wrota baldura

background image

Philip Athans

Wrota Baldura

Tytuł oryginału: Baldur’s Gate

Przeło˙zył: Rafał Gałecki

Wydanie oryginalne: 1999

Wydanie polskie: 1999

background image

Moim dwóm córkom dedykuje

(wci ˛

a˙z jestem normalny)

background image

Podzi˛ekowania

Adela stworzyłem sam, ale ka˙zda inna posta´c w tej ksi ˛

a˙zce, czy to pojawiaj ˛

aca

si˛e na pocz ˛

atku, w ´srodku, czy na jej ko´ncu, powstała na podstawie wspaniałej

komputerowej gry Baldur’s Gate, dzieła twórców z BioWare: Jamesa Ohlena, Lu-
kasa Kristjansona, Roba Bartela, Raya Muzyki, Johna Galaghera, Scotta Creiga
i całej reszty ekipy BioWare, która opracowała gr˛e. Dzi˛eki wam, chłopaki, grało
si˛e naprawd˛e ´swietnie!

Na koniec musz˛e te˙z podzi˛ekowa´c mojemu wydawcy, Jessowi Lebowowi.

(Tak jak chciałe´s, umie´sciłem ci˛e w tej ksi ˛

a˙zce. No i gdzie jest obiecane mi pi˛e´c

dolców?)

3

background image

Rozdział pierwszy

Ostrza starły si˛e ze sob ˛

a a˙z iskry poszły. Abdel natarł z tak ˛

a sił ˛

a, ˙ze jego ra-

mi˛e wpiło si˛e w ci˛e˙zkie ostrze własnego pałasza. Zignorował ból i pchn ˛

ał jeszcze

mocniej. Był na tyle wysoki i silny, by zdecydowanie wytr ˛

aci´c swego przeciwnika

z równowagi. Wróg zatoczył si˛e dwa kroki w tył i wyrzucił lew ˛

a r˛ek˛e w bok, by

powstrzyma´c upadek. Abdel natychmiast wykorzystał przewag˛e i ci ˛

ał w odsło-

ni˛ety brzuch napastnika, rozdzieraj ˛

ac na strz˛epy jego kolczug˛e, ciało i kr˛egosłup.

Abdel rozpoznał dwóch z czterech m˛e˙zczyzn próbuj ˛

acych go zabi´c. To byli

najemnicy, twardziele tacy jak on sam. Na pewno kto´s im zapłacił, ale kto i dla-
czego — tego Abdel nie wiedział.

Min˛eło jakie´s dziesi˛e´c czy nawet dwadzie´scia sekund, zanim m˛e˙zczyzna, któ-

rego Abdel zabił, poj ˛

ał, ˙ze jest ju˙z martwy. Patrzył si˛e w dół, na gł˛ebok ˛

a ran˛e

w swoim brzuchu, przecinaj ˛

ac ˛

a go prawie na pół. Krew była wsz˛edzie, czerwie´n

mieszała si˛e z ˙zółto–szar ˛

a tkank ˛

a rozprutych wn˛etrzno´sci. Twarz umieraj ˛

acego

przybrała niemal komiczny wyraz: była biada, zaskoczona i jakby zniesmaczona.
Ten widok sprawił, ˙ze serce Abdela zabiło ˙zywiej; on sam nie wiedział, czy z po-
wodu szoku czy raczej przyjemno´sci. T˛e chwil˛e zastanowienia Abdel niemal przy-
płacił ˙zyciem, kiedy jeden z pozostałych bandytów niespodziewanie zbli˙zył si˛e,
wywijaj ˛

ac trzymanymi w obu dłoniach małymi, ostrymi toporkami.

— Kamon — zawołał go po imieniu Abdel, jednocze´snie cofaj ˛

ac si˛e pół kroku

w tył, aby uchyli´c si˛e przed drugim toporkiem. — Dawno si˛e nie widzieli´smy.

Pracował z Kamonem jaki´s rok temu, strzeg ˛

ac pewnego magazynu w Athka-

tli, gdzie jaki´s tajemniczy towar le˙zał na tyle długo, by przyci ˛

aga´c uwag˛e złodziei.

Tylko Kamon walczył dwoma bli´zniaczymi toporkami. Niski i przysadzisty, był
wojownikiem, którego wielu mniej do´swiadczonych przeciwników nie doceniało.
Ka˙zdy, kto siedział w tym fachu tak długo jak Abdel, mógł zobaczy´c w jego bł˛e-
kitnych oczach, rzucaj ˛

acych szybkie i bystre spojrzenia, jak gro´znym rywalem był

Kamon.

— Abdel — zacz ˛

ał Kamon — przykro mi z powodu twojego ojca.

To był stary trik z odwróceniem uwagi, starszy nawet ni˙z sam Gorion, który

kiedy´s wydawał si˛e Abdelowi najstarszym człowiekiem przemierzaj ˛

acym ulice

i trakty Faerunu. Abdel zerkn ˛

ał k ˛

atem oka na swego ojca. Gorion trzymał si˛e

4

background image

dzielnie, jak zwykle staraj ˛

ac si˛e tak walczy´c, by nie zabi´c bandytów, którzy oczy-

wi´scie nie byli tak łaskawi jak ów starzec. Atakował go szabl ˛

a bandzior o ciem-

nej karnacji skóry, z wyszywan ˛

a opask ˛

a na głowie. Bardzo szybko, ale i troch˛e

niezdarnie. Gorion mógł go przez jaki´s czas trzyma´c na dystans swoj ˛

a solidn ˛

a,

d˛ebow ˛

a lag ˛

a, ale jak długo?

Abdel zaczekał, a˙z Kamon wysunie w jego stron˛e prawe rami˛e i niespodzie-

wanie wyprowadził mieczem cios od dołu, podbijaj ˛

ac ostrze toporka z tak ˛

a sił ˛

a

i szybko´sci ˛

a, i˙z wytr ˛

acona bro´n zdarła styliskiem skór˛e wn˛etrza dłoni rywala. Ka-

mon zakl ˛

ał i cofn ˛

ał si˛e trzy kroki w tył. Utrata broni zaskoczyła go, nie na tyle

jednak, by si˛e nierozwa˙znie odsłonił. Był do´swiadczonym wojownikiem i zawsze
miał oczy szeroko otwarte. Jego toporek tkwił teraz zaklinowany na ostrzu miecza
Abdela.

Abdel powinien teraz jak najszybciej pozby´c si˛e nadzianego na miecz toporka,

jednak zamarł, kiedy usłyszał za sob ˛

a skrzypienie ˙zwiru. Miał nadziej˛e, ˙ze Kamon

wykorzysta sytuacj˛e i zareaguje wła´sciwie, i Kamon wy´swiadczył mu t˛e przy-
sług˛e. Bandyta rzucił si˛e na´n szybko, celuj ˛

ac drugim toporkiem w jego pier´s.

Abdel błyskawicznie podkurczył kolana, zasłaniaj ˛

ac si˛e jednocze´snie mieczem.

Jego stopy straciły oparcie i Abdel run ˛

ał na plecy w tym samym momencie, kiedy

olbrzymia halabarda zachodz ˛

acego go od tyłu przeciwnika miała go przeci ˛

a´c na

pół.

˙

Zwir zazgrzytał pod ci˛e˙zkim krokiem Eagusa, pierwszego z bandytów, któ-

rego Abdel rozpoznał, gdy spotkali si˛e na drodze. Eagus wci ˛

a˙z zło´scił si˛e z po-

wodu tej blizny, któr ˛

a miał na twarzy, od kiedy jakie´s osiem miesi˛ecy temu prze-

grał z Abdelem zakład w Julkoun. Na wspomnienie tego wydarzenia Abdel mi-
mowolnie si˛e u´smiechn ˛

ał, nie bacz ˛

ac na deszcz ciepłej krwi, która szerok ˛

a strug ˛

a

chlusn˛eła na niego z góry.

Cios Eagusa, który mierzył w Abdela, roztrzaskał czaszk˛e Kamona, od czubka

a˙z po podbródek. Abdel ˙załował tylko, ˙ze nie zd ˛

a˙zył wcze´sniej zapyta´c Kamona,

co takiego strzegli w magazynie w Athkatli.

Zwini˛ety na ziemi Abdel rozprostował nagle nogi i ci ˛

ał mieczem w tył, wci ˛

a˙z

maj ˛

ac nadziany na ostrzu toporek. Liczył, ˙ze trafi Eagusa, podczas gdy bro´n hala-

bardnika wci ˛

a˙z tkwiła w głowie jego przyjaciela. Nagle pal ˛

acy ból w boku zaparł

mu dech, a on sam instynktownie rzucił si˛e w lewo.

Pi ˛

aty bandyta, ten który dot ˛

ad trzymał si˛e z dala, strzelił z kuszy i jego bełt

utkwił w prawym boku Abdela. Abdel chwycił za drzewce i wyrwał je z rany,
rozszarpuj ˛

ac przy tym kolczug˛e i wyj ˛

ac z bólu. Na chwil˛e ich wzrok spotkał si˛e

i Abdel posłał mu tak złowrogie spojrzenie, ˙ze kusznik cofn ˛

ał si˛e w popłochu.

Miał nadziej˛e, ˙ze bandyta przeraził si˛e na tyle, by wi˛ecej ju˙z nie strzela´c. Zreszt ˛

a

Abdel miał bardziej pal ˛

acy problem.

Eagus miotał si˛e w´sciekle, usiłuj ˛

ac wyrwa´c ostrze halabardy z głowy Kamona.

Abdel był niebezpiecznie blisko, ale wykorzystał t˛e chwil˛e, by sprawdzi´c, jak

5

background image

radzi sobie ojciec. Szło mu dobrze, jego przeciwnik m˛eczył si˛e coraz bardziej,
wyprowadzaj ˛

ac coraz bardziej chaotyczne ciosy.

— Mo˙zemy si˛e tak bawi´c bez ko´nca, Calishito — rzekł Gorion, odgaduj ˛

ac

pochodzenie m˛e˙zczyzny po jego dziwacznym ubiorze i rodzaju or˛e˙za, którym si˛e
posługiwał. — Albo przynajmniej do czasu, a˙z mi powiesz, kto i dlaczego was
wynaj ˛

ał.

Abdel wreszcie uwolnił ostrze swego miecza od toporka, jednym okiem wci ˛

a˙z

obserwuj ˛

ac ojca, drugim zezuj ˛

ac na Eagusa.

Calishita´nski najemnik u´smiechn ˛

ał si˛e, odsłaniaj ˛

ac srebrny z ˛

ab, dawno ju˙z

zmatowiały.

— Zostali´smy dobrze opłaceni, sir, szkoda gada´c. Lepiej poddajcie si˛e, to

mo˙ze i nie zdechniecie — odpowiedział Gorionowi.

Nagle rozległ si˛e odgłos, jakby kto´s zrzucił olbrzymiego arbuza z wysokiej

wie˙zy — to Eagus uwolnił swoj ˛

a halabard˛e. Podniósł długie drzewce do góry

i zatoczył nim, zbryzguj ˛

ac Abdela i drog˛e wokół siebie krwi ˛

a Kamona. Abdel

rzucił toporkiem, lecz Eagus z łatwo´sci ˛

a go odbił. Rzut nie miał na celu zabi´c

Eagusa, a jedynie wytr ˛

aci´c go z równowagi. Abdel wiedział, ˙ze jest tylko jeden

sposób i jedna sekunda na to, by si˛e przekona´c, czy jego manewr poskutkował.

Zerwał si˛e i szybko skoczył, na straszne pół sekundy trac ˛

ac ziemi˛e pod no-

gami. Poleciał wprost na Eagusa i poczuł, jak ostrze jego miecza zagł˛ebia si˛e
w szczelinie przerdzewiałej zbroi bandyty, zanim jeszcze jego nogi dotkn˛eły
ziemi. Zamierzał wsta´c i wepchn ˛

a´c miecz gł˛ebiej, szatkuj ˛

ac flaki Eagusa na sa-

łatk˛e, lecz ten nie stracił równowagi a˙z tak, jak oczekiwał Abdel. Bandyta ze´sli-
zn ˛

ał si˛e z czubka jego miecza. Buchn˛eła krew, Eagus wykrzywił twarz w grymasie

bólu, lecz stał i walczył dalej.

Halabarda ´swisn˛eła i Abdel z ledwo´sci ˛

a zd ˛

a˙zył unie´s´c miecz, by zasłoni´c si˛e

przed ci˛e˙zkim ciosem. Ostrze pałasza wgryzło si˛e gł˛eboko w grube drzewce hala-
bardy i ugrz˛ezło w nim. Abdel był bezbronny. Eagus wyszczerzył ˙zółte z˛eby w bu-
rej masie paskudnej brody i zastosował d´zwigni˛e, wykorzystuj ˛

ac długie drzewce

halabardy — szarpn ˛

ał mocno w gór˛e i cho´c musiało mu to sprawi´c straszny ból,

a jego rana otworzyła si˛e szerzej, to jednak zdołał wyrwa´c ci˛e˙zki miecz z dłoni
Abdela.

Eagus zakrztusił si˛e ze ´smiechu, kiedy pałasz Abdela uderzył o ziemi˛e. Miał

teraz przewag˛e nad Abdelem i potrafił j ˛

a wykorzysta´c. Abdel słyszał z boku

d´zwi˛ek stali, co znaczyło, ˙ze jego ojciec wci ˛

a˙z zmagał si˛e z calishita´nskim szer-

mierzem. Musiał wi˛ec walczy´c z Eagusem sam, w dodatku bez broni.

Eagus wyra´znie był ju˙z zm˛eczony, mo˙ze nawet stracił zbyt wiele krwi, bo-

wiem zaatakował tak wolno i niezdarnie, ˙ze Abdel a˙z rozczarował si˛e, z jak ˛

a

łatwo´sci ˛

a udało mu si˛e odbi´c cios halabardy r˛ek ˛

a, jakkolwiek siła ciosu niemal

nie złamała mu prawego przedramienia. Zabolało, ale Abdel zignorował ból i wy-
mierzył Eagusowi solidnego kopa. Czubek ci˛e˙zkiego buta trafił bandyt˛e wprost

6

background image

w jego otwart ˛

a ran˛e.

Eagus zaskrzeczał i upadł, nogi załamały si˛e pod nim jak zapałki. Abdel wy-

ci ˛

agn ˛

ał wielki, szeroki sztylet, który dostał od Goriona jako podarunek z okazji

osi ˛

agni˛ecia dojrzało´sci. Srebrne ostrze zal´sniło. Podszedł i poder˙zn ˛

ał Eagusowi

gardło, patrz ˛

ac jak powoli gasn ˛

a mu oczy, wraz z uchodz ˛

acym ze´n ˙zyciem. Abdel

u´smiechn ˛

ał si˛e, cho´c wiedział, ˙ze Gorion tego nie lubi. I nagle zdał sobie spraw˛e,

˙ze przecie˙z Gorion wci ˛

a˙z walczy, a poza tym. . .

Był jeszcze kusznik. Stał dalej. Mru˙zył swe ciemne oczy w porannych promie-

niach sło´nca. Jego ´cwiekowana, skórzana kamizela skrzypiała przy ka˙zdym ruchu.
Długie rude włosy falowały ci˛e˙zko na wietrze. Kusznik celował w Goriona.

Z gardła Abdela wydarł si˛e pełen rozpaczy krzyk.
— Oj. . .
Spust zwolnił ci˛eciw˛e, ci˛e˙zki bełt ze ´swistem przeci ˛

ał powietrze. . .

— . . . cze. . .
. . . i utkwił prosto w oku Goriona.
— . . . eeee!!!
Abdel ju˙z wiedział, zanim jeszcze bezwładne ciało Goriona legło na ˙zwirze

drogi, ˙ze jego jedyny ojciec, którego znał, ju˙z nie ˙zyje.

W oczach mu poczerwieniało, w uszach zadzwoniło, w ustach czuł jadowity

smak miedzi — ogarn˛eła go w´sciekło´s´c. Najpierw podbiegł do calishita´nskiego
szablisty; po prostu dlatego, ˙ze był bli˙zej. Trzymał swój ci˛e˙zki, srebrny sztylet
przed sob ˛

a, wyprowadzaj ˛

ac szybkie pchni˛ecia w przód. Zm˛eczony Calishita zato-

czył si˛e w tył i uniósł szabl˛e do góry.

Metal brz˛ekn ˛

ał, a Calishita zd ˛

a˙zył wypowiedzie´c tylko pierwsz ˛

a sylab˛e imie-

nia jakiego´s dawno zapomnianego boga, kiedy ci˛e˙zkie ostrze Abdela strzaskało
kling˛e wspaniale zdobionej szabli. Dwie trzecie grawerowanego ostrza zawiro-
wało w powietrzu i poleciało gdzie´s w bok, ponad drog ˛

a, w stron˛e krzaków. Cali-

shita mógł tylko patrze´c, jak jego bro´n szybuje łukiem i cofa´c si˛e przed sztyletem
Abdela.

Stopa Calishity zapadła si˛e nagle w kolein˛e wy˙zart ˛

a w drodze przez koła wo-

zów. Stracił równowag˛e i run ˛

ał w tył, co ocaliło go przed kolejnym ciosem szty-

letu, który teraz niechybnie rozpłatałby mu szyj˛e.

Wyj ˛

ac z w´sciekło´sci, Abdel rzucił si˛e w przód i znów chlasn ˛

ał. Jego rami˛e

zadr˙zało pod nagłym oporem, na jaki natrafiło ostrze ci˛e˙zkiego sztyletu.

Calishita prawdopodobnie zd ˛

a˙zył jeszcze zobaczy´c, jak złamane ostrze jego

szabli uderza o ziemi˛e, zanim ´swiat mu zawirował, a co´s mokrego i lepkiego zbry-
zgało twarz. Jego odci˛eta głowa mogła jeszcze ˙zy´c, aby to zobaczy´c, ale on sam
był ju˙z martwy, zanim głowa i ciało dotkn˛eły ziemi.

Kusznik nie zamierzał dłu˙zej czeka´c, by kl ˛

a´c, błaga´c o lito´s´c czy struchle´c

z przera˙zenia. Mo˙ze nie był najbystrzejszym człowiekiem na Wybrze˙zu Mieczy,
ale był bystry na tyle, by w trosce o własne ˙zycie rzuci´c si˛e do ucieczki.

7

background image

Abdel, wci ˛

a˙z ogarni˛ety niepohamowan ˛

a ˙z ˛

adz ˛

a mordu, gonił go tak długo, a˙z

wreszcie dopadł i pokrajał na kup˛e brocz ˛

acego krwi ˛

a mi˛esa. W ko´ncu przybrany

syn Goriona z Candlekeep, wyczerpany do nieprzytomno´sci opadł na t˛e stert˛e
podziurawionej skóry, flaków, strzaskanej kuszy, i zapłakał.

*

*

*

Abdel od lat sprzedawał sił˛e swego ramienia i umiej˛etno´sci wzdłu˙z i wszerz

całego Wybrze˙za Mieczy. Ostatnie dziesi˛e´c dni tygodnia sp˛edził eskortuj ˛

ac kara-

wan˛e kupieck ˛

a od Wrót Baldura do biblioteki w Candlekeep. Masywny monastyr

w Candlekeep był jego domem w czasach dzieci´nstwa, a przynajmniej czym´s,
co najbardziej przypominało mu prawdziwy dom. To wła´snie tam Gorion, dobry,
cho´c przy tym do´s´c surowy mnich, obudził w nim wiar˛e w Torma, boga ´smiałków
i głupców. To tam próbował zaszczepi´c w nim miło´s´c do słowa pisanego, historii
i tradycji Faerunu.

Abdel du˙zo si˛e uczył, ale my´slami wci ˛

a˙z był gdzie indziej, a˙z w ko´ncu obaj —

syn i jego przybrany ojciec zdali sobie spraw˛e, ˙ze nie jest mu przeznaczone p˛edzi´c

˙zywot mnicha zamkni˛etego w klasztorze, skryby kopiuj ˛

acego wa˙zne dzieła, za-

chowuj ˛

acego wiedz˛e i do´swiadczenia innych. Abdel pragn ˛

ał zdoby´c własn ˛

a wie-

dz˛e i do´swiadczenia. I znalazł je poza bezpiecznymi murami Candlekeep.

Goriona przera˙zały niektóre potrzeby Abdela: jego potrzeba walki, zabijania,

ale przy tym zdawał si˛e je rozumie´c, jakby spodziewaj ˛

ac si˛e tego po swym przy-

branym synu. Jednak z drugiej strony nigdy nie mógł mu tego wybaczy´c.

Abdel wcale nie był podobny do tego mnicha. Nikogo te˙z, kto ich dobrze

znał, nie dziwiło, ˙ze ich sposób my´slenia tak˙ze si˛e ró˙zni. Gorion był sztywnym
chudzielcem, prawdziwym molem ksi ˛

a˙zkowym, Abdel natomiast był doskonale

umi˛e´sniony, miał ostre rysy i atramentowo czarne, długie włosy, które opadały
na ramiona z t ˛

a sam ˛

a gracj ˛

a, jaka kryła si˛e w zwinnych ruchach jego ciała. Był

prawie o stop˛e wy˙zszy ni˙z jego ojczym i przy blisko siedmiu stopach wzrostu
niemal trzykrotnie ci˛e˙zszy.

W ci ˛

agu ostatnich kilku lat prawie ze sob ˛

a nie rozmawiali, ale kiedy Abdelowi

nadarzyła si˛e okazja eskortowa´c karawan˛e do Candlekeep, natychmiast z niej sko-
rzystał i to nie tylko dlatego, ˙ze jego sakiewka ´swieciła ju˙z pustkami, ale ˙ze znów
chciał zobaczy´c ojca.

Ich spotkanie pełne było emocji ju˙z od chwili, kiedy Abdel przekroczył bram˛e

Candlekeep i zobaczył ojca. Gorion ucieszył si˛e na jego widok. Mo˙ze Abdel sp˛e-
dził zbyt wiele czasu w towarzystwie najemników i płatnych morderców, ale wy-
dawało mu si˛e, ˙ze Gorion przesadza z t ˛

a rado´sci ˛

a. Pierwszego wieczoru rozma-

wiali o wielu ró˙znych rzeczach. Gorion zawsze z uwag ˛

a przysłuchiwał si˛e opo-

8

background image

wie´sciom Abdela o toczonych przez niego walkach i zwyci˛estwach, o chciwych
kupcach i bandach włócz ˛

acych si˛e orków czy portowych tawernach i kumplach

po fachu. Ale tej nocy Gorion wydawał si˛e jaki´s nieobecny, zamy´slony. Młody
najemnik odniósł wra˙zenie, ˙ze ojciec pragnie mu co´s powiedzie´c.

Abdel, jak to miał w zwyczaju, po prostu zapytał ojca, co chodzi mu po głowie.

Gorion u´smiechn ˛

ał si˛e i za chwil˛e ju˙z ´smiał si˛e na dobre.

— I skrył sw ˛

a twarz za zasłon ˛

a nocy? — zapytał Gorion, parafrazuj ˛

ac pew-

nego barda, którego Abdel niezbyt sobie przypominał.

— Staey z Evereski?
— Pacys — poprawił Gorion. — Je´sli pami˛e´c mnie nie myli.
Abdel skin ˛

ał głow ˛

a, a Gorion zadał mu proste pytanie.

— Czy pójdziesz ze mn ˛

a w pewne miejsce?

Abdel westchn ˛

ał gł˛eboko.

— Dobrze wiesz, ojcze, ˙ze nie mog˛e tu zosta´c. Dosy´c mam ju˙z twoich ksi ˛

ag

i zwojów. . .

— Nie, nie — przerwał mu Gorion, u´smiechaj ˛

ac si˛e smutno. — Nic z tych

rzeczy. Miałem na my´sli miejsce poza murami Candlekeep. Miejsce zwane „Pod
pomocn ˛

a dłoni ˛

a”.

Abdel roze´smiał si˛e. Oczywi´scie, ˙ze znał to miejsce. W tej przydro˙znej go-

spodzie bywał ju˙z wielokrotnie. Czasem udawał si˛e tam specjalnie — w poszuki-
waniu roboty, wina czy kobiet i zawsze znajdował przynajmniej jedno. Ale jak ˛

a

spraw˛e mógł mie´c tam jego ojciec, tego nawet nie mógł si˛e domy´sla´c.

— S ˛

a tam dwie osoby. . . musz˛e si˛e z nimi spotka´c — rzekł Gorion. — A droga

bywa niebezpieczna.

— Czy to ma co´s wspólnego z moimi rodzicami? . . . Z moj ˛

a matk ˛

a? — pod

wpływem impulsu zapytał nagle Abdel. Nie widział dlaczego to zrobił, ale nie
zd ˛

a˙zył powstrzyma´c słów, które same cisn˛eły mu si˛e na usta.

Gorion zareagował tak samo jak zawsze, gdy Abdel pytał o swoich rodziców,

których w ogóle nie znał. Jego twarz skrzywiła si˛e w grymasie bólu.

— Nie — odparł krótko. Na dłu˙zsz ˛

a chwil˛e zapadła nieprzyjemna, nienatu-

ralna cisza. — Nie z twoj ˛

a. . . nie z twoj ˛

a matk ˛

a.

On po prostu chciał dotrze´c do „Pomocnej dłoni”, aby spotka´c si˛e z pewnymi

lud´zmi, którzy mieli dla niego jakie´s informacje. To wszystko. ˙

Zycie Goriona za-

wsze koncentrowało si˛e wokół spraw zwi ˛

azanych z pozyskiwaniem od ludzi ró˙z-

nych informacji, dlatego te˙z Abdel nie mógł dziwi´c si˛e jego pro´sbie. Oczywi´scie
zgodził si˛e towarzyszy´c ojcu, tym bardziej, ˙ze sam prawdopodobnie by si˛e tam
udał. Perspektywa wspólnej wyprawy wydała mu si˛e o wiele przyjemniejsza.

Tak wi˛ec nast˛epnego ranka po raz pierwszy razem opu´scili Candlekeep, po-

d ˛

a˙zaj ˛

ac Nabrze˙znym Traktem do gospody „Pod pomocn ˛

a dłoni ˛

a”. Podró˙z była

przyjemna, a˙z do owego feralnego trzeciego dnia marszu, kiedy to tu˙z przed po-
łudniem drog˛e zagrodzili im zabójcy.

9

background image

*

*

*

Na pierwsz ˛

a niespodziewan ˛

a oznak˛e ˙zycia Abdel rzucił si˛e w stron˛e le˙z ˛

acego

ojca.

Gorion chrapliwie wci ˛

agn ˛

ał oddech, a Abdel podpełzł do niego niczym ton ˛

acy

w kierunku pływaj ˛

acej deski. Jego ranny bok promieniował falami bólu od pasa

po szyj˛e i raz po raz eksplodował w ´srodku głowy. Abdel upadł raczej ni˙z usiadł.
Chciał powiedzie´c: „Ojcze” albo co´s innego jeszcze, ale głos ugrz ˛

azł mu w krtani,

sprawiaj ˛

ac cierpienie. Pomy´slał nawet, ˙ze samo słowo mogło go zadławi´c.

Ojciec zamrugał zdrowym okiem, ´zrenica bł ˛

adziła ´slepo po gałce, jego lewa

r˛eka zacz˛eła wolno sun ˛

a´c w kierunku kieszeni pasa. Prawa r˛eka drgała konwul-

syjnie, palce zaciskały si˛e na ˙zwirze, jakby próbuj ˛

ac zdusi´c ból.

— Mój. . . — udało si˛e wypowiedzie´c Gorionowi. Tylko to jedno, wyra´zne

słowo.

— Tak — szepn ˛

ał Abdel. Gardło znów mu si˛e zacisn˛eło, nie pozwalaj ˛

ac wydu-

si´c ani słowa wi˛ecej. W oczach znów stan˛eły mu łzy na widok brocz ˛

acego krwi ˛

a,

umieraj ˛

acego ojca.

— Powstrzymaj. . . — rzekł Gorion nadspodziewanie d´zwi˛ecznym głosem.

Powiedział co´s jeszcze, ale co? — tego Abdel ju˙z nie zrozumiał.

R˛ece mnicha wzniosły si˛e w gór˛e. Abdel zdał sobie nagle spraw˛e, ˙ze przygo-

towuje si˛e on do rzucenia czaru. Gorion dotkn ˛

ał go raptownie, r˛ece umieraj ˛

acego

raczej spadły na niego ni˙z ´swiadomie opu´sciły. Fala ciepła ogarn˛eła tułów Abdela
i nagle pal ˛

acy ból znikł jak r˛ek ˛

a odj ˛

ał. Gorion z sykiem wci ˛

agn ˛

ał długi, bole-

sny oddech. Abdel, którego rana ju˙z si˛e zasklepiła, prawie całkowicie wyleczony,
powiedział:

— A teraz twoja kolej.
Gorion nie zacz ˛

ał rzuca´c nast˛epnego lecz ˛

acego czaru.

— Ten był jedyny — wychrypiał mnich.
Abdel zapragn ˛

ał przekl ˛

a´c swego przybranego ojca za to, ˙ze zmarnował na

niego sw ˛

a jedyn ˛

a lecz ˛

ac ˛

a modlitw˛e.

— Ty umierasz. . . — tylko to był w stanie z siebie wykrztusi´c.
— Powstrzymaj wojn˛e. . . Ja ju˙z nie mog˛e. . .
Ciało Goriona zatrz˛esło si˛e od nagłego, wyczerpuj ˛

acego kaszlu i nagle

w gwałtownym spazmie wyci ˛

agn ˛

ał lew ˛

a r˛ek˛e ku Abdelowi, tak ˙ze ten a˙z si˛e wy-

straszył. Gorion ´sciskał w dłoni kawałek podartego pergaminu. Wysiłek sprawił,

˙ze opierzony bełt zadr˙zał w jego przebitym oku. Na pergamin padły krople krwi.

Abdel si˛egn ˛

ał, by chwyci´c dło´n ojca i Gorion wypu´scił pergamin.

— Zabieram ci˛e z powrotem do Candlekeep — powiedział Abdel, gło´sno roz-

garniaj ˛

ac ˙zwir, by chwyci´c ojca w ramiona.

— Nie — wycharczał mnich, powstrzymuj ˛

ac go. — Nie czas. Zostaw mnie. . .

10

background image

wró´c po mnie. . .

Ciało Goriona skurczyło si˛e w nagłym spazmie bólu, a˙z Abdel zamarł.
— Twój ojciec. . . — i znów kaszel. Łza spłyn˛eła z oka Goriona, jego jedynego

oka, które mogło jeszcze płaka´c. Znów zmusił si˛e do mówienia

— Khalid. . . Jahe. . .
I zaraz potem wydał swoje ostatnie tchnienie, a jego zdrowe oko spojrzało

w niebo.

Abdel krzyczał nad konaj ˛

acym ojcem tak długo, póki jego rami˛e nie przestało

konwulsyjnie dr˙ze´c. R˛eka najemnika mimowolnie chwyciła pergamin, jego dło´n
zacisn˛eła si˛e na nim. Długo jeszcze siedział na drodze, w towarzystwie martwych
jedynie i kracz ˛

acych wron, a˙z w ko´ncu wstał i zacz ˛

ał wygrzebywa´c ojcu grób.

11

background image

Rozdział drugi

Tamoko nie wiedziała, co takiego widzi jej kochanek w pustej ramie. Mo˙z-

liwe, ˙ze kiedy´s był w niej osadzony jaki´s obraz, a mo˙ze lustro ze srebrzonego
szkła, ale teraz została tylko pusta rama wisz ˛

aca na krótkim ła´ncuszku z br ˛

azu,

podwieszonym u sufitu w komnacie Sarevoka. Nieraz potrafił gapi´c si˛e w ni ˛

a go-

dzinami, czasem mrucz ˛

ac pod nosem przekle´nstwa, to znów u´smiechaj ˛

ac si˛e do

siebie czy te˙z przegl ˛

adaj ˛

ac gryzmoły w swym kosztownym notatniku oprawio-

nym w wysadzan ˛

a klejnotami skór˛e. Tamoko nie potrafiła czyta´c w j˛ezyku Fa-

erunu, miała trudno´sci nawet z odczytaniem liter jej rodzimego j˛ezyka Kozakury,
wi˛ec nie wiedziała, co takiego pisał w swym notatniku jej kochanek. Wiedziała
jedynie, ˙ze Sarevok widział co´s w tej ramie, nie przestawał jej ´sledzi´c, cho´c miał
wiele innych, ciekawszych przedmiotów zgromadzonych w swym pokoju.

Usiadła i podkuliła nogi na mi˛ekkim ło˙zu, za´scielanym ogromn ˛

a pierzyn ˛

a

w jedwabnej poszewce. Spróbowała medytowa´c. Co´s ukłuło j ˛

a z tyłu w szyj˛e

i rozproszyło jej uwag˛e.

Gładki jedwab czarnej pi˙zamy Tamoko ze ´swistem otarł si˛e o jedwab po´scieli,

co przyprawiło Tamoko o g˛esi ˛

a skórk˛e na jej szczupłych ramionach. Była nisk ˛

a

kobiet ˛

a, nie miała nawet pi˛eciu stóp wzrostu, za to mogła pochwali´c si˛e gładk ˛

a

skór ˛

a ksi˛e˙zniczki i sił ˛

a berserkera. ˙

Zycie pełne ´cwicze´n uczyniło z niej t ˛

a, kim

była — zabójczyni˛e, w ka˙zdym tego słowa znaczeniu.

Nie zamkn˛eła oczu, jedynie przyło˙zyła j˛ezyk do podniebienia i skoncentro-

wała si˛e na oddechu, czuj ˛

ac jak krew zaczyna ˙zywiej kr ˛

a˙zy´c w jej ciele.

W pokoju panował półmrok, powietrze stało, co zwykle pomagało jej w kon-

centracji, lecz nie dzi´s. Dzisiaj powietrze w komnacie Sarevoka, ukrytej po´sród
labiryntu innych pokoi, które tylko nieliczni mogli ogl ˛

ada´c, było ci˛e˙zkie i mar-

twe. Pomara´nczowy, łagodny płomie´n ´swiecy, z rzadka tylko skacz ˛

acy w nieru-

chomym powietrzu, sprawił, ˙ze zamrugała. Z powodu wilgoci panuj ˛

acej w pokoju

jedwabne ubranie przykleiło si˛e do ka˙zdej kr ˛

agło´sci jej ciała.

Minuty mijały, a ona ci ˛

agle usiłowała si˛e skupi´c na medytacji. Kiedy Sare-

vok zauwa˙zył, co robi i skrzywił si˛e z dezaprobat ˛

a, wiedziała ju˙z, ˙ze jak zwykle

zamierza poprosi´c j ˛

a, by kogo´s zabiła. Tym bardziej starała si˛e skoncentrowa´c.

— Mój brat — zacz ˛

ał nagle Sarevok, tak nagle, ˙ze mniej do´swiadczony za-

12

background image

bójca mógłby si˛e przestraszy´c, ale nie Tamoko — jest na tropie.

— Twój brat? — zapytała szybko. Tak szybko, ˙ze Sarevok z niepokojem si˛e

odwrócił.

— Tak, mam co najmniej jednego brata — odpowiedział Sarevok tym swoim

głosem, który ona uwa˙zała mo˙ze nie tyle za uwodzicielski, co kusz ˛

acy. . .

Zimny dreszcz przebiegł jej wzdłu˙z kr˛egosłupa, za co zezło´sciła si˛e na siebie.

Z pewno´sci ˛

a było co´s takiego w Sarevoku, co sprawiało, ˙ze w jego obecno´sci za-

wsze miała si˛e na baczno´sci. Nie był człowiekiem, nie był nawet istot ˛

a ludzk ˛

a,

to było pewne. Nawet barbarzy´ncy z Faerunu byli jej bardziej bliscy ni˙z on. Nie
wiedziała, kim jest, ale lubiła go. Otaczała go aura władzy w taki sam sposób,
jak kobiety z Faerunu otacza wo´n perfum. Mogła sobie nawet wyobrazi´c, jak si˛e
w niej pławi. Był pewny siebie i pełen determinacji, nie dbał o bo˙ze kaprysy ani
o jaki´s infantylny cel czy brz˛ek monet. Sarevok pragn ˛

ał władzy. . . władzy i cze-

go´s jeszcze. W jego obecno´sci Tamoko czuła si˛e niepewnie, ale nie mogła si˛e
powstrzyma´c, by go nie podziwia´c. Ten fakt przypominał jej, ˙ze kiedy tak sie-
dzieli razem w mroku pokoju, w którym nic pomi˛edzy nimi nie zaszło, Sarevok
powiedział jej tylko to, co chciał, ˙zeby wiedziała, a wolał, ˙zeby nie wiedziała zbyt
wiele. On zawsze potrafił si˛e kontrolowa´c.

— Jak ma umrze´c? — zapytała, wiedz ˛

ac, ˙ze jest tu po to, by dla niego zabi´c

i ˙ze nie wolno jej pyta´c dlaczego.

Sarevok wybuchn ˛

ał ´smiechem, na co Tamoko u´smiechn˛eła si˛e. Nie dlatego,

˙ze jego ´smiech był przyjemny, ale dlatego, ˙ze taki w ogóle nie był. Naprawd˛e, on

nie był zwykłym człowiekiem.

— Wi˛ec ma ˙zy´c?
Sarevok nadal u´smiechał si˛e tym swoim wilczym u´smiechem, po czym pochy-

lił si˛e i usiadł na łó˙zku, wolno przysuwaj ˛

ac si˛e. W pierwszej chwili instynktownie

zapragn˛eła si˛e cofn ˛

a´c i unikn ˛

a´c jego twardego, ˙zelaznego u´scisku, który za chwil˛e

miał nadej´s´c, ale jej ciało nawet nie drgn˛eło. Powstrzymała si˛e; potrafiła panowa´c
nad swym ciałem.

Przysun˛eli si˛e do siebie, a jego dotyk był ciepły, przyjemny i pełen gro´znego

napi˛ecia, które tak j ˛

a w nim poci ˛

agało, kazało jej zawsze do niego wraca´c i czyniło

z niej jego niewolnic˛e. Zabijała dla niego dziesi˛e´c, dwana´scie, pi˛etna´scie razy —
przestała ju˙z nawet liczy´c ile razy — i zabiłaby jeszcze kolejne sto, byleby tylko
popatrzył na ni ˛

a tak jak teraz, tak chwycił, wszedł w ni ˛

a, przeszedł przez ni ˛

a, obok

niej cho´c ten jeden raz jeszcze.

— On akurat. . . — wyszeptał jej do ucha, a jego głos wydawał si˛e cieplejszy

ni˙z jego oddech — b˛edzie ˙zył. . . Przynajmniej jaki´s czas.

Cofn ˛

ał si˛e nagle, a ona usłyszała swoje własne westchnienie. Była na tyle

opanowana, ˙zeby si˛e nie zaczerwieni´c, ale błysk w oku Sarevoka powiedział jej,

˙ze zauwa˙zył to. On zawsze wszystko widzi.

— Tych dwóch Zentharimów — zacz ˛

ał — tak˙ze po˙zyje jeszcze jaki´s czas, ale

13

background image

niedługo. Sprowadz˛e ich tu z Nashkel.

— Byli u˙zyteczni dla ciebie — powiedziała Tamoko i ´sciszaj ˛

ac głos dodała —

dlatego umr ˛

a szybko.

Sarevok znów si˛e za´smiał i Tamoko z trudem powstrzymała dr˙zenie. Tym ra-

zem z podniecenia.

— Nie s ˛

ad´zmy po pozorach, dziecinko — powiedział. — Oni mog ˛

a mnie jesz-

cze zawie´s´c, zwłaszcza ten mniejszy.

14

background image

Rozdział trzeci

Kiedy nasłały dni Awatarów, Czarny Pan spłodził ´smiertelne potomstwo.

W´sród dzieci tego miotu były zarówno dobre, jak i złe z charakteru, lecz chaos
dotkn ˛

ał je wszystkie. Kiedy b˛ekarty Mordercy dorosły, sprowadziły na Wybrze˙ze

Mieczy ´smier´c i zniszczenie. Jedno spo´sród tych dzieci musi wynie´s´c si˛e nad po-
zostałe i przej ˛

a´c dziedzictwo ojca. Spadkobierca ten zmieni histori˛e Wybrze˙za

Mieczy na całe przyszłe stulecia.

Nonsens.
Abdel nie mógł uwierzy´c w to, co przeczytał. O czym mówiła ta kartka sztyw-

nego pergaminu, znacz ˛

aca dla jego ojca tyle, ˙ze wydobył j ˛

a resztkami swych sił,

sk ˛

apał we własnej krwi? Mo˙ze chodziło o jakiego´s martwego boga, je´sli fragment

o dniach Awatarów rzeczywi´scie odnosił si˛e do Czasu Niepokoju, kiedy to w´sród
ludzi po Torilu chodzili bogowie i jak ludzie tu umierali.

Kiedy Abdel po raz pierwszy ujrzał ten tekst, jeszcze nad ciałem martwego

ojca, był pewien, ˙ze jest to informacja dla niego, jaki´s sekret, który ojciec przed
nim taił. Kiedy rozkładał pergamin i zwrócił swe załzawione jeszcze oczy ku sza-
rzej ˛

acemu niebu, był niemal pewien, ˙ze znajdzie tam co´s o swojej matce, mo˙ze

nawet wiadomo´s´c od niej, list, który napisała do swego dziecka tu˙z przed sw ˛

a

´smierci ˛

a lub zanim go oddała, gdzie´s odesłała, sprzedała, czy cokolwiek innego,

co tłumaczyłoby fakt, ˙ze nigdy jej nie poznał.

Zamiast tego na pergaminie znalazł kilka wyrwanych z kontekstu zda´n, ukła-

daj ˛

acych si˛e w co´s na kształt przepowiedni, która mo˙ze, ale wcale nie musi si˛e

sprawdzi´c, a ju˙z na pewno — Abdel był przekonany — nie miała nic wspólnego
z jego osob ˛

a.

— Cokolwiek ma by´c, to b˛edzie, staruszku — powiedział Abdel do ojca, tu˙z

przed zło˙zeniem jego ciała do grobu, który sam wykopał. — Ju˙z ci˛e tu nie b˛edzie,

˙zeby´s si˛e przekonał, czy si˛e sprawdzi. Mo˙ze mnie te˙z nie.

Chciał doda´c co´s jeszcze. Szukał w pami˛eci i w sercu jakiej´s modlitwy, jakiej´s

frazy, przypowie´sci czy wspomnienia. Próbował znale´z´c wła´sciwe słowa, którymi

˙zegna si˛e bliskich, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

15

background image

Gdy zasypywał grób ziemi ˛

a i ˙zwirem, rozpadał si˛e deszcz. Abdel pozwolił, by

strugi wody zmyły mu z twarzy słone łzy. Sko´nczył prac˛e, stan ˛

ał wyprostowany

i wystawił twarz wprost na padaj ˛

ace, zimne krople. Przejechał dłoni ˛

a po swych

g˛estych, czarnych włosach i zamkn ˛

ał oczy, czekaj ˛

ac, a˙z deszcz spłucze z niego

brud ziemi i krew.

Ojciec wyleczył mu ran˛e w boku. Cho´c była gł˛eboka, niemal całkowicie si˛e

zagoiła. Próbował zignorowa´c uporczywy ból, ale on nie ust˛epował.

Nie mógł ˙zy´c ze zranionym sercem. Jego ojciec zgin ˛

ał z r ˛

ak najemnych zbi-

rów. Kto´s zapłacił im, ˙zeby go zabili i to pewnie sowicie. To był interes i tyle, ale

˙ze bandytom nie udało si˛e zabi´c Abdela, był to interes nie doko´nczony. Doko´n-

czy´c go musiał teraz sam Abdel.

Abdel, syn Goriona, poprawił sw ˛

a kolcz ˛

a tunik˛e, butem odgarn ˛

ał z grobu

błoto, podniósł ramiona, ˙zeby wywa˙zy´c swój wielki miecz przewieszony na ple-
cach, po czym w grobowy kopczyk wbił znaleziony na ziemi kij. Na mokrym kiju
uwi ˛

azał złoty ła´ncuch ze srebrnym symbolem malutkiej r˛ekawicy, noszony przez

ojca. Dobrze wiedział, ˙ze ju˙z niebawem jaki´s anonimowy podró˙znik znajdzie go
i ukradnie.

— Wróc˛e po ciebie — powiedział, po czym odwrócił si˛e i odszedł.

*

*

*

Trudno orzec, co wywoływało ten przera˙zaj ˛

acy d´zwi˛ek, który wyrwał Abdela

z niespokojnego snu, czy te˙z jak daleko znajdowało si˛e jego ´zródło. Młodzieniec
momentalnie zerwał si˛e na nogi.

Tego dnia pogrzebał swego przybranego ojca, w pobli˙zu miejsca, w któ-

rym Lwi Trakt biegn ˛

acy z Candlekeep przecina ucz˛eszczan ˛

a drog˛e Nabrze˙znego

Traktu. Wznosił si˛e tam kamienny słup, wykuty z solidnego bloku granitu. Gdy
Abdel mijał go wcze´sniej, jad ˛

ac do Candlekeep, witał go z przyjemno´sci ˛

a, teraz

ten znak stał si˛e dla niego symbolem tego, co utracił. Po ´smierci Goriona Abdel
nie był nawet pewien, czy mo˙ze wróci´c do Candlekeep.

Ale teraz nie było czasu na przemy´slenia. D´zwi˛ek zbli˙zał si˛e i to coraz szyb-

ciej.

Przypominało to chór w´sciekłych psów współzawodnicz ˛

acych z pianiem ty-

si ˛

aca bardów, którym obci˛eto j˛ezyki tak, ˙ze mogli jedynie wy´c, mrucze´c, chrz ˛

aka´c

i krzycze´c. Hałas przeraził Abdela, co rzadko mu si˛e zdarzało.

Musiał zaprze´c si˛e plecami o kamienny słup, ˙zeby powstrzyma´c ch˛e´c ucieczki

ze strachu w mrok nocy. Abdel był gotów do walki z tym czym´s, co wywoływało
ten piekielny harmider. Czymkolwiek zreszt ˛

a to było, brzmiało tak, jakby było

tego wiele. Musiał walczy´c nie tylko z tym czym´s, ale i ze swoim strachem.

16

background image

Kamie´n za jego plecami był szorstki i mokry, a Abdel zdał sobie nagle spraw˛e,

˙ze gdy kładł si˛e spa´c, to zdj ˛

ał kolczug˛e. Noc była ciemna, chmurna ju˙z od po-

przedniego popołudnia. Oczy przystosowały mu si˛e do ciemno´sci i Abdel spró-
bował przejrze´c mrok, by sprawdzi´c, czym spowodowany jest ten zbli˙zaj ˛

acy si˛e

odgłos, teraz ju˙z wprost niezno´sny dla jego uszu. Ta diabelska kakofonia spra-
wiała, ˙ze Abdel bliski był obł˛edu.

Zobaczył to najpierw jako wielki cie´n, który sun ˛

ał po ziemi w poprzek skrzy-

˙zowania, kieruj ˛

ac si˛e na południe. Olbrzymi cie´n napotkał na swej drodze drzewo

— mo˙ze niedu˙ze, ale na pewno spore — i pochłon ˛

ał je bez wahania. I wtedy we-

wn ˛

atrz tego cienia zacz˛eły formowa´c si˛e jakie´s kształty. Abdel zrozumiał swój

strach, gdy poj ˛

ał, ˙ze ta gło´sna masa cienia była w rzeczywisto´sci hord ˛

a wielu

małych stworze´n, setek humanoidalnych istot.

Abdel otworzył usta i wolno wci ˛

agn ˛

ał oddech, aby nie było go słycha´c. Cho-

cia˙z ksi˛e˙zyc skrywały chmury i na niebie nie było wida´c ani jednej gwiazdy,
Abdel ucieszył si˛e w duchu, ˙ze nie ma na sobie zbroi. Błysk metalu mógł ´sci ˛

a-

gn ˛

a´c uwag˛e jednego ze stworów i sprowadzi´c na niego cały ten ich rój. A nawet

on prawdopodobnie nie byłby w stanie obroni´c si˛e przed mas ˛

a tych czarnoskó-

rych ciał. Wła´snie wtedy Abdel ujrzał błysk stali w´sród cieni kryj ˛

acych hord˛e. S ˛

a

uzbrojeni — pomy´slał — maj ˛

a miecze. To przypomniało mu, ˙ze jego miecz tak˙ze

jest ze stali i czym pr˛edzej ukrył cicho pałasz za plecami.

Nawet nie drgn ˛

ał, kiedy usłyszał za sob ˛

a, po drugiej stronie słupa chrz˛est

˙zwiru. Mocniej zacisn ˛

ał dło´n na r˛ekoje´sci i spróbował przypomnie´c sobie mo-

dlitw˛e do Torma. Chrz˛est z tyłu ustał, ale Abdel nie o´smielił si˛e odwróci´c.

Skupiaj ˛

ac sw ˛

a uwag˛e na tym, co działo si˛e za nim, Abdel nie usłyszał tego,

co zbli˙zało si˛e od lewej, za to poczuł smród. Zanim zdał sobie spraw˛e z tego, co
robi, wyci ˛

agn ˛

ał miecz przed siebie, obrócił r˛ek˛e i uderzył nisko w lew ˛

a stron˛e.

Ostrze natrafiło na opór i chocia˙z Abdel nie mógł zobaczy´c swego przeciwnika
z powodu ciemno´sci, wiedział, ˙ze skoro ten nie wrzasn ˛

ał, to musiał go na miejscu

zabi´c. Chwil˛e potem usłyszał z prawej chór j˛eków i gardłowych porykiwa´n, i zdał
sobie spraw˛e, ˙ze jest ich wi˛ecej, o wiele wi˛ecej, i ˙ze go zauwa˙zyli.

Cho´c Abdel z trudem widział co´s wi˛ecej poza niewyra´znymi konturami swych

wrogów, oni nie mieli z tym kłopotu. Zardzewiałe, podziurawione i strzaskane
ostrza uderzyły naraz na Abdela, a hałas był ogłuszaj ˛

acy. Parował ataki jeden po

drugim, zabił jedn ˛

a istot˛e, potem drug ˛

a i cały czas przywierał plecami do kamien-

nego słupa. Wywijał mieczem przed sob ˛

a, tworz ˛

ac co´s w rodzaju stalowej zasłony,

ale niektóre ataki przechodziły przez ni ˛

a. Rana w boku znów odezwała si˛e bólem,

ale musiał j ˛

a zignorowa´c i walczy´c dalej. Kiedy zabił kolejn ˛

a mał ˛

a besti˛e, zaraz

nast˛epna zajmowała jej miejsce. Zrozumiał, ˙ze tej nocy przyjdzie mu zgin ˛

a´c.

W tonacji ryków hordy zaszła drobna zmiana, po kilku sekundach wrzask

zmienił si˛e zupełnie i cała horda, jak jeden m ˛

a˙z ruszyła na północ. Czyli wprost

na Abdela.

17

background image

Abdel niestrudzenie wyrzynał nacieraj ˛

acych, jednego po drugim, póki cały

nie był sk ˛

apany we krwi, tak˙ze własnej. Wydawało si˛e, ˙ze trwało to godzinami,

cał ˛

a wieczno´s´c, ale min˛eło zaledwie kilka sekund, gdy nagły błysk ´swiatła o´slepił

najemnika.

Nie było huku gromu, ale Abdel był pewien, ˙ze to piorun musiał trafi´c w czu-

bek kamiennego słupa nad jego głow ˛

a. Miał oczy szeroko otwarte, chwytaj ˛

ac

ka˙zdy promyk ´swiatła jaki mógł, kiedy znik ˛

ad eksplodował ˙zółty błysk. Zawył

z bólu i mocno zacisn ˛

ał powieki. Łzy pociekły po splamionych krwi ˛

a policzkach,

zakłócił si˛e rytm jego ciosów.

Wrzask, jaki wydała z siebie horda w odpowiedzi na ´swiatło, był ogłuszaj ˛

acy.

Tysi ˛

ac wyj ˛

acych gardeł przyprawiło Abdela o dreszcz. Brzmiało to tak, jakby cał ˛

a

wiosk˛e wyrzynano w pie´n za jednym zamachem. Stwory zaprzestały ataku i kiedy
Abdel mrugaj ˛

ac pozbył si˛e czerwonych kr˛egów spod powiek, zobaczył, ˙ze horda

si˛e wycofuje. Stwory — brzydkie, półnagie humanoidy, ubrane we w´sciekle pur-
purowe szmaty opinaj ˛

ace ich gibkie muskuły, z głowami na podobie´nstwo lwich,

o czarnych, spl ˛

atanych grzywach — uciekały przed ´swiatłem, które wci ˛

a˙z ´swie-

ciło jaskrawo ponad głow ˛

a Abdela, wcale przy tym nie parz ˛

ac.

Wyczerpany Abdel z ulg ˛

a osun ˛

ał si˛e na kolana, szorstki kamie´n za plecami

podrapał go przez cienk ˛

a koszul˛e. Gł˛eboko i łapczywie wci ˛

agał powietrze, jego

miecz zdawał si˛e wa˙zy´c tysi ˛

ac funtów.

— Styka ju˙z — odezwał si˛e szorstki, dono´sny głos. — No, zga´s to przekl˛ete

´swiatło.

Abdel chciał skoczy´c na nogi i przyj ˛

a´c obronn ˛

a postaw˛e, ale nie był w stanie

tego zrobi´c. Zdecydował si˛e poczeka´c, a˙z ten, kto wypowiedział te słowa, zbli˙zy
si˛e do´n na tyle, by mógł go zabi´c nie musz ˛

ac wstawa´c.

— Poszły ju˙z, poszły? — zapytał drugi głos. — Przyjrzyjmy si˛e naszemu

nowemu. . . naszemu nowemu przyjacielowi.

Abdel usłyszał kroki dwóch osób obchodz ˛

acych słup i spróbował wsta´c im

na spotkanie, mimo ˙ze pier´s mu ci ˛

a˙zyła. Znów mocno zamkn ˛

ał oczy, obur ˛

acz

trzymaj ˛

ac miecz przed sob ˛

a. Patrzył w dół, kiedy otworzył oczy. Gdy znikn˛eły

ostatnie czerwone kr˛egi, ujrzał par˛e nagich, szerokich stóp, poro´sni˛etych g˛estym,
kr˛econym rudym włosiem. Buty, które stan˛eły obok, były z eleganckiej, l´sni ˛

acej,

czarnej skóry.

Jeden z przybyszów chrz ˛

akn ˛

ał i zapytał:

— Jak tam? Dobrze z tob ˛

a, chłopcze?

Abdelowi zachciało si˛e ´smia´c. Wcale nie było z nim dobrze.
— To ju˙z drugi raz tego dnia — odparł, mrugaj ˛

ac załzawionymi oczami, ˙zeby

zupełnie odzyska´c wzrok — musiałem walczy´c o ˙zycie. Czy chcecie, aby to był
ten trzeci raz?

— Ha! — hukn ˛

ał ten z zaro´sni˛etymi stopami; Abdel mógł teraz rozpozna´c

w nim niziołka. — Niczego takiego nie chcemy, młodziaku.

18

background image

— W ˙zadnym razie — dopowiedział drugi, wysoki, chudy człowiek w czarnej

szacie. — Spokojnie. . . uspokój si˛e.

Abdel z uwag ˛

a przyjrzał si˛e swoim niesamowitym wybawcom. Niziołek jakby

ró˙znił si˛e od przedstawicieli swej rasy, cho´c jak i oni był niski, kr˛epy i o rumianej
karnacji. Miał w sobie co´s diabolicznego, cho´c swoj ˛

a drog ˛

a w´sród całej galerii

znanych Abdelowi najemników, twardzieli, złodziejów i łajdaków mało było ni-
ziołków. Ten nosił na sobie czerwono–br ˛

azow ˛

a skór˛e przerobion ˛

a na zbroj˛e chro-

ni ˛

ac ˛

a ˙zywotne organy, za to z obci˛etymi r˛ekawami. U jego boku w złoconej po-

chwie wisiał wspaniałej roboty długi miecz — bro´n imponuj ˛

aca jak na rozmiary

jego wła´sciciela. Niziołek pokr˛ecił swym zadartym nosem i u´smiechn ˛

ał do Ab-

dela.

— Brywieczór, młodziaku — powiedział z obcym akcentem, wła´sciwym

dla. . . Waterdeep? W ka˙zdym razie dla miasta, w którym niziołków raczej si˛e
nie spotyka. — Jam jest Montaron, a mój kompan zowie si˛e Xzar. . . On to wy-
modził to obrzydliwie jasne ´swiatło, co to przerwało ten huczny, hehe, bal, który
se tu urz ˛

adzałe´s.

Abdel skin ˛

ał niziołkowi i teraz baczniej przyjrzał si˛e człowiekowi imieniem

Xzar. Był wysoki, chudy i nerwowy. Jego twarz była w nieustannym ruchu, jakby
pod skór ˛

a l˛egły si˛e robaki, a usta bez przerwy si˛e poruszały, jakby bezgło´snie mó-

wił co´s do siebie. Co chwila szarpał głow ˛

a w bok, jakby chciał odgoni´c natr˛etn ˛

a

much˛e, której w istocie nie było.

— Gibberlingi — rzekł człowiek — w ogóle. . . — tik twarzy przerwał mu na

moment — . . . nie znosz ˛

a ´swiatła. . . w ogóle.

— Gibberlingi? — zapytał Abdel, domy´slaj ˛

ac si˛e, ˙ze chodzi o stwory z hordy.

Trafna nazwa dla ich wokalnych mo˙zliwo´sci.

— A ty´s kto? — nacisn ˛

ał niziołek.

— Abdel — odparł, przekładaj ˛

ac miecz do lewej dłoni i wyci ˛

agaj ˛

ac praw ˛

a. —

Jestem Abdel. . . syn Goriona.

Montaron chwycił r˛ek˛e Abdela i u´scisn ˛

ał mocno. Zachichotał przy tym, jakby

robił swój ulubiony dowcip. Xzar nerwowo potarł twarz, bezwiednie gładz ˛

ac linie

wyra´znego tatua˙zu, okalaj ˛

acego jego oczy niczym maska. Kiedy niziołek opu-

´scił r˛ek˛e, Abdel wyci ˛

agn ˛

ał dło´n ku człowiekowi, ale Xzar jedynie wzdrygn ˛

ał si˛e

i wykonał ´cwier´c obrotu, jakby chciał si˛e oddali´c.

— Racz wybaczy´c memu przyjacielowi. — Powiedział niziołek, kiwaj ˛

ac

głow ˛

a na Xzara. — Nie z tych on, co to kumplowa´c si˛e lubuj ˛

a, za to jego czary

daj ˛

a mu nied´zwiedzi u´scisk.

Abdel wzruszył ramionami. Xzar był dziwny, ale przecie˙z był dla niego obcy.
— Powinienem wam podzi˛ekowa´c — powiedział Abdel do niziołka.
— No, jasne ˙ze´s powinien — Montaron zakaszlał — je´sli masz dobre maniery.

Ja nie mam, wi˛ec nie spodziewam si˛e ich po innych. . . Heh, ci˛e˙zka ta droga. Mo˙ze
damy ci szans˛e na rewan˙z, co?

19

background image

— Zmierzam do gospody „Pod pomocn ˛

a dłoni ˛

a”.

Xzar chrz ˛

akn ˛

ał, ale Montaron wci ˛

a˙z si˛e u´smiechał.

— Znajdziesz wi˛ecej roboty w Nashkel — powiedział niziołek.
— W Nashkel?
— No. . . — zacz ˛

ał Montaron i urwał, kiedy nagle znów zrobiło si˛e wokół

ciemno.

Magiczne ´swiatło w ko´ncu znikn˛eło, a wraz z nim ucichły ostatnie wrzaski

oddalaj ˛

acej si˛e hordy.

— O dzi˛eki ci Panie Trzech Koron — powiedział Montaron, jego głos wy-

ra˙zał zadowolenie. — Heh, ju˙z si˛e obawiałem, ˙ze to ´swiatło nigdy nie zga´snie.
W ciemno´sci wida´c lepiej, co nie Abdel?

Młody najemnik zamrugał, obawiaj ˛

ac si˛e znów o´slepn ˛

a´c od gwałtownej

zmiany warunków ´swietlnych.

— W ka˙zdym razie — dodał Montaron — w Nashkel jest robota do odwalenia.
— Mam spraw˛e w „Pomocnej dłoni”.
— Heh, wi˛ec nie szukasz roboty?
W rzeczywisto´sci Abdel ch˛etnie naj ˛

ałby si˛e do jakiej´s roboty, ale dał obietnic˛e,

a poza tym w gospodzie mieli czeka´c na Goriona Khalid i ten drugi. Gospoda
gnomów była trzy dni drogi st ˛

ad na północ, podczas gdy do Nashkel szło by si˛e

w przeciwnym kierunku cały tydzie´n, a wi˛ec dziesi˛e´c dni.

— Co to za robota?
— Ano, robota z tych, na których dobrze si˛e znasz. Du˙zo roboty. Mówi ˛

a, ˙ze

s ˛

a jakie´s kłopoty w kopalniach.

— Najpierw musz˛e pój´s´c do „Pomocnej dłoni”. Czekaj ˛

a tam na mnie. Ale

potem b˛ed˛e potrzebował jakiego´s zaj˛ecia.

— Tak wi˛ec gospoda najpierw, tak? — stwierdził raczej ni˙z zapytał Xzar.

W ciemno´sci Abdel nie mógł zobaczy´c, czy kierował te słowa do niego, czy do
niziołka.

— No, pierw do „Pomocnej dłoni”, potem do Nashkel — Montaron rozstrzy-

gn ˛

ał jego w ˛

atpliwo´sci. — Ch˛etnym przespa´c si˛e w prawdziwym ło˙zu.

20

background image

Rozdział czwarty

Po trzech dniach wspólnej drogi Abdel musiał przyzna´c, ˙ze w jaki´s sposób

polubił prostackiego niziołka. Cho´c z drugiej strony było dla niego jasne, ˙ze jest
dziwny. Potrafił przez cały dzie´n narzeka´c, ˙ze sło´nce ´swieci zbyt jasno, mimo ˙ze
najcz˛e´sciej niebo przesłaniały deszczowe chmury i było szaro. Jego awersja do

´swiatła była czasem zabawna, niekiedy znów irytowała. Montaron wydawał si˛e

dobrze bawi´c w towarzystwie Xzara i cz˛esto dra˙znił go podczas marszu, rzucaj ˛

ac

celnie w jego głow˛e małymi kamykami i gał ˛

azkami.

Abdel był gotów zrobi´c co´s wi˛ecej ni˙z tylko dra˙zni´c Xzara. Zacz ˛

ał przemy-

´sliwa´c, jakby go tu zabi´c. Godziny mijały, niziołek robił sobie ˙zarty, mag nie wy-

zbywał si˛e swojej dumy, za´s Abdel snuł coraz bardziej wymy´slne plany zamordo-
wania Xzara, po prostu dla zabicia czasu.

Xzar miał sposób mówienia, który denerwował Abdela i zbijał go z tropu. Po-

trafił poprawia´c i powtarza´c słowa bez powodu, nie odzywał si˛e, kiedy powinien
i gadał, kiedy nie miał nic do powiedzenia. Mag nieustannie nerwowo si˛e wiercił
i jakkolwiek Abdelowi na pocz ˛

atku było go ˙zal z tego powodu, to jednak w ko´ncu

nie mógł my´sle´c o niczym innym, tylko o tym, jak bardzo chce mu przyło˙zy´c.

Pierwszego dnia marszu Abdel był skłonny ignorowa´c nerwowego maga, ale

kiedy wieczorem usiedli przy ognisku, Xzar powiedział co´s, co Abdel zawsze
chciał usłysze´c.

— Wiem — zaczaj Xzar — kim jest twój ojciec. . . twój ojciec.
Abdel wyprostował si˛e, a Montaron, który dot ˛

ad ´smiał si˛e cicho w ciemno´sci,

nagle cały zesztywniał.

— Co powiedziałe´s? — zapytał Abdel. Tylko w ten sposób mógł poprosi´c

Xzara o wyja´snienie.

— Xzar — zacz ˛

ał niziołek, a po chwili po prostu powtórzył — Xzar. . .

— Twój ojciec — rzekł mag do Abdela, ignoruj ˛

ac niziołka — twój ojciec

był. . .

— Starczy! — urwał ostro Montaron, a˙z mag przymkn ˛

ał oczy. — Nie widzisz,

˙ze chłopak mocno to prze˙zywa?

— Sk ˛

ad to wiesz — zapytał Abdel Xzara, nie zwracaj ˛

ac uwagi na niziołka.

— Nawet mnie nie znasz. Nie wiesz kim jestem, wi˛ec sk ˛

ad mógłby´s zna´c mojego

21

background image

ojca?

Montaron wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i poło˙zył dło´n na ramieniu Xzara. Mag str ˛

acił j ˛

a

ze´zlony.

— Powinien si˛e cieszy´c — powiedział Xzar w pustk˛e. — Powinien si˛e cieszy´c,

˙ze jest synem boga. . . boga.

Abdel zakrztusił si˛e. Ten człowiek był szalony.
— Niby jestem synem boga? — zapytał Abdel, a zło´s´c sprawiła, ˙ze głos miał

twardy i spokojny.

— Oh — zacz ˛

ał mag, ton jego głosu stał si˛e protekcjonalny — oh, tak, oh, tak,

najprawdopodobniej nim jeste´s.

— Mój przyjaciel — zwrócił si˛e niziołek do Abdela — jest, rzecz jasna, sza-

lony, za to potrafi strzela´c ogniem z palców, wi˛ec si˛e go trzymam.

— Zamknij si˛e — obruszył si˛e mag. — Zamknij si˛e. . . zamknij. On jest synem

Bhaala.

Abdel westchn ˛

ał i poło˙zył si˛e, szykuj ˛

ac do spania. Xzar przez chwil˛e mruczał

co´s do siebie, jego głos ´sciszył si˛e do głosu ´swierszcza.

— Pogrzebałem mojego ojca. . . — powiedział Abdel bardziej do siebie ni˙z

do szalonego maga czy niziołka. — Jedynego ojca, którego miałem. . . W dniu,
kiedy was poznałem. On nie był bogiem ani ja nim nie jestem.

— A co, je´sli´s nim jest? — zapytał Montaron, nocny wietrzyk poniósł jego

mi˛ekki głos w mrok nocy.

Abdel spojrzał na niego i nawet w ciemno´sci mógł zauwa˙zy´c powag˛e maluj ˛

ac ˛

a

si˛e na jego twarzy. To sprawiło, ˙ze si˛e roze´smiał.

— ˙

Zycz˛e sobie tysi ˛

ac razy tysi ˛

ac sztuk złota naraz — odparł Abdel, co roz-

´smieszyło Montarona. — Zanurz˛e całe Wybrze˙ze Mieczy w morzu, aby zobaczy´c

tylko jak tonie i zamieni˛e w zombi ka˙zdego, kto kiedykolwiek powie o mnie złe
słowo.

— Zrób mnie władc ˛

a Waterdeep — za˙zartował niziołek.

— Jasne — powiedział Abdel, na´sladuj ˛

ac dziwny akcent Montarona — b˛e-

dziesz królem całego ´swiata.

Obaj wybuchn˛eli ´smiechem, lecz kiedy Montaron kładł si˛e spa´c, powiedział:
— Czasami, chłopcze, zdarzaj ˛

a si˛e cuda.

— Tak — odrzekł Abdel, ziewaj ˛

ac — czasami si˛e zdarzaj ˛

a. . .

*

*

*

W ci ˛

agu ostatnich kilku lat Abdel odwiedzał gospod˛e „Pod pomocn ˛

a dłoni ˛

a”

ponad pół tuzina razy, ale jej widok zawsze go zaskakiwał. Dawno temu była
to prawdziwa forteca, zbudowana przez wyznawców martwego ju˙z boga Bhaala.

22

background image

Podobno banda gnomów, którzy dotarli w te okolice, wdała si˛e w konflikt z wy-
znawcami Bhaala. Po latach walk i wzajemnych przepychanek gnomy w ko´ncu
ich wyp˛edziły. Historia ta wydawała si˛e Abdelowi mało prawdopodobna, jako ˙ze
spotkał ju˙z w swym ˙zyciu kilka gnomów i trudno było mu uwierzy´c, ˙ze kto´s, kto
z ledwo´sci ˛

a si˛egał mu do kolan, potrafiłby wysła´c kogo´s na tamten ´swiat.

Abdel nie wiedział nic na temat Bhaala, ale je´sli prawd ˛

a było, ˙ze jego wy-

znawcy zostali wyp˛edzeni z tak solidnej fortecy przez tych le´snych ludków, to nic
dziwnego, ˙ze ich bóg nie prze˙zył Czasu Niepokoju.

Abdel nie zapomniał szalonych majaków Xzara. Fakt, ˙ze mag skoncentro-

wał swe rojenia na temat pokrewie´nstwa Abdela z Bhaalem, musiał znaczy´c, ˙ze
i on słyszał histori˛e powstania gospody „Pod pomocn ˛

a dłoni ˛

a”. Je´sli wi˛ec byliby

w Dolinach, jego ojcem według Xzara mógłby by´c Elminster, a gdyby dotarli do
Evermeet, to mo˙ze nawet sam Corellon Larethian.

Gospoda „Pod pomocn ˛

a dłoni ˛

a” była nie tylko fortec ˛

a, ale i mał ˛

a wiosk ˛

a.

Wewn ˛

atrz wysokich murów z szarego kamienia stało wiele budynków o ró˙znym

przeznaczeniu, ale wszystkie w ten czy inny sposób słu˙zyły podró˙znym.

Abdel i jego dwóch towarzyszy podeszło do frontowej bramy, czekaj ˛

ac a˙z

nad fos ˛

a opu´sci si˛e most zwodzony. Nadeszli od południa i widzieli, ˙ze fosa nie

otacza całej twierdzy, a wokół niej kr˛ecili si˛e znudzeni kamieniarze i robotnicy.
Fosa była nowa i raczej na pokaz ni˙z dla celów obronnych. Brama gospody „Pod
pomocn ˛

a dłoni ˛

a” zawsze była otwarta, zapraszaj ˛

ac do ´srodka wszystkich podró˙z-

nych, i trudno było sobie wyobrazi´c jej obl˛e˙zenie.

Przeszli po mo´scie zwodzonym i gdy tylko min˛eli kolumnow ˛

a bram˛e, ruszyli

wprost ku najwi˛ekszemu budynkowi wewn ˛

atrz murów. Nawet je´sli Abdel nigdy

wcze´sniej by tu nie był, d´zwi˛eki wieczornej zabawy powiedziałyby mu, ˙ze jest
to budynek gospody. Gdy szli przez dziedziniec w kierunku wysokich, d˛ebowych
drzwi, min˛eli po drodze mały oddział gnomiej stra˙zy. Na widok tych małych wo-
jowników Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e. Ka˙zdy z trzech stra˙zników mierzył nie wi˛ecej ni˙z

dwie i pół stopy wzrostu i nosił wymy´sln ˛

a cho´c funkcjonaln ˛

a kolczug˛e kółkow ˛

a.

Ich krótkie miecze były mniejsze i bez w ˛

atpienia l˙zejsze ni˙z sztylet Abdela. Jeden

trzymał włóczni˛e z chor ˛

agwi ˛

a „Pomocnej dłoni”, bardziej jako reklam˛e szyldu

ni˙z herb. Trzej ludkowie skin˛eli Abdelowi i odwzajemnili u´smiech, po czym na-
gle zwrócili swoj ˛

a uwag˛e w stron˛e gospody.

Abdel zauwa˙zył nagł ˛

a zmian˛e w d´zwi˛ekach dochodz ˛

acych z wn˛etrza gospody.

Montaron zatrzymał si˛e i delikatnie przytrzymał Xzara.

— Nie dotykaj mnie — krzykn ˛

ał mag i wzdrygn ˛

ał si˛e.

— Ciiii — ostrzegł niziołek, a stra˙znicy wolno zacz˛eli zbli˙za´c si˛e do gospody.

´Smiech i wesołe krzyki przycichły i to wła´snie zwróciło wcze´sniej uwag˛e

stra˙zników. Nagle rozległ si˛e radosny wrzask, a po nim trzask i brz˛ek tłuczonego
szkła, po czym gło´sny pomruk.

Montaron za´smiał si˛e i powiedział:

23

background image

— Brzmi swojsko. To lubi˛e!
Wszyscy trzej skierowali si˛e za stra˙znikami do drzwi. Abdel stał tu˙z za gno-

mami, kiedy jeden z nich otworzył drzwi. Hałas dobiegaj ˛

acy ze ´srodka ogłuszył

go, a chwil˛e pó´zniej trafiło go w twarz nadlatuj ˛

ace krzesło. Najemnik upadł, nie

podejrzewaj ˛

ac nawet, ˙ze gnomy zdecyduj ˛

a si˛e wkroczy´c w tłum. Tymczasem,

mimo ˙ze ich pi˛e´sci były małe, to gdy poszły w ruch na poziomie ich oczu, wysocy
dla nich ludzie zacz˛eli pada´c jak kłody.

Abdel wpadł w gniew, wstał i otarł krew z rozbitego nosa, chwycił połamane

krzesło i rozejrzał si˛e po mrocznym pomieszczeniu pełnym ludzi. Miał nadziej˛e
wypatrze´c tego, który cisn ˛

ał we´n krzesłem, ale wszyscy spogl ˛

adali na´n równie

oboj˛etnie. Wybuchł ´smiech i Abdel poczerwieniał, zanim si˛e zorientował, ˙ze lu-
dzie nie ´smiej ˛

a si˛e z niego, lecz z człowieka, którego wła´snie wynosiło trzech

gnomów. Wła´sciwie bardziej go włóczyli za nogi ni˙z nie´sli, a ów wielki, brudny
i cuchn ˛

acy obwie´s poj˛ekiwał cicho za ka˙zdym razem, kiedy jego głowa odbijała

si˛e o twarde deski podłogi.

Abdel patrzył na nieprzytomnego z nieskrywan ˛

a w´sciekło´sci ˛

a, lecz kiedy ru-

szył do przodu, Montaron chwycił za krzesło, które trzymał.

— Zostaw go — powiedział niziołek. — Wygl ˛

ada na to, ˙ze ju˙z zapłacił za

swoje.

Abdel stan ˛

ał i czekał, a˙z gniew opadnie, ale nic z tego. Ch˛etnie by kogo´s zabił.

Montaron patrzył na niego z trosk ˛

a.

— Widzisz? — wyszeptał Xzar.
Niziołek odepchn ˛

ał maga i lekko poci ˛

agn ˛

ał za krzesło. Abdel pozwolił mu je

sobie odebra´c.

— Musisz sobie chlapn ˛

a´c co nieco — powiedział, a Abdel potakn ˛

ał.

Na lad˛e baru wspi˛eła si˛e gnomka i gło´sno zawołała:
— Nast˛epny, który rzuci krzesłem, zarobi ode mnie w jaja. To jest. . . — prze-

rwała i czkn˛eła gło´sno — restauracja pierwsza klasa.

Wybuchły gromkie, radosne brawa, a ju˙z po chwili wszystko wróciło do

normy; wewn ˛

atrz „Pomocnej dłoni” zapanował gwar i chaos, jak ka˙zdej nocy.

*

*

*

Ciemne piwo było smaczne i po trzech kuflach Abdel wreszcie si˛e uspokoił.

Usiadł przy barze i opu´scił głow˛e, ignoruj ˛

ac panuj ˛

acy wokół ´scisk i harmider. Nie

odezwał si˛e od chwili, kiedy oberwał krzesłem i nawet nie otarł krwi z twarzy.
Rozejrzał si˛e. Był na tyle ordynarny i zły, ˙ze Monatron szybko go opu´scił i znikn ˛

w tłumie, co przy jego wzro´scie nie było trudne. Xzara pozbył si˛e jeszcze szybciej;
mag ukrył si˛e w ciemnej alkowie w k ˛

acie sali, gdzie usiadł i mruczał co´s do siebie.

24

background image

Abdel wiele nie my´slał, po prostu usiadł i pił. Nie był z tych, co to rozczulaj ˛

a

si˛e nad sob ˛

a, ale te˙z ostatni tydzie´n był dla´n prawdziwym piekłem. My´sl o kolej-

nym wspólnym poranku z niziołkiem i tym przekl˛etym, mamrocz ˛

acym magiem

wcale nie wydawała mu si˛e przyjemna. Jego sakiewka była niezno´snie lekka i nie
zanosiło si˛e na to, by w najbli˙zszym czasie przybrała na wadze. Ju˙z decydował si˛e
porzuci´c towarzystwo Montarona i Xzara — niech id ˛

a swoj ˛

a drog ˛

a, a on poszuka

jakiego´s zaj˛ecia tu, „Pod pomocn ˛

a dłoni ˛

a”, kiedy nagle przypomniał sobie, po co

tu przybył. Gorion ostatnim swym tchnieniem wysłał go tu, aby kogo´s odnalazł,
ale Abdel nie pami˛etał imion tych dwojga.

— Niech to Otchła´n porwie — wymruczał pod nosem. — Jakie to ma znacze-

nie?

Abdel zamówił czwarty kufel u barmanki, która była przyjemn ˛

a, nisk ˛

a

gnomk ˛

a. Za ka˙zdym razem płacił jej miedziakami, których miał ju˙z coraz mniej.

— Trzym — powiedziała gnomka, kiedy rzucił na mokr ˛

a lad˛e kolejne cztery

miedziaki. — Ten stawia firma za twój nochal.

Abdel skin ˛

ał, dzi˛ekuj ˛

ac za darmowe piwo i wzi ˛

ał od niej mokr ˛

a szmatk˛e, któr ˛

a

mu wr˛eczyła. Otarł szmatk ˛

a krew z twarzy i wybuchn ˛

ał krótkim ´smiechem, kiedy

zauwa˙zył, ˙ze barmanka dalej przed nim stoi i si˛e na niego patrzy.

— Powinni´scie umie´sci´c okno w drzwiach — powiedział — ˙zeby go´scie mo-

gli zobaczy´c, co dzieje si˛e w ´srodku, zanim je otworz ˛

a.

Gnomka roze´smiała si˛e.
— Przeka˙z˛e tw ˛

a uwag˛e wy˙zej — powiedziała.

Zaczekała, a˙z duszkiem wypił kufel do dna, po czym nalała mu pi ˛

aty. Tym

razem wzi˛eła monety z lady.

— Co za spotkanie, drogi panie — odezwał si˛e obok głos z wyra´znym am-

nia´nskim akcentem.

Abdel spojrzał w prawo i zobaczył pochylonego nad nim Amnianina, bez w ˛

at-

pienia spogl ˛

adaj ˛

acego na niego ˙zyczliwym wzrokiem. Amnianin zmieszał si˛e pod

jego spojrzeniem.

— Nazywasz si˛e Abdel — powiedział. — Abdel Adrian.
— Bogowie — zachłysn ˛

ał si˛e Abdel. Czy˙zby to był człowiek, z którym miał

si˛e spotka´c Gorion?

— Ty jeste´s. A gdzie Gorion?
— Nie ˙zyje — odparł krótko Abdel i nagle gardło zacisn˛eło mu si˛e, lecz nie

uronił ani łzy. — Kim jest ten Adrian?

— Czy˙z to nie ty nazywasz si˛e Abdel Adrian?
— Jestem Abdel, syn Goriona, ale nie mam drugiego imienia.
W odpowiedzi Amnianin jedynie spojrzał na niego zagadkowo. Z pewno´sci ˛

a

był półelfem. Jego smukła twarz i zbyt okr ˛

agłe uszy, ˙zeby nazwa´c je spiczastymi

były wystarczaj ˛

acym dowodem, ale jego jasne fioletowe oczy były pewnym zna-

kiem krwi elfów płyn ˛

acej w jego ˙zyłach. Drugim z rodziców z pewno´sci ˛

a był

25

background image

Amnianinem, czego dowodził jego wielki, długi nos i ciemno oliwkowa karnacja
skóry. Był ubrany jak do bitwy, jego powgniatana zbroja z pewno´sci ˛

a musiała go

uwiera´c i cisn ˛

a´c. Na głowie miał hełm, co — bior ˛

ac pod uwag˛e okoliczno´sci —

wydawało si˛e dobrym pomysłem. Usta wykrzywiał mu nerwowy grymas.

— W ka˙zdym razie przybyłe´s tu, ˙zeby si˛e ze mn ˛

a spotka´c — rzekł Amnianin.

— Nazywam si˛e Khalid.

Rzeczywi´scie. Khalid — tak brzmiało ostatnie słowo, które wypowiedział jego

umieraj ˛

acy ojciec. I wówczas Abdel przypomniał sobie, ˙ze było jeszcze jedno.

— Jah — powiedział. — Miałem spotka´c si˛e z Khalidem i Jahem.
— Z Jaheir ˛

a, tak — poprawił Khalid, u´smiechaj ˛

ac si˛e od ucha do ucha, ale

wci ˛

a˙z zdradzaj ˛

ac zdenerwowanie. — To moja ˙zona. Ona te˙z jest tutaj.

Amnianin mimowolnie spojrzał w kierunku stołu po drugiej stronie sali, ale

tłum zasłaniał widok.

— Chod´z — zaprosił Abdela. — Si ˛

ad´z z nami i opowiedz, co si˛e stało z twoim

ojcem. Był wielkim człowiekiem, bohaterem na swój sposób i nie mo˙ze zosta´c
zapomniany.

— Co ty o nim wiesz? — zapytał Abdel, a ˙zół´c go zalała. Jego głos pełen był

goryczy. — Kim on był dla ciebie?

— Był moim przyjacielem — odparł Khalid. — I tyle. Nie miałem na my´sli

nic złego.

Abdelowi zachciało si˛e nagle obrazi´c Amnianina, ale jako´s nie mógł. Zamiast

tego si˛egn ˛

ał do sakiewki po pieni ˛

adze na szósty kufel. Wyj ˛

ał tylko trzy miedziaki.

— Niech to Bhaal! — zakl ˛

ał gło´sno, wstał i rzucił miedziaki w tłum.

Jaki´s pijaczek oburzył si˛e, gdy dostał jedn ˛

a z mocno ci´sni˛etych monet w skro´n.

Abdel nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, za to inni go´scie wycofali si˛e po-

´spiesznie w ciemniejsze k ˛

aty. Na górnej wardze Khalida pojawiły si˛e krople potu.

— Bogowie! — powiedział Amnianin. — Co on ci powiedział?
Abdel spojrzał na niego, lecz nie odezwał si˛e.
— Miło mi b˛edzie postawi´c ci kufelek. — powiedział Khalid. — Prosz˛e,

chod´z ze mn ˛

a. Chyba nie chcemy zwraca´c niczyjej uwagi, nie?

