Mona Chollet
Gwarantowany dochód dla każdego
Dochód dla każdego i bez warunków wstępnych. Dochód podstawowy,
powszechny, obywatelski – pod różnymi nazwami kryje się jedna koncepcja,
przyznania wszystkim pewnej sumy pozwalającej żyć powyżej granicy nędzy,
a zarazem uwolnić biednych od konieczności spełniania upokarzających
kryteriów istniejących w ramach działających dziś systemów zabezpieczenia
socjalnego. Pomysł wygląda na prawdziwie rewolucyjny. Ma jednak poważne
wady i nie największą z nich jest zbieżność z ideami niektórych
fundamentalistów rynkowych w rodzaju Miltona Friedmana. Czy zatem to jest
wielka rewolucyjna wizja, której tak bardzo potrzeba dziś lewicy? Czy dochód
dla każdego stanowi realną alternatywę pozwalającą złagodzić społeczne skutki
neoliberalnego tsunami cięć i zaciskania pasa? A może to po prostu
niewykonalna utopia, albo gorzej: wyraz kapitulacji i pogodzenia się
z utowarowieniem wszelkich aspektów życia narzucanymi nam przez
kapitalizm?
Pracujemy i dostajemy za swoją pracę pieniądze. Logika ta zakorzeniła się
w naszej mentalności tak głęboko, że każda sugestia zmiany porządku rzeczy
wywołuje natychmiast podejrzenia co do naszego zdrowia psychicznego.
Perspektywa wprowadzenia bezwarunkowego dochodu, czyli comiesięcznego
wypłacania każdemu (niezależnie od aktywności zawodowej) pewnej sumy
wystarczającej na przetrwanie, jest traktowana jak aberracja. Żyjemy wciąż
w przekonaniu, że trzeba wydrzeć surowej i niewdzięcznej naturze środki
pozwalające jednostce przetrwać. Tymczasem rzeczywistość wygląda już zgoła
inaczej.
Studenckie stypendia, płatne urlopy rodzicielskie, emerytury, dodatki rodzinne,
zasiłki dla bezrobotnych, minima socjalne – to wszystko płace niezwiązane
z wykonywaną pracą. Choć niewystarczające i atakowane z każdej strony, pokazują,
że nawet jeśli dochód gwarantowany jest utopią, ta utopia już zaczęła się spełniać.
W Niemczech dochody ludności pochodzące bezpośrednio z pracy sięgają zaledwie
41% – jak pokazują w swoim filmie Bezwarunkowe podstawowe zarobki (2008) [1]
Daniel Häni i Enno Schmidt. We Francji w 2005 r. dochody były w 30% związane
z redystrybucją. „Mimo całego zideologizowanego dyskursu i mimo upadku
atakowanego przez neoliberałów państwa opiekuńczego pod rządami Mitterranda,
Chiraca i Sarkozy’ego obowiązkowe wypłaty nieubłaganie rosły" [2]. Wystarczy
więc zrobić jeden krok w tę stronę, a każdy będzie zabezpieczony.
Pierwszym skutkiem wprowadzenia dochodu podstawowego byłoby zniknięcie
bezrobocia jako problemu – i w sensie społecznym, i jako źródła indywidualnej
troski. Na początek zaoszczędzilibyśmy sumy wydawane na „politykę pełnego
zatrudnienia". Nic już nie usprawiedliwiałoby prezentów wręczanych firmom
i przedsiębiorstwom, by zachęcić je do tworzenia nowych miejsc pracy.
Przypomnijmy, że koszty polityki uwolnienia czy redukcji składek na ubezpieczenie
społeczne wzrosły z 1,9 mld euro w 1992 r. do 30,3 mld w roku 2008 [3]. I że
w 1989 r. południowokoreański koncern Daewoo dostał 35 mln euro z publicznych
pieniędzy na zbudowanie w Lotaryngii 3 fabryk, które zamknął w 2002 r.,
zostawiając tysiąc osób na bruku… Dochód gwarantowany byłby powszechny
i bezwarunkowy – wypłacany wszystkim, biednym i bogatym (ci ostatni zwracaliby
go przez podatek), zaoszczędzilibyśmy zatem na pracy administracyjnej związanej
z nadzorowaniem beneficjantów pomocy społecznej – dyskusyjnej ze względu na jej
upokarzający, naruszający prywatność, moralizatorski charakter.
