TRINE ANGELSEN
PÓŁPRAWDY
Rozdział 1
Elizabeth nie wierzyła własnym oczom. Co skradziony zegarek robił w kieszeni
Kristiana? Czy Peder Binasen zgłosił kradzież? Czy lensman podejrzewał Bergette? Albo…
Nie, to chyba niemożliwe. Czy posądzał Kristiana?
Nie miała niemal odwago spojrzeć na lensmana, lecz jednocześnie nie mogła umknąć
wzrokiem. Puls dudnił jej w uszach. Przez moment miała ochotę krzyczeć, że to Bergette
ukradła zegarek i że Kristian jest niewinny. Kurczowo zacisnęła dłonie na kolanach, próbując
się opanować. Musi jasno myśleć. Co kradzież w sklepiku miała wspólnego z pożarem w
Storli? Bo przecież właśnie lensman przyszedł, żeby im o tym powiedzieć. Ale dlaczego tak
zwlekał? Czyżby sądził, że…? Poczuła zimny pot spływający jej po plecach.
- Niezwykle piękny przedmiot – usłyszała głos lensmana. Funkcjonariusz kilka razy
obrócił w dłoniach zegarek na łańcuszku.
- Prawda? – przytaknął Kristian, który odchylił się do tyłu na krześle i skrzyżował
nogi.
Siedzi tak spokojnie, jak gdyby wszystko było w jak najlepszym porządku – zdumiała
się w duchu Elizabeth. Czyżby całkiem oszalała?
- Zastanawiałem się, czy nie wygrawerować swojego nazwiska na kopercie – mówił
dalej Kristian. – Ale to mogłoby się wydać nieco próżne. I pretensjonalne. Co lensman o tym
myśli?
Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. Jak Kristian mógł pytać lensmana o to, czy
powinien wygrawerować swoje nazwisko na przedmiocie pochodzącym z kradzieży!
- Hm… Dlaczego nie – odparł lensman. – Odziedziczą go w spadku twoi potomkowie,
a dzięki wygrawerowanemu napisowi zawsze będą wiedzieli, do kogo należał.
Elizabeth poczuła suchość w gardle. Zakasłała odruchowo. Gdyby mogła się czegoś
napić! Na stoliku nieopodal stało kilka szklaneczek i karafka z wodą, jednak kobieta nie miała
siły wstać. Jej ciało było ciężkie jak ołów.
- proszę bardzo. – Lensman oddał zegarek Kristianowi, który z powrotem schował
cenny przedmiot do kieszonki.
- No i kto podłożył ogień pod gospodarstwo Storli? – spytał Kristian. Elizabeth
zerknęła na męża z ukosa. Pulsowało jej w skroniach.
Lensman głęboko wciągnął powietrze, aż wydął swój wielki brzuch, a potem powoli je
wypuszczał.
- Sam gospodarz Storli!
W salonie zrobiło się zupełnie cicho. Dawało się słyszeć jedynie miarowe tykanie
dużego stojącego zegara. Elizabeth miała nadzieję, że zaraz wybije godzinę i przerwie
przytłaczającą cieszę. Czy lensman naprawdę powiedział, że mąż Petry podpalił własne
gospodarstwo? To jakieś nieporozumienie. Dlaczego, na Boga, miałby to zrobić? Żaden
normalny człowiek nie podłożyłby ognia pod swój dom, w życiu o czymś takim nie słyszała.
Kristian jako pierwszy odzyskał mowę.
- Sam gospodarz Storli? – roześmiał się niepewnie, lecz kiedy się zorientował, że to
nie żart, na powrót spoważniał.
- Właśnie – przytaknął lensman.
- jak na to wpadliście?
- Mamy swoje sposoby. Prawdę mówiąc, już dawno go podejrzewałem. Musiałem
tylko dowód, a to nie było łatwe. A jeszcze trudniej przyszło nam zmusić go, żeby się
przyznał.
- I co… przyznał się? – spytała Elizabeth nieswoim głosem.
- Tak. - Powiedział, dlaczego to zrobił – spytał Kristian.
- Chciał dostać odszkodowanie. Całkiem pokaźną sumę.
- Mimo wszystko… podpalić własne gospodarstwo? – rzekła Elizabeth wstrząśnięta.
Lensman wyprostował nogi.
- Nie zamierzał spalić wszystkiego. Tylko część domu/ ale niestety jego plan się nie
powiódł i spłonęła posiadłość. Tak samo było w przypadku tego spryciarza w Kabelvaag,
który podłożył ogień pod swój sklep, a spalił cały do i dobytek.
Elizabeth nagle zrobiło się zimno.
- Słyszałam o nim. Dzięki Bogu gospodarzowi Storli się udało, jeżeli mogę tak
powiedzieć.
- Co się teraz z nim stanie? – chciał wiedzieć Kristian. wstał i nalał koniaku do
kieliszka. – Jesteś pewien, ze nie chcesz? – spytał, wyciągając karafkę w stronę lensmana.
- Najzupełniej. Dziękuję. Elizabeth zapragnęła napić się kawy.
- Wysłano go na roboty do Trondheim – odparł lensman. – I zostanie tam kilka lat.
nałożono też na niego niemałą grzywnę ku przestrodze innym, którzy snują podobne plany.
Kristian z powrotem usiadł na krześle.
- A co z Petrą?
- Wygląda na to, że jest niewinna. Przeżyła prawdziwy wstrząs. Poza tym kilka razy ją
przesłuchiwałem i jestem pewien, że nie ma z tą sprawą nic wspólnego.
Kristian upił parę łyczków z kieliszka.
- To całkiem niepojęte. Głowimy się i wyobrażamy sobie nie wiadomo co, a
tymczasem okazuje się, że podpalaczem jest sam gospodarz Storli.
- Mikkel mówił, że…. – zaczęła Elizabeth, ale zaraz urwała.
- Co takiego? – zaciekawił się lensman.
- Kiedyś powiedział, że wszyscy będą zaskoczeni, gdy się w końcu okaże, kto
podłożył ogień.
Lensman zmarszczył czoło.
- A więc on wiedział?
- Nie sądzę. Albo… Mikkel twierdzi, że potrafi wiedzieć… Przyszłość i takie tam…
Lensman roześmiał się serdecznie, aż zatrząsł mu się brzuch.
- To szaleniec, ten Mikkel, i nie należy się przejmować jego gadaniem. Opowiada
niestworzone rzeczy, żeby zwrócić na siebie uwagę. Czasem zarobi parę groszy dzięki swoim
przepowiedniom, ale ludzie płacą mu raczej ze strachu, żeby nie rzucił na nich uroku.
Reakcja lensmana okazała się dokładnie taka, jak Kristian przewiedział, pomyślała
Elizabeth i posłała mężowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Co Petra teraz pocznie? – spytała, utkwiwszy wzrok w lensmanie. Machał ręką.
- Cóż, trudno powiedzieć. Póki co mieszka u pastora. Tak, tak, będę się zbierał,
chciałem was tylko powiadomić o wyniku śledztwa – dodał i wstał, szykując się do wyjścia.
Kristian pierwszy podał mu dłoń.
- Dziękuję.
Elizabeth poszła za przykładem męża.
- Bardzo to doceniamy, lensmanie – rzekła; jej dłoń utonęła w wielkiej łapie
urzędnika.
Spojrzał na nią z góry.
- Może nie powinienem pytać, ale słyszałem, że Lina jest niezupełnie zdrowa?
Elizabeth odchrząknęła.
- Zgadza się. ostatnio miała trochę kłopotów, więc niewykluczone, że wyjdzie na jakiś
czas do krewnych w Danii.
Lensman uniósł brwi i spojrzał na Elizabeth stalowoszarymi oczami. Serce zabiło jej
szybciej. Po raz pierwszy skłamała i to wobec przedstawiciela władzy!
- W Danii? – powtórzył. – Kto tam ma rodzinę?
- Lina – odparła Elizabeth szybko.
- Hmm. No tak, nie przypominam sobie, bym słyszał, że Jens ma tam kogoś bliskiego.
– Lensman włożył płaszcz. – Ale to daleko – zauważył.
- Doktor jej zalecił zmianę klimatu – wtrącił Kristian. – Coś jest w tamtejszym
powietrzu… Poza tym Duńczycy to całkiem inni ludzie. Doktor uznał, że taki wyjazd Linie
dobrze zrobi. Zimą nie jest tam tak bardzo ciemno. w każdym razie nie tak jak tutaj. =
Uczynił gest rękami, jak gdyby chciał objąć całą krainę.
- Tak… Lekarz chyba wie najlepiej – mruknął lensman i uśmiechnął się. –
Powiadomcie resztę domowników, że już nie muszą się rozglądać za podpalaczem.
Elizabeth i Kristian odprowadzili go do wyjścia i pożegnali się na schodach. Ledwie
za lensmanem zamknęły się drzwi, z kuchni wyszła Ane.
- Czego chciał? – spytała zaciekawiona.
- Poczekaj, zaraz o tym powiem, tak, żeby wszyscy słyszeli – odparł Kristian i ruszył
za dziewczyną do kuchni. Tuż za nimi podążyła Elizabeth, która nadal nie mogła się
otrząsnąć z oszołomienia.
Kiedy Kristian skończył opowiadać o tym, czego dowiedzieli się od lensmana,
zdumienie domowników było równie wielkie, jak zdumienie ich obojga przed chwilą w
salonie, a pytań pojawiło się tyle, że nie na wszystkie potrafił odpowiedzieć.
Elizabeth słuchała tylko jednym uchem, bo myśli krążyły jej wokół zegarka, który
Krystian miał w kieszonce. Czyżby sklepikarz Peder się nie zorientował, że zegarek zniknął?
Czy dlatego lensman jeszcze nie wiedział o kradzieży? Tak czy siak to tylko kwestia czasu,
by zauważono zaginięcie zegarka. Elizabeth postanowiła, że musi porozmawiać z Kristianem,
musi dowiedzieć się, co się stało i skąd mąż ma ten zegarek.
Rozdział 2
Musiała poczekać, aż zostaną sami w domu, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał ich
rozmowy. Czasami odniosła wrażenie, że nawet ściany mają uszy – były takie cienkie, że
każdy bez trudu mógłby ich podsłuchać. A tę sprawę musieli odmówić bez świadków. Bała
się, że Kristian podniesie głos – wiedziała, że zawsze się tak zachowywał, kiedy czuł się
niepewnie albo nie wiedział, co powiedzieć. Obserwowała go kątem oka, jak wstaje i rusza do
wyjścia. Poszedł w stronę szopy na łodzie. Nie mogła przepuścić takiej okazji. Szybko
poderwała się z miejsca.
- Musze coś pilnie załatwić – rzuciła przez ramię do służby i podążyła za nim.
Stał w drzwiach do szopy, kiedy wyszła zza węgla domu. Jednym ramieniem opierał
się o framugę i wpatrywał w dal ponad fiordem.
- O, przyszłaś? – Uśmiechnął się do niej.
- O czym myślisz? – spytała, wstydzę się własnego tchórzostwa. Dlaczego od razu nie
przystąpiła do rzeczy, dlaczego unikała konfrontacji? Dobrze znała odpowiedź: ponieważ bała
się, co Kristian jej odpowie. Co będzie, jeśli się przyzna, że zegarek pochodzi z kradzieży? I
co ona miałaby wtedy powiedzieć? Czy powinna wydać swego męża lensmanowi, razem z
Bergette?
- Zachwycałem się tym, że Bóg stworzył tak piękną naturę – odparł Kristian. – I
myślałem też o Storlim, który podpalił własne gospodarstwo.
- Piękną naturę? – powtórzyła Elizabeth rozejrzała się dokoła. Nigdy nie przyszło jej
do głowy, że skały przybrzeżne i fiord mogą być piękne. Stąd czerpali pożywienie, to
wszystko. ale może rzeczywiście okolica miała swą urodę, w każdym razie w takie dni jak
dziś. Elizabeth wyprostowała się i popatrzyła na Kristiana. Teraz albo nigdy. Nie może się
wycofać.
- Kristianie, muszę z tobą o czymś pomówić.
- Zgoda. Wyglądasz tak poważnie. Rozrzuciłem rzeczy po podłodze? Roześmiał się i
wsunął ręce w kieszenie.
Gdyby to było coś tak prostego! Nagle Elizabeth uświadomiła sobie, jak denerwujące
są w gruncie rzeczy drobiazgi. Że Kristian nie składał starannie swych ubrań. Lecz wieszał na
krześle albo że wchodził w zabłoconych butach na świeżo umytą podłogę – choć mimo
wszystko to tylko błahostki.
- Nie, chodzi o coś innego- odparła. Odchrząknęła i spuściła wzrok. – Ten zegarek,
który wyjąłeś z… Skąd go masz?
- Nie widziałaś go wcześniej? – spytał i wyciągnął z kieszonki zegarek na łańcuszku,
żeby znów mu się przyjrzeć. – Piękny, prawda?
- Tak, ale gdzie go kupiłeś?
- W Kabelvaag. Byłem przekonany, że ci go pokazywałem. – Roześmiał się. – Że też
mogłem o tym zapomnieć!
- Czy to było wtedy, kiedy popłynąłeś na połowy?
- Tak, tylko w czasie połowów bywam w tamtych stronach.
- Kristianie… zaczęła. Pożałowała, że nie przygotowała się porządnie do tej rozmowy.
Dlaczego wcześniej nie powiedziała mu o Bergette i zegarku? Teraz nagle wydawało się to
strasznie trudne. Odchrząknęła znowu i starała się patrzeć mu prosto w oczy, nie umykając
spojrzeniem.
- Przypominasz sobie, jak wybraliśmy się do sklepu tuz przed Bożym Narodzeniem?
Skinął głową w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od fiordu.
- Spotkałam wtedy Bergette. rozmawialiśmy przez chwilę, a potem ona podeszła do
lady, żeby obejrzeć broszki, biżuterię i takie tam drobiazgi. Nagle zobaczyłam, że ukradła
kieszonkowy zegarek.
- Przestań! – Wpatrywał się w nią przestraszony, najwyraźniej nie mógł uwierzyć w
to, co mu powiedziała. – Wzięła go? – Jesteś pewna?
- Najzupełniej. I ten zegarek był kropka w kropkę podobny do tego, który ty masz. –
Zamilkła i czekała na jego reakcję.
Nadal nie odrywał od niej wzroku.
- Chyba nie sądzisz, że…
Jego twarz, która jeszcze przed chwilą była łagodna i odprężona, całkowicie się
odmieniła. Oczy wydawały się jak dwa czarne jeziora. Szczęki napięły się, a brwi niemal
spotkały u nasady nosa.
- Stoisz tu przede mną i twierdzisz, że kłamię? Sugerujesz, że dostałem ten zegarek od
Bergette?
- Nie wiem, Kristianie – wyznała pokornie. – Mówię tylko, że…
- Tak, słyszę, co mówisz! – przerwał jej. Że zegarek, który ukradła Bergette, nagle
wylądował w mojej kieszeni. Prawda?
Nie odpowiedziała od razu, więc powtórzył:
- Prawda? Pytam! Poczuła, że ogarnia ją złość.
- Nie podnoś głosu. Czy nie przyszło ci do głowy, że Bergette mogła odsprzedać
zegarek, który następnie trafił do Kabelvaag? Możliwe, że całkiem nieświadomie i przez
przypadek kupiłeś przedmiot pochodzący z kradzieży. Właśnie to chciałam powiedzieć.
Oczy Kristiana zwęziły się.
- Nie, Elizabeth, nie wydaje mi się. sądzę natomiast, że zbyt podniosła cię twoja
wybujała fantazja!
- Posłuchaj mnie, Kristianie. Nie musisz wpadać w gniew. O nic cię nie oskarżyłam.
- A niby co takiego zrobiłaś?
- Tylko cię ostrzegłam. Co będzie, jeśli przyjdzie lensman i powie, że zegarek jest
kradziony? Prędzej czy później Peder Binasen zorientuje się, że brakuje mu zegarka, zgłosi to
lensmanowi, a ten przypomni sobie, co mu dziś pokazywałeś. Czy na pewno tak samo
będziesz krzyczał?
Odwrócił się do niej plecami i wszedł do szopy na łodzie. Poszła za nim.
- gdyby mi ktoś powiedział o tej kradzieży, byłabym mu wdzięczna/
- Tak, na pewno! A księżyc jest żółtym serem.
- Skończ z tymi złośliwościami i zachowuj się jak dorosły mężczyzna! Odwrócił się i
wymierzył w nią drżący palec.
- Po pierwsze: jeżeli widziałaś, że Bergette ukradła zegarek, to dlaczego od razu nic
nie powiedziałaś? Po drugie: najpierw oskarżasz mnie o kupowanie kradzionych rzeczy, a
potem mówisz, bym zachowywał się jak dorosły mężczyzna. Myślę, że to raczej ty powinnaś
prosić o wybaczenie.
- Któregoś dnia, kiedy będziesz chciał mnie wysłuchać opowiem ci o Bergette –
syknęła Elizabeth. – Jednak zwykle, gdy o czymś mówię, zamykasz na to uszy. Zatem na owe
przeprosiny długo możesz czekać.
Odwróciła się na pięcie i ze złością ruszyła w górę ku domowi. W głowie miała jeden
wielki chaos. To było takie podobne do Kristiana – jedno niezręczne słowo, a natychmiast
wpadł we wściekłość. Był uparty jak osioł. Ale ja też potrafię być nie ustępliwa, pomyślała z
zaciśniętymi zębami. Jeszcze się o tym przekona.
Jak mogła się tego spodziewać, Kristian w ciągu następnych dni prawie się do niej nie
odzywał. Już wcześniej nieraz się tak zachowywał, wiec chociaż sprawiało jej to przykrość,
była na to przygotowana i aż tak bardzo się nie martwiła. W pewnym sensie potrafiła go
zrozumieć, na pewno poczuł się niesprawiedliwie potraktowany. Ale i ona miała do niego żal.
Jedno słowo pociągało za sobą następnie i to, co mogli rozwiązać łagodnie i ze
zrozumieniem, zmieniło się w kłótnię i wzajemne oskarżenia.
Dlaczego tak musiało być? Czy inne pary małżeńskie przechodziły przez to samo?
Kiedy patrzyła na Larsa i Helene, była pewna, że ich to nie dotyczy. Ciągle mieli dla siebie
uśmiech i dobre słowo i ani razu nie słyszała, by podnosili głos na siebie nawzajem. No ale
ostatecznie nie tak długo byli małżeństwem, pocieszyła się w duchu.
Odrzuciła głowę. Nigdy w życiu nie ustąpi! Nie, tym razem odpłaci Kristianowi tą
samą monetą – milczeniem. Otaczało ją wystarczająco wiele osób, z którymi mogła
rozmawiać, siostra, córka, służące i parobkowie. Często gawędziła z Jensem. Zazwyczaj na
temat Liny, której stan nadal się nie poprawiał. Postarali się o fotel bujany i wstawili do
kuchni. Lina lubiła w nim siadywać, mimo że nie odzywała się wiele. Jednak było to
praktyczne rozwiązanie dla nich wszystkich, ponieważ w ten sposób mieli Linę przez cały
czas na oku.
Jens pojechał do lekarza.
- Co powiedział Torstein? – spytała Elizabeth, kiedy wrócił.
- Dostałem to – odparł i wyciągnął nieduży, brązowy flakonik. – Doktor przepisał to
na uspokojenie.
- Ale… Linie przydałoby się raczej coś na pobudzenie – zdumiała się Elizabeth. – Ona
po prostu siedzi otępiała.
- Wyjaśnił, że Lina może to przyjmować, kiedy zaczną się jej „głośne dni”. Elizabeth
skinęła głową.
- Zgoda, jeśli tak na to spojrzeć. Długo jeszcze będzie musiała czekać na miejsce w
Danii?
Jens schował buteleczkę do kieszeni. Jego twarz przebiegł wyraz bólu.
- Powiedział, że to jeszcze trochę potrwa, ale może pod koniec wiosny będzie mogła
jechać. – Zamilkł na chwilę. – Biję się, Elizabeth. Nie mam pewności, czy dobrze robię.
- Rozumiem, co masz na myśli, Jens, ale uważam, że najrozsądniej będzie postąpić
tak, jak radzi doktor. Co innego moglibyśmy uczynić? Pozwolić jej tak siedzieć? Tak nie
można. Lina musi mieć szansę na wyleczenie.
- Zgoda nie Wilno nam jej tak zostawić, ale mimo wszystko…
Elizabeth nie odpowiedziała, tylko serdecznie uścisnęła Jensa za rękę. Najwyraźniej
dodała mu tym gestem otuchy, ponieważ uśmiechnął się i bąknął coś w rodzaju, że dobrze
było z nią porozmawiać. Potem przyjrzał się jej badawczo i zapytał, czy między nią i
Kristianem wszystko się dobrze układa.
- Tak, nie kłopocz się tym – odparła szybko i zamierzała odejść. Przytrzymał ją:
- Nie chcesz mi o tym powiedzieć?
- Mieliśmy głupią sprzeczkę. Czasem nam się to zdarza. A ponieważ oboje jesteśmy
równie uparci, musi upłynąć kilka dni, zanim znów będziemy normalnie rozmawiać. –
Mówiąc to, roześmiała się, żeby pokazać, że się tym nie przejmuje.
W niebieskich oczach Jensa odczytała troskę.
- W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać – rzekł w końcu.
Lars wyrwał ją za zamyślenia, kiedy z impetem wpadł do kuchni.
- Owce wyszły na brzeg i jedzą wodorosty! – zawołał. – Czy ktoś mógłby mi pomóc je
zagonić z powrotem na górę?
- Już idę – odparła, odstawiając na stół drewnianą miskę z mieszaniną gęstej śmietany
i dziegciu, której używała do smarowania spierzchniętych dłoni i krowich strzyków.
Kristian był już na dole, kiedy przyszła.
- Cholerne owce! – pomstował. – Czy nie rozumieją, że mogą się pochorować o
zdechnąć, kiedy tak skubią wodorosty prosto z brzegu?
- Wydaje mi się, że zbliża się deszcz i niepogoda – zauważyła Elizabeth. – Na pewno
dlatego zeszły niżej w pobliże domów. Zagońmy je do obory.
Dawno już nie współpracowali tak zgodnie. Mimo że przyszli jeszcze inni
domownicy, żeby pomóc, Elizabeth czuła, że to ona i Kristian najlepiej ze sobą
współpracowali.
Kiedy udało im się odciągnąć owce od brzegu i zamknąć w zagrodzie, Krystian
podszedł do niej.
- Jak na kobietę świetnie sobie radzisz - stwierdził z krzywym uśmiechem.
Roześmiała się i odgarnęła za ucho kosmyk włosów.
- Ty też nie jesteś najgorszy, chociaż wydajesz się drobny i słaby.
Chciał ją szturchnąć w bok, ale się uchyliła i uciekła. W zabawie, tak jak to robili
zaraz po ślubie, natychmiast dogonił ją i złapał.
- Co powiedziałaś? Kto tu jest drobny i słaby? Zachichotała.
- Nikt. Ale to był twój mądry pomysł, żeby wypuścić owce o tak wczesnej porze roku.
- Odrobina świeżego powietrza dobrze im robi – usprawiedliwił się. Pozwoliła mu się
objąć, poczuła łaskotanie w dole brzucha.
- Chodźmy do domu – zaproponowała, wyswobodziła się z jego objęć i wzięła go za
rękę. Wreszcie znowu mogli ze sobą rozmawiać.
Rozdział 3
- Dzisiaj nie pójdziesz do obory – zdecydowała Elizabeth i zerknęła na Ane. – Żeby
twoje umyte włosy nie przeszły nieprzyjemnym zapachem,
- A co z moimi umytymi włosami? – spytała Maria, wyskrobując dokładnie talerz po
śniadaniu.
Elizabeth uśmiechnęła się do siostry.
- To nie ty idziesz dzisiaj do konfirmacji.
Maria uśmiechnęła się i oparła przedramiona na stole.
- Cieszysz się, Ane?
- Tak, czuję mrowienie w brzuchu i w opuszkach palców. Próbując sobie wyobrazić
całą ceremonię, ale na pewno i tak będzie inaczej. Strasznie jestem ciekawa, jak to właściwie
się odbędzie.
Lars roześmiał się i opróżnił kubek mleka.
- Po co się niepokoisz? Znasz katechizm, wszytko pójdzie dobrze.
- Uff, nie wiem, czy wszystko pamiętam! Tak czy owak cieszę się, że Daniel i ja
możemy pójść do konfirmacji w wieku czternastu lat, pomyśl o tych, którzy mają prawie
dwadzieścia.
Elizabeth pogrążyła się w myślach, podczas gdy inni gawędzili o czekającym ich dniu.
Przygotowania do konfirmacji Ane trwały kilka miesięcy. Tak szybko mija czas,
stwierdziła ze smutkiem. Nie tak dawno temu mieszkali w Dalen, a Ane była zaledwie małym
szkrabem drepczącym wkoło na niepewnych nogach. Wtedy trudno było sobie wyobrazić, że
to maleńkie stworzenie będzie kiedyś dorosła kobietą. Tyle się wydarzyło w ciągu tych lat.
raz Ane omal nie utonęła w rzece, a potem tak poważnie się rozchorowała, że Elizabeth nie
wierzyła, że córka przeżyje. Innym razem Ane „ pożyczyła łódź”, żeby pobawić się w rybaka.
Wiatr zniósł ją daleko na fiord i Elizabeth ledwo udało się ją uratować. Uśmiechnęła się na
wspomnienie dnia, kiedy Ane zrozumiała, ze zwierzęta trzeba szlachtować. Maria jej o tym
powiedziała. „Co? Jemy świnkę?” – spytała Ane z oczami pełnymi łez. Ole zażartował wtedy,
że nagle poczuł się strasznie głodny i musi spróbować kota. No i zaczął się krzyk. Elizabeth
nie mogła powstrzymać uśmiechu. A teraz Ane wyrosła i dziś idzie do konformacji. Gdzie się
podziały te lata?
Stół w salonie już poprzedniego dnia został nakryty białymi serwetkami i należącym
do matki Kristiana obrusem z najdelikatniejszego lnu. Len z upływem lat stawał się coraz
bielszy i ładniejszy, uznała Elizabeth z dumą, gdy stojąc, obserwowała swoje dzieło. Szkła
błyszczały na wyścigi ze sztućcami i srebrnymi świecznikami. każdy najmniejszy kąt domu
został wysprzątany, nawet poddasze
Wcześnie się ze wszystkim uporała. Musiała, żeby zdążyć na czas. Kristian wiele razy
to komentował.
- Jeszcze tyle czas do konfirmacji powtarzał, kiedy najbardziej narzekała. -Ale już
zrobione – zawsze odpowiada. – Dobrze mieć to za sobą.
- Więc może byśmy zjedli teraz rósł, i to też będziemy już mieć za sobą? –
proponował.
Elizabeth czuła wzbierający śmiech. Tego dnia i w najbliższym czasie powróci wiele
wspomnień. Na mgnienie oka napotkała spojrzenie Jensa. wiedziała, o czym myśli, więc
szybko odwróciła wzrok. Ane miała prawo poznać prawdę…
Elizabeth pomogła córce włożyć suknię, na której z tyłu, wzdłuż całych pleców
znajdowały się gęsto przyszyte maleńkie guziczki i obciągnięte materiałem, i Ane nie mogła
ich sama dosięgnąć.
- Jakie to dziwne uczucie mieć na sobie sukienkę do samej ziemi, mamo! Pomyśl, że
teraz będę w takich chodzić na co dzień. I już nigdy więcej nie uczeszę się w te dwa głupie
warkoczyki.
- Musisz się jednak przygotowywać na to, że noszenie długich spódnic jest bardzo
uciążliwe.
Ane zbyła tę uwagę.
- Trzy nowe suknie na dnie powszednie w szafie i jedna odświętna, która mam na
sobie. Czy można być bardziej szczęśliwą niż ja? – Odwróciła się na gwałtownie i spojrzała z
powagą na Elizabeth. – Jak myślisz: Gdybyśmy nadal mieszkały w Dalen, pewnie nawet bym
nie miała sukni do konfirmacji?
- O, jakoś byśmy się o nią postarały – odparła Elizabeth, ale wcale nie była tego
pewna. Jeden Bóg, wie, jakby im się ułożyło, gdyby została w Dalen sama z siostrą i córką.
Może już dawno przegrałyby z głodem i chorobami. Odsunęła od siebie ponure myśli i wyjęła
buty.
- Masz, włóż je.
Ane wsunął na stopy nowe skórzane pantofelki i postąpiła jeden krok. Skrzypiały.
Zakręciła się dookoła, aż spódnice otuliły ją niczym obłok. Policzki dziewczyny nabrały
rumieńców, oczy błyszczały.
- Jestem taka szczęśliwa, że dostałem ten materiał na suknię. – Promieniała. – Tkany
w domu nie jest tak ładny. Niektóre dziewczęta będą miały suknie ciemnobrązowe, bo czarny,
ręcznie tkany materiał nie wygląda dobrze.
Elizabeth skinęła głową, bo coś mogła o tym powiedzieć. Miała sporo codziennych
spódnic w tym kolorze i wiedziała, jak bardzo odróżniały się od tych z lśniącego, kupnego
materiału.
Ane paplała bez ustanku, a Elizabeth pomagała jej się uczesać. Przez noc ciasno
splecione warkocze zmieniły gładkie córki w fale, sięgające jej prawie do pasa.
- Kiedy chodziliśmy na zajęcia przygotowujące do konfirmacji, poznałam pewną
dziewczynę – rzekła Ane. – Ma naturalne loki. Brązowe! Nie masz pojęcia, jakie są piękne.
Ona wygląda jak prawdziwy anioł… Jej włosy przypominają wełnę jagniątka, tylko że są
długie.
Elizabeth roześmiała się.
- Też mi porównanie! – odparła. Przewiązała część włosów Ane dużą czarną kokardą,
pozostałe rozpuściła luźno na plecy.
- Czy mogę tak iść? – Ane krytycznie spojrzała w lustro.
- Jesteś prześliczna, moja Ane… - Elizabeth poczuła dławienie w gardle i musiała
kilka razu przełknąć ślinę. – Pożyczę ci moją broszkę. Tę, którą dostałam kiedyś od Kristiana
na Boże Narodzenie.
Wyszła w pośpiechu. Usłyszała kroki Marii na schodach i chwilę później dobiegły ją z
sypialni śmiechy i odgłosy rozmów.
Kiedy Ane była małą, nazywała Marię „ciocią Mią”. T Teraz mówiła po prostu
„Mario”, chyba że czegoś chciała. Wtedy przypochlebiała się jej, dodając przed imieniem
„ciociu”.
Elizabeth znalazła broszkę w jednej z małych szufladek. Długo trzymała ją w ręku.
Potem głęboko wciągnęła powietrze. To dziwne, ze tak ją ścisnęło w gardle w dniu, kiedy
powinna być szczęśliwa.
Z korytarza na poddaszu usłyszała Helene przemawiającą pieszczotliwie do małej
Signe.
- Jaka grzeczna jest ta dziewczynka cioci Helene. O, uśmiechnęła się! Może się cieszy
na konfirmację Ane?
Elizabeth wyszła do nich.
- Gdzie jest Lina? Czy jadła? Helene trzymała Signe na ręku.
- Tak, zaniosła, jej posiłek i przypilnowała, żeby zjadła. Myślisz, że może zostać sama,
gdy będziemy w kościele?
- Tak, poprosiłam jedną z dziewcząt ze Słonecznego Wzgórza, żeby przypilnowała
Signe. Lina nie sprawi chyba zbyt wiele kłopotu. Prawdopodobnie zostanie w swojej sypialni.
Najważniejsze, że w domu będzie ktoś oprócz niej.
Helene przełożyła dziecko na drugą rękę. Córka Jensa i Liny miała siedem miesięcy i
trochę już ciążyła.
- Nie boisz się, że po wsi się rozniesie, w jakim stanie jest Lina?
- Wyjaśniła, dziewczętom, które przyjdą nam pomóc, że Lina nie czuje się dobrze i
potrzebuje spokoju i odpoczynku. Poprosiłam dwie spośród służących Bergette, żeby
podgrzały jedzenie, by było ciepłe, kiedy wrócimy z kościoła.
- Mam nadzieję, ze wiesz, co robisz – rzekła Helene z powagą. – Jeszcze nie jest za
późno. Mogę zostać w domu i wszystkim się zając. Jens też mówił, że mógłby…
- Bzdury. Musicie zobaczyć konfirmację Ane. Jesteście przecież dla niej jak rodzina.
Helene nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
- O, już idą! – zauważyła Elizabeth. – Zejdź na dół i otwórz. Helene zatrzymała się w
połowie schodów.
- Czy Bergette przyjdzie na przyjęcie? Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, uprzedziła, że została zaproszona do innych krewnych.
Tuż przed wyjazdem do kościoła Kristian podszedł do Ane i podał jej niewielką
paczuszkę.
- To od Bertine z Bergen – rzekł. – Prezent z okazji konfirmacji.
- Czy mogę go już teraz otworzyć? – spytała, rozwinąwszy większość papieru. – Ojej,
a co to takiego? – zawołała. W ręku trzymała ze złocistym płynem.
- Wyjmij korek – zaproponował Kristian. Ane wyjęła korek i powąchała.
- O, pachnie jak… mydło kwiatowe, tylko jeszcze ładniej! Elizabeth rozśmieszył
zachwyt córki.
- Nałóż kilka kropel na szyję – poradziła. – To perfumy. Kosztują mnóstwo pieniędzy.
Wspaniały prezent.
- Też musicie zobaczyć! – zawołała Ane radośnie i posłała flakonik wkoło, żeby każdy
mógł powąchać, a Maria, Helene i Elizabeth również posmarowały się kilkoma kroplami
cennych perfum.
- To niewiarygodne, co też ludzie w dzisiejszych czasach potrafią wymyślić – mruknął
Lars i pokręcił głową zrezygnowany. Ale i on pociągnął nosem i musiał przyznać, ze podoba
mu się ten zapach. Przypomniał mu kwitnąca łąkę.
Musieli zaprząc oba konie, żeby wszyscy mogli dotrzeć do kościoła.
- Zabiorę ten flakonik – oznajmiła Ane i wsunęła rękę do kieszeni. – Dam trochę
koleżance, o której wam mówiłam. Tej o kręconych włosach. Nocowała dziś w stodole.
Elizabeth spojrzała na córkę zaskoczona.
- Przyjechała z daleka. Ane przytaknęła.
- Dużo osób przyjechało z daleka i niektórzy nocowali u mieszkających bliżej
kościoła, a inni musieli przespać się w stodole. To brzmi bardzo ekscytująco. Wzięli ze sobą
jedzenie, a picie mieli dostać od proboszcza i od ludzi, u których się zatrzymali.
- Dobrze, że chociaż jest ciepło – zauważyła Elizabeth. Nie pomyślała, że ktoś mógł
potrzebować noclegu; wówczas zaproponowałaby takiej osobie spędzenie nocy w Dalsrud.
Mieli przecież dosyć miejsca.
- Jak myślisz, co powie Daniel, kiedy poczuje, ze tak ładnie pachniesz? – spytała
zaczepnie Maria i szturchnęła Ane w bok.
- A co powie pastor, kiedy doleci go twój zapach? – odcięła się Ane i wykrzywiła usta.
Słysząc to, Maria roześmiała się w głos.
- Zachowujcie się jak dorosłe! – zwróciła im uwagę Elizabeth. – Nie wypada, byście
się tak wygłupiały.
Elizabeth wiedziała, że w niektórych wsiach dziewczęta przystępowały do konfirmacji
wiosną, a chłopcy jesienią, ale tutaj organizowano jedną ceremonię dla wszystkich na wiosnę.
To dobrze, bo dzięki temu Daniel i Ane mogli przystąpić razem do sakramentu. Szkoda tylko,
ze jedno nie mogło wziąć udziału w przyjęciu rodzinnym drugiego. Ale za to będą mieli o
czym rozmawiać, kiedy się następnym razem spotkają.
Wreszcie mieszkańcy Dalsrud zajechali na dziedziniec przed kościołem. Na kościelny,
wzgórzu było więcej ludzi niż zazwyczaj, Elizabeth zauważyła też wiele nieznanych twarzy
gdy mężczyźni wiązali konie, wśród tłumu szukała wzrokiem znajomych.
- Ane, widzisz…
Odwróciła się i zobaczyła, że córka już zniknęła.
- Spotkała koleżankę. Myślę, ze tę z lokami – rzekła Maria. – O, tam jest Dorte i
wszyscy z Heimly!
Złożyli sobie życzenia z okazji konfirmacji, komentowali nowe suknie i stroje,
rozmawiali o uroczystości i pogodzie. Wszyscy mało spali i każdy czuł łaskotanie w żołądku
z emocji.
- To całkiem idiotyczne – roześmiała się Dorte. Razem z Elizabeth odeszły trochę na
bok. – Czuję, jakby to na mnie, a nie na Danielu pastor miał położyć dziś rękę – wyznała. Jej
oczy zaszkliły się i zamrugała szybko. – Niesamowite, ale Daniel ciągle jest dla mnie małym
dzieckiem. I tak pewnie zostanie bez względu na to, jak bardzo będzie dorosły.
- Dobrze cię rozumiem – wyznała Elizabeth i położyła rękę na ramieniu Dorte. – Z
Ane jest tak samo. W moich oczach nigdy Ne będzie dorosła.
Dorte uśmiechnęła się z wdzięcznością, lecz po chwili zamyśliła się.
- Indianne niedługo wyjdzie za mąż. Tego też się trochę obawiam. Mam wrażenie,
jakbym ją traciła. Ale tak chyba czują wszystkie matki.
Elizabeth skinęła głową.
- Czasem zapominamy, że dzieci nie są naszą własnością. Nagle okazuje się, że lata
minęły i dzieci zaczynają własne życie, dokładnie tak jak my kiedyś.
- Jakbym słyszała Jakoba – uśmiechnęła się Dorte. – Powtarza mniej więcej to samo,
oj, chyba musimy dołączyć do reszty, nie możemy tak tkwić na uboczu i rozmawiać tylko ze
sobą.
Elizabeth już miała z nią pójść, gdy zauważyła Ane. Córka stała tak blisko, że mogła
słyszeć jej rozmowę z koleżanką.
- Włożyłam buty do wody, żeby były sztywne i skrzypiały trochę, kiedy wyschną –
zwierzyła się nieznajoma.
- Ale jesteś sprytna. Tak się denerwuję! A jeśli spytają nas o coś, czego nie wiemy i
będzie wstyd na cały kościół?
- Na pewno nie, wszystko będzie dobrze. jeśli tylko nie wpadniemy w panikę, to
wszystko sobie przypomnimy.
Do dziewcząt podeszła jakaś kobieta, Ane dygnęła, podała jej dłoń i przywitała się
uprzejmie. To pewnie marka koleżanki Ane, domyśliła się Elizabeth.
- Spójrz tutaj! – rzekła kobieta i wyciągnęła kawałek papieru.
Dziewczyna cofnęła się i otworzyła szeroko oczy przestraszona.
- Nie, mamo, proszę! Nie masłem! Nie dzisiaj!
- Stój spokojnie i nie zachowuj się jak jakaś kokieta! Prosiłam cię, żebyś poczekała, aż
zrobię porządek z twoimi włosami, ale ty nie posłuchałaś i wymknęłaś się z domu, więc teraz
dostaniesz karę. – Kobieta chwyciła córkę za włosy.
- Co pani robi?! – krzyknęła Ane. – Chyba nie zamierza pan posmarować jej włosów
masłem? Tych pięknych loków?
Kobieta zatrzymała się i wbiła w Ane wzrok.
- Ma mieć włosy ciasno splecione w dwa warkocze i w dodatku gładkie. Nie pozwolę,
by wyglądała wyzywająco.
- A więc uważa pani, ze ja tak wyglądam? – spytała Ane, odważnie patrząc kobiecie w
oczy.
Tamta ściągnęła twarz, a na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy.
- Ty decydujesz sama o sobie.
Elizabeth rozważała, czy powinna się włączyć w rozmowę, zanim Ane powie coś
niegrzecznego. Lecz uznała, ze mimo wszystko Ane jest już niemal dorosła, skro za chwilę
przystąpi do konfirmacji, i nie ruszyła się z miejsca.
Kobieta rozwinęła papier i Elizabeth zobaczyła, że rzeczywiście jest tam grudka
masła.
- Ależ mamo! – zaprotestowała dziewczyna. – Czy ty wiesz, z kim rozmawiasz? To
Ane-Elise, córka Dalsrudów.
- Nie dbam o to, nawet gdyby to był sam król. Nie będziesz wyglądała jak ladacznica,
kiedy staniesz przed pastorem.
Oczy Ane pociemniały, a drobna twarz córki napięła się.
- Domyślam, że jest pani chrześcijanką. – Utkwiła wzrok w kobiecie. – W takim razie
popełnia pani ciężki grzech.
Kobieta znieruchomiała i spojrzała na Ane zdumiona. Ane skinęła głową.
- Niszczy pani dzieło Boga.
- Co takiego?
- Nasz Pan stworzył pani córkę i dał jej te piękne kręcone włosy. Ale pai to się nie
podoba. Dlatego sprzeciwia się pani Jego woli i robi to, co sama uważa za słuszne. Jak pani to
wytłumaczy?
Kobieta umknęła wzrokiem i niespokojnie obracała w palcach papier z masłem.
- Proszę to dołożyć na miejsce, wtedy Bóg pani wybaczy – mówiła dalej Ane
spokojnie.
Elizabeth szybko rozejrzała się dokoła. Stojący w pobliżu też zwrócili uwagę na całe
zajście. Niektórzy otwarcie się przyglądali, inni zerkali ukradkiem, lecz nikt się nie odezwał.
- Tak czy siak nie pozwolę, by tak wyglądała – prychnęła kobieta i zaczęła pleść gruby
warkocz z niesfornych kręconych włosów.
Dziewczyna czerwieniła się jak burak. Mocno zacisnęła powieki, lecz nic nie mówiła,
gdy matka ją czesała.
- Teraz stój tutaj spokojnie, a ja przyniosę twój psałterz, którego oczywiście też
zapomniałaś – rzuciła kobieta i odeszła z podniesioną głową.
Ane wzięła koleżankę pod ramię i ze złością rozejrzała się dokoła.
- No co się tak patrzycie? – spytała głośno. Ludzie odwrócili wzrok. – Nie przejmuj
się swoją matką – rzekła Ane do koleżanki. – Najważniejsze, że nie wysmarowała ci włosów
masłem. Patrz, co tu mam! – Wyjęła z kieszeni flakonik. – Powąchaj, jak ładnie pachnie.
Wetrzyj sobie trochę w szyję.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- Woda kwiatowa! Jak myślisz, co powie moja mama, kiedy to poczuje?
- Nie odbierze ci tego, bo zapach zostanie na twojej skórze – zachichotała Ane.
- Obie jesteście takie same – usłyszała Elizabeth tuż przy swoim uchu. Odwróciła się.
zobaczyła białe zęby Jensa, który uśmiechnął się do niej. –Ane jest tak samo zbuntowana jak
ty.
- Bzdura! – prychnęła Elizabeth.- Ja nigdy bym się nie zdobyła na coś takiego. jutro
sobie z Ane porozmawiam.
- Nie sądzę, że powinnaś – rzekł Jens spokojnie. – Przypominam sobie kilka historii,
które o tobie opowiadano. Na przykład tę, w której pojechałaś do Storli po jedną ze
służących, mimo że i lensman, i gospodarz cię ścigali. Albo kiedy…
- No, dobrze – przerwała mu Elizabeth. – Dość się nasłuchałam. Może i jest do mnie
podobna. – Roześmiała się. – Ale czasem z mojej porywczej natury wynika coś dobrego.
Możliwe, że w przypadku Ane też tak będzie.
Jens spoważniał.
- Pamiętasz, że jeszcze o jednej sprawie miałaś porozmawiać z Ane? Elizabeth
poczuła, że dobry humor ją opuścił.
- Ale to chyba nie jest odpowiedni dzień na takie wyznania? – spytała oschle.
- Nie to miałem na myśli, i ty o tym wiesz.
Poznała po jego głosie, że nie ustąpi, więc dodała nieco łagodniej:
- Jeszcze nie rozmawiałam o tym z Kristianem, a on musi wyrazić zgodę i musi być
przy tym, kiedy jej to powiem.
- Chcesz, żebym i ja z wami był?
- Porozmawiamy o tym później. To jest wielki dzień Ane i powinniśmy go zepsuć.
W tej samej chwili zaczęły bić kościelne dzwony i Elizabeth ruszyła w stronę drzwi do
świątyni razem z całym tłumem ludzi.
Wszyscy konfirmacji dobrze sobie poradzili. Niektórym bardziej drżał głos niż innym,
ale wszyscy prawidłowo odpowiedzieli na pytania zadawane przez pastora. Elizabeth
zauważyła, że Daniel przechodzi mutację. Dostał wypieków na twarzy, gdy przyszła jego
kolej. Chłopak bardzo się wyciągnął i przerósł Ane prawie o pół głowy. Jego garnitur był
czarnym a koszula biała jak śnieg. Tak, Dorte miała wszelkie powody, by być dumna ze
swego syna.
Elizabeth jako chrzestną matka kupiła mu w prezencie srebrną łyżkę. Spytał też Jensa,
czy jako ojciec chrzestny Daniela dołoży się do prezentu; skłamał, podając cenę, i wymienił
niższą kwotę niż tak, którą zapłacił. Pomyślał, że Jensowi pewnie nie wystarczyłoby pensji, a
poza tym Jens miał jeszcze kupić prezent dla Ane.
Kiedy z powrotem wyszli na kościelny dziedziniec, atmosfera była już swobodniejsza.
Tyle osób podchodziło, żeby im pogratulować, że Elizabeth nie zdążyła ich wszystkich
poznać. Dziewczęta skupiły się w grupce, chichotały i śmiały się. chłopcy zachowywali się
bardziej po męsku, klepali się po ramionach, kopali kamyki i spluwali daleko.
- Patrz, Elizabeth, fotograf – zauważyła Maria i pociągnęła ją za rękaw. – Poprosimy
go, żeby zrobił Ane zdjęcie? Pomyśl, jaka to będzie pamiątka.
Podszedł do nich Kristian.
- Co tak szepczecie? – spytał i podążył wzrokiem tam, gdzie patrzyła Maria.
Mężczyznę z aparatem zauważyli już inni i ustawili się w kolejce. Pozostali stanęli z
boku i przyglądali się. Nie wszystkich było stać na zamówienie fotografii, a znaleźliby
się i tacy, którzy nawet nie widzieli takiego sprzętu. Im pozostało tylko patrzeć, by zachować
w pamięci wydarzenie, które zdawało się baśnią.
