszychpanówcierpiącychnapodagrę,którzypotrzebujądoktora.Być
możektóryśznichprzypadniepanudogustu.
Brzmiało to rzeczywiście zachęcająco. Samuel natychmiast skorzystałby z tej
propozycji, gdyby tylko wyszła od kogoś innego. Przez chwilę poczuł nostalgię za
rodziną,którąmógłbymieć,gdybyżycieułożyłosięinaczej.Nieodczuwałpotrzeby
posiadania ojca, przynajmniej nie po to, aby okazywać mu uczucie. Jednakże
uspokajająca dłoń na jego ramieniu, ktoś, kto mógłby go wesprzeć, pouczyć,
przedstawićwodpowiednichkręgach,byłybywielcepomocne.
KiedyśtakiewsparciezapewniałmuThorne–człowiek,któryostatecznieokazał
się fałszywy. Po chwili jednak Samuel przypomniał sobie przyczynę jego nagłej
przemiany.Evelyn.
Skinąłgłowązszacunkiem,usiłującpowstrzymaćsarkazm.
– Dziękuję za propozycję, Wasza Książęca Mość. Jednak z przykrością muszę
zniejzrezygnować.Obawiamsię,żeniebyłbymzbytużytecznymczłonkiemklubu,
ponieważniezamierzampozostaćwLondynie.
Nie byłby tu również zbyt mile widziany, gdyby udało mu się zrealizować swój
zamiar. Wyjedzie stąd jako człowiek złamany albo też zniweczy romantyczne
nadziejemężczyzny,którywłaśniezaoferowałmupomoc.
– Dobrze. Jak pan sobie życzy. – Patrząc na twarz Samuela, St. Aldric nie umiał
zdecydować, czy ma być poirytowany, czy rozczarowany jego odmową, zapewne
dlatego że nie był przyzwyczajony do słowa „nie”. – Proszę jednak zjeść ze mną
jutrokolację.Nalegam.
Książę nalega. A co to ma wspólnego z pragnieniami Samuela? Wymówił się
pierwszymkłamstwem,jakieprzyszłomudogłowy.
– Niestety nie będzie to możliwe. Jestem już umówiony gdzie indziej. A teraz
przepraszam,czasnamnie.
Pierwsza osoba, na którą natknął się po wyjściu, była tą jedyną, którą chciał
widzieć.
–Evelyn,musimypomówić.
Samuel zmierzał w jej stronę z ponurym uśmiechem na ustach i determinacją
godnąbrytyjskiejflotywojennej.
Evelyn poczuła przypływ niepokoju. Użył jej pełnego imienia, co miał zwyczaj
robić tylko wtedy, kiedy był na nią zły albo gdy próbował zachować sztucznie
formalnąrelacjępomiędzynimi.
–Samuelu…
Odwróciła się do niego, napominając sama siebie, że nie wolno jej dotknąć jego
dłoni ani wykonać żadnego innego ze znajomych gestów, które wydawały się
podsycaćjegonamiętność.
Samuelzlekceważyłjejchłódichwyciłjązaramiona.Wogrodziejegodotykbył
delikatny, tym razem jednak mocno zacisnął dłonie, jakby bał się, że od niego
ucieknie,gdyjąpuści.
–Odjakdawnaotymwiesz?
Nie było wątpliwości, co ma na myśli. Nie wyglądało też na to, że prawda go
wyzwoli, jak mówi Biblia. Wyglądał jeszcze bardziej czujnie niż zwykle. Evelyn
odwróciła twarz, obawiając się spojrzeć mu w oczy. Czy ona także musi czuć się
winna?
– Podejrzewałam to od pewnego czasu. Kiedy St. Aldric zaczął się ze mną
spotykać na początku sezonu, wydał mi się tak bliski jak stary przyjaciel, chociaż
wiedziałam, że nie znaliśmy się wcześniej. Ale to było tylko podejrzenie. A potem
wróciłeśijużwiedziałam.
–Dlaczegonieprzyszłaśztymdomnie?Amożepowiedziałaśjemu?–Jegogłos
byłrównieszorstkijakuściskrąk.Potrząsałniąprzykażdymsłowie.
–Samuelu!–Wyrwałamusię.–Niemyśl,żenaszadawnaprzyjaźńupoważniacię
do takiego zachowania wobec mnie. Nie powiedziałam ci o tym, ponieważ nie
miałamdowodów.Uznałbyś,żetoniedorzeczne,izbyłbyśmnie.AjeślichodzioSt.
Aldrica…
TeraztoSamuelodwróciłgłowę.Czynadalbyłzazdrosny?Dlaczegookazywałto
teraz,kiedybyłojużzapóźno?
–Niepowinienembyłcięotooskarżać.Byłtaksamozaskoczonyjakja.
– Nie miałam zamiaru kryć tego przed żadnym z was. Dopiero niedawno
powzięłam podejrzenia wobec ojca, a ostatnio przekonałam go do wyjawienia
prawdyipodzieleniasięniąztobąiMichaelem.
–Twoimnarzeczonym–powiedział,patrzącnaniąpoważnie.
–Twoimbratem–dodałaEvelyn,żałując,żeSamuelniecieszysięzwieści.
–Aczydecyzjaoślubiebyławjakiśsposóbzwiązanaztąrewelacją?Towygodna
zbieżnośćwczasie.
– Teraz, kiedy Michael ma zostać moim mężem, ojciec zgodził się ujawnić tę
informację–powiedziała.
–Wtakimrazietomałżeństwo–Samuelwykonałszerokigestdłonią–niemanic
wspólnegozgłębiątwojegouczuciadoSt.Aldrica.
Dlaczego dopiero teraz przejmuje się jej uczuciami? Przedtem nie zadał sobie
trudu,abyjąotospytać.Nalegał,żebyprzyjęłaoświadczynyksięcia,wydawałjej
polecenia,jakbymiałdotegoprawo.
–St.Aldricjestnajlepszymczłowiekiem,jakiegomogłabymsobiewymarzyć.Sam
mitakpowiedziałeś.Kiedylepiejgopoznasz,polubiszgotakjakja.
–Toraczejniemożliwe,Evie.Powinnaświedziećdlaczego.
CierpliwośćEvelynbyłanawyczerpaniu.
–Niewińmniezarozdźwiękpomiędzywami.Dałeśmijasnodozrozumienia,że
niechceszmniepoślubić,aonimwyrażałeśsięjaknajlepiej.Nalegałeś,żebymgo
przyjęła.Zrobiłamto,ocoprosiłeś.Opanujswojąmałostkowązazdrośćipogódźsię
ztym,cosięstało.Teraz,kiedypodjęłamdecyzję,niejesteściejużrywalami.
–Taksądzisz?–Patrzyłnaniązkrzywym,zimnymuśmiechem,jakzdenerwowany
dyrektor szkoły patrzy na szczególnie mało pojętnego ucznia. – Dobrze, w takim
raziekoniecznim.Niebędziemywięcejotymrozmawiać.Powiedzmi,codomnie
czujesz. – Przed kilkoma godzinami drżał z niecierpliwości, jednak wiadomość,
którąusłyszał,zmieniłapostaćrzeczy.TerazSamuelbyłzdecydowany,opanowany
iwładczy.
–Codociebieczuję?–Niebyłanawetpewna,jaktonazwać.Jakmiałamuotym
powiedzieć?
Uścisknajejramionachzłagodniał.Samuelprzesunąłdłonienaodsłoniętypasek
skórypomiędzybrzegiemrękawaarękawiczkami.
–Dzisiajpowiedziałaś,żemniekochasz.Tużprzedogłoszeniemzaręczyn.
– Przed ogłoszeniem – powtórzyła. Było to ważniejsze, niż słowa, które padły
wcześniej.–To,copowiedziałam,niemajużżadnegoznaczenia–odparła,znowu
wyrywającsięzjegorąk.
–Dlamniema.Powiedztojeszczeraz.
Ton jego głosu był niski, przynaglający i zupełnie inny niż dotychczas. Evelyn
czuła,jakpalijejskórę,docierawprostdoserca.Byłtogłos,zaktórymtęskniłaod
pierwszej chwili po powrocie Samuela. Chłopiec, który wyjechał, w końcu po nią
wrócił.
Musiaławalczyćzesobą,żebygoniesłuchać.
–JestemterazzaręczonazSt.Aldrikiem.
–Ikochaszgo?
–To,coczujędoSt.Aldrica,tonietwojasprawa.
–Wprzeciwieństwiedotego,coczujeszdomnie.–PalceSamuelazacisnęłysięna
jejramieniuiEvelynpoczuła,żerozpływasiępodichdotykiem.
–Puśćmnie.–Niezabrzmiałotozbytprzekonująco,nawetdlaniejsamej.
– Próbowałem cię odepchnąć od siebie – odpowiedział znużonym głosem. –
Zrobiłemźle.Okazujesię,żetoniemożliwe.
–Alezrobiłeśtoniejedenraz,leczwielerazywciąguostatniegotygodnia.–Ile
jeszczemiałamudaćszansnawyrażenieswoichuczuć?Itakzakażdymrazemim
zaprzeczał.
–Kłamałem.Alemusiałaśotymwiedzieć,skorouparcienamawiałaśmnie,żebym
zmieniłzdanie.
Uśmiechałsięteraz,pewien,żejestwstanieprzełamaćjejopór.Przyciągnąłjądo
siebie.
Evelynodsunęłasię.CzyżbySamuelnierozumiałjejpoświęcenia?Awszystkoto
dlatego,żenieprzyznałsię,codoniejczuje,kiedymiałpotemuokazję.Pochwili
przypomniała sobie, że przyjęcie oświadczyn St. Aldrica nie było poświęceniem,
tylkotriumfem.
–Jeślisądzisz,żemożeszmniemiećpoparuromantycznychprzemowach,jesteś
wgrubymbłędzie,SamueluHastings.
– Czyżby? – Jego uśmiech był teraz pełen znaczącej pewności siebie, która
zarazem przerażała, jak i podniecała Evelyn. – Sprawdźmy to, dobrze? – Nagle
znalazłasięwjegoramionach.
Ten pocałunek był inny niż wszystkie. Evelyn poddała mu się, zastanawiając się,
czySamuelmawzanadrzunieskończonąilośćsztuczek,którewobecniejstosuje.
Byćmożewłaśnietakbyło.
Samuel otworzył jej usta swoim językiem i odkrywał ich wnętrze z wielką
pewnością,biorącwposiadaniekażdyzakątek.Kiedyskończył,Evelynbrakowało
tchu,jakbyjejserceprzestałobićnatęchwilę,przezktórąbyławjegoramionach.
– Doskonale – powiedział, uśmiechając się. – Nie będę się martwił twoimi
uczuciami do innych mężczyzn. Myślę, że właśnie udowodniliśmy, że są one bez
znaczenia.–Przesunąłpalcempojejszyi.
Odtrąciłajegorękę.
–Natojestjużzapóźno.
–Księżycjestwpełni,amyjesteśmysami–przypomniałjej.–Izakochani.Trudno
olepszymoment.
Prawidłową odpowiedzią byłoby „Nie kocham cię. Zostaw mnie w spokoju”.
JednakżeEvelynniebyławstaniewypowiedziećtakwielkiegokłamstwa.Zamiast
tegopowtórzyła:
–Spóźniłeśsięojedendzień.
– Dopóki oboje oddychamy, mamy czas – odparł, ponownie chwytając ją
w ramiona. Objął dłońmi jej talię, po czym pocałował ją raz jeszcze, wędrując
ustamiodjejustwstronęramienia.Niebyłownimtakiegogniewujakwtedy,gdy
narzekał na niemożność pokierowania własnym życiem. Nie była to samolubna
próba wykorzystania Evelyn, tylko działanie obliczone na wywołanie w niej
podniecenia.
–Chodźzemną,Evelyn–wyszeptał.–Doogrodu.Chcęcicośpokazać.
TobyłSamuel,jakiegopamiętała;zawszenamawiałjądoczegoślekkomyślnego.
Aleniebyłojużtejdziewczyny,którązostawił.TegowieczoruEvelynrozstałasię
zniąraznazawsze.
ZszokowanyirozgniewanySamuelpuściłjąidotknąłdłoniąjejpoliczka.
–Powiedziałam:nie.
Evelyn z trudem rozpoznawała własny głos. Był niski, władczy i całkowicie
pozbawionyhumoru.Byłtogłoskobiety,niedziewczyny.Głos,któremunależałosię
podporządkować.PatrzyłanaSamuelabezmrugnięciapowiekąiobserwowała,jak
gniewzmieniasięwnieufność.
–Evie?–zapytałzcierpkimuśmiechem.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli będziesz zwracał się do mnie „lady Evelyn” –
powiedziała.–Takjaktorobiłeśpopowrocie,iniebędzieszpozwalałsobienatakie
zachowanie wobec mnie ani publicznie, ani prywatnie. W zamian za to będę
odnosiłasiędociebieuprzejmieizszacunkiem,dladobraMichaela.Jeślijednaknie
zaakceptujesz tych warunków, nasze dotychczasowe relacje ani też twoje
pokrewieństwo z księciem nie będą miały znaczenia. Nie będziesz mile widziany
wmoimdomuidołożęstarań,abyzniszczyćciętowarzysko.
CiotkaJordanbyłabydumnaztegoprzemówienia.Byłodokładnietakie,jakiebyć
powinnowprzypadkutakciężkiejzniewagi.
Wyraz twarzy Samuela sprawiał, że Evelyn jednak krajało się serce. Mogła
czerpać satysfakcję ze świadomości, że miała rację, odkrywając prawdę. Samuel
niewyglądałjużnatakznękanego,aleterazwpatrywałsięwnią,jakbyniewierzył
własnymuszom.
–Cóż,ladyEvelyn,wierzę,żemówipanipoważnie.
– Oczywiście, że mówię poważnie, ty szmatogłowy głupku. – Ten osobliwy epitet
pochodziłzczasów,kiedyobojebylidziećmi.Słowa,któreterazdoniegopasowały
– niegodziwiec, uwodziciel, szuja – nie mogły przejść jej przez gardło, nawet jeśli
była to prawda. – Jeżeli nie potrafisz odnosić się do mnie z szacunkiem, to nie
będziemyutrzymywalizesobążadnychkontaktów.
– Ponieważ jesteś zaręczona z St. Aldrikiem. – Teraz wyglądał, jakby chciał się
roześmiać.
– Tak – powiedziała. Czyżby myliła się co do niego? Czyżby jej najstarszy
przyjacielipierwszamiłośćbyłnaprawdęażtakokrutny,abydrwićzniejzato,że
zachowałasiętak,jakpowinnabyłatoczynićodpoczątku?
–Wtakimraziedobrze–zgodziłsięSamuel,nadaluśmiechającsię,jakbyusłyszał
pyszny żart. – Będę traktował cię tak, jak należy, z szacunkiem, ale nie z powodu
twojego drogocennego Michaela. Będę to robił, abyś przekonała się, jak puste są
uprzejme gesty w porównaniu z naszymi prawdziwymi uczuciami wobec siebie. –
Wyciągnąłpalecidotknąłnimjejpoliczka.
Evelyn mogłaby przysiąc, że w tym dotknięciu zawierały się wszystkie jego
pieszczotyzogroduismakjegopocałunków.
–Zatydzieńbędzieszmniebłagać,żebymcięodniegozabrał.Ajazlitujęsięnad
tobą i zrobię to. Stoczyłem wiele walk, aby ci się oprzeć, a wszystkie one są
dowodem, że twoje zaręczyny z księciem nie mają znaczenia. Przegrałem każdą
znich.Należymydosiebie,Evie.Nadobreinazłe.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Samuelwkroczyłdolondyńskiejrezydencjiksięciaztąsamąponurąrezygnacją,
z którą zazwyczaj komunikował złe wieści pacjentom. Odniósł się obojętnie do
zaproszenia i niezwłocznie odmówił jego przyjęcia. Jednak po rozmowie z Evie
przemyślałsprawęjeszczeraz.Stwierdził,żeskoroniemiałazamiaruwidywaćsię
z nim sam na sam, powinien wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję
spotkania.
Tymczasem St. Aldric nie ustawał w staraniach, aby lepiej go poznać. Znowu
zatrzymał Samuela przed wyjściem z domu państwa Thorne, ponawiając oferty
pomocy,wsparciaalboprzynajmniejdobregoobiadu.
Samuel mógł położyć kres jego staraniom, oświadczając, że planuje uwieść jego
narzeczoną, co utrudniałoby ich przyjaźń, jednak tego rodzaju szczerość
ograniczyłabyraczejjegokontaktyzEviezamiastjeułatwić.
Tego wieczoru wszystko, co robiła, było po jego myśli. Książę musiał
poinformować Evie o powściągliwości Samuela. Rano po raz kolejny odwiedził go
lokaj Tom, przynosząc lakoniczny liścik od Evie, przypominający mu o obietnicy
udzielenia jej pomocy. Jeżeli Samuel nie chce, aby książę dowiedział się o ich
zerwaniu, co łączyłoby się z koniecznością udzielania odpowiedzi na nieuchronne
pytania, musi nałożyć na twarz uśmiechniętą maskę, zjawić się na kolacji
iudowodnić,żeakceptujenowegraniceichprzyjaźni.
W pośpiechu nagryzmolił odpowiedź. Napisał do niej i do St. Aldrica, wyrażając
swoją aprobatę w pojedynczym zdaniu. Pójdzie na kolację i będzie miły, dopóki
będziemutoodpowiadało.Jeślipojawisięsposobnośćzrealizowaniaplanówwobec
Evie,skorzystazniej…iniechdiabliwezmągranice!–pomyślał,kreślącostatnie
litery.
Teraz jednak ponownie przeanalizował swój plan. Po przyjeździe do domu St.
Aldricawpierwszejchwiliodniósłwrażenie,żejegorywalmanadnimmiażdżącą
przewagę. Rezydencja ich ojca była wspaniała. Wszystko tutaj było większe,
bardziej ozdobne i wykwintne niż w londyńskim domu Thorne’ów. Sufity były
wyższe, dywany grubsze, a wytworne stare meble połyskiwały szlachetną patyną.
W innych częściach kraju znajdowało się zapewne kilka jeszcze większych
rezydencji.
Samuel na moment wrócił myślami do maleńkiej kabiny tuż przy grodzi statku
„Matilda”, z jej mosiężnymi okuciami i starym drewnianym biurkiem. Był z niej
wręcz dumny, ponieważ stanowiła symbol prywatności, najbardziej pożądanej na
statkach.Posiadaniewłasnejprzestrzeniuchodziłozaluksus.
Jednak w tym domu roiło się od ludzi, służby i obowiązków. Czy książę
kiedykolwiek był naprawdę sam? Jeśli nie, Samuel mu nie zazdrościł. Nie będzie
takżezazdrosnyoEvie,któraniezależnieodtego,copisanow„Timesie”,nigdynie
będzienaprawdęnależaładoSt.Aldrica.KochałaSamuela.
Blisko dwadzieścia cztery godziny później fakt ten nadal stanowił dla niego
zaskoczenie i wywoływał uśmiech na twarzy. Tożsamość jego ojca oraz związek
z tym wielkim domem były mało ważne w porównaniu z zerwanymi więzami
zlordemThorne.MógłbezprzeszkódkochaćEvie.
–Witamy!–St.Aldricwyszedłmunaspotkaniedoholu,jakbyniedowierzał,że
odźwierny przeprowadzi Samuela przez ostatnie kilka metrów do sali, w której
goście zbierali się na posiłek. – Cieszę się, że udało ci się odwołać poprzednie
zajęciaiprzyjechaćdonas.Mamnadzieję,żeniesprawiłocitokłopotu.
–Wżadnymwypadku–odparłSamuel.
Obaj wiedzieli, że to kłamstwo. Jeśli jednak książę pragnął w nie uwierzyć, on
także gotów był uznać je za prawdę. Wielki człowiek siedział teraz u szczytu
wspaniałego stołu. Srebro było ciężkie, a noże tak ostre, że można byłoby
przeprowadzićnimioperacjęchirurgiczną.Doskonałewinapodanowwykwintnych
kryształach. Samuel nigdy dotąd nie widział tak białego obrusa, ozdobionego
wrogachherbemrodziny.
Herb jego rodziny, pomyślał przelotnie. I mojej. Jeśli St. Aldric nadal chce go
uznać, kiedy wszystko się wyjaśni, może korzystnie będzie sprzymierzyć się
zdomemswojegoprawdziwegoojca.Niezrównoważyto,oczywiście,jegomiłości
doEvelyn.Dopókionasamasięniewycofa,SamueliSt.Aldricsąwstaniewojny.
Jeśli jednak tego dnia wieczorem dojdzie pomiędzy nimi do bitwy, będą
przynajmniej w dobrym towarzystwie. Oprócz Evie i jej ojca przybył również
biskup, minister z żoną oraz kilkanaścioro doskonale urodzonych młodych dam
idżentelmenówonienagannychmanierach.
TużobokniegosiedziałaladyCaroline.Podczasprzedstawianiagościnieustannie
myślał o Evie, a teraz nie mógł przypomnieć sobie nazwiska. St. Aldric posłał mu
znaczącespojrzenie,jakbychciałzapewnićgo,żetodoskonałapartiaipowiniensię
oniąstarać.
Tymczasem Evie nie dawała po sobie poznać w żaden sposób, że pamięta ich
ostatniespotkanie.Byłazbyt bystra,abysądzić,że Samuelzrezygnujebez walki,
najwyraźniej czekała na jego następny ruch. Odnosiła się do niego z wdziękiem
ikurtuazją,podobniejakdopozostałychgości.Błyszczałajakpierścieńnajejpalcu,
dorównywałagracjąksiężnej,słuchającuważnietoczącychsięwokółniejrozmów,
wtrącającinteligentneuwagiispijająckażdesłowozustksięcia.
A księcia warto było słuchać. Był uprzejmy, rozumny i inteligentny. W dyskusji
wypowiadał się z chłodnym racjonalizmem, który najczęściej dawał mu przewagę
nadadwersarzami.Niepozwalał,abyjegopozycjaiwynikającyzniejszacunekdla
ludziprzesłaniałymuoglądświata.
Co gorsza, podczas kolacji książę ogłosił wszem wobec, że są z Samuelem
spokrewnieni. Powiedział słuchaczom, że jest on „wybitnym lekarzem” oraz że
„mają tego samego ojca”. Zachowywał się tak, jakby nagłe pojawienie się brata
znieprawegołożamogłoujśćzanajlepszązmożliwychwiadomości.
Było to nie do zniesienia. Co mógłby powiedzieć Samuel, aby zyskać w oczach
Evie? Teraz St. Aldric wypytywał go o jego pracę, starając się wciągnąć go do
rozmowy i formułując pytania w taki sposób, aby Samuel mógł bez przechwałek
wykazaćsweumiejętności.
Okazałosię,żejesttodoskonałastrategia.SamuelbyłbyniezwyklewdzięcznySt.
Aldricowi, gdyby nie fakt, że zdążył go już znienawidzić. Nie był w stanie znaleźć
sposobu na ostudzenie zapału księcia ani na poprawę swoich notowań w oczach
ukochanej. A później, jak to zwykle działo się w przypadku tematów medycznych,
rozmowazeszłananieszczęsnąksiężniczkęCharlotte.
Samuel wzdrygnął się niezauważalnie. Był to najgorszy koszmar lekarza: zostać
zatrudnionym do opieki nad ukochaną członkinią rodziny królewskiej i podczas
porodustracićzarównopacjentkę,jakijejnienarodzonedziecko.Zazwyczajstarał
siępowstrzymywaćodwyrażaniajakiejkolwiekopinii,abynikogonieurazić.Jednak
tym razem w przebłysku olśnienia przewidział kierunek, w jakim nieuchronnie
potoczyłabysięrozmowanawet,gdybyniebrałwniejudziału.
– Nie odważyłbym się wydawać sądów na ten temat, nie będąc przy pacjentce
podczas porodu. Często komplikacje pojawiają się dopiero po rozpoczęciu akcji
porodowej. Myślę jednak, że samobójstwo asystującego księżniczce lekarza jest
nadwyrazwymowne.
–Niepowinnosięwogólełączyćgoztąsprawą–powiedziałaniedyplomatycznie
Evelyn.
Sam bardzo chciał zobaczyć, co się stanie dalej. Zapomniał już, że kolacja
w towarzystwie Evie dostarcza nierzadko więcej rozrywki niż wieczór w teatrze.
Od zaręczyn minęły niecałe dwadzieścia cztery godziny. Dzień wcześniej jej plan
zostaniaodpowiedniążonądlaSt.Aldricawydawałsięniewzruszony.
Pojejszczerejuwadzeresztastołuzamarławszoku.Damybezwątpieniamiały
swoje zdanie na różne tematy, ale nie wyrażały ich w mieszanym towarzystwie.
Evie nie jest jednak zwyczajną damą, pomyślał Samuel, usiłując stłumić uśmiech.
Liznęłaniecowiedzymedycznejimasprecyzowanepoglądynatematpołożnictwa.
–Akomupowierzyłabyśopiekęnadksiężniczkąwtakiejchwili–zapytałSt.Aldric
– jeśli nie zaufanemu lekarzowi rodzinnemu? – Uśmiech, jakim ją obdarzył, był
bardziej pobłażliwy niż krytyczny; St. Aldric miał więcej cierpliwości od innych
mężczyzn.
JednakEviedostrzegłazjegostronywyłączniekrytykę.
– Podejrzewam, że równie dobrze wystarczyłaby położna – odparła, zawadiacko
unosząc podbródek. Samuel znał tę minę; oznaczała ona, że Evie jest gotowa
walczyćzkażdym,ktosięzniąniezgadza.
St. Aldric nadal uśmiechał się do niej, ale popatrywał w stronę Samuela, jakby
szukającwnimsprzymierzeńca.
–Wyglądanato,żemojanarzeczonaniedoceniazbytniotwojegozawodu.
Evie oszczędziła Samuelowi konieczności opowiedzenia się po którejś ze stron
iwyjaśniłasama:
–Niechodzioto,żeniedoceniamdoktoraHastingsaaniinnychlekarzy.Poprostu
uważam, że mężczyzna nie jest w stanie do końca zrozumieć spraw związanych
zporodem.
– Przecież ćwiczą podczas zajęć uniwersyteckich, studiują teksty i prace
doświadczonych lekarzy – argumentował St. Aldric. – Jestem pewien, że
dostateczniedużowiedząnatentemat.
– Większość tekstów piszą mężczyźni. Wątpię w ich kompetencje dotyczące
procesu,któregosaminiemogądoświadczyć–oświadczyłazpowagąEvelyn.
Jejprzyszłymążniemógłsiępowstrzymaćiroześmiałsięgłośno.
Przez chwilę Samuel współczuł swojemu świeżo odnalezionemu bratu. Biedny
człowiekniemógłwybraćlepszegosposobu,abynarazićsięukochanej.
–Ponadto–dodałaEvelynprzyakompaniamencieśmiechuksięcia–naszadroga
księżniczka byłaby nadal z nami, gdyby lekarze nie obchodzili się z nią tak
niezręcznie.
Możliwe, że to właśnie było przyczyną tragedii. Samuel nie mógł krytykować
działań swoich kolegów po fachu. Przy jakiejkolwiek innej okazji broniłby innych
lekarzy, jednak tego dnia nie chciał sprzeciwiać się Evie. Najlepszym wyjściem
pozostawałodyplomatycznemilczenie.
St.Aldricjednakniebyłtegoświadom.
–Comożeszwiedziećotychsprawach,Evelyn?Wkońcujesteśjeszczepanną.
Pytaniebyłoszczere,alezabrzmiałotak,jakbypodawałwwątpliwośćjejcnotę.
WoczachEvelynpojawiłsiębuntowniczybłysk.
– Byłam obecna przy wielu porodach podczas pobytu na wsi – zareplikowała. –
Czytałam także teksty przeznaczone dla studentów uniwersytetu. Dla porównania
studiowałam także techniki stosowane przez wiejskie akuszerki i pomagałam im
w pracy. Teraz uważają, że jestem na tyle biegła, że poradzę sobie nawet przy
najtrudniejszymporodzie,zanimlekarzdotrzenamiejsce.
Przystolezabrzmiałychichotyioburzonesapnięcia.LadyCarolinezaczerwieniła
się,zaśsiedzącypojejdrugiejstroniebiskupzbladł.
Samuel pamiętał właśnie taką Evie: nie obchodziła jej aprobata czy też
dezaprobatainnych.Niezmieniałarazobranegokursu.Zapomniałajużoniechęci
ispoglądałanaSamuela,jakbykonsultowałasięzkolegą.