Pomysły lewicowe i prawicowe
Zanim jednak pójdziemy dalej, ustalmy, o czym dokładnie mowa. Fakt, że
pomysł ten wychwalali w latach 60. tak różni ekonomiści jak James Tobin – który był
też autorem projektu opodatkowania spekulacyjnych transakcji walutowych –
i neoliberał Milton Friedman, jest, delikatnie rzecz ujmując, zaskakujący. Ta różnica
przetrwała do dziś – we Francji dochód gwarantowany promowany przez Christine
Boutin z Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej nie jest tym samym co propozycje
Yvesa Cocheta z Partii Zielonych oraz Ruchu Utopia, związanego z Zielonymi
i Partią Lewicy.
Dochód podstawowy neoliberałów – zbyt niski, by można się było obejść bez
zatrudnienia – miałby funkcjonować jako subwencja dla zakładu pracy. Wpisywałby
się w destrukcyjną logikę opieki społecznej – to perspektywa podatku negatywnego
Friedmana. W wersji lewicowej jest przeciwnie – musi wystarczyć na przeżycie, choć
oczywiście określenie tego, co jest „wystarczające", nastręcza problemów. Dochód
podstawowy nie znosiłby usług publicznych i ubezpieczeń społecznych (emerytur,
zasiłków dla bezrobotnych, zasiłków chorobowych) ani pewnych form pomocy
społecznej. Byłby wypłacany nie rodzinie, lecz każdej osobie – co miesiąc, od
narodzin do śmierci (nieletnim w niższej kwocie niż dorosłym), bez konieczności
spełniania jakichkolwiek wymogów. Można by go łączyć z pensją pracowniczą.
Dzięki temu każdy wybrałby swoją drogę życiową: pracę, radowanie się wolnym
czasem przy skromnym poziomie konsumpcji albo mieszankę tych dwóch rozwiązań.
Okresy bez zatrudnienia przestano by traktować z podejrzliwością, ponieważ płatna
praca nie byłaby już jedyną uznaną formą aktywności. Ci, którzy wybraliby życie
z samego dochodu gwarantowanego, mogliby się całkowicie poświęcić –
samodzielnie albo w grupach – zadaniom, które ich pasjonują i/lub które uznają oni
za społecznie użyteczne.
Bardzo ważnym aspektem tego projektu jest otwierająca się możliwość
wolnych stowarzyszeń. W 2004 r. dwóch naukowców z uniwersytetu z Louvain
próbowało przewidzieć efekty wprowadzenia dochodu podstawowego –
przeprowadzono badanie zwycięzców belgijskiej gry „Win For Life", którzy
wygrywają miesięczne dochody. Wśród ważnych różnic między tymi dwoma
sytuacjami, które zdecydowanie relatywizują wnioski badaczy, Baptiste Mylondo
wymienia jedną, zlekceważoną w badaniu: „Beneficjant dochodu gwarantowanego
jest otoczony przez innych beneficjantów, zwycięzca w grze jest całkiem
odosobniony. Tymczasem wartość wolnego czasu wzrasta wraz z ilością osób,
z którymi możemy go dzielić" [4]. Dochód gwarantowany zmieniłby więc znacząco
stosunek wielu ludzi (także tych wybierających płatne zatrudnienie) do pracy, czasu,
konsumpcji i innych osób. Należałoby wtedy oczywiście tworzyć nowe sposoby
socjalizacji, inaczej mogłoby to powodować u wielu osób rodzaj wycofania się –
zwłaszcza kobiety byłyby narażone na zamknięcie w domowym zaciszu.
Postępowa wersja idei dochodu dla każdego pojawiła się po wojnie w Stanach
Zjednoczonych. Projekt „demograntu" został zainicjowany w 1968 r. przez Tobina
we współpracy z Paulem Samuelsonem, Johnem Kennethem Galbraithem i tysiącem
innych ekonomistów. W 1972 r. Tobin, który był w czasie kampanii prezydenckiej
doradcą George’a McGoverna, włączył go do programu. Porażka kandydata
Demokratów i zwycięstwo Richarda Nixona pogrzebały jednak ten projekt.
