Drew Karpyshyn Cykl Wrota Baldura (3) Tron Bhaala


Drew Karpyshyn

Wrota Baldura II: Tron Bhaala

Baldur's Gate II:
Throne of Bhaal

Przełożyła Anna Studniarek

Wydanie oryginalne: 2001

Wydanie polskie: 2002


Mamo, tato – ta książka jest dla was.


Podziękowania


Ta powieść nie powstałaby bez udziału Jamesa Ohlena, Kevina Martensa, Davida Gaidera i innych twórców Tronu Bhaala z firmy BioWare. Dzięki, chłopaki.



Prolog


Marpenoth, 1368 DR

Cicho, Ravio – ostrzegł żonę Gerdon. – Obudzisz chłopca. Przestraszysz go.

Powinien się bać, Gerdonie. Ja się boję – odpowiedziała Ravia, tłumiąc łkanie. – Wiesz, co mówią ludzie. Egzekucje, publiczne palenie...

Nie, Ravio! – Gerdon uderzył pięścią w ciężki stół stojący pośrodku niewielkiego pomieszczenia, które służyło jego rodzinie za kuchnię. Stół ten zrobił własnymi rękami, podobnie jak stojące obok krzesła i łóżko w drugim pokoju. Gerdon sam wybudował nawet drewniane ściany ich domu i dach nad głową. – Nie pozwolę wygnać się z mojej ziemi... z mojego domu... przez to szaleństwo!

Ravia potrząsnęła głową. Gdy zwróciła się do męża, jej głos był łagodny.

Wolałbyś raczej zginąć, Gerdonie? Ty i twój syn? Splugawiona krew płynie też w żyłach Terrela.

Gerdon nie odpowiedział od razu, lecz zaczął spacerować po ich niewielkim domu. Miał już dosyć tych kłótni z żoną noc w noc. Był zły – na Ravię, na świat, nawet na siebie, lecz bardziej jeszcze bał się, że żona może mieć rację. Jednak nie chciał poddać się jej pragnieniu ucieczki.

Te historie przyszły z północy, z Amnu. To barbarzyńcy! Amnianie zabiliby sąsiadów za garść monet. Szukają tylko pretekstu.

Ravia wstała ze swojego miejsca przy stole i stanęła na drodze męża. Zmusiła go, żeby zwrócił na nią uwagę, starannie rozważył jej słowa, zamiast zbyć je machnięciem ręki.

Z każdym tygodniem słyszymy więcej opowieści, mężu. Z każdym tygodniem słyszymy plotki z miast i wiosek leżących coraz bliżej naszej krainy. Już nie tylko z Amnu. Wiesz, że to samo dzieje się teraz w Tethyrze i Calimshan. Nie możesz tego zignorować, Gerdonie!

To miasto nie jest takie – sprzeciwił się Gerdon, uspokajająco przytulając do siebie żonę... choć nie wiedział, kto kogo właściwie uspokaja. – To prości rolnicy, jak my. Nasi sąsiedzi nigdy nie zrobią nam krzywdy. Znam ich.

Ravia nie odpowiedziała. Gerdonowi nie podobała się ta cisza, więc dalej próbował uspokajać żonę.

Zresztą i tak nie uwierzą, gdyby ktokolwiek im powiedział. Oprócz nas nikt nie wie, nawet Terrel.

A może powinien – odpowiedziała Ravia szeptem.


* * *

Uciekaj. Żadnych pytań, żadnych odpowiedzi. Żadnego wahania, żadnych wyjaśnień. Uciekaj, po prostu uciekaj.

Ojciec powtarzał tę lekcję Terrelowi każdego wieczora przez ostatni miesiąc. Terrel miał tylko dziesięć lat. Nie rozumiał zbyt dobrze słów, których używał ojciec – prześladowanie, lincz, ludobójstwo, dziedzictwo, pomiot Bhaala. Terrel był jednak na tyle duży, by zrozumieć to, co najważniejsze w słowach ojca.

Jeśli zobaczysz obcych na farmie, Terrelu, uciekaj. Jak najszybciej i jak najdalej. Po prostu uciekaj.

Wracając z pracy w polu, Terrel usłyszał ich na długo przed tym, nim ich zobaczył. Wieczorny wiatr niósł gniewne krzyki. Tłum maszerował prosto przez pole, depcząc plony jego ojca. Zmierzch rozświetlały ich pochodnie, sprawiające, że tłum wydawał się skąpany w pomarańczowym blasku. Jeszcze chyba nie zobaczyli Terrela, uwagę zwracali raczej na odległy dom, niż na niewielką postać na skraju pola, ledwo widoczną w ciemnościach.

Terrel widział ich, oświetlonych przez trzymane pochodnie. Nawet z tej odległości rozpoznał wielu mężczyzn, którzy czasami przychodzili do ojca, by robić z nim interesy. Dopiero gdy chłopiec zobaczył wśród tłumu nieznane mundury żołnierzy, posłuchał wskazówek ojca. Zaczął uciekać.


* * *

Domek został otoczony. Krąg żołnierzy i najemników wokół niewielkiej farmy stopniowo zacieśniał się jak pętla na szyi znienawidzonego dziecka Bhaala. Chmara ludzi z miasta stała na obrzeżach kręgu. Bardzo chcieli coś widzieć, ale obawiali się, że sami zostaną zobaczeni. Przywódca żołnierzy, ubrany w ciężki płaszcz z kapturem, przyglądał się całej scenie z bezpiecznej odległości.

W domu panowała cisza, lecz przez niewielkie szpary w ścianach prześwitywało światło. Uzbrojeni mężczyźni zbliżyli się i zatrzymali, zaś z tłumu cywilów za nimi wypchnięto do przodu burmistrza.

Burmistrz, przestępując z nogi za nogę, rozejrzał się wokół, szukając pocieszenia lub wsparcia w twarzach ludzi, których reprezentował. Mieszkańcy miasta kulili się za kręgiem żołnierzy, wpatrując się w ziemię. Ich spuszczone twarze rozmazywało migające światło pochodni i cienie, uniemożliwiając odczytanie ich prawdziwych uczuć.

Burmistrz widział za to dokładnie wyraz twarzy żołnierzy – a raczej to, że pozostawały one bez wyrazu. Każdy z uzbrojonych mężczyzn otaczających dom odpowiadał na wzrok burmistrza spojrzeniem apatycznym, pozbawionym jakichkolwiek myśli czy współczucia. Wyszkolono ich, by nie czuli nic poza fanatycznym oddaniem obowiązkom i woli prawie zupełnie ukrytego w cieniu dowódcy.

Burmistrz odchrząknął, a gdy się odezwał, mimo swoich zastrzeżeń mówił głośno i wyraźnie – głosem człowieka przyzwyczajonego do wygłaszania przemówień.

Gerdonie, dla bezpieczeństwa naszej wspólnoty masz się udać do aresztu, by twa plugawa krew nie sprowadziła zagłady na nas wszystkich! Jeśli poddasz się bez rozlewu krwi, zostaniesz zaaresztowany i sprawiedliwie osądzony!

Z wnętrza domu nikt nie odpowiedział. Słychać było jedynie rozbrzmiewający od czasu do czasu trzask płonących pochodni. Burmistrz odczekał chwilę, po czym znów przemówił.

Ravia, twoja żona, będzie mogła odejść wolno, jeśli się nam poddasz. Jeśli zaczniesz stawiać opór, nie mogę zagwarantować jej bezpieczeństwa.

Znów odpowiedzią była jedynie cisza.

Twój syn, Terrel, także musi się poddać. Plugawa krew Bhaala płynie również w jego żyłach.

Tym razem burmistrz pozwolił, by cisza trwała wiele minut, zanim znów zaczął mówić. Wypowiedział już starannie ułożoną mowę, tak jak kazała mu postać w kapturze. Teraz pozostały mu tylko jego własne słowa. Gdy odezwał się ponownie, jego głos nie był już tak oficjalny.

Gerdonie, proszę... bądź rozsądny. Ta sprawa jest nieprzyjemna dla nas wszystkich. Dla bezpieczeństwa naszych rodzin i twojego własnego musisz oddać siebie i swojego syna...

W pierś burmistrza wbiła się strzała. Jej metalowy grot wszedł głęboko w ciało między twardymi żebrami i przebił płuco. Słowa burmistrza utonęły we krwi. Mężczyzna chwycił wystające z piersi drzewce i powoli upadł martwy na ziemię. Z tłumu mieszczan zebranych za kordonem żołnierzy otaczających dom zabrzmiały krzyki przerażenia.

Jak jeden mąż pierścień zbrojnych zaczął przybliżać się do budynku. Na ich twarzach nie było zaskoczenia ani zdumienia, jakby przez cały czas oczekiwali takiego obrotu sprawy. Z wąskiego okna chaty bez przerwy wylatywały strzały, jednak mordercze pociski odbijały się od wielkich tarcz żołnierzy, którzy maszerowali w doskonałym szyku. Zbliżali się do siebie, aż utworzyli ciasny pierścień w odległości mniej niż dwunastu stóp od ścian domu.

Z budynku zabrzmiał znajomy głos.

Przeklinam to zdradzieckie miasto! – krzyczał Gerdon. – Niech wasze dusze spłoną w Otchłani!

Przywódca żołnierzy, w odpowiedzi na ledwo widoczny sygnał postaci w kapturze, uniósł dłoń. W tym samym momencie co drugi żołnierz otaczający chatę uniósł pochodnię i rzucił nią w strzechę, która szybko zapłonęła. Fioletowe nocne niebo pokryła smuga czarnego dymu.

Połowa żołnierzy nadal trzymała swoje pochodnie. Druga połowa zaś wyjęła sejmitary i czekała. Wszyscy trzymali wysoko tarcze, by chronić się przed strzałami.

We wnętrzu chaty nadal panowała cisza. Strzecha płonęła, a ogień wciąż się rozprzestrzeniał. Po chwili pomarańczowe płomienie pojawiły się już na ścianach, by następnie spalić fundamenty chaty i ziemię wokół niej. Dym uniósł się, a po chwili rozwiał go słaby wiatr wiejący przez pola.

Gerdon zakrzyknął z bólu i rozpaczy, a to nieludzkie wycie sprawiło, że mieszczanie zakryli uszy ze strachu i wstydu.

Drzwi chaty otworzyły się gwałtownie, wychodzący Gerdon niemal wyrwał je z zawiasów. Przysadzisty rolnik, uzbrojony tylko w kosę, bez wahania zaatakował kapitana żołnierzy. Opancerzony kapitan spokojnie postąpił krok do przodu, aby przyjąć wyzwanie. Jego tarcza i sejmitar były gotowe do sparowania ataku.

Gerdon, trzymając swą broń z wprawą świetnego kosiarza, opuścił zakrzywione ostrze w dół, w stronę niczym nie chronionych nóg przeciwnika. Kapitan sparował kosę własnym ostrzem i sprawił, że uderzyła w ziemię.

Jednym szybkim ruchem Gerdon zmienił kierunek ataku, przesuwając dłonie po długim trzonku, by zmienić jego środek ciężkości, jednocześnie skręcając ciało w pasie i szarpiąc ramionami. Ten szybki kontratak wytrącił jego przeciwnika z równowagi i żołnierz z trudem zdołał podnieść tarczę, by przyjąć atak.

Siła ataku działającego w furii Gerdona wgniotła żelazną tarczę, odrzucając kapitana do tyłu. Żołnierz rzucił się niezgrabnie do przodu, próbując odzyskać równowagę, zaś Gerdon zatoczył łuk kosą, przygotowując się do zabójczego cięcia w odkryty bok kapitana.

Narzędzie wypadło nagle ze sparaliżowanych palców Gerdona, który osunął się na kolana. Padł ofiarą jednego celnego cięcia sejmitarem przez odkryte plecy. Zaślepiony przez rozpacz i wściekłość, Gerdon nie zauważył żołnierza, który w trakcie jego walki z kapitanem spokojnie zajął odpowiednią pozycję za jego plecami.

Gerdon padł na ziemię. Jego ręce i nogi drgały spazmatycznie, cios strzaskał jego kręgosłup. Próbował zawołać na pomoc sąsiadów, którzy wciąż stali za ścianą zbrojnych żołnierzy. Ale ciało Gerdona wygięło się w łuk i mógł już tylko wyć jak ranne zwierzę.

Kapitan schował swoją broń do pochwy i wykopał kosę poza zasięg poruszających się spazmatycznie rąk Gerdona. Głową wskazał na swoich ludzi i czterech z nich podbiegło. Podnieśli mężczyznę z ziemi, zanieśli go do płonącej chaty, w której leżał dymiący trup jego żony, i wrzucili w ogień.

Kiedy ciało Gerdona uderzyło w płonące ściany domu, osłabiony szkielet budynku poddał się i załamał, grzebiąc pod sobą sparaliżowanego mężczyznę.

Kapitanie – zawołał głos z tłumu kilka chwil później. – Złapałem tego chłopaka, kiedy biegł przez pole, próbując uciec.

Pół tuzina żołnierzy przepchnęło się przez tłum przerażonych mieszczan i dołączyło do towarzyszy beznamiętnie obserwujących płonące resztki domu. Jeden z nowo przybyłych ciągnął za sobą chłopca, trzymając go za włosy.

Kapitan przyglądał się im bez wyrazu. Chłopiec został wepchnięty do środka kręgu, a jeden z żołnierzy przytrzymywał go za ramiona. W blasku płomieni chłopiec był doskonale widoczny.

Jak się nazywasz, chłopcze? – zapytał kapitan.

Chłopiec milczał.

Kapitan zwrócił się do tłumu.

Jak on się nazywa?

Przez kilka chwil panowała cisza, po czym ktoś zawołał:

Terrel. Syn Gerdona.

Kapitan jednym płynnym ruchem wyjął sejmitar. Zabrzmiały głosy sprzeciwu. Ktoś wykrzyknął:

Przecież to tylko dziecko!

Dziecko Bhaala – wyjaśnił kapitan, przeciągając ostrzem po gardle bezbronnego chłopca.



Rozdział pierwszy

Chcę iść do domu... do Candlekeep.

Abdel jeszcze nigdy nie wyrzekł prawdziwszych słów niż te wypowiedziane u stóp Drzewa Życia. Ostanie wydarzenia w jego życiu nauczyły go jednak, że jego pragnienia rzadko się spełniają.

Powinien zostać uznany za bohatera, i to wielokrotnego. Najpierw zabił swego złego przyrodniego brata Sarevoka i uratował Wrota Baldura przed bezsensowną, wyniszczającą wojną. Później, z Jaheirą u boku, pokonał maga Jona Irenicusa i uratował życie oraz duszę swojej przyjaciółki z dzieciństwa i przyrodniej siostry Imoen. Kiedy sam Abdel zginął, trafił do Otchłani, a potem odrodził się u stóp Drzewa Życia. Przy okazji uwolnił elfie miasto Suldanessellar, uniemożliwił szalonemu magowi Irenicusowi stanie się nieśmiertelnym i uratował przed zniszczeniem Drzewo Życia – źródło wszelkiego życia w Faerunie.

Po tym wszystkim Abdel pragnął jedynie powrócić do domu swego dzieciństwa, gdy jednak opuścił bezpieczne Suldanessellar, nikt nie witał go jak bohatera, a mury Candlekeep były dalej niż kiedykolwiek.

Abdelu, musimy odpocząć. – Zmęczony głos Jaheiry, kochanki Abdela, przerwał ponure rozmyślania tego wielkiego najemnika, przedzierającego się przez gęste poszycie wysokiego lasu Tethyr. – Nie możemy dalej iść tej nocy. Jak tylko znajdziemy polanę, powinniśmy się zatrzymać.

Abdel obejrzał się przez ramię na piękną półelfkę, która towarzyszyła mu we wszystkich jego zmaganiach. Jej rysy były ściągnięte, a oliwkowa skóra niemal czarna od kurzu i brudu. Długie, gęste czarne włosy pozlepiały się i splątały, a błyszczące niegdyś miedzią kosmyki zmatowiały. W blasku księżyca przebijającego się przez gęste sklepienie gałęzi Abdel widział jednak, że fioletowe oczy kobiety wciąż płoną. Jaheira poszłaby za nim na krańce Faerunu bez słowa narzekania. Uświadomił sobie, że to nie chodzi o nią.

Imoen, młoda kobieta, która dzieliła z Abdelem nadzieje i marzenia w czasie ich wspólnego dorastania w Candlekeep, nie nadążała za nimi. Mając niecałe pięć stóp wzrostu, musiała robić dwa razy więcej kroków niż Abdel, żeby utrzymać tempo marszu, które narzucił. Ten wysiłek odcisnął na niej swoje piętno. Jej zwykle błyszczące, wesołe oczy były na wpół przymknięte, głowa opadła na pierś, a kasztanowe loki zasłoniły blade, piegowate czoło. W jej krokach brakowało wcześniejszej energii. Szła ciężko, jak ktoś zmuszony do wysiłku znacznie przekraczającego granice jego wytrzymałości. Podobnie jak u Abdela, w żyłach Imoen płynęła krew boga. Splugawiona esencja ich ojca została jednak wyrwana z jej ciała i duszy podczas szalonych eksperymentów maga Irenicusa, dlatego brakowało jej nadludzkiej wytrzymałości brata. Na wpół przytomna młoda kobieta potknęła się o pokręcony korzeń wystający z poszycia ciemnego lasu, ale Abdel pochwycił ją, zanim upadła. Poruszał się z nadzwyczajną szybkością istoty, która jest więcej niż człowiekiem i tylko trochę mniej niż bogiem. Bez słowa wziął ją na ręce. Ruszyli przez gęste zarośla, tym razem z Jaheirą na przedzie, aż znaleźli niewielką polankę. Abdel łagodnie opuścił przyrodnią siostrę na ziemię i spojrzał z troską w oczach na półelfkę.

Nic jej nie będzie – zapewniła Jaheira. – Musi tylko odpocząć. I ja też.

Jak długo?

Pytanie samo w sobie było proste, ale Jaheira zawahała się, nim odpowiedziała. Abdel rozumiał to. Życie uciekinierów odcisnęło na nich wszystkich swoje piętno, lecz Imoen cierpiała najbardziej. Cała trójka uciekała przez ostatnie kilka tygodni, gdy polowano na nich jak na zwierzęta. Ich prześladowcy – najemnicy, żołnierze, łowcy nagród i fanatycy religijni – nie ustawali w pogoni, spychając Abdela i jego towarzyszki coraz bardziej na południe, w niegościnną dzicz.

Potrzebujemy kilku godzin. Co najmniej. – Jaheira westchnęła, po czym kontynuowała. – To wystarczy, żeby Imoen znów mogła ruszyć, ale ona długo nie wytrzyma. W tym stanie nawet tydzień odpoczynku w łóżku nie przywróci jej pełni sił. Imoen nie jest taka jak ty, Abdelu... już nie. Od chwili, gdy Irenicus wykradł z jej duszy esencję twojego ojca.

Abdel skinął głową.

W takim razie kilka godzin. – Jaheira była silniejsza niż Imoen, ale Abdel widział, że ona też cierpi z powodu braku snu i wyczerpania. Potężny wojownik czuł w swych mięśniach tylko ślady zmęczenia, lecz w nim mieszkała siła życiowa boga. – Odpocznij, ukochana. Ja stanę na straży.

Jaheira potrząsnęła lekko głową, zbyt zmęczona, by zrobić to bardziej przekonująco.

Jeszcze nie. Myślę, że uda mi się tu znaleźć coś, co trochę nas ożywi. Trochę mięty albo korzeń żeń-szenia. Niewiele, ale trochę pomoże.

Abdel uświadomił sobie, że sprzeczanie się z nią nie miałoby sensu. Mimo wyczerpania, wola Jaheiry była jak zwykle nieugięta. Była zdecydowana, by poszukać dobroczynnych roślin lub ziół w otaczającym lesie, i nic nie mogło zmienić jej postanowienia. Propozycja, że sam przeszuka krzaki, nie miała sensu – Jaheira była druidką, służką równowagi i natury. Umiała rozpoznawać lecznicze i wzmacniające właściwości okolicznej flory, a Abdel nie miał o tym pojęcia. Przez lata kariery najemnika zdobył trochę podstawowej wiedzy o roślinach, jednak tutaj, na południowym krańcu lasu Tethyr, roślinność wydawała mu się zupełnie obca.

Nie odchodź zbyt daleko – ostrzegł ją.

Jaheira w odpowiedzi lekko skinęła głową i zniknęła w ciemności.

Imoen spała niespokojnie, mamrocząc coś i rzucając się na zimnej ziemi. Abdel mógł tylko patrzeć i przeklinać tych, którzy na nich polowali. Gdyby był sam, mógłby stanąć naprzeciw nich i walczyć. Dla każdego oprócz Abdela taka myśl byłaby śmieszna, a do niedawna i on sam by się nad tym zastanawiał.

Jako nastolatek Abdel był większy i silniejszy od większości mężczyzn, a dorosły Abdel był prawdopodobnie największym i najbardziej imponującym człowiekiem w całym Faerunie. Wysoki na siedem stóp, umięśniony młody mężczyzna zdobył reputację jako najemnik, strażnik i rębajło – jako wojownik do wynajęcia Abdel dokonał wszystkiego. I wtedy poznał prawdę, która na zawsze zmieniła jego życie.

Abdel był synem boga mordu, potomkiem Bhaala. Wprawdzie martwego boga, ale jednak boga. Osoba jego ojca zmieniła Abdela w uciekiniera, poszukiwanego przez wrogów i łowców nagród. Pochodzenie wpłynęło na życie Abdela również w inny, zaskakujący sposób. Zmienił się także fizycznie. Wciąż wyglądał jak normalny, choć może wyjątkowo duży mężczyzna, lecz nie był człowiekiem. Już nie. Jaheira nazwała go awatarem, fizyczną manifestacją nieśmiertelnego ojca.

Bycie awatarem miało swoje zalety. Ciało Abdela stało się naczyniem esencji Bhaala, było zadziwiająco silne. Mogło czerpać z nieśmiertelnej esencji, by się regenerować, leczyć poważne, a nawet śmiertelne rany z zadziwiającą szybkością. Wytrzymałość, siła i wigor Abdela nie miały sobie równych w całym Faerunie. Jego moc stale rosła. Z każdym dniem Abdel był silniejszy, czuł, że jego umiejętności coraz bardziej wykraczają poza ludzkie możliwości.

Jego niezwykłe zdolności regeneracji sprawiały, że miecze i strzały wrogów były niemal bezradne. Zadawane nimi rany goiły się prawie natychmiast. Abdel, właściwie niepokonany, wierzył, że mógłby samodzielnie zabić całą kompanię i wyjść z tego bez obrażeń. Imoen i Jaheira nie były jednak obdarzone jego wytrzymałością. Były podatne na zranienia, a Abdel nie wiedział, czy w czasie bitwy mógłby je ochronić.

I jeszcze jedno – choć Abdel zyskał odporność na wszelkiego rodzaje fizyczne ataki, miał w sobie ogromną słabość. Wielkiemu najemnikowi nieobca była przemoc. Wybrany przezeń zawód jeszcze podsycał jego pragnienie krwi, karmiąc złą część jego natury, dziedzictwo Bhaala. Tylko miłość Jaheiry chroniła Abdela przed poddaniem się piętnu boga mordu i staniem się bezduszną maszyną do zabijania, jaką kiedyś był jego przyrodni brat Sarevok.

Wsparcie kobiety, którą kochał, umożliwiało Abdelowi walkę z własnymi impulsami. Z cierpliwą i pełną zrozumienia pomocą Jaheiry uczył się kontrolować nienawiść i wściekłość, powstrzymywać straszliwą transformację, która groziła jego zniszczeniem. Ta kontrola była jednak jeszcze słaba. Zabicie wszystkich prześladowców mogłoby wypuścić na wolność straszliwego potwora, którego Abdel nauczył się w sobie powstrzymywać.

Już wcześniej zdarzało się to i jemu, i Imoen, choć Abdel wygnał bestię z duszy Imoen w krwawej, okrutnej bitwie u stóp Drzewa Życia. Wciąż jednak istniała możliwość, że Abdel zmieni się w bezrozumne plugastwo, którego jedynym pragnieniem będzie zabijanie wszystkich wokół. Zwycięstwo nad wrogami groziło, że ohydna esencja jego przeklętego ojca pochłonie tożsamość Abdela i zmieni go w czterorękiego demona, fizyczną manifestację Bhaala w Faerunie. Abdel wiedział, że jeśli nie zachowa ostrożności, może znów stać się Niszczycielem.

Cichutki szelest liści sprawił, że Abdel obrócił się na pięcie i pochylił, jednym płynnym ruchem wyciągając ciężki miecz z pochwy na plecach. Stał z ostrzem gotowym do ataku, gdyby pojawił się niewidzialny intruz, a jego dłonie zaciskały się na rękojeści tak mocno, że aż zbielały mu kostki. Potężne mięśnie ramion i rąk drżały w oczekiwaniu, po czym rozluźniły się, gdy spomiędzy drzew na polankę wyszła Jaheira.

Śliczna druidka trzymała w dłoni kilka niewielkich trójkątnych liści, po czym jeden wsunęła sobie do ust.

To nam pomoże, ale i tak musimy się przespać. Nawet ty, Abdelu. – Podała mu jeden z liści. – Dla Imoen. Włóż jej pod język, jeśli jest zbyt zmęczona, żeby żuć.

Abdel zrobił tak, jak mu kazała. Opadł na kolana i ułożył swój miecz na ziemi, po czym łagodnie uniósł głowę wyczerpanej przyrodniej siostry. Nie zareagowała, kiedy zachęcił ją do wzięcia liścia, więc delikatnie odchylił jej głowę i otworzył małe usta. Wsunął jej liść pod język i ponownie położył ją na ziemi. Jaheira podała mu wyjęty z plecaka koc, którym mężczyzna okrył delikatne ciało młodej kobiety.

Jaheira ułożyła się kilka stóp dalej i Abdel podszedł do niej. Ułożyła głowę w zgięciu jego potężnego ramienia i wtuliła się w niego, by ogrzać się ciepłem muskularnego ciała.

Rozmawiałam ze zwierzętami z lasu – szepnęła druidka sennym głosem, już prawie pogrążając się we śnie. – Ostrzegą nas, gdy ktoś będzie się zbliżał.

Abdel, uspokojony słowami Jaheiry, przesunął się nieco na zimnej ziemi, by ułożyć się wygodniej, nie budząc jednocześnie druidki. W pełni ufał zdolności Jaheiry do komunikowania się z leśnymi ptakami i zwierzętami. Wiedział, że będą pod dobrą opieką, lecz nie mógł się jakoś zmusić do zamknięcia oczu.

Zastanawiał się nad ich sytuacją. Prześladowcy zbliżali się coraz bardziej, a ponieważ Imoen i Jaheira z każdym dniem były słabsze, ich odnalezienie pozostawało tylko kwestią czasu. Abdel zostanie zmuszony do walki, której za wszelką cenę pragnął uniknąć.

Nie po raz pierwszy, kiedy Jaheira i Imoen spały, Abdel rozważał swoje odejście, aby odciągnąć prześladowców od obu kobiet. Niech one żyją w spokoju, a tylko on będzie musiał wiecznie uciekać. Abdel westchnął i zamknął oczy, jak zawsze odrzucając tę możliwość. Nawet gdyby zmusił się do opuszczenia Imoen i kobiety, którą kochał, nie miał pewności, że łowcy na pewno podążą za nim.

Polowali na Abdela ze wzglądu na jego krew – splugawioną krew martwego boga. Prześladowali go za grzechy ojca, Bhaala. Plotki o nagłych aresztowaniach, okrutnych torturach i natychmiastowych egzekucjach były zbyt częste i powszechne, by nie zwracać na nie uwagi. Jak wszyscy potomkowie Bhaala, Abdel musiał uciekać – zostałby skazany na śmierć nie z powodu tego, co uczynił, lecz ze względu na to, kim był.

Imoen również była pomiotem Bhaala. Choć piętno martwego boga zostało wypalone z jej duszy, jej życie, podobnie jak Abdela, byłoby w niebezpieczeństwie, gdyby zostali schwytani. Imoen nie była wystarczająco silna, by przeżyć bez pomocy Abdela i Jaheiry.

Przytłoczony beznadziejnością swojej sytuacji, Abel w końcu usnął.


* * *

Abdel stał w próżni, martwym świecie szarej nicości. Poszukał dłonią rękojeści miecza, który zwykle trzymał na plecach, i uspokoił się, gdy dotknął chłodnego metalu.

Tutaj nie będzie ci potrzebny... ale jeśli cię to uspokaja, niech tak będzie.

Głos nie był ani męskim, ani kobiecy głosem. Brzmiał jak głos wielkiego tłumu mówiącego jednocześnie, w idealniej harmonii. Powstrzymując się przed odruchowym wyjęciem miecza, Abdel obrócił się. Bezskutecznie szukał niewidocznego rozmówcy lub rozmówców, wszędzie jednak widział tylko szarą pustkę.

Pokaż się! – Głos Abdela rozbrzmiewał echem w nicości.

Zwrócił uwagę na dziwne otoczenie. Spojrzał w górę i nie zobaczył nieba, spojrzał w dół i nie zobaczył ziemi. Właściwie nawet nie czuł, że na czymś stoi.

Nie masz się czego bać, Abdelu Adrianie. Nie spadniesz.

Najwyraźniej bezcielesny głos, gdziekolwiek i czymkolwiek był, umiał odczytywać jego myśli. Abdel ze zdziwieniem zauważył, że dźwięk tego głosu nie wywoływał takiego echa jak jego głos.

Pokaż się – powtórzył Abdel. Tym razem była to bardziej prośba niż rozkaz.

Przygotuj się, dziecię Bhaala.

Nagle Abdel nie był już sam w próżni. Istota nie zmaterializowała się powoli z szarości, jak tego oczekiwał. Nie pojawiła się w nagłym błysku ani migotaniu, jak w wyniku zaklęcia czarodzieja. W jednej chwili nie było nic, a już w drugiej pojawiła się – tak rzeczywista, jakby istniała w tej podziemnej krainie przez wieczność przed pojawieniem się Abdela.

Istota była mężczyzną o białych włosach i z białą brodą. Choć przypominała człowieka, jej rysy nie były ani brzydkie, ani ładne, lecz raczej nijakie. To nie był śmiertelnik. Żaden śmiertelnik nie mógł równać się z taki boskim tworem. Odziany był w fałdowaną czarną szatę, która kontrastowała z nieskazitelną alabastrową skórą. Materiał wydawał się stapiać z istotą, która go nosiła, tak że Abdel nie był w stanie określić, gdzie kończyła się szata, a zaczynała istota. W jej oczach były mroczne głębie wieczności, przebite płonącymi punktami najczystszego światła, jak rozgwieżdżone niebo w bezchmurną noc. Twarz była jednocześnie młoda i stara, wszechmocna i niewinna.

Istota górowała nad Abdelem, a jej szatę pokrywały rysunki księżyców i gwiazd. W obecności kogoś tak wspaniałego Abdel mógł tylko stać i milczeć z zachwytu.

Gdy w końcu odzyskał mowę, powiedział:

Muszę śnić.

Sen może być nie mniej prawdziwy niż to, co nazywasz rzeczywistością – zapewniła go istota.

Jesteś bogiem? – zapytał Abdel, nie wiedząc nawet, że w jego głowie zrodziło się takie pytanie, póki nie usłyszał własnego głosu odbijającego się echem w otaczającej ich nicości.

Nie bogiem, lecz sługą Boskiej Woli. Istnieją moce większe niż bogowie, Abdelu Adrianie.

Abdel potrząsnął głową, próbując przegonić mgłę zadziwienia, która wydawała się wypełniać jego myśli.

Gdzie jestem? – Abdel był pewien, że stojąca przed nim wspaniała postać zna odpowiedź na to pytanie. Może nawet zna odpowiedzi na wszystkie pytania.

Jesteśmy pomiędzy, Abdelu Adrianie – odpowiedziała istota z harmonijną jednością głosów. – Między tym, co było, tym, co jest, a tym, co może być. Wszystko jest tu możliwe, lecz nic nie istnieje naprawdę.

Nie... nie rozumiem. – Część Abdela wstydziła się, że musi się przyznać tej cudownej istocie do swojej niewiedzy. Inna część jednak, mały, twardy węgielek w sercu Abdela, czuła niechęć do tej postaci.

Nie rozumiesz, bo nie jesteś jeszcze gotów, by naprawdę zrozumieć. – Stwór wydawał się przez chwilę rozmawiać z samym sobą, zanim zwrócił się ponownie do Abdela. – To było kiedyś królestwo Bhaala, część Otchłani splugawiona i zraniona przez nienawiść i zło twojego ojca. Ale Bhaal nie żyje i już nad nią nie panuje.

Abdel przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad słowami istoty. Ona zaś stała przed nim bez ruchu, świetlista i zadziwiająca. Kiedy pojawiła się po raz pierwszy, Abdel czuł, że jego tożsamość została niemal zgnieciona przez jej potęgę. Teraz jednak nie czuł się już przytłoczony jej obecnością.

Ty mnie tutaj sprowadziłeś, prawda? Dlaczego?

Twoja obecność tutaj, Abdelu, wynika w takim samym stopniu z twojej woli, jak i mojej, choć jeszcze tego nie wiesz. Jesteś tu, by się przygotować.

Przygotować się do czego? – Abdel zapytał, wiedząc już, jaka będzie odpowiedź.

Twojego przeznaczenia. Dziedzictwa twego ojca. Jesteś dzieckiem Bhaala, Abdelu Adrianie. Zrozum to, a zrozumiesz siebie.

Węgielek niechęci zapłonął przez chwilę w piersi najemnika. Przeznaczenie, dziedzictwo Bhaala... Przez całe swoje życie Abdel nie napotkał nikogo przypominającego tę istotę. A jednak ta wspaniała postać mówiła to samo, co słyszał wiele razy od czasu tamtej nocy, gdy słudzy jego przyrodniego brata Sarevoka zabili Goriona, przybranego ojca Abdela.

Z głębokim westchnieniem Abdel zadał kilka kolejnych pytań.

Co więc jest moim dziedzictwem? Jakie jest moje przeznaczenie? I czego ode mnie chcesz?

Istota, pozostająca bez ruchu aż do tej chwili, lekko przechyliła głowę. Iluzja prysła. Mimo że istota sprawiała wrażenie wszechmocnej i wszechwiedzącej, Abdel zrozumiał, że odczuwała niepewność. Węgielek niechęci ponownie zapłonął w piersi potężnego wojownika.

Przyglądałem ci się uważnie, Abdelu Adrianie – poinformował go rozmówca. – Nieśmiertelny silnie w tobie płonie. Dzieci Bhaala mają jeszcze wiele ścieżek do przejścia, a ty będziesz na przedzie w każdej podróży.

Dzieci? – zapytał zdziwiony Abdel. – To znaczy, że Imoen też jest w to wmieszana?

Ty i Imoen nie jesteście jedyni. Twoje przeznaczenie wiąże się z przeznaczeniem wielu, wielu innych.

A o jakim przeznaczeniu właściwie mówisz? Jaka przyszłość mnie czeka?

Twoje przeznaczenie jest niepewne – przyznała istota. – Wiedz jednak, że zbliża się czas wypełnienia proroctwa. Wielu pragnie zniszczyć ciebie i twój rodzaj, Abdelu, a ukryci wrogowie spiskują, by cię zdradzić.

Ukryci wrogowie? Kto? Nie możesz mi po prostu powiedzieć?

Niektórymi tajemnicami nie mogę się podzielić. Moje działania biorą się z sił, których śmiertelni nie potrafią sobie nawet wyobrazić. Mogę cię tylko pokierować w stronę odpowiedzi, których szukasz, Abdelu Adrianie. Nie mogę ci dać odpowiedzi. Odszukaj tych, którzy dzielą z tobą krew, a znajdziesz odpowiedzi, których nie mogę ci dać.

Abdel obudził się, słysząc krzyki Jaheiry.



Rozdział drugi

Illasera czuła, że polowanie ma się ku końcowi. Oblizała niecierpliwie wargi i przerzuciła łuk przez umięśnione ramię. W ciszy wyjęła czarną strzałę z kołczanu na szczupłym biodrze, co wcale nie zakłóciło tempa jej długich, zgrabnych kroków. Ślady w postaci zdeptanego poszycia i połamanych gałęzi, znaczące drogę do celu, były świeże, najwyżej sprzed kilku godzin. Były one niewidoczne dla tych, którzy nie znali sztuki łowów, i wskazywały na rosnące zmęczenie uciekinierów. Illasera była pewna, że trójka, za którą podąża, musiała zatrzymać się na noc dla odpoczynku. A Łowczyni wciąż szła. Wkrótce ich schwyta.