– Oczywiście nie próbowałabym cesarskiego cięcia. Ale założę się, że pan także
bytegoniezrobił,oileniemiałbypanpewności,żematkamaminimalneszansena
przeżycieporodu.
–Pacjentkirzadkoprzeżywająoperację–zgodziłsię.–Możejednakstółjadalny
niejestnajlepszymmiejscemdo…
–Ztego,cozrozumiałam,lekarzopiekującysięksiężniczkąodmiesięcyupuszczał
jejkrewigłodziłjązamiastporządniejąodżywiać.Potempozwoliłnato,abyporód
trwałkilkadniinawetniepodałjejergotaminy,abyprzyspieszyćrozwiązanie.
Jako lekarz Samuel nie mógł jej zaprzeczyć. Słowa Evelyn nie wynikały z jej
ignorancji. Zgłębiała techniki pracy zarówno lekarza, jak i położnej, on zaś
studiowałtylkojednąznichinauczonogopogardzaćtądrugą.
–Pozatymdzieckobyłoułożonepośladkowo.Jeślikobietamawąskiebiodra,to
jakbypróbowałosięprzepchnąćarbuzaprzezdziurkęodklucza.
Jednazbardziejwrażliwychdamwydałacichypisk,zaślordThornelekkojęknął.
–Nieużyłkleszczy,kiedynadarzyłasiępotemuokazja–dokończyłaEvelyn.
–Myślałem,żeniewierzypaniwtakierzeczy–podsunąłgorliwieSamueliczekał
nadalszyciągzabawy.
–Niepowinnanawetwiedzieć,cotosąkleszcze–oświadczyłSt.Aldric,próbując
odzyskaćkontrolęnadprzebiegiemrozmowy.
Evieniezwróciłananiegouwagi.
– Mówiłam, że nie używano ich zbyt często, a nie, że są bezużyteczne. Chociaż
jeślimasięodpowiednieumiejętności,możnaobrócićdzieckobezużyciakleszczy.
–Czyonamawzwyczajudyskutowaćztobąotakichrzeczach?–zwróciłsięSt.
AldricdoSamuelazlekkopobladłątwarzą.Samuelzastanawiałsię,czyjegobrat
nadaltakbardzopragniemiećlekarzawrodzinie.Podejrzewał,żejeślinadarzyim
się okazja do rozmowy na osobności, zostanie zrugany za podtrzymywanie
rozmowyzEvelyn.
Upiłniecowina.
–Odlatniebyłemnawsi,WaszaKsiążęcaMość.Jednakkiedytylkoprzebywałem
wdomu,ladyEvelynwypytywałamnieszczegółowoosprawymedyczne.
Niech książę myśli sobie o tym, co chce. Jeśli inny mężczyzna spędza tyle czasu
zjegoprzyszłążoną,aonniepojmujezwiązanegoztymryzyka,tozasługujenato,
abyjąstracić.
– I o tym właśnie rozmawiacie? – St. Aldric wydawał się szczerze zdumiony.
Czyżbyspodziewałsięnajgorszego?Ajeślitak,todlaczegoniezrobiłnic,abytemu
zapobiec?
– Rozmawiamy także o innych sprawach, Michaelu – powiedziała lekceważąco
Evelyn,całkowicienieświadomazazdrościksięcia.
– Nie powinna pani w żadnym razie wypowiadać się na takie tematy – ogłosił
biskup, nie mogąc się dłużej powstrzymać. – Nie powinna pani również wątpić
w wyższość mężczyzn we wszystkich sprawach ani też zamartwiać się zanadto
kwestią bólu podczas rozwiązania. Taki jest los kobiet od czasu wygnania Ewy
zraju.
–Ależmężczyźniniesązawszelepsiodkobiet–odparłazuśmiechemEvelyn.–
Współczuję mojej biblijnej imienniczce, ale czy Wasza Ekscelencja naprawdę
wierzy, że Bóg kazał kobietom cierpieć, a potem, jakby z nich szydząc, wynalazł
łagodzące ból opiaty? Zdaje się, że Biblia mówi również o tym, że ludzie są
włodarzamiziemi.Zakładam,żeoznaczato,żemamykorzystaćzdostępnychnam
naturalnychśrodkówuśmierzającychból.
Ojciec Evelyn ukrył twarz w dłoniach, jakby spodziewał się ataku migreny. Jego
sąsiadka przy stole jęknęła z oburzenia. Jednak matrona siedząca naprzeciwko
lordaThorneodpowiedziałapoważnymskinieniemgłowy.
–Evelyn.
Wgłosieksięciasłychaćbyłoledwodostrzegalnąnutkęostrzeżenia,jakbymyślał,
że potrafi porozumieć się z narzeczoną bez słów, jak to zdarza się czasem
wprzypadkupar,którychsercabijąwjednymrytmie.
–Tak,Michaelu?–odparłaEvelynzesłodyczą,nadźwiękktórejkażdyrozsądny
mężczyznaschowałbysiępodstołem.
–Czysądzisz,żewłaściwejestniezgadzaćsięzdżentelmenem,któryjestnaszym
gościem?
Evieniewinniezamrugałapowiekami.
–Tylkowtedy,kiedyjestempewna,żesięmyli.
Biskupodrzuciłserwetkęnabokiodsunąłkrzesłoodstołu.
– Proszę mi wybaczyć, Wasza Książęca Mość, ale tego już za wiele. – Wstał
iwymaszerowałzjadalni.
St.Aldricbyłwstaniezachowaćgodnośćpodwarunkiempewnejdozyszacunku
i uprzejmej współpracy ze strony wszystkich obecnych. Samuel nie uprzedził go
jednak, że przy Evelyn nie może na to liczyć. Teraz zazwyczaj opanowany książę
był w potrzasku. Czy ma skarcić swoją narzeczoną przy stole? Czy może lepiej
udobruchać gości? Uznać poglądy Evelyn za czarujące i udawać, że nic się nie
stało?
–Dodiabła–mruknąłpodnosempochwilinamysłu,poczymtakżeodłożyłswoją
serwetkę i wstał z uśmiechem. – Panie i panowie, zechciejcie wybaczyć mi na
chwilę.–Topowiedziawszy,podążyłzaduchownymwstronędrzwi.
Wtejsytuacjigościerównieżwstali,aleusiedlizpowrotem,zrozumiawszy,żeSt.
Aldricwpośpiechunawettegoniezauważył.
Zapadła nerwowa cisza. Goście zaczęli szybko jeść, jakby mieli nadzieję na
wczesnezakończeniewieczoru.Samuelbezpośpiechurozkoszowałsiępotrawami.
Niemógłprzypomniećsobielepszejkolacji.
–Evelyn,czymożeszzamienićzemnąsłowowbibliotece?
–Oczywiście,Michaelu.
Gościejużodjechali,zaśjejojciecstałnerwowowdrzwiachzkapeluszemwręku.
Książęposłałmuuspokajającyuśmiech.
– Nie musi pan czekać, lordzie Thorne. Jeśli pan sobie życzy, proszę wrócić do
domuiodesłaćpowózpoEvelyn.Będzietutajzupełniebezpiecznaprzeztęgodzinę
czydwie.
LordThornezulgąkiwnąłgłową,pozostawiającEvelynnałascelosu.Onajednak
nie wyobrażała sobie, żeby mogło to być coś ponurego. Idąc do biblioteki,
przyglądała się uważnie Michaelowi i nie dostrzegała powodów do obaw. Był
wyraźnie podenerwowany, ale nie aż tak zły, żeby marszczyć czoło. Kilka
pocałunków i niewielka skrucha z jej strony wystarczą, by życie toczyło się
normalnie.
Albomożetrochęwięcejniżkilkapocałunków.Teraz,kiedybylizaręczeni,nicnie
stało na przeszkodzie, aby mogła zastosować bardziej zdecydowane metody
ułagodzenia księcia, jeśli trudno byłoby się im porozumieć. Będą sami przez co
najmniej godzinę i część tego czasu mogą przeznaczyć na pierwszą prawdziwą
intymność.
Michaelzamknąłdrzwiispojrzałnaniązezdumieniem.
–Niemusiszsięobawiać,Evelyn.Niejestemzadowolonyztego,cozdarzyłosię
przy kolacji, ale też nie jestem aż takim potworem, żeby zasługiwać sobie na tę
minę.
UsiadłnakanapieprzykominkuizaprosiłEvelyngestem,żebyusiadłaobok.
–Jakąminę?
Evelynpopatrzyłanaswojeodbiciewlustrzewiszącymnadkominkiem.OBoże,
powiedziaławmyślach.Wyglądałanietylejakskruszonanarzeczona,cojakJoanna
d’Arc w drodze na stos. Nawet nie pomyślała o swoim zachowaniu, pogrążona
wmyślachochwiliwedwojezMichaelem.
Odwróciła się do niego, szybko przywołując na twarz łagodniejszy wyraz,
iusiadła.
–Przepraszamcię,Michaelu,zamojąminęiwcześniejszezachowanie.
–Miłomitosłyszeć–odparł.Byćmożetylkotegoodniejoczekiwał.
–Oczywiścieniemogłamniczrobićwsprawietejrozmowyprzykolacji–dodała,
chcąc,abylepiejjązrozumiał.
–Wprostprzeciwnie–odparłłagodnie.–Myślę,żemogłaś.
– Nie bardzo wiem, w jaki sposób – powiedziała Evelyn. – Przecież nie mogę
milczećprzezcałyposiłek.
SądzącpospojrzeniuMichaela,właśnietegoodniejoczekiwał.
– W przyszłości będą zdarzały się sytuacje, które będą wymagały od ciebie
zachowaniapowściągliwości.
–Nawetjeślipadnątakniewłaściweopiniejakte,któreusłyszeliśmydzisiaj?
–Szczególniewtedy–skinąłgłowąksiążę.
–Obawiamsię,żetoniemożliwe.Mamzdecydowanepoglądynawielespraw.
– Spodziewam się jednak, że będziesz ich miała mniej, kiedy się pobierzemy.
Natomiastprzykolacjinajlepiejbędzie,jeśliograniczyszsiędorozmówojedzeniu,
pogodzie, ewentualnie o strojach. – Uśmiechnął się, jakby sprawa była już
załatwiona.
Apotemjąpocałował.
To, co nastąpiło później, zaskoczyło Evelyn. Nie miała szczególnej ochoty na
pocałunki, dopóki dyskusja pomiędzy nimi nie zostanie rozstrzygnięta na jej
korzyść.Doskonalerozumiała,corobiksiążę,ponieważsamazamierzałauciecsię
do tego samego sposobu, aby zwyciężyć. Zamknął jej usta i nie mogła z nim
negocjować.Byłatoczysta,prostamanipulacja.
Okazałasięjednakbezskuteczna.UstaMichaelaznajdowałysięnajejramieniu,
zaś dłonie na żebrach. Nie miał już ochoty na rozmowę, ale jej umysł pozostawał
zbyt jasny, aby strategia księcia mogła się powieść. Gdyby na jego miejscu
znajdowałsięSamuel,byłabyterazbliskautratyzmysłów.
I odwzajemniałaby jego pocałunki. Jej mało entuzjastyczne próby okazania
Michaelowiuczuciamożnabyłoprzypisywaćniewinności,przynajmniejprzezjakiś
czas. Co się jednak stanie, jeśli jej brak zainteresowania będzie trwał aż do nocy
poślubnej…idłużej?
Mniej więcej po półgodzinie Michael wypuścił Evelyn z objęć. Najwyraźniej nie
był zaniepokojony brakiem entuzjazmu z jej strony. Oddychał szybko, był
zarumieniony,ajegooczywydawałysięterazbardziejczarneniżniebieskie.
– Muszę przestać, w trosce o twoją reputację – powiedział, odgarniając kosmyk
włosówzjejczoła.–Alejutrozobaczymysięznowu.Twójojciecchce,żebymzostał
nakolacji.Apóźniej…–Pocałowałjąznowu,tymrazemjeszczenamiętniej.
Takprzynajmniejpodejrzewała,bowiemniewyczułażadnejróżnicy.
Potem książę odprowadził ją do holu, otulił peleryną i pomógł jej wsiąść do
czekającegojużpowozu.
Dopiero kiedy zamknęły się za nią drzwi, zorientowała się, że nie jest sama.
Wpatrzyłasięwciemnośćpodrugiejstronie.
–Samuelu…
–AwięcniejestemjużdoktoremHastingsem?
Z przyzwyczajenia zawołała go po imieniu, zapominając o swoim wczorajszym
planie.
– Niezależnie od tego, jak cię nazwałam, musisz się wytłumaczyć z tego
wtargnięcia.
Samuel przesunął się tak, aby padało na niego światło z powozowej latarni,
iwzruszyłramionami.
– Zobaczyłem twój powóz i zapytałem Maddoca, stangreta, czy może podrzucić
mniepodrodzedozajazdu.Niemażadnegoinnegopowodu.
– Powóz jechał już w tamtą stronę dziś wieczorem. Dlaczego nie zabrałeś się
zmoimojcem?
Samuelznowuwzruszyłramionami.
–Wolałemjechaćztobą.
–Idlategoczekałeśwciemnościachnazewnątrzprzezprawiegodzinę?
Samuel pochylił się do przodu, opierając dłonie na kolanach, żeby lepiej się jej
przyjrzeć.JegoapatiaustępowałapodwpływemuwagEvelyn.
–Dobrze.Powiemciprawdę.Chciałemporozmawiaćztobąodzisiejszejkolacji.
–Książęzdążyłjużudzielićmipouczenia–odparła.–Jeślimaszzamiarzrobićto
samo,toniemusiszsiękłopotać.
– Książę zdążył cię także pocałować – zauważył Sam. – Przypuszczam, że nie
chcesz,abymzrobiłtakżeito.
–Oczywiście,żenie–odpowiedziała.–Alezjakiegopowodupodejrzewaszmnie
otakieokropnerzeczy?
– Uważasz, że pocałunki księcia są okropne? – mruknął z zadowoleniem. –
Wtakimrazieniemuszęsięobawiaćporównań.
–Nieuważam–powiedziałaEvelyn.–Chwilespędzonezksięciembyłyraczejnic
nieznacząceniżokropne.–Aledlaczegozakładasz,żesięcałowaliśmy?
– Bo przez jakiś czas miał cię tylko dla siebie. Mała katastrofa w jadalni nie
powstrzymałaby go od skorzystania z okazji. – Na widok jego wymownego
uśmiechu Evelyn przeszył dreszcz. – I dlatego że wiem, jak wyglądasz, kiedy się
całujesz.
– W takim razie przeszkodziłeś mi, przypominając o rzeczach, o których
wolałabymzapomnieć.–Zamyśliłasięnachwilę.–Mamnamyślitwojepocałunki.
Niepróbujtego,bozawołamstangreta.
–TowłaśniezrobiłabyladyEvelyn–odparłSamuel.–Alekobieta,którąkocham,
raczejdałabymiwtwarz,niżzaczęławzywaćpomocy.
–Uderzeniedżentelmenatoprawdopodobniekolejnarzecz,którejMichaelbynie
zaakceptował – odparła. – O ile nim jesteś, rzecz jasna. Ostatnio nie zachowujesz
sięjakdżentelmen.
Samuelzignorowałobelgę.
–AwięcŚwiętycięnieakceptuje.
–Niepowiedziałnictakiego–odparowałaEvelyn.–Poprostużyczysobie,żebym
byłabardziejpowściągliwa.
Wyglądało to jednak inaczej, Michael próbował nałożyć jej kaganiec, a potem
złagodzićpocałunkamipoczucieutratywolności.
Samzauważyłjejzamyślenie.
– Cokolwiek to znaczy, nie dostrzegłem nic niewłaściwego w twoich
wypowiedziach. Przedstawiłaś doskonałe argumenty, a biskup nie. – Samuel
spoważniał. – Jesteś inteligentną kobietą, Evie. Masz zdecydowane poglądy na
wiele spraw. Nigdy nie bój się ich wyrażać. Ten, kto naprawdę cię kocha, nie
zechce,abyśstałasięinna.
– Dziękuję ci – odpowiedziała. To przynajmniej nie zmieniło się pomiędzy nimi.
Samuel ją rozumiał, nawet jeśli ona sama nie potrafiła rozeznać się we własnych
uczuciach.
–Niepowinienembyłmówićci,żebyśzaniegowyszła–powiedziałnagleSamuel.
–Niepasujeciedosiebie.
Miałrację,aleEvelynwiedziałaotymjużwtedy,kiedydałasłowoMichaelowi.
–Mówisztakpodstępem,żebymwróciładociebie.
Samuelpotrząsnąłgłową.
–Mówiętak,botoprawda.Niedaciesobienawzajemszczęścia.
–Nieunieszczęśliwimysięnawzajem.–Ajeżelitak,tonieświadomie,pomyślała.
–Toniewystarczy.Zasługujesznaowielewięcej.
–NawięcejniżślubzeŚwiętym?–zapytała.
–Zasługujesznawolność.JeśliwyjdzieszzaSt.Aldrica,będzieszzmuszonazniej
zrezygnować.
–Niewiesztegonapewno.–Aleoczywiściewiedział.Bogactwoiwładzawiązały
się z obowiązkami. Evelyn wmawiała sobie, że St. Aldric weźmie je na siebie.
Jednak po dzisiejszym wieczorze stało się aż nadto oczywiste, że część z nich
będzienależećdoniej.
– Gdybyś była moja, miałabyś takie same prawa jak ja. – Pomysł ten był równie
kuszący,jakjegopocałunki.
Niewolnomitegosłuchać,upomniałasięwduchu.
–Teraztakmówisz,aleprzedtemzmieniałeśzdanie.
– Nie w sprawie zawodu, który wybrałem – odparł. – Możesz sobie myśleć, co
chcesz o moim uczuciu względem ciebie. Ale czy kiedykolwiek kłamałem na ten
temat?Przykromitoprzyznać,alepokochałemmedycynęnadługoprzedtym,jak
pokochałem ciebie. Medycyna jest dla mnie tym, czym tytuł dla St. Aldrica…
nieodłącznączęściąmniesamego.Jeślizamniewyjdziesz,oddamcizarównomoje
serce,jakiumysł.Inauczęcięwszystkiego,ocozapytasz.
Doczegomogłabyprzydaćjejsiętawiedza?PrzykolacjinietylkoSt.Aldricbył
zdenerwowany.Natwarzachsiedzącychoboknichludzimalowałosięprzerażenie.
Jejojciecczułwstydizażenowanie.
– Myślę, że po dzisiejszym wieczorze oboje wiemy, do czego doprowadziła moja
ciekawość. Już i tak balansuję na krawędzi dobrego towarzystwa. A teraz ty
proponujeszmi,żebymjeszczepogorszyłaswojąsytuację.
–Proponuję,abyśbyłasobą–powiedziałSamuel.–Atojestcoś,nacoSt.Aldric
nigdy nie pozwoli. Przyjdź do mnie, Evie, kiedy będziesz gotowa zmierzyć się
zprawdą.Będęnaciebieczekał.
Koniezwolniłybiegu.Samuelpodniósłsięzsiedzenia,zanimpowózsięzatrzymał.
Wysiadłszy,podziękowałstangretowiinieodezwałsiędoEvelynanisłowem.
ROZDZIAŁDWUNASTY
– Panie doktorze Hastings? – Ktokolwiek to był, przewidywał, że niestrudzone
pukanie do drzwi nie wystarczy. Promień światła oślepił Samuela, wybijając go ze
snu.Nieoprzytomniałjednakdokońca.Przezchwilęmyślał,żejestzpowrotemna
statku i przychodzi po niego steward. Musiała być poważna sytuacja, skoro
niepokojonogootakiejporze.
–C-co?
Tymrazemtoniebyłsteward.Tom,lokaj,czułsięrównienieswojojakwtedy,gdy
obudził doktora, doręczając list od Evie, lecz stał pewnie na nogach, gotów do
podjęciaszybkiegodziałania.
– Evelyn? – Samuel oprzytomniał w jednej chwili. Minął dzień i jego propozycje
zpowozuniespotkałysięzżadnąreakcją.JeślijednakEviepostanowiłajeprzyjąć,
poraniemiałaznaczenia.
–Nie.Chodzioksięcia.Chcesięzpanemnatychmiastwidzieć.
–Powiedzmu,żebyszedłwdiabły.–MożeiSt.Aldricnieznasięnazegarze.Ale
ostatniąrzeczą,jakiejmupotrzebaotejporze,byłakolejnairytującakonwersacja
znowymbratem.
–Obojętnie,ocochodzi,możepoczekaćdorana.
–Toniebyłobyroztropne,panieHastings,toznaczy,paniedoktorze–poprawiłsię
Tom.–Jegoksiążęcamośćpowiedział,żechodziosprawyzawodoweidośćważne.
Wezwałmniedoswojegopokoju,aleniepozwoliłmiwejść.Powiedział,żemamnie
budzićnikogopozapanem,apanasprowadzićniezwłoczniedoniego.
Westchnął.Przysięgazobowiązywała.
–Jeślichodziobezsennośćwynikłązprzejedzenia,toniebędęzachwycony.–Nie
powinien wyżywać się na przerażonym lokaju. Tom miał przecież jeszcze mniej
wyboruniżon,otrzymująctakiepolecenie.
–Bardzocierpiał,paniedoktorze–odezwałsięcichoTom.–Proszę…
–Dajmichwilę,tylkosięubioręispakujęsakwojaż.Zostawmiświecę.
– Tak jest, panie doktorze. – Lokaj postawił cienką świeczkę na stole i zamknął
drzwi.
Samuel naciągnął spodnie, zarzucił płaszcz na koszulę nocną i wciągnął długie
buty. Jeśli to faktycznie nagła sprawa, nie wolno tracić czasu na ubieranie.
Zdmuchnąłświecęipoomackuwyszedłnakorytarzdoczekającegosłużącego.
Tomwyprowadziłgonaulicę,dokaretyThorne’ów,ipomógłwsiąść.
–Czyliksiążęprzyjechałzwizytą,tak?
–Tak,paniedoktorze.Przyjechałnakolację,alejejnieskończył.Nieczułsięna
tyledobrze,żebywracaćdodomu.Położyliśmygowniebieskimpokoju.
Tom zamknął drzwiczki i wskoczył na tył, a stangret ruszył z kopyta ku domowi
Evelyn.
Kiedy dotarli, Samuela wprowadzono tylnym wejściem i przez kuchnię, aby jego
przybycie zwróciło możliwie najmniejszą uwagę. Znalazłszy się na schodach dla
służby,jużniepotrzebowałprzewodnika,byznaleźćsypialniedlagości.Nicsiętu
niezmieniło,odkądbyłdzieckiem.
Zapukałrazdopokojuksięciaiczekał,nasłuchując.
–Proszę–odpowiedziałgłos.Chrapliwy,aleczyodchoroby,czyzwysiłku,bynie
hałasować, trudno było Samuelowi określić. Otworzył niezamknięte drzwi,
trzymającświecęwysokonadgłową,byoświetlićpacjenta.
St. Aldric siedział na brzegu łóżka, ze zwieszonymi nogami i opuszczoną głową,
jakbyniedawałradyutrzymaćjejwgórze.
–Przepraszam,żepanaobudziłem.Alebardzozemnąźle–stęknął.
Objawy były tak oczywiste, że Samuel był w stanie określić chorobę, nawet nie
wchodzącdośrodka.Jeślitadiagnozasiępotwierdzi,księciuszybciejsiępogorszy,
niżpoprawi.
– Dobrze pan zrobił, że mnie wezwał, nie budząc całego domu. Czy mogę pana
zbadać?
Książęzaśmiałsięsłabo.
–Dousług,paniedoktorze.
Samuelzapaliłpozostałeświecewpokojuiprzegarnąłwkominku,bowiemksiążę
mimo ciepła cały dygotał. Potem wetknął przyniesioną świecę do lichtarza na
nocnymstolikuiprzyłożyłdłońdoczołaksięcia.
Gorączka,stwierdziłwduchu.Niecałedwadnitemu,pobalu,sprawiałwrażenie
zupełniezdrowego.Czymiałciepłądłoń,kiedysięznimwtedywitał?Zapewnenie,
nakolacjipoprzedniegowieczoruSamuelmusiałbycośzauważyć.
Wyciągnąłztorbyniewielkątubęiwyjaśnił:
–Tonowywynalazek.Skorzystamzniego,abyosłuchaćpanupłucaiserce.
–Przydatneurządzenie–stwierdziłksiążę,okazująccieńzainteresowania.–Miło
wiedzieć,żelubipannowatorskierozwiązania.
Samuel rozsunął księciu koszulę i osłuchał. Serce biło dość szybko, zapewne ze
zdenerwowania,wpłucachniebyłowydzieliny.Aleopuchliznanaliniiszczękitobył
dopiero początek. Zwykle przystojna twarz księcia wyglądała jak u wiewiórki na
jesień, z wypchanymi policzkami. Samuel przesunął wprawną dłonią po węzłach
chłonnychksięciaipoczuł,jaktensięcofa.
–Boli?–zapytał.–Stąd,promieniujewstronęuszu?
–Tak.–Książęniepotrafiłpowstrzymaćgrymasubólu.
–Abrzuch?–Kilkarazyszybkopuknąłpalcamiwokolicachtrzustkiizobaczył,że
książę znów się cofa. Infekcja przechodzi na organy wewnętrzne… To niedobrze.
Bardzoniedobrze.
Uniósłrąbekkoszulinocnejizajrzałniżej.
–Bóljąder?
–Trochębolą–przyznałksiążę.
Jaktomuwyjaśnić,żebysięcałkiemnieprzeraził?Uspokajającokiwnąłgłową.
Książępopatrzyłnaniegojakwiększośćpacjentów,licząc,żedowiesię,żetonic
poważnego,żemaprzestaćsięprzejmowaćiwracaćdołóżka.
–Wiepan,cototakiego?
Najprawdopodobniejwiedział.Iubolewałnadtym,żeodpowiedźniejestinna.
– Nagminne zapalenie przyusznic, przebiegające z zajęciem narządów
gruczołowych… zwykle występuje to u dzieci. Ale u dorosłych ma poważniejszy
przebieg.
Zwłaszczaumężczyzn.Książęitaknajpewniejniedługosiętegodowie.
–Śmiertelne?–zapytałpokrótkimwahaniupacjent.
– Bardzo rzadko. – Samuel rzucił mu, jak miał nadzieję, uśmiech pełen otuchy. –
Ale oczywiście dolegliwe. Musi pan być odizolowany dla własnego dobra a także,
żebynieprzenosićchorobynainnych.
–Niemogę.Parlament…–Książęspróbowałpodnieśćsięzłóżka.
Samuelstanowczymgestempołożyłmudłońpośrodkupiersiipchnąłzpowrotem.
–Przezparętygodniabsolutnieniebędziepanmógłsiętampojawić.
– A Evelyn… – dodał książę, jakby przypomniał sobie, że o nią też powinien się
martwić.GdybySt.Aldricnaprawdęjąkochał,niebyłabydrugawkolejności.
– Już to kiedyś przeszła, w dzieciństwie, wtedy przechodzi się tę chorobę
łagodnie. – Dokładnie to pamiętał, bo i sam wówczas zachorował. – Skoro jest
odporna, będzie mogła pana odwiedzać, jeśli pan sobie życzy. Inni lepiej niech
trzymająsięzdaleka.
–Widzę,żeoswojezdrowiepansięniemartwi.
–Cóżtobyłbyzalekarz,którybałbysięchorób,któreleczy–odparłSamuel.–
Pozatymmamwyjątkowosilnyorganizm.
– Zatem pewnie po matce – zauważył St. Aldric z kolejnym stęknięciem. – Bo
naszegoojcagnębiływszelkiemożliwechoroby.Aterazproszętylkopopatrzećna
mnie.
–Jednachorobatożadnaoznakasłabościorganizmu–powiedziałSamuel–aco
dopierotakpospolita.Dziwne,żepanjejwcześniejnieprzeszedł.
–Topansięnatymzna,nieja–powiedziałSt.Aldric.–Jawiedziałemtylkotyle,
żetrzebamilekarza.Aleczybędziepanskłonnymnieleczyć?
–Oczywiście–odparłSamuel,zdziwiony,żewogólepowstałotakiepytanie.–Pan
mniepotrzebuje.
–Czylipananiechęćdotyczyłaposady,którąproponowałem,aniemnieosobiście–
powiedział książę, zmrużywszy oczy w opuchniętej twarzy. – Już zaczynałem
podejrzewać,żejestnaodwrót.
