1
SUSAN CROSBY
Dawca
2
PROLOG
Sześć tysięcy dolarów!
Te słowa rozbrzmiewały echem w głowie Jasmine LeClerc,
kiedy opuszczała cichy, sterylny budynek. Zeszła na chwiej-
nych nogach po schodach i zatrzymawszy się u ich stóp, opar-
ła się o tablicę z napisem: „Klinika Położnicza w Bay City".
Zamknęła oczy, ale nie na wiele się to zdało, ponieważ na-
wet teraz widziała w ciemności wielką szóstkę i trzy zera. Aż
trzy zera.
Wciągnęła głęboko powietrze, wyprostowała się i spojrzała
przed siebie. Nie, nie podda się. Jest przecież silna. Nie ma
wyboru. Musi dokończyć to, co zaczęła. Zwłaszcza teraz,
kiedy wskazówki jej biologicznego zegara zbliżały się do
nieuchronnego punktu, za którym była już tylko pustka.
Ruszyła przed siebie, starając się skoncentrować na faktach i
zapomnieć o emocjach. Lekarze powiedzieli jej, że każda
próba sztucznego zapłodnienia będzie kosztować sześć tysięcy
dolarów, a szanse powodzenia tego rodzaju operacji są mniej-
sze niż trzydzieści trzy procent.
Właśnie to chciała od nich usłyszeć. Teraz musi się zasta-
nowić, co robić.
Jej konto bankowe pozwalało na dokonanie kilku tego ro-
dzaju zabiegów, ale gdyby okazało się, że jest skazana na kil-
ka prób, natychmiast po porodzie musiałaby wracać do pracy.
Wcale jej się to nie uśmiechało. Poza tym miała zamiar
R
S
3
zrezygnować z jednego zajęcia, ponieważ żonglerka, którą
uprawiała przez ostatnich siedem lat, przestała ją już bawić.
Dwie prace zamiast jednej są dobre dla nastolatek, a nie kobiet
w jej wieku.
Jasmine skręciła w kolejną ulicę, nie bardzo wiedząc, dokąd
zmierza.
Było też inne rozwiązanie problemu. Wystarczyło znaleźć
jakiegoś nieświadomego „dawcę", a potem się go jakoś po-
zbyć. Na tę myśl poczuła ukłucie w żołądku i znowu musiała
na chwilę przystanąć.
Jasmine słynęła ze swej szczerości. Jej wrogowie mówili
nawet, że jest bezlitośnie szczera. W tym przypadku jednak po-
winna zachować milczenie. Więcej, musiałaby specjalnie zwo-
dzić mężczyzn, a może nawet udawać jakieś uczucie. Nie, to
niedopuszczalne! Za coś takiego na pewno spotkałaby ją kara!
Jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń coś uderzyło ją z
tyłu, tak że zachwiała się na nogach.
- Jason! De razy mówiłam ci, że nie wolno rzucać piłką
w ludzi?!
Jasmine odwróciła się i natychmiast oceniła sytuację. Schy-
liła się, żeby podnieść niebieską piłkę i oddać ją chłopcu, który
patrzył na nią bez najmniejszego poczucia winy. Tuż za nim
pojawiła się kobieta popychająca wózek.
- Och, przepraszam - powiedziała kobieta. - Nigdy mnie
nie słucha i nie mogę go upilnować. Mam nadzieję, że nic się
pani nie stało?
Jasmine potrząsnęła przecząco głową i oddała chłopcu piłkę.
Następnie zajrzała do wózka, w którym spoczywało gru-
biutkie, śpiące niemowlę.
- Ma pani piękne dzieci - zauważyła.
- Dziękuję. Jedno z nich jest na sprzedaż -. powiedziała ko-
bieta, zerkając na chłopca. - Nie wezmę za nie drogo.
R
S
4
Jasmine uśmiechnęła się. Chłopiec również. Pewnie słyszał
to nie po raz pierwszy i wiedział, że to żart. Gdyby jednak
przypuszczał, że nieznajoma najchętniej potraktowałaby tę
propozycję zupełnie poważnie, może nie byłby taki wesoły.
- No dobrze, Jason. Włóż piłkę do wózka i idziemy do do-
mu - zakomenderowała kobieta, posyłając nieznajomej jeszcze
jedno spojrzenie. Być może zdziwiło ją to, że Jasmine patrzy
tak zachłannie na maluchy. Cała trójka odeszła w przeciwnym
kierunku.
Jasmine jeszcze przez chwilę spoglądała za nimi, a nastę-
pnie ruszyła swoją drogą. Już podjęła decyzję. Musi mieć
dziecko. Pozbędzie się wszelkich skrupułów, byle je urodzić.
W końcu stwierdziła, że cel uświęca środki. Cel był szla-
chetny, środki może mniej, ale trudno. Przecież chce, nie -
musi urodzić to dziecko. A do tego potrzebny jej jest męż-
czyzna.
Przede wszystkim musi być zdrowy, inteligentny i płodny.
Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby był przystojny. Osta-
tecznie nie kochała się z nikim od siedmiu lat i mogłoby to
trochę pomóc. Nie chciała się jednak przy tym upierać. Nato-
miast jedną rzecz trzeba ustalić zawczasu: to ma być krótka
przygoda. Parę dni i koniec.
Oczywiście, nie powiedziałaby mu o ciąży. Nikt nie wie-
działby, kto jest ojcem jej dziecka. Nie może przecież znowu
pozwolić się okraść.
R
S
5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Patrick O'Halloran zapłacił taksówkarzowi, dodał jeszcze
napiwek za dokładny opis trasy z lotniska w San Francisco
do domu swojej córki, a następnie stanął na chodniku i roze-
jrzał się dokoła.
Był w doskonałym humorze. Miał zamiar zrobić niespo-
dziankę córce. Nie widział Paige od dnia jej ślubu, który odbył
się półtora miesiąca temu. Poza tym chciał poświęcić jej trochę
czasu, ponieważ lekarz zalecił mu, żeby trzymał się z daleka
od biura.
Och, ci lekarze! Co oni mogą wiedzieć?! To prawda, że
miał lekki zawał. Całkowicie niegroźny, co podkreślał przy
każdej okazji. Jednak to, że jego ojciec zmarł w wieku czter-
dziestu siedmiu lat na serce, a jemu stuknęło właśnie tyle,
wcale nie znaczyło, że ma zamiar pójść w jego ślady. Co to,
to nie. Patrick czuł, że ma całe życie przed sobą.
- Tata? - usłyszał radosny okrzyk.
Obrócił się w stronę domu. Na jego twarzy pojawił się pro-
mienny uśmiech.
- Cześć, kochanie.
Paige Warner, z domu O'Halloran, zbiegła po schodach i
rzuciła mu się w ramiona.
- Co tutaj robisz, tatusiu? - spytała, tuląc się do niego. -
Bardzo za tobą tęskniłam.
- Ja też za tobą tęskniłem, kochanie - powiedział, z trudem
tłumiąc wzruszenie.
R
S
6
Odsunął ją od siebie na długość ramienia. I pomyśleć, że
mógłby umrzeć, nie widząc nawet, jak jest szczęśliwa. Nawet
więcej niż szczęśliwa. Tego czegoś, co dostrzegł w jej oczach,
nie dało się opisać słowami.
Odkaszlnął i sięgnął po swoje bagaże. Paige otworzyła
drzwi, puszczając go przodem. W przedpokoju natknął się na
nowe walizy. Postawił swoje obok tamtych i spojrzał pytająco
na córkę.
- Och, powinieneś był zadzwonić wcześniej. Za godzinę
jedziemy do Brazylii. Będziemy tam szukać pewnego mal-
wersanta - dodała tonem wyjaśnienia.
Patrick bardzo się starał, żeby nie okazywać rozczarowania.
Postanowił też nie wspominać o zawale. Nigdy nie widział,
żeby Paige była tak podniecona. Prawie się teraz nie malowa-
ła, a bawełniana koszulka i dżinsy zastąpiły eleganckie suknie.
Córka w niczym nie przypominała osoby, którą była jeszcze
parę miesięcy temu. Jednak najważniejsze, że dobrze się czuła
w tej sytuacji i że lubiła to, co robi. Tak, to było naprawdę
ważne.
Jeśli teraz wspomni o swojej chorobie, na pewno pokrzy-
żuje jej plany. Paige będzie chciała zostać z nim, a on wcale
nie pragnął, żeby się tak poświęcała.
- Patrick!
Rye Warner zbiegł po schodach, przeskakując po kilka
stopni. Oboje mieli w sobie tyle energii i tyle sił witalnych!
Mężczyźni uścisnęli sobie ręce, a następnie Rye stanął przy
żonie i objął ją ramieniem.
Ten gest uświadomił Patrickowi, czego brakuje w jego ży-
ciu. Przez chwilę poczuł się samotny. Zapragnął być z kobietą,
która koiłaby jego troski i była powiernikiem najskrytszych
tajemnic. Jego piękna żona zmarła dwadzieścia pięć lat temu,
zostawiając go z czteroletnią córką, którą musiał utrzymać
R
S
7
z pracy przy załadunku statków. Od tego czasu założył własną
firmę. Stał się bogaty. Jednak nikt i nic nie mogło zająć w jego
sercu miejsca Priscilli. Sądził, że jest to niemożliwe. A jednak
samotność bolała. Zwłaszcza w chwilach takich jak te, kiedy
miał przed oczami szczęśliwych małżonków.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś? - spytał Rye, przyglądając
mu się uważnie. - Musimy wyjechać...
Patrick szybko skinął głową. Bał się, że zięć wyczyta z jego
twarzy to wszystko, co starał się ukryć.
- Tak, wiem. Nie przeszkadzajcie sobie. Po prostu pod
jąłem decyzję pod wpływem impulsu. - Przerwał na chwilę.
- Jak długo was nie będzie?
- Co najmniej tydzień. A jak długo możesz zostać?
Przeszli do salonu i usiedli w fotelach.
- Chciałem wynająć pokój w hotelu na parę tygodni - od
parł.
Córka i zięć szybko wymienili pełne niepokoju spojrzenia.
Widząc to, Patrick pokręcił głową.
- Wiem, co sobie myślicie, ale u mnie naprawdę wszystko
w porządku. Po prostu po tylu latach pracy postanowiłem
trochę odpocząć. Firma doskonale będzie funkcjonować beze
mnie - dodał na koniec.
Paige zabawnie przekrzywiła głowę.
- Zawsze twierdziłeś coś innego.
Patrick chrząknął. Czuł się tak, jakby był na przesłuchaniu.
- Cóż, po ostatnich zmianach mam sporo wolnego czasu
- powiedział, nie patrząc im w oczy. - Mam oddanych pra-
cowników. Mogę zlecać różne sprawy.
- Czy jesteś chory, tato? - Usłyszał właśnie to pytanie, któ-
rego się najbardziej obawiał.
- A czy wyglądam na chorego? - Zaryzykował pytanie, z
biciem serca czekając na odpowiedź.
R
S
8
- No. chyba nie - odparła w końcu, ociągając się, Paige.
Spojrzał na Rye'a, który tylko siedział i patrzył na niego.
- Widzę, że oboje jesteście w świetnej formie - powiedział,
chcąc odwrócić jakoś uwagę zięcia od problemów jego zdro-
wia. - Małżeństwo dobrze wam służy.
- Pewnie, kiedy się ma taką żonę - powiedział Rye, zaci-
skając dłoń na palcach Paige.
- Nawet nie sądziłam, że tak będzie - powiedziała córka i
spojrzała na męża. - Wypełnia mi całe życie, a jednocześnie
jestem niezależna. Gdyby mi ktoś parę miesięcy temu powie-
dział, że to możliwe, to chybabym go wyśmiała.
Patrick chciałby, żeby ktoś na niego patrzył w ten sposób.
- Szkoda tylko, że musimy wyjechać. - Wzrok Paige po-
nownie spoczął na ojcu. - Obiecaj, że nie wyjedziesz, dopóki
tu nie wrócimy. Możesz oczywiście zatrzymać się u nas.
Patrick pokręcił głową.
- Dziękuję, ale wolałbym hotel. A w każdym razie coś
z obsługą. Sami wiecie, jak gotuję.
Na twarzy zięcia pojawił się uśmiech. Patrickowi coś się w
nim nie podobało, ale nie był w stanie powiedzieć, co.
- Mam coś takiego. - Rye wstał. - Zaraz sprawdzę, czy są
tam wolne miejsca.
- Nie chciałbym wam robić kłopotu.
- To żaden kłopot, tato. Zresztą, jeśli Rye coś sobie wbije do
głowy, to nic go nie powstrzyma. Powiedz lepiej, co słychać
w pracy.
W porównaniu z innymi kuchniami restauracyjnymi było tu
całkiem cicho. Czasami tylko dało się słyszeć brzęk porcelany
lub szkła i szczęk sztućców czy też syk tłuszczu na rozgrzanej
patelni. Panowała tu jednak atmosfera pracy. Klub Carola, bę-
dący schronieniem wielu sław, pracował pełną parą.
R
S
9
Jasmine LeClerc nuciła coś pod nosem, przygotowując sa-
łatki. We wtorki przychodziło tu mniej gości, miała więc czas
na chwilę oddechu.
- Zielony przy stoliku dwudziestym. Jazz.
Jasmine uniosła głowę, słysząc głos siostry. „Zielony" o-
znaczał w języku kelnerek nie tyle kogoś nowego, lecz raczej
samotnego, bez towarzyszki. Oczy wiście, jedno nie wyklucza
drugiego.
- Naprawdę niezły! - Maggie aż cmoknęła ustami. -I po
myśleć, że J. D. dał go właśnie tobie.
Jasmine postanowiła zignorować aluzje siostry. Skończyła
przygotowanie sałatek, polała je sosem i wstała. Ciekawe, dla-
czego szef sali, J. D., zawsze daje jej samotnych mężczyzn,
chociaż wie, że wcale jej to nie bawi. Przecież Maggie też jest
wolna!
- Wygląda mi na samotnego, Jazz - usłyszała znowu głos
siostry.
Przez chwilę poczuła coś w rodzaju nadziei, ale szybko ją po-
rzuciła. Kiedy sześć miesięcy temu rozpoczęła poszukiwanie
Dawcy, jak go sobie nazwała, natychmiast wyeliminowała wszy-
stkich członków klubu. Potrzebowała kogoś anonimowego, z
kim mogłaby się przestać spotykać natychmiast po zajściu w
ciążę. Dawca nie mógł przecież widzieć tego, że powoli zmienia
jej się figura, bo mógłby szybko nabrać podejrzeń.
- Wszyscy tak wyglądają - powiedziała Jasmine, szyku
jąc się do wyjścia. - Założę się, że ma obrączkę schowaną
głęboko w kieszeni.
Wzięła tacę i wyszła na salę. Nieznajomy rzeczywiście był
„niezły", jak określiła to jej siostra. Skończył właśnie poga-
wędkę z J. D., który wcześniej przygotował mu drinka, i teraz
rozsiadł się wygodnie i ujął szklaneczkę w dłoń. Po chwili
ukrył się za wielką płachtą menu.
R
S
10
Jasmine rozniosła sałatki i wróciła z tacą do kuchni. - No i
co? No i co? - wypytywała ją Maggie.
Miał ochotę na stek. Najlepiej wielki, przypieczony na brą-
zowo i przybrany grzybami. Poza tym marzyły mu się zwy-
kłe gotowane ziemniaki okraszone prawdziwym masłem i po-
sypane szczypiorkiem. Szczypiorek mógł doskonale zastąpić
surówkę, której wprost nie znosił.
Z trzaskiem zamknął menu. Wiedział, że i tak zamówi pie-
czoną pierś z kurczaka, gotowane warzywa i ryż. Jak jakiś
Chińczyk!
Nie, to stanowczo nie był posiłek dla prawdziwego męż-
czyzny!
Patrick rozejrzał się po przyciemnionej sali klubu Carola.
Jak na jego gust, było tu za dużo ozdób. Jednak bardzo miło
ze strony Rye'a, że załatwił mu honorowe członkostwo i po-
lecił niewielki hotelik, znajdujący się tuż przy klubie.
Wszystko tutaj wydawało mu się znajome, od ekskluzyw-
nego wnętrza, po przyciszoną muzykę dobiegającą z głośni-
ków. W jego klubie w Bostonie było podobnie. Zapewne,
wszedłszy na piętro, ujrzałby tam stoły bilardowe i pokoje do
gry w karty, a także pokoje wypoczynkowe, oddzielne dla pań
i panów.
Nawet kobiety tutaj wyglądają tak samo, stwierdził z żalem.
No, może z wyjątkiem tej kelnerki, która była tutaj przed
chwilą z sałatkami.
Ta sama kelnerka wynurzyła się z zaplecza i najwyraźniej
ruszyła w stronę jego stolika. Już z daleka mógł stwierdzić,
że ma wszystko, co trzeba. A kiedy się zbliżyła, stwierdził, że
jest ucieleśnieniem wdzięku i dojrzałej urody. I jeszcze ten
uśmiech. Dawno nie widział takiego uśmiechu, który by wiele
obiecywał, a jednocześnie trzymał faceta na dystans.
R
S
11
Kelnerka weszła do jego loży.
- Czy mogę przyjąć zamówienie? - spytała zaskakująco
miękkim i głębokim głosem.
Patrick zmieszał się nieco pod wpływem jej spojrzenia. Pa-
trzyła na niego trochę tak, jakby oceniała jego męskie walory,
chociaż naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego miałaby to robić.
Udając, że sprawdza coś w menu, zerknął na plakietkę z jej
imieniem. Jasmine. Dziwne imię. Bardzo egzotyczne i nie-
zwykłe.
- Tak, już zdecydowałem - powiedział, odkładając kartę.
- Zaraz, chwileczkę. - Uniosła lekko dłoń. - Niech zgadnę.
Befsztyk z ziemniakami i kapustą. Albo nie, lepiej stek.
Patrick zrobił żałosną minę.
- Wolałbym coś lżejszego - stwierdził.
W jej oczach pojawił się błysk i zaraz zgasł.
- Ma pan jakieś kłopoty ze zdrowiem? - spytała tak jakoś
dziwnie.
Patrick nie przywykł, co prawda, do odpowiadania na po-
dobne pytania, zwłaszcza kelnerkom, coś mu jednak mówiło,
że powinien to zrobić. Co więcej, powinien skłamać. Sam nie
wiedząc dlaczego, uśmiechnął się szeroko i powiedział:
- Nie. Jestem zdrowy jak byk. Muszę po prostu dbać o
formę. Dlatego poproszę o kurczaka i warzywa. Tylko nie za
dużo...
- Może wobec tego podać jeszcze owoce - zaproponowała.
Owoce? Świetna myśl. Dziwne, że sam na to nie wpadł.
Najchętniej zjadłby banana, albo jeszcze lepiej szarlotkę, o ile
można ją uznać za w jakimś stopniu pokrewną owocom.
- Doskonale. Proszę o owoce. Tyle ich tutaj macie - za-
uważył z uśmiechem.
R
S
12
- Pan nie jest z Kalifornii? - spytała natychmiast.
Co prawda mogła poznać po akcencie, że jej klient nie po-
chodzi z Los Angeles. Jednak w całej Kalifornii było tak wie-
le osób z różnych części kraju, że wręcz odwykła od po-
łudniowego akcentu.
- Nie. Przyjechałem dziś rano z Bostonu.
- W sprawach służbowych czy dla przyjemności? - To było
ważne pytanie, starała się je jednak zadać możliwie naj-
bardziej obojętnym tonem. Ktoś, kto przyjeżdża tutaj dla
przyjemności, będzie jej szukać.
- Po prostu mam wakacje.
Uśmiechnęła się do niego.
- Proszę chwilę zaczekać - powiedziała. - Zaraz wszystko
podam.
Patrick patrzył za oddalającą się kelnerką. W jej ruchach
nie było niczego uwodzicielskiego, przez co stawała się jesz-
cze bardziej atrakcyjna.
Podniósł szklaneczkę i wypił łyk drinka. Whisky była tak
rozcieńczona wodą, że prawie nie czuł jej smaku. Jednak sam
widok Jasmine wystarczył mu za solidny łyk alkoholu. Była
tak apetyczna, tak dojrzała, jak najwspanialszy owoc.
Patrick uśmiechnął się do siebie smutno. Do licha, w tych
czasach równouprawnienia kobiet pewnie dostałby po twarzy,
gdyby ośmielił się powiedzieć coś takiego Jasmine. Cóż, trud-
no. Musi milczeć. Dobrze przynajmniej, że wciąż nie zabro-
niono podziwiać urodziwych kobiet.
Jasmine ostrożnie postawiła tacę na stole kuchennym. Bała
się, że jeśli nie będzie uważać, to upuści ją na podłogę albo
zrobi coś jeszcze gorszego.
Już w drodze do kuchni stwierdziła, że znalazła idealnego
Dawcę. Po pierwsze, był tu na wakacjach. Po drugie, mieszkał
R
S
13
ponad pięć tysięcy kilometrów stąd. I po trzecie, cieszył się
dobrym zdrowiem. Szkoda tylko, że nie będzie mogła spraw-
dzić, jaką ma grupę krwi, zanim pójdą do łóżka, ale, szczerze
mówiąc, nigdy na to nie liczyła.
Jednak najważniejsze było to, że jego wiek wskazywał, iż
może się nią zainteresować. Dostrzegła to w jego oczach,
kiedy go obsługiwała. Cieszyło ją również, że jest przystojny.
Podobały jej się zwłaszcza jego kasztanowe włosy.
Sprawdziła też, czy ma obrączkę na palcu. Nie miał, co
oczywiście nie musiało o niczym świadczyć. Jednak jej
wprawne oko dostrzegłoby z pewnością ślad po niej, a takiego
również nie miał na palcu. Wszystko więc wskazywało na to,
że nie jest żonaty.
Przez chwilę zastanawiała się nad pozostałymi kandydatami
na Dawców.
Kandydat numer jeden był, jak na jej gust, za niski i miał
chyba zbyt wysokie mniemanie o sobie. Odniosła wrażenie,
że traktuje ją już trochę jak swoją zdobycz, co nie bardzo jej
odpowiadało.
Kandydat numer dwa był nudny jak flaki z olejem. W za-
sadzie jej to nie przeszkadzało, ale co będzie, jak dziecko
odziedziczy charakter po tatusiu?
Kandydat numer trzy ciągle chodził w golfach. Ciekawe, co
chciał w ten sposób ukryć?
W końcu stwierdziła, że bostończyk byłby najlepszy. Może
nawet zbyt dobry. Jednak jeśli ma jakąś wadę, ona, Jasmine,
na pewno ją odkryje.
R
S
14
ROZDZIAŁ DRUGI
Patrick spojrzał z uśmiechem na zbliżającą się kelnerkę.
Wyglądała naprawdę pociągająco. Chociaż, o ile znał się na
kobietach, chciałaby pewnie schudnąć parę kilo. Jednak, jego
zdaniem, wcale nie było to potrzebne.
Jasmine postawiła sałatkę i koszyk z pieczywem na stole.
Następnie zerknęła na gościa ze sporą dozą zainteresowania.
- Hm, więc jak to się stało, że znalazł się pan tutaj? - spy-
tała.
- Chodzi pani o San Francisco czy o klub?
Ta kelnerka fascynowała go. Odnosił wrażenie, że czuje się
wyjątkowo kiepsko, wypytując go o te wszystkie szczegóły, a
mimo to brnęła dalej. Coś ją do tego zmuszało, a on nie mógł
zgadnąć, o co chodzi.
Zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Jedno i drugie - powiedziała w końcu.
- Przyjechałem do córki, która tutaj mieszka - powiedział,
rozkładając ręce. - To jej mąż załatwił mi tymczasowe człon-
kostwo klubu.
Kelnerka wciąż uśmiechała się tajemniczo i patrzyła na
niego tak, jakby poddawała go jakiemuś testowi. Jasmine, tak,
to dziwne, egzotyczne imię. Jego właścicielka w pełni na nie
zasługiwała.
- Przyjechał pan sam? Bez żony? - wypytywała dalej, wy-
gładzając jakieś niewidzialne fałdki na swoim wykrochmalo-
nym fartuszku.
R
S
15
- Jestem wdowcem - odparł niechętnie, zdziwiony tym,
że nawet teraz, po dwudziestu pięciu latach, te słowa mogą
mieścić w sobie tyle bólu.
Jasmine zauważyła wyraz jego twarzy. Nagle zrobiło jej się
strasznie głupio. Chciała coś powiedzieć, przeprosić, ale zdo-
łała jedynie dotknąć jego dłoni. Ich palce spotkały się na mo-
ment i dopiero teraz przypomniała sobie, gdzie jest i co robi.
- Czy przynieść coś jeszcze? - spytała. - Może coś do
picia?
Musiał niedawno stracić żonę, ponieważ nie potrafił opa-
nować smutku. Jasmine znała to aż nazbyt dobrze: smutek po
utracie najbliższej osoby.
Patrick natychmiast opanował swoje emocje. Wyprostował
się i potrząsnął głową.
- Nie, dziękuję. Nic mi nie trzeba.
Jasmine wciąż stała przy stoliku, a uśmiech zniknął z jej
twarzy.
- Przepraszam. Przykro mi - wydusiła z siebie w końcu.
Ponownie potrząsnął głową, ale tym razem mocniej i bar
dziej stanowczo.
- Nie ma o czym... - zaczął.
- Cześć, szefie. Jestem Magnolia. Czy moja siostra dobrze
wywiązuje się ze swoich obowiązków?
Nastrój Patricka nagle zupełnie się zmienił. Spojrzał na
obie siostry, tak różne jak dzień i noc, i w jego oczach poja-
wiło się rozbawienie.
- Magnolia? Wygląda na to, że wasza matka lubiła kwiaty.
- Mama pochodziła z Luizjany i dała nam takie imiona, ja-
kie się tam nosi. Oczywiście Jazz chciałaby się wyrzec swoich
korzeni. Ale mam przynajmniej nadzieję, że dobrze się panem
opiekuje.
R
S
16
- Maggie! - odezwała się ostrzegawczo Jasmine.
- No co? Nie można się dowiedzieć? - Mrugnęła do Pa-
tricka. - Musi pan być bardzo ciekawym facetem, szefie. Bo
Jazz zazwyczaj nie wdaje się w pogaduszki z klientami.
Jasmine położyła dłoń na ramieniu siostry i delikatnie skie-
rowała ją w przeciwną stronę.
- Magnolio, kochanie. Zdaje się, że jesteś proszona do
stolika numer sześć. I to już od dłuższego czasu - dodała,
widząc wahanie siostry.
Maggie zdołała jeszcze puścić oko do Patricka.
- No cóż, służba nie drużba - rzuciła na odchodnym
i odeszła, poruszając zalotnie biodrami.
Patrick posłał jej jeden ze swoich uśmiechów. Wiedział, że
nie miałby żadnych problemów z Magnolią. To była flirciara i
gdyby miał ochotę na flirt, chemie by się z nią umówił. Zerk-
nął na Jasmine. Ona niewątpliwie stanowiła prawdziwą za-
gadkę. Czy ma ochotę na flirt? Dlaczego wypytywała go o te
wszystkie rzeczy? I czy mógł liczyć na cokolwiek?
- Niech pan nie zwraca uwagi na moją siostrę - powie
działa.
Spojrzał jej w oczy.
- Lubię, kiedy kobieta mówi, o co jej chodzi.
Jasmine wytrzymała jego spojrzenie. Uśmiechnęła się
nawet pod nosem. W końcu jednak skinęła mu głową i
odeszła.
Jedno wiedział na pewno - ta kobieta była znacznie bardziej
interesująca niż jej siostra.
Kurczak był naprawdę doskonale upieczony, ryż miękki,
ale sypki i okazało się, że nawet warzywa mogą mu smako-
wać. Patrick przełknął ostatni kęs tego wspaniałego posiłku
i... poczuł, że jest głodny. No tak, tego rodzaju obiad mógłby
R
S
17
może zadowolić jakiegoś ascetę, ale nie Amerykanina, który
przez całe życie ciężko pracował.
Patrick poczuł, że coraz bardziej chce mu się jeść. Diete-
tyczne jedzenie jest dobre dla kobiet, a nie dla normalnych
mężczyzn.
Przypomniał sobie ostatni dzień pobytu w szpitalu i objaś-
nienia siostry Crackwhip. Z jednej strony mówiła mu, żeby
unikał niektórych potraw, ale z drugiej wspominała, że stres
może działać na organizm jeszcze gorzej. Patrick poczuł, że z
powodu głodu jest zestresowany jak wszyscy diabli.
Zobaczył Jasmine z owocami i zachciało mu się śmiać.
Owoce! Podawanie czegoś takiego głodnemu mężczyźnie
powinno uchodzić za niemoralne i zbrodnicze! Jeśli to miała
być droga do zdrowia, to była to prawdziwa droga przez mę-
kę.
- Jak panu smakowało? - spytała Jasmine, patrząc na puste
talerze.
- Świetne jedzenie, naprawdę świetne - odparł sarkasty-
cznie, nalewając sobie kawy. Oczywiście bezkofeinowej -je-
szcze jedno przekleństwo starej Crackwhip.
Jasmine natychmiast zauważyła ton jego głosu.
- Czy coś się stało? - spytała.
Stwierdził, że musi się bardziej pilnować. W końcu to nie
wina kelnerki, że jest na diecie.
- Przepraszam, jestem trochę rozdrażniony. Muszę odpo-
cząć po podróży? A pani?
- Co: ja?
- Kiedy będzie pani mogła odpocząć?
Jasmine rozejrzała się po sali. Jeszcze sporo stolików było
zajętych i wiedziała, że się szybko nie zwolnią.
- Wygląda na to, że skończę koło północy - odparła. -
Może parę minut przed.
R
S
18
Nagle, nie wiedzieć czemu, wpadła w popłoch. Jeszcze raz
nerwowo rozejrzała się po sali i powiedziała:
- Przepraszam, czekają na mnie inni goście - rzuciła i za
raz oddaliła się od stolika.
Dziwna kobieta. O co jej chodziło? rozważał.
Z braku jakiegoś normalnego jedzenia sięgnął po owoce.
Winogrona, jak zawsze w Kalifornii, były naprawdę wyśmie-
nite, a truskawki dojrzałe i soczyste. Tak dojrzałe i soczyste
jak ta dziwna kelnerka.
Patrick nie mógł przestać myśleć o Jasmine. To prawda, że
ostatnio cieszył się sporym zainteresowaniem płci pięknej. Zwła-
szcza od chwili, kiedy ogłoszono dane dotyczące połączenia jego
firmy O'Halloran Shipping z mniejszym przedsiębiorstwem
Collins-Abrahamson. Zapobiegliwe mamy zapraszały go na
przyjęcia częściej niż zwykle i sadzały koło swoich wydekolto-
wanych, dwudziestoparoletnich córek. Pewnie wydawało im się,
że w ten sposób zapewnią im świetlaną przyszłość.
Patrick nie miał problemów ze wzrokiem, a i jego hormony
znajdowały się w całkowitym porządku. Te kobiety były w
większości piękne, seksowne i... zbyt młode. Potrzebował ko-
goś, kto pamiętał wojnę w Wietnamie, a nie uczył się o niej z
podręczników. Wiedział, że jeśli się z kimś zwiąże, to na
pewno nie z podlotkiem. Już raczej z kobietą dojrzałą, ale też
nie emerytką, ponieważ nie czuł się jeszcze tak staro. Wie-
dział, że może jeszcze być ojcem i chętnie podjąłby się wy-
chowania małego dziecka.
Spojrzał na półmisek z owocami i stwierdził, że zjadł prawie
wszystko. Nie dopita, zimna kawa stała tuż obok. Pal ją licho!
Gdyby miała w sobie choć odrobinę kofeiny, pewnie wyka-
załby większe zainteresowanie.
- Czy przynieść panu świeżej kawy? - usłyszał nagle głos
Jasmine.
R
S
19
Czarodziejka! Chyba podeszła do niego na palcach.
- Nie, dziękuję. Wystarczy.
- Czy wpisać to na pański rachunek, czy też woli pan od ra-
zu zapłacić?
- Nie wiem, jak długo tu jeszcze zostanę, więc wolę płacić
gotówką - odparł.
Jasmine nie potrafiła ukryć rozczarowania.
- Więc to krótkie wakacje?
- Sam jeszcze nie wiem. Córka i zięć musieli nagle wyje-
chać. Jak wrócą, przeniosę się do nich - poinformował ją wy-
czerpująco.
Położyła rachunek wydrukiem do dołu.
- Więc może pan tu już nie wrócić - powiedziała ni to do
niego, ni to do siebie.
Patrick nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć sobie ten nagły
żal, który pojawił się w jej głosie. Czy to możliwe, żeby
przywiązała się do niego tak nagle?
- A pani chce, żebym wrócił?
Znowu się spłoszyła. Jak wtedy, kiedy spytał, kiedy kończy
pracę.
- Miło mi się z panem rozmawia - odparła w końcu wy
mijająco.
Patrick spojrzał jej w oczy. Kiedy zaczął mówić, w jego
głosie pojawiły się głębokie, miękkie tony.