Abdel chrz ˛

akn ˛

ał i pozwolił przeprowadzi´c si˛e przez tłum. Na chwil˛e wpadł mu

w oko Montaron. Niziołek trzymał jedwabn ˛

a sakiewk˛e. Abdel był przekonany, ˙ze

do niego mrugn ˛

ał.

Abdel wzi ˛

ał kilka gł˛ebokich oddechów, próbuj ˛

ac si˛e uspokoi´c, kiedy Khalid

powiedział: — Tu jest.

Abdel ujrzał j ˛

a i wstrzymał oddech.

Jaheira była pi˛ekna. Podobnie jak jej mał˙zonek, była półelfem, a jeden z jej ro-

dziców musiał by´c Amnianinem. To poł ˛

aczenie wypadło nieco dziwnie, ale przy-

słu˙zyło si˛e urodzie Jaheiry. Jej twarz była szeroka i ciemna, jej usta pełne, oczy
jasne i niemal tak fioletowe jak Khalida, z błyskiem wyra´znej inteligencji. Gdyby
była czystej krwi człowiekiem, jej g˛este włosy okalaj ˛

ace twarz byłyby czarne,

26

background image

lecz elfia krew sprawiła, ˙ze ich czer´n przetykały jasne, miedziane pasemka. Mimo

˙ze siedziała, Abdel mógł zauwa˙zy´c, i˙z była postawna, a nawet krzepka. Miała na

sobie kamizelk˛e ze sztywnej skóry, porysowanej jakby od uderze´n ostrzy. Kami-
zelka słu˙zyła jej za zbroj˛e.

Kiedy ich oczy spotkały si˛e, zobaczył raczej ni˙z usłyszał, jak westchn˛eła. Ab-

del opadł na krzesło, nie patrz ˛

ac nawet gdzie siada. Nie mógł oderwa´c wzroku od

jej oczu, a ona wcale si˛e przed tym nie wzbraniała. Jej pełne usta dr˙zały, podobnie
jak u jej m˛e˙za. Ona tak˙ze musiała by´c zdenerwowana i cho´c Abdel nigdy by nie
wszedł pomi˛edzy m˛e˙za i ˙zon˛e, to jednak nie mógł si˛e oprze´c wra˙zeniu, i˙z powód
jej zdenerwowania był zupełnie inny ni˙z u Khalida.

— Dlaczego zostałem tu wysłany? — zapytał Abdel ich oboje, nie przestaj ˛

ac

patrze´c na Jaheir˛e. — Mój ojciec nie zd ˛

a˙zył mi tego powiedzie´c.

— Gorion umarł? — zapytała Jaheira.
— To byli najemnicy — odpowiedział Abdel. — Tacy jak ja. Wpadli´smy w za-

sadzk˛e na Lwim Trakcie. Zabiłem ich, ale si˛e spó´zniłem.

— S ˛

a siły, które nie chciały dopu´sci´c do naszego spotkania — rzekł Khalid. —

Dlatego wła´snie. . . — Amnianin zawahał si˛e i Abdel pomy´slał, ˙ze mo˙ze kłamie.
— . . . dlatego Gorion chciał, ˙zeby´s mu towarzyszył.

— Mój ojciec był mnichem — stwierdził Abdel. — Kapłanem, człowiekiem

od ksi ˛

ag i takich tam. Co takiego zrobił, ˙ze miał owe siły przeciw sobie? O czym

wy w ogóle mówicie?

Abdela znów zacz ˛

ał ogarnia´c gniew. Nie mógł obwinia´c najemników za

´smier´c Goriona. Oni po prostu wykonywali swoj ˛

a prac˛e, któr ˛

a on sam parał si˛e

przez całe swoje dorosłe ˙zycie. Kto´s im zapłacił i to spore pieni ˛

adze, by naj ˛

a´c

pi˛eciu do´swiadczonych zabójców do zasadzki na drodze.

— S ˛

a. . . siły — zacz˛eła Jaheira, jej d´zwi˛eczny głos przebił si˛e przez harmider

tłumu — które pragn ˛

a wszcz ˛

a´c wojn˛e.

W tym momencie do stołu podeszła słu˙z ˛

aca dziewka z dwoma kuflami piwa.

Gdy Abdel wychylał kufel, znów cał ˛

a jego zawarto´s´c na jeden raz, nie odrywał

wzroku od Jaheiry.

— Jeszcze jakie´s nowiny? — zapytał sarkastycznie. — Ja ˙zyj˛e z tych czy

innych „sił” pragn ˛

acych wojny. Inni te˙z.

Jaheira wyra´znie si˛e zmieszała po jego ostatnim stwierdzeniu, ale kiedy zwró-

ciła swój pytaj ˛

acy wzrok na m˛e˙za, Abdel był pewien, ˙ze chce zapyta´c o co´s in-

nego, co´s wa˙zniejszego i bardziej j ˛

a przera˙zaj ˛

acego. Khalid skin ˛

ał jej i Jaheira

znów spojrzała na Abdela.

— To co innego — rzekła tak cicho, ˙ze Abdel musiał wyt˛e˙zy´c słuch. — To

twój bra. . .

Nagle na potylicy Abdela roztrzaskała si˛e butelka, a Jaheira uchyliła si˛e przed

odłamkami szkła. Abdel nie dbał o to, by wytrze´c z pleców rozlane wino czy
strz ˛

asn ˛

a´c z włosów szklane okruchy, tylko wstał i odwrócił si˛e, a tłum przed nim

27

background image

rozst ˛

apił si˛e. Daleko, przy drzwiach stał człowiek, którego wcze´sniej wyniosły

gnomy. Ten, który rzucił we´n krzesłem.

Wielki, cuchn ˛

acy m˛e˙zczyzna był tak pijany, ˙ze z ledwo´sci ˛

a stał na nogach. Ab-

del patrzył na niego twardym wzrokiem, a ´swiat wokół niego zdawał si˛e oddala´c
i znika´c. Usłyszał jedynie, jak pijak rzucił t˛epo: — Czego?

Sztylet najemnika ´smign ˛

ał poprzez sal˛e niczym srebrna błyskawica. Krew

uderzyła Abdelowi do głowy w momencie, kiedy jego sztylet z ci˛e˙zkim mla´sni˛e-
ciem zagł˛ebił si˛e piersi pijaka. Siła uderzenia obaliła m˛e˙zczyzn˛e i cho´c drgawki
dwukrotnie przeszły jego ciało, był martwy, zanim jego głowa uderzyła o podłog˛e.

Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e i dopiero teraz ekstaza zabójstwa zmyła z niego gniew

i pozwoliła widzie´c normalnie. Kiedy trans min ˛

ał, znów znalazł si˛e wewn ˛

atrz

gospody, która teraz jakby przemieniła si˛e w pandemonium.

Khalid pchn ˛

ał go w plecy i powiedział co´s w stylu: — Co ty zrobiłe´s?

Klienci rozproszyli si˛e, kelnerki upu´sciły tace, rozlewaj ˛

ac piwo i wino na ucie-

kaj ˛

acych lub zamarłych w bezruchu go´sci. Co dziwne, kelnerki skierowały si˛e

w stron˛e Abdela, który nagle pomy´slał, ˙ze mo˙ze prawd ˛

a jest, jakoby słu˙z ˛

ace tu

dziewki były w rzeczywisto´sci przebranymi golemami. U´smiechn ˛

ał si˛e szeroko.

Wcale si˛e tym nie martwił.

— Stop! — usłyszał znajomy głos.
Gnomka zza baru zagwizdała przera´zliwie i kelnerki stan˛eły. Nawet Abdel

zatrzymał swoj ˛

a r˛ek˛e si˛egaj ˛

ac ˛

a po miecz na plecach. Głos nale˙zał do Montarona.

— Złodziej! — krzykn ˛

ał znowu niziołek.

Montaron kl˛eczał nad martwym ciałem pijaka, wyci ˛

agaj ˛

ac mu zza pasa sa-

kiewk˛e za sakiewk ˛

a.

— Musiał kroi´c tu wszystkich cał ˛

a no. . . ta je moja! — oznajmił gło´sno ni-

ziołek, tak ˙ze wszyscy doskonale go słyszeli.

— Masz szcz˛e´scie — wyszeptał Khalid do Abdela, który wci ˛

a˙z u´smiechał si˛e

beztrosko.— W przeciwnym razie uznano by to za morderstwo.

Ciarki przeszły po plecach Abdela na d´zwi˛ek słowa: „morderstwo”. Pochylił

głow˛e i podszedł do niziołka, tu˙z za nim szli Khalid i Jaheira.

— Lepiej chod´zmy — powiedział Montaron, kiedy Abdel zbli˙zył si˛e do´n na

tyle blisko, ˙ze tylko on mógł usłysze´c jego szept.

— Jasne — odparł Abdel. — Tylko mój sztylet. . .
Montaron u´smiechn ˛

ał si˛e słabo i wr˛eczył Abdelowi szerokie ostrze. Nie było

na nim ani kropli krwi, cho´c Abdel nie pami˛etał, by widział, jak Montaron wy-
ci ˛

aga sztylet z piersi zabitego, a tym bardziej ociera go z krwi. Abdel, mimo i˙z

był pijany, zamroczony zabójstwem, potrafił doceni´c finezj˛e Montarona.

Młody najemnik był jeszcze na tyle trze´zwy, ˙zeby u´swiadomi´c sobie, ˙ze teraz

nie znajdzie tu ˙zadnej pracy, nawet pomimo faktu, ˙ze pijak był złodziejem i ˙ze on
sam rzucił swoje trzy ostatnie miedziaki w tłum.

— Nashkel? — zapytał Abdel.

28

background image

— Tak — powiedział Khalid z niedowierzaniem — tak, Nashkel. Czy˙zby Go-

rion wiedział, ˙ze tam wła´snie zamierzamy si˛e uda´c?

Abdel odwrócił si˛e i spojrzał na Amnianina, a nast˛epnie na niziołka, który

patrzył na Khalida z kamienn ˛

a twarz ˛

a. Khalid oddał mu spojrzenie pytaj ˛

acym

wzrokiem.

Nagle pojawił si˛e sk ˛

ad´s Xzar.

— Teraz pi˛ecioro? Kim jest ta dwójka. . . ci dwoje?
Go´scie gospody powoli zacz˛eli zbli˙za´c si˛e do rozło˙zonych przy zakrwawio-

nym ciele złodzieja sakiewek, a Abdel dał si˛e wyprowadzi´c na zewn ˛

atrz. U´smie-

chał si˛e, cho´c chciało mu si˛e płaka´c. Płac ˛

ac za swój grzech pozwolił si˛e ci ˛

agn ˛

a´c

i pcha´c cał ˛

a drog˛e do Nashkel.

29

background image

Rozdział pi ˛

aty

— Nie tylko my pragniemy pomóc — powiedziała Jaheira Abdelowi, kiedy

maszerowali do Nashkel. Droga wydawała si˛e nie mie´c ko´nca.

— Powiedziałem nie — zareagował ostro Montaron.
Jaheira odwróciła si˛e do ´smiałego niziołka, wyra´znie nie pochwalaj ˛

ac ju˙z jego

wtr ˛

acania si˛e, co czyniła wzgl˛edem jego i Xzara przez ostatnie siedem i pół dnia

wspólnej podró˙zy.

Montaron jedynie u´smiechn ˛

ał si˛e do niej i powiedział:

— Ale dzi´s sło´nce daje, nie dziecinko?
Abdel starał si˛e nie zauwa˙za´c ogników w oczach niziołka. Wierzył, ˙ze Mon-

taron jest na tyle bystry, by trzyma´c swe łapy z dala od Jaheiry.

— Brak ˙zelaza — kontynuowała Jaheira, próbuj ˛

ac ignorowa´c Montarona —

mo˙ze doprowadzi´c do wojny pomi˛edzy moim ludem a twoim.

Abdel zatrzymał si˛e, pozostali zwolnili, ale tylko Jaheira stan˛eła wraz z nim.
— Mój lud? — zapytał Abdel.
Spojrzał na Jaheir˛e, prosto w oczy, po raz pierwszy odk ˛

ad opu´scili gospod˛e.

Przy tej silnej, ´slicznej kobiecie Abdel tracił cał ˛

a pewno´s´c siebie, kr˛epował si˛e

tym bardziej, ˙ze podró˙zowała wraz z m˛e˙zem.

— Amn i. . . — przerwała, zdaj ˛

ac sobie spraw˛e, ˙ze nie była pewna, sk ˛

ad on

naprawd˛e pochodzi. — Gorion był z Candlekeep. Tam wzi ˛

ał ci˛e za syna, niepraw-

da˙z?

— Tak — odpowiedział Abdel i znów poczuł si˛e zakłopotany, cho´c nie wie-

dział dlaczego.

— Wi˛ec prawdopodobnie. . . — podj˛eła znowu — wybuchnie wojna pomi˛e-

dzy Amnem i Wrotami Baldura. . . A Candlekeep znajdzie si˛e mi˛edzy młotem
a kowadłem.

— Candlekeep potrafi zatroszczy´c si˛e o siebie — stwierdził Abdel. Odwrócił

si˛e i podj ˛

ał marsz, cho´c wolno, tak by Jaheira towarzyszyła mu z boku.

Szli kilka kroków za reszt ˛

a i Abdel u´swiadomił sobie, jak ˛

a stanowili załog˛e.

Xzar co chwila machał r˛ek ˛

a, jakby odganiaj ˛

ac owady, których prawie wcale nie

było. Mruczał do siebie nieustannie, cho´c odk ˛

ad doł ˛

aczyła do nich Jaheira, Abdel

bardziej był zaj˛ety ni ˛

a, ni˙z obserwowaniem nerwowego maga. Montaron od czasu

30

background image

do czasu rzucał im do tyłu spojrzenie, czuj ˛

ac si˛e opuszczony lub — z powodów

znanych tylko jemu — przera˙zony. Khalid szedł dziarsko przed siebie, prawie si˛e
nie odzywaj ˛

ac. Kiedy mówił co´s w ci ˛

agu ostatnich dni, dotyczyło to tylko ich

„misji”, jak j ˛

a nazywał.

Abdel, Montaron i Xzar szli do Nashkel, by naj ˛

a´c si˛e do ochrony kopalni rudy

˙zelaza. Z kolei Khalid i Jaheira najwidoczniej mieli tam jaki´s bardziej szczytny

cel, a w miar˛e jak kobieta starała si˛e zwróci´c ku niemu serce Abdela, ten nie mógł
zrozumie´c dlaczego jej na tym zale˙zy.

— Ludzie walcz ˛

a — powiedział, ignoruj ˛

ac jej protest. — Amn z Wrotami

Baldura, Amn z Tethyrem, Tethyr z samym sob ˛

a. . . tak to ju˙z jest, a ja z tego ˙zyj˛e.

Jaheira westchn˛eła.
— Wcale nie musi tak by´c.
— Co nie musi by´c? — zapytał ze ´smiechem. — To, ˙ze tak jest czy, ˙ze z tego

˙zyj˛e?

Montaron za´smiał si˛e i Abdel u´swiadomił sobie, ˙ze niziołek ich słyszał.

U´smiechn ˛

ał si˛e do siebie.

— Kto´s celowo niszczy zapasy ˙zelaza w Nashkel i innych kopalniach — po-

wiedziała z naciskiem Jaheira, a co´s w tonie jej głosu jasno mówiło, ˙ze powie-
działa nieco wi˛ecej. Od Nashkel dzieliło ich jeszcze ponad pół tygodnia drogi.

Montaron zatrzymał si˛e, odwrócił do nich i u´smiechn ˛

ał.

— No i co, słodka Jaheiro? Niech se niszczy, mówi˛e, a kiedy tam dotrzem,

znajdziem drania i zgarniem za niego ´sliczn ˛

a nagrod˛e.

Jaheira bez słowa min˛eła niziołka.
— Nagrod˛e? — zapytał Abdel.
— Jasne, chłopcze — potwierdził Montaron i klepn ˛

ał najemnika po ramieniu.

— A co my´slisz, ˙ze leziem tam tyle czasu ino by sprawiedliwo´sci stało si˛e zado´s´c?

Jaheira spojrzała na niziołka i rzuciła:
— A co ty mo˙zesz wiedzie´c o sprawiedliwo´sci, złodzieju?
Na ułamek sekundy oczy Montarona stały si˛e zimne i Jaheira cofn˛eła si˛e krok

w tył. Jakby przeczuwaj ˛

ac konflikt, Khalid zatrzymał si˛e i odwrócił, jednak nie

podszedł do nich. Abdel patrzył na niziołka.

— Spoko, panienko — powiedział Montaron i chrz ˛

akn ˛

ał. — To ino interes,

nie?

— A jaki jest twój interes, Montaronie? — zapytała.
— Je´sli idzie ci o te sakiewki w „Pomocnej dłoni” — odparł jowialnie — to

mo˙ze winna´s mi podzi˛ekowa´c, ˙ze wybawiłem chłopaka z opresji.

— Wybawiłe´s chłopaka z opresji? — zapytał Khalid, jego głos był tak cichy,

˙ze gin ˛

ał na wietrze i po´sród krakania wron.

Montaron spojrzał na niego z u´smiechem.
— Jasne — rzekł. — Jak i nas wszystkich.
— ´Spij piorunie — krzykn ˛

ał nagle Xzar. — Piorunie ´spij!

31

background image

Abdel, Montaron, Jaheira i Khalid — wszyscy spojrzeli w kierunku bełko-

cz ˛

acego maga. Xzar był ju˙z jakie´s pi˛e´cdziesi ˛

at metrów od nich i z pewno´sci ˛

a nie

mógł słysze´c ich rozmowy. Abdel wybuchn ˛

ał ´smiechem, zaraz po nim Montaron,

Khalid te˙z do nich doł ˛

aczył, jedynie Jaheira w milczeniu ruszyła naprzód.

— W ka˙zdym razie dzi˛eki — powiedział Abdel do Montarona.
— Nie ma za co, dzieciaku — odparł Montaron. — Jeszcze mi si˛e odwdzi˛e-

czysz. Jestem tego pewien.

*

*

*

Odk ˛

ad wyruszyli z „Pomocnej dłoni” zatrzymali si˛e po drodze tylko w Bere-

go´scie i nawet przespali si˛e w gospodzie, za co zapłacił Montaron. Ich odpoczynek
był jednak krótki, nawet dla Abdela, który przywykł ju˙z do spania pod rozgwie˙z-
d˙zonym niebem, dlatego wszyscy odetchn˛eli z ulg ˛

a, kiedy wreszcie dotarli do

górniczego miasteczka Nashkel.

Abdel nie wiedział, czy to szcz˛e´scie czy pech, ˙ze akurat na polach przed mia-

stem odbywał si˛e jaki´s festyn. Podczas drogi słyszał od Jaheiry i Khalida, nawet
od Montarona jedynie złe wie´sci na temat Nashkel tak, ˙ze zacz ˛

ał ju˙z je sobie wy-

obra˙za´c jako jakie´s upiorne miasto. Wyobraził sobie zdesperowanych górników

˙zebraj ˛

acych na ulicach, wszystkie sklepy zamkni˛ete, rodziny pakuj ˛

ace si˛e do wo-

zów w poszukiwaniu ziele´nszych pastwisk, i ponurych pijaków, których tak wielu
widział w tawernach Wybrze˙za Mieczy.

Zamiast tego małe miasteczko t˛etniło ˙zyciem i kolorami. Wozy stały wsz˛e-

dzie, gdzie si˛e dało, a przyjezdni kupcy wystawiali swój towar na sprzeda˙z.
Trzech m˛e˙zczyzn w kolorowych strojach ˙zonglowało pochodniami. Jaki´s gnom
grał harmonijnie na czym´s, co przypominało skrzy˙zowanie dud z wozem, a ru-
miane dzieci biegały po całej okolicy, nie czuj ˛

ac zm˛eczenia. Na ulicach kr˛ecili si˛e

˙zołnierze w barwach Amnu.

Montaron tr ˛

acił łokciem Abdela, zwracaj ˛

ac jego uwag˛e na grupk˛e młodych

kobiet, które niziołek najwyra´zniej uznał za atrakcyjne.

— Chciałoby si˛e sprawdzi´c ich kopalnie, nie, dzieciaku? — za˙zartował nizio-

łek, p˛ekaj ˛

ac ze ´smiechu.

Abdel doskonale wiedział, co mały złodziej ma na my´sli, ale nic nie odpowie-

dział.

Jaheira chrz ˛

akn˛eła i powiedziała do niziołka:

— Kiedy w mie´scie jest tylu ˙zołnierzy, takie kobiety s ˛

a bardzo zaj˛ete.

— Takie kobiety — sprecyzował Montaron — s ˛

a zawsze zaj˛ete. A poza tym

w pobli˙zu nie ma zbyt wielu ˙zołnierzy.

— Wygl ˛

ada na to, jakby cieszyło ci˛e, ˙ze maszeruj ˛

a na północ, niziołku —

32

background image

odparła Jaheira. — A mo˙ze ju˙z wiesz, co złego tu si˛e dzieje?

Montaron za´smiał si˛e w sposób, jaki Abdel słyszał u niego cz˛esto w ci ˛

agu

ostatnich trzynastu dni.

— Nie wiem nic, dziecinko. Mniej nawet ni˙z ty, je´sli te gadki o wojnie s ˛

a

prawdziwe.

— Kto´s pragnie rozlewu krwi pomi˛edzy Wrotami Baldura a Amnem. To

wiem.

— A co, je´sli to Amnianin tego chce, dziecinko? — zapytał niziołek, wykrzy-

wiaj ˛

ac usta. — B˛edziesz na tyle głupia, by go powstrzyma´c?

Jaheira wci ˛

agn˛eła gł˛eboko powietrze i wła´snie zamierzała co´s odpowiedzie´c,

kiedy nagle powstrzymała si˛e i spojrzała na Abdela. Młody najemnik usiłował
powstrzyma´c si˛e od ´smiechu i to było wida´c.

— To bardzo powa˙zna sprawa — powiedziała.
Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e i pokiwał głow ˛

a.

— Powinni´smy poszuka´c gospody — wł ˛

aczył si˛e Khalid do dyskusji, pró-

buj ˛

ac załagodzi´c sytuacj˛e. — Prze´spimy si˛e w wygodnych łó˙zkach, a rankiem

wyruszymy do kopalni.

Jaheira przyznała mu racj˛e i poszła za nim w tłum rozbawionych ludzi. Abdel

popatrzył za ni ˛

a, a Montaron na niego. Niziołek tak˙ze znikn ˛

ał w tłumie.

— Idziemy, synu Bhaala — odezwał si˛e nagle Xzar.
Młody najemnik odwrócił si˛e do maga i powiedział — Id´z za Khalidem, magu.
Xzar zawahał si˛e, a Abdel chwycił go za rami˛e.
— Dotkn ˛

ał mnie! — zaskrzeczał Xzar. — Nie dotykaj mnie!

Ze dwa tuziny osób oderwało si˛e od swoich zaj˛e´c i spojrzało na Abdela, cho´c

to Xzar był przecie˙z szalony. Abdel wci ˛

agn ˛

ał gł˛eboki oddech, opanowuj ˛

ac ˙z ˛

adz˛e

zabicia denerwuj ˛

acego maga, po czym odszedł.

*

*

*

Abdel wiedział, gdzie wszyscy poszli, ale nie skierował si˛e za nimi do go-

spody. Ju˙z wcze´sniej pracował i podró˙zował z ró˙znymi osobami; niektórych lubił,
innych nie. Podró˙zował te˙z z kobietami, ale ˙zadna z nich nie poruszyła go tak,
jak Jaheira. Spotkał z tysi ˛

ac m˛e˙zczyzn pokroju Khalida, jak sobie przypominał,

spokojnych i powa˙znie traktuj ˛

acych powierzone im zadanie. Montaron jako ni-

ziołek raczej nie liczył si˛e na Wybrze˙zu Mieczy; zr˛eczny złodziej, który wiedział,
co kryje si˛e w cudzych kieszeniach i za zamkni˛etymi drzwiami. Xzar stanowił dla
niego zagadk˛e. Spotykał ju˙z szale´nców, ale ten był zarazem szalony i inteligentny,
obł ˛

akany i zarazem zdolny na tyle, by para´c si˛e magi ˛

a.

Abdel włóczył si˛e po terenie festynu i zastanawiał si˛e, co wła´sciwie tutaj robi.

33

background image

Przył ˛

aczył si˛e do dwóch. . . nawet czterech przypadkowo spotkanych obcych osób

w misji, której celu nawet nie rozumiał i za któr ˛

a prawdopodobnie nie otrzyma za-

płaty. Szcz˛e´sliwie Montaron potrafił ukra´s´c tyle, by mogli nocowa´c w gospodach
i pi´c piwo, ale nie był to sposób na ˙zycie, który preferował Abdel. Sam potra-
fił zarobi´c na siebie i chciał, ˙zeby tak wła´snie było. Ciekawe, czy w tutejszych
kopalniach wci ˛

a˙z maj ˛

a kłopoty?

Festyn zdawał si˛e maskowa´c jakiekolwiek problemy mieszka´nców Nashkel,

co dla Abdela było oczywiste ju˙z na pierwszy rzut oka. Wsz˛edzie stały wozy
przyjezdnych kupców, a mieszczanie z uwag ˛

a przygl ˛

adali si˛e ich towarom, lecz

prawie nikt nic nie kupował. M˛e˙zczy´zni wygl ˛

adali na zdenerwowanych, a kobiety

zachowywały powag˛e.

— Piwo wietrzeje — odezwał si˛e nagle z tyłu głos Montarona. — Idziesz ze

mn ˛

a?

Abdel odwrócił si˛e zaskoczony i zarazem rozbawiony łatwo´sci ˛

a, z jak ˛

a nizio-

łek potrafił znika´c w tłumie, to znów nagle si˛e pojawia´c. Abdel nigdy nie mógł
sobie wyobrazi´c, jak to jest by´c o dwie stopy ni˙zszym ni˙z wszyscy wokół; jego
problem był zupełnie odwrotny.

— ´

Zle si˛e dzieje, nie?

— Je´sli idzie ci o kopalnie rudy — odparł Montaron — to tak.
— No to gdzie nasz pracodawca? Kto nam zapłaci za ochron˛e kopalni?
Montaron u´smiechn ˛

ał si˛e i wzruszył ramionami.

— Pójdziem tam jutro z ra´nca i si˛e dowiem. A tymczasem — zmienił temat

niziołek, wyci ˛

agaj ˛

ac zza pazuchy skórzan ˛

a sakiewk˛e — masz tu troch˛e grosza.

Jak festyn si˛e sko´nczy, id´z do gospody, to napijem si˛e piwka.

— Nie mog˛e przyj ˛

a´c tych pieni˛edzy.

— To one ci˛e ˙zywiły cał ˛

a drog˛e — przypomniał mu Montaron, nie spodzie-

waj ˛

ac si˛e po Abdelu poczucia winy. — We´z je i obacz, co se mo˙zesz kupi´c.

Montaron kiwn ˛

ał głow ˛

a w stron˛e jednego z kupieckich wozów, roze´smiał si˛e

i po raz wtóry rozpłyn ˛

ał w tłumie. Abdel przygl ˛

adał si˛e wozowi i jego wła´scicie-

lowi. M˛e˙zczyzna był ubrany jak Calishitanin, cho´c jego rysy wyra´znie wskazy-
wały na to, ˙ze pochodził z północy. Mo˙ze z Waterdeep, mo˙ze z Luskan, zgadywał
Abdel. Człowiek sprzedawał ró˙zne buteleczki, by´c mo˙ze perfumy.

Kupiec zauwa˙zył, ˙ze Abdel mu si˛e przygl ˛

ada i posłał mu szeroki, wystudio-

wany u´smiech, odsłaniaj ˛

ac szczerbate z˛eby.

— Mikstury — zawołał m˛e˙zczyzna, a jego akcent potwierdził jego północne

korzenie — eliksiry, olejki, ma´sci na wszystkie dolegliwo´sci i na ka˙zd ˛

a okazj˛e.

Abdel podszedł, ´sciskaj ˛

ac w dłoni mał ˛

a, pobrz˛ekuj ˛

ac ˛

a sakiewk˛e od Monta-

rona.

— Szanowny panie — powiedział kupiec. — Widz˛e, ˙ze jeste´s w potrzebie.
Abdel zmieszał si˛e.
— Naprawd˛e? — zapytał. — A co takiego potrzebuj˛e?

34

background image

Kupiec roze´smiał si˛e.
— Walczysz — zacz ˛

ał, oceniaj ˛

ac Abdela po wygl ˛

adzie — i walczysz do-

brze, to pewne. Potrafisz si˛e obroni´c z pewno´sci ˛

a, ale i tak jeste´s nara˙zony na

pechowy cios w plecy albo przypadkowe trafienie. Jeden łyk tego — podniósł do
góry srebrn ˛

a fiolk˛e — i nie b˛edziesz czuł ˙zadnego bólu.

— Za cztery miedziaki mam piwo, które działa tak samo.
— Och, to prawda — nie zra˙zał si˛e kupiec — ale widzisz panie, nast˛epnego

ranka wci ˛

a˙z b˛edziesz miał ran˛e, je´sli by´s j ˛

a leczył tylko piwem, a za spraw ˛

a tego

cude´nka rana zniknie raz na zawsze. Sekret sprzed wieków, ale mo˙ze by´c twój,
je´sli zapłacisz.

— Sekret czy napój?
— Och, napój oczywi´scie — powiedział kupiec i spojrzał na mał ˛

a sakiewk˛e

w dłoni Abdela. — Chyba ˙ze masz o wiele wi˛ekszy trzos gdzie´s za pasem.

Abdel wybuchn ˛

ał ´smiechem i podszedł bli˙zej. Zapytał o kilka innych butele-

czek i usłyszał historie, w które tylko szaleniec mógłby uwierzy´c. Było co´s w tym
targowaniu si˛e z u´smiechni˛etym kupcem, co uspokajało Abdela. Przez ostatnie
dziesi˛e´c i pół dnia był tak podenerwowany, jak nigdy wcze´sniej w całym swoim

˙zyciu. Nagle wszystko si˛e zmieniło, cho´c nadal wydawało si˛e biec powoli.

— Kwas? — zapytał Abdel, nie znaj ˛

ac tego słowa.

— Tak, wielki wojowniku, tak — potwierdził kupiec. To niebezpieczna mik-

stura, która pali jak płynny ogie´n. Wynalazek szalonego geniusza z Netheril, dzi-
siaj w cenie, któr ˛

a tak uczciwy człowiek jak ty, panie, uzna za nisk ˛

a.

Wła´sciwie owa cena, któr ˛

a uczciwy człowiek uznałby za nisk ˛

a, była dysku-

syjna, ale po godzinie Abdel wmieszał si˛e w tłum, ´sciskaj ˛

ac w r˛eku sakiewk˛e,

w której tym razem znajdowały si˛e mała srebrna buteleczka, nieco wi˛eksza
szklana i cztery miedziaki.

35

background image

Rozdział szósty

— Oh, prosz˛e, dziecinko — westchn ˛

ał Montaron. — Nie chc˛e ci˛e przecie tru´c,

w imi˛e Urogalan.

Jaheira jedynie chrz ˛

akn˛eła w odpowiedzi, ale Khalid si˛egn ˛

ał po bukłak, który

niziołek proponował. Uniósł bukłak tak delikatnie, jakby miał wybuchn ˛

a´c i pow ˛

a-

chał. Wzdrygn ˛

ał si˛e.

— Cuchnie jak piwo.
— Bo˙z to piwo, mój przyjacielu — potwierdził Montaron. — Golnij sobie. . .

Na szcz˛e´scie.

Khalid u´smiechn ˛

ał si˛e i obrzucił spojrzeniem Xzara i Abdela. Obaj wypili

ju˙z poka´zn ˛

a ilo´s´c specjału Montarona i jak na razie trzymali si˛e na nogach, cali

i zdrowi.

— Khalid. . . — zacz˛eła Jaheira, ale urwała widz ˛

ac, jak jej m ˛

a˙z unosi bukłak

do ust i pije. Przez chwil˛e smakował piwo w ustach, zanim je przełkn ˛

ał, przymy-

kaj ˛

ac przy tym oczy.

Kiedy je otworzył, powiedział do Jaheiry:
— Napij si˛e, daj t˛e satysfakcj˛e niziołkowi. Mo˙ze to rodzaj rytuału.
— Idziemy, gdzie tylko Oghma wie, co tam jest, dziecinko — dodał Montaron.

— Odrobina szcz˛e´scia ci nie zaszkodzi.

— Piwo szcz˛e´scia — zirytowała si˛e Jaheira, ale chwyciła bukłak i szybko

przełkn˛eła płyn, byle tylko mie´c ju˙z to za sob ˛

a.

— To co, mo˙zemy rusza´c? — zapytał Abdel, drapi ˛

ac si˛e w szyj˛e pod kolczug ˛

a.

Odk ˛

ad wyszli z Nashkel, maszerowali ju˙z cały poranek, ale wci ˛

a˙z nie dotarli

do kopalni. Montaron zatrzymał wszystkich w miejscu, w którym od głównej
dró˙zki odchodziła w ˛

aska ´scie˙zynka, i oznajmił, ˙ze to jest skrót, który zaprowa-

dzi ich do kopalni bez marnowania czasu. Wypicie „piwa szcz˛e´scia” na rozstaju
było zabawnym rytuałem, który zaproponował, by uchroni´c si˛e od niebezpiecze´n-
stwa na nowej drodze. Abdel wypił zaraz po Xzarze, bez wahania. Widział ju˙z,
jak obcy ludzie potrafi ˛

a przynosi´c szcz˛e´scie. Teraz był troch˛e dra˙zliwy z powodu

wyprawy do kopalni.

Jaheira oddała niziołkowi bukłak i cała pi ˛

atka ruszyła now ˛

a ´scie˙zk ˛

a. G˛esta

trawa okalaj ˛

aca ´scie˙zynk˛e przeszła w rozległ ˛

a ł ˛

ak˛e czarnych kwiatów. Wsz˛edzie

36

background image

było ich pełno i cho´c Abdel nigdy nie zwracał uwagi na co´s takiego jak kwiaty,
to jednak odniósł wra˙zenie, ˙ze w przypadku tych jest co´s dziwnego. Wszystkie
były takie same, rosło ich bardzo du˙zo i było w nich co´s takiego, co trudno było
okre´sli´c.

— Wszyscy za mn ˛

a, bardzo ostro˙znie — powiedział Montaron niskim i peł-

nym powagi głosem.

— Na szcz˛e´scie? — zadrwiła Jaheira. — Czy mo˙ze obawiasz si˛e zdepta´c te

pi˛ekne kwiatki?

Abdel schylił si˛e i zerwał jeden. Zamierzał wr˛eczy´c go Jaheirze, nawet wy-

obraził sobie, jak wkłada go jej za ucho, odgarniaj ˛

ac kosmyk jej czarnych włosów

i. . .

— To twój ogród — zapytał Khalid, przerywaj ˛

ac Abdelowi jego fantazje. —

Czy˙z nie, Montaronie?

Abdel zarumienił si˛e i zesztywniał zmieszany, ale nikt tego nie zauwa˙zył.
— Niebezpiecze´nstwo czai si˛e wsz˛edzie, mój amnia´nski przyjacielu — odparł

Montaron. — Nawet na tej ł ˛

ace pełnej pi˛eknych kwiatuszków, cho´c w ciemno´sci

mog ˛

a one by´c nieco mniej kusz ˛

ace.

Niziołek zamilkł na chwil˛e, id ˛

ac ostro˙znie z uszami przy ziemi i nasłuchuj ˛

ac.

Wiódł ich przez ł ˛

ak˛e zygzakiem, na pozór bez sensu. Jednolity dywan kwiatów,

ich kolor i zapach działały na wszystkich koj ˛

aco. Abdel zapomniał o swoim za-

kłopotaniu, Xzar przestał odgania´c niewidzialne owady i mrucze´c pod nosem, za´s
Khalid i Jaheira pod ˛

a˙zaj ˛

acy za Montaronem w ogóle si˛e nie odzywali.

— Przekl˛ete sło´nce — przerwał cisz˛e Montaron.
Abdel pierwszy dostrzegł stoj ˛

ac ˛

a po´srodku ł ˛

aki star ˛

a, rozwalaj ˛

ac ˛

a si˛e chałup˛e.

Był to prosty budynek z desek pokrytych złuszczon ˛

a, szar ˛

a warstw ˛

a czego´s, co

kiedy´s musiało by´c białym wapnowaniem. Dach zapadał si˛e i porastał go mech.
Okiennic nie było, mo˙ze wypadły całe lata temu, pozostawiaj ˛

ac po sobie jedynie

cienie na wapnie ´scian. Okna ziały czarn ˛

a pustk ˛

a.

Abdel westchn ˛

ał na widok domu. Dom rodzinny, pomy´slał, dom, w którym

kiedy´s mieszkała rodzina.

— Bogowie! — krzykn ˛

ał Montaron i stan ˛

ał jak wryty. Wszyscy zatrzymali

si˛e. Jaheira wpadła na plecy Abdela i młody najemnik usun ˛

ał si˛e w bok, unika-

j ˛

ac dłu˙zszego kontaktu. Kiedy odwrócił si˛e do tyłu, aby co´s jej powiedzie´c, jego

wzrok napotkał spojrzenie jej m˛e˙za. Khalid zmusił si˛e do u´smiechu i odwrócił
wzrok. Abdel znów si˛e zaczerwienił.

— Co to? — zapytał najemnik Montarona, usiłuj ˛

ac pokry´c swoje zmieszanie.

— Ciało — rzekł krótko Xzar. — Martwe ciało.
Abdel otworzył szeroko oczy ze zdumienia i post ˛

apił naprzód, depcz ˛

ac kilka

kwiatów. Montaron drgn ˛

ał, kiedy to zobaczył, a Abdel zignorował niziołka, który

gapił si˛e na niego przez nast˛epne kilka minut, jakby spodziewaj ˛

ac si˛e czego´s, co

si˛e z nim mogło sta´c. Abdel spojrzał na ciało le˙z ˛

ace u stóp Montarona. M˛e˙zczyzna

37

background image

nie ˙zył ju˙z od kilku dni, ale nie było wida´c specjalnych oznak rozkładu. Nie było
te˙z much, co Abdel uznał za najbardziej dziwne. Martwe ciało le˙z ˛

ace na powietrzu

przez kilka dni musiało zwabi´c muchy. M˛e˙zczyzna był człowiekiem, odzianym
w prost ˛

a kolczug˛e kółkow ˛

a, jak ˛

a nosz ˛

a zwykle niedo´swiadczeni najemnicy lub

szeregowi piechurzy. Jego oczy były białe, przechodz ˛

ace w odcie´n szaro–zielony.

Z ust wystawał mu czarny, spuchni˛ety j˛ezyk. Wokół nie było wida´c krwi, a ciało
nie nosiło ´sladów obra˙ze´n.

— Co go zabiło? — zapytał Abdel, nie wierz ˛

ac, ˙ze usłyszy odpowied´z.

— Trucizna, czy tak? — zaproponował Xzar, unikaj ˛

ac kontaktu wzrokowego

z Abdelem, jak zwykle zreszt ˛

a.

Abdel pokiwał głow ˛

a, uznaj ˛

ac to za sensowne. Montaron ukl˛ekn ˛

ał przy mar-

twym ciele i zacz ˛

ał przeszukiwa´c jego pas.

— Montaron! — oburzyła si˛e Jaheira. — Dlaczego nie zostawisz martwego

w spokoju?

— Ona ma racj˛e, Montaron — potwierdził Abdel. — Zostaw go.
Montaron zignorował ich i wstał dopiero wówczas, gdy co´s znalazł.
— Klucze? — zapytał Abdel, widz ˛

ac, co niziołek trzyma w dłoni. Było ich

kilka, pół tuzina wielkich kluczy z br ˛

azu na prostym, ˙zelaznym kółku.

— Je´sli dowiesz si˛e, gdzie on mieszkał — zadrwił Khalid — z pewno´sci ˛

a

b˛edziesz bogatym złodziejem.

Montaron u´smiechn ˛

ał si˛e i rzucił przez rami˛e spojrzenie na rozpadaj ˛

ac ˛

a si˛e

chałup˛e.

— Wystarczaj ˛

aco blisko? — zapytał.

Lodowaty dreszcz przebiegł Abdelowi wzdłu˙z kr˛egosłupa na my´sl o tym, jak

łapczywie złodziej grabi wspomnienia, które kryły si˛e w tym doskonałym domu,
domu, w którym on sam mógłby dorasta´c. Młody najemnik potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a,

jakby staraj ˛

ac si˛e odrzuci´c te dziwne, melancholijne my´sli, które go naszły, b˛ed ˛

ace

oznak ˛

a słabo´sci. Złowił przypadkiem spojrzenie Xzara, przywracaj ˛

ac mu na usta

znajomy grymas.

Abdel wyrwał Montaronowi p˛ek kluczy i zacisn ˛

ał je w swej wielkiej, twardej

dłoni tak mocno, ˙ze prawie przebiły mu skór˛e.

— Zostaw to — powiedział Abdel — i jego te˙z. Mieli´smy i´s´c do kopalni i tam

wła´snie pójdziemy.

Abdel odwrócił si˛e i ruszył przed siebie, a Montaron pu´scił go przodem i wy-

mienił z Xzarem długie, porozumiewawcze spojrzenie. Mag kiwn ˛

ał głow ˛

a i ruszył

za Abdelem.

38

background image

*

*

*

Abdel nigdy nie był w kopalni, a ta wygl ˛

adała dokładnie tak, jak j ˛

a sobie

wyobra˙zał. Prosty tunel o kwadratowym przekroju i nisko zawieszonym stro-
pie, wspartym co jakie´s pi˛etna´scie, dwadzie´scia stóp wielkimi drewnianymi stem-
plami. ´Sciany były topornie wykute w skale, zaczynaj ˛

acej si˛e ju˙z u wej´scia w gł˛e-

bokim, górniczym szybie. Kopalnia znajdowała si˛e tylko par˛e godzin drogi od ł ˛

aki

czarnych kwiatów.

Id ˛

ac skrótem Montarona, natkn˛eli si˛e na grup˛e zm˛eczonych górników zmie-

rzaj ˛

acych z powrotem do Nashkel. Ludzie nie´sli kilofy i łopaty, ale nie ci ˛

agn˛eli

ani jednego wozu z rud ˛

a. Górnicy obrzucili ich oboj˛etnym spojrzeniem. Wyra´z-

nie wygl ˛

adali na nieszcz˛e´sliwych. Grupa amnia´nskich ˙zołnierzy kr˛eciła si˛e przy

wej´sciu do kopalni. Wielki, umorusany na czarno m˛e˙zczyzna wydawał si˛e tu rz ˛

a-

dzi´c. Z wyra´zn ˛

a irytacj ˛

a marszczył brwi na widok ˙zołnierzy, a młody amnia´nski

sier˙zant starał si˛e tego nie zauwa˙za´c.

— Stanowczo dzieje si˛e tu co´s niedobrego — powiedział pó´zniej Abdel, a jego

głos poniósł si˛e echem w gł ˛

ab tunelu.

— Jasne, dzieciaku — odpowiedział mu równie d´zwi˛eczny głos Montarona

skrytego w mroku za jego plecami. — A ten wielki, gruby Emerson zapłaci nam,

˙zeby to powstrzyma´c.

Kiedy wcze´sniej dotarli do szybu, Emerson, szef kopalni si˛egn ˛

ał r˛ek ˛

a do wa-

gonika i wyci ˛

agn ˛

ał brył˛e szaro–br ˛

azowej skały. ´Scisn ˛

ał j ˛

a w dłoni i gruda rozpadła

si˛e w pył. Szef zakl ˛

ał i cisn ˛

ał bezwarto´sciowy pył na suche podło˙ze, za´sciełane

takim samym. Odwrócił si˛e od wagonika i odszedł. Górnicy, którzy stali obok,
wcale nie wygl ˛

adali lepiej ni˙z ich zwierzchnik, a twarze ´sciskał im strach. Ten pył

niegdy´s był ich ´zródłem utrzymania. A raczej ruda ˙zelaza.

— On wcale nie musi nam zapłaci´c, Montaronie — rzekła Jaheira. — Ta ko-

palnia oznacza dla tych wszystkich ludzi ˙zycie.

— Jasne, damulko. — Montaron chrz ˛

akn ˛

ał. — Ale jest kilka rzeczy równie

drogich jak ˙zycie.

Emerson przyjrzał im si˛e uwa˙znie, oceniaj ˛

ac ich wygl ˛

ad i ubiór, zanim zdecy-

dował si˛e wpu´sci´c ich w gł ˛

ab korytarza. Górnicy zd ˛

a˙zyli ju˙z sprawdzi´c ten tunel

w ci ˛

agu ostatnich kilku godzin i Emerson raczej ju˙z nie liczył na to, ˙ze ta dziura

w ziemi, która kiedy´s utrzymywała całe Nashkel, znów b˛edzie zdatna do eksplo-
atacji.

— Jeste´s bardzo humanitarny, Montaronie — powiedział Khalid z sarkazmem.

Tylko Montaron roze´smiał si˛e na ten komentarz.

— Przecie ˙zyj ˛

a. . .

— T˛edy — odezwał si˛e Xzar, gło´sniej ni˙z kiedykolwiek. — T˛edy, tak? T˛edy.
Montaron skin ˛

ał i ruszył za Xzarem. Abdel post ˛

apił krok za nimi, ale zatrzy-

39

background image

mał go lekki dotyk Jaheiry. Abdel w sekrecie ucieszył si˛e, ˙ze go dotkn˛eła i nawet
nie drgn ˛

ał.

— Dlaczego t˛edy? — zapytała, spogl ˛

adaj ˛

ac w drugi korytarz. Stali w miejscu,

w którym tunel rozwidlał si˛e.

— A bo tak — odparł Montaron i wzruszył ramionami. — T˛edy jest równie

dobrze jak tamt˛edy.

— T˛edy — dodał Xzar. — Na pewno.
Montaron westchn ˛

ał i popatrzył na przyjaciela.

Mag szarpn ˛

ał głow ˛

a w´sciekle.

— T˛edy, Montaronie, tak?
— Równie dobrze jak t˛edy? — zapytała Jaheira z nut ˛

a sarkazmu w głosie.

— Sk ˛

ad wiecie któr˛edy i´s´c? — zapytał Khalid, gro´znie post˛epuj ˛

ac naprzód.

Abdel spojrzał na Montarona, czekaj ˛

ac na odpowied´z.

— Mój przyjaciel jest magiem — odrzekł niziołek — tak wi˛ec. . . jest wyczu-

lony na tego rodzaju rzeczy.

— Jakiego rodzaju? — zapytała Jaheira. — Truj ˛

ace ˙zelazo?

— Truj ˛

ace ˙zelazo? — zdziwił si˛e Abdel. — Co za głupota. Czy to mo˙zliwe?

— Zapytaj swego małego kumpla — zaszydził Khalid.
— Je´sli chcecie i´s´c tamt˛edy, Amnianie — odparł Montaron, z widocznym

wysiłkiem staraj ˛

ac si˛e zachowa´c uprzejmo´s´c — to pozwólcie nam i´s´c t˛edy, ale

najpierw wytłumaczcie si˛e, dlaczego chcecie i´s´c wła´snie tamt˛edy.

— Oskar˙zasz nas — stwierdziła Jaheira w´sciekle — to oskar˙z te˙z cały Amn.

Ta kopalnia zaopatruje. . . zaopatrywała w ˙zelazo tak samo Amn, jak i Wrota Bal-
dura, ale my´sl˛e, ˙ze wszyscy wiemy, kto tu kim jest, niziołku.

Montaron u´smiechn ˛

ał si˛e i pokiwał głow ˛

a.

— Acha, ju˙z kapuj˛e, malutka.
— To nie moja sprawa — odezwał si˛e Abdel — i z pewno´sci ˛

a nie ma nic

wspólnego z Gorionem, który nie był ani górnikiem, ani hutnikiem, ani kowalem.
Po co my tu w ogóle jeste´smy?

— Aby powstrzyma´c wojn˛e — odpowiedziała Jaheira, nie spuszczaj ˛

ac wzroku

z niziołka.

Montaron odwrócił si˛e i zagł˛ebił si˛e kilka kroków w mroku sztolni, tu˙z za

Xzarem.

— Udowodnij to — powiedział, a jego głos odbił si˛e gło´sno echem w roz-

widleniu korytarzy. — Dostaniesz wtedy wystarczaj ˛

ac ˛

a nagrod˛e i we Wrotach

Baldura, i w Amnie.

Xzar zamruczał co´s i nad jego głow ˛

a pojawiło si˛e małe ´zródło ˙zółtego ´swiatła,

pod ˛

a˙zaj ˛

ace wraz z nim w dół sztolni. Abdel westchn ˛

ał, patrz ˛

ac jak si˛e oddalaj ˛

a,

magiczne ´swiatło o´swietlało ich w ciemno´sci korytarza. Zaczekał, a˙z Montaron
odwrócił si˛e, by zobaczy´c, czy za nimi id ˛

a. Jaheira i Khalid nie ukrywali, ˙ze pójd ˛

a

jedynie zmuszeni sił ˛

a.

40

background image

Nie min˛eła minuta, jak Abdel ich dogonił, a wówczas Xzar nagle si˛e zatrzy-

mał. Mag pochylił si˛e, a wraz z nim obni˙zyła si˛e ´swietlista kula, zawieszona cały
czas zaledwie kilka cali nad jego głow ˛

a. Błysk odbitego ´swiatła przykuł uwag˛e

Abdela do małej srebrnej buteleczki le˙z ˛

acej na podło˙zu korytarza. Xzar chwycił

j ˛

a pomi˛edzy kciuk a palec wskazuj ˛

acy i bardzo powoli i ostro˙znie uniósł, jakby

wyci ˛

agał za ogon martw ˛

a mysz z pułapki.

— Amnia´nski wyrób — powiedział Xzar, pokazuj ˛

ac buteleczk˛e Abdelowi. —

Czy tak?

— Oto jest — zacz ˛

ał Montaron — dowód. Le˙zał na ziemi, tak ˙ze ka˙zdy głupiec

— bez obrazy, Xzar — mógł go zauwa˙zy´c. Amnia´nski wyrób, na pewno.

— Co to jest? — zapytała Jaheira szorstko.
— Amnia´nski — rzekł Xzar, wstrz ˛

asaj ˛

ac dło´nmi i podnosz ˛

ac je do góry.

— Nithrik glah — zacz ˛

ał mamrota´c mag.

Abdel chwycił dłonie maga i krzykn ˛

ał: — Nie rób tego Xzar!

Krzykn ˛

ał tak gło´sno, ˙ze Montaron i Jaheira zatkali uszy.

Mag spojrzał na Abdela z w´sciekło´sci ˛

a i zaskrzeczał: — Nie dotykaj mnie!

Montaron wyci ˛

agn ˛

ał miecz, wi˛ec Abdel pu´scił r˛ece maga i sam si˛egn ˛

ał po

swój. Zanim wydobył swe wielkie, szerokie ostrze z pochwy, zd ˛

a˙zył zauwa˙zy´c,

˙ze niziołek skierował sw ˛

a bro´n nie przeciwko niemu, lecz półelfom. Zanim Abdel

zdał sobie spraw˛e z sytuacji, cała czwórka była ju˙z uzbrojona, a Xzar wła´snie
rozpoczynał rzucanie nast˛epnego czaru.

— Amnia´nska zdrada — powiedział Montaron i splun ˛

ał. Nawet Abdel uznał,

˙ze niziołek przesadza. — Spójrz na t˛e buteleczk˛e, Abdel. Jest taka sama jak ta,

któr ˛

a kupiłe´s w Nash. . . — urwał nagle i popatrzył na Abdela.

— Jak ˛

a niby buteleczk˛e kupiłem w Nashkel? — zapytał Abdel, zaciskaj ˛

ac

palce na r˛ekoje´sci miecza.

Xzar drgn ˛

ał i podniósł r˛ece. Abdel zareagował szybko, ale mo˙ze było co´s

w tym nienaturalnym magicznym ´swietle, pochyło´sci korytarza czy martwym,
pełnym kurzu powietrzu, ˙ze okazał si˛e niewystarczaj ˛

aco szybki. Khalid zamach-

n ˛

ał si˛e mieczem i Abdel instynktownie odbił jego ostrze pałaszem i skontrował

cios. Poczuł, jak jego bro´n zatapia si˛e w piersi Amnianina i usłyszał krzyk, który
mógł nale˙ze´c równie dobrze do Khalida, jak i Jaheiry, a mo˙ze nawet obojga. Xzar
wymamrotał co´s, a Abdel usłyszał wyra´znie, jak Montaron mówi: — Nie!

Krew trysn˛eła Abdelowi na twarz i na sekund˛e przymkn ˛

ał oczy. Okazało si˛e

to dla niego szcz˛e´sliwe, bo wła´snie w tym momencie magiczne ´swiatło Xzara
rozjarzyło si˛e, a Jaheira i Montaron zakl˛eli. Abdel poczuł, ˙ze Khalid pada. Jego
pałasz wci ˛

a˙z tkwił w boku półelfa. Abdel, trzymaj ˛

ac r˛ekoje´s´c lew ˛

a r˛ek ˛

a, si˛egn ˛

praw ˛

a po sztylet, ale zanim zd ˛

a˙zył wyci ˛

agn ˛

a´c go z pochwy, co´s małego, twardego

i szybkiego podci˛eło mu nogi. Stracił na chwil˛e oddech i run ˛

ał w tył. Sztylet

wy´slizn ˛

ał mu si˛e z dłoni i usłyszał brz˛ek metalu uderzaj ˛

acego o skał˛e. Nie czekał

41

background image

a˙z umilknie echo, chwycił praw ˛

a r˛ek ˛

a za miecz i wyci ˛

agn ˛

ał go z ciała le˙z ˛

acego

Amnianina.

— Za ni ˛

a! — wrzasn ˛

ał Montaron i Abdel, mrugaj ˛

ac powiekami, by oczy´sci´c

oczy zalane krwi ˛

a, podniósł si˛e i pod ˛

a˙zył za nim.

Kiedy echo kroków niziołka i najemnika ucichło w oddali mrocznej kopalni,

Xzar schylił si˛e i podniósł ci˛e˙zki, srebrny sztylet. Przez chwil˛e podziwiał jego gra-
werowane ostrze, nie podejmuj ˛

ac po´scigu. W ko´ncu odwrócił si˛e w stron˛e wyj´scia

i schował sztylet do wielkiej skórzanej sakwy zawieszonej u pasa.

— Tak — zamruczał do siebie — tak, tak daleko, tak.

42

background image

Rozdział siódmy

´Swiatło pochodni dra˙zniło Montarona. Niziołek protestował, kiedy najemnik

zatrzymał si˛e, by j ˛

a zapali´c, ale oddalili si˛e ju˙z od mrucz ˛

acego maga na tyle, ˙ze

Abdel zaczynał traci´c widoczno´s´c w ciemno´sci.

Bior ˛

ac pod uwag˛e szybko´s´c, z jak ˛

a uciekała Jaheira, Abdel domy´slił si˛e, i˙z ma

w sobie wystarczaj ˛

aco du˙zo elfiej krwi, by móc widzie´c w ciemno´sciach. Mon-

taron nie tylko potrafił widzie´c w ciemno´sci, ale te˙z wolał j ˛

a od nawet słabego

´swiatła.

Sporo było ró˙znych sztolni odchodz ˛

acych od głównego korytarza, wi˛ecej ni˙z

ich si˛e Abdel spodziewał. Zdał sobie spraw˛e, ˙ze b˛edzie potrzebował sporo szcz˛e-

´scia, by znale´z´c wyj´scie czy Jaheir˛e. Wyprzedził Montarona i wtedy u´swiado-

mił sobie, ˙ze bez niziołka b˛edzie jeszcze gorzej. Zwolnił wi˛ec, ci˛e˙zko dysz ˛

ac

i w ko´ncu si˛e zatrzymał.

— Zapomnij. . . dzieciaku. . . — wysapał Montaron, kiedy stan ˛

ał wreszcie

przy Abdelu, opieraj ˛

ac obie dłonie o kolana. — Ona. . . uciekła.

Abdel otarł ramieniem czoło z potu i pokiwał głow ˛

a, chocia˙z nienawidził przy-

znawa´c si˛e do pora˙zki. Pochodnia rozjarzyła si˛e nagle i Abdel poczuł w powietrzu
zapach, którego wcze´sniej tu nie było. Co´s cuchn˛eło niczym mokra psia sier´s´c,
mo˙ze wilgotna skóra. . . mo˙ze pot.

— Czujesz to? — wyszeptał.
Montaron rozejrzał si˛e, potwierdził i wejrzał w mrok. Zało˙zywszy, ˙ze Abdel

ruszy za nim, niziołek zacz ˛

ał pełzn ˛

a´c w kierunku bocznej sztolni. Abdel rzeczy-

wi´scie poszedł za nim, wci ˛

a˙z trzymaj ˛

ac w prawej dłoni miecz, a w lewej pochod-

ni˛e, któr ˛

a zrobił z brudnych szmat i kawałka drewna ze stempla podpieraj ˛

acego

strop. Kiedy podeszli na skraj tunelu, Montaron wyjrzał zza rogu i natychmiast
przytrzymał Abdela, ˙zeby nie szedł dalej.

— Koboldy — wyszeptał niziołek, a od strony korytarza doleciał odgłos ka-

mienia uderzaj ˛

acego o skał˛e. Abdel uznał, ˙ze koboldy ich zauwa˙zyły, wi˛ec ruszył

naprzód.

Były tam trzy brudne, małe stworzenia. Jeden z koboldów stał na stra˙zy, ale

nie on pierwszy ujrzał Abdela wypadaj ˛

acego zza rogu. Abdela zobaczył stwór,

który stał obok wagonika z rud ˛

a. Trzeci kobold stał mu na ramionach i wlewał

43

background image

co´s do ´srodka wagonika, na skalny miał z rud ˛

a ˙zelaza. Kobold na dole zapiszczał,

niczym mały dworski piesek, a nogi mu zadr˙zały, czy to ze strachu czy z ch˛eci
ucieczki. Stra˙znik odwrócił si˛e, lecz nie w stron˛e Abdela. Ten głupiec spojrzał na
piszcz ˛

acego towarzysza, który zapiszczał jeszcze raz, gdy Abdel uci ˛

ał stra˙znikowi

głow˛e.

Kobold na spodzie nie czekał dłu˙zej i rzucił si˛e do ucieczki, a stoj ˛

acy mu na ra-

mionach wpadł głow ˛

a do wagonika. Rozległ si˛e szczekliwy jazgot i brzd˛ek tłuczo-

nej butelki, która wypadła koboldowi z r˛eki. Mały stwór, który pierwszy zauwa˙zył
Abdela, p˛edził w dół tunelu na łeb, na szyj˛e. Abdel zatrzymał si˛e tylko na chwil˛e,
by rozpłata´c gardło siedz ˛

acemu w wagoniku koboldowi ko´ncem skrwawionego

pałasza. W tym samym momencie pojawił si˛e Montaron, podnosz ˛

ac r˛ek˛e, by po-

wstrzyma´c Abdela przed po´scigiem za uciekaj ˛

acym w ciemno´s´c stworem.

— Co oni robili? — zapytał Montaron.
Abdel odpowiedział po upływie jednej czy dwóch sekund. Krew znowu ude-

rzyła mu do głowy i chciał pogna´c za uciekinierem, dorwa´c go i zabi´c.

— Nie wiem — odrzekł w ko´ncu. — Wylewali co´s na te kamienie.
Abdel machn ˛

ał r˛ek ˛

a w stron˛e wagonika i ciał dwóch martwych koboldów, ale

wci ˛

a˙z patrzył w mrok korytarza przed sob ˛

a, staraj ˛

ac si˛e usłysze´c cho´cby echo

drobnych nó˙zek.

— Paskudne bestyjki, nie, dzieciaku? — skomentował Montaron i kopn ˛

ał od-

ci˛et ˛

a głow˛e, która potoczyła si˛e po pochyło´sci sztolni w ´slad za uciekaj ˛

acym ko-

boldem. Koboldy okazały si˛e małymi, psowatymi humanoidami z wielkimi ła-
pami o długich palcach, długich, zakrzywionych, szpiczastych uszach jak u nie-
toperza i krótkich, ostrych ró˙zkach niczym u jaszczura. Ich pomarszczona skóra
wydawała si˛e w ´swietle pochodni pomara´nczowa, cho´c naprawd˛e była pewnie
br ˛

azowa. Były ubrane w brudne szmaty zakrywaj ˛

ace tors i biodra. Strasznie cuch-

n˛eły.

Montaron przysiadł obok bezgłowego ciała i koniuszkiem palca dotkn ˛

ał roz-

bitej butelki.

— Co to? — zapytał Abdel.
— Co co?
— Ta butelka — wyja´snił Abdel. — Co oni wylewali na te kamienie?
— Na rud˛e — poprawił Montaron. — To nie kamienie, ino ruda ˙zelaza. Moje

zdanie jest takie, ˙ze cokolwiek to jest, to wła´snie to daje t˛e ˙zelazn ˛

a zaraz˛e.

— Koboldy? — zapytał Abdel pełnym pow ˛

atpiewania głosem. Słyszał wiele

historii o koboldach, a nawet przypadkiem spotkał kilka z nich, kiedy zrobiły pod-
kop do piwniczki gospody „U Liama”. Ale to nie były stwory, które byłyby w sta-
nie opracowa´c jaki´s mi˛edzynarodowy spisek, zatruwaj ˛

ac rud˛e ˙zelaza i wywołuj ˛

ac

wojn˛e pomi˛edzy dwoma pot˛e˙znymi pa´nstwami na powierzchni. Koboldy, o ile
Abdel wiedział, były tchórzliwymi kanaliami ˙zyj ˛

acymi pod ziemi ˛

a, które swój

brak inteligencji nadrabiały zdecydowanym brakiem etyki.

44

background image

— Mało prawdopodobne, przyjacielu — wybuchn ˛

ał ´smiechem Montaron. —

Ale mo˙ze zostały opłacone? Opłacone przez Amnianów, ˙zeby zaszkodzi´c ludziom
z Wrót Baldura?

— Jeste´s pewien, ˙ze nie ma innego rozwi ˛

azania? — powiedział Abdel, wska-

zuj ˛

ac na gliniane skorupy po rozbitej butelce. — Buteleczka, któr ˛

a kupiłem w Na-

shkel i której nigdy ci nie pokazywałem, była srebrna i doskonałej roboty. Je´sli
wi˛ec mówisz, ˙ze jest ona wyrobem amnia´nskim, to dobrze, ale z pewno´sci ˛

a ta

tutaj nie pochodzi z tego samego miejsca.

Montaron wzruszył ramionami, ale si˛e nie odwrócił. Kiedy Abdel czekał na

odpowied´z, usłyszał w ciemno´sci korytarza szmer ˙zwiru. Dwoma wielkimi susami
skoczył w gł ˛

ab tunelu. ´Swiatło pochodni wyłowiło z mroku oczy kobolda, jego

dwie wielkie roz˙zarzone pomara´nczowo ´zrenice powi˛ekszyły si˛e z zaskoczenia
i strachu.

Rozległo si˛e krótkie szczekni˛ecie i stwór rzucił si˛e do ucieczki. Tym razem

Abdel nie wahał si˛e, tylko pomkn ˛

ał jak strzała za uciekinierem.

Biegł kieruj ˛

ac si˛e zarówno wzrokiem jak i słuchem. W miar˛e jak kobold co

chwila zmieniał kierunek, wskakuj ˛

ac do bocznych korytarzy, Abdel zaczynał czu´c

si˛e nieswojo w zdradliwym, migocz ˛

acym ´swietle pochodni. W ko´ncu udało mu si˛e

dostrzec plecy uciekaj ˛

acego stwora. Abdel zakładał, ˙ze Montaron pod ˛

a˙za za nim,

bowiem nie wyobra˙zał sobie, by mógł bez niego trafi´c z powrotem do miejsca
z wagonikiem rudy.

I nagle wokół niego zaroiło si˛e od koboldów, które wyłoniły si˛e z ciemno´sci,

wchodz ˛

ac w zasi˛eg ´swiatła pochodni ze wszystkich stron. Abdel nie był głupi,

˙zeby liczy´c, ilu wrogów ma przeciwko sobie, tylko od razu podj ˛

ał walk˛e o ˙zycie.

Praw ˛

a r˛ek ˛

a wywijał swym wielkim pałaszem, lew ˛

a z równ ˛

a skuteczno´sci ˛

a szerzył

pogrom w´sród koboldów płon ˛

ac ˛

a pochodni ˛

a. Koboldy umierały, krwawi ˛

ac lub

płon ˛

ac, co dla Abdela było bez ró˙znicy. Czasem któremu´s stworowi udało si˛e za-

drasn ˛

a´c Abdela zardzewiałym sztyletem, kamiennym toporkiem lub skradzionym

narz˛edziem górniczym czy te˙z ukłu´c prymitywn ˛

a włóczni ˛

a z ostrym kamieniem

zamiast ostrza. Abdel otrzymał mo˙ze z tuzin lekkich ran, nie zagra˙zaj ˛

acych jego

˙zyciu, i zabił tyle samo koboldów. Pozostałe przy ˙zyciu straciły cały swój rezon

i wycofały si˛e poza o´swietlony pochodni ˛

a kr ˛

ag.

Walka stanowiła jedn ˛

a wielk ˛

a kakofoni˛e pisków, szcz˛ekni˛e´c i warkni˛e´c, i cho´c

od tego hałasu dzwoniło ju˙z Abdelowi w uszach, był pewny, ˙ze głos, który przy-
niosło do niego echo z gł˛ebi korytarza, nale˙zy do Jaheiry.

Nie dosłyszał słów, lecz ton głosu był oczywisty. Jaheira wzywała pomocy.
Pochodnia ju˙z przygasała, lecz Abdel nie zwracał na to uwagi, tylko pognał

naprzód, wiedziony głosem Jaheiry, co zdawało si˛e trwa´c godzinami, a zaj˛eło zale-
dwie kilka minut. Biegn ˛

ac, słyszał czasem poruszaj ˛

ace si˛e w ciemno´sci koboldy,

wci ˛

a˙z czuł wokół smród mokrej psiej sier´sci, lecz nie zatrzymywał si˛e. Musiał

j ˛

a znale´z´c, nawet gdy u´swiadomił sobie, ˙ze mo˙ze ona wcale tego nie chciała —

45

background image

z pewno´sci ˛

a kogo´s wzywała, ale nie jego. Ka˙zda kobieta, której zabito by m˛e˙za,

czułaby tak samo. Abdel odsun ˛

ał od siebie tak˙ze t˛e my´sl, ˙ze ju˙z od dłu˙zszego

czasu nie widział Montarona.

Dotarł do sporej groty, z której promieni´scie odchodziło pi˛e´c korytarzy. Strop

wci ˛

a˙z znajdował si˛e na tyle wysoko, by mógł sta´c wyprostowany. Na ´srodku po-

mieszczenia znajdowała si˛e dziura, któr ˛

a Abdel uznał za naturalny uskok. Ziemia

nagle urywała si˛e, otwieraj ˛

ac w mroczn ˛

a czelu´s´c otworu. Abdel usłyszał teraz

wyra´znie, jak Jaheira woła: — Jest tam kto?!

Głos bez w ˛

atpienia dochodził z dziury.

Abdel skoczył do kraw˛edzi i krzykn ˛

ał: — Jaheira! — tak gło´sno, ˙ze echo

krzyku zagłuszyło tumult tuzina koboldów, które nagle rzuciły si˛e na niego z tyłu.

Stwory mierzyły jakie´s trzy stopy wzrostu, si˛egaj ˛

ac Abdelowi najwy˙zej do

pasa i z pewno´sci ˛

a były około sze´sciokrotnie od niego l˙zejsze, ale w szóstk˛e sta-

nowiły razem wystarczaj ˛

ac ˛

a sił˛e, by popchn ˛

a´c go ułamek cala w przód — akurat

tyle, by stracił równowag˛e i run ˛

ał w dół.

Spadaj ˛

ac, Abdel przeklinał sw ˛

a własn ˛

a głupot˛e. Dwa koboldy zapiszczały,

a trzeci zawył. Cała ta trójka była na tyle głupia, a mo˙ze nie na tyle szybka, by
unikn ˛

a´c wpadni˛ecia tu˙z za nim. Abdelowi w jaki´s sposób udało si˛e wyl ˛

adowa´c

na jednym z nich. Mały stwór nie był zbyt mi˛ekki i kiedy Abdel przeleciał jakie´s
siedem metrów w dół, wyra´znie poczuł sił˛e uderzenia, a tym bardziej kobold pod
nim, co potwierdził gło´sny chrz˛est p˛ekaj ˛

acych ko´sci.

Abdel nie poruszył si˛e i nie otworzył oczu. Z obu stron słyszał j˛eki umieraj ˛

a-

cych po upadku koboldów. Z góry dochodziły piski i szczekni˛ecia — prymitywny
j˛ezyk ich ˙zywych współtowarzyszy. Abdel był zły na siebie, co wcale nie poma-
gało mu odzyska´c tchu. Przez pierwsze kilka sekund od uderzenia w tward ˛

a skał˛e

podło˙za mógł jedynie wypuszcza´c powietrze z płuc. Zaczerpni˛ecie tchu wydawało
mu si˛e dawno zapomnian ˛

a sztuk ˛

a.

— Abdel!
Głos Jaheiry był teraz bli˙zej i na ten d´zwi˛ek Abdelowi udało si˛e wreszcie

wci ˛

agn ˛

a´c powietrze do płuc. Jeszcze miał kłopoty z oddychaniem, ale przynaj-

mniej czuł, ˙ze kiedy´s znów b˛edzie normalny.

W tym samym momencie uzmysłowił sobie, ˙ze w trakcie upadku zgubił po-

chodni˛e i ˙ze musiała ona ju˙z zupełnie zgasn ˛

a´c. Dysz ˛

ac ci˛e˙zko pełzał w kółko po

dnie jamy w kompletnej ciemno´sci, a˙z natrafił dłoni ˛

a na pochodni˛e. Powtórne jej

zapalenie zaj˛eło mu tyle czasu, ˙ze Jaheira przestała ju˙z go woła´c, ale on wci ˛

a˙z nie

oddychał na tyle dobrze, by móc jej odpowiedzie´c.

Kiedy pochodnia wreszcie si˛e rozpaliła, Abdel zauwa˙zył, ˙ze znajduje si˛e w po-

mieszczeniu jeszcze wi˛ekszym ni˙z to na górze, i ˙ze nie jest sam.

W tym samym momencie, w którym ujrzał m˛e˙zczyzn˛e, dotarł do niego jego

smród. Widok zatkał go na moment. M˛e˙zczyzna biegł na niego, unosz ˛

ac w górze

solidn ˛

a maczug˛e z grubego konaru drzewa. Twarz atakuj ˛

acego nie była w pełni

46

background image

ludzka, zadarte nozdrza i stercz ˛

ace kły zdradzały, ˙ze jest półorkiem.

Półork rykn ˛

ał w´sciekle i opu´scił maczug˛e. Abdel zasłonił si˛e mieczem i z ła-

two´sci ˛

a odbił uderzenie, jednocze´snie podnosz ˛

ac si˛e na nogi. Zanim półork zd ˛

a˙zył

si˛e powtórnie zamierzy´c, Abdel zd ˛

a˙zył przyj ˛

a´c obronn ˛

a postaw˛e. Uznaj ˛

ac, ˙ze pół-

ork jest zbyt wolny, by odbi´c ci˛ecie w krta´n, Abdel wzi ˛

ał du˙zy zamach i uderzył

szerokim łukiem, celuj ˛

ac w gardło. Ostrze napotkało opór. Maczuga półorka była

na tyle solidna, by wytrzyma´c uderzenie, on sam na tyle silny, by zatrzyma´c cios
i o wiele szybszy, ni˙z Abdel podejrzewał.

Abdel cofn ˛

ał si˛e ostro˙znie jeden krok w tył, a półork pi˛e´c. ´Swi´nskie oczka

półorka wyra˙zały niemy strach. Na ten widok Abdel przerwał walk˛e i zapytał:

— Kim jeste´s?
— Jestem tym, którego Tazok wysłał, by ci˛e zabił — burkn ˛

ał półork. — Spo-

tkałe´s Mulaheya.

D´zwi˛ek jego głosu sprawił, ˙ze Abdel zapragn ˛

ał go zabi´c. Był jednocze´snie

niski i ´swiergocz ˛

acy, i pełen strachu. Półork spojrzał w otwór w sklepieniu i wydał

z siebie seri˛e pisków i warkni˛e´c, brzmi ˛

acych jak szczekliwa mowa koboldów.

D´zwi˛eki te miały w sobie moc rozkazu.

Półork wydobył z siebie jeszcze jeden d´zwi˛ek, który niemal roz´smieszył Ab-

dela, lecz smród, który po chwili si˛e pojawił, wcale nie był ´smieszny.

Mulahey rozejrzał si˛e dookoła i Abdel zdał sobie spraw˛e, ˙ze półork czeka

na posiłki od koboldów. Najemnik zdecydował si˛e nie dawa´c mu szansy, cze-
kaj ˛

ac wraz z nim. Szybko i ostro rzucił si˛e na Mulaheya, który przyj ˛

ał postaw˛e

obronn ˛

a. Półork był silny, ale Abdel bystrzejszy. Przyparł go do ´sciany i brał na

zm˛eczenie. Mulahey co´s do niego mówił, ale Abdel nie słuchał. Chciał go zabi´c
i cokolwiek ten cuchn ˛

acy, gruby osiłek miał do powiedzenia, nie interesowało go.

Abdel poczuł nagle ohydny smród dochodz ˛

acy z brudnych spodni półorka. Fala

obrzydzenia dodała mu sił i chwil˛e pó´zniej Mulahey ju˙z nie ˙zył, brocz ˛

ac krwi ˛

a

z dwóch tuzinów ran.

47

background image

Rozdział ósmy

— Otwórz to! — wrzasn˛eła Jaheira. Jej głos pełen był paniki i tylu innych

konfliktowych emocji, ˙ze Abdel niemal ugi ˛

ał si˛e pod jego ci˛e˙zarem.

— Nie jestem pewien. . . — zacz ˛

ał, rozgl ˛

adaj ˛

ac si˛e za czym´s, co mogło posłu-

˙zy´c mu do otwarcia solidnych d˛ebowych drzwi. Grube drewno było obite ˙zelazem.

Przez mały, wyci˛ety w drzwiach otwór Abdel mógł zobaczy´c w ´srodku czoło Ja-
heiry. Drzwi były zamkni˛ete na ˙zelazny zamek i cho´c Abdel nie znał si˛e na tym,
to jednak ocenił na oko, ˙ze zamek jest naprawd˛e solidny. Mimo całej swej siły,
Abdel nie był stanie otworzy´c drzwi.

— Nigdy nie uda ci si˛e ich otworzy´c, sir — odezwał si˛e mi˛ekki m˛eski głos.
Abdel zatrzymał si˛e i zajrzał przez okienko w drzwiach. W celi było ciemno

i widział jedynie głow˛e Jaheiry przyci´sni˛et ˛

a do drzwi od ´srodka.

— Kto tam jeszcze jest oprócz ciebie?
— Elf — odparła, wyra´znie poirytowana jego dygresj ˛

a. — Ale nie obawiaj

si˛e, tylko otwórz te przekl˛ete drzwi!

— Mam nadziej˛e, ˙ze zostanie, by nas karmi´c i dawa´c wod˛e — rzekł sucho elf.

— Je´sli zabił naszych stra˙zników i nie uda mu si˛e otworzy´c drzwi, umrzemy tu
z pragnienia, zanim zd ˛

a˙zymy umrze´c z głodu.

— Uda mu si˛e — powiedziała Jaheira, cho´c w jej głosie zabrzmiała nutka

zw ˛

atpienia. — Abdel, znajd´z klucz. Gdzie´s musi by´c klucz do tych drzwi.

Abdel przeszukał teren, lecz znalazł jedynie kilka innych drzwi prowadz ˛

acych

do pustych cel i wielk ˛

a, drewnian ˛

a skrzyni˛e okut ˛

a ˙zelazem, zamkni˛et ˛

a na stalowy

zamek. Na podło˙zu le˙zał ostry ˙zwir, rosły małe grzyby, a gdzieniegdzie stała w ka-
łu˙zach woda.

— Nie ma klucza.
— A co z Mulaheyem? — zapytał elf.
— Z kim?
— Stra˙znikiem — wyja´sniła Jaheira. — Półork. Gdzie on jest?
— Ubiłem tego cuchn ˛

acego b˛ekarta — pochwalił si˛e Abdel. — Nie uwierzy-

liby´scie, co on zrobił, gdy. . .

— A gdzie jego ciało? — przerwała mu Jaheira. — Pewnie przy nim znaj-

dziesz klucz.

48

background image

Abdel my´slał dłu˙zsz ˛

a chwil˛e, zanim wreszcie powiedział:

— Nie jestem pewien, jak tam wróci´c. . . My´sl˛e, ˙ze go nie znajd˛e.
— Z deszczu pod rynn˛e — powiedział elf. — Oto wybawca, którego nam

sprowadziła´s, moja ty pobratymko.

— Zamknij si˛e! — krzykn˛eła Jaheira, jej głos zdradzał narastaj ˛

ac ˛

a panik˛e. —

Złodziej! Gdzie jest Montaron?

— Nie wiem — odparł Abdel, próbuj ˛

ac wyrwa´c ˙zelazne pr˛ety z okienka

w drzwiach. — Nie poszedł za mn ˛

a.

— Nie dziwne — westchn˛eła. — A czego dowiedziałe´s si˛e od Mulaheya?
— Co masz na my´sli? — zapytał, daj ˛

ac sobie spokój z wyrywaniem pr˛etów.

Zacz ˛

ał przeszukiwa´c swój ekwipunek, staraj ˛

ac si˛e znale´z´c co´s, co mogłoby mu

si˛e przyda´c do otwarcia drzwi.

— Kiedy wypytywałe´s półorka — zacz˛eła gniewnie Jaheira — to co ci powie-

dział?

— O nic nie wypytywałem tej pierdzidupy — odparł. Chciał jeszcze co´s do-

da´c, ale zamilkł na d´zwi˛ek metalu uderzaj ˛

acego o metal, dobywaj ˛

acy si˛e z kie-

szeni pasa.

— Zabiłe´s Khalida, czy˙z nie? — powiedziała zmienionym głosem, gorzkim

i ci˛e˙zkim. — Czy on nie ˙zyje?

Abdel nie miał poj˛ecia, co ma odpowiedzie´c. Starał si˛e o tym nie my´sle´c. Nie

chciał zabi´c Khalida, to był przypadek, ale wiedział, ˙ze nie ma co liczy´c na wyro-
zumiało´s´c Jaheiry. Abdel westchn ˛

ał, kiedy zdał sobie spraw˛e, ˙ze po raz pierwszy

musi rozmawia´c z ˙zon ˛

a kogo´s, kogo zabił. Wła´sciwie dopiero teraz u´swiadomił

sobie, ˙ze wszyscy jego bezimienni przeciwnicy mogli mie´c w swoim domu kogo´s,
kto. . .

— Słysz˛e, ˙ze opanowałe´s sytuacj˛e — zadrwił elf, przerywaj ˛

ac Abdelowi tok

jego my´sli.

Zignorował wi˛e´znia i wyj ˛

ał z sakiewki p˛ek kluczy, znaleziony przy ciele mar-

twego m˛e˙zczyzny na ł ˛

ace czarnych kwiatów. Nie wiedział, co kazało mu spróbo-

wa´c. I oto ´slepa desperacja spotkała ´slepe szcz˛e´scie. Trzeci klucz, który wło˙zył do
zamka, przekr˛ecił si˛e z gło´snym szcz˛ekiem i nagle drzwi uderzyły go w twarz tak
silnie, ˙ze upu´scił klucze i niemal nie stracił pochodni.

Jaheira pchn˛eła drzwi i wyskoczyła z celi na sztywnych nogach. Abdel wi-

dział, jak w ten sposób dzieci uciekały przed paj ˛

akami.

— Montaron i Xzar odeszli? — zapytała, kryj ˛

ac swój strach.

— Gdziekolwiek s ˛

a. — powiedział elf — s ˛

a roztropni. Mam na imi˛e Xan.

Elf był o jaki´s cal ni˙zszy od Jaheiry i raczej chudy. Wygl ˛

adał na wygłodzonego

i taki te˙z miał wzrok. Policzki mu si˛e zapadły, co tylko podkre´slało obco´s´c jego
wielkich, szpiczastych uszu, odstaj ˛

acych za bardzo nawet jak na pełnej krwi elfa.

Nie pachniał za ładnie, był bezbronny, brudna br ˛

azowa koszula wisiała na nim

lu´zno jak na szkielecie, podobnie bryczesy.

49

background image

Jaheira nie miała broni i te˙z wygl ˛

adała kiepsko. Na szyi i na lewym przedra-

mieniu miała si´nce, ale przynajmniej była cała i zdrowa.

— Zabierz mnie do Khalida — powiedziała, jej głos był ju˙z bardziej mi˛ekki,

mniej przera˙zony, ale jeszcze dr˙zał. — Zabierz mnie do m˛e˙za.

Abdel skin ˛

ał, chc ˛

ac co´s powiedzie´c, ale ugryzł si˛e w j˛ezyk i jedynie to pomy-

´slał. Ukl˛ekn ˛

ał przy skrzyni i wypróbował cztery klucze, zanim zamek si˛e otwo-

rzył. Jaheira rozpoznała swój ekwipunek i Abdel odst ˛

apił na bok, by mogła wzi ˛

a´c

swoje rzeczy.

— Sk ˛

ad te klucze? — zapytał Xan.

— Były przy trupie otrutego m˛e˙zczyzny, na ł ˛

ace dzikich kwiatów, obok starej

chaty — wyja´snił Abdel.

Elf sapn ˛

ał i odwrócił si˛e, a w jego spojrzeniu było co´s. . .

— Co? — zapytała Jaheira, zaci ˛

agaj ˛

ac swój pas z mieczem.

— Te klucze, które Montaron znalazł przy trupie, pasuj ˛

a do tych zamków.

— Cholera — wyszeptała. — Montaron — i gło´sniej — któr˛edy?
Abdel wskazał na chybił trafił jeden z tuneli i powiedział:
— Wydaje mi si˛e, ˙ze t˛edy.
— Gdzie padł twój towarzysz? — zapytał Xan Jaheiry.
Abdel i Jaheira starali si˛e najlepiej jak umieli opisa´c sw ˛

a drog˛e po kopalni,

a Xan słuchał i kiwał głow ˛

a, wreszcie wskazał korytarz po przeciwnej stronie

pomieszczenia ni˙z ten, który proponował Abdel.