Ane wygładziła suknię i podrzuciła włosy, kiedy nadeszła jej kolej. Z psałterzem
między złożonymi dłońmi i poważną miną patrzyła prosto w dużą, brązową skrzynkę, która
miała zrobić jej portret.
Tak, to będzie piękna pamiątka, pomyślała Elizabeth, siedząc w powozie podczas
powrotnej drogi do domu. Już się cieszyła na chwilę, gdy będą mogli obejrzeć zdjęcie.
Ane promieniała, kiedy zasiedli przy stole. Gości nie było wielu, ponieważ
mieszkańcy Heimly także mieli konfirmanta i wyprawiali przyjęcie u siebie. Dlatego na
przyjęciu zjawili się tylko domownicy. Elizabeth cieszyła się z tego względu na Linę.
Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza powiedziała, że przez cały czas, kiedy wszyscy byli w
kościele, Lina leżała spokojnie w łóżku. Spytała też nieśmiało, czy choroba, na która cierpi
Lina, jest zaraźliwa – pewnie się bała, że mogłaby zarazić matkę i rodzeństwo.
- Nie, to tylko osłabienie wiosenne – wyjaśniła Elizabeth. Na szczęście plotki nie
dotarły jeszcze do Słonecznego Wzgórza. A może tam nie słuchano plotek? Ku zadowoleniu
Elizabeth dziewczyna nie zadawała więcej pytań.
Z kolei ona chciała wiedzieć, czy Signe była grzeczna. Mała została w kuchni razem
ze służącymi i z ich relacji wynikało, że była szczęśliwa, znajdując się w centrum
zainteresowania.
Elizabeth odetchnęła z ulgą i mogła spokojnie skoncentrować się na przyjęciu.
Zerknęła ukradkiem na Linę, która bezwiednie mieszała łyżkę w zupie. Ale
przynajmniej usiadła przy stole, pocieszyła się w duchu. Jens pochylił się ku żonie i szepnął
jej coś do ucha. Wtedy Lina uśmiechnęła się blado i zjadła trochę zupy, po czym na powrót
pogrążyła się w myślach.
Kristian zadzwonił o swój kieliszek i wstał.
- Jak nakazuje obyczaj, chciałby wygłosić mowę na cześć Ane. Nie będzie to zbyt
długie przemówienie, bo zaraz pojawi się deser, a potem Ane obejrzy prezenty. Tak… -
Odchrząknął i zaczerpnął powietrza. – Ane jest dziś niezmiernie szczęśliwą młodą damą,
ponieważ na jej przyjęciu zasiadło obok siebie dwóch ojców.
Elizabeth drgnęła i musiała spojrzeć na Kristiana. To wspaniałomyślne z jego strony,
że o tym wspomniał, uznała, tym bardziej że wcześniej długo ukrywał przed nią, że Jens
przeżył. Jednocześnie ogarnął ją strach na myśl o tym, że wkrótce będzie musiała powiedzieć
Ane o jeszcze jednym ojcu: prawdziwym ojcu.
- Jens również jest szczęściarzem – mówił dalej Kristian. – Mógł być przy niej, kiedy
przyszła na świat i towarzyszyć jej w pierwszych latach życia, kiedy była malutka. Potem ja
przejąłem jego rolę i sprawiło mi to nie mniejszą radość. Mamy mnóstwo zabawnych
wspólnych wspomnień, jednak nie chciałbym cię wprawiać w zakłopotanie, Ane, zdradzając
je teraz.
Ane zaczerwieniła się, lecz jej oczy błyszczały z radości.
- Tu na północy przez kilka miesięcy trwa noc polarna i nie każdego roku lato jest
równie piękne. Kiedy góry zasnuwa szara mgła, w dodatku tak gęsta, że niektórzy niemal
sięgają po siekierę, żeby torować sobie drogę do obory, to my w Dalsrud i tak mamy słońce.
A tym słońcem jest Ane. Nikt nie rozsiewa tyle światła i ciepła co ty, Ane, i muszę przyznać,
że boję się tego dnia, kiedy będziesz się stąd wyprowadzić. Jednak do tego czasu cieszymy się
każdym dniem, gdy jesteś z nami.
Elizabeth, szukając po omacku chusteczki, zauważyła, ze i Ane miała ochotę otrzeć
dłonią oczy.
- Zatem wnoszę toast za Ane-Elise!
Wokół stołu odpowiednio półgłosem „na zdrowie”, a Kristian usiadł. Elizabeth
zorientowała się, że wielu z zebranych wzruszyła jego mowa, ponieważ zrobiło się cicho. Po
chwili służące wniosły deser, ciepłe ciasto ze świeżo ubitą śmietaną, i podały kawę.
Gdy wszyscy skosztowali słodkości, Jens wstał z miejsca.
- Nie będę mówił długo – zaczął i zerknął na Kristiana. – Zresztą po pięknych słowach
Kristiana, których wysłuchaliśmy, nie będzie łatwo przemawiać.
Rozległ się cichy śmiech, a Kristian zaczerwienił się z dumy. Jens spojrzał z czułością
na córkę.
- Miałem okazję, jak powiedział Kristian, towarzyszyć ci, gdy byłaś małą
dziewczynką, Ane. Straciłem wiele lat i bardzo nad tym boleję. Żeby to naprawić, chciałbym
teraz spędzić z tobą jak najwięcej czasu. Każdy dzień z tobą to dar. Cenny dar. – Ostatnie
słowa wymówił ochrypłym głosem i musiał zrobić przerwę. A potem podniósł kieliszek i
dodał:
- Za zdrowie Ane!
Elizabeth zauważyła, że gościom znów zaszkliły się oczy i dlatego przez długą chwilę
przełknęła ani kęsa.
Po posiłku przeszli do salonu, gdzie stał stół z prezentami. Były to podarki od
krewnych i sąsiadów. Nieduży zbiór Kazan do czytania w domu od Dorte i Jakoba. Poszewki
na poduszki, obrusy i różny sprzęt domowy od znajomych z sąsiedztwa. Maria wyhaftowała
duży lniany obrus. Ane uścisnęła ją serdecznie i kilka razu podziękowała.
- Jesteś naprawdę kochana – wyznała, trzymając obrus przed sobą. – Musiałaś na to
poświęcić wiele miesięcy.
- Prawie rok – odparła Maria skromnie.
Od Helene i Larsa Ane dostała małą broszkę.
- Nie jest ze szczerego złota – wyznała Helene przepraszająco, ale może ci się
spodoba.
- Jest śliczna! – zawołała Ane i od razu przypięła broszkę do sukni, mimo że jedną już
miała. – Patrzcie, jak ładnie wygląda! teraz wreszcie będę miała własną!
- A to jest prezent od Liny i ode mnie – odezwał się Jens i podał Ane pudełko.
Dziewczyna otworzyła je gorączkowo i wyjęła srebrną łyżkę.
- stokrotnie wam dziękuję! – rzekła z błyszczącymi oczami. – O, patrzcie, tutaj jest
wygrawerowane E!
- Dzięki temu będziesz wiedziała, że to twoja łyżka – wyjaśnił Jens. – Stopniowo
możesz sobie zbierać koleje o tym samym wzorze. Jeśli ci się spodoba.
- Oczywiście, że mi się podoba – promieniała Ane i serdecznie uścisnęła oboje, Jensa i
Linę.
Wtedy na środek wyszedł Kristian.
- Teraz możesz wyjść z nami na dwór i obejrzeć prezent od matki i ode mnie.
- Na dwór? – powtórzyła Ane zdumiona.
- Tak. Chodź już. – Ruszył przodem, a wszyscy pozostali podążyli za nim. Tylko Lina
została na krześle przy oknie, nieco ukryta za zasłoną.
- Idźcie – rzekła cicho, kiedy Jens spytał, czy ma ochotę pójść. – Wolę zostać tutaj.
Skinął głową i pogładził Linę po policzku.
- Zaraz wrócimy.
Kristian poprosił, żeby poczekali na środku dziedzińca.
- Co on takiego szykuje? – zastanowiła się Ane i spojrzała pytająco na matkę.
- Poczekaj, zaraz zobaczysz.
Po chwili Kristian wrócił, prowadząc czarnego konia z dużą białą gwiazdą na czole.
- Oto twój prezent!
Ane wpatrywała się to w ojca, to w matkę.
- To nie może być prawda! Chyba nie kupiliście mi… konia? Będzie tylko mój? –
wykrztusiła, patrząc na rodziców okrągłymi oczami.
Elizabeth przypomniała sobie, jak Ane była mała i miała dostać jagnię, a gdy nadszedł
wieczór, spytała, czy może zabrać jagniątko ze sobą do domu. Szturchnęła córkę w plecy.
- Idź, przywitaj się z nią i nadaj jej imię!
Ane podeszła kilka kroków w stronę konia, ostrożnie wyciągając rękę. Zwierzę
postawiło uszy i zamrugało spokojnymi, czarnymi oczami.
- Jejku, jaka jesteś piękna! – westchnęła Ane i pogładziła klacz po błyszczącej sierści.
- Jak mam wam dziękować? – spytała, spoglądając to na Kristiana, to znowu na
Elizabeth i z powrotem. Miała łzy w oczach, a jej głos brzmiał obco i grubo.
- Nazwij ją moim imieniem, to będziemy kwita – uśmiechnął się Kristian.
- Ale to przecież klacz? – odrzekła Ane. Potrzebowała trochę czasu, żeby się uspokoić.
– Nie, ona musi się nazywać… Nazwę ją Mia, cza cześć Marii.
- O, dziękuję bardzo – roześmiała się Maria od ucha do ucha. – Myślałam, ze nazwiesz
moim imieniem swoją pierwszą córkę, ale…
- Phi, wcale nie zamierzam wychodzić za mąż ani mieć dzieci – zastrzegła się Ane.
Pozwoliła, by klacz dotykała harpiami jej włosów i policzka. – Nie, nie zabieraj mi wstążki! –
krzyknęła. – Czy to dlatego nie pozwoliłaś mi dziś rano pójść do obory? – spytała, pociągając
ku sobie wstążkę, która mokra i pomięta opadła jej teraz z tyłu głowy.
Elizabeth potwierdziła domysły córki.
- Zgadza się. dostaliśmy klacz wczoraj wieczorem, kiedy już poszłaś spać. Wszyscy o
niej wiedzieli oprócz ciebie.
- Jesteś już przecież dorosła – wtrącił Kristian. – Dlatego uznałem, że musisz mieć
własnego konia.
Tak, pomyślała Elizabeth, to był pomysł Kristiana. Sama się sprzeciwiała, bo jej
zdaniem tak wspaniały prezent nie wyjdzie Ane na dobre. Bała się, że w przyszłości córka
zbyt wiele będzie oczekiwała od innych. a poza tym goście mogą się zawstydzić, że ich
prezenty są zbyt skromne. Wiedziała, ze to zaraźliwe. Ale Kristian machnął na to ręką. Sam
już jako dziecko dostał konia i uważał, że wcale z tego powodu nie miał zbyt wielkich
wymagań. Elizabeth poddała się, jednak zauważyła, że Jens już więcej nie wspomniał o
swoim upominku, kiedy usłyszał o koniu. Dobrze go rozumiała. Kristian był zamożnym
człowiekiem i właśnie w takich sytuacjach różnica między jednym a drugim stawała się
bardzo wyraźna.
Długo stali na dziedzińcu i podziwiali konia. W końcu Maria zawołała:
- To wspaniały koń, w dodatku dostał piękne imię, ale chcę już wracać do środka,
żeby napić się jeszcze kawy i zjeść ciasta!
Tłum rozstąpił się, a klacz z powrotem zaprowadzono do obory. Ale paplała bez końca
o tym, kiedy i dokąd będzie na nim jeździć. Miała nadzieję, ze na razie będzie mogła
pożyczać siodło, ale postanowiła zacząć oszczędzać na własne.
- Powąchaj, jak przyjemnie pachnie koniem – rzekła z ożywieniem i przysunęła dłoń
pod nos Elizabeth.
-Dziękuję, zapach obory mam na co dzień. Idź do kuchni się umyć, zanim wejdziesz
do salonu – zwróciła jej uwagę Elizabeth.
Zrobiło się późno. Kawa została wypita, a dziewczęta wynajęte do pomocy odesłane
do domów. Nagle Elizabeth zauważyła, że Ane i Jens zniknęli. Bez słowa cichutko wstała i
wyszła z salonu. Zobaczyła, że drzwi do kuchni są uchylone, więc podeszła bliżej i zajrzała
do środka.
- Jak mówiłem, mam dla ciebie prezent – usłyszała głos Jensa. – Nigdy nie da się go
porównać z tym, którym dostałaś od Kristiana i Elizabeth, ale..
Wyjął dużą, grubą Biblię, oprawioną w brązową skórę.
- Książka? – spytała Ane, biorąc podarunek do ręki.
- To Biblia, która należała do moich rodziców - rzekł Jens. - Twoja matka
przechowała ją przez wszystkie te lata, kiedy mnie nie było. Od początku ustaliliśmy, że
dostaniesz po mnie to Pismo Święte.
Ane otworzyła książkę na pierwszej stronie.
- Omnia vincit amor - przeczytała z nabożeństwem i spojrzała na Jensa pytająco.
- Moi rodzice obawiali się, że nie uda im się nadal darzyć się miłością, kiedy dosięgnie
ich codzienność, ciężka praca i głód - wyjaśnił cicho Jens. - Zwierzyli się z tego pastorowi, a
wtedy on napisał im tę dedykację. To po łacinie i znaczy: Miłość wszystko zwycięży.
Ręce Ane drżały.
- To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam - rzekła ochrypłym głosem. -
Będę go dobrze strzegła. Żaden podarunek kupiony za pieniądze nie może się z tym równać. -
Uśmiechnęła się niepewnie. - Wygląda na to, że mimo wszystko będę musiała wyjść za mąż i
urodzić dziecko, które będzie mogło ją po mnie odziedziczyć. Dziękuję, tato - szepnęła i
uścisnęła go.
Elizabeth oddaliła się od kuchennych drzwi tak samo cicho, jak tu przyszła. Ją także
coś dławiło w gardle.
Rozdział 4
Dorte stała na dziedzińcu i machała na pożegnanie ostatnim gościom. Przewiązała się
szalem robionym na drutach dla ochrony przed chłodem, wciągnęła w płuca łagodne
wieczorne powietrze. Teraz wiosną pachniało w szczególny sposób. Nowy życiem. U
podnóża gór trawa znowu zaczynała się zielenić, z rzadka rosnące drzewa miały zielone
pączki, ale na najwyższych szczytach gór jeszcze leżał śnieg. Nigdy stamtąd nie zniknie,
nawet w środku lata.
Dorte zatrzymała wzrok przy domu na Neset. Mieszkałam tam z Daniele, wiele lat.
pamiętała noc, kiedy urodziła syna. Tak bardzo się bała, gdy zaczęły się bóle. W desperacji
zawołała Elizabeth, która już po chwili stanęła w drzwiach – spokojna i gotowa do pomocy.
Dorte zapytała ją, skąd wiedziała, że już czas, lecz Elizabeth nie potrafiła podać żadnego
sensownego wytłumaczenia. Ciągle jeszcze żywo pamiętała, jak to było trzymać maleńkie
ciało chłopca w ramionach. Takie ciepłe i miękkie… był tylko jej. Jej Daniel.
- Dziękuję, mamo.
Dorte drgnęła na dźwięk jego głosu.
- Dziękuję za piękny dzień – dodał Daniel i uśmiechnął się do niej.
Pogładziła go po policzku, chociaż wiedziała, że nie lubił już takich oznak czułości.
Jednak tym razem nie odsunął się.
- Miło mi to słyszeć, że miałeś piękny dzień – odparła łagodnie.
- najpiękniejszy w życiu! – wyznał. Oczy mi błyszczały.
Milczała przez chwilę, przyglądając się synowi. Zaczęło ją dławić w gardle. Nie
mogła dopuścić, by to zauważył. Odchrząknęła kilka razy.
- Jesteś już dorosły, Danieli – wykrztusiła w końcu.
- Najlepsze jest to, że teraz będę mógł nosić porządne spodnie zamiast tych głupich
spodenek do kolan – stwierdził i uśmiechnął się.
Jego głos brzmiał ochryple i zrozumiała, że dlatego zażartował.
- Ale niestety, tak bardzo jesteś do mnie podobny i tego nie zmienisz – zauważyła,
czując w żołądku wzbierający śmiech.
- Mamo – rzekł z wyrzutem. Zmarszczył brwi, ale zaraz się zorientował, że tylko się z
nim drażni. Wtedy się roześmiał.
- To prawda, jesteśmy bardzo podobni. Mamy takie same rude włosy, wszystkie piegi
i zielone oczy. Gdybym jeszcze był taki miły jak ty.
- No tak, z tym jest pewien kłopot – przyznała i szturchnęła go w bok.
W korytarzu natknęła się na Mathilde i Sofie, które wybierały się do obory. Skinęła
głową z uznaniem. Zwierzęta czekały dziś dłużej niż zwykle i na pewno były już głodne, a ich
wymiona rozsadzało mleko.
Daniel podszedł do salonu, do reszty domowników.
W kuchni pachniało jeszcze kawą i jedzeniem, kiedy Dorte napełniała drewnianą balię
gorąca wodą.
Po chwili weszła Elen z tacą pełną filiżanek i spodków. Była czerwona na twarzy, a jej
brązowe włosy kręciły się przy skroni.
- Indianne umyje podłogę – oznajmiła, odgarniając z czoła mokry od potu kosmyk
włosów.
Dorte ostrożnie wkładała filiżanki do balii.
- Daniel podziękował mi za piękny dzień – wyznała z wzrokiem utkwionym w wodzie
z naczyniami.
- Bo to był piękny dzień – przytaknęła Elen. – Wszyscy dobrze się bawili. Wielu
nawet mówiło, że to najwspanialsza konfirmacja, na której kiedykolwiek byli.
Dorte spojrzała jej w oczy.
- Czy to prawda? Kto tak powiedział?
- Wydaje mi się, że Peder i… no, kilka osób tak uważało. Ale jakie Daniel dostał
prezenty! Pieniądze i tyle innych rzeczy. Dziewczętom daje się zwykle sprzęt domowy, a dla
chłopca trudno jest coś wybrać.
Dorte uśmiechnęła się z dumą. Wyjęła z wody świeżo umytą filiżankę i postawiła na
blacie, a Elen szybko ją wytarła. Dorte pokiwała głową na znak, ze się z Elen zgadza, i po
chwili zaczęła wymieniać:
- Tak, dostał nóż w pochwie, portfel, psałterz, pasek, srebrną łyżkę i sporo innych
rzeczy. My daliśmy mu pieniądze, ale musi je sobie odłożyć. Któregoś dnia ożeni się i założy
rodzinę. Wtedy dobrze mieć kilka koron w zanadrzu.
Elen stawiała filiżanki na kuchennym stole; na razie, dopóki wszystkich nie wytrze.
Potem zabierze je do salonu i wstawi do szafy.
- Może pobiorą się z Sofie? – zauważyła i uśmiechnęła się chytrze.
- Dlaczego tak myślisz?
- Sofie patrzy za nim tęsknie. Nie zauważyłaś tego?
- Och, moja droga, jeszcze za wcześnie. Dziewczyna nie ma więcej niż dwanaście lat.
– Dorte znieruchomiała. – Pamiętam, jak Daniel był mały. On i Ane urodzili się w tym
samym roku i Elizabeth mawiała, że być może kiedyś będzie z nich para.
Elen zerknęła na Dorte.
- Msz taką nadzieję?
Dorte roześmiała się krótko i zaczęła zmywać dalej.
- Wtedy powiedziałam, że Ane wywodzi się z lepszej rodziny niż ja i Daniel.
Elizabeth rozzłościła się i ofuknęła mnie, że nie chce słuchać takich bzdur.
- To do niej podobne – stwierdziła Elen z uśmiechem. – Może z Ane i Danielem
będzie tak jak z Marią i Olavem. Wychowywali się razem i są bardzo dobrymi przyjaciółmi.
Gdybym o tym nie wiedziała, byłabym zazdrosna.
- Kto tu mówi o zazdrości?
W kuchni zjawił się Olav i spoglądał na Elizabeth, to na Elen.
- Zazdrościmy wam, mężczyznom – odpowiedziała szybko Dorte. – Bo możecie sobie
siedzieć w izbie i leniuchować, a my musimy zmywać i sprzątać po przyjęciu.
- Nie, ratujcie mnie, co za zniewaga. To my rozwiązujemy wielkie, światowe
problemy, gdy wy tymczasem tylko tu plotkujecie! – zagrzmiał i błyskawicznie się uchylił,
gdy Elen rzuciła w niego ścierką do naczyń. Po chwili złapał Elen w ramiona i przytrzymał.
- Ależ, Olavie – zaprotestowała, zawstydzona, czerwieniąc się na twarzy. Ale oczy ją
zdradziły, zauważyła Dorte. Błyszczały ku niemu.
Weszła Indianne, odstawiła wiadro z wodą na krzesło i spojrzała na brata pobłażliwie.
- No, widzę, że całkiem nie macie wstydu.
- Ty i Benjamin nie jesteście lepsi – odparła Dorte, chwyciła tacę ze stertą filiżanek
wyniosła do salonu.
- My nie jesteśmy małżeństwem, a to coś zupełnie innego odgryzła się Indianne.
-Ale już niedaleko do ślubu – nie ustępował Olav. – I mogę cię zapewnić, ze to wcale
nie przechodzi, gdy włożysz na palec obrączkę. Wprost przeciwnie. – Pocałował Elen w czoło
i niechętnie wypuścił ją z objęć.
Indianne wykręciła ścierkę do podłogi.
- Poczekajcie tylko, aż urodzą się wam dzieci. Wtedy dopiero będzie ciekawie.
- I to mówi Indianne, studwudziestoletnia staruszka z wielkim doświadczeniem –
roześmiał się Olav.
Indianne opryskała brata wodą, a on w pośpiechu umknął do izby.
Z twarzy Elen zniknął uśmiech. Indianne zauważyła to i podeszła do bratowej.
- Czy powiedziałam coś złego? – spytała niepewnie.
- Nie, nie, w żadnym wypadku. Tylko… chodzi o to, że mieliśmy nadzieję, ze zajdę w
ciążę zaraz po ślubie, ale minęło tyle czasu i…
- Musisz uzbroić się w cierpliwość – poradziła Indianne. – Pomyśl, że między mną i
Fredrikiem jest dziesięć lat różnicy
Elen wyprostowała plecy.
- Masz rację. Tylko ja nie mogę się doczekać. – Spróbowała się uśmiechną. –
Niedługo ty też wyjdziesz za mąż, Indianne. Nawet jeśli urodzisz całą gromadkę dzieci,
musisz nas często odwiedzać.
- Obiecuję – zapewniła Indianne.
Dorte słyszała fragmenty rozmowy. Nagle poczuła się bardzo bogata. Miała wokół
siebie dużą rodzinę. Czego jeszcze mogła sobie życzyć?
Rozdział 5
Słońce rzucało ostre promienie na białą, świeżo wypraną pościel wiszącą na sznurach.
Łagodna bryza lekko kołysała prześcieradłem i poszwą na kołdrę. Elizabeth właśnie składała
poszewkę na poduszkę, kiedy na dziedziniec wolno wjechała Ane – konno.
Elizabeth podniosła rękę, pomachała i zawołała „cześć”. Ane musiał ją widzieć i
słyszeć, ale mimo to nie odpowiedziała. Lekko zeskoczyła na ziemię i przerzuciła cugle przez
szyję konia. Elizabeth podążyła za nią wzrokiem. Dłoń córki była czuła, a głos łagodny, kiedy
poklepała klacz. Potem Ane chwyciła cugle i poprowadziła zwierzę do obory, potrafi się
obchodzić ze zwierzętami pomyślała Elizabeth. Zawsze umiała, traktowała je z szacunkiem i
miłością.
Elizabeth skończyła zdejmować pranie, zostawiła kosz na ziemi i szybko ruszyła przez
dziedziniec do obory.
- Miała udaną wycieczkę? – spytała, rozglądając się wokół. Owce wypuścili w góry, a
krowy były na pastwiskach. Najwyższa pora, żeby tu solidne wysprzątać, pomyślała i odparła
się o pusty boks.
Ane odpięła popręg i z wysiłkiem zdjęła siodło. W milczeniu zaczęła szczotkować
Mię.
- Pytałam cię o coś – rzekła Elizabeth nieco ostrym tonem. Ane zatrzymała rękę i
odwróciła się powoli.
- Spotkałam jedną z moich przyjaciółek.
- Czy to nie było miłe?
Ane wolno pokręciła głową, wyciągając końskie włosy, które zostały na szczotce.
- Przyjaźnimy się, odkąd zaczęłyśmy chodzić do szkoły.
- Coś się stało? – Elizabeth podeszła bliżej i położyła rękę na ramieniu córki.
- Spytała, czy kupiliśmy sobie nowego konia i powiedziałam, że to moja klacz.
Prezent od was na konfirmację. – Ane mocno zacisnęła usta i kilka razy zamrugała. Jednak jej
głos nadal brzmiał pewnie, kiedy mówiła dalej. – Nie mogła tego znieść. Powiedziała, że to
dowód, ze nam się w głowach poprzewracało. Dodała, że jestem rozpieszczona i że dostaje
wszystko pod nos.
- I co ty na to?
- Spytałam, czy z tego powodu ona dostała mniej. Czy jej coś zabrałam. Elizabeth
miała ochotę zwrócić Ane uwagę, że nie powinna tak zadzierać nosa, ale
milczała. W końcu to przyjaciółka zachowała się niegrzecznie. Dlaczego Ane nie
miałaby się bronić?
- Przyznała, że niczego jej nie zabrałam jej nie zabrałam – mówiła dalej Ane. – Ale że
wokół nas we wsi jest wielu ludzi, którzy głodują i że raczej powinniśmy na nich wydać nasze
pieniądze.
Ane wróciła do szczotkowania konia. Jej ruchy były długie i powolne.
- Przypomniałam jej, ze ty ciągle opiekujesz się biednymi i spytałam, ile ona dała od
siebie. Wtedy po prostu prychnęła i rzekła, że ci, co mają dużo, zawsze chcą mieć więcej.
Elizabeth poczuła, że ogarnia ją gniew. Ile razy sama doświadczała ludzkiej zazdrości?
czyżby teraz ta zawiść miała przejść na Ane? Czy ludzie nigdy nie dadzą im spokoju?
- Powiedziałam też, że ona posiada dużo więcej niż biedacy we wsi. Dlaczego wiec
nie rozda im tego, co ma, żeby się z nimi zrównać.
- Ne przejmuj się tym, moja Ane. – Elizabeth pogładziła ją po warkoczyku
zwisającym w dół pleców. Po konfirmacji Ane już nie splatała włosów w dwa warkocze,
tylko w jeden gruby.
- Nie potrafię się nie przejmować! – Ane pochyliła się, oparła się barkiem o bok konia,
tak że podniósł nogę. Szybko usunęła drobne kamyki z kopyta i zestawiła nogę z powrotem
na ziemię. – Nie znoszę takiej zazdrości. a ona jest niby moją przyjaciółką! Boże, jak ja żałuję
wszystkiego, z czego się jej zwierzyła. A tyle razy stawałam w jej obronie, chroniłam ją, a
nawet pobiłam chłopaka, który jej dokuczał, gdy byłyśmy małe. I mam teraz podziękowanie,
tylko dlatego, ze dostałam konia na własność! Nie zrozum mnie źle, mamo, cieszę się z tego
prezentu, ale dlaczego ona mi go żałuje?
- Wiem, że jest ci przykro – próbowała ją pocieszyć Elizabeth. – Ale z czasem
znajdziesz innych przyjaciół, którzy będą cię cenić za to, kim jesteś, a nie za to, co posiadasz.
Będą rozumieli, że jesteś taką samą dziewczyną. Dbaj o nich, bo tylko po tym poznaje się
prawdziwych przyjaciół.
Ane sprawdziła pozostałe kopyta klaczy i zaczęła bezwiednie czesać jej ogon.
- Może masz rację – przyznała. Puściła koński ogon i wyjrzała za drzwi do obory. –
Dostałam od Jensa dwa prezenty na konfirmację.
- Coś jeszcze oprócz srebrnej łyżki? – spytała Elizabeth, udając, ze o niczym nie wie.
Nie chciała się przyznać, że podsłuchiwała.
- Tak, jego Biblię. – Ane przeniosła wzrok na matkę. – Powiedział, ze
przechowywałaś, ją kiedy był na zimowych połowach.
- Tak, miałam ją przez wszystkie te lata, gdy przebywał na Wyspie Topielca i w
Kabelvaag. To miło z jego strony, że teraz dał ją tobie. kiedy mieszkaliśmy razem, mówił, że
kiedyś ta Biblia będzie twoja.
Ane roześmiała się.
- No i obiecałam, mu że jednak wyjdę za mąż, tak, by mogły ją odziedziczyć następne
pokolenia.
Elizabeth przytuliła córkę.
- Jesteś niezwykła, Ane.
W tej samej chwili usłyszały tętent końskich kopyt i zobaczyły, że ktoś kłusem
wjeżdża na dziedziniec.
- Przyjechał doktor – zauważyła Ane i wyswobodziła się z objęć matki. Torstein
zeskoczył z konia, a potem wyciągnął rękę i przywitał się.
- Cudowna pogoda, prawda? – zagadnął i uśmiechnął się.
- Tak, nie możemy narzekać – odparła Elizabeth. – Może wejdziemy do środka?
Zawiadomię mężczyzn, że jesteś. Są w polu.
- Widziałem. Nie, proszę ich nie wołać, wpadłem tylko na chwilę. Nie trzeba ich
niepokoić.
Elizabeth domyśliła się, po co przyjechał, i poczuła mrowienie ze zdenerwowania.
- Chodzi o Linę – wyjaśnił doktor. – Dostałem odpowiedź od lekarzy w Danii. Będzie
mogła wyjechać za tydzień, licząc od dziś.
- Za tydzień – bąknęła Elizabeth, przyglądając się Torsteinowi. Nagle zapragnęłam
żeby powiedział „za miesiąc”.
- Tak, w czwartek za tydzień. Przyjadę i zabiorę ją.
- Co będzie potrzebowała na taką podróż? Doktor wzruszył ramionami.
- To, co zwykle: ubrania, przybory do mycia, do pisania… to, co kobiety zazwyczaj
zabierają w podróż.
W podróż, powtórzyła w duchu Elizabeth. Powiedział to tak, jakby chodziło o zwykły
wyjazd do krewnych.
Maria i Helene wyszły na schody. Helene trzymała Signe na biodrze. Dziewczynka
miała chustę na głowie i wyglądała jak mała gospodyni, przyszło na myśl Elizabeth.
- Postaram się, żeby Lina dostała na drogę wszystko co potrzeba – rzekła zmęczona. –
A co z opłatą?
- Załatwiłem to z Kristianem, więc proszę, nie martw się. I mogę obiecać, że Linie
będzie dobrze tam na południu. Potrzebuje dużo odpoczynku, a poza tym opuści dom i
wejdzie w zupełnie nowe środowisko. Często już samo to wystarczy, by stan pacjenta się
poprawił.
Elizabeth nie podobało się, ze doktor nazywał Linę pacjentem, ale nic nie powiedziała.
- Czy mam wyjaśnić Linie, co ją czeka?
- Nie, nie, ja się tym zajmę, kiedy przyjadę następny razem. Dam jej najpierw coś na
uspokojenie, a potem w możliwe najłagodniejszy sposób opowiem o podróży. Tak będzie
najlepiej.
- Dobrze, jeżeli tak uważasz – mruknęła Elizabeth.
- Proszę mi zaufać, wiem, co robię – zapewnił i z powrotem wsiadł na konia. – Do
widzenia. No to spotkamy się za tydzień.
- A więc za tydzień Lina wyjedzie – stwierdziła Maria, kiedy odjechał. Elizabeth
zdołała tylko skinąć głową.
- Musimy zrobić tak, jak powiedział i na razie nic jeszcze Linie nie mówić – rzekła
Ane. – Ale to nie w porządku. To tak, jakbyśmy ją oszukiwali. A jeśli ona nie chce nigdzie
jechać? Przecież nie będzie mogła nawet nam tego powiedzieć?
Elizabeth pogładziła córkę po plecach.
- Torstein jest lekarzem i chyba wie najlepiej. Pójdę i przekażę wiadomość
mężczyznom. Na pewno go widzieli.
Wszyscy trzej widzieli, jak doktor wjechał na dziedziniec i się oddalił. Próbowali
zagadnąć, co go tu sprowadziło. Mimo wszystko zdawało się, że dla Jensa to wstrząs.
- Tak szybko? – zdumiał się. – Sądziłem, ze będziemy mieć dla siebie więcej czasu,
zanim Lina będzie musiała wyjechać.
Lars podrapał się w jasną, kręconą czuprynę.
- Bez niej zrobi się tu pustko, choć po prawdzie byliśmy przygotowani na to, że będzie
musiała wyjechać.
Jens stał przez chwilę nieruchomo i wpatrywał się przed siebie, po czym przytaknął:
- Tak, będzie pusto. Zrobiliśmy sobie teraz krótką przerwę w pracy?
Jens nie należał do tych. Którzy prosili o czas wolny, ale Elizabeth rozumiała, że
potrzebuje teraz wytchnienia.
- Musze z tobą zamienić kilka słów, Kristianie – zagadnęła męża i zatrzymała go.
Poczekała, aż dwaj pozostali mężczyźni odejdą wystarczająco daleko, po czym mówiła dalej:
- We wsi ludzie zaczną gadać, kiedy Lina wyjedzie. Będą szeptać, że to z mojego powodu,
ponieważ mieszkam teraz z moim pierwszym i drugim mężem. – Urwała, żeby zobaczyć, jak
gdyby już wcześniej o tym pomyślał. – A kiedy Lina wyjedzie, będą mówić: no, teraz
Elizabeth ma dla siebie dwóch mężów… Ci, którzy kochają plotki, będą zacierać ręce.
- Jakoś do tej pory udawało się nam z tym żyć – stwierdził Kristian i wsadził ręce w
kieszenie.
Elizabeth głęboko wciągnęła powietrze. Spokój Kristiana i jej się udzielił.
- Ane spotkała dzisiaj przykrość z powodu konia, którego dostała na konfirmację –
wyznała. Skoro już rozmawiali, mogła i o tym powiedzieć.
Oczy Kristiana pociemniały.
- Co takiego się stało?
Elizabeth wzruszyła ramionami i w skrócie opowiedziała o tym, z czego zwierzyła się
jej Ane.
- Pewnie z czasem to minie. Na szczęście Ane potrafi się bronić. Powiedziałam jej,
żeby się nie przejmowała. Kiedy ludzi zżera zazdrość, reagują w taki sposób.
- Jeżeli to się powtórzy, musisz mi dać znać.
- Nie powtórzy się. jednak nie mów Ane, że ci o tym powiedziałam. Ruszył przed
siebie, a Elizabeth szybko podbiegła i zrównała się z nim.
- Właściwie nie o tym chciała porozmawiać, Kristianie. Zatrzymał się. stał się czujny,
- O, a o czym jeszcze?
- Ten zegarek…
- Boże, znowu zaczynasz? Nie wystarczy tych oskarżeń? Nadal uważam, że winna mi
jesteś przeprosiny za to, co mi zarzuciłaś.
Elizabeth zrobiło się gorąco. A więc jednak nie zapomniał. Ani też jej nie wybaczył.
- Ja mam cię przeprosić? Czy nie uważasz, że powinieneś raczej słuchać żony, niż
zarzucać mi, że skłamałam na temat Bergette?
Wykrzywił twarz z rezygnacją i odwrócił wzrok.
Zirytowało ją to, a jednocześnie zrozumiała, że kłótnia do niczego nie doprowadzi.
- Kristianie, posłuchaj mnie – rzekła łagodniej. – Widziałam, że Bergette wzięła w
sklepie dokładnie taki sam zegarek. Jakiś czas potem pojawiasz się z nim, mówiąc, że go
kupiłeś w Kabelvaag. Nie, nie przerywaj mi – dodała szybko, kiedy otworzył usta, żeby coś
powiedzieć. – Nie oskarżam cię, że rozmyślnie kupiłeś kradziony przedmiot. Ale czy
przynajmniej nie możesz m uwierzyć? Porozmawiaj z lensmanem i powiedz, co wiesz. Jemu
nie wolno tego nikomu powtórzyć.
- Nie ma mowy. I to moje ostatnie słowo.
Pozwoliła, by odszedł i prawie dotarł do domu, i dopiero wtedy wolno ruszyła za nim.
Już następnego dnia Jens udał się do sklepu i kupił materiał, a potem grzecznie spytał,
czy Elizabeth mogłaby uszyć Linie bluzkę.
- Oczywiście, uszyję ją na maszynie i będzie gotowa przed wyjazdem twojej żony –
odparła.
Jens pokazał materiał Linie. Dziękowała kilka razy, dziwiąc się, dlaczego są dla niej
tacy mili.
- Bo tak bardzo cię lubimy – odpowiedział Jens. Nie wspomniał o podróży do Danii,
jak to uzgodnili.
Elizabeth dostrzegła w jego wzroku cień smutku i chwilę później Jens wyszedł.
Zerknęła na Linę, prawie ukłuła się igłą, wiec zaraz wróciła do szycia. Zaczęła robić dziurki
na guziki, zatem musiała być szczególnie dokładna. Szyła bluzkę dwa dni. Lina siedziała
przy oknie salonu, jak zwykle, nieco ukryta za firanką. Między chudymi palcami ściskała
chusteczkę do nosa.
W momencie kiedy Jens dał jej prezent, jakby nieco się ożywiła. Kilka razy zabrała
głos, chociaż nikt jej nie zagadywał. Nawet uśmiechnęła się do Signe, jednak po chwili znów
popadła w głębokie zamyślenie, poprzez które nikt nie potrafił do niej dotrzeć.
Wieczorem Elizabeth wspomniała domownikom o swym spostrzeżeniu, ale żaden z
nich się z nią nie zgodził, że stan Liny się poprawia.
- To tylko twoje pobożne życzenie – stwierdził Kristian.
Helene mu przytaknęła, a spojrzenia innych mówiły to samo. Elizabeth westchnęła,
starając się odgonić smutne myśli. Teraz znowu musiała się skoncentrować na tych
piekielnych dziurkach. W tej samej chwili drzwi do salonu otworzyły się powoli.
- Dzień dobry, dzień dobry, macie gościa!
- Ależ Ane! – zawołała Elizabeth przestraszona. – Nie pozwalaj jeszcze Signe chodzić.
Nóżki mogą jej się wykrzywić!
- Trzymam ją za ręce. Patrz, lubi to. Uśmiecha się!
-Podpieraj ją przynajmniej pod pachami.
Signe wyraźnie podobało się chodzenie, bo drobna twarzyczka była jednym wielkim
uśmiechem; w buzi ukazywały się dwa białe dolna ząbki. Teraz mała wydawała się bardziej
podobna do matki, ze swym zadartym noskiem i rudoblond włosami. Może miała też jakieś
cechy Jensa, ale jeśli tak, to dobrze ukryte, pomyślała Elizabeth. Odłożyła szycie na stolik.
- Jaka ty dzisiaj jesteś ładna, Signe. Kto w zwykły dzień tak cię wystroił w czerwoną
aksamitną sukienkę?
- Kochana starsza siostra Ane. A sukienka jest od Bergette.
- Signe ma szczęście, ze tyle osób ją kocha – podsumowała Elizabeth. Zerknęła
ostrożnie na Linę i zauważyła, że uśmiecha się do córeczki.
- Signe? – szepnęła. Pójdziesz do mamy?
Elizabeth dała znak Ane, która szybko podeszła do Liny.
- Signe tęskni za tobą – wyjaśniła Ane i posadziła dziecko na kolanach Liny.
- Tak sądzisz? – spytała Lina. Jej oczy były duże i zdziwione, a ręce niepewne, kiedy
trzymała małą.
- Oczywiście, ze tęskni. Zna przecież swoją matkę.
Signe wyciągnęła paluszek i chciała go włożyć Linie do oka, lecz zaraz zwróciła
uwagę na warkocz matki, zwisający wzdłuż piersi.
- Wydaje mi się, że ona mnie lubi – rzekła Lina cienkim głosem i ostrożnie pogładziła
cienkie, mięciutkie włosy dziecka.
Elizabeth wstrzymała oddech. Lina po raz pierwszy naprawdę okazała zainteresowanie
swoją córką. Czyżby jednak wracała do zdrowia? Serce mocno biło jej w piersi, już
formułowała słowa, które zamierzała powiedzieć doktorowi: Podróż do Dani można odłożyć,
ponieważ Lina zaczyna na powrót być sobą. Lina może mieszkać w Dalsrud i tu
wypoczywać. Tak czy owak nieważne, co przyczyniło się do poprawy, najważniejsze, że…
- Zabierz ją! – Głos Liny przeszył przyjemne myśli.
- Nie chcesz już jej trzymać na kolanach? – spytała Ane.
- Nie, źle się u mnie czuje. Patrz, zaraz się rozpłacze!
Signe wysunęła dolną wargę i cicho zakwiliła. Ane wzięła ją na ręce.
- Co, nie chcesz jednak być u mamy?
Dziecko ukryło buzię w zagłębieniu ramienia Ane i na nikogo nie chciało patrzeć.
Serce Elizabeth zamarło. To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, pomyślała i spojrzała na
Linę. Służąca siedziała na fotelu, ściskając w dłoniach chusteczkę, i kołysała się wolno w
przód i w tył, a po policzkach toczyły się duże łzy.
Kiedy za Ane i Signe zamknęły się drzwi, Elizabeth podeszła do Liny i objęła ją
ramieniem.
- Nie płacz, Lino. Byłaś taka dzielna! Ale widzisz, Signe była już zmęczona, a dzieci
wtedy są kapryśne, wiesz. Jutro będzie lepiej, jutro też będziesz mogła ją potrzymać na
kolanach, prawda? Signe tego chce, chce być razem z mamą.
Lina nie odpowiedziała. Pustym wzrokiem wpatrywała się przez koronkowe firanki w
spokojny dziedziniec.
Elizabeth przesunęła palcem po piersi Kristiana i podciągnęła wyżej kołdrę, żeby mąż
nie zmarzł. Kochali się w nowy i całkiem odmienny sposób. Miała wrażenie, że nie mogła się
do niego zbliżyć tak bardzo, jak by chciała. Tuliła się do niego, całowała, obejmowała i
gładziła czule. Jego ramiona były niczym koło ratunkowe, którego się uczepiła i już nigdy nie
miała puścić.
- Przytul mnie – szepnęła i wygodniej ułożyła się obok męża.
Kristian roześmiał się cicho i uczynił, jak prosiła.
Nie czuła się słaba, lecz mimo to bardzo potrzebowała jego wsparcia. Myśli tak długo
tłukły się jej po głowie, że w końcu musiały znaleźć ujście.
- Chciałabym z tobą przedyskutować jedną sprawę, Kristianie.
- Zauważyłem, że w ostatnich dniach coś cię dręczy, ale wolałem nie pytać i poczekać,
aż sama mi o tym powiesz. – Uśmiechnął się do niej.
- Chodzi o Linę. Dzisiaj znowu zauważyłam u niej poprawę.
- Ach tak?
- Siedziałyśmy w salonie, gdy weszła tam Ane, prowadząc Signe. Wtedy Lina
rozpromieniła się i wzięła małą na kolana. Siedziała tak z nią dobrą chwilę i bawiła się z nią.
- To dobrze.
Elizabeth zadarła głowę i spojrzała na męża.
- Może jednak nie będziemy musieli wysyłać jej do Danii? Kristian odgarnął jej włosy
z twarzy i pocałował w czoło.
- Moja Elizabeth. Nawet jeśli Lina okazałą cień radości na widok swojej córki, to
jednak nadal jest chora i potrzebuje opieki lekarzy, którzy się na tym znają.
- Ale moglibyśmy chociaż spróbować odwlec jeszcze trochę termin jej wyjazdu.
- Nie, to nie jest takie proste. Torstien poświęcił mnóstwo czasu, żeby znaleźć lekarzy
w Danii. Uczynił nam wielką przysługę, więc nie możemy teraz po prostu do niego pójść i
powiedzieć, że chcemy przesunąć termin podróży. Lina ma jechać pojutrze, a to już za krótki
termin, żeby się rozmyślić.
Elizabeth poczułam, jak rumieniec wstydu pali jej twarz i ucieszyła się, że grube
zasłony nie wpuszczają światła do sypialni.
- No tak, rozumiem – mruknęła. – Ale może moglibyśmy mu powiedzieć, że jej stan
się poprawił i posłuchać, co on na to.
- Tyle możesz zrobić.
- Mogę liczyć na twoje wsparci?
- Wsparcie? Oczywiście. Nie będę ci przeczył. A czy powiedziałaś już Jensowi o
reakcji Liny?
- Ane to zrobiła. Myślę, że się ucieszył, ale naprawdę mówił. Nie chce chyba sobie
robić zbyt wielkich nadziei, bo wtedy łatwo się rozczarować.
- Też rak uważasz?
- Nie. trzeba się mocno uchwycić swoich marzeń, bez nich jest się ubogim. – Poczuła,
że mięśnie brzucha Kristiana poruszały się i zrozumiała, że powstrzymał się od uśmiechu.
- Jesteś dziwna, moja Elizabeth – szepnął. – Ale teraz musimy spać. Położyła głowę na
jego piersi i zamknęła oczy.
Tego ranka kuchenne okna były otwarte na oścież i wpuszczały do środka zapachy i
odgłosy lata. W górze na drzewach świergotały ptaki, nie ustając w poszukiwaniu pokarmu
dla swoich młodych. Pachniało oborą i wodorostami, a ów zapach mieszał się z kuszącym
aromatem świeżo zaparzonej kawy, stojącej na kuchni. Wszyscy właśnie zasiedli za stołem.
Ane przeciągnęła się i ziewnęła głośno.
- Co będziemy dzisiaj robić?
- Boisz się, że nie starczy dla ciebie pracy? – uśmiechnął się Lars z końca stołu.
- Tak, strasznie. –Ane wstała, wzięła Signe na ręce i pocałowała ją w oba policzki.
- A ty? Co ty będziesz dzisiaj robiła? – zagadnęła dziewczynkę. – Może sobie
poraczkujesz do woli i nauczysz się wstawać, żeby łatwiej dosięgała to, co stoi na stole i na
półce?
Posadziła dziecko z powrotem na krześle.
- Mała jest teraz niewiarygodnie grzeczna – stwierdziła Helene.
Elizabeth spojrzała na córeczkę Liny. Signe ściągnęła ze złością brwi, kiedy nie udało
jej się złapać kota za ogon.
- Tak, dopóki dostaje to, czego chce, jest najedzona i ma sucho. Wtedy jest
najmilszym dzieckiem na świecie i nawet nie piśnie.
- Jest podobna do taty, zupełnie tak jak Ane – zażartował Lars.
Elizabeth ścisnęło w żołądku. Wolała nie myśleć, co by było, gdyby wszyscy
wiedzieli, jaką krzywdę zrobił jej Leonard. Nawet Lars słyszał, co to był za człowiek. I
właśnie ten potwór był prawdziwym ojcem Ane. Elizabeth nie miała odwagi spojrzeć Jensowi
w oczy. Już dawno prosił ją, żeby powiedziała Ane prawdę. Jednak ostatnio przestał o tym
mówić. Może zrezygnował? A może wszystkie jego myśli pochłaniała Lina. Elizabeth zrobiło
się nieswojo. Złożyła mu obietnicę, że wyzna Ane prawdę, zanim ktoś inny ją uprzedzi.
Wiedziała, że to dla dobra córki, ale mimo wszystko to było takie trudne. No i jeszcze nie
uzgodniła tego z Kristianem.
- Przyjedziesz do mamy?
Elizabeth wpatrywała się w Linę która wyciągnęła ręce do córeczki. Zdawało się, że
wszyscy w kuchni wstrzymali oddech w napięciu. Lecz Lina niczego nie zauważyła. Patrzyła
tylko na dziecko.
- Chodź, dostaniesz cukru – kusiła. – Signe mniam, mniam? Dziewczynka zrozumiałą
te słowa, obróciła się na kolanach i błyskawicznie
poraczkowała do matki. Lina wzięła ją na kolana i wsypała jej do buzi szczyptę cukru.
- Może się zakrztusić – szepnęła Helene.
- Cicho! – Elizabeth dała jej kuksańca w bok. – To tylko odrobina.
Lina zaczęła nucić, pozwalając Signe bawić się łyżkami na stole. Od czasu do czasu
przykładała policzek do drobnej dziecięcej główki i uśmiechała się.
Elizabeth powiodła wzrokiem po kuchni i zobaczyła, ze wszyscy siedzą cicho jak
myszki i tylko przyglądają się Linie. Mo mogą tak dłużej siedzieć, pomyślała. Ktoś musi się
odezwać, przerwać tę nienaturalną ciszę.
- O, jak jej teraz dobrze – zwrócił się Jens do Liny.
Zdawało się, że go nie słyszy i tylko nuciła dalej. Elizabeth poznała, że to psalm.
Słyszała go już kiedyś, ale nie mogła sobie przypomnieć, który to jest. Nagle przebiegł ją
dreszcz. Boże, to psalm, który zwykle śpiewali na pogrzebach! Słyszała go, kiedy składali do
grobu dzieci…
Nie zdążyła pomyśleć nic więcej, no w tej samej chwili Signe złapała za kubek z kawą
stojący na stole. Tylko przypadek zarządził, że wrzący napój wylał się na podłogę. Helene
zaczęła krzyczeć i porwała dziecko na ręce.
- Śpisz czy co?! – wrzasnęła. – Dziecko mogło się poparzyć i okaleczyć na całe życie.
Lina patrzyła przed siebie jak sparaliżowana. Po chwili zaczęła płakać, głośno i
przenikliwie. Jens poderwał się na równe nogi, objął ją ramieniem i wyprowadził do
sypialni.
Signe zanosiła się płacze, aż poczerwieniała na buzi, i kurczowo objęła Helene za
szyję.
- Czy musiałaś tak krzyczeć? – zapytała Ane i z wyrzutem spojrzała na Helene.
- Przepraszam, ale tak bardzo się przestraszyłam. Ja…
- Naturalnie, że się przestraszyłaś – przyznała Elizabeth.
- Wszyscy byliśmy przerażeni. – Zaczęła wycierać kawę z podłogi. – Siadajcie z
powrotem i jedzcie kaszę, zanim wystygnie.
- A Jens? – spytała Maria.
- Wy idźcie zaraz do obory wydoić krowy i dlatego musicie zjeść pierwsze. Jens zje,
jak wróci.
Signe uspokoiła się natychmiast, gdy usiedli przy stole. Wygląda na to, że tylko jej nie
przyszła ochota na jedzenie, pomyślała Elizabeth. Sama z trudem przełykała szarą kaszę. Nie
mogła przestać myśleć o tym, co się stało. gdy zobaczyła, że Lina wzięła córeczkę na
kolana, poczuła przypływy nadziei. Teraz Kristian na własne oczy zobaczył, jak bardzo stan
Liny się poprawił. Jednak nie wszystko poszło tak, jak na to liczyła. Zmroziło ją na myśl o
psalmie żałobnym.
Płacz w sypialni ucichł. Zaraz potem Jens wrócił do kuchni. Signe natychmiast
wyciągnęła do niego rączki. Wziął ją na kolano zaczął karmić.
- Przepraszam, Jens – rzekła Helene. – Nie chciałam Liny przestraszyć.
- Wiem. – uśmiechnął się do niej.
- Zasnęła?
- Nie, ale uspokoiła się.
- Mam jej zanieść coś dojedzenia?
- Powiedziała, że nie jest głodna. Zostaw ją, może zje później. Solne pokazała swoją
filiżankę i Jens nalał jej trochę mleka.
- Jutro wyjeżdża – rzekł, nie odrywając wzroku od córki.
Rozdział 6
Następnego ranka Elizabeth poszła razem z Marią i Ane do Obry. Kiedy skończyła
dojenie, wstała i zapatrzyła się w brudne okno. Przy śniadaniu panowała napięta atmosfera.
Niektórzy starali się nie patrzeć na Linę, inni zaś otwarcie się w nią wpatrywali. W końcu
Lina zauważyła to i uśmiechnęła się do Elizabeth.
- Tak mi się dziś przyglądasz – rzekła.
Elizabeth zaczerwieniła się i pochyliła głowę nad talerzem z kaszą.
- Zamyśliłam się – mruknęła. Lina skinęła.
- Ja też dużo rozmyślam.
Elizabeth nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć. Tak jak wczoraj, z trudem przełykała
kaszę. Gdyby tylko doktor pozwolił im przygotować Linę do wyjazdu! Oszukiwanie jej było
gorsze niż samo to, że mieli ją wysłać tak daleko. Ale Torstein jest zdolnym lekarzem i z
pewnością wie najlepiej. Nie chciał niczyjej krzywdy, zwłaszcza nieszczęsnej Liny, tego była
pewna. Jedna mimo to miała uczucie, ze jest nieuczciwa wobec Liny, nie uprzedzając jej o
tym, co ją czeka.
- Skończyłyśmy. – Maria stanęła obok niej. – Czy mamy iść wstawić mleko do
schłodzenia?
- Tak, naturalnie. Ane, idź z Marią. Ja pójdę do domu i zajmę się przygotowaniami. –
Odwróciła się, gdy głos jej się załamał.
Maria objęła ją ramieniem.
- Współczuję ci. Az tak ci przykro, że Lina ma wyjechać? Elizabeth tylko skinęła
głowa, bo nie była w stanie odpowiedzieć.
- Nie martw się, Linie będzie tam bardzo dobrze! sama przecież słyszałaś, co Torstien
mówił, będzie dużo wypoczywała i nabierała sił. Zobaczysz, będzie się dobrze odżywiała,
długo spała i miło spędzała czas. Kiedy tu wróci, będzie dokładnie taka jak kiedyś.
Elizabeth przywołała coś na kształt uśmiechu.
- Z pewnością masz rację.
Właśnie wyszły na dziedziniec, kiedy nadjechał doktor.
- Wcześnie się zjawił. – zauważyła Ane.
- Patrzcie na ten piękny powóz! – zawołała Maria.
Elizabeth spojrzała w tamtą stronę. Przed domem stanął zamknięty powóz zaprzężony
w dwa czarne konie, a na koźle siedział obcy mężczyzna. Przebiegł ją dreszcz. Torstein
pozdrowił wszystkich po kolei.
- Czeka nas długa podróż, dlatego wcześnie przyjechałem – wyjaśnił. – Muszę
przecież najpierw porozmawiać chwilę z Liną. Spakowaliście jej rzeczy?
Elizabeth skinęła głową, czując suchość w gardle.
- Tak, wstawiłam jej walizkę na poddaszem żeby jej nie widziała. Nie posiada zbyt
dużo i niewiele będzie potrzebowała na drogę. – Spojrzała Torsteinowi w oczy. W jego
wzroku dostrzegła spokój i ciepło.
- Nie obawiaj się. Lina będzie miała dobre warunki.
- To samo mówi Maria – wtrąciła Ane. Uśmiechnął się do nich obu.
- Czy możemy… - Skinął głową w stronę domu.
- Tak, oczywiście. Mario i Ane, zajmijcie się mlekiem.
Elizabeth zauważyła, że Maria nie patrzy na doktora tym samym wzrokiem co kiedyś.
A więc najwyraźniej nie jest już nim zauroczona.
- Głupio mi, że przywitałam cię w roboczym ubraniu – usprawiedliwiła się Elizabeth,
kiedy weszli na korytarz. – Jeśli dasz mi kilka minut, to się przebiorę. Tymczasem proszę,
usiądź w salonie. – Otworzyła drzwi do kuchni i zawołała: - Podajcie kawę i zawiadomcie
Kristiana i Jensa! musze iść na górę się przebrać.
- Nie rób sobie tyle kłopotu z mojego powodu.
- To naprawdę drobiazg.
Zauważyła, że doktor patrzył na nią, aż weszła do połowy schodów. Potem odwrócił
się i poszedł do salonu. Czy on także się bał powiedzieć Linie, co ją czeka?
Jens i Kristian siedzieli w salonie, kiedy zeszła z powrotem na dół. Helene podała
kawę i kilka placków lefse ładnie ułożonych na półmisku z kwiecistym wzrokiem. Helene
miała talent i wszystko, co przyrządzała, wyglądało apetycznie.
- To zajęło kilka długich minut – rzekła Elizabeth i przygładziła włosy. Poczuła, że jej
dłonie pachną mydłem kwiatowym.
- Zostałem dobrze przyjęty – odparł Torstien i poczęstował się plackiem. Jens nie
tknął ani jedzenia, ani picia. Na jego twarzy malowało się zwątpienie.
Elizabeth napotkała jego wzrok. Niebieskie oczy były duże, błagalne; uderzyło ją, że
jak gdyby czekał, aż ona wszystko odwoła. A może tylko jej się wydawało? Może tylko ona
miała wątpliwości, i czy postępują słusznie?
- Jak zamierzasz przekonać Linę? – spytała, kiedy usiadła. – Jak wiesz, ona nie lubi
wychodzić z domu.
- Jakoś sobie poradzę. Nie po raz pierwszy wyjeżdżam z takimi pacjentami. Znowu
użył tego słowa. Pacjent.
- Gdyby ktoś mógł ją przyprowadzić, porozmawiałabym z nią… Najchętniej w waszej
obecności,
- Ja pójdę – zaproponował Jens, wstał i zniknął za drzwiami. Elizabeth spojrzała na
doktora. Sprawiał wrażenie zamyślonego. Może się
zastanawiał, co powiedzieć Linie, jakich użyć słów? Jak to wyglądało, kiedy
wyjeżdżał z innymi pacjentami? Przyszło jej do głowy, że powinna o to zapytać, ale z
pewnością obowiązywała go tajemnica zawodowa.
- Jest pewna sprawa, o której powinnam panu powiedzieć… - zaczęła trochę
niepewnie.
Torstein podniósł wzrok.
- Kilka razy zauważyłam u Liny oznaki poprawy.
- Aha, a co masz na myśli, mówiąc o „poprawie”?
- Rozmawiała zupełnie jak kiedyś, brała Signe na kolana i bawiła się z nią. Nie robiła
tego od kilku tygodni, może miesięcy.
- Tak, to dobry znak – przyznał Torstein. – Pozwala mi wierzyć, że będzie dobrze. W
Elizabeth zakiełkowała nadzieja.
- Może… Tak… myślałem tylko, że… jeśli to możliwe, to może udałoby się odroczyć
wyjazd Liny? Albo w ogóle odwołać? – spytała. Czuła na sobie spojrzenie Kristiana, ale nie
zważała na to. Słowo się rzekło.
Torstien uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, Elizabeth, ale takie zachowania nie są niczym
niezwykłym. Lina może miewać momenty, kiedy reaguje jak zwykle, ale w następnej chwili
wraca do poprzedniego stanu. Albo nawet popada w większą melancholię. Bywa różnie.
Elizabeth chciała zaprotestować i powiedzieć, że z Liną jest inaczej, ale nie zdołała
wykrztusić słowa. Poza tym Torstein mógł mieć rację. Lina przecież całkiem przestała być
sobą, kiedy Helene podniosła na nią głos.
Chwilę potem do salonu weszli Jen i Lina. Lina wydawała się nieco niepewna i
zawahała się w drzwiach.
Torstein natychmiast wstał z miejsca, podszedł do obojga i podał Linie dłoń.
- Witaj, Lino, może usiądziesz razem z nami?
Skinęła głową i podążyła za nim, ale cały czas mocno ściskała Jensa za rękę. Dopiero
przy stole puściła męża i usiadła na samym brzegu krzesła.
Torsie nalał jej kawy i podsunął półmisek z lefse. Nie przestawał się do niej
uśmiechać, zwrócił uwagę na jej sukienkę i spytał, czy sama ją uszyła. Lina wydawała się
zakłopotana i dość milcząca, ale Torstein udawał, że niczego nie zauważył.
- Przyjechał pan w wytwornym powozie – zauważyła Lina i ułamała mały kawałeczek
placka.
Elizabeth poruszyła się niespokojnie na krześle i wymieniła spojrzenia z Kristianem.
Wyglądało na to, że i on poczuł się nieswojo.
- Dziękuję – skinął głową Torstein. – Masz ochotę na próbną przejażdżkę?
- O nie, nie mogę. – Objęła się ramionami i zaczęła kołysać w przód i w tył, nieobecna
spojrzeniem, jak gdyby przeniknęła do innego świata.
Jens zamierzał coś powiedzieć, lecz Torstein uczynił znak, żeby milczał.
- Lino – rzekł i położył jej dłoń na ramieniu. – Lino, o czym myślisz? Ożywiła się,
uśmiechnęła i podniosła filiżankę.
- Dobra kawa.
- Nie lubisz wychodzić?
- Nie. najlepiej czuję się w domu. Tu jest najbezpieczniej. Dobrze mi.
- Czego boisz się tam na dworze? Wzruszyła Ramonami.
- Nie wiem- odparła i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem.
- Lino? – Przysiadł się bliżej. Jego kolana niemal dotykało jej ud. – Musisz mnie teraz
posłuchać, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Lina skinęła głową, ale nie spojrzała na doktora. Mogłoby się wydawać, że jej nie
obchodzi. Elizabeth wykręcała palce, denerwowała się tym, co miało nastąpić.
- Nie lubisz wychodzić z domu, boisz się i nie jesteś w stanie zajmować się córką.
Zgadza się.
Lina nie odpowiedziała.
- W dodatku jest ci potwornie smutno, prawda? Płaczesz z byle powodu, dużo śpisz, a
od czasu do czasu wszystko jest ponure i przygnębione. Czy tak?
Lina popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Tak – wyznała cicho. Lekarz uśmiechnął się ostrożnie.
- Wiele osób tak się czuje. Ale można im pomóc, Lino. Czy przyjmiesz tę pomoc?
- Co pan ma na myśli? – W jej głosie pojawił się nowy ton. Cień strachu?
Ostrożności?
- Znam pewnego lekarza… Pomaga ludziom, którym jest tak samo źle jak tobie.
miejsce, gdzie pracuje, wygląda jak piękny hotel. Każdy ma tan swój pokój, dobrą obsługę,
najlepszą opiekę, dostaje pyszne posiłki i może spać tak długo, jak zechce.
- A co to ma wspólnego ze mną? – Lina rozejrzała się dokoła, jak gdyby szukając
odpowiedzi.
- Czy to nie brzmi pięknie, Lino?
- Nigdy przedtem nie widziałam hotelu, to wszystko mi jedno.
- Ci, którzy tam przyjeżdżają, boją się tak samo jak ty. Ale wiesz co, Lino? Po jakimś
czasie odpoczynku i spokoju znów odnajdują radość życia.
Lina upiła kilka szybkich, małych łyków kawy. Filiżanka zabrzęczała o talerzyk, kiedy
Lina odstawiła ją z powrotem.
- Nie chciałabyś tam pojechać?
- Nie! – padła ostra odpowiedź. Lina już postanowiła.
- Uważam, że wyjazd dobrze ci zrobi, Lino, nie będziesz tam długo – wtrącił Jens. –
Będziemy mogli do siebie pisywać listy, a ja będę cię odwiedzał. Czy to nie brzmi
zachęcająco?
Na czole Liny pojawiła się głęboka zmarszczka. Służąca wodziła wzorkiem od
jednego do drugiego.
- O co tu chodzi? Zaplanowaliście to? – spytała i w jednej chwili jej wzrok stał się
całkiem przytomny i czujny.
Torstien szepnął coś do Kristiana, który natychmiast wstał i opuścił salon.
- trochę o tym rozmawialiśmy – przyznał Jens.
- Ze wyślecie mnie z domu? Czy komuś przeszkadzam? – Lina wstała. Natychmiast
obok niej zjawili się Jens z doktorem.
- Nie, nie, pragniemy tylko twojego dobra, Lino – zaprzeczył Jens i pogładził ją po
policzku.
- Dość tego! – odtrąciła go gwałtownym ruchem. – Znudziłam ci się, tak jak myślała.
Teraz chcesz się mnie pozbyć, wysłać mnie do… Tak, Bóg jeden wie, co to za dom. –
Rozpłakała się, nawet nie próbowała ukryć łez. Jej szczupłym ciałem wstrząsał szloch. –
Dlaczego mi to robicie? A ja wierzyłam, że wam na mnie zależy! – rzuciła, cofając się o kilka
kroków.
- Lino – odezwała się Elizabeth łagodnie. – Nigdy nie wolno ci wątpić, że jesteś nam
bardzo droga. Jesteś dla mnie jak siostra, przecież o tym wiesz. Pamiętaj, że to ja postarałam
się o to, żebyście z Jensem zamieszkali w pobliży Dalsrud. i…
- I teraz oczekujesz wdzięczności? – przerwała jej Lina. – Mam się zgodzić na ten
wyjazd, żebyś mogła mieć Jensa tylko dla siebie!
- Nie to chciałam powiedzieć.
Lina już nie słuchała Elizabeth, ponownie zwróciła się do Jensa.
- A ty… - rzekła z policzkami mokrymi od płaczu. – Tak ci ufałam! Przecież ciągle
powtarzałeś, że nigdy mnie nie okłamiesz. I co? Cały czas spiskowałeś za moimi plecami i
kłamałeś, zadrwiłeś sobie ze mnie. A ja ci uwierzyłam, kiedy mówiłeś, że jestem ładna. Teraz
rozumiem, jak jest naprawdę. Kochasz tylko Elizabeth i nikogo innego poza nią!
Lina osunęła się na podłogę, podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi chudymi
ramionami. Przypominała teraz bezbronne pisklę. Elizabeth uświadomiła sobie, że z oczu
płyną jej łzy. Szybko je otarła. Musiała okazać siłę i spokój ze względu na Jensa i Linę.
Wrócił Kristian.
- Włożyłem jej walizkę do powozu – oznajmił cicho.
Lina szlochała na piersi Jensa. drobnymi dłońmi kurczowo trzymała jego koszulę.
- Moja maleńka Lino – szepnął. – Musisz być dzielna i pójść z doktorem. Ten ładny
dom, o którym mówił, znajduje się w Danii, tam doktor cię zabierze. Nie bój się, bo przez
cały czas będzie się tobą opiekował.
- Musisz ze mną pojechać, Jensie – błagała Lina z dławionym głosem.
- Nie mogę, Lino, muszę zostać w domu razem z Signe. Przestraszy się, jeśli i mama, i
tato ją zostawią,
- jestem niedobra i nieznośna – łkała Lina. Na koszuli Jensa powstała duża mokra
plama.
Jens pogładził żonę po włosach.
- jesteś przerażona, zmęczona i chora, Lino, i dlatego powinnaś wyjechać do Danii. –
Ujął jej twarz i spojrzał w oczy. – Możesz mi coś obiecać, Lino?
Skinęła słano głową.
- Pojedź tam ze względu na mnie i na Signe. Gdy wrócisz, będziesz zdrowa i
wypoczęta. Wtedy będzie nam razem dobrze jak kiedyś. Wtedy wszystko się ułoży.
Przeprowadzimy się do Linastua, będziesz zbierała kwiaty i jagody razem z Signe i
uczyła ją piosenek, które znasz. Co ty na to?
Uśmiechnęła się, mimo że dolna warga jej drżała.
- Spróbuje.
- No to jesteś najbardziej odważna spośród tych, których znam, Lino. Pamiętasz
historię o tym, jak mój statek zatonął?
- Tak.
- Jesteś odważniejsza niż ja wtedy. Jestem z ciebie taki dumny, że się na to zdobyłaś.
Torstein podał jej filiżankę kawy.
- Proszę – rzekł. Dodałem Kika kropli na uspokojenie. Wypij, to lepiej się poczujesz.
Lina wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem. Potem wzięła filiżankę i
posłusznie wypiła.
Następnie Jens ostrożnie pomógł jej wstać i cały czas obejmując ramieniem,
wyprowadził powoli na dziedziniec.
Elizabeth podążyła za nimi razem z resztą domowników. Kiedy Ane i Maria chciały
podejść bliżej, żeby się pożegnać, doktor pokręcił przecząco głową. Helene podała Signe
Jensowi. Kiedy Lina miała wsiąść do powozu, Jens uścisnął jej dłoń.
- Obiecałem, ze będę do ciebie pisał.
- Będę ci odpisywać. – Zamilkła i długo patrzyła na męża. Potem szybko pogładziła
Signe palcem po policzku. – Będę o was myślała w każdej minucie dnia – wyznała, po czym
wsiadła do środka, nie oglądając się na niewielką grupę ludzi stojących na dziedzińcu.
Doktor również wsiadł do powozu i zamknął drzwi. Stangret uderzył lejcami. Powróz
ruszył. Elizabeth poczuła, że pieją ją oczy, i musiała wstrzymać oddech, żeby się nie
rozpłakać. Nie tak powinno wyglądać pożegnanie, pomyślała zrozpaczona. Powinni zamienić
kilka słów i uściskać się przed rozstaniem.
Ane wzięła ją za ramię.
- Nie powiedziałam „do widzenia” – rzekła smutno. Jens stał przez chwilę i patrzył za
powozem.
- Przejdę się trochę z Signe – wymamrotał i ruszył w dół ku brzegowi. Ten postawny
mężczyzna wydawał się nagle jakby mniejszy. Opuścił ramiona i zgarbił się, wyglądał, jakby
się załamał.
Ane chciała pójść z nim, lecz Elizabeth powstrzymała ją.
- Nie, zostaw go. Potrzebuje teraz samotności.
Zgromadzeni na dziedzińcu powoli zaczynali się rozchodzić i wracać do domu. Życie
musi toczyć się dalej, mimo wszystko, pomyślała Elizabeth; zamrugała i po jej policzku
stoczyła się łza. Podszedł do niej Kristian, objął ramieniem i pocałował w skroń.
- Z czasem będzie lżej, Elizabeth. Lina wróci, gdy odzyska zdrowie i siły. Możliwe, że
to nie potrwa długo.
- Tak bardzo chciałabym w to wierzyć – wyznała Elizabeth. – Mimo wszystko mam
uczucie, że źle zrobiliśmy. Że powinniśmy byli postarać się i uczynić coś więcej, tu w domu.
Kilka dni później Elizabeth wybrała się do sklepu. Kiedy dzwonek nad drzwiami
zadźwięczał, odniosła paskudne wrażenie, że wszyscy bez trudu po niej poznają, co się
wydarzyło ostatnio w Dalsrud.
Przygotowała się na rozmaite pytania i miała gotowe odpowiedzi. Zamierzała
powiedzieć, że Lina wyjechała do krewnych w Danii, i szeroko się przy tym uśmiechać.
Wiedziała, że wtedy łatwiej zrezygnują. Najbardziej lubili grzebać w cudzej tragedii i w
cudzych brudach, zwłaszcza jeśli sprawa dotyczyła lepiej sytuowanych mieszkańców wsi.
Wiele razy już to zauważyła.
Tego dnia w sklepie było dużo ludzi. Niektórzy mężczyźni siedzieli na dużej skrzyni
pośrodku, inni chodzili wokoło i spluwali tabaką do spluwaczki, częściej chybiali, niż trafiali.
Parę kobiet stało przy stoliku i przeglądało stare gazety, leżące na blacie. Kartki czasopism
pożółkły ze starości, ale i tak pisma stanowiły atrakcję dla kogoś, kto w domu ich nie
posiadał. Kilku klientów stało przy ladzie. Obsługiwał ich sam Peder lub jego pomocnik.
Elizabeth przyszła do sklepiku po kilka łokci materiału. Ane urosła tu i ówdzie, a poza
tym teraz po konfirmacji potrzebowała ubrania o bardziej dorosłym kroju i fasonie.
Natychmiast pospieszył ku niej sam Peder, lekko się skłonił. A potem z szerokim
uśmiechem spytał, co pani Dalsrud chciałaby dziś obejrzeć.
- Chętnie zerknęłabym na ten materiał… i jeszcze tamten – odparła, wskazując
środkowe półki. – I może ten na dole. Ten niebieski, tak.
Peder poczerwieniał na twarzy, kiedy bele znalazły się na ladzie między nim a
Elizabeth.
- Może chciałaby pan obejrzeć guziki, jedwabne wstążki i koronki, które ostatnio
sprowadziłem?
- Tak, dziękuję.
Przyniósł stertę pudełek i zwoje wstążek. Elizabeth okrągłymi oczami przyglądała się
temu całemu bogactwu, które przed nią rozłożył.
- Widzę, że macie dużo klientów. Proszę ich obsłużyć, a ja w tym czasie sobie coś
wybiorę.
- Jak pani sobie życzy. I proszę się nie spieszyć. – Ponownie się ukłonił, przetarł
chustką błyszczącą łysinę i przeszedł do drugiej lady.
Elizabeth sprawdziła jakość materiału, obejrzała go pod światło, zastanawiając się,
który najlepiej będzie się nadawał. Zamierzała uszyć spódnice i bluzkę, czarną spódnicę i do
niej niebieską bluzkę. Te kolory najbardziej pasowały do większości innych ubrań Ane i będą
ładnie wyglądały w zestawieniu z jej jasnymi włosami. Elizabeth wybrała guziki, które
chciała kupić, i kilka szpulek nici. Koronek nie potrzebowała.
Peder skończył obsługiwać klienta i znów podszedł do niej.
- Znalazła pani coś, co przypadło jej do gustu?
Elizabeth skinęła głową i podała sklepikarzowi wymiary. Znów zadźwięczał dzwonek
u drzwi i do środka weszła Petra Storli. Gwar głosów, który w ostatnich minutach zdawał się
niemal ogłuszający, nagle ucichł. Elizabeth pomyślała, że gdyby Peder upuścił teraz szpilkę
na podłogę, byłoby słychać, jak upada
Petra była bledsza i, jeśli to możliwe, jeszcze chudsza niż wtedy, gdy Elizabeth ją
ostatnio widziała. Miała ciemne sińce pod oczami, a usta tworzyły wąską kreskę. Jej wzrok
przypominał gniewne spojrzenie sokoła, gdy w pośpiechu rozglądała się wkoło. Po chwili
ruszyła prosto do lady. Wyciągnęła z kieszeni spódnicy skrawek szarego papieru i podała go
pomocnikowi sklepikarza. Jabłko Adama chłopaka podskoczyło kilka razy, ale nie odezwał
się słowem. W milczeniu zaczął wykładać produkty.
Elizabeth obserwowała tę sytuację; była poruszona. Pomyślała z przerażeniem, że
ludzie musieli strasznie obmawiać Petrę za plecami. Niektórzy uważali pewnie, że teraz może
sama skosztować własnego lekarstwa. Może na to zasłużyła, ale Elizabeth tylko jej
współczuła. Ti prawda, że Petra wielu źle traktowała, nie wykluczając jej samej, ale tego, co
spotkało jej rodzinę, nikomu nie życzyła. Nawet Petrze.
- Czy wam mowę odebrało? Wszystkim? – spytała Elizabeth na głos i powiodła
wzrokiem po zebranych.
Najlepiej byłoby naturalnie milczeć i udawać, że nic się nie dzieje, ale słowa padły,
zanim się zastanowiła. Niektórzy klienci zakłopotali się i wbili wzrok w podłogę. Inni
przeglądali zawartość półek, ktoś czytał starą gazetę. Kilku odważniejszych patrzyło na
Elizabeth złowrogo. Ich spojrzenia mówiły wyraźnie, że nie powinna się mieszać do spraw,
które jej nie dotyczą. O, nie da im tej satysfakcji. Uparcie patrzyła im w oczy z wysoko
uniesionymi brwiami. O co im chodzi? Nie pozwoli się zastraszyć, poczekała, aż pierwsi
odwrócą wzrok. Bohaterowie, pomyślała. Wiedziała, że w głębi ducha byli tchórzami jak
mało kto.
Peder zrobił się czerwony jak burak, ale w jego oczach odczytała respekt. Zacisnęła
usta. Tytułował ją teraz „pani Dalsrud”. Traktował inaczej niż kiedyś, gdy mieszkała w Dalen
i musiała żebrać, by sprzedał jej coś na kredyt, kiedy Jens był na zimowych połowach.
Powoli w sklepiku znów zaczęły toczyć się rozmowy. Elizabeth udawała, że ogląda
czarne jedwabne wstążki, ale przysłuchiwała się szeptom za jej plecami.
- Zastanawiam się, czy Petra Storli jest taka niewinna, za jaką chce uchodzić –
mruknął ktoś.
- Lensman może coś na ten temat powiedzieć.
- Phi, lensman! Nic nie może zrobić, gdy ona wszystkiemu zaprzeczy. I dopóki ten
stary Storli będzie ją chronił, nie da się jej ukarać.
- Tak, ale ludzkie gadanie i bieda da się im we znaki. Tak jak sobie na to zasłużyli,
zarozumialcy. Petra zawsze zadzierała nosa, ale trollicą była i trollicą pozostanie!
Elizabeth miała ochotę prosić ich, żeby zamilkli, ale uznała, że nic jej do tego.
Zerknęła na Petrę. Na ladzie leżało już trochę towarów, więc pewnie zaraz skończy kupować.
Peder zwinął materiały dla Elizabeth i zabrał się do mierzenia jedwabnych wstążek.
Rozmowa znów przykuła jej uwagę.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego oni jeszcze mieszkają u pastora?
- Gdzieś musza się podziać, bo Storli jeszcze nie odbudowaną. Nie dostają pieniędzy z
ubezpieczenia, a Petra sama się nie utrzyma. Słyszałam zresztą, że pastorowi podoba się to
rozwiązanie, w każdym razie na jakiś czas. Ma teraz wystarczająco dużo pomocników.
- A ja słyszałam, ze pozwala im u siebie mieszkać z litości.
- Pomyśleć tylko, że Petra Storli skończy jako służąca! – rzekł ktoś z triumfem w
głosie.
Elizabeth wzięła pakunki i zapłaciła. W tym samym czasie Petra zebrała swoje zakupy
i pospieszyła w stronę drzwi. Elizabeth skinęła głową na pożegnanie i podziękowała
Pederowi, po czym podążyła za nią.
- Petra!
Kobieta natychmiast odwróciła się,
- Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo mi przykro, że ludzie potrafią się tak
zachować – wyznała Elizabeth i przełożyła pakunek do drugiej ręki. – Nie mają za grosz
wstydu.
Petra nadal patrzyła na nią w milczeniu. Elizabeth poczuła się nie swojo.
- Słyszałam, ze jeszcze mieszkacie na plebanii. To, co się wam przydarzyło, to
prawdziwa tragedia. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mieszkam.
- Dziękuję, ale poradzimy sobie bez pomocy z Dalsrud. Jedynie, co nas z waszej
strony spotkało, to kłopoty,
Elizabeth oniemiała. Stała jak sparaliżowana i patrzyła na Petrę, która wsiadała do
niewielkiego powozu należącego do pastora.
- Jeśli już zapomniałaś, to mogę ci przypomnieć, jak uciekłaś z moją służącą, aż
lensman musiał wszcząć sprawę. – Petra tak mocno strzeliła lejcami nad końskim grzbietem,
że zwierzę poderwało się gwałtownie i ruszyło galopem.
- Trzymajcie mnie – mruknęła Elizabeth, czując, jak robi się jej gorąco ze złości.
Podszedł do niej starszy mężczyzna.
- No to masz podziękowanie za to, że pomogłaś Amandzie, gdy leżała chora na
zapalenie płuc.
Elizabeth spojrzała na niego.
- Słyszałeś o tym?
- Pewnie. Ale o pani Storli krąży więcej historii: jedne podobają się Petrze, a inne
docierają do nas. a jak tam się wiedzie młodym w Ameryce?
- Dobrze. – Elizabeth włożyła pakunek do kariolki. – Oszczędzają na bilet do domu.
- Wracają? – Niebieskie oczy staruszka zrobiły się okrągłe.
- Nie, przyjadą tylko w odwiedziny. Nie masz pojęcia, jak bardzo na to czekamy.
- Wyobrażam sobie. – Roześmiał się dobrotliwie. – Ciesz się tym i nie przejmuj się
Petrą.
Elizabeth skinęła głową i uśmiechnęła się. łatwo powiedzieć, pomyślała.
Rozdział 7
Firanki powiewały lekko w otwartym oknie kuchni. Wpadał przez nie zapach obory i
wodorostów, i docierał do Elizabeth, która wyrabiała ciasto na chleb. Dobrze było
spożytkować siły na taką pracę. Helene zaofiarowała się z pieczeniem, ale Elizabeth nie
zgodziła się na to. Powiedziała, że dobra gospodyni domowa musi włożyć trochę wysiłku w
wypiek chleba.
Westchnęła. Ugniatając ciasto, rozmyślała o zegarku kieszonkowym Kristiana.
Wzbraniała się przed poruszeniem tego tematu, bo za każdym razem, gdy próbowała, Kristian
wybuchał gniewem.
- No to dlaczego sklepikarz Peder Ne zameldował o tym lensmanowi, skoro zegarek
został skradziony? – spytał któregoś dnia, gdy o tym rozmawiali.
Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Nie mam pojęcia. Może zgłosił kradzież, ale lensman nam o tym nie powiedział?
- Nawet jeśli, wie, że mam taki sam?
- Może wierzy w twoją niewinność. Skoro mu pokazałeś zegarek jak gdyby nigdy nic?
- A dlaczego miałby się z tym kryć? Przecież naprawdę go kupiłem, Elizabeth,
całkiem uczciwie. – Powiedział to głośno i powoli, jak gdyby mówił do osoby niedosłyszącej.
Potem już więcej o tym nie wspomniała. Jednak cały czas obawiała się, że któregoś
dnia lensman zapuka do ich drzwi.
Helene posadziła sobie Signe na biodrze i wyszła na dwór.
- Pójdziemy obie na skraj lasu i zobaczymy, czy są już jagody.
Helene za bardzo przywiązała się do tego dziecka, pomyślała Elizabeth i westchnęła.
To niedobrze, bo któregoś dnia Lina wróci, a wtedy zechce nadrobić z Signe stracone czasy.
Dziewczyna będzie musiała poznawać matkę na nowo. A to okaże się trudne dla Helene.
Elizabeth zamierzała powiedzieć o tym Jensowi, ale zrezygnowała. Wyglądało na to, ze Jens
dużo rozmyśla o Linie, jednak niewiele mówił i przeważnie zachowywał swoje myśli dla
siebie. Może ucieszył się, że Helene mu pomaga? Samemu ciężko jest dźwigać
odpowiedzialność za malutkie dziecko. Zwłaszcza mężczyźnie.
- Mamo? – zagadnęła Ane, która ożywiona wpadła do kuchni i pochyliła się nad
stołem. – Czy moglibyśmy się dziś wieczorem wybrać na zabawę z okazji nocy
świętojańskiej?
Elizabeth spojrzała na córkę, marszcząc brwi.
- Na jaką zabawę, powiedziałaś?
- Z okazji nocy świętojańskiej. Mnóstwo ludzi z innych gospodarstw przyjdzie dziś na
brzeg, będzie ognisko i kawa, i ciasta, sok i inne przyszłości.
- Dobrze, dla mnie możecie się bawić, ile chcecie. Ja nie idę.
- Dlaczego? Już prawie w ogóle nie chodzimy na żadne zabawy. Elizabeth nie
odwróciła wzroku.
-Czyż niedawno nie świętowaliśmy twojej konfirmacji? A po żniwach jedziemy na
wesele do Heimly. Poza tym nigdy nie przestrzegaliśmy tych starych zwyczajów związanych
z nocą świętojańską.
- No to może najwyższa pora zacząć? – odparła Ane urażona. Elizabeth ugryzła się w
język i zajęła się formowaniem bochenków.
- Proszę cię, mamo – ciągnęła Ane po krótkiej przerwie. Jej głos znowu brzmiał
pojednawczo. – Tak bym chciała, żebyście wyszli trochę z domu! Inni pomyślą, że to dziwne,
jeśli nie przyjdziemy.
- Niech sobie myślą, co chcą, nie dbam o to. Boli mnie głowa i plecy, i… Bóg jeden
wie, co mnie boli. Nie dam rady wysiedzieć na brzegu i patrzeć w ognisko. Drewno
należałoby zresztą wykorzystać tam, gdzie jest bardziej potrzebne! – Elizabeth
zdenerwowała się. miała dość tego marudzenia.
- Zebrano też dużo jałowca, więc będzie sporo dymu – nie dawała za wygraną Ane. –
Ktoś ma przynieść harmonię i będą tańce do późnej nocy.
- No to niech się bawią – skwitowała Elizabeth i wzięła się za następny chleb. Ane
zagryzła wargę i wbiła wzrok w blat stołu.
- Ja zamierzam pójść!
- Czyżby?
- Tak, ponieważ jestem już dorosła i mogę o tym decydować! Elizabeth przyglądała
się córce przez chwilę.
- Nie będę ci zabraniać. Byleby tylko starczyło ci rozumu, żeby na siebie uważać i nie
zrobić niczego, czego byś później żałowała. Pójście ba tańce może mieć przykre
konsekwencje.
- Wydaje mi się, że najlepiej by było, gdybyś poszła razem ze mną i mnie pilnowała.
Elizabeth nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Nie, powiedziałam. Nie dam rady.
Usłyszały, że ktoś wszedł o domu. Ane odwróciła się na pięcie i wyszła, ale nie
zauważyła, że do kuchni drzwi się uchyliły, chociaż je przymknęła, tak że Elizabeth mogła
słyszeć jej rozmowę.
- Tatusiu – zaczęła Ane przymilnym głosem. – Słyszałeś o obchodach nocy
świętojańskiej dziś wieczorem?
- Tak, pewnie, że tak. Wybierasz się, żeby potańczyć?
- Może. Albo jeśli uda ci się namówić mamę. Bądź tak dobry przekonaj ją, żeby
poszła z robą, będzie mi o wiele raźniej. Możecie zabrać kawę i jedzenie i… no, wiesz. Mama
musi się wyrwać z domu na trochę.
Elizabeth usłyszała, że Kristian się roześmiał. Potem znowu rozległ się głos Ane.
- Dowiem się, czy Helene i Lars też się wybierają. I Maria. Drzwi znowu trzasnęły i
po chwili do kuchni wszedł Kristian.
- Hmm. Ale tu pachnie Świerzym chlebem – zauważył i objął Elizabeth od tyłu.
- Trzy gotowe leżą na blacie. Jeśli chcesz, możesz sobie ukroić piętkę i zjeść z
masłem.
Nie dał się dwa razy prosić.
- Wyglądasz na zmęczoną – rzekł. Ukroiwszy sobie duży kawał chleba.
- I teraz będziesz mnie przekonywał, żebym poszła dziś wieczorem nad fiord – odparła
i włożyła kolejny bochenek do pieca.
Roześmiał się.
- Słyszałaś, o czym rozmawialiśmy z Ane przed chwilą?
- Tutaj też była. – Elizabeth otrzepała mąkę z palców i położyła ściereczkę na
uformowane z cista bochenki.
- I co? Poszłabyś ze mną? W kółko się zamartwiasz o Linę, aż w końcu się od tego
rozchorujesz.
Elizabeth ściągnęła nieco do tyłu chustkę, która właśnie wkładała na głowę, kiedy
piekła chleb, i oparła się o blat.
- Tak się boję, że źle zrobiliśmy, Kristianie. Że Linie wcale nie jest dobrze tam w
Danii. Mówią innym językiem. A jeśli Lina go nie rozumie albo jeśli oni jej nie rozumieją?
- Niepotrzebnie się niepokoisz. Pomyśl o Amandzie, która wyjechała do Ameryki.
Tam rzeczywiście mówią w obcym języku. Poza tym wszyscy byliśmy zgodni, że Lina
powinna wyjechać, również doktor. – Przełknął ostatni kęs chleba, po czym mówił dalej: -
Tyle razy już o tym rozmawialiśmy, Elizabeth. Musisz uwierzyć, że Linie nie dzieje się
krzywda.
Elizabeth nie odpowiedziała. Zerknęła na bochenki chleba.
- Spotkałem dziś w sklepie Dorte i Jakoba – rzekł Kristian.
- Co mówili? – spytała i w jednej chwili rozpogodziła się.
- Pytali, czy mielibyśmy czas, żeby pomóc i po żniwach w przygotowaniach do wesela
i powiedziałem, że tak.
- Cudownie! Tak się cieszę, bo dawno się z nimi nie widziałam. I musimy też zabrać
Signe. O rety, będzie tak przyjemnie! Zawsze lubiłam ich odwiedzać.
Kristian poklepał ją po policzku.
- Dobrze wiedzieć, ze się znów uśmiechasz. Opowiedziałem im o Linie. Elizabeth
spojrzała na męża wyczekująco.
- Nie mogłem ich okłamywać. Wspomniałem, że się zdenerwowała, kiedy się
domyśliła, co ją czeka, ale w końcu poszła z doktorem dobrowolnie.
- I co oni ta to?
Kristian wzruszył ramionami.
- Stwierdzili, że to na pewno tylko wyjdzie Linie na dobre. Oni też uważają, że nie
było innego wyjścia, jeżeli ma wyzdrowieć.
- Tak, nie mogliśmy zrobić nic innego.
- Jesteś pewna, że nie chcesz pójść ze mną dziś wieczorem na ognisko? – spytał nagle
Kristian przymilnie. –Ze względu na mnie. Choćby tylko na chwilę.
- Dobrze, na chwilę – zgodziła się i objęła go wokół bioder. – Ze względu na ciebie.
Świeżo upieczone chleby leżały na blacie przykryte czystą, białą ściereczką. Kristian
wrócił do pracy. Musiał przejrzeć narzędzie do żniw. Wstawić nowe zęby grabiom i naostrzyć
kosy.
Elizabeth zdjęła z głowy chustkę i spojrzała w stare, piękne lustro wiszące na ścianie.
Włosy oklapły od potu i przyległy do skóry. Na sukni widniały plamy, a twarz była czerwona
z gorąca. Elizabeth otarła odrobinę mąki z policzka i postanowiła wziąć kąpiel.
Po kilku kursach z wiadrem udało jej się napełnić balię. Na krześle leżało świeże,
czyste branie i pachnące mydło. Włożyła na próbę stopę do ciepłej wody i syknęła; trochę za
gorąca, ale da się wytrzymać. Po chwili siedziała zanurzona po szyję w wodzie, z które
wystawały kolana, przypominające dwa zaokrąglone wierzchołki góry. Włosy pływały
dookoła niczym złociste wodorosty. Elizabeth zamknęła oczy, rozkoszujące się kąpielą.
Wszystkie przygnębiające myśli odleciały, a napięcie mięśnie rozluźniły się.
Już prawie zasypiała, gdy usłyszała głosy Marii i Ane dochodzące z dworu.
Dziewczęta rozmawiały nocy świętojańskiej, wyraźnie rozbawione. Elizabeth uśmiechnęła
się do siebie i poczuła, że i ona cieszy się z powodu czekającej ją odmiany. Muzyka i taniec,
spotkanie z innymi ludźmi, śmiech i chwila przyjemności – pomogą odpędzić ponure myśli.
Tak, teraz czuła radość. Spłukała mydło z włosów, owinęła głowę ręcznikiem i już miała
zamiar się wytrzeć, gdy nagle otworzyły się drzwi.
- O, co za widok! Występujesz nago? – zawołał Kristian, uśmiechając się szeroko. –
Nie zamknąłeś drzwi na haczyk?
- Zamykaj szybko! – syknęła. – Ktoś może mnie zobaczyć. Wszedł do środka i
zamknął drzwi.
- Hmm. Czuje tu zapach Elizabeth. Kwiatków i jagód.
- Musiałam się wykąpać, jeżeli mam się pokazać ludziom na oczy – odparła i zaczęła
się wycierać. – Chcesz wziąć kąpiel?
- Może. W każdym razie chociaż bym się trochę umył. – Rozebrał się do połowy,
pochylił się nad balią i wylał wiadro wody na głowę.
Elizabeth odwróciła się do męża plecami i zaczęła układać włosy. Splątały się w
czasie kąpieli i musiała je rozczesać. Słyszała za sobą, jak Kristian nuci podczas mycia.
Starając się nie wdepnąć w mokre plamy na podłodze, wciągnęła pończochy, buty i
koszulę.
- Jakaś ty piękna – usłyszała za sobą. Chwile potem Kristian objął ją ramionami,
odwróciła się ku niemu. Włosy miał mokre i zmierzwione. Odgarnęła mu He z twarzy i
pocałowała go.
- Powinnaś częściej się tak ubrać, gdy jesteśmy sami – rozmarzył się, zaciskając dłonie
na jej pośladkach.
Odpowiedziała uśmiechem, jednak nie próbowała się okryć. Zamiast tego przysunęła
się bliżej Kristiana i poczuła, że ma ochotę. To że stała w samych pończochach i koszuli,
podnieciło ją nagle w całkiem nowy sposób.
- Chcesz? – szepnęła, chwytając zębami płatek jego ucha.
- Tak!
Nie potrzebowała wiele czasu, by rozpiąć mu spodnie. Następnie, dysząc ciężko,
oparła się plecami o ścianę i rozłożyła nogi.
- Chodź!
Ostrożnie przeciągnął palcem po jej wilgotnym, nabrzmiałym łonie, zanim w nią
wszedł. Wychodziła mu na spotkanie, pchnięcie za pchnięciem.
- Inaczej – rzekł nagle i odwrócił ją, że stanęła opata rękami o ścianę i pośladkami w
jego stronę. Wtedy znowu w nią wszedł. Krótko potem zakręciło się jej w głowie. Nie była
pewna, czy to ona krzyknęła, czy on, kiedy, drżąc, tuliła się do niego.
- Jesteś szalony! - szepnęła, nie mogąc złapać tchu.
- Nauczyłem się tego od ciebie – odparł i zebrał jej mokre włosy w węzeł Nd jednym
ramieniem.
- Musimy kończyć, zanim ktoś się zorientuje, co tu się wyprawa – rzekła i zaczęła
sprzątać resztę garderoby. – Pomyśl tylko, żeby w biały dzień robić coś takiego! – roześmiała
się.
Równocześnie wyszli z pralni, każde z wiadrem wody, gdy zza rogu wyłonił się Jens.
Elizabeth zaczerwieniła się, napotkawszy jego spojrzenie.
- Kąpaliście się? – spytał.
- Tak, my… Szykowaliśmy się na wieczór. Na noc świętojańską – wyjaśniła, jąkając
się. kątem oka dostrzegła szeroki uśmiech Kristiana. To ją zirytowało. Jens musiał się
domyślać, co robili, a ona czuła się nie w porządku, że zaskoczył ich w takiej chwili.
Obawiała się, że jest mu przykro albo że sprawia mu to ból. Mogłaby się nawet wydawać, że
Kristian jest wręcz zadowolony, że Jens wie.
- Chyba też z nami pójdziesz? – spytała.
- Nie wiem. Muszę położyć Signe i… Kristian uprzedził Elizabeth.
- Weź ją ze sobą, niech zostanie tak długo, dopóki wytrzyma. Potem Helene zabierze
ją do domu.
Jens patrzył na Elizabeth, gdy odpowiadał:
- Dobrze, niech tak będzie.
Schodzili nad fiord sporą grupą. Elizabeth rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę
Jensa, który niósł Signe na ręku. Zauważyła, że włożył jasnoszarą koszulę i ogolił się. jego
włosy wypłowiały od słońca, a skóra opaliła się. miał szeroką pierś i szerokie ramiona,
dokładnie jak wtedy, gdy byli małżeństwem. Przebiegł ją miły dreszcz. Dziwnie się czuła,
idąc z nimi dwoma… Wsunęła rękę pod ramię Kristiana i starała się o tym nie myśleć.
- Jesteś dziś taka ładna – zauważył i uśmiechnął się do niej. – W tej czarnej spódnicy i
białej bluzce wyglądasz, jakbyś szła do kościoła.
Elizabeth nie odpowiedziała, lecz komplement dodał jej otuchy. Wszyscy się wystroili
na ten wieczór. Nawet Ane nakręciła swe złociste włosy żelaznymi szczypcami i rozpuściła,
tak że opadły swobodnie na plecy, a Maria wyjęła jedwabny szal, który dostała od Kristiana
wiele lat temu.
- Nie wyglądamy na zbyt wystrojone? – spytała Elizabeth męża i spojrzała na niego. –
Przecież idziemy tylko posiedzieć na brzegu. A jeśli inni przyjdą w codziennym ubraniu?
- To dobrze, bo będziemy wyglądać najlepiej. – Kristian roześmiał się beztrosko i
przyspieszył kroku, gdy dobiegały ich głosy zza cypla.
Nad samym brzegiem płonęło duże ognisko, a wokół niego zebrało się już sporo ludzi.
Elizabeth dostrzegła Bergette. siedziała nieco na uboczu, a jej córka biegała razem z innymi
dziećmi. Elizabeth ruszyła w tamtą stronę. Postawiła na ziemi kosz z jedzeniem i sokiem, i
zawołała:
- Jak dobrze, że też przyszłaś! – uśmiechnęła się do Bergette i zaraz porosiła Helene: -
Zrób trochę kawy, dobrze? pierwszy raz przyszliśmy się zabawić z okazji nocy świętojańskiej
– rzekła do Bergette. – Słyszałam, że inni chętnie stosują się do tego zwyczaju, ale jakoś
nigdy się nie złożyło, byśmy się też wybrali. To Ane nas namówiła.
- Dobrze jest czasem gdzieś wyjść z domu – stwierdziła Bergette. –A co tam u was?
Słyszałam, że Lina wyjechała.
Elizabeth już miała odpowiedzieć, gdy nagle przyłączyła się do nich jakaś kobieta.
Elizabeth wiedziała, ze to znaczy plotkara.
- Czy to prawda, że wyjechała z kraju? – spytała nieznajoma. Pytanie padło tak nagle,
że Elizabeth odpowiedziała tylko krótko:
- Tak, zgadza się.
- Dlaczego? – spytała tamta wprost i dodała: - Mówią, że Lina wyjechała, bo coś z nią
jest nie tak, jak powinno. I że doktor zawiózł ją do domu dla umysłowo chorych – zniżyła
głos.
Elizabeth poczuła, że ogarnia ją złość.
- Myślę, że to z tymi, co rozpowiadają takie plotki, jest coś nie tak! Linie nic nie
dolega, tylko jest przemęczona. Wyjechała w odwiedziny do krewnych. I nic nikomu do tego,
co u nas porabia doktor.
Kobieta zadarła nos i odrzuciła głowę.
- Żona lensmana tak mówiła.
- W takim razie poproś ją, żeby pilnowała własnych spraw i nie rozgłaszała
kłamliwych plotek o niewinnych ludziach!
Tamta nie odpowiedziała i odwróciła się do kogoś innego.
- Dobrze jej dogadałaś! – szepnęła Bergette. Elizabeth wolno wypuściła powietrze.
- Że też nie potrafię trzymać języka za zębami! Pomyśl, co będzie, jeśli ona pójdzie do
żony lensmana i powtórzy jej, co powiedziała,
- To jej tylko dobrze zrobi. Może uda ci się raz na zawsze położyć kres tej zawistnej
paplaninie.
- Miejmy nadzieję – skinęła głową Elizabeth.
Ku zadowoleniu Elizabeth Bergette nie pytała więcej o Linię.
- Widzę, że Signe nosi sukienkę, którą jej dałam – zauważyła. – Dobrze, że mój
prezent się przydał.
Elizabeth podążyła za jej wzrokiem. Signe przekazywano sobie z rak do rąk,
podziwiano ją i rozpieszczano. Nawet potężni mężczyźni dotykali brudnymi palcami jej
policzka, żeby się do nich uśmiechnęła.
- Jakie to dobre dziecko, podobne do matki – stwierdziła Bergette. Elizabeth
przytaknęła.
- Ciasta? – zaproponowała i podała kawek przyjaciółce.
Kawa była gotowa i rozdano filiżanki. Elizabeth dobiegły głosy Kristiana i jednego ze
starszych mężczyzn.
- Słyszeliście o tym, jak Tyfona tańczyła w nowym salonie? – spytał Kristian.
Mężczyzna pokręcił głową i wlał do kawy trochę czystej z piersiówki, która miał w
wewnętrznej kieszeni. Elizabeth zauważyła, że Kristian też dostał odrobinę.
- Nie? – roześmiał się Kristian. – No to posłuchaj. Eliseus, jej mąż, bardzo lubił w
tańcu podrzucać kobiety w powietrzu i podobnie tańczył też z Tyfoną. Ale tak się złożyło, że
podłoga na poddaszu jeszcze nie była ukończona. Nie starczyło im pieniędzy, rozumiecie,
dlatego na razie położyli tylko kilka cienkich płyt, po których naturalnie nie mogli chodzić.
- Też coś, nie starczyło im pieniędzy! – prychnął ten drugi, ale Kristian opowiadał
dalej, zanim rozmówca zdążył powiedzieć coś więcej.
- No wiec Eliseus tak zakręcił Tyfoną, że jej nogi znalazły się w górze, a głowa na
dole. Jednak pokój był tak niski, że Tyfona przebiła stopami sufit i utkwiła w nim. Aż trzech
mężczyzn musiało pobiec na poddasze, żeby ją uwolnić!
Wokół ogniska rozległy się salwy śmiechu i po chwili głos zabrał drugi z mężczyzn.
- Na Boga, ale ty kłamiesz, Kristianie! Eliseus wcale nie był bez gorsza, tylko po
prostu jest strasznym skąpcem. Gdyby zobaczył jedno øre w zadku krowy, wyciągnąłby je
przednimi zębami, jestem tego pewien.
- O rany, o czym oni gadają – usłyszała Elizabeth za sobą czyjś głos i gwałtownie się
odwróciła.
- Torstein! Jak miło, że przyszedłeś. – Wstała i podała mu rękę. – Usiądziesz?
- Dziękuję. – Usiadł i od razu wręczono mu filiżankę.
- Trochę czystej? – spytał ktoś i nalał mu, zanim Torstein zdążył odpowiedzieć.
- Uważa pan, że są wulgarni? – spytała Bergette. Torstein uśmiechnął się szeroko.
- Zaczynam się już przyzwyczajać do tutejszych rubasznych żartów. I jeśli mam być
szczery, podobają mi się – dodał, upił łyk kawy i zakrztusił się. – Niezwykle mocna i dobra
kawa – zauważył i pociągnął kolejny łyk.
Trafił nam się we wsi towarzyski doktor, pomyślała Elizabeth. Powiodła wzrokiem po
zgromadzonych mieszkańcach wsi. Najwyraźniej wszyscy dobrze się bawili. Letni wieczór
był ciepły, a ogień chronił przed komarami. Fiord był gładki jak lustro, gdy słońce zaszło za
najwyższy szczyt góry. Ktoś przyniósł harmonię i zawołał:
- Kto może się ruszyć i chciałby poskakać jak Eliseus i Tyfona, niech zajmie miejsce
tu na polanie.
Muzyka popłynęła nad wodą. Wiele par odważyło się wyjść na polanę – skrawek
ziemi, której nikt nie uprawiał, bo ziemia była tak licha.
- Czy wolno mi zatańczyć z pani siostrą?
- Naturalnie – odparła Elizabeth i podążyła wzrokiem za Torsteinem, który prosił
Marię do tańca. Zarumieniona dziewczyna ruszyła za nim na polanę. Ach, gdyby tych dwoje
zostało parą, pomyślała Elizabeth, odprowadzając ich wzrokiem. Przez jakiś czas miała
nadzieję, ze dzięki Torsteinowi Maria przestanie się durzyć w Olavie, ale zdawało się, że
doktor zbytnio siostry nie interesuje. Elizabeth westchnęła cicho. Indianne i Benjamin
zamierzali się pobrać zaraz po żniwach. Oby tylko Maria znowu nie narozrabiała. Z tego czy
innego powodu siostra miała coś przeciwko Benjaminowi i wcale nie kryła swej niechęci do
przyszłego męża przyjaciółki. Jeżeli się nie poprawi, może stracić przyjaźń Indianne,
uświadomiła sobie Elizabeth. Dla obu dziewcząt byłaby to wielka strata, także dla rodzin w
Dalsrud i Heimly.
- Czy mogę prosić?
Elizabeth podskoczyła przestraszona, gdy stanął przed nią Jens i podał jej dłoń.
Rozejrzała się dokoła, trochę bezradnie. W tej samej chwili pojawił się też Kristian.
- Jeżeli tak, to pa porywam Bergette! – zawołał i pomógł jej wstać.
Elizabeth podniosła się i ruszyła za Jenszem. Przeszedł ją dreszcz, gdy Jens objął ją
ramieniem. Znalazł się tak blisko, że poczuła jego zapach. Zapach Jensa, zapach, który
wspominała z radością. Zrobiło się jej gorąco.
- O czym myślisz? – spytał tuż przy jej uchu.
- Że pchniesz morzem i powietrzem – wyrwało się jej.
Uśmiechnął się, ukazując białe zęby, i spojrzał na nią spod czarnych rzęs.
- Może dlatego, że jesteś córką morza?
- Nie nazywaj mnie tak, minęło już tyle czasu.
- I co z tego? Niczego nie zapomniałem. Nigdy nie zapomnę.
Objął ją mocniej i Elizabeth poczuła, że jej kolana stały się dziwnie miękkie. Szybko
zerknęła na Kristiana. Czy zauważył, jak Jens ją trzymał? Czy był zazdrosny? Kristian
potrafił wpaść we wściekłość, kiedy sobie wypił, doświadczyła tego niejeden raz. Nie, śmiał
się z czegoś, co powiedziała Bergette, i wyraźnie się dobrze bawił.
- Kristian spotkał dziś Dorte i Jakoba - rzekła szybko. – Powiedział im o Linie. Jens
skinął głową.
- Wiem, wspomniał o tym, kiedy wrócił ze sklepu.
- Ach tak. – Zastanawiała się, o czym jeszcze mogłaby porozmawiać.
- Wysłałem list do jej matki – mówił dalej Jens. – Powinna wiedzieć, co się dzieje z
córką. Ale nie napisałem wszystkiego wprost, trochę to ubarwiłem.
- To dobrze.
Znowu nie wiedziała, co powiedzieć, a kiedy Jens przyłożył policzek do jej włosów,
było tak, jakby uszło z niej całe powietrze. Jens, Jens, śpiewało coś w duszy. Przyłożył usta
do jej ucha, poczuła, ze wdychał zapach jej włosów.
- Pachniesz mydłem kwiatowym – szepnął. – Czy Kristian tylko pomagał ci się kąpać,
czy też we dwoje…
Zagotowało się w niej ze wstydu i złości.
- O co ci chodzi? – Odsunęła się trochę i spojrzała mu w oczy. – Jesteśmy
małżeństwem, Kristian i ja.
- Wiem, ale to nie pomaga mi zwalczyć zazdrości. zależy mi na tobie tak bardzo, jak
przedtem, zanim… straciliśmy się nawzajem.
- Masz Linie. Nie zapominaj o tym.
- Nie, nie zapominam. Wybacz mi, że nie potrafię nad tym zapanować. Muzyka
ucichła. Elizabeth wyrwała się.
- Dziękuję za taniec. Było… świetnie.
Patrzył na nią długo, a potem jakaś kobieta przecisnęła się do niego.
- czy ja też mogę prosić o taniec? – spytała i pociągnęła Jensa za sobą. Elizabeth
zobaczyła, że Bergette i Kristian nadal ze sobą tańczą. Powlokła się z
powrotem na swoje miejsce i bezwiednie spojrzała na obrączkę, którą nosiła na
prawym dłonie. Obiecała Kristianowi dozgonną wierność, dopóki śmierć ich nie rozłączy.
Zamierzała dochować tej obietnicy.
Rozejrzała się i zobaczyła Helene, która kołysała w ramionach Signe. Dziecko prawie
zasnęło. Córka Jensa i Liny..
Czas jej i Jensa minął. Kapryśny i bezlitosny. Może. Ale tak już było i żaden człowiek
nie mógł tego zmienić.
Rozdział 8
Kosiarze pracowali równo i niezmordowanie, ledwie znajdowali czas, żeby się napić i
otrzeć pot z czoła, nim znów wracali do pracy. Wszyscy z Dalsrud wyszli na pole, komornicy
także. W ostatnich dniach świeciło słońce, ale teraz nad wierzchołki gór nadciągały ciemne,
groźne chmury. Klacz Ane próbowała w tym czasie swych sił jako zwierzę pociągowe i
razem z dwoma innymi końmi ciągnęła furę z sianem. Musieli ratować co się da.
Elizabeth przerzucała siano, aż kłuło i drapało pod suknią. Z jaką radością
wyczekiwała wieczoru, gdy wreszcie będzie mogła zrzucić przepocone ubranie i się umyć.
Osłoniła dłonią oczy i spojrzała w stronę domu. Helene zabrała Signe i poszła wcześniej, żeby
przygotować obiad. Kiszki skręcały się z głodu, jakby chciały przypomnieć o tym, że od
drugiego śniadania minęło już dużo czasu.
Może powinni podać ciasto i kawę na deser, pomyślała. Komornicy zapewne nie jadali
na co dzień takich rarytasów. Upiekła ciasto poprzedniego dnia, takie samo jak to, które
zrobiła na noc świętojańską. Wtedy nie zostało ani okruszynki. Zauważyła, że zwłaszcza
Jenowi bardzo smakowało.
Na wspomnienie nocy świętojańskiej w jej brzuchu odezwał się lekki niepokój.
Pamiętała, że siedziała wtedy jak na szpilkach, czekając, aż Kristian wróci po tańcu z
Bergette.
- Teraz muszę zatańczyć trochę również z moją żoną! – zawołał i pociągnął ja za rękę,
pomagając jej wstać. – Twój poprzedni mąż nie może cię porwać na cały wieczór – dodał i
zakręcił nią, aż zawirowały jej spódnice.
- Co za bzdury. Tańczyłeś w tym czasie z Bergette. miała siedzieć jak kołek całkiem
sama? - spytała ostrzejszym tonem, niż zamierzała.
- Ojej, skąd u cienie tyle złości? To był tylko żart – rzekł, przyglądając się jej uważnie.
Elizabeth zawstydziła się i przyłożyła policzek do jego piersi. Kątem oka dostrzegła,
że Jens usiadł pośród pozostałych mężczyzn, ale ciągle spoglądał w jej stronę. Nie
powinien patrzeć na nią w ten sposób, pomyślała. Sprawiał, że krew burzyła się w jej żyłach.
A co będzie, jeśli Kristian coś zauważy?
Dla przyzwoitości musiała zostać jeszcze trochę przy ognisku, ale zadbała o to, by
siedzieć plecami do Jensa.
Widziała, że Ane dobrze się bawi. Nieustannie wirowała w tańcu, to z jednym, to z
drugim. Elizabeth zauważyła, że pewien młody chłopak posyłał jej szczególnie tęskne
spojrzenia. O ile się domyślała, był synem komornika i pewnie nie miał odwagi porosić Ane
do tańca.
Signe zasnęła w ramionach Helene. Słońce zaszło, a z ogniska został już tylko żar, gdy
pierwsi uczestniczy zabawy wreszcie zaczęli się zbierać do domu. Niektórym maruderom,
którzy wypili za dużo czystej, jeszcze się jednak nie spieszyło.
Przez kilka sekund Elizabeth była sam na sam z Jensem. Wystarczając długo, by
zdążył szepnąć:
- Przepraszam.
Dzwonek, który zadźwięczał na dole w Dalsrud na posiłek, wyrwał ją z zamyślenia.
Furę już rozładowano, zatem zdążyła załadować jeszcze jedną przed jedzeniem, pomyślała.
Jeśli dopisze im szczęście, zwiozą do popołudnia resztki siana, zanim nadejdzie deszcz.
Gorąca, parująca ryba, masło, ziemniaki i chrupki chlebek stały już na stole, kiedy
całym orszakiem wkroczyli do kuchni. Signe nauczyła się już stawać. Kołysząc się, stała teraz
przy krześle i wielkimi oczami przyglądała się tak dużej grupie ludzi. Kobiety podchodziły do
małej i zachwycały się nią. Dziewczynka uśmiechała się i promieniała, ale po chwili
zaczęła jej drżeć wolna warga. Wtedy Jens wziął córkę na ręce i na powrót przywołał jej
uśmiech.
- Potrzymam ją, żebyś mógł spokojnie zjeść – zaproponowała Helene i wzięła od
niego Signe, zanim się zorientował.
Zsiedli wokół stołu i złożyli ręce, a Kristian odmówił krótką modlitwę. Długo jedli w
milczeniu, głodni i być może nieco speszeni. Niełatwo być tym pierwszym i odezwać się w
tak dużym gronie osób.
Elizabeth odwróciła się do matki Amandy:
- Czy regularnie dostajecie wieści od Amandy? – spytała.
- Tak, ale chciałabym, żeby częściej pisała. Wiesz, jako matka przez cały czas o niej
myślę.
Zaczerwieniła się. Elizabeth przytaknęła.
- Dobrze to rozumiem. Po prostu się o nią troszczysz, jak każda dobra matka. Kobieta
uśmiechnęła się. jej policzku były zapadnięte i Elizabeth domyśliła się, że
straciła większość zębów zauważyła, ze wówczas twarz nabiera charakterystycznego
kształtu.
- Słyszeliście, że oszczędza na podróż do domu? – spytała.
- O tak. – Oczy kobiety zaszły łzami. – Pomyśleć tylko, że któregoś dnia nas
odwiedzi! Może w końcu Bóg będzie miał dość mojego marudzenia i nakłoni Amandę do
przyjazdu.
Elizabeth musiała się roześmiać.
- Tak, może tak się stanie. Szkoda tylko, że nie wiemy kiedy, niestety, nie pisali nic o
tym, ile już im się udało zaoszczędzić.
- Ten, kto czeka na coś dobrego, Ne czeka na próżno.
- Tak, masz rację. Musimy się uzbroić w cierpliwość.
Elizabeth przeniosła wzrok na syna komornika, który w noc świętojańską posyłał Ane
tęskne spojrzenia. Zauważyła, ze nadal był w nią wpatrzony. Ile mógł mieć lat? Pewnie tyle
co Ane, domyśliła się, sądząc po meszku na brodzie.
- Możesz podać mi ziemniaki? – poprosiła Ane chłopaka i utkwiła w nim wzrok.
- Tak, pewnie. Przepraszam – jąkał się, podając jej półmisek.
- Dziękuję – odparła Ane, uśmiechnęła się krótko i skoncentrowała się na jedzeniu.
Elizabeth stłumiła uśmiech. Nie miała wątpliwości, że chłopak jest zakochany, jednak
wyglądało na to, że Ane nie zwraca na niego uwagi. Elizabeth zastanawiała się, co by
powiedział Kristian, gdyby Ane zakochała się w synu komornika. Nigdy o tym nie
rozmawiali, ponieważ córka była jeszcze bardzo młodziutka. Jednak musieli liczyć się z tym,
ze tak się może zdarzyć, i to szybciej, niż się spodziewają. Naturalnie Ane jest jeszcze za
młoda, żeby myśleć o małżeństwie, ale niewykluczone, że niedługo znajdzie sobie chłopaka.
Wszystkie matki pragną jak najlepszej partii dla swoich córek i synów. Ale chyba
najwyraźniejsze jest to, by dzieci były szczęśliwe?
Po obiedzie robotnicy wyszli na dwór odpocząć, żeby jedzenie ułożył się w żołądku.
Deszczowe chmury były jeszcze daleko, więc ze spokojnym sumieniem mogli sobie pozwolić
na krótką sjestę.
Helene poszła zająć się Signe, przewinąć ją i ukołysać do snu. Ane pomagała matce
zmywać.
- Ane… - zaczęła Elizabeth ostrożnie. – Chyba nie masz jeszcze chłopaka?
- Nie, a dlaczego pytasz?
- Nie byłoby to wcale dziwne, byłaś już u konfirmacji i w ogóle. Poza tym jesteś ładną
dziewczyną. Wydaje mi się, że wielu chłopców ogląda się za tobą.
- Obiecałam wprawdzie Jensowi, że mimo wszystko wydaję za mąż – Ane roześmiała
się i wstawiła spodek do szafy – ale prawdę mówiąc, wcale mi się nie spieszy.
- Nikt nie chce, żebyś wychodziła za mąż już jutro. Ale może ktoś wpadł ci w oko?
Ane przestała wycierać naczynia i badawczo przyjrzała się matce,
- Dlaczego tak mnie wypytujesz?
- Sądzę, że jeden z synów komornika się w tobie zakochał.
- Ach, on. – Ane wróciła do wycierania talerzy. – Biedak. Wiem o tym, ale niestety on
mnie nie interesuje. Nie w taki sposób.
- A więc wiesz o tym? I co zrobisz? Powiesz mu, żeby sobie nie robił nadziei? Ane
otworzyła szeroko oczy.
- Nie, oszalałaś?! Wiesz, jak mu będzie przykro? Po prostu będę z nim rozmawiać
krótko i uprzejmie, wiec na pewno w końcu mu przejdzie. Znajdzie sobie inną.
Elizabeth odetchnęła z ulgą. Dobrze, że jej córka to rozsądna i mądra dziewczyna.
Nagle zaświtała jej pewna myśl.
- Nie chcesz go dlatego, że jest ładny? Ane podparła się pod boki.
- Przestań, mamo! Co ty sobie o mnie myślisz? Co do tego mają pieniądze?
- Przepraszam, sądziłam tylko… Nie, może się nie zastanowiłam.
Ane z wściekłością błyskawicznie wytarła resztę naczyń i odwiesiła ścierkę nad
piecem.
- Wyjdę i poczekam na dworze – oznajmiła i wyszła z kuchni.
Elizabeth wzruszyła ramionami. Uraziła Ane, ale wiedziała, że córce szybko
przejedzie złość. dobrze ją znała.
Chwilę potem do kuchni wszedł Krystian.
- Wygląda na to, że zaraz spadnie deszcz. Musimy ruszać, żeby zdążyć zwieźć resztę
siana.
- Poczekaj trochę. – Elizabeth zagrodziła mu drogę.
- Tak? – Spojrzał na nią, marszcząc brwi. – O co chodzi?
- Coś mi tylko przyszło do głowy. Gdyby Ane zakochała się w biednym synu
komornika i oznajmiła, że chce wyjść za niego za mąż, to co byś na to powiedział?
- Ż to w ogóle nie wchodzi w rachubę – odparł krótko i zamierzał wyjść. Jednak
Elizabeth powstrzymała go.
- Wydaje mi się, że o czymś zapomniałeś, Kristianie. Była, tylko ubogą służącą, kiedy
pojawiłam się w Dalsrud, ale ty mimo to się we mnie zakochałeś. I chciałeś się ze mną
ożenić.
- To nie ma z Ane nic wspólnego.
- A właśnie, że ma. Podrapał się w głowę.
- Odłóżmy na kiedy indziej tę dyskusję, Elizabeth, Ane ma dopiero czternaście lat. a
poza tym musimy zwieźć siano przed deszczem.
Klepnął ją w pośladek i zniknął za drzwiami, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Elizabeth wytarła ręce w ściereczkę. Kristian miał rację, Ane była jeszcze bardzo
młodziutka. Poczekają i zobaczą, co przyniesie czas.
Przy popołudniowej kawie, gdy każdy dostał kawałek ciasta z formy i wychwalał je,
nie szczędząc słów, Ane odzyskała dobry humor. Syn komornika siedział na uboczu. A więc
może jednak zrozumiał, pomyślała Elizabeth. Okres młodości bywa czasem trudny.
Kilka dni później Elizabeth siedziała w tkalni i tkała. Chociaż posiadali dość
pieniędzy, żeby kupić większość materiału, którego potrzebowali, sporo musieli tkać we
własnym zakresie, zarówno na ubrania wierzchnie, jak i te, które szybko się niszczyły.
Czółenko przesuwało się gładko między nićmi osnowy. Elizabeth nuciła przy pracy,
gdy nagle usłyszała hałas na dole. Czy to drzwi trzasnęły? Poirytowana przerwała tkanie i
nasłuchiwała. Ile razy prosiła Ane, żeby spokojnie zamykała za sobą drzwi? Zrobiło się
cicho… ale niespodziewanie rozległ się kolejny głośny trzask.
- Do diaska! – zaklęła Elizabeth na głos. – Co ta dziewczyna tam wyprawia?! –
Pokręciła zrezygnowana głową i pochyliła się nad koszykiem w poszukiwaniu nici
odpowiedniego koloru. Robiła fartuch roboczy w zielono- brązową kartę. Wtedy ponownie
usłyszała ów hałas. Poderwała się i zbiegła po schodach.
- Ane! – krzyknęła, ale nikt jej nie odpowiedział.
Zeszła na dół, wpadła do kuchni ze słowami wymówki na ustach – i zamarła.
zmrużyła oczy i patrzyła zaskoczona, nie chcąc uwierzyć w to, co ujrzała. Podeszła bliżej…
Tak, na podłodze była krew! Ślady wiodły od stołu, gdzie ktoś wytarł plamy. Jęknęła.
Dostrzegła smugi krwi od placów, którymi ktoś chwycił za brzeg blatu! Spojrzała w dół. Na
krześle też widniały krople krwi.
Serce waliło jej w piersi. Cofnęła się w stronę drzwi.
- Ane – szepnęła. – Kristianie… czy to ty… - Szybko rozejrzała się dokoła, po czym
pomknęła do wyjścia.
- Kriiistian! – krzyknęła, przykładając do ust dłonie zwinięte w trąbkę. Drzwi do
wychodka otworzyła się z rozmachem.
- Czemu krzyczysz ? – spytał Kristian, mocując się z górnym guzikiem u spodni.
- W kuchni są ślady krwi! - wykrztusiła.
- Krwi? – powtórzył. Wreszcie udało mu się zapiąć guzik.
- Tak. Chodź i sam zobacz!
Pokonał schody w dwóch susach i zniknął w domu. Chwilę później wypadł z
powrotem na dwór.
- Skąd się tam wzięły?
- Nie wiem! Byłam w tkalni, kiedy usłyszałam jakiś hałas na dole. Myślałam, że to
Ane i zeszłam na dół, żeby się przekonać, ale nikogo tam nie było – wyjaśniła. Czuła, że drży,
choć było ciepło.
- Co ta takiego zrobiłam? – odezwała się Ane, która nagle zjawiła się przed nimi.
- Czy widziałaś tu kogoś obcego? – spytał Kristian. – A może wiesz, czy ktoś się
skaleczył?
Ane pokręciła głową.
-A o co chodzi? – chciała wiedzieć.
- W kuchni są ślady krwi – odparła Elizabeth, błądząc wzrokiem po dziedzińcu.
- Może Lars albo Jens się skaleczył – zgadywała Ane.
Elizabeth pobiegła do spiżarni i pociągnęła za dzwonek, którym dzwoniono na
posiłek. Otworzyło się jedno z okien na poddasze i Helene wysunęła głowę.
- Co tam robicie? Czy już pora na posiłek?
- Nie, ale zejdź na dół! Ktoś się zranił i zakrwawił kuchnię! – zawołała Ane. Elizabeth
musiała spojrzeć na córkę. Odniosła wrażenie, że Ane wcale się nie
przeraziła.
Natychmiast zjawili się Maria, Helene, Lars i Jens i usłyszeli, skąd ten alarm.
- Jak widzisz, każdy z nas jest cały – rzekł Lars i wyciągnął ręce. – Może to kot? Ane
otworzyła oczy i zasłoniła dłonią usta.
- Nie, tylko nie Pusia! Elizabeth chwyciła ją za ramię.
- Nie, na blacie były ślady palców.
- Musimy poszukać – zadecydował Kristian i ruszył w stronę obory. – Rozdzielcie się
– rzucił przez ramię.
Przez moment stali zagubieni, a potem każdy poszedł w innym kierunku. Elizabeth
podążyła w stronę brzegu.
- Halo! – nawoływała, rozglądając się dokoła. Musnęła ją łagodna bryza od morza.
Elizabeth zerwała źdźbło trawy i owinęła je wokół palca wskazującego, aż poczuła ból. –
Halo, czy ktoś tu jest? – zawołała znowu i rozwinęła źdźbło. Wtedy zauważyła na palcu krew.
Szybko wyrzuciła źdźbło spostrzegła, że trawa była w tym miejscu wydeptana, jak gdyby
ktoś się tu na chwilę położył. Czy powinna sprowadzić któregoś z mężczyzn? Nie, to zajęłoby
zbyt dużo czasu. Ciekawość zwyciężyła. Elizabeth podeszła do szopy na łodzie, oddychała
krótko.
- Czy jest tu ktoś? – spytała cienkim głosem, kiedy wyszła zza rogu.
W tej samej chwili ujrzała zakrwawioną postać. Serce zamarło jej w piersi.
- Mikkel! Na Boga, co się stało? – spytała i uklękła przed mężczyzną, który siedział
oparty o drzwi szopy.
- Miałem wypadek, skaleczyłem się nożem – odparł.
- Wodzę. – Przyjrzała się dokładniej jego przedramieniu. – Co za brzydka rana,
potwornie krwawisz.
- Tak… - Mikkel wydawał się bardzo słaby i zamroczony.
Elizabeth próbowała zacisnąć ranę. Ile krwi mógł stracić? Musiała jakoś zatamować
krwawienie, zanim będzie mogła pomóc mu wstać i dojść do domu. Ledwie słyszalnie
wymamrotała zaklęcie na powstrzymanie krwotoku, które stosowała już wiele razy przedtem.
celowo mówiła cicho, żeby Mikkel nie poznał tajemnych słów.
W końcu otworzyła oczy i spojrzała na jego rękę. Krwawienie ustało. Z ulgą opuściła
ramiona. Napotkała spojrzenie ciemnych oczu Mikkela.
- Znasz się na rzeczy, jak widzę.
- A ty nie potrafisz zahamować krwotoku, skoro jesteś Lapończykiem?
- Potrafię, ale sobie nie mogę pomóc. Tylko innym. Dlatego szukałem u was
pomocy… ale nikogo nie było w domu.
- Nie słyszałeś, jak nawoływaliśmy? – zapytała i pomogła mu wstać.
- Słyszałem, ale nie byłem w stanie odpowiedzieć. Miałem nadzieję, ze mnie
znajdziecie.
- No, ładne rzeczy – rzekła z wymówką i pociągnęła rannego za sobą. – Kristianie, on
jest tutaj! To Mikkel! – zawołała. – Musisz pójść ze mną do domu. Opatrzę ranę, żeby nie
wdało się zakażenie – zwróciła się do Mikkela. – Możliwe, że będę musiała założyć parę
szwów. Chyba zniesiesz odrobinę bólu?
- Tyle wytrzymam. Jeśli dostanę trochę czystej.
- Sam jesteś prawie przeźroczysty – fuknęła. Kristian i Jens biegli w ich stronę.
- Twoja żona zna się na rzeczy – powtórzył Mikkel i spojrzał na Kristiana. –
Powstrzymała krwotok. I jeszcze obiecała m filiżankę czegoś mocniejszego.
- Zaprowadźcie go do domu – rzekła Elizabeth krótko. – Ja nie jedno, to drugie –
dodała zrezygnowana pokręciła głową.
Rozdział 9
Słońce nisko wisiało na niebie, kiedy jechali w stronę Heimly. Elizabeth nie słyszała
niczyich głosów, chłonąc widok rodzinnej wsi. Morze gładziło leniwie przybrzeżny biały
piasek, gdzie ostrygojad gromadził pożywienie. Kilka mew żeglowało na skrzydłach daleko
ponad fiordem. Wysoko w górach, ponad kamienistym usypiskiem, leżał jeszcze śnieg,
ponieważ nie docierało tam słońce. Tak wiele wspomnień ogarniało ją za każdym razem, gdy
tu wracała dobrych wspomnień. O trudnych dniach nie chciała pamiętać.
Dom w Dalen stał jak zawsze. Tylko zamknięte okiennice świadczyły o tym, że nikt
już tu nie mieszka. Dom w Neset prezentował się bardzo ładnie, gdy dbali o niego Jakob z
Danielem. Z czasem Daniel się tu przeprowadzi. To dobrze, pomyślała Elizabeth, w domach
powinni mieszkać ludzie. niszczeją, gdy stoją puste, a poza tym przedstawiają smutny widok,
stwierdziła.
W tę podróż wybrali się wszyscy z Dalsrud poza Larsem i Helene, którzy zostali w
domu, żeby pilnować gospodarstwa, czekało też na nich trochę innej pracy do zrobienia,
dlatego nie mieli nic przeciwko temu, żeby zostać.
Nie było chyba takiego człowieka, który mógłby się w Heimly czuć nieproszonym
gościem, przyszło na myśl Elizabeth, gdy ich podejmowano. Na dziedzińcu od razu zaroiło
się od ludzi, wokół rozległy się śmiechy i rozmowy, ściskano im ręce na powitanie. Aż
zakręciło się jej w głowie. Mała Signe wędrowała z rąk do rąk i wszyscy się nią zachwycali.
- Jaka ona grzeczna! – zdumiała się Dorte, kiedy po raz drugi wzięła małą w ramiona.
– Nie płacze, chociaż widzi wokół siebie tylu obcych ludzi.
- Obcych? – spytał Jakob. – Przyjechała do najprawdziwszych krewnych! I chyba tyle
to już rozumie. Prawda, mała Signe? – spytał i pogładził ją palcem po policzku, a Signe
uśmiechnęła się i ukryła buzi na ramieniu Dorte.
- O rety, lubi mnie – rzekła Dorte wzruszona i ostrożnie poklepała dziewczynach po
plecach. – Dostaniesz cukru od Dorte, a na tego okropnego Jakoba nie będziemy zwracać
uwagi – dodała uśmiechając się do męża.
- Dużo tu roboty – zauważył Jens i skinął w stronę sterty desek.
- To będzie podwyższenie dla grajka – wyjaśnił Benjamin. – My będziemy tańczyć na
dziedzińcu.
Elizabeth odwróciła się w stronę Dorte, która podrzuciła Solne do góry, a mała
zanosiła się śmiechem.
- Jesteś w tak dobrym humorze, Dorte, nie do wiary, że od paru miesięcy stajesz na
głowie, żeby zdążyć z robotą. Najpierw żniwa, teraz przygotowania do ślubu…
- To jest cudowne! – Dorte posadziła sobie Signe na biodrze. – Lubię pracować, a
teraz chciałabym tylko, żeby Indianne miała niezapomniane wesele. Najpiękniejsze na
świecie. Po za tym mnóstwo osób mi pomaga. Sama widzisz: dziedziniec jest pełen ludzi.
- Jesteś niezrównana. Mogę wziąć Solne? – spytała Elizabeth i wyciągnęła ręce.
- Nie, tak rzadko ją widuję. Chodź, zobaczysz spiżarnię.
Dorte wskazywała na półki i opowiadała. Obok siebie stały masło i serwy we
wspaniałych foremkach ze zdobieniami, różne rodzaje placków lefse, cienki, chrupki chlebek,
zwykły chleb, mięso i kiełbasy w długich zwojach.
- Ojej, masz tu jedzenia na kilka lat – zauważyła Elizabeth, rozglądając się wokół
szeroko otwartymi oczami.
Dorte skinęła głową z zadowoleniem.
- W każdym razie na dwa dni wesela. Jak ucztować, to ucztować. Indianne uszyła
sobie dwie suknie, czarną do kościoła i niebieską na drugi dzień przyjęcia. I zgodnie ze
starym zwyczajem uszyła również koszulę pana młodego dla Benjamina.
Elizabeth klasnęła w ręce z wrażenia.
- Dużo gości będzie nocować? - spytała, gdy z powrotem wyszły na dziedziniec.
- Tak, cała rodzina Benjamina. Poza tym my, kilku gości ze Storvika i z innych wsi.
Jeżeli w dom będzie za mało miejsca, mamy jeszcze wielką stodołę dla tych, którzy nie
pogardzą takim skromnym noclegiem.
- Nie obawiaj się, niejeden na pewno z przyjemnością prześpi się na sianie -
uśmiechnęła się Elizabeth.
Po chwili podeszli do nich Daniel z Olavem.
- Idziemy układać kamienne ogrodzenie na Nonshaugen - oznajmił Daniel.
- Tylko bądźcie ostrożni! - upomniała ich Dorte. Nad nasadą jej nosa pojawiła się
głęboka zmarszczka.
- Nadal się tak boisz o Daniela? Jest już przecież dorosłym mężczyzną - zauważyła
Elizabeth, gdy chłopcy odeszli już wystarczająco daleko, by jej nie słyszeć.
- Uff, tak, pod tym względem nic się nie zmieniłam na lepsze. Elizabeth uśmiechnęła
się.
- Dobrze to słyszeć. W takim razie jest nas dwie.
Wszystkie służące zebrały się na poddaszu i rozpoczęły gruntowne sprzątanie. Zapach
mydła sodowego dolatywał aż na korytarz na dole, gdy Elizabeth szła za Dorte do kuchni.
Bielusieńkie firanki poruszały się Lello w otwartych oknach. Miedziane garnki wisiały
wyszorowane do połysku jeden obok drugiego nad paleniskiem, a na podłodze leżały
równiutko czyste chodniki z gałganków.
- Jak ci się to udaje, że zawsze masz tak czysto? – spytała i zdumiona rozejrzała się
dokoła.
Dorte posadziła Signe na podłodze i poszukała dla niej coś do zabawy.
- Właśnie wysprzątałam. Nie co dzień jest tu tak czysto, wierz mi! – Wsunęła kilka
kryształków cukru do buzi dziewczynki i wyprostowała plecy. – A tu leżą srebra do
wyczyszczenia/
Elizabeth usiadła i zerknęła na srebra. Przez lata Ragna i Jakob niemało tego uzbierali.
Wzięła ściereczkę i zaczęła czyścić.
- Miejmy nadzieję, że taka pogoda utrzyma się do wesela – rzekła, mocno pocierając
srebrne powierzchnie.
- Deszcz oznacza szczęście – odezwała się Dorte, nie podnosząc wzroku. – Wszyscy
tak mówią.
Elizabeth przerwała polerowanie i zapatrzyła się przed siebie.
- W końcu to Bóg o tym decyduje. Wierzę, ze wszystko jest już postanowione z
chwila, kiedy przychodzimy na świat.
- To bardzo możliwe. Pomyśl o różnych przypadkach, które się nim przytrafią!
Gdybym nie straciła na morze mojego pierwszego męża i gdyby Ragna nie umarła, wtedy nie
związałabym się z Jakobem. – Dorte zamilkła i zawstydzona zasłoniła dłonią usta. –
Przepraszam! Nie pragnęłam śmierci Ragny, nie to miałam na myśli.
- Moja droga, przecież wiem – uspokoiła ją Elizabeth. – Ale widzisz, to co się nam
wydaje smutne i potworne, może się z czasem obrócić w coś dobrego.
Jakob stanął w drzwiach i uśmiechnął się do nich.
- O czym rozmawiacie?
Dorte zaczerwieniła się i umknęła wzrokiem.
- E tam, takie babskie gadanie. Szukasz czegoś?
- jakiejś szmatki. Skaleczyłem się w palec.
- Chodź tu. – Dorte poderwała się z krzesła i wyjęła słoiczek z maścią i opatrunki. –
Mocno się skaleczyłeś. Bardzo boli?
- Słyszałem, ze rozmawiałyście o Ragnie – zagadnął, zamiast opowiedzieć na pytanie.
- Rozmawiałyśmy o zarządzeniach losu – wtrąciła szybo Elizabeth. – O tym, ze śmierć
pierwszego męża Dorte i śmierć Ragny przyczyniły się d tego, ze jesteście teraz razem.
Uważam, że wszystko, co spotyka nas w życiu, jest nam przeznaczone już wtedy, gdy
przychodzimy na świat.
Jakob zamilkł na chwilę, przyglądając się wprawnym rękom Dorte.
- Tak, też w to wierzę. To przywiodło mi na myśl Olego Siwerta Molanda, którego
ścięto w Kabelvaag. Pamiętacie, jak kiedyś o nim opowiadałem?
- kto mógłby o czymś takim zapomnieć? – mruknęła Elizabeth.
- Ale nie powiedziałem wtedy wszystkiego. – Odchrząknął. – Ole odebrał życie swojej
ostatniej żonie po wyprawie do kościoła w Kabelvaag. Stało się to w łodzi, kiedy poczęstował
żonę wódką, którą wziął na drogę. Jednak ludzie nabrali podejrzeń, ponieważ śmierć nastąpiła
tak nagle. Wiedzieli wszak, że Olemu wpadła w oko ich służąca. Tak, tak.
Jakob spojrzał na swój palec a Elizabeth zauważyła, że na szmatce pojawiły się
czerwone plamy krwi. Może należałoby zszyć ranę?
- Ole szybko się przyznał do winy – mówił dalej Jakob. – Tuż przed wykonaniem
wyroku zastanawiano się, kto powinien trzymać głowę łotra, kiedy spadnie topór. Nikr się nie
zgłosił dobrowolnie. Dlatego wykonano obręcz z żelaza, które miała ją przytrzymać. Jednak
w ostatniej chwili znalazł się człowiek, który za pięć talarów zgodził się trzymać głowę
Olego.
Dorte zaczęła sprzątać opatrunki.
- Brr. Jakobie, musisz opowiadać takie okropności?
- Przepraszam, zagalopowałem się. już was zostawiam w spokoju. Miał zamiar odejść,
gdy Elizabeth spytała:
- Kim był Ole Siwert Moland? Jakob przystanął i oparł się o blat.
- Był zamożnym i szanowanym rybakiem i chłopem, mówiono też, że wcześniej
występował w obronie innych. kiedy zjawił się w sądzie, miał na sobie długie futro i w
przeciwieństwie do innych skazanych na śmierć zachowywał się całkiem spokojnie i nawet
znalazł czas, żeby przywitać się z ludźmi.
- Biedny człowiek – westchnęła Dorte i znowu usiadła przy stole. Sięgnęła po jedną ze
srebrnych łyżek i zaczęła energicznie ją wycierać.
- Spytano go, czy nie chciałby wystąpić do króla o ułaskawienie – opowiadał dalej
Jakob – lecz on wtedy odpowiedział, że nie, bo wróciłby do starych grzechów. Ufnie szedł na
spotkanie śmierci, w nadziei, że Bóg się nad nim ulituje.
Elizabeth wzięła kolejny nóż i zaczęła czyścić. Opowiadanie Jakoba przyprawiło ją o
gęsią skórkę, lecz jednocześnie chciała usłyszeć więcej.
- Ne mogę zrozumieć, jak ktoś mógł podjąć się takiego zadania i trzymać jego głowę
w czasie egzekucji! – Zadrżała.
Jakob uśmiechnął się szeroko.
- Ten człowiek wpadł w panikę, gdy było po wszystkim. Wtedy odrzucił głowę, która
potoczyła się po placu. A wieczorem przepił owe pięć talarów i urządził taką awanturę w
Kabelvaag, ze lensman musiał go zamknąć.
- Nie, dość tego, Jakobie! – Dorte podniosła się i wskazała na drzwi. – Wynoś się i to
szybko. Nie chcę więcej słuchać tych twoich obrzydliwych historii.
- Jesteś taka ładna, kiedy się złościsz – rzucił jeszcze Jakob ze śmiechem, zanim Dorte
wypędziła go z kuchni.
Dorte znowu usiadła, nadal czerwona na twarzy ze wzburzenia.
- Co za głupiec! Dobrze, że dzieciaki nie słyszały, co opowiadał. Aż człowieka ciarki
przechodzą – pomstowała, gniewnie spoglądając przez okno.
Elizabeth powstrzymała uśmiech i rozważnie milczała. Z poddasz dobiegł odgłos
kroków, ktoś postawił wiadro z wodą, aż zadudniło, a potem rozległo się szuranie po
podłodze, gdy odsuwano łóżko od ściany. Przez otwarte okno docierało stukanie młotka, a z
oddali, ze wzgórza, beczenie owiec. Co za miłe odgłosy, pomyślała Elizabeth. Odgłosy, które
przegoniły nieprzyjemne wrażenie po ponurej opowieści.
- Będą kwiaty na stołach? – spytała, żeby skierować myśli Dorte na inny temat. Dorte
podniosła wzrok i od razu się uśmiechnęła.
- Tak, dziewczęta pójdą je zrywać dzień wcześniej, wieczorem, żeby bukiety nie
zwiędły. Wyhodowałam z nasion piękne kwiaty specjalnie na tę okazję. Oprócz tego
nawarzyliśmy piwa, zapomniała o tym powiedzieć. Oj, patrz! Signe zasnęła na podłodze.
Biedactwo, zaniosę ją na poddasze. Zaraz wrócę.
Cichutko weszła po schodach. Zaskrzypiało kilka desek podłogi, a potem zrobiło się
całkiem cicho. Wkrótce Dorte z powrotem zeszła na dół.
- Położyłam ją do łóżeczka z wysokimi bokami, więc nie wypadnie, gdy się obudzi –
oznajmiła.
I dalej mówiła o wszystkim, co już zrobili, i o tym, co zostało jeszcze do zrobienia. O
historii, którą Jakob opowiedział, chyba całkiem zapomniała, pomyślała Elizabeth.
Pospiesznie zerknęła przez okno; na zewnątrz kilku mężczyzn zbijało z desek podest, Jens
zdjął koszulę i pracował rozebrany do połowy. Mięśnie grały na jego szerokich plecach.
Elizabeth szybko cofnęła wzrok. Na szczęście Dorte nie spytała o Linę. Może nie wspomniała
o tym z czystej grzeczności? Pewnie zdawała sobie sprawę, ze to drażliwy temat. Dorte
zawsze taka była, stwierdziła Elizabeth w duchu. Pełna wdzięczność, taktowna i
wyrozumiała.
- O nie, wydaje mi się, że chyba będzie padać, - zauważyła Dorte i nachyliła się do
okna. – Patrz tam, daleko, na te czarne chmury!
- Gdyby zanosiło się na niepogodę, owce zeszłyby niżej w stronę zagrody – odparła
Elizabeth. – To najpewniejszy znak, a według mnie nadal pasą się wysoko w górach.
- Nie, jednak boję się zostawić bieliznę na dworze – powiedziała Dorte, wyszła na
korytarz i zawołała cicho w stronę poddasza: - Mathilde, mogłabyś zebrać pościel, która wisi
na sznurach? Myślę, ze będzie padać.
- Ja to zrobię! – rozległ się głos Indianne. – A Mathilde niech skończy to, co zaczęła –
dodała i już była w połowie schodów.
- Uważaj tylko, żeby bielizna nie spadła na ziemię i się nie pobrudziła! – zawołała za
nią Dorte i usiadła, kręcąc głową. – Tym młodym strasznie się teraz spieszy. Nie mają czasu,
żeby wysłuchiwać wszystkiego do końca, tylko pędzą na złamanie karku.
- I dlatego czujemy się starzy – zauważyła Elizabeth.
- Może właśnie w tym sęk. Jestem zazdrosna – Dorte roześmiała się tak, że aż
zakołysały się jej duże piersi. Elizabeth musiała się roześmiać razem z nią. Jednak śmiech
uwiązł im w gardle, gdy usłyszały z dworu głośne krzyki.
Rozdział 10
- Co się dzieje? Dorte wstała z miejsca.
- Byk się zerwał! – krzyknął Kristian.
Elizabeth poderwała się z krzesła, aż się przewróciło, a dziewczęta sprzątające na
poddaszu zbiegły przerażone, podnosząc wielki lament.
- Ten wielki byk się zerwał? – jęknęła Mathilde, przemknęła obok i wybiegła na dwór.
Zobaczyły zwierzę na łące, gdzie zwykle pasło się uwiązane na grubej linie. Tera
dreptało wkoło, zatrzymało się, wietrzyło w powietrzu i rzucało łbem. Czasem
grzebało krótko racicą w ziemi, po czym zaczynało nową rundę. Trudno powiedzieć, co się
działo w jego wielkim łbie, jednak wyglądało na potwornie rozwścieczone.
- Już dawno mówiłam, że tego byka powinniśmy zaszlachtować – rzekła Dorte, nie
spuszczając bestii z oczu.- Jest niebezpieczny. Tylko Jakob potrafi sobie z nim poradzić, a
ja… - Zamilkła, z trudem próbując złapać ustami powietrze. – Idzie tu!
Indianne zdejmowała bieliznę ze sznura. Byk ruszył proso na nią.
- Indianne! – krzyknęła Elizabeth, ile sił w płucach. – Uciekaj, słyszysz! Dziewczyna
zauważyła, co się świeci. Upuściła pościel na ziemię, zebrała w rękę
spódnicę i rzuciła się ucieczki.
- Zabije ją! – krzyknął Kristian. złapał koszulę Jensa i pobiegł w stronę byka,
pokrzykując i wymachując koszula. – Spróbuję go odciągnąć! – zawołał.
- Nie! – Elizabeth ruszyła w stronę byka, żeby odwrócić jego uwagę od Kristiana i
Indianne.
Nagle poczuła, że zaciskają się wokół niej czyjeś ramiona, i usłyszała głos Jensa tuz
przy swym uchu:
- Czy wszyscy chcecie zginąć? Tego właśnie chcesz?
Krew pulsowała jej w uszach i zagłuszyła krzyki innych. przez moment Elizabeth bała
się, że zabraknie jej powietrza i się udusi.
Był zauważył Kristiana i zwolnił. Czarne, potężne zwierzę połyskiwało w słońcu, jego
mięśnie drgały. Wypuściło nozdrzami powietrze, biło racicami w ziemię, aż ziemia i trawa
fruwały dookoła. Opuściło łeb. Potem znów utkwiło wzrok w Indianne i przyspieszyło.
Czas jakby się na chwilę zatrzymał. Byk dogonił Indianne. Zniżył łeb i ubódł ją
rogami. Drobne ciało Indianne poszybowało w górę i bezwładnie spadło na ziemię. Byk
cofnął się kilka kroków, wietrzył rozszerzonymi nozdrzami, szykował się do kolejnego ataku.
Przebije ją rogami – przemknęło Elizabeth przez głowę. Zmiażdży ją, zabije Indianne… W tej
samej chwili powietrze przeszył potężny huk. Byk zatoczył się, postąpił kilka niepewnych
kroków i upadł ciężko na ziemię.
Jakob upuścił strzelbę i rzucił się ku córce. Elizabeth wyrwała się z objęć Jensa i
pobiegła za teściem. Jakob osunął się na kolana przed Indianne i ostrożnie przyłożył wielką
dłoń do jej policzka.
- Dziecko moje – łkał zrozpaczony.
- Ona żyje – rzekła Elizabeth, odrywając ucho od piesi Indianne, i po chwili
krzyknęła: - Indianne żyje, sprowadźcie doktora! Na Boga, pospiesz się!
Jens złapała swoją koszulę i pognał w stronę obory.
- Pojadę po niego – rzucił przez ramię.
W następnych minutach Elizabeth działała jak w transie. Wszystko odbywało się
jednocześnie. Dobiegł ją głos Dorte, która wydawała polecenia, żeby ktoś zajął się bykiem,
jeśli chcą uratować mięso. Jakob ułożył Indianne na poszwie na pierzynę, którą przedtem
rozpostarł na ziemi. Z głowy dziewczyny ciekła krew i spływała po bladym policzku. Maria
pocieszała szlochającą Mathilde. Jens pognał konno, zostawiając za sobą chmurę kurzu.
- Musimy ją położyć na podłodze w salonie – postanowił Jakob, gdy wnieśli Indianne
do domu. – Mario, przynieś poduszkę. Dobrze. i jak tam? Ocknęła się?
Wreszcie Elizabeth zdołała dojść do siebie. Ponownie przyłożyła ucho do piersi
Indianne.
- Chyba byłoby dla niej lepiej, gdyby na razie nie odzyskała przytomności –
stwierdziła i odgarnęła kilka włosów, które, sklejone krwią, przylgnęły do czoła. – Ma kilka
groźnych ran. Przygotuj wodę do mycia i jakieś ścierki, Dorte.
- To miałabym być ja! – płakała Mathilde.
- Co ty pleciesz? – ofuknęła ją Maria.
- To mnie Dorte poprosiła, żebym zdjęła pościel, ale Indianne chciała to zrobić za
mnie. Biedna Indianne. Przecież niedługo ma iść do ślubu i w ogóle. Co teraz będzie?
Elizabeth rozejrzała się dokoła.
- Gdzie jest Benjamin?
- Doznał szoku – odparła Elen. – Chyba został na dworze.
- Czy ktoś mógłby do niego pójść i z nim porozmawiać? Przynieście też Signe z
poddasza. Mała płacze.
Dziewczęta zniknęły. Elizabeth słyszała, jak Dorte krząta się w kuchni. Jakob
przykucnął przy córce i wpatrywał się w nią, gładził ją ostrożnie po czarnych włosach.
- Panie, mniej mnie w opiece, jeśli ona nie… Bóg nie może mi zabrać także jej!
Elizabeth chwyciła go za rękę.
- Nie chcę słyszeć takiego gadania – rzekła stanowczo. - Indianne jest ranna, ale nie
tak poważnie, by nie miała wyzdrowieć. Słyszysz, Jakobie?
W końcu skinął głową, ale nie patrzył jej w oczy.
- Powiedz, że mi wierzysz.
- Kiedyś wyznałaś mi pewną tajemnicę, Elizabeth. Mówiłaś, że potrafisz przewidzieć,
jeśli ktoś ma umrzeć. Czy teraz widzisz? – spytał szeptem, wyraźnie obawiając się
odpowiedzi.
Elizabeth przypomniała sobie, że powiedziała mu o tym wiele lat temu.
- To nie przychodzi na zawołanie, ale możesz być spokojny, Jakobie. Wszystko będzie
dobrze.
Dorte przyszła ze stertą czystych ścierek i podała je Elizabeth. Była blada jak trup i
ręce jej drżały, kiedy zajęła się Indianne.
- Czy mogę? – spytała Elizabeth i wyciągnęła rękę.
- Nie, poradzę sobie. Rana nie jest duża, ale nie wiadomo, jakie są pozostałe
obrażenia.
W tej samej chwili Indianne zamrugała i jęknęła słabo. Jakob pochylił się nad nią.
- Indianne! Dziecko moje, słyszysz mi?
- Tak – szepnęła. – Gdzie jest mama? – Rozejrzała się wokół i uśmiechnęła się na
widok Dorte. – O, tutaj jesteś! – ucieszyła się i na powrót zamknęła powieki.
Elizabeth zerknęła na Dorte i zobaczyła, że jej zielone oczy wypłynęły się łzami.
- Nazwała mnie mamą! – szepnęła i przetarła twarz rąbkiem fartucha. Następnie,
drżąc, wypuściła powietrze.
- Leż spokojnie, maleńka. Zaraz przyjdzie doktor i cię zbada. I wszystko będzie
dobrze.
- Jak dobrze, że was mam – szepnęła Indianne. Z jej ust wydobył się jęk. Potem znów
jej ciało opadło bezwładnie i zapadła w drzemkę.
Jakob wstał.
- Muszę się przejść. Zawołajcie mnie, jeżeli znów się obudzi.
Indianne nie ocknęła się do chwili, gdy doktor z Jensem zajechali na dziedziniec.
Wtedy otworzyła oczy i skrzywiła się,
- Boli cię? – spytała Elizabeth.
- Tak, stopa i głowa, i… wszystko.
W salonie zrobiło się ciasno, gdy doktor wszedł do środka.
- Niestety muszę was poprosić, żebyście poczekali na zewnątrz – zarządził. Zamknął
drzwi za Jensem i Jakobem, i przykucnął obok Indianne.
- Słyszysz mnie, Indianne?
- Tak, widzę i słyszę szepnęła blado.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie cię boli?
- Wszędzie. Torstein skinął głową.
- To poważny wypadek, jak słyszę. Teraz cię zbadam. Domyślałam się, że boli cię
głowa?
- Tak.
- Dlatego jesteś taka senna. Co z rękami, możesz nimi poruszać?
Badał jej ciało, a kiedy doszedł do nóg, Indianne krzyknęła z bólu. Ostrożnie zdjął jej
pończochy.
- Mamy tu poważne złamanie kości.
- Co pan chce przez to powiedzieć? – spytał Jakob, który cicho wślizgnął się do
pokoju i stanął na środku. Oczy pociemniały mu ze zmartwienia.
Torstein pozwolił mu zostać.
- Trudno powiedzieć – odparł. Noga jest spuchnięta i sina, a to może oznaczać, że
złamanie nie jest czyste.
- Nigdy nie słyszałem o brudnym złamaniu. Torstein uśmiechnął się krótko.
- To znaczy, że kości nie stykają się ze sobą.
- I w takim razie?
- Unieruchomię jej stopę i włożę w łupki. Indianne musi leżeć co najmniej przez trzy
miesiące. Jeżeli nie więcej.
Jakob zgarbił się zrezygnowany. Dorte podeszła do niego i objęła go.
- No, tak Jakobie, jakoś sobie poradzimy.
- Czy moja noga będzie znowu sprawna? – szlochała Indianne.
- Tak, sądzę, ze tak, ale nie mogę niczego zagwarantować. Poza tym nie odniosłaś
większych obrażeń. Mimo wszystko miałaś szczęście. Teraz dostaniesz ode mnie kilka kropli,
które uśmierzą ból. – Podniósł wzrok na Dorte i Jakoba. – Możecie przynieść trochę wody i
łyżeczkę?
Elizabeth wyszła z salonu, gdy doktor skończył badanie. Dziewczęta natychmiast ją
otoczyły i chciały usłyszeć, co z Indianne. Powtórzyła to, co powiedział Torstein, i poprosiła,
by przekazały informację wszystkim pozostałym.
Benjamin siedział na skale przy brzegu. Elizabeth zeszła w dół i usiadła obok niego.
- Dlaczego tu siedzisz? – spytała.
Nie od razu odpowiedział wpatrywał się tylko nieprzytomnie w gładki jak lustro fiord.
W końcu wykrztusił zdławionym głosem:
- Żyje?
- Naturalnie, że tak.
- O Boże! Dzięki! – Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. – Byłem taki
pewien… - Zaczerpnął powietrza i spojrzał na Elizabeth. – Pewnie myślicie, że jestem
porządnie stuknięty, że tak uciekłem, skoro powinienem być przy niej.
- No to dlaczego nie jesteś?
- Bałem się…
- A jak myślisz, czy Indianne się nie bała? – spytała Elizabeth wzburzona. – Jeżeli
chcesz się z nią ożenić, musisz pokazać, że masz charakter i nie jesteś tchórzem. Nic nie
osiągniesz, jak będziesz uciekał i się chował, kiedy dzieje się coś strasznego.
Poderwał się gwałtownie.
- Jesteś strasznie zarozumiała, wiesz? Ty zawsze pojawisz się pierwsza i za każdym
razem jesteś tak samo odważna. Nie możesz oczekiwać, że wszyscy będą tacy jak ty!
Elizabeth nie spieszyła się ze wstawieniem.
- Dziękuję, jesteś miły – rzekła spokojnie. Popatrzył na nią ze złością i wściekły ruszył
wielkimi krokami w stronę domu.
Elizabeth została na miejscu i patrzyła za nim. Kiedy dotarł na dziedziniec, zatrzymał
się, zawrócił i wolno zaczął iść w jej stronę.
- Wybacz mi, Elizabeth. Wcale tak nie myślę. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nigdy
przedtem nie zrobiłem czegoś podobnego, na nikogo nie krzyczałem ani nie uraziłem nikogo
w jakikolwiek sposób.
Uśmiechnęła się do niego.
- Często tracimy panowanie nad sobą, gdy komuś bliskiemu stanie się krzywda.
Jednak ją naprawdę myślę tak, jak mówiłam: Jeżeli chcesz się ożenić z Indianne, musisz
pokazać, jesteś mężczyzną.
Szurgał nogą po rozdeptanej muszli.
- Pójdziemy z nią porozmawiać?
- Możesz przynajmniej posiedzieć. Doktor dał jej lekarstwo, więc pewnie zasnęła.
Uśmiechnął się z wysiłkiem.
- To nawet odpowiada takiemu tchórzowi jak ja. Popatrzyła mu w oczy.
- Dobrze, że się do tego przyznasz. To już dużo. Kroki Benjamina wydawały się
lżejsze, gdy z powrotem przechodził przez dziedziniec.
Rozdział 11
Mokradła obrodziły w moroszki, złociste jagody warte złota. Biedniejsi sprzedawali je
Pederowi, który robił wielkie belki konfitur i sprzedawał dalej.
Zamożniejsi większość moroszek zostawiali dla siebie. Gotowane w małej ilości wody
można było długo przechowywać w drewnianych beczułkach, zabezpieczając na wierzchu
odrobiną tłuszczu zwierzęcego. Mawiano, że moroszki są prawdziwym lekarstwem w
przypadku utraty krwi lub chorób zakaźnych, jednak należało je spożywać bez dodatku cukru.
- Mniam! – mlasnęła Signe, która wybierała jagody prosto z kanki i wkładała do ust.
- Sama wyglądasz jak wielkie mniam – roześmiała się Helene i pocałowała
dziewczynkę w okrągłe policzki. – Jesteś mamy maleńkim skarbem.
Elizabeth znieruchomiała i, zaskoczona, omal nie wypuściła z dłoni kanki z
moroszkami. Czy dobrze usłyszała? Czyżby Helene nazwała mamą? Rozejrzała się dokoła.
Czy Ane i Maria też to słyszały? Nie, były za daleko. Odetchnęła z ulgą. Na szczęście Jens
wybrał się z nimi do lasu. Uważał, że to zajęcia dla kobiet. Lars i Kristian także pracowali w
zagrodzie.
- Coś ty powiedziała? – spytała przyjaciółkę.
- Co takiego? – Helene odwróciła się, unosząc brwi.
- Chyba się przesłyszałaś. – Helene odwróciła się, ale nie dość szybko, by ukryć
rumieniec, który oblał jej twarz.
- No to co powiedziałaś
- Nie pamiętam.
- Helene – rzekła. Elizabeth łagodnie. – Rozumie, że przywiązałaś się do Signe, ale
musisz pamiętać, że mała ma matkę, która do niej wróci. Wtedy wam wszystkim będzie
bardzo trudno, jeżeli za bardzo pokochasz to dziecko.
Helene pochyliła się i zaczęła zbierać jagody, nie ponosząc wzroku.
- Jakbym tego nie wiedziała.
W jej głosie Elizabeth dosłyszała coś bezgranicznie smutnego. Zacisnęła zęby i rzekła:
- Signe ma również tatę, który potrafi się nią zająć. Jens docenia twoją pomoc, ale nie
odbieraj mu całej odpowiedzialności!
Helene wyprostowała plecy i zaczęła obracać w palcach rączkę kanki.
- Nie musisz mi mówić tego wszystkiego, Elizabeth. – Nie mogę mieć dzieci, więc
pozwól mi cieszyć się Signe. Nie zamierzam jej nikomu odebrać, tylko pożyczyć na krótką
chwilę. Tylko do momentu, aż Lina wróci! Potrzebuję tego, Elizabeth. Mieć małe dziecko,
choćby przez jakiś czas.
Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć. To się może źle skończyć, pomyślała
ponuro. Helene buduje bardzo silne więzi, które trudno będzie zerwać tego dnia, kiedy Lina
zażąda zwrotu córki. Jednak nie potrafiła odebrać przyjaciółce radości z opieki nad Signe.
Stała przez chwilę zatopiona we własnych myślach.
- To dziwne, że jeszcze nie mamy od niej żadnej wiadomości.
- Od kogo? – spytała Helene i zerknęła na Elizabeth.
- Od Liny.
- Tak rzeczywiście – przyznała i wróciła do zbierania moroszek. Na jej czole pojawiła
się głęboka zmarszczka.
Po obiedzie nadszedł czas czyszczenia moroszek. Była to wdzięczna praca w
porównaniu z przebieraniem czarnych jagód. Gdy kobiety zajmowały się pracą, do kuchni
wszedł Jens. Przykucnął i wyciągnął ręce do Signe.
- A kto to tutaj tak siedzi i bałagani w szufladzie? Tatusia księżniczka?
Signe uśmiechnęła się i poraczkowała w jego stronę. Jens wstał i podrzucił ją kilka
razy w powietrze, aż krztusiła się ze śmiechu, a jej rudoblond włosy fruwały do góry.
- I słyszałem, że wybrałaś się na jagody – mówił dalej.
- To sama radość zabrać ją ze sobą – odezwała się Helene. Jest tak spokojna i
grzeczna, że można by zapomnieć, że jest obok.
- Słyszysz co mówią? – spytał Jens i zerknął na Signe. – Zapominają, że z nimi jesteś,
chociaż tak bardzo się starasz i tak pilnie pracujesz. Zbierasz moroszki i porządkujesz
szufladę i… oj, coś tu niezbyt ładnie pachnie.
- Wezmę ją. – Helene poderwała się, jakby ją użądliła osa. – Chyba zjadła za dużo
moroszek i teraz ma kłopoty z brzuszkiem.
- Właściwie przyszedłem, żeby spytać, czy mogłabyś mi pożyczyć coś do pisania –
zwrócił się Jens do Elizabeth. – Zamierzam napisać do Liny.
- Naturalnie. Zaraz przyniosę.
- Nie ma pośpiechu. Skończ najpierw czyścić moroszki.
Elizabeth wytarła dłonie w ścierkę, która leżała na kuchennym blacie.
- To tylko moment. Chodź do salonu. Wyjęła papier i kałamarz i podała je Jensowi.
- Możesz usiąść na górze w pokoju gościnnym. Tam będziesz miał spokój.
- Dziękuję.
- Lina na pewno zaczyna już wracać do zdrowia i miło jej będzie, gdy dostanie list z
domu. – Zamilkła na chwilę. – Czy nie uważasz, że to dziwne, że jeszcze nie dotarła od niej
żadna wiadomość?
Jens zawahał się.
- To zależy od tego w jakiej jest formie. Czy od czasu, kiedy tam dojechała, jej stan się
poprawił. – Starał się uśmiechnąć. – Teraz w każdym razie dostanie list ode mnie.
Miał zamiar odejść, ale Elizabeth zatrzymała go.
- Jens, poczekaj trochę, chciałabym ci coś powiedzieć. Kiedy zbierałyśmy dzisiaj
moroszki, usłyszałam, że Helene nazwała się mamą, zwracając się do Signe.
Jens zmarszczył czoło.
- Jesteś pewna? Nie przejęzyczyła się? Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, Jensie. Już od dawna przyglądam się Helene i nie podoba mi się, że tak bardzo
przywiązała się do Signe. Później może być jej trudno.
Jens studiował arkusze papieru, które trzymał w ręku, a po chwili podniósł wzrok.
- Chciałaby mieć własne dzieci?
- Tak, ale wydaje się, że nie będzie mogła.
- Biedactwo. – Jens wolno pokręcił głową. – Jestem pewien, że Helene doskonale
zdaje sobie sprawę z tego, że Lina wróci i znów będzie matką dla Signe. Jednak do tego czasu
powinniśmy pozwolić jej opiekować się małą. Nie ma innej rady. Ja też potrzebuję jej
pomocy.
- To ładnie z twojej strony, że tak do tego podchodzisz.
- Spojrzała na niego poważnie. – Obiecaj mi, że nikomu nie powiesz o naszej
rozmowie.
- Oczywiście, że nie powiem. – Uśmiechnął się i wychodząc, pogładził ją szybko po
policzku.
Elizabeth stała przez chwilę, słuchając się w jego kroki na schodach. Ten przelotny
dotyk sprawił, że poczuła ciepło na policzku. Dobre ciepło.
- Dużo czasu wam to zajęło – zauważyła Helene, gdy Elizabeth wróciła do kuchni.
- Nie mogłam znaleźć papieru. – Elizabeth usiadła i od razu wzięła się do czyszczenia
jagód. – Gdy Jens skończy, ja też napiszę do Liny.
- My też – dodała Ane. – Ale ile możemy jej napisać?
Czy powinniśmy opowiedzieć o tym, co przydarzyło się Indianne? Czy ona to zniesie?
Elizabeth energicznie pokręciła głową. Stan Indianne się poprawiał. Wprawdzie
jeszcze samodzielnie nie chodziła, ale rany się zagoiły i wyglądało na to, że wszystko będzie
dobrze.
- Nie napiszcie tylko o sobie – odparła. – O tym, że jest dużo moroszek, o nocy
świętojańskiej, że Signe dobrze się czuje i o innych podobnych sprawach. Nie piszcie o
niczym smutnym i przykrym. Pamiętajcie, że Lina pojechała do Danii, żeby odnaleźć spokój i
nabrać sił. – Powtórzyła to sobie w duchu, żeby i siebie o tym przekonać. Żeby nabrać sił. To
dla jej dobra.
Gdy uporały się z czyszczeniem moroszek, Elizabeth postanowiła wybrać się do
Słonecznego Wzgórza, wzięła ze sobą masło, jaja, kawę i chleb, trochę cukru i kilka świec
łojowych. Liczyła na to, że dzieciaki również nazbierały moroszek i że bardziej brakuje tam
innych rzeczy. W górze przy drodze zatrzymała się i uwiązała konia do pnia sosny. Jedno z
dzieci Solbakkenów zauważyło ją, dygnęło i pobiegło do matki.
Elizabeth zdumiała się i ucieszyła, widząc, że kobieta rozwiesza pranie. Podeszła do
niej, podała dłoń i pozdrowiła mocnym uściskiem. W oczach kobiety pojawiło się nowe
światło.
- Dzień dobry, zapraszamy – rzekła gospodyni.
- Dzień dobry i szczęść Boże. Nie chcę przeszkadzać, przechodnim w pobliżu i
zajrzałam tylko, żeby zobaczyć, jak wam się wiedzie.
- Dziękuję, dobrze – odparła kobieta szturchnęła małą dziewczynkę, stojącą obok. –
Idź do domu i zobacz, czy wszystko w porządku, i powiedz, że mamy dostojnego gościa.
- Nie, nie rób sobie kłopotu z mojego powodu. Możemy chwilę porozmawiać na
dworze.
- Na dworze? Nie podejmuję gości przed domem – prychnęła kobieta i nieznacznie się
uśmiechnęła. – A zwłaszcza takiej wielkiej pani.
- Proszę… - Elizabeth położyła dłoń na ramieniu, gospodyni. – Jest taka ładna pogoda
i… naprawdę, dziękuję za poczęstunek – powiedziała i wyjęła kosz z jedzeniem.
- Wzięłam to dla was, jeśli zgodzicie się przyjąć. Kobieta zawahała się i zerknęła spod
okna na Elizabeth.
Po chwili jej twarz znów rozjaśniła się w uśmiechu.
- Dziękuję pani. Jest pani człowiekiem o wielkim sercu, to jedno jest pewne. –
Zajrzała do koszyka. – Ojej! Tyle smakołyków. Na pewno nam się przydadzą, bo nam się nie
przelewa.
- Usiądziemy? – spytała Elizabeth i wskazała na duże kępy trawy rosnące nieopodal.
- Jeżeli tak pani woli. – Kobieta podążyła za nią trzymając kurczowo koszyk z
jedzeniem. – Muszę podzielić to wszystko na równe porcje – wyjaśniła, widząc pytające
spojrzenie Elizabeth. – Dzieciaki są jak wielkie mewy, połykają wszystko, co znajdą,
szczególnie, gdy jest to coś tak dobrego.
- Doszłaś do siebie – zauważyła Elizabeth, gdy usiadły.
Słońce grzało w twarz i sprawiało, że fiord połyskiwał jak drogocenne kamienie.
Kobieta zerwała źdźbło trawy, owijała wokół palca wskazującego.
- Tak, nie było mi łatwo, kiedy straciłam męża i Christena. Całkiem się załamałam.
Nie była w stanie nic robić.
Elizabeth pokręciła głową.
- Rozumiem, jak się czułaś. Ja także straciłam kilkoro bliskich. – Westchnęła krótko,
po czym mówiła dalej. – Najważniejsze, żeby starać się z powrotem stanąć na nogi, a nie
leżeć i płakać.
Kobieta przytaknęła.
- Tak. Ale nie zawsze jest to proste. – Spojrzała na słońce, mrużąc oczy, i uśmiechnęła
się. – Lubię lato, wtedy ziemia jest niczym spiżarnia. Wszędzie można znaleźć jagody i
jadalne rośliny. Kminek na herbatę, szczaw na zupę, arcydzięgiel też jest dobry.
Próbowaliście? Nie, przepraszam…. – Zaczerwieniła się. – Naturalnie pani nie jada takich
rzeczy. – Wpatrzyła się w swoje dłonie.
- Jadałam go wiele razy i bardzo mi smakował. – Elizabeth pamiętała jeszcze smak tej
wielkiej rośliny, którą często zbierali, zwłaszcza podczas sianokosów. Słyszała, że dawał
dużo energii.
- Wiesz może, jak się wiedzie rodzinie Storli? – spytała, zmieniając temat.
- Tak, wyjechali już dawno temu. Nie słyszała pani o tym?
- Nie. A gdzie się podziała Petra?
- Pojechała na północ do swojej rodziny. Nie mogła znieść wstydu. Z tego, co mówią
ludzie, wiem, że odejście od męża to złamanie obietnicy złożonej przed Bogiem, pastorem i
wiernymi.
Elizabeth milczała, pozwalając, by te słowa zapadły w nią. Odejście od męża to
poważny krok, ale ona także uważała, że nie można winić Petry, którą spotkało już zbyt wiele
złego, by dalej miała tak żyć.
- Zastanawiam się, jak jej tam będzie na północy – mówiła dalej gospodyni. – Na
pewno ludzie gadają tam tyle, co i tutaj. Tak, tak… chociaż… być może jednak lepiej jej się
ułoży, ponieważ tamci ludzie nie znają jej tak dobrze.
No i nabierze trochę dystansu do tego, co się tu wydarzyło. Tutaj stoi spalona zagroda,
która jest jak otwarta rana i zieje pustką, kiedy się obok przechodzi. Uff, chyba za dużo
gadam, pewnie już panią bolą uszy. Poza tym siedzimy na gołej ziemi. Może jednak by pani
weszła do środka? Tak, nie mieszkam zbyt wytwornie i bogato, ale czysto. Tak, mam czysto.
Elizabeth poklepała ją lekko po ramieniu.
- Tutaj jest całkiem dobrze. Sama przecież o to prosiłam. Trzeba korzystać ze
słonecznych dni, takie jest moje zdanie. Zima przyjdzie punktualnie, a wtedy będziemy
zmuszeni siedzieć w domu.
- To prawda, to prawda.
Na chwilę między kobietami zapadło milczenie. Kilka małych ptaków zebrało się w
pewnej odległości od nich i szukało w trawie owadów. W dole przy brzegi kroczyła dumnie
para mew.
- Czy pani wie, że mewy mogą dobierać się w pary na całe życie? Elizabeth skinęła
głową.
- To wydaje się dziwne.
Kobieta jakby zbierała się na odwagę, zanim się odezwała.
- Znalazłam przyjaciela.
- To świetnie! Naprawdę. – Elizabeth poczuła, że wypełniła ją radość.
- Mężczyznę, który… Tak, to nic wielkiego. Pomaga mi w cięższych pracach,
przynosi wodę i tym podobne. Poza tym dobrze mi w jego towarzystwie. Miło jest mieć
kogoś, z kim można dzielić smutki i radości.
Mówiła szybko, jak gdyby długo to w sobie nosiła i musiała się komuś zwierzyć.
Elizabeth uśmiechnęła się zachęcająco i poprosiła, b gospodyni mówiła dalej.
- Ale niech pani sobie nie myśli, że tu się dzieje coś nieprzyzwoitego. Nie, w żadnym
wypadku! Coś takiego nie mogłoby dotrzeć do ludzi we wsi, ponieważ to wdowiec i pod
każdym względem prawy człowiek.
- Jestem tego pewna. Cieszę się, że masz przyjaciela. Wszyscy potrzebujemy kogoś
bliskiego.
Kobieta powstrzymała potok słów i zerknęła na Elizabeth ze zmarszczonymi brwiami.
- Dziękuję – rzekła po prostu i uśmiechnęłaś się. Elizabeth wstała.
- Dziękuję za rozmowę, ale muszę już wracać do domu. Opiekuj się dobrze swoim
przyjacielem. Może poczęstujesz go kawą dzisiaj po południu? W koszyku leży paczka
ziaren.
Kobieta klasnęła w ręce.
- Nigdy nie przestanę powtarzać: jest pani człowiekiem o wielkim sercu.
Kiedy nastała noc i wszyscy zasnęli, Elizabeth wstała u wymknęła się do kuchni. W
pokoiku, w którym spali Jens i Signe, panowała zupełna cisza. Druga sypialnia stała pusta od
czasu, kiedy Helene z Larsem przenieśli się do domu dla służby.
Bezszelestnie wyjęła przybory do pisania i położyła na stole. Wygładziła kartkę
papieru i obracała w palcach pióro. Musiała odpowiednio wyważyć słowa, zanim spłyną na
papier, tak, by nie popełnić żadnego błędu.
Na niebie, za oknem z małymi szybkami, mieszały się barwy różowa z niebieską.
Przypomniało jej to pewien obraz, który widziała w domu lensmana. Wtedy pomyślała, że
obraz jest piękny, lecz artysta pewnie trochę przesadził. Jednak było chyba na odwrót.
Otworzyła kuchenne okno i wpuściła do środka nocne powietrze. Świeże, chłodne i czyste,
musnęło jej twarz niczym łagodna pieszczota. Mimo że była w samej koszuli nocnej, nie
czuła zimna.
Wokół panowała cisza. Nawet ptaki udały się na nocny spoczynek.
Zanurzyła pióro w kałamarzu i napisała.
Kochana Lino,
kiedy tak siedzę przy oknie w kuchni i wyglądam na nocne niebo, myślę sobie, czy Ty
też nie możesz zasnąć. W takim razie może widzisz to samo co ja?
Myślę o Tobie każdego dnia i zastanawiam się, jak Ci tam jest. Czy słusznie
postąpiliśmy? Tak bardzo chcieliśmy w to wierzyć, bo musisz wiedzieć, że pragniemy tylko
Twojego dobra. Nie najlepiej w ostatnim czasie się tu czułaś, Lino. I to miało także wpływ na
małą Signe. Ona potrzebuje matki cieszącej się dobrym zdrowiem. Jens wspaniale się nią
zajmuje, jest dobrym ojcem. Helene również jest nią zauroczona….
Elizabeth przestała pisać, oparła czubek pióra o brzeg kałamarza i zagryzła wargę. Nie
mogła Linie opowiedzieć, jak bardzo Helene przywiązała się do Signe. Jakich powinna użyć
słów?
Signe niczego nie brakuje, wierz mi. Nauczyła się wstawać przy mebelkach, więc
wszyscy musimy jej pilnować. Jest śliczną dziewczynką, bardzo podobną do Ciebie.
Wybrałam się któregoś dnia do Słonecznego Wzgórza. Tam dowiedziałam się, że Petra
Storli ze swą rodziną wyjechała na północ. Nie mogła znieść wstydu, kiedy okazało się, że jej
mąż jest winny podpalenia. Większość ludzi uważa, że Petra dobrze postąpiła. Trudno byłoby
nam pewnie spojrzeć jej w oczy po tym, czego się dowiedzieliśmy.
Tego roku moroszki bardzo obrodziły, ale o tym chyba już inni Ci napisali w listach. I
zapewne opowiedzieli o zabawie w noc świętojańską. W przyszłym roku wybierzesz się z nami.
Naprawdę warto!
Masz wiele powodów do radości, Lino, mimo że pojedyncze dni z pewnością mogą być
trudne. Jednak przede wszystkim powinnaś myśleć o tym, żeby wyzdrowieć. To jest
najważniejsze.
Tak bardzo chciałabym Cię odwiedzić w Danii, ale jak wiesz, to długa podróż.
Niełatwo jest zostawić całe gospodarstwo. Znasz mnie, muszę we wszystko wsadzić swój
palec. Niedługo nadejdzie jesień, a wtedy trzeba będzie zgonić owce z gór i ostrzyc je. Poza
tym przed nami wykopki.
Elizabeth urwała. Wcześniej powinien odbyć ślub Indianne. Od wypadku nie
rozmawiała z nikim z Heimly, więc nie wiedziała, co słychać poza tym, ze ślub odłożono na
jakiś bliżej nieokreślony czas. O tym nie mogła napisać Linie, zanim nie porozmawia z Dorte.
Oprócz tego nic szczególnego się u nas nie dzieje. Dni biegną zwykłym rytmem.
Wierzę, że dobrze się odżywiasz i wystarczająco dużo odpoczywasz. Tak obiecywał nam
doktor, zanim wyjechałaś.
Dbaj o siebie, Lino, i szybko wracaj do zdrowia. Wszyscy za Tobą tęsknimy.
Z najlepszymi życzeniami – Twoja Elizabeth. Dalsrud, lipiec 1885 roku.
Dmuchnęła na kartkę papieru, żeby atrament szybciej wysechł, a potem starannie ją
złożyła. Drzwi do sypialni skrzypnęły cicho i wyszedł z niej Jens. Elizabeth podskoczyła
przestraszona na jego widok.
- Ach, to ty tu siedzisz? - zdumiał się. Włosy miał potargane, ziewnął szeroko. – Czy
to już ranek? Wydaje mi się, jakbym dopiero co przymknął oczy.
- Nie, jeszcze noc, idź i połóż się.
- A co ty tu robisz? – Usiadł na krześle i oparł głowę na ręku.
- Piszę list do Liny.
- Mogłaś to zrobić za dnia.
- Lubię noc.
- Ja też, bo mogę się wyspać. Roześmiała się cicho.
- No to dlaczego tu siedzisz? Obudziłam cię?
- Nie, sam się obudziłem. Wydaje mi się, że mi się coś przyśniło. – Znowu ziewnął i
przeciągnął dłonią po włosach. – My też do niej napisaliśmy. Mogę nadać wszystkie listy
jutro na poczcie. – Uśmiechnął się. – Jak myślisz, bardzo się ucieszy, gdy dostanie tyle listów
naraz?
- Tęsknisz za nią? Zawahał się.
- Tak, pewnie, że tęsknię. Lina należy do tego miejsca.
Chyba nie takiej odpowiedzi Elizabeth się spodziewała. Mimo to nie chciała drążyć
tematu, ponieważ bała się co Jens mógłby powiedzieć.
- Elizabeth. Wtedy w noc świętojańską… Nie udało nam się o tym porozmawiać.
- Zapomnijmy o tym, Jens. Nie ma sensu tego rozdrapywać. – Włożyła korek do
kałamarza i chciała wstać.
- Poczekaj trochę. – Położył dłoń na jej ramieniu.
Chciałem tylko powiedzieć, żebyś… Żebyś nie przejmowała się, jeśli ja… Jeśli
czasem powiem ci coś takiego. Po prostu mi się wyrwało. Nic nie poradzę na to, ze nadal coś
do ciebie czuję. Ostatnie, czego bym chciał, to rozbić twój związek z Kristianem… Chciała
mu przerwać, ale mówił dalej.
- Zarówno ze względu na ciebie, jak i na moją córkę.
Jest ci z Kristianem dobrze, zauważyłem to. Kristian to porządny mężczyzna, muszę to
przyznać. A ja mam Linę i Signe.
Uśmiechnęła się, położyła dłoń na jego dłoni i uścisnęła ją lekko.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Jens, i chociaż wyszłam za mąż za Kristiana, zawsze
będziesz moim najlepszym przyjacielem. Nikt ci tego miejsca nie zabierze. Nikt. – Wstała,
czując, że głos ją za chwilę zawiedzie.
Jens również się podniósł i ruszył za nią. Przystanął na chwilę i patrzył, jak odchodzi.
- Dziękuję, to pewna pociecha.
- Dobranoc, Jens.
- Dobranoc.
Szybko wyszła z pokoiku. Na korytarzu zatrzymała się, oparła plecami o ścianę, aż
usłyszała, że Jens zamyka za sobą drzwi do sypialni. Dopiero wtedy przemknęła na poddasze.
Bezszelestnie wślizgnęła się z powrotem do łóżka i położyła na samym brzegu po
swojej stronie, żeby nie obudzić Kristiana. Mruknął coś przez sen, wyciągnął ramię i objął ją.
Elizabeth nie poruszyła się. Dlaczego miała uczucie, jak gdyby oszukiwała Jensa, i Kristiana?
Zasypiając, nadal nie znała odpowiedzi.
Rozdział 12
Minęła kolejna noc, podczas której Lina nie zmrużyła nawet oka. Większość
pacjentów krzyczała i wołała kogoś, wiec nie dało się zasnąć i Lina czuła się zupełnie
wyczerpana. Rozmowa z pielęgniarzami nie odnosiła skutku, ponieważ niewiele mogli zrobić.
Z reguły w ogóle się nie przejmowali tym, że się skarżyła. Jeden z nich powiedział jej, by
sobie nie wyobrażała, że jest kimś wyjątkowym, tylko dlatego, że trafiła na oddział dla lepiej
sytuowanych. Stwierdził, że po jej zniszczonym ubraniu na pierwszy rzut oka widać, że jest
tylko służącą. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby spytać, jak to się stało, że trafiła na ten oddział,
ale z tego Lina właściwie była zadowolona. Ponieważ nie umiałaby tego wytłumaczyć.
Wszystko stało się poza plecami. Czy to Kristian i Elizabeth zapłacili za jej pobyt? Wiedziała,
że Jens nie miał tyle pieniędzy, nie byłoby go na to stać.
Wielu spraw nie rozumiała i nie otrzymała żadnych wyjaśnień. O większość pytała w
pierwszym liście, który napisała zaraz po przybyciu do zakładu. Zakład, powtórzyła w duchu.
Ten dom się nazywał, chociaż Jens i pozostali mówili o pięknym hotelu z dobrym
wyżywieniem i wypoczynkiem. Czy naprawdę sami w to wierzyli? Czy też może ten nowy
doktor, Torstein, im to wmówił?
Zgoda, wyżywienie było dobre i mogła wypoczywać, dopóki pozostali pacjenci
zachowywali się cicho. Ale to należało do rzadkości.
Podciągnęła kolana pod brodę i zacisnęła ramiona wokół łydek. Drzwi były otwarte i
zawsze się bała, że zaraz wejdzie jakiś z pacjentów, którego nie znała. Nie wszyscy byli
kłopotliwi, niektórzy sprawiali nawet wrażenie prawie normalnych. Jednak nie rozmawiała z
nimi. Nie miała odwagi, a może nie miała ochoty. Wysłała do domu trzy listy, lecz nie dostała
jeszcze ani jednej odpowiedzi. Jeden był do Jensa, jeden do Elizabeth, a ostatni do Kristiana.
Tylko oni mogliby jej pomóc wydostać się z tego miejsca, była o tym przekonana.
Zawsze starannie sprawdzała, czy dobrze zakleiła koperty, zanim je oddała. Nikt nie
powinien przeczytać, o czym pisała. Nigdy nie zostawiano jej samej w pokoju, żeby mogła w
skupieniu napisać list. Polecenie lekarza, wyjaśniła jedna z milczących zazwyczaj
pielęgniarek. Była Dunką, tak jak stary lekarz przyjmujący w rodzinnej wsi, ten, który ich
leczył przed Torsteinem. Kiedyś Lina spytała dlaczego, a dziewczyna odpowiedziała krótko,
że to dlatego, gdyż Lina mogłaby sobie zrobić jakąś krzywdę.
- Myślicie, ze mogłabym popełnić samobójstwo piórem i papierem? – To zabrzmiało
tak bezsensownie, że Lina musiała się roześmiać.
Ale pielęgniarka nie widziała w tym nic śmiesznego. Odpowiedziała, że Lina,
podobnie jak inni, musi przestrzegać ustalonych zasad. Wyjaśniła też, że pacjenci odbierali
sobie życie bardziej niewinnymi przedmiotami niż te, których Lina używała.
Lina wiedziała, że protesty na nic się nie zdadzą, w każdym razie wobec tej
pielęgniarki. Czekała nadal na list z odpowiedzią, który jednak nigdy nie przyszedł.
Nagle ogarnął ją płacz. Ukryła twarz w dłoniach. Dlaczego ją tu przywieźli?
Dlaczego? wydawało jej się przecież, że w ostatnim czasie jaśniej patrzy na życie. Jak gdyby
wiosna i lato uchyliły nieco ową ciężką zasłonę, z powodu której umysł pozostawał w
ciemności. To samo powiedziała również doktorowi tu w Danii. Wtedy podłożył opuszki
palców pod brodę, zmarszczył czoło i skinął kilka razy głową.
- Bardzo interesujące, bardzo interesujące – rzekł poprosił ją, by opowiedziała o Signe,
która była w jej życiu niczym promień słońca. Kilka razy trzymała córkę na kolanach,
przytulała do siebie i dostała w zamian uśmiech. Gdyby tylko mogła zostać w Dalsrud trochę
dłużej, wyzdrowiałaby. Była tego pewna.
Doktor jednak był całkiem innego zdania. Uważał, że Lina potrzebuje spokoju i
odpoczynku, a także rozmów z nim. Tylko w ten sposób odzyska zdrowie. A nawet gdyby się
jej to udało, istnieje ryzyko nawrotu choroby. Doktor miał poważny głos, kiedy to tłumaczył.
To ostatnie Linę przeraziło. Nie, nigdy tu nie wróci! Przenigdy! Chyba że po jej trupie,
powiedziała doktorowi.
Spytał ją, czy źle się tu czuje, czy na coś się skarży. W jego głosie wyczuła złość;
zaproponował, by zajrzała na oddział dla biednych i sprawdziła, jak oni tam żyją. W piwnicy,
dodał ponuro.
Po tej rozmowie Lina już się nie skarżyła. Jeśli będzie spokojnie czekać i udawać, ze
wszystko jest w porządku, to może doktor któregoś dnia wypowie owe magiczne słowa: „No,
teraz możesz jechać już do domu, Lino”.
Myślała o tych sowach codziennie i śniła o nich w nocy. To one pozwalały jej
utrzymać się przy życiu. Znów będzie mogła zobaczyć Signe, swój maleńki promyczek
słońca. I poczuje wokół siebie ramiona Jensa, a Jens powie, ze ją kocha i nigdy, jej nie opuści,
bez względu na to, co się stanie.
Ktoś wszedł do pokoju i poruszył przy stoliku. Lina szybko otarła oczy i spojrzała w
tamtą stronę.
- A co to, płaczesz, Lino? – spytała pielęgniarka. Była to miła dziewczyna o imieniu
Anichen, pochodząca z południa Norwegii. Lina nie pamiętała dokładnie skąd, wiedziała
tylko że gdzieś z okolic Christianii.
- Myślę o domu i nie mogę zrozumieć, dlaczego nie mam od bliskich żadnych
wiadomości!
Anichen usiadła na brzegu łóżka i łagodnie pogładziła ją po włosach.
- Dobrze wiem, co czujesz. Ja bardzo często tęsknię za babcią.
- Dlaczego tu jesteś, a nie w domu, w Norwegii?
Przez twarz Anichen przemknął cień i pielęgniarka odwróciła się.
- Nie będę cię tym zadręczać, Lino. Masz swoje własne zmartwienia. Przyjechałaś tu,
żeby wypocząć i się odprężyć, a nie po to by wysłuchiwać cudzych trosk.
- Całą noc przecież wysłuchuję jęków i krzyków, dam więc chyba radę wysłuchać
twojej historii.
- To przez mojego ojczyma. Bił mnie. Nie miałam wyboru i musiałam wyjechać. Żeby
mnie nie mógł znaleźć, uciekłam na statku i tutaj znalazłam sobie pracę.
- Czy chodziłaś przedtem do szkoły? Anichen roześmiała się krótko.
- Nie, tutaj nikt nie ma wykształcenia. Poza lekarzami. W tym zakładzie pracują tylko
biedacy i chłopi.
- Czy uważasz, ze ja tu pasuję? Anichen długo przyglądała się Linie.
- Nie wiem dokładnie, co na to odpowiedzieć. Zmiana dobrze ci zrobiła, teraz więcej
się odzywasz. Kiedy ty przyjechałaś, prawie nic nie mówiłaś, pamiętasz? Upłynęła dużo
czasu, zanim otworzyłaś usta.
- Rozmawiam tylko z tobą, Anichen. Boję się innych. Pielęgniarzy również.
- Biedactwo. – Anichen poklepała ją po ręku. – Czego jeszcze się obawiasz?
- Wyjścia na zewnątrz. Podróż tutaj była czymś strasznym, najgorszym, co mi się w
życiu przydarzyło. Najpierw wiele godzi w konnym wozie. Potem podróż statkiem.
Myślałam, że tego nie przeżyję. Cierpiałam na chorobę morską. doktor dał mi coś na
uspokojenie, ale niewiele pomogło.
- Jakim cudem wytrzymałaś to wszystko?
- Jens, mój mąż, powiedział, że jeśli wytrzymam tę podróż, to pokażę, że jestem
najodważniejsza na świecie. No więc wytrzymałam, ze względu na niego.
Anichen znowu przyglądała się Linie przez chwilę.
- Uważam, ze tu nie pasujesz, Lino. Potrzebujesz odpoczynku i spokoju, potrzebujesz
kogoś, z kim mogłabyś porozmawiać i być może pewnej odmiany w życiu. Ale nie tutaj.
Tutaj nie zaznasz zbyt wiele spokoju.
- W takim razie, jak mogłabym się stąd wydostać?
- Tylko ordynator może o tym zadecydować.
- O Boże! – Lina poczuła ucisk w żołądku.
- Nie martw się na zapas, Lino. Zachowuj się spokojnie i pokaż mu, że czujesz się
lepiej. Ja ci pomogę.
- Naprawdę?
- Zobaczysz. Możesz rozmawiać ze mną o wszystkim, co cię dręczy, chociaż nie
jestem lekarzem. Postaram się zdobyć coś, co pomoże ci lepiej spać, żebyś nie musiała
słuchać tych nocnych krzyków.
- Dziękuję ci, Anichen. Jesteś taka miła. – Lina z trudem zdobyła się na smutny
uśmiech.
Anichen uśmiechnęła się i podała jej dłoń.
- Chodź, wstań, umyjesz się i ubierzesz. Na korytarzu rozległy się głośne krzyki.
- Niech nas wszystkich porwie jasna cholera, szatan i zastępy diabłów! – wysyczała
Anichen.
Lina podskoczyła przestraszona. Serce zabiło jej w piersi. nigdy jeszcze nie słyszała
tylu przekleństw naraz, nawet wśród rybaków w Kabelvaag.
- Poczekaj tutaj! – rzuciła pielęgniarka i wybiegła.
Lina przywarła do ściany w kącie i przycisnęła chude ramiona do piersi.
Krzyki stawały się coraz głośniejsze. Rozległ się przyspieszony stukot drewniaków o
kamienną podłogę, a podniesione głosy duńskich pielęgniarek mieszały się z wołaniem jakiejś
kobiety.
- Gdy tylko zaśniecie albo odwrócicie się plecami, dorwę was za wszystko, cośmy mi
zrobiły! Dopadnę was, wszystkie, wszystkie! Puszczajcie mnie, słyszycie? Puszczajcie!
Lina zacisnęła rękami uszy i zamknęła oczy. Osunęła się i przykucnęła. Drżała na
całym ciele. Jens, Jens, śpiewało jej w duszy. Gdyby on tu był i mógł ją objąć! Wtedy byłaby
bezpieczna. Dygotała ze strachu. Bose stopy zmarzły na kamiennej podłodze. Wszystko tu
było z kamienia, pomyślała blado. Ściany, sufity i podłoga. I ludzie.
Trzasnęły drzwi i usłyszała, że ktoś biegnie. Kilku innych pacjentów przestraszyło się.
Krzyczeli pobudzeni, wydobywali z siebie takie dźwięku, że trudno było uwierzyć, iż
pochodziły z ludzkich gardeł. Lina usłyszała nagle jakieś surowe męskie głosy, wydające
polecenia. To z pewnością lekarze i pielęgniarze wezwani z oddziału dla mężczyzn.
Skuliła się, próbowała stać się tak mała, jak to tylko możliwe. Strach przerodził się w
niepohamowany płacz. Dlaczego ją wysłali do tego domu wariatów? Jeżeli przedtem nie była
obłąkana, to tutaj na pewno zwariuje. Próbowała zaśpiewać psalm, którego się kiedyś
nauczyła. właściwie śpiewano go na pogrzebach, ale to jedyny, który znała na pamięć. Ten i
jeszcze jeden śpiewano zwykle na pogrzebach dzieci.
- O jakże pragnę śmierci błogosławionej, bo serce me uciska nędza i cierpienie…
Śpiew trochę pomaga, pomyślała.
Głosy brzmiały coraz donośniej, stukały drewniaki, trzaskały drzwi. Wszystkie te
odgłosy wnikały w nią, aż zakręciło się jej w głowie i zrobiło słabo.
- Gotowym do wędrówki, skończyłem wszystkie sprawy, ku radości. Niebios…
- Lino!
Otoczyły ją mocne ramiona, siłą odciągnęły dłonie od głowy. Poczuła na policzku
ciepły oddech, zapach mydła sodowego.
Podniosła wzrok. Anichen. Rzuciła się pielęgniarce na szyję i rozpłakała.
- Och, wreszcie przyszłaś. Tak bardzo się bałam. Nie odchodź ode mnie, słyszysz!
Nigdy, nigdy więcej.
- Już dobrze, dobrze, Lino, już po wszystkim. To tylko jedna z pacjentek gorzej się
poczuła, ale już ją zamknięto i przypięto pasami do łóżka. Nikt nie zrobi ci krzywdy,
rozumiesz? No wstawaj, bo nam się rozchorujesz. Ta podłoga jest bardzo zimna.
Lina podniosła się na drżących nogach.
- A co z pozostałymi, z tymi, co krzyczeli?
- Nie przejmuj się nimi. Zapamiętaj jedną rzecz, Lino: jeżeli inni pacjenci nie są
niebezpieczni dla mnie, to również tobie z ich strony nic nie grozi. Powtarzaj to sobie przez
cały czas.
- Ale ty jesteś odważniejsza ode mnie.
- Co za bzdury! Jens powiedział przecież, że jesteś najodważniejsza na świecie. Ja też
nie jestem zbyt silna. Tylko na mnie spójrz! Chuda jak śledź. Nawet moje włosy są liche. –
Uniosła kosmyk jasnobrązowych włosów.
Lina uśmiechnęła się przez łzy. Tak, nawet ona była trochę większa i silniejsza niż
Anichen, musiała to przyznać.
- Chodź. – Anichen podprowadziła ją do miski z wodą i wykręciła ściereczkę. – Umyj
się, dopóki woda jest jeszcze letnia. Nie dostaniesz nowej, wiesz o tym.
Lina myła się, a łzy nadal płynęły jak grochy. Anichen pomogła jej się ubrać. Potem
Lina usiadła na łóżku, u wezgłowia, mocno podciągając stopy ku sobie. Anichen pogładziła ją
po włosach.
- Nie płacz już, Lino. Nie wszyscy są tu tacy jak ta kobieta. Jeżeli przejdziesz się po
korytarzu, zauważysz, że jest kilka takich osób jak ty.
- Co przez to rozumiesz?
- Które są prawie całkiem zdrowe.
- Prawie?
- Lino… - Anichen zagryzła dolną wargę i zamyślona wpatrywała się w podłogę. –
Odpowiedz mi więcej o tych, którzy mieszkają w Dalgard.
- Dalsrud.
- Tak, opowiedz mi o nich. Powiedziałaś kiedyś, że masz córkę. Jak się nazywa?
- Signe. – Lina pociągnęła nosem i otarła twarz rąbkiem koszuli. – Byłam bliska
śmierci z powodu utraty krwi, kiedy się urodziła, ale Elizabeth mnie uratowała. Recytowała
wersy na krwotok i modliła się do Boga.
- Tak, przypominam sobie, że o niej też wspominałaś. Czy potem nie byłaś szczęśliwa,
gdy zajmowałaś się Signe?
- Nie, wtedy to się zaczęło. Nic do córki nie czułam. Ani trochę. Nie byłam taka, jak
inne matki. Tylko krzyczałam i bałam się… - Lina zamilkła i spojrzała uważnie na Anichen. –
No widzisz, nie jestem taka, jak powinnam.
Anichen pokręciła głową.
- Słyszałam wcześniej o podobnych przypadkach. Lino. Kobiety, które zachowywały
się po porodzie tak jak ty, po pewnym czasie zdrowiały i obudził się w nich instynkt
macierzyński.
- Myślisz, że ze mną też tak będzie?
- Wiara potrafi przenosić góry. Bez wiary w siebie niczego nie osiągniesz. Naturalnie,
że wyzdrowiejesz! Możesz być tego pewna.
Lina uspokoiła się trochę. Na korytarzu znów zrobiło się ciszej, krzyki osłabły.
- Nie rozumiem, dlaczego moi bliscy nie odpowiadają na listy.
- Może są bardzo zajęci. W gospodarstwie, jak wiesz, jest dużo pracy.
- Tak, ale przedtem znajdowali czas. A listy wysłałam od razu, jak tu przyjechała,
- Może poczta działa wolno. Nie martw się tym teraz, Lino. Chodź, usiądź tu bliżej, to
poprawię ci włosy. Ale potem już pójdę. Inni pacjenci też mnie potrzebują.
Lina uczyniła tak, jak ją pielęgniarka poprosiła. Z czasem zrozumiała, ze tak było
najprościej. Mówić, jak tego oczekiwali, robić, co jej kazali. Może wreszcie uznają, że jest
wystarczająco zdrowa, żeby wrócić do domu? Musi mieć wiarę. Wiara może przenosić góry,
powiedziała Anichen.
Rozdział 13
Elizabeth wyprostowała się i położyła ręce na krzyżu. Od ciągłego pochylania się na
polu ziemniaczanym, dzień w dzień, plecy stały się sztywne i obolałe. Podniosła dłonie i
ostrożnie nacisnęła pęcherz na skórze. Później przebije go i przyłoży szmatkę. Bąble pojawiły
się w równym rzędzie przy każdym palcu, ale to normalne. Piwnica wkrótce zapełni się
dużymi, dorodnymi ziemniakami, które będą ich żywić przez całą zimę i na przednówku.
Komornicy ciężko pracowali i nigdy nie robili zbędnych przerw. Postara się, żeby
dostali do domów część zbiorów, pomyślała. Westchnęła i ponownie pochyliła się nad
ziemniaczanymi bulwami, gdy nagle przypomniało jej się pierwsze spotkanie z Amandą.
Dziewczynka znalazła wtedy ogromnego ziemniaka – tak wielkiego, że jak sądziła, mógłby
wyżywić całą jej rodzinę. Elizabeth uśmiechnęła się. Jakże szybko upływał czas! Teraz
Amanda dorosła, miała męża i dzieci i mieszkała w Ameryce.
Zadźwięczał dzwonek na posiłek, wszyscy odłożyli motyki i zmęczeni ruszyli w
stronę Dalsrud.
- Wydaje mi się, że złamałam kręgosłup – poskarżyła się Ane. – Czy nie mogłabym
wcześniej kończyć i iść do domu gotować obiad? Zawsze robi to Helene.
- Nie narzekaj, Ane. Helene ma większą wprawę w gotowaniu, a poza tym również
opiekuje się Signe, nie zapominaj o tym. Jej wcale nie jest łatwiej niż tobie, uwierz mi.
- I tak wiem, że ona ma lepiej niż ja! Stwierdziła Ane i szybko ruszyła przodem, żeby
to do niej należało ostatnie słowo.
Nagle obok Elizabeth pojawił się Kristian.
- Czy coś się stało, że Ane jest taka nadąsana? – zagadnął.
- Nie, nic takiego. Za dwie minuty jej przejdzie – roześmiała się Elizabeth. – Ane nie
potrafi się długo gniewać.
Helene wystawiła na schody drewnianą miskę z kawałeczkami mydła. Elizabeth i
Kristian wybrali po jednym i razem z komornikami poszli w stronę rzeki.
- Zobacz – skarżyła się Ane i wyprostowała palce. – Ziemia powchodziła mi pod
paznokcie i w skórę, nigdy się nie pozbędę tego brudu!
- Myj się i nie gadaj tyle – odparła krótko Elizabeth. Zauważyła, że inni im się
przyglądają.
Wytarły dłonie w spódnice pod sztywnym fartuchem i ruszyły z powrotem do domu.
Elizabeth wyczekała, aż zostaną same, by nikt Innu nie mógł jej słyszeć.
- Nie życzę sobie więcej takiego marudzenia – rzekła surowo.
- O co ci chodzi? – spytała Ane, udając zdziwienie. Doskonale wiedziała, o czym
mowa.
- Widziałam to w spojrzeniach tych ludzi. Zdawali się mówić. Tak wielka pani się boi,
że brud wejdzie jej pod paznokcie. Tak właśnie pomyśleli i tak będą gadali za twoimi
plecami.
- Niech sobie gadają, co chcą. Nie dbam o to. Elizabeth chwyciła ją za ramię.
- Przypomnij sobie, skąd się wywodzisz, Ane, i że w niczym nie jesteśmy lepsi od
innych.
- Sama mówiłaś, że cię nie obchodzi, co o tobie mówią!
- W tym wypadku to co innego. Nie paplaj bezmyślnie, Ane i pilnuj się, bo inaczej
wiejskie plotki dadzą ci się we znaki.
Ane zawstydzona spuściła wzrok. Jednak zaraz uniosła brodę do góry.
- Nie wstydzę się tego, skąd jestem, wprost przeciwnie. Ale od czasu do czasu pragnę
czegoś lepszego. Czy to takie dziwne? Młodość jest tylko raz w życiu.
Ktoś przeszedł obok i ciekawie im się przyglądał.
- No, to zrozumiałe – przyznała Elizabeth krótko i pogładziła córkę po plecach. Ane
próbowała złagodzić swoje słowa, kiedy weszły do domu. Z Signe na biodrze
chodziła tu i tam i razem z Helene stawiała na stole jedzenie i dzbanki z wodą. Kiedy
Jens chciał wziąć od niej córkę, Ane sprzeciwiła się. – Masz ją tak często, teraz moja kolej –
oświadczyła i połaskotała Signe po brzuchu. – Dobrze ci u starszej siostry, prawda?
Elizabeth napotkała wzrok Jensa. Ostatnio nie nalegał, by wyjaśniła Ane prawdę.
Posyłał jej tylko często spojrzenia. Nie było w nich wymówek, raczej smutek. To jeszcze
bardziej utrudniało podjęcie decyzji.
Syn komornika, który tęsknie spoglądał za Ane w czasie sianokosów, wyraźnie nadal
był w niej zakochany. Ani na chwilę nie odrywał od Ane wzroku, jednak ona wciąż zdawała
się tego nie zauważać.
Elizabeth przypomniała sobie rozmowę z Kristianem. Co będzie, jeżeli Ane mimo
wszystko znajdzie sobie syna komornika albo ubogiego parobka? Czy zdołają ją
powstrzymać? Czy uda im się zmusić ja do małżeństwa z człowiekiem, którego być
może nie będzie kochała? W głębi duszy Elizabeth miała nadzieję, że Ane jednak wybierze
kogoś równego stanem i będzie z nim szczęśliwa. Wszystkie matki przecież tego pragnęły,
pomyślała. By ich dzieci były szczęśliwe.
Wieczorem Kristian poszedł do kantoru.
- Muszę przejrzeć rachunki – powiedział i opuścił kuchnię.
Lars i Jens siedzieli i coś strugali. Na podłodze przed nimi rosła kupka wiórków.
Helene zwróciła im uwagę. W piecu przełamała się szapa drewna i Elizabeth wstała, żeby
rozruszać żar. Mimo że nastała wczesna jesień, marzli w domu, kiedy siedzieli tak jak teraz.
Dobiegły ich szybkie kroku z poddasza i po chwili drzwi do kuchni otworzyły się z
impetem.
- I co myślicie? – Ane zakręciła się dokoła w długiej do ziemi granatowej sukni i
krótkiej podwiniętej marynarce do kompletu. Jasny warkocz zatańczył wesoło na jej plecach.
- Gdzie się wybierasz? – spytała Maria.
- Wychodzę.
- Teraz? – Elizabeth odłożyła robótkę. – Dokąd? Przecież już wieczór? - Mamy się
spotkać na krzyżówce, ja i kilka osób.
Helene zaczęła się śmiać.
- A co u licha, zamierzacie tam robić? – spytała Elizabeth i zanim Ane zdążyła
odpowiedzieć, dodała: - i skąd u ciebie taki pomysł?
Na twarzy Ane pojawił się wyraz uporu.
- Zwykle w piątki wieczorem sporo młodych ludzi ze wsi spotyka się na rozstaju dróg
– odparła dziewczyna, krzyżując ręce na piersi. – Rozmawiają sobie i jest wesoło.
- Czy nie lepiej, żebyś ich tu zaprosiła? Moglibyście powiedzieć w salonie –
zaproponowała Elizabeth, bawiąc się nerwowo kłębkiem wełny.
Ane wywróciła oczami.
- To nie to samo, nie rozumiesz?
- Nie podoba mi się to. Musisz najpierw porozmawiać z Kristianem.
- Nie proszę! On na pewno się nie zgodzi, a ja obiecałam, że przyjdę. Oni spotykają
się już od kilku piątków z rzędu, a tylko ja tam jeszcze nie byłam.
Elizabeth spojrzała na Jensa. Przyglądał się przedmiotowi, który strugał, i udawał, że
niczego nie słyszał.
- Wiem co nieco o tych spotkaniach – odezwała się Maria. – Tam się nic nie dzieje, po
prostu stoją sobie, rozmawiają, i marzną. To zupełnie bez sensu, moim zdaniem.
Elizabeth westchnęła zrezygnowana.
- No to idź. Tylko nie wracaj za późno!
Ane rozpromieniła się niczym słońce, podziękowała i trzasnęła drzwiami.
- Nie podoba mi się to – powtórzyła Elizabeth i złapała kilka oczek, które spadły z
igliczki. Dziergała przez chwilę w milczeniu, po czym wstała. – Zaraz wracam – rzuciła.
Weszła do gabinetu Kristiana, nie pukając, chociaż wiedziała, że on tego nie lubi.
- Nie przeszkadzam? – spytała i usiadła na krześle na wprost męża.
- Co się stało? – zdziwił się, nie podnosząc wzroku znad słupków liczb w księdze.
- Ane poszła na krzyżówkę.
- To dobrze.
- Powiedziała, że młodzież spotyka się tam co piątek wieczorem.
- Mhm.
Elizabeth obserwowała go, jak przesuwał palcem wskazującym wzdłuż rzędów liczb.
- I Ane spotyka się tam z kilkoma paskudnymi mężczyznami, którzy chcą się z nią
ożenić.
- Ach tak.
- Nie słuchasz mnie! – krzyknęła i uderzyła ręką w biurko. – To takie do ciebie
podobne. Opowiadasz, byle mnie zbyć.
Kristian poderwał się na krześle.
- Czemu krzyczysz, kobieto? Przecież nie jestem głuchy. Słyszę wszystko, co mówisz.
- Nie, nie wszystko. Tylko prawie wszystko. – Zagryzła wargę. – Mówię, że
pozwoliłam Ane pójść na krzyżówkę i spotkać się z młodzieżą ze wsi. Zwykle spotykają się
tam w każdy piątek wieczorem, żeby porozmawiać i…
- Teraz, tak późno wieczorem? – Chyba oszalałaś! Czy wyobrażasz sobie, co się tam
może dziać? – Kristian wstał. – Zmarnuje się i…. Pójdę i zaraz ją p[przyprowadzę!
- Nie! – Elizabeth również wstała. – Nigdy by nam tego nie wybaczyła. Ane jest
dorosła i sama o sobie decyduje. Musimy jej dać trochę swobody i pozwolić, by pewne
sprawy rozwiązywała sama.
- Na przykład takie, żeby ten syn komornika ją dostał? Myślisz może, że nie widzę,
jak się z nią ślini?
Elizabeth westchnęła.
- Ane się nim nie interesuje. Zresztą jest bardzo młoda. Na pewno jeszcze kilka razy
się zakocha, zanim znajdzie tego właściwego. Jednak tymczasem musimy jej na to i owo
pozwolić, Kristianie. Sami też byliśmy kiedyś młodzi. Nie pamiętasz już, jak to było?
- Nie pamiętam? Najpierw zarzucasz mi, że jestem głuchy, a teraz mówisz, że jestem
stary i tracę pamięć. To szczyt bezczelności… - dodał żartobliwie.
Elizabeth wyciągnęła ręce i ujęła jego twarz w dłonie.
- To ważne, by nie odstawać od innych. Wieczory były wyjątkowo pasjonujące,
prawda? – spytała.
Skinął głową. Elizabeth poczuła nagle ukłucie zazdrości. Ile dziewcząt Kristian
odwiedził późnym wieczorem? Czy wtedy również wystawali na krzyżówce? Ona sama miała
przed nim tylko Jensa.
- Nie jesteś zły, że pozwoliłabym jej pójść? Pokręcił głową i objął ją wokół talii.
- Trochę. Ale dam ci szansę, byś mogła to naprawić. – Przesunął ją w stronę biurka i
zaczął rozpinać jej bluzkę.
- Nie tutaj, Kristianie! Ktoś może wejść.
- Nie ma mowy. Wszyscy wiedzą, że nie wolno mi przeszkadzać. No i przecież już to
tutaj robiliśmy…
Zaszumiało jej w uszach, gdy objął dłonią jej pierś i zaczął pieścić.
Kilka dni później Elizabeth postanowiła wybrać się do Heimly. Chyba teraz mogła już
sobie na to pozwolić. Ziemniaki zostały zebrane z pola i leżały w skrzynkach w piwnicy.
Niedługo będą musieli zgonić owce z gór i nadejdzie pora strzyżenia, gręplowania i
przędzenia. Zadania czekały w kolejce. Jeżeli w ogóle chciała gdzieś wyjechać, musiała
wykorzystać okazję między obowiązkami.
Dostrzegła Indianne, gdy tylko zajechała na dziedziniec. Dziewczyna siedziała pod
ścianą domu i pomachała jej, ujrzawszy powóz.
Elizabeth lekko zeskoczyła z kariolki.
- Dzień dobry, Indianne. Siedzisz tu i odpoczywasz?
- Kobiety poszły nad rzekę płukać pranie, a mężczyźni wybrali się na ryby. Wprowadź
konia za tamto ogrodzenie. – Indianne wskazała laską, którą trzymała w ręku. – Czy to klacz
Ane? Słyszałam, że to piękne zwierzę, a teraz mogę się o tym przekonać na własne oczy.
- Tak, musi czasem trochę dalej się przebiec – odparła Elizabeth, odwiązała konia od
dyszla i zdjęła mu uprząż, po czym poprowadziła za sobą.
- Pewnie bardzo ci się dłużą dni – zauważyła po powrocie. Indianne uśmiechnęła się.
- Nie, mam bardzo dużej ręcznej roboty. Teraz jest już lepiej, kiedy mogę trochę
chodzić. Zajmuję się domem, ale nie chodzę jeszcze nad rzekę. Zresztą nie tęsknię za
lodowatą wodą. – Roześmiała się.
- To już chodzisz w pobliżu domu?
- Tak uważam dwóch lasek. Idzie mi już całkiem dobrze. Ale na początku miałam
dużo gorzej, kiedy ból był nie do zniesienia i nie mogłam się ruszać.
Elizabeth była zaskoczona, jak bardzo Indianne się odmieniła. Zwykle taka
małomówna i trochę nieśmiała, teraz gadała jak najęta. Pewnie miała za sobą mnóstwo
długich dni i prawie nikogo, z kim mogłaby porozmawiać, pomyślała Elizabeth. I dlatego jest
taka rozmowna, skoro wreszcie znalazła słuchacza.
- O nie, siedzę tu tylko i gadam – uśmiechnęła się Indianne. – A ty pewnie napiłabyś
się kawy, skoro przyjechałaś z tak daleka? – Zamierzała się podnieść, lecz Elizabeth
stanowczo ją powstrzymała.
- Nie ma pośpiechu, siedź spokojnie i czekaj, aż inni wrócą. Opowiedz mi lepiej, jak
się czujesz, Indianne. Kiedy panujecie wesele i co ładnego zrobiłaś od ostatniego czasu?
Indianne rozpromieniła się.
- Zrobiłam z łatek narzutę na nasze łoże ślubne. A wesele odbędzie się na Święta
Bożego Narodzenia. Tak będzie prościej, bo i tak szykujemy mnóstwo jedzenia i sprzątamy
cały dom. Zostało nam jeszcze trochę zapasów. Ach, nie masz pojęcia, Elizabeth, jak się
cieszę! Będzie tak pięknie, że aż trudno w to uwierzyć! Oczywiście w nowym domu będzie
mi brakować wszystkich bliskich z Heimly, ale i tak się cieszę. Wreszcie będę traktowana jak
dorosła. Rozumiesz, co mam na myśli?
Elizabeth skinęła głową.
- Teraz jesteś tylko małą Indianne, córeczką. Czy o to ci chodziło?
- Właśnie. - Indianne owijała kosmyk włosów wokół palca wskazującego. – Będę
musiała dzielić kuchnię z teściową, ale myślę, że to nie będzie stwarzało problemów. Jak
sądzisz?
Elizabeth uśmiechnęła się?
- Tak, na pewno dobrze się między wami ułoży. Jesteś zgodną dziewczyną, którą
wszyscy muszą polubić, nic innego nie wchodzi w grę.
- A jak było między tobą i mamą? To znaczy Ragną?
- Cóż, zdarzały się między nami kłótnie – przyznała Elizabeth szczerze. Wszystkiego
oczywiście nie powinna mówić. – Nie zawsze się zgadzałyśmy, Ragna i ja, i właściwie tylko
do sienie mogę mieć o to pretensje. Potrafię być strasznie uparta i nie przyjmuję jałmużny. W
każdym razie tak to odbierała, kiedy Ragna chciała nam pomóc.
Indianne uśmiechnęła się i westchnęła zadowolona.
- Wierzę jednak, że teściowa i ja nie będziemy się ze sobą sprzeczały. Benjamin
powiedział, że wszyscy u niego tylko czekają, aż się tam przeprowadzę.
- Czy on pochodzi z dużego gospodarstwa?
- Tak, nawet z większego niż to – odparła Indianne. Osłoniła oczy od słońca i
spojrzała na drogę.
- O, ktoś idzie. Widzisz, kto to? Elizabeth popatrzyła za wzrokiem Indianne.
- Wydaje mi się, że to mężczyzna. W każdym razie wiedzę konia i wóz.
- O, to na pewno doktor – stwierdziła Indianne. – Obiecał, że przyjedzie obejrzeć moją
stopę, gdy tylko znajdzie czas,
Indianne wstała, wspierając się na laskach, a tymczasem Torstein pomachał jej.
Wjechał na dziedziniec i zatrzymał konia.
- Ojej, ale ty się sprawnie ruszasz – zauważył i przywiązał konia do słupka u płotu.
Podszedł całkiem blisko i po kolei uścisnął im dłonie. – A więc pani także przyszła odwiedzić
chorą? – spytał i uśmiechnął się do Elizabeth. – Indianne nie wygląda w moich oczach na
chorą. Wyraźnie wraca do zdrowa i to w tak krótkim czasie. Nie jestem wprawdzie doktorem
i nie mogę mieć całkowitej pewności, ale mam przecież oczy.
Roześmiał się serdecznie.
- A co ty sama myślisz, Indianne?
- Trochę mi się już sprzykrzyły te laski, ale z każdym dniem zauważam poprawę.
- Świetnie. Wejdziemy do środka, żebym mógł obejrzeć twoją stopę? – Podał Indianne
ramię, a ona wsparła się na nim, lekko się czerwieniąc.
- Jesteś sama? – spytał, gdy weszli do salonu.
- Wszyscy poszli do pracy – odparła Indianne. Usiadła na sofie, odpięła pończochę
przy kolanie i szybko zsunęła ją na dół.
Elizabeth zauważyła, że Indianne poczuła się nieswojo, gdy pokazywała doktorowi
obrażoną łydkę. Przysunęła się bliżej.
- I co, doktorze? – spytała.
- Hmm. Trudno na razie cokolwiek powiedzieć, ale… - Na jego czole pojawiła się
głęboka zmarszczka, co się Elizabeth nie spodobało. Szczupłe palce gładziły łydkę Indianne
w górę i w dół, i uciskały ostrożnie. Zginał lekko jej palce i pytał, czy może nimi poruszać.
Wydawało się niemal, że unika wzroku Indianne, pomyślała Elizabeth.
- Bardzo cię jeszcze boli? – spytał.
- Nie, nie tak bardzo. Tylko jak nie uważam i niechcący stanę na stopie, ale poza tym
nie.
- Możesz spróbować na trochę wstać? Będę cię podtrzymywał.
Indianne dźwignęła się, wsparta na silnym ramieniu doktora, obejmującego ją wokół
talii.
- Spróbuj ostrożnie stanąć na stopie. Tak, dobrze. żeby cię nie zabolało. Świetnie,
możesz z powrotem usiąść. – Pomógł jej spocząć na sofie. – Możesz włożyć pończochę.
Elizabeth uderzyło, że odsunął się nieco, gdy się ubierała. Mniej przyjemnie było
patrzeć, jak Indianne wkłada pończochę, niż jak ją zdejmuję?
- Czy niedługo całkiem wyzdrowieje? – spytała Indianne w napięciu. – To znaczy, czy
będę zdrowa do grudnia, bo wtedy biorę ślub. Jeżeli zechce doktor przyjść, to serdecznie
zapraszam. Nie rozesłaliśmy jeszcze zaproszeń, ale niedługo się tym zajmiemy. –
Uśmiechnęła się zadowolona.
- Dziękuję, chętnie przyjdę. – Odchrząknął, przysunął krzesło blisko sofy i spojrzał
Indianne w oczy. – Chciałbym być z tobą całkiem szczery, Indianne. Twoja stopa niestety
nigdy nie będzie całkiem sprawna. W każdym razie nie tak sprawna jak kiedyś.
Indianne pobladła, jej oczy zrobiły się wielkie i okrągłe.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
Podrapał się w policzek, najwyraźniej szukał odpowiednich słów.
- Będziesz utykała i musiała się wspierać na lasce.
- Boże! Będę wyglądała jak stara żebraczka! – Ciemne oczy Indianne powoli
wypełniły się łzami, które wkrótce przelały się i spłynęły w dół po policzkach.
Elizabeth przesunęła się na sofie i objęła Indianne ramieniem.
- No, nie martw się na zapas – pocieszyła ją. – Czy widziałaś kiedyś taką ładną
żebraczkę?
- Jeśli to dla ciebie jakaś pociecha – mówił dalej doktor – nie powinien ci dokuczać
ból. I nie ma powodu, byś porównywała się do starej żebraczki. Jesteś młoda, Indianne, i
masz całe życie przed sobą. Pomyśl, za kilka miesięcy wyjdziesz za mą! Mimo wszystko
przeżyłaś ten wypadek. Pamiętaj, że mogło być dużo, dużo gorzej. Mogłaś na przykład
oszpecić piękną twarz, niesprawna stopa i laska, jakie to ma znaczenie, skoro cała reszta jest
zdrowa i cała?
Elizabeth podała Indianne chusteczkę, w której dziewczyna ukryła twarz,
- Łatwo panu mówić! – płakała. – Pan nie musi chodzić o lasce.
- Może któregoś dnia spotka mnie coś gorszego – rzekł poważnie. – Nikt z nas nie
wie, co mu przyniesie jutrzejszy dzień.
Indianne podniosła wzrok.
- To prawda. Przepraszam, że jestem taką egoistką i myślę tylko o sobie. Załkała. –
Ale to był dla mnie straszny wstrząs. Miałam pewność, że całkiem wyzdrowieję…
Torstein pochylił się do przodu i uścisnął jej dłoń.
- Wiem o tym – uśmiechnął się. – Nie jesteś pierwszym pacjentem, któremu
przekazałem taką bolesną informacje, i pewnie nie ostatnim. Niestety. Spróbuj myśleć o
pozytywnych stronach. Pokaż narzeczonemu swój piękny uśmiech, a zobaczysz, ze wszystko
okaże się łatwiejsze.
Doktor wstał, nie zauważył zakłopotania Indianne.
- Jeżeli pan trochę poczeka, to mama później ureguluje należność – rzekła szybko
Indianne. – tato jest na połowach i na pewno jeszcze przez jakiś czas go nie będzie.
Nadal nazywa Dorte mamą, pomyślała Elizabeth. Pierwszy raz jej się to zdarzyło, gdy
ocknęła się po wypadku.
- Nie ma pośpiechu. Mogę przyjąć pieniądze przy okazji następnego spotkania, mam
nadzieję, ze przyjemniejszych okolicznościach. Może na Boże Narodzenie? – Uśmiechnął się,
puścił oczko do Indianne i ruszył do drzwi
Obie odprowadziły go do wyjścia i podziękowały, że znalazł czas, by zajrzeć.
- To miły doktor – zauważyła Indianne, gdy stał się tylko niewielkim punkcikiem w
oddali.
Elizabeth skinęła głową i pogładziła ją po plecach.
- Uważam, że dobrze przyjęłaś to, co ci powiedział.
- Ech, rozryczałam się jak rozkapryszony dzieciak. Jak sądzisz. Co on sobie teraz o
mnie pomyśli?
- To samo co ja. Gdybyś zareagowała inaczej, to by świadczyło, że coś z tobą nie tak.
Wierzysz, że ktoś inny po prostu by usiadł i się uśmiechał, gdyby dowiedział się czegoś
podobnego?
- Nie, nie aż tak, ale nie musiałam tak krzyczeć. Właściwie nabrałam już pewnych
podejrzeń, że moja noga nigdy nie będzie sprawna.
- Nie myśl o tym zbyt wiele, Indianne, lecz staraj się jasno patrzeć w przyszłość. Ciesz
się na ślub i wszystko, co się z nim wiąże. Chcesz, żebym poszła nad rzekę i powiedziała, że
był u ciebie doktor?
- O tak, mogłabyś?
- Naturalnie. A ty nastaw kawę.
Droga pod górę w stronę Dalen wywoływała zarówno smutek, jak i miłe uczucia, gdy
Elizabeth podążała tą samą ścieżką, którą wydeptywała tak wiele razy, kiedy tu mieszkała.
Ścieżka trochę teraz zarosła, ponieważ korzystano z niej tylko wtedy, gdy trzeba było iść do
rzeki płukać pranie.
Pola były nagie i żółte po przejściu ktoś z ciętymi ostrzami, a w powietrzu dało się
wyczuć pewną rześkość. Wysoko w górach rozległo się beczenie owiec i dźwięk dzwonków.
Wszystko to przypomniało o całej pracy, która ich czeka. Ciekawe, czy tego lata stracili jakieś
owce? Pozostało tylko ściskać kciuki i mieć nadzieję. W każdym razie nie słyszała, żeby ktoś
widział w tym roku w górach zwierzęce szczątki.
Już z daleka dobiegły ją odgłosy rozmów. Dorte podskoczyła na widok Elizabeth i
omal nie wpadła do rzeki.
- Boże, ratuj mnie! Już myślałam, że to huldra* mi się ukazała! Nie ma co, piękne
powitanie Cu zgotowałyśmy, Elizabeth. Przychodzisz do nas w odwiedziny, a my odwrócone
do ciebie tyłkami płuczemy w rzece pranie, czy Indianne cię czymś poczęstowała?
- Nie kłopocz się mną. Czy mogę w czymś pomóc?
- Niedługo kończymy – odparła Elen i wygładziła brązowe włosy, które kręciły się
przy skroni. – Usiądź sobie i odpocznij.
- Wy będziecie płukać, a ja wykręcać – rzekła Elizabeth stanowczo.
- Dziękuję, całkiem straciłam czucie w palcach – wyznała Mathilde i włożyła palce do
ust.
- Wsuń dłonie pod ubranie, to szybko ci się ogrzeją – poradziła Elizabeth i wzięła się
za wykręcanie poszewki na poduszkę. Potem odłożyła ją do balii i zakasłała sucho. – Był u
was doktor.
- Co? Doktor….? – Dorte spojrzała na Elizabeth wielkimi oczami.
- Zbadał stopę Indianne i stwierdził… że będzie utykała i chodziła o lasce do końca
życia.
Dorte zasłoniła twarz rękami.
- Biedno dziecko! Jak to przyjęła?
- Dobrze, mimo że to musiał być dla niej wstrząs. Trochę płakała, ale szybko się
uspokoiła. To prawda, co powiedział doktor: mogło być o wiele gorzej.
- Indianne jest godna podziwu – uznała Elen. – gdyby więcej ludzi było takich jak ona.
Porozmawiały chwilę o wypadku i o byku, którego musieli zastrzelić.
Elen opuściła ręce i wyprostowała się.
- Tak, Olav mówił, że Jakob ma tę starą strzelbę już od wielu lat. a słyszeliście o tym,
jak pewien chłop ze Storvika przyszedł ją pożyczyć?
Dorte trzęsła się z zimna i włożyła czerwone i skostniałe dłonie pod kurtkę.
- Nie, kiedy to było?
- Kilka lat temu. Wczesną wiosną Jakob rozrzucał gnój na polu. Wtedy ten człowiek
przypłynął łodzią przed fiord. Jakob znał go już i wiedział, że chłop słynie z tego, że nigdy
nie oddaje rzeczy, które pożyczył. Tamten pogawędził chwilę o pogodzie i wietrze, zanim
wyłożył swoją sprawę. Spytał, czy mógłby pożyczyć tą starą strzelbę na niedźwiedzie.
„Nie mam strzelby na niedźwiedzie” – odparł Jakob i wrócił do swojej pracy. „Ale
słyszałem, że masz jakąś broń, nieważne, jak ją zwał” – ciągnął dalej chłop. „No to chyba źle
słyszałeś” – rzucił krótko Jakob.
„Na własne oczy widziałem, że przed chwilą jej używałeś” – nie ustępował tamten ze
Storvika.
Wtedy Jakob odłożył widły i spojrzał na mężczyznę.
„Chcesz powiedzieć, że widziałeś, jakoby, strzelał gównem po polu?”
Darte śmiała się, aż brakowało jej tchu.
- Trzymajcie mnie, nigdy nie słyszałam tej historii. Kto ci to opowiedział?
- Olav. I twierdził, że to najprawdziwsza prawda – krztusiła się ze śmiechu Elen.
Śmiech łaskotał je jeszcze w brzuchach, gdy schodziły w dół obok Dalen ku domowi.
Z komina w Heimly unosił się dym. Indianne nastawiła kawę, pomyślała Elizabeth,
ciesząc się, ze porozmawiają sobie przy stole.
Pomogła rozwiesić pranie, a potem weszły do środka. W kuchni było ciepło i
pachniało jedzeniem i kawą.
- Moja droga – zganiła Dorte Indianne łagodnym tonem. – Ile razy mam ci powtarzać,
żebyś się oszczędziła i nie obciążała chorej stopy?
- Muszę mieć coś do roboty, a poza tym nie staję na tej nodze, dopóki używam laski. 0
Zamilkła i zerknęła na Elizabeth. – Chyba im nie powiedziałaś, że…
- Owszem. Wiedzą, że był tu doktor i co orzekł. Indianne napotkała wzrok Dorte.
- Będzie, dobrze, mamo. Dorte przytuliła dziewczynę.
- Moje biedne dziecko, jesteś taka dzielna i silna.
- Phi, wcale nie jestem. Nawet jeśli będę utykać, to co z tego? Patrz, jak już teraz sobie
dobrze radzę. Nie ma sensu martwić się na zapas. – Pochyliła się odsunęła nieco zasłonę i
spojrzała przez okno. – O, już dobijają do lądu.
Mathilde szturchnęła córkę.
- Sofie, biegnij powiedzieć, że jedzenie czeka na stole.
- Poczekaj! – powstrzymała ją Indianne i popatrzyła jej w oczy. – Nie mów, że był tu
doktor. Sama im o tym powiem.
Sofie poważnie skinęła głową. rozumiała.
Mężczyźni z głośnym tupotem weszli do sieni, jednak starczyło im przyzwoitości, by
najpierw zdjąć gumiaki i grube płaszcze, zanim wkroczyli do kuchni. W pomieszczeniu
momentalnie zrobiło się tłoczno za sprawą czterech dorodnych mężczyzn: Jakoba, Fredrika,
Daniela i Benjamina.
Wylewnie przywitali się z Elizabeth, pytając, czy przyjechała sama.
Dorte przygotowała wodę i mydło oraz miskę i poprosiła surowo, żeby najpierw się
porządnie umyli, zanim siądą do stołu.
Mężczyźni zajęli miejsca. Byli głodni. Rozmawiali o tym, ile ryb złowili, ale nie
przechwalali się, bo to mogło się zemścić. Przeważnie mówili, ile mogliby złowić, nie
wspominając już o tym, ile dorodnych sztuk stracili. Tak czy owak przywieźli dość, by
Elizabeth mogła zabrać trochę ryb do domu, rzekł Jakob.
Elizabeth podziękowała, ale stwierdziła, że nie ma potrzeby, zwłaszcza że im samym
każda najmniejsza sztuka się przyda dla tak dużej rodziny. Jakob jednak tak długo namawiał
Elizabeth, że w końcu musiała się zgodzić.
Elizabeth podziwiała Indianne, która zachowywała się całkiem naturalnie, choć
przecież musiała się zastanowić, co powiedzieć i jak mężczyźni zareagują. Elizabeth
rozumiała, że Indianne nie chce być obiektem współczucia. Sama też by wolała tego uniknąć,
gdyby ją spotkał taki los.
Mathilde szturchnęła Sofie, która trochę zbyt natarczywie przyglądała się Indianne.
Dorte spokojnie opowiadała o codziennych sprawach i inni przyłączyli się do rozmowy.
Dopiero kiedy wszyscy się najedli i rozkoszowali ostatnimi łykami kawy, Indianne
wyprostowała się i odchrząknęła.
- Jest coś, o czym musze wam powiedzieć. Oczy wszystkich zwróciły się na nią.
- Był u mnie dzisiaj doktor i obejrzał moją stopę. Miał dla mnie złą wiadomość, jeśli
mogę tak powiedzieć. Stwierdził, że już nigdy nie będę całkiem zdrowa.
Elizabeth zauważyła, ze Benjamin zbladł.
- Co przez to rozumiesz? – szepnął.
- Będę kulała i do końca życia będę musiała chodzić o lasce. Ale…
Chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz zamilkła. Gdy Benjamin poderwał się z krzesła,
które przewróciło się z hałasem.
- O lasce?! – powtórzył. – No to nie będzie mogła zajmować się gospodarstwem,
jeśli… jeśli będziesz się podpierała laską jak stara baba!
Indianne chwyciła za blat stołu, aż pobielały jej kostki dłoni.
- To, co powiedziałeś, nie było miłe, Benjaminie – rzekła spokojnie. – Mam nadzieję,
ze naprawdę tak nie myślisz i to wyrwało ci się tylko pod wpływem chwilowego
zdenerwowania.
- A właśnie tak myślę, Indianne! Możesz mi powiedzieć, jakie życie nas czeka? Jakob
również wstał, górując nad wszystkimi.
- Uspokój się, Benjaminie, zanim powiesz coś, czego będziesz żałował. Wzrok
Benjamina ciskał błyskawice, kiedy chłopak spojrzał na Jakoba.
- Żałował? Powiem ci coś, Jakobie: Żałowałbym, gdybyśmy już byli po ślubie! Pragnę
żony, na którą miło będzie popatrzeć, której niczego nie będzie brakowało i zdolnej do
roboty.
- Siadaj! – ryknął Jakob. Benjamin zbył go.
- Prawda jest taka, że nasze gospodarstwo tonie w długach po komin. Nie stać nas na
służbę. dlatego dobrze się złożyło, że znalazłem Indianne. Ale teraz nic z tego. – Popatrzył
na Indianne, która oniemiała siedziała nieruchomo na krześle, jak gdyby to jej nie dotyczyło.
– Dziękuję ze swej strony. Mam nadzieję, ze z czasem znajdziesz sobie innego.
Mówiąc to, wyszedł z kuchni, głośno tupiąc.
Na chwilę zapadła grobowa cisza, po czym Jakob nie wytrzymał:
- Cholerne diabelskie nasienie, niech go piekło…
- Jakob! – krzyknęła Dorte. – Licz się ze słowami!
Jakob już miał wybiec za Benjaminem, ale Indianne go powstrzymała.
- Nie, tato. Pozwól mu odejść. Nie jest wart ani twoich słów, ani twojej energii. Wstała
i niczym statua stanęła na środku kuchni. A potem jakby nagle opuściły ją
wszystkie siły, osunęła się z powrotem na krzesło.
Jakob kilka razy zaciskał i otwierał dłonie i szarpał swą długą brodę.
- Niech go czort porwie! Nie, zresztą nawet jemu tego nie życzę.
- Jakobie, usiądź – mruknęła Dorte i poprowadziła męża z powrotem do stołu.
Elizabeth wyciągnęła rękę ponad blatem i położyła ją na dłoni Indianne.
- Biedactwo – szepnęła Elen i objęła Indianne. – Ciesz się, że to się stało, zanim
zdążyliście się pobrać! Zresztą nie wiadomo, jak by się wam życie ułożyło.