- Ale czy chcesz, żebym przyszedł, Jasmine?
I znowu ujrzał oznaki paniki. Jasmine zachowywała się tak,
jakby chciała uciec. Czy była dla niego miła, ponieważ tak
kazał jej szef? A może z wyrachowania liczyła na większy
napiwek? Istniała też możliwość, że nagle poczuła mniej wię-
cej to samo, co on i podobnie jak on nie była sobie z tym w
stanie poradzić.
Czekał na odpowiedź, ale kelnerka tylko pochyliła głowę.
R
S
20
- Dobranoc - powiedziała.
Patrick patrzył przez chwilę, jak odchodzi, a następnie wyjął
pióro i zapisał coś na rachunku. Tuż obok zostawił pieniądze.
Następnie wyszedł z klubu, odetchnął świeżym powietrzem i
spojrzał na gwiazdy.
Jasmine patrzyła, jak wychodzi, i żałowała, że nie zdobyła
się na odpowiedź. Nie miała czasu na głupie korowody i
wstyd! Ten facet wyglądał na doskonałego Dawcę i dlatego
powinna jak najszybciej nawiązać z nim bliższy kontakt.
Zauważyła, że coś napisał na rachunku, dlatego podeszła
do stolika, gdy tylko zniknął za drzwiami. Zwykle w takich
okolicznościach mężczyźni zostawiali numery telefonów.
Miała jednak nadzieję, że jej cudowny Dawca okaże się lepszy
i mądrzejszy.
Odwróciła kartkę, na której szybko odczytała napis: „Wrócę
na pewno", i odetchnęła z ulgą. Położyła dłoń na rachunku i
trzymała ją tak przez chwilę. Nawet nie zauważyła, że Patrick
zostawił jej naprawdę sowity napiwek.
Tylko czy ten człowiek jest uczciwy?
Uśmiechnęła się do siebie. A dlaczegóż by Dawca miał być
uczciwy? Przecież nie będzie się przejmować tego rodzaju
drobiazgami. Ważne, że cieszy się dobrym zdrowiem i jest
przystojny. A w chwili kiedy zostanie ojcem jej dziecka, Jas-
mine powie mu „adieu". Ten mężczyzna, którego nazwiska
nie znała, doskonale nadawał się do tej roli.
W ogóle „uczciwość" i „mężczyzna" to były dwa słowa o
przeciwstawnym znaczeniu, chociaż nie wszystkie kobiety o
tym wiedziały.
Jednak Jasmine przeżyła swoje. Jej ojciec opuścił ich, zanim
skończyła roczek. Pierwszy ojczym wytrzymał z nimi zaled-
wie pół roku. Z pozostałych dwóch najlepiej wywiązał
R
S
21
się ojczym numer trzy, który został z nimi aż do chwili, kiedy
jego córka, Maggie, skończyła trzy latka.
A jej mąż?
Jej były mąż, Deacon, pokonał wszystkie opory Jasmine i
skłonił ją do małżeństwa. Jednak czyż później nie wykorzystał
tego podle? Czy nie stała się pionkiem w jego grze, podobnie
jak ich dzieci: Matthew i Raine?
Sześć lal temu udało mu się wywieźć dzieci z kraju. Od te-
go czasu na próżno ich szukała. Przeżyła piekło. A to wszystko
z powodu męża, który miał tak dużo pieniędzy, że mógł łamać
wszelkie zasady, zarówno prawne, jak i moralne. Dlatego wła-
śnie szukała Dawcy - kogoś anonimowego, kto nie wkroczy
później w jej prywatne życie.
W końcu ona też może złamać jakąś moralną zasadę. Tylko
tak będzie sprawiedliwie.
- O czym rozmawiałaś z Zielonym? Coś się między wami
dzieje, prawda? - zaczęła wypytywać siostra, kiedy znalazły
się w przebieralni dla personelu.
Jasmine zdjęła fartuszek. Przez chwilę przyglądała mu się
uważnie, ale stwierdziła, że jest dość czysty, i odwiesiła go
do szafki.
- Nic się nie dzieje - odparła Jasmine, wpatrując się
w strój roboczy siostry.
I nagle poczuła ukłucie zazdrości. Dlaczego nie pomyślała o
tym wcześniej? Powinna sobie sprawić taki właśnie kolo-
rowy, wydekoltowany strój jak Maggie. Klienci to lubią. Zre-
sztą, co tam klienci. W tej chwili chodziło jej o tego jednego
mężczyznę, który znalazł się w klubie dzięki cudownemu
zbiegowi okoliczności.
- Nie wierzę - wysepleniła siostra, malując sobie usta ja-
skrawoczerwoną pomadką.
R
S
22
I co z tego, że Maggie jej nie wierzy. Przecież nie to jest
najważniejsze. Jasmine od jakiegoś czasu dokonywała żmud-
nych obliczeń i wyszło jej, że okres owulacyjny powinien na-
stąpić już niedługo. Musi się bardziej skupić przy mierzeniu
temperatury, inaczej gotowa go przegapić. ...
- Nieważne - ucięła Jasmine i przyjrzała się uważnie sio-
strze.
Nigdy nie mogła się jej dość napatrzeć i zawsze uderzał ją
kontrast między typami ich urody. Czy to w ogóle możliwe,
że były siostrami?
Maggie zaczęła chować kosmetyki do torebki. Zajęło jej to
trochę czasu.
- No popatrz, najpierw chcemy, żeby mężczyźni kochali
nas za to, jakie naprawdę jesteśmy, a potem wydajemy mają
tek na kosmetyki - zauważyła.
- Ja wcale nie wydaję tak dużo - stwierdziła Jasmine.
Maggie machnęła ręką.
- Ale zaczniesz, zaczniesz... Przecież widać na pierwszy
rzut oka, że ci się ten facet spodobał. Przestałaś się nawet źle
wyrażać o mężczyznach. Pamiętaj, siostrzyczko, że ja tylko
udaję idiotkę. Żeby szybciej wyjść za mąż.
- Mogłabyś sobie najpierw znaleźć narzeczonego - za-
uważyła sarkastycznie Jasmine.
- Znajdę, znajdę - zapewniła ją Maggie. - Jak tylko stuknie
mi trzydziestka...
- No to lepiej się pospiesz - przerwała jej niezbyt grzecznie
Jasmine.
Siostra zamknęła swoją szafkę i spojrzała na nią uważnie.
Rzadko zdarzało się, żeby Jasmine była tak rozdrażniona.
- Naprawdę nie chcesz o nim pogadać?
- Nie ma o czym. Przyszedł, zjadł, zapłacił, tak jak setki in-
nych klientów.
R
S
23
- Tyle tylko, że z pozostałymi setkami jakoś nie miałaś
ochoty rozmawiać.
Przeszły do holu, a potem znowu do kuchni. Zatrzymały
się tutaj na chwilę i Jasmine mimowolnie spojrzała na skar-
bonkę z napisem „Mężczyźni są zakałą świata".
- Tylko jeden na kilkuset mężczyzn wart jest tego, żeby
z nim porozmawiać - zauważyła.
Maggie również spojrzała na skarbonkę.
- Niestety, masz rację, nie uzbieram zbyt wiele - powie
działa. - Tylko dwadzieścia centów. Staraj się siostro, bo ina-
czej nie będę mogła kupić sobie sukni ślubnej.
Jasmine wyjęła portmonetkę, odliczyła drobne i, tak jak by-
ło umówione, wrzuciła je do skarbonki. Czy to możliwe, żeby
Magnolia tak mało dziś na niej zarobiła? A przecież zdarzało
się, że dochodziła nawet do dwóch dolarów!
Patrick wciąż szukał słowa, które najlepiej opisywałoby Ja-
smine. Powinien uważać, jeśli zechce go użyć, żeby nie nara-
zić się na zarzuty napastowania seksualnego, seksizmu, dys-
kryminacji płciowej i wielu innych, których nie był w stanie
spamiętać. W dzisiejszych czasach wystarczy powiedzieć, że
kobieta ma ładne nogi, żeby pójść za kratki. Ciekawe, co by
się stało, gdyby powiedział którejś z dam, że ma krzywe no-
gi? No nie, to pewnie nie byłoby tak poważne przestępstwo i
najwyżej dostałby w twarz.
Patrick był tradycjonalistą i wyobraźnia zawodziła go w
tym względzie. Słowo „ładna" już było nacechowane dys-
kryminacją. Więc może zgrabna? Albo proporcjonalna? Cie-
kawe tylko, czy Jasmine uznałaby to za komplement?
Przez cały dzień zastanawiał się nad jej zachowaniem. Od-
niósł wrażenie, że wcale nie chciała się nim interesować, ale
coś ją do tego zmuszało. On również czuł z jej strony
R
S
24
przyciąganie, nie potrafił go jednak bliżej określić. Czy było to
pożądanie, ciekawość, potrzeba ciepła? Im dłużej się nad tym zasta-
nawiał, tym mniej był pewny swoich intencji.
Teraz znowu znalazł się w klubie. Szef sali wskazał mu jego stare
miejsce, a Patrick ze zdziwieniem stwierdził, że jest zdenerwowany.
Jak chłopak, który idzie na swoją pierwszą szkolną potańcówkę i na-
gle wydaje mu się, że nie potrafi zatańczyć walca.
Sączył właśnie wodę mineralną, kiedy do stolika podeszła Jasmine.
- Więc jednak pańska córka nie wróciła - zauważyła, zer
kając na jego szklaneczkę.
- Przecież obiecałem. Spojrzała mu w oczy.
- Nie wiedziałam, czy panu wierzyć.
- Teraz się pani przekonała - stwierdził lekkim tonem, bojąc się,
że rozmowa przybiera zbyt poważny obrót. Natychmiast też mógł
zaobserwować zbawienne skutki takiego postępowania. Jasmine od-
prężyła się nieco, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Wciąż pan odpoczywa po podróży? – spytała, wskazując na wo-
dę mineralną.
Patrick natychmiast przypomniał sobie siostrę Crackwhip i jej
uwagi na temat picia alkoholu w ogóle, a już zwłaszcza samotnie.
- Nie, nie. Wystarczy, że spałem dzisiaj dwanaście godzin
- powiedział z uśmiechem. - Nie piję jednak alkoholu sam.
Przynajmniej od chwili zawału, dodał w myśli, nie chcąc mijać się
z prawdą.
- A jak pan spędził dzień?
- Postanowiłem spróbować czegoś nowego i... - zawiesił głos -
oglądałem telewizję.
R
S
25
Tym razem Jasmine uśmiechnęła się spontanicznie. Jej
twarz stała się na moment jeszcze piękniejsza niż zwykle.
- San Francisco to piękne miasto. Powinien pan się gdzieś
wybrać - zauważyła.
- Nie chce mi się zwiedzać tego miasta samemu - powie-
dział, patrząc jej w oczy.
To nie była jeszcze propozycja. Jednak mogła nią być.
Wszystko zależało od tego, jak się teraz Jasmine zachowa.
- Czołem, szefie!
- Dzień dobry, pani Magnolio - odpowiedział Patrick.
- Jak się pan dzisiaj miewa?
- Dziękuję, świetnie.
Jasmine gniewnym spojrzeniem obrzuciła siostrę.
- Widzę, że się panu u nas spodobało - zauważyła Maggie i
puściła do niego oko.
- Nawet bardzo - odparł, patrząc na Jasmine. - Lubię ten
styl.
- Jednak woli pan włoskie garnitury - stwierdziła Maggie,
patrząc z uznaniem na jego lekką marynarkę i jasne spodnie.
Oczywiście tylko ona potrafiła zauważyć takie drobiazgi.
Jasmine interesowała się modą o tyle, żeby nie wyglądać na
Kopciuszka. Nie mogła więc to być moda męska.
- Nie, noszę tylko garnitury od St. Claira.
- Co?! To prawdziwy St. Clair?! - Maggie była niezwykle
poruszona. Zresztą Jasmine też słyszała o tym słynnym pro-
jektancie.
- Mhm. Znałem go jeszcze jako Jeffa Troutnera i teraz daje
mi garnitury, żeby kupić moje milczenie.
Jasmine stropiła się nieco, a Patrick, gdy tylko to zauważył,
natychmiast spoważniał.
- To, oczywiście, żarty. Zresztą wszyscy znają jego pra-
R
S
26
wdziwe nazwisko. Jeff chodził z moją córką do szkoły. Zna-
łem dość dobrze jego rodziców.
Maggie rozmawiała jeszcze przez chwilę z gościem, dzięki
czemu Jasmine mogła mu się lepiej przyjrzeć. Miał dosyć
długie, ale dobrze przycięte włosy. Jak się okazało, jego gar-
nitur pochodził od najmodniejszego projektanta w kraju, a
bieli koszuli nawet ona nie mogła nic zarzucić. Cóż, ten klient
musiał być kimś ważnym. Pewnie prowadził jakąś firmę kom-
puterową albo coś w tym rodzaju. Ponieważ w innym wypad-
ku, nawet gdyby jego zięć był nie wiadomo kim, nie przyjęto
by go do klubu.
Przez moment wydawało jej się, że nie ma żadnych szans.
Cóż
i
może ona, biedna kelnerka, której z trudem udaje się za-
oszczędzić połowę swojej pensji, wobec takiego potentata?
Potem jednak pomyślała, że chodzi tylko o przelotny romans.
Przecież nie będzie chciała go do niczego zmusić ani w żaden
sposób związać. Ma tylko zostać ojcem jej dziecka. Nie musi
nawet o tym wiedzieć. Prawdę mówiąc, będzie lepiej, jeśli się
o niczym nie dowie.
Spotkali się wczoraj, rozstaną się za parę dni. To wszystko.
- Jasmine - usłyszała jego głos.
Patrick obserwował ją od paru chwil. Wydawała mu się
nieobecna i pogrążona w swoich rozmyślaniach. Teraz powoli
wracała do rzeczywistego świata. Ciekawe, czy w ogóle za-
uważyła, że jej siostra odeszła do innego stolika.
- Tak, słucham?
- Chciałbym złożyć zamówienie.
Jeszcze przez chwilę wyglądała na nieobecną, ale potem
szybko wróciła do swojej roli.
- Tak, oczywiście.
Patrick znowu miał wielką ochotę na stek, ale wybrał świeżą
rybę wraz z zestawem warzyw. Nawet mu się nie chciało
R
S
27
patrzeć na innych członków klubu siedzących przy swoich
stolikach, na których piętrzyły się wspaniałe steki, rumsztyki i
bryzole.
Na odchodnym Jasmine znowu zachowywała się tak, jakby
miała ochotę na flirt. Robiła to jednak na tyle nieudolnie, że
bez trudu odgadł, iż nie jest to jej normalne zachowanie. Po-
twierdzało to zresztą jego wcześniejsze obserwacje.
Przez chwilę siedział w bezruchu i myślał o Jasmine. Jaka
to dziwna kobieta. Tajemnicza i niezwykła. Wypił do końca
wodę mineralną i poczuł, że robi mu się gorąco. Wstał więc i
zaczął zdejmować marynarkę.
W tym momencie przy stoliku znów pojawiła się Jasmine.
Postawiła talerze i sięgnęła po marynarkę, którą trzymał w
ręku.
- Pozwoli pan, panie... - dopiero teraz przypomniała sobie,
że nie zna jego nazwiska.
- Nazywam się Patrick O'Halloran.
- Pozwoli pan, panie O'Halloran, że się tym zajmę.
- Patrick. Po prostu, Patrick.
R
S
28
ROZDZIAŁ TRZECI
Patrick O'Halloran. Jej dziecko będzie miało ojca Irland-
czyka. Miała nadzieję, że odziedziczy po nim piękne, gęste
włosy i urodę.
Jasmine wzięła marynarkę i cofnęła się o krok. Musiała te-
raz bardzo uważać na swoje emocje.
- Zaraz przyniosę sałatkę - powiedziała bezosobowo, nie
mogąc się zdecydować ani na formę „pan", ani na to, żeby
mówić mu po imieniu.
Po raz pierwszy poczuła nadzieję.
Przeszła z marynarką do niewielkiego pomieszczenia prze-
znaczonego na garderobę. Upewniwszy się, że nikt jej nie
widzi, przytuliła na moment policzek do materiału. Poczuła
przyjemny, męski zapach. Przez chwilę miała ochotę porwać
marynarkę w ramiona w zastępstwie właściciela, ale szczęśli-
wie nie zdecydowała się na to. Ona, zaprzysiężona nieprzyja-
ciółka męskiego rodu, zaczęła się nagle zachowywać jak za-
kochana nastolatka.
Ciekawe, jak on się będzie zachowywał? Czy będzie dla
niej miły? Czy będzie ją pieścił, czy też od razu będzie chciał
się z nią kochać?
- Ty idiotko! - szepnęła do siebie.
Z trudem powstrzymywała napływ tych i innych pytań. A
przecież dopiero przed chwilą się jej przedstawił. Musi uwa-
żać. Nic jeszcze nie zaszło i nic może się nie zdarzyć. Nie po-
winna nabijać sobie głowy marzeniami.
R
S
29
Powiesiła marynarkę na wieszaku i wzięła numerek. Teraz
musi do niego wrócić. Musi się zastanowić, jak utrzymywać i
pobudzać jego zainteresowanie, a jednocześnie doczekać dni,
kiedy będzie mogła zajść w ciążę.
Patrick przyjął z jej rąk numerek i położył na stoliku, obok
przypraw.
- Przyniosę marynarkę, jak będzie potrzebna - powiedziała
Jasmine.
- Przyniosę c i marynarkę. - Patrick położył nacisk na za-
imek.
Uśmiechnęła się do niego blado i powtórzyła wypowie-
dziane zdanie, chociaż sprawiało jej to spore trudności. Było
widać, że raczej nie zwraca się do klientów na „ty"'.
- Przyniosę ci marynarkę. - Chwila milczenia. - Czy ży
czysz sobie czegoś jeszcze?
Tak, poproszę o whisky z lodem, stek, wielkie łóżko i cie-
bie, pomyślał.
- Nie, dziękuję. Mam już wszystko.
Nie wracali już do rozmowy na temat zwiedzania San Fran-
cisco, ale Patrick czekał na właściwy moment, żeby ją gdzieś
zaprosić. Ciekawe, czy mu się uda? I czy spotkają się dziś,
czy też może będzie musiał zaczekać do jutra?
Spojrzał na zegarek po raz piąty czy szósty w ciągu ostatniej
godziny. Jasmine powinna niedługo skończyć pracę. To do-
brze, bo nie udałoby mu już się wypić ani kropli wody mine-
ralnej.
Tak, czas się zdecydować. Teraz pójdzie do toalety, a potem
spróbuje się z nią umówić. Jeśli się uda, to dobrze, jeśli nie,
trudno, jakoś to przeżyje. Poza tym musi się wybrać w jakieś
inne miejsce. Tutaj jest stanowczo zbyt spokojnie i cicho, tak
że czuje się trochę jak w rodzinnym grobowcu.
R
S
30
Chociaż z drugiej strony jego loża stanowiła doskonały
punkt obserwacyjny. Zauważył, na przykład, że szef sali, któ-
ry przedstawił się jako J. D., i Maggie często na siebie patrzą.
J. D. traktował też niezbyt przyjaźnie tych klientów, którzy
mieli ochotę na flirty z czarnowłosą kelnerką. No proszę, cie-
kawe.
Patrick pomyślał, że musi trzymać Maggie na dystans, że-
by przypadkiem nie dostać cykuty zamiast wody mineralnej.
Właśnie zaczął wstawać, kiedy Magnolia zatrzymała się na
chwilę przy jego stoliku.
- Będzie pan potrzebował dużo samozaparcia, szefie, żeby
zaprosić gdzieś Jazz - powiedziała.
Patrick opadł z powrotem na wyściełane krzesło.
- Zdaje się, że pani siostra nie umawia się zbyt często z
klientami?
Maggie potrząsnęła głową.
- To za mało powiedziane. Jazz nigdy nie umawia się
z mężczyznami. - Maggie zamyśliła się na chwilę. - Wygląda
jednak na to, że tym razem będzie inaczej. Więc gdyby się
z panem umówiła, proszę na nią uważać.
Patrick nie wiedział, co to znaczy. Rozumiał jednak sio-
strzany niepokój, więc skinął głową.
- Oczywiście.
- Wygląda pan na uczciwego faceta, szefie. Człowiek z ta-
kimi oczami nie mógłby nikogo skrzywdzić - orzekła Mag-
nolia i odeszła.
Dziwne, nikt mu jeszcze czegoś takiego nie powiedział.
Być może jednak była w tym odrobina prawdy. Nigdy chyba
nikogo nie skrzywdził. Potrafił jednak być twardy, jeśli wy-
magała tego sytuacja.
Teraz albo nigdy, powiedział sobie, widząc, że Jasmine
zmierza do jego stolika.
R
S
31
- Czy mogę prosić o rachunek? - spytał.
No tak, rachunek jest najważniejszy. Musi go przecież ure-
gulować.
Jasmine skinęła głową i poprosiła go o numerek do garde-
roby. Zapomniał o nim zupełnie, ale numerek wciąż leżał na
stoliku.
Spojrzał na kartkę, którą zostawiła, i wyjął z kieszeni parę
banknotów. Następnie wstał i spojrzał w stronę miejsca, z
którego wychynęła Jasmine. Znowu ją widział. I teraz wydała
mu się jeszcze piękniejsza.
Jasmine poprosiła go, żeby się obrócił i pomogła mu włożyć
marynarkę. Nikt tego nigdy nie robił, więc poczuł się nieco
skrępowany. Tym bardziej że w pewnym momencie poczuł jej
małe dłonie tuż koło swojej szyi. Dużo by dał, żeby tam zosta-
ły.
W końcu, kiedy znowu stanęli twarzą w twarz, Patrick na-
brał powietrza.
- Czy mogę cię gdzieś dzisiaj zaprosić, Jasmine? Znasz
różne miejsca, więc mogłabyś wybrać coś ciekawego.
Spuściła oczy, unikając jego wzroku.
- Dziękuję, ale jestem bardzo zmęczona - powiedziała z
przepraszającym uśmiechem.
- Więc może jutro rano? Zjedzmy razem śniadanie albo
lunch.
Jasmine pokręciła głową.
- Przepraszam, ale jutro nie mogę.
Patrick zmarszczył brwi. Czy to możliwe, że to już koniec? I
że nigdy nie dowie się, o co chodziło tej pięknej kobiecie?
- Czyżbym się pomylił? - spytał, ściszając głos.
- Pomylił? W czym?
- Wydawało mi się, że masz ochotę na... na... - szukał sło-
wa - ...wspólny wypad.
R
S
32
Jasmine westchnęła. Nie, nie pomylił się. Musi jednak za-
czekać do jutra, a może nawet do pojutrza. Przecież owulacja
powinna się niedługo zacząć.
- Nie, na razie nie mogę - szepnęła.
- Jutro mogę dostać inną odpowiedź?
Skinęła głową. Powinna się do niego uśmiechnąć, zacząć
flirtować, ale jakoś nie potrafiła. Pragnęła tylko, żeby się nie
wycofał.
Patrick westchnął.
- Sam nie wiem - powiedział na pół do niej, a na pół do
siebie. - Zobaczymy jutro.
Teraz, właśnie teraz powinna coś powiedzieć, zachęcić go
lub coś obiecać. Bała się jednak, że jeśli zacznie kłamać, bę-
dzie to aż nazbyt widoczne.
- Dobranoc, Jasmine.
- Dobranoc - powiedziała.
Dobranoc, Patricku, dodała w duchu. Przyjdź jutro konie-
cznie. I pojutrze. Postaram ci się wynagrodzić to czekanie.
Tylko przyjdź.
- Nie mam nic przeciwko temu, że rozmawiasz z nim przy
mnie - powiedziała Jasmine do siostry, którą zdybała w jed-
nym z kątów klubu. - Wolałabym jednak, żebyś nie robiła
tego pod moją nieobecność.
Maggie zrobiła wielkie oczy.
- Myślisz, że chciałam go poderwać? Nie wygłupiaj się!
Nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobiła!
Jasmine pokręciła głową.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie potrzebuję twojej
pomocy.
- Pomocy? Jakiej pomocy? Po prostu sobie z nim gawę-
dziłam.
R
S
33
Jasmine żałowała, że nie może wszystkiego wyznać sio-
strze. Sytuacja stałaby się wówczas prostsza. Jednak Maggie
była straszną formalistką. Uważała, że dzieci powinny poja-
wiać się po ślubie. Jasmine spróbowała tego już raz i, prawdę
mówiąc, miała dosyć.
- Dobrze, ale proszę cię, żebyś się nie wtrącała. To prawda,
że jest pozornie miły, ale nie zmienia to moich poglądów na
temat całego gatunku. Bo mężczyźni... - Jasmine nie dokoń-
czyła, ponieważ ręka siostry znalazła się na jej ustach.
- Będziesz za to musiała zapłacić więcej niż dziesiątaka -
syknęła Maggie
Jasmine nie protestowała, poczuła bowiem, że Patrick jest w
pobliżu. Tak, wyszedł właśnie z toalety, która znajdowała się
nieopodal, a teraz zmierzał ku wyjściu. Na ich widok zatrzy-
mał się jednak.
Jasmine nie miała nic przeciwko trzęsieniu ziemi. Byle tyl-
ko nastąpiło jak najszybciej.
- Dobranoc raz jeszcze - powiedział Patrick.
Ciekawe, co usłyszał z ich rozmowy? Jego twarz była nie-
przenikniona. Skłonił im się lekko i ruszył w kierunku wy-
jścia. Kiedy był tuż przy niej, zatrzymał się i niemal czuła
ciepło jego ciała.
Co mógł usłyszeć? Czy całą rozmowę? zastanawiała się da-
lej Jasmine. Jeśli nawet tylko końcówkę, to i tak było fatalnie.
Patrick patrzył na nią przez chwilę, która wydawała jej się
potwornie długa. Poczuła, że ma ochotę dotknąć go albo moc-
no przylgnąć do niego całym ciałem i poddać się sile jego ra-
mion. Wiedziała, że byłoby jej dobrze. Najlepiej jak tylko mo-
że być.
Patrick jednak uśmiechnął się sarkastycznie.
- Nie miałem pojęcia, że jestem tylko pozornie miły, Jas-
R
S
34
mine - powiedział z goryczą. - Myśl tak dalej, wyobrażaj so-
bie, że każdy mężczyzna chce cię tylko uwieść i że wszyscy
faceci to wilki w owczych skórach, a zobaczysz, że zostaniesz
samotna. Samotna i zgorzkniała.
Obrócił się na pięcie i wyszedł. Jasmine zachwiała się. Zro-
biło jej się nagle ciemno przed oczami. I byłaby upadła, gdy-
by w porę siostra jej nie podtrzymała.
Nie chciała patrzeć. Nie, jeszcze nie. Wydawało jej się, że J.
D. prowadzi samotnego klienta w stronę loży, w której ostatnio
siedział Patrick, ale nie chciała robić sobie głupich nadziei. Pa-
trick wydawał się śmiertelnie urażony jej słowami. Wczoraj
wieczorem stwierdziła, że straciła go już na zawsze.
Jednak iskierka nadziei wciąż tliła się w jej sercu. Dlatego z
takim zniecierpliwieniem oczekiwała tego wieczora. Teraz
jednak bała się spojrzeć w stronę loży.
W końcu wstrzymała oddech, wsunęła tacę pod pachę, uda-
jąc beztroskę, i rzuciła okiem na mężczyznę z wielką grzywą
zupełnie siwych włosów.
Myślała, że się rozpłacze. Nie miała siły, żeby stawić czoło
nowemu klientowi, i w pośpiechu wycofała się do kuchni.
Tam zastała ją siostra.
- Dlaczego włożyłaś dziesięć dolarów do skarbonki? -
spytała Maggie.
Jasmine spuściła głowę.
- To był jego wczorajszy napiwek - wyjaśniła. - Mam
wrażenie, że mi się nie należy. Powinien raczej być wydany
na twoją suknię ślubną.
Siostra pokiwała głową.
- Zdaje się, że naprawdę zalazł ci za skórę, co? - spytała
współczująco. - Uszy do góry. Przynajmniej coś się zmieniło
w twoim stosunku do mężczyzn.
R
S
35
Jasmine zabrała się do układania sałatek na talerzykach.
Robiła to mechanicznie, nie myśląc o niczym.
- Wiesz, po Deaconie niewiele jest w stanie się zmienić
- stwierdziła.
Magnolia wydała po części bojowy, a po części gniewny
okrzyk.
- Jak możesz kogokolwiek porównywać z Deaconem?!
Jasmine wzruszyła ramionami.
- Bogaty, to bogaty. Wpływowy, to wpływowy. Zrozum, nie
chcę winić Patricka - dodała szybko, widząc, że siostra zaci-
ska pięści. - Mężczyźni po prostu tacy są. W sumie to może
nawet lepiej, że Patrick słyszał naszą rozmowę.
- Hm, ale jednak ci żal.
Przez chwilę zastanawiała się nad słowami siostry. Tak, by-
ło jej żal. Potrzebowała przecież ojca dla swojego dziecka, a
nie towarzysza na resztę życia. Patrick był zdrowy, miły i
przystojny. Czy mogłaby znaleźć kogoś lepszego? I właśnie
wczoraj, przez własną głupotę, straciła go na zawsze.
Czy znajdzie się kiedyś drugi taki Dawca? Jasmine otarła
łzy płynące jej po policzkach.
- Co się dzieje, Jazz? Dawno nie widziałam cię w takim
stanie.
Jasmine próbowała się uśmiechnąć.
- Nie zwracaj na mnie uwagi - powiedziała. - Właśnie
zaczęła mi się owulacja.
Siostra wzruszyła ramionami.
- I co z tego? To przecież lepsze niż klimakterium. Wszy-
stkim nam w końcu przytrafia się owulacja.
Wzmianka o klimakterium spowodowała, że Jasmine roz-
żaliła się jeszcze bardziej. Nie chciała jednak tego okazywać.
Pochyliła się tylko bardziej nad sałatkami i milczała.
Maggie poklepała ją po ramieniu.
R
S
36
- No dobrze, nie przejmuj się. Może jeszcze przyjdzie - po-
cieszała ją.
Jasmine skinęła głową, chociaż wydawało jej się, że siostra
się myli.
Wyszła na salę, niosąc przed sobą sałatki. Przez resztę wie-
czoru starała się udowodnić sobie i innym, że nic się nie stało.
Czasami łowiła zdziwione spojrzenia siostry lub J. D., kiedy
śmiała się z czegoś zbyt głośno albo zachowywała się zbyt
swobodnie.
Nadeszła północ. Jasmine przebrała się w sweter i dżinsy i
powlokła się do domu. Zwykle odprowadzał ją J. D., ale dzi-
siaj się z kimś umówił. Mieszkała zaledwie cztery przecznice
od klubu i zamawianie taksówki nie miało sensu, ale samotna
przechadzka mogła się okazać niebezpieczna.
Kiedy znalazła się na ulicy, spojrzała w niebo. Wiał dość
silny wiatr i czuło się, że niedługo spadnie deszcz, który być
może zatrzyma w domu tych wszystkich świrów, którzy kręcą
się po okolicy.
Rozejrzała się dookoła, opatuliła mocniej swetrem i ruszyła
dalej. Szkoda, że nie wzięła ze sobą wiatrówki. Jednak dzień
zapowiadał się bardzo pogodnie. Spojrzała jeszcze za siebie,
na budynek z dyskretną literą „C", która zastępowała nazwę
klubu, i nagle poczuła, że ktoś przed nią stoi.
Nie, nie bała się. Instynkt podpowiedział jej, kto to może
być.
- Naprawdę próbowałem się trzymać od ciebie z daleka
- usłyszała znajomy głos.
R
S
37
ROZDZIAŁ CZWARTY
Patrick pogłaskał ją delikatnie po policzku i poczuł, jak Ja-
smine drży pod dotknięciem jego zimnej dłoni. Czekał na nią
już prawie godzinę. Chociaż być może „czekał" nie było tutaj
właściwym słowem. Trzy razy odchodził stąd, nie chcąc jej
więcej widzieć, i trzykrotnie wracał, wiedziony jakimś dziw-
nym uczuciem.
- Jasmine - wymówił imię, które wciąż wydawało mu się
niezwykłe, niemal magiczne. - Jasmine, czy naprawdę uwa-
żasz, że jest tak, jak powiedziałaś?
Westchnęła głęboko.
- I tak, i nie.
Nagle ich ręce się spotkały i Patrick poczuł, jak ciepło za-
czyna przenikać całe jego ciało.
- Co to znaczy?
Znów usłyszał westchnienie, ale tym razem lżejsze.
- To, co powiedziałam Magnolii, to była automatyczna re-
akcja. Nie chodziło mi konkretnie o ciebie.
- Ktoś cię skrzywdził?
- A znasz kogoś, kto by nie czuł się skrzywdzony? - od-
powiedziała pytaniem.
Patrick skinął głową.
- Tak, jedni bardziej, inni mniej - stwierdził. - Ty należysz
do tych bardziej skrzywdzonych.
