Borzymowski Morska nawigacja do Luybena

background image

M

ARCIN

B

ORZYMOWSKI


M

ORSKA

N

AWIGACYA

D

O

L

UBEKA

Edycja komputerowa: www.zrodla.historyczne.prv.pl

Mail: historian@z.pl


MMV ®



background image

2





background image

3

HASTIS HIC HERCULEIS SUBIACET GERYON

On Mars niebieski, co przed wieki żyje,
Dał herb Zamoyskim: mocne trzy kopije,
A na znak sławy i wiecznej ich cnoty
Przykował do nich hartowane groty.

Niechże się teraz on Geryon ruszy,

Co miał trzy w sobie ciała i trzy duszy:
Dozna, jak każda z tego herbu śmiele
Kopia utkwi w każdym jego ciele,
Bo tu Herkules z Marsowemi sprzęty

W ciała Zamoyskich wrócił się od Lety.

background image

Jaśnie Wielmożnemu Jego Mości Panu

P. Janowi na Zamościu Zamoyskiemu, Hrabi na
Tarnowie i Jarosławiu, Wojewodzie Sendomir-
skiemu, Wojsk J. K. M. cudzoziemskich Gene-
rałowi, Kamienieckiemu, Latyczowskiemu, Kału-
skiemu etc. etc. Staroście.

Tu, gdzie mię jasna prosto wiedzie zorza,
Płynę do Ciebie z Bałtyckiego Morza,
A przystąpiwszy, Zamoyski, do Twego

Brzegu złotego —

Rozpięte żagle, co w niebo patrzały
I szumnym wiatrem boki rozpierały,
Teraz pod nogi Twoje nisko kładę —

Dalej nie jadę.

Ty nie gardź, proszę, nawą spracowaną
I ciężkim szturmem nieraz kołataną,
Lecz nauklerską raczej włóż na one

Piękną koronę.

Już w niej dla Ciebie cytry Orfeowe,
Już strony głośno brzmią Apollinowe,
Już i z Parnasu Panny, w swej osobie

Śpiewają Tobie.

Wstąp-że wesoło w tę ubogą nawę,
A chciej w niej moje obaczyć zabawę,
Która, acz podła, lecz przy Twej zacności

Wyńdzie z grubości.

Tu ujrzysz trwogi, które już ustały,
Przeczytasz wojnę i cześć swojej chwały,

background image

5

Obaczysz, jako Eolus nad nami

Szumiał wiatrami.

O! gdybyż mię te wiatry w ten czas były
Do żyworodnej Lety zapędziły,
Żebym tam ujrzał Jana Zamojskiego,

Dziada Twojego,

Albo Tomasza! — Pewniebym ich z sobą
W tę nawę wziąwszy posadził przed Tobą,
Abyś się świętych, w których się cześć żarzy,

Napatrzył twarzy.

Cóż! gdym tak nędzny, iżem do nich drogi
Nie trafił błądząc — naukler ubogi,
Nie zrównałem się — widzę — z Eneaszem

Ni z jego czasem.

Szczęśliwszy on był, bo ojca i święte
Do Elizyum widział dusze wzięte,
Skąd siła Maro wierszem szczerozłotym

Napisał o tym.

Ja zaś, Zamoyski, przebacz, o co proszę,
Iż nic o zacnych Przodkach Twych nie niosę,
Bo materya, że nie k temu była,

W tym przewiniła.

Snać sam Apollo, syn niebieskiej góry,
Chwałę ich dla swej zachował Pandory,
On Przodków Twoich, on chce chwalić Ciebie

Grając na niebie.

A ja z mym rytmem, ktory-m zbierał w trwodze
Po rozmaitej lawirując drodze,
Tobie się kłaniam, k Tobie maszty chylę,

Przyjm-że je mile!

Przymi mą nawę, a styr w swoje rękę
I kompas weźmi podróżny w opiekę.
Chceszli powoli, chceszli płynąć nagle —

Wodź — jak chcesz — żagle!

Masz wolny okręt, którego cyańskie
Skały, ni wody stłuką oceańskie,
Bo uwiązany przy Kopii Twojej

Szczęśliwie stoi.

background image

6

Jaśnie Oświeconej Księżnie Jej Mości /

Jej Mości Pani / Gryzeldzie / Konstancyi / z Za
mościa / Korybutowej / Księżnie na Wiśniowcu /
Łubniach i Łochwicy / Wojewodzinej Ziem
Ruskich etc.

A wy dlaczego na brzeg wybiegacie,
Bałtyckie nimfy, co w wodach mieszkacie?
Bogini jakiej, czy z parnaskiej gory

Patrzacie cory?

„Ani Bogini, ani Jowiszowych
Córek, ani sióstr patrzamy Febowych,
Lecz przeciw Księżnie tysiąc nas wychodzi

Z tej twojej łodzi

Dlatego, byśmy nieprzebrane dary,
Które jej z niebios sam Bóg dał bez miary,
Mądrość i cnotę przy tak wdzięcznej chwili

W niej obaczyli.

A że ty w książce nieco walecznego
Dzieła wspominasz Jej Małżonka cnego,
Tedy też i my, którą o nim mamy —

Pieśń zaczynamy:

Prześwietna Księżno, o ktoreż gdzie kraje,
Albo który świat tak skryty zostaje,
Żeby go wieczna Jeremiego chwała

Dosiąc nie miała?

On jako orzeł w Europie szeroki
Buja po dziś dzień prawie pod obłoki,

background image

7

A lubo umarł, przecie obie zorze

Swym skrzydłem porze.

Onemu okręt z drzewa idejskiego

Berecyntya, matka najwyższego

Jowisza, skoro tylko zbudowała,

Sama oddała.

A on — podniozszy żagle ku wieczności —
Do elizejskich poszedł szczęśliwości,
Gdzie między pięknym laurowym lasem

Pływa tym czasem.

Pływa i pływać nigdy nie przestanie
Na świętobystrym chodząc Erydanie,
Który po świetnym niebie się rozlewa

I Raj oblewa.

O! jak szczęśliwy, że tam nad brzegami
Ze swojemi się poznał rycerzami,
Którzy więc przy nim za ojczyste ściany

Ponieśli rany!

Patrzy tam na nich u źrzodła czystego,
A oni także — widząc Jeremiego —
Z wielkiej radości pieśń śpiewają w kole

Okrywszy pole,

Pole rozkoszne, które zielonością
I rozlicznych ziół woniejąc wdzięcznością
Wszystek przechodzi z swemi tulipany

Świat nieprzejrzany.

Ani Herkules, ani sam Mars krwawy
I Piritous z Tezeusem żwawy —
Nigdy tam nie był z bohatyry swemi,

Gdzie jest Jeremi.

Niechże już na czas tam przebywa każdy
Tam, kędy znają swoje słońce gwiazdy,
Z szczęśnemi duchy przy cnym Erydanie

Niechaj zostanie!

Przyjdzie i ten czas, gdy też, Księżno, Ciebie
Szczęśliwość w świętym cieszyć będzie niebie,
W którym powitasz z weselem zacnego

Małżonka swego.

background image

8

A teraz prosim, lub przed Twoje oczy
Prosty Autor proste wiersze toczy,
Abyś je przecie i z jego prostotą

Wzięła z ochotą."

background image

9

DO CZYTELNIKA ŁASKAWEGO

Snadnie, łaskawy Czytelniku, z tego tytułu, ktory-m

napisał (Słońcu sprawiedliwości i przed niem wy-
nikającej Jutrzence na cześć i na chwałę) wyro-
zumieć możesz, że ja tę ubogą pracę moje Bogu i Naj-
świętszej Pannie ofiarowałem, a o tym sobie, abym ja
miał in lucem podać, nie perswadowałem. Bo oto
zdanie moje było, że jako ciemna noc w jasnym dniu
sprawy nie ma, tak moja prywatna praca mało co
w ludzkich oczach czynić miała. Lecz iż mię ludzie
godni i dobrze Parnasu świadomi częstokroć namawiali,
abym się in umbra z swoją pracą nie chował, ale
raczej one do druku podał, musiałem dla ich częstych
stymulacyej ultra mentem meam tę spraco-
waną nawę moje (która się zakrytą od szturmów przez
niektóry czas kontentowała cichością) znowu na morze
wypuścić. Dla czego, aby tym swobodniej wszędzie że-
glowała, podałem styr sub felicem guberna-
tionem w ręce Jaśnie Wielmożnego Mści Pana
Jana Zamojskiego, wojewody sędomirskiego,
pod którego gubernacyą i pańską protekcyą przy Boskiej
pomocy na żadne niebeśpieczne nie napadnie skopuły,
ale fortunnie przy całości swojej zostawać będzie. Lecz
ponieważ przez wszystkę drogę moje do Lubeka żeglu-
jąc wielkie niebezpieczeństwa ponosiłem, tedy na każdy
czas niestatecznej Fortuny notując strachy i obłąkania,
wszytkie niepogody, przytym z okazyej początek wojny

background image

10

kozackiej, także wiktoryą szczęśliwie pod Beresteczkiem
przez Najaśniejszego i Namożniejszego Monarchę
Jana Kazimierza, Króla Polskiego, Pana nasze-
go miłościwego uczynioną, (o której napirwszy raz
z drugim okrętem zjechawszy się na morzu usłyszałem)
co z większego opisałem. Ty jednak, łaskawy Czytelni-
ku, jeżeli co w tej książce mojej niekształtnie wyrobio-
nego obaczysz, tedy jako lepszy rzemieślnik, jeźli-ć się
będzie zdało, tej nawy popraw abo raczej ubogiej mojej
prostej przebacz Minerwie, a mnie z nieudolnością moją
w łasce swojej chowaj.

background image

11

NAWIGACYEJ MORSKIEJ
ROZDZIAŁ PIERWSZY

ARGUMENT.

Auktor, Naświętszej Panny (aby mu Ona zaczętej

pracy pomogła) wezwawszy i z towarzystwem swoim
wyspowiadawszy się, na okręt wsiada. A gdy już
żagle Marynarz podniósł, trzech kawalerów ode Gdań-
ska (których panny żegnając odprowadzały) batem
okręt dogoniwszy — weń wsiadają i na morze się
opuszczają. Gdzie dla przeciwnego wiatru kilka razy
się wzad okręt ku Gdańskowi wracając — z wielką
pracą Hyl miasteczko minąwszy aż za Puckiem równo
się z wiatrem uspokoił. Zatym Marynarz, jako się ludzie
sprawować na morzu mają, prawa im czyta. A potym
gdy się niektórzy grami i muzyką poczęli zabawiać,
sarno się morze ku wieczorowi rozigrało i bardzo
wszytkich początkiem niepokoju swego zatrwożyło.
Wszakże jednak, skoro igrać przestało i noc zatym
nadeszła, Auktor sen swój, przez który widział świętą
Annę i Naświętszą Pannę, która się żeglujących pro-
wadzić ofiarowała, opisuje i przed towarzystwem opo-
wiada.

background image

12

Gwiazdo zaranna świetnego Syonu,

Jasna ozdobo najwyższego Tronu,
Ty i przed złotym wynikasz Tytanem
I wprzód nad walnym świecisz oceanem!
Za Twym promieniem rumienieją zorze
I podburzone składa swój gniew morze.
Lubo Eolus przez wiatrowe nury
Straszne na wodach wysypuje góry,
Lub też Neptunus w państwach swych niezgody
Czyni i ciche poruchuje wody —
Nidokąd jednak, tylko kędy czują
Pomoc, Jutrzenko, k Tobie lawirują
Nędzni żeglarze i ku Tobie oczy
Po srogiej wszyscy obracają nocy.
A Ty ich troski i szturmy Eurowe
W rozkosz i wiatry mienisz południowe.
Znam i ja Ciebie, Jutrzenko nazwana,
Panno w czystości jasnej nieprzejźrzana.
Bóg Cię gwiazdami nad panienki krasi,
Księżyc swój ogień pod Twą nogą gasi.
Ciebiem ja doznał w nieszczęsne przygody,
Gdy mię bałtyckie kołysały wody,
Kiedy mię walne unosiły wały
I chmury śmiercią prawie przegrażały;
Tyś mię cieszyła, lub woda warczała,
Tyś członki zmarzłe moje ogrzewała.
Daj — proszę — teraz, kiedy obie stopie
W ojczystej przyszło stawić Europie,

background image

13

W beśpiecznym porcie, daj me niepogody
Wierszem opisać i wiatrów zawody!
Lecz że jest słaba mej Minerwy siła,
Proszę, abyś mi mocy użyczyła.
Ty mi przypomniej strachy, narzekania,
Ty rozpacz srogą i ludzi wołania.

W piątek czas nadszedł, abyśmy siadali

W okręt i w drogę nasze żeglowali.
Więc że ten dzień jest, w którym na śmierć Boga
Hierozolima obwiniła sroga,
Bojąc się z sobą wozić nieprawości,
Ciężkie w kościele pogrzebliśmy złości
I Chleb Anielski dla szczęścia pewnego
Z rąk przyjęliśmy piastuna Bożego —
A mając dobry już prowiant w nawie
Zstępując z brzegów myślim o poprawie.
Ośmdziesiąt Niemców, bosmanów gromada,
Nas tylko Lechów trzydzieści zasiada.
Portowy Gdańsku! z tobą się żegnamy
Z twych bram i fortec zacnych wychadzamy,
Z Ojczyzny jedziem. Poszczęść, Febe, nasze
Drogę i wyjazd świecąc na Pegasie!
I ty, Trytonie, i, co morzem chlacie,
Fale i wiatry, na nas pamiętajcie,
Stawcie nas znowu, niechaj oglądamy
Gdańsk, od którego teraz odjeżdżamy!

Już nas powozi wiatr i swym zacina

Świstaniem żagle, kiedy dąć poczyna,
Już Żeglarz cale na wodę kieruje;
Z nas się niejeden brzegom przypatruje.
A gdy już piaski i trawy mijamy
I na głębszą się wodę posuwamy,
Zdała za nami na bacie wołają:
„Stójcie!" — a pilno wiosłem nakładają.
„Stójcie!" — powtore i potrzecie: „Stójcie!
Przez nas — prosimy — w drogę nie żeglujcie!"

background image

14

My przecie jedziem; ni Marynarz tego
Słuchał, ni biegu zahamował swego.
A bat tym barziej spieszy się za nami
I barziej ludzie silą się wiosłami,
Ale nas trudno już dogonić mieli,
Bośmy się w sporą żeglugę zawzięli.
Znowu zaś: „stójcie!" — na bacie wołają
A mieszkiem na znak zapłaty trząsają.
Dopiero Żeglarz, kiedy nań wołały
— Stójcie! — ze złota same portugały:
„Rzuć kotew, — prawi — żagle zaciągajcie
A kawalerów tamtych poczekajcie!
I sam Neptunus takiego rad wozi,
Który mu jakim upominkiem grozi".

Wtym bat przyjechał pięknie malowany,
Na nim baldachim z wierzchu pozłacany,
W nim nimfy gdańskie przy stole siedziały,
Co kawalerów swych wyprowadzały.
Łzy im się toczą — jak perły — oczami,
A za ręce się trzymają rękami.
Ach! z jakim żalem Niemcy się żegnają!
Ach! jako panny serdecznie wzdychają!
Jeden kieliszkiem do swej obiecuje
A napiwszy się — w usta ją całuje.
Ona mu fawor na skroń przylepiła:
„Nać znak miłości! A jeżelim była
Tobie serdeczna, weź i serce moje!
Kędy ty jedziesz, tam będziem oboje!"
Drugi wziął lutnią a swe wesołości
Żalem przeplatał i postrzał miłości
Cieszył, jako mógł, choć go rozrzewniały
Strony, gdy echo smutne wydawały.
Długo mu w oczach łzy grobla trzymała,
Lecz się miłości powodzią przerwała.
I ty niemniejsze, nimfo, lejesz wody!
Twoje z kochankiem upłyną świebody!
Ten ci dobranoc — jako słowik — śpiewał
I jeszcze wdzięczniej dobry dzień opiewał.

background image

15

Więc na pamiątkę, iże go kochała,

Fetoć do lutnie jego przywiązała.
Trzecia swojemu rowniankę podała

A słów kilkoro — westchnąwszy — przydała:

„Jako ta róża, tak się me rumieni

Od ognia serce, a większych płomieni
Co raz tęskliwe przymnaża wzdychanie.

Nigdy ten ogień we mnie nie ustanie!"

Na to kawaler rzecze podobnemi —
We mgłości stojąc — słowy żałobnemi:

„I jam nie różą, lecz płomień wziął właśnie,

Który też w sercu moim nie ugaśnie.

A jeśli kiedy ognie ucichają,

Częste wzdychania znowu je wskrzeszają".

Wtym się odezwie Marynarz i rzecze:

„Siadajcie prędko! daremno płaczecie!
Dość w morzu wody! Długoż tu stać będziem?
Lubo płaczecie — na łzach nie pojedziem!"
Więc podniósł żagle; toż na okręt wsiedli
Kawalerowie a żal długi wiedli.
Panny zaś batem do dom powracają,
Na swych kochanków coraz wyglądają.
Tam ich myśl, serce i oko skazuje,
Kędy swój miłość majestat buduje.
A my na ich żal sporo popływamy
I Hyl miasteczko bokiem omijamy.

Tam nam wiatr skoczył nieżyczliwy w oko,

Skrzydłami wionął na żagle szeroko,
Że — cośmy siedm mil byli zabieżeli —
Znowuśmy na zad pode Gdańsk pierzchneli,
Stamtąd zaś znowu wężykiem kręcimy,
Na upór z wiatrem do koła chodzimy.
Więc znowu z pracą pod Hyl przypadamy,
Lecz i drugiraz pod Gdańsk upadamy.
Czyli bóg morski jaki z nas śmiech stroi?
Czy nietęsknica owych panien broi?

background image

16

Przecie nie stoim, choć nas wiatr weksuje,
Okręt po wałach chodzi, nie próżnuje.
Przez dzień i przez noc spławiliśmy ledwie
To, co się spławić może w godzin we dwie;
Aż trzecim razem z puckich gór łaskawy
Dmuchnął wiatr na nas i popędził nawy.
Ale zaś słońce, skoro się rozśmiało,
I ten nam pojazd wkrótce hamowało,
Bo gdy swe jasne rozniosło promienie,
Wszystko uciekło z nieba posępienie;
Woda, co częste pagórki sypała,
Jako śkło gładkie — tak się wyrównała.
Leniwiej żółwia okręt postępuje,
Kiedy biczyka na żaglach nie czuje.
I gdy tak prawie nie jedziem i szczętu,
Co żywo na wierzch wychodzi z okrętu.
Jeszcze się cieszym, że lądy widzimy
I na wysokie czoła drzew patrzymy,
Które nam większej tęsknice dodają,
Że nas zdaleka jadących żegnają.
Ztrudna obaczym gdzie na wodach sośnie,
Łąka i drzewo na morzu nie rośnie.
Więc kiedy wszyscy w tak spokojnej dobie
Na burtach siedzim i gadamy sobie,
Przydzie Marynarz do naszej gromady
Statut pod pachą trzymając skarady:

„Jam cesarz, — prawi — tu moja ustawa,

Tu moje wszyscy zachowujcie prawa.
Jeśli ustawy wszelkie państwa mają,
Jeśli się prawem swoim wychwalają,
I szumne morze, co szeroko leje,
Ma swe statuta i swe przywileje.

Naprzód się wszyscy Bogu oddawajcie,

Wieczór i rano piosneczki śpiewajcie
I psalmy święte — aż tego Go chwalmy,
Że w jego rękach jak kaczki pływamy;
On nas tonących bezpiecznie ratuje,
On falom, wiatrom cale rozkazuje.

background image

17

Diabła tu — proszę — ani wspominajcie,
Raczej się zaraz od niego żegnajcie!
Ma on stygiejskie wody przy Awernie,
W nich się niech swojej każe wozić Lernie.
Mnie (ubroń Boże, nieszczęścia jakiego!)
Słuchajcie, gdy wam rozkażę do czego!
Sroższe jest morze niżeli bój krwawy,
Jednym Mars szczęści — a drugim nieprawy,
Pod macedońskim nie wszyscy żelazem
Giną — a w morzu wszyscy toną razem;
Rzadko kto z szturmów port miły obłapi —
I to za szczęściem, gdy deskę ułapi.
Zaczym jeśli się w swym zdrowiu kochacie,
Mnie wszyscy w trwogach ochotnie słuchajcie!

Ten też artykuł wielkiej jest powagi:

Jeden drugiemu nie czyńcie zniewagi,
Przyczyn nie dajcie ani przezywania,
Ani fasołow czyńcie, ni łajania.
Lubo was rożne porodziły matki
I rożnych ojców porośliście dziatki,
Ale was teraz jedna wozi nawa,
Zgodę wam morskie nakazują prawa.
Jako Pilades i Orestes trwajcie,
Z ich się miłości kochać nauczajcie!
Ognia — przestrzegam — swawolnie nie noście;
Z małej iskierki wielki pożar roście.
Niewielką głownią mściwa Juno siła
Eneaszowych okrętów spaliła.
Zaczym nie palcie w kątach drzazgi jakiej
Używając jej do dymnej tabaki,
Bo kogo ujrzę, spodziewać się może,
Że go winami wielkiemi obłożę.

O ochędostwie na okręcie czujcie,

Smrodu żadnego w niem nie przechowujcie!
Zawsze gdy morskie swąd nimfy uczują,
Z gniewem go na brzeg ł falą rumują.
Bójcież ich gniewać, bądźcie ochędożni,
Niech was plugastwo z nimfami nie rożni!

background image

18

Straszliwa ich złość, gdy się rozgniewają,
Mizernie okręt i z ludźmi ciskają".

Więcej i innych z owych protokułow —

Przy pompie siedząc — czytał artykułów,

Winy naznaczał, w jakie popadali
Ci, co by prawa jego nie słuchali.

A na ostatek korbacz i karbonę

W budzie zawiesił na ustawę one,

Iż gdyby bogacz tknął wbrew prawo jego,
Żeby w karbonę włożył co srebrnego,

A jeśli nędznik zawiniłby który,
Miał swej ze wstydem nadstawować skory.

To jak ustawił, księgi w szafę schował

A zaś z Niemcami dalej konferował
O nabożeństwie i sam wprzód galanta
Spojśrzod gromady obrał predykanta
I z pięknej tylko ulubił go cery,
Chociaż małoco znał w piśmie litery,
Lecz z przyrodzenia przypowiastki cnemu
Miał Ezopowi podobne mądremu,
Żeśmy się wszyscy nim delektowali,
Kiedyśmy jego kazania słuchali.

A gdy się ta już stała elekcya,

Z koła odeszła wszytka kompania.
Z wesołym Febem powolny pław mając
Cieszyliśmy się sobie rozmawiając,
Drudzy zaś grali o pieniądze w karty
I przy nich swoje przeplatali żarty,
Drudzy o lepszą kostkami ciskali,
A insi wdzięcznie przy lutniach śpiewali —
A zwłaszcza Niemcy! tych najbarziej była
Wesoła Muza do siebie zwabiła.
Brzmiące śpinety i skrzypice mieli,
Rożne padwany i balety pieli.
My zaś wesoło, kiedy ich czujemy,
Za ich pobudką w głos wykrzykujemy,
Skąd po powietrzu wszędzie dźwięki brzmiały,

background image

19

Których i ciche z gor wiatry słuchały
I słonce samo tym barziej się śmiało,
Iż nas wesołych pod sobą widziało.
A gdy się w morze zachodząc schyliło,
Jasną nam łonę w zorzach zostawiło,
Za której światłem mogliśmy świebody
I swoje dłużej odprawować gody.

Ale nieszczęsne nasze krotofile!

Nieszczęsne piosnki i wesołe chwile!
Nie skarżę wiatrów, bo ani wiewały,
Ani po wodzie na ten czas ziepały.
Nawet proporzec, co na maszcie wiewał,
Zwiesił się cicho, ani sobą kiwał.
Raczej narzekam na nasze igrania
I melodyjne dźwięki i śpiewania.
Przez te cny pokój i wody powolne
Pobudziliśmy na tańce swawolne.
Z nas do wesela morze pochop brało,
Zaczym się samo ze dna rozigrało.
Wszytko zarazem podskoczyło nagle.
Marynarz krzyknie: „Zaciągajcie żagle!
Do kupy wszytkie zbierajcie, do kupy,
Nim z wody sroższe wyskoczą kazupy!"
Na jego okrzyk bosmani jak kozy
Po rejach skaczą zbierając powrozy,
Płachty co prędzej przy maszcie zwijają,
Okręt na wierzchu drzwiami zamykają.
Wtym morze większy taniec zaczynało,
Więcej szalonych wałów wyrzucało,
Które wysoko nad nami latały,
A swym igraniem barzo nas strachały,
Bo d!a wielkiego onych tańcowania
Pełno w okręcie było kołatania,
Beczki i ludzie z miejsca się ruszali,
Drudzy na piersi i ręce padali.
Tu nasz początek i prognostyk złego,
Skąd się spodziewać było co gorszego.

background image

20

Tu nas weksują same przez się wody —
A cóż — kiedy wiatr! cóż — gdy niepogody!
Przez trzy godziny tak nas turbowało
Morze szalejąc, nim igrać przestało.
Wszakże gdy pokój nastąpił po chwili,
Dopierośmy się prawie odrodzili.
Za cichą wodą myśli rozerwane
Cieszym — piastując serce potroskane;
Lub już w noc chwilę, lub wszytkie stworzenia
W kniejach i gniazdach miały odpocznienia,
Nas sen nierychło w miętkie wabił piorą,
Trudno się bojaźń da wczasować która!
Dnia wyglądamy — nie ufając nocy,
Feba do naszej wzywamy pomocy.

Lecz przecie wszytko czas swym trybem daje,

Czas dzień przynosi, czas nocne zwyczaje.
Zaczym, nim Tytan swojej zorze pali,
Niektórzy się z nas czujno zadrzymali.
I ja sam zawarł ciemnemi powieki
Oczy — pod głowę podstawiwszy ręki,
A myśl stargana, gdy ciało koczuje,
Milczkiem odszedszy — w niebie spekuluje.

Widziałem przez sen niebo przepadzistc,

W którym obłoki igrały ogniste,
Turkusową się przeplatały barwą
I smaragdową malowały farbą,
Rożnym kolorem niebo przecierały
A promienie ich złote przetykały.
Tym z nich jaśniejsza światłość powstawała,
Gdy się niewiasta po nich przechadzała
Za sobą wodząc wiele czystych chórów,
Wielki tłum niewiast i orszak aniołów.
Nad nią baldachim nieoszacowany
Z klejnotów wszytek noszono ubrany,
Ze szczerych niemal złożony promieni
(Takich Orient nie rodzi kamieni!).
Osoba sama inne statecznością
I zacną wszytkich tłumiła godnością

background image

21

Matka to była niebieskiej Bogini,
Święta Przeczystej Panny ochmistrzyni.
Tak jej niebieska kapella śpiewała,
Tak ją w triumfie głośnym wysławiała:

— Tyś matka Matki Stwórcę przedwiecznego,
Tyś porodziła Matkę Boga twego,
Przeto na złotym odpoczywasz tronie
I wiecznie mieszkasz na świętym Syonie!
Ciebie i nieba i wsze kraje znają
I ludzie obchód Tobie wyrządzają! —
Tak jej niebieska melodya brzmiała
A ona swego Wnuka wychwalała.
A ja zaś wstydem zakrwawiwszy lice,
Widząc otwartą niebieską świątnicę —
Bojaźń swą kraszę pozorem śmiałości
Przytym kilka słów rzekę do jasności:
— „Wy, świetne nieba, wy, jasne obłoki,

Wy, co świat słońcem zdobicie szeroki,

I wy, niewiasty, co teraz tłumami
W tej processyej idziecie z ogniami,

Przez ten fest — prosim — który teraz macie,

To nam u świętej Anny wyjednajcie,

Żeby nas w trwodze ustawnie chwiejących
Nie przepomniała na wodzie będących.

Sama niech śmiałym okrętem steruje,

Jeżeli fale na morzu poczuje

I swego Wnuka niech prosi za nami,

Aby nas swemi piastował rękami.

On niech przykaże przez wszelakiej szkody

Powolne spławić nam do portu wody,
Na którym okręt gdy bezpiecznie stanie,
Tam, święta Pani, za twoje staranie,

Skoro w wielebne kościoły przydziemy,

Na Twym ołtarzu dary kłaść będziemy".

Na te niegodne — święta Anna — słowa,

Której pałała, jako słońce, głowa,
Do mnie nędznika (nigdym ja osoby
Tak pięknej widzieć niegodzien ozdoby)

background image

22

Wargi otwarszy kilka słów wylała
A jakoby się — mówiąc — uśmiechała:
„Nie są tak nieba twarde jak opoki;
Ludzki głos prędko przenika obłoki,
Ani się darmo mimo uszy nasze
Smutne supliki ocierają wasze.
Zaczyni was ręka Boska poprowadzi,
Nic wam na srogiej wodzie nie zawadzi.
Choćby się na was wszytkie sprzysięgały
Szturmy i wiatry z ogromnemi wały,
Na to nie dbajcie, ale raczej torem
Uporne fale łomcie swem uporem.
Ja się za wami przyczyniać do swego
Gorąco będę Wnuka przedwiecznego
I te gromady święte, co wesołem
Podle mnie chodzą z processyą kołem,
Swoje modlitwy wespół z kadzidłami
Do Boga poślą — modląc się za wami".

Tyło słów święta do mnie wymówiła,

Potym zaś wzgorę oczy obróciła,
A zobaczywszy nad swemi głowami
Gwiazdę jasnemi świecącą iskrami —
Rzekła łagodnie: „Nad wszytkie jaśniejsza
Gwiazdy, Jutrzenko nad słońce cudniejsza,
Nie ma nic nad cię wszytkich niebios koło!
Twoją ślicznością Bóg swe zdobi czoło,
Ja tylko to mam, żem Cię porodziła,
Tyś jedną kiedyś moją córką była.
Jeśli-ż się w niebie macierzyńska władza
I posłuszeństwo córek nie odradza,
Prowadź — proszę Cię — tych, co mię żądają
Mieć za patronkę, gdy morzem pływają.
Będą-li burze troskały ich w nocy,
Ty — rano wstawszy — dodaj im pomocy!
Wiatry-li będą szalone latały,
Ty w czoło zaskocz, zamknij-że je w skały!
Słuszna, abyśmy ludzi ratowali
Tych, co się w nasze opiekę podali."

background image

23

Na te Jej słowa rzecz się niewymowna

W mych oczach stała i barzo cudowna:
Owa się gwiazda, do której mówiła,
Na tych miast w Pannę śliczną obróciła.
Wszytka złocistym warkoczem odziana,
Twarz Jej jako śnieg różą przepalana;
Ani farb wdzięcznych tęcza ma tak wiele,
Ile się krasy mija na jej ciele.
A gdy z ust swoich wypuściła głosy,
W swym brzmieniu cale umilkły niebiosy.
A Ona rzekła: „Anno, mej młodości
Matko i mojej źrzenico czystości,
Lubom królową niebieską została,
Trzeba, żebym cię jak córka słuchała.
Pod płaszczem Twojej zwirzchności zostaję,
Syn mój Twym prośbom i ja miejsce daję.
Wszak wiesz, że Twoje nie bywały próżne
U Syna mego prośby za podróżne
I teraz, choćby najbarziej się rwały,
Gdy tylko zechcesz, będą ustawały.
Czegóż dla Ciebie Twój Wnuk nie uczyni,
Albo i jego w niebie gospodyni?"

Więcej nie mówiąc — niedługo tak stała,

Znowu się potym w gwiazdę przemieniała.
Jednak z słów poznać, że to miłościwa
M a r y a była — Jutrzenka prawdziwa.

A gdy tak przez sen w niebieskiej machinie

I w świętej długo przebywam krainie,
Ów Dwór niebieski i owe widoki
Zwarszy się z sobą — zaćmiły obłoki,
Zaczym się moja barzo myśl wstęskniła,
Iż tak rozkosznych prospektów pozbyła.
Więc gdy nie drzymie ani jej sen łudzi,
Toż się ocknąwszy mnie samego budzi;
Ja zaraz wstawam a podniozszy ręki
Snem zalepione przecieram powieki:
Już dzień obaczę i wysoko słonie
W złocistym wozie poganiało konie,

background image

24

Wiatr za żaglami chodząc dobrze służy,
Skąd piękny pojazd, piękna chwila płuży,
A moje siedząc w gronie towarzystwo
Teraz nad zwyczaj czyni nabożeństwo;
Wszyscy się modlą świątobliwie społem
I głosem pieśni śpiewają wesołem.
A lubo ta rzecz nie jest godna śmiechu,
Jednak śmiech tulę sam w sobie pocichu
I rzekę: — ,,Bracia! cóż to was za duchy
Do tak szczęśliwej przychęciły skruchy?
Teraz modlitwy, zewnętrzne wzdychania,
Prośby pokorne czynim i śpiewania,
A przedtym-eśmy kościoły mijali
I raczej tańce niż psalmy śpiewali!
Jeźlić tak dłużej na morzu będziemy,
Pewnie mnichami wszyscy zostaniemy!"

Oni się zatym do mnie obrócili

A mój żart temi słowami płacili:
„Tylkoś sam jeden spojśrzodka nas, Lachu,
Iże się zmyślasz wolnym być od strachu?
Dopieroś ożył? nie umiałeś prawie
Tych żartów wczora dokazować w nawie?
Siądź lepiej z nami a społem zawzięte
W nieba ofiaruj nabożeństwa święte.
Dzisiaj wiliją świętej Anny mamy,
Jutro samego festu doczekamy.
A jeźli w państwach i kościołach słynie,
Niech do niej nasz głos i z wody popłynie!
Jaką możemy chwałę wyrządzajmy
I w jej opiekę nasze drogę dajmy!"