Cho´c Jaheira była podejrzliwa, to jednak pragn˛eła wyj´s´c z kopalni i pod ˛

a˙zyła

za elfem. Abdel, zmieszany i zawstydzony, ruszył za ni ˛

a.

*

*

*

W drodze do wyj´scia nie napotkali ani jednego kobolda, cho´c czasem wyczu-

wali unosz ˛

acy si˛e w powietrzu smród mokrej psiej sier´sci. Blisko godzin˛e zaj˛eło

im dotarcie, tylko przy blasku pochodni, do miejsca, w którym le˙zał Khalid. Kiedy
Jaheira ujrzała jego ciało spoczywaj ˛

ace na zimnej skale podło˙za, wci ˛

agn˛eła gł˛e-

boko powietrze, a˙z zadzwonił jej schowany w pochwie miecz i kółka u paska.
Abdel odwrócił si˛e, Xan westchn ˛

ał i wtedy rozległ si˛e jeszcze jeden d´zwi˛ek —

spazmatyczny oddech. Abdel pocz ˛

atkowo pomy´slał, ˙ze z Jaheir ˛

a jest co´s nie tak.

— Khalid — szepn˛eła kobieta, jej głos był mieszanin ˛

a nadziei, strachu i za-

skoczenia. — Khalid?

Podbiegła do niego, upadła przy nim i Khalid si˛e poruszył. Abdelowi zaparło

dech — co rzadko zdarza si˛e takiemu jak on wojownikowi — i doł ˛

aczył do Jahe-

iry. Poczuł ukłucie rozczarowania z powodu tego, ˙ze Khalid, cho´c niewinny, ˙zyje.
Abdel nigdy nie walczył, aby rani´c, tylko zabija´c.

50

background image

Le˙z ˛

acy półelf nie mógł mówi´c, z ledwo´sci ˛

a si˛e ruszał, ale na widok Abdela

odsun ˛

ał si˛e. Najemnik odskoczył, kiedy Jaheira dotkn˛eła go w pier´s, by si˛e odsu-

n ˛

ał, i powiedziała: — Mój drogi. . .

Abdel pocz ˛

atkowo pomy´slał, ˙ze powiedziała do niego i zaczerwienił si˛e, kiedy

uzmysłowił sobie, ˙ze mówiła do Khalida.

— Musisz ˙zy´c — powiedziała. — Cokolwiek było mi˛edzy nami, chc˛e ˙zeby´s

˙zył.

— Przynajmniej. . . — spróbował odpowiedzie´c Khalid.
— On umiera — stwierdził Xan, a Abdel zapragn ˛

ał mu w tym momencie uci ˛

a´c

j˛ezyk.

— Nie — zaprzeczył najemnik. — Daj mu to — powiedział do Jaheiry, wyj-

muj ˛

ac z sakiewki srebrn ˛

a buteleczk˛e, któr ˛

a nabył u kupca w Nashkel. Kiedy jego

dło´n przypadkiem zawadziła o mniejsz ˛

a, pust ˛

a pochw˛e u pasa, zorientował si˛e, ˙ze

jego sztylet znikn ˛

ał. Serce mu załomotało, na czoło wyst ˛

apił pot.

— Trucizna? — zapytała Jaheira, ale zaraz si˛e z tego wycofała. — Przepra-

szam. Po prostu nie mo˙zesz nic poradzi´c na swoj ˛

a natur˛e.

Abdel nie wiedział, co miała na my´sli, ale wcisn ˛

ał jej w dło´n buteleczk˛e. Była

ciepła i dr˙z ˛

aca, wi˛ec mimowolnie j ˛

a pu´scił. Zacz ˛

ał rozgl ˛

ada´c si˛e po ziemi w po-

szukiwaniu sztyletu.

— Wierz˛e człowiekowi, który mi to sprzedał — powiedział jej Abdel, nie

przerywaj ˛

ac poszukiwa´n. — Zreszt ˛

a nie masz wyboru. . . Przekl˛ety Xzar.

Jaheira przytakn˛eła i spojrzała na Khalida, który stracił przytomno´s´c. Oddy-

chał, ale bardzo wolno i płytko. Palcem delikatnie otworzyła mu usta i stopniowo
wlała cał ˛

a zawarto´s´c buteleczki — g˛esty, pachn ˛

acy słodko płyn. Kilka sekund

pó´zniej oczy Amnianina otworzyły si˛e i spróbował si˛e u´smiechn ˛

a´c.

— Miód — powiedział — i kwiat drzewa pomara´nczowego.
Abdel zakl ˛

ał pod nosem, a Xan wydał gniewny pomruk. Jaheira odwróciła si˛e

i Abdel zauwa˙zył łz˛e spływaj ˛

ac ˛

a jej po policzku. Khalid zamkn ˛

ał oczy i wyszep-

tał: — Przepraszam. . . Mówiłem ci. . . — A zaraz potem zapadł w gł˛eboki sen.
Jego oddech znów był równomierny, a rana przestała krwawi´c.

— Damy rad˛e go unie´s´c? — zapytał Xan Abdela.
Najemnik wzruszył ramionami.
— My´sl˛e, ˙ze powinien teraz spa´c, ale mog˛e go ponie´s´c. Ju˙z nie krwawi.
Abdel jeszcze raz rozejrzał si˛e za swoim zagubionym sztyletem.
— Wygl ˛

ada na to, ˙ze ten szalony czarodziej ukradł mój sztylet. . . jakbym

potrzebował jeszcze jednego powodu, by go zabi´c.

— Ruszajmy — powiedziała Jaheira. — Wracajmy do Nashkel i połó˙zmy

Khalida do prawdziwego łó˙zka.

51

background image

*

*

*

— Chyba nie zamierzasz i´s´c tamt˛edy? — zapytał Xan, doskonale wiedz ˛

ac,

gdzie si˛e znajduj ˛

a.

Abdel zatrzymał si˛e, trzymaj ˛

ac Khalida przewieszonego przez rami˛e.

— Dlaczego nie?
— T˛edy wła´snie przyszli´smy — wyja´sniła Jaheira, zatrzymuj ˛

ac si˛e.

W gasn ˛

acym ´swietle wieczora skraj ł ˛

aki czarnych kwiatów wydawał si˛e jarzy´c

mi˛ekkim, szarym blaskiem. Xan wyra´znie starał si˛e trzyma´c z daleka od ł ˛

aki i ju˙z

wchodził na szersz ˛

a, cz˛e´sciej ucz˛eszczan ˛

a drog˛e do Nashkel.

— Nie wiem, jak wam to si˛e udało — rzekł Xan — ale to pewna ´smier´c

wchodzi´c na pole tych kwiatów. To kwiaty czarnego lotosu, ´smiertelnie truj ˛

ace,

zasadzone tu przez Zhentarimów.

Abdel odwrócił si˛e do elfa, po czym post ˛

apił krok naprzód. Xan otworzył

szeroko oczy i cofn ˛

ał si˛e dalej.

— Zhentarimowie? — zapytał najemnik.
— Montaron — przypomniała sobie Jaheira. — Jak mogłam by´c tak ´slepa?

Tylko Zhentarimowie mog ˛

a by´c odpowiedzialni za to ´swi´nstwo.

Abdel spojrzał na ni ˛

a zdziwiony.

— Je´sli twój zaginiony przyjaciel jest Zhentarimem — powiedział Xan — to

mo˙ze mie´c co´s na. . .

— Piwo szcz˛e´scia — dodała Jaheira.
Abdelowi zachciało si˛e splun ˛

a´c. Zapragn ˛

ał zabi´c niziołka. Zapragn ˛

ał przywa-

li´c komu´s w twarz, ale nie było nikogo do bicia.

— Nie pracuj˛e z Zhentarimami — powiedział przez zaci´sni˛ete z˛eby, u´swiada-

miaj ˛

ac sobie jednocze´snie, ˙ze przez ostatnie półtora tygodnia wła´snie to robił.

— Zasadzili te kwiaty, aby odci ˛

a´c drog˛e do kopalni — wyja´snił Xan. — Pró-

bowali pobiera´c myto od przechodz ˛

acych przez ł ˛

ak˛e, ale po niedługim czasie sze-

fowie kopalni zdecydowali si˛e wynaj ˛

a´c. . . dru˙zyn˛e poszukiwaczy przygód, jak

s ˛

adz˛e, ˙ze tak si˛e kazali nazywa´c. . . aby przegna´c Zhentarimów. Nie było ju˙z pro-

blemów z mytem, ale nikt nie potrafił pozby´c si˛e tych cholernych kwiatów.

— Montaron. . . — wyszeptała Jaheira.
— Zamierzam go zabi´c — powiedział Abdel, nie patrz ˛

ac na Jaheir˛e. — Ten

niziołek umrze i nie b˛edzie to ładny widok.

Abdel popatrzył na Jaheir˛e, kiedy usłyszał, ˙ze zacz˛eła co´s bełkota´c, jakby po-

mieszały jej si˛e sylaby w słowach. Wzniesione do góry r˛ece trzymała przed sob ˛

a

na wysoko´sci twarzy, ko´nce palców obu r ˛

ak stykały si˛e ze sob ˛

a, oczy miała przy-

mkni˛ete. Abdel pomy´slał, ˙ze rozpoznaje jedno ze słów, imi˛e, które wcze´sniej by´c
mo˙ze słyszał. Jaheira wyci ˛

agn˛eła r˛ece na boki i otworzyła oczy.

— Musimy jak najszybciej zabra´c Khalida z powrotem do Nashkel — powie-

52

background image

działa, zach˛ecaj ˛

ac Abdela i Xana, by si˛e zbli˙zyli. — Chod´zcie za mn ˛

a, lecz nie

dalej ni˙z dwa kroki ode mnie, to kwiaty wam nie zaszkodz ˛

a.

— Khalid oddycha w porz ˛

adku — powiedział Abdel. — To b˛edzie długa

droga, ale wol˛e nie´s´c go dłu˙zej ni˙z le´z´c przez truj ˛

ace. . .

— Słu˙zysz. . . ? — zapytał Xan, ignoruj ˛

ac Abdela.

— Mielikki — odpowiedziała. I to było wła´snie to imi˛e, które Abdel rozpo-

znał w jej dziwnej pie´sni. Mielikki była jak ˛

a´s bogini ˛

a natury i nie interesowała

Abdela. . . przynajmniej do teraz.

Xan pokiwał głow ˛

a i zbli˙zył si˛e do półelfki. Jaheira popatrzyła na Abdela

i przymkn˛eła oczy, jakby zamierzała mu co´s powiedzie´c. Abdel odwrócił i stan ˛

obok Xana.

— Za pół miesi ˛

aca dowiem si˛e, ˙ze jeste´s druidk ˛

a. Czy masz mi co´s jeszcze do

powiedzenia?

Nie spodziewał si˛e odpowiedzi i nie otrzymał jej przez cał ˛

a drog˛e, kiedy tak

szli przez ł ˛

ak˛e truj ˛

acych kwiatów, chronieni magi ˛

a Jaheiry.

53

background image

Rozdział dziewi ˛

aty

Montaron wzdrygn ˛

ał si˛e, kiedy na twarz spadła mu kropla krwi. Za chwil˛e

druga i trzecia, po której uzmysłowił sobie, ˙ze b˛ed ˛

a nast˛epne, wi˛ec uspokoił si˛e.

Dziewczyna była nadzwyczaj silna i chocia˙z Montaron wytrzymał jej u´scisk, to
nie był w stanie si˛e z niego wyzwoli´c.

— Xzar — zawołał niziołek, patrz ˛

ac w gór˛e z przera˙zeniem i niesmakiem.

Mag wisiał do góry nogami, zawieszony na ła´ncuchu uczepionym do wyso-

kiego sufitu, nikn ˛

acego w ciemno´sci pieczary. ´Swiatło, które dawało pół tuzina

wysokich, stoj ˛

acych na ziemi kandelabrów, było przy´cmione, migocz ˛

ace i nie-

pewne, ale Montaron mógł wyra´znie zobaczy´c wytatuowan ˛

a twarz Xzara. Martwe

oczy maga były wytrzeszczone, a z jego ust spadały krople krwi wprost na twarz
Montarona. Nie miał jednego ucha, a jego ramiona i jedna noga wisiały na innych
ła´ncuchach w odległym rogu jaskini. Na stoj ˛

acym w pobli˙zu stoliku znajdował

si˛e szklany słój, którego zawarto´s´c niemal przyprawiła Montarona o wymioty.
Z p˛epka maga wystawał du˙zy stalowy hak. Drugiej jego nogi nigdzie nie było.

— Gratulacje za dobrze wykonane zadanie, mój mały przyjacielu.
— Sarevok — powiedział Montaron głosem pełnym histerii. — Dzi˛e–dzi˛eki

ci, och, panie.

Sarevok miał na sobie czarn ˛

a, metalow ˛

a zbroj˛e zdobion ˛

a srebrem, pełn ˛

a

ostrych, niepotrzebnych, cho´c wzbudzaj ˛

acych strach kolców. M˛e˙zczyzna był nie-

przeci˛etnie wielki, a jego oczy l´sniły nienaturaln ˛

a ˙zółci ˛

a. Jego głos wywoływał

u Montarona ciarki i niziołek z ledwo´sci ˛

a powstrzymywał si˛e przed zsikaniem si˛e

w spodnie.

— To była ironia — odpowiedział Sarevok, a Tamoko kopniakiem podci˛eła

niziołkowi nogi. Rozległ si˛e gło´sny trzask i piskliwy wrzask. Montaron run ˛

ał na

ziemi˛e, u´swiadamiaj ˛

ac sobie, ˙ze to on sam wrzeszczał.

— Zrobiłem, o co´s prosił — wykrzyczał Montaron, b˛ed ˛

ac na tyle głupi, by

my´sle´c, ˙ze dzi˛eki temu zapewni sobie odrobin˛e lito´sci.

Nie usłyszał ani nie zobaczył, jak Sarevok zbli˙za si˛e do niego, po prostu nagle

wyrósł nad nim w całej swej okazało´sci. Trzymał sztylet, który Montaron roz-
poznał — szerokie, srebrne, grawerowane ostrze, którym Abdel u´smiercił pijaka
w gospodzie „Pod pomocn ˛

a dłoni ˛

a”.

54

background image

— On miał klucze — zapłakał Montaron. — On miał klucze. . . Wysłałem go

w kierunku. . . Mul–Mulaheya. On tam poszedł, pan. . .

Ko´ncówka słowa przeszła w gło´sny, ostatni charkot Montarona na tym planie

egzystencji. Sarevok przejechał mu po gardle sztyletem Abdela, a nast˛epnie wy-
ci ˛

agn ˛

ał palec, aby dla zabawy zakrzywi´c strumie´n krwi tryskaj ˛

acej z przeci˛etej

t˛etnicy.

*

*

*

— Ktokolwiek wypowie t˛e nazw˛e, ten zawsze ma odmienne zdanie na temat

tego, czego oni wła´sciwie chc ˛

a — powiedział Xan w trakcie powrotnego marszu

do Nashkel. Elf wygl ˛

adał na zm˛eczonego, nogi zaczynały mu si˛e ju˙z pl ˛

ata´c.

Abdel równie˙z ci˛e˙zko dyszał, niósł przecie˙z ´spi ˛

acego Khalida.

— Powinni´smy odpocz ˛

a´c — oznajmiła Jaheira.

Abdel i Xan nie potrzebowali dalszej zach˛ety. Najemnik oparł nieprzytom-

nego półelfa o pie´n drzewa rosn ˛

acego przy drodze i sam uwalił si˛e obok. Jak ˛

a-

kolwiek ochron ˛

a otoczyła ich Mielikki za spraw ˛

a modlitwy Jaheiry, udało im si˛e

przej´s´c przez ł ˛

ak˛e truj ˛

acych czarnych kwiatów bez szwanku. Xan usiadł ci˛e˙zko

w g˛estej, brunatnej trawie u brzegu ´scie˙zki. Jaheira ukl˛ekła przy m˛e˙zu i delikatnie
pogładziła go po twarzy. Nie wygl ˛

adała na zmartwion ˛

a, raczej jakby zawstydzon ˛

a.

Zauwa˙zyła, ˙ze Abdel jej si˛e przygl ˛

ada i zaraz zwróciła si˛e do Xana.

— ˙

Zelazny. . . ? — zapytała.

— Tron — doko´nczył elf. — ˙

Zelazny Tron.

— Wi˛ec oni s ˛

a odr˛ebn ˛

a grup ˛

a Zhentarimów — doszła do wniosku Jaheira —

próbuj ˛

ac ˛

a przej ˛

a´c kontrol˛e nad kopalniami rudy, podobnie jak wcze´sniej przez

truj ˛

ace kwiaty.

Xan wzruszył ramionami.
— Mo˙ze. Ja jednak nie kładłbym tego na karb tych b˛ekartów. Jest w tym

co´s. . . dziwnego. Przej˛ecie kontroli nad kopalniami to jedno, niszczenie ˙zelaza
tak, ˙ze kruszy si˛e, rdzewieje w przeci ˛

agu dnia, staje si˛e mi˛eksze ni˙z glina. . . No

i jest jeszcze amnia´nski problem.

— Wojna. Wojna z Wrotami Baldura.
— Co Zhentarimowie by z tego mieli? — zapytał Xan.
— Wojna przynosi wiele korzy´sci — zaoponował Abdel. — Ja na przykład

z tego ˙zyj˛e. . .

Urwał raptownie, gdy Xan drgn ˛

ał i spojrzał w lewo. Abdel był na tyle bystry,

by nie pyta´c, co si˛e dzieje, tylko wyci ˛

agn ˛

ał swój miecz i zacz ˛

ał nasłuchiwa´c. Sły-

cha´c było ´cwierkanie ptaka, bzyczenie pszczoły lub du˙zej muchy i szelest li´sci na
wietrze. Wysokie krzaki zasłaniały Abdelowi widok na południow ˛

a stron˛e dró˙zki,

55

background image

a tam wła´snie spogl ˛

adał elf.

Xan wstał powoli i wyszeptał:
— Kto´s nas ´sledzi.
Xan wskazał głow ˛

a kierunek, lecz cho´c Abdel wyt˛e˙zył słuch, nadal niczego

podejrzanego nie słyszał. Elf cicho przeszedł dwa kroki i przykl˛ekn ˛

ał obok Kha-

lida i Jaheiry. Abdel usłyszał szept i zobaczył, jak usta elfa układaj ˛

a si˛e w słowo

„miecz”, a Jaheira wr˛ecza mu bro´n m˛e˙za. Xan przeszedł ponad ciałem ´spi ˛

acego

Khalida i zacz ˛

ał wspina´c si˛e na drzewo.

Wtedy wła´snie Abdel usłyszał co´s w krzakach, cho´c równie dobrze mógłby

to by´c ptak lub jakie´s zwierz˛e. Xan dotarł do pierwszych konarów i wspinał si˛e
wy˙zej. Abdel widział, jak mi˛e´snie nóg elfa dr˙z ˛

a z wysiłku i wyczerpania. Z pew-

no´sci ˛

a przysłu˙zył mu si˛e w tym pobyt w celi Mulaheya.

Abdel zerwał si˛e na nogi i ´scisn ˛

ał obur ˛

acz r˛ekoje´s´c pałasza, gdy usłyszał sze-

lest gał˛ezi. Jaheirze zaparło dech, gdy zobaczyła, ˙ze to elf spada z drzewa.

Xan nie spadł na ziemi˛e. Jaka´s posta´c wyskoczyła z krzaków i chwyciła go jak

niemowlaka, by´c mo˙ze ratuj ˛

ac mu ˙zycie. Wybawca elfa roztaczał wokół siebie

silny smród zgnilizny. Jaheira zasłoniła usta, otwarte w panicznym zdumieniu.
Dr˙zała na całym ciele.

Abdel chrz ˛

akn ˛

ał i odwrócił si˛e. Xan powiedział co´s po elficku i zeskoczył

z ramion wybawcy na ziemi˛e. Odszedł na bok i zwymiotował.

— Dobrze — odezwał si˛e ponury, wibruj ˛

acy głos — miło mi pozna´c. . . spo-

tka´c was.

— Odejd´z ode mnie, dziwaku — ostrzegł gniewnie Xan i odskoczył w tył,

wyci ˛

agaj ˛

ac miecz Khalida.

Człowiek — je´sli w ogóle mo˙zna go było tak nazwa´c — który ocalił Xana,

był niski, kr˛epy i ubrany w szmaty. Skóra na twarzy tej istoty była popielato biała
z czarnymi plamkami. Na głowie miała tylko kłaki szarych włosów. Gł˛eboko osa-
dzone oczy ´swieciły blado˙zółtymi ´zrenicami otoczonymi siateczk ˛

a cieniutkich,

czerwonych ˙zyłek. Powieki były spuchni˛ete i s ˛

aczyła si˛e z nich czarna, ska˙zona

krew.

— Bogowie — zdumiał si˛e Abdel, zasłaniaj ˛

ac si˛e mieczem. — To gorsze ni˙z

ten półork.

— Korak — przedstawił si˛e stwór. — Jestem Korak. Wygl ˛

adam inaczej?

— Korak? — zapytał Abdel z niedowierzaniem, potrz ˛

asaj ˛

ac przecz ˛

aco głow ˛

a.

Ale znał tego. . . człowieka. — Na wszystkich bogów, byłem na twoim pogrzebie.

— Ale pó´zniej ju˙z nie — odparła kreatura, szczerz ˛

ac w u´smiechu poczerniałe

z˛eby i odsłaniaj ˛

ac przy tym dzi ˛

asła pełne pełzaj ˛

acych po nich larw.

Xan cofn ˛

ał si˛e dalej, a nogi zadr˙zały mu jeszcze bardziej.

— Zostaw nas — powiedział. — Odejd´z albo ci˛e zabijemy.
Xan spojrzał na Abdela, szukaj ˛

ac w nim poparcia, lecz zmieszany najemnik

jedynie wzruszył ramionami.

56

background image

— Przył ˛

acz˛e si˛e do was — oznajmił Korak. — Pójd˛e z wami.

— Nie. . . — zacz˛eła Jaheira, lecz znów zrobiło jej si˛e niedobrze. Wyra´znie

chciałaby si˛e cofn ˛

a´c, ale zdecydowała si˛e nie zostawia´c m˛e˙za.

— Nie s ˛

adz˛e, Korak — doko´nczył za ni ˛

a Abdel. — Nie jeste´s zbyt. . . —

urwał, nie potrafi ˛

ac znale´z´c wła´sciwego słowa, aby dyplomatycznie zako´nczy´c

rozmow˛e.

— Pomog˛e ci — naciskał Korak. Post ˛

apił krok w przód. — Jak wtedy, kiedy

byli´smy dzie´cmi.

Xan wzdrygn ˛

ał si˛e, wyprostował i wyci ˛

agn ˛

ał miecz przed siebie.

— Ani kroku bli˙zej, ghulu!
— Ghul? — zdziwił si˛e Abdel.
— Znasz to to?
— Przyja´znili´smy si˛e dawno temu — odparł Abdel — w Candlekeep, kiedy

byli´smy dzie´cmi. On umarł trzy lata temu.

— Ghule nie. . . — zacz˛eła Jaheira, ale urwała nagle na widok nieludzkiego,

długiego, w ˛

askiego, ostro zako´nczonego j˛ezyka Koraka. Istota chlasn˛eła j˛ezorem

niczym w ˛

a˙z, zlizuj ˛

ac rop˛e spod oka.

— Bogowie — wyszeptała kobieta.
Abdelowi zrobiło si˛e ˙zal Koraka, a uczucie to było silniejsze ni˙z obrzydzenie

maluj ˛

ace si˛e na twarzy Xana czy strach widoczny w oczach Jaheiry.

— Id´z ju˙z, Korak — poprosił najemnik. — Wracaj w krzaki.
— Pomog˛e ci — nalegał Korak, ale ju˙z si˛e nie zbli˙zał. — Pomog˛e ci w dro-

dze. . . niebezpiecznej drodze.

— Abdel! — zawołał Xan. — Pomó˙z mi to zabi´c!
— Nie, nie — odparł Abdel. — Korak pójdzie swoj ˛

a drog ˛

a. Czy nie tak, Ko-

rak?

— Pomog˛e. . .
Abdel nagle ruszył naprzód, a˙z ghul przewrócił si˛e na plecy, po czym wpełzł

w wysokie krzaki.

— Zosta´n tam, Korak — krzykn ˛

ał Abdel. — Nie mo˙zesz z nami i´s´c tam, dok ˛

ad

zmierzamy.

— Zabijemy ci˛e, je´sli za nami pójdziesz — dodał Xan głosem dr˙z ˛

acym ze

strachu i wyczerpania.

Ghul wycofał si˛e, ale niezbyt daleko.

57

background image

Rozdział dziesi ˛

aty

M˛e˙zczyzna był zbyt niski, by udało mu si˛e trafi´c Abdela z byka w czoło, wi˛ec

uderzył w podbródek. Miał twardy łeb i sił˛e w karku, wi˛ec cios zabolał.

Abdel zakl ˛

ał i przywalił murarzowi w szcz˛ek˛e. Rozległ si˛e trzask i m˛e˙zczyzna

run ˛

ał znokautowany na ziemi˛e. Abdel zakl ˛

ał, uchylaj ˛

ac si˛e przed ci´sni˛etym wła-

´snie przez kogo´s w jego głow˛e stołkiem. Dał krok naprzód, nadeptuj ˛

ac na brzuch

le˙z ˛

acemu murarzowi i chwycił m˛e˙zczyzn˛e, który w niego rzucił. Mały, dziecinnie

wygl ˛

adaj ˛

acy chłop my´slał, ˙ze uda mu si˛e wyrwa´c, był tego taki pewien, ˙ze na-

wet si˛e u´smiechał. Abdel przytrzymał go lew ˛

a r˛ek ˛

a za koszul˛e, a praw ˛

a uderzył

w gardło. Chłop zacharczał i zwalił si˛e na podłog˛e.

— Zła´z ze mnie! — zawył murarz. Chciał powiedzie´c co´s jeszcze, ale Abdel

kopn ˛

ał go w głow˛e i m˛e˙zczyzna zamilkł.

— Abdel! — krzykn˛eła Jaheira ostrzegawczo i najemnik uchylił si˛e przed

nast˛epnym stołkiem.

Abdel spojrzał na ni ˛

a i zobaczył, jak z całej siły uderza kolanem w krocze

jednego z osiłków. M˛e˙zczyzna zawył i osun ˛

ał si˛e skulony w dół. Na ten widok

Abdel zacz ˛

ał si˛e ´smia´c, lecz zaraz przestał, gdy kolejny stołek roztrzaskał mu si˛e

na potylicy.

— Jeszcze jedno krzesło — rykn ˛

ał Abdel, odwracaj ˛

ac si˛e do stoj ˛

acego za nim

m˛e˙zczyzny. Był to najmłodszy spo´sród bandziorów i zarazem najwy˙zszy, cho´c
i tak mniejszy od Abdela. W jego oczach nie było strachu, co tylko rozdra˙zniło
Abdela.

Chłopak spróbował go uderzy´c, lecz Abdel zd ˛

a˙zył chwyci´c jego pi˛e´s´c. Młody

blondyn zapiszczał niczym dziewica, kiedy Abdel zmia˙zd˙zył mu ko´sci dłoni.

— Jeszcze jedno krzesło mnie trafi, a potocz ˛

a si˛e uci˛ete głowy!

Ostatnie słowo wykrzyczał, a˙z zadr˙zało szkło stoj ˛

ace na półkach za barem.

Strach, którego oczekiwał Abdel, wreszcie pojawił si˛e wyra´znie w oczach mło-
dzie´nca.

— Nie zabijaj go, Abdel — krzykn˛eła Jaheira. — Nie chcemy przecie˙z, by

kto´s to wykorzystał przeciw nam.

Młodzieniec zapłakał i powiedział:
— Wynaj ˛

ał na–najemników. . . najemników dla ˙

Zelaznego Tronu.

58

background image

— Tazok? — zapytał Abdel. Wrócili do Nashkel tylko z jedn ˛

a informacj ˛

a:

imieniem. Kiedy przybyli do gospody, zaraz po poło˙zeniu do łó˙zka Khalida i wy-
czerpanego Xana, natkn˛eli si˛e na bandziorów.

— T–Tazok — załkał młodzieniec. Abdel wci ˛

a˙z trzymał w u´scisku jego dło´n

i chłopak zapiszczał, słysz ˛

ac kolejn ˛

a seri˛e chrupni˛e´c. — Wynaj ˛

ał te˙z innych —

orków i bogowie wiedz ˛

a kogo jeszcze. On nie dba o to, kto. . . kto pra–pracuje dla

niego.

— Gdzie go znajdziemy? — zapytała Jaheira, przest˛epuj ˛

ac ponad kul ˛

acym si˛e

z bólu m˛e˙zczyzn ˛

a, którego przed chwil ˛

a pozbawiła m˛esko´sci.

— Beregost — wyj˛eczał chłopak. — Tazok. . . a–a–a. . . jest ogrem. . . pracuje

w okolicach Beregostu. . .

*

*

*

— Przekl˛ete zhenta´nskie ´swinie — wymruczał Abdel. — Nienawidz˛e tych

potrójnie przekl˛etych b˛ekartów. . .

— Dlaczego to robi ˛

a? — przerwał mu Khalid.

Abdel spojrzał na niego pusto.
— ˙

Zeby manipulowa´c lud´zmi — powiedział. — Dra˙znili mnie cz˛esto, zabili

jedynego ojca, którego znałem. . .

Abdel przerwał i uderzył pi˛e´sci ˛

a w cienk ˛

a gipsow ˛

a ´scian˛e pokoju Khalida i Ja-

heiry, przebijaj ˛

ac j ˛

a na wylot. Usłyszał, jak kto´s z s ˛

asiedniego pokoju zawołał: —

hej! Nie odpowiedział, tylko wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e z dziury i popatrzył na pozostałych.

Cała trójka wygl ˛

adała tak, jakby byli gotowi pój´s´c za nim w ogie´n albo zabi´c

wszystkich, którzy stan ˛

a im na drodze. Odwrócił si˛e i usłyszał, jak Khalid prze-

łyka nerwowo ´slin˛e.

— Ten ˙

Zelazny Tron niew ˛

atpliwie jest jakim´s odłamem Zhentarimów stara-

j ˛

acym si˛e przerwa´c ˙zelazny szlak i wywoła´c wojn˛e pomi˛edzy Amnem i Wrotami

Baldura. Bardziej mnie zastanawia pytanie „dlaczego”, ni˙z znalezienie sposobu
na powstrzymanie wojny — wyja´snił nerwowo półelf.

— Dlatego wła´snie zostali´smy wysłani. . . — zacz˛eła Jaheira, lecz przerwała

pod ostrzegawczym spojrzeniem Khalida. Abdel zignorował to, lecz Xan nie po-
pu´scił.

— Wysłani gdzie? — zapytał elf. — Przez kogo?
Xan wygl ˛

adał ju˙z lepiej. Kolory wróciły mu na twarz, cho´c wci ˛

a˙z jeszcze

poruszał si˛e wolno, z trudem, a gdy chodził, czasem trzeszczały mu stawy. Spał
długo, ale wygl ˛

adało, ˙ze jeszcze potrzebuje snu. Khalid wygl ˛

adał odrobin˛e lepiej.

Magiczny napój i długi odpoczynek wyra´znie przywróciły mu siły. Abdel patrzył
na niego i starał si˛e wymy´sli´c sposób, jak go przeprosi´c za to, ˙ze nieomal go nie

59

background image

zabił.

— Mój ojciec wiedział co´s, czy˙z nie? — zapytał Abdel Jaheir˛e. — Spotykał

si˛e z wami. . .

— Tak, co´s wiedział — odpowiedziała Jaheira. — Ale my nie wiemy co. Znał

kogo´s. . . lub co´s. . . kto. . . co mogło. . . pomóc nam.

Kłamała. Abdel doskonale potrafił rozpoznawa´c kłamstwo. Tych dwoje miało

jak ˛

a´s własn ˛

a tajemnic˛e, tak jak Montaron i Xzar.

— Dla kogo pracujecie? — powtórzył pytanie Xan. Khalid i Jaheira unikali

odpowiedzi na tyle zr˛ecznie, ˙ze w ko´ncu elf dał im spokój.

— Wszyscy powinni´smy si˛e porz ˛

adnie wyspa´c tej nocy — powiedziała Jahe-

ira, wpatruj ˛

ac si˛e w Xana. — Jutro wyruszamy do Beregostu. Je´sli Tazok tam jest,

powinni´smy z nim porozmawia´c.

*

*

*

Gospoda w Nashkel była stara i zat˛echła, ale wystarczaj ˛

aco wygodna dla Ab-

dela, który spał ju˙z w gorszych warunkach. Nie mógł przypomnie´c sobie jej na-
zwy — „Krwawa Kura” albo „Krwawa Pasza”. „Krwawa co´s–tam”. W´sród wielu
wygód, których tu brakowało, były dobrze naoliwione zawiasy. To zaniedbanie
Abdel wła´snie docenił, jako ˙ze długi skrzypi ˛

acy odgłos otwieranych drzwi był na

tyle nieprzyjemny, by go obudzi´c. Kto´s wszedł noc ˛

a do jego pokoju.

Nie otworzył oczu ani si˛e nie poruszył. Nie oczekiwał ˙zadnych nocnych go´sci

i chciał, ˙zeby ten kto´s si˛e do niego zbli˙zył. Abdel nasłuchiwał. Liczył kroki i mie-
rzył dystans, jaki dzielił od niego intruza. Miał nadziej˛e, ˙ze to Montaron. Chciał,

˙zeby to ten mały Zhent przyszedł tu, aby go zabi´c czy okra´s´c. Chciał znów zoba-

czy´c tego małego b˛ekarta.

Jego pałasz był pod łó˙zkiem. Mógł po niego si˛egn ˛

a´c, ale wtedy stałoby si˛e

oczywiste, ˙ze si˛ega po bro´n, a poza tym zaj˛ełoby to troch˛e czasu. Je´sli to był
Montaron, Abdel nie w ˛

atpił, ˙ze ten cwany złodziej zd ˛

a˙zy go zasztyletowa´c, zanim

on wyci ˛

agnie miecz. Abdel spał tylko w koszuli, kolczuga le˙zała pod łó˙zkiem

obok miecza. A sztylet z łatwo´sci ˛

a przebije bawełn˛e.

Abdel nie zaciskał jeszcze pi˛e´sci, aby nie zdradzi´c si˛e przed intruzem, ˙ze ju˙z

nie ´spi. Jeszcze dwa kroki, wyliczył Abdel. Liczył je: jeden. . . dwa — i był gotów.
Błyskawicznie przekr˛ecił si˛e i zsun ˛

ał z łó˙zka na nogi, jednocze´snie wyci ˛

agn ˛

lew ˛

a r˛ek˛e, chwycił za mi˛ekki, lu´zny materiał i zamachn ˛

ał si˛e praw ˛

a. Nie uderzył

z całej siły. Starał si˛e post˛epowa´c zgodnie ze wskazówkami Jaheiry. Po tym, jak
zabił Mulaheya, nauczyła go czego´s, co nazywała „przesłuchaniem”, a co było
metod ˛

a na zadawanie pyta´n wrogom przed ich u´smierceniem.

Cios napotkał ciało, które okazało si˛e zaskakuj ˛

aco mi˛ekkie. Nie poczuł drapi ˛

a-

60

background image

cego zarostu i zdał sobie spraw˛e, ˙ze uderzył kobiet˛e. Odpr˛e˙zył si˛e nieco, kobieta
szarpn˛eła w tył, ale jej nie pu´scił. Poznał ju˙z kobiety, które mogły go zabi´c rów-
nie łatwo jak m˛e˙zczyzna. Oczy przystosowały mu si˛e do mroku i wreszcie mógł
dojrze´c w ciemno´sci zarys twarzy intruza. Jej szcz˛eka była silna, twarz szeroka,
a nos. . . To była Jaheira.

— Abdel — wyszeptała chłodno. — Pu´s´c.
— Jaheira? — upewnił si˛e, tak˙ze szeptem, cho´c zrobił to pod´swiadomie.
Pu´scił j ˛

a, a jego dłonie nagle stały si˛e wilgotne od potu. Tkanina była je-

dwabna, mi˛ekka i droga. Przeszedł pokój na dr˙z ˛

acych nogach i zapalił stoj ˛

ac ˛

a

na stoliku w rogu pokoju zardzewiał ˛

a lamp˛e, stanowi ˛

ac ˛

a jedyny element wypo-

sa˙zenia pokoju poza łó˙zkiem. Pokój zalało ˙zółte ´swiatło i teraz zobaczył Jaheir˛e
wyra´znie, jak stała przy drzwiach, odwrócona do niego plecami. Podniosła dło´n
do twarzy i powoli odwróciła si˛e, nie patrz ˛

ac mu w oczy. Abdel zauwa˙zył, ˙ze

z nosa cieknie jej krew.

— Jaheira — powiedział jeszcze raz, zaskoczony delikatnym zmieszaniem

usłyszanym we własnym głosie. Przełkn ˛

ał ´slin˛e i poczuł si˛e absurdalnie.

— W porz ˛

adku — wyszeptała. — W porz ˛

adku.

— Co tutaj robisz?
Spojrzała mu w oczy tak, jakby my´slała, ˙ze powinien zna´c odpowied´z na to

pytanie.

— Khalid i ja. . . — zacz˛eła i nagle odwróciła si˛e do drzwi. — Przepraszam.

Id´z spa´c — wymamrotała.

Obserwował, jak jej ciało porusza si˛e pod jedwabn ˛

a koszul ˛

a nocn ˛

a i ten wi-

dok sprawił, ˙ze go zatkało. Wymkn˛eła si˛e przez drzwi, a on pozwolił jej odej´s´c.
Zdmuchn ˛

ał lamp˛e i wrócił do łó˙zka, ale tej nocy ju˙z nie zasn ˛

ał.

61

background image

Rozdział jedenasty

Poranek nad umieraj ˛

acym z wolna miasteczkiem Nashkel był d˙zd˙zysty i szary.

W gospodzie panował nawet mniejszy ruch ni˙z godzin˛e po ´swicie. Go´scie pła-
cili swoje rachunki, wyprowadzali konie ze stajni i wychodzili na niepospolicie
zatłoczony Nabrze˙zny Trakt. Mila za mil ˛

a ci ˛

agn˛eły si˛e zamieszkane przez ludzi

tereny, od skalistych, nieprzyst˛epnych klifów Wybrze˙za Mieczy na wschodzie,
po Chmurne Szczyty na zachodzie. Ka˙zdy, kto nie był na tyle odporny, by pozo-
sta´c w Nashkel, miał tylko jedn ˛

a alternatyw˛e. Niektórzy kierowali si˛e do Amn,

licz ˛

ac na to, ˙ze znajd ˛

a tam co´s dla siebie, zanim wyrusz ˛

a dalej na południe do

Tethyru i Calimshanu. Inni, podobnie jak Abdel i jego towarzysze, ci ˛

agn˛eli na

północ, mijaj ˛

ac po drodze Twierdz˛e Cragmyr, do Beregostu. Abel s ˛

adził, ˙ze wi˛ek-

szo´s´c uchod´zców b˛edzie dalej kontynuowa´c podró˙z na północ, do Wrót Baldura,
a mo˙ze nawet do Waterdeep.

Abdel, zm˛eczony marszem, próbował zdoby´c konie, jeszcze zanim pozostali

si˛e obudzili, ale bez powodzenia. Owszem, były konie na sprzeda˙z, ale odk ˛

ad

rozpocz ˛

ał si˛e ten spowodowany ˙zelazn ˛

a zaraz ˛

a exodus, ceny skoczyły do góry

i za dobrego wierzchowca musiałby zapłaci´c dziesi˛e´c razy wi˛ecej ni˙z cała ich
czwórka mogła prawdopodobnie uzbiera´c. Abdel nie miał niczego na zbyciu, cho´c
zastanawiał si˛e nad sprzeda˙z ˛

a kwasu, dla którego jak dot ˛

ad nie znalazł ˙zadnego

zastosowania. Xan był bez grosza przy duszy, nie miał nawet miecza, a Abdel nie
miał poj˛ecia, jakimi funduszami dysponuj ˛

a półelfy, cho´c nie przypuszczał, ˙zeby

mieli a˙z tyle.

Wrócił do gospody piechot ˛

a, ju˙z zm˛eczony i wyczerpany przyszł ˛

a drog ˛

a, która

teraz wydawała mu si˛e bez sensu. Najpierw zobaczył Xana, który wci ˛

a˙z kulał, ale

ju˙z nadawał si˛e do marszu.

Abdel odwzajemnił ciepły u´smiech swemu nowemu przyjacielowi i zapytał:
— A pozostali?
— Tu — odezwał si˛e zza jego pleców Khalid.
Xan odchylił si˛e, by ich zobaczy´c, gdy˙z olbrzymia posta´c Abdela zasłaniała

mu widok, a jego twarz skrzywiła si˛e w wyrazie dezaprobaty. Abdel odwrócił si˛e
i ujrzał półelfy ubrane w swoje ´swietnie dopasowane zbroje. Pi˛ekn ˛

a twarz kobiety

szpecił fioletowy siniak, a jej i tak niemały nos był wyra´znie spuchni˛ety. Musiała

62

background image

obmy´c twarz, ale mimo to w jednej z dziurek nosa było wida´c zaschni˛et ˛

a krew.

Xan westchn ˛

ał i powiedział do Abdela:

— Nie b˛ed˛e podró˙zował z m˛e˙zczyzn ˛

a, który bije swoj ˛

a kobiet˛e.

Abdel zawstydził si˛e i zaczerwienił, zastanawiaj ˛

ac si˛e, sk ˛

ad Xan si˛e o tym

dowiedział.

— Xan, nie — odezwała si˛e Jaheira, a w jej głosie dało si˛e słysze´c zmieszanie,

takie samo jak to, które odczuwał Abdel. — To nie to, o czym my´slisz. . .

— To jest wła´snie to — powiedział Xan i przeniósł swe ci˛e˙zkie spojrzenie na

Khalida — o czym my´sl˛e. Czy˙z nie tak, bracie?

Abdel potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a i uniósł r˛ek˛e do góry. Słyszał ju˙z, jak elfy nazywały

si˛e „bra´cmi”, po czym zawsze nast˛epowała walka. . . zawsze.

Jednak Khalid u´smiechn ˛

ał si˛e.

— Spokojnie, przyjacielu, pomyliłe´s si˛e.
Xan wypr˛e˙zył si˛e i odparł:
— Nie wyjad˛e z tym amnia´nskim pół–bratem.
— A to niby czemu w ogóle miałby´s z nami jecha´c? — odci ˛

ał mu si˛e Khalid.

— Wystarczy — rzekła Jaheira. — Xan, Khalid nie uderzył mnie. Nigdy tego

nie zrobił i nawet by si˛e nie o´smielił. . . — Oboje wymienili mi˛edzy sob ˛

a porozu-

miewawcze spojrzenia. — Mój nos, jak cała reszta mojego ciała. . . to mój własny
interes.

Xan wysłuchał jej słów i przyj ˛

ał z nich tylko tyle, ile był w stanie zrozumie´c.

— Jak chcesz — zgodził si˛e z ni ˛

a. — Powinni´smy jecha´c.

— Jak na razie — poprawił go Abdel — tylko maszerowa´c.
— Do Beregostu? — zdziwił si˛e elf. — Jeste´s szalony? To zajmie cały tydzie´n!
— Mo˙ze nie cały — powiedział Khalid. — Ale mo˙ze kupimy. . .
— Nic z tego — uci ˛

ał Abdel. — B˛edziemy i´s´c pieszo. Spojrzał na Jaheir˛e

i skin ˛

ał jej głow ˛

a, maj ˛

ac nadziej˛e przekaza´c jej tym gestem: „dzie´n dobry” oraz

„przepraszam” i jeszcze „dlaczego przyszła´s do mojego pokoju w ´srodku nocy?”
— wszystko naraz. Po spojrzeniu, które mu oddała, zorientował si˛e, ˙ze mu si˛e
udało.

— Wi˛ec wyruszamy — powiedziała i wyszli na Nabrze˙zny Trakt, kieruj ˛

ac si˛e

na północ.

— A wła´sciwie dlaczego idziesz z nami? — powtórzył pytanie Khalida Abdel,

kiedy razem z Xanem zostali kilka kroków w tyle za par ˛

a półelfów. Abdel chciał

wypełni´c czym´s nieprzyjemn ˛

a chwil˛e, podczas której Khalid i Jaheira zacz˛eli co´s

do siebie gor ˛

aco szepta´c.

— Ten Tazok — odpowiedział elf — ten ogr. . . czy kimkolwiek on jest, wi˛eził

mnie w jaskini, zamkni˛etego jak bydło rze´zne, zmuszaj ˛

ac do niewolniczej pracy

na rzecz ˙

Zelaznego Tronu. Dlaczego wi˛ec nie miałbym i´s´c z wami, by pomóc

wam go zabi´c?

— Ja nie mówiłem, ˙ze zamierzamy go zabi´c.

63

background image

Xan roze´smiał si˛e.
— Jak sobie ˙zyczysz, mój przyjacielu, ale. . .
— Nie mów mi, ˙ze dbasz! — krzykn˛eła nagle Jaheira na Khalida i pobiegła

do przodu. Khalid zatrzymał si˛e, pozwalaj ˛

ac jej oddali´c si˛e. Półelf nie odwró-

cił si˛e do nich, ale zobaczyli, ˙ze kark mu poczerwieniał. Jaheira wyprzedziła go
o kilkana´scie kroków, a on nie przyspieszył, by j ˛

a dogoni´c.

— Ech — zamruczał cicho Xan, ˙ze tylko Abdel go usłyszał. — Co´s mi si˛e

wydaje, ˙ze b˛edzie to o wiele dłu˙zsza podró˙z ni˙z my´slałem.

*

*

*

— Beregost — oznajmił Abdel dziewi˛e´c dni pó´zniej, kiedy wchodzili do za-

kurzonego, zatłoczonego miasteczka o złej reputacji. — Co za dziura.

— W rzeczy samej — przyznał mu Xan. — A dokładniej dziura, w której

mo˙zna znale´z´c ogra najmuj ˛

acego koboldy do sabotowania kopalni rudy ˙zelaza.

Abdel odwzajemnił u´smiech.
— Dwa dni, Xan, nie dłu˙zej.
— Rozumiem, Abdel — odparł Xan. — Tyle wła´snie powinno wystarczy´c mi

na zdobycie złota, za które kupi˛e dobry miecz, mo˙ze troch˛e dłu˙zej, aby znale´z´c
miecz warty tego złota. . . ludzkie miecze, s ˛

adz˛e. . .

— I tyle zajmie nam odnalezienie Tazoka — wtr ˛

aciła si˛e Jaheira. Wygl ˛

adała

na smutn ˛

a, mo˙ze nawet przera˙zon ˛

a, ˙ze Abdel zamierza ich opu´sci´c, ale nie próbo-

wała go powstrzyma´c.

— Nie zabijajcie go — powiedział do niej Abdel, po czym spojrzał na dwóch

m˛e˙zczyzn — dopóki nie wróc˛e.

*

*

*

Szerokie ostrze pałasza wysun˛eło si˛e z zawieszonej na plecach Abdela po-

chwy z metalicznym brz˛ekiem, który echo poniosło wskro´s płaskich równin na
północ od Lwiego Traktu. Przybył na grób Goriona, by w ko´ncu zabra´c jego ciało
do Candlekeep, gdzie by´c mo˙ze za łask ˛

a Oghmy jego ojciec znów zacznie od-

dycha´c lub przynajmniej znajdzie godne miejsce wiecznego spoczynku. To, co
tam zastał, przyprawiło go o mdło´sci i o gniew. Mo˙ze gniew był tu niewła´sciwym
słowem. Czuł nienawi´s´c i to nienawi´s´c z˙zeraj ˛

ac ˛

a go do cna.

Spodziewał si˛e, ˙ze nie zobaczy ju˙z ´swi˛etego symbolu Goriona — nawet prze-

klinał si˛e za własn ˛

a głupot˛e i pochopno´s´c, ˙ze go tam zostawił. Zamiast tego ujrzał

grób nie tyle sprofanowany, ile całkowicie rozgrzebany. Ciało Goriona znikn˛eło.

64

background image

Została tylko krew i strz˛epki wn˛etrzno´sci, tkanki i ´sci˛egna. . . a czy tam na dole
nie le˙zał przypadkiem kawałek stawu, tu˙z obok nogi jednego z ghuli?

Abdel całkowicie stracił panowanie nad sob ˛

a i poddał si˛e, jak zdarzało mu

si˛e to ju˙z wiele razy, w´sciekłej, morderczej furii. Ka˙zdy inny człowiek na po-
wierzchni Torilu przynajmniej by si˛e zawahał, zanim skoczyłby do jamy rozkopa-
nego grobu, w którym siedziały dwa cuchn ˛

ace zgnilizn ˛

a od rozkładu, ˙zywi ˛

ace si˛e

ludzkim mi˛esem ghule. Abdel nie tylko si˛e nie zawahał, ale skacz ˛

ac w dół jeszcze

rozw´scieczył na słab ˛

a sił˛e grawitacji, ˙ze spada tak wolno.

Jeden z ghuli wydał z siebie piskliwy wrzask na widok tego ´smiertelnie zdeter-

minowanego młodego człowieka, mierz ˛

acego blisko siedem stóp wzrostu, o na-

brzmiałych muskułach, praktycznie lec ˛

acego wprost na nich ze swym wielkim

pałaszem wiruj ˛

acym mu nad głow ˛

a w zabójczym ta´ncu.

Jeden z ghuli stracił r˛ek˛e. Koziołkuj ˛

ac poszybowała wysoko w gór˛e, a gdy

spadała, została jeszcze raz przypadkiem przeci˛eta na pół kolejnym machni˛eciem
miecza. Najemnik nieludzko zawył z w´sciekło´sci i natarł na wycofuj ˛

acego si˛e

raptownie ghula. Ostrze rozpłatało pier´s o˙zywie´nca, który zaj˛eczał i chybił swo-
imi skrwawionymi pazurami. Abdel poczuł wo´n gnij ˛

acego ciała ojca w oddechu

ghula i jego krzyk przerodził si˛e w ryk. Ghul równie˙z krzykn ˛

ał, ale b˛ed ˛

ac na

granicy przera˙zenia, nie dorównał Abdelowi. Stworowi udało si˛e w ko´ncu trafi´c
Adela w lew ˛

a r˛ek˛e, która od siły ciosu odskoczyła w bok, prawa jednak wci ˛

a˙z

trzymała miecz. Ghul chwycił Abdela za lewy nadgarstek z szybko´sci ˛

a zrodzon ˛

a

ze ´smiertelnego strachu. Nie chciał umiera´c po raz drugi.

Abdel przekr˛ecił miecz w dłoni i cofn ˛

ał r˛ek˛e w tył. Był zbyt blisko i wiedział

o tym. Ghul przyci ˛

agn ˛

ał jego lew ˛

a dło´n do ust i mocno ugryzł. Abdel poczuł

ból i chłód ugryzienia, po czym zaryczał raz jeszcze. Pchn ˛

ał mieczem mocno

i szybko na wprost, zagł˛ebiaj ˛

ac ostrze w brzuchu ghula. Z rozprutego brzucha

wypadło jedno oko Goriona, razem z mi˛esem i wn˛etrzno´sciami, i Abdel zawył
z nienawi´sci do ghuli i zarazem przera˙zenia na widok szcz ˛

atków zmarłego ojca.

Ghul upadł bez ruchu, z twarz ˛

a pogodn ˛

a i błagaj ˛

ac ˛

a o lito´s´c, której nie otrzyma,

niezale˙znie od tego, do jakiego piekła z powrotem trafi.

Mi˛e´snie Abdela zacz˛eły niespodziewanie t˛e˙ze´c i cho´c wyj´scie z grobu zaj˛eło

mu tylko kilka sekund, dla niego wydawało si˛e to trwa´c godzinami. Drugi ghul
uciekł i kiedy Abdel wyjrzał przez kraw˛ed´z grobu, zobaczył tylko jego oddalaj ˛

ace

si˛e plecy. O˙zywieniec uciekał na północ, z dala od drogi, w kierunku drzew, które
si˛egały a˙z po grób Goriona, niczym macki odległej Kniei Otulisko.

Abdel pod ˛

a˙zył za nim, ale ka˙zdy nast˛epny krok był coraz ci˛e˙zszy. Dwukrotnie

ju˙z si˛e przewrócił, ale wci ˛

a˙z parł naprzód na chwiejnych nogach, ile tylko miał

sił. Wci ˛

a˙z za´slepiała go furia, nie pozwalaj ˛

aca doj´s´c do ´swiadomo´sci informacji

o ogarniaj ˛

acym ciało parali˙zu. Szedł za uciekaj ˛

acym ghulem, a ka˙zdy krok spra-

wiał ból. Wreszcie potkn ˛

ał si˛e i upadł twarz ˛

a w g˛est ˛

a, mokr ˛

a traw˛e. W uchu sły-

szał bzyczenie muchy albo pszczoły, st˛ekn ˛

ał z wysiłku, próbuj ˛

ac wyci ˛

agn ˛

a´c spod

65

background image

siebie r˛ek˛e. Skaleczył si˛e nieznacznie o własny miecz, próbuj ˛

ac wsta´c, a ból po-

działał na niego niczym kubeł zimnej wody, budz ˛

ac w nim resztki energii. Wstał

powoli i podj ˛

ał po´scig.

Przeszedł mo˙ze ze sze´s´c kroków nim znów run ˛

ał na ziemi˛e. Tym razem musiał

si˛e zatrzyma´c i zastanowi´c. W ogóle nie mógł si˛e rusza´c.

Wydawało mu si˛e, ˙ze le˙zy tak cał ˛

a wieczno´s´c, pragn ˛

ac tylko wsta´c i ruszy´c

za tym ohydnym, cuchn ˛

acym stworem, który popełnił to nieopisane ´swi˛etokradz-

two. Ta straszliwa kreatura zjadła ciało Goriona. Gorion — człowiek, który wiódł
klasztorny ˙zywot w słu˙zbie Torma, w klasztorze Candlekeep i który przygarn ˛

osierocone dziecko tylko dlatego, i˙z uwa˙zał, ˙ze b˛edzie to dla niego dobre — stał
si˛e teraz po˙zywieniem dla bezproduktywnych padlino˙zerców, dwóch przedstawi-
cieli podłego gatunku pijawek, które powinny zosta´c spalone, zgładzone z po-
wierzchni Torilu.

Abdel był teraz sparali˙zowanym kł˛ebkiem ´swi˛etego oburzenia. Zawył tak gło-

´sno, ˙ze przestraszył ptaki w promieniu trzech mil. Dziecko w Candlekeep zacz˛eło

płaka´c, a jego rodzice nie wiedzieli dlaczego. Wieloryb przepływaj ˛

acy obok ska-

listego klifu Wybrze˙za Mieczy usłyszał krzyk i odpowiedział mu swoim, ucisza-
j ˛

ac na chwil˛e społeczno´s´c sahuaginów. Jaki´s bóg spojrzał w dół i Abdel wstał,

wskrzeszaj ˛

ac w sobie cał ˛

a sił˛e woli.

Wrzask — słabszy, ale bardziej przera´zliwy — doleciał z rosn ˛

acej kilkana´scie

metrów przed nim g˛estej k˛epy drzew, na tyle du˙zej, by nazwa´c j ˛

a laskiem. Wy-

ci ˛

agaj ˛

ac ci˛e˙zkie nogi, jakby obute w ołów, Abdel pod ˛

a˙zył za cichn ˛

acym głosem

w stron˛e drzew. W lasku było ciemno i musiał zamruga´c oczami, by przyzwyczai´c
je do mroku, ale podobnie jak nogi, reagowały wolno. Trzymał miecz mocno, ale
nie mógł si˛e odpr˛e˙zy´c. W ˛

atpił, czy b˛edzie mógł walczy´c, ale zdolny był zabi´c i to

uczucie dodawało mu siły.

Potkn ˛

ał si˛e o co´s mokrego, ci˛e˙zkiego i tak cuchn ˛

acego, ˙ze zacz ˛

ał wymiotowa´c,

zanim jeszcze upadł na ziemi˛e. Przekr˛ecił si˛e na bok, co zaj˛eło mu tyle czasu,

˙ze posiłek, który jadł tego ranka, zapaskudził mu twarz. Zakrztusił si˛e z gniewu

i obrzydzenia, ale nie na siebie. Potkn ˛

ał si˛e o ghula i doznał silnego rozczarowa-

nia. Stwór nie ˙zył.

— Mówiłem im — usłyszał nad sob ˛

a znajomy, nieludzki głos. — Mówiłem

im, ˙zeby jego nie jedli. . . nie jego.

— Korak — wykrztusił raczej Abdel ni˙z wypowiedział imi˛e ghula. Spróbował

si˛e podnie´s´c, a kiedy zacz ˛

ał ociera´c twarz z wymiocin, doszedł go smród ghula,

wi˛ec zaprzestał.

— Korak, tak, to ja — potwierdził ghul. Siedział na drzewie tu˙z ponad nim,

wi˛ec Abdel uniósł miecz, spodziewaj ˛

ac si˛e, ˙ze zaraz si˛e na niego rzuci.

— B˛ekart — wydyszał Abdel. — Ty b˛ekarcie. . .
— Nie ja — zaprzeczył ghul z oburzeniem. — To nie ja! Ja wiedziałem! Wie-

działem, ˙ze nie mo˙zna go je´s´c. Powiedziałem im, ˙zeby go nie jedli. Zabiłem jed-

66

background image

nego dla ciebie.

— Co? — wymruczał Abdel. — Kto zabił. . . ?
Przyło˙zył r˛ek˛e do czoła i zachwiał si˛e. Chciałby upa´s´c i zasn ˛

a´c — upa´s´c

i umrze´c, ale wiedział, ˙ze musi usta´c. Jak zwykle, jak ka˙zdego dnia swego ˙zycia,
musiał dokona´c zemsty. Musiał wyrówna´c rachunki. Musiał zabi´c. Był zm˛eczony.

— Zabiłem tego, który jadł mojego starego nauczyciela, twojego ojca, chocia˙z

nie pami˛etam jego imienia. . . twojego ojca.

Abdel potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a i odszedł na bok.

— Zrobiłem to — powtórzył Korak.
— Wiem, wiem.
— I´s´c z tob ˛

a? — wybełkotał Korak. — Idziesz do Kniei Otulisko. Znam

Kniej˛e Otulisko.

— Wcale nie id˛e do ˙zadnej kniei.
— Znam Kniej˛e Otulisko. Zaprowadz˛e ci˛e. Pójd˛e z tob ˛

a.

— Nie — rzekł Abdel. — Nie, ghulu. Zabij˛e ci˛e, je´sli za mn ˛

a pójdziesz. Masz

szcz˛e´scie, ˙ze teraz ci˛e nie zabiłem, nawet je´sli to ty załatwiłe´s tego zgnilca. Powi-
nienem zabi´c ka˙zdego z was. Taki ju˙z jestem.

— Po prostu si˛e od˙zywiamy — spróbował wyja´sni´c Korak. — Tylko to ro-

bimy. Tak jak wy jecie krowy i ´swinie. My te˙z musimy je´s´c.

Abdelowi zachciało si˛e ´smia´c i zarazem płaka´c, ale si˛e powstrzymał.
Korak siedział jeszcze przez chwil˛e na drzewie i patrzył, jak Abdel odcho-

dzi. Wielki najemnik nie odwrócił si˛e ju˙z, wi˛ec Korak poczuł si˛e bezpiecznie,
przeszedł na drug ˛

a stron˛e drzewa i wyci ˛

agn ˛

ał schowan ˛

a tam r˛ek˛e. Wgryzł si˛e

w rozkładaj ˛

ace si˛e ciało, którego smak wywołał na jego twarzy u´smiech.

— Po prostu jemy — wymamrotał, kiedy Abdel znikn ˛

ał z pola widzenia.

U´smiech poszerzył mu si˛e z kolejnym k˛esem zepsutego mi˛esa r˛eki Goriona.

67

background image

Rozdział dwunasty

Fakt, i˙z Tazok wci ˛

a˙z si˛e trzymał, bawił Sarevoka bez ko´nca. Uwi˛eziony w skó-

rzanych pasach ogr sapał gniewnie i podskakiwał, usiłuj ˛

ac nawet uchyla´c si˛e przed

opadaj ˛

acymi na´n ostrzami. Zabijanie ogra zaj˛eło Sarevokowi dobrych kilka go-

dzin, ale za to Tazok czuł ka˙zde d´zgni˛ecie i ci˛ecie. Szcz˛ek˛e miał połaman ˛

a i roz-

wart ˛

a szeroko za pomoc ˛

a wstawionej mi˛edzy z˛eby p˛ekatej, metalowej „gruchy”,

nie pozwalaj ˛

acej mu mówi´c. Sarevok nie dbał o to, co Tazok miał do powiedzenia.

Wcale nie przesłuchiwał ogra, tylko z zimn ˛

a krwi ˛

a popełniał morderstwo, czyste

morderstwo dla chwały ojca i dla ˙

Zelaznego Tronu.

— Bardzo dobrze — powiedział Sarevok, przenosz ˛

ac wzrok z ofiary na ta-

kiego samego ogra — Tazok w ka˙zdym calu, tyle ˙ze bez krwawi ˛

acych ci˛e´c i bro-

cz ˛

acych ran, stał przy stole.

Drugi Tazok u´smiechn ˛

ał si˛e i zacz ˛

ał si˛e rozmywa´c. Sarevok nie czuł potrzeby

zamkni˛ecia oczu, jak czyniła to cz˛esto wi˛ekszo´s´c ludzi widz ˛

acych przemian˛e so-

bowtórniaka. Wrócił do pracy, czyli powolnego u´smiercania prawdziwego Ta-
zoka. Spojrzał jeszcze raz na stwora dopiero wówczas, gdy powrócił on do swej
własnej dziwacznej postaci. Sobowtórniak był szary, miał gładkie ciało i wielkie,
szerokie oczy. Sarevok nie pami˛etał jego imienia, cho´c rozpoznał go po malutkiej
bli´znie na czole, przypominaj ˛

ac sobie, ˙ze ten kiedy´s ju˙z dla niego słu˙zył. Pozo-

stałe sobowtórniaki, stoj ˛

ace dot ˛

ad w zacienionym k ˛

acie sali tortur podeszły bli˙zej

w obszar ciepłego, pomara´nczowego ´swiatła ˙zarz ˛

acych si˛e w kominku w˛egli. Sa-

revok błysn ˛

ał ˙zółci ˛

a swych oczu w zadowoleniu i u´smiechn ˛

ał si˛e do swej tajnej

armii.

— Dobrze to zrobiłe´s — powiedział syn Bhaala. — Beregost si˛e zmieni. Na

razie nie potrzebuj˛e a˙z tylu z was. Otrzymacie nowe zadania, wszyscy, nowe. . .
wszystkich zatrudni˛e, tym razem bli˙zej domu. A teraz id´zcie, zabawcie si˛e w mie-

´scie tej nocy, a potem wró´ccie rankiem po wasze. . .

Sarevok przerwał i spojrzał w dół. Tazok otworzył szeroko oczy i wydał z sie-

bie ostatnie tchnienie. Z rozwartych „gruch ˛

a” ust pociekła mu krew.

Sarevok u´smiechn ˛

ał si˛e i kontynuował dalej: — . . . rozkazy. Przy drzwiach

b˛edzie czekała wasza nagroda.

Sobowtórniaki ukłoniły si˛e uni˙zenie i wyszły. Niektóre z nich zacz˛eły si˛e

68

background image

transformowa´c ju˙z w trakcie wychodzenia. Tej nocy b˛ed ˛

a piły rami˛e w rami˛e ze

zwykłymi mieszka´ncami miasta. Ta my´sl rozbawiła Sarevoka, cho´c nie tak bar-
dzo, jak widok martwego ogra.

Sobowtórniak, który miał zaj ˛

a´c miejsce Tazoka, odwrócił si˛e, chc ˛

ac wyj´s´c za

pozostałymi, ale Sarevok zatrzymał go podnosz ˛

ac r˛ek˛e.

— Ty nie.
Sobowtórniak stan ˛

ał, ukłonił si˛e, lecz nic nie powiedział.

— Wrócisz do Beregostu w postaci, której dzi´s si˛e nauczyłe´s.
Sobowtórniak znów si˛e ukłonił, a jego skóra zacz˛eła porasta´c włosami. To nie

były prawdziwe włosy, lecz gra ´swiatła na jego magicznie zmieniaj ˛

acej si˛e for-

mie. Sarevok za´smiał si˛e krótko na ten groteskowy widok. Kiedy przemiana si˛e
dokonała, przy stole stał niski, lecz solidnie zbudowany człowiek. Był przystojny
na swój prymitywny sposób. Blizny przecinały jego twarz, miał na sobie ubiór
charakterystyczny dla najemników Wybrze˙za Mieczy — utwardzana skóra ze
stalowymi płytkami. M˛e˙zczyzna u´smiechn ˛

ał si˛e, odsłaniaj ˛

ac krzywe, ˙zółte z˛eby,

a w jego ciemnopiwnych oczach pojawił si˛e zło´sliwy błysk. Głow˛e porastała mu
ruda szczecina.

— Doskonale — westchn ˛

ał Sarevok w zachwycie. — Tamoko.

Sobowtórniak odskoczył, kiedy z cienia wyłoniła si˛e szczupła kobieta. Stała

tam cały czas, obserwuj ˛

ac plecy Sarevoka i coraz bardziej zobrzydzona widokiem

tortur, jakim poddawany był ogr. ˙

Zaden z sobowtórniaków jej nie widział. Sarevok

zauwa˙zył, ˙ze ten, który przyj ˛

ał teraz posta´c kr˛epego najemnika, zwrócił na ni ˛

a

uwag˛e.

Tamoko skłoniła si˛e nisko, nie patrz ˛

ac ani na sobowtórniaka, ani na martwego

ogra.

— Przyprowad´z Tranziga z celi — polecił jej Sarevok. — Zobaczy swojego

sobowtóra, zanim go zabij˛e.

*

*

*

— Je´sli to koniec, to koniec — odezwał si˛e Khalid — ale nie dam z siebie

robi´c rogacza, kiedy. . .

— Przesta´n, Khalid — przerwała mu Jaheira. — Nie ma nic. . . Abdel. . .
— Oszcz˛ed´z sobie trudu, Jaheira, twoje uczucia s ˛

a oczywiste dla nas wszyst-

kich.

Jaheira błysn˛eła gniewnie oczami w słabym ´swietle niemal pustej tawerny.

Byli w Berego´scie ju˙z trzy dni, nie dowiedzieli si˛e prawie niczego na temat ˙

Zela-

znego Tronu, ale oboje mieli okazj˛e na przemy´slenia.

— Ja nie. . . — zacz˛eła i nagle urwała, bo zdała sobie spraw˛e, ˙ze nie wie, jak

69

background image

zako´nczy´c to zdanie.

— Kochasz go?
— A kochałe´s Charess˛e? — zrewan˙zowała si˛e. Khalid westchn ˛

ał, przymkn ˛

oczy i potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a.

— To było dawno temu.
— Khalid, to było trzy miesi ˛

ace temu — zaprzeczyła — i jeszcze wcze´sniej.

— Lubi˛e. . . — teraz Khalid nie wiedział, jak ma zako´nczy´c.
— Ona jest Harfiarzem, Khalid — powiedziała Jaheira, cho´c on z pewno´sci ˛

a

ju˙z o tym wiedział. — Nie mo˙zesz nawet przypomnie´c sobie tych twoich. . . two-
ich. . .

— Zalotów? — podpowiedział jej, u´smiechaj ˛

ac si˛e z mieszanin ˛

a humoru i po-

czucia winy.

Jaheirze wcale nie było do ´smiechu i nie zamierzała ust˛epowa´c.
— Pracowali´smy z ni ˛

a.

— Wcale si˛e z tego powodu nie szczyc˛e, moja ˙zono. . .
— Nie nazywaj mnie tak.
— Przecie˙z to prawda, czy˙z nie? Przynajmniej do teraz?
— Do teraz, mo˙ze.
Khalid spowa˙zniał, uniósł si˛e i pochylił si˛e nad stołem, by spojrze´c jej w oczy.
— Abdel jest odmie´ncem, Jaheiro — powiedział cicho. — Jest synem Pana

Mordu.

— Wiem o tym — wyszeptała, przenosz ˛

ac spojrzenie na cynowy kieliszek

z winem, stoj ˛

acy przed ni ˛

a na stole. Zapragn˛eła si˛e napi´c, ale r˛ece jej dr˙zały i nie

chciała, aby Khalid to zauwa˙zył. Jej m ˛

a˙z usiadł z powrotem, a jego spojrzenie

nieco zel˙zało.

— Czy mog˛e obwinia´c Harfiarzy?
Jaheira potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a.

— Byli´smy szcz˛e´sliwi, zanim do nich przystali´smy.
— Byli´smy szcz˛e´sliwi, dopóki pozostawałe´s mi wierny — odrzekła Jaheira

i popatrzyła mu w oczy.

— No dobrze — powiedział Khalid tonem oznajmiaj ˛

acym koniec dyskusji.

— Mo˙ze. . . — wyszeptała Jaheira, a Khalid znowu si˛e do niej przysun ˛

ał, aby

słysze´c, co mówi. — Mo˙ze to Harfiarze. Wykorzystujemy Abdela, wiesz o tym?
Jak mog˛e nie mie´c dla niego współczucia?

— To nie współczucie ci ˛

agnie ci˛e do niego, Jaheiro — oskar˙zył j ˛

a Khalid.

— Nie, pewnie nie — zgodziła si˛e z nim — ale czy˙z jeste´smy lepsi od Zhen-

tarimów, manipuluj ˛

ac tym prostym człowiekiem w celu. . . bogowie tylko wiedz ˛

a

w jakim?

— Wszyscy mamy swoje przeznaczenie — rzekł Khalid, wzruszaj ˛

ac ramio-

nami. — Przeznaczenie Abdela jest bardziej. . . zagmatwane ni˙z wi˛ekszo´sci.

Jaheira wy´smiała go.

70

background image

— On nawet o tym nie wie.
— Czy to by mu w czym´s pomogło, gdyby wiedział?
— Ale ma do tego prawo, czy˙z nie? — zapytała, naprawd˛e chc ˛

ac pozna´c jego

odpowied´z.

— Tak — rzekł Khalid — i nie zarazem. Powtórz˛e jeszcze raz: co by mu to

dało? Czy to pomogło któremukolwiek z dzieci Bhaala? — Nic nie wiem na temat
innych, ale Abdel ma w sobie dobro. Mo˙ze za spraw ˛

a swej matki — kimkolwiek

była, a mo˙ze Goriona. . . z pewno´sci ˛

a Goriona. Jest w nim. . . konflikt. Zabija-

nie przychodzi mu z łatwo´sci ˛

a, tak. . . ten człowiek w gospodzie „Pod pomocn ˛

a

dłoni ˛

a”. . . ale te˙z jest ufny. W przeciwnym razie nie mogliby´smy nim manipulo-

wa´c. . .

Urwała, by załka´c, ale szybko wzi˛eła si˛e w gar´s´c. Poci ˛

agn˛eła nosem i spojrzała

w dal.

— Powinni´smy mie´c dzieci — powiedział Khalid. — Ty i ja. To by wiele

zmieniło. Byłaby´s dobr ˛

a matk ˛

a. Była´s dobra dla. . . Abdela.

*

*

*

Xan potarł obolałe przedrami˛e. Pozwolił pokona´c si˛e orkowi na r˛ek˛e, co było

równie bolesne, jak i owocne. Wła´snie zamierzał postawi´c mu kolejk˛e, kiedy pa-
skudny stwór, nazywaj ˛

acy siebie Forikiem, sam zacz ˛

ał mówi´c.

— Tazok to ´smie´c — wychrz ˛

akał Forik — wci ˛

a˙z wisi mi siedemna´scie mie-

dziaków.

— Naprawd˛e? — powiedział Xan — wi˛ec pomo˙zesz mi go znale´z´c?
Ork sapn ˛

ał.

— Gdybym ino wiedział, gdzie on jest, sam bym odebrał mój dług, elfie.
— On prowadzi zaci ˛

ag ludzi i humano. . . orków i innych. . . wojowników.

Musi mie´c co´s w rodzaju. . .

— Nieee, nieee — przerwał ork. — Tazoka od dawna tu nie było. Wynaj ˛

go´scia, jest w „Czerwonym Li´sciu”.

— Gospoda? — zapytał Xan.
— Co ty se my´slisz? — wychrypiał ork. Wielki humanoid obejrzał Xana od

góry do dołu. — Nienawidz˛e elfów.

Xan uniósł brwi: — Co?
— Nienawidz˛e elfów — powtórzył Forik, po czym u´smiechn ˛

ał si˛e i dodał —

ale ty jeste´s w porz ˛

asiu.

— Wi˛ec Tazok jest w „Czerwonym Li´sciu”?
— Nieee — zaprzeczył ork. — Wynaj ˛

ał go´scia w Berego´scie. . . Nazywa si˛e

Tranzing albo Tazing czy jako´s tak. Ten Tanzazing jest w „Czerwonym Li´sciu”. . .

71

background image

Pracuje dla Tazoka.

— B˛edziesz próbował odzyska´c swoje pieni ˛

adze od tego. . . Tranzinga?

Ork spojrzał gdzie´s w bok i potrz ˛

asn ˛

ał ramionami, staraj ˛

ac si˛e nie wygl ˛

ada´c

na przestraszonego.

— To nie on mi je wisi.

*

*

*

— Jak długo b˛edziemy tylko siedzie´c na tyłkach — krzykn ˛

ał pot˛e˙zny stary

górnik do z wolna gromadz ˛

acego si˛e tłumu na ´srodku rynku w Berego´scie —

i pozwala´c Amnowi robi´c z nami, co zechce? Jak długo b˛edziemy tylko patrze´c,
jak nasi bracia trac ˛

a prac˛e, nasze kopalnie s ˛

a ska˙zone, nasze domostwa zrujno-

wane? Nie jad˛e do Waterdeep! Tam nie mam czego szuka´c! Tu jest mój dom, ja
tu kopi˛e rud˛e i Amn nie odbierze tego ani mnie, ani moim synom!

Xan delikatnie dotkn ˛

ał ramienia Khalida i mał˙ze´nstwo półelfów odwróciło si˛e

do niego i przywitało.

— Co´s si˛e szykuje? — zapytał elf, wskazuj ˛

ac głow ˛

a na mówc˛e.

— Za chwil˛e zacznie nawoływa´c do wojny — zawyrokowała Jaheira, a po-

t˛e˙zny górnik spełnił jej oczekiwania.

— Je´sli b˛ed˛e musiał unie´s´c mój kilof na amnia´nsk ˛

a głow˛e, zanim zagł˛ebi˛e go

w ˙zyle rudy, to niech tak b˛edzie!

W rosn ˛

acym ci ˛

agle tłumie rozległ si˛e pomruk aprobaty i kto´s krzykn ˛

ał: —

Ruszajmy!

Człowiek ubrany na amnia´nsk ˛

a mod˛e powoli opu´scił rynek, wiedz ˛

ac, kiedy

nale˙zy si˛e wycofa´c.

— Tazok ma pomocnika — rzekł Xan. — Człowieka imieniem Tranzing czy

Tanzing, który przebywa w „Czerwonym Li´sciu”.

— To mo˙zliwe — powiedział Khalid i pokiwał głow ˛

a.

— Słyszeli´smy, ˙ze Tazok miał tam wcze´sniej swoj ˛

a siedzib˛e — dodała Jaheira.

— A obcy z południa odwiedzali t˛e gospod˛e, szukaj ˛

ac jego albo jego prawej r˛eki.

Ale nie poznali´smy jego imienia.

— Czy damy si˛e zdusi´c Amnowi? — wrzasn ˛

ał górnik, a tłum, licz ˛

acy ju˙z

dobr ˛

a setk˛e osób, odpowiedział mu gromkim pomrukiem. Ponad głowy wzniosły

si˛e zaci´sni˛ete pi˛e´sci.

— Powinni´smy st ˛

ad i´s´c — powiedział Xan, obrzucaj ˛

ac wzrokiem tłum

i swych towarzyszy o amnia´nskich rysach.

Khalid skin ˛

ał głow ˛

a, chwycił dr˙z ˛

ac ˛

a Jaheir˛e pod rami˛e i ruszył za Xanem do

gospody. Kiedy min˛eli tłumek podró˙znych szykuj ˛

acych si˛e do marszu na północ

i weszli frontowymi drzwiami, zast ˛

apił im drog˛e gospodarz.

72

background image

— Pani, panowie! — zawołał. Był t˛egim, łysym, bezz˛ebnym m˛e˙zczyzn ˛

a

o brzydkiej cerze. — Wrócił wasz wysoki przyjaciel. Poprosił mnie, abym po-
prosił was, aby´scie poprosili. . . Poprosił mnie, ˙zebym poprosił. . .

— Spokojnie — powiedział Xan, kład ˛

ac uspokajaj ˛

aco r˛ek˛e na ramieniu wzbu-

rzonego m˛e˙zczyzny.

— On czeka na was w pokoju.
Xan u´smiechn ˛

ał si˛e, a gospodarz wytłumaczył si˛e: — Ka˙zdy płaci i odje˙zd˙za!

— Obawiam si˛e, ˙ze my te˙z — odparł Xan. Gospodarz j˛ekn ˛

ał, spu´scił głow˛e

i odszedł.

*

*

*

— Wej´s´c — powiedział Abdel w odpowiedzi na pukanie do pokoju. Stare

drzwi skrzypn˛eły i uchyliły si˛e na tyle, by w´slizn˛eła si˛e przez nie Jaheira. Skin ˛

jej głow ˛

a na powitanie i znów pochylił si˛e nad misk ˛

a do mycia stoj ˛

ac ˛

a na małym

stoliku. Zd ˛

a˙zyła si˛e wcze´sniej przebra´c. Mi˛ekka zielona jedwabna bluzka i pro-

sta bawełniana spódnica sprawiały, ˙ze nie wygl ˛

adała ju˙z na wojowniczk˛e, któr ˛

a

w istocie była. Nie chciał patrze´c na Jaheir˛e jak na kobiet˛e. . . ˙zon˛e. Wolno pode-
szła do niego, cho´c niezbyt blisko.

— Mamy troch˛e. . . wiemy wi˛ecej — powiedziała cicho. — Jak si˛e czujesz?
Abdel spróbował si˛e u´smiechn ˛

a´c, ale nie mógł. Od paru godzin starał si˛e zmy´c

z siebie brud drogi i smród ghuli, raz po raz zanurzaj ˛

ac brudn ˛

a szmat˛e w misce

zimnej wody. Nie miał koszuli i czuł na sobie wzrok Jaheiry. Jej spojrzenie roz-
grzewało go.

— Tazok ma swojego człowieka w Berego´scie — powiedziała, domy´slaj ˛

ac

si˛e, ˙ze jego niech˛e´c do rozmowy bierze si˛e po odwiedzinach grobu Goriona. —
Mieszka w jednej z tutejszych gospód, ma na imi˛e Tranzig i pomaga Tazokowi re-
krutowa´c najemników i humanoidy dla ˙

Zelaznego Tronu. Xan poszedł go poszu-

ka´c, by mie´c go na oku. Khalid przyjdzie do nas, gdy Tranzig opu´sci „Czerwony
Li´s´c”.

Abdel pokiwał głow ˛

a, cho´c prawie jej nie słuchał.

— Ja. . . — zacz ˛

ał.

Podeszła bli˙zej. Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e i dotkn ˛

ał mi˛ekkiej tkaniny spódnicy Jaheiry,

czuj ˛

ac pod spodem przyjemne ciepło jej uda. Stan˛eła przed nim, a on zupełnie

nie´swiadomie zacz ˛

ał całowa´c jej brzuch przez cienki jedwab jej bluzy. Przeszył

go dreszcz, wci ˛

agn ˛

ał gł˛eboko powietrze i usłyszał, ˙ze Jaheira zrobiła to samo.

Było co´s w ich wspólnym zbli˙zeniu, co było doskonałe. . . i zarazem doskonale
złe.

Delikatnie j ˛

a odsun ˛

ał i Jaheira westchn˛eła.

73

background image

— Khalid i ja. . . — zacz˛eła, lecz przerwała, widz ˛

ac, ˙ze kr˛eci głow ˛

a.

— Czuj˛e, ˙ze. . . — rzekł spokojnie Abdel. Przełkn ˛

ał ´slin˛e i kontynuował —

. . . s ˛

a w moich my´slach dwa głosy. Jeden z nich ka˙ze mi zabija´c, kocha zabijanie,

natomiast drugi chce. . . Nie wiem, czego chce, bo słysz˛e go bardzo rzadko. Ten
głos, który pragnie zabija´c, pragnie tak˙ze ciebie.

Łza potoczyła si˛e po opalonym policzku Jaheiry. Poło˙zyła dło´n na głowie Ab-

dela, wsun˛eła mu j ˛

a we włosy. Podniósł sw ˛

a wielk ˛

a r˛ek˛e, chwycił jej dło´n i zdj ˛

j ˛

a sobie z głowy. Kiedy odsun ˛

ał si˛e, zostawiła go samego.

74

background image

Rozdział trzynasty

— Mamy konie — powiedział Khalid. — Dzi˛eki Abdelowi.
— Siłowanie si˛e na r˛ek˛e — rzekł wielki człowiek. — Co za dziwny sport.
Khalid u´smiechn ˛

ał si˛e i popatrzył gro´znie na Jaheir˛e, która wła´snie podziwiała

pot˛e˙zne mi˛e´snie ramienia Abdela. Złowiła wzrok m˛e˙za i zaczerwieniła si˛e, posy-
łaj ˛

ac mu spojrzenie, które mówiło: zamilcz!

— Dobrze — odparł Xan. — Akurat ich potrzebujemy.
Elf wskazał na niskiego, kr˛epego wojownika, którego szczeciniaste rude włosy

l´sniły w słabym ´swietle poranka. To był Tranzig, stał na ulicy przed ci ˛

agle jeszcze

´spi ˛

ac ˛

a gospod ˛

a „Czerwony Li´s´c” i wła´snie dosiadał szybkiego z wygl ˛

adu konia.

Cała czwórka stała niby przypadkiem, zakładaj ˛

ac, ˙ze Tranzig nie wie kim s ˛

a

i ˙ze go obserwuj ˛

a. Rudzielec odjechał wolniutko zakurzon ˛

a drog ˛

a wychodz ˛

ac ˛

a

z Beregostu na północ, w kierunku Wrót Baldura.

— A wi˛ec jedziemy — rzekł Abdel i dosiadł swego nowego konia, narowi-

stego kasztanowego ogiera.