Stali na ulicy, trzymając się za ręce. Jasmine nie wiedziała,
co teraz będzie. Chciała jednak przedłużyć ten moment.
R
S
38
- Trudno by mi było coś ci obiecać - powiedział po namyśle
Patrick.
- Nie potrzebuję obietnic.
- Chciałbym po prostu spędzić z tobą trochę czasu - ciągnął,
nie zwracając uwagi na to, co powiedziała. - Nie masz pojęcia,
czym może być samotność.
Chciał jej opowiedzieć o długich, bezsennych nocach i
strachu, który wpełzał do łóżka i owijał się wokół jego ciała
jak wąż, ale jakoś nie potrafił. Znali się przecież tak mało. Nie
powiedział jej nawet o zawale i o tym, że ostatnio boi się, że
serce przestanie mu bić.
- Wiem, wiem. Wiem doskonale - szepnęła.
Mimo świstu wiatru usłyszał jej głos. Spojrzał na nią ze
zdziwieniem, a następnie spytał:
- Czy spędzisz ze mną trochę czasu dzisiejszej nocy? -
spytał.
Jasmine potarła nerwowo nos. Następnie spojrzała w niebo,
czując pierwsze krople deszczu na twarzy.
- Sama nie wiem. Zmokniemy.
Patrick wyciągnął ramię, żeby ochronić ją przed deszczem,
co oczywiście nie miało sensu, ale stanowiło miły gest.
- Czy jest tu jakieś miejsce w pobliżu, gdzie moglibyśmy
napić się kawy? - spytał.
- A czy masz ekspres do kawy w swoim pokoju? - odparła,
nie patrząc na niego.
Patrick nie potrafił ukryć zdziwienia. Dopiero po chwili
udało mu się wydusić z siebie odpowiedź:
- Tak. I kominek - odrzekł po jakimś czasie. - W zasadzie
dwa kominki - dodał.
- To świetnie.
Zaczęła się ulewa. Patrick musiał więc zostawić pytania na
później. Przebiegli szybko kilkadziesiąt metrów dzielących
R
S
39
ich od dwupiętrowego domu przerobionego na hotel. Patrick
poprowadził ją jednak na tyły, do ogrodu, w którym znajdo-
wał się uroczy domeczek.
- To tutaj. Szybko! - ponaglał ją, zajęty otwieraniem drzwi.
- Nie mogę przecież tak wejść do środka - powiedziała, kry-
jąc się na miniaturowym ganeczku.
Odwrócił się.
- Dlaczego? Czyżbyś znowu miała jakieś opory?
- Pomoczę wszystko. Zresztą ty tak samo.
- Od tego jest obsługa, żeby po nas posprzątała.
Spojrzała na niego z dezaprobatą. Ci bogacze! Nawet nie
wiedzą, ile trzeba włożyć pracy w takie sprzątanie. Gdyby
choć raz mieli okazję solidnie popracować, później dwa razy
by pomyśleli, zanim wleźliby z brudnymi butami albo w mo-
krym ubraniu do pokoju.
- Wiesz co, pójdź lepiej do hotelu, żeby ci dali ręczniki.
- O tej porze?!
A rzeczywiście, nie pomyślała, że już jest tak późno.
- No cóż, w takim razie...
Chwycił ją mocno i wziął na ręce. Następnie kopnął drzwi,
które otworzyły się jak w westernie, i przeniósł ją do łazien-
ki. Dopiero tutaj postawił ją w brodziku od prysznica.
- Dobrze, zdejmij bury. Zaraz ci dam ręcznik - powiedział
władczym tonem.
Wcale jej się to nie spodobało. Więc usiłuje grać supersam-
ca. Ja Tarzan, ty Jane i tego rodzaju numery?
- Ty też zdejmij buty. Słyszę, że woda w nich chlupocze
- powiedziała.
Zgodził się bez słówka protestu i po chwili znaleźli się
oboje, bosonodzy, w brodziku. Nie wiedziała, dlaczego Pa-
R
S
40
trick wszedł tu za nią, ale cała ta sytuacja wydała jej się nad-
zwyczaj krępująca.
- Weźmiesz gorący prysznic? - spytał.
- Chętnie.
Przez chwilę stał tak przy niej, ale stwierdził, że musi jed-
nak coś zrobić. Wyszedł boso do pokoju, a po chwili wrócił w
kapciach i z grubym, niebieskim szlafrokiem w dłoni.
- Dobrze, wykąp się teraz - powiedział, po czym chrząknął.
- I nie musisz zamykać drzwi na zasuwkę. Nie będę próbował
wchodzić do łazienki.
Jest zdenerwowany, może jeszcze bardziej niż ja, zauwa-
żyła Jasmine. Ta myśl dodała jej sił i pozwoliła się uśmiech-
nąć, chyba po raz pierwszy, od kiedy się spotkali.
- Dobrze, zaufam ci.
Skinął głową.
- To świetnie. Przygotuję coś, co nas rozgrzeje. Może her-
batę, kawę albo...
- Siebie - rzuciła szybko.
Cofnął się o krok i spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Siebie?! - powtórzył.
Jasmine wyszła z brodzika i podeszła do niego. Uniosła
dłoń i odgarnęła mu z czoła mokre kosmyki. Jej ręka zsunęła
się niżej na jego policzek, a następnie spoczęła na mocnym
ramieniu.
- Nie kochałam się z nikim od wielu lat - wyznała. - Chcia-
łabym to zrobić.
Gdyby nie dotykała Patricka, nie dowiedziałaby się, jak
bardzo jest podniecony. Zachował całkowity spokój. Zdołał
nawet spojrzeć jej w oczy. Nie mógł tylko ukryć szybszego
bicia serca.
- Ze mną? - spytał.
R
S
41
Jasmine roześmiała się. Tym razem już naprawdę swo-
bodnie.
- Nie, z prezydentem.
- Przecież mnie nie znasz. Pokręciła głową.
- Wiem wszystko, czego mi trzeba. Poza tym obawiam
się, że jeśli nie skorzystamy ze sposobności, to druga taka
szansa może się nie zdarzyć.
Oczywiście, chodziło jej o owulację, ale Patrick wcale nie
musiał o tym wiedzieć.
- Czy ja wiem - wahał się jeszcze.
- Pewnie nie lubisz, kiedy kobieta przejmuje inicjatywę?
Wolałbyś sam wszystko zacząć - powiedziała, tuląc się do
niego.
Patrick wsłuchiwał się w bicie swojego serca. Nie, nie
działo się z nim nic złego. Wszystko było w najlepszym po-
rządku.
- N... nie - odpowiedział w końcu. - Chciałem tylko
wiedzieć, czemu chcesz to zrobić ze mną? I dlaczego teraz?
Oczywiście mogłaby mu to wyjaśnić. Odpowiedź była nie-
zwykle prosta.
- A dlaczego nie z tobą i nie teraz? - odpowiedziała py-
taniem.
Przytuliła się do niego jeszcze mocniej i wsunęła lewą rękę
pod jego koszulę. Poczuła ciepło ciała Patricka i zrobiło jej
się dobrze. I ten zapach! Woń, którą czuła już w garderobie.
Patrick czuł, że jest coraz bardziej podniecony. Nie spo-
dziewał się, że wypadki dzisiejszej nocy potoczą się właśnie
w ten sposób.
- Nie mam zabezpieczenia - mruknął jeszcze w ostatnim
przebłysku trzeźwości.
- Nie będzie nam potrzebne - szepnęła.
R
S
42
Na chwilę odsunął ją od siebie, żeby spojrzeć jej w twarz.
Był ciekaw jej reakcji.
- Mam czterdzieści siedem lat - powiedział. - Nie chciał
bym zostać ojcem w tym wieku.
Spuściła na chwilę oczy.
- Ja też nie jestem zbyt młoda - stwierdziła. - Nie musisz się
niczego obawiać. Nie mam zamiaru zastawiać na ciebie pu-
łapki. - Znowu na niego spojrzała, a on wiedział, że mówi
prawdę. - Po prostu chcę z tobą być.
- A kiedy stąd wyjadę?
Znów ten uśmiech, pełen wiedzy o ludziach i świecie.
- Wiem, że należymy do innych światów. Wyjedziesz i za
pomnimy o wszystkim.
Patrick westchnął.
- Więc dlaczego teraz...?
Nie pozwoliła mu skończyć. Położyła palec na ustach z na-
kazem, żeby milczał.
- Teraz przeżyjmy chwilę zapomnienia - powiedziała
szeptem. - Możemy zapomnieć o samotności i o tym, że czas
płynie tak szybko.
Jeszcze raz na nią spojrzał i dopiero teraz pocałował po raz
pierwszy. Jak doskonale ją rozumiał. Sam nie potrafiłby tego
lepiej powiedzieć.
- Będę czekał - powiedział, odsuwając się od niej.
- Patricku!
Zawahał się, puścił klamkę i odwrócił się w jej stronę.
- Słucham?
- Chciałabym cię o coś prosić - powiedziała, a on zauważył,
że czegoś się bardzo wstydzi. - Czy mógłbyś tylko dzisiaj...
udawać, że mnie kochasz? Ale tylko troszeczkę, ociupinkę? -
dodała, jeszcze bardziej zmieszana.
Znowu mocniej zabiło to nieszczęsne, skołatane serce.
R
S
43
Wciąż stał przy drzwiach. Od dwudziestu pięciu lat nie ko-
chał żadnej kobiety. Jego uwielbiana żona zmarła, ponieważ
ponownie zaszła w ciążę, a lekarze uprzedzali wcześniej, że
może tego nie przetrzymać. Umarła i ona, i dziecko, które się
nigdy nie narodziło, a którego oboje tak pragnęli.
- Nie jestem potworem, Jasmine - odpowiedział w końcu. -
Będę cię traktował z szacunkiem.
Jasmine zamknęła oczy, myśląc, że za chwilę padnie rażona
gromem. Czuła się podle, okłamując Patricka. Jednocześnie
obawiała się, że gdyby wyznała mu prawdę, uczciwość nie
pozwoliłaby mu zostać z nią dziś w nocy.
- Dziękuję - bąknęła.
Patrick otworzył już drzwi.
- Czy wiesz, że to jest domek przeznaczony dla nowożeń-
ców? - spytał.
Poczuła nagłe ukłucie w sercu.
- Naprawdę?
- Mój zięć załatwił mi go. Powiedział, że ma nadzieję, iż
będzie mi tu tak dobrze jak jemu - dodał z namysłem, dopiero
teraz rozważając te słowa.
- I co to znaczy?
Patrick poczuł, że jest zażenowany. Dopiero teraz domyślił
się, o co chodziło Rye'owi, i zdziwił się, że te życzenia spraw-
dziły się tak szybko.
- Zięć był tutaj z moją córką, rozumiesz? - powiedział nie-
chętnie.
- Spędzili tutaj miesiąc miodowy?
- O nie, nie czekali tak długo. Oczywiście, nic o tym nie
wiedziałem. Gdybym wiedział, porozmawiałbym z Paige -
tłumaczył się.
Jasmine uśmiechnęła się do siebie. Ucieszyła się, że jest
tak opiekuńczy.
R
S
44
- A teraz my chcemy zrobić to samo - zauważyła.
Nagłe łomotanie serca sprawiło, że Patrick zamknął już
otwarte drzwi i podszedł do Jasmine. Chcą zrobić to samo.
Poczuł, że podniecenie całkiem nim owładnęło. Już prawie
nie mógł oddychać.
Uniósł rąbek mokrego swetra, a następnie jednym ruchem
ściągnął go przez głowę z Jasmine. Następnie rozpiął dżinsy,
które zsunął starannie w dół. Jasmine cieszyła się, że włożyła
na tę okazję swoją najbardziej seksowną bieliznę. Wyciągnęła
ją z samego dna szafy jeszcze wczoraj wieczorem. I okazało
się, że dobrze zrobiła.
Patrick oddychał ciężko, patrząc na jej piersi przykryte je-
dwabiem stanika. Tak dawno nikt jej nie rozbierał. Ostatnio
był to chyba mąż w noc poślubną. Te noce poślubne! Jedne
są furtką do szczęścia, a inne do samotności.
Dotknij mnie, szepnęła w duchu. Rozbierz całkiem. Chcę
być naga.
Patrick patrzył na nią przez chwilę, nie chcąc spełnić tej
prośby. W końcu, kiedy myślała, że już się nie zdecyduje,
sięgnął do zatrzasku biustonosza i rozpiął go. Jeśli kiedykol-
wiek było jej zimno, teraz mogła o tym zapomnieć. Westchnęła
głośno, czując, jak miękki materiał zsuwa się z jej piersi.
Patrick patrzył zafascynowany na jej ciało. Nie mógł ode-
rwać od niej oczu. Jednocześnie sięgnął po jej figi, zsunął je i
pomógł jej je zdjąć. Biustonosz i majteczki znajdowały się
teraz na podłodze, wraz z resztą jej ,.klubowych" ubrań.
Patrick, zamiast się wyprostować, pozostał na chwilę w tej
samej pozycji, jakby musiał złapać oddech. Następnie objął
ją wpół i przywarł twarzą do wilgotnego brzucha. Jasmine po-
czuła, jak fala gorąca przepływa przez jej ciało. Nareszcie czu-
ła go tak blisko. I wiedziała, że jej potrzebuje, chociaż, oczy-
wiście, z innych powodów.
R
S
45
Czy jednak na pewno? Może ona również nie chciała od
niego tylko dziecka, lecz również czułości i pieszczot. I cze-
goś jeszcze, o czym nawet bała się myśleć.
Nie, nie będzie znów taka naiwna. Historia nie może się
powtórzyć.
- Patrick - powiedziała cicho, głaszcząc jego zmierzwione
włosy. - Ty drżysz.
Wstał, nie usiłując nawet ukryć podniecenia.
- Ale nie z zimna - stwierdził. - A ty nie miałaś racji.
- Co masz na myśli?
Tym razem on ją przytulił. Złożyła głowę na jego ramieniu i
zamknęła oczy, czując, że dawno nie było jej tak dobrze. Ta
jego żona musiała być naprawdę szczęśliwa. Ciekawe, co się
z nią stało.
- Nie powinnaś mówić, że nie jesteś młoda - powiedział.
- Właśnie odkryłem w tobie źródło wiecznej młodości.
Patrick przeszedł do pokoju gościnnego, gdzie rozpalił w
kominku, a następnie powtórzył tę czynność w sypialni. Kie-
dy drwa zapłonęły, ustawił obok kominka parę krzeseł, na któ-
rych porozwieszał mokre rzeczy Jasmine. Sam przebrał się w
suche dżinsy i koszulkę, nie wkładał jednak skarpet. Na-
stępnie podszedł do drzwi łazienki.
Usłyszał szum prysznica. Jasmine wciąż się kąpała. Pra-
wdopodobnie myła swoje długie włosy albo zajmowała się
resztą ciała. Zaczął już żałować, że nie kochali się w łazience.
Z jednej strony dość miał czekania, a z drugiej nigdy nie lubił
niczego planować. Jeśli idzie o seks, wolał być naturalny i
spontaniczny.
Jednak wiedział, że teraz przyda mu się parę minut spokoju.
Już wcześniej, kiedy klęczał przed Jasmine, czuł głuche dud-
nienie w klatce piersiowej. Musi się chyba zastanowić, czy
ciągnąć to dalej. Powinien słuchać głosu swego zdrowego
R
S
46
rozsądku. Jednak nawet gdyby udało mu się to zrobić, nie miał
gwarancji, że jego ciało nie pozostałoby głuche na argumenty.
Już teraz sygnalizowało, że jest gotowe umrzeć z rozkoszy.
Przypomniał sobie rozmowę z kardiologiem, którego wy-
pytywał o różne rzeczy, między innymi i o to, czy może od-
bywać stosunki.
- Tylko z żoną - odparł lekarz. - Widzi pan, nie powinien się
pan za bardzo podniecać.
- Ale ja nie jestem żonaty - powiedział Patrick rozkładając
ręce.
Kardiolog zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią, pocie-
rając w charakterystyczny sposób nasadę nosa. Pewnie nosił
kiedyś okulary, które teraz zamienił na szkła kontaktowe.
- No to ma pan pecha. Patrick chciał usłyszeć konkrety.
- Jak długo? Kardiolog zaśmiał się.
- Dopóki nie będzie pan gotowy - powiedział z miną Sfink-
sa.
- A kiedy będę wiedział, że jestem gotowy?
- Kiedy odbędzie pan stosunek i okaże się, że wszystko jest
w porządku. - Zaśmiał się, ale Patrickowi wcale nie było do
śmiechu. - Jest pewien stary dowcip. Chodzi o to, że nigdy tak
naprawdę nie wiadomo. Proszę słuchać swego ciała. To jedy-
na rada, jaką mogę panu dać.
Słuchać ciała! Ale co zrobić, kiedy ciało wysyła sygnały
różnego rodzaju?
Poza tym pozostawała jeszcze kwestia odpowiednich za-
bezpieczeń. Po śmierci Priscilli w ogóle nie myślał o kobie-
tach. Zajął się wychowywaniem córki i swoją firmą. Dopiero
później trafiła się okazja, ale Patrick, który czuł się winny z
powodu śmierci żony, nie skorzystał z niej, ponieważ nie
R
S
47
miał pod ręką prezerwatyw. Wciąż towarzyszyła mu obsesja
ciąży. Bał się, że skrzywdzi którąś z partnerek, zapładniając ją
w tak nieodpowiedzialny sposób. Dlatego zawsze korzystał z
kondomów.
Z biegiem czasu i pojawieniem się AIDS okazało się to nie-
zwykle praktyczne. Teraz jednak przyjechał do córki, a nie do
kochanki, i nie miał ze sobą żadnego zabezpieczenia.
Czy wobec tego może zaufać Jasmine? Czy rzeczywiście ta
kobieta mówi prawdę?
Szum wody w łazience ustał.
Wyjął z pojemnika na pościel dwie poduszki i rzucił je na
tapezanik przy kominku. Zaczną właśnie tutaj. Czy potrafi
udawać, że ją kocha? Na pewno umie być czułym i namięt-
nym kochankiem. A co potem? Zobaczymy.
Drzwi otworzyły się wolno. Jasmine przeszła z jasno oświe-
tlonej łazienki do półmroku pokoju i zamrugała powiekami.
Drwa w kominku trzaskały. Czuła się tu jak u siebie w domu.
- I co? Nie zmieniłaś zdania?
R
S
48
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jasmine drgnęła na dźwięk jego głosu. Patrick stał za ko-
minkiem, gdzie nie mogła go widzieć. Teraz jednak zbliżył
się do niej.
- A jeśli zmieniłam? - powiedziała zaczepnie.
- Po prostu odprowadzę cię do domu - odparł ze wzrusze-
niem ramion.
- Po prostu?
- Albo zamówię pizzę dla nas dwojga. Wybór, oczywiście,
będzie należał do ciebie.
Stał przed, nią i uśmiechał się. Nawet nie próbował jej do-
tknąć.
Jasmine też się uśmiechnęła.
- Czyżbym była aż tak mało atrakcyjna? - spytała prowo-
kacyjnie.
- Wiesz, że nie.
Stali tak przez chwilę, patrząc na siebie. Ich cienie nato-
miast tańczyły na ścianach. Ogień palił się i dawał miłe ciepło
i blask.
- Nie, Patricku, nie zmieniłam zdania.
- To dobrze.
Wyciągnął rękę i dotknął jej zaróżowionego policzka. Na-
stępnie przesunął palce niżej, tam gdzie zbiegały się fałdy nie-
bieskiego szlafroka. Jasmine przymknęła oczy, a Patrick...
wziął ją za rękę.
R
S
49
- Nie musimy się spieszyć - powiedział. - Może zrobić ci
drinka?
Zerknęła na stolik i dostrzegła szklaneczkę stojącą na jego
brzegu. Znajdował się w niej jakiś przezroczysty płyn, ale z
tej odległości nie czuła jego zapachu.
- Co pijesz? - spytała.
- Wodę.
Rzuciła mu pełne niedowierzania spojrzenie.
- Wodę? Zadziwiasz mnie!
- Dlaczego?
Nakazała mu gestem dłoni, żeby usiedli na tapczaniku, na
którym leżały dwie poduszki. W ten sposób mogli być blisko
ognia i opierać się o ścianę.
- Wymyśliłam sobie taką zabawę, że zgaduję, co różni
ludzie będą zamawiać. I zwykle udaje mi się odgadnąć. Cza-
sami zdarza mi się jedna lub dwie pomyłki. Jednak w twoim
wypadku wyczucie zupełnie mnie zawiodło. Od samego po-
czątku aż do końca.
Patrick sięgnął po swoją szklaneczkę i wypił parę łyków
wody.
- Więc jak? Czego się napijesz?
Nie miała ochoty na nic. Z każdą chwilą stawała się coraz
bardziej podniecona, a jednocześnie bała się tego, co miało
nastąpić.
- Nie, dziękuję - rzuciła bez związku.
Patrick odstawił swoją szklaneczkę.
- Pozwól, że rozwiążę ci włosy - powiedział zmienionym
głosem.
Początkowo chciała mu tego zabronić, ale w końcu stwier-
dziła, że zachowałaby srę jak dziwaczka.
- Tak, oczywiście.
Sięgnął po czerwoną wstążkę i rozwiązał kokardę. Włosy
R
S
50
Jasmine rozsypały się na jej ramionach. Były mocne, grube i
niezwykle piękne.
- Są cudowne. Nie znałem kobiety z tak długimi włosami.
Od jak dawna ich nie obcinałaś? - spytał.
- Od sześciu lat. - Patrick wyczuł niechęć w jej głosie.
- Robiłaś to z jakiegoś konkretnego powodu?
- Mhm.
Czekał na dalsze wyjaśnienia, te jednak nie nastąpiły. Jas-
mine milczała. Miała przy tym niezwykle chmurną minę. A
może mu się zdawało? Może to była tylko gra cieni na jej
twarzy?
- Mogę je wyszczotkować? - spytał i natychmiast poża
łował, że o to poprosił. Nie robił tego od dwudziestu pięciu
lat. Od czasu śmierci Priscilli!
Skinęła głową i wstała, żeby przynieść szczotkę z łazienki.
Zostawiła ją tam razem z kosmetykami na półce. Teraz, kiedy
weszła do środka, poraziło ją jasne światło. Zamrugała powie-
kami i spojrzała w lustro. W pośpiechu zapomniała o makijażu
i teraz rzeczywiście wyglądała na swoje lata. Cóż, trudno. Do-
brze chociaż, że w pokoju panuje półmrok. Sięgnęła po
szczotkę.
Po powrocie zastała Patricka dokładnie w tym samym miej-
scu. Siedział oparty o poduszkę i patrzył w ogień. Wyglądał
tak żałośnie, że aż jej się serce ścisnęło. Czyżby myślał o żo-
nie?
Jasmine nie miała wątpliwości, że nie byłaby w stanie jej
zastąpić. Zresztą nie miała takiego zamiaru. Pełnym rezygnacji
gestem podała mu szczotkę.
- Strach cię obleciał? - spytał, biorąc niewielki, zielony
przedmiot.
- Dlaczego?
- Długo nie wracałaś.
R
S
51
Jasmine uśmiechnęła się do siebie.
- Musiałam przyjrzeć się sobie w lustrze.
- Dlaczego?
Pokazał jej, że powinna się obrócić, i zaczął czesać jej wło-
sy. Nawet nie przypuszczała, że może to być aż tak przyjemne.
Zaczęło jej się zbierać na płacz, chociaż sama nie wiedziała, z
jakiego powodu.
- Dlaczego? - powtórzył pytanie. - Co takiego zobaczy
łaś w lustrze?
Szczotkowanie włosów działało na nią jak kołysanka. Prze-
stała myśleć o przeszłości, przyszłości i skoncentrowała się na
tej szczęśliwej chwili.
- To nieważne - odpowiedziała sennym głosem. - Po pro
stu udawaj, że choć trochę mnie kochasz.
Patrick odłożył szczotkę. Zapomniał już o jej prośbie. A te-
raz nie wiedział, co powinien zrobić, żeby ją spełnić. Objął
więc ją od tyłu i rozwiązał pasek szlafroka. Poczuł, jak jego
poły rozchylają się, a pod nimi natrafił na nagie, ciepłe ciało.
Jasmine drżała. Usłyszał, jak szepcze jego imię, i objął ją
mocno. Następnie ułożył ją na tapczanie, okrytą jeszcze szla-
frokiem.
- Jesteś taka piękna - szepnął. Pociągnął szlafrok , odsłania-
jąc jej ramiona.
- Tu - dodał.
Następnie zsunął go z piersi.
- I tu - stwierdził.
Z kolei zsunął go z pępka i odrzucił daleko obie poły.
- I jeszcze tu.
Serce biło mu w piersi jak oszalałe, ale tym razem nie
zwracał na to uwagi. Chciał się kochać z Jasmine. Pragnął jej
dotykać, pragnął ją pieścić, posiąść i mieć tylko dla siebie.
R
S
52
Jasmine drżała pod jego dotykiem. Nagły dreszcz przeszył
jej ciało, kiedy Patrick dotknął piersi.
- Mocniej? Słabiej? - spytał.
- W... wszystko jedno. Tylko nie przestawaj, proszę! - Jej
ostatnie słowo przeszło w jęk rozkoszy.
Schylił się i wziął koniuszek jej piersi w usta. Dotknął go
językiem.
Jasmine wyciągnęła ręce i konwulsyjnie zaczęła go przy-
ciągać do siebie. Poczuwszy pod palcami koszulkę, ściągnęła
ją. Chciała być z nim jak najszybciej i wcale tego nie kryła.
Z dżinsami poradził sobie znakomicie. Jasmine zaczęła pie-
ścić jego tors, ale jej dłonie przesuwały się niżej.
Chciał się wycofać, jednakże Jasmine przyciągnęła go
mocno do siebie.
- Nie!
- Zwolnijmy trochę - powiedział. Ponieważ chciał ukryć to,
że jest zdenerwowany, te słowa zabrzmiały bardziej szorstko,
niż planował.
Zobaczył jej pełne zdumienia oczy, a potem Jasmine cof-
nęła się i zakryła piersi. Natychmiast zrobiło mu się cholernie
przykro.
- Dlaczego? - spytała.
Uśmiechnął się najbardziej czułym ze swoich uśmiechów.
- Żebyśmy mogli lepiej zapamiętać tę chwilę.
Nie mógł jej przecież powiedzieć, że się boi. Nie tylko sa-
mego aktu, ale i wspomnień, które się w nim nagle odezwały.
Dziwne, miewał przecież różne kobiety, a przecież żadna nie
wywoływała w nim takich emocji.
- Dobrze.
Serce powoli uspokajało się, chociaż daleko mu było do
normalnego rytmu.
Patrick ułożył Jasmine na plecach i zajął się pieszczeniem
R
S
53
jej ciała. Początkowo nie reagowała, ale potem znowu otwo-
rzyła się dla niego jak kwiat. Prężyła piersi, poddając się
pieszczocie, i jęczała cicho z rozkoszy. Pragnęła go, ale bała
się mu o tym powiedzieć. To była również jego noc. Chciała
mu dać jak najwięcej z siebie. Pragnęła też, żeby długo o tym
pamiętał.
Patrick próbował myśleć o interesach, o cenie akcji O'Hal-
loran Shipping, o nowej umowie z Rosjanami i o wymianie sys-
temu komputerowego. Na próżno. Mógł myśleć tylko o Jasmi-
ne. Wiedział, że czeka na niego i że pragnie go tak samo jak on
jej.
I nagle poczuł się gotowy. Delikatnie wsunął dłoń między
jej uda i rozchylił je.
- Już - powiedział.
- Najpierw mnie pocałuj.
Nagle zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę wcale jej
nie całował. Pochylił się nad nią i... zawahał się nagle.
Czego się boisz? pytał sam siebie. To tylko pocałunek!
Zwyczajny pocałunek!
Miał jednak wrażenie, że ten pocałunek zmieni coś w jego
życiu. Tylko co? Nie miał czasu o tym myśleć, ponieważ Ja-
smine czekała na niego z przymkniętymi oczami i rozchy-
lonymi wargami.
Ich usta się zetknęły. Patrick poczuł smak miodu i cyna-
monu. Nie przypuszczał nawet, że może to być tak cudowne.
Utonął w tym pocałunku jak w głębokim stawie. Na moment
zapomniał nawet, gdzie jest.
Jego serce biło mocno, ale nie zwracał na to uwagi. W końcu
jak ma się zachowywać, kiedy jest nagi z tak wspaniałą, pięk-
ną kobietą?
Nareszcie był gotowy. Rozumiał też, co miał na myśli le-
karz, kiedy mu o tym mówił. Najważniejsze było samopo-
czucie, a nie ta lub inna diagnoza.
R
S
54
Zaczął pieścić nagie ciało Jasmine. Odpowiedziała mu na-
tychmiast, gnąc się i podając do przodu cudowne piersi. Byli
coraz bliżej siebie.
- Och, jak dobrze - usłyszał szept tuż przy uchu.
Sięgnął głębiej i poczuł, jak jej uda rozchylają się pod jego do-
tykiem. Jasmine też była gotowa. Czekała tylko na niego.
Wiedział, że za chwilę będą razem.
A co się stanie, jeśli dostanie kolejnego ataku serca w czasie
stosunku? I może nawet umrze? Ta myśl poraziła go tak, że
zamarł na chwilę w bezruchu.
- Co się stało, Patricku? - spytała Jasmine, czując, że part-
ner się wycofuje.
Jasmine. Przecież tuż obok była Jasmine, która nie kochała
się z nikim od wielu lat. Obiecał, że będzie dla niej dobry i że
postara się udawać, iż ją kocha.
- Co się stało? - powtórzyła i uniosła nieco głowę.
Znowu zaczął ją całować i pieścić. Czuł jednak, że pod-
niecenie go opuściło. Widział obok cudowne ciało Jasmine,
ale myślał wyłącznie o śmierci. To działało na niego lepiej niż
brom lub jakikolwiek inny środek tego typu.
Jasmine była coraz bardziej podniecona. Coraz bardziej
pragnęła Patricka, ale im bardziej się do niego zbliżała, tym
bardziej on się od niej odsuwał. Co się stało? Czyżby przejrzał
jej grę?
W końcu, po kolejnej próbie zbliżenia, poczuła, że łzy za-
częły jej spływać po policzkach.
- Co się stało? - spytała po raz trzeci.
Patrick nie wiedział, co odpowiedzieć. Jasmine czekała
przez chwilę, a potem odsunęła się od niego.
- Ubiorę się - powiedziała cicho. Chwycił ją za rękę.
- Nie odchodź, proszę.
R
S
55
- Przecież mnie nie chcesz.
Zaśmiał się gorzko. Jego twarz w świetle ognia wydała się
nagle dziwnie zmieniona, jakby postarzała.
- Pragnę cię zbyt mocno. W tym cały problem - powiedział,
nie patrząc na nią. - Widzisz, nie wychodzi mi. Po prostu nie
mogę. Tak mi przykro.
- Ale przecież byłeś gotowy - powiedziała głosem pełnym
tłumionej pasji. - Widziałam. Czułam...
Skinął głową.
- Tak, tyle że to się skończyło. Nigdy przedtem nie do-
świadczyłem czegoś takiego. To wszystko zdarzyło się tak...
tak... - Brakowało mu słów.
Nagle Jasmine pochyliła się i pocałowała go w czułe miejsce
tuż za uchem. Wiedziała, że mężczyźni są bardzo wrażliwi,
jeśli chodzi o sprawy związane z ich seksualną potencją. Dla-
tego musi być szczególnie ostrożna.
- Bardzo kochałeś swoją żonę, prawda? - zapytała.
Słowa Jasmine zdziwiły go bardzo. Nigdy wcześniej nie
rozmawiali o jego żonie.
- Oddałbym za nią życie.
- I nigdy jej nie zdradziłeś?
- Jasne, że nie.
Pogłaskała go po policzku.
- Rozumiem. I pewnie teraz czujesz, że ją zdradzasz. To
nie tylko zrozumiałe, ale też godne podziwu.
Patrick spojrzał na nią z wdzięcznością. Nie spodziewał
się, że ratunek nadejdzie właśnie z tej strony.
- Wiesz, może masz rację.
Jasmine przytuliła się do niego. Zrobiła to jednak delikatnie.
W jej gestach nie było teraz niczego z poprzedniej za-
chłanności.
- Mogę teraz albo pójść do domu, albo zostać - powie-
R
S
56
działa. - Co wolisz? Oczywiście, wcale nie musimy się ko-
chać - dodała szybko.
- Chcę zostać z tobą.
- To świetnie. Mamy przed sobą całą noc - powiedziała lek-
kim tonem.
Patrick wstał, żeby dorzucić drew do kominka. Po raz ko-
lejny miała okazję stawierdzić, że jest naprawdę świetnie zbu-
dowany. Wcale nie wyglądał na swoje lata. Miał płaski
brzuch, mocno rozwinięte mięśnie, tak jakby pracował fizy-
cznie, chociaż przecież wiedziała, że jest biznesmenem, i
sprężyste, młodzieńcze ruchy.
