Christine Merrill
Pułapka uczuć
Tłumaczenie:
Bożena Kucharuk
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Samuel wraca do domu!
Evelyn Thorne przyłożyła rękę do piersi, serce gwałtownie przyspieszyło rytm na samą myśl
o Samie. Jak długo czekała na jego powrót? To już niemal sześć lat. Wyjechał do Edynburga, gdy
była jeszcze uczennicą, i od tamtej pory przygotowywała się na dzień jego powrotu.
Wiedziała, że kiedy Samuel zdobędzie wykształcenie, wróci po nią. Któregoś dnia znów usłyszy
lekkie, szybkie kroki na deskach podłogi w głównym holu. Zawoła na powitanie lokaja, Jenksa,
i wesoło spyta o jej ojca. Z gabinetu rozlegnie się zapraszający głos – ojciec z pewnością w tym
samym stopniu, co i ona będzie ciekaw, kim stał się jego podopieczny.
Po serdecznych powitaniach wszystko znów będzie takie jak dawniej. Będą siadywać razem
w salonie i w ogrodzie. Poprosi Samuela, by towarzyszył jej na balach i przyjęciach, które
z pewnością wydadzą się mniej nużące.
Pod koniec sezonu Samuel wróci z nimi na wieś. Tam będą spacerować w sadzie i biegać ścieżką
do niewielkiego stawu, aby leżeć na kocu, obserwować ptaki i jeść piknikowe specjały z koszyka,
który sama spakuje. Bała się, że kucharka mogłaby nie wybrać najlepszych kąsków dla mężczyzny,
niebędącego „prawdziwym Thorne’em”.
Jakby dla uprawdopodobnienia tej teorii, stojąca przy drzwiach pani Abbott chrząknęła znacząco.
– Lady Evelyn, może będzie pani wygodniej w saloniku? W holu jest chłodno. Kiedy pojawią się
goście…
– Będzie przyzwoiciej, jeśli nie zastaną mnie tutaj? – dokończyła Eve z westchnieniem.
– Jeśli przyjedzie jego książęca mość…
– Nie spodziewamy się wizyty księcia, pani Abbott, dobrze o tym wiesz.
Gospodyni cichutko prychnęła na znak dezaprobaty.
Evelyn obróciła się w jej stronę, zapominając o dziewczęcym podekscytowaniu. Mimo że miała
zaledwie dwadzieścia jeden lat, była panią tego domu i oczekiwała posłuszeństwa.
– Nie życzę sobie podobnych uwag. Doktor Hastings jest takim samym członkiem rodziny jak ja,
a może nawet jeszcze bardziej niż ja zasługuje na to miano. Ojciec zabrał go z przytułku trzy lata
przed moimi narodzinami. Odkąd sięgam pamięcią, jest nieodłączną częścią tego domu i moim
jedynym bratem.
Oczywiście musiało minąć sporo czasu, zanim zaczęła uważać Samuela za brata. Bezwiednie
dotknęła warg.
Pani Abbott zauważyła ten gest i podejrzliwie zmrużyła oczy.
Przez chwilę Eve zastanawiała się nad wycofaniem się do salonu. Byłaby tam mniej widoczna dla
służących. Co jednak pomyślałby sobie Samuel, gdyby zmusiła go do wystąpienia w roli zwykłego
gościa?
Skłoniła głowę, jakby w uznaniu dla roztropnej rady pani Abbott i powiedziała:
– Masz rację. Jest przeciąg. Przynieś mi szal, a na pewno nie zmarznę. I nie będę przechadzać się
przed oknami, bo dużo wygodniej będzie mi na ławce przy schodach. – Stamtąd będzie miała
doskonały widok na frontowe drzwi, a jednocześnie pozostanie niezauważona dla wchodzących.
Zrobię Samowi miłą niespodziankę, pomyślała.
Spojrzała w mijane właśnie lustro. Machinalnie przygładziła włosy i suknię. Czy spodobam mu się
teraz, kiedy dorosłam? Książę St. Aldric uznał ją za najpiękniejszą pannę u Almacka, diament czystej
wody, jak to określił. Jednak księciu komplementy przychodziły z taką łatwością, że często
zastanawiała się, czy są szczere.
W podobnej sytuacji Samuel nie pozwoliłby sobie na czcze komplementy. Być może powiedziałby,
że jest atrakcyjna. Nie miał jednak okazji, by poczynić takiej uwagi, jako że nie przyjechał na jej
pierwszy sezon. Po skończeniu studiów uniwersyteckich wstąpił do marynarki.
Od tego czasu minęło już kilka lat. Spędziła je na przeglądaniu gazet w poszukiwaniu wiadomości
o jego okręcie i wysiłkach, by stać się taką kobietą, jaką spodziewałby się zobaczyć po powrocie.
Skreślała dni w kalendarzu, a w grudniu wmawiała sobie, że w następnym roku jej czekanie się
skończy.
Powiadomił listownie jedynie jej ojca, że będzie służył na okręcie „Matilda”. Od dnia rozstania
nie napisał do niej ani słowa. Nie dowiedziała się nawet w porę o tym, że został lekarzem
okrętowym. Po prostu wyjechał i zniknął.
Kilka lat czekania sprawiło, że wciąż jeszcze znajdowała się w gronie kandydatek do
zamążpójścia. Nie mogła jednak wyjść za mąż, dopóki ponownie nie zobaczy Samuela. Powszechnie
uważano, że to dziwne, że nie przyjęła jeszcze żadnych oświadczyn. Gdyby odrzuciła propozycję
małżeństwa ze strony księcia, wypadłaby z obiegu – żaden mężczyzna nie ośmieliłby się starać
o pannę, która odrzuciła względy księcia. Żaden… z wyjątkiem jednego, pomyślała.
Rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Podskoczyła na krześle. Zamiast jednak otworzyć,
wycofała się do niewielkiej wnęki u zakrętu schodów. Chciała zobaczyć Samuela w chwili, gdy nie
wie, że jest obserwowany, i zachować ten moment dla siebie. Nie będzie musiała się pilnować przed
służbą i puści wodze wyobraźni.
Jenks otworzył drzwi. Jego wysoka, wyprostowana sylwetka zasłoniła mężczyznę na schodach.
Prośba o wpuszczenie do środka została wypowiedziana zdecydowanym głosem, w którym
pobrzmiewał cieplejszy ton uprzejmości. Uzmysłowiła sobie, że oczekuje chłopca, który wyjechał
przed laty, a nie mężczyzny, którym Sam stał się teraz.
Mężczyzna wszedł do holu żwawym krokiem żołnierza, nie miał jednak blizn ani oznak kalectwa,
jakie widywała u tak wielu powracających oficerów. Uświadomiła sobie, że przebywał daleko od
miejsc walk; zajmował się rannymi pod pokładem statku.
Wciąż był blondynem, chociaż rudawe pasma w jego włosach pociemniały i stały się niemal
brązowe. Starannie ogolone policzki straciły chłopięcą krągłość, uwydatniając mocno zarysowaną
szczękę. Miał niebieskie oczy o bystrym, spostrzegawczym spojrzeniu. Objął wzrokiem hol. Patrzył
na znajome kąty tak, jak ona patrzyła na niego, zauważając zmiany i podobieństwa. Na zakończenie
oględzin kiwnął głową, a potem spytał, czy ojciec Evelyn jest w domu i czy gotów jest go przyjąć.
Chłopiec, którego zapamiętała, miał bardzo pogodne usposobienie, często się śmiał i zawsze był
gotów do pomocy, jednak mężczyzna, który stał teraz przed nią w granatowym mundurze, był
niezwykle poważny. Można nawet było określić go mianem ponuraka. Przypuszczała, że taki jest
wymóg jego zawodu. Nikt nie życzył sobie, by lekarz przynoszący złe wieści, miał uśmiech na
twarzy. Jednak chodziło nie tylko o to. W jego oczach kryło się współczucie i empatia, tak jakby
odczuwał ból wraz z cierpiącymi.
Chciała zapytać, czy jego życie w marynarce było tak straszne, jak sobie to wyobrażała. Czy
przerażał go widok okaleczonych ludzi, dla których nic nie mógł zrobić? Czy fakt, że uratował od
śmierci tak wielu, rekompensował mu okropieństwa wojny? Czy istotnie tak bardzo się zmienił? Czy
zostało w nim coś z chłopca, który ją opuścił?
Teraz, gdy wrócił, miała ochotę zadać mu mnóstwo pytań. Gdzie był? Co tam robił? A co
najważniejsze, dlaczego ją zostawił? Myślała, że kiedy przestali być dziećmi i współtowarzyszami
zabaw, staną się sobie jeszcze bliżsi.
Patrząc, jak mija jej kryjówkę i wstępuje za Jenksem na schody, pomyślała, że jest zupełnie inny
niż St. Aldric, który wydawał się nieustannie uśmiechać. Chociaż książę miał wiele obowiązków,
jego twarz nie miała udręczonego wyrazu, nie była nacechowana zatroskaniem jak twarz Sama.
Natomiast w wyglądzie dostrzegała między nimi wiele podobieństw. Obaj byli blondynami
o niebieskich oczach. St. Aldric był jednak wyższy i przystojniejszy. Przewyższał zresztą Samuela
pod wszystkimi niemal względami. Miał większą władzę, więcej pieniędzy, wyższy status społeczny.
A jednak nie był Samuelem. Westchnęła. Rozsądek nie potrafił u niej zapanować nad sercem, które
dawno już dokonało wyboru. Jeśli przyjmie oświadczyny St. Aldrica, będzie z nim w miarę
szczęśliwa, jednak nigdy go nie pokocha. Cóż jednak miała począć w sytuacji, gdy mężczyzna,
któremu oddała serce, nie odwzajemniał jej uczuć?
Tymczasem Sam udał się prosto do jej ojca, w ogóle o nią nie pytając. Zapewne nic go nie
obchodzę, pomyślała. Czyżby nie pamiętał pocałunku? A przecież ten pocałunek zmienił wszystko
między nimi! Nieodłączny uśmiech Samuela zniknął z jego twarzy. Wkrótce potem wyjechał.
Nawet jeśli źle odczytała jego uczucia, sądziła, że powinien był chociaż zostawić jej list
pożegnalny. A już na pewno powinien odpowiedzieć przynajmniej na jeden z listów, które pisała do
niego regularnie raz w tygodniu.
Nie powinna się nad tym zastanawiać. Kobieta, która przyciągnęła uwagę księcia, człowieka
wpływowego i bogatego, a przy tym przystojnego, uprzejmego i pełnego wdzięku, nie powinna
zamartwiać się brakiem zainteresowania ze strony lekarza niższego stanu.
Westchnęła. Mimo wszystko podobne myśli ostatnio nieustannie ją nawiedzały. Nawet jeśli jej nie
kochał, wciąż pozostawał jej przyjacielem. Serdecznym, bliskim przyjacielem. Chciała zasięgnąć
jego opinii na temat St. Aldrica, poznać jego zdanie. Gdyby okazało się, że nie popiera tego
związku…
Zdawała sobie sprawę, że to raczej nieprawdopodobne. Samuel na pewno nie wkroczy do akcji
w ostatniej chwili, by wystąpić z propozycją małżeństwa.
– Chirurg okrętowy. – Lord Thorne prychnął z dezaprobatą. – Czy tych obowiązków z równym
powodzeniem nie mógłby podjąć się stolarz albo cieśla? Lekarz z uniwersyteckim wykształceniem
powinien mierzyć znacznie wyżej.
Samuel Hastings beznamiętnym wzrokiem patrzył w pochmurną twarz swego dobroczyńcy. Dobrze
pamiętał czasy, kiedy wszystko, co robił, spotykało się wyłącznie z aprobatą, a wszystko, co Samuel
robił, miało na celu zadowolić lorda Thorne. Niemal panicznie bał się go zawieść.
– Wprost przeciwnie. Jestem pewien, że zarówno kapitan, jak i załoga cenili sobie moją pomoc.
Udało mi się uratować więcej kończyn, niż byłem zmuszony amputować. Zyskałem doświadczenie,
stykając się z wieloma chorobami, których nigdy bym nie zobaczył, gdybym pozostał na lądzie. Mam
tu na myśli przede wszystkim choroby tropikalne, stanowiące wielkie wyzwanie dla lekarza.
W chwilach wolnych od bezpośrednich działań studiowałem księgi. Na statku można poświęcić
wiele godzin na edukację.
– Hm. – Podły nastrój opiekuna ustępował miejsca rezygnacji w zetknięciu z racjonalnymi
argumentami. – Skoro nie potrafiłeś znaleźć innego sposobu na zdobycie niezbędnego doświadczenia,
widać tak musiało być.
– Poza tym zwiedziłem kawał świata – dodał Samuel, celowo żywszym tonem. – Kiedy
wyjeżdżałem, zachęcał mnie pan do podróży.
– To prawda – przyznał ostrożnie Thorne. Zabrzmiało to jak szczególnego rodzaju pochwała. –
A czy poczyniłeś odpowiednie kroki w kierunku ożenku? Do tego również cię zachęcałem.
– Jeszcze nie. Nie miałem po temu okazji, przebywając przez cały czas w męskim towarzystwie.
Udało mi się jednak zgromadzić w banku pewną sumę, wystarczającą na otwarcie praktyki lekarskiej.
– W Londynie? – zapytał Thorne, marszcząc czoło.
– Na północy – odpowiedział Samuel. – Z pewnością będzie mnie stać na utrzymanie żony
i rodziny. Mam nadzieję, że znajdę kobietę, która nie będzie miała nic przeciwko… – Urwał, nie
chcąc otwarcie kłamać. Niech Thorne myśli sobie, co mu się podoba. Nie będzie żadnego
małżeństwa ani dzieci.
– Evelyn już niedługo zawrze niezwykle korzystny związek małżeński – powiedział Thorne, z ulgą
zmieniając temat. Uśmiechnął się, wyraźnie dumny z jedynej córki. Ze względu na Samuela,
wypowiedział te słowa zdecydowanym tonem.
Skinął głową.
– Dowiedziałem się tego z pańskich listów. Evelyn zamierza poślubić księcia?
Thorne rozpromienił się.
– Niezależnie od tytułu, St. Aldric to wspaniały człowiek. Jest szczodry, pogodny… przyjaciele
nazywają go Świętym.
A więc Evie zdobyła świętego. Bez wątpienia na to zasługiwała. Samuel powinien teraz trzymać
się od niej z daleka. Bardzo odbiegał od ideału.
– Evelyn jest z pewnością szczęśliwa, że będzie miała takiego męża.
– Wielka szkoda, że nie możesz dłużej zostać i go poznać. Spodziewamy się go tutaj dzisiejszego
popołudnia.
– Rzeczywiście, wielka szkoda. Niestety, istotnie nie mogę dłużej zabawić – powiedział Samuel.
Właściwie była to prawda. Nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie ze Świętym, który poślubi jego
Evie, ani na pozostawanie w domu Thorne’a dłużej, niż było to konieczne. – Proszę przekazać moje
wyrazy szacunku lady Evelyn. – Celowo wymienił jej tytuł, nie chcąc być posądzonym o familiarny
ton.
– Oczywiście – odparł jej ojciec. – A teraz nie chciałbym cię już zatrzymywać…
– Rozumiem. – Samuel zmusił się do uśmiechu i wstał, jakby istotnie zamierzał złożyć jedynie
krótką wizytę, a jego wyjście nie miało nic wspólnego z niezbyt starannie zawoalowaną odprawą. –
Chciałem podziękować panu za wszystko i zapewnić, że w pełni zdaję sobie sprawę z tego, czym
była dla mnie pańska opieka. Nie chciałem wyrażać swojej wdzięczności jedynie listownie. –
Samuel skłonił się sztywno przed swym dobroczyńcą.
Thorne wstał i poklepał Samuela po ramieniu, uśmiechając się do niego jak za dawnych lat.
– Jestem wzruszony, mój chłopcze. Czy spotkamy się jeszcze, kiedy będziesz w Londynie? Może na
weselu?
Było już za późno na to, żeby Samuel mógł w czymkolwiek przeszkodzić.
– Nie wiem. Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów. – Gdyby mógł jeszcze dzisiaj znaleźć
zatrudnienie w charakterze okrętowego lekarza, odpłynąłby najbliższym statkiem. Co pocznie, jeśli to
mu się nie uda?
– Czuj się zaproszony. Mamy wiele do uczczenia. Nasza mała Eve nie jest już taka mała. St.
Aldricowi bardzo zależy na tym małżeństwie, ubiega się o jej względy od początku sezonu, ale nie
udzieliła mu jeszcze odpowiedzi. Powiedziałem jej, że nie wypada igrać z uczuciami księcia, ale nie
chce mnie słuchać. – Thorne wciąż się uśmiechał, jakby nawet ten przejaw nieposłuszeństwa był
zaletą.
– Jestem pewien, że opamięta się w porę. – Jeśli dopisze mu szczęście, wyjedzie, zanim to się
stanie. Skoro Evelyn nie podjęła jeszcze decyzji, zdecydowanie nie powinien przebywać w pobliżu,
zawracając jej głowę swą obecnością.
Udało mu się rozstać z Thorne’em w pozornej zgodzie. Idąc do drzwi, Samuel pomyślał, że są dla
siebie jak obcy. Był taki czas, kiedy tęsknił za silniejszym poczuciem przynależności. Teraz jednak,
kiedy poznał prawdę, wolał jak najszybciej zapomnieć o swym opiekunie. Wymienili kilka
uprzejmych zapewnień, że będą utrzymywać kontakt, ale gdy rozmowa dobiegła końca, wyszedł
z gabinetu i z ulgą zaczął zstępować ze schodów domu, który niegdyś uważał za własny.
Przechodząc przez hol, uważał, by nie spojrzeć tam, gdzie Evelyn musiała się ukryć. Nie chciał jej
zobaczyć. To czyniłoby odejście z tego domu jeszcze trudniejszym.
Z drugiej jednak strony, w pewien sposób bał się tego, że Evelyn nie wyjdzie mu na powitanie.
Miał ochotę ją odszukać, chwycić ją w ramiona i wymawiać jej imię między pocałunkami.
Zatrzymał się, chłonął woń perfum, tak różnych od mydła cytrynowego i wody lawendowej, które
zapamiętał.
Mógł tak po prostu się odwrócić i się przywitać. Wiedział, że jest w kryjówce u podnóża schodów.
Tam się chowali, kiedy byli dziećmi. Mógł udać, że nic się nie stało i zachować się jak stary
przyjaciel. Wymieniliby uprzejmości, a potem życzyłby jej wszystkiego najlepszego i po kilku
zdaniach znów by się rozstali.
Jednak zapach perfum uderzył mu do głowy i nie wiedział, czy zdołałby wydobyć z siebie jakiś
dźwięk. Gdyby nie musiał się pilnować, nietrudno byłoby odgadnąć, jak brzmiałyby jego pierwsze
słowa. Wolał więc przyjąć postawę tchórza i udać, że nic nie wie o obecności Evelyn. Miał
nadzieję, że podczas jego rozmowy z jej ojcem wróci do swego pokoju, przejdzie do salonu czy do
jakiegokolwiek innego pomieszczenia, w którym spędzała czas.
Niemniej nie wyobrażał sobie swojej Evie, siedzącej w pozie damy na sofie albo za biurkiem,
przyjmującej go uprzejmie, lecz chłodno, i podejmującej rozmowę na błahe tematy. Spędził zbyt
wiele lat, wspominając jej zachowanie, i nie chciałby, żeby się zmieniła. Wyobrażał ją sobie
w ogrodzie, biegającą, wspinającą się na nisko rosnące gałęzie drzew, w czym jej pomagał, kiedy
w pobliżu nie było nikogo.
Mogła jednak zapomnieć o tym, tak jak o swoich dawnych perfumach. Na pewno wydoroślała,
a w niedługim czasie miała zostać księżną. Dziewczyna, którą pamiętał, już nie istniała, zastąpiona
przez obytą w towarzystwie kokietkę, na tyle pewną siebie, by trzymać w niepewności księcia.
Gdyby spotkał tę nową Evelyn, zapewne w końcu by się od niej uwolnił i zaznał odrobiny spokoju.
Kiedy zstąpił ze schodów, Evelyn wybiegła z kryjówki, zarzuciła mu ręce na szyję i zawołała:
– Mam cię!
Pocałowała go w oba policzki. Były to siostrzane, a jednak wyjątkowo miłe pocałunki.
Zesztywniał. Był w pewien sposób przygotowany na spotkanie i na chwilę udało mu się zachować
spokój. Jednak nagły, niespodziewany kontakt podziałał na niego jak potężny afrodyzjak. Z trudem
powstrzymał się od chwycenia jej w ramiona. Stał z wyciągniętymi przed siebie rękami, bojąc się
dotknąć Evelyn i nie potrafiąc odwzajemnić powitania.
– Evelyn? – powiedział drętwym głosem. – Czyżbyś nie nauczyła się odpowiednich manier przez te
sześć lat?
– Ani mi to w głowie, Sam – odparła ze śmiechem. – Chyba nie sądziłeś, że uda ci się tak łatwo mi
wymknąć?
– Oczywiście, że nie. – A przecież próbował, robił wszystko, co w jego mocy. Cóż mógł teraz
począć, skoro to mu się nie udało? – Przywitałbym się z tobą, jak należy, gdybyś dała mi na to szansę
– skłamał. Delikatnie zdjął jej ramiona z szyi i cofnął się o krok.
Popatrzyła na niego ponuro, starając się pokazać mu jego własną minę. Po chwili roześmiała się.
– Zawsze musimy zachowywać się odpowiednio, nieprawdaż, doktorze Hastings?
Cofnął się o kolejny krok, chcąc uniknąć nieuchronnego drugiego uścisku. Chwycił jej dłonie
w swoje, by nie przywarła do niego ciałem.
– Nie jesteśmy już dziećmi, Evelyn.
– To oczywiste. – Posłała mu spojrzenie, świadczące o tym, że jest świadoma tego, że wyrosła na
uroczą młodą damę. – To już mój trzeci sezon.
– Coś mi się wydaje, że połowa męskiej populacji Londynu wisi u pasków twojej torebki. –
Przebóg, była tak piękna, że mogło to być prawdą. Jej włosy były proste i lśniące jak złote nici, oczy
niebieskie jak pierwsze wiosenne kwiaty, a usta tak kuszące, że marzył o tym, by poznać ich dotyk
i smak. Mógł też poznać jej kobiece krągłości, gdyby skorzystał z okazji i objął ją, gdy go całowała.
Poczuł dziwną miękkość w kolanach.
Wzruszyła ramionami, jakby nic a nic jej nie obchodziło, co myślą o niej inni mężczyźni,
i spojrzała na niego spod rzęs, lekko zmrużonymi oczami, które mówiły, że stojącej przed nim
kobiecie zależy jedynie na nim.
– A jaka jest pańska diagnoza, doktorze, teraz, kiedy ma pan okazję mnie zbadać?
– Wyglądasz bardzo dobrze – odparł, karcąc się w myślach za nieodpowiedni dobór słów.
Wydęła wargi. Kusicielka przeistoczyła się w jego dawną przyjaciółkę. Zakołysała ramionami,
jakby zapraszając do zabawy.
– Jeśli tylko tyle potrafię z ciebie wyciągnąć, to muszę przyznać, że jestem rozczarowana, doktorze.
Inni mężczyźni twierdzą, że jestem najpiękniejszą panną sezonu.
– I to właśnie dlatego St. Aldric poprosił cię o rękę – powiedział, chcąc przypomnieć jej i sobie,
jak wiele się zmieniło.
Posmutniała, ale nie pozwoliła mu cofnąć rąk.
– Nie przyjęłam jeszcze niczyich oświadczyn.
– Twój ojciec powiedział mi to przed chwilą. Podobno trzymasz biedaka w niepewności, a on nie
może się doczekać odpowiedzi. To nieładnie z twojej strony, Evelyn.
– Nieładnie ze strony mojego ojca, że stara się na mnie wpłynąć w tej kwestii – odpowiedziała,
omijając istotę problemu. – A ty zachowujesz się jeszcze gorzej, wygłaszając swoją opinię
w sprawie, o której masz niewielkie pojęcie. – Uśmiechnęła się. – Wolałabym, żebyś mi powiedział,
co myślisz o moim zamążpójściu. W końcu znamy się od wielu lat.
– Nie zmieniam diagnozy – rzekł. Brzmiał jak nadęci koledzy po fachu, którzy wolą trzymać się
błędnej diagnozy niż rozważyć możliwość popełnienia pomyłki. – Serdecznie ci gratuluję. Twój
ojciec mówi, że St. Aldric jest dobrym człowiekiem, a ja nie mam powodu, by mu nie wierzyć.
Rzuciła mu przelotne spojrzenie i znów się uśmiechnęła.
– Jak to miło słyszeć, że ty i ojciec jesteście zdumiewająco zgodni w kwestii mojego szczęścia.
Skoro tak bardzo chcesz, żebym wyszła za mąż, przypuszczam, że przyjechałeś odpowiednio
przygotowany?
Czuł, że wpadł w pułapkę. Jednocześnie zyskał dowód na to, że Evelyn nie jest już prostoduszną
dziewczyną, niezdolną do zachowania tajemnicy. Miał przed sobą kobietę, najwyraźniej
rozzłoszczoną z powodu jego gafy. Nie zamierzała jednak powiedzieć mu prawdy ani ułatwić
przeprosin.
– Przygotowany? – powtórzył jak echo, bacznie ją obserwując.
– Przygotowany do uroczystości moich zaręczyn – dokończyła i zawiesiła głos. Po chwili
westchnęła cicho, chcąc dać mu do zrozumienia, jak bardzo jest beznadziejny. – Myślę o prezencie
upamiętniającym ten dzień.
– O prezencie? – Uśmiechnął się na myśl o jej zaskakującej bezpośredniości i na chwilę przestał
się kontrolować.
– Tak, o prezencie dla mnie – powiedziała stanowczym tonem. – Bardzo długo cię tu nie było,
w tym czasie minęło wiele moich urodzin i świąt Bożego Narodzenia, a ty nie przywozisz mi żadnego
prezentu? Czy mam przeszukać twoje kieszenie, żeby go znaleźć?
Na myśl o tym, jak Evelyn gorączkowo przesuwa dłońmi po jego ciele, powiedział szybko:
– Oczywiście, że nie. A prezent przywiozłem.
Nie miał dla niej niczego. Wprawdzie to z myślą o niej kupił złoty łańcuszek na Minorce, ale nie
starczyło mu odwagi, by go wysłać. Przeszło rok nosił go w kieszeni, wyobrażając sobie, jak będzie
prezentował się na szyi Evelyn. Potem zdał sobie sprawę, że takie myśli niepotrzebnie odświeżają
wspomnienia, czynią je bardziej obrazowymi, i wrzucił łańcuszek do morza.
– No i…? – Zauważyła jego zmieszanie. Chwyciła go za klapę munduru, znów podobna do
rozpieszczonego, ciekawskiego dziecka.
Wsunął rękę do kieszeni i wyjął pierwszy napotkany przedmiot, inkrustowany futerał skrywający
niewielką lunetę z brązu.
– Oto mój prezent. Miałem ją prawie cały czas przy sobie. Jest bardzo przydatna na morzu.
Pomyślałem, że będziesz mogła z niej korzystać na wsi, obserwując ptaki.
Każda kobieta w Londynie z obrzydzeniem cisnęłaby weń tą lunetką, zwracając uwagę, że nie zadał
sobie nawet trudu, by ją wypolerować.
Jego Evie była jednak inna. Kiedy otwierała pudełko, jej oczy błyszczały tak, jakby ofiarował jej
szkatułkę z klejnotami. Wyciągnęła lunetę, szybko otarła szkiełko o spódnicę sukni, rozłożyła
przyrząd i przyłożyła do oka.
– Och, Sam. Jest piękna. – Pociągnęła go za sobą do najbliższego okna i zapatrzyła się
w przestrzeń, jakby chcąc wyczytać z niej przyszłość. – Widzę ludzi po drugiej stronie placu tak
wyraźnie, jakbym stała obok nich. – Uśmiechnęła się do niego. Wyglądała teraz tak, jak ją
zapamiętał; serce ścisnęło mu się bólem. Znajdowała się tak blisko, że lada chwila musieli się
dotknąć, choćby przypadkowo. Szybko się cofnął, starając się odegnać myśli o przeszłości.
Wydawała się nie zauważać jego zmieszania.
– Na pewno zabiorę ją na wieś. I do Hyde Parku, i do opery.
Roześmiał się.
– Jeśli potrzebujesz czegoś w rodzaju lunety w mieście, przyniosę ci lornetkę. Z tak ogromnym
przyrządem będziesz wyglądać jak korsarz.
Wydała lekceważące prychnięcie.
– Nie obchodzi mnie, co inni sobie pomyślą. Będę lepiej widzieć scenę. – Uśmiechnęła się chytrze.
– I będę mogła podglądać siedzących na widowni. Przecież to jest główny powód, dla którego ludzie
chodzą do teatru. Żadna rzecz w Londynie nie umknie mojej uwagi. Będę o tym wszystkim opowiadać
i zobaczysz, że za tydzień wszystkie panny z towarzystwa będą miały lunety.
– Ty szelmo. – Bez namysłu pociągnął ją za pasmo włosów barwy miodu. Nie zmieniła się ani
trochę podczas jego nieobecności; wciąż miała młodą twarzyczkę, była tak samo żywiołowa
i ciekawa świata… Powietrze pomiędzy nimi wydawało się wibrować.
– Chodźmy na coś popatrzeć. – Chwyciła go za rękę, splotła jego palce ze swoimi i pociągnęła go
w głąb domu.
Był zgubiony.
ROZDZIAŁ DRUGI
Powinien był postąpić inaczej. Przed przyjazdem do domu Samuel wiele myślał o czekającej go
wizycie i nawet modlił się o siłę, potrzebną do oparcia się pokusom. Zamierzał unikać kontaktu
z Evelyn. Zaledwie przed chwilą zapewnił jej ojca, że opuszcza dom. Tymczasem wystarczył dotyk
jej ręki, by zapomniał o wszystkich postanowieniach i dał się Evelyn poprowadzić jak szczeniak na
smyczy.
Siedział teraz obok niej na kamiennej ławce pod wiązem, a Evie cieszyła się lunetą. Spędzili tu
setki popołudni. Przypomniał sobie całą swoją tęsknotę za domem, którego nieodłączną częścią była
ona.
Skierowała lunetę na najbliższe drzewo.
– Tam jest gniazdo. I trzy młode z otwartymi dziobami, czekające na pokarm. Och, Sam, jakie to
cudowne.
Tak było w istocie. Widział uroczy rumieniec zadowolenia, barwiący jej policzki i wargi
rozciągnięte w uroczym uśmiechu. Była ogromnie podekscytowana samym widokiem ptasiego
gniazda. Zawsze cechowała ją ogromna ciekawość świata. Uosabiała radość życia i działała jak
balsam na znękaną duszę.
– Możesz uzyskać większą ostrość, kręcąc tym, o tutaj. – Wyciągnął rękę i na chwilę nakrył jej dłoń
swoją. Dotyk podziałał na niego tak mocno jak zawsze. Zastanawiał się, czy Evie reaguje z równą
siłą na zetknięcie ich rąk.
– Tak jest dużo lepiej. Widzę poszczególne piórka. – Na chwilę odwróciła wzrok od ptaków
i obdarzyła Samuela figlarnym uśmiechem. – Widzę, że udało mi się wyciągnąć prawdziwy skarb
z twoich pustych kieszeni.
– Nie rozumiem?
– Gdybyś wyjął z kieszeni tabakierkę, musiałoby upłynąć trochę czasu, zanim nauczyłabym się
zażywać tabaki. Tymczasem teleskop od razu przypadł mi do gustu.
– To było aż tak oczywiste, że nie przywiozłem ci żadnego prezentu? – zapytał z westchnieniem.
– Domyśliłam się tego z wyrazu przerażenia na twojej twarzy – powiedziała, zsunęła lunetę
i włożyła ją do futerału. – Ale nie myśl sobie, że dostaniesz lunetę z powrotem, ofiarowując mi
w zamian jakiś naszyjnik. Jest teraz moja i ci jej nie oddam.
– Wcale tego nie oczekuję. – Odwzajemnił uśmiech, ciesząc się chwilą bliskości jak niegdyś.
Minęło sześć lat, przemierzył tysiące kilometrów, oboje dojrzeli, a to, co najważniejsze między nimi,
w ogóle się nie zmieniło. Wciąż była drugą połówką jego duszy. Był pewien, że czuje do niej coś
więcej niż tylko pożądanie.
Evelyn pierwsza przerwała chwilę milczenia.
– Opowiedz mi o swoich podróżach.
– Nie ma czasu, żebym opowiedział ci o wszystkim, co widziałem – odparł. Jednak teraz, kiedy już
padło to pytanie, poczuł wielką ochotę podzielenia się z nią swoimi doświadczeniami. Słowa same
popłynęły z jego ust. – Ptaki i rośliny są tam zupełnie inne niż w Anglii. A jak wygląda ocean,
wzburzony czy spokojny, albo niebo przed burzą, kiedy na horyzoncie nie widać nawet skrawka
lądu? Człowiek ma poczucie majestatu i piękna natury. Morze i niebo rozciągają się we wszystkie
strony, a człowiek jest jedynie małym punkcikiem pośrodku nieskończoności.
– Bardzo bym chciała to zobaczyć na własne oczy – powiedziała z rozmarzeniem.
Wyobraził sobie Evelyn leżącą obok niego na pokładzie, patrzącą na gwiazdy. Szybko odegnał tę
myśl.
– Chociaż niejednokrotnie roztaczały się przede mną piękne widoki, nie chciałbym, żebyś je
podziwiała, jeśli miałoby to oznaczać, że jednocześnie zobaczysz całą resztę. Okręt wojenny to nie
jest odpowiednie miejsce dla kobiety.
– Rzeczywiście twoje życie w marynarce było takie ciężkie?
– W czasie bitwy miałem mnóstwo pracy – odpowiedział wymijająco, nie chcąc dzielić się
najokrutniejszymi szczegółami.
– Pomagałeś ludziom – skonstatowała z rozpromienioną twarzą, jakby zwykłe wykonywanie
zawodowych obowiązków było heroizmem. – Zawsze chciałeś to robić. Jestem pewna, że ta praca
daje ci wiele satysfakcji.
– To prawda – przyznał. Czuł się potrzebny. Poza tym w końcu, po wielu rozterkach znalazł
miejsce, do którego pasował.
– Skoro byłeś zadowolony, chciałabym to wszystko zobaczyć – powiedziała stanowczym tonem.
– W żadnym razie! – Wolał nawet nie myśleć o Evelyn pośród morza krwi, codziennie stykającą
się ze śmiercią. Nie chciał też tracić jej podziwu, a przecież niejeden raz okazywał się bezradny
w przypadkach beznadziejnych.
Popatrzyła na niego z zatroskaniem.
– Już zapomniałeś? Przecież to ja zachęcałam cię do podjęcia studiów medycznych. Widziałam, jak
zajmowałeś się rannymi zwierzętami, jak przeprowadzałeś sekcje tych, których nie udało ci się
wyleczyć. Prawie nic nie jadłeś, tylko studiowałeś anatomię.
– Po tym, czego się tu nauczyłem, równie dobrze mógłbym zostać rzeźnikiem – powiedział. – Ale
praca z ludźmi to coś zupełnie innego. – Czasami jednak przypominała mu rzeźnię.
– Studiowałeś anatomię człowieka w Edynburgu. Robiłeś sekcje.
Stłumił uśmiech i kiwnął głową. Evie była nieustraszona jak zawsze i nie bała się poruszać
trudnych tematów, mimo wyglądu damy.
– Domyślam się, że robiłeś też wiele innych rzeczy.
– Obserwowałem – poprawił ją. – Dopiero po ukończeniu studiów mogłem wykorzystać zdobyte
umiejętności. Teraz myślę o powrocie do Szkocji – powiedział, chcąc uzmysłowić im obojgu, że nie
może tu zostać. – Wciąż mam wielu przyjaciół na uniwersytecie. Mógłbym prowadzić wykłady.
Pokręciła głową.
– To za daleko.
Właśnie z tego powodu zdecydował się napomknąć o Szkocji. Evelyn chwyciła go za rękaw, jakby
bojąc się, że ją opuści.
– Będziesz zbyt zajęta swoim nowym życiem, żeby marnować swój czas na moją osobę. Wątpię,
czy w ogóle będziesz za mną tęsknić.
– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Przecież często do ciebie pisałam. Prawie co tydzień… ale nigdy
nie odpowiedziałeś. – Zniżyła głos do szeptu; zrozumiał, że sprawił jej ból.
– Chyba dlatego że nie dostawałem twoich listów – powiedział, siląc się na lekki ton. – Poczta
rzadko dochodzi na statki na morzu. – W rzeczywistości otrzymywał listy często i bardzo wiele dla
niego znaczyły. Przez wszystkie lata rozłąki korespondencja od Evelyn, z początku przechowywana
w formie pliku przewiązanego wstążką, została ciasno spakowana w średniej wielkości kufrze. Znał
na pamięć treść zaczytanych kartek.
– Ale ta sytuacja nie dotyczy lat uniwersyteckich – powiedziała. – Wtedy też do ciebie pisałam.
I na te listy także nie odpowiadałeś. Wydawało mi się, że o mnie zapomniałeś.
– Nigdy – zapewnił żarliwie. To jedno przynajmniej było prawdą.
– No dobrze, w każdym razie nie dopuszczę do tego, żeby taka sytuacja się powtórzyła. Edynburg
jest za daleko. Musisz mieszkać gdzieś w pobliżu. A skoro masz potrzebę nauczania, zacznij uczyć
mnie.
Roześmiał się, chcąc pokryć zmieszanie. Jeśli wyjdzie za mąż za księcia, zacznie obracać się
w zupełnie innych kręgach niż Samuel i rzadko będą mieli okazję do rozmowy o czymkolwiek.
W porównaniu z księciem miał pozycję niewiele lepszą niż ktoś parający się handlem.
– Dobrze wiesz, że to byłoby niewłaściwe – powiedział po dłuższej chwili. – Twój ojciec by na to
nie pozwolił. Twój mąż także by się nie zgodził. – Musieli pamiętać, że wkrótce między nimi stanie
inny mężczyzna.
Istniał też inny problem…
Zaczynał się zapominać. Umykał mu z pamięci powód, dla którego powinien trzymać się z dala od
Evelyn. Nie mogli już być przyjaciółmi, ale nie wolno im było zostać kochankami. Spędził kilka lat
z dala od niej, poznał inne kobiety i modlił się o to, by rozsądek wziął górę nad emocjami. Nic
jednak nie było w stanie osłabić jego uczucia do Evie.
Poklepał jej dłoń braterskim gestem.
– Evie. Nie mogę ci pozwolić na snucie szalonych planów tak jak w dzieciństwie. Muszę
prowadzić swoje życie, a ty swoje.
– Ale zatrzymasz się w Londynie na jakiś czas? – spytała, patrząc na niego błękitnymi oczami,
w których kryła się nadzieja.
– Nie planowałem tego. – Dlaczego nie potrafił się zdobyć na bardziej stanowczy ton? Jego słowa
zabrzmiały tak, jakby był otwarty na różne możliwości.
– Musisz uczestniczyć w balu zaręczynowym.
Nie mogła wymyślić bardziej wyrafinowanej tortury! – pomyślał.
– Nie wiem, czy to będzie możliwe.
Poruszyła się niespokojnie i mocniej zacisnęła palce na jego dłoni.
– Nie pozwolę ci wyjechać, nawet gdybym musiała zatrzymać cię siłą.
Myśl o tym, że Evelyn może uciec się do podobnych rozwiązań, zabrzmiała w głowie Samuela jak
sygnał alarmowy.
– No dobrze – powiedział i westchnął głęboko, mając nadzieję, że Evie lada chwila cofnie rękę. –
Niemniej wyjadę wkrótce po uroczystości. Być może nie udam się do Szkocji, tylko znów znajdę
pracę na statku…
– Nie wolno c tego robić – powiedziała i ścisnęła go mocniej. Dopiero po chwili uzmysłowiła
sobie, co robi, i zwolniła uścisk. – Nie zniosę ponownie tak długiej rozłąki. Chociaż o tym nie
mówiłeś, przypuszczam, że często znajdowałeś się w niebezpieczeństwie. Nie chcę, żebyś ponownie
ryzykował życie.
– To niezupełnie było tak – skłamał. – Wykonywałem po prostu swoją pracę. Nic więcej.
W przeciwieństwie do St. Aldrica, muszę zarabiać na swoje utrzymanie. – Zachował się jak
rozkapryszone dziecko. Nie powinien być zazdrosny o człowieka przewyższającego go statusem.
Wydawała się nie słyszeć gorzkiej uwagi pod adresem księcia.
– Musisz otworzyć praktykę na lądzie. Porozmawiam na ten temat z ojcem. Albo z St. Aldrikiem.
– W żadnym razie! Potrafię znaleźć pracę, dziękuję ci. – W innym przypadku propozycja pomocy ze
strony przyszłej księżnej byłaby wygraną na loterii. Nie mógł jednak przyjąć pomocy od Evelyn.
– Widzę, że bardziej zależy ci na niezależności niż na naszej przyjaźni – powiedziała, puszczając
jego rękę. – Dobrze. Skoro nie mogę wpłynąć na zmianę twojej decyzji, nie będę cię już męczyć
pytaniami o pracę.
Pozostawała jeszcze jedna kwestia, której nigdy nie wolno im było omówić.
ROZDZIAŁ TRZECI
Evelyn odtrąciła go, obiecując, że nie będzie wtrącać się w jego sprawy. Mimo wszystko Samuel
nie miał ochoty się z nią rozstawać. Kiedy znów będzie miał okazję siedzieć obok niej, tak jak
dawniej? Wpatrywała się w futerał z lunetą, jakby znajdowało się tam wyjaśnienie jakiejś tajemnicy.
Patrzył na jej dłonie. Czy były równie piękne, kiedy ostatnio ją widział? Przypomniał sobie krótkie
paluszki i nierówne, poszarpane paznokcie od szalonych zabaw w jego towarzystwie. Tego dnia nie
miała rękawiczek i mógł podziwiać każdy jej długi palec z osobna. Mógłby tak siedzieć i w poczuciu
szczęścia wpatrywać się w te dłonie do końca życia.
– To tutaj jesteś? W ogrodzie, flirtując z innym? Och, Evelyn, łatwiej jest złapać zająca niż ciebie.
Wystarczy na chwilę spuścić cię z oka, a już mi uciekasz.
Samuel wzdrygnął się, odgadłszy, do kogo należy głos. Tak czy owak nadejście gościa oznaczało
koniec miłego sam na sam z Evelyn. Być może raz na zawsze kończyło ich spotkania, o ile książę
okaże się wystarczająco przenikliwy. Gdyby to Samuel miał poślubić Evie, nigdy nie pozwoliłby na
tak bliską obecność innego mężczyzny u jej boku. Wstał, by przywitać się ze swoim rywalem.
Gdyby Samuel został poproszony o wydanie fachowej opinii na temat podchodzącego do nich
mężczyzny, uznałby go za okaz zdrowia. Pod kosztownym strojem St. Aldric miał nienaganną,
proporcjonalną sylwetkę. Nie widać było grama tłuszczu ani też dowodów na to, że znakomity
wygląd książę zawdzięcza maskującym poduszkom i pasom. Trzymał się prosto, był dobrze
zbudowany. Samuel musiał przyznać, że mężczyzna jest wyjątkowo przystojny. Był chlubą angielskiej
płci męskiej.
W swoim znoszonym granatowym mundurze, z chudym portfelem i niezbyt imponującymi
perspektywami na przyszłość, nie mógł równać się z księciem.
Evelyn uśmiechnęła się wdzięcznie i powitała go ze szczerą serdecznością.
– St. Aldric.
– Moja droga. – Ujął jej dłonie i przez chwilę przytrzymał. Samuel poczuł ukłucie zazdrości
i zrozumiał, że o nim zapomniała. Ciągnęła księcia za rękę tak, jak przed chwilą Samuela na
ogrodową ławkę. Zyskał kolejny dowód, że to, co uznał za niezwykłe porozumienie, było jedynie
naturalną dla Evelyn serdecznością, z jaką traktowała wszystkich dokoła.
Teraz uśmiechała się do niego jak dumna siostra.
– Długo czekałam na dzień, w którym będę mogła panów przedstawić, i oto ta chwila nadeszła.
Wasza Książęca Mość, to jest doktor Samuel Hastings.
– Człowiek, o którym zawsze wyrażasz się z serdecznością i najwyższym uznaniem. A w dodatku
robisz to bardzo często. – Te dwa zdania oddzielała przerwa, mająca sugerować zazdrość.
– Wasza Książęca Mość. – Samuel skłonił głowę w geście szacunku należnego księciu.
Książę przyglądał mu się w milczeniu.
– Doktorze Hastings. – Sztywna postawa księcia została złagodzona przez uśmiech ulgi po tym, gdy
dowiedział się o niższym statusie Samuela. Następnie St. Aldric uśmiechnął się do Evie. – Od dawna
cieszyłem się na spotkanie z wzorem cnót, który mi opisywałaś. Twoja twarzyczka promienieje,
kiedy o nim mówisz.
– Bo to jest mój najlepszy, najbliższy przyjaciel – odpowiedziała Evie. – Wychowywaliśmy się
razem.
Jako siostra i brat. Dlaczego nigdy tego nie mówiła? Byłoby dużo łatwiej, gdyby rozumiała
znaczenie tej sytuacji.
– Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, dopóki nie wyjechał na uniwersytet – dodała.
– Żeby zostać cyrulikiem – powiedział beznamiętnym tonem książę. Samuel kolejny raz poczuł się
jak człowiek drugiej kategorii.
– Żeby zostać lekarzem – poprawiła Evie. – Był bardzo zdolny… mieliśmy razem lekcje. Świetnie
radził sobie z matematyką i nauką języków obcych, ale najbardziej fascynowało go ludzkie ciało
i dzieła natury. Samuel to urodzony filozof. Jestem pewna, że wspaniale wykonuje swój zawód.
– A ty nie widziałaś go przez wiele lat – przypomniał książę. – Postaram się nie okazywać
nadmiernej zazdrości o twoją aż nazbyt widoczną fascynację doktorem. – Po czym dodał, jakby chcąc
wyjaśnić wszelkie nieporozumienia: – Skoro doktor Hastings nie przyjechał do ciebie, by uprzedzić
konkurentów, musi pogodzić się z faktem, że stracił swą szansę.
– Chyba tak – odpowiedziała Evie. Ton jej głosu nie zdradzał emocji, a jednak jej słowa stały się
bodźcem do dalszej dyskusji.
– Chyba? – St. Aldric zaśmiał się ponownie, próbując obrócić słowa Evie w żart. – Życzyłbym
sobie, żebyś była bardziej pewna swego wyboru. Czy chcesz, żebyśmy stoczyli o ciebie pojedynek?
Rzucę wyzwanie doktorowi i zobaczymy, który z nas jest lepszy. – Również te słowa brzmiały
bardziej jak żart niż jak groźba.
– Nie opowiadaj takich rzeczy – szybko wtrąciła Evie. – Gdybyście naprawdę chcieli stoczyć
pojedynek z mojego powodu, uznałabym was za głupców.
– Skoro ta myśl jest ci niemiła, nie będę nawet próbował. W końcu mamy do czynienia
z żołnierzem. Byłoby fatalnie, gdyby doktor Hastings okazał się na tyle zręczny, by pokonać mnie
w pojedynku na pistolety. – Książę uśmiechnął się do Samuela, jakby zachęcając go do żartów
i udowodnienia, że nie darzy Evie prawdziwym uczuciem. – Znając moje szczęście, skończyłbym
z kulą w ramieniu… a wyjmowałby ją potem człowiek, który by ją tam umieścił. Zostałby
podwójnym bohaterem, a ja natychmiast bym cię utracił.
– Nie masz powodów do obaw – powtórzyła Evie.
– Ty również nie – zapewnił ją St. Aldric i delikatnie pocałował w czoło.
Tego pocałunku w żadnym razie nie można było nazwać namiętnym. Przypominał raczej gest
błogosławieństwa. Jednak Samuel dobrze rozumiał jego znaczenie. Mimo że do tej pory oficjalnie
nie ogłoszono zaręczyn, Evelyn była już zajęta. Samuel nieznacznie skinął głową w stronę St.
Aldrica, na znak, że rozumie przesłanie.
Pocałunek nie wywarł wielkiego wrażenia na Evelyn, jednak patrzyła na księcia tym samym
roziskrzonym wzrokiem, którym zaledwie przed chwilą uwodziła Samuela.
– Widzę, że znowu przyszedłeś z pustymi rękami.
Zamiast złajać ją za chciwość, roześmiał się, jakby był to doskonale znany obojgu żart.
– Za dobrze cię znam, moja miła. Odesłałabyś mnie z kwitkiem, gdybym zjawił się tu bez prezentu.
Samuel zganił się w myślach za to, że sam nie wypowiedział podobnych słów. Byłby mniej
zazdrosny, gdyby St. Aldric okazał się tak pusty, jak przypuszczał, i wręczył prezent zupełnie
niepasujący do Evie.
Niestety, nic na to nie wskazywało. Wystająca kieszeń surduta zadrżała lekko, chociaż książę się
nie poruszył.
– Co to jest? – zapytała Evie, z zaciekawieniem wpatrując się w wybrzuszenie. – Natychmiast mi
to daj. Wydaje się, że ten prezent nie jest zadowolony z miejsca, w którym się znajduje.
– Właśnie dlatego przyniosłem go tobie. Jestem pewien, że będzie znacznie szczęśliwszy pod twoją
opieką. – Wsunął dwa palce do kieszeni i wyciągnął małego rudego kotka, po czym delikatnie
położył go na kolanach Evie.
– Och, Michaelu. – Wzruszona, natychmiast odłożyła lunetę Samuela i uniosła małe stworzonko na
wysokość oczu, by mu się lepiej przyjrzeć. Kotek zamrugał oczami, nerwowo miauknął i zwinął się
w kłębuszek w zagłębieniu jej ręki. Evelyn pogładziła go po główce i przyłożyła do swego policzka.
– Jest cudowny.
Samuel musiał przyznać, że Evie się nie myli. Podobnie jak teleskop, kociak przyciągnął jej uwagę
w stopniu znacznie większym niż jakikolwiek naszyjnik. Jednak w przeciwieństwie do Sama, który
musiał gorączkowo szukać prezentu w kieszeni, St. Aldric zdążył już poznać upodobania Evelyn
i z góry zaplanował radosną niespodziankę.
Obdarzyła księcia tak ciepłym uśmiechem, że Samuel gotów był przysiąc, że książę lekko
zaróżowił się z radości. Czy ten intruz nie mógłby zachowywać się z właściwą arystokratom
dezynwolturą; być nadętym, nadmiernie pewnym siebie, głośnym osłem, bezczeszczącym uświęcone
tereny dzieciństwa… tak by Samuel mógł go szczerze znienawidzić? Czyż nie mógłby być mniej
przystojny, mieć wydatny brzuch albo krosty?
Niestety, prezentował się nienagannie. A w dodatku patrzył na Evie i kotka tak, jakby nigdy nie
miał przed oczami piękniejszego widoku.
– Jak cię mam nazwać, mój mały? – Znów uniosła kotka i wpatrzyła się w jego poważne zielone
oczy. – Musi to być imię, które odpowiada twojej naturze, bo jestem pewna, że kiedy dorośniesz,
będziesz wspaniałym łowcą. Może nazwiemy cię Orion?
St. Aldric chrząknął.
– Myślę, że odpowiedniejsze byłoby imię Diana.
A więc był również wykształcony? Co prawda powierzchowna znajomość mitologii i kociej
anatomii nie oznaczała jeszcze geniuszu, jednak dowodziła, że książę nie jest ignorantem.
Evie obróciła maleńką kotkę w dłoniach i popatrzyła na jej brzuszek.