Kiedy to słyszę, jak ze snu drugiego

Porwę się mówiąc z braci do każdego:
„Wy tu na jawie Annę wychwalacie
I jej wiliją rybom ogłaszacie,
A ja, gdym usnął, dziwuję się sobie,
W jakiej śpiąc stałem niebieskiej ozdobie".

background image

25

Zatym im widok, który przez sen miałem,
Wszytkim z pilnością wielką przekładałem,
Jako się Gwiazda w Pannę przemieniała,
Jako nas Anna wieść obiecowała.
A gdy już wszyscy tę Patronkę znamy,
Tym pilniej jej fest święty ogłaszamy,
Barziej się modlim i mniej potraw jemy,
Suchary tylko a wodę pijemy.

background image

26

NAWIGACYEJ MORSKIEJ
ROZDZIAŁ DRUGI

ARGUMENT.

Okręt za posłusznym wiatrem dobrze żegluje, lecz

nauklerowie, że nic na morzu nie widzą, z tęskności
ziemskie sobie ozdoby i przechadzki wspominają. Potym
się z okrętami olenderskiemi, których siedm płynęło,
z radością potykają. Z ktoremi jako się pominęli, w nie-
długim czasie delfinowie morscy z wody się pokazują
i z sobą igrają, czemu się jeden bosman przypatrując
o bliskich szturmach z tego praktykuje. Ale Marynarz,
połajawszy go o to, sam wszytkich cieszy i nazajutrz
przeciwko Roztokowi przypłynąwszy — dobrej myśli
z Polakami zażywa. Którzy rozumiejąc, że prędko
w Lubeku stanąć mieli, wszystkich — prowiantu nie ża-
łując — hojnie częstują, A wtym szturm wielki uderzył,
tak że nietylko ludzie, ale i sam Marynarz przychodził
do desperacyej; z której potym Pan Bóg uwolnił stra-
pionych ludzi, bo okręt miedzy cichą wyspę przystąpił,
gdzie mu wiatry szkodzić nie mogły, a ludzie, na wyspę
wysiadszy, rożnemi się przechadzkami i widzeniem
miejsc rozkosznych cieszyli.

background image

27

Zaczym bezpiecznie za wiatrową władzą

Jedziem — a prosto żagle nas prowadzą.

Nie widać ziemie, tylko co obłoki

I wody przejzrzeć nie możem szerokiej.

W czterdzieści płyniem od swych brzegów mili,

Nie masz, czymbyśmy swe oczy cieszyli.

Jako więc pielgrzym gdy peregrynuje,

Rożnym się pilno krajom przypatruje,
Przez miasta idzie: tam z marmorow ganki,
Tam domy widzi, tam potężne zamki,
Kościoły wielkie, fortece i mury,
Na których piękne świecą się struktury,
Idzie przez sady: obaczy winnice,
Kędy się żywe przechodzą krynice,
Kędy kasztelle z fruktow uplecione,
Kędy statuy kosztem urobione;
Albo tam panny lub młodzieńcy grają,
Lubo żartując wino wyciskają.
Idzie-li przez las: ptaszkowie swe pieśni
I Faunowie wykrzykują leśni,
Pasterze bydło pasą nad łąkami
Przegrawając się z sobą piszczałkami;
Wszędzie są trawy a na nich wierzgają
Konie, albo się barani tryksają.
I kędy jedzie pielgrzym albo bieży,
Z nim rozkosz chodzi w wesołej odzieży.

Nam zaś na morzu uciech tych nie dała

Chwila zażywać, lecz nam zakrywała

background image

28

Szeroka woda i miasta i pola
I kwiat, którym się zwykła zdobić rola.

Ale choć lasów nie widziem z polami

I łąk szyrokich z wonnemi kwiatami,
Dość by nam na tym, kiedy by gąsięta,
Lubo malutkie z matkami kaczęta
Według natury po wodzie pływały
A swojemi się piórkami nurzały.
Jak owo bywa, gdy się przechodziemy
W domach — a wielkie stawy obchodziemy,
Już się i ptasząt kędy przy krzewinie,
Już i cyranek napatrzym we trzcinie,
Rożnych igraszek i głośnego wrzasku
Słuchamy — siedząc przy brzegach na piasku.

A zaś na morzu, lub się tam zlewają

Gwałtowne wody i tam swój stok mają,
Przecie nie słychać ni dzikich śpiewania
Ptasząt, ni gęsi domowych pływania,
Tylkośmy zdała na nawy patrzali,
Ktoremi rożnie ludzie kierowali
Do rożnych krain, z rożnemi andlami
Prosto swojemi jadąc gościńcami.
Gdzie też przeciw nam w same prawie oczy
Siedm naw z wiatrowej lotem płynie mocy;
Na nich bosmani w szarych sukniach stali
A zdała na nas kuczmami kiwali,
Co nasz Marynarz obaczywszy skoczył
A kilka żaglow prędko w kupę stroczył.
Oni też wzajem żagle opuścili,
Aby się z nami byli rozmówili.
A gdy już bliżej ku nim następujem,
Z obu stron k sobie nawami kierujem.
Tamże w okrętach pospólstwo krzykało
Z radości, że nas na morzu ujrzało,
Tam się szyprowie z sobą przywitali
I ręce sobie po bratersku dali.
Nasz się Marynarz spytał: „Skąd jedziecie
I jakie andle do Gdańska wieziecie?" —

background image

29

„Z Olandii — prawi — jedziemy z suknami,
Chcący skupować zboże towarami.
Niewiem, na jaką taniość nasz wiatr wienie;

Prosim cię, powiedz, żyto w jakiej cenie?"

Nasz szyper rzecze: — „Obfici Polacy

Dostatek zboża wożą swojej pracy,

Dzień w dzień do portu przychodzą z szkutami,
Ciesząc się żywej Cerery darami.

Złota ich praca i złotem się płaci:
Po sześciu złotych korzec — nieinaczej.

I was w dobry czas Tryton w Gdańsku stawi

Idźcie szczęśliwie a bądźcie łaskawi!"

To powiedziawszy więcej nie mówili,

My w swą, oni w swą okręt obrócili.
Jedziem pod słońcem w bezpiecznym pokoju
Nie czując namniej wiatrowego boju,
Potrzebne tylko duchy nas prowadzą,
Ni wielkim szumem ani falą wadzą.
Bodaj Eolus tak bywał łaskawy
I takich wiatrów użyczał nam z skały!
Bodaj tak wszytkich wiatry prowadziły,
Jako nas w ten czas pogodnie nosiły!
A gdy już słońce ogniste promienie
Do niskiej jadąc nachylało ziemie,
Kiedy upały przykre ustawały
I nieszporowe chwile nadchadzały,
Gdyśmy pod niebem niemal wszyscy stali
I na swój pojazd szczęśliwy patrzali:

Ono nam palcem bosmani skazują

Siedmiu psów morskich, których więc mianują
Własnem przezwiskiem ludzie delfinami:
A oni z wody wychodzą grzbietami,
Na których stały pokosem szczeciny,
Trochę od dzikiej pomierniejsze świni,
Lecz wzrostem tylcy, skorą zaś bobrowi
A łbem i nogą podobni kretowi.
Wprzód rzędem wszyscy za sobą pływali,
Potym dokoła pływając skakali,

background image

30

Znowu zaś dwiema stanęli rzędami
A na się wodą chlustali łapami,
Toż zaś wężykiem pływali sapając,
Swym biegiem morze pienili igrając.
My się dziwujem, gdy na nich patrzamy,
I na nich — blisko jadący — wołamy.

Wtym jeden bosman do nas wszytkich prawi:
„Źle o nas będzie, jeźli nam łaskawi
Morscy bogowie nie będą na wodzie,
W ciężkiej opływać będziem niepogodzie;
To nam igrzyska tych psów praktykują!
A snać się wichry już kędyś gotują.
Ale, o nieba, wzdy się zmiłujecie,
Aboż nas przed tą falą uwieziecie!"

Lecz to Marynarz zganił bosmanowi:

„Głupi! co gadasz?" — A do nas zaś mówi:
„Nie dajcie darmo serca swego trwożyć!
Albo to on Bóg przyszłe rzeczy wróżyć?
Czy to nowina, że psi morscy grają?
Tuć ich swoboda! a gdzież igrać mają?
To to już źle nam? to to już toniemy?
Hej! szczęśliwie my na porcie staniemy!
Wiem ja, że ckliwe opuściemy wody
I ulubione prędko ujrzym lądy".

Temi nas słowy cieszył zasmuconych

Będąc w swym sercu pełen trwóg znajomych.
Potym szedł na wierzch masztu wysokiego
Chcąc zdała brzegu upatrzyć jakiego,
A nie ujrzawszy okolicznie brzegu
Rzecze: „Niech nam Bóg sam dodaje biegu!
Mniemam, że jutro rano obaczymy
Roztok i z szczęściem dalej zabieżymy.
A ponieważ dziś już słońce nad schodem,
Pobożnym idąc chrześcijanow rządem
Bogu z pokorą psalmy zaśpiewajmy
A w Jego święte styr ręce oddajmy!"

Nazajutrz rano wesoło wstajemy

I w sercach gwałtem radość gotujemy

background image

31

Mniemając, że nam kędy nad brzegami
Flora zabieży z swojemi nimfami,
Które więc zwykły gołe pola w kwiecie —
Zimą odarte — przyodziewać lecie.
Tych my żądamy i z niemi swobody
Miedzy ślicznemi chcemy użyć grody,
Bo nas już tęskno, że pielgrzymujemy,
A w drodze jadąc ziemie nie czujemy,
Tylko pływając co żywo dokoła
Z oczami pilno podnosimy czoła
Mówiąc ku sobie: „Wzdyć kiedy obłoki
I ten kiedy świat przejrzemy szeroki!"

O! mój Roztoku! toć jak w prawym niebie

Tak się nam widzi — zbudowano ciebie!
Pierwej niż ziemię twe wieże troiste
I kościół widzim przez powietrze mgliste,
Roztok już widać! już widać prawdziwy
Roztok! Z radości każdy perspektywy —
Kto ma — dobywa, a w wesołem czasie
Na miasto patrząc, swoje oczy pasie,
A choć się zdała ledwo znakiem snuje,
Każdy go wielkim przez prospekt buduje.
Tak to więc radość zwykła łudzić oczy,
Gdy się w tęskliwe serca ludzkie wtroczy
I z wielkich rzeczypokazuje małe,
Z małych zaś barzo czyni okazałe,
Nosi odległe bliżej k sobie mury
I na bezdennym morzu stawia góry.
Nie przeczy radość, jak sobie kto tuszy,
Za nim poświadcza, że wszytko być musi
A w sercu skacze chcąc dolecieć swego —
Stawszy się ptakiem — kresu zawziętego,
Chcąc nas postawić tam, gdzieby nam miło,
Coby to wszytko dobrze nader było,
Gdyby się w drodze nie stłukła o skały
Abo jej — lecąc — piórka nie padały.

Tej my radości powodem weseli,

Kiedyśmy Roztok zdaleka ujrzeli,

background image

32

Serdeczną wszyscy szczycimy się chwilą,
Wesoły umysł racząc krotofilą.
Teraz-że, bracia, kiedy tak Bóg raczy,
(Wszak się przy szczęściu nie godzi inaczej)
Zażyjmy chwili a czasu dobrego!
Wyświadczmy radość serca wesołego!
Siądź z nami — prosim — panie Marynarzu,
Starszy okrętu tego gospodarzu!
A wy, szafarze, co w spiżarni macie,
Hojnie wszytkiego do kuchni dawajcie!
Pocznijcie razem beczek, co możecie!
Choć — miasto piwa — wina nalejecie,
Dobra omyłka i do takiej sprawy!
Ty nam pomagaj, o Bacche łaskawy!
Masz ku swej woli wesołą drużynę
Polaków, Niemców, inną mataczynę,
Którzy się rzeźko kręcą ze dzbanami
Częstemi zdrowie chłodząc rymerami.
I ty w biesiadach, Koe okrzykliwy,
Któryś zwykł chodzić po nocy sępliwy
Z zgrają swych bożków — pomóż krotofili!
Vivat!! — krzykajcie, gdy będziemy pili.
Wszak się oglądać na nie nie będziemy,
Kiedy już jutro u portu staniemy!

Tu tedy naprzód sam w wesołej cerze

Marynarz z winem srebrny puhar bierze
A z poświęceniem Bachusa dobrego.
Który mu gardła użyczył sporego,
Dobrym porządkiem kolej naprawuje
I w głos do wszystkich stojąc peroruje:
„Boże-ć daj zdrowie, mój piękny okolę,
Co przy tym siedzisz rozłożystym stole!
Za wasze zdrowie spełnić obiecuję,
A sam Bóg one niechaj wam daruje,
Ile w tym tronku winnych jagód było,
Ile się i gron w ten puhar zmieściło
I w te tu beczki ile prasowała
Ręka likworu, gdy go wytłaczała.

background image

33

Jeszcze i więcej nad to wam winszuję

Szczęścia, ktorem was niech Bóg opatruje;

Lecz już i dosyć świętej łaski jego

I opatrzenia mamy niebieskiego,
Bo cóż nam — proszę — morze ugroziło,

Choć nas igrzyskiem swoim zatrwożyło?

Przestało prędko szaleć i swe szańce

Gładko zrównały popędliwe tańce.
A my powodem Panny Oblubieńca

Nie zbłądziliśmy z prostego gościeńca.
Więc już i Roztok oto omijamy
I na wesołe pola wyglądamy,

Jużeśmy tęskność ciężką opuścili,

Już nieprzejźrzane wody przepławili.

Ato już teraz po łąkach kosiarze,
Ato i pilni pracują żynarze

I w oczach naszych niedaleko wody
Stoją z jarzyną rozliczne ogrody.

Cóż nas nie cieszy? A jeszcze wesele

Większe nam Sprawca święty niebios ściele,
Kiedy nas jutro już na zamierzonym
W Lubeku stawi porcie ulubionym".

Więcej nie bawiąc ani szerząc rzeczy,

Wszytkim do koła skłoniwszy się k rzeczy
Ochotnie podniósł do swoich ust czary
A kształtnie pijąc zażywał w niej miary.

Tu twój czas przyszedł, abyś pokazywał,

Koe, jakoś tam w ten czas wykrzykiwał,
Jakieś rękami zaczynał klaskania
Albo nogami czynił kołatania,
Jakoś wlał czerstwe duchy w ciała nasze,
Gdyś nam poświęcał pełną w kolej czaszę.
Miałbym za szczęście i ze wszytkiej miary
Łacniej u ludzi dostąpiłbym wiary,
Gdybyś się jakie Echo ozwać chciało
Tu na tym miejscu, jakoś tam wstawało!
Lecz i wy świadczcie, wysokie niebiosy,
Jako wesołe wszędzie brzmiały głosy,

background image

34

Albo wy, uszy, jakoście się bały.

Gdy was ogromne trąby przerażały!

„Kolejna!" — wszyscy — „kolejna" — i dalej:

„Nalewaj jeszcze! nalewaj!" — wołali,

Z których okrzyków większy pochop brała

Ochota i w tym więcej panowała.
Więc kiedy jeszcze pijany przystąpił

Humor, żaden z nas w hojności nie skąpił,
Owszem już miarkę we wszytkim przebrawszy

A na ostatnie koła nie patrzawszy —

Daliśmy oczy marnej rozrzutności

Od potrzebnej nam zasłonić jasności;

Zgoła — olsnąwszy, jako w nocy, prawie —

Co jeno było prowiantu w nawie

Rozdajem wszystkim spiżarni nie chroniąc

Ani napoju z beczek nie żałując.
Wszytko to radość nasza sprawowana,

Która nas jutro na brzeg stawić miała.

Nawet eksaktor, któremu jest dana

Moc od okrętu płacy wybierania,
Przepasawszy się zwyczajną karboną

Z odkrytą chodził do każdego dłonią
Napominając, aby wczas płacili,

Ponieważ Lubek tylko w ósmej mili;
Inaczej nie miał nikogo wypuścić

Z okrętu, aż się musiał wprzód uiścić.

W czym nie przeczyli ludzie w rozkazaniu,

Ale — aby był kontent w odbieraniu,
Poczęli jedni talarami rzucać,

Niektórzy u swych piniędzy pożyczać,
Aby zupełną kwotę wyliczali
A jemu słuszną monetę oddali.

To gdy się dzieje, wolny Bog w odmianie

Z tak cichej wody czyni kołysanie,
Z wesela — trwogę, a z nieba pięknego
Daje początek płaczu rzewliwego.
Odchylił trochę wiatrom drzwi u skały,
A ony, skoro tylko wyleciały,

background image

35

Czując się w mocy a będąc na woii,

Nie mając wodzy w tej nieszczęsnej doli —

Na morze biega, puszczają zawody

A swym impetem poruszają wody;

Okradszy słońce i niebo z jasności

Swoje roznoszą na ten świat ciemności,

Pod niebem wszędzie, kędy chcą, panują,
A drugim wiatrom bywać rozkazują.
Które z furyją kiedy przyleciały,
Jak jędze z piekła wszytkie zahuczały;
Mrucząc i szumiąc wały wylewają
A piasek z wodą na wznak wywracają.
Tu góra, tu dół, tu przepaść głęboka,
Znowu z przepaści powstaje wysoka
Skała i głową bieżąc ku nam grozi

A innych tysiąc za sobą powozi

Z wielkim zapędem, że też insze wały

Jedne przez drugie na łeb upadały.

Już dzień i drugi przeminął i trzeci,

Czwarty i piąty z większym wichrem leci —

A my miedzy tak strasznemi wodami

Nie wiemy, kędy błąkamy się sami.

Strach nam tkwi w sercu. I to nas bolało,
Że się w okręcie drzewo poruszało,

Przez co się woda we wnątrz zakradała,

Dobywając się zawirtami lała.

Wszyscyśmy tedy oczy na jednego

Gubernatora obrócili swego,
Coby z tym czynić, aby z rozgniewanych
I wichrów i wód wyniść zamieszanych.
On wprzód po wałach, gdzie tylko pierzchliwe
Wiatry i fale chciały nieżyczliwe,
Puścił na sam los tylko Boskiej sprawy,
Aby nas woził sam Sprawca łaskawy.
Lecz gdy się coraz barziej rozpierały
Ściany w okręcie i wody się lały,
Zląkł się Marynarz, aby ciężkie szumy,
Które jak straszne biły w okręt gromy,

background image

36

Kędy wśrzod morza nawy nie rozbiły

I wszytkich razem nas nie potopiły,

Krzyknie z przestrachu: „Miejcie się na pieczy!

Po morzu pływać niebeśpieczne rzeczy!

Niech sam Bóg radzi! ja radzić nie mogę,

Jednak ku zdrowiu tak wam dopomogę:

Lepiej już kędy upatrować skały,
Niż w morzu tonąć miedzy temi wały,
Lepiej się zdrowia spodziewać, niż rybom

Dać się na pokarm albo wielorybom

Stać się pogrzebem i tam w ichże grobie
Mizerne ciała dać pochować sobie;
Aboż tym szturmem kędy zapadniemy
A jakążkolwiek skałę wynajdziemy,
Tam szczęście nasze, jeźli przystęp snadny
Będziemy mieli; a jeśli nieskładny —

Cóż już nam czynić? jeno tam wymierzę

A wątłą stabą na roztręt uderzę.
Wszakże komu Bóg naznaczył żyć więcej,

I między wałów nie zginie tysięcy,

A przecie snadniej u brzegu jakiego

Ratować możem zdrowia wątpliwego."

To skoro skończył, o! jakie łykania,

Jaki wrzask powstał i z płaczem wzdychania!
Jakie lamenty już zgubionych prawie
Ludzi panują w opłakanej nawie!
O Boskie ucho! przez smutne niebiosy
Słysz nasze troski i płaczliwe głosy!
Podaj swą rękę a ratuj tonących!
Ty umiesz cieszyć w Tobie ufających!

Tak jedni mowim, a drudzy padają

Z bojaźni na wznak, ledwie duszę mają
W oziębłym ciele; drudzy się żegnamy
Z sobą i piersi płaczem polewamy
Często się z sobą mile obłapiając.
A smutną radę w głowie swojej mając
Według uwagi Marynarza swego
Wyśliśmy na wierzch okrętu słabego.

background image

37

A tu jakośmy obaczyli zdała
Wyspę, do której pędziła nas fala,
Znowuśmy wołać i płakać poczęli,
Gdyżeśmy tam już okręt rozbić mieli.
Więc tu już patrzym: czyli śmierć, czy życie
Wy, srogie wody, na nas obrócicie?

Wtym bosman woła z masztu wysokiego:

„Nie trapcie dalej serca strwożonego!
Przy tej nas wyspie chce Pan Bóg obronić,
Tu się przed szturmem możemy uchronić.
Widzę, że wyspa kołem się podaje
A na niej gęste zasłonią nas gaje."
To jako wyrzekł, aż wiatrowem bojem
Zagnani — stoim pod skałą spokojem.

Tedy westchnąwszy wszyscy jak więźniowie,

Których na włosku zwykło wisieć zdrowie,
Za ich występki gdy ich na śmierć dają,
A już już pod miecz szyje wyciągają,
— Co sędzia widząc, jeźli się użali,
„Postój!" — zawoła i dekret oddali.
Jaka tam radość! jakie dzięk czynienie,
Gdy śmierć przepuści a da im zbawienie!
Równym sposobem i my zasłużyli
Tysiąc kroć zginąć, bośmy grzeszni byli.
Ale Bóg dobry, nie patrząc na złości,
Wsparł nas swą ręką zażywszy litości.
Któż nie uważy, jako Boskie oko
Wszytkiego dojrzy siedzący wysoko!
Więc się tu bijem w piersi i na wieki
Nierówne łasce jego czynim dzięki.

A jako Wiosna, skoro swoje gaje

Pocznie ubierać w młodociane maje,
W ludziach teskliwość i chłopoty gasi
A swym weselem świat zmartwiony krasi,
Że też i biedne, pracowite mrówki
Z gniazda wychodzą na ciepłe pagórki, —

background image

38

Tak niemniej i nas strachem zmarzłych grzeje

Wesoła wyspa, kiedy w koło wieje
Strapionej nawy a swemi drzewami
Wiatry odbija na stronę z falami.

Czym się weseląc — wszyscy gromadami,

Jak mrówki z gniazda, chodzim nad brzegami.
Tu śliczne widzim klony i dąbrowy,

Tu łąki, tu gaj, tu woda przez rowy
Płynie, a tu zaś porosła murawa
Wonnemi kwiatki, tu zielona trawa,

Po niej się gęsto przechodzą owczarze,

Pasą owieczki grając na fujarze,

Tu zaś po inszych stronach przy gęstwinie,

Miedzy bagniskiem na niskiej rowninie

Igrają sarny z dziatkami małemi
l jako matki wymionami swemi

Karmią maluczkie, do siebie podobne
Skórką i sierchlą, dziateczki swobodne;

Przy nich wodzowie — wysoko trzymając
Rogi — przechodzą głową potrąsając.

Wkoło rzęsiste wrzosy szczypiąc zwali

A wszędzie okiem ostrożnym patrzali

I ledwie co nas przez chrost obaczyli,

Wzbestwiwszy wszystkich w gęstwinę skoczyli.

„Znać przecie bestwą naturę dzikiego

Zwierza" — mowiemy jeden do drugiego.
A wtym — dziwna rzecz — gajewnicy sami
Napadszy na nich swojemi rękami
Jęli ich głaskać i chleb im podając

Wiedli za sobą w piszczałkę igrając.
Właśnie tak zwykli pieszczeni kozłowie,
Abo rozkośni w domach baranowie
Za swemi chodzić wszędzie pasterzami,

Którzy ich karmią z pieszczoty rękami.
Tak te, zwierzęta podobno się znały
Z gajewnikami, że ich tak słuchały.

Więc jeszcze dalej sobie pochadzamy

Miedzy ślicznemi wszędzie dąbrowami,

background image

39

Klonem, grabiną i wszego rodzaju
Rozkosznym drzewem tamecznego gaju,

Miedzy ktoremi były i sadowe

Drzewa i śliczne frukty ogrodowe,
Jabłka, orzechy, gruszki a na górach

Trochę piaszczystych — wino w gronowinach
Gęsto wisiało jeszcze niedojrzałe,

Ale jagody już były niemałe.

Ślimaków też rzecz nieprzejrzana była,

Zgoła się wyspa pod niemi okryła,

Drzewa i trawy zapłowiały niemi;
Z domków wyszedszy chodziły po ziemi,
Które im sam Bóg prawem przyrodzonym
Zbudował kształtem dokoła kręconym;

Czarne z rożkami i ogonki miały,

Jako ich zwyczaj — wszędzie się czołgały.

Tak gdy się rzeczom w nieznajomej stronie

Przypatrujemy a wysokie słonie
Z ciemnych obłoków co raz przeglądało
A przez chmury się twarzą wychylało,
Trafonkiem jakoś miejsce napadniemy
Śliczne na pozór przymiotami swemi,
A te się gęstym drzewem okrążyło
I wirzch nad sobą liściem zasklepiło —
Właśnie jak chłodnik ręką urobiony,
Gdy chrustem zewsząd bywa opleciony,
Albo jak w sadach zwykły się wiśniami
Ganki odziewać i swemi liściami
Czynić poddaszki swój owoc zwieszając
A w ludzkie ręce jagody podając.
W podobnym miejscu i my odpocznienie
Sobie naleźli i miłe siedzenie,
Kędy nas liścia i piękne kaliny
Z wierzchu a zespod kosmate jeżyny
I inne kwiatki wdzięcznie woniejące

background image

40

Cieszą — ku nam się w piękności śmiejące —

I samych siebie prawie w ręce dają
A swym zapachem do siebie zwabiają.
W tym tedy wszyscy miejscu ukochanym,

Naturą samą siadszy zbudowanym,

Puściwszy z głowy wszelkie utrapienia

I wszystkie z myśli zzuwszy sprzeciwienia —
Radziemy sobie, aby wypróżnione
Spiżarnie znowu były nałożone,

Ponieważ dalszą drogę jeszcze mamy,

A kto wie, jakiej pogody zaznamy.

Zaczyni kilka nas do Stokhopu cnego

Idzie po żywność — miasta wesołego.
Za nami drudzy, komu było trzeba,
Idą kupować w drogę sobie chleba.
Naprzód przez gaje, a potym przez pole
Szerokie idziem, gdzie odłogiem role
Jedne leżały, drugie podorane
I broną były dobrze utaczane.
A na niektórych miejscach trochę dalej
Ludzie wesoło śpiewając orali
Kręcąc się pilno na odwrót z pługami
I z młodemi się pasując wołami,
Których więc w jarzmie młoda płochość miece
A pot z oracza robotnego ciecze,
Krople kroplami jak perły padają,
Albo jak rosa z niego wynikają,
Za nim się twardym walą położone
Krojem napował skiby obciążonej
W nich się ruchają i czmerzą robacy,
Które latając wybierają ptacy.

Tak kiedy cicho idziem jako niemi

Na wszytko patrząc w nieznajomej ziemi,
Toż też i Ceres w żniwie swe roboty
I pracowite pokazuje poty,
Pod której rządem ludzie w bujnych gronach

background image

41

Uwijają się z sierpami po stronach.
Pilne dzieweczki wszędzie, jako roje
Żyzne, na polu z parobkami boje
Z ochoty czynią wprzód się uganiając
A w oczach swoich nagrodę stawiając,
Którą im Ceres po pracy dać miała
Tym, których robić ochotnie widziała.
Dziewkom rękoma swemi na ich włosy
Wieńce gotując — kładzie plenne kłosy,
A zaś parobkom dziewki naznaczała,
Które w małżeństwo dać im obiecała.
A tą nadzieją — tak te, jako owi
Karmiąc się — swemu nie dają znojowi
Częstej ochłody, ale pilno snopy
Wiążą a gęste zastawiają kopy.
Skąd nietylko cnych gospodarzow grzeje
Radość, lecz się nam samym serce śmieje
Patrząc na bujne ziemie urodzaje,
Jako je hojnie Bóg święty rozdaje.

background image

42

NAWIGACYEJ MORSKIEJ
ROZDZIAŁ TRZECI

ARGUMENT.

Nauklerowie i niektórzy z Polaków idą do miasta

Stokhopu dla kupienia na dalszą drogę prowiantu.
O których gdy się Prezydent miasta tego dowiedział,
z wielkiej ludzkości swojej prosił ich do siebie, a mając
je w domu swoim pytał ich, skąd się wojny w Polszcze
zjawiły. Tedy Polacy na jego prośbę o początku wojny
kozackiej krotko namieniają. On także wzajemnie
przed niemi świeże a mizerne Króla angielskiego (jako
mu poddani jego głowę ucięli) opowiada fatum.
A potym ochotnie Polaków u siebie traktując, córkom
swoim na instrumentach grać i śpiewać każe; przy
której wesołości że noc nastąpiła, goście u Prezydenta
nocują. Wszakże nazajutrz rano wstawszy i z Fryde-
rykiem się nażartowawszy, który sen swój opowiedał,
Prezydenta żegnają i z upominkami od niego odchodzą.

background image

43

Wtym też już miasto samo nadchadzamy
Stokhop i bramy jego nawiedzamy,
Miasto miernemi wyniosłe gmachami
A czerwonemi pokryte dachami.
W nim kamienice stoją murowane,
Drugie też w cegłę i drzewo wiązane.
Takież w ulicach, takież w koło były
Ratusza, kędy dziewki przekupczyły
I rożni ludzie zwyczajnym towarem
Z niemałem sobie rozmawiając gwarem.
Do tych my idziem przez okoliczności,
Czym prędzej kupić na drogę żywności.
Jakoż kupujem chleba kop pięcioro,
Baranów żywych targujem ośmioro,
Fląder kładziemy i perek pękami,
Piwa z sześcioma płacimy beczkami
I inne rzeczy, czego trzeba w drodze
Do pożywienia — bierzem za piniądze.
Toż Niemcy czynią, toż sami bosmani,
Którzy z okrętu równo przyśli z nami,
Kupują mięso i w beczkach suchary
I każdy żywność płacił do swej miary.
Którą zabrawszy nazad nie mieszkając
Idziem zawziętą drogę przed się mając.

A już tym czasem gdy nas obaczyli

Ludzie, jak na dziw ku nam się tłoczyli
Starzy i widzieć młódź wszytkiego chciwa
I dzieci małe, tak że się okrywa

background image

44

Wszystek plac niemi i w domach podwoje
I z okien oczy wyciągają swoje,
Chcąc się napatrzyć sarmackiego kroju,
Naszych kompleksjej i wszelkiego stroju,
Bo w tamtym kraju w takich nie chadzają
Sukniach, lecz inszy sposób w strojach mają.
Stąd im żupany długo urobione —
Dziwne i głowy u nas ogolone
I krzywe szable z płaskiemi pochwami
A mosiężnemi spięte brajcarami.
Nawet podkowkom niemniej się dziwują,
Jako przybite w botach — upatrują,
Jako kołacą, jako bruk pod niemi
Głosu dobywa, gdy chodzim po ziemi.
Co sobie drudzy palcem skazowali,
Że się przez ciżbę mocą przepychali.

A to gdy doszło Prezydenta cnego,

Który był stróżem praw miasta tamtego,
Wzdjęty ludzkością a przytym rodzaju
Często nie widząc polskiego w swym kraju —
Dobrym sposobem mieszczanow i swoich
Kilku sług posłał w łosie ustrojonych
Prosząc, abyśmy tak dyskretni byli
A ochotny dom jego nawiedzili.
Ta summa rzeczy i te ich oddane
Słowa nam były, z ludzkości posłane.

Co zrozumiawszy — przyjazne prawice

Przyjaznym dajem a ich polityce
Namniej nie przecząc, gdzie idą, idziemy
A z kompaniej Niemców trzech bierzemy
Dla tłomaczenia i aby w tej dobie
Przestrzegali nas, jako począć sobie.
Drudzy zaś nazad do swych pospieszali,
Których mieszczanie sami nie wściągali,
Ponieważ mową i zwyczajnym krojem
I wszelkiem z niemi zarowni są strojem.
Idziemy tedy po wszytkich patrzając
Ludziach i niemniej rzeczy uważając

background image

45

Tamtej insuły — a przed nami wszędy,
Jeśli się sypał gmin w ulicach kędy,
Regimentami drogę uprzątano
I kapelusze dla uczty zdejmano.

A tu już przed swą kamienicą stoi

Zacny Prezydent tak w ludzkości swojej,
Jako w ubierze, jako i w grzeczności,
Będąc w niemałej sług okoliczności —
Ku nam się wdzięcznie i poważnie skłonił,
K temu łacińskich kilka słów wymówił:

„Ktorych-em-prawi —przez ludzkie powieści

I sławne zewsząd zawsze lubił wieści
I których zawsze w uszach moich brzmiała
Sława — a ma chęć widzieć ich żądała,
Teraz ich w oczach i w wnętrznym kochaniu
Mając obecnych — witam w swym mieszkaniu,
Które tym barziej jeszcze ozdobicie,
Kiedy przez progi jego przestąpicie."

Na co my wzajem jego affekt złoty

Płacim — przybrawszy w słowa jego cnoty,
Dając pochwałę jego przystojności
I dank we wszytkim wysokiej ludzkości,
Że taka godność właśnie jest takiego
Godna ze wszech stron kawalera cnego,
Który osobą i urodą k temu
Słusznie prezydent dany miastu temu.