Usadowili się w pobliżu ognia, nie mając ochoty na to, że-
by się ubrać. Jasmine oparła mu głowę na ramieniu, a on pie-
ścił nieśmiało jej dłoń.
Nagle przypomniał sobie, że w jednej z książek, które dano
mu w szpitalu, czytał coś o tym, iż żeby zmniejszyć ob-
ciążenie mężczyzny w czasie stosunku, kobieta może znajdo-
wać się na górze i przejąć funkcję osoby nadającej rytm. Przez
chwilę zastanawiał się, czy byłoby to możliwe z Jasmine, i
stwierdził, że tak. Pozostawał tylko jeden mały problem - do
tej pory nie przyznał jej się ani do zawału, ani do pobytu w
szpitalu.
Wcale nie dlatego, iż nie chciał być wobec niej szczery.
Chodziło raczej o to, że cały czas starał się zbagatelizować
chorobę. Nie wspominał o niej przecież nawet własnej córce,
więc dlaczego miałyby się dzielić tymi informacjami z piękną
kobietą poznaną zaledwie parę dni temu?
Przede wszystkim powinien spróbować raz jeszcze!
Jasmine uniosła głowę, czując tężejące mięśnie Patricka.
Domyśliła się, że znowu chce spróbować, ale boi się kolejnej
porażki.
- Połóż się na brzuchu - powiedziała.
R
S
57
Posłuchał, acz z pewnym ociąganiem. Znowu się sprężył,
kiedy poczuł na ramionach jej dłonie. Przesunęła je wzdłuż
kręgosłupa łagodnym ruchem.
- Wcale nie musisz mnie masować - powiedział, chociaż
jednocześnie nadstawił jej kark.
- Nie robię tego dla ciebie. Mnie też to podnieca.
- Twoje włosy mnie łaskoczą.
- Czy to źle?
- Sam nie wiem.
Patrick z prawdziwą przyjemnością poddawał się masażowi,
który miał po części erotyczny charakter. Jasmine jednak go
nie popędzała. Zaczynał czuć się w jej towarzystwie bez-
piecznie. W końcu obrócił się na plecy, a ona, nie zważając
na jego podniecenie, wzięła w ręce jego dłoń i zaczęła ją pie-
ścić.
- Dlaczego masz takie zgrubienia? - spytała zdziwiona.
- Od noszenia ładunków w porcie.
Jasmine uśmiechnęła się, chcąc dać znak, że zrozumiała
dowcip.
- A ja jestem aktorką, która przygotowuje się do roli kel-
nerki - powiedziała drwiącym tonem.
- Nie wierzysz mi?
- Jasne, że ci wierzę. Przecież wszyscy tragarze noszą garni-
tury od modnych krawców i jadają w ekskluzywnych klubach.
Patrick nie wytrzymał i roześmiał się. Cieszyło go to, że Ja-
smine ma poczucie humoru. Przedtem nie był tego pewny,
ponieważ nie starała się opowiadać dowcipów jak tyle innych,
znanych mu kobiet.
- A jednak to prawda - powiedział. - Wprawdzie ostat
nio siedzę głównie w biurze, ale, jak trzeba, pracuję i fi
zycznie.
R
S
58
Ostatnio nie, dodał w myśli. Ponieważ zabronił mi tego le-
karz.
Jasmine pochyliła się nad nim, chcąc wziąć jego lewą rękę.
Korzystając z tego Patrick dotknął ustami koniuszka jej piersi.
- Jesteś piękna, Jasmine - szepnął. - Naprawdę piękna.
Jasmine zastygła w oczekiwaniu. Czyżby już przyszedł ten
moment?
- Chodź do mnie - powiedział, pociągając ją ku sobie.
Od razu zrozumiała, o co mu chodzi. Siadła na nim okra-
kiem i czekała na ciąg dalszy. Tak, to już. To właśnie teraz
musi nastąpić!
Patrick poczuł, jak nagle opuszcza go całe podniecenie.
Znowu był bezbronny i pełen pretensji do samego siebie.
Nigdy wcześniej nie robił tego w ten sposób. Nie chciał tego.
Nie mógł.
Serce waliło mu. Jednak to nie było już podniecenie, ale
strach. Zwykły ludzki strach.
Jasmine starała się nie okazywać rozczarowania.
- Patricku, stało się coś?
Uniósł się i zaczął ją całować, chcąc zatrzeć złe wrażenie.
Ale czy pocałunki mogły jej wystarczyć? Poddawała się im,
wiedząc, że na nic innego nie może liczyć.
Jasmine leżała w ramionach Patricka, który tulił ją do siebie.
Wiedziała, iż Patrick myśli, że ją zawiódł. Jednak tak napraw-
dę to ona była wszystkiemu winna. Przecież to ona postano-
wiła zakpić ze świętej instytucji małżeństwa i teraz miała za
swoje. Patrick, który wciąż kochał swoją żonę, mógłby być
wspaniałym ojcem. Żałowała, że nie będzie jednak ojcem jej
dziecka.
Od czasu kolejnej niefortunnej próby nie zamienili ze sobą
ani słowa. Nic nie mieli sobie do powiedzenia. I po co prosiła
R
S
59
żeby udawał, iż ją kocha? Dla człowieka uczciwego musiał to
być ciężar nie do zniesienia.
Nagle Patrick zacieśnił uścisk i tuż przy uchu usłyszała je-
go słowa.
- Naprawdę bardzo mi przykro.
Potrząsnęła głową, chcąc dać mu znak, że nie powinien się
tym przejmować. Nie chciała nic mówić w obawie, że się za
chwilę rozpłacze.
- Zostań ze mną, Jasmine - szepnął, a ona wyczuła w tej
prośbie strach i wstyd.
- Zostanę. Jasne, że zostanę - odpowiedziała uspokajająco.
Położyli się obok siebie i przykryli kocem. Ogień w ko-
minku już dogasał, ale nie było im zimno. Leżeli przez chwilę
obok siebie, a potem Patrick coś zamamrotał i po chwili jego
oddech stał się spokojny i miarowy.
Kocham cię? Czy rzeczywiście tuż przed zaśnięciem po-
wiedział, że ją kocha, czy też tak tylko się jej wydawało?
A może jeszcze inaczej? Czyżby wypowiedział to, co mówił
żonie przed zaśnięciem?
Pomyślała, że ma strasznego pecha. Kiedy po tylu latach
zdecydowała się w końcu oddać mężczyźnie, okazało się, że
on jej nie chce. Magnolia miałaby, oczywiście, własne kon-
cepcje na ten temat. Powiedziałaby pewnie, że to zemsta losu
za te wszystkie kąśliwe uwagi, które Jasmine wygłaszała na
temat mężczyzn. Ale czy los nie wziął już na niej odwetu?
Czy nie wystarczyło, że zabrał jej dzieci i pozbawił złudzeń
na temat rodziny?
Chciało jej się płakać. Jednak nawet w tej sytuacji nie traciła
rozsądku. Wiedziała, że Patrick nie zasługuje na to, żeby go
zwodzić. Chociaż, Bóg jej świadkiem, że jeszcze przed chwilą
nie pamiętała o powodach, które ją tu sprowadziły.
R
S
60
Spojrzała na Patricka. Szkoda, że nie będzie on ojcem jej
dziecka. Wielka szkoda. W ciągu ostatniego roku nie spotkała
nikogo, kto by się tak wspaniale nadawał do tej roli.
Jasmine wstała i podeszła do kominka, przy którym suszyły
się jej rzeczy. Część z nich była jeszcze wilgotna, ale nie zwa-
żała na to. Ubrała się szybko i spojrzała raz jeszcze w stronę
Patricka.
Już chciała wyjść, ale wróciła i pocałowała go delikatnie w
policzek.
R
S
61
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Nie pozwoliła nawet, żeby odprowadził ją do domu. Patrick
był tym srodze zawiedziony. Odwrócił się twarzą do ściany i
oparł dłoń o jej gładką powierzchnię. Słyszał bębnienie desz-
czu o dach i robiło mu się z tego powodu jeszcze smutniej.
Czy Jasmine dotarła bezpiecznie do domu? Czy udało jej
się choć trochę wysuszyć ubranie? Te pytania nie dawały mu
spokoju. Wiedział tylko, że wybrała niewłaściwego mężczy-
znę na dzisiejszą noc i to sprawiało, że czuł się podle.
Spojrzał na zegar stojący na kominku. Druga dziesięć. Nie
spał dłużej niż pół godziny. Obudził się parę minut temu i
sięgnął tam, gdzie powinna się znajdować Jasmine, ale wyczuł
tylko wilgoć. Czyżby płakała?
Poczuł się winny, cholernie winny.
Ogień na kominku wygasł już niemal zupełnie. Patrick po-
czuł, że robi mu się zimno, sięgnął więc po szlafrok. Kiedy go
włożył, poczuł zapach Jasmine. Westchnął cicho. Jednak ode-
szła. Szkoda.
Przeszedł w stronę barku z myślą o jakimś mocnym drinku.
To na pewno świetnie by mu zrobiło. Jednak w końcu zrezy-
gnował z alkoholu, pamiętając o zaleceniach kardiologa. Do-
rzucił drew do ognia, w nadziei, że zapalą się od resztek żaru, i
usiadł na fotelu. Nagle zobaczył długi jasny włos. Podniósł go
z dywanu i zaczął się nim bawić.
- Jasmine - szepnął do siebie.
R
S
62
Pnscilla miała ciemne włosy. Była wyższa i szczuplejsza
niż Jasmine. Z natury delikatna i wrażliwa, uwielbiała się
śmiać i robiła to często. Jej śmiech był bardzo zaraźliwy.
Jasmine wydawała się w porównaniu z nią dojrzalsza i do-
świadczona przez życie.
Patrick stwierdził, że po raz pierwszy porównuje kogokol-
wiek ze swoją żoną. Nigdy tego nie robił. Pnscilla zawsze by-
ła dla niego kimś wyjątkowym.
Teraz jednak czuł się zmęczony i samotny. Nie mógł już
żyć przeszłością. Czy Jasmine wybaczy mu to, co się dzisiaj
stało? Nie miał o tym pojęcia. Gotów był jednak podjąć ry-
zyko. Przecież tylko dzięki temu stał się tym, kim jest.
- Możesz powtórzyć, bo nie zrozumiałam? - poprosiła
Maggie. - Co takiego chcesz wziąć?
Znajdowały się z siostrą w garderobie dla kelnerek klubu i
miały na sobie bardzo skąpe stroje. Jednak Maggie nie zważała
na to.
- Urlop - powtórzyła Jasmine. - Chcę wziąć dwa tygodnie
urlopu. Dzwoniłam już do Glorii. Chętnie mnie zastąpi.
- Ale dlaczego?
Jasmine wzruszyła ramionami.
- No wiesz, przyda jej się trochę dodatkowych pieniędzy.
- Nie pytam o Glorię, tylko o ciebie! Nie udawaj głupiej.
Przecież ty nigdy nie brałaś urlopu. Nigdy nawet nie choro-
wałaś. No wiesz, chyba zawołam J. D. - zakończyła siostra.
- Może najpierw się ubierzemy. Chyba że chcesz, aby zoba-
czył cię w tym stroju?
Magnolia pokręciła przecząco głową. Następnie zaś spo-
jrzała bystro na siostrę.
- A co z twoim dodatkowym zajęciem?
Jasmine zastanawiała się przez chwilę. Patrick nic nie wie-
R
S
63
dział o jej drugiej pracy. Może się tam czuć zupełnie bez-
pieczna.
- Normalnie, pracuję.
- Nie weźmiesz urlopu? - upewniła się Maggie, chociaż po
jej minie było widać, że spodziewała się takiej, a nie innej od-
powiedzi.
- Nie, nie wezmę.
Maggie przez chwilę milczała, mierząc ją wzrokiem.
- Dobrze, wobec tego powiedz, co zaszło między tobą a
tym przystojniakiem.
Jasmine z trudem przełknęła ślinę.
- Nic. - Mówiła prawdę, chociaż wiele by dała, żeby było
inaczej.
- Nie wierzę.
- Wobec tego prawie nic. Nie chcę o tym mówić - dodała po
chwili.
- Mam nadzieję, że cię nie skrzywdził?
Jasmine uśmiechnęła się. Mam nadzieję, że to ja go nie
skrzywdziłam, pomyślała.
- Nie. Oczywiście, że nie - odparła. - Ale cała sprawa
trochę się skomplikowała.
Siostra poklepała ją po ramieniu. Widać było, że bardzo
chce dowiedzieć się czegoś jeszcze, a jednocześnie nie pozwa-
la jej na to dyskrecja czy też może siostrzana solidarność.
- Moja droga, życie jest skomplikowane - powiedziała. -
Nie wiesz tego, bo żyjesz jak wycieraczka na szybie samo-
chodu: tam i z powrotem, do pracy i do domu, i znowu do
pracy.
- I dobrze mi z tym.
- Skąd wiesz, że z tym facetem nie byłoby ci lepiej? -
spytała Maggie. - Oczywiście, on ma teraz wakacje i potrze-
buje czasu, żeby cię lepiej poznać.
R
S
64
Jasmine pokręciła głową. 0 nie, tylko nie to! Patrick to
szczery i uczciwy człowiek, a ona od razu, na początku, go
oszukała. To nie wróży dobrze przyszłemu związkowi, pomi-
jając już to, że wcale nie ma ochoty na jakikolwiek związek.
- Nic z tego nie będzie, Maggie.
Jasmine podeszła do drzwi. Właśnie skończyła się ubierać.
Jej siostra wciąż miała na sobie samą bieliznę.
- Aha, powiedz J. D., że nie musi mnie odprowadzać. Po-
winien być chyba zadowolony. Ciągle chodzi z tą, jak jej tam
na imię?
- Adrianną - podpowiedziała Magnolia i skrzywiła się na
sam dźwięk tego imienia. - Łowczyni fortun.
Jasmine spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Łowczyni fortun? Przecież J. D. nie ma grosza przy
duszy!
Maggie pokiwała smutno głową.
- To sprytna sztuka - stwierdziła. - Wie, że J. D. może
zajść bardzo daleko. Już teraz chodzi na kursy biznesu i uczy
się obsługi komputera.
Jasmine zrobiła zdziwioną minę.
- Nie wiedziałam.
- W ogóle mało wiesz o tym, co dzieje się wokół ciebie.
Mówię ci, ta Adrianna to prawdziwa wiedźma. Tak się przy-
pięła do J. D., że... - Magnolia nie skończyła zdania, gdyż
wyczuła zapewne, że posunęła się już zbyt daleko.
Jasmine spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Chyba rzeczywiście nie wiem - przyznała. - Wygląda mi
na to, że jesteś zazdrosna.
- Ja?! Zazdrosna?! - Maggie zaśmiała się szyderczo. Zbyt
szyderczo i zbyt teatralnie jak na jej normalne zachowanie. -
Przecież wiesz, że studiuję i nie mam czasu na randki. J. D.
R
S
65
jest dla nas po prostu jak brat i dlatego... dlatego... - plątała
się Maggie.
Jasmine pokręciła głową, westchnęła i spojrzała na siostrę.
- Przecież ja nie mówiłam o randkach - powiedziała,
a następnie, widząc reakcję siostry, natychmiast dodała: - No
dobrze, już dobrze. Przekaż wobec tego bratu, że nie musi
mnie odprowadzać. Cześć.
Jasmine otworzyła drzwi.
- Do zobaczenia w niedzielę na kolacji u mnie - przypo
mniała jej siostra. - I możesz wziąć z sobą J. D. - dodała
ciszej.
Usłyszawszy to Jasmine uśmiechnęła się i zamknęła drzwi.
Kiedy przechodziła obok sali dla gości, korciło ją, żeby zerk-
nąć, czy Patrick jest w restauracji. Mimo to przemknęła cicho
przez hol i wyszła na zewnątrz. Oślepił ją blask zachodzącego
słońca. Wcale nie był mocny, ale zupełnie się go nie spodzie-
wała. Dawno nie opuszczała klubu o tak wczesnej porze.
- Niestety, nie ma jej tutaj.
Patrick spojrzał tak, jakby chciał przeniknąć na wylot
ugrzeczniony wyraz twarzy J. D. Niestety, nie było to mo-
żliwe.
- A gdzie jest?
- Wzięła urlop. Patrick chrząknął.
- Oczywiście nie planowany? J. D. skinął głową.
- Zdaje się, że tak, proszę pana - odparł. - Może miałby
pan dzisiaj ochotę na coś mocniejszego niż woda mineralna?
Patrick miał ochotę odpowiedzieć, że na butelkę whisky,
ale tylko zmełł w ustach przekleństwo. Następnie spojrzał
złym wzrokiem na Bogu ducha winnego J. D. i westchnął.
R
S
66
- A kiedy wraca do pracy? - spytał młodego człowieka, któ-
ry stał cierpliwie przy jego stoliku.
- Mówiła, że za dwa tygodnie.
Wszystko rozumiem, pomyślał Patrick. Na pewno wie-
działa, że za dwa tygodnie już mnie tu nie będzie.
- No cóż, dziękuję.
Patrick pogrążył się w swoich myślach. Dopiero po chwili
zauważył, że J. D. wciąż stoi przy jego stoliku.
- Tak?
- Czy zje pan u nas kolację? - spytał J. D.
Patrick zastanawiał się przez chwilę. Czuł ucisk w żołądku.
Powinien w końcu coś zjeść po tak nędznym obiedzie i na-
miastce lunchu.
- Tak, prosiłbym o coś szybkiego.
- Dobrze, zaraz przyślę Magnolię.
Patrick przez chwilę zastanawiał się, czy to dobry pomysł.
Obserwował, jak J. D. mówi coś kelnerce. Przekonywał ją o
czymś, a Magnolia tylko kręciła głową. Powiedział jej coś
jeszcze, a ona wzruszyła ramionami. To były trudne negocja-
cje. W końcu jednak zgodziła się go obsłużyć. Wzięła tacę
niczym tarczę i podeszła do niego.
- Nie sądziłam, że może pan tak od razu namieszać, szefie
- powiedziała bez zbędnych wstępów.
- Widzi pani, trzeba mieć do tego talent. Uśmiechnęła się i
jakby udobruchała.
- W każdym razie Jasmine się na pana nie skarżyła, szefie
- powiedziała Magnolia. - Wręcz przeciwnie. Ciekawe,
co pan teraz zrobi?
- A ma pani jakieś sugestie?
- Halibut jest świeży. Ewentualnie może pan wziąć kur
czaka.
Patrick uśmiechnął się. Miała rację, sam powinien rozwią-
R
S
67
zywać swoje problemy. Jednocześnie domyślił się, że Mag-
nolia nie wie tak naprawdę, co zaszło między nim a jej siostrą.
- Poproszę o kurczaka.
- Tyle, że na kurczaka trzeba zaczekać. Patrick skinął gło-
wą.
- Dobrze, zaczekam. Jestem bardzo cierpliwy. - Spojrzał
Magnolii w oczy. - Niezwykle cierpliwy.
Jasmine nie czuła się zbyt dobrze. Wciąż stawiała sobie py-
tania, na które nie znała odpowiedzi. Czy Patrick wyjechał już
z miasta? A jeśli nie, to czy bywa w klubie? A jeśli tak, to
czy czeka na nią?
Na dokładkę, właśnie dziś rano zaczęła się jej miesięczna
niedyspozycja, która jak wyrzut sumienia przypominała stra-
coną szansę.
Przez pierwszy tydzień urlopu usiłowała zabić niepokój, ro-
biąc porządki. Sprzątnęła całe mieszkanie, a potem poprze-
stawiała wszystko na półkach i znowu zabrała się do sprząta-
nia. Następnie przeselekcjonowała wszystkie swoje ubrania,
co również musiało się skończyć sprzątaniem.
Kiedy zrobiła już w zasadzie wszystko i nawet długotrwałe
poszukiwania jakiegoś pyłku w najciemniejszych zakamarkach
nie przynosiły rezultatu, zdecydowała, że zajmie się piecze-
niem. Zaczęła od ciasteczek, którymi obdarowała dzieci z są-
siedztwa, ponieważ sama nie miała na nie ochoty. Potem
upiekła jeszcze dwa ciasta, trzy babki i pasztet, którego już w
zasadzie nie miała komu podarować. Sąsiedzi zaczęli jej uni-
kać, ponieważ jeśli ktokolwiek przechodził koło jej mieszka-
nia, zawsze dostawał kawałek ciasta. Wzbudzało to nieufność,
ponieważ Jasmine nigdy się tak nie zachowywała.
W końcu stwierdziła, że nie powinna już niczego piec.
R
S
68
Przeleżała całe popołudnie, a następnie wstała i powlokła
się do klubu.
Udało jej się chyłkiem przemknąć do garderoby, ale tutaj
zdybałają siostra.
- Wcześnie przyszłaś - zauważyła.
Jasmine wzruszyła ramionami.
- To mój pierwszy dzień w pracy - powiedziała. - Chcia
łam się przygotować.
Magnolia skinęła głową.
- Tak, tak. Oczywiście. Ten facet nie przychodził tu od
paru dni, jakbyś chciała wiedzieć - dodała obojętnym tonem,
popatrując jednak na siostrę.
Jasmine nie wiedziała, czy to, co w tej chwili czuje, to
ulga. W każdym razie było to silne i bardzo niejednoznaczne
uczucie.
- To dobrze.
Magnolia nie skomentowała tego, tylko spojrzała na nią
ironicznie. Jednak Jasmine naprawdę tak uważała. To dobrze,
że wyjechał. Nie jest przecież nastolatką, która będzie na nie-
go czekać z biciem serca. Ma swoje życie i pracę. To jej wy-
starczy.
W ciągu tych dwóch tygodni zdołała też zrewidować swoje
plany. Postanowiła zrezygnować z dziecka. Oczywiście, bar-
dzo chciałaby je mieć, ale musi zachować zdrowy rozsądek.
Nie może przecież wskakiwać do łóżka mężczyzny tylko po
to, żeby ją zapłodnił.
Zresztą mężczyźni znowu zaczęli napawać ją wstrętem. Ci
lepsi byli już żonaci, a ci gorsi, tacy Deacon, zupełnie jej nie
interesowali. Mężczyźni w ogóle byli wstrętni. Przecież dbali
tylko o siebie.
Przypomniała sobie o skarbonce, która wciąż stała w ku-
chni. Więc znowu zaczęło się normalne życie.
R
S
69
Patrick po raz kolejny pomyślał, że nigdy nie widział ni-
kogo tak pięknego. Obserwował właśnie Jasmine ze swego
miejsca w loży, a ona zbierała puste talerze ze stolików. W
końcu zauważyła go i jej policzki się zaróżowiły. Tak mu się
przynajmniej zdawało.
Tak, unikała go przez dwa tygodnie. Ciekawe, jak się teraz
czuła?
Patrick również był trochę zażenowany. Jednak coś go cią-
gnęło do Jasmine. Nie mógł to być pociąg czysto fizyczny,
zważywszy rezultaty ich pierwszego zbliżenia. Cóż to więc
mogło być?
Jasmine wahała się przez chwilę, a następnie zostawiła tacę z
talerzami na pustym stoliku i podeszła do niego zdecydo-
wanym krokiem.
- Nie mam zamiaru cię obsługiwać - wypaliła prosto z mo-
stu.
- Tak, mnie też miło cię widzieć - odrzekł.
- Zaraz powiem Maggie, żeby tu przyszła.
- A jak ci się udał urlop?
Skrzywiła się, jakby powiedział coś niestosownego.
- Rozmawiać z tobą też nie chcę.
- Mam nadzieję, że odpoczęłaś - powiedział. - Masz prze-
cież męczącą pracę.
- Przestań, Patricku!
- Przestać? O co ci chodzi?
Jasmine nabrała powietrza w płuca.
- Przestań się zachowywać tak, jakby nic między nami nie
zaszło!
Patrick zdjął marynarkę i wręczył ją zdezorientowanej Jas-
mine.
- Możesz ją powiesić?
Przewiesiła marynarkę automatycznie przez ramię i strze-
R
S
70
pnęła jakiś pyłek z jej klapy. Wszystko to przypominało Ja-
smine zły sen, w którym znalazła się wbrew własnej woli.
- Dlaczego tu jesteś?
- Chcę zjeść kolację.
- Nie tu, w klubie. W San Francisco.
- A jak myślisz? Zmrużyła oczy.
- Twoja córka jeszcze nie wróciła.
Patrick uśmiechnął się, jakby przypomniała mu o czymś
bardzo przyjemnym.
- Wróciła, ale znowu wyjechała - powiedział. - Spędziłem z
nią cały tydzień.
Jasmine przestąpiła nerwowo z nogi na nogę.
- A więc dlatego nie było cię tu... - Urwała, ale już było za
późno.
Patrick spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Jak widzę, śledzisz każdy mój krok - powiedział.
Potrząsnęła głową. Zbyt gorliwie. Nie powinna robić tego
w ten sposób.
- Nie, nie! To Maggie mi mówiła. Wcale o to nie pytałam.
- Nie wierzę ci, Jasmine.
Oparła się o stolik. Nagle zaczęło jej się kręcić w głowie.
- Przecież to prawda!
Położył rękę na jej dłoni, ale Jasmine natychmiast ją wy-
szarpnęła i schowała pod marynarkę. Cofnęła się też trochę,
żeby nie być tak blisko Patricka.
- Martwiłem się o ciebie, Jasmine - powiedział. - Chciałem
nawet za tobą iść, ale nie wiem przecież, gdzie mieszkasz. Nie
znam nawet twojego nazwiska.
- Jak widzisz, jakoś dotarłam do domu - powiedziała. - Za-
raz poproszę Maggie.
Nawet gdyby protestował, i tak by się nie zatrzymała. Za-
R
S
71
pomniawszy o tacy, poszła wprost do garderoby dla gości.
Nie zauważyła nawet, że siostra stoi nieco dalej i się jej przy-
gląda.
W końcu Magnolia przeniosła wzrok na Patricka. I co?
zdawało się mówić jej spojrzenie. W odpowiedzi mógł jedynie
wzruszyć ramionami.
Kiedy znalazła się w garderobie, Jasmine przytuliła do
piersi marynarkę Patricka. Od początku miała na to wielką
ochotę. Teraz nareszcie poczuła ten męski zapach i ze zdzi-
wieniem stwierdziła, że brakowało go jej. przez wszystkie te
dni.
Jednak jeszcze bardziej brakowało jej Patricka.
Do diabła z mężczyznami! Dlaczego muszą być tacy?! Dla-
czego wdzierają się do snów kobiet i kradną ich marzenia?!
Nie, nie podda się, a już na pewno nie Patrickowi!
Patrick czekał w holu aż do północy, do zamknięcia klubu.
Następnie przeniósł się na zewnątrz. Jednak Jasmine się nie
pokazała. Musiała wymknąć się chyłkiem.
Wsadził ręce w kieszenie spodni i powlókł się do hotelu.
Pomyślał, że znowu spędzi samotną noc. Dwa zero dla Jasmi-
ne.
- O'Halloran nie przyszedł dzisiaj - zauważył J. D., kiedy
wracali do domu po pracy. - No i jak się teraz czujesz?
- Dobrze - odparła. - Nie masz pojęcia, co to za ulga.
- Nigdy nie miałaś problemów z klientami, Jasmine - za-
uważył J. D.
Bardzo lubiła sposób, w jaki wymawiał jej imię. Ten ak-
cent na ostatniej sylabie wskazywał jego pochodzenie. J. D.
bardzo się starać, żeby się go pozbyć.
R
S
72
- I nie będę miała. Czy coś poważnego dzieje się między
tobą a Adrianną? - spytała, chcąc zmienić temat.
- Poważnego? Nie nazwałbym tego w ten sposób. Ad-
rainna zbyt lekko traktuje siebie i swoje ciało. Jeśli chodzi ci
o małżeństwo, to ożenię się z kimś o naprawdę czystym sercu.
Ta osoba nie musi nawet być święta...
- Ożenisz się z kimś takim jak Magnolia - wtrąciła szybko
Jasmine, korzystając z okazji.
Na twarzy J. D. pojawił się delikatny uśmiech.
- A tak, ognista Magnolia o niewyparzonej buzi. Prawdziwy
ogień i nawałnica. - Spojrzał na nią. - W przeciwieństwie do
ciebie.
- A ja? Czym jestem?
- Światłem księżyca i spokojną wodą - odparł bez namysłu.
Jasmine roześmiała się.
- Gdybym była młodsza, pokazałabym ci, co potrafi cicha
woda!
J. D. pokręcił przecząco głową.
- Przecież wiesz, że nie to nas dzieli.
Wiedziała. Trudno było sobie wyobrazić gorszych kandy-
datów na kochanków. Dzieliło ich niemal wszystko, poczy-
nając od ambicji, a kończąc na potrzebach. Jednocześnie
wbrew, a może dzięki temu, stanowili parę naprawdę dobrych
przyjaciół.
Zatrzymali się tuż przed schodami wiodącymi do jej mie-
szkania. Z podcienia wychynęła nagle jakaś sylwetka. Jasmine
cofnęła się i dopiero wtedy poznała Patricka.
- Musimy porozmawiać, Jasmine.
J. D. spojrzał na niego, a potem na Jasmine i wycofał się
dyskretnie.
- Teraz już jesteś bezpieczna - powiedział, odchodząc.
R
S
73
Jasmine uważała, że się myli. Nie chciała jednak mówić te-
go głośno. Spojrzała za odchodzącym kolegą, a następnie zer-
knęła na zdeterminowaną twarz Patricka.
- Musimy porozmawiać - powtórzył.
- Nie mamy już sobie nic do powiedzenia.
Zbliżył się do niej, ale Jasmine się nie cofnęła. Spojrzała
mu prosto w oczy.
- Wiem, że się nie sprawdziłem, ale miałem nadzieję, że
dasz mi jeszcze jedną szansę.
Jasmine zmarszczyła brwi.
- Nie sprowadzaj wszystkiego do seksu - powiedziała.
- To przecież wcale nie jest najważniejsze.
Patrick potwierdził gorliwie.
- Właśnie. Mnie również na nim nie zależy. Chcę po pro
stu z tobą być. Dobrze się czuję w twoim towarzystwie.
Niewątpliwie był to komplement. Jednak Jasmine poczuła,
że wcale nie chce, żeby ktoś się „dobrze czuł w jej towarzy-
stwie". Chciała kochać i być kochaną.
- Jasmine!
Nie, to niemożliwe.
- Czy ty nie masz żadnej pracy? Czegoś, do czego mu
siałbyś wrócić?
Patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, do czego ma
wracać. Praca? Bywało, że pracował po kilkanaście godzin na
dobę. Udało mu się stworzyć wielką firmę, która w tej chwili
mogła już funkcjonować bez jego udziału. Czuł się jak ojciec,
którego dziecko nagle oznajmia, że wyprowadza się z domu.
- Praca? Owszem, mam pracę.
Przypomniał sobie ostatnie wydarzenia. Miał pracę, która
omal nie pozbawiła go życia. To właśnie z jej powodu miał
zawał.
R
S
74
- Więc dlaczego do niej nie wracasz? Patrick wskazał
drzwi.
- Czy możemy wejść do ciebie i porozmawiać?
- Nie!
Jej oczy mówiły jednak co innego. Patrick nie potrafił
znieść napięcia. Natychmiast wziął Jasmine w ramiona i za-
czął ją całować. Miał tylko nadzieję, że nie będzie się mu
opierać. Nie sądził, że czeka nań tyle żaru i uczucia. Jasmine
była naprawdę spragniona miłości.
W końcu oderwali się od siebie, oddychając ciężko.
- To niczego nie zmienia - powiedziała Jasmine, złapawszy
oddech. - Twoja zmarła żona zawsze będzie stała między na-
mi. Musiałeś ją niedawno stracić, stąd to wszystko.
Poza tym pochodzimy z różnych światów. Nic nie wiesz
o moim, a ja niewiele o twoim.
I to w dodatku o rzeczach najważniejszych, dodała w myśli.
Patrick zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią. Czuł, że
jeszcze nie pora mówić o Priscilli, mógł jednak łatwo wyjaś-
nić drugą kwestię.
- Przez całe życie ciężko pracowałem - powiedział. -
Mój ojciec zmarł, kiedy miałem dwadzieścia cztery lata. Zo-
stawił mi zadłużoną firmę i dwudziestu robotników, którzy
myśleli, że dam im pracę. Nie było mi wcale lekko. Pracowa-
łem jak zwykły robotnik. Mieszkałem w podrzędnych hote-
lach, żeby zaoszczędzić, a na negocjacje wkładałem mój je
dyny przyzwoity garnitur i szedłem bezpośrednio do firmy.
- Ale odniosłeś sukces - wtrąciła.
Skinął głową.
- Tak, dlatego właśnie mogę przychodzić do waszego klubu
i czasami zapraszają mnie na przyjęcia. Moja firma jest
naprawdę duża. Tego nie można zignorować. Ale, prawdę
mówiąc, na dwudziestu biznesmenów tylko ja jeden dorobi-
R
S
75
łem się czegoś własnymi rękami. Reszta pomnożyła tylko pie-
niądze, które odziedziczyła po przodkach.