– Myślę, że masz rację. – A potem uniosła ją i pocałowała w główkę. – A więc Diana. Będziesz
mogła biegać po ogrodzie, dostaniesz miseczkę śmietanki, a kiedy wypadną ci mleczne ząbki,
będziesz sobie mogła złapać tyle myszek, ile dasz radę zjeść.
– Czuję, że ją okropnie rozpieścisz – powiedział Samuel zrzędliwym tonem starszego brata.
Evie popatrzyła na niego z przyganą.
– Nie można nikogo zepsuć, okazując mu uczucia. Jeśli ją troszkę popieszczę, po prostu bardziej
się do mnie przywiąże i lepiej będzie wykonywała swoje obowiązki. Powinieneś o tym wiedzieć
i nie zaniedbywać swojej rodziny przez całe lata. – To powiedziawszy, uśmiechnęła się do kotki i do
mężczyzny, który ją sprezentował.
Samuel patrzył na rozgrywające się przed nim scenki, czując się tak, jakby Evelyn dała mu prezent,
a potem go zabrała i ofiarowała komuś innemu. Karała go teraz, celowo faworyzując księcia.
A chociaż udało jej się wzbudzić w Samuelu zazdrość, nie mógł jej tego okazać. Nie powinien był tu
przychodzić. Jeśli wszystkie swe uśmiechy kierowała w stronę St. Aldrica, powinien zostawić ją
w spokoju. Nie było tu już dla niego miejsca.
Chociaż Samuel chciałby znaleźć jakąś wadę u rywala, nie potrafił się jej dopatrzeć. Książę był
godny Evie i nie był jej obojętny. Samuel musiał się wycofać i zostawić sprawy ich własnemu
biegowi. Ci dwoje pobiorą się jeszcze przed końcem lata.
Czuł mdłości, będąc świadkiem rozkwitającego uczucia. Myślał o tym, pod jakim pretekstem
mógłby się jak najszybciej pożegnać.
– Evelyn! – zawołał z domu lord Thorne, spiesząc do ogrodu. Kiedy indziej Samuel uznałby
wkroczenie zastępczego ojca do akcji za zły znak, jednak tego dnia na widok lorda doznał ulgi.
– Znalazłeś ją, Wasza Książęca Mość? – Thorne roześmiał się i szybko odpowiedział na swoje
pytanie. – Oczywiście, że tak. Przecież się nie zgubiła. A ty, Samuelu? – Oczy Thorne’a zdradzały
poirytowanie. – Wciąż tu jesteś? O ile dobrze sobie przypominam, mówiłeś, że wyjeżdżasz.
– Ale ja miałam swoje plany względem niego – oznajmiła triumfalnie Evelyn. – Starał się stąd
wymknąć bez słowa, ale go zatrzymałam.
– Jestem pewien, że potrafiłby ci się przeciwstawić, gdyby tylko tego naprawdę sobie życzył. – To
było kolejne ostrzeżenie. Samuel, zazwyczaj opanowany, czuł, że cały się gotuje z nerwów. Miał
ochotę wykrzyczeć temu starszemu człowiekowi, że wyjedzie stąd natychmiast, choćby tylko po to, by
położyć kres nieustannym aluzjom co do swego niższego stanu.
– Zatrzymał się w gospodzie, a nie w naszym domu, tak jak powinien. To okropne z jego strony.
Nie mogę tego znieść – powiedziała Evie tonem tej samej żartobliwej przygany, jakim zwracała się
do St. Aldrica.
– Jeśli doktor życzy sobie zatrzymać się w zajeździe, nie powinniśmy go do niczego zmuszać –
odpowiedział Thorne.
– Ależ to oczywiste, że powinniśmy – upierała się niczym niezrażona Evie. – Jesteśmy jego
rodziną. Zamierzam kazać posłać po jego bagaż. Zamieszka w swoim dawnym pokoju na czas pobytu
w Londynie. Zaraz każę wywietrzyć pokój i przygotować łóżko. – Wstała i ostrożnie umieściła kotkę
na ławce, po czym wsunęła ojcu rękę pod ramię. Była kochającą, uczuciową córką, lecz miała
żelazną wolę i zdążyła przywyknąć do stawiania na swoim. – Chodź, papo, i proszę, udziel mi
poparcia. Jestem pewna, że pani Abbott będzie na mnie zła za nagłą zmianę planów. – Niemal
ciągnąc za sobą ojca w stronę domu, robiła mu wykład na temat gościnności.
Na chwilę obróciła się i posłała uśmiech w stronę księcia i Samuela, jakby to miało im wystarczyć
do jej powrotu.
– Proszę nam wybaczyć. Będą panowie mieli okazję lepiej się poznać – powiedziała.
– Oczywiście – powiedział St. Aldric w imieniu ich obu. – Jestem pewien, że doktor Hastings
zabawi mnie rozmową podczas twojej nieobecności.
– Zostawiam wam Dianę – dodała Evie, jakby nie mając pewności, czy towarzystwo Samuela
wystarczy księciu. Zmierzyła Sama chłodnym spojrzeniem. – I nie śmiej się stąd ruszać, Samuelu
Hastings, zanim ci na to nie pozwolę. Wciąż jeszcze nie wybaczyłam ci ostatniego razu.
On również sobie tego nie wybaczył.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Co to wszystko ma znaczyć, Evelyn? Pozwoliłaś sobie na wielką nieuprzejmość. Zostawiłaś St.
Aldrica samego, a przecież przybył tu wyłącznie po to, żeby się z tobą spotkać. – Stojący u boku
Evelyn ojciec aż kipiał z oburzenia.
Uśmiechnęła się do niego, uścisnęła jego dłoń i posłała mu czułe spojrzenie, trochę zawstydzona,
że ucieka się do manipulacji. Ciotka Jordan nauczyła ją, że dama musi używać miodu, by łapać
muchy. Czasami jednak Evelyn zazdrościła mężczyznom ich umiejętności „łapania much” za pomocą
rzeczowych argumentów.
– Nie zostawiłam St. Aldrica samego, ojcze. Jest z nim Samuel.
– To się nie liczy – mruknął Thorne.
– Jestem przeciwnego zdania – powiedziała, wciąż uśmiechnięta, i mocniej chwyciła ramię ojca,
kierując się do biblioteki. Zamknęła drzwi, tak by żaden służący nie mógł jej podsłuchać. Upewniła
się również, że okno wychodzące na ogród jest zamknięte. Nikt nie miał prawa słyszeć jej rozmowy
z ojcem, dopóki nie upewni się w swoich podejrzeniach.
– Doktor i książę? – Ojciec potrząsnął głową jak pies bawiący się kością. – Jedynym powodem,
dla którego ci dwaj mieliby ze sobą rozmawiać, byłaby choroba księcia, a dobrze wiesz, że jest
zdrowy. Chyba że… Masz jakieś podejrzenia? – Jak zawsze, jej ojciec wybiegał już myślami
w przyszłość i wyobrażał sobie sytuacje, na które jeszcze nie wyraziła zgody.
– Martwisz się o to, że zostanę wdową, chociaż nie jestem jeszcze panną młodą? – Spytała
z uniesionymi brwiami. – Nie martwię się o zdrowie St. Aldrica. Miewa się doskonale i jest to
oczywiste dla wszystkich, którzy się z nim stykają. A Samuel jest członkiem rodziny. Myślę, że
powinni się poznać. Nie podzielasz mojego zdania? – Spojrzała na ojca, mając nadzieję, że nie
będzie musiała siłą wyciągać z niego prawdy.
– Jeśli uważasz, że Hastings będzie odgrywał ważną rolę w twoim życiu, to bardzo się mylisz.
Rozmawialiśmy o tym i powiedział mi, że niedługo wyjeżdża z Londynu. Wątpię, czy kiedyś go
jeszcze zobaczysz.
To kategoryczne stwierdzenie tragicznie rozmijało się z jej pragnieniami. Postanowiła nie odnosić
się do niego bezpośrednio.
– Hastings? – zdziwiła się. – Nie spodziewałam się tego po tobie, ojcze. Teraz to ty jesteś
nieuprzejmy. Kiedyż to przestałeś myśleć o nim jako o Samie albo Samuelu? I z jakiego powodu?
Jeśli się o coś pokłóciliście, proszę, żebyś się z nim pogodził ze względu na mnie.
– Nie było żadnej kłótni – oznajmił ojciec, bojąc się, że córka lada chwila wybuchnie płaczem. –
Doszliśmy do porozumienia. Zapewniam cię, że podjęliśmy decyzję, mając na względzie jedynie
twoje dobro.
– Martwię się o Samuela i o jego przyszłość, ojcze. Tobie też jego los nie powinien być obojętny.
– Radzi sobie doskonale bez mojej pomocy – odparł ojciec. Był w pewien sposób urażony tym, że
chłopak, którego wychował, sam dawał sobie radę.
– Radzi sobie dzięki tobie i starannemu wykształceniu, jakie mu zapewniłeś. – Chciała szybko
zmienić temat, by uniknąć konfliktu. Ojciec wydawał się udobruchany na myśl o tym, że ma swój
udział w sukcesach Samuela. – Nie rozumiem też, dlaczego nie może tu z nami mieszkać podczas
pobytu w Londynie.
– On sam tego nie chce – uciął ojciec.
– Cieszę się, że nie miałbyś nic przeciwko temu – powiedziała, okraszając swe słowa kolejnym
uśmiechem. – Teraz, kiedy tu jest, mógłbyś powiedzieć mu prawdę na temat jego prawdziwych
rodziców.
– Ja? – Musiała go zaskoczyć; poczerwieniał na twarzy i zabrakło mu słów. Dopiero po dłuższej
chwili zdobył się na odpowiedź: – Nic mi nie wiadomo na ten temat. To, co ci powiedział Samuel
Hastings, z pewnością jest nieprawdą.
– On… miałby mi coś powiedzieć? – Zatrzepotała rzęsami, udając naiwną. – Nic mi nie mówił na
ten temat. Ale nie musiałam zbytnio wytężać umysłu, żeby dojść do pewnych wniosków. Jeśli chcę
poznać prawdę, najczęściej mi się to udaje. Myślę, że jeśli tego dotąd nie zrobiłeś, wyjaw
Samuelowi prawdę.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – rzekł ojciec, powoli cedząc słowa, jak ludzie, którzy za
wszelką cenę pragną zaprzeczyć oczywistości.
Evie westchnęła.
– W takim razie ci wyjaśnię. Już od dłuższego czasu mam poważne wątpliwości. Ale teraz,
w ogrodzie, zyskałam pewność. Kiedy widzi się ich razem, można bez trudu dostrzec podobieństwo.
Książę St. Aldric i doktor Samuel Hastings są do siebie podobni jak bracia.
– Evie, nie możesz się do tego mieszać.
Wiedząc, że nie grożą jej żadne przykre konsekwencje w razie sprzeciwu, ciągnęła:
– Byłeś serdecznym przyjacielem starego księcia za jego życia…
– To prawda, ale…
– A czy w pewnej chwili nie mógł poprosić cię o wyświadczenie przysługi, kiedy ty i moja matka
lękaliście się, że nie będziecie mieli dzieci? – Obawiając się, że pozwala sobie na zbyt daleko
posuniętą bezpośredniość, dodała łagodniejszym już tonem: – Pytam dlatego, że wiem, że powstaną
plotki.
– Nie będzie żadnych plotek, jeśli Hastings wyjedzie, tak jak to sobie zaplanował – upierał się
ojciec. Nie potwierdził ani nie zaprzeczył prawdziwości jej teorii, jednak unikanie tematu
wystarczało za odpowiedź.
– To nieuczciwe wobec Samuela. Nakłaniasz go do wyjazdu z Londynu z powodu księcia. – Nie
było to uczciwe również wobec niej. – Jeśli wasze stosunki ochłodziły się z powodu obawy przed
odkryciem prawdy, powinieneś jak najszybciej ją wyjawić i mieć to za sobą. Kocham ich obu i chcę
być blisko nich tak długo, jak to tylko możliwe. – Uśmiechnęła się i postanowiła zarzucić skuteczną
przynętę. – Jestem pewna, że St. Aldric ucieszyłby się na tę wiadomość. Często żalił się na to, jak
wielki ciężar wiąże się z tym, że został jedynym żyjącym członkiem rodziny. Zyskałbyś jego
przychylność, gdybyś powiedział mu to, co tak bardzo chciałby usłyszeć.
– Wiadomość o biologicznym synu… – Ojciec urwał. – …Gdyby nawet ktoś taki istniał, w niczym
nie zmieniałoby to jego statusu jako ostatniego z linii.
– Ale zmieniłoby to wiele w jego sercu – argumentowała Evie. – Znam jego charakter; jest
szczodry aż do bólu. Chciałby podzielić się bogactwem z synem swego ojca. A poza tym przestałby
żartować na temat pojedynków. Wyobraź sobie jego reakcję, gdyby z jakiegoś powodu toczyli
pojedynek i nie znali prawdy do czasu, aż któryś z nich zostanie ranny.
– Evelyn, nie udawaj naiwnej. Dobrze wiesz, że toczyliby ten pojedynek z twojego powodu. Jeśli
dojdzie do wypadku, będzie to twoja, a nie moja wina. Musisz odesłać Hastingsa. Przekonałem się
już, że jest zbyt wrażliwy na to, by pielęgnować złudne nadzieje na temat małżeństwa z tobą. Ty
również powinnaś pozbyć się złudzeń.
– Nie daję mu żadnych złudnych nadziei. – Mówiła prawdę. Po chwilach spędzonych w ogrodzie
jej nadzieja była oparta na solidnych podstawach, podobnie jak przekonanie co do tego, kto był
ojcem Samuela. – Próbuję tylko naprawić krzywdy, zanim sprawy zajdą za daleko. To rani ich obu
i nie przynosi ci chluby.
– Zajmujesz się rzeczami, których nie rozumiesz – powiedział, klepiąc dłoń córki, jakby wciąż była
małą dziewczynką. – Jeśli to z tego właśnie powodu byłaś nieuprzejma dla St. Aldrica, to jest mi
przykro, że muszę cię rozczarować. W tej sprawie nie ma nic do powiedzenia.
Czyżby nie udało jej się przekonać ojca? Zdarzało się to tak rzadko, że przez chwilę miała
wrażenie, że się myli. Może istotnie nie było żadnej tajemnicy.
– Ojcze…
– Idź już! – Wycelował palec w stronę ogrodu, odzyskując panowanie nad sytuacją. – Pozwól
doktorowi Hastingsowi udać się, dokąd zamierzał, zanim książę znudzi się jego towarzystwem.
Poświęć czas St. Aldricowi, tak jak sobie tego życzy. Nie mam zamiaru pomagać ci w wydostaniu się
z sytuacji, w którą wplątałaś się na własne życzenie. Nasza rozmowa dobiegła końca i nie mam
zamiaru do niej wracać. – Ojciec zacisnął usta w wąską kreskę, jakby chciał dać do zrozumienia, że
nie odezwie się ani słowem, dopóki Evie nie wypełni swych obowiązków wobec niego i księcia.
Nie myślał wcale o potrzebach Samuela, a skoro tego nie robił, musiał się tym zająć ktoś inny.
W przeciwnym razie Sam znów wypłynie na morze i zniknie z mojego życia na zawsze, pomyślała.
– Dobrze. Porozmawiam z St. Aldrikiem. Ale mylisz się co do reszty, ojcze. Powrócimy jeszcze do
tej rozmowy i następnym razem powiesz mi prawdę.
Będzie go dręczyć dniami i nocami, jeśli będzie to konieczne. Dopnie swego, a Samuel pozna
swojego brata.
Kiedy Evelyn wyszła z ogrodu z ojcem, pomiędzy mężczyznami zapadła niezręczna cisza. Samuel
rzadko miał okazję do rozmowy z kimś o tak wysokiej pozycji społecznej jak St. Aldric i nie miał
prawa odezwać się jako pierwszy. Książę natomiast nie miał powodu, by z nim rozmawiać.
W rezultacie obaj ponuro wpatrywali się w kociątko na ławce. W pewnej chwili kotek podszedł na
skraj ławki, zsunął się na trawę i usiłował łapać świerszcze.
Milczenie przedłużało się. St. Aldric sprawiał wrażenie niezadowolonego z takiego stanu rzeczy;
wyglądało na to, że rozpaczliwie szuka tematu do rozmowy. W końcu powiedział:
– Evelyn mówiła, że studiował pan w Szkocji, a potem wyruszył pan na morze.
– Tak, Wasza Książęca Mość. – Samuel nieznacznie zmienił pozycję i splótł dłonie za plecami.
– Tak doskonale wykształceni ludzie rzadko wybierają pracę w marynarce. Ale skoro drzemie
w panu duch przygody…
Samuel miał ochotę powiedzieć, że nie prosił księcia o wyrażanie opinii, ale w porę uzmysłowił
sobie, że chociaż ma powód, by nienawidzić tego człowieka, z pewnością nie powinien być dla
niego nieuprzejmy. Fakt, że książę stara się o względy Evie, nie usprawiedliwiał braku szacunku.
– Służba w marynarce jest tanim sposobem na zwiedzenie świata – wyjaśnił Sam. – Pieniądze,
które można zdobyć w tej służbie, wynagrodziły mi brak lekarskiej praktyki na lądzie. – Majątek
Samuela nie mógł się równać ze stanem posiadania księcia, jednak absolutnie go satysfakcjonował.
Książę z uznaniem skinął głową.
– Kapitan „Matildy” był bardzo ambitny.
To była prawda, jednak St. Aldric powiedział to tak, jakby był o tym głęboko przekonany. Czyżby
zadał sobie trud, żeby się tego dowiedzieć, czy też Evie mówiła mu o wszystkim?
– Tak, był bardzo ambitnym kapitanem, Wasza Książęca Mość. – To w dużej mierze dzięki niemu
Samuel zarobił taką sumę, że mógł powrócić na ląd, kupić dom i założyć rodzinę, gdyby tylko
przyszła mu na to ochota.
– Ma pan wspaniałe osiągnięcia i bardzo chlubną kartę – kontynuował książę – z wyjątkiem
krótkiego flirtu z Kościołem katolickim podczas pobytu w Hiszpanii.
A więc St. Aldric musiał przeglądać akta Samuela. Wiedział o napomnieniu udzielonym przez
kapitana za to, że Samuel spędzał sporo czasu na rozmowach z księżmi.
– Powodowała mną ciekawość. Nic więcej. – Nie wspomniał o chęci znalezienia lekarstwa na
zbolałą duszę, o szukaniu rozgrzeszenia u księży, zobowiązanych do zachowania tajemnicy
spowiedzi. W końcu któryś ksiądz, zdegustowany jego postawą, popatrzył na niego ze współczuciem,
ofiarował mu różaniec i zalecił modlitwę, tak jak Samuel przepisywał lekarstwo. Nic to nie
pomogło.
– Jestem zdziwiony, że Wasza Książęca Mość poświęcił tyle uwagi moim sprawom. – Samuel
pozwolił sobie na szczerość. Irytowała go nadmierna ciekawość ze strony tego nieznajomego
mężczyzny. – Nie mam zamiaru niepokoić tymi szczegółami Evelyn, jeśli Wasza Książęca Mość się
tego obawia.
– Nic podobnego – zapewnił pospiesznie książę. – Chciałem tylko pana lepiej poznać.
– W takim razie proszę uznać, że Wasza Książęca Mość wypełnił zadanie. Jestem tym, kogo Wasza
Książęca Mość widzi przed sobą. Nikim więcej ani mniej. W przyszłości, jeśli Wasza Książęca
Mość będzie miał jakieś pytanie, proszę zadać mi je osobiście, a obiecuję szczerze i uczciwie na nie
odpowiedzieć. Proszę to uczynić chociażby ze względu na Evelyn. – Czy wymienienie jej imienia
sprawiło, że jego słowa zabrzmiały nieco uprzejmiej?
– Rozumiem – odparł książę.
– Zastanawiam się, czy tak jest w istocie – rzekł Sam, zbyt zmęczony grą, którą prowadzili, by
cokolwiek udawać. – Mógłbym równie dobrze przysiąc panu na wszystko, co dla mnie święte. Taka
przysięga byłaby dla mnie równie istotna jak życzenie, by Evie miała szczęśliwe życie. Niezależnie
od tego, co Wasza Książęca Mość podejrzewa, leży mi na sercu wyłącznie jej dobro. – Po chwili
dodał niechętnie: – Jeśli to, co słyszę, jest prawdą, wkrótce czeka ją szczęśliwe zamążpójście.
Książę jedynie wzruszył ramionami. Był to dziwny, chłopięcy gest, niepasujący do pewnego siebie
księcia.
– Mam taką nadzieję. Ale wszystko zależy od damy, nieprawdaż?
– Życzę jej wszystkiego, co dla niej najlepsze – powiedział Samuel. – Zasłużyła na to, by życie
dało jej to, co najwspanialsze. Nie mam powodu sądzić, że miałaby tego nie otrzymać.
W odpowiedzi książę zmierzył go długim spojrzeniem, jakby usiłował się zdecydować, czy wierzy
w to, co usłyszał.
– Cieszę się, że pan to mówi – powiedział w końcu. – Jeśli to ja mam być przyszłością Evie, tak
jak pan przewiduje, uczynię wszystko, by stać się jej godnym.
Samuel odwzajemnił badawcze spojrzenie. Zrozumiał ostrzeżenie, by trzymać się z daleka, jednak
ostatnie słowa wskazywałyby na to, że książę pragnie zyskać aprobatę Samuela. To nie było
konieczne.
Znów zapanowało między nimi milczenie. Tym razem cisza była jeszcze trudniejsza do zniesienia.
Można było odnieść wrażenie, że zmęczeni walką mężczyźni odpoczywają przed kolejną rundą.
Wtedy wróciła Eve.
– Wróciłam – obwieściła. – Mam nadzieję, że podczas mojej nieobecności zdążyliście się poznać.
– Nie było cię tu zaledwie dziesięć minut, Evelyn – odpowiedział książę. – Trudno jest w tym
czasie zawrzeć trwałą przyjaźń.
– Ale rozmawialiście – powiedziała, jakby zmuszając opieszałego ucznia do odrobienia lekcji. –
Wydał ci się taki, jak mówiłam?
Samuel zaczął się zastanawiać, co takiego mogła o nim opowiadać.
– Nigdy nie wątpiłem w trafność twoich obserwacji – odpowiedział St. Aldric. – Ale… tak.
– W takim razie powiedziałeś mu, o czym rozmawialiśmy?
– Byłem tematem rozmów? – przerwał Samuel. Nie lubił, kiedy o nim rozmawiano. Irytowało go to
równie mocno, jak wypytywanie.
– Po prostu powiedziałam St. Aldricowi, jak bardzo niepokoi mnie twoja praca – wyjaśniła Evie,
siadając między nimi na ławce. Poklepała Samuela po ramieniu. – Nie było cię tak długo, Sam.
Tęskniłam za tobą. I nie mów mi, że służba w marynarce nie jest niebezpieczna. Musiała być
niebezpieczna nawet po klęsce Napoleona. Przecież są sztormy, piraci, może się zdarzyć wiele
wypadków. A co by było, gdybyś zachorował? Kto leczyłby lekarza?
– Evie. – Okazywała mu dowody troski w obecności księcia. Czuł rosnące zakłopotanie.
– Zastanawiam się, czy można zrobić coś, co zmusiłoby cię do pozostania na lądzie.
– Czy nie uważasz, że to ja powinienem decydować o tym, co jest dla mnie najlepsze? –
powiedział najłagodniej, jak potrafił.
– Mówiłem jej to samo – rzekł St. Aldric i westchnął. – Ale nie chciała mnie słuchać. – Przez
chwilę byli towarzyszami broni sprzymierzonymi przeciwko wrogowi równie nieustępliwemu jak
Bonaparte. Jako ten, który walczył przeciwko obydwojgu, Samuel uważał Evie za wroga bardziej
wytrwałego niż cała francuska armia.
– Mam dość ludzi, którzy nie odpowiadają na moje listy i lekceważą moje obawy – powiedziała
Evie, mrużąc oczy i unosząc podbródek. – Samuelu Hastings, ryzykujesz życie na morzu i nie ma
powodu, żebyś robił to nadal. Nie mogłam zaznać spokoju, modliłam się o twój szczęśliwy powrót.
Powinieneś prowadzić lekarską praktykę na lądzie. Musimy ci w tym pomóc.
Samuel zaczerpnął tchu. Z najwyższym trudem zmusił się do opanowania.
– Jak już mówiłem, wolę sam decydować o swoim życiu. Długo pozostawałem całkowicie zależny
od twojego ojca i to było dla mnie trudne. – Trudniejsze, niż Evie może sobie wyobrazić, pomyślał. –
Nigdy nie uda mi się spłacić ogromnego długu wdzięczności.
– Nie musisz być nikomu wdzięczny za pomoc w rozpoczęciu praktyki – odpowiedziała. – Jestem
pewna, że twoje umiejętności wystarczą do zdobycia odpowiedniej pozycji. Potwierdzisz swoją
wartość w pracy. Dlaczego miałbyś nie skorzystać z nadarzającej się okazji? Rozmawiałam już o tym
z księciem i wyraził zgodę. – Posłała St. Aldricowi ostrzegawcze spojrzenie, mówiące, że ma uznać
jej słowa za prawdę, jeśli nie chce wypaść z łask. Po chwili obdarzyła księcia uśmiechem, któremu
żaden mężczyzna nie byłby w stanie się oprzeć, i ująwszy jego dłoń, lekko ją ścisnęła. – A więc
wszystko postanowione. Pojedziesz z nami do Aldricshire i zostaniesz osobistym lekarzem Michaela.
Na chwilę opuścił go gniew. Każdy lekarz w Anglii byłby zachwycony taką propozycją. St. Aldric
był młody i silny, a jego przyjazny stosunek do ludzi gwarantował długą, spokojną pracę. Taka
posada gwarantowała komfortowe życie i możliwość zapewnienia dostatku żonie i dzieciom.
Musiałby dbać o to, żeby mąż Evelyn cieszył się doskonałym zdrowiem. Zapewne oczekiwano by
od niego, że zatroszczy się również o zdrowie Evelyn, zwłaszcza kiedy będzie oczekiwała dziecka
księcia. W tej chwili trzymała ich obu za ręce i patrzyła raz na jednego, raz na drugiego, jakby
wierzyła w to, że mogą stanowić szczęśliwą rodzinę.
– Nie. – Nie zadał sobie trudu, by ukryć niezadowolenie. Wysunął dłoń z jej uścisku i wstał. –
Żądasz ode mnie zbyt wiele, Evie. – Zwrócił się w stronę siedzącego obok niej mężczyzny, starając
się zachować uprzejmość. Ten pomysł z pewnością nie zrodził się w głowie księcia, ale teraz
Samuel rozumiał już, z jakiego powodu musiał odpowiadać na wiele niewygodnych pytań. Zapewne
obawiał się, że Samuel gotów jest wykorzystać uczucia Evie do poprawienia sobie warunków
bytowych. – Proszę mi wybaczyć, Wasza Książęca Mość, z całym szacunkiem, ale nie mogę przyjąć
tej propozycji. – Zapewne St. Aldric potrafi wyjaśnić Evie powody takiego zachowania Samuela.
Musiał już domyślać się, jakie uczucia żywi wobec Evie. Być może Thorne o wszystkim już mu
opowiedział…
Popatrzył na Evie. Jej piękne oczy zaszły łzami.
– Przepraszam, ale muszę już iść. Już dawno powinienem to zrobić. Namówiłaś mnie do
pozostania, ale nie powinienem był cię słuchać.
Cofnął się i skierował w stronę domu.
„I nie wódź nas na pokuszenie…” Słowa modlitwy rozbrzmiewały jak echo w jego głowie.
Nie potrafił zapomnieć jej smutnej, pobladłej nagle twarzyczki.
– Sam, zaczekaj…
Gdyby powiedziała jeszcze jedno słowo, bez wątpienia by się ugiął. Otarłby łzy z jej twarzy
i zgodził się na wszystko, co mogło przywrócić jej uśmiech. Namówiłaby go do pozostania w domu,
tak blisko Evelyn.
– Nie mogę. – Nie wolno mi, pomyślał. – Nie mogę już zostać ani chwili dłużej. – Życzę miłego
dnia, lady Evelyn, Wasza Książęca Mość. Do widzenia.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Evie patrzyła na londyńskie ulice przesuwające się za oknem powozu i niecierpliwie stukała
czubkiem pantofla o deski podłogi. Tego było już naprawdę za wiele, pomyślała.
Zanim weszła w wielki świat, ciotka Jordan wbiła jej do głowy, że przyszłość młodej panny zależy
od tego, czy potrafi być miła. Ta cecha uchodziła za prawie tak samo ważną jak uroda
i zdecydowanie ważniejszą od inteligencji. Mężczyźni nie mieli nic przeciwko ożenkowi z głuptaską,
byle chłonęła ich słowa z uwagą i nie próbowała ich korygować. A zołza miała pozostać zołzą
jeszcze długo po tym, jak blask jej urody przygaśnie.
Evie starała się więc ze wszystkich sił stanowić dobre towarzystwo. I choć zdarzało jej się kłócić,
zawsze robiła to z uśmiechem na twarzy. Może dlatego mężczyźni obecni w jej życiu traktowali ją,
jakby była dzieckiem, na przemian karcąco i pobłażliwie, przekonani, że bez trudu ją udobruchają
i pozyskają jej przychylność.
Ojciec bez wątpienia kłamał. Samuel również unikał prawdy na temat swoich uczuć do niej, które
zmieniały się z gorących na zimne i z powrotem, tak że nie potrafiła za nim nadążyć.
A St. Aldric? Uśmiechnęła się mimo woli. Przystałby na samego diabła w roli osobistego lekarza,
gdyby uznał, że to ją skłoni do przyjęcia jego oświadczyn. Przynajmniej był konsekwentny. Nie
kochała go jednak, więc jego opinia nie miała większego znaczenia.
Powóz zatrzymał się przed gospodą, w której mieszkał Samuel. To, że odmówił zajęcia swego
dawnego pokoju, wybierając miejsce, gdzie nie mogło być nawet w połowie tak miło jak w domu,
stanowiło kolejny nonsens. Co gorsza, musiała podstępem wyciągnąć adres od woźnicy, który go tam
zawiózł. Samuel nie zostawił dla niej żadnych wskazówek, ojciec zaś oznajmił jej, że nie ma pojęcia,
gdzie można znaleźć doktora Hastingsa, i bynajmniej nie jest tego ciekawy.
Skoro już znalazła się we właściwym miejscu, przedstawiła gospodarzowi wymyśloną przez siebie
historyjkę i wskazano jej pokój, w którym Sam ukrył się jak w norze. Zapukała i w odpowiedzi
usłyszała zachętę do wejścia. Prawdopodobnie Samuel oczekiwał służącej z obiadem.
Evie uśmiechnęła się pod nosem. Jej z całą pewnością się nie spodziewał, musiał jednak polubić
niespodzianki. Otwarła drzwi i szeleszcząc fałdami sukni, weszła do środka.
– Dzień dobry, doktorze Hastings. Przyjechałam dokończyć naszą rozmowę.
– Evie. – Podniósł się zza biurka, przy którym siedział; strącony z blatu modlitewnik spadł na
podłogę.
Nie znała go jako człowieka niezbyt religijnego, ale ludzie się zmieniali. On prawdopodobnie nie
uważał jej za wyrafinowaną debiutantkę. Teraz cofał się od drzwi z miną przestraszonego
zwierzęcia.
Nadzwyczaj męskiego zwierzęcia, musiała przyznać gwoli uczciwości. Był bez surduta, rękawy
koszuli podwinął, żeby nie zabrudzić mankietów. Widziała mięśnie i ramiona szersze i mocniejsze,
niż sobie wyobrażała. Przełknęła ślinę, przypominając sobie, tylko na moment, dlaczego absolutnie
nie należało się wdzierać do pokoju żadnego dżentelmena, żeby prowadzić z nim rozmowę na
osobności.
Tylko że tym dżentelmenem był Samuel. I nie bała się niczego, co mogłoby między nimi nastąpić…
cokolwiek by to miało być.
– Skąd się tu wzięłaś? – spytał niepewnym tonem. – I dlaczego w ogóle wpuścili cię na górę?
Właściciel gospody przez takie zachowanie uzna cię za zwykłą ladacznicę.
– Bzdura. – Mrugnęła zadziornie, próbując go zachęcić do uśmiechu. – Powiedziałam mu, że
jesteśmy rodziną. Co dziwnego w tym, że siostra odwiedza brata?
Wydał z siebie dziwny, zduszony jęk, jakby nie do końca umiał nad sobą zapanować, po czym
odezwał się słabym głosem:
– Mimo to uważam, że postąpiłaś bardzo niewłaściwie.
– Przecież nie mogłam pozwolić, żebyś opuścił mnie w złości. Nie chcę się rozstawać w taki
sposób. W ogóle nie chcę się rozstawać. – Spojrzała na podróżny kufer stojący na podłodze. Nie
ulegało wątpliwości, ze Samuel znów się pakował. – I na pewno nie chcę, żebyś wyjechał tak jak
poprzednio, bez słowa.
Z trudem powstrzymała łzy, przełykane smakowały tak samo jak te, które wylewała, gdy ją opuścił
po raz pierwszy. Od tamtej pory już nie płakała. Kobiecy płacz mógł wzruszać mężczyzn, ale
zdecydowanie woleli, kiedy się uśmiechała. Opuściła więc głowę, żeby się wydać odpowiednio
skromną i zawstydzoną niestosownym zajściem.
– Nie będę już wspominać o szukaniu posady dla ciebie. W ogóle nie będę się wtrącać. Ale
obiecałeś, że zostaniesz na ślub. Pamiętasz? Obiecałeś. Nie możesz złamać danego słowa z powodu
jakiegoś głupiego nieporozumienia. Wybacz mi. – Spojrzała na niego spod rzęs i jednocześnie
wyciągnęła rękę. Skrucha i bezradność zaprawione odrobiną flirtu powinny odpowiednio zadziałać,
pomyślała.
Zignorował jej wysuniętą dłoń, wciąż sztywno oparty o ścianę.
– Nie ma czego wybaczać. Zrobiłaś to, kierując się troską, więc dziękuję ci, że próbowałaś mi
pomóc, jakkolwiek muszę odmówić. Spełnię twoją prośbę i zostanę na ślub. Kupię nawet nowy
surdut na tę okazję i każę sobie porządnie zawiązać krawat, żeby ci nie zrobić wstydu przed St.
Aldrikiem.
Ostatnie zdanie wypowiedział chłodnym tonem, z dziwnie ściągniętymi rysami. Wyglądał i brzmiał
tak samo nieprzekonująco, jak ona się czuła, próbując go chwytać w pułapkę przy użyciu kobiecych
sztuczek. Zrobił pauzę; nim znów się odezwał, zwilżył usta, jakby musiał się przygotować
wewnętrznie na odpowiedź.
– Zatem kiedy odbędzie się ślub, na który tak gorliwie mnie zapraszasz?
Uśmiechnęła się triumfalnie.
– Nie mam pojęcia, naprawdę. Jeszcze nie powiedziałam tak, jak zapewne pamiętasz. Ale jeśli
miałbyś wyjechać natychmiast po tym, jak zostanę mężatką, to chyba podjęcie decyzji zajmie mi
trochę czasu.
Wychylił się naprzód, jakby chciał nią potrząsnąć, wzburzony tą niesłychaną bezczelnością, ale
szybko przyszło opamiętanie i tylko przejechał palcami po włosach.
– Słowo daję, Evelyn, swoim zachowaniem potrafisz doprowadzić człowieka do szaleństwa.
– Tak mi mówiono – przyznała z uśmiechem. – Dobrze widzieć, że nie jest ci to całkiem obojętne.
– Zrobiła krok w jego stronę, wykorzystując swą przewagę. – Kiedyś byliśmy sobie bliscy, chociaż
bardzo się starasz temu zaprzeczyć.
– Jak rodzeństwo – rzekł z naciskiem.
Pokręciła głową. Musiał wiedzieć, co do niego czuła. Nie starała się ukryć swojej miłości. Jednak
nie dał jej szansy. Zanim wyjechał na uniwersytet, nie uzyskała wówczas od niego żadnej obietnicy,
która by jej kazała czekać na jego powrót. Teraz, kiedy byli sami, wiedziała, że lepsza okazja się nie
zdarzy.
– Zawsze byłeś dla mnie więcej niż bratem, Sam.
– Ale ty zawsze byłaś dla mnie ukochaną młodszą siostrą – powiedział z uporem. – I z dumą myślę
o tym, że wkrótce będę cię musiał nazywać „waszą książęcą mością”. Co nastąpi, kiedy przestaniesz
zwodzić biednego St. Aldrica.
– Nie mogę przyjąć jego oświadczyn, wciąż nie znając odpowiedzi na pytanie, czy właśnie ku
niemu się skłania moje serce – powiedziała.
Widziała, jak się żachnął.
– Bez wątpienia odpowiedzi na tego rodzaju pytania padły już dawno, Evelyn.
– Kiedy mnie opuściłeś bez wyjaśnienia? – podsunęła.
– Wiedziałaś, że mam wyjechać na studia.
– Ale się nie spodziewałam, że cały czas będziesz uciekał. Tak jak się nie spodziewałam, że dziś
znowu uciekniesz w połowie niewinnej rozmowy na temat twojej przyszłości.
– Przyszłości, którą ty chciałaś dla mnie wybrać – przypomniał jej z naciskiem.
– A ty pragniesz czegoś innego?
Może czuł do innej dziewczyny to, co ona czuła do niego? – zadała sobie pytanie w duchu. Jeśli
rzeczywiście tak było, nie mógł po prostu szczerze powiedzieć? Jeśli chciał oszczędzić jej bólu, to
źle ocenił sytuację. Wyjaśnienie wprost powodu odrzucenia byłoby lepsze niż pozostawianie jej
domysłów.
Jeśli istniała inna kobieta, to wytłumaczenie uników Samuela znajdowało się tu, w tym pokoju. Inna
kobieta bez wątpienia zadbałaby o to, by pamiętał, że ktoś czeka na jego powrót, dałaby mu pukiel
włosów, miniaturowy portret albo jakiś inny dowód swych uczuć. Eve musiała tylko znaleźć tę rzecz,
by wszystko stało się jasne. Miała przed sobą kufer podróżny i lekarską torbę, które należało
przeszukać.
Przesunęła końcami palców po krawędzi otwartego kufra, a potem odwróciła się szybko, opadła na
kolana i zaczęła przeglądać zawartość.
Nie znalazła niczego. Bagaże mieściły głównie narzędzia związane z wykonywanym przez Samuela
zawodem.
Już to, że miał zawód, stanowiło osobliwą nowość, jako że większość dżentelmenów nie posiadała
żadnej użytecznej profesji. Evie doglądała w chorobie mieszkańców ich wiejskiej posiadłości
z całkiem dobrym skutkiem, choć bez pomocy prawdziwego lekarza. Wystarczał jej do tego instynkt,
zioła oraz igła i nici z pudełka do ręcznych robótek. Jej działania były jednak aktami dobroczynności,
a nie rzeczywistą pracą.
Teraz miała przed sobą rozmaite przedmioty, którymi mógł się posługiwać odpowiednio
wykształcony lekarz. Uznała je za rewelację. Czytała w medycznych książkach o używaniu tego
rodzaju instrumentów, ale nigdy dotąd nie wiedziała ich na własne oczy.
Leżały przed nią starannie poukładane, nieskazitelne w swej czystości, rozmieszczone według
wyraźnego porządku. Lancety z gładkimi szylkretowymi trzonkami, błyszczące stalowe piły i świdry
do kości, skalpele o przerażających ostrzach oraz zakrzywione igły nawleczone jedwabiem
i katgutem. Poniżej w równych rzędach stały kobaltowoniebieskie buteleczki z lekarstwami i dziwne
kuliste naczynia z pijawkami.
Trzecią warstwę stanowił zbiór bardziej tajemniczych przedmiotów, trudniejszych do
zapakowania, niemniej bardzo użytecznych: strzykawka z wydrążonej piszczeli, wykonane z kości
słoniowej i srebra łyżeczki do podawania leków oraz kleszcze. Evelyn obejrzała wszystko po kolei.
– Szukasz czegoś, Evie? – Samuel zachowywał się tak cicho, że prawie o nim zapomniała,
pochłonięta swymi odkryciami. Odniosła wrażenie, że jej ciekawość go uspokoiła. Nie przywierał
już nerwowo do ściany, podszedł i stanął za jej plecami. Głos także mu się zmienił. Zamiast
tłumionej rozpaczy, pobrzmiewała w nim dezaprobata zaprawiona rozbawieniem i czułością.
Miała ochotę się odwrócić i odpowiedzieć mu szczerze: „Owszem, szukam czegoś, co mi pomoże
cię zrozumieć”. Poprzestała jednak na połowicznej szczerości:
– Jestem ciekawa twojej pracy. – Podniosła na niego wzrok, siedząc na podłodze z podkurczonymi
nogami.
– Po raz kolejny pokazujesz mi, że te lata wcale cię nie zmieniły. Zawsze byłaś okropnie
ciekawskim stworzeniem. – Odprężył się na tyle, że był w stanie usiąść na brzegu łóżka. – Chcesz,
żebym ci coś objaśnił?
– Znam większość z tych narzędzi – oznajmiła.
– Doprawdy? – Nie krył zdziwienia.
– Uczyłam się – przyznała. – Zamówiłam te same książki, które miałeś w Edynburgu,
i przeczytałam je od deski do deski.
Inny mężczyzna mógłby kwestionować jej zdolność do zrozumienia treści zawartych w medycznych
podręcznikach. Samuel zapytał jedynie:
– Twój ojciec o tym wie?
Trudno było wyznać prawdę, patrząc mu przy tym w oczy. Evie nie uważała się za osobę kłamliwą,
kiedy Sam ją opuszczał. Choć często nie zgadzała się z ojcem, nigdy otwarcie mu się nie
sprzeciwiała. Coś jej jednak kazało trzymać przed nim w tajemnicy zakres swojej wiedzy.
– Wiesz, że nie. Nie pochwalałby tego. Sądzi, że zajmuję się chorymi w taki sam sposób, jak inne
kobiety, dając im bulion i dobre słowo, a także ziołowe napary, których używałaby matka, gdyby
żyła. Jednak ja wolę podchodzić do leczenia bardziej… naukowo. – Nagle się zaniepokoiła. – Ale ty
mu nie powiesz, prawda?
Samuel parsknął śmiechem.
– Oczywiście, że nie. – Szybko wróciła poważna mina. – Nie powiem też St. Aldricowi. Wątpię,
żeby się spodziewał u żony tak dziwnych zainteresowań.
Gdyby Samuel ją kochał, tak jak miała nadzieję, mógłby zrobić użytek z tej wiadomości, krzyżując
jej małżeńskie plany wobec księcia. Tymczasem on okazał szlachetność. Westchnęła.
– Mężczyzn czasem trudno zrozumieć. Nie mają nic przeciwko temu, żebyśmy się zajmowały
chorymi, pod warunkiem że robimy to, pozostając w ignorancji. Czyżby nie chcieli, by chorzy
dochodzili do zdrowia? – Przechyliwszy głowę na bok, patrzyła na Samuela, oczekując szczerej
odpowiedzi na swe kolejne pytanie: – Co sądzisz o moim postępowaniu? Źle, że chcę wprowadzić
w czyn to, co wyczytałam na stronach medycznych podręczników?
Zastanowił się przez chwilę.
– Chyba tego nie pochwalam. W medycynie jest wiele rzeczy, dobrze mi znanych, przy których nie
chciałbym cię widzieć. Wiem jednak, jak trudno cię zniechęcić, kiedy już sobie coś postanowisz.
Masz swój rozum, Evie, wiesz, czego chcesz. I moja dezaprobata tego nie zmieni. – Nie wyglądał,
jakby go to martwiło czy gniewało. Patrzył na nią ze spokojnym zrozumieniem, na które w duchu
liczyła.
– Myślisz, że mogłabym być dobrym lekarzem?
– Nie przyjmą cię na studia, rzecz jasna – odpowiedział. – Ale gdybyś mogła studiować, nie
zabrakłoby ci do tego bystrości umysłu. Powiadasz, że orientujesz się w zawartości mojej torby?
Przytaknęła ruchem głowy.
– Oczywiście. – Uniosła jedno z narzędzi. – Kleszcze do odbierania porodów. Nie są niezbędne.
Większość problemów przy narodzinach może być rozwiązana w inny sposób, jeśli ma się
cierpliwość i odpowiednio małe ręce.
Wytrzeszczył oczy.
– Mówisz z doświadczenia?
– Pamiętasz nasz stary dom na wsi? Thorne Hall leży na uboczu. Najbliższy lekarz mieszka kawał
drogi stamtąd, więc nauczyliśmy się radzić sobie bez fachowej pomocy medycznej. Stałam się
całkiem sprawną położną, doktorze Hastings.
– I na tym poprzestajesz? – Obawiała się potępienia z jego strony, ale Samuel zadał to pytanie
tonem łagodnej rezygnacji, jakby z góry znał odpowiedź.
– Może angażuję się w leczenie bardziej, niż niektórzy by sobie życzyli – przyznała. – Możliwe też,
że bywam przy łóżkach chorych i w izbach rodzących częściej, niż wypada. Ale nie biorę pieniędzy
za to, co robię.
– No cóż… – Uśmiechnął się ironicznie. – Przynajmniej nie zagrażasz moim interesom.
– Ani trochę. Poza tym przypuszczam, że masz niewielkie doświadczenie, jeśli chodzi
o przyjmowanie porodów, skoro praktykowałeś na statku pełnym mężczyzn. – Odłożyła kleszcze na
ich miejsce w torbie. – Zwłaszcza jeśli polegasz na takich rzeczach. Oczywiście i one bywają
przydatne. Ale na ogół potrafię dać sobie radę bez nich.
Pochylił głowę, żeby ukryć uśmiech.
– Zatem ustępuję przed twoim większym doświadczeniem na tym polu. Czego jeszcze chciałabyś
mnie nauczyć?
Wskazała świder.
– To służy do trepanacji czaszki. A to są narzędzia do odciągnięcia skóry i uniesienia kości z rany.
– Chwyciła za trzonek i przekręciła nadgarstek. Myśl o ratowaniu chorego przez wiercenie dziur
w jego głowie wydała jej się dość niesamowita. – Musiałeś kiedyś robić coś takiego?
Samuel znów się zaśmiał.
– W ogóle się nie zmieniłaś, Evie. Nadal interesują cię dziwne rzeczy. Owszem, używałem tych
narzędzi. Raz z sukcesem. A raz bez. – Jakby mu zależało na zmianie tematu, podszedł do kufra
i wyciągnął ze środka hebanową tuleję. – Jestem pewien, że tego nie rozpoznasz.
Obróciła przedmiot w dłoniach, szukając w jego wyglądzie wskazówek, które by sugerowały
przeznaczenie.
– Nie mam pojęcia, co to jest.
– Nic dziwnego. To stetoskop, podejrzewam, że posiadam jeden z niewielu w Anglii. Wziąłem go
od francuskiego chirurga z jednego ze zdobytych przez nas statków. Zastępuje młotek neurologiczny
przy osłuchiwaniu płuc i serca.
– Fantastycznie. Musisz mi zademonstrować. – Wychyliła się naprzód i podała mu tuleję.
Obrót sytuacji wzbudził jego niepokój. Przez chwilę gapił się na stetoskop, a potem przeniósł
wzrok na Evelyn. Następnie wziął głęboki oddech, umieścił jeden koniec tulei na gołej skórze
w dekolcie sukni, po czym ostrożnie przyłożył ucho do drugiego końca. Przesuwał narzędzie w różne
miejsca, prosząc za każdym razem, by nabierała powietrza, wreszcie z poważnym skinieniem
oświadczył, że jest zdrowa. Zakończył badanie z widoczną ulgą.
Zatem jej bliskość go przerażała… – stwierdziła z niepokojem. Widziała, że badając ją, starał się
zachować profesjonalny dystans. Ale przecież dobrze się nauczyła przełamywać męskie uprzedzenia.
Poza tym przy Samie mogła sobie pozwolić na większą bezpośredniość. Uśmiechnęła się słodko.
– Teraz ja muszę spróbować na tobie. – Nie czekając na pozwolenie, wyjęła mu tuleję z dłoni.
Następnie rozpięła kilka guzików jego kamizelki i rozchyliła poły koszuli pod szyją.
– Evelyn! – Próbując się przed nią cofnąć, uderzył plecami o wezgłowie łóżka.
– Och, Sam! – zaśmiała się. – Nie zachowuj się jak panienka. – Pochyliła się, żeby go osłuchać.
Dźwięki wydały jej się dziwnie głuche w porównaniu z tymi, jakie się słyszało po przyłożeniu ucha
wprost do piersi pacjenta, ale ich wyrazistość była doprawdy niezwykła. Wychwyciła lekką
nierówność oddechu, jakby nie mógł normalnie zaczerpnąć powietrza. Serce w porównaniu do rytmu,
który uważała za normalny, biło głośno i szybko. Na moment się zaniepokoiła. Może był chory?
Czyżby jego nieobecność miała skrywać jakąś fizyczną niedyspozycję?
Przyspieszone tętno mogło również oznaczać coś innego… i miała nadzieję, że właśnie tak jest
w tym przypadku. Przyłożyła dłoń do gołej skóry na jego piersi, żeby przytrzymać koniec tulei,
i poczuła, że w ogóle przestał oddychać, mimo że serce mu galopowało.
Chodziło o nią. Mógł sobie udawać, że jest inaczej, ale moja bliska obecność mąciła mu zmysły,
pomyślała triumfalnie.
Chcąc sprawdzić wysnutą przez siebie teorię, przesunęła dłoń i poczuła, że serce jakby mu
podskoczyło. Spojrzała na niego z przeciągłym uśmiechem.
Wyraz twarzy Sama świadczył o tym, że jest… zdruzgotany.
– No cóż, doktorze Hastings… – Odłożyła stetoskop, ale jej dłoń pozostała na jego piersi. – Jest
pan dziś wyjątkowo pobudzony.
– Evie – ostrzegł tonem osoby, która boi się, że lada moment przestanie nad sobą panować.
– Samuelu? – Poskrobała paznokciami ciepłą skórę, szczerze zdumiona własną śmiałością.
Czekała, aż skorupa jego niechęci wreszcie pęknie.
Tymczasem Samuel chwycił jej rękę, odsunął ją od siebie i zakrył ubraniem miejsce, którego
dotykała.
– Nie zachowuj się nonsensownie. Gdyby ktoś odkrył, że dotykasz jakiegoś mężczyzny w taki
sposób, na nic by się zdało tłumaczenie zainteresowaniem dla medycyny. Twoja reputacja ległaby
w gruzach.
– Nie dotykam „jakiegoś mężczyzny” – wyjaśniła cierpliwie, klękając u jego stóp. – Tylko ciebie.
– Tylko mnie… – Westchnął zrezygnowany. – Musisz pamiętać, że jesteśmy już dorośli, Evelyn.
Zabawy, które mogły się wydawać całkiem naturalne dwadzieścia lat temu, nie są już stosowne.
– Może znasz jakieś inne, odpowiedniejsze? – Wiedziała, że pytanie jest zuchwałe, i z tym większą
ciekawością czekała na odpowiedź.
– Nie. – Zwilżył usta językiem i przełknął ślinę, jakby rozmowa z nią stanowiła duży wysiłek.
– Dlaczego tak się mnie boisz, Sam?
– Boję się? – powtórzył, chcąc zyskać na czasie; jego mina świadczyła niezbicie, że Evelyn ma
rację. Był przerażony.
Przysunęła się bliżej, położyła mu dłonie na kolanach i podniosła wzrok na jego twarz. Jeśli bał się
odrzucenia, powinien wiedzieć, że nic takiego mu nie grozi.
– Aż tak bardzo się zmieniłam, Sam? Bo przecież nigdy nie budziłam w tobie lęku. Raz nawet mnie
pocałowałeś – przypomniała mu.