Zatrzymała się, a doskonale wyczulone zmysły drapieżnika pochwyciły jeszcze jedną wskazówkę, że jej ofiary są już blisko. Piżmowa woń potu unosiła się w nieruchomym powietrzu między gęstymi drzewami lasu Tethyr. Było jednak także coś więcej. Illasera należała do Piątki. Wyczuwała ich. Krew pomiotu Bhaala wołała do niej jak swój wzywający swego i zmuszała ją do dalszej wędrówki. Znów ruszyła, przyspieszając z każdym krokiem i przemykając między drzewami cicha jak cień.

Kątem oka zauważyła jakiś ruch. Wypuściła pojedynczą strzałę, przyszpilając do drzewa niewielkiego ptaszka. Illasera spojrzała na upierzone ciałko, wciąż drżące słabo w bezskutecznej próbie ucieczki. Stworzenie to próbowało ostrzec jej uciekający łup.

Łowczyni odsunęła długi kosmyk włosów z twarzy i zaśmiała się cicho do siebie. Jedno z trójki, za którą podążała, rozmawiało ze zwierzętami, komunikowało się z nimi w sposób niezrozumiały dla większości ludzi. Jedno z nich było zatem dzieckiem lasu, sługą natury, druidem.

Byli głupi, jeśli wierzyli, że takie stworzenia mogą ich obronić. Każde z Piątki obdarzone było przeklętą mocą. Dziedzictwo ich skażonego, nieśmiertelnego ojca objawiało się na różny sposób. Moc Illasery wiązała się z ziemią. Podobnie jak druidka, Illasera miała wpływ na stworzenia z lasu. Mogła wykorzystywać swoją moc, by zmieniać naturalny porządek rzeczy. Nie był to jednak związek symbiotyczny. Kiedy Illasera używała swojej mocy, natura musiała ugiąć się przed jej skażoną wolą.

Illasera zawahała się, zastanawiając się nad konsekwencjami swego działania. Mogła wezwać mroczne duchy, które mieszkały w lesie, ale z pewnością usłyszy to druidka. Jeśli jednak dzieci Bhaala znajdują się tak blisko, jak podejrzewała, ostrzeżenie o jej nadejściu i tak nie pozwoli im uciec.

Illasera zatrzymała się, odchyliła głowę do tyłu i uniosła ręce do nieba. Jej oczy płonęły czarnym ogniem. Podczas gdy nad nią szeleściły liście i kołysały się gałęzie, ona zbierała swoją moc w lodowatym wietrze. Okoliczne zwierzęta uciekały w panice, gdy dotknęło ich zimne powietrze, lub kuliły się w poszyciu, sparaliżowane ze strachu.

Ziemia zadrżała wraz ze wzrostem mocy mrocznej łuczniczki. Wielka chmara ptaków zerwała się ze schronienia w gałęziach drzew i uniosła w niebo, zakrywając księżyc. Odgłos uderzeń tysiąca skrzydeł nie zagłuszał ich krzyków przerażenia. Łowczyni odpowiedziała na ich okrzyki wrzaskiem, wypuszczając falę złowrogiej magii, która przeszła po lesie. Nic nie mogło się oprzeć jej plugawemu wezwaniu.

Mieszkańcy lasu – ptaki, zwierzęta, nawet drzewa – zostali nim dotknięci, gdy otoczyła ich mroczna magia. Liście wysychały i natychmiast umierały, gałęzie wyginały się i skręcały, korzenie gniły i splątywały się, nawet pnie wielkich dębów zginały się w złowrogiej parodii ich naturalnych kształtów. Mniejsze stworzenia padały martwe, zniszczone przez mroczną magię Illasery. Silniejsze zaczynały się zmieniać, przekształcać w zmutowane, chore wersje swej prawdziwej formy. Umysły nieszczęsnych istot zostały na skutek złej magii jednej z Piątki opanowane przez świadomość Illasery.

Zwierzęta zebrały się wokół Łowczyni. Stado istot, które kiedyś były wilkami, krążyło wokół swej okrutnej pani. Ta rozkazała swym sługom wyruszyć na zwiady i doprowadzić ją do łupu.

Niedaleko rozległ się kobiecy krzyk.


* * *

Przerażony krzyk Jaheiry natychmiast obudził Abdela, wyrywając go z dziwnego snu. Chwilę później stał z ciężkim mieczem w dłoni i obserwował otaczający ich las w poszukiwaniu oznak niebezpieczeństwa.

Nie widział niczego, nie był w stanie przebić wzrokiem mroku.

Jaheiro – wyszeptał. – Co się stało, kochana?

Jedno magiczne słowo z ust Jaheiry spowodowało, że całą polankę skąpało łagodne, ciepłe światło. Magiczny blask pozwolił Abdelowi wyraźnie zobaczyć Jaheirę stojącą z dłońmi mocno zaciśniętymi na lasce, której używała jako broni. Imoen wciąż leżała na ziemi, z trudem próbując się podnieść i jednocześnie szukając niewielkiego sztyletu, który zwykle trzymała za pasem.

Abdel ledwo zauważał swoje towarzyszki. Jego uwagę przyciągnęło nieznajome otoczenie. Teraz rozumiał przerażenie druidki. Kładli się spać w bujnym, pełnym życia lesie, teraz zaś otaczała ich śmierć i rozkład. Górujące nad nimi drzewa gniły, a ich pnie poskręcały się i pokrzywiły. Wszędzie wokół nich martwe liście opadały powoli z suchych gałęzi, przykrywając polanę jak żółtym kocem.

Ostry smród gnijącej roślinności atakował nozdrza Abdela. Wydawało mu się, że poza mdląco słodkim odorem wyczuwa coś jeszcze... coś ohydnego i nieczystego.

Co to jest? – zapytała Imoen ochrypłym szeptem.

Plugawa magia – odpowiedziała Jaheira – potworne zakłócenie naturalnego porządku.

Przyjmijcie pozycję obronną – nakazał Abdel, przejmując dowodzenie.

Miał pewność, że zaraz nastąpi atak.

Cała trójka stanęła pośrodku polanki plecami do siebie.

Dotknięcie włosów Jaheiry na gołym ramieniu Abdela wywołało w nim dreszcz, ale po chwili otrząsnął się. Musiał skoncentrować się na nieprzeniknionej ścianie szarości i poskręcanych drzew.

Nie czekali długo.

Atak nadszedł ze wszystkich stron jednocześnie, czego Abdel się spodziewał, choć miał nadzieję, że tak nie będzie. Pięć istot o znajomych kształtach, a jednocześnie obcych i zmienionych, wyskoczyło z osłony lasu i rzuciło się na trójkę obrońców.

Jeden z wielkich wilków skoczył Abdelowi do gardła, a najemnik poczuł odrazę do tego, co zobaczył. Oczy zwierzęcia były mlecznobiałe, a źrenice niewidoczne pod ropą, która wypływała z na wpół ślepych oczu, pozostawiając błyszczące, lepkie ślady na pysku zwierzęcia. Wielka ilość szarej piany wypływała z otwartego pyska wilka, niemal całkowicie zakrywając jego zęby. Grube futro wilka było matowe i splątane, a widoczną w wielu miejscach skórę pokrywały gnijące rany. Futro zwierzęcia pulsowało, jakby wiły się pod nim miliony larw. Najgorszy był jednak smród, mdląco słodki odór gnijącego ciała. Abdel bał się, że upadnie na kolana i zacznie wymiotować.

Ale na szczęście tylko niewielka część Abdela odczuwała obrzydzenie na widok zniekształconego ciała wilka. Jego umysł działał prosto, niemal na podstawowym poziomie. Miecz Abdela, poruszający się z prędkością myśli, przeciął pierś chorego wilka i ciepła krew zwierzęcia zalała najemnika.

Abdel pozwolił, by siła ciosu obróciła go wokół osi, w stronę stworów atakujących Jaheirę i Imoen. Zanim ścierwo pierwszego wilka uderzyło o ziemię, miecz Abdela patroszył już drugiego, który skoczył na Imoen.

Kątem oka Abdel zauważył, że Jaheira poradziła sobie z atakiem trzeciego wilka, uderzając go laską w czoło i jednym ciosem wgniatając jego czaszkę do środka. Pęd martwego już zwierzęcia nie został jednak powstrzymany. Gnijące ścierwo przewróciło Jaheirę, grzebiąc ją pod masą brudnego i zżartego przez robactwo ciała.

Nie będąc w stanie natychmiast pomóc Jaheirze, Abdel pchnął Imoen w plecy ciężkim buciorem. Dziewczyna straciła równowagę i poleciała w bok, unikając szczęk czwartego napastnika. Wilk, pozbawiony celu ataku, obrócił się, by stawić czoła nowej groźbie, a jego potężne tylne łapy wybiły go do góry. Trafił prosto w nie osłonięte gardło Abdela i wbił zęby głęboko w jego krtań. Stworzenie szarpnęło mocno łbem, rozrywając gardło wojownika.

Wielki mężczyzna stracił równowagę i upadł do tyłu na twardą ziemię. Padając, podniósł jednak do góry swój miecz i wepchnął go w fałdę skóry między żebrami bestii. Stwór był zbyt blisko, żeby Abdel mógł wykorzystać działanie dźwigni, kiedy jednak walczący uderzyli w ziemię, siła jego uderzenia i masa wilka nabiły bestię na miecz.

Rana, którą odniósł Abdel, byłaby zabójcza dla każdego śmiertelnika z Abeir Toril... lecz Abdel dawno przestał być śmiertelnikiem. Wpychając miecz głębiej w ciało wroga czuł, jak rozszarpane gardło goi się. Na chwilę uwięziony przez ciężar wilka wojownik przekręcił ostrze i, rozrywając chrząstki i łamiąc kości, zrobił w piersi przeciwnika dziurę wielkości pięści. Wilk zginął natychmiast, a przez tę krótką chwilę niezbędną do odrzucenia jego ścierwa na bok rana Abdela zagoiła się całkowicie.

Abdel, skąpany w krwi, podskoczył, by stawić czoła następnemu napastnikowi, jednak odkrył, że piąty, ostatni wilk leży już na ziemi i drży. Spomiędzy jego łap wystawała rękojeść sztyletu Imoen. Bestię zabił jeden dobrze wymierzony cios w podstawę czaszki.

Jaheirze udało się już wyczołgać spod ohydnego ciała wilka, którego zabiła. Druidka klęczała, wymiotując gwałtownie, chora od bliskiego kontaktu z potworem, który ją zaatakował. Abdel zauważył, że na szczęście nic jej się nie stało.

Wtedy dostrzegł Imoen, skuloną obok trupa pierwszego wilka i ściskającą swoje ramię, aby zatamować upływ krwi. Abdel przeszedł przez polankę i opadł na kolana przy przyrodniej siostrze.

Wszystko w porządku, Abdelu – powiedziała Imoen, próbując uśmiechnąć się dzielnie. Udało się jej jednak tylko zacisnąć zęby z bólu.

Abdel delikatnie wziął ją za nadgarstek, żeby przyjrzeć się ranie. Wewnętrzna część ramienia została rozszarpana od łokcia do nadgarstka, z rany wystawały mięśnie i ścięgna.

Imoen zbladła na ten widok. Drżącym głosem wyszeptała:

Chyba nie leczę się tak szybko jak ty, braciszku.

Jaheira opadła obok nich, wciąż wycierając resztki wymiocin z kącików ust.

To straszne – powiedziała. – Te stwory były kiedyś normalnymi zwierzętami, ale coś je zmieniło w te... ohydy. Powinniśmy spalić ścierwo tych potworów.

Ani Abdel, ani Imoen nie odpowiedzieli, a Jaheira dopiero teraz zauważyła ranę w ramieniu Imoen.

Przepraszam, dziecko – powiedziała, przyglądając się obrażeniom. – Nie pozwolę, by moje oburzenie z powodu splugawienia natury przeszkodziło mi w zajęciu się twoim cierpieniem.

Z sakiewki przy boku Jaheira wyjęła garść niewielkich krwistoczerwonych jagód. Trzymając je w dłoni nad poszarpanym ciałem Imoen, ścisnęła, pozwalając, by szkarłatny sok spłynął na ranę. Imoen jęknęła z bólu i próbowała wyrwać rękę, lecz Jaheira trzymała ją mocno.

Boli, dziecko?

Imoen skinęła głową, ale zbyt mocno zaciskała zęby, żeby odpowiedzieć.

W ranę już wdaje się infekcja. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, jak straszliwe mogą być skutki dotknięcia tych bestii. To oczyści ranę.

Upewniwszy się, że Jaheira zajęła się Imoen, Abdel mógł skupić uwagę na niewidzialnym zagrożeniu, które wciąż mogło czaić się w lesie. Tam wciąż coś było i ich obserwowało.


* * *

Illasera pojawiła się na krawędzi polany wkrótce po swych zwiadowcach, ale bitwa już się zakończyła. Nie była wcale zaskoczona, oczekiwała, że dwójka dzieci Bhaala poradzi sobie z wilkami, nawet wilkami zmienionymi przez potężną magię Illasery. Jej słudzy wykonali jednak swoje zadanie – Łowczyni odnalazła poszukiwane ofiary.

Wciąż nie zauważona przez troje ludzi na polance, łuczniczka cicho postąpiła pół kroku do tyłu i zniknęła między martwymi, bezlistnymi gałęziami. Ze swojej kryjówki obserwowała sytuację.

Tak, jak jej powiedziano i jak wskazywały ślady, było ich rzeczywiście troje – dwie kobiety i potężny, bardzo umięśniony mężczyzna. Illasera wiedziała, że tylko dwoje z nich było dziećmi boga mordu. Namaszczona przez Baala, przywódczyni Piątki powiedziała to bardzo dobitnie: dwoje splamionych boską esencją i jeden śmiertelny towarzysz. Oczywiście cała trójka zginie z ręki Łowczyni.

Illasera była pewna, że mężczyzna jest pomiotem Bhaala. Jego wzrost, potężne mięśnie i naturalna gracja drapieżnika, z jaką się poruszał – to wystarczało, żeby go rozpoznać. Patrząc na tego zadziwiającego osobnika, Illasera niemal widziała w ciele mężczyzny ucieleśnienie boskiej furii Bhaala.

Kobiety jednak trudniej było zidentyfikować. Nie wszyscy z pomiotu Bhaala dawali się łatwo rozpoznać. Wielu z nich było skromnymi, niczym nie wyróżniającymi się ludźmi, chłopami czy kupcami. Ich życie było bez znaczenia, liczyło się jedynie to, co ich śmierć oznaczała dla Piątki.

Illasera zawahała się, starannie rozważając kolejne posunięcie. Miała spory zapas zwyczajnych, porządnych strzał, lecz przywódca Piątki ostrzegł Illaserę, że taka zwyczajna broń może być bezużyteczna przeciwko temu wyjątkowemu dziecku Bhaala.

Objawienia dziedzictwa ich nieśmiertelnego ojca było różne w każdym z potomków boga. Cudowna niewrażliwość była rzadka, słyszano o niej w przypadku jedynie kilkorga najpotężniejszych dzieci Bhaala. Piątka już dawno temu nauczyła się, jak radzić sobie z niewrażliwością, którą obdarzeni byli niektórzy z potomków boga mordu.

Łowczyni bezgłośnie wyjęła z kołczanu oznaczone magicznymi runami strzały. Były wyjątkowo cenne i miała ich tylko kilka. Nie umiejąc zgadnąć, która z kobiet jest potomkiem boga, Illasera musiała przyjąć, że obie miały w sobie jego krew. Ostrożnie i dokładnie wycelowała w kobietę zajmującą się ranną dziewczyną. Illasera znała się na śmierci, znała się na zabijaniu. Wiedziała, że uzdrowicieli należy eliminować jako pierwszych.


* * *

Abdel nie zauważył, jak ukryta Illasera podnosi łuk, jego wzrok przyciągnął ruch strzały, którą już wypuściła. Abdel wyrzucił w bok rękę i przechwycił pocisk kierujący się w stronę gardła Jaheiry. Zadziałał instynktownie – a instynkt podpowiedział mu, że dzięki swej skażonej krwi jest niewrażliwy na wszelkie fizyczne rany.

Pocisk przebił lewe przedramię, rozrywając ścięgna i mięśnie, a jego metalowy grot przeszedł aż na wylot. Imoen krzyknęła z przerażenia, a Jaheira zakryła bezbronną dziewczynę własnym ciałem. Abdel stanął na linii ognia niewidzialnego łucznika, ufając, że nadludzkie moce uchronią go przed zabójczymi pociskami.

Abdel chwycił czarne drzewce strzały wbitej w jego lewe ramię. Wyrywając ją, nie zwrócił uwagi na dziwne czerwone runy wymalowane na ciemnym drewnie. Straszliwy, rozpalony do białości ból przeszył jego ciało, na chwilę go oślepiając. Potężny mężczyzna jęknął.

Dla Abdela ból nie miał znaczenia, był tylko elementem śmiertelnego życia, który ostrzega słabsze istoty przed potencjalnie zabójczym zranieniem ciała. Dla Abdela takie ostrzeżenie nie miało znaczenia. Wszelki ból był przejściowy, a obrażenia tylko czasowe.

Abdel spojrzał na ranę, by przyjrzeć się procesowi regeneracji. Nadal fascynowały go możliwości natychmiastowego leczenia, jakimi dysponował jego organizm. Lecz tym razem zdarzyło się coś dziwnego – a raczej nie zdarzyło. Wypływająca z dziury w ramieniu gęsta krew nie przestawała płynąć. Porwane kawałki skóry na brzegach otworu nie zaczęły się łączyć, a tkanka mięśniowa nadal była poszarpana. Patrząc na krwawiącą ranę, Abdel z niemałym zaskoczeniem uświadomił sobie swoją wrażliwość na zranienia.

Usłyszał słaby, ale nie do pomylenia z niczym innym brzęk cięciwy, i uskoczył na bok, jednocześnie się schylając. Strzała, która wbiłaby mu się w oko, przeleciała z gwizdem obok jego ucha, zaś ta, która przebiłaby serce, trafiła w lewe ramię.

Jedynie cichy głos Imoen powstrzymał Abdela przed rzuceniem się na ślepo w zarośla w poszukiwaniu niewidzialnego napastnika.

Abdelu, zaczekaj!

Pewność w jej głosie zaskoczyła Abdela, zawahał się na ułamek sekundy... co uratowało mu życie. W powietrzu rozległ się bowiem syk strzały lecącej w stronę pokrytego zaschniętą krwią gardła Abdela. Stopę od miejsca, gdzie stał potężny wojownik, strzała zmieniła kierunek lotu i nie robiąc nikomu krzywdy upadła na ziemię.

Zaskoczony Abdel spojrzał na swoją młodszą siostrę, której Jaheira obwiązywała zranione ramię. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.

To proste zaklęcie, którego nauczyłam się w Candlekeep. Jeśli będziemy trzymać się blisko siebie, strzały nie zrobią nam krzywdy.

Abdel skinął głową i uniósł miecz. W chwilę później u jego boku stanęła Jaheira, delikatnie wyjmując drzewce strzały z jego ramienia. Najemnik zadrżał, gdy kolejna strzała odbiła się od tarczy zaledwie kilka cali od jego twarzy, po czym zaśmiał się z własnej reakcji.

Jeśli chcesz mnie dostać – zawołał – musisz przyjść do mnie i stawić mi czoła!

Rozległ się dźwięk wyciągania broni i na polankę wyszła wysoka ciemnowłosa kobieta, odziana w szarość. W obu rękach trzymała rapiery. Abdel zauważył, że wąskie ostrza nie odbijały magicznego światła, efektu czaru Jaheiry, lecz wydawały się je pochłaniać. Plamy czerwieni na bliźniaczych ostrzach tylko potwierdzały to, czego się domyślał – podobnie jak dziwne strzały, one też mogły na stałe uszkodzić jego ciało.

Zabijałam dzieci Bhaala potężniejsze od ciebie – syknęła kobieta, zbliżając się powoli. – Jestem jedną z Piątki, a twoja krew należy do mnie!

Patrząc, jak kobieta trzyma przed sobą broń, jedno ostrze wyżej, a drugie niżej, Abdel pomyślał, że jest ona mistrzynią nie tylko łuku. Postąpił krok do przodu, gdyż nie potrzebował już magicznej tarczy do ochrony przed strzałami, a teraz chciał obronić przed niebezpieczeństwem Jaheirę i Imoen.

Jego lewe ramię zwisało bezwładnie, a wciąż wypływająca z rany krew sprawiała, że Abdel czuł się coraz słabszy. Kobieta lekko poruszyła nadgarstkiem i jedno z jej ostrzy przecięło policzek Abdela.

Wojownik zaklął. Zupełnie zaskoczony szybkością jej ataku, ledwie zdołał się cofnąć i uniknąć utraty oka. Uniósł swój ciężki miecz, szerokim łukiem przecinając powietrze. Jego długie czarne włosy ociekały potem i kleiły się do twarzy. Zwinna przeciwniczka uskoczyła zgrabnie i wykonała dwa głębokie nacięcia z tyłu jego prawego ramienia.

Abdel wrzasnął z zaskoczenia i bólu, po czym zadał kolejny cios. Kobieta uskoczyła, ale tym razem Abdel tego oczekiwał. Jego ruch był jedynie zwodem, a gdy wojowniczka obróciła się, by uniknąć jego miecza, podciął jej nogi.

Ciężki miecz spadł w dół, by zakończyć sprawę, lecz kobiecie udało się odturlać, a Abdel trafił w twardą ziemię. Wywołało to kolejne fale bólu w rannym ramieniu.

Kobieta już stała z ostrzami gotowymi do wykonania kolejnej serii błyskawicznych cięć. Abdel wiedział, że gdyby nie był ranny, z łatwością by ją pokonał. Była szybka, ale on był jeszcze szybszy, kiedy nie przeszkadzało mu bezużyteczne ramię. Nie mogąc chwycić potężnego miecz obiema rękami, nie mógł wyprowadzać błyskawicznych kontrataków, którymi zwykle zaskakiwał swoich przeciwników.

Zamiast tego musiał przyjąć taktykę wykonywania mieczem szerokich łuków, by zmusić przeciwniczkę do cofnięcia się. Kobieta za każdym razem z łatwością wychodziła poza zasięg jego broni, ale mimo wycofywania się szukała wzrokiem najmniejszego odsłoniętego kawałka ciała, żeby trafiając w nie zakończyć walkę.

Wyczerpany utratą krwi wojownik nagle potknął się, a wtedy kobieta zaatakowała. Abdelowi udało się sparować pierwsze ostrze zbliżające się do jego oczu, ale niczym nie powstrzymywane drugie ostrze przebiło jego bok tuż nad pasem. Abdel krzyknął z wściekłości i bólu, upuścił broń na ziemię i uwolnił gniew Bhaala.

Pulsująca w żyłach najemnika skażona krew wybuchła szaleńczą furią, pochłaniając umysł i duszę Abdela. Choć fizycznie mężczyzna się nie zmienił, ta jego część, która była Abdelem, niemal przestała istnieć, pochłonięta przez szalejący płomień nienawiści i żądzy krwi. Pan mordu znów chodził po ziemi.

Abdel chwycił kobietę obiema rękami, nie bacząc na swoje rozszarpane lewe ramię. Przestraszona kobieta znalazła się w morderczym uścisku, gdy potężnie umięśnione ręce Abdela owinęły się wokół jej ciała, przyciskając jej ramiona do boków. Odgłos pękających kości odbił się echem po polanie.

Kobieta odchyliła głowę do tyłu, żeby krzyknąć, ale nie udało jej się wydać żadnego dźwięku. Jej oczy wywróciły się białkami do góry, krew popłynęła z ust i nosa, a szkarłatne łzy spłynęły po policzkach.

Zamknięty wewnątrz swej świadomości, Abdel próbował odzyskać władzę nad sobą, walczył, by ponownie uwięzić tę część siebie, którą nieopatrznie uwolnił. Był jednak bezsilny i mógł tylko przyglądać się, jak awatar Bhaala pochyla głowę do przodu i odrywa kawały mięsa z szyi umierającej kobiety, ucztując na swym pokonanym wrogu. Kobieta broniła się coraz słabiej i Abdel niechętnie opuścił na ziemię drżące i krwawiące ciało.

Następnie potwór zwrócił uwagę na dwie kobiety stojące zaledwie kilkanaście stóp od niego. Esencja Bhaala próbowała poruszyć ciało, które teraz miała w swej mocy, lecz Abdel siłą woli nie pozwolił mu postąpić ani kroku do przodu. Stało z jedną stopą uniesioną do góry, podczas gdy Abdel usiłował odzyskać kontrolę nad swym ciałem, stłumić niezniszczalny ogień Bhaala w swej duszy.

Abdelu – zapytała Jaheira z zatroskaną twarzą. – Abdelu, co się dzieje?

Chciał wykrzyknąć ostrzeżenie, lecz skoncentrował się wyłącznie na swoim opętanym ciele. Mimo wszystkich jego wysiłków ciało zaczynało się zmieniać. Stawał się czterorękim demonem, znanym śmiertelnym jako Niszczyciel.

Abdelu! – krzyknęła Imoen, a jej twarz miała wyraz podobny do twarzy Jaheiry. – Abdelu, nie!



Rozdział trzeci

Twarze Imoen i Jaheiry wydawały się roztapiać w szarej nicości, która nagle go otoczyła, a wraz z nią znikła istota, która groziła opanowaniem jego ciała i duszy. Abdel Adrian powrócił do Otchłani, a Niszczyciel przestał istnieć.

Instynktownie sięgnął dłonią po rękojeść miecza przypiętego na plecach, tak jak to było w poprzednim śnie. Tym razem jednak przestrzeń Otchłani wydawała się inna. To nie był sen. Abdel w pełni świadomości poczuł, że świat materialny gdzieś odpływa... a może to on odpłynął? A z jego lewego ramienia wciąż spływała krew z ran zadanych przez Łowczynię. Nie tylko jednak świadomość, że nie jest to sen, sprawiała, że pustka wydawała mu się inna niż poprzednim razem.

Czuł ziemię pod stopami, a przynajmniej wydawało mu się, że stoi na czymś stałym, choć kiedy spojrzał w dół, niczego tam nie było. Otaczająca go nieskończona szarość też się zmieniła. Abdel nie miał już wrażenia, że przebywa w ponurej przestrzeni nie istniejącej nicości, lecz raczej czuł się jak ktoś zagubiony w przesłaniającej wszystko mgle. W tej mgle coś się ukrywało. W przeciwieństwie do świata snu, nie była to pustka, lecz miejsce pełne tajemnic.

Jakby na potwierdzenie jego wrażenia mgły rozstąpiły się nieco, ukazując stojące pośród chmur drzwi. Abdel zawahał się, po czym do nich podszedł. Powróciły do niego słowa okrytej płaszczem istoty ze snu – to miejsce było królestwem Bhaala, fragmentem Otchłani, którym władał kiedyś bóg mordu, kształtowanym przez wolę złego, nieśmiertelnego ojca Abdela.

Abdel sądził, że samo przyjrzenie się drzwiom nie powinno przynieść niczego złego. Otwarcie ich, zauważył w duchu, to coś zupełnie innego.

Ale jak mógł otworzyć drzwi, które z niczym się nie łączyły? Drzwi wisiały w powietrzu, bez framug, bez ścian, bez zawiasów. Tylko drzwi, w sumie pięcioro. Zbudowano je z solidnej, twardej dębiny, zaś ich kształt i wielkość były zupełnie normalne. Nie miały żadnych ozdób poza prostą, funkcjonalną klamką. W samych drzwiach nie było niczego niezwykłego... oprócz otoczenia, a dokładniej jego braku.

Abdel wyciągnął potężny miecz i ostrożnie obszedł wolno stojące drzwi. Niczego nie znalazł.

Hej! – zawołał, nie do końca pewien, czy pojawi się przed nim istota ze snu i odpowie na jego pytania.

Głos Abdela powrócił do niego echem.

Jest tam kto? – zawołał ponownie Abdel.

Głos, który mu odpowiedział, nie był chórem głosów, jak oczekiwał, lecz mimo to Abdel rozpoznał go bez trudu.

Ja tu jestem, bracie. Podobnie jak ty.

Z mgieł wyłoniła się postać mężczyzny z przeszłości Abdela. Od stóp do głów odziany był w czarną metalową zbroję. Ciężkie żelazne płyty ozdabiały ostrza, przez co zbroja stawała się narzędziem zarówno ofensywnym, jak i defensywnym. Wojownik miał ponad siedem stóp wzrostu i jako jeden z niewielu ludzi mógł patrzeć Abdelowi prosto w oczy. Ich podobieństwo nie było niczym dziwnym, zważywszy na fakt, że mężczyzną owym był przyrodni brat Abdela, zabity we Wrotach Baldura Sarevok.

Sarevok nie wyszedł z zakrywającej wszystko mgły. Pojawił się nieoczekiwanie dziesięć stóp przed nie dowierzającym własnym oczom Abdelem.

Abdel zacisnął uchwyt na mieczu, ignorując ból przeszywający zranione ramię.

Zabiłem cię – powiedział jakby do siebie. – Jesteś martwy.

Jego przyrodni brat zaśmiał się bez cienia radości.

A czy twoja kochanka, Jaheira, nie była też martwa, bracie? A jednak kapłani Gonda sprowadzili ją z powrotem. Śmierć nie zawsze jest końcem.

Przynajmniej nie jest uzbrojony, zauważył Abdel. Nigdzie nie widział ciemnego ostrza, którym posługiwał się Sarevok podczas ich pojedynku we Wrotach Baldura. Mimo to potężny najemnik nie rozluźniał się. Gdyby był na tyle nieostrożny, by dopuścić swego przyrodniego brata zbyt blisko siebie, paskudne ostrza umieszczone w zbroi Sarevoka mogły mu zadać koszmarne obrażenia. Abdel znów był świadom swej podatności na zranienia.

Co tu robisz? – zapytał Abdel.

Czekałem na ciebie. Wiedziałem, że powrócisz do pustego domu naszego ojca, Abdelu, więc czekałem.

Słowa Sarevoka były intrygujące, choć Abdel dobrze znał oszukańczą naturę swojego przyrodniego brata. Sarevok był wcielonym złem. Zaplanował zabicie Abdela, był odpowiedzialny za śmierć męża Jaheiry i niemal zabił ją samą.

Wojownik w czarnej zbroi stał za serią zabójstw i terrorem wzdłuż całego Wybrzeża Mieczy. Jego machinacje niemal doprowadziły do wybuchu wojny między miastami Nashkel i Wrota Baldura, która to wojna, jak Sarevok miał nadzieję, przywróci życie ich ojcu.

Ale to nie było najważniejsze dla Abdela. Śmierć, wojna, zamachy na życie jego i jego towarzyszy... całe życie Abdela wiązało się z takimi sprawami. Sarevok miał jednak na swoich rękach krew kogoś innego. Zorganizował zabójstwo Goriona, mentora i przybranego ojca Abdela, jedynej osoby w jego życiu, która próbowała go odciągnąć od przemocy i okrucieństw, jakie wiązały się z jego pochodzeniem. Pomijając wszystkie inne jego zbrodnie, Abdel zabił Sarevoka właśnie za śmierć Goriona.

Nie miał więc zamiaru przepuścić kolejnej szansy na pomszczenie śmierci Goriona.

A więc czekałeś tak długo tylko po to, żebym mógł znów cię zabić – powiedział, robiąc krok w stronę Sarevoka i unosząc miecz.

Abdel poruszał się błyskawicznie, lecz mimo to Sarevok zdążył się usunąć poza zasięg jego broni i pięścią odepchnął ostrze.

Zimny śmiech Sarevoka sprawił, że Abdel odskoczył do tyłu, spodziewając się kontrataku, lecz Sarevok nawet nie ruszył się w jego stronę.

Widzę, że twoja impulsywna natura się nie zmieniła, Abdelu. Możesz znów wyładować na mnie swoją wściekłość, jeśli chcesz... lecz twe wysiłki na nic się nie zdadzą. – Głos Sarevoka miał w sobie głębię, którą pamiętał Abdel, a każde słowo niosło złowróżbny podtekst przemocy. Tym razem jego głos był inny. Nie było w nim okrutnego chłodu, czystego zła, które wcześniej sprawiało, że po plecach Abdela przechodziły dreszcze nienawiści.

Kreśląc mieczem niewielkie kręgi w powietrzu przed sobą, Abdel ostrożnie postąpił do przodu. Potrzebował tylko jednej okazji, jednego odsłonięcia się brata, żeby wbić miecz w spojenie żelaznych płyt jego zbroi.

Nie możesz mnie tu zabić, Abdelu – zapewniał go Sarevok, najwyraźniej nie zwracając uwagi na zbliżanie się Abdela. – Gdy zabiłeś mnie w świecie śmiertelnych, stałem się częścią ciebie. Stałem się częścią tego pustego świata. Nawet jeśli potniesz mnie na milion kawałków, wciąż tu będę.

Abdel pozwolił, by ostrze mówiło za niego, tnąc brata na odlew na poziomie pasa. Sarevok nie poruszył się, nie próbował się bronić, lecz stał w miejscu i czekał na atak. Ostrze wbiło się w ciemną zbroję, przecięło bez problemu ciało Sarevoka i wyszło po drugiej stronie.

Abdel zrobił krok do tyłu, by uniknąć gejzeru krwi, który powinien wytrysnąć z ciała wroga, lecz krwi nie było. Przeciwnik Abdela po prostu rozpłynął się, znikając w taki sam sposób, w jaki się pojawił.

Kiedy już skończysz z tymi bzdurami, mam dla ciebie propozycję.

Tym razem głos zabrzmiał zza jego pleców. Abdel upadł na ziemię i przetoczył się do przodu, z dala od spodziewanego ataku na plecy. Wstając, stanął twarzą w stronę przeciwnika.

Sarevok stał bez ruchu i wyglądał tak samo, jak zanim Abdel próbował przeciąć go na pół.

Abdel zastanawiał się nad kolejnym atakiem. Jeszcze nie spotkał przeciwnika, którego nie udałoby mu się pokonać zwykłą brutalną siłą. Nigdy jednak nie walczył z bezcielesnym duchem w porzuconej przestrzeni astralnej należącej do martwego boga. Abdel niechętnie musiał przyjąć do wiadomości, że może tego problemu nie będzie w stanie rozwiązać mieczem. Jego oczy zatrzymały się na nieruchomej sylwetce przyrodniego brata i Abdel powoli opuścił miecz.

Nie ma sensu walczyć z duchem.

Duchem? – Sarevok wydawał się być rozbawiony tym określeniem, choć jego głos nadal się nie zmieniał. – Tak, przypuszczam, że jestem duchem, choć nie w popularnym znaczeniu tego słowa. Możemy sobie pomóc, Abdelu. Każdy z nas ma coś, czego ten drugi potrzebuje.

Teraz przyszła kolej na śmiech Abdela – śmiech szorstki i gorzki.

Nigdy ci nie pomogę, Sarevoku. Nie możesz mi zaproponować niczego, czego bym potrzebował.

Jak zwykle jesteś gwałtowny, Abdelu, tak płonie w tobie ogień naszego ojca. W przeciwieństwie do ciebie, bracie, mnie nie pochłaniają już płomienie nienawiści i żądzy krwi. Oczyściłeś mnie z piętna Bhaala. Za to ci dziękuję.

Abdel milczał, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na te nieoczekiwane, choć nieco pozbawione emocji wyrazy wdzięczności.

Nie odrzucaj mej propozycji przez wściekłość i lekkomyślność, Abdelu. Mam informacje, których potrzebujesz. A w ostatecznym rozrachunku moja pomoc przyniesie większe korzyści tobie niż twoja mnie.

Informacje? – zapytał zaciekawiony Abdel. – Jakie?

Na przykład jak wydostać się z martwego świata naszego ojca. Ale jest tego więcej, o wiele więcej, Abdelu.

Abdel skrzywił się, wiedząc, że Sarevok mówi prawdę. Nie miał pojęcia, jak zjawił się w tej pustej, szarej przestrzeni. Nie wiedział też, jak powrócić do Jaheiry i Imoen w świecie śmiertelnych. Wciąż jednak podchodził z dużą niechęcią do możliwości ubicia interesu ze śmiertelnym wrogiem z przeszłości.

A czego chcesz ode mnie? – zapytał Abdel.

Sarevok postąpił pół kroku do przodu. Metalowe płyty jego zbroi zazgrzytały, gdy uniósł ręce. Abdel instynktownie zasłonił się mieczem i przykucnął.