Tranzig zd ˛

a˙zył opu´sci´c Beregost przed nimi tak, ˙ze nie zobaczyli, czy poje-

chał dalej na północ i stracili go z oczu, zanim dogonili. Xan i Abdel potrafili z ła-
two´sci ˛

a czyta´c ´slady ko´nskich podków pozostawione na błotnistej drodze przez

Tranziga. Kiedy wyjechali poza miasto, Abdel poczuł si˛e szcz˛e´sliwy, ˙ze zostało
ju˙z za nimi, z wielu powodów. Patrzył na drog˛e, na konia, na drzewa tu i tam,
i na jastrz˛ebia szybuj ˛

acego po niebie — wsz˛edzie, tylko nie na Jaheir˛e. Ona tak˙ze

na niego nie patrzyła. Jechali tak w ciszy przez dobr ˛

a godzin˛e, zanim zobaczyli

kogo´s innego.

Kiedy Xan zauwa˙zył ich i pokazał innym, byli tylko punkcikami daleko przed

nimi na otwartej równinie. Sze´sciu ludzi szło wolno przez wysok ˛

a traw˛e w kie-

runku drogi.

— Spotkamy ich na drodze — odezwał si˛e Abdel, obserwuj ˛

ac obcych i maj ˛

ac

złe przeczucia w zwi ˛

azku z tym spotkaniem.

Xan wzruszył ramionami.
— Towarzysze podró˙zy.
— Mo˙ze — odparł Abdel — ale widziałem ju˙z na tej drodze rzeczy, które. . .

Tak czy inaczej powinni´smy zachowa´c czujno´s´c.

75

background image

— Powiedziałbym, ˙ze id ˛

a do tamtego budynku — zasugerował Khalid i wska-

zał na sypi ˛

ac ˛

a si˛e konstrukcj˛e w oddali. Rozpadaj ˛

acy si˛e budynek z białego kamie-

nia zaro´sni˛ety był bluszczem, chwastami i je˙zynami. W ˛

aska dró˙zka wskazywała

miejsce, gdzie kiedy´s od drogi wiodła ´scie˙zka prowadz ˛

aca wprost ku kolumnowej

konstrukcji, która niegdy´s mogła by´c ´swi ˛

atyni ˛

a.

— Je´sli mo˙zemy ich unikn ˛

a´c — powiedziała Jaheira — to powinni´smy to

zrobi´c. Nie mo˙zemy pozwoli´c, aby Tranzig zbytnio si˛e oddalił. Pami˛etajcie, ˙ze je-
ste´smy tu po to, aby odnale´z´c ˙

Zelazny Tron i przy odrobinie szcz˛e´scia Tranzig nas

do niego zaprowadzi. Je´sli kilku pielgrzymów zmierza do tej ´swi ˛

atyni na modły,

to niech id ˛

a.

Rozumowanie Jaheiry było rozs ˛

adne, ale Abdel jako´s nie bardzo w nie wie-

rzył.

*

*

*

Pierwszy dostał ko´n Abdela i z kwikiem run ˛

ał na ziemi˛e. Abdel zaskoczył

z grzbietu upadaj ˛

acego zwierz˛ecia, przeturlał po ziemi i wstał ju˙z z dobytym mie-

czem. Wierzchowiec Jaheiry stan ˛

ał d˛eba i zrzucił j ˛

a z siodła. J˛ekn˛eła uderzaj ˛

ac

o ziemi˛e i z trudem wyj˛eła miecz, jednak nic si˛e jej nie stało. Xan zsun ˛

ał si˛e

z siodła i klepn ˛

ał swego konia w zad, by odbiegł z miejsca ataku.

Abdel nie potrafił nazwa´c tych ohydnych, człekopodobnych stworów. Były

pokryte, je´sli nie zło˙zone z jakiego´s przezroczystego oliwkowozielonego, g˛estego
płynu. Niedoszłych pielgrzymów było sze´sciu. Abdel dostrzegał ich szkielety po-
przez galaretowate ciało. Nie widział ˙zadnych wn˛etrzno´sci. Wygl ˛

adało to tak,

jakby ci ludzie w jaki´s sposób rozpu´scili si˛e i trzymali si˛e prosto jedynie dzi˛eki
ocalałym szkieletom, drwi ˛

ac z praw natury.

Stwory atakowały zgran ˛

a zgraj ˛

a, niczym stado dzikich psów i Abdel obawiał

si˛e, i˙z mog ˛

a mie´c kłopoty. Xan chlasn ˛

ał jednego, posyłaj ˛

ac na drog˛e strug˛e oliw-

kowego ´sluzu. Stwór zachwiał si˛e, ale walczył dalej. Potwory rzucały si˛e na nich
z szeroko wyci ˛

agni˛etymi ramionami, jakby chciały obj ˛

a´c swoj ˛

a ofiar˛e. Abdel nie

miał poj˛ecia jaki efekt mo˙ze wywrze´c zetkni˛ecie si˛e tego ´sluzowatego, cuchn ˛

a-

cego wodorostami lepiszcza z ludzkim ciałem, ale wolał nie sprawdza´c tego na
własnej skórze. Na Abdela rzuciły si˛e a˙z trzy stwory, jakby czuj ˛

ac, ˙ze stanowi

dla nich najwi˛eksze zagro˙zenie. Najemnik bronił si˛e przed nimi z w´sciekł ˛

a pa-

sj ˛

a. Ci ˛

ał nieludzkie stwory, dbaj ˛

ac jedynie o to, by nie chlapn ˛

ał na niego ich ´sluz,

zapominaj ˛

ac o jakiejkolwiek finezji.

Jaheira nacierała na swego przeciwnika tak, i˙z ten si˛e wycofywał, podobnie

Xan, lecz jeden rzut oka na Khalida wystarczył Abdelowi, by si˛e zorientowa´c,
i˙z półelf ma kłopoty. Khalid wycofywał si˛e w stron˛e własnego, spanikowanego

76

background image

konia.

Abdel uci ˛

ał jednemu ze stworów głow˛e i ten padł. Nie run ˛

ał jak zabity czło-

wiek, lecz dosłownie rozchlapał si˛e na ziemi, jakby nagle stracił wszystkie ko-

´sci. I rzeczywi´scie, wewn ˛

atrz półprze´zroczystej galarety Abdel nie widział ju˙z

szarego zarysu szkieletu. Jednemu z dwóch pozostałych, usiłuj ˛

acych stale go do-

tkn ˛

a´c, w ko´ncu si˛e to udało i Abdel szybko odrzucił lew ˛

a r˛ek˛e w bok, gwałtownie

potrz ˛

asaj ˛

ac j ˛

a na wszystkie strony. Nieco ´sluzu padło na r˛ekaw jego kolczugi i na-

jemnik szybko cofn ˛

ał si˛e trzy du˙ze kroki wrył, próbuj ˛

ac pozby´c si˛e ´swi´nstwa z r˛e-

kawa. ´Sluz ´sciekł na ziemi˛e i zacz ˛

ał pełza´c w kierunku amorficznych stóp swego

wła´sciciela. R˛ekaw był czysty, został na nim tylko l´sni ˛

acy ´slad, a Abdel zerkał

na´n, jakby spodziewaj ˛

ac si˛e, ˙ze za chwil˛e co´s przepali mu skór˛e. Mógł patrze´c

tylko sekund˛e, ale to wystarczyło, by stwierdzi´c, ˙ze stwory nie były kwasowe.
Mimo to starały si˛e usilnie oblepi´c go swoim ´sluzem, cho´c Abdel nie mógł sobie
wyobrazi´c, co by si˛e wówczas stało i co by im to dało.

Jaheira wrzasn˛eła, bardziej z gniewu ni˙z ze strachu, lecz Abdel nie mógł na ni ˛

a

spojrze´c. Był zaj˛ety dwoma stworami, które desperacko starały si˛e go trafi´c. Ko-
lejny potwór padł i wtedy Abdel u´swiadomił sobie, ˙ze ostrze jego miecza pokryte
jest lepkim, cuchn ˛

acym ´swi´nstwem, wyra´znie obci ˛

a˙zaj ˛

acym bro´n. Abdel zmienił

chwyt na r˛ekoje´sci, uwzgl˛edniaj ˛

ac zmian˛e wagi i zaj ˛

ał si˛e swoim ostatnim prze-

ciwnikiem. Wygl ˛

adało, ˙ze ten nauczył si˛e czego´s po ´smierci swych kompanów

i starał si˛e teraz unika´c ciosów Abdela, jednocze´snie próbuj ˛

ac trafi´c go w nogi.

— Khalid! — krzykn˛eła Jaheira.
Abdel usłyszał kroki — ci˛e˙zkie, szybkie, cho´c nieregularne — w trawie po

swojej prawej stronie. Musiał pilnowa´c swego potwora, stale próbuj ˛

acego si˛e-

gn ˛

a´c jego kolan. Usłyszał ci˛e˙zkie, b ˛

ablowate chlapni˛ecie i domy´slił si˛e, ˙ze kto´s ze

współtowarzyszy powalił kolejnego ´sluzowca.

— Khalid! — krzykn ˛

ał Xan. W jego głosie zabrzmiała desperacja, czego Ab-

del tak nie lubił.

Abdel, wiedz ˛

ac, ˙ze z Khalidem jest co´s nie tak, wzi ˛

ał wi˛ec du˙zy zamach nad

głow ˛

a, chc ˛

ac wykona´c pionowe i decyduj ˛

ace ci˛ecie wprost na czoło przeciwnika.

Potwór wykorzystał chwilow ˛

a odsłon˛e, klapn ˛

ał tyłkiem na ziemi˛e i wymierzył

kopniaka w jego łydk˛e. Abdel spodziewał si˛e tego ataku i skoczył do góry ponad

´sluzowatymi nogami, obrócił si˛e w powietrzu i zwalił w tył. Zd ˛

a˙zył tylko prze-

sun ˛

a´c miecz na bok, kiedy wyl ˛

adował dokładnie obok stwora — zbyt blisko, jak

zauwa˙zył, ale zbyt pó´zno, by powstrzyma´c upadek. Miecz przeszył ciało potwora
i jego ko´sci zacz˛eły si˛e rozpływa´c. Abdel odetchn ˛

ał i odturlał si˛e szybko, pozosta-

wiaj ˛

ac swój miecz wbity w kup˛e zielonkawej galarety. Wstał i bez zastanawiania

obejrzał si˛e cały, czy nie ma na sobie ´sluzu.

— Khalid — znowu zawołała Jaheira. — Abdel. . .
Najemnik skoczył, lecz nie na głos Jaheiry. Kału˙za lepkiej galarety pełzła

w jego kierunku. Z masy wystrzeliwały raz po raz macki lepkiego syropu niczym

77

background image

j˛ezyki w˛e˙zy. Abdel cofn ˛

ał si˛e, podniósł r˛ece i zawahał si˛e. Jego miecz wci ˛

a˙z wbity

był w to pełzaj ˛

ace ´swi´nstwo i chocia˙z czułby si˛e lepiej b˛ed ˛

ac uzbrojony, nie był

pewien, czy mu to pomo˙ze. Wygl ˛

adało na to, ˙ze uderzenia mieczem jedynie nisz-

cz ˛

a humanoidaln ˛

a posta´c potworów, ale nie zabijaj ˛

a i wcale nie uniemo˙zliwiaj ˛

a

im dalszych ataków. To musiała by´c ich pierwotna, naturalna forma. Czy w ogóle
mo˙zna było to zabi´c?

Jaheira zacz˛eła swoje magiczne murmurando i Abdel, a z nim i Xan wycofali

si˛e. Kału˙za ´sluzu ci ˛

agle pełzła w jego kierunku, uformowała grub ˛

a mack˛e i zamie-

rzyła si˛e do ataku. Abdel zacisn ˛

ał pi˛e´sci, ci ˛

agle nie b˛ed ˛

ac pewny, jak ma z tym

czym´s walczy´c. Wtedy Jaheira zako´nczyła czar, a stwór zatrzymał si˛e.

— To ro´sliny — powiedziała. — Pomy´slałam tak, bo ´smierdziały jak ro´sliny.
— Co zrobiła´s? — zapytał j ˛

a Abdel.

— Dzi˛eki łasce Mielikki przez kilka minut nie b˛ed ˛

a mogły si˛e poruszy´c.

Abdel pochylił si˛e i chwycił za swój miecz. Musiał mocno szarpn ˛

a´c, by wy-

rwa´c go z lepkiej masy.

— Khalid — odezwała si˛e Jaheira. — Gdzie jest Khalid?
Abdel rozejrzał si˛e dookoła, ale zobaczył tylko wycofuj ˛

acego si˛e Xana.

— Tam! — zawołał elf.

*

*

*

— To zrobiły elfy — powiedział Xan, przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e zatartym ˙złobieniom

w kamieniu zrujnowanej ´swi ˛

atyni. — Bardzo dawno temu.

— Khalid! — zawołała jeszcze raz Jaheira. Płakała i cho´c na pocz ˛

atku troch˛e

si˛e tego wstydziła, teraz ju˙z o to nie dbała.

Abdel usłyszał szelest li´sci po drugiej stronie zrujnowanego muru i zatrzymał

si˛e na chwil˛e, by wytrze´c ´sluz z miecza, co wystarczyło mu, by si˛e zorientowa´c,

˙ze była to tylko wiewiórka, która wspi˛eła si˛e po kolumnie i znikn˛eła w g˛estwinie

bluszczu.

— Dlaczego uciekła? — zastanawiał si˛e gło´sno Xan, nie oczekuj ˛

ac na odpo-

wied´z.

— Oblazło go — odezwała si˛e Jaheira dr˙z ˛

acym głosem. — To co´s. . . oblazło

go. Co to było? Co to były za stwory?

Abdel potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a, nie bardzo wiedz ˛

ac, co ma odpowiedzie´c. Widz ˛

ac

Jaheir˛e w stanie emocjonalnej paniki poczuł, ˙ze dobrze zrobił, odsuwaj ˛

ac j ˛

a od

siebie, ale wcale mu nie ul˙zyło.

— Khalid! — zawołał Abdel, maskuj ˛

ac swe emocje dło´nmi przyło˙zonymi do

ust.

Znów usłyszeli szelest li´sci. Abdel westchn ˛

ał.

78

background image

— Przekl˛ete wiewiórki — zamruczał i post ˛

apił naprzód, na pop˛ekane ka-

mienne płyty chodnikowe. Płyta zapadła si˛e w tym samym momencie, w któ-
rym Khalid — albo raczej to, co było Khalidem — wyskoczyło spo´sród krzewów
i rzuciło si˛e na niego.

Abdel zgi ˛

ał si˛e w pół, instynktownie uchylaj ˛

ac si˛e przed atakiem podczas

upadku, i run ˛

ał w tył, w dal od Khalida, na reszt˛e pop˛ekanych kamieni. Jahe-

ira wrzasn˛eła. Był to bolesny, desperacki, przera˙zony, czysto kobiecy głos, który
sprawił, ˙ze serce Abdela niemal wyskoczyło z piersi.

Khalid zmienił si˛e. Nie było w ˛

atpliwo´sci, ˙ze przeistaczał si˛e w jednego z tych

stworów. Abdel mógł widzie´c przez to, co pozostało ze skóry półelfa. Mógł zoba-
czy´c cienie ˙zeber. Wewn˛etrzne organy kurczyły si˛e tak szybko, ˙ze było to wyra´z-
nie wida´c. Lewe oko Khalida znikn˛eło, prawe rozpuszczało si˛e szybko, rozpły-
waj ˛

ac w masie ´sluzowatej galarety, która kiedy´s była jego głow ˛

a. Nie było wida´c

mózgu i Abdel ju˙z wiedział, ˙ze jego przyjaciel jest martwy.

Xan zakl ˛

ał po elficku i zamilkł. Jaheira w kółko powtarzała szeptem: nie. . .

nie. . . nie. . .

Co´s, co było kiedy´s Khalidem, znów ruszyło na Abdela, jego rozpuszczone

stopy chlupały na nierównych kamieniach. Abdel nie my´slał, tylko od razu za-
reagował, podnosz ˛

ac swój miecz przed siebie. Ostrze z łatwo´sci ˛

a przeszło przez

rami˛e Khalida. Odci˛eta r˛eka chlapn˛eła na kamieniach obok Abdela. Najemnik
musiał odturla´c si˛e w tył i wsta´c, aby unikn ˛

a´c zetkni˛ecia z odci˛et ˛

a ko´nczyn ˛

a.

— Abdel. . . — zaszlochała Jaheira prosz ˛

acym głosem, ale Abdel nie miał

poj˛ecia, czego od niego chce. Khalid szedł na niego, a on si˛e cofał. Blokował ciosy
stwora i starał si˛e go nie zabi´c, cho´c z pewno´sci ˛

a to co´s nie stanie si˛e z powrotem

Khalidem. Zadawał stworowi małe ci˛ecia, licz ˛

ac, ˙ze spanikuje i ucieknie, ale on

zdawał si˛e nie czu´c bólu.

— Abdel, na miło´s´c wszystkich bogów. . . — odezwał si˛e Xan.
Abdel zamkn ˛

ał oczy i pchn ˛

ał mieczem, przebijaj ˛

ac ciało Khalida. Poczuł, jak

masa rozpływa si˛e i dopiero wtedy otworzył oczy.

Jaheira wydała z siebie pełen bólu okrzyk: — Nie!
Khalid rozpadł si˛e na kupk˛e rozpływaj ˛

acych si˛e ko´sci. Stawy palców jednej

dłoni poruszały si˛e w mazi, kurcz ˛

ac raz po raz, jakby próbuj ˛

ac co´s złapa´c lub

czego´s si˛e chwyci´c.

— Och, na. . . — zacz ˛

ał Xan, ale urwał, cofn ˛

ał si˛e sztywno kilka kroków w tył

i ci˛e˙zko usiadł na ziemi. Elf zamkn ˛

ał oczy, a Abdel popatrzył na Jaheir˛e. Utkwiła

wzrok w jego oczach. Jej twarz była mask ˛

a bólu. Jej ´sliczne, czyste rysy były

´sci ˛

agni˛ete i okropne. Nigdy wi˛ecej nie chciałby ogl ˛

ada´c jej w takim stanie. Spoj-

rzała z powrotem na to, co zostało z jej m˛e˙za, po czym wzniosła głow˛e ku niebu
i zawyła.

Abdel si˛egn ˛

ał do sakiewki dr˙z ˛

ac ˛

a dłoni ˛

a i wyj ˛

ał butelk˛e, któr ˛

a kupił w Nash-

kel. Odrzucony miecz, upadł z brz˛ekiem na kamienie. Zdrapał wosk i odkorkował

79

background image

butelk˛e. Wylał zawarto´s´c butelki na galaretowat ˛

a mas˛e, która nawet teraz próbo-

wała go chwyci´c. Spojrzał w bok, wstrzymuj ˛

ac oddech.

— Och — wyj˛eczała Jaheira — och nie, Khalid. . .
Rozległ si˛e syk i w gór˛e buchn ˛

ał g˛esty dym o ostrej woni. Abdel usiadł z za-

mkni˛etymi oczami, słuchaj ˛

ac płaczu Jaheiry.

— Sk ˛

ad wiedziałe´s, ˙ze to zadziała? — zapytał go Xan. — Znaczy kwas.

— Abdel wzruszył ramionami. Westchn ˛

ał gł˛eboko i nie patrz ˛

ac elfowi w oczy

odpowiedział:

— Wiem jak zabija´c. Zawsze wiedziałem jak zabija´c.

80

background image

Rozdział czternasty

Trop konia Tranziga odchodził od błotnistej drogi mniej ni˙z mil˛e na północ

od zrujnowanej ´swi ˛

atyni. Abdel szukał z uporem swojego konia, pami˛etaj ˛

ac, ˙ze

trafił go jeden ze ´sluzowatych potworów i w ko´ncu wzi ˛

ał konia Khalida. Dosiedli

wierzchowców i odjechali w ciszy. Zimny wiatr szumiał w suchej trawie. Jedyne
odgłosy ˙zycia pochodziły od ptaków, pszczół i komarów. Nawet Jaheira przestała
płaka´c. Abdel zerkał na ni ˛

a czasem, zakłopotany uczuciami, które okazywała.

Miała zaczerwienione oczy i spuchni˛et ˛

a twarz. Obawiał si˛e, ˙ze mo˙ze zaraz wy-

buchn ˛

a´c. Tak przynajmniej wygl ˛

adała.

Jechali szybko, wiedz ˛

ac, ˙ze stracili sporo cennego czasu w walce ze stworami.

Tranzig musiał wyprzedzi´c ich ju˙z o całe mile, a w dodatku zapadał zmrok. Sło´nce
chowało si˛e za czarnym pasmem odległej Kniei Otulisko.

´Slad Tranziga wiódł w´sród wzgórz w ˛ask ˛a, błotnist ˛a dró˙zk ˛a wydeptan ˛a przez

zwierz˛eta, co utrudniało Abdelowi, który jechał przodem, tropienie, a i tak widział

´slad nie dalej ni˙z na kilka metrów przed sob ˛

a. Tak czy inaczej jechał szybko.

Cała trójka chciała jak najszybciej zostawi´c za sob ˛

a koszmar popołudnia i dogoni´c

Tranziga.

Abdel miał nadziej˛e, ˙ze ju˙z wi˛ecej nie zobaczy podobnej obrzydliwej, bez-

sensownej ´smierci. Nie w taki sposób powinni umiera´c m˛e˙zczy´zni, zredukowani
do galarety, a nast˛epnie spaleni kwasem wylanym na´n przez ich ˙zony. . . kogo?
Nie kochanka, ale co´s w tym stylu. Ona co´s dla niego znaczyła. Rodzaj ł ˛

acz ˛

a-

cej ich wi˛ezi miałby swoj ˛

a nazw˛e na cywilizowanych dworach miejsc takich jak

Waterdeep, ale zgodnie z do´swiadczeniem Abdela byli oni tylko. . .

My´sli układały mu si˛e w ci ˛

ag i rozbiły, gdy szarpn ˛

ał nagle uzd ˛

a konia, zatrzy-

muj ˛

ac go w miejscu. Pozostali uczynili to samo, tylko zaabsorbowana my´slami

Jaheira min˛eła go, zanim udało jej si˛e opanowa´c konia. Jeden z koni — Abdel po-
my´slał, ˙ze to wierzchowiec Xana — chrapn ˛

ał gło´sno i Abdel go uciszył. Ze´slizn ˛

si˛e z siodła, poło˙zył palec na ustach i zacz ˛

ał wspina´c si˛e na niewysokie, łagodne

wzgórze.

Xan chyba chciał co´s powiedzie´c, ale zastosował si˛e do polecenia Abdela i sie-

dział cicho. Elf i Jaheira zsiedli z koni i ruszyli za Abdelem. Na szczycie przy-
kucn˛eli za niskim, ciernistym krzewem i Abdel wskazał na samotn ˛

a posta´c stoj ˛

ac ˛

a

81

background image

obok dobrze wypocz˛etego konia na kra´ncu szlaku. Tranzig unosił ko´nskie kopyto
i chyba usuwał co´s, co utkwiło w podkowie.

— Prawie na niego wpadli´smy — wyszeptał Xan. Abel pokiwał głow ˛

a, a Ja-

heira cicho westchn˛eła. Patrzyła na Tranziga z nienawi´sci ˛

a, niezbyt dobrze ma-

skuj ˛

ac ˛

a kryj ˛

acy si˛e pod spodem ból.

Obserwowali na Tranziga przez kilka minut, dopóki nie usłyszeli r˙zenia jed-

nego ze swoich koni w krzakach po drugiej stronie wzgórza. Tranzig spojrzał ostro
w gór˛e, a Xan zakl ˛

ał cicho po elficku.

Tranzig stał przez chwil˛e, po czym dosiadł konia i wolno ruszył. Abdel popa-

trzył w dal, chc ˛

ac wykorzysta´c fakt, ˙ze jest na wzgórzu i zorientowa´c si˛e, w któ-

rym kierunku zmierza Tranzig. Zobaczył trzy cienkie smu˙zki dymu unosz ˛

ace si˛e

w powietrzu po drugiej stronie czterech wy˙zszych wzgórz.

— Ogniska — wyszeptał.
Pod ˛

a˙zył wzrokiem za spojrzeniami przyjaciół i zobaczył gwiazd˛e, która poja-

wiła si˛e w szczelinie g˛estych chmur. Zmrok zapadał szybko, wi˛ec Abdel pomy´slał,

˙ze najlepiej b˛edzie zej´s´c na dół i rozbi´c obozowisko.

*

*

*

Jaheira dr˙zała i Abdel zapragn ˛

ał j ˛

a obj ˛

a´c. Pomy´slał, jakby to było i westchn ˛

ał,

gdy jego umysł zbł ˛

adził w kierunku, który go zakłopotał. Jaheira podkurczyła

nogi, dotkn˛eła kolanami podbródka i z zimna obj˛eła je ramionami. Tego dnia
Abdel zabił jej m˛e˙za i my´sl, ˙ze ona czy zawsze uwa˙zny, sarkastyczny Xan mo-
gliby pomy´sle´c, ˙ze próbuje si˛e do niej zbli˙zy´c, wywołała u niego mdło´sci. Noc
robiła si˛e coraz chłodniejsza wraz z ka˙zdym, coraz silniejszym podmuchem wia-
tru. Gwiazdy mrugały na niebie, przesłaniane co chwila p˛edz ˛

acymi chmurami.

Nie rozpalili ogniska, gdy˙z Xan nalegał, aby tego nie robi´c. Obawiał si˛e, ˙ze obóz

˙

Zelaznego Tronu, do którego pojechał Tranzig, mo˙ze mie´c patrole, które zainte-
resowałyby si˛e ogniskiem rozpalonym tak blisko ich tajnej kryjówki.

— Wi˛ec to s ˛

a Zhentowie — odezwał si˛e Abdel, słowa z trudno´sci ˛

a przecisn˛eły

mu si˛e przez zaci´sni˛ete z˛eby. Nie chciał rozmawia´c.

— Tak s ˛

adzimy — rzekł Xan. — Ale chciałbym to sprawdzi´c, ˙zeby si˛e upew-

ni´c.

— Chyba nie sam — powiedziała Jaheira głosem schrypni˛etym od płaczu

i jego powstrzymywania.

— Mo˙zemy pój´s´c wszyscy — zadecydował Abdel. — Cała trójka, wykorzy-

stuj ˛

ac element zaskoczenia. . .

— . . . zostanie otoczona przez setk˛e zbrojnych Zhentarimów — doko´nczył za

niego Xan. — Nie, dzi˛ekuj˛e.

82

background image

— Sk ˛

ad wiesz? — zapytał Abdel. — Mo˙ze jest tam tylko Tranzig i trzy czy

cztery cuchn ˛

ace orki. Jak wiesz, zabili´smy ju˙z wielu członków ˙

Zelaznego Tronu,

wliczaj ˛

ac w to koboldy.

— Ale tego nie wiemy — powiedziała Jaheira. — I to wła´snie miał na my´sli

Xan. Tam mog ˛

a by´c ich setki — armia bandytów zgromadzona po to, by zlikwi-

dowa´c kopalnie. . . Nie wiem.

— Próbuj ˛

a wywoła´c wojn˛e — rzekł Abdel. — Je´sli maj ˛

a armi˛e, to po co skra-

daj ˛

a si˛e i lej ˛

a jakie´s płyny na rud˛e ˙zelaza?

— Mog˛e tam pój´s´c — zaproponował Xan — w ciemno´sci, po cichu rozejrze´c

si˛e i dowiedzie´c.

— I da´c si˛e zabi´c — szepn˛eła Jaheira — albo gorzej.
— Byłem ju˙z wi˛e´zniem ˙

Zelaznego Tronu.

— I wła´snie dlatego si˛e obawiam — powiedział Abdel. — Bez obrazy, Xan,

jeste´s dobrym wojownikiem, dzielnym m˛e˙zem, ale. . .

— Ale co?
— Potrzebujemy ci˛e — odpowiedziała Jaheira za Abdela. — Teraz bardziej

ni˙z kiedykolwiek.

Xan u´smiechn ˛

ał si˛e sympatycznie i złowił zm˛eczone płaczem spojrzenie Ja-

heiry.

— Jestem elfem — odparł po prostu.
Abdel westchn ˛

ał i wzruszył ramionami:

— Chyba szale´ncem.
Jaheira podeszła do Xana wolno i z trudem, po czym zdj˛eła z lewego nad-

garstka złot ˛

a bransolet˛e i podała elfowi.

— Na szcz˛e´scie — powiedziała.
— A czy tobie przynosiła szcz˛e´scie? — zapytał elf z wymuszonym u´smie-

chem.

— Zwykle tak — odparła twardo.
Xan u´smiechn ˛

ał si˛e i przyj ˛

ał bransolet˛e. Przez chwil˛e ogl ˛

adał j ˛

a z podziwem.

Wokół bransolety wiły si˛e pn ˛

acza dzikiego wina wygrawerowane na jej wierzch-

niej stronie. Spojrzał na Abdela, po czym uniósł bransolet˛e do czoła w ge´scie sa-
lutu, wstał i znikn ˛

ał w ciemno´sci. Abdel usłyszał tylko trzy pierwsze jego kroki,

a potem nastała cisza.

— Jest dobry — powiedział Abdel — widziałem ju˙z wystarczaj ˛

aco wiele, by

to wiedzie´c. Nic mu nie b˛edzie.

Jaheira kiwn˛eła głow ˛

a, nie wierz ˛

ac mu, ale i nie wierz ˛

ac, ˙ze mieli inny wybór.

— Zimno mi — odezwała si˛e po długiej ciszy.
— Kiepsko si˛e przygotowali´smy na t˛e wypraw˛e — odpowiedział Abdel. Jego

głos zabrzmiał gło´sno i niezr˛ecznie. Przełkn ˛

ał ´slin˛e i powiedział ju˙z ciszej: —

Xan miał racj˛e, ˙zeby nie rozpala´c ogniska.

83

background image

— Obejmij mnie — poprosiła tak szybko, jakby chciała mie´c te słowa ju˙z za

sob ˛

a. — Usi ˛

ad´z obok, Abdel. Si ˛

ad´z przy mnie.

Zacz˛eła płaka´c, wi˛ec Abdel zbli˙zył si˛e. W jego wielkich ramionach wydawała

si˛e bardzo malutka.

Przestała płaka´c i Abdel, siedz ˛

ac ju˙z przy niej i obejmuj ˛

ac j ˛

a, poczuł si˛e za-

skoczony, ˙ze to uczucie jest tak znajome, jakby było dla niego całkiem naturalne
trzyma´c j ˛

a w swych obj˛eciach.

— Okłamywali´smy ci˛e — wyszeptała.
— Wiem — powiedział, cho´c wcale o tym nie my´slał.
— Wszyscy.
— Wiem — szepn ˛

ał i Jaheira zapłakała raz jeszcze.

*

*

*

Abdel otworzył oczy i ujrzał nad sob ˛

a bł˛ekit nieba, czego ju˙z od dawna nie

widział. Natychmiast poczuł ciepło ciała Jaheiry u swego boku. Głow˛e miała po-
ło˙zon ˛

a na jego prawym ramieniu i chocia˙z wcale nie była ci˛e˙zka, ciepło jej ci˛e˙zaru

sprawiło, ˙ze Abdel poczuł si˛e tak, jakby przygniatał go cały ´swiat. Jej łzy zaschły
mu na barku, a koc, którym ich przykryła na noc, zsun ˛

ał si˛e.

Lu´zna bluza, któr ˛

a nosiła pod utwardzan ˛

a skórzan ˛

a zbroj ˛

a, zsun˛eła si˛e jej z ra-

mienia, odsłaniaj ˛

ac delikatne, gładkie ciało. Miała gł˛eboki, regularny oddech. Ab-

del zamkn ˛

ał oczy i po prostu le˙zał, czuj ˛

ac dotyk jej ciała i mi˛ekki szept jej oddechu

na swym zaro´sni˛etym policzku.

Wci ˛

a˙z ´spi ˛

aca, przekr˛eciła si˛e i podkurczyła nog˛e, przesuwaj ˛

ac j ˛

a wzdłu˙z nogi

Abdela. Jego ciało zareagowało i otworzył oczy. Przełkn ˛

ał ´slin˛e i uniósł si˛e, bu-

dz ˛

ac j ˛

a. Wydawała si˛e zaskoczona ich blisko´sci ˛

a, wi˛ec delikatnie si˛e odsun ˛

ał, po-

dobnie jak i ona. Zaczerwieniła si˛e. Była pi˛ekna.

— Gdzie Xan? — zapytała. Jej głos był równie mi˛ekki jak jej skóra.
— Ja. . . — Abdel chciał powiedzie´c, ˙ze nie wie i wtedy przeszedł go dreszcz.

Cho´c poranek był chłodny, zacz ˛

ał si˛e poci´c.

— Niech mnie Torm porwie — wychrypiał. — Nie wrócił?
Jaheira, jeszcze zaspana, potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a i powiedziała:

— My´sl˛e, ˙ze on. . . — urwała, gdy te˙z zdała sobie spraw˛e — . . . ˙ze on nigdy

nie wróci.

— Na bogów i ich krewnych — zakl ˛

ał Abdel, rozgl ˛

adaj ˛

ac si˛e za swym mie-

czem. — Zasn ˛

ałem. Nie mog˛e uwierzy´c, ˙ze zasn ˛

ałem, podczas gdy on jeszcze nie

wrócił.

— Oboje zasn˛eli´smy — powiedziała Jaheira, cho´c te˙z nie poczuła si˛e z tego

faktu zadowolona. — Powinien ju˙z wróci´c.

84

background image

Abdel odnalazł miecz i zacz ˛

ał zakłada´c kolczug˛e tak po´spiesznie, ˙ze a˙z si˛e

w ni ˛

a zapl ˛

atał.

— Cholera! — krzykn ˛

ał, zbyt gło´sno, bior ˛

ac pod uwag˛e, ˙ze znajdowali si˛e

blisko obozu ˙

Zelaznego Tronu.

— Abdel — wyszeptała uspokajaj ˛

aco Jaheira — pozwól mi pomóc.

Poło˙zyła swe dłonie na jego, chłodne i delikatne i pokierowała tak, aby kol-

czuga opadła w dół.

— Znajd˛e go — powiedział jej Abdel. — Znajd˛e go, cho´cbym miał. . .
— . . . zabi´c wszystkich na Torilu? — doko´nczył za niego Xan.
Abdel i Jaheira podskoczyli na d´zwi˛ek jego głosu. Zirytowany Abdel ode-

tchn ˛

ał mocno, co zabrzmiało jak huragan w ciszy poranka. Ptaki za´cwierkały

w odpowiedzi.

— Albo pocałowa´c Umberlee w. . .
— Xan! — przerwała mu Jaheira. — Gdzie ty byłe´s?
— Spałem spokojnie z pi˛ekn ˛

a kobiet ˛

a u boku — za˙zartował elf. — Och, nie,

to nie ja, to. . .

— Xan — wtr ˛

acił si˛e Abdel. — Czego si˛e dowiedziałe´s?

Elf roze´smiał si˛e, a Jaheira odwróciła si˛e, ˙zeby podnie´s´c sw ˛

a zbroj˛e i bro´n.

— Czego si˛e dowiedziałem, w rzeczy samej — rzekł Xan, si˛egaj ˛

ac po mały,

skórzany plecak, który Khalid kupił mu w Berego´scie. Zajrzał do ´srodka i wło˙zył
tam r˛ek˛e. — S ˛

adz˛e, ˙ze to nie s ˛

a Zhentarimowie. Wygl ˛

adaj ˛

a mi bardziej na ban-

dytów — zabijaków i osiłków — nikogo wi˛ecej, cho´c s ˛

a zorganizowani, a poza

tym jest ich tam zbyt wielu, jak na nas troje. . . Przykro mi, przyjacielu. — Xan
u´smiechn ˛

ał si˛e do Abdela i ten si˛e zaczerwienił.

— Spróbowałem dosta´c si˛e do ´srodka i troch˛e pomyszkowa´c — kontynuował

elf. — I znalazłem to — wyj ˛

ał z plecaka dwa przedmioty: starannie zło˙zon ˛

a kartk˛e

pergaminu i raczej poka´zn ˛

a ksi ˛

a˙zk˛e, która przykuła wzrok Abdela. Wyci ˛

agn ˛

w kierunku elfa sw ˛

a wielk ˛

a dło´n i Xan wr˛eczył mu ksi˛eg˛e.

Ksi ˛

a˙zka była dziwna w dotyku, oprawiona jakby w skór˛e, ale gładsz ˛

a ni˙z zwy-

kła skóra, bardziej such ˛

a. Miała niezwykły, szaro–zielony kolor i w dotyku wywo-

ływała u Abdela dziwne uczucie, jak dotyk Jaheiry. Przypomniał sobie wra˙zenie,
jakiego doznał, gdy dotkn˛eła go nog ˛

a i wzi ˛

ał gł˛eboki wdech. Na wierzchu był

symbol, który Abdel rozpoznawał, ale nie mógł go umiejscowi´c. Była to przednia
cz˛e´s´c ludzkiej czaszki, przytwierdzona na ´srodku koła, wewn ˛

atrz którego było co´s

na kształt kropli łez lub krwi, „rozpry´sni˛etych” wokół czaszki. Ksi˛eg˛e zamykały
dwie długie i nadzwyczaj delikatne stalowe klamry. Otworzył ksi˛eg˛e i zobaczył
starannie napisany, umiej˛etnie iluminowany tekst w j˛ezyku, którego nie znał. Od-
wrócił stron˛e i zobaczył rysunek przedstawiaj ˛

acy kobiet˛e przywi ˛

azan ˛

a do drew-

nianego koła i. . .

Abdel z trzaskiem zamkn ˛

ał ksi˛eg˛e i gwałtownie wyprostował rami˛e, jakby

chciał j ˛

a odrzuci´c, ale palce nie wypu´sciły jej z dłoni. Nie chciał jej si˛e pozby´c,

85

background image

ale te˙z nie chciał jej wi˛ecej ogl ˛

ada´c.

— W porz ˛

adku? — zapytała Jaheira, a kiedy nie odpowiedział — Abdel?

— W porz ˛

adku — odpowiedział. — Xan, gdzie znalazłe´s t˛e ksi ˛

a˙zk˛e?

Xan wydawał si˛e zmieszany, zaskoczony pytaniem. — Le˙zała na stojaku

w jednym z namiotów. Wygl ˛

adała na wa˙zn ˛

a, cenn ˛

a, nie wiem. W pobli˙zu nikogo

nie było, wi˛ec j ˛

a wzi ˛

ałem. Co to jest?

— Zło — odparł Abdel krótko. Jaheira i Xan wymienili zdumione spojrzenia.

— To. . . Powinna si˛e znale´z´c w bezpiecznym miejscu. Powinienem zabra´c j ˛

a do

Candlekeep.

— ´Swietnie — zgodził si˛e Xan szybko. — Jeste´s pewny, ˙ze. . .
— Tak — rzekł Abdel, chowaj ˛

ac ksi˛eg˛e do swojego plecaka.

— Dobrze — powiedział elf. — Mam te˙z zł ˛

a wiadomo´s´c. Obawiam si˛e, Jahe-

ira, ˙ze bransoleta, któr ˛

a mi dała´s, ze´slizn˛eła mi si˛e z r˛eki. Zgubiłem j ˛

a.

Xan podniósł do góry r˛ek˛e i pokazał swój cienki nadgarstek, jakby chciał po-

wiedzie´c, ˙ze nie odzyskał jeszcze swej formy.

Jaheira u´smiechn˛eła si˛e.
— Nie szkodzi, nie s ˛

adz˛e, i˙z. . .

Abdel zerwał si˛e do skoku i w tym samym momencie g˛este krzaki kilka me-

trów od ich obozowiska gwałtownie zaszele´sciły. Co´s wielkiego przeciskało si˛e
przez nie, uciekaj ˛

ac i Abdel rzucił si˛e w po´scig z mieczem w dłoni. Wpadł w cier-

niste krzewy, przebił si˛e przez nie i natychmiast znalazł ´scie˙zk˛e. Przedzierał si˛e
wielkimi susami i w przeci ˛

agu trzech uderze´n serca dogonił uciekaj ˛

acego czło-

wieka. Nie patrz ˛

ac nawet, kim on jest, pchn ˛

ał mieczem w plecy biegn ˛

acego.

Ostrze przebiło mu ciało i wyszło ustami. Uciekinier nie zd ˛

a˙zył nawet krzykn ˛

a´c.

Jego ostatnie tchnienie było bulgotem krwi. Abdel przeskoczył w p˛edzie upada-
j ˛

ace ciało i wyhamował pół kroku za głow ˛

a trupa.

Jaheira i Xan wyłonili si˛e z krzaków tu˙z obok. Na widok tej okropnej sceny

Jaheira cofn˛eła si˛e.

Abdel czekał, a˙z opanuje go to uczucie, które zawsze si˛e pojawiało, kiedy

zabijał tak szybko, bez wahania czy skrupułów. Uznawał je za nagrod˛e za ulega-
nie swemu instynktowi zabijania. To była brudna przyjemno´s´c, ale jego jedyna
przyjemno´s´c od dawien dawna. Tym razem jednak jej nie było. Podniósł wzrok
i napotkał spojrzenie Jaheiry.

— Kierował si˛e do obozu — odezwał si˛e Abdel, nie b˛ed ˛

ac pewny, dlaczego

zaczyna si˛e tłumaczy´c.

Xan przysiadł obok ciała i sapn ˛

ał, przewracaj ˛

ac je na plecy.

— To jeden z bandytów — powiedział.
— Powinni´smy i´s´c — rzuciła Jaheira. — Mo˙ze by´c ich tu wi˛ecej.
— Mapa pokazuje, gdzie powinni´smy si˛e uda´c, jak my´sl˛e — rzekł Xan.
— Mapa? — zapytał Abdel.

86

background image

— Kiedy ty czytałe´s ksi ˛

a˙zk˛e — wyja´sniła Jaheira — Xan pokazał mi map˛e,

któr ˛

a znalazł. . . Ten pergamin.

Abdel kiwn ˛

ał głow ˛

a.

— Pokazuje ona miejsce górniczego obozu — powiedział mu Xan. — Górni-

czego obozu ˙

Zelaznego Tronu, gł˛eboko w Kniei Otulisko.

— Wi˛ec oni wydobywaj ˛

a własn ˛

a rud˛e — domy´slił si˛e Abdel — ˙zeby potem

sprzedawa´c po wy˙zszej cenie, kiedy kopalnie w Nashkel stan ˛

a. Wygl ˛

ada mi to na

robot˛e Zhentarimów.

— A tutaj składuj ˛

a ˙zelazo — powiedział Xan. — Widziałem tu wozy pełne

rudy.

— A wszystko — rzekła Jaheira — dla złota.
— Ludzie robi ˛

a gorsze rzeczy — rzekł Xan — za mniej.

Abdel, znaj ˛

acy t˛e prawd˛e, pokiwał głow ˛

a.

— Nie u´smiecha mi si˛e wcale perspektywa wyprawy do Kniei Otulisko —

odezwała si˛e Jaheira. — Słyszałam o niej historie. . .

— Ja te˙z — odparł Abdel. — Ale gdyby´smy mieli przewodnika. . .
— Przewodnika? — zdumiał si˛e Xan.
— Pomó˙zcie mi podnie´s´c to ciało — powiedział Abdel. — Idzie z nami. . .

87

background image

Rozdział pi˛etnasty

— Bardzo wiele przeciwko temu przemawia — odezwała si˛e Jaheira. — Nie

mam poj˛ecia, jak zacz ˛

a´c. . .

Przerwała, gdy Abdel przyło˙zył palec do ust i przechylił głow˛e. Wiedziała,

˙ze powinni by´c cicho — w ko´ncu przecie˙z mieli si˛e kry´c. Min˛eły dwa dni od-

k ˛

ad zostawili za sob ˛

a wzgórza i obóz bandytów, i odk ˛

ad bez powodzenia starała

si˛e odwie´s´c Abdela od jego szalonego planu. Xan gło´sno wyra˙zał swoj ˛

a dezapro-

bat˛e dla tego przedsi˛ewzi˛ecia. Przeprosił i odmówił ci ˛

agni˛ecia drewnianych noszy

z ciałem martwego bandyty, które dotaszczyli a˙z tutaj, na skraj Kniei Otulisko.

Cuchn ˛

acy ju˙z trup wisiał teraz na drzewie, gdzie powiesił go Abdel, a cała

trójka obserwowała go ukryta za pniem tak˙ze gnij ˛

acego, powalonego drzewa.

— Abdel — spróbowała znowu, tym razem szeptem. — Po prostu zakopmy. . .
Urwała, widz ˛

ac, ˙ze Abdel drgn ˛

ał i spojrzał w półmrok lasu. Ona tak˙ze usły-

szała kroki, nale˙z ˛

ace do kogo´s, kto wcale nie zamierzał si˛e kry´c. Xan przygryzł

usta i kiedy napotkał wzrok Jaheiry, wolno pokiwał głow ˛

a. Przymkn˛eła oczy

i westchn˛eła.

— Och, mój, tak — powiedział Korak, wyłaniaj ˛

ac si˛e z krzaków i łapczywie

przygl ˛

adaj ˛

ac si˛e wisz ˛

acemu trupowi. — Tak, to b˛edzie dobre.

Jaheira ujrzała, jak Abdel bezgło´snie wypuszcza powietrze z płuc. Ona sama

starała si˛e nie oddycha´c przez nos. Cho´c ghul był od zawietrznej, wo´n jego gnij ˛

a-

cego ciała dochodziła a˙z tutaj. Zasłoniła usta, powstrzymuj ˛

ac odruch wymiotny.

— Jak ty tam wlazłe´s na gór˛e? — zapytał ghul milcz ˛

ace ciało.

— Ja mu pomogłem — powiedział Abdel.
Korak j˛ekn ˛

ał, odskoczył ze strachu w tył i wywrócił si˛e w kolczaste zaro´sla.

— Wyła´z, Korak. Zmieniłem zdanie.
— To ty?— zapytał ghul, wystawiaj ˛

ac z g ˛

aszczu tylko czubek swej szarej,

martwej głowy.

— Wyła´z — powtórzył Abdel i wstał z mieczem w dłoni. Xan wysapał jakie´s

elfickie przekle´nstwo, ale nie wychodził z ukrycia. Jaheira w ogóle nie miała za-
miaru wstawa´c, obawiaj ˛

ac si˛e fali ghulowego smrodu i nie maj ˛

ac ch˛eci ogl ˛

ada´c

Koraka.

— Nie zabijesz mnie? — zapytał ghul z nadziej ˛

a w głosie. — Pójd˛e z tob ˛

a?

88

background image

— Potrzebujemy przewodnika — odparł Abdel. — Potrzebujemy przewod-

nika w Kniei Otulisko.

— Wiedziałem — odpowiedział Korak. — Poprowadz˛e.

*

*

*

Paj ˛

ak był br ˛

azowy, miał czarne plamy na odwłoku i osiem opancerzonych nóg.

Był prawie tak wielki jak kciuk Jaheiry. Nie był najwi˛ekszym paj ˛

akiem w Faeru-

nie, ale dla Jaheiry wydawał si˛e ogromny. Zapiszczała przestraszona, kiedy nagle
opu´scił jej si˛e na rami˛e. Podskoczyła i to przestraszyło paj ˛

aka, który postanowił

schowa´c si˛e w najbli˙zszym ciemnym schronieniu, jakie mógł znale´z´c — wcho-
dz ˛

ac Jaheirze mi˛edzy jej kr ˛

agły biust. Jaheira zacz˛eła stuka´c w swój gorset zbroi

z utwardzanej skóry.

— Och, na chwał˛e Mielikki — zaj˛eczała dr˙z ˛

acym, przestraszonym głosem. —

Niech to szlag. . . Cholera.

Abdel odwrócił si˛e, uchylaj ˛

ac przed cienk ˛

a gał ˛

azk ˛

a, która prawie trafiła go

w oko. Zaro´sla i drzewa rosły tak g˛esto, ˙ze nie widział twarzy Jaheiry, ale widział,

˙ze macha r˛ek ˛

a. Kobieta cofn˛eła si˛e w tył i znów zapiszczała.

Abdel przedarł si˛e do niej przez g ˛

aszcz i zapytał: — Co jest?

Jaheira nie odpowiedziała mu od razu. Wła´snie zdejmowała sw ˛

a skórzan ˛

a

zbroj˛e.

— Co ty robisz? — zapytał jeszcze raz, rozbawiony.
Jaheira wydusiła z siebie: paj ˛

ak, i gdy zdj˛eła stanik, zacz˛eła podskakiwa´c

w miejscu. Bluzk˛e miała wypuszczon ˛

a lu´zno i zacz˛eła ni ˛

a potrz ˛

asa´c. Wygl ˛

adało

to jak taniec calishita´nskich dziewcz ˛

at. Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e mimo niepokoju,

wci ˛

a˙z nie b˛ed ˛

ac pewnym, co si˛e dzieje.

— Hej, wy tam z tyłu, w porz ˛

adku? — odezwał si˛e gdzie´s z g ˛

aszczu głos

Xana.

— Wydaje mi si˛e, ˙ze Jaheira spotkała si˛e z. . . — zacz ˛

ał Abdel, ale przerwał,

gdy Jaheira gło´sno pisn˛eła z bólu.

— Bogowie — krzykn˛eła — ugryzł mnie. . . Gryzie mnie!
Z oka pociekła jej łza i Abdel przestał si˛e ´smia´c. Jaheira zacz˛eła po´spiesznie

zdejmowa´c bluzk˛e, wi˛ec pomógł jej. Tkanina rozerwała si˛e z gło´snym trzaskiem,
a Abdel wyci ˛

agn ˛

ał paj ˛

aka spomi˛edzy obna˙zonych piersi Jaheiry, zanim oboje zd ˛

a-

˙zyli si˛e zorientowa´c, co robi. Paj ˛

ak przeskoczył chy˙zo na praw ˛

a dło´n Abdela i wo-

jownik klasn ˛

ał go lew ˛

a, zamieniaj ˛

ac w br ˛

azow ˛

a plam˛e z połamanymi nogami.

— Udało si˛e. . . — zacz˛eła Jaheira. Abdel spojrzał na ni ˛

a, nag ˛

a do pasa i otwo-

rzył usta. Nigdy nie widział czego´s tak. . .

Jaheira skrzy˙zowała r˛ece na piersiach i odwróciła si˛e. Nawet przez jej długie

89

background image

do ramion włosy Abdel mógł zauwa˙zy´c, ˙ze poczerwieniała jej szyja.

— Przepraszam — powiedział.
— Nic. . .
— Co tam si˛e dzieje z tyłu? — zapytał Xan. Abdel usłyszał, jak si˛e zbli˙za.

Nawet Xan nie mógł i´s´c cicho przez t˛e g˛estwin˛e.

— Wszystko w porz ˛

adku — zawołała Jaheira i kroki zatrzymały si˛e. Abdel

zorientował si˛e, ˙ze wci ˛

a˙z trzyma rozdart ˛

a bluzk˛e Jaheiry. Podał jej nie´smiało. Za-

trzymała si˛e, zwróciła głow˛e ku niemu, ale nie widział jej oczu.

— Chod´zcie ju˙z, prosz˛e — powiedział Xan niecierpliwie.
Chocia˙z Abdel wci ˛

a˙z nie widział elfa, usłyszał, ˙ze zawrócił i zacz ˛

ał si˛e oddala´c

w kierunku, w którym prowadził ich ghul.

Jaheira zaczekała par˛e sekund, tak˙ze przysłuchuj ˛

ac si˛e oddalaj ˛

acym krokom

Xana, po czym odwróciła si˛e i si˛egn˛eła po bluzk˛e. Wyci ˛

agn˛eła r˛ece przed siebie

i ich oczy spotkały si˛e. Stali tak, zdawałoby si˛e ˙ze całe ˙zycie, ich palce splecione
razem, oddzielone tylko gładkim jedwabiem rozdartej bluzki. Jaheira pierwsza
pu´sciła jego dło´n, mimowolnie, a on, mo˙ze nawet bardziej mimowolnie, odwrócił
si˛e i ruszył naprzód, zostawiaj ˛

ac j ˛

a sam ˛

a, aby si˛e ubrała.

— Xan — zawołał. — Uwa˙zaj na paj ˛

aki.

— Tak — odezwał si˛e Korak blisko, nawet zbyt blisko. — Paj ˛

aki, pewno.

Abdel obejrzał si˛e i zobaczył ghula. Straszliwy smród nie wydawał si˛e ju˙z

taki straszliwy. Nigdy by nie przypuszczał, ˙ze mo˙ze si˛e do niego przyzwyczai´c,
ale widocznie tak si˛e stało. Ghul odwrócił si˛e w kierunku Jaheiry i polizał swym
długim j˛ezykiem ociekaj ˛

acy rop ˛

a wrzód na zapadni˛etym policzku. Abdel dał dwa

kroki naprzód i chwycił ghula za podart ˛

a koszul˛e.

— Jeste´s tutaj jako przewodnik, ghulu — powiedział Abdel głosem ci˛e˙zkim

i gro´znym — wi˛ec prowad´z nas z przodu albo paj ˛

aki b˛ed ˛

a twoim najmniejszym

problemem.

Korak chrz ˛

akn ˛

ał i ruszył przodem w g ˛

aszcz. Abdel poczuł, ˙ze co´s usiadło mu

na karku i strzepn ˛

ał jakiego´s owada. Tormie — westchn ˛

ał, spogl ˛

adaj ˛

ac w niebo,

zasłoni˛ete g˛estymi koronami drzew. Zobaczył te˙z nad sob ˛

a migotanie paj˛eczyn.

Obejrzał si˛e na Jaheir˛e, która ju˙z ruszyła za reszt ˛

a, ko´ncz ˛

ac poprawia´c gorset

zbroi. Nic nie powiedział, ale poczuł nagle wielk ˛

a ochot˛e na wydarcie z brzucha

Koraka jego martwych flaków. Ile zobaczył? Te trupie oczy nie zasłu˙zyły, by wi-
dzie´c to, co widział Abdel. Zdumiał si˛e na sw ˛

a nast˛epn ˛

a my´sl — oczy ˙zadnego

m˛e˙zczyzny na to nie zasługiwały. Zaledwie dwa dni temu zabił jej m˛e˙za, a ju˙z
czuł, ˙ze on i Jaheira. . .

Odepchn ˛

ał te nieczyste my´sli od siebie i przeniósł sw ˛

a frustracj˛e na gał˛ezie

zagradzaj ˛

ace mu drog˛e.

Szli tak przez nast˛epn ˛

a godzin˛e w tej g˛estwinie niemal nie do przej´scia, a˙z

w ko´ncu zza kurtyny krzaków wyłonił si˛e Xan i zacz ˛

ał maszerowa´c u boku Ab-

dela. Jaheira szła tylko kilka kroków za nimi. Abdel wpadł twarz ˛

a w paj˛eczyn˛e,

90

background image

która oblepiła mu nieogolon ˛

a brod˛e. Przywykł ju˙z do ˙zycia w terenie takim jak

ten nawet, ale teraz fantazjował na temat gospody, ciepłego kominka, garnca piwa
i Jaheiry. . .

— Przyznanie si˛e do tego, ˙ze plan zawiódł — odezwał si˛e Xan, przerywaj ˛

ac

Abdelowi marzenia — jest mniejszym grzechem ni˙z dalsze pod ˛

a˙zanie kursem,

który mo˙ze prowadzi´c tylko do katastrofy.

— Na Torma, Xan — odparł gniewnie Abdel. — Własnor˛ecznie zabij˛e tego

cuchn ˛

acego syna ´slimaka gołymi r˛ekami, je´sli miałoby ci to zamkn ˛

a´c usta, ale to

wcale nie pomo˙ze nam wydosta´c si˛e z tego zapomnianego przez bogów lasu ani
troch˛e szybciej.

— Ten twój Korak — zacz ˛

ał znów Xan — jest o˙zywie´ncem. Jak mo˙zesz mu

ufa´c?

— Nie ufam — odparł najemnik. — Nie ufałem mu nigdy, nawet kiedy ˙zył,

ale nie jestem pewien, czy mam inny wyb. . . Cholera!

Abdel nagle stan ˛

ał. Paj ˛

ak był wielko´sci prawie obu małych pi˛e´sci Jaheiry i sie-

dział w ´srodku starannie rozplecionej paj˛eczyny nie dalej ni˙z cal przed nosem
Abdela. Paj ˛

ak ani drgn ˛

ał, kiedy Abdel cofn ˛

ał si˛e i wyci ˛

agn ˛

ał miecz. Ostrze prze-

ci˛eło gał ˛

a´z ponad nim, Xan powiedział — Czekaj! — ale Abdel bez wahania

przeci ˛

ał paj ˛

aka na pół jednym, dobrze wymierzonym ci˛eciem. Chitynowy pance-

rzyk paj ˛

aka rozpadł si˛e i ze ´srodka wybiegły setki, mo˙ze nawet tysi ˛

ace malutkich

paj ˛

aczków, rozpraszaj ˛

ac si˛e po ´sciółce i paj˛eczynie.

— Och, na Torma. . .
Jaheira wzdrygn˛eła si˛e i powiedziała:
— Wyno´smy si˛e st ˛

ad. Lepiej wyno´smy si˛e st ˛

ad.

— Ju˙z niedługo — wymruczał Korak, wystawiaj ˛

ac głow˛e zza pnia ogrom-

nego, powalonego drzewa.

Jaheira obróciła si˛e w stron˛e ghula.
— Nie zjesz mnie, ghulu. Nie b˛edziesz ju˙z ˙zył, ˙zeby posmakowa´c. . . —

urwała, uskakuj ˛

ac przed jednym z paj ˛

aczków. Wrzasn˛eła gło´sno i przeci ˛

agle z fru-

stracji, gniewu i obrzydzenia. Wło˙zyła palce we włosy i zacz˛eła je przeczesywa´c
i potrz ˛

asa´c, a˙z jej si˛e palce zapl ˛

atały. Przynajmniej jeden paj ˛

aczek wypadł jej

z włosów. Abdel wci ˛

agn ˛

ał powietrze, kiedy Jaheira spojrzała na niego z dziko po-

targanymi włosami. Przeraził go ten widok i szybko si˛e odwrócił, kiedy zobaczył,

˙ze Jaheira to zauwa˙zyła. Paj ˛

ak wyl ˛

adował mu na policzku i Abdel trzepn ˛

ał go

silnie, rozsmarowuj ˛

ac go sobie na twarzy.

— Mielikki odwróciła si˛e od tego lasu — powiedziała Jaheira raczej do siebie

ni˙z do pozostałych.

— Paj ˛

aki to po prostu. . . paj ˛

aki — rzekł niewyra´znie Abdel.

— Tak, to prawda — odparła Jaheira — i zarazem cz˛e´s´c porz ˛

adku natury jak

wszystko inne, ale wolałabym, aby nie miały nic wspólnego. . . z moj ˛

a. . . natur ˛

a.

Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e i Jaheira tak˙ze posłała mu słaby u´smiech.

91

background image

— Je´sli prowadzisz nas w jak ˛

a´s zasadzk˛e — powiedział Xan do Koraka, nie

zauwa˙zaj ˛

ac sceny, jaka rozegrała si˛e pomi˛edzy Abdelem i Jaheir ˛

a — umr˛e do-

piero, gdy zapewni˛e ci doznania drugiej ´smierci.

— Nieustanne straszenie mnie — odparł Korak, obrzucaj ˛

ac elfa pogardliwym

spojrzeniem swych po˙zółkłych oczu — wcale nie sprawi, ˙ze dotrzemy do tej wa-
szej kopalni szybciej.

— No wła´snie — rzekł Xan, wyci ˛

agaj ˛

ac miecz. — Miałem. . .

Abdel popchn ˛

ał mocno elfa w plecy tak, ˙ze ten prawie upadł.

— Idziemy — powiedział najemnik do Xana, po czym zwrócił si˛e do ghula.

— Zaprowad´z nas tam. Ju˙z.

Ghul kiwn ˛

ał głow ˛

a, odwrócił si˛e i podj ˛

ał marsz. Xan, oddychaj ˛

ac ci˛e˙zko, tylko

patrzył, jak Abdel i Jaheira id ˛

a za ghulem, raz po raz uchylaj ˛

ac si˛e przed paj˛eczy-

nami. Elf stał chwil˛e, str ˛

acaj ˛

ac natr˛etne paj ˛

aki, a˙z w ko´ncu ruszył za nimi.

*

*

*

— No wła´snie — odezwał si˛e Abdel szorstko — wracamy.
Korak zatrzymał si˛e i odwrócił, by spojrze´c na najemnika.
— Wracamy?
— Wła´snie — potwierdził Abdel.
— Prowadzisz nas do jakiego´s paj˛eczego. . . paj˛eczego. . . — zaci ˛

ał si˛e Xan,

szukaj ˛

ac wła´sciwego słowa — . . . paj˛eczego piekła.

— Lepiej id´zmy — powiedziała Jaheira, głosem słabym i dr˙z ˛

acym. Zacz˛eła

robi´c si˛e nerwowa i Abdel przypomniał sobie zhentarimskiego maga Xzara. Dla-
tego zapragn ˛

ał nagle wyprowadzi´c j ˛

a i cał ˛

a ich grup˛e z Kniei Otulisko. Od mo-

mentu, kiedy paj ˛

ak wlazł pod zbroj˛e Jaheiry i ugryzł j ˛

a, ich liczba nieustannie

si˛e zwi˛ekszała. Cho´c w Kniei Otulisko ju˙z było ciemno, wszyscy wiedzieli, ˙ze
niedługo zajdzie sło´nce. Cienie stawały si˛e coraz gł˛ebsze i mogły kry´c nawet wi˛e-
cej i wi˛ekszych paj ˛

aków. Jaheira podrapała si˛e w piersi przez zbroj˛e i jeszcze raz

przetrz ˛

asn˛eła włosy. Strzepn˛eła co´s z karku.

— Lepiej id´zmy — powtórzyła.
— Ju˙z niedaleko — zaprotestował ghul. — Prowadz˛e was. Prowadz˛e was.
— Ci ˛

agniesz nas przez morze paj ˛

aków — zaoponował Xan. — Dok ˛

ad nas

prowadzisz?

— Do kopalni — powiedział ghul. — Prowadz˛e was do kopalni. Za mn ˛

a. . .

Za mn ˛

a. . .

Ghul pomachał r˛ek ˛

a, aby szli za nim. Abdel miał ju˙z dosy´c i nie poruszył si˛e.

Usiadł, jak czynił to ju˙z setki razy w ci ˛

agu ostatniej godziny i otarł twarz z lepkiej

paj˛eczyny.

92

background image

— Starczy, Korak — rzekł Abdel. — Wyprowad´z nas st ˛

ad, albo zabij˛e ci˛e

i wtedy sami spróbujemy si˛e st ˛

ad wydosta´c.

— Jak sobie ˙zyczysz — odparł ghul, kłaniaj ˛

ac si˛e. — Jak sobie ˙zyczysz, dobry

panie. — Korak odwrócił si˛e i pod ˛

a˙zył w tym samym kierunku, co przedtem.

Xan westchn ˛

ał gło´sno.

— Pozwól mi. Prosz˛e, Abdel. Pozwól mi go zabi´c.
Jaheira ruszyła za ghulem.
— Lepiej id´zmy — powiedziała znowu.
Xan wci ˛

agn ˛

ał powietrze do płuc, zatrzymał si˛e i wolno je wypu´scił.

— Tam co´s jest — wyszeptał ledwie słyszalnym głosem.
Abdel ju˙z zd ˛

a˙zył ruszy´c za Jaheir ˛

a i Korakiem, którzy gło´sno przedzierali si˛e

przez opanowany przez paj ˛

aki las. Najemnik wolno si˛e odwrócił i poło˙zył praw ˛

a

dło´n na r˛ekoje´sci pałasza.

— Gdzie?
— Za nami — odparł elf — i z boku. . . z obu stron.
— Ilu?
— Wystarczaj ˛

aco — rzekł elf i szybko ruszył za Jaheir ˛

a. — Id´zmy.

Abdel zawahał si˛e, pragn ˛

ac zosta´c i walczy´c.

— Abdel — zawołał go Xan. Elf musiał czu´c, ˙ze cokolwiek za nimi idzie, wie

gdzie si˛e znajduj ˛

a.

Abdel ruszył si˛e, ale zaraz cofn ˛

ał.

— Widzisz ich? — zapytał Xan cicho.
— Co to? — zapytała Jaheira. — Czy kto´s nas. . .
— . . . tropi? — doko´nczył za ni ˛

a Xan. — Tak. Nie zatrzymujmy si˛e.

— Powinni´smy si˛e rozdzieli´c — wyszeptał Abdel do elfa. — Spróbowa´c zaj´s´c

ich po łuku od tyłu.

— ´Smierdz ˛

a — powiedział elf i Abdel zdał sobie spraw˛e, ˙ze Xan si˛e boi. —

Nie wiem, kim lub czym s ˛

a, Abdel, ale na pewno nie s ˛

a to ludzie ani elfy. Nie

chc˛e si˛e rozdziela´c.

— Zaganiaj ˛

a nas gdzie´s? — zapytała Jaheira.

— Tak — odpowiedział Xan. — Naprowadzaj ˛

a nas gdzie´s, gdzie. . . prowadzi

nas ghul.

— Mog˛e przyzna´c si˛e do pomyłki wystarczaj ˛

aco wcze´snie, Xan — powiedział

Abdel, zmuszaj ˛

ac si˛e do u´smiechu.

— To b˛edzie trudne — odparł elf — by´c w porz ˛

adku wobec. . . Tam!

Abdel zatrzymał si˛e i spojrzał, gdzie Xan pokazywał palcem. Zobaczył tylko

kawałek rdzawo–br ˛

azowego boku jakiej´s istoty. Była kosmata.

— Co´s jakby paj ˛

ak — odezwała si˛e Jaheira, ko´ncz ˛

ac my´sl Abdela.

— Paj ˛

aki umieraj ˛

a — odparł Abdel, staraj ˛

ac si˛e j ˛

a pocieszy´c. — Jak wszystko

inne.

93

background image

— Nie zatrzymujmy si˛e — rzekł Xan. Zacz ˛

ał si˛e poci´c obficie i dobył miecza.

— Musimy i´s´c stale naprzód. Je´sli stan ˛

a si˛e zbyt pewne siebie. . .

— Zbli˙z ˛

a si˛e wystarczaj ˛

aco, by. . . Tfu! — Abdel wypluł paj ˛

aka z ust i oczy´scił

twarz z paj˛eczyny.

— Idziesz prosto ku temu — powiedziała Jaheira, jakby trzeba to było Abde-

lowi mówi´c.

W zaro´slach za nimi rozległ si˛e gło´sny trzask. Jaheira chwyciła Abdela pod

rami˛e i wrzasn˛eła: — Ruszajmy!

Abdel nie zamierzał si˛e opiera´c. Strzepn ˛

ał resztki lepkiej paj˛eczyny i pobiegł

za Jaheir ˛

a, która znikn˛eła w pogoni za Xanem i Korakiem. Szelest towarzyszył im

z tyłu, lecz stwór, czymkolwiek był, nie atakował ich.

Abdel zd ˛

a˙zył oczy´sci´c sobie twarz do ko´nca, zanim ujrzał plecy uciekaj ˛

acego

Xana i nadepn ˛

ał mu na pi˛ety.

— Co si˛e dzieje? — powiedział Abdel, rozejrzał si˛e, usłyszał, ˙ze Jaheira po-

wstrzymuje si˛e od krzyku i niemal sam nie wrzasn ˛

ał.

Drzewa otwierały si˛e na polank˛e. Polank˛e pełn ˛

a paj˛eczyn wszystkich rozmia-

rów, kształtów i stopni zło˙zono´sci, od prostych nici rozpostartych pomi˛edzy gał˛e-
ziami, po niewiarygodne konstrukcje linowe, przypominaj ˛

ace Abdelowi legendy

o miastach Evermeet. W czym´s, co wygl ˛

adało na gniazda, roiło si˛e od malutkich

paj ˛

aków, a w jednej z paj˛eczyn, zbudowanej z nici grubszej ni˙z najgrubsza lina,

jak ˛

a Abdel widział, siedział paj ˛

ak wielko´sci krowy. Jego bulwowate ciało było

czarne, nakrapiane czerwieni ˛

a. Dymi ˛

acy zielony jad skapywał z jego drgaj ˛

acej

˙zuchwy.

Jaheira stała tak z otwartymi ustami i wytrzeszczała oczy. Strach obezwład-

nił j ˛

a, nie mogła ani ucieka´c, ani krzycze´c. Xan mruczał co´s po elficku, pewnie

modlitw˛e i łza pociekła mu po policzku.

Korak wiercił si˛e w miejscu, nie wiedz ˛

ac w którym kierunku ma ucieka´c i po-

wiedział jedynie: — Ops!

Na ´srodku polanki stało co´s, co Abdel mógł nazwa´c tylko budynkiem.

94

background image

Rozdział szesnasty

Olbrzymi paj ˛

ak zobaczył ich i wrzasn ˛

ał. Odpowiedział mu ´swiergocz ˛

acy, bez-

my´slny krzyk Jaheiry. Abdel niemal sam nie wrzasn ˛

ał, gdy˙z strach pełzał mu pod

skór ˛

a w dół, a˙z skurczyły mu si˛e j ˛

adra. Spojrzał na Jaheir˛e i prawie nie wrzasn ˛

po raz drugi. Kobieta traciła zmysły.

Ettercapy — poro´sni˛ete k˛epkami sier´sci humanoidy — wybrały t˛e chwil˛e na

atak, a mo˙ze wrzask olbrzymiego paj ˛

aka był dla nich rozkazem. Kiedy wypełzły

z zaro´sli, Abdel szybko wysun ˛

ał z pochwy miecz i natarł na nie z grymasem deter-

minacji, który zawsze pojawiał si˛e u niego w podobnych chwilach. To wytr ˛

aciło

ettercapy z równowagi i pierwszy, który był najbli˙zej, musiał atakowa´c sam.

Istoty były ni˙zsze od Abdela, cho´c wy˙zsze od Jaheiry i Xana. Nie poruszały

si˛e szybciej ni˙z zwykli ludzie, ale ich chude, paj ˛

akowate ko´nczyny wywijały dziko

i sprawiały, ˙ze wygl ˛

adały na szybsze. Ten, który atakował Abdela, otworzył usta

z kłami i Abdel niemal nie zakrztusił si˛e woni ˛

a jego jadu. Ci ˛

ał mieczem, lecz

odrobin˛e za wysoko i ostrze odci˛eło stworowi tylko czubek jego długiego, szpi-
czastego ucha.

Ettercap zawył, ale kontynuował atak. Abdel usłyszał, ˙ze Xan walczy z dru-

gim, który wyskoczył z zaro´sli tu˙z przed nim. Wrzecionowata r˛eka o długich, za-
ko´nczonych ostrymi pazurami palcach trafiła Abdela w lewe rami˛e, upuszczaj ˛

ac

nieco krwi i przekle´nstw z ust najemnika. I w tym momencie Abdel przestał my-

´sle´c o otaczaj ˛

acym go ´swiecie, nawet zapomniał o Jaheirze, któr ˛

a ostatnio widział

sparali˙zowan ˛

a ze strachu.

Odci ˛

ał ettercapowi r˛ek˛e i stwór z piskiem wycofał si˛e, a jego miejsce zaj˛eły

dwa inne. Abdel przebił jednemu oko, podczas gdy drugi próbował chlasn ˛

a´c go

w praw ˛

a nog˛e swymi ostrymi jak igła pazurami. Abdel chrz ˛

akn ˛

ał i kopn ˛

ał stwora

lew ˛

a nog ˛

a wprost w jego obwisł ˛

a pier´s. Od siły uderzenia zaro´sni˛eta klatka stwora

zapadła si˛e, ettercap zipn ˛

ał z płuc całym swoim smrodem i upadł na kolana. Ab-

del uniósł miecz i opu´scił na prawy bark kl˛ecz ˛

acego potwora. Ettercap nawet nie

zaj˛eczał, ale Abdel wiedział, ˙ze musiał trafi´c w t˛etnic˛e. Krew trysn˛eła fontann ˛

a,

pulsuj ˛

ac gwałtownie, a potem coraz wolniej wraz z ka˙zdym coraz słabszym ude-

rzeniem serca. Stwór przyło˙zył r˛ek˛e do rany, jego szare oczy wywróciły si˛e i run ˛

na ziemi˛e.

95

background image

Abdel poczuł ostry ból w lewym barku i odskoczył w tył — akurat w do-

brym momencie. Jedyny cały stwór drapn ˛

ał go po raz drugi, ale nie zd ˛

a˙zył go

ugry´z´c swymi jadowitymi kłami. Abdel pchn ˛

ał mocno obur ˛

acz i ostrze zagł˛ebiło

si˛e w ciele ettercapa, roztrzaskuj ˛

ac mu kr˛egosłup i z wyra´znym chlupni˛eciem wy-

szło plecami. Zanim stwór zwalił si˛e na ziemi˛e, Abdel lew ˛

a nog ˛

a zepchn ˛

ał go

z ostrza swego miecza. W tym momencie rozległ si˛e za nim krzyk i Abdel odwró-
cił si˛e.

Jaheira wołała Khalida i Abdel drgn ˛

ał zarówno na d´zwi˛ek imienia, które wo-

łała, jak i ´smiertelnie niebezpiecznej sytuacji, w której si˛e znajdowała. Rzucała
si˛e zapl ˛

atana w czym´s w rodzaju paj˛eczej sieci, zrobionej z grubych, solidnych

nici. Sie´c ci ˛

agn˛eły po ziemi dwa ettercapy, od jednego gniazda malutkich paj ˛

a-

ków przez nast˛epne. Jaheira dyszała, by złapa´c oddech i znowu krzycze´c.

Abdel post ˛

apił naprzód, ignoruj ˛

ac Xana walcz ˛

acego o ˙zycie i wpadł w pu-

łapk˛e. Kostka przylgn˛eła mu do lepkiej, grubej liny. Abdel potkn ˛

ał si˛e i wywi-

n ˛

ał fikołka, dostrzegaj ˛

ac jednocze´snie, jak po linie biegnie w jego stron˛e etter-

cap. Najemnik podj ˛

ał prób˛e przeci˛ecia liny, która przylepiła mu si˛e do kostki,

wzi ˛

ał zamach, jednak zbyt szeroki, gdy˙z bał si˛e uci ˛

a´c sobie nog˛e, i zamiast tra-

fi´c w lin˛e, trafił nadbiegaj ˛

acego ettercapa w jego p˛ekaty brzuch. Ni´c wychodziła

wła´snie z podbrzusza stwora, a kiedy z rozpłatanego brzucha trysn˛eła krew, ni´c
straciła swoje przylepne wła´sciwo´sci, a stwór z piskiem zdechł. Krew wymieszana
z lepk ˛

a substancj ˛

a paj˛eczynowat ˛

a chlusn˛eła z rany potwora na nogi Abdela i na-

jemnikowi udało si˛e niemal całkowicie uwolni´c stop˛e z nici, nim spadła na niego
z góry cała sie´c — z nici grubszych i jeszcze bardziej lepkich. Jego prawe rami˛e
przylgn˛eło przylepione do boku, wi˛ec zaryzykował przerzucenie swego miecza do
lewej dłoni. Kiedy go chwycił, przekr˛ecił si˛e na plecy i zasłonił mieczem twarz.

Olbrzymi paj ˛

ak, którego wcze´sniej zobaczyli siedz ˛

acego w ´srodku swej gigan-

tycznej paj˛eczyny, zmierzał teraz szybko po swych niciach do pobliskiego drzewa,
wprost na Abdela, z jego otwartych szcz˛ek s ˛

aczył si˛e jad.

— Tormie, chro´n mnie! — zawołał Abdel i ci ˛

ał mieczem z lewa na prawo.

Paj ˛

ak zatrzymał si˛e na chwil˛e, a Abdel przeturlał si˛e na bok, staraj ˛

ac si˛e wyrwa´c

z sieci. Poczuł bolesne szarpni˛ecie za włosy, wokół szyi owin˛eła mu si˛e lepka
ni´c sieci. Teraz był jak mucha, smakowity k ˛

asek dla o´smiono˙znego drapie˙zcy,

i jak mucha szarpał si˛e w desperackiej próbie uwolnienia, grz˛ezn ˛

ac w sieci coraz

bardziej.

— Uspokój si˛e — powiedział paj ˛

ak.

Abdel wzdrygn ˛

ał si˛e na d´zwi˛ek jego słów. Jakby kto´s przejechał szkłem po

stali. Włosy stan˛eły mu d˛eba, nie tylko z powodu zgrzytliwego d´zwi˛eku, ale i prze-
ra˙zenia, ˙ze taki stwór potrafi w ogóle mówi´c.

— Nie ruszaj si˛e, człowieku i daj, aby Kriiya mogła ci˛e wyssa´c. Kriiya osuszy

ci˛e do cna.

Abdel krzykn ˛

ał i rzucił si˛e naprzód. Wykonał fint˛e i paj ˛

ak dał si˛e nabra´c,

96

background image

uskakuj ˛

ac w bok. Abdel nakarmił potwora ostrzem swego miecza, wpychaj ˛

ac mu

ostrze prosto w rozwarty pysk. Miecz zagł˛ebił si˛e na cał ˛

a stop˛e, nim napotkał opór.

Krew i trucizna chlusn˛eły z pyska umieraj ˛

acego potwora. Jego konwulsje były tak

silne, ˙ze Abdel prawie stracił chwyt na r˛ekoje´sci pałasza. Nogi potwora ugi˛eły si˛e
pod nim z gło´snym trzaskiem, który zagłuszył krzyk Jaheiry tak, i˙z Abdel jedynie
pomy´slał, ˙ze wołała: „Tato!”, ale nie był pewny.

Potwór spadał wprost na niego, wi˛ec Abdel, zamykaj ˛

ac oczy i usta przed

´smierteln ˛

a trucizn ˛

a, szarpn ˛

ał si˛e i odturlał, a potwór — wa˙z ˛

acy lekko ton˛e —

zwalił si˛e z konaru drzewa na ziemi˛e. Jego odwłok p˛ekł, wylewaj ˛

ac fale ´sluzu,

trucizny i kwasów ˙zoł ˛

adkowych sycz ˛

acych na paj˛eczynie i ro´slinno´sci ´sciółki.

— Jaheira! — krzykn ˛

ał Abdel, ale nie otrzymał odpowiedzi. Le˙z ˛

ac na ziemi

prawie nic nie widział, spróbował wi˛ec wsta´c, ale nie udało mu si˛e. Wci ˛

a˙z był

zapl ˛

atany w lepkie, grube nici paj˛eczyny i miał ograniczon ˛

a swobod˛e ruchów.

Wci ˛

a˙z jednak trzymał w lewej dłoni ociekaj ˛

acy posok ˛

a miecz i po krótkich zma-

ganiach i kilku ci˛eciach udało mu si˛e usi ˛

a´s´c. Słyszał, ˙ze Xan walczy, oddychał

ci˛e˙zko, ale spokojnie. Kiedy Abdel w ko´ncu dojrzał Xana, natychmiast docenił
jego umiej˛etno´sci w posługiwaniu si˛e mieczem. Jakkolwiek podró˙zowali razem
ju˙z od jakiego´s czasu, Abdel nie miał zbyt wiele okazji widzie´c go w akcji. Zwy-
kle, kiedy Xan walczył, Abdel równie˙z walczył, a kiedy walczył, rzadko si˛e roz-
gl ˛

adał. Miecz elfa wirował przed nim w o´slepiaj ˛

acym ta´ncu i dla Abdela zdawał

si˛e by´c niczym jaka´s magiczna tarcza. Ale nie było w tym ˙zadnej magii, elf był
po prostu bardzo dobry.

Na ziemi u stóp elfa le˙zały ju˙z dwa martwe ettercapy, a Xan zawzi˛ecie m˛eczył

ostatniego. Stwór broczył ju˙z z tuzina ran i w jego oczach było wida´c wyra´zn ˛

a

desperacj˛e, ale nie wahanie. Walczył uparcie i Abdel, nie o´smielaj ˛

ac si˛e krzycze´c

dla zach˛ety, by nie rozprasza´c elfa, tylko patrzył z nadziej ˛

a na zwyci˛estwo Xana.

Niedługo pó´zniej Xan wykonał dwa szybkie celne ci˛ecia i stwór, zachłystuj ˛

ac si˛e

własn ˛

a krwi ˛

a, padł.

— Xan! — zawołał Abdel.
Elf spojrzał na niego szybko, nie puszczaj ˛

ac gardy. Abdel zobaczył paj ˛

aka

wielko´sci monety biegn ˛

acego po piersi elfa i sam poczuł jak jeden taki wchodzi

mu na nog˛e.

— Xan, pomó˙z mi si˛e uwolni´c! Musimy pomóc. . .
Wielki paj ˛

ak skoczył Xanowi na plecy. Wyskoczył znik ˛

ad i Abdelowi a˙z dech

zaparło z zaskoczenia, podobnie jak elfowi, którego siła pchni˛ecia powaliła na
kolana. Xan spojrzał z zakłopotaniem Abdelowi w oczy. Abdel poci ˛

agn ˛

ał sie´c

przylepion ˛

a do kostki, zdzieraj ˛

ac sobie skór˛e. Wrzasn ˛

ał z bólu, ale nie przestał

ci ˛

agn ˛

a´c, dopóki si˛e nie uwolnił, pozostawiaj ˛

ac przylepiony do nici kawałek skóry.

Paj ˛

ak siedz ˛

acy Xanowi na plecach otworzył ˙zuchw˛e tu˙z nad karkiem elfa, a Xan,

wci ˛

a˙z patrz ˛

acy na Abdela, dopiero teraz zdał sobie spraw˛e, co si˛e za chwil˛e stanie.

— Xan! — krzykn ˛

ał Abdel, ci ˛

agle wyrywaj ˛

ac si˛e z sieci. — Nie!

97

background image

˙

Zuchwa paj ˛

aka zamkn˛eła si˛e i głowa elfa z gło´snym chrz˛estem odpadła.

— Nie! — krzykn ˛

ał Abdel po raz drugi i uwolnił prawe rami˛e, ci ˛

agn ˛

ac ´slad

krwi i strz˛epki nici. Wrzasn ˛

ał i wstał.

Paj ˛

ak skoczył na niego i Abdel przeci ˛

ał go na pół jeszcze w powietrzu. Krew

paj ˛

aka była tak gor ˛

aca, ˙ze parzyła wsz˛edzie tam, gdzie oblała jego ciało. Stwór

rzucał si˛e przez chwil˛e po ´sciółce i drgał. Abdel odwrócił si˛e.