Powrócił w Europie – najpierw w Holandii – w latach 80. [5] W Belgii
w 1984 r. grupa naukowców i związkowców, z ekonomistą i filozofem Philippem Van
Parijsem na czele, stworzyła Kolektyw Charlesa Fouriera. W 1986 r., w czasie
konferencji na uniwersytecie Louvain-la-Neuve, narodziła się Europejska Sieć
Poparcia Dochodu Podstawowego (Basic Income European Network, BIEN), która
w roku 2004 stała się siecią światową (Basic Income Earth Network). Jeden z jej
założycieli – Guy Standing, ekonomista z Międzynarodowej Organizacji Pracy
(MOP) – uczestniczył w doświadczeniu z dochodem gwarantowanym, rozpoczętym
na początku 2012 r. w Indiach.
W ostatnich latach szczególnie gorąca debata na ten temat rozgorzała
w Niemczech, a to dzięki kampanii prowadzonej przez Suzanne Wiest. Po 12 latach
mieszkania w przyczepie kempingowej – z potrzeby wolności i w celu
zaoszczędzenia na czynszu – pani Wiest osiadła na północy kraju i pracowała jako
opiekunka do dzieci. Z trudem wiązała koniec z końcem. Reforma fiskalna,
niepozwalająca łączyć zasiłku z zarobkami, doprowadziła kobietę do rozpaczy. Po
spotkaniu z Hänim i Schmidtem, którzy w Szwajcarii niemieckiej założyli Initiative
Grundeinkommen (Inicjatywę na rzecz Dochodu Podstawowego), Wiest postanowiła
walczyć. Napisała petycję, a ta spotkała się z ogromnym zainteresowaniem
i doprowadziła do debaty w Bundestagu. Przy okazji zyskał też popularność film
Häniego i Schmidta.
We Francji żądanie dochodu gwarantowanego skrystalizowało się w 1994 r.
podczas studenckich protestów przeciwko projektowi umów o pracę dla młodych,
forsowanemu przez rząd Edouarda Balladura. Powstał wtedy Kolektyw na rzecz
Optymalnego Dochodu Gwarantowanego (Cargo), wkrótce włączony do
stowarzyszenia AC! (Agir ensemble contre le chômage – Wspólnie Przeciwstawmy
się Bezrobociu). Postulat powrócił wraz z protestami bezrobotnych zimą 1997/1998.
Poparł go filozof i ekolog André Gorz [6]. Idea znalazła też oddźwięk w tworzącym
się właśnie ruchu alterglobalistycznym [7]. Przyłączył się Alain Caillé, założyciel
Ruchu Antyutylitarystycznego w Naukach Społecznych (MAUSS).
W końcu niektórzy techniczni pracownicy teatru i filmu, wobec ataków na ich
uprawnienia, podjęli walkę nie tylko o utrzymanie uzyskanego dla siebie sposobu
wynagradzania, lecz także o rozszerzenie go na wszystkich, tak by dało się normalnie
funkcjonować zarówno w okresach bezrobocia, jak i pracy (zauważmy, że te drugie
żywią się pierwszymi i nie mogą bez nich istnieć). Socjalistyczny burmistrz XIV
dzielnicy Paryża Christophe Girard solidaryzował się z tym ruchem. Przed
kongresem swojej partii w październiku 2012 r. namawiał do stopniowego
wprowadzania dochodu powszechnego [8].
Pieniędzy na życie!
Myśl o tym, że społeczeństwo powinno zapewnić swoim członkom środki do
przetrwania, przewijała się wcześniej w 1988 r. w parlamentarnych debatach przy
okazji tworzenia zasiłku RMI przez rząd Michela Rocarda (choć niewiele z tego
zostało w ostatecznie przegłosowanych decyzjach). Niektórzy posłowie lewicy, od
posła – sprawozdawcy tej ustawy Jean-Michela Belorgeya począwszy, krytykowali
uzależnianie przyznania RMI od „wysiłku włożonego we włączenie się do
społeczeństwa". Zastanawiali się, czy można mówić o prawie w przypadku dochodu,
którego zdobycie wiąże się z koniecznością stawania przed komisją i spełnienia
wskazanych warunków [9]. Sens prostego hasła manifestacji bezrobotnych – „Forsy
na życie!" – był taki: w społeczeństwie niezagrożonym żadnymi brakami każdy
powinien mieć prawo do godnego życia, bez upokarzającego proszenia na dwóch
łapkach.