Jasmine nie chciała tego słuchać. Bała się, że Patrick stanie
się jej jeszcze bliższy. Już podobał się jej jako mężczyzna, a
teraz zacznie go jeszcze cenić jako człowieka.
Pomyślała o Deaconie. Tak, on mógł być jednym z pozo-
stałej dziewiętnastki. Odziedziczył „stare" pieniądze, które
szybko wydał, a kiedy odkrył, że nie może wrócić z nią do
grona bogaczy, postanowił ją porzucić.
Z kolei ona pracowała od dwunastego roku życia. W do-
datku musiała zajmować się siostrą. Nieróbstwo nie leżało w
jej naturze. Dlatego szczerze podziwiała Patricka.
- Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś wspaniałego, Patricku -
powiedziała. - Naprawdę na to zasługujesz.
- Myślałem, że już znalazłem - powiedział i obrócił się na
pięcie.
Przez chwilę patrzyła, jak się oddala, i walczyła z chęcią
błagania go, żeby został. Następnie również się odwróciła i
ruszyła do swego mieszkania.
R
S
76
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Patrick ze spokojem stwierdził, że znowu przegrał. Trzy ze-
ro dla Jasmine. Najwyższy czas zmienić taktykę, pomyślał,
otwierając drzwi do domu Rye'a i Paige. Przyszedł tu, żeby
przesłać im faksem informacje, o które prosili. Oboje szukali
teraz kolejnego defraudanta gdzieś na Kajmanach.
Paige zdziwiła się trochę, kiedy zadzwoniła do niego wcze-
śnie rano i zastała go w San Francisco.
- Co cię tam trzyma, tato? - spytała. - Tylko tym razem
mów prawdę i tylko prawdę.
- Cóż, cieszę się z mojej wolności - odparł wymijająco.
- Myślałam, że wyjedziesz zaraz po naszym wyjeździe.
Przecież nie było cię w firmie już ponad dwa tygodnie. To
zupełnie do ciebie niepodobne.
- Ludzie się zmieniają. Mówiłem ci już, że muszę się prze-
wietrzyć. Zasiedziałem się za biurkiem i straciłem kontakt z
normalnym życiem.
Paige zastanawiała się przez chwilę.
- Czyżbyś organizował coś na Zachodnim Wybrzeżu? -
spytała ze sporą dozą sceptycyzmu.
- Hm, na razie badam tutejsze możliwości - odrzekł dwu-
znacznie.
- Czy chodzi o jakąś kobietę, tato?
Paige była podekscytowana. Znał ten ton, który nakazywał
mówić jak najszybciej i to całą prawdę.
R
S
77
- Kobietę? - powtórzył.
Córka zakryła dolną część słuchawki. Przez chwilę roz-
mawiała o czymś z mężem, a potem Patrick usłyszał głos zię-
cia.
- Patrick?
- Cześć, Rye.
- Co się dzieje?
- Nic - odparł zwięźle. - A w każdym razie nic, co mogłoby
was interesować.
- Czy poznałeś jakąś kobietę?
- Jasne. Cały tuzin.
Chyba zrozumiał, że Patrick nie chce o tym mówić, więc
zmienił temat. Okazało się, że są zadowoleni, iż jeszcze nie
wyjechał. Potrzebowali informacji, które znajdują się w ich
domu. Dlatego właśnie tam się wybrał.
Kiedy znalazł się w pokoju przerobionym na biuro, wyjął
klucz ze skrytki i otworzył jedną z szafek. Zaczął przeglądać
akta z literami H-L. I właśnie wtedy zadzwonił dzwonek do
drzwi.
Przez chwilę zastanawiał się, czy otwierać, ale kiedy dzwonek
zadzwonił po raz kolejny, przeszedł do holu i wyjrzał na ze-
wnątrz. Natychmiast wyprostował się i otworzył drzwi na oścież.
- Patrick?!
Jasmine cofnęła się odruchowo i byłaby upadła, gdyby nie
chwycił jej za rękę.
- Nic ci nie jest? - spytał troskliwie.
- Co ty tutaj robisz?
- To dom mojej córki.
- Paige? Paige jest twoją córką? A Rye twoim zięciem? -
dopytywała się, nie bardzo wiedząc, czy nie śni.
- No właśnie. Wejdź do środka.
Przyciągnął ją ku sobie.
R
S
78
- Nie wydaje mi się...
- Przecież cię nie ugryzę - Patrick wpadł jej w słowo.
Jasmine poszła za nim aż do bawialni. W głowie jej wiro-
wało. Ojciec Paige! Co by się stało, gdyby miała dziecko z
ojcem Paige?! Poczuła, że na samą myśl o tym robi jej się sła-
bo. Przecież na pewno nie udałoby się utrzymać tego w ta-
jemnicy. Miała szczęście, że się wtedy nie kochali. Cholerne
szczęście.
- Więc znasz moją córkę? - spytał, wskazując jej miejsce.
Usiedli.
- Tak. To znaczy, nie bardzo. Spotkałam ją raz czy dwa
razy. Znam za to dobrze Rye'a. Właśnie chciałam się z nim
widzieć. Czy mógłbyś go poprosić?
Patrick pokręcił głową.
- Niestety, to niemożliwe. Wyjechali oboje i nie będzie
ich tu przez tydzień albo dwa.
- To znaczy, że mam pecha.
Spojrzał na nią wyraźnie zaniepokojony.
- Czy masz jakieś kłopoty, Jasmine? Może mógłbym ci
pomóc?
Pokręciła głową.
- Nie, to nic ważnego. Jeśli znajdziesz jakąś kartkę, to po
prostu zostawię mu wiadomość.
- Mam telefon Rye'a. Możesz do niego zadzwonić.
Aż go skręcało z ciekawości. Jednak nie zapytał, o co cho-
dzi. Jasmine potrafiła to docenić.
- Nie, to nic pilnego.
Przynajmniej na razie, dodała w myśli.
- Wobec tego chodźmy do biura - powiedział Patrick,
wstając. - Najlepiej będzie, jeśli tam zostawisz swoją wia-
domość.
R
S
79
Kiedy znaleźli się w biurze, Jasmine zabrała się do pisania
notatki, a Patrick zaczął przeszukiwać akta.
- Dlaczego grzebiesz w szafce Rye'a?
- To chyba to - mruknął do siebie. - Rye prosił, żebym im
coś wysłał - odparł. - Człowiek, który zwykle im pomaga, mu-
siał nagle wyjechać.
Jasmine skończyła pisać i zaczęła szukać koperty. Kiedy ją
znalazła, najpierw zakleiła list, a następnie napisała na nim
imię i nazwisko Rye'a.
- Wiesz, jak to się obsługuje? - spytał Patrick, podchodząc
do faksu.
- A co to jest?
- Faks.
Jasmine wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia - powiedziała. - To dziwne, że ty tego
nie potrafisz. Muszę iść. Cześć.
- Moja sekretarka zajmuje się tymi sprawami - powiedział
Patrick. - Tyle razy widziałem, jak to robi, ale teraz nie pamię-
tam.
- Do widzenia - powiedziała Jasmine, czekając, aż Patrick
raczy zauważyć, że wychodzi.
Patrick przyglądał się różnym przyciskom urządzenia.
- Wiesz co? Też mogłabyś przesłać swój list faksem. Tylko
najpierw przefaksuję tę stronę. Oczywiście, jeśli wcześniej
połapię się, jak to zrobić.
Jasmine potrząsnęła głową.
- Dzięki. Mogę zaczekać. Cześć.
- Mm, cześć - mruknął z roztargnieniem i zajął się maszyną.
Położył dokument na podajniku, coś przycisnął i wybrał nu-
mer. Jasmine stanęła przy drzwiach. Patrick wcale nie zwracał
na nią uwagi. Rozległ się sygnał, coś trzasnęło i nic się nie sta-
ło.
R
S
80
- Cholera, nie poszło - westchnął Patrick.
Jasmine wciąż stała w drzwiach. Była zła, ponieważ wcale
nie poświęcał jej uwagi. Ta strategia wydawała się dobra.
Tylko jak długo jeszcze będzie mógł udawać, że nie potrafi
obsługiwać faksu?
- Do licha, może powinienem inaczej włożyć papier - po-
wiedział do siebie, wiedząc, że Jasmine pilnie go słucha.
Wziął dokument i położył go w inny sposób.
- No dobrze.
- Teraz naciśnij „redial".
- Co? - Odwrócił się do niej, udając zdziwienie.
- Naciśnij „redial". Nawet ja wiem tyle, że nie musisz drugi
raz wybierać numeru.
Podeszła do niego. Zapachniało truskawkami i słońcem.
Jednak Patrick znowu pochylił się nad faksem.
- Racja - powiedział.
Znowu usłyszeli znajome dźwięki, a potem trzask i papier
pozostał na swoim dawnym miejscu. Jasmine pochyliła się nad
nim. Dzieliło ich w tej chwili zaledwie parę centymetrów.
- Może powinieneś to nacisnąć. - Wskazała guzik „start
copy".
Pochyliła się nad nim i sama go wcisnęła. Patrick stał obok,
upojony jej cudownym zapachem. Faks zaczął nagle wciągać
dokument.
- Hura! - krzyknęła Jasmine i podskoczyła tak gwałtownie,
że uderzyła go tyłem głowy w szczękę.
Na moment pociemniało mu przed oczami. Jasmine spoj-
rzała na niego z przerażeniem.
- O Boże, nic ci nie jest? Czy nic ci nie zrobiłam? Możesz
mówić? - dopytywała się.
- Co z twoją głową? - wymamrotał w końcu, czując, że
chyba jednak wszystko jest w porządku.
R
S
81
- Boli - odparła krótko. - Nic ci nie jest?
Poruszył parę razy szczęką. Trzymała się mocno.
- Chyba nic - stwierdził. - Jakbyś mnie pocałowała, na
tychmiast poczułbym się lepiej.
Ich oczy się spotkały. Jasmine wahała się przez chwilę, a
następnie dotknęła lekko ustami jego policzka. Znów poczuł
jej zapach, który sprawił, że zapomniał o bólu. Natychmiast
wziął ją w ramiona.
- Jasmine - szepnął.
Przyciągnął ją mocno do siebie, tak że poczuł jej wspaniałe
piersi. Wiedział, że tym razem wszystko pójdzie dobrze. Serce
biło mu mocno, ale był to normalny rytm. Normalny w pew-
nych sytuacjach.
Dotknął jej piersi. Jasmine wygięła ciało w łuk. Potrzebował
chwili, żeby rozpiąć bluzkę i dotrzeć do ich nastroszonych ko-
niuszków.
- Chodźmy na kanapę - zaproponował.
- Nie mogę - jęknęła.
- Tym razem będzie lepiej.
Oparła się rękami na jego szerokiej piersi i starała się go
odepchnąć. Coś ją ciągnęło do tego mężczyzny. Coś, z czym
od lat nie miała do czynienia.
- Naprawdę nie mogę. - Zarumieniła się aż po cebulki
włosów. - Jestem niedysponowana.
Pomyślała, że dawno nie dzieliła się z nikim takimi wia-
domościami. Patrick patrzył na nią przez chwilę, zanim pojął
sens jej słów.
Po chwili uśmiechnął się do niej. Nie mogła w to uwierzyć,
ale na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Wiesz co? Wobec tego możemy udawać nastolatków.
Pamiętasz te pieszczoty na tylnym siedzeniu samochodu?
R
S
82
Skinęła głową na znak, że pamięta. Patrick poprowadził ją
delikatnie do kanapy. Usadowili się na niej wygodnie, po
czym Patrick rozpoczął delikatne pieszczoty. Dotykał jej wło-
sów i skroni, a następnie policzków i szyi. Minęły wieki, za-
nim dotarł do piersi.
- Są jeszcze piękniejsze w świetle dnia - szepnął i pocałował
je delikatnie.
Jasmine jęknęła. Nagły dreszcz przeszył całe jej ciało. Po-
czuła, że wypełnia ją rozkosz. Pragnęła być jak najbliżej Pa-
tricka, czuć go całym ciałem.
Patrick zaczął pieścić jej biodra. Raz czy drugi dotknął
pępka. Wszystko się uspokoiło. W tej chwili było jej po prostu
przyjemnie.
Pieszczota nasilała się jednak. Patrick poczuł, że jest coraz
bardziej podniecony. Znowu dotknął piersi Jasmine, a ona się
wyprężyła.
Przytulił się do niej. Chciał ją mieć jak najbliżej. Wiedział,
że nie mogą się teraz kochać, ale w tej chwili wystarczyła mu
zwykła symulacja.
- Nie - szepnęła Jasmine.
Zdusił protest pocałunkiem, a następnie znowu przyciągnął
ją do siebie. Tym razem jeszcze mocniej.
- Opleć nogi wokół mnie - poprosił.
- Ależ Patricku!
- Nic nie mów. - Położył palec na jej ustach. - Nic się nie
stanie.
Posłuchała go. Posłuchała, chociaż wiedziała, że ona rów-
nież jest coraz bardziej podniecona. Czuła go na sobie i było
to jak cudowna obietnica. Niestety, miało to na razie pozostać
tylko obietnicą.
Jednak Jasmine zapomniała o tym. Czuła Patricka na sobie i
chciała go mieć jak najbliżej. Wiła się pod nim i jęczała,
R
S
83
pragnąc jak najszybszego spełnienia. W tej chwili zupełnie
nie przypominała nastolatki na tylnym siedzeniu samochodu.
Była dojrzałą kobietą, która wie, czego chce.
Patrick zamiast posiąść ją, zaczął całować jej rozpalone
usta.
- Pragnę cię - szepnęła.
- Nic nie mów - powtórzył. - Jeszcze nie teraz. Następnym
razem. Jesteś jak ogień - dodał, oderwawszy się od niej. - Spa-
lam się w twoim płomieniu.
Jasmine pochyliła głowę. Był to najwspanialszy komple-
ment, jaki słyszała.
- Dlaczego płaczesz? - spytał Patrick, widząc łzy spływające
po jej policzkach.
Ponieważ jestem twoim płomieniem, odpowiedziała w du-
chu.
- Powinniśmy wstać - powiedziała, odsuwając się jeszcze
dalej. - Nie wolno igrać z ogniem.
Jasmine wstała. Patrick poszedł niechętnie za jej przykła-
dem. Wystarczył jednak jeszcze jeden rzut oka na wspaniałe
piersi Jasmine, żeby przyznać jej rację. To nie było już igranie
z ogniem, ale z dynamitem! Gdyby pieszczoty potrwały dłu-
żej, Patrick nie mógłby za siebie ręczyć.
Jasmine zaczęła się ubierać. Sięgnęła po biustonosz i chcia-
ła go zapiąć. Ręce jej jednak drżały i nie mogła poradzić sobie
z haftką.
- Chodź do mnie - powiedział Patrick.
Posłuchała go i podeszła. Posadził ją na krześle, sam na-
tomiast siadł okrakiem na drugim i zapiął jej biustonosz. Na-
stępnie obrócił ją w swoim kierunku.
- Teraz bluzka - powiedział.
Właśnie w tym momencie zobaczyła otwartą szafkę. Pa-
trick pochylił się i zapiął pierwszy guzik od dołu.
R
S
84
Mężczyźni zawsze zapinają wszystko od dołu. Sięgnął po
drugi guzik.
W wysuniętej szufladzie dostrzegła akta. Udało jej się na-
wet odczytać litery: H-L. Co za zbieg okoliczności! Jej akta!
Ciekawe, czy Patrick wciąż nie zna jej nazwiska?
Trzeci guzik, a potem czwarty. Nie zostało już ich zbyt
wiele. Kiedy skończył, wstała i z wystudiowaną obojętnością
podeszła do faksu.
- Położę to na miejsce - powiedziała, wskazując dokument.
- Będziemy mogli wyjść razem.
Patrick skinął obojętnie głową.
- Podrzucić cię gdzieś?
- Masz samochód? - zdziwiła się.
- Pożyczyłem kabriolet Paige - wyjaśnił.
- Och, powinnam wracać do domu - powiedziała. - Spo-
dziewam się ważnego telefonu.
Wzięła dokument z faksu, zerknęła na niego, a następnie
przeniosła do otwartej szuflady.
- To chyba tutaj. - Wskazała rozchylone akta.
Patrick skinął głową. Kiedy dokument znalazł się na swoim
miejscu, zamknął szafkę, a potem doprowadził pokój do daw-
nego stanu: poprzestawiał krzesła i poprawił poduszki na ka-
napie. Następnie zerknął na biurko, gdzie Jasmine położyła
swoją kopertę. Ciekawość ustąpiła miejsca zazdrości. Wolała
zaufać Rye'owi, a nie jemu.
Stanęli w drzwiach i rozejrzeli się raz jeszcze raz po biurze.
- Chodźmy - powiedział, puszczając ją przodem.
Postanowił, że rozwikła tajemnicę Jasmine. Musi ją poznać,
niezależnie od tego, czy sama zainteresowana chce tego, czy
nie.
R
S
85
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tym razem nie powiedziała mu, żeby nie próbował jej szu-
kać. Ba, nawet go pocałowała na pożegnanie! Następnie
uśmiechnęła się i pomachała mu ręką, kiedy odjechał w stronę
hotelu.
Coś tu się nie zgadzało.
Wiedziony nagłym instynktem, Patrick zawrócił i pojechał
w stronę domu córki. Wszedł do biura, które opuścił kilkana-
ście minut temu, i rozejrzał się dokoła. Nic tu się nie zmieniło.
Wziął kopertę zaadresowaną do Rye'a i przyglądał jej się
przez dłuższy czas. Następnie odłożył ją na biurko.
Zastanawiał się przez chwilę, po czym wziął krzesło i siadł
na miejscu zajmowanym przez Jasmine. Najpierw spojrzał na
zegar wiszący na ścianie. Może rzeczywiście spieszyła się do
domu? Jednak później jego wzrok powędrował niżej. No tak,
szafka z aktami!
Patrick nie wiedział, jak długo Rye prowadził swoją agencję.
Wyglądało na to, że od wielu lat. Chyba w ogóle urodził się na
detektywa. Jasmine również znała go od wielu lat. Możliwe,
że chodziło jej o jakieś dokumenty. Zaczął sobie przypomi-
nać to, co się tutaj działo tak niedawno. Było to o tyle trudne,
że poprzednio koncentrował się raczej na kształtach Jasmine, a
nie na tym, co robiła. Na pewno jednak podeszła do faksu.
Spojrzała nawet na dokument, który wysyłali Rye'owi. Dopie-
ro teraz zdziwiło go, że była tym zainteresowana.
R
S
86
Tak, musiało ją to zainteresować, ponieważ szuflada była
otwarta. To mogły być jej akta! Ta myśl olśniła go niespo-
dziewanie.
Ciekawe, jakie Jasmine nosi nazwisko? Zaraz, zaraz, jakie
to były litery? Chyba H-L. Patrick otworzył szufladę i zaczął
przeglądać jej zawartość. Zaraz też znalazł swoje nazwisko i
opis sprawy, którą prowadził dla niego Rye. To właśnie wte-
dy poznał Paige, co zaowocowało późniejszym małżeństwem.
Patrick przeglądał dalsze akta. Część była opatrzona na-
zwiskami, a inne miały kryptonimy. Zaczął już tracić nadzieję,
kiedy nagle natknął się przy samym końcu na dokument z
imieniem Jasmine. Jasmine LeClerc. Tak musiała się nazy-
wać. Gdyby miała na imię Susan lub Betsy, mógłby się po-
mylić, ale Jasmine była jedna.
Wyjął dokument, a następnie znów go wsunął na miejsce.
Podszedł do okna. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien
przeczytać to, co jest tam napisane. Nigdy wcześniej nie miał
podobnych dylematów. Po prostu zdobywał informacje i starał
się z nich korzystać. Jednak zawsze dotyczyło to interesów.
Dzisiaj po raz pierwszy miał przekroczyć granice pry-
watności.
Zacisnął pięści. Do diabła, musi to zrobić! Przecież chodzi
mu o dobro Jasmine!
Otworzył szufladę i wyjął akta. Zaczął czytać, coraz bar-
dziej pochłonięty tym, czego się dowiadywał.
Jasmine miała dwoje dzieci: chłopiec, Matthew, miał czter-
naście lat, a dziewczynka, Raine, dwanaście. Jednak ich oj-
ciec i były mąż Jasmine, Deacon LeClerc, zabrał je, a w za-
sadzie wykradł w czasie weekendowych odwiedzin i wywiózł
gdzieś, prawdopodobnie do prywatnej szkoły w Europie. Jas-
mine wydała tysiące dolarów na to, żeby odszukać dzieci. Rye
R
S
87
dwoił się i troił. Udało mu się nawet porozmawiać z LeCler
kiem, co i tak nie przyniosło pożądanych rezultatów. Przy
okazji Patrick zauważył, że jego zięć od pewnego momentu
przestał brać od Jasmine pieniądze. Nawet wydatki na podróże
do Nowego Orleanu, skąd pochodziła rodzina Deacona. po-
krywał z własnej kieszeni.
To naprawdę dobrze o nim świadczyło. Patrick po raz ko-
lejny mógł się ucieszyć, że ma takiego zięcia.
Zaniósł dokumenty na miejsce, a następnie wsunął z trza-
skiem szufladę. Trochę pomogło, więc wysunął ją i zrobił to
ponownie. Ale dopiero wtedy, kiedy skopał szafkę, poczuł, że
mu ulżyło.
W końcu uspokoił się, próbując złapać oddech, i zerknął na
biurko. W szufladzie oprócz dokumentów było jeszcze kilka
kaset z rozmowami Jasmine, ale Patrick nie chciał ich słuchać.
Bał się, że nie zniósłby jej płaczu. W tej chwili kusiło go coś
innego.
Podszedł do biurka i ponownie wziął kopertę. Pomyślał, że
zabrnął już za daleko i powinien poznać całą sprawę do końca.
Otworzył kopertę i przeczytał notatkę Jasmine.
Rye,
Dzwoniła Monica. Deacon jest w Anglii. Mówiła, że spró-
buje go namierzyć. Dam ci znać, jak tylko będę miała więcej
informacji.
Jasmine
Patrick przypomniał sobie, że Monica to przyjaciółka sta-
rych LeClerkow z Nowego Orleanu. Już wcześniej usiłowała
parę razy pomóc Rye'owi, ale nic z tego nie wynikało. Patrick
w bezsilnej złości uderzył ręką w blat biurka.
Co robić?! Co, do licha, robić?!
R
S
88
Przypomniał sobie o liście i włożył go do nowej koperty, a
następnie, starając się naśladować charakter pisma Jasmine,
wypisał na kopercie imię i nazwisko Rye'a. Powinno być do-
brze.
Teraz znał już tajemnicę Jasmine. Niestety, w dalszym ciągu
nie wiedział, co robić.
- To zmienia wszystko - powiedział do siebie, wychodząc z
mieszkania. - Absolutnie wszystko.
- Zobacz, co się z nim dzieje - poprosiła Jasmine siostrę,
wyglądając na salę.
- Ja?! Dlaczego ja mam to robić?
- Bo z tobą będzie chciał rozmawiać.
Maggie spojrzała z rozbawieniem na siostrę, która układała
właśnie kawałek sernika na talerzyku przybranym tru-
skawkami.
- Myślisz, że z tobą nie będzie chciał gadać? - spytała roz-
bawiona.
- Sama nie wiem - odparła Jasmine, trąc w zamyśleniu bro-
dę wierzchem dłoni. - Od kiedy tu przyszedł, zachowuje się
jakoś dziwnie.
- To znaczy: jak?
Jasmine zamyśliła się jeszcze bardziej.
- Nie pytał, czy może mnie odprowadzić po pracy, nie
chciał się umawiać i w ogóle zachowuje się jak... jak... - szu-
kała odpowiedniego słowa - klient.
Siostra odchrząknęła.
- No wiesz, on ostatecznie jest klientem.
Jasmine zmierzyła ją wzrokiem. I nie był to wzrok przyja-
zny, pełen siostrzanej miłości.
- Więc nie chcesz mi pomóc?
Maggie pokręciła głową.
R
S
89
- Nie. Radź sobie sama. I tak moje fundusze na tym cierpią.
- Wskazała głową skarbonkę.
Jasmine nic nie odpowiedziała. Ułożyła desery na tacy i
skierowała się w stronę wyjścia.
- Rozmawiałam nie tak dawno z J. D. o tobie - rzuciła
w przelocie.
Uśmiech na twarzy siostry zgasł niczym spadająca gwiazda.
Właśnie na to Jasmine liczyła. Nie spodziewała się tylko, że
Maggie zastąpi jej drogę.
- Lepiej trzymaj się od tego z daleka, Jazz. Nic o tym nie
wiesz.
Z kolei Jasmine mogła się uśmiechnąć, manewrując zręcznie
tacą przy omijaniu siostry.
- Przynajmniej wiem, co o tobie myśli - dorzuciła już zza
progu.
Rozdała wszystkie desery, zatrzymując się dłużej przy parze
świętującej narodziny pierwszego wnuka, a następnie pode-
szła do Patricka. Niechętnie zerknęła na rozłożone na stole
papiery.
- Może jeszcze kawy? - zaproponowała. Nawet na nią nie
spojrzał.
- Dziękuję, chętnie.
Poczuła się zredukowana do roli kelnerki. Patrick w ogóle
się nią nie interesował. To obudziło w niej podejrzenia. Czyż-
by widział jej akta w biurze Rye'a? Czy to możliwe, żeby
wszystko przeczytał?
- Nad czym pracujesz? - spytała, przyglądając się uważniej
papierom.
- Nad umową z pewną rosyjską firmą - wyjaśnił. - To ja ne-
gocjowałem warunki, więc teraz muszę wszystko sprawdzić.
- Myślałam, że masz urlop - zauważyła z głupia frant.
R
S
90
Patrick uśmiechnął się pod nosem. Do tej pory nie zwracał
uwagi na Jasmine, co zaczynało przynosić efekty. Już w biu-
rze Rye'a zrozumiał, że Jasmine nie lubi dwóch rzeczy: ani
zbytniego zainteresowania swoją osobą, ani też całkowitej
obojętności. Teraz, kiedy już tyle o niej wiedział, postanowił
z tego skorzystać.
- Wygląda na to, że nie mogę się obejść bez pracy -
stwierdził. - Przekazałem podwładnym wszystkie moje spra
wy poza tą jedną. - Postukał palcem w papiery. - Kosztowała
mnie ona zbyt wiele, żebym mógł ją teraz oddać komuś in
nemu.
Jasmine skinęła głową. Wciąż stała przy stoliku, nie bardzo
wiedząc, co robić.
- Czy mogę ci w czymś pomóc, Jasmine? Pokręciła głową.
- Nie, raczej nie.
- Możesz mi powiedzieć. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
Podejrzenia znowu zaczęły kiełkować w jej głowie. Czytał,
czy nie czytał dokumenty Rye'a? Patrzył na nią tak niewinnie.
Więc może jednak nie czytał?
- Nie chciałeś się ze mną umówić! - wyrzuciła z siebie.
Patrick skinął głową.
- Wiesz, są pewne granice również męskiej wytrzymało
ści. Tyle razy mówiłaś, żebym przestał cię prześladować i że
nie chcesz mnie widzieć, więc w końcu ci uwierzyłem.
Patrzyła na niego, nie bardzo rozumiejąc, co mówi. Kiedy w
końcu pojęła jego słowa, na jej policzkach pojawiły się ru-
mieńce.
- Czyżbyś zmieniła zdanie, Jasmine? - spytał i spojrzał
jej prowokacyjnie w oczy.
Zmieszała się pod tym wzrokiem.
- Nie, nie - bąknęła.
R
S
91
- To trudno. Ale gdybyś zmieniła zdanie, zawsze możesz
się ze mną umówić - powiedział z uśmiechem.
Jej zdumienie jeszcze się pogłębiło.
- Chcesz powiedzieć, że nie będziesz naciskał, żebyśmy się
spotkali? - spytała pełnym niedowierzania głosem.
- Mhm.
- Obiecujesz?
- Tak, ale nie mogę przysiąc, że jeśli nadarzy się jeszcze
jednak taka okazja, jak dziś w biurze Rye'a, to z niej nie sko-
rzystam - powiedział swoim głębokim głosem.
Przypomniał sobie nagle pieszczoty na kanapie, zapach
włosów Jasmine i dotyk jej skóry, i poczuł, że jego serce za-
częło mocniej bić.
Ja też, dodała w myśli Jasmine. Jednak starała się zachować
lodowatą obojętność.
- To ja zawiozłam cię do szpitala, Patricku, i ja cię stamtąd
odbierałam. Znam zalecenia lekarza. To miało być co naj-
mniej sześć tygodni. Poza tym, nie mam zamiaru jechać do
biura tylko dlatego, że mnie o to prosisz. Dzisiaj jest niedziela,
do licha!
- Nie denerwuj się, Bill. To zajmie ci zaledwie kwadrans.
Najwyżej piętnaście minut - zażartował. - Prześlij mi dane za
ostatni kwartał.
- Nic z tego! I tak udało ci się oszukać sekretarkę Abraham-
sona i przesłała ci papiery tych cholernych Rosjan. Wszyscy
już wiedzą, że nie wolno ci niczego przesyłać bez mojej zgo-
dy. Nie będziesz teraz ustalał własnych reguł gry.
Patrick westchnął ciężko. Wyobraził sobie Billie Jean Jaco-
by wyprężoną po wojskowemu przy telefonie. Mimo iż miała
sześćdziesiąt trzy lata i musiała nosić buty ortopedyczne, pro-
wadziła interesy z żelazną konsekwencją. Patrick tylko
R
S
92
raz widział, jak płakała - na pogrzebie męża piętnaście lat
temu. Od tego czasu duszą i sercem poświęciła się pracy w
O'Halloran Shipping.
- No dobrze, kto jest w końcu szefem?!
- Myślę, że oboje to wiemy, proszę pana - położyła akcent
na ostatnich dwóch słowach.
Patrick zachichotał.
- Wiadomo, że ty.
- Skoro już to sobie wyjaśniliśmy, powiedz lepiej, jak się
czujesz?
- Doskonale. Prawie doszedłem do dawnej formy.
Chwila ciszy.
- Skoro mówisz, że prawie, to znaczy, że nie jesteś jeszcze
gotowy wrócić do pracy - stwierdziła.
Patrick zastanawiał się chwilę. Powinien chyba komuś po-
wiedzieć o Jasmine. Billie była jego przyjaciółką od wielu,
wielu lat.
- Tak, ale nie z powodu zdrowia... - zawahał się.
- No dobrze. Ile ma lat?
Odetchnął z ulgą. Billie natychmiast zrozumiała, o co mu
chodzi. Od razu też przejęła inicjatywę i zaczęła go wypyty-
wać o różne sprawy związane z Jasmine, tak że mógł się
wreszcie wygadać. Jednak na samym końcu rozmowy czekała
go przykra niespodzianka.
- A skoro już mówimy o tych sprawach, Patricku. -Czyżby
głos Billie zadrżał? Nie, to chyba niemożliwe.
- Tak?
- Mówiłeś, że po połączeniu firm będę miała mniej pracy -
ciągnęła pokrętnie Billie.
Patrick jak do tej pory nie widział związku między tymi
sprawami.
- Czyżbym minął się z prawdą?
R
S
93
- Nie. Widzisz, ja mam teraz więcej wolnego czasu. Nie-
kiedy nawet całą sobotę i niedzielę - ciągnęła niezbyt pewnie
jego przyjaciółka.
- I co w związku z tym?
Znowu zapadła cisza. Zdaje się, że Billie próbowała jak naj-
staranniej dobierać słowa.
- I bardzo mi to odpowiada. Nawet nie wiesz, jak bardzo. I
dlatego... dlatego... - znowu brakowało jej słów.
- Chciałabyś mieć jeszcze jeden dzień wolny? Pracować na
trzy czwarte etatu? - podsunął jej Patrick.
Znowu zapanowało milczenie.
- Hm. Nie, chciałabym zrezygnować z pracy - powiedziała
drżącym głosem. - Pragnę przejść na emeryturę. Moja
siostra ma dom na Florydzie. Mogłabym się do niej przenieść.
Podobno w okolicy mieszka wielu wdowców. Chciałabym
spróbować, dopóki nie jest za późno.
Patrick czuł, że jeśli teraz sprzeciwi się choć słowem tej de-
cyzji, Billie natychmiast się z niej wycofa. Dlatego wiedział,
że nie może tego zrobić. Powinien dać szansę przyjaciółce,
żeby ułożyła sobie życie.
Jednocześnie przypomniał sobie, jak brała na siebie poży-
czki, żeby tylko mogli zapłacić robotnikom, i jak harowała po
nocach. Zdarzało jej się nawet pracować fizycznie.
- I co ty na to, Patricku?
- Kiedy chcesz odejść? - spytał, tłumiąc wzruszenie.
- Chcę najpierw znaleźć kogoś na moje miejsce i dokładnie
go przeszkolić - powiedziała wymijająco.