– Doprawdy? – Uciekł spojrzeniem. – Nie bardzo pamiętam.
– A ja pamiętam doskonale. To się stało tydzień przed twoim wyjazdem. Spędzaliśmy w ogrodzie
letni poranek. Bawiliśmy się w chowanego. Ja się chowałam. Złapałeś mnie i chwyciłeś w pasie.
Twoje spojrzenie nagle spoważniało, przyciągnąłeś mnie do siebie i pocałowałeś w usta.
– Ach, tak. – Choć wydawało się to niemożliwe, poczuł się jeszcze bardziej nieswojo.
– A wkrótce potem opuściłeś mnie i wyjechałeś na studia.
– To było bardzo głupie z mojej strony. Ale byliśmy wówczas bardzo młodzi, czyż nie?
– Miałam piętnaście lat – przypomniała mu. – Niektóre dziewczęta w tym wieku są już mężatkami.
– A teraz masz dwadzieścia jeden. I prawdopodobnie wyjdziesz za mąż znacznie lepiej, niż gdybyś
się pośpieszyła i stanęła u ołtarza w tak młodym wieku – powiedział takim tonem, jakby chciał sam
siebie przekonać.
– Mogłabym być teraz żoną lekarza, gdyby poprosił mnie o rękę.
– Evie. – Tylko tyle miał jej do powiedzenia? Tym razem jej imię zabrzmiało w jego ustach smutno
i tęsknie.
– Skoro ty nie zamierzasz mówić otwarcie, ja muszę – oznajmiła. – Żebyś nie mógł udawać, że
mnie źle zrozumiałeś. Jeśli mi się oświadczysz, przyjmę twoje oświadczyny. Jeśli chcesz, pojadę
z tobą do Gretna Green choćby jeszcze dzisiaj.
– St. Aldric… – zaczął, omal nie dławiąc się tym nazwiskiem.
– Nic dla mnie nie znaczy – przerwała mu, dotykając otwartą dłonią jego policzka. – Nic
w porównaniu z tobą.
Wreszcie się poddał. Chwycił jej rękę i przycisnął do ust. Wargi miał gorące, niemal parzyły jej
skórę. Wydały jej się jeszcze gorętsze, kiedy przyciągnął ją do siebie i przywarł nimi do jej ust.
Jeśli sądziła, że pocałunek będzie podobny do tamtego sprzed lat, to się myliła. Napierając mocno,
zmusił ją do rozchylenia warg, i ich języki się spotkały. Pieszczota, z początku delikatna, stawała się
coraz bardziej namiętna, w miarę jak Evie poddawała jej się z drżeniem. Wtulona w Samuela, czuła
na brzuchu jego twardniejącą męskość. Na myśl o tym, że wypełnia ją sobą, jęknęła zmysłowo.
Był podniecony. Wystarczyło mu się poddać, by wkrótce zapomniał o wszelkich oporach.
Wiedziała, że jest gotowa mu ulec bez wahania. Wiedziała też, że kiedy to się stanie, Samuel już
nigdy jej nie opuści.
Ujęła jego dłoń i położyła na swojej piersi. Już po pierwszym, lekkim muśnięciu sutka zrobił się
jeszcze twardszy. Podniósł drugą rękę, jakby chciał obie krągłości po równo obdarzyć uwagą.
Pocałunek stał się gwałtowny, Evelyn miała wrażenie, że każdym ruchem języka Samuel sięga aż do
jej duszy.
Wyobrażała sobie, że odda mu się z namiętną uległością, lecz nagle zapragnęła czegoś więcej.
Chciała poczuć jego ręce na swej nagiej skórze, kiedy będzie ją wypełniał. Klęczała przed nim,
uwięziona między jego rozsuniętymi udami. Zaczęła przesuwać po nich dłońmi, tam i z powrotem, za
każdym razem zbliżając się coraz bardziej ku pachwinom.
Czuła mrowienie w końcach palców, tak bardzo pragnęła go pieścić. Miała świadomość, że
wystarczy jeden zmysłowy dotyk, by nieodwracalnie należała do Samuela. Muskając go przez
ubranie, przeniosła ręce wyżej i zajęła się rozpinaniem spodni.
Odepchnął ją od siebie, jednocześnie cofając się na łóżku, jakby chciał się znaleźć możliwie
najdalej od niej. Na jego twarzy malowało się przerażenie; zdecydowanym ruchem pokręcił głową na
boki. Następnie otarł usta wierzchem dłoni. To był gest obrzydzenia.
Wskazał jej drzwi.
– Nie rozumiem – wyszeptała w osłupieniu. Łzy cisnęły jej się do oczu, z trudem zdołała je
powstrzymać. Płacz stanowił najbardziej prymitywną z kobiecych sztuczek. Nie zamierzała jej
stosować wobec Samuela, niezależnie od tego, jak bardzo ją ranił. – Jeśli mnie kochasz…
– To nie jest miłość – rzekł z mocą, znów chłodny i opanowany. – Wątpię, bym w ogóle był zdolny
do tego uczucia. Jeśli mnie cenisz, jak sama twierdzisz, podnieś się z kolan i wyjdź.
– Mam cię opuścić? – Teraz, kiedy go w końcu znalazła, chciał, żeby odeszła?
– Wyjdź za St. Aldrica. Bądź bezpieczna i szczęśliwa. Na litość boską, kobieto, odejdź i zostaw
mnie w spokoju. – Wstał i znów chwycił ją za ramiona, ale tym razem nie do pocałunku. Podniósł ją
z klęczek i odwrócił przodem do wyjścia. Następnie otworzył drzwi i wypchnął ją na korytarz.
Słowa jej przeprosin zagłuszyło głośne trzaśnięcie.
„Musisz zrozumieć, mój chłopcze, że to absolutnie niemożliwe…”
Samuel dzikim wzrokiem rozejrzał się po pokoju, szukając butelki, którą już zdążył zapakować.
Rum. Palący, cierpki, w niczym nie przypominał smaku słodkich warg Evelyn. Wyciągnął korek,
zaczerpnął łyk trunku, wypłukał nim usta i wypluł do miednicy, w nadziei, że pozbędzie się
wspomnienia pocałunku.
Nic, czego się nauczył na lądzie i na morzu, nie mogło wyjaśnić uczuć, jakie w tym momencie nim
targały. Rozumiał zasady przepływu krwi, mechaniczne i chemiczne procesy wpływające na nastrój,
budujące w organizmie napięcie, które domagało się rozładowania.
Nic jednak nie tłumaczyło diabelskiej chuci, która nim zawładnęła, pchającej go w objęcia jedynej
kobiety, niemogącej należeć do niego.
„To moja wina. Nie powinienem był was wychowywać razem. A już przynajmniej należało
postawić jasno sprawę łączących was więzów, żeby zapobiec takiej sytuacji…”
Słowa lorda Thorne’a stały mu w pamięci równie żywo, jak w dniu, gdy je usłyszał. I teraz,
podobnie jak wówczas, nie dawały mu żadnej pociechy.
„Twoje narodziny były wynikiem młodzieńczego błędu. Moja żona, oczywiście, okazała
zrozumienie. Zgodziła się, żebyśmy cię wzięli do siebie. Mój naturalny syn mógł uśmierzyć nieco jej
samotność. Nie mieliśmy własnych dzieci. A kiedy, w końcu, los się do nas uśmiechnął, nie przeżyła
na tyle długo, by poznać naszą Evelyn.”
Dlaczego nie zostawili go tam, gdzie był? Jeśli chodziło o wypełnienie obowiązku, mogli to zrobić
na odległość, poprzez regularne, anonimowe wpłaty opiekunom. Wówczas nie poznałby Evelyn.
Życie bez Evie było jego największym pragnieniem i zarazem najgorszym sennym koszmarem.
Samuel roześmiał się z goryczą; pociągnął kolejny łyk rumu, żeby wypłukać niemiły posmak.
Gdyby rozumiał, kim jest dla niego Evie, nigdy by się w niej nie zakochał.
Usiadł przy biurku, sięgnął po różaniec i Biblię, tak zaczytaną, że sama się otwierała na Księdze
Kapłańskiej.
Nie będziesz odsłaniać nagości swojej siostry, córki twojego ojca lub córki twojej matki, bez
względu na to, czy urodziła się w domu, czy na zewnątrz (Kpł 18,9).
Modlił się, jak zawsze, o siłę i przebaczenie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Evelyn! Przestań dręczyć to biedne kociątko i zajmij się rąbkiem sukni. Jak możesz myśleć, że
uda ci się najzwyklejszy ścieg, skoro pozwalasz temu zwierzęciu ciągnąć brzeg tkaniny!
– Przepraszam, ciociu Jordan. – Evelyn popatrzyła na trzymaną na kolanach suknię, starając się
wykrzesać z siebie odrobinę zainteresowania. To jej ojciec zażyczył sobie, by Evelyn uczyła się
szycia, jak przystało młodej damie. W wolne wieczory była zmuszona cierpliwie znosić lekcje
szycia, a także wiele krytycznych uwag dotyczących jej zachowania. Te sesje były przyjmowane jako
dopust boży, zarówno przez Evelyn, jak i nieszczęsną ciotkę w roli nauczycielki.
Odłożyła suknię i posadziła sobie kotkę na kolanach, pozwalając jej łapać koniec nitki.
– Nie powinnaś winić Diany za to, że nie mam talentu do szycia. Szło mi okropnie, zanim się tu
pojawiła.
– Masz teraz zdecydowanie lepsze maniery niż przed laty – powiedziała ciotka. – I jesteś o krok od
osiągnięcia sukcesu z St. Aldrikiem. Usidlanie księcia jest na pewno zajęciem o wiele ciekawszym
niż szycie.
Gdyby chodziło o coś innego niż szycie spódnic sukni, Evelyn z pewnością bardziej by się starała.
Pamiętała stronice książek Samuela na temat szycia ran i zastanawiała się, czy rozległe rany są
trudniejsze do zszycia niż drobne skaleczenia, którymi się zajmowała. Oczywiście szwy powinny być
większe i liczniejsze. Celując igłą w tkaninę, wyobrażała sobie, jaki opór stawia skóra, trudności
spowodowane przez syk bólu pacjenta…
– Evelyn!
Drgnęła i ukłuła się w palec. Zamachała dłonią, a potem uniosła rękę, by kropelka krwi nie
spłynęła na suknię. Pomyślała o licznych metodach tamowania krwawienia i o upuszczaniu krwi dla
utrzymania równowagi humorów.
Z pewnością te wiadomości nie przydadzą się żonie księcia. Nigdy nie miała jednak zamiaru zostać
księżną. Zgłębiała tajniki medycyny, by w dniu, w którym Samuel w końcu zrozumie swój błąd
i wróci po nią do domu, okaże się dobrą, przydatną żoną. Jeśli będzie rozumiała, na czym polega jego
praca, zawsze znajdą temat do rozmowy.
Nie dał jej jednak okazji do wykazania się tak ciężko zdobytą wiedzą. Starała się kierować
rozmowę na tematy związane z fizycznością, dając mu do zrozumienia, czasem w sposób
nieprzystający damie, że dysponuje sporą wiedzą z zakresu biologii.
Być może poczyniłaby większe postępy, gdyby schowała stetoskop do kufra i skierowała rozmowę
na temat stosowania pijawek albo stawiania baniek, jak uczyniłaby to dawna Evie. Albo gdyby
zachowywała się jak pełna wdzięku, bystra młoda dama, tak jak nauczyła ją tego ciotka Jordan.
Tymczasem usiłowała występować w obu wcieleniach naraz i w rezultacie poniosła klęskę.
Nie spodziewała się jednak tego, co nastąpiło. Być może zbytnio idealizowała przeszłość. A może
jego czułość zmieniła się w namiętność podczas rozłąki?
Zaprzeczył temu. Miała wrażenie, że nie potrafi odróżnić miłości od pożądania. Ona sama
z pewnością nie myliła miłości z pożądaniem po tym wszystkim, co razem przeżyli. Z jakiego innego
powodu czekałaby przez tyle lat na jego powrót? Wciąż była panną, w sercu i w duszy. Chociaż
Samuel bardzo jej się podobał fizycznie, pragnęła go nie tylko dlatego.
Pomyślała o pocałunku.
Musiała przyznać, że po tym, jak ostatnio znalazła się w jego ramionach, pożądanie dało o sobie
znać. A więc to o tym pisali poeci i to dlatego mężczyźni walczyli o Helenę pod Troją, stwierdziła
w duchu. To uczucie znacznie się różniło od tych, których doświadczała w ubiegłym tygodniu. Było
silniejsze. Pamiętała je tak dobrze, jakby całowali się zaledwie przed chwilą. Mogła je
błyskawicznie wskrzesić.
Zastanawiała się nad naturą swych uczuć do St. Aldrica. Miała nadzieję, że będzie jej łatwiej
dokonać wyboru po tym, jak porozmawia z Samuelem. Nie myliła się. Była już pewna, że jej sercem
zawładnął właśnie Sam. To, co czuła do Michaela, było jedynie słabą imitacją prawdziwej miłości.
Dlaczego Samuel tego nie rozumiał?
Ciotka Jordan dyskretnie ziewnęła. Evie zrobiła to bardziej otwarcie i rozprostowała ramiona.
Przyniosła kiepsko wykończoną suknię ciotce do oceny. Starsza kobieta westchnęła, najwyraźniej
rozczarowana efektem pracy.
– Spróbujemy znowu w przyszłym tygodniu – powiedziała. – Jutro wybieram się na bal
u Merridewsów jako twoja przyzwoitka.
– Tak, ciociu Jordan.
– Będzie tam też książę. – Ciotka posłała Evie wymowne spojrzenie. – Będziesz miała okazję
zaprezentować swój urok i wdzięk, co, jak widzę, nie sprawia ci trudności.
To oznaczało, że Evie pozostawało coraz mniej czasu do namysłu. Książę mógł się oświadczyć.
Jeśli tak uczyni, dlaczego miałaby mu odmówić? Wszystko wskazywało na to, że Samuel ją opuści,
zanim zdąży poznać prawdę o swoim pochodzeniu. Tę prawdę była mu winna.
Kiedy ciotka wsiadła do powozu, aby udać się do swego londyńskiego domu, Evie udała się na
poszukiwanie ojca. Być może tego popołudnia nie życzył sobie żadnych odwiedzin, jednak dobrze
wiedziała, że jej prośby, błagania i obietnice potrafiły zmienić nawet najbardziej niezłomne
postanowienia.
Znalazła go w gabinecie. Uniósł wzrok znad książki i uśmiechnął się, jakby jej widok go ucieszył.
– Ojcze? – Odwzajemniła uśmiech, dając do zrozumienia, że zamierza poruszyć przyjemne tematy.
Pocałowała go w policzek.
– Moja droga. – Przechylił głowę, jakby przejrzał zamiary córki. – Miło spędziłaś czas z ciotką?
– Tak, ojcze. Przed chwilą pojechała do domu.
– Książę nie złożył ci dziś wizyty – powiedział ojciec, nieznacznie pochmurniejąc.
– Był tu wcześniej – odpowiedziała lekko zniecierpliwionym tonem. Nie chciała rozmawiać
o Michaelu. – Zobaczę się z nim jutro u Merridewsów. Nie może przecież spędzać całych dni
w moim towarzystwie.
– Obawiam się, że odstraszyła go obecność innego mężczyzny w ogrodzie – rzekł ojciec.
– Mówisz o Samuelu? – Uśmiechnęła się, jakby z niedowierzaniem. Nie mogła jednak zaprzeczyć,
że Sam nie jest „mężczyzną”. Rozwiał wszystkie jej wątpliwości na ten temat, kiedy ją pocałował. –
Przecież należy do rodziny, ojcze. I bardzo się ucieszyłam, widząc go po tak długim czasie.
Ojciec zapatrzył się przed siebie.
– Wcale nie radzi sobie tak dobrze, jak się spodziewałem. Pomimo tego, co mówi, wcale nie
potrzebował uniwersyteckiego wykształcenia, żeby zostać lekarzem okrętowym.
– Może czuł, że jest potrzebny w marynarce – zasugerowała. – Zawsze był altruistą. Poza tym
jestem pewna, że po walce dobrze jest mieć na pokładzie kogoś, kto dobrze wie, jak się obchodzić
z rannymi.
– Skoro to go uszczęśliwia, to życzę mu wszystkiego najlepszego. – Ojciec wydał ciężkie
westchnienie, najwyraźniej oczekując zmiany tematu.
– Uszczęśliwia? – powtórzyła jak echo. – Myślę, że raczej chodzi tu o poczucie satysfakcji. Mam
wrażenie, że jest niespokojny.
– To dlatego że nie czuje się już dobrze w tym domu – powiedział ojciec. – Zamierzał stąd wyjść
zaraz po rozmowie ze mną. – Zmarszczył czoło. – Byłem zaskoczony, widząc go w ogrodzie w czasie
wizyty księcia.
– To ja nie pozwoliłam mu odejść – wyjaśniła Evie. – To niedorzeczne, żeby zatrzymywał się na
nocleg w gospodzie, podczas gdy jego dawny pokój czeka na jego powrót. – Miała ochotę nadąsać
się, wydąć wargi, co przynosiło oczekiwany skutek w przeszłości.
– Skoro sprawiał wrażenie niezadowolonego, nie powinnaś była go zatrzymywać. – Ojciec
spojrzał Evie w oczy. – Przychodzi taki czas, że człowiek musi znaleźć swoje miejsce i wiedzieć,
gdzie jest intruzem.
– Przecież nie jest tutaj intruzem. Wychował się tutaj. – Miała rację, ale starała się przekonać do
niej ojca zbyt żarliwie. Zmusiła się do opanowania. – Był dla ciebie jak syn.
– Był moim podopiecznym. Samuel Hastings jest dzieckiem niczyim.
– To nieprawda. Dobrze o tym wiesz. Pochodzi z normalnego związku kobiety i mężczyzny.
– Evelyn! Nie poruszaj takich tematów! Są nieodpowiednie dla damy.
– Nie musiałabym ich poruszać, gdybyś podzielił się z innymi swoją wiedzą. – Wydęła wargi
i była bliska łez. Skoro nie wolno jej poruszać pewnych tematów z powodu tego, że jest kobietą,
trudno jej będzie znaleźć racjonalne argumenty. Tymczasem musiała postawić na swoim.
– Znowu do tego wracasz? – powiedział ojciec i kolejny raz ciężko westchnął. – Evelyn, naprawdę
musisz zrozumieć, że to nie twoja sprawa.
– Ależ to jest jak najbardziej moja sprawa – powiedziała, czując, że drżą jej wargi. Mocno
ucisnęła skaleczony igłą palec, poczuła ból i jej oczy napełniły się łzami. – Bardzo mi zależy na –
zdusiła szloch – obu tych mężczyznach. – Niech nie myśli, że chce pomóc jedynie Samuelowi.
Uśmiechnęła się nieśmiało przez łzy. – St. Aldric byłby ci za to wdzięczny, jestem tego pewna.
Często w chwilach szczerości mówił mi, jak bardzo ubolewa nad tym, że nie ma braci. Byłby
szczęśliwy, odnalazłszy członka rodziny.
– Nie mam prawa podejmować takich decyzji – powiedział ojciec, już mniej pewnym tonem. –
Kiedy chłopiec był jeszcze bardzo mały, obiecałem…
Aha. Łzy zrobiły swoje. Ojciec był bliski wyznania prawdy.
– Wszystkie przyrzeczenia przestały cię obowiązywać po śmierci księcia i księżnej. Pozostał już
tylko Michael. Jest bardzo samotny. Gdyby jego ojciec wiedział, że wyjawienie mu prawdy będzie
dlań błogosławieństwem, z pewnością zwolniłby cię z danego słowa.
Widziała, jak ojciec walczy z pokusą wywarcia wrażenia na księciu. Prawie dopięła swego.
– Dobrze wiesz, że są inne rzeczy, które uczynią St. Aldrica szczęśliwym. Nie będzie sam, mając
żonę i dzieci.
– Będzie je miał – odparła lekceważąco.
– Kiedy?! – spytał ojciec, zmieniając temat. – Dobrze wiesz, czego chce książę, Evie. I czego ja
oczekuję od ciebie. Czeka już wiele miesięcy, a ty jeszcze nie dałaś mu odpowiedzi.
– Uczynię to wkrótce – odpowiedziała.
Prawdopodobnie jednak nie będzie musiała tego robić. Samuel najwyraźniej czuł, że nie jest jej
godny. Jeśli wynikało to z braku pieniędzy albo statusu, z pewnością lepiej było uchodzić za
przyrodniego brata księcia niż za czyjegoś wychowanka.
– Wkrótce? W takim razie w tym samym czasie powiem księciu o jego bracie.
– A więc przyznajesz, że jest jego bratem? – Trudno było uznać to za zwycięstwo, skoro ojciec nie
zamierzał poinformować o tym Samuela.
– Tak – odparł ojciec i jeszcze raz westchnął. – Wypełniłem swoją część umowy, dopilnowując,
aby dziecko odebrało odpowiednią edukację i zdobyło zawód. Dochowałem też tajemnicy. Dopiero
twoje nalegania sprawiły, że ją wyjawiłem.
– Wiedziałam o tym. Wystarczyło mi na nich spojrzeć, kiedy stali obok siebie. – Uczucie triumfu
wyparło na chwilę wszystkie inne doznania.
– A teraz, jak przypuszczam, wydaje ci się, że możesz opowiedzieć im całą historię przy pierwszej
nadarzającej się okazji – rzekł ojciec. Pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą.
– Zrobię to, jeśli ty tego nie zrobisz – powiedziała, tupiąc nóżką jak dziecko.
– W ten sposób zranisz ich obu. Skoro uważasz, że powinni poznać prawdę, musi to się odbyć
cicho, na osobności… i to ja muszę im powiedzieć. Przeżyją szok, nawet jeśli uznają wiadomość za
pomyślną. Mam dokumenty świadczące o tym, że to nie są puste słowa. Skoro już ma się to stać, nie
powinni mieć żadnych wątpliwości.
Ojciec miał rację. Musiała pozwolić mu, by sam wyznał braciom prawdę w odpowiednim czasie.
Jej działania w tej kwestii mogłyby przynieść więcej szkody niż pożytku.
– Dobrze, tylko proszę, nie zwlekaj z tym.
– Zrobię to, kiedy wreszcie skończy się to szaleństwo z twoim brakiem decyzji. – Patrzył jej prosto
w oczy, nieporuszony jej melodramatycznymi gestami. – Byłem wobec ciebie nazbyt pobłażliwy,
Evelyn, i sam ponoszę za to winę. Zachowujesz się jak rozpuszczone, samowolne dziewuszysko.
Mogę ci ustępować w wielu sprawach, jednak w tej kwestii pozostanę nieprzejednany. Jesteś moim
jedynym dzieckiem i wszystkim, co mi pozostało po mojej ukochanej Sarah. Jesteś moim sercem
i moim życiem. Nie będę mógł spać spokojnie, dopóki nie wyjdziesz za mąż. A twoim mężem nie
powinien zostać ktoś z tytułem niższym niż książęcy.
Znalazła się w impasie. Oto nadszedł dzień, w którym dziecięce sztuczki nie zrobią już żadnego
wrażenia na ojcu. Ojciec wyjawi prawdę, jeśli Evelyn wyrzeknie się nadziei.
Rozważyła swoją sytuację, odwołując się do rozsądku. St. Aldric i Samuel dowiedzą się, że są
braćmi. Zasługiwali na to. Podczas ich ostatniego spotkania Samuel wyraźnie dał jej do zrozumienia,
że choćby czekała na niego w nieskończoność, nigdy nie zostanie jej mężem. Oczekiwał od niej, że
wyjdzie za księcia.
Postanowiła zatem przyjąć oświadczyny, tak jak życzył sobie tego jej ojciec. Narzeczeństwo nie
oznaczało jeszcze małżeństwa. Jeszcze wiele rzeczy mogło się wydarzyć, zanim stanie przed
ołtarzem.
Potem napisze do Sama, przedstawi mu swoje zamiary i da mu ostatnią szansę powstrzymania ślubu
z księciem. Jeśli Samuel nie wykona żadnego ruchu, Evelyn postąpi zgodnie z wolą ojca. Nie
przerażała jej perspektywa małżeństwa z księciem. Niepokoiło ją jedynie to, że go nie kocha.
Kochała tylko jednego mężczyznę w swoim życiu. Skoro nie mogła go mieć za męża, należało wybrać
kogoś, kogo przynajmniej lubi.
Wszystko musiało się wydarzyć szybko, zanim Samuel wyjedzie z Londynu do Szkocji albo
ponownie wypłynie. Wstrzymała oddech i postanowiła wprowadzić swój plan w życie.
– Skoro obiecałeś, że powiesz prawdę obu panom, przyjmę oświadczyny St. Aldrica przy
pierwszej okazji, kiedy mi to zaproponuje, co, jak się spodziewam, nastąpi jutro wieczorem. – Teraz
pozostało już tylko wyznaczyć Samuelowi czas, w którym może zmienić zdanie. Spojrzała na
kalendarz na biurku. – W przyszłym tygodniu wydamy bal z okazji zaręczyn. Zapowiedzi będą czytane
od następnej niedzieli. Ślub nastąpi wkrótce potem. O ile ci to odpowiada, wszystko odbędzie się
przed upływem miesiąca. Tylko musisz mi przyrzec, że im powiesz.
Ojciec dłuższą chwilę przyglądał się jej zdumiony, jakby nie mógł się zdecydować, czy ma ją
skarcić za zbytnią samodzielność i stawianie warunków, czy też okazać radość z powodu tego, że
postanowiła go posłuchać.
– To będzie twój prezent ślubny dla mnie – powiedziała przymilnie. – Wątpię, żeby udało mi się
długo utrzymać tę wiadomość w tajemnicy, skoro ją z ciebie wydobyłam z takim trudem. Jestem tylko
kobietą.
Skwitował jej słowa uśmiechem, jakby chodziło o żart, chociaż Evelyn mówiła serio.
– Myślę, że masz rację. Jesteś bardzo kapryśna, moja panno, i wiem, że nie będziesz potrafiła
długo utrzymać języka za zębami. Przyjmij oświadczyny księcia i ustalcie datę balu zaręczynowego.
Zaproś Hastingsa na ten bal i wszystko odbędzie się w ciągu jednego wieczoru.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Nie chcę cię straszyć, lady Evelyn, ale po twoim ramieniu chodzi ogromny pająk.
Evie bez zastanowienia uniosła rękę, by go strzepnąć, ale po chwili zorientowała się, że niczego
nie czuje. Przystanęła i gniewnym wzrokiem popatrzyła na swego partnera w tańcu.
St. Aldric obdarzył ją czułym uśmiechem.
– Nareszcie udało mi się zwrócić twoją uwagę. Punkt dla mnie. W obliczu tak straszliwego
zagrożenia młoda dama powinna pisnąć i rzucić się w ramiona najbliżej stojącego dżentelmena. Nikt
nie oczekuje od niej, że sama upora się z tym problemem.
– Przepraszam… – Usiłowała sobie przypomnieć figury tańca, by móc go płynnie kontynuować. Jak
do tej pory, spisywała się bardzo dzielnie, jednak książę zauważył, że nie skupia na sobie jej uwagi.
– Czy coś się stało? – zapytał.
– Nie – skłamała. – Po prostu nie mogę się skupić.
– Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, jeśli jest to coś, w czym mógłbym ci pomóc. – Patrzył
na nią ze szczerym zatroskaniem. Chociaż nie przestawał się uśmiechać, była pewna, że naprawdę
leży mu na sercu jej dobro i zrobiłby dla niej wszystko, gdyby tylko go o to poprosiła.
Pozwól mi odejść. I spraw, żeby Samuel znów mnie pokochał, pomyślała.
Była to prośba, której spełnienia nie mogła oczekiwać od przyszłego narzeczonego. Poza tym nie
była nawet pewna, czy to jest możliwe.
– Czy wizyta twojego serdecznego przyjaciela przyniosła ci rozczarowanie? – spytał St. Aldric,
przechodząc do sedna sprawy. – Sprawiasz wrażenie odmienionej. Posmutniałaś.
– Przepraszam – powtórzyła, zmuszając się do uśmiechu. – Postaram się być pogodniejsza.
– Nie zmieniaj się ze względu na mnie – odpowiedział. Kiedy znów ujął jej dłoń, uścisnął ją
w geście pokrzepienia. – Nie ponosisz winy za to, co czujesz. Pewnie zauważyłaś, że twój doktor
Hastings bardzo się zmienił od czasu, kiedy widziałaś go po raz ostatni. Przeżyłaś rozczarowanie…
– Tak – przyznała, chociaż pocałunek w żadnym razie nie przyniósł jej rozczarowania.
Popatrzyła na St. Aldrica. Jego pocałunki były tak gładkie i poprawne, jak wszystko inne, co go
dotyczyło. Nawet teraz nie przestawał się do niej uśmiechać.
Odwzajemniła uśmiech. Samuel próbował traktować ją jak siostrę, dopóki nie złamała jego
postanowienia. A więc tak to wygląda, kiedy kobieta nie darzy mężczyzny miłością, ale lubi go na
tyle, by chcieć oszczędzić mu bólu.
– A teraz, po tym spotkaniu, zmieniłaś zdanie na temat naszego małżeństwa?
– Nie wiem, o czym mówisz. – Zesztywniała i pomyliła krok, co książę natychmiast zgrabnie
zatuszował. Miała wrażenie, że przyłapał ją, gdy grzeszyła myślą i ciałem. Nie spodziewała się, że
temat Samuela pojawi się w jego kolejnej propozycji małżeństwa.
Uśmiechał się teraz niemal współczująco.
– Nie jestem ślepy, Evelyn. Miałaś słabość do tego mężczyzny. Myślę, że zakochałaś się w nim,
kiedy byłaś bardzo młoda. Trudno o tym zapomnieć.
– Jesteś zbyt spostrzegawczy – powiedziała. – To twoja jedyna wada. – To nie było jednak
prawdą. Jego wadą była perfekcyjność. Książę nigdy nie mylił kroków w tańcu, jego twarz nigdy nie
zdradzała, że jest zakłopotany, nie czerwienił się.
– Będę nad tym pracował, jak tylko się pobierzemy – zapewnił. – Jeśli zgodzisz się za mnie wyjść,
będę widział tylko tyle, ile będzie ci odpowiadało.
Czyżby dawał jej tym przyzwolenie na zdrady? Z pewnością nie to miał na myśli. Trudno jednak
było się dziwić, że przyszło jej to do głowy, skoro darzyła uczuciem innego. W tej sytuacji przydałby
się mąż, który gotów był przymknąć oko na różne sprawki.
Gdyby życzyła sobie takiego małżeństwa, byłaby zadowolona z tej odpowiedzi. Jednak
świadomość, że księciu nie zależy na niej aż do tego stopnia, by raniła go jej niewierność, sprawiała
jej ból. Nie potrafiłaby darzyć takiego męża szacunkiem. Powróciła myślami do wydarzeń w pokoju
Samuela, skupiając się głównie na końcowych chwilach, kiedy to uznał, że kierowała nimi jedynie
grzeszna chuć. Być może tak to wyglądało od jego strony, jednak Evelyn gotowa byłaby umrzeć
w jego ramionach, byle tylko dać mu ukojenie.
Pod warunkiem że nastąpiłoby to po skonsumowaniu ich związku.
– Czy zareagujesz jakoś na moją deklarację, czy będę zdany na domysły?
– Jaką deklarację? – Z najwyższym trudem odegnała myśli o Samuelu i spojrzała na księcia.
– Że jeśli za mnie wyjdziesz, jestem gotów dostosować się do twoich wymagań.
Złożył propozycję, którą obiecała przyjąć, a tymczasem była tak zajęta rozmyślaniami na temat
innego mężczyzny, że nie słyszała słów przyszłego męża.
– Oświadczę ci się w inny sposób, jeśli zależy ci na mniej oficjalnym tonie. Możemy zadbać o to,
żeby towarzyszył nam blask księżyca, światło świec i klejnoty z mojego skarbca. Ofiaruję ci coś
nowego, jeśli te ci się nie podobają. Uklęknę na jedno kolano. Chociaż nie mam w tym
doświadczenia, zaśpiewam serenadę. Napiszę wiersz. Zrobię wszystko, byle tylko na twojej ślicznej
twarzyczce zagościł uśmiech. Znasz już moje poglądy na temat naszego małżeństwa. Teraz chciałbym
usłyszeć, co ty o tym sądzisz.
Ojciec miał rację. Zbyt długo kazała już czekać St. Aldricowi. Jeśli naprawdę chciała zyskać
aprobatę Samuela, to ją otrzymała, i to niejeden raz. Samuel uznał, że St. Aldric jest doskonałym
kandydatem. Dał również wyraźnie do zrozumienia, że nie ożeni się z nią.
A potem ją pocałował… Nieustannie powracała myślami do tej chwili. Podejrzewała, że będzie
do niej wracać przez resztę życia. Odegnała tę myśl i zwróciła się do St. Aldrica, starając się
w pełni skupić na jego osobie.
– Przepraszam. Nie chciałam być dla ciebie okrutna ani trzymać cię tak długo w niepewności.
Jakoś tak wyszło… Masz rację. Nadszedł już czas, żebym dała ci odpowiedź.
Ku jej zdumieniu, książę zastygł w oczekiwaniu, tak jakby nie był pewien, co usłyszy. Była tak
skupiona na sobie i własnych pragnieniach, że bezwiednie torturowała go swą obojętnością.
Zasługiwał na coś lepszego.
– Oczywiście, że wyjdę za ciebie. Kiedy tylko zechcesz.
– Możemy skorzystać ze specjalnego pozwolenia – powiedział. – Pannom często na tym zależy, bo
chcą pokazać światu, że kawaler ma koneksje. Zdobędę takie zezwolenie, jeśli sobie życzysz. Nie
musimy się jednak spieszyć ze ślubem. Możemy chwilę zaczekać i wszystko należycie przygotować.
Zaczął snuć plany, szczęśliwy jak panna młoda, gdy tymczasem Eve powróciła wspomnieniami do
miejsc, gdzie życie było prostsze, zakończenia szczęśliwsze, a pocałunki tak namiętne, jak być
powinny.
Samuela obudziło pukanie do drzwi. A może to walenie rozchodziło się echem w jego czaszce? To
była słuszna kara. Na morzu przyzwyczaił się do mocnych trunków. Jednak ilość, którą wypił
poprzedniego dnia, osłabiłaby nawet marynarza.
– Doktorze Hastings?
Bez zastanowienia wyskoczył z łóżka i chwycił torbę z lekarstwami.
– Kto tam? Czy jestem potrzebny? – Potrząsnął głową, by zyskać jasność myślenia, i był już gotów
do stawienia czoła wyzwaniu.
– To chyba nic pilnego. Mam dla pana list. – Właściciel gospody czekał w korytarzu, a obok niego
stał lokaj w liberii z Thorne Hall.
To zapewne jakiś uroczy liścik od Evie, która spodziewa się, że będzie okazywał jej swoje
względy, tak jakby nic się między nimi nie wydarzyło. Nigdy jednak nie zapomni jej widoku,
klęczącej pomiędzy jego udami.
Znów potrząsnął głową. Ból pozwalał mu oderwać myśli od Evie. Chcąc chronić jej niewinność,
powinien trzymać się od niej z daleka. Potarł ręką powieki.
– Cokolwiek to jest, powiedz mu, że może to zabrać do diabła.
Lokaj sprawiał wrażenie przerażonego, ale nie ruszył się z miejsca.
– Mam to oddać panu do rąk własnych i zaczekać na odpowiedź, doktorze Hastings. – Kiedy Sam
wyjeżdżał od Thorne’ów, Tom dopiero zaczynał służbę. Był jeszcze dzieckiem, młodszym od Evelyn.
Czyżby wybrała go do tej misji, licząc na to, że Samuel pamięta tego chłopaka, ma względem niego
przyjazne uczucia i nie zechce sprawiać mu kłopotu? Była okrutna, dręcząc go za pomocą takich
sztuczek. Zyskał jednak kolejny dowód na to, że znała go równie dobrze jak on sam. Westchnął.
– No dobrze. – Wyciągnął rękę po list. – Zaczekaj. – Zamknął za sobą drzwi i złamał pieczęć.
Natychmiast rozpoznał charakter pisma. Widywał go bardzo często w listach, które uwielbiał
i których jednocześnie się bał. Wszystko wskazywało na to, że nie może zlekceważyć tej
korespondencji. Nie mógł wyskoczyć z okna na piętrze, by uciec od tego, co go czekało.
Sam.
Wstrzymał oddech. List zaczynał się niewinnie. Bał się jednak tego, co mogła napisać Evie po tym,
co zaszło między nimi.
Przede wszystkim chciałabym Cię przeprosić za to, że przyszłam do Ciebie bez zaproszenia
i sprawiłam Ci kłopot. Nie miałam do tego prawa.
Nie musiała się usprawiedliwiać. To on zachował się haniebnie, popełnił ciężki grzech.
Jestem Ci winna kolejne przeprosiny za to, że starałam się ingerować w Twoje życie i planować
Twoją przyszłość tak, aby odpowiadała moim oczekiwaniom. Jestem pewna, że doskonale
poradzisz sobie bez mojej pomocy. Okazałam się wielką egoistką, starając się Tobą pokierować.
Z całego serca proszę Cię jednak, żebyś nie wracał na morze. A w każdym razie żebyś nie wybrał
tej pracy z mojego powodu. Obiecuję, że uczynię wszystko, abyś był bezpieczny, nawet jeśli będzie
to wymagało ode mnie poniechania wszelkich prób kontaktu z Tobą.
Kochana Evie. Bała się o niego i robiła wszystko, co tylko w jej mocy, żeby ratować jego nic
niewarte życie. Poczuł bolesny ucisk w piersi, odrobinę radości, a zarazem żalu, jak zawsze, kiedy
o niej myślał. Wygładził list i czytał:
Zgodnie z wolą Twoją i mojego Ojca, wobec częstych próśb ze strony księcia, przyjęłam
oświadczyny St. Aldrica. Dla uświetnienia zaręczyn Ojciec w najbliższą środę wydaje bal.
Przypominam Ci, że obiecałeś w nim uczestniczyć. Pomimo tego, co zdarzyło się później, liczę na
to, że dotrzymasz obietnicy.
A niech to! Rzeczywiście powiedział jej, że przyjdzie. Poza tym, niezależnie od tego, co mówił
rozum, nie miał ochoty jeszcze stąd wyjeżdżać.
Jeśli naprawdę chcesz, żebym wyszła za mąż, potrzebuję Twojego wsparcia w tych trudnych
chwilach. Jeśli jednak z jakiegoś powodu wolałbyś, żebym nie poślubiła księcia St. Aldric, musisz
mi o tym zawczasu powiedzieć.
Czekam na Twoją odpowiedź…
Et cetera.
Po raz pierwszy w życiu Evelyn Thorne zastosowała się do jego rady. Oczywiście to była pułapka.
W zakończeniu listu dała mu wyraźnie do zrozumienia, że w każdej chwili może zmienić bieg
wypadków. Wystarczyło tylko ją poprosić, a natychmiast wszystko by odwołała.
Stworzyła mu prawdziwe piekło i bez wątpienia na nie zasługiwał. Podszedł do stołu, sięgnął po
pióro i napisał:
Evie,
nie masz mnie za co przepraszać. To ja ponoszę winę za to, co się stało. Proponuję, żebyśmy
nigdy już nie poruszali tego tematu. Zapomnę o tym, jeśli i Ty zapomnisz.
Jeśli chodzi o mój powrót na morze, to zdaję sobie sprawę z tego, że się o mnie niepokoisz. Nie
mam jeszcze sprecyzowanych planów. Jeśli to jest dla Ciebie takie ważne, zapomnę o marynarce
i rozpocznę praktykę na lądzie.
Nie miał jednak najmniejszego zamiaru pracować dla St. Aldrica. Oczekiwała od niego zbyt wiele.
Jestem bardzo szczęśliwy, że zdecydowałaś się przyjąć oświadczyny księcia. Serdecznie
gratuluję Tobie i Jego Książęcej Mości. Zostanę w Londynie, by, tak jak obiecałem, uczestniczyć
w Twoim balu zaręczynowym i być obecnym na weselu. Masz na to moje słowo. Czekam na dzień,
w którym będę mógł nazwać Cię Księżną, a nie moją małą Evie…
Złożył podpis pod listem, osuszył go bibułą i zapieczętował, a potem otworzył drzwi i przywołał
czekającego w korytarzu lokaja.
Stało się. List był już w drodze do Evie. Czuł się tak, że mógł go z równym powodzeniem napisać
na papeterii kondolencyjnej z czarnymi obwódkami. Mimo że sytuacja od początku nie pozwalała mu
żywić nadziei, czuł smutek, wiedząc, że traci Evelyn na zawsze.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Evie była piękna. Samuel doskonale o tym wiedział. Nigdy nie widział jej ubranej w kosztowne
stroje. Uważał, że wygląda wspaniale w codziennym ubraniu. Tego dnia nie mógł się na nią
napatrzeć. Jej jedwabna suknia miała ten sam odcień błękitu, co oczy, i była równie gładka jak jej
włosy. Smukłą mlecznobiałą szyję zdobił złoty naszyjnik wysadzany diamentami, lśniącymi jak
gwiazdy.
Zapewne Thorne miał rację. Nawet bez więzów krwi stojąca przed nim młoda dama nie była
przeznaczona dla niego. Sam naszyjnik musiał kosztować tyle, ile Samuel zarabiał w ciągu roku.
Nigdy nie byłby w stanie ofiarować jej takiego cacka. Dla niej był to jedynie naszyjnik matki, którego
wcześniej nie nosiła, bo była na to za młoda. Przy St. Aldricu będzie mogła cieszyć się podobnymi
i jeszcze kosztowniejszymi klejnotami. Każdego miesiąca zaprezentuje nową biżuterię, a jej
garderoba będzie pełna sukni na każdą okazję.
Książę u boku dopełniał obrazu. Był wysoki, przystojny i promieniał tak samo jak ona. Uśmiechał
się do niej, jakby uczyniła mu wielki zaszczyt, zgadzając się zostać jego żoną. Byli jak dwie części
posągu, zaprojektowane tak, by idealnie się uzupełniać. Jako księżna, Evelyn będzie olśniewać
urodą, błyszczeć tak jak tego dnia.
Samuel nie potrafił oderwać od niej wzroku. Kiedy spełni dane jej obietnice, jak najszybciej stąd
wyjedzie. Skoro zostaną mu tylko wspomnienia, zadba o to, by każdy szczegół na zawsze pozostał
w jego pamięci. Czekając w kolejce do bycia przedstawionym szczęśliwej parze, starał się ukryć
pożądanie i przywołać na twarz wyraz braterskiej dumy.
– Sam. – Ujęła jego dłoń obiema rękami.
– Evelyn. – Nadstawiła twarz do pocałunku. Nie mógł go uniknąć, nie wzbudzając podejrzeń.
Wykonał pocałunek w powietrzu tuż obok jej policzka. Wargi mu drżały, jakby naprawdę dotknął jej
skóry.
– Cieszę się, że tu jesteś. Bałam się, że nie przyjdziesz – szepnęła mu do ucha. Kiedy się
wyprostował, spojrzała na niego z niepokojem. – To już ponad tydzień.
– Obiecałem przecież, że przyjdę, by cieszyć się twoim szczęściem.
– To bardzo uprzejme z pańskiej strony – powiedział St. Aldric. Stał obok Evelyn, prezentując
postawę posiadacza.
– Serdecznie gratuluję Waszej Książęcej Mości. – Samuel skłonił się sztywno. Czuł się wyjątkowo
niezręcznie.
– Dziękuję, doktorze. – St. Aldric znacznie lepiej radził sobie w obecnej sytuacji.
Evie patrzyła na nich obu, jakby w nadziei, że połączy ich coś więcej niż serdeczna nienawiść.
– Proszę mi wybaczyć. – Samuel uśmiechnął się, tym razem szczerze, na myśl o tym, że rozmowa
dobiegła końca. – Nie mogę przeszkadzać innym gościom.
Oto przeszedł pierwszą próbę ogniową. Teraz musi jakoś znieść kilka godzin uprzejmych
uśmiechów i grzeczności, a potem uda się w swoją stronę. Jednak tam, gdzie pojawiała się Evie, nic
nie było takie proste. Może dlatego że była gospodynią wieczoru, pojawiała się niemal wszędzie
tam, gdzie był Samuel? A może śledziła go w tłumie, pokazując się w miejscach, w których najmniej
się jej spodziewał, i rozdawała uśmiechy i pocałunki?
Za każdym razem odwracał się, udając, że jej nie zauważył albo był zbyt zajęty rozmową z kimś
innym, by zamienić z nią słówko. W końcu przyłapała go na parkiecie, gdzie nie miał już pretekstu, by
się od niej uwolnić.
– Zatańcz ze mną. – Wyciągnęła ku niemu rękę z uśmiechem, pewna, że Samuel przyjdzie do niej
jak zawsze.
– Myślę, że to nierozsądne – powiedział. Na samą myśl o zetknięciu się ich rąk zaczął się pocić.
– Taniec ma być czymś nagannym? – Roześmiała się. – To twoja zawodowa opinia? Myślałam, że
lekarze wręcz zalecają takie niewinne ćwiczenia.
– Wiesz, że nie o tym mówię. – Zniżył głos do szeptu i rozejrzał się dookoła, by zyskać pewność,
że nikt oprócz Evie go nie słyszy.
Kokieteryjnie zatrzepotała wachlarzem.
– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Jeśli za twoją odmową tańca coś się kryje, powiedz mi to
otwarcie.
– Jeśli naprawdę chcesz wyjść za St. Aldrica, to nie powinniśmy razem tańczyć – wycedził przez
zaciśnięte zęby.
– Moje zaręczyny nie powstrzymały mnie od tańczenia ze wszystkimi mężczyznami na tej sali…
z wyjątkiem ciebie. Unikasz mnie.
– Nie – skłamał.
– Jestem pewna, że St. Aldric nie miałby nic przeciwko temu.
– Nie obchodzi mnie, co on sobie myśli. – Wiedział, że mówi jak zazdrosny głupiec.
– Skoro to cię nie obchodzi, to co stoi na przeszkodzie, żebyśmy zatańczyli? Jeśli ludzie zauważą,
że mnie unikasz, zaczną się nad tym zastanawiać. To wzbudzi ich podejrzenia i stanie się pożywką
dla plotek.
Złapała go w sidła. Musiał przyznać, że miała rację. Ktoś mógł poczynić jakąś uwagę na temat
tego, jak dziwnie zachowuje się Samuel w jej towarzystwie. Nie mógł dopuścić do plotek.
Nie przestawała go namawiać, pewna, że nie będzie potrafił się jej oprzeć.
– Następny walc mam wolny. Zatańcz ze mną i przestań się upierać. – Na jej twarzy pojawił się
szelmowski uśmieszek. – Taniec się skończy szybciej, niż myślisz, a ja zapewniam cię, że nie stanie
ci się krzywda.
– Nie! Tylko nie walc! – Powiedział to tak głośno, że jakaś matrona stojąca w pobliżu zmierzyła go
ostrym, karcącym spojrzeniem. Nie potrafił jednak spokojnie myśleć o tym szczególnym tańcu. –
Zatańczę z tobą, jeśli na to nalegasz. Ale proszę, żeby był to jakiś inny taniec.
– Dobrze – odpowiedziała, nie kryjąc rozczarowania. – La Belle Assembly. Właśnie zaczynają.
Zatańczymy z St. Aldrikiem i jego partnerką, więc nie musisz się obawiać, że go zdenerwujesz.
Samuel zmrużył oczy.
– Odmawiam ci nie dlatego, że boję się księcia.
– W takim razie mam rozumieć, że boisz się mnie? – Pokręciła głową. – To nie poprawia twojego
wizerunku w moich oczach.
Jej list zawierał wiele kłamstw. Nie potrzebowała moralnego wsparcia. Szukała jedynie kolejnej
okazji, aby go dręczyć. Mocno ścisnął jej dłoń. W tym uścisku nie było jednak dawnej łagodności.
– W takim razie chodź. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej będziemy mieli to za sobą. Potem
musisz zostawić mnie w spokoju na resztę wieczoru.
Miał rację. To był błąd.
Myślała, że jeśli będzie go kusić na oczach innych, uda jej się wydobyć z niego oczekiwane
wyznanie. W najgorszym razie stworzy sobie okazję do przebywania z nim blisko. Jednak nie takich
wspomnień oczekiwała. Taniec okazał się bolesnym przeżyciem.
Stworzyli czwórkę z St. Aldrikiem i jego partnerką, panną o wielkiej urodzie i małym rozumku.
Okazała się jednak doskonałą tancerką, a w tej chwili nikt niczego więcej od niej nie oczekiwał.
Wymienili ukłony i dygnięcia, po czym rozpoczął się taniec.
Samuel wykonywał figury tańca poprawnie, lecz było widać, że jest spięty. Tymczasem St. Aldric
tańczył z gracją, swobodnie, ciesząc się towarzystwem narzeczonej.
Evelyn obróciła się w stronę Samuela. Wpatrywał się w nią intensywnie, jakby starał się
zapamiętać każdy szczegół. W pewnej chwili stało się to trudne do wytrzymania. Spojrzawszy na
jego ponurą twarz, domyśliła się prawdy.
Samuel był zazdrosny, wściekły, zawiedziony w swych nadziejach. To nie odraza kazała mu się
trzymać z dala od Evelyn. On jej pragnął, równie mocno jak w dniu, w którym się całowali.
Teraz znów tańczyła z St. Aldrikiem. W jego spojrzeniu nie zauważyła niczego szczególnego. Był
już bardzo bliski uczynienia jej swą żoną, mógł więc spokojnie myśleć o czymś innym.
Jednak ilekroć Samuel brał ją za rękę, miała wrażenie, że nie zamierza pozwolić jej odejść.
Zmuszał się do uwolnienia jej z uścisku dłoni. Zgrzytał zębami, starając się skupić na tańcu. Był
sztywno wyprostowany, jakby każde dotknięcie Evelyn sprawiało mu ból.
Kiedy muzyka umilkła, pozwoliła Samowi się odprowadzić. Odszedł bez słowa.
Przez chwilę stała nieruchomo, nie mogąc się zdecydować, a zaraz potem wyszła z sali balowej
i podążyła korytarzami do miejsca, w które musiał się udać.
W ogrodzie było ciemno. W powietrzu unosił się zapach kwiatów, powietrze było ciężkie
i wilgotne, co wkrótce wygna londyńskie elity do Bath albo na wieś. Nie zapalono świateł na
podwórzu i goście nie wychodzili z domu.
Samuel zajął ławkę w cieniu wiązu.
Gdy przycupnęła na ławeczce obok niego, nie odezwał się ani słowem. Przez dłuższą chwilę
siedzieli w milczeniu, nie chcąc psuć nastroju chwili. Odezwał się pierwszy.
– Evie. Obiecałaś mi, że do tego nie dojdzie, jeśli zostanę w Londynie.
– Miałeś rację, mówiąc, że nie powinniśmy tańczyć walca. – Gdyby do tego doszło, zrobiłaby
z siebie widowisko, przywierając do niego. Znalazłszy się w jego ramionach, nie potrafiłaby się
oprzeć pokusie.
Westchnął.
– Więc czujesz to samo? Miałem nadzieję, że nie przeżywasz tego co ja i że wtedy, w gospodzie, to
był przypadek.
Kiwnęła głową.
– Skoro nie możemy rozwijać uczucia, nie powinniśmy nawet próbować.
Nie patrzył w jej stronę. Siedział sztywno jak wtedy, gdy do niego dołączyła.
– Nie rozumiesz wszystkiego. Tak naprawdę tego nie rozumiesz.