–Mojeuczuciaiichprzyczynysąwtejchwilinieistotne–rzuciłszorstkoSamuel,
grzebiąc w torbie, aby upewnić się, że ma w niej wszystkie niezbędne
medykamenty. – Proszę się nimi nie kłopotać. Dla mnie jest ważny pan jak każdy
innypacjent.
Wyciągnąłnalewkęopiumowąibelladonnę,postawiłjenastoliku.
– Muszę się panem od razu zająć, żeby nie dopuścić do rozprzestrzenienia się
choroby na innych domowników. Ma pan jakieś podejrzenia, gdzie się mógł pan
zarazić?Odjakdawnasiępanźleczuje?
– Kilka dni, co najmniej – wymamrotał książę. – Wcześniej rzeczywiście
odwiedziłem szpitalik dla sierot, którego jestem mecenasem. Niektóre dzieci były
chore.
Samuelomalnieprychnął.Gdybywyciągniętogozłóżkadojakiegokolwiekinnego
księcia, okazałoby się, że spał z zakażoną dziwką albo męczy go podagra.
A Święty? Święty zaraził się świnką, kiedy doglądał sierotek. Wyglądało na to, że
Samuelnigdyniepoczujeanikrztymoralnejwyższościnadksięciem.
Postarałsię,byodpowiedźniebrzmiałasarkastycznie.
– Więc to najprawdopodobniej jest źródło. Dokładna data pomoże mi określić
stadium choroby. Zapewne większość domowników już to przechodziła. Ale dla
bezpieczeństwa opróżnimy to piętro domu, a wizyty służby ograniczymy do
minimum.
Książędotknąłpoliczka,obmacującguzkipoobustronach.
–Jatakżewolałbymsięnikomuniepokazywać,żebyniesiaćniepotrzebnejpaniki.
Samuelspojrzałnajegoopuchniętątwarz,wypatrującoznakpróżności,poczym
doszedł do wniosku, że książę mówi prawdę. Nie chce powodować zamieszania
i kłopotów, zarażając innych albo strasząc pokojówki. Nie dość, że szlachetny, to
jeszczeskromny.
– Proszę tak tego nie traktować, to raczej będzie kwarantanna – odezwał się
stanowczymtonemSamuel,sięgającposzklankęiodmierzającdowodykropleobu
lekarstw.
– Gdy lord Thorne wstanie, poproszę, aby poinformował resztę domowników.
Teraz podam panu opium. Niestety ból jeszcze się wzmoże. Belladonna powinna
jednaktrochępomóc.Przeznajbliższedniposiłkibędąrozdrobnioneiraczejmdłe.
Książęwestchnął.
–Zważywszynato,jaksięczuję,itakniebędęwstanieichprzełknąć,więcnic
nieszkodzi.
Chwyciłfiliżankę,opróżniłjąjednymhaustemiopadłzpowrotemnapoduszki.
–ProszęwmoimimieniuprzeprosićEvelynilordaThornezakłopot.
Jakby Thorne miał coś przeciwko, przynajmniej póki książę żyje. Uzna to za
zaszczytgościćgopodswoimdachemprzezdwatygodnie,choćbyiwtakimstanie.
–Oczywiście,WaszaKsiążęcaMość.Zajrzędopanarano.
Nie mogąc się powstrzymać, skłonił głowę z szacunkiem, wziął świecę do ręki
iwyszedł,abypacjentmógłusnąć.
Zatrzymawszysięwkorytarzu,rozważyłewentualności.Gdybytobyłzwyczajny
pacjent,obudziłbygospodynię,zostawiłjejlekarstwaipoleciłsięobudzić,jeślistan
chorego się zmieni. Nie miał tu wiele do roboty, wystarczyło obserwować, jak
pacjentprzechodzichorobę,ipomócmuwewentualnychkomplikacjach.
Lecz to nie był zwykły śmiertelnik. Leczył księcia. Nawet gdyby nie chodziło
oŚwiętego,itaknalegałby,żebyzostaćwdomu,abyzaspokoićwszystkiepotrzeby
chorego. Była to strata czasu. Ale wszyscy zapewne tego właśnie od niego
oczekiwali.
Zresztą chodziło przecież o jego własnego brata. Pomyślał też, że woli samemu
doglądaćchorego,abynierobiłategoEvieprzyswoimzainteresowaniumedycyną.
Sprawa była naprawdę prosta. Doktor Hastings musi pozostać w tym domu, póki
stanpacjentasięniepoprawi.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Idącnaśniadanie,Evezatrzymałasiępoddrzwiamigabinetuojca.Niespotykane,
abyjużbyłnanogachipracowałotakwczesnejporze.Jeszczedziwniejsze,żemiał
u siebie gościa, z którym prowadził ożywioną rozmowę. I że tym gościem był
Samuel.
Kłócilisię.Przyłożyłagłowędodrzwiinasłuchiwałastrzępkówrozmowy.
–Poprostuuważam,żelepiejbyłobyznaleźćkogośinnego,żebysięnimzajął.–
Ojciecprzemawiałrozsądnie,choćbyłpoirytowany.
–Takwłaśniemyślałem.Ażtakniezręczniesiępanczuje,mającmniezpowrotem
wdomu?–Samuelbyłowielebardziejwściekły.Nigdyniesłyszaławjegotonieaż
takiegosarkazmu.
–Oczywiście,żenie–ojciecodparłtonem,wktórymsłychaćbyłozakłopotanie.
–Apowinienpan.Wszystko,comipanpowiedział,byłokłamstwem.Jeślimapan
wogólejakieśsumienie,powinnopanadręczyć.
–Wówczastakie,anieinnezachowaniewydawałosięnajprostszymwyjściem.
– Najprostszym? – Samuel nie był po prostu zły, tylko głęboko oburzony. –
Zasługujepanchoćnaodrobinętejudręki,jakąprzeszedłemprzezostatniesześć
lat.Przezpanawierzyłem,że…
Mimotrudnychrelacjimiędzynimiwszystkimi,niemiałprawatakodzywaćsiędo
jejojca!Eve,niemogącsiępowstrzymać,wtargnęładośrodka.
–Samuelu!–Złabyłarównieżnasiebie,zato,żewogólekiedykolwiekchciałado
niego wrócić. Dopiero od niespełna tygodnia wiedział, kto jest jego prawdziwym
rodzicem, i z człowieka, którego z pozoru znała, zmienił się w złośliwego
szczeniaka, niewdzięcznego wobec tego, kto go wychował. – Natychmiast
przestańciesiękłócić.Słychaćwasnacałykorytarz.
–Cotakiego?Cousłyszałaś?–Ojciecażzbielał.
OdwróciłasiędoSamuela.Tonapewnowszystkoprzezniego,stwierdziła.
– Jestem zbulwersowana, panie doktorze, że śmie pan tu przychodzić, jeszcze
przedśniadaniem,iwszczynaćkłótnięocoś,cozdarzyłosięwielelattemu.
Dwaj mężczyźni spojrzeli po sobie w milczeniu. Po czym Samuel dodał
łagodniejszymtonem:
–Nieprzyszedłemtuzwłasnejwoli.Wezwanomnie.
–Kto?–Parsknęłaśmiechem.–Napewnonieja,jeślipantaktwierdzi.
Ojciecwstał,obszedłbiurkoichwyciłjązarękę.
– Evelyn, to był książę. Pogorszyło mu się. Nie chciał nas budzić i posłał po
doktora.
–Rozchorowałsię?–Przezgłowęprzemknęłyjejtysiącemyśli.Anajgorszaznich
brzmiała:„Jeśliumrze,niebędęmusiaławybierać”.
To było niegodziwe z jej strony. Decyzja już została podjęta i była z niej
zadowolona.Michaeltowspaniałyczłowiek,powiedziałasobiewduchu.
– Nie ma powodu do niepokoju – dodał Samuel. – Wyzdrowieje. – Miał spokojny
głos,charakterystycznydlalekarza,dodającyotuchyrodziniepacjenta.
– Jeśli mogę cokolwiek zrobić, posłać po jakiś lek, innych lekarzy, którzy
specjalizująsię…–Ojcuwyraźnieżadnejotuchyniedodał.
– Jak już mówiłem, milordzie, jestem w stanie poradzić sobie z przypadkiem
świnki u własnego brata. – Ach, więc to go zdenerwowało. Ojciec podawał
w wątpliwość jego umiejętności. Ale przynajmniej nie zaprzeczał, że książę jest
znimspokrewniony.
– Nic mu nie będzie, ojcze – powiedziała Evie. Nie czuła jednak spokoju, raczej
odrętwienie.–Samuelmarację.Zajmiesiętymzłatwością.AMichaelpoprosiłgo
osobiście.
Todobryznak.Przynajmniejonidwajniesąporóżnieni.
– Niech więc tak będzie – odrzekł Thorne, wciąż lodowatym tonem. – Znowu
znalazłeśsięwmoimdomu,tymrazemjednaknaprośbęksięcia,inicniemogęna
toporadzić.Comuprzepisałeś?
–Zasłonymająbyćzaciągnięte,asłużbapowinnatrzymaćsięodniegozdaleka.
Natympiętrzedomuniemanikogowięcej,prawda?
–Innychgościniemamy–odparłojciec.
–ToproszęposłaćTomadogospodypomójkuferitrochęświeżejpościeli.Zajmę
któryśzwolnychpokojów,bonieobawiamsięzarażenia.Natomiastpan,milordzie,
powinien trzymać się z dala, tak samo jak wtedy, gdy Evelyn i ja przechodziliśmy
świnkę jako dzieci. Jeśli nie pamięta pan, czy chorował na tę przypadłość
wdzieciństwie,niewolnopanukontaktowaćsięzzarażonym.
– Ale żeby książę… – Ojciec kręcił głową z niedowierzaniem, jakby sądził, że
godnośćksiążęcadajeodpornośćnachorobyniższegostanu.
– Samuel ma rację, ojcze. Nie należy się denerwować. Będę z nimi dzień i noc,
dopilnujęwszystkiego.
Obajzdumielisięnatesłowa,jakbyuważali,żeniejestzdolnadopomocy.
–Toraczejniebędziekonieczne–rzekłThorne.
–Zgadzamsięztwoimojcem–dodałpospiesznieSamuel.
– Samuelu, przecież nic mi nie grozi – przypomniała mu. – Jak już mówiłeś ojcu,
przechodziłam tę chorobę jako dziecko, tak samo jak ty. Poza tym, ojcze,
uczyniłabym to samo dla każdego innego gościa, który zachorowałby pod naszym
dachem.
– Ależ, Evie – powiedział Samuel, znów tym spokojnym tonem – twoja obecność
wcaleniesprawi,żejegoksiążęcamośćszybciejwyzdrowieje.
–Tomójnarzeczony–odparłaEvie,takimsamymuspokajającymtonem,jakimon
doniejprzemawiał.–Onmniepotrzebuje.
Poostatniejrozmowiebyłapewna,żeSamuelniemaochotytegosłyszeć.Jednak
tobyłaprawda.Nawetjeśliwprzyszłościtosięzmieni,niemasensudyskutować
otymprzyojcu.AchoregoMichaelaniemożezostawićsamego.
Thorne patrzył teraz na Samuela. Zostawiał jemu podjęcie decyzji. Samuel
najwyraźniejbyłprzeciwny,aleniechciałbyćtym,któryjejodmówi.
Narazpoczułogromnezmęczenie.
–Nicjejsięniestanie,jeślibędzieprzynimczuwać.Pozatymtakbędzielepiej,
niżgdybywchodziłatamiwychodziłaczeredapokojówek,ciąglezakłócającksięciu
spokój. Jeśli będzie miał Evelyn przy sobie, doda mu to otuchy i złagodzi
dyskomfort.
–Aletoniestosowne–argumentowałojciec.
– Ojcze, daj spokój, Michael z pewnością nie uczyni niczego nieprzystojnego. –
Przyszło jej do głowy, że za to Samuel – wręcz przeciwnie. Jednak na pewno nie
będzie jej niepokoił we własnym domu, gdy jej przyszły mąż leży w sąsiednim
pokoju.Odsunęłaodsiebietewątpliwości.
– Dobrze wiesz, że się przydam. To się niczym nie różni od tego, co robię, gdy
jesteśmynawsi.
– Ale tam chodzi o kobiety i dzieci. – Ojciec miał zbulwersowaną minę. – A St.
Aldricjestdorosłymmężczyzną.
Samuelodchrząknął,bypodkreślićdelikatnośćtematu.
–Bardziejosobistymipotrzebamipacjentajasięzajmę.Tożadnaujmaopiekować
sięchorym.
– Ach, no to bardzo dobrze – stwierdził Thorne, wzdychając. – Masz moje
pozwolenie,Evelyn.
Tak jakby pytała go o pozwolenie. Zrobiłaby to przecież i bez niczyjej zgody.
Ojciec poczuł się jednak lepiej, myśląc, że ma nad nią władzę. Niech mu będzie,
pomyślała.
– Evelyn bardzo mi pomoże – przyznał Samuel. – A opiekując się księciem we
dwoje, ograniczymy kontakt z innymi, narażonymi na chorobę domownikami.
A także plotki; wątpię, żeby książę życzył sobie, by ktoś postronny oglądał go
wtakimstanie.
–Toprawda–powiedziałojciec,wyraźniepocieszony.–Lepiej,żebytakierzeczy
pozostaływrodzinie,zdalaodwścibskichoczu.
– Czyli postanowione – oświadczyła Evelyn z uśmiechem. – Zaraz powiem pani
Abbott,żebyniewpuszczałanikogonadrugiepiętro,pókiSamuelniestwierdzi,że
to jest już bezpieczne. Posiłki mogą przynosić i stawiać na górze schodów, ja
dopilnuję,żebyMichaeljezjadł.Raznadzieńprzyjdziepokojówkazmienićpościel
itowystarczy.
Ojciec teraz kiwał głową, jakby sam o tym wszystkim pomyślał. A ja może
faktycznie udowodnię Michaelowi, że pomoc przy chorych odpowiada mi o wiele
bardziejniżsiedzeniecichoprzystolejadalnym,pomyślała.
Kiedy wyszła, by wydać polecenia służbie, Samuel nie miał ochoty kontynuować
rozmowyzlordemThorne.Wszelkiewysiłki,byinformacjaostaniechoregogościa
niewywołałaniepokoju,szybkoposzłynamarneizaczęlisięprzekrzykiwać.Zanim
dowiedziałsię,ktojest jegoojcem,mógłbyć dlaThorne’auprzedzająco grzeczny,
teraz natomiast szczerze go nie znosił. Gdyby Evie przyszła odrobinę później,
usłyszałaby
wszystkie
obrzydliwe
szczegóły
rozstania.
Chciał
bowiem
skonfrontować Thorne’a ze skutkami jego kłamstw i uświadomić mu, jak zniszczył
szczęście własnej córki. Teraz rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, żeby Thorne
wiedział,żesprawypozostająniedokończone,iposzedłzwizytowaćpacjenta.
StanSt.Aldricapogorszyłsięodpoprzedniegowieczoru.Opuchliznanażuchwie
była bardziej wydatna, książę wiercił się przez sen, wyraźnie cierpiąc. Samuel
wyliczałwmyślachcopoważniejszepowikłaniaibłagałlos,byksiążęsięonichnie
dowiedział.Głuchotaibezpłodnośćniebyłyrzadkością.Amimotego,copowiedział
Thorne’owi,czasemzdarzałasięiśmierć.Niemiałochotybyćosobistymlekarzem
księcia,ajużnapewnoniechciałbyćobwinianyzajegozgon.
Niektórychrzeczyniedasięjednakuniknąć.
A gdyby książę umarł, Evie po odbyciu żałoby byłaby wolna i mogłaby robić, co
tylko zechce. Thorne nie mógłby ich powstrzymać. Jedyny powód, jaki ich
rozdzielał,zostałzdemaskowanyjakokłamstwo.
To było haniebne. Po raz kolejny spojrzał na leżącego chorego, jego opuchniętą
brodę i cienie pod oczyma. Książę już cierpiał, a będzie pewnie cierpiał jeszcze
bardziej. Miał obowiązek mu pomóc. A tak jak wspomniał w gabinecie Thorne’a,
tenczłowiekbyłnietylkoksięciem,lecztakżejegobratem.
Przyjrzał się śpiącej twarzy, dostrzegając osobliwe podobieństwo do własnej.
Przypuśćmy,żetoonbytuleżał,aSt.Aldrictrzymałfiolkęztrucizną.Niemiałby
sięczegobać.Tenczłowiekbyłistnymświętym.
Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Pod tym względem Thorne był jego
całkowitymprzeciwieństwem.Jegoprzybranyojciec,sprowokowany,niewahałsię
sięgnąćponiewyobrażalniebrudnechwyty.Samuelżałował,żenietrafiłdorodziny,
wktórejliczyłbysięhonoriprawda.
Skorojednakpogodziłsię zlosem,musiałprzyjąć nasiebierozmaite obowiązki.
Nie wolno mu było odpowiadać podłością na uczciwość. Nie teraz. Lecz kiedy
pacjentdojdziedosiebie, będziemusiałodbyćtrudną, aczkoniecznąrozmowę na
tematprzyszłościladyEvelynThorne.
–Pax–szepnął,kładącrękęnaczoleSt.Aldrica.
Cały czas gorące. Książę poruszył się i otworzył oczy. Skrzywił się, bo raziło go
światło, dotknął policzka dłonią i zaraz cofnął ją, gdy poczuł ból. Na łożu boleści
wyglądałjakkażdyinnypacjent,przerażonyiosamotniony,choćcałkiemdobrzeto
ukrywał. Rozebrany do koszuli nocnej, leżący na wznak, wydawał się o wiele
mniejszyniżwcześniejwgabinecie.
–Myślałem,żetobyłsen–powiedziałsłabymgłosemSt.Aldric.
–Przykromi,alenie.
– Czy nie dałoby się czegoś jeszcze zrobić? – Nie był rozdrażniony, nie obwiniał
ani Boga, ani lekarza, jak to się często zdarzało pacjentom. Zachowywał stoicki
spokój.
–Lódnagorączkę–odparłsuchoSamuel.–Kataplazmnaopuchliznę,możnateż
zastosowaćpuszczeniekrwi.
Książęznówsięskrzywił.
– Laudanum i belladonna na ból. Wasza Książęca Mość nie może przyjmować
pigułek, ma zbyt podrażnione gardło. I proszę… żadnych mocnych trunków bez
mojej zgody. Później pozwolę na trochę grzanego porto. To choroba, którą się
przechodzi, a nie leczy. Za tydzień Waszej Książęcej Mości się poprawi. Ale dwa
tygodniewłóżkutokonieczność.
Książęopadłzpowrotemnapoduszki.
–Aniebędzietrwałychskutków?
Tobyłopytanie,naktóreSamuelwolałbynieodpowiadać.Jeszczezawcześniena
odpowiedź. Uniósł prześcieradło i przyjrzał się opuchliźnie, która nie była jeszcze
znaczna…alenapewnosiępowiększy.
Książęjęknął,nawpółzbólu,nawpółzestrachu,iusiłowałusiąść.
Samueluniósłprześcieradłoipchnąłgozpowrotem.
– Proszę nie patrzeć, Wasza Książęca Mość. To może Waszą Książęcą Mość
zdenerwować,anazdrowieniepomoże.Boli,prawda?
–Tak.–Terazgłosksięciabrzmiałjakudziecka,niemalpiskliwie.
– To jeden z objawów tej choroby. U dzieci nie występuje. Nie jestem w stanie
określić,jakdalekotojeszczezajdzie.Alezrobięwszystko,cowmojejmocy,żeby
pomóc.
Choćtaknaprawdęniewielemógłzrobić,skorotosięjużzaczęło.Odmierzyłparę
kropelopiumdodużejszklankizalkoholemiwręczyłjąksięciu.
–Proszęwypić.
Książępociągnąłłyk.
–Paskudnetośniadanie–powiedział,krzywiącsię.
–Wtakimraziedobrze,żeWaszaKsiążęcaMośćpozostałnalądzie–skwitował
Samuel z ponurym uśmiechem. – Nie mogę powiedzieć, abym na pokładzie
„Matildy”wszystkoleczyłrumem,aleszkodzićteżnimnieszkodziłem.
–Gdybytakrzeczsięmiaławistocie,każdymógłbybyćlekarzem.
– Wasza Książęca Mość powinien się cieszyć, że tylko tyle było potrzeba. Już
pierwsza bitwa udowodniła, że wprawnie posługuję się i piłą, i igłą. Z tego Wasza
KsiążęcaMośćwywiniesięzewszystkimiczłonkami.
–Wszystkimiopróczjednego–mruknąłksiążęiupiłkolejnyłyk.
Czyliwiedział.Ijużzaczynałsiębać.
–Jeszczeprzezjakiśczasniebędziewiadomo,czytenproblemwogólewystąpi,
WaszaKsiążęcaMość.
–Proszęnieowijaćwbawełnę–warknąłksiążę,poczymdodałspokojniej:–Inic
niemówićEvelyn.
Niewykluczone,żeEviebyłajużtegoświadoma.Ajeślinie,tozaraztosprawdzi
wksiążkach,którepodobnomiała,idowiesię,żezwiązekzSt.Aldrikiemmożebyć
bezdzietny.
–Nicniepowiem,WaszaKsiążęcaMość.
Książęznówwestchnął.
–MamnaimięMichael.
Samuel zamarł na chwilę, po czym pochylił się nad narzędziami, udając, że nie
dosłyszał.
– Proszę, aby pan tak się do mnie zwracał. Zważywszy na okoliczności,
absurdalnietobrzmi,gdymniepantytułuje.Wkońcujesteśmyrodziną.
–Niewolałbyś,żebymzwracałsiędociebie:Święty?
Książę spróbował się zaśmiać, ale znów się skrzywił i posłał Samuelowi tylko
słabyuśmieszek.Oczyjużmumętniały,lekarstwozaczynałodziałać.
–Myślisz,żejakmiotymprzypomnisz,powstrzymamnietoodprzeklinania?
– Miałem do czynienia z cierpiącymi ludźmi, więc wątpię, Michaelu – powiedział
Samuel,czującsięnieswojo.–Możeszprzeklinać,iletylkochcesz,jeślisądzisz,że
toprzyniesieciulgę.
–Amogęmówićdociebie„Samuel”?
Samuelwolałby,żebybratniezwracałsiędoniegowtensposób.Wydałomusię
to zbyt osobiste i przedwczesne. Skoro jednak miało to stanowić pociechę dla
cierpiącego,niepotrafiłodmówić.Kiwnąłgłową.
–AlboSam,jakmówiladyEvelyn.
–PięknaladyEvelyn…
Książę opadł na poduszki z uśmiechem pełnym zadowolenia. Zapadając
wnarkotycznysen.Tobyłonaturalne,bywtakiejchwilimyślećonarzeczonej.
Samuel dokładnie wiedział, co się roi w głowie księcia. On sam też miał takie
myśli.Conocleżałwkoiiprzeklinałsamsiebie,żemarzyojejmiękkich,białych
ramionachprzylegającychdojegopiersi,ojejwargachnaswojejskórze,osennych
westchnieniach.
Nie powinien się tak biczować myślami. To były tylko niewinne chwile
zapomnienia.
Sięgnął,bywyjąćnawpółpustąszklankęzopadającejdłoniksięcia.Gdytozrobił,
St. Aldric otworzył oczy, cofnął rękę i uniósł szklankę, jakby przepijając do
Samuela.
– Za zdrowie mojego brata, doktora Samuela Hastingsa, który mógłby mnie
równie dobrze otruć tym wszystkim, co ma w torbie. Arszenikiem, rtęcią, opium.
Niktbysięniezorientował.
TesłowaprzeraziłySamuela.Aleczyżnieprzemknęłomutoprzezmyśl?
–Nigdybym…przecieżskładałemprzysięgę.
–Alezałożęsię,żeżałowałeśtego.–Książęprzepiłdoniegoponownie,aichoczy
spotkałysięnadbrzegiemszklanki.Potemostentacyjniewypiłpłyndodna.
To też była prawda. Parę chwil wcześniej stał nad swoim pacjentem i rozważał
możliwość popełnienia morderstwa. A co gorsza, książę o tym wiedział. Stąd ta
dziwnaminanajegotwarzy.Ufał,żebratniezabijebrata.Ajednocześniedawałdo
zrozumienia,żejeślitosięzdarzy,Świętymuwybacza.
Książęczynie,tenczłowiekbyłalboszalony,albonieustraszonyjakżołnierzena
okręcie. Teraz zamykał oczy, głowa opadała mu na poduszkę. Samuel zabrał
szklankę i po cichu wyszedł z pokoju, aby sprawdzić, jak Evie radzi sobie
zprzygotowaniami.
Stała u szczytu schodów. Ojciec wciąż jej towarzyszył, przestępując nerwowo
znoginanogę,bojącsięporzucićcórkęnapastwędrogichjejmężczyzn.Patrzyli,
jakSamuelsięzbliża.Sądzącpoichzaniepokojonychminach,wciążmiałnatwarzy
wypisane sprzeczne uczucia. Obawiali się, że są one wynikiem ciężkiego stanu
księcia.
Postarał się wydobyć umysł z mrocznej czeluści, w jakiej tkwił, i starannie
zamaskowaćprawdziwemyśli.
–Ijakonsięczuje?–zapytałaEvelyn.
– Znowu śpi – odparł Samuel. Jeśli lekarz nie jest w stanie niczego zrobić, musi
przynajmniej pokazać, że panuje nad sytuacją. Zwłaszcza jeśli niezależnie od jego
poczynaństanchoregomożesięzmienićnagorszelublepsze.–Książęobawiasię
jednak,żeprzeraziszsię,gdysiędowiesz,jakciężkijestjegostan.
Evieprychnęła,jakbylekceważyłaobawynarzeczonego.
–Niechnietracinatosił.Zaopiekujeszsięnimiwszystkobędziedobrze.
Przynajmniej na chwilę zapomniała, że jest na niego zła. Potrzebowała jego
pomocy. Patrzyła nań z ufnością jak wtedy, gdy był jej bohaterem, a ona małym
chochlikiem.
GdybyuległpokusieizabiłSt.Aldrica,Eviebysiętegodomyśliła.Spojrzałabymu
razwoczyiwyczytałaznichprawdę…apotemjużnigdyniepatrzyłabynaniego
tak samo. Straciłby jej zaufanie, gdyby okazał się równie podły i fałszywy, jak
Thorne.
Kiwnąłpoważniegłową.
–Wyzdrowieje.
Zerknęłaniespokojniewgłąbkorytarza.
–Czypomożemu,jeślitrochęznimposiedzę?
Samuelwzruszyłramionami.
– Na pewno nie zaszkodzi. Jeśli to cię uspokoi, nie mam nic przeciwko temu. –
Oczywiście nie w roli lekarza. Samuel czuł zazdrość wobec mężczyzny, który
obudzisię,mającubokuanioła.–Alejeśliśpi,niebudźgo.Niechsięsamobudzi.
Iniepozwalajmunadmierniesięekscytować.
Odwróciła się i pobiegła do pokoju, w którym leżał jej narzeczony, by jak
najszybciejsięnimzaopiekować.Ojciecodprowadziłjąwzrokiempełnymobaw.
–Nicjejniebędzie–zapewniłSamuelThorne’akolejnyraz.–Alepanniechsię
trzymazdaleka.Jeślizauważypanusiebiealbouinnychjakiekolwiekniepokojące
objawy,proszęnatychmiastmniezawiadomićikazaćprzenieśćteosobynadrugie
piętrodomu.
– Czyli to naprawdę tak poważna choroba? – Thorne niepokoił się o przyszłość
córkiiewentualnefiaskoswoichmisternychplanów.
– Na tyle poważna, że nie życzyłbym jej nawet najzdrowszemu. Ale są duże
szanse,żeksiążęodzyskazdrowie.
–Aleczycałkowicie…?–Thornerzuciłmuzaniepokojonespojrzenie.–Słyszałem
o mężczyznach, którzy mieli tę… przypadłość. Oczywiście przeżyli, ale pewne
skutkipozostały.
Samuel kiwnął głową; w obliczu faktów nie był w stanie kłamać. Teraz różnica
zdań pomiędzy nimi była nieistotna, był Thorne’owi winien informację o zdrowiu
przyszłegozięcia.
–Otegotypuproblemachdowiemysiędużopóźniej.Dlategowłaśnienalegamna
kwarantannę.Trzebazapewnićksięciuspokój.Onjużitakzadręczasięwszystkimi
możliwymipowikłaniami.Aniepowinien,jestnatozasłaby.
Thorneskinąłgłową.
–Tumaszrację.LepiejniechEviedodajemuotuchy.Niechniesterczynadnim
gromadazatroskanychludzi.