Sarevok sztywno opadł na jedno kolano, wciąż z wyciągniętymi rękami, wierzchem dłoni do dołu. Minęła długa chwila, zanim Abdel uświadomił sobie, że jego przyrodni brat nie przejawia agresji. Sarevok go prosił.

Potrzebuję cię, Abdelu Adrianie – błagał go wielki mężczyzna – abyś przywrócił mi życie.

Słowa te zadziałały na Abdela jak policzek. Prośba była śmieszna i obraźliwa.

Nigdy! – wykrzyknął. – Jesteś potworem, Sarevoku. Czystą śmiercią i złem. Tylko głupiec przywróciłby ci życie, żebyś mógł dalej zabijać.

Proszę, Abdelu – odrzekł Sarevok, nie zmieniając tonu głosu i nadal wyciągając ręce w żałosnej próbie zyskania sympatii przyrodniego brata, którego niegdyś tak bardzo skrzywdził. – Nie jestem tym, kim byłem. Kiedy mnie znałeś, nie byłem człowiekiem, lecz naczyniem na potworności Bhaala. Skaza naszego mrocznego ojca pochłonęła mnie. Moją tożsamość pochłonęło piekło nienawiści, żądzy krwi i szaleństwa. Nie byłem Sarevokiem, lecz demonem w ludzkiej postaci.

Kłamiesz! Chcesz uniknąć odpowiedzialności za śmierć i zniszczenia, które spowodowałeś!

Sarevok potrząsnął głową, podniósł się powoli i opuścił ramiona, po czym znów zaczął błagać.

Znałem radość zabijania na długo przed tym, nim pochłonęło mnie piętno Bhaala – przyznał. – Jestem i zawsze będę narzędziem przemocy. Przez wszystkie moje dni, w trakcie wszystkich podróży podążała za mną śmierć. Czyż jednak tego samego nie można powiedzieć o tobie, Abdelu Adrianie? Czy naprawdę jesteśmy tak różni?

Abdel odruchowo zrobił krok do tyłu, jakby chciał odrzucić oskarżenia Sarevoka. Mimo to wiedział, że Sarevok mówi prawdę. Najemnik wiele razy czuł, jak oślepiająca furia ojca dotyka jego duszy. Wiele razy czuł, jak pazury boga mordu otaczają jego serce. Znał nie kończącą się walkę z wewnętrznym złem, bitwę o utrzymanie swej tożsamości, gdy uwalniał furię i pozwalał, by szkarłatny ocean piętna Bhaala zatapiał jego umysł.

Dotychczas z każdej walki z wewnętrznym złem Abdel wychodził jednak zwycięsko. Czy to możliwe, że Sarevok był kiedyś taki sam jak on, ale poddał się piętnu Bhaala? Czy stał się śmiertelnym wcieleniem samego Bhaala i nie mógł odpowiadać za swe działania?

Wykorzystując przedłużające się milczenie Abdela, Sarevok błagał dalej.

Gdy zakończyłeś me śmiertelne istnienie, Abdelu, uwolniłeś moją duszę z piekieł. Zamiast wolności znalazłem się w limbo, które kiedyś należało do Bhaala. Od śmierci czekałem w tym miejscu, wiedząc, że ty też któregoś dnia tu się zjawisz. Moja dusza została związana z twoją, Abdelu, przez nasze wspólne dziedzictwo i moją śmierć z twojej ręki. Wiedziałem, że powrócisz, i czekałem tu na ciebie, na kolejną szansę. Szansę życia nie jako naczynie nienawiści Bhaala, lecz jako ja sam.

Nie... nie wiem, czy mogę ci wierzyć. – Ku swojemu zdziwieniu Abdel stwierdził w swoim głosie żal.

Sarevok pokiwał głową.

Rozumiem. Nie masz powodów, by mi zaufać. Dam ci więc znak mej dobrej woli. Powiem ci, jak opuścić to miejsce, byś mógł wrócić do świata śmiertelnych i tych, których tam pozostawiłeś.

Jaheira! Imoen! Wspomnienie towarzyszek sprawiło, że Abdel nagle zaczął się spieszyć. Jak długo był w tej pustce? A jeśli kobieta, którą zabił, nie była jedyna? A jeśli jeszcze jakieś zmutowane istoty kryły się w lesie?

Powiedz mi, jak wrócić!

Wyczuwając zdenerwowanie brata, Sarevok próbował go uspokoić.

Twoje towarzyszki są bezpieczne. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Powiem ci, jak wrócić. Wtedy, jeśli chcesz, możesz po prostu odejść, a ja cię nie zatrzymam. Proszę tylko, żebyś mnie wysłuchał, zanim odejdziesz.

Umowa stoi – odpowiedział bez wahania Abdel, gotów zrobić wszystko, żeby tylko szybko wrócić do Jaheiry.

Kluczem są drzwi, Abdelu – wyjaśnił Sarevok. – Po prostu podejdź do nich i skoncentruj się. Zapragnij powrócić do świata śmiertelnych.

Które drzwi? – zapytał Abdel.

Nieważne. Drzwi są tylko symbolem. Reprezentują możliwości i potencjał tego królestwa... i twój.

Abdel nie wahał się. Po prostu odwrócił się plecami do Sarevoka i pomaszerował do najbliższych drzwi, próbując wyobrazić sobie, jak przechodzi przez nie i pojawia się na polanie, na której pozostawił Jaheirę i Imoen.

Złożyłeś obietnicę, Abdelu – zawołał Sarevok, zatrzymując go.

Nie był nic winien Sarevokowi. Dla Abdela śmierć Goriona była najgorszą z wielu zbrodni popełnionych przez przyrodniego brata. Powinien więc iść dalej i pozostawić Sarevoka, by zgnił w pustce.

Pamiętasz moje ostatnie słowa we Wrotach Baldura, Abdelu? Pamiętasz, co powiedziałem, kiedy wbijałeś miecz w moją pierś? – zapytał Sarevok. – Powiedziałem ci, że na tym świecie są inne, podobne do nas dzieci Bhaala. Musisz je odnaleźć, jeśli szukasz odpowiedzi.

Słowa Sarevoka, tak podobne do tych, które wypowiadała potężna istota w jego śnie, sprawiły, że Abdel odwrócił się i spojrzał na przyrodniego brata.

Mogę ci pomóc w odnalezieniu innych z pomiotu Bhaala – powiedział Sarevok. – Mogę doprowadzić cię do odpowiedzi, ale musisz wysłuchać mojej propozycji, zanim odejdziesz.

Do świadomości Abdela powróciło wspomnienie, jak niedawno niemal opanowało go piętno Bhaala. Przypomniał sobie uczucie bezradności, gdy stał się naczyniem plugawości, która kiedyś była częścią nieśmiertelnej esencji boga mordu. Czy odpowiedzi, których znalezienie proponował Sarevok, w końcu oczyszczą go z dziedzictwa ojca? Twarz Jaheiry pojawiła się w myślach Abdela, kiedy spojrzał na unoszące się w szarej mgle drzwi.

Abdelu, wybór należy do ciebie.



Rozdział czwarty

Bogom niech będą dzięki!

Abdel usłyszał głos Jaheiry na ułamek sekundy przed tym, zanim zobaczył twarz kochanki. Strach i troskę w jej fioletowych oczach szybko zmyły łzy ulgi.

Abdelu! – zawołała, biegnąc przez polanę, by go uścisnąć.

W odpowiedzi Abdel otoczył ją swoim potężnym ramieniem, przyciągając mocno do swej muskularnej piersi. Zatopił palce w jej gęstych ciemnych włosach. Jego zranione lewe ramię wisiało bezwładnie.

Jaheira – wyszeptał, pozwalając, by otoczył go jej delikatny zapach.

Chwilę później znalazła się przy nich Imoen, zarzucając swoje szczupłe ramiona na szyję Abdela.

Witaj z powrotem, braciszku! – wykrzyknęła, niemal wisząc na jego plecach z radości.

Abdel jeszcze przez chwilę przytulał Jaheirę, po czym lekko wzruszył ramionami, a wtedy Imoen puściła jego szyję i delikatnie opadła na ziemię.

Widząc kobiety, Abdel przypomniał sobie ze zgrozą, jak niewiele brakowało, żeby zabił je obie, gdy prawie poddał się noszonej w sobie esencji Bhaala i zmienił się w Niszczyciela. Abdel przysiągł sobie, że zrobi wszystko, co w ludzkiej mocy, by w przyszłości uniknąć uwolnienia wściekłości ojca. Przemoc będzie dla niego ostatnią, rozpaczliwą szansą ratunku. Jeśli to konieczne, zginie, ale nie pozwoli zmienić się w Niszczyciela.

Upewniwszy się, że Jaheirze i Imoen nic się nie stało, Abdel szybko przyjrzał się okolicy. Polankę wciąż oświetlał blask zaklęcia Jaheiry, ale spoglądając w górę widział, że niebo nadal jest ciemne. Wciąż ich otaczały martwe, pokręcone drzewa, a gnijące liście pokrywały ziemię. Śmierdzące ścierwa czterech wilków leżały wokół nich. Abdel zaledwie musnął wzrokiem trupy i leżące na skraju polany połamane, zakrwawione ciało Łowczyni.

Jak długo mnie nie było? – zapytał.

Jaheira zrobiła krok do tyłu i przechyliła głowę, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy. Wydawało się, że jego pytanie ją zaskoczyło.

Kilka chwil, Abdelu. W jednej chwili tu byłeś, a w drugiej zniknąłeś. Co się stało?

Abdel nie odpowiedział od razu, musiał zebrać myśli.

Zo... zostałem zabrany do innej przestrzeni. Tak sądzę. Myślę, że byłem w Otchłani.

Półelfka spojrzała na niego z zaciekawieniem w oczach, ale to Imoen zadała pytanie.

Otchłań? Kto lub co mogło cię tam wezwać?

Abdel wziął głęboki oddech i odpowiedział:

Sarevok.

Jaheira z przerażeniem uniosła dłoń do ust.

Sarevok? – zapytała Imoen. – Skąd ja znam to imię?

Przez chwilę panowało milczenie. Ani Abdel, ani Jaheira nie mieli ochoty mówić o zbrodniach Sarevoka i rozdrapywać stare rany duszy. W końcu to Jaheira się odezwała.

On też był dzieckiem Bhaala, Imoen. Doprowadził do śmierci Goriona i Khalida, mojego męża. Sarevok chciał toczyć wojnę we Wrotach Baldura. Setki niewinnych ludzi cierpiały z jego powodu. Abdel w końcu go zabił.

To on zamordował Goriona? – wyszeptała Imoen, nie próbując ukryć zaskoczenia i współczucia w głosie. – Jakie to musiało być straszne, Abdelu, znowu go spotkać!

To Jaheira zadała następne pytanie, którego Abdel się obawiał.

Czego chciał?

Abdel przestąpił z nogi na nogę, zmuszając się do wypowiedzenia tych słów:

Chciał, żebym przywrócił go do życia.

Imoen zaśmiała się.

To niemożliwe! Przecież nie jesteś kapłanem, Abdelu!

Potężny najemnik wpatrzył się w Jaheirę, próbując odczytać wyraz jej twarzy, gdy wypowiadał kolejne słowa.

To jest możliwe. W zamian za to powiedział mi, jak powrócić do tego świata. Jaheira musiałaby mi pomóc.

Nie! – Półelfka odwróciła głowę i splunęła z pogardą na ziemię. – Nie! Nigdy nie zrobiłabym tego. Sprowadzenie kogoś tak złego na świat jest nie do pomyślenia. Pozwól, żeby jego dusza pozostała tam na wieczność. Nie zasługuje na nic lepszego!

Abdel delikatnie położył zdrową rękę na jej ramieniu. Rozumiał jej uczucia – jego własna reakcja była z początku taka sama. Ale Abdel wysłuchał propozycji Sarevoka i musiał podzielić się nią z tą kobietą.

Twierdzi, że się zmienił, że jego dusza została oczyszczona z piętna Bhaala. Myślę... – Abdel musiał przerwać i złapać oddech, zanim kontynuował. – Myślę, że mógłby mi pokazać, jak to zrobić.

Jaheira spuściła wzrok i potrząsnęła głową, w milczeniu odrzucając prośbę Abdela. Mężczyzna wyciągnął swoją wielką dłoń i podniósł jej głowę, żeby spojrzeć jej w oczy. Płakała.

Śmierć Khalida połączyła Abdela i Jaheirę. Wielki mężczyzna wiedział, że smutek i poczucie winy z powodu okoliczności śmierci męża wciąż płonęły w sercu Jaheiry. Zawsze starał się nie zmuszać jej do pogodzenia się z faktem, że ich miłość zrodziła się w wyniku tak wielkiej tragedii. Teraz zaś prosił Jaheirę, żeby wybaczyła człowiekowi, który zabił jej męża, dla dobra mężczyzny, który zajął w jej sercu miejsce Khalida. Niezależnie od tego, jak bardzo Abdel pragnął uwolnić się od piętna Bhaala, czuł, nie miał prawa stawiać ukochanej kobiety w takiej sytuacji.

Zawstydzony swoim egoizmem, Abdel powiedział:

Przepraszam, Jaheiro. Nie powinienem był cię o to prosić. Już nigdy o tym nie wspomnę.

* * *

Jaheira wiedziała, że walka z wilkami i łuczniczką wyssała z nich całą energię. Gdy podniecenie wywołane walką ustąpi, będą jeszcze bardziej zmęczeni niż wtedy, gdy zatrzymali się na noc. Mimo niepewności, jaką druidka odczuwała, przebywając na splugawionej obecnie polance, wiedziała, że dalsza wędrówka byłaby głupotą.

Abdel zabił łuczniczkę, ale mieli świadomość, że poluje na nich wielu innych. Czas ucieczki jeszcze się nie skończył. Będzie musiała posłać Imoen, żeby poszukała liści mięty – te, które miała w sakiewce, zostały zniszczone przez zaklęcie.

Musisz wyjść poza linię martwych drzew – wyjaśniła Jaheira młodej kobiecie. – Musisz odnaleźć świeżą, żywą roślinność. – Wcisnęła jeden martwy liść w małą dłoń Imoen. – Takie liście jak te, ale jasnozielone.

Oczy Imoen wciąż świeciły podnieceniem wywołanym ostatnimi wydarzeniami.

Nie martw się, będę się dobrze chować.

Kiedy przyrodnia siostra Abdela odeszła, Jaheira mogła zająć się zranionym ramieniem kochanka. W ciągu ostatnich kilku miesięcy widziała wiele razy, jak działały niezwykłe moce regeneracji jego ciała. Rany, które na zawsze okaleczyłyby lub nawet zabiły zwykłego mężczyznę, jedynie lekko osłabiały potężnego wojownika. Nawet poważne obrażenia, które odniósł w walce z wilkami, zniknęły niemal natychmiast. Ale strzały łuczniczki rozerwały jego ciało w taki sposób, że nie mogło się samo uleczyć.

Te strzały – wyjaśniła Abdelowi, bandażując jego ramię i szepcząc proste zaklęcie, żeby przyspieszyć proces leczenia – zostały oznaczone potężnymi runami i siglami. Zupełnie, jakby ta kobieta znała twoje możliwości i umiała sobie z nimi poradzić.

Abdel skrzywił się lekko, gdy swymi miękkimi dłońmi dotknęła jego zranionego ciała.

Może rzeczywiście są jeszcze inne dzieci Bhaala, podobne do mnie, które także posiadają szczególne moce. Może niektóre z nich zostały pojmane i przeprowadzone na nich badania pozwoliły odkryć ich słabości.

Jaheira pokiwała głową.

Mogło tak być, kochany. Być może ci, którzy dzielą twe pochodzenie, zostali pobłogosławieni podobnymi mocami.

Pobłogosławieni? – szepnął zdziwiony Abdel. – Nic, co pochodzi od Bhaala, nie jest błogosławieństwem.

W milczeniu dokończyła opatrywania jego ramienia, rozważając te słowa. Czy miała prawo pozbawiać go szansy na uwolnienie się od przekleństwa jego krwi? Jeśli istniała możliwość, żeby Abdel i Imoen pozbyli się straszliwego dziedzictwa boga mordu, to czy mogła stać im na drodze?

Jak to należy zrobić? – wyszeptała, wiedząc, że Abdel zrozumie, o co jej chodzi.

Potężny mężczyzna spojrzał jej prosto w oczy. Jaheira miała nadzieję, że widzi w nich zdecydowanie. W oczach Abdela natomiast ona widziała z początku wahanie, a później wdzięczność i ulgę.

Trzeba to zrobić z pierwszym światłem dnia – powiedział. – Powinniśmy poczekać, aż wróci Imoen.


* * *

Zbliżał się świt. Abdel stał obok Jaheiry, a półelfka zaciskała swoje szczupłe palce na jego umięśnionym ramieniu. Oboje przebywali pośrodku zaznaczonego na ziemi kręgu. Zgodnie z instrukcjami Sarevoka, Imoen narysowała go ostrzem noża zanurzonym w krwi Abdela.

Na obrzeżach kręgu znajdowały się skomplikowane i potężne symbole. Każdy z nich został narysowany z niezwykłą precyzją także czubkiem sztyletu Imoen. Dziewczyna stała teraz w pewnej odległości, nerwowo przyglądając się swoi przyjaciołom.

Abdel spojrzał pytająco na Jaheirę, a ona uspokajająco skinęła głową i zaczęła nucić. Oczywiście jej słowa nie były dla Abdela zrozumiałe. Nigdy nie nauczył się języka zaklęć. Wyczuwał jednak moc, która zbierała się w lesie, przyciągana przez inkantację Jaheiry.

Kiedy pierwsze promienie pojawiły się na horyzoncie, Abdel wpatrzył się prosto w wyłaniające się zza krawędzi świata słońce. Oślepiony przez nie, nagle poczuł, że unosi się wysoko ponad ziemią... choć jednocześnie czuł pod nogami twardą ziemię polanki.

Już nie czuł uścisku dłoni Jaheiry, nie czuł nawet swojej dłoni. Wciąż jednak słyszał jej pieśń, wezwanie do Mielikki, Pani Lasu, z prośbą o łaskę.

Zaciskając powieki, by uchronić oczy przed blaskiem, Abdel otworzył się na dotknięcie zaklęcia Jaheiry. Poczuł szarpnięcie wewnątrz ciała, a potem niemal stracił równowagę z powodu kolejnego szarpnięcia. Następnie w jego lędźwiach rozeszło się ciepło, a później poczuł w piersi płomień.

Otworzył usta, by krzyknąć z bólu, gdy jego krew zaczęła wrzeć, lecz okazało się, że jest niemy, uciszony przez potężną magię płynącą w jego żyłach. Wówczas Abdel poczuł, jak coś wyrywa z niego część jego duszy, jego esencji.

Zatrzymany krzyk został w końcu uwolniony i odbił się echem między drzewami, a Abdel upadł na kolana.

Powoli zaczął mu wracać wzrok. Kątem oka zobaczył, że Jaheira upadła na ziemię obok niego i też już zaczyna się poruszać. Wciąż klęcząc, Abdel rozejrzał się po polanie.

Stał tam Sarevok w pełnej chwale. Ciemna zbroja pomiotu Bhaala odbijała jasne promienie słońca. Krawędzie ostrzy wystających z płyt na plecach, ramionach, przedramionach i łydkach Sarevoka odbijały blask świtu, dając świadectwo swej ostrości.

Tu, na polanie, podobnie jak w domu Bhaala w Otchłani, jedyną bronią Sarevoka była jego zbroja. Abdel podniósł się i wyciągnął miecz.

Wciąż mi nie ufasz, bracie – zauważył Sarevok z odrobiną rozbawienia w głosie.

Jaheira wstała i położyła rękę na potężnym ramieniu Abdela. Mężczyzna spojrzał na jej zmęczoną twarz i schował miecz.

Ty musisz być Imoen – powiedział Sarevok, patrząc na szczupłą, młodą kobietę krążącą wokół polanki. – Abdel nie wspominał, że nasza siostra jest taka ładna.

Imoen spojrzała wściekle na odzianą w zbroję postać.

Zachowaj pochlebstwa dla kogoś innego... nie jestem twoją siostrą!

Zza przyłbicy rozległo się westchnienie.

Niech tak będzie. Chciałem być tylko grzeczny. Tak czy inaczej, niewiele nas łączy. Wyczuwam, że większość mocy naszego ojca została wypalona z twej duszy.

Abdel uratował mnie przed złem Bhaala – stwierdziła Imoen, drżąc na wspomnienie krótkiej chwili, kiedy to ona była awatarem boga mordu w Faerunie.

Podobnie jak uratował mnie – odpowiedział Sarevok. – Abdel nosi w swojej duszy ciężar piętna nas obojga. Za to winni mu jesteśmy wdzięczność.

Potężna postać z wolna obróciła się do Jaheiry.

Muszę podziękować również tobie, druidko, za twój udział we wskrzeszeniu mnie.

Jaheira spojrzała wściekle na Sarevoka i odpowiedziała przez zaciśnięte zęby:

Zrobiłam to dla Abdela, nie dla ciebie.

Sarevok wzruszył ramionami, a ciężkie płyty jego zbroi zazgrzytały o siebie.

I tak ci dziękuję.

Cała czwórka przez dłuższą chwilę stała w milczeniu, aż w końcu Jaheira wybuchła:

Czy to wszystko, Sarevoku? Nie masz nam nic więcej do powiedzenia? Nawet nie przeprosisz za śmierć tych, których kochaliśmy?

A czy mój żal coś zmieni? – zapytał Sarevok. – Nie sprowadzi ich z powrotem, a wątpię, żeby zmienił twoje zdanie na mój temat.

Półelfka obróciła się na pięcie i podeszła do Imoen, stając jak najdalej od Sarevoka. Abdel przez chwilę zastanawiał się nad pójściem w jej ślady, lecz pozostał na swoim miejscu.

Zrobiłem swoje, Sarevoku – powiedział, próbując nie dopuścić gniewu i goryczy do swojego głosu. – Znów możesz chodzić po świecie śmiertelnych. Przywróciłem ci życie, tak jak obiecałem. Teraz ty powiedz mi to, co chcę wiedzieć.

Znów chodzę po ziemi – przyznał Sarevok – ale nie żyję naprawdę. Nie w pełnym znaczeniu tego słowa. Jestem materialny, mam formę. Mogę czuć i zadawać ból. Nie jestem jednak istotą z krwi i kości jak ty, Abdelu, lecz zmaterializowanym duchem. Ta zbroja jest mną, chłodny metal musi mi zastąpić ciepłe ciało.

To nie mój problem, Sarevoku. Zrobiłem to, o co prosiłeś. Teraz ty musisz spełnić swą obietnicę. Opowiedz mi o innych dzieciach Bhaala. Powiedz mi, jak mogę pozbyć się mej skazy.

Nie wiem, jak mógłbyś się uwolnić od krwi pana mordu, Abdelu – odrzekł Sarevok. – Nigdy ci tego nie obiecywałem.

Wiedziałam, że nie można mu zaufać! – wykrzyknęła Jaheira nienaturalnie wysokim głosem. – Okłamał cię, Abdelu. Znów nas oszukał!

Sarevok uniósł dłoń, prosząc tym gestem Jaheirę o powstrzymanie gniewu.

Powiedziałem prawdę, Abdelu, i dam ci to, co obiecałem. Powiedziałem, że twe przeznaczenie wiąże cię z innymi dziećmi Bhaala, które jeszcze chodzą po tej ziemi. Powiedziałem, że pomogę ci je odnaleźć. Obiecałem, że doprowadzę cię do twego przeznaczenia.

Abdel stał przed Sarevokiem, z trudem powstrzymując się od sięgnięcia po miecz przewieszony przez plecy.

A jakie jest to przeznaczenie?

Ponownie metal zazgrzytał o metal, gdy Sarevok wzruszył potężnymi ramionami.

Nie potrafię ci tego powiedzieć. Może pozbycie się przeklętej krwi Bhaala. Może nie. Melissan pewnie to wie.

Melissan? – zapytał Abdel. – Kim ona jest?

Kimś, kto wie więcej o pomiocie Bhaala niż ja, Abdelu Adrianie. Jeśli ktoś potrafi oczyścić twą duszę ze skażenia, to właśnie ona. A ja wiem, jak ją znaleźć.

To powiedz nam, gdzie ona jest i ruszaj w swoją stronę! – zawołała Jaheira z przeciwnej strony polany.

Głęboki śmiech Sarevoka wypełnił las.

Powiedzieć wam? Nie, druidko, zrobię coś lepszego. Zaprowadzę was do niej. Moja ścieżka wiąże się ze ścieżką twojego kochanka. Będę stał przy nim przez cały czas.

Abdel zbliżył się o krok do przyrodniego brata, a jego dłonie odruchowo przesunęły się w kierunku rękojeści miecza. – Nie taka była umowa, Sarevoku! Okryty zbroją mężczyzna nie poruszył się.

Uderz mnie, jeśli chcesz, Abdelu. Nie będę się bronił. Ale wiedz, że jeśli to zrobisz, nigdy nie poznasz tajemnic, które mogę ci wyjawić.

Dłoń potężnego najemnika zsunęła się powoli z rękojeści miecza. Spojrzał na Jaheirę. Fioletowe oczy półelfki były wprawdzie pełne gniewu, ale Abdel widział, że kobieta doszła do takiego samego wniosku. Przywrócili Sarevokowi życie i teraz byli na niego skazani.

W końcu Imoen przerwała krępującą ciszę, która zapanowała na polance.

I co teraz?

Teraz udamy się na spotkanie z Melissan – odrzekł Sarevok. – Do Saradush.



Rozdział piąty

Ogień w jamie pośrodku świątyni płonął słabo, rozsiewając wokół czerwony blask. W przygasających płomieniach nie widać było symbolu wyrzeźbionego na każdej z sześciu ścian – wyszczerzonej szarej czaszki ze świecącymi oczami na tle łez. Symbolu Bhaala.

Dwie okryte płaszczami postacie czekały w komnacie w milczeniu. Choć szaty ukrywały ich tożsamość, chwilami widać było skrawek tego, co się kryło pod ciężkimi płaszczami. Większa postać poruszyła się niecierpliwie, ukazując kawałek szorstkiej, pokrytej łuskami skóry, i wtedy też rozległ się szelest charakterystyczny dla pełzającego węża, a długi rozwidlony język wysunął się w poszukiwaniu innych, którzy jeszcze się nie pojawili.

Druga postać, szczuplejsza i niższa, w zmysłowy i pełen gracji sposób wyciągnęła dłoń, by uspokoić swojego towarzysza. Palce miała długie i szczupłe, charakterystyczne dla elfów z Faerunu, a skóra elfiej dłoni miała barwę spalonego jesionu. Tylko ktoś, kto nigdy nie widział światła powierzchni, mógł mieć taką karnację, skórę istoty z Podmroku, skórę drowa.

Większa postać zwróciła okrytą kapturem głowę w stronę jedynych drzwi, a wówczas w jej gadzim oku odbił się blask dogasających węgli.

W polu widzenia pojawiła się trzecia postać okryta płaszczem, z kapturem opuszczonym tak, żeby całkowicie ukryć twarz. Nie była tak wysoka jak pierwszy ani tak szczupła jak drugi z obecnych. Rękawy szaty częściowo odsłaniały potężne dłonie, które pokrywała taka plątanina skomplikowanych tatuaży, że trudno było odgadnąć, jaki był pierwotny kolor skóry tej postaci.

Wezwałem was, gdyż sprawy dzieją się za szybko – ogłosił nowo przybyły, gdy zajął swoje miejsce.

Duży osobnik zasyczał, po czym oskarżycielskim gestem wskazał pazurem na przybysza.

Nie jesteś przywódcą Piątki! Czemu nie wezwała nas Namaszczona przez Bhaala?

I gdzie są inni? – dodała kobieta-elf.

Jeden prowadzi oblężenie Saradush. Piąty nie żyje, zabity przez wychowanka Goriona.

Illasera? – W głosie gada był ślad żalu.

Wytatuowany mężczyzna przytaknął.

Lecz zemsta jest w zasięgu ręki. Los Abdela Adriana został przypieczętowany. Pułapkę już zastawiono.

Taki tajemniczy sposób mówienia przychodził całej Piątce łatwo. Namaszczona przez Bhaala nauczyła ich, aby sens ich rozmów ukrywał się pod tajemniczymi sformułowaniami i dziwną składnią. Dla kultu zrodzonego w tajemnicy otaczającej śmierć Bhaala niejasne sformułowania były czymś więcej niż tylko przyzwyczajeniem – były niezbędne do przeżycia. Z początku Piątka nie była znana w świecie. Gdy jednak zaczęto tępić pomiot Bhaala, najpotężniejsze oczy we wszystkich królestwach Południa zwróciły się ku nim.

Piątka nie była jeszcze na to przygotowana. Ich misja wciąż przypominała słabe dziecko, które łatwo można zabić. Wścibskie oczy i uszy szpiegów stanowiły ciągłe zagrożenie zarówno dla istnienia Piątki, jak i dla osiągnięcia przez nich ostatecznego celu. Zawsze byli świadomi niebezpieczeństwa, jakie stanowili wieszczący magowie i jasnowidzący czarodzieje. Żadne miejsce nie było tak naprawdę bezpieczne, wszędzie mógł przeniknąć sprytny szpieg lub potężnymi zaklęciami przebić się wścibski czarodziej. Nawet tu, w dawno porzuconej świątyni boga mordu, jedno nieodpowiednie słowo, lekkomyślnie wyjawiony plan mógł dać wrogom Piątki informacje wystarczające do ich zniszczenia.

Illasera nie żyła, więc jej imię nic już nie znaczyło dla sprawy. Tożsamość tych z Piątki, którzy jeszcze żyli, oraz Namaszczonej przez Bhaala, ich przywódcy, nie mogła zostać ujawniona.

Jedno z nas zginęło – ogłosił wytatuowany mężczyzna. – Nie możemy czekać. Musimy odprawić rytuał, zanim esencja Illasery zaginie.

Cała trójka jednocześnie uniosła ręce w stronę zapadającego się dachu porzuconej świątyni Bhaala. Słowa mocy wypłynęły z ich ust, zaś w odpowiedzi na zaklęcie płomienie z jamy pośrodku świątyni podniosły się aż do samego sklepienia.

Rozgorzał nagły pożar, języki ognia zaczęły lizać kąty komnaty, kąpiąc ją w pomarańczowym świetle. Owady i gryzonie, na tyle głupie, by wślizgnąć się do opuszczonej ruiny, zostały natychmiast pochłonięte przez ognistą magię martwego boga, przebudzoną przez Piątkę.

Pośrodku ognia trzy postacie stały chronione przez święte słowa mrocznej litanii. Nie zwracając uwagi na płomienie i gorąco, kontynuowały starożytny rytuał, którego nauczyła ich Namaszczona, zaś ją nauczył sam Bhaal.

Z jamy pośrodku świątyni podniósł się smród śmierci. Pod olbrzymimi płomieniami węgle zaczęły gotować się i podskakiwać. Rozległy się jęki cierpienia duchów przyzywanych do przeklętej świątyni Bhaala przez potężną magię Piątki. Jak smużki dymu, dusze niedawno zmarłych unosiły się z jamy.

Z początku było ich tylko kilka, pojawiały się pojedynczo lub parami, później jednak, gdy inkantacja przybrała na sile, pojawił się ich cały legion. Duchy, które jeszcze nie odeszły do krain poza światem materialnym, zjawy tych, którym nie dano osiągnąć obiecanego życia po śmierci, postacie ludzi zmarłych tak niedawno, że jeszcze nie byli świadomi własnej śmierci. Ogień w jamie – ogień Bhaala, ogień Otchłani – pochłaniał je wszystkie, unicestwiając ich egzystencję i żywiąc się ich esencją. Pozostawało tylko echo ich krzyków.

Rytuał zakończył się równie nagle jak rozpoczął. Gorąco i światło znikły, a zastąpiły je wilgotny chłód i ponure cienie opuszczonej świątyni. Wysokie płomienie raz jeszcze uniosły się i zgasły, pozostawiając tylko węgielki, płonące równie słabo, jak ostatnie ślady obecności martwego boga na świecie.

Illasery tam nie było. – Mimo wszelkich wysiłków, głos drowki zdradzał zaskoczenie i niepewność.

Łowczyni zabiła wiele dzieci Bhaala – odezwał się gad. – Bez pomocy innych i Namaszczonej mogło nam brakować mocy, by przyzwać esencję kogoś tak potężnego jak Illasera.

Nie, rytuał miał moc i porażka nie jest naszą winą. Esencja Illasery... znikła. – Wytatuowany mężczyzna mówił powoli, jakby rozważając implikacje słów, które właśnie wymówił. – Ktoś inny pochłonął jej duszę.

Wychowanek Goriona ssstał sssię zbyt sssilny! – Język pokrytego łuskami mężczyzny wysuwał się z ust i ponownie w nich znikał, co było oznaką z trudem tłumionego gniewu, zaś jego słowa niemal ginęły we wściekłym syku.

Powinniśmy byli zająć się nim już dawno – odrzekła drowka głosem ochrypłym z gniewu.

Los tego głupca został przypieczętowany – zapewnił ich wytatuowany mężczyzna, choć jego głos drżał niepewnie. – Namaszczona prowadzi go na pewną śmierć. Zdejmiemy piętno Bhaala z umierającej duszy wychowanka Goriona i odzyskamy esencję Illasery dla naszego nieśmiertelnego pana.

Nieudany rytuał wstrząsnął wytatuowanym mężczyzną. Był zły, zagubiony i przestraszony. Odezwał się z lekkomyślną otwartością, której w normalnych warunkach by unikał.

Namaszczona przez Bhaala zapewniła mnie, że Adela Adriana spotka koniec w Saradush!


* * *

Namaszczona przez Bhaala, ulubiona służka pana mordu, obudziła się z koszmarnego snu zlana potem, w ostatniej chwili powstrzymując krzyk bólu.

Sen był zawsze ten sam. Ogień. Nie były to jednak słodkie płomienie pochłaniające ofiary, gdy trwały rządy Bhaala, choć widok gotującej się krwi i aromat piekącego się mięsa był zawsze obecny w tym śnie.

Nie, ogień we śnie był nieznośnym cierpieniem, wiecznym bólem, który nie ustawał nawet teraz. Płomienie namaszczenia, wiecznie trwająca pamięć o okrutnym chrzcie za pomocą niszczącego ognia. Każde pojawienie się koszmaru powodowało, że Namaszczona przez Bhaala ponownie przeżywała tortury rytuału, który zmieniał zwykłego wyznawcę boga mordu w Namaszczonego przez Bhaala, by służył jako strażnik straszliwych ceremonii, które mogły doprowadzić do odrodzenia martwego boga.

Namaszczona odetchnęła głęboko, gdy straszny sen zaczął odpływać. Ci, którzy spali lub stali na straży w pobliżu, głupcy nie mający pojęcia o tożsamości tej ciemnej postaci przebywającej wśród nich, nie zauważyli jej reakcji.

Bhaal nie żył, jego wyznawcy zginęli i rozproszyli się lub zostali wchłonięci przez szybko zwiększające się grono wyznawców Cyrica. Choć pan mordu nie żył, Namaszczona przez Bhaala dobrze wiedziała, że on żyje w świecie. Wkrótce rozpocznie się rytuał wstąpienia i bóg mordu się odrodzi. A wówczas cały Faerun zapłaci za cierpienia, jakie musiała znosić Namaszczona przez Bhaala.

Pierwsze lata po śmierci Bhaala były najtrudniejsze. Ci, którzy pozostali wierni Bhaalowi, byli prześladowani przez fanatycznych wyznawców szalonego Cyrica, śmiertelnika, który zajął miejsce Bhaala w panteonie. Nawet ich słudzy i naśladowcy zwrócili się przeciwko nim, oddając swą lojalność Cyricowi w żałosnej próbie uratowania życia. Straciwszy swych sojuszników, Namaszczona przez Bhaala, tak jak i reszta wiernych, została zmuszona do porzucenia swego zamku i niewolników i prowadzenia życia uciekiniera, a moc i potęga wyznawców Bhaala została zmieciona z powierzchni Faerunu.

Wielu ukryło się, zmieniając tożsamość, by chronić się przed wrogami swojego boga. Kapłani, którzy wcześniej liczyli na to, że ochroni ich kapłańska magia podarowana im przez mrocznego boga, zostali zmuszeni do korzystania z innych sposobów przeżycia. Choć wyznawcy Bhaala nie mogli już zesłać gniewu boga na swoich wrogów, nie pozostali całkowicie bez mocy.