– Wiem, że pozostało tylko kilka minut, a potem nie będę już mogła niczego odwołać. Jeśli istnieje
powód, dla którego mogłabym zmienić zdanie, zamierzam z niego skorzystać. – Chwyciła go za rękę
i mocno ścisnęła, mając nadzieję, że wyczuje jej determinację.
– Musisz mi zaufać. Wiem, co jest dla ciebie najlepsze – oznajmił tonem, jakim niejednokrotnie
zwracał się do pacjentów. – Powtarzam: nie ma powodu, dla którego miałabyś nie wyjść za St.
Aldrica. Prawdę mówiąc, nalegam, żebyś to zrobiła.
– Dlaczego z takim uporem grasz rolę starszego brata? – spytała, kręcąc głową w niedowierzaniu.
– Widocznie czuję potrzebę nadrobienia ostatnich lat – odpowiedział. – Potrzebujesz kogoś, kto
nauczy cię rozsądku. Twój ojciec najwyraźniej nie daje sobie z tym rady.
– Czasami się zastanawiam, czy aby nie jesteś tępy, pomimo doskonałego wykształcenia, czy też
sobie ze mnie nie żartujesz. Wiesz, że nie oczekuję od ciebie braterskich porad.
– A co innego mogę ci zaoferować? – jęknął głucho w poczuciu beznadziei.
Evelyn była rozdarta pomiędzy współczuciem a złością. Wszystko wskazywało na to, że jeśli chce
usłyszeć miłosne wyznanie, musi zdobyć się na nie sama.
– Skoro milczysz, powiem bez owijania w bawełnę. Kocham cię, Samuelu. Zawsze będę cię
kochać. Udajesz, że niczego nie rozumiesz. Proszę, Sam, proszę. Zdecyduj się na wyznanie.
Porozmawiam z Michaelem, z ojcem. – Jeszcze raz mocno ścisnęła jego dłoń.
Zwrócił się w jej stronę tak, że ich twarze znajdowały się tuż obok siebie… i nagle zaczęli się
całować jak szaleni w oświetlonym blaskiem księżyca ogrodzie. W jednej chwili powróciło
szaleństwo z pokoju w gospodzie.
Starała się zmusić do opanowania. Zdawała sobie sprawę, że w sali czekają na nią goście.
I mężczyzna, który marzył o tym, aby została jego żoną. Odegnała niepokojące myśli i rozchyliła
wargi do pocałunku. Słyszała szelest swojej sukni, gdy przywierała do Samuela, czuła szybkie ruchy
jego języka i jego smak.
Położył jej rękę na szyi i delikatnie pogładził, nie chcąc burzyć fryzury. Potem przesunął dłonią
zagłębienia szyi i wsunął palce za dekolt sukni. Wstrzymała oddech. Drżały jej kolana. Wsunęła mu
ręce pod kamizelkę. Czuła jego mięśnie pod tkaniną koszuli. W odpowiedzi zacisnął palce na
brodawce piersi i pociągnął. Gwałtownie zaczerpnęła tchu i zagryzła dolną wargę, a następnie
mocno chwyciła go za pośladki. Uniósł ją i posadził sobie na kolanach. Poczuła jego męskość.
Oderwał usta od jej warg i wyszeptał do ucha:
– Czy tego właśnie ode mnie chcesz? – I pchnął ją biodrami.
Przytaknęła, wpijając palce w jego mięśnie, i mocno przywarła do niego.
– Bo ja tego właśnie chcę od ciebie – powiedział. – Tego od ciebie chciałem od chwili, gdy po raz
pierwszy poczułem pożądanie. Chcę czuć smak twojego ciała na swych wargach. Pragnę znaleźć się
w tobie.
– Tak – wyszeptała, zamykając oczy. – Tak! Tak! – Wyobrażała sobie ten słodki moment, kiedy
odda mu się bez reszty.
– Właśnie tego chcę – powiedział gorączkowym szeptem; jego oddech wydał jej się jeszcze
gorętszy niż pocałunek. – I nie ma to nic wspólnego z romantycznym wyznaniem czy małżeństwem.
Chcę cię posiąść, tu i teraz, w tym ogrodzie, nagą jak Ewa. Chcę cię wykorzystać dla swojej
przyjemności, bez myślenia o tym, co przyzwoite i dobre.
Mówił o wspaniałych rzeczach w taki sposób, jakby były brudne i plugawe. A mimo to chciała, by
nastąpiły.
Ręką, którą wcześniej obejmował ją w talii, przycisnął jej głowę do swoich ust, żeby móc dalej
przemawiać szeptem.
– Chcę twojego ciała, Evie. Tylko tyle. Chcę cię zniszczyć. Chcę tego i już. Nie obchodzi mnie, czy
to unicestwi nas oboje. Dlatego cię zostawiłem przed sześciu laty. I dlatego teraz znów muszę cię
opuścić.
Zsunął ją ze swoich kolan i odepchnął od siebie, na drugi koniec ławki. W wieczorne powietrze
wkradł się chłód. Czuła go na nagich piersiach, wyswobodzonych z gorsetu.
– Ochłoń, a potem wróć do domu i znajdź swojego narzeczonego. – Głos miał zimny, beznamiętny.
– Jak już ci powiedziałem, nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie. Wyjdź za St. Aldrica,
Evie. Proszę. Będzie się o ciebie troszczył. Ja nie mogę. Musisz się wyzbyć tej bezsensownej
nadziei, że kiedyś może być inaczej. – Wstał i odszedł. W głąb ogrodu czy do domu? Nie była pewna.
Zakryła piersi, podciągając stanik sukni, a potem przyłożyła dłoń do policzka, czekając, aż ustąpi
rumieniec. Gdyby została tam jeszcze chwilę dłużej, stałaby się równie zimna jak Samuel. Ogarnął ją
gniew.
Samuel Hastings był wszystkim, czego w życiu pragnęła. Zwabiła go tu i poszła za nim jak głupia,
tylko po to, by znów doświadczyć odrzucenia. Doprowadził ją na skraj rozkoszy, a potem usłyszała
od niego jedynie groźby i obelgi, jakby był łobuzem z Drury Lane.
Cóż, to się nie mogło powtórzyć. Tego wieczoru zamierzała dokonać ostatecznego wyboru. Odejść
do innego mężczyzny i nigdy więcej nie oglądać się za siebie. Wiedziała, że St. Aldric przynajmniej
jej nie odepchnie, nawet nie próbując jej pokochać.
Któregoś dnia wróci myślami do tego wieczoru i odkryje, że wspomnienie jest kruche i wyblakłe
jak zasuszony kwiatek. Będzie patrzeć na swoje dzieci, spłodzone przez Michaela, i zastanawiać się,
jak mogła być tak głupia, by pragnąć innego mężczyzny.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj byłoby to trudne. Pomyślała o St. Aldricu i jego licznych zaletach. Poczuła,
jak jej wewnętrzny żar zaczyna stygnąć. Michael był przystojny. Dobry. Miał fantastyczne poczucie
humoru. Na jej widok nie uciekał, tylko zbliżał się rozpromieniony. Twarz zdobił mu wówczas
uśmiech wyrażający obietnicę i radosne oczekiwanie na ich wspólną przyszłość.
Podniosła się z ławki, wygładziła na sobie suknię i wróciła do domu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Lady Evelyn uczyniła mnie najszczęśliwszym człowiekiem w Londynie.
Samuel wrócił do sali balowej akurat na czas, aby usłyszeć nowinę. St. Aldric uśmiechał się od
ucha do ucha jak głupiec, nieświadom faktu, że stojąca obok niego kobieta była nadal zarumieniona
od pocałunków, którymi obdarzył ją Samuel.
On sam stał teraz w milczeniu, jak to czynił przez większość swojego życia, walcząc z pierwotnym
instynktem, i pozwolił, aby wszystko to się stało. Przez jakiś czas czekał w ogrodzie, aż Evie wróci
do domu bez niczyjej pomocy. Nie było łez ani rozpaczliwych błagań. Z miejsca, w którym się
znajdowali, zdawała się emanować głęboka cisza. Kilka minut później Evelyn wstała i odeszła.
Czuł się tak jak pierwszego dnia na morzu, kiedy obserwował oddalający się brzeg Anglii.
Postrzegał wtedy wodę jedynie jako barierę pomiędzy nim a kobietą, której nie potrafił nie kochać.
Teraz było tak samo. Sala balowa wydawała się rozszerzać na jego oczach, kiedy wirujące w walcu
pary zapełniły parkiet, a Samuel był jedynym stabilnym punktem. Znowu ją tracił.
Upił nieco wina, żałując, że nie jest to nic mocniejszego. Jeszcze godzina i będzie mógł się
wymówić i odjechać. Nie musi jednak stać tutaj i patrzeć na Evelyn, szczęśliwą bez niego.
W ogrodzie wszystko było takie proste. Niewinne, braterskie myśli umknęły z jego głowy jak
zwierzęta przed nadciągającym pożarem. Pragnęła go. Poczuł, że musi ją mieć, inaczej oszaleje. Czuł
narastające napięcie i determinację, aby pociągnąć ją na ziemię, odrzucić jej spódnice i halki
i zatracić się w miękkości jej ciała.
Obrzydliwe. Obsceniczne. Grzeszne.
Odepchnął ją, przerażony swoim zachowaniem, a jednocześnie przepełniony uczuciem grzesznego
triumfu. Evelyn należała do niego pod każdym względem. Poślubi księcia. Ale za każdym razem,
kiedy jej dotknie, będzie myślała o tej chwili i o tym, jak bardzo go pragnęła.
To nie może się powtórzyć. Tym razem wyjedzie do Ameryki. Albo na Jamajkę. Przy odrobinie
szczęścia zapadnie na gorączkę tropikalną i jego cierpienia wreszcie się skończą.
Samuel odwrócił się od tłumu w nadziei na znalezienie pociechy w kartach, kieliszku brandy albo
jakiejś ładnej buzi, która mogłaby oderwać jego myśli od jedynej kobiety, na którą naprawdę chciał
patrzeć.
Zamiast tego natknął się na ojca Evelyn.
– Doktorze Hastings.
Lord Thorne odnalazł go wśród osób spieszących pogratulować księciu. Samuel sprawdził, czy
jego kieliszek jest uniesiony dostatecznie wysoko, a uśmiech jest wystarczająco szeroki, aby nic
w jego postaci nie zdradzało, że zaręczyny nie budzą w nim zbytniego entuzjazmu.
– Samuelu.
Teraz głos Thorne’a brzmiał tak jak wtedy, kiedy Samuel nadal był jego ulubionym synem. Zanim,
jąkając się, poprosił o rękę Evelyn.
– Milordzie – odpowiedział, starając się, aby jego półuśmiech nie wyglądał na zbyt wymuszony.
– St. Aldric i Evie już kończą taniec. Nie ma powodu, by dłużej zwlekać.
– Z czym? – zdziwił się Samuel. Czyżby oczekiwano od niego, że opuści już przyjęcie?
Wyglądało jednak na to, że Thorne mówił raczej do siebie niż do niego, jakby chodziło o jakiś
obowiązek, którego nie dopełnił.
– Chciałbym… chcielibyśmy… porozmawiać z tobą. U mnie w gabinecie.
Thorne wyglądał na równie skrępowanego co Samuel. Jego nastrój zupełnie nie pasował do
radosnych okoliczności. To przecież była także chwila jego triumfu.
– Oczywiście, milordzie – Samuel spojrzał na zegar. – Może za pół godziny? Wtedy tłum powinien
się już rozejść.
– Za dwadzieścia minut. – Thorne wyglądał tak, jakby na chwilę wstrzymano jego egzekucję. –
Doskonały pomysł. Do zobaczenia.
Zniknął w tłumie. Samuel obserwował, jak z nieobecnym wyrazem twarzy przyjmuje gratulacje
z powodu zaręczyn córki.
Było to bardzo dziwne.
Taniec zakończył się, a prześwietny St. Aldric stał u jej boku. Wygrał, powinien więc przynajmniej
cieszyć się nagrodą. Samuel zauważył jednak, że Thorne rozdzielił go z Evelyn zaraz po tym, gdy
umilkła muzyka, szepcząc coś księciu do ucha.
Evelyn spoglądała na nich. Chociaż nie mogła dosłyszeć, o czym była mowa, skinęła głową. Na jej
ślicznej twarzy malował się przedziwny wyraz, jakby przypomniała sobie właśnie o jakimś
kłopotliwym szczególe, który mącił radosny nastrój chwili. Naraz odwróciła się do gości, ponownie
stając się uosobieniem perfekcji.
Coś wisiało w powietrzu. Samuel nie mógł jednak wyobrazić sobie, co to może być. Zegar
odmierzał minuty do wyznaczonego spotkania.
O umówionej godzinie wszedł na górę, aby odnaleźć Thorne’a.
Był tam również St. Aldric. Czekał w gabinecie swojego mentora jak psotny uczeń, chociaż
w niczym nie zawinił. Jego skromność czyniła go w oczach Samuela jeszcze bardziej irytującym.
Gdyby nie Evie, na pewno czułby do niego sympatię.
Z uśmiechem ukłonił się księciu i lordowi Thorne.
– Milordzie, Wasza Książęca Mość.
– Samuelu.
Znowu ta znajoma poufałość. Przyjął ją z cynicznym uśmiechem. Czyżby teraz, kiedy los Evelyn był
przypieczętowany, znowu miał się stać ulubionym synem? Nic z tego, do diabła.
– Przypuszczam, że zastanawiasz się… że obaj panowie zastanawiacie się… dlaczego was tutaj
poprosiłem – powiedział Thorne, nie wiedząc, na kogo najpierw spojrzeć. – Takie było życzenie
Evelyn.
Nastąpiła kolejna chwila niezręcznej ciszy.
– Widzicie, Evelyn domyśliła się prawdy. I przekonała mnie, że skoro dla niej sytuacja jest
oczywista, to może stać się oczywista również dla innych. Uważa, że być może lepiej będzie
wyjaśnić sprawę, zanim pojawią się jakieś spekulacje na ten temat. A skoro jesteś dziś z nami,
Samuelu…
Thorne znowu przerwał, jakby jego wypowiedź była na tyle klarowna, że nie potrzeba było
żadnych dodatkowych wyjaśnień.
St. Aldric patrzył na niego z krzywym uśmiechem, jakby nie mógł ukryć rozbawienia.
– Na razie, Thorne, jedyne spekulacje mogą pochodzić od nas dwóch. Widzę, że pragnie pan
podzielić się z nami jakąś informacją, ale przychodzi to panu z trudnością. Proszę mówić dalej.
Doktor Hastings i ja na razie niczego się nie dowiedzieliśmy.
Thorne spoglądał to na jednego, to na drugiego, jak królik osaczony przez dwa lisy.
– Z początku muszę powiedzieć, że nie zamierzam urazić ani Waszej Książęcej Mości, ani
pańskiego ojca, który był moim drogim przyjacielem. Nigdy nie było również moim zamiarem
zdradzić zaufania, które we mnie pokładał.
– Ponieważ nie żyje od prawie dziesięciu lat, raczej nie będzie miał panu tego za złe – rzekł St.
Aldric z zachęcającym uśmiechem. – Zakładam jednak, że powierzył panu pod przysięgą jakiś sekret,
który teraz mocno panu ciąży, czyż nie?
– To nic aż tak poważnego – pospieszył z zapewnieniem Thorne. – Zdarzyło się to także wielu
innym mężczyznom. Nie ma w tym żadnej hańby. Wasza Wysokość musi wiedzieć, że pański ojciec
zawsze był człowiekiem szlachetnym.
– Miło mi to słyszeć – skinął głową St. Aldric.
– Mówię o tym tylko dlatego, że prawda może wkrótce wyjść na jaw bez mojej pomocy – dodał
Thorne.
– A więc mówże, człowieku – powiedział St. Aldric, znowu się uśmiechając. – Nasz dobry doktor
może potwierdzić, że kiedy wyciąga się z ciała drzazgę, nie należy robić tego powoli. To przedłuża
tylko ból, a pan przedłuża teraz napięcie. Cóż to za „nie aż tak poważna” wiadomość, którą skrywa
pan przed światem?
– To stało się, kiedy Wasza Książęca Mość był jeszcze niemowlęciem, rzecz jasna. Matka Waszej
Książęcej Mości była nadal słaba. Doszło do… – kolejna dramatyczna pauza – …pewnego
uchybienia.
Uwaga Samuela zaczęła odpływać. Było jasne, że cokolwiek to jest, dotyczy St. Aldrica, a nie
jego. Być może znalazł się tutaj na wypadek, gdyby książę doznał zbyt wielkiego szoku i potrzebował
lekarza.
Książę nie wyglądał jednak na kogoś, kto mógłby zemdleć pod wpływem złych wiadomości. Miał
nieco zaczerwienione policzki, to prawda, ale biorąc pod uwagę okoliczności, było to zupełnie
naturalne.
– Ponieważ zarówno moja matka, jak i ojciec zeszli już z tego świata, nie widzę powodu, żeby
dłużej ukrywać tego rodzaju informację. Proszę mówić, ma pan moje błogosławieństwo.
Natychmiast, jeśli można.
Nawet święci nie mają nieograniczonej cierpliwości. Wyglądało na to, że cierpliwość St. Aldrica
również była na wyczerpaniu.
– Z tego uchybienia wyniknął problem – powiedział pospiesznie Thorne. – Urodziło się dziecko.
Chłopiec.
– Ale to by oznaczało… – St. Aldric potrząsnął głową ze zdumieniem – …że mam brata?
– Przyrodniego – uściślił Thorne.
St. Aldric zerwał się na równe nogi, podbiegł do Thorne’a i chwycił go za ramię.
– Wiedział pan o tym? I nie powiedział mi pan? Do diabła, muszę dowiedzieć się wszystkiego. –
Książę uspokoił się szybko, ale widać było, że nie może doczekać się dalszych wieści. – Czy mój
ojciec powiedział panu o nim coś więcej? Chciałbym go poznać. Nie chciałbym, muszę!
– To nie ma wpływu na sukcesję – zapewnił go Thorne. – Książę jest starszy. A on jest bękartem.
– Nie dbam o to – nalegał St. Aldric. – To moja krew, kimkolwiek jest. Jest moim krewnym
i jestem za niego odpowiedzialny. Nie będzie cierpiał niedostatku, postaram się o to. Mam brata! –
Na twarzy księcia malował się radosny uśmiech.
Jak zwykle St. Aldric okazał się człowiekiem ze wszech miar godnym podziwu, nie okazawszy
w tej sytuacji ani krzty zawiści ani wściekłości. Z jego postawy wynikało, że nie dostrzega
w sytuacji niczego wstydliwego. Brat z nieprawego łoża nie stanowił dla niego żadnego kłopotu.
Wprost przeciwnie, wieść wydawała się budzić w nim zachwyt. W życiu księcia brakowało tylko
jednego: rodziny. A teraz Bóg zesłał mu i ten dar. Teraz miał już wszystko.
– Nie cierpiał niedostatku ani przez chwilę – powiedział Thorne. – Pański ojciec od razu
powierzył go mojej opiece, a ja przysiągłem, że utrzymam wszystko w tajemnicy. – Teraz patrzył
przez ramię księcia w stronę Samuela. – Wychowałem go jak własnego syna. Nie powiedziałem mu
nic o jego prawdziwych rodzicach. Okłamywałem go…
Teraz obaj mężczyźni wpatrywali się w Samuela. Thorne przepraszająco wzruszył ramionami.
– Nie rozumiem – powiedział Samuel, ale, oczywiście, rozumiał. To spotkanie dotyczyło właśnie
jego.
– Nie zabrałem cię z przytułku – rzekł Thorne. – Twoją matką była krawcowa o nazwisku Polly
Hastings, która mieszkała we wsi St. Aldric. Nie mogła się tobą opiekować, ponieważ zapadła na
gorączkę połogową. Zabrałem cię do siebie na krótko przed jej śmiercią.
– Moja matka…
Wiedział, że miał matkę, to jasne. Jednak nie myślał o niej przez całe lata. A jego ojciec…
– Mówił mi pan, że… – Nie potrafił dokończyć tego zdania.
– To, co ci kiedyś mówiłem, nie ma żadnego znaczenia – powiedział ostrzegawczym tonem Thorne,
jakby Samuel chciał powtórzyć na głos, ze wszystkimi ohydnymi szczegółami, opowiedzianą mu
niegdyś historię. – Prawda jest taka, że twoim ojcem był stary książę.
W tym momencie wszystko uległo zmianie. Dzięki temu jednemu zdaniu Samuel z potwora stał się
człowiekiem. Jego pragnienie nie było nikczemne i grzeszne. Było to całkowicie naturalne uczucie
wobec najpiękniejszej kobiety na świecie. Wszelkie przeszkody zniknęły.
Pokój zawirował wokół Samuela i zaschło mu w ustach.
Kiedy znowu otworzył oczy, zobaczył nad sobą sufit. Dzięki Bogu Evelyn nic nie widziała, inaczej
naśmiewałaby się z niego do końca życia. Wystarczającym upokorzeniem było zemdleć w obecności
St. Aldrica i Thorne’a. Nie było sensu przypominać, że wyszedł bez szwanku z niejednej bitwy,
brodził we krwi po kostki, widział okaleczone kończyny, słyszał krzyki rannych i czuł wokół siebie
zapach śmierci i nigdy nie zasłabł.
– Dobrze się pan czuje?
St. Aldric patrzył na niego speszonym wzrokiem, po czym znowu uśmiechnął się szeroko. Jego
mina była dziwnie znajoma; bardzo przypominała tę, którą Samuel widywał w lustrze przy goleniu.
Teraz, kiedy miał powód, aby doszukiwać się podobieństw pomiędzy nimi, stało się jasne, że są
braćmi. Karnacja, oczy, wysokość czoła i umiejscowienie uszu – wszystko było takie jak u niego. Nie
mógł mieć żadnych wątpliwości.
Książę wyciągnął rękę, nie zwracając uwagi na jego milczenie.
– Domyślam się, że to był dla pana szok.
– Ogromny.
Chodziło mu o natłok myśli kłębiących się w jego głowie, o nowe fakty wypierające stare…
i o poczucie, że tak bardzo mylił się w sprawie, której był stuprocentowo pewien: Evelyn nigdy nie
mogła należeć do niego. Była jego siostrą. Jego uczucia wobec niej, choćby nie wiadomo jak
potężne, były plugawe i obrzydliwe. Przez całe dorosłe życie uważał się za nikczemnika,
najpodlejszego grzesznika niegodnego przebywania w towarzystwie tej, której najbardziej pragnął.
Ulgi nie przyniosło mu jednak ani oddalenie, ani przemoc, ani lektura Biblii.
I nagle, w jednym momencie, został oczyszczony. Wypielęgnowana dłoń nadal wisiała przed nim
w powietrzu; widział ją nieco niewyraźnie, dopóki nie ustały zawroty głowy, a puls nie wrócił do
normalnego tempa. Samuel chwycił dłoń księcia i pozwolił, aby ten pomógł mu się podnieść.
– Dla mnie też był to wielki szok – powiedział St. Aldric, próbując go uspokoić. – Przyzwyczaiłem
się już do myśli, że jestem ostatnim liściem na martwym drzewie genealogicznym.
– Jestem nieślubnym synem – odparł Samuel, nadal oszołomiony radością księcia. – Nie sądzę,
żebym mógł zostać uwzględniony w pańskim drzewie genealogicznym. Chyba że jako rosnący obok
chwast.
– Lepsze to niż pusta, naga ziemia. – St. Aldric wpatrywał się w niego z dziwnym głodem
w oczach, po czym chwycił go w braterski uścisk.
Samuel poczuł, że książę klepie go mocno po plecach; po chwili chwycił go za ramiona, odsunął
nieco od siebie i wpatrzył się w jego twarz. St. Aldric uczył się na pamięć jego rysów, porównywał
je ze swoimi, dostrzegał te same podobieństwa co Samuel, i kiwał głową na potwierdzenie.
– Nie ma pan pojęcia, co to za ulga… odnaleźć jakiegokolwiek krewnego, kiedy już pogodziłem
się z myślą, że jestem na świecie sam.
Samuel odpowiedział mu jedynie pustym spojrzeniem. Nigdy nie odczuwał potrzeby posiadania
brata ani też ojca i siostry; lepiej, o wiele lepiej było być samemu niż z nimi. A teraz został wrzucony
w środek zupełnie innej rodziny, której nie chciał.
Uczucia te musiały malować się na jego twarzy, ponieważ St. Aldric w zawstydzeniu odwrócił
głowę.
– Przepraszam. Nie pomyślałem. Wie pan aż nazbyt dobrze, co oznacza samotność. Ale dla obu
z nas to się zmieni. Oczywiście uznam pana za prawowitego członka rodziny. I pomogę panu, jak
tylko będę mógł. I tak zrobiłbym to dla Evelyn, ale teraz mam o wiele więcej powodów, aby to
uczynić.
Evie.
Zapomniał o wydarzeniach z ostatniej godziny. Lady Evelyn Thorne była teraz zaręczona z księciem
St. Aldric, który – jak się okazało – był jego bratem. Czuł się tak, jakby ją utracił, na krótką chwilę
odzyskał i utracił ponownie. Pomiędzy nimi trojgiem wszystko było skończone. Zniszczenie szczęścia
brata i odebranie Evelyn szansy na wspaniałe małżeństwo byłoby szczytem niegodziwości.
Podjęcie tej decyzji zajęło mu dłuższą chwilę. Być może to niegodziwe, ale zrobiłby to bez
zmrużenia oka. Evelyn go kocha – zaledwie godzinę temu dowiodły tego jej słowa i zachowanie.
Samuel nie ma żadnych zobowiązań wobec tego intruza. Niezależnie od tego, co może sobie myśleć
St. Aldric, nadal są wrogami. Nic na świecie tego nie zmieni.
– Jak już powiedziałem, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy w ogrodzie, pomoc Waszej
Książęcej Mości nie będzie konieczna – powiedział łagodnie Samuel.
Oczy St. Aldrica rozszerzyły się ze zdumienia, jakby nigdy nie brał pod uwagę możliwości
odmowy.
– Jaki ma pan powód, żeby mi odmawiać? Z pewnością potrafię otworzyć wiele drzwi, które dotąd
pozostawały dla pana zamknięte.
– Do tej pory jakoś dawałem sobie radę i byłem zadowolony – rzekł Samuel.
– Samuelu.
W głosie Thorne’a zabrzmiało ojcowskie ostrzeżenie, aby zważał na dobre maniery i przyjął
łaskawą pomoc od lepszych od siebie. Pod wpływem tego tonu Samuel poczuł nieopanowaną
potrzebę wybuchnięcia śmiechem. Nie było żadnego powodu, aby skorzystać z rady Thorne’a. Może
i go wychował, jednak te fałszywe pozory stanowiły wyraźny dowód, że ich wzajemne stosunki nie
mają żadnej wartości.
– A więc teraz mógłby pan być jeszcze bardziej zadowolony – odparł St. Aldric. – Powinien pan
zostać moim osobistym lekarzem, jak to zasugerowała Evelyn. Byłoby to coś więcej niż tylko
honorowe stanowisko na wiele lat, zapewniam. Jestem młody i zdrowy. Ale ze stanowiskiem wiąże
się uposażenie i tytuł. Jest pan nadal nieżonaty. Podejrzewam, że znajdzie się wiele kobiet, które
będą panem zainteresowane.
– Evie… – Samuel zamilkł znowu w oszołomieniu i gdyby nie to, że w ostatniej chwili zmusił się
do opanowania, zemdlałby po raz drugi w życiu.
– Mówi pan, że Evelyn już o tym wie? – St. Aldric spojrzał na Thorne’a w oczekiwaniu
potwierdzenia. – To wyjaśnia wiele. Bardzo chciała, żebym pana poznał, Samuelu. Nalegała, abym
pana zatrudnił. – Znowu uśmiechał się szeroko. – Przez jakiś czas sądziłem, że chodzi o coś innego.
Ale teraz wszystko jest jasne. Będzie pan dla niej podwójnym bratem, a dla nas obojga ważnym
członkiem rodziny.
Jeżeli St. Aldric wcieli swój plan w życie, Samuel będzie tak samo jak przedtem odseparowany od
jedynej kobiety, której pragnął, a jednocześnie zmuszony do ciągłego przebywania w jej
towarzystwie.
– Wasza Książęca Mość wyciąga zbyt daleko idące wnioski.
Samuel odsunął się od podtrzymującego go St. Aldrica i wygładził ubranie, aby uspokoić
galopujące myśli.
– Jesteś niewdzięcznym smarkaczem, Sam. – Lord Thorne uznał, że w tej sytuacji ma prawo
wyrazić swoje zdanie.
Samuel skierował swój gniew na tego, kto bardziej nań zasługiwał.
– Teraz, kiedy prawda wyszła na jaw, nie ma pan prawa wygłaszać takich kazań. Kim pan
ostatecznie dla mnie jest po tylu latach?
– Jedynie człowiekiem, który cię wychował – powiedział Thorne.
– I karmił mnie kłamstwami – odparł Samuel. – Ze względu na Evie nie będę roztrząsał pańskiej
perfidii. Ale nie sądzę, abym mógł panu przebaczyć.
Thorne wytrzeszczył na niego oczy.
– Evelyn jest moim jedynym dzieckiem. Zrobiłem to, co było najlepsze zarówno dla niej, jak i dla
ciebie.
Z drugiego końca pokoju dobiegło ich ciche chrząknięcie. Samuel przypomniał sobie, że nie są
z Thorne’em sami. Odwrócił się do księcia i patrzył na niego w milczeniu. Czyżby St. Aldric
naprawdę uważał, że bycie porzuconym przez własnego ojca do tego stopnia, że nie posiada się
żadnej tożsamości, jest zaszczytem? Jeżeli tak, to Samuel mylił się co do niego. Książę jest głupcem.
– Rozumiem, że przyzwyczajenie się do wiedzy, którą właśnie otrzymaliśmy, zajmie trochę czasu.
Obaj musimy to przetrawić i zastanowić się, co najlepiej zrobić w tej sytuacji – powiedział
dyplomatycznie St. Aldric. Było jasne, że on sam nie potrzebuje czasu do namysłu, jednak postanowił
wstrzymać się z uwagami ze względu na brata. Wyciągnął dłoń i poklepał Thorne’a po ramieniu. –
Dziękuję panu w imieniu własnym i mojego ojca za pańskie zasługi wobec naszej rodziny, a także za
to, że nam pan dziś o nich powiedział. – Były to słowa stosowne do okoliczności. Sprawiły, że
Samuel poczuł się winny swego złego humoru, niezależnie od tego, jak bardzo był uzasadniony. –
A teraz, panowie, musicie mi wybaczyć.
Nie czekając na odpowiedź, książę z gracją skinął głową i wyszedł z pokoju.
Thorne spojrzał na Samuela i syknął z dezaprobatą:
– Może i jesteś synem księcia, Hastings, ale najwidoczniej nie odziedziczyłeś ogłady właściwej
członkom tej rodziny. Evelyn miała rację, wybierając St. Aldrica zamiast ciebie, ponieważ
zachowujesz się dokładnie tak, jak przypuszczałem.
– Dziękuję, że pan to potwierdza – odparł Samuel.
– Od początku chodziło mi tylko o to, aby była szczęśliwa. Nigdy nie uwzględniałem cię w tych
planach. – Thorne uśmiechał się triumfalnie jak jakiś kapłan owładnięty religijnym szałem. – No
dalej. Biegnij do niej. Opowiedz jej o wszystkim. Spróbuj nastawić ją przeciwko mnie. Zobaczysz,
czy ci podziękuje.
Evelyn zawsze widziała swego ojca oczami kochającej jedynaczki. W jej opinii Thorne nie mógłby
uczynić nic złego. Gdyby dowiedziała się, że jest inaczej, byłaby załamana. Samuel potrząsnął głową.
– Nie, Thorne. Nie sądzę. Musiałbym pragnąć złamać jej serce, oświadczając przy tym, że czynię
to dla jej dobra. W dniu, w którym to zrobię, udowodnię, że naprawdę jestem pańskim synem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Po rozstaniu z Thorne’em Samuel nadal miał ochotę się napić. Doktor Hastings zaleciłby w takim
wypadku brandy na uspokojenie. Brandy i chwilę ciszy.
– Medice, cura te ipsum… Lekarzu, lecz się sam – wymamrotał pod nosem i skierował się
w stronę stojącej w bibliotece karafki.
Kiedy trochę ukoi nerwy, odnajdzie Evie. Musi przeprosić ją za słowa, które wypowiedział
w ogrodzie. Gdy tylko wyjaśni tę sprawę, będzie mógł przekonać ją, aby odwołała zaręczyny
i wyjechała razem z nim. Kiedyś proponowała, że ucieknie z nim do Gretny. To będzie musiało im
wystarczyć. Nie było czasu na zwyczajowe zaloty i zapowiedzi.
Musi wydostać ją z Londynu, zanim wybuchnie skandal. Co ważniejsze, musi zabrać ją z tego
domu. Kiedy jeszcze wierzył, że Thorne jest jego ojcem, udawało mu się traktować go z chłodnym
szacunkiem. Teraz jednak nie był mu nic winien. Nie został przyjęty pod dach Thorne’ów z miłości
ani też z powodu jakichkolwiek więzów rodzinnych. Chcieli w ten sposób przypodobać się staremu
St. Aldricowi, nic więcej. Pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy Samuel wykrzyczy to Thorne’owi
w twarz razem z tym okropieństwem, które uważał za prawdę.
Evie nie może się o tym dowiedzieć. Thorne próbował ją ochronić na swój własny, wypaczony
sposób. Gdyby Samuel był jej mężem, to zadanie przypadłoby jemu. I wywiązałby się z niego lepiej.
– Hastings!
Sam wzdrygnął się i odwrócił sztywno. Jego nowo odnaleziony brat czekał na niego w holu,
pragnąc kontynuować rozmowę.
– Wasza Książęca Mość…
St. Aldric wyglądał na nieco rozbawionego.
– Nie może pan unikać mnie do końca życia. Tym bardziej że chcę oficjalnie uznać pana za członka
rodziny.
– Nie unikam pana – powiedział ostrożnie. – Myślałem, że życzy pan sobie, aby sprawy trochę się
ułożyły, zanim znowu będziemy rozmawiać.
– A ile to jeszcze może potrwać? – zapytał St. Aldric. Najwyraźniej uważał, że kilka chwil
wystarczy, aby przebudować czyjeś życie.
– Kiedy po tych wszystkich latach dowiedziałem się prawdy, doznałem szoku.
St. Aldric skinął głową.
– Podejrzewam, że nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, podobnie jak pan nie może
wyobrazić sobie mojego życia.
– Moja obecność bądź nieobecność nie ma tu większego znaczenia – odpowiedział sucho Samuel.
Książę sprawiał wrażenie zaskoczonego.
– Przeciwnie. Chociaż mogę pozwolić sobie na niemal każdy luksus, zawsze wiedziałem, że ta
jedna rzecz jest poza moim zasięgiem. Nie można kupić sobie brata.
Podobnie jak nie można przestać mieć siostry, ale to właśnie przydarzyło się Samuelowi. Spojrzał
ponownie na księcia, próbując wykrzesać z siebie trochę braterskiego uczucia, którego ten człowiek
tak pragnął. On sam odczuwał jedynie zazdrość.
– Taki związek wymaga czegoś więcej niż wspólnej krwi.
– Być może – zgodził się książę. – Nie widzę jednak powodu, dla którego nie moglibyśmy zostać
chociaż przyjaciółmi.
Skoro nie widział powodu, to umyślnie starał się być tępy. Kiedy się spotkali, książę przypuszczał,
że pomiędzy Samuelem a Evelyn istnieją jakieś więzy. Samuel zaprzeczył, rezygnując tym samym ze
swoich planów wobec niej. Nie mógł teraz nagle zmienić zdania bez podania przyczyny.
Nie chciał stać się kimś takim jak Thorne, który gotów był powiedzieć wszystko, byle tylko
osiągnąć swój cel. Hańba jego niegdysiejszych przekonań stopniowo wygaśnie, pod warunkiem że
nie będzie o wszystkim opowiadał na prawo i lewo. Nowo odkryte pokrewieństwo nie upoważniało
St. Aldrica do zdobycia wiedzy na temat wszystkich obrzydliwych szczegółów przeszłości Samuela.
Samuel świadomie przeniósł obojętność, z jaką odnosił się do Thorne’a, na swoją nową rodzinę.
Skinął głową z szacunkiem i powiedział:
– Ma pan rację. Zachowuję się nierozsądnie.
– Jak sam pan powiedział, to był dla pana szok – przypomniał mu książę. – Trudno oczekiwać, że
przyjmie to pan bez emocji. Pański temperament w żaden sposób mnie nie obraża. Pewna swoboda
związana z osobowością jest dozwolona. W rodzinie.
Słowa te ponownie przywołały szeroki uśmiech na twarz księcia, dowodząc, że absolutnie nie
czuje się skrępowany odkryciem ich pokrewieństwa. Był to kolejny przykład jego ponadprzeciętnego
charakteru.
– Mimo to przepraszam – dodał Sam niechętnie.
– Przeprosiny przyjęte – odparł książę. On oczywiście nie musiał przepraszać Samuela, ponieważ
nie zrobił niczego, co wymagałoby przeprosin. Od pierwszej chwili zachowywał się bez zarzutu.
Był jednak zaręczony z Evelyn.
– Teraz, kiedy już sobie wszystko wyjaśniliśmy, musi mi pan wybaczyć – powiedział Samuel,
czując, że jeśli jeszcze przez chwilę będzie musiał patrzeć na przystojną twarz księcia i słuchać jego
rozsądnych słów, rzuci się na niego jak bestia i pobije go do nieprzytomności.
– Chwileczkę – St. Aldric podniósł jeden palec, jakby sądził, że tak drobny gest powstrzyma
Samuela. – Nadal nie odpowiedział pan na moje pytanie. Nie widzę powodu, dla którego nie
moglibyśmy zostać przyjaciółmi, a pan?
Była to doskonała okazja do szczerego wyjaśnienia sytuacji, ale zamiast tego Samuel wymamrotał
przez zęby:
– Ja również nie widzę takiego powodu.
– W takim razie zgoda. – Książę uśmiechał się do niego, jakby tych kilka słów scementowało ich
związek. – Jeśli pan sobie życzy, mogę zarekomendować pana do członkostwa w moim klubie.
W klubie, w którym, jak przypuszczał Samuel, będą ciągle na siebie wpadać. Czy ten człowiek
zamierza stać się stałym elementem jego życia?
St. Aldric dostrzegł jego wahanie.
– Miałby pan wtedy sposobność poznać innych dżentelmenów i zdobyć dogodną dla siebie posadę.
Być może nie chce pan być moim osobistym lekarzem, ale wokół jest wielu starszych panów
cierpiących na podagrę, którzy potrzebują doktora. Być może któryś z nich przypadnie panu do gustu.
Brzmiało to rzeczywiście zachęcająco. Samuel natychmiast skorzystałby z tej propozycji, gdyby
tylko wyszła od kogoś innego. Przez chwilę poczuł nostalgię za rodziną, którą mógłby mieć, gdyby
życie ułożyło się inaczej. Nie odczuwał potrzeby posiadania ojca, przynajmniej nie po to, aby
okazywać mu uczucie. Jednakże uspokajająca dłoń na jego ramieniu, ktoś, kto mógłby go wesprzeć,
pouczyć, przedstawić w odpowiednich kręgach, byłyby wielce pomocne.
Kiedyś takie wsparcie zapewniał mu Thorne – człowiek, który ostatecznie okazał się fałszywy. Po
chwili jednak Samuel przypomniał sobie przyczynę jego nagłej przemiany. Evelyn.
Skinął głową z szacunkiem, usiłując powstrzymać sarkazm.
– Dziękuję za propozycję, Wasza Książęca Mość. Jednak z przykrością muszę z niej zrezygnować.
Obawiam się, że nie byłbym zbyt użytecznym członkiem klubu, ponieważ nie zamierzam pozostać
w Londynie.
Nie byłby tu również zbyt mile widziany, gdyby udało mu się zrealizować swój zamiar. Wyjedzie
stąd jako człowiek złamany albo też zniweczy romantyczne nadzieje mężczyzny, który właśnie
zaoferował mu pomoc.
– Dobrze. Jak pan sobie życzy. – Patrząc na twarz Samuela, St. Aldric nie umiał zdecydować, czy
ma być poirytowany, czy rozczarowany jego odmową, zapewne dlatego że nie był przyzwyczajony do
słowa „nie”. – Proszę jednak zjeść ze mną jutro kolację. Nalegam.
Książę nalega. A co to ma wspólnego z pragnieniami Samuela? Wymówił się pierwszym
kłamstwem, jakie przyszło mu do głowy.
– Niestety nie będzie to możliwe. Jestem już umówiony gdzie indziej. A teraz przepraszam, czas na
mnie.
Pierwsza osoba, na którą natknął się po wyjściu, była tą jedyną, którą chciał widzieć.
– Evelyn, musimy pomówić.
Samuel zmierzał w jej stronę z ponurym uśmiechem na ustach i determinacją godną brytyjskiej floty
wojennej.
Evelyn poczuła przypływ niepokoju. Użył jej pełnego imienia, co miał zwyczaj robić tylko wtedy,
kiedy był na nią zły albo gdy próbował zachować sztucznie formalną relację pomiędzy nimi.
– Samuelu…
Odwróciła się do niego, napominając sama siebie, że nie wolno jej dotknąć jego dłoni ani wykonać
żadnego innego ze znajomych gestów, które wydawały się podsycać jego namiętność.
Samuel zlekceważył jej chłód i chwycił ją za ramiona. W ogrodzie jego dotyk był delikatny, tym
razem jednak mocno zacisnął dłonie, jakby bał się, że od niego ucieknie, gdy ją puści.
– Od jak dawna o tym wiesz?
Nie było wątpliwości, co ma na myśli. Nie wyglądało też na to, że prawda go wyzwoli, jak mówi
Biblia. Wyglądał jeszcze bardziej czujnie niż zwykle. Evelyn odwróciła twarz, obawiając się
spojrzeć mu w oczy. Czy ona także musi czuć się winna?
– Podejrzewałam to od pewnego czasu. Kiedy St. Aldric zaczął się ze mną spotykać na początku
sezonu, wydał mi się tak bliski jak stary przyjaciel, chociaż wiedziałam, że nie znaliśmy się
wcześniej. Ale to było tylko podejrzenie. A potem wróciłeś i już wiedziałam.
– Dlaczego nie przyszłaś z tym do mnie? A może powiedziałaś jemu? – Jego głos był równie
szorstki jak uścisk rąk. Potrząsał nią przy każdym słowie.
– Samuelu! – Wyrwała mu się. – Nie myśl, że nasza dawna przyjaźń upoważnia cię do takiego
zachowania wobec mnie. Nie powiedziałam ci o tym, ponieważ nie miałam dowodów. Uznałbyś, że
to niedorzeczne, i zbyłbyś mnie. A jeśli chodzi o St. Aldrica…
Teraz to Samuel odwrócił głowę. Czy nadal był zazdrosny? Dlaczego okazywał to teraz, kiedy było
już za późno?
– Nie powinienem był cię o to oskarżać. Był tak samo zaskoczony jak ja.
– Nie miałam zamiaru kryć tego przed żadnym z was. Dopiero niedawno powzięłam podejrzenia
wobec ojca, a ostatnio przekonałam go do wyjawienia prawdy i podzielenia się nią z tobą
i Michaelem.
– Twoim narzeczonym – powiedział, patrząc na nią poważnie.
– Twoim bratem – dodała Evelyn, żałując, że Samuel nie cieszy się z wieści.
– A czy decyzja o ślubie była w jakiś sposób związana z tą rewelacją? To wygodna zbieżność
w czasie.
– Teraz, kiedy Michael ma zostać moim mężem, ojciec zgodził się ujawnić tę informację –
powiedziała.
– W takim razie to małżeństwo – Samuel wykonał szeroki gest dłonią – nie ma nic wspólnego
z głębią twojego uczucia do St. Aldrica.
Dlaczego dopiero teraz przejmuje się jej uczuciami? Przedtem nie zadał sobie trudu, aby ją o to
spytać. Nalegał, żeby przyjęła oświadczyny księcia, wydawał jej polecenia, jakby miał do tego
prawo.
– St. Aldric jest najlepszym człowiekiem, jakiego mogłabym sobie wymarzyć. Sam mi tak
powiedziałeś. Kiedy lepiej go poznasz, polubisz go tak jak ja.
– To raczej niemożliwe, Evie. Powinnaś wiedzieć dlaczego.
Cierpliwość Evelyn była na wyczerpaniu.
– Nie wiń mnie za rozdźwięk pomiędzy wami. Dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie chcesz mnie
poślubić, a o nim wyrażałeś się jak najlepiej. Nalegałeś, żebym go przyjęła. Zrobiłam to, o co
prosiłeś. Opanuj swoją małostkową zazdrość i pogódź się z tym, co się stało. Teraz, kiedy podjęłam
decyzję, nie jesteście już rywalami.
– Tak sądzisz? – Patrzył na nią z krzywym, zimnym uśmiechem, jak zdenerwowany dyrektor szkoły
patrzy na szczególnie mało pojętnego ucznia. – Dobrze, w takim razie koniec z nim. Nie będziemy
więcej o tym rozmawiać. Powiedz mi, co do mnie czujesz. – Przed kilkoma godzinami drżał
z niecierpliwości, jednak wiadomość, którą usłyszał, zmieniła postać rzeczy. Teraz Samuel był
zdecydowany, opanowany i władczy.
– Co do ciebie czuję? – Nie była nawet pewna, jak to nazwać. Jak miała mu o tym powiedzieć?
Uścisk na jej ramionach złagodniał. Samuel przesunął dłonie na odsłonięty pasek skóry pomiędzy
brzegiem rękawa a rękawiczkami.
– Dzisiaj powiedziałaś, że mnie kochasz. Tuż przed ogłoszeniem zaręczyn.
– Przed ogłoszeniem – powtórzyła. Było to ważniejsze, niż słowa, które padły wcześniej. – To, co
powiedziałam, nie ma już żadnego znaczenia – odparła, znowu wyrywając się z jego rąk.
– Dla mnie ma. Powiedz to jeszcze raz.
Ton jego głosu był niski, przynaglający i zupełnie inny niż dotychczas. Evelyn czuła, jak pali jej
skórę, dociera wprost do serca. Był to głos, za którym tęskniła od pierwszej chwili po powrocie
Samuela. Chłopiec, który wyjechał, w końcu po nią wrócił.
Musiała walczyć ze sobą, żeby go nie słuchać.
– Jestem teraz zaręczona z St. Aldrikiem.
– I kochasz go?
– To, co czuję do St. Aldrica, to nie twoja sprawa.
– W przeciwieństwie do tego, co czujesz do mnie. – Palce Samuela zacisnęły się na jej ramieniu
i Evelyn poczuła, że rozpływa się pod ich dotykiem.
– Puść mnie. – Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco, nawet dla niej samej.
– Próbowałem cię odepchnąć od siebie – odpowiedział znużonym głosem. – Zrobiłem źle. Okazuje
się, że to niemożliwe.
– Ale zrobiłeś to nie jeden raz, lecz wiele razy w ciągu ostatniego tygodnia. – Ile jeszcze miała mu
dać szans na wyrażenie swoich uczuć? I tak za każdym razem im zaprzeczał.
– Kłamałem. Ale musiałaś o tym wiedzieć, skoro uparcie namawiałaś mnie, żebym zmienił zdanie.
Uśmiechał się teraz, pewien, że jest w stanie przełamać jej opór. Przyciągnął ją do siebie.
Evelyn odsunęła się. Czyżby Samuel nie rozumiał jej poświęcenia? A wszystko to dlatego, że nie
przyznał się, co do niej czuje, kiedy miał po temu okazję. Po chwili przypomniała sobie, że przyjęcie
oświadczyn St. Aldrica nie było poświęceniem, tylko triumfem.
– Jeśli sądzisz, że możesz mnie mieć po paru romantycznych przemowach, jesteś w grubym błędzie,
Samuelu Hastings.
– Czyżby? – Jego uśmiech był teraz pełen znaczącej pewności siebie, która zarazem przerażała, jak
i podniecała Evelyn. – Sprawdźmy to, dobrze? – Nagle znalazła się w jego ramionach.
Ten pocałunek był inny niż wszystkie. Evelyn poddała mu się, zastanawiając się, czy Samuel ma
w zanadrzu nieskończoną ilość sztuczek, które wobec niej stosuje. Być może właśnie tak było.
Samuel otworzył jej usta swoim językiem i odkrywał ich wnętrze z wielką pewnością, biorąc
w posiadanie każdy zakątek. Kiedy skończył, Evelyn brakowało tchu, jakby jej serce przestało bić na
tę chwilę, przez którą była w jego ramionach.
– Doskonale – powiedział, uśmiechając się. – Nie będę się martwił twoimi uczuciami do innych
mężczyzn. Myślę, że właśnie udowodniliśmy, że są one bez znaczenia. – Przesunął palcem po jej
szyi.
Odtrąciła jego rękę.
– Na to jest już za późno.
– Księżyc jest w pełni, a my jesteśmy sami – przypomniał jej. – I zakochani. Trudno o lepszy
moment.
Prawidłową odpowiedzią byłoby „Nie kocham cię. Zostaw mnie w spokoju”. Jednakże Evelyn nie
była w stanie wypowiedzieć tak wielkiego kłamstwa. Zamiast tego powtórzyła:
– Spóźniłeś się o jeden dzień.
– Dopóki oboje oddychamy, mamy czas – odparł, ponownie chwytając ją w ramiona. Objął dłońmi
jej talię, po czym pocałował ją raz jeszcze, wędrując ustami od jej ust w stronę ramienia. Nie było
w nim takiego gniewu jak wtedy, gdy narzekał na niemożność pokierowania własnym życiem. Nie
była to samolubna próba wykorzystania Evelyn, tylko działanie obliczone na wywołanie w niej
podniecenia.
– Chodź ze mną, Evelyn – wyszeptał. – Do ogrodu. Chcę ci coś pokazać.
To był Samuel, jakiego pamiętała; zawsze namawiał ją do czegoś lekkomyślnego.
Ale nie było już tej dziewczyny, którą zostawił. Tego wieczoru Evelyn rozstała się z nią raz na
zawsze.
Zszokowany i rozgniewany Samuel puścił ją i dotknął dłonią jej policzka.
– Powiedziałam: nie.
Evelyn z trudem rozpoznawała własny głos. Był niski, władczy i całkowicie pozbawiony humoru.
Był to głos kobiety, nie dziewczyny. Głos, któremu należało się podporządkować. Patrzyła na
Samuela bez mrugnięcia powieką i obserwowała, jak gniew zmienia się w nieufność.
– Evie? – zapytał z cierpkim uśmiechem.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli będziesz zwracał się do mnie „lady Evelyn” – powiedziała. –
Tak jak to robiłeś po powrocie, i nie będziesz pozwalał sobie na takie zachowanie wobec mnie ani
publicznie, ani prywatnie. W zamian za to będę odnosiła się do ciebie uprzejmie i z szacunkiem, dla
dobra Michaela. Jeśli jednak nie zaakceptujesz tych warunków, nasze dotychczasowe relacje ani też
twoje pokrewieństwo z księciem nie będą miały znaczenia. Nie będziesz mile widziany w moim
domu i dołożę starań, aby zniszczyć cię towarzysko.
Ciotka Jordan byłaby dumna z tego przemówienia. Było dokładnie takie, jakie być powinno
w przypadku tak ciężkiej zniewagi.
Wyraz twarzy Samuela sprawiał, że Evelyn jednak krajało się serce. Mogła czerpać satysfakcję ze
świadomości, że miała rację, odkrywając prawdę. Samuel nie wyglądał już na tak znękanego, ale
teraz wpatrywał się w nią, jakby nie wierzył własnym uszom.
– Cóż, lady Evelyn, wierzę, że mówi pani poważnie.