– Otóż to. Teraz proszę już iść – powiedział Samuel najłagodniej, jak mógł. –
Zawiadomię pana, jeśli coś się zmieni. Ale nikomu to nie pomoże, jeśli i pan się
rozchoruje.Proszęnamzaufać.Proszęmizaufać.Jegoksiążęcamośćbędziemiał
najlepsząopiekęnaświecie.
– A co do naszej wcześniejszej rozmowy… – Thorne rzucił mu nerwowe
spojrzenie.
–Nieporateraznakontynuacjętejdyskusji–powiedziałSamuel,powstrzymując
złośćiodrazę,wciążkipiącepodmaskązawodowegoopanowania.
–JeślibędzieszsamnasamzEvelynionasiędowie…–Thorneznówsięnajeżył,
próbował przejąć kontrolę nad sytuacją. Jego ton był ostrzegawczy, niósł w sobie
groźbę.ChoćczymThornemógłmujeszczegrozić,tegoSamuelniewiedział.
– W tej chwili przeszłość to ostatnia rzecz, którą chciałbym sobie zaprzątać
głowę. Mam tu pacjenta, a pan ma chorego gościa. Musimy zrobić dla niego
wszystko,cownaszejmocy.Nicwięcejniepowinnonasterazinteresować.
–AEvelyn?–powtórzyłThorne.–Jejtakżeżyczyszjaknajlepiej?
– Obawiam się, że to „jak najlepiej” oznacza dla nas różne rzeczy. Ja bym na
przykład jej nie okłamał tak jak pan. Ale nie mam ochoty rozdrapywać ran
z przeszłości, aby zjednać sobie przychylność Evelyn. Nie będę z nią o tym
rozmawiać.
Thornejednakdalejstałnieporuszony,jakbybałsię,żeSamuelgozdradzi.
–Mapanmojesłowo–wycedziłSamuelprzezzaciśniętezęby–jakosynaświętej
pamięciksięciaSt.Aldricseniora.–Czułsięnieswojo,przysięgającwtensposób.
Dostrzegłjednakwagętychsłów.Honorrodziny.Jaktodziwniemócwkońcuczuć
cośtakiegopotylulatach.–Aterazproszęjużiść.
Thornebezsłowaobróciłsięizstąpiłzeschodów.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
St.Aldricwyglądałokropnie.
Evierozumiałateraz,czemujejbliscyniechcieli,żebypoznałaprawdę.Miałado
czynieniaztąchorobąudzieci,udorosłegomężczyznywyglądałotojednakowiele
gorzej. Gdyby była taką słabą kobietką, jak myślał Michael, przeraziłaby się,
widzącjegoobrzęki,iwybuchnęłabypełnymwspółczuciapłaczem.Zdenerwowana,
uprzykrzyłabyżyciewszystkimwokół.
Tymczasemsiadłanakrześleobokłóżkaiujęławdłoniejegobezwładnąrękę.
Spałdalej,nieświadomjejobecności.
Oj,Michaelu,cojamamztobąpocząć?–pomyślała.Choćniechciałasiędotego
przyznać, zaręczyny były błędem. Nie trzeba było ustępować wobec uporu ojca.
Powinnabyłaznaleźćjakiśwybieg.
Możliwejednak,żewpadłabyzdeszczupodrynnę.PodpewnymiwzględamiSam
był wciąż dokładnie taki, jakim go pamiętała z dzieciństwa. Ale spokój i zaufanie,
którekiedyśprzynimczuła,gdzieśzniknęły.Zrobiłsięnieprzewidywalny:wjednej
chwilibyłspokojny,wnastępnejrozedrgany,nienawidziłjejojca,atwierdził,żeją
kocha;nietłumaczył,dlaczegozniknąłiczemunaglestwierdził,żeniemożesięjej
oprzeć,gdyzaręczyłasięzinnym.
Potrzebowałaczasudonamysłu.Iwszystkowskazywałonato,żebędziegomiała
co najmniej tydzień, zamknięta z jednym i z drugim. W sam raz, żeby uporać się
zuczuciami.
Ścisnęła dłoń Michaela, jednak prawie się nie poruszył. Przetarła mu rozpalone
czoło zwilżoną w umywalce gąbką, poprawiła kołdrę i przyłożyła głowę do piersi,
żeby posłuchać oddechu, który był głęboki i regularny. Samuel miał rację. Nic tu
więcejniepomoże.
Wyszła z pokoju i zatrzymała się w korytarzu, oglądając się na otwarte drzwi
w jego końcu. Była to gościnna sypialnia z przyległym salonikiem – miejsce,
wktórymmoglirazemposiedziećipoczekać,ażksiążęsięobudzi.
Wzdrygnęłasięodruchowonatęmyśl.Jeszczetydzieńtemudałabysiępokroićza
możliwośćspotkaniazSamuelemsamnasam.Jejciałojednakwciążgopragnęło.
Czułasięwinna.BiednyMichaelmiałnagłowieichoboje.Idotegobyłchory.Jak
możnawtakiejchwili,kiedyoncierpi,myślećowłasnychżądzachipragnieniach?
Samuel siedział za stołem blisko kominka, pod nogami miał lekarską torbę,
przeglądał jakiś tekst i wyglądał jak przystało na kompetentnego lekarza. On też
byłdobrymczłowiekiem,mimożetakdziwniesięwobecniejzachowywał.
Nie chciała przerywać mu pracy. Ale właściwie, czy trzeba aż tyle studiować,
żebyporadzićsobieztakpospolitąchorobą?Iczykoniecznejestdotegoażtakie
skupienie?
–Próbujeszsięwymigaćodrozmowyzemną?
Uśmiechnąłsiędoksiążki,przyłapanynagorącymuczynku.
– Od godziny czytam w kółko tę samą stronę i czekam, aż wrócisz. Jak tam
pacjent?
–Ciągleśpi.
–Bardzodobrze.Późniejdoniegozajrzę.–Zamknąłksiążkę,odłożyłjąispojrzał
wyczekująconaEvie.
Jakichsłówodniejoczekiwał?
–Dziękujęcizato–rzekłaponuro.
–Zato,żewykonujęswójzawód?
–Żewykonujeszgowtymkonkretnymprzypadku.Tonapewnodlaciebietrudne.
– Książę osobiście mnie wezwał – odparł Samuel, udając, że jej nie zrozumiał. –
A po pierwszej wizycie już nie było sensu przekazywać obowiązków innemu
lekarzowi.
–Mamnamyśli,żetojestdlaciebietrudneprzezemnie.
– Przeciwnie – znów się uśmiechał – w pani obecności, lady Evelyn, czuję się
bardzodobrze.Wydajemisię,żetopaniczujesięskrępowana.
Tooczywiściebyłoprawdą.Alewytykającjejto,umyślniejąprowokował.
– Dam sobie radę – powiedziała, nie łapiąc się na haczyk. – A tę „lady Evelyn”
możeszsobiedarować.Ibeztegojestmiciężko.
Zadrgałymuusta.
–Jaksobieżyczysz,Evie.
– Dobrze się składa, że jesteśmy tu razem. – Kiwnęła głową. – Będziesz mieć
okazjęlepiejpoznaćwłasnegobrata.–Iokazaćmutrochęmiłości,żebymnieczuła
się aż tak głupio, że uparłam się, aby poznali prawdę. – Na pewno jak spędzisz
znimtrochęczasu,to…
–…toproblemniezniknie–dokończyłSamuel.–Jestzaręczonyzkobietą,którą
kocham.
–Ostatnioszafujesztymsłowem.Trochęnatozapóźno–zauważyła.
–Lepiejpóźnoniżwcale.
Traktujeswojąmiłośćjakżart,przeszłojejprzezmyśl.
– Ale trochę to się kłóci z sześcioma latami nieobecności i tą nagłą żądzą, jaką
zapałałeśpopowrocie.
–Wszystko,copowiedziałem,powiedziałemtylkodlatego,żechciałemdlaciebie
jaknajlepiej.
–Itosięzmieniło…teraz,kiedyjestemzaręczonazinnym?
– Zmieniło się, bo ostatnio stwierdziłem, że „jak najlepiej” dla ciebie to znaczy
wyjśćzamnie.
Wydawałsiębardzospokojnyipewnysiebie,aletoniebyłaodpowiedź,któraby
jąusatysfakcjonowała.
–Niewierzę.
Pokręciłgłową.
–Jużwcześniejdoszedłemdotakiegowniosku.Alewolałemotymniemówić.
– Sugerujesz, że Michael uczynił coś, przez co uznałeś, że nie jest dla mnie
odpowiedni?
Samuelparsknąłśmiechem.
– Nie. Brat, którego mi znalazłaś, jest nieskazitelnym ideałem. Tylko nie jest
idealnymkandydatemnamężadlaciebie.
–Atyjesteś?–Samatakmyślałajeszczeniedawno.
–Żadenmężczyznaniejestidealny–odparł.–Aledlaciebiesiępostaram.
–Niezbytsiętoróżniodobietnic,jakichnaskładałmiMichael,kiedysięzalecał–
odrzekłaEvie.Leczodsłówksięciaserceniezabiłojejmocniej,aodsłówSamuela
–iowszem.
– I jak się to sprawdza? – zapytał Samuel z miną niewiniątka. – Skoro już
obwołanogoświętym,niewielesiębędziemusiałzmieniać.Aty,Evie?–Uśmiechnął
sięjeszczeraz.–Tymasztylezachwycającychwad.Ajaniezmieniałbymcięanina
jotę.
Właśnietakmyślała,gdyprzyjechał.Wolałszczerośćniżpochlebstwa.Leczkryło
sięzatąszczerościątylemiłościdlaniej,żewolałabysłuchaćkrytykiodniegoniż
komplementówodSt.Aldrica.
– A skoro już mowa o twoich niedociągnięciach – dodał z uśmiechem – to
chciałbym cię wyprowadzić z błędu w jednej kwestii. Miałem już to zrobić, kiedy
rozmawialiśmy w ogrodzie. Mianowicie, mylisz się co do naszego pierwszego
pocałunku.
–Wcalenie.–Byłategopewnajakmałoczego:wkońcutachwilaodmieniłajej
życie.
–Porazpierwszypocałowaliśmysięotydzieńwcześniej.Stałaśwbibliotece,pod
wysokimoknemipróbowałaśdosięgnąć,bezdrabinki,książkinanajwyższejpółce.
Podszedłem znienacka, a słońce obrysowywało twoje ciało i przez chwilę cię nie
poznawałem. Widziałem tylko prześliczną młodą kobietę, anioła w świetlistej
aureoli.
–Niczegotakiegosobienieprzypominam–powiedziała,kręcącgłową.
Parsknął.
– Pewnie, że nie. Obchodziło cię tylko, żeby dosięgnąć tej książki. – Westchnął,
pogrążonywmiłychwspomnieniach.–Alejamiałemoczyotwartenatencudowny
widok. Wtedy odwróciłaś głowę i znów byłaś moją małą Evie, proszącą, żebym ci
pomógł.
–Ipomogłeś?–zapytała,szczerzezaciekawiona.
Skłoniłsięafektowanie.
–Zawszedousług,ladyEvelyn.Przyniosłemcitęksiążkę.Wnagrodępocałowałaś
mniewusta.Potemodeszłaśjakgdybynigdynic.Równiedobrzemogłaśwydrzeć
misercezpiersiiuciecrazemznim.Odtejchwilijużniebyłemjegopanem.
–Aleprzecieżwogrodzie…?–Byłapewna,żepamiętatocałkiemwyraźnie.
– Wtedy po raz pierwszy ja ciebie pocałowałem – wyjaśnił. – Cały tydzień
planowałem,wymyślałem,jakzapytać,czyczujeszdomnietosamo,cojapoczułem
do ciebie. Lecz za każdym razem zawodziły mnie słowa. Dlatego kazałem
przemówićczynom.Iotrzymałemodpowiedź.
Poczułasięteraztaksamojakpotamtympocałunku.Jakbypierwszyrazwidziała
go naprawdę. Kochał ją. A ona kochała jego. Od lat. Dlaczego dopiero teraz
przestałtemuzaprzeczać?
–Mówiłeś,żetegoniepamiętasz.
–Kłamałem.
–Tobardzowygodne.
–Odkądwróciłem,naopowiadałemcimasękłamstw.
Niewydawałsiętymwnajmniejszymstopniuzawstydzony.
–Proszębardzo,wszystkociudowodnię.Mamciwyrecytować?Znamwszystkie
twojelistynapamięćjaknajpiękniejszywiersz.
Otwierała przed nim swoje serce przez sześć samotnych lat. Nigdy nie
odpowiedział,alepilniejejsłuchał.
–Więcjeprzeczytałeś?
–Każdesłowo.–Uśmiechnąłsię.–Niemaszpojęcia,jakąbyłydlamniepociechą.
Kiedyktóryśsięzagubiłalboprzychodziłyniepokolei,siedziałemzrozpaczony,póki
następnymnieniepocieszył.Całyczasbłagałaśmnieoodpowiedź.Złościłocięmoje
milczenieiconajmniejraznarokmówiłaśmi,żejestemokropny,iprzysięgałaś,że
więcejjużodciebienieotrzymamanisłowa…
Uśmiechzniknąłzjegowarg.
– Bałem się tych listów. Co będzie, jeśli tym razem to nie tylko pogróżki,
zastanawiałem się. W końcu stracę moją Evie przez własne zaniedbanie. –
Rozluźnił się. – Ale za tydzień, dwa, znowu pisałaś. – Spochmurniał,
przypomniawszysobiecośprzykrego.
– W listopadzie szesnastego roku milczałaś przez cały miesiąc. Ale w grudniu
przyszedłkolejnylistiszalik,takpaskudny,żenapewnosamagozrobiłaś…
Nie mogąc się powstrzymać, parsknęła radosnym śmiechem, bo wreszcie mówił
to,cooddawnapragnęłausłyszeć.
–Więcjednakwróciłeśdomnie?
–Nigdycięniezostawiłem–szepnął.–Próbowałem,alenieumiałem.
Chciała tylko porozmawiać. Zastanowić się racjonalnie, bez pośpiechu, i podjąć
najlepsząmożliwądecyzję.Potembędziemusiałazerwaćalbozjednymmężczyzną,
albozdrugim.Kulturalnie,takabywszyscymoglipozostaćprzyjaciółmi.
ChwyciłaSamuelaHastingsamocnozakoszulęizaczęłagocałować.
Nie trzeba go było dłużej zachęcać, by odpowiedział tym samym. Całe lata
czekałanatepocałunki.Bardziejnamiętne,alesubtelne.
Objąłjąramionami,anizalekko,anizamocno.Przywieraładoniego,bojącsię,że
się cofnie. Mój Samuel wrócił, powtarzała w myślach. Nie ten dziwny człowiek,
który wcześniej się pod niego podszywał. Wrócił jej Samuel. I już nigdy go nie
wypuszczę!
Pociągnąłjąkudrzwiomdosypialni.Otarłasięoniego,przyciskającpiersidojego
torsu.Ucałowałjąwramię,chwyciłzapośladki,takżeichbiodrasięzetknęły.
Na moment zamarli, wstrząśnięci. Ten przelotny kontakt był zbyt przyjemny, by
go nie powtórzyć. Znów przywarł do niej biodrami. Kolana ugięły się jej na samą
myśl,żezarazstanąsięjednością.
Podtrzymał ją, wciąż ściskając mocno, cofnął się do sypialni i zatrzasnął drzwi.
Zdarł z siebie surdut, a ona strząsnęła pantofle. Ich dłonie gorączkowo rozpinały
guziki,wyszarpywałykoszule,dookołarosłastertazbędnychubrań.Zanimdotarli
nałóżko,byłatylkowhalceipończochach,aonjedyniewbieliźnie.
Naraz odwrócił się, pociągając ją za sobą. Położył ją na plecach, a sam zaczął
rozpinać guziki. Znów całował jej usta, jednocześnie zdejmując ostatni element
ubioru.Ułożyłsięnaniej.
Zasłonybyłyzaciągnięte,wpokojupanowałpółmrok,dalekijednakodcałkowitej
ciemności.Otworzyłaoczyszeroko,abyniczegonieprzegapić.
Chyba to wyczuł, cofnął się i roześmiał, łaskocząc ją palcem w nos, a potem
klęknąłnadnią,rozpiąłjejpodwiązkiizsunąłpończochyznóg.
–Nieprzypominaszobrazkówzmedycznychksiążek–mruknęłazzachwytem.
– Pod każdym istotnym względem jestem dokładnie taki jak na obrazku –
powiedziałcelowoprowokującymtonem.–Tyteżniejesteśtakajakwksiążkach.
Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. – Naciągnął jej halkę na
głowę. – Ale dokładnie tak sobie ciebie wyobrażałem. Niczego się nie bój – dodał
szeptem.
Roześmiałasię.Czykiedykolwieksięgobała?
Jęknął i znów położył się na niej, przesunął głowę w dół, oburącz ujął piersi
i zaczął pieścić sutki ustami. Zaraz zaczął powoli przemieszczać się w dół, ku
złączeniujejnóg,abyzaznajomićjązcałkiemnowymdoznaniem.
Zachichotała, a potem roześmiała się w głos. Przyłożyła dłoń do ust, próbując
stłumićkrzykiipojękiwania.Wuniesieniuzarzuciłamunogęnaramię,próbującgo
unieruchomić;zaczęławalićpięściamiwmateracidyszeć.
Narazprzerwał,zsunąłsięzniej,wziąłzłóżkapoduszkęiwsunąłjejpodbiodra.
Potemugiąłjejnogi,takżestopyznalazłysięprzyciele.
–Takbędziełatwiej.
Nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Wyciągnęła ręce i sięgnęła w dół, aż
musnęła nimi jego męskość. Zebrała się na odwagę, przesunęła palcami wzdłuż
członkaiobjęłanimijądra.
Samuelzamarł,potemnachyliłsięnadnią,mrucząc:
– No wiesz! A ja chciałem cię uczyć, jak się ze mną kochać. Nauczyłaś się tego
zksiążkidoanatomii?Nieważne.Nieistotne.Nieprzestawaj!
Jeszczerazprzesunęłaponimdłońmi.
–Nochodź.Nochodź.
–Jeszczechwilę–westchnął,pozwalając,abygopieściła.Potemująłjązadłonie,
włożyłjemiędzynogiizachęcił,bypieściłasięsama.Doświadczałanieznanejdotąd
przyjemności.
Chwilę później uniósł się nad nią i powoli wypełnił ją sobą. Wyprężyła całe ciało
ipoczułagowśrodku.Wreszciejesteśmyrazem,pomyślała.Zadrżałaiwyprężyła
się,gdyuczyniłpierwszyruch.
On zaś wykonał kilka pospiesznych pchnięć i zaraz zadygotał, przeklinając
iopadającjejwramiona.Poczuławśrodkuciepłojegonasienia.
Dłuższą chwilę leżał bez ruchu, obejmując ją, słaby i wyczerpany. Potem
przewróciłsięnabok,niewychodzączniej,leczpociągającjązasobą,takżeteraz
leżała na nim. Sięgnął po koc, by przykryć ich oboje. Pocałował ją w ramię czule
ipowiedział:
–Następnymrazembędzieinaczej.
Oparłasięoniego.
–Mamnadzieję,żenie.Podobałomisię.
Zaśmiałsię.
– Lady Evelyn, trochę przyzwoitości. Jesteś aż za chętna, jak na pannę, która
zaledwieparęminuttemubyładziewicą.
–Notak,byłam–powiedziała,marszczącczoło.–Toniekulturalneztwojejstrony,
żeinsynuujeszcokolwiekinnego.
–Skarbie,japrzecieżwiem–powiedział,wciążsięzaśmiewając.
–Skąd?
–Jestemlekarzem.Cobyłbyzemniezalekarz,gdybymtegoniepoznał?
– Przepraszam, jeśli reagowałam nie tak, jak byś chciał – dodała trochę
niepewnie.
–Przeszłaśmojewszelkieoczekiwania–zapewniłją.
–Tytaksamo–powiedziała,udającwtajemniczoną.
–Najwyraźniejzawielesiępomnieniespodziewałaś–powiedziałześmiechem.–
Skończyło się, zanim się na dobre zaczęło. W przyszłości bardziej się przyłożę,
żebycięzadowolić.
Wprzyszłości…Będziejakaśprzyszłość,wypełnionatakimidoznaniami?Jakieto
byłobywspaniałe,pomyślała.
–Oczywiście,skarbie,dzisiajniemieliśmyzbytdużoczasu.Następnymrazemnie
będęsiętakspieszył.
Wstał,zostawiającjąnałóżkuiniezdarniesięubrał.
Wyciągnęłarękę,abygopociągnąćzpowrotemkusobie.
–Dokądsięwybierasz?
–Muszęzajrzećdopacjenta.Najpewniejśpi,bodałemmudośćsporądawkę.Ale
nigdyniemapewności.
Usiadłanałóżkuipoczuła,żekołdrasięzniejzsuwa.Pospieszniepodciągnęłają
zpowrotem.Niepowinnasięterazwstydzić,potym,coprzedchwiląrobili.Mimo
tosięwstydziła.
ZapomniałaoMichaelu.
Zatojejkochaneknajwyraźniejnie.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
Samuel poszedł do księcia, a ona podniosła ubranie, umyła się i ubrała. Potem
usiadłanabrzegułóżkaiczekała.
Samuelzarazwróciłdopokojuipostawiłlekarskątorbępoddrzwiami.
– Opuchlizna się zwiększa, ale spodziewałem się tego. Dałem mu kolejną dawkę
laudanum, żeby przespał najgorszy okres. Później, przed wieczorem, obudzi się
idostaniemocniejszeleki.
Zatrzymałsięwdrzwiach,wreszciezauważającjejminę.
–Myśliszoswoimnarzeczonym,prawda?
Oczywiście,żetak.Leczzapóźnobyłonatomyślenie.Poczuciehonorupowinno
daćosobieznaćgodzinętemu.
–ZdradziłamMichaela.
–Jeszczeniejesteściemałżeństwem.–Mówiłtakrzeczowoibeznamiętnie,jakby
opisywałjakąśłatwouleczalnąchorobę.
–Alezłożyłammuobietnicę.
– To ją złamiesz. – Samuel usiadł obok niej i objął ją ramionami. – Musisz mu
powiedzieć, że to był błąd. Chyba że wolisz, żebym to ja mu powiedział? Nawet
zamierzałemznimotymporozmawiać,kiedytylkomusiępolepszy.–Zamyśliłsię
nachwilę.–Alezdrugiejstronyniespodziewałemsię,żesprawyrozwinąsiętak
szybko.Możejaksięobudzi,powinienem…
–Nie–przerwałamu.–Jatomuszęzrobić.
–Bardzodobrze–powiedziałostrożnie.Potempogładziłjąporamionach.–Ale,
Evie,niezwlekaj.Kochamcię.Iwiem,żetytakżemniekochasz.Teraz,kiedyjuż
wiesz,jakmożemiędzynamibyć,niewypierajtychuczuć.
–Wybuchnieskandal–powiedziała.
–AleniemusimysiedziećwLondynie.Ucieknieszzemną.–Przyciągnąłjąbliżej,
żebymógłjejszeptaćdoucha.–Gdzietylkozechcesz.DoSzkocjialbodoWłoch…
AlbodoAmeryki…Powiedztylkogdzie,ajaciętamzabiorę.
– Czyli ożenisz się ze mną? – Mimo że uczynił ją swoją, nie zająknął się nawet
oślubie.
–Oczywiście.–Nachmurzyłsię,jakbysądził,żetopowinnobyćdlaniejoczywiste.
–Bardzosięzmieniłeśodtegowieczoru,kiedymówiłeś,żemamprzyjąćSt.Aldrica.
Kląłeśsięwtedy,żenigdybyśsięzemnąnieożenił.–Patrzyławprzestrzeń,bojąc
się,cowyczytazjegotwarzy.
Jegorękaznieruchomiałanajejdłoni,apotemcofnęłasię.
–Odtamtegowieczorudużosięzmieniło.
Niechciałazmian.Pragnęłaniezmiennejmiłości,jakąmuokazywała.
–Tojakąmogęmiećpewność,żeznowusięniezmieni,kiedyzerwęzksięciem?
–Zawszebyłemtwój–odparł.–Pokochałemcięodpierwszegowejrzenia.
– To czemu nazywałeś to jedynie „pożądaniem”? I czemu mnie odtrąciłeś, gdy
byłamwolnaimogłamoddaćcimojeserce?–Terazspojrzałamuwoczyiczekała,
żebypomógłjejzrozumieć.
Sposępniał.
–Wtedysądziłem,żetonajlepszewyjście.Dlanasobojga.
– Myślałeś za mnie, tak? Jakbym sama nie potrafiła zadecydować o własnej
przyszłości?–Wyglądałonato,żeSamuel,takjakjejojciec,uznał,żejestniezdolna
dorozsądnychdecyzji.Książętraktowałbyjądokładniewtensamsposób.
– Sytuacja była… – szukał odpowiedniego słowa – bardzo delikatna. Kiedy
przyjechałem, już byłaś przyrzeczona innemu mężczyźnie. Nie chciałem się
wtrącać.
– Nawet jeśli ktoś cię prosi o pomoc? – burknęła rozdrażniona. – Nie ja
przyrzekałam. Nie miałam z tą decyzją nic wspólnego. Musiałeś wiedzieć, jaki
miałam dylemat. Mało brakowało, żebym rzuciła ci się pod nogi i błagała, żebyś
mniepokochał.
–Hm…notak.–Wydawałsięwyraźniezakłopotany.
– Czekałam całymi latami, przechodząc piekło. Niby wiedziałam, że wrócisz do
mnie, ale bałam się, że zginiesz. Jak mogłeś nie dać mi ani słowa wyjaśnienia,
oprócztego,żechceszdlamniedobrze?–Mimotego,cosięwłaśniestało,wciąż
byłananiegozła.Odwróciłjejuwagęczułymisłówkamiinakłoniłdozdrady.Aleto
niczegojeszczeniezmieniło.
Tłumiła gniew, oswajając go błaganiami o bezpieczny powrót Samuela
i fantazjowaniem, jak do niej wraca. Listy pamiętała równie dobrze jak on –
wkońcusamajepisała.Błagałagooodpowiedź.Tymczasemnieodzywałsięprzez
sześćlat.
Znówprzyciągnąłjądosiebie,otoczyłramionami,pocałowałwszyję,ażpoczuła
przyjemnydreszczyk.
– Ja także cierpiałem – wyszeptał. – Też przechodziłem piekło, bo nie miałem
ciebie.Leczterazwszystkosięzmieniło.
Uwolniłasięzjegoobjęćiprzesunęłanałóżku,takabygoniedotykać.
–Cosięzmieniło?Cojestinaczejniżparędnitemu?–Obawiałasięjednak,żejuż
towie.
–Ja…ja…
Samuel, któremu nigdy nie brakowało słów, kiedy ją odtrącał, teraz nie był
wstanieichwykrztusić.
–Czytowszystkodlatego,żejestemzaręczonaztwoimbratem?
–Onniejestmoimbratem–warknąłSamuel.
– Kto jak kto, ale ty nie powinieneś wypierać się biologicznych więzów. Macie
wspólnegoojca.
– Ale jesteśmy kompletnie niepodobni. – W głosie pobrzmiewała jednak
niepewność,jakbyjużsamniewiedział,kimjest.
–Niestety–powiedziała.–St.Aldrictowspaniałymężczyzna.
–Tomiło,żemiakuratterazotymprzypominasz.–Znówzrobiłsięsarkastyczny.
Dalekomubyłodotroskliwegolekarza.
–AledlaczegoobecnośćMichaelawmoimżyciunaglezaczęłacięuwierać?–Ach
tak, bo minął czas, gdy dało się to łatwo zmienić. – Kiedy go poznałeś,
zaaprobowałeśgoprzecież.
–Drańniemażadnychwad.
–Zazdrość?!Tonaprawdęciebieniegodne–wypomniałamuEvie.
–Trudnomisiędziwić!Jakąmamszansę,żebysięznimrównać?
–Wcaleniemusiszsięrównać.Niczegociniebrakuje.–Czyliotochodziło?
– Naprawdę? – burknął z cynicznym uśmieszkiem. – Tylko jakoś cały czas o nim
mówisz. A poza tym ze mną musi być najwyraźniej coś nie tak, bo po tylu latach
dowiadujęsię,żemójojciecnieprzyznawałsię,żeistnieję…
–Alemusiałeświedzieć…
–Jestemnikim.Aonjestksięciem.Jakmógłbymznimkonkurować?Cojatakiego
mam,czegoonniema?