Prawdziwi wierni wiele się nauczyli od Bhaala. Umieli przeżyć. Poznawali sztukę czarodziejską, zastępując zaklęcia kapłańskie magią. Wśród władców i przywódców Krain Południowych siali ziarna przyszłych sojuszów. Zawsze działając w ukryciu, wzmacniali swą siłę, poznając najmroczniejsze sekrety tych osób, które wywierały największy wpływ na życie Faerunu, po czym bez skrupułów wykorzystywali je dla własnych celów.

Nikt nie znał się na tym tak dobrze jak Namaszczona przez Bhaala. Oszustwa. Kłamstwa. Manipulacja. Bezlitosna przebiegłość. Te umiejętności były nawet potężniejsze niż te, które utracono – potężną moc przeklętej magii mrocznego boga.

Jak było do przewidzenia, los Namaszczonej przez Bhaala poprawiał się, a tylko niewielu znało jej tożsamość. W tym czasie lepszy był również los pomiotu Bhaala. Kierowane przez boską esencję w ich duszach, dzieci Bhaala zaczęły zdobywać wpływowe pozycje wzdłuż całego Wybrzeża Mieczy. Ich potęga i wpływy były widoczne w Amnie i Tethyrze, znajdowały naśladowców w całym Calimshan. Rozpoczął się pierwszy etap powrotu Bhaala.

Namaszczona zadrżała, gdy spocone ze strachu ciało owionął wietrzyk. Sny o namaszczeniu były coraz częstsze, co stanowiło kolejny znak, że zbliża się czas wstąpienia. Wkrótce Namaszczona przez Bhaala otrzyma ostateczną nagrodę za lata wiernej służby.

Namaszczonej przez Bhaala przypadło zadanie odszukania najpotężniejszych potomków nieśmiertelnego, spotkania się z nimi i przekonania ich do sprawy. Wdzięczność Bhaala po jego zmartwychwstaniu miała się objawić niepojętym bogactwem i potęgą, dlatego te dzieci Bhaala, do których przychodziła Namaszczona, szybko przyjmowały jej propozycję. Tak oto zrodziła się Piątka, tajny sojusz potomków boga mordu, zorganizowany i prowadzony przez Namaszczoną przez Bhaala.

Piątkę nauczono działać tak, jak ich przywódczyni działała przez lata. – cierpliwie i z ukrycia. Tajemnica była ich bronią, a anonimowość tarczą. Bhaal umarł, ale wielu jego wrogów jeszcze żyło.

Przez lata Piątka umacniała swoją pozycję i moc, rozbudowując sieć wpływów na cały kraj, zawsze starając się, by ich istnienie było okryte tajemnicą. Przez ten cały czas Namaszczona przez Bhaala kierowała ich działaniami.

Nauczono ich starożytnych rytuałów boga mordu. Została im wyjawiona tajemnica, jak chwytać esencję umierających dzieci Bhaala. Nauczono ich, jak podsycać węgielki plugawego ognia w świątyni, by któregoś dnia można było go nakarmić duszami ich zmarłych krewnych. A zabijanie pomiotu Bhaala już się rozpoczęło.

Masowe zabijanie innych dzieci Bhaala przyniosło jednak konsekwencje, których nie przewidziała nawet Namaszczona przez Bhaala. Piątka stawała się coraz bardziej niezależna, coraz mniej chętna, by słuchać rozkazów swej złej mentorki. Pochłaniając esencję zmarłych krewnych, Piątka robiła się coraz potężniejsza.

Niektórzy z nich zaczęli działać pochopnie i otwarcie, ujawniając się, zanim nadszedł na to czas. Illasera była najbardziej uparta z całej Piątki. Namaszczona przez Bhaala posłała ją, by zabiła Abdela Adriana, dobrze wiedząc, że to Łowczyni zginie w tej walce. Miała to być lekcja dla pozostałych, ostrzeżenie, by pohamowali swoje rosnące ambicje i lekkomyślność. Lekcja, której oni nie wysłuchali.

Horyzont poszarzał, zbliżał się świt. Już prawie nadszedł dzień, w którym, jak wiedziała Namaszczona przez Bhaala, Abdel Adrian zostanie przyprowadzony do Saradush.



Rozdział szósty

To jest Saradush? – To Imoen wypowiedziała na głos pytanie, które wszyscy chcieli zadać. – Jak mamy się tam dostać?

Sarevok wzruszył ramionami.

Obiecałem jedynie, że przyprowadzę was tutaj, żebyście spotkali się z Melissan. Ona jest wewnątrz. Jeśli Abdel pragnie poznać odpowiedzi na swoje pytania, musi z nią porozmawiać.

Przez prawie tydzień Abdel i jego towarzyszki podążali za Sarevokiem. Opuściwszy osłonę lasu Tethyr, przeszli pieszo ogromną odległość, poganiani przez wrogów z tyłu i byłego wroga, który teraz był ich przewodnikiem. Sarevok prowadził ich ciągle na południe i wschód, przez rzekę Sulduskoon. W czasie marszu zbliżyli się do legendarnego Wąwozu Upadłego Bóstwa. W końcu doprowadził ich do północno-zachodniej krawędzi gór Omlarandin, choć zaokrąglone, pokryte trawą wzniesienia przypominały raczej duże pagórki.

Saradush znajdowało się tuż za zachodnim krańcem niewielkiego grzbietu. Po jednym dniu podróży na południe przez falujące wzgórza Abdel i jego towarzysze po raz pierwszy zobaczyli swój cel. Nie spodobało im się jednak to, co zobaczyli.

Saradush było oblężone.

Abdel dobrze znał takie widoki. Samo miasto znajdowało się o jakąś milę przed nimi i otoczone było wysokimi kamiennymi murami. Z punktu widokowego na szczycie wzgórza Abdel naliczył na polach i równinach prowadzących do bram miasta prawie sto namiotów. Słońce znajdowało się niemal w zenicie, więc trudno było zauważyć ogniska, jednak Abdel widział tysiące smużek dymu wznoszących się w nieruchomym powietrzu i łączących w ciężką szarą chmurę nad równiną. Wokół uwijało się mnóstwo postaci. Byli to próbujący przebić się przez mury żołnierze. W ich ruchach nie było pośpiechu, raczej ponura, nieustanna determinacja. Wielu żołnierzy tłoczyło się wokół dużych, nieznanych obiektów.

Z tej odległości Abdel nie widział szczegółów, ale domyślał się, co to jest: potężne drewniane wieże, z platformami na wysokości pięćdziesięciu stóp, z których atakujący mogli dostać się na mury i zaatakować obronę przeciwnika. Obok stały gotowe do użycia trabutia i katapulty, zdolne do przerzucenia beczek z płonącą smołą za mury, oraz tarany ze stalowymi okuciami sterczącymi do góry i na boki, by zapewnić choć niewielką ochronę przed płonącą oliwą i strzałami.

Wielu mężczyzn stało w równych rzędach, i choć Abdel nie widział z daleka lecących strzał, domyślił się, że to łucznicy, wypuszczający strzały na żołnierzy za murami. Podczas gdy na obrońców bez przerwy padał z góry grad opierzonych pocisków, atakujący z zewnątrz mogli spokojnie ustawiać machiny oblężnicze i wojenne. W trakcie swojej kariery najemnika Abdel brał udział w wielu oblężeniach po obu stronach murów. Wiedział, że oblężenie to krwawe i kosztowne przedsięwzięcie, które jednak w końcu zawsze przynosi sukces.

Obrońcy będą powoli wybijani przez nieprzerwany ostrzał i osłabiani przez głód oraz rozprzestrzeniające się w brudzie i odpadach choroby. Atakujący będą osłabiali ich wolę, od czasu do czasu przypuszczając szturm na mury z drabinami i hakami, w nadziei, że ich żołnierzom jakoś uda się wedrzeć na mury i zepchnąć obrońców z umocnień. Oczywiście drabiny i haki zostaną bez trudu zepchnięte i większość atakujących skręci karki. Tych kilku szczęściarzy, którym uda się dostać na szczyt muru, zostanie zarąbanych przez obrońców, a ich trupy wyrzucone za mury w niemym geście wyzwania.

W końcu, jak wiedział Abdel, miasto zostanie zmuszone do poddania się z powodu głodu lub zarazy. A może jeden z głazów z trabutium obali duży fragment muru i wróg przedostanie się przez wyłom. Lub też taran wyłamie bramę, pozostawiając otwór zbyt wielki, by go bronić przez dłuższy czas. Może też szaleńcze próby ataku na mury powiodą się, jeśli wystarczająco dużej liczbie żołnierzy uda się jakimś cudem dostać na szczyt i utrzymać na nim tak długo, by otrzymać wsparcie.

W końcu, jak wiedział Abdel, zawsze było tak samo. Bez pomocy z zewnątrz Saradush upadnie.

Oszukałeś mnie, Sarevoku – powiedział gniewnie Abdel. – Prowadzisz nas w pułapkę.

Przez cały tydzień, gdy wędrowali do Saradush, Abdel powiedział tylko kilka słów do przyrodniego brata. Sarevok mądrze nie próbował nawiązywać rozmowy z wielkim najemnikiem czy półelfką. Od czasu do czasu odzywał się do Imoen, ale chłodne spojrzenia Abdela i Jaheiry sprawiały, że dziewczyna odpowiadała niechętnie. W końcu Sarevok przerwał swoje wysiłki i dalej wędrowali już w milczeniu.

W nocy Abdel, Jaheira i Imoen pełnili na zmianę wartę, pilnując pozostałej dwójki. Żadne z nich nie ufało Sarevokowi na tyle, by spać bez strażnika. Sarevok zaś spędzał całe noce stojąc bez ruchu w jednym miejscu, z twarzą niewidoczną za przyłbicą. Abdel zastanawiał się często, czy to zbroja utrzymywała go w tej pozycji, pozwalając mu spać na stojąco, czy też fizyczna postać, w której został wskrzeszony Sarevok, nie musiała wcale spać. Nigdy nie jadł, w każdym razie pozostali tego nie zauważyli, i nigdy nie zdejmował zbroi.

Nie okłamałem cię, bracie – odrzekł Sarevok. – Nie mam zamiaru zdradzić tego, który dał mi drugie życie.

Więc czemu sprowadziłeś nas do tego skazanego na zagładę miasta? – zażądała odpowiedzi Jaheira.

Nie wiedziałem, że Saradush jest oblężone. Jeśli obawiacie się pułapki, nie musicie wchodzić do miasta. – Po chwili zakuty w pancerz wojownik dodał: – Ale wtedy nie poznasz tajemnic, które zna Melissan, Abdelu. Tajemnic naszego ojca. Melissan zna odpowiedzi, Abdelu.

Nawet jeśli mówisz prawdę, do miasta nie da się wejść! – powiedziała Jaheira.

Nieprawda, półelfko. Mój brat mógłby przejść przez tę bramę nie odnosząc żadnej rany, gdyby tylko zechciał. Mógłby zabić całą armię i uratować miasto, gdyby takie było jego życzenie.

Nie! – Jaheira splunęła. – Kolejne kłamstwa! Nie znamy granic zdolności regeneracji Abdela, a on nie zaryzykuje zaatakowania całej armii po to, żeby je sprawdzić.

Poza tym on nie jest zupełnie niewrażliwy. Tamta kobieta miała strzały, które go zraniły – dodała Imoen.

Abdel nic nie powiedział. W głębi duszy czuł, że Sarevok ma rację. Gdyby uwolnił swą furię i zaatakował armię zebraną na równinie, nikt nie mógłby powstrzymać go przed wejściem do miasta. Każdy, kto by tego spróbował, zginąłby.

Gdyby obrońcy murów próbowali go zatrzymać, też by zginęli, a gdyby Melissan odmówiła mu pomocy, ją również by zabił. Był synem boga, dzieckiem Bhaala. Gdyby zechciał, mógłby wejść do miasta. Musiałby tylko uwolnić esencję ojca i zanurzyć się w krwawej orgii. Jednak Abdel wiedział, że gdyby to zrobił, byłby zgubiony. Ta jego część, która była Abdelem Adrianem, zginęłaby na zawsze, pochłonięta przez szalejącą bestię, odrodzonego boga mordu.

Jeśli zabicie całej armii jest jedynym sposobem wejścia do miasta – powiedział potężny najemnik – to chyba będę musiał żyć nie znając odpowiedzi.

Znajome zgrzytnięcie zbroi Sarevoka, gdy wzruszył ramionami, jak zwykle zdenerwowało Abdela.

Nie powiedziałem, że to jedyny sposób na dostanie się do środka – odpowiedział Sarevok. – Wypowiedziałem tylko na głos rozwiązanie, które najbardziej mi się narzucało. – W jego jak zwykle spokojnym głosie pojawiła się nuta żalu, gdy kontynuował: – Być może z powodu takich właśnie myśli przegrałem z duchem naszego przeklętego ojca, podczas gdy tobie, Abdelu, dotychczas udawało się oprzeć jego wezwaniu.

W rozmowę wtrąciła się Imoen, a w jej wysokim głosie czuło się determinację.

Myślę, że mogę przeprowadzić nas do środka.

Jak? – zapytał Abdel.

Kiedy oboje dorastaliśmy w Candlekeep, udawało mi się wchodzić i wychodzić z miasta, gdy tylko zechciałam – odpowiedziała, śmiejąc się z wyrazu niedowierzania, który pojawił się na twarzy jej przyrodniego brata. – Każdy dom, każdy zamek, każda forteca, każde otoczone murami miasto ma tylne wejście, Abdelu. Drogę, której nikt nie używa i prawie nikt o niej nie wie. Trzeba tylko znaleźć te tylne drzwi.

Zapomnij o tym. To zbyt niebezpieczne.

Jeśli Melissan ma dla ciebie odpowiedzi, to być może ma również odpowiedzi dla mnie.

Abdela zaskoczył gniew w głosie dziewczyny.

Przecież nie tylko twoje życie zostało zrujnowane przez tę przeklętą krew Bhaala. Nie tylko ty walczysz z tym, próbując dojść do ładu ze świadomością, że jesteś dzieckiem boga. Chcę się spotkać z tą kobietą, Abdelu. I gotowa jestem podjąć pewne ryzyko.

Abdel chciał jej odpowiedzieć, ale Jaheira podniosła rękę, żeby go uciszyć.

Dziewczyna ma rację, kochanie. – Półelfka położyła smukłą dłoń na umięśnionym ramieniu Abdela i spojrzała mu prosto w oczy. – Dziedzictwo Bhaala nie jest wyłącznie twoim przekleństwem. Nie mamy prawa zmieniać decyzji Imoen. A jej może się udać. Podstęp jest często dobrym rozwiązaniem tam, gdzie nie pomoże siła.

Abdel przyjrzał się swoim towarzyszkom. Na twarzy Jaheiry widział znajomą frustrację. Pragnienie druidki, by oczyścić umęczoną duszę ukochanego z piętna, i niemożność dokonania tego były widoczne w jej pięknych rysach. Twarz Imoen ukazywała coś zupełnie innego. Była młoda, lecz nosiła już ślady zmęczenia byciem potomkiem boga mordu. Oczy Imoen ukazywały jego własne pragnienie uwolnienia się od przeklętego dziedzictwa. Abdel rozpoznawał w niej taką samą rozpaczliwą nadzieję, jaką odczuwał, gdy zgodził się przywrócić życie Sarevokowi za obietnicę odpowiedzi.

W porządku – zgodził się w końcu Abdel. – Możesz spróbować dostać się do środka miasta. Ale przynajmniej poczekaj do zmroku.


* * *

I wtedy niziołek mówi „To nie mój miecz!” Rozumiesz? „To nie mój miecz!” Cha, cha, cha!

Imoen wiedziała, że żołnierz o zachrypniętym głosie był pijany – mówił stanowczo za głośno jak na kogoś, kto pełni straż. Słysząc głośny, rżący śmiech, jakim odpowiedzieli na wulgarny dowcip jego towarzysze, Imoen uznała, że cały patrol jest pijany. Typowe.

Wydawało się, że cała armia jest zamroczona. Imoen oczywiście nie narzekała – ułatwiało jej to zadanie. Pod osłoną ciemności młoda kobieta przekradała się przez linie wroga bez najmniejszej trudności, czasami przechodząc tak blisko posterunków, że czuła odór alkoholu i słyszała głośną gadaninę.

Kiepskie dowcipy i prymitywne komentarze, które słyszała, starannie wybierając drogę pomiędzy ogniskami armii oblegającej Saradush, tylko potwierdzały jej złą opinię na temat mężczyzn. Smród ich niemytych ciał, plamy na ubraniach i rozrzucone wokół sterty śmieci potwierdzały to, co Imoen już wiedziała. Mężczyźni są jak świnie. Wszyscy.

Obrzydzeniem napawały ją ich owłosione, spocone ciała i głośne zachowanie. Abdel oczywiście wydawał się inny, ale z nim się wychowywała. Był jej bratem, i to nie tylko przez krew. Nie patrzył na nią lubieżnym wzrokiem ani „przypadkowo” nie dotykał jej, gdy znaleźli się w tłumie. Abdel był inny. W oczach przyrodniej siostry Abdel, mimo swoich mięśni i namiętnych związków z kobietami, o których Imoen dobrze wiedziała, nie był w zwierzęcy sposób męski.

Imoen zastygła, gdy para zataczających się głupków, wspierających się o siebie nawzajem, przecięła jej drogę. Zatrzymali się, a Imoen poczuła, że oblewa ją zimny pot. Czyżby ją widzieli?

Powoli opuściła dłoń do pasa. Wewnątrz znajdował się zwój, który jakoby dostała w prezencie od mnichów w Candlekeep. Tak przynajmniej miała zamiar mówić, gdyby ktokolwiek ją o to zapytał. W rzeczywistości pożyczyła zaczarowany pergamin z olbrzymiej biblioteki w Candlekeep, przekonana, że i tak nikt nie zauważy jego braku.

Przebywając w Candlekeep, Imoen wykazywała pewne zdolności, jeśli chodzi o sztuki magiczne. Jej bystry umysł z łatwością opanował kilka mniej skomplikowanych zaklęć, brakowało jej jednak dyscypliny i naukowego zacięcia, żeby naprawdę rozwinąć swoje talenty. Mimo to nauczyła się wystarczająco dużo, by wykorzystać ten zwój, gdyby zaszła taka potrzeba.

Inkantacja była prosta, ale użyteczna. Uczyniłaby ją – i każdego stojącego w odległości kilkunastu stóp od niej – niewidzialną. Imoen mogła zatem przechodzić w świetle największego nawet ogniska bez ryzyka, że zostanie dostrzeżona, ale nie chciała tracić cennego zwoju. Raz wykorzystany, zniknąłby na zawsze, a pod osłoną ciemności i dzięki jej naturalnym zdolnościom nie bała się wykrycia.

Teraz jednak, gdyby spróbowała użyć zwoju, mężczyźni byli na tyle blisko, że pochwyciliby ją, zanim skończyłaby inkantację. Jej dłoń cicho zsunęła się ze zwoju na umieszczony obok sztylet.

Ciemne postacie nie zbliżyły się jednak do niej. Słyszała, jak jeden z nich mamrocze coś bez ładu i składu, po czym pochyla się i zwraca zawartość żołądka na ziemię. Drugi roześmiał się i klepnął towarzysza po plecach, po czym poszli dalej, nie zwracając uwagi na to, że chodzą po parujących wymiocinach.

Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc w długim westchnieniu ulgi. Nie czuła nawet, że wstrzymuje oddech. Była młoda, lecz nie tak naiwna, by nie wiedzieć, co może czekać ładną kobietę-szpiega, pochwyconą w nocy przez armię pijanych żołnierzy.

Imoen była pewna, że Abdel nigdy nie zrobiłby czegoś takiego ani jej, ani żadnej innej kobiecie. Może miało to coś wspólnego z krwią płynącą w jego żyłach. Im bardziej się nad tym zastanawiała, tym bardziej prawdopodobne wydawało się jej to wyjaśnienie. Może to krew Bhaala odróżniała go od pozostałych mężczyzn.

Sarevok również był dzieckiem Bhaala i Imoen wyczuwała, że on także różni się od większości mężczyzn. Kiedy opancerzony wojownik mówił do niej, widziała, że nie wpatruje się w nią lubieżnie. Nie było w nim odpychającego męskiego gorąca, które wydziela większość mężczyzn w jej obecności. Sarevok był zimny jak sama śmierć.

Rzeczywiście Sarevok nie wykazywał żadnych ziemskich apetytów od chwili przyłączenia się do ich grupki. Imoen podejrzewała, że nie był w pełni żywy w zwykłym znaczeniu tego słowa. Może dlatego właśnie został z nimi. Jak sądziła Imoen, Abdel sprowadził Sarevoka z powrotem na świat, dzieląc się z przyrodnim bratem tylko malutką częścią esencji Bhaala Może ciemny wojownik miał nadzieję, że w końcu uda mu się przekonać Abdela, by w pełni przywrócił mu życie.

Imoen potrząsnęła głową, starając się oczyścić umysł. Powinna skoncentrować się na swoim zadaniu. Kilka minut później zbliżała się do murów Saradush, a pijane posterunki pozostały daleko za nią, w mroku nocy. Wiedziała, że strażnicy na murach będą bardziej uważni, oczekując w każdej chwili inwazji wrogów. Imoen była jednak pewna, że ciemność nocy ukryje pojedynczą smukłą postać w czarnym ubraniu, prześlizgującą się wzdłuż muru.

Rozejrzała się. Teraz, gdy wyszła poza linię ognisk, jej oczy przyzwyczajały się do ciemności. Mury były dobrze zbudowane, widziała niewiele śladów zniszczeń. Mury Candlekeep były równie solidne, a mimo to Imoen znała przynajmniej pół tuzina sposobów, jak się za nie przedostać.

Być może, zastanawiała się, jest to dar jej nieśmiertelnego ojca. Abdel i Sarevok byli gwałtownymi wojownikami, niosącymi śmierć i zniszczenie, tak jak robił to sam Bhaal. Ale czyż Bhaal nie był też bogiem tajemnic, przebiegłości, oszustwa i podstępów? Może brak siły rekompensowała jej umiejętność zlewania się z mrokiem, bezdźwięcznego poruszania się, zakradania się do zamkniętych prywatnych komnat?

Patrząc w niebo, by ocenić swoje położenie, Imoen stwierdziła, że znajduje się przy południowej stronie muru. Powoli poruszała się wokół murów, cały czas dotykając dłonią kamieni, by poprzez zmiany temperatury lub faktury wykryć wejście ukryte między kamieniami.

Gdy dotarła do zachodniego muru, zlokalizowała wejście, którego szukała. Kilka stóp od miejsca, gdzie stała, w nierównej ziemi wykopano rów biegnący wzdłuż muru. Miał on kilka stóp głębokości i może jard szerokości.

Imoen weszła do rowu i poczuła, jak miękka ziemie zapada się pod jej niewielkim ciężarem. Schyliła się, a wtedy jej nozdrza wypełnił odór ludzkich odchodów.

Wstała, z trudem powstrzymując kaszel, który mógłby ją zdradzić. Wyszła z błocka, dokładnie oczyściła buty i podążyła wzdłuż rowu do jego początku. Z wielkiej kamiennej rury, która wystawała z kamiennego muru, ściekały do rowu brudy. Otwór rury miał średnicę kilku stóp, a sądząc po wydobywającym się z niego smrodzie, Imoen nie miała wątpliwości, że prowadzi do głównego systemu kanalizacyjnego miasta.

W Candlekeep Imoen wykorzystała rurę ściekową tylko raz. Tamtejsi mnisi mieli o sobie wysokie mniemanie, ale po przedarciu się tamtej nocy przez gnój Imoen mogła powiedzieć im z pełnym przekonaniem, że ich odchody śmierdzą tak samo jak odchody wszystkich śmiertelników. Tamtej nocy także przysięgła sobie, że nigdy więcej nie będzie się czołgać przez ekskrementy.

Pierwsze godziny tej nocy jednak już minęły i jeśli Imoen i jej towarzysze mieli dostać się do Saradush przed świtem, nie mogła marnować czasu, szukając mniej obrzydliwej drogi. Wiedząc, że nie ma wyboru, odwróciła się w stronę odległych ognisk armii otaczającej Saradush.


* * *

Nie będę się czołgać przez te brudy. – Jaheira starała się mówić szeptem, ale i tak słychać było w jej głosie zdecydowanie.

Nie mamy czasu, by szukać innej drogi wejścia – odpowiedziała również szeptem Imoen. – Pójdę pierwsza.

Gdy dziewczyny zniknęła w śmierdzącej kamiennej rurze u stóp muru, Jaheira odwróciła głowę z obrzydzeniem. Abdel nic nie mówił. Jaheira tak wiele poświęciła dla niego, że nie mógł prosić ją jeszcze i o to. Na szczęście nie musiał.

Półelfka westchnęła.

Myślę, że ekskrementy są częścią natury, tak samo jak bzy czy róże. – Opadła na kolana i wczołgała się do rury ściekowej.

Kamienna rura była na tyle szeroka, że Imoen zmieściła się bez kłopotów, a i Jaheira równie łatwo wsunęła w wąski otwór swe umięśnione, smukłe ciało.

Zaraz zaczynają się główne tunele ściekowe. – Głos Imoen, wydostający się z otworu, brzmiał głucho. – Jestem zaledwie kilkanaście stóp za murem i już mogę wstać.

Abdel skinął głową na Sarevoka, który położył się i bez słowa zaczął wczołgiwać w rurę. Abdel z dwóch powodów chciał, żeby jego przyrodni brat szedł przed nim. Ciało Sarevoka, okryte ciężką zbroją płytową, było potężniejsze nawet niż ciało Abdela. Jeśli Sarevok się zmieści, Abdel nie będzie się musiał martwić, że utknie.

Poza tym wciąż nie ufał Sarevokowi na tyle, żeby odwrócić się do niego plecami.

Opancerzony mężczyzna zmieścił się z trudem. Musiał położyć się płasko na brzuchu i czołgać, a ostrza umieszczone na jego ramionach i plecach ocierały się o kamień, gdy cal po calu podciągał się do przodu. Abdel rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy ktoś zareagował na ten dźwięk, jednak nie słyszał ostrzegawczych okrzyków, nikt też nie pojawił się w ciemności.

Przeszedłem, bracie. – Akustyka rury sprawiała, że głos Sarevoka wydawał się jeszcze bardziej denerwujący niż zwykle.

Abdel wyjął miecz z pochwy na plecach i zacisnął go w prawej pięści, po czym wszedł do rury. Zimny, lepki brud przepływał po jego dłoniach, gdy czołgał się do przodu. Podobnie jak Sarevok, musiał leżeć niemal płasko, wspierając swój ciężar na dłoniach i kolanach, tak że jego twarz znajdowała się zaledwie kilka cali nad płynącą powoli rurą obrzydliwą mazią.

Smród był nieznośny, lecz Abdel zacisnął zęby i zmusił się do dalszego czołgania. W rurze było całkiem ciemno, ale przed sobą widział słaby blask. Jaheira musiała widocznie rzucić kolejne zaklęcie światła.

Na szczęście rura miała tylko dwanaście stóp długości i wkrótce Abdel stał już z pozostałymi towarzyszami w głównym tunelu kanalizacyjnym pod Saradush. Czubek laski Jaheiry świecił magicznym blaskiem i w tym łagodnym świetle Abdel widział odrażające wilgotne plamy na ubraniu Jaheiry i Imoen. Cały przód ciała Sarevoka pokrywała brązowo-zielona maź, skapująca głośno ze zbroi. Ramiona i nogi Abdela były podobnie ubrudzone, ale nic nie mógł na to poradzić.

Przynajmniej odruch wymiotny zaczął ustępować, gdy nos Abdela powoli przyzwyczajał się do smrodu kanałów. Teraz mogli się wyprostować... to znaczy Jaheira i Imoen mogły się wyprostować. Abdel i Sarevok musieli pochylać głowy, żeby nie uderzyć o sklepienie.

Dobra robota, dziewczyno – powiedziała Jaheira do Imoen. – Choć nie mogę powiedzieć, bym miała ochotę podjąć się podobnej wędrówki w najbliższym czasie.

Imoen nie odpowiedziała na komplement.

No cóż, dostaliśmy się do środka. Co teraz?

Tunel prowadził na północ i południe od miejsca, w którym weszli. Abdel obawiał się, że wkrótce napotkają niezliczoną ilość odgałęzień, niezależnie od kierunku, który w tym labiryncie wybiorą. Bez mapy każdy wybór będzie jedynie zgadywaniem.

Północ – powiedział w końcu, mając nadzieję, że jego głos brzmi wystarczająco pewnie. Na szczęście nikt nie kwestionował jego wyboru.

W tunelu było tyle miejsca, że dwie osoby mogły iść obok siebie, więc Abdel i Sarevok ruszyli przodem, rozchlapując pokrywającą kamienną podłogę maź. Słysząc ich kroki, szczury rozbiegały się na boki, a żuki i karaluchy, które pokrywały całe ściany, uciekały w panice, gdy padało na nie światło laski Jaheiry. Od czasu do czasu Abdel czuł, jak jakaś istota skryta w mule ociera się o jego nogę. Na szczęście żaden z mieszkańców kanałów Saradush nie był na tyle ciekawy lub głodny, by zaatakować dziwnych przybyszów.

Godzinami wędrowali pod miastem, a Abdel wybierał drogę za każdym razem, gdy dotarli do skrzyżowania lub rozwidlenia. Unikali mniejszych bocznych przejść, trzymając się głównego tunelu. W końcu, jak sądził Abdel, musiał on dokądś ich zaprowadzić.

Zaklęcie Jaheiry kilka razy wyczerpywało się i musiała je rzucać ponownie, a Abdel powoli zaczynał wątpić w swoje umiejętności przywódcze. Plecy i szyja bolały go od ciągłego pochylania głowy, do czego zmuszało go niskie sklepienie, i czuł, jak zaczyna chorować z powodu przedzierania się przez zakażone odchody. Czy ta kupa gnoju w rogu nie wygląda znajomo? Czy już raz tędy nie przechodzili?

Miał właśnie przyznać się do porażki, gdy Imoen zawołała:

Tam, przed nami... tam jest brama!

Abdel pobiegł do przodu i odkrył, że Imoen nie do końca miała rację. Swym bystrym wzrokiem zauważyła nie bramę, a blokującą drogę żelazną kratę, której pręty miały grubość jego nadgarstka. Pręty nie nosiły śladów rdzy ani korozji. Tuż za kratą znajdowały się prowadzące na powierzchnię schody.

Abdel pociągnął za kratę, ale ta nawet nie drgnęła.

Czy możesz wezwać moce Mielikki, żeby nas wydostać? – zapytał półelfkę.

Druidka pokręciła głową.

Tutaj, w mieście, moja magia jest słaba – wyjaśniła Jaheira. – Ledwie czuję dotknięcie natury. Ona ucieka od stworzonych przez ludzi miast.

Gdyby był tu jakiś zamek, mogłabym się włamać zaproponowała Imoen – ale nic takiego nie widzę.

Potężny mężczyzna westchnął.

W porządku, w takim razie zrobimy to moim sposobem.

Sarevok stanął obok przyrodniego brata i chwycił dwa pręty rękawicami. Abdel poprawił swój chwyt.

Na trzy. Raz... dwa... trzy.

Dwaj olbrzymi pociągnęli z całej siły ciężką kratę. Abdel zacisnął zęby, mięśnie na plecach napięły się, ręce drżały z wysiłku. Potężne ramiona wygięły się, gdy próbował wyrwać żelazne pręty z obudowy. Kątem oka Abdel widział, że zbroja Sarevoka drży od wysiłku potężnego wojownika.

Krata poruszyła się. Niewiele, ale ruszyła się. Abdel opadł na żelazne pręty, z trudem łapiąc oddech. Sarevok oparł się o ścianę kanału. Choć okryty zbroją wojownik nie wydawał żadnych dźwięków, jego napierśnik podnosił siei opadał, jakby dyszał.

Podczas gdy dwaj mężczyźni odpoczywali, Jaheira podeszła, by obejrzeć rezultaty ich pracy.

W kamieniu są pęknięcia – poinformowała ich. – Jeszcze kilka mocnych pociągnięć i obudowa rozpadnie się.

Okazało się, że potrzeba było jeszcze wielu wyczerpujących pociągnięć w wykonaniu obu mężczyzn, zanim poruszono kratę. Gdyby nie niesamowite zdolności regeneracji Abdela, które wydawał się też mieć Sarevok, obaj mężczyźni nie daliby rady osiągnąć swój cel.

Krata została wyrwana tak gwałtownie, że Sarevok i Abdel stracili równowagę i wylądowali na tyłkach w paskudnej mazi pokrywającej dno kanału.

Trzeba przyznać kobietom, że żadna z nich się nie zaśmiała.

Półelfka podeszła i pomogła Abdelowi wstać. Imoen zastanawiała się, czy nie zrobić tego samego dla Sarevoka, lecz wystające ze zbroi ostrza powstrzymały ją. Zanim udało jej się zebrać na odwagę, mężczyzna w zbroi już wstał.

Pójdziemy, mój wielki i silny bohaterze? – zapytała Jaheira Abdela, zgrabnym machnięciem ręki wskazując dostępne już schody prowadzące na górę.



Rozdział siódmy

Strażnicy otoczyli ich zaraz po tym, jak wyłonili się z kanałów. Abdela wcale to nie zdziwiło. Stracili ochronę nocy, błąkając się po labiryncie tuneli.

W świetle dnia wojowników tak potężnych jak on i Sarevok trudno było nie zauważyć, a wysychające odpady na ubraniu całej trójki nie pozostawiały wątpliwości co do sposobu, w jaki dostali się do miasta. W trakcie oblężenia było to naturalne, że nerwowi mieszkańcy miasta natychmiast alarmują straże.

Rzućcie broń albo nasi łucznicy zaczną strzelać. Tuzin mężczyzn w kolczugach, uzbrojonych w długie włócznie, utworzył krąg wokół nich. Za tym kręgiem stało drugie pół tuzina łuczników z gotowymi do strzału łukami. Abdel powoli zdjął miecz z pleców, powstrzymując chęć, by przelać swą wściekłość na ludzi, którzy im grozili. Rzucił miecz na ziemię. Jego towarzyszki zrobiły to samo.

Ty tam – zawołał kapitan straży – ty w zbroi. Zdejmuj ją. Nie chcę, żebyś pochlastał moich ludzi.

Sarevok nie poruszył się.

Nie mogę tego zrobić.

Nie masz wyboru – odpowiedział kapitan. – Zdejmuj ją albo będziemy strzelać.

Nie chcemy was skrzywdzić – wtrąciła się Jaheira, zmieniając temat. – Przybyliśmy w poszukiwaniu kobiety imieniem Melissan.

Kilku strażników obróciło się i splunęło na ziemię, słysząc to imię, lecz ich dowódca jedynie się skrzywił.

To imię nie poprawi waszej sytuacji. Powiedz swojemu przyjacielowi, żeby zdjął zbroję.

On nie jest naszym przyjacielem – odrzekła Jaheira.

Kapitan wzruszył ramionami i wypowiedział jedno słowo:

Strzelajcie.

Abdel wyskoczył przed Jaheirę, pragnąc przyjąć na swoje ciało skierowane w jej stronę pociski. Kiedy to zrobił, nagle uświadomił sobie, że w ten sposób nie może chronić jednocześnie jej i Imoen.

Jego obawy nie były jednak uzasadnione. Łucznicy skierowali swój atak jedynie na Sarevoka. Pół tuzina strzał przeszyło powietrze i trafiło opancerzonego wojownika. Kilka z nich odbiło się od ciężkich żelaznych płyt, nie czyniąc mu krzywdy, lecz jedna trafiła w spojenie między ramieniem i szyją, zagłębiając się na kilka cali.

Sarevok wyciągnął z pogardą rękę i złamał strzałę, pozostawiając pół cala drewna wystającego ze spojenia. Resztę rzucił na ziemię.

Łucznicy milczeli zaskoczeni, a na twarzy kapitana pojawił się wyraz zrozumienia.

Przeklęty pomiot Bhaala – wyszeptał.

Jeden z włóczników, słysząc słowa kapitana, odwrócił się do Sarevoka.

Bądź przeklęty! – wykrzyknął, opuszczając grot włóczni i szarżując na Sarevoka.

Sarevok błyskawicznie chwycił broń ciężką rękawicą i wyrwał ją z dłoni młodego mężczyzny z taką siłą, że aż pękło grube drewniane drzewce.