To mogło równie dobrze zająć rok, jak i dwa miesiące.
Chciało mu się płakać. Gdzie znajdzie drugą taką pracownicę
jak Billie?
- Będzie mi ciebie brakowało, Billie - powiedział z wes-
tchnieniem. - Bez ciebie nie osiągnąłbym tego wszystkiego.
R
S
94
- Nie przesadzaj, Patricku. Jesteś człowiekiem czynu i sam
doszedłbyś do wszystkiego, co masz w tej chwili. Mogę mieć
tylko nadzieję, że trochę ci pomogłam. ,
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, a następnie Patrick od-
łożył słuchawkę. Dopiero teraz dotarło do niego, co to wszy-
stko znaczy. Powinien porozmawiać z Jasmine, a klub będzie
zamknięty aż do wtorku.
Po chwili przypomniała mu się jednak restauracja, którą J.
D. polecał w czasie jednej z rozmów. To miejsce znajdowało
się tuż obok hotelu, w którym mieszkał.
R
S
95
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Restauracja, a raczej bar restauracyjny, Back Street, wy-
glądała właśnie tak, jak się spodziewał. Pełno tu było ludzi,
kelnerzy krążyli między stolikami, nie bardzo dbając o formy,
a Elvis śpiewał z szafy grającej o swoich zamszowych bu-
tach.
Patrick z uśmiechem oglądał wnętrze, które przypominało
mu początki jego kariery. Nikt tu pewnie niczego nie zmieniał
od trzydziestu lat. Stoły miały laminowane blaty, co było wi-
dać, bo za małe obrusy nie przykrywały rogów, w kącie po-
mieszczenia znajdował się wieszak, a przy stołach stały cięż-
kie, drewniane krzesła.
Wiedział jednak, że jedzenie jest tu na pewno dobre. Nie
potrzebował nawet rekomendacji J. D. Poza tym czuł się tu
jak w domu, mimo że nie znał nikogo na tej sali.
Zaraz, zaraz, czy aby na pewno?
Ależ nie! Znał pewną kelnerkę o kuszących kształtach i
wspaniałym uśmiechu, który, co prawda, przybladł trochę na
jego widok.
- Jasmine! - wykrzyknął. - Co za niespodzianka!
- Niespodzianka? - powtórzyła podejrzliwie.
- No jasne! Nie miałem pojęcia, że tutaj pracujesz. A w du-
chu dodał: „Dzięki, J. D."
- I co? Chcesz coś zjeść? Właśnie tutaj? Patrick skinął gło-
wą.
- Dlaczego nie?
R
S
96
Przez chwilę szukał miejsca, ale wszystkie stoliki były za-
jęte. Po chwili jednak przygarnął go facet, wyglądający na
emerytowanego cieślę, który przedstawił się jako Derek Ed-
ward Schumacher IV, prezes Gold Security Bank. Patrick
musiał jeszcze chwilę czekać na Jasmine, która najpierw
zwróciła się do starszego mężczyzny.
- Co dla ciebie, Gus?
Patrick zrozumiał, że padł ofiarą żartu. Mężczyzna mrugnął
do niego i szepnął:
- Występuję tutaj incognito. Wszyscy mówią mi Gus
i myślą, że pracowałem w dokach.
Po czym normalnym już tonem złożył zamówienie.
- A dla ciebie? - Jasmine zwróciła się do Patricka. -
Uprzedzam, że nie mamy sałatek.
Patrick spojrzał jej w oczy.
- Wybierz coś dla mnie. Lubię niespodzianki.
Jasmine zastanawiała się przez chwilę, a potem skinęła
głową.
- Dobrze.
Gus trącił łokciem Patricka.
- Podoba ci się, co?
- Pilnuj swoich spraw, Gus - zgromiła go Jasmine i zaraz
odeszła, żeby przekazać zamówienie do kuchni.
Co on tutaj robi? zastanawiała się gorączkowo. I jak to się
stało, że ją jednak odnalazł? Nie uwierzyła mu, kiedy powie-
dział, że wpadł tu przypadkiem. Tego rodzaju przypadki zda-
rzają się rzadko, a i to najczęściej w powieściach. Przecież
widywała go wcześniej, jak przechodził koło restauracji i ni-
gdy nawet nie zajrzał do wnętrza.
Jasmine przez chwilę zastanawiała się, co zamówić. Patrick
zostawił jej wolną rękę. W końcu postanowiła zaserwować
mu prawdziwy krwisty befsztyk z ziemniakami i kiszoną ka-
R
S
97
pustą. Ciekawe, czy się ucieszy? Zauważyła, że ostatnio tro-
chę schudł, prawdopodobnie z powodu niskokalorycznej die-
ty.
Kiedy znowu pojawiła się przy stoliku, Patrick rozprawiał o
czymś w najlepsze z Gusem. Zdaje się, że o kursach gieł-
dowych. Postawiła przed Gusem kufel piwa z pianką, a na-
stępnie podała Patrickowi befsztyk. Aż mu oczy zabłysły.
- Doskonały wybór - ucieszył się.
- A co słychać u Paige i Rye'a? Nie wracają przypadkiem do
domu?
Patrick pokręcił głową.
- Wygląda na to, że świetnie się bawią na Kajmanach -
powiedział. - To jedna z milszych cech tej pracy, że można
łączyć obowiązki z przyjemnościami.
- Rye? - wtrącił się do rozmowy Gus. - Czy to nie ten
wścibski facet, co wygląda jak atleta?
- To mój zięć - pochwalił się Patrick.
- Bywał tu czasami - powiedział Gus z odcieniem dez-
aprobaty. - Chyba się przystawiał do naszej Jazzy.
- Tak? Skąd go znasz? - zapytał zdziwiony Patrick.
- A co na deser? - wtrąciła się Jasmine. - Może ciasto ze
śliwkami?
Gus machnął ręką, jakby chciał się opędzić od natrętnej mu-
chy.
- Zaraz, Jazzy. Patrick zadał mi pytanie, na które powi-
nienem odpowiedzieć - stwierdził, a następnie upił solidny
łyk piwa.
- Więc ciasto?
Jasmine chciała odejść
I
, ale Gus powstrzymał ją nagłym ge-
stem. Coś na kształt zrozumienia pojawiło się w jego oczach.
Uczynił gest, jakby zamykał usta na kłódkę, a następnie wy-
rzucał klucz.
R
S
98
Oczy Patricka zabłysły niebezpiecznie. Zazdrosny? Zły z
powodu córki? Oczywiście mogła mu powiedzieć, że nie ma
powodów do zazdrości, chciała jednak, żeby ją odczuwał. Tak
jak ona z powodu jego zmarłej żony.
Patrick poczuł, że jest podniecony. W tej chwili myślał o
wspaniałym ciele Jasmine. Chciał znowu poczuć je przy so-
bie, a najlepiej pod sobą. Chciał go dotykać.
Z tym większą zaciekłością rzucił się na befsztyk. Nato-
miast Gus spokojnie popijał swoje piwo i co pewien czas
rzucał jakieś uwagi.
- Jazzy ma naprawdę złote serce - powiedział i zamyślił się
na chwilę.
- Mmm - potwierdził Patrick.
- Co jakiś czas specjalnie podsyłamy tutaj młodych ludzi.
To wstyd, że jest samotna, taka młodą i ładna. Nie powinna
być sama.
- Nikt nie powinien być sam - mruknął Patrick w przerwie
między kęsami.
- No właśnie - potwierdził Gus. - No, chyba że Abigail.
- Abigail? Kim jest ta Abigail?
Patrick słyszał już kilka razy to imię. Zawsze pojawiało się
ono w niezbyt chwalebnym kontekście, a najczęściej używano
go jako straszaka na Gusa.
- Zobaczysz. Naślę na ciebie Abigail - mówili do niego stali
bywalcy Back Street.
- Abigail to... - Gus zastanawiał się nad odpowiedzią. -
Abigail to Abigail - stwierdził w końcu. - Zresztą sam zo-
baczysz, bo zaraz tu przyjdzie. Chce wyjść za mnie za mąż.
Patrick nie wiedział, czy ta ostatnia uwaga jest znowu żar-
tem, czy też prawdą. Jednak mina Gusa wcale nie była weso-
ła, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
Instynkt samozachowawczy Patricka podpowiadał mu, że
R
S
99
nie powinien zwracać uwagi na Jasmine. Starał się więc nie
zerkać w jej stronę i z tym większą zaciekłością pochłaniał
jedzenie. Zwłaszcza że był potwornie wygłodzony, a to, co
miał na talerzu, najbardziej odpowiadało jego gustom.
Ponieważ był zajęty, dopiero po chwili zauważył maleńką,
elegancką kobietę około sześćdziesiątki zmierzającą w stronę
ich stolika.
- Dzień dobry, Auguście - powiedziała z emfazą.
- Dobra kobieto, ile razy mam ci mówić, że nie jestem Au-
gust ani Gustaw, ale po prostu Gus. Gus i tyle!
Patrick przez chwilę przyglądał się tej dziwnej parze. Zbyt
dobrze mógł wyobrazić sobie siebie na miejscu Gusa. Zdzi-
waczały, stary, nie potrafiący wchodzić w normalne stosunki z
otoczeniem, a w każdym razie z kobietami.
Zauważył, że Jasmine przygląda się scenie z drugiego końca
sali. Ciekawe, czy ona też myślała o tym samym? Przywołał ją
gestem, dając znak, że prosi o rachunek. Przyniosła go po
chwili, a następnie podeszła do kasy ustawionej przy starym,
zniszczonym kontuarze. Patrick zerknął na sumę, a następnie
wypisał czek.
Wstał i zostawiwszy Abigail w czułym tete-a-tete z Gu-
sem, podszedł do Jasmine.
- Możesz zatrzymać resztę - powiedział, podając jej czek.
Spojrzała na niego i zrobiła taką minę, jakby miała zamiar
się z nim kłócić. Po chwili zrezygnowała z tego i uśmiechnę-
ła się lekko.
- Dzięki.
Czyżby postanowiła go zignorować? Potraktować jak nor-
malnego klienta? Patrick nie mógł na to pozwolić. Pochylił
się nad nią i pocałował niczego się nie spodziewającą Jasmine
prosto w usta.
R
S
100
Rozległy się gwizdy i okrzyki zachęty. Ktoś krzyknął:
..Gorzko! Gorzko!", ale zaraz umilkł.
Oczy Jasmine zwęziły się w dwie szparki.
- Tym bardziej dziękuję.
Część sali zaczęła skandować, najpierw cicho, potem nieco
głośniej:
- Jazzy ma chłopaka! Jazzy ma chłopaka!
- Za co?! - Musiał podnieść głos, żeby usłyszała pytanie.
- Mam nadzieję, że to ich przekona i nie będą mi więcej
nikogo swatać - wyjaśniła. - Będę miała przez jakiś czas
spokój, bo przecież mieszkasz gdzie indziej. Romans kore-
spondencyjny może przecież trwać latami.
Szkoda tylko, że nie wymyślono korespondencyjnych sto-
sunków, nie mówiąc już o zwykłych pieszczotach, pomyślał
Patrick i potrząsnął głową.
- Lepiej jedź ze mną do Bostonu.
Pokręciła głową. Nie może nigdy opuścić San Francisco.
Wierzyła, że jej dzieci kiedyś do niej wrócą i że musi być tam,
gdzie będą mogły ją znaleźć. Z tego powodu nie zmieniła też
nazwiska, którego tak nienawidziła. Wiedziała, że musi trwać
na posterunku, jeśli chce je odzyskać. .
- Muszę wracać do pracy - powiedziała.
- Dobrze, ale przemyśl moją propozycję - powiedział
miękko. - Zastanów się nad nią.
Patrick skierował się do wyjścia i po chwili zniknął za
drzwiami. Jasmine odprowadziła go wzrokiem, a następnie
spojrzała na salę. I co ma teraz zrobić? Uciec czy też się tłu-
maczyć? Szczerze mówiąc, iiie miała ochoty ani na jedno, ani
na drugie.
Spotkali się następnego dnia w klubie. Jasmine najpierw
usłyszała głos Patricka, a dopiero potem go zobaczyła. Grał
R
S
101
na górze w karty, jak to miał ostatnio w zwyczaju. Zwykle
kończył kolację koło ósmej, a potem, w zależności od nastroju,
szedł na pokera albo grał w bilard. Schodził po jedenastej i
albo pokazywał jej uniesiony w górę kciuk, co znaczyło, że
wygrał, albo wzruszał ramionami i wychodził. Tyle go wi-
działa. Nawet nie próbował w ten lub inny sposób się do niej
zbliżyć.
Następnego dnia wypadała niedziela. Znaczyło to, że po ju-
trzejszym lunchu nie będzie go widziała aż do wtorku. Nie
wiedzieć czemu ta myśl przeraziła ją.
Wcześniej skończyła swoją pracę i wyszła z kuchni. Kręciła
się właśnie w holu, kiedy zobaczyła roześmianego Patricka
schodzącego po schodach. Towarzyszyli mu Bobby Vanderkel-
len i Deadeye McGraff, obaj z drużyny Gigantów z San Fran-
cisco.
- Dziękuję za rundkę, panowie - powiedział Patrick, na
wet na nią nie patrząc.
Bobby chrząknął.
- Liczymy na rewanż.
Patrick skinął głową i jednocześnie poklepał Bobby'ego po
plecach.
- Jasne. W poniedziałek, tak jak się umawialiśmy.
Deadeye miał minę tak nieszczęśliwą jak jego kolega z ze
społu.
- Byliśmy całkiem do dupy - powiedział. - Mam na
dzieję, że nie zapomniałem przynajmniej, jak się rzuca piłką.
Bobby trącił go łokciem.
- Uważaj, tu są damy.
Deadeye dopiero teraz ją zauważył. Zrobiło mu się głupio.
- Damy? To przecież Jazz! Przepraszam. Nie zauważyłem
cię.
R
S
102
- Już nie wiem, za co bardziej się obrazić - powiedziała
Jasmine. - Dziękuję za komplement.
Deadeye poczuł, że strzelił gafę. Co więcej, ton Jasmine
wskazywał, że z jakichś powodów nie jest jej do śmiechu.
Bobby jako pierwszy domyślił się, że Jasmine ma ochotę po-
rozmawiać z Patrickiem, i trącił kumpla pod żebro.
- No, stary, idziemy.
Pożegnali się i ruszyli do drzwi. Patrick jeszcze przez
chwilę patrzył za nimi.
- Fajni faceci - rzucił.
Jasmine spojrzała na niego uważnie.
- Chciałam ci zadać jedno pytanie, Patricku.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie sądził, że jego taktyka
tak szybko da rezultaty. Jasmine stała przed nim nieco smutna
i pokorna jak owieczka.
- Wal śmiało.
Nabrała głęboko powietrza.
- Czy nie wybrałbyś się ze mną dokądś jutro po pracy?
Patrzyła na niego z niepokojem. Odmówi? Zgodzi się?
A jeśli tak, to czy nie będzie tego traktował jako swego
zwycięstwa? Jednak uśmiech, który pojawił się na jego
ustach, wyrażał szczerą radość.
- Z prawdziwą przyjemnością - powiedział, a potem jakby
po namyśle dodał: - A może dzisiaj?
- Och, dziś mam ochotę jedynie na pójście do łóżka - od-
parła Jasmine i w tym momencie zaświtało jej, że nie byłoby
to wcale najlepsze wyjście.
W tym momencie w drzwiach pojawiła się Maggie.
- Skończyłaś już, Jasmine? Chodź mi pomóc. Wszyscy
schodzą z góry i chcą kawy, a niektórzy nawet deserów.
Tak, Jasmine zauważyła, że minęło już ich kilku panów,
R
S
103
którzy wcale nie szli do wyjścia. Dobrze że się jeszcze nie
przebrała. Maggie pojawiła się w samą porę.
- Przepraszam cię, ale muszę iść - zwróciła się do Patri
cka. - To co? Do jutra?
Skinął głową.
- Wobec tego do jutra. Masz jakieś specjalne życzenia?
Zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Wiesz co, chętnie bym się przejechała kabrioletem - po-
wiedziała. - Nie jeździłam niczym takim od dawna. Ostatni
raz chyba jeszcze jako uczennica.
- Załatwione.
Patrick patrzył, jak odchodzi, walcząc z chęcią podskoczenia
do góry. Udało się! Nareszcie się udało! A już się prawie pod-
dał. Kto by przypuszczał, że tak niedawno chciał wyjechać do
Bostonu. Jednak coś zatrzymało go na miejscu.
- Nie musi pan na nią czekać. Dzisiaj też odprowadzę ją do
domu - usłyszał za sobą głos J. D., który zbliżył się do niego
cicho niczym indiański myśliwy.
- Skąd pan...?
- Skąd wiem? - J. D. nie pozwolił mu skończyć. - Ależ to
jasne! Po prostu mam oczy i potrafię zobaczyć, czy przy-
padkiem ktoś nie idzie za mną.
Patrickowi zrobiło się głupio. J. D. natomiast zrobił minę
wytrawnego asa wywiadu. Jednak Patrick wiedział, gdzie ude-
rzyć, a w każdym razie tak mu się wydawało.
- A co z Maggie? Czy nie powinien pan się raczej zająć
drugą siostrą?
Efekt był piorunujący. J. D. natychmiast stracił pewność
siebie. Zmieszał się i trochę zaczerwienił.
- Maggie mnie nie potrzebuje - stwierdził. - Ma prawo jaz-
dy i własny samochód.
- Aha, rozumiem - powiedział Patrick.
R
S
104
I rzeczywiście, rozumiał coraz więcej z tego, co działo się w
klubie.
Stojąca przy kontuarze Back Street Jasmine omal nie prze-
tarła oczu. W drzwiach pojawił się Patrick. Początkowo go
nie poznała, ponieważ miał na sobie znoszone dżinsy, wybla-
kłą niebieską koszulę i kamizelkę w kolorze rdzy. W ręku
trzymał skórzaną kurtkę. W tej chwili nie wyglądał zupełnie
na swój wiek. Ktoś, kto zobaczyłby go na ulicy, dałby mu za-
pewne najwyżej trzydzieści kilka lat.
Jasmine z trudem przełknęła ślinę. Spróbowała się uśmie-
chnąć, kiedy Patrick do niej mrugnął. Następnie rzucił kurtkę
na jedno z krzeseł, a sam usiadł obok Gusa.
- Spóźniłeś się - zaskrzeczał Gus i dźgnął palcem koszulę
Patricka.
- Musiałem zrobić zakupy - powiedział Patrick, a następnie
wyjął z kieszeni dwa bilety i pomachał nimi przed nosem Gu-
sa. - Miałbyś ochotę wybrać się ze mną na mecz baseballowy?
Mam bilety na poniedziałkowy mecz Gigantów!
Gus spojrzał nieufnie na bilety.
- Nie wygłupiasz się?
- Nigdy się nie wygłupiam, jeśli chodzi o baseball - po-
wiedział Patrick.
Gus nabrał jeszcze większych podejrzeń.
- Ej, ty. Nie przystawiasz się do mnie?
Jasmine stała przy stoliku od jakiegoś czasu i przysłuchi-
wała się rozmowie. Na wzmiankę o „przystawianiu się" wy-
dęła wargi i omal nie parsknęła śmiechem. Jednak Patrick za-
chował powagę. Położył prawą dłoń na sercu i pokręcił gło-
wą.
- To wspaniale! - ucieszył się Gus. - Wiesz, kiedy ostat
nio byłem na meczu? Zresztą, skąd możesz wiedzieć, skoro
R
S
105
ja sam nie pamiętam. - Gus tylko machnął ręką na to wspo-
mnienie. - Jesteś pewny, że chcesz mnie wziąć? - dodał szyb-
ko, patrząc badawczo na Patricka.
- Pod warunkiem, że będziesz chciał siedzieć w loży i spo-
tkać się z zawodnikami po meczu - powiedział ze śmiechem
Patrick. - Przyjdź o czwartej, to obejrzymy jeszcze kawałek
treningu.
- Prywatna loża, ho, ho! - wykrzyknął Gus.
Wziął swój bilet i zaczął chodzić od stolika do stolika, żeby
pokazać go kumplom. Miał przy tym minę angielskiego lorda,
co rozbawiło zarówno Patricka, jak i Jasmine.
- Dzięki - powiedziała Jasmine. - Gus nie ma ani rodzi-
ny, ani nikogo bliskiego.
- Mógłby mieć Abigail - zauważył Patrick.
Jasmine westchnęła.
- Cała rzecz w tym, że lubi się z nią drażnić. Jednak po-
dejrzewam, że już niedługo będzie się musiał poddać. Zjesz
coś? - spytała na koniec.
- Mhm. Coś bez cebuli.
Ta niewinna uwaga sprawiła, że zadrżały jej ręce. Spojrzała
na zegarek. Została jej jeszcze godzina pracy. A potem mieli
pójść dokądś razem.
- Denerwujesz się? - spytał Patrick.
- Nie... Tak... No, może trochę.
Spojrzał jej w oczy i jednocześnie dotknął dłoni. Tylko na
chwilę, żeby inni goście się nie zorientowali. Jednak mimo to
Jasmine poczuła znajome ciepło.
- Bo ja się strasznie denerwuję - stwierdził Patrick. - Sam
nie wiem, jak to będzie. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie
planuję jakichś erotycznych wyczynów. Sami zdecydujemy,
jak się to wszystko potoczy. Pragnę tylko, żebyś wiedziała, iż
bardzo mnie podniecasz. Zwłaszcza w tym fartuszku.
R
S
106
Rzeczywiście miała na sobie bardziej skąpy strój niż w
klubie. Ona również pragnęła Patricka. I to niezależnie od
stroju.
Patrick musiał przyznać, że w Jasmine dokonał się przełom.
Tuż po zakończeniu zmiany przebrała się w kwiecistą spódni-
cę, sięgającą do kolan, i różowy sweterek, a potem szybko
wyszła na salę. Musiała przejść między stolikami, żeby do
niego dotrzeć. Wszyscy widzieli, że wychodzą razem, ale ona
wcale o to nie dbała.
Ktoś nawet coś krzyknął, ktoś gwizdnął na ich widok, a Ja-
smine odwróciła się i pokazała wszystkim język. Klienci wy-
buchnęli śmiechem. Patrick otworzył przed nią drzwi i wska-
zał kabriolet Paige.
- Jaki piękny - zachwyciła się Jasmine. - Nigdy go nie wi-
działam.
- Paige kupiła go parę miesięcy temu i zdaje się, że nie mia-
ła jeszcze okazji wypróbować tego samochodu - poinfor-
mował ją Patrick, otwierając drzwiczki.
Sięgnął na tylne siedzenie.
- To dla ciebie - powiedział, podając jej opakowaną w ce-
lofan kallijkę etiopską. - Ten kwiat bardzo mi cię przypomina.
Jasmine spojrzała na śliczne drobne kwiatuszki i sercowate
liście.
- Och, dziękuję, Patricku. Jest naprawdę śliczna!
Patrick chrząknął, zaczerwienił się i znowu sięgnął do tyłu.
- Prawdę mówiąc, nie tylko ten kwiat mi ciebie przypo-
mina, ale również to - powiedział, wręczając jej kaktusa z
wielkimi kolcami.
- Opuncja? - spytała.
- Ważne, że z kolcami - powiedział, jeszcze bardziej za-
żenowany.
R
S
107
Jasmine chciała nawet powiedzieć, że opuncja za to pięknie
kwitnie i ma ogromne kwiaty, ale nagle zrobiło jej się czegoś
strasznie żal.
- Jeśli mnie nie pocałujesz, to się chyba rozpłaczę - po
wiedziała.
Patrick nie mógł, oczywiście, do tego dopuścić. Wziął ją w
ramiona i przytulił do siebie. Następnie poczuł lekko słodka-
wy smak jej warg. To było cudowne doznanie. Chciał jak
najbardziej przedłużyć ten moment. Jednocześnie pragnął ca-
łować Jasmine jak najmocniej i byłby z pewnością to zrobił,
gdyby nie groźne pomruki, które zaczęły się rozlegać wokół
samochodu. Ktoś nawet zastukał w przednią szybę.
- Co u diabła...? - Patrick oderwał się od Jasmine i rozejrzał
nieprzytomnie dokoła. Otaczały go wrogie twarze bywalców
baru.
- Nic ci nie jest, Jazz? - zapytał jakiś dryblas o muskułach
zapaśnika.
- Nie. Wręcz przeciwnie. Czuję się znakomicie.
- A to brutal! - wykrzyknęła Abigail, a na jej czole pojawił
się mars.
- Nic mi nie jest - wyjaśniała Jasmine. - Patrick pocałował
mnie na moje wyraźne życzenie.
Ludzie otaczający samochód wydawali się teraz zupełnie
zdezorientowani. Część wycofała się spiesznie do baru, pozo-
stali mieli co prawda groźne miny, ale też robili takie wraże-
nie, jakby chcieli odejść.
- Gdybyś miała jakieś kłopoty, daj znać - powiedział Gus.
Abigail wzięła go pod ramię, a on się nie bronił.
- Chodźmy już.
Mniej więcej w tym samym czasie Jasmine szepnęła do
ucha Patricka:
R
S
108
- Jedźmy już.
Samochód ruszył i pomknął, zostawiając za sobą Back
Street, a także Abigail i Gusa. Patrick i Jasmine nie widzieli,
że tamci nie weszli do baru, ale ruszyli przed siebie, jakby
wybierali się na długi spacer.
R
S
109
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Nie jest ci zimno? - spytał Patrick po kilku minutach
jazdy i spojrzał z niepokojem na różowy sweterek Jasmine.
- Możesz włożyć moją kurtkę.
Dzień był piękny i dosyć ciepły, ale w kabriolecie, zwłasz-
cza przy większych szybkościach, mogło być dosyć chłodno.
Jasmine pokręciła przecząco głową, sadowiąc się wygodnie
na swoim miejscu.
- Nie, dziękuję. Dokąd jedziemy?
- A kiedy ostatnio przeszłaś przez most Golden Gate?
- odpowiedział pytaniem.
Jasmine zmarszczyła brwi.
- Zdaje się, że nigdy - stwierdziła po chwili. - Czy właś
nie tam jedziemy?
Patrick odpowiedział skinieniem głowy. W kabriolecie
trudno było prowadzić normalną rozmowę. Jednak wcale im
to nie przeszkadzało. Dojechali w milczeniu do mostu i za-
parkowali w pobliżu. Patrick uruchomił mechanizm, który na-
suwał dach na samochód.
- Dlaczego przyjechałaś do San Francisco? - spytał i na
tychmiast ugryzł się w język. Niestety, było już za późno.
Jasmine przyjęła to pytanie nad podziw spokojnie.
- Mój były mąż tutaj mieszkał - wyjaśniła. - Dlatego zde-
cydowałam się na przeprowadzkę.
- Poznałaś go w Luizjanie?
R
S
110
- Tak. Pracowałam w podobnym klubie. Tam się pozna-
liśmy.
Wspomnienia wróciły z nagłą siłą. Znowu zobaczyła przy
sobie przystojnego młodzieńca. Tyle, że teraz jego twarz szpe-
cił ohydny grymas.
Oto prawdziwy Deacon, pomyślała. Szkoda, że wtedy tego
nie widziałam.
- Długo nie chciałam się zgodzić na małżeństwo - powie-
działa. - Moja matka wychodziła za mąż sześć czy siedem
razy. Zawsze potrzebowała mężczyzny, który by się nią opie-
kował. Wtedy postanowiłam, że ja będę inna. I jestem - do-
dała z bladym uśmiechem.
- Wcale nie próbowałem się tobą opiekować.
- Ale chciałeś i pewnie byś to zrobił, gdybym pozwoliła.
Patrick rozłożył ręce.
- No cóż, każdy mężczyzna myśli o tej roli - stwierdził.
- To jest w nas. Zawsze byliśmy tymi, którzy dostarczali
po
żywienie i opiekowali się rodziną. Tak zostałem wychowany.
Milczeli przez chwilę, a następnie wysiedli z samochodu.
Jasmine rozejrzała się dokoła i stwierdziła, że nigdy tu wcześ-
niej nie była. Przejeżdżała co prawda przez most Golden Gate,
ale to było coś zupełnie innego.
Nagle Patrick wziął ją za rękę.
- Oczywiście to nie znaczy, że nie mógłbym się zmienić
- powiedział. - Tak wiele rzeczy zmienia się wokół.
Niekoniecznie zresztą na lepsze, dodał w duchu.
- Czy twoja żona pracowała?
- Nie, zajmowała się domem - odparł. - Ale gdyby miała
ochotę, mogłaby pójść do pracy.
Jasmine pomyślała, że najwyższy czas zmienić temat.
- Mam wrażenie, że znajdowała przy tobie pełne zatrud-
nienie - stwierdziła.
R
S
111
- Tak? - zdziwił się. - Dlaczego tak uważasz?
Roześmiała się, widząc jego minę.
- Przecież widziałam, jak się zachowujesz - odrzekła. -
Nie możesz usiedzieć spokojnie. Ciągle coś robisz. Po prostu
rozpiera cię energia.
Patrick przyciągnął ją do siebie i pocałował lekko. Był to
gest tyle przyjacielski, co i uwodzicielski. Interpretacja nale-
żała do niej.
- Jestem taki tylko przy tobie - powiedział.
Wziął ją za rękę i ruszyli na most. Z początku szło im się w
miarę dobrze, ale potem Jasmine poczuła turbulencje i gwał-
towne wahania, uzależnione od przejeżdżających samo-
chodów. Trochę przestraszona, puściła dłoń Patricka i chwy-
ciła go pod ramię. Pod nimi woda świeciła setkami odbitych
świateł.
- Będziemy szli całe trzy kilometry? - spytała.
- Dlaczego nie? Czy mamy coś lepszego do roboty?
Patrick w każdym razie nie miał. Zwłaszcza teraz, gdy czuł
przytuloną do niego Jasmine. I chociaż wiedział, że wynika
to ze strachu, sprawiało mu to jednak dużą przyjemność. Mógł
tak iść i iść, choćby dziesięć kilometrów. Jednak po kilku mi-
nutach ujął Jasmine za ramię.
- Teraz - powiedział podniecony. - Zatrzymajmy się na
chwilę. Czujesz?
Skinęła głową.
- Cały most się chwieje - ciągnął. - To niewiarygodne.
Popatrz na wieżę! Tak się chwieje, jakby miała za chwilę runąć
wprost do wody!
Jasmine wcale nie miała ochoty się rozglądać, ale jednak
posłuchała Patricka. Wrażenie było niesamowite. Poczuła się
tak, jakby leciała do gwiazd. Strach mijał i powoli zaczęło jej
się udzielać podniecenie Patricka.
R
S
112
- Rzeczywiście niesamowite wrażenie! - krzyknęła do pod-
trzymującego ją Patricka. - Tylko mnie nie puść.
Spojrzał na nią z powagą.
- Nigdy!
Zaniepokojona brzmieniem tego słowa, spojrzała na niego i
oniemiała. W jego oczach zobaczyła bezgraniczne oddanie, a
także pragnienie. Gorące pragnienie, żeby mieć ją jak naj-
bliżej, móc ją całować, żeby być przy niej i ją pieścić.
Zachwiała się lekko, ale Patrick podtrzymał ją zgodnie z
obietnicą. Ich twarze zbliżyły się do siebie na chwilę. Po-
myślała, że najchętniej przytuliłaby się do niego, żeby choć
przez moment poczuć się bezpiecznie. Walczyła z tą chęcią,
ale w końcu uległa. Patrick przytulił ją i pogłaskał po wło-
sach.
- Myślałaś już o przeprowadzce do Bostonu? - spytał.
Zamknęła oczy. Nie chciała teraz o niczym myśleć ani nad
niczym się zastanawiać.
- Nie mogę, Patricku - powiedziała z prawdziwym żalem. -
Naprawdę nie mogę.
Milczeli przez chwilę. Jadące samochody mijały ich, wpra-
wiając most w drżenie, ale oni już nie zwracali na to uwagi.
- Chyba powinnam ci coś wyznać - podjęła Jasmine. -
Możliwe, że zmieni to zupełnie nasze stosunki, ale muszę to
zrobić.
Położył palec na jej ustach.
- Nie tutaj - powiedział takim tonem, jakby wiedział, o co
chodzi.
- Nie tutaj? To gdzie?
- W jakimś cichym, spokojnym miejscu.
Jasmine westchnęła.
- Wobec tego pozostaje tylko albo twój domek, albo moje
mieszkanie.
R
S
113
Patrick pokręcił głową.
- Jest coś jeszcze.
Nie dotarli do końca mostu. Patrick podał jej ramię i ruszyli
z powrotem. Mimo iż pytała, dokąd chce ją zabrać, Patrick
nie odpowiadał. W końcu wsiedli do samochodu. Ujechali
jednak zaledwie kilkaset metrów i zatrzymali się na parkingu
z widokiem na zatokę. Patrick nie opuścił dachu kabrioletu.
Włączył też ogrzewanie, tak że wnętrze samochodu było za-
ciszne i miłe.