–Opróczmojegodziewictwa?–zapytała,czującściskaniewżołądku.–Towłaśnie
zdobyłeś.Amójmążnigdytegomiećniebędzie.
Dotarłodoniego,copowiedział.Wzrokmuprzygasł.
–Nietomiałemnamyśli.Zupełnienieto.
– Ale to prawda, czyż nie? – Wszystko zmieniło się, gdy dowiedział się prawdy
osobiesamym.
–Evie,toniejesttak,jakmyślisz.Janaprawdępragnąłemcięposiąść.Marzyłem
otymprzezcałeżycie.
–Zżądzy–przypomniałamu.Przecieżsamsięprzyznał.
–Zmiłości–upierałsię,choćbyłojużnatozapóźno.–Zawszeciękochałem.Po
prostusądziłem,żeniejestemciebiewart.
–Awtedy,kiedyusiłowałeśzwalczyćswojąmiłośćdomnie,czysamzachowywałeś
czystość?
–Cotakiego?–Chybaniezrozumiałpytania.
– Jak mnich – podpowiedziała. – Celibat. Czekałeś w czystości na chwilę, aż
będziemyrazem.
–Oczywiście,żenie.–Ustamuzadrgały.Omalnieroześmiałsięztegopytania.–
Tozupełniecoinnego.
–Bojesteśmężczyzną.
–Idlategożemyślałem,żenigdycięniezdobędę.
Dlaniegodecyzjamusiałabyćprosta.Niemógłjejzdobyć,alekogośmusiałmieć.
Gdyotympomyślała,zaczęłamimowoliwyobrażaćgosobiezinnymikobietami.
– Czyli pocieszałeś się innymi, aż do chwili, gdy ja zrezygnowałam z czekania.
Izgodnieztwojąsugestią…Nie:zgodnieztwoimżądaniem,publicznieprzyjęłam
oświadczyny innego mężczyzny – przypomniała mu. – A ty nagle odkryłeś
prawdziwąmiłośćimnieuwiodłeś.
– Evie, Evie, to nie tak. – Kręcił głową, jakby nie wierzył, że słyszy od niej coś
podobnego.–Toniebyłotak.
–Notopowiedzmi.Dlaczegoakuratteraz?–nieustępowała.
Onjednakmilczał.
–Jeśliniemaszminicdopowiedzenia,muszęzałożyć,żeodkryłamprawdę.
Znowupokręciłgłową.
–Nieumiemcipowiedzieć.Poprostuniepotrafię.Musiszmizaufać,kiedymówię,
żetobyłopomyłka.
–Mamcizaufać?Jużrazcizaufałam,kiedypowiedziałeś,żenigdyniebędziemy
razem. I patrz, do czego mnie to doprowadziło. Zhańbiłam się, zdradziłam
mężczyznę,którymniepotrzebuje,pragnieiktóry,jaksamprzyznałeś,nigdyniedał
michoćbynajmniejszegopowodudoskarg.Tojapopełniłambłąd,Sam.
– Evie. – Wymówił to, jakby imię z dzieciństwa miało uleczyć wszystkie rany. –
Proszę,przynajmniejniepodawajwwątpliwośćmojegoleczenia.Zajrzyjdoswoich
książek.Zobaczysz,żewżadnymraziemunieszkodzę.
–Dosyć.Wychodzę,Sam.
Po tych słowach opuściła pokój i ruszyła korytarzem, by zasiąść przy łożu
nieprzytomnegonarzeczonego.
ROZDZIAŁSZESNASTY
GdySamuelwszedłdopokojupacjenta,byłopóźnepopołudnie.Książęsiębudził.
A jego pielęgniarka nie opuściła go, odkąd zostawiła Samuela. Trzymała
narzeczonego za rękę, ocierała rozpalone czoło. Mówiła do śpiącego cichym
głosemkochającejkobiety.
Teraz, gdy St. Aldric był przytomny, podtrzymywała mu głowę i poiła wodą
z lodem, kusiła łyżeczkami budyniu i usiłowała na wszelkie sposoby
zrekompensować mu to, że spała z innym. Nie zamierzała jednak przyznać się do
winy.
St.Aldricpatrzyłnaniązpsimoddaniem,choćopuchliznawciążwyglądałaźle.Za
towoczachksięciabyłojużwidaćbłysk,niegorączki,leczpowracającychsił.
Samuel godzinami chodził po holu tam i z powrotem, próbując wymyślić jakieś
wytłumaczenie, które udobrucha ukochaną i wyjaśni nagłą zmianę jego postawy.
Uznała go za zazdrosnego wieprza, który uwiódł ją, by odebrać bratu szczęście.
Zczystejzazdrości.
Samueltymczasemniebyłpewny,comamyślećojejukochanymMichaelu.Byłza
topewien,żeprzyszłeszczęścieSt.Aldricawnajmniejszymstopniuniezależyod
tego,cozaszłowłóżkuwpokojunakońcukorytarza.
Nie miał jej do zaoferowania nic poza prawdą. Nie mógł przecież powiedzieć:
„Twój ojciec to kłamca. Nigdy go nie obchodziłem, a myślałem, że jest inaczej.
PodlizywałsięstaremuSt.Aldricowi,aterazjestgotówpoświęcićtwojeszczęście,
żebywkupićsięwłaskimłodegoksięcia”.
Ojciecoczywiściebyzaprzeczył,jakkażdyczłowiekjegopokroju.WtedySamuel
wypaliłby prawdę o tym, co się stało, i upadłby w jej oczach jeszcze niżej.
Zobaczyłabywnimalboczłowieka,któryjestnatylepodły,żebypożądaćwłasnej
siostry,albotakiego,którypomówiwłasnegoojca,byukryćswojąobojętność.
Poza tym przysiągł przed Thorne’em na honor rodziny. Tak jakby mógł sobie
pożyczaćtenhonor,kiedymupasuje,iodkładaćnabok,gdystajesięniewygodny.
Możefaktyczniejestemtakniestały,jakuważaEvie,zastanowiłsię.Zranagotów
byłpojednaćsięzSt.Aldrikiem,agodzinępóźniejprzyprawiłmurogi.Niedawało
siętegowżadensposóbwyjaśnić.Samtegodokońcanierozumiał.
Wszedłdopokojuchoregoistanąłprzyłóżku.
–Ijaksiędzisiajczujemy,książę?
Evie, siedząca z drugiej strony, łypnęła na niego groźnie, opiekuńcza jak lwica
zmłodym.
– Czuje się o wiele lepiej, teraz, kiedy ja się nim zajęłam – powiedziała, prawie
oskarżającSamuelaoto,żedlaniecnychcelównarkotyzowałbrata.
– Nie wątpię. – To samo powiedziałby każdej podenerwowanej żonie, będąc
zwizytąuchoregomęża.Kobietynielubią,jaksięimmówi,żeniekażdąchorobę
dasięwyleczyćmiłościąiziółkami.
–Mamtuaniołastróża–odparłochrypłymgłosemSt.Aldric,uśmiechnąwszysię
ztrudem.
–Maszwielkieszczęście–zgodziłsięSamuel.–Aleproszęwybaczyć…Poproszę
teraz,abyEvelynzostawiłanassamych,żebymmógłcięzbadać.
– Nie mogłabym zostać? – Zapytała słodko, choć zaledwie w chwilę potem
odwróciła twarz od St. Aldrica i rzuciła Samuelowi mordercze spojrzenie, jakby
podejrzewała,żeotrujerywala,gdytylkozamknąsięzaniądrzwi.
– Nic się nie bój, skarbie, jestem przekonany, że mój brat bardzo szybko mnie
zbada.Możepotemwróciszitrochęmipoczytasz?–Książęrzuciłjejwątłąimitację
uśmiechuzbaluzaręczynowego.
– Oczywiście, kochanie. – Wyszła niechętnie, rzucając mu jeszcze od drzwi
przeciągłe spojrzenie, jakby piętnastominutowe badanie miało trwać wieczność.
JakbySamuelpróbowałnazawszerozdzielićparęgołąbków.
Małahipokrytka,pomyślałSam.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, odwrócił się do brata. Pragnął mieć to
zgłowyrównieszybko,jakonipragnęlisięgopozbyć.
–Pozwolisz,książę,żecięzbadam.
Książęprzechyliłgłowęnabokizamyśliłsię.
–Byćmożemamzaćmienieumysłuodleków,alewyraźniepamiętam,żeprosiłem
cię,abyśzrezygnowałztychformalizmów.Niktnastuprzecieżniesłyszy.Możesz
siędomniezwracać,jakcisiępodoba.Możeszsięnawetzemnąsprzeczać,jeśli
tylkomaszjakiśpowód.
Kącikiustuniosłymusięwrozbawieniu.
–Książę,proszęmnieniewodzićnapokuszenie…
St.Aldrickolejnyrazwestchnął.
–Nodobrze.Aleniepytajopozwolenie,żebymniedotknąć.Wiesz,żepozwalam.
Wyleczmnie,ityle.
– Zrobię, co w mojej mocy. – Uniósł prześcieradło. Sądząc po rozmiarach stanu
zapalnego, wyglądało, że książę już nigdy nie będzie sobą. Ostrożnie nakrył go
zpowrotemisięgnąłposwójstetoskop.
–Cowtwojejmocy…–zauważyłponuroksiążę.–Tożadnaodpowiedź,prawda?
Pierśisercepacjentaniewykazywałyzmianchorobowych.Uszyteżwyglądałyna
zdrowe. Stan był daleki od beznadziejnego, choć wątpił, by książę podzielał ten
pogląd.
–Czymamskłamać?
St.Aldriczmusiłsiędonieszczeregouśmiechu.
–Byćmoże,jeślitonampozwoliuniknąćdyskusji,którąmusimyodbyć.
Samuelteżniechętniesięuśmiechnął.
–Wątpię,żebyciępocieszyła.Widzisz,janiezabardzopotrafiękłamać.Ilekroć
próbujęukryćprawdę,pakujęsięwgorszekłopoty.
–ZEvelyn?
Samueldrgnąłtakmocno,żeupuściłstetoskop.
–Maszrację–przytaknąłksiążę.–Rzeczywiścieniepotrafiszkłamać.
SzlagbytrafiłSt.Aldricaitojegozrozumienie!–powiedziałsobiewduchuSam.
Nie wie, że cała sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana! Z drugiej strony
poczuł nagle pragnienie, żeby mieć właśnie takiego brata: starszego
imądrzejszego.Kogoś,komumógłbysięzwierzyć.
Naraz przypomniał sobie, że jest lekarzem, nie pacjentem. Ma być krynicą
mądrościipociechy,anieoczekiwaćjejsamemu.
–Niewiem,oczymmówisz.
– Oczywiście, że nie wiesz. – Ale przestałeś się pilnować na tyle, że może
wyciągnę z ciebie prawdę co do mojego stanu. – Porozmawiamy sobie o paru
kwestiach.Jakiesąrokowania,paniedoktorze?
–Wyzdrowiejeszniemalcałkowicie–powiedziałSamuel.
–Niemal–powtórzyłgłuchoSt.Aldric.–Apodjakimwzględemniewyzdrowieję?
Zechciejwyświadczyćmitęuprzejmośćimipowiedz.
–Niemażadnejpewności,jaktosięwszystkopotoczy–zacząłSamuel.–Jednak
czasemzdarzasięniepłodność.
– Rozumiem. – W pokoju zapadła cisza jak przed burzą, a pogodny nastrój St.
Aldricagdzieśwyparował.
Samuel przez chwilę obawiał się tego, czego bałby się każdy, przynoszący złą
wiadomość wpływowemu człowiekowi. Takie osoby mają skłonność do zabijania
posłańców przynoszących złe wieści. Oczywiście nie dosłownie. Wystarczy parę
plotek o błędnej diagnozie lub błędzie w sztuce lekarskiej. Każdy o takiej pozycji
złatwościąmógłgozniszczyć.
Kiedyburzasięnierozpętała,Samueldodał:
–Niemażadnejpewności.
–Towszystko,paniedoktorze?–Książęzerknąłkudrzwiom.
– Miną tygodnie, a może miesiące, zanim dowiesz się prawdy. Najpierw musisz
wpełniodzyskaćsiły.
–ZanimspróbujęzbliżeniazEvelyn?
Samuel walnął dłonią w stolik nocny, nie mogąc powstrzymać nerwowej
igwałtownejreakcji.
–Wiem,żeodwlekałbyśtownieskończoność,jeślibyśmógł.Nierozumiem,poco
zatemtracisztyleczasunaleczeniemnie–oznajmiłksiążę.
–Bomnieotoprosiłeś.
St.Aldriczaśmiałsię.
–AtomnienazywająŚwiętym.Możemytomamywekrwi.
–Naszarodzinaniemaztymnicwspólnego–powiedziałSamuel.–Pomogłemci,
bo tego potrzebowałeś. A teraz mówię ci to samo, co każdemu pacjentowi w tym
stanie.Niewolnobezpowodutracićnadziei.Jeszczesporowodyupłynie,zanimsię
dowiesz,czywpełnijesteśsobą.
–Jaksiędowiem?
– Kiedy spłodzisz dziecko – powiedział Samuel, przeklinając sam siebie, że nie
możemuofiarowaćwięcejnadziei.–Żadneinnebadaniategoniesprawdzą.
–Ajeśliniespłodzę?
– Być może będzie to konsekwencją tej choroby. Możliwe jednak, że nigdy się
o tym nie przekonamy. Może byłeś już bezpłodny albo twoja wybranka nie może
miećdzieci.
– Jesteś beznadziejny – powiedział książę. – Gorzej niż beznadziejny. Wynoś się
stąd.
Terazwezwiesobieinnegolekarza.Takiego,którybędziekłamałalboprzyniesie
jakiśwymyślnyśrodek,budzącynadzieję.
– Chcesz, żebym sobie poszedł, bo nie mówię ci tego, co chciałbyś usłyszeć?
Prosiłeśoprawdę.Toniemojawina,żecinieodpowiada.
–Wynośsię.
–Nie.–Odmówiłwykonaniapoleceniaczłowiekaztytułem.Zapewnepopełniłtym
samym zawodowe samobójstwo. Do tego postępował nielogicznie. Skoro widzi
przed sobą przyszłość z Evelyn, nie ma sensu zachęcać tego człowieka, aby ją
posiadł.
Tylkoże,dowszystkichdiabłów,tenczłowiektomójbrat,pomyślał.Idotegojest
księciem.
–Jakśmieszmiodmawiać?
Samuelusiadłnakrześleuwezgłowia.MiejscetowcześniejzajmowałaEvelyn.
– Śmiem, bo jestem dla ciebie kimś więcej niż tylko lekarzem. Chciałeś mieć
rodzinę,prawda?Cóż,jamamwtejkwestiiniewielkiedoświadczenie.Aleztego,
cosłyszałem,członkowierodzinynieopuszczająsięnawzajemwtakichchwilach.
–Acomożeszzrobić?
–Mogępowiedzieć,żenadtymubolewam.
–Itomamipomóc?
– Nie dałeś mi dokończyć. Ubolewam nad tym, że mój brat jest aż tak tępy.
Zamartwiasięoprzyszłość,choćjeszczenicniejestpewne.
St.Aldricpatrzyłrozszerzonymioczyma,bliskipaniki.
–Alejeślitakamabyćprzyszłość…chybarozumiesz,cotodlamnieoznacza?
–Żezprochupowstałeśiwprochsięobrócisz?Żeludzkieplanysąniczymwobec
bożychzamysłów,losuczyprzypadku?–Spojrzałgroźnienachorego.–Zdarzałomi
się przynosić gorsze wieści chorym. Patrzyłem, jak umierają dzieci. A ty tu
martwisz się o dzieci, które jeszcze nie przyszły na świat. Radzę ci, Michaelu,
żebyśpogodziłsięzfaktem,żeodniektórychprzypadkówtwójtytułcięnieochroni.
Jeślijesteśświętymtylkopozachwilamipróby,tożadenzciebieświęty.
Książękręciłgłową,jakbymógłniezgodzićsięnatakąprzyszłośćiwybraćsobie
inną.
–Nigdynieprosiłemsięoświętość.
–Alejaknarazieświetnieciwychodziła–odpowiedziałSamuel.–Mogęcizalecić
tylko jedno lekarstwo. Masz przestać się zamartwiać. – Uspokajającym gestem
położyłmudłońnaramieniu.–Innymiproblemamizajmiemysię,jeślirzeczywiście
siępojawią.
Książę wydawał się uspokojony przekonaniem Samuela, że wszystkie problemy
rozwiąże czas. Czyżbym jednak przejawiał jakieś braterskie uczucia? A może nie
tylkoEvelynczułasięwinna?–zastanowiłsięipospieszniewyszedłzpokoju.
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
–Zksięciemwszystkobędziedobrze.Wogólewszystkobędziedobrze.
Co za nieprzekonujące słowo – „dobrze” – i jakie mało prawdopodobne. Kiedy
wychodziła z pokoju Michaela, ojciec czaił się u szczytu schodów, żądny wieści
ostaniezdrowiaprzyszłegozięcia.
Powiedziała mu to, co chciał usłyszeć. Książę zdrowieje, jak trzeba, i jest
w znakomitym humorze. Niedługo całkiem dojdzie do siebie. Nigdy jeszcze tak
dobrzesięznimniedogadywała.
Nie miała serca powiedzieć prawdy. Właściwie sama nie była pewna, co jest
prawdą,acozłudzeniem.Samuel,zapytanyoostateczneskutkichorobyMichaela,
odpowiadałwymijająco.Michaeluśmiechałsię,żebyjąuspokoić,alebyłwyraźnie
rozkojarzony i zdenerwowany. A ona była rozdarta między nimi dwoma: jednego
pragnęła,drugiemuzłożyłaobietnicę.
Odczuła teraz, jakim wysiłkiem była dla niej ta wymuszona wesołość w obliczu
problemów;żałowała,żewszyscymężczyźniwokółniejsątaksłabi,żewymagają
odkobiet,bybyłyzadowolone,choćniedająimdotegożadnychpowodów.Musiich
touspokajać,żeżonyicórki,choćbyniewiadomo,cosiędziało,zachowująsięjak
lalkiopogodnychtwarzach,zmalowanymi,zamkniętyminatrwałeustami.
Jeśli wyjdzie za Michaela, będzie musiała się do tego przyzwyczaić. Dokładnie
tego od niej oczekiwał. Chciał żony, która będzie się uśmiechać i kiwać głową,
równie grzecznej i układnej jak on sam. Przed chwilą zachowywała się tak przez
kilkagodzin,zajmującsięnimwchorobie.Podnoszeniegonaduchubyłobardziej
męcząceniżfizycznapomoc.
Przez większość czasu paplała bzdury. Opisała mu pogodę, powiedziała
o kapeluszu, który zamierza kupić przy następnej okazji na Bond Street,
poinformowałaobszernieodokonaniachkotkiDiany,któraporazpierwszyzłapała
mysziniewiedziała,comazniązrobić.
On zaś zamykał oczy i uśmiechał się prawie przez cały czas, powtarzając
chrapliwie, że czuje się lepiej, po prostu słuchając jej głosu. Na czole miał jednak
głębokąbruzdę,którakazałajejpodejrzewać,żewolałbyraczejsamotnośćiciszę.
Jak by się poczuł, gdyby miał choćby cień podejrzenia, że ledwo parę godzin
wcześniej między nią i Samuelem coś zaszło? I tak przeżył załamanie, nie wolno
byłomujeszczedokładaćdotegobłaganiaowybaczeniezdradyorazkonieczności
natychmiastowegozerwaniazaręczyn.
AterazSamuelbyłznimsamnasamwpokoju.Choćpoprosiłago,żebytegonie
robił, niewykluczone, że właśnie o wszystkim księciu mówi… że we dwóch
rozstrzygająjejprzyszłość.Bojeślinie,tocoinnegomiałtamdoroboty,czegonie
powinnaoglądać?
Wróciładosalonuizerknęłanamedycznąksiążkę,którączytałSamuel.Skoronie
niepokoił się o skutki, to po co jeszcze coś sprawdzał? Słyszała, że u dorosłych
chorobamacięższyprzebieg.Aledokładniejaki?Michaelwyglądałmarnie,alenie
gorzej niż ona, kiedy przechodziła tę samą chorobę. Siadła na kanapie, wzięła
książkę z poduszki, otworzyła na założonej stronie i przeczytała to samo, co
Samuel.
–Evie!–ZnowuSamuel.Wróciłzbadania.Imówiłswymostrzegawczymtonem,
sugerującym,żebierzesiędoczegoś,czegonierozumie.Jednaktainformacjabyła
jasnaioczywista,podobniejakprawdopodobneskutki.
Zamknęłaksięgęztrzaskiemiprzyjrzałamusię,wypatrującoznak,żepodchodzi
doswegoobecnegopacjentainaczejniżdopozostałych.
–Sam,niedoceniałeśwagichoroby,czypoprostuwyrażałeśsięoględnie?
–Nadmiernestraszeniepacjentaskutkami,którychniedasięaniprzewidzieć,ani
zmienić,niczemuniesłuży.–Minęmiałponurą.
–Musiszjednakrozumieć,jakatopoważnasprawa.
–Oczywiście–odpowiedział.–Męskapotencjazawszejestniezmiernieważna.
–Mamnamyśli,żewprzypadkuMichaela…szczególnie.
–Bomiałaśzaniegowyjść?
– Otóż tak! I ja się tym przejmuję – powiedziała ostrożnie. – Ale ty chyba nie
rozumiesz,żeksiążę…
–Bojestemtylkobękartem–dodałSamuel.
–Niemówtak–warknęłaEvie.–Niepowinieneś,onjesttwoimbratem.
– W połowie. Przyrodnim – przypomniał jej Samuel. Sprostował zwyczajnym
głosem.
– No to powinieneś dla niego mieć przynajmniej odrobinę braterskiego
współczucia – odparła. – Michael często mi mówił o swojej rodzinie. Czy raczej
o rodzinie, której nie miał. Wie, że poza tobą nikogo innego nie ma. Dlatego
właśnie,kiedyuświadomiłamsobieprawdę,uparłamsię,żebyojciecnatychmiastci
powiedział.
–Zrobiłaśtozewzględunaniego–odparł,jakbytobyłaokolicznośćobciążająca.
– I dla ciebie. Ty też zasługiwałeś na to, by wiedzieć. – Musiała przyznać, że
wychowywanieSamuelawniewiedzybyłookrucieństwemzestronyjejojca.
–Właśniewyjaśniam,dlaczegobyłotoważnedlaMichaela.Dlaczegotakbardzo
chcecięlepiejpoznać.Jeststraszniesamotny.
–Wszyscyjesteśmy–odparł,jakbybyłotocośnieistotnego.
– Odkrył, że ma przyrodniego brata i to bardzo go pocieszyło. Ale
wnajważniejszymzadaniujegożyciatomuniepomoże.Onmusiprzedewszystkim
dochowaćsiędziedzica.
–Onmusiczytymusisz?–zapytałSamuel.Zazdrość,którątakpragnęłazobaczyć
dwa tygodnie temu, objawiła się jej teraz w pełni. – Bo jeśli chcesz mieć dzieci,
z przyjemnością ci je dam. – Patrzył na nią teraz wygłodniałym wzrokiem. Nie
wiedziała,czymareagowaćpodnieceniem,czyodrazą.
–Musimiećsyna,zewzględunaludzi,zaktórychjestodpowiedzialny.–Pokręciła
głowązprzyganą.–Madzierżawców,służbę,mandatparlamentarny.Ktoprzejmie
obowiązki,jeśliniebędziemiećsynainastępcy?
–Tenproblemwystąpizawiele,wielelat–rzuciłlekceważącoSamuel.
–Dlaniegotojużjutro.Onmyślioprzyszłości,jakbymiałazaraznadejść.
– Ach, tak! Wielki mąż stanu nie żyje z minuty na minutę… – Rzucił jej kpiący
uśmieszek.
– Tak. Niech ci się nie wydaje, że ja też się nad tym nie zastanawiałam, kiedy
zgodziłamsięgopoślubić.
– Tym większej delikatności, księżno, wymaga ta sytuacja. – Wydawało się, że
z każdym kolejnym wyjaśnieniem Samuel robi się coraz bardziej niepewny. –
Dopierocorozmawiałemznimopotencjalnychskutkach.Odesłałemcię,abygonie
zawstydzać.Niechciałby,żebyśgomiałazaniekompletnegomężczyznę.
Kolejny powód do frustracji. Mężczyźni zachowują się, jakby ich jedyna wartość
znajdowałasięmiędzynogami.Nigdynieudajejsiętegozrozumieć.
–Aleonwie–powiedziała,wracającdosuchychfaktów.
– Myślałaś, że zamierzam to przed nim zataić? – Zaśmiał się gorzko. – Przecież
nie powiedziałbym mu nieprawdy, aby nim manipulować. Ale, oczywiście, tak
pomyślałaś.Dlategoczytałaśtenpodręcznik.Nieufałaśmi,żezrobięwszystko,jak
należy.
–Jużwcześniejkłamałeś–odparła.–Czemumiałabymwierzyć,żejemupowiesz
prawdę?
Usiadłwfotelunaprzeciwkoniej.Jegotwarzniewyrażałażadnychemocji.
–Chorobaksięciaito,czympodejmujęsięgoleczyć,niemanicwspólnegoznami.
Kiedywróciłem,kochałemcię,Evie.Nigdynieprzestałemciękochać.Chciałemci
powiedzieć, jak się czuję. Ale czas był nieodpowiedni. Musiałem skłamać. Nie
zrozumiałabyśprawdy.
–Aleteraztosięzmieniło–powiedziałarozkazującymtonem.–Maszmiwszystko
powiedzieć.
Zawahałsięnachwilę.
– Musisz mi zaufać… wszystko, co robiłem, robiłem, mając na względzie twoje
szczęście.Odtądzamierzambyćprawdomówny.InieokłamałemSt.Aldricacodo
powikłań.
–Przecieżpowiedziałeś,żeniebędzieszznimrozmawiaćoprzyszłości,jeślima
towpłynąćnajegopowrótdozdrowia?
–Masznamyślinasząprzyszłość?–spytałSamuelzponurymuśmiechem.
– Póki on całkiem nie wydobrzeje, wszystko musi pozostać, jak jest. Wtedy być
może porozmawiamy o tym, co ostatnie wypadki oznaczają dla jego i mojej
przyszłości.
– Być może? – Wytrzeszczył oczy. – Czyli nie zamierzasz mu mówić, co zaszło
międzynami?
– Oczywiście, że nie – odparła, wstrząśnięta, że Samuel w ogóle śmie to
sugerować. – Ani teraz, ani nigdy. Nie powiem mu, że już byłam mu niewierna.
Załamałbysię.
–Bardzowątpię.
–Gdybytowyszłonajaw,tobyłbykoniecmojejreputacji.Niktsięniemożeotym
dowiedzieć,Samuelu.Nikt.
– Czyli tobie wolno mieć sekrety, a mnie nie? – Rozparł się w krześle i splótł
ramionanapiersi.–Nodobrze.Odtądniebędękłamaćwżadnejkwestii,wktórej
sobietegonieżyczysz.Alekiedysiępobierzemy,tojużniebędziemiałoznaczenia.
Czyżbymówiłoślubie?Wydawałosię,żeuznałtozaprzegranąsprawę.
–Bosiępobierzemy,Evie–powtórzył,wypełniającciszę.
Powinna się ucieszyć na te słowa. Zawsze pragnęła właśnie to usłyszeć.
I cudownie się z nim kochała. Ich bliskość okazała się spełnieniem najśmielszych
marzeń.Azatem,dlaczegoniepotrafipowiedziećmu„tak”całymsercem?Aonnie
umiewyjaśnićprzyczynswojejniestałości?
PotempomyślałaoMichaelu:jeśligoporzuci,będziejeszczebardziejsamotnyniż
przedtem.
– Evie? – Patrzył na nią, jakby liczył, że otrzyma odpowiedź, jaką chce usłyszeć.
Wstał z krzesła i usiadł obok niej na kanapie. Wyjął z rąk Evelyn medyczny
podręcznik, bo ściskała go mocno jak tarczę. Położył go na stole i przysunął się
bliżej.
Wstałaiodeszłanaśrodekpokoju.
–Myślę,żenarazielepiejnierozmawiaćtakżeonaszejprzyszłości.Acodotego,
cozaszło…–Pokręciłagłową,niechcącnazywaćrzeczypoimieniu.–Chybabyłoby
nierozważniedalejtociągnąć…
– A zatem postanowione, lady Evelyn. Zaczekamy, aż St. Aldric wyzdrowieje.