Jednocześnie pociągnął żołnierza do przodu. Teraz bezbronny mężczyzna znalazł się w zasięgu drugiej pięści Sarevoka, kierującej się już w stronę jego niczym nie chronionej głowy. Abdel miał już wizję Sarevoka ustawiającego ramię tak, że wystające z przedramienia ostrze obcina głowę nieszczęsnemu napastnikowi.

Zamiast tego Sarevok uderzył go dłonią w skroń. Mężczyzna upadł pod gwałtownym ciosem, a z jego ust zaczęły wypadać i rozsypywać się po bruku zęby. Jego ciało zadrżało, ze zmasakrowanych ust, a nieco później także z nosa i ucha popłynął strumień krwi.

Abdel podniósł miecz z ziemi, by się bronić. W odpowiedzi na ten nagły ruch jeden z łuczników zatopił strzałę w piersi Abdela. Potężny mężczyzna z krzykiem wyrwał grot z ciała. Rana zagoiła się niemal natychmiast, pozostało jedynie wspomnienie bólu. Czuł, jak w głębi duszy rozpala się ogień krwi jego ojca.

Ginący wrogowie, zamordowani żołnierze, rzeź mieszczan – ognista lawina okrutnych obrazów zatopiła jego rozsądek i myśli. Zażąda od miasta Saradush ogromnej ceny za ten bezczelny atak na syna boga!

Zrobił pół kroku w stronę łuczników, którzy wciąż stali na wyznaczonych przez kapitana pozycjach. Jaheira położyła dłoń na jego ramieniu, a on odwrócił się w jej stronę z nienawiścią w oczach.

Widok zaniepokojonej twarzy Jaheiry natychmiast go ostudził. Pod uspokajającym dotknięciem kochanki płomień Bhaala przygasł.

Ze zdziwieniem zauważył, że Sarevokowi również udało się utrzymać na wodzy temperament syna Bhaala. W tej chwili stał spokojnie nad nieprzytomnym żołnierzem u swych stóp.

Przestańcie! – wrzasnęła Imoen, gdy łucznicy przygotowywali się do kolejnej salwy. O dziwo, wysłuchali jej prośby i wstrzymali kolejny atak.

Kapitan spoglądał na Sarevoka i Abdela, a jego oczy były pełne niechęci. Uniósł dłoń i łucznicy podnieśli łuki, ale nie strzelali, czekając na sygnał kapitana.

Oni zabiją nas wszystkich – ostrzegła go Imoen, wskazując na Sarevoka i Abdela. Kapitan zmarszczył czoło, po czym opuścił rękę. Łucznicy jednocześnie opuścili łuki.

Zza rogu wyszedł niewielki oddział żołnierzy z wyciągniętymi mieczami w rękach. Wsparcie nosiło barwy Calimshan. Abdel uznał to za wyjątkowo dziwne, gdyż Saradush należało do Tethyru.

Kapitan oddziału z Saradush z rezygnacją potrząsnął głową na widok nowo przybyłych.

Kapitanie – zawołał dowódca wsparcia, kiedy jego oddział zajął pozycję za łucznikami – żądam wyjaśnienia, co się tu dzieje!

Intruzi, Garrolu. To pomiot Bhaala.

Garrol uniósł brew.

Wszyscy?

No nie... nie sądzę.

Jaheira przerwała ich rozmowę.

Niektórzy z nas są rzeczywiście dziećmi Bhaala, ale nie chcemy wam zaszkodzić. Szukamy kobiety o imieniu Melissan.

Garrol zignorował słowa druidki i dalej rozmawiał z kapitanem.

To sprawa dla generała Gromnira. Zabierz swoich ludzi i wracajcie na posterunki na murach.

Kapitan nie odpowiedział, a na jego sygnał dwóch łuczników ostrożnie zbliżyło się do ciała rannego towarzysza. Sarevok zrobił krok do tyłu, żeby mogli podnieść nieprzytomnego kolegę, nie wchodząc w zasięg jego pięści.

A... a co z brakującą kratą? – zapytała Imoen. – I rurą ściekową?

Garrol wreszcie zwrócił uwagę na pozostałych obcych.

O czym ty mówisz?

Odpływ ścieków na zachodnim murze – wyjaśniła Imoen. – Tak się tu dostaliśmy. Jest na tyle duży, że może się przez niego przeczołgać mężczyzna w pełnej zbroi płytowej. Jeśli chcecie, żeby wasi wrogowie pozostali na zewnątrz, lepiej postawcie tam straż.

Wrogowie już są wewnątrz – wymamrotał kapitan, ale Garrol udawał, że go nie słyszy.

Kapitanie, proponuję, żebyś wziął do serca słowa tej młodej damy i zajął się tym. Poinformuję generała Gromnira o tej sytuacji, gdy doprowadzę pomiot Bhaala na sąd.

Sąd! – wykrzyknęła Jaheira z oburzeniem. – A za co właściwie będziemy sądzeni?

Nikt jej nie odpowiedział. Kapitan i oddziały z Saradush już ruszyły, a oddział Garrola zajął pozycję za plecami czwórki.

Dla bezpieczeństwa miasta i waszego własnego proszę was, żebyście towarzyszyli mi bez żadnych dalszych incydentów. – Głos Garrola był szorstki, lecz grzeczny. Mówił jak człowiek, który po prostu wykonuje swoją pracę.

Zanim Jaheira czy Imoen mogły zaprotestować, Abdel wyraził zgodę.

Nie chcemy kłopotów. Prowadźcie nas, gdzie chcecie.

Wspomnienie o tym, jak bliski był uwolnienia bezlitosnego gniewu ojca, wciąż było świeże. Czuł odrazę, gdy wyobraził sobie rzeź, jaką mógł urządzić uwolniony w murach oblężonego miasta Niszczyciel. Wielki najemnik był gotów zrobić niemal wszystko, by uniknąć powtórzenia napadu pochłaniającej wszystko żądzy krwi, jak przydarzyło mu się to na polanie, gdy gołymi rękami zabił Łowczynię. Abdel mógł mieć tylko nadzieję, że jego towarzysze, szczególnie Sarevok, posłuchają go.

Nikt się nie sprzeciwił.

Garrol krótko skinął głową.

Dobrze. Generał Gromnir z chęcią z wami porozmawia.


* * *

Gdy żołnierze Calimshan eskortowali Abdela, Imoen, Sarevoka i Jaheirę, półelfka uświadomiła sobie, dlaczego nie lubi miast.

Nie chodzi tylko o kamienny bruk pod stopami, który uniemożliwia kontakt z żyjącą ziemią. Nie chodzi o brak drzew i trawy. Nie chodzi nawet o zimne, twarde budowle, które zasłaniają niebo i zamykają ich wewnątrz swoich murów.

Miasto ma swoje wonie, zapachy, którymi pachną także ludzie. Gryzący smród starego potu, przykra woń niezbyt świeżego jedzenia przywożonego z odległych farm, koni, nocników, lekkie powiewy dobrze im znanego smrodu kanałów. A nad tym wszystkim duszące zapachy perfum i mydła, których „cywilizowane” masy używają, żeby stłumić własny odór. Zapach cywilizacji.

Jaheira zmarszczyła z niechęcią nos. Zapach był najgorszy, ale nauczyła się już, że powinna go się spodziewać, kiedy tylko wybiera się do wioski, miasteczka czy miasta. W Saradush nie podobały jej się inne rzeczy. Ulice były opuszczone, brakowało typowego gwaru miasta. Ludzi było niewielu, a ci, których zauważyła Jaheira, spoglądali na nią z niedwuznaczną niechęcią, a nawet nienawiścią. Co jeszcze dziwniejsze, na ulicach nie było zwierząt. Żadnych psów, kotów, a nawet szczurów.

Gdzie są zwierzęta? – zapytała Jaheira, pragnąc przerwać męczącą ciszę. – Czy w Saradush nikt nie trzyma zwierzaków?

Garrol, znajdujący się na przedzie eskorty, nawet nie odwrócił głowy, gdy odpowiadał.

Trzymali. Ale po miesiącu oblężenia brakuje zapasów jedzenia. – Choć próbował utrzymać powagę należną jego pozycji, Jaheira wyczuła w jego głosie ślad obrzydzenia.

Fe! – Reakcja Imoen świadczyła o tym, że słyszała ich wymianę zdań. – To obrzydliwe.

Jako druidka, Jaheira rozumiała porządek natury. Wiele zwierząt służyło innym zwierzętom jako pokarm. To było naturalne. Ale zjedzenie zwierzątka domowego – wiernego, kochanego towarzysza – było odrażające. Półelfka miała teraz kolejny powód, by nie lubić miast.

Miesiąc? – Tym razem odezwał się Abdel. – Gdzie jest wsparcie? Czemu król i królowa Tethyru nie przyszli na pomoc Saradush?

Garrol skrzywił się nieco. Był oficerem obcej armii w mieście oblężonym przez jeszcze inną armię. Jaheira rozumiała jego skrępowanie.

Zanim rozpoczęło się oblężenie, słyszeliśmy o bandach najemników łupiących i rabujących na zachodnich rubieżach Tethyru. Władcy są zbyt zajęci oczyszczaniem okolicy Myratmy i szlaków handlowych ze zbójów i bandytów, by posłać armię na wschód dla ratowania naszych nędznych skór.

Przecież gdyby wiedzieli, jak zła jest sytuacja... – zaczęła Imoen.

Nie wiedzą – odpowiedział Garrol. – Ani jednemu kurierowi nie udało się przedostać bezpiecznie za wojska otaczające mury. A nawet gdyby się nam to udało, i tak minąłby miesiąc, zanim nadeszłaby pomoc. Jesteśmy bardzo, bardzo daleko od siedziby władzy.

Sądziłam, że miasto przywita nas lepiej, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znajduje. Chodzi mi o to, że możemy być jedyną pomocą, jaką dostaniecie, ale żołnierze z Saradush patrzyli na nas tak, jakby woleli nas widzieć martwych – powiedziała Imoen.

Ostatnią rzeczą, jakiej życzyliby sobie mieszczanie, jest pomoc obcych – odrzekł Garrol. – Nie lubią tutaj waszego rodzaju. Winią was za oblężenie.

Naszego rodzaju? – Jaheira poprosiła o wyjaśnienie. – Chodzi ci o pomiot Bhaala?

Mieszkańcy Saradush stworzyli im w swoim mieście azyl – wyjaśnił Garrol. – Chcieli pomóc prześladowanym. Zachęceni przez Melissan, zapewnili bezpieczeństwo dzieciom Bhaala. I co dostali za swe starania? Gromnir jest ostatnią kroplą goryczy.

Jeden z żołnierzy z eskorty kaszlnął znacząco i Garrol nagle zamknął usta, zagryzając zęby tak mocno, że prawie było to słychać. Jego twarz płonęła z zażenowania i Jaheira uświadomiła sobie, że wyjawiając tyle informacji, przekroczył swoje uprawnienia.

Dalsza część drogi przebiegała w milczeniu. Choć architektura miasta zniekształcała jej wyczucie kierunku, Jaheira wiedziała, że Garrol prowadzi ich do centrum. Nagle w ich polu widzenia pojawił się wielki kamienny zamek. Garrol zaprowadził ich prosto do bram. Te zaś otwarły się, gdy się do nich zbliżyli, i zatrzasnęły głucho za nimi.

Garrol maszerował szybko przez korytarze zamku. Jaheira, mimo swoich długich nóg, ledwo za nim nadążała, a Imoen musiała nawet chwilami podbiegać, żeby nie zostać stratowaną przez maszerującą za nimi eskortę.

Wkrótce dotarli do sali posłuchań. Wokół dużego pokoju stali żołnierze Calimshan i prawie tuzin ludzi w ubraniach cywilnych. Na drugim końcu sali siedział na tronie najbardziej niechlujny, brudny i najbardziej owłosiony mężczyzna, jakiego Jaheira kiedykolwiek widziała. Jego twarz zakrywała potężna, rozczochrana czarna broda, a długie potargane loki opadały na oczy. Ubranie miał tak brudne, że dopiero po chwili półelfka zorientowała się, iż mężczyzna ma na sobie taki sam mundur, jak Garrol i reszta oddziałów z Calimshan.

Generale Gromnirze – zwrócił się Garrol do dziko wyglądającej postaci – ci ludzie przybyli tutaj, by zobaczyć się z Melissan.

Ha! – warknął generał w odpowiedzi, przechylając głowę na bok i koncentrując spojrzenie na Sarevoku. – Gromnir wie, że tylko pomiot Bhaala szuka Melissan! Ha! Jeszcze więcej pomiotu Bhaala zebrało się tu, żeby umrzeć! Świetna zabawa! Ha!

Niech nas Mielikki broni – wyszeptała Jaheira z nadzieją, że usłyszy ją tylko Abdel. – On jest szalony.


* * *

Abdel zgadzał się z taką oceną gospodarza. Sposób, w jaki Gromnir mówił, świadczył o jego niezrównoważeniu, a błysk oka zza długich, tłustych kosmyków włosów odbierał odwagę. Ale Abdel nie chciał gwałtownie reagować. Nie miał zamiaru ponownie uwolnić szalejącego ducha boga mordu.

Generale Gromnirze – powiedział, mając nadzieję, że jego głos jest opanowany i brzmi uspokajająco – rzeczywiście jestem dzieckiem Bhaala. Ale nie przybyłem tutaj, by czynić zło.

Ha! Pomiot Bhaala czyni zło, gdziekolwiek się uda. Krew i przemoc wszędzie podążają za pomiotem Bhaala! Gromnir wie! Ha!

Chcę tylko porozmawiać z Melissan – ciągnął dalej Abdel, próbując nie okazać zażenowania, jakie czuł na widok szalonego generała. – Szukam...

Azylu! – przerwał Gromnir. – Pomiot Bhaala przychodzi do Saradush dla szukania azylu! Gromnir wie! Ha! Melissan obiecuje bezpieczeństwo, ale pomiot Bhaala dostaje tylko śmierć! Ha! Świetna zabawa, co?

Potrząsając głową, Abdel spróbował raz jeszcze.

Nie, nie chcemy azylu. Chcemy tylko...

Nie azylu? Więc czego szukacie? Ha! Śmierci Gromnira, co?

Zanim Abdel wymyślił odpowiedź, która nie poruszyłaby bardziej ich i tak już rozwścieczonego gospodarza, odezwał się Sarevok.

Nie przybyłem tu, by cię zabić, Gromnirze. Mogłem to zrobić dawno temu.

Mina Gromnira świadczyła o tym, że rozpoznaje on Sarevoka, i spomiędzy splątanych loków spojrzały na nich rozszerzone ze zdziwienia oczy.

Gromnir cię zna! Ha! Gromnir słyszał, że Sarevok nie żyje! Ha!

Jaheira nie próbowała ukryć oskarżenia w głosie.

Sarevoku, znasz tego szaleńca?

Sarevok zna Gromnira – odpowiedział generał – a Gromnir zna Sarevoka! Zabierzcie ich do więzienia!

Kątem oka Abdel zauważył, że jego towarzysze przygotowują się do walki. Ręka Imoen powędrowała do sztyletu, który trzymała za pasem, a Jaheira chwyciła laskę, gotowa do jej użycia. Także Sarevok wydawał się oczekiwać na sygnał ataku, lecz szybkie potrząśnięcie głową przez Abdela kazało im się rozluźnić.

Strażnicy podeszli ostrożnie i rozbroili ich. Abdel próbował spojrzeć uspokajająco na swoich towarzyszy. W swoim życiu uciekł z wielu więzień i mógł się założyć, że z tego także znajdą drogę ucieczki. Wolał raczej pręty celi, niż kolejną bitwę z samym sobą przeciwko ogniowi Bhaala, który mógł posiąść jego duszę i zmienić go w demonicznego czterorękiego Niszczyciela.



Rozdział ósmy

W lochach było co najmniej tuzin cel, wszystkie puste z wyjątkiem czterech zajmowanych obecnie przez Abdela i jego towarzyszy. Nawet strażnicy ich zostawili, kiedy upewnili się, że więźniowie są dobrze zamknięci.

Zakładam, że masz jakiś plan, Abdelu – powiedziała Jaheira, gdy strażnicy już poszli.

Właśnie, braciszku – wtrąciła Imoen. – Co się dzieje? Nigdy nie widziałam, żebyś unikał walki.

Abdel zawahał się, zanim odpowiedział. Nie chciał wyjaśniać motywów swego działania jedynym dwóm osobom na świecie, na których mu zależało. Nie chciał im powiedzieć, że jeśli w gniewie wyciągnie miecz, może go nie móc schować, dopóki ich ciała nie zmienią się w zmasakrowane, okrwawione trupy. Nie chciał, żeby wiedziały, iż boi się potwora w sobie.

Ale Imoen i Jaheira mu ufały. Nie mógł tak po prostu nie dać im odpowiedzi. Choć bardzo tego nie chciał, Abdel obawiał się, że będzie musiał siostrę i kochankę okłamać.

Na szczęście nie zdążył się odezwać.

Być może wasz duży przyjaciel po prostu nauczył się, że oprócz przemocy istnieją lepsze rozwiązania – zabrzmiał kobiecy głos; na schodach do lochów wyłoniła się z cienia wysoka i szczupła kobieca postać.

Kobieta miała na sobie koszulkę z przeplatających się stalowych nici, a u jej pasa wisiała maczuga. Nosiła srebrne rękawice i wysokie do kolan srebrne buty. Nogawki i rękawy były z czarnego materiału. Spod koszulki wystawał sięgający aż do brody miękki kołnierz. Każdy cal jej ciała, z wyjątkiem twarzy, pokrywała zbroja lub ciemny materiał jej stroju. Skóra twarzy była biała jak połyskliwy marmur, co kontrastowało ze smoliście czarnymi oczami, czerwonymi wargami i kruczoczarnymi włosami, spływającymi po plecach.

Melissan – przywitał ją Sarevok.

Kobieta skinęła głową w stronę opancerzonego mężczyzny.

Sarevok. Myślałam, że nie żyjesz.

Bo tak było – odpowiedział. – Powinienem był posłuchać twoich ostrzeżeń. Dostałem drugą szansę.

Melissan skierowała swoje przeszywające spojrzenie w stronę Abdela.

A ty musisz być Abdelem Adrianem, wychowankiem Goriona.

Skąd znasz Abdela – zapytała Jaheira – i skąd znasz Sarevoka?

Znałam Sarevoka dawno temu – odpowiedziała Melissan, nie odwracając wzroku od Abdela – zanim jeszcze próbował wywołać wojnę między Nashkel i Wrotami Baldura. A jeśli chodzi o Abdela – kontynuowała – jego imię, podobnie jak jego wygląd, jest dobrze znane wszystkim, którzy interesują się dziećmi Bhaala. Nie możesz raczej ukryć się w tłumie, Abdelu.

Rzeczywiście – odpowiedział Abdel z zakłopotaniem. – Wystaję z tłumu jak bolący kciuk.

Abdel cały czas wątpił w obietnice Sarevoka. Nie potrafił uwierzyć, że przyrodni brat rzeczywiście doprowadzi go do kogoś, kto pomoże mu uciec od przekleństwa nieśmiertelnego ojca. Pewne siebie spojrzenie Melissan odbierało mu odwagę i jednocześnie go podniecało. Jej czarne oczy przeszywały jego duszę i Abdel miał pewność, że widziały ukryte wewnątrz niego zło. Ona jednak nie cofnęła się, jak zrobiłaby większość, widząc przeklęte piętno Bhaala, które w sobie ukrywał. Melissan zdawała się akceptować jego potworną naturę.

Powiedziano mi, że możesz mi pomóc – powiedział Abdel, zatopiony w jej oczach. – Sarevok mówi, że możesz mi pomóc pozbyć się przeklętego piętna Bhaala.

Zanim zajmiemy się dziedzictwem mojego kochanka – powiedziała nagle druidka – czy nie powinniśmy pomyśleć o wydostaniu się z tych cel?

Głos Jaheiry wyrwał Abdela z zauroczenia, sprawiając, że zarumienił się ze wstydu i przepraszająco spojrzał na Jaheirę.

Melissan pokiwała głową.

Oczywiście. Pójdę wziąć klucze od Gromnira.

Ależ to ten szaleniec, który nas tu umieścił! – zaprotestowała Imoen.

Gromnir nie jest tak zwariowany, jak się wydaje – zapewniła ją Melissan. – Jego zachowanie może wydawać się dziwaczne, ale nie jest szalony, tylko bardzo, bardzo ostrożny.

To znaczy paranoiczny – prychnęła Imoen, wciąż nie przekonana.

Jego ostrożność wynika z wielu wcześniejszych prób odebrania mu życia – wyjaśniła Melissan – i jest uzasadniona, biorąc pod uwagę obecną sytuację. Calimshański generał rządzący tethyrskim miastem ma powody do ostrożności.

A czemu ten szalony generał Gromnir w ogóle tutaj rządzi? – zapytała Jaheira, nie ukrywając tonu oskarżenia w głosie.

Melissan westchnęła, a jej twarz bez skazy przybrała wyraz żalu.

Myślałam, że generał i jego odziały pomogą ochronić Saradush i wszystkie dzieci Bhaala, które przybyły tutaj w poszukiwaniu azylu. Gromnir i jego ludzie są tu na moją prośbę.

Abdel pokiwał głową, przypominając sobie, jak żołnierze z Saradush splunęli na ziemię, słysząc imię Melissan. Teraz ich niechęć wydawała się zupełnie oczywista.

Z początku hrabia Santele, władca Saradush, z radością przyjął Gromnira i jego ludzi – kontynuowała Melissan. – Gdy jednak hrabiego doszły wieści o zbliżającej się armii, rozkazał oddziałom Gromnira i wszystkim dzieciom Bhaala zebranym w Saradush opuścić miasto. Wierzył, że jeśli wygna pomiot Bhaala, uratuje miasto.

Niech zgadnę – wtrąciła się Jaheira. – Gromnir odmówił i jego ludzie przejęli władzę.

Melissan pokiwała głową.

Hrabia Santele został zmuszony do ucieczki. Straż Saradush nie była przygotowana na nagły przewrót Gromnira, a zanim zorganizowali się przeciwko niemu, rozpoczęło się już oblężenie. Dowódcy i żołnierze Saradush nie mieli innego wyboru, jak tylko zaakceptować władzę Gromnira, przynajmniej na jakiś czas. Tylko z nim współpracując, mogą skutecznie bronić się przed siłami okupującymi miasto.

A co ze wsparciem? – zapytała Imoen. – Czemu król i królowa Tethyru nie przysłali wojska, żeby zakończyć oblężenie i jednocześnie pozbyć się Gromnira?

Myratma, stolica Tethyru, znajduje się setki mil stąd – wyjaśniła Melissan – a w całym tym rejonie poruszają się wrogie siły. Pewnie słyszeliście o armiach równających z ziemią miasta w Krainach Południowych. Wojna trwa nie tylko w Saradush. Król i królowa muszą się najpierw zająć bezpieczeństwem własnego otoczenia, zanim zainteresują się Saradush.

Nic dziwnego, że Gromnir zachowuje się jak paranoik – zauważył Abdel. – Założę się, że ludzie po obu stronach murów chcieliby go widzieć martwym.

To, co mówisz, jest tylko do pewnego stopnia prawdą – przyznała Melissan. – Większość mieszkańców miasta zaakceptowała jednak fakt, że jedynym sposobem na przeżycie oblężenia jest popieranie dyktatury Gromnira... przynajmniej na razie.

Wysoka kobieta potrząsnęła ze zmęczeniem głową, zanim dodała:

Obawiam się, że obecna sytuacja nie jest jedyną przyczyną zachowania Gromnira. Podejrzewam, że przekleństwo krwi Bhaala wycisnęło w ostatnich dniach swoje piętno także na nim.

To straszliwie włochate coś jest dzieckiem Bhaala? – wykrzyknęła Imoen z niedowierzaniem.

Dzieci boga mordu mają różne postacie. – Melissan uniosła brwi i prześwidrowała Imoen spojrzeniem tak, jak wcześniej zrobiła to z Abdelem. – Jak pewnie dobrze wiesz, młoda damo, Gromnir jest tutaj, w oblężonym Saradush tylko ze względu na swoją nieśmiertelną krew. Nigdy nie sprowadziłabym go i jego lojalnych oddziałów do Tethyru, gdybym nie czuła, że los pomiotu Bhaala traktuje jako coś osobistego.

Melissan prawdopodobnie powiedziałaby coś więcej, ale przerwało jej chrząknięcie Jaheiry. Abdel uśmiechnął się, słysząc to niezbyt subtelne przypomnienie.

Oczywiście, porozmawiamy, gdy już wyjdziecie z cel – zapewniła ich odziana na czarno kobieta. – Jestem pewna, że generał Gromnir uwolni was wszystkich, kiedy z nim porozmawiam.


* * *

Jaheirze nie podobała się ta kobieta. Coś niepokojącego było w sposobie, w jaki patrzyła na Abdela, jakby głód. Jaheira nie chciała, żeby jakakolwiek kobieta oprócz niej samej patrzyła tak na Abdela. Nie podobało jej się też, że Abdel wsłuchuje się jak zakochany dzieciak w słowa pięknej nauczycielki.

Ku zdziwieniu Jaheiry, Melissan dotrzymała słowa i po niecałych pięciu minutach powróciła z pękiem kluczy.

Jestem pewna, że chciałbyś mnie zapytać o jeszcze wiele spraw, Abdelu. Możemy kontynuować rozmowę, kiedy tylko cię uwolnię. – Jakby przypomniawszy coś sobie, dodała: – I oczywiście twoich towarzyszy.

Druidka musiała zagryźć wargi, żeby nie odezwać się ostro. Wiedziała, że zachowuje się głupio, czując się zagrożona przez tę kobietę. Przecież Abdel ją kocha, jest gotów oddać za nią życie.

Melissan była jednak bez wątpienia piękna. Mogła wyjawić tajemnice krwi Bhaala, których Jaheira nie znała. Półelfka wiedziała, że Abdel dał się raz uwieść bardzo podobnej kobiecie, wampirzycy Bodhi. Jaheira wybaczyła to swemu kochankowi. Dobrze znała magię, której wampiry potrafią używać wobec żyjących, i nie wierzyła, że Abdel byłby skłonny ją zdradzić w normalnej sytuacji. Nie mogła jednak stłumić niepewności na myśl o tym, że Abdela pochłania piętno Bhaala i że zrobiłby wszystko, by pozbyć się dziedzictwa ojca. Wszystko.

Melissan otworzyła najpierw celę Abdela, a później Sarevoka. Właśnie otwierała zamek w drzwiach celi Jaheiry, gdy od ścian lochów odbiły się trzy ostre dźwięki rogu.

Wyłom w murach! – wykrzyknęła Melissan. – Wróg się przebił! Trzy dźwięki oznaczają południowy mur.

Kobieta obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę schodów. Jej długie włosy rozwiały się, gdy pędziła w stronę wyjścia z lochów. W pośpiechu pozostawiła klucz we wciąż zamkniętych drzwiach celi Jaheiry.

Musimy wesprzeć ludzi na murach i zamknąć wyłom albo Saradush zostanie zdobyte! – zawołała Melissan przez ramię, wbiegając po schodach co drugi stopień.

Jaheira musiała niechętnie przyznać, że kobieta porusza się z zaskakującą gracją.

Sarevok natychmiast popędził za nią, zaś Abdel zrobił pół kroku do przodu, po czym odwrócił się do Jaheiry i Imoen.

Idź – zachęciła go Jaheira, podchodząc do klucza tkwiącego w zamku jej celi. – Ja otworzę nasze cele i za chwilę razem z Imoen przyłączymy się do was w walce.

Abdel musiał widocznie nie usłyszeć, gdyż podbiegł do jej celi.

Idź, kochany – powtórzyła – a my pójdziemy za tobą! – Jaheira sięgnęła ręką przez kraty i położyła dłoń na kluczu w chwili, gdy Abdel pojawił się przy drzwiach jej celi.

Potężny mężczyzna wsunął rękę przez kraty, położył otwartą dłoń na jej piersi i pchnął. Jaheira zrobiła kilka niepewnych kroków do tyłu i upadła.

Abdel! – wykrzyknęła, bardziej ze zdziwienia niż z bólu.

Mężczyzna nie odpowiedział i chwycił klucz. Mięśnie przedramienia napięły się i metalowy klucz złamał się w zamku, pozostawiając Jaheirę w pułapce.

Druidka zerwała się na równe nogi i podbiegła w stronę kraty, lecz on już znalazł się poza jej zasięgiem.

Abdel, co robisz? – zażądała odpowiedzi, podczas gdy Imoen wykrzyknęła to samo pytanie z sąsiedniej celi.

Odwrócił się, zanim zdołała odczytać wyraz jego oczu.

Przepraszam – powiedział tylko i zniknął na schodach, pozostawiając Jaheirę i Imoen w ich celach.


* * *

Przerażenie i podejrzenie zdrady w oczach Jaheiry tkwiło jak miecz w sercu Abdela. Gdyby miał czas, wyjaśniłby jej i Imoen swoje postępowanie. Abdel brał udział w wielu oblężeniach. Dobrze wiedział, jak wygląda krwawa bitwa, taka jak ta tocząca się teraz na szczycie umocnień Saradush, gdzie obrońcy próbowali zepchnąć intruzów z przyczółka. Abdel miał świadomość, że jedynym sposobem na uchronienie Jaheiry i Imoen, gdyby stracił kontrolę nad sobą, było trzymanie ich z dala od pola walki.

Tylko chwilę zajęło Abdelowi wyjście z lochów i znalazł się przed główną bramą zamku. Sarevok i Melissan już zniknęli na ulicach Saradush, pędząc na pomoc żołnierzom na murach. Abdel podążył za krzykami tych, którzy biegli, by także przyłączyć się do bitwy.

Kiedy wyszedł zza rogu, zauważył, że dziesiątkom napastników udało się wspiąć na mury i pokonać oddziały z Saradush i Calimshan. Z każdą chwilą coraz więcej wrogów wspinało się na mury, by dołączyć do towarzyszy i zepchnąć obrońców miasta. Abdel wiedział, że wsparcie dla tej strony jest mało prawdopodobne, gdyż żołnierze na pozostałych murach sami rozpaczliwie bronili swoich pozycji przed podobnymi atakami.

Nie słyszał innych dźwięków alarmu, więc wydawało się, że jedyny wyłom nastąpił w południowym murze. Jeśli siły Saradush odzyskają te umocnienia, atak zostanie na razie powstrzymany.

Abdel pobiegł wzdłuż muru w stronę otwartych drzwi najbliższej wieży. Popędził w górę okrągłymi schodami i wybiegł na blanki.

Melissan i Sarevok już tam byli, przyłączywszy się do kilku obrońców walczących z dwudziestoma napastnikami. Wysoka kobieta chwyciła obiema rękami rękojeść maczugi i wywijała nią. Jednym uderzeniem odepchnęła miecz przeciwnika, po czym szybko zmieniła kierunek zamachu bronią, uderzając w hełm mężczyzny i przebijając go. Zanim umierający żołnierz zdążył upaść w kałużę krwi, Melissan już zajęła się następnym.

Wtedy właśnie Abdel zorientował się, że pędzi do walki bez broni. Pozwolił żołnierzom Gromnira odebrać sobie miecz, kiedy eskortowali go do więzienia. Nie zwalniając kroku, rzucił się na ziemię i chwycił miecz jednego z wielu martwych obrońców Saradush. Wstał akurat na czas, by zablokować wymierzony w niego cios ciężkim toporem.

Następnie Abdel ruszył prosto na drugiego, dużo niższego napastnika. Mężczyzna został pchnięty do tyłu przez masywne ciało Abdela, upuścił broń i zamachał rękami, żeby utrzymać równowagę, gdy niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi muru. Abdel zrobił zamach i kopnął przeciwnika w pierś. Mężczyzna z krzykiem przeleciał przez barierkę i spadł na ziemię.

Obok siebie Abdel widział Sarevoka wyrzynającego sobie drogę wśród wrogów. Podobnie jak Abdel, opancerzony mężczyzna wszedł do bitwy bez broni, ale nawet nie trudził się znalezieniem sobie jakiegoś ostrza.

Okryte zbroją pięści Sarevoka rozbijały czaszki i miażdżyły twarze wrogów. Ciosy przeciwników unieszkodliwiały wzmacniane żelazne płyty zbroi. Sarevok atakował wystającymi z łokci kolcami lub ciął metal, ciało i kości ostrymi jak brzytwa ostrzami umieszczonymi na przedramionach. Żołnierze, którym udało się uniknąć morderczych ramion Sarevoka, leżeli na ziemi z nogami okaleczonymi przez ostrza umieszczone poniżej jego kolan.

Widok Sarevoka okrutnie masakrującego wrogów wywołał natychmiastową odpowiedź w duszy Abdela. Wściekłość Bhaala odpowiedziała na nieme zaproszenie Sarevoka i wkrótce Abdel również zaczął młócić przeciwników jak zboże.

Nawet elitarny oddział najemników nie zatrzymałby bezlitosnego ataku Abdela, a przecież ci ludzie byli tylko mięsem armatnim, pierwszą falą ataku. Ich uzbrojenie było kiepskie, nie mieli też pojęcia o technice czy strategii. Abdel pogardliwie przyjmował słabe próby parowania jego morderczych ciosów, łatwo omijał niezgrabne pchnięcia przeciwników. Tym, którzy byli na tyle głupi, by stanąć na jego drodze, miecz Abdela rozcinał brzuchy. Ci, którzy byli na tyle mądrzy, by się odwrócić i próbować ucieczki, dostawali cięcia przez plecy i w ten sposób ginęli z ręki szalejącego najemnika.

Przez całą tę rzeź Abdel czuł, jak głodne płomienie w jego duszy rosną, karmione ciągłym dopływem gorącej krwi, która pokrywała mu dłonie i twarz. Świat miał barwę szkarłatu, gdyż jego wzrok mącił gniew Bhaala. Ogień stał się szalejącym pożarem i Abdel był pewien, że jego ofiary czują, jak gorąco emanuje z jego skóry, tak samo jak czują zimną stal jego miecza.

Tym razem jednak płomienie nie pochłonęły Abdela. Nawet pośrodku rzezi nie stracił kontroli na sobą. Czystą siłą woli stłumił w sobie demona i powstrzymał Niszczyciela.

Jego atak oczyścił drogę do najbliższej z drabin, której napastnicy używali, by dostać się na mur. Abdel kopnął ją i wówczas drabina odpadła od ściany, roztrzaskując się. Trzy szybkie cięcia mieczem i trzy trupy, i już był przy drugiej drabinie. Ona również zwaliła się, ciągnąc za sobą kilku napastników.

Dwie pozostałe drabiny również odepchnięto od murów. Abdel obrócił się w stronę pola walki i zobaczył, że pozostali już jedynie żołnierze w barwach Saradush i Calimshan. Żądza krwi w jego duszy rozgorzała na nowo, zachęcając do wylania całej wściekłości na sojuszników. Poczuł, jak go skóra mrowi i swędzi, co było pierwszym sygnałem zbliżającej się ohydnej transformacji, której pragnął uniknąć za wszelką cenę.

Abdel pozwolił, żeby jego miecz upadł na ziemię, tłumiąc mroczne pragnienia skażonej krwi tak łatwo, jakby zgniatał butem robaka. Transformacja skończyła się, zanim się zaczęła. Nie miał nawet czasu przeżywać zwycięstwa nad samym sobą czy zastanawiać się, dlaczego tym razem tak łatwo stłumił żądzę krwi.

Jeden z żołnierzy Saradush zabrał potężny mosiężny róg swojemu martwemu towarzyszowi, zaś pozostali zaczęli przeszukiwać ciała w poszukiwaniu niedobitków. Mężczyzna zagrał na rogu trzy razy, by zawiadomić innych obrońców, że południowy mur znów jest bezpieczny.

Nad miastem rozbrzmiały w odpowiedzi podobne dźwięki.

Melissan stała teraz u boku Abdela, choć potężny mężczyzna nawet nie zauważył, że się zbliża.

Wyłom został zamknięty – powiedziała, dysząc lekko ze zmęczenia, i wyjaśniła mu znaczenie słyszanych sygnałów. – Inne mury są bezpieczne, a atakujący wycofali się. Na razie.

Abdel chciał zadać jej wiele pytań, musiał poznać wiele odpowiedzi. Kiedy jednak otworzył usta, wyszło z nich tylko jedno słowo:

Jaheira!

Odwrócił się i pobiegł z powrotem do lochów.



Rozdział dziewiąty

Nie chciałem, żeby stała się wam jakaś krzywda – wyjaśnił Abdel, mając nadzieję, że Jaheira wybaczy mu, iż zostawił ją i Imoen uwięzione w lochu.