– Oczywiście, że mówię poważnie, ty szmatogłowy głupku. – Ten osobliwy epitet pochodził
z czasów, kiedy oboje byli dziećmi. Słowa, które teraz do niego pasowały – niegodziwiec,
uwodziciel, szuja – nie mogły przejść jej przez gardło, nawet jeśli była to prawda. – Jeżeli nie
potrafisz odnosić się do mnie z szacunkiem, to nie będziemy utrzymywali ze sobą żadnych kontaktów.
– Ponieważ jesteś zaręczona z St. Aldrikiem. – Teraz wyglądał, jakby chciał się roześmiać.
– Tak – powiedziała. Czyżby myliła się co do niego? Czyżby jej najstarszy przyjaciel i pierwsza
miłość był naprawdę aż tak okrutny, aby drwić z niej za to, że zachowała się tak, jak powinna była to
czynić od początku?
– W takim razie dobrze – zgodził się Samuel, nadal uśmiechając się, jakby usłyszał pyszny żart. –
Będę traktował cię tak, jak należy, z szacunkiem, ale nie z powodu twojego drogocennego Michaela.
Będę to robił, abyś przekonała się, jak puste są uprzejme gesty w porównaniu z naszymi
prawdziwymi uczuciami wobec siebie. – Wyciągnął palec i dotknął nim jej policzka.
Evelyn mogłaby przysiąc, że w tym dotknięciu zawierały się wszystkie jego pieszczoty z ogrodu
i smak jego pocałunków.
– Za tydzień będziesz mnie błagać, żebym cię od niego zabrał. A ja zlituję się nad tobą i zrobię to.
Stoczyłem wiele walk, aby ci się oprzeć, a wszystkie one są dowodem, że twoje zaręczyny
z księciem nie mają znaczenia. Przegrałem każdą z nich. Należymy do siebie, Evie. Na dobre i na złe.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Samuel wkroczył do londyńskiej rezydencji księcia z tą samą ponurą rezygnacją, z którą zazwyczaj
komunikował złe wieści pacjentom. Odniósł się obojętnie do zaproszenia i niezwłocznie odmówił
jego przyjęcia. Jednak po rozmowie z Evie przemyślał sprawę jeszcze raz. Stwierdził, że skoro nie
miała zamiaru widywać się z nim sam na sam, powinien wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję
spotkania.
Tymczasem St. Aldric nie ustawał w staraniach, aby lepiej go poznać. Znowu zatrzymał Samuela
przed wyjściem z domu państwa Thorne, ponawiając oferty pomocy, wsparcia albo przynajmniej
dobrego obiadu.
Samuel mógł położyć kres jego staraniom, oświadczając, że planuje uwieść jego narzeczoną, co
utrudniałoby ich przyjaźń, jednak tego rodzaju szczerość ograniczyłaby raczej jego kontakty z Evie
zamiast je ułatwić.
Tego wieczoru wszystko, co robiła, było po jego myśli. Książę musiał poinformować Evie
o powściągliwości Samuela. Rano po raz kolejny odwiedził go lokaj Tom, przynosząc lakoniczny
liścik od Evie, przypominający mu o obietnicy udzielenia jej pomocy. Jeżeli Samuel nie chce, aby
książę dowiedział się o ich zerwaniu, co łączyłoby się z koniecznością udzielania odpowiedzi na
nieuchronne pytania, musi nałożyć na twarz uśmiechniętą maskę, zjawić się na kolacji i udowodnić,
że akceptuje nowe granice ich przyjaźni.
W pośpiechu nagryzmolił odpowiedź. Napisał do niej i do St. Aldrica, wyrażając swoją aprobatę
w pojedynczym zdaniu. Pójdzie na kolację i będzie miły, dopóki będzie mu to odpowiadało. Jeśli
pojawi się sposobność zrealizowania planów wobec Evie, skorzysta z niej… i niech diabli wezmą
granice! – pomyślał, kreśląc ostatnie litery.
Teraz jednak ponownie przeanalizował swój plan. Po przyjeździe do domu St. Aldrica
w pierwszej chwili odniósł wrażenie, że jego rywal ma nad nim miażdżącą przewagę. Rezydencja
ich ojca była wspaniała. Wszystko tutaj było większe, bardziej ozdobne i wykwintne niż
w londyńskim domu Thorne’ów. Sufity były wyższe, dywany grubsze, a wytworne stare meble
połyskiwały szlachetną patyną. W innych częściach kraju znajdowało się zapewne kilka jeszcze
większych rezydencji.
Samuel na moment wrócił myślami do maleńkiej kabiny tuż przy grodzi statku „Matilda”, z jej
mosiężnymi okuciami i starym drewnianym biurkiem. Był z niej wręcz dumny, ponieważ stanowiła
symbol prywatności, najbardziej pożądanej na statkach. Posiadanie własnej przestrzeni uchodziło za
luksus.
Jednak w tym domu roiło się od ludzi, służby i obowiązków. Czy książę kiedykolwiek był
naprawdę sam? Jeśli nie, Samuel mu nie zazdrościł. Nie będzie także zazdrosny o Evie, która
niezależnie od tego, co pisano w „Timesie”, nigdy nie będzie naprawdę należała do St. Aldrica.
Kochała Samuela.
Blisko dwadzieścia cztery godziny później fakt ten nadal stanowił dla niego zaskoczenie
i wywoływał uśmiech na twarzy. Tożsamość jego ojca oraz związek z tym wielkim domem były mało
ważne w porównaniu z zerwanymi więzami z lordem Thorne. Mógł bez przeszkód kochać Evie.
– Witamy! – St. Aldric wyszedł mu na spotkanie do holu, jakby nie dowierzał, że odźwierny
przeprowadzi Samuela przez ostatnie kilka metrów do sali, w której goście zbierali się na posiłek. –
Cieszę się, że udało ci się odwołać poprzednie zajęcia i przyjechać do nas. Mam nadzieję, że nie
sprawiło ci to kłopotu.
– W żadnym wypadku – odparł Samuel.
Obaj wiedzieli, że to kłamstwo. Jeśli jednak książę pragnął w nie uwierzyć, on także gotów był
uznać je za prawdę. Wielki człowiek siedział teraz u szczytu wspaniałego stołu. Srebro było ciężkie,
a noże tak ostre, że można byłoby przeprowadzić nimi operację chirurgiczną. Doskonałe wina podano
w wykwintnych kryształach. Samuel nigdy dotąd nie widział tak białego obrusa, ozdobionego
w rogach herbem rodziny.
Herb jego rodziny, pomyślał przelotnie. I mojej. Jeśli St. Aldric nadal chce go uznać, kiedy
wszystko się wyjaśni, może korzystnie będzie sprzymierzyć się z domem swojego prawdziwego ojca.
Nie zrównoważy to, oczywiście, jego miłości do Evelyn. Dopóki ona sama się nie wycofa, Samuel
i St. Aldric są w stanie wojny.
Jeśli jednak tego dnia wieczorem dojdzie pomiędzy nimi do bitwy, będą przynajmniej w dobrym
towarzystwie. Oprócz Evie i jej ojca przybył również biskup, minister z żoną oraz kilkanaścioro
doskonale urodzonych młodych dam i dżentelmenów o nienagannych manierach.
Tuż obok niego siedziała lady Caroline. Podczas przedstawiania gości nieustannie myślał o Evie,
a teraz nie mógł przypomnieć sobie nazwiska. St. Aldric posłał mu znaczące spojrzenie, jakby chciał
zapewnić go, że to doskonała partia i powinien się o nią starać.
Tymczasem Evie nie dawała po sobie poznać w żaden sposób, że pamięta ich ostatnie spotkanie.
Była zbyt bystra, aby sądzić, że Samuel zrezygnuje bez walki, najwyraźniej czekała na jego następny
ruch. Odnosiła się do niego z wdziękiem i kurtuazją, podobnie jak do pozostałych gości. Błyszczała
jak pierścień na jej palcu, dorównywała gracją księżnej, słuchając uważnie toczących się wokół niej
rozmów, wtrącając inteligentne uwagi i spijając każde słowo z ust księcia.
A księcia warto było słuchać. Był uprzejmy, rozumny i inteligentny. W dyskusji wypowiadał się
z chłodnym racjonalizmem, który najczęściej dawał mu przewagę nad adwersarzami. Nie pozwalał,
aby jego pozycja i wynikający z niej szacunek dla ludzi przesłaniały mu ogląd świata.
Co gorsza, podczas kolacji książę ogłosił wszem wobec, że są z Samuelem spokrewnieni.
Powiedział słuchaczom, że jest on „wybitnym lekarzem” oraz że „mają tego samego ojca”.
Zachowywał się tak, jakby nagłe pojawienie się brata z nieprawego łoża mogło ujść za najlepszą
z możliwych wiadomości.
Było to nie do zniesienia. Co mógłby powiedzieć Samuel, aby zyskać w oczach Evie? Teraz St.
Aldric wypytywał go o jego pracę, starając się wciągnąć go do rozmowy i formułując pytania w taki
sposób, aby Samuel mógł bez przechwałek wykazać swe umiejętności.
Okazało się, że jest to doskonała strategia. Samuel byłby niezwykle wdzięczny St. Aldricowi,
gdyby nie fakt, że zdążył go już znienawidzić. Nie był w stanie znaleźć sposobu na ostudzenie zapału
księcia ani na poprawę swoich notowań w oczach ukochanej. A później, jak to zwykle działo się
w przypadku tematów medycznych, rozmowa zeszła na nieszczęsną księżniczkę Charlotte.
Samuel wzdrygnął się niezauważalnie. Był to najgorszy koszmar lekarza: zostać zatrudnionym do
opieki nad ukochaną członkinią rodziny królewskiej i podczas porodu stracić zarówno pacjentkę, jak
i jej nienarodzone dziecko. Zazwyczaj starał się powstrzymywać od wyrażania jakiejkolwiek opinii,
aby nikogo nie urazić. Jednak tym razem w przebłysku olśnienia przewidział kierunek, w jakim
nieuchronnie potoczyłaby się rozmowa nawet, gdyby nie brał w niej udziału.
– Nie odważyłbym się wydawać sądów na ten temat, nie będąc przy pacjentce podczas porodu.
Często komplikacje pojawiają się dopiero po rozpoczęciu akcji porodowej. Myślę jednak, że
samobójstwo asystującego księżniczce lekarza jest nad wyraz wymowne.
– Nie powinno się w ogóle łączyć go z tą sprawą – powiedziała niedyplomatycznie Evelyn.
Sam bardzo chciał zobaczyć, co się stanie dalej. Zapomniał już, że kolacja w towarzystwie Evie
dostarcza nierzadko więcej rozrywki niż wieczór w teatrze. Od zaręczyn minęły niecałe dwadzieścia
cztery godziny. Dzień wcześniej jej plan zostania odpowiednią żoną dla St. Aldrica wydawał się
niewzruszony.
Po jej szczerej uwadze reszta stołu zamarła w szoku. Damy bez wątpienia miały swoje zdanie na
różne tematy, ale nie wyrażały ich w mieszanym towarzystwie. Evie nie jest jednak zwyczajną damą,
pomyślał Samuel, usiłując stłumić uśmiech. Liznęła nieco wiedzy medycznej i ma sprecyzowane
poglądy na temat położnictwa.
– A komu powierzyłabyś opiekę nad księżniczką w takiej chwili – zapytał St. Aldric – jeśli nie
zaufanemu lekarzowi rodzinnemu? – Uśmiech, jakim ją obdarzył, był bardziej pobłażliwy niż
krytyczny; St. Aldric miał więcej cierpliwości od innych mężczyzn.
Jednak Evie dostrzegła z jego strony wyłącznie krytykę.
– Podejrzewam, że równie dobrze wystarczyłaby położna – odparła, zawadiacko unosząc
podbródek. Samuel znał tę minę; oznaczała ona, że Evie jest gotowa walczyć z każdym, kto się z nią
nie zgadza.
St. Aldric nadal uśmiechał się do niej, ale popatrywał w stronę Samuela, jakby szukając w nim
sprzymierzeńca.
– Wygląda na to, że moja narzeczona nie docenia zbytnio twojego zawodu.
Evie oszczędziła Samuelowi konieczności opowiedzenia się po którejś ze stron i wyjaśniła sama:
– Nie chodzi o to, że nie doceniam doktora Hastingsa ani innych lekarzy. Po prostu uważam, że
mężczyzna nie jest w stanie do końca zrozumieć spraw związanych z porodem.
– Przecież ćwiczą podczas zajęć uniwersyteckich, studiują teksty i prace doświadczonych lekarzy –
argumentował St. Aldric. – Jestem pewien, że dostatecznie dużo wiedzą na ten temat.
– Większość tekstów piszą mężczyźni. Wątpię w ich kompetencje dotyczące procesu, którego sami
nie mogą doświadczyć – oświadczyła z powagą Evelyn.
Jej przyszły mąż nie mógł się powstrzymać i roześmiał się głośno.
Przez chwilę Samuel współczuł swojemu świeżo odnalezionemu bratu. Biedny człowiek nie mógł
wybrać lepszego sposobu, aby narazić się ukochanej.
– Ponadto – dodała Evelyn przy akompaniamencie śmiechu księcia – nasza droga księżniczka
byłaby nadal z nami, gdyby lekarze nie obchodzili się z nią tak niezręcznie.
Możliwe, że to właśnie było przyczyną tragedii. Samuel nie mógł krytykować działań swoich
kolegów po fachu. Przy jakiejkolwiek innej okazji broniłby innych lekarzy, jednak tego dnia nie
chciał sprzeciwiać się Evie. Najlepszym wyjściem pozostawało dyplomatyczne milczenie.
St. Aldric jednak nie był tego świadom.
– Co możesz wiedzieć o tych sprawach, Evelyn? W końcu jesteś jeszcze panną.
Pytanie było szczere, ale zabrzmiało tak, jakby podawał w wątpliwość jej cnotę. W oczach Evelyn
pojawił się buntowniczy błysk.
– Byłam obecna przy wielu porodach podczas pobytu na wsi – zareplikowała. – Czytałam także
teksty przeznaczone dla studentów uniwersytetu. Dla porównania studiowałam także techniki
stosowane przez wiejskie akuszerki i pomagałam im w pracy. Teraz uważają, że jestem na tyle
biegła, że poradzę sobie nawet przy najtrudniejszym porodzie, zanim lekarz dotrze na miejsce.
Przy stole zabrzmiały chichoty i oburzone sapnięcia. Lady Caroline zaczerwieniła się, zaś siedzący
po jej drugiej stronie biskup zbladł.
Samuel pamiętał właśnie taką Evie: nie obchodziła jej aprobata czy też dezaprobata innych. Nie
zmieniała raz obranego kursu. Zapomniała już o niechęci i spoglądała na Samuela, jakby
konsultowała się z kolegą.
– Oczywiście nie próbowałabym cesarskiego cięcia. Ale założę się, że pan także by tego nie zrobił,
o ile nie miałby pan pewności, że matka ma minimalne szanse na przeżycie porodu.
– Pacjentki rzadko przeżywają operację – zgodził się. – Może jednak stół jadalny nie jest
najlepszym miejscem do…
– Z tego, co zrozumiałam, lekarz opiekujący się księżniczką od miesięcy upuszczał jej krew
i głodził ją zamiast porządnie ją odżywiać. Potem pozwolił na to, aby poród trwał kilka dni i nawet
nie podał jej ergotaminy, aby przyspieszyć rozwiązanie.
Jako lekarz Samuel nie mógł jej zaprzeczyć. Słowa Evelyn nie wynikały z jej ignorancji. Zgłębiała
techniki pracy zarówno lekarza, jak i położnej, on zaś studiował tylko jedną z nich i nauczono go
pogardzać tą drugą.
– Poza tym dziecko było ułożone pośladkowo. Jeśli kobieta ma wąskie biodra, to jakby próbowało
się przepchnąć arbuza przez dziurkę od klucza.
Jedna z bardziej wrażliwych dam wydała cichy pisk, zaś lord Thorne lekko jęknął.
– Nie użył kleszczy, kiedy nadarzyła się po temu okazja – dokończyła Evelyn.
– Myślałem, że nie wierzy pani w takie rzeczy – podsunął gorliwie Samuel i czekał na dalszy ciąg
zabawy.
– Nie powinna nawet wiedzieć, co to są kleszcze – oświadczył St. Aldric, próbując odzyskać
kontrolę nad przebiegiem rozmowy.
Evie nie zwróciła na niego uwagi.
– Mówiłam, że nie używano ich zbyt często, a nie, że są bezużyteczne. Chociaż jeśli ma się
odpowiednie umiejętności, można obrócić dziecko bez użycia kleszczy.
– Czy ona ma w zwyczaju dyskutować z tobą o takich rzeczach? – zwrócił się St. Aldric do
Samuela z lekko pobladłą twarzą. Samuel zastanawiał się, czy jego brat nadal tak bardzo pragnie
mieć lekarza w rodzinie. Podejrzewał, że jeśli nadarzy im się okazja do rozmowy na osobności,
zostanie zrugany za podtrzymywanie rozmowy z Evelyn.
Upił nieco wina.
– Od lat nie byłem na wsi, Wasza Książęca Mość. Jednak kiedy tylko przebywałem w domu, lady
Evelyn wypytywała mnie szczegółowo o sprawy medyczne.
Niech książę myśli sobie o tym, co chce. Jeśli inny mężczyzna spędza tyle czasu z jego przyszłą
żoną, a on nie pojmuje związanego z tym ryzyka, to zasługuje na to, aby ją stracić.
– I o tym właśnie rozmawiacie? – St. Aldric wydawał się szczerze zdumiony. Czyżby spodziewał
się najgorszego? A jeśli tak, to dlaczego nie zrobił nic, aby temu zapobiec?
– Rozmawiamy także o innych sprawach, Michaelu – powiedziała lekceważąco Evelyn, całkowicie
nieświadoma zazdrości księcia.
– Nie powinna pani w żadnym razie wypowiadać się na takie tematy – ogłosił biskup, nie mogąc
się dłużej powstrzymać. – Nie powinna pani również wątpić w wyższość mężczyzn we wszystkich
sprawach ani też zamartwiać się zanadto kwestią bólu podczas rozwiązania. Taki jest los kobiet od
czasu wygnania Ewy z raju.
– Ależ mężczyźni nie są zawsze lepsi od kobiet – odparła z uśmiechem Evelyn. – Współczuję mojej
biblijnej imienniczce, ale czy Wasza Ekscelencja naprawdę wierzy, że Bóg kazał kobietom cierpieć,
a potem, jakby z nich szydząc, wynalazł łagodzące ból opiaty? Zdaje się, że Biblia mówi również
o tym, że ludzie są włodarzami ziemi. Zakładam, że oznacza to, że mamy korzystać z dostępnych nam
naturalnych środków uśmierzających ból.
Ojciec Evelyn ukrył twarz w dłoniach, jakby spodziewał się ataku migreny. Jego sąsiadka przy
stole jęknęła z oburzenia. Jednak matrona siedząca naprzeciwko lorda Thorne odpowiedziała
poważnym skinieniem głowy.
– Evelyn.
W głosie księcia słychać było ledwo dostrzegalną nutkę ostrzeżenia, jakby myślał, że potrafi
porozumieć się z narzeczoną bez słów, jak to zdarza się czasem w przypadku par, których serca biją
w jednym rytmie.
– Tak, Michaelu? – odparła Evelyn ze słodyczą, na dźwięk której każdy rozsądny mężczyzna
schowałby się pod stołem.
– Czy sądzisz, że właściwe jest nie zgadzać się z dżentelmenem, który jest naszym gościem?
Evie niewinnie zamrugała powiekami.
– Tylko wtedy, kiedy jestem pewna, że się myli.
Biskup odrzucił serwetkę na bok i odsunął krzesło od stołu.
– Proszę mi wybaczyć, Wasza Książęca Mość, ale tego już za wiele. – Wstał i wymaszerował
z jadalni.
St. Aldric był w stanie zachować godność pod warunkiem pewnej dozy szacunku i uprzejmej
współpracy ze strony wszystkich obecnych. Samuel nie uprzedził go jednak, że przy Evelyn nie może
na to liczyć. Teraz zazwyczaj opanowany książę był w potrzasku. Czy ma skarcić swoją narzeczoną
przy stole? Czy może lepiej udobruchać gości? Uznać poglądy Evelyn za czarujące i udawać, że nic
się nie stało?
– Do diabła – mruknął pod nosem po chwili namysłu, po czym także odłożył swoją serwetkę
i wstał z uśmiechem. – Panie i panowie, zechciejcie wybaczyć mi na chwilę. – To powiedziawszy,
podążył za duchownym w stronę drzwi.
W tej sytuacji goście również wstali, ale usiedli z powrotem, zrozumiawszy, że St. Aldric
w pośpiechu nawet tego nie zauważył.
Zapadła nerwowa cisza. Goście zaczęli szybko jeść, jakby mieli nadzieję na wczesne zakończenie
wieczoru. Samuel bez pośpiechu rozkoszował się potrawami. Nie mógł przypomnieć sobie lepszej
kolacji.
– Evelyn, czy możesz zamienić ze mną słowo w bibliotece?
– Oczywiście, Michaelu.
Goście już odjechali, zaś jej ojciec stał nerwowo w drzwiach z kapeluszem w ręku.
Książę posłał mu uspokajający uśmiech.
– Nie musi pan czekać, lordzie Thorne. Jeśli pan sobie życzy, proszę wrócić do domu i odesłać
powóz po Evelyn. Będzie tutaj zupełnie bezpieczna przez tę godzinę czy dwie.
Lord Thorne z ulgą kiwnął głową, pozostawiając Evelyn na łasce losu. Ona jednak nie wyobrażała
sobie, żeby mogło to być coś ponurego. Idąc do biblioteki, przyglądała się uważnie Michaelowi i nie
dostrzegała powodów do obaw. Był wyraźnie podenerwowany, ale nie aż tak zły, żeby marszczyć
czoło. Kilka pocałunków i niewielka skrucha z jej strony wystarczą, by życie toczyło się normalnie.
Albo może trochę więcej niż kilka pocałunków. Teraz, kiedy byli zaręczeni, nic nie stało na
przeszkodzie, aby mogła zastosować bardziej zdecydowane metody ułagodzenia księcia, jeśli trudno
byłoby się im porozumieć. Będą sami przez co najmniej godzinę i część tego czasu mogą przeznaczyć
na pierwszą prawdziwą intymność.
Michael zamknął drzwi i spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Nie musisz się obawiać, Evelyn. Nie jestem zadowolony z tego, co zdarzyło się przy kolacji, ale
też nie jestem aż takim potworem, żeby zasługiwać sobie na tę minę.
Usiadł na kanapie przy kominku i zaprosił Evelyn gestem, żeby usiadła obok.
– Jaką minę?
Evelyn popatrzyła na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad kominkiem. O Boże, powiedziała
w myślach. Wyglądała nie tyle jak skruszona narzeczona, co jak Joanna d’Arc w drodze na stos.
Nawet nie pomyślała o swoim zachowaniu, pogrążona w myślach o chwili we dwoje z Michaelem.
Odwróciła się do niego, szybko przywołując na twarz łagodniejszy wyraz, i usiadła.
– Przepraszam cię, Michaelu, za moją minę i wcześniejsze zachowanie.
– Miło mi to słyszeć – odparł. Być może tylko tego od niej oczekiwał.
– Oczywiście nie mogłam nic zrobić w sprawie tej rozmowy przy kolacji – dodała, chcąc, aby
lepiej ją zrozumiał.
– Wprost przeciwnie – odparł łagodnie. – Myślę, że mogłaś.
– Nie bardzo wiem, w jaki sposób – powiedziała Evelyn. – Przecież nie mogę milczeć przez cały
posiłek.
Sądząc po spojrzeniu Michaela, właśnie tego od niej oczekiwał.
– W przyszłości będą zdarzały się sytuacje, które będą wymagały od ciebie zachowania
powściągliwości.
– Nawet jeśli padną tak niewłaściwe opinie jak te, które usłyszeliśmy dzisiaj?
– Szczególnie wtedy – skinął głową książę.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Mam zdecydowane poglądy na wiele spraw.
– Spodziewam się jednak, że będziesz ich miała mniej, kiedy się pobierzemy. Natomiast przy
kolacji najlepiej będzie, jeśli ograniczysz się do rozmów o jedzeniu, pogodzie, ewentualnie
o strojach. – Uśmiechnął się, jakby sprawa była już załatwiona.
A potem ją pocałował.
To, co nastąpiło później, zaskoczyło Evelyn. Nie miała szczególnej ochoty na pocałunki, dopóki
dyskusja pomiędzy nimi nie zostanie rozstrzygnięta na jej korzyść. Doskonale rozumiała, co robi
książę, ponieważ sama zamierzała uciec się do tego samego sposobu, aby zwyciężyć. Zamknął jej
usta i nie mogła z nim negocjować. Była to czysta, prosta manipulacja.
Okazała się jednak bezskuteczna. Usta Michaela znajdowały się na jej ramieniu, zaś dłonie na
żebrach. Nie miał już ochoty na rozmowę, ale jej umysł pozostawał zbyt jasny, aby strategia księcia
mogła się powieść. Gdyby na jego miejscu znajdował się Samuel, byłaby teraz bliska utraty
zmysłów.
I odwzajemniałaby jego pocałunki. Jej mało entuzjastyczne próby okazania Michaelowi uczucia
można było przypisywać niewinności, przynajmniej przez jakiś czas. Co się jednak stanie, jeśli jej
brak zainteresowania będzie trwał aż do nocy poślubnej… i dłużej?
Mniej więcej po półgodzinie Michael wypuścił Evelyn z objęć. Najwyraźniej nie był
zaniepokojony brakiem entuzjazmu z jej strony. Oddychał szybko, był zarumieniony, a jego oczy
wydawały się teraz bardziej czarne niż niebieskie.
– Muszę przestać, w trosce o twoją reputację – powiedział, odgarniając kosmyk włosów z jej
czoła. – Ale jutro zobaczymy się znowu. Twój ojciec chce, żebym został na kolacji. A później… –
Pocałował ją znowu, tym razem jeszcze namiętniej.
Tak przynajmniej podejrzewała, bowiem nie wyczuła żadnej różnicy.
Potem książę odprowadził ją do holu, otulił peleryną i pomógł jej wsiąść do czekającego już
powozu.
Dopiero kiedy zamknęły się za nią drzwi, zorientowała się, że nie jest sama. Wpatrzyła się
w ciemność po drugiej stronie.
– Samuelu…
– A więc nie jestem już doktorem Hastingsem?
Z przyzwyczajenia zawołała go po imieniu, zapominając o swoim wczorajszym planie.
– Niezależnie od tego, jak cię nazwałam, musisz się wytłumaczyć z tego wtargnięcia.
Samuel przesunął się tak, aby padało na niego światło z powozowej latarni, i wzruszył ramionami.
– Zobaczyłem twój powóz i zapytałem Maddoca, stangreta, czy może podrzucić mnie po drodze do
zajazdu. Nie ma żadnego innego powodu.
– Powóz jechał już w tamtą stronę dziś wieczorem. Dlaczego nie zabrałeś się z moim ojcem?
Samuel znowu wzruszył ramionami.
– Wolałem jechać z tobą.
– I dlatego czekałeś w ciemnościach na zewnątrz przez prawie godzinę?
Samuel pochylił się do przodu, opierając dłonie na kolanach, żeby lepiej się jej przyjrzeć. Jego
apatia ustępowała pod wpływem uwag Evelyn.
– Dobrze. Powiem ci prawdę. Chciałem porozmawiać z tobą o dzisiejszej kolacji.
– Książę zdążył już udzielić mi pouczenia – odparła. – Jeśli masz zamiar zrobić to samo, to nie
musisz się kłopotać.
– Książę zdążył cię także pocałować – zauważył Sam. – Przypuszczam, że nie chcesz, abym zrobił
także i to.
– Oczywiście, że nie – odpowiedziała. – Ale z jakiego powodu podejrzewasz mnie o takie okropne
rzeczy?
– Uważasz, że pocałunki księcia są okropne? – mruknął z zadowoleniem. – W takim razie nie
muszę się obawiać porównań.
– Nie uważam – powiedziała Evelyn. – Chwile spędzone z księciem były raczej nic nieznaczące
niż okropne. – Ale dlaczego zakładasz, że się całowaliśmy?
– Bo przez jakiś czas miał cię tylko dla siebie. Mała katastrofa w jadalni nie powstrzymałaby go
od skorzystania z okazji. – Na widok jego wymownego uśmiechu Evelyn przeszył dreszcz. – I dlatego
że wiem, jak wyglądasz, kiedy się całujesz.
– W takim razie przeszkodziłeś mi, przypominając o rzeczach, o których wolałabym zapomnieć. –
Zamyśliła się na chwilę. – Mam na myśli twoje pocałunki. Nie próbuj tego, bo zawołam stangreta.
– To właśnie zrobiłaby lady Evelyn – odparł Samuel. – Ale kobieta, którą kocham, raczej dałaby
mi w twarz, niż zaczęła wzywać pomocy.
– Uderzenie dżentelmena to prawdopodobnie kolejna rzecz, której Michael by nie zaakceptował –
odparła. – O ile nim jesteś, rzecz jasna. Ostatnio nie zachowujesz się jak dżentelmen.
Samuel zignorował obelgę.
– A więc Święty cię nie akceptuje.
– Nie powiedział nic takiego – odparowała Evelyn. – Po prostu życzy sobie, żebym była bardziej
powściągliwa.
Wyglądało to jednak inaczej, Michael próbował nałożyć jej kaganiec, a potem złagodzić
pocałunkami poczucie utraty wolności.
Sam zauważył jej zamyślenie.
– Cokolwiek to znaczy, nie dostrzegłem nic niewłaściwego w twoich wypowiedziach.
Przedstawiłaś doskonałe argumenty, a biskup nie. – Samuel spoważniał. – Jesteś inteligentną kobietą,
Evie. Masz zdecydowane poglądy na wiele spraw. Nigdy nie bój się ich wyrażać. Ten, kto naprawdę
cię kocha, nie zechce, abyś stała się inna.
– Dziękuję ci – odpowiedziała. To przynajmniej nie zmieniło się pomiędzy nimi. Samuel ją
rozumiał, nawet jeśli ona sama nie potrafiła rozeznać się we własnych uczuciach.
– Nie powinienem był mówić ci, żebyś za niego wyszła – powiedział nagle Samuel. – Nie
pasujecie do siebie.
Miał rację, ale Evelyn wiedziała o tym już wtedy, kiedy dała słowo Michaelowi.
– Mówisz tak podstępem, żebym wróciła do ciebie.
Samuel potrząsnął głową.
– Mówię tak, bo to prawda. Nie dacie sobie nawzajem szczęścia.
– Nie unieszczęśliwimy się nawzajem. – A jeżeli tak, to nieświadomie, pomyślała.
– To nie wystarczy. Zasługujesz na o wiele więcej.
– Na więcej niż ślub ze Świętym? – zapytała.
– Zasługujesz na wolność. Jeśli wyjdziesz za St. Aldrica, będziesz zmuszona z niej zrezygnować.
– Nie wiesz tego na pewno. – Ale oczywiście wiedział. Bogactwo i władza wiązały się
z obowiązkami. Evelyn wmawiała sobie, że St. Aldric weźmie je na siebie. Jednak po dzisiejszym
wieczorze stało się aż nadto oczywiste, że część z nich będzie należeć do niej.
– Gdybyś była moja, miałabyś takie same prawa jak ja. – Pomysł ten był równie kuszący, jak jego
pocałunki.
Nie wolno mi tego słuchać, upomniała się w duchu.
– Teraz tak mówisz, ale przedtem zmieniałeś zdanie.
– Nie w sprawie zawodu, który wybrałem – odparł. – Możesz sobie myśleć, co chcesz o moim
uczuciu względem ciebie. Ale czy kiedykolwiek kłamałem na ten temat? Przykro mi to przyznać, ale
pokochałem medycynę na długo przed tym, jak pokochałem ciebie. Medycyna jest dla mnie tym, czym
tytuł dla St. Aldrica… nieodłączną częścią mnie samego. Jeśli za mnie wyjdziesz, oddam ci zarówno
moje serce, jak i umysł. I nauczę cię wszystkiego, o co zapytasz.
Do czego mogłaby przydać jej się ta wiedza? Przy kolacji nie tylko St. Aldric był zdenerwowany.
Na twarzach siedzących obok nich ludzi malowało się przerażenie. Jej ojciec czuł wstyd
i zażenowanie.
– Myślę, że po dzisiejszym wieczorze oboje wiemy, do czego doprowadziła moja ciekawość. Już
i tak balansuję na krawędzi dobrego towarzystwa. A teraz ty proponujesz mi, żebym jeszcze
pogorszyła swoją sytuację.
– Proponuję, abyś była sobą – powiedział Samuel. – A to jest coś, na co St. Aldric nigdy nie
pozwoli. Przyjdź do mnie, Evie, kiedy będziesz gotowa zmierzyć się z prawdą. Będę na ciebie
czekał.
Konie zwolniły biegu. Samuel podniósł się z siedzenia, zanim powóz się zatrzymał. Wysiadłszy,
podziękował stangretowi i nie odezwał się do Evelyn ani słowem.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Panie doktorze Hastings? – Ktokolwiek to był, przewidywał, że niestrudzone pukanie do drzwi
nie wystarczy. Promień światła oślepił Samuela, wybijając go ze snu. Nie oprzytomniał jednak do
końca. Przez chwilę myślał, że jest z powrotem na statku i przychodzi po niego steward. Musiała być
poważna sytuacja, skoro niepokojono go o takiej porze.
– C-co?
Tym razem to nie był steward. Tom, lokaj, czuł się równie nieswojo jak wtedy, gdy obudził
doktora, doręczając list od Evie, lecz stał pewnie na nogach, gotów do podjęcia szybkiego działania.
– Evelyn? – Samuel oprzytomniał w jednej chwili. Minął dzień i jego propozycje z powozu nie
spotkały się z żadną reakcją. Jeśli jednak Evie postanowiła je przyjąć, pora nie miała znaczenia.
– Nie. Chodzi o księcia. Chce się z panem natychmiast widzieć.
– Powiedz mu, żeby szedł w diabły. – Może i St. Aldric nie zna się na zegarze. Ale ostatnią rzeczą,
jakiej mu potrzeba o tej porze, była kolejna irytująca konwersacja z nowym bratem.
– Obojętnie, o co chodzi, może poczekać do rana.
– To nie byłoby roztropne, panie Hastings, to znaczy, panie doktorze – poprawił się Tom. – Jego
książęca mość powiedział, że chodzi o sprawy zawodowe i dość ważne. Wezwał mnie do swojego
pokoju, ale nie pozwolił mi wejść. Powiedział, że mam nie budzić nikogo poza panem, a pana
sprowadzić niezwłocznie do niego.
Westchnął. Przysięga zobowiązywała.
– Jeśli chodzi o bezsenność wynikłą z przejedzenia, to nie będę zachwycony. – Nie powinien
wyżywać się na przerażonym lokaju. Tom miał przecież jeszcze mniej wyboru niż on, otrzymując
takie polecenie.
– Bardzo cierpiał, panie doktorze – odezwał się cicho Tom. – Proszę…
– Daj mi chwilę, tylko się ubiorę i spakuję sakwojaż. Zostaw mi świecę.
– Tak jest, panie doktorze. – Lokaj postawił cienką świeczkę na stole i zamknął drzwi.
Samuel naciągnął spodnie, zarzucił płaszcz na koszulę nocną i wciągnął długie buty. Jeśli to
faktycznie nagła sprawa, nie wolno tracić czasu na ubieranie. Zdmuchnął świecę i po omacku
wyszedł na korytarz do czekającego służącego.
Tom wyprowadził go na ulicę, do karety Thorne’ów, i pomógł wsiąść.
– Czyli książę przyjechał z wizytą, tak?
– Tak, panie doktorze. Przyjechał na kolację, ale jej nie skończył. Nie czuł się na tyle dobrze, żeby
wracać do domu. Położyliśmy go w niebieskim pokoju.
Tom zamknął drzwiczki i wskoczył na tył, a stangret ruszył z kopyta ku domowi Evelyn.
Kiedy dotarli, Samuela wprowadzono tylnym wejściem i przez kuchnię, aby jego przybycie
zwróciło możliwie najmniejszą uwagę. Znalazłszy się na schodach dla służby, już nie potrzebował
przewodnika, by znaleźć sypialnie dla gości. Nic się tu nie zmieniło, odkąd był dzieckiem.
Zapukał raz do pokoju księcia i czekał, nasłuchując.
– Proszę – odpowiedział głos. Chrapliwy, ale czy od choroby, czy z wysiłku, by nie hałasować,
trudno było Samuelowi określić. Otworzył niezamknięte drzwi, trzymając świecę wysoko nad głową,
by oświetlić pacjenta.
St. Aldric siedział na brzegu łóżka, ze zwieszonymi nogami i opuszczoną głową, jakby nie dawał
rady utrzymać jej w górze.
– Przepraszam, że pana obudziłem. Ale bardzo ze mną źle – stęknął.
Objawy były tak oczywiste, że Samuel był w stanie określić chorobę, nawet nie wchodząc do
środka. Jeśli ta diagnoza się potwierdzi, księciu szybciej się pogorszy, niż poprawi.
– Dobrze pan zrobił, że mnie wezwał, nie budząc całego domu. Czy mogę pana zbadać?
Książę zaśmiał się słabo.
– Do usług, panie doktorze.
Samuel zapalił pozostałe świece w pokoju i przegarnął w kominku, bowiem książę mimo ciepła
cały dygotał. Potem wetknął przyniesioną świecę do lichtarza na nocnym stoliku i przyłożył dłoń do
czoła księcia.
Gorączka, stwierdził w duchu. Niecałe dwa dni temu, po balu, sprawiał wrażenie zupełnie
zdrowego. Czy miał ciepłą dłoń, kiedy się z nim wtedy witał? Zapewne nie, na kolacji poprzedniego
wieczoru Samuel musiałby coś zauważyć.
Wyciągnął z torby niewielką tubę i wyjaśnił:
– To nowy wynalazek. Skorzystam z niego, aby osłuchać panu płuca i serce.
– Przydatne urządzenie – stwierdził książę, okazując cień zainteresowania. – Miło wiedzieć, że
lubi pan nowatorskie rozwiązania.
Samuel rozsunął księciu koszulę i osłuchał. Serce biło dość szybko, zapewne ze zdenerwowania,
w płucach nie było wydzieliny. Ale opuchlizna na linii szczęki to był dopiero początek. Zwykle
przystojna twarz księcia wyglądała jak u wiewiórki na jesień, z wypchanymi policzkami. Samuel
przesunął wprawną dłonią po węzłach chłonnych księcia i poczuł, jak ten się cofa.
– Boli? – zapytał. – Stąd, promieniuje w stronę uszu?
– Tak. – Książę nie potrafił powstrzymać grymasu bólu.
– A brzuch? – Kilka razy szybko puknął palcami w okolicach trzustki i zobaczył, że książę znów się
cofa. Infekcja przechodzi na organy wewnętrzne… To niedobrze. Bardzo niedobrze.
Uniósł rąbek koszuli nocnej i zajrzał niżej.
– Ból jąder?
– Trochę bolą – przyznał książę.
Jak to mu wyjaśnić, żeby się całkiem nie przeraził? Uspokajająco kiwnął głową.
Książę popatrzył na niego jak większość pacjentów, licząc, że dowie się, że to nic poważnego, że
ma przestać się przejmować i wracać do łóżka.
– Wie pan, co to takiego?
Najprawdopodobniej wiedział. I ubolewał nad tym, że odpowiedź nie jest inna.
– Nagminne zapalenie przyusznic, przebiegające z zajęciem narządów gruczołowych… zwykle
występuje to u dzieci. Ale u dorosłych ma poważniejszy przebieg.
Zwłaszcza u mężczyzn. Książę i tak najpewniej niedługo się tego dowie.
– Śmiertelne? – zapytał po krótkim wahaniu pacjent.
– Bardzo rzadko. – Samuel rzucił mu, jak miał nadzieję, uśmiech pełen otuchy. – Ale oczywiście
dolegliwe. Musi pan być odizolowany dla własnego dobra a także, żeby nie przenosić choroby na
innych.
– Nie mogę. Parlament… – Książę spróbował podnieść się z łóżka.
Samuel stanowczym gestem położył mu dłoń pośrodku piersi i pchnął z powrotem.
– Przez parę tygodni absolutnie nie będzie pan mógł się tam pojawić.
– A Evelyn… – dodał książę, jakby przypomniał sobie, że o nią też powinien się martwić. Gdyby
St. Aldric naprawdę ją kochał, nie byłaby druga w kolejności.
– Już to kiedyś przeszła, w dzieciństwie, wtedy przechodzi się tę chorobę łagodnie. – Dokładnie to
pamiętał, bo i sam wówczas zachorował. – Skoro jest odporna, będzie mogła pana odwiedzać, jeśli
pan sobie życzy. Inni lepiej niech trzymają się z daleka.
– Widzę, że o swoje zdrowie pan się nie martwi.
– Cóż to byłby za lekarz, który bałby się chorób, które leczy – odparł Samuel. – Poza tym mam
wyjątkowo silny organizm.
– Zatem pewnie po matce – zauważył St. Aldric z kolejnym stęknięciem. – Bo naszego ojca gnębiły
wszelkie możliwe choroby. A teraz proszę tylko popatrzeć na mnie.
– Jedna choroba to żadna oznaka słabości organizmu – powiedział Samuel – a co dopiero tak
pospolita. Dziwne, że pan jej wcześniej nie przeszedł.
– To pan się na tym zna, nie ja – powiedział St. Aldric. – Ja wiedziałem tylko tyle, że trzeba mi
lekarza. Ale czy będzie pan skłonny mnie leczyć?
– Oczywiście – odparł Samuel, zdziwiony, że w ogóle powstało takie pytanie. – Pan mnie
potrzebuje.
– Czyli pana niechęć dotyczyła posady, którą proponowałem, a nie mnie osobiście – powiedział
książę, zmrużywszy oczy w opuchniętej twarzy. – Już zaczynałem podejrzewać, że jest na odwrót.
– Moje uczucia i ich przyczyny są w tej chwili nieistotne – rzucił szorstko Samuel, grzebiąc
w torbie, aby upewnić się, że ma w niej wszystkie niezbędne medykamenty. – Proszę się nimi nie
kłopotać. Dla mnie jest ważny pan jak każdy inny pacjent.
Wyciągnął nalewkę opiumową i belladonnę, postawił je na stoliku.
– Muszę się panem od razu zająć, żeby nie dopuścić do rozprzestrzenienia się choroby na innych
domowników. Ma pan jakieś podejrzenia, gdzie się mógł pan zarazić? Od jak dawna się pan źle
czuje?
– Kilka dni, co najmniej – wymamrotał książę. – Wcześniej rzeczywiście odwiedziłem szpitalik
dla sierot, którego jestem mecenasem. Niektóre dzieci były chore.
Samuel omal nie prychnął. Gdyby wyciągnięto go z łóżka do jakiegokolwiek innego księcia,
okazałoby się, że spał z zakażoną dziwką albo męczy go podagra. A Święty? Święty zaraził się
świnką, kiedy doglądał sierotek. Wyglądało na to, że Samuel nigdy nie poczuje ani krzty moralnej
wyższości nad księciem.
Postarał się, by odpowiedź nie brzmiała sarkastycznie.
– Więc to najprawdopodobniej jest źródło. Dokładna data pomoże mi określić stadium choroby.
Zapewne większość domowników już to przechodziła. Ale dla bezpieczeństwa opróżnimy to piętro
domu, a wizyty służby ograniczymy do minimum.
Książę dotknął policzka, obmacując guzki po obu stronach.
– Ja także wolałbym się nikomu nie pokazywać, żeby nie siać niepotrzebnej paniki.
Samuel spojrzał na jego opuchniętą twarz, wypatrując oznak próżności, po czym doszedł do
wniosku, że książę mówi prawdę. Nie chce powodować zamieszania i kłopotów, zarażając innych
albo strasząc pokojówki. Nie dość, że szlachetny, to jeszcze skromny.
– Proszę tak tego nie traktować, to raczej będzie kwarantanna – odezwał się stanowczym tonem
Samuel, sięgając po szklankę i odmierzając do wody krople obu lekarstw.
– Gdy lord Thorne wstanie, poproszę, aby poinformował resztę domowników. Teraz podam panu
opium. Niestety ból jeszcze się wzmoże. Belladonna powinna jednak trochę pomóc. Przez najbliższe
dni posiłki będą rozdrobnione i raczej mdłe.
Książę westchnął.
– Zważywszy na to, jak się czuję, i tak nie będę w stanie ich przełknąć, więc nic nie szkodzi.
Chwycił filiżankę, opróżnił ją jednym haustem i opadł z powrotem na poduszki.
– Proszę w moim imieniu przeprosić Evelyn i lorda Thorne za kłopot.
Jakby Thorne miał coś przeciwko, przynajmniej póki książę żyje. Uzna to za zaszczyt gościć go pod
swoim dachem przez dwa tygodnie, choćby i w takim stanie.
– Oczywiście, Wasza Książęca Mość. Zajrzę do pana rano.
Nie mogąc się powstrzymać, skłonił głowę z szacunkiem, wziął świecę do ręki i wyszedł, aby
pacjent mógł usnąć.
Zatrzymawszy się w korytarzu, rozważył ewentualności. Gdyby to był zwyczajny pacjent, obudziłby
gospodynię, zostawił jej lekarstwa i polecił się obudzić, jeśli stan chorego się zmieni. Nie miał tu
wiele do roboty, wystarczyło obserwować, jak pacjent przechodzi chorobę, i pomóc mu
w ewentualnych komplikacjach.
Lecz to nie był zwykły śmiertelnik. Leczył księcia. Nawet gdyby nie chodziło o Świętego, i tak
nalegałby, żeby zostać w domu, aby zaspokoić wszystkie potrzeby chorego. Była to strata czasu. Ale
wszyscy zapewne tego właśnie od niego oczekiwali.
Zresztą chodziło przecież o jego własnego brata. Pomyślał też, że woli samemu doglądać chorego,
aby nie robiła tego Evie przy swoim zainteresowaniu medycyną. Sprawa była naprawdę prosta.
Doktor Hastings musi pozostać w tym domu, póki stan pacjenta się nie poprawi.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Idąc na śniadanie, Eve zatrzymała się pod drzwiami gabinetu ojca. Niespotykane, aby już był na
nogach i pracował o tak wczesnej porze. Jeszcze dziwniejsze, że miał u siebie gościa, z którym
prowadził ożywioną rozmowę. I że tym gościem był Samuel.
Kłócili się. Przyłożyła głowę do drzwi i nasłuchiwała strzępków rozmowy.
– Po prostu uważam, że lepiej byłoby znaleźć kogoś innego, żeby się nim zajął. – Ojciec
przemawiał rozsądnie, choć był poirytowany.
– Tak właśnie myślałem. Aż tak niezręcznie się pan czuje, mając mnie z powrotem w domu? –
Samuel był o wiele bardziej wściekły. Nigdy nie słyszała w jego tonie aż takiego sarkazmu.
– Oczywiście, że nie – ojciec odparł tonem, w którym słychać było zakłopotanie.
– A powinien pan. Wszystko, co mi pan powiedział, było kłamstwem. Jeśli ma pan w ogóle jakieś
sumienie, powinno pana dręczyć.
– Wówczas takie, a nie inne zachowanie wydawało się najprostszym wyjściem.
– Najprostszym? – Samuel nie był po prostu zły, tylko głęboko oburzony. – Zasługuje pan choć na
odrobinę tej udręki, jaką przeszedłem przez ostatnie sześć lat. Przez pana wierzyłem, że…
Mimo trudnych relacji między nimi wszystkimi, nie miał prawa tak odzywać się do jej ojca! Eve,
nie mogąc się powstrzymać, wtargnęła do środka.
– Samuelu! – Zła była również na siebie, za to, że w ogóle kiedykolwiek chciała do niego wrócić.
Dopiero od niespełna tygodnia wiedział, kto jest jego prawdziwym rodzicem, i z człowieka, którego
z pozoru znała, zmienił się w złośliwego szczeniaka, niewdzięcznego wobec tego, kto go wychował.
– Natychmiast przestańcie się kłócić. Słychać was na cały korytarz.
– Co takiego? Co usłyszałaś? – Ojciec aż zbielał.
Odwróciła się do Samuela. To na pewno wszystko przez niego, stwierdziła.
– Jestem zbulwersowana, panie doktorze, że śmie pan tu przychodzić, jeszcze przed śniadaniem,
i wszczynać kłótnię o coś, co zdarzyło się wiele lat temu.
Dwaj mężczyźni spojrzeli po sobie w milczeniu. Po czym Samuel dodał łagodniejszym tonem:
– Nie przyszedłem tu z własnej woli. Wezwano mnie.
– Kto? – Parsknęła śmiechem. – Na pewno nie ja, jeśli pan tak twierdzi.
Ojciec wstał, obszedł biurko i chwycił ją za rękę.
– Evelyn, to był książę. Pogorszyło mu się. Nie chciał nas budzić i posłał po doktora.
– Rozchorował się? – Przez głowę przemknęły jej tysiące myśli. A najgorsza z nich brzmiała:
„Jeśli umrze, nie będę musiała wybierać”.
To było niegodziwe z jej strony. Decyzja już została podjęta i była z niej zadowolona. Michael to
wspaniały człowiek, powiedziała sobie w duchu.
– Nie ma powodu do niepokoju – dodał Samuel. – Wyzdrowieje. – Miał spokojny głos,
charakterystyczny dla lekarza, dodający otuchy rodzinie pacjenta.
– Jeśli mogę cokolwiek zrobić, posłać po jakiś lek, innych lekarzy, którzy specjalizują się… –
Ojcu wyraźnie żadnej otuchy nie dodał.
– Jak już mówiłem, milordzie, jestem w stanie poradzić sobie z przypadkiem świnki u własnego
brata. – Ach, więc to go zdenerwowało. Ojciec podawał w wątpliwość jego umiejętności. Ale
przynajmniej nie zaprzeczał, że książę jest z nim spokrewniony.
– Nic mu nie będzie, ojcze – powiedziała Evie. Nie czuła jednak spokoju, raczej odrętwienie. –
Samuel ma rację. Zajmie się tym z łatwością. A Michael poprosił go osobiście.
To dobry znak. Przynajmniej oni dwaj nie są poróżnieni.
– Niech więc tak będzie – odrzekł Thorne, wciąż lodowatym tonem. – Znowu znalazłeś się w moim
domu, tym razem jednak na prośbę księcia, i nic nie mogę na to poradzić. Co mu przepisałeś?
– Zasłony mają być zaciągnięte, a służba powinna trzymać się od niego z daleka. Na tym piętrze
domu nie ma nikogo więcej, prawda?
– Innych gości nie mamy – odparł ojciec.
– To proszę posłać Toma do gospody po mój kufer i trochę świeżej pościeli. Zajmę któryś
z wolnych pokojów, bo nie obawiam się zarażenia. Natomiast pan, milordzie, powinien trzymać się
z dala, tak samo jak wtedy, gdy Evelyn i ja przechodziliśmy świnkę jako dzieci. Jeśli nie pamięta
pan, czy chorował na tę przypadłość w dzieciństwie, nie wolno panu kontaktować się z zarażonym.
– Ale żeby książę… – Ojciec kręcił głową z niedowierzaniem, jakby sądził, że godność książęca
daje odporność na choroby niższego stanu.
– Samuel ma rację, ojcze. Nie należy się denerwować. Będę z nimi dzień i noc, dopilnuję
wszystkiego.
Obaj zdumieli się na te słowa, jakby uważali, że nie jest zdolna do pomocy.
– To raczej nie będzie konieczne – rzekł Thorne.
– Zgadzam się z twoim ojcem – dodał pospiesznie Samuel.
– Samuelu, przecież nic mi nie grozi – przypomniała mu. – Jak już mówiłeś ojcu, przechodziłam tę
chorobę jako dziecko, tak samo jak ty. Poza tym, ojcze, uczyniłabym to samo dla każdego innego
gościa, który zachorowałby pod naszym dachem.