Więcej nie mówiąc do gmachu onego

Idziemy wszyscy barzo wesołego,
Gdzie w przejściu złote miejscami drzwi stały
A na nich siedział Herkules niemały.
W sieni posadzka marmurowa była
Czarna z czerwoną kwadratem mieniła,
Przy kątach szafy snycyrskiej struktury
Stały, a wkoło przyodziano mury
Malowanemi pięknie oponami
Rożnemi wodząc konszt historyami.
Ale jak skoro izbę otworzono,
Którą dwojgiem drzwi na wagach zamkniono,

background image

46

Słońce przez okno ku nam uderzyło

(Gdyż prawie w ten czas z południa schodziło),

Od którego się kiedy rozbijała

Reperkussya a światłem trząsała,

Wszytka się izba w słońce promieniste
Albo jak w niebo ubrała ogniste.

Bo strop kosztownie złotem pozłocony,

Także pawiment jak śkło wygładzony,

K temu i ściany w krańcach oprawione
I w nich obrazy drogo pokoszczone,

Kiedy przez okna promienie pałały,

Wszystkie te rzeczy blask z siebie dawały.

W tej tedy izbie wszytkich nas pospołu

U kamiennego prosił siedzieć stołu.

Zaczym niedługo ceremoniej strojąc

Siedliśmy miejsca swym porządkiem biorąc.

Tu znowu zaczął sam gospodarz mowę

Odkrywszy proszkiem natrząśnioną głowę:
„Taić nie mogę moich uprzejmości
Mając w swym domu polskich krajów gości,
Jednak was proszę (gdy mię tym ućciła
Fortuna, że mi widzieć was zdarzyła) —
Powiedzcie, jakie w Polszcze się zjawiły
Wojny i skąd się boje otworzyły?
Co za przyczyna, że zbroje Marsowe
Kładziecie na się, a wieńce laurowe,
Które wam pokój tak długo mnożyły,
W nieszczęsne wojen kładziecie mogiły?
Początku tylko tej wojny żądamy,
A my mówiących z pilnością słuchamy."

My tak na prośbę: „Ponieważ tak chciwa

Chęć cię prowadzi, skąd ta nieszczęśliwa
Burda — powiemy, lecz, zacny człowieku,
Ruszasz po złotym — miedzianego wieku:
Upadła głowa złota z grzmotem swojem,
Umarł Władysław z kwitnącym pokojem.
Zwiądł i laurus a głowę schyliło
Trophaeum na dół i wieniec spuściło,

background image

47

Gdzie Febus polski na swej lutni grawał,

Skąd Sarmacyą inszym krajom wsławiał —
Zarazem umilkł z brzmiącemi stronami,
Że je przestrzygła Kloto nożycami.

Ledwo co w deski palcem zakołatał

A jasność skrywszy rzewliwie zapłakał

Tak, iż płacz jego poszedszy w niebiosy
Z wierzchu łzom polskiem większej sporzył rosy.

Wszędzie się nocne rozchodzieły chmary,
Kiedy już króla złożono na mary.
Czuje Ojczyzna, jak żałosne było
To Interregnum i co uczyniło,

Bo skoro tylko doszedł kresu swego
Władysław — słońce kraju sarmackiego,
Zaraz w ten tydzień przysięgę złamali,
Którą Ojczyźnie zawsze ślubowali
Nasi Kozacy, że im ufać miała,
Iż jak za murem będzie zostawała,
Dla czego się im granic powierzono
l tam im włości szerokie rozdano.
Polska im matką — nie macochą stała,

Polska im odzież, Polska chleb dawała
I pod jej władzą w Dzikie wypadali
Pola a plony bogate zbierali.

Teraz w swym żalu gdzie ich doznać miała,
Kiedy się smutną żałobą odziała,

Miasto pociechy — łez do łez przydali,
Nadto ją krwawem oceanem zlali
W jejże wnętrzności ręce zajuszone
l szable topiąc żółcią zaprawione;
Tak śliczną jej twarz niestwornie podarli,

A na swych własnych panów gniew wywarli,
Sprzykrzywszy wszytkie nad sobą zwierzchności
Chcieli swawolą dobić się wolności.
Więc pretekst wojny na czerń zarzucili,
Aby się wszyscy o swą wiarę bili
Cerkwie plądrować, które rzymskim prawem,
Stały pod Ojcem świętym i łaskawym,

background image

48

Żydy wycinać, co intraty brali,
Przez miłosierdzia na głowę kazali,
Na co przybrali Chmielnickiego głowę

I jemu dali pułki regestrowe.
A skrywszy ogień swej złości w popiele
Nie szerząc rzeczy uknowanych wiele —

Nagle pod Korsuń w kupie nastąpieli,

Aby niesprawne wojsko zaskoczyli

Naszych kwarcianych. Tu co się trafieło,

Znać, że to Boskie już przejrzenie było,
Którego miarkę świętej cierpliwości

Przepełniliśmy sypiąc nasze złości.

Legło niemało ludzi godnych w boju;
I ten początek stał się niepokoju,

Skąd się wznieciły te rozterki nowe
I wojny z swemi powstały domowe.
A tak gdy zaczął Mars w szczęściu wątpliwy

Siły Kozakom w serce wlewać żywej,

Jeszcze złośliwiej ku bitwie pałają

A szczęściem chciwość swoje podżegają.
Gdy pana niemasz i głowy w swym ciele,
Tym słudzy gorsi, tym złych członków wiele

Ciało mordują swojej własnej Matki

I One drapią wyrodzone dziatki

Bontując włości szerokie w Podolu

I chłopy od jarzm zbierając na polu.
Dali im w ręce osadzone kosy
Na ichże zwierzchnie urzędników włosy,

Żeby i w pańskiej krwi je omaczali
A swoj jad wszytek na nie wylewali —
I Ukrainę, która obfitością
Miodem i mlekiem i wszelką żyznością

Podobna była Ziemi obiecanej,

Od Boga ludziom izraelskim danej —
W nieszczęsne oraz podali ruiny

Mordując wszędzie cnej Korony syny.

Boże im zapłać za takowe złości!
Jest zawsze w niebie plac sprawiedliwości,

background image

49

Widzi Bog ludzie przez niebieskie ściany
A widząc — dekret chowa im pisany

I ich ogarną posępne obłoki

A nam się wróci nasz Febus wysoki
Wesoło z szczęściem obracając koło,
Że twarz Ojczyzna podniesie wesoło,
A oni, co się tak wysoko pnali,
Pod nogi Słońcu będą upadali!

Jakoż to dzieło samemu zachował

Kazimierzowi Bóg, gdy ofiarował
Prawicy jego sceptrum i miecz goły,
Aby nim harde bił nieprzyjacioły
I klejnot jasny na wierzch głowy Jego
Włożył na głowę Królestwa Polskiego
Niezwyciężoną w fortunach Koronę
Poddając państwo Jemu pod obronę.
Czym się Ojczyzna nasza ucieszyła,
Że ciemną z ramion żałobę złożyła.
A w ten czas zaraz Kozacy zadrżeli,
Iż, co już w Polskę dalej wpadać mieli,
Górny animusz nakrywszy pokorą
Pobiegli drogą od Zamościa sporą
Na Zaporoże wzad do Ukrainy,
Chcąc tym odwrotem przeszłe zgubić winy.
Więc na ustępie: Vivat! — zawołali
Nowemu Panu i z dział ognia dali.
Tu już początek rzeczy słyszysz samej,
Cny gospodarzu, którą zawieramy."

Tedy westchnąwszy Prezydent krotkiemi

Rzecze z żałości słowy serdecznemi:
„O gorzkie czasy, o nieba surowe!
Jak rzeczy ziemi przynosicie nowe,
Jakoście światem teraz zamieszały!
Ktoreż was kraje kędy nie doznały?
Wszędzie brzmi wojna, wszędzie błyskawice
Wojen na zwierzchnie rzucacie przyłbice.
Wszakże, Polacy, lub wam dokuczyli

background image

50

Wasi Kozacy, jeszczeście szczęśliwi;
Raczej tą klęską oczy otwieracie,
Jako poddanym swoim ufać macie.
Ale Anglia, ta w sercu swym nosi
Okrutną ranę i ciężki odnosi
Despekt dla Boga i żal niesłychany
Mając w swym państwie okrutne tyrany
Co nie pospólstwo, ale senat sprawił,
Iż na królewską głowę dekret stawił,
Aby się wszyscy krwie jego napili,
Króla swojego niewinnie zabili.
Ciężki to casus i bodaj takiego
Nie było słychać na świecie drugiego!
Długi wiek żalu tego nie ugasi
A taką srogość będą pisać czasy,
Bo krew niewinna, która się rozlała,
Wysokie nieba będzie przenikała.
Lecz cóż już po tym, gdy się nie nagrodzi
To, co za bramę Prozerpiny chodzi!
Mizerne tylko umarłych obchody
Cieszą, gdy jadą przez stygiejskie wody,
A tu na świecie tę pociechę mają,
Kiedy narody śmierć ich wspominają.
Nie mówcież tedy, lubo żal niemały,
Polacy, macie, żeby też nie znały
Insze królestwa większych nawałności
I w cięższej, niż wy, pływali żałości.
Bo insza rzecz jest obłoki poruszyć,
A insza jasne z nieba słońce zrzucić.
A tego, jako przed rokiem doznała
Anglia i tak wielki bol cierpiała,
Snadniej Polacy jej żal uważycie,
Gdy konterfekty tego obaczycie."

Wtym z krzesła powstał i prosił do swego

Pokoju wszytkich co najprzedniejszego,
Odzie w złotych ramach obrazy pałały
A całe ściany sobą okrywały.
Kosztownym konsztem Apellesa cnego

background image

51

I mistrza ręką barzo subtelnego

To złe nieszczęście malowane było

A patrzącemu łzy hojne toczyło.

Tam naprzód widzieć, jako w pałac swego

Fairfax wchodzi króla angielskiego
I Cromwell drugi — herstowie tej sprawy,
Na których ten pan zawsze był łaskawy.
Ci go swym wojskiem zewsząd obtoczyli
I do więzienia porwawszy włożyli.
Co uczyniwszy — dalej o tej zdradzie
Myślą i stroją chytrość w swojej radzie
Fałszywe rzeczy na fałdy zbierając
A fartuch śmierci na to przypinając.

Na drugiej ścianie już się zgromadzają.

Do parlamentu i sąd zasiadają,
Tam wszytkie owe publikują złości:
Nie jego, ale raczej swe chytrości,
Na co pospólstwo ręce wyciągało
A znać „Ukrzyżuj! ukrzyżuj!" — wołało.

Przy parlamencie także malowane

Było teatrum, żałobnym odziane
Suknem po stronach, kędy mnóstwo stało
Wszego pospólstwa a chciwie patrzało
Na swój uczynek — w rękach swych armatę
Gęstą trzymając. Takową zapłatę
Królowi swemu, tę cześć gotowali
Szaleni ludzie i zapamiętali.

Na trzeciej ścianie już wymalowano,

Jako na ściętą króla śmierć wydano.
Lecz wy, płaczliwe w gorzkich łzach Kameny,
Ten żal opiszcie! waszej to jest ceny.
Dość ja żałosny w ten czas zostawałem,
Lub malowane rzeczy oglądałem,
A ci, co na śmierć oczyma patrzeli,
Z Kaukazowej serca skały mieli,
Albo ich tygrys swym mlekiem karmiła.
Albo żelazna gdzie matka zrodziła,
Iż ich nie tknęła w serca ta żałoba,
Kiedy królewska ginęła ozdoba,

background image

52

A zwłaszcza jeszcze, gdy się protestował,
Że niewinnie śmierć od nich podejmował,
Bo na tym miejscu były rysowane —
Jak na nagrobku — te słowa pisane:

„Oto umieram — dan na raz zabity,

Krol nieszczęśliwy, Karol znamię lity,
Którym swojemu państwu życzył wiele,
Póki duch w moim był i miał być ciele.
Świadczę przed Bogiem, żem nie czynił zdrady,
Anim tajemnej ni z kim miewał rady.
W ostatku teraz niech tym światu słynę,
Że od swych ludzi, w tejże wierze ginę,
Z którą mię matka w kolibkę włożyła,
Z tą mię niech weźmie ostatnia i mogiła.
A wy, co mię tak mizernie grzebiecie,
Na sądzie ze mną przed Bogiem staniecie!"

Na czwartej ścianie szaty z siebie składa

I coś do ucha Juksonowi gada.
Potym zdjął z siebie znak patrona swego,
Który zwykł nosić — świętego Jerzego,

A ten odkażał testamentem swemu
W ostatnim żalu synowi miłemu,

Ten upominek życia swego dając

I w nimże pamięć śmierci zawierając.
Nakoniec włosy, iże długie były,
By do prędszego ścięcia nie szkodziły,
Wziąwszy rękoma — pod jamułkę włożył
I tu już na pień swą głowę położył
Do nieba przedtym oczy obróciwszy
A Bogu ducha w ręce poleciwszy.
Gdy ostatecznie westchnął duchem sporem,
Kat mu ciął w szyję śmiertelnym toporem.
Taki był koniec wizerunku tego
W pokoju tamtym Prezydenta cnego.
Który gdy wszyscy wespół uważamy
A o nieszczęściu takim rozmawiamy,
Znowu trzecie drzwi ku nam otwierają,
Z których już żywe gronem wychadzają

background image

53

Konszty nadobne — a te sam urobił
Ręką swą Stwórca i pięknie ozdobił:

Cztery dorosłe córki gospodarza,

Jakich rzadko Bog inszym ojcom zdarza —

Florentyna wprzód, druga Konstancya,
Gryzella trzecia, czwarta Sydonia.

Wszystkie barszczowe z złotem suknie miały,

A na głowach ich włosy się wiewały
Jako pierzcionki w koło utrefione
I złocistemi wstęgami upstrzone,

Ktoremi strusie piorą przywiązano,
A każdej na wierzch drogi kanak dano

Odkrytych piersi, skąd się wydawała
Uroda płci ich i pięknego ciała.
Tudzież za niemi matka postępuje,
Poważna pani, która ich pilnuje,

Jak drogich kwiatków w zielonej młodości,

Pojąc ich sokiem wszelkiej pobożności.
A na ostatku za nią służebnice,
Potym i inne idą domownice,
Między ktoremi sama nas witała
I rękę w rękę gospodyni dała;

Córki zaś przy niej nisko się skłoniły,

Także rękami kredens uczyniły.

Tu znowu nazad Prezydent do swego

Prosi nas z sobą pokoju pierwszego,
Gdzie już tym czasem (gdyśmy się bawili

Tu w tych pokojach) wszytko sporządzili

Dozorni słudzy, którzy pańskie zdrowie
I honor zwykli na swej nosić głowie.
Stoł olenderskim obrusem przykryli,

Potraw i chleba i win nastawili,

Wtym cny gospodarz (nie wiem co takiego,

Czyli to zwyczaj kraju jest tamtego,
Czyli też z wielkiej ku nam uprzejmości

Chcąc nas jak miłych w domu raczyć gości)

Kazał swym córkom, aby wody dały
I służąc ręce nasze polewały.

background image

54

Tedy wnet jedna miednicę bogatą

Wzięła, robioną w muszle, pukle watą,
Druga nalewkę srebrną pięknej cyny
Trzyma — w osobie kutą Meluzyny;
Dwie zaś tuwalnią długą rozciągały —
Snać rąk swych pracą — którą aftowały.
A tak stanąwszy wstydliwie przed nami
Z niskiemi dają wodę ukłonami.
Po której pracy z niemi wszyscy społem
Stoł okolisty zasiedliśmy kołem.
Tam przy milczeniu jak już smacznie jemy,
Na obyczaje i wstyd ich patrzymy,
Który po twarzach kiedy im przechodził,
Nakształt szarłatu romieniec wywodził
Farbując wstydu panieńskiego lice
I nawskroś prawie przechodząc źrzenice,
Które spuściwszy spokojnie trzymały,
Że nigdzie spojrzeć i mrugnąć (nie śmiały.
A jako woda czysta — swe strumienie
Tocząc — naprawia złe ludziom widzenie,
Tak też z panieńskiej wychodząc źrzenice
Wstyd, statek, czystość, jak z jasnej krynice,
Poczciwych ludzi oczy naprawują
I jak słodki zdrój cnotliwym smakują.
Takowe cnoty w tych panienkach były.
Bodaj się takie na świecie rodziły!
Takiego wstydu chrześcijańskie matki
I tego statku uczcie swoje dziatki,
Bo to szpetna rzecz strzelać powiekami,
A statek burzyć mętnemi wodami!

Więc gdy już koniec przyszedł obiadowi,

Gdy słudzy z stołu sprzątnęli domowi
I wszytkie sprzęty przed nami zebrano,
Wina na ten plac gwałtem nalewano
Z rozkazania pana, który się nam stawił
Ludzko a twarz swą ogniem chęci palił,
Iż wszytkie odkrył znaki swej radości,
Że prawie na wierzch wyszły ze wnętrzności.

background image

55

Tu kazał córkom do wesołej sprawy
Muzykę przynieść dla lepszej zabawy.
Którą gdy wzięły, a do dobrej sfory
Nagotowawszy dyskant i tenory
Fraktem przy lutniach i głośnej cytarze —
Grają śpiewając tych panien dwie parze
I głos wywodzą, jak Muzy w Parnasie
Albo jak Febus, gdy gra na Pegasle,
Lub jak Orfeus bijąc w cytrę piory
Zwykł rozweselać wszelkie kreatury.
Tak na [m] ich dźwięki w samym sercu tkwiały,
Że członki wszytkie ledwo nie skakały;
Cieszył się i sam ociec w takiej dobie
A ciesząc wlepił w dziatki oczy obie
Dwoją miłością będąc zwyciężony:
Jedną wrodzoną, a drugą zaś strony
Niemniejszą w gniazdo serca jego tkały.
Kiedy się w uszach jego rozlegały.
Czym się i samo prawie ciesząc słonie
Niemal tam czując prędko gnało konie,
Bo tak nas zwiodły owe wdzięczne dźwięki,
Że nie wiem jak dzień wszedł za swe powieki,
Skąd już noc przodkiem wieczór posyłała
A sama za nim w karocy jechała.
Zaczym i sam czas w tej naszej robocie
Każe dać koniec tak wielkiej ochocie,
I morska droga prawie nas wołała,
Stojąc na oczach — wczasu swego chciała.
Przyszło nam tedy dobranoc powiedzieć
A do złożenia na górny gmach bieżeć,
W którym już stały łoża piżmowane,
Na każdego z nas z osobna usłane
Cienką pościelą, jak śnieg wybieloną
I forbotami rożnemi upstrzoną.
Tameśmy spali, winem dobrze zgrzani,
Leżąc jak w grobie snem na czas schowani.
Nazajutrz rano, gdy z nieba schodziły
Nocne obłoki a zorze wschodziły,

background image

56

Ledwo co uznać dnia białego było;
Wstając gadamy, co się komu śniło
I co kto widział przez sen barzo słodki,
Który zwykł stawiać w oczach śpiącym plotki.
Tedy ze wszech nas Fryderyk niejaki,
Niemiec — powiedział sen przed nami taki:

„Widziałem — prawi — barzo śliczna pannę,

Nad urodziwą piękniejszą Diannę,
Która — wyszedszy z morskich głębokości
W niemałej panien swych okoliczności —
Sama spojśrzodka onych wybieżała
Z białym grzebieniem, który w rękach miała,
I do okrętu przyszedszy naszego
Mnie na swym łonie położy samego.
Zatym grzebieniem moje długie włosy
Tak czesze, że z nich jakieś grzmiały głosy;
A jeśli włosek — czesząc — mi zerwała,
Swoim go pannom na morze ciskała,
Za którym one — jako bełt — latały,
Jedna przed drugą z rąk go wydzierały;
A jako tylko która go dostała,
Do warkocza go swego przypletała.
Potym zaś wziąwszy dzbana niemałego
Na kształt kryształu śkła przeźroczystego,
Wszytkie w ostatku do mnie przybieżały
I wodę z niego na mą twarz wylały
Z niemałym śmiechem w okręcie biegając
Koło mnie i w głos rękami klaska ąc.
Dzban pod nogami memi postawiwszy
Znowu pływały na morze skoczywszy.
Nawet i owa, która mię czesała
Na swoim łonie, z tego się rozśmiała
Co ja ujrzawszy i sam się dziwuję
A owemu się dzbanu przypatruję
Pilnemi oczy, bo był pozłacany
Częścią a częścią pięknie rysowany.
I gdym tak prawie źrzenice weń wlepił
Chyląc się k niemu, alić mię zaślepił

background image

57

Dym, który się jął nagle z niego kurzyć,
Żem musiał przed nim swe powieki mrużyć,

Bo jadowito wszytkich nas okurzył,

A jako chmara czarna się zaburzył.
Potym zaś znowu pszczoły wyleciały;

Jak z ula brzęcząc szeroko latały

Około masztu często zawijając
A w moje głowę żądła swe wtykając,

Skąd miałem przez sen niemały boi głowy;

Nie chciałbym tego we dnie cierpieć zdrowy.
Lecz się nademną owa zmiłowała
Nadobna panna, która mię czesała.

Zaraz na tych miast swą rumianą gębę
Na one moje otwarła potrzebę
I kilka razy co jeno sarknęła,
I dym i pszczoły zarazem połknęła.

Niewiem-że teraz, co to znamienuje

I co mi ten sen sprawić obiecuje.
Wy mi co — proszę — powiedzcie dobrego

I dobrze wróżcie ze snu takowego."

To jako skończył, żartem k niemu gada

Piotr Dzięciołowski i sen mu wykłada:
„Bądź, Frydrych— rzecze—ze wszech miar
wesoły!
Dobrze wroż z panną, dobrze i ze pszczoły.
Pono dla ciebie tu nas morze gnało,
Aby cię na tej wyspie oglądało
W stanie małżeńskiem. I snać z czterech która
Ulubiła cię gospodarska cora;
Sam widzieć możesz, iże cię czesała
I jako męża na swym łonie miała.
Pszczoły — to pewna — gospodarstwo znaczą
I małe dziatki i słodki zysk z praca.
Owe zaś panny, co spoinie pływały
A twoje włosy w swej warkocz wplatały,
Pokrewni będą twojej miłej żony
Mając ku tobie affekt otworzony.
Ty tylko śmiele ojcu uderz czołem —
I dziś cię z żoną obaczym za stołem."

background image

58

Tak z niem żartujem, on się umiezguje

Ciesząc się ze snu; wykład mu smakuje,
Lecz sam tłomaczy lepiej ten sen potym
I nam się w strachu dało widzieć o tym.

Tu już gdy Wyżej słońce się wzbijało,

Gdy w złotym wozie niebo oświecało,
Kiedy różane z nieba zeszły lice
A Tytan na swe wstępował granice,
Ześliśmy z góry dalej nie gadając,
Drogę przed sobą do okrętu mając.
Więc też Prezydent ostrożny w baczeniu
Ujął snać miarki swemu odpocznieniu,
Już się był ubrał, we wszytko gotowy
Wyszedł przeciw nam zdjąwszy czapkę z głowy
I do pokoju prosił nas owego,
Gdzieśmy dnia wszyscy jedli wczorajszego.
Tam nas częstował rożnemi wódkami
I smażonemi w cukrze konfektami.
A wtym przysłano z okrętu naszego
Dając znać, że już dla wiatru dobrego
Czas w drogę jechać, aby przez zabawy
Śliśmy na okręt, poki wiatr łaskawy

Wziąwszy tedy wieść i to napomnienie

Od Marynarza mając w dobrej cenie —
Na tych miast wszyscy spiesząc się wstajemy,
A za tak wielką ludzkość dziękujemy
Prezydentowi, iż „końca żadnego
W nas nie doczeka wielki affekt jego
I kędykolwiek pod słońcem staniemy
I kędykolwiek morzem zapłyniemy,
Twa ludzkość z nami w każdej będzie stronie,
Że i w największym szczęściu nie utonie,
Lub i w nieszczęściu będzie z nami trwała,
Nawet po śmierci naszej będzie stała.
I sama Polska twoje ludzkość wdzięcznie
Przymie i będzie chwaliła ją wiecznie."

Te gdy już od nas wziął Prezydent słowa,

Jego w ostatku taka była mowa:

background image

59

„Niegodzien-em ja przez wszytkie me życie

Takich dzięk wielkich, jakie mi czynicie!
Cóżem zasłużył u was tak dobrego,
Że mię chcecie mieć w pamięci wiecznego?
O wdzięczni goście! już chęci me takie
Wielce ważycie dosyć ladajakie.
Bóg zapłać za to! raczej uprzejmości
Waszej to dzieło — nie mojej ludzkości.
Wszakże się dom mój tym będzie ubogi
Cieszył, że jego ućciliście progi,
Żeście, Polacy, przez nie przestąpili
I mnie, swojego sługę nawiedzili.
Skąd — że was wiatry szczęśliwe wołają
A prosto w drogę żaglom nadymają,
Idźcież szczęśliwi przez wszelkiego boju!
Idźcie a stańcie na porcie w pokoju!"

Tak nas pożegnał a potym wielkiego

Wywieść rozkazał wołu rogatego
W plecionym wieńcu, który był do koła
Głowy urobion z pachniącego zioła.
Czarną miał skórę a nogami śmiele
W drodze idący grzebał jak w popiele;
Przydał do tego dziewięć owiec białych,
Krom wełny w ciele tuczonym niemałych,
A z jedną oddał z osobna jagniątek
Parę, dość tłustych przy dojach bliźniątek.
Nadto darował piwa wystałego
Sporych fas troje, jak olej czarnego,
Żeby i owi, co nad brzegiem stali,
Jego ochotę i ludzkość poznali.
Idziemy tedy nazad swoją drogą
Do naszej braci z pocztą nieubogą,
Którą jak tylko zdała o baczyli,
Niepomału się z onej ucieszyli,
Że tak dostatni prowiant wieziemy
Na dalszą drogę, w którą pojedziemy.

background image

60

NAWIGACYEJ MORSKIEJ
ROZDZIAŁ CZWARTY

ARGUMENT.

Niemców kilkadziesiąt, którzy dla trwóg i szturmów

dalej płynąć morzem nie chcieli, z okrętu wysiada. Z kto-
remi iż też Gotfred, brat rodzony Fryderyków, kom-
panią bierze, wielki stąd żal ma Fryderyk i żałosne
pożegnanie. A tym czasem, jako się okręt opuścił na
morze, wiatr leniwo wiejąc — nocą drugiego okrętu,
w którym Zbigniew Gorayski płynął, blisko doszedł.
Zaczym się Polacy batem na jeden okręt zjechawszy,
miedzy sobą o trwogach, które na morzu ponosili, roz-
mawiają. A mianowicie Gorayski, krotko niepogody
swoje namieniwszy, o szczęśliwej wojnie beresteckiej
(o której jeszcze żaden tarn na ten czas nie słyszał),
jakim się kształtem odprawowała — opowieda.

background image

61

A tak gdy bliżej przychodziem do nawy

A wiatr widziemy w drogę nam łaskawy,

Który powiewał prześlicznym pokojem

Wziąwszy przymierze z pierwszych wiatrów

bojem,

Kiedy już czujem Neptuna lepszego,

Spodziewając się popławu pięknego,

Co prędzej spiesząc — okręt zasiadamy

I ow prowiant z sobą wprowadzamy

Chcąc już uczynić koniec ckliwej drogi

A na bezpiecznym stawić porcie nogi,

A wtym czterdzieści i siedm Niemców społem

Wziąwszy swe wszytkie tłomoki ogółem

Od nas wychodzą — bojąc się dalszego

Obaczyć w szturmach morza szalonego.

Spolnej się drogi z nami wyrzekają

A zsiadszy na brzeg wszytkich nas żegnają

Żal swój słusznemi obrnawiając słowy,

Iż słabe mieli do pływania głowy,

Zaczym po ziemi chodzić w bezpieczności

Woleli, niźli pływać w głębokości.

Tam miedzy temi wyszedł Gotfred młody,

Młodzieniec strojny i pięknej urody,

Brat Fryderyka kochany naszego,

Z matki i ojca spłodzony jednego.

Którego jako miedzy idącemi

Obaczył Frydryk na zielonej ziemi,

Żalem serdecznym będąc pobudzony

Skoczył z okrętu do gromady onej

A przystąpiwszy do brata swojego,

Rzekł miłe słowa z serca uprzejmego:

background image

62

„I ty odemnie, moj bracie rodzony,

Jedziesz? skądże ten affekt rozdzielony
Miłości naszej, affekt — mówię — złoty,
Droższy nad wszytkie skarby i klejnoty?
Przecz mię opuszczasz w tak dalekiej drodze,
Czyli nie ufasz ze mną w Panie Bodze?
Strzeż się ty jak chcesz, gdy Bog nie ubroni,
W każdej nieszczęście ułowi cię toni
I śmierć nietylko tu po morzu brodzi,
Lecz i na wielkich wieżach z kosą chodzi.
Ty mnie — jak widzę — masz za zgubionego,
Że mnie odchodzisz, brata rodzonego!
Ale wzdyć i mnie miłe — jako tobie —
Zdrowie i życia (wierz mi!) życzę sobie.
Którego jeśli ze mną wespół chować
Nie chcesz i mojej miłości szanować,
Przynamniej pomnij na ojca siwego,
Który cię widząc w leciech niedoszłego
Mnie cię starszemu — ująwszy za rękę —
Płacząc staruszek polecił w opiekę.
Także i matka siła łez wylała
Na cię wzgląd mając, kiedy nas żegnała
Obłapiając nas miłemi rękami
Na cię patrzała pilno źrzenicami
Mówiąc, aby cię równo oglądała
Ze mną, jako cię ze mną pożegnała.
Nie pomnisz tego? Jak widzę o miłych
Rodziców miłość niedbasz nic sędziwych
A mnie nieznośny chłopot chcesz uczynić,
Bo mnie — nie kogo — za cię będą winić.
Wiedz tedy o tym, iż im śmiercią będziesz
I swoją wolą w grobie ich pogrzebiesz."

To rzekłszy zamilkł. A ów rozrzewniony,

Jak kwiat różany będąc zawstydzony,
Rzecze ku niemu: „Jeszcze u mej Matki,
Która nas mlekiem karmiła swe dziatki,
Wespół z pokarmem wyssałem kochanie
Ku mym rodzicom, które nie ustanie

background image

63

Nigdy w mym sercu do tchu ostatniego,

Bo cóż mam nad nie kiedy mieć milszego?
I ciebie, jeszcze gdy w pieluchach byłem
A oczy często po tobie toczyłem,
Gdyś mię zabawiał jeszcze maluczkiego
Odtąd poznałem brata kochanego,
Ktoregom chował zawsze w swej miłości
W nierozerwanej z nim żyjąc jedności.

Teraz, że idę ziemią inszą drogę —
Przebacz, bo morzem z tobą iść nie mogę,
Ni mi śmiałości tej natura dała
I mgłość i słabość członków mego ciała.

Sam-eś to widział, gdy morze igrało,

Jak me wnętrzności wszytkie poruszało.
Nuż znowu szturmy, jak mię przestraszyły,

Że na wskroś wszytkie moje przeszły siły;
Bliższym był prawie śmierci niż żywota.
Kto chce, niech płynie, ma szerokie wrota!

Mnie już zaniechaj — a raz wskrzeszonego

Do umierania nie prowadź drugiego.
Ufam w mym Bogu, że się powrócimy

Zdrowo do domu i z sobą ujrzymy.

A jeśliby mię śmierć w drodze potkała
I rodziców mi oglądać nie dała,

Ty bądź szczęśliwy, ty obłap oboje

Ojca i Matkę — dobrodzieje moje!

Jeżliby też zaś (czego Boże wieczny

Zachowaj — proszę przez moj płacz serdeczny)

Ciebie nieszczęście jakie potkać miało,
Żeby cię zdrowia twego postradało,

Jeden przynamniej z którejkolwiek strony —
Lub ty, lubo ja — z nas będzie wrócony
W dom swych rodziców dla onych podpory,

Bo tego ich wiek potrzebuje chory."

Tu jeszcze plącząc Gotfred coś chciał mówić,

Lecz brat od żalu nie mogł się uchronić
W swoim affekcie, gdyż go zaraz bierze
Przez moc, a w silnej tak zawoła cerze:

background image

64

„Praw ty, jako chcesz i gotuj się w drogę,
Ja jednak ciebie opuścić nie mogę.
Zemną jedź, bracie, nie odstępuj brata!
Jeden nam żywot i jedna utrata!"

Co my ujrzawszy — a że to nie k rzeczy

Czyni i jego affekt wyszedł z rzeczy,
Takie zapały w klubę ujmujemy
A zapasy im chodzić nie dajemy;
A osobliwie Olbrycht, człowiek zacny,
Wuj ich rodzony i snąć kupiec znaczny —
Zawołał na nich: „I cóż to robicie,
Że się i Boga i nas nie wstydzicie?
A ty, Fryderyk, w oczach wuja swego
Śmiałeś brać przez gwałt brata rodzonego!
Wiedz o tym, żem wuj, żem wam ociec teraz!
Wielki mi czynisz, Fryderyku, uraz!
Ze mną on idzie, ja go biorę z sobą;
Już więcej wodą nie popłynie z tobą.
Ja zań rodzicom odpowiedać będę,
Matce i siostrom, gdy do dom przybędę —
I zań swe piersi i swą głowę łożę
I na placu się śmiertelnym położę,
Gdyby co było Ale będzie zdrowy,
Włos mu nie spadnie (Bogu ufam) z głowy!
A ty jedź, gdzie chcesz! Szukaj swej fortuny,
Bóg cię niech wiedzie zdrowo w każde strony!"