- W porządku. Teraz możesz mówić.
- Właśnie, że nie. Nic nie jest w porządku i dlatego chcia-
łam... To znaczy, postanowiłam... - plątała się, nie bardzo
wiedząc, jak zacząć.
- Tak? Co postanowiłaś?
- Postanowiłam w końcu powiedzieć, że cię oszukałam -
wyznała w końcu. - To znaczy, chciałam oszukać - poprawiła
się po chwili.
Patrick wyglądał na zaskoczonego. Tak, jakby oczekiwał
innego wyznania. W końcu ściągnął brwi i spojrzał na nią z
ukosa.
- W jaki sposób?
Jasmine westchnęła. Najgorsze było już za nią.
- Chciałam, żebyś mnie zapłodnił. Wybrałam cię na ojca.
Już od dawna chciałam mieć dziecko, ale nie mogłam znaleźć
Dawcy, to znaczy ojca. I kiedy cię zobaczyłam, uznałam, że
będziesz najlepszy.
Słowa Jasmine płynęły strumieniem. Wiedziała, iż niczego
już nie zmienią i że Patrick tak czy inaczej wyjedzie z San
Francisco. Jednak prawda i akt przyznania się do winy były
dostatecznym powodem, żeby mówić. Czuła się trochę jak
penitent przy konfesjonale.
- Hm - chrząknął Patrick. - W zasadzie powinienem czuć
R
S
114
się zaszczycony, że wybrałaś właśnie mnie. Chciałaś mi po-
wiedzieć potem, że będę ojcem?
Jasmine spuściła głowę. Znowu poczuła na sobie ciężar
winy.
- Nie. Nigdy byś się o tym nie dowiedział - szepnęła.
- Zamierzałam to przed tobą ukryć.
Patrick zacisnął szczęki. Płomyk rozbawienia, który tlił się
w jego oczach, zgasł w jednej chwili. Spojrzał na nią ponuro.
- Zamierzałaś zataić przede mną istnienie mojego dzie
cka? - spytał z niedowierzaniem. - Odmówić mi podstawo
wych praw rodzicielskich?
Nagle zrozumiała, że Patrick zarzuca jej to samo, co ona
Deaconowi.
- No, myślałam, że to dobry pomysł - zaczęła się tłumaczyć
niezbyt pewnie. - O niczym byś nie wiedział. Dopiero potem
zrozumiałam, że nie przemyślałam wszystkiego... Pamiętasz,
wyszłam wcześnie, ponieważ stwierdziłam, że dostałam już
nauczkę.
- Więc chodziło o to, żebyś zaszła w ciążę? - upewnił się
raz jeszcze.
- Przynajmniej tak mi się zdawało na początku - odparła.
- A potem?
- Potem nie byłam już tego taka pewna. Stwierdziłam, że
dałeś mi naprawdę wiele. Zaczęłam o tym myśleć i stwierdzi-
łam, że niczego nie żałuję. Chyba tylko własnych kłamstw.
Mam nadzieję, że dla ciebie ta noc też zostanie pięknym
wspomnieniem.
Mógł jej teraz powiedzieć, że tak. Zapewnić, że on również
niczego nie żałuje. Był jednak na tyle zaszokowany tym, cze-
go się dowiedział, że spytał ją tylko:
- Dlaczego tak bardzo chcesz mieć dziecko?
Jasmine wpadła w popłoch. Patrick zamierzał wtargnąć
R
S
115
w jej najtajniejsze myśli i pragnienia. Dotrzeć do jej sekretów.
Nie, nie mogła na to pozwolić.
Poza tym bała się mówić o Matthew i Raine, ponieważ
czuła, że traci ich w ten sposób. Nie widziała ich od sześciu
lat. Mimo to pielęgnowała w pamięci ich portret. Jednak za
każdym razem, kiedy zwierzała się z czegoś dotyczącego jej
dzieci, czuła, że ich obraz blaknie, a na płótnie pamięci za-
czynają pojawiać się dziury.
Spojrzała na Patricka. Nie, o niczym mu nie powie. Gotów
jeszcze uznać, że była złą matką. Co to znaczy ukraść komuś
dzieci? Przecież mogła pójść na policję. Jak mu wytłumaczy,
że wolała nie mieszać do tego policji i korzystać z usług pry-
watnego detektywa?
- A dlaczego miałabym nie chcieć? Nie jestem już taka
młoda i chciałabym mieć przy sobie kogoś, kogo mogłabym
kochać i kto by mnie kochał.
Patrick zachował kamienną twarz. Znał jej tajemnicę, ale
się z tym nie zdradził. Przepełniała go litość dla tej kobiety,
która chciała sama stawiać czoło przeciwnościom losu. Wy-
ciągnął rękę i pogłaskał ją lekko po włosach. Spojrzała na
niego zaskoczona.
- Myślę, że należy nam się chwila dobrej zabawy - stwier-
dził. - Chcę ci pokazać takie San Francisco, jakie poznałem
w ciągu ostatnich dni.
Przełknęła ślinę. To znaczyło, że nie gniewał się na nią. W
jej oczach pojawił się radosny blask. Poczuła, że jej lżej na
duszy. Wyrzuty sumienia nie dawały jej ostatnio spokoju. A
teraz, kiedy w końcu wszystko wyznała, poczuła się lepsza i
jakby nieco odprężona.
- To wspaniale! - powiedziała z ożywieniem. - Wobec
tego prowadź.
Patrick roześmiał się głośno.
R
S
116
- Dobrze, ale nie wiem, czy starczy nam dnia. - Zerknął na
tarczę zegarka. - Albo raczej nocy.
- Naprawdę? To Gus opowiedział ci ten dowcip? - spytała
ze śmiechem Jasmine. - Trudno mi w to jakoś uwierzyć.
- Hm, musiałem go trochę zmienić. Rozumiesz, przysto-
sować do opowiedzenia kobiecie.
Patrick otworzył drzwi do swego domku i puścił ją przo-
dem. Następnie wszedł do wnętrza i zapalił światło. Stali
przez chwilę, mrugając oczami.
- Nie przejmuj się. Znam dowcipy Gusa - powiedziała.
- Dlatego właśnie zdziwiłam się słysząc ten, który mi opo
wiedziałeś.
Patrick położył klucz na stoliku. Ich oczy przyzwyczaiły
się już do światła. Jasmine rozejrzała się dokoła. Jakie piękne
wnętrze! Za pierwszym razem była zbyt podniecona, żeby
móc go podziwiać.
Patrick wskazał jej fotel.
- Usiądź, proszę.
Wpadli tutaj na chwilę, żeby wziąć koce, ponieważ zrobiło
się zimno, a oni wciąż mieli ochotę jeździć z opuszczonym
dachem. Jednak na widok tego przytulnego wnętrza stwier-
dzili, że nie mają ochoty wychodzić.
Jasmine opadła na fotel i zsunęła pantofle z nóg.
- Och, jak przyjemnie - westchnęła. - Przeszliśmy chyba
z piętnaście kilometrów. Zawsze tak długo spacerujesz?
Patrick skinął głową.
- Tak, lubię długie spacery. - Przyklęknął przy niej i po-
chylił się nad jej stopami. Kiedy dotknął jednej, Jasmine syk-
nęła z bólu. - No jasne, pracowałaś przez cały dzień, a potem
jeszcze wyciągnąłem cię na długą wędrówkę. Pozwól, że je
rozmasuję. Znam się trochę na tym.
R
S
117
Pozwoliła, z nadzieją, że przyniesie jej to ulgę. Przez cały
dzień dotykali się, obejmowali, zdarzało im się nawet poca-
łować, więc mieli czas, żeby oswoić się ze sobą. Tyle tylko,
że wciąż balansowali na granicy erotyzmu.
I tym razem zadrżała, czując jego dotyk.
- Jesteś głodna? - spytał.
Stopa trochę bolała, ale nie tak bardzo. Wkrótce zaczęło
przez nią przechodzić przyjemne ciepło.
- Mhm. I zziębnięta.
- To może rozpalę w kominku - zaproponował. - Mogę też
zamówić kolację do pokoju? Co ty na to?
Masaż sprawiał, że ciepłe prądy docierały teraz aż do jej
łydek i kończyły się gdzieś na granicy ud.
- Mhm.
- Wiesz co, zdejmę te rajstopy. Będę mógł cię lepiej ma-
sować.
- Mhm.
I tak było jej dobrze, ale nie wątpiła, że Patrick dotrzyma
słowa. I rzeczywiście, gdy tylko poczuła jego dłonie wyżej na
swoich nogach, natychmiast zrobiło jej się lepiej.
- Co ci zamówić? - spytał Patrick, który po ściągnięciu raj-
stop z jej nóg, znów zabrał się do masowania stóp.
- Coś lekkiego.
- Zaraz zadzwonię - powiedział Patrick, przechodząc do
masażu łydek.
Pomyślał, że nigdy nie miał w dłoniach niczego tak dosko-
nałego jak te pełne, kształtne łydki. Właścicielka takich łydek
musi mieć cudowne uda, stwierdził. I postanowił to spraw-
dzić.
- Patricku.
- Mhm.
- Miałeś rozmasować mi stopy.
R
S
118
- Mhm.
- I tylko stopy - przypomniała mu. - Do tego nie trzeba
zdejmować spódnicy.
- A tak, zaraz - powiedział pełnym roztargnienia głosem i
odłożył spódnicę na miękki dywan.
Miał ją teraz przed sobą półnagą i wiedział już, że bardzo jej
pragnie. Ona też go pragnęła. Świadczył o tym jej krótki,
urywany oddech, a także to, że niczego mu nie broniła.
- Czy chcesz mnie? - szepnął.
- Tak, ale... - Nie pozwolił jej skończyć i zamknął usta po-
całunkiem.
Przez chwilę trwali tak połączeni, a Patrick wyczuwał
wspaniałe kształty Jasmine. Następnie zdjął szybko różowy
sweterek, aby poznać ją lepiej. Jasmine została teraz w cien-
kiej bluzeczce, przez którą prześwitywał czarny biustonosz.
- Cudownie - szepnął. - Nie masz pojęcia, jak bardzo
tego chciałem.
Jego serce biło mocno, ale nie było w tym niczego dziw-
nego. Przecież za chwilę miał kochać się z piękną kobietą. Nic
już nie było w stanie zmienić jego decyzji.
Jeszcze chwila i uwolnił Jasmine od bluzeczki. Sięgnął do
tyłu i rozpiął stanik. Czarna szmatka opadła, odsłaniając dwie
sprężyste piersi. Patrick zaczął je całować.
Jasmine jęknęła z rozkoszy. Czuła, że bardzo pragnie Pa-
tricka, ale że jednocześnie nie powinna go stawiać w niezrę-
cznej sytuacji.
W końcu Patrick wstał i wziął ją za rękę.
- Chodź - powiedział, wskazując sypialnię.
- Sama nie wiem - powiedziała niezbyt pewnie Jasmine. -
Od miesiąca nie mierzyłam temperatury. Powinniśmy się chy-
ba jakoś zabezpieczyć.
R
S
119
Mina Patricka świadczyła o tym, że nie wziął czegoś takiego
pod uwagę.
- Niczego nie mam - powiedział. - Przecież mówiłaś, że
nie potrzebujemy zabezpieczenia.
Jasmine poczuła nagły przypływ czułości. Przytuliła się do
Patricka i położyła mu głowę na ramieniu.
- Och, kochany - po raz pierwszy użyła w stosunku do nie-
go tego słowa.
- O co chodzi? - spytał zdezorientowany.
- To znaczy, że nie planowałeś innych przygód! Myślałeś
tylko o mnie!
- Oczywiście, że tylko o tobie. Dlaczego miałbym myśleć o
kimś innym?
Czy mogła mu to wytłumaczyć? Na nic by się to nie zdało.
Był ulepiony z innej gliny niż Deacon i wielu innych męż-
czyzn. Mogła się tylko cieszyć z tego, że go spotkała.
- Chodź! - Pociągnęła go ku sobie.
- Zaraz, a zabezpieczenie? - przypomniał jej. - Chyba będę
musiał wyjść do nocnego sklepu. Jestem jeszcze ubrany.
Pomyślał, że z niechęcią opuściłby teraz Jasmine. Był tak
podniecony i pragnął jej bardziej niż kiedykolwiek. Bał się,
że wieczorne powietrze ostudzi jego zapał.
Nagle coś zaświtało w głowie Jasmine.
- Chwileczkę! - Sięgnęła po torebkę, którą położyła na
sąsiednim fotelu, otworzyła ją i wyjęła z niej paczuszkę z pre-
zerwatywą.
Patrick nie potrafił ukryć zdziwienia.
- Kondom?! Od dawna go masz?
Spuściła oczy.
- Czy to takie istotne? Jestem kobietą lat dziewięćdziesią-
tych, przygotowaną na wszelkie ewentualności. Chodź do
mnie.
R
S
120
Chętnie posłuchał tego wezwania. Nie chciał już się nad ni-
czym zastanawiać. Wziął niemal nagą Jasmine w ramiona, a
następnie przeniósł ją do sypialni. Szybko zdjął spodnie i za-
brał się do rozpinania koszuli.
- Nie, ja to zrobię - powiedziała. - Czekałam na to tak
długo.
Zaczęła, jak poprzednio, rozpinać jego koszulę, całując go
delikatnie. Jego podniecenie się wzmagało. Serce biło mu
mocno, ale w pełni kontrolował sytuację. Dopiero teraz zro-
zumiał, co znaczy być gotowym.
W końcu znaleźli się nadzy naprzeciwko siebie. Tuż obok
mieli łóżko, którym mogli wpłynąć na ocean rozkoszy.
- Kochaj mnie, Patricku - poprosiła.
- Zrobię wszystko, co tylko zechcesz.
Przywarł do niej, a jego ruchy stały się bardziej gwałtowne.
W końcu ułożył ją na nieskazitelnie białej pościeli.
- Może wyłączę światło?
- Nie trzeba. - Pokręciła przecząco głową. Poruszyła się na
pościeli.
- Chodź do mnie.
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Już był przy niej.
Najpierw pieścił ją delikatnie, a potem jego ruchy stały się
bardziej gwałtowne. Czuła, że z trudem nad sobą panuje.
- Nie, nie musisz być tak delikatny - szepnęła. - Weź mnie
tak, jak chcesz.
- Dobrze - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Pod wa-
runkiem, że ty też zrobisz wszystko, co będziesz chciała.
Potrząsnęła głową na znak zgody. Spojrzała mu w oczy i
wiedziała już, że się nie wycofa. Jego oczy płonęły namięt-
nością. Usta drżały, jakby starał się jeszcze trzymać na wodzy
swoje zmysły.
- Chodź!
R
S
121
- Chwileczkę. - Drżącymi rękami rozerwał pakiecik i umie-
ścił prezerwatywę na właściwym miejscu. Jasmine zdążyła już
o niej zapomnieć.
- Teraz - szepnęła.
Runął na nią jak burza. Wziął ją tak nagle, że nie zdołała
powstrzymać krzyku, przewiercił i cisnął wprost w objęcia
rozkoszy. Od tej pory niczego już nie pamiętała. Cała była
krzykiem, jękiem, westchnieniami. Kiedy znowu powróciła
jej świadomość, okazało się, że leży na Patricku, a on znajduje
się pod spodem i że oboje są u kresu sił. Mimo to kochali się
jeszcze przez chwilę, kończąc długą kodą to, co wybuchło tak
nagle.
W końcu oderwali się od siebie i legli na zmiętej pościeli.
Wyczerpana Jasmine spojrzała na Patricka. Coś się z nim dzia-
ło. Jego pierś unosiła się nieregularnie w górę i w dół, jakby
wstrząsał nim nerwowy kaszel. Jednocześnie Patrick zasłaniał
sobie usta rękami.
- Patricku, co ci jest?
Przyklękła przy nim, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Patrzył
na nią, ale niczego nie mógł powiedzieć z powodu tych drga-
wek.
- O Boże! Patricku, co mam robić?!
Na chwilę oderwał ręce od ust i zdołał wyjąkać:
- N... nic.
Zrozumiała, że z jakiegoś powodu Patrick się śmieje. To,
co wzięła za konwulsje, było radosnym śmiechem, który
wstrząsał jego ciałem.
Niepomna na zmęczenie, wyskoczyła z łóżka i zasłoniła się
kołdrą.
- Pójdę sobie! Nie chcę cię znać! Dlaczego się ze mnie
śmiejesz?
Patrick pokręcił głową i otarł łzy, które spływały mu po
R
S
122
policzkach. Jeszcze przez chwilę nie był w stanie niczego z
siebie wydusić.
- T... to nie z ciebie - powiedział w końcu.
- Wiec z czego?
Patrick zdołał się już trochę opanować, chociaż co jakiś
czas wybuchał tłumionym chichotem. Jasmine czuła się dziw-
nie, patrząc na niego. Miała ochotę wyjść, ale chciała też wy-
słuchać, co ma jej do powiedzenia.
- Ze wszystkiego - odparł po dłuższej chwili. - A najbar-
dziej z własnej głupoty.
- To znaczy? - zapytała nieufnie.
Patrick oparł się wygodnie o wezgłowie łóżka, nie zwra-
cając uwagi na to, że Jasmine wciąż stoi obok.
- Wiesz, ja też nie powiedziałem ci wszystkiego. Pamiętasz
nasz pierwszy raz? Po prostu bałem się z tobą kochać, ponie-
waż parę tygodni wcześniej miałem zawał - powiedział z
pewną siebie miną.
- Co takiego?! - Kołdra opadła na podłogę, a Jasmine zbli-
żyła się do niego z zaciśniętymi pięściami.
- Zawał. Zawał. Jak chcesz, mogę powtórzyć jeszcze parę
razy.
Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami. I to ona miała wy-
rzuty sumienia! Co by się stało, gdyby umarł w jej ramionach?
Spojrzała z niepokojem na Patricka, który najwyraźniej nie
miał zamiaru umierać. Siedział sobie spokojnie i patrzył na
nią z uśmiechem.
- Wiesz co?! Chyba nie mam już tu czego szukać.
Patrick chwycił się za serce. Natychmiast podbiegła do
niego, nie podejrzewając podstępu. Kiedy jednak znalazła
się blisko, on chwycił ją w objęcia.
- Nie odchodź, bo inaczej serce mi pęknie... z żalu - szepnął
do niej.
R
S
123
Przytuliła się do niego.
- Nie żartuj. Powiedz lepiej, jak to było? Nic ci już nie
grozi?
Patrick znowu zaśmiał się cicho.
- Wygląda na to, że nie. To był tylko lekki atak. Można
powiedzieć, ataczek. Pracowałem do późna i nagle poczułem
kłucie w klatce piersiowej. Gdyby nie moja sekretarka, zbaga-
telizowałbym całą sprawę.
Jasmine pokiwała głową.
- Teraz rozumiem - dieta, ćwiczenia. A ja cię chciałam na-
karmić stekiem i tłustymi ziemniakami!
- Nic by mi nie było - powiedział. - Jestem zdrowy jak koń.
Zaczekaj chwilę.
Wyszedł do łazienki, ale zaraz wrócił. Od razu wyczuła, że
znowu jest podniecony, dlatego próbowała skierować roz-
mowę na jakieś bezpieczne tory.
- Pewnie teraz musisz bardzo dbać o siebie - powiedziała.
- Mm - mruknął, dotykając palcem jej sutki, która naty-
chmiast stwardniała niczym wiśniowa pestka.
- I nie wysilać się.
- Mhm - usłyszała tylko, ponieważ Patrick zaczął całować
jej ramiona.
- Patricku, ignorujesz mnie.
- Wręcz przeciwnie, poświęcam ci maksimum uwagi.
Znowu zaczął ją całować, więc musiała go odepchnąć,
chociaż bardzo chciała, żeby wciąż był przy niej.
- Pamiętaj, że nie mamy już prezerwatyw - zauważyła
przytomnie.
Patrick zrobił zafrasowaną minę i odsunął się od niej tro-
szeczkę.
- Właśnie chciałem cię o tym poinformować - zaczął,
R
S
124
a potem spojrzał jej uważnie w oczy. - Przyznaj się, jak długo
nosiłaś w torebce tę prezerwatywę? Wzruszyła ramionami.
- Parę lat. Prawdę mówiąc, nie zamierzałam z niej korzy-
stać. To był po prostu symbol mojej niezależności. Czy...? -
Nagła myśl zaświtała jej w głowie.
- Niestety, muszę ci powiedzieć, że symbol nie wytrzymał
pierwszej próby.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że...? Pokiwał głową.
- Właśnie to chcę powiedzieć. Podarła się. Jasmine zrobiła
żałosną minę.
- Ja nie chciałam, Patricku! Naprawdę nie chciałam! Pogła-
dził ją po ramieniu.
- Wiem, oczywiście. Czy to możliwe, żebyś zaszła
w ciążę?
Uspokoiła się trochę, chociaż zbierało jej się na płacz. Po-
myślała, że musi być rozsądna.
- Biorąc pod uwagę mój wiek i to, że nie wiem, który to
dzień cyklu, jest to mało prawdopodobne.
- To dobrze, chociaż, prawdę mówiąc, trochę żałuję - po-
wiedział, biorąc ją w ramiona. - No, ale teraz przynajmniej
nie będę musiał wychodzić do sklepu.
R
S
125
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Patrick obudził się cały zdrętwiały. Usiadł na łóżku i po-
gładził Jasmine po włosach. Zamknął oczy, czując ból w pier-
si. Próbował oddychać wolno i spokojnie, tak jak go uczono,
ale ból nie mijał.
Spojrzał na śpiącą Jasmine i pomyślał o niej z czułością. O
niej i prezerwatywie, którą nosiła latami w torebce. I jeszcze o
tym, że być może zaszła wczoraj w ciążę i że będzie musiał to
sprawdzić.
Wstał z łóżka i zaczął wykonywać powolne ruchy ramio-
nami. Ból jakby się zmniejszył. Widocznie był związany z
ogólnym zdrętwieniem i zmęczeniem, a nie złym stanem ser-
ca. Przeszedł do łazienki, a potem do bawialni i nic. Ani śladu
bólu.
Postanowił zadzwonić. Zamknął więc drzwi do sypialni i
wykręcił numer bostoński.
- Cześć, Glenn - powiedział, słysząc szczęk w słuchawce. -
Jak się miewasz?
Cisza. Tak, jakby Glenn zastanawiał się, co odpowiedzieć.
- Sam jeszcze nie wiem - Patrick usłyszał w końcu zmę-
czony głos prawnika. - Nie zdążyłem się jeszcze obudzić.
Spojrzał na zegarek. Uwzględniając różnicę czasu, w Bo-
stonie w tej chwili dochodziła trzecia.
- Przepraszam, stary. Ciągle jestem w Kalifornii i zapo-
mniałem o tych przeklętych różnicach czasu - usprawiedliwił
się. - Musiałem do ciebie zadzwonić. Mam ważną sprawę.
R
S
126
- No, mam nadzieję - mruknął Glenn. - Strzelaj.
- Chciałbym zmienić testament.
- A co, masz zamiar umrzeć w najbliższym czasie? - spytał
uprzejmie prawnik. - Jeśli nie, sprawę moglibyśmy załatwić
trochę później.
Patrick spojrzał niepewnie w stronę sypialni. Miał nadzieję,
że Jasmine spała mocno. Nie na darmo kochali się aż trzy ra-
zy.
- Widzisz, możliwe, że będę miał dziecko - powiedział, a
Glenn aż gwizdnął słysząc te słowa. - Jeśli tak, to chciał
bym, żeby jego matka dostała czterdzieści procent.
Glenn zastanawiał się przez chwilę. Prawdopodobnie jego
mózg dopiero teraz zaczynał właściwie pracować.
- A jeśli nie?
- To i tak chciałbym, żeby ta kobieta dostała dwadzieścia
procent, chociaż obawiam się, że tego nie przyjmie.
- Tak, możesz podać nazwisko.
Patrick jeszcze raz zerknął w stronę sypialni, a następnie
przeliterował imię i nazwisko Jasmine, a także podał jej adres.
- Dobrze, a co z twoją córką?
- Czterdzieści procent.
- To i tak zostaje dwadzieścia procent do zagospodarowania
- zauważył Glenn. - Co z tym zrobić?
- Pięć procent, tak jak już postanowiłem, dla Billie Jean, a
pozostałych piętnaście przeznaczam na poszukiwanie zagi-
nionych dzieci. Trzeba to będzie załatwić przez jakąś fundację
albo coś w tym rodzaju.
Glenn gwizdnął po raz drugi.
- Co za zmiany - powiedział już zupełnie rześkim głosem.
- Ludzie się zmieniają, Glenn - powiedział Patrick. - Po
R
S
127
prostu się zmieniają. Aha, prześlij dokument faksem do mojej
córki. Znasz jej numer, prawda? Prawnik obiecał, że to zrobi.
- Wygląda na to, że jesteś szczęśliwy, Patricku.
- Wiesz, ten zawał był najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się
przytrafić.
- To co, życzyć ci drugiego? - zapytał Glenn z przekąsem.
Patrick roześmiał się z całego serca. Glenn bywał czasami
zgryźliwy, ale on nawet lubił jego czarny humor. W tym mo-
mencie drzwi do sypialni otworzyły się i stanęła w nich naga
Jasmine. Była piękna i tak ponętna, że nie mógł oderwać od
niej wzroku.
- Muszę kończyć - powiedział do słuchawki. - Pamiętaj
o tym dokumencie.
Jasmine ziewnęła.
- Do kogo dzwoniłeś? - spytała.
- W interesach.
Poczuła, że jest jej zimno. Na szczęście przypomniała sobie
o szlafroku, który zostawiła w łazience. Kiedy wróciła, Patrick
również narzucił na siebie szlafrok. Zaprosił ją gestem, żeby
usiadła mu na kolanach, a następnie zaczął ją pieścić.
- Nie masz mnie jeszcze dość? - spytała, czując, jak jej
twardnieją sutki.
- A ty?
- Nie, ale...
- Ale? - podchwycił, nie przestając jej pieścić.
- Wiesz, byłam taka zazdrosna o twoją żonę i teraz to
wszystko wydaje się wręcz nadmiarem szczęścia.
Patrick zesztywniał.
- O moją żonę? Dlaczego?
R
S
128
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że powiedziała za dużo.
Odsunęła się od Patricka i odwróciła głowę.
- Przepraszam. Chyba nie powinnam była jej wspominać -
bąknęła.
- Dlaczego byłaś zazdrosna o moją żonę? - powtórzył py-
tanie.
Jednak powoli zaczynał rozumieć. Czyż on sam nie wysta-
wił jej pomnika? Czy nie stała się dla niego niedościgłym
ideałem jedynie godnym miłości? Jasmine widziała, co się z
nim dzieje, i pragnęła zdobyć chociaż cząstkę tej miłości.
Próbowała coś odpowiedzieć, ale położył jej palec na
ustach, a następnie ją pocałował. Najpierw lekko, potem coraz
mocniej. Dreszcze rozkoszy znowu przeszły po ciele Jasmine.
- Och, Patricku - westchnęła. - Może jednak powinieneś
uważać.
- Bzdury. Ten zawał to pestka. Lekarze powiedzieli, że je-
stem bardzo silny. Mogę cię zanieść na łóżko.
Chwycił ją tak, jakby chciał to zrobić, ale Jasmine wyrwała
mu się i sama podeszła do drzwi sypialni.
- Wiesz co, lepiej zachowaj siły na później.
- A co będzie później? - spytał, zbliżając się do niej mo-
żliwie jak najbliżej.
- Sama nie wiem, ale może coś bardzo miłego.
Po chwili już byli na łóżku. Zrobiło im się ciepło, wręcz go-
rąco. Szlafroki zrzucili na podłogę i ponownie połączyli się ze
sobą. Tym razem jednak na krótko. W końcu wyczerpani legli
obok siebie i pozwolili, żeby przyszedł do nich sen.
Patrick miał wielką ochotę się przeciągnąć. Bał się jednak,
że zbudzi Jasmine, która zwinęła się obok niego jak kotka i
położyła mu głowę na ramieniu. Czuł, że potrzebuje czasu, że-
by przemyśleć to, co się między nimi zdarzyło.
R
S
129
A jeśli Jasmine zaszła w ciążę?
Wczoraj, przy świetle lampki, wszystko wydawało się ja-
sne i proste. Jednak teraz, kiedy słońce wpadało do wnętrza
jasnym strumieniem, sprawy zaczęły się znowu komplikować.
Więc jeśli zaszła w ciążę?
Przecież w chwili, kiedy dziecko skończy szkołę średnią,
on będzie miał sześćdziesiąt pięć lat! To nie mogło mu się
pomieścić w głowie.
- Nie śpisz już? - usłyszał z boku zaspany głos Jasmine.
Do licha, nie zdążył się jeszcze dobrze nad wszystkim
zastanowić! No cóż, będzie musiał później wrócić do tych
rozważań.
- Nie, nie śpię.
- Możesz się przesunąć? Przygniatasz mi włosy. Nawet te-
go nie zauważył. Oczywiście od razu uniósł nieco
tułów i Jasmine odsunęła się troszkę od niego, a następnie
usiadła na łóżku, przykrywając się kołdrą aż po brodę.
- Muszę się chyba ubrać - powiedziała, mrugając oczami.
Patrick nie wiedział, co powiedzieć. Chętnie zatrzymałby
Jasmine przy sobie, ale też potrzebował czasu na przemy-
ślenia.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
- To chyba śniadanie - powiedział, wstając.
Włożył szlafrok i przeszedł do drugiego pokoju. Jasmine
zauważyła, że nawet na nią nie spojrzał. Co mu się mogło
stać? Ależ tak, to ta rozdarta prezerwatywa. Dopiero teraz do-
tarło do niego, co to może znaczyć, i zaczął się martwić. Mu-
si znaleźć jak najwcześniejszy test ciążowy, żeby go jakoś
uspokoić.
Włożyła szlafrok i właśnie miała przejść do bawialni, kiedy
Patrick uchylił drzwi.
R
S
130
- Chodź. Jedzenie jest jeszcze ciepłe - powiedział i wycofał
się.
Jeszcze wczoraj by ją pocałował, a w każdym razie popa-
trzyłby na nią przez chwilę. Jasmine zagryzła wargi i przeszła
do bawialni. Śniadanie stało na stoliku przy wygasłym pale-
nisku, które stanowiło najlepszy symbol tego, co się z nimi
stało od wczoraj. Pomyślała, że najchętniej by się wykąpała i
wróciła do domu.
Patrick wyszedł na chwilę do łazienki. Jasmine nalała kawy
do dwóch filiżanek i podniosła metalowe przykrywki. Omlety
wyglądały naprawdę wspaniale, ale na ich widok poczuła
mdłości. Pomyślała z rozbawieniem, że gdyby powiedziała o
tym Patrickowi, zapewne zepsułaby mu parę najbliższych ty-
godni.
Patrick wrócił z łazienki.
- Nie jesteś głodna? - spytał, patrząc na jej niechętną
minę.
- Nie. Raczej nie. Chyba będzie najlepiej, jak sobie pójdę.
Chwycił ją za rękę.
- Żałujesz tego, co się stało?
- A ty?
Nie odpowiedział. Patrzyła na niego przez chwilę, a na-
stępnie stwierdziła, że czas na nią. Chciała iść, ale Patrick
wciąż ją trzymał.
- Daj spokój! Nie potrzebuję litości i znam swoje miejsce.
- Moja żona zmarła dwadzieścia pięć lat temu - powie
dział, patrząc jej w oczy.
Nie, nie mogła w to uwierzyć. Przecież wszystko wskazy-
wało, że stało się to niedawno. Jasmine z niedowierzaniem po-
trząsnęła głową.
- Wiem, wiem. Uważałaś, że jest inaczej, a ja nie starałem się
tego sprostować - zaczął wyjaśnienia. - Widzisz, było mi
R
S
131
to potrzebne, żeby ukryć przyczynę moich erotycznych nie-
powodzeń. Bałem się kolejnego ataku serca, a ty myślałaś, że
to z powodu żałoby. Moja żona zmarła dwadzieścia pięć lat
temu w połogu. Bardzo chcieliśmy mieć dziecko. Priscilla ce-
lowo zaszła w ciążę, kiedy miała szesnaście lat, a ja sie-
demnaście. Jej rodzice chcieli się przeprowadzić do innego
stanu. To był jedyny sposób, żeby pozwolili na nasze małżeń-
stwo. Później lekarze nas ostrzegali, ale ja nie chciałem słu-
chać. Nie wierzyłem, że to się może tak... Oboje byliśmy tacy
młodzi.
Jasmine zrobiło się go żal. Już dawno nie słyszała tak
przejmującej opowieści. Może dlatego, że najczęściej przytła-
czał ją ciężar własnych trosk.
- I co dalej? Sam wychowywałeś Paige?
- Starałem się jakoś sobie radzić. Nie było to łatwe, ale
znajomi dużo mi pomagali. To dla niej pracowałem. Chcia-
łem, żeby nie musiała narzekać na biedę, a ona - Patrick za-
śmiał się ni to gorzko, ni to ciepło - wyszła za mąż za najbar-
dziej wziętego detektywa na Zachodnim Wybrzeżu i nie po-
trzebuje moich pieniędzy.