— Jaheira — powiedział — ju˙z id˛e.
— Ona jest tam — odezwał si˛e Korak.
Abdel spojrzał na ghula. Zapomniał o nim.
— One zaci ˛

agn˛eły pani ˛

a tam — Korak pokazał r˛ek ˛

a kierunek, a Abdel rzucił

si˛e na niego.

Ghul uciekł, a Abdel, dysz ˛

ac ci˛e˙zko, sk ˛

apany we krwi i jadzie, poparzony, bro-

cz ˛

acy krwi ˛

a i dr˙z ˛

acy, pozwolił mu si˛e oddali´c. Popatrzył w kierunku wskazanym

przez ghula, na ´srodek diabelskiej polanki.

Stał tam budynek.
Budynek wygl ˛

adał jak masywna chata w kształcie rotundy, tak du˙za, jak bu-

dynki na Wybrze˙zu Mieczy. Była biała z fragmentami jasno szarymi, gładka
w wielu miejscach, w innych wypukła. Została skonstruowana z paj˛eczych sieci
i jeszcze czego´s, czego Abdel nie mógł rozpozna´c, dopóki nie podszedł bli˙zej.
Były to ciała, ludzkie ciała, w wi˛ekszo´sci pozbawione krwi i wn˛etrzno´sci, osu-
szone i zawini˛ete w kokony z paj˛eczej sieci, słu˙z ˛

ace niczym wsporniki dla tej

nieludzkiej budowli.

Abdel nie miał czasu brzydzi´c si˛e tym widokiem. Jaheira była w ´srodku, Xan

nie ˙zył, a ghul uciekł. Ona potrzebowała go, a on czuł, ˙ze nie mo˙ze jej zostawi´c.
W ka˙zdych innych okoliczno´sciach Abdel mo˙ze by si˛e zatrzymał, by rozwa˙zy´c
sytuacj˛e, mo˙ze nawet opierałby si˛e swoim emocjom. Ale kochał j ˛

a. Ona tam była

i tylko sam Szalony Cyric wiedział, co jej si˛e mogło sta´c. Je´sli nie udałoby mu si˛e
jej uratowa´c, wolałby umrze´c. Nie chciał ˙zy´c bez niej.

*

*

*

Paj ˛

aki i co´s, co mogło by´c dzie´cmi ettercapów, rozproszyły si˛e, kiedy Ab-

del wtargn ˛

ał do pomieszczenia. Dwa dorosłe ettercapy, które wci ˛

agn˛eły Jaheir˛e

do domu, odwróciły si˛e i bez zastanowienia zaatakowały. Abdel rzucił si˛e na nie
niczym dziki zwierz i wybuchn ˛

ał ´smiechem, kiedy wreszcie poło˙zył trupem dru-

giego. Oba stwory le˙zały u jego stóp, wij ˛

ac si˛e w ´smiertelnych konwulsjach. Ab-

del rozejrzał si˛e.

To, co zobaczył, sprawiło, ˙ze cofn ˛

ał si˛e dwa kroki w tył. Kolana mu zadr˙zały

i poddały si˛e. Ukl˛ekn ˛

ał na nierównej podłodze tej koszmarnej komory i spróbował

98

background image

powsta´c raz, drugi, a˙z zauwa˙zył, ˙ze nawet podłoga w tym miejscu była zrobiona
z wyssanych, wysuszonych ludzkich trupów. Zwymiotował wprost w otwarte do
niemego krzyku usta zmumifikowanej kobiety, włosy stan˛eły mu d˛eba i zacz ˛

w po´spiechu si˛e wycofywa´c, powtarzaj ˛

ac pod nosem: — Tormie, Tormie, Tor-

mie. . .

Jaheira j˛ekn˛eła i Abdel wstał tak szybko, ˙ze niemal jej nie min ˛

ał. ˙

Zyła, zoba-

czył j ˛

a, zapl ˛

atan ˛

a w lepk ˛

a paj˛eczyn˛e, w której została tu zaci ˛

agni˛eta. Była odwró-

cona do niego plecami. Oddychała. Plecy jej dr˙zały.

Bezpo´srednio nad kokonem z Jaheir ˛

a było co´s, co Abdel mógł opisa´c jako

„królow ˛

a”. Sieci zwisały w lu´znych pasmach, udrapowane na ´scianach z mar-

twych ciał. Zawieszone w ´srodku rozpostartej na suficie paj˛eczyny było co´s, co
niegdy´s musiało by´c kobiet ˛

a, mo˙ze ludzk ˛

a kobiet ˛

a. Teraz była potwornie, niena-

turalnie gruba, rozd˛eta i purpurowa. Masywne ciało składało si˛e z bladych fałdów
ciała, jeden na drugim. Było zbyt ciemno, by Abdel mógł dostrzec, co porusza si˛e
po tych fałdach w gór˛e i w dół — z pewno´sci ˛

a paj ˛

aki, ale te˙z jakie´s małe, futrzane,

humanoidalne postacie. Abdel zdał sobie spraw˛e, ˙ze paj ˛

aki i ich humanoidalni ku-

zyni wykorzystuj ˛

a t˛e kobiet˛e, aby dawała im potomstwo, jak ˙złobek, inkubator. . .

Abdel zwymiotował jeszcze raz.

— Czy jestem a˙z tak obrzydliwa? — zapytała kobieta głosem, przypominaj ˛

a-

cym chrz ˛

akanie ´swini. — Tak, my´sl˛e, ˙ze musz˛e by´c taka.

Jaheira wrzasn˛eła i powiedziała: — Nie, och nie.
Tysi ˛

ace pełzaj ˛

acych po ciele królowej poczwar odrywały kawałki jej tłustego,

spuchni˛etego ciała i zjadały je. Twarz kobiety była pomarszczona, purpurowa,
sk ˛

apana jadem, drwi ˛

ac jakby z ludzkiej natury, której kiedy´s była dziełem. Płat

ciała zwin ˛

ał jej si˛e na czole, zasłaniaj ˛

ac jedno oko. Utrzymywali j ˛

a tu przy ˙zyciu,

˙zyw ˛

a, cho´c unieruchomion ˛

a, parali˙zuj ˛

ac j ˛

a mo˙ze swoimi jadami, aby wykorzy-

stywa´c jako matk˛e i ˙zywicielk˛e. Abdel nie miał ju˙z czym wymiotowa´c i niewiele
brakowało, by wypluł swoje wn˛etrzno´sci. Nie mógł sobie wyobrazi´c, aby Otchła´n
była gorsza i zastanawiał si˛e, czy przypadkiem ghul nie wyprowadził ich poza
Toril, do jakiego´s innego, koszmarnego wymiaru. Jak to nazwał Xan? Paj˛ecze
Piekło.

— Jaheira — odezwał si˛e Abdel, wyrywaj ˛

ac swój umysł z okowów strachu.

— Abdel — wydyszała — Abdel, pomó˙z mi. . .
Podszedł do niej, spogl ˛

adaj ˛

ac na rozd˛et ˛

a kobiet˛e, której jedno oko ´sledziło

jego drog˛e.

— Jestem tu — powiedział jej i te dwa słowa sprawiły, ˙ze si˛e odpr˛e˙zyła. Była

ciasno owini˛eta lepk ˛

a sieci ˛

a i Abdel nie miał pomysłu, jak j ˛

a uwolni´c.

— Ogie´n — powiedziała rozd˛eta kobieta. — Przyłó˙z ogie´n do paj˛eczyny, to

j ˛

a uwolnisz.

— Czym jeste´s? — zapytał Abdel, nie patrz ˛

ac istocie w twarz.

— Ofiar ˛

a — odpowiedziała. — Nazywam si˛e Centeol.

99

background image

— Co zrobiła´s? — zapytał jej Abdel. — Co takiego mogła´s zrobi´c, aby na to

zasłu˙zy´c?

— Zakochałam si˛e — odpowiedziała smutno — i to wystarczyło.
Abdel poczuł, ˙ze łka. Zdarzyło mu si˛e to po raz pierwszy, nigdy w ˙zyciu tego

nie robił.

— Czy musz˛e błaga´c? — zapytała Centeol.
— O co?
— Zabij mnie — poprosiła.
Abdel stał i zamrugał oczami, by spłyn˛eły łzy. Jaheira zemdlała. Jej spokojny

oddech niósł si˛e gło´snym echem po du˙zej komnacie. Abdel uniósł obur ˛

acz miecz,

si˛egn ˛

ał najwy˙zej jak mógł i przebił ciało przekl˛etej kobiety jednym, pot˛e˙znym

pchni˛eciem. Centeol zacharczała i umarła, podczas gdy jej przebity brzuch roz-
pruł si˛e szeroko. Z góry poleciały strugi krwi, jadu i paj ˛

aki tysi ˛

aca gatunków wraz

z nienarodzonymi ettercapami, zalewaj ˛

ac Abdela szerok ˛

a fal ˛

a. Było tego tyle, ˙ze

struga obaliła go na ziemi˛e. Cho´c miał oczy i usta zamkni˛ete, niektóre z paj ˛

acz-

ków powchodziły mu do nosa. Pełzaj ˛

ac przez kup˛e tłustego mi˛esa, Abdel bardziej

prze´slizn ˛

ał si˛e ni˙z doszedł do Jaheiry. Była ci˛e˙zka, bardzo ci˛e˙zka, a on był zm˛e-

czony. Jednak mimo wyczerpania spróbował j ˛

a d´zwign ˛

a´c. Sie´c kokonu przylepiła

si˛e do niego i w tym wypadku pomogła mu j ˛

a nie´s´c.

Wyszedł poza koszmarny dom i kiedy dotarł do linii drzew, zacz ˛

ał biec. Ga-

ł˛ezie i ciernie kłuły i drapały ich oboje, ale nie dbał o to. Nie zatrzymywał si˛e,
dopóki nie dobiegł do rw ˛

acego potoku. Musiało to by´c kilka mil za lasem paj ˛

a-

ków. Było ciemno i zimno.

Poło˙zył Jaheir˛e na ziemi i z bólem odkleił si˛e od paj˛eczyny. Oddarł kawałek

grubego materiału ze swoich spodni, owin ˛

ał nim koniec kija, formuj ˛

ac prymi-

tywn ˛

a pochodni˛e. Chwil˛e czasu szukał swej hubki i krzesiwka, a gdy znalazł po

omacku, w ko´ncu udało mu si˛e zapali´c pochodni˛e. Przez te wszystkie godziny,
które zaj˛eło mu ostro˙zne przypalanie paj˛eczyny tworz ˛

acej kokon wokół nieprzy-

tomnej wci ˛

a˙z Jaheiry, ani na chwil˛e nie przestawał my´sle´c. Podczas pracy ocierał

sobie z oczu krew i schn ˛

acy jad. Wstało ju˙z sło´nce, kiedy wreszcie zobaczył jej

twarz. Otworzyła oczy i spojrzała na niego, po czym zamkn˛eła je i zapłakała.
Zdj ˛

ał z niej ubranie, powoli i delikatnie, sam te˙z si˛e rozebrał, po czym zaniósł j ˛

a

do zaskakuj ˛

aco ciepłej wody strumienia. Poło˙zył si˛e obok niej, czekaj ˛

ac, a˙z woda

obmyje ich ciała. Płakała długo, wi˛ec trzymał j ˛

a w obj˛eciach i sam te˙z płakał.

Po jakim´s czasie wyszli z wody. Abdel starał si˛e nie patrze´c na ni ˛

a, kiedy prała

swoje ubranie. Odło˙zyła mokre rzeczy i stan˛eła, patrz ˛

ac na jego plecy, wiedz ˛

ac,

podobnie jak i on, ˙ze ju˙z wi˛ecej si˛e nie rozdziel ˛

a.

100

background image

Rozdział siedemnasty

— Jeden zaginiony stra˙znik nie przestraszy mnie, głupia — warkn ˛

ał Sarevok

do pustej ramy po obrazie. Przerwał, czekaj ˛

ac lub nasłuchuj ˛

ac odpowiedzi, której

Tamoko nie mogła usłysze´c.

Patrzyła si˛e na plecy kochanka i starała si˛e, bez powodzenia, skupi´c. Znów tu

była, w łó˙zku Sarevoka, obserwuj ˛

ac jak patrzy w ram˛e, a potem mówi do niej,

a potem krzyczy i grozi jej. Był zdenerwowany i Tamoko to widziała. Nie szło
mu. A Sarevok nie był typem człowieka, je´sli w ogóle był człowiekiem, który
by to tolerował. Je´sli jaka´s cz˛e´s´c jego planu zawodziła, raczej sam osobi´scie go
naprawiał, ni˙z wydawał rozkazy z daleka. Nikomu nie ufał, nawet Tamoko. Wci ˛

a˙z

o czym´s my´slał. Co´s chodziło mu po głowie, a ona nie wiedziała co, ale czuła to
przez skór˛e.

Przesun˛eła dłoni ˛

a wzdłu˙z swego gładkiego, silnego ramienia i skoncentro-

wała si˛e na uczuciu dotyku. Sarevok dotykał j ˛

a w ten sposób, ale nie ostatnio.

Cokolwiek si˛e działo, przykuło jego uwag˛e i stracił do niej całe swoje zaintere-
sowanie. Traciła go, traciła jego dotyk i z ka˙zdym dniem obawa w niej narastała.
Nie obawiała si˛e Sarevoka, chocia˙z wiedziała, ˙ze zdolny jest do wyj ˛

atkowego

okrucie´nstwa. Obawiała si˛e o niego. Widziała potencjał w tej władczej osobowo-

´sci i nie mogła oprze´c si˛e wra˙zeniu, ˙ze zaprzepaszcza ten potencjał. Ten czło-

wiek, który roztaczał wokół siebie aur˛e nadnaturalnej mocy — tak mentalnej,
jak i fizycznej — słu˙zył jakiemu´s panu, nawet kiedy planował samemu urosn ˛

a´c

w moc. Marnował wiele swoich talentów, rzucaj ˛

ac si˛e na. . . na co? Na władz˛e?

Na złoto? Mógł mie´c Tamoko, wy´cwiczon ˛

a zabójczyni˛e, która dobrowolnie nie

oddała si˛e nikomu. Rozkazywał niezwykłym stworom, cho´cby sobowtórniakom.
Ludzie dr˙zeli na d´zwi˛ek jego głosu i kulili si˛e pod ˙zarem jego wzroku. Tamoko
wiedziała, ˙ze mógłby by´c królem całego ´swiata, ale on wydawał si˛e interesowa´c
tylko kopalniami, rud ˛

a i bandytami. Zatrudniał bandytów.

Zapragn˛eła co´s powiedzie´c, przekona´c go, ˙ze mógłby wi˛ecej, ˙ze sam mógłby

by´c kim´s wi˛ecej, ale ugryzła si˛e w j˛ezyk. Obawiała si˛e nawet my´sle´c w ten sposób
w jego obecno´sci, była pewna, ˙ze wie o czym ona my´sli i jedynie czeka na okazj˛e,
aby udowodni´c jej, ˙ze i ona w ko´ncu przestanie by´c dla niego u˙zyteczna.

Wtedy mnie zabije, pomy´slała, zabije mnie powoli, jak innych. Czy naprawd˛e

101

background image

mógłby dotyka´c mnie tak, jak to robił, całowa´c mnie, tak jak to robił, a potem
zabi´c mnie, jak zdrajczyni˛e, zlekcewa˙zon ˛

a i pozbawion ˛

a honoru?

Fakt, ˙ze mógł, ˙ze wiedziała, ˙ze mógł to zrobi´c, sprawił, ˙ze zadr˙zała.
— Co masz na my´sli, mówi ˛

ac, ˙ze nie mo˙zesz znale´z´c ksi˛egi? — zapytał Sare-

vok głosem tak ci˛e˙zkim jak sam ´swiat. — On nie powinien jej widzie´c.

*

*

*

— Tam s ˛

a ludzie i elfy — powiedziała Jaheira cicho — i wielu krasnoludów.

Wszyscy s ˛

a zakuci w ła´ncuchy.

— Niewolnicy — przyznał Abdel.
Jaheira drgn˛eła, strzepn˛eła paj ˛

aka, którego nie było i zadr˙zała na chłodnym

powietrzu. Nie czuła si˛e wygodnie na drzewie. Patrzyła na nie, jakby mogło o˙zy´c
i chwyci´c j ˛

a, chwyci´c j ˛

a i zrzuci´c. Abdel obserwował j ˛

a przez półtora dnia, bardzo

dokładnie, i cho´c pocz ˛

atkowo zachowywała si˛e równie niespokojnie jak Xzar,

w ko´ncu jej tiki, paniczne strzepywanie czego´s z karku i ramion, wytrzepywanie
włosów zacz˛eły ust˛epowa´c. Abdel nie mógł jej za to wini´c. Minie wiele czasu,
zanim spojrzy na paj ˛

aka bez strachu. Jaheira uwierzyła, ˙ze malutki paj ˛

ak, który

j ˛

a ugryzł, miał w sobie jaki´s jad zmieniaj ˛

acy umysł i ona wci ˛

a˙z odczuwała tego

efekty.

— Jest ich zbyt wielu — powiedziała Jaheira, wskazuj ˛

ac na grup˛e stra˙zników.

Z pewno´sci ˛

a byli to najemnicy, ubrani w kawałki zbroi. Nie mieli ˙zadnych mun-

durów ani jakichkolwiek herbów, przynajmniej po tej stronie górniczego obozu,
widocznej dla Abdela i Jaheiry.

Obóz górniczy znale´zli wła´sciwie przez przypadek. Po ucieczce z polany paj ˛

a-

ków włóczyli si˛e po Kniei Otulisko, mniej lub bardziej ostro˙znie, próbuj ˛

ac zapo-

mnie´c o przykrym do´swiadczeniu. Najpierw usłyszeli głosy — stra˙zników i nie-
wolników, nast˛epnie ´swist batów i pobrz˛ekiwanie ła´ncuchów. Obóz znajdował si˛e
na polanie równie szerokiej jak ta, któr ˛

a zajmowały paj ˛

aki. Na ´srodku polany było

niskie wzgórze. W jednym jego zboczu jawił si˛e szeroki kwadrat wej´scia, podpar-
tego z brzegów grubymi drewnianymi stemplami. Do ´srodka prowadziły ˙zelazne
szyny, po których je´zdziły ci ˛

agni˛ete r˛ecznie wagoniki, niektóre wypełnione mato-

wymi kamieniami, które Abdel rozpoznał jako rud˛e ˙zelaza.

— Wi˛ec co robimy? — zapytał Abdel, patrz ˛

ac na grup˛e stra˙zników z ch˛eci ˛

a

mordu w oczach.

— Abdel, nie mo˙zemy po prostu tam pobiec i zaatakowa´c — odpowiedziała.

— Ci ludzie spodziewaj ˛

a si˛e, ˙ze kto´s mógłby tu trafi´c, nawet w ´srodku Kniei Otu-

lisko. Musz ˛

a mie´c jaki´s szlak prowadz ˛

acy z kopalni do obozu bandytów. Xan. . .

— urwała, wypowiadaj ˛

ac imi˛e elfa, lecz nie rozpłakała si˛e. Abdel pomy´slał, ˙ze

102

background image

mo˙ze ju˙z zabrakło jej łez. — Xan powiedział, ˙ze wła´snie tam składuj ˛

a rud˛e.

— Skoro kopalnie w Nashkel s ˛

a zamkni˛ete — powiedział Abdel — otrzymaj ˛

a

za rud˛e dobr ˛

a cen˛e we Wrotach Baldura.

— Jednak jeszcze jej nie sprzedadz ˛

a. Zaczekaj ˛

a, a˙z wybuchnie wojna, a mo˙ze

nawet a˙z si˛e zako´nczy. Abdel przyjrzał jej si˛e uwa˙znie.

— Wci ˛

a˙z jeste´s przekonana, ˙ze kto´s chce rozpocz ˛

a´c wojn˛e, ˙ze kto´s chce, aby

Amn i Wrota Baldura skoczyły sobie do gardeł?

Spojrzała na niego smutno.
— Nie mam innego pomysłu, Abdel. Naprawd˛e nie mam. Zostałam wy-

słana. . . Przybyłam tu, aby si˛e tego dowiedzie´c. . .

Oczywi´scie miała swoje tajemnice, ale Abdel nie wiedział jak jej powiedzie´c,

˙ze on o to nie dba. Czegokolwiek chciała, cokolwiek robiła — zapobiegała wojnie,

rozpoczynała j ˛

a czy strzegła interesów jakiego´s bogatego Amnianina — jego to

nie interesowało.

— Mo˙zemy tak siedzie´c na tym drzewie cał ˛

a wieczno´s´c — powiedziała, przy-

gryzaj ˛

ac doln ˛

a warg˛e.

— Hej, wy tam! — krzykn ˛

ał twardy głos. Abdel pomy´slał, ˙ze zostali zauwa-

˙zeni i na wszelki wypadek si˛egn ˛

ał po miecz. — Załadujcie rud˛e z tego wagonika

na wóz, jak tylko si˛e zatrzyma. Chc˛e, ˙zeby jeszcze w południe wyruszył do Bere-
gostu.

Rozkazuj ˛

acy był korpulentnym, lecz dobrze umi˛e´snionym m˛e˙zczyzn ˛

a o ogo-

lonej twarzy. Na pocz ˛

atku Abdel pomy´slał, ˙ze jest kolejnym półorkiem, ale po

prostu był brzydki. Nosił na sobie proste, chłopskie ubranie, ale zachowywał si˛e
i mówił, jakby tu dowodził. Stra˙znicy odwrócili si˛e, kiedy mówił, ale nie do
niego. Patrzyli na grup˛e sze´sciu krasnoludów poł ˛

aczonych ła´ncuchem. Krasno-

ludy wymieniły spojrzenie ze stra˙znikami i przydreptały niech˛etnie do grubasa.
Jeden z krasnoludów co´s powiedział, lecz Abdel był za daleko, by to usłysze´c.

Grubas odpowiedział, ale jego dono´sny głos został zagłuszony przez łoskot

nadje˙zd˙zaj ˛

acego wozu. Był to du˙zy, dobrze zbudowany pojazd ci ˛

agniony przez

dwa silne konie poci ˛

agowe i prowadzony przez niskiego człowieka w kolczudze.

Wo´znica zatrzymał wóz i szybko zeskoczył z siedzenia. Kulej ˛

ac podszedł do gru-

basa, a krasnoludy zacz˛eły wolno przenosi´c wielkie bryły rudy ze stalowego wa-
gonika na wóz. Dowódca podniósł r˛ek˛e, uciszaj ˛

ac wo´znic˛e i pokiwał na jednego

ze stra˙zników. Najemnik podszedł i zamierzył si˛e pejczem na jednego z krasno-
ludów. Jaheira odwróciła wzrok. Razy odniosły zamierzony rezultat i krasnoludy
zacz˛eły ładowa´c szybciej.

— Wygl ˛

ada na to, ˙ze stra˙znicy grupuj ˛

a si˛e po tej stronie obozu — powiedział

Abdel.

— Bo tu wiedzie jedyna droga do obozu — domy´sliła si˛e Jaheira.
— Nie spodziewaj ˛

a si˛e, ˙ze ktokolwiek zajdzie ich od strony paj ˛

aków i całej

reszty, któr ˛

a ten przekl˛ety las kryje dla przygodnych w˛edrowców.

103

background image

— Wi˛ec?
— Wi˛ec zajdziemy ich od tyłu.

*

*

*

W pierwszej chwili niewolnicy, których Abdel uwolnił, nie chcieli ucieka´c.

Patrzyli na niego podejrzliwie, nawet nie chc ˛

ac rozmawia´c.

— Uciekajcie! — wyszeptał surowo Abdel, a jego głos odbił si˛e echem w ko-

rytarzu kopalni.

Jeden człowiek, brudny, słaby, spocony i kaszl ˛

acy przy co drugim oddechu

powiedział:

— Znam. . . moje miejsce, panie. Prosz˛e. . . nie sprawdzaj mnie.
Abdel westchn ˛

ał gł˛eboko i odwrócił si˛e, przyciskaj ˛

ac plecy do szorstkiej

´sciany kopalni. Spogl ˛

adał na pi˛eciu m˛e˙zczyzn stoj ˛

acych wkupi˛e rozkutych ła´ncu-

chów. Dwóch z nich spojrzało na siebie, potem na Abdela i jeden si˛e u´smiechn ˛

ał.

Abdel kiwn ˛

ał głow ˛

a w odpowiedzi i w´slizn ˛

ał si˛e do bocznego korytarza.

— Abdel — wyszeptała Jaheira. Wykonał trzy długie, ciche susy w gł ˛

ab

mrocznego tunelu i zatrzymał si˛e tak blisko niej, ˙ze ich ramiona zetkn˛eły si˛e.
— Nie chc ˛

a ucieka´c?

— My´sl ˛

a, ˙ze jestem stra˙znikiem sprawdzaj ˛

acym ich lojalno´s´c.

— Co za pomysł. Przecie˙z ich nie wyniesiemy.
— T˛edy — powiedział Abdel i nie czekaj ˛

ac na jej zgod˛e wszedł gł˛ebiej do

tunelu.

Kopalnia była co jaki´s czas o´swietlana przez olejowe lampy, zawieszone na

hakach wbitych w kamienny strop. Niektórzy z niewolników byli elfami, wi˛ek-
szo´s´c krasnoludami, wi˛ec mogli widzie´c w ciemno´sciach. Ludzie pracowali tylko
przy ci ˛

agni˛eciu ci˛e˙zkich wagoników po szynach, wi˛ec nie potrzebowali wiele

´swiatła. Abdel miał kłopoty z orientacj ˛

a w tunelach kopalni, wi˛ec teraz zdał si˛e

na doskonały wzrok Jaheiry.

— Tutaj — wyszeptała i wskoczyła w boczny korytarz tak szybko, ˙ze niemal

nie zd ˛

a˙zył zauwa˙zy´c, gdzie si˛e schowała.

Szedł za ni ˛

a, a˙z doszedł do krótkiego przej´scia. Jaheira szeptała co´s do grupy

siedz ˛

acych na podło˙zu krasnoludów. Ich kilofy le˙zały oparte o ´scian˛e, a oni leni-

wie ˙zuli jakie´s suszone mi˛eso, jeden trzymał du˙z ˛

a manierk˛e z wod ˛

a.

— ˙

Zarty sobie robisz — odezwał si˛e jeden z krasnoludów we wspólnym j˛e-

zyku, silnie akcentuj ˛

ac.

— Przetniemy wam ła´ncuchy — powiedziała Jaheira — ale b˛edziecie musieli

zabra´c je ze sob ˛

a.

— Ilu ju˙z uwolnili´scie — zapytał krasnolud, którego poszarzała broda była

104

background image

długa nawet jak na krasnoluda.

— Prawie dwa tuziny — odparł szybko Abdel. — Wliczaj ˛

ac wasz ˛

a pi ˛

atk˛e.

— Ilu krasnoludów, chłopcze? — u´sci´slił krasnolud.
— Z wami dwunastu.
Krasnolud wyszczerzył w u´smiechu szare, ˙zółte i połamane z˛eby. Mówił po-

woli, głucho, jakby bez ˙zycia. Podrapał si˛e w ˙zelazn ˛

a okow˛e wokół lewej kostki,

przez któr ˛

a przechodził gruby ła´ncuch, ł ˛

acz ˛

ac w ten sposób cał ˛

a pi ˛

atk˛e.

— Tuzin krasnoludów, panienko — rzekł krasnolud, a pozostała czwórka

u´smiechn˛eła si˛e. — Na imi˛e mi Yeslick. Wygl ˛

ada na to, ˙ze bunt w naszych r˛e-

kach.

*

*

*

Najemnik ˙

Zelaznego Tronu umierał wrzeszcz ˛

ac i Abdel pomy´slał, ˙ze jest ˙za-

łosny. Spojrzał na Yeslicka, który wła´snie zatłukł na ´smier´c ostatniego stra˙znika
długim ła´ncuchem i powiedział:

— Wygl ˛

ada na to, mój przyjacielu, ˙ze jeste´scie wolni.

Krasnolud u´smiechn ˛

ał si˛e, lecz natychmiast przestał. Wielki purpurowo-

-czarny siniak na jego czole sprawiał mu ból przy ka˙zdym ruchu twarzy.

— Dzi˛ekujemy wam obojgu — powiedział wolno, głos mu grz ˛

azł w gardle.

Na pocz ˛

atku Abdel pomy´slał, ˙ze ów krasnolud musi by´c tak samo oci˛e˙zały

na umy´sle, jak i w mowie. Par˛e godzin pó´zniej, kiedy wszyscy stra˙znicy ˙

Zela-

znego Tronu byli ju˙z martwi albo uciekli do lasu, zdał sobie spraw˛e, ˙ze nieza-
le˙znie od tego, jaki był Yeslick, nie był głupi. Krasnolud walczył przewiduj ˛

aco

i z do´swiadczeniem, udowodnił, ˙ze jest bystrzejszy ni˙z jego przeciwnicy. Swoj ˛

a

drog ˛

a ˙

Zelazny Tron zatrudnił tu samych ˙zółtodziobów. Abdel stracił rachub˛e, ilu

niedo´swiadczonych najemników tu zabił — co najmniej o´smiu — i prawie si˛e
nie spocił, cho´c otrzymał te˙z jedno brzydkie ci˛ecie w lewe przedrami˛e, zadane
krótkim mieczem przez jakiego´s głupka, który miał szcz˛e´scie.

— Sk ˛

ad si˛e tu wzi ˛

ałe´s, Yeslick? — zapytał Abdel, maj ˛

ac nadziej˛e, ˙ze nie ob-

razi krasnoluda tym pytaniem. — Jak si˛e tym głupcom udało zaku´c takiego jak ty
krasnoluda w ła´ncuchy?

Yeslick za´smiał si˛e i usiadł ci˛e˙zko na głazie.
— Je´sli to by byli ci głupcy — powiedział i odrzucił ła´ncuch, który upadł

z brz˛ekiem, schlapuj ˛

ac krwi ˛

a stra˙zników nierówne podło˙ze — musiałbym zabi´c

si˛e z ha´nby. Zniewolił mnie sam Reiltar.

— Reiltar?
Krasnolud spojrzał na Abdela spod półprzymkni˛etych powiek.
— Chod´zmy na powierzchni˛e, chłopcze, to opowiem ci moj ˛

a histori˛e.

105

background image

*

*

*

— To nie brzmi dobrze, Yeslick — powiedział Turmod z klanu Orothiar

swoim grobowym głosem, który echo poniosło korytarzem przodka. — Słyszysz?

Turmod znowu uderzył swoim ci˛e˙zkim, ˙zelaznym kilofem w ´scian˛e i w tonie

d´zwi˛eku dała si˛e słysze´c — przynajmniej dla dwóch krasnoludów — wyra´zna
zmiana. Yeslick był sztygarem, jego grupa górników dr ˛

a˙zyła dziesi˛e´c metrów

dziennie i pragn ˛

ał utrzyma´c to tempo. Skierowali ich tu in˙zynierowie, wskazu-

j ˛

ac wła´sciwy kierunek, a potem odeszli do innej cz˛e´sci kopalni, jak tylko Yeslick

i jego pi˛e´cdziesi˛ecioosobowa załoga zacz˛eli kopa´c. Zdarzało si˛e ju˙z wcze´sniej,

˙ze krasnoludzcy in˙zynierowie mylili si˛e, ale nie in˙zynierowie z klanu Orothiar.

Kiedy oni decydowali, ˙ze tunel ma i´s´c t˛edy, zawsze prowadził do tej rudy, której
szukali. Tym razem szukali ˙zelaza. Kiedy rozległ si˛e dziwny d´zwi˛ek, Yeslick był
przekonany, ˙ze to ruda ˙zelaza i ˙ze kopali we wła´sciwym kierunku.

— Kopcie dalej — polecił Yeslick załodze.
— Słyszysz to. . . — zacz ˛

ał Turmod.

Yeslick przerwał, podnosz ˛

ac r˛ek˛e do góry.

— Przynajmniej po´slij po jednego z in˙zynierów, Yeslick — zaproponował

Turmod.

Yeslick poczuł ulg˛e. Je´sli wezwie teraz in˙zyniera, wyka˙ze si˛e jedynie ostro˙z-

no´sci ˛

a, a nie tchórzostwem. Wła´sciwie to nie chciał podejmowa´c decyzji. Yeslick

wiedział, ˙ze jest zbyt młody, by decydowa´c o czym´s takim, podobnie jak jego
górnicy, którymi dowodził. Był kowalem z profesji i do´swiadczenia, ale ka˙zdy
krasnolud w klanie Orothiar musiał odby´c swoj ˛

a praktyk˛e w kopalni i teraz była

kolej Yeslicka. Dorobił si˛e sztygarowania, gdy˙z zaimponował jednemu z panów
kopalni. Oczywi´scie zaimponował mu swoim rzemiosłem kowalskim, nie kopa-
niem, ale nie miało to ˙zadnego znaczenia dla wła´sciciela kopalni. Od momentu
kiedy in˙zynierowie wskazali im kierunek, całe zadanie Yeslicka polegało na oka-
zjonalnym przypominaniu załodze o przerwach na posiłek. Krasnoludy lubi ˛

a pra-

cowa´c, lubi ˛

a kopa´c, wi˛ec nie musiał ich zmusza´c do kopania czy błaga´c o wyko-

nanie zadania. Co jaki´s czas musiał zatrzyma´c ich, by zrobi´c pomiary i upewni´c
si˛e, czy kopi ˛

a we wła´sciwym kierunku, ale to nie było zbyt trudne.

— Jomer — zawołał Yeslick młodego krasnoluda, z którym chodził na lekcje

nauki pisania. Jomer pu´scił kilof i spojrzał na sztygara. — Pole´c po in˙zynierów.
Powinni by´c teraz ni˙zej, w trzydziestym trzecim przodku. Powiedz im, ˙ze doko-
pali´smy si˛e do czego´s. . . albo jeste´smy blisko.

Jomer skin ˛

ał i znikn ˛

ał w ciemno´sci. Yeslick spojrzał na u´smiechni˛etego Tur-

moda i powiedział:

— Dobra, nie stój tak i nie ciesz si˛e. Mo˙zemy kopa´c, zanim tu przyjd ˛

a. Co-

kolwiek jest w tej skale, jest jeszcze przed nami.

106

background image

Turmod, wyra´znie zadowolony, ˙ze przyjd ˛

a in˙zynierowie, odwrócił si˛e i zacz ˛

kruszy´c skał˛e kilofem, nie´swiadomy niebezpiecze´nstwa, które czaiło si˛e tylko
kilka stóp dalej.

W miar˛e jak lata przechodziły w dekady, Yeslick cz˛esto wracał do tej chwili.

Zawsze trudno było mu uwierzy´c, ˙ze dziwny odgłos kilofa uderzaj ˛

acego o skał˛e

był jedynym sygnałem. Nie mógł uwierzy´c, ˙ze nie było przecieku, nawet wilgot-
nych plam czy czegokolwiek innego. Skała nie była nawet wilgotna, nie wchło-
n˛eła ani odrobiny wody, kryj ˛

acej si˛e tu˙z za ni ˛

a. Był dobrym kowalem i złym gór-

nikiem, ale był krasnoludem i powinien wiedzie´c, ˙ze za ´scian ˛

a, tylko kilka cali

dalej kryje si˛e jezioro zimnej jak lód wody. Obwiniał siebie za to, co si˛e potem
stało, ale w miar˛e upływu lat zaczynał akceptowa´c prawd˛e. To przecie˙z in˙zynie-
rowie — nieomylni in˙zynierowie z klanu Orothiar — wskazali im zły kierunek.
To nie była jego wina.

Woda pojawiła si˛e nagle. Pracowali Yeslick, Turmod i inni, krusz ˛

ac skał˛e,

kiedy nagle wszyscy naraz znale´zli si˛e pod wod ˛

a. Najpierw ogłuszaj ˛

acy huk, a po-

tem dziwna cisza. Yeslick wstrzymał dech, zamkn ˛

ał oczy i modlił si˛e do Mora-

dina, miotany pr ˛

adem wodnym jak korek w niesko´nczonym morzu ogarni˛etym

huraganem. Cho´c próbował pó´zniej to powtórzy´c, lata pó´zniej, nigdy nie udało
mu si˛e przekroczy´c stu pi˛e´cdziesi˛eciu uderze´n serca, ale mógł przysi ˛

ac, ˙ze tam-

tego dnia wstrzymywał swój oddech godzinami.

Z oczami zamkni˛etymi, praw ˛

a dłoni ˛

a przyciskaj ˛

ac ˛

a nos i usta, lew ˛

a r˛ek ˛

a

osłaniaj ˛

ac ˛

a głow˛e przed zderzeniem ze skał ˛

a, kamieniami i ciałami towarzyszy,

Yeslick pod ˛

a˙zał wsteczn ˛

a fal ˛

a w gł ˛

ab korytarza i do systemu naturalnych jaski´n,

których istnienia nie podejrzewał. Kilka razy wypływał na powierzchni˛e i chwytał
powietrze, cho´c wtedy nie miał ˙zadnej ´swiadomej my´sli o własnym ˙zyciu. Wypły-
wał po powietrze mo˙ze z pół tuzina razy, zanim w ko´ncu zemdlał.

Ockn ˛

ał si˛e kaszl ˛

ac, nie potrafi ˛

ac okre´sli´c, ile czasu min˛eło — mo˙ze dni? Prze-

˙zył, razem z dwoma członkami swej załogi, wliczaj ˛

ac w to Turmoda i garstk˛e in-

nych, którzy szcz˛e´sliwie znale´zli wyj´scie na zewn ˛

atrz. Z klanu Orothiar nie ocalał

prawie nikt, a ci, co zostali, nie chcieli mie´c z nimi nic wspólnego. Dokopali si˛e
do złego miejsca, mówili starsi. Turmod si˛e zabił. To uderzenie jego kilofa wpu-

´sciło wod˛e, która zalała cał ˛

a kopalni˛e. Yeslick odszedł, po prostu wyruszył przed

siebie, a˙z doszedł do Sembii. Dostał prac˛e, któr ˛

a zawsze wykonywał dobrze. Był

dobrym kowalem i w miar˛e upływu lat, kiedy od tamtego czasu min˛eło prawie
całe stulecie, pozwolił sobie zapomnie´c.

I wtedy spotkał Reiltara.

107

background image

*

*

*

— Reiltar zainteresował si˛e moj ˛

a prac ˛

a — powiedział Yeslick Abdelowi. —

Jestem dobrym kowalem i wielu ludzi w Urmlaspyrze — wszyscy z Sembii —
słyszało moje imi˛e. Wykonałem dla niego troch˛e prac, pewien specjalny sprz˛et,
o ile pami˛etam. . . tak, przyprawił mnie o kuku na muniu, tyle mog˛e ci powiedzie´c.

Abdel pokiwał głow ˛

a, nie bardzo wiedz ˛

ac, co to jest „kuku na muniu”, ale

pewny, ˙ze jest to jaka´s rzecz krasnoludzka.

— Przeklnij mnie za to, ˙ze okazałem si˛e takim gł ˛

abem całuj ˛

acym gnomy —

kontynuował krasnolud — ale liczyłem, ˙ze ten ko´scisty, elitarny b˛ekart jest moim
przyjacielem. Ostatecznie razem z nim naj ˛

ałem si˛e do pewnej roboty — nawet

kułem or˛e˙z dla jego handlowej grupy. Nigdy nie wyja´snił mi, co to jest ˙

Zelazny

Tron, a ja nigdy nie pytałem. Szczerze mówi ˛

ac, nie obchodziło mnie to.

— Tutaj kiedy´s mieszkałem, w tych wła´snie korytarzach. . . to znaczy te s ˛

a

nowe, ale chodzi mi o te obok. Zanim przebili´smy si˛e do jeziora, inne zespoły
wydobywały ˙zelazo, całe mnóstwo rudy. Reiltar upił mnie, zagadał o starych
kopalniach, doprowadził do płaczu nad starymi czasami. I opowiedziałem mu
o wszystkim. On sprowadził mnie tu z powrotem, abym pracował dla niego. Za-
kuł mnie w ła´ncuchy z obawy, ˙ze si˛e nie zgodz˛e przez wzgl ˛

ad na siebie czy na

imi˛e klanu, który dawno temu wyemigrował do Ziem Krwawnika. Mieszkałem
w Sembii i cho´c wcale zbytnio jej nie lubiłem, jestem pewny, ˙ze nie chciałem tu
wraca´c.

— Czy ten Reiltar — zapytał na zako´nczenie Abdel — przewodzi ˙

Zelaznemu

Tronowi?

— Co tu robisz, synu, skoro tego nie wiesz?
— Czy dowodzi swym gangiem z Sembii?
Krasnolud nie odpowiedział, tylko si˛e u´smiechn ˛

ał.

— Abdel! — zawołała Jaheira.
Abdel spojrzał i zobaczył, jak biegnie w ich kierunku z kra´nca korytarza.
— Tu jeste´scie.
— Jaheira — powiedział, u´smiechaj ˛

ac si˛e, tak˙ze szcz˛e´sliwy na jej widok. Roz-

dzielili si˛e, kiedy rozgorzała walka, a on powierzył jej bezpiecze´nstwo grupie
krasnoludów, którzy zawrócili, aby lepiej si˛e o ni ˛

a zatroszczy´c ni˙z on sam przez

ostatni tydzie´n.

— Mam co´s — powiedziała. — Zobaczyłam znak na skrzyniach z zapasami

i narz˛edziami oraz na jednym z wozów. Wszystko to pochodzi z kompanii kupiec-
kiej Siedem Sło´nc, któr ˛

a ju˙z wcze´sniej podejrzewali´smy.

— My? — zapytał Yeslick.
Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e, kiedy Jaheira poczerwieniała.

— Ta kompania jest z Wrót Baldura — dodała.

108

background image

Abdel westchn ˛

ał.

— Blisko na tyle, by rzuci´c okiem, ale nasz nowy przyjaciel Yeslick powie-

dział mi wła´snie, ˙ze powinni´smy szuka´c człowieka imieniem Reiltar, a on jest
w Sembii, nie we Wrotach Baldura.

— Och, nie — powiedział Yeslick — Reiltara rzeczywi´scie nigdy tu nie było,

ale ma człowieka — nie wiem jak si˛e nazywa — we Wrotach Baldura.

109

background image

Rozdział osiemnasty

Wrota Baldura.
Abdel i Jaheira weszli na rozklekotany prom na południowym brzegu rzeki

Chionthar. Abdel nigdy nie pomy´slał, aby zapyta´c Jaheiry, czy kiedykolwiek była
tak daleko na północy jak teraz, ale kiedy jako pierwsza ujrzała odległe miasto,
osadzone na północnym brzegu szerokiej na mil˛e rzeki, nie mogła ukry´c swo-
jego podziwu. Było co´s w twarzy tej pi˛eknej półelfki, co rozgrzało serce Abdela.
Zobaczył w niej mał ˛

a dziewczynk˛e.

Podró˙zowali ju˙z cztery i pół dnia, i przez ten czas nigdy nie byli tak blisko

siebie, jak wtedy w wodzie, kiedy przylgn˛eli do siebie, ˙zeby ogrza´c si˛e i odp˛edzi´c
szalony strach, jak i dla samego dotyku. Jaheira okazywała ˙zal po stracie m˛e˙za
i zaskakuj ˛

aco silnie tak˙ze po ´smierci Xana. Abdel nigdy nie podró˙zował z nikim

zbyt długo. Znał ju˙z Jaheir˛e dłu˙zej ni˙z innych swych towarzyszy. Walczył rami˛e
w rami˛e z lud´zmi, którzy ju˙z nie ˙zyj ˛

a — zgin˛eli tu˙z obok niego, na tyle blisko,

˙ze schlapali go własn ˛

a krwi ˛

a — ale on nigdy nie znalazł w sobie po nich ˙zalu.

Dopiero ´smier´c Goriona wszystko zmieniła. Najemnik znajdował przyjemno´s´c
w ´smierci, w zabijaniu, wi˛eksz ˛

a ni˙z w samym zwyci˛estwie czy pomy´slnym ob-

rocie koła fortuny. Teraz zobaczył w tym ból i miał nadziej˛e, ˙ze b˛edzie potrafił
równie łatwo zabija´c, kiedy b˛edzie musiał i ˙ze mo˙ze nie b˛edzie potrafił tak łatwo
zabija´c, kiedy nie b˛edzie musiał.

Kiedy Abdel zwrócił w ko´ncu uwag˛e na miasto po drugiej stronie szarej wody,

poczuł ´swie˙ze uczucie cudowno´sci. Z pewno´sci ˛

a nie było to najpi˛ekniejsze miasto

pod sło´ncem. Nigdy nie był w Waterdeep, cho´c wiedział, ˙ze nie było to Miasto Cu-
dów. To nie Myth Drannor ani Karsus, blady w porównaniu nawet do Suzail czy
Calimportu, ale po blisko dwóch miesi ˛

acach spokojnych miasteczek Wybrze˙za

Mieczy. . . Tak, Wrota Baldura nie były Waterdeep, ale z pewno´sci ˛

a bij ˛

a Nashkel.

Prom ta´nczył dziko na falach zimnej wody i Abdel chrz ˛

akn ˛

ał, czuj ˛

ac jak jego

zwykle ˙zelazny ˙zoł ˛

adek podchodzi mu do gardła. Prom skakał bardziej z powodu

niekompetencji przewo´znika ni˙z zmian wiatru.

— Przewo´zniku! — zawołał Abdel do słabego starego człowieka trzymaj ˛

a-

cego ster.

Sze´sciu młodszych m˛e˙zczyzn pracowało wiosłami i nawet nie spojrzało. Na

110

background image

pokładzie było jeszcze kilku pasa˙zerów, w tym tak˙ze cuchn ˛

acy wół. Przewo´znik

nawet si˛e nie poruszył, nie dał znaku, ˙ze usłyszał Abdela, wi˛ec najemnik podszedł
do niego, zataczaj ˛

ac si˛e na rozbujanym pokładzie.

— Przewo´zniku — powtórzył i tym razem starzec zaszczycił go zirytowanym

spojrzeniem.

— Dopłyniemy, dopłyniemy — wychrypiał. — Co ty se my´slisz, ˙ze jeste´smy

brygad ˛

a golemów?

— Pomóc ci, staruszku? — zaproponował Abdel.
— Dam se rad˛e, dzieciaku — odparł starzec. — Jestem po prostu stary i bol ˛

a

mnie kolana.

Abdel roze´smiał si˛e, staruszek patrzył na niego obra˙zony przez chwil˛e, po

czym tak˙ze si˛e za´smiał. Ko´ncz ˛

ac kaszlem pełnym flegmy, przewo´znik przesun ˛

si˛e na bok i ust ˛

apił Abdelowi miejsca u steru.

— Steruj, jak ci si˛e podoba, synu — powiedział i usiadł ci˛e˙zko na starej beczce

przybitej do pokładu. — Masz, co chciałe´s.

Abdel nigdy wcze´sniej nie sterował promem i był zaskoczony sił ˛

a, jak ˛

a musiał

wkłada´c w utrzymanie łodzi na prostym kursie. Zastanawiał si˛e, jak ów staruszek
w ogóle mo˙ze to robi´c. Jaheira stała tu˙z obok i przeczesywała palcami włosy,
pozwalaj ˛

ac im falowa´c na chłodnym wietrze.

— To niesamowite — powiedziała, a Abdel skin ˛

ał jej głow ˛

a, zanim doko´n-

czyła — ˙ze ktokolwiek mo˙ze mieszka´c w takiej dziurze.

To zaskoczyło Abdela.
— Nie oceniasz tego. . .
— Wy˙zej? — doko´nczyła. — Powiem ci, spójrz na t˛e zatok˛e. W imi˛e Umber-

lee, co oni sobie my´sl ˛

a? Jak oni w ogóle mog ˛

a obroni´c to miasto?

— Ta rzeka stanowi doskonały mur — powiedział słabo Abdel. Nigdy nie

oceniał Wrót Baldura ze strategicznego punktu widzenia.

Miasto stało w miejscu, gdzie szeroka rzeka zakr˛ecała nagle na północ, wyle-

waj ˛

ac swoje wody do Morza Mieczy. Kiedy przekroczyli ´srodek rzeki, stary prze-

wo´znik zacz ˛

ał kierowa´c r˛ek ˛

a Abdela, tak ˙ze zbli˙zył on prom blisko, cho´c nie za

blisko do brzegu rzeki, zmierzaj ˛

ac ku tłocznej zatoce. Zakole rzeki tworzyło na-

turaln ˛

a przysta´n i miasto powstało wokół niej, tworz ˛

ac kształt podkowy. Wi˛eksza

cz˛e´s´c miasta była otoczona wysokim murem, który zawsze imponował Abdelowi.
Liczba zatrudnionych przy jego budowie kamieniarzy i murarzy, ´srodki potrzebne
do jego powstania, wszystko to budziło podziw Abdela dla pot˛egi, jak ˛

a dyspono-

wali władcy miasta. Władcy, którzy — podobnie jak i on — s ˛

a najemnikami lub

przynajmniej kiedy´s nimi byli.

Wiele budynków miejskich było wy˙zszych ni˙z dwa pi˛etra, wi˛ekszo´s´c z nich

stanowiły sklepy z mieszkaniami powy˙zej. Były tam kamienice i małe, proste
domki. Powietrze ponad miastem było g˛este od dymu wypływaj ˛

acego z niezli-

czonych kominów. Przez lata dym pokrył wszystko ciemnoszar ˛

a warstw ˛

a. G˛esto

111

background image

zabudowane dzielnice małych domów, w ˛

askich i wysokich, były gdzieniegdzie

poprzetykane du˙zymi gmachami. Abdel mógł zauwa˙zy´c szczyty trzech z siedmiu
wie˙z Pałacu Ksi ˛

a˙z˛ecego, rezydencji władców miasta, mimo ˙ze znajdowały si˛e da-

leko z tyłu w północnych dzielnicach. Ostry łuk dachu ´swi ˛

atyni Gonda, zwan ˛

a

te˙z Komnat ˛

a Cudów, zasłaniał pozostałe cztery. Na zachód, na wyspie otoczo-

nej ceglanym murem i poł ˛

aczonej z miastem mocnym kamiennym mostem stała

Morska Wie˙zyca Baldurana, forteca zło˙zona z pi˛eciu wysokich okr ˛

agłych wie˙z,

poł ˛

aczonych wysokim murem z blankami. St ˛

ad wła´snie obro´ncy miasta, najem-

nicy tworz ˛

acy garnizon Płomiennej Pi˛e´sci, strzeg ˛

a bezpiecze´nstwa zatoki pełnej

statków.

Było tłoczno i gwarno. Zanim Abdel si˛e poddał, naliczył trzydzie´sci wielkich

kupieckich statków przycumowanych do nabrze˙za portu lub stoj ˛

acych na redzie.

Dwa okr˛ety wła´snie odpływały, powoli wymijaj ˛

ac mniejsze łodzie, maj ˛

ac nieroz-

wini˛ete jeszcze w pełni ˙zagle. Przynajmniej jeden wielki statek wła´snie wpływał
do portu.

Prom min ˛

ał południow ˛

a wie˙z˛e, któr ˛

a Jaheira oceniła bardzo ambiwalentnie.

Dwóch ˙zołnierzy obrzuciło ich wzrokiem, ich twarze wydawały si˛e tylko bladymi
plamkami na tle szarego nieba. Abdel wypatrzył cienkie włoski ich włóczni.

Widok pierwszych budynków wzdłu˙z nabrze˙za sprawił, ˙ze serce Abdela za-

biło ˙zywiej. Po tym, co przeszedł — po do´swiadczeniach najemnika — Abdela
ci ˛

agn˛eło do poczucia normalno´sci, jakie miasto mogło zapewni´c. Tu znajdzie k ˛

a-

piel, łó˙zko, dzban piwa, posiłek z mi˛esa i pieczonych warzyw. Na t˛e my´sl Abde-
lowi pociekła ´slinka.

— Który nale˙zy do Siedmiu Sło´nc? — zapytała Jaheira starego przewo´znika.

Abdel prawie zapomniał, po co tu przybyli.

— Siedem Sło´nc? — upewnił si˛e przewo´znik — słyszałem o tej kompanii.

Ale co ma do nich nale˙ze´c?

— Magazyn? — zapytała Jaheira. — A mo˙ze maj ˛

a nawet swoje molo?

— My´sl˛e, ˙ze maj ˛

a — odpowiedział ponuro przewo´znik. — Widzisz to pierw-

sze, du˙ze, z małymi wystaj ˛

acymi z niego?

Jaheira skin˛eła.
— No wi˛ec, to nie jest to.
Jaheira odwróciła si˛e do staruszka, a jej u´smiech wcale nie był zabawny. —

To było wystarczaj ˛

aco proste pytanie, przewo´zniku.

— Nie jestem przewodnikiem, panienko — odgryzł si˛e przewo´znik, po czym

zwrócił do Abdela i powiedział. — Kieruj nas do tego pierwszego molo, a baby
niech si˛e zajm ˛

a sob ˛

a.

Jaheira westchn˛eła i przez nast˛epne pół godziny w ciszy ogl ˛

adała miasto, pod-

czas gdy Abdel pomagał przewo´znikowi i jego załodze manewrowa´c promem
i przybi´c do molo. Na molo mo˙zna było wej´s´c po kamiennych schodkach i kiedy
Abdel ruszył na nie, przewo´znik poło˙zył mu r˛ek˛e na ramieniu i zatrzymał.

112

background image

— Nie tak pr˛edko, kole´s — rzekł. — Najpierw pójdzie ta pierdz ˛

aca krowa.

Jaheira spojrzała na starca tak, jakby zamierzała go zabi´c, jednak zaraz zaczer-

wieniła si˛e, kiedy zorientowała si˛e, ˙ze przewo´znik mówił o wole.

*

*

*

Kto´s opluł Jaheir˛e, kiedy szli zatłoczonymi ulicami z portu do tawerny „Elfia

Pie´s´n”. Winowajca okazał si˛e jednak na tyle szybki i na tyle dobrze znał ulice
miasta, ˙ze uciekł Abdelowi, zanim ten zd ˛

a˙zył go zabi´c — a zabiłby go. Jaheira

przyj˛eła to ze spokojem, co zaskoczyło i do pewnego stopnia rozczarowało Ab-
dela.

— To dlatego, ˙ze jestem Amniank ˛

a — wyja´sniła Jaheira. — ˙

Zelazny Tron

działa, nawet je´sli wolno.

Spojrzenia ludzi z tłumu mówiły jasno, ˙ze je´sli mieliby wzi ˛

a´c czyj ˛

a´s stron˛e,

opluwacz miałby za sob ˛

a wielu tutejszych zwolenników. Abdel chwycił Jaheir˛e

pod rami˛e i przyspieszył kroku. Odetchn ˛

ał z ulg ˛

a, kiedy stan˛eli pod szyldem wiel-

kiej, znamienitej tawerny, któr ˛

a Abdel wielokrotnie ju˙z odwiedzał.

„Elfia Pie´s´n” stanowiła we Wrotach Baldura swego rodzaju instytucj˛e, miej-

sce, gdzie ludzie pokroju Abdela mogli znale´z´c prac˛e i gdzie ludzie, którzy wynaj-
mowali ludzi pokroju Abdela, mogli znale´z´c ludzi pokroju Abdela. Poszukiwacze
przygód i łowcy skarbów przychodzili tu po informacje, złodzieje wypoczywali
i sprzedawali swoje łupy, wymieniano tu informacje, zawierano umowy, łamano
serca i nosy. Abdel stał w wej´sciu i wdychał tutejsz ˛

a atmosfer˛e, rozkoszuj ˛

ac si˛e

namacalnym poczuciem wspólnoty i pokrewie´nstwa, dopóki nie zauwa˙zył, ˙ze Ja-
heira dziwnie mu si˛e przygl ˛

ada.

— To dobre miejsce — wyja´snił jej. — Sama zobaczysz.
Wzruszyła ramionami, wcale nie zamierzaj ˛

ac mu uwierzy´c. Abdel dostrzegł

cienie pod jej oczami. Od dawna nie spała i cho´c zm˛eczenie prawie wcale nie
umniejszało jej urody, Abdel obawiał si˛e, ˙ze za chwil˛e mo˙ze upa´s´c.

— Musimy co´s przek ˛

asi´c — powiedział. — Po´sl˛e po mojego przyjaciela i po-

czekamy na niego przy ciepłej strawie, ´swie˙zo wypieczonym chlebie i najlepszym
piwie na całym Wybrze˙zu Mieczy. . . no, mo˙ze drugim najlepszym, nie zapomi-
naj ˛

ac o „Przyjaznej dłoni”.

Jaheira zmusiła si˛e do u´smiechu i ´scisn˛eła jego dło´n po przyjacielsku, co przy-

prawiło Abdela o szybsze bicie serca i ból zarazem. Odwzajemnił jej u´smiech
i posadził przy stole, a sam przecisn ˛

ał si˛e przez zatłoczon ˛

a, cho´c niezbyt gło´sn ˛

a

sal˛e do długiego baru. Zapłacił barmanowi sztuk˛e złota, niemal ostatni ˛

a z monet,

które zarobił siłuj ˛

ac si˛e na r˛ek˛e z górnikami i amnia´nskimi ˙zołnierzami, aby ten

przekazał wiadomo´s´c i podał posiłek, po czym wrócił do Jaheiry.

113

background image

— Czy ten twój przyjaciel — zapytała Jaheira — zna Siedem Sło´nc?
— Je´sli ta kupiecka kompania działa we Wrotach, je´sli zagl ˛

ada tu przypad-

kiem, Blizna powinien ich zna´c — zapewnił.

— Wrota?
Abdel roze´smiał si˛e i wyja´snił: — Tak miejscowi nazywaj ˛

a to miasto. Te˙z tak

powinna´s mówi´c i mo˙ze nawet przebra´c si˛e, je´sli nie chcesz znowu zosta´c opluta.

— Nie kryj˛e tego, kim jestem — odparła, staraj ˛

ac si˛e nie wygl ˛

ada´c na ura˙zon ˛

a.

Abdel wyszczerzył z˛eby w u´smiechu: — Nie?
— Abdel, ja. . . — Jaheira zaczerwieniła si˛e, a kiedy Abdel delikatnie dotkn ˛

jej policzka wierzchem dłoni, przylgn˛eła do niej i u´smiechn˛eła si˛e. — Khalid
i ja. . . byli´smy. . .

Przerwała, kiedy Abdel zasłonił jej dłoni ˛

a usta. Przerwała bardziej z zaskocze-

nia, ni˙z z innego powodu, gdy zdała sobie spraw˛e, ˙ze ogólny gwar w sali ucichł.
Zapadła niemal martwa cisza, zakłócana jedynie klekotaniem szarpanych wiatrem
okiennic i ´spiewem kobiety. Jaheira delikatnie odsun˛eła r˛ek˛e Abdela od ust i przy-
trzymała j ˛

a. Obserwowała sal˛e w poszukiwaniu ´zródła ´spiewu, ale w´sród cichych,

nagle zamy´slonych m˛e˙zczyzn nie było ˙zadnej kobiety.

— Kto. . . ? — zacz˛eła pytanie i dło´n Abdela znów zasłoniła jej usta. Tym

razem zmarszczyła brwi, ale kiedy u´smiechn ˛

ał si˛e łagodnie i zacz ˛

ał obserwowa´c

gładki, drewniany sufit, zorientowała si˛e, co si˛e dzieje.

Głos był najpi˛ekniejszym głosem, jaki Jaheira kiedykolwiek słyszała. Kobieta

´spiewała sama, bez akompaniamentu, w rytmie, który dyktuj ˛

a serce i dusza. ´Spie-

wała po elficku, ale w dialekcie, którego Jaheira nie potrafiła rozpozna´c i nawet
nie próbowała. Miało si˛e wra˙zenie, ˙ze wkładanie słów w t˛e pie´s´n byłoby zbrodni ˛

a.

Z pewno´sci ˛

a ta niewidoczna kobieta — duch, je´sli nim była — nie znała Jahe-

iry, ale jej pie´s´n miała w sobie Khalida, sposób, w jaki spojrzał na ni ˛

a kiedy si˛e po

raz pierwszy spotkali, słowa, które wypowiedział do niej podczas nocy po´slubnej
i smutne czasy tak˙ze, ich sprawy i kłamstwa, i subtelne poni˙zenia. Łza spłyn˛eła
Jaheirze po policzku, potem nast˛epna, a Abdel wycierał je delikatnie opuszkiem
swego wielkiego, twardego palca.

Pie´s´n powoli zanikła, jak i si˛e pojawiła, i Jaheira opadła na krzesło. W sali

znów podj˛eto rozmowy i znów wszystko wróciło do normy, jak zwykle, tylko
barman podszedł do ich stołu ze srebrnym kieliszkiem wina.

Postawił kieliszek przed Jaheir ˛

a, z porozumiewawczym u´smiechem patrz ˛

ac na

jej uszy, i oznajmił: — Kieliszek wybornego elfiego wina, na koszt firmy.

Abdel podzi˛ekował barmanowi, a Jaheira si˛egn˛eła po kieliszek. Patrzyła na´n,

pozwalaj ˛

ac łzom płyn ˛

a´c.

— To taka tradycja — wyja´snił Abdel — kiedy elf po raz pierwszy usłyszy

´spiew pani.

— Jestem tylko. . . — zacz˛eła i przerwała, poci ˛

agaj ˛

ac nosem.

— Niewa˙zne — odrzekł Abdel, kiedy spróbowała łyk słodkiego elfiego wina.

114

background image

*

*

*

Abdel był szczerze zdumiony, jak szybko Blizna przybył do „Elfiej Pie´sni”.

Wygl ˛

adało to tak, jakby jego przyjaciel go oczekiwał.

Dla ka˙zdego wojownika było jasne, kim jest Blizna. Wszystko w tym silnym

m˛e˙zczy´znie mówiło, ˙ze miał za sob ˛

a wiele bitew i wieloma dowodził w swej

przeszło´sci.

Razem z Abdelem wpadli sobie w ramiona. Kiedy wszedł, Jaheira pomy´slała

sobie, ˙ze jest pot˛e˙znym, imponuj ˛

acym m˛e˙zczyzn ˛

a, drugim po Abdelu, ale jedynie

człowiekiem. Blizna ucieszył si˛e na widok Abdela i wyra´znie mu ul˙zyło.

— Abdel, ty stary piracie — rzekł m˛e˙zczyzna. — Gdzie ci˛e nosiło?
U´smiech Abdela szybko znikn ˛

ał.

— Pochowałem Goriona.
Blizna przestał si˛e ´smia´c.
— Przykro mi to słysze´c, mój przyjacielu. Gorion był. . . tak. . .
Jaheira zdumiała si˛e, ˙ze u´scisk Blizny poprawił Abdelowi samopoczucie.
— Si ˛

ad´z — zaprosił go Abdel do stołu, zastawionego teraz pustymi miskami,

kubkami i dzbanami piwa.

— Du˙zo podró˙zowałe´s? — zapytał Blizna wesoło, patrz ˛

ac na bałagan na stole,

zamiast usi ˛

a´s´c.

— Całe ˙zycie — odparł Abdel. — Jaheira, to jest mój dobry przyjaciel, któ-

rego nazywaj ˛

a Blizna. Je´sli zapyta ci˛e, czy chcesz zobaczy´c, dlaczego tak si˛e na-

zywa, prosz˛e odmów mu, bo w przeciwnym razie przestanie ju˙z by´c moim przy-
jacielem. — W ten prosty sposób Abdel zakomunikował Bli´znie, ˙ze Jaheira jest
dla niego kim´s wi˛ecej ni˙z tylko towarzyszk ˛

a podró˙zy czy zaprzyja´znion ˛

a wojow-

niczk ˛

a.

— Blizna — powiedziała Jaheira. Zapragn˛eła wsta´c, wiedz ˛

ac, ˙ze byłoby to

wskazane, ale nie dała rady. Była zbyt zm˛eczona. — Prosz˛e, doł ˛

acz do nas.

— Wła´sciwie to pomy´slałem, ˙ze mogliby´smy pój´s´c na gór˛e — powiedział

Blizna do Abdela.

— ´Swieczka starczy? — zapytał Abdel, maj ˛

ac na my´sli zwyczaj panuj ˛

acy

w „Elfiej Pie´sni”, gdzie wynajmowało si˛e prywatny pokoik na górze na czas wy-
znaczany spalaj ˛

acym si˛e sto˙zkiem ´swieczki.

— Ju˙z zarezerwowałem pokój — powiedział Blizna i poprowadził ich do

ukrytych w mroku kr˛econych schodów, które Jaheira wzi˛eła wcze´sniej za ko-
lumny. Abdel podał jej r˛ek˛e i pod ˛

a˙zyli za Blizn ˛

a po skrzypi ˛

acych, zdradziec-

kich stopniach. Usiedli przy małym stoliku, otoczonym bogato wyszywan ˛

a ko-

tar ˛

a. Mała lampka oliwna stała na ´srodku stołu, rzucaj ˛

ac przy´cmione, czerwone

´swiatło, w którym Jaheira wygl ˛

adała nieco mniej blado. Kiedy usiedli, Blizna na-

gle spowa˙zniał.

115

background image

— Z wiadomo´sci, któr ˛

a od ciebie otrzymałem, wynika, ˙ze potrzebujesz infor-

macji i mojej pomocy.

Abdel, czuj ˛

ac ˙ze nadszedł czas na powa˙zn ˛

a, bezpo´sredni ˛

a rozmow˛e, odrzekł:

— Chcemy si˛e czego´s dowiedzie´c na temat kupieckiej kompanii, która mo˙ze

działa we Wrotach. Nazywa si˛e Siedem Sło´nc.

Blizna nie odzywał si˛e przez dłu˙zszy czas, tylko patrzył na Abdela. Kiedy

Abdel uniósł brew, aby go ponagli´c, Blizna westchn ˛

ał i zapytał: — Dlaczego?

— S ˛

adzimy, ˙ze maj ˛

a co´s wspólnego z pewn ˛

a grup ˛

a. . . mo˙ze z odłamem Zhen-

tarimów — wtr ˛

aciła si˛e Jaheira. — Mo˙ze z pewnymi kupcami, spiskowcami

z Sembii, nazywaj ˛

acymi siebie ˙

Zelaznym Tronem.

— Ten ˙

Zelazny Tron — podj ˛

ał Abdel — sabotuje kopalnie w Nashkel i w in-

nych miejscach, a Jaheira i Harfiarze s ˛

adz ˛

a, ˙ze w ten sposób chc ˛

a rozp˛eta´c wojn˛e.

Jaheira spojrzała na niego ostro, a on oddał jej spojrzenie z pewnym siebie

u´smiechem. Był ju˙z tu i ówdzie i dowiedział si˛e o Harfiarzach, kiedy si˛e w jednej
zakochał.

— Na Torma owłosione. . . — rzekł Blizna. Potarł twarz obiema dło´nmi, wy-

ra˙zaj ˛

ac nie mniejsze zdumienie od Jaheiry. — Siedem Sło´nc nie jest sobie jak ˛

a´s

tam kompani ˛

a, która „mo˙ze” działa´c we Wrotach. Stanowi ˛

a powa˙zn ˛

a sił˛e w tu-

tejszej strukturze. Mimo ˙ze o ˙

Zelaznym Tronie usłyszałem po raz pierwszy — od

was — to je´sli chodzi o Siedem Sło´nc, bardzo si˛e tym martwi˛e. . . bardzo. . . od
ponad tygodnia.

— Co słyszałe´s? — zapytał Abdel.
— Siedem Sło´nc jest tak ˛

a sam ˛

a kupieck ˛

a kompani ˛

a, przez jakie ka˙zdy z nas,

mój przyjacielu, był wynajmowany do ochrony ich dóbr. Siedz ˛

a w tym — cokol-

wiek to dzi´s mogłoby by´c — co przynosi złoto. To nie czyni z nich zbytnich altru-
istów, ale z pewno´sci ˛

a czyni bardziej przewiduj ˛

acymi. Przez ostatnie. . . hmmm,

nie jestem pewien jak długo. . . zaniedbywali swoje dotychczasowe ´zródła do-
chodów, które przynosiły im stałe zyski. Zapytali´smy ich, poprzez odpowiednie
kanały i bardzo bezpo´srednio, czy co´s jest nie tak. Jhasso — ten człowiek stoi za
Siedmioma Sło´ncami i jest dobrze znany miejscowym — powiedział nam, i to bez

˙zadnych niedomówie´n, aby´smy pilnowali własnego nosa.

— Ale interesy Wrót s ˛

a waszymi interesami, nie? — zapytał Abdel.

— Rzeczywi´scie — zgodził si˛e Blizna — ale spróbuj przekona´c do tego

Jhasso. Wygl ˛

ada na to, jakby ten człowiek stracił swoje umiej˛etno´sci prowadzenia

gry — wiesz, co to za gra, której tak bardzo nie lubimy?

— Polityka — odrzekł Abdel z westchnieniem.
— Tak. — Blizna kontynuował — nauczyłem si˛e, ˙ze to przera˙zaj ˛

ace słowo na

„P” ma swoje miejsce, ale w tym wypadku to nie zachodzi. Nie znajduj˛e niczego
w tym, co Jhasso robi, co otwarcie raziłoby w interesy ksi ˛

a˙z ˛

at, Płomiennej Pi˛e-

´sci czy mieszka´nców Wrót. Mam zwi ˛

azane r˛ece. Nie mog˛e wszcz ˛

a´c oficjalnego

´sledztwa. . . chyba ˙ze dostarczycie mi dowody na sabota˙z w kopalniach? Wojow-

116

background image

nik spojrzał na oboje z nadziej ˛

a i Jaheira odwróciła głow˛e. Abdel westchn ˛

ał i trza-

sn ˛

ał dłoni ˛

a w stół.

— No dobrze — rzekł Blizna, rozumiej ˛

ac odpowied´z na swoje pytanie. —

Zawsze jest inne wyj´scie.

— Po prostu powiedz mi, gdzie oni s ˛

a — odparł Abdel i na jego ustach wy-

kwitł u´smiech.

— Zaraz, zaraz — wtr ˛

aciła si˛e słabo Jaheira i podniosła r˛ek˛e. — Nie za-

mierzam sko´nczy´c tu w czyim´s lochu. Je´sli ten Jhaso ma takie powi ˛

azania, jak

mówisz, wy´slizguj ˛

ac si˛e, szukaj ˛

ac. . . czegokolwiek mo˙ze on szuka´c, to je´sli nie

mo˙zemy mu tego udowodni´c, kto mówi, ˙ze nie sko´nczymy za kratkami?

Abdel za´smiał si˛e, a Blizna wyra´znie si˛e zmieszał.
— Płomienna Pi˛e´s´c — wyja´snił Abdel Jaheirze — jest garnizonem najemni-

ków z dług ˛

a i dobr ˛

a tradycj ˛

a. To oni maj ˛

a piecz˛e nad. . . hmmm, nad wszystkim

we Wrotach: nad stra˙z ˛

a, wojskiem. . . wi˛ezieniami.

— I? — nalegała Jaheira.
— I — powiedział Abdel, wskazuj ˛

ac na Blizn˛e — poznaj ich drugiego do-

wódc˛e.

117

background image

Rozdział dziewi˛etnasty

— To jest to — odezwała si˛e Jaheira — znak, który rozpoznałam na skrzy-

niach i wozach.

Abdel skin ˛

ał głow ˛

a i uwa˙znie obejrzał olbrzymi magazyn. Blizna powiedział

im, gdzie mog ˛

a go znale´z´c i teraz czekali po drugiej stronie gwarnej ulicy, a˙z

tłum stopnieje, bowiem sło´nce szybko zachodziło i robiło si˛e coraz ciemniej. Ich
rozmowa na temat strategii działania sprowadzała si˛e głównie do tego, ˙ze Jaheira
usiłowała wybi´c Abdelowi z głowy otwarty szturm.

— Twój przyjaciel Blizna chce informacji — powiedziała. — Informacji,

które wykorzysta przeciw ˙

Zelaznemu Tronowi. Nie s ˛

adz˛e, i˙z chciałby zobaczy´c

na ulicach swojego pi˛eknego miasta stosy trupów.

Abdel chrz ˛

akn ˛

ał, chwycił j ˛

a za rami˛e i pokazał boczne wej´scie do magazynu,

widoczne z miejsca, w którym stali. Mała grupka spoconych robotników wyszła
z budynku, ´smiej ˛

ac si˛e i rozmawiaj ˛

ac. Trzymali si˛e razem i prawdopodobnie wy-

bierali si˛e do jednej z portowych tawern. W ko´ncu znikn˛eli im z oczu.

Magazyn Siedmiu Sło´nc stał na długim, szerokim, kamiennym molo i był jed-

nym z tuzina podobnych budynków, cho´c zdecydowanie od nich wi˛ekszy. Znak,
który Jaheira rozpoznała, był wymalowany na czerwono na krótszym ko´ncu pro-
stok ˛

atnej, ceglanej budowli. Znak miał osiem stóp wysoko´sci i Abdel poczuł si˛e

z lekka za˙zenowany, ˙ze musieli pyta´c Blizny, gdzie znale´z´c ów magazyn. Mo˙ze
i ˙

Zelazny Tron był jak ˛

a´s tajn ˛

a organizacj ˛

a, ale kompania Siedem Sło´nc z pewno-

´sci ˛

a nie.

W odró˙znieniu od wypaczonych, drewnianych drzwi, wielkie okna magazynu

były chronione grubymi ˙zelaznymi kratami.

— Nie b˛edzie łatwo dosta´c si˛e do ´srodka — powiedziała Jaheira.
Abdel chrz ˛

akn ˛

ał po raz drugi i pokiwał głow ˛

a. Był zbyt zły, ˙zeby zaczyna´c,

poza tym wiedział, ˙ze musi poczeka´c na zachód sło´nca.

— Nigdy tego przedtem nie robiłam — oznajmiła mu Jaheira. Spojrzał na ni ˛

a

zdziwiony, wi˛ec wyja´sniła — mam na my´sli, ˙ze nigdy wcze´sniej nie włamywałam
si˛e nigdzie. To włamanie, czy˙z nie? Jeste´smy teraz złodziejami?

Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e i wzruszył ramionami.

— Jeste´smy szpiegami — powiedział.

118

background image

— Jak my´slisz, co tam znajdziemy?
— Wagoniki i skrzynie pełne rudy ˙zelaza — zaproponował. — A mo˙ze troch˛e

tego niszcz ˛

acego ˙zelazo płynu. . .

Jaheira pozwoliła sobie na pierwszy od wielu dni wybuch ´smiechu i powie-

działa: — Tak, butelki z wielkimi etykietkami: Niszcz ˛

acy ˙

Zelazo Płyn, wyprodu-

kowano we Wrotach Baldura, przez ˙

Zelazny Tron. . .

— . . . bez trudu zniszczy ka˙zde ˙zelazo — zako´nczył Abdel i roze´smiał si˛e

razem z ni ˛

a.

— Sk ˛

ad wiesz, ˙ze jestem Harfiarzem? — zapytała nagle, zmieniaj ˛

ac temat

i nastrój na moment, po którym Abdel znowu wybuchn ˛

ał ´smiechem.

— Nie — nalegała. — Mówi˛e powa˙znie. Mog˛e mie´c kłopoty, je´sli. . . no do-

brze, nie powiniene´s tego wiedzie´c.

— Prosz˛e, Jaheira — powiedział. — Nie jeste´s jedynym Harfiarzem, jakiego

spotkałem. Jeste´scie niemal tak tajni jak. . . ech, nie jeste´scie tak tajni jak ˙

Zelazny

Tron, ˙ze ujm˛e to tak.

Patrzyła na niego uwa˙znie, w ułamku sekundy przechodz ˛

ac z zaskoczenia

przez obra˙zenie, do przera˙zenia i z powrotem do wesoło´sci. U´smiechn˛eła si˛e.

— My´slałam, ˙ze. . . My´slałam, ˙ze dobrze si˛e kryjemy.
— Byli´scie w misji, jak powiedziała´s — wyja´snił Abdel. — Reszta z nas szu-

kała pracy.

Jaheira otworzyła usta na jego ostatnie stwierdzenie i lekko uderzyła go w ra-

mi˛e swoj ˛

a mał ˛

a pi ˛

astk ˛

a.

— Ten szalony mag i niziołek byli agentami Zhentarimów — przypomniała

mu. — Oni tak˙ze byli w misji, zapewniam ci˛e.

— Racja — zgodził si˛e i po chwili stropił. — A ten mag ci ˛

agle ma mój sztylet.

Dostałem go od Goriona. Naprawd˛e zabij˛e tych dwoje.

— Z pewno´sci ˛

a — powiedziała. — Nie b˛ed˛e próbowała ci˛e powstrzyma´c, je´sli

to masz na my´sli.

Abdel zmusił si˛e do u´smiechu. Poczuł rozczarowanie. Miał nadziej˛e, ˙ze Jahe-

ira wła´snie to b˛edzie robi´c.

*

*

*

Nad Wrotami Baldura zapadła noc. Przez zakratowane okna magazynu nie

przenikał nawet promyk ´swiatła.

— Nikogo tam nie ma — powiedział Abdel. — Wygl ˛

ada na pusty.

— Ruszajmy.
Abdel pod ˛

a˙zył za Jaheir ˛

a na drug ˛

a stron˛e ulicy. Szli wolno pod rami˛e, aby

oddali´c podejrzenia, jak dwoje młodych kochanków, którzy wyszli na wieczorny

119

background image

spacer wzdłu˙z brzegu rzeki. Gdy przechodzili obok bocznych drzwi, Jaheira spró-
bowała nacisn ˛

a´c zardzewiał ˛

a ˙zelazn ˛

a klamk˛e.

— Zamkni˛ete — wyszeptała.
Abdel lekko j ˛

a odsun ˛

ał i chwycił za klamk˛e. Nagle skoczył ostro na drzwi i te

otworzyły si˛e do ´srodka z gło´snym trzaskiem. U´smiechn ˛

ał si˛e do Jaheiry tak, ˙ze

mogła zobaczy´c w ciemno´sci jego białe z˛eby.

— Abdel Adrian, Mistrz Złodziejski — powiedziała.
Abdel prawie wybuchn ˛

ał ´smiechem, lecz zamiast tego zamarł. Ona powie-

działa to imi˛e: Abdel Adrian. Ostatni raz, kiedy je usłyszał, było to podczas pierw-
szego spotkania z Khalidem w gospodzie „Pod Pomocn ˛

a Dłoni ˛

a”, czyli dla niego

całe wieki temu. Wtedy nic sobie z tego nie robił, ale teraz, po tym wszystkim,
z jakiego´s powodu ogarn ˛

ał go bezpodstawny, niezidentyfikowany l˛ek, jakby jego

serce nagle ugrz˛ezło w błocie.

W ciemno´sci nie widział zbyt dobrze jej twarzy, gdy przyło˙zyła głow˛e do

ramienia. Wolno potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a i zmusił si˛e do u´smiechu. Wła´snie otworzył

drzwi, które mogły prowadzi´c do tajnej kryjówki ˙

Zelaznego Tronu. Nie było czasu

na rozmowy. Zapami˛etał, aby zapyta´c j ˛

a przy najbli˙zszej okazji o to imi˛e, po czym

delikatnie pchn ˛

ał drzwi.

Wewn ˛

atrz panowała kompletna ciemno´s´c. Jaheira dotkn˛eła jego ramienia, jej

dotyk był ciepły i przyjazny. Pochylił si˛e, aby mogła si˛egn ˛

a´c i wyszepta´c mu

wprost do ucha: — Ja widz˛e.

Abdel pokiwał głow ˛

a. Jaheira była półelfem i odziedziczyła po swym elfim ro-

dzicu niezwykł ˛

a zdolno´s´c widzenia w ciemno´sci. To poprawiło Abdelowi nastrój

— przynajmniej jedno z nich widziało — ale wci ˛

a˙z czuł si˛e nieprzyjemnie. Mógł

si˛e potkn ˛

a´c w mroku, a nawet zrani´c czy zabi´c Jaheir˛e pchni˛eciem miecza prze-

znaczonym dla członka ˙

Zelaznego Tronu. Zamkn ˛

ał mocno oczy, potem zamrugał,

maj ˛

ac nadziej˛e, ˙ze oczy przyzwyczaj ˛

a si˛e do warunków i co´s jednak b˛edzie mógł

zobaczy´c. Troch˛e pomogło, ale wci ˛

a˙z si˛e martwił.

Jaheira przecisn˛eła si˛e obok niego i skradaj ˛

ac poszła dalej. Cały budynek sta-

nowił chyba jedno wielkie pomieszczenie. Abdel szedł blisko za ni ˛

a, a˙z w ko´ncu

podała mu dło´n. Nie za bardzo podobało mu si˛e, ˙ze s ˛

a tak blisko siebie i nie maj ˛

a

obu r ˛

ak wolnych w pogotowiu. Spróbował j ˛

a pu´sci´c, ale trzymała mocno. Odwza-

jemnił jej nerwowy u´scisk, zmuszaj ˛

ac si˛e, by jej zaufa´c.

Prowadziła go przez budynek wolno, wykonuj ˛

ac wiele ostrych skr˛etów, aby

omin ˛

a´c stosy wielkich drewnianych skrzy´n, które dla ludzkich oczu Abdela wy-

gl ˛

adały jak wielkie czarne kopce. Wyobraził sobie, ˙ze wokół czai si˛e setka m˛e˙z-

czyzn z kuszami skierowanymi w ich stron˛e, czekaj ˛

ac na okazj˛e do dobrego

strzału w głow˛e. Ten stos skrzy´n w rogu mógł by´c poluj ˛

ac ˛

a na nich mantikor ˛

a.

Abdel zapragn ˛

ał wyj ˛

a´c miecz i ju˙z zacz ˛

a´c nim wywija´c. Musiał z trudem, wy-

siłkiem woli powstrzyma´c r˛ece od chwycenia za r˛ekoje´s´c, zamiast tego u´scisn ˛

dło´n Jaheiry, a ona odwzajemniła mu u´scisk.

120

background image

Nagle zatrzymała si˛e, wydaj ˛

ac z siebie cichutkie: ciii. Abdel domy´slił si˛e, ˙ze

próbuje mu przekaza´c, aby był cicho. Skierowała jego uwag˛e na co´s. Abdel otwo-
rzył szeroko oczy, chwytaj ˛

ac ka˙zdy okruch ´swiatła, maj ˛

ac nadziej˛e w ogóle cokol-

wiek zobaczy´c. Jaheira nie ruszała si˛e, a Abdel z frustracji zamkn ˛

ał oczy. Kiedy to

zrobił, usłyszał d´zwi˛ek. Był tak słaby, ˙ze w pierwszej chwili pomy´slał, i˙z docho-
dzi z zewn ˛

atrz, z opustoszałej ulicy. To były głosy, gł˛ebokie i rezonuj ˛

ace m˛eskie

głosy, zagłuszone przez co´s, niesione echem w ciemno´sci.