To jako skończył, Fryderyk jak wryty

Stoi albo jak napoły zabity.
Nie wie, co mówić. Wszakże do pierwszego
Prędko przyszedszy baczenia lepszego,
Jak ze snu westchnął a nie mogąc gadać
Od żalu począł często ręce składać
I łzy hojnemi puścił źrzenicami
Coraz na brata wzglądając oczami.
Tak wszedł na okręt będąc frasobliwy,
My też zaczęli nasz popław wątpliwy.
Rozpiąwszy żagle na masztach wesoło
Sami na wierzchu zasiedliśmy koło

background image

65

Prosząc władnego wszystkich rzeczy Boga,
By na nas jaka nie przypadła trwoga.
Przez psalmy imię Jego wychwalamy

A głośno wszyscy do nieba śpiewamy,
Jako Bóg ze dna morze ugrontował,
Jak je wielkością dziwnych ryb darował,

Jako On w morzu i w niebie panuje,

A jemu wszystko pilnie usługuje.
Takieśmy psalmy na ten czas śpiewali
I temiśmy się wszyscy zabawiali.
A okręt leciał zarownie z wiatrami
Ścinając wały przed sobą piersiami,

Tak iż z nich piana jako soi wstawała

A od staby się jak piasek sypała.
Styrnik roztropny kompasa pilnował,

Jak ma sterować — w nim się przypatrował,

Żeby nie zbłądził z prostej drogi kędy,

Pilnie uważał i poglądał wszędy.

Bosmani zasię i majtkowie mali

Sznury do rejow przypięte trzymali
Dlatego, aby żaglow naciągali

A po dobrym je wietrze obracali.
Z czego nam sporsza jeszcze nastawała
Droga a chwila, która panowała

W lotliwym biegu, tuszyć nam kazała,

Że nam niedługo drogę skończyć miała
Dwadzieścia i trzy — od nieszpornej chwili

Mało i czwartej umknęło się mili —
Ujechaliśmy, nim zorze zagasło
A niebo szarym nocy płaszczem zaszło.

Ale jako nas zwykł kilkakroć mylić

Niestateczny wiatr, tak się i tu schylić
Kędyś na pokój dał z swemi skrzydłami
I z nocą usnął — nie chodząc za nami.
Noc też tym głębsza, od morza ciemnemi
Wszędzie się strojąc obłokami swemi,
Świecące zorze sobą zawaliła
A spokojne nam morze uczyniła.

background image

66

Wtym żagle nasze, co prędko latały,

Spuściwszy na dół skrzydła — osowiały.

Zaczyni nie mogąc przez wiatru żeglować,

Ni jednym krokiem w drogę lawirować,

Mając do śpiących krajów okazyje

Śliśmy, gdzie się śnią nocne iantazyje,

l nie bawiąc się wszyscyśmy posnęli

A sen na oczy barzo smaczny wzięli,

Który nas trzymał nader barzo cudnie,
łże nazajutrz aż samo południe

(Kiedy już słońce rosę osuszyło)

Dopłer nas wszystkich prawie obudziło.
A z wierzchu nawa tak się rozpaliła

Od południowych w ten czas ogniow była,
Iż gdyśmy na wierzch z spodku wychodzili,

Ręceśmy sobie o odrzwi parzyli.
Blask się po wodzie spokojny przechodził
Za promieniami, które Febus wodził.

Jasność nam sama i spojrzeć nie dala,

Gdy się o oczy nasze obijała;

Lecz skoro ze snu oneśmy omyli,
Prędkośmy okręt drugi obaczyli,

Który na staje dobre od naszego
Okrętu stojał dla morza gładkiego

Nic się nie chwiejąc — a na wierzchu stali
Ludzie, co w drogę na nim żeglowali,

W rożnym ubierze stroju niemieckiego,

Także i w sukniach kroju francuskiego,

Między ktoremi było kilkanaście

Widać Polaków, siedzących przy maście.

A ci jako nas wzajem obaczyli,

Na wyższe miejsce przy styrze wstąpili;
Pozdrawiając nas zdaleka wołali
I od radości czapki pozdejmali.
My także ku nim; ale żeśmy sobie
Życzyli gadać z niemi w takiej dobie,
Bat swoj z okrętu kazaliśmy złożyć
A weń usiadszy do nich się przewozić,

background image

67

Gdzie gdyśmy do nich skoro przypłynęli,
Mile nas wszyscy do siebie przyjęli.

Tam był przed niemi wszytkich ludzi czoło

Zbigniew Gorayski, którego około
Słudzy stojali (synowiec wielkiego
Radą w ojczyźnie Pana kijowskiego,
Którego nam śmierć niespodzianie wzięła
A piękny klejnot Koronie odjęła.
Prawie gdy w drogę jechać na traktaty
Miał ze Szwedami, przyszedł do utraty
Swojego zdrowia, a nam — co miał sprawić
Pociechę — zmarszy — żal musiał zostawić).
Więc tedy tego w pańskim animusie
Synowiec — stojąc z piormi w kapelusie
W francuskiem stroju — skoro nas przywitał,
Jak szczęśliwie nam morze służy — pytał.
Myśmy swe strachy i rozpaczy one
I srogie fale morskie poniesione,
Nasze lamenty i płacz powiedzieli
I wszytkie trwogi, któreśmy cierpieli.
A on słuchając, kiedyśmy mówili,
Począł też mówić, skorośmy skończyli:
„Coć i ja — prawi — nie uznał tych złości
I tych nie cierpiał morskich nawałności!
Tać mnie Fortuna — co i was — zachwiała
I taka fala — jak was — turbowała.
Siłaby błędów powiadać mej drogi,
Ktorem ponosił długo przez wiatr srogi,
Siła i strachów, siła narzekania,
Siła i płaczu i ręku łamania,
Które mizerni ludzie wyciągali
A włosy swoje na głowie targali,
Zwłaszcza kiedy się od masztu wielkiego
Reja urwała dla wiatru srogiego
A swym upadkiem w ludzie uderzyła,
Kilka raniwszy jednego zabiła.
Czyli to nie strach? czyli płacz niemały,
Kiedy nas wiatry takie obracały?

background image

68

Już jedni, którzy mieli relikwije

Na sobie nosząc, rwali od swej szyje

A w morze, które okrutnie szalało,
Rzucali, by się przez nie ubłagało;
Drudzy zaś deski sobie najdowali

A do onych się mocno przypasali
Mając nadzieje — (ubroń Boże! żeby
Okręt się rozbił) z gwałtownej potrzeby
Przy owych deskach chcieli się ratować
I jakokolwiek swe zdrowie zachować.
Ktoż i w ostatku wyliczy ich dzieje!
Teraz się drugi z strachu swego śmieje.
Co godniejszego jeżeli nie wiecie,

Powiem wam, bracia, że się ucieszycie,

Powiem szczęśliwość i triumf zrządzony
I pokój w Polszcze nowo uczyniony,
Z którym Fortuna Króla przywitała,
Gdy mu wygraną w polu bitwę dała
Pod Beresteczkiem nad swawolnikami,
Iż uciekając topili się sami

Na złych przeprawach złośliwi Kozacy,

W błotach leżeli gęsto jak robacy.
Ale żebyście kształt wiedzieli wojny,
Powiem wam wszystko, gdy mam czas spokojny:

Gdy już przychodził dzień świętego Jana

Do Sarmacyej kędyś od Jordana,
Dzień sławny wiekom, którego imieniem
JAN KAZIM1RZ KROL za Boskim zrządzeniem
Wiecznie się szczyci, tedy swe staranie
Ugrontowawszy w empirejskim Panie
Monarcha polski, nim fest następuje,
Na drugą stronę wojsko przeprawuje
Przez Styr. A potym, skoro na te sprzęty
Marsowe spojrzał z Olimpu Jan święty,
Nazajutrz w sam dzień Chrzciciela Bożego
Przeszedł za Panem cny pułk Jeremiego
I tam pod niebem, przy uroczystości,
Wielkiego święta używał świątości.

background image

69

Albowiem sam Krol obróciwszy oczy
W niebo, nie chciał nic czynić przez pomocy
Patrona swego, lecz wszystkie fortuny
Do Boskiej naprzód oddawszy obrony,
Niemniej też z wielką ćcią wzywał i tego,
Który chrzcił Boga w ciele zakrytego.
Jakoż nie stracił nic w nadziei, ale
Zawsze go nieba podpierały cale;
To tylko trochę nie bez tęskliwości
Znosił, że nie miał pewnej wiadomości,
Gdzie był Chmielnicki, gdyż co raz to świeży -
A wszystko płonne — język siał awizy.

Naprzód udano, jakoby zebrawszy

Wojsko a o swym Panie usłyszawszy,
Zaraz się dotknął w swe sumnienie zrazu
I wnet obrócił nazad ku Zbarażu.
Potym zaś drudzy prawili inaczej,
Iż mimo idzie Konstantynow raczej,
Nie ku Zbarażu i już z łaski Bożej
Wzad ustępując — barzo sobą trwoży.
Trzeci (a już ci pewnie powiadali),
Iże Kozacy prosto obracali
Pod Beresteczko, a zjąwszy się tęgą
Siłą — mierzają ze wszystką potęgą
Przeciw Polakom i znać wkrótce przyjdą,
Gdyż już od Brodów wszyscy w kupie idą.

Zatym na takie wnetże wiadomości

W wojsku otrąbią, aby w gotowości
Wszystko stawało — a w tej wojska cerze
Książę Jeremi ochotnie straż bierze
Dzienną z swym pułkiem, do której usługi
Także na tę straż przyjdzie z ludem drugi
Zacny Zamoyski i na wszystkich zdanie
Jako Pilades przy Oreście stanie.

Tedy Bestkowski (ach! kto-li go do tej

Jeźli nie dzielność wprawiła ochoty!),
Kiedy odmienne coraz przez pewności
Po wszem obozie siano wiadomości,

background image

70

Sam się na podjazd przeciw Chmielnickiemu,
Aby dał o nim sprawę Panu swemu,
Z książęcej straży chętnie ofiaruje.
Za co lubo to niewdzięczne przyjmuje
Dzięki od swego towarzystwa, ale
Mniej o to dbając — na wyrok się cale
Boski spuściwszy — tak jako się godzi
Bohaterowi — wesoło wychodzi.
Lecz żeby nie on sam tylko ozdobą
Stał się Ojczyźnie i szczycił ją sobą,
Wnet Pan krakowski prosił Jeremiego,
Aby z swej straży wyprawił drugiego
Z panem Bestkowskim dla pewnej nowiny,
Gdzieby Chmielnicki mierzył z Ukrainy.
Zaczym się zdało użyć prace do tej
Poniatowskiego, czeka dzielnej cnoty,
Który acz przedtem zawsze natarczywym
Bywał i mężem w każdej sprawie żywym,
Teraz mu serce truchleć się widziało
I jakoś mu się w tę drogę nie chciało.
A zwłaszcza jeszcze kiedy się ozwała
Z tym kompania, że już inszą miała
Swoją powinność, że na straży stali,
Niesłuszna, żeby na podjazd iść mieli,
Tym barziej chciał uść

od takiej przysługi.

Ale kiedy go książę przez czas długi
Do tego przywiódł: ,,I o mnie nic — rzecze —
I z mego cięcia krew także pociecze.
I was, cni bracia, obaczy zaiste
Z wielką odwagą pole przeźroczyste.
A znać, żebym się nie stał zimnym lodem,
Pójdę z Bestkowskim za Boskim powodem
I niech Fortuna, jak chce, plutę leje,
Mnie ku Ojczyźnie także miłość grzeje
Jako i drugich. Wszakże prawym synem
Ujrzy mię Matka między krwawym czynem,
Gdyż mi się tak zda, że z podjazdu tego
Albo co — da Bog — przyniesiem dobrego,

background image

71

Albo Kozaka na sobie zwiedziemy,
Albo krwią żywot zapieczętujemy."

To skoro wyrzekł, pośli wszyscy zatem

Właśnie jakby się mieli żegnać z światem,
Bo gdy się z pułkiem swoim rozstawali,
Często się nazad — idąc — oglądali.
Ach! serce prorok! A kiedyby jeszcze
Mówić umiało, jako w sobie wieszcze,
Znaćby się wojna przeze krwie toczyła,
Aniby mogił tak kopano siła.

Tedy nazajutrz jeno co na krwawe

Zorze wypędził Febus konie bławe,
Na niespodzianą wnet ordę napadną,
Której wielkości przejrzeć miarą żadną
Nie mogąc — dużo z niemi się potkali,
Lecz że posiłku żadnego inie mieli,
Krwią się oblawszy — aby obwieścili
Swoich o ordzie — nazad obrócili,
Drudzy w rozsypkę. A zatym im w oczy
I druga z boku wataha zaskoczy
I trzecia znowu. Tamże w chwili onej
Opasawszy ich mocno z każdej strony —
Ścielą na placu a Tobie, mój Boże,
(Tu im zrządziwszy wiecznej sławy loże)
Dusze oddają. Czy mniemają pono,
Że niemasz w Polszcze ludzi nad to grono?
Ale przyjdzie czas, gdy wam w oczach staną
I wzajemną wam oddadzą zamianą
Wnetże Polacy. Widzę co za ręka
I jaka pomsta was okrutna czeka!
Bodaj tę klęskę, co teraz robicie —
Na plac padając — sobie obrzydzicie,
Albo sromotnie ucieka [ją]c z boju
Łaknąć będziecie ze wstydem pokoju.

Nie uszło zatym ludzi Bestkowskiego

Więcej tylko ośm — z podjazdu onego,
Gdyż insi wszyscy na placu zostali,
Przez co pamiętnym wiekom pokazali,

background image

72

Iż za ojczyste mężnie czyniąc zdrowie
W łonie swej Matki usnęli synowie.
A orda zatym — które szczęście kędy

Drogę im dało — czyniła zapędy
I swoim trybem (jako czynią radzi)

Na paszą wpadszy nabrali czeladzi

Z naszego wojska, wozów, koni siła;

I ta wieść pierwsza w obóz uderzyła.

Potym tegoż dnia na godzin półtorej

Przed zaściem słońca wypadnie z za góry

Ufiec tatarski i — jakoby razem

Przez szyki przepaść miał z swojem żelazem -
Darsko do wojska parują polskiego

Chcąc popróbować dzieła rycerskiego.

Wtym Koniecpolski, syn niegdy wielkiego

Hetmana w Polszcze barzo szczęśliwego,
Marsowe plemię, mąż z ojca serdeczny,
Ten insult widząc w ordyńcach bezpieczny
Rzecze: „Mój Boże, jak ci, co samego
Imienia ojca bali się mojego,
Teraz Fortunę tak prędko łapają
A jako wilcy do nas się wkradają!
Mnie, Królu polski, mnie, mój Panie drogi,
Każ na szczęśliwe wojny wstąpić progi!
Po mnie obaczysz, jakie szczęście będzie,
Jako się dalej ta bitwa powiedzie."
Zatym jako skra, gdy się ogień wznieci,
Szeroko wszędzie z swym pożarem leci,
Tak on potyczkę bierze na swą rękę
I z częścią wojska bierze w swą opiekę.
Wypadnie żywo ni ogień pałając
A chciwie okiem na ordę patrzając,
Z odwagą zdrowia jak lew mocny w oczy
Ochotnie z pułkiem ku Tatarom skoczy
I mężnie wesprze niemałe ich roty
Krwawego Marsa sprawując obroty.
A lubo gęste — jako grad — padały
Z wierzchu na niego nieochronne strzały,

background image

73

Mniej na to patrzy, ale rozdrażniony

Lew barziej bije — gdzie chce — w każde strony
I nie uważa, jeźli jaka rana

W walecznym boju bywa mu zadana,

Byle on swojej dokazował siły
A przeciwne mu strony ustąpiły,

Tak Koniecpolski, jak może, potężnie

Nieprzyjaciołom daje odpór mężnie
Trzykroć oddając za jeden raz krwawy,

Dla polskiej igra z samym Marsem sławy,

Igra odważnie. A wtym Tatarowie

Śmiertelne biorąc razy po swej głowie,

Gdy już tak silnej bitwy strzymać dalej
Nie mogli, zaraz tył wszyscy podali.

A Koniecpolski jako płomień żywy

Ten obłok dalej burzy nieżyczliwy
I szczęście polskie słońcem męstwa krasi

I one śmiałość wyuzdaną gasi,

Goni pierzchliwe i bije Tatary
I odbiera im wszelakie ciężary,
Czeladź i wozy i konie, co byli
Niedawno przedtym na paszy zdobyli,
Nadto bachmatów ichże własnych wiele

I same brali w trok nieprzyjaciele.
Co jeno chcieli i co się im zdało

Czynić, tego im niebo pozwalało.

I tak z szczęśliwym początkiem powraca

Koniecpolskiego do obozu praca,

Którą i sam Pan i Rycerstwo z chwałą —

Ciesząc się z tego — przymują niemałą.

A gdy tak wszyscy z początku dobrego

Weselili się i szczęścia pierwszego
O dalszym sobie tusząc powodzeniu
Szczęśliwie wróżą, Boskiemu imieniu
Wszystkie swe siły cale poświęcają
I przyszłą bitwę Jego władzy dają.
Wtym też już wieczór zachodził powoli,
Już też i słońce po skrwawionej roli

background image

74

Z purpurowemi swe koło obłoki
Pod sam ocean toczyło głęboki.
Potym modrawa noc zaszła z sygnety,
Które posadził na niebie Bóg święty;
Jak dyamenty i ognie pałały
A przebiegając po niebie igrały
Prawie dając znać, że i same nieba
Za Królem pójdą, gdy będzie potrzeba.
Lecz i krol nie śpi KAZIMIRZ w tej dobie,
Ale uważa, jako począć sobie
Nazajutrz z wojskiem ma dla swej całości,
Aby uzdrowił wszelkie doległości.
Czujny gospodarz myśli, jak szafować
Zdrowiem poddanych i jak uszykować
Najlepiej wojsko na nieprzyjaciela,
Aby przez szkody swoich ludzi wiela
Tę wojnę skończył i swą sławę stawił
I państwo swoje inszym krajom wsławił.

Nazajutrz rano, gdy już niebo swoje

Złotopromienne rozwiło zawoje,
Kiedy już Sędzia w niebie swe wyroki
Ferował patrząc na ten świat szeroki,
Kto miał otrzymać plac bitwy wygranej,
Albo kto miał być precz z pola zegnany —
W ten czas KAZIMIERZ krol się popisuje
I w oczach Boskich wojsko swe monstruje.

Naprzód koronnych synów cne powiaty,

Wspaniałe wojsko godnością i laty,
Członki postawił swej królewskiej głowy
Winszując szczęścia ojczystymi słowy,
Aby dla Polski, swojej własnej Matki,
Teraz czynili kochające dziatki
Jako Jej ciało i prawdziwe plemię,
By Matce upaść nie dali o ziemię.
Więc jeszcze włoży serce do takiego
Całej Korony ciała wspaniałego:
Jeremiasza książę Wiśniowieckie —
Ojczystą miłość i jemu ślacheckie

background image

75

Powiaty przydał i nadzieję sławy
Pewną do jego ordynował sprawy.

A zaś w bok tego szyku szlacheckiego

Postawił ścianę wojska kwarcianego,
Przystojne grono serdecznej Bellony,
Orężem z każdej opatrzone strony.
W rogu zaś tych ścian wojska obojego
Jakoby w węgle budynku jakiego,
Gdzie sam był, środkiem armatę postawił,
I kawalerów tam przy nim zostawił
I cudzoziemskie wojsko barzo cudne,
Strojne, armatne, porządne i ludne;
A tam w ostatku i sam PAN zostawał
I tam w potrzebie ordynans rozdawał.

Niemniej też hetman Pan Potocki zbrojny

Wszego porządku upatrował wojny,
Pułki objeżdżał i chorągwie, które
W szyku już były podniesione wzgorę,
Pilno oglądał i zapalał słowy
Rotmistrzów mówiąc: „O wy, zacne głowy,
Którym tak pięknej sławy powierzono,
Którym chorągwie w opiekę podano,
Odważnie teraz nam stawać potrzeba
Dla świątnic Boskich, dla samego nieba,
Któremu krzywdy uczynili wiele
W kościołach świętych ci nieprzyjaciele.
Teraz wspomnijcie na waszych odwagę
Przodków, a onych piastujcie powagę.
Nie traćcie tego, co wam wiecznie dali,
Co zdrowiem i krwią swą pieczętowali;
Dali wam sławę i złote wolności,
Herby szlacheckie i bogate włości.
Więc-że też przodkom to, coście powinni,
Oddajcie wzajem, ktorym-eście winni
Krwią za krew płacić i bronić ich sławy,
Aby na wieki słynęły ich sprawy.
Bóg nas wspomoże i On sam pogromi
Hardość i swoich złoczyńców poskromi.

background image

76

Wszak nieprzyjaciel jedne głowę niesie,

Którą gdy straci, drugiej nie podniesie.

Nie z Hydrą walczym, ni z Herylem, który
Z zabitej rodził troje dusze skory.
Z rąk naszych—da Bóg!—dla ich wielkiej złości
Upadać będą wielkie nawałności.

Niestraszna orda, choć niezwyciężona

Na polu okiem ani ogarniona,

Jako i kozak dla kłamstwa zmierziony

Namniej nie srogi stoi z onej strony;

I owszem, kiedy wejrzy w swe sumnienie,

Gotowe sobie ma wróżyć zginienie.

Wy tedy bracia, zacna polska młodzi,
W których się cnota dawnych przodków rodzi,

Gdy oto blisko macie krwawych gości,
Czyńcie! Wszak szczęście stoi przy śmiałości!

Ja z wami i żyć i umierać będę

I nie wprzód z konia od tej wojny zsiędę,

Aż co dobrego z wami wespół sprawię,
A rolą w plonie zabitych głów stawię

l krwią napoję z nieprzyjaciół ziemię,

Aby w swej sławie polskie trwało plemię!"

Tak w ten czas Hetman do sławy każdego

Wzywał w nadzieję Mocarza świętego,
A już tym czasem przed wojskiem biegali
Mołojcy na harc i z sobą igrali
Z naszej i ichże wypadając strony
Do siebie — mając plac harcom przestrony.
Każdy z orężem swym biegł do swojego
A z konia zwalił mąż męża dobrego.
Jak się los zdarzył, jako komu padła
Kostka o zdrowie, tak go Parka kładła.
Niejeden Kozak i Tatarzyn — strzały
l broń rzuciwszy — zginął nie bez chwały.

Na co patrzając Mars cieszył się z tego,

A widząc szyki wojska obojego —
Zapaliwszy się i serce skrwawiwszy
Kinął proporcem w tarczą uderzywszy,

background image

77

A swym chłopiętom kazał w mosiądzowe
Trąby zakrzyknąć i bębny wojskowe
Dając znak bitwy. A tu już ku sobie
Strony żarliwe następują obie.

Wtym zacny Biskup i Kanclerz koronny

W ten czas Leszczyński, także nie bez-

[bronny,

Na koniu siedząc między wojskowemi
Błogosławi im słowami świętemi
I obiecuje, że Bóg będzie z niemi
Wojować i stać z swą ręką za niemi.

Zatym na lewe skrzydło co ochoty,

Co potężnych sił i co żywej cnoty
Mieli ordyńcy — to nawalnym razem
Wszystko za Hana krymskiego rozkazem
Na plac wydali, a w prędkim obrocie
Krwawym spływali potem przy robocie
Dużo się siląc w oczach przed swym hanem,
Który stał wespół z kozackiem hetmanem.
Oba tam w ten czas (o czym powiadali
Potym języcy) wojska pilnowali.
Jakoż to pewna, gdyż nad swoje siła
Odwagę orda dość mężnie czyniła
Chcąc swego dopiąć. Ale i tu chwała
I swoja cnota naszych pobudzała,
— Bo skoro Książę z pułkiem Wiśniowieckie
Ochotnie skoczy i pułki szlacheckie
Zarownie przy niem, tedy jak o skałę
Nienaganioną z obudwu stron chwałę
Dużo wspierali, że ta i ta prawie
Partya — w grubej zostając kurzawie —
Widzieć nie było, jak się sprawowała,
Gdyż je wojenna burza okrywała
Hucząc z powietrzem. Nieinaczej jako
Gdy Jowisz niebem zatrząśnie trojako,
Zewsząd tam burze okropne przypadną,
A jasne słońce z Olimpu ukradną;
Sam zaś strzałami ognistemi sieje,
Wtym grad z obłoków i deszcz srogi leje.

background image

78

Równie i w ten czas tak strzelbą jak łukiem,
Dymem, hałasem i gwałtownym hukiem
Ogłuszywszy świat — w bród krew żywą lali
I gęsto na plac ze zdrowiem padali
Na upór idąc z sobą o wygraną
A drogą sławę okupując raną.

Tamże z przodków swych w krwawym dziele

[żyzny,

Rozżarzywszy się miłością Ojczyzny,
Zacny Zamoyski i sercem i sprawą
I niezgaszoną pałający sławą —
Nic a nic w bitwie srogiej nie próżnuje,
Lecz tysiąc śmierci swą ręką sprawuje,
A wskroś marsowe wszędzie nosząc czoło

Bystro przywodzi swoich ludzi koło,

I tam z Jeremim, gdzie większe opały
I gdzie nagęstsze wiatr roznosił strzały,
Mężnie naciera, a z krwawego boju
Złoty buduje majestat pokoju.
Toż szlachta czyni, która przez litości
Swoje za Matkę toczyła wnętrzności.

O! krwi kosztowna, nieoszacowana,
Z koronnych synów na ten czas wylana,

Jak cię szacować? albo twe utraty
Jak będą sławić przezacne powiaty?

Widział tam każdy, jak wesołem czołem

Powiat sanocki i przemyślski społem,
Łęczycki także — odważnie stawali
I jak swą siłą Kozaków wspierali.
Co sam han bacząc — znowu od lewego
Skrzydła część ordy zemknie do prawego,
Aby tym kształtem mógł ściany oboje
Zamieszać i paść sławą oczy swoje.
Więc że i tu krzyk silny wstaje w boju
Ludzi walecznych a praca pokoju
Nie mając we krwi bijących się brodzi,
Aż kołat zbrojny niebiosa przechodzi,
Tu murzow ginie co przedniej szych wiele
I wielka się moc krymskiej ordy ściele,

background image

79

Którzy się nazad — próżno myślić o tem! —
Do Krymu z swoim nic wrócą żywotem.

Jako i w lewym skrzydle dosyć siła

Wojna — nie rodząc — naszych utraciła
Ludzi z powiatów wyżej mianowanych,

Gdyż runął kolos niejeden wybranych.

W książęcym pułku w koniach większa szkoda
Niżeli w ludziach, bo sam Wojewoda

Szczęśliwie wodził; oprócz co liczono
Dwóch towarzyszów, których postrzelono.
Zgoła mierzając w ten czas los fortuny

A upatrując każdej klęskę strony

Nieinaczej się Fortuna stawiła,

Tylko że równo swe szale ważyła,

Bo gdy się bitwa z obu stron toczyła,

Tak tu, jako tu — kosę śmierć zbroczyła.
To tylko jednak nasi otrzymali,
Że Tatarowie z pola precz zjechali.

Przyszło tedy stać aż ku wieczorowi

W szyku ostrożnie naszemu wojskowi,

Aby snać czego swym następem sporem
Nie chciał spróbować Kozak przed wieczorem.

Wszakże, jako noc przyniosła swe cienie,
Wszedł w obóz żołnierz na krótkie wytchnienie.

Nazajutrz znowu w wilią dwóch świętych

Piotra i Pawła, równo w niebo wziętych,
W sam dzień piątkowy, skoro tylko okiem
Po niebie spojrzy Jutrzenka szerokiem,
Zaraz z obozu pułki się ruszyły
I szyki swoje w sprawie zastąpiły.
Które Krol Pan nasz (o! jak niemasz cnocie
Łoża i Panu wytchnienia w robocie!) —
Pilnie objeżdża a klęską i szkodą —
Z cnym czerniechowskim jeżdżąc wojewodą —
Jak prorok groził ordzie i hanowi
I kłamliwemu w wierze kozakowi:
„Ziemio! ach! ziemio! pod przestronym światem
Jak się wnet krwawym okryjesz szkarłatem!

background image

80

Ach! jako pięknej — dla kozackiej złości —

Prędko pozbędziesz swojej zieloności!

Zadrżysz tysiąc kroć, jękniesz razów wiele,

Kiedy na cię raz w dużym padnie ciele

Ten nieprzyjaciel, dla którego i ty

Nie ujdziesz rany [w] wnętrznościach sowitej,
Bo siła mogił, siła grobów w tobie

W niedługiej będą wykopywać dobie.

A znać, że wiele i przez grobów wszędzie

Trupów na placu przewalać się będzie

I pewnie sytym staną ptakom żerem

Za to, iż kiedy pogardzili mirem.

Dziś się wspieni Styr i zmiesza się w rzece

Ludzka krew, kiedy do niego pociecze

I tak w brzegach swych gwałtownie nabrzmieje,

Że się aż na dnie sam Tryton zdumieje!

O! jak wiele ciał i koni popłynie
I jak wiele zbrój z ludem swoim zginie

Rakom ku strawie — wy świadkiem będziecie,

Brzegi Styrowe, kiedy osiąkniecie.
A tej ja klęski i takiej srogości
Jeżeli pragnę, co złote wolności
W rękach piastuję — Ty sam z wysokiego

Nieba znasz, Boże, króla pokornego!
Wiesz serce moje, iż jako od boju
Tak i od wszego nie stronie pokoju
Ale że Twój jest wyrok świętej sprawy,
Aby swą karę brał człowiek nieprawy,
Niechże i w krwawych już nurtach pływają
I sami na się niechaj narzekają.

Wszakże ci ujrzą, co zostaną żywi,
Jako są oni sami sobie krzywi."

To gdy Pan mówi, mgła zatym nadchodzi

A gruby tuman po świecie rozwodzi,
Tak że zaledwie mógł jeden drugiego

Uznać przed sobą dla dymu gęstego.
I dziw, skąd się wziął! czyli go Gorgony

Od Awernowej wyciskały strony?

background image

81

Czyli bagniska przy stygiejskiej tlały
Wodzie a wzgorę fumy wydawały
Coś podobnego? bo nad przyrodzenie
Czuło powietrze piekielne zaćmienie.
A znać te gusła z kozackiej przyczyny
Przez cztery albo pięć trwały godziny.

Potym niedługo wieść przyszła z rumorem,

Iż han z Chmielnickim ruszył się taborem
I z wielką siłą. Jakoż wnetże zmyka
Swego z kozackim naprzód komunika
Tam gdzie i wczora do skrzydła lewego,
A dla strzymania impetu polskiego
Zaraz i tabor i piechotę z góry
Na dół sprowadza ku wiosce niektórej
I onę pali. A potym wydaje
Ordynans swoim wprzód, nim wojna wstaje,
Aby tu jedni harc harcem zwodzili,
A drudzy żeby z wojskiem zachodzili
W tył od obozu, lewemu skrzydłowi
Czyniąc kształt równy w szyku miesiącowi.
Tedy kiedy już z obudwu stron stali
W szyku a tylko harcem się ścierali
(Nierównym jednak, bo naszych wściągano
l walnego im harcu zabraniano),
Przyszło do tego, jako wstępnym bojem
Poczęli się bić, że następem[?] swojem,
Lubo ich nasi dość mężnie wspierali,
Ledwo Tatarzy w tył nie zajechali,
Gdyby czuły Pan, który wszytkie rzeczy
Na pilnej zawsze miał u siebie pieczy,
Temu nie zabiegł. Zaraz bowiem do tej
Książęciu daje ordynans roboty.
Który jak prędko doszedł jego uszy,
Zaraz chorągwie z swego pułku ruszy
I skoczyć każe, a sam prawie z skory
Ledwie nie wypadł pilno jednej góry
Oczyma strzegąc, gdzie han pod te boje
Przy znaku wodził bohatyry swoje.

background image

82

Więc ażeby go mógł jako ku sobie

Książę przywabić w tej Marsowej dobie,
Corychlej zemknął wprzód Kosakowskiego

Podsędka—z sześciu znaków —
bracławskiego,

A za niem zaraz w też tropy nadchodził
Cny Baranowski i swój lud przywodził.
Tam Woyniłowicz, tam Siemaszko skoczy,

Tam i Naurecki — a na same oczy

I cel tatarski stawiając się mężnie
Już z obudwu stron biją się potężnie
Znowu drugie sześć i drugie sześć znowu
Chorągwi książę — dla srogiej narowu

Wojny wysyła. Tudzież nieospały

Lecz prawy piastun przyrodzonej chwały

Zamoyski bieży, a w ostatku swoje

Zdrowie Jeremi dawszy na oboje

Życia i śmierci losy, gdzie gromada

I kędy upór tam z boku przypada

Na Zaporożcow, sam jeden rej wodzi
I cne powiaty ku bitwie przywodzi,
A dalej, dalej pałając w ferworze

Ku kozackiemu obróci taborze.

Tu jaki okrzyk i jakowe grady
I jak się lały skrwawione Plejady —
Nie wiem, jeźli to słońce przez obłoki

Widziało, gdy się zaćmił świat szeroki.

Tak bowiem gęsto Kozacy strzelali,

Że dzień w noc grubą niemal przemieniali,

A wszystek impet na tak cnotliwego,

Na książę nieśli, wodza szczęśliwego.