– Ależ, Evie – powiedział Samuel, znów tym spokojnym tonem – twoja obecność wcale nie
sprawi, że jego książęca mość szybciej wyzdrowieje.
– To mój narzeczony – odparła Evie, takim samym uspokajającym tonem, jakim on do niej
przemawiał. – On mnie potrzebuje.
Po ostatniej rozmowie była pewna, że Samuel nie ma ochoty tego słyszeć. Jednak to była prawda.
Nawet jeśli w przyszłości to się zmieni, nie ma sensu dyskutować o tym przy ojcu. A chorego
Michaela nie może zostawić samego.
Thorne patrzył teraz na Samuela. Zostawiał jemu podjęcie decyzji. Samuel najwyraźniej był
przeciwny, ale nie chciał być tym, który jej odmówi.
Naraz poczuł ogromne zmęczenie.
– Nic jej się nie stanie, jeśli będzie przy nim czuwać. Poza tym tak będzie lepiej, niż gdyby
wchodziła tam i wychodziła czereda pokojówek, ciągle zakłócając księciu spokój. Jeśli będzie miał
Evelyn przy sobie, doda mu to otuchy i złagodzi dyskomfort.
– Ale to niestosowne – argumentował ojciec.
– Ojcze, daj spokój, Michael z pewnością nie uczyni niczego nieprzystojnego. – Przyszło jej do
głowy, że za to Samuel – wręcz przeciwnie. Jednak na pewno nie będzie jej niepokoił we własnym
domu, gdy jej przyszły mąż leży w sąsiednim pokoju. Odsunęła od siebie te wątpliwości.
– Dobrze wiesz, że się przydam. To się niczym nie różni od tego, co robię, gdy jesteśmy na wsi.
– Ale tam chodzi o kobiety i dzieci. – Ojciec miał zbulwersowaną minę. – A St. Aldric jest
dorosłym mężczyzną.
Samuel odchrząknął, by podkreślić delikatność tematu.
– Bardziej osobistymi potrzebami pacjenta ja się zajmę. To żadna ujma opiekować się chorym.
– Ach, no to bardzo dobrze – stwierdził Thorne, wzdychając. – Masz moje pozwolenie, Evelyn.
Tak jakby pytała go o pozwolenie. Zrobiłaby to przecież i bez niczyjej zgody. Ojciec poczuł się
jednak lepiej, myśląc, że ma nad nią władzę. Niech mu będzie, pomyślała.
– Evelyn bardzo mi pomoże – przyznał Samuel. – A opiekując się księciem we dwoje, ograniczymy
kontakt z innymi, narażonymi na chorobę domownikami. A także plotki; wątpię, żeby książę życzył
sobie, by ktoś postronny oglądał go w takim stanie.
– To prawda – powiedział ojciec, wyraźnie pocieszony. – Lepiej, żeby takie rzeczy pozostały
w rodzinie, z dala od wścibskich oczu.
– Czyli postanowione – oświadczyła Evelyn z uśmiechem. – Zaraz powiem pani Abbott, żeby nie
wpuszczała nikogo na drugie piętro, póki Samuel nie stwierdzi, że to jest już bezpieczne. Posiłki
mogą przynosić i stawiać na górze schodów, ja dopilnuję, żeby Michael je zjadł. Raz na dzień
przyjdzie pokojówka zmienić pościel i to wystarczy.
Ojciec teraz kiwał głową, jakby sam o tym wszystkim pomyślał. A ja może faktycznie udowodnię
Michaelowi, że pomoc przy chorych odpowiada mi o wiele bardziej niż siedzenie cicho przy stole
jadalnym, pomyślała.
Kiedy wyszła, by wydać polecenia służbie, Samuel nie miał ochoty kontynuować rozmowy
z lordem Thorne. Wszelkie wysiłki, by informacja o stanie chorego gościa nie wywołała niepokoju,
szybko poszły na marne i zaczęli się przekrzykiwać. Zanim dowiedział się, kto jest jego ojcem, mógł
być dla Thorne’a uprzedzająco grzeczny, teraz natomiast szczerze go nie znosił. Gdyby Evie przyszła
odrobinę później, usłyszałaby wszystkie obrzydliwe szczegóły rozstania. Chciał bowiem
skonfrontować Thorne’a ze skutkami jego kłamstw i uświadomić mu, jak zniszczył szczęście własnej
córki. Teraz rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, żeby Thorne wiedział, że sprawy pozostają
niedokończone, i poszedł zwizytować pacjenta.
Stan St. Aldrica pogorszył się od poprzedniego wieczoru. Opuchlizna na żuchwie była bardziej
wydatna, książę wiercił się przez sen, wyraźnie cierpiąc. Samuel wyliczał w myślach co
poważniejsze powikłania i błagał los, by książę się o nich nie dowiedział. Głuchota i bezpłodność
nie były rzadkością. A mimo tego, co powiedział Thorne’owi, czasem zdarzała się i śmierć. Nie miał
ochoty być osobistym lekarzem księcia, a już na pewno nie chciał być obwiniany za jego zgon.
Niektórych rzeczy nie da się jednak uniknąć.
A gdyby książę umarł, Evie po odbyciu żałoby byłaby wolna i mogłaby robić, co tylko zechce.
Thorne nie mógłby ich powstrzymać. Jedyny powód, jaki ich rozdzielał, został zdemaskowany jako
kłamstwo.
To było haniebne. Po raz kolejny spojrzał na leżącego chorego, jego opuchniętą brodę i cienie pod
oczyma. Książę już cierpiał, a będzie pewnie cierpiał jeszcze bardziej. Miał obowiązek mu pomóc.
A tak jak wspomniał w gabinecie Thorne’a, ten człowiek był nie tylko księciem, lecz także jego
bratem.
Przyjrzał się śpiącej twarzy, dostrzegając osobliwe podobieństwo do własnej. Przypuśćmy, że to
on by tu leżał, a St. Aldric trzymał fiolkę z trucizną. Nie miałby się czego bać. Ten człowiek był
istnym świętym.
Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Pod tym względem Thorne był jego całkowitym
przeciwieństwem. Jego przybrany ojciec, sprowokowany, nie wahał się sięgnąć po niewyobrażalnie
brudne chwyty. Samuel żałował, że nie trafił do rodziny, w której liczyłby się honor i prawda.
Skoro jednak pogodził się z losem, musiał przyjąć na siebie rozmaite obowiązki. Nie wolno mu
było odpowiadać podłością na uczciwość. Nie teraz. Lecz kiedy pacjent dojdzie do siebie, będzie
musiał odbyć trudną, acz konieczną rozmowę na temat przyszłości lady Evelyn Thorne.
– Pax – szepnął, kładąc rękę na czole St. Aldrica.
Cały czas gorące. Książę poruszył się i otworzył oczy. Skrzywił się, bo raziło go światło, dotknął
policzka dłonią i zaraz cofnął ją, gdy poczuł ból. Na łożu boleści wyglądał jak każdy inny pacjent,
przerażony i osamotniony, choć całkiem dobrze to ukrywał. Rozebrany do koszuli nocnej, leżący na
wznak, wydawał się o wiele mniejszy niż wcześniej w gabinecie.
– Myślałem, że to był sen – powiedział słabym głosem St. Aldric.
– Przykro mi, ale nie.
– Czy nie dałoby się czegoś jeszcze zrobić? – Nie był rozdrażniony, nie obwiniał ani Boga, ani
lekarza, jak to się często zdarzało pacjentom. Zachowywał stoicki spokój.
– Lód na gorączkę – odparł sucho Samuel. – Kataplazm na opuchliznę, można też zastosować
puszczenie krwi.
Książę znów się skrzywił.
– Laudanum i belladonna na ból. Wasza Książęca Mość nie może przyjmować pigułek, ma zbyt
podrażnione gardło. I proszę… żadnych mocnych trunków bez mojej zgody. Później pozwolę na
trochę grzanego porto. To choroba, którą się przechodzi, a nie leczy. Za tydzień Waszej Książęcej
Mości się poprawi. Ale dwa tygodnie w łóżku to konieczność.
Książę opadł z powrotem na poduszki.
– A nie będzie trwałych skutków?
To było pytanie, na które Samuel wolałby nie odpowiadać. Jeszcze za wcześnie na odpowiedź.
Uniósł prześcieradło i przyjrzał się opuchliźnie, która nie była jeszcze znaczna… ale na pewno się
powiększy.
Książę jęknął, na wpół z bólu, na wpół ze strachu, i usiłował usiąść.
Samuel uniósł prześcieradło i pchnął go z powrotem.
– Proszę nie patrzeć, Wasza Książęca Mość. To może Waszą Książęcą Mość zdenerwować, a na
zdrowie nie pomoże. Boli, prawda?
– Tak. – Teraz głos księcia brzmiał jak u dziecka, niemal piskliwie.
– To jeden z objawów tej choroby. U dzieci nie występuje. Nie jestem w stanie określić, jak
daleko to jeszcze zajdzie. Ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc.
Choć tak naprawdę niewiele mógł zrobić, skoro to się już zaczęło. Odmierzył parę kropel opium do
dużej szklanki z alkoholem i wręczył ją księciu.
– Proszę wypić.
Książę pociągnął łyk.
– Paskudne to śniadanie – powiedział, krzywiąc się.
– W takim razie dobrze, że Wasza Książęca Mość pozostał na lądzie – skwitował Samuel
z ponurym uśmiechem. – Nie mogę powiedzieć, abym na pokładzie „Matildy” wszystko leczył
rumem, ale szkodzić też nim nie szkodziłem.
– Gdyby tak rzecz się miała w istocie, każdy mógłby być lekarzem.
– Wasza Książęca Mość powinien się cieszyć, że tylko tyle było potrzeba. Już pierwsza bitwa
udowodniła, że wprawnie posługuję się i piłą, i igłą. Z tego Wasza Książęca Mość wywinie się ze
wszystkimi członkami.
– Wszystkimi oprócz jednego – mruknął książę i upił kolejny łyk.
Czyli wiedział. I już zaczynał się bać.
– Jeszcze przez jakiś czas nie będzie wiadomo, czy ten problem w ogóle wystąpi, Wasza Książęca
Mość.
– Proszę nie owijać w bawełnę – warknął książę, po czym dodał spokojniej: – I nic nie mówić
Evelyn.
Niewykluczone, że Evie była już tego świadoma. A jeśli nie, to zaraz to sprawdzi w książkach,
które podobno miała, i dowie się, że związek z St. Aldrikiem może być bezdzietny.
– Nic nie powiem, Wasza Książęca Mość.
Książę znów westchnął.
– Mam na imię Michael.
Samuel zamarł na chwilę, po czym pochylił się nad narzędziami, udając, że nie dosłyszał.
– Proszę, aby pan tak się do mnie zwracał. Zważywszy na okoliczności, absurdalnie to brzmi, gdy
mnie pan tytułuje. W końcu jesteśmy rodziną.
– Nie wolałbyś, żebym zwracał się do ciebie: Święty?
Książę spróbował się zaśmiać, ale znów się skrzywił i posłał Samuelowi tylko słaby uśmieszek.
Oczy już mu mętniały, lekarstwo zaczynało działać.
– Myślisz, że jak mi o tym przypomnisz, powstrzyma mnie to od przeklinania?
– Miałem do czynienia z cierpiącymi ludźmi, więc wątpię, Michaelu – powiedział Samuel, czując
się nieswojo. – Możesz przeklinać, ile tylko chcesz, jeśli sądzisz, że to przyniesie ci ulgę.
– A mogę mówić do ciebie „Samuel”?
Samuel wolałby, żeby brat nie zwracał się do niego w ten sposób. Wydało mu się to zbyt osobiste
i przedwczesne. Skoro jednak miało to stanowić pociechę dla cierpiącego, nie potrafił odmówić.
Kiwnął głową.
– Albo Sam, jak mówi lady Evelyn.
– Piękna lady Evelyn…
Książę opadł na poduszki z uśmiechem pełnym zadowolenia. Zapadając w narkotyczny sen. To
było naturalne, by w takiej chwili myśleć o narzeczonej.
Samuel dokładnie wiedział, co się roi w głowie księcia. On sam też miał takie myśli. Co noc leżał
w koi i przeklinał sam siebie, że marzy o jej miękkich, białych ramionach przylegających do jego
piersi, o jej wargach na swojej skórze, o sennych westchnieniach.
Nie powinien się tak biczować myślami. To były tylko niewinne chwile zapomnienia.
Sięgnął, by wyjąć na wpół pustą szklankę z opadającej dłoni księcia. Gdy to zrobił, St. Aldric
otworzył oczy, cofnął rękę i uniósł szklankę, jakby przepijając do Samuela.
– Za zdrowie mojego brata, doktora Samuela Hastingsa, który mógłby mnie równie dobrze otruć
tym wszystkim, co ma w torbie. Arszenikiem, rtęcią, opium. Nikt by się nie zorientował.
Te słowa przeraziły Samuela. Ale czyż nie przemknęło mu to przez myśl?
– Nigdy bym… przecież składałem przysięgę.
– Ale założę się, że żałowałeś tego. – Książę przepił do niego ponownie, a ich oczy spotkały się
nad brzegiem szklanki. Potem ostentacyjnie wypił płyn do dna.
To też była prawda. Parę chwil wcześniej stał nad swoim pacjentem i rozważał możliwość
popełnienia morderstwa. A co gorsza, książę o tym wiedział. Stąd ta dziwna mina na jego twarzy.
Ufał, że brat nie zabije brata. A jednocześnie dawał do zrozumienia, że jeśli to się zdarzy, Święty mu
wybacza.
Książę czy nie, ten człowiek był albo szalony, albo nieustraszony jak żołnierze na okręcie. Teraz
zamykał oczy, głowa opadała mu na poduszkę. Samuel zabrał szklankę i po cichu wyszedł z pokoju,
aby sprawdzić, jak Evie radzi sobie z przygotowaniami.
Stała u szczytu schodów. Ojciec wciąż jej towarzyszył, przestępując nerwowo z nogi na nogę,
bojąc się porzucić córkę na pastwę drogich jej mężczyzn. Patrzyli, jak Samuel się zbliża. Sądząc po
ich zaniepokojonych minach, wciąż miał na twarzy wypisane sprzeczne uczucia. Obawiali się, że są
one wynikiem ciężkiego stanu księcia.
Postarał się wydobyć umysł z mrocznej czeluści, w jakiej tkwił, i starannie zamaskować
prawdziwe myśli.
– I jak on się czuje? – zapytała Evelyn.
– Znowu śpi – odparł Samuel. Jeśli lekarz nie jest w stanie niczego zrobić, musi przynajmniej
pokazać, że panuje nad sytuacją. Zwłaszcza jeśli niezależnie od jego poczynań stan chorego może się
zmienić na gorsze lub lepsze. – Książę obawia się jednak, że przerazisz się, gdy się dowiesz, jak
ciężki jest jego stan.
Evie prychnęła, jakby lekceważyła obawy narzeczonego.
– Niech nie traci na to sił. Zaopiekujesz się nim i wszystko będzie dobrze.
Przynajmniej na chwilę zapomniała, że jest na niego zła. Potrzebowała jego pomocy. Patrzyła nań
z ufnością jak wtedy, gdy był jej bohaterem, a ona małym chochlikiem.
Gdyby uległ pokusie i zabił St. Aldrica, Evie by się tego domyśliła. Spojrzałaby mu raz w oczy
i wyczytała z nich prawdę… a potem już nigdy nie patrzyłaby na niego tak samo. Straciłby jej
zaufanie, gdyby okazał się równie podły i fałszywy, jak Thorne.
Kiwnął poważnie głową.
– Wyzdrowieje.
Zerknęła niespokojnie w głąb korytarza.
– Czy pomoże mu, jeśli trochę z nim posiedzę?
Samuel wzruszył ramionami.
– Na pewno nie zaszkodzi. Jeśli to cię uspokoi, nie mam nic przeciwko temu. – Oczywiście nie
w roli lekarza. Samuel czuł zazdrość wobec mężczyzny, który obudzi się, mając u boku anioła. – Ale
jeśli śpi, nie budź go. Niech się sam obudzi. I nie pozwalaj mu nadmiernie się ekscytować.
Odwróciła się i pobiegła do pokoju, w którym leżał jej narzeczony, by jak najszybciej się nim
zaopiekować. Ojciec odprowadził ją wzrokiem pełnym obaw.
– Nic jej nie będzie – zapewnił Samuel Thorne’a kolejny raz. – Ale pan niech się trzyma z daleka.
Jeśli zauważy pan u siebie albo u innych jakiekolwiek niepokojące objawy, proszę natychmiast mnie
zawiadomić i kazać przenieść te osoby na drugie piętro domu.
– Czyli to naprawdę tak poważna choroba? – Thorne niepokoił się o przyszłość córki i ewentualne
fiasko swoich misternych planów.
– Na tyle poważna, że nie życzyłbym jej nawet najzdrowszemu. Ale są duże szanse, że książę
odzyska zdrowie.
– Ale czy całkowicie…? – Thorne rzucił mu zaniepokojone spojrzenie. – Słyszałem
o mężczyznach, którzy mieli tę… przypadłość. Oczywiście przeżyli, ale pewne skutki pozostały.
Samuel kiwnął głową; w obliczu faktów nie był w stanie kłamać. Teraz różnica zdań pomiędzy
nimi była nieistotna, był Thorne’owi winien informację o zdrowiu przyszłego zięcia.
– O tego typu problemach dowiemy się dużo później. Dlatego właśnie nalegam na kwarantannę.
Trzeba zapewnić księciu spokój. On już i tak zadręcza się wszystkimi możliwymi powikłaniami.
A nie powinien, jest na to za słaby.
Thorne skinął głową.
– Tu masz rację. Lepiej niech Evie dodaje mu otuchy. Niech nie sterczy nad nim gromada
zatroskanych ludzi.
– Otóż to. Teraz proszę już iść – powiedział Samuel najłagodniej, jak mógł. – Zawiadomię pana,
jeśli coś się zmieni. Ale nikomu to nie pomoże, jeśli i pan się rozchoruje. Proszę nam zaufać. Proszę
mi zaufać. Jego książęca mość będzie miał najlepszą opiekę na świecie.
– A co do naszej wcześniejszej rozmowy… – Thorne rzucił mu nerwowe spojrzenie.
– Nie pora teraz na kontynuację tej dyskusji – powiedział Samuel, powstrzymując złość i odrazę,
wciąż kipiące pod maską zawodowego opanowania.
– Jeśli będziesz sam na sam z Evelyn i ona się dowie… – Thorne znów się najeżył, próbował
przejąć kontrolę nad sytuacją. Jego ton był ostrzegawczy, niósł w sobie groźbę. Choć czym Thorne
mógł mu jeszcze grozić, tego Samuel nie wiedział.
– W tej chwili przeszłość to ostatnia rzecz, którą chciałbym sobie zaprzątać głowę. Mam tu
pacjenta, a pan ma chorego gościa. Musimy zrobić dla niego wszystko, co w naszej mocy. Nic więcej
nie powinno nas teraz interesować.
– A Evelyn? – powtórzył Thorne. – Jej także życzysz jak najlepiej?
– Obawiam się, że to „jak najlepiej” oznacza dla nas różne rzeczy. Ja bym na przykład jej nie
okłamał tak jak pan. Ale nie mam ochoty rozdrapywać ran z przeszłości, aby zjednać sobie
przychylność Evelyn. Nie będę z nią o tym rozmawiać.
Thorne jednak dalej stał nieporuszony, jakby bał się, że Samuel go zdradzi.
– Ma pan moje słowo – wycedził Samuel przez zaciśnięte zęby – jako syna świętej pamięci księcia
St. Aldric seniora. – Czuł się nieswojo, przysięgając w ten sposób. Dostrzegł jednak wagę tych słów.
Honor rodziny. Jak to dziwnie móc w końcu czuć coś takiego po tylu latach. – A teraz proszę już iść.
Thorne bez słowa obrócił się i zstąpił ze schodów.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
St. Aldric wyglądał okropnie.
Evie rozumiała teraz, czemu jej bliscy nie chcieli, żeby poznała prawdę. Miała do czynienia z tą
chorobą u dzieci, u dorosłego mężczyzny wyglądało to jednak o wiele gorzej. Gdyby była taką słabą
kobietką, jak myślał Michael, przeraziłaby się, widząc jego obrzęki, i wybuchnęłaby pełnym
współczucia płaczem. Zdenerwowana, uprzykrzyłaby życie wszystkim wokół.
Tymczasem siadła na krześle obok łóżka i ujęła w dłonie jego bezwładną rękę.
Spał dalej, nieświadom jej obecności.
Oj, Michaelu, co ja mam z tobą począć? – pomyślała. Choć nie chciała się do tego przyznać,
zaręczyny były błędem. Nie trzeba było ustępować wobec uporu ojca. Powinna była znaleźć jakiś
wybieg.
Możliwe jednak, że wpadłaby z deszczu pod rynnę. Pod pewnymi względami Sam był wciąż
dokładnie taki, jakim go pamiętała z dzieciństwa. Ale spokój i zaufanie, które kiedyś przy nim czuła,
gdzieś zniknęły. Zrobił się nieprzewidywalny: w jednej chwili był spokojny, w następnej rozedrgany,
nienawidził jej ojca, a twierdził, że ją kocha; nie tłumaczył, dlaczego zniknął i czemu nagle
stwierdził, że nie może się jej oprzeć, gdy zaręczyła się z innym.
Potrzebowała czasu do namysłu. I wszystko wskazywało na to, że będzie go miała co najmniej
tydzień, zamknięta z jednym i z drugim. W sam raz, żeby uporać się z uczuciami.
Ścisnęła dłoń Michaela, jednak prawie się nie poruszył. Przetarła mu rozpalone czoło zwilżoną
w umywalce gąbką, poprawiła kołdrę i przyłożyła głowę do piersi, żeby posłuchać oddechu, który
był głęboki i regularny. Samuel miał rację. Nic tu więcej nie pomoże.
Wyszła z pokoju i zatrzymała się w korytarzu, oglądając się na otwarte drzwi w jego końcu. Była to
gościnna sypialnia z przyległym salonikiem – miejsce, w którym mogli razem posiedzieć i poczekać,
aż książę się obudzi.
Wzdrygnęła się odruchowo na tę myśl. Jeszcze tydzień temu dałaby się pokroić za możliwość
spotkania z Samuelem sam na sam. Jej ciało jednak wciąż go pragnęło. Czuła się winna. Biedny
Michael miał na głowie ich oboje. I do tego był chory. Jak można w takiej chwili, kiedy on cierpi,
myśleć o własnych żądzach i pragnieniach?
Samuel siedział za stołem blisko kominka, pod nogami miał lekarską torbę, przeglądał jakiś tekst
i wyglądał jak przystało na kompetentnego lekarza. On też był dobrym człowiekiem, mimo że tak
dziwnie się wobec niej zachowywał.
Nie chciała przerywać mu pracy. Ale właściwie, czy trzeba aż tyle studiować, żeby poradzić sobie
z tak pospolitą chorobą? I czy konieczne jest do tego aż takie skupienie?
– Próbujesz się wymigać od rozmowy ze mną?
Uśmiechnął się do książki, przyłapany na gorącym uczynku.
– Od godziny czytam w kółko tę samą stronę i czekam, aż wrócisz. Jak tam pacjent?
– Ciągle śpi.
– Bardzo dobrze. Później do niego zajrzę. – Zamknął książkę, odłożył ją i spojrzał wyczekująco na
Evie.
Jakich słów od niej oczekiwał?
– Dziękuję ci za to – rzekła ponuro.
– Za to, że wykonuję swój zawód?
– Że wykonujesz go w tym konkretnym przypadku. To na pewno dla ciebie trudne.
– Książę osobiście mnie wezwał – odparł Samuel, udając, że jej nie zrozumiał. – A po pierwszej
wizycie już nie było sensu przekazywać obowiązków innemu lekarzowi.
– Mam na myśli, że to jest dla ciebie trudne przeze mnie.
– Przeciwnie – znów się uśmiechał – w pani obecności, lady Evelyn, czuję się bardzo dobrze.
Wydaje mi się, że to pani czuje się skrępowana.
To oczywiście było prawdą. Ale wytykając jej to, umyślnie ją prowokował.
– Dam sobie radę – powiedziała, nie łapiąc się na haczyk. – A tę „lady Evelyn” możesz sobie
darować. I bez tego jest mi ciężko.
Zadrgały mu usta.
– Jak sobie życzysz, Evie.
– Dobrze się składa, że jesteśmy tu razem. – Kiwnęła głową. – Będziesz mieć okazję lepiej poznać
własnego brata. – I okazać mu trochę miłości, żebym nie czuła się aż tak głupio, że uparłam się, aby
poznali prawdę. – Na pewno jak spędzisz z nim trochę czasu, to…
– …to problem nie zniknie – dokończył Samuel. – Jest zaręczony z kobietą, którą kocham.
– Ostatnio szafujesz tym słowem. Trochę na to za późno – zauważyła.
– Lepiej późno niż wcale.
Traktuje swoją miłość jak żart, przeszło jej przez myśl.
– Ale trochę to się kłóci z sześcioma latami nieobecności i tą nagłą żądzą, jaką zapałałeś po
powrocie.
– Wszystko, co powiedziałem, powiedziałem tylko dlatego, że chciałem dla ciebie jak najlepiej.
– I to się zmieniło… teraz, kiedy jestem zaręczona z innym?
– Zmieniło się, bo ostatnio stwierdziłem, że „jak najlepiej” dla ciebie to znaczy wyjść za mnie.
Wydawał się bardzo spokojny i pewny siebie, ale to nie była odpowiedź, która by ją
usatysfakcjonowała.
– Nie wierzę.
Pokręcił głową.
– Już wcześniej doszedłem do takiego wniosku. Ale wolałem o tym nie mówić.
– Sugerujesz, że Michael uczynił coś, przez co uznałeś, że nie jest dla mnie odpowiedni?
Samuel parsknął śmiechem.
– Nie. Brat, którego mi znalazłaś, jest nieskazitelnym ideałem. Tylko nie jest idealnym kandydatem
na męża dla ciebie.
– A ty jesteś? – Sama tak myślała jeszcze niedawno.
– Żaden mężczyzna nie jest idealny – odparł. – Ale dla ciebie się postaram.
– Niezbyt się to różni od obietnic, jakich naskładał mi Michael, kiedy się zalecał – odrzekła Evie.
Lecz od słów księcia serce nie zabiło jej mocniej, a od słów Samuela – i owszem.
– I jak się to sprawdza? – zapytał Samuel z miną niewiniątka. – Skoro już obwołano go świętym,
niewiele się będzie musiał zmieniać. A ty, Evie? – Uśmiechnął się jeszcze raz. – Ty masz tyle
zachwycających wad. A ja nie zmieniałbym cię ani na jotę.
Właśnie tak myślała, gdy przyjechał. Wolał szczerość niż pochlebstwa. Lecz kryło się za tą
szczerością tyle miłości dla niej, że wolałaby słuchać krytyki od niego niż komplementów od St.
Aldrica.
– A skoro już mowa o twoich niedociągnięciach – dodał z uśmiechem – to chciałbym cię
wyprowadzić z błędu w jednej kwestii. Miałem już to zrobić, kiedy rozmawialiśmy w ogrodzie.
Mianowicie, mylisz się co do naszego pierwszego pocałunku.
– Wcale nie. – Była tego pewna jak mało czego: w końcu ta chwila odmieniła jej życie.
– Po raz pierwszy pocałowaliśmy się o tydzień wcześniej. Stałaś w bibliotece, pod wysokim
oknem i próbowałaś dosięgnąć, bez drabinki, książki na najwyższej półce. Podszedłem znienacka,
a słońce obrysowywało twoje ciało i przez chwilę cię nie poznawałem. Widziałem tylko prześliczną
młodą kobietę, anioła w świetlistej aureoli.
– Niczego takiego sobie nie przypominam – powiedziała, kręcąc głową.
Parsknął.
– Pewnie, że nie. Obchodziło cię tylko, żeby dosięgnąć tej książki. – Westchnął, pogrążony
w miłych wspomnieniach. – Ale ja miałem oczy otwarte na ten cudowny widok. Wtedy odwróciłaś
głowę i znów byłaś moją małą Evie, proszącą, żebym ci pomógł.
– I pomogłeś? – zapytała, szczerze zaciekawiona.
Skłonił się afektowanie.
– Zawsze do usług, lady Evelyn. Przyniosłem ci tę książkę. W nagrodę pocałowałaś mnie w usta.
Potem odeszłaś jak gdyby nigdy nic. Równie dobrze mogłaś wydrzeć mi serce z piersi i uciec razem
z nim. Od tej chwili już nie byłem jego panem.
– Ale przecież w ogrodzie…? – Była pewna, że pamięta to całkiem wyraźnie.
– Wtedy po raz pierwszy ja ciebie pocałowałem – wyjaśnił. – Cały tydzień planowałem,
wymyślałem, jak zapytać, czy czujesz do mnie to samo, co ja poczułem do ciebie. Lecz za każdym
razem zawodziły mnie słowa. Dlatego kazałem przemówić czynom. I otrzymałem odpowiedź.
Poczuła się teraz tak samo jak po tamtym pocałunku. Jakby pierwszy raz widziała go naprawdę.
Kochał ją. A ona kochała jego. Od lat. Dlaczego dopiero teraz przestał temu zaprzeczać?
– Mówiłeś, że tego nie pamiętasz.
– Kłamałem.
– To bardzo wygodne.
– Odkąd wróciłem, naopowiadałem ci masę kłamstw.
Nie wydawał się tym w najmniejszym stopniu zawstydzony.
– Proszę bardzo, wszystko ci udowodnię. Mam ci wyrecytować? Znam wszystkie twoje listy na
pamięć jak najpiękniejszy wiersz.
Otwierała przed nim swoje serce przez sześć samotnych lat. Nigdy nie odpowiedział, ale pilnie jej
słuchał.
– Więc je przeczytałeś?
– Każde słowo. – Uśmiechnął się. – Nie masz pojęcia, jaką były dla mnie pociechą. Kiedy któryś
się zagubił albo przychodziły nie po kolei, siedziałem zrozpaczony, póki następny mnie nie pocieszył.
Cały czas błagałaś mnie o odpowiedź. Złościło cię moje milczenie i co najmniej raz na rok mówiłaś
mi, że jestem okropny, i przysięgałaś, że więcej już od ciebie nie otrzymam ani słowa…
Uśmiech zniknął z jego warg.
– Bałem się tych listów. Co będzie, jeśli tym razem to nie tylko pogróżki, zastanawiałem się.
W końcu stracę moją Evie przez własne zaniedbanie. – Rozluźnił się. – Ale za tydzień, dwa, znowu
pisałaś. – Spochmurniał, przypomniawszy sobie coś przykrego.
– W listopadzie szesnastego roku milczałaś przez cały miesiąc. Ale w grudniu przyszedł kolejny
list i szalik, tak paskudny, że na pewno sama go zrobiłaś…
Nie mogąc się powstrzymać, parsknęła radosnym śmiechem, bo wreszcie mówił to, co od dawna
pragnęła usłyszeć.
– Więc jednak wróciłeś do mnie?
– Nigdy cię nie zostawiłem – szepnął. – Próbowałem, ale nie umiałem.
Chciała tylko porozmawiać. Zastanowić się racjonalnie, bez pośpiechu, i podjąć najlepszą
możliwą decyzję. Potem będzie musiała zerwać albo z jednym mężczyzną, albo z drugim. Kulturalnie,
tak aby wszyscy mogli pozostać przyjaciółmi.
Chwyciła Samuela Hastingsa mocno za koszulę i zaczęła go całować.
Nie trzeba go było dłużej zachęcać, by odpowiedział tym samym. Całe lata czekała na te pocałunki.
Bardziej namiętne, ale subtelne.
Objął ją ramionami, ani za lekko, ani za mocno. Przywierała do niego, bojąc się, że się cofnie. Mój
Samuel wrócił, powtarzała w myślach. Nie ten dziwny człowiek, który wcześniej się pod niego
podszywał. Wrócił jej Samuel. I już nigdy go nie wypuszczę!
Pociągnął ją ku drzwiom do sypialni. Otarła się o niego, przyciskając piersi do jego torsu.
Ucałował ją w ramię, chwycił za pośladki, tak że ich biodra się zetknęły.
Na moment zamarli, wstrząśnięci. Ten przelotny kontakt był zbyt przyjemny, by go nie powtórzyć.
Znów przywarł do niej biodrami. Kolana ugięły się jej na samą myśl, że zaraz staną się jednością.
Podtrzymał ją, wciąż ściskając mocno, cofnął się do sypialni i zatrzasnął drzwi. Zdarł z siebie
surdut, a ona strząsnęła pantofle. Ich dłonie gorączkowo rozpinały guziki, wyszarpywały koszule,
dookoła rosła sterta zbędnych ubrań. Zanim dotarli na łóżko, była tylko w halce i pończochach, a on
jedynie w bieliźnie.
Naraz odwrócił się, pociągając ją za sobą. Położył ją na plecach, a sam zaczął rozpinać guziki.
Znów całował jej usta, jednocześnie zdejmując ostatni element ubioru. Ułożył się na niej.
Zasłony były zaciągnięte, w pokoju panował półmrok, daleki jednak od całkowitej ciemności.
Otworzyła oczy szeroko, aby niczego nie przegapić.
Chyba to wyczuł, cofnął się i roześmiał, łaskocząc ją palcem w nos, a potem klęknął nad nią,
rozpiął jej podwiązki i zsunął pończochy z nóg.
– Nie przypominasz obrazków z medycznych książek – mruknęła z zachwytem.
– Pod każdym istotnym względem jestem dokładnie taki jak na obrazku – powiedział celowo
prowokującym tonem. – Ty też nie jesteś taka jak w książkach. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką
w życiu widziałem. – Naciągnął jej halkę na głowę. – Ale dokładnie tak sobie ciebie wyobrażałem.
Niczego się nie bój – dodał szeptem.
Roześmiała się. Czy kiedykolwiek się go bała?
Jęknął i znów położył się na niej, przesunął głowę w dół, oburącz ujął piersi i zaczął pieścić sutki
ustami. Zaraz zaczął powoli przemieszczać się w dół, ku złączeniu jej nóg, aby zaznajomić ją
z całkiem nowym doznaniem.
Zachichotała, a potem roześmiała się w głos. Przyłożyła dłoń do ust, próbując stłumić krzyki
i pojękiwania. W uniesieniu zarzuciła mu nogę na ramię, próbując go unieruchomić; zaczęła walić
pięściami w materac i dyszeć.
Naraz przerwał, zsunął się z niej, wziął z łóżka poduszkę i wsunął jej pod biodra. Potem ugiął jej
nogi, tak że stopy znalazły się przy ciele.
– Tak będzie łatwiej.
Nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Wyciągnęła ręce i sięgnęła w dół, aż musnęła nimi jego
męskość. Zebrała się na odwagę, przesunęła palcami wzdłuż członka i objęła nimi jądra.
Samuel zamarł, potem nachylił się nad nią, mrucząc:
– No wiesz! A ja chciałem cię uczyć, jak się ze mną kochać. Nauczyłaś się tego z książki do
anatomii? Nieważne. Nieistotne. Nie przestawaj!
Jeszcze raz przesunęła po nim dłońmi.
– No chodź. No chodź.
– Jeszcze chwilę – westchnął, pozwalając, aby go pieściła. Potem ujął ją za dłonie, włożył je
między nogi i zachęcił, by pieściła się sama. Doświadczała nieznanej dotąd przyjemności.
Chwilę później uniósł się nad nią i powoli wypełnił ją sobą. Wyprężyła całe ciało i poczuła go
w środku. Wreszcie jesteśmy razem, pomyślała. Zadrżała i wyprężyła się, gdy uczynił pierwszy ruch.
On zaś wykonał kilka pospiesznych pchnięć i zaraz zadygotał, przeklinając i opadając jej
w ramiona. Poczuła w środku ciepło jego nasienia.
Dłuższą chwilę leżał bez ruchu, obejmując ją, słaby i wyczerpany. Potem przewrócił się na bok,
nie wychodząc z niej, lecz pociągając ją za sobą, tak że teraz leżała na nim. Sięgnął po koc, by
przykryć ich oboje. Pocałował ją w ramię czule i powiedział:
– Następnym razem będzie inaczej.
Oparła się o niego.
– Mam nadzieję, że nie. Podobało mi się.
Zaśmiał się.
– Lady Evelyn, trochę przyzwoitości. Jesteś aż za chętna, jak na pannę, która zaledwie parę minut
temu była dziewicą.
– No tak, byłam – powiedziała, marszcząc czoło. – To niekulturalne z twojej strony, że insynuujesz
cokolwiek innego.
– Skarbie, ja przecież wiem – powiedział, wciąż się zaśmiewając.
– Skąd?
– Jestem lekarzem. Co byłby ze mnie za lekarz, gdybym tego nie poznał?
– Przepraszam, jeśli reagowałam nie tak, jak byś chciał – dodała trochę niepewnie.
– Przeszłaś moje wszelkie oczekiwania – zapewnił ją.
– Ty tak samo – powiedziała, udając wtajemniczoną.
– Najwyraźniej za wiele się po mnie nie spodziewałaś – powiedział ze śmiechem. – Skończyło się,
zanim się na dobre zaczęło. W przyszłości bardziej się przyłożę, żeby cię zadowolić.
W przyszłości… Będzie jakaś przyszłość, wypełniona takimi doznaniami? Jakie to byłoby
wspaniałe, pomyślała.
– Oczywiście, skarbie, dzisiaj nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Następnym razem nie będę się tak
spieszył.
Wstał, zostawiając ją na łóżku i niezdarnie się ubrał.
Wyciągnęła rękę, aby go pociągnąć z powrotem ku sobie.
– Dokąd się wybierasz?
– Muszę zajrzeć do pacjenta. Najpewniej śpi, bo dałem mu dość sporą dawkę. Ale nigdy nie ma
pewności.
Usiadła na łóżku i poczuła, że kołdra się z niej zsuwa. Pospiesznie podciągnęła ją z powrotem. Nie
powinna się teraz wstydzić, po tym, co przed chwilą robili. Mimo to się wstydziła.
Zapomniała o Michaelu.
Za to jej kochanek najwyraźniej nie.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Samuel poszedł do księcia, a ona podniosła ubranie, umyła się i ubrała. Potem usiadła na brzegu
łóżka i czekała.
Samuel zaraz wrócił do pokoju i postawił lekarską torbę pod drzwiami.
– Opuchlizna się zwiększa, ale spodziewałem się tego. Dałem mu kolejną dawkę laudanum, żeby
przespał najgorszy okres. Później, przed wieczorem, obudzi się i dostanie mocniejsze leki.
Zatrzymał się w drzwiach, wreszcie zauważając jej minę.
– Myślisz o swoim narzeczonym, prawda?
Oczywiście, że tak. Lecz za późno było na to myślenie. Poczucie honoru powinno dać o sobie znać
godzinę temu.
– Zdradziłam Michaela.
– Jeszcze nie jesteście małżeństwem. – Mówił tak rzeczowo i beznamiętnie, jakby opisywał jakąś
łatwo uleczalną chorobę.
– Ale złożyłam mu obietnicę.
– To ją złamiesz. – Samuel usiadł obok niej i objął ją ramionami. – Musisz mu powiedzieć, że to
był błąd. Chyba że wolisz, żebym to ja mu powiedział? Nawet zamierzałem z nim o tym
porozmawiać, kiedy tylko mu się polepszy. – Zamyślił się na chwilę. – Ale z drugiej strony nie
spodziewałem się, że sprawy rozwiną się tak szybko. Może jak się obudzi, powinienem…
– Nie – przerwała mu. – Ja to muszę zrobić.
– Bardzo dobrze – powiedział ostrożnie. Potem pogładził ją po ramionach. – Ale, Evie, nie
zwlekaj. Kocham cię. I wiem, że ty także mnie kochasz. Teraz, kiedy już wiesz, jak może między nami
być, nie wypieraj tych uczuć.
– Wybuchnie skandal – powiedziała.
– Ale nie musimy siedzieć w Londynie. Uciekniesz ze mną. – Przyciągnął ją bliżej, żeby mógł jej
szeptać do ucha. – Gdzie tylko zechcesz. Do Szkocji albo do Włoch… Albo do Ameryki… Powiedz
tylko gdzie, a ja cię tam zabiorę.
– Czyli ożenisz się ze mną? – Mimo że uczynił ją swoją, nie zająknął się nawet o ślubie.
– Oczywiście. – Nachmurzył się, jakby sądził, że to powinno być dla niej oczywiste. – Bardzo się
zmieniłeś od tego wieczoru, kiedy mówiłeś, że mam przyjąć St. Aldrica. Kląłeś się wtedy, że nigdy
byś się ze mną nie ożenił. – Patrzyła w przestrzeń, bojąc się, co wyczyta z jego twarzy.
Jego ręka znieruchomiała na jej dłoni, a potem cofnęła się.
– Od tamtego wieczoru dużo się zmieniło.
Nie chciała zmian. Pragnęła niezmiennej miłości, jaką mu okazywała.
– To jaką mogę mieć pewność, że znowu się nie zmieni, kiedy zerwę z księciem?
– Zawsze byłem twój – odparł. – Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia.
– To czemu nazywałeś to jedynie „pożądaniem”? I czemu mnie odtrąciłeś, gdy byłam wolna
i mogłam oddać ci moje serce? – Teraz spojrzała mu w oczy i czekała, żeby pomógł jej zrozumieć.
Sposępniał.
– Wtedy sądziłem, że to najlepsze wyjście. Dla nas obojga.
– Myślałeś za mnie, tak? Jakbym sama nie potrafiła zadecydować o własnej przyszłości? –
Wyglądało na to, że Samuel, tak jak jej ojciec, uznał, że jest niezdolna do rozsądnych decyzji. Książę
traktowałby ją dokładnie w ten sam sposób.
– Sytuacja była… – szukał odpowiedniego słowa – bardzo delikatna. Kiedy przyjechałem, już
byłaś przyrzeczona innemu mężczyźnie. Nie chciałem się wtrącać.
– Nawet jeśli ktoś cię prosi o pomoc? – burknęła rozdrażniona. – Nie ja przyrzekałam. Nie miałam
z tą decyzją nic wspólnego. Musiałeś wiedzieć, jaki miałam dylemat. Mało brakowało, żebym rzuciła
ci się pod nogi i błagała, żebyś mnie pokochał.
– Hm… no tak. – Wydawał się wyraźnie zakłopotany.
– Czekałam całymi latami, przechodząc piekło. Niby wiedziałam, że wrócisz do mnie, ale bałam
się, że zginiesz. Jak mogłeś nie dać mi ani słowa wyjaśnienia, oprócz tego, że chcesz dla mnie
dobrze? – Mimo tego, co się właśnie stało, wciąż była na niego zła. Odwrócił jej uwagę czułymi
słówkami i nakłonił do zdrady. Ale to niczego jeszcze nie zmieniło.
Tłumiła gniew, oswajając go błaganiami o bezpieczny powrót Samuela i fantazjowaniem, jak do
niej wraca. Listy pamiętała równie dobrze jak on – w końcu sama je pisała. Błagała go o odpowiedź.
Tymczasem nie odzywał się przez sześć lat.
Znów przyciągnął ją do siebie, otoczył ramionami, pocałował w szyję, aż poczuła przyjemny
dreszczyk.
– Ja także cierpiałem – wyszeptał. – Też przechodziłem piekło, bo nie miałem ciebie. Lecz teraz
wszystko się zmieniło.
Uwolniła się z jego objęć i przesunęła na łóżku, tak aby go nie dotykać.
– Co się zmieniło? Co jest inaczej niż parę dni temu? – Obawiała się jednak, że już to wie.
– Ja… ja…
Samuel, któremu nigdy nie brakowało słów, kiedy ją odtrącał, teraz nie był w stanie ich wykrztusić.
– Czy to wszystko dlatego, że jestem zaręczona z twoim bratem?
– On nie jest moim bratem – warknął Samuel.
– Kto jak kto, ale ty nie powinieneś wypierać się biologicznych więzów. Macie wspólnego ojca.
– Ale jesteśmy kompletnie niepodobni. – W głosie pobrzmiewała jednak niepewność, jakby już
sam nie wiedział, kim jest.
– Niestety – powiedziała. – St. Aldric to wspaniały mężczyzna.
– To miło, że mi akurat teraz o tym przypominasz. – Znów zrobił się sarkastyczny. Daleko mu było
do troskliwego lekarza.
– Ale dlaczego obecność Michaela w moim życiu nagle zaczęła cię uwierać? – Ach tak, bo minął
czas, gdy dało się to łatwo zmienić. – Kiedy go poznałeś, zaaprobowałeś go przecież.
– Drań nie ma żadnych wad.
– Zazdrość?! To naprawdę ciebie niegodne – wypomniała mu Evie.
– Trudno mi się dziwić! Jaką mam szansę, żeby się z nim równać?
– Wcale nie musisz się równać. Niczego ci nie brakuje. – Czyli o to chodziło?
– Naprawdę? – burknął z cynicznym uśmieszkiem. – Tylko jakoś cały czas o nim mówisz. A poza
tym ze mną musi być najwyraźniej coś nie tak, bo po tylu latach dowiaduję się, że mój ojciec nie
przyznawał się, że istnieję…
– Ale musiałeś wiedzieć…
– Jestem nikim. A on jest księciem. Jak mógłbym z nim konkurować? Co ja takiego mam, czego on
nie ma?
– Oprócz mojego dziewictwa? – zapytała, czując ściskanie w żołądku. – To właśnie zdobyłeś.
A mój mąż nigdy tego mieć nie będzie.
Dotarło do niego, co powiedział. Wzrok mu przygasł.
– Nie to miałem na myśli. Zupełnie nie to.
– Ale to prawda, czyż nie? – Wszystko zmieniło się, gdy dowiedział się prawdy o sobie samym.
– Evie, to nie jest tak, jak myślisz. Ja naprawdę pragnąłem cię posiąść. Marzyłem o tym przez całe
życie.
– Z żądzy – przypomniała mu. Przecież sam się przyznał.
– Z miłości – upierał się, choć było już na to za późno. – Zawsze cię kochałem. Po prostu sądziłem,
że nie jestem ciebie wart.
– A wtedy, kiedy usiłowałeś zwalczyć swoją miłość do mnie, czy sam zachowywałeś czystość?
– Co takiego? – Chyba nie zrozumiał pytania.
– Jak mnich – podpowiedziała. – Celibat. Czekałeś w czystości na chwilę, aż będziemy razem.
– Oczywiście, że nie. – Usta mu zadrgały. Omal nie roześmiał się z tego pytania. – To zupełnie co
innego.
– Bo jesteś mężczyzną.
– I dlatego że myślałem, że nigdy cię nie zdobędę.
Dla niego decyzja musiała być prosta. Nie mógł jej zdobyć, ale kogoś musiał mieć. Gdy o tym
pomyślała, zaczęła mimo woli wyobrażać go sobie z innymi kobietami.
– Czyli pocieszałeś się innymi, aż do chwili, gdy ja zrezygnowałam z czekania. I zgodnie z twoją
sugestią… Nie: zgodnie z twoim żądaniem, publicznie przyjęłam oświadczyny innego mężczyzny –
przypomniała mu. – A ty nagle odkryłeś prawdziwą miłość i mnie uwiodłeś.
– Evie, Evie, to nie tak. – Kręcił głową, jakby nie wierzył, że słyszy od niej coś podobnego. – To
nie było tak.
– No to powiedz mi. Dlaczego akurat teraz? – nie ustępowała.
On jednak milczał.
– Jeśli nie masz mi nic do powiedzenia, muszę założyć, że odkryłam prawdę.
Znowu pokręcił głową.
– Nie umiem ci powiedzieć. Po prostu nie potrafię. Musisz mi zaufać, kiedy mówię, że to było
pomyłka.
– Mam ci zaufać? Już raz ci zaufałam, kiedy powiedziałeś, że nigdy nie będziemy razem. I patrz, do
czego mnie to doprowadziło. Zhańbiłam się, zdradziłam mężczyznę, który mnie potrzebuje, pragnie
i który, jak sam przyznałeś, nigdy nie dał mi choćby najmniejszego powodu do skarg. To ja
popełniłam błąd, Sam.
– Evie. – Wymówił to, jakby imię z dzieciństwa miało uleczyć wszystkie rany. – Proszę,
przynajmniej nie podawaj w wątpliwość mojego leczenia. Zajrzyj do swoich książek. Zobaczysz, że
w żadnym razie mu nie szkodzę.
– Dosyć. Wychodzę, Sam.
Po tych słowach opuściła pokój i ruszyła korytarzem, by zasiąść przy łożu nieprzytomnego
narzeczonego.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Gdy Samuel wszedł do pokoju pacjenta, było późne popołudnie. Książę się budził. A jego
pielęgniarka nie opuściła go, odkąd zostawiła Samuela. Trzymała narzeczonego za rękę, ocierała
rozpalone czoło. Mówiła do śpiącego cichym głosem kochającej kobiety.
Teraz, gdy St. Aldric był przytomny, podtrzymywała mu głowę i poiła wodą z lodem, kusiła
łyżeczkami budyniu i usiłowała na wszelkie sposoby zrekompensować mu to, że spała z innym. Nie
zamierzała jednak przyznać się do winy.
St. Aldric patrzył na nią z psim oddaniem, choć opuchlizna wciąż wyglądała źle. Za to w oczach
księcia było już widać błysk, nie gorączki, lecz powracających sił.
Samuel godzinami chodził po holu tam i z powrotem, próbując wymyślić jakieś wytłumaczenie,
które udobrucha ukochaną i wyjaśni nagłą zmianę jego postawy. Uznała go za zazdrosnego wieprza,
który uwiódł ją, by odebrać bratu szczęście. Z czystej zazdrości.
Samuel tymczasem nie był pewny, co ma myśleć o jej ukochanym Michaelu. Był za to pewien, że
przyszłe szczęście St. Aldrica w najmniejszym stopniu nie zależy od tego, co zaszło w łóżku
w pokoju na końcu korytarza.
Nie miał jej do zaoferowania nic poza prawdą. Nie mógł przecież powiedzieć: „Twój ojciec to
kłamca. Nigdy go nie obchodziłem, a myślałem, że jest inaczej. Podlizywał się staremu St.
Aldricowi, a teraz jest gotów poświęcić twoje szczęście, żeby wkupić się w łaski młodego księcia”.
Ojciec oczywiście by zaprzeczył, jak każdy człowiek jego pokroju. Wtedy Samuel wypaliłby
prawdę o tym, co się stało, i upadłby w jej oczach jeszcze niżej. Zobaczyłaby w nim albo człowieka,
który jest na tyle podły, żeby pożądać własnej siostry, albo takiego, który pomówi własnego ojca, by
ukryć swoją obojętność.
Poza tym przysiągł przed Thorne’em na honor rodziny. Tak jakby mógł sobie pożyczać ten honor,
kiedy mu pasuje, i odkładać na bok, gdy staje się niewygodny. Może faktycznie jestem tak niestały,
jak uważa Evie, zastanowił się. Z rana gotów był pojednać się z St. Aldrikiem, a godzinę później
przyprawił mu rogi. Nie dawało się tego w żaden sposób wyjaśnić. Sam tego do końca nie rozumiał.
Wszedł do pokoju chorego i stanął przy łóżku.
– I jak się dzisiaj czujemy, książę?
Evie, siedząca z drugiej strony, łypnęła na niego groźnie, opiekuńcza jak lwica z młodym.
– Czuje się o wiele lepiej, teraz, kiedy ja się nim zajęłam – powiedziała, prawie oskarżając
Samuela o to, że dla niecnych celów narkotyzował brata.
– Nie wątpię. – To samo powiedziałby każdej podenerwowanej żonie, będąc z wizytą u chorego
męża. Kobiety nie lubią, jak się im mówi, że nie każdą chorobę da się wyleczyć miłością i ziółkami.