- I nigdy... się nie ożeniłeś powtórnie?
- Nie byłem w stanie. Priscilla na długo pozostawała dla
mnie najwspanialszą istotą. Niech ci się nie wydaje, że nie my-
ślałem o ożenku. Ale każdą kolejną kandydatkę porówny-
wałem z Priscillą i rezultat był, oczywiście, łatwy do przewi-
dzenia.
Jasmine pomyślała o życiu Patricka i o swoim losie. Łzy
zaczęły jej spływać po policzkach. Ten świat był okrutnym
miejscem, a oni przypominali dwoje zmęczonych wędrowców
na pustyni.
- Ja też wypadłam kiepsko - szepnęła Jasmine, bardziej
do siebie niż do niego.
R
S
132
Patrick spojrzał na nią. Drobne zmarszczki na jej twarzy po-
głębiły się, a w oczach zagościł smutek rezygnacji. Chciał coś
powiedzieć, ale żal chwycił go za gardło. Bał się jednak, że
Jasmine uzna jego milczenie za potwierdzenie tego, co po-
wiedziała.
- To nie tak - wydusił z siebie w końcu. - Za bardzo wy
idealizowałem Priscillę. Muszę powrócić do rzeczywistości.
W końcu wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. - Sięgnął przez stół
i pogłaskał Jasmine po dłoni. - Ty jesteś wspaniałym człowie
kiem i kobietą.
Spuściła głowę.
- A jednak bałeś się mi zaufać.
Patrick wzruszył ramionami. Nie sądził, że Jasmine wysunie
tego rodzaju argumenty.
- Jesteśmy tylko ludźmi - powtórzył. - Boimy się odsłaniać.
Ty też nie powiedziałaś mi wszystkiego. I nie chodzi mi wyłą
cznie o plany zajścia w ciążę - dodał, pochylając się w jej stronę.
Nagły popłoch pojawił się w jej oczach. Zrozumiała, że Pa-
trick wie wszystko.
- Widziałeś moje akta u Rye'a.
Skinął głową.
- Tak. Przepraszam, że czytałem o twoich prywatnych
sprawach, ale wydawało mi się, że powinienem o tym wie
dzieć. Dlaczego ukrywałaś to przede mną?
W tym momencie zadzwonił telefon.
- Cholera! - Patrick spojrzał niechętnie w jego stronę, a na-
stępnie powtórzył pytanie:
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
Znowu natarczywe dzwonienie. Tak, jakby komuś po dru-
giej stronie było bardzo pilno.
- Zaczekaj. - Mamrocząc przekleństwa, podszedł do tele
fonu i podniósł słuchawkę.
R
S
133
- No, czego?
- Wstał pan lewą nogą, szefie? - usłyszał pełen rozbawienia
głos Bill.
- Nie czas na żarty, Bill. Zadzwoń później.
Chciał odłożyć słuchawkę, ale Bill po prostu wpadła w po-
płoch. Sprawa musiała być poważna, ponieważ rzadko jej się
to zdarzało.
- Nie mogę, Patricku! - powiedziała szybko. - Sama chcia-
łam cię trzymać od tego z daleka, ale mamy tutaj awaryjną
sytuację. Chodzi o tę rozmowę z Rosjanami.
- Z Rosjanami - powtórzył automatycznie Patrick i usiadł,
jakby zanosiło się na dłuższą rozmowę. - No, gadaj, co się sta-
ło?
Jasmine spojrzała na niego z respektem. Mimo iż miał na
sobie tylko szlafrok, w jednej chwili przedzierzgnął się w szefa
potężnego przedsiębiorstwa. Ton jego głosu wskazywał na
władzę i olbrzymi autorytet.
Wiedziała, że nie może zostać jego żoną. Oczywiście, gdyby
okazało się, że jest w ciąży, Patrick pewnie chciałby zmusić ją
do małżeństwa, jednak Jasmine nie miała ochoty na kolejną
katastrofę. Spojrzała na niego raz jeszcze i wyszła do łazienki.
- Dobrze, dobrze postaram się wszystko załatwić. - Pa
trick już kończył, kiedy ponownie pojawiła się w bawialni.
- Od razu ci mówiłem, że Rosjanie to trudni partnerzy i po
winienem wiedzieć, co się dzieje.
Odłożył słuchawkę.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o swoich dzieciach?
- Pójdę już. Zrobiło się późno. Patrick pokręcił głową.
- Wręcz przeciwnie, jest jeszcze bardzo wcześnie. Nie
odpowiedziałaś na moje pytanie.
R
S
134
- Chyba powinieneś wrócić do Bostonu - stwierdziła. -
Zdaje się, że cię tam potrzebują. Było mi z tobą naprawdę
cudownie.
- Nie mów tego tak, jakby to miał być koniec.
Rzuciła okiem na nietknięte omlety i kawę. Wszystko już
wystygło. Za późno, za późno, pomyślała.
- Pójdę już.
- Zaczekaj, zaraz się przebiorę i cię odwiozę - zapropo-
nował.
Pokręciła głową.
- Wolę się przejść. To przecież niedaleko.
- Wobec tego zadzwonię do ciebie. Podeszła do drzwi.
- Dobrze.
Starała się pożegnać z nim jak najszybciej. W końcu wy-
szła, przeszła za najbliższy róg i wybuchnęła płaczem. Ko-
cham, cię, Patricku. Kocham, powtarzała w myśli. Nie chcę
jednak, żeby to wyglądało tak, że zastawiam na ciebie sidła.
Jasmine siedziała w domu całe popołudnie. Nie odbierała
telefonów i starała się czytać gazety, które zupełnie jej nie in-
teresowały. W końcu położyła się na chwilę i zasnęła.
Obudziło ją pukanie do drzwi. Patrick?! Chciała się zerwać z
łóżka i mu otworzyć, ale udało jej się od tego powstrzymać. Po
pewnym czasie ktoś wsunął coś pod jej drzwi, a następnie
usłyszała odgłos oddalających się kroków. Wstała i cichutko
przeszła do przedpokoju. Na podłodze leżała niebieska koperta
z nadrukiem ,,Express".
Pewnie odebrała ją dozorczyni i teraz przyniosła ją do
mieszkania. Jasmine zerknęła na stempel. Nowy Orlean! To
pewnie nowe wieści od Moniki. Może dowiedziała się czegoś
o Deaconie i jej dzieciach!
R
S
135
Szybko rozdarła kopertę i wytrząsnęła jej zawartość na sto-
lik.
- O mój Boże! - krzyknęła.
We wnętrzu znajdował się nie tylko list, lecz także zdjęcie
jej dzieci. Zrobiono je, co prawda, z daleka, ale od razu roz-
poznała tę parę. Matthew był sporo wyższy i patrzył z uśmie-
chem w stronę Raine. Siostra odwzajemniała mu się tym sa-
mym.
Jasmine poczuła, że serce ściska jej się z bólu. Chwyciła list
i zaczęła czytać zapamiętale. Następnie chwyciła za słu-
chawkę i wykręciła dobrze jej znany numer. Tylko żeby tam
był, mówiła do siebie. Tylko żeby był.
Usłyszała głos z automatycznej sekretarki.
- Rye? Tu Jasmine. Monika przysłała mi informacje o
Deaconie. Jest w Londynie. - Podała adres. - To pilne. Jest
też zdjęcie dzieci. Oboje są tacy duzi.
Rzuciła słuchawkę na widełki, czując że za chwilę się roz-
płacze. Tak też się stało. Zdjęcie obudziło w niej dawne
wspomnienia. Kiedy, do licha, wróci Rye?! Przecież muszą
się spieszyć! Deacon może się przeprowadzić w każdej chwili.
Gdzie, do diabła, jest Rye?! Kiedy wróci?
Znała człowieka, który mógł odpowiedzieć na to pytanie. W
gorączkowym pośpiechu chwyciła za książkę telefoniczną i
znalazła numer hotelu. Po chwili jednak dotarło do niej, że
przecież dziś rano pożegnała się z Patrickiem na zawsze, cho-
ciaż w zasadzie nic na to nie wskazywało. Otwarta książka
wypadła jej z dłoni.
R
S
136
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Następnego dnia z ciężkim sercem zebrała się do pracy.
Chętnie wzięłaby urlop, ale wiedziała, że powinna była wcze-
śniej to zgłosić. W końcu dowlokła się do baru i stanęła w
progu.
I nagle dostrzegła Rye'a, pogrążonego w rozmowie z Gu-
sem. Kiedy podeszła, usłyszała, że rozmawiają o Patricku.
- I kupił mi to ubranie. - Gus wskazał marynarkę i spodnie.
- Naprawdę wspaniały facet.
- O, Jasmine! - ucieszył się Rye. - Co się z tobą działo? Nie
mogłem się do ciebie dodzwonić.
No tak, wyłączyła przecież telefon i zupełnie o tym zapo-
mniała. Bała się, że Patrick będzie dzwonić.
- Nic takiego. Chodź, musimy porozmawiać.
Rye przeprosił Gusa i skierował się do ustronnie położo-
nego stolika, który mu wskazała.
- Dostałeś moją informację, prawda? Skinął głową.
- Kiedy będziesz mógł wyjechać?
Rye rozejrzał się dokoła, jakby chciał sprawdzić, czy nikt
nie podsłuchuje.
- Wspominałaś coś o zdjęciu.
- Tak, mam je przy sobie. - Już wczoraj postanowiła ni
gdy się z nim nie rozstawać. - Monica zrobiła je w Nowym
Orleanie. Matthew i Raine przyjechali wówczas na wakacje
do dziadków.
R
S
137
Rye potarł brodę. Na jego czole pojawiły się dwie poprze-
czne zmarszczki.
- To ciekawe - powiedział. - Po raz pierwszy mamy in-
formacje o ich przyjeździe do kraju. A list?
- Nie wzięłam go ze sobą. Ale pamiętam adres. Zresztą
można go odtworzyć z taśmy. Powinieneś tam jechać choćby
dziś. To niesamowite, prawda? To nasza największa szansa!
Powiedz, że też tak myślisz!
Odruchowo ścisnęła jego rękę.
- Mówiłem ci już kiedyś, że staram się niczego nie obie-
cywać moim klientom - powiedział spokojnie. - Mieliśmy już
podobne historie i nic z tego nie wychodziło.
- Więc co mam robić?
- Czekać.
Rye uniósł dłoń, ponieważ znał dalszy ciąg tej rozmowy.
Przerabiali to już parokrotnie. Jasmine chyba też to wyczuła,
ponieważ zmieniła temat.
- A jak miewa się Patrick? - spytała.
- Jak zwykle świetnie. Zdaje się, że się trochę... - szukał
właściwego słowa - zaprzyjaźniliście.
- Tak, było nam razem dobrze.
- Tylko tyle?
- Aż tyle - stwierdziła z uśmiechem. - Patrick to naprawdę
wyjątkowy facet.
- I trzeba kogoś wyjątkowego, żeby go zmienić - powie-
dział, patrząc jej w oczy.
Jasmine pokręciła głową. Spojrzała na zegarek i stwierdziła,
że powinna zacząć pracę. Koleżanka się już pewnie nie-
cierpliwi.
Popatrzyła w stronę kontuaru i wstała.
- Proszę, Rye, znajdź moje dzieci!
- Zrobię wszystko, co będę mógł, Jazz. Aha, jeszcze jedno.
R
S
138
Patrick też nie mógł się z tobą skontaktować. Dlatego zo-
stawił list.
- Wyjechał? - spytała, dziwiąc się, skąd w niej tyle roz-
czarowania.
- Wyjechał.
Pożegnali się, a następnie Jasmine zajęła się gośćmi. Do-
piero po jedenastej miała czas, żeby przeczytać list od Patri-
cka. Informował ją o swoim wyjeździe i zapowiadał, że
wkrótce zadzwoni. List nie zawierał jakichś szczególnie go-
rących wyznań miłosnych, ale też niczego takiego się nie spo-
dziewała.
Ciekawe, dlaczego ten uparty człowiek postanowił w końcu
pójść za jej radą i wyjechać?
- Halo, Patrick? To ty? Skąd dzwonisz?
- Z domu. Musiałem wrócić, bo pojawiły się kłopoty -
odparł Patrick.
Rye zaklął.
- Od kiedy to mieszkasz w Londynie?
- Skąd wiesz?
- Nie przewinąłeś taśmy z informacją - powiedział chłodno
Rye. - Dobrze, że ja wpadłem na ten pomysł.
Patrick zastanawiał się przez chwilę. Tak, to możliwe.
Wczoraj, kiedy przypadkowo, przy wysyłaniu faksu, odkrył
wiadomość od Jasmine, popadł w taką ekscytację, że nie pa-
miętał nawet, w jaki sposób wrócił do domu.
- Posłuchaj, Patricku. Nie baw się lepiej w detektywa. To
może być niebezpieczne.
- Przykro mi, ale przypadkowo przeczytałem papiery Jas-
mine i postanowiłem jej pomóc.
- Nie mogłeś przypadkowo przeczytać tych papierów -
stwierdził, jak zwykle precyzyjny, Rye. - To nie napis na
R
S
139
murze. Musiałeś otworzyć szafkę, odszukać jej nazwisko i tak
dalej.
- Udało mi się tylko dzięki tobie. - Patrick odbił piłeczkę.
- Więc co? Może to ja jestem winny? - Rye nie posiadał się
z oburzenia. - Posłuchaj, będę tam jutro. Masz wsiąść w naj-
bliższy samolot i wracać do kraju, jasne?
- Ale mam wrażenie, że mi się jednak uda - opierał się Pa-
trick. - Wiesz, jakoś bardzo zaangażowałem się w tę sprawę.
Rye westchnął.
- Posłuchaj, dzieci Jasmine są na pewno umieszczone w ja-
kiejś prywatnej szkole. Szukanie ich musi zająć trochę czasu.
Zaręczam ci, że nie dogadasz się z tym facetem. Poza tym bę-
dziesz miał przeciwko sobie całą fortunę LeClerków. To na-
prawdę potężna rodzina. Uważaj, Patricku.
- Muszę spróbować - rozległo się w słuchawce.
Rye pomyślał, że zawsze cenił w teściu upór i wytrwałe dą-
żenie do celu. Nie sądził jednak, że te dwie cechy spowodują
tyle kłopotów.
- Lepiej tego nie rób.
- Przekaż pozdrowienia Paige - powiedział Patrick i odłożył
słuchawkę.
Czuł się nieco zmęczony. Wczorajsze popołudnie zajęły
mu sprawy związane z wyjazdem, a dzisiaj rano starał się od-
począć. Jednak nawet nocleg w najbardziej luksusowym hote-
lu w Londynie nie był w stanie postawić go szybko na nogi.
Różnice czasu były czymś morderczym dla osób w jego wie-
ku.
Przyjechał tu jednak ze względu na Jasmine. Postanowił
odnaleźć jej dzieci. Zostawił Rye'owi list, w którym żegnał
się z nią w oszczędnych słowach. Chciał, żeby sądziła, iż zde-
cydował się z nią zerwać. Jednocześnie myślał, że nie
R
S
140
będzie mogła go odrzucić, kiedy nagle zjawi się w San Fran-
cisco z dwójką jej dzieciaków.
Postanowił już niedługo porozmawiać z Deaconem Le-
Clerkiem.
Niestety, następnych dziesięć dni upłynęło mu na robieniu
bezsensownych, niepotrzebnych rzeczy. Dzwonił do domu
Rye'a, gdzie Paige wciąż przekonywała go, że powinien zo-
stawić całą sprawę specjalistom. Dzwonił do pracy, gdzie
Billy Jean informowała go o szczęśliwym zakończeniu pro-
blemów z Rosjanami i „cudownej zastępczyni", którą w końcu
znalazła. A jego kardiolog odmówił współpracy, kiedy do-
wiedział się, że Patrick wyjechał z kraju. W dodatku w żaden
sposób nie mógł dotrzeć do Deacona LeClerka. Widywał go,
co prawda, w towarzystwie pewnej kobiety, ale, szczerze mó-
wiąc, nie wiedział, jak go zagadnąć.
Wiedział, że musi wygrać, ponieważ gra toczyła się o wy-
soką stawkę - o Jasmine. Nie miał tylko pojęcia, jak to osią-
gnąć.
W końcu zauważył, że Deacon zorientował się, że go śledzi.
Stwierdził więc, że nie ma na co czekać. Dopadł go na Leicester
Square i wyłuszczył, z czym przychodzi. Deacon tylko kręcił
głową. Patrick przekonywał, wytaczał najcięższe argumenty, od-
woływał się do ojcowskich uczuć, ale nic nie pomagało.
- Niech pan się ode mnie odczepi - powiedział w końcu De-
acon, nie zważając na to, że przechodnie zaczynają się na nich
oglądać. - To są przede wszystkim moje dzieci. Utrzymuję je
za własne pieniądze. I dzięki temu są szczęśliwe. Możecie so-
bie wysyłać setki detektywów, ale to i tak niczego nie zmieni.
- Mogę pana zapewnić, że nic panu nie grozi - powiedział
Patrick.
R
S
141
- Jeszcze czego! Coś niby miałoby mi grozić! - fuknął
Deacon, a następnie obrócił się na pięcie i ruszył w swoją
stronę.
I już? Skończone? Patrick nie mógł uwierzyć w to, że nie
zdołał niczego osiągnąć. Czy ma teraz z pustymi rękami wra-
cać do kraju?
Poczuł ból w piersi. Próbował oddychać wolno i spokojnie,
ale ból się nasilał. Z trudem łapał powietrze. Pomyślał, że by-
łoby głupio umrzeć w tym obcym, nieprzyjaznym kraju. Ro-
zejrzał się dokoła w poszukiwaniu ławeczki. Jest! Teraz musi
odpocząć.
- Odwołaj swoich szpicli - to były pierwsze słowa, które
usłyszała w słuchawce.
Pomyślała, że to musi być jakiś wariat, który wydzwania w
środku nocy. Ostatnio tego rodzaju wypadki zdarzały się coraz
częściej.
- Słyszałaś, Jasmine! Odwołaj swoich szpicli!
Dopiero teraz rozpoznała głos Deacona. Spojrzała na ze
garek. Była za dziesięć trzecia.
- Deacon? To ty? - spytała, przecierając oczy. Była na-
prawdę zdziwiona. Nigdy wcześniej nie dzwonił do niej.
- Mam już tego dosyć! Dosyć tych facetów, którzy łażą za
mną i grożą więzieniem albo ogniem piekielnym.
- Powiedz, jak się miewają dzieci?
- Nie dam się zastraszyć! Słyszysz, Jasmine...
- Dzieci! - niemal wrzasnęła do słuchawki. - Co się dzieje z
moimi dziećmi?!
Deacon nagle się uspokoił.
- No cóż, są szczęśliwe - powiedział złośliwie.
- Czy... czy pytają o mnie? - spytała, ganiąc siebie za ton
uległości, który pojawił się nagle w jej głosie.
R
S
142
- Myślą, że nie żyjesz! - oznajmił triumfalnie Deacon.
Jasmine zaniemówiła na chwilę. Więc tak to sobie wymy-
ślił! Szatański pomysł! Słuchawka wypadła jej z ręki i spadła
na pościel, jednak Jasmine natychmiast ją pochwyciła.
- Dlaczego to zrobiłeś?! - krzyknęła z rozpaczą. - Dlaczego
zabrałeś mi moje dzieci?!
Cisza. Deacon zastanawiał się nad odpowiedzią. Słyszała
teraz jego oddech i czuła, że chce z nią być zupełnie szczery.
Nie z przyjaźni, ale po to, żeby ją jeszcze bardziej pognębić.
- Ponieważ kochały cię bardziej niż mnie - wyznał w koń-
cu.
- Co takiego?!
Worek ze starymi żalami rozwiązał się w jednej chwili.
Rye chyba rzeczywiście dał mu się we znaki, ponieważ Dea-
con nie panował już nad potokiem swoich słów.
- Myślisz, że nie widziałem, co się dzieje? Mama bez
przerwy zwracała mi na to uwagę. Byłaś zaborcza. Chciałaś
je mieć tylko dla siebie.
Matka Deacona. Jasmine od dawna domyślała się, że ta ko-
bieta stała za tym wszystkim. Znienawidziła ją od pierwszego
wejrzenia. Nigdy nie pogodziła się z tym, że Jasmine wyszła
za mąż za jej synalka. Przecież planowała dla niego świetlaną
przyszłość. Chciała, żeby wybrał sobie żonę z jakiejś szacow-
nej rodziny z Południa.
Zachowaj spokój, pomyślała. Tylko spokój może cię ura-
tować. Musisz dowiedzieć się jak najwięcej o swoich dzie-
ciach.
- Kiedy ostatnio je widziałeś? - zadała kolejne pytanie.
- Kogo?
- Dzieci! Moje dzieci!
Deacon zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.
R
S
143
- Chyba półtora miesiąca temu - powiedział niezbyt pewnie.
- Albo nawet dwa.
Ta informacja wiele dla niej znaczyła.
- Zwróć mi je, Deacon!
- Nie! - odparł krótko, odzyskując pewność siebie. -I od-
wołaj stąd tego nowego detektywa.
- Nowego? Nie zatrudniłam nikogo nowego.
Deacon zaśmiał się tylko na tę odpowiedź.
- A ten, jak mu tam, Patney czy Patrick. Mówię ci, cały
poszarzał na gębie. Angielski klimat najwyraźniej mu nie
służy. I w ogóle jest bardzo kiepski. Na twoim miejscu nie
zapłaciłbym mu ani grosza.
Jasmine omal nie krzyknęła. Zrobiło jej się słabo. Patrick!
Patrick pojechał do Londynu, żeby odzyskać jej dzieci?! I roz-
mawiał z Deaconem?! Ta rozmowa musiała zrobić duże wra-
żenie na jej mężu, ponieważ nigdy wcześniej do niej nie
dzwonił.
- No, Jasmine, odwołasz go?
- Nie zatrudniłam nowego detektywa - powiedziała ma-
chinalnie, myśląc o czymś innym. Tak niewiele dzieliło ją od
dzieci i od Deacona. - Szkoda, że nam nie wyszło.
Deacon zmieszał się trochę.
- Nigdy do siebie nie pasowaliśmy - powiedział tonem swo-
jej matki.
Chciała mu powiedzieć, że owszem, ale tylko wtedy, kiedy
zapominał, że jest LeClerkiem. Potem wszystko zmieniło się
na gorsze. Potem, to znaczy wtedy, kiedy pozwolił rodzinie
wtrącać się w swoje sprawy.
- Zaraz, zaraz, a może ten detektyw to twój nowy narze-
czony? - zaczęło świtać Deaconowi. - Robił wrażenie zupeł-
nego amatora.
- Zwróć mi dzieci, Deacon. Przecież wiesz, że należą do
R
S
144
nas obojga. Nawet jeśli ich nie odnajdę, to i tak nie przestaną
mnie kochać.
Usłyszała trzask, a potem długi sygnał. Jej były mąż odłożył
słuchawkę.
Minęło kilka dni. Jasmine najpierw snuła się po domu, nie
bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, potem zajęła się porząd-
kami, a następnie wypiekami. Nic nie pomagało. Wciąż była
bardzo zaniepokojona.
Patrick zaginął.
Rye natychmiast wszczął poszukiwania, ale niczego nie
udało mu się ustalić. Po rozmowie z Deaconem Patrick po
prostu rozpłynął się w powietrzu. Rye szukał go nawet w lon-
dyńskich szpitalach, ale nie na wiele się to zdało. Jasmine, Pa-
ige i Rye denerwowali się coraz bardziej.
Nastawiła zegar przy kuchence mikrofalowej i wyszła z
kuchni. Zaczęła chodzić po pokoju, nie bardzo wiedząc, co ze
sobą zrobić.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Czyżby Paige? Córka Patricka
nabrała ostatnio zwyczaju odwiedzania jej, zwłaszcza wów-
czas kiedy jej mąż wyjeżdżał na poszukiwania. Podeszła do
drzwi i otworzyła je na oścież.
- Patrick?!
Stał, patrząc na nią z dużym zakłopotaniem. Twarz miał zmę-
czoną i poszarzałą. Wyglądał tak, jakby wymagał odpoczynku.
- Tak, to ja - potwierdził, po to zapewne, żeby nie sądziła, że
ma do czynienia z duchem.
- Gdzie byłeś, do licha!? - spytała ze złością, chociaż czuła
w tej chwili ulgę. - Wszyscy cię szukamy po szpitalach i kli-
nikach!
- Przecież nic mi nie jest.
- Właśnie widzę - stwierdziła z przekąsem. - No,
R
S
145
wchodź. Zaraz dostaniesz coś do jedzenia. Ostatnio zajmuję
się głównie przyrządzaniem jedzenia, którego nikt nie chce
skosztować. Jadłeś już kiedyś kanapkę z dziesięcioma desera-
mi? Jeśli nie, to właśnie będziesz miał okazję.
Patrick usiadł ciężko na fotelu, nie zwracając uwagi na jej
paplaninę.
- Muszę ci coś wyznać. Zrobiłem coś strasznego. Może
niewybaczalnego. Muszę ci jednak o tym powiedzieć. Posta-
nowiłem, że niczego nie będę przed tobą ukrywał.
- Powiedz, jak się czujesz?
- Dobrze. Jasmine, widziałem się z twoim mężem. Ale
obawiam się, że nic nie wskórałem. Tak mi przykro.
Jasmine skinęła głową.
- Tak, wiem.
- Wiesz? Skąd? Rye ci powiedział? - Patrick nie mógł
uwierzyć jej słowom. Bardzo długo męczył się z poczuciem
winy. Chciał już w ogóle nie kontaktować się z Jasmine, ale
uczucie, które w sobie odkrył, było silniejsze.
- Nie, dzwonił Deacon - wyjaśniła. - Musiałeś mu nieźle za-
leźć za skórę. Nigdy wcześniej tego nie robił.
- Starałem się mu uświadomić, że jeśli dzieci odkryją, że je
oszukał, znienawidzą go.
Jasmine położyła mu palec na ustach.
- Nie mów tak! Mam nadzieję, że nie - powiedziała. -Jest
przecież ich ojcem.
- To straszny człowiek!
- Ale jest ich ojcem - powtórzyła.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie sądził, że będzie bronić
byłego męża. I to słowo „ojciec", które brzmiało tak dostojnie
w jej ustach.
- Czy masz mi coś do powiedzenia? - spytał z nagłym bły-
skiem w oku.
R
S
146
Oczywiście, że miała. Przede wszystkim to, że cuda jednak
się zdarzają. A także, że jest bardzo, bardzo szczęśliwa.
- Chodź - powiedziała, biorąc go za rękę. Po chwili znaleź-
li się w łazience.
- Spójrz.
- Co to takiego? - spytał nieufnie.
- Testy ciążowe - odparła.
- Nigdy nie wierzyłem tego rodzaju próbom - powiedział. -
Wiem, że nie są całkiem dokładne.
- Dlatego kupiłam trzy - powiedziała. - Chcesz zobaczyć,
co pokazują?
Nie musiał. Czuł to instynktownie. Podczas gdy on jeździł
po Londynie, a potem obijał się po kątach swojej wiejskiej
rezydencji pod Bostonem, nie odpowiadając na telefony i nie
przyjmując nikogo, tutaj decydowała się kwestia jego oj-
costwa.
Przytulił do siebie Jasmine.
- Jestem taki szczęśliwy, Jasmine - powiedział. – Cieszę się,
że nie próbowałaś tego przede mną ukryć.
Potrząsnęła głową.
- Nagle zdałam sobie sprawę, że nie byłabym o wiele lep-
sza od Deacona - powiedziała. - Poza tym przekonałam się o
czymś istotnym, kiedy wyjechałeś tak nagle.
- O czym?
- Że cię bardzo kocham.
- Ja też cię kocham, Jasmine - powiedział, tuląc ją do sie-
bie. - Chciałem to udowodnić, sprowadzając tutaj twoje dzie-
ci. Myślałem, że przegrałem i już mnie nie zechcesz.
Łzy popłynęły po jej policzkach.
- Nawet nie wiesz, jak mi na tobie zależy.
- A dzieci?
- Wiem, że do mnie wrócą. Jak nie za rok, to za dwa
R
S
147
- powiedziała. - Już wkrótce dorosną i odkryją prawdę.
Wiem, że będą chciały do mnie wrócić. Do mnie i do nowego
brata lub siostry.
Położył dłoń na jej brzuchu i zaśmiał się cicho.
- Nie do wiary. Po raz drugi będę musiał się ożenić. - Wy
powiedział z naciskiem słowo „musiał".
Jasmine obróciła się na pięcie.
- Nikt cię nie zmusza.
Przytulił ją, czując, że jest coraz bardziej podniecony.
- Owszem. Wszystkie moje zmysły.
Nawet nie zauważyła, kiedy znów znalazła się w jego ra-
mionach. Patrick tulił ją i całował. Czuła się przy nim bezpie-
czna. Nie myślała o przeszkodach, które ich czekają, ale o
tym, że na pewno sobie z nimi poradzą.
- Kochaj mnie - westchnęła. - Kochaj mnie, a wszystko
będzie dobrze.
R
S
148
EPILOG
Patrick z przyjemnością przyglądał się żonie. Jasmine
wzięła jedno z pudeł, którego nie chciała powierzyć ani ekipie
przeprowadzkowej, ani jemu i postawiła je koło drzwi, tuż
obok swojej torebki. Wszystkim innym mieli się zająć fa-
chowcy.
- Nie powinnaś tak się męczyć, kochanie - powiedział.
- Musisz na siebie uważać.
Machnęła lekceważąco ręką, myśląc o tym, że będzie jej
brakować tego miłego, zacisznego miejsca. Zresztą Patrick też
je polubił. Po ślubie wyjechali na miesiąc miodowy w Góry
Skaliste, a potem dzielili swój czas między Boston i San Fran-
cisco. Jednak Patrick zdecydowanie wolał Frisco, a już szcze-
gólnie mieszkanie Jasmine.
Podszedł do żony i pogładził ją po włosach. Była dopiero w
trzecim miesiącu ciąży. Miała normalną figurę, tylko po-
większyły już się jej piersi. Często bywało, że kochali się parę
razy na dzień. Patrick zapomniał przy niej, że kiedykolwiek
miał problemy z sercem.
- Ci faceci od przeprowadzek będą tu lada chwila - po-
wiedziała, czując jego usta na szyi.
- Może spróbujesz obudzić w sobie ducha ryzyka - za-
proponował, przesuwając dłoń niżej i wyczuwając jej cudowne
kształty.
- Później - powiedziała. - W nowym domu.
R
S
149
Usłyszeli pukanie do drzwi. Patrick zaklął cicho i odsunął
się od niej.
- Proszę! - krzyknął. - Otwarte.
Ktoś otworzył drzwi, ale nie wszedł do środka. Jasmine ru-
szyła do przedpokoju.
- Proszę, panowie, możecie zacząć od... - Słowa zamarły
jej na ustach.
Nagle zobaczyła przed sobą Deacona, a za nim dwójkę ja-
snowłosych dzieci. Matthew! Raine! Próbowała coś mówić,
ale słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Dzieci natych-
miast rzuciły się, żeby ją ucałować.
Dzieci? Matthew był wyższy od niej, a Raine prawie jej
wzrostu. Cała trójka miała taki sam kolor włosów jak matka,
tyle że Raine kręcone, po ojcu.
- Gotów jestem ponieść wszelkie konsekwencje - po-
wiedział Deacon. - Czekałem tylko na koniec roku szkolnego,
żeby tu przyjechać, no i jestem. Umie pan przekonywać ludzi
- zwrócił się do Patricka. - Spać przez pana nie mogłem.
Patrick był co najmniej równie zdziwiony jak Jasmine.
- No cóż. Nie sądziłem - bąknął.
- Mamo, mamo, tak się cieszę! - wykrzyknął Matthew.
- Nigdy o tobie nie zapomnieliśmy - zapewniła ją Raine. -
Ja pamiętałam twoje ciasta.
- A ja bajki na dobranoc - dodał Matthew.
Deacon chrząknął.
- Pójdę już. Dajcie mi znać, jeśli w ogóle będziecie chcieli
mnie widzieć - powiedział i zaczął się wycofywać w stronę
drzwi.
- Deacon! - Głos Jasmine zabrzmiał donośnie w ciszy, któ-
ra nagle zapanowała.
Jej były mąż przystanął na chwilę.
R
S
150
- Dziękuję. Będziemy pamiętać o tym, co nas wszystkich
łączy.
Deacon uśmiechnął się blado, a dzieci spojrzały na niego
niezbyt przychylnie. Jasmine pomyślała, że czeka ją długa
rozmowa z nimi. Muszą zrozumieć, że Deacon kocha je po
swojemu i że to, co zrobił, wynikało bardziej z głupoty i próż-
ności niż ze złej woli.
Deacon wyszedł. Nareszcie zostali sami, we czwórkę. Albo,
jak pomyślał uszczęśliwiony Patrick, w piątkę.
R
S