A on jak światło i między burzami

Wszytko przenikał swemi promieniami,
Nie dając gasić w takowej przygodzie
Swojej jasności żadnej niepogodzie.

Na wszytek ogień, jak w Etnę ognistą
Kurcius, wpada za miłość ojczystą

Serdeczny człowiek, samo serce prawie

Ojczyzny czyni za Ojczyznę żwawie

background image

83

Wespół z Zamoyskim, który tudzież w ciele
Niezwyciężonym bił nieprzyjaciele
Jako Jeremi i jakoby razem

Wszędzie pałali śmiertelnym żelazem

Właśni dwaj bracia — a w pięknej dzielności
Spojeni będąc ogniwem miłości,
Niemal za ręce ująwszy się obie

Przez nieprzyjaciół rum sprawują sobie,

A już się żadną miarą nie uśmierzą,
Aż w tabor z szlachtą odważnie uderzą.

Gdzie siła powiat krakowski potężnie
I sendomirski dosyć czynił mężnie,
Radomski także, gdyż tak pracowali,

Aż część taboru przez gwałt rozerwali.

W który jak wpadli Jeremi z Zamoyskim
Za pozwoleniem z nieba w ten czas boskim —
Rozstrzelili się: tu cny z szlachtą książę,

Tu zaś Zamoyski, przy którym się wiąże
Wielka część wojska, serdecznie się bije
A wśrzod Kozaków nieraz się okryje;

Dla czego sroga w rozwartym majdanie
Z obu stron bitwa niełacno ustanie.
Ledwo tak gęste Ceres żęła snopy
I tak gwałtowne ustawiła kopy,

Ile kozackich trupów napadało
Na plac i ile dusz z nich wyleciało.

O! czegóż miłość przełomać nie może.

Zwłaszcza gdy jeszcze sam Bóg dopomoże!

Łacno tak naszym walczyć było siła,

Gdy miłość w serca szlacheckie wstąpiła,
Która — ich grzejąc — dała im tak wiele
Sił, aby bili swe nieprzyjaciele.

Jakoż to pewna, że na schyłku była

I już ostatniem kołem się toczyła
W ten dzień Kozakom Fortuna niestała,
Gdyby ich orda nie posiłkowała.
Tak bowiem sam han, przy owym ferworze
Naszych wspłonąwszy, zaraz ku taborze

background image

84

Odważnie przywiódł swój lud, aby oni
W ostatniej prawie nie zginęli toni.
Który posiłek gdy Kozacy mają,
Tym barziej, barziej od wozów strzelają.
A przytym orda iż następowała,
Więc tu Książęciu owa się podała
Pogoda, której niedawno pożądał,
Aby się z hanem w potrzebie oglądał.
Skoczy ku ordzie — a na srogie ściany
Bystro Pan bieży niepohamowany
I jako pioron błyskając żelazem
Gromi Tatarów. A tu też tym razem,
Kiedy ordyricow dużo nasi wsparli,
Co wskok Kozacy swój tabor zawarli.
Wtym orda nazad, han sam wskok uchodzi
A rozumiejąc, że jeszcze dogodzi
Swojej imprezie, w onym swoim gniewie,
Jakby miał sławy swojej wesprzeć — nie wie.
Więc tył podawszy, chociaż mu lud ginie,
Jeszcze na prawe skrzydło siła kinie,
Gdzie Krol Jego Mość z pułkami swojemi
I z gwardyami stał cudzoziemskiemi —
Chcąc przychylniejszej i tu z drugiej strony
Prędkiem natarciem spróbować Fortuny.

Ale Krol Pan nasz, mając wojsko w sprawie,

Nie kazał z orda zrazu czynić żwawie,
I owszem im dał bliżej iść ku sobie
Pozwalając im śmiałości w tej dobie.
— Lecz potym, kiedy urmem nastąpili
I pod bok ściany kwarciannej przybyli,
Rozśmiał się Jowisz cnej Polskiej Korony
A mając z sobą ogniste pioruny —
Swą tryumfalną rozwinąwszy szatę
Kazał do ordy wypuścić armatę.
A na ten rozkaz i ziemia zadrżała,
Kiedy ogromne wypuszczono działa.
O! tu Tatarzyn dziurę ciała swego
Ujrzał i poczuł głos Pana grzmiącego,

background image

85

Tak że ich roty i obroty one
Nie wiedzieć, w którą poleciały stronę.

Właśnie tak liścia z drzewa opadają,

Gdy je jesienne wiatry przedymają,

Jak oni lotem tył zaraz podali

A na łękach się chyląc pokładali.

Kwarcianni ich zaś macając po ciele
Tatarów bili i krwawili wiele,
Tak iż się gęste szable wylewały

W rękach sarmackich jako morskie wały.

Snaćby ich był sam Tamerlanes zacny,

Dawny kiedyś han i mąż w boju znaczny

Nie mógł obronić, ale w tej potrzebie

U nas by ujrzał szczęście — nie u siebie.

Dobrze tak na nich! Niech wiedzą, że sprawy
I swych krzywd Jowisz nie prześpi łaskawy.
Tak on kiedyś bił przez niebieskie stropy

Duże gromami o niebo Cyklopy.

I wy się uczcie szanować wielkiego

Teraz, Tatarzy, Jowisza polskiego!

Uczcie! a żadnej przyczyny nie dajcie,

Lecz raczej z Polską w przyjaźni mieszkajcie!

Uszedł tedy han z tej potrzeby, ale

Jaki żal znosił i w jakim zapale
Serce sforcował, ty, Chmielnicki, tego
I świadkiem jesteś i znasz z cery jego,
Ponieważ razem rzucając swe znaki
I przy taborze zginione junaki
W jeden lot z hanem z złej wypadszy toni
Darsko obadwa wścinaliście koni.
Lecz han — nie lekce ważąc tej gościny
(Jeśliż prawdziwe są ludzkie nowiny)
Za twe, Bogdanie, takie traktowanie
Inwitował cię z sobą na mieszkanie.

Noc zatym idzie, a po pracy konie

Swoje Lucyfer w chłód do morza żonie;
Wtym na jasny tor, gdzie słońce chodziło,
Siła obłoków ciemnych nastąpiło.

background image

86

Tedy już nasi po krwiopłynnym znoju

Nie dokończywszy z Kozakami boju,
Jako przestrone pole otrzymali,
Całą noc w polu przy taborze stali
Nieprzyjacielskim i z tej i z tej strony
Wszelkie ich sobą ścisnąwszy obrony.
I cny Jeremi (luboby mógł raczej
Cokolwiek przez noc odpocząć po pracy)
Z placu nie zjeżdża, lecz pod niebem stoi
A straż wszelaka ma w opiece swojej.
Onego nigdy ni ognie ni strzały
I srogie deszcze, które v tę noc lały,
Nie mogły zrazić z ojczystej usługi —
Eneasz czyli, czy Hannibal drugi?"

To mówiąc wstchnął przezacny Gorayski

I dalej prawi: „O! któż z łaski Pańskiej
Nie widzi, że Bóg na nieprzyjaciele
Dodał nam serca, mocy i sił wiele.
Jednakże przecie nie przez klęski była
Ta wojna, bo nam godnych utraciła
W tym razie ludzi." — I tu ich mianować
Przed nami począł i wielu rachować
Tych, co na placu z swym zdrowiem zostali
I za Ojczyznę swoje dusze dali.
Których rycerzow że tu nie mianuję,
Kronikarzom tej prace ustępuję,
Bo takie dzieło obszernej kroniki
I z gór parnaskich godne jest muzyki.
Jakoż, że z niemi stał się wyrok Boski —
Znajdzie się jeszcze w Polszcze Kochanowski,
Który rycerskie wszystkie onych dzieje
Rozlicznym rytmem z Muzami opieje,
Siadszy nad źrzodłem ze krwie rubinowem
Piórem opisze i ogłosi słowem.
A jeśli sobie poważając ona
Trojańskie dzieło nadobna Dydona
W swoim Hektora mieście malowała,
By jego męstwo światu pokazała —

background image

87

Wierzcież mi i wy, coście tak kochali
Ojczyznę, żeście za nie zdrowie dali,
Iż tak kosztowne krwawe wasze prace
Królewskie będą piastować pałace,
Na które cały świat patrzając wszędzie
Cnotę i sławę wasze chwalić będzie.
A teraz niech wam Bóg użycza swego
W wonnych Eliz[j]ach pola rozkosznego!

Ja znowu słucham Gorayskiego mowy,
Który pięknemi rzecz prowadzi słowy

I tu powiada, jako zaś w sobotę
Nieprzyjacielską ścisnąwszy ochotę

Przez trzy dni wojsko nic nie robiąc stało,

Tylko kozackich boków pilnowało.

Lecz nieprzyjaciel będąc zatrwożony

Więcej w swych siłach nie chciał kłaść obrony,

Ale się gryząc tak złożył z srogości,
Iż jako czernieć w wielkiej trwał cichości
I nic nie sierdząc serca nadętego

Koło taboru szańc rzucił swojego.
A zżymając się, gdy już niemal zdrowie

Stracił i ciężką kaźń czuł na swej głowie,

Z desperacyej lubo też z frasunku,

W żadnym nie mając nadzieje ratunku,

Owe psią parę, co i rozum zdrowy
Psuje i w głowie pobudza narowy,

Chlista tym czasem, gdy się w ziemi ryje,

Przez co kiedy go podżegły furyje,

Nie tak z rozmysłu ani jakiej buty,
Jako od trunku zażył rezoluty.
Bo skoro nasi z jednej ześli byli

Góry a na czas z miejsca się ruszyli,
Oni co prędzej ze wszystką potęga

Otwarszy tabor na tę gorę wbiega

Chcąc żywo wyniść z wojennego dźwięku

I z naszych jako wyłomać się ręku.
Czy rozumieli, że pono w tym czasie
Miało co naszym zbywać na Atlasie,

background image

88

Który tę wojnę w ciężkiej szczęścia wadze
Na plecach dźwigał przy Pańskiej powadze?

Lecz nie śpi książę, jak Argus stooki,

Ani mu w pracy lepią powiek mroki,

Lub dzienny upał, lub chłód cierpi w nocy

Na wszystkie jednak trzyma strony oczy,

A nie mogąc cnej nasycić się sławy
Co prędzej z pułkiem bieży do rozprawy
Na zgiełk kozacki i ferwor gotowy,
Który im wlała alchimia w głowy.

Tuż za Książęciem także w wielkiem dziele

Mąż znakomity skoczy z wojskiem śmiele,
Cny czerniechowskiej ziemie wojewoda,
Którego dzielność, męstwo i uroda
Dosyć rycerstwu była okazała,
Gdyż go ta wojna za wielką cześć znała;
On przedtym wojska ojczyste z pilnością
Zawsze objeżdżał z Królem Jegomościa.
Teraz oto tu, gdy się ogień pali,
Kiedy się gęsty trup na trupa wali,
Co wskok przypada i wojującego
Dużo podpiera z ludem Jeremiego,
Tuż i upornych wnet kozaków z hukiem
Skromi i twardym przyciera munsztukiem.
Którzy tak ciężkiej nie mogli znieść ręki,
Karki schyliwszy i smutne powieki
Na dół spuściwszy tył na zad podali
A urmem w szańce swoje uciekali,
Dokąd nim wpadli, wprzód pole zasłali
Trupem, a nasi siła ich nabrali
Z bestwym humorem, bo każdy pojmany
Miał mózg odważną gorzałką nalany,
Tak iż kiedy co prawić naszym chcieli,
Jako smorgońscy niedźwiedzie mruczeli.

A tak już mając w rękach drapieżnego

Zwierza Polacy — patrzą na swojego
Króla i Pana słuchając, co każe
Z niem dalej czynić i jako go skarze.

background image

89

Ale jako Bóg zwykł być dobrotliwy,
Iż gotów kochać wszelki lud złośliwy
Grzech odpuszczając i będąc łaskawy
Zwłaszcza czas ludziom grzesznym do poprawy,
Tak KROL KAZIMIERZ w miłosierdziu Boga
Chcąc naśladować, lubo wielka trwoga
I zguba prawie nad kozakiem stała,
Przecie królewska ręka gniew trzymała;
Czekając swoich poddanych pokory
Nie chciał na zgubę zostawiać ich skory,
Patrzał, rychło swój błąd obaczą srogi
A Panu swemu upadną pod nogi.

Jednak ten naród w ten czas nieużyty,

Pełen zostając myśli rozmaitej —
Właśnie jako wąż szuka ciasnej dziury,
Choćby mu z siebie własnej zbawić skory,
I tu i ówdzie czołgając się miece
A wśliznąwszy się w dziurę precz uciecze,
Tak też i Kozak będąc rozdwojony
I tu i ówdzie szuka z każdej strony
Rady, co czynić? Czy Panu swojemu
Ma pokłon oddać, czy szczęściu jakiemu
Ma jeszcze ufać, czyli w nadętości
I w swej zawziętej ma zostawać złości?
Chytry wąż w radzie dokoła się wije,
A na ostatek — podniozszy swą szyję
Już przez kilka dni sobie rozważywszy
Pokorę za wstyd, za żywot łożywszy
Zgubę dusz swoich, za rycerską sprawę
Ucieczkę wziąwszy i hańbę za sławę —
Uciec umyślił. Więc przez błota one
Przeprawę czyni i wszystkie wniesione
W okop tabory, wozy i wsze sprzęty
Marsowe topi tu naród nadęty.
Nawet i z siebie niemal kładzie skórę,
Gdy w błotach toną chorągwie niektóre
I przy nich ginie moc wojska wielkiego
Dla topieliska i błota srogiego.
Ledwo by tamie tej zrównały gaje,

background image

90

Jaka się grobla z nędznych ludzi staje.

A to gdy czynią Kozacy z pilnością

I z tą przez tydzień biedzą się hardością,
Nie widząc żadnej Krol nasz Pan poprawy
Rzecze: „Długoż tak Kazimierz łaskawy
Będzie na zły lud? długoż pan swojemu
Będzie folgował złemu poddanemu?
Czekam — i długo czekam końca złości!
Dalej nie mogę trzymać cierpliwości.
Czyńcie, co czynić!" — A zatym na one
Skoczą Polacy okopy zrobione
Do szturmu gwałtem; z okrzykiem piechota
I gęsta bieży na szańce [h]ołota.
Kozacy jednak zrazu odpór dają,
Sieką od wałów i z działek strzelają.
Lecz na ostatek, gdy już Chmielnickiego
Z sobą nie mają hetmana swojego,
Który był uszedł kinąwszy buławę,
Trudno przez głowy mieli trzymać sprawę;
Wszyscy się zaraz w rozsypkę udali,
A nasi wpadszy — łby im ucinali,
Bili i siekli i w błota wpychali
I po jęczących Kozakach deptali,
Tak iż Styr prawie ze krwie płynął drugi
I purpurowe wrzały ciekąc strugi.
Żaden w okopach nie został tak zdrowy.
Aby na placu nie miał pozbyć głowy.
I sam nieborak władyka od swego
Ubioru ledwo uciekł kapłańskiego,
Porzucił wszystkie w szańcach aparaty,
Dzwonki i ryzy i kościelne szaty,
Nie ufając swej nieborak świątości
Dodawał skrzydeł nogom i prędkości,
Chcąc naleźć z strachem hetmana swojego
W drodze Bogdana kędyś Chmielnickiego,
Który uchodząc po bitwie przegranej
Z ordą jako zwierz od trzody wyszczwany —
Więcej już nie dał ujrzeć swojej skory,

background image

91

Lecz gdzieś umknąwszy za odległe góry
Nierychło sobie wytchnął z trwogi takiej,
Aż dobrze zagrzał i strudził rumaki.
Zatym kiedy już Mars był ukojony
I nieprzyjaciel na placu zniesiony,
Już przodkiem słynie piękna w Polszcze praca,
Nim się do domu Krol Pan nasz powraca
I to zwycięstwo lecąc w obce kraje
Wdzięczna nowina w uszy ludziom daje.

Takie nam rzeczy Gorayski powiedział,

O których jeszcze żaden z nas nie wiedział.
A wtym proporzec ruszył się nad nami
I począł wiewać obiema piórami.
Tedy się zaraz bosmani rzucili
Do żaglow a wskok kilka opuścili.
Myśmy też także batem do swojego
Okrętu pośli — dla wiatru dobrego.

background image

92

NAWIGACYEJ MORSKIEJ
ROZDZIAŁ PIĄTY

ARGUMENT.

Pod miasto Roztok przypłynąwszy, gwałtowny

szturm na okręt znagła następuje a (co większa) przez
nieostrożność ściana wewnątrz od ognia tleje, z czego
wielki rozruch staje się między ludźmi. Do tego konie,
które były w okręcie, w nocy dno z beczki wybieły
i z niej wodę z wielkim szumem wytoczyły, co ludzie
słysząc a rozumiejąc, że się gdzie dziura w okręcie
uczyniła, na zgubę swoje narzekają. A między wszyst-
kienii najbarziej Fryderyk (kiedy piorun podle okrętu
strzelił) lamentuje i już ojca i dom swój na wieczne
nieobaczenie żegna. Jednakże nieborak, jako Pan Bóg
szturmy uspokoił, za Marynarzem, który szedł do
Roztoka na chrzciny do szwagra swego, z okrętu wy-
siadł i — towary swoje na brzeg wywindowawszy —
przysiągł, że więcej morzem żeglować nie ma.

background image

93

Lecz u nas niemniej także też pracują,

Wszystkie z pilnością żagle rozwięzują
Patrzając na wiatr, który kiedy sporem
Po morzu bieżał w swoim pędzie torem,
Spokojne chwile z morza odbieżały
A przed wiatrem szły niestateczne wały
Z prędkim poskokiem, niosąc powiewanie
Z sobą na nasze ckliwe żeglowanie.
Jedziemy tedy zwyczajnie torując
Drogę a pilnie gościniec prostując.
Lub już noc zaszła i nie widać wiele,
Przecie Marynarz prostą drogę ściele
Swoim rozumem i swojemi znaki
Dobrze kieruje a złe mija ślaki.
Więc noc przez żadnych trwog-eśmy przebyli
I rano wiatry dobre nam służyły;
A o południu, gdy sporo bieżymy,
On Roztok znowu zdaleka ujrzymy,
Od któregośmy przedtym potrwożeni
Musieli błądzić, szturmem zapędzeni.
Jeden go palcem drugiemu skazuje,
A na nieszczęście przeszłe utyskuje
Boże! zachowaj tak okrutnej chwili!
Drudzy ku sobie westchnąwszy mówili.
A rozmawiając — na ono patrzamy
Miasto a bliżej k niemu przyjeżdżamy
I z Iotliwego prędkiej nawy biegu
Roztok mijamy blisko jadąc brzegu.

background image

94

Wtym nam wiatr ustał, jakby go kto schował,

Albo jak ręką mocno zahamował.
A po południu nieba z obłokami
Z wichrem przypadszy nagle i z chmurami
Grzmoty nad światem wielkie rozpuściły,
A błyskawicą kilka kroć rzuciły
Tak, iż aż niebo szerokie zadrżało,
A powietrze się zamieszać musiało
Roznosząc chmury i burze ogniowe
I iskry sypiąc często pioronowe
Albo miotając gęste z grzmotem strzały,
Które z kilku miejsc razem wylatały,
Skąd się największe czyniło trząsanie
Ze dna srogich wód robiąc wylewanie,
Czyniąc po górach bezdenne zakręty,
Jakoby nasze chciały zjeść okręty.
Jeszcze do tego — prze Bóg! ach! dla Boga!
Druga straszniejsza uderzyła trwoga:
Skra jakoś na dno nieostrożnie wpadła
I przez komin się w okręcie zakradła;
Leżąc zdradliwie na odspodniej ścianie
Uczyniła w niej sobie panowanie
Szerząc się z ogniem i bodajby była
Prędko swój płomień na wierzch wyrzuciła,
Gdyby był nie dym, który się już kurzył,
Niebezpieczeństwa tego nam wynurzył.
Krzyknie Marynarz: „Dla Boga! ratujcie!
Towary co wskok, towary wyjmujcie!
Wody dawajcie, bo pewnie zginiemy,
Jeżeli temu wczas nie zabieżemy!"
To jako wyrzekł, wszyscy pracujemy
A rzeczy co wskok w strachu rumujemy.
Jedni na wierzchu wody dodawają,
Drudzy zatloną ścianę zalewają,
Drudzy się darmo do koła kręcili
Niewiedząc w strachu, co sami czynili,
Bo i z rąk drugim wszystko wypadało
A prawie ciało na nich pomartwiało.

background image

95

Wtym jeszcze większa szarga powstawała

I większe wiatry — i barziej się lała
Woda, wielkiemi powstając falami
A wylatując wysoko nad nami.
Czyli to wiatry z sobą wojowały?
Czyli się na śmierć nasze sprzysięgały?
Nie wiem, czy jakie gniewliwe boginie
Chciały nas w takiej zagubić ruinie.
Czy Juno sama, czy z Palladą obie
Na nasze przepaść dały ręce sobie?
Lecz nie z Grecyej wieziem Palladium,
Ni z Kartaginy jedziem do Latium.
Srogie boginie, nie macie przyczyny
Do nas, że chcecie ziemskie gubić syny?
Czemuż nad nami te gniewy czynicie
Albo i okręt czemu nam palicie?
Jużeśmy wszyscy o sobie zwątpili
I zdrowiu swemu więcej nie tuszyli.
Kto mógł do Boga ze łzami serdecznie
Wzdychał oddając jemu duszę wiecznie.

Lecz z pojśrzodka nas życzył barzo sobie

Fryderyk w takiej ratować się dobie;
Prosił gorąco bosmana starszego,
By mógł obronić jako zdrowie jego.
Dawał mu zaraz w ręce odliczonych
Czerwonych złotych sto, w mieszku zamknionych,
l wina beczek starego dwanaście
Także i wełny cetnarow ośmnaście,
Tylko żeby go do brzegu bliskiego
(A było stajow z pięćdziesiąt do niego)
Na bacie odwiózł i na ziemi stawił
I zdrowie jego ze strachu wybawił.
O to go prosił, bojący się trwogi,
A kilka go kroć obłapił za nogi.
A on — trzasnąwszy głową i rękami:
„Czyli nie widzisz — rzecze — co się z nami
Dzieje? jako nas prawie zalewają
Szturmy i barzo z okrętem rzucają?

background image

96

A cóż, gdybym miał bat na wodę złożyć
I ciebie na ląd — jako chcesz — przewozić!
Ledwoby tylko który wał nas rzucił,
Zarazby z nami bat na wznak wywrócił.
Już nie myśl o tym! ja nie pragnę twego
Złota, zażywaj ty dobra swojego.
Raczej w fortunie trwaj jednakiej z nami,
Alboż się niebo zmiłuje nad nami!"

Tak mu powiedział. A z nocą straszniejsze

Szły czarne chmury i — co dalej — większe
Burze z trzęsieniem coraz przemijały
A przemijając ogniami łyskały
Gwałtowne deszcze z siebie wylewając
I barziej morze wichrami mieszając,
Tak żeśmy wszyscy od szturmu wielkiego
Nie mogli naleźć miejsca spokojnego.
Wielom się stało zewnętrzne niezdrowie,
Wielom i bole dokuczały w głowie,
Dlatego iż się okręt barzo kiwał
A jako kaczka z falą podskakiwał;
Która na wodzie gdy swe piórka myje,
Dopiero pływa, dopiero się kryje
Na odspod w wodę ł znowu wyskoczy
Na wierzch i ludziom pokaże się w oczy.
Równie my także raz się ponurzymy,
Raz zaś na gorę wysoko skoczymy
Chwiejąc się barzo w nieszczęsnym odmęcie,
Z czego się rzeczy musiały w okręcie
Wszystkie poruszać i psować ze szkoda
Będąc okrutną potłuczone wodą.
A mianowicie najbarziej nas były
Konie jednego kupca potrwożyły,
Których dla andlu naskupował sobie
I przy zrobionym uwiązał je żłobie
Obróciwszy ich ku środku głowami
Tak, żeby do ścian stały ogonami.
Te tedy nawę barzo rozbijały,
Gdy się na boki onej obalały

background image

97

I na tę, i tę stronę upadając,
Spokojnej stani w okręcie nie mając —
Barzo nas wszystkich były, nastraszyły.
Jakoś w pół nocy dno z beczki wybiły,
Z której się woda nagle szumiąc lała,
Co dla ludzkiego tam napoju stała
(Bo przed słonością wody nie pijają
Morskiej, chyba nią statki pomywają).

Wtym tu z przestrachu pana Kutnowskiego

Czeladnik krzyknie: „Dla Boga żywego!
Dziura już w boku! wiatr już dziurą wieje!
Deska wypadła — a woda się leje!
Bywajcie co wskok, prze Bóg, i ratujcie!
Nad sobą wszyscy sami się zmiłujcie!
Nie próżno wołam, co prędzej bywajcie
A jakokolwiek okręt załatajcie!"

O! jakoż te nas słowa przeraziły!

Prawie przez serce wszystkim uderzyły.
Śmierć już nam tylko sama w oczach tkwiała
A groby wszytkim straszne malowała,
Żałobne wożąc w chude konie kary
I gęste suknem przykrywając mary;
Kosa nad karkiem każdego wisiała
A dusza z członków drżąc już wyniść chciała.
Wrzaski, wołania i krzyki powstały
I białegłowy z lamentem wołały
Dzień i godzinę drogi przeklinając
A na swych mężów wszystko narzekając,
Że ich rękoma swoimi zabili
I samych siebie chcący pogubili.
Mglały niebogi, ale i mężowie
Mieli dość strachu i żalu na głowie;
To żal, iż na nie ich żony płakały,
To strach, że i im plagi dokuczały.
I wszytkim wszytko w głowie się kaziło,
Gdy srogie niebo tak z nami walczyło.
„Toniemy wszyscy i giniem!" — wołamy
A wołający ku niebu patrzamy.

background image

98

Jak bydło rycząc albo jak wilk wyje

Na wiatr ku górze wyciągnąwszy szyje,

Tak my z drapieżnym zwierzem się równając

Prawie wyjemy — napoł umierając.

Drudzy z tym krzykiem w tej nieszczęsnej dobie

Drzwi jak najprędzej otworzywszy sobie

Na wierzch okrętu wychodzim, nędznego

Chcąc jako zdrowia ratować swojego

I rozumiemy, że tym ciężkiej toni

Prędzej się każdy na wierzchu uchroni.

Zaczyni sposobów ratunku patrzamy

A mocno się burt rękami trzymamy,

Bo trudno o swej władzy stanąć było,

Gdyż nas tak morze gwałtownie nosiło.

Wyszedł też także i Fryderyk z nami,

Ale zostawać nie chciał nad burtami.

Głupi szedł sobie osobno do staby,

Gdzie lać najbarziej smutne zwykły Baby,

I tam na ręce wdziawszy rękawice

Usiadł, a mocno ujął się kotwice.

A w tym lamencie bosmani z ogniami

I z gotowemi co prędzej plastrami
Biega, ażeby dziurę zaprawili,
Dla której sami byli się strwożyli.
Lecz obaczywszy, że z łaski świętego
Boga nie było nic niebezpiecznego,
Tylko co z beczki woda się wylała
A trochę na dnie towarów zalała,
Pocieszywszy się i wszech ludzi zdrowie
Przyśli na gorę do nas bosmanowie
I poczęli nas hamować strwożonych
I cieszyć chcieli wielce utrapionych.
Ale zaś niebo z wierzchu nam groziło
I nader głośno na nas się srożyło,
Otworzywszy dom na niebie ognisty
I uczyniwszy widok przeźrzoczysty
Tudzież przed nawą piorunem strzeliło —
O Boże! — dobrze, że nawy chybiło.
Padł z nas niejeden od gromu wielkiego,

background image

99

Niejeden odszedł od rozumu swego,

A morze barziej z grontu się ruszyło

I wałów kilka szkaradnych skoczyło,

Z których najwyższy a prawie szalony,

Na insze głową będąc wyniesiony —

Na same sztabę z impetem wymierzył

I tak potężnie Frydrycha uderzył,

Iże kilkakroć padł na wznak przez głowę;

A drugie wały lały nań surowe

I jako rybę wszystkiego oblały,

Że leżał chwilę jak zapamiętały.

Jednak iż z nami bosmanowie byli,

Przecie go wziąwszy jakkolwiek trzeźwili.

Który przyszedszy do baczenia swego

A bacząc się być gwałtownie zlanego —

W tej swej fortunie ręce załamował,

Włosy rwał, płakał i tak lamentował:

„O, sny okrutne! teraz się jawicie,

Teraz obłudy do mnie przychodzicie!

Ty pierwsza, coś mię grzebieniem czesała —

S t r a c h e m cię zowie — teraześ wleciała

Sroga na moje utrapioną głowę

Biorąc nieszczęsne z sobą Panny owe,

Które się o me włosy uganiały,

A do swoich je warkoczów wpletały.

Te w i a t r e m zowie, zowie i srogiemi

F a l a m i , które oto przed mojemi

Oczami skaczą o me włosy grając,

A strachem serce moje przenikając;

Oblały mą twarz nie dzbanem, lecz wałem

Srogim, którego oto nie strzymałem.

Śmiejesz się ze mnie, Strachu niecnotliwy!

Śmiejesz się teraz, a jam ledwo żywy!

Cóż dalej widzę? oto widzę pszczoły,

Widzę i on dym czarny na kształt smoły,

Kiedy w okręcie skry z ogniem panują —

A ludzie się w nim jako pszczoły snują.

O żądła! w mojej tkwicie teraz głowie

I wy, o pszczoły, brzęczycie surowie.

background image

100

Czegóż już czekam? jeno jeszcze twego,
O gorzki Strachu, kresu ostatniego!
Czekam patrzając, rychło na mnie rękę
Wyciągniesz albo otworzysz paszczekę.
Czekam, rychło mię dusze mej pozbawisz
A ciało moje w który kraj popławisz.
Ale Ty, Sprawco niebieskiego domu,
Czemuś uchylił od mej śmierci gromu?
Lepiej już było w ciało rne wymierzyć
I w moję głowę piorunem uderzyć!
Jużbym był umarł i tych strachów więcej
Nie widział, które pod stokroć tysięcy
Razów na oczy śmierć mi wystawiają
A coraz barziej, barziej dokuczają.
O! szczęśliwy brat i wuj z innych wielą,
Których gdzieś od nas piękne brzegi dzielą,
Których przestrzegło — aby się kajali —
Morze, a tej złej drogi poniechali.
Szczęśliwi wszyscy, co chodzą po ziemi!
Wszystkie rozkoszy idą wespół z niemi,
Wszystek wczas mają, ani ich turbuje
Ziemia, ni do nich falami szturmuje;
Raczej im ściele ku przespaniu trawy
I do wytchnienia z darnią czyni ławy,
A miasto wałów — wody przeźroczyste
Pragnącym daje i krynice czyste,
Które gdy z dziarstwem ze dna wynikają,
Zdrowie i rzeźwość w członkach ludziom dają.
A my tu dla wód nieszczęsnych mdlejemy
Ach! i nieszczęśni mizernie giniemy!
Ochłody niemasz, siły nam ustają,
A że żyjemy — wiatry sobie łają.
O! po wtóry kroć i trzeci szczęśliwy
Brat moj i z wujem, że tej nieszczęśliwej
Chwile pospołu z nami nie doznali
A wczas z okrętu lądem się udali.
Onych dom czeka, oni przywitają
Ojczyznę swoje, w której się kochają.

background image

101

Wuj miłą żonę i małe dziateczki

Szczęśliwie ujrzy jako rownianeczki;

Brat zaś obłapi mile pożądanych

W sędziwych leciech rodziców kochanych,

Obłapi bracią i me siostry lube.

A moje — nie wiem — kto opowie zgubę,

Że oto ginę, by mię zapłakały

Me wdzięczne siostry, które mię nie chciały

W tę drogę puścić do nóg mi padając,

Ustawnie prosząc, często obłapiając.

Jam tak nieszczęsny, żem na ich kochanie

Bynamniej nie dbał i ich obłapianie.

Terazbym pono słuchał ich na wodzie,

Lecz słuchać było lepiej na swobodzie.

Żegnam was tedy, ktorych-em ja wiele

Nad wszytko kochał jako duszę w ciele,

Ojcze i matko! żegnam mój dom drogi

I wszytkie, ktorem przestępował, progi!

Dobranoc, siostry, dobranoc kochane!

Jako lilie, jak kwiecie różane —

Żyjcie, kwitnijcie! a cośmy żyć mieli

Dłużej, mym wiekiem niech was Bóg podzieli!

A wy, nielube — jeźli co umiecie,

Terazże, co chcąc z nami, wiatry, czyńcie!

Niech już nie cierpiem furyj ustawicznych,

Wichrów, bałwanów i wód okolicznych!

S[t]łuczcie już okręt, z każdej strony bijcie,

A ciał się naszych — gdy chcecie — nazrzyjcie!

Albo Ty otwórz po wtóre niebiosy,

Ogromco straszny, i puść swoje głosy

Wziąwszy z nas duszę do siebie na wieki,

Ciśnij na okręt piorun z świętej ręki!"

Tak płacząc poszedł znowu do okrętu

Tocząc się kołem i nie mając szczętu
Sił i nadzieje o swym zdrowiu, ale
Już na śmierć wszytek gotował się cale.

Usłyszał ten głos i lament płaczliwy

Bóg z wysokości, a lud frasobliwy

background image

102

Widząc w okrutnej zewsząd niepogodzie —
Dalej nie każe wielkiej szaleć wodzie,
Ale obłoki i wiatry z wichrami
Samże rozgania i nadto gwiazdami
Niebo przetyka zewsząd szafirowe,
Schyliwszy ku nam swoje święta głowę.
Zatym też prędko jakoś nastąpiła
Chwila pułnocna i dobrze zelżyła
Wiatrów szkaradnych, które, nim dzień biały
Nadszedł, nie mając swej władzy ustały.