– Mam tu anioła stróża – odparł ochrypłym głosem St. Aldric, uśmiechnąwszy się z trudem.
– Masz wielkie szczęście – zgodził się Samuel. – Ale proszę wybaczyć… Poproszę teraz, aby
Evelyn zostawiła nas samych, żebym mógł cię zbadać.
– Nie mogłabym zostać? – Zapytała słodko, choć zaledwie w chwilę potem odwróciła twarz od St.
Aldrica i rzuciła Samuelowi mordercze spojrzenie, jakby podejrzewała, że otruje rywala, gdy tylko
zamkną się za nią drzwi.
– Nic się nie bój, skarbie, jestem przekonany, że mój brat bardzo szybko mnie zbada. Może potem
wrócisz i trochę mi poczytasz? – Książę rzucił jej wątłą imitację uśmiechu z balu zaręczynowego.
– Oczywiście, kochanie. – Wyszła niechętnie, rzucając mu jeszcze od drzwi przeciągłe spojrzenie,
jakby piętnastominutowe badanie miało trwać wieczność. Jakby Samuel próbował na zawsze
rozdzielić parę gołąbków.
Mała hipokrytka, pomyślał Sam.
Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, odwrócił się do brata. Pragnął mieć to z głowy równie
szybko, jak oni pragnęli się go pozbyć.
– Pozwolisz, książę, że cię zbadam.
Książę przechylił głowę na bok i zamyślił się.
– Być może mam zaćmienie umysłu od leków, ale wyraźnie pamiętam, że prosiłem cię, abyś
zrezygnował z tych formalizmów. Nikt nas tu przecież nie słyszy. Możesz się do mnie zwracać, jak ci
się podoba. Możesz się nawet ze mną sprzeczać, jeśli tylko masz jakiś powód.
Kąciki ust uniosły mu się w rozbawieniu.
– Książę, proszę mnie nie wodzić na pokuszenie…
St. Aldric kolejny raz westchnął.
– No dobrze. Ale nie pytaj o pozwolenie, żeby mnie dotknąć. Wiesz, że pozwalam. Wylecz mnie,
i tyle.
– Zrobię, co w mojej mocy. – Uniósł prześcieradło. Sądząc po rozmiarach stanu zapalnego,
wyglądało, że książę już nigdy nie będzie sobą. Ostrożnie nakrył go z powrotem i sięgnął po swój
stetoskop.
– Co w twojej mocy… – zauważył ponuro książę. – To żadna odpowiedź, prawda?
Pierś i serce pacjenta nie wykazywały zmian chorobowych. Uszy też wyglądały na zdrowe. Stan
był daleki od beznadziejnego, choć wątpił, by książę podzielał ten pogląd.
– Czy mam skłamać?
St. Aldric zmusił się do nieszczerego uśmiechu.
– Być może, jeśli to nam pozwoli uniknąć dyskusji, którą musimy odbyć.
Samuel też niechętnie się uśmiechnął.
– Wątpię, żeby cię pocieszyła. Widzisz, ja nie za bardzo potrafię kłamać. Ilekroć próbuję ukryć
prawdę, pakuję się w gorsze kłopoty.
– Z Evelyn?
Samuel drgnął tak mocno, że upuścił stetoskop.
– Masz rację – przytaknął książę. – Rzeczywiście nie potrafisz kłamać.
Szlag by trafił St. Aldrica i to jego zrozumienie! – powiedział sobie w duchu Sam. Nie wie, że cała
sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana! Z drugiej strony poczuł nagle pragnienie, żeby mieć
właśnie takiego brata: starszego i mądrzejszego. Kogoś, komu mógłby się zwierzyć.
Naraz przypomniał sobie, że jest lekarzem, nie pacjentem. Ma być krynicą mądrości i pociechy,
a nie oczekiwać jej samemu.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Oczywiście, że nie wiesz. – Ale przestałeś się pilnować na tyle, że może wyciągnę z ciebie
prawdę co do mojego stanu. – Porozmawiamy sobie o paru kwestiach. Jakie są rokowania, panie
doktorze?
– Wyzdrowiejesz niemal całkowicie – powiedział Samuel.
– Niemal – powtórzył głucho St. Aldric. – A pod jakim względem nie wyzdrowieję? Zechciej
wyświadczyć mi tę uprzejmość i mi powiedz.
– Nie ma żadnej pewności, jak to się wszystko potoczy – zaczął Samuel. – Jednak czasem zdarza
się niepłodność.
– Rozumiem. – W pokoju zapadła cisza jak przed burzą, a pogodny nastrój St. Aldrica gdzieś
wyparował.
Samuel przez chwilę obawiał się tego, czego bałby się każdy, przynoszący złą wiadomość
wpływowemu człowiekowi. Takie osoby mają skłonność do zabijania posłańców przynoszących złe
wieści. Oczywiście nie dosłownie. Wystarczy parę plotek o błędnej diagnozie lub błędzie w sztuce
lekarskiej. Każdy o takiej pozycji z łatwością mógł go zniszczyć.
Kiedy burza się nie rozpętała, Samuel dodał:
– Nie ma żadnej pewności.
– To wszystko, panie doktorze? – Książę zerknął ku drzwiom.
– Miną tygodnie, a może miesiące, zanim dowiesz się prawdy. Najpierw musisz w pełni odzyskać
siły.
– Zanim spróbuję zbliżenia z Evelyn?
Samuel walnął dłonią w stolik nocny, nie mogąc powstrzymać nerwowej i gwałtownej reakcji.
– Wiem, że odwlekałbyś to w nieskończoność, jeślibyś mógł. Nie rozumiem, po co zatem tracisz
tyle czasu na leczenie mnie – oznajmił książę.
– Bo mnie o to prosiłeś.
St. Aldric zaśmiał się.
– A to mnie nazywają Świętym. Może my to mamy we krwi.
– Nasza rodzina nie ma z tym nic wspólnego – powiedział Samuel. – Pomogłem ci, bo tego
potrzebowałeś. A teraz mówię ci to samo, co każdemu pacjentowi w tym stanie. Nie wolno bez
powodu tracić nadziei. Jeszcze sporo wody upłynie, zanim się dowiesz, czy w pełni jesteś sobą.
– Jak się dowiem?
– Kiedy spłodzisz dziecko – powiedział Samuel, przeklinając sam siebie, że nie może mu
ofiarować więcej nadziei. – Żadne inne badania tego nie sprawdzą.
– A jeśli nie spłodzę?
– Być może będzie to konsekwencją tej choroby. Możliwe jednak, że nigdy się o tym nie
przekonamy. Może byłeś już bezpłodny albo twoja wybranka nie może mieć dzieci.
– Jesteś beznadziejny – powiedział książę. – Gorzej niż beznadziejny. Wynoś się stąd.
Teraz wezwie sobie innego lekarza. Takiego, który będzie kłamał albo przyniesie jakiś wymyślny
środek, budzący nadzieję.
– Chcesz, żebym sobie poszedł, bo nie mówię ci tego, co chciałbyś usłyszeć? Prosiłeś o prawdę.
To nie moja wina, że ci nie odpowiada.
– Wynoś się.
– Nie. – Odmówił wykonania polecenia człowieka z tytułem. Zapewne popełnił tym samym
zawodowe samobójstwo. Do tego postępował nielogicznie. Skoro widzi przed sobą przyszłość
z Evelyn, nie ma sensu zachęcać tego człowieka, aby ją posiadł.
Tylko że, do wszystkich diabłów, ten człowiek to mój brat, pomyślał. I do tego jest księciem.
– Jak śmiesz mi odmawiać?
Samuel usiadł na krześle u wezgłowia. Miejsce to wcześniej zajmowała Evelyn.
– Śmiem, bo jestem dla ciebie kimś więcej niż tylko lekarzem. Chciałeś mieć rodzinę, prawda?
Cóż, ja mam w tej kwestii niewielkie doświadczenie. Ale z tego, co słyszałem, członkowie rodziny
nie opuszczają się nawzajem w takich chwilach.
– A co możesz zrobić?
– Mogę powiedzieć, że nad tym ubolewam.
– I to ma mi pomóc?
– Nie dałeś mi dokończyć. Ubolewam nad tym, że mój brat jest aż tak tępy. Zamartwia się
o przyszłość, choć jeszcze nic nie jest pewne.
St. Aldric patrzył rozszerzonymi oczyma, bliski paniki.
– Ale jeśli taka ma być przyszłość… chyba rozumiesz, co to dla mnie oznacza?
– Że z prochu powstałeś i w proch się obrócisz? Że ludzkie plany są niczym wobec bożych
zamysłów, losu czy przypadku? – Spojrzał groźnie na chorego. – Zdarzało mi się przynosić gorsze
wieści chorym. Patrzyłem, jak umierają dzieci. A ty tu martwisz się o dzieci, które jeszcze nie
przyszły na świat. Radzę ci, Michaelu, żebyś pogodził się z faktem, że od niektórych przypadków
twój tytuł cię nie ochroni. Jeśli jesteś świętym tylko poza chwilami próby, to żaden z ciebie święty.
Książę kręcił głową, jakby mógł nie zgodzić się na taką przyszłość i wybrać sobie inną.
– Nigdy nie prosiłem się o świętość.
– Ale jak na razie świetnie ci wychodziła – odpowiedział Samuel. – Mogę ci zalecić tylko jedno
lekarstwo. Masz przestać się zamartwiać. – Uspokajającym gestem położył mu dłoń na ramieniu. –
Innymi problemami zajmiemy się, jeśli rzeczywiście się pojawią.
Książę wydawał się uspokojony przekonaniem Samuela, że wszystkie problemy rozwiąże czas.
Czyżbym jednak przejawiał jakieś braterskie uczucia? A może nie tylko Evelyn czuła się winna? –
zastanowił się i pospiesznie wyszedł z pokoju.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
– Z księciem wszystko będzie dobrze. W ogóle wszystko będzie dobrze.
Co za nieprzekonujące słowo – „dobrze” – i jakie mało prawdopodobne. Kiedy wychodziła
z pokoju Michaela, ojciec czaił się u szczytu schodów, żądny wieści o stanie zdrowia przyszłego
zięcia.
Powiedziała mu to, co chciał usłyszeć. Książę zdrowieje, jak trzeba, i jest w znakomitym humorze.
Niedługo całkiem dojdzie do siebie. Nigdy jeszcze tak dobrze się z nim nie dogadywała.
Nie miała serca powiedzieć prawdy. Właściwie sama nie była pewna, co jest prawdą, a co
złudzeniem. Samuel, zapytany o ostateczne skutki choroby Michaela, odpowiadał wymijająco.
Michael uśmiechał się, żeby ją uspokoić, ale był wyraźnie rozkojarzony i zdenerwowany. A ona była
rozdarta między nimi dwoma: jednego pragnęła, drugiemu złożyła obietnicę.
Odczuła teraz, jakim wysiłkiem była dla niej ta wymuszona wesołość w obliczu problemów;
żałowała, że wszyscy mężczyźni wokół niej są tak słabi, że wymagają od kobiet, by były
zadowolone, choć nie dają im do tego żadnych powodów. Musi ich to uspokajać, że żony i córki,
choćby nie wiadomo, co się działo, zachowują się jak lalki o pogodnych twarzach, z malowanymi,
zamkniętymi na trwałe ustami.
Jeśli wyjdzie za Michaela, będzie musiała się do tego przyzwyczaić. Dokładnie tego od niej
oczekiwał. Chciał żony, która będzie się uśmiechać i kiwać głową, równie grzecznej i układnej jak
on sam. Przed chwilą zachowywała się tak przez kilka godzin, zajmując się nim w chorobie.
Podnoszenie go na duchu było bardziej męczące niż fizyczna pomoc.
Przez większość czasu paplała bzdury. Opisała mu pogodę, powiedziała o kapeluszu, który
zamierza kupić przy następnej okazji na Bond Street, poinformowała obszernie o dokonaniach kotki
Diany, która po raz pierwszy złapała mysz i nie wiedziała, co ma z nią zrobić.
On zaś zamykał oczy i uśmiechał się prawie przez cały czas, powtarzając chrapliwie, że czuje się
lepiej, po prostu słuchając jej głosu. Na czole miał jednak głęboką bruzdę, która kazała jej
podejrzewać, że wolałby raczej samotność i ciszę.
Jak by się poczuł, gdyby miał choćby cień podejrzenia, że ledwo parę godzin wcześniej między nią
i Samuelem coś zaszło? I tak przeżył załamanie, nie wolno było mu jeszcze dokładać do tego błagania
o wybaczenie zdrady oraz konieczności natychmiastowego zerwania zaręczyn.
A teraz Samuel był z nim sam na sam w pokoju. Choć poprosiła go, żeby tego nie robił,
niewykluczone, że właśnie o wszystkim księciu mówi… że we dwóch rozstrzygają jej przyszłość. Bo
jeśli nie, to co innego miał tam do roboty, czego nie powinna oglądać?
Wróciła do salonu i zerknęła na medyczną książkę, którą czytał Samuel. Skoro nie niepokoił się
o skutki, to po co jeszcze coś sprawdzał? Słyszała, że u dorosłych choroba ma cięższy przebieg. Ale
dokładnie jaki? Michael wyglądał marnie, ale nie gorzej niż ona, kiedy przechodziła tę samą
chorobę. Siadła na kanapie, wzięła książkę z poduszki, otworzyła na założonej stronie i przeczytała
to samo, co Samuel.
– Evie! – Znowu Samuel. Wrócił z badania. I mówił swym ostrzegawczym tonem, sugerującym, że
bierze się do czegoś, czego nie rozumie. Jednak ta informacja była jasna i oczywista, podobnie jak
prawdopodobne skutki.
Zamknęła księgę z trzaskiem i przyjrzała mu się, wypatrując oznak, że podchodzi do swego
obecnego pacjenta inaczej niż do pozostałych.
– Sam, nie doceniałeś wagi choroby, czy po prostu wyrażałeś się oględnie?
– Nadmierne straszenie pacjenta skutkami, których nie da się ani przewidzieć, ani zmienić, niczemu
nie służy. – Minę miał ponurą.
– Musisz jednak rozumieć, jaka to poważna sprawa.
– Oczywiście – odpowiedział. – Męska potencja zawsze jest niezmiernie ważna.
– Mam na myśli, że w przypadku Michaela… szczególnie.
– Bo miałaś za niego wyjść?
– Otóż tak! I ja się tym przejmuję – powiedziała ostrożnie. – Ale ty chyba nie rozumiesz, że
książę…
– Bo jestem tylko bękartem – dodał Samuel.
– Nie mów tak – warknęła Evie. – Nie powinieneś, on jest twoim bratem.
– W połowie. Przyrodnim – przypomniał jej Samuel. Sprostował zwyczajnym głosem.
– No to powinieneś dla niego mieć przynajmniej odrobinę braterskiego współczucia – odparła. –
Michael często mi mówił o swojej rodzinie. Czy raczej o rodzinie, której nie miał. Wie, że poza tobą
nikogo innego nie ma. Dlatego właśnie, kiedy uświadomiłam sobie prawdę, uparłam się, żeby ojciec
natychmiast ci powiedział.
– Zrobiłaś to ze względu na niego – odparł, jakby to była okoliczność obciążająca.
– I dla ciebie. Ty też zasługiwałeś na to, by wiedzieć. – Musiała przyznać, że wychowywanie
Samuela w niewiedzy było okrucieństwem ze strony jej ojca.
– Właśnie wyjaśniam, dlaczego było to ważne dla Michaela. Dlaczego tak bardzo chce cię lepiej
poznać. Jest strasznie samotny.
– Wszyscy jesteśmy – odparł, jakby było to coś nieistotnego.
– Odkrył, że ma przyrodniego brata i to bardzo go pocieszyło. Ale w najważniejszym zadaniu jego
życia to mu nie pomoże. On musi przede wszystkim dochować się dziedzica.
– On musi czy ty musisz? – zapytał Samuel. Zazdrość, którą tak pragnęła zobaczyć dwa tygodnie
temu, objawiła się jej teraz w pełni. – Bo jeśli chcesz mieć dzieci, z przyjemnością ci je dam. –
Patrzył na nią teraz wygłodniałym wzrokiem. Nie wiedziała, czy ma reagować podnieceniem, czy
odrazą.
– Musi mieć syna, ze względu na ludzi, za których jest odpowiedzialny. – Pokręciła głową
z przyganą. – Ma dzierżawców, służbę, mandat parlamentarny. Kto przejmie obowiązki, jeśli nie
będzie mieć syna i następcy?
– Ten problem wystąpi za wiele, wiele lat – rzucił lekceważąco Samuel.
– Dla niego to już jutro. On myśli o przyszłości, jakby miała zaraz nadejść.
– Ach, tak! Wielki mąż stanu nie żyje z minuty na minutę… – Rzucił jej kpiący uśmieszek.
– Tak. Niech ci się nie wydaje, że ja też się nad tym nie zastanawiałam, kiedy zgodziłam się go
poślubić.
– Tym większej delikatności, księżno, wymaga ta sytuacja. – Wydawało się, że z każdym kolejnym
wyjaśnieniem Samuel robi się coraz bardziej niepewny. – Dopiero co rozmawiałem z nim
o potencjalnych skutkach. Odesłałem cię, aby go nie zawstydzać. Nie chciałby, żebyś go miała za
niekompletnego mężczyznę.
Kolejny powód do frustracji. Mężczyźni zachowują się, jakby ich jedyna wartość znajdowała się
między nogami. Nigdy nie uda jej się tego zrozumieć.
– Ale on wie – powiedziała, wracając do suchych faktów.
– Myślałaś, że zamierzam to przed nim zataić? – Zaśmiał się gorzko. – Przecież nie powiedziałbym
mu nieprawdy, aby nim manipulować. Ale, oczywiście, tak pomyślałaś. Dlatego czytałaś ten
podręcznik. Nie ufałaś mi, że zrobię wszystko, jak należy.
– Już wcześniej kłamałeś – odparła. – Czemu miałabym wierzyć, że jemu powiesz prawdę?
Usiadł w fotelu naprzeciwko niej. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– Choroba księcia i to, czym podejmuję się go leczyć, nie ma nic wspólnego z nami. Kiedy
wróciłem, kochałem cię, Evie. Nigdy nie przestałem cię kochać. Chciałem ci powiedzieć, jak się
czuję. Ale czas był nieodpowiedni. Musiałem skłamać. Nie zrozumiałabyś prawdy.
– Ale teraz to się zmieniło – powiedziała rozkazującym tonem. – Masz mi wszystko powiedzieć.
Zawahał się na chwilę.
– Musisz mi zaufać… wszystko, co robiłem, robiłem, mając na względzie twoje szczęście. Odtąd
zamierzam być prawdomówny. I nie okłamałem St. Aldrica co do powikłań.
– Przecież powiedziałeś, że nie będziesz z nim rozmawiać o przyszłości, jeśli ma to wpłynąć na
jego powrót do zdrowia?
– Masz na myśli naszą przyszłość? – spytał Samuel z ponurym uśmiechem.
– Póki on całkiem nie wydobrzeje, wszystko musi pozostać, jak jest. Wtedy być może
porozmawiamy o tym, co ostatnie wypadki oznaczają dla jego i mojej przyszłości.
– Być może? – Wytrzeszczył oczy. – Czyli nie zamierzasz mu mówić, co zaszło między nami?
– Oczywiście, że nie – odparła, wstrząśnięta, że Samuel w ogóle śmie to sugerować. – Ani teraz,
ani nigdy. Nie powiem mu, że już byłam mu niewierna. Załamałby się.
– Bardzo wątpię.
– Gdyby to wyszło na jaw, to byłby koniec mojej reputacji. Nikt się nie może o tym dowiedzieć,
Samuelu. Nikt.
– Czyli tobie wolno mieć sekrety, a mnie nie? – Rozparł się w krześle i splótł ramiona na piersi. –
No dobrze. Odtąd nie będę kłamać w żadnej kwestii, w której sobie tego nie życzysz. Ale kiedy się
pobierzemy, to już nie będzie miało znaczenia.
Czyżby mówił o ślubie? Wydawało się, że uznał to za przegraną sprawę.
– Bo się pobierzemy, Evie – powtórzył, wypełniając ciszę.
Powinna się ucieszyć na te słowa. Zawsze pragnęła właśnie to usłyszeć. I cudownie się z nim
kochała. Ich bliskość okazała się spełnieniem najśmielszych marzeń. A zatem, dlaczego nie potrafi
powiedzieć mu „tak” całym sercem? A on nie umie wyjaśnić przyczyn swojej niestałości?
Potem pomyślała o Michaelu: jeśli go porzuci, będzie jeszcze bardziej samotny niż przedtem.
– Evie? – Patrzył na nią, jakby liczył, że otrzyma odpowiedź, jaką chce usłyszeć. Wstał z krzesła
i usiadł obok niej na kanapie. Wyjął z rąk Evelyn medyczny podręcznik, bo ściskała go mocno jak
tarczę. Położył go na stole i przysunął się bliżej.
Wstała i odeszła na środek pokoju.
– Myślę, że na razie lepiej nie rozmawiać także o naszej przyszłości. A co do tego, co zaszło… –
Pokręciła głową, nie chcąc nazywać rzeczy po imieniu. – Chyba byłoby nierozważnie dalej to
ciągnąć…
– A zatem postanowione, lady Evelyn. Zaczekamy, aż St. Aldric wyzdrowieje. Trzeba pamiętać, że
ma bardzo silny organizm. Nie potrwa to długo. Dzień, najwyżej dwa. I wtedy będziesz musiała
podjąć decyzję.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
– Przyniosłam ci śniadanie. – Uśmiechnęła się do Michaela, który siadał w łóżku, wciąż zaspany.
Gdy dotarło do niego, że to ona, okrył się szczelnie jak stara panna. Potem gestem poprosił, żeby
podeszła.
Biedactwo, pomyślała. Jej reakcja była odruchowa i czym prędzej ją stłumiła. Ostatnią rzeczą,
jakiej by pragnął, była litość. Zwłaszcza jeśli stara się nie okazywać, jak cierpi.
– I jak się czujesz?
– Paskudnie – odparł, nawet nie próbując się uśmiechnąć.
– A ja przyniosłam ci herbatę i grzanki w mleku. I kataplazm na później. – Podsunęła mu miskę
i przygotowała łyżkę.
Wyciągnął ręce po tacę.
– Evelyn, naprawdę, doceniam twoje dobre chęci, ale potrafię jeść samodzielnie. – Głos miał
ochrypły przez opuchnięte gardło, mówił trochę niewyraźnie.
– Rozumiem. – Po nowinach, jakie wczoraj otrzymał, jego poirytowanie było naturalne, pomyślała.
Gdy wróciła do niego po rozmowie z Samuelem, udawał, że śpi.
Siedziała przy nim, aż jego oddech się wyrównał, a udawany sen przerodził się w prawdziwy.
Potem siedziała dalej, ciesząc się chwilą spokoju. Nie miała siły znów się sprzeczać z Samuelem, na
rozmowę z Michaelem też właściwie nie miała ochoty. Dobrze się czuła, po prostu siedząc w pokoju,
w którym panował półmrok.
Potem wykradła się do siebie. Nawet nie zawołała pokojówki; sama ściągnęła suknię i wpełzła
pod kołdrę, by zapaść w głęboki, niespokojny sen. Zerwała się o świcie, żeby przygotować się do
wypełnionego pielęgniarskimi obowiązkami dnia.
Wyglądało jednak, że pacjent, skoro nie jest w stanie uniknąć jej, zamykając oczy, zamierza
burczeć na nią, aż wyjdzie.
– Oczywiście, że sam potrafisz jeść – powiedziała z uśmiechem. – Ale nie chciałabym, żebyś się
męczył.
– „Męczył”? – Nastąpiła przerwa, w której, jak podejrzewała, ktoś mniej cierpliwy niż St. Aldric
rzuciłby stłumionym przekleństwem. – Zdajesz sobie sprawę, Evelyn, że nie mam nic do roboty? Leżę
tylko i czekam, aż to nieszczęście minie.
– Wyobrażam sobie, że nie ma nic bardziej denerwującego – dodała stanowczo, myśląc, jak
wyczerpujące było potulne siedzenie u jego boku.
– Jedno mogłabyś zrobić: poczytać mi „Timesa”. Gdy dojdę do siebie, nie będę musiał nadrabiać
zaległości.
Poprawiła mu kołdrę i położyła dłoń na obrzękniętym policzku.
– Nie chciałabym cię denerwować. Zapytam Samuela, czy mogę.
– No tak, zdecydowanie powinnaś zapytać doktora Hastingsa. – Po raz pierwszy, odkąd go poznała,
był złośliwy.
– Jest twoim lekarzem – powiedziała najcierpliwiej, jak mogła. – Kogo mam pytać o kwestie
związane z twoim stanem zdrowia?
Westchnął.
– Przepraszam, że się na ciebie złoszczę. Niczym sobie na to nie zasłużyłaś. To przez chorobę.
Nienawidzę bezczynności.
– Naprawdę? – Zakryła uśmiech dłonią. – Nie zauważyłam.
– I denerwuje mnie, że jestem zależny od Hastingsa.
– Skoro tak, możemy wezwać innego lekarza. – Ojciec ucieszy się, mając okazję do pozbycia się
Samuela z domu. A póki ona nie wymyśli sposobu na zerwanie z Michaelem, może lepiej nie mieć
pokusy tak blisko.
Książę pokręcił głową.
– Nie wypada mi tak go po prostu odesłać, skoro wcześniej tak usilnie prosiłem go o pomoc, jego
i nikogo innego. Wyraźnie nie ma ochoty na bliższe kontakty ze mną. Nie odpowiada mu sytuacja,
w której się znalazł z mojej przyczyny. Choć bardzo chciałbym lepiej go poznać, ta sytuacja jest
trudna dla nas obu. – Na myśl o zrezygnowaniu z usług Samuela wyraźnie posmutniał.
– On jest bardzo niezależny.
– To u nas rodzinne – potwierdził St. Aldric.
Podobnie jak skłonność do ofiarności. I jeszcze upór… choć tego by żadnemu z nich nie
powiedziała.
– Z czasem przełamiesz jego opór. Na pewno się cieszy, że po tylu latach poznał swoje
pochodzenie.
– Chyba muszę zaufać twojemu oglądowi sytuacji – powiedział, znów wzdychając. – Znasz go
lepiej niż ja.
Teraz się zaczerwieniła. I on to chyba zauważył.
– Przynieść ci coś jeszcze? – Wyciągnęła ręce, by poprawić pościel, ale powstrzymała się. Ileż
razy można wygładzać jedno prześcieradło? – Może napalić w kominku?
– Niech się dopali – powiedział. – Już teraz jest tu za ciepło. Mnie nie spada gorączka, a tobie
występują rumieńce. – Ton miał współczujący, podsuwał to naiwne kłamstewko, aby usprawiedliwić
jej reakcję.
Cały on, ciągle się martwi o innych. Przykro jej się zrobiło, że tak dobrze traktowana, nie czuje do
niego nic, poza czułością.
– No dobrze. Skoro ci tak odpowiada. Proszę, jedz śniadanie. – Przyjemności z niego mieć nie
będzie. Było mdłe, pozbawione smaku jak jej uczucia do niego. Wyglądało jednak, że mu to nie
przeszkadza.
– Nie musisz zostawać, jeśli nie masz ochoty – dodał, biorąc łyżkę i z trudem przełykając mały kęs.
Evelyn pomyślała, że perspektywa zostania samemu bardzo go przygnębia.
Mało brakowało, by zapomniała o swojej wczorajszej stanowczości i wypaliła prawdę: „Nie
mogę zostać. Nie jestem godna twoich uczuć. I nie odwzajemniam twojej miłości”.
– Zostanę – powiedziała. – Zostanę tak długo, jak zechcesz.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
– Co ja bym bez ciebie począł?
I wtedy, choć poczucie winy przepełniało jej serce, odpowiedziała mu uśmiechem. Otworzyła
książkę, którą przyniosła, i zaczęła czytać.
Wkrótce zasnął, założyła książkę zakładką i odłożyła na stolik nocny. Siadła i wpatrzyła się
w śpiącego. I z tą opuchniętą brodą był przystojny. A dzisiaj pierwszy raz usłyszała od niego złe
słowo. Nic dziwnego, zważywszy na okoliczności. Nawet święty by się wściekł, usłyszawszy od
Samuela takie nowiny.
Święty. Przydomek pasował do St. Aldrica. Nie był wyniosłym księciem, ale przede wszystkim był
dobrym człowiekiem. Nie zasługiwał ani na tę chorobę, ani na jej ewentualne skutki. Ani na krzywdę
doznaną z ręki własnego brata. Jeśli Evelyn przy nim zostanie, przynajmniej nigdy nie będzie sam…
Ale czy ona będzie umiała odnaleźć przy nim szczęście?
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Gdy Evie wyszła z pokoju księcia, nastała pora obiadowa. Samuel zastanowił się, czy nie zbadać
St. Aldrica po raz kolejny, lecz Evie pokręciła głową, jakby czytała mu w myślach.
– Znowu zasnął. I nie potrzebował do tego leków. Czoło ma chłodniejsze, a obrzęk się zmniejsza.
Był w stanie przełknąć śniadanie, zjadł prawie wszystko, co mu przyniosłam. Teraz potrzebuje tylko
spokoju.
Samuel kiwnął głową.
– Twoja diagnoza jest chyba równie dobra jak moja. Skoro objawy ustępują, myślę, że nie będzie
potrzeby puszczać mu krwi. Zobaczymy, co przyniesie kolejny dzień.
Zaryzykował uspokajający uśmiech. Od wczorajszej sprzeczki nie widział jej na oczy. Wybaczy
mu, jeśli tylko znajdą okazję, by porozmawiać na osobności. Znają się od dzieciństwa i niemal
równie długo się kochają. Nie rozdzieli ich tydzień niezgody.
Zatrzymała się w drzwiach. Stała i patrzyła na niego, nie odpowiadając uśmiechem na uśmiech.
Wskazał krzesło naprzeciwko.
– Nic się nie stanie, jeśli i ty trochę odpoczniesz. Wytrzyma parę godzin bez ciebie. Powinnaś coś
zjeść. Taca z twoim śniadaniem była nietknięta, kiedy Abbott ją zabierała.
– Nie byłam głodna – powiedziała. Nie poruszyła się.
– Mam nadzieję, że nie bierze cię choroba – rzucił na wpół serio. – Jeśli nie będziesz uważać, to
i ciebie będę musiał leczyć.
– Nie! – Zareagowała ostro i niespodziewanie, jakby obawiała się jego dotyku.
Przypomniał sobie, kiedy męką był sam jej widok, każdy dotyk był okrutną obietnicą czegoś, czego
nigdy miał nie dostać. – Rozumiem, że zastanawiałaś się, jak powiedzieć St. Aldricowi to, co
konieczne.
– Nie chciałabym, żeby cierpiał bardziej niż teraz.
– St. Aldric cierpi? – Samuel nie potrafił powstrzymać śmiechu. – On już zdrowieje. Dwa czy trzy
dni dyskomfortu to żadne cierpienie. Jeśli myśli, że cierpi, to chyba nie rozumie, co znaczy
„cierpienie”.
– Jesteś dla niego niesprawiedliwy – stwierdziła Evie.
Uważała, że jest wręcz okrutny, ale nie chciała tego powiedzieć.
– Sam stwierdziłeś, że dzisiaj czuje się lepiej. Tylko że jeszcze przez jakiś czas nie dowiemy się,
czy w pełni dojdzie do siebie – dodała, cały czas trzymając go na dystans.
– I zamierzasz do tego czasu milczeć? A ja… mam tak po prostu czekać? – Zaśmiał się
niedowierzająco. – Szkoda, że nie przejmujesz się moją męką tak bardzo, jak jego „cierpieniem”.
– Przez sześć lat nie otrzymałam ani słowa od ciebie – powiedziała, kręcąc głową. – A teraz dzień
zwłoki to taka niewysłowiona męka?
– Tak – odrzekł, nie kryjąc prawdy. – Przykro mi, ale nie zmienię przeszłości. Dość już się
naczekaliśmy, aż będziemy razem.
– Chyba po prostu za długo czekaliśmy. Teraz już nie ma dla nas przyszłości. I już chyba nie
będzie.
– A to, co zaszło między nami, nic dla ciebie nie znaczy?
– Oczywiście, że znaczy – odparła niecierpliwie. – Ale nie tyle, co obietnica. Jeśli tu zostaniesz,
dalej będziemy to ciągnąć. Ja nie mogę ci się w pełni oddać, bo Michael stał się bliski memu sercu.
A ty nie oddasz mi się w pełni, bo nie chcesz mi powiedzieć całej prawdy. Znaleźliśmy się
w impasie.
Do diabła z obietnicą. Usta już formułowały prawdę, gdy ugryzł się w język. Dopiero co przyznała,
że darzy księcia uczuciem. Podjęła decyzję, zanim z nim porozmawiała. Co mu teraz przyjdzie
z powiedzenia prawdy, skoro Evelyn go nie chce?
Jeśli wszystko jej powie, nie podziękuje mu za szczerość. Ta wiadomość podkopie jej zaufanie do
własnego ojca. Będzie w nim widzieć żałosny wrak człowieka, chwytający się brzytwy, żeby tylko
zatrzymać ją w swoim życiu. A on złamie daną Thorne’owi obietnicę, jakby miał za nic własny
honor.
Myślał wcześniej, że jest kimś chorym na ciele i duszy, pożądając własnej siostry. Teraz stał się
nikczemnikiem uwodzącym narzeczoną brata, niszczącym własną rodzinę i łamiącym obietnice.
Prawda zaszkodzi kobiecie, którą kocha. A przysiągł nigdy tego nie zrobić. Jeśli złamie teraz tę
przysięgę, życie utraci wszelki sens.
– Masz rację, Evie – powiedział ze smutkiem, uświadomiwszy sobie, że droga, którą właśnie przed
sobą zobaczył, będzie pusta. – Nic się już nie da zrobić.
– Musisz się nauczyć mówić do mnie Evelyn – przypomniała mu. – Tak jak wszyscy. Bo wiesz,
jesteśmy już dorośli. Nie ma miejsca na dziecinne zdrobnienia.
– Oczywiście, Evelyn. – Nigdy nie będzie dla niego „Evelyn”, niezależnie od tego, co wypowiedzą
usta.
– Tak będzie lepiej. – Teraz, gdy nadeszła ta chwila, nie była zła. Nie czuła też ulgi, że się od
niego uwalnia. Towarzyszył jej jedynie smutek, jak w żałobie po zmarłym.
A on wciąż czekał, jak więzień czekający na ułaskawienie. Czy tak właśnie się czuła, kiedy
czekała, aż wróci, i nie rozumiała, dlaczego ją odtrącił? Pisała, wołała, a on nieustannie odmawiał.
Nigdy nie przestawała ratować go przed samym sobą.
Aż do teraz.
Co miał jej do zaoferowania? Od takiego losu, jaki ją czeka, nie trzeba jej ratować. Przeciwnie –
uratuje ją, wyjeżdżając.
– Będziemy się oczywiście widywać, od czasu do czasu – poczyniła drobne ustępstwo. – Nie da
się tego uniknąć. W końcu on jest twoją jedyną rodziną.
– Dobrze wiesz, że nie będziemy – powiedział jak najłagodniej. – Pojadę, jeśli naprawdę tego
chcesz. Ale nie łudź się, że będziemy mieli jakikolwiek kontakt. Bo ja nie wrócę. Nie zniósłbym tego.
I musisz przestać do mnie pisać. Tym razem naprawdę nie będę czytać twoich listów.
Jeśli nawet przejęła się perspektywą utracenia go na zawsze, nie dała tego po sobie poznać.
– Przyrzekłam ojcu – powtórzyła z uporem. – I oczywiście St. Aldricowi. Nie mogę wycofać się
z danego słowa.
– Zrozumieliby powody. – W jednej chwili stanęły mu przed oczyma różne scenariusze życia
z Evelyn. Po czym wszystkie odsunął na bok jako nieprawdopodobne. Każdy z tych wyborów
wymagał jej zgody. Próbował ją zdobyć… na próżno.
– To ty musisz zrozumieć – powiedziała. – Jestem przyrzeczona przyzwoitemu człowiekowi, który
mnie potrzebuje. Wiesz, że to prawda. Zrozum mnie, daj mi wolność.
Podjęła decyzję. Jego ból nie miał już znaczenia. Była zimna jak nigdy, nie przypominała
dziewczyny, za którą tęsknił.
– Wiem, co należy zrobić. Wiem, czego bliscy od ciebie wymagają. Wiem, czego spodziewają się
ludzie. Ale czego ty chcesz, Evie? Czego chcesz ty? - Jej oczy na moment zamgliły się. Przekonany,
że przemówi jej do rozumu, ciągnął: – I całe twoje wykształcenie ma pójść na marne? Mówiłaś, że
interesuje cię medycyna. W życiu, które wybierasz, nie będzie na nią miejsca.
– Może i nie. Ale jako księżna St. Aldric też będę w stanie wiele osiągnąć.
– Chcesz czynić dobro? – zapytał. – To możesz mi asystować w mojej pracy. Razem będziemy
pomagać ludziom. – Wyobraził sobie, jak Evelyn pracuje u jego boku. Z początku uznał tę myśl za
niedorzeczną. Teraz jednak nie wyobrażał sobie lepszej przyszłości.
Pokręciła głową.
– Piękne marzenie, Samuelu, ale nic poza tym. Czas, żebym się nauczyła bardziej
konwencjonalnych sposobów niesienia pomocy innym.
– Bez brudzenia rąk krwią – dodał gorzko. – Nie będę już ci się narzucać, lady Evelyn. Ani z moim
sercem, ani z moją pracą. Możesz się skupić na swoim chłodnym małżeństwie i zdawkowej
dobroczynności. Życzę ci, abyś była szczęśliwa.
– Dodaj jeszcze jakąś bzdurę o różnicy waszego stanu albo o tym, że jesteś dla mnie za biedny. –
Evie westchnęła w poczuciu bezradności. – Bo prawda jest w skrócie taka: St. Aldric jest
honorowym człowiekiem. Jest wobec mnie uczciwy. A ty nie jesteś.
W tym właśnie sęk. Tego nie dało się zakwestionować. St. Aldric był człowiekiem bez zarzutu.
A Samuel – mimo wszelkich zapewnień o szlachetnej miłości zaciągnął ją do łóżka, gdy tylko
znaleźli się sam na sam. I nigdy, przenigdy nie był w stanie powiedzieć jej o swojej przeszłości. On
się nie zmieni, ona mu nie wybaczy.
Przegrał. Choć był pewien, że teraz, gdy już może ją poślubić, wszystko się gładko ułoży. Nie
wziął jednak pod uwagę jej uczuć, potrzeb, silnego poczucia sprawiedliwości.
Zrobiło mu się zimno, świat stał się odległy, widoczny jak przez mgłę. Umysł próbował zaprzeczyć
temu, co było oczywiste. To szok, pomyślał. Jedynym lekarstwem dla niego była duża, naprawdę
duża ilość brandy. Ale to później, kiedy już zostawi Evelyn i będzie próbował ratować resztki dumy.
– No dobrze – powiedział. – Musisz spełnić swoją obietnicę wobec St. Aldrica i ojca. Wyjdź za
księcia. Bądź szczęśliwa. Naprawdę tylko tego dla ciebie pragnę. A sam nie mogę ci tego dać.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Samuel zlekceważył popołudniowe badanie pacjenta, posyłając do niego Evie. Powiedział jej,
żeby zrobiła, co uzna za stosowne, aby pomóc narzeczonemu. Wróciła do Michaela zaraz po ich
rozmowie. Wzięła ze sobą obiad, zamierzając zjeść go razem z nim.
Samuel jadł samotnie, w milczeniu, zastanawiając się, kiedy wreszcie będzie mógł kulturalnie
opuścić ten dom i życie szczęśliwej pary.
Gdy następny raz zobaczył księcia, było już dobrze po kolacji. Stan pacjenta mówił sam za siebie.
– Panie doktorze – powiedział St. Aldric z uśmiechem, siadając prosto w łóżku, żeby mogli
spojrzeć sobie w oczy. – Ile jeszcze zamierza mnie pan tu trzymać, skoro czuję się coraz lepiej? –
Głos miał mocniejszy, wróciły mu też kolory.
– Co najwyżej jeszcze tydzień – odrzekł Samuel. – Zanim wrócisz do regularnych obowiązków,
musimy zyskać pewność, że nie ma ani śladu po chorobie.
– Kolejne siedem dni bezczynności? Ja tu zwariuję.
– Lady Evelyn dotrzyma ci towarzystwa. – Uśmiechnął się ironicznie. – Ale jeśli zamierzasz
rzeczywiście dostać obłędu, zostawię ci nazwisko dobrego lekarza, który ci pomoże. Mój kolega ze
studiów jest teraz lekarzem w szpitalu dla umysłowo chorych. Na pewno ucieszy się z urozmaicenia.
– Odchodzisz? – Książę uniósł brwi. – Znowu chcesz mi uciec? Nie myślałem, że ta choroba
nakłoni cię do przyjęcia mojej propozycji. Ale nie ma potrzeby odchodzić, żeby mnie unikać.
– Wracam na morze – powiedział Samuel. Nie był jeszcze przekonany, czy to prawda. Ale też nie
obchodziło go to. Jego przyszłość nie miała znaczenia, skoro już wiedział, że nie będzie dzielić jej
z Evie.
– Nie bądź idiotą. – Książę uśmiechał się teraz do niego, jakby jego plany na życie były słabym
żartem.
Samuel zachował spokój.
– Jestem świadomy różnicy naszego statusu, Wasza Książęca Mość, ale nie pozwolę się tak
nazywać.
– Do diabła z różnicą statusu, Samuelu. Zrób mi na chwilę tę uprzejmość i przypomnij sobie, że
mamy jednego ojca, a ja jestem od ciebie starszy o kilka miesięcy. To wystarczy. Nadal twierdzę, że
jeśli uciekniesz z tego domu, jesteś idiotą. Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia.
Samuel westchnął i opadł z powrotem na krzesło przy łóżku.
– Jeśli dzięki temu nie będziesz się denerwować, Michaelu, to proszę bardzo. – Dziwnie się
poczuł, wymawiając to imię, ale zmusił się do tego. – Mów, co ci leży na sercu.
– Obaj dobrze wiemy, dlaczego chcesz odejść. Chodzi o Evelyn, prawda? – Niespodziewanie
książę przygwoździł go swoim spojrzeniem. Jeszcze nie widział, żeby St. Aldric w ten sposób
wykorzystywał swój status. Musiał przyznać, że jest to skuteczne.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skłamać. Książę nie wyglądał na kogoś, kto toleruje wykręty.
A jeśli naprawdę są braćmi, powinni być wobec siebie choć odrobinę szczerzy.
– Tak – powiedział. – Chodzi o Evelyn.
– Zatem rozwiązanie jest proste. Wycofam swoje oświadczyny.
– W żadnym wypadku. – Liczył na to, że St. Aldricowi spodoba się taka zmiana w zachowaniu
brata. Nie dbał o to, że księciu nie wolno niczego dyktować. – Wbiłeś sobie do głowy, że masz uznać
mnie za rodzinę… Biologia nie daje ci prawa rządzenia moim życiem. A może myślisz, że twój status
upoważnia cię do przestawiania ludzi jak meble? Tu stawką jest cześć kobiety i nie wolno ci
w żaden sposób jej narażać.
St. Aldric parsknął śmiechem.
– Chyba w tym przypadku zwykłe reguły nie obowiązują. Zrywając z nią, wyświadczam jej
przysługę. Trwa przy mnie z litości. Jeśli jest choćby cień szansy, że złamię jej serce, ty będziesz na
miejscu i z przyjemnością to serce posklejasz.
– Ona mnie nie chce. A próbowałem. Bóg mi świadkiem. Próbowałem ją ci odebrać. Ale ona cię
nie zostawi. Zbyt wielka jest już między nami przepaść. Za długo zwlekałem i straciłem jej zaufanie.
– Przykro mi. – St. Aldric z powrotem rozparł się na poduszkach; wyglądało, jakby to on był
lekarzem, a Samuel pacjentem.
– Niech ci nie będzie przykro. Zniknę z jej życia i zapomni o mnie.
– Powinna być z tobą. – Książę mówił cichym, cierpliwym tonem.
– Ale przy tobie będzie się jej lepiej powodzić. – Samuel wyprostował ramiona i zaczął zbierać
przyrządy z bocznego stolika, wrzucając je jeden po drugim do stojącej na podłodze torby. – Będzie
dobrą żoną i znakomitą księżną. Życzę wam jak najlepiej. Ale zrozumcie, że nie chcę być obecny na
weselu.
– Czyli tak to się musi skończyć? Wszyscy troje mamy być nieszczęśliwi?
– Wy? Nieszczęśliwi? – Zaśmiał się gorzko Samuel. – Ty przynajmniej możesz cieszyć się ze
zwycięstwa.
– Nigdy nie było moim celem z kimkolwiek konkurować – powiedział St. Aldric, kręcąc głową. –
Nie zrobię niczego, co mogłoby unieszczęśliwić Evelyn, bo to urocza dziewczyna i byłoby nam
razem bardzo dobrze. Tylko że… znalazłem swoją rodzinę i teraz mam ją z powrotem stracić? –
Westchnął. – Nie mogę z nią zerwać i dalej być człowiekiem honoru. A was dwojga mieć nie mogę.
– W tym właśnie sęk – zgodził się Samuel. – Ale przynajmniej nie zabiłem cię w chwili, gdy byłeś
najsłabszy. Przeszło mi to przez głowę. Ale zapewne o tym wiesz.
– Cieszę się, że nie poddałeś się tej myśli – odrzekł St. Aldric. – Choć wykończenie mnie mogło
być aktem miłosierdzia. Skoro nie mogę mieć potomka, co za sens żyć dalej?
– Nie gadaj bzdur – stwierdził stanowczo Samuel, znów wchodząc w rolę doktora. – Masz przed
sobą wiele lat. Nie da się jeszcze stwierdzić, czy nie będziesz mógł spłodzić dzieci.
Książę znów posłał mu współczujący uśmiech, jakby to on tu był od pocieszania.
– Nie rozumiesz. I nie oczekuję, że zrozumiesz. – Uniósł prześcieradło i rzucił okiem na wciąż
opuchnięte ciało. Skrzywił się i nakrył z powrotem.
– Jest lepiej niż wczoraj – zauważył Samuel. – Dochodzisz do zdrowia. A mogło być gorzej –
powiedział spokojnym tonem. – Niektórzy umierają. Tracą słuch. Albo kończyny.
– Ja zostałem impotentem – burknął książę.
– Nie ma pewności.
– Póki nie będę przez wiele lat bezskutecznie próbował? – powiedział St. Aldric gorzkim tonem. –
A wszyscy mi cały czas przypominają, że jestem młodym człowiekiem i mam przed sobą życie.
– Bo tak jest.
– I po co mi to długie życie? Mam je przepracować, troszczyć się o moich ludzi i moją ziemię, żeby
potem nie mieć jej komu zostawić? Umrę i to wszystko popadnie w ruinę.
– Tego nie wiadomo.
– I właśnie ta niewiedza doprowadza mnie do furii – rzekł brat, przeczesując sobie włosy dłonią. –
No tak, ja przeżyję. Ale ród St. Aldric już właściwie wymarł. I będę oglądać na własne oczy koniec
wszystkiego, co zbudowała moja rodzina.
– Nasza rodzina – odezwał się Samuel, w którym niespodziewanie odezwały się więzy krwi.
– Tylko że w tym mi akurat nie pomożesz – St. Aldric wpatrywał się w przeciwległą ścianę
pokoju. – Jestem sam.
– Masz Evelyn. – Samuel robił, co mógł, by ton jego głosu dodawał bratu otuchy.
– Niech ją Bóg ma w swej opiece. To nie będzie życie, jakiego pragnęła.
– Jesteś księciem – przypomniał mu Samuel.
– A także mężczyzną mniej kompletnym od ciebie. – Michael wbił w niego wzrok. – Ona cię kocha.
Chciałbyś mieć świadomość, że twoja żona każdą chwilę małżeństwa spędza, marząc o innym
mężczyźnie?
Teraz nadeszła kolej, by Samuel odwrócił wzrok.
– Nie ma sensu kłamać. Skoro to dzień trudnych prawd, może by tak wydobyć na jaw jeszcze
jedną? Będziesz miał dość odwagi, żeby się przyznać?
– To nieważne, czego ja chcę – oświadczył stanowczo Samuel. – Liczy się to, czego pragnie
Evelyn. Nie powinienem był o tym zapominać. Źle się z nią obszedłem. A teraz już podjęła decyzję.
Wybrała ciebie.
– Czy ona jest świadoma skutków mojej choroby?
– Sama czytała medyczne podręczniki. Właśnie dlatego chce z tobą zostać. Nie pozwoli ci być
samemu. Ale jeśli złamiesz jej serce czy w jakikolwiek sposób ją pohańbisz, to wrócę i odbiorę
życie, które właśnie uratowałem.
– Niech Bóg się zmiłuje nad nami wszystkimi – powiedział St. Aldric, opadając na poduszki.
– Jeśli to ma być przykład jego miłosierdzia, to wolałbym się bez niego obejść – odparł Samuel,
sięgając po ostatnie narzędzia. Zamknął torbę. – A teraz, Michaelu, wybacz, ale idę do portu, będę
czekać na przypływ i powrotny wiatr.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Samuel wyszedł.
Evie patrzyła, jak opuszcza pokój księcia i bez zatrzymywania mija salon. Zaraz potem usłyszała
trzaśnięcie drzwiami na schodach dla służby. I już go więcej nie zobaczyła.
Na stole znalazła list, klarownie wyjaśniający, jak ma się zajmować księciem i co zrobić, gdyby
jego stan się pogorszył. Pod spodem widniały nazwiska paru wybitnych lekarzy, z którymi mogła się
skontaktować w razie potrzeby.
Zrobił wszystko, czego należało oczekiwać od prawdziwie oddanego lekarza. Miło było mieć
świadomość, że Samuel się tak właśnie zachował. Teraz, gdy już podjął decyzję, nie okazał
zazdrości ani żądzy zemsty. Miał na względzie przede wszystkim dobro pacjenta. Wyglądało na to, że
okazał się dokładnie taki, jakim chciałaby go widzieć Evie.
Nie skierował jednak ani słowa bezpośrednio do niej. Czy naprawdę spodziewała się jakiejś
wiadomości, i to w miejscu, gdzie każdy mógłby ją przeczytać? Przeprosin? Albo ostatniego apelu,
by zmieniła zdanie i przyszła do niego? Podobno ją kochał. Czy nie zasługiwała na to, by wiedzieć,
dokąd się udaje i co tam będzie robił?
Dobrze się stało, że wybrała Michaela. Sprawy przybrały taki obrót, że to była jedyna słuszna
decyzja. Choć ich uczucie zapewne będzie bladym cieniem miłości, na jaką liczyła.
Została sama. A to oznaczało, że spada na nią odpowiedzialność za leczenie księcia. Zrobiła więc
to, co zrobiłby Samuel – dopilnowała, aby pacjent był zaopatrzony na noc, podała lekarstwa, których
próbował odmówić jako już niepotrzebne, napełniła szklankę na stoliku nocnym świeżą, chłodną
wodą. I zostawiła go w spokoju do rana.
Wieczorem nie wróciła do swojego pokoju. Położyła się i spała niespokojnie w łóżku, które
dzieliła wcześniej z Samuelem. Następnego dnia rano, jeszcze zanim zadzwoniła po śniadanie,
samodzielnie umyła się i ubrała, ze szczególną troską o wygląd, tak by ładnie się zaprezentować
narzeczonemu. Poszła na koniec korytarza, odebrała tacę od Abbott, sprawdziła zawartość naczyń.
Nie przypominało to jeszcze porządnego angielskiego śniadania, ale i tak było o wiele mniej mdłe niż
poprzedniego dnia.