Trzeba pamiętać, że ma bardzo silny organizm. Nie potrwa to długo. Dzień,
najwyżejdwa.Iwtedybędzieszmusiałapodjąćdecyzję.
ROZDZIAŁOSIEMNASTY
–Przyniosłamciśniadanie.–UśmiechnęłasiędoMichaela,którysiadałwłóżku,
wciążzaspany.Gdydotarłodoniego,żetoona,okryłsięszczelniejakstarapanna.
Potemgestempoprosił,żebypodeszła.
Biedactwo, pomyślała. Jej reakcja była odruchowa i czym prędzej ją stłumiła.
Ostatnią rzeczą, jakiej by pragnął, była litość. Zwłaszcza jeśli stara się nie
okazywać,jakcierpi.
–Ijaksięczujesz?
–Paskudnie–odparł,nawetniepróbującsięuśmiechnąć.
– A ja przyniosłam ci herbatę i grzanki w mleku. I kataplazm na później. –
Podsunęłamumiskęiprzygotowałałyżkę.
Wyciągnąłręcepotacę.
–Evelyn,naprawdę,doceniamtwojedobrechęci,alepotrafięjeśćsamodzielnie.–
Głosmiałochrypłyprzezopuchniętegardło,mówiłtrochęniewyraźnie.
– Rozumiem. – Po nowinach, jakie wczoraj otrzymał, jego poirytowanie było
naturalne, pomyślała. Gdy wróciła do niego po rozmowie z Samuelem, udawał, że
śpi.
Siedziała przy nim, aż jego oddech się wyrównał, a udawany sen przerodził się
wprawdziwy.Potemsiedziaładalej,cieszącsięchwiląspokoju.Niemiałasiłyznów
się sprzeczać z Samuelem, na rozmowę z Michaelem też właściwie nie miała
ochoty.Dobrzesięczuła,poprostusiedzącwpokoju,wktórympanowałpółmrok.
Potem wykradła się do siebie. Nawet nie zawołała pokojówki; sama ściągnęła
suknię i wpełzła pod kołdrę, by zapaść w głęboki, niespokojny sen. Zerwała się
oświcie,żebyprzygotowaćsiędowypełnionegopielęgniarskimiobowiązkamidnia.
Wyglądałojednak,żepacjent,skoroniejestwstanieuniknąćjej,zamykającoczy,
zamierzaburczećnanią,ażwyjdzie.
– Oczywiście, że sam potrafisz jeść – powiedziała z uśmiechem. – Ale nie
chciałabym,żebyśsięmęczył.
–„Męczył”?–Nastąpiłaprzerwa,wktórej,jakpodejrzewała,ktośmniejcierpliwy
niżSt.Aldricrzuciłbystłumionymprzekleństwem.–Zdajeszsobiesprawę,Evelyn,
żeniemamnicdoroboty?Leżętylkoiczekam,ażtonieszczęścieminie.
– Wyobrażam sobie, że nie ma nic bardziej denerwującego – dodała stanowczo,
myśląc,jakwyczerpującebyłopotulnesiedzenieujegoboku.
– Jedno mogłabyś zrobić: poczytać mi „Timesa”. Gdy dojdę do siebie, nie będę
musiałnadrabiaćzaległości.
Poprawiłamukołdręipołożyładłońnaobrzękniętympoliczku.
–Niechciałabymciędenerwować.ZapytamSamuela,czymogę.
–Notak,zdecydowaniepowinnaśzapytaćdoktoraHastingsa.–Porazpierwszy,
odkądgopoznała,byłzłośliwy.
–Jesttwoimlekarzem–powiedziałanajcierpliwiej,jakmogła.–Kogomampytać
okwestiezwiązaneztwoimstanemzdrowia?
Westchnął.
– Przepraszam, że się na ciebie złoszczę. Niczym sobie na to nie zasłużyłaś. To
przezchorobę.Nienawidzębezczynności.
–Naprawdę?–Zakryłauśmiechdłonią.–Niezauważyłam.
–Idenerwujemnie,żejestemzależnyodHastingsa.
–Skorotak,możemywezwaćinnegolekarza.–Ojciecucieszysię,mającokazję
do pozbycia się Samuela z domu. A póki ona nie wymyśli sposobu na zerwanie
zMichaelem,możelepiejniemiećpokusytakblisko.
Książępokręciłgłową.
–Niewypadamitakgopoprostuodesłać,skorowcześniejtakusilnieprosiłemgo
opomoc,jegoinikogoinnego.Wyraźnieniemaochotynabliższekontaktyzemną.
Nie odpowiada mu sytuacja, w której się znalazł z mojej przyczyny. Choć bardzo
chciałbym lepiej go poznać, ta sytuacja jest trudna dla nas obu. – Na myśl
ozrezygnowaniuzusługSamuelawyraźnieposmutniał.
–Onjestbardzoniezależny.
–Tounasrodzinne–potwierdziłSt.Aldric.
Podobnie jak skłonność do ofiarności. I jeszcze upór… choć tego by żadnemu
znichniepowiedziała.
–Zczasemprzełamieszjegoopór.Napewnosięcieszy,żepotylulatachpoznał
swojepochodzenie.
–Chybamuszęzaufaćtwojemuoglądowisytuacji–powiedział,znówwzdychając.
–Znaszgolepiejniżja.
Terazsięzaczerwieniła.Iontochybazauważył.
– Przynieść ci coś jeszcze? – Wyciągnęła ręce, by poprawić pościel, ale
powstrzymałasię.Ileżrazymożnawygładzaćjednoprześcieradło?–Możenapalić
wkominku?
– Niech się dopali – powiedział. – Już teraz jest tu za ciepło. Mnie nie spada
gorączka,atobiewystępująrumieńce.–Tonmiałwspółczujący,podsuwałtonaiwne
kłamstewko,abyusprawiedliwićjejreakcję.
Cały on, ciągle się martwi o innych. Przykro jej się zrobiło, że tak dobrze
traktowana,nieczujedoniegonic,pozaczułością.
– No dobrze. Skoro ci tak odpowiada. Proszę, jedz śniadanie. – Przyjemności
z niego mieć nie będzie. Było mdłe, pozbawione smaku jak jej uczucia do niego.
Wyglądałojednak,żemutonieprzeszkadza.
– Nie musisz zostawać, jeśli nie masz ochoty – dodał, biorąc łyżkę i z trudem
przełykającmałykęs.Evelynpomyślała,żeperspektywazostaniasamemubardzo
goprzygnębia.
Mało brakowało, by zapomniała o swojej wczorajszej stanowczości i wypaliła
prawdę: „Nie mogę zostać. Nie jestem godna twoich uczuć. I nie odwzajemniam
twojejmiłości”.
–Zostanę–powiedziała.–Zostanętakdługo,jakzechcesz.
Spojrzałnaniąiuśmiechnąłsię.
–Cojabymbezciebiepoczął?
Iwtedy,choćpoczuciewinyprzepełniałojejserce,odpowiedziałamuuśmiechem.
Otworzyłaksiążkę,którąprzyniosła,izaczęłaczytać.
Wkrótce zasnął, założyła książkę zakładką i odłożyła na stolik nocny. Siadła
i wpatrzyła się w śpiącego. I z tą opuchniętą brodą był przystojny. A dzisiaj
pierwszy raz usłyszała od niego złe słowo. Nic dziwnego, zważywszy na
okoliczności.Nawetświętybysięwściekł,usłyszawszyodSamuelatakienowiny.
Święty.PrzydomekpasowałdoSt.Aldrica.Niebyłwyniosłymksięciem,aleprzede
wszystkim był dobrym człowiekiem. Nie zasługiwał ani na tę chorobę, ani na jej
ewentualne skutki. Ani na krzywdę doznaną z ręki własnego brata. Jeśli Evelyn
przynimzostanie,przynajmniejnigdyniebędziesam…
Aleczyonabędzieumiałaodnaleźćprzynimszczęście?
ROZDZIAŁDZIEWIĘTNASTY
GdyEviewyszłazpokojuksięcia,nastałaporaobiadowa.Samuelzastanowiłsię,
czyniezbadaćSt.Aldricaporazkolejny,leczEviepokręciłagłową,jakbyczytała
muwmyślach.
–Znowuzasnął.Iniepotrzebowałdotegoleków.Czołomachłodniejsze,aobrzęk
się zmniejsza. Był w stanie przełknąć śniadanie, zjadł prawie wszystko, co mu
przyniosłam.Terazpotrzebujetylkospokoju.
Samuelkiwnąłgłową.
– Twoja diagnoza jest chyba równie dobra jak moja. Skoro objawy ustępują,
myślę,żeniebędziepotrzebypuszczaćmukrwi.Zobaczymy,coprzyniesiekolejny
dzień.
Zaryzykował uspokajający uśmiech. Od wczorajszej sprzeczki nie widział jej na
oczy. Wybaczy mu, jeśli tylko znajdą okazję, by porozmawiać na osobności. Znają
się od dzieciństwa i niemal równie długo się kochają. Nie rozdzieli ich tydzień
niezgody.
Zatrzymała się w drzwiach. Stała i patrzyła na niego, nie odpowiadając
uśmiechemnauśmiech.
Wskazałkrzesłonaprzeciwko.
– Nic się nie stanie, jeśli i ty trochę odpoczniesz. Wytrzyma parę godzin bez
ciebie.Powinnaścośzjeść.Tacaztwoimśniadaniembyłanietknięta,kiedyAbbott
jązabierała.
–Niebyłamgłodna–powiedziała.Nieporuszyłasię.
– Mam nadzieję, że nie bierze cię choroba – rzucił na wpół serio. – Jeśli nie
będzieszuważać,toiciebiebędęmusiałleczyć.
–Nie!–Zareagowałaostroiniespodziewanie,jakbyobawiałasięjegodotyku.
Przypomniał sobie, kiedy męką był sam jej widok, każdy dotyk był okrutną
obietnicą czegoś, czego nigdy miał nie dostać. – Rozumiem, że zastanawiałaś się,
jakpowiedziećSt.Aldricowito,cokonieczne.
–Niechciałabym,żebycierpiałbardziejniżteraz.
– St. Aldric cierpi? – Samuel nie potrafił powstrzymać śmiechu. – On już
zdrowieje.Dwaczytrzydnidyskomfortutożadnecierpienie.Jeślimyśli,żecierpi,
tochybanierozumie,coznaczy„cierpienie”.
–Jesteśdlaniegoniesprawiedliwy–stwierdziłaEvie.
Uważała,żejestwręczokrutny,aleniechciałategopowiedzieć.
–Samstwierdziłeś,żedzisiajczujesięlepiej.Tylkożejeszczeprzezjakiśczasnie
dowiemy się, czy w pełni dojdzie do siebie – dodała, cały czas trzymając go na
dystans.
–Izamierzaszdotegoczasumilczeć?Aja…mamtakpoprostuczekać?–Zaśmiał
się niedowierzająco. – Szkoda, że nie przejmujesz się moją męką tak bardzo, jak
jego„cierpieniem”.
–Przezsześćlatnieotrzymałamanisłowaodciebie–powiedziała,kręcącgłową.
–Aterazdzieńzwłokitotakaniewysłowionamęka?
–Tak–odrzekł,niekryjącprawdy.–Przykromi,aleniezmienięprzeszłości.Dość
jużsięnaczekaliśmy,ażbędziemyrazem.
–Chybapoprostuzadługoczekaliśmy.Terazjużniemadlanasprzyszłości.Ijuż
chybaniebędzie.
–Ato,cozaszłomiędzynami,nicdlaciebienieznaczy?
–Oczywiście,żeznaczy–odparłaniecierpliwie.–Alenietyle,coobietnica.Jeśli
tu zostaniesz, dalej będziemy to ciągnąć. Ja nie mogę ci się w pełni oddać, bo
Michaelstałsiębliskimemusercu.Atynieoddaszmisięwpełni,boniechceszmi
powiedziećcałejprawdy.Znaleźliśmysięwimpasie.
Do diabła z obietnicą. Usta już formułowały prawdę, gdy ugryzł się w język.
Dopiero co przyznała, że darzy księcia uczuciem. Podjęła decyzję, zanim z nim
porozmawiała. Co mu teraz przyjdzie z powiedzenia prawdy, skoro Evelyn go nie
chce?
Jeśliwszystkojejpowie,niepodziękujemuzaszczerość.Tawiadomośćpodkopie
jej zaufanie do własnego ojca. Będzie w nim widzieć żałosny wrak człowieka,
chwytającysiębrzytwy,żebytylkozatrzymaćjąwswoimżyciu.Aonzłamiedaną
Thorne’owiobietnicę,jakbymiałzanicwłasnyhonor.
Myślałwcześniej,żejestkimśchorymnacieleiduszy,pożądającwłasnejsiostry.
Teraz stał się nikczemnikiem uwodzącym narzeczoną brata, niszczącym własną
rodzinęiłamiącymobietnice.
Prawda zaszkodzi kobiecie, którą kocha. A przysiągł nigdy tego nie zrobić. Jeśli
złamieteraztęprzysięgę,życieutraciwszelkisens.
– Masz rację, Evie – powiedział ze smutkiem, uświadomiwszy sobie, że droga,
którąwłaśnieprzedsobązobaczył,będziepusta.–Nicsięjużniedazrobić.
–MusiszsięnauczyćmówićdomnieEvelyn–przypomniałamu.–Takjakwszyscy.
Bowiesz,jesteśmyjużdorośli.Niemamiejscanadziecinnezdrobnienia.
–Oczywiście,Evelyn.–Nigdyniebędziedlaniego„Evelyn”,niezależnieodtego,
cowypowiedząusta.
– Tak będzie lepiej. – Teraz, gdy nadeszła ta chwila, nie była zła. Nie czuła też
ulgi, że się od niego uwalnia. Towarzyszył jej jedynie smutek, jak w żałobie po
zmarłym.
A on wciąż czekał, jak więzień czekający na ułaskawienie. Czy tak właśnie się
czuła,kiedyczekała,ażwróci,inierozumiała,dlaczegojąodtrącił?Pisała,wołała,
aonnieustannieodmawiał.Nigdynieprzestawałaratowaćgoprzedsamymsobą.
Ażdoteraz.
Co miał jej do zaoferowania? Od takiego losu, jaki ją czeka, nie trzeba jej
ratować.Przeciwnie–uratujeją,wyjeżdżając.
– Będziemy się oczywiście widywać, od czasu do czasu – poczyniła drobne
ustępstwo.–Niedasiętegouniknąć.Wkońcuonjesttwojąjedynąrodziną.
– Dobrze wiesz, że nie będziemy – powiedział jak najłagodniej. – Pojadę, jeśli
naprawdętegochcesz.Aleniełudźsię,żebędziemymielijakikolwiekkontakt.Bo
ja nie wrócę. Nie zniósłbym tego. I musisz przestać do mnie pisać. Tym razem
naprawdęniebędęczytaćtwoichlistów.
Jeśli nawet przejęła się perspektywą utracenia go na zawsze, nie dała tego po
sobiepoznać.
–Przyrzekłamojcu–powtórzyłazuporem.–IoczywiścieSt.Aldricowi.Niemogę
wycofaćsięzdanegosłowa.
– Zrozumieliby powody. – W jednej chwili stanęły mu przed oczyma różne
scenariusze życia z Evelyn. Po czym wszystkie odsunął na bok jako
nieprawdopodobne. Każdy z tych wyborów wymagał jej zgody. Próbował ją
zdobyć…napróżno.
– To ty musisz zrozumieć – powiedziała. – Jestem przyrzeczona przyzwoitemu
człowiekowi, który mnie potrzebuje. Wiesz, że to prawda. Zrozum mnie, daj mi
wolność.
Podjęła decyzję. Jego ból nie miał już znaczenia. Była zimna jak nigdy, nie
przypominaładziewczyny,zaktórątęsknił.
–Wiem,conależyzrobić.Wiem,czegobliscyodciebiewymagają.Wiem,czego
spodziewają się ludzie. Ale czego ty chcesz, Evie? Czego chcesz ty? - Jej oczy na
moment zamgliły się. Przekonany, że przemówi jej do rozumu, ciągnął: – I całe
twoje wykształcenie ma pójść na marne? Mówiłaś, że interesuje cię medycyna.
Wżyciu,którewybierasz,niebędzienaniąmiejsca.
–Możeinie.AlejakoksiężnaSt.Aldricteżbędęwstaniewieleosiągnąć.
–Chceszczynićdobro?–zapytał.–Tomożeszmiasystowaćwmojejpracy.Razem
będziemy pomagać ludziom. – Wyobraził sobie, jak Evelyn pracuje u jego boku.
Zpoczątkuuznałtęmyślzaniedorzeczną.Terazjednakniewyobrażałsobielepszej
przyszłości.
Pokręciłagłową.
–Pięknemarzenie,Samuelu,alenicpozatym.Czas,żebymsięnauczyłabardziej
konwencjonalnychsposobówniesieniapomocyinnym.
– Bez brudzenia rąk krwią – dodał gorzko. – Nie będę już ci się narzucać, lady
Evelyn.Anizmoimsercem,anizmojąpracą.Możeszsięskupićnaswoimchłodnym
małżeństwieizdawkowejdobroczynności.Życzęci,abyśbyłaszczęśliwa.
– Dodaj jeszcze jakąś bzdurę o różnicy waszego stanu albo o tym, że jesteś dla
mnie za biedny. – Evie westchnęła w poczuciu bezradności. – Bo prawda jest
wskrócietaka:St. Aldricjesthonorowymczłowiekiem. Jestwobecmnie uczciwy.
Atyniejesteś.
Wtymwłaśniesęk.Tegoniedałosięzakwestionować.St.Aldricbyłczłowiekiem
bezzarzutu.ASamuel–mimowszelkichzapewnieńoszlachetnejmiłościzaciągnął
ją do łóżka, gdy tylko znaleźli się sam na sam. I nigdy, przenigdy nie był w stanie
powiedziećjejoswojejprzeszłości.Onsięniezmieni,onamuniewybaczy.
Przegrał.Choćbyłpewien,żeteraz,gdyjużmożejąpoślubić,wszystkosięgładko
ułoży. Nie wziął jednak pod uwagę jej uczuć, potrzeb, silnego poczucia
sprawiedliwości.
Zrobiło mu się zimno, świat stał się odległy, widoczny jak przez mgłę. Umysł
próbował zaprzeczyć temu, co było oczywiste. To szok, pomyślał. Jedynym
lekarstwemdlaniegobyładuża,naprawdędużailośćbrandy.Aletopóźniej,kiedy
jużzostawiEvelynibędziepróbowałratowaćresztkidumy.
– No dobrze – powiedział. – Musisz spełnić swoją obietnicę wobec St. Aldrica
iojca.Wyjdźzaksięcia.Bądźszczęśliwa.Naprawdętylkotegodlaciebiepragnę.
Asamniemogęcitegodać.
ROZDZIAŁDWUDZIESTY
Samuel zlekceważył popołudniowe badanie pacjenta, posyłając do niego Evie.
Powiedział jej, żeby zrobiła, co uzna za stosowne, aby pomóc narzeczonemu.
Wróciła do Michaela zaraz po ich rozmowie. Wzięła ze sobą obiad, zamierzając
zjeśćgorazemznim.
Samueljadłsamotnie,wmilczeniu,zastanawiającsię,kiedywreszciebędziemógł
kulturalnieopuścićtendomiżycieszczęśliwejpary.
Gdy następny raz zobaczył księcia, było już dobrze po kolacji. Stan pacjenta
mówiłsamzasiebie.
– Panie doktorze – powiedział St. Aldric z uśmiechem, siadając prosto w łóżku,
żebymoglispojrzećsobiewoczy.–Ilejeszczezamierzamniepantutrzymać,skoro
czujęsięcorazlepiej?–Głosmiałmocniejszy,wróciłymuteżkolory.
–Conajwyżejjeszczetydzień–odrzekłSamuel.–Zanimwróciszdoregularnych
obowiązków,musimyzyskaćpewność,żeniemaaniśladupochorobie.
–Kolejnesiedemdnibezczynności?Jatuzwariuję.
– Lady Evelyn dotrzyma ci towarzystwa. – Uśmiechnął się ironicznie. – Ale jeśli
zamierzasz rzeczywiście dostać obłędu, zostawię ci nazwisko dobrego lekarza,
który ci pomoże. Mój kolega ze studiów jest teraz lekarzem w szpitalu dla
umysłowochorych.Napewnoucieszysięzurozmaicenia.
–Odchodzisz?–Książęuniósłbrwi.–Znowuchceszmiuciec?Niemyślałem,żeta
chorobanakłoniciędoprzyjęciamojejpropozycji.Aleniemapotrzebyodchodzić,
żebymnieunikać.
– Wracam na morze – powiedział Samuel. Nie był jeszcze przekonany, czy to
prawda.Aleteżnieobchodziłogoto.Jegoprzyszłośćniemiałaznaczenia,skorojuż
wiedział,żeniebędziedzielićjejzEvie.
–Niebądźidiotą.–Książęuśmiechałsięterazdoniego,jakbyjegoplanynażycie
byłysłabymżartem.
Samuelzachowałspokój.
– Jestem świadomy różnicy naszego statusu, Wasza Książęca Mość, ale nie
pozwolęsiętaknazywać.
– Do diabła z różnicą statusu, Samuelu. Zrób mi na chwilę tę uprzejmość
i przypomnij sobie, że mamy jednego ojca, a ja jestem od ciebie starszy o kilka
miesięcy. To wystarczy. Nadal twierdzę, że jeśli uciekniesz z tego domu, jesteś
idiotą.Posłuchaj,comamcidopowiedzenia.
Samuelwestchnąłiopadłzpowrotemnakrzesłoprzyłóżku.
– Jeśli dzięki temu nie będziesz się denerwować, Michaelu, to proszę bardzo. –
Dziwniesiępoczuł,wymawiająctoimię,alezmusiłsiędotego.–Mów,cocileżyna
sercu.
– Obaj dobrze wiemy, dlaczego chcesz odejść. Chodzi o Evelyn, prawda? –
Niespodziewanie książę przygwoździł go swoim spojrzeniem. Jeszcze nie widział,
żebySt.Aldricwtensposóbwykorzystywałswójstatus.Musiałprzyznać,żejestto
skuteczne.
Przezchwilęzastanawiałsię,czynieskłamać.Książęniewyglądałnakogoś,kto
toleruje wykręty. A jeśli naprawdę są braćmi, powinni być wobec siebie choć
odrobinęszczerzy.
–Tak–powiedział.–ChodzioEvelyn.
–Zatemrozwiązaniejestproste.Wycofamswojeoświadczyny.
– W żadnym wypadku. – Liczył na to, że St. Aldricowi spodoba się taka zmiana
wzachowaniubrata.Niedbałoto,żeksięciuniewolnoniczegodyktować.–Wbiłeś
sobie do głowy, że masz uznać mnie za rodzinę… Biologia nie daje ci prawa
rządzenia moim życiem. A może myślisz, że twój status upoważnia cię do
przestawianialudzijakmeble?Tustawkąjestcześćkobietyiniewolnociwżaden
sposóbjejnarażać.
St.Aldricparsknąłśmiechem.
– Chyba w tym przypadku zwykłe reguły nie obowiązują. Zrywając z nią,
wyświadczamjejprzysługę.Trwaprzymniezlitości.Jeślijestchoćbycieńszansy,
żezłamięjejserce,tybędziesznamiejscuizprzyjemnościątoserceposklejasz.
– Ona mnie nie chce. A próbowałem. Bóg mi świadkiem. Próbowałem ją ci
odebrać. Ale ona cię nie zostawi. Zbyt wielka jest już między nami przepaść. Za
długozwlekałemistraciłemjejzaufanie.
–Przykromi.–St.Aldriczpowrotemrozparłsięnapoduszkach;wyglądało,jakby
toonbyłlekarzem,aSamuelpacjentem.
–Niechciniebędzieprzykro.Zniknęzjejżyciaizapomniomnie.
–Powinnabyćztobą.–Książęmówiłcichym,cierpliwymtonem.
– Ale przy tobie będzie się jej lepiej powodzić. – Samuel wyprostował ramiona
i zaczął zbierać przyrządy z bocznego stolika, wrzucając je jeden po drugim do
stojącej na podłodze torby. – Będzie dobrą żoną i znakomitą księżną. Życzę wam
jaknajlepiej.Alezrozumcie,żeniechcębyćobecnynaweselu.
–Czylitaktosięmusiskończyć?Wszyscytrojemamybyćnieszczęśliwi?
– Wy? Nieszczęśliwi? – Zaśmiał się gorzko Samuel. – Ty przynajmniej możesz
cieszyćsięzezwycięstwa.
– Nigdy nie było moim celem z kimkolwiek konkurować – powiedział St. Aldric,
kręcąc głową. – Nie zrobię niczego, co mogłoby unieszczęśliwić Evelyn, bo to
uroczadziewczynaibyłobynamrazembardzodobrze.Tylkoże…znalazłemswoją
rodzinęiterazmamjązpowrotemstracić?–Westchnął.–Niemogęzniązerwać
idalejbyćczłowiekiemhonoru.Awasdwojgamiećniemogę.
– W tym właśnie sęk – zgodził się Samuel. – Ale przynajmniej nie zabiłem cię
w chwili, gdy byłeś najsłabszy. Przeszło mi to przez głowę. Ale zapewne o tym
wiesz.
–Cieszęsię,żeniepoddałeśsiętejmyśli–odrzekłSt.Aldric.–Choćwykończenie
mniemogłobyćaktemmiłosierdzia.Skoroniemogęmiećpotomka,cozasensżyć
dalej?
–Niegadajbzdur–stwierdziłstanowczoSamuel,znówwchodzącwrolędoktora.
–Maszprzedsobąwielelat.Niedasięjeszczestwierdzić,czyniebędzieszmógł
spłodzićdzieci.
Książęznówposłałmuwspółczującyuśmiech,jakbytoontubyłodpocieszania.
– Nie rozumiesz. I nie oczekuję, że zrozumiesz. – Uniósł prześcieradło i rzucił
okiemnawciążopuchnięteciało.Skrzywiłsięinakryłzpowrotem.
–Jestlepiejniżwczoraj–zauważyłSamuel.–Dochodziszdozdrowia.Amogłobyć
gorzej – powiedział spokojnym tonem. – Niektórzy umierają. Tracą słuch. Albo
kończyny.
–Jazostałemimpotentem–burknąłksiążę.
–Niemapewności.
– Póki nie będę przez wiele lat bezskutecznie próbował? – powiedział St. Aldric
gorzkim tonem. – A wszyscy mi cały czas przypominają, że jestem młodym
człowiekiemimamprzedsobążycie.
–Botakjest.
– I po co mi to długie życie? Mam je przepracować, troszczyć się o moich ludzi
imojąziemię,żebypotemniemiećjejkomuzostawić?Umręitowszystkopopadnie
wruinę.
–Tegoniewiadomo.
–Iwłaśnietaniewiedzadoprowadzamniedofurii–rzekłbrat,przeczesującsobie
włosydłonią.–Notak,japrzeżyję.AleródSt.Aldricjużwłaściwiewymarł.Ibędę
oglądaćnawłasneoczykoniecwszystkiego,cozbudowałamojarodzina.
– Nasza rodzina – odezwał się Samuel, w którym niespodziewanie odezwały się
więzykrwi.
– Tylko że w tym mi akurat nie pomożesz – St. Aldric wpatrywał się
wprzeciwległąścianępokoju.–Jestemsam.
–MaszEvelyn.–Samuelrobił,comógł,bytonjegogłosudodawałbratuotuchy.
–NiechjąBógmawswejopiece.Toniebędzieżycie,jakiegopragnęła.
–Jesteśksięciem–przypomniałmuSamuel.
–Atakżemężczyznąmniejkompletnymodciebie.–Michaelwbiłwniegowzrok.–
Onaciękocha.Chciałbyśmiećświadomość,żetwojażonakażdąchwilęmałżeństwa
spędza,marzącoinnymmężczyźnie?
Teraznadeszłakolej,bySamuelodwróciłwzrok.
–Niemasensukłamać.Skorotodzieńtrudnychprawd,możebytakwydobyćna
jawjeszczejedną?Będzieszmiałdośćodwagi,żebysięprzyznać?
–Tonieważne,czegojachcę–oświadczyłstanowczoSamuel.–Liczysięto,czego
pragnie Evelyn. Nie powinienem był o tym zapominać. Źle się z nią obszedłem.
Aterazjużpodjęładecyzję.Wybrałaciebie.