My ze dniem równo spojrzawszy ku górze

Jużeśmy żadnej nie ujrzeli burze,
Tylko rybaków — a oni batami
Jeżdżąc sięgają ryb w wodzie sieciami,
Z których niemały połów wytrząsali,
A zbliżając się do nas przyjechali
Pozdrawiając nas. A wtym także z nawy
Nasz Gubernator rzekł do nich łaskawy:
„Wyście z Roztoka? czy nie znacie w mieście
Lub nie słyszycie o moim Herneście,
Szwagrze kochanym? czy zdrowoż on żyje?
Czy w dobrym szczęściu swych lat wieniec wije
I z siostrą moją? gdy się mówić godzi,
Proszę — powiedzcie, jak się im powodzi?"
„I dobrze, prawi, znam — jeden powiedział —
Twojego szwagra. O! kiedyby wiedział
On tu o tobie, dla wielkiej radości
I swoich w domu, których ma dziś, gości
Pewnieby odbiegł, a ciebie miłego
Prosiłby szwagra do domu swojego
Na spolną radość, gdyż mu porodziła
Twa siostra córkę i mile powiła,
O czym Fortuna jakoby wiedziała
Twoja, że cię dziś na ten akt przygnała.
Sam czas i chrzciny czekały cię właśnie:
O — wdzięczny gościu, któż nie widzi jaśnie?"

Tedy on skoczył od wielkiej radości

A nic nie mówiąc, tylko swe wnętrzności

background image

103

Karmiąc weselem, zaraz na bat siada

I już się dalej o Roztok nie bada.

Ale Fryderyk, człowiek utrapiony

Będąc a, mając w oczach brzeg zielony,

Rzecze rybakom: „W nadzieję nagrody

Proszę z tej na ląd przenieście mię wody.

Na wam zapłatę i co jeno chcecie —

Według słuszności odemnie weźmiecie,

Tylko me weźcie z okrętu ciężary

I wszytkie stawcie na brzegu towary."

,,I o to mniejsza" — rzeką. A niewiele

Mówiąc ogromni chłopi w swoim ciele,

Za pozwoleniem dyrektora nawy,

Dotargowali wnet z Frydrychem sprawy

I na swe co wskok wszytek ciężar plecy

Brali i w baty układali rzeczy.

A gdy już wszystko pogotowiu mieli,

Frydrycha i nas kilkanaście wzięli

Wioząc nas na brzeg, na który z pilnością

Patrzym i z wielką płyniemy radością,

A chwaląc za to święte Boga imię

Prędko z tych batów wychodziem na ziemię,

Na której stojąc Frydrych już się kaje

Morzem żeglować i wyrok wydaje

Na się z przeklęctwem bijąc się rękami

Takiemi głosem mówi rzecz słowami:

„Słońce, co wszytko widzisz swoim okiem

Chodząc wysoko po niebie szerokiem
I ty, rozkoszna ziemio w swej śliczności,
Która wydajesz serdeczne wonności,
Na której teraz — człek szczęśliwy! — stoję,
Przejmi te słowa, proszę, w uszy swoje!
Jeżeli potym kiedy się odważę
Na okręt wsiadać i żeglować każę,
Jeśli mię jakie do tego chciwości
I jakie ciągnąć będą łakomości,
Wprzód nim pomyślę, w który kraj popłynąć
Otwórz się, ziemio! i raczej daj zginąć

background image

104

Mnie mizernemu w swej przepaści jakiej,
Niźli mam patrzeć kiedy na strach taki,
Jakiegom doznał. A ty, o wysokie
Słońce, co świecisz i wody głębokie
Swym torem mijasz, niech z tobą zapadnę
Tego dnia i gdzie w ciemności upadnę,
Ktoregobym miał mienić sławę moje
I chciał na morzu rozpiąć żagle swoje!
Wolę, że szpetnym trupem mię zastanie
śliczna jutrzenka, gdy rumiano wstanie,
Niżli mię kiedy znowu, straszne wody,
Tak macie trwożyć i lać me jagody!"

background image

105

NAWIGACYEJ MORSKIEJ
ROZDZIAŁ SZÓSTY

ARGUMENT.

Jan Zawadzki, starosta pucki, do Roztoka wjeżdża,

któremu się mile ludzie zewsząd przypatrując na Salve
jego z murów ognia dają i w przystojnej stancyej, jako
komisarza na traktaty ze Szwedami naznaczonego —
traktują. A wtym niektórych Polaków z tego bankietu
Marynarz na chrzciny do Ernesta, szwagra swego, za-
prasza i na nich ochotnie gości częstuje. Wszakże jednak
ta pociecha w smutek się obróciła, bo Ernestowa, za
przypadkiem paroksyzmow męża pożegnawszy, umarła.
Nazajutrz starosta pucki mieszczanow i akademików
tamecznych wzajemnie częstuje, gdzie pod dobrą myśl
niektórzy z sług starosty puckiego na pole wyjechawszy
z łuku o lepszą strzelają i w zawody o zakład z sobą
puszczają. A tym czasem zmarłą Fruzynę Ernestową do
grobu z processyą niosą. Którą skoro pogrzebiono,
Marynarz do okrętu z żalem powraca.

background image

106

Tak już przysiągszy na niebieskie zorze

Frydrych, iż nie miał nigdy iść przez morze,
Trochę podniozszy wesołego oka
Poszedł pospołu z nami do Roztoka.
Kędy przychodząc — aż pod miastem szyki
Wszech ludzi widziem i małych okrzyki
Dziateczek słyszym, którzy swe igrania
I rożne z sobą czynili biegania.
My się dziwując po sobie patrzemy
A co się dzieje — przyczyny nie wiemy,
Dlaczego by tak w polu ludzie stali
I kogo z wielką chęcią wyglądali.

Aż jednym razem gdy się dziwujemy,

Kilka skarbników czerwonych ujrzemy
Idących prosto do miasta bliskiego,
A herby były z tuzinku żółtego
(Jeleni z żubrzem rogi) wykrojone
I na wierzch wozów pięknie przyprawione.
Po małej chwili znowu obłoczyste
Idą rydwany, przy których ogniste
Złotogorące potrzeby pałały,
Czym kształt i pozór piękny wydawały;
W nich z pięknym statkiem uczciwie siedzieli
Słudzy — a wszyscy bogaty strój mieli.

Za rydwanami już sam w świetnej jedzie

Starosta pucki karocy i wiedzie
Po ludziach oczy pełne wspaniałości —
Pan Jan Zawadzkia w swojej ludzkości

background image

107

Każdemu wdzięcznym i miłym zostaje,
Że z jego twarzy niemal promień wstaje
Pełen jasności, świecąc w obcej stronie
I jego zdobiąc zewsząd pańskie skronie.
Po lewej ręce siedział wedle niego
Imienia godny ksiądz Jezusowego —
Ociec Lowesztejn, mając w sercu skryty
Nazareńskiego herb mile wyryty,
A prawie z twarzy świątobliwej jego
Znać było męża z pułku Ignacego.

Przed niemi zasię ku większej ozdobie

Dwie w sędziwości siedziały osobie,
A za karocą młódź w barwie okryta
Na koniach hasa. Jako gdy rozkwita
Róża a żółty tulipan w piękności
Pełen okrasy bywa i śliczności,
Tak w stroju owi żółtym i czerwonym
Równi zostają kwiatkom ukraszonym,
A na nich łubia i szable pałały
Oprawne i glans z słońcem wydawały.
Dwadzieścia młodzi — naliczyłem wiele
Czeladzi przytym, ale mówić śmiele
O wszytkich mogę, że swoim humorem,
Swoją grzecznością i marsowym czołem,
Strojem, rynsztunkiem — i stu przechodzili,
Gdy się tak pięknie we wszytkim stawili.

Tu też już miasto na wjazd bliskich gości

Oświadczając swe z murów uprzejmości
Komisarzowi na ten czas polskiemu,
Względem traktatów z Szwedem jadącemu —
Ogromne działa z rumorem puścili,
Tak aże słońce fumy okurzyli
I ziemia sama, gdy huk usłyszała,
Z radości raczej, nie z strachu, zadrżała
Ciesząc się z tego, iż cni z Europy
Ludzie prowadzą po niej swoje stopy.
Nawet się Echo samo igrać zdało,
Gdy się kilkakroć sobie odzywało.

background image

108

Cóż w ludziach widzieć! Jakie gotowości

W sercach pałały, jakie ich nowości

Polskich kompleksjej widzieć podżegały —

Świadczą okryte zewsząd miejskie wały

Ludem i gminem i okna zatkane

Ludzkim prospektem, w których przyczesane

Córki i matki pospołu patrzały,

A swą twarz lubo wszytkie zakrywały

Wellami, jednak bystre ich źrzenice

Pnęły się na wierzch wskroś przez jedwabnice

Chcąc się napatrzyć cudzych obyczajów

I ludzi z obcych — w swojej stronie — krajów.

Wtym kilka radnych panów miasta tego

Strojnych stanęło, humoru pięknego,
Przed kamienicą, do której wjeżdżali
Goście i w której swą stancyą mieli.
Co tam za kredens, co za mowy były,
Tego mię polskie Muzy nie uczyły,
Bo coś przystojnie francuskim językiem
Stanąwszy rajcy swym zwyczajnym szykiem
Do Zawadzkiego na ten czas mówili,
Gdy go do owej kamińce prosili.

Zawadzki także francuskiemi słowy —

Z powagą wzniozszy swej wesołej głowy —
Rzecz im zapłacił, czym się ucieszyli
Barziej, że się z niem językiem zmówili.
A tak już przed nim pogodne swe lice
Wesoło niosąc — szli do kamienice,
Która rożnemi była oponami
I złocistemi obita skórami.
Tam piękne konszty w obrazach pałały,
Skąd dawne dzieje widzieć ludziom dały:
Troja gorzała, Pryamus zabity
Leżał, [gdy] Hektor upadł znamienity.
Było i widzieć owo Neronowe
Igrzysko z Rzymem głupie i surowe,
Gdy Rzym zapalił wpojśrzod ciemnej nocy,
Aby nasycił ogniem swoje oczy.

background image

109

Zgoła co widzieć było do piękności

I do pozornej gmachów wspaniałości.

Co do ochoty — i ta wszędzie brzmiała,

Gdy się czeladka miejska uwijała

W kuchniach zwierzynę wszelką saporami

Wskok zaprawując, których odorami

Wszędzie kurzyli, drudzy Falernowe

Wina toczyli w statki Bachusowe:

Sekt i alakant i te, co Francya

Tronki przynosi i te, co Kandya

Z swych jagód tworzy — wszytkich dobywali

Napojów, a wskok wszytko gotowali.

Na tym bankiecie i nam miejsce dano

I jako goście już zasadzać chciano.

Ale że przysłał Marynarz jednego

Bosmana do nas od szwagra swojego
Prosząc na chrzciny, zaczym czas po woli
Mając — czyniemy dosyć jego woli
I tam przyszedszy wdzięcznych ludzi grono,
Których na chrzciny one sposobiono,
Obaczym w izbie pięknie malowanej,
Gdzie prawie same zdały się nas ściany
Prosić do siebie, które jakby w raju
Wonnego w sobie dosyć miały maju.
A pod tym majem siedziały Dryady:
Roztockie panny jak Hamadryady
Włosy spuściwszy rownianki trzymały
W rękach i kwiatki po izbie mietały,
Tak iż na stole, gdzie kto ręką ruszy,
Ogrodem były posłane obrusy,
Pawiment łąką zieloną z kwiatkami
Stał się, gdy kto chciał postąpić nogami.
Czyli-ć Diana tę izbę natkała
Z lasów przyszedszy, aby swój w niej miała
Po łowach pokój? czy Flora z nimfami
Przyszła — po ludziach ciskając kwiatkami?
Jest podobieństwo, że coś nieludzkiego
Być się nam zdało u Hernesta cnego.

background image

110

Sama jakoby ludzką postać brała
Radość, a do nas wszytkich się rozśmiała;
Pięknemi postać okrywszy przymioty
Wszystkich ciągnęła gości do ochoty,
Rożne każdemu dając k sobie wnęty
Rozdawała nam na talerz pasztety,
Pieczone ptastwa, bażanty krajała
Radość — a gwałtem jeść nam rozkazała.
My smacznie jemy i chłodziemy swoje
Upracowane dla dróg naszych znoje
I przy tym akcie nowo urodzonej
Córeczce życzym szczęścia z każdej strony;
Słodkich słów z serca do łagodnej mowy
Biorąc i affekt ku ojcu cukrowy
Niosąc wrożemy siła szczęścia jemu,
Kiedyby Pan Bóg sam chciał być po temu.
On także za to barziej zapalony
Affekt swój ku nam niesie otworzony,
Wina dobrego więcej dawać każe
I pić uprasza — a z ochoty aże
Sam Bachus w ten czas obciążywszy obie
Ręce kuflami — rzechetał się sobie.

To gdy się dzieje, a oto z wołaniem

I z ciężkim bieży baba narzekaniem
Upłakawszy się: „O! moi panowie!
Jużci na włosku naszej pani zdrowie!
Omglała barzo, siły w sobie nie ma,
Oczy zawarła i tchem ani dyma!
Podźcie! ratujcie!" — Tedy zatrwożony
Mąż jak ukropem porwie się sparzony,
Z nim szwagier zaraz i inne poczciwe
Matrony biega barzo frasobliwe
Z nagłej nowiny, a w one łożnicę
Wszedszy, gdzie była, już zsiniałe lice
Jej obaczywszy — serdecznie wzdychają
I pilnie na twarz pobladłą patrzają.
A między niemi najbarziej płakała
Ciotka jej własna, iż rycząc łzy lała

background image

111

Jako bóbr z oczu — a porwawszy one

Rękami swemi usta jej zamknione

Łyżką, coprędzej srebrną rozdzierała

I serdecznemi wódkami ją lała

Pulsy maczając już i orbetanem,

Już alkiermesem i drogiem balsamem

Nozdrze i inne członki smarowała,

Aby niebodze jaką pomoc dała.

Ale hej! trudno Boskie zzuć wyroki!

Bóg, co chce, czyni! próżno świat szyroki

Zdrowiem ma władać! darmo ziółka swoje

Soki i drogie puszczają napoje.

Gdy Bóg koniecznie każe umrzeć komu,

Nic nie pomogą i apteki w domu.

O! i ty, ciotko, próżno serdecznemi

Wódkami lejesz, darmo i wdzięcznemi

Alkiermesami maścisz siestrzenice!

Już, już twarz mieni i bystre źrzenice

Jakoś tępieją, żywa krew odchodzi,

Tylko co martwa śmierć po kościach chodzi.

Atoli jednak trochę roztrzeźwiła

Niebogę ciotka, iż jakby ożyła

Z owej swej mgłości i, lubo piersiami

Barzo robiła, spojrzawszy oczami

Na męża — stękać żałośnie poczęła

A ciężko razów kilkoro westchnęła

I słowa rzekła ostatne w boleści:

„Oto już, mężu, swój wiek śmiertelności

Bogu wypłacam, który siedząc w niebie,

Iż mu się tak zda — bierze mię od ciebie.

Ach! ani miłość, ktorą-m z tobą miała,

Od jego ręki będzie mię wzbraniała.

Lecz gdyby Bóg chciał, jeszczebym życzyła,

Abym jaki wiek z tobą wespół żyła,

Najmilszy mężu! Ale o boleści

Srogie już moje ściskają wnętrzności!

Próżno żyć, widzę, śmierć przemaga moje

Siły i w larwy ubiera mię swoje

background image

112

Kładąc mię w łożu nieskończonej nocy,

Już mi żelaznym snem zawiera oczy.

Dobranoc tedy, dobranoc, serdeczny

Małżonku — mówię już raz ostateczny.

A żem cię - żyjąc - kochała miłego

Jak duszę swoje i część zdrowia mego,

Tedy-ć na ten znak mej szczerej miłości

Zastawę, z moich zrodzoną wnętrzności,

Dwoje dziateczek - zostawiam po sobie

Jak dwie rownianki ku twojej ozdobie,

Oddaję-ć syna, ktoregom karmiła

Sama i lat trzy na rękach nosiła.

Nie uznał matki, jak i ja dalszego

(Ach mnie!) nie uznam szczęścia w leciech jego.

Córkę oto masz, ciało z ciała tego,

Ktorem nie władne — a za ducha mego

Jej żywot tobie z ciałkiem zostawuję

I miłość moje do niej przywięzuję.

Cnotę za drogie daję jej klejnoty

I wszystkie moje składam w niej przymioty,

Bym cię snąć zewsząd osierociałego

Nie odbieżała — męża kochanego.

Z tych mię dziateczek, ile spojrzysz na nie,

Będziesz pamiętał i nie jedna-ć kanie

Pono łza z oczu, gdy na rozkwilony

Ten drobiazg będziesz patrzył z każdej strony.

Ale się nie trap, tylko miej staranie

O nich, a daj im dobre wychowanie.

Dość im uczynisz, kiedy poczciwemi

Napoisz dziatki postępkami swemi.

Sam żyj wesoło, ile dobrotliwy

Bóg będzie chciał wieść, twój żywot szczęśliwy!

Wszak ci nie ginie nic moją osobą!

Masz świat szeroki i szczęście przed sobą;

Czyń, co chcesz, miły! Wierzam, że cnotliwie

Po mnie żyć będziesz." I wtym popędliwie —

Ile już mogła rąk podnieść do niego —

Do siebie głowę przytuliła jego,

background image

113

A po tym znowu na brata spojrzała
I, lubo jej już mowa falowała,
Rzekła do niego: „Szczera cię miłości,
Nie co inszego, na te tu żałości
Do mnie przywiodła, lecz żebyś i moje
Znał k sobie miłość: przez Osoby troje
Tajemnic świętych a Boga jednego
Świadczę, na świecie żem nad cię milszego
Brata nie miała, gdyż między inszemi
Tyś sam jeden był, któryś mą wszytkiemi
Głowę chciał grodzić zewsząd fortunami
I serceś moje karmił pociechami.
Przetoż, gdy stoję już na jednej drodze,
Z twoją miłością w obcy kraj odchodzę,
Odzie mię, o święty, sam poprowadź, Panie!
A ty me, bracie, przyjmi przeżegnanie!"

Tak mówiąc jeszcze coś chciwemi usty

Ciotce rzec miała, lecz już twardoustej
Śmierci wędzidłem będąc powściągnona
Tylko ścisnąwszy śmiertelne ramiona
Musiała milczeć. A wtym na nie drżenia
I na jej piersi uderzyły tchnienia
Ciężkie, że — ledwo kilkakroć ziepnęła —
Nieobudzonym snem nigdy usnęła,
A oczy swoje skrywszy w grube cienie
Martwe złożyła mężowi odzienie.

Teraz, Herneście, teraz ktoby twoje

Widział wnętrzności! Ach, jakie tam boje
Żal z sercem czyni! Jako jadowita
Śmierć bije Miłość! A ona obfita
Uciecha twoja — w co się obróciła,
Kiedy cię teraz żona odstąpiła?
Owe sekreta, owe twoje mowy
I twojej piękność gdzie jest białagłowy?
Ach ci niestetyż! jako wiele krzywa
Tym rzeczom wszytkiem śmierć nielutościwa!
Wszytkiego nie masz, ale masz bol krwawy!

background image

114

Żona-ć zginęła, jednak został prawy

Żal w sercu twoim! Któż nie widział twego,

Albo nie słyszał płaczu rzewliwego,

Kiedyś — jako lew ryknąwszy — o ziemię

Upadł, a często swojej żony imię

Powtarzał mówiąc: „Fruzyna, Fruzyna!

Co za nieszczęsna z rąk mi cię godzina

Dopir wydarła! teraz mię tykacie,

Okrutne nieba, a żadnej nie macie

Nademną łaski! gdzie moja Fruzyna?

Gdzie miła żona? która ją kraina

Teraz piastuje? gdzieście ją podziały,

Nieba, i gdzieście onej miejsce dały?

Ach! serce, serce — gdybyś skrzydła miało,

Tożbyś ty zaraz za nią wyleciało,

Choćby Erebow przelecieć granicę,

A jeszcze ujrzeć swą oblubienicę!

Gdzie, kędy jesteś? Bóg cię żegnaj, moja

Żono stradana! niech ci Bóg pokoja

Swego użycza! nie tegom ja sobie

Życzył, abym cię miał tak prędko w grobie

Chować nieszczęśnik! miałaś jeszcze świata

Zażywać zemną na późniejsze lata

I szczęście widzieć równo ze mną swoje

I dni i wieki miałaś liczyć moje!

Toś miała czynić! a tyś wprzód upadła,

Moja pociecho! jakoś prędko zbladła,

Jakoś zagasła! O! mój Boże święty,

Ponieważ mi już mój przyjaciel wzięty,

Przyjaciel wierny, a snać już takiego

Świat nigdy nie ma na świecie drugiego,

Weź-że już i mnie i te odrobiny

Pospołu zemną — maluśkie dzieciny!

Pocoż mam płakać codzień na tym świecie?

Lepiej, o nieba, że nas pobierzecie!"

Tak płacząc — leżał na ziemi, a włosy
Na głowie targał i swojemi głosy

background image

115

Nieba przerażał, aże się ozwały

W kątach Kameny i wszytkie oblały

Gmachy Plejady, wszędzie się kwiliły

Płacze, a smutki tren swój roznosiły.

Skąd i my wielkiem żalem przerażeni,

Wespół z Hernestem będąc zasmuceni

Pośliśmy prędko od płaczu takiego

Do kamienicy starosty puckiego,

Z której pod wieczór nie wychodząc dalej —

Tameśmy wszyscy krotką noc przespali.

Wszakże jako dzień swym wesołym okiem

Spojrzał rozlicznie nad pięknym Roztokiem,

I sam Zawadzki rozświecił się prawie

Splendorem polskiem, gdy ku swojej sławie
Wszytkich pociągał swoją wspaniałością
I przyrodzoną zniewalał ludzkością.
Om tam wzajemnie za wczorajsze chęci,
Że od mieszczanow tak mile przyjęci
Polacy byli, — kazał kosztem swojem
Kuchnią nałożyć bez mała nie trojem
Bogatszą sumptem, a na zawdzięczenie
Miejskiej ochoty przedniejsze imienie
Rajców tamecznych, nakształt miłych gości,
Prosił na bankiet z uprzejmej ludzkości.
Akademicy także zaproszeni
Przyszli do niego i przedniejszych wzieni
Z sobą studentów, którzy nieco owej
Napoiwszy się auzońskiej mowy
Słowy pięknemi wszystkich winszowali
Fortun staroście, że gdziekolwiek dalej
Pomyśli jeno ł gdzie się mieć będzie,
Sam Bóg i niebo niech go wiedzie wszędzie.
Zatym po takich offertach usiedli
U stołów wszyscy — i potrawy jedli
Nagotowane; każdy do swojego
Smaku, ile chciał, miał co jeść dobrego.
Wszędzie wymyślne potrawy stojały,
A swym odorem do siebie zwabiały

background image

116

Ludzki apetyt i prawie w ostatku

Ledwo na sobie takiego dostatku

Stoły znieść mogły. A potym, gdy sobie

Podweselili w tak ochotnej dobie,

Sam pan Zawadzki wziąwszy kryształowy

Roztruchan w ręce a podniozszy głowy

Wesoło — w kolej poświęciwszy daje
On tronek gościom. A zatym powstaje
Głos melodyej wybornej muzyki
I z trąb ogromnych głośne w uszach krzyki
Ludzkich zabrzmiały, że niemal ulice

I same zdały śmiać się kamienice

Z wielkiej radości. Toż dopiero jako
Likworowy pot wychodził trojako
Na ciepłe czoła, jedni dyskursami
Zabawiali się, drudzy ukłonami,

Trzeci śmiechami, insi się zaś chwieli

A jakoby się już ku spaniu mieli.

Toż i Polacy, kiedy też likworem
Podweselili, nie chcieli z humorem

Swojem próżnować, lecz osiadszy konie
Jechali sobie na szerokie błonie

Pobrawszy łuki, drudzy zaś zostali

W gospodzie, aby większej dodawali

Ochoty gościom. Wszakże jednak tłumy
Wielkie i niemal całe poszły domy
Z miasta za tymi, co w pole jechali
I już do czapki o lepszą strzelali.

Naprzód Gołecki — dobywszy z kołczana

Wereszki — rzecze: „Strzało opuszona
Prędkiemi piory, któraś ze mną w boju
Podczas i w pięknym bywała pokoju
Zawsze chwalebną, teraz, gdy gotowy
Mam cel przed okiem, pokaż co surowy
Mars z tobą umie! Niechaj powiedają
I obce kraje, że też i tu znają
Polaka z łukiem, który celu swego
Pewnie nie chybi. Oto już do niego

background image

117

Prosto tnie strzała!" — A wtym wyciągniony
Szybko łuk puści i tak uczyniony
Cel z czapki wytnie, aż do góry skoczy
Kilkakroć czapka przed ludzkiemi oczy.
Dobrze uderzył — wszyscy wychwalają;
I sami Niemcy, lub takiej nie znają
Strzelby w swym kraju, jednak się cieszyli
Z tego — a wszyscy oczy w nas wlepili.

Toż Krotoszyński — przy romianej cerze

Będąc — ochotnie łuk w swe ręce bierze
I z swej jakoby chlubiąc się Fortuny
Wzywa na ten czas ku pomocy onej:
„Fortuno moja, Fortuno, coś dała
Siła mnie łaski i zawsześ mię znała,
Nie chciej zapomnieć i teraz mnie, ale
Pokaż swój statek w oczach ludzkich cale!
Niech cię odmienną i płochą nie zowia,
Ale stateczną panią i królową!"
To rzekszy strzelił, a strzała leciała
Nad celem górą i luboć nie dała
Czapce po barwie, jednak gdy swe szyki
Nad celem czyni, tę nad kopijniki
Dobrą być strzelcy sobie powiedają
I onej miejsce ku wygranej znają.

Trzeci Chudziński miłość w sobie budzi

I serce słowy takowemi łudzi:
„Serce! wiesz kogo z pojśrzod innych wiela
Doznałoś sobie zawsze przyjaciela?
Wiesz, kto cię cieszył? kto ognie miłości
W twojej zapalał głębokiej skrytości?
Jeśliż te ognie jeszcze nie ustają
I swój żarliwy w sobie polor mają,
Jeśli jest statek, jeżeli nie błądzi
Miłość w affektach, — O! ta, która rządzi
Strzałą miłości, gdy oto łuk złożę,
Niechaj mi Wenus ciągnąć dopomoże!"

Tak puścił strzałę. Lecz jakoś z cięciwy

Krzywo puszczona — swój bieg nieżyczliwy

background image

118

Pohamowała nie dobiegszy celu,
Czym ludzi śmiechu nakarmiła wielu.

Czwarty Krzyszof Brant, posmuknąwszy sobie

Ręką a oczy wyciągnąwszy obie
Równo z cięciwą: „Tak mi więc mówili —
Rzecze — rodzicy, gdy mię urodzili:
— Celu na świecie nie masz pewniejszego
Nad śmierć, ta sama nie minie każdego.
Zrodziliśmy cię, żyj tedy cnotliwie,
Synu, abyś w cel ugodził szczęśliwie! —
Co jeśli dobrze rodzicy mówili,
Na tę ich prawdę — patrzcież, że w tej chwili
W cel zaraz trafię!" — To mówiąc wymierzy
W czapkę i prosto w nię grotem uderzy.
A wtym — dziwna rzecz! — cięciwa, co

[brzmiała,

Jeno co strzelił, zaraz się spadała
I róg z majdanu wyprysł głębokiego.
Hej! co za znak był z strzelania takiego!
Co to za wróżka? jaka prorokini
Twojego fatum? i co za bogini
Tej-ć nie przecięła, przezacny młodzianie?
Powiedz o swojem szczęściu jakie zdanie!

Aleć ja pono tchnę piersiami swemi

I wróżyć będą z Sybillami memi
Chociaż po czasie, co się z wami stało,
Zacni młodzieńcy! A naprzód z niemieckiej
Ziemie wróciwszy Samuel Gołecki
Do Europy kraju ojczystego —
Odnowił w sobie Marsa wrodzonego,
Gdyż na usługę Polszcze podburzony
Mężem się czując — został poślubiony
Samej Bellonie, tak iż wszytkie swoje
Siły i krwawe ofiarował znoje
Czasom wojennym, w których jak był stały
Albo co umiał, niechaj jego chwały
Bellona świadkiem będzie czasu swego
I męża powie ludziom serdecznego.

background image

119

Dosyć mnie na tym, że to rokowała
Strzelającemu pod Roztokiem strzała.

Krotoszyński zaś, powodem Fortuny

Swojej przybywszy do dom z obcej strony,
Wstąpił na stopień już nie świecki, ale
Gdzie świeci Febus w słonecznym opale,
Górnego sięgnął Olimpu rękami.
Księdzem zostawszy usiadł nad księgami,
Aby snać zawsze swemi pacierzami
Wzgorę podlatał i błagał modłami
Ustawnie prosząc a Boga wielkiego
Piastując w ręku — wielbił imię Jego.
Dosyć zaprawdę Fortuna mu dała
I gorą jego prosto poszła strzała.

A z twojej wróżyć jako będę strzały,

Panie Chudziński? co za fata chciały,
Żeś w cel nie trafił? Widzę, że w miłości,
W ktorej-eś ufał, nie masz stateczności.
Jakoż mi szepcąc Muzy zatykają
Twarz swoje, a śmiech w sobie utulają,
Że gdyś ty jechał w tę tu cudzą stronę,
Twą pannę inszy wziął sobie za żonę,
Onę, co tobie nieraz ślubowała,
Że nad cię męża inszego nie chciała
I na te słowa nieraz ręce swoje
Dała chcąc z tobą święte żyć pokoje.
Ty — stąd wróciwszy — mniemasz, że na gody
Trafisz, a z panną już inszy pan młody!
Już i wesele i cukry pożyli,
Tylko co jeden żal ci zostawili,
I toć to pewnie strzała znać dawała,
Że twoja miłość przed celem paść miała.

Brant zaś do domu będąc powrocony

Doznał łaskawszej nad sobą Junony,
Bo jeśli kogo w żenię oszukała,
Onemu jednak słowa dotrzymała
I poczciwą mu z Stolińskich matronę
Za dożywotnią poślubiła żonę.

background image

120

Ale cóż potym, kiedy jakieś fata
Krótkie w małżeństwie zrządziły mu lata.
Tylko rok jeden — czego się żal, Boże!
Że więcej nie żył! Ale któż nie może
Teraz wywrożyć, że mu o tym brzmiała
Cięciwa, gdy się w Roztoku zerwała?
I on łuk, który spadał się w majdanie,
Jakoby mu rzekł, iż za rok ustanie
Twa siła, gdyż śmierć za swój cel ubity
Odda-ć, niebożę, raz za raz sowity!

Dotąd Sybille o tym powiadały,

Na co swojemi oczyma patrzały;
Teraz Pegasus, dawszy mi napoju
Słodkiego zażyć z wybitego zdroju,
Tknął mię kopytem , abym cisnął krzywe
Łuki a pisał zawody pierzchliwe,
Jakim je kształtem tarn odprawowali
Młodzieńcy z sobą, gdy się ubiegali.

Pierwszy Brant osiadł bachmata płowego,

Kosa z przedziałem była u którego
Długa, sam zaś koń na obiedwie strony
Darski i w biegu bywał doświadczony.
Gołecki siedział na swym wołoszynie,
Który pilnował, gdzie tylko pan kinie,
Tam wszytek stanął, luboli małego
Pan zagrał tańca, luboli wielkiego —
Gotów był skakać. Potym Krotoszyński
Wsiadł na koń chyżo srokaty, mirzyński,
Który wrodzoną miał cnotę do tego,
Iż kiedyś ścigał Pegaza bystrego.
Chudziński także na swym donajczyku
Hasał i skakał w złocistym rządziku.
Koń jako panna — pryskając nozdrzami
Nie wiedział, stąpić kędy miał nogami.
I tak się wszyscy już uładowawszy
A na kres zdała gotowy spojrzawszy,
Do którego się z sobą ścigać mieli,
Rzędem pospołu w liniej stanęli.

background image

121

Kto miał rątszego, jeden z drugiem łożył
A na plac kilka czerwonych położył.

Więc tedy hasło dawszy sobie słowem:

Nu, bracia, dalej! — dopier skoczą społem
Jak wicher lecąc. A zatym srokaty
Koń, który biegać zwykł dobrze przed laty,
Naprzód się wymknie — a tego się biodry
Niemniej donajczyk w swoim biegu szczodry
Ścigając trzyma. Po niem bachmat bieży,
Aż mu się grzywa z obydwu stron jeży
Świszcząc po wietrze. Wołoszyn folguje
Zrazu swym nogom i tyłu pilnuje,
Bo tak sam pan chciał. A tak gdy parują
A już pół kresu konie się być czują,
Bachmat — trzasnąwszy mocno swoją grzywą
I przeprysnąwszy skoczy nogą żywą
Naprzód przed wszytkich; a donajczyk znowu
Sili się przedeń jakoby z narowu
Swojej grzeczności — i on nie pośledni,
Lecz albo równy, albo chce być przedni.
Skąd ludzie wszyscy prawie rozumieli,
Że te dwa konie z sobą wespół mieli
Przypaść do kresu, ponieważ już dalej
Pospołu bieżąc z sobą przodkowali.