Nachylił si˛e do ucha Jaheiry, a˙z dotkn ˛

ał czubkiem nosa jej włosów.

— Gdzie? — wyszeptał.
Jaheira nie odpowiedziała, za to ruszyła. Trzymaj ˛

ac wci ˛

a˙z Abdela za r˛ek˛e, po-

prowadziła go w kierunku ´sciany, któr ˛

a nawet on mógł rozpozna´c mimo mroku.

Na pocz ˛

atku Abdel pomy´slał, ˙ze to jego ociemniałe oczy płataj ˛

a mu figle, ale nie

mylił si˛e — widział słab ˛

a, pomara´nczow ˛

a, drgaj ˛

ac ˛

a po´swiat˛e. Głosy stały si˛e tu

gło´sniejsze, ale wci ˛

a˙z zbyt niewyra´zne, by zrozumie´c słowa. Rozmówcy starali

si˛e mówi´c cicho. Jaheira przesun˛eła si˛e wystarczaj ˛

aco, by zobaczył kolejne ´zró-

dło przy´cmionego ´swiatła. Po rozmiarze i wysoko´sci, na której si˛e znajdowało,
Abdel domy´slił si˛e, ˙ze jest to dziurka od klucza. Jaheira delikatnie nacisn˛eła go
i zrozumiał, ˙ze chce, aby zajrzał przez otwór. Ukl˛ekn ˛

ał i chwycił pochw˛e miecza

w r˛ek˛e, aby nie zadzwoniła o kolczug˛e lub nie stukn˛eła o podłog˛e.

Mrugn ˛

ał raz i zajrzał przez dziurk˛e od klucza. Z tej raczej ograniczonej per-

spektywy mógł zobaczy´c wi˛ekszo´s´c pokoju za drzwiami. Była tam drewniana
podłoga, jak w głównym pomieszczeniu magazynu. Kto´s poruszał si˛e i to zanie-
pokoiło go. To był m˛e˙zczyzna, mo˙ze elf. . . a przynajmniej humanoid. Widział
tylko jego sylwetk˛e. Teraz wyra´zniej słyszał dwa głosy. ´Swiatło musiało pocho-
dzi´c z pochodni lub z kominka. Abdel czuł ciepło na oku.

Dwie osoby rozmawiały jeszcze chwil˛e, ale Abdel wci ˛

a˙z nie mógł dosłysze´c,

o czym mówi ˛

a. Posta´c, któr ˛

a zobaczył, rozmyła si˛e i Abdel zamrugał. Wyt˛e˙zanie

oczu podczas podgl ˛

adania przez dziurk˛e osłabiło mu wzrok. Kiedy oderwał si˛e

od drzwi, usłyszał szuranie stóp. Jaheira poło˙zyła mu r˛ek˛e na ramieniu. Poczuł,

˙ze jest spi˛eta. Nie wstał, cho´c bardzo tego chciał, ze strachu przed narobieniem

hałasu. Kroki wycofywały si˛e i było w nich co´s, czego Abdel nie mógł okre´sli´c.

— Kroki — wyszeptała mu Jaheira do ucha. Odgłos kroków szybko ucichł.

Teraz Abdel nie widział przez dziurk˛e nic poza podłog ˛

a i pomara´nczowym ´swia-

tłem.

Wstał powoli i poło˙zył r˛ek˛e na plecach Jaheiry. Przyci ˛

agn ˛

ał j ˛

a do siebie, aby

zaszepta´c jej co´s do ucha, ale jej głowa nie odwróciła si˛e, tak jak tego oczekiwał
i zetkn˛eli si˛e nosami. Wstrzymała oddech i zamarła na chwil˛e, a on zapomniał
gdzie jest i co robi, tylko j ˛

a pocałował.

Jej usta przywitały go ciepłe i mi˛ekkie. ´Swiatła zata´nczyły Abdelowi pod

przymkni˛etymi powiekami. Poczuł, ˙ze poło˙zyła mu r˛ek˛e na piersi, wi˛ec obj ˛

ał j ˛

a

mocniej, a jej usta otworzyły si˛e nieco bardziej. . .

121

background image

. . . i jasne ´swiatło rozproszyło mrok, a szorstki głos powiedział: — ´Slicznie.
Abdel odepchn ˛

ał Jaheir˛e i wyci ˛

agn ˛

ał miecz w momencie, w którym Jaheira

zd ˛

a˙zyła tylko zamkn ˛

a´c oczy i usta. Oczy go piekły i wyobraził sobie, jak musiały

bole´c Jaheir˛e jej wyczulone oczy.

— Bra´c ich! — rozkazał głos i usłyszeli tupot szar˙zuj ˛

acych na nich ludzi.

Abdel, wci ˛

a˙z o´slepiony, zamykaj ˛

ac załzawione oczy przed ´swiatłem, po prostu

pchn ˛

ał mieczem w stron˛e ´zródła hałasu.

Jeden z ludzi zwalił si˛e na ziemi˛e z mokrym pla´sni˛eciem. Abdel spróbował

otworzy´c oczy. ´Swiatło wci ˛

a˙z było zbyt jasne, ale zobaczył przed sob ˛

a posta´c —

zbyt blisko. Abdel nie zd ˛

a˙zył wzi ˛

a´c zamachu, kiedy posta´c na niego wpadła.

— Szybko! — krzykn˛eła Jaheira i Abdel zorientował si˛e, ˙ze to ona na niego

wpadła. Cofn ˛

ał si˛e szybko trzy kroki w tył i poczuł, ˙ze słabe drewniane drzwi

ust ˛

apiły za jego plecami. Kiedy wpadli do ´srodka, oczy Abdela dostosowały si˛e

na tyle, by zobaczył przez otwór w drzwiach dwóch m˛e˙zczyzn: — portowych
robotników w podartych bluzach i chustach na głowie, z okropnymi tatua˙zami —
nacieraj ˛

acych na nich z drewnianymi pałkami. Odepchn ˛

ał Jaheir˛e na bok drzwi

i uniósł miecz, zamierzaj ˛

ac ´sci ˛

a´c obie głowy atakuj ˛

acych za jednym zamachem,

kiedy tylko przejd ˛

a przez drzwi.

Zamiast tego drzwi nagle zatrzasn˛eły si˛e, uderzaj ˛

ac go w twarz i odbijaj ˛

ac

koniec miecza w bok. Jaheira stała plecami do drzwi i zapierała si˛e nogami. Ci
dwaj na zewn ˛

atrz zacz˛eli si˛e dobija´c.

Jaheira miała zaczerwienione, łzawi ˛

ace oczy.

— Zarygluj drzwi, to zejdziemy na dół — powiedziała.
Abdel wzruszył ramionami. W małym pokoju był tylko prosty kamienny ko-

minek, w którym ogie´n ju˙z wygasał, oraz w ˛

askie drewniane schody prowadz ˛

ace

w dół, w mrok. Nie widział niczego, czym mo˙zna by zaryglowa´c drzwi.

Jaheira westchn˛eła, po czym zacz˛eła mrucze´c słowa modlitwy. Abdel patrzył

na ni ˛

a, czuj ˛

ac nacisk upływaj ˛

acych sekund, jakby były godzinami. Ludzie z ze-

wn ˛

atrz dobijali si˛e, próbowali wywa˙zy´c drzwi barkiem. Jaheira wydawała si˛e za-

niepokojona, ale kontynuowała zakl˛ecie, w ko´ncu zamkn˛eła oczy. Abdel usłyszał
trzask, z pocz ˛

atku słaby, a potem gło´sne skrzypienie wypaczaj ˛

acego si˛e drewna.

— Wypychaj ˛

a je! — ostrzegł j ˛

a Abdel. — Odsu´n si˛e!

— Zaczekaj — wyja´sniła. — To ja. . .
Dowódca portowych robotników powiedział gło´sno: — kusze! — i Jaheira

odskoczyła od drzwi wprost w ramiona Abdela. Czubki dwóch bełtów pojawiły
si˛e na ´srodku drzwi, gdzie przed chwil ˛

a była jeszcze głowa Jaheiry. Za chwil˛e

pojawił si˛e trzeci, a Jaheira ju˙z nie czekała na czwarty. Trzymaj ˛

ac Abdela za r˛ek˛e,

zacz˛eła zbiega´c po schodkach.

— Wypaczyłam drzwi tak, ˙ze si˛e zaklinowały, ale. . . — zacz˛eła Jaheira, kiedy

nagle wpadli na dziwn ˛

a, humanoidaln ˛

a istot˛e, w nienaturalny sposób pozbawion ˛

a

rysów, z gładk ˛

a, szar ˛

a skór ˛

a i wielkimi, martwymi oczami. Na jej widok kobieta

122

background image

krzykn˛eła. Stwór zasyczał i kiedy Abdel uniósł miecz w niewygodnym, ciasnym
korytarzu schodków, stwór rozmył si˛e, zamigotał i zacz ˛

ał przemienia´c. Stalowy

napier´snik pojawił si˛e z niczego, oczy zmniejszyły si˛e do ludzkich rozmiarów,
a ciemnoszara karnacja skóry rozja´sniła si˛e, a ´srodek przeszedł nagle w niebie-
skawy kolor. Miecz Abdela opadł i uderzył o napier´snik, sypi ˛

ac iskrami. Stwór

sapn ˛

ał i poleciał w tył.

Abdel znów si˛e zamierzył, a Jaheira uchyliła si˛e, staraj ˛

ac si˛e zrobi´c mu miej-

sce, którego potrzebował do walki. Nie była jednak na tyle szybka i Abdel zawa-
hał si˛e. Stwór odzyskał równowag˛e i zako´nczył przemian˛e. Był teraz człowiekiem
w zbroi płytowej z kaftanem, na którym widniał herb Płomiennej Pi˛e´sci. Istota od-
wróciła si˛e i uciekła w ciemno´s´c. Abdel dał krok za ni ˛

a, po czym zatrzymał si˛e,

kiedy usłyszał na górze trzask wylatuj ˛

acych z zawiasów drzwi. Nad nimi zadud-

niły kroki.

— Biegiem! — rzuciła Jaheira i pognała za przemienion ˛

a istot ˛

a.

Abdel znów si˛e zawahał. Portowi robotnicy schodzili po schodach, wi˛ec Ab-

del odwrócił si˛e i postawił nog˛e stopie´n ni˙zej. Napotkał wzrok pierwszego scho-
dz ˛

acego m˛e˙zczyzny. Osiłek zatrzymał si˛e jak wryty, nie spodziewaj ˛

ac si˛e ujrze´c

Abdela tak blisko, trzymaj ˛

acego przed sob ˛

a miecz w pogotowiu. Jego kumple jed-

nak nie widzieli Abdela, wi˛ec nie zatrzymali si˛e i z rozp˛edu popchn˛eli go w dół.
Robotnik zacharczał jedynie, nadziewaj ˛

ac si˛e na miecz Abdela. Ostrze przeszło

przez niego na wylot, ciało zatrzymało si˛e dopiero na jelcu. Krew zalała dłonie
Abdela, a on pchn ˛

ał do przodu, by zepchn ˛

a´c trupa z ostrza.

— Abdel! — zawołała Jaheira z dołu korytarza. — Jest ich zbyt wielu. Abdela

nie obchodziło ilu ich jest, chciał po prostu str ˛

aci´c tego jednego z ostrza swego

miecza. Próbował go odepchn ˛

a´c, ale napór jego towarzyszy z powrotem nabijał

trupa na ostrze. Poniewa˙z po bokach nie było miejsca, Abdel cofn ˛

ał si˛e. Dał tylko

półtora kroku w tył, kiedy dotkn ˛

ał plecami ´sciany.

— Abdel! — ponaglała Jaheira, ale on wci ˛

a˙z nie mógł uwolni´c swego miecza.

Jeden z robotników strzelił z kuszy, ale szcz˛e´sliwie dla Abdela nie trafił. Bełt

odbił si˛e od ´sciany tu˙z przy uchu najemnika.

— Bra´c ich, mówi˛e! — krzykn ˛

ał szorstki głos.

Abdel wci ˛

a˙z próbował uwolni´c ostrze, kiedy nagle z prawej, z ciemno´sci wy-

łonił si˛e kolejny szary stwór. Podniósł szczupł ˛

a, szar ˛

a r˛ek˛e do góry i Abdel ujrzał

błysk złota — na długim palcu stwór miał pier´scie´n. Istota dotkn˛eła zimnymi
palcami skroni Abdela. Najemnik usłyszał, jak stwór wypowiedział pojedyncze
słowo: Skwiercz.

Ból, jakiego Abdel nigdy wcze´sniej nie doznał, eksplodował mu w głowie

i skurcz poci ˛

agn ˛

ał jego łokcie w gór˛e z sił ˛

a wystarczaj ˛

ac ˛

a, by rozpru´c martwego

robotnika na pół, a potem była ju˙z tylko ciemno´s´c, szuranie stóp, echo głosów
i chwytaj ˛

ace go r˛ece.

123

background image

*

*

*

Samo otwarcie oczu wywołało tak ˛

a fal˛e bólu pod czaszk ˛

a, ˙ze Abdel szybko

poddał si˛e i znów zamkn ˛

ał powieki. Zaraz napłyn˛eła kolejna fala bólu, a pó´zniej

trzecia, kiedy usłyszał głos Jaheiry — . . . bud´z si˛e, na Mielikki, Abdel!

Spróbował jej odpowiedzie´c, ale otwarcie ust było sam ˛

a agoni ˛

a i jedynie wy-

dał z siebie j˛ek.

— Abdel — zawołała Jaheira, gdziekolwiek była. — Ty ˙zyjesz. — W jej głosie

zabrzmiała wyra´zna ulga.

— Kim jeste´scie? — odezwał si˛e głos, równie odległy jak Jaheiry.
— A kim ty jeste´s? — zapytała Jaheira.
Abdel otworzył oczy i tym razem ból był ju˙z mniej intensywny. Czuł si˛e po-

dobnie kiedy´s, gdy przesadził z alkoholem, ale to było gorsze. O wiele gorsze.
Przez małe okienko wpadało ´swiatło i Abdel mógł si˛e rozejrze´c po pomieszcze-
niu.

— Cholera — zakl ˛

ał, kiedy zorientował si˛e, ˙ze jest w celi. Był w klatce niczym

zwierz˛e.

— Zapytałem pierwszy — powtórzył obcy człowiek podejrzliwie.
Abdel nie miał poj˛ecia, jak długo le˙zał na podłodze celi. Nie miał miecza ani

kolczugi. Czuł własny pot, a gardło paliło go z pragnienia. Niedaleko stał dzban,
ale nie wiedział co w nim było. W pobli˙zu nie było wody, na ziemi le˙zało tro-
ch˛e siana, a w ´scianie widniały solidne, drewniane drzwi, wzmocnione ˙zelaznymi
sztabami. Małe okienko było zakratowane.

— Abdel — zawołała Jaheira, najwyra´zniej z innej celi — powiedz co´s.
— Pi´c mi si˛e chce — powiedział gło´sno, a obcy za´smiał si˛e.
— Mów mi jeszcze — powiedział głos — te sobowtórniaki s ˛

a n˛edznymi go-

spodarzami.

— Sobowtórniaki?— zapytała Jaheira.
Abdel słyszał o tych złych, zmieniaj ˛

acych kształty bestiach. Z tego co sły-

szał, miasto Waterdeep było przez nich rz ˛

adzone. Niektórzy byli przekonani, i˙z

niemal w ka˙zdym mie´scie i królestwie Faerunu jest przynajmniej jeden sobowtór-
niak w strukturze politycznej. Abdel zawsze wy´smiewał te historie. Wiedział, ˙ze
zwykli ludzie potrafi ˛

a by´c wystarczaj ˛

aco ´zli, by nie trzeba było pos ˛

adza´c ich o to,

˙ze zostali zast ˛

apieni przez potwory.

— Je´sli wy jeste´scie sobowtórniakami — powiedział obcy — nie powiem

wam niczego nowego. Je´sli nie jeste´scie, to mo˙ze pomo˙zecie mi si˛e st ˛

ad wydosta´c.

— Kim jeste´s? — zapytał Abdel.
— Mam na imi˛e Jhasso. Kiedy´s to ja tu rz ˛

adziłem.

124

background image

Rozdział dwudziesty

Harold Loggerson z Bowshot zaci ˛

ał si˛e w wieku dziewi˛eciu lat, kiedy bawił

si˛e najlepsz ˛

a siekier ˛

a ojca. Nie mógł usi ˛

a´s´c przez trzy tygodnie, bo tyle czasu

goiła si˛e rana, która pozostawiła dług ˛

a, poszarpan ˛

a blizn˛e. Blizn˛e, któr ˛

a niewiele

osób widziało, ale za to pozwoliła mu przybra´c imi˛e o wiele bardziej odpowiednie
dla dowódcy najemników ni˙z Harold.

Przez wiele lat od czasu zranienia — i po ostrych słowach ojca i nawet po

tym, jak matka zszyła ran˛e nici ˛

a — Blizna unikał siekier. Nie tyle si˛e ich bał, co

raczej czuł zmieszanie na ich widok. Dwa lata temu zabił zhentarimskiego ˙zołnie-
rza, chroni ˛

ac karawan˛e przewo˙z ˛

ac ˛

a transport jabłek (i złota wykopanego w W˛e˙zo-

wych Wzgórzach, ukrytego pod owocami) z Soubaru do Wrót Baldura. Zhent za-
atakował go solidnym, ci˛e˙zkim mithrilowym toporkiem zdobionym złotem, który
rzucony leciał dalej, pro´sciej i szybciej ni˙z jakakolwiek bro´n znana Bli´znie. Du˙zo
czasu zaj˛eło mu zabicie tego Zhenta, sam przy tym prawie nie zgin ˛

ał, ale w ko´ncu

zabrał zdobyczn ˛

a siekier˛e.

Pokazał j ˛

a tylko jednemu człowiekowi i nigdy nie u˙zywał jej w bitwie czy

na ulicach Wrót Baldura. Rzadko ni ˛

a ´cwiczył i tylko kiedy był sam, i jedynie

noc ˛

a. Przez reszt˛e czasu trzymał j ˛

a pod kluczem, w solidnym, ˙zelaznym kufrze

krasnoludzkiej roboty, stoj ˛

acym u niego pod łó˙zkiem.

Blizna uniósł siekier˛e i wa˙zył j ˛

a w dłoni, po czym zakr˛ecił, chwytaj ˛

ac lew ˛

a

dłoni ˛

a za koniec stalowej r˛ekoje´sci. Kiedy tak ci ˛

ał ni ˛

a powietrze, zdawała si˛e ´spie-

wa´c, a mo˙ze to powietrze j˛eczało z bólu? Blizna u´smiechn ˛

ał si˛e na ten d´zwi˛ek, ale

u´smiech zast ˛

apił zaraz smutek. Jego ojciec umarł na zawał na długo przedtem,

zanim zd ˛

a˙zył zobaczy´c t˛e wspaniał ˛

a siekier˛e w dłoni syna. Był bardziej rozczaro-

wany ni˙z zły, ˙ze jego młody Harold pragnie zosta´c ˙zołnierzem. W ci ˛

agu ostatnich

o´smiu lat jego ˙zycia rozmawiali tylko raz. Jego ojciec był dobrym, acz prostym
człowiekiem, o prostych potrzebach i pragnieniach. Do˙zył blisko pi˛e´cdziesi ˛

atki

i nigdy nie oddalił si˛e bardziej ni˙z o pół dnia drogi od swej małej wioski Bowshot.
Harold — albo Blizna, gdy˙z tych dwoje naprawd˛e było innymi lud´zmi — odwie-
dził Waterdeep, zwi ˛

azał si˛e z elfi ˛

a dziewczyn ˛

a w Wysokiej Puszczy, wspinał si˛e

po górach Gwiezdnych Szczytów, popłyn ˛

ał do Moonshaes, zdarł skóry z tuzina

wilków w Lesie Ostrych Kłów i był smagany gor ˛

acym piaskiem Anauroch.

125

background image

— Powinienem odwiedzi´c Bowshot — zamruczał do siebie, po czym zakrztu-

sił si˛e na ten nagły przypływ naiwnego sentymentalizmu. — A niech ci˛e — po-
wiedział do siekiery i poło˙zył j ˛

a ostro˙znie do kufra obitego wewn ˛

atrz aksamitem.

Nagle rozległo si˛e pukanie do drzwi, ci˛e˙zkie i nagl ˛

ace, a˙z Blizna podskoczył.

Szybko zamkn ˛

ał wieko i zatrzasn ˛

ał krasnoludzk ˛

a kłódk˛e.

— Kto tam? — zawołał srogo, cho´c nie było dla niego nowo´sci ˛

a zrywanie go

o ka˙zdej porze z powodu nagłych wie´sci i zada´n.

— Abdel — odpowiedział znajomy głos z drugiej strony drzwi. — Jest ze mn ˛

a

Jaheira. Musimy pogada´c.

— Ju˙z id˛e — powiedział Blizna, wsun ˛

ał kufer pod łó˙zko, odrzucił ci˛e˙zk ˛

a koł-

dr˛e, któr ˛

a dostał od matki wiele lat temu i wstał. Szybko przemierzył pokój i od-

sun ˛

ał stalowy rygiel. Otworzył drzwi i ujrzał Abdela, czystego i w dobrym stanie.

Twarz młodego wojownika wyra˙zała oczekiwanie i prawie zdenerwowanie.

— Wejd´z, chłopcze — powiedział Blizna. — Spodziewałem si˛e zobaczy´c ci˛e

dopiero rankiem.

Abdel skin ˛

ał i wszedł. Jaheira post ˛

apiła za nim, obrzucaj ˛

ac uwa˙znym spojrze-

niem całe pomieszczenie.

Był to prosty pokój, dla m˛e˙zczyzny o potrzebach niemal tak skromnych jak

jego ojciec. Skacz ˛

acy na kominku płomie´n dawał ciepło i o´swietlał wn˛etrze.

W pokoju stało szerokie łó˙zko, solidny stół z trzema krzesłami i miejscem na
czwarte, które stracił w grze w ko´sci. Przy kominku wisiała tarcza z herbem Pło-
miennej Pi˛e´sci. Była pognieciona i podrapana od wieloletniego u˙zywania.

Blizna poprosił, by usiedli, ale ˙zadne z nich nie ruszyło si˛e.
— Zło˙zyli´smy wizyt˛e Siedmiu Sło´ncom — powiedział Abdel.
— Tak — odparł Blizna. — I co znale´zli´scie? Widzieli´scie Jhasso?
— Tak — odpowiedziała Jaheira z tyłu. Nie zauwa˙zył, jak go obeszła. —

Widzieli´smy go.

Oczy Blizny zw˛eziły si˛e i odwrócił si˛e do Jaheiry, patrz ˛

ac jak wolno chodzi

po całym pokoju na sztywnych, spi˛etych nogach. — I?

— I nie zamierza on robi´c nic złego — powiedział Abdel z tyłu. Blizna od-

wrócił si˛e do Abdela i Jaheira znalazła si˛e na skraju pola jego widzenia. Blizna
instynktownie cofn ˛

ał si˛e.

— Co znale´zli´scie? — zapytał.
Jaheira te˙z cofn˛eła si˛e, znów wychodz ˛

ac mu z pola widzenia. Abdel u´smiech-

n ˛

ał si˛e.

— Niszcz ˛

ace ˙zelazo płyny? — za˙zartował Abdel. — To spodziewałe´s si˛e tam

znale´z´c?

Blizna znów si˛e cofn ˛

ał i dał krok w bok, a Jaheira przysun˛eła si˛e, podczas gdy

Abdel post ˛

apił wolno trzy kroki w przód, zachodz ˛

ac Blizn˛e z boku.

— Co spodziewałe´s si˛e tam znale´z´c, staruszku? — zapytała Jaheira gro´znym

głosem.

126

background image

Pot wyst ˛

apił Bli´znie na czoło. Był nieuzbrojony, ubrany tylko w wełniane

spodnie i bawełnian ˛

a bluz˛e. Czuł si˛e nagi.

— Co jest, Abdel? — zapytał i zanim wypowiedział jego imi˛e, u´swiadomił

sobie — Ty nie jeste´s Abdelem.

Najemnik zatrzymał si˛e i Blizna spojrzał si˛e na niego. Jaheira cicho przemie-

´sciła si˛e za jego plecami.

— Oczywi´scie, ˙ze jestem Abdel — odparł wielki człowiek, si˛egaj ˛

ac powoli

po pałasz wisz ˛

acy mu na plecach — przynajmniej teraz.

Rozległ si˛e zgrzyt metalu i Blizna domy´slił si˛e, ˙ze to Jaheira wyci ˛

aga swój

długi miecz.

— Niech ci˛e cholera we´zmie przez Dziewi˛e´c Piekieł i z powrotem — zakl ˛

Blizna i uskoczył w bok szybciej, ni˙z ktokolwiek mógłby przypuszcza´c, ˙ze m˛e˙z-
czyzna w jego wieku jest do tego zdolny.

Miecz Abdela spotkał si˛e z ostrzem Jaheiry w miejscu, w którym chwil˛e wcze-

´sniej była jeszcze głowa Blizny. Abdel chrz ˛

akn ˛

ał, a kobieta zakl˛eła, kiedy jej

miecz p˛ekł na dwoje. Abdel powstrzymał swój miecz, o mało jej nie zabijaj ˛

ac

i oboje ruszyli na Blizn˛e. Miecz Jaheiry był teraz nie dłu˙zszy ni˙z sztylet i t˛epy na
ko´ncu, ale ostrze i złamany koniec były wci ˛

a˙z ostre, wci ˛

a˙z zabójcze.

— Co z nimi zrobili´scie? — zapytał Blizna, cofaj ˛

ac si˛e na szeroko rozstawio-

nych nogach. — Siedzicie w ich ciałach?

— Czy siedzimy? — zapytała Jaheira z diabelskim błyskiem w oczach.
— Je´sli tak — dodał Abdel — a ty nas zabijesz, dusze twoich przyjaciół

ulec ˛

a. . .

Blizna skoczył naprzód, pomi˛edzy nich, zaskakuj ˛

ac ich tym, ale oboje szybko

si˛e otrz ˛

asn˛eli i Abdel wykonał szybkie, próbne pchni˛ecie, rozcinaj ˛

ac mu po´sladek.

Dowódca najemników kr ˛

a˙zył, zmierzaj ˛

ac w stron˛e drzwi, ale Abdel cofn ˛

ał si˛e

i zagrodził mu drog˛e, a Jaheira poszła w drugim kierunku. Blizna przylgn ˛

ał ple-

cami do ´sciany, rzucaj ˛

ac błyskawiczne, przypadkowe z pozoru spojrzenia w ró˙zne

miejsca pokoju. Obaj intruzi próbowali wy´sledzi´c, gdzie patrzy, ale szybko si˛e
poddali.

Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e wrednie i powiedział: — Panikujesz, starcze?

Blizna gło´sno przełkn ˛

ał ´slin˛e.

— Wi˛ec mnie zabijcie, je´sli po to tu przyszli´scie.
— Och, rzeczywi´scie wła´snie po to tu przyszli´smy, głupcze — zasyczała Ja-

heira — ale najpierw chcemy ci˛e o co´s spyta´c.

— I my´slicie, ˙ze wam powiem? — zapytał Blizna niedowierzaj ˛

acym głosem,

wci ˛

a˙z strzelaj ˛

ac wzrokiem po całym pokoju, nie skupiaj ˛

ac si˛e na niczym, a tym

bardziej na ułamanym ko´ncu miecza Jaheiry.

— Mo˙zemy ci˛e zabi´c, zadaj ˛

ac tysi ˛

ac ci˛e´c, starcze — rzekł Abdel — albo tylko

jedno.

— Wi˛ec je´sli powiem wam to, co chcecie, zabijecie mnie szybko?

127

background image

— Jasne — powiedziała Jaheira, utrzymuj ˛

ac swój dystans, ale stale próbuj ˛

ac

wyj´s´c poza pole widzenia Blizny.

— Je´sli za ka˙zd ˛

a tak ˛

a propozycj˛e, zabójcy, dostawałbym sztuk˛e złota — po-

wiedział cicho Blizna — miałbym ich teraz tyle, ˙ze sta´c by mnie było na wynaj˛e-
cie Elminstera, by mnie chronił.

Ani Abdel, ani Jaheira nie dostrzegli w tym nic ´smiesznego.
— Jak chcesz — powiedział Abdel i mrugn ˛

ał do Jaheiry.

Kobieta ruszyła pierwsza i Blizna spróbował wykona´c unik w tył zapominaj ˛

ac,

˙ze ma za plecami ´scian˛e. Głowa odbiła mu si˛e od muru wpadaj ˛

ac wprost w zasi˛eg

ci˛ecia Jaheiry. Koniec złamanego ostrza rozorał mu gł˛eboko czoło ponad lewym
okiem i Blizna zasyczał z bólu. Jaheira cofn˛eła si˛e trzy kroki, strzepuj ˛

ac z ostrza

krew. Blizna przyło˙zył do rany r˛ek˛e. Krew płyn˛eła zalewaj ˛

ac mu oko, zamrugał

wi˛ec, aby je oczy´sci´c. Krew nadal ciekła.

— Suka — zawył Blizna. — Zabij˛e ci˛e za to.
Jaheira zignorowała go.
— Dlaczego wysłałe´s nas do Siedmiu Sło´nc?
— A czy zabili´scie Abdela i jego kobiet˛e? — zapytał w odpowiedzi.
Jaheira znów na niego ruszyła, bior ˛

ac wysoki zamach. Ty razem Blizna skon-

trował atak, wykorzystuj ˛

ac, ˙ze uniosła r˛ek˛e zbyt wysoko. Rzucił si˛e na ni ˛

a całym

ciałem, chwycił jej rami˛e od spodu i wykorzystuj ˛

ac jej impet przerzucił przez ra-

mi˛e tak, ˙ze uderzyła plecami o podłog˛e. Zobaczył, ˙ze Abdel szybko si˛e zbli˙za i dał
nura po ułamany kawałek ostrza, le˙z ˛

acy kilka stóp dalej.

Jaheira wydała dono´sny, nieludzki j˛ek i obróciła si˛e, by wsta´c. Abdel potkn ˛

si˛e o jej wymachuj ˛

ace nogi i padł twarz ˛

a obok Blizny. Uderzenie wybiło mu ci˛e˙zki

pałasz z dłoni i bro´n poleciała wprost do kominka. Blizna chwycił złamane ostrze,
ignoruj ˛

ac ból, jaki sprawiały ostre kraw˛edzie wpijaj ˛

ace si˛e w dło´n. Dowódca na-

jemników skoczył na czworaki i chwycił kufer pod łó˙zkiem.

Abdel wstał i wykorzystał czas, aby odzyska´c swój miecz.
— Po prostu go zabij! — krzykn˛eła Jaheira. — Do diabła z ˙

Zelaznym Tronem!

Blizna usłyszał ci˛e˙zkie kroki w momencie, w którym chwycił za drewnian ˛

a

r ˛

aczk˛e wieka kufra. Abdel nadchodził szybko i Blizna przekr˛ecił si˛e, aby unikn ˛

a´c

pierwszego pchni˛ecia. Czubek miecza zagł˛ebił si˛e mocno w deskach podłogi, ale
nie złamał. Blizna podniósł kolano do podbródka i kopn ˛

ał. Abdel zobaczył to i od-

skoczył, cho´c kopniak nie był wymierzony w niego. Naga stopa uderzyła w bok
kufra i kufer wyjechał spod łó˙zka rysuj ˛

ac podłog˛e. Blizna nie zobaczył, jak si˛e za-

trzymuje, gdy˙z obuta noga Jaheiry nadepn˛eła mu na czoło i głowa eksplodowała
mu bólem i ´swiatłem. Odgłos własnej głowy uderzaj ˛

acej o podłog˛e zadudnił mu

w czaszce i musiał zmusi´c si˛e, by nie straci´c przytomno´sci. Poczuł kolano kobiety
na swojej piersi i zasłonił twarz r˛ek ˛

a. Jaheira przejechała mu ostrzem po dłoni

i Blizna zasyczał jeszcze raz. Chlasn ˛

ał złamanym ostrzem, wbijaj ˛

ac je gł˛eboko

128

background image

w nog˛e kobiety. Teraz to Jaheira zasyczała, a Blizna wykorzystał jej chwilow ˛

a

słabo´s´c i zepchn ˛

ał j ˛

a z siebie.

— Upuszcz˛e ci cał ˛

a krew! — wrzasn˛eła, ale Blizna zignorował gro´zb˛e i prze-

turlał si˛e w przód, rzucaj ˛

ac si˛e cał ˛

a swoj ˛

a mas ˛

a i sił ˛

a. Zobaczył nog˛e Abdela,

który cofn ˛

ał si˛e, ale i tym razem nie on był jego celem. Pal ˛

acy ból w dłoni o´slepił

go niemal i jednocze´snie rozległ si˛e gło´sny zgrzyt metalu, kiedy Blizna podwa˙zył
złamanym ostrzem kłódk˛e. Zarówno ostrze, jak i zamek rozpadły si˛e.

Blizna przeturlał si˛e, wiedz ˛

ac, ˙ze był w jednym miejscu zbyt długo, a in-

stynkt go nie zawiódł. Miecz Abdela uderzył ci˛e˙zko o podłog˛e, znów tylko sypi ˛

ac

drzazgami ze zniszczonej podłogi. Blizna otworzył kufer i j˛ekn ˛

ał, kiedy odłamek

strzaskanego ostrza, który utkwił w jego brocz ˛

acej krwi ˛

a dłoni, zagł˛ebił si˛e moc-

niej.

Miecz Abdela znów opadł i tym razem przebił umi˛e´snione udo Blizny. Stary

najemnik sapn ˛

ał z bólu i zapragn ˛

ał krzycze´c, ale nie mógł. Ci˛e˙zki but Abdela

wyl ˛

adował na piersi Blizny, rzucaj ˛

ac go na podłog˛e, ale pchni˛ecie pomogło mu

wyci ˛

agn ˛

a´c ci˛e˙zki topór z kufra. Machn ˛

ał nim dziko od dołu, uderzaj ˛

ac sobowtóra

Abdela w pachwin˛e. Buchn˛eła krew i olbrzym upadł. Topór utkwił w martwym
ju˙z ciele, r˛ekoje´s´c wy´slizn˛eła si˛e Bli´znie z dłoni. Opuszczały go siły. Odetchn ˛

ci˛e˙zko, zadowolony, ˙ze przynajmniej jednego powalił.

Abdel upadł na ziemi˛e w drgawkach, a kiedy jego głowa obróciła si˛e na mar-

twej ju˙z szyi, jego twarz zacz˛eła si˛e zmienia´c. Blizna patrzył w twarz nieludzkiej
istocie. Miała szerok ˛

a, owaln ˛

a głow˛e z wielkimi oczami bez ´zrenic i gładk ˛

a skór˛e

koloru zimnego popiołu. Topór wypadł z ciała martwego stwora. Przekr˛ecił si˛e, by
usi ˛

a´s´c. Zamierzał co´s powiedzie´c — jakie´s ostatnie słowa, ale nie zd ˛

a˙zył. Powie-

trze wyleciało mu z płuc i opadł ci˛e˙zko na plecy. Sobowtór Jaheiry zanurzył topór
gł˛eboko w piersi Blizny, przygwa˙zd˙zaj ˛

ac m˛e˙zczyzn˛e do drewnianej podłogi. Po-

czuł, jak krew bulgocze mu w krtani i zobaczył demoniczny wzrok kobiety, która
przybrała ju˙z swoj ˛

a prawdziw ˛

a posta´c. A potem była ju˙z tylko ciemno´s´c i wiecz-

no´s´c.

*

*

*

Julius patrzył gdzie´s w dal i trzykrotnie układał usta do słowa „kapral”, po

czym posłał w pusty korytarz u´smiech pełen samozadowolenia.

— Przesta´ncie si˛e szczerzy´c, kapralu — zagrzmiał sier˙zant Maerik. Julius

podskoczył i zaczerwienił si˛e. Maerik stał tu˙z przed nim wspinaj ˛

ac si˛e na palce,

aby móc spojrze´c wy˙zszemu, młodszemu kapralowi prosto w oczy. Prawie doty-
kali si˛e nosami.

— Gdzie jeste´s, synu? — zapytał sier˙zant cicho.

129

background image

— Sir — zacz ˛

ał Julius, lecz przerwał, by przełkn ˛

a´c ´slin˛e i zwil˙zy´c zaschni˛ete

gardło. — Sir, w Pałacu Ksi ˛

a˙z˛ecym, sir.

— A gdzie w Pałacu Ksi ˛

a˙z˛ecym, kapralu?

— Sir, w skrzydle mieszkalnym, sir.
— Masz na my´sli miejsce, gdzie mieszkaj ˛

a wielcy ksi ˛

a˙z˛eta?

— Sir, tak, sir.
— Gdzie mieszka wielki ksi ˛

a˙z˛e Eltan?

— Sir, tak, sir.
— Wielki ksi ˛

a˙z˛e Eltan, który czeka na elekcj˛e?

— Sir, tak, sir.
— Wielki ksi ˛

a˙z˛e Eltan, który ma wi˛ecej wrogów ni˙z ktokolwiek inny we Wro-

tach?

— Sir, tak, s. . .
— Wi˛ec obud´z si˛e, idioto! — krzykn ˛

ał sier˙zant.

Julius wci ˛

agn ˛

ał brzuch, koncentruj ˛

ac si˛e na powstrzymaniu b ˛

aków.

— S–sir — wyj ˛

akał — t–tak, sir.

— Postarajcie si˛e bardziej, kapralu — fukn ˛

ał Maerik, po czym odwrócił si˛e

i ruszył korytarzem, a za chwil˛e znikn ˛

ał w bocznym przej´sciu. Na zimnej, mar-

murowej posadzce nie było słycha´c jego kroków.

Julius odetchn ˛

ał z ulg ˛

a. Został przydzielony do stra˙zy w Pałacu Ksi ˛

a˙z˛ecym

zaledwie tydzie´n temu i cho´c wcze´sniej brał udział w bitwie i nawet walczył ze
szczurołakami w najciemniejszych zaułkach portu, ta słu˙zba zdawała si˛e najci˛e˙z-
sza ze wszystkich, jakie pełnił. Nie martwił si˛e, ˙ze mo˙ze tu wej´s´c zabójca, nie a˙z
tak daleko w gł ˛

ab pałacu, ale obawiał si˛e, ˙ze to, co si˛e wydarzyło przed chwil ˛

a,

mo˙ze si˛e powtórzy´c i jeszcze raz powtórzy´c, a˙z zostanie zdegradowany do stopnia
zwykłego piechura.

Przeło˙zył halabard˛e do lewej r˛eki i otarł pot z czoła. Było ju˙z pó´zno, a mo˙ze

nawet wcze´snie i powieki mu ci ˛

a˙zyły, oczy wyschły i były zm˛eczone. Cichy

d´zwi˛ek sprawił, ˙ze podskoczył i spojrzał bystro w dal korytarza. W przy´cmio-
nym ´swietle ujrzał mysz, która zaraz znikn˛eła w ciemno´sci. Westchn ˛

ał, ale zaraz

znów podskoczył, kiedy poczuł na ramieniu ci˛e˙zar czyjej´s r˛eki.

— Głowa do góry, ˙zołnierzu.
M˛e˙zczyzna natychmiast wydał si˛e Juliusowi znajomy. To on, Blizna prowadził

atak na szczurołaki i Julius był na jego odprawie, a potem walczył u boku tego
do´swiadczonego wojownika przez kilka cennych chwil w tunelach ´sciekowych.

— K–kapitan Blizna — wyj ˛

akał Julius, prostuj ˛

ac si˛e na baczno´s´c. — Och. . .

Nie powiedziano mi. . .

Blizna skrzywił si˛e.
— A dlaczego miano by ci mówi´c?
— Ja. . . — zacz ˛

ał Julius, ale Blizna podniósł r˛ek˛e i go powstrzymał.

130

background image

— Id´z do stajni i przygotuj wierzchowca wielkiego ksi˛ecia — rozkazał mu

Blizna. — Przed ´switem zabieram go st ˛

ad.

Julius był tak zaskoczony, ˙ze tylko stał z rozdziawionymi ustami. Co´s si˛e

działo, co´s wielkiego. Nie na mojej warcie — pomy´slał Julius — dlaczego na
mojej warcie?

— Czy nie wyraziłem si˛e jasno, kapralu?
— N–nie, sir, ja tylko. . .
— Wi˛ec zabieraj dup˛e w troki i jazda! — ponaglił go Blizna, a jego surowy

wzrok był wystarczaj ˛

acym bod´zcem, który pchn ˛

ał Juliusa w gł ˛

ab korytarza tak

szybko, na ile pozwalały mu jego dr˙z ˛

ace w kolanach nogi.

Biegł przez chwil˛e, zanim u´swiadomił sobie, ˙ze w tym pałacowym labiryncie,

noc ˛

a, po prostu si˛e zgubił. Zacz ˛

ał modli´c si˛e ˙zarliwie do Tymory, która zaraz

wysłuchała jego modlitw˛e z typowym dla tej bogini szcz˛e´scia poczuciem humoru.

— Na faluj ˛

ace piersi Umberlee, chłopcze! — rykn ˛

ał sier˙zant Maerik. — Co

na imiona wszystkich bogów tutaj robisz, ty zgniły synu zawszonej. . .

— Zgubiłem si˛e — wykrztusił szybko Julius, zanim zd ˛

a˙zył si˛e zastanowi´c

i zda´c sobie spraw˛e, co za głupot˛e wła´snie paln ˛

ał.

Sier˙zant Maerik zdzielił go w twarz.
— Przepraszam — wyj˛eczał Julius, padaj ˛

ac ci˛e˙zko na tyłek. Halabarda za-

dzwoniła o posadzk˛e, krew ´sciekała mu z ci ˛

agle wibruj ˛

acego nosa.

— Wybrałe´s zły moment na opuszczenie posterunku, ty zasmarkanodupy gł ˛

a-

bie — wrzasn ˛

ał sier˙zant. — Kapitan Blizna został zamordowany i cała kompania

została postawiona na nogi.

— Ale ja go wła´snie widziałem — zaoponował Julius.
— Kogo widziałe´s, pluskwiaku?
— Blizn˛e — powtórzył Julius i wstał z trudem. — To wła´snie kapitan Blizna

kazał mi pój´s´c do stajni i wyprowadzi´c konia wielkiego ksi˛ecia Eltana. . .

— Blizna tu był? — zapytał Maerik, a jego oczy rozszerzyły si˛e. — Tej nocy?
— Sir — powiedział Julius, poprawiaj ˛

ac splamiony własn ˛

a krwi ˛

a kaftan i szu-

kaj ˛

ac halabardy — niecał ˛

a godzin˛e temu, sir. Szedł na pokoje wielkiego ksi˛ecia.

Maerik zbladł, chwycił silnie Juliusa za rami˛e i poci ˛

agn ˛

ał za sob ˛

a do biegu.

— Nie na mojej warcie! — zakl ˛

ał sier˙zant. — Dlaczego to zawsze musi by´c

na mojej warcie!

*

*

*

Julius i Maerik przystan˛eli przy szerokich dwuskrzydłowych drzwiach prowa-

dz ˛

acych na prywatne pokoje wielkiego ksi˛ecia. Julius z trudem nad ˛

a˙zał za sier-

˙zantem i kiedy wreszcie stan˛eli, ci˛e˙zko dyszał.

131

background image

Wielki ksi ˛

a˙z˛e wyłonił si˛e ze swoich komnat, trzymaj ˛

ac wielki topór, jakiego

Julius jeszcze nie widział, a nawet nie ´snił o nim. Był ubrany w dług ˛

a koszul˛e

nocn ˛

a, która ociekała krwi ˛

a. Oczy i r˛ece miał spokojne. Jego szeroka, powa˙zna

twarz tak˙ze była umazana krwi ˛

a, a z jego długich w ˛

asików sk ˛

apy wały czerwone

kropelki. Jego kryształowo bł˛ekitne oczy ´swieciły pod g˛estymi szarymi brwiami
pasuj ˛

acymi do krótkich włosów, pogniecionych od snu.

Maerik przykl˛ekn ˛

ał, podobnie Julius, niezdolny oderwa´c wzroku od złoto-

-mithrilowego topora.

— Milordzie — odezwał si˛e Maerik. — Ja. . .
— Kapitan Blizna został zamordowany — powiedział wielki ksi ˛

a˙z˛e. Maerik

wstał i Eltan otworzył wysokie drzwi. Na zasłanej drogim dywanem podłodze
le˙zało szare ciało jakiej´s nieludzkiej istoty, wci ˛

a˙z brocz ˛

ac krwi ˛

a na drogocenn ˛

a

wełn˛e.

— Tak, milordzie — odetchn ˛

ał Maerik. — Został znaleziony w swoim pokoju.

Julius zakrztusił si˛e na widok oczu martwego stwora. Silne, postarzałe rysy

Eltana były ponure.

— Zabierzcie ciało kapitana do Komnaty Cudów — powiedział niskim i peł-

nym powagi głosem. — Przebior˛e si˛e i spotkam si˛e tam z wami.

132

background image

Rozdział dwudziesty pierwszy

— Brzmi tak, jakby przyszli tu wasi przyjaciele — powiedział Jhasso, próbu-

j ˛

ac dojrze´c co´s przez malutkie okienko w celi.

— Albo twoi — zaproponowała Jaheira.
Odgłosy walki były wyra´zne, cho´c odległe i tłumione co najmniej jednym pi˛e-

trem. Abdel słyszał szcz˛ek stali, ci˛e˙zkie kroki, upadaj ˛

ace ciało, potem nast˛epne.

Napi ˛

ał mi˛e´snie i jeszcze raz spróbował wyrwa´c kraty z okna. Tym razem drgn˛eły,

ale tylko troch˛e. Czuł si˛e jak szczur w klatce i chciał si˛e st ˛

ad wydosta´c.

— Nie — odpowiedział Jhasso Jaheirze. — Ja nie mam przyjaciół.
— Nie, skoro sobowtórniak udaj ˛

acy ciebie robił sobie–tobie wrogów w całym

mie´scie od momentu, kiedy jak mówisz, tu si˛e znalazłe´s — zgodziła si˛e z nim
Jaheira.

— Niech ich szlag. My´slałem, ˙ze wszystkie s ˛

a w Waterdeep.

Wszyscy troje, zmarzni˛eci, wyczerpani i wierc ˛

acy si˛e niespokojnie na granicy

klaustrofobicznego obł˛edu, stali i nasłuchiwali odgłosów walki.

Drzwi nagle stukn˛eły, głos był blisko. Abdel wykr˛ecił głow˛e i przycisn ˛

ał po-

liczki do krat, próbuj ˛

ac cokolwiek zobaczy´c. Na ko´ncu korytarza paliło si˛e ciepłe

pomara´nczowe ´swiatło, a na ´scianie odbijały si˛e cienie, ta´ncz ˛

ace w rytm szcz˛eku

stali, kroków i desperackich ryków. Ciało upadło i kroki ruszyły w stron˛e cel.
Młody m˛e˙zczyzna ubrany w skrwawiony i przepocony kaftan z herbem Płomien-
nej Pi˛e´sci stan ˛

ał przed cel ˛

a Abdela. Krew ciekła z ostrza jego halabardy, która

była z pewno´sci ˛

a ci˛e˙zsza ni˙z ten szczupły, młody ˙zołnierz.

— Czy ty jeste´s Jha–Jhasso? — zapytał ˙zołnierz, łapi ˛

ac dech.

— On jest w celi za tob ˛

a — odpowiedział Abdel.

W tym samym momencie Jhasso krzykn ˛

ał: — Wypu´s´c mnie st ˛

ad, dzieciaku!

Młody ˙zołnierz wygl ˛

adał na zmieszanego i przera˙zonego: — Musz˛e kogo´s

zawoła´c.

— Chyba nas tu nie zostawisz? — zawołała Jaheira, a młody ˙zołnierz przest ˛

a-

pił z nogi na nog˛e, słysz ˛

ac kobiecy głos.

— Bez obawy, pani — odpowiedział jej. — Wróc˛e po was!

´Scigany przez ordynarne odzywki trzech wi˛e´zniów młody ˙zołnierz znikn ˛ał

w korytarzu. Usłyszeli głosy i wi˛ecej kroków ludzi wchodz ˛

acych po schodach

133

background image

i nikn ˛

acych w cichn ˛

acych ju˙z odgłosach walki.

— Przyjdzie po nas, prawda? — zapytał Jhasso.
— Lepiej ˙zeby cholera przyszedł — odparł Abdel. — Bo jak nie, to wyci ˛

agn˛e

r˛ece przez kraty na tyle, by go. . .

— Słuchajcie! — krzykn˛eła Jaheira i Abdel wraz z Jhasso zamilkli.
Walka ju˙z si˛e sko´nczyła. Abdel usłyszał głuche m˛eskie głosy i zbli˙zaj ˛

ace si˛e

ci˛e˙zkie kroki. Drzwi otworzyły si˛e i rozległ si˛e wyra´zny chrz˛est człowieka w ci˛e˙z-
kiej zbroi metalowej szybko schodz ˛

acego po schodach.

— Tutaj, Gondsman — powiedział spokojny, rozkazuj ˛

acy głos.

Abdel zobaczył starszego m˛e˙zczyzn˛e w l´sni ˛

acej, zbryzganej krwi ˛

a zbroi pły-

towej. Nie znał go, ale jego mundur mówił sam za siebie. To był wielki ksi ˛

a˙z˛e,

a na jego napier´sniku widniał symbol Płomiennej Pi˛e´sci. Czy˙zby to był. . .

— Wielki ksi ˛

a˙z˛e Eltanie — rozwiał w ˛

atpliwo´sci Abdela młody ˙zołnierz, który

pierwszy ich tu odwiedził — znalazłem klucz, milordzie.

— Bardzo dobrze, Julius — odrzekł Eltan. — Kiedy kapłan sko´nczy, wypu´s´c

ich.

— Wypu´s´c nas teraz, w imi˛e Gonda — zachrypiał Jhasso.
Abdel zobaczył, jak gruby m˛e˙zczyzna w szafranowych szatach zatrzymał si˛e

przed drzwiami celi Jhasso i spojrzał przez okienko. Kapłan podchodził tak do
ka˙zdej z cel. Abdel napotkał jego wzrok, kiedy wreszcie podszedł pod jego drzwi.
Nie mógł jednak spojrze´c mu w oczy, gdy˙z kapłan patrzył jakby poza niego.

— M˛e˙zczy´zni s ˛

a lud´zmi — powiedział kapłan do Eltana — a kobieta jest

półelfem.

— Wypu´scie ich — polecił Eltan i po chwili byli wolni.
Kiedy Abdel opu´scił swoj ˛

a cel˛e, Julius przełkn ˛

ał ´slin˛e i wyj ˛

akał: — Prze–

przepraszam.

— Nie ma za co, kapralu — odrzekł Abdel z u´smiechem. — S ˛

a tu sobowtór-

niaki.

— Rzeczywi´scie s ˛

a — zgodził si˛e wielki ksi ˛

a˙z˛e, ogl ˛

adaj ˛

ac podejrzliwie Ab-

dela od stóp do głów. — Dwa z nich zabiły Blizn˛e.

— Nie — zachłysn˛eła si˛e Jaheira.
— I przynajmniej jeden zaj ˛

ał moje miejsce — dodał Jhasso. — Mam nadziej˛e,

˙ze jeszcze mog˛e rozkr˛eci´c swój interes, Eltan.

Wielki ksi ˛

a˙z˛e spojrzał na Jhasso niecierpliwie.

— Odpowiadasz tylko za to, za co sam jeste´s odpowiedzialny, Jhasso. Na razie

trzymaj si˛e z dala.

Jhasso pokiwał głow ˛

a, wyra´znie zadowolony, ˙ze nie musi uczestniczy´c w ko-

lejnych wydarzeniach.

— Wasza. . . ksi ˛

a˙z˛eca mo´s´c. . . — wymamrotał Abdel; wyczerpanie i smutek

otumaniły go nieco.

134

background image

— Mam na imi˛e Eltan — przedstawił si˛e wielki ksi ˛

a˙z˛e. — A ty musisz by´c

Abdel.

— Tak — potwierdził Abdel. — Blizna był moim przyjacielem. Chciałbym

mie´c okazj˛e pom´sci´c jego ´smier´c.

— Blizna ci˛e uprzedził z jednym — odrzekł Eltan. — A ja miałem przyjem-

no´s´c rozprawi´c si˛e z drugim, ale co´s mi mówi, ˙ze jeszcze trzeba b˛edzie zabija´c,
dobry człowieku, je´sli masz na my´sli zabijanie.

Abdel skin ˛

ał głow ˛

a. Miał na my´sli zabijanie.

*

*

*

Abdel i Jaheira dostali niewiele czasu na doprowadzenie si˛e do porz ˛

adku,

a wi˛ekszo´s´c tego czasu Abdel sp˛edził jedz ˛

ac. Zwrócono mu jego pałasz i kol-

czug˛e, w dobrym stanie. Spotkali si˛e w foyer Eltana, w jego apartamentach
w Ksi ˛

a˙z˛ecym Pałacu. Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e do Jaheiry, która ubrała si˛e w zwiewn ˛

a

czarn ˛

a sukni˛e, otrzyman ˛

a od wielkiej ksi˛e˙zny Liii Janath we własnej osobie. Ab-

del poczuł si˛e głupio, ˙ze sam nie ma w co si˛e przebra´c. Miał przynajmniej na-
dziej˛e, ˙ze nie wygl ˛

ada odra˙zaj ˛

aco ani nie ´smierdzi.

Senny lokaj pokazał im drog˛e do gabinetu wielkiego ksi˛ecia, a Abdel wiedział,

˙ze nikt nie b˛edzie tu po´swi˛ecał swego czasu na jego w ˛

achanie. Atmosfera była

pełna powagi, jak w generalskim namiocie tu˙z przed bitw ˛

a.

— Abdel, Jaheira — powiedział Eltan, zapraszaj ˛

ac ich do bogato urz ˛

adzonego

pokoju — wejd´zcie.

Eltan siedział za biurkiem, wspieraj ˛

ac ramiona na mahoniowym blacie. Chudy

m˛e˙zczyzna ze spl ˛

atanymi, szarymi włosami i dziwnymi okr ˛

agłymi szkiełkami

w drucianej oprawce na nosie nachylał si˛e nad ramieniem wielkiego ksi˛ecia,
z pewno´sci ˛

a zaszywaj ˛

ac mu ran˛e. Eltan sykn ˛

ał, kiedy lekarz zaci ˛

agn ˛

ał ni´c i odci ˛

koniec.

— Zostali´scie ranni — zacz ˛

ał Abdel niepewnie.

— Tak — odparł Eltan, u´smiechaj ˛

ac si˛e — to moja dwusetna rana odniesiona

w walce. Powinienem to uczci´c.

Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e i przysun ˛

ał si˛e cicho do Jaheiry, podczas gdy Eltan w ci-

szy wr˛eczał medale trzem oficerom Płomiennej Pi˛e´sci, stoj ˛

acym po drugiej stronie

biurka. Gdy sko´nczył, wysłał ich do ´swi ˛

atyni Gonda, aby poprosili o pomoc ka-

płanów, którzy najwyra´zniej potrafi ˛

a rozpozna´c sobowtórniaka, kiedy go zobacz ˛

a.

Kiedy oficerowie wyszli, a lekarz pochował swoje medyczne przybory do skó-

rzanej torby, wielki ksi ˛

a˙z˛e poprosił Abdela i Jaheir˛e przed siebie.

— Rozumiem — zacz ˛

ał Eltan — ˙ze nie raz walczyłe´s u boku mojego przyja-

ciela Harolda Loggersona.

135

background image

Abdel zmieszał si˛e. — Milordzie?
— Blizny — wyja´snił Eltan. — Nie wiedziałe´s, jak si˛e naprawd˛e nazywał?
— Nie — odparł Abdel. Spojrzał na Jaheir˛e zakłopotany, cho´c nie wiedział

dlaczego. — Nie, milordzie. Mo˙ze nie byli´smy a˙z tak dobrymi. . .

Eltan powstrzymał go ruchem r˛eki.
— Nie, nie. Mo˙zna policzy´c na palcach u jednej r˛eki osoby, które znały jego

nazwisko. Usi ˛

ad´zcie, musimy porozmawia´c.

Eltan wygl ˛

adał na zm˛eczonego. Oczy miał spuchni˛ete i zaczerwienione, po-

liczki zapadni˛ete. Wci ˛

a˙z miał na sobie zbroj˛e, jakby był zbyt wyczerpany, by

j ˛

a zdj ˛

a´c albo niedługo jej potrzebował. Pierwsza usiadła Jaheira, po niej Abdel

i oboje podziwiali mi˛ekk ˛

a skór˛e wygodnych krzeseł.

— Nie zupełnie tak, jak w generalskim namiocie, co najemniku? — zauwa˙zył

Eltan, zerkaj ˛

ac te˙z na Jaheir˛e.

— Milordzie. . . — zacz ˛

ał Abdel, ale zorientował si˛e, ˙ze odpowied´z nie jest

potrzebna.

— To miasto jest po´swi˛econe przez wiele wspaniałych ´swi ˛

aty´n — rzekł Eltan

— przekl˛ete przez jeszcze wi˛ecej, jak przypuszczam. Kiedy usłyszałem o ´smierci
Blizny, kazałem zanie´s´c jego ciało do Komnaty Cudów w nadziei, ˙ze mój dobry
przyjaciel Thalamond mógłby przywróci´c dech staremu wojakowi.

Abdel słyszał, ˙ze jest to mo˙zliwe, ale to była moc, któr ˛

a wi˛ekszo´s´c kapłanów

rezerwowała na specjalne okoliczno´sci. Jaheira spojrzała na Abdela i zobaczył,

˙ze była pod wra˙zeniem przyjaciół, jakich ma Abdel, jak i sytuacji, w której si˛e

znale´zli.

— Obawiam si˛e, ˙ze nie mogli tego zrobi´c — powiedział Eltan. — Jego dusza

uciekła albo. . . cokolwiek innego. — Wielki ksi ˛

a˙z˛e przerwał na moment dobiera-

j ˛

ac wła´sciwe słowa. — Pozwolili mi tylko porozmawia´c z nim, je´sli wierzycie, ˙ze

co´s takiego jest w ogóle mo˙zliwe. Por˛eczył za was, jak tylko Blizna to potrafił. Po-
wiedział mi, ˙ze posłał was na molo Siedmiu Sło´nc, aby´scie tam troch˛e pow˛eszyli,
gdy˙z co´s wi ˛

a˙ze t˛e kompani˛e z pewn ˛

a grup ˛

a odpowiedzialn ˛

a za kłopoty w kopal-

niach rudy ˙zelaza.

— Tak, milordzie — potwierdziła Jaheira. — Zostałam wysłana przez Harfia-

rzy, aby si˛e temu przyjrze´c. — Przerwała i spojrzała na Abdela, który u´smiechn ˛

si˛e delikatnie i skin ˛

ał głow ˛

a. — ˙

Zelazny Tron chce wywoła´c wojn˛e pomi˛edzy

twoim ludem, a moim.

— Wojn˛e z Amnem? — zapytał Eltan. — A po co?
Jaheira potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a.

— Nie wiem. Wła´snie po to Blizna wysłał nas na molo, aby´smy si˛e dowie-

dzieli.

— Po moim mie´scie włócz ˛

a si˛e sobowtórniaki — powiedział Eltan. — Kto´s

popycha nas do wojny z Amnem, kto´s sabotuje nasze zapasy i nikt nie wie dla-
czego?

136

background image

Jaheira poczerwieniała, wyczuwaj ˛

ac narastaj ˛

ac ˛

a frustracj˛e Eltana.

— Wiem, gdzie odbywaj ˛

a si˛e spotkania ˙

Zelaznego Tronu — rzekł Eltan.

Jakby w odpowiedzi na jego słowa rozległ si˛e d´zwi˛ek metalu uderzaj ˛

acego

o marmurow ˛

a posadzk˛e. Wszyscy spojrzeli w t˛e stron˛e i zobaczyli w rogu u´smie-

chaj ˛

acego si˛e przepraszaj ˛

aco lekarza.

— Mo˙zesz ju˙z i´s´c, Kendal — polecił Eltan m˛e˙zczy´znie. — Czuj˛e si˛e ju˙z do-

brze.

— B˛ed˛e musiał zmieni´c opatrunek, milordzie — odrzekł lekarz. — Jutro rano.
— Dobrze — zgodził si˛e niecierpliwie Eltan. — Do zobaczenia zatem.
Kiedy drzwi si˛e zamkn˛eły, Abdel zapytał — Gdzie jest to miejsce?
— Tutaj w mie´scie — odparł Eltan. — Mo˙zesz si˛e przyda´c, je´sli chcesz. Po-

trzebuj˛e człowieka, który mo˙ze działa´c poza murami Wrót. Skoro Blizna ci ufał,
to mi wystarczy. — Spojrzał na Jaheir˛e. — Spotkałem ju˙z wcze´sniej Harfiarzy,
panienko, ale nie wykorzystam tego przeciwko tobie.

Jaheira zaczerwieniła si˛e, po czym wstali i wyszli.

*

*

*

— „Znów b˛edziemy mnichami, przez jaki´s czas” — przeczytał Julius z no-

tatnika o pogniecionych rogach. — „Wró´c na miejsce spotkania pod kolumnami
M ˛

adrego Boga

”.

Młody kapral popatrzył na wielkiego ksi˛ecia, sier˙zanta Maerika, Abdela i Ja-

heir˛e. Julius kucał obok zwini˛etego ciała m˛e˙zczyzny ubranego w czarn ˛

a skór˛e,

którego zabił Abdel. Wygl ˛

adało na to, ˙ze w podziemnej kryjówce ˙

Zelaznego

Tronu było tylko dwóch ludzi. Eltan i jego siły wpadły na jego trop.

— Candlekeep — powiedział cicho Abdel.
— Mog ˛

a si˛e tam dosta´c? — zapytał Eltan. — Na mój rozum Candlekeep

rzadko, je´sli w ogóle, otwiera swoje bramy. Jak to mo˙zliwe, ˙ze cała szajka kon-
spiratorów spotyka si˛e w Candlekeep.

— Gorion mógł zna´c odpowied´z na to pytanie — rzekła Jaheira, patrz ˛

ac

smutno na Abdela.

Najemnik wolno skin ˛

ał głow ˛

a.

— Mój ojciec był mnichem — powiedział Eltanowi. — Wychował mnie

w murach Candlekeep i skierował na drog˛e, któr ˛

a krocz˛e ju˙z całe ˙zycie, jak mi

si˛e zdaje. Prowadził mnie do Jaheiry. — Odwrócił si˛e do półelfki. — Czy praco-
wał dla Harfiarzy?

Jaheira pokr˛eciła głow ˛

a. — Był przyjacielem.

— Pr˛edzej pójd˛e na wojn˛e z Amnem i j ˛

a wygram ni˙z b˛ed˛e szturmował bramy

Candlekeep — westchn ˛

ał Eltan. Nie czuł si˛e pokonany, my´slał.

137

background image

— Wygl ˛

ada na pomocn ˛

a wskazówk˛e — wtr ˛

acił Maerik i Eltan ostro na niego

spojrzał. Sier˙zant cofn ˛

ał si˛e pół kroku. — Prosz˛e przyj ˛

a´c moje przeprosiny, ja. . .

— Nie przepraszajcie, sier˙zancie — odrzekł Eltan. — Ten notes był raczej

zbyt wa˙zny, ˙zeby go zostawia´c.

— ˙

Zelazny Tron robił ju˙z głupsze rzeczy, milordzie — zaproponował Abdel.

— Po co chcieliby, aby´smy si˛e dowiedzieli, ˙ze udali si˛e do Candlekeep?

— Je´sli to prawda, co. . . — zacz ˛

ał Julius i przerwał pod ostrym wzrokiem

Maerika.

Eltan machn ˛

ał r˛ek ˛

a — kontynuujcie, kapralu.

Julius u´smiechn ˛

ał si˛e słabo.

— Milordzie, je´sli nie mo˙zemy dosta´c si˛e do Candlekeep, to mo˙ze oni chc ˛

a,

aby´smy. . . aby´s my´slał, ˙ze s ˛

a poza twoim zasi˛egiem.

— Dra˙zni ˛

a si˛e ze mn ˛

a? — zapytał Eltan.

Julius wzruszył ramionami — Ja tylko. . .
— To mo˙zliwe — przerwała mu Jaheira. — My, Harfiarze my´slimy, ˙ze za ca-

łym tym spiskiem stoi jedna osoba. Krasnolud, który był niewolnikiem ˙

Zelaznego

Tronu, powiedział nam jego imi˛e. Jest on bogatym kupcem z Sembii i nazywa si˛e
Reiltar. Mam powody przypuszcza´c, ˙ze ten Reiltar jest. . . synem Bhaala.

Abdel spojrzał na ni ˛

a szeroko otwartymi oczami. Znów usłyszał imi˛e tego

martwego boga mordu i pomysł, ˙ze zostawił on tu synów. Mo˙ze, pomy´slał Abdel,
powinienem przycisn ˛

a´c Jaheir˛e, aby mi powiedziała, co jeszcze wie na ten temat.

Jaheira patrzyła na Abdela z czerwon ˛

a, prawie przera˙zon ˛

a twarz ˛

a.

— Synem Bhaala? — zapytał zdziwiony Eltan. — Tego martwego boga Bha-

ala?

Jaheira potwierdziła skinieniem głowy, a Julius wstał na dr˙z ˛

acych nogach.

— To szale´nstwo — skomentował Maerik. — Milordzie, kim s ˛

a ci ludzie?

— S ˛

a jeszcze inne — podj˛eła Jaheira — dzieci Bhaala. Niektóre z nich s ˛

a pod

obserwacj ˛

a Harfiarzy, za innymi ´slad si˛e urwał. Nikt nie wie, ile ich prze˙zyło.

— I jeden z nich chce wywoła´c wojn˛e z Amnem? — zapytał Julius, zapomi-

naj ˛

ac w czyjej jest obecno´sci.

— Mord — wyja´sniła Jaheira — na wielk ˛

a skal˛e.

Abdel przełkn ˛

ał ´slin˛e, gdy˙z nagle zaschło mu w gardle. Na ramionach i piersi

wyst ˛

apiła mu g˛esia skórka i poczuł, ˙ze całe ciało przeszedł mu dreszcz. Mord —

pomy´slał Abdel z wielkim trudem powstrzymuj ˛

ac u´smiech — na wielk ˛

a skal˛e. . .

138

background image

Rozdział dwudziesty drugi

— Mord — powiedziała Tamoko — na wielk ˛

a skal˛e.

Sarevok u´smiechn ˛

ał si˛e do niej — tak jak u´smiechaj ˛

a si˛e demony — ale Ta-

moko nie cofn˛eła si˛e. Ku jej zaskoczeniu, Sarevok wydawał si˛e zadowolony.

— Mord, tak — potwierdził. Echo poniosło jego głos w podziemnej komna-

cie. Rozległ si˛e zgrzyt metalu, kiedy nie´swiadomie przeci ˛

agn ˛

ał ostrzem długiego,

w ˛

askiego sztyletu po swym napier´sniku z czarnego metalu. Poleciały iskry, ale na

zbroi nie został ˙zaden ´slad.

— To nie do. . . — urwała Tamoko i westchn˛eła z frustracji. Wcale nie chciała

przerwa´c, tylko wci ˛

a˙z miała kłopoty z wyra˙zaniem si˛e we wspólnym j˛ezyku Fa-

erunu. — To nie do. . . zaakceptowania.

˙

Zółte oczy Sarevoka błysn˛eły i odwrócił si˛e do pustej ramy, obserwuj ˛

ac j ˛

a

uwa˙znie, jakby była teraz dla niego najwa˙zniejsza.

— Tamoko, moje drogie dziecko — odezwał si˛e w ko´ncu. — Kiedy ci˛e od-

kryłem, zabijała´s co dnia, dla pieni˛edzy. Mord był twoim sposobem na ˙zycie.

Drgn˛eła na to porównanie, gniew dodał jej odwagi. — Praca w roli zabójcy

nie ha´nbi.

— Zabijała´s niewinnych ludzi — nacisn ˛

ał. — A to morderstwo.

— Niewinni ludzie nie musz ˛

a obawia´c si˛e zabójców — odparła. — Niewinni

ludzie nie zadaj ˛

a si˛e z lud´zmi zdolnymi do wynaj˛ecia zabójców. Je´sli kto´s mnie

najmuje, zawsze ma jaki´s powód, ten czy inny.

— Wi˛ec — powiedział Sarevok, odwracaj ˛

ac si˛e do niej z u´smiechem samoza-

dowolenia — zabijasz tylko skorumpowanych ludzi.

— Tak — odparła, dumnie unosz ˛

ac głow˛e i wpadaj ˛

ac w jego pułapk˛e.

— Na polecenie skorumpowanych ludzi.
Zaczerwieniła si˛e i odwróciła wzrok. Sarevok chrz ˛

akn ˛

ał i wrócił spojrzeniem

do ramy.

— Mo˙zesz wej´s´c — powiedział nagle.
Tamoko odwróciła si˛e na d´zwi˛ek otwieranych drzwi i do pokoju wszedł

wolno, niepewnie sobowtórniak. Jego wielkie oczy bez wyrazu ogl ˛

adały sparta´n-

ski wystrój pomieszczenia, a potem przeniosły si˛e na Tamoko, która stała sztywno
obok Sarevoka. Kobieta była ubrana w lu´zne spodnie i dopasowan ˛

a, czarn ˛

a tunik˛e.

139

background image

Jej w ˛

aska, zakrzywiona katana wisiała w pochwie u jej pasa. Przyj˛eła sobowtór-

niaka chłodno, gdy˙z nie pałała miło´sci ˛

a do tych stworów pozbawionych twarzy.

— Jeste´s idiot ˛

a — powiedział Sarevok do sobowtórniaka i stwór natychmiast

upadł na kolana.

— Prosz˛e, panie — zacz ˛

ał błaga´c głosem ni to m˛eskim, ni kobiecym, pozba-

wionym charakteru i wyrazu. — Oszcz˛ed´z mnie, bym ci mógł dalej słu˙zy´c. Zrobi˛e
wszystko. . . Przyjm˛e ka˙zd ˛

a posta´c, jak ˛

a Wasza Wysoko´s´c rozka˙ze.

— Ta mi˛eczakowata stara koza Eltan ma kapłanów. . . KAPŁANÓW! — wyja-

´snił Sarevok głosem niczym uderzenie gromu. Sobowtórniak wycofał si˛e na czwo-

rakach w tył, w desperackiej próbie ucieczki przed jego głosem, od którego jakby
zadr˙zał cały pokój. Tamoko podskoczyła i poczuła dr˙zenie a˙z do samego ´srodka
na moc głosu swego kochanka. Sarevok zamilkł na dłu˙zsz ˛

a chwil˛e, patrz ˛

ac jak

sobowtórniak kaja si˛e przed nim.

— Kapłani tego partackiego boga Gonda i kogo tam jeszcze włócz ˛

a si˛e po

całych Wrotach Baldura, modl ˛

ac si˛e na okr ˛

agło o to, by mogli widzie´c prawdziw ˛

a

natur˛e rzeczy. A wiesz dlaczego?

— Mo˙zemy si˛e ukry´c, panie — wymamrotał sobowtórniak. — Prosz˛e,

tylko. . .

— Wiesz dlaczego? — powtórzył pytanie Sarevok, tym razem opanowanym,

spokojnym głosem.

— Sir, prosz˛e. . .
— Je´sli b˛ed˛e musiał zada´c ci to samo pytanie po raz trzeci, sobowtórniaku,

lepiej dla ciebie b˛edzie, ˙zeby´s miał odpowied´z wyryt ˛

a wewn ˛

atrz mózgu, w prze-

ciwnym razie urw˛e ci głow˛e bez ˙zadnego powodu. . . B˛ed˛e rozczarowany.

Tamoko wyci ˛

agn˛eła powoli swój miecz, daj ˛

ac pokaz d´zwi˛eku i błysku ´swiatła

´swieczki odbijaj ˛

acego si˛e na ostrzu. Kochała Sarevoka, cał ˛

a swoj ˛

a dusz ˛

a, stracon ˛

a

pewnie, i chocia˙z ufno´s´c, jak ˛

a go darzyła i pewno´s´c, ˙ze jest wart jej adoracji były

na skraju załamania, była szcz˛e´sliwa, ˙ze mo˙ze w jego imieniu poło˙zy´c trupem
jedno z tych bezdusznych obrzydlistw.

Sobowtórniak zobaczył to, a przynajmniej wystarczaj ˛

aco wiele, wypisane

w jej oczach.

— Szukaj ˛

a nas — oznajmił stwór. — Szukaj ˛

a nas swoim prawdziwym widze-

niem. Ale oni nie b˛ed ˛

a. . .

— Ciii. . . — zasyczał Sarevok, przykładaj ˛

ac palec do ust.

U´smiechn ˛

ał si˛e niczym wilk i podszedł bli˙zej do schylonego stwora. Tamoko

zauwa˙zyła łz˛e spływaj ˛

ac ˛

a po gładkim, szarym policzku sobowtórniaka.

— Oczywi´scie, ˙ze b˛ed ˛

a, sobowtórniaku, tak jak si˛e tego wcze´sniej domy´sla-

łem. Miałem tylko nadziej˛e, ˙ze nie zaczn ˛

a tak szybko i wła´snie dlatego rozczaro-

wałe´s mnie.

— Och — załkał sobowtórniak przez dr˙z ˛

ace, cienkie jak włos usta. — Nie. . .

140

background image

Sarevok odwrócił si˛e i na moment spojrzał Tamoko w oczy, a zabójczyni sko-

czyła naprzód, wymachuj ˛

ac mieczem nad głow ˛

a.

Szła szybko i zarazem spokojnie — spokojna jak zawsze. Błyskała ostrzem

nad głow ˛

a w ´smiertelnym ta´ncu, aby rozproszy´c swoj ˛

a ofiar˛e. . . przeciwnika —

ta ró˙znica sprawiła, ˙ze Tamoko przerwała na chwil˛e tok swych my´sli, ale nie za-
trzymała si˛e. Wykonała ci˛ecie, kieruj ˛

ac si˛e czystym instynktem zrodzonym z jej

talentu i praktyki. Zadała cios bez udziału ´swiadomo´sci. Jej ostrze zadzwoniło
o metal i sypn˛eło iskrami, nagły opór wprowadził kling˛e w wibracje, które prze-
niosły si˛e przez jej rami˛e na całe ciało.

Sobowtórniak przemienił si˛e w mgnieniu oka wystarczaj ˛

acym jej do ataku.

Odskoczyła lekko i szybko w tył, wycofuj ˛

ac si˛e pod wpływem tego samego in-

stynktu, który prowadził j ˛

a do ataku. Potrzebowała chwil˛e czasu, aby oceni´c sy-

tuacj˛e. Jej ofiara rzeczywi´scie stała si˛e teraz przeciwnikiem.

Tamoko zirytowała si˛e na widok postaci, któr ˛

a przybrał sobowtórniak. To była

ona. Kiwn˛eła głow ˛

a w bok w ge´scie, który niektórzy uznaliby za salut. Tamoko

uwa˙zała to za obietnic˛e — obietnic˛e wolnej i ha´nbi ˛

acej ´smierci.

— Nadzwyczajne — powiedział Sarevok z wyra´zn ˛

a rozkosz ˛

a.

Tamoko zignorowała go i przeniosła wzrok na przeciwnika. Sobowtórniak

wstał i przyj ˛

ał szerok ˛

a postaw˛e. Spogl ˛

adał na Tamoko jej własnymi oczami

i z ka˙zdym uderzeniem serca coraz bardziej j ˛

a przypominał. Tamoko wci ˛

agn˛eła

powietrze i zaatakowała.

Krzyczała we własnym j˛ezyku nazwy ka˙zdego ataku, cho´c nie była ´swia-

doma momentu, w którym rozpocz˛eła normalny fechtunek. Jej ´swiadomy, twór-
czy umysł został zast ˛

apiony wytrenowaniem, do´swiadczeniem i kodeksem tak sta-

rym, ˙ze nawet Sarevok nie mógłby tego sobie wyobrazi´c. Jej miecz ci ˛

ał powietrze

z symfoni ˛

a ´swistów i zgrzytów, i zdawało si˛e, ˙ze ostrze ˙zyje swoim własnym ˙zy-

ciem. Sobowtórniak parował jej ataki jeden za drugim i wkrótce zacz ˛

ał ta´nczy´c

lekko na palcach w taki sam sposób, jak to czyniła Tamoko. Wci ˛

a˙z si˛e bronił,

chocia˙z Tamoko nie s ˛

adziła, ˙ze stwór zdaje sobie spraw˛e z tego, ˙ze ona wcale na-

prawd˛e nie atakowała, tylko badała przeciwnika, wyłapywała jego czułe punkty,
zbieraj ˛

ac o nim informacje, aby znale´z´c najlepszy sposób na jego zabicie.

W przeci ˛

agu mniej ni˙z minuty Tamoko zorientowała si˛e, ˙ze sobowtórniak wy-

korzystuje jej do´swiadczenie w szybko post˛epuj ˛

acej chronologicznej kolejno´sci.

Odczuła na sobie, ˙ze stwór wykonał manewr, którego ona uczyła si˛e całe lato
u senseia Toroto w ´Swi ˛

atyni Pi˛e´sci i ´Swiatła. Przypomniała sobie, ˙ze ten sobo-

wtórniak bał si˛e Sarevoka, ale tak˙ze bał si˛e ptaków, ˙zywił do nich irracjonalny
l˛ek. Tamoko u´smiechn˛eła si˛e i zagwizdała ´spiew drozda, a wówczas stwór od-
słonił si˛e i Tamoko ci˛eła go przez szyj˛e. Stwór doszedł ju˙z jednak do nast˛epnej
jesieni jej ˙zycia, kiedy to ´cwiczyła cofni˛ecia, i w ten sposób unikn ˛

ał ´smiertel-

nego niebezpiecze´nstwa, a nawet wykonał ´smiały atak, który Tamoko z ledwo´sci ˛

a

odbiła.

141

background image

Jej miecz błyskał coraz szybciej i wkrótce osi ˛

agn˛eła szczyt swych umiej˛etno-

´sci. Gałka r˛ekoje´sci miecza urwała si˛e i przeleciała przez pole energii otaczaj ˛

ace

Tamoko kokonem czystej, nieska˙zonej mocy sztuki walki. Sobowtórniak pu´scił
lew ˛

a r˛ek ˛

a miecz, ale nie był gotów, ˙zadna moc, któr ˛

a posiadał, nie mogła przygo-

towa´c go do walki na tym poziomie, który osi ˛

agn˛eła Tamoko.

Tamoko ´swisn˛eła mieczem i jednym, pojedynczym zygzakiem, zbyt szybkim

nawet dla oczu Sarevoka, odci˛eła sobowtórniakowi głow˛e. Bezgłowe ciało wiło
si˛e w konwulsjach retransformacji, ale na to Tamoko ju˙z nie patrzyła. Zamkn˛eła
oczy i zmusiła swój umysł i dusz˛e, aby powróciły do ciała, zmusiła si˛e, by powró-
ci´c na plan ˙zycia i czasu.

Odwróciła si˛e, gdy podszedł do niej Sarevok. Chwycił j ˛

a za biodra, a˙z wes-

tchn˛eła. Zdj ˛

ał ju˙z napier´snik i przycisn ˛

ał j ˛

a do siebie. Pu´sciła miecz i zanim ude-

rzył o podłog˛e, poczuła na sobie r˛ece kochanka. Obj˛eła go, ich j˛ezyki splotły si˛e,
a Tamoko oddała mu si˛e, cho´c czuła, ˙ze co´s mi˛edzy nimi sko´nczyło si˛e.

*

*

*

Abdel usłyszał, jak Jaheira pluszcze si˛e w płytkiej sadzawce obok ich obo-

zowiska. Od Candlekeep dzieliły ich jeszcze dwa dni drogi i kobieta wykorzy-
stywała ka˙zd ˛

a rzadk ˛

a okazj˛e, aby zmy´c z siebie pył drogi i pot. Sło´nce schowało

si˛e za horyzontem i chocia˙z niebo miało teraz odcie´n gł˛ebokiego fioletu, ich małe
ognisko było dla Abdela jedynym ´zródłem ´swiatła. Patrz ˛

ac w stron˛e sadzawki,

zasłoni˛etej g˛estym szpalerem drzew, Abdel otworzył plecak i si˛egn ˛

ał do ´srodka.

Nie widział Jaheiry, ale póki j ˛

a słyszał, wiedział, ˙ze jest bezpieczna. Wy-

j ˛

ał ksi˛eg˛e i westchn ˛

ał, kiedy znalazła si˛e w jego r˛ekach. Ksi˛ega była oprawiona

w ludzk ˛

a skór˛e. Abdel nie wiedział wła´sciwie, kiedy si˛e tego domy´slił, ale teraz

było to dla niego tak oczywiste, ˙ze nawet nie mógł sobie wyobrazi´c, ˙ze mogłoby
go to zaszokowa´c.

Odchylił okładk˛e i zobaczył, ˙ze pierwsza strona jest czysta. Serce zabiło mu

mocniej i znów si˛e przyjrzał. Wci ˛

a˙z był sam i tylko dzi˛eki temu pozwolił sobie

obejrze´c ksi˛eg˛e. Palce spociły mu si˛e w jakiej´s mistycznej mieszaninie strachu
i podniecenia, kiedy odwrócił pierwsz ˛

a stron˛e. Była tam wymalowana czaszka,

otoczona czym´s, co mogło by´c ognikami b ˛

ad´z kropelkami wody. Tekst był or-

namentowany i wci ˛

a˙z niezrozumiały dla Abdela, ale teraz jakby jako´s znajomy.

Pomy´slał, ˙ze podobnie musi si˛e czu´c małe, niepi´smienne dziecko, ka˙zdego dnia
maj ˛

ace do czynienia ze słowem pisanym, lecz niezdolne do jego odczytania.

Zaschło mu w ustach i odwrócił nast˛epn ˛

a stron˛e. Rysunek na tej stronie spra-

wił, ˙ze serce zabiło mu ˙zywiej i zamkn ˛

ał oczy przed tym koszmarem, a ciało

przeszył mu dreszcz irracjonalnego podniecenia, nawet jakby. . .

142

background image

— Co to? — zapytała Jaheira. Abdel podskoczył, wydaj ˛

ac z siebie mi˛ekkie

sapni˛ecie. Ksi˛ega zakołysała mu si˛e w dłoniach, ale chwycił j ˛

a i z trzaskiem za-

mkn ˛

ał okładk˛e.