Nie był z nimi do końca szczery – wciąż nie mógł opowiedzieć im, co się stało na polanie z Illaserą. Nie potrafił przyznać, że niemal zmienił się w niemożliwego do opanowania potwora, który czterema szponiastymi łapami mógłby rozedrzeć siostrę i kochankę na strzępy.

Ślusarz, który próbował uwolnić część klucza tkwiącą w zamku, pokiwał głową.

Tam było paskudnie, panienko – powiedział nie proszony, wspierając Abdela. – To nie miejsce dla dwóch dam.

Jaheira spojrzała gniewnie na Abdela i prychnęła pogardliwie, nie próbując ukryć swojej niechęci.

Jakoś ci nie przeszkadzało, że Melissan tam była.

Imoen, już uwolniona z celi przy pomocy zapasowego klucza, poparła Jaheirę.

My potrafimy poradzić sobie w walce, Abdelu. Wiesz o tym.

Abdel westchnął, wpatrując się w podłogę.

Wiem – przyznał, szukając jakiegoś wyjaśnienia, lecz nie znajdując żadnego.

Jesteś wolna, panienko – ogłosił ślusarz, wstał i otworzył celę Jaheiry.

Pójdę powiedzieć Melissan – ogłosił Sarevok, stojąc na szczycie schodów.

Przyrodni brat Abdela nie schodził po stromych schodach do lochów. Choć jedyna widoczna na zbroi krew była krwią jego ofiar, ciemny wojownik twierdził, że został ranny w trakcie ostatniej potyczki. Najwyraźniej Sarevok nie posiadał zdolności regeneracji tak jak jego przyrodni brat.

Imoen z dziwną miną odprowadzała wzrokiem kuśtykającego mężczyznę.

Rozumiem! – wyszeptała podniecona, jak tylko mężczyzna w zbroi zniknął. – To Sarevok, prawda?

Nie do końca pewien, o co właściwie jej chodzi, Abdel pokiwał głową.

Sarevok? – zapytała Jaheira, po czym sama odpowiedziała na własne pytanie. – Oczywiście... wciąż mu nie ufasz.

Abdel nie był może najsprytniejszym człowiekiem na Wybrzeży Mieczy, ale był na tyle bystry, by wykorzystać okazje, która właśnie się pojawiła.

Zgadza się. Bałem się, że Sarevok wykorzysta zamieszanie w trakcie bitwy i spróbuje was skrzywdzić. Nie mogłem ryzykować.

Jaheira zarzuciła ręce na szyję kochanka i uścisnęła go z zadziwiającą siłą.

Och, Abdelu, tak mi przykro. Myślałam, że Melissan... – Nie dokończyła, tylko wtuliła twarz w jego pierś i uścisnęła go jeszcze mocniej.

Imoen klepnęła go przyjaźnie po ramieniu, po czym ruszyła po schodach.

Zawsze się o nas troszczysz.

Ślusarz podążył za dziewczyną, jednak wcześniej mrugnął do Abdela i uśmiechnął się z podziwem.


* * *

Chcę poznać odpowiedzi, Melissan – powiedział Abdel. – Chcę poznać je teraz!

Oczywiście – odrzekła. – Co chcesz wiedzieć?

Abdel zawahał się, nie wiedząc, o co pytać. Na szczęście pomogła mu Jaheira.

Wszystko – powiedziała pewnym głosem, wpatrując się w Melissan z wyraźną nieufnością. – Dlaczego nie powiesz nam wszystkiego?

Obraz sytuacji, jaki przedstawiła im Melissan, nie był przyjemny. Prześladowania pomiotu Bhaala były bardziej powszechne, niż którekolwiek z nich podejrzewało, dotyczyły całego Wybrzeża Mieczy i dalej na południe Amnu, Tethyru i nawet Calimshanu. Dzieci Bhaala były zmuszane do opuszczenia domów i umieszczane w więzieniach lub po prostu mordowane przez tłuszczę.

Wiele z nieszczęsnych ofiar nie miało nawet świadomości swego przeklętego dziedzictwa. Nie wiedziały, tak jak kiedyś Abdel i Imoen, o swej nieśmiertelnej krwi. Byli to chłopi, kupcy, sklepikarze – zupełnie zwyczajni ludzie, prowadzący zwyczajne życie, dopóki nie zaczęły się czystki.

Ale czemu teraz? – zapytała Imoen, szukając jakiegoś wyjaśnienia tego szaleństwa. – Dlaczego dopiero po tylu latach zrodziła się ta nagła nienawiść i zaczęło polowanie na dzieci Bhaala?

Przepowiednie Alaundo – powiedziała Jaheira. – Mówią, że dzieci Bhaala sprowadzą śmierć na Faerun... a może nawet powrót samego Bhaala.

Półelfka mówi prawdę – przyznała Melissan – ale zna tylko część historii, podobnie jak ciemne masy, które dopuszczają się ludobójstwa.

Jaheira skrzywiła się, słysząc taką obelgę.

Istnieje potężna grupa, która wywołała tę nagłą falę nienawiści wobec pomiotu Bhaala. Dzięki kampanii strachu i dezinformacji doprowadzili do tego, że nie pozostało ani jedno miejsce, w którym dziecko Bhaala mogłoby czuć się bezpiecznie. Ci, którzy są odpowiedzialni za zbrodnie wobec ciebie i twojego rodzaju, nazywają się Piątką.

Piątka? – odpowiedział Abdel. – Nigdy o nich nie słyszałem.

Melissan zaśmiała się lekko, choć jej głos był poważny.

I nic dziwnego, Abdelu. Nawet ja wiem o ich istnieniu zaledwie od kilku lat, choć całe życie spędziłam na poszukiwaniu takiej grupy wśród tych, którzy dzielą twoją krew. Przez wiele lat szukałam ciebie i twego rodzaju, Abdelu, wiedząc, że nie tylko ja poszukuję potomków boga mordu.

Imoen potrząsnęła głową.

Czekaj, zgubiłam się. Czy mówisz, że ta Piątka to też pomiot Bhaala?

Krótkie skinienie potwierdziło przypuszczenia Imoen.

Piątka to rzeczywiście potomkowie pana mordu, i podejrzewam, że są to najpotężniejsze z dzieci Bhaala, jakie kiedykolwiek żyły. Choć, prawdę mówiąc, wiem o nich niezwykle mało. Nie wiem nawet, ilu ich naprawdę jest. W kulturach Tethyru i Calimshan pięć jest liczbą przeklętą, pechową. Być może Piątka wybrała taką właśnie nazwę, żeby wzbudzać strach wśród ciemnych mas. Wiem tylko – kontynuowała Melissan – że Piątka ma wielkie wpływy polityczne w Faerunie. Trzymają się w cieniu, działając tylko w jednym celu. Manipulują innymi, kłamstwami i oszustwem skłaniając ich do podążania za nimi i służenia im. Obecnie pod kontrolą Piątki są całe armie, choć większość żołnierzy i generałów nie ma pojęcia, dla kogo właściwie pracuje.

A co ta Piątka pragnie osiągnąć? – zapytał Abdel.

Piątka to tajemne stowarzyszenie, fanatycznie oddane idei wskrzeszenia ojca poprzez zabijanie rodzeństwa.

Abdel zawahał się, nim zadał następne pytanie. Nie chciał okazać się ignorantem, ale musiał jednak zrozumieć. Musiał to pojąć w każdym szczególe.

Jak zabijanie innych dzieci Bhaala może go sprowadzić z powrotem?

W każdym z potomków boga mordu znajduje się boska esencja – wyjaśniała cierpliwie Melissan – malutki fragment esencji samego Bhaala. W niektórych potomkach jest to tylko iskierka, w innych płonie całe przeklęte ognisko. Kiedy tylko jedno z dzieci Bhaala ginie, ten jego kawałek, który jest boski, lecz skażony, zostaje uwolniony. Piątka pragnie zebrać rozproszoną esencję duszy ojca, łącząc ze sobą węgielki, aż stworzą ogromny stos, z którego odrodzi się sam Bhaal.

Sarevok, który w milczeniu stał z boku, włączył się do rozmowy.

Wiesz, że to, co mówi Melissan, jest prawdą, Abdelu. Ty sam tego doświadczyłeś, choć w mniejszym stopniu. Kiedy zakończyłeś moje życie w jaskiniach pod Wrotami Baldura, nieświadomie wchłonąłeś moją esencję... i postąpiłeś niewielki krok poza zwykłą śmiertelną egzystencję. Gdy ponownie się spotkaliśmy, z własnej woli poświęciłeś malutki fragment tego boskiego ducha, by przywrócić mi życie i dać mi drugą szansę.

To wszystko miało sens. Abdel nie zawsze przecież posiadał swoją niezwykłą zdolność regeneracji. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej uświadamiał sobie, że objawiła się ona dopiero po tym, jak zabił Sarevoka. Abel zastanawiał się także, czy nieświadomie nie zabrał trochę esencji Imoen. Gdy została zmieniona przez czarodzieja Jona Irenicusa w awatara Bhaala, Abdel walczył z ohydną demoniczną postacią Imoen i pokonał ją. Mógł więc wchłonąć wiele skażonej esencji dziewczyny. To wyjaśniałoby, dlaczego stał się tak potężny, podczas gdy Imoen wydawała się... normalna.

Podczas gdy Abdel zastanawiał się nad tym, co usłyszał, Jaheira nadal wypytywała Melissan.

Wydaje mi się, że strasznie dużo o tym wiesz – powiedziała, a głos jej brzmiał oskarżycielsko – W jaki sposób ty jesteś w to wmieszana, Melissan?

Ja również słyszałam przepowiednie – wyjaśniła wysoka kobieta w czerni. – Tak samo jak Piątka, znam słowa Alaundo i to, co przepowiadają. Jak każdy rozsądny człowiek, poświęciłam swoje życie, by zapobiec powrotowi Bhaala na ten świat. Przez wiele lat walczyłam z niewidzialnym wrogiem. Podejrzewałam, że grupa dzieci Bhaala połączy swoją moc, by doprowadzić do jego odrodzenia, ale nie potrafiłam znaleźć dowodów na to, że taki kult w ogóle istnieje. Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat byłam w stanie potwierdzić plotki i podejrzenia. A teraz zrobię wszystko, co w mojej mocy, by przeszkodzić im w ich szalonej misji.

Jaheira nic nie powiedziała. Abdelowi wydawało się, że rozważa ona słowa Melissan, próbując odnaleźć w nich jakąś nielogiczność lub kłamstwo. W końcu półelfka zwróciła się do Sarevoka.

Nie wydajesz się być zdziwiony tym, co usłyszałeś.

Dla Abdela było tajemnicą, w jaki sposób jego kochanka potrafi powiedzieć cokolwiek o reakcji stoickiego Sarevoka, lecz okazało się, że Jaheira ma niezłe wyczucie.

Już słyszałem tę historię, druidko. Kilka lat wcześniej, od samej Melissan.

To prawda – przyznała Melissan, wtrącając się, zanim Jaheira mogła coś powiedzieć. – Kiedy pierwszy raz dowiedziałam się, że Piątka to coś więcej niż tylko owoc mojej wyobraźni, zaczęłam szukać sojuszników, którzy mieliby swój własny interes w powstrzymaniu pomiotu Bhaala, zanim będą na tyle silni, by doprowadzić do kampanii zabójstw, która teraz właśnie trwa.

Zaczęłaś szukać innych dzieci Bhaala, żeby walczyły przeciwko Piątce – wtrąciła Imoen.

Zgadza się, moje dziecko. Kto mógł mi bardziej pomóc w walce przeciwko dzieciom boga mordu, jak niejeden z potomków Bhaala? W tym czasie ty i Abdel wciąż nie byliście mi znani. Skrybowie z Candlekeep dobrze sobie poradzili z ukryciem waszej historii i wymazaniem waszych imion z wszelkich zapisów. Słyszałam jednak o innym osobniku, który szybko zdobywał moc i sławę, którego imię szeptali ze strachem najmroczniejsi, najokrutniejsi zbrodniarze Wybrzeża Mieczy. O młodym mężczyźnie imieniem Sarevok.

Melissan odnalazła mnie – powiedział Sarevok swym monotonnym głosem. – Powiedziała mi o moim dziedzictwie i jego implikacjach. Miała nadzieję przekonać mnie do działania na rzecz uratowania własnego życia, jeśli nie z innych powodów. Mnie jednak pochłaniało już mroczne piętno mojej duszy. Zamiast włączyć się do jej walki przeciwko Piątce, przysiągłem, że to ja sprowadzę Bhaala z powrotem na świat. I w ten sposób zaplanowałem wojnę między Nashkel a Wrotami Baldura, a kiedy dowiedziałem się o istnieniu Abdela, postanowiłem zabić go i wchłonąć jego esencję, by zwiększyć swoją moc.

Kiedy Sarevok skończył, na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Melissan przerwała to niemal oskarżycielskie milczenie.

Takie jest niebezpieczeństwo posiadania sojuszników, którzy sami zrodzili się ze zła. Często zdradzają. Musiałam wiele razy uczyć się tej lekcji.

Jaheira odezwała się gniewnie.

A więc wiedziałeś to wszystko! – wskazała palcem na Sarevoka. – Mogłeś nam to wszystko powiedzieć, nie sprowadzając nas do oblężonego miasta!

Mogłem opowiedzieć wam tę historię – odpowiedział powoli Sarevok – ale czy uwierzylibyście mi?

Milczenie Abdela i jego towarzyszek było wystarczającą odpowiedzią.

Niezależnie od okoliczności waszego przybycia, cieszę się, że teraz tu jesteście – powiedziała poważnie Melissan. – Z tego, co mówił Sarevok, wnioskuję, że jesteście jedynymi, którzy mogą uratować nas przed armią z zewnątrz. Prowadzi ją wojownik o imieniu Yaga Shura.

Yaga Shura? – Z jakiegoś powodu Abdel czuł, że imię to znaczy więcej, niż tylko imię przywódcy armii. Ono ma w sobie moc.

Yaga Shura jest jednym z Piątki – wyjaśniła Melissan. – Tak jak ty, jest dzieckiem Bhaala. Tak jak w tobie, płonie w nim esencja twojego nieśmiertelnego ojca.

Abdelu – wyszeptała – możesz nas uratować przed Yagą Shurą.


* * *

Abdel nie wiedział, co robić. Tonął w zalewie informacji od Melissan. Próbował zaprowadzić jakiś porządek w chaosie, który zapanował w jego umyśle.

To szaleństwo – nalegała Jaheira. – To nie może być sposób na uwolnienie cię od piętna Bhaala! Dalszy rozlew krwi nie jest rozwiązaniem.

Dziesiątki dzieci Bhaala zostały zabite przez armie, które nieświadomie służyły Piątce, a jeszcze więcej zginęło w panice, którą Piątka zasiała w całym Faerunie. Dzieci Bhaala uciekały, szukając zbawcy, szukając azylu. Znalazły Melissan.

A raczej Melissan je znalazła i sprowadziła do Saradush.

Możemy uniknąć tej bitwy, Abdelu – powiedziała Imoen, popierając Jaheirę. – Skoro znalazłam sposób, żebyśmy wślizgnęli się do tego miasta, to znajdę i drogę wyjścia.

Wiele dzieci Bhaala, które podążyły za Melissan, należało do pospólstwa, było zwykłymi ludźmi, porwanymi przez niezrozumiałą dla nich burzę. Gdyby tylko oni szukali azylu w Saradush, być może Melissan udałoby się ich ukryć. Może zapewniłaby im bezpieczeństwo.

Ale przybyli tu także inni: potężne, wpływowe osobistości, przywódcy polityczni i wojskowi, nawet wysokiej rangi generał z armii Calimshan. Gdy Gromnir wraz ze swoimi wiernymi żołnierzami wmaszerował do Saradush i zażądał azylu, miasto przyciągnęło drapieżny wzrok Piątki.

Jeśli teraz nie zdecydujesz się na walkę, Piątka będzie polować na ciebie w całym Faerunie, Abdelu – ostrzegła go Melissan, a jej chłodne słowa były bardziej przekonujące, niż pełne pasji błagania Jaheiry i Imoen.

Miejscy urzędnicy kazali Gromnirowi ruszać z wojskiem dalej. Nie chcieli pozwolić, by obca armia zamieszkała za murami ich miasta. Melissan nakłoniła ich do zmiany zdania, więc otworzyli bramy i zapewnili Gromnirowi azyl, podobnie jak innym jego krewnym.

Przyciąga ich twoja skażona krew, Abdelu – kontynuowała Melissan. – W końcu cię odnajdą i będziesz musiał walczyć. Możesz tylko wybrać czas i miejsce bitwy. Czemu nie wybrać tu i teraz?

Gromnir i jego ludzie przejęli kontrolę nad miastem pod pretekstem, że będą w stanie lepiej przygotować Saradush do obrony przed wrogą armią, znajdującą się zaledwie kilka dni drogi od miasta. Armią prowadzoną przez Yagę Shurę, jednego z Piątki.

Straż Saradush mogłaby uniemożliwić przewrót, a ludzie mogli podjąć walkę przeciwko generałowi z Calimshan i jego niewielkim siłom. Mieszkańcy miasta bardziej jednak bali się zbliżających się żołnierzy Yagi Shury i ich zamiaru zniszczenia dzieci Bhaala.

Armia Yagi Shury zgniatała wszystko przed sobą, pozostawiając tylko zrujnowane miasta i płonące trupy. Dlatego mieszkańcy Saradush znosili obecność Gromnira i jego ludzi, dawała im bowiem największą szansę przeżycia nadchodzącego oblężenia.

Jeszcze nie spotkałem przeciwnika, któremu nie podołałbym w walce jeden na jednego – powiedział Abdel, próbując pocieszyć półelfkę. – Moje rany leczą się niemal natychmiast.

Jeśli podejmiesz się tego zadania, nie możesz zbytnio wierzyć w siebie – ostrzegła go Melissan. – Nikt nie zna granic twoich zdolności regeneracji. Nie jesteś bogiem, Abdelu.

Tej bitwy nie wygrasz! – wykrzyknęła Jaheira z przerażeniem w głosie. – Jeśli Melissan mówi prawdę, Yaga Shura nie jest zwykłym dzieckiem Bhaala, lecz jednym z Piątki. Jeśli wierzysz w to, co powiedziała nam Melissan, jak możesz mieć nadzieję, że ich pokonasz?

Argument kochanki nie miał mocy. Już nie. Nie po tym, co Melissan opowiedziała im o Łowczyni, która polowała na nich w lesie.

Illasera była jedną z Piątki – powiedział spokojnie Abdel. – a ja ją zabiłem.

I prawie zginąłeś – przypomniała mu Imoen, starając się poprzeć Jaheirę. – Zbyt wierzysz w swoje zdolności regeneracji, Abdelu. A ja pamiętam, że rany zadane tamtymi strzałami nie zniknęły tak po prostu.

Już zabiłem jedno z Piątki – twierdził nadal Abdel. – Mogę też zabić Yagę Shurę.

A wtedy co, Abdelu? – zapytała Jaheira takim głosem, jakby zaraz miała się rozpłakać. – Ilu jeszcze jest w Piątce? Nawet jeśli zabijesz ich wszystkich, co potem? Czy nie było już wystarczająco dużo śmierci? Wystarczająco dużo rozlewu krwi? Wystarczająco... – słowa półelfki przeszły w tłumione łkanie.

Głos Melissan był łagodny i uspokajający.

Druidka ma rację, Abdelu. Nie wiem, ilu członków liczy Piątka ani kim są. Wiem tylko o Illaserze i Yadze Shurze, bo ci się ujawnili. Nadszedł czas, żeby działali otwarcie. Pozostali wciąż kryją się w cieniu, a ich machinacje pozostają nieznane.

Abdel był pewien, że jest w stanie wygrać tę bitwę. Dzięki walce na murach czuł, że potrafi kontrolować gorejący w duszy płomień Bhaala. Teraz, kiedy wiedział, że żyje w nim Niszczyciel, mógł z nim walczyć. Mógł utrzymać bestię w klatce. W każdym razie wierzył w to.

Gdy Abdel odezwał się ponownie, jego głos był cichy i pewny.

W takim razie, jeśli któryś z Piątki odważy się wyjść z ciemności, zabiję go.

Położył uspokajająco dłoń na ramieniu Jaheiry, ale ona cofnęła się pod jego dotykiem i nadal płakała z twarzą ukrytą w dłoniach.

Imoen zmusiła się do śmiechu, żeby rozładować napięcie.

To nie ma sensu – prychnęła pogardliwie. – Ten tak zwany plan, który wymyśliliście, nigdy nie zadziała. Czy Yaga Shura w ogóle przyjmie wyzwanie? Ma armię na swoje usługi, więc czemu miałby zgodzić się na walkę jeden na jednego z Abdelem?

To nic śmiesznego – skarciła ją Melissan. – Yaga Shura przyjmie wyzwanie. Będzie chciał sprawdzić swoją siłę w walce z Abdelem, udowodnić, że jest wart bycia członkiem Piątki. Yaga Shura jest synem pana mordu, synem boga. Myśli, że jest niezniszczalny. Myśli, że sam jest bogiem.

Imoen potrząsnęła głową.

Niemożliwe. Yaga Shura nie może być aż tak głupi. Ja sama jestem dzieckiem Bhaala, a nigdy nie przyjęłabym takiego wyzwania tylko po to, żeby się wykazać.

Abdel spojrzał przyrodniej siostrze prosto w oczy.

A ja tak.



Rozdział dziesiąty

Otwarto bramy Saradush, a Abdel wystąpił z szeregów, aby spotkać się ze swym przeciwnikiem. Oddziały Yagi Shury cofnęły się o kilkaset jardów od murów miasta, pozostawiając walczącym pas dobrze udeptanej ziemi.

Abdel dotarł do środka tego szerokiego pasa i czekał. Za jego plecami wewnątrz fortecy calimshańscy żołnierze i milicja Saradush stali w gotowości. Gdyby Abdelowi udało się zabić Yagę Shurę, obrońcy mieli zrobić wypad i zaskoczyć przeciwnika. Widząc śmierć ich jakoby niepokonanego wodza, wojska Shury zostałyby zdezorganizowane i osłabione. Natychmiastowy atak złamałby ich ducha, a miasto byłoby ocalone.

Tak przynajmniej wyglądał plan Melissan. Gdyby Abdel przeżył. Gdyby jednak stało się inaczej, obrońcy mieli wrócić na stanowiska, bo oblężenie trwałoby nadal, aż głód i choroby osłabiłyby ich, a wroga armia przedarła się przez mury i splądrowała miasto.

Z dala doleciał dźwięk trąby, zwiastujący nadejście Yagi Shury.

Abdel przygotował się na spotkanie z nadchodzącym wrogiem.

Yaga Shura to nie zwykły potomek Bhaala – ostrzegała Abdela Melissan, kiedy przed pojedynkiem wybierał broń. – Jego matka była olbrzymką z plemion mieszkających wśród wulkanów Gór Marszruty.

Ohyda! – sapnęła Imoen.

Nie bądź naiwna, dziecko! – warknęła Jaheira, przenosząc swój gniew z Abdela na dziewczynę. – Bhaal nie był śmiertelnikiem. Mógł przyjmować dowolną postać. Olbrzym jest tak samo bliski bogu jak człowiek czy elf.

Imoen potrząsnęła głową, z uporem powtarzając:

Ale to ohydne.

Piętno Bhaala jest ohydne w każdej postaci – odparła Melissan, w ten sposób kończąc rozmowę.

Żołnierze rozstąpili się, aby utworzyć przejście dla swojego przywódcy. Widok nadchodzącego Yagi Shury wymiótł z umysłu Abdela wszelkie wspomnienia.

Idący przez tłum nagi do pasa gigant górował nad swoimi żołnierzami o dobrych kilka stóp. Szerokie bary, muskularna klatka piersiowa i umięśnione ramiona były wyraźnie widoczne nad ich hełmami, a nawet ostrzami uniesionych w salucie włóczni. Jego skóra miała barwę popiołu i sadzy, zaś broda była ogniście ruda, podobnie jak długie włosy, zaplecione w opadający na ramiona warkocz. Głownia olbrzymiego podwójnego topora przytroczonego do jego pleców zdawała się pochłaniać każdy promień światła, który padał na jej obsydianową powierzchnię.

Abdel poprawił uchwyt na wybranym przez siebie szerokim mieczu i przestąpił z nogi na nogę, aby przed starciem nieco się rozruszać. Nie miał zbroi – w walce zamierzał wykorzystać swoją szybkość i zręczność. Swą nieludzką szybkością zaskakiwał ludzi mniejszych od niego, i był pewien, że może zrobić to samo z przeciwnikiem o rozmiarach przysadzistego olbrzyma.

Długimi, mocnymi krokami Yaga Shura wyszedł z tłumu wojska i odległość między wojownikami zmniejszyła się. Gigant zatrzymał się jakieś dwadzieścia stóp przed Abdelem i powoli sięgnął do uprzęży po broń, a wtedy zagrały wszystkie mięśnie na jego nagim torsie. Abdel stał wystarczająco blisko, aby dostrzec, że głownia broni nie była całkiem czarna, jak początkowo sądził. Jej krawędzie pokrywały krwistoczerwone glify i symbole.

Instynktownie czuł, że te znaki były identyczne jak te, które pokrywały strzały Illasery, łuczniczki z polany. Abdel wiedział, że, podobnie jak w przypadku strzał Illasery, rany zadane toporem Yagi Shury nie zagoją się tak łatwo.

Rozstawił szeroko nogi, przyjął niską postawę. Świadomość, że przeciwnik może go nie tylko zranić, ale nawet zabić, nie przerażała Abdela. Po prostu zmienił swój plan na bardziej defensywny.

Kiedy dwaj mężczyźni okrążali się, Abdel znalazł się w nietypowej dla niego sytuacji: musiał spoglądać w oczy przeciwnika. Zawahał się, niepewny, czy powinien czekać na sygnał do rozpoczęcia walki. Wśród zgromadzonej hordy rozszedł się pomruk niecierpliwego oczekiwania i wtedy Yaga Shura runął naprzód.

Zgodnie z oczekiwaniami Abdela, waga Yagi Shury działała przeciwko niemu, był wolniejszy. Szarżował na Abdela niczym rozjuszony byk, z toporem uniesionym wysoko nad głową. Abdel odczekał do ostatniej chwili, po czym rzucił się w bok, z łatwością unikając niezgrabnego ciosu przeciwnika. W tym samym momencie chlasnął swoim ostrzem po mięśniach na odsłoniętym brzuchu Yagi Shury, rozcinając je.

Obrócił się, aby wymierzyć ostateczny cios w nagie plecy przeciwnika. Gigant również odwrócił się i stanął z nim twarzą w twarz. Otwarta rana zadana przez Abdela stała się zaledwie cienką, białą blizną na ciemnej skórze Yagi Shury. Chwilę później ona również zniknęła, nie pozostawiając najmniejszego śladu po ataku Abdela.

Fakt, że Yaga Shura posiada takie same, a może nawet lepiej rozwinięte zdolności regeneracji, zaskoczył Abdela. Sądził, że za chwilę wykończy wijącego się na ziemi wroga. Nie był przygotowany na przebijanie się przez zasłony przeciwnika.

Gigant znów zaatakował. Abdel z łatwością uniknął niezgrabnego ataku olbrzyma i pociął jego oko serią płynnych cięć, których nauczył się przez lata praktyki. Yaga Shura wrzasnął z bólu i uniósł jedną ze swych wielkich dłoni, aby przycisnąć ją do poranionego oczodołu.

Jego oddziały jak jeden mąż wydały okrzyk zaskoczenia i rozpaczy. Ale gdy Yaga Shura opuścił rękę, Abdel lekko zaskoczony zobaczył, że oko jest całkiem zdrowe. Najemnik poczuł mocne ssanie w żołądku. Pomyślał, że musi to być to takie samo uczucie bezradności, jakie odczuwali jego przeciwnicy, zdając sobie sprawę z daremności swoich ataków na niego.

Śmiech olbrzyma utonął w śmiechu jego ludzi, po czym przeciwnik jeszcze raz zaatakował Abdela.

Pojedynek przebiegał podobnie jak oba pierwsze starcia. Yaga Shura atakował bez techniki czy stylu, uznając tylko brutalną siłę. Abdel z wprawą doświadczonego szermierza z łatwością unikał bądź parował każdy cios i za każdym razem wyprowadzał gwałtowny kontratak. Nie znał co prawda granic swoich własnych zdolności regeneracji, ale zamierzał wyczerpać siły Yagi Shury.

Rozciął gardło olbrzyma, wbijał ostrze miecza w różne miejsca, zadawał tuziny ran, a każda z nich powinna być śmiertelna. Ale zadawane przez niego rany były tylko przejściowe, obrażenia szybko się goiły i nie pozostawiały żadnych śladów.

Walka trwała zaledwie dziesięć minut; dla widzów krótko, ale dla walczących była to cała wieczność. Abdel dyszał ciężko, a jego potężna pierś unosiła się i opadała jak miech, próbując dostarczyć tlenu spragnionym mięśniom. Za każdym razem, gdy kucał, by uniknąć cięcia Yagi Shury, czuł ból mięśni nóg, a gdy odskakując unikał ciosu, groziły mu skurczem. Ramiona bolały go ze zmęczenia, a dłonie i palce zdrętwiały od parowania kolejnych ciosów potężnego topora olbrzyma.

Dopiero, gdy niemal padał ze zmęczenia, Abdel doznał olśnienia. Yaga Shura nigdy nie nauczył się żadnego stylu walki, gdyż nigdy tego nie potrzebował. Abdel mógł do woli ranić swojego przeciwnika, i mimo że przewyższał Yagę Shurę umiejętnościami i zdolnościami, fizyczna niewrażliwość olbrzyma dawała mu ogromną przewagę.

Z każdym machnięciem topora przewaga Yagi Shury rosła. Za każdym razem, gdy Abdel obracał się, uchylał lub schylał, czuł, że mordercze ostrze jest coraz bliżej celu. Siła potężnego mężczyzny wyczerpywała się, a jego szybkość i ruchliwość spadły, gdy zmniejszała się wytrzymałość. Olbrzym zaś nadal atakował, niepowstrzymany jak siły natury.

Abdel postanowił wezwać na pomoc wściekłość swego nieśmiertelnego ojca. Sięgnął w głąb duszy i próbował podsycić płomienie furii Bhaala, by dały mu siłę, ale niczego tam nie odnalazł. Świadomość, że cały ten rozlew krwi i przemoc, której się dopuszczał, nie robią wrażenia na przeciwniku, ochłodziła dzikie gorąco boga mordu.

Abdel Adrian, wyczerpany i zmęczony, wiedział, że wkrótce będzie musiał umrzeć.

Pierwsze zdradziły go nogi, zbyt teraz ciężkie, by podołać szybkiemu biegowi, aby uniknąć kolejnego brutalnego ataku olbrzyma. Topór zagwizdał w powietrzu, a na piersi Adela pojawiła się długa, lecz powierzchowna rana. Mężczyzna padł na plecy, potykając się o własne nogi.

Miecz wypadł z dłoni Abdela, gdy wyrzucił ręce do tyłu, by złagodzić upadek. Mimo to uderzył o ziemię na tyle mocno, że przez chwilę widział gwiazdy. Gdy wzrok mu się rozjaśnił, zobaczył, jak Yaga Shura stoi nad nim, a pokryty runami topór zatacza łuk, by zakończyć życie Abdela.

Abdel chciał się poddać. Jego wyczerpane ciało błagało go, by po prostu przyjął okrutny koniec, lecz instynkty wojownika przejęły nad nim władzę i Abdel kopnął ciężkim buciorem w rękojeść topora, całkowicie łamiąc grube drewno. Dolna część pokrytego runami toporzyska rozpadła się na kilka kawałków, każdy długi na stopę.

Yaga Shura poleciał do przodu, gdyż niespodziewany kopniak i nagła zmiana ciężaru broni zupełnie wytrąciły go z równowagi. Kawałki dolnej części drzewca upadły na ziemię, lecz on ciągle ściskał górną połowę złamanej broni. Olbrzym znowu zaatakował Abdela, jednocześnie padając na niego. Wolną rękę Yaga Shura wyciągnął przed siebie, by złagodzić upadek.

Abdel chwycił nadgarstek wyciągniętej ręki Yagi Shury i pociągnął, jednocześnie unosząc nogę i opierając ją o umięśniony tors wroga. Był prawdopodobnie jedynym żyjącym człowiekiem, który mógł zmienić kierunek upadku olbrzyma, ale z drugiej strony był kimś więcej, niż tylko człowiekiem. Ku zdziwieniu widzów i samego Yagi Shury, olbrzym nagle przekoziołkował w powietrzu i uderzył plecami o ziemię.

W tym czasie Abdel już się podniósł, chwytając największy kawał złamanego toporzyska. Zanim wróg zdążył się otrząsnąć z upadku, Abdel już był przy nim.

Prócz szermierki, Abdel przez wiele lat uczył się zapasów i innych form walki bez broni, wiedział więc, jak zyskać przewagę nad leżącym przeciwnikiem. Potężny mężczyzna skoczył na pierś Yagi Shury i kolanami przycisnął jego ramiona do ziemi. Czuł się jak dziecko siłujące się z dorosłym... prawdopodobnie tak samo, jak inni czuli się w zapasach z nim. Yaga Shura mógłby z łatwością uwolnić się, przetaczając się na bok i wykorzystując swoją masę, by strącić z siebie Abdela. Najemnik miał tylko nadzieję, że olbrzym o tym nie wie.

Tors Yagi Shury unosił się, gdy próbował zrzucić Abdela prymitywną siłą, lecz mężczyzny nie dało się tak łatwo ruszyć. Po prostu balansował ciałem w rytmie zgodnym z poruszeniami olbrzyma, przez cały czas utrzymując się na jego piersiach. Olbrzym próbował chwycić Abdela wolną ręką, a drugą rozpaczliwie unieść broń. Ponieważ kolana Abdela nadal przyciskały potężne ramiona olbrzyma do ziemi, wszystkie wysiłki Yagi Shury na nic się nie zdały.

Abdel uniósł obiema rękami nad głowę złamany, pokryty runami kawałek drewna i wbił jego poszarpany koniec w odkryte gardło olbrzyma, przebijając Yagę Shurę kawałkiem drzewca jego własnej broni.

Śmiertelne drgawki dziecka Bhaala w końcu zrzuciły Abdela na ziemię. Potężny najemnik próbował zerwać się na równe nogi, lecz mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Resztki swojej energii zużył na wbicie drzazgi w gardło Yagi Shury.

Jakimś sposobem Abdelowi udało się unieść głowę na czas, by zobaczyć, jak Yaga Shura z trudem podnosi się, trzymając kawał drewna wystający z szyi. Pierś olbrzyma pokrywała bulgocząca ognista krew wypływająca z rany na szyi. Próbował wyrwać wielką drzazgę z gardła, lecz była ona mokra od krwi i ręce olbrzyma ześlizgiwały się z niej.

Potworny pomiot Bhaala upadł na kolana i ponownie chwycił drewno. Tym razem udało mu się go wyciągnąć, jednak wtedy parująca krew zaczęła z każdym, coraz słabszym uderzeniem serca tryskać z rany niczym gejzer.

Za plecami Abdel usłyszał dźwięk trąb i wielki huk, gdy bramy Saradush otworzyły się i armia ruszyła do ataku. Abdel, wciąż zbyt zmęczony, by wstać, obrócił głowę i zobaczył Gromnira, Melissan i Sarevoka, prowadzących atak na wroga.

Oddech umierającego olbrzyma zagłuszył hałas, gdy sojusznicy Abdela minęli go, by zaatakować spanikowane wojska Yagi Shury. A wtedy świat zaczął rozpływać się, roztapiać, tak jak na polanie, gdy Abdel zabił Illaserę.

Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, zanim świat zniknął całkowicie, była potężna uskrzydlona bestia opadająca na Saradush, której rubinowe łuski błyszczały oślepiająco, odbijając płomień wylatujący z gadziego pyska.


* * *

Powrócił do pustki. Rozglądając się wokół, Abdel zauważył, że to określenie już nie pasuje do tego, co zobaczył. Pod stopami wyraźnie czuł ziemię, a nad głową widział puste szare niebo. Mgły znikły i jak okiem sięgnąć rozciągało się jałowe pustkowie.

Pustka stała się martwym światem, a monotonię krajobrazu przerywały jedynie unoszące się w powietrzu drzwi. Abdel zauważył, że tym razem było ich jedynie czworo.

Reprezentują twój los, Abdelu Adrianie – powiedział ktoś niewidoczny w odpowiedzi na jego nie wypowiedziane pytanie. – Im dalej wędrujesz swoją drogą, tym wariantów przyszłości jest mniej.