Ale Gołecki, ledwo stajow troje

Widząc do kresu, rozpuści też swoje
Cugle i krzyknie: „Dalej, koniu, dalej!
Dość-eśmy dotąd tyłu pilnowali!
Kresu nam trzeba! kresu, wołoszynie!"
A on, słuchając pana, głową kinie
I jak sarn skoczy zarownie z wiatrami
Nie dotykając ziemie kopytami;
Szumi jak wicher, który, gdy się kręci,
Tu prochu ruszy a sam przed niem leci
I wprzód na gmachu kędy zaszumieje,
Niźli się piasek za wichrem przywieje.
Tak i wołoszyn, jako począł nogi
Zbierać i zmietać proch swym wiatrem z drogi,

background image

122

Pierwej przyleciał do kresu swojego
A piasek ścigał za niem kopyt jego
Z inszemi końmi, które pozostały
W tyle — a tegoż kresu dobiegały.

Skąd czyja chwała i kto był nagrody

Godzien za owe puszczone zawody,
Sami się z sobą zaraz osądzili,
A tym igrzyskiem ludzie ucieszyli.
Na to patrzając Witkop tam będący
A w swym rumaku także ufający —
Pomyślił sobie, iż „zrazu leniwie
Wołoszyn poszedł — tylko co pierzchliwie
Przed samem kresem. Mogę ja ugonić
Co swoim koniem i kresu obronić
Skoczywszy darsko przed tym wołoszynem,
Czym się popiszę oraz przed tym gminem."
Zatym wypadnie wskok do Gołeckiego
I krygując się tak rzecze do niego:
„Przyznać, że koń twój rączy i pierzchliwy,
Lecz i mój mniewam, że także jest żywy.
Łóżmy o zakład te dziesięć czerwonych,
A skoczmy z sobą i spróbujmy onych!"

Na takie słowa — mało co mowiwszy,

Tylko co zakład z mieszka odliczywszy,
Równo stanąwszy z niem Gołecki skoczy
W usilnym biegu — cel mając przed oczy.
Witkop także z niem i przodek jakoby
Zda się brać zrazu chcąc swojej ozdoby
I sławy dopiąć. Lecz gdy się rozwodzi
W biegu Gołecki, wnet bystrym przechodzi
Pędem Witkopa; a zaś ostrogami
Witkop dobada konia i plagami
Częstemi karze, aby przecie swojej
Dogodził myśli. Lecz, gdzie woda stoi
Lub cicho ciecze, trudno stoczystemu
Źrzodłu ma zrównać bystro płynącemu.
Także i Witkop, nim pół biegu mija,
A już Gołecki u kresu wywija —

background image

123

Plac otrzymawszy — wężykiem do koła
Upoconego pocierając czoła.

A w tym tryumfie ledwo co harcuje,

A znowu świeży od miasta paruje
We wszystkim biegu cudny wałach pruski,
Na którym siedział Adam Białoskorski.
A ten zawołał: „Owo do spolnego
I ja tnę, bracia, igrzyska konnego!
Kto chce, wypuszczaj! ja gotów położyć
Lub w złocie zakład, lub i tego łożyć
Rumaka na plac. Kto chce, niechaj bieży!
Dam mu go zaraz, jeśli mię zwycięży!"

Na ten głos wszyscy po sobie spojrzeli,

A choć do miasta już się wracać mieli,
Znowu chęć [w] sobie wskrzesiwszy do biegu
Stanęli w prostym na koniach szeregu
I w złocie zakład prędko odliczywszy
A na jednym go placu zostawiwszy —
Dali znak sobie z miejsca, kędy stali.
Zaczym skoczyli. Ten „dalej!", ow „dalej!" -
Na konia woła, i ten i ow skokiem
Bieżąc pogląda tu i ówdzie okiem.
Ten tego naprzód, potym ten owego
Wyminie — a wskok do celu jednego
Wszyscy parują. Jednakże gdy dalej
Przez plac niemały z sobą się mijali,
Między inszemi Białoskorski w przedzie
Wespół z Gołeckim równo przodek wiedzie.
Właśnie jak gdy kto parę koni sprząże,
Abo kiedy je na lecu uwiąże —
Społem bieżeli do kresu onego
A z tych dwóch jeden nie wyścigł drugiego.
Obadwaj dobrzy. Zaczym oba chcieli,
Ażeby zakład przed inszemi wzięli.
Jakoż poprawdzie gotowe nagrody
Za uprzedzone mieli brać zawody.
Cóż! gdy się drudzy wnet na to ozwali,
A niczego im brać nie pozwalali

background image

124

Dając przyczynę, że tylko jednemu
Ten zakład służy co najprzedniejszemu
I najrątszemu: Znowu jeno oczy
Nazad obróćmy, jeszcze tak ochoczy
Może się znaleść, że za tym odwrotem
Jeden wykręci zwycięzca nad złotem,
A nie dwa razem. — Takowym uporem
Stanęli drudzy. A owi — rankorem
Cichem wspłonąwszy — snaćby się i byli
Inaczej z sobą o to rozprawili,
Gdyby o honor nie szło w cudzej stronie.
Przyszło im ścierpieć — a głaszcząc swe konie
Krotko im rzekli: „Bodaj-eście byli
Grzeczni, iżeście tę rzecz osądzili!
Dobrze już i tak, jako się wam widzi." —
Rzekł Białoskorski: „Znać się ktoś zawstydzi,
Że pono, co chciał teraz co ułapić,
Nie będzie się miał nazad po co kwapić!
O mnie nic! skoczę!" Toż Gołecki rzecze,
Pod którym prędki wołoszyn się miece:
„I ja nie przeczę. Owszem, poszczęść Boże,
Azaż z was który przód otrzymać może."

Wnet tedy znowu cugle wypuszczają

Koniom, a silnie wprzód się wydzierają;
Każdemu sława i nagroda miła,
Każdego chciwość do kresu pędziła.
Wszyscy się naprzód ku celowi pięli,
Ale nie wszyscy razem pociągnęli.
Bo Białoskorski, co — jak z wiatrem — pędził,
Inszych w pół drogi sam jeden wyprzedził,
Brant przecie za niem — i tuż prawie w jego
Kopyta wpadał, gdzie koń bieżał jego.
Zaczym wesoło cugiem w prawą rzuci
I krzyknie na koń ze wszelakiej chuci:
„Nie służ, bachmacie, darmo prusakowi!
Nie za niem, ale przedeń ku celowi
Spiesz się co prędzej!" — Wtym się bachmat sunie
I już z wałachem pruskim równa skronie

background image

125

I głowę z głową, a prawie po oku

Srożąc się na się poglądają z boku.
A gdy tak bieżą niemałym zawodem,

Postrzegł się prusak i wyskoczył przodem

Ze wszytkiej siły, wszytkiemi nogami
Rzucił, aż ziemię ciskał kopytami.
Tedy dopiero bachmata zostawił

W tyle a sam wprzód na miejscu się stawił.

A pan go za to jego pogłaskawszy

Zawołał głosem — żartem się rozśmiawszy:
„Hej! zacni bracia! czyliście wiedzieli,
Żem ja miał wygrać, iżeście nie chcieli
Dwom dać zakładu przedtym wygranego?

Owoż mnie teraz widzicie pierwszego!
Bóg zapłać za skarb, towarzysze mili!
Bodajżeście wy tak zawsze sądzili!"

Wtym, z konia zsiadszy, w szczerozłotym ziarnie

Trzydzieści w czapkę czerwonych zagarnie.

A tu, jako już dobrze konie zgrzali,

Nazad do miasta wszyscy powracali
Żartując z sobą; lub drugim niemiło
Dla niewygranej w on czas rzeczy było,
Przecie wrzekomo o to nic nie dbali,
A żal żartami śmiele pokrywali,
Jakby nic jeden nie miał nad drugiego.
Z takową cerą do miasta pięknego
Kształtnie wjeżdżali.

Gdzie już z tej radości

Inszy wizerunk śmiertelnej ciemności
W oczach nam stanie — a uszy aż drżały,
Skoro ogromne dzwony usłyszały.
Ach! kogóż ten głos albo której duszy
Lubo sumnienia ze wnątrz nie poruszy!
Staniemy wszyscy: a tu idą środkiem
Rynku studenci przed marami przodkiem.
Wszytkie szły szkoły; naprzód chłopcy mali,
Potym roślejsi — a wszyscy śpiewali
Zgodnemi głosy, jako nie dbać o to

background image

126

Mamy, co świeci na tym świecie złoto.

Gdyż człowiek każdy nie bierze nic z sobą,

A wniwecz bywa zniszczony chorobą

I wniwecz uschnie, jako więc schną lecie
Różane prędko od upału kwiecie.
A cóż jest człowiek? jeno ziemi bryła,

Którego matka nago porodziła!
Znowu do matki, do swej idzie ziemie,
A z niem i jego czasem zniknie imię. —

Tym podobnemi śpiewali głosami

Ku kościołowi wiodąc się parami.

Za niemi zaraz owej cnej Fruzyny,

Która nam wczora zepsowała chrzciny,

Ciało niesiono w trunnie znamienitej,

Szmelcowanemi ćwiekami obitej.

Wierny mąż za nią, Ernest utrapiony,
Litując nędznik śmierci swojej żony

W żałobie idzie, aż się wlecze za nim

Płaszcz, a żal rzewny jawnie widać na nim.
Po lewej ręce, zaraz wedle niego,

Szedł nasz Marynarz, który aktu tego

Nie chciał opuścić swojej siostry, ale

Szedł w processyej tuląc w sobie żale,

Potym mieszczanie w swym szyku za niemi,
Przyodziawszy się płaszczami długiemi,

Z wielkim śli statkiem pokornie spuściwszy
Oczy a rękę na rękę włożywszy.
Po chwili znowu zdaleka matrony

I poczciwe szły cnych małżonków żony

Z wielką skromnością i wstydem do tego,

Że się i cienia wstydziły własnego.
Ani tam jedna na drugą spojrzała,
Ni jedna z drugą idąc rozmawiała.

Szły jak owieczki, a w czele przed niemi

Ciotka nieboszki ze łzami wielkiemi
Przodkowała im — w niezmiernej żałości,

Którą ze świeżej miała śmiertelności.

Były i inne a znać kochające

background image

127

Barzo Fruzynę, bo nieustające

Często łzy z oczu znowu im padały,

Chociaż je chustką często ocierały.
Takowym trybem do kościoła weśli
Wszyscy i ciało z wielką czcią przynieśli.
Które jak skoro na miejscu stawili

A między sobą cicho uczynili,
Wszedł na ambonę predykant uczony

I wszystkie okiem ogarnąwszy strony
Począł rzecz prawić o wielkiej radości,

O chwale niebios i o szczęśliwości

Mieszkańców świętych, których przez krew swoje

Bóg zaprowadził w niebieskie pokoje.
Zaczym by namniej wątpić nie potrzeba,

Aby Fruzyna nie poszła do nieba.

Cierpiał Bóg za nas, a krew darmo jego

Nie wyszła, ale spływa na każdego.

Już tedy ona wypłaciwszy długi

Przez krew Jezusa, nie przez swe zasługi

W niebie zostawa, gdzie i my będziemy
Wszyscy — da Pan Bóg, gdy z świata znijdziemy.
Na ten kształt kazał łagodnemi słowy,

A gdy uczynił koniec swojej mowy,

Znowu się ludzie w kościele ozwali
I coś według swej wiary zaśpiewali.
Mąż przecie płakał; zawsze serce jego
Bolało straty przyjaciela swego.

Co raz ocierał twarz i oczy obie
Stojąc nieborak przy otwartym grobie.

A w ten kiedy już Fruzynę kładziono
I ostatni raz w dzwony uderzono,

Co w tobie za myśl? co za serce było?

Ten tylko, komu z przyjacielem miło,

Rozumieć może, jak żal, gdy na wieki

Piaskiem zasypią małżonce powieki!

A tak kiedy już ciało pochowano,

Gdy mu ostatnią posługę oddano,
Gdy Ernest skończył ślub małżeńskiej wiary

background image

128

I na swym miejscu postawiono mary,
Dopiero wszyscy z kościoła odeśli
I do domów się swych własnych roześli.
Ale Marynarz — dla żalu wielkiego —
Nie chciał z Ernestem iść do domu jego,
Tylko łzy hojnie z oczu wypuściwszy
Począł go żegnać, mile obłapiwszy.
Tu znowu Hernest będąc utrapiony
Rzecze: „Takżem jest zewsząd opuszczony?
Żona mię własna a twa siostra miła —
Sam widzisz, jako dopier odstąpiła;
Ty także jedziesz. Cóż mi najlepszego,
Mój szwagrze, czynisz? ach! jak do ciężkiego
Żalu żal mnożysz! przynamniej noclegiem
Daruj mię, proszę. Wszak okręt nad brzegiem
W pokoju stoi, a jutro, jak rany
Dzień zabieleje, gdy-ć tak pożądany
Wyjazd, pojedziesz." — Takie słowa jego
Były; lecz przecie Marynarz do swego
Okrętu idzie mając dwoje rzeczy
I żal i drogę w frasobliwej pieczy.
Tedy kiedy już widzi, że się bierze
Marynarz z miasta, barzo w smutnej cerze
Strapiony Ernest — obłapiwszy jego —
Znowu te słowa poczyna do niego:

„Mnie acz okrutna śmierć tak rozkwiliła,

Że mię z małżonką moją rozdzieliła,
Żyje mi przecie, żyje zawsze ona
Najmilsza w sercu i kochana żona.
I będzie żyła, bo nieśmiertelnemi
Cnotami świeci po śmierci jasnemi;
I zawsze ludziom świecić będzie jaśnie,
A nigdy w sercu moim nie zagaśnie.
Z sobąśmy wespół o domie radzili,
Z sobą frasunki i uciechy żyli.
Żadnym mnie ona słowem nie szczypnęła,
Czegom ja nie chciał, ona nie pragnęła.

background image

129

Jeden nam dom był, jedno pożywienie!

Rzadko Bóg komu takie da złączenie.
Dla czego nigdy, lub oczy zawarła,

Najmilsza żona moja nie umarła;
Mieszka mi w sercu i inszym sposobem
Z niego nie wyńdzie, aże także grobem
I mnie — jak one (gdy mię Bóg koniecznie
Z świata zabierze) przyodzieją wiecznie.

Ty jednak, szwagrze, dla śmiertelnej złości

Nie mień — proszę cię — zawziętej miłości!

ja nie odmienię — wiedz to pewnie o tem,

Ale napiszę to na sercu złotem

I jak w marmurze stylem wyrysuję,

Że cię jak brata kocham i miłuję!
Wszak-em nic nie krzyw, iż mi śmierć odjęła
Wdzięczną małżonkę, lecz wiem, żeć nie wzięła

Taż śmierć miłości, którąś w sercu swoim

Ku mnie i dziatkom zawsze miewał moim.
Więc-że i teraz na tym pożegnaniu —
Proszę — chowaj mię w serdecznym mieszkaniu!"

background image

130

NAWIGACYEJ MORSKIEJ
ROZDZIAŁ SIÓDMY

ARGUMENT.

Wiatry wielkie okrętem poczynają rzucać, z czego

Marynarz zostając żałosny — o przyczynach, dla kto-
rych się szturmy na morzu zwykły czynić, gada. Wtym
Smit z okazyi jego na Arnolfa, towarzysza swego, grzech
wydaje i powiada, że on z Praksedą niepoślubioną
ujeżdża. O co kiedy się Arnolf począł swarzyć, Mary-
narz - przyzwawszy Praksedy - rzeczy się pewnej,
co się z nią dzieje, od niej wywiaduje. A Praksedą
— oblawszy się łzami — swój upadek i niewiarę Arnol-
towę z ciężkim żalem, jako z nią postępował, obszernie
opowiada. Którą rzecz Marynarz wyrozumiawszy —
na Arnolfa się o to sroży i wszytkę przyczynę, że okręt
szturmami dla niego Pan Bóg karał, nań kładąc, w łań-
cuch go osadzić każe. A potym po srogich szturmach
i rzechotaniach diabelskich skoro się morze uspokoiło,
na przyczynę niektórych ludzi Marynarz Arnolfa za tą
kondycyą, żeby się z Praksedą ożenił, z łańcucha uwal-
nia. Zatym też i okręt u portu pod Lubekiem stanie.

background image

131

Tak tedy z sobą kiedy rozmawiali,

Z płaczem się potym i z żalem rozstali.
Ów szedł do domu, a my do swojego
Na dno okrętu weśliśmy nędznego,
Chcąc jak najprędzej bez wszelakiej trwogi
Koniec uczynić niestatecznej drogi.
Cóż! kiedy w każdej niemal naszej chwili
Krnąbrny Eolus, gdyśmy go prosili
O co, nie chciał dać i owszem nam szkodził
A prośbie naszej nigdy nie dogodził,
Raz albo małe puszczał wiatry z skały,
Drugiraz z niego srogie wylatały
Z szumem impety, które swym trzęsieniem
Często nam wiecznym groziły zginieniem.

I teraz tedy — zrazu niechcąc nagle

Nadymać wiatrem na rozpięte żagle,
Tylko wolnym tchem — ten nasz niełaskawy
Eolus z boku mało ruszał nawy,
Tak że i przez dzień i przez nocną chwilę
Nie wiem, jeśliśmy uśli całą milę.
Skąd nam gniew ciężki jakaś niefortuna,
A pono niemal Plutonowa żona —
W sercach wzniecała, bośmy już i plwali
I drogę wszyscy z żalu przeklinali
Dla krnąbrnych wiatrów: Hej! wiatry, słuchajcie!
Wzdy też nam w żagle dobrze nadymajcie!
Już nas dopądźcie do portu słusznego,
A nie żartujcie z nieszczęścia naszego! —

Usłyszały te swoje zelżywości

background image

132

Wiatry — pod niebem stojący w cichości,
A usłyszawszy — natychmiast zabrzmiały
Rożno poświstem i prędko zebrały
Gniew na swe czoło, a jakoby mgnęły
Po sobie, sapać i szemrać poczęły.
A potym duchem ozwawszy się sporem
Wpadły na morze z potężnym szaszorem
I wszędzie czyniąc niedyskretne skoki
Toczyły z nagła pod niebem obłoki,
Od czego tak się aż zlegały wały,
Że trzy na jednym ku górze skakały.

Nędzny Marynarz tylko głową chwieje

Patrzając na to, co się w morzu dzieje,
A barzo z tego będąc utrapiony
Ruszywszy z żalu kilkakroć ramiony:
„Co to jest, — rzecze — że prawie, gdy mamy
Na porcie stanąć, tak się wałęsamy,
Niemal przed domem we wrotach stojemy,
A jak do brzegu przypłynąć — nie wiemy?
Musi to coś być, bo nie darmo morze
Tak częstym strachem serce nasze porze.
Albo kto umarł, albo między sobą
Człowieka mamy jakiego z chorobą,
Albo też jaki grzech z sobą wieziemy,
Dla którego ten szturm cierpieć musiemy.
Ale cożkolwiek wszyscy się rachujcie
Z sumnieniem swojem — a Boga się bójcie!
Bóg to nas karze! Boga błagać trzeba,
Azaż nad nami zmiłują się nieba."

Na takie słowa Smit głosem zawoła:

„Za grzech, ach! za grzech cierpiemy to zgoła!
Przebacz, Arnolfie, że — lubo życzliwym
I tak wiele lat byłem ci prawdziwym
Wskroś przyjacielem — teraz już do tego
Przyjdzie, że grzechu nie zataję twego!
Sam mię strach srogi, same potulania
Morskie i ciężkie z okrętem ciskania

background image

133

Do tego wiodą, abym snać sumnienle
Twoje naprawił przez me objawienie.
Wszytko mi się zda, że nie z poślubioną
W tę drogę z nami lawirujesz żoną.
Wiem dobrze o tym, żeś się jej zalecał,
Żeś jej swe chęci w małżeństwo polecał.
Lecz jeśli był ślub, albo jako z domu
Wywabiłeś ją — nie wiem, czyli komu
Ta rzecz wiadoma. Czy opiekunowie,
Czyli poczciwi byli sąsiadowie
Wtedy, kiedyście przed kapłanem stali,
A w towarzystwo sobie ręce dali.
Ja tych sekretów wiadomy bywałem,
A tego aktu czemu nie widziałem —
Powiedz mi, proszę! Albo raczej tego
Prze Bóg! poprzestań czynu niedobrego!"

Tak rzekł — a Arnolf po niem oczy miece,

A zgryźliwemi słowy k niemu rzecze:
,,Wej przyjaciela, jakoć się odzywa!
Jakoć swój rankor przeciw mnie odkrywa!
Podobno-ć się to zakręciło w głowie,
Albo niespełna masz sposobne zdrowie,
Że to wymyślasz! Czyli ja dla ciebie
Miał mieć trębaczow, żeby aże w niebie
Mój ślub słyszano? Pono cię to boli,
Żem nie uczynił dosyć twojej woli,
Żem cię nie prosił między innych wiele,
Ciebie jednego, Smicie, na wesele?
Nie miałem z to sług, aby cię z świecami
Kędy szukali między piwnicami!
Wszak przyjacielem — jako prawisz — mojem
Byłeś — a czemuż tak humorem swojem
Pyszno stanąłeś, żeś względem miłości
I tej, którąś miał przeciw mnie, szczerości —
Przy ślubie nie był? Snać pono niemiło
Komuś na sercu w tę godzinę było,
W ktorą-m brał żonę, bo zawsze cię skronie
Barzo bolały, gdym się starał o nię.

background image

134

Zawsześ się kwasił, gdy na mnie spojrzała,

Ile gdy okiem ciebie przerzucała.

Toć to cię boli! Ale ja dla tego
Nie mam u ludzi być za złośliwego.
Niech kogo bodą — jak chcą — gniewy czyje,

Ja przecie z żoną jak mąż własny żyję!"

„Ponieważ-eś mąż, jak, Arnolfie, prawisz —

W którym mi mieście — proszę — świadków

[stawisz.

Iżeś ty wziął ślub? kręć ty, jak chcesz, wici
I plątaj szyjąc, jak rozumiesz, nici,

Niech ja pijakiem, niechaj zaletnikiem

Biednej Praksedy, niech twym przeciwnikiem —

Jak prawisz — będę, mniejsza to od ciebie

Słyszeć. Bóg moje sprawy widzi w niebie,
Ludzie mię znają i wiedząc to do mnie,
Że się ja zawsze zachowuję skromnie.
I tyś mię w giełdzie między śklenicami
Niewiele widział siedzieć z pijakami.

Teraz to mówisz, gdy przyszło do czego?
Czemuś mię przedtym nie strofował z tego?
Jeszcze powiedasz, że ja cię z zazdrości

Dla Praksedzinej potwarzam grzeczności,

Jakobym ja to miał odmawiać tobie

One, a pragnął z nią małżeństwa sobie.
Ato jest w oczach! Niechaj się do tego
Przyzna, jeźlim co mówił z nią takiego!
Na cóż to darmo tę stroisz poczwarę
I pośliźnioną śmiesz podpierać wiarę?

Już ty mów, co chcesz, stój przy swym uporze,

Ja jedno śpiewam, jedno zawsze porze:

Iżeś ty czystość [na]zwał wszeteczeństwem,
A teraz ten grzech nazywasz małżeństwem!"

„Widzę ty, Smicie, żeś wyostrzył zęby,

A śmiele-ć słowa wypadają z gęby!
Chcesz mię potępić! Nie wiem, co takiego
Ujrzałeś na mej głowie rogatego!

background image

135

Wszak cię nie bodę! przynamniej te złości
Schowaj, aż wyńdziem z morskiej głębokości.
Tam się rozprawieni, tam przyjaźni twoje
Wszystkie zapłacę, albo duszę moje,
Albo też ciebie na placu samego
Położę — da Bóg! — kochanka swojego.
Teraz nie wołaj! daj mi pokój mową!
A któż z szaloną kiedy walczy głową?"

Tak stawał Arnolf, człowiek niecnotliwy

Przy swym występku — jak przy prawdzie żywej.
Ale Marynarz, gdy słowa takowe
Usłyszał, zaraz wziął to sobie w głowę.
Zatym zawołał owej utraipionej
Wrzekomo w ten czas Arnolfowej żony
I tak rzekł do niej: „Godne-li te wiary,
Niewiasto, takie o tobie poswary?
Mam-li ja wierząc, że się tym paracie,
A tak nierządnie z sobą przebywacie?
Powiedz mi zaraz, abyśmy błagali
Boga za ten grzech, bo żeglować dalej
Pewnie nie możem dla tych waszych złości,
Aż przeprosiemy Boga w społeczności.
Inaczej zginiem, jeśli skruszonego
Nie będzie widział Bóg serca naszego."

Tedy Prakseda, nim mówić poczęła,

Hojnemi łzami — jak obłok — lunęła
I rzekła: „Tak jest! Ale, mocny Boże,
Kto temu winien i kto czyste łoże
Zmazał, Ty widzisz! Prawda, że przyznaję,
Iż i ja winna, ale większą daję
Winę w tej mierze opiekunom moim,
Którzy mię mieli mieć na oku swoim.
Ci siła winni, bom ja wielkie miała
Szczęście do ludzi, siłam rachowała
Takich młodzieńców, którzy się starali
O mnie a często w dom mój przychadzali
Do opiekunów, życząc sobie tego,
Abym małżonką została którego.

background image

136

Ale cóż potym, kiedy odkładali,

Albo nieznośne jakie znajdowali
Im kondycye, dla których zawzięte

Serce przeciw mnie i zamysły święte

Kinąć musieli — a jam nie wiedziała,
Czemum na koszu tak długo siedziała.

Szczęśliwe córki, które wydawają

Rodzicy pierwej, niźli umierają!

Bodajbym i ja była położyła

Głowę na marach, niźlim onych zbyła!

Nie znałby mię był, któremum ufała,

Ten zdrajca Arnolf. Jam mu uwierzyła,
Ody mię namawiał, że nienaruszoną
Miał mię zachować, ażby mię ksiądz żoną
Jemu był oddał. Siła mi dobrego

I wiele szczęścia i gwałt ojczystego

Mienia rozdawał, które nie wiem kędy

Czyli ma, czy nie. A ja nędzna wszędy

Poniewieram się; swoj-em opuściła
Dom, swojem szczęście dla niego zgubiła!

Nazad już nie śmiem, wstyd mię kole w oczy,

Bo któżby z krewnych taki był ochoczy,

Żeby mię siostrą, żeby nie wierutną
Niecnotą nazwał mnie — sierotę smutną.
W co tchniesz — niedobrze, o lichy rozumie
Miętkich białychgłow! Jak źle, gdy nie umie

Człek sobie radzić! Chciałam polepszenia,

Chciałam z Arnolfem zaraz zbogacenia;

A on mnie wziąwszy — nie wiem gdzie — uwodzi,

A właśnie jak wilk w kniejach z owcą chodzi
Tu raz, tu drugi — a przecie mi wszędzie

Nadzieję czyni, że to dobrze będzie,
Tak to być musi zrazu, lecz po chwili
Na długie lata będziem się cieszyli.
Ja przecie wierzam, boby pomyślenie
Rad moje wiedział i każde skinienie
Moje uważał i com jeno chciała,
Tom wszystko zawsze z ręku jego miała.

background image

137

Nawet i zrazu szanował mej cnoty
I żadnej nie śmiał czynić mi sromoty,
Tylko się łasił, a jako kanarem
Cukrował słówka i czynił się starem —
Lub raczej stałem stróżem niewinności
I ogrodnikiem mej kwitłej czystości.
A potym, gdym mu nędznica ufała,
Gdym się z niem wespół wszędzie przechadzała.

Zwykł się był mienić często na swym ciele,
A znać to już w niem niezbędne fortele

Krew pobudzały. Jam mniej uważała

Tego, bom w takich rzeczach nie bywała.
A on niecnota, upatrzywszy k temu
Miejsce, aby mógł uczynić swojemu
Pragnieniu dosyć, gdy wieczorne zorze
Zbliżać się miało, szedł sobie nad morze

I mnie wziął z sobą. I począł zaloty
Nad zwyczaj stroić i jakieś przymioty
Nowe zaczynał, w ostatku i słowa
Wszeteczne wyrzekł. Jąkam białaglowa
Na ten czas była, niebo, coś widziało —

I Boskie oko, coś na to patrzało,
Świadkiem mi jesteś, żem na to zadrżała,

Jak kiedy kogo piorunowa strzała

W serce uderzy. Zaraz-em stanęła

Jak słup — a ciężko płakać-em poczęła:

— O zły człowiecze! jakoś niewstydliwy!

Jak się nie boisz, aby cię Bóg żywy
Z świata nie zgładził! Bodaj się otwarła

Ziemia i mnie wprzód w oczach twych pożarła,

Nim co uczynisz! Bodaj cię pobiły
Rozmowy twoje, które mię-zwabiły

Na ten mój smutek! Dla Boga żywego!

Spytaj się tylko sumnienia swojego,
Coś mi obiecał! jako wiele razy
Rzekłeś, żeś mię miał przez Boskiej obrazy
Poćciwie uwieść. A takaż to wiara?

A taż to święta w twym sercu ofiara?

background image

138

Widomy zdrajco! ach! czyli nie wszędzie

Bóg wszetecznikow takich karać będzie?

Upamiętaj się! spojrzy na łzy moje,

Na me sieroctwo, ktorem dała w twoje

Ręce — i wiarę! A żem ci wierzyła,
Ty zdrajcą chcesz być? O! bodajbych była
Ciebie nie znała! bodajbym dziewczyną

Była umarła, nieźliś mi przyczyną

Do tego miał być, albo o sromotę
Taką chciał przywieść kiedy moję cnotę.

Teraz ni żoną ni wdową u siebie
Chcesz mię zostawić! O! co to od ciebie

Nieszczęsna słyszę! o moja czystości,

O cnoto, z małej kochana młodości,
Jak mi żeglujesz! ach! w jakiem odmęcie

Dość niebezpiecznym — strapiona — widzę cię!

Odmień swój umysł, umyślny złodzieju
Czystości mojej! odmień, dobrodzieju —
Proszę — swe żądze! dotrzymaj mi słowa!
Niech się nie trapię nędzna białagłowa.
Poczekaj czasu, aż nas kapłan zwiedzie,
A lepiej nam Bóg błogosławić będzie!

Tak-em na ten czas nieboga wołała

A z płaczem u nóg jego upadała
Raz pomstą Boską, drugiraz i groźbą,
Trzeci raz miękcząc serce jego proźbą.
Ale cóż potym, gdy niemal twardego
Żelaza albo krzemienia durnego
Człowiek poruszał! Takiej był twardości,
Że skry nie puścił z siebie do litości!
Owszem jak niedźwiedź, gdy się wysforuje
Z swemi paznokty a drzeć się gotuje
Kogo w swej kniei, tak on z bestwej chuci
Na mnie się z ostrym wnet pujnałem rzuci
I krzyknie: „Nie chcesz? nie chcesz zaczętego
Kochania zażyć i pragnienia mego?
Musisz, Praksedo! Aczci w takiej sprawie
Nie szukam chwały, ni myślę o sławie,

background image

139

Bo wiem, że to źle, cóż, kiedy krewkości
Nie chcą mię więcej trzymać w cierpliwości!
Czyń, co chcę, zaraz! gdyż jeśli krnąbrnością
Pójdziesz, ja pójdę — wierz mi — z tobą złością
I swego dopnę i ciebie zabiję,
A uwiązawszy kamień u twej szyje
W morze cię wrzucę, aby nikt takiego
Uczynku nie znał na świecie mojego."
Te słowa tyran za moje miłości,
Za moje szczere wyrzekł uprzejmości.
A ja do niego: „Kiedy-ć się tak zdało,
Abyś tym grobem moje uczcił ciało,
Dobrze, Arnolfie! Takiegom karania
Zaprawdę godna za moje kochania,
Za moje chęci, ktorem wylewała
Przeciwko tobie, a nad cię-m nie chciała
Milszego widzieć. Mile tę utratę
W życiu przyjmuję. Niech ci Bóg zapłatę
Wzajemnie odda! Czylim się spodziała
Tego po tobie? czylim winszowała
Tak swemu szczęciu? Gdyby mi takiego
Kto co był wróżył przedtym podobnego,
Rychlejbym była pono rozumiała,
Żem po wysokiem niebie pływać miała,
Albo żem miała z morskiemi nimfami
Gwiazdy na morzu łowić niewodami,
Niźli, że widzę — a ty owe swoje
Przysięgi łamiesz i to serce moje,
Któreś ugłaskał słowy pieszczonemi
Miałeś przenikać strzałami takiemi!
Nieprawdę mówi, ale raczej drażni,
Kto bohatyrką przez wszelakiej kaźni
Miłość nazywa! Wzdyby się nie chwiała!
Wzdyby odmiany w sobie nie miewała,
Gdyby moc miała! Lecz kogo winować
Mam? Czyli miłość? Czyli kto szanować
Onej nie umie? Spuszczam to na zdanie
Ludzkie, a sama moje żałowanie

background image

140

Bogu poruczam. Ty jednak miłości
Krzywdę chcesz czynić, bo jej poczciwości
I praw nie chowasz; mówić przecie musze
Ja za miłością (lub mi weźmiesz duszę),
Że miłość szczera nikogo nie myli —
Chyba obłudna z chylącym się chyli.
Bóg zna me serce, jakom cię kochała
Prawdziwie, iżem nigdy nie uznała
We mnie odmiany, owszem wiele sobie
Obiecowałam przyjaźni po tobie.
A ty — jak widzę (czemuż mówić śmiele
Nie mam?), żeś dotąd pokrywał fortele
I fałsz, nie miłość. Skąd ci się ta rodzi
Złość, bo z szczerości tego nie pochodzi.
Więc-że złość nasyć! niech z twych ręku lunę
Ciepłą krwią, a niech w swej ranie utonę!
Dobrze tak na mnie! sama sobie winą,
Sama do żalu zostaję przyczyną,
Bom ci ufała prawie nazbyt wiele
I wstyd, ktoryjem chowała w mym ciele,
Z oczu wyzułam przestępując progi
Ojczyste dla twej, niewdzięczniku, drogi.
Dopiero widzę, iżem pobłądziła.
O! kiedybym to była obaczyła
Przedtym, mój Boże! Pewnieby ma siała
Sława po dziś dzień i jeszczeby trwała
Cnota w swej cenie! jeszczeby mię znali
Panną, co mi się przedtym zalecali,
A teraz oto, kędym się spodziała
Wiary, tam zdradę pono będę miała.
Zdrowia nie pytam, bo to jako swoje
Miałeś szanować, ale jeślić moje
Serce co krzywo, kiedyś się nasadził,
Abyś mię z świata za mą szczerość zgładził,
Zabij! dla Boga, zabij, mój kochany
Arnolfie, zabij! Wolę, że od rany
Bez skazy umrę, a czyste krynice
Dyanny będą me obmywać lice.

background image

141

Wolę, że zginę, niżeli w takowym
Akcie mam zostać Hymeneuszowym,
Drogą zapłatę za moje miłości
Dasz mi, gdy umrę w panieńskiej czystości. —

— Zatym umilknę. A on się zdumieje,

Jakoby nie znał, co się w jego dzieje

Niezbożnej myśli. Znać, że od ciężkiego
Tkniony sumnienia, z żalem zmieszanego

Poruszył płaczu i oblał się łzami

(Własny krokodyl!), a przecie proźbami

Uprzykrzał mi się. Ale kiedym lała
I ja łzy z oczu i swą-m przeklinała
Godzinę i dzień, który mi do tego

Nieszczęścia stał się początkiem wielkiego,

Począł mię cieszyć i chustką łzy moje

Samże ocierał. Jednak przecie swoje
Knuł w sercu zdrady a takiemi słowy
Począł wybijać troski z mojej głowy:

„Nie płacz, Praksedo, nie trap serca mego!