— Dobrze si˛e czujesz? — zapytała go. Spojrzał do góry i zobaczył, ˙ze stoi

tu˙z obok ogniska. Była otulona starym, podró˙znym kocem Abdela, jej włosy były
mokre i skr˛econe w delikatne loki. W pomara´nczowym ´swietle ognia skóra jej
twarzy wygl ˛

adała bardzo mi˛ekko. U´smiechała si˛e do niego, cho´c jej brew była

zmarszczona.

Abdel spojrzał w dół i na upiorn ˛

a okładk˛e ksi˛egi spadła łza. Jaheira wci ˛

agn˛eła

oddech i podeszła do niego, usiadła mu na kolanach i poło˙zyła chłodn ˛

a, mi˛ekk ˛

a

dło´n na jego policzku. Odło˙zył ksi˛eg˛e na bok i obj ˛

ał j ˛

a.

— Co si˛e ze mn ˛

a dzieje? — zapytał, sam nie bardzo rozumiej ˛

ac swoje pytanie.

— Zmieniasz si˛e, Abdel — odpowiedziała tajemniczo.
Ich usta zetkn˛eły si˛e na chwil˛e, ale Abdel przerwał pocałunek. Spojrzała

w jego spokojne oczy ze zrozumieniem i z westchni˛eciem odsun˛eła si˛e. Usiadła
przed ogniskiem i wyczekuj ˛

aco przygl ˛

adała si˛e płomieniom.

— Dlaczego nazwała´s mnie Abdel Adrian? — zapytał. — Nigdy wcze´sniej

nie słyszałem tego imienia, zanim nie wypowiedział go Khalid. Czy to Gorion
powiedział wam, ˙ze tak si˛e nazywam?

— To jest twoje imi˛e. Z nim si˛e urodziłe´s.
Abdel wypu´scił długi oddech i chwycił ksi˛eg˛e. Zapragn ˛

ał rzuci´c j ˛

a w pło-

mienie, a jednocze´snie studiowa´c j ˛

a z uwag ˛

a i zatrzyma´c przy sobie na zawsze.

Skrzywił si˛e i schował j ˛

a do plecaka.

— Ju˙z czas, Jaheira, aby´s mi o wszystkim opowiedziała.
— Nie jeste´s tym, na kogo si˛e urodziłe´s, Abdel. — powiedziała smutno, ale

u´smiech, który mu zaraz posłała, pełen był nadziei. — Mo˙zesz sam sobie wybra´c
swoj ˛

a własn ˛

a drog˛e przez ˙zycie i ani twój ojciec, ani twoi bracia i siostry nie mog ˛

a

ci˛e zmusi´c, aby´s z niej zawrócił.

— Co wiesz na temat mojego ojca?
— To, co Harfiarze od zawsze wiedzieli. To, co kapłani Oghmy i paladyni

Torma zawsze wiedzieli. Kiedy powiedziałam Eltanowi, ˙ze Reiltar jest synem
Bhaala, nie byłam pewna. . . Nie byłam pewna tego, ˙ze. . . tego, ˙ze ty te˙z jeste´s
synem Bhaala.

Abdel odrzucił głow˛e, na co Jaheira zareagowała zaskoczeniem.
— Xzar te˙z mi to mówił. Wtedy mu nie wierzyłem.
— A teraz?
— Jaheiro, jestem najemnikiem, zwykłym twardzielem. Chroni˛e karawany,

magazyny i grubych kupców. Potrafi˛e dobrze walczy´c, jestem silny, wy˙zszy ni˙z
wi˛ekszo´s´c, ale nie jestem bogiem.

— Nie — przyznała. — Ale twój ojciec nim był. O twojej matce nic nie wiem,

ale twój ojciec był bogiem mordu.

143

background image

— A mój brat, a przynajmniej brat przyrodni to Reiltar, przywódca ˙

Zelaznego

Tronu?

— Mo˙zliwe. Podejrzewali´smy, ˙ze za prób ˛

a wszcz˛ecia wojny pomi˛edzy Wro-

tami Baldura a Amnem stoi jeszcze inny syn Bhaala, ale nie znali´smy jego imie-
nia. To mo˙ze by´c nawet twoja siostra. Twoja przyrodnia siostra, wiesz?

U´smiechn ˛

ał si˛e i roze´smiał, ale to była pusta ekspresja.

— I Abdel Adrian?
— To z Netherese, my´sl˛e. Abdel znaczy „syn kogo´s”, za´s Adrian — „mro-

czny”, „syn mrocznego”.

— Czy ci ˛

agle czerpiesz przyjemno´s´c z zabijania, Abdel? — zapytała dobitnie.

— Nie — odpowiedział bez namysłu, po czym przerwał.
Patrzyła na niego, ale on nie mógł na ni ˛

a spojrze´c. Twarz zaczerwieniła mu

si˛e, przesun ˛

ał si˛e na niewygodnej, zimnej ziemi.

— Kiedy´s tak — powiedział w ko´ncu. — Kiedy´s to odczuwałem, jak. . . jak

inne uczucia. Ale kiedy Gorion został zabity, kiedy spotkałem ciebie, utraciłem
to.

— Zmieniasz si˛e. Ju˙z si˛e zmieniłe´s.
— Mo˙ze. Ale nie jestem bogiem.
— Jeste´s taki pewny.
— Bawiło mnie zabijanie dla samego zabijania i byłem w tym dobry. W mojej

pracy poznałem wielu ludzi podobnych do mnie. Nawet bóg nie mógłby mie´c tyle
dzieci. Zreszt ˛

a nie mam ˙zadnych. . . boskich mocy. Czy gdyby w moich ˙zyłach

płyn˛eła boska krew, nie byłbym zdolny lata´c, sta´c si˛e niewidzialnym albo co´s
w tym stylu?

Jaheira zakasłała, ale bez ´sladu wesoło´sci.
— Mo˙ze masz jego oczy albo nos. . .
— Wyobra˙zam wi˛ec sobie, ˙ze musiał mie´c du˙zy nos — za˙zartował.
— Twoja matka była człowiekiem — powiedziała cicho, prawie szeptem.
— I musiała by´c dobr ˛

a kobiet ˛

a — zadecydował, nie opieraj ˛

ac si˛e na faktach,

których nie znał, ale na tym, w co chciał wierzy´c.

Jaheira patrzyła na niego przez dłu˙zszy czas.
— Tak, na pewno taka była.

144

background image

Rozdział dwudziesty trzeci

— Beuros, ty prze˙zuty kawałku. . . — zacz ˛

ał Abdel, ale si˛e powstrzymał,

kiedy Jaheira złapała go za rami˛e.

— Szanowny panie — powiedziała, spogl ˛

adaj ˛

ac na Abdela, który westchn ˛

obra˙zony i odwrócił si˛e od bramy. — Na pewno znasz mojego towarzysza, wiesz,

˙ze mieszkał w tym wspaniałym mie´scie i był synem jednego z was. Prosz˛e, zro-

zum, ˙ze mamy tu pilny interes i. . .

— Odejd´zcie — odezwał si˛e Beuros stra˙znik bramy, za chwil˛e dodał srogo:

— Odejd´zcie albo b˛ed˛e zmuszony do. . .

— Do czego b˛edziesz zmuszony — zaryczał Abdel — ty potrójnie prze-

kl˛ety. . .

— Odejd´zcie! — krzykn ˛

ał stra˙znik i zamkn ˛

ał małe okienko w wielkich, solid-

nych d˛ebowych wrotach.

— To absurdalne — powiedziała Jaheira w pustk˛e. — Co to za miasto?
Abdel kopn ˛

ał kamie´n na ˙zwirowej alejce ko´ncz ˛

acej si˛e wła´snie tu, przed

bram ˛

a Candlekeep, które przez wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c ˙zycia było jego domem. Kamie´n po-

toczył si˛e, Abdel westchn ˛

ał i spojrzał w niebo, obserwuj ˛

ac gromadz ˛

ace si˛e szybko

ciemne chmury, zwiastuj ˛

ace rychł ˛

a ulew˛e.

— Nigdy jeszcze nie odmówiono mi wej´scia do Candlekeep. Nigdy dot ˛

ad.

— Wtedy jeszcze ˙zył Gorion — powiedziała bezwiednie Jaheira. — Był tu

i pozwalał ci˛e wpuszcza´c.

Abdel spojrzał na ni ˛

a i zmusił si˛e do u´smiechu. Nie zauwa˙zyła tego, zaj˛eta

baczn ˛

a obserwacj ˛

a bramy z taktycznego punktu widzenia.

— To nie miasto — powiedział.
Spojrzała na niego, unosz ˛

ac brew.

— To nie miasto — powtórzył. — To monastyr. Klasztor. Biblioteka.
Skin˛eła głow ˛

a, po czym wzruszyła ramionami, jakby ta zasadnicza ró˙znica nie

miała dla niej ˙zadnego znaczenia.

— Tutaj zbiera si˛e ˙

Zelazny Tron, cokolwiek to jest. Musimy si˛e tam dosta´c.

— Dajcie ksi ˛

a˙zk˛e. — Głos Beurosa rozległ si˛e tak nagle, ˙ze Jaheira a˙z pod-

skoczyła. Spojrzeli w małe okienko, umieszczone w wysokich wrotach dobre trzy
metry nad ziemi ˛

a. Beuros miał pryszczat ˛

a twarz i krzywe, ˙zółte z˛eby. Abdel znał

145

background image

go przez wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c swego ˙zycia.

— Beuros. . . — zacz ˛

ał Abdel.

— Ach — przerwał mu Beuros — ksi ˛

a˙zk˛e, zwój, tabliczk˛e glinian ˛

a lub. . .

cokolwiek z tekstem. Dajcie mi cokolwiek u˙zytecznego dla Candlekeep, to zosta-
niecie wpuszczeni.

Abdel zmarszczył brew z zakłopotania i frustracji. Potraktował małego czło-

wieczka chłodno:

— Po co to wszystko, Beuros? Co tu si˛e dzieje?
— Interes Candlekeep — odparł wynio´sle stra˙znik. — Interes wiedzy i nauki.
Jaheira u´smiechn˛eła si˛e.
— To nawet słowem nie wyja´snia, ty mały. . .
— Ksi ˛

a˙zka! — przerwał po raz kolejny Beuros, przenosz ˛

ac gro´zny wzrok na

Jaheir˛e.

— Nie mam. . . — zacz ˛

ał Abdel, po czym przerwał, kiedy przypomniał sobie,

˙ze jednak ma ksi ˛

a˙zk˛e, ksi˛eg˛e, która przera˙zała go, ale te˙z w ˛

atpił, ˙ze mógłby si˛e

z ni ˛

a rozsta´c.
— Daj nam par˛e minut, kapitanie Uparty — powiedziała sarkastycznie Jahe-

ira, czyni ˛

ac w jego stron˛e r˛ek ˛

a gest, jakim pan odwołuje swego sług˛e. Stra˙znik

chrz ˛

akn ˛

ał i zatrzasn ˛

ał klapk˛e.

— Abdel — Jaheira podeszła do Abdela i akurat zacz˛eło lekko pada´c — chyba

wci ˛

a˙z masz t˛e ksi˛eg˛e?

Abdel spojrzał gdzie´s w bok, zamieraj ˛

ac z napi˛ecia i strachu, cho´c sam nie

wiedział dlaczego.

— Abdel, chyba jeszcze j ˛

a masz? Wiesz, t˛e ksi˛eg˛e, któr ˛

a Xan znalazł w obozie

bandytów.

Abdel pokiwał głow ˛

a, unikaj ˛

ac jej wzroku.

— Wi˛ec daj j ˛

a Panu Judaszowi i wejd´zmy do ´srodka. Jeste´smy w drodze —

i to znowu — ju˙z od tygodnia i bardzo prawdopodobne, ˙ze ci ludzie, za którymi
przeszli´smy ju˙z wszystkie Dziewi˛e´c Piekieł i wi˛ecej, aby spróbowa´c ich zatrzy-
ma´c, s ˛

a tu w ´srodku i si˛e z nas ´smiej ˛

a.

Abdel wzi ˛

ał gł˛eboki, ´swiszcz ˛

acy oddech i wreszcie spojrzał na Jaheir˛e. Nic nie

powiedział, tylko zdj ˛

ał plecak i zajrzał do ´srodka. Nawet nie spojrzał na ksi˛eg˛e,

kiedy j ˛

a wyjmował.

— Beuros! — krzykn˛eła Jaheira, spogl ˛

adaj ˛

ac na małe okienko.

Kiedy po chwili pojawił si˛e, Jaheira była zaskoczona jego ciekawo´sci ˛

a. Jaheira

uznała, i˙z zarówno ona jak i Abdel s ˛

a bardziej uparci ni˙z wi˛ekszo´s´c.

— Ksi ˛

a˙zka? — zapytał stra˙znik, po czym wyszczerzył z˛eby w szerokim

u´smiechu na widok starego tomu w r˛ekach Abdela. — Dobrze, dobrze. . .

— Wpu´s´c nas najpierw — zaproponowała Jaheira, łatwo odczytuj ˛

ac chciwo´s´c

w oczach Beurosa.

Beuros za´smiał si˛e nieprzyjemnie.

146

background image

— Nie w tym ˙zyciu, panienko. Powiedz mu, ˙zeby wsun ˛

ał ksi ˛

a˙zk˛e przez otwór.

Abdel doskonale słyszał Beurosa i Jaheira wcale nie musiała mu przekazywa´c

słów stra˙znika. Najemnik patrzył w okienko umieszczone jakie´s trzy metry nad

˙zwirem alejki.

Jaheira powiedziała: — Gdyby był tu otwór troszk˛e. . . — przerwała, gdy na-

gle tu˙z przed nimi, na wysoko´sci pasa Abdela otworzył si˛e w ˛

aski, podłu˙zny otwór,

akurat na wsuni˛ecie ksi˛egi. Abdel i Jaheira zamrugali ze zdziwienia, wyra´znie do-
piero teraz go dostrzegli.

— Wsu´n j ˛

a tam, Abdel — powiedział mi˛ekko Beuros, w ko´ncu wymawiaj ˛

ac

imi˛e Abdela.

— Wiedziałem, ˙ze mnie znasz, b˛ekarcie — zamruczał Abdel i podszedł do

szczeliny, trzymaj ˛

ac ksi˛eg˛e w wyci ˛

agni˛etych r˛ekach.

Jaheira otworzyła szeroko oczy i ju˙z chciała spyta´c Abdela, czy wszystko

z nim w porz ˛

adku, bowiem najemnik zatrzymał si˛e raptownie w chwili, gdy brzeg

ksi˛egi dotkn ˛

ał ju˙z otworu. Wyra´znie nie miał ochoty jej tam wsun ˛

a´c.

— Na miło´s´c Mielikki, przecie˙z ty nawet nie znasz j˛ezyka, w którym została

napisana — powiedziała Jaheira. — Daj mu ten ci˛e˙zki staro´c i wejd´zmy wreszcie
do ´srodka.

— No wła´snie, Abdel — poparł j ˛

a Beuros. — Posłuchaj si˛e tej młodej damy

i daj mi ksi ˛

a˙zk˛e. Potrzebuj˛e gestu dobrej woli.

Abdel nie mógł tego zrobi´c. Było tak, jakby palce zakleszczyły mu si˛e na

ksi˛edze, jakby pi˛e´sci zacisn˛eły mu si˛e na niej w ´smiertelnym skurczu, a ksi˛ega
była jego jedyn ˛

a nadziej ˛

a na ocalenie ˙zycia — a mo˙ze ostatni ˛

a nadziej ˛

a na co´s

przeciwnego?

— Abdel? — zapytała Jaheira, w jej głosie dawała si˛e wyczu´c obawa o dziwne

zachowanie Abdela.

Abdel westchn ˛

ał ci˛e˙zko jeszcze raz i pu´scił ksi˛eg˛e, patrz ˛

ac, jak wpada i znika

w gł˛ebi szczeliny. Twarz Beurosa znów znikn˛eła, lecz tym razem nie pokazywał
si˛e dłu˙zej.

*

*

*

— Beuros, ty prze˙zuty kawałku. . . — zacz ˛

ał Abdel, ale si˛e powstrzymał,

kiedy Jaheira złapała go za rami˛e.

— Szanowny panie — powiedziała, spogl ˛

adaj ˛

ac na Abdela, który westchn ˛

obra˙zony i odwrócił si˛e od bramy. — Na pewno znasz mojego towarzysza, wiesz,

˙ze mieszkał w tym wspaniałym mie´scie i był synem jednego z was. Prosz˛e, zro-

zum, ˙ze mamy tu pilny interes i. . .

— Odejd´zcie — odezwał si˛e Beuros stra˙znik bramy, za chwil˛e dodał srogo:

147

background image

— Odejd´zcie albo b˛ed˛e zmuszony do. . .

— Do czego b˛edziesz zmuszony — zaryczał Abdel — ty potrójnie prze-

kl˛ety. . .

— Odejd´zcie! — krzykn ˛

ał stra˙znik i zamkn ˛

ał małe okienko w wielkich, solid-

nych d˛ebowych wrotach.

Beuros był jednym z wielu innych wysłanych do pilnowania bramy Candle-

keep, miejsca, które było jego domem przez całe ˙zycie. Znał Abdela prawie rów-
nie długo, ale nigdy go nie lubił. Abdel był adoptowanym synem — a tak na-
prawd˛e mlecznym synem — Goriona, kapłana i scholara, jednego z ulubionych
nauczycieli Beurosa. Z powodu Abdela Beuros dla Goriona odszedł na dalszy
plan, podobnie jak wielu jego przyjaciół. Kiedy Abdel opu´scił Candlekeep, lata
temu, w poszukiwaniu własnego ˙zycia jako najemnik lub osiłek do wynaj˛ecia lub
jako ktokolwiek inny, do czego predysponował go mały rozum i siła mi˛e´sni, Beu-
ros, podobnie jak wielu innych w klasztorze, ucieszyli si˛e, ˙ze odszedł. Kilka razy
wracał, aby spotka´c si˛e z Gorionem, a raz całkiem niedawno i wtedy opu´scili mo-
nastyr razem. Od tego czasu min˛eło ju˙z chyba z tuzin tygodni, cho´c Beurosowi
wydawało si˛e całkiem niedawno. Zawsze, jak sobie przypominał, kiedykolwiek
Abdel powracał do Candlekeep, dla niego było to za wcze´snie. Teraz wrócił z ja-
k ˛

a´s kobiet ˛

a — półelfk ˛

a i na dodatek ubran ˛

a jak do walki. Beuros wierzył, ˙ze Abdel

mo˙ze by´c zdolny do wszystkiego, by´c mo˙ze nawet, co było dla niego wyj ˛

atkowo

niesmaczne, w jaki´s sposób przehandlował uczonego Goriona, człowieka wartego
najwy˙zszego szacunku i nieskazitelnego, na t˛e niemoraln ˛

a współtowarzyszk˛e.

Beuros był zgorzkniałym człowiekiem, małym na ciele i duchu, ale był za to

cz˛e´sci ˛

a Candlekeep. Tu studiował, tu czytał — i czasem nawet to rozumiał — tu

kopiował teksty dla najwi˛ekszej biblioteki na Torilu. Beuros przynale˙zał do tego
miejsca, w którym wszyscy — wł ˛

aczaj ˛

ac w to Goriona — wiedzieli, ˙ze dla Abdela

nigdy nie był to prawdziwy dom.

Teraz, musz ˛

ac zaj ˛

a´c si˛e swoj ˛

a najmniej ulubion ˛

a prac ˛

a, westchn ˛

ał i spojrzał

w niebo, zauwa˙zaj ˛

ac szarzej ˛

ace chmury, zwiastuj ˛

ace ulew˛e. Pilnowanie wrót nie-

mal zawsze sprowadzało si˛e do odsyłania podró˙znych z powrotem. Wła´sciwie
nikt nie był proszony w go´scin˛e do Candlekeep i podobnie jak wielu tutejszym
mnichom, skrybom, kapłanom i scholarom, Beurosowi to odpowiadało.

— Nigdy jeszcze nie odmówiono mi wej´scia do Candlekeep. Nigdy dot ˛

ad.

Beuros usłyszał, co mówi Abdel, dzi˛eki magicznemu urz ˛

adzeniu oddanemu

do dyspozycji stra˙znika bramy. Ta magia pomagała chroni´c Candlekeep przed
nieprzyjaznym ´swiatem zewn˛etrznym.

— Wtedy jeszcze ˙zył Gorion — powiedziała kobieta, na co serce Beurosa

skoczyło. — Był tu i pozwalał ci˛e wpuszcza´c.

Wi˛ec Gorion nie ˙zył. Beuros zapragn ˛

ał zapłaka´c nad t ˛

a wielk ˛

a strat ˛

a, ale po-

wstrzymał łzy poci ˛

agaj ˛

ac nosem i przełykaj ˛

ac ´slin˛e. Beuros zastanawiał si˛e, czy

prawd ˛

a było to, co mówiono o Abdelu, kiedy był dzieckiem — ˙ze Gorion za-

148

background image

adoptował go jako jakiego´s odmie´nca. Plotki głosiły, ˙ze Abdel jest jakim´s pło-
dem demona, cambionem lub alu–fiendem albo synem jakiego´s złego maga, mo˙ze
spadkobierc ˛

a linii skorumpowanych archimagów z Netherese. Trudno było w to

uwierzy´c Beurosowi i jego przyjaciołom, od kiedy demonologia stała si˛e cz˛e´sci ˛

a

ich studiów, a Abdel nie posiadał ˙zadnych mocy wła´sciwych piekielnym isto-
tom, ale jednak. Abdel wyrósł ponad norm˛e i okazywał zarówno sił˛e, jak i pra-
gnienie przemocy, które nie wydawały si˛e całkowicie ludzkie, przynajmniej nie
dla spokojnych mnichów Candlekeep. Przez umysł Beurosa przemkn˛eła my´sl, ˙ze
mo˙ze Abdel własnor˛ecznie zabił Goriona, co dla Beurosa było najwi˛eksz ˛

a zbrod-

ni ˛

a przeciw prawu i woli Candlekeep.

Beurosowi natychmiast przypomniał si˛e Tethtoril i natychmiast wykorzystał

jeden z pomniejszych magicznych przedmiotów, które miał tu do dyspozycji jako
stra˙znik. Wymówił imi˛e Tethtorila do złotej tr ˛

abki, wierz ˛

ac, ˙ze urz ˛

adzenie prze-

ka˙ze wiadomo´s´c starzej ˛

acemu si˛e mnichowi. Tymczasem musiał jako´s spróbowa´c

zatrzyma´c Abdela, cho´c i tak w ˛

atpił, czy pozbyłby si˛e go nawet wtedy, gdyby

próbował. Abdel i kobieta wci ˛

a˙z stali przed bram ˛

a, cicho ze sob ˛

a rozmawiaj ˛

ac.

Beuros otworzył okienko.

— Dajcie ksi ˛

a˙zk˛e — powiedział, wyra´znie zaskakuj ˛

ac kobiet˛e, która a˙z pod-

skoczyła. Oboje spojrzeli w okienko.

— Beuros. . . — zacz ˛

ał Abdel.

— Ach — przerwał mu Beuros — ksi ˛

a˙zk˛e, zwój, tabliczk˛e glinian ˛

a lub. . .

cokolwiek z tekstem. Dajcie mi cokolwiek u˙zytecznego dla Candlekeep, to zosta-
niecie wpuszczeni.

Abdel zmarszczył brew z zakłopotania i frustracji. Beuros wcale nie był za-

skoczony tym, ˙ze Abdel nie ma przy sobie ˙zadnego tekstu pisanego. Wcale nie
byłby zaskoczony, gdyby dowiedział si˛e, ˙ze Abdel zapomniał czyta´c.

— Po co to wszystko, Beuros? Co tu si˛e dzieje? — zapytał Abdel.
— Interes Candlekeep — odparł Beuros wymijaj ˛

aco. — Interes wiedzy i na-

uki.

Kobieta u´smiechn˛eła si˛e zło´sliwie.
— To nawet słowem nie wyja´snia, ty mały. . .
— Ksi ˛

a˙zka! — zdenerwował si˛e Beuros, ˙ze ta półelfia b˛ekarcica w ogóle kwe-

stionuje jego słowa.

— Nie mam. . . — zacz ˛

ał Abdel, po czym przerwał, a jego twarz zamarła

w t˛epym wyrazie zamy´slenia.

— Daj nam par˛e minut, kapitanie Uparty — powiedziała sarkastycznie ko-

bieta, czyni ˛

ac w jego stron˛e r˛ek ˛

a gest, jakim pan odwołuje swego sług˛e. Beuros

zignorował j ˛

a i zatrzasn ˛

ał klapk˛e.

Beuros otarł pot z czoła, zastanawiaj ˛

ac si˛e, co si˛e dzieje i co zatrzymało Te-

thtorila. Abdel i kobieta znów zacz˛eli mi˛edzy sob ˛

a rozmawia´c, a Beuros poczuł

przera˙zaj ˛

ace uczucie na dnie swego ˙zoł ˛

adka. Co b˛edzie, je´sli Abdel rozpozna jego

149

background image

blef? Usłyszał, jak kobieta wymawia jego imi˛e i spodziewaj ˛

ac si˛e kłopotów, otwo-

rzył klapk˛e okienka.

— Ksi ˛

a˙zka? — zapytał.

Zobaczył wówczas, co Abdel trzyma w swych wielkich, stwardniałych łap-

skach. To rzeczywi´scie była ksi ˛

a˙zka, a jej widok sprawił, ˙ze serce Beurosa zabiło

mocniej. Ksi˛ega była oprawiona, bez w ˛

atpienia, w ludzk ˛

a skór˛e, a na wierzchu

miała doczepiony symbol, którego nie widział ju˙z od dawna, symbol z ludzkiej
czaszki. Czymkolwiek była ta ksi˛ega, z pewno´sci ˛

a była rzadko´sci ˛

a. Bez w ˛

atpienia

była te˙z zła, ale z pewno´sci ˛

a warta studiów z czysto naukowego punktu widzenia.

Je´sli był to jaki´s mroczny tekst, b˛edzie lepiej dla całego Faerunu, jak znajdzie si˛e
bezpiecznie ukryta za murami Candlekeep.

— Dobrze, dobrze. . . — zacz ˛

ał Beuros.

— Najpierw wpu´s´c nas — przerwała mu kobieta. Beuros za´smiał si˛e.
— Nie w tym ˙zyciu, panienko. Powiedz mu, ˙zeby wsun ˛

ał ksi ˛

a˙zk˛e przez otwór.

Beuros poci ˛

agn ˛

ał za d´zwigienk˛e sekretnego panelu, otwieraj ˛

ac ˛

a specjalny,

bardziej dost˛epny dla go´sci otwór w bramie, podczas gdy najemnik gapił si˛e
w okienko na górze.

— Gdyby był tu otwór troszk˛e. . . — zacz˛eła kobieta i przerwała, gdy dostrze-

gła tu˙z przed sob ˛

a, na wysoko´sci pasa Abdela, szczelin˛e akurat na ksi ˛

a˙zk˛e.

— Wsu´n j ˛

a tam, Abdel — powiedział mi˛ekko Beuros, nie u´swiadamiaj ˛

ac so-

bie, ˙ze wymawia jego imi˛e po raz pierwszy od wielu lat.

— Wiedziałem, ˙ze mnie znasz, b˛ekarcie — zamruczał Abdel i podszedł do

szczeliny, trzymaj ˛

ac ksi˛eg˛e w wyci ˛

agni˛etych r˛ekach. Zatrzymał si˛e nagle, gdy

brzeg ksi ˛

a˙zki dotkn ˛

ał otworu. Wyra´znie nie miał ochoty jej tam wsun ˛

a´c.

— Na miło´s´c Mielikki, przecie˙z ty nawet nie znasz j˛ezyka, w którym została

napisana — powiedziała do Abdela kobieta, co roz´smieszyło Beurosa. — Daj mu
ten ci˛e˙zki staro´c i wejd´zmy wreszcie do ´srodka.

— No wła´snie, Abdel — poparł j ˛

a Beuros. — Posłuchaj si˛e tej młodej damy

i daj mi ksi ˛

a˙zk˛e. Potrzebuj˛e gestu dobrej woli.

Abdel nie chciał.
— Abdel? — zapytała niepewnie kobieta.
Najemnik znowu westchn ˛

ał i wsun ˛

ał ksi ˛

a˙zk˛e do szczeliny. Beuros zszedł na

dół i podniósł ksi˛eg˛e. Była ci˛e˙zka, a w dotyku raz upiorna, to znów przyjemna.

— Co tam masz, Beuros? — zapytał Tethtoril zza jego pleców tak, ˙ze stra˙znik

a˙z sapn ˛

ał przestraszony, po czym gwałtownie si˛e odwrócił.

*

*

*

Niecał ˛

a godzin˛e pó´zniej Abdel i Jaheira siedzieli w prywatnej komnacie Teth-

150

background image

torila, patrz ˛

ac, jak mnich parzy herbat˛e. Spacer wzdłu˙z idealnie wyci˛etej w l ˛

adzie

zatoki, wokół której stało Candlekeep przyniósł taki ci˛e˙zar wspomnie´n, ˙ze Abdel
nie odzywał si˛e przez dłu˙zszy czas. Reakcja Tethtorila na wie´s´c o ´smierci Goriona
sprawiła, ˙ze Abdel prze˙zył j ˛

a jeszcze raz. Jaheira, czuj ˛

ac jak ta wizyta wpływa na

Abdela, trzymała go za rami˛e. Wydawała si˛e niecierpliwa, ale Abdel nawet si˛e nie
zastanawiał dlaczego. ˙

Zelazny Tron odpłyn ˛

ał na dalszy plan.

— Abdel, nie b˛ed˛e ci˛e pytał, sk ˛

ad masz t˛e ksi˛eg˛e — powiedział Tethtoril po-

daj ˛

ac fili˙zank˛e herbaty Jaheirze — ale ciesz˛e si˛e, ˙ze j ˛

a tu przyniosłe´s. Dobrze

zrobiłe´s.

Abdel odmówił herbaty, któr ˛

a podał mu Tethtoril, wi˛ec mnich sam poci ˛

agn ˛

łyk z fili˙zanki.

— Ja nawet nie wiem, co to jest — przyznał Abdel. — Nie potrafiłem jej

przeczyta´c.

Jego wyznanie zaskoczyło Tethtorila.
— Próbowałe´s?
Abdel spojrzał na niego zagadkowo, po czym wzruszył ramionami.
— Ta twoja ksi˛ega, synu, jest jedn ˛

a z bardzo nielicznych kopii, stanowi ˛

acych

pozostało´s´c po złym kulcie Bhaala, Pana Mordu.

Abdel zaczerwienił si˛e i wykr˛ecił głow˛e. Ksi˛ega przyci ˛

agała go, pragn ˛

ał j ˛

a

wchłon ˛

a´c, zrozumie´c, ale wstydził si˛e tego uczucia i chciał zachowa´c je w tajem-

nicy przed innymi. Wci ˛

a˙z w ˛

atpił, ˙ze to potwierdza, i˙z jest synem tego martwego

boga, ale z pewno´sci ˛

a natura Bhaala musiała by´c jakim´s czynnikiem w jego ˙zyciu

— jego ˙zyciu przed Gorionem.

— Ja si˛e ciesz˛e, ˙ze si˛e tego pozbyli´smy — powiedziała Jaheira, patrz ˛

ac tylko

na Abdela. — Abdel, to, co ci mówiłam, było prawd ˛

a.

Abdel westchn ˛

ał cicho i zmusił si˛e do u´smiechu.

— Twój ojciec — odezwał si˛e szybko Tethtoril, wyra´znie nie bardzo maj ˛

ac

ochot˛e mówi´c — pozostawił co´s mojej opiece. Powiedział, ˙ze je´sli kiedykolwiek
spotkamy si˛e. . . wcze´sniej. . . je´sli umrze, zanim b˛edzie miał okazj˛e. . .

Mnich wci ˛

agn ˛

ał powietrze.

— O co chodzi, bracie? — zapytał Abdel, patrz ˛

ac na Tethtorila.

— O list — powiedział mnich, przełykaj ˛

ac ´slin˛e. — O list i kamie´n przepust-

kowy, który pozwoli ci wchodzi´c do Candlekeep.

— List? — zapytał Abdel, przypominaj ˛

ac sobie kawałek pergaminu, który

Gorion podał mu ostatni ˛

a resztk ˛

a sił. — Widziałem go — powiedział. — Gorion

dał mi go, kiedy umierał.

— Niemo˙zliwe — odparł Tethtoril. — Mam ten list przy sobie.

151

background image

Rozdział dwudziesty czwarty

Abdel czytał list gło´sno i przez cały ten czas Jaheira prawie wcale na niego

nie patrzyła.

— „Witaj Mój Synu,
Je´sli czytasz ten list, znaczy to, ˙ze ju˙z nie ˙zyj˛e. Chciałbym ci powiedzie´c, aby´s

si˛e z tego powodu nie martwił, ale czuj˛e si˛e o wiele lepiej my´sl ˛

ac, ˙ze by´s mógł. Je´sli

tak, znaczy to, ˙ze udało mi si˛e osi ˛

agn ˛

a´c to, co chciałby osi ˛

agn ˛

a´c ka˙zdy ojciec.”

Abdel przerwał. Gdyby Jaheira teraz na niego spojrzała, zobaczyłaby napi˛ete

´sci˛egna jego szyi, zaci´sni˛ete gardło. Gorion wykonał swoje zadanie i zrobił to

dobrze. Syn boga mordu nie mógł teraz wydusi´c z siebie słowa z ˙zalu.

— „Jest co´s, o czym musz˛e ci powiedzie´c w tym li´scie, co´s, o czym powinie-

nem ci powiedzie´c ju˙z wcze´sniej, ale skoro moja ´smier´c przyszła tak nagle, a ja
nie miałem okazji ci tego przekaza´c, musisz dowiedzie´c si˛e o tym teraz. Znam ci˛e
lepiej ni˙z ktokolwiek inny na całym ´swiecie. Musisz uwierzy´c w to, co tu przeczy-
tasz, wiedz ˛

ac jednocze´snie, ˙ze cho´c s ˛

a rzeczy, o których nie mówiłem ci, to jednak

nigdy ci˛e nie okłamałem — nie w tej sprawie.”

Abdel znów przerwał i popatrzył na Jaheir˛e, która nie odwróciła si˛e do niego.

— Zamierza mi powiedzie´c to, o czym ty mi powiedziała´s — wyszeptał. — Czy˙z
nie?

Jaheira skin˛eła głow ˛

a, Abdel westchn ˛

ał i zacz ˛

ał czyta´c dalej.

— „Jak wiesz od dawna, nie jestem twoim prawdziwym ojcem, a ty nawet

nie poznałe´s imienia swojego ojca. Jego imi˛e wymawiane jest tylko szeptem ze
strachu, bowiem tak wielki jest strach wobec niego, nawet mimo ˙ze jego pot˛ega
odeszła poza ´swiaty. Jeste´s synem. . . ”

Abdel znów westchn ˛

ał, a twarz mu si˛e ´sci ˛

agn˛eła, skrzywiła w jakim´s dziw-

nym skurczu u´smiechu. Pojedyncza łza spłyn˛eła mu po policzku, a Jaheira wci ˛

a˙z

patrzyła gdzie´s w bok.

— „Twoim ojcem jest istota znana jako Bhaal, Pan Mordu. Istota tak zła

i okrutna, ˙ze a˙z trudno uwierzy´c, ˙ze wszech´swiat wytrzymuje jego nienawistn ˛

a

obecno´s´c.

Nie pami˛etasz Czasu Niepokoju, kiedy bogowie chodzili po Faerunie. Jak

i inne wielkie pot˛egi, Bhaal został zmuszony przybra´c posta´c ´smierteln ˛

a. Na ile

152

background image

to mo˙zliwe, jak przeczytałem, z pomoc ˛

a istot proroczych, Bhaal w jaki´s sposób

przewidział swoj ˛

a ´smier´c, która czekała go w owym czasie. Poszukał wi˛ec kobiet,

z ka˙zdej rasy i zmusił je do uległo´sci lub uwiódł. Twoja matka była jedn ˛

a z tych

kobiet, ´smiertelniczk ˛

a. . . ”

Zapadła cisza, która zaci ˛

a˙zyła w powietrzu na długi czas, wydawałoby si˛e,

˙ze na godziny całe. Abdel spojrzał na Jaheir˛e załzawionymi oczami i zobaczył,
˙ze kryje twarz w dłoniach. Siedziała na brzegu chwiejnego, ˙zelaznego łó˙zka po-

lowego, w którym kiedy´s spał Abdel, kiedy był jeszcze dzieckiem. Zwój, który
pierwszy zapisał na pocz ˛

atku swej nauki wisiał przyczepiony do ´sciany ponad jej

głow ˛

a, niczym okrutne przypomnienie kłamstwa, którym było jego ludzkie ˙zycie.

Kontynuował czytanie, cho´c ju˙z wiedział, co znajdzie dalej, a co gorsza, wiedział,

˙ze nie b˛edzie miał poj˛ecia, co z tym zrobi´c.

— „Twoja matka była jedn ˛

a z tych kobiet. . . ´smiertelniczk ˛

a skalan ˛

a przez

wcielenie mordu.”

Przerwał teraz tylko po to, by zacisn ˛

a´c pi˛e´s´c tak mocno, ˙ze a˙z krew odpłyn˛eła

mu z palców. Czytał dalej głosem równie mocno zaci´sni˛etym, jak jego pi˛e´s´c.

— „Twoja matka umarła podczas porodu. Byłem jej przyjacielem i znałem

paladyna, który przyniósł ci˛e do mnie. Czułem si˛e zobowi ˛

azany, przynajmniej na

pocz ˛

atku, wychowa´c ci˛e jak własnego syna. W miar˛e upływu lat, jak widziałem

w tobie — ka˙zdego dnia — obietnic˛e ˙zycia wykraczaj ˛

acego poza twoje przezna-

czenie zapisane w przepowiedni, pokochałem ci˛e tak, jak tylko ojciec mo˙ze kocha´c
swego syna. Mam teraz tylko jedn ˛

a nadziej˛e, ˙ze zawsze b˛edziesz o mnie my´sle´c jak

o swoim ojcu.”

B˛ed˛e, pomy´slał Abdel, maj ˛

ac nadziej˛e, ˙ze Gorion go słyszy.

— „Boska krew płynie w twoich ˙zyłach. Je´sli skorzystasz z naszej rozległej

biblioteki, znajdziesz wiele przepowiedni zebranych przez naszego zało˙zyciela
Alaundo, dotycz ˛

acych nadej´scia dzieci Bhaala. Mo˙zliwe, ˙ze te przepowiednie po-

mog ˛

a ci obra´c twoj ˛

a ˙zyciow ˛

a drog˛e.

Wielu jest takich, którzy zapragn ˛

a ci˛e wykorzysta´c do własnych celów. Masz

wielu braci, podobnie jak wiele sióstr. Przez lata zakon paladynów Torma —
w´sród których mam kilku przyjaciół, Harfiarze i kilka prywatnych osób — sam
nawet nie wiem kto — ´sledziło twoje ˙zycie, jak równie˙z wielu pozostałych dzieci
Bhaala, na ile to było mo˙zliwe. Z niektórymi stracili´smy kontakt, o innych wiemy,

˙ze ju˙z nie ˙zyj ˛

a, a jednego nie odnale´zli´smy. Ten jeden mo˙ze by´c twoim bratem

i mo˙ze zechcesz nawet wierzy´c, ˙ze stanowi twoj ˛

a rodzin ˛

a, ˙ze mo˙ze by´c bratem dla

ciebie, ale błagam ci˛e, nie rób tego. On znaczy dla ciebie tylko zło, on nie wy-
chował si˛e w spokojnej, naukowej atmosferze Candlekeep, lecz chowany był przez
wielu bezimiennych wyznawców martwego boga, wierz ˛

acych beznadziejnie w jego

powrót.

On nazywa si˛e Sarevok.”
Jaheira zakrztusiła si˛e i Abdel na ni ˛

a spojrzał. W ko´ncu ona te˙z na niego po-

153

background image

patrzyła. Miała zaczerwienione i spłakane oczy, rozszerzone ze zmieszania i za-
skoczenia.

— Nie Reiltar? — wyszeptała słabo.
— „Sarevok” — przeczytał powtórnie Abdel i popatrzył na Jaheir˛e. — Znasz

to imi˛e?

Potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a i spojrzała w bok, wi˛ec znów podj ˛

ał czytanie.

— „Ten jest najwi˛ekszym zagro˙zeniem. On uczył si˛e w Candlekeep i zna twoj ˛

a

histori˛e, wie kim jeste´s. Zostawiłem ci ˙zeton, który umo˙zliwia ci dost˛ep do we-
wn˛etrznych bibliotek. W jednej z czytelni na parterze znajdziesz ukryte wej´scie.
Nie mów innym mnichom o twoim kamieniu przepustkowym, gdy˙z mogliby ci go
odebra´c. Wewn˛etrzne biblioteki maj ˛

a podziemne przej´scie, które prowadzi na ze-

wn ˛

atrz Candlekeep. Skorzystaj z niego tylko w razie konieczno´sci.”

— I tu si˛e podpisał: „Twój kochaj ˛

acy ojciec, Gorion”

.

— Abdel. . . — Jaheira nie zd ˛

a˙zyła doko´nczy´c. W tym momencie drzwi wyle-

ciały z hukiem i do ´srodka wpadło kilku m˛e˙zczyzn. Abdel jak zwykle zareagował
szybko, zasłaniaj ˛

ac r˛ekami głow˛e.

Pierwszy cios był na tyle silny, ˙ze omal nie strzaskał Abdelowi lewego przed-

ramienia. Wstał i wykorzystał sił˛e mi˛e´sni nóg, aby lask˛e, któr ˛

a dostał docisn ˛

a´c do

niskiego sufitu. Laska p˛ekła na pół, wywołuj ˛

ac kolejny ból w jego przedramieniu.

Zignorował ból, chwycił upadaj ˛

acy kawałek złamanej laski i wykonał kontratak,

nawet nie patrz ˛

ac na przeciwnika. Przeczytał wła´snie list, który posłał jego ˙zycie

spiral ˛

a na sam dół ´swiadomo´sci, z bardzo mał ˛

a nadziej ˛

a na dnie, list, który sta-

wiał wi˛ecej pyta´n ni˙z ich rozwi ˛

azywał. ´Smier´c Goriona była ran ˛

a, która nagle si˛e

otworzyła, ale Abdel nie pozwolił sobie na upadek, powrót na star ˛

a drog˛e ˙zycia.

Kiedy uderzył człowieka w głow˛e złamanym kawałkiem jego laski, uderzył go
wystarczaj ˛

aco silnie, by go ogłuszy´c, ale nie zabi´c.

Jaheira skoczyła na równe nogi, ale nie miała broni. Pałasz Abdela był scho-

wany w starej drewnianej szafie, któr ˛

a dostał od Goriona na rzeczy, kiedy był

jeszcze chłopcem. Abdel zobaczył, ˙ze kto´s bierze go i mocno zacisn ˛

ał z˛eby. Ci

ludzie, mo˙ze z pół tuzina, byli ubrani w znajome mu kolczugi z kaftanami stra˙z-
ników Candlekeep.

Człowiek, którego uderzył, padł ci˛e˙zko na podłog˛e, za´s Abdel u˙zył złamanej

laski do parowania ataków dwóch nacieraj ˛

acych na niego stra˙zników uzbrojonych

w d˛ebowe pałki.

— Podda´c si˛e! — dobiegł ich rozkazuj ˛

acy głos gdzie´s spoza w ˛

askich drzwi,

przez które wlewali si˛e stra˙znicy. — Poddajcie si˛e w imi˛e sprawiedliwo´sci Can-
dlekeep, to oboje zostaniecie potraktowani. . .

Abdel zdj ˛

ał kolejnego stra˙znika, uderzaj ˛

ac go zaokr ˛

aglonym ko´ncem pałki

w skro´n.

— . . . łagodnie!
Abdel usłyszał, jak Jaheira sapn˛eła i spojrzał na ni ˛

a. Stra˙znik, który uderzył j ˛

a

154

background image

lask ˛

a w brzuch u´smiechał si˛e w sposób, jakiego Abdel nie lubił. Jaheira ustawiła

si˛e bokiem, ´scisn˛eła koniec laski dotykaj ˛

acy jej ciała i pchn˛eła j ˛

a w kierunku

stra˙znika, wbijaj ˛

ac mu jej koniec w brzuch. Stra˙znik st˛ekn ˛

ał i cofn ˛

ał si˛e. Abdel

dostał wła´snie pałk ˛

a w rami˛e i poczuł, jak całe ciało mu zadr˙zało. Uderzył pi˛e´sci ˛

a

stra˙znika, który zd ˛

a˙zył si˛e uchyli´c przed jego ciosem, ale nie zauwa˙zył drugiej

r˛eki Abdela z pałk ˛

a, która strzaskała mu kolano. Stra˙znik z j˛ekiem zwalił si˛e na

podłog˛e.

Jaheira poci ˛

agn˛eła za koniec laski i stra˙znik j ˛

a wypu´scił. Cofn˛eła si˛e pół kroku

i wtedy stra˙znik uderzył j ˛

a pi˛e´sci ˛

a w szcz˛ek˛e. Było to silne, naprawd˛e mocne

uderzenie, jakie m˛e˙zczyzna rzadko stosuje wzgl˛edem kobiety. Na ten widok krew
Abdela zawrzała, tym bardziej ˙ze Jaheira upadła ci˛e˙zko na podłog˛e, ogłuszona
i nieprzytomna.

Abdel nie namy´slaj ˛

ac si˛e, przekr˛ecił w dłoni pałk˛e tak, by mierzyła ostrym

ułamanym ko´ncem w przeciwnika i pchn ˛

ał. Stra˙znik, który uderzył Jaheir˛e, wci ˛

a˙z

si˛e u´smiechał, kiedy odwrócił si˛e do nacieraj ˛

acego Abdela. Nie miał nawet

ułamka sekundy czasu, który wystarczyłby mu na zmian˛e grymasu twarzy, kiedy
został przebity złaman ˛

a lask ˛

a. Ostry koniec strzaskanego kija przebił kolczug˛e

stra˙znika niczym bawełn˛e i z trzaskiem odłupanych drzazg zagł˛ebił si˛e w jego
wn˛etrzno´sciach. Wyszedł plecami, napinaj ˛

ac mu z tyłu kolczug˛e niczym namiot.

Jeden ze stra˙zników wrzasn ˛

ał ze strachu i szoku, a Jaheira ockn˛eła si˛e i na jej

twarzy pojawił si˛e smutek. Dwóch m˛e˙zczyzn zaskoczyło Abdela od tyłu, a do-
tyk ich zimnych kolczug wywołał u niego dreszcz. Odrzucił jednego pod ´scian˛e,
uderzaj ˛

ac łokciem i wybijaj ˛

ac mu przy tym z˛eby. Pobity stra˙znik zacz ˛

ał mrucze´c

przekle´nstwa i płaka´c. Drugi był silniejszy i Abdelowi nie udało si˛e go tak łatwo
pozby´c.

— Teraz to na pewno morderstwo — wykrzyczała stra˙zniczka Abdelowi do

ucha, jakby usprawiedliwiaj ˛

ac si˛e, ˙ze musi zabi´c człowieka, którego znała całe

˙zycie.

— Pilten! — sapn ˛

ał Abdel. — Co. . . ?

— Za´snij! — krzykn ˛

ał kto´s z korytarza i głowa Abdelowi opadła.

Chciał powiedzie´c „nie”, kiedy upadał, ale jedynie zachrypiał. Z jego krtani

wyrwało si˛e chrapanie i nawet nie poczuł, jak jego głowa uderza o podłog˛e.

*

*

*

Był nieprzytomny przez kilka minut — wystarczaj ˛

aco długo, aby zosta´c so-

lidnie zakuty ła´ncuchami w nadgarstkach i kostkach. Ockn ˛

ał si˛e, kiedy ci ˛

agn˛eli

go w dół korytarza. Stra˙znicy czerpali przyjemno´s´c od czasu do czasu uderzaj ˛

ac

go t˛epymi laskami i pałkami. Abdel zdał sobie spraw˛e, ˙ze zabił jednego stra˙znika

155

background image

i pozwolił głowie opa´s´c. Co´s w nim chciało podda´c si˛e karze, jak ˛

a wymierzali mu

stra˙znicy, ale to co´s było dla niego bardzo nowe.

*

*

*

— . . . razem ze stra˙znikiem dziewi˛eciu — usłyszeli głos Tethtorila dochodz ˛

acy

zza okutych drzwi. Znów byli uwi˛ezieni jak zwierz˛eta. Teraz jednak byli razem
— co było niezwykłe nawet dla bardziej ludzkich lochów Candlekeep — i nie za-
kuci w ła´ncuchy. Siniak na twarzy Jaheiry troch˛e przybladł. Tethtoril wezwał moc
Oghmy, aby j ˛

a wyleczy´c, kiedy byli wleczeni do lochów. Teraz była przytomna,

przera˙zona i zmieszana.

— Nie zabili´smy tych ludzi — powiedziała, jej głos zdradzał narastaj ˛

acy

gniew. — Przybyli´smy tu, aby zapobiec. . .

— Czy to twoje? — przerwał Tethtoril. Jaheira westchn˛eła z zaskoczenia, wi-

dz ˛

ac bransolet˛e, któr ˛

a trzymał. Gdyby miała czas do namysłu, mo˙ze nie powie-

działaby tego, co powiedziała.

— Tak, gdzie to znalazłe´s?
To była bransoleta, któr ˛

a Xan zgubił w obozie bandytów, w tym samym obo-

zie, z którego przyniósł przekl˛et ˛

a ksi˛eg˛e Bhaala. Wygl ˛

ad twarzy Tethtorila spra-

wił, ˙ze serce Abdelowi zamarło. Człowiek był rozczarowany. Abdel podziwiał
Tethtorila, podziwiał go całe ˙zycie i chocia˙z nie miał poj˛ecia, kim jest pozostałe
osiem osób, o których zabicie zostali oskar˙zeni, wiedział, ˙ze zabił stra˙znika, który
uderzył Jaheir˛e. Nawet Tethtoril nie mógł go przed tym ocali´c.

— Ten stra˙znik. . . — zapytał słabo Abdel, z nikł ˛

a nadziej ˛

a. — Jest jaka´s

szansa?

Tethtoril przyło˙zył r˛ek˛e do czoła, udaj ˛

ac, ˙ze my´sli nad odpowiedzi ˛

a. Nie

chciał, by stra˙znicy widzieli, ˙ze płacze. Kiedy zebrał si˛e w sobie, wyci ˛

agn ˛

ał z tej

samej skórzanej torby, z której wcze´sniej wydobył bransolet˛e Jaheiry, szeroki
srebrny sztylet. Ostrze zal´sniło w ´swietle lampy, podkre´slaj ˛

ac tylko widoczne na

nim matowe plamy zaschni˛etej krwi.

— Zanim to zobaczyłem — powiedział stary mnich, obrzucaj ˛

ac Abdela bole-

snym, pełnym dezaprobaty spojrzeniem — mogłem tak my´sle´c.

— Tethtoril — odezwał si˛e Abdel. — Chyba nie my´slisz. . .
Abdel nie doko´nczył, gdy˙z zrozumiał, i˙z Tethtoril uwa˙za go za zdolnego do za-

bicia dowolnej liczby osób. Wiedział, ˙ze Tethtoril rozpoznaje sztylet — był w po-
koju, kiedy Gorion hucznie mu go wr˛eczał. Teraz Abdel rozpoznał głos, jego głos,
który kazał mu zasn ˛

a´c. Tethtoril widział, jak potraktował stra˙znika, który uderzył

Jaheir˛e — bole´snie, ale uleczalnie. Z pewno´sci ˛

a Tethtoril uwa˙zał, ˙ze jest do tego

zdolny. Był do tego zdolny.

156

background image

— Pilten — powiedział Tethtoril i stra˙zniczka, któr ˛

a Abdel znał od dziecka,

wyst ˛

apiła naprzód. — We´z to i. . . to wszystko. . . i zabezpiecz.

Pilten kiwn˛eła głow ˛

a, posyłaj ˛

ac Abdelowi pełne rozczarowania spojrzenie, na-

st˛epnie chwyciła miecz Abdela, list od Goriona i kamie´n przepustkowy — Tethto-
ril pokazał, jak chowa kamie´n i pozostałe dowody do skórzanej torby — i odeszła.

— Id´zcie z ni ˛

a — polecił Tethtoril pozostałym. — Wszyscy.

Stra˙znicy niech˛etnie chcieli pozostawia´c starego mnicha samego.
— Poradz˛e sobie — powiedział, podnosz ˛

ac podbródek w ge´scie autorytetu.

Pozostali stra˙znicy odeszli i dał si˛e słysze´c głos zamykanych wielu par drzwi.

— Zrobi˛e, co b˛ed˛e mógł — powiedział Tethtoril do Abdela, spogl ˛

adaj ˛

ac te˙z

na Jaheir˛e — ale nie pozostawili´scie mi du˙zego wyboru.

— Mo˙zesz wysła´c wiadomo´s´c do Wrót Baldura, do Eltana? — zapytał Abdel.
Tethtoril skin ˛

ał, cho´c na jego twarzy widniała bardzo słaba nadzieja.

— Rozczarowałem ci˛e — powiedział cicho Abdel.
Tethtoril zmusił si˛e do słabego u´smiechu i pokiwał głow ˛

a.

157

background image

Rozdział dwudziesty pi ˛

aty

Abdel dotkn ˛

ał swego nosa, który, podobnie jak reszta jego ciała, zamienił si˛e

w szkło. Jego powierzchnia była gładka i zimna, a kiedy otworzył oczy, rozległ
si˛e charakterystyczny d´zwi˛ek. Odwrócił głow˛e. Nigdy jeszcze nie był tak wysoko.
Horyzont był szerszy i gł˛ebszy. Olbrzymi, ciemnozielony dywan lasu ci ˛

agn ˛

ał si˛e

przed nim milami.

W lesie roiło si˛e od ludzi ubranych w czarne szaty. Z pocz ˛

atku wydawało

si˛e, ˙ze ci ludzie co´s mrucz ˛

a, ale po chwili zdał sobie spraw˛e, ˙ze oni ´spiewaj ˛

a —

wy´spiewuj ˛

a jego imi˛e.

— Ab–del, Ab–del, Ab–del — ci ˛

agle i ci ˛

agle, równomiernie tak, ˙ze głosy

zlewały si˛e w jeden, głos znajomy dla Abdela, głos, który go przera˙zał.

Cofn ˛

ał si˛e krok w tył i zdziwił si˛e, gdy˙z wydało mu si˛e, ˙ze cała konstrukcja,

na której stoi, poruszyła si˛e wraz z nim. Spojrzał w dół i z jego szklanych ust
dobyło si˛e westchnienie. Wysun ˛

ał stop˛e przed siebie, aby złapa´c równowag˛e, lecz

nie zdołał. Wtedy wła´snie zdał sobie spraw˛e, ˙ze wcale nie stoi na wie˙zy, tylko sam
jest wie˙z ˛

a.

Padał wprzód, niezdolny do poruszenia swego wyr˙zni˛etego w szkle ciała,

które musiało wa˙zy´c tysi ˛

ace ton, ani szybko, ani z wdzi˛ekiem. Musiał by´c wy-

soki na setki stóp albo i wi˛ecej, gdy˙z upadek trwał bardzo długo. Drzewa p˛edziły
w jego stron˛e. Kiedy jego ´srodek ci˛e˙zko´sci przesun ˛

ał si˛e, zacz˛eły mu p˛eka´c go-

lenie. D´zwi˛ek był gło´sny i przykry, nawet je´sli to nie były jego nogi. Kiedy jego
twarz zmierzała ku ziemi i był coraz bli˙zej niej, zobaczył Jaheir˛e.

Patrzyła na niego oczami wybałuszonymi ze strachu. On upadał na ni ˛

a — roz-

trzaskuj ˛

acy si˛e szklany tytan, który za chwil˛e rozgniecie j ˛

a na miazg˛e. Nie mógł

powstrzyma´c upadku, a ona niezdolna była do ucieczki. Wrzeszczała jego imi˛e
głosem pełnym gniewu, frustracji i strachu. Podniosła r˛ece, a Abdel spróbował j ˛

a

zawoła´c, ale głos ugrz ˛

azł mu w szklanej krtani i roztrzaskał j ˛

a. Jego głowa opadła,

uderzaj ˛

ac Jaheir˛e na tyle mocno, by wbi´c j ˛

a w ziemi˛e, sam za´s roztrzaskał si˛e na

trylion trzeszcz ˛

acych okruchów.

158

background image

*

*

*

Abdel obudził si˛e. Jaheira trzymała go w ramionach, nachylaj ˛

ac si˛e nad nim.

Była zła i nieprzyjemnie pachniała.

Pami˛e´c wracała mu w strz˛epach, a˙z przypomniał sobie, jak u´spił go Tethto-

ril — czy na pewno Tethtoril? — i został zawleczony do lochów pod klasztorem,
i zamkni˛ety w celi razem z Jaheir ˛

a. Przypomniał sobie, ˙ze Tethtoril obiecał pomóc

i ˙ze sam poprosił Jaheir˛e o cierpliwo´s´c. Przypomniał sobie, jak kładł si˛e na zaska-
kuj ˛

aco wygodnej pryczy, patrz ˛

ac jak Jaheira robi to samo w drugim k ˛

acie celi.

Przypomniał sobie, jak stra˙znik zdmuchn ˛

ał płomie´n lampy i jak zasn ˛

ał, ´sni ˛

ac, ˙ze

jest wysokim jak wie˙za bogiem, roztrzaskuj ˛

acym si˛e nad kobiet ˛

a, któr ˛

a kochał.

— Nie pachniesz zbyt przyjemnie — powiedział, zmuszaj ˛

ac si˛e do słabego

u´smiechu.

Jaheira sapn˛eła niecierpliwie.
— To nie ja.
Odwróciła si˛e do krat i Abdel zobaczył ghula, Koraka.
— Abdel — odezwał si˛e ghul głosem ´spiewaj ˛

acych ludzi z koszmaru. — Ab-

del, pomog˛e ci.

Cuchn ˛

acy o˙zywieniec podniósł ci˛e˙zkie ˙zelazne kółko z p˛ekiem du˙zych kluczy.

W kółko wpijała si˛e odci˛eta dło´n, ju˙z poszarzała, z knykciami ci ˛

agle białymi od

u´scisku.

— Szedł za nami — powiedziała Jaheira, cofaj ˛

ac si˛e w tył tak, ˙ze Abdel mógł

wsta´c. Otrzepał si˛e z siana i przeci ˛

agn ˛

ał, słysz ˛

ac jak strzykaj ˛

a mu stawy od chłodu

nocy sp˛edzonej w podziemiach.

— Zabiłe´s stra˙znika? — zapytał Abdel ghula.
Korak u´smiechn ˛

ał si˛e i znów uniósł kółko z kluczami.

— Pomog˛e ci. Chc˛e ci pomóc.
— Odejd´z — powiedział Abdel, nie zwa˙zaj ˛

ac na to, ˙ze ghul próbuje na zamku

kraty wszystkie klucze po kolei.

— Nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł, Abdel — rzekła Jaheira. —

Ale jestem pewna, ˙ze nie mamy wyboru. Mordercy s ˛

a tu traceni tak jak wsz˛edzie,

czy˙z nie?

Rozległ si˛e szcz˛ek w zamku i zgrzyt otwieranej kraty. Ghul wyszczerzył

w u´smiechu swe czarne z˛eby.

— Chod´zcie.
— Je´sli zbli˙zysz si˛e na krok, Korak — zagroził Abdel — zabij˛e ci˛e gołymi

r˛ekami.

— Abdel — powiedziała Jaheira ignoruj ˛

ac ghula — je´sli udało im si˛e dosta´c

Blizn˛e — z pomoc ˛

a sobowtórniaków — je´sli udało im si˛e dosta´c do Pałacu Ksi ˛

a-

˙z˛ecego we Wrotach Baldura. . . mogli wi˛ec dosta´c si˛e i tu.

159

background image

— Tethtoril pomo˙ze nam — zaprotestował Abdel. — Znam go całe ˙zycie. To

dobry człowiek i nie powiesi nas.

— Je´sli ju˙z nie jest martwy — powiedziała ponuro Jaheira.
Korak schował si˛e w gł˛ebi korytarza: — Idziecie wreszcie?
— To Tethtoril zamkn ˛

ał nas tu ostatniej nocy — zapewniał j ˛

a Abdel. — Je´sli

by był sobowtórniakiem, to dlaczego nas po prostu nie zabił?

— A czy Tethtoril by to zrobił? — zapytała Jaheira, wprawiaj ˛

ac Abdela w zdu-

mienie. — Je´sli to był sobowtórniak, musiałby zachowywa´c si˛e tak, jak zachowy-
wałby si˛e Tethtoril. Teraz mo˙ze by´c na górze i zbiera´c jeszcze wi˛ecej fałszywych
dowodów przeciwko nam — dowodów zbrodni popełnionych przez sobowtórnia-
ków udaj ˛

acych nas — dowodów, które wykorzysta do tego, by nas skaza´c i straci´c.

Dla ka˙zdego to wszystko b˛edzie wygl ˛

ada´c racjonalnie, po prostu doskonale. Ob-

wini ˛

a nas za wszystko. . . ˙

Zelazny Tron, Reiltar czy Sarevok, czy ktokolwiek inny,

kto za tym stoi, wygra.

Abdelowi trudno było w to uwierzy´c, ale przynajmniej musiał to rozwa˙zy´c.

Odwrócił si˛e i odetchn ˛

ał zbyt gł˛eboko powietrzem przesi ˛

akni˛etym smrodem gni-

j ˛

acego ghula. Zakasłał i zd ˛

a˙zył zobaczy´c, jak Korak podnosi palec w ge´scie mó-

wi ˛

acym „zaraz wracam”, a nast˛epnie odchodzi, zabieraj ˛

ac ze sob ˛

a lamp˛e olejow ˛

a.

Cela pogr ˛

a˙zyła si˛e w mroku i brak ´swiatła pomógł Abdelowi rozja´sni´c umysł.

— Wi˛ec nie mo˙zemy nikomu ufa´c — odparł po prostu.
— Niestety — odparła równie prosto. — Jednak mo˙zemy wierzy´c w słowa

Goriona zapisane w li´scie. Masz brata imieniem Sarevok, który — jak s ˛

adz˛e —

jest Reiltarem — „człowiekiem” ˙

Zelaznego Tronu we Wrotach Baldura.

´Swiatło wróciło szybko wraz z Korakiem i ghul upu´scił cenny ładunek, który

przyniósł. Rzeczy rozsypały si˛e po kamiennej posadzce. Były tam ich zbroje, pa-
łasz Abdela i kamie´n przepustkowy. Abdel ucieszył si˛e, kiedy zdał sobie spraw˛e,

˙ze Korak wykorzystał do otwarcia celi klucz, a wi˛ec nie znał mocy kamienia. To

mógłby by´c ich bilet na zewn ˛

atrz.

Ostatni przedmiot, który Abdel wyj ˛

ał ze skórzanej sakwy, był to jego sztylet

o szerokim srebrnym ostrzu, który otrzymał od Goriona tak dawno temu. Kiedy
go chwycił, poczuł przyjemno´s´c — nie dlatego, ˙ze mógł nim wypru´c komu´s flaki,
ale ˙ze dostał go od kogo´s, o kogo si˛e troszczył i kto troszczył si˛e o niego.

— Straciła´s swój miecz — powiedział do Jaheiry.
Spojrzała na niego i pokiwała. Odwrócił sztylet i podał jej r˛ekoje´sci ˛

a do

przodu.

— Dzi˛ekuj˛e — wyszeptała, przyjmuj ˛

ac bro´n. — B˛ed˛e o niego dbała.

Kiedy tak stali obok siebie, Abdel chwycił j ˛

a delikatnie za łokie´c i wyszeptał

do ucha: — Czy nie uznali´smy, ˙ze ten ghul pracuje dla ˙

Zelaznego Tronu?

Jaheira wzruszyła ramionami i równie˙z zaszeptała: — No nie wiem, w ka˙zdym

razie zawsze mo˙zemy go zabi´c pó´zniej.

Abdel u´smiechn ˛

ał si˛e smutno i skierował j ˛

a do otwartych drzwi celi.

160

background image

*

*

*

Nawet w najciekawsze letnie popołudnia w swej młodo´sci, Abdel nigdy nie

widział tej cz˛e´sci Candlekeep. Pod klasztorem, który zdawał si˛e niesko´nczon ˛

a

kondygnacj ˛

a nad niesko´nczon ˛

a kondygnacj ˛

a, był ci ˛

ag katakumb i kanałów, które

tworzyły niesko´nczony labirynt. Abdel, który nie miał zbyt dobrego poczucia kie-
runków pod ziemi ˛

a, bardzo szybko stracił orientacj˛e i oboje z Jaheir ˛

a znale´zli si˛e

w poło˙zeniu, w którym — jak sobie obiecali — nigdy ju˙z nie mieli si˛e znale´z´c.

´Slepo pod ˛a˙zali za cuchn ˛acym Korakiem.

— Ten musiał by´c kim´s wa˙znym — wyszeptała Jaheira. Jej mi˛ekki głos po-

niósł si˛e echem w ˛

askim korytarzem niczym syk w˛e˙za. Sztyletem wskazała na

nisz˛e w katakumbach, gdzie stała rze´zbiona, mahoniowa trumna. Z boku była
przybita tabliczka z br ˛

azu, lecz pokrywaj ˛

acy j ˛

a kurz i paj˛eczyny uniemo˙zliwiały

jej odczytanie. Ponad nisz ˛

a wisiała tarcza zasłoni˛eta kaftanem z herbem, którego

Abdel nie potrafił rozpozna´c.

— Ten korytarz w ko´ncu powinien wyprowadzi´c nas do morza — odezwał si˛e

Abdel, ignoruj ˛

ac jej spostrze˙zenie.

U´smiechn˛eła si˛e do niego w migocz ˛

acym ´swietle pochodni i chciała co´s po-

wiedzie´c, ale pierwszy odezwał si˛e ghul — Nie ma czasu na postój. — Korak
zrobił si˛e nerwowy. — W ogóle nie mamy czasu!

Naraz ze wszystkich stron wypadły na niego zombi.
Jaheira wci ˛

agn˛eła gwałtownie powietrze, jakby chciała krzykn ˛

a´c, a serce Ab-

dela skoczyło, gdy patrzył jak dobre pół tuzina chodz ˛

acych trupów, z których

ka˙zdy wygl ˛

adał gorzej od ghula, rozrywa Koraka na strz˛epy. Korak zawył bo-

le´snie i przeci ˛

agle, zagłuszaj ˛

ac odgłosy rozdzierania, szurania, rozchlapywania

i łamania. Zombi były tak ciche jak trupy, którymi w istocie były.

Jeden z o˙zywie´nców odwrócił si˛e powoli i spojrzał na półboga i półelfk˛e. Jego

popielata twarz nie zdradzała ´sladu ˙zycia ani emocji, ale istota wyczuła ich obec-
no´s´c i ruszyła naprzód. Kiedy szcz ˛

atki Koraka przestały drga´c, reszta dogoniła

pierwszego i jak jeden m ˛

a˙z zbli˙zały si˛e teraz do Abdela i Jaheiry.

— Musimy i´s´c — powiedziała Jaheira, ju˙z si˛e wycofuj ˛

ac.

Abdel dłu˙zej si˛e nad tym zastanawiał — dwa kroki zombi — a˙z wreszcie

powiedział: — Tak, my´sl˛e ˙ze tak.

Z bocznych przej´s´c wyszło jeszcze wi˛ecej zombi. Abdel doliczył si˛e o´smiu

i przestał dalej, odwrócił si˛e i pognał za uciekaj ˛

ac ˛

a Jaheir ˛

a. Skr˛ecili w mroczny,

wilgotny, cuchn ˛

acy ple´sni ˛

a, w ˛

aski korytarz, który po jakim´s czasie zako´nczył si˛e

zardzewiałymi drzwiami. Abdel zakl ˛

ał gło´sno, a echo momentalnie ´sci ˛

agn˛eło gło-

´sny syk zombi wyci ˛

agaj ˛

acych za nimi swe rozkładaj ˛

ace si˛e nogi.

— Rozwal je — zasugerowała słabo Jaheira.
Abdel chwycił za pr˛ety i poczuł, jak rdza osypuje si˛e z nich wielkimi pła-

161

background image

tami. Mocno poci ˛

agn ˛

ał i wrota uchyliły si˛e nieco, posyłaj ˛

ac sto ró˙znych zgrzytów

i chrz˛estów w gł ˛

ab korytarza. Pierwszy zombi wyłonił si˛e zza rogu.

— Abdel. . . — wyszeptała Jaheira przera˙zonym głosem.
Odwrócił si˛e, w tym samym czasie dobywaj ˛

ac miecza, ostro˙znie, aby nie zra-

ni´c Jaheiry. Zombi zbli˙zał si˛e wolno, pl ˛

acz ˛

ac si˛e w podartych łachmanach, które

miał na sobie. Niegdy´s, mo˙ze przed wiekami, była to kobieta, zanim nie zmieniła
si˛e w o˙zywie´nca.

Jaheira pchn˛eła potwora srebrnym sztyletem i wielki kawał ciała odpadł

z piersi o˙zywie´nca. Zombi cofn ˛

ał si˛e, nie patrz ˛

ac na swoje ˙zywe ofiary i znów za-

atakował. Wyci ˛

agn ˛

ał swe przegniłe r˛ece i niezdarnie, cho´c bardzo silnie chlasn ˛

Jaheir˛e swymi pazurami. W tym momencie Abdel z łatwo´sci ˛

a uci ˛

ał mu głow˛e, ale

Jaheira musiała uskoczy´c, aby unikn ˛

a´c uderzenia i wpadła prosto na nast˛epnego

o˙zywie´nca.

Zombi chwycił j ˛

a za przedrami˛e, jakby chciał si˛e przytrzyma´c, by nie upa´s´c,

ale nie był zdolny do tak zaawansowanego my´slenia. Zamierzał po prostuj ˛

a zra-

ni´c. Wykorzystuj ˛

ac sił˛e upadku i sił˛e swego martwego, reanimowanego ramienia,

wbił jej pazury gł˛eboko w bark. Jaheira wrzasn˛eła i z całej siły skoczyła w tył,
uderzaj ˛

ac mocno o bram˛e, za to unikaj ˛

ac nast˛epnego ataku o˙zywie´nca. Zombi

upadł, a Jaheira uderzyła o kraty z tak ˛

a sił ˛

a, ˙ze przerdzewiałe pr˛ety p˛ekły pod jej

naporem i wpadła na drug ˛

a stron˛e.

Jaheira my´slała, ˙ze zatrzyma si˛e na bramie, była wi˛ec zdziwiona, ˙ze nagłe

klapn˛eła tyłkiem na kamienn ˛

a posadzk˛e za drzwiami tak, ˙ze nie zobaczyła na-

wet, jak Abdel rozcina na pół o˙zywie´nca, który j ˛

a zranił. Abdel trzymał miecz

w prawej dłoni, a lew ˛

a szukał czego´s w kieszeni pasa. Wyci ˛

agn ˛

ał stamt ˛

ad kamie´n

przepustkowy i zawrócił, przeskakuj ˛

ac nad le˙z ˛

ac ˛

a Jaheira. Za rogiem pojawił si˛e

nast˛epny zombi. Jaheira wstała i pobiegła za Abdelem.

— Za mn ˛

a! — rzucił w tył Abdel, nawet si˛e nie ogl ˛

adaj ˛

ac. Słyszał, jak za nim

biegnie. Trzymał kamie´n w lewej r˛ece tu˙z przy ´scianie.

— Czy wiesz. . . — wysapała Jaheira — . . . dok ˛

ad. . . biegniemy?

— Nie, ale znam Candlekeep.
Wiedział, ˙ze to nie miało dla Jaheiry ˙zadnego sensu, mo˙ze dlatego nie odpo-

wiedziała.

— Pełno tu — mówił Abdel w biegu — wsz˛edzie ukrytych drzwi. Wszystko

tu praktycznie składa si˛e z sekretnych drzwi. Nigdy nie byłem tu na dole, ale nie
widz˛e powodu, dla którego nie. . .

Zatrzymał si˛e na odgłos przesuwaj ˛

acego si˛e kamienia, a˙z Jaheira wpadła mu

na plecy. Po lewej stronie cz˛e´s´c ´sciany korytarza odsun˛eła si˛e. Abdel wyjrzał, po
czym wyszedł prosto w łagodn ˛

a, wilgotn ˛

a bryz˛e, nios ˛

ac ˛

a zapach morza.

162

background image

Rozdział dwudziesty szósty

— Candlekeep zatroszczy si˛e o nich — powiedział ksi ˛

a˙z˛e Angelo, wr˛eczaj ˛

ac

p˛ekaty kieliszek Sarevokowi. — Ju˙z wi˛ecej nikt ich nie zobaczy.

Sarevok u´smiechn ˛

ał si˛e i Angelo spojrzał w bok. Jako jeden z ksi ˛

a˙z ˛

at Wrót

Baldura, do´swiadczony dowódca najemników i półelf, który ˙zył dłu˙zej ni˙z wi˛ek-
szo´s´c ludzi mogła marzy´c, Angelo spotkał ró˙znych ludzi, ale nikogo pokroju Sa-
revoka. Ten imponuj ˛

acy m˛e˙zczyzna sprawiał, ˙ze atmosfera w jego pokoju stawała

si˛e ci˛e˙zka od. . . wła´snie, od czego? Angelo nie mógł dobra´c wła´sciwego słowa:
zła wola? chciwo´s´c? przeznaczenie?

— Jak to si˛e nazywa? — zapytał Sarevok. Jego głos nawet podczas zwyczajnej

rozmowy był niski, rezonuj ˛

acy i rozkazuj ˛

acy.

— Brandy — odpowiedział Angelo. — To nowo´s´c. My´sl˛e, ˙ze j ˛

a polubisz.

Sarevok u´smiechn ˛

ał si˛e i Angelo postarał si˛e odwróci´c zwyczajnie, jakby ten

u´smiech wcale go nie przera˙zał. Przemierzył cały pokój w stron˛e kominka po ko-
biercu, który on przywiózł mu z Shou Lung za cen˛e tylu sztuk złota, ˙ze chyba
dostarczono go ze wschodu magicznym sposobem. Za dekoracje i meble tego po-
koju mo˙zna by kupi´c małe miasto. Angelo był niezmiernie dumny ze swej kolekcji
artefaktów z czterech stron Torilu. Chwycił pogrzebacz z mithrilu wydobywanego
przez krasnoludy w kopalniach Wielkiej Szczeliny i bezmy´slnie rozgarn ˛

ał ˙zarz ˛

ace

si˛e w˛egle.

— Interesuj ˛

ace — powiedział Sarevok i Angelo spojrzał na niego. Sarevok

bawił si˛e pustym kieliszkiem — z wi´sni?

— Tak my´sl˛e — odparł Angelo, po czym gwałtownie zmienił temat, jakby

zale˙zało mu na tym, by jak najszybciej pozby´c si˛e Sarevoka. — Moja władza nad
Płomienn ˛

a Pi˛e´sci ˛

a jest niepodwa˙zalna. Ten twój Abdel i jego kobieta s ˛

a ju˙z znani

i ´scigani w mie´scie. Nie s ˛

adz˛e, aby´s mi powiedział, sk ˛

ad masz t˛e informacj˛e.

— Och — za´smiał si˛e Sarevok — rzeczywi´scie nie powiem, ale zapewniam

ci˛e, ˙ze oni naprawd˛e pracuj ˛

a dla Złodziei Cienia.

— A to. . . co to jest. . . grupa spiskowa?
— Po prostu gildia.
— Ta złodziejska gildia jest z Amn — powiedział Angelo, obserwuj ˛

ac pło-

mienie. — Wi˛ec z pewno´sci ˛

a s ˛

a oni wyj˛eci spod prawa tak˙ze w Amn.

163

background image

Sarevok postawił kieliszek, a˙z zadzwonił.
— Pomy´sl o nich jak o kaprach. Kaprach na usługach Amnu.
— Tego nie mo˙zna tolerowa´c — powiedział Angelo, jakby szukaj ˛

ac poparcia

u Sarevoka.

— W rzeczy samej, nie mo˙zna.
— Wi˛ec co to oznacza? Wojn˛e z Amnem?
— Boisz si˛e wojny?
Angelo spojrzał ostro na Sarevoka i po plecach spłyn˛eła mu stru˙zka zimnego

potu. Przez chwil˛e wydawało mu si˛e, jakby oczy Sarevoka błysn˛eły nieludzk ˛

a

˙zółci ˛

a, jakby co´s w nich si˛e zapaliło, po czym go´s´c u´smiechn ˛

ał si˛e znowu.

— Boj˛e si˛e niepotrzebnej wojny — odparł Angelo.
Odwrócił si˛e i spojrzał na swój własny portret wisz ˛

acy nad kominkiem. Arty-

sta znakomicie oddał szlacheckie, poci ˛

agłe rysy Angelo. Ksi ˛

a˙z˛e uniósł brod˛e, aby

dopasowa´c si˛e do portretu, cho´c obecna moda była ju˙z inna. Obraz, w odró˙znieniu
od pierwowzoru, wci ˛

a˙z ukazywał cechy wojownika, którym kiedy´s był. Spojrzał

sam sobie w oczy i poczuł si˛e równie upokorzony, jak pod wzrokiem Sarevoka.

— Je´sli ka˙ze si˛e ludziom walczy´c bez wyra´znego powodu, nie b˛ed ˛

a walczy´c

z sercem.

— Ich serca nie interesuj ˛

a mnie, Angelo, ja potrzebuj˛e ich r ˛

ak i nóg.

Angelo dał trzy kroki i usiadł ci˛e˙zko na sofie stoj ˛

acej obok kominka. Do-

tkn ˛

ał poduszki oprawionej w ciel˛ec ˛

a skór˛e. W dotyku była mi˛ekka i gładka jak

pupa niemowlaka i kosztowała go tyle, ˙ze mógłby za to kupi´c setk˛e niemowla-
ków. Nagle przestała mu si˛e wydawa´c tak wspaniała jak wtedy, gdy kupował j ˛

a

w Waterdeep.

— Czy twoi ludzie b˛ed ˛

a walczy´c — zapytał z naciskiem Sarevok.

Angelo skin ˛

ał głow ˛

a, upewniaj ˛

ac sam siebie.

— Wi˛ec powiedz im, ˙ze to Amn pragnie wojny — powiedział Sarevok uspo-

kajaj ˛

aco. — Oni skazili nasze kopalnie, wyp˛edzaj ˛

a naszych s ˛

asiadów na południe,

chc ˛

a zagarn ˛

a´c Wrota Baldura, rzek˛e, kopalnie. . . wszystko. Czy to wystarczy?

Angelo u´smiechn ˛

ał si˛e.

— To wi˛ecej ni˙z trzeba, mój przyjacielu. Zwłaszcza je´sli doda´c tych Złodziei

Cienia, działaj ˛

acych tu na terenie Wrót. . .

— Kiedy ja zostan˛e wielkim ksi˛eciem — stwierdził Sarevok — nie b˛edzie tu

˙zadnych amnia´nskich zabijaków w naszym wielkim mie´scie. . . Nawet je´sli mie-

liby´smy zabi´c ka˙zdego m˛e˙zczyzn˛e, ka˙zd ˛

a kobiet˛e i dziecko w tym przekl˛etym

królestwie, aby si˛e upewni´c.

Angelo przełkn ˛

ał ´slin˛e, gdy˙z nagle zaschło mu w gardle.

164

background image

*

*

*

Nawet nie cały cie´n, lecz jego kraniec zwrócił uwag˛e Abdela. To ju˙z trzeci

raz co´s im mign˛eło, odk ˛

ad wrócili do Wrót Baldura, przekradaj ˛

ac si˛e noc ˛

a, nie-

pewni o swój status w tym mie´scie, jak i ka˙zdym innym na Wybrze˙zu Mieczy.
W Candlekeep zostali uznani za morderców. Teraz ich szukano.

— Jeste´s pewny? — zapytała mi˛ekko Jaheira. Zauwa˙zyła, jak spi ˛

ał si˛e na wi-

dok ruchu cienia.

Abdel skin ˛

ał.

— Nie zatrzymujmy si˛e. Musimy dotrze´c do Eltana.
— On te˙z mo˙ze nas szuka´c. Albo rozkaza´c nas szuka´c.
Abdel nie odezwał si˛e. Zastanawiał si˛e, po czym szybko podj ˛

ał decyzj˛e. Jahe-

ira zaprotestowała, kiedy wci ˛

agn ˛

ał j ˛

a nagle w w ˛

aski, ciemny zaułek.

— Skrót? — zapytała.
W odpowiedzi wyci ˛

agn ˛

ał miecz i nagle jak i on spowa˙zniała.

— Je´sli b˛ed˛e musiał zabi´c kogo´s lub co´s, co nas ´sledzi, wolałbym tego nie

robi´c na ulicy.

Ponad godzin˛e zaj˛eło im dotarcie do Ksi ˛

a˙z˛ecego Pałacu, bowiem przez cał ˛

a

drog˛e skradali si˛e ciemnymi uliczkami. Raz usłyszeli kroki, potem dostrzegli cie´n,
a potem drugi, kiedy w ko´ncu dotarli do celu. Najcz˛e´sciej to Abdel zauwa˙zał,

˙ze maj ˛

a ogon. Nie potrafił tego wytłumaczy´c, nawet sobie, ale w jaki´s sposób

j ˛

a wyczuwał. J ˛

a? Abdel otrz ˛

asn ˛

ał si˛e z my´sli, schował miecz, przycisn ˛

ał Jaheir˛e

i podszedł do bramy, której strzegły stra˙ze.

— Stój — zawołał jeden ze stra˙zników. Jego głos pełen był napi˛ecia, które

oboje wyczuwali w atmosferze całego miasta. Nad Wrotami Baldura zawisły ci˛e˙z-
kie chmury. — Kto idzie?

Abdel podniósł r˛ece do góry i wolno podszedł do bramy.
— Chc˛e mie´c audiencj˛e u wielkiego ksi˛ecia Eltana.
Stra˙znik, który post ˛

apił naprzód, był t˛egim młodym m˛e˙zczyzn ˛

a z ledwo´sci ˛

a

mieszcz ˛

acym si˛e w kolczudze. Trzymał wypolerowan ˛

a halabard˛e w taki sposób,

który mówił Abdelowi, ˙ze potrafi si˛e ni ˛

a posługiwa´c. Pochodnie roz´swietliły ob-

szar wokół bramy i Abdel zobaczył jeszcze pi˛eciu innych stra˙zników.