Abdel natychmiast rozpoznał głos istoty ze snu na polanie.

Pokaż się! – zażądał.

Nagle stanęła przed nim potężna postać, emanująca oślepiającym blaskiem doskonałości. Abdel zauważył jednak, że istota była teraz mniej imponująca, mniej potężna, mniej cudowna, mniej... cóż, po prostu mniej.

Nie stałem się mniej, Abdelu Adrianie. To ty stałeś się więcej. O wiele więcej. Twój postęp jest zaskakujący, nawet dla kogoś takiego jak ja.

Abdel szybko zadał następne pytanie, nieco przestraszony dziwnym zwyczajem istoty odpowiadania na jego nie wypowiedziane myśli.

Czemu mnie tu sprowadziłeś?

Podobnie jak wcześniej, nie ja jestem odpowiedzialny za twoją obecność tutaj, Abdelu. Ty jesteś.

Przypomniał sobie ostatni obraz materialnego świata, przerażającą wizję smoka spadającego na Saradush.

Muszę wrócić! Musisz mnie odesłać!

Znasz drogę z powrotem, Abdelu. To ty decydujesz o swoim odejściu, tak samo jak ty decydujesz o swoim przybyciu.

Drzwi. Abdel zbliżył się do nich o krok, po czym się zawahał. Powoli obrócił się w stronę nieśmiertelnego, wciąż niezbyt pewien, co ma zrobić.

Ja nie mogę tego zrobić, Abdelu – wyjaśniła istota. – Mogę tylko odpowiadać na pytania, które zadajesz.

Zrobiłem to, co mi kazałeś. Odnalazłem tych, którzy dzielą moją skażoną krew, i dowiedziałem się jedynie, że mam nadal zabijać. To wiedziałem przez całe życie!

Istota nie odpowiedziała i stała dalej nieruchomo.

Moim przeznaczeniem musi być coś więcej niż tylko zabijanie pomiotu Bhaala! Ale ty odmawiasz mi pomocy. Dlaczego? Wiesz o czymś. Czemu nie możesz mi tego powiedzieć?

Działają tutaj siły potężniejsze, niż możesz pojąć. Mogą cię uratować lub zniszczyć. Muszę być ostrożny ze względu na ciebie i na przyszłość. Jeśli nie jesteś gotów, by zadać pytanie, Abdelu Adrianie, nie jesteś naprawdę gotów, by pojąć odpowiedź.

Abdel zaśmiał się, nie wiedząc właściwie, czy ten śmiech jest smutny, czy gorzki.

Mówisz jak Gorion.

Twój przybrany ojciec był mądrym człowiekiem.

Potężny najemnik spojrzał szybko na drzwi, po czym znów zwrócił się do swego dziwnego rozmówcy. Choć rozpaczliwie pragnął powrócić do świata materialnego, nie mógł jednak odrzucić szansy dowiedzenia się czegoś o tym wszystkim, co się z nim działo. Otworzył usta i nagle chciał wypowiedzieć na raz milion pytań. Rezultatem było jedynie milczenie. Odetchnął głęboko i spróbował ponownie.

Piątka... czy naprawdę istnieje, jak twierdzi Melissan? Czy rzeczywiście próbują wskrzesić Bhaala?

To, co ci powiedziała Melissan, jest prawdą – przyznała istota, po czym szybko dodała – lecz nie wyjawiła ci wszystkiego o Piątce.

Ta odpowiedź zaskoczyła Abdela. Istota zdawała się niemal zawstydzona, że ujawniając zbyt wiele, złamała jakieś prawo lub kodeks honorowy nieśmiertelnych.

Nie ty tutaj dowodzisz, prawda? – zapytał Abdel, powoli zaczynając rozumieć.

Istota powoli pokiwała głową.

Jestem jedynie sługą boskiej woli, Abdelu. Nie mogę aktywnie wpływać na twój los. Wydarzenia muszą następować same z siebie.

I przypuszczam, że nie wyjawisz mi mojego przeznaczenia – powiedział Abdel zmęczonym głosem.

Nawet moce, którym służę, nie mogłyby tego wyjawić.

Abdel splunął z pogardą.

Nie jesteś dla mnie większą pomocą niż moi śmiertelni pomocnicy – zaszydził.

Zwrócił się w stronę najbliższych drzwi i przeszedł przez nie, nie oglądając się za siebie.



Rozdział jedenasty

Rozległy obszar martwej Otchłani zniknął, zastąpiony przez widok i odgłosy bitwy. Opancerzeni mężczyźni cięli i rąbali się nawzajem. W powietrzu latały strzały i kamienie z procy. Piechota używała pik i innych broni drzewcowych, atakując konnych przeciwników, i sama ginęła tratowana przez wierzchowce wrogów. Konie stawały dęba i rżały, toczyły pianę z pyska, a ich boki pokrywał pot i krew.

Martwi i umierający leżeli na ziemi zmiażdżeni, zadźgani, pocięci i okrwawieni. Uderzenia stali o stal, rżenie koni, paniczne krzyki ludzi, jęki rannych żołnierzy wijących się na ziemi mieszały się w jeden głuchy ryk – pieśń bitwy.

Abdela otaczała ze wszystkich stron rzeź. Zmaterializował się dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał, gdy Yaga Shura wydał swój ostatni oddech. Trup olbrzyma leżał zaledwie kilka stóp od niego, teraz zamieniony w trudną do rozpoznania górę mięsa zmiażdżonego buciorami żołnierzy i kopytami koni walczących armii. Potężny najemnik nie miał pojęcia, jak długo go nie było, lecz oceniając po wyglądzie trupa Yagi Shury, musiało minąć tyle czasu, że bitwa przetoczyła się kilka razy nad tym jednym miejscem.

Pośród panującego chaosu Abdel nie mógł ocenić przebiegu bitwy. Nie miał pojęcia, która strona wygrywa, ale to go nie obchodziło. Nie miało to już znaczenia. Wiedział, że smok, którego zauważył, zanim został wezwany do Otchłani, zniszczy Saradush... zniszczy obie armie, a także Jaheirę i Imoen, jeśli Abdel ich nie uratuje.

Najpierw musi je odnaleźć.

Spojrzał na to, co pozostało z topora Yagi Shury, po czym zaczął się wokół rozglądać. Nie potrzebował zaczarowanej broni, by przebić się przez mur śmiertelnych żołnierzy stojących między nim a kobietami, które kochał, a poza tym był szermierzem, a nie drwalem. Na szczęście na polu bitwy był spory wybór mieczy.

Zabrał ciężkie, szerokie ostrze z ręki jednego z leżących na ziemi trupów.

Abdel zaatakował, rąbiąc wszystkich dookoła w szalonej próbie przebicia się przez otaczający go tłum. Ignorował ataki kierowane na jego niczym nie chronione ciało. Jego umysł odcinał ból, a nieśmiertelny duch przyjmował niezliczone ciosy i leczył rany. Abdel zauważył, że jego zdolności regeneracji są teraz większe niż kiedykolwiek – wiele ran zamykało się tak szybko, że nawet nie zaczynały krwawić.

Wkrótce od stóp do głów pokryła go ciepła jucha. Krew wrogów zlepiła mu włosy i przemoczyła ubranie. Mdląca woń krwi dusiła go, na języku czuł posmak miedzi. Pocierając wierzchem okrwawionej dłoni oczy, nie mógł się pozbyć szkarłatnej zasłony przysłaniającej mu pole bitwy.

W trakcie tej walki esencja Bhaala pozostawała spokojna. Abdel nie radował się masakrą wrogów, nie była to śmierć, którą mógłby smakować. Ta rzeź miała na celu jedynie odnalezienie Jaheiry i Imoen, zanim smok skieruje swoją uwagę na pole bitwy.

To, że jego zadanie jest niemożliwe do wykonania, nawet nie przyszło Abdelowi do głowy. Ignorował fakty – tysiące walczących na ogromnym terenie – i wierzył, że jakimś sposobem uda mu się odnaleźć kochankę i siostrę.

Między poruszającymi się ciałami Abdel zobaczył śmierć i zniszczenie spadające na Saradush. Jedno machnięcie wielkiego, pokrytego łuskami ogona smoka spowodowało zawalenie się wieżyczki domu jakiegoś bogacza. Morderczy ogień z nieba palił całe kwartały ulic. Potężny gad spadł na skórzastych skrzydłach z nieba, by pożreć nieszczęsne ofiary uciekające ulicami. Widok wielkiego smoka niszczącego Saradush powodował, że Abdel coraz bardziej gorączkowo prowadził swe beznadziejne poszukiwania.

Nagle ponad wrzawą bitewną usłyszał swoje imię, wykrzyczane ze zwierzęcą wściekłością.

Abdel!

Obrócił się w stronę szalonego krzyku i zobaczył atakującą go rozczochraną postać na koniu. Mężczyzna, skulony w siodle na rumaku o dzikich oczach, wyglądał bardziej jak zwierzę niż człowiek – splątana tłusta grzywa powiewała na wietrze, gdy jechał, a owłosione ramię unosiło nad głową ciężką włócznię.

Mimo wszelkich wysiłków Abdel nie był w stanie odnaleźć Jaheiry ani Imoen. Jednak jakimś sposobem Gromnir, szalony generał calimshańskich oddziałów, odnalazł jego.

Abdel! – zaryczał Gromnir. – Znów się spotykamy! Niezła zabawa! Ha!

Koń pędził w jego stronę, lecz Abdel nie ruszał się. W ostatniej chwili postąpił krok do przodu, uchylił się przed włócznią Gromnira i zacisnął potężne ramię na grubej szyi wierzchowca. Impet pędzącej bestii odrzucił go do tyłu. Odgłos wyrywanego ze stawu ramienia zagłuszył głośny trzask łamiących się jak chrust kości szyi zwierzęcia.

Zanim Abdel zdążył się podnieść, jego ramię już wróciło na swoje miejsce. Gromnir nie miał takiego szczęścia. Może i był dzieckiem Bhaala, ale podobnie jak Imoen i większość innych, nie posiadał nadludzkich zdolności regeneracji Abdela i Yagi Shury.

Generał wyczołgiwał się powoli spod drżącego konwulsyjnie ciała konia, podciągając się na rękach. Abdel widział, że miednica Gromnira została zmiażdżona w trakcie upadku. Na kolczastych nogawicach, które okrywały jego ciało poniżej pasa, pojawiła się ciemna plama.

Abdel! – zaskrzeczał kaleki mężczyzna. – Abdel zdradził Gromnira. Ha! Gromnir wpadł w pułapkę Abdela.

Abdel zamierzał odwrócić się od bezradnego mężczyzny i wrócić do poszukiwania Jaheiry i Imoen, ale nie mógł znieść niczym nie uzasadnionych oskarżeń, jakie rzucał na niego calimshański generał.

Nie jestem zdrajcą, Gromnirze – powiedział spokojnym głosem.

Ha! Dobra zabawa, Abdelu. Żartujesz, kiedy Gromnir umiera! Ha!

Abdel potrząsnął głową.

Jesteś szalony.

Szalony? Gromnir i jego ludzie wpadli w zasadzkę! Ha! Tysiąc kawalerzystów chowało się za wzgórzami, żeby zmiażdżyć armię Gromnira! – Wraz z tymi słowami na ustach umierającego mężczyzny pojawiła się różowa piana.

Wiedzieli, że Gromnir wyjdzie zza murów! Ha! A smok... on też to wiedział. Patrzył i czekał, aż Gromnir połknie przynętę! Plan Abdela powiódł się! Ha! Saradush zostało bez obrony!

To nie był mój plan – zaprotestował Abdel, ale Gromnir nie słuchał jego argumentów, oddychając spazmatycznie.

Druidka i dziewczyna – ciągnął dalej Gromnir, a jego głos z każdym słowem stawał się coraz cichszy – wiedziały. Uciekły do miasta, nie wpadły w pułapkę. Ha!

Atak kaszlu wstrząsnął Gromnirem, po czym jego ciało wyprężyło się. Abdel nie pozostał, by być świadkiem jego śmierci. Potężny najemnik już szarżował przez masy walczących, wycinając sobie drogę prosto do miasta... lub tego, co z niego pozostało po ataku smoka.

Przedzierając się przez pole bitwy, Abdel przeklinał własną głupotę. Oczywiście, Jaheira i Imoen były w mieście!

Gromnir myślał, że uciekły przed bitwą, ale ograniczony umysł generała nie pozwalał mu domyślać się prawdziwego wyjaśnienia.

Z łatwością mógł sobie wyobrazić taką oto scenę. Kobiety, które kochał, prowadzą cywilów w bezpieczne miejsce, próbując znaleźć im jakieś schronienie przed szalejącym potworem. Jaheira i Imoen jak zwykle ryzykowały życiem, żeby ratować niewinnych i bezbronnych.

Teraz, kiedy już to wiedział, Abdel poruszał się bardzo szybko. Dotarł do nadal otwartych bram Saradush i pędził pokrytymi gruzem ulicami, ignorując płomienie pochłaniające budynki. Nad miastem unosiła się gruba chmura dymu, zmuszając Abdela do zgięcia się wpół, żeby znaleźć się pod gryzącymi w oczy chmurami.

Czuł, że Jaheira i Imoen będą tam, gdzie zniszczenia są największe. Musi więc znaleźć smoka, a wtedy na pewno odnajdzie przyjaciół.

Znalezienie smoka nie było trudne – musiał tylko biec w stronę dochodzących go krzyków. Nagle zobaczył szalejącą bestię, zmieniającą budynki w pył i zabijającą każdą żywą istotę, która znalazła się w zasięgu jej łap lub ogona. Jak wszystkie smoki, tak i ten okaz był przerażający i jednocześnie wzbudzający podziw. Zbliżając się, Abdel zobaczył, że smok jest bardzo młody, ledwo wyrośnięty. Jego łuski były gładkie, nie poznaczone przez bitwy, które dopiero miały nadejść. Skórę miał wciąż błyszczącą, jaskrawo-czerwoną. W miarę starzenia się jej kolor będzie coraz ciemniejszy, głębszy. Jeśli ta istota jest tak niedoświadczona w walce, jak sugeruje jej niedojrzały wygląd, Abdel miał nadzieję na zwycięstwo.

Na drugim końcu kwartału Abdel zauważył postacie kryjące się na parterze budynku wypalonego przez smoczy ogień. Nawet z tej odległości i mimo unoszącej się mgły Abdel rozpoznał sylwetkę Jaheiry, a obok niej mniejszą – Imoen. Ręce Imoen kreśliły w powietrzu skomplikowane wzory, tak jak to robili magowie i czarodzieje, rzucając zaklęcia. Abdel widział u jej stóp zwój z błyszczącymi symbolami. Kilka chwil później cała grupa zniknęła.

Dopiero po chwili Abdel zorientował się, że wciąż tam byli, a ich obecność ukrywało zaklęcie niewidzialności. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad nie ujawnionymi wcześniej talentami magicznymi Imoen, gdyż uwagę smoka coraz bardziej przyciągał niewielki budynek, w którym grupka znalazła schronienie.

Powoli, jakby smakując rzeź, smok zaczął iść w stronę niewidzialnej Imoen i tych, których chroniła. Głęboki, złośliwy śmiech wydostał się z gardła bestii, zagłuszając trzask płomieni i krzyki innych mieszczan, uciekających przed potworem.

Abdel nie zastanawiał się, nie zwolnił kroku, choć pewna część umysłu kazała mu odwrócić się i uciekać. Bestia mogła rozerwać go na strzępy jednym pociągnięciem wielkich szponów lub zmienić w kupę popiołu wybuchem płomienia tak gorącego, że roztapiał kamienne mury.

Abdel wiedział, że nawet zdolność natychmiastowej regeneracji nie mogłaby go uratować przed śmiercią od tak straszliwych obrażeń. Wiedział, że nie jest nieśmiertelny.

Nie tylko świadomość własnej śmiertelności sprawiała, że Abdel kulił się z przerażenia. Mimo swej widocznej młodości, wielki czerwony smok górował nad uciekającymi przed nim ludźmi i niziołkami. Rozłożył szeroko skrzydła, żeby objąć całą szerokość ulicy, i niedbale odpychał zbliżających się do niego ludzi, pozostawiając na ziemi skulone martwe ciała.

Smok był na tyle duży, że mógłby unieść w pazurach parę niedźwiedzi, ale wrażenie robiły nie tylko jego rozmiary. Jego młode łuski świeciły wewnętrznym światłem, a każda była równie piękna jak bezcenny rubin. Łączyły się ze sobą tak ciasno, że wydawały się tworzyć na grzbiecie bestii niemożliwą do przebicia zbroję. Stwora mierzącego od ostrych jak brzytwa zębów do koniuszka wężowego ogona trzydzieści stóp otaczała aura wspaniałej mocy. Smoki mają bowiem w sobie majestat, który wykracza poza ich niepojętą siłę fizyczną; aura wielkości, wspaniałości i złośliwości sprawiała, że nawet Abdel drżał z przerażenia. Smoczy strach, tak to nazywali mędrcy.

Ignorując ten zakątek umysłu, który błagał go, żeby rzucił malutki miecz na ziemię i uciekał, Abdel zbliżył się do smoka na odległość ciosu. Miał tyle szczęścia lub znaczył tak mało, że olbrzymi wróg nawet nie zwrócił na niego uwagi, podbiegł więc i chlasnął mieczem tylną łapę smoka tuż nad piętą. Zwyczajna broń odbiłaby się od łusek bez szkody dla bestii, lecz miecz Abdela poruszała dłoń o sile większej niż siła jakiegokolwiek śmiertelnika.

Z rany wypłynął gejzer dymiącej krwi, a broń Abdela została strzaskana siłą uderzenia. Smok zawył z bólu, kopiąc tylną łapą i skręcając głowę na długiej, giętkiej szyi, by zacisnąć szczęki na niewidocznym wrogu.

Abdel rzucił się do tyłu, unikając łapy i morderczych szczęk, i przykucnął pod przesuwającym się nad jego głową skrzydłem smoka. Nie udało mu się jednak uniknąć ciężkiego ogona, który wyrzucił go w powietrze, i wylądował na jednym z niewielu kamiennych murów, które jeszcze pozostały na tej ulicy. Ściana rozpadła się, a impet uderzenia spowodował połamanie żeber, naruszenie kręgów szyjnych, zmiażdżenie wszystkich kości twarzy i uszkodzenie kilku organów wewnętrznych.

Po około dziesięciu sekundach jego straszliwe rany zaleczyły się na tyle, że mógł wstać. Na szczęście niedoświadczony smok pomyślał, że bohater został starty na pył, więc skierował swoją uwagę na budynek, gdzie Imoen, Jaheira i inni szukali ochrony, zanim skryło ich zaklęcie niewidzialności.

Stając na tylnych łapach, bestia wydała ryk, który wstrząsnął ziemią. Echo tego bojowego okrzyku stłumiło wszystkie inne dźwięki. Abdel nie słyszał nawet własnego krzyku, gdy bestia opuściła swoje ciało na dach budynku, zawalając go wewnątrz wielkiej chmury pyłu, która wkrótce połączyła się z dymem wiszącym nad miastem.

Abdel zawył, opłakując pewną śmierć swojej kochanki.

Jaheira!

Przeciągnął dłonią po pokrytej krwią i brudem twarzy i wziął głęboki oddech, by ponownie wyrazić swój ból i wściekłość, lecz nagle zatrzymał się. Zauważył ślady stóp w pokrywającym ulice pyle i popiele. Sądząc po liczbie pozostawionych śladów stóp i ilości unoszącego się kurzu, Abdel zgadywał, że musiało tędy uciekać pół tuzina ludzi. Nie widział ich. Zaklęcie, które sprawiło, że Imoen, Jaheira i pozostali zniknęli, wciąż działało. Imoen i Jaheira żyły. Abdel wypuścił powietrze z płuc, a jego krzyki rozpaczy zmieniły się w pełen ulgi śmiech.

Gdy smok odwrócił się w stronę wielkiego najemnika, śmiech Abdela zamarł. Stwór przechylił lekko głowę i wziął głęboki oddech. Jego wielka pierś powiększyła się jeszcze bardziej i Abdel uświadomił sobie, że smok przygotowuje się do wypuszczenia wielkiego języka ognia.

Potężny mężczyzna obrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Słyszał za sobą głęboki grzmot i syk. Próbował schować się w otwartej bramie, podczas gdy ściana ognia przesuwała się wzdłuż ulicy, pochłaniając wszystko na swojej drodze.

Gdyby Abdel musiał przyjąć na siebie całą siłę ataku smoka, zginąłby natychmiast, krew zagotowałaby się w jego żyłach, a kości zmieniły w popiół. Uratowała go niecierpliwość młodej bestii. Smok za szybko objawił swoją siłę i jego wróg znalazł się jedynie na obrzeżach ognistego oddechu bestii. Abdel rozpaczliwie skoczył za osłonę budynku i wtedy poczuł niemożliwy do zniesienia, palący ból, jaki przeżywają tylko żyjący.

Jego ubranie i włosy zapaliły się, a szyja i plecy pokryły pęcherzami. Mocno zacisnął powieki, gdy otoczyła go chmura ognia. Jego nozdrza, gardło i płuca zostały poparzone, gdy wdychał śmierdzące siarką powietrze i gryzący dym.

Cierpienie towarzyszące paleniu się żywcem sprawiło, że Abdel na chwilę stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał, zobaczył, że leży w pociemniałej bramie, a wokół niego dopalają się ostatnie płomyki smoczego oddechu. Próbował zerwać się na równe nogi, ale okazało się, że kończyny go nie słuchają. Leżał przez kilkanaście sekund, czekając, aż zacznie działać jego niesamowita zdolność regeneracji, lecz kiedy ponownie próbował wstać, odkrył, że jego rany się nie zagoiły.

Ogień. Abdel wiele razy czuł wewnętrzny płomień wściekłości i żądzy krwi Bhaala, lecz to były płomienie ducha. W prawdziwym świecie Abdel nigdy nie został poparzony... ani zanim został awatarem martwego boga, ani nigdy później. Myślał, że dojdzie do siebie po straszliwych oparzeniach tak samo jak po ciętych i miażdżonych ranach i innych obrażeniach. Teraz, kiedy leżał bezradnie w stopionym ubraniu pokrywającym sączące się rany na spękanych, pokrytych pęcherzami plecach, Abdel zrozumiał, że tak nie jest.

Zbierając całą swoją siłę, podczołgał się kawałek i wyjrzał z bramy, która uratowała mu życie. Musiał dowiedzieć się, dlaczego smok go jeszcze nie dobił. Musiał zobaczyć, czy Imoen i Jaheirze udało się uciec. W jednej chwili znalazł odpowiedź na oba pytania.

Smok został zaatakowany. Dwa olbrzymie tygrysy rzuciły się na plecy bestii, rozrywając i szarpiąc jej łuski. Gdy smok atakował je skrzydłami i ogonem, dwa wielkie koty odskakiwały i natychmiast ponownie się zbliżały. Błękitna aura wokół ich potężnych ciał świadczyła, że przywołała je Jaheira. Druidka musiała poprosić o pomoc Mielikki, a w odpowiedzi bogini lasu posłała pręgowane koty, by chroniły jej służkę. Ich napaść zaskoczyła młodego smoka, a ciągłe ataki nie pozwalały mu skoncentrować się tylko na jednym przeciwniku.

Jaheira znajdowała się w pobliżu miejsca walki. Inkantacja wzywająca pręgowanych obrońców zniszczyła zaklęcie niewidzialności, które wcześniej ją ukrywało. Zajmowała się właśnie ranami trzeciego tygrysa, który leżał na środku ulicy w kałuży krwi. Choć ból utrudniał mu patrzenie, Abdel widział, że półelfka płacze, patrząc na cierpienia umierającej bestii.

Smok rzucał się szaleńczo na wszystkie strony, machając pazurami i kłapiąc paszczą i rozpaczliwie próbując zrzucić obu przeciwników z grzbietu. Tygrysy były jednak szybsze i bardziej sprytne, nadal więc szarpały skórę potwora, choć ich ostre jak brzytwa pazury nie były w stanie przebić się przez łuski.

Abdel próbował wstać, lecz znów mu się nie udało. Próbował podczołgać się do przodu, aby podążyć Jaheirze na pomoc. Wysiłek zmuszał go do krótkich, płytkich oddechów, a wciąż wiszący w powietrzu dym przepływał przez gardło, wywołując kaszel. Jednak mięśnie go zdradziły. Awatar Bhaala był słaby i bezradny jak nowo narodzone dziecko. Z trudem mógł unieść głowę i obserwować przebieg bitwy, modląc się, by Jaheira przeżyła.

Nagle Abdel usłyszał dochodzący z daleka okrzyk bojowy, który pamiętał jeszcze z bitwy na murach Saradush. W ich stronę zbliżała się Melissan. Smok też ją usłyszał i obrócił się, by wypuścić kolejny język ognia w stronę nowego przeciwnika. Melissan wydawała się nie zwracać na to uwagi i pędziła przez ruiny miasta, by rzucić bestii wyzwanie. Głowica jej maczugi kreśliła w powietrzu zabójcze koła.

Płomienie otoczyły ją, a Abdel zajęczał ze współczucia. Kiedy jednak ściana ognia zniknęła, okazało się, że Melissan nie doznała żadnego uszczerbku, a siła ognistego oddechu jedynie ją zatrzymała.

Zadziwiony nieoczekiwanym przybyciem Melissan, młody smok rozproszył swoją uwagę na tyle, że Jaheira mogła się włączyć do walki. Laska, którą zwykle nosiła, zmieniła się w płonący błękitnym ogniem sejmitar. Opuściła zaczarowane ostrze na ogon niczego nie spodziewającego się smoka, głęboko wbijając je w jego ciało. Rana zaczęła parować, a smok zaryczał z bólu i złości.

Ignorując tygrysy wczepione w jego grzbiet, smok odwrócił się do Jaheiry. Próbując uchylić się przed kłapiącą paszczą bestii, druidka potknęła się o kawałek gruzu ze zburzonego domu i upadła na ziemię. Próbowała przetoczyć się w bezpieczne miejsce, lecz smok był szybszy i przyszpilił ją łapą do ziemi.

W odpowiedzi na krzyki Jaheiry Abdel znów próbował wstać. Chyba tylko siłą woli udało mu się podnieść, lecz kiedy zrobił krok do przodu, znów upadł na ziemię.

Kiedy udało mu się podnieść głowę, zobaczył wąski tunel światła, otoczony po obu stronach ciemnością. Abel czuł, że znów traci przytomność. Świat znikał. Widział, jak ciało Jaheiry wije się pod łapą smoka, ale już nie słyszał jej krzyków.

W jego gwałtownie zmniejszające się pole widzenia wkroczyła Melissan, teraz z maczugą za pasem. Jej ręce wypełniała biała kula energii, którą rzuciła w stronę smoka. Zaklęcie trafiło w nasadę skrzydeł bestii. Niewiele istot słyszało krzyk smoka, lecz wszyscy, którzy przeżyli oblężenie Saradush, będą go słyszeć w najkoszmarniejszych snach do końca życia.

Zawodzący ryk bestii zwalił na ziemię kilka budynków, które pozostały jeszcze na tej ulicy. Wczepione w grzbiet potwora tygrysy spadły na ziemię, ogłuszone siłą dźwięku. Sparaliżowany Abdel nie był w stanie podnieść dłoni do uszu, by ochronić je przed straszliwym rykiem. Bębenki w jego uszach popękały, a po policzkach spłynęły dwa strumyczki krwi.

Na Melissan wydawało się to nie robić żadnego wrażenia. Już zebrała kolejną kulę świetlistej energii i rzuciła ją w stronę smoka. Bestia znów wrzasnęła. Ogłuszony przez pierwszy krzyk Abdel nie mógł usłyszeć drugiego, jednak czuł wibracje poruszające ziemię.

Abdel próbował powstrzymać opadającą na niego kurtynę mroku, nie chcąc poddać się ciemności, podczas gdy w pobliżu trwała bitwa. Bestia, nie chcąc dopuścić do jeszcze jednego ataku Melissan, zamachała skrzydłami i uniosła się nad zniszczone ulice Saradush, wciąż ściskając w swojej łapie słabo szarpiące się ciało Jaheiry. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył Abdel, zanim w końcu stracił przytomność, była jego kochanka unoszona przez młodego smoka.



Rozdział dwunasty

Abdel z drżeniem złapał oddech, gdy odzyskał przytomność. Choć był zbyt słaby, by otworzyć oczy, czuł, że ktoś przeniósł go do jakiegoś pomieszczenia. Ponieważ wciąż wyczuwał na języku słaby posmak dymu i popiołu, zgadywał, że znajduje się gdzieś w płonącym Saradush.

Odetchnął głęboko. Jego pierś wypełniła chłodna mgiełka, łagodząc poparzenia gardła i płuc. Słuch, osłabiony przez bojowy okrzyk smoka, powrócił na tyle, że Abdel rozpoznał dochodzący gdzieś z góry monotonny zaśpiew religijnej inkantacji.

Walcząc z wyczerpaniem, otworzył oczy i zobaczył, że leży nago na zimnej kamiennej posadzce i patrzy na wysokie, łukowate sklepienie. Ściany i sufit ozdabiały starannie namalowane freski, przedstawiające cierpiących z powodu chorób, ran i tortur mężczyzn i kobiety, ale ich twarze ukazywały nie cierpienie, lecz ulgę. Wspólna dla każdej sceny była postać mężczyzny w kapturze, o twarzy pełnej współczucia i pokrytej łzami. Abdel rozpoznał portret Ilmatera, płaczącego boga.

Wtedy uświadomił sobie, że nie czuje bólu, choć leżał na straszliwie poparzonych plecach. Nie mając pewności, czy to w końcu zadziałała jego naturalna zdolność regeneracji, czy też istnieje inne wyjaśnienie, zmusił się, by usiąść. Wysiłek ten oślepił go i przez chwilę zobaczył gwiazdy.

Ilmaterowi niech będą dzięki, żyjesz! – zabrzmiał okrzyk Melissan zza gwiezdnego gobelinu.

Abdel usłyszał odgłos biegnących stóp, a po chwili poczuł znajomy uścisk Imoen, która przytuliła się do jego szyi.

Abdelu – zawołała, wtulając się w jego zupełnie już wyleczone plecy – myślałam, że cię straciłam.

Gdy otoczył przyrodnią siostrę ramieniem i przytulił, gwiazdy w jego polu widzenia zaczęły znikać. Abdel zobaczył, że otaczają go nie tylko Imoen i Melissan, ale też kilka odzianych w długie szaty postaci, przyglądających się uważnie każdemu jego ruchowi. Bez wątpienia byli to kapłani Ilmatera, którzy uleczyli jego rany.

Nie mógł marnować czasu na podziękowania.

Jaheira? – zapytał niepewnie, patrząc prosto na Melissan.

Wysoka kobieta odwróciła się.

Imoen puściła go i odsunęła się, a jej twarz była pełna smutku.

Smok ją zabrał – powiedziała cicho.

Abdel lekko odepchnął Imoen i powoli wstał. Widząc coś w jego oczach, postacie w długich szatach odsunęły się od wojownika, odzianego jedynie w zwęglone resztki ubrania. Melissan nie poruszyła się.

Naprawdę mi przykro, Abdelu – powiedziała.

Abdel rzucił się na nią i otoczył rękami jej szyję, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Ściskając Melissan coraz mocniej, uniósł ją nad ziemię. Nogi kobiety słabo kopały powietrze. Kapłani Ilmatera zareagowali przerażonymi westchnieniami, ale nie próbowali Melissan pomóc.

Abdelu! – wrzasnęła Imoen, skacząc mu na plecy i bezskutecznie próbując oderwać jego ręce od szyi Melissan. – Abdelu, to nie jej wina! Nic nie mogliśmy zrobić.

Melissan słabo ściskała potężne ramiona Abdela, a oczy wyszły jej z orbit, gdy próbowała złapać oddech.

Zdradziła nas! – zaryczał Abdel. – Skłamała nam o Piątce! Chce, żebyśmy wszyscy zginęli!

Nie! – krzyknęła Imoen z przerażeniem w głosie, teraz uderzając małymi piąstkami w plecy brata. – Melissan odegnała smoka! Znalazła cię i przyprowadziła nas do tej świątyni. Jeśli chciałaby nas zabić, czemu nas ratowała?

Abdel, nie będąc już pewien zdrady kobiety, rozluźnił chwyt. Opuścił Melissan, aż jej stopy dotknęły podłogi, i pchnął ją pogardliwie do tyłu, aż zatoczyła się w stronę kapłanów Ilmatera, którzy chwycili ją, by nie upadła.

Imoen podbiegła do Melissan, żeby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Upewniwszy się, że jej nowej przyjaciółce nic się nie stało, dziewczyna spojrzała na Abdela z wyrzutem.

Co ty sobie myślisz, Abdelu? Zwariowałeś?

Abdel nic nie odpowiedział, tylko zaklął i splunął na poświęconą podłogę świątyni.

Z pomocą Imoen Melissan udało się dojść do siebie. Jej długie, delikatne palce masowały szyję pod wysokim czarnym kołnierzem, który sięgał aż do brody. Dziki i nieoczekiwany atak Abdela zostawił ślady w postaci siniaków na szyi, ale gdy się odezwała, w jej głosie nie było ani śladu gniewu.

Twój brat stracił kogoś, kogo kochał – powiedziała cicho, a jej nadwerężone gardło sprawiło, że głos był szorstki i chrapliwy. – Ma prawo być zdenerwowany.

Nie w taki sposób – zaprotestowała Imoen, opiekuńczo otaczając ramieniem wyższą kobietę. Jej oczy ciskały noże w ciało Abdela. – Po tym wszystkim, co dla nas zrobiłaś, nie ma prawa traktować cię w taki sposób.

Potężny mężczyzna obrócił się na pięcie, by spojrzeć na obie kobiety. Kapłani usunęli się dyskretnie, pozostawiając trójkę intruzów samym sobie.

Oszukała nas, Imoen – stwierdził Abdel. – Wprowadziła nas prosto w pułapkę.

Imoen chciała zaprotestować, lecz Melissan uniosła dłoń, by ją uciszyć.

Nie przeczę, że armia Gromnira wpadła w zasadzkę – powiedziała cicho, głosem już bardziej przypominającym jej normalny głos. – Ale zapewniam cię, że nie miałam nic wspólnego ze zdradą.

Jeżeli nie ty, to kto? – zażądał odpowiedzi Abdel.

Melissan potrząsnęła głową.

Niestety, nie jestem w stanie tego powiedzieć. W Saradush zebrało się wiele dzieci Bhaala, pragnących schronić się przed armią Yagi Shury. Być może jedno z nich wymieniło swoje życie na życie wszystkich ze swego rodu.

Abdel czuł, że jego gniew ustępuje. Oskarżył Melissan, opierając się na własnych domysłach, te zaś zrodziły się z wypowiedzianych przed śmiercią słów szalonego generała Gromnira. Zmuszony przyjąć do wiadomości fakty, Abdel nie mógł znaleźć żadnych dowodów na to, że to Melissan była odpowiedzialna za zasadzkę. Rzeczywiście, to Melissan uratowała życie Abdela... w każdym razie według Imoen.

Patrząc w oczy swojej przyrodniej siostry, Abdel uświadomił sobie, że była ona pod urokiem tej potężnej, pięknej kobiety. Abdel znał to spojrzenie, w przeszłości Imoen spoglądała tak na niego. Melissan była dla dziewczyny wybawicielem i najwyraźniej zastąpiła Abdela w roli bohatera Imoen.

Sam Abdel nie był pod takim wrażeniem.

Nie byłaś ze mną całkiem szczera – powiedział, przypominając sobie pożegnalne słowa dziwnej istoty w Otchłani. – Wiesz o Piątce więcej, niż mi powiedziałaś.

Zanim Imoen zdołała rzucić się na pomoc swojej nowej bohaterce, odezwała się Melissan.

To prawda, Abdelu. Nie byłam z tobą całkiem szczera. Ale musisz zrozumieć, że nie mogłam ci całkowicie zaufać, zanim nie wykazałeś się, zabijając Yagę Shurę.

A jednak oczekujesz, że ja ci zaufam.

Melissan westchnęła.

Abdelu, moje zadanie jest trudne. Próbuję uratować potomków złego, podstępnego bóstwa przed ich własnym rodem. Ciągle muszę strzec się przed zdradą sojuszników. Wiesz, że wielu z nich nie można zaufać.

Abdel niechętnie przytaknął. Nie mógł zaprzeczyć jej słowom, tak samo jak nie mógł zaprzeczyć swojemu plugawemu pochodzeniu.