Masz mię i doznasz męża prawdziwego.
Dotrzymam słowa (zostaj w bezpieczeństwie),
Ktorem więc mawiał z tobą o małżeństwie.
Nie troszcz się o to! wierną zawsze żoną --
Przysięgam — będziesz moją poślubioną.
Ja cię nie myślę uwiozszy porzucić;
Nie masz się o co, ma Praksedo, smucić.
Wezmę ślub z tobą! A kiedymi tak stały,
Czemuż tak trzymasz swój umysł zuchwały?
Czem się mnie chronisz? raczej jak miłego
Małżonka kochaj i skłoń się do niego.
Jeśli się boisz na świecie osławy,
Któż będzie wiedział kiedy nasze sprawy?
Możem to sprawić wszytko z sobą skrycie,
A ślubem ten grzech nagrodzić sowicie.
Toć to małżeństwo! Ksiądz tylko to sprawi,
Że nam gotową rzecz pobłogosławi."

Tak mię łagodził — ja więcej do niego

Słowa nie rzekszy, tylko z ręku jego

background image

142

Jakoś wypadszy — com jeno sił miała,
Jako na skrzydłach od niego-m leciała.
On zatym, chcąc mi bokiem przepaść w oczy
Bieży (własny wiatr, który gdy więc skoczy
Na gładkie morze bez wszelakiej sprawy
Zwykł zewsząd smutne obskakiwać nawy,
Że choćby one w drogę bieżeć chciały,
Nie mogą, bo je zewsząd tłuką wały).
Tak też i Arnolf nad morskiemi brzegi
Koło mnie czynił — jako wiatr — przebiegi.
Gdzie jeno kinę sobą lub nogami,
On za mną bieży, a zdała rękami
Chwyta mię grożąc i trząsając głową
I twarzą na mnie patrzając surową.
Ja też w ostatku, gdym już sobie rady
Dodać nie mogła a zewsząd mię zdrady
Niecne trapiły, jużemi nie patrzała,
Gdzie idę, tylko — gdzie mi się podała
Droga — tam biegnę. Zaczynu z tak nagłego
Biegu przypadłam do brzegu morskiego,
A ten ujrzawszy — prawie bez pamięci
Stanę, aż mi się głowa w koło kręci
Myśląc, co czynić? Ale że w tej dobie
Rozmysł nie służył, rzekłam cicho sobie:
„Gdzież już mam uciec? zewsząd mię strach

[porze,

Z tyłu mi zdrajca, w oczach stoi morze.
Stamtąd sromoty, gdyż go już nie minę,
Pewnie nie ujdę, — tu zaś w morzu zginę,
Jeśli w nie skoczę!" — A tak-em postała
Trochę, a trochę sobie-m rozmyślała,
A potym rzekłam: „A któż się wykradnie
Kiedy przed śmiercią? wiem, że na mnie spadnie
Śmierć kiedyżkolwiek, jak na inne ludzie.
Ale w czystości umrzeć, a nie w brudzie —
To sam Bóg kocha! I nigdy nie ginie
Takowy człowiek, lecz na wieki słynie.
Wolę-ż utonąć! A wy, co pływacie
I w Hypokrenie czystym przebywacie

background image

143

Nimfy, przymcie mię i tak utrapioną
Siostrę chowajcie sobie poślubioną,

Która swe ciało, acz nie morską złością,
Ale zdradzoną utapiam miłością.
Zwiedziona tonę, jednak przecie w czystej
Cnocie chcę pływać w wodzie przeźroczystej.

Jeślim jest godna, jeśli mię kochacie,
O piękne Nimfy, co w wodach mieszkacie,
Dajcie, niechaj się z tej zmazy omyję,
A ten niewdzięcznik niech przezemnie żyje!"

To z żalem rzekszy — biegę przez piaszczysty

Brzeg ku zginieniu, abym oczywisty
Jemu wizerunk śmierci wystawiła,
A swój tym kształtem despekt nagrodziła.
Ale nim piasek szeroki przepadnę
A do tej wody pożądanej wpadnę,
Zrozumiał Arnolf rzecz umysłu mego,
A zrozumiawszy — on jeszcze sporszego
Poruszył biegu i prędsze zawody
Nademnie puścił tak, że wprzód u wody,
Niżli ja, stanął. Dopieroż mi w oczy
Jak nieprzyjaciel niedyskretny skoczy
I porwie za pas, ani się uśmierzy,
Aż mię na brzegu o piasek uderzy.

Ach! mnie niestetyż! jak na mnie drży ciało,

Gdy to wspominam! Wszakże, co się stało,
Wstyd mię i mówić! Same zapłakały
Nimfy na ten grzech i w glos zahuczały
Z grontu morskiego. Sama ziemia drżała,
Gdym wielkim gwałtem z kwiecia opadała!
Śliczne fiałki, róże, wonne kwiecie,
Już więcej na mej głowie nie będziecie!
Tak-em nieszczęsna, żem was postradała,
Lubom swe zdrowie za was łożyć chciała,
Lubom płakała. Ale pono skały
Rychlejby płaczu mego usłuchały,
Niźli ten kamień z jakiejsi zrodzony
Twardej opoki, który ze mnie żony

background image

144

Przed ślubem doznał, który stanu mego
Nie czcił i ślubu nie zachował swego.
Kajcieżi się ze mnie, ach! dla Boga kajcie!
A gładkiem słowom, panny, nie ufajcie!
Bodaj ja ten wstyd

1

za was zastąpiła,

A w tym rosole sama jedna była!

Ale na cóż się tak długo w żałobie

Mojej zabawiam? albo twej osobie,
Cny Marynarzu, przecz się przykrzę słowy?
Snąć pono nie masz w świecie białej głowy
Gorszej nademnie! sama swe bezprawie
Widzę! Zgrzeszyłam

1

Lecz że Bóg łaskawie

Zwykł sądzić ludzie, i ty za me złości —
Proszę — nademną chciej użyć litości!
W rękach twych jestem i ten jest, co tego
Był mi przyczyną. Ato w oczach jego
Stoję i mówię, acz nie instyguję
Jemu na gardło, bo swemu folguję
Dotąd wstydowi, ale przecie proszę,
Niechaj od ciebie rozsądek odniosę,
Jeśli to słuszna (ponieważ do tego
Przyszło, że jestem zelżona od niego),
Żebym już za to miała być wzgardzona
I nierządnicą stać się — a nie żoną?"

Poty Marynarz słuchał, co mówiła;

A lubo jeszcze mowy nie skończyła,
Nie mógł się strzymać od żalu wielkiego,
Ale rzekł do niej: „Jużci dosyć tego!
Przestań, Praksedo! Ach, czego miłości
Żagle nie sprawią! W jakie odległości
Śmiałaś się puścić! Zleś to uczyniła,
Żeś dom i krewnych swoich opuściła,
Lubo cię miłość tak szalenie grzała,
Przecię-ś z tym łotrem odjeżdżać nie miała.
Ach! jak topniecie, miętkie białogłowy,
Gdy wam dogrzeje kto pięknemi słowy!
Snąć pono nie tak kryształowe lody
Przepuszczają się od promienia w wody,

background image

145

Jako wy serca zaraz rozpuszczacie
Ogniem miłości, gdy się w kiem kochacie.
To też was zdradza; przez to rozlicznego
Dobra i stanu zbywacie swojego,
Jak i ty zbyłaś. Lecz że się przyznawasz
I grzech swój z żalem przedemną wydawasz
Prosząc litości, tedy nie winuję
Ciebie tak barzo, gdyż to i ja czuję,
Że białogłowski rozum jak na ledzie
Sliźnie i prędko lada czym się zwiedzie.

Ale ty, niecny i zapamiętały

Człecze, coś zrobił? Mnie oto bolały
Uszy to słysząc! Wszyscy się zdumieli
Ludzie, którzy tę sprawę słyszeli.
Tyś to śmiał zbroić? I Bóg sprawiedliwy
I każdy człowiek, co jeno jest żywy,
Sądzić cię będzie! Ja sam będę na tem,
Ja, ja nad tobą uczynię się katem!
Okrutny zdrajco, jeżeliś ty taka
Śmiał zwieść panienkę, zwiodę ja trojaką
Na ciebie pomstę! powetuję swoich
Morskich rozruchów, które dla tych twoich
Zbrodni cierpiałem! dla ciebie tak wiele
Ludzi plag ciężkich poniosło na ciele!
Dla ciebie morze, o Boską powagę,
Iżeś mu grzechem uczynił zniewagę,
Tak nas trapiło. Co większa — dla ciebie
(Lubo już w świętym odpoczywa niebie,
Lecz ja żal stąd mam) wziął mi Bóg kochaną
Siostrę w Roztoku. Ach! ciężką-ś mię raną,
Zbójco, rozkrwawił, bo — aczem ja tego
Do ciebie nie znał, ale przecie swego
Nieba urazu przesypiać nie chciały,
A mnie samego za ciebie karały.
Ale o! ufam Bogu, że nie zginę,
Aże się pomszczę! Weźcie tę przyczynę
Gniewu Boskiego! w kajdany obujcie
l na łańcuchu do ściany przykujcie!

background image

146

Bosmani, weźcie! Siła nam ten, siła

Winien, dla tego często nas nosiła
Fala na morzu, ten przez swe niecnoty
Na głowę nasze obalał kłopoty

I drogę psował, gdyż Bóg dla jednego
Złoczyńcy karać zwykł i niewinnego.
Nie wynidziesz mi — jak rozumiesz — z tego

Morza i lubo u portu pięknego
Da Pan Bóg! staniem, ty za takie sprawy

Drugi ocean będziesz łoktał krwawy!
Padniesz, nie staniesz na brzegu szczęśliwym,

Gdy cię kat zetnie mieczem sprawiedliwym!"

Tak rzekł — a słudzy, którzy przy tym stali,

Wziąwszy go w łańcuch pod stabę schowali,
Lecz niebo przecie, co instygowało
Na ten występek, jeszcze nie przestało
Mścić się o ten grzech. Bo oto z północy
Szkaradny obłok, niezliczone mocy
Z wiatrów zebrawszy i Boreaszową
Gębę odąwszy a trzasnąwszy głową,
Leci z furyą między srogie wały,
Które już przedtym na morzu szalały.
A tam z drugiemi zjąwszy się burzami
I swój wiatr z ichże złączywszy wiatrami —
Ryknie i dmuchnie i ze wszystkiej duszy
Piersiami tchnąwszy wszystkich wód poruszy.
Wtym okręt skoczy z płaczliwemi głosy
Jak strzała wzgorę niemal pod niebiosy —
I znowu z góry w oczymgnieniu spadnie,
Że samego dna ledwo nie dopadnie.
Właśnie więc dzieci, kiedy w pole jakie
W gronie wynidą, zwykli czynić takie
Igrzyska z sobą, gdy im się zda czasem
A ciężkim pilę uderzą galasem;
Ona pod niebo, aż jej dojrzeć oczy
Nie mogą, jako uderzona skoczy
I potym padnie, a ci, co tam grają,
Patrzając na nie krzyczą i wołają —

background image

147

Tak i nasz okręt gwałtem uderzony

Latał, a z każdej kołatał się strony.
Raz aże niemal pod same obłoki

Drugiraz znowu w morski bród głęboki
Jak w Etnę wpadał. A ludzie, co stali

W okręcie, głosem od strachu wołali.

Ach! dosyć złego! ale jeszcze leci

I drugi obłok, a lecąc się kręci

Jako dym z wichrem. Jakie w niem wołanie!

Ach! jakie słyszeć było rzechotanie

I głos diabelski! Snać pono wyciekła
Sama Alekto od Plutona z piekła!
Uderzy o maszt sobą i wywinie

Kilkakroć kołem, a maszt się przeklnie

Na bok proporcem tak, aż dotknął wody
Wierzchem kilkakroć — i znowu przez szkody

Podniósł się wzgorę! Prze Bóg! aż strętwiały

Członki, a włosy na głowie nam wstały

Patrzajac na to, bośmy rozumieli,
Żeśmy się na wznak już wywrócić mieli.

Ale cóż czynić? Ręce załamawszy,

I słów i płaczu do woli wylawszy,
Już nieraz szturmów doświadczywszy takich
I strachów będąc świadomi wszelakich,
Nakwiliwszy się — w ostatku milczemy,
A końca w rzeczach wątpliwych patrzemy.
Atoli jednak natchniony nadzieją
Boską cny Brzeski, lubo wiatry wieją,
Począł się modlić spojrzawszy ku górze
I rzekł: „Hej! gorzkie i okrutne burze,
Toć nas kręcicie! toć dokazujecie!
Toć ustawicznie ten okręt tłuczecie!
Iście to wasz gniew, nie Boski, nad nami!
Bo gdyby Bóg chciał, nie temi falami,
Nie tą srogością, nie mówiąc tym bojem,
Ale rozlicznym i złotem pokojem
Zwojowałby nas, ale aż do ziemi
Przycisnąłby nas wodami cichemi!

background image

148

I mniemacie to, że za grzechy nasze
Bóg nas zapomniał i dał w ręce wasze?
Czyli o duszę walczycie jednego,
Który jest z nami, człeka nieprawego?
Nie jeden Arnolf, jest nas takich więcej!
Wszyscyśmy ludzie i żywot bydlęcy
Siła ich wiedzie; niejeden złośliwy
Złego sumnienia człowiek Bogu krzywy.
Bóg przecie cierpi i poprawy czeka,
A niechce zgubić nędznego człowieka.
Widzisz to, Boże, jak diabelskie mocy
Z piekła wypadszy — od samej pułnocy
Tak nas strachają! jakie urąganie,
fako — aż brzydko! — czynią rzechotanie!
Jako nas topią! Wiem, że przez niebiosy
Widzisz i słyszysz te płaczliwe głosy.
Czem nie ratujesz? czyliś już wyroki
Swoje ferował, aby ten szeroki
Brud wypiliśmy, albo raczej ciała
Ta woda w sobie nasze pochowała?
Hej! nie czyń tego, miłościwy Panie!
Luboby słusznie takowe karanie
Miało nas potkać, przecie w świętej ręce
Trzymaj nas, Boże, i miej w swej opiece.
Prawda — i ociec potomka własnego
Zwykł często karać za złe sprawy jego,
Lecz, gdy go karze z wrodzonej miłości,
Więcej ma w sercu żalu, niźli złości.
I Ty, o Boże, w takowej przygodzie
Ulituj się nas! a w tak ciężkiej wodzie
Nie daj utonąć! Chociaż mi niewiele
Wieku dasz potym, przynamniej w kościele
Ojczystym, kędy pradziada mojego,
Stryjów i ojca schowano miłego,
Dopuścisz leżeć — a teraz nikomu
Tu nie dasz umrzeć, aże w własnym domu.
A Ty, gdzie jesteś, nad miesiąc piękniejsza
I nad promienie słoneczne wdzięczniejsza,

background image

149

Gwiazdo zaranna? Już to dzień nadchodzi,

A jeszcze burza z nieba nie odchodzi!

Czemu nie wschodzisz, o piękna jasności?

O! śliczna Panno, pełna łaskawości,
Przybądź co prędzej, o drogo błądzących,
O gwiazdo morska, o porcie tonących!

Ciebiem ja zawsze, jeszcze w młodym ciele

Miewał za Panią, Ciebie razów wiele

W złym lubo w dobrym szczęściu uznawałem,

A nigdy z Tobą, Pani, nie przegrałem!

I teraz pewnie za Twoim ratunkiem,

Którzy z tak ciężkim płyniemy frasunkiem
Nie utoniemy, ale z morza tego
Każdy powróci do domu swojego
I w swej ojczyźnie godne Tobie dzięki

Będziem oddawać, o Panno, na wieki!
Będziem Ci czynić rozliczne ofiary,

A Ty przyjmować będziesz nasze dary."

Te Brzeski słowa posyłał w niebiosy.

A wtym Jutrzenka, rozpuściwszy włosy,
Wnet z rumianego łoża swego wstając —
A ciemne chmury okiem przenikając —
Przed Lucyferem od morza wychodzi
I piękną jasność po niebie rozwodzi.
A owe wszytkie przeklęte machiny,
Które z piekielnej gdzieś wyszły dziedziny,
Które nas prawie żywo połknąć chciały,
Nie wiedzieć gdzie się wnet — burzepodziały.

Dopieroż tedy po tak ciemnej nocy,

Doznawszy rannej Jutrzenki pomocy —
Szczęśliwie płyniem, a już za pogodą
Rozstajemy się z nieprzejrzaną woda
I szerokość jej wielką opuszczamy.
Zaczyni między dwa brzegi przyjeżdżamy,
Które z obu stron okrętu stojały,
A śliczne na nich drzewa liściem wiały.
Woda środkiem szła, jak na kształt odnogi
Długi gościniec wiodąc swojej drogi.

background image

150

Przy brzegach wioski stały z folwarkami
I trzody między bujnemi trawami
Wszędzie się pasły. Już nam wszędzie tkwiały
W oczach rozkoszy i nieba sprzyjały
Żaglom nadętym, wiatry pięknym wianiem
Za marynarskiem pracowały zdaniem.
Zatym zdaleka Lubek obaczymy.
O! jakoż się tu dopiero cieszemy!
Jak się weselim! jak żądzą i okiem
I wskok wyskoczyć na port chcemy krokiem!
Serce aże drży, radością wzruszone,
A jako młotem bije w lewą stronę
Własny Wulkanus, aż się wnętrze pali;
A przecie nikt się na ten bol nie żali,
Owszem wesoło na twarz swą padniemy
I Sprawcę niebios gorąco prosiemy,
Żeby co prędzej u portu pięknego
Zbawił nas morza barzo tęskliwego.
Samego tylko Arnolfa nie cieszy
Ten port, bo nie wie, po co się nań spieszy.
Czyli po żywot, czy po śmierć, którą mu
Za przyściem groził Marynarz do domu
O jego eksces. Więc się bojąc tego,
Żeby na gardło nie nastąpił jego,
Tedy nieborak, ciężkim żalem zdjęty,
Pod stabą siedząc łańcuchem przypięty,
Począł serdecznie z gwałtownym łez laniem
Płakać i ryczeć z wielkiem narzekaniem
Tak, aż w okręcie same kwilił ściany
I żal swój głosił uszom niesłychany,
Że niemal wszyscy ludzie z nim płakali,
A z jego łzami swoje łzy mieszali.
Których gdy długo dla żalu wielkiego
Wstrzymać nie mogli, w ostatku od niego
Wyszedszy — pośli z dobrej woli sami
Do Marynarza z wielkiemł proźbami,
Gdzie za nim wnosząc gorące przyczyny
Rzekli do niego: „I długoż tej winy,

background image

151

Ojcze płynących, nie przejrzysz jednemu

Więźniowi w łańcuch ciężko wsadzonemu?
Czy jeszcze w dalszym chcesz go mieć tarasie?
Iżali niedość ma kary w tym czasie,

Którą ponosi w wielkiej cierpliwości

Jedynej tylko twej pragnąc litości?

Co-ć po krwi jego? przecz się ku sądowi

Bierzesz i chcesz go w ręce dać katowi?

Co za pożytek, co-ć z tego uroście?
Zgoła o próżnym, ojcze, myślisz koszcie!
Lepiej, że zaraz w tę przyszłą niedzielę

Weźmie z Praksedą ślub w świętym kościele,

O co i sama przez nas ciebie prosi

Nędzna Praksedą. Niechajże odnosi

To, czego żąda, bo gdy ona stanie
U sądu przy niem, twe instygowanie
Nic nie pomoże i na gardło jego

Sąd nie napisze dekretu żadnego.
Ale — jak ty chcesz — niechajby zapłacił
Swą krwią występek, niechby głowę stracił:

Gdzieżby się biedna Prakseda podziała,
Która tu w obce kraje przyjechała?

A zwłaszcza jeszcze, gdyby wprzód słyszano
O jej upadku, niźliby ją znano,
Snaćby podobno miasto szanowania —

Pełno od ludzi miała urągania.
Ktoryżby człowiek, wejrzawszy na one

I na jej głupstwo, pojął ją za żonę?

Czyliby ona przyjaźni szukała

Sama u kogo, by męża dostała?

Ach! żleby było! Więc, żeby do tego

Nie przyszło, wypuść Arnolfa nędznego!

Zmiłuj się nad nim! Praksedy niebogi
Nie trap i nie czyń Arnolfowi trwogi!
Nie masz zaprawdę co na świecie głosić,
Lepiej się im daj łaskawie przeprosić.

A jeśli na nich nie chcesz respektować,
Tedy przynamniej racz to nam darować,

background image

152

Którzy cię prosiem, a prawie ze łzami
Za nich się modląc do nóg ci padamy!"

Tak go błagali. A on twarz napuszył,

Aże krwie z gniewu wszytkiej w sobie ruszył,
Lecz przecie, będąc proźbami ich zjęty,
Nie wywarł nagle furyi napiętej,
Ale powoli począł słów niewiele
Mówić zmarszczywszy gniew na swoim czele:
„Wieręście wy to przyśli do mnie o tym!
A cóż wam było, moi ludzie, po tym
Za jednym łotrem z takiemi proźbami
I z wymyślnemi stawać racyami?
Czegóż wy, proszę, odemnie żądacie,
Gdy go od śmierci sami uwalniacie,
Gdy go przez winy i grzechu sadzicie,
Gdy mu wesele z Praksedą czynicie?
Więc już jest wolny; ja nie przeczę temu.
Gadajcie, kiedy macie czas po temu!
Ale przyjdzie czas, kiedy się Bóg swojej
Urazy zemści i ja krzywdy mojej!
Wszakże wy wszyscy, którzy tu stoicie,
Co się z nim stanie — prędko obaczycie!
Zgubił on siebie, sam miecz na kark włożył.
Aby tym prędzej w grobie się położył.
Dajcież mu pokój! już go zaniechajcie,
A w śmiertelnem go łożu nie ruszajcie.
Niech sobie leży! wszakże uśnie snadnie,
Gdy na niem wiecznie za swój eksces padnie.
O, pewnie padnie! Jeźli o to idzie,
Żeby nie była Praksedą w ohydzie,
Nie wasz to kłopot. Ja ją na się biorę
I jak jedyną przyjmę na się córę.
Podźcież już sobie, a to zdrajcy nieście,
Że mu już świeży grób gotują w mieście!"

To rzekszy — poszedł z gniewliwą osobą,

A w budę wszedszy zamknął drzwi za sobą.

background image

153

Co wszyscy widząc, gdy słowa wdzięcznego

Od Marynarza nie słyszeli swego,
Znowu pod stabę pośli w krótkiej chwili,
Jakby ni o czym nigdy nie mówili.
Gdzie w dawnym płaczu słysząc strapionego
Arnolfa, przyśli wesoło do niego
Ciesząc go przecie i jak mogli słowy
Wprzód wybijali troski z jego głowy,
A potym z niego w tym ciężkim kłopocie
Badali, siła ma pieniędzy w złocie,
Żeby odliczył co Marynarzowi,
A oni za nim proźbę wnieść gotowi.
„Bo snadniej — rzekli — przy tym szczerozłotym
Prokuratorze nam traktować o tym.
Którego jako zajrzy wielmożności
Marynarz, prędszy będzie do litości."

Tedy wnet Arnolf, rady ich słuchając,

A za pracą im dzięki oddawając,
Z wielką pokorą podjął się tej straty
I mieszek z skrzynie wyjąwszy bogaty —
Oraz pięćdziesiąt dał czerwonych złotych
I jeszcze pendent z wzorów, igłą kłotych,
Ze szpadą przydał, aby za tym razem
Kajdany przeciął złotem i żelazem.
Jakoż dokazał i dopiął swojego,
Bo wnetże ludzie, skoro łaskawszego
Być Marynarza przez gniewu poczuli,
Znowu się wszyscy do niego wysuli
Z upominkami i już nie proźbami,
Ale — jak Boga — błagali darami
Dając mu w ręce na przystawce czystej
Czerwone złote i pendent złocisty.
Z czego gdy łona w oczach mu błysnęła
A za serce go — jak ręką — ujęła,
Począł twarz mienić Saturnową ową
W jasnopogodną cerę Jowiszową

background image

154

(O! kędyż chciwe kruszców łakomości
Nie nakierują śmiertelnych wnętrzności!),
Zaraz — jak inszy — miejsce proźbom daje
I w swych niedługo furyach ustaje,
A potym prędko Arnolfa przyzowie
I te mu słowa na ostatek powie:

„Możesz dziękować niezmiernej litości

Boskiej, iże cię za takowe złości
Śmierć nie potkała! Snać ci do poprawy
Jeszcze użyczył czasu Bóg łaskawy.
Miałeś był wkrótce zniknąć z tego świata
I z kwitnącego prędko opaść kwiata
Jako list suchy i niepożyteczny.
A to, że przez mię Bóg chciał sprawić wieczny,
Tak-em rozumiał, bom się był nasadził
Na to, abym cię z tego świata zgładził.
Aleć już widzę (gdy się przyczyniają
Za tobą ludzie), że nieba sprzyjają
Życiu twojemu i te ludzkie głosy
Znać, iż przyjmuje sam Bóg przez niebiosy.
Niebu tedy wprzód, a potym tak wielom
Za swe zbawienie dziękuj przyjacielom,
Ktorzy-ć to dali, iże żyjesz w ciele,
A prawie jako właśni rodziciele
Znowu cię na świat drugiraz zrodzili
I jak zmarłego od śmierci wskrzesili.
Dla nich ja — srogi on mściciel zelżenia
Panieńskiej cnoty — puszczam cię z więzienia!
I, com krew twoje miał był przelać mściwie,
Oto-ć przywracam żywot litościwie!
Bóg cię niech patrzy! Bogu odkazuję
Twój grzech, a ja cię już gardłem daruję!
Zdymcie, bosmani, zaraz z ramion jego
Ten ciężki łańcuch! niech się cieszą z niego
Ci wszyscy ludzie, którzy on prosili.
Bodaj go w lepszą cnotę przemienili!

background image

155

Bodaj się wkrótce zbrodni swoich zbawił,
A znakomicie żywota poprawił!
Weźcie-ż już więźnia odemnie wolnego

A wziąwszy — proszę — przestrzegajcie tego,

Żeby z Praksedą (jakoście ręczyli

Za nim, gdzieście mię o niego prosili)
Wziął ślub małżeński. Niech przecie w miłości

Żyją, lubo to pozbyli czystości.

A tę poczciwość, którą zgwałcił złością,

Niechaj naprawi Arnolf statecznością!

Tak go wam daję, a wy mu w kościele
Ślub i powinne sporządźcie wesele!"

To jako wyrzekł, wnet ku jego mowie

Gotowi stojąc wszyscy bosmanowie —
Zaraz z Arnolfa łańcuch opuścili
I tak go wielkiej trwogi pozbawili.
A on — od wstydu powieki spuściwszy,
A płacz z radości w sercu pobudziwszy,
Słowa nie mówiąc na ten czas żadnego —
Upadł przed nogi Marynarza cnego
I kilka razy westchnąwszy serdecznie
Za jego łaskę obłapił go wdzięcznie.
A potym wstawszy — siadł na burcie sobie
I już weselszy będąc w onej dobie
Patrzał na Lubek i pospołu z nami
Rozmawiający — cieszył się brzegami
I pięknym miastem, do którego drogę
Wężykiem czyniąc przez krzywą odnogę,
A niemal na nie cały dzień patrzając
I ustawiczne kolana mijając —
Za Boską sprawą pod mur przypłyniemy
I tak u portu bezpiecznie staniemy.

Lecz ja, o Panno, która szafirowe

Niebo i gwiazdy wszystkie Empirowe —
Siedząc w słonecznej szacie na wysokiem
Gmachu — przenikasz czystym swoim okiem,

background image

156

Która największych monarchów koroną

Jesteś i sierot wzgardzonych obroną,

Która z płaczących łzy Heraklitowe
Zwykłaś osuszać przez ciepło Febowe —
Tobie ja, Panno, żeś mię strapionego
Przyprowadziła do portu wdzięcznego,
Teraz, kiedy się na ziemi być czuję,

Pokornie za Twój ratunek dziękuję!

Ty w wielkich szturmach, w ciężkich niepogodach
Na morskich często widzący nas wodach

W straszliwą niemal Scyllę wpadających

I koło Syrty okrętem krążących —

Samaś nas wsparła, a z swojej litości

Piastowałaś nas w każdej nawałności.

Choć i Portumnus bonty czynił nowe
W morzu i kłócił kompany Forkowe,

Choć Panopea z Cimotoą wały

Z gruntu wyniozszy na nasz okręt lały,

Chociaż i Notus z potężnym Eurem
Szumiąc nad nami w obłoku ponurem

Na to się udał, aby nas o skały
Rozbiwszy — wtrącił pod głębokie wały,
— Tyś jednak, Panno, ten gniew hamowała

I wszelkieś wiatry na swej wodzy miała,
Że choćby byli chcieli latać dalej,

W Twych rękach siły swojej postradali.
Słusznie-ś jest tedy za ratunek dana

Ludziom i Morską Gwiazdą mianowana,

Słusznie-ś i drogą rzeczona błądzących

I prawym portem żeglarzow płynących,
Bo bez Twej mocy pewniebyśmy byli
Ku należytym brzegom nie przybyli.

Więc-że ja tedy za Twoje staranie,

Za święte, Panno, Twe pieczołowanie

I po wtorykroć nieskończone dzięki

Czynię i czynić winienem na wieki!

background image

157

A żeś mi dała morskie niepokoje
Opisać i tę skończyć pracą moję,
Jakom Cię czołem tej książki ubogiej
Postawił — wchodząc na parnaskie progi,
Tak gdy i teraz od Parnasu jadę,
Ciebie mym wierszom za koronę kładę,
A sam upadam u Twojego tronu,
Gwiazdo zaranna świetnego Syonu!

FINIS.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wzory do stosowania stateczność, Akademia Morska, Nawigacja, statecznośc
Nawigacja do jaguara
11.Przygotowanie nawigacyjne do wykonywania lotów, Lotnictwo, ppl, Nawigacja, Podrecznik nawigacji l
Kod MKS v.2, Akademia Morska Szczecin, SEMESTR IV, Łączność Morska, Materialy do nauki MKS
INSTRUKCJA PRZYWRACANIA NAWIGACJI DO USTAWIEIEŃ FABRYCZNYCH
polityka morska notatka do prezentacji
Urządzenia nawigacyjne - Notatka do Kolokwium z wykładów, Akademia Morska, I semestr, urządzenia naw
Załącznik do podejścia 6, Akademia Morska Szczecin Nawigacja, uczelnia, AM, AM, nie kasować tego!!!!
Załącznik do podejścia 5, Akademia Morska Szczecin Nawigacja, uczelnia, AM, AM, nie kasować tego!!!!
Załącznik do podejścia 3, Akademia Morska Szczecin Nawigacja, uczelnia, AM, AM, nie kasować tego!!!!
Opracowanie na kolokwium, Akademia Morska, I semestr, urządzenia nawigacyjne, Test do Gucmy, Urządze
Załącznik do podejścia 9, Akademia Morska Szczecin Nawigacja, uczelnia, AM, AM, nie kasować tego!!!!
Załącznik do podejścia 8, Akademia Morska Szczecin Nawigacja, uczelnia, AM, AM, nie kasować tego!!!!

więcej podobnych podstron