Maria miała rację, pomyślała Elizabeth. Benjamin nie był tym, za jakiego chciał
uchodzić. Rozejrzała się po kuchni. Zobaczyła, że Jakob stara się poskromić swój gniew, a
Olav, czerwony na twarzy, zaciska mocno pięści i przeklina pod nosem. Inni nie mieli niemal
odwagi się poruszyć.
- Łotr, pożałuję tego! – syknął Olav przez zaciśnięte zęby. – Do diabła, gorzko tego
pożałuje!
- Nie rób awantury – odezwała się Indianne. Olav tylko na nią spojrzał.
- Już ja się postaram, żeby wszyscy we wsi usłyszeli, jak on się zachował. Okryje się
taką hańbą, że powinien się bać pokazywać na oczy. Nikt, słyszycie, nikt nie będzie tak
traktował mojej siostry!
- Proszę, nie róbcie awantur – rzekła Indianne zdławionym głosem. – Jakoś sobie z
tym poradzę. Zastanówcie się. to prawda, co mówi Elen. Dobrze, że tak się stało, zanim się
pobraliśmy.
- Nie mogę zrozumieć tylko jednego – zastanawiał się Olav. – Jak mu się udało
wywieść nas wszystkich w pole? Jego rodzice też musieli brać w tym udział. Nie są ani trochę
lepsi od niego.
- Nie, ani odrobinę – przyznała Indianne i pociągnęła nosem. Łzy popłynęły jej z pczu.
– Dobrze, że nie zdążyliśmy rozesłać nowych zaproszeń. Teraz łatwiej będzie się ludziom
wytłumaczyć.
Elizabeth poczuła, że musi coś powiedzieć.
- Nie jesteś pierwszą ani pewnie ostatnią, którą porzucił narzeczony, Indianne. Jest ci
teraz ciężko, ale z czasem wszystko się ułoży. Wtedy znajdziesz sobie kogoś, kto naprawdę
cię doceni.
- Uważam, ze jesteś najpiękniejszą siostrą na świecie – odezwał się Fredrik i
natychmiast zawstydził swych słów.
- A ty jesteś najmilszym młodszym bratem – odpowiedziała Indianne, szlochając.
- Jestem już całkiem duży, jak na swój wiek, mimo że mam dopiero jedenaście lat.
Może w przyszłym roku pojadę z mężczyznami na zimowe połowy.
- Tak, wolno ci w to wierzyć – mruknęła Dorte i wstała. – Nastawię więcej kawy, a ty,
Jakobie, wyciągnij gorzałkę i kieliszki. Myślę, że musimy się napić kropelkę.
Elizabeth posiedziała jeszcze kilka godzin, a potem podziękowała za gościnę i
pożegnała się. wyprawa do Heimly nie okazała się tak przyjemna, jak się tego spodziewała.
Ale na szczęście wyglądało na to, że Indianne nie załamała się. musiał to być dla niej
straszliwy szok i na pewno do czasu będą ją dopadać przygnębiające myśli. A ludzie będą
mieli o czym gadać. Niektórzy się ucieszą, że nawet bogaci dostają swoje, a inni – z
pewnością większość – będą współczuli Indianne. Istniały niewielkie szanse, by Benjamin
spotkał się z sympatią, zwłaszcza po tym, co obiecał zrobić Olav.
Elizabeth, zamyślona i smutna, wracała kariolką do domu, to zdumiewające, jak w
jednej chwili życie może zmienić swój bieg. W starym przysłowiu: „nie chwal dnia przed
zachodem słońca” tkwiło więcej prawdy, niż sądziła.
Cmoknęła na konia i lekko uderzyła lejcami. Nagle ogarnęła ją radość, ze wraca do
domu, do swoich.
Rozdział 14
- Kogo wypatrujesz? Ane czy Jensa? Elizabeth zawahała się, poprawiła zasłonę i
odwróciła się plecami do okna w salonie.
- Obojga – odparła. Kristian zaszeleścił gazeta.
- Myślisz, ze sami nie potrafią się upilnować?
- Owszem, na pewno potrafią. – Usiadła na krześle i wzięła do rąk robótkę, ale nie
zaczęła dziergać na drutach. – Nie podoba mi się, ze Ane chodzi na te spotkania przy rozstaju
dróg. W dodatku o tej porze, późnym wieczorem. Jest ciemno i nieprzyjemnie. Mimo
wszystko mamy już październik.
Helene wstała i podeszła do okna.
- Martwię się o Signe. Czy Jens koniecznie musiał ją zabrać do Heimly? Elizabeth
wypuściła nosem powietrze.
- Powinnaś zrozumieć, że chciał ją pokazać wreszcie rodziny. Tak rzadko ją tam
widują.
Helene jakby jej nie słyszała.
- Pomyśleć tylko, że mała skończyła już roczek. – Westchnęła głęboko. – Czas szybko
upływa. Niedługo będzie dorosła.
- No, nie aż tak szybko – mruknął Krystian i złożył gazetę.
- Zastanawiam się, co słychać u Indianne – odezwała się Maria. – Od początku
wiedziałam, ze z Benjaminem jest coś nie w porządku. Że nie jest taki, za jakiego chciał
uchodzić. Zauważyłam to, ale nie zdążyłam się dowiedzieć w czym rzecz.
- A ja by byłam na ciebie taka zła, ze go nie lubisz, i miałam do ciebie pretensje, że to
tak otwarcie okazujesz! – przyznała Elizabeth i przerobiła parę oczek. – Nie wiem, jak cię
teraz prosić o wybaczenie, Mario.
- Moja droga, nie teraz na to nie poradzisz. Kto mógł wiedzieć, co Benjamin knuje?
Raz już omal nie powiedziałam Indianne, co o nim myślę, lecz nie uczyniłam tego. Ona tak
ciepło się wyrażała o narzeczonym, o ślubie i w ogóle, że nie zdobyłam się na odwagę. –
Maria zamilkła na chwilę. Może Bóg miał w tym jakiś zamysł?
- Chciałabym w to wierzyć. – Gdybyśmy spróbowały się wtrącać, Indianne i tak by
nam nie uwierzyła. Musiała sama do tego dojść.
Kristian wstał i dorzucił do pieca kawałek torfu.
- Nadal nie mogę zrozumieć, jak można się było tak zachować?
- O, wraca Signe! – zawołała Helene tak głośno, że aż podskoczyli.
- Idzie sama? – spytał Lars, a w jego głosie zabrzmiało rozbawienie. Elizabeth rzuciła
mu szybkie spojrzenie. On także musiał zauważyć, że Helene bardzo pokochała Signe.
Ciekawe, czy kiedykolwiek rozmawiał z żoną o tym, dlaczego nie mają dzieci i jak bardzo
Helene tego pragnie. Czy powiedziała mu o tym, jaką straszną krzywdę wyrządził jej
Leonard? Może Lars także pragnie zostać ojcem, pomyślała Elizabeth. Jeśli tak, to bardzo
dobrze go rozumiała. Ona sama przez kilka lat bardzo chciała mieć jeszcze jedno dziecko, aż
wreszcie zaszła w ciążę. Jednak straciła je. Westchnęła. Czy ten ból nigdy nie przeminie?
Zaraz potem usłyszeli jej głos w korytarzu.
- Biedactwo, zamarzłaś? Nie? jesteś taka ciepła, że mogłoby się raczej wydawać, że
masz gorączkę! Jak to dobrze, że znów jesteś w domu…
Maria wstała i wzięła od Helene wełniany koc, którym otulona była Signe.
- Ciocia Mia to weźmie?
Elizabeth wyszła do kuchni, żeby podgrzać jawę. Wiedziała, że Jensa poczęstowano w
Heimly, ale jeszcze odrobina kawy po podróży mu nie zaszkodzi.
Spotkali się w korytarzu. Jens zdjął grubą kurtkę i powiesił ją.
- Da się zauważyć, że zima już blisko – rzekł. – Wieczorem robi się strasznie zimno.
- Widziałeś może Ane?
- Słyszałem jakieś śmiechy i przekomarzania niedaleko od drogi i pomyślałem, że ona
może też się tam bawi.
- Ach, żeby już się skończyły te jej wieczorne wypady! – mruknęła Elizabeth i
zamierzała odejść, lecz Jens chwycił ją za ramię.
- Czy nie najwyższy czas, żebyś… - Zamilkł i spojrzał jej w oczy. Jego źrenice były
duże i czarne, a kilka rzęs skleiło się.
Ładnie to wygląda, pomyślała Elizabeth i poczuła, że nagle jej kolana stały się dziwnie
miękkie. Jens pachniał powietrzem z dworu mieszanym z jego własny, zapachem. Młodzi nie
boją się powtarzać tego, co gdzieś usłyszeli. Często nie wynika to ze złej woli, lecz z
bezmyślności.
Elizabeth przeszły ciarki po plecach.
- Od kogo miałaby to usłyszeć? Nikt o tym nie wie po za nami obojgiem, Kristianem i
Helene. Chodźmy do środka. Kawa wystygnie.
- Zbyt długo to odkładasz, Elizabeth. Ludzie mogą coś podejrzewać. Ane jest podobna
do Dalsrudów.
- To prawda, ale jednak muszę najpierw porozmawiać o tym z Kristianem. A to nie
jest raczej odpowiednia chwila. – Otworzyła drzwi do salonu, żeby Jens nie mógł więcej nic
powiedzieć.
- I jak było w Heimly? – spytała Maria z ożywieniem.
Elizabeth zawstydziła się. zapomniała go o to spytać, skupiła się tylko na Ane. Jens
usiadł i Elizabeth nalała mu kawy.
- Wygląda na to, że Indianne już ma za sobą najgorszy wstrząs.
- Myślisz, że nie udaje, żeby nikogo nie martwić? – chciała wiedzieć Maria. - To
byłoby do niej podobne.
Rzeczywiście, pomyślała Elizabeth. Maria znała przyjaciółkę i wiedziała, że Indianne
jest bardzo wrażliwa.
Jens zerknął na Signe. Mała zaczęła trzeć oczy, siedząc u Helene na kolanach.
- Nie, nie sądzę. Naturalnie jest jej przykro, wydawałoby się dziwne, gdyby tak nie
było. Ale ma wokół siebie bliskich, gotowych ją wspierać. Jest taka ładna, że na pewno
niedługo się pojawi nowy zalotnik. Tylko patrzeć!
Maria wydawała się zmartwiona.
- Oby tylko nie straciła zaufania do mężczyzn. Jens odstawił filiżankę.
- Sądzę, że Olav najbardziej to przeżywa. No, poza Jakobem. Chłopak postarał się,
żeby wszyscy w okolicznych wsiach usłyszeli, jaki to z Benjamina mężczyzna. Że nie jest
wart splunięcia. Ludzie są wściekli.
- Oby tylko nie zrobili Benjaminowi nic złego przestraszyła się Elizabeth.
- Nic mu nie grozi. Ale ludzie nie szczędzą obelg, kiedy go spotykają. Dobrze mu tak.
Możliwe, że i ja bym mu powiedziała kilka słów prawdy, gdybym go spotkał.
- Pójdę położyć Signe – zaproponowała Helene i wstała z dzieckiem śpiącym w jej
ramionach.
- To niedopuszczalne, żeby się tak zachować! – rzucił nagle Lars. Wszyscy zwrócili na
niego wzrok. – Mam na myśli Benjamina.
W tej chwili trzasnęły drzwi i na korytarzu rozległy się kroki.
- Nareszcie! – odetchnęła z ulgą Elizabeth. – W samą porę. Kristianie, musisz z nią
porozmawiać i zakazać tego włóczenia się wieczorami.
- O, tutaj wszyscy siedzicie? – spytała Ane, wystawiając głowę zza drzwi,
zarumieniona na policzkach i uśmiechnięta. – Wydawało mi się, że słyszę głosy. – Stanęła
przy piecu i wyciągnęła przed siebie ręce. – Jak było w Heimly?
- Dobrze. – Jens powtórzył to, co już przed chwilą opowiadał.
- Zawsze tak mówiłam: jeśli ludzie są zbyt układni i zbyt mili, to coś ukrywają –
stwierdziła Ane z powagą.
- Niesłychane, co za bezczelność – obruszył się Kristian. – Ja nie mam nic do ukrycia.
- W dodatku jesteś zarozumiały.
- A jak tam twój ukochany? – spytał Jens i przyjrzał się Ane badawczo.
- Nie mam chłopaka. – Ane odeszła od pieca i usiadła na krześle, wyciągając nogi. –
Zresztą ostatni raz poszłam na to spotkanie.
Elizabeth odczuła wielką ulgę.
- Jak to? – wykrztusiła, starając się nie okazać radości.
- Oni są tacy dziecinni, cały czas tylko flirtują. Myślą, że są dorośli. Ale ja uważam, że
wystawanie wieczorami na zimnie niewiele ma z dorosłością wspólnego. Jedna dziewczyna i
ja wpadłyśmy na pomysł, że możemy od czasu do czasu spotykać się w swoich domach. To o
wiele przyjemniejsze. Poza tym możemy chodzić na różne zabawy i tym podobne.
Elizabeth ukradkiem uśmiechnęła się do Kristiana. A więc kłopot rozwiązał się sam.
Dni wypełniała praca od świtu do zmierzchu. Do świąt Bożego Narodzenia został już
tylko miesiąc. Elizabeth próbowała spisać listy rzeczy do zrobienia, od uboju zwierząt po
wypieki, notowała rodzaje ciast, które miały się znaleźć na stole, kogo zaprosić na święta i
tysiąc innych spraw. W końcu wrzuciła papiery do pieca, mając nadzieję, że jakoś to będzie.
Tego dnia przyszła pora na sprzątanie poddasza. Z jednego z pokoi dobiegł ją głos
Ane, która śpiewała jakiś psalm na Boże Narodzenie.
- Dlaczego nie mamy żadnej wiadomości od Liny? – spytała Maria, odsuwając od
ściany swoje łóżko. – Minęło już przecież kilka miesięcy, odkąd wysłaliśmy do niej listy, a
jeszcze więcej od jej wyjazdu.
Elizabeth wyprostowała się i stanęła z ociekającą ścierką w ręku. Ze wstydem musiała
przyznać, że ostatnio niezbyt wiele myślała o Linie. Jednak Maria miała rację. Lina wyjechała
wczesną wiosną, a teraz mijał już listopad. Upłynęło prawie pół roku. zbyt długo nie dawała
znaku życia. Nie mieli pojęcia, co się z nią dzieje.
- Jens też się martwi. Z radością wyczekuje każdego dnia, kiedy w sklepie wydają
pocztę, ale jeszcze nie dostał ani jednego listu – mówiła dalej Maria, przecierając ścierką
ścianę. – Jedyne, co wiemy, to że Lina dotarła na miejsce, bo o tym powiedział nam Torstien.
Może on ma jakiś kontakt z Liną albo z tamtejszymi lekarzami?
- A gdzie jest teraz Jens? – zapytała Elizabeth.
- W sklepie, ale sądzę, że niedługo wróci. Wtedy może się czegoś dowiemy.
- Tak, chyba dzisiaj przychodzi poczta – mruknęła pod nosem Elizabeth i wykręciła
ścierkę. Przez chwilę sprzątała w milczeniu. – Może Lina ma dużo zajęć i jest jej tak dobrze,
że odkłada pisanie na później.
- Mówisz to, żeby samą siebie pocieszyć. Na pewno nie jest aż tak zajęta. Czy nie po
to tam wyjechała, żeby odpocząć?
Elizabeth nie odpowiedziała. Zbyt wiele myśli nie dawało jej spokoju.
Kiedy wrócił Jens, czekała na niego na schodach.
- Czy przyszedł dziś od Liny?
- Nie, nic poza jedną gazetą i kilkoma listami do Kristiana.
- Wyprowadź ogiera i klacz Ane. Muszę coś załatwić – rzuciła i weszła do domu,
zanim zdążył o cokolwiek zapytać. Zajrzała do kuchni i powiedziała do Helene: - Nie będzie
mnie przez jakiś czas. Zawiadom pozostałych. Wrócę przed obiadem.
- Dokąd się wybierasz?
- Wyjeżdżam. – Zamknęła drzwi na znak, że nie chce, by ją o coś jeszcze pytano.
Kiedy wyszła, koń stał zaprzęgnięty do sań. Parskał wielkimi nozdrzami i żuł
wędzidło, które miał w pysku. Z pewnością cieszył się na przejażdżkę, w ten rześki
zimowy dzień.
- Daleko się wybierasz? – spytał Jens, nie puszczając lejców.
- Do doktora. Musimy wreszcie się dowiedzieć, co się dzieje, ponieważ Lina od pół
roku nie dała znaku życia.
- W takim razie jadę z tobą. – Wsiadł do sań. Elizabeth chciała protestować, ale ją
uprzedził.
- Lina jest moją żoną. Mam prawo spytać o jej zdrowie.
Strzeliła lejcami. Jens miał rację. Ale dlaczego prawiło jej ból, gdy to powiedział?
- Dlaczego wcześniej nic nie mówiłeś? – spytała, gdy dotarli prawie na miejsce.
- O czym?
- Że się martwisz o Linę. Dlaczego mi o tym nie wspomniałeś?
- Czy to miałoby jakiś sens? Mogłabyś coś na to poradzić?
- To zwykle pomaga, gdy możemy z kimś porozmawiać, a zawsze dzieliliśmy się
wszystkimi sprawami. Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic.
- Już nie jesteś moja, Elizabeth.
- Czy nie obiecaliśmy sobie, że pozostaniemy przyjaciółmi? Powiedziałam ci przecież,
że zawsze będziesz moim najlepszym przyjacielem, bez względu na to, co się wydarzyć.
- A ty się nie martwiłaś o Linę?
- Martwiłam się, ale ostatnio miałam tyle spraw na głowie. – Spojrzała mu w oczy. –
Przepraszam, jeśli odniosłeś wrażenie, że mnie to nie obchodzi.
- Nie gniewam się. – Położył swą dłoń na jej dłoni.
Elizabeth zapragnęła zdjąć rękawicę i poczuć dotyk jego skóry, ale tak nie uchodziło.
Jens nie był już jej mężczyzną.
Uśmiechnięta służąca zaprowadziła ich od razu do gabinety doktora. Zaproponowała,
że weźmie od nich wierzchnie okrycie, ale odmówili.
- Spieszymy się – wyjaśniła Elizabeth. Służąca posłała im zaciekawione spojrzenie.
Na pewno się zastanawiała, dlaczego przyjechali razem, choć żadne z nich nie wyglądało na
chore.
Torstein natychmiast wstał, kiedy zobaczył gości. Uśmiechnął się szeroko i podał im
rękę na powitanie.
- Dzień dobry, dzień dobry, witam państwa. Czym mogę pomóc? Mam nadzieję, że
nikt w Dalsrud nie zachorował?
- Nie – zapewniła Elizabeth i usiadła na wskazanej przez doktora krześle. Następnie
skinęła głową w stronę Jensa. – Powiedz, w jakiej przyjechaliśmy sprawie.
- Chodzi o to, że do tej pory nie otrzymaliśmy jeszcze od Liny żadnej wiadomości. Jak
pan wie, wyjechała pół roku temu i… - rozłożył ręce. – Muszę przyznać, że zaczynam się o
nią martwić.
Torstein zmarszczył brwi, przeszedł się po gabinecie, po czym znowu usiadł za
biurkiem. Przewertował kilka papierów, złożył ręce i popatrzył z troską na oboje.
- Tak, zgadza się, minęło już dużo czasu. Napisaliście do niej?
- Tak – odparła Elizabeth. Musiała odpiąć guzik płaszcza przy szyi. W gabinecie było
ciepło, w rogu stał nieduży piec, w którym buzował ogień.
- I nie dostaliście odpowiedzi?
- Wszyscy od nas wysłali po liście do Liny – wyjaśnił Jens. – Byłoby więc dziwne,
gdyby wszystkie listy zaginęły na poczcie: i te, które my napisaliśmy, i te, które ona wysłała.
Jeśli jakieś wysłała – dodał cicho.
- Nie martwicie się na zapas – próbował ich uspokoić doktor. – Może po prostu Lina
nie potrafi jeszcze przelać słów na papier. Czy wcześniej lubiła pisać listy?
Jens przytaknął.
- Kiedy mieszkałam w Kabelvaag, pisała do mnie wiele razy. Lina potrafi bardzo
ładnie pisać, trzeba jej to przyznać.
- Ale proszę pamiętać, że teraz jest chora, i sytuacja wygląda całkiem inaczej niż
wtedy.
Elizabeth głęboko zaczerpnęła powietrza i spojrzała na doktora.
- Obawiam się, że Lina jest na nas zła i żywi do nas urazę, że wysłaliśmy ją aż do
Danii.
Torstein uśmiechnął się uspokajająco.
- Nie wolno ci tak myśleć. Jestem przekonany, że ma tam doskonałe warunki. Ale ze
względu na was niezwłocznie zbadam tę sprawę. Napiszę list do ordynatora i dowiem się o
stan jej zdrowia.
- O, mógłbyś? – Elizabeth wypuściła powietrze, wzdychając z ulga. –
Wyświadczyłbyś nas ogromną przysługę.
- Drobiazg. Gdy tylko się czegoś dowiem, dam państwu znać. Jens wstał i podał
doktorowi dłoń.
- Dziękujemy, doktorze. Serdecznie dziękujemy.
Torstein skinął głową i uścisnął im ręce. Kiedy oboje dotarli do drzwi, zapytał:
- A jak się czuje Indianne? Jens odwrócił się powoli.
- Ze stopą wszystko w porządku, ale narzeczony odszedł, gdy się dowiedział, że
Indianne będzie utykała i chodziła o lasce.
Uśmiech zamarł na wargach Torstiena.
- To nieprawda!
- Prawda, niestety. Świat jest pełen gnojków, a Benjamin okazał się jednym z nich.
proszę mi wybaczyć słownictwo, ale tak jest.
- Trudno niemal w to uwierzyć. – Trostein z powrotem opadł na krzesło. – Biedna
dziewczyna. Ileż ona musiała wycierpieć – rzekł i pokręcił głową.
- Tak, ale musimy już jechać, jeśli chcemy zdążyć do domu na obiad – wtrąciła
Elizabeth i otworzyła drzwi. Zimne powietrze musnęło jej rozgrzaną skórę, przynosząc ulgę.
- Porządny człowiek z tego doktora – zauważył Jens, kiedy wracali do domu. – Ależ w
jego gabinecie było potwornie gorąco. Na pewno znalazłby robotę jako palacz u samego
diabła, gdyby trafił do piekła.
- Nie mów tak – zgniła go Elizabeth ze śmiechem.
Czuła się tak dobrze, jak gdyby z jej ramion zdjęto wielki ciężar.
Powitały ich donośne głosy dochodzące z kuchni. Drzwi otworzyły się z impetem i
stanęła w nich Helene z wypiekami na twarzy i rozpromienionym wzrokiem. - Stało się! –
zawołała szczęśliwa.
Serce Elizabeth zabiło żywiej. Czyżby mimo wszystko dotarł list od Liny? Czy
posłaniec przywiózł wiadomość, kiedy ich nie było?
- Signe już chodzi! – oznajmiła Helene. Elizabeth ścisnęło w dołku. Ogarnęło ją
niemal irytacja, że Helene ekscytuje się czymś takim.
- O, to pięknie – wykrztusiła z trudem. Jens wszedł do środka, przykucnął i wyciągnął
ręce do córki.
- Przyjdziesz do taty? Signe uśmiechnęła się. Już miała zamiar osunąć się na kolana,
ale po chwili rozmyśliła się i podreptała do niego na niepewnych nóżkach.
- Aleś ty dzielna! – roześmiał się i złapał ją, gdy już miała upaść.
- Spojrzałem na zegarek kieszonkowy dokładnie w chwili kiedy postawiła pierwsze
kroki – rzekł Kristian, pokazując zegarek. – No to mamy datę i godzinę tego sukcesu.
Elizabeth odwróciła się. Radość, która ją wypełniała w drodze do domu, zniknęła. Jak
Kristian mógł w ten sposób pokazać ów zegarek! Przecież to przedmiot pochodzący z
kradzieży. Jak Kristian mógł zrobić coś takiego po tym, jak opowiedziała mu o Bergette?
Czyżby nadal jej nie wierzył?
- O, co za niezwykle piękna rzecz – zauważył Jens, przyglądając się zegarkowi. –
Chciałbym mieć cos takiego… Ale pewnie kosztuje piekielnie drogo.
Elizabeth nie chciała słuchać tej rozmowy. Postanowiła jeszcze raz porozmawiać z
Kristianem. Tak dłużej nie można. Mąż musi zrozumieć, że nie powinien obnosić się wkoło z
tym zegarkiem i przechwalać nim. Wzdrygnęła się na myśl o poprzedniej dyskusji na temat
cennego przedmiotu.
Do obiadu rozmawiali cały czas o Signe. Dopiero gdy usiedli do stołu Kristian
spojrzał na Elizabeth i zapytał:
- Gdzie dzisiaj byliście?
- U doktora. Martwimy się, że nie mamy żadnych wiadomości od Liny.
- I co on na to?
- Obiecał, że zbada tę sprawę i da nam znać, gdy czegoś się dowie. Kristian skinął
głową i skupił się na jedzeniu. Elizabeth zerknęła na Larsa. Wydaje się milczący i jakiś
dziwny, pomyślała.
Mężczyzna nie należał do tych, co niepotrzebnie podnoszą głos, jednak teraz wyraźnie
mu coś ciążyło.
- Niedługo trzeba będzie zaszlachtować świnię – odezwała się Maria i poczęstowała
się wielkim ziemniakiem.
- Fe, musisz mi o tym przypominać – skrzywiła się Ane, lecz zaraz wybuchnęła
śmiechem. – No dobrze. jestem tak samo głupia jak kiedyś. No, dalej, przypomnij mi tę
historię, kiedy byłam mała i spytałam: „Co? Jemy świnkę?
- Uwielbiasz jeść mięso, jak tylko zjawi się na stole – zauważył Kristian.
- To co innego – broniła się Ane. – Po prostu nie lubię myśleć o tym, że zwierzę trzeba
zabić.
Signe zaczęła się wiercić chciała zejść na dół.
- Nie chcesz już jeść? – dopytywała się Helene. – A może jednak napijesz się odrobinę
mleka?
Dziecko pokręciło głową zaczęło stawiać niepewne kroki.
- Patrzcie, jaka ona śliczna – zachwycała się Helene. – W takiej chwili serce matki
rośnie ze szczęścia!
Elizabeth przebiegł zimny dreszcz. Nie miała niemal odwagi spojrzeć na pozostałych
domowników.
- Aha, jest bardzo ładna, szkoda tylko, że Lina nie może jej zobaczyć – odpowiedziała
Ane z ustami pełnymi ryby i ziemniaków.
Elizabeth zerknęła ukradkiem na Helene. Służąca odwróciła się tyłem, jednak nie dość
szybko, by ukryć rumieniec, którym okryła się jej twarz.
Signe podreptała do Jensam a on wziął ją na kolana.
- Chcesz pić? – zapytał.
- To – powiedziała dziewczynka i wetknęła chudy paluszek w kawałek ziemniaka.
- Mała ma twoje oczy – stwierdziła Ane. – Ale poza tym jest podobna tylko do matki.
prawda, mamo?
- Tak – przyznała Elizabeth. – Niczym skóra zdjęta z Liny. Jest najśliczniejsza na
świecie – dodała. Połaskotała Signe w bok, aż dziecko się roześmiało, a Jens mógł mu dać
jeszcze trochę obiadu.
Elizabeth zauważyła, że Helene siedzi milcząca, ze spuszczony, wzrokiem i dłubie
widelcem w resztkach na talerzu.
Elizabeth przez resztę dnia chodziła zamyślona. Nie wiedziała, co bardziej nie daje jej
spokoju – zegarek kieszonkowy Kristiana czy to, że Helene za bardzo przywiązała się do
Signe. Starała się odsunąć od siebie jedno i drugie i skoncentrować się na tym, co im jeszcze
pozostało do zrobienia. Został miesiąc do Bożego Narodzenia! To mało czasu, żeby ze
wszystkim zdążyć. Musieli jeszcze upiec kilka rodzajów ciast, zarżnąć świnię i jeszcze w
międzyczasie zrobić to i owo.
Szła przez dziedziniec do domu, kiedy z pomieszczenia dla służby dobiegły ją
podniesione głosy. W pokoju świeciła się lampa, stojąca przy oknie, i Elizabeth zauważyła, że
Helene i Lars stoją naprzeciw siebie. Cofnęła się szybko, zanim uświadomiła sobie, że nie
mogą jej widzieć w ciemności. Chciała posłuchać, o czym mówią, bo podejrzewała, ze
dotyczy to być może ich wszystkich.
- To nie jest normalne! – krzyczał Lars. – To dziecko Jensa i Liny, a nie twoje ani
moje.
- Myślisz, że o tym nie wiem? – odpowiedziała mu krzykiem Helene. – Ale skoro nie
mamy własnego, a ja się nią tyle zajmuję, to mogę chyba trochę pomarzyć!
- Pomarzyć? Ile razy słyszałem, jak nazywałaś siebie „mamą”? Jak sądzisz, co
powiedzą Kristian i Elizabeth, kiedy się dowiedzą? Nie mówiąc już o Jensie! Wyrzucą nas
stąd i powiedzą, że nie chcą w Dalsrud takich pomyleńców.
- Bzdury! Oczywiście, że tego nie zrobią.
- Pomyśl o tym wszystkim, co dla nas zrobili, Helene. Uważam, ze w tej sytuacji
powinniśmy im okazać szacunek. A Jens, którego żona jest w zakładzie… jak myślisz, jak on
się czuje? Robi, co może, żeby nie…
- Milcz! – Głos Helene dławił płacz. Zasłoniła twarz rękami. Lars podszedł do niej i
przyciągnął ją ku sobie.
- Przepraszam, Helene. Nie chciałem na ciebie krzyczeć.
- Pragnę tylko maleńkiego dziecka, które by było nasze!
- Rozumiem to. Ale jeśli taka jest wola Boga, sprawi to prędzej, czy później. Musimy
tylko być cierpliwi.
Elizabeth zauważyła nagle, ze drży z zimna. Trzęsąc się, pobiegła z powrotem do
domu. Postała chwilę w korytarzu, zabijając ręce. Zobaczyła, ze drzwi do gabinetu są
uchylone. Sączyła się stamtąd blada smuga światła. Czyżby Kristian jeszcze pracował?
Wszyscy już poszli spać, wokół panowała cisza. Elizabeth ostrożnie pchnęła drzwi.
- Jeszcze się nie położyłeś, Kristianie? – spytała i usiadła na krześle przed biurkiem.
- Jeszcze chwilę – mruknął i dopisał kilka licz w księdze.
Elizabeth pomyślała o rozmowie, której była świadkiem, i o swojej irytacji wobec
Helene. Teraz był jej tylko żal przyjaciółki. Dobrze, że ma Larsa, który jest taki cierpliwy
miły, stwierdziła w duchu. Razem na pewno jakoś pokonają trudności. A kiedy Lina
przyjedzie, wszystko się ułoży. Musi się ułożyć. I nikt nigdy nie powinien się dowiedzieć o
tym, co widziała i słyszała.
- No! – rzekł Kristian i odłożył pióro, założył przykrywkę na kałamarz i wyjął zegarek
kieszonkowy. – O rety, już tak późno? – zdziwił się. zamknął kopertę zegarka z lekkim
trzaskiem, ale zamiast schować zegarek do kieszeni, wodził kciukiem po wzorze na wierzchu.
- Kristianie – zaczęła Elizabeth ostrożnie, starając się nad sobą panować, żeby nie
podnieść głosu. – Jesteś pewien, że ten zegarek…
- Boże, znowu zaczynasz?
- Nie złość się. musisz mi uwierzyć, kiedy mówię ci, co widziałam. Bergette naprawdę
wzięła dokładnie taki sam zegarek, a niedługo potem zjawiasz się ty i twierdzisz, że kupiłeś
go od pewnego człowieka w Kabelvaag. Nie uważasz, że to trochę dziwne?
Kristian odchylił się do tyłu na krześle i spojrzał na Elizabeth, mrużąc oczy. Elizabeth
popatrzyła na niego błagalnie.
- Czy nie mógłbyś, ze względu na mnie, być tak dobry i uwierzyć mi? Wspólnie
możemy się dowiedzieć, co się właściwie stało.
Kristian z powrotem oparł ramiona na biurku.
- Elizabeth, oskarżasz mnie o kłamstwo i kradzież. To właśnie mi zarzucasz.
Westchnęła zrezygnowana. Czy on musi wszystko przekręcać? Czy nie mógłby po
prostu słuchać tego, co ona mówi? Oczy Tristana pociemniały.
- Powiedz mi zresztą, jaki był właściwy powód twojej wyprawy z Jensem do doktora.
Chyba nie chodziło tylko o to, żeby się dowiedzieć czegoś o Linie? Pewnie chcieliście raczej
pobyć przez chwilę sam na sam!
Elizabeth zagotowała się ze złości. Wstała z krzesła zupełnie roztrzęsiona. Opierając
dłonie na biurku, pochyliła się do przodu.
- Okłamałeś mnie, Kristianie. Przez wiele lat skrywałeś przede mną, że Jens żyje i
pozwoliłeś mi wierzyć, że zginął. Jak możesz się z tego przede mną wytłumaczyć, a tym
bardziej przed Jensem? Podaj jakiś wiarygodny powód, a obiecuję, że już nigdy nie wspomnę
słowem o zegarku.
- Rozmawialiśmy już o tym wcześniej. Wyjaśniłem ci, że byłem zazdrosny i bałem
się, że cię stracę.
- Właśnie. I ta sama zazdrość każe ci teraz obwiniać mnie o to, że wymykam się z
domu. W dodatku nie chcesz mnie słuchać, kiedy wspominam o zegarku. Co mam w takim
razie o tobie myśleć, możesz mi powiedzieć?
Odwróciła się na pięcie i wyszła, jednak pilnowała się, żeby nie trzasnąć drzwiami.
Nikt nie powinien wiedzieć o tej wymianie zdań.
W sypialni na poddaszu wściekłymi ruchami zerwała z siebie ubranie i, dygocąc z
zimna, wślizgnęła się do łóżka.
Zwinęła się w kłębek, czując, jak uderzenia serca dudnią jej w uszach. W głowie
huczało jej wszystko, co powinna powiedzieć. Dlaczego bardziej nie przycisnęła Kristiana w
sprawie zegarka? On, jej mąż, który przyrzekł ją kochać, dopóki śmierć ich nie rozdzieli,
obwiniał ją, że szuka okazji, by wymykać się z Jensem, okłamywał ją i podejrzewał. Kilka
razy powtórzyła w duchu najbrzydsze słowa, jakie znała. Dziwne, ale trochę pomogło. Jednak
zaraz pojawił się żal. Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga twego nadaremno.
Szybko złożyła dłonie i odmówiła wieczorną modlitwę. Na koniec pomodliła się
dodatkowo o to, by Bóg pomógł im rozwikłać trudną sytuację, do której samu doprowadzili.
Potem leżała, nasłuchiwała odgłosu kroków, ale w domu panowała zupełna cisza.
Musiała jednak zasnąć, ponieważ, niczym we śnie, poczuła, jak gdzieś daleko ugina
się materac i Kristian kładzie się za jej plecami.
W domku, pełniącym zwykle rolę piekarni i kuchni, znajdowało się wszystko co
potrzebne do uboju i przerobu mięsa: duże, ostre noże do oskrobywania świńskiej szczeciny,
wiadra do zbierania krwi i kawałki rogów, używane do napychania kiełbas.
Świnia została zarżnięta i od kilku dni wisiała pod sufitem. Jutro rano miały przyjść
żony komorników i pomóc przy sprawianiu mięsa. Elizabeth chciało się wymiotować na
widok świńskich wnętrzności pływających w wodzie. Poza mieszaniem krwi – zadaniem,
którego zwykle podejmowała się Maria – praca przy wnętrznościach była czymś najbardziej
obrzydliwym. Elizabeth uznała, że chyba nigdy do tego nie przywyknie.
Na dworze panował trzaskający mróz. Nad okolicą kładła się ciemna, zimowa
poświata. Elizabeth zatrzymała się i popatrzyła na pokryty śniegiem brzeg i szary fiord, nad
którym niby zasłona unosiła się mroźna mgła.
Helene była sama w kuchni, kiedy Elizabeth weszła do środka. Służąca zamierzała
nagrzać wody do mycia drewnianych pojemników i innych naczyń.
- Jesteś zupełnie sama? – spytała Elizabeth. Helene odpowiedziała, zwrócona do niej
plecami.
- Maria i Ane zabrały Signe do obory. Powiedziały, że najwyższy czas, żeby mała
nauczyła się czegoś o obrządku zwierząt.
- Niesłychane. To dość wcześnie. – Elizabeth usiadła przy końcu stołu. Zagryzła
wargę. Zauważyła, ze od tego wieczoru, kiedy usłyszała kłótnię między Helene i Larsem,
przyjaciółka rzadziej zajmowała się Solne. Elizabeth była przekonana, że tak jest lepiej, ale
rozumiała również, że oddawanie małej musiał być dla Helene bolesne. Nietrudno było to po
niej poznać, jeśli ktoś ją trochę znał. Stała się bardziej milcząca i zamknięta w sobie i
rozchmurzała się tylko wtedy, gdy mogła wziąć Signe na kolana i się nią opiekować.
- Domyślam się, ze pokłóciłaś się z Kristianem – odezwała się nagle Helene,
odwracając się do Elizabeth.
Zaskoczona Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć.
- Widzę to po was – mówiła Helene. – O co wam poszło?
- E tam, nic poważnego. Po prostu ostatnio jesteśmy zbyt zapracowani, a wtedy
niewiele trzeba, by atakować się nawzajem bez powodu. – To nie była prawda, przynajmniej
nie tym razem, jednak Elizabeth nie miała ochoty zwierzać się przyjaciółce w tej chwili.
Ponownie zastanawiała się, czy nie zapytać Helene, jak jej się układa z Larsem, ale
zrezygnowała. Jeśli Helene zechce o tym porozmawiać, sama o tym wspomni, kiedy przyjdzie
czas.
- Na pewno wam przejdzie, musicie tylko trochę to przemyśleć – pocieszyła ją Helene.
– Zawsze przechodzi.
Elizabeth w to nie wątpiła. Kristian zaczął już udawać, że nie było żadnej kłótni, a ona
nie miała siły od nowa poruszać tematu zegarka.
Do kuchni wpadły dziewczęta i wypełniły pomieszczenie wesołym śmiechem.
- Jak myślicie, co zrobiła Signe, kiedy zobaczyła owce? Roześmiała się i chciała
ciągnąć je za wełnę – oświadczyła ze śmiechem Ane.
- A jak ją posadziłyśmy w kurniku? – dodała Maria, rozbierając Signe.
- Mario, chyba jej tam nie posadziłyście? – przestraszyła się Elizabeth. – Kury mogły
jej zrobić krzywdę.
- Krzywdę? Coś ty, Signe wie, czego chce. Nikt nie zrobi jej nic złego – odparła Maria
i postawiła dziecko na podłodze.
- Jutro mamy tyle roboty – westchnęła Ane. – Czy wiecie, że jak byłam mała i
szykowano się do uboju świni, myślałam, ze gorącą wodę noszono do obory po to, żeby
wylewać ją na świnię, aż zdechnie.
Helene pożegnała się.
- Boże ratuj, co za wyobraźnia. Nie wiedziałaś, że wodę wylewa się na martwą świnię,
żeby szczecina łatwiej odchodziła?
Ane pokręciła głową.
- Nie, dopiero później ktoś mi o tym powiedział.
- No, nie – westchnęła Helene. – Wszystkiego trzeba się w tym życiu uczyć. Żony
komorników przyszły wcześnie rano. Elizabeth przywitała je na dziedzińcu i
zaprowadziła do domku, gdzie miały się zając dzieleniem mięsa. Pod sufitem wisiały
lampy, oświetlające całe pomieszczenie.
- Znacie to już z poprzednich lat – zaczęła. – Mięso będziecie kroiły tutaj,
zaprawianiem i roladami zajmiemy się w domu, a wnętrzności trzeba wypłukać w morskiej
wodzie. Przy ostatnim musicie się często zmieniać, żeby nie odmrozić palców.
Kobiety i dzieci przytaknęły z powagą na twarzach.
- Nie nakładajcie na dzieci zbyt ciężkiej pracy, ale dzielcie czynności sprawiedliwie. I
jak powiedziałam, zmieniajcie się często i w równych odstępach czasu.
Znowu skinęły głowami i zaczęły zdejmować wełniane rękawice i szale.
- Kiedy zadzwoni dzwonek na posiłek, przyjdźcie do domu, to dostaniecie coś do
jedzenia. Jak zwykle zapłacę wam pieniędzmi i mięsem.
- Niech cię Bóg błogosławi – mruknęła któraś. Od mdłego zapachu mięsa i krwi
Elizabeth zrobiło się niedobrze i musiała kilka razy
przełknąć ślinę.
- Przyjdę do was później – dodała i w pospiechu wyszła za drzwi. Zdążyła tylko
skręcić za róg i zwymiotowała. Skurcze w żołądku długo nie ustępowały. Aż się spociła z
wysiłku. Nabrała na rękę śniegu i przetarła twarz.
- Źle się czujesz? – spytał Kristian z troską. Jego silna ręka, którą położył na jej
ramieniu, dawała poczucie bezpieczeństwa.
- Tak, zemdliło mnie. – Zamilkła, a potem znów spojrzała na męża. – Jestem w ciąży,
Kristianie.
Rozdział 15
Kristian wpatrywał się w nią w osłupieniu.
- Jesteś pewna?
- Tak.
Właściwie aż do tej pory sama się tego nie domyślała. Nagle wszystkie szczegóły
ułożyły się w jedną całość. Zrozumiała, dlaczego w ostatnim czasie nie najlepiej się czuła, nie
miała ochoty na jedzenie, zwłaszcza rano, i skąd ta nagła irytacja, gdy coś się nie układało.
Policzyła. Dwa miesiące temu miała ostatnie krwawienie. Nie przyszło jej do głowy, że może
być w ciąży, po prostu sądziła, że jest zmęczona
Uśmiechnęła się do niego promiennie, po czym rzekła:
- Tak, Kristianie, jestem pewna! Dziecko urodzi się w czerwcu, tak samo jak Ane.
Objął ją i mocno przytulił.
- O Boże, jaki jestem szczęśliwy – wyznał stłumionym głosem. – Moja Elizabeth,
moja najdroższa Elizabeth. Będziemy mieć jeszcze jedno dziecko, na które tak bardzo
czekaliśmy. Nie mogę niemal uwierzyć, że to prawda. Chodź, powiemy o tym wszystkim!
- Nie – powstrzymała go. – Poczekajmy, aż komornicy pójdą do domu, wtedy
powiemy tylko najbliższym. Jeżeli i tym razem coś się nie uda, to nie chcę, żeby cała wieś o
tym gadała.
Popatrzył na nią i skinął głową.
- Zgoda. A kiedy możemy to rozgłosić?
- Któregoś dnia po nowym roku., kiedy popłyniesz na zimowe połowy. Obiecuję. Ale
mieszkańcy w Heimly mogą się o tym dowiedzieć już na Boże Narodzenie. Uważam, ze
inaczej byłoby nie w porządku.
- Dobrze – Uścisnął ją jeszcze raz, a potem objął ramieniem i ruszyli do domu. W
progu powitała ich Helene.
- Widziałam, że się pogodziliście – zauważyła i uśmiechnęła się. Elizabeth skinęła
głową.
- Tak… udało się. – Miała ochotę od razu przekazać przyjaciółce radosną nowinę, ale
nie zdobyła się na to. Nagle uderzyła ją pewna myśl: jak Helene to przyjmie, ona, która tak
gorąco sama pragnie mieć dziecko? Poczuła, że odrobina radości zniknęła.
- Zamyśliłaś się – zauważyła Helene. Elizabeth natychmiast się uśmiechnęła.
- Nie czuję się zbyt dobrze. dużo ludzi jest w kuchni?
- Tak, zaraz będą robić rolady.
- W takim razie pójdę na poddasze i tam znajdę sobie jakieś zajęcie.
Udała się najpierw do tkalni i otworzyła stojącą tam skrzynię. Na samym dnie leżało
trochę skrawków delikatnej bawełny, a w koszyku znalazła kilka kłębków cienkiej, białej
jagnięcej wełny.
Zabrała to wszystko do sypialni i schowała głęboko w szufladzie komody. Było
jeszcze za wcześnie na szycie ubranek, ale nie mogła się oprzeć, żeby nie przygotować paru
drobiazgów. Tym razem musi się udać. Musi!
Najbardziej miałaby ochotę otworzyć okno sypialni i wykrzyczeć na cały świat, że
będzie miała dziecko. Ale tymczasem pozostało jej czekać do popołudnia, gdy oznajmi o tym
domownikom i służbie.
W ciągu najbliższych godzin nie mogła znaleźć spokoju. Zebrała pranie ze strychu,
poskładała je, niektóre rzeczy odłożyła do prasowania, na inne naszyła łaty, przejrzała srebra,
przypominając sobie, że przed Wigilią trzeba je wyczyścić.
Kiedy żony komorników przyszły na drugie śniadanie, Helene usmażyła naleśniki z
krwią. Na sam zapach zrobiło się Elizabeth niedobrze. Ciemne, niemal czarne naleśniki, które
zawsze tak bardzo lubiła, teraz budziły w niej wstręt. Ale napaliła się odrobinę kawy i zjadła
kanapkę z syropem.
- Coś nie ma pani apetytu, jak widzę – zauważyła matka Amandy.
- Nie, nie czuję się zbyt dobrze – musiała przyznać Elizabeth.
- To samo przejdzie – odezwała się inna z kobiet. – Moja starsza córka też jest chora.
- Chyba będzie miała jeszcze jedno dziecko – wtrąciła kolejna i pozostałe roześmiały
się.
Elizabeth niespokojnie poruszyła się na krześle. Znała obie kobiety i wiedziała, że
zwykle lubiły żartować, lecz teraz były niebezpiecznie blisko prawdy.
- W takim razie mój stary też jest w ciąży – odparła pierwsza z nich.
- Tak, niewykluczone, bo zachowuje się jak baba. Słyszałam, że siada, jak sika…
- Muszę was poprosić o spokój przy stole – przerwał im Kristian i nagle zapadła cisza.
Słychać było tylko odgłosy sztućców skrobiących o talerze, ciche pokasływanie
chrząkanie, przerywane ożywionym paplaniem Signe.
Kristian posłał Elizabeth czułe spojrzenie, puścił do niej oczko i uśmiechnął się, gdy
myślał, że nikt go nie widzi. Jednak Ane zauważyła to i zawstydziła się w ich iminiu.
- Ech, starzy – mruknęła cicho do siebie.