W łonie radykalnej lewicy nie ma bynajmniej jednomyślności w kwestii
dochodu gwarantowanego. Zważywszy na to, jak szeroki jest wachlarz jego
zwolenników, można się lękać wystąpienia w podejrzanym towarzystwie. Sam
projekt różni się w wielu aspektach od projektu zazwyczaj przedstawianego przez
lewicę antykapitalistyczną. Idea nie jest łatwa do wprowadzenia w życie –
pamiętajmy o oporze psychicznym – ale nawet gdyby się udało, nie rozwiązałoby to
wszystkich problemów. Ci, którzy walczą, wcale zresztą nie mają takich ambicji.
Najważniejszym celem ustanowienia dochodu podstawowego – czy stałoby się
to w krajach Północy, czy Południa, gdzie pomysł też ma zwolenników – jest
dostarczenie każdemu człowiekowi minimum potrzebnego do przeżycia. Zasadniczo
uznaje się, że w krajach rozwijających się stymulowałby on aktywność gospodarczą,
w innych zaś lekko ją hamował – i dlatego interesuje ekologów. W zachodnich
społeczeństwach dawałby możliwość ucieczki od bezrobocia, prekariatu, złych
warunków lokalowych i biedy mimo ciężkiej pracy, a w przypadku niektórych
zatrudnionych – fizycznego i psychicznego cierpienia spowodowanego pracą. Ale nie
zwalcza kapitalizmu i nawet jeśli czasem wiąże się go z projektem dochodu
maksymalnego [10], nie znosi nierówności społecznych. To często stawiany zarzut.
Anarchistyczny komunista Claude Guillon, uznający projekt za zbyt tchórzliwy,
szydził w swojej książce z tego, co nazywa „gwarantyzmem". Przyznawał jednak, że
lepiej się mówi o polityce z pełnym żołądkiem [11]... Dochód podstawowy nie
zniszczy niesprawiedliwego porządku i nie zastąpi go tym sprawiedliwym, ale da (jak
mówi podtytuł filmu Häniego i Schmidta) „kulturowy impuls". Przyniesie uznanie
dla aktywności pozarynkowych i zachętę do nich. Rozpocznie przemiany, które mogą
pójść w bardzo różne strony. Postawi na zaufanie do ludzi, zostawi im życiowe
wybory. Antykapitalistyczna lewica nie zgadza się oczywiście z analizą
neoliberalnego eseisty Nicolasa Bavereza, według którego „dla najbiedniejszych
warstw społecznych czas wolny oznacza alkoholizm, rosnącą przemoc
i przestępczość [12]". Ale radykalizm politycznych projektów, których broni, idzie
często w parze z dość monolityczną definicją „dobrego życia".
Właśnie porzucenie tej logiki spodobało się szwajcarskiemu działaczowi
Oliverowi Seegerowi, współautorowi francuskiej wersji filmu Bezwarunkowe
podstawowe zarobki, związanemu swego czasu z Longo Maď – spółdzielnią rolniczą
założoną po 1968 r. w Alpach Górnej Prowansji. Seeger zdecydowanie dystansuje się
od „ukrytego założenia, że jesteśmy jakoby rewolucyjną awangardą, elitarną grupą
przygotowującą się do godziny W". Dochód gwarantowany przeciwnie – pozwala
„wreszcie zostawić ludzi w spokoju. Nie rozmyślamy o ich pozycji, nie każemy im
się żywić na wpół przeżutą ideologią". Taka zmiana paradygmatu na pewno nie
byłaby łatwa. „Wyobrażam sobie, że ludzi bolałaby głowa, serce, brzuch, że cały
metabolizm byłby zakłócony od tego zastanawiania się, co faktycznie mają ochotę
robić! Jakże inaczej, skoro przez całe lata szli do roboty nie zadając sobie pytań? Ale
naprawdę chciałbym mieć okazję zobaczyć, co z tego wyniknie [13]".
Czynnik socjalizacji
Inna ważna krytyka dochodu gwarantowanego dotyczy zakwestionowania
dotychczasowych norm zatrudnienia. Historycznie rzecz biorąc, ruch robotniczy
powstał w łonie świata pracy. To na tym polu wykuł wszystkie swoje narzędzia walki
z wyzyskiem i osiągnął sukcesy – od płatnych urlopów po ochronę socjalną. Aż
właściwie zapomniał, że wśród postulatów Powszechnej Konfederacji Pracy w karcie
z Amiens w 1906 r. figurowało „zniknięcie pracy zarobkowej"… Dla związków
zawodowych i bliskich im prądów politycznych rozdzielenie pracy i płacy wydaje się
dziś krokiem niebezpiecznym, jeśli nie heretyckim. Ekonomista i członek ATTAC-u
(Obywatelskiej Inicjatywy Opodatkowania Obrotu Kapitałowego) Jean-Marie
Harribey pisze, że praca, „czy tego chcemy, czy nie", stanowi „najważniejszy czynnik
społecznej integracji", ponieważ to dzięki niej jednostka staje się „spełnionym
człowiekiem, wytwórcą i obywatelem" [14].
Ale, paradoksalnie, niektórych bojowników o dochód gwarantowany motywuje
właśnie obrona pracy. Widzą tu nie tylko sposób na polepszenie warunków, w jakich
się ją wykonuje, lecz także na zniesienie pewnej fundamentalnej dwuznaczności.
„Prawo do pracy" zapisano w Deklaracji Praw Człowieka, ale, jak pytają w swoim
filmie Häni i Schmidt, „czy może istnieć uprawnienie do bycia zmuszonym do
robienia czegoś?". Dzięki dochodowi podstawowemu niektórzy pracownicy mogliby
przestać nimi być, bezrobotni marzący o pracy mogliby zaś znów ją zdobyć. Fakt, że
praca nie byłaby konieczna do przetrwania, stanowiłby silną kartę przetargową
w rozgrywkach z pracodawcami – zwłaszcza gdy chodzi o prace szczególnie
nieprzyjemne. Van Parijs i Yannick Vanderborght podkreślają też, jakim atutem byłby
dochód gwarantowany „w wypadku długotrwałego strajku [15]".
Z kolei inni zwolennicy tego pomysłu – zwłaszcza ci związani z ruchem
degrowth, czyli cofania wzrostu (Mylondo i Utopia) – krytykują pracę zarobkową.
Większości pracowników praca nie daje ani szacunku dla samych siebie, ani też
poczucia uczestnictwa w czymś społecznie użytecznym. Często jest wręcz
przeciwnie. A nawet gdyby praca spełniała te oczekiwania, rosnąca wydajność
związana z postępem technologicznym nie pozwoli na etat dla każdego. Z taką opinią
zgadza się kolejny entuzjasta bezwarunkowej płacy – Bernard Friot: „Lepiej nic nie
robić, niż być pracownikiem produkującym jałowe ziarna dla Monsanto". Pomysł, że
wystarczy wrócić do pełnego zatrudnienia ze wspaniałych lat prosperity, Friot uważa
za mrzonkę: „Nie zapominajmy, że rzekome pełne zatrudnienie w latach 60.
dotyczyło tylko mężczyzn" [16].
Prąd inspirowany włoską autonomią robotniczą, we Francji reprezentowany
przez Yanna Moulier-Boutanga i współtwórcę Cargo Laurenta Guilloteau, w swojej
krytyce płatnej pracy opiera się na pojęciu powszechnego intelektu zapożyczonym od
Karola Marksa. W Zarysie krytyki ekonomii politycznej Marks zapowiadał nadejście
chwili, w której wiedza skumulowana na przestrzeni dziejów przez całe
społeczeństwo stanie się podstawą tworzenia wartości. Chwila ta – jak zauważają
czytelnicy – nadeszła wraz z pojawieniem się gospodarki niematerialnej. Odtąd
kapitalizm może być już tylko coraz bardziej agresywnie pasożytniczy. Przywłaszcza
sobie kompetencje wypracowane poza nim i nieoddzielne od osób, które wcale go do
działania nie potrzebują.Tak więc produkcja bogactwa dokonywałaby się zasadniczo
poza strefą zatrudnienia. Oprócz figur niebieskiego ptaka i mrówki robotnicy
Moulier-Boutang widzi trzecią – figurę pszczoły. Zapylanie nie tworzy wartości
bezpośredniej, lecz nie obejdzie się bez niego żadna produkcja. Podobnie każdy
człowiek – poprzez swoje codzienne, nawet najbardziej nieznaczące czynności –
pośrednio uczestniczy w życiu gospodarczym.
Bez warunków wstępnych
Argument ten uderza w fantazmatyczne wyobrażenia bezużytecznych leniów
żyjących z pracy innych, rozpowszechniane przez demagogów. Uzasadnianie w ten
sposób dochodu gwarantowanego niesie jednak ze sobą ryzyko, które dobrze
zdefiniował Gorz: „Zostajemy wciąż w perspektywie apologii pracy i wydajności".
Tymczasem „dochód na przeżycie ma sens tylko wtedy, gdy nie wiąże się z żadnymi
wymogami i nie jest nagrodą za nic". Przeciwnie – powinien pomagać w tworzeniu
„bogactwa niedającego się zamienić na pieniądze" [17].
Tak czy inaczej, nie ma potrzeby odwoływać się do idei powszechnego
intelektu w celu ustanowienia dochodu gwarantowanego. W 1796 r.
angloamerykański rewolucjonista Thomas Paine w książce Agrarian Justice
przedstawiał taki dochód (którego był jednym z pierwszych pomysłodawców) jako
słuszne zadośćuczynienie za przywłaszczenie sobie przez wybranych ludzi ziemi,
która powinna przecież należeć do wszystkich…
tłum. Anastazja Dwulit
[1] http://le-revenu-de-base.blogspot.fr.
[2] Yann Moulier-Boutang, L’Abeille et l’Economiste, Carnets Nord, Paryż 2010.
[3] Projekt ustawy o finansowaniu bezpieczeństwa społecznego, 2013, aneks 5.
[4] Baptiste Mylondo, Un revenu pour tous. Précis d’utopie réaliste, Utopia, Paryż
2010.
[5] Yannick Vanderborght i Philippe Van Parijs, L’Allocation universelle, La
Découverte, Paryż 2005.
[6] André Gorz, Miserès du présent, richesse du possible, Galilée, Paryż 1997.
[7] Patrz: Jean-Paul Maréchal, „Revenu minimum ou deuxième chèque?", Le Monde
diplomatique, marzec 1993; Ignacio Ramonet, „L’Aurore", Le Monde diplomatique,
styczeń 2000.
[8] Christophe Girard, „Ma contribution pour le congrès du PS, pour un revenu social
garanti", www.huffingtonpost.fr, 4 września 2012.
[9] Laurent Geffroy, Garantir le revenu. Histoire et actualité d’une utopie concrčte,
La Découverte, Paryż 2002.
[10] Patrz: Sam Pizzigati, „Czas na płacę maksymalną?", Le Monde diplomatique –
edycja polska, marzec 2012.
[11] Claude Guillon, Economie de la misère, La Digitale, Quimperlé 1999.
[12] „Les 35 heures? Violence conjugale et alcoolisme!", www.acrimed.org, 15
października 2003.
[13] „Revenu garanti, la première vision positive du XXIe siècle",
www.peripheries.net, grudzień 2010.
[14] Przytaczane przez Baptiste Mylondo, Un revenu pour tous. Précis d’utopie
réaliste, Utopia, Paryż 2010.
[15] L’Allocation universelle, op. cit.
[16] Bernard Friot, L’Enjeu du salaire, La Dispute, Paryż 2012. Warto zwrócić uwagę
na to, że statystyki zatrudnienia często nie uwzględniają pracy kobiet, np. na wsi.
Patrz: Margaret Maruani i Monique Meron, „Contes et mécomptes de l’emploi des
femmes", Le Monde diplomatique, grudzień 2012.
[17] André Gorz, L’Immatériel, Galilée, Paryż 2003.
Źródło: Le Monde diplomatique 5/2013