–Czyonajestświadomaskutkówmojejchoroby?
– Sama czytała medyczne podręczniki. Właśnie dlatego chce z tobą zostać. Nie
pozwoli ci być samemu. Ale jeśli złamiesz jej serce czy w jakikolwiek sposób ją
pohańbisz,towrócęiodbiorężycie,którewłaśnieuratowałem.
–NiechBógsięzmiłujenadnamiwszystkimi–powiedziałSt.Aldric,opadającna
poduszki.
– Jeśli to ma być przykład jego miłosierdzia, to wolałbym się bez niego obejść –
odparłSamuel,sięgającpoostatnienarzędzia.Zamknąłtorbę.–Ateraz,Michaelu,
wybacz,aleidędoportu,będęczekaćnaprzypływipowrotnywiatr.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYPIERWSZY
Samuelwyszedł.
Eviepatrzyła,jakopuszczapokójksięciaibezzatrzymywaniamijasalon.Zaraz
potem usłyszała trzaśnięcie drzwiami na schodach dla służby. I już go więcej nie
zobaczyła.
Nastoleznalazłalist,klarowniewyjaśniający,jakmasięzajmowaćksięciemico
zrobić, gdyby jego stan się pogorszył. Pod spodem widniały nazwiska paru
wybitnychlekarzy,zktórymimogłasięskontaktowaćwraziepotrzeby.
Zrobiłwszystko,czegonależałooczekiwaćodprawdziwieoddanegolekarza.Miło
było mieć świadomość, że Samuel się tak właśnie zachował. Teraz, gdy już podjął
decyzję, nie okazał zazdrości ani żądzy zemsty. Miał na względzie przede
wszystkim dobro pacjenta. Wyglądało na to, że okazał się dokładnie taki, jakim
chciałabygowidziećEvie.
Nieskierowałjednakanisłowabezpośredniodoniej.Czynaprawdęspodziewała
się jakiejś wiadomości, i to w miejscu, gdzie każdy mógłby ją przeczytać?
Przeprosin?Alboostatniegoapelu,byzmieniłazdanieiprzyszładoniego?Podobno
jąkochał.Czyniezasługiwałanato,bywiedzieć,dokądsięudajeicotambędzie
robił?
Dobrze się stało, że wybrała Michaela. Sprawy przybrały taki obrót, że to była
jedyna słuszna decyzja. Choć ich uczucie zapewne będzie bladym cieniem miłości,
najakąliczyła.
Została sama. A to oznaczało, że spada na nią odpowiedzialność za leczenie
księcia. Zrobiła więc to, co zrobiłby Samuel – dopilnowała, aby pacjent był
zaopatrzony na noc, podała lekarstwa, których próbował odmówić jako już
niepotrzebne, napełniła szklankę na stoliku nocnym świeżą, chłodną wodą.
Izostawiłagowspokojudorana.
Wieczorem nie wróciła do swojego pokoju. Położyła się i spała niespokojnie
włóżku,któredzieliławcześniejzSamuelem.Następnegodniarano,jeszczezanim
zadzwoniła po śniadanie, samodzielnie umyła się i ubrała, ze szczególną troską
o wygląd, tak by ładnie się zaprezentować narzeczonemu. Poszła na koniec
korytarza, odebrała tacę od Abbott, sprawdziła zawartość naczyń. Nie
przypominało to jeszcze porządnego angielskiego śniadania, ale i tak było o wiele
mniejmdłeniżpoprzedniegodnia.
Zapukałarazizpogodnymuśmiechemweszładopokojuksięcia,przekonana,że
St.Aldricniedostrzeżetego,coleżyjejnasercu.
– Dzień dobry, Michaelu. Przyniosłam ci owsiankę. – Postawiła tacę w zasięgu
ręki. – Jest do niej śmietanka. I miód. I porządna kawa. – Zamilkła, upominając
samąsiebie,żeskoroodchorobynieogłuchł,nieoślepłiniezidiociał,nietrzebamu
recytowaćmenu.
–Evelyn.–Głosmiałzmęczony.Położyładłońnajegoręce,żebydodaćmusił.
– Czujesz się dziś o wiele lepiej. Widać różnicę. – Choroba ustępowała. Obrzęk
znacznie się zmniejszył. Twarz miał jednak szarą, jakby się nie wyspał. Miała
nadzieję,żetonieobjawnawrotuchoroby,atylkooznakawyczerpania.
–Miłotosłyszeć.Agdziemójbratlekarz,żebymmógłmuzatopodziękować?–
Zabrzmiałototrochęsucho,wtoniegłosukryłasięnutaironii.
– Samuel… wyjechał. – Przełknęła ślinę, niepewna, co ma powiedzieć. – Teraz
będędlaciebiezarównopielęgniarką,jakidoktorem.–Posłałamukolejny,zpozoru
pogodnyuśmiech,licząc,żewystarczyzawytłumaczenie.
– Ale skąd ta nagła zmiana planów? – zapytał Michael, z twarzą niewyrażającą
żadnychemocji.–Zakładałem,żezostanieznamiprzynajmniejdowesela.
–Nielubizadługosiedziećwjednymmiejscu.–Tomożenawetbyłoprawdą.Nie
znałajednakdorosłegoSamuelanatyledobrze,żebytostwierdzić.–Wydajemisię,
żezamierzałwrócićdomarynarki.
–Cozagłupiec!–St.Aldricwżadensposóbnieuzasadniłpowoduwypowiedzenia
tychsłów.
– Nic się nie bój. Przed wyjazdem zapewnił mnie, że jesteś już prawie zdrowy
iopiekanadtobąniesprawiminajmniejszejtrudności.
–Takpowiedział?
–Tak.–Kiwnęłaskwapliwiegłową.Możeizbytskwapliwie,bowiempatrzyłnanią
ztąsamąironicznąminą,zjakąprzyjąłwieśćonieobecnościlekarza.
Przyjrzał się jej uważnie. Przez chwilę czuła, że jest naprawdę w obecności
księcia,aniejakiegośprzystojnegoiwpływowegoprzyjaciela.
–Aczypoinformowałcięoprawdopodobnychskutkachtejprzypadłości?Zapewnił
mnie,żewiesz,alewolałbymiodciebietousłyszeć.
–Żebyćmożeniebędzieszmógłspłodzićdzieci?–Zadbała,bysięprzytymnie
zająknąć,tobytylkopogorszyłosytuację.Musizachowywaćsięrówniespokojnie,
jakSamuel,gdyprzekazujepacjentowizłąwiadomość.–Tak,wiemotym.Alenie
wiadomonapewno,pókiniespróbujemy.
–Toznaczy,pókinieweźmiemyślubu–dodałcierpliwie.
– No tak. – To właśnie należało powiedzieć. Teraz książę może pomyśleć, że
narzeczona stanowczo za dużo wie na ten temat. Powinna grać niewinną
iniezorientowaną,jeślimajądalejciągnąćtęfarsę.
ZresztąniewolnojejmyślećoprzyszłymmałżeństwiezksięciemSt.Aldricjako
ofarsie.Tobyłdlaniejzaszczyt.Tymwiększy,żeksiążęjejpotrzebował.
Milczenieprzeciągałosię.
–Itocięniemartwi?–Książęzdawałsięniezauważaćniezręcznościchwili.–To
oznacza, że być może nie będziesz miała dzieci. Myślałbym raczej, że skoro tak
odpowiadałacirolapołożnej,będzieszchciałabyćmatką.
– Oczywiście – odparła. – Ale jestem także świadoma, że w życiu nie zawsze
dostajesięto,czegosięchce.
– Zaraz mi powiesz, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. – Kiwnął głową. –
Proszę, daj sobie z tym spokój. – Czy tylko jej się wydawało, że jego głos brzmi
cynicznie?Owszem,byłchory.Smutny.Leczitaktobyłodoniegoniepodobne.
–Takwłaśniejest–powiedziała.–Itakbyło,zanimzachorowałeś.Mogliśmynigdy
nie doczekać się dzieci. Jesteśmy młodzi i silni, ale nie mamy gwarancji
długowieczności.Niedasięprzewidziećtego,cosięwydarzy.
– Carpe diem – mruknął, odsuwając nietknięte śniadanie. – Ale to nie zmienia
faktu,żepotrzebujępotomka.Przeciwnie,potrzebujęgocorazbardziej.Jeśliumrę
jutro,okażesię,żecałemojeżycieniemiałosensu.
–Oczywiście,żemiało–Eviepoklepałagopodłoni.
– Jesteś wspaniałym człowiekiem, Michaelu. I niezależnie od tego, co się stanie,
takimciębędąpamiętaćludzie.
–BędąmniepamiętaćjakoostatniegoSt.Aldrica–przypomniałjej.–Ajazawiodę
swojąrodzinę,choćwymagałaodemnieczegośtakzpozoruprostego.–Rzuciłjej
kolejne ostre spojrzenie. – Gdybyś dała mi odpowiedź, kiedy pierwszy raz cię
zapytałem,dawnobylibyśmymałżeństwem.Iniebyłobytegoproblemu.
Terazobwinijąowszystkieswojeniepowodzenia.Miałaochotęsięspierać,żeto
niedokońcajejwina.Żeniemogłaznaćprzyszłościiskutkówswoichdecyzji.Ale
tobyłaprawda.Zawahałasię,kiedynależałotędecyzjępodjąć.Itosięjużniemoże
powtórzyć.
–Przepraszam–odpowiedziała.
– Przeprosiny nie zmieniają faktu, że potrzebuję następcy. – Kiedyś mówił, że
potrzebuje żony. Ale nie o to mu chodziło. Okoliczności zmusiły go do wyznania
prawdy.Samuelowizaśsamapowiedziała,żeżyczysobieprawdy,choćbyibolesnej.
Więcterazniemogłasięskarżyć.
– Jest sposób, który zapewni nam potomstwo – powiedział książę, powoli
iostrożnie.–Alebędzietowymagałoodciebiepewnegopoświęcenia.
–Oczywiście–powiedziała,ściskającgozarękędlaotuchy.Winnamubyłateraz
lojalność,choćbydlaodkupieniatego,żezawiodła.
–Muszęmiećsyna.Prawowitegonastępcę.Alemogębyćdotegoniezdolny.
Wpatrywałsięwnią,jakbytoonabyłatukluczemdorozwiązaniaproblemu.Lecz
przecieżwżadensposóbniemogławpłynąćnaskutkijegochoroby.
–Sugerujeszjakieśoszustwo?
– W pewnym sensie – stwierdził oględnie. – Całą noc nie spałem, próbując
wymyślić jakiś sposób. Jednak nie przyszło mi do głowy nic poza tym: musi być
widać,żenosiszmojedziecko.
–Gdybyśmynajakiśczaswyjechaliiwrócilizdzieckiem…
Pokręciłgłową.
–Tobyludziomdałodomyślenia.Alegdybywidzieli,żejesteśprzynadziei,aja
uznałbym to dziecko za swoje, nikt nie zadawałby żadnych pytań. Cieszyliby się
naszymszczęściem.Ucichłybywszelkieplotki.
– Ale jak…? – Odpowiedź była oczywiście bardzo prosta, lecz miała nadzieję, że
książęnieśmieczegośtakiegosugerować.
–Gdybyśzbliżyłasięzmężczyznątrochępodobnymdomniezwyglądu.Podobnym
jakbrat…
Jużtozrobiła.Ipostanowiła,żetosięwięcejniepowtórzy.
–Niebędęciniewierna–powiedziała,odpychającpokusęjaknajdalejodsiebie.
–Jeśliobiestronysięnatozgadzają,toniejestniewierność.–Patrzyłnaniąbez
emocji,jakbybyładlańwartatyle,codziecko,któremubyćmożeurodzi.
–Czynaszaprzysięgamałżeńskanicdlaciebienieznaczy?
– Spełnię to, do czego mnie zobowiązuje – powiedział uroczyście. – Ale, o ile
dobrzepamiętam,tobiebędzienarzucałabezwzględneposłuszeństwo.
– Siedź cicho, nie miej własnego zdania, chyba że na temat pogody, baw się
z kotkiem, nie myśl za dużo, nie mów za głośno. I teraz jeszcze to?! To, co
proponujesz,jestokropne.–Puściłajegorękę.–Niebędętegosłuchać.
–Możeniewtymroku–mówiłzposępnymobliczem.–Alewmiaręupływuczasu,
jeśliniedochowamysięsyna,byćmożezmieniszzdanie.Aja?Jabędęnalegał.
–Będziesznalegał,żebymzrobiłacośtakobrzydliwego?
– To znaczy, uwiodła człowieka, którego kochałaś przez wiele lat? – Parsknął
nieprzyjemnym, cynicznym śmiechem. – Mój przyrodni brat jest idealnym
kandydatem.Podejrzewam,żepokolejnychkilkulatachnamorzutymchętniejsię
z tobą prześpi, wystarczy, że mu powiesz, jaka jesteś ze mną nieszczęśliwa.
Widziałem was we dwoje, jak na siebie patrzycie, gdy myślicie, że nikt nie widzi.
Okazałsięgłupcem,żemicięniezabrał,kiedymiałokazję.
–Wiedziałeś?–Bezsensubyłokłamaćteraz,gdyniemiałotojużznaczenia.
Skinąłgłową.
–Odpierwszegodniawiedziałem,żenigdyniezdobędętwojegoserca.Aleserce
niebyłomipotrzebne.Niemiałbymnicprzeciwkoflirtom,gdytylkospełniszswój
małżeński obowiązek. Jednak proponowane rozwiązanie sprawdzi się równie
dobrze.
Miała go za dobrego, niewiarygodnie wręcz uczciwego człowieka. Wyrzucała
sobie,żegozdradziła.Terazztrudemmogłananiegopatrzeć.
–Jakśmiesz…?
– Przychodzi mi to z łatwością, zapewniam cię. Bo tego właśnie potrzebuję.
Pomyśl,żetojeszczejedenobowiązek,którycięczeka,jeślichceszzamniewyjść.
Bowidzisz,rolaksiężnejróżnisiędośćznaczącoodrolilady…
–Kiedysięoświadczyłeś,myślałam…
– Że cię kocham? – Uśmiechnął się protekcjonalnie. – Czy kiedykolwiek
pozwalałem ci żywić jakieś złudzenia? Nie oświadczyłem ci się z miłości i nie
pochlebiałemsobie,żezmiłościmojeoświadczynyprzyjęłaś.Lubimysię,owszem.
Ale byłoby kłamstwem twierdzić, że jest w tym coś jeszcze. Małżeństwo byłoby
korzystnedlanasobojga.Idlatejkorzyścibyćmożetrzebabędziedoprowadzićdo
sytuacji,którąciprzedchwiląopisałem.Doceniam,żestałaśprzymniewtrudnych
chwilach, ale to małżeństwo będzie wymagać od ciebie czegoś więcej niż tylko
litości.Czywciążchceszprzymniepozostać?
– Nie. – Łzy spływały jej po policzkach. Ocierała je wierzchem dłoni. –
Przepraszam.Jeślitomabyćnaszaprzyszłość,niemogęzaciebiewyjść.
Teraz poklepywał ją po ręce z tym samym łagodnym współczuciem, jakie
wcześniejotrzymywałodniej.
– Tak pomyślałem. Wielka szkoda. Jestem przekonany, że bylibyśmy bardzo
udanymmałżeństwem.
– Nie jesteś zły? – Zdziwiła się. Wyglądał tak, jakby spadł mu z piersi wielki
ciężar.Onasamaczuławielkąulgę.
–Owielerzeczyjestemzły,skarbie.Alenienaciebie.Kochaszmojegobrata.Ion
cię kocha. Idź do niego. Bądź szczęśliwa. – Spróbował się uśmiechnąć, jakby
zadowolony, że dokończył jakieś męczące, acz konieczne zadanie. – A teraz, jeśli
pozwolisz, chciałbym odpocząć. – Odwrócił się od niej, twarzą do ściany,
iwestchnął.
Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego włosów, ale zaraz ją cofnęła. Nie ma prawa.
Międzynimiwszystkoskończone.
Jeślirzeczywiścietogopocieszyło,awszystkonatowskazywało,toniechsobie
myśli,żeonaodchodzizSamuelem.TylkożeSamuelateżmiećniebędzie.Wolność
niełagodziłażalu,żeczekałzbytdługozoświadczynami.Zechcejąjeszczeteraz,
gdy Michael już jej nie pragnie? Jeśli ta nagła miłość do niej to coś więcej niż
zazdrośćobrata,powinienjejbyłtopowiedzieć,gdyzapytała.
Ajeżeliistniałjakiśinnypowód?
ROZDZIAŁDWUDZIESTYDRUGI
Szładogabinetujakzeszpitalanapogrzeb.Takteżpoczujesięojciec…dlaniego
jej przyszłe małżeństwo było prawie jak żywa istota. A ona nie tylko była właśnie
świadkiemjejśmierci,alewręczsiędoniejprzyczyniła.
Zamordowała własną szansę, by mieć tytuł, żyć łatwo i przyjemnie. Nikt nie
zechce dziewczyny, która rzuciła najlepszą partię w Londynie. Jakaż musi być
wybredna,skoronawetŚwiętyniespełniajejoczekiwań?
Mimo to była zadowolona, że już się od tego uwolniła. Rozstali się jako
przyjaciele. Nie będzie musiała okłamywać St. Aldrica w kwestii swoich uczuć,
bowiem już je znał. Nie będzie musiała się wysilać, żeby dorosnąć do jego
wyidealizowanego obrazu doskonałej żony. Będzie żyć tak samo jak przedtem,
samotnie, mając jednak czas na naukę i na pomoc kobietom we wsiach wokół
posiadłości.
Najpierw jednak trzeba będzie użyć wszelkich swych wdzięków, by przekonać
ojca,żedobrzesięstało.Będziecałowaćgowskronieizapewniać,żeksiążęnie
będzie robił żadnych problemów, że wciąż będą mile widziani w jego domu, a on
u nich. Ich dom był teraz bardzo przyjemnym miejscem. I jeśli będzie mieszkać
w nim jako stara panna, nadal takim pozostanie. A do tego zajmie się ojcem na
starość.
Przyszłość,choćmożenieusłanaróżami,wyglądałaobiecująco.Gdypogodzisię
z rozczarowaniem, stwierdzi, że jej pozostanie w domu ma pewne zalety. Będzie
prowadzićdlaojcadom,takjakdotąd.Inazawszepozostaniekochającąioddaną
córką.
NawetniemogącmiećSamuela,wolałażyćwtensposób.Możetrochęsamotnie,
alebezzłudzeń,żemiłośćsamadoniejprzyjdzie.Przeszłośćumarła.Wspomnienia
to złudzenia. A nawet święci czasami stoją na glinianych nogach. Wreszcie to do
niejdotarło…iwahałasięterazprzedotwarciemdrzwidogabinetu.Znówczułasię
jakmaładziewczynka,którachcezobaczyćsięzrodzicem,aleboisięprzeszkodzić
muwważnychsprawach.
Ojciec,takjakzawsze,uniósłwzrokiuśmiechnąłsiędoniej,jakbybyłasłońcem
jegożycia.
–Evelyn.Wejdź.–Uniósłrękę,kiwajączapraszającopalcem.–DoktorHastings
wkońcuzwolniłcięzobowiązków,żebyśmogłasięzemnązobaczyć?
–Ojcze.–Językstawałjejkołkiemwustach.
Domyślił się jej udręki i wyciągnął ramiona. Wpadła w nie bez zastanowienia,
czerpiącznichsiłę.
–Chybajesteśczymśzdenerwowana?–Odsunąłjąodsiebienadługośćrąk.
– Samuel wyjechał – odpowiedziała. I po raz pierwszy tego dnia poczuła, że ma
ochotęsięrozpłakać.
– Wiedziałaś, że tak będzie – odparł ojciec, niewzruszony. – Mógł, co prawda,
chociaż poczekać do ślubu. Ale on nie jest stały w swoich decyzjach, prawda? Już
razzniknąłztwojegożycianawielelat.Nawetteraz,gdywróciłdoLondynu,sam
sięzdziwiłem,żezostałażtakdługo.Zapewnezewzględunachorobęksięcia.
–Ojcze!–Akuratterazmusiałprzypomniećsobiezadawnionąurazędoczłowieka,
który w żaden sposób nie mógł mu zaszkodzić. – To nie ma żadnego związku
zSamuelem.Możerobić,cochce,jestwolnymczłowiekiem!
–Tocociędręczy,kochanie?PrzecieżnieSt.Aldric,prawda?Hastingszapewnił
mnie,żeksiążęwkrótcedojdziedosiebie.Możeniedokońca.Alechorobaprzeszła
gładko,zważywszynaokoliczności.
–Michaelczujesięświetnie–zgodziłasię,uspokoiwszyoddech.–Takdobrze,jak
tylkomożnasięczućpopoważnejchorobie.Zkażdągodzinąwracająmusiły.Ale
jestprzygnębiony.
– Ach. No tak. – Ojciec wziął powolny, uspokajający oddech. Był świadom, jakie
mogąbyćskutkitejchoroby,aleniechciałrozmawiaćotakdelikatnychkwestiach
zwłasnącórką.–Nocóż,zprzeszłościąnicsięniedazrobić,aprzyszłościnieda
sięprzewidzieć.
–Próbowałammutopowiedzieć.Aleniechciałsłuchać.
–Wrócimuhumor,wróci–upierałsięojciec.
– Być może – zgodziła się. – Ale dzisiaj powiedział mi rzeczy, których nie da się
zapomniećaniwybaczyć.Istałosiędlamnieoczywiste,żenigdymnieniekochał.
Ojcieczaśmiałsięlekceważąco.
– Według mnie to żaden problem. Jest dobrym człowiekiem. I lubi cię. To
wystarczy.
–Niedlamnie.Kiedyśtakmyślałam.Aletakniejest.Imutopowiedziałam.
– Przepraszam, ale chyba cię nie dosłyszałem. – Ojciec przytknął dłoń do ucha,
udając głuchotę, by dać jej okazję do skorygowania ostatniej wypowiedzi. –
Zksięciemsięniekłóci,Evelyn,choćbyniewiadomojakoutrésięzachowywał.
–Jegozachowanieniebyłooutré–powiedziała,wciążniedowierzając,żeojciec
może w jakimkolwiek sporze stawać po przeciwnej stronie niż ona. – To, co mi
powiedział…–Ileztychpropozycjimożemuzdradzić?–Uwierzmi,żeniemożna
tego złożyć na karb ekscentryczności. Zaproponował małżeństwo, wykraczające
takdalekopozagraniceprzyzwoitości,żepowiedziałammu,żeniewezmęwczymś
takim udziału. Poprosiłam, by zwolnił mnie ze słowa. I zrobił to. Zgodziliśmy się
zakończyćnaszenarzeczeństwo.
Ojciecszerokootworzyłustazezdumienia.Zarazpotemwypalił:
–Cokolwiekpowiedziałaś,natychmiastmusiszwrócićdoksięciaicofnąćtesłowa.
Jakbyjeszczebyłotomożliwe.
–Absolutnienie.Przykromi,ojcze.Janicniezrobiłam,żebygosprowokować.
–Możezatemtobyłskutekjegochoroby.–Ojciecchwyciłsięostatniejnadziei.–
Zatydzieńmusiępoprawi.Awtedycięprzeprosi.Iwszystkobędziedobrze.
–Toniebyłskutekchoroby–wyjaśniłacierpliwie.–Książęjestjużprawiezdrowy.
Ale możliwe skutki choroby sprawiły, że zaczęliśmy dyskutować o przyszłości. Po
prostu zgodziliśmy się, że w związku o takim kształcie żadne z nas nie będzie
szczęśliwe,iprzerwaliśmyto.Bezzłości,wzgodzie.Niebędzieślubu.
–Icotyterazpoczniesz?–jęknąłojciec,kryjąctwarzwdłoniach.–Tylkominie
mów, że poróżnił was Hastings. Przecież znowu wyjechał, nie będzie już się
wtrącał.
– Nie, ojcze. Mogę otwarcie powiedzieć, że nie chodziło o niego. Różnica jest
między mną i Michaelem. Niczego więcej nie mogę ci wyjawić. – Obeszła biurko
iprzytuliłago,byudowodnić,żekochagotaksamojakdawniej.
Uniósłrękę,poklepałjąporamieniu.
–Aleczyrozumiesz,żebyćmożezniweczyłaśswojąjedynąszansęnaszczęście?
Ktocięterazzechce?
–Tymsięnieprzejmuj.–Uśmiechnęłasię,żebymupokazać,żeniemazłamanego
serca.–Niczymwogóle.Zostanętutajztobą.Jestemprzekonana,żegdybymsię
wyprowadziła, bardzo byś za mną tęsknił. A teraz będę tu już zawsze, i będę się
tobąopiekować.
–Niejestemjeszczetakistary,żebypotrzebowaćpielęgniarki–powiedziałostro
ojciecicofnąłramię.
–Wiemotym.Przyznaszjednak,żemojetalentywprowadzeniudomubardzoci
sięprzydają.Oczywiście,wciążniepotrafięrównoszyć.Alesłużącymizarządzam
całkiem dobrze, prawda? Masz taki dom, jaki byś chciał. Dopilnuję, by takim
pozostał.
Ojciecodchrząknął,jakbyprzygotowywałsiędowyjawieniajakiejśnieprzyjemnej
tajemnicy.
– Prawdę mówiąc, skarbie, ja sam miałem plany natury matrymonialnej. Jest
pewnawdowa,któramisiępodoba.Aleteraz,skoroplanujeszzostaćwdomu…
Byłaprzygotowananazłość.Nagroźbękary,którejłatwouniknie.Takareakcja
była jednak całkowicie niespodziewana. Własny ojciec nie chciał, aby pozostała
wdomu.Cowięcej,przygotowywałsię,żebysięjejpozbyć,robiącmiejscedlainnej
kobiety, a ona mu wszystko zepsuła. Usiadła ciężko na krześle przy biurku,
chwilowoniemogącustaćnanogach.
–Nieprzejmujsię,skarbie–powiedziałztymsamymuspokajającymuśmiechem,
którym zamierzała go potraktować. – Jestem przekonany, że jak się trochę
postaramy, przyjdzie nam do głowy ktoś, kto cię zechce. Trzeba szukać dobrych
stronwkażdejsytuacji. Możestraciłaśksięcia.Ale przynajmniejHastingsatu nie
ma.Towielkieszczęście,żesięgopozbyliśmy.
ZnówtadziwnaniechęćwobecSamuela,którybyłznimtakbliskojaksyn,prawie
odurodzenia.
–Iwątpię,żebyjegorodzinateżchciałagowidywać–dodała.–Odmówiłposady,
którą proponował mu St. Aldric. A kiedy się żegnali, w ogóle nie zachowywali się
jakbracia.
– Evelyn, ty masz o wiele za miękkie serce – stwierdził, uśmiechając się
zodrobinąojcowskiegociepła,któregoodniegooczekiwała.–Jeśliwrócinamorze,
tobędziezkorzyściądlanichobu.
–Obyniewrócił–powiedziała.Obojętnie,cosięstało,nieżyczyłamuźle.–Tam
jestzbytniebezpiecznie.Powiedziałammuto,aleniesądzę,żebyusłuchał.
–Nietakniebezpiecznie,jakbyłoby,gdybypozostałnalądzie.–Ojcieczerknąłna
drzwi, jakby obawiał się, że ktoś jeszcze go usłyszy. – Byłem świadomy, kochanie,
twoich uczuć dla niego. Po prostu nie mogłem się na to zgodzić. Któregoś dnia
dostrzeżesz w tym mądrość i pogodzisz się z tym, że nie było ci to pisane. Jeśli
chcesz dobrze wyjść za mąż, nad tym związkiem nie może wisieć cień Samuela
Hastingsa.
–Wżyciuniezrobiłbynic,żebymniezranić–odparła.
– Nie byłby w stanie się powstrzymać – ojciec smutno pokręcił głową. – Ciągle
wypatrywałbynajmniejszychobjawówzniechęceniapomiędzytobąitwoimmężem.
Określił to prawie dokładnie tak, jak St. Aldric – że Samuel będzie czekał za
kulisaminajejpierwsząoznakęsłabości.Aleczyżniebyłotoprawdą?Przezparę
tygodni nie będzie pewna, czy nie popełniła katastrofalnego błędu, czy nie wrócić
pędemdoksięciainiezgodzićsięnajegopierwotnyplandochowaniasiępotomka
zawszelkącenę.
–Nocóż,skorojużniewychodzęzaSt.Aldrica,chybaniemaproblemu.
–Jestjeszczegorzej,kochanie–powiedziałojciec,niemalzałamującręce.–Jeśli
nie znajdziesz sobie następnego narzeczonego, nic go nie powstrzyma, by ciągle
proponowaćcipociechę,którejniepotrzebujesz.
– Już mieliśmy taką sytuację i nie trzeba go było wcale powstrzymywać. Wtedy
rozstałsięzemnąbezżadnejzachętyiniewidzieliśmygoprzezprawiesześćlat.–
Tym razem był na tyle dorosły, by zaspokoić swoją żądzę, a dokonawszy tego,
wyjechałznów,nawetniemyślącoewentualnychproblemach.
– Wtedy to wyglądało zupełnie inaczej. – Ojciec stanowczo kiwnął głową, jakby
przeszłośćbyłajużrozliczona.–Kosztowałomnietosporowysiłku,żebygoskłonić
dowyjazdu.
Chyba się przesłyszała. Samuel nie wspomniał ani słowem o ojcu w tym
kontekście.Jeślitoniejegowina,czemuniemógłtegopowiedzieć?
–Totysprawiłeś,żewyjechał–powiedziała,liczącnasprostowanie.
Ojcieczrobiłzakłopotanąminę.
– Dawno powinniście się byli rozdzielić. Zbyt długo przebywał w twoim
towarzystwieiowielezabardzociępolubił.
–Onmniekochał–powiedziała,samanawpółwtowierząc.
– Ale nie tak, jak powinien. – Ojciec zaraz się poprawił. – Nie tak, jak ja
planowałem.
–Toplanowałeś,żesiępokochamy?–zdziwiłasię,zdezorientowana.
–Jakbratisiostra.Alenicwięcej.–Terazsięzdenerwował.–Tengłupichłopak
wręczprzyszedłdomnie,gotowycisięoświadczyć.Jakbyliczył,żekiedyotwarcie
się do mnie zwróci, zachęcę cię, żebyś na niego poczekała. Oczywiście
powiedziałemmu,żetoniemożliwe.
Toniebyłoniemożliwe.Wcale.Ibezjegooświadczynczekałatakdługo,jaktylko
mogła.
–Odmówiłeśmuiwtedywyjechał–powiedziała.Samuelniezająknąłsięsłowem
otejpropozycji,pewnieniechciałsięprzyznaćdoswojejsłabości,amożeidotego,
żedałsięojcuczymśprzekupić.
–Zpoczątkuniechciałotymsłyszeć.Byłtaksamouparty,jaktyteraz.Możnato
podziwiać,jeśliktośniemarodzinyimusisamsobieradzićwwielkimświecie.Ale
nie kiedy zasadza się na kogoś, kto nie jest przeznaczony dla niego. – Pokręcił
głową, uśmiechnął się ze smutkiem. – Wyobraź sobie tylko, kochanie, że byłabyś
żonąkogoś,ktoniemawłasnegonazwiskaipracuje.
– Jest lekarzem – poprawiła go. – To całkiem dobry wybór, jeśli już dżentelmen
musi pracować. I nie miałoby to żadnego znaczenia, gdybyśmy kochali się
nawzajem.
– Oczywiście, że miałoby znaczenie – rzucił ojciec. – Nie byłoby żadnego tytułu,
dużo mniej pieniędzy i dom o wiele mniej elegancki niż ten, w którym teraz
mieszkasz. A już na pewno nie byłoby stada służących kłaniających się w pas
itytułującychcięksiężną.
–Nażadnejztychrzeczyminiezależy–powiedziałacicho,zastanawiającsię,czy
takwłaśniemyślałSamuel,gdywyjeżdżałporazpierwszy.
–Alenatoniezasługujesz–odparłThorne.–Jesteśmojąjedynącórką,jedynym
ukochanym dzieckiem. I nie zadowoli mnie nic poniżej męża z tytułem i życia
wolnego od trosk. Samuel Hastings nie mógł ci tego zaoferować. Dlatego musiał
odejść.
–CzyliSamueluważał,żejestemdlaniegozbytwysokourodzona?
– Przeciwnie. Upierał się, że zmotywujesz go do jeszcze większych sukcesów
zawodowych, aby mógł zapewnić ci komfortowe życie. Że znajdzie sposób, by cię
utrzymać.
–Aitakodszedł.–Udowadniając,żewszystkotobyłytylkosłowa.
– Niełatwo było go przekonać – rzekł ojciec. – Żadne moje argumenty go nie
zniechęcały. Zagroziłem, że zostawię go bez grosza. Nie zraziło go to.
Zaproponowałempieniądze,jeśliodejdzie.Niechciałotymsłyszeć.
SerceEvierosło,gdywyobrażałasobiemłodegoSamuelakłócącegosięzawzięcie
ojejrękę.Twierdził,żejąkocha.Imusiałmówićprawdę.Pocoojciecbyjąteraz
okłamywał,gdyewidentniegardziłSamuelem?
–Icosiępotemstało?
– Zagroził, że podsunie ci inny pomysł. Że jeśli się nie zgodzę, uciekniecie we
dwojeipobierzeciesięwSzkocji.Czynielepiejzatemprzezwzglądnadobreimię
rodzinyzwiązaćwaszaręczynami?Wtedybędzieciemogliczekać,ażsięnależycie
dorobi, zanim weźmiecie ślub. – Ojciec prychnął. – Czysty szantaż. Igrał twoją
reputacją.Niemogłemnatopozwolić.
Dla niej jednak argument Samuela brzmiał całkiem rozsądnie. Tego właśnie
chciała.Alepowinienijejzłożyćtępropozycję,mimożeojciecjąodrzucił.
–Todlaczegonieuciekłzemną,jakobiecywał?
– Uciekłby, gdybym nie przedstawił mu niezbitego argumentu. – Ojciec wziął
głęboki oddech, potem zamarł, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo. –
Aresztatojużniedlatwoichdelikatnychuszu,kochanie.
Samuel musiał uważać tak samo, nawet po sześciu latach, bo nic nie mówił,
choćby miała zmienić o nim zdanie na gorsze. To, co zostało powiedziane,
z pewnością musiało jej dotyczyć, a mimo to nikt nie chciał podzielić się z nią tą
wielkątajemnicą,któraodmieniłacałejejżycie.Zmieniłataktykę.Uśmiechnęłasię
porozumiewawczo.
–Nietrzebamniechronić,ojcze.Onprzedwyjazdemwszystkomipowiedział.
– Więc ci powiedział! – zagrzmiał ojciec, zerwał się z miejsca i dla podkreślenia
swych słów walnął pięścią w biurko. – To było pomiędzy nim i mną, nikt inny nie
powinien o tym wiedzieć. To łajdak i plotkarz. Żmija na łonie tej rodziny. Skoro
powiedziałcioczymśtakim,topotwierdzawszystko,coonimsądziłem.Niedaleko
padajabłkoodjabłoni,Evelyn.
–Jegoojciecbyłksięciem–zauważyłałagodnie.
–Amatkabyłak…krawcową–dokończył,unikającsłowanienadającegosiędlajej
uszu.–Jegorewelacjebyłytylkopróbązwróceniacięprzeciwkomnie.
– Dlatego właśnie zależy mi na relacji z twoich ust – powiedziała, próbując
wydobyćzniegojeszczetrochęprawdy.–Żebymwidziałacałość.
– Obiecałem go chronić – powiedział ojciec – i wychować jak swojego. Ale są
granice tego, co można zrobić dla przyjaciela, nawet jeśli ten przyjaciel jest
księciem.Nigdynieobiecywałem,żebędziemógłpoślubićmojącórkę.Jestemteż
przekonany,żestarySt.Aldricnieoczekiwałbytegoodemnie.
Czyli opinia starego St. Aldrica liczyła się bardziej niż jej zdanie. Czy nawet
zmarlimogązaniądecydować?
–Onniemógłwiedzieć,cosięwydarzy–powiedziała.
– Miałem mu też nie zdradzać nazwiska jego ojca. – Thorne ledwo był w stanie
spojrzeć jej w oczy. – Ale to nie znaczy, że nie mogłem mu powiedzieć, że
nieprzypadkowoakuratjagowychowuję.Iżejegorodowódniepozwala,byściesię
pobrali.
–Acotuzmienia,żepoznałprawdziwegoojca?–Oksięciujednakdowiedziałsię
stosunkowo niedawno. Wcześniej musiał sądzić, że znane jest jego pochodzenie,
które uniemożliwia mu małżeństwo. Dopiero gdy poznał prawdę, był wolny i mógł
poprosićjąorękę.
Przyszłajejdogłowystrasznamyśl.OBoże,tylkonieto.
–Ojcze,cotymuwłaściwiepowiedziałeś?–Chwyciłagozaramięipotrząsnęła,
jakbymogławtensposóbwydobyćzniegoinformację,jednocześniemodlącsię,by
toniebyłoto,copodejrzewa.–Comupowiedziałeś?
–Powiedziałemmu,żepomyliłnaturalnąbliskośćbrataisiostryzinnegorodzaju
uczuciem. Że wasza więź wynika z krwi i pokrewieństwa. Oczywiście, ból jest
nieunikniony,alemusidostrzec,żewaszemałżeństwobyłobypogwałceniemprawa
boskiegoiludzkiego.
– Powiedziałeś mu… – Prawda jakby nabrzmiała jej w żołądku, tak nagle, że
poczułamdłości.
–Powiedziałem,żewychowałemgojaksyna,bojestmoimsynem.–Ojcieczrobił
zakłopotaną minę. – Przecież był dla mnie jak syn, którego się nigdy nie
dochowałem.Toniebyłokłamstwo,tylkoodrobinaprzesady.
–Iwyjechał,bopomyślał…–Wzdrygnęłasięzobrzydzeniemiprzypomniałasobie
jego reakcję, wtedy w pokoju i w ogrodzie… Te szalone pocałunki, odrazę dla
własnejsłabości,przysięgę,żejużnigdynicmiędzyniminiezajdzie.
W wieczór zaręczyn ta przeszkoda zniknęła. I wrócił do niej natychmiast, jak
odmieniony.
Ojciecnieprzestawałmówić.
– Nie widziałem innego sposobu, by was rozdzielić. Od lat byliście jak papużki
nierozłączki. Uwielbiał cię prawie od urodzenia. Musisz jednak zrozumieć, że to
niemożliwe, żeby… – Słowa wylewały się z niego, jakby dopiero wyjaśniwszy jej
wszystkonależycie,mógłuniknąćwyrzutówsumienia.
Mój biedny, kochany Samuel… Teraz wszystko złożyło się w całość. Uczucie dla
niej. Nagłe zniknięcie. Jego uporczywe twierdzenia, że jest człowiekiem
pozbawionymhonoru.Ateraz,gdybyłjużwolny,wybrałainnego,odtrącającgo.
Zerwałasięzkrzesłaiodstąpiłaodojcachwiejnymkrokiem,jakbywycofywałasię
z życia, które zawsze uważała za swoje. Nigdy nie wątpiła, że ojciec ją kocha:
dopieroterazujrzałaprawdę.Ojciectrzymałjąjakroślinęwciemnympokoju,nie
dbając, że usycha. Sądził, że ją pielęgnuje, a tymczasem manipulował nią
irealizowałwłasneambicje.
–Musiałemtozrobić.–Ojciecwyciągnąłdoniejrękę,jakbychciałprzeciągnąćją
zpowrotemnaswojąstronę.–Czytynierozumiesz?
–Wszystkoskończone,ojcze.
–Boonodszedł.
Pokręciłagłową.
–Bojużnigdyniedamcisięokłamać.Jeślikochaszmnie,jaktwierdzisz,będzie
międzynamitylkoprawda,zawszeinazawsze.Albomniestracisz,takjakstraciłeś
Samuela.
Tylkoże,jaknarazie,toonagostraciła.Samagoodprawiła.Wyjechałbezsłowa
iniemiałapojęcia,gdziegoszukać.Rozejrzałasięnerwowowokół,wiedząc,żenie
znajdzietużadnejwskazówki.Spojrzałanaojca,któremuniemogłajużufać,nawet
gdybyzaproponowałpomoc.Poczympomyślałaojedynejosobie,doktórejjeszcze
miała zaufanie, choć nikt rozsądny nie odważyłby się prosić tej osoby o radę
wtakiejsprawie.
–Evelyn,zaczekaj!
Lecz jego głos już został za plecami i cichł, gdy biegła korytarzem. Nie miała
chwilidostracenia.Jużitakzbytdługoczekała.Podbiegładoschodówipuściłasię
pędemnagórę.Sercedudniłozwysiłkuiniepokoju.Poświęciłatylkokrótkąchwilę,
byuspokoićoddech,iwpadłajakburzadopokojuksięcia.
St. Aldric uśmiechnął się do niej łagodnie. Siedział w łóżku, cały obłożony
porannymigazetami.
Przeszłojejprzezgłowę,żepowinnagoupomnieć,żemasięniemęczyć,potem
przypomniała sobie, że nie ma prawa tego robić, zwłaszcza w świetle rozmowy,
którąodbylitakniedawno.Jeśliniejestjużwtympokojumilewidziana,tymmniej
jestoczekiwanajejdobrarada.Niepewna,jakzacząć,ugięłakolana,skłoniłagłowę
iwyszeptałabeztchu:
–WaszaKsiążęcaMość…
– Evelyn, daj sobie spokój z tytułami. – Odsunął gazetę i wskazał krzesło przy
łóżku.
Usiadła.
–Obawiałamsię,żenieżyczyszsobiemniewidzieć,potymjak…
– Po twojej rozsądnej prośbie, abyśmy zerwali zaręczyny? – Jeśli nawet się tym
przejął,zupełnietegoposobienieokazywał.
–Musiszmipomóc–wypaliła.–Popełniłambłąd.
– Tylko jeden? – Cały czas się uśmiechał. – Oczywiście, że ci pomogę. Chyba że
zamierzaszdomniewrócić.Wtedy,niestety,niebędęmógłcięprzyjąć.
Tobyłoniemalobraźliwe,alepuściłatomimouszu.Odpowiedziałauśmiechem.
–MuszęznaleźćSamuela.
Książęrozpromieniłsię.
–Liczyłem,żetowłaśniepowiesz.Zamierzałwrócićnamorze.
–Obiecałmi,żetegoniezrobi.–Modliłasię,bywyjechałdoSzkocji.Albowjakieś
inne miejsce na lądzie, gdzie da się go łatwo znaleźć. Lecz może zdążył już rano
wypłynąć?
–Obiecałci?–Książęparsknąłśmiechem.–Zatemprawienatychmiastzłamałtę
obietnicę.
–Aledlaczego?
– Evelyn, kiedy człowiek traci wszystko, co dla niego cenne, ma skłonność do
najgłupszych i najbardziej destrukcyjnych czynów, jakie przyjdą mu do głowy.
Poprzednimrazemteżprzezciebiepopłynąłwmorze.Itymrazemteżprzezciebie
tamwróci.
Tobyłotakieoczywiste.Takieproste.Dlaczegotegonierozumiała?
–Alejakjagoznajdę?Wodatotrzyczwarteglobu.Aonchciałsięzgubić.
Książę podniósł z pościeli stronę gazety i podsunął jej. Informacje o statkach,
z eleganckim rozkładem przypływów, przybijających i odbijających statków.
Wskazałpalcem.
–Ten.
–Skądmożeszwiedzieć?
–PłynienaJamajkę.Daleko,niebezpiecznie,całkowitybrakangielskichdam.To
właśnie wybierze. Oczywiście wolałby Afrykę, ale o tej porze roku pogoda wokół
PrzylądkaHornjestzbytburzliwa,żebygoopływać.Większośćkapitanówniejest
takimisamobójcamijaknaszSamuel.
–Samobójcami?–Miałagozaposzukiwaczaprzygód,niefatalistę.
– Dlatego nie wolno ci tracić czasu, musisz go natychmiast znaleźć. – Podał jej
kartkę, zapisaną chwiejnym, ale czytelnym pismem. Była to strona przedtytułowa
książki,którąmuczytała.–Dajtomojemustajennemuipowiedz,żemusiszwziąć
moją karetę. Ta korona na drzwiach bardzo się przydaje do rozganiania tłumów
i rozluźniania języków. – I znów odwrócił się od niej, zbierając dokumenty do
przeczytania.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYTRZECI
Samuelzasiadłdośniadaniawsaligospody,starającsięniemyślećoprzeszłości,
choć wszystko zdawało się mu o niej przypominać. Kotleciki i ciemne piwo
znakomicie zastępowały sadzone jajka, grzanki i wędzone śledzie, które jadł
wczoraj.JedzenieuThorne’ówbyłoznakomite,odkądsięgałpamięcią.
Aleniechciałpamiętać.
Wbiłwzrokwtalerzprzedsobą.
Piwo na śniadanie miało w sobie coś niezaprzeczalnie męskiego. Wzmacniało,
podobnie jak te kotlety. Uspokajało alkohol chlupocący w żołądku po burzliwym
wieczorze. Jeśli ma iść na nabrzeże i szukać wypływającego statku, będzie
potrzebował energii. Przełknął ostatni kęs mięsa, potem zapłacił właścicielowi za
posiłekikolejnynocleg.Iwyruszyłnaposzukiwanieszczęścia.
Londyńskiportbyłpełenstatkówhandlowych.Dokerzywnosiliiznosilipotrapach
beleibeczki.Czułosięzapachtytoniuisolonychryb.
Ta handlowa krzątanina była interesująca. Za to życie na takim statku raczej
takim nie jest. Po co któremuś z tych kapitanów pokładowy doktor? Choć trudno
byłopowiedzieć,abyżyczyłNapoleonowikolejnejudanejucieczki,totrwałypokój
namorzusprawi,żebędzieniepotrzebny.
Niepotrzebny.Niechciany.Niekochany.
Tylesłówopisywałogoteraz.Dotądszczyciłsięprzynajmniej,żejestużytecznym
członkiemspołeczeństwa.Jednakpoostatnichdwóchtygodniachpoczułsięzużyty.
Nie zostało mu nic, co jeszcze mógłby komuś dać. A w każdym razie nic, czego
ktokolwiekbyjeszczechciał.
Nabrzeża Kompanii Wschodnioindyjskiej bardziej do niego przemawiały. Także
cuchnęły rybą, ale nuta przypraw i herbaty pobudziła jego letargicznego ducha.
Może nie trzeba się upierać przy pracy lekarza. Może zostać poszukiwaczem
przygód. Jeśli spodoba mu się Azja, ewentualnie tam osiądzie. W tropikalnym
klimacienapewnoniezabrakniemuchoróbdoleczenia.
A może jeszcze lepszy będzie cumujący nieopodal holenderski statek. Trzcina
cukrowa i rum z Karaibów. Mając taki surowiec pod ręką, dużo taniej będzie nie
trzeźwieć. A leczenie trędowatych jest takim wzorem altruizmu, że jeszcze zdoła
konkurowaćzdrogimMichaelemoświętość.
Myśl o bracie wywołała strumień wspomnień o Evie. Powiedział jej, że nie
wyruszynamorze.Tojąprzerażało.Leczpóźniejszewypadkichybazwolniłygoze
wszelkich obietnic. A jeśli pojedzie do Edynburga, na pewno będzie od czasu do
czasywidywałwgazetachwzmiankioSt.Aldricuijegożonie,księżnej.Zabraknie
musił,abyjeomijać,iznówrozdrapiestarerany.
–Samuelu!
Znów o niej myślał, choć obiecał sobie, że nie będzie. Wspomnienia były jednak
tak żywe, że prawie słyszał jej głos. Lecz te sny na jawie były i tak skromne
wporównaniuztym,cowidział,zamknąwszyoczy.Możenauczysięjakośobywać
bezsnu.Inaczejktórejśnocypołożysię,byśnićoniej,ijużnigdysięnieobudzi.
–SamueluHastings!
To nie był sen. To był prawdziwy głos. Lecz co Evelyn Thorne robiłaby na
nabrzeżu? Odwrócił się w stronę dźwięku i zobaczył karetę St. Aldrica w całej
okazałości.Stanęła,alokajwliberiiwłaśnieotwierałdrzwi.
Cofnął się i potrącił przechodzącego robotnika, który zaklął i odepchnął go na
bok.Prawietegoniezauważył.Niemógłsięzniąterazzobaczyć.Nieteraz.Nie
kiedy tak niewiele brakowało mu do ucieczki. A już zupełnie nie wtedy, gdy
występowaławroliprzeklętejksiężnejSt.Aldric.
Miał ochotę zanieść się rechotliwym śmiechem. Wyglądało, że im bliżej jest
morza,tymgorszychnabieramanier.Wszystkowskazywałoteżnato,żejeślichce
sięuwolnićodEvelynThorne,będziemusiałwskoczyćdowodyiwpławpopłynąćdo
Indii.
Jużbiegłakuniemu,odcinającmudrogęucieczki.Niemiałotozresztąznaczenia.
Itaknajejwidokzamarłjaksłupsoli.
– Ev… – Wpadła na niego z wielką siłą, zapierając mu dech. Próbował
rozpaczliwienabraćpowietrza,aleuniemożliwiłytowargi,któreprzywarłydojego
ust.
Brakowało mu tchu, kręciło mu się w głowie. Jeśli zaraz nie wypełni płuc,
zemdlejeiwpadniedorzeki.LeczEviegocałuje–nicinnegosięteraznieliczyło.
Jej dłonie obejmowały go w talii, gładziły po plecach, łagodząc duszność w piersi.
Z każdym jej oddechem wracało mu życie. Była powietrzem i słońcem. Chlebem
iwodą.Wszystkim,czegopotrzebowałdożycia.
Przycisnąłjądosiebie,takmocno,byaniziemia,aninieboichnierozłączyły.Tak
idealniepasowaładojegoobjęć,jakbystworzonoją,byjewypełniała.Nieczułtego
przy żadnej kobiecie. I nigdy nie poczuje. Nie istniała dla niego żadna, poza jego
Evie.
Odchyliła się na chwilę i wpatrzyła w niego, szeroko otwartymi, figlarnymi
niebieskimi oczami. Powinien jej powiedzieć, że krępuje go, gdy całuje się z nim,
mającotwarteoczy.AleEvelynThorne,jeślijużcośwpadniejejdogłowy,niedasię
nigdyprzekonać.Trzebasiędotegoprzyzwyczaić.
–Znalazłamcię–oznajmiłazdumą.
– Znalazłaś – zgodził się. Ale po co? Żeby po raz kolejny się z nim pokłócić?
Apotembędziekolejnepożegnanie?Jegosercechybategoniewytrzyma.
–Bałamsię,żejużcięstraciłam,kiedycięniezastałamwgospodzie.Alesłużący
powiedział,żetwójkuferdalejtamstoi.Uznałam,żebezniegonieodjedziesz.
–Toprawda–mruknął,licząc,żetoniejestwstępdokolejnegoodtrącenia.
Pociągnęłanosem.
–Pachnieszpiwem.
–Śniadanie–odparł.
–Ilekarstwami.–Przytknęłamunosdoklapy.–Musimyzarazdaćtenpłaszczdo
czyszczenia,żebyśrobiłlepszewrażenienapacjentach.
My?
–Evelyn?–Odsunąłjąodsiebie.–Pocoprzyszłaś?
–Przyszłampociebie.
Jak to pięknie brzmiało. Prawie tak wspaniale, jak „kocham cię”. Ale mogło
oznaczaćcałkiemcośinnego,niżto,cosobiewyobrażał.
–Zksięciem,jaksądzę,wszystkowporządku?–zapytałostrożnie,szykującsięna
najgorsze.
– Poza tym, że go nie kocham i on mnie nie kocha? – uśmiechnęła się. – Tak.
Wszystkoznimwnajlepszymporządku.–Ucałowałagowkącikust.
Przezchwilęznówniebyłwstanieoddychać.Apotemwestchnął,jakprzystałona
zakochanegogłupka.
Wpatrywałasięwjegousta,jakbypodziwiałaichkształt,apotemdotknęładolnej
wargiczubkiempalca.
–Zaręczynyzerwane.RozstałamsięzSt.Aldrikiem.Dalejjesteśmyprzyjaciółmi.
Pożyczył mi swoją karetę i powiedział, jak cię znaleźć. Musisz mi obiecać, że też
będzieszznimwdobrychstosunkach.Bozrozum,onpotrzebujeprzyjaciół.
– Dobrze, Evelyn. – Było mu wszystko jedno, co obiecuje, zahipnotyzowany jej
obecnością.
Całowali się na środku nabrzeża. Słyszał odległe pokrzykiwania przechodzących
marynarzy. Sugestie, które wywrzaskiwali, były wulgarne i obsceniczne. I, dzięki
Bogu,porazpierwszywżyciuniektóreznichbyłymożliwedourzeczywistnienia.
Trzebająstądzabrać,zostaćzniąsamnasam.Rozebraćją.Itojuż,przemknęło
muprzezgłowę.
Cofnęłapalecidelikatnieklepnęłagowpoliczekzakarę.
–Powszystkimrozmawiałamzojcem.–Jejtonniebyłjużradosny,mówiłajakby
z wahaniem, równie wstrząśnięta jak on, gdy przypominał sobie swoje rozmowy
zThorne’em.
Otrzeźwiał.
– Rozumiem. – Czyli i jej nie oszczędzono. Nadzieja znów się ulatniała, jak tyle
razywprzeszłości.
–Wszystkomiwyznał.Jużwiem,cocimusiałpowiedzieć,żebyśodszedł.
Samuel zamknął oczy, położył jej podbródek na ramieniu i pozwolił, by świat
opływałichdookoła.Tomiejscebyłoprymitywne,nieprzyjazne–wprzeciwieństwie
do ich miłości. Ale może do niego to pasowało. Ojciec pod jednym względem miał
rację:niejestgodnytakiejkobiety.
–Przepraszam–powiedział.
– Nie ma potrzeby. To ja przepraszam. To ja wątpiłam. Ale już nie będę. Nigdy
więcej.–Wtuliłamusięwtors,aonwyobrażałsobie,jaktobędzie,gdywyczerpani
miłościąpołożąsię,aonabędziespaćnajegopiersi.Właśnietak.
–Nigdywięcej–zgodziłsię.–MojakochanaEvelyn.
Uniosłagłowęiucałowałagowkącikust.
– Tak w ogóle, to możesz znowu nazywać mnie „Evie”. Jak tylko zechcesz.
Naprawdę.
Jaktylkozechcę,powtórzyłwmyślach.
– Najbardziej to chyba chcę mówić do ciebie „pani Hastings” – powiedział
iczekał,ażmusięsprzeciwi.
–Jateżtegochcę.–Uśmiechnęłasięipocałowałagorazjeszcze,ciągnączarękę
w stronę karety. – Może powinniśmy dostać specjalne pozwolenie od Michaela.
Wtedymoglibyśmywziąćślubchoćbyjutro.
– Bez zgody ojca nie możemy – uzmysłowił jej. – Dopiero za miesiąc będziesz
pełnoletnia. – Gdy Thorne dowie się o ich planach, rozpęta się piekło. Ale warto
będziejeprzeżyć.
–Niechcętakdługoczekać–powiedziała.
–Jateż.–Wyobraziłsobiepękatepoduchyimiękkiesiedzeniaczekającetuż-tuż,
zadrzwiczkamikarety.
– Pojedźmy do Szkocji. Ale nie do Gretna Green. Musisz mi koniecznie pokazać
Edynburg.
Do Edynburga jedzie się bardzo długo. Kilka dni. I cały ten czas będzie sam na
sam z Evie. Brat Michael zapewne nie chciał być aż tak hojny, użyczając im
powozu.Aletosięomówi,kiedywrócą.
– Och, lady Evelyn, myślę, że masz rację – powiedział, przejmując inicjatywę
iwciągającjązasobądośrodka,apotemsadzającnakolanach.Wyobraziłsobie,
cosięzdarzy,gdyprzedstawiEvieswoimnauczycielom,współpracownikom,amoże
i studentom. – Koniecznie muszę pokazać ci Edynburg. I zobaczymy, jak się mu
spodobasz.–Uśmiechnąłsięszeroko.Tobędzieowielebardziejniebezpieczneniż
morskawyprawa.Aleprzynajmniejnigdyniebędąsięnudzić.
Tytułoryginału:TheGreatestofSins
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLtd,2013
Redaktorserii:DominikOsuch
Opracowanieredakcyjne:DominikOsuch
Korekta:LiliannaMieszczańska
©2013byChristineMerrill
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2015
WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone,łączniezprawemreprodukcjiczęścidzieławjakiejkolwiekformie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych
iumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin
EnterprisesLimitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-1425-4
ROMANSHISTORYCZNY–426
KonwersjadoformatuEPUB:
LegimiSp.zo.o.|