Dopiero późnym popołudniem pojawiła się okazja, by przekazać domownikom
nowinę. Kristian wziął Elizabeth za rękę i uścisnął ją nad stołem.
- Mamy wam do zakomunikowania pewną wiadomość – zaczął i wszyscy skupili się
na nim swą uwagę. – Tak się złożyło, że Elizabeth spodziewa się dziecka.
Ane odezwała się jako pierwsza.
- Ojej, no to wreszcie będę starszą siostrą. Mam nadzieję, że to będzie dziewczynka, i
Signe będzie miała koleżankę. Nie, to będzie jej siostra przyrodnia! – Roześmiała się
zachwycona. – A jak brat, to będzie mógł ją uczyć wiosłować, jeździć konno i w ogóle.
Elizabeth nie miała odwagi spojrzeć na Jensa. Solne nie będzie spokrewniona z tym
dzieckiem. Tylko Ane i maleństwo, które nosi pod sercem, będą rodzeństwem przyrodnim z
tej samej matki.
Zerknęła na Helene. Przyjaciółka spuściła wzrok i bawiła się frędzlą obrusa, a na jej
policzkach pojawiły się czerwone plamy.
- Gratuluję wam obojgu – rzekła cicho. Potem jej twarz rozjaśniła się w szczerym
uśmiechu. – Będę się modliła do Boga, żeby tym razem wszystko poszło dobrze.
- Dziękuję, Helene – odparła Elizabeth wzruszona. – Też mamy taką nadzieję. –
Popatrzyła na wszystkich po kolei. – Ale proszę, nie rozpowiadajcie we wsi, że jestem w
ciąży. Na wszelki wolelibyśmy z tym poczekać do nowego roku.
Maria im pogratulowała. Lars także. W końcu Jens wstał od stołu i po kolei uścisnął
dłonie jej i Kristianowi, i powiedział trochę serdecznych słów. Jednak Elizabeth widziała
dobrze jego oczy – ciemne i nieprzeniknione jak morze.
Elizabeth westchnęła zadowolona i naciągnęła pierzynę na ramiona.
- Jesteś najwspanialsza na świecie – mruknął Kristian. – Jesteś huldrą, która z
biednego mężczyzny potrafi zrobić głupca.
Zamknęła oczy. Powiedział, że się boi zrobić krzywdy dziecku, kiedy się do niego
przytuliła.
- Jest jeszcze tak wcześnie – odparła, pieszcząc jego płaski brzuch. Gładziła jego uda,
przesuwając dłoń w dół, a potem znów do góry. Zatrzymała się przy pępku. Wtedy
pocałowała go w szyję.
- Jeżeli ty tak mówisz – rzekł zdławionym głosem i podciągnął się, aż znalazł się nad
nią. Oboje ciężko oddychali, bo minęło dużo czasu od ostatniego razu. Dni były długie,
wypełnione ciężką pracą, że zasypiali, ledwie przyłożyli głowę do poduszki.
Był ostrożny, delikatnymi dłońmi objął jej piersi, całował i pieścił, aż błagała o więcej.
Wiedział, co lubi Elizabeth. Przez chwilę obawiała się, że myśli tylko o niej, a nie o sobie, ale
kiedy wszedł w nią, oboje doznali pełni rozkoszy.
- Zostaniemy przy imionach Andres lub Rebekka, na które zdecydowaliśmy się
ostatnio? – spytał.
Elizabeth otworzyła oczy.
- Nie, boję się, że to przyniesie pecha.
- Jakie imiona nosiły twoje babcie?
- Babcia ze strony mamy miała na imię Kentura, a ze strony taty, Kristen – odparła.
- W takim razie nazwiemy ją Kristien, jeżeli to będzie dziewczynka – zadecydował
Kristain.
- A jeśli urodzi się chłopiec?
- Ojciec mojej matki miał na imię William. Słyszałem, że był miłym człowiekiem.
- No to umawiamy się tak. Jeżeli będzie chłopiec, nazwiemy go Williamem, a jeśli
dziewczynka, damy jej imię Kristen.
No to maleństwo dostało już imię, pomyślała Elizabeth chwilę później, gdy Kristian
zasnął za jej plecami. Oby tylko Bóg miał nad nimi litość i pozwolił jej donosić to dziecko.
Tego wieczoru odciągnęła Helene na stronę i wyznała, że boi się porodu.
- Przecież to już drugi raz, Elizabeth. Bez trudu chyba urodziłaś Ane?
- Nie, wszystko dobrze poszło, ale bardzo bym chciała, żebyś przy tym była.
- Bardzo chętnie. Oby, tylko umiała ci pomóc i dać ci wsparcie, którego będziesz
potrzebowała.
Elizabeth poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Uścisnęła rękę HElene.
- Wiem, że będziesz umiała.
Elizabeth siedziała w salonie i wycinała ozdoby na choinkę, gdy powoli otworzyły się
drzwi.
- Masz gościa – oznajmiła Ane, prowadząc Signe. – Patrz, jakie ma ładne włoski.
- Ojej! Czy to Ane zawiązała ci tę śliczną jedwabną wstążkę? – roześmiała się
Elizabeth i wyciągnęła ręce do Signe. – Przyjdziesz do mnie na kolanka?
Signe podreptała do niej chwiejnym krokiem, ciekawa, co jest na stole. Elizabeth
odsunęła nożyczki i pozwoliła małej pobawić się skrawkami papieru.
- Tak bardzo się cieszę, że ty też niedługo będziesz miała maleńkie dziecko –
westchnęła Ane i opadła na fotel. – Będę mogła opiekować się nim, nosić na rękach i…
Zgodzisz się, bym została matką chrzestną?
- Jesteś za młoda.
- W takim razie kogo porosisz? Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Helene, to chyba oczywiste, i Larsa, ale muszę to najpierw przedyskutować z
Kristianem. No i wiesz, że może się nie udać, i jeśli za bardzo będziemy się cieszyć, tym
większy będzie smutek.
Ane bębniła palcami w poręcz fotela.
- Dziwnie będą te święta bez Liny.
- Tak - przyznała krótko Elizabeth. Nie miała w tej chwili ochoty o tym rozmawiać. -
Zastanowiłaś się, co być chciała ode mnie i Kristiana w prezencie pod choinkę? - zapytała i
odebrała Signe kawałek papieru, który dziewczynka włożyła sobie do buzi.
- Tak, ale nie powiem, co to takiego. Elizabeth roześmiała się.
- W takim razie nie wiadomo, czy to dostaniesz.
- Wiem, ale uważam, ze to nieładnie życzyć sobie czegoś szczególnego. Wtedy ten,
kto daje mi prezent, może sobie pomyśleć, że jestem niezadowolona, gdy mi podaruje coś
innego.
Elizabeth uśmiechnęła się ciepło do córki.
- Mądrze to wymyśliłaś, Ane - rzekła z uznaniem i poprawiła wstążkę we włosach
Solne. Włosy dziewczynki były jak włosy anioła, cienkie i gładkie. - Już całkiem przestaniesz
chodzić na piątkowe spotkania? - spytała, zerkając na Ane.
- Tak, to było głupie, przecież mówiłam. Ale niedługo przyjdzie tu do mnie parę
dziewczyn i razem może gdzieś się wybierzemy. - Spuściła wzrok. - Od czasu do czasu
zabawnie jest się trochę powygłupiać jak dzieci. Kiedy jest dużo śniegu…
- Przyjdźcie potem do domu, to poczęstuje was kawą i ciastem. Ane się rozpromieniła.
- Dziękuję, powiem im o tym. - Przez chwilę obie milczały, lecz potem Ane znowu się
odezwała. - Mamo, mogłabyś mi opowiedzieć, w co ludzie kiedyś wierzyli? To takie miłe.
Elizabeth wdychała przyjemny zapach dziecka, przysuwając twarz do główki Signe, i
zamyśliła się.
- Kiedyś wierzono… Tak, jeszcze teraz wielu w to wierzy, że noc trzynastego grudnia
jest magiczna. Wtedy wychodzą wszystkie trolle i złe duchy, a ludzie musza się chronić,
malując krzyże na drzwiach wejściowych. Robią te znaki węglem, krwią, dziegciem lub
kredą. Krzyże chronią również przed szaleńczym orszakiem åsgårdsreia, który, jak ludzie
gadaja, pojawia się w noc wigilijną.
Ane zrobiła wielkie oczy.
- Czy to prawda, że åsgårdsreia to przerażające upiory, które na końskich grzbietach
mkną po niebie i porywają ludzi napotkanych na swoje drodze?
- Tak, tak mówią. Ale powiadają też, że w noc wigilijną zwierzęta mówią ludzkim
głosem.
Ane się roześmiała.
- Możesz to mówić komu innemu! - Nagle spoważniała. - Słyszałam, że jeśli nie
pójdzie się spać w noc wigilijną i zajrzy do salonu, to można zobaczyć, kto w przyszłym roku
umrze.
Elizabeth przeszedł dreszcz.
- Bzdury. Nie słuchaj takich głupot, Ane. Poproś lepiej mężczyzn i nastaw wodę z
łowiskami.
- Co to takiego?
- Trzeba nalać wodę do miski, na obrzeży umieścić nazwy różnych łowisk. Tam, gdzie
w ciągu zbierze się najwięcej pęcherzyków powietrza, w przyszłym roku będzie najwięcej
ryb. To bardziej przydatna wróżba niż te bujdy o upiorach - prychnęła.
- Wypróbuję to - obiecała Ane i uśmiechnęła się. - O, idą! - zawołała i wyciągnęła
szyję, żeby wyjrzeć przez okno. - No, to wychodzę.
Elizabeth obejrzała się przez ramię i zobaczyła dwie młode dziewczyny, które zbliżały
się w stronę domu.
- Pamiętaj, żeby zaprosić je potem na kawę i ciasto.
- Nie zapomnę, ale nie jestem pewna, czy będą miały czas.
I wyszła z salonu. Chwilę potem w korytarzu rozległy się dziewczęce głosy, trzasnęły
drzwi i zrobiło się całkiem cicho. Dopiero wtedy Elizabeth zauważyła, że Signe zasnęła.
Dziecko leżało ciężko na jej piersi, podciągnąwszy sobie skrawek sukni do policzka, niczym
przytulankę. Dobrze było tak obejmować drobne, delikatne ciało. Elizabeth ogarnęły
wspomnienia z czasów, kiedy Ane była taka mała. Przypomniała sobie wieczorne godziny w
Dalen, kiedy siedziała z Ane na kolanach i śpiewała jej, dopóki córka nie zasnęła. Oczywiście
przeżyła wtedy wiele trudnych chwil, głodna i zrozpaczona, ale teraz chciała pamiętać tylko
drobne dni. Ach, gdyby mogła przeżyć je na nowo, tu w Dalsrud, z drugim dzieckiem, które
nosiła pod sercem.
- Nagle do salonu wszedł Jens, szurając nogami.
- O, jak cicho – zauważył. – Zasnęła?
- Tak, zdrzemnęła się na chwilę, biedactwo.
- Biedactwo? – powtórzył ze śmiechem i usiadł. – Chyba nie musimy jej żałować?
- Nie, ale jest taka maleńka. – Elizabeth przyłożyła policzek do główki dziecka i
poczuła, jak miękkie włosy Signe łaskoczą jej skórę.
- Pomyśl tylko – zagadnął. – W następne święta już dwoje maluchów będzie się
cieszyło z prezentów i smakołyków.
Elizabeth popatrzyła na niego.
- Tak bardzo bym chciała, żeby Lina mogła przezywać to Boże Narodzenie razem z
nami. W zeszłym roku Signe miała tylko dwa miesiące, ale teraz…
Jens nagle spoważniał.
- Tęsknie za Liną i wiele bym dał, żeby wróciła. Zastanawiam się, czy doktor się
dowie, dlaczego nie mamy od niej żadnych wieści.
- Nie chciałabym mu przy każdej okazji o tym przypominać, Jensie.
- Ja też nie. Ale ta myśl nie daje mi spokoju.
- Jeżeli tuż po świętach nie zjawi się z jakąś informacją, to znów z nim
porozmawiamy. Co ty na to?
Skinął głową.
- Dobrze, w Boże Narodzenie powinniśmy dać mu spokój, ale potem… - Jens
spróbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu się to udało.
- Na pewno jest jakieś wytłumaczenie – pocieszała. – Może listy dłużej idą albo
posłaniec po prostu zapomniał ich zabrać. Ostatnio ma pewnie mnóstwo pracy.
Powiedziała to z przekonaniem w głosie, ale w duchu nie była już tego taka pewna.
W salonie pachniało kadzidłem, świeżo zaparzoną kawą, ciastem, słodyczami i
świerkiem – wszystkimi zapachami Wigilii Bożego Narodzenia.
Kristian zapalił wszystkie świeczki na choince i w płomykach ognia rozbłysły
choinkowe ozdoby: figurki ze słomy, które miały przypominać o Dzieciątku Jezus w żłóbku,
serca z czerwonego materiału, symbolizujące miłość Boga, koszyczki z łakociami, ciaka
wiszące na jedwabnych czerwonych wstążkach, a na samym czubku – anioł. Albo pani, jak go
nazwała Ane, kiedy była mała. We wszystkich świecznikach na stołach i na ścianach paliły
się świece; oszczędzili najbielsze, najbardziej odpowiednie na ten wieczór. Wyłożono
najładniejsze ciastka, bez śladów przypalenia i bez tych o dziwacznych kształtach bez śladów
przypalenia i bez tych o dziwacznych kształtach. Kobiety dostały likier, a mężczyźni popijali
koniak. Drobnymi łyczkami pili ostrożnie złocisty napój, czując, jak rozgrzewa gardło i
żołądek.
Poprzedniego wieczoru wszyscy wzięli kąpiel i położyli się spać w czystej, świeżo
wykrochmalonej pościeli. Elizabeth poprosiła Marię, by pomogła jej ułożyć włosy, upięła je
wysoko na wymyślną fryzurę, a po bokach przy uszach wypuściła długie korkociągi, na ten
dzień trzymano również najlepsze ubrania, by elegancko wystrojeni mogli zasiąść przy
wigilijnym stole.
Kristian delikatnie poklepał Elizabeth po ramieniu.
- Zamyśliłaś się – zauważył.
- Myślę o tym, jacy jesteśmy szczęśliwi i jak dobrze nam się ułożyło.
- Zadbałaś też o to, by wszyscy ubodzy mieli piękne święta. Skinęła głową. Razem z
Ane, Helene i Marią objechały całą wieś, rozdając biednym
kosze z jedzeniem, ubrania, wełniane koce, świece łojowe i opał. Jeździły od domu do
domu z pochodniami u sań i dzwonkami przy końskich uprzężach. Wszystkim życzyły
spokojnych świąt i otrzymywały w zamian serdecznie podziękowania. Ubogie kobiety o
pomarszczonych twarzach odzyskiwały blask w oczach, a dzieci klaskały w ręce i śmiały się
zachwycone.
- Tak bym chciała obdzielić więcej rodzin – wyznała z westchnieniem.
- Moje przyjaciółki, które zaprosiłaś na kawę i ciasto, uważają, że jesteś miła –
wtrąciła Ane.
- Dziękuję, to ładnie z ich strony, ale one akurat nie są biedne, obie pochodzą z
zamożnych domów.
- Ale słyszały, co robisz dla biednych. One też spróbują pomóc.
- To dobrze. – Elizabeth wstała i uratowała maleńkie paluszki Signe przed płomykami
świec na choince. – Nie, be, gorące – powiedziała i skrzywiła się.
- Be – powtórzyła Signe i podreptała do Jensa.
- jest niezwykła jak na swój wiek – rzekła Elizabeth z dumą. – Mimo wszystko ma
dopiero czternaście miesięcy.
- Bo i jej ojciec jest przecież wyjątkowy – uśmiechnął się Jens i wziął córkę na kolana.
- Myślę, że pora na prezenty, żeby położyć kres tym przechwałkom – uznał Kristian ze
śmiechem. – Zaczęło mi się już robić niedobrze, jeśli mam być szczery.
Elizabeth poczuła miłe łaskotanie w brzuchu, jak każdej Wigilii. Czy nigdy nie
dorośnie? Co prawda święta są po to, by uczcić narodzenie Jezusa. Z drugiej strony Bóg nie
ma chyba nic przeciwko temu, by w tych dniach dobrze zjedli, dostali prezenty i sprawili
sobie trochę przyjemności. Chyba im tego nie żałował, pomyślała, skoro na co dzień tak
harują i mają tyle powodów do narzekań.
Wyprostowała się na krześle.
- Signe zaczyna być śpiąca. Chyba rzeczywiście powinniśmy już rozdać prezenty.
Wszyscy mieli coś dla Signe. To niezwykłe, ile podarunków takie maleństwo może
przyjąć, pomyślała Elizabeth. Znalazły się tu małe robione na drutach skarpetki i
rękawiczki od Helene i Larsa, jedwabne wstążki i koronki od Marii i Ane. Jens zrobił z
drewna figurki zwierząt, piękne konie, krowy, owce i świnki. Signe wkładała wszystko do
buzi, żeby zobaczyć, jak smakuje oraz żeby sprawdzić, co to takiego, a potem porozrzucała
prezenty po całym salonie.
Jens śmiał się w głos.
- No, pięknie. Co za niewdzięczność za tyle godzin pracy, którą na to poświęciłem.
- Mądra dziewczynka. Już teraz rozumie, co warto uszanować – stwierdziła Elizabeth i
wręczyła Signe materiał na sukienkę, który jej kupiła.
Mała włożyła materiał do buzi. Spróbowała go, po czym zaniosła do skrzyni na torf i
wyrzuciła. Elizabeth śmiała się najgłośniej ze wszystkich.
Jens, Lars i Helene dostali przydatne rzeczy, takie jak skarpety i rękawice, środki d
pielęgnacji ciała, a także mniej przydatne inne drobiazgi. Mydełka i grzebienie do włosów
sprawiły im dużą przyjemność. Każde z nich dostało również parę nowych butów.
Maria ucieszyła się z książki. Powiedziała, że zacznie ją czytać jeszcze tego samego
wieczoru.
- A teraz nasza mała, dorosła Ane – wyrecytował Kristian z ręka na plecach. –
Słyszeliśmy, ze jest coś szczególnego, co chciałabyś dostać, ale nie zdradziłaś co to takiego.
prawda?
Ane poważnie skinęła głową.
- Cóż, skoro tego nie powiedziałaś, musieliśmy ci dać to – rzekł i podniósł w górę parę
błyszczących łyżew.
Ane podskoczyła i krzyknęła z radości.
- Ojej, przecież właśnie o tym marzyłam! Dziękuję, dziękuję, bardzo dziękuję, po
stokroć dziękuję! – mówiła bez zastanowienia, rzucając się do Elizabeth i Kristiana, żeby ich
uściskać.
- Prezent jest również od Jensa – dodał Kristian z uśmiechem, próbując się
wyswobodzić z jej objęć.
- Ach, tobie też dziękuję, tatusiu. – Uściskała go serdecznie. – Jesteście tacy mili,
wszyscy razem! Wy też – dodała szybko, zwracając się do Helene i Larsa. – Będę bardzo
dbać o ten notes, aż zostanę słaną pianistką, grywającą na przyjęciach. Pamiętasz, Kristianie,
że tak powiedziałeś?
Na stole znów pojawiły się butelki z koniakiem i likierem; napełniono kieliszki.
Wszyscy wypili na zdrowie i życzyli sobie spokojnych świąt i szczęśliwego Nowego Roku.
Helene przyniosła nowy półmisek ze świątecznymi ciastami i podgrzała kawę. Ane chciała
wyjść na dwór i od razu wypróbować łyżwy, ale kazano jej poczekać do jutrzejszego
popołudnia. Ci, którzy dostali buty, musieli przejść się w nich po salonie, tylko po to, żeby
usłyszeć wspaniałe skrzypienie nowej skóry. Wszyscy troje mieli je włożyć następnego dnia
do kościoła.
Signe usłyszała jeszcze, jak Kristian czytał ewangelię na Boże Narodzenie, a potem
zasnęła u Jensa na kolanach. W dłoni ściskała jedno z drewnianych zwierzątek, które tato dla
niej wystrugał.
Elizabeth uwielbiała owo cudowne uczucie, gdy kładła się spać w wigilijną noc.
Brzuch miała wypełniony dobrym jedzeniem, włosy i ciało czyste, a myśli pełne dobrych
zdarzeń.
Ane udało się w końcu namówić mężczyzn, by nastawili „wodę na łowiska”. Śmiejąc
się, ale i z powagą, ustawili na kuchennym blacie talerz z wodą. Nie mogli dojść do
porozumienia, jak to zrobić. Ktoś uważał, że należy użyć talerza cynowego, ktoś inny mówił,
żeby położyć na wierzchy chrupki chlebek, a ktoś jeszcze radził, żeby to wszystko przykryć
ściereczką. W końcu się pogodzili i kiedy wychodzili z kuchni, na blacie stał cynowy talerz z
wodą, przykryty zarówno chlebkiem, jak i ścierką.
Elizabeth usłyszała niewielkie stukniecie w pokoju obok i domyśliła się, że to Maria
upuściła książkę na podłogę. A więc czytała tak długo, aż zasnęła. Ane położyła notes i łyżwy
na nocnym stoliku. Łyżwy są piękne, pomyślała Elizabeth, błyszczące, stalowe, ładnie
wykręcone na przedłużeniu dużego palucha. Należało je przypiąć do butów miękkimi
skórzanymi paskami. Teraz Ane będzie mogła chodzić na łyżwy razem z koleżankami.
Nietrudno było się domyślić, że właśnie o takim prezencie marzyła. W oczywisty sposób
kusiło ją, jak jeżdżą inni, jest przykre, nikt tego nie lubi.
Elizabeth zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy. Zza pleców słyszała równy oddech
Kristiana, dobiegło ją również jedno uderzenie zegara na dole w salonie. Pewnie jest wpół do
dwunastej, pomyślała. Wierciła się niespokojnie. Mimo że wstała bardzo wcześnie rano, nie
mogła zasnąć. Znów otworzyła oczy, co takiego ją dręczy i odbiera jej sen? Ane… Ane i jej
słowa. Powiedziała, że zgodnie z dawny, przesądem można w noc wigilijną zajrzeć do salonu
i zobaczyć, kto w przyszłym roku umrze.
Czy mogło być w tym trochę prawdy? Elizabeth wpatrywała się w ciemność sypialni.
Gdyby wyznała komuś obcemu, ze miewa wizje, pewnie by jej nie uwierzył. Ani w to, ze
potrafi powstrzymać krwotok. W końcu zdecydował się wyjść z łóżka. Na krześle leżały para
wełnianych skarpet i kubrak. Włożyła jedno i drugie, wymknęła się cicho z pokoju i
bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi.
- Dlaczego to robię? – zastanawiała się, gdy ostrożnie naciskała na klamkę drzwi do
salonu i wsuwała głowę do środka. Poza ciężkim tykaniem dużego stojącego zegara było tu
całkiem cicho. Powinna zamknąć drzwi i wrócić na górę. Ale odniosła wrażenie, że stopy nie
chcą jej słuchać. Wślizgnęła się do środka i zamknęła za sobą drzwi.
Warstwa chmur rozerwała się i wyjrzał zza nich księżyc, rzucając blade światło do
salonu. Meble stały hak przedtem, pianola i choinka również. Ogień w piecu zgasł i w
pomieszczeniu zaczęło się robić zimno. Zimniej niż zwykle. Powiało chłodem, który nie
pochodził stąd… nie należał do świata żywych. Czyżby w kącie dostrzegła cień, postać, która
się poruszyła? Nie, to musiało być tylko złudzenie. To tylko złudzenie. To tylko wyobraźnia
płatała jej figla.
Elizabeth zadrżała i już miała zawrócić, gdy nagle znieruchomiała. Nie… jednak coś
widziała. Niczym wspomnienie, które przebiegło w jej myślach albo coś, co kiedyś
opowiadała lub widziała. Po prostu wiedziała. Kiedyś tłumaczyła Jensowi, że to jest tak, jak
gdyby ktoś szeptał jej do ucha. Może było tak również tym razem?
- Nie – szepnęła ochryple. – Nie, tylko nie to! O, dobry Boże, dlaczego mi dałeś tę
zdolność? Dlaczego nie możesz mi tego oszczędzić.
Osunęła się na kolana i zacisnęła ręce wokół siebie. Po policzkach potoczyły się łzy.
Dopiero kiedy zegar ponownie wybił pół godziny, podniosła się.
Obolała i zmarznięta, powlokła się w górę po schodach. Leżąc pod ciepłą pierzyną,
zdała sobie sprawę, że drży. Oby tylko jej się wydawało! Już raz się tak zdarzyło. Zapaliła się
w niej nikła nadzieja.
Rozdział 16
Elizabeth poderwała się z krzykiem.
- Czego się tak przestraszyłaś? – spytał Kristian. – Spytałem tylko, czy już wstałaś.
- Nie masz oczu? Stoję przecież na środku pokoju i ubieram się!
- Au, widzę, ze w dodatku jesteś zła. Elizabeth przymknęła powieki i głęboko
wciągnęła powietrze.
- Przepraszam – rzekła pojednawczo i odwróciła się do męża. – Źle spala dzisiejszej
nocy i jestem trochę rozdrażniona.
- Wydaje mi się, że słyszałem, jak wstałaś. Co robiłaś tam na dole w środku nocy?
Elizabeth zesztywniała i udała, ze mocuje się z guzikiem spódnicy.
- Zeszłam do kuchni, żeby podgrzać trochę mleka. To zwykle pomaga.
- Tak uważasz? Tak, tak. – Podłożył ręce pod głowę. – Nie mogłabyś na trochę wrócić
do łóżka? Chyba jeszcze nie ma siódmej.
- Zegar dopiero co wybił szóstą.
- A widzisz. Jest za wcześnie, żeby wstawać.
- Poleż jeszcze trochę, a ja zejdę na dół i napalę w piecu. Pochyliła się nad Kristianem
i pocałowała go w usta, ale szybko cofnęła się, Kidy
próbował ją wciągnąć do łóżka.
Pogrążona we własnych myślach szła do kuchni, gdy nagle znów drgnęła
przestraszona na widok czyjejś postaci siedzącej przy piecu. Położyła rękę na piersi, żeby
uspokoić serce.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła upiora – rzekła Helene, kładąc czysta pieluszkę na gołą
pupę Signe.
Elizabeth odruchowo skinęła głową.
- Bo pomyślałam coś w tym rodzaju. Kto by podejrzewał, ze was tu tak wcześnie
zastanę. Czy Jens jeszcze śpi?
- Nie, razem z Larsem poszli do obory.
- To nie jest ich robota – zauważyła Elizabeth i ruszyła w stronę drzwi.
- Zostaw ich. Mieli ochotę was zaskoczyć, a pyzatym zamierzają wydoić krowy! –
Helene roześmiała się. – Przecież to babskie zajęcie.
Elizabeth spojrzała na przyjaciółkę.
- Jens zwykle pomagał mi, gdy mieszkaliśmy w Dalen. A kiedy Lina leżała chora, też
zajmował się obrządkiem zwierząt. – Uśmiechnęła się krzywo. – Wprawdzie nie było tam
wiele do roboty, ich kozy sprowadziliśmy tu na dół i zostaną u nas do wiosny.
Helene przewinęła Signe i posadziła ją sobie na kolanach.
- Wygląda na to, że coś cię dręczy – zauważyła zamyślona, przyglądając się Elizabeth
badawczo.
Elizabeth odwróciła się na wypadek, gdyby się zaczerwieniła. Nigdy w życiu nie
przyzna się Kristianowi ani Helene, co się jej przydarzyło ostatniej nocy. Wystarczyło, że ona
wiedziała.
- Myślę o Linie. Signe chciała zejść na ziemię i Helene dała jej kilka zabawek, żeby
mała pobawiła się
na podłodze.
- Muszę przyznać, że przez jakiś czas pragnęłam, by Lina w ogóle nie wróciła do
domu – wyznała ze wstydem. – Tak, wiem, że to brzmi potwornie, ale ja naprawdę zbyt
mocno wbiłam sobie do głowy, że Signe jest moim dzieckiem. – Zamilkła i zerknęła na
Elizabeth, jak gdyby spodziewała się z jej strony jakiejś reakcji.
- I co?
- Doszło do kłótni między Larsem i mną. Pomógł mi zrozumieć, że tak się nigdy nie
stanie, że Signe należy do Liny i Jensa. – Helene westchnęła. – Może z czasem oboje też
doczekamy się dziecka. Jeśli tylko Bóg zechce.
Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć. Dlaczego Bóg miałby odmówić Helene
dziecka, skoro żony komorników wydają na świat więcej potomstwa, niż są w stanie
wykarmić? To wydawało się tak niezrozumiałe, że czasami zastanawiała się, czy Bóg w ogóle
istnieje albo czy przejmuje się takimi jak Helene.
- Drogi Pana są niezbadane – mruknęła. Helene uśmiechnęła się z trudem.
- Muszę się przyznać do czegoś jeszcze, Elizabeth. – Bywało, że i tobie zazdrościła,.
Mogłoby się zdawać, że dostałaś wszystko. duże gospodarstwo, dobrego męża, dziecko,
bogactwo…
- Wszystkiego nie można kupić za pieniądze – przerwała jej Elizabeth. Helene wstała.
- Wiem o tym. Nie zrozum mnie źle, Elizabeth. Wiem, że ty też masz swoje kłopoty.
Wszyscy się z czymś zmagamy na swój sposób. Tak już ułożone jest życie i być może jest w
tym jakiś zamysł, żebyśmy my, ludzie, się na tym nie rozumieli.
Elizabeth skinęła głową. nie było tu nic do dodania.
Siedzieli ciasno obok siebie w saniach i jechali do kościoła. Signe tak ciepło ubrano i
opatulono baranicą, że widać było tylko jej mały, czerwony czubek nosa i niebieskie oczy.
- Mam nadzieję, że wreszcie usiedzi spokojnie w kościele – odezwała się Maria. Ane
zachichotała.
- Byłoby weselej, gdyby się trochę ruszała. Przydałoby się nieco urozmaicenia w
czasie nudnego kazania.
- Nikomu nie zaszkodzi posłuchać słowa Bożego – zauważyła surowo Helene. Ane
czym prędzej zmieniła temat rozmowy.
- Wiecie, że bąbelki na talerzu z wodą skupiły się koło Storvaagen? Ach, gdyby tak na
przykład wybrały Skraaven.
- Hm, w takim razie musimy w tym roku tam popłynąć – rzekł Lars poważnie.
- Wierzycie w coś takiego? – spytała Maria.
- Naturalnie. Noc wigilijna jest magiczna. Wszystko się wtedy może zdarzyć. Zmarli
wstają z grobów i…
- Jesteśmy na miejscu – przerwała mu Elizabeth. Zimny dreszcz przebiegł jej po
plecach na wspomnienie tego, co przeżyła poprzedniej nocy. Wierzyła z całej duszy, że się
pomyliła, ale to, co ujrzała, mogło tylko oznaczać, że… Odegnała tę myśl. Musiało jej się
przewidzieć.
Signe zrobiła wielkie oczy na widok tłumy na kościelnym wzgórzu. Wielu z nich
podchodziło do Jensa i podziwiało jego córeczkę.
- Jest niczym lustrzane odbicie matki – stwierdził ktoś, natomiast ktoś inny
powiedział, że Solne to cały ojciec.
- Szkoda tylko, że matka nie może jej zobaczyć – rzekła żona lensmana. W spojrzeniu
jasnoniebieskich oczu dziecka pojawiła się ciekawość, gdy wędrowało od żony lensmana do
Jensa, jak gdyby mała nie wiedziała, co myśleć o tych słowach, ale czuła, że coś jest nie tak.
Elizabeth trzymała się w pobliżu Jensa. potrafił sam się bronić, ale na wszelki
wypadek stanęła obok.
- Nie można mieć wszystkiego na tym świecie – odparł Jens i uśmiechnął się
uprzejmie.
- Tak, wiadomo. – Żona lensmana pokiwała głową, a jej policzki Az się zatrzasnęły. –
Ale co to za matka, która wyjeżdża, zostawia swoje dziecko w ten sposób i tak długo nie
wraca?
- Niezupełnie rozumiem, co pani ma na myśli, mówiąc „w ten sposób” – rzekł Jens,
nie przestając się uśmiechać.
Kobieta zawahała się, widocznie szukała odpowiedniego wyjaśnienia. Skoro go nie
znalazła, skinęła krótko głową i zniknęła.
- Plotkara – syknęła Elizabeth z pogardą.
- Nie przejmuj się nią – powiedział Jens spokojnie.
Świat pełen jest takich, musimy do tego przywyknąć. Nawet żona lensmana może
mieć kłopoty.
Elizabeth przytaknęła i pomyślała o stosunkach, jakie łączyły żonę z poprzednim
doktorem.
- O wilku mowa – mruknęła Elizabeth. – Oto i Torstein, nasz nowy doktor. Spytamy o
Linę?
Jens nie od razu odpowiedział.
- Nie wiem… Obiecał przecież, że nam powiem gdy tylko coś będzie wiedział…
Możemy się wydać natrętni, nie uważasz? Wolałbym go niepokoić teraz w święta.
Elizabeth prychnęła.
- Niepokoić, też coś! To my żyjemy w niepokoju, skoro przez tyle czasu nie mamy
żadnych wieści.
Jens położył rękę na jej ramieniu.
- Poczekaj przynajmniej, aż skończy rozmawiać z lensmanem. A gdzie się podział
Kristian?
Elizabeth rozejrzała się wkoło.
- Był tu przed chwilą. Jest tam! Z innymi mężczyznami. Wygląda na to, że jest im
wesoło.
- Podziwiam go, że nie jest zazdrosny – zauważył Jens.
- O co ci chodzi? – spytała Elizabeth, nie patrząc na niego.
- Jestem mimo wszystko twoim byłym mężem i mieszkamy pod tym samym dachem.
- Tak – rzekła tylko, bojąc się, że pozna po jej głosie, że nie wszystko jest tak, jak być
powinno. Cieszyła się, że Jens nic nie wie o zazdrości Kristiana.
- Zasługujesz na wszystko co najlepsze – dodał Jens. – I cieszę się, że dobrze ci się
układa.
- Doktor gdzieś zniknął. Widzisz go?
- Nie. zresztą ludzie już wchodzą do kościoła. Poszukamy go po nabożeństwie.
Nie minęło dużo czasu, a Signe zaczęło się nudzić i chciała stanąć na ławce. Elizabeth
zabrała ją na stronę dla kobiet i razem z Helene miały się nią zająć.
- Nie ma mowy! – syknęła Helene.
- Niech sobie stanie – szepnęła Elizabeth.
Signe uspokoiła się na moment, ale zaraz zainteresowały ją włosy kobiet siedzących w
ławce z przodu. Ktoś parsknął śmiechem, ktoś inny zachichotał pod nosem, a Signe zaczęła
krzyczeć wniebogłosy ze złości, kiedy Helene z powrotem posadziła ją sobie na kolanach.
- Masz odezwała się Maria i wyciągnęła dłoń. – Brązowy cukier. Daj jej.
- Może się udławić – odparła szeptem Helene, ale mimo to wzięła.
- To tylko kawałeczek.
Signe ucieszyła się od razu i zanim wszystkie drobinki cukru rozpuściły się w jej
buzi, zdrzemnęła się na kolanach Elizabeth.
Odczuli prawdziwą ulgę, kiedy msza się skończyła i mogli wyjść na dziedziniec.
Elizabeth, mokra na plecach od potu, z radością wyszła na mroźne zimowe powietrze, które
przyjemnie chłodziło.
- No, masz z powrotem tę swoją niemożliwą córkę – roześmiała się, podając Solne
Jensowi. – O, tam jest Torstein – dodała. – Chodźmy z nim porozmawiać – rzekła i szybko
pociągnęła Jensa za sobą.
- Dzień dobry i wszystkiego najlepszego z okazji świąt – przywitali się, wyciągając
dłonie.
- I wzajemnie. Miło was tu wiedzieć. O, i mała przyjechała z wami. Zaraz… jak to się
ona nazywa?
- Signe – odparł Jens.
- Śliczne imię ślicznego dziecka. I jaka podobna do matki, ach, racja, dostałem
ostatnio list od ordynatora.
Elizabeth mocniej zabiło serce.
- Przepraszam, że wcześniej nie przekazałem wam informacji, ale miałem tyle pracy…
- Rozumiemy to – rzekł krótko Jens. Torstein odchrząknął zakłopotany.
- Tak, chodziło o to, że nie macie od niej wieści, mimo że wysyłaliście kilka listów.
Ordynator twierdzi, że Lina nadal musi dużo wypoczywać, a listy z domów tylko by ją
niepokoiły.
- Niepokoiły? – powtórzył Jens. – Sądziłem raczej, że miło by jej było usłyszeć, co
słychać u Signe i u nas wszystkich.
Torstein uśmiechnął się.
- Rozumiem, co masz na myśli, i całkowicie się z tym zgadzam. Podejrzewam, że ja
też bym tak zareagował. Ale, jak wiesz, ona cierpi na cos poważniejszego niż sienne
przygnębienie.
Elizabeth również miała ochotę zaprotestować, ale nie wiedziała, co powiedzieć.
Torstein widocznie to zauważył, ponieważ spojrzał na nią poważnie i rzekł:
- Rozumiem, że się o nią martwicie, ale lekarz uważa, że stan Liny bardzo się
poprawił. Nie popada już w taką melancholię jak kiedyś. Zobaczycie, że niedługo dostaniecie
lit, i trzask – prask, znów będzie w domu. Cała i zdrowa, dokładnie taka jak kiedyś.
Elizabeth siknęła głową.
- Dziękuję, że się trudziłeś – rzekła pokornie.
- Dziękuję – wyznał Jens i jeszcze raz podał doktorowi rękę.
- To drobiazg – uśmiechnął się Torstein. – Jeżeli jeszcze będziecie czegoś
potrzebowali, dajcie mi znać. Jestem tu, żeby pomagać, pamiętajcie o tym. To moja praca.
- I co powiedział doktor? – dopytywali się czekający przy saniach.
- Twierdzi, że Lina potrzebuje spokoju i nie może pisać ani otrzymywać listów –
wyjaśnił Jens.
Elizabeth poznała po jego głosie, jak bardzo był rozczarowany.
- Słyszał kto takie bzdury! – prychnął Kristian. – Nigdy jeszcze nie słyszałem, że listy
mogą komuś zaszkodzić, o ile na papierze są same miłe wiadomości. Gdy jestem na
połowach, to nic nie może się równać z listem z domu.
- Uważam tak samo – mruknął Jens. – Ale jeśli ordynator tak zadecyduje, to niewiele
możemy na to poradzić.
- Czy powiedział cos o tym, jak Lina się czuje? – spytała Ane.
- Jens rozpromienił się.
- Tak, mówił, że jej stan się poprawił.
- A widzisz? – odezwała się Helene. – Możliwe, że uczeni mają rację. Jeśli Lina
przeczyta nasze listy i dowie się, co u nas słychać to zacznie tęsknić za domem, będzie się
smucić i denerwować.
Elizabeth spojrzała na Helene.
- To brzmi bardziej rozsądne, kiedy ty tym mówisz, niż gdy wyjaśnił to Torstein.
- To dlatego, że jestem najmądrzejsza na świecie – roześmiała się Helene i wsiadła do
sań.
Po krótkiej chwili Elizabeth zapomniała o nocnym koszmarze, rozmawiała i śmiała się
przez całą drogę do domu. Wkrótce Lina na pewno na tyle wyzdrowieje, by mogła do nich
wrócić.
Drugiego dnia świąt przyjechali do Dalsrud z wizytą mieszkańcy Heimly. Mathilde i
Sofie nie było, bo wybrały się w odwiedziny do krewnych w Storvika.
- Nie daliśmy rady pojechać wczoraj do kościoła – rzekła Dorte. – Ludzie tyle się
dopytują o Indianne, a ja nie wiem, co im powiedzieć. Niektórzy mają dość wstydu, by tylko
zagadnąć nieśmiało, lecz inni nie poddają się, dopóki nie dowiedzą się wszystkiego. Muszą
znać każdy najdrobniejszy szczegół.
- Najgorzej przeżywa to mama – wyjaśniła Indianne. – Mu już nauczyliśmy się nie
przejmować.
- No to co robisz, gdy ludzie cię pytają? – chciała wiedzieć Maria.
- Mam na tyle śmiałości, by odpowiedzieć, że to prywatna sprawa. Czy to nie brzmi
wspaniale: „prywatna sprawa”? – Roześmiała się perliście. – Naprawdę skutkuje i ludzie nie
dopytują się więcej.
- Można by pomyśleć, że jesteś spokrewniona z Elizabeth – uznał Jens. – Ona jest
dokładnie taka sama.
Kristian odchrząknął i wstał.
- Mam dla was pewną wiadomość. To znaczy, my mamy wiadomość. Może ty,
Elizabeth, byś im powiedziała.
Elizabeth nagle zrobiło się nieswojo. Gdy wszyscy równocześnie spojrzeli na nią z
zaciekawieniem, poczuła się nieprzyjemnie.
- Chodzi o to, że spodziewam się dziecka – powiedziała i spiekła raka.
- Dorte i Indianne klasnęły w ręce i z miejsca jej pogratulowały. Mężczyźni zachowali
się bardziej wstrzemięźliwie. Ale i oni gratulowali jej, żartując i śmiejąc się.
- Dobrze, ze już wiesz, jak to się robi – zarechotał Jakob i klepnął Kristiana w plecy. –
Nie jest źle. Może w Dalsrud pojawi się dziedzic.
Kristiana wyraźnie rozpierała duma i przyjmował docinki z uśmiechem i poczuciem
humoru. Kobiety chciały rozmawiać o szyciu i robieniu na drutach z mięciutkiej wełny
ubranek dla dziecka, ale Elizabeth je powstrzymała.
- Nie chciałabym jeszcze, żeby to się rozeszło – rzekła z powagą. Już się nie
czerwieniła ani nie czuła nieswojo. – Nie wiemy przecież, czy wszystko pójdzie dobrze.
Razem z Kristianem, postanowiliśmy, że poczekamy i powiemy o tym dopiero po nowym
roku, kiedy mężczyźni będą wyruszać na zimowe połowy.
Dorte skinęła głową. słyszała o kobietach, które straciły swe nienarodzone dzieci, a
ludzie natychmiast zaczynali o tym gadać, nie rozumiejąc, co te kobiety przeżywają.
Stopniowo rozmowa przeszła na inne tematy. Jens zadbał o to i Elizabeth spojrzała na
niego z wdzięcznością.
Kiedy Helene podniosła się, żeby zaparzyć więcej kawy, Elizabeth położyła rękę na
jej ramieniu.
102
- Posiedź sobie. Ja to zrobię. Dorte, pójdziesz ze mną? Tak dawno cię nie widziałam i
chciałam pogadać.
Kiedy były już same, spytała:
- Czy Indianne naprawdę jest tak zadowolona, jak na to wygląda, czy tylko udaje?
Dorte westchnęła i osunęła się na krzesło.
- Bywa równie, raz lepiej, raz gorzej. Czasami w nocy słyszę, jak krzyczy przez sen, a
następnego dnia wstaje z opuchniętymi i czerwonymi oczami. Wtedy najlepiej udawać, że
niczego nie zauważamy. Kiedy indziej znów jest wesoła i dużo się uśmiecha, tak jak teraz.
Tak bardzo się cieszyła, że tu przyjedzie. Naturalnie wszyscy się cieszyliśmy, a szczególnie,
że znowu zobaczymy maleńką Signe.
- A jak tam jej stopa? Boli ją.
- Nie, wygląda dobrze, i nie wydaje mu się, by Indianne bardzo martwiło, że musi
podpierać się laską. W każdym razie tak mówi, ale… - Dorte zawahała się, skubiąc niewielką
rankę na palcu wskazującym. – Kto by chciał mieć żonę chodzącą o lasce?
Elizabeth utkwiła w niej wzrok.
- Przede wszystkim musisz się pozbyć takich myśli, Dorte. Jeżeli masz służyć
Indianne wsparciem i pomocą, sama musisz mieć wiarę! Któregoś dnia pojawi się uczciwy i
prawy mężczyzna, który pokocha ją za to, jaka jest: miła, dobrze wychowana i zaradna.
Dorte siknęła głową.
- Miejmy nadzieję. To musi być straszne zostać starą panną.
- Nie myślmy już o tym – rzekła Elizabeth pogodniejszym tonem. – Patrz, zapomniała
podać czekolady. – Podsunęła Dorte jasnoniebieską miseczkę. – Zanieś to, a ja przyjdę zaraz
z kawą.
Kiedy Dorte wyszła, Elizabeth zamyśliła się. ludzie z większymi skazami niż Indianne
znajdowali sobie małżonków, więc niby dlaczego jej miałoby się nie udać? Nie, Dorte za
bardzo się zamartwia, jak większość matek. Elizabeth pokręciła głową. w tej samej chwili
rozległo się pukanie do drzwi.
- Kto, u licha, to może być? O tak później porze? – mruknęła i poszła otworzyć.
- Elizabeth, muszę z tobą pomówić! – wyjąkała Bergette. w jej oczach malowało się
przerażenie.
- Jak tu się dostałaś? – spytała Elizabeth i zerknęła ponad ramieniem Bergette na pusty
dziedziniec.
- Przyszłam. Nie miałam czasu osiodłać konia – wyjaśniła, z trudem łapiąc oddech.
- Przyszłaś dziwiła się Elizabeth. – Musiałaś chyba biec bo jesteś całkiem wyczerpana,
biedactwo. Mam nadzieję, że nic się nie stało Karen-Louise?
Bergette pokręciła głową.
- Muszę z tobą porozmawiać na osobności.
- Chodź, usiądziemy w kuchni. Przyjechali do nas goście z Heimly, ale wszyscy są w
salonie. – Elizabeth poprowadziła ją do kuchni i posadziła na krześle. – A więc nikt nie jest
chory i nikt nie umarł? – upewniła się.
- Nie. – Bergette zdjęła rękawiczki i zsunęła chustkę na tył głowy, i dopiero teraz
Elizabeth zobaczyła, że przyjaciółka płakała.
- Powiedz, co się stało, Bergette – zachęciła łagodnie i podsunęła sobie krzesło.
- List – rozpłakała się. – Dostałam list od Sivgarda.
- Co takiego pisze?
- Sama przeczytaj! – Bergette wyjęła z kieszeni pomiętą kartkę. – On całkiem oszalał.
- Nie jest chyba tak źle – powiedziała Elizabeth i zaczęła czytać. Przebiegła wzrokiem
wzdłuż linijek. Nagle poczuła, że włosy jej się jeżą na karku i dostaje gęsiej skórki.
- Boże – wymamrotał; podłoga zakołysała się pod jej stopami. To nie może być
prawda. Chyba źle przeczytała…