Wiele lat temu odnalazłam Sarevoka i powiedziałam mu wszystko, co wiedziałam o Piątce i jej celach – ciągnęła dalej Melissan. – Wykorzystał te informacje dla siebie i niemal wywołał wojnę, próbując uprzedzić Piątkę w próbach wskrzeszenia waszego mrocznego ojca. Na takich błędach nauczyłam się dobrze strzec swoich tajemnic, Abdelu Adrianie.

A popatrz na to, co zrobił Gromnir – wtrąciła się Imoen. – Mieszkańcy Saradush zapewnili mu azyl, a on zajął ich miasto. Nic dziwnego, że Melissan nie chciała ci wszystkiego powiedzieć. Nie możesz jej winić.

Gdzie jest teraz Sarevok? – zapytał Abdel, nagle uświadamiając sobie nieobecność przyrodniego brata.

Melissan odpowiedziała, wzruszając ramionami:

Jechał u mojego boku, gdy przekraczaliśmy bramę, ale rozdzieliliśmy się w chaosie bitwy. Nie powrócił. Może jest jednym z tysięcy, którzy spoczywają na polu bitwy, zabity przez armię, która zniszczyła Saradush i uciekła, gdy zobaczyła wzlatującego w niebo smoka.

Wątpię, by ci żołnierze byli w stanie zakończyć życie mojego brata – mruknął Abdel.

Może to on był zdrajcą – zasugerowała Imoen. – Nie pierwszy raz próbował zniszczyć miasto.

Może – przyznała Melissan, choć nie wydawała się przekonana. – Sarevok znał nasz plan bitwy. Mógłby zorganizować zasadzkę. Kiedy poznałam Sarevoka, był zdolny do takiej zdrady. Ale ostatnio wyczuwałam w nim coś innego – kontynuowała kobieta. – Sarevok zmienił się od czasu naszego pierwszego spotkania. Czy wierzysz, że wciąż jest zdolny do takiego zła?

Nie... nie wiem – przyznała Imoen. – Chyba nie. Ale tak naprawdę wcześniej go nie znałam.

Zwróciła się do przyrodniego brata.

Co ty o tym sądzisz, Abdelu? Czy Sarevok nas zdradził?

Abdel przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Sarevok zamordował Goriona i Khalida. Niemal zabił Jaheirę i zrobił to bez wyrzutów sumienia. Ale to było dawno temu. Podobnie jak Melissan, Abdel czuł, że Sarevok, który poprowadził ich do Saradush, był już zupełnie inny.

Teraz nie ma to już znaczenia – odpowiedział w końcu Abdel zmęczonym głosem. – Jeśli to Sarevok był zdrajcą, podejrzewam, że wycofał się z resztą armii. Wątpię, byśmy znów się na niego natknęli. Musimy skoncentrować się na naszych obecnych zadaniach. Opowiedz mi o Piątce, Melissan.

Gdy Melissan wahała się, Abdel zaczął na nią naciskać.

Wykazałem się, ryzykując życiem, żeby zabić Yagę Shurę. Na pewno już masz świadomość, że nie pragnę przywrócić życia Bhaalowi. Jeśli oczekujesz, że ci pomogę, musisz powiedzieć mi wszystko, co wiesz o Piątce.

Przechylając głowę na bok, Melissan zdawała się rozważać słowa Abdela, dające nadzieję na jego pomoc.

Proszę, Melissan – poprosiła ją Imoen – znam Abdela od dziecka. To dobry człowiek. Możesz być pewna, że zrobi to, co właściwe.

Wysoka kobieta ciepło uśmiechnęła się do dziewczyny.

Dobrze, dziecko. Powiem wam obojgu, co wiem o Piątce, a wtedy zrozumiecie, dlaczego nie zdziwił mnie widok smoka wkraczającego do walki przeciwko nam.


* * *

Proszę, Abdelu, pojedź z nami – błagała go Imoen. – Melissan zabierze nas oboje do klasztoru w Amkethran. Obiecała, że Balthazar, przywódca tamtejszych mnichów, ukryje nas. Ochronią nas przed Piątką, podczas gdy będziemy odpoczywać i zbierać siły.

Jej brat pokręcił głową.

Jedź z nią. Dogonię was później, kiedy już znajdę Jaheirę.

Imoen nie mogła powiedzieć na głos tego, co oboje czuli. Melissan jednak nie obawiała się tych słów.

Twoja kochanka nie żyje, Abdelu Adrianie. Nie możesz jej uratować.

Abdel przywiązał na plecach szeroki, ciężki miecz, który pochodził ze zbrojowni Saradush.

Jeśli jej nie uratuję, przynajmniej pomszczę jej śmierć.

Zamierzasz sam zabić smoka? – spytała go Melissan. – Albo kilka?

Jeśli to będzie konieczne.

A co z Abazigalem? – zapytała Imoen. – Ich panem, pomiotem Bhaala, o którym opowiedziała nam Melissan? A jeśli on czeka na ciebie, wykorzystując Jaheirę jako przynętę, żeby sprowadzić cię do swojej kryjówki?

Już zabiłem dwoje z Piątki. Właściwie zabicie Abazigala powinno być prostsze. Jeśli Melissan ma rację, w przeciwieństwie do Yagi Shury ten czarodziej nie jest niewrażliwy na zwykłą broń.

Z informacji, jakie udało mi się zebrać, wynika, że ze wszystkich dzieci Bhaala tylko ty i Yaga Shura posiadaliście tak niezwykłą zdolność – przyznała Melissan. – Ale to, że Abazigala da się przebić zwykłym mieczem, nie oznacza jeszcze, że będziesz miał taką możliwość.

Twoja pewność siebie jest godna podziwu, lecz głupia – ostrzegła go. – Czy nie słuchałeś tego, co ci mówiłam? Abazigal to pan smoków i magii. W przeciwieństwie do Yagi Shury i Illasery, nie jest zwykłym wojownikiem, którego możesz porąbać mieczem na kawałki.

Zabijanie czarodziejów to ciężka robota – przyznał Abdel, zakładając przynajmniej dwa rozmiary za małe buty. Jego ubranie spłonęło w ognistym oddechu smoka, a Melissan znalazła dla niego koszulę, spodnie i buty, w które mieścił się z dużym trudem. – Ale Abazigal nie będzie pierwszym magiem, którego plany pokrzyżowałem.

Wstał i uścisnął Imoen. Nad jej ramieniem spojrzał na ulice Saradush. Ci, którzy przeżyli, już zaczynali odbudowywać swoje miasto, oczyszczać ulice z gruzów i trupów.

Imoen, zostań z Melissan – nakazał siostrze. – Nie zrób nic głupiego, nie ruszaj za mną, bo będziesz tylko wchodzić mi w drogę. Zobaczymy się później, obiecuję.

Abazigal jest o wiele potężniejszy niż czarodziej, którego pokonałeś u stóp Drzewa Życia – ostrzegła go Melissan, gdy szedł w stronę drzwi. – Irenicus pragnął życia wiecznego, ale w jego żyłach nie płynęła krew boga. Nie lekceważ Abazigala jako członka Piątki. Jest synem samego Bhaala.

Abdel przerzucił przez plecy worek z zapasami.

Ja też.


* * *

Pierwszego dnia Abdel nie zatrzymał się nawet na odpoczynek, napędzany swoją nieśmiertelną krwią. Nie szedł tak szybko, jak leciał smok, i to go dręczyło, ale nie potrafił iść szybciej. Kiedy się zmęczył, musiał nawet zwolnić. Zatrzymywał się rzadko, ale nawet syn boga musi odpoczywać.

Tropienie smoka było proste. Tam gdzie się pojawiał, pozostawiał widoczne ślady w krajobrazie i umysłach ludzi, którzy mieli dużo szczęścia, że go zobaczyli i to przeżyli. Stwór leciał niemal wprost na południe. Z początku Abdel podejrzewał, że kieruje się do gęstego lasu Mir. Powiadano, że drzewa były tam tak gęste, że światło słońca nigdy nie dotykało poszycia. W wielu miejscach pnie rosły tak blisko siebie, że ani ludzie, ani zwierzęta nie mogły się między nimi przecisnąć. Tak w każdym razie słyszał Abdel. Właściwie wszystko, co wiedział o lesie Mir, było plotkami i legendą. Opowieści naocznych świadków zdarzały się wyjątkowo rzadko, gdyż niewielu z tych, którzy doń wkroczyli, wyszło stamtąd.

Abdel miał nadzieję, że smok nie kieruje się w głąb przeklętego lasu. Najemnik nie bał się potworów, które mogły kryć się między drzewami, lecz martwił się, że prawdą były opowieści o dużych połaciach gęstych, niemożliwych do przejścia zarośli. Gdyby w pogoni za smokiem musiał przez cały czas wycinać sobie drogę między gałęziami, korzeniami i zaroślami, niewielka obecnie szansa na uratowanie Jaheiry stałaby się jeszcze mniejsza.

W połowie trzeciego dnia Abdel uświadomił sobie, że smok nie kieruje się do lasu Mir. Najbliższa krawędź lasu znajdowała się pół drogi marszu na zachód, lecz stwór nie zszedł z kursu na południe. Przypominając sobie ukryte głęboko w pamięci obrazy map, które studiował w Candlekeep, Abdel domyślił się, dokąd bestia zmierza. Prawdopodobnie kierowała się w stronę Gór Alimir na wybrzeżu Błyszczącego Morza, niewielkiego łańcucha górskiego, oddalonego o dziesięć dni marszu od Saradush.

To tam, jak zgadywał Abdel, bestia miała swoje leże. To tam miał spotkać się z potomkiem Bhaala, Abazigalem, i tam miał nadzieję odnaleźć Jaheirę.

Chociaż Abdel czuł, że półelfka już opuściła ten świat, nie chciał się z tym pogodzić. Wbrew logice i rozsądkowi, nadal miał słabą nadzieję, że jakimś sposobem odnajdzie Jaheirę żywą. A jeśli nie, to zaprzysiągł wrogom okrutną zemstę.

Abdel wędrował dalej, a w jego głowie panował chaos powstały z szalonej nadziei, rozpaczy i obrazów krwawej zemsty. Tak bardzo koncentrował się na celu, iż nie był świadom, że ktoś za nim podąża.


* * *

Pół dnia w tyle za zdeterminowanym najemnikiem podążała potężna postać w czarnej zbroi płytowej. Sarevok znalazł ślad Abdela na równinach wokół ruin Saradush i od tego czasu wędrował za nim.

Tempo, jakie narzucił jego przyrodni brat, sprawiało, że Sarevok nie mógł zmniejszyć dzielącej ich odległości, jednak mając krew i wytrzymałość taką samą jak Abdel, nie pozostawał za bardzo w tyle. Sarevok wiedział, że jego brat szuka zemsty za śmierć druidki. Wiedział również, że Abdela czeka konfrontacja z kolejnym członkiem Piątki, która niestety może zakończyć życie najemnika, dlatego pragnął również się tam znaleźć.



Rozdział trzynasty

Nawet teraz, długo po zakończeniu rytuału, płomienie w jamie pośrodku opuszczonej świątyni płonęły wysoko, karmione esencją zabitych podczas rzezi w Saradush wielu dzieci Bhaala. Pomarańczowy blask ognia odbijał się od ścian, oświetlając wyszczerzoną czaszkę Bhaala na obrazie i całe pomieszczenie.

Trzy zakapturzone postacie kuliły się w najdalszym kącie świątyni. Nauczeni przez lata działania w ukryciu i tajemnicy, wciąż nie chcieli, by nawet światło ceremonialnego ognia Bhaala ujawniło ich tożsamość.

Ogień nigdy nie był tak silny – wyszeptała najmniejsza z trzech postaci, odsuwając kosmyk srebrnych włosów z ciemnej skóry.

Z całej trójki światło najbardziej denerwowało drowkę. Wyjątkowo młoda jak na standardy elfów, większość z trzydziestu lat swojego życia spędziła w ciemnościach Podmroku, gdzie jedynym światłem był chorobliwy blask bladych porostów. Kilka lat wcześniej Namaszczona przez Bhaala nakłoniła ją do przyłączenia się do Piątki, jednak drowka nadal uważała jasne światło za coś boleśnie nieprzyjemnego.

Ogień jest silny, ponieważ zbliża się nasz triumf – odrzekła druga postać. Tatuaże na jej twarzy i dłoniach zdawały się pulsować i połyskiwać w odpowiedzi na demoniczny blask płonącej esencji Bhaala.

Trzecia i największa postać wysunęła z ust długi rozdwojony język, by posmakować woń chwały Bhaala, która jak dym wisiała w powietrzu. W ostrym świetle jej źrenice wydawały się czarnymi paskami w żółtych, gadzinowatych oczach.

A jednak wychowanek Goriona nadal nam umyka.

Drowka zadrwiła ze strachu obecnego w głosie większego towarzysza.

Abazigalu, chyba nie boisz się tego głupka?

Półsmok zasyczał, gdy ujawniono jego imię:

Odważyłaśśś sssię zdradzić moją tożsssamośśść!

Wytatuowany mężczyzna powstrzymał nieuchronną kłótnię jednym machnięciem ręki.

Nie bądź głupcem, Abazigalu. Twoja tożsamość jest już znana naszemu wrogowi. Namaszczona przez Bhaala powiadomiła mnie, że nawet w tej chwili wychowanek Goriona podąża za twoim pupilem do górskiej kryjówki.

Może powinnam razem z tobą wrócić do domu, Abazigalu – zasugerowała złośliwym szeptem drowka. – Jeśli się boisz, mogę zamiast ciebie zająć się Abdelem.

Nie! – w pośpiechu wyrzucił z siebie Abazigal. – Sssam sssię nim zajmę. Nie ssskaziszszsz mojej śśświętej jassskini ssswoją przeklętą obecnośśścią.

Drowka zaśmiała się, rozbawiona oburzeniem Abazigala.

Chcesz ukryć przed nami jakieś tajemnice, Abazigalu? Myślisz, że nie wiemy o smoczej armii, która zbiera się u stóp twej górskiej siedziby?

Potrząsnęła głową z udanym współczuciem.

Biedny mieszaniec – westchnęła. – Oszukujesz się, jeśli wierzysz, że prawdziwe smoki zbiorą się pod twoim dowództwem. One nigdy nie poniżą się do tego, by podążyć za takim bękartem jak ty!

Pazurzasta dłoń Abazigala wysunęła się z rękawa, by rozszarpać gardło drowki, ale natrafiła tylko na powietrze. Kobieta zrobiła unik, prześlizgnęła się za przysadzistego przeciwnika i przyłożyła mu nóż do szyi.

Wystarczy – zdecydowanym głosem powiedział wytatuowany mężczyzna.

Drowka schowała broń i odsunęła się od Abazigala. Półsmok odwrócił się plecami do dwójki towarzyszy i powoli ruszył w stronę drzwi.

Nie mogę tu dłużej zossstać. Muszszszę sssię zająć ważniejszszszymi sssprawami. – Głos Abazigala, zawstydzonego słowami drowki, był ponury i obrażony.

Tak, pospiesz się, mieszańcu – wyśmiewała się z niego kobieta. – Lepsi od ciebie nie powinni czekać!

Ciało Abazigala zesztywniało pod płaszczem.

Zostawimy Abdela tobie – obiecał wytatuowany mężczyzna, co sprawiło, że Abazigal się rozluźnił. – Nie lekceważ go – ostrzegł towarzysza. – Illasera i Yaga Shura przypłacili arogancję życiem.

Nie odwracając się w ich stronę, Abazigal odrzekł:

Oni byli słabi i głupi. Ja taki nie jestem.

Nie mówiąc nic więcej, upokorzony półsmok wyszedł ze świątyni w chłód nocy. Skulił się przy ziemi, po czym odbił się wysoko w powietrze. Jego dwunożna postać uległa przemianie. Z boków wyrosły mu ogromne skrzydła, ramiona stały się krótsze, zakończone pazurami, a nogi zmieniły się w potężne, szponiaste tylne łapy. Wraz z odgłosem pękania kości twarz przekształciła się w pysk smoka, osadzony na nagle wydłużonej szyi.

Cała transformacja zajęła mniej niż sekundę. Abazigal uniósł się w pociemniałe niebo dzięki machnięciu ogromnymi skrzydłami i uderzeniu ogonem, który wyrósł w tylnej części jego ciała.

Dwoje pozostałych członków Piątki bez zdziwienia przyglądało się, jak potężna sylwetka maleje na tle wiszącego nisko nad horyzontem księżyca w pełni. Dopiero gdy zmieniła się w ledwo widoczną plamkę, odezwali się ponownie.

Abazigala bardziej interesuje zdobycie łaski rady smoków niż wypełnianie obowiązków jednego z Piątki – zauważyła drowka. – Uważa, że mając na swe rozkazy armię smoków, nie będzie nas potrzebował.

Smoki nie podążą za nim – zapewnił ją jej wytatuowany towarzysz. – A Abazigalowi brakuje odwagi, by sprzeciwić się Namaszczonej przez Bhaala. Poza tym rozprasza się. Nie docenia w pełni zagrożenia, jakie stanowi wychowanek Goriona.

Jeśli Abazigalowi się nie uda, my odegramy większą rolę w sprowadzeniu naszego ojca na świat – wyszeptała drowka.

Gdy towarzysz nic nie odpowiedział, dodała:

A jeśli Namaszczona przez Bhaala również zginie od miecza Adela, łaski Bhaala podzielimy między nas oboje.

A może ty już planujesz, jak pozbyć się również mnie – odpowiedział wytatuowany mężczyzna bez śladu emocji w głosie. – Proponuję jednak, byśmy zajęli się zlikwidowaniem Abdela Adriana, zanim zwrócimy się przeciwko sobie.

Drowka uśmiechnęła się.

Oczywiście, przyrodni bracie. Twe słowa są jak zawsze pełne mądrości. Jesteś pewien, że krew mojego rodzaju nie płynie w twoich żyłach obok krwi naszego nieśmiertelnego ojca?

Podczas gdy Abazigal będzie się zajmować wychowankiem Goriona – powiedział wytatuowany mężczyzna, ignorując komplement drowki – my powinniśmy coś zrobić z drugim dzieckiem Bhaala z Candlekeep.

Imoen? – prychnęła pogardliwie drowka. – Nie jest warta zachodu.

Jest przyjaciółką Abdela i wciąż ma w sobie esencję Bhaala, choć bardzo niewiele. Jeśli Abazigalowi się nie powiedzie, zabicie dziewczyny zwiększy smutek Abdela i pomoże w zrealizowaniu naszych planów dotyczących jego śmierci.

Smukła dłoń drowki nieświadomie zsunęła się z pasa i pogłaskała rękojeść pokrytego runami sztyletu.

W takim razie musimy sprawić, że umrze.

Mężczyzna skrzywił się.

Melissan zabiera ją do Amkethran.

Drowka zaśmiała się, a był to śmiech pełen złośliwości.

Melissan, wielka obrończyni pomiotu Bhaala, przyprowadza Imoen pod ochronę Balthazara i jego klasztoru? Jakie to rozkosznie ironiczne!

Nie chcę się jeszcze ujawnić, występując przeciwko niej – odrzekł jej towarzysz. – Nie nadszedł jeszcze czas, żebym podjął otwarte działania.

W takim razie wyświadcz mi tę przysługę i pozwól mi ją zabić! – nalegała drowka. – Wiesz, że mury klasztoru nic dla mnie nie znaczą. Jestem tylko cieniem. Sama Melissan nie będzie wiedziała, że tam jestem, póki nie znajdzie trupa pomiotu Bhaala.

Mężczyzna zawahał się przez chwilę, po czym skinął głową. Drowka zaśmiała się ponownie i wyślizgnęła przez drzwi pod osłonę nocy. Kiedy tylko znalazła się poza blaskiem świątynnego ognia, zrzuciła ciężki płaszcz z kapturem. Jej ciemna skóra i ubranie natychmiast skryły się w mroku wieczoru.

Wytatuowany mężczyzna patrzył, jak drowka-zabójczyni znika w ciemnościach. Nie wątpił, że Sendai się powiedzie. Mnisi w klasztorze Amkethran, choć potężni, nie będą w stanie uchronić dziewczyny z Candlekeep przed śmiercią z rąk drowki. Może, jeśli uśmiechnie się do niego szczęście, Sendai zabije również Melissan.

Będąc teraz sam w domu ojca, wytatuowany mężczyzna skierował swoją uwagę na płomienie pośrodku świątyni. Oprócz trzasku płomieni wściekłości Bhaala, słyszał krzyki bólu jego zabitych dzieci. Czuł, jak ich cierpienie ożywia jego splamioną duszę, wyzwala przeklęte żądze ojca. Powstrzymał pragnienie, by zatopić się całkowicie we wspaniałym cierpieniu.

Tej nocy nie wszystko poszło tak, jak planował. Miał nadzieję nakarmić ogień ofiarny duszami drowki i półsmoka. Skoro jednak Abdel Adrian jeszcze żył, nie mógł sobie na to pozwolić. Tak jak tłumaczył to drowce, wspólny wróg zmusza członków Piątki do opanowania naturalnego pragnienia zwrócenia się przeciw sobie.

Lecz jeśli jego studia i treningi nauczyły go czegoś, to niewątpliwie cierpliwości. Poczeka. W końcu zobaczy, jak giną wszyscy: Abdel, Imoen, Abazigal, Sendai, Melissan... wszystkie dzieci Bhaala, cała Piątka, nawet Namaszczona przez Bhaala. Jeśli pozabijają się nawzajem, tym lepiej, bo wtedy pozostanie już tylko on.



Rozdział czternasty

Abazigal leciał przez całą noc, napędzany wstydem, nienawiścią do Sendai i świadomością, że przybycie wychowanka Goriona może zrujnować jego starannie ułożony plan. Choć znajdował się wiele mil od celu, już widział smoki zebrane na szczycie płaskowyżu, na którym Abazigal wybudował swą górską twierdzę. Błękitne i zielone smoki z głębi lasu Mir, brązowe z piachów pustyni Calimir, czarne z pajęczego bagna – błyszczący kalejdoskop barw i odcieni, a wszystkie czekające niecierpliwie na przybycie półsmoka.

Abazigal wysłał zaproszenie na spotkanie na każdy górski szczyt, do każdej ukrytej jaskini i podziemnej komnaty w promieniu tysiąca mil. Odpowiedział na nie ponad tuzin wspaniałych istot, zwabionych obietnicami skarbów, chwały i powrotu czasów, gdy smoki władały Faerunem. Choć z rozczarowaniem zauważył nieobecność wiekowych czerwonych Balagosa i Charvekannathora, z olbrzymią radością ujrzał wśród zebranej gromady połyskującą skórę Iryklagathry, wielkiego błękitnego smoka, znanego większości śmiertelników jako Ostre Kły.

Pojawiwszy się wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, przebijającymi się przez poranne chmury, by rozpalić pokryte śniegiem szczyty gór, Abazigal wylądował pośrodku kręgu utworzonego przez wielkie bestie. Gdy jego stopy dotknęły twardych kamieni, natychmiast przyjął podobną do ludzkiej postać. Innych smoków nie oszuka jego wygląd, potrafią wywąchać, że jest mieszańcem. Mimo swej dumy Abazigal wiedział, że musi się ukorzyć przed smokami czystej krwi. Sporo złota i klejnotów kosztowało go, żeby zebrać słuchaczy, nie miał więc zamiaru obrażać ich, występując w postaci prawdziwego smoka.

Prawie się spóźniłeś – powiedział na powitanie Saladrex, wiekowy zielony smok, a jego głos odbił się echem od pobliskich wzgórz.

Mniejszy i mniej potężny niż czerwone oraz błękitne smoki, które walczyły o dominację w tym regionie, Saladrex był sprytny i pełen ambicji. Wyczuwając okazję, by zdobyć potężnego sprzymierzeńca jako pierwszy zgodził się przybyć i wysłuchać propozycji Abazigala. Za pewną cenę, oczywiście.

Teraz najwyraźniej Saladrex występował jako przedstawiciel zebranej rady. Abazigal podejrzewał, że zielony smok został wybrany, gdyż wiele innych bestii, w tym Ostre Kły, uważało za poniżające prowadzenie interesów z istotą tak mało znaczącą w ich oczach jak Abazigal.

Przyjmijcie moje najszczersze przeprosiny – odpowiedział Abazigal, starannie powstrzymując syczenie, by nie obrazić gości. Wysiłek sprawiał, że bolały go szczęki, lecz wiedział, że to niewielka, cena za zdobycie poparcia Saladreksa i innych. – Leciałem całą noc bez odpoczynku i przybyłem na czas. Nigdy nie obraziłbym tak szanownych zebranych, każąc im czekać na kogoś tak mało znaczącego jak ja.

Jego odpowiedź wydawała się łagodzić irytację, jaką wywołało wśród zebranych smoków jego przybycie w ostatniej chwili.

Wysłuchamy twojej propozycji – wyrwał się Sablaxaahl, duży, lecz względnie młody czarny smok, który swoim odezwaniem się poza kolejnością ujawnił młodzieńczą porywczość. – Choć nie potrafię sobie wyobrazić, co taki ludzki pomiot mógłby mieć dla nas interesującego.

Inne smoki przyjęły to naruszenie etykiety przez czarnego bez komentarza. Kolejny znak, że nie uważały Abazigala za wartego prawdziwego szacunku.

I na tym właśnie polega moja moc – odrzekł Abazigal. – Nie jestem potomkiem zwykłego śmiertelnika. Jestem dzieckiem boga Bhaala.

W zgromadzeniu rozległ się śmiech.

Ród ludzkiego boga? I do tego martwego? – W głosie Saladreksa słychać było rozbawienie. – To ma wywrzeć na nas wrażenie, mieszańcu?

Abazigal ugryzł się w język, by nie odezwać się zbyt ostro.

Musisz jeszcze wysłuchać mojej propozycji, potężny Saladreksie – odrzekł, gdy już stłumił gniew. – Bhaal był rzeczywiście ludzkim bogiem, ale też bogiem śmierci i zniszczenia, panem mordu. Gdy powróci, będzie bogiem zemsty.

Mówisz, jakby powrót Bhaala był nieunikniony, lecz my wiemy, że ta sprawa nie została jeszcze zdecydowana. Nasza cierpliwość się wyczerpuje – ostrzegł Saladrex. – Musimy jeszcze usłyszeć, jak może na tym skorzystać smoczy ród.

Czyż smoki nie są najbardziej majestatycznymi istotami Faerunu? – zapytał retorycznie Abazigal. – Czyż nie są najpotężniejsze? Najinteligentniejsze?

Bestie nie mogły powstrzymać się od potakiwania. Smoki rzeczywiście odznaczały się wysoką inteligencją, ale nawet najmądrzejsze pozwalały się bezwstydnie komplementować.

A jednak smoki nie rządzą – ciągnął dalej Abazigal, widząc, że przyciągnął uwagę słuchaczy. – Niższe rasy: ludzie, niziołki, orki, gobliny... rozmnażają się jak insekty! Rozprzestrzeniają się po Faerunie jak plaga, wypalając lasy i zmieniając wasze tereny łowieckie w pastwiska i miasta. Kradną wasze skarby, a ich głupi bohaterowie zbierają się razem i odnajdują wasze leża, by zakończyć waszą egzystencję, zabrać dla siebie wasze złoto i umocnić swą marną sławę zabójców smoków.

Wśród jego gadziej widowni zabrzmiały odgłosy potwierdzenia.

Samą swoją liczbą to nędzne robactwo spycha smoczy rodzaj coraz głębiej w dzicz, by powiększać swoje terytoria. Ile czasu zajmie im całkowite wyniszczenie waszego rodzaju?

Niemożliwe! – wyrzuciła z siebie młoda brązowa smoczyca, bardzo impulsywna. – Nasz gatunek nigdy nie zostanie zniszczony przez te żałosne dwunogi!

Inne smoki jednak jej nie poparły. Były na tyle stare, że doświadczyły już rozprzestrzeniania się niższych istot. W swej mądrości wiedziały, że ponura przepowiednia Abazigala nie jest wcale tak bezpodstawna.

A ty twierdzisz, że możesz to powstrzymać, Abazigalu? – rzucił mu wyzwanie Saladrex.

Półsmok pokiwał głową.

Gdy Bhaal powróci, rozpocznie krwawą zemstę, wojnę, w której Faerun zapłaci za jego śmierć. Będzie mordował ludzi tak, jak nie robili tego nigdy nawet najbardziej niesławni w historii tyrani. Wtedy nadejdzie czas naszego działania! Gdy ich populacja zostanie przetrzebiona przez wojnę, niższe istoty nie będą miały siły ani woli, by sprzeciwić się zjednoczonej potędze smoczego rodu! Złupicie złoto ich miast! Ludzie ukorzą się przed wami! Ci, którzy się poddadzą, zostaną waszymi niewolnikami, a pozostali zostaną zepchnięci do morza przez nasze połączone siły. Smoki znów będą rządzić Faerunem!

Odpowiedzią było milczenie, gdyż smoki rozważały wspaniałą wizję Abazigala. W końcu Saladrex zadał pytanie, którego Abazigal najbardziej się obawiał.

A do czego właściwie potrzebujemy ciebie, mieszańcu?

Będę pośrednikiem między smoczą armią a siłami Bhaala. Skieruję machinę wojenną mego nieśmiertelnego ojca tak, by wsparła radę smoków.

A czemu Bhaal miałby nam pomagać? – zapytał Saladrex. – Jest bogiem ludzi.

A jednak bóg mordu rozumie potęgę smoków – zapewnił ich Abazigal. – Przyjął postać wielkiego smoka, by spłodzić mnie – dziedzica swojej chwały. Z pewnością dowodzi to, że rozumie, iż smoki są najwyższymi stworzeniami, zaś ludzie nadają się jedynie na sługi. Jeśli twoi ludzcy niewolnicy zostaną zmuszeni do oddawania czci Bhaalowi, cóż to będzie dla ciebie znaczyć, Saladreksie? Nic. A Bhaala nie będzie obchodzić, że jego wyznawcy służą smokom, jeśli tylko będą oddawać mu cześć.

Skrzywienie wielkich zielonych warg Saladreksa świadczyło, że nie jest on jeszcze przekonany.

Zapewniam cię, wielki Saladreksie, że ten sojusz przyniesie korzyści i Bhaalowi, i smokom. Jako potomek obu stron będę sprawiedliwie traktował interesy każdej z nich.

Saladrex prychnął.

Być może mówisz prawdę, ale zebrało się nas tutaj zbyt mało. Musimy przekonać do naszej sprawy inne smoki. Zanim przyłączą się do nas inni, muszą zrobić to wiekowe czerwone smoki, a one nie będą chciały za tobą podążyć. Nikt z mojego rodzaju nie zaufa skundlonemu mieszańcowi.

Abazigal pochylił głowę z szacunkiem, przyjmując obelgę jako prawdę, którą zresztą była.

Nie zawsze będę kundlem – powiedział cicho. – Gdy mój ojciec odrodzi się, na pewno da mi wszystko, o co poproszę. A ja poproszę, by uczynił mnie smokiem czystej krwi.

Zebrane smoki zaśmiały się, a Abazigal pochylił głowę, nie mogąc znieść upokorzenia. Saladrex jednak nie śmiał się.

Jeśli Bhaal naprawdę rozumie majestat smoków – wyszeptał zielony smok tak, że słyszał go tylko Abazigal – może rzeczywiście da ci to, czego pragniesz. Znajdź mnie, gdy w twych żyłach będzie płynąć czysta krew prawdziwego smoka a ja przyłączę się do ciebie. Razem zjednoczymy pozostałych.

Z sercem przepełnionym wdzięcznością i ulgą Abazigal podniósł głowę, ale Saladrex już odleciał, uderzając w powietrze potężnymi skrzydłami. Inne smoki, wciąż śmiejąc się z mieszańca, który chciał stać się jednym z nich, również zebrały się do odlotu.

Ruch ich potężnych skrzydeł podniósł olbrzymie tumany kurzu i brudu, wywołując silne wiry powietrzne. Półsmok nie ruszał się, nie chcąc okazać słabości wobec tych, których chciał nazywać braćmi. Stał w tym samym miejscu długo po tym, jak wszystkie smoki zniknęły, wciąż powtarzając w myślach obietnicę Saladreksa.


* * *

Późnym popołudniem czwartego dnia Abdel dotarł w końcu do północnego skraju Gór Alimir. Tutaj kończył się ślad młodego smoka, który uniósł Jaheirę. W tej odległej, surowej okolicy nie było już świadków jego przelotu, nie było również znaczących jego trasę połamanych drzew czy traw przygniecionych do ziemi.

Tutaj na pogórzu był jedynie twardy kamień, spalony przez słońce i od setek lat rzeźbiony przez wiatry. Całe pasmo Gór Alimir rozciągało się daleko na południe, tak daleko, że Abdel nie sięgał tam wzrokiem. Jeśli bestia miała leże gdzieś tam, Abdel mógł go nigdy nie odnaleźć.

Melissan powiedziała mu, że bestia służy Abazigalowi, a ten jest jednym z Piątki. Musiał więc utrzymywać kontakt z resztą jej członków, by koordynować działania mające na celu zniszczenie pomiotu Bhaala. Czarodziej z pewnością chciał być informowany o wydarzeniach zachodzących w krainach poza jego górskim królestwem, a stałoby się to łatwiejsze, gdyby umieścił swą kryjówkę na północnym krańcu łańcucha. Należało zatem sądzić, że pupil Abazigala, młody czerwony smok, który porwał Jaheirę, również miał tam swoje leże.

Abdel wiedział, że wspinanie się na niezliczone szczyty i turnie zajmie mu tygodnie, jeśli nie miesiące. Było więc bezcelowe. Na szczęście Abdel miał inny plan. Nie wątpił, że Abazigal zatrudnia młodego latającego smoka do różnych prac – kuriera, transportu, zwiadu, wsparcia wojskowego. Abdel musiał tylko poczekać, aż bestia się pojawi, wypełniając jedną ze swoich misji, i śledzić ją, gdy będzie wracać do leża. Gdy już się dowie, na którym szczycie stwór zamieszkał, będzie mógł się na niego wspiąć i dokonać zemsty.

Abdel przeszukał okolicę i znalazł niewielką jaskinię, w której mógł położyć się na noc i pozostać niewidocznym, a jednocześnie wydostać się z niej szybko, gdy usłyszy charakterystyczny dźwięk uderzeń smoczych skrzydeł. Ponadto miejsce to zapewniało widok na liczne szczyty na horyzoncie, mógł więc śledzić lot smoka. Abdel wszedł zatem do środka jaskini i czekał.

Zapadła noc, ale Abdel nie spał. Maszerując, nawet on musiał raz dziennie zatrzymywać się i odpoczywać przez godzinę, ale teraz, gdy pełnił straż, awatar Bhaala nie musiał spać czy odpoczywać. Abdel patrzył i czekał, mając świadomość, że z każdą mijającą chwilą jego i tak niewielkie szansę na odnalezienie żywej Jaheiry jeszcze maleją.

Około północy usłyszał dźwięk, jak ktoś skrada się w pobliżu jaskini. Nie był to smok, lecz ktoś zdecydowanie mniejszy. Abdel cicho podczołgał się do wejścia swojej kryjówki. Potężny najemnik nie miał zamiaru się ujawniać. Wolał nie ryzykować spotkania, które mogło ostrzec Abazigala lub smoki o jego obecności. Chciał tylko zobaczyć, kto kręci się po okolicy.

W świetle księżyca Abdel zauważył ciemną sylwetkę olbrzymiego mężczyzny w zbroi ozdobionej okrutnymi kolcami i morderczymi ostrzami. Widząc przyrodniego brata, który zdradził go w Saradush, Abdel przestał myśleć o ostrożności i ukrywaniu się. Wypełniła go nienawiść tak pierwotna, że mógł jedynie wykrzyknąć z wściekłością jego imię.

Sarevok!

Opancerzony mężczyzna odwrócił się, by przyjąć na siebie impet szaleńczego ataku najemnika, odpychając wyciągnięty miecz, którym Abdel chciał przebić wrażliwe miejsce żelaznymi płytami. Abdel wpadł na Sarevoka i obaj przewrócili się.

Przeturlali się po ziemi. Sarevok przycisnął ramiona Abdela do boków, nie pozwalając mu wykorzystać miecza do przebicia chroniącej go żelaznej skorupy.

Abdel przekręcił się, próbując wyrwać się z uchwytu Sarevoka i unieść broń. Gdy tak się siłowali, czuł, jak raz za razem ostrza na nogach i przedramionach przeciwnika ranią jego ciało. Rany wprawