Napisał: Romuald Pawiak
Bajka o małej Deborah i
stukającym wietrze
Od czasu, gdy została sama, Deborah martwiła się coraz bardziej. Tata wyszedł z bunkra tydzień
temu i nie wrócił jeszcze. „Widać szukanie zapasów żywności trwa dłużej, niż przypuszczał” -
pomyślała. A przecież miał ją stąd zabrać; mieli pojechać do cioci, na Wyspy Kanaryjskie, tak
mówił. Czyżby pojechał sam, bez niej? Dlaczego?
- Mama na pewno by po mnie wróciła - dziewczynka westchnęła głośno. - No tak, ale mama nie
żyje. Kiedyś, wkrótce po tym, jak BBC ostatecznie zaprzestała swych transmisji, wyszła na
zewnątrz chcąc sprawdzić, czy Wilsonowie, bliscy sąsiedzi, żyją - i promieniowanie zabiło ją. Było
to tak dawno, że Deborah zdążyła się już przyzwyczaić. Teraz nawet szkielet mamy, leżący nie
opodal wylotu wentylatora, doskonale widoczny przez peryskop, nie budził jej protestu.
Jak na swoje sześć lat Deborah była bardzo spokojną i mądrą dziewczynką. Rozumiała, że musi
tu, w bunkrze poczekać na tatę - na jego powrót lub na przyjście innych dobrych ludzi. Złych
postanowiła nie wpuszczać. Mama opowiadała jej zawsze bajkę na „dobranoc”; zawszę tę samą: o
walce Dobra ze Złem. I Deborah zapamiętała sobie, że dobry człowiek to ten, który przyjdzie bez
broni, ze znakiem pokoju w dłoni. Takiego człowieka koniecznie trzeba wpuścić i ugościć. A jeśli
przyjdzie zły człowiek, ze złością w sercu i złymi myślami w głowie - nie można go wpuścić wcale.
„Wcale, a wcale” - powtórzyła w myśli.
Z głodu ani z pragnienia nie zginie. Zapasów ma jeszcze sporo. Towarzystwo też ma; radosnym
wzrokiem spojrzała na szczurka. Spał smacznie, zwinięty w mały kłębek.
Ze Szczurkiem to była cała historia. Gdy go zobaczyli po raz pierwszy zjadającego ich zapasy,
tata chciał go nawet wyrzucić. Ale Deborah tak gorąco zapragnęła mieć swoje zwierzątko i uparła
się tak mocno, że przekonała tatę. I tak Szczurek został, stając się towarzyszem jej zabaw. Był na
przemian panem lub panią, lekarzem lub pacjentem, a czasami lalką, z którą się rozmawia, ubiera w
gałgankowe sukienki. A ponieważ znosił to wszystko bez cienia zniecierpliwienia, Deborah
pokochała go miłością szczerą, prawdziwą, taką do jakiej człowiek jest zdolny w wieku sześciu lat.
* * *
Przeszła do jadalnego, największego pomieszczenia bunkra. Czas na kolację. Przysunęła sobie
talerzyk z naszykowanymi wcześniej kanapkami. Pomyślała jednak o Szczurku i część położyła na
jego spodeczku. Gwizdnęła cicho, przywołując.
Rozległ się lekki tupot małych łapek i do jadalnego wpadł Szczurek. Spojrzał na Deborah i pisnął
delikatnie. Wzięła jego porcję i postawiła na podłodze. Oboje niespiesznie zabrali się do jedzenia.
Deborah skończyła pierwsza. Oparła brodę na skrzyżowanych rękach i z uśmiechem na ustach
patrzyła, jak Szczurek połyka duże, smakowite kęsy sandwicza, zabawnie podrzucając do góry i
chwytając je w powietrzu ostrymi szpilkami zębów. Za każdym razem połykał głośno, wywołując
radosny śmiech dziewczynki. To było naprawdę śmieszne, a Szczurek jakby sobie z tego zdawał
sprawę ? pochylając głowę zdawał się dobrotliwie i przyjaźnie popatrywać na dziewczynkę.
Wzięła go na ręce. Szczurek ulokował się wygodnie w fałdach jej swetra i spokojnie zasnął.
Deborah zaczęła opowiadać mu bajkę. Była to jej bajka, ta sama, którą wymyśliła tydzień temu, gdy
została sama. Szczurek spał, ze świstem wciągając powietrze, a ona wciąż mówiła. Wreszcie
zachciało się i jej spać i z głową opartą o blat stołu, zasnęła.
* * *
Obudził ją głośny stukot. Ktoś pukał w klapę włazu. Zerwała się na równe nogi i wielkimi
susami pomknęła do przedpokoju, krzycząc na cały głos:
- Już otwieram, tato! Zaraz, chwileczkę! - to mógł być tylko tata. Wrócił!
Zanim otworzyła klapę włazu, odruchowo spojrzała w peryskop. To był mimowolny nawyk,
wykształcony przez tyle lat pod ziemią.
Na zewnątrz nie było nikogo! NIKOGO!!!
Objechała peryskopem całe pole widzenia... Ani żywej duszy!!! „Aha! - pomyślała - chcesz mnie
wystraszyć, tato...? Roześmiała się głośno. „Ale ja wiem... wiem, że peryskop ma martwe pole
widzenia!”
Rzuciła się do kuchni. Nalała do garnuszka trochę zimnej wody i wróciła. Zrobi tacie zimny,
niespodziewany prysznic. Jeszcze raz spojrzała przez peryskop. Nikt się nie pojawił. Zaczęła się
mocować z przekładnią. W końcu skomplikowany system zabezpieczeń puścił i klapa ustąpiła.
Deborah wspięła się na palce stojąc na drabinie i podniosła właz.
Licznik Gaigera-Müllera wbudowany w klapę zaświecił swym jedynym, czerwonym okiem.
„No, tak - pomyślała dziewczynka - jest zły, że wychodzę. Ale tata...”
N i k o g o, a b s o l u t n i e n i k o g o n i e b y ł o n a z e w n ą t r z ! ! !
Deborah zamyśliła się. „Pewnie zły czarownik chce mnie zwabić w pułapkę” - pomyślała i w
panice czym prędzej zatrzasnęła za sobą klapę włazu. Przywarła do wziernika peryskopu, kręcąc
nim na wszystkie strony.
Nagle w powietrze wzbiły się tumany kurzu. Na jej oczach, w polu widzenia pojawił się mały
kawałek sosnowej listewki i uderzył o krawędź metalowej osłony wentylatora - raz, drugi, trzeci.
Deborah uśmiechnęła się z ulgą. To tylko wiatr. On nie jest groźny.
Pobiegła do swojego pokoju. Po drodze podniosła porzuconą, czerwoną kokardkę. Przymierzyła
ją przed lustrem. Gdyby miała warkocz, wyglądałaby wspaniale z tą plamą czerwieni wplecioną
między nie. Ale wszystkie włosy wypadły zaraz po tym, jak przez cały dzień padał radioaktywny
deszcz. Potem, już po przenosinach do bunkra, trochę nawet chorowała. Zresztą mama i tata też...
* * *
Wzięła Szczurka na kolana i głaszcząc go zaczęła, po raz tysięczny chyba opowiadać mu swoją
bajkę; opowieść małego dziecka, mechanicznie powtarzającego pojęcia Dobra i Zła, znającego je z
bajki, która nim stała się bajką, była okrutną rzeczywistością, a dla dorosłych jest nią nadal...