— A kim jeste´scie? — zapytał stra˙znik.
— Przyjaciółmi.
— Eltan. . . — wtr ˛

aciła si˛e Jaheira i zaraz poprawiła — . . . wielki ksi ˛

a˙z˛e Eltan

zna nas. Wysłał nas. . . w specjalnej misji i musimy mu zda´c raport.

— Wielki ksi ˛

a˙z˛e jest umieraj ˛

acy. Mo˙zecie zda´c raport kapitanowi stra˙zy ran-

kiem.

Jaheira spojrzała na Abdela, który zamkn ˛

ał oczy i westchn ˛

ał, mocno zaciska-

j ˛

ac pi˛e´sci. Jeden z pozostałych stra˙zników wyszedł z cienia i na d´zwi˛ek jego stóp

165

background image

na ˙zwirze, Abdel podniósł głow˛e.

— Abdel? — zapytał nadchodz ˛

acy stra˙znik. — Jaheira? To wy?

Pierwszy stra˙znik spi ˛

ał si˛e wyra´znie i przesun ˛

ał ci˛e˙zar halabardy w dłoniach.

— Julius? — zapytała Jaheira. Jej półelfie oczy widziały twarz drugiego stra˙z-

nika.

— Na Torma — zawołał pierwszy stra˙znik. — To Złodzieje Cienia!
— Nie. . . — zacz˛eła Jaheira, ale Julius ruszył na ni ˛

a z halabard ˛

a wysuni˛et ˛

a do

ataku. Teraz nawet Abdel zobaczył jego zł ˛

a, przera˙zon ˛

a twarz. Pierwszy stra˙znik

ruszył na Abdela. Najemnik ust ˛

apił szybko w bok i chwycił mocno drzewce hala-

bardy. Stra˙znik pu´scił halabard˛e i dobył miecza tak szybko, ˙ze Abdel zrozumiał,

˙ze musiał to ´cwiczy´c. Tylko jego kolczuga ocaliła go przed przebiciem.

Abdel zakr˛ecił halabard ˛

a, a jednocze´snie zdziwił si˛e my´slom, które wła´snie

przyszły mu do głowy. Ci stra˙znicy uznali ich za Złodziei Cienia — grup˛e pocho-
dz ˛

ac ˛

a z Amnu. Cokolwiek opowiedział ˙

Zelazny Tron na ich temat w Candlekeep,

wyra´znie dotarło do Wrót Baldura — i to dziwnymi drogami. W Candlekeep tylko
potwierdził to, co mówił ˙

Zelazny Tron, zabijaj ˛

ac ´swi ˛

atynnego stra˙znika. Teraz,

nawet kiedy zamierzał si˛e halabard ˛

a na stra˙znika, postanowił nie ułatwia´c sprawy

˙

Zelaznemu Tronowi.

Jaheira tak˙ze była przygotowana na niezdarn ˛

a szar˙z˛e Juliusa i uskoczyła

w bok. Uderzyła Juliusa pi˛e´sci ˛

a w nos, a jego p˛ed tylko wzmocnił sił˛e ciosu.

Rozległ si˛e chrz˛est, Jaheira poczuła na dłoni ciepło krwi i Julius padł.

Abdel odbił ci˛ecie pierwszego stra˙znika i usłyszał, jak pozostałych czterech

biegnie ku nim. W dodatku cisz˛e nocy rozdarł d´zwi˛ek rogu. Niedługo b˛ed ˛

a mieli

na głowie cały pałac. Abdel znów zakr˛ecił halabard ˛

a i udał, ˙ze chce pchn ˛

a´c stra˙z-

nika w głow˛e. Stra˙znik uchylił si˛e przed atakiem, ale jego głowa znalazła si˛e na
linii obrotu drzewca. Z gło´snym hukiem zwalił si˛e na ziemi˛e. Abdel rzucił ha-
labard˛e wprost na nadbiegaj ˛

acych stra˙zników i odwrócił si˛e akurat w por˛e, aby

zobaczy´c, jak Jaheira ucieka i znika w mroku uliczek. Ruszył za ni ˛

a. Stra˙znicy

´scigali go bez entuzjazmu i Abdel zastanawiał si˛e, czy nie chc ˛

a zostawia´c bramy

bez ochrony, czy te˙z przera˙zaj ˛

a ich mroczne ulice własnego miasta. Mo˙ze obie te

rzeczy.

*

*

*

Abdel mijał szczury, stosy ´smieci, ´spi ˛

ace domy i zamkni˛ete na noc sklepy.

Co jaki´s czas wykrzykiwał szeptem imi˛e Jaheiry. Par˛e razy wydawało mu si˛e, ˙ze
słyszy jej kroki lub widzi jej cie´n. Przeszedł uliczk ˛

a pomi˛edzy dwoma drogimi

domami. Na ziemi spał zwini˛ety ˙zebrak, wygl ˛

adaj ˛

acy jak chrapi ˛

aca kupa szmat.

Abdel wstrzymał oddech, jak nauczył si˛e robi´c mijaj ˛

ac ˙zebraków. Długo ju˙z ma-

166

background image

szerował i zaczerpn ˛

ał tchu, jak tylko min ˛

ał ˙zebraka. Jednak zapach nie był taki jak

zwykle. To nie był smród ˙zebraka i Abdel rozpoznał go. Szedł dalej, staraj ˛

ac si˛e

niczego po sobie nie okazywa´c. Kiedy doszedł do ko´nca uliczki, skr˛ecił i schował
si˛e za rogiem. Stan ˛

ał cicho i przykleił si˛e plecami do ´sciany, obserwuj ˛

ac wyj´scie

z uliczki. Obawiaj ˛

ac si˛e zdradzi´c, nie wyci ˛

agał miecza, by nie robi´c hałasu.

Zza rogu wolno wyłoniła si˛e twarz osoby, która ´sledziła ich od momentu po-

wrotu do miasta. Jej oczy były tylko w ˛

askimi szparkami w ciemno´sci. Abdel okr˛e-

cił si˛e i chwycił nieznajomego. Złapał za ubranie, gładk ˛

a, chłodn ˛

a tkanin˛e i wów-

czas jego dło´n została str ˛

acona tak szybko, ˙ze nawet nie zd ˛

a˙zył tego zauwa˙zy´c

i zarazem tak mocno, ˙ze zabolał go nadgarstek. Poczuł co´s na ramieniu i na krótki
czas zrobiło mu si˛e ciemno przed oczami. Cofn ˛

ał si˛e i obrócił, słysz ˛

ac głos nad

sob ˛

a.

— Nie jestem twoim wrogiem.
Głos był spokojny, precyzyjny i nosił nierozpoznawalny akcent.
— Abdel — wyszeptała za nim Jaheira. Najemnik odwrócił si˛e i odetchn ˛

ał,

zatrzymuj ˛

ac w połowie wyci ˛

agni˛ety miecz. Jaheira pisn˛eła zaskoczona i odsko-

czyła w tył.

— Nie rób tego! — powiedziała zbyt gło´sno i znów uskoczyła, a Abdel pod-

niósł r˛ek˛e, aby j ˛

a uciszy´c. Obrócił si˛e i spojrzał do góry, na balkon. Obcy prze-

szedł po kamiennym gzymsie i cofn ˛

ał si˛e w tył, spadaj ˛

ac z wysoko´sci pi˛etnastu

stóp i l ˛

aduj ˛

ac tak mi˛ekko, jakby skakał z krzesła. To była kobieta, niska i szczu-

pła, ubrana w obcisły czarny strój, jakiego Abdel nigdy wcze´sniej nie widział.
Twarz skrywała jej maska, odsłaniaj ˛

ac tylko oczy — oczy, które Abdel natych-

miast uznał za wschodnie — z Shou, a mo˙ze z Kozakury.

— Kto to? — zapytała Jaheira.
Nieznajoma cofn˛eła si˛e w mrok uliczki, kiwaj ˛

ac palcem na Abdela. Najemnik

przekrzywił głow˛e, ale nie poszedł za ni ˛

a.

— Nazywam si˛e Tamoko — powiedziała kobieta, kryj ˛

ac si˛e w cieniu.

— Dlaczego nas ´sledzisz? — zapytał Abdel.
Jaheira dobyła broni, ale nie poruszyła si˛e.
— Wiem, ˙ze nie jeste´scie Złodziejami Cienia — powiedziała cicho Tamoko.

— Wiem, ˙ze wcale nie próbujecie rozp˛eta´c wojny, tylko j ˛

a powstrzyma´c.

— Jak ˛

a wojn˛e? — zapytała Jaheira. — Wojn˛e z Amnem?

— Wielki ksi ˛

a˙z˛e Eltan umiera — powiedziała Tamoko, wci ˛

a˙z ignoruj ˛

ac Jahe-

ir˛e. — Jego lekarz nie jest tym, na kogo wygl ˛

ada.

Mówi ˛

ac to, Tamoko nagle znikn˛eła w cieniu. Abdel i Jaheira rzucili si˛e na-

przód i chocia˙z byli u wej´scia do uliczki w przeci ˛

agu niecałej sekundy, kobieta

w czerni znikn˛eła.

167

background image

Rozdział dwudziesty siódmy

Je´sli Abdel i Jaheira nie sp˛edziliby tyle czasu w towarzystwie cuchn ˛

acego

ghula Koraka, nie byliby w stanie wytrzyma´c w tym zaułku tak długo, a˙z stra˙znicy
sko´ncz ˛

a przeszukiwanie tego miejsca. Gulasz rybny wypełniaj ˛

acy przerdzewiałe

metalowe kosze na ´smieci, za którymi si˛e ukryli, musiał by´c ju˙z niedobry du˙zo
wcze´sniej zanim został wyrzucony. Abdel spojrzał na rozja´snion ˛

a nadchodz ˛

acym

´switem nocy twarz Jaheiry i zauwa˙zył, ˙ze powstrzymuje si˛e od wymiotów niemal

przy ka˙zdym oddechu.

— Co ich zatrzymało? — zapytała Jaheira głosem pełnym jadu i niecierpliwo-

´sci.

— To du˙zy budynek — odpowiedział Abdel. — „Spłoniona Syrena” wci ˛

aga. . .

pełno tu skrzydeł i przybudówek na przybudówkach z dobudówkami. Je´sli na-
prawd˛e my´sl ˛

a, ˙ze si˛e tu ukryli´smy, poszukiwania zajm ˛

a im wiele czasu.

Jaheira zasłoniła dłoni ˛

a usta, ale Abdel wci ˛

a˙z słyszał, co mówi.

— Dobrze, jak s ˛

adz˛e, im dłu˙zej tu s ˛

a, tym dokładniej penetruj ˛

a to miejsce

i tym mniej prawdopodobne b˛edzie im si˛e wydawa´c, ˙ze nas przeoczyli i ju˙z tu nie
wróc ˛

a. Tak czy inaczej, tylko ten smród nie pozwala mi teraz zasn ˛

a´c.

Abdel pokiwał głow ˛

a i spojrzał na niebo, które przeszło w gł˛eboki bł˛ekit,

zwiastuj ˛

ac ´swit.

Nie musieli ju˙z długo czeka´c, bo w ko´ncu stra˙znicy wyszli i trudno było tego

nie zauwa˙zy´c. Zachowywali si˛e gło´sno, bu´nczucznie, tak jakby sp˛edzili w „Spło-
nionej Syrenie” wi˛ecej czasu na piciu ni˙z poszukiwaniach. Abdel i Jaheira zacho-
wali ostro˙zno´s´c, dopóki głosy stra˙zników nie ucichły w labiryncie kr˛etych uliczek.

Tylnymi drzwiami dostali si˛e do kuchni tawerny. Min˛eli niziołka kucharza,

stoj ˛

acego na drewnianym stołku przy piecu i mieszaj ˛

acego w olbrzymim poczer-

niałym garncu ów obrzydliwy gulasz rybny. Niziołek rzucił im oboj˛etne spojrze-
nie. Przeszli przez kuchni˛e i weszli do wła´sciwej sali tawerny. Abdel ukrył si˛e za
tłust ˛

a zasłon ˛

a, pozwalaj ˛

ac Jaheirze samej sprawdzi´c ciemne pomieszczenie o ni-

skim suficie. Patrzył, jak przechodzi obok baru i rozgl ˛

ada si˛e po sali, w której było

tylko kilkunastu pij ˛

acych do rana go´sci. Niektórzy z nich zwalili si˛e ju˙z dawno

pod stoły i zasn˛eli. Przy jednym ze stołów siedziało ze dwunastu marynarzy ´spie-
waj ˛

acych szanty i klaszcz ˛

acych ta´ncz ˛

acej dla nich kobiecie, tak zm˛eczonej, jakby

168

background image

była sam ˛

a Bogini ˛

a Zm˛eczenia.

Nawet marynarze nie zauwa˙zyli jak Jaheira w´slizn˛eła si˛e do sali, wi˛ec Abdel

pod ˛

a˙zył za ni ˛

a i usiadł przy odległym od hała´sliwej grupy stoliku. Kiedy prze-

chodził obok baru, młody człowiek w lu´znej zbroi kółkowej spojrzał na niego
zamglonymi oczami.

— Julius — powiedział Abdel i zatrzymał si˛e na tyle raptownie, by przyci ˛

a-

gn ˛

a´c uwag˛e paru marynarzy. Abdel popatrzył na nich i pod jego stalowym wzro-

kiem marynarze szybko si˛e odwrócili.

— Hej — wybełkotał Julius słabo. Cuchn ˛

ał piwem i potem.

Abdel zaci ˛

agn ˛

ał Juliusa do stołu. Jaheira popatrzyła na obu ze zdziwieniem.

Julius usiadł ci˛e˙zko, a raczej został posadzony na drewnianym stołku. Głowa opa-
dła mu na piersi i podniósł j ˛

a dopiero po chwili.

— Wyko´nczcie mnie, no ju˙z. Nie? — wymruczał, patrz ˛

ac bezmy´slnie na Ja-

heir˛e. Miał spuchni˛ety i zaczerwieniony nos, a pod oczami gł˛ebokie si´nce. W obie
dziurki nosa miał wci´sni˛ete zwitki materiału przes ˛

aczonego krwi ˛

a, co nadawało

jego głosowi bardzo nosowy i wr˛ecz komiczny charakter.

— Julius — rzekł Abdel ponuro — potrzebujemy troch˛e czasu. Chyba nie

zamierzasz nas wyda´c?

Julius pokiwał si˛e przez chwil˛e, zastanawiaj ˛

ac si˛e, do którego Abdela z wi-

dzianych ma si˛e odezwa´c. Abdel obejrzał si˛e przez rami˛e, chc ˛

ac zobaczy´c to, na

co patrzy Julius.

— Do Otchłani z nimi wszystkimi, mój wielki, pot˛e˙zny przyjacielu. Zdegra-

dowali mnie, uwierzysz? Zdegradowali mnie do piechura.

— Julius — odezwała si˛e Jaheira, maj ˛

ac nadziej˛e, ˙ze pijany ˙zołnierz j ˛

a zro-

zumie. — Stra˙znicy przy pałacowej bramie powiedzieli nam, ˙ze Eltan umiera. Co
si˛e tutaj dzieje?

— Eltan Szmeltan. . . — wymruczał Julius. — Mo˙ze mnie pocałowa´c w. . .
— Julius — przerwał mu Abdel i młody gwardzista wybuchn ˛

ał ´smiechem.

Spróbował klepn ˛

a´c Abdela w rami˛e, ale bezsilnie machn ˛

ał r˛ek ˛

a w powietrzu tu˙z

obok.

— Tia. . . tia. . . Eltan — wykrztusił Julius, gdy˙z nagle dopadła go okrutna

czkawka. — On. . . za. . . za. . . zacho. . . ro. . .

— Zachorował? — podpowiedziała Jaheira.
— Tak — potwierdził Julius i poczochrał sobie włosy niczym pies. — No

wła´snie.

— Julius — powiedział Abdel, ale młody gwardzista ju˙z go nie słyszał, opu´scił

bowiem głow˛e i chrapał w najlepsze. — Julius! — krzykn ˛

ał Abdel, a˙z marynarze

spojrzeli na niego. Tancerka usiadła i westchn˛eła.

— Hej, szczury — rykn ˛

ał jeden z marynarzy. — Spokój tam.

Abdel zignorował go i potrz ˛

asn ˛

ał mocno Juliusem, a˙z si˛e obudził. Gwardzista

u´smiechn ˛

ał si˛e.

169

background image

— Zdegradowali mnie do piechura i teraz musz˛e nosi´c t˛e cholern ˛

a kolczug˛e

kółkow ˛

a. Nie cierpi˛e jej. Ona. . .

Drzwi prowadz ˛

ace na ulic˛e otworzyły si˛e i do ´srodka wtoczyła si˛e straszliwie

gruba kobieta, spocona i dysz ˛

aca.

— Łooo — zachrypiał Julius i omal nie spadł z krzesła.
Kobieta podeszła do barmana i co´s mu powiedziała. Abdel nie usłyszał

wprawdzie co, ale twarz kobiety ´swiadczyła o tym, ˙ze była to pilna i ponura wia-
domo´s´c. Nawet marynarze patrzyli na barmana z ciekawo´sci ˛

a.

— Pobudka! — krzykn ˛

ał barman, wychodz ˛

ac na ´srodek sali.

Nawet najbardziej zalani ockn˛eli si˛e i wybałuszyli swe zapite oczka na bar-

mana.

— Miasto w ˙załobie — oznajmił gło´sno barman grobowym tonem. — Wielki

ksi ˛

a˙z˛e Eltan nie ˙zyje!

Tancerka zasłoniła usta dłoni ˛

a i zacz˛eła płaka´c. Marynarze próbowali przez

par˛e sekund j ˛

a uspokoi´c, niektórzy wyra´znie oburzeni, ale w ko´ncu machn˛eli na

ni ˛

a r˛ek ˛

a i zacz˛eli obgadywa´c swojego pierwszego mata, jakim to on jest b˛ekartem.

Abdel popatrzył na Jaheir˛e. Jej twarz zmieniła si˛e w kamienn ˛

a mask˛e — tak

pozbawion ˛

a nadziei, jak nigdy wcze´sniej.

— Angelo — wybełkotał Julius. — Musz˛e słucha´c rozkazów Angelo.
— Angelo, ten półelf? — zapytał Abdel.
Julius kiwn ˛

ał głow ˛

a bezwładnie.

— Tia. B˛edzie dowodził Płomienn ˛

a Pi˛e´sci ˛

a. Teraz nikt ju˙z nie powstrzyma

ksi ˛

a˙z˛ecej elekcji i wybior ˛

a tegotentego. . .

— Kogo?
— Sarevoka. B˛edzie wielkim ksi˛eciem.

*

*

*

Abdel wahał si˛e, czy pod ˛

a˙za´c zgodnie z wybełkotanymi wskazówkami Ju-

liusa, ale nie miał wyboru. Wstawał ´swit. Abdel i Jaheira ukradli płaszcze ze sznu-
rów do suszenia i przemierzali budz ˛

ace si˛e do ˙zycia ulice Wrót Baldura z twarzami

zasłoni˛etymi kapturami. Trzymali si˛e przeciwnych stron ulicy w zasi˛egu wzroku,
zakładaj ˛

ac, ˙ze stra˙znicy b˛ed ˛

a szukali pary.

Szli zgodnie z tym, co powiedział im Julius i obeszli Pałac Ksi ˛

a˙z˛ecy od tyłu.

Zatrzymali si˛e przy tylnej bramie, ukryci w cieniu zaułka, gdy˙z wła´snie stamt ˛

ad,

według słów Juliusa, mógł wyj´s´c lekarz Eltana. Było w owym lekarzu — miał
na imi˛e Kendal — co´s takiego, co nie spodobało si˛e Abdelowi, gdy go po raz
pierwszy ujrzał. Tym bardziej teraz, kiedy nieznajoma kobieta z orientu powie-
działa im o nim, a ksi ˛

a˙z˛e zmarł b˛ed ˛

ac pod jego opiek ˛

a. Abdel miał tylko nadziej˛e,

170

background image

˙ze Julius, którego zostawili nieprzytomnego w „Spłonionej Syrenie”, nie b˛edzie

pami˛etał, co im powiedział, albo nawet tego, ˙ze ich spotkał i nie doniesie o tym
swym przeło˙zonym.

Abdel starał si˛e nie my´sle´c o tym, co jeszcze Julius miał do powiedzenia.

Je´sli to prawda, ˙ze jego brat Sarevok jest we Wrotach Baldura, jest człowiekiem
Reiltara na Wybrze˙zu Mieczy, jest odpowiedzialny za t˛e cał ˛

a krwaw ˛

a jatk˛e, to co

on ma zrobi´c? Je´sli Sarevok zostanie wielkim ksi˛eciem, a Eltan nie ˙zyje i nawet
Tethtoril jest przeciwko niemu, to co oni oboje poradz ˛

a przeciw. . .

Drzwi otworzyły si˛e i oboje ukryli si˛e gł˛ebiej w cieniu, obserwuj ˛

ac, jak Kendal

opuszcza pałac i zwyczajnie wychodzi na ulic˛e. Abdel i Jaheira wymienili si˛e
spojrzeniami i pod ˛

a˙zyli za nim. Kendal szedł uliczkami, co chwila zmieniaj ˛

ac

kierunek, jakby robił to przypadkowo. Chocia˙z nietrudno było go ´sledzi´c, musieli
coraz bardziej uwa˙za´c, aby nie zdradzi´c si˛e przed nim na otwartej przestrzeni.
Z pewn ˛

a ulg ˛

a zauwa˙zyli, ˙ze lekarz w ko´ncu skr˛ecił w mroczny, w ˛

aski zaułek.

Podeszli tam, ukryci w cieniu i zatrzymali si˛e, kiedy zobaczyli, ˙ze zaczyna si˛e
zmienia´c.

Zanim Kendal doszedł do ko´nca zaułka, przebywaj ˛

ac mniej ni˙z dwana´scie

metrów, przybrał całkowicie now ˛

a posta´c. Po drugiej stronie zaułka wyłoniła si˛e

młoda kobieta, nios ˛

aca zamiast torby z medykamentami kosz ´swie˙zo ´sci˛etych

kwiatów.

Jaheira wypu´sciła nosem powietrze, a Abdel chwycił j ˛

a delikatnie za łokie´c

i ruszyli tropem sobowtórniaka, który po drodze zatrzymywał si˛e kilka razy, by
sprzeda´c przechodniom kwiaty. W ko´ncu znikn ˛

ał w kolejnym zaułku, nawet si˛e

za siebie nie ogl ˛

adaj ˛

ac. Abdel i Jaheira szybko obeszli kamienic˛e i znale´zli si˛e po

drugiej stronie zaułka, zanim jeszcze sobowtórniak z niej si˛e wyłonił, tym razem
pod postaci ˛

a rosłego robotnika w ubłoconym kombinezonie.

Abdel i Jaheira skryli si˛e za wozem pełnym jabłek i patrzyli, jak sobowtórniak

znika po drugiej stronie ulicy. Przebiegli szybko zaułkiem wokół nast˛epnego bu-
dynku, maj ˛

ac nadziej˛e pochwyci´c sobowtórniaka, ale kiedy wyjrzeli zza rogu na

ulic˛e, któr ˛

a szedł, nie było tam robotnika. Ulica była pusta. Sło´nce wyłaniało si˛e

ju˙z ponad miejskimi murami.

— Niech ich wszystkich szlag — zakl ˛

ał Abdel.

— Nienawidz˛e tych przekl˛etych sobowtórniaków — dodała Jaheira.
— Ja te˙z — rozległ si˛e głos za nimi.
Odwrócili si˛e i ujrzeli kobiet˛e, któr ˛

a spotkali wcze´sniej w nocy. Była ubrana

w błyszcz ˛

acy, czarny jedwab, który musiał kosztowa´c fortun˛e. Była przepasana

ta´sm ˛

a, na której wisiał swobodnie u jej boku miecz — w ˛

aski i łagodnie zakrzy-

wiony. Nie miał zwykłego jelca, tylko mał ˛

a, owaln ˛

a płytk˛e, oddzielaj ˛

ac ˛

a ostrze od

haftowanej złotem r˛ekoje´sci, długiej na tyle, by móc chwyta´c j ˛

a obur ˛

acz. Abdel

nigdy nie widział takiego miecza.

— To katana — wyja´sniła Tamoko, widz ˛

ac z jakim zainteresowaniem Abdel

171

background image

przygl ˛

ada si˛e jej broni.

Abdel pokiwał głow ˛

a i powiedział:

— A ty jeste´s sobowtórniakiem.
Tamoko za´smiała si˛e smutno.
— Wiem, ˙ze to wydaje si˛e mo˙zliwe, ale ja nie jestem sobowtórniakiem.
— Wi˛ec kim jeste´s? — zapytała Jaheira, unosz ˛

ac brew.

Tamoko kiwn˛eła głow ˛

a w stron˛e zaułka i weszła do niego, tym razem nie kry-

j ˛

ac si˛e. Abdel i Jaheira niech˛etnie poszli za ni ˛

a. Jaheira wydobyła srebrny sztylet,

na widok którego Tamoko nieznacznie si˛e u´smiechn˛eła. Abdel niemal odwzajem-
nił jej u´smiech. Twarz nieznajomej była inna ni˙z Jaheiry. Jej uszy nie zdradzały
elfiej krwi, cho´c jej rysy były dziwnie sylwia´nskie.

— Zaprowadz˛e was do ˙

Zelaznego Tronu — oznajmiła Tamoko.

W odpowiedzi Jaheira za´smiała si˛e.
— Naprawd˛e? Czy b˛ed ˛

a tam czeka´c na nas, by nas zabi´c, czy mo˙ze zasadz ˛

a

si˛e na nas na ulicy?

— Nie spodziewaj ˛

a si˛e, ˙ze ktokolwiek dostanie si˛e do ´srodka przez to wej´scie.

To wy b˛edziecie mogli zabi´c ich wszystkich i. . .

— Absurdalne — przerwała Jaheira. — Abdel. . .
Abdel podniósł r˛ek˛e i Jaheira nie zauwa˙zyła, jak poczerwieniał.
— Moja przyjaciółka ma racj˛e — powiedział Abdel do Tamoko. — Nie mamy

powodu ci ufa´c. . . lub komukolwiek w tej dziurze pełnej zmiennokształtnych.

— Jestem kochank ˛

a twojego brata — wyjawiła, patrz ˛

ac mu prosto w oczy.

Abdel poczuł, ˙ze mówi prawd˛e. Mówiła tak bezpo´srednio, gładko, bez zawa-

hania. Cho´c nie miał powodu ku temu, uwierzył jej.

— Sarevoka? — zapytał Abdel. Imi˛e brata ledwie przeszło mu przez gardło.
Tamoko pokiwała głow ˛

a.

— Pomog˛e wam, ale nie wolno wam go zabi´c.
— To szale´nstwo — fukn˛eła Jaheira. — Ten twój kochanek chce rozp˛eta´c

wojn˛e. Zgin ˛

a tysi ˛

ace ludzi. On ju˙z zabił dwie spo´sród najpot˛e˙zniejszych osób

w tym mie´scie oraz innych. . . — Jaheira post ˛

apiła naprzód i lekko zgi˛eła praw ˛

a

r˛ek˛e w łokciu. Tamoko utkwiła wzrok na ko´ncu ostrza jej sztyletu. Abdel czuł, co
si˛e ´swi˛eci i wcale mu si˛e to nie podobało.

— Nikt nam nie wierzy — odezwał si˛e w ko´ncu, aby rozładowa´c napi˛ecie. —

Oskar˙zaj ˛

a nas o morderstwo, o to ˙ze jeste´smy Złodziejami Cienia, o to ˙ze jeste´smy

szpiegami Amnu i bogowie tylko wiedz ˛

a o co jeszcze. Zabili wszystkich naszych

przyjaciół, wszystkich naszych znajomych. Jeste´smy sami przeciwko temu czło-
wiekowi — mojemu bratu, je´sli rzeczywi´scie nim jest — który przed zmierzchem
b˛edzie nast˛epnym wielkim ksi˛eciem. Mo˙ze i pozostali jeszcze ludzie, którzy mog ˛

a

nam pomóc, ale oni chc ˛

a dowodów. — Abdel posłał Jaheirze wymowne spojrze-

nie i dodał — oni chc ˛

a dowodów na pi´smie.

172

background image

Jaheira popatrzyła na niego i westchn˛eła. Nie był pewny, czy gniewa si˛e na

niego za to, ˙ze targuje si˛e z nieznajom ˛

a, która mo˙ze by´c sobowtórniakiem albo

jeszcze czym´s gorszym, czy mo˙ze domy´sliła si˛e, i˙z zamierza wróci´c do Candle-
keep z dowodami, by uzyska´c przebaczenie u Tethtorila. Abdel sam czuł si˛e na-
iwny i słaby, zastanawiaj ˛

ac si˛e nad drug ˛

a ewentualno´sci ˛

a, ale był szcz˛e´sliwy, ˙ze

to czuje.

— Je´sli ˙

Zelazny Tron zostanie odkryty — powiedziała Tamoko, przenosz ˛

ac

spojrzenie ze sztyletu Jaheiry na Abdela — Sarevok b˛edzie musiał ucieka´c z mia-
sta. Ja pójd˛e razem z nim. B˛edziemy. . .

— Abdel. . . — przerwała Jaheira.
Nie mógł odczyta´c tonu jej głosu.
— Zagro˙zenie wojn ˛

a zostanie odsuni˛ete — dodała Tamoko.

— A ty zreformujesz mojego brata? Odwrócisz go od. . . od naszego ojca?
— Odwróc˛e — rzekła cicho Tamoko.
— Abdel — zaoponowała Jaheira. — On nie jest taki jak ty.
Abdel spojrzał na ni ˛

a i u´smiechn ˛

ał si˛e.

— Nie — odparł. — Sarevok nie jest taki jak ja. Ja otrzymałem szans˛e. Otrzy-

małem ciebie.

Jaheira westchn˛eła i odwróciła si˛e, niezdolna do spierania si˛e, chocia˙z wie-

działa, ˙ze popełnia bł ˛

ad na tyle powa˙zny, ˙ze mog ˛

a zgin ˛

a´c wszyscy.

— Nie zabij˛e Sarevoka — przyrzekł Abdel Tamoko.
Zabójczyni skłoniła si˛e gł˛eboko, zginaj ˛

ac si˛e w pasie niemal o dziewi˛e´cdzie-

si ˛

at stopni.

Wyprostowała si˛e i rzekła: — B˛edziesz miał swoje dowody.

173

background image

Rozdział dwudziesty ósmy

Abdel stał nad sobowtómiakiem, którego wła´snie zabił i obserwował, jak Ta-

moko walczy. Był zauroczony jej umiej˛etno´sciami, szybko´sci ˛

a, zwinno´sci ˛

a i tym

czystym, niezm ˛

aconym spokojem. Nie mógł sobie wyobrazi´c walki z t ˛

a kobiet ˛

a.

Wiedział, ˙ze jest dobry, teraz wiedział nawet to, ˙ze w jego ˙zyłach płynie boska
krew, ale przy tej kobiecie był raczkuj ˛

acym nowicjuszem.

Tamoko rozci˛eła gardło gwardzisty i z rany sikn˛eła ciemna krew. Kiedy ciało

upadło, z powrotem przemieniło si˛e w swoj ˛

a pierwotn ˛

a, szar ˛

a nieludzk ˛

a posta´c.

Jego towarzysz walczył dalej, gdy˙z wiedział, ˙ze nie ma wyboru i walczy o swoje
marne ˙zycie. Spróbował wykłu´c jej oczy, po czym zamierzył si˛e w stron˛e jej ko-
lan, walczył z desperacj ˛

a podszyt ˛

a strachem i zupełnie niehonorowo. Tamoko ze

skupieniem i niezachwianym spokojem odbijała wszystkie ataki sobowtórniaka.
W ko´ncu odbiła jego krótki miecz tak mocno, ˙ze wyleciał mu z dłoni. Ten zatrzy-
mał si˛e, przyło˙zył r˛ece do boków i rzekł głosem przybranej postaci amnia´nskiego

˙zołnierza:

— Poddaj˛e si˛e.
Tamoko odci˛eła mu głow˛e tak szybko, ˙ze sobowtórniak zd ˛

a˙zył tylko dwa razy

mrugn ˛

a´c, zanim bezgłowe ciało zwaliło si˛e na ziemi˛e.

— To wszystkie, które tu były — powiedziała, nie po´swi˛ecaj ˛

ac odmieniaj ˛

acej

si˛e istocie najmniejszej uwagi. — Reszta jest gdzie´s w mie´scie.

— Gdzie? — spytała Jaheira, wycieraj ˛

ac krew sobowtórniaka z własnego

ostrza.

— Chcieli´scie dowodu — odrzekła Tamoko.
— Nie chc˛e, aby którykolwiek z nich kr˛ecił si˛e ˙zywy we Wrotach — powie-

dział Abdel, czekaj ˛

ac a˙z Tamoko poda mu lokalizacj˛e pozostałych.

Tamoko nie poruszyła si˛e.
— W tym mie´scie zawsze b˛ed ˛

a sobowtórniaki — powiedziała, wyra´znie nie

czerpi ˛

ac z tego faktu zadowolenia. — Sobowtórniaki zawsze b˛ed ˛

a w ka˙zdym mie-

´scie. One tak ˙zyj ˛

a.

— Wspaniale — wymamrotała Jaheira. — To jest po prostu. . .
Abdel poło˙zył jej r˛ek˛e na ramieniu i Jaheira westchn˛eła.
— Ona ma racj˛e — powiedział. — Przyszli´smy tu po dowody.

174

background image

Jaheira popatrzyła na Tamoko i podniosła brwi. Zabójczyni pochyliła si˛e i co´s

pokazywała w rogu piwnicy. Ta grupa sobowtórniaków — wszyscy na usługach
Sarevoka i ˙

Zelaznego Tronu — zrobiła sobie kryjówk˛e w piwnicy opuszczonej

rezydencji na ulicy Windspell.

Piwnica była mroczna, ´smierdziało w niej i pełno było starych skrzy´n oraz sto-

sów przegniłego drewna opałowego. Pod ´scianami stało sze´s´c łó˙zek, a na ´srodku
czterech martwych sobowtórniaków. Abdel popatrzył w róg, który wskazywała
Tamoko i dostrzegł solidn ˛

a drewnian ˛

a skrzyni˛e. Jaheira bacznie obserwowała Ta-

moko, kiedy Abdel wyci ˛

agał skrzyni˛e w kr ˛

ag słabego ´swiatła rzucanego przez

oliwn ˛

a lamp˛e sobowtórniaków.

Tamoko ukl˛ekła obok jednego z trupów i, co zauwa˙zyła Jaheira, wło˙zyła mu

palec w zakrwawione usta. Najwyra´zniej nie znalazła w nich tego, czego szukała,
bowiem ukl˛ekła przy nast˛epnym trupie.

— Co robisz? — zapytała j ˛

a Jaheira.

Tamoko dłubała chwil˛e w ustach kolejnego sobowtórniaka, po czym wyj˛eła

stamt ˛

ad mokry, za´sliniony srebrny klucz. Jaheira zdumiona potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a,

a Tamoko błysn˛eła niemal niezauwa˙zalnym u´smiechem.

Zabójczyni wr˛eczyła klucz Abdelowi, który otworzył nim skrzyni˛e.
— Co to? — zapytała Jaheira, wci ˛

a˙z nie spuszczaj ˛

ac wzroku z Tamoko. — Co

tam jest?

— Zwoje — odparł Abdel.
Jaheira spojrzała na niego. Kl˛eczał przy skrzyni, tyłem do niej.
— Zwoje?
— Dowody — odparł, odwracaj ˛

ac si˛e do niej. U´smiechn ˛

ał si˛e, ale u´smiech

szybko mu znikn ˛

ał z twarzy, kiedy popatrzył za ni ˛

a i omiótł wzrokiem całe po-

mieszczenie. Jaheira poszła za jego wzrokiem i nikogo nie zauwa˙zyła. Tamoko
nie było.

*

*

*

Skrzynia była ci˛e˙zka i Abdel si˛e zm˛eczył. Niósł j ˛

a ju˙z długo ulicami Wrót

Baldura, ale odrzucał pomoc Jaheiry. W piwnicy podj˛eli ju˙z decyzje odno´snie
swoich nast˛epnych działa´n, ale i tak wcale nie byli spokojni. Abdel poczuł, ˙ze
Jaheira chce mu co´s powiedzie´c, wi˛ec uznał, ˙ze sam powinien si˛e odezwa´c.

— Ona ma co´s w sobie, czy˙z nie? — zapytała Jaheira, obserwuj ˛

ac południowy

tłum mijany na ulicach.

— Tamoko? — zapytał Abdel niepewnie.
Jaheira pokiwała głow ˛

a.

— Nigdy wcze´sniej nie widziałam podobnego stylu walki. To było. . . pi˛ekne.

175

background image

— My´sl˛e, ˙ze jest z Kozakury.
— Jest pi˛ekna — powiedziała Jaheira nieco dr˙z ˛

acym głosem.

Abdel poczuł zapach, który kazał mu si˛e zatrzyma´c. Postawił skrzyni˛e przed

słodko pachn ˛

ac ˛

a piekarni ˛

a. Id ˛

aca obok starsza kobieta fukn˛eła, zmuszona omin ˛

a´c

skrzyni˛e.

— Mo˙ze jej si˛e uda. . . — zacz ˛

ał Abdel, ale Jaheira przechyliła głow˛e

i u´smiechn˛eła si˛e, wiedz ˛

ac, co zamierzał powiedzie´c.

— Mam tak ˛

a nadziej˛e, Abdel. Naprawd˛e mam, cho´c trudno mi w to uwierzy´c.

— Nie ma szans? — zapytał, pragn ˛

ac co´s od niej wyci ˛

agn ˛

a´c, cho´c sam nie był

pewny co.

Jaheira u´smiechn˛eła si˛e i poło˙zyła dło´n na jego piersi. Był spocony od no-

szenia skrzyni, ale nie zwa˙zała na to. — Ona potrafi go kocha´c. A je´sli tak, to
mo˙ze. . .

Przestali nagle rozmawia´c i po prostu stali tak przed sob ˛

a, patrz ˛

ac sobie

w oczy.

— Kocham ci˛e — powiedział, nie b˛ed ˛

ac pewny, dlaczego zapragn ˛

ał to powie-

dzie´c i to wła´snie teraz.

U´smiechn˛eła si˛e dziwnie smutno, cho´c w jej oczach pojawiły si˛e iskierki.
— Ja te˙z ci˛e kocham — powiedziała.
U´smiechn ˛

ał si˛e, ale nie do niej. U´smiechn ˛

ał si˛e do uczucia, które go ogarn˛eło.

Było to jak uczucie, które zwykle przychodziło przed szczególnie niebezpieczn ˛

a

walk ˛

a lub bezpo´srednio przed zabiciem. Jeszcze nie tak dawno temu, jak si˛e zda-

wało, Abdel obawiał si˛e, ˙ze uczucie, jakie ˙zywi wobec Jaheiry, pochodzi ze strony
ojca — o czym ju˙z teraz wiedział — tej jego cz˛e´sci, która była morderc ˛

a. Teraz

zdał sobie spraw˛e, ˙ze to nie to samo uczucie, ˙ze miło´s´c, któr ˛

a do niej czuje, wy-

pycha z niego Bhaala, zast˛epuj ˛

ac pragnienie zabijania pragnieniem jej.

Wyraz twarzy Jaheiry zmienił si˛e. Za´smiała si˛e lekko na widok jego zamy´sle-

nia. Cho´c nie zdawał sobie z tego sprawy, jego twarz a˙z nazbyt dobrze zdradzała
tre´s´c jego wewn˛etrznego dialogu.

— Chwytaj skrzyni˛e — powiedziała wesoło. — Mamy spotkanie.
— Tak, madam. Chod´zmy si˛e podda´c.

*

*

*

— Och nie — zakrztusił si˛e Julius. — Odczepcie si˛e ode mnie!
Młody piechur wymachiwał słabo sw ˛

a halabard ˛

a przed Abdelem i Jaheir ˛

a.

Si´nce pod jego oczami miały kolor purpury, ale przynajmniej wyj ˛

ał ju˙z tampony

z nosa. Miał mocno zaczerwienione oczy i blad ˛

a twarz. Wygl ˛

adał kiepsko, a na

dodatek był przera˙zony.

176

background image

— Dlaczego — zapytał niebios — na mojej warcie?
— Julius — rzekł Abdel, kiedy ju˙z postawił skrzyni˛e na ˙zwirowej alejce pro-

wadz ˛

acej do bramy pałacu — przyszli´smy tu odda´c si˛e w r˛ece sprawiedliwo´sci.

Jaheira wyci ˛

agn˛eła pochw˛e z mieczem z p˛etli przy pasie i zwyczajnie rzuciła

pod stopy Juliusowi. Przyci ˛

agni˛eci dziwnym zachowaniem, zacz˛eli gromadzi´c si˛e

wokół nich inni stra˙znicy.

— Tym razem to ju˙z pewnie mnie zabijesz, nie? — zapytał Julius głosem

równie powa˙znym, jak słabym.

Abdel zdj ˛

ał pałasz i rzucił przed Juliusa, obok broni Jaheiry. Młody piechur

odskoczył w tył.

Jeden z pozostałych stra˙zników zapytał: — Znasz tych ludzi?
Julius zignorował swego koleg˛e i powiedział do Jaheiry: — Równie dobrze

mogli´scie mnie zabi´c. Ale ju˙z nie mog ˛

a mnie ni˙zej zdegradowa´c. . . — przeniósł

spojrzenie na Abdela — najwy˙zej wsadzi´c do lochu.

Abdel poło˙zył obie dłonie na czubku głowy, u´smiechn ˛

ał si˛e i ukl˛ekn ˛

ał.

— Piechurze Julius — krzykn ˛

ał tak gło´sno, ˙ze musieli go słysze´c wszyscy,

nawet w najbli˙zszym skrzydle pałacu — ja, wyj˛ety spod prawa Abdel, poddaj˛e
si˛e tobie.

Jaheira post ˛

apiła podobnie.

— Ja, wyj˛eta spod prawa Jaheira, czyni˛e to samo.
— Dlaczego — zapytał Julius pozostałych stra˙zników — zawsze co´s si˛e dzieje

na mojej warcie?

*

*

*

Julius kroczył na czele oddziału pozostałych stra˙zników, prowadz ˛

ac Abdela

i Jaheir˛e szerokim, wysokim korytarzem Ksi ˛

a˙z˛ecego Pałacu. Zatrzymał si˛e przed

par ˛

a wysokich, podwójnych drzwi, po obu stronach których stali nerwowi hala-

bardnicy.

Julius skin ˛

ał im na powitanie i powiedział: — Ksi ˛

a˙z˛e Angelo oczekuje nas.

Stra˙znicy otworzyli drzwi i na widok wn˛etrza komnaty Jaheir˛e zatkało. Było

to olbrzymie pomieszczenie pełne ornamentowanych mebli i przedmiotów, które
a˙z ociekały bogactwem. Wygl ˛

adało to jak jakie´s egzotyczne muzeum. Abdel wi-

dział ju˙z przedmioty podobne do niektórych z tych tutaj w Candlekeep, ale nigdy
zgromadzone razem w jednym pokoju.

Wewn ˛

atrz było ju˙z sze´s´c osób, ale tylko jeden człowiek — a wła´sciwie półelf

— wstał, kiedy Julius wprowadził Abdela i Jaheir˛e do ´srodka. Abdel nie znał oso-
bi´scie ksi˛ecia Angelo, ale mówiło si˛e o nim, ˙ze jest dobrym człowiekiem. Mo˙ze
nie tak dobrym jak Blizna, ale je´sli nie został zast ˛

apiony przez sobowtórniaka,

177

background image

to przynajmniej był człowiekiem, który ich wysłucha. Dwóch gwardzistów wnio-
sło ci˛e˙zk ˛

a skrzyni˛e do pokoju. Abdel i Jaheira, podobnie jak pozostali stra˙znicy,

poszli za przykładem Juliusa i pokłonili si˛e ksi˛eciu.

— To s ˛

a. . . — zapowiedział Julius — . . . oni, milordzie.

Angelo u´smiechn ˛

ał si˛e do niego.

— Piechurze. . .
— Julius, milordzie.
— Julius — doko´nczył Angelo i skin ˛

ał: — Od tej chwili jeste´scie kapralem.

Juliusowi wyra´znie ul˙zyło, ale nie u´smiechn ˛

ał si˛e. — Dzie–dzi˛e–dzi˛ekuj˛e, mi-

lordzie — wymamrotał.

— Abdelu Adrianie — rzekł Angelo — wiele o tobie słyszałem.
Kiedy dwóch stra˙zników, którzy wnie´sli skrzyni˛e, otworzyło j ˛

a, Abdel bacznie

obserwował zachowanie pozostałych go´sci. Były tu dwie kobiety, obie wysokie
i o ciemnej karnacji skóry, zasłoni˛ete szatami od stóp do głów, obwieszone zło-
tem i migocz ˛

acymi klejnotami. Obie przygl ˛

adały si˛e Abdelowi, jakby był rzadkim

gatunkiem godnym gł˛ebszych studiów. Dwaj m˛e˙zczy´zni byli biurokratami lub po-
litykami w ´srednim wieku, jakich pełno w miastach takich jak Wrota Baldura. Ci
z kolei patrzyli na Abdela, jakby był zupełnie obcym gatunkiem.

Trzeci i ostatni m˛e˙zczyzna wyra´znie był jednym z najemników, którzy uczy-

nili Wrota Baldura swoim domem. Miał na sobie proste, funkcjonalne ubranie
bez bi˙zuterii. Miał powa˙zn ˛

a, wyczekuj ˛

ac ˛

a twarz i był dobrze ogolony. Chocia˙z

siedział, Abdel wiedział, ˙ze jest wysoki, niemal tak wysoki jak on sam i solidnie
umi˛e´sniony. Miał mroczne oczy, dziwnie błyszcz ˛

ace w ´swietle dnia wpadaj ˛

acym

przez okna. Ani razu nie spojrzał na nikogo, ani na nic, tylko wpatrywał si˛e w Ab-
dela.

— Powiedziano mi, ˙ze przynie´sli´scie ze sob ˛

a „powód”, dla którego si˛e odda-

li´scie w nasze r˛ece — powiedział Angelo, ton jego głosu zdradzał zaciekawienie.
— Wiem z powa˙znego ´zródła — spojrzał na wysokiego m˛e˙zczyzn˛e — ˙ze oboje
jeste´scie członkami Złodziei Cienia i szpiegami Amnu, aby rozp˛eta´c tu wojn˛e po-
przez sabota˙z i. . .

— Nie jeste´smy ani złodziejami, ani szpiegami — powiedział Abdel — a za-

warto´s´c tej skrzyni udowodni to.

Wysoki m˛e˙zczyzna wstał i powoli zbli˙zył si˛e, nie odrywaj ˛

ac oczu od Abdela.

Najemnik niemal zobaczył, jak jego oczy błysn˛eły ˙zółto, cho´c. . .

— Skrzynia pełna zwojów? — zapytał Angelo.
— Tak, milordzie — odparł Abdel.
Jaheira przełkn˛eła ´slin˛e i dodała: — Milordzie, na tych zwojach znajdziesz

plany kopal´n dobrze ci znanych, jak i nieznanych. Znajdziesz te˙z tam alchemiczn ˛

a

receptur˛e na płyn mszcz ˛

acy rud˛e ˙zelaza. Znajdziesz. . .

— Dowody spisku na skal˛e całego Faerunu — doko´nczył za ni ˛

a ksi ˛

a˙z˛e Angelo

— spisku, który tylko wasza dwójka agentów Amnu rozgryzła, czy tak? Czy mo˙ze

178

background image

si˛e myl˛e?

— Przecie˙z sami si˛e poddali´smy — powiedział Abdel, staraj ˛

ac si˛e zachowa´c

spokój i nie zdradza´c podenerwowania. — Jeste´smy na twojej łasce tak długo, ile
czasu zajmie ci przestudiowanie zawarto´sci tej skrzyni. We Wrotach Baldura jest
człowiek, który pracuje dla organizacji zwanej ˙

Zelaznym Tronem. — Abdel dał

krok naprzód i stan ˛

ał przed Jaheir ˛

a. — To ˙

Zelazny Tron jest odpowiedzialny za

kłopoty z niedoborem ˙zelaza, a nie Amn. Ci ludzie, je´sli to s ˛

a ludzie, posługuj ˛

a si˛e

sobowtórniakami, aby zabija´c najlepszych spo´sród nas, mi˛edzy innymi kapitana
Blizn˛e i wielkiego ksi˛ecia Eltana.

Angelo przygotowany był na kolejny ci˛ety komentarz, ale nie mógł oderwa´c

wzroku od oczu Abdela.

— I ten człowiek jest we Wrotach Baldura? — zapytał.
— Ten człowiek nazywa si˛e Sarevok.
W tym momencie wypadki potoczyły si˛e tak szybko, ˙ze tylko dwie osoby

w tym pokoju mogły za nimi nad ˛

a˙zy´c.

Angelo rzucił ostre spojrzenie przez rami˛e na wysokiego najemnika, którego

oczy teraz wyra´znie błysn˛eły ˙zółci ˛

a. Ksi ˛

a˙z˛e Angelo powiedział: — Sarevok? —

w tym samym momencie, kiedy najemnik wysun ˛

ał r˛ek˛e przed siebie i strzelił

ze´n w ˛

ask ˛

a, białobł˛ekitn ˛

a wi ˛

azk ˛

a energii elektrycznej. Błyskawica zatrzeszczała

w powietrzu, a Abdel uchylił si˛e szybciej, ni˙z sam by przypuszczał, ˙ze jest do tego
zdolny. Błyskawica przeszła tu˙z koło niego. Oczy orientalnych kobiet i otyłych
m˛e˙zczyzn wyszły na wierzch, a jeden z nich rozlał wino.

Za plecami Abdela rozległ si˛e wrzask i głuchy odgłos padaj ˛

acego ciała, w tej

samej chwili Angelo zawołał po raz drugi: — Sarevok?

Abdel si˛egn ˛

ał po miecz, którego oczywi´scie nie było na miejscu. Wielki m˛e˙z-

czyzna wykrzywił palce i zacz ˛

ał co´s mrucze´c, czego Abdel nie rozumiał, ale na-

tychmiast zdał sobie spraw˛e z dwóch rzeczy: ten człowiek to Sarevok i wła´snie
rzuca on czar.

Abdel skoczył do przodu, roztr ˛

acaj ˛

ac r˛ece Sarevoka i chwytaj ˛

ac go za szyj˛e.

Czar został zepsuty, a Sarevok zawył z w´sciekło´sci i złapał Abdela za nadgarstki,
usiłuj ˛

ac uwolni´c si˛e od mia˙zd˙z ˛

acego krta´n chwytu. Na to Abdel uderzył go z byka

czołem mi˛edzy oczy, a siła uderzenia odrzuciła głow˛e jego brata w tył tak, ˙ze
uderzył on potylic ˛

a w ´scian˛e. ˙

Zaden z nich nie pami˛etał, jak Sarevok run ˛

ał na

plecy, z Abdelem na sobie.

Abdel pomy´slał o Jaheirze, nast˛epnie o obietnicy danej Tamoko i rozlu´znił

chwyt na tyle akurat, by Sarevokowi udało si˛e go zepchn ˛

a´c na bok, niemal łami ˛

ac

mu przy tym kark. Kiedy Abdel znalazł si˛e na plecach, zobaczył dwóch stra˙zni-
ków, w tym Juliusa, gasz ˛

acych płomie´n na piersiach Jaheiry.

— Jaheira! — krzykn ˛

ał Abdel i przekr˛ecił si˛e, puszczaj ˛

ac Sarevoka. W tej

chwili my´slał tylko o Jaheirze, która le˙zała na dywanie i płon˛eła. Sarevok wstał
i rzucił si˛e w stron˛e wielkiego okna. Abdel nie zamierzał go goni´c.

179

background image

— Sarevok! — krzykn ˛

ał Angelo.

Abdel rzucił si˛e ´slizgiem po wypolerowanej podłodze ku Jaheirze i w tej sa-

mej chwili rozległ si˛e straszliwy brzd˛ek, kiedy Sarevok wyskoczył przez okno,
rozbijaj ˛

ac szyb˛e na tysi ˛

ac drobnych odłamków. Ksi ˛

a˙z˛e Angelo po´slizn ˛

ał si˛e na

podłodze obok Jaheiry, ale Abdel zd ˛

a˙zył go złapa´c.

— Kapłana! — zawołał Angelo, ale Abdel ju˙z go nie słyszał.
Krzyczał w martwe oczy kobiety, któr ˛

a kochał.

180

background image

Rozdział dwudziesty dziewi ˛

aty

Abdel pchn ˛

ał sobowtórniaka tak mocno, ˙ze r˛eka zagł˛ebiła mu si˛e w ranie ra-

zem z mieczem, który przeszył istot˛e na wylot. Poczuł, ˙ze stwór odmienia si˛e,
podczas gdy jego r˛eka wci ˛

a˙z siedziała mu w brzuchu, ale nawet to doznanie nie

było na tyle szokuj ˛

ace, by odwróci´c uwag˛e Abdela od celu misji. Dzi˛eki własnym,

niemal kompulsywnym zapiskom Sarevoka odnale´zli wej´scie do podziemnego la-
biryntu starych kanałów i katakumb, wykorzystywanego przez sobowtórniaki do
infiltracji niemal ka˙zdego zak ˛

atka Wrót Baldura. Wszystkie tunele prowadziły

w jednym kierunku. Kiedy Abdel uwolnił r˛ek˛e i miecz z ciała martwego sobo-
wtórniaka, rozejrzał si˛e w mroku i w jaki´s sposób poczuł, ˙ze s ˛

a ju˙z blisko, cho´c

nie wiedział blisko czego.

— T˛edy? — zapytał Angelo Abdela rzeczowym tonem. Napór ˙zołnierzy Pło-

miennej Pi˛e´sci dowodzonych przez Angelo, m˛e˙zczyzn walcz ˛

acych teraz w imi˛e

pami˛eci zmarłych Blizny i Eltana, prawie popchn ˛

ał Angelo do przodu.

— Czy t˛edy? Tak, tak my´sl˛e, ale nie jestem pewny — rzekł w ko´ncu Abdel.
— Maerik — zawołał Angelo.
Kr˛epy sier˙zant przecisn ˛

ał si˛e przez zwarty szereg swych towarzyszy i skin ˛

głow ˛

a w oczekiwaniu na polecenie.

— Zabierz ludzi swoich i Ferrana z powrotem do bocznego przej´scia. Tego po

waszej lewej.

— Tak jest, sir — odparł Maerik i ju˙z go nie było.
Ci wszyscy ludzie walczyli teraz o swoje domy.
— Temil — rzekł Angelo do niskiej, szczupłej szatynki w lu´znej, satynowej

sukni. — Ty i twoi ludzie pójdziecie w lewo i spróbujecie zatoczy´c kr ˛

ag. Ja id˛e

z Abdelem i bior˛e ze sob ˛

a ludzi Juliusa.

Temil u´smiechn˛eła si˛e i zakr˛eciła sukni ˛

a, odchodz ˛

ac. Jej ludzie pod ˛

a˙zyli za ni ˛

a

ostro˙znie, wyra´znie nie przywykli do przyjmowania rozkazów od czarodziejki, ale
znali swój obowi ˛

azek.

Abdel nie czekał na Angelo, tylko ruszył szybko przed siebie, st ˛

apaj ˛

ac jed-

nak lekko i cicho na palcach, gotów na wszystko. Angelo pod ˛

a˙zał z tyłu bardziej

ostro˙znie, poza tym spowalniali go jego ludzie. Abdel słyszał, jak ich głosy i kroki
zostaj ˛

a coraz dalej w tyle w miar˛e jak on parł do przodu, ale po prostu nie mógł

181

background image

na nich czeka´c.

Kiedy tu˙z przed nim pojawiła si˛e Tamoko, niemal si˛e nie po´slizn ˛

ał. Zatrzymał

si˛e i rozpoznał j ˛

a, zanim zd ˛

a˙zył zabi´c.

— Tamoko — powiedział — gdzie jest. . .
Wyci ˛

agn˛eła swój dziwny, zakrzywiony miecz szybciej ni˙z ktokolwiek inny

znany Abdelowi. Jej oczy błyszczały, ale Abdel nie potrafił okre´sli´c, co ona teraz
czuje. Była ranna. Jej czarne jedwabne ubranie nasi ˛

akło ciemniejszymi plamami.

Abdel wiedział, tak po zapachu jak i po innych oznakach, ˙ze krwawi i to krwawi
mocno. Stru˙zka krwi spłyn˛eła jej po policzku, wypływaj ˛

ac spod czarnego kaptura.

Oddychała ci˛e˙zko i z całej siły starała si˛e trzyma´c prosto, w miar˛e jak podchodziła
do niego, jeden pełen bólu krok za drugim.

— Tamoko. . . — powiedział, a ona potrz ˛

asn˛eła głow ˛

a.

Abdel zobaczył, ˙ze po policzku spłyn˛eła jej łza.
— Okazałam si˛e. . . orokashii — powiedziała. — Okazałam si˛e nielojalna. . .

Byłam nielojalna.

Abdel uniósł miecz, gotów do obrony, nie do zabicia.
— On zabił Jaheir˛e — powiedział jej, cho´c nie był pewien dlaczego.
— Wiem — wyszeptała Tamoko. — Oczywi´scie, ˙ze to zrobił.
— On potrzebuje ciebie — powiedział Abdel — cho´c wcale na ciebie nie

zasługuje.

— To ja na niego nie zasługuj˛e — powiedziała i zaatakowała.
Abdel zdziwił si˛e, ˙ze udało mu si˛e zablokowa´c jej zygzakowy atak. Był bardzo

szybki — dla ka˙zdego szermierza za wyj ˛

atkiem jej. Na koniec ataku potkn˛eła

si˛e, trac ˛

ac równowag˛e, co musiało jej si˛e zdarzy´c po raz pierwszy od lat, a mo˙ze

w ogóle.

— Nie chc˛e ci˛e zabi´c — powiedział jej.
— Ale ja musz˛e ci˛e zabi´c — odpowiedziała i zaatakowała znowu, tym razem

drasn ˛

awszy jego bok. Abdel zaryczał bardziej z frustracji ni˙z bólu. Odskoczyła

w tył szybko i tym razem jej kolana ugi˛eły si˛e ostatecznie. Uderzyła podbródkiem
o kamienie posadzki, a˙z zadzwoniły jej z˛eby. Wyci ˛

agn˛eła r˛ek˛e, aby powstrzyma´c

upadek, ale dobr ˛

a sekund˛e po tym, jak ju˙z le˙zała na ziemi.

— To on ci to zrobił? — zapytał j ˛

a Abdel, kiedy tak le˙zała przed nim, próbuj ˛

ac

si˛e ruszy´c, a potem próbuj ˛

ac ju˙z tylko oddycha´c. — Czy˙z nie? Za to, ˙ze nam

pomogła´s?

Za plecami Abdela pojawił si˛e wreszcie Angelo.
— Co jest. . . ? — zd ˛

a˙zył powiedzie´c, zanim Abdel powstrzymał go r˛ek ˛

a.

— Tamoko? — zapytał Abdel umieraj ˛

ac ˛

a kobiet˛e.

Z podłogi doszedł go jej szept — Zwalniam ci˛e. . . z twojej przysi˛egi. Ja nie

mog˛e. . . On musi. . . shiizumaru. . . on musi umrze´c.

— Tamoko — powiedział jeszcze raz Abdel.
Tym razem nie odpowiedziała. Umarła.

182

background image

*

*

*

Wcale nie było konieczne dla dopełnienia rytuału, aby pozostałych szesnastu

kapłanów w wewn˛etrznym sanktuarium Wielkiej Komnaty Cudów ´spiewało. Ow-
szem, pomagało to w koncentracji Najwy˙zszemu Wynalazcy Thalamondowi Al-
baierowi oraz było szans ˛

a dla młodszych kapłanów na zobaczenie najwi˛ekszego

cudu Gonda.

Fakt, i˙z w ˙zyłach wyci ˛

agni˛etej na marmurowym ołtarzu martwej kobiety pły-

nie elfia krew wcale nie pomagał, ale Najwy˙zszy Wynalazca został poproszony
o odprawienie tej ceremonii na ˙z ˛

adanie nowego dowódcy Płomiennej Pi˛e´sci, wi˛ec

czynił wszystko, co było w jego nadnaturalnej mocy, aby pokaza´c, ˙ze to zrobił.

´Swiece, które paliły si˛e w sali, były po´swi˛econe przez Gonda, powietrze wypeł-

niała wo´n kadzideł z ziół rosn ˛

acych w cieplarni samej Komnaty Cudów, a wyna-

lazcy i akolici tu zebrani ´spiewali, nie mog ˛

ac uwierzy´c, ˙ze widz ˛

a ów rytuał od-

prawiany po raz trzeci w ci ˛

agu ostatniego tygodnia. Jednak w pierwszych dwóch

wypadkach, mimo pobo˙znych ˙zycze´n Najwy˙zszego Wynalazcy i jego ´swieckich
przyjaciół, wola Gonda była inna.

Tym razem mo˙ze to wła´snie zachwianie w wierze Najwy˙zszego Wynalazcy

zrobiło ró˙znic˛e. Gond chyba uznał, ˙ze potrzebny jest pokaz mocy.

Napi˛ecie kulminacyjnego momentu przełamał ´swist wci ˛

aganego gł˛ebokiego

oddechu i zaraz po nim straszliwego j˛eku, od którego wszystkim w kaplicy włosy
stan˛eły d˛eba.

— Abdel!!! — wrzasn˛eła Jaheira, kiedy tylko po raz wtóry narodziła si˛e na

Torilu.

*

*

*

Abdel nie miał poj˛ecia, jak daleko ju˙z zaszedł pod ziemi ˛

a. Szedł dalej kory-

tarzem, pozostawiaj ˛

ac za sob ˛

a ciało Tamoko oraz Angelo i jego coraz bardziej

nerwowych ludzi z Płomiennej Pi˛e´sci. To byli dobrzy ludzie, ale sytuacja była
fatalna. Abdel mógł tylko ufa´c w zdolno´sci przywódcze Angelo. Wielu ludzi —
wszyscy balduranie b˛ed ˛

a musieli mu ufa´c.

Korytarz zako´nczył si˛e małym pomieszczeniem o niskim stropie i z jednym

wyj´sciem. Szeroki łuk otwierał si˛e na wi˛eksze pomieszczenie, roz´swietlane po-
mara´nczowym blaskiem pochodni.

Abdel wci ˛

agn ˛

ał gł˛eboki dech. Za tym łukiem, wiedział o tym, powinien spo-

tka´c brata, człowieka, którego widział wcze´sniej tylko raz i tylko przez tak krótki
czas, jaki zaj˛eło mu zabicie jego ukochanej kobiety. Abdel nie chciał wi˛ecej zabi-
jania i nawet naiwnie wierzył, ˙ze Tamoko b˛edzie zdolna przekona´c Sarevoka, ˙ze

183

background image

w jego ˙zyłach płynie tak˙ze ludzka krew, ale teraz przybył tu w jednym celu i tylko
jednym.

Przeszedł pod łukiem z mieczem w dłoni i jego ciało przeszył zimny dreszcz

na widok komnaty.

Przestrze´n była olbrzymia i cho´c Abdel nie był ani górnikiem, ani in˙zynierem,

nie mógł sobie wyobrazi´c, co podtrzymuje strop i co broni tym dwustu stopom
albo i wi˛ecej piachu, ziemi i kamieni powy˙zej zawali´c si˛e w dół. Rz˛edy kamien-
nych filarów ci ˛

agn ˛

ace si˛e wzdłu˙z obu ´scian prostok ˛

atnej sali wygl ˛

adały bardziej

na ozdobne ni˙z praktyczne. W kamieniu filarów i na ´scianach wyrze´zbione były
niewiarygodnie koszmarne sceny. Wrzeszcz ˛

ace twarze m˛e˙zczyzn, kobiet, dzieci

i bestii spogl ˛

adaj ˛

ace na Abdela, ich twarze zamro˙zone w chwili ostatecznej agonii

— w momencie traumatycznej ´smierci. Tylko artysta, który odwiedził najgł˛ebsze
Otchłanie piekła mógł wyrze´zbi´c takie twarze.

W odległym ko´ncu sali znajdowało si˛e stopniowane podwy˙zszenie, o boku

mierz ˛

acym kilka metrów, wynosz ˛

ace si˛e blisko na dwadzie´scia stóp ponad bruko-

wan ˛

a kamieniami podłog˛e. Na samej górze platformy znajdował si˛e ołtarz ofiarny,

równie˙z pokryty płaskorze´zbami przedstawiaj ˛

acymi twarze torturowanych. Cał ˛

a

sal˛e o´swietlały niespokojnym blaskiem pochodnie umocowane w uchwytach na-

´sciennych w kształcie wykutych w ˙zelazie gargulców. ´Swiece rozlewały krwawo

czerwony wosk na kamie´n platformy, osadzone w złotych kandelabrach wykutych
w postaci umieraj ˛

acych kobiet.

Sarevok czekał na niego. Stał tu˙z za potwornym ołtarzem, a za nim półkole po-

staci w czarnych szatach z wyci ˛

agni˛etymi dziwnie r˛ekami w ge´scie wskazuj ˛

acym

na jak ˛

a´s modlitw˛e.

Zbroja Sarevoka oddawała ka˙zdy niuans zła ojca. Płyty wykonane z cze-

go´s, co musiało by´c ˙zelazem — ˙zelazem czarnym jak północ — pokrywały
ka˙zdy cal ciała wielkiego m˛e˙zczyzny. Ostrza, których ostre jak brzytwa kraw˛e-
dzie błyszczały w ta´ncz ˛

acym ´swietle wyrastały z naramienników niczym minia-

turowe skrzydła, odbijaj ˛

ac si˛e na jego przedramiennikach niczym pazury jakiego´s

mechanicznego drapie˙zcy.

Na ´srodku napier´snika zbroi Sarevoka znajdował si˛e symbol, który Abdel wi-

dział ju˙z na okładce przekl˛etej ksi˛egi — czaszka otoczona pier´scieniem kropli
krwi. Sarevok wygl ˛

adał niczym jaki´s wielki, czarny, ˙zelazny ˙zuk.

Tym razem Abdel nie mógł uzna´c dziwnego błysku w oczach swego brata za

gr˛e ´swiateł. Jego oczy błyszczały ˙zółci ˛

a zza maski ostrych kłów ze stali. Rogi,

wyrwane chyba z czaszki demona, wyrastały krzywo po obu stronach solidnego
hełmu.

— Abdel Adrian — powiedział Sarevok, a jego głos niósł si˛e echem po sali.
Abdel oczekiwał, ˙ze powie co´s wi˛ecej, ale Sarevok tylko si˛e roze´smiał.

D´zwi˛ek sprawił, ˙ze zakapturzone czarne postacie zbiegły z podestu i ruszyły na

˙zołnierzy, którzy wbiegli do sali tu˙z za Abdelem.

184

background image

— Do broni! — krzykn ˛

ał Angelo i dziki, nieartykułowany okrzyk bitewny

wyrwał si˛e z piersi najemników.

Ubrani na czarno wyznawcy ´spiewali i mruczeli. Fale ciemno´sci, bł˛ekitno

l´sni ˛

ace pociski i wybuchy płomieni rozproszyły pierwszy szereg Płomiennej Pi˛e-

´sci.

Ludzie szybko si˛e przegrupowali i kilku złych kapłanów padło od zwykłej

stali. Nast˛epnie rozp˛etała si˛e prawdziwa rze´z. Abdel zadr˙zał. Pozwolił sobie prze-

˙zy´c to uczucie jeszcze tylko ten raz. Sarevok wci ˛

a˙z stał przy ołtarzu, ˙zaden kapłan

nie zbli˙zył si˛e te˙z do Abdela. Bracia spojrzeli sobie w oczy i Abdel podniósł swój
miecz w ge´scie salutu, cho´c wcale nie my´slał, ˙ze jego brat na´n zasłu˙zył. Ofiarował
ten salut pami˛eci ludzi, których znał, a których Sarevok zabił: swemu prawdzi-
wemu ojcu — Gorionowi, swej jedynej miło´sci — Jaheirze i swym przyjaciołom
— Khalidowi, Xanowi i Bli´znie.

Sarevok wyszczerzył z˛eby w u´smiechu wilka i wówczas ruszyli na siebie.
Abdel zbli˙zał si˛e szybko i w połowie drogi musiał chlasn ˛

a´c zakapturzon ˛

a po-

sta´c, która potkn˛eła si˛e przed nim. Sarevok schodził po dwa stopnie w dół podestu,
wolno podnosz ˛

ac do góry swój wielki, czarny, dwur˛eczny miecz. Abdel przesko-

czył ponad martwym mnichem, a Sarevok uniósł miecz nad głow˛e.

Szcz˛ek, jaki si˛e rozległ, kiedy ich miecze starły si˛e ze sob ˛

a sprawił, ˙ze Abde-

lowi zadzwoniło w uszach. W oczach Sarevoka pojawił si˛e przelotny błysk, który
mógł wyra˙za´c respekt wobec tego, ˙ze miecz jego brata przyj ˛

ał i wytrzymał cał ˛

a

sił˛e jego uderzenia. D´zwi˛ek uderze´n stali o stal wypełniał echem cał ˛

a sal˛e. M˛e˙z-

czy´zni wrzeszczeli, kobiety krzyczały, tuziny umierały. Rozległ si˛e głuchy łomot,
błysn˛eło czerwono–pomara´nczowe ´swiatło i przez sal˛e przeszła fala gor ˛

aca. Tu˙z

obok Abdela i Sarevoka wybuchła kula ognia. ˙

Zaden z synów Bhaala nie dał si˛e

ni ˛

a rozproszy´c.

Sarevok ci ˛

ał mocno od góry na lewo i Abdel z ledwo´sci ˛

a zd ˛

a˙zył si˛e zasłoni´c

pałaszem, w przeciwnym razie zostałby rozci˛ety na pół. Abdel odbił miecz swego
brata, nabieraj ˛

ac dziwnego przeczucia, ˙ze Sarevok wła´snie tego chciał. Jednak

zbli˙zył si˛e do brata i przykucn ˛

ał, jego zm˛eczone kolana strzykn˛eły w prote´scie.

Sarevok pu´scił jedn ˛

a r˛ek ˛

a miecz i machn ˛

ał wyposa˙zonym w ostrza przedramie-

niem w głow˛e Abdela.

Było zbyt blisko i Abdel musiał si˛e przeturla´c, aby unikn ˛

a´c ciosu. Sarevok

spróbował go nadepn ˛

a´c, kiedy ci ˛

agle le˙zał, ale Abdel uderzył w chronion ˛

a pan-

cerzem nog˛e, kiedy ta szła w dół. Jego pałasz odbił si˛e od czarnego ˙zelaza zbroi,
sypi ˛

ac deszczem iskier i wydaj ˛

ac zgrzyt, od którego ´scierpły mu dzi ˛

asła. Ude-

rzył nog˛e brata wystarczaj ˛

aco mocno, wi˛ec domy´slił si˛e, i˙z jego zbroja musi by´c

zaczarowana. Ju˙z kiedy´s takim samym atakiem odr ˛

abał nog˛e opancerzonemu wo-

jownikowi.

Abdel le˙zał na ziemi podatny na ciosy, lecz Sarevok cofn ˛

ał si˛e trzy kroki w tył

i uniósł miecz przed siebie w pozycji zasłony.

185

background image

Nie mo˙ze si˛e schyla´c — pomy´slał Abdel. Ta jego zbroja mo˙ze by´c jednak jego

słabo´sci ˛

a.

Abdel zerwał si˛e na nogi, splun ˛

ał i znów ruszył na brata. Abdel zamierzał

zaszar˙zowa´c i ´sci ˛

agn ˛

a´c zasłon˛e Sarevoka w gór˛e, nast˛epnie w´slizn ˛

a´c mu si˛e pod

nogi i zaatakowa´c od dołu, gdzie był podatny na ciosy. Ale w rumorze bitwy nie
usłyszał, jak jego brat szybko mruczy inkantacj˛e. Sarevok pu´scił nagle miecz,
który zawisł przed nim w powietrzu, jakby wisz ˛

ac na niewidzialnej linie. Jego

palce wykonywały w powietrzu skomplikowane gesty.

Abdel instynktownie rzucił si˛e na ziemi˛e i zasłonił twarz ramieniem. ´Sciskaj ˛

ac

mocno miecz przy sobie przeturlał si˛e po podłodze i skulił, kiedy przestrze´n po-
mi˛edzy nimi wybuchła jaskraw ˛

a t˛ecz ˛

a wielokolorowego ´swiatła. Magiczna ener-

gia płyn˛eła z palców Sarevoka, formuj ˛

ac si˛e przed nim w trójk ˛

atny, prawie trójwy-

miarowy wzorzec, który przeleciał tu˙z nad głow ˛

a Abdela. Rozległy si˛e wrzaski,

odgłosy skwierczenia i fala smrodu pal ˛

acego si˛e ciała, co musiało by´c rezulta-

tem czaru Sarevoka. Mnisi i Płomienne Pi˛e´sci umierały razem. Ból przeszył plecy
Abdela, nast˛epnie sparzył jego bok, ale wstał i pobiegł, bior ˛

ac szeroki zamach

na lewy bok brata. Kolczuga skwierczała, lecz Abdel wiedział, ˙ze zginie, je´sli
nie zmusi si˛e do zignorowania tego d´zwi˛eku, bólu i rany, bez wzgl˛edu na to jak
powa˙znej.

Abdel nie znał ˙zadnych czarów i nie miał ˙zadnych asów w r˛ekawie. Je´sli miał

zabi´c Sarevoka — a teraz był zmuszony to zrobi´c — musiałby go zabi´c r˛ecznie.
Kiedy powtórnie zbli˙zył si˛e do Sarevoka, odniósł wra˙zenie, ˙ze jego brat zdziwił
si˛e, i˙z prze˙zył jego pal ˛

acy czar. Abdel wykorzystał przewag˛e, jak ˛

a dawało mu

półsekundowe wahanie brata i ci ˛

ał mocno w jego szyj˛e, maj ˛

ac nadziej˛e zako´nczy´c

walk˛e szybko i definitywnie.

Dłonie Sarevoka zacisn˛eły si˛e na r˛ekoje´sci jego miecza i obrócił si˛e wprost

na atak. Abdel zachłysn ˛

ał si˛e z zaskoczenia i bólu, kiedy to ich r˛ece, a nie ostrza

spotkały si˛e w powietrzu. Siła uderzenia wbiła jeden z półcalowych kolców wy-
staj ˛

acych z r˛ekawicy Sarevoka w wierzch lewej r˛eki Abdela, rozrywaj ˛

ac skór˛e

i ko´s´c.

Oba ich miecze poszybowały w gór˛e, w g˛este od bitwy powietrze sali. Sarevok

zakl ˛

ał i cofn ˛

ał si˛e kilka kroków, rzucaj ˛

ac spojrzenie na swój opadaj ˛

acy miecz.

Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e, aby go złapa´c. Abdel, który zamierzał zrobi´c to samo, rzucił si˛e

na brata cał ˛

a mas ˛

a swego ciała.

Usłyszał, jak od zderzenia Sarevok traci dech i obaj zwalili si˛e na podłog˛e.

Sarevok przekr˛ecił Abdela wokół siebie jednym płynnym ruchem, który wyrzucił
wielkiego najemnika w powietrze. Miecz Sarevoka uderzył o bruk posadzki kilka
kroków dalej i upadł u stóp piechura Płomiennej Pi˛e´sci, obserwuj ˛

acego walk˛e

dwóch braci z oczami rozszerzonymi ze strachu.

R˛eka Abdela znalazła r˛ekoje´s´c pałasza, kiedy usłyszał, jak brzd˛ekn ˛

ał o ka-

mienie tu˙z obok. Wyl ˛

adował na kolanach i podniósł miecz akurat na czas, by

186

background image

zablokowa´c silne uderzenie pi˛e´sci ˛

a od ci ˛

agle turlaj ˛

acego si˛e Sarevoka.

Abdel wstał dysz ˛

ac, trzymaj ˛

ac miecz przed sob ˛

a, gotów na wszystko. Odsun ˛

si˛e dwa kroki od brata, który zrobił to samo.

Sarevok spojrzał w bok i rzucił si˛e do piechura, który patrzył na szar˙z˛e ska-

mieniały z przera˙zenia. Abdel krzykn ˛

ał, aby uciekał, ale m˛e˙zczyzna nadal stał.

Sarevok zagarn ˛

ał miecz z ziemi i jednym ruchem wypruł ˙zołnierzowi flaki, po

czym ju˙z p˛edził ku Abdelowi, nim martwe ciało ˙zołnierza upadło na ziemi˛e.

Abdel rozpoznał w sposobie walki Sarevoka wiele swoich instynktów. My´sl,

˙ze obaj odziedziczyli po swym piekielnym ojcu wspólne cechy obezwładniła go

na moment i Sarevokowi udało si˛e odci ˛

a´c mu czubek prawego ucha. Ból był jak

kubeł parz ˛

acej wody wylany na twarz Abdela i równie skuteczny jak kubeł zim-

nej wody dla otrze´zwienia. Odpowiedział Sarevokowi gradem ciosów — z boku,
z tyłu, z góry, z dołu, z boku i z powrotem — a Sarevok pod ich naporem cofn ˛

si˛e krok w tył.

Wszystko dalej potoczyło si˛e tak, ˙ze Abdelowi wydawało si˛e reszt ˛

a jego ˙zy-

cia. Nie czuł zm˛eczenia, był ponad wyczerpaniem — walczył o ˙zycie i nie mógł
pozwoli´c sobie na najl˙zejsze zawahanie. Teraz było to dla niego tak obce, jak
byłaby my´sl o pozostawieniu Sarevoka przy ˙zyciu. Abdel znów natarł i Sarevok
cofał si˛e w desperacji, cho´c Abdel ani razu go nie zranił. Za to Sarevokowi udało
si˛e go trafi´c, ale tylko płytko, gdy˙z siła ciosu wytraciła si˛e na schlapanej krwi ˛

a

kolczudze.

D´zwi˛eki bitwy wokół nich zacz˛eły cichn ˛

a´c, ale ˙zaden z nich nie zwracał na

to uwagi. Nagle błysn˛eło sk ˛

ad´s bł˛ekitno–białe ´swiatło, rozległ si˛e niezno´sny huk

gromu, rozniósł si˛e smród ozonu i chór wrzasków. Abdel musiał szybko uskoczy´c,
by unikn ˛

a´c nadepni˛ecia na odci˛et ˛

a głow˛e, która potoczyła si˛e mi˛edzy nich.

— Zabij mnie! — krzykn ˛

ał Sarevok. — Zabij mnie, je´sli potrafisz, bracie!

Jeszcze jedna ´smier´c dla chwały naszego ojca, który powstanie powtórnie na krew
zamordowanych!

— Nie! — krzykn ˛

ał kto´s za plecami Abdela.

To był Angelo. Abdel zobaczył człowieka w kaftanie z herbem Płomiennej

Pi˛e´sci, który na nich ruszył, po czym zawahał si˛e, patrz ˛

ac na Angelo. Ksi ˛

a˙z˛e wie-

dział. Rozumiał, ˙ze to była sprawa mi˛edzy bra´cmi.

Abdel ju˙z wiedział, ˙ze ˙

Zelazny Tron został pokonany, wojna unikni˛eta, a bi-

twa, która nigdy nie wygl ˛

adała jak bitwa, wygrana. To dało mu sił˛e, której potrze-

bował — akurat t˛e jej odrobin˛e — i jego nast˛epny cios okazał si˛e zbyt mocny nie
tyle dla Sarevoka, co dla jego miecza.

Dwur˛eczny miecz Sarevoka rozprysn ˛

ał si˛e na odłamki błyszcz ˛

acej czarno

stali. Abdel nie tracił czasu, natychmiast podniósł wysoko nog˛e i naparł stop ˛

a na

pier´s brata, mia˙zd˙z ˛

ac go jak robaka. Sarevok grzmotn ˛

ał o podłog˛e, a jego zbroja

zachrz˛e´sciła w prote´scie. Kiedy Abdel siadł na piersi brata, obrócił miecz w dłoni
ostrzem do dołu i naparł z całej siły. Koniec ostrza przebił pancerz na piersi Sa-

187

background image

revoka. Abdel przekr˛ecił ostrze tak, by skierowało si˛e ko´ncem na szyj˛e brata i ju˙z
miał pchn ˛

a´c, kiedy nagle zawahał si˛e, spocony, zdyszany, skrwawiony. Cały gniew

i wszystkie emocje, ˙zal i w ˛

atpliwo´sci opu´sciły go.

— Mo˙zesz nie akceptowa´c daru naszego ojca, bracie, ale s ˛

a inni — tacy jak ja

— którzy b˛ed ˛

a.

— Wi˛ec ich te˙z znajd˛e, bracie — odparł Abdel, przyrzekaj ˛

ac to w imi˛e pa-

mi˛eci Jaheiry.

— I zamordujesz ich? — zapytał Sarevok. ˙

Zółty blask jego oczu przygasał,

jakby w oczekiwaniu ´smierci. — Tak jak mnie teraz? Wystarczaj ˛

aco wiele ´smierci

i Bhaal odrodzi si˛e. Mnie nie udało si˛e sprowadzi´c go moj ˛

a wojn ˛

a, ale mo˙ze tobie

si˛e uda twoj ˛

a. Krew naszego ojca naprawd˛e płynie w twoich ˙zyłach.

— Tak — powiedział mi˛ekko Abdel — Jeszcze ten jeden raz.
Naparł całym ciałem na ostrze i pchał tak długo, dopóki Sarevok nie umarł.

188


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Karpyshyn Drew Wrota Baldura II Tron Bhaala
Athans Philip Wrota Baldura Ii Cienie Amnu
Drew Karpyshyn Cykl Wrota Baldura (3) Tron Bhaala
Athans Philip Wrota Baldura
Wrota Baldura poradnik do gry
Wrota Baldura Philip Athans
Athans Philip Wrota Baldura
Athans Philip Wrota Baldura
Athans Philip Wrota Baldura 2 Cienie Amnu
Wrota Baldura Opowiesci z Wybrzeza Mieczy poradnik do gry
Forgotten Realms 74 Wrota Baldura 03 Wrota Baldura II Tron Bhaala
Drew Karpyshyn Wrota Baldura II Tron Bhaala
Alistair MacLean Złote Wrota (The Golden Gate), 1976
Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła Wielkie Wrota
24arbdw wrota zel
Ulysses Moore Wrota Czasu Rozdzial 4
Ulysses Moore Wrota Czasu Rozdzial 2
01 Wielkie wrota
Harry Potter i Wrota Atlantydy, Harry Potter i Wrota Atlantydy

więcej podobnych podstron