Zapukała raz i z pogodnym uśmiechem weszła do pokoju księcia, przekonana, że St. Aldric nie
dostrzeże tego, co leży jej na sercu.
– Dzień dobry, Michaelu. Przyniosłam ci owsiankę. – Postawiła tacę w zasięgu ręki. – Jest do niej
śmietanka. I miód. I porządna kawa. – Zamilkła, upominając samą siebie, że skoro od choroby nie
ogłuchł, nie oślepł i nie zidiociał, nie trzeba mu recytować menu.
– Evelyn. – Głos miał zmęczony. Położyła dłoń na jego ręce, żeby dodać mu sił.
– Czujesz się dziś o wiele lepiej. Widać różnicę. – Choroba ustępowała. Obrzęk znacznie się
zmniejszył. Twarz miał jednak szarą, jakby się nie wyspał. Miała nadzieję, że to nie objaw nawrotu
choroby, a tylko oznaka wyczerpania.
– Miło to słyszeć. A gdzie mój brat lekarz, żebym mógł mu za to podziękować? – Zabrzmiało to
trochę sucho, w tonie głosu kryła się nuta ironii.
– Samuel… wyjechał. – Przełknęła ślinę, niepewna, co ma powiedzieć. – Teraz będę dla ciebie
zarówno pielęgniarką, jak i doktorem. – Posłała mu kolejny, z pozoru pogodny uśmiech, licząc, że
wystarczy za wytłumaczenie.
– Ale skąd ta nagła zmiana planów? – zapytał Michael, z twarzą niewyrażającą żadnych emocji. –
Zakładałem, że zostanie z nami przynajmniej do wesela.
– Nie lubi za długo siedzieć w jednym miejscu. – To może nawet było prawdą. Nie znała jednak
dorosłego Samuela na tyle dobrze, żeby to stwierdzić. – Wydaje mi się, że zamierzał wrócić do
marynarki.
– Co za głupiec! – St. Aldric w żaden sposób nie uzasadnił powodu wypowiedzenia tych słów.
– Nic się nie bój. Przed wyjazdem zapewnił mnie, że jesteś już prawie zdrowy i opieka nad tobą
nie sprawi mi najmniejszej trudności.
– Tak powiedział?
– Tak. – Kiwnęła skwapliwie głową. Może i zbyt skwapliwie, bowiem patrzył na nią z tą samą
ironiczną miną, z jaką przyjął wieść o nieobecności lekarza.
Przyjrzał się jej uważnie. Przez chwilę czuła, że jest naprawdę w obecności księcia, a nie jakiegoś
przystojnego i wpływowego przyjaciela.
– A czy poinformował cię o prawdopodobnych skutkach tej przypadłości? Zapewnił mnie, że
wiesz, ale wolałbym i od ciebie to usłyszeć.
– Że być może nie będziesz mógł spłodzić dzieci? – Zadbała, by się przy tym nie zająknąć, to by
tylko pogorszyło sytuację. Musi zachowywać się równie spokojnie, jak Samuel, gdy przekazuje
pacjentowi złą wiadomość. – Tak, wiem o tym. Ale nie wiadomo na pewno, póki nie spróbujemy.
– To znaczy, póki nie weźmiemy ślubu – dodał cierpliwie.
– No tak. – To właśnie należało powiedzieć. Teraz książę może pomyśleć, że narzeczona
stanowczo za dużo wie na ten temat. Powinna grać niewinną i niezorientowaną, jeśli mają dalej
ciągnąć tę farsę.
Zresztą nie wolno jej myśleć o przyszłym małżeństwie z księciem St. Aldric jako o farsie. To był
dla niej zaszczyt. Tym większy, że książę jej potrzebował.
Milczenie przeciągało się.
– I to cię nie martwi? – Książę zdawał się nie zauważać niezręczności chwili. – To oznacza, że być
może nie będziesz miała dzieci. Myślałbym raczej, że skoro tak odpowiadała ci rola położnej,
będziesz chciała być matką.
– Oczywiście – odparła. – Ale jestem także świadoma, że w życiu nie zawsze dostaje się to, czego
się chce.
– Zaraz mi powiesz, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. – Kiwnął głową. – Proszę, daj sobie
z tym spokój. – Czy tylko jej się wydawało, że jego głos brzmi cynicznie? Owszem, był chory.
Smutny. Lecz i tak to było do niego niepodobne.
– Tak właśnie jest – powiedziała. – I tak było, zanim zachorowałeś. Mogliśmy nigdy nie doczekać
się dzieci. Jesteśmy młodzi i silni, ale nie mamy gwarancji długowieczności. Nie da się przewidzieć
tego, co się wydarzy.
– Carpe diem – mruknął, odsuwając nietknięte śniadanie. – Ale to nie zmienia faktu, że potrzebuję
potomka. Przeciwnie, potrzebuję go coraz bardziej. Jeśli umrę jutro, okaże się, że całe moje życie nie
miało sensu.
– Oczywiście, że miało – Evie poklepała go po dłoni.
– Jesteś wspaniałym człowiekiem, Michaelu. I niezależnie od tego, co się stanie, takim cię będą
pamiętać ludzie.
– Będą mnie pamiętać jako ostatniego St. Aldrica – przypomniał jej. – A ja zawiodę swoją
rodzinę, choć wymagała ode mnie czegoś tak z pozoru prostego. – Rzucił jej kolejne ostre spojrzenie.
– Gdybyś dała mi odpowiedź, kiedy pierwszy raz cię zapytałem, dawno bylibyśmy małżeństwem.
I nie byłoby tego problemu.
Teraz obwini ją o wszystkie swoje niepowodzenia. Miała ochotę się spierać, że to nie do końca jej
wina. Że nie mogła znać przyszłości i skutków swoich decyzji. Ale to była prawda. Zawahała się,
kiedy należało tę decyzję podjąć. I to się już nie może powtórzyć.
– Przepraszam – odpowiedziała.
– Przeprosiny nie zmieniają faktu, że potrzebuję następcy. – Kiedyś mówił, że potrzebuje żony. Ale
nie o to mu chodziło. Okoliczności zmusiły go do wyznania prawdy. Samuelowi zaś sama
powiedziała, że życzy sobie prawdy, choćby i bolesnej. Więc teraz nie mogła się skarżyć.
– Jest sposób, który zapewni nam potomstwo – powiedział książę, powoli i ostrożnie. – Ale będzie
to wymagało od ciebie pewnego poświęcenia.
– Oczywiście – powiedziała, ściskając go za rękę dla otuchy. Winna mu była teraz lojalność,
choćby dla odkupienia tego, że zawiodła.
– Muszę mieć syna. Prawowitego następcę. Ale mogę być do tego niezdolny.
Wpatrywał się w nią, jakby to ona była tu kluczem do rozwiązania problemu. Lecz przecież
w żaden sposób nie mogła wpłynąć na skutki jego choroby.
– Sugerujesz jakieś oszustwo?
– W pewnym sensie – stwierdził oględnie. – Całą noc nie spałem, próbując wymyślić jakiś sposób.
Jednak nie przyszło mi do głowy nic poza tym: musi być widać, że nosisz moje dziecko.
– Gdybyśmy na jakiś czas wyjechali i wrócili z dzieckiem…
Pokręcił głową.
– To by ludziom dało do myślenia. Ale gdyby widzieli, że jesteś przy nadziei, a ja uznałbym to
dziecko za swoje, nikt nie zadawałby żadnych pytań. Cieszyliby się naszym szczęściem. Ucichłyby
wszelkie plotki.
– Ale jak…? – Odpowiedź była oczywiście bardzo prosta, lecz miała nadzieję, że książę nie śmie
czegoś takiego sugerować.
– Gdybyś zbliżyła się z mężczyzną trochę podobnym do mnie z wyglądu. Podobnym jak brat…
Już to zrobiła. I postanowiła, że to się więcej nie powtórzy.
– Nie będę ci niewierna – powiedziała, odpychając pokusę jak najdalej od siebie.
– Jeśli obie strony się na to zgadzają, to nie jest niewierność. – Patrzył na nią bez emocji, jakby
była dlań warta tyle, co dziecko, które mu być może urodzi.
– Czy nasza przysięga małżeńska nic dla ciebie nie znaczy?
– Spełnię to, do czego mnie zobowiązuje – powiedział uroczyście. – Ale, o ile dobrze pamiętam,
tobie będzie narzucała bezwzględne posłuszeństwo.
– Siedź cicho, nie miej własnego zdania, chyba że na temat pogody, baw się z kotkiem, nie myśl za
dużo, nie mów za głośno. I teraz jeszcze to?! To, co proponujesz, jest okropne. – Puściła jego rękę. –
Nie będę tego słuchać.
– Może nie w tym roku – mówił z posępnym obliczem. – Ale w miarę upływu czasu, jeśli nie
dochowamy się syna, być może zmienisz zdanie. A ja? Ja będę nalegał.
– Będziesz nalegał, żebym zrobiła coś tak obrzydliwego?
– To znaczy, uwiodła człowieka, którego kochałaś przez wiele lat? – Parsknął nieprzyjemnym,
cynicznym śmiechem. – Mój przyrodni brat jest idealnym kandydatem. Podejrzewam, że po kolejnych
kilku latach na morzu tym chętniej się z tobą prześpi, wystarczy, że mu powiesz, jaka jesteś ze mną
nieszczęśliwa. Widziałem was we dwoje, jak na siebie patrzycie, gdy myślicie, że nikt nie widzi.
Okazał się głupcem, że mi cię nie zabrał, kiedy miał okazję.
– Wiedziałeś? – Bez sensu było kłamać teraz, gdy nie miało to już znaczenia.
Skinął głową.
– Od pierwszego dnia wiedziałem, że nigdy nie zdobędę twojego serca. Ale serce nie było mi
potrzebne. Nie miałbym nic przeciwko flirtom, gdy tylko spełnisz swój małżeński obowiązek. Jednak
proponowane rozwiązanie sprawdzi się równie dobrze.
Miała go za dobrego, niewiarygodnie wręcz uczciwego człowieka. Wyrzucała sobie, że go
zdradziła. Teraz z trudem mogła na niego patrzeć.
– Jak śmiesz…?
– Przychodzi mi to z łatwością, zapewniam cię. Bo tego właśnie potrzebuję. Pomyśl, że to jeszcze
jeden obowiązek, który cię czeka, jeśli chcesz za mnie wyjść. Bo widzisz, rola księżnej różni się
dość znacząco od roli lady…
– Kiedy się oświadczyłeś, myślałam…
– Że cię kocham? – Uśmiechnął się protekcjonalnie. – Czy kiedykolwiek pozwalałem ci żywić
jakieś złudzenia? Nie oświadczyłem ci się z miłości i nie pochlebiałem sobie, że z miłości moje
oświadczyny przyjęłaś. Lubimy się, owszem. Ale byłoby kłamstwem twierdzić, że jest w tym coś
jeszcze. Małżeństwo byłoby korzystne dla nas obojga. I dla tej korzyści być może trzeba będzie
doprowadzić do sytuacji, którą ci przed chwilą opisałem. Doceniam, że stałaś przy mnie w trudnych
chwilach, ale to małżeństwo będzie wymagać od ciebie czegoś więcej niż tylko litości. Czy wciąż
chcesz przy mnie pozostać?
– Nie. – Łzy spływały jej po policzkach. Ocierała je wierzchem dłoni. – Przepraszam. Jeśli to ma
być nasza przyszłość, nie mogę za ciebie wyjść.
Teraz poklepywał ją po ręce z tym samym łagodnym współczuciem, jakie wcześniej otrzymywał od
niej.
– Tak pomyślałem. Wielka szkoda. Jestem przekonany, że bylibyśmy bardzo udanym małżeństwem.
– Nie jesteś zły? – Zdziwiła się. Wyglądał tak, jakby spadł mu z piersi wielki ciężar. Ona sama
czuła wielką ulgę.
– O wiele rzeczy jestem zły, skarbie. Ale nie na ciebie. Kochasz mojego brata. I on cię kocha. Idź
do niego. Bądź szczęśliwa. – Spróbował się uśmiechnąć, jakby zadowolony, że dokończył jakieś
męczące, acz konieczne zadanie. – A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym odpocząć. – Odwrócił się od
niej, twarzą do ściany, i westchnął.
Wyciągnęła dłoń i dotknęła jego włosów, ale zaraz ją cofnęła. Nie ma prawa. Między nimi
wszystko skończone.
Jeśli rzeczywiście to go pocieszyło, a wszystko na to wskazywało, to niech sobie myśli, że ona
odchodzi z Samuelem. Tylko że Samuela też mieć nie będzie. Wolność nie łagodziła żalu, że czekał
zbyt długo z oświadczynami. Zechce ją jeszcze teraz, gdy Michael już jej nie pragnie? Jeśli ta nagła
miłość do niej to coś więcej niż zazdrość o brata, powinien jej był to powiedzieć, gdy zapytała.
A jeżeli istniał jakiś inny powód?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Szła do gabinetu jak ze szpitala na pogrzeb. Tak też poczuje się ojciec… dla niego jej przyszłe
małżeństwo było prawie jak żywa istota. A ona nie tylko była właśnie świadkiem jej śmierci, ale
wręcz się do niej przyczyniła.
Zamordowała własną szansę, by mieć tytuł, żyć łatwo i przyjemnie. Nikt nie zechce dziewczyny,
która rzuciła najlepszą partię w Londynie. Jakaż musi być wybredna, skoro nawet Święty nie spełnia
jej oczekiwań?
Mimo to była zadowolona, że już się od tego uwolniła. Rozstali się jako przyjaciele. Nie będzie
musiała okłamywać St. Aldrica w kwestii swoich uczuć, bowiem już je znał. Nie będzie musiała się
wysilać, żeby dorosnąć do jego wyidealizowanego obrazu doskonałej żony. Będzie żyć tak samo jak
przedtem, samotnie, mając jednak czas na naukę i na pomoc kobietom we wsiach wokół posiadłości.
Najpierw jednak trzeba będzie użyć wszelkich swych wdzięków, by przekonać ojca, że dobrze się
stało. Będzie całować go w skronie i zapewniać, że książę nie będzie robił żadnych problemów, że
wciąż będą mile widziani w jego domu, a on u nich. Ich dom był teraz bardzo przyjemnym miejscem.
I jeśli będzie mieszkać w nim jako stara panna, nadal takim pozostanie. A do tego zajmie się ojcem
na starość.
Przyszłość, choć może nie usłana różami, wyglądała obiecująco. Gdy pogodzi się
z rozczarowaniem, stwierdzi, że jej pozostanie w domu ma pewne zalety. Będzie prowadzić dla ojca
dom, tak jak dotąd. I na zawsze pozostanie kochającą i oddaną córką.
Nawet nie mogąc mieć Samuela, wolała żyć w ten sposób. Może trochę samotnie, ale bez złudzeń,
że miłość sama do niej przyjdzie. Przeszłość umarła. Wspomnienia to złudzenia. A nawet święci
czasami stoją na glinianych nogach. Wreszcie to do niej dotarło… i wahała się teraz przed otwarciem
drzwi do gabinetu. Znów czuła się jak mała dziewczynka, która chce zobaczyć się z rodzicem, ale boi
się przeszkodzić mu w ważnych sprawach.
Ojciec, tak jak zawsze, uniósł wzrok i uśmiechnął się do niej, jakby była słońcem jego życia.
– Evelyn. Wejdź. – Uniósł rękę, kiwając zapraszająco palcem. – Doktor Hastings w końcu zwolnił
cię z obowiązków, żebyś mogła się ze mną zobaczyć?
– Ojcze. – Język stawał jej kołkiem w ustach.
Domyślił się jej udręki i wyciągnął ramiona. Wpadła w nie bez zastanowienia, czerpiąc z nich siłę.
– Chyba jesteś czymś zdenerwowana? – Odsunął ją od siebie na długość rąk.
– Samuel wyjechał – odpowiedziała. I po raz pierwszy tego dnia poczuła, że ma ochotę się
rozpłakać.
– Wiedziałaś, że tak będzie – odparł ojciec, niewzruszony. – Mógł, co prawda, chociaż poczekać
do ślubu. Ale on nie jest stały w swoich decyzjach, prawda? Już raz zniknął z twojego życia na wiele
lat. Nawet teraz, gdy wrócił do Londynu, sam się zdziwiłem, że został aż tak długo. Zapewne ze
względu na chorobę księcia.
– Ojcze! – Akurat teraz musiał przypomnieć sobie zadawnioną urazę do człowieka, który w żaden
sposób nie mógł mu zaszkodzić. – To nie ma żadnego związku z Samuelem. Może robić, co chce, jest
wolnym człowiekiem!
– To co cię dręczy, kochanie? Przecież nie St. Aldric, prawda? Hastings zapewnił mnie, że książę
wkrótce dojdzie do siebie. Może nie do końca. Ale choroba przeszła gładko, zważywszy na
okoliczności.
– Michael czuje się świetnie – zgodziła się, uspokoiwszy oddech. – Tak dobrze, jak tylko można
się czuć po poważnej chorobie. Z każdą godziną wracają mu siły. Ale jest przygnębiony.
– Ach. No tak. – Ojciec wziął powolny, uspokajający oddech. Był świadom, jakie mogą być skutki
tej choroby, ale nie chciał rozmawiać o tak delikatnych kwestiach z własną córką. – No cóż,
z przeszłością nic się nie da zrobić, a przyszłości nie da się przewidzieć.
– Próbowałam mu to powiedzieć. Ale nie chciał słuchać.
– Wróci mu humor, wróci – upierał się ojciec.
– Być może – zgodziła się. – Ale dzisiaj powiedział mi rzeczy, których nie da się zapomnieć ani
wybaczyć. I stało się dla mnie oczywiste, że nigdy mnie nie kochał.
Ojciec zaśmiał się lekceważąco.
– Według mnie to żaden problem. Jest dobrym człowiekiem. I lubi cię. To wystarczy.
– Nie dla mnie. Kiedyś tak myślałam. Ale tak nie jest. I mu to powiedziałam.
– Przepraszam, ale chyba cię nie dosłyszałem. – Ojciec przytknął dłoń do ucha, udając głuchotę, by
dać jej okazję do skorygowania ostatniej wypowiedzi. – Z księciem się nie kłóci, Evelyn, choćby nie
wiadomo jak outré się zachowywał.
– Jego zachowanie nie było outré – powiedziała, wciąż nie dowierzając, że ojciec może
w jakimkolwiek sporze stawać po przeciwnej stronie niż ona. – To, co mi powiedział… – Ile z tych
propozycji może mu zdradzić? – Uwierz mi, że nie można tego złożyć na karb ekscentryczności.
Zaproponował małżeństwo, wykraczające tak daleko poza granice przyzwoitości, że powiedziałam
mu, że nie wezmę w czymś takim udziału. Poprosiłam, by zwolnił mnie ze słowa. I zrobił to.
Zgodziliśmy się zakończyć nasze narzeczeństwo.
Ojciec szeroko otworzył usta ze zdumienia. Zaraz potem wypalił:
– Cokolwiek powiedziałaś, natychmiast musisz wrócić do księcia i cofnąć te słowa.
Jakby jeszcze było to możliwe.
– Absolutnie nie. Przykro mi, ojcze. Ja nic nie zrobiłam, żeby go sprowokować.
– Może zatem to był skutek jego choroby. – Ojciec chwycił się ostatniej nadziei. – Za tydzień mu
się poprawi. A wtedy cię przeprosi. I wszystko będzie dobrze.
– To nie był skutek choroby – wyjaśniła cierpliwie. – Książę jest już prawie zdrowy. Ale możliwe
skutki choroby sprawiły, że zaczęliśmy dyskutować o przyszłości. Po prostu zgodziliśmy się, że
w związku o takim kształcie żadne z nas nie będzie szczęśliwe, i przerwaliśmy to. Bez złości,
w zgodzie. Nie będzie ślubu.
– I co ty teraz poczniesz? – jęknął ojciec, kryjąc twarz w dłoniach. – Tylko mi nie mów, że
poróżnił was Hastings. Przecież znowu wyjechał, nie będzie już się wtrącał.
– Nie, ojcze. Mogę otwarcie powiedzieć, że nie chodziło o niego. Różnica jest między mną
i Michaelem. Niczego więcej nie mogę ci wyjawić. – Obeszła biurko i przytuliła go, by udowodnić,
że kocha go tak samo jak dawniej.
Uniósł rękę, poklepał ją po ramieniu.
– Ale czy rozumiesz, że być może zniweczyłaś swoją jedyną szansę na szczęście? Kto cię teraz
zechce?
– Tym się nie przejmuj. – Uśmiechnęła się, żeby mu pokazać, że nie ma złamanego serca. – Niczym
w ogóle. Zostanę tutaj z tobą. Jestem przekonana, że gdybym się wyprowadziła, bardzo byś za mną
tęsknił. A teraz będę tu już zawsze, i będę się tobą opiekować.
– Nie jestem jeszcze taki stary, żeby potrzebować pielęgniarki – powiedział ostro ojciec i cofnął
ramię.
– Wiem o tym. Przyznasz jednak, że moje talenty w prowadzeniu domu bardzo ci się przydają.
Oczywiście, wciąż nie potrafię równo szyć. Ale służącymi zarządzam całkiem dobrze, prawda? Masz
taki dom, jaki byś chciał. Dopilnuję, by takim pozostał.
Ojciec odchrząknął, jakby przygotowywał się do wyjawienia jakiejś nieprzyjemnej tajemnicy.
– Prawdę mówiąc, skarbie, ja sam miałem plany natury matrymonialnej. Jest pewna wdowa, która
mi się podoba. Ale teraz, skoro planujesz zostać w domu…
Była przygotowana na złość. Na groźbę kary, której łatwo uniknie. Taka reakcja była jednak
całkowicie niespodziewana. Własny ojciec nie chciał, aby pozostała w domu. Co więcej,
przygotowywał się, żeby się jej pozbyć, robiąc miejsce dla innej kobiety, a ona mu wszystko zepsuła.
Usiadła ciężko na krześle przy biurku, chwilowo nie mogąc ustać na nogach.
– Nie przejmuj się, skarbie – powiedział z tym samym uspokajającym uśmiechem, którym
zamierzała go potraktować. – Jestem przekonany, że jak się trochę postaramy, przyjdzie nam do
głowy ktoś, kto cię zechce. Trzeba szukać dobrych stron w każdej sytuacji. Może straciłaś księcia.
Ale przynajmniej Hastingsa tu nie ma. To wielkie szczęście, że się go pozbyliśmy.
Znów ta dziwna niechęć wobec Samuela, który był z nim tak blisko jak syn, prawie od urodzenia.
– I wątpię, żeby jego rodzina też chciała go widywać – dodała. – Odmówił posady, którą
proponował mu St. Aldric. A kiedy się żegnali, w ogóle nie zachowywali się jak bracia.
– Evelyn, ty masz o wiele za miękkie serce – stwierdził, uśmiechając się z odrobiną ojcowskiego
ciepła, którego od niego oczekiwała. – Jeśli wróci na morze, to będzie z korzyścią dla nich obu.
– Oby nie wrócił – powiedziała. Obojętnie, co się stało, nie życzyła mu źle. – Tam jest zbyt
niebezpiecznie. Powiedziałam mu to, ale nie sądzę, żeby usłuchał.
– Nie tak niebezpiecznie, jak byłoby, gdyby pozostał na lądzie. – Ojciec zerknął na drzwi, jakby
obawiał się, że ktoś jeszcze go usłyszy. – Byłem świadomy, kochanie, twoich uczuć dla niego. Po
prostu nie mogłem się na to zgodzić. Któregoś dnia dostrzeżesz w tym mądrość i pogodzisz się z tym,
że nie było ci to pisane. Jeśli chcesz dobrze wyjść za mąż, nad tym związkiem nie może wisieć cień
Samuela Hastingsa.
– W życiu nie zrobiłby nic, żeby mnie zranić – odparła.
– Nie byłby w stanie się powstrzymać – ojciec smutno pokręcił głową. – Ciągle wypatrywałby
najmniejszych objawów zniechęcenia pomiędzy tobą i twoim mężem.
Określił to prawie dokładnie tak, jak St. Aldric – że Samuel będzie czekał za kulisami na jej
pierwszą oznakę słabości. Ale czyż nie było to prawdą? Przez parę tygodni nie będzie pewna, czy nie
popełniła katastrofalnego błędu, czy nie wrócić pędem do księcia i nie zgodzić się na jego pierwotny
plan dochowania się potomka za wszelką cenę.
– No cóż, skoro już nie wychodzę za St. Aldrica, chyba nie ma problemu.
– Jest jeszcze gorzej, kochanie – powiedział ojciec, niemal załamując ręce. – Jeśli nie znajdziesz
sobie następnego narzeczonego, nic go nie powstrzyma, by ciągle proponować ci pociechę, której nie
potrzebujesz.
– Już mieliśmy taką sytuację i nie trzeba go było wcale powstrzymywać. Wtedy rozstał się ze mną
bez żadnej zachęty i nie widzieliśmy go przez prawie sześć lat. – Tym razem był na tyle dorosły, by
zaspokoić swoją żądzę, a dokonawszy tego, wyjechał znów, nawet nie myśląc o ewentualnych
problemach.
– Wtedy to wyglądało zupełnie inaczej. – Ojciec stanowczo kiwnął głową, jakby przeszłość była
już rozliczona. – Kosztowało mnie to sporo wysiłku, żeby go skłonić do wyjazdu.
Chyba się przesłyszała. Samuel nie wspomniał ani słowem o ojcu w tym kontekście. Jeśli to nie
jego wina, czemu nie mógł tego powiedzieć?
– To ty sprawiłeś, że wyjechał – powiedziała, licząc na sprostowanie.
Ojciec zrobił zakłopotaną minę.
– Dawno powinniście się byli rozdzielić. Zbyt długo przebywał w twoim towarzystwie i o wiele
za bardzo cię polubił.
– On mnie kochał – powiedziała, sama na wpół w to wierząc.
– Ale nie tak, jak powinien. – Ojciec zaraz się poprawił. – Nie tak, jak ja planowałem.
– To planowałeś, że się pokochamy? – zdziwiła się, zdezorientowana.
– Jak brat i siostra. Ale nic więcej. – Teraz się zdenerwował. – Ten głupi chłopak wręcz przyszedł
do mnie, gotowy ci się oświadczyć. Jakby liczył, że kiedy otwarcie się do mnie zwróci, zachęcę cię,
żebyś na niego poczekała. Oczywiście powiedziałem mu, że to niemożliwe.
To nie było niemożliwe. Wcale. I bez jego oświadczyn czekała tak długo, jak tylko mogła.
– Odmówiłeś mu i wtedy wyjechał – powiedziała. Samuel nie zająknął się słowem o tej
propozycji, pewnie nie chciał się przyznać do swojej słabości, a może i do tego, że dał się ojcu
czymś przekupić.
– Z początku nie chciał o tym słyszeć. Był tak samo uparty, jak ty teraz. Można to podziwiać, jeśli
ktoś nie ma rodziny i musi sam sobie radzić w wielkim świecie. Ale nie kiedy zasadza się na kogoś,
kto nie jest przeznaczony dla niego. – Pokręcił głową, uśmiechnął się ze smutkiem. – Wyobraź sobie
tylko, kochanie, że byłabyś żoną kogoś, kto nie ma własnego nazwiska i pracuje.
– Jest lekarzem – poprawiła go. – To całkiem dobry wybór, jeśli już dżentelmen musi pracować.
I nie miałoby to żadnego znaczenia, gdybyśmy kochali się nawzajem.
– Oczywiście, że miałoby znaczenie – rzucił ojciec. – Nie byłoby żadnego tytułu, dużo mniej
pieniędzy i dom o wiele mniej elegancki niż ten, w którym teraz mieszkasz. A już na pewno nie
byłoby stada służących kłaniających się w pas i tytułujących cię księżną.
– Na żadnej z tych rzeczy mi nie zależy – powiedziała cicho, zastanawiając się, czy tak właśnie
myślał Samuel, gdy wyjeżdżał po raz pierwszy.
– Ale na to nie zasługujesz – odparł Thorne. – Jesteś moją jedyną córką, jedynym ukochanym
dzieckiem. I nie zadowoli mnie nic poniżej męża z tytułem i życia wolnego od trosk. Samuel Hastings
nie mógł ci tego zaoferować. Dlatego musiał odejść.
– Czyli Samuel uważał, że jestem dla niego zbyt wysoko urodzona?
– Przeciwnie. Upierał się, że zmotywujesz go do jeszcze większych sukcesów zawodowych, aby
mógł zapewnić ci komfortowe życie. Że znajdzie sposób, by cię utrzymać.
– A i tak odszedł. – Udowadniając, że wszystko to były tylko słowa.
– Niełatwo było go przekonać – rzekł ojciec. – Żadne moje argumenty go nie zniechęcały.
Zagroziłem, że zostawię go bez grosza. Nie zraziło go to. Zaproponowałem pieniądze, jeśli odejdzie.
Nie chciał o tym słyszeć.
Serce Evie rosło, gdy wyobrażała sobie młodego Samuela kłócącego się zawzięcie o jej rękę.
Twierdził, że ją kocha. I musiał mówić prawdę. Po co ojciec by ją teraz okłamywał, gdy ewidentnie
gardził Samuelem?
– I co się potem stało?
– Zagroził, że podsunie ci inny pomysł. Że jeśli się nie zgodzę, uciekniecie we dwoje i pobierzecie
się w Szkocji. Czy nie lepiej zatem przez wzgląd na dobre imię rodziny związać was zaręczynami?
Wtedy będziecie mogli czekać, aż się należycie dorobi, zanim weźmiecie ślub. – Ojciec prychnął. –
Czysty szantaż. Igrał twoją reputacją. Nie mogłem na to pozwolić.
Dla niej jednak argument Samuela brzmiał całkiem rozsądnie. Tego właśnie chciała. Ale powinien
i jej złożyć tę propozycję, mimo że ojciec ją odrzucił.
– To dlaczego nie uciekł ze mną, jak obiecywał?
– Uciekłby, gdybym nie przedstawił mu niezbitego argumentu. – Ojciec wziął głęboki oddech,
potem zamarł, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo. – A reszta to już nie dla twoich
delikatnych uszu, kochanie.
Samuel musiał uważać tak samo, nawet po sześciu latach, bo nic nie mówił, choćby miała zmienić
o nim zdanie na gorsze. To, co zostało powiedziane, z pewnością musiało jej dotyczyć, a mimo to
nikt nie chciał podzielić się z nią tą wielką tajemnicą, która odmieniła całe jej życie. Zmieniła
taktykę. Uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Nie trzeba mnie chronić, ojcze. On przed wyjazdem wszystko mi powiedział.
– Więc ci powiedział! – zagrzmiał ojciec, zerwał się z miejsca i dla podkreślenia swych słów
walnął pięścią w biurko. – To było pomiędzy nim i mną, nikt inny nie powinien o tym wiedzieć. To
łajdak i plotkarz. Żmija na łonie tej rodziny. Skoro powiedział ci o czymś takim, to potwierdza
wszystko, co o nim sądziłem. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, Evelyn.
– Jego ojciec był księciem – zauważyła łagodnie.
– A matka była k…krawcową – dokończył, unikając słowa nienadającego się dla jej uszu. – Jego
rewelacje były tylko próbą zwrócenia cię przeciwko mnie.
– Dlatego właśnie zależy mi na relacji z twoich ust – powiedziała, próbując wydobyć z niego
jeszcze trochę prawdy. – Żebym widziała całość.
– Obiecałem go chronić – powiedział ojciec – i wychować jak swojego. Ale są granice tego, co
można zrobić dla przyjaciela, nawet jeśli ten przyjaciel jest księciem. Nigdy nie obiecywałem, że
będzie mógł poślubić moją córkę. Jestem też przekonany, że stary St. Aldric nie oczekiwałby tego
ode mnie.
Czyli opinia starego St. Aldrica liczyła się bardziej niż jej zdanie. Czy nawet zmarli mogą za nią
decydować?
– On nie mógł wiedzieć, co się wydarzy – powiedziała.
– Miałem mu też nie zdradzać nazwiska jego ojca. – Thorne ledwo był w stanie spojrzeć jej
w oczy. – Ale to nie znaczy, że nie mogłem mu powiedzieć, że nieprzypadkowo akurat ja go
wychowuję. I że jego rodowód nie pozwala, byście się pobrali.
– A co tu zmienia, że poznał prawdziwego ojca? – O księciu jednak dowiedział się stosunkowo
niedawno. Wcześniej musiał sądzić, że znane jest jego pochodzenie, które uniemożliwia mu
małżeństwo. Dopiero gdy poznał prawdę, był wolny i mógł poprosić ją o rękę.
Przyszła jej do głowy straszna myśl. O Boże, tylko nie to.
– Ojcze, co ty mu właściwie powiedziałeś? – Chwyciła go za ramię i potrząsnęła, jakby mogła
w ten sposób wydobyć z niego informację, jednocześnie modląc się, by to nie było to, co
podejrzewa. – Co mu powiedziałeś?
– Powiedziałem mu, że pomylił naturalną bliskość brata i siostry z innego rodzaju uczuciem. Że
wasza więź wynika z krwi i pokrewieństwa. Oczywiście, ból jest nieunikniony, ale musi dostrzec, że
wasze małżeństwo byłoby pogwałceniem prawa boskiego i ludzkiego.
– Powiedziałeś mu… – Prawda jakby nabrzmiała jej w żołądku, tak nagle, że poczuła mdłości.
– Powiedziałem, że wychowałem go jak syna, bo jest moim synem. – Ojciec zrobił zakłopotaną
minę. – Przecież był dla mnie jak syn, którego się nigdy nie dochowałem. To nie było kłamstwo,
tylko odrobina przesady.
– I wyjechał, bo pomyślał… – Wzdrygnęła się z obrzydzeniem i przypomniała sobie jego reakcję,
wtedy w pokoju i w ogrodzie… Te szalone pocałunki, odrazę dla własnej słabości, przysięgę, że już
nigdy nic między nimi nie zajdzie.
W wieczór zaręczyn ta przeszkoda zniknęła. I wrócił do niej natychmiast, jak odmieniony.
Ojciec nie przestawał mówić.
– Nie widziałem innego sposobu, by was rozdzielić. Od lat byliście jak papużki nierozłączki.
Uwielbiał cię prawie od urodzenia. Musisz jednak zrozumieć, że to niemożliwe, żeby… – Słowa
wylewały się z niego, jakby dopiero wyjaśniwszy jej wszystko należycie, mógł uniknąć wyrzutów
sumienia.
Mój biedny, kochany Samuel… Teraz wszystko złożyło się w całość. Uczucie dla niej. Nagłe
zniknięcie. Jego uporczywe twierdzenia, że jest człowiekiem pozbawionym honoru. A teraz, gdy był
już wolny, wybrała innego, odtrącając go.
Zerwała się z krzesła i odstąpiła od ojca chwiejnym krokiem, jakby wycofywała się z życia, które
zawsze uważała za swoje. Nigdy nie wątpiła, że ojciec ją kocha: dopiero teraz ujrzała prawdę.
Ojciec trzymał ją jak roślinę w ciemnym pokoju, nie dbając, że usycha. Sądził, że ją pielęgnuje,
a tymczasem manipulował nią i realizował własne ambicje.
– Musiałem to zrobić. – Ojciec wyciągnął do niej rękę, jakby chciał przeciągnąć ją z powrotem na
swoją stronę. – Czy ty nie rozumiesz?
– Wszystko skończone, ojcze.
– Bo on odszedł.
Pokręciła głową.
– Bo już nigdy nie dam ci się okłamać. Jeśli kochasz mnie, jak twierdzisz, będzie między nami
tylko prawda, zawsze i na zawsze. Albo mnie stracisz, tak jak straciłeś Samuela.
Tylko że, jak na razie, to ona go straciła. Sama go odprawiła. Wyjechał bez słowa i nie miała
pojęcia, gdzie go szukać. Rozejrzała się nerwowo wokół, wiedząc, że nie znajdzie tu żadnej
wskazówki. Spojrzała na ojca, któremu nie mogła już ufać, nawet gdyby zaproponował pomoc. Po
czym pomyślała o jedynej osobie, do której jeszcze miała zaufanie, choć nikt rozsądny nie odważyłby
się prosić tej osoby o radę w takiej sprawie.
– Evelyn, zaczekaj!
Lecz jego głos już został za plecami i cichł, gdy biegła korytarzem. Nie miała chwili do stracenia.
Już i tak zbyt długo czekała. Podbiegła do schodów i puściła się pędem na górę. Serce dudniło
z wysiłku i niepokoju. Poświęciła tylko krótką chwilę, by uspokoić oddech, i wpadła jak burza do
pokoju księcia.
St. Aldric uśmiechnął się do niej łagodnie. Siedział w łóżku, cały obłożony porannymi gazetami.
Przeszło jej przez głowę, że powinna go upomnieć, że ma się nie męczyć, potem przypomniała
sobie, że nie ma prawa tego robić, zwłaszcza w świetle rozmowy, którą odbyli tak niedawno. Jeśli
nie jest już w tym pokoju mile widziana, tym mniej jest oczekiwana jej dobra rada. Niepewna, jak
zacząć, ugięła kolana, skłoniła głowę i wyszeptała bez tchu:
– Wasza Książęca Mość…
– Evelyn, daj sobie spokój z tytułami. – Odsunął gazetę i wskazał krzesło przy łóżku.
Usiadła.
– Obawiałam się, że nie życzysz sobie mnie widzieć, po tym jak…
– Po twojej rozsądnej prośbie, abyśmy zerwali zaręczyny? – Jeśli nawet się tym przejął, zupełnie
tego po sobie nie okazywał.
– Musisz mi pomóc – wypaliła. – Popełniłam błąd.
– Tylko jeden? – Cały czas się uśmiechał. – Oczywiście, że ci pomogę. Chyba że zamierzasz do
mnie wrócić. Wtedy, niestety, nie będę mógł cię przyjąć.
To było niemal obraźliwe, ale puściła to mimo uszu. Odpowiedziała uśmiechem.
– Muszę znaleźć Samuela.
Książę rozpromienił się.
– Liczyłem, że to właśnie powiesz. Zamierzał wrócić na morze.
– Obiecał mi, że tego nie zrobi. – Modliła się, by wyjechał do Szkocji. Albo w jakieś inne miejsce
na lądzie, gdzie da się go łatwo znaleźć. Lecz może zdążył już rano wypłynąć?
– Obiecał ci? – Książę parsknął śmiechem. – Zatem prawie natychmiast złamał tę obietnicę.
– Ale dlaczego?
– Evelyn, kiedy człowiek traci wszystko, co dla niego cenne, ma skłonność do najgłupszych
i najbardziej destrukcyjnych czynów, jakie przyjdą mu do głowy. Poprzednim razem też przez ciebie
popłynął w morze. I tym razem też przez ciebie tam wróci.
To było takie oczywiste. Takie proste. Dlaczego tego nie rozumiała?
– Ale jak ja go znajdę? Woda to trzy czwarte globu. A on chciał się zgubić.
Książę podniósł z pościeli stronę gazety i podsunął jej. Informacje o statkach, z eleganckim
rozkładem przypływów, przybijających i odbijających statków. Wskazał palcem.
– Ten.
– Skąd możesz wiedzieć?
– Płynie na Jamajkę. Daleko, niebezpiecznie, całkowity brak angielskich dam. To właśnie
wybierze. Oczywiście wolałby Afrykę, ale o tej porze roku pogoda wokół Przylądka Horn jest zbyt
burzliwa, żeby go opływać. Większość kapitanów nie jest takimi samobójcami jak nasz Samuel.
– Samobójcami? – Miała go za poszukiwacza przygód, nie fatalistę.
– Dlatego nie wolno ci tracić czasu, musisz go natychmiast znaleźć. – Podał jej kartkę, zapisaną
chwiejnym, ale czytelnym pismem. Była to strona przedtytułowa książki, którą mu czytała. – Daj to
mojemu stajennemu i powiedz, że musisz wziąć moją karetę. Ta korona na drzwiach bardzo się
przydaje do rozganiania tłumów i rozluźniania języków. – I znów odwrócił się od niej, zbierając
dokumenty do przeczytania.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Samuel zasiadł do śniadania w sali gospody, starając się nie myśleć o przeszłości, choć wszystko
zdawało się mu o niej przypominać. Kotleciki i ciemne piwo znakomicie zastępowały sadzone jajka,
grzanki i wędzone śledzie, które jadł wczoraj. Jedzenie u Thorne’ów było znakomite, odkąd sięgał
pamięcią.
Ale nie chciał pamiętać.
Wbił wzrok w talerz przed sobą.
Piwo na śniadanie miało w sobie coś niezaprzeczalnie męskiego. Wzmacniało, podobnie jak te
kotlety. Uspokajało alkohol chlupocący w żołądku po burzliwym wieczorze. Jeśli ma iść na nabrzeże
i szukać wypływającego statku, będzie potrzebował energii. Przełknął ostatni kęs mięsa, potem
zapłacił właścicielowi za posiłek i kolejny nocleg. I wyruszył na poszukiwanie szczęścia.
Londyński port był pełen statków handlowych. Dokerzy wnosili i znosili po trapach bele i beczki.
Czuło się zapach tytoniu i solonych ryb.
Ta handlowa krzątanina była interesująca. Za to życie na takim statku raczej takim nie jest. Po co
któremuś z tych kapitanów pokładowy doktor? Choć trudno było powiedzieć, aby życzył
Napoleonowi kolejnej udanej ucieczki, to trwały pokój na morzu sprawi, że będzie niepotrzebny.
Niepotrzebny. Niechciany. Niekochany.
Tyle słów opisywało go teraz. Dotąd szczycił się przynajmniej, że jest użytecznym członkiem
społeczeństwa. Jednak po ostatnich dwóch tygodniach poczuł się zużyty. Nie zostało mu nic, co
jeszcze mógłby komuś dać. A w każdym razie nic, czego ktokolwiek by jeszcze chciał.
Nabrzeża Kompanii Wschodnioindyjskiej bardziej do niego przemawiały. Także cuchnęły rybą, ale
nuta przypraw i herbaty pobudziła jego letargicznego ducha. Może nie trzeba się upierać przy pracy
lekarza. Może zostać poszukiwaczem przygód. Jeśli spodoba mu się Azja, ewentualnie tam osiądzie.
W tropikalnym klimacie na pewno nie zabraknie mu chorób do leczenia.
A może jeszcze lepszy będzie cumujący nieopodal holenderski statek. Trzcina cukrowa i rum
z Karaibów. Mając taki surowiec pod ręką, dużo taniej będzie nie trzeźwieć. A leczenie trędowatych
jest takim wzorem altruizmu, że jeszcze zdoła konkurować z drogim Michaelem o świętość.
Myśl o bracie wywołała strumień wspomnień o Evie. Powiedział jej, że nie wyruszy na morze. To
ją przerażało. Lecz późniejsze wypadki chyba zwolniły go ze wszelkich obietnic. A jeśli pojedzie do
Edynburga, na pewno będzie od czasu do czasy widywał w gazetach wzmianki o St. Aldricu i jego
żonie, księżnej. Zabraknie mu sił, aby je omijać, i znów rozdrapie stare rany.
– Samuelu!
Znów o niej myślał, choć obiecał sobie, że nie będzie. Wspomnienia były jednak tak żywe, że
prawie słyszał jej głos. Lecz te sny na jawie były i tak skromne w porównaniu z tym, co widział,
zamknąwszy oczy. Może nauczy się jakoś obywać bez snu. Inaczej którejś nocy położy się, by śnić
o niej, i już nigdy się nie obudzi.
– Samuelu Hastings!
To nie był sen. To był prawdziwy głos. Lecz co Evelyn Thorne robiłaby na nabrzeżu? Odwrócił się
w stronę dźwięku i zobaczył karetę St. Aldrica w całej okazałości. Stanęła, a lokaj w liberii właśnie
otwierał drzwi.
Cofnął się i potrącił przechodzącego robotnika, który zaklął i odepchnął go na bok. Prawie tego nie
zauważył. Nie mógł się z nią teraz zobaczyć. Nie teraz. Nie kiedy tak niewiele brakowało mu do
ucieczki. A już zupełnie nie wtedy, gdy występowała w roli przeklętej księżnej St. Aldric.
Miał ochotę zanieść się rechotliwym śmiechem. Wyglądało, że im bliżej jest morza, tym gorszych
nabiera manier. Wszystko wskazywało też na to, że jeśli chce się uwolnić od Evelyn Thorne, będzie
musiał wskoczyć do wody i wpław popłynąć do Indii.
Już biegła ku niemu, odcinając mu drogę ucieczki. Nie miało to zresztą znaczenia. I tak na jej widok
zamarł jak słup soli.
– Ev… – Wpadła na niego z wielką siłą, zapierając mu dech. Próbował rozpaczliwie nabrać
powietrza, ale uniemożliwiły to wargi, które przywarły do jego ust.
Brakowało mu tchu, kręciło mu się w głowie. Jeśli zaraz nie wypełni płuc, zemdleje i wpadnie do
rzeki. Lecz Evie go całuje – nic innego się teraz nie liczyło. Jej dłonie obejmowały go w talii,
gładziły po plecach, łagodząc duszność w piersi. Z każdym jej oddechem wracało mu życie. Była
powietrzem i słońcem. Chlebem i wodą. Wszystkim, czego potrzebował do życia.
Przycisnął ją do siebie, tak mocno, by ani ziemia, ani niebo ich nie rozłączyły. Tak idealnie
pasowała do jego objęć, jakby stworzono ją, by je wypełniała. Nie czuł tego przy żadnej kobiecie.
I nigdy nie poczuje. Nie istniała dla niego żadna, poza jego Evie.
Odchyliła się na chwilę i wpatrzyła w niego, szeroko otwartymi, figlarnymi niebieskimi oczami.
Powinien jej powiedzieć, że krępuje go, gdy całuje się z nim, mając otwarte oczy. Ale Evelyn
Thorne, jeśli już coś wpadnie jej do głowy, nie da się nigdy przekonać. Trzeba się do tego
przyzwyczaić.
– Znalazłam cię – oznajmiła z dumą.
– Znalazłaś – zgodził się. Ale po co? Żeby po raz kolejny się z nim pokłócić? A potem będzie
kolejne pożegnanie? Jego serce chyba tego nie wytrzyma.
– Bałam się, że już cię straciłam, kiedy cię nie zastałam w gospodzie. Ale służący powiedział, że
twój kufer dalej tam stoi. Uznałam, że bez niego nie odjedziesz.
– To prawda – mruknął, licząc, że to nie jest wstęp do kolejnego odtrącenia.
Pociągnęła nosem.
– Pachniesz piwem.
– Śniadanie – odparł.
– I lekarstwami. – Przytknęła mu nos do klapy. – Musimy zaraz dać ten płaszcz do czyszczenia,
żebyś robił lepsze wrażenie na pacjentach.
My?
– Evelyn? – Odsunął ją od siebie. – Po co przyszłaś?
– Przyszłam po ciebie.
Jak to pięknie brzmiało. Prawie tak wspaniale, jak „kocham cię”. Ale mogło oznaczać całkiem coś
innego, niż to, co sobie wyobrażał.
– Z księciem, jak sądzę, wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie, szykując się na najgorsze.
– Poza tym, że go nie kocham i on mnie nie kocha? – uśmiechnęła się. – Tak. Wszystko z nim
w najlepszym porządku. – Ucałowała go w kącik ust.
Przez chwilę znów nie był w stanie oddychać. A potem westchnął, jak przystało na zakochanego
głupka.
Wpatrywała się w jego usta, jakby podziwiała ich kształt, a potem dotknęła dolnej wargi czubkiem
palca.
– Zaręczyny zerwane. Rozstałam się z St. Aldrikiem. Dalej jesteśmy przyjaciółmi. Pożyczył mi
swoją karetę i powiedział, jak cię znaleźć. Musisz mi obiecać, że też będziesz z nim w dobrych
stosunkach. Bo zrozum, on potrzebuje przyjaciół.
– Dobrze, Evelyn. – Było mu wszystko jedno, co obiecuje, zahipnotyzowany jej obecnością.
Całowali się na środku nabrzeża. Słyszał odległe pokrzykiwania przechodzących marynarzy.
Sugestie, które wywrzaskiwali, były wulgarne i obsceniczne. I, dzięki Bogu, po raz pierwszy w życiu
niektóre z nich były możliwe do urzeczywistnienia. Trzeba ją stąd zabrać, zostać z nią sam na sam.
Rozebrać ją. I to już, przemknęło mu przez głowę.
Cofnęła palec i delikatnie klepnęła go w policzek za karę.
– Po wszystkim rozmawiałam z ojcem. – Jej ton nie był już radosny, mówiła jakby z wahaniem,
równie wstrząśnięta jak on, gdy przypominał sobie swoje rozmowy z Thorne’em.
Otrzeźwiał.
– Rozumiem. – Czyli i jej nie oszczędzono. Nadzieja znów się ulatniała, jak tyle razy
w przeszłości.
– Wszystko mi wyznał. Już wiem, co ci musiał powiedzieć, żebyś odszedł.
Samuel zamknął oczy, położył jej podbródek na ramieniu i pozwolił, by świat opływał ich dookoła.
To miejsce było prymitywne, nieprzyjazne – w przeciwieństwie do ich miłości. Ale może do niego to
pasowało. Ojciec pod jednym względem miał rację: nie jest godny takiej kobiety.
– Przepraszam – powiedział.
– Nie ma potrzeby. To ja przepraszam. To ja wątpiłam. Ale już nie będę. Nigdy więcej. – Wtuliła
mu się w tors, a on wyobrażał sobie, jak to będzie, gdy wyczerpani miłością położą się, a ona będzie
spać na jego piersi. Właśnie tak.
– Nigdy więcej – zgodził się. – Moja kochana Evelyn.
Uniosła głowę i ucałowała go w kącik ust.
– Tak w ogóle, to możesz znowu nazywać mnie „Evie”. Jak tylko zechcesz. Naprawdę.
Jak tylko zechcę, powtórzył w myślach.
– Najbardziej to chyba chcę mówić do ciebie „pani Hastings” – powiedział i czekał, aż mu się
sprzeciwi.
– Ja też tego chcę. – Uśmiechnęła się i pocałowała go raz jeszcze, ciągnąc za rękę w stronę karety.
– Może powinniśmy dostać specjalne pozwolenie od Michaela. Wtedy moglibyśmy wziąć ślub
choćby jutro.
– Bez zgody ojca nie możemy – uzmysłowił jej. – Dopiero za miesiąc będziesz pełnoletnia. – Gdy
Thorne dowie się o ich planach, rozpęta się piekło. Ale warto będzie je przeżyć.
– Nie chcę tak długo czekać – powiedziała.
– Ja też. – Wyobraził sobie pękate poduchy i miękkie siedzenia czekające tuż-tuż, za drzwiczkami
karety.
– Pojedźmy do Szkocji. Ale nie do Gretna Green. Musisz mi koniecznie pokazać Edynburg.
Do Edynburga jedzie się bardzo długo. Kilka dni. I cały ten czas będzie sam na sam z Evie. Brat
Michael zapewne nie chciał być aż tak hojny, użyczając im powozu. Ale to się omówi, kiedy wrócą.
– Och, lady Evelyn, myślę, że masz rację – powiedział, przejmując inicjatywę i wciągając ją za
sobą do środka, a potem sadzając na kolanach. Wyobraził sobie, co się zdarzy, gdy przedstawi Evie
swoim nauczycielom, współpracownikom, a może i studentom. – Koniecznie muszę pokazać ci
Edynburg. I zobaczymy, jak się mu spodobasz. – Uśmiechnął się szeroko. To będzie o wiele bardziej
niebezpieczne niż morska wyprawa. Ale przynajmniej nigdy nie będą się nudzić.
Tytuł oryginału: The Greatest of Sins
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2013
Redaktor serii: Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch
Korekta: Lilianna Mieszczańska
© 2013 by Christine Merrill
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie
przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na
jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być
wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
ISBN 978-83-276-1425-4
ROMANS HISTORYCZNY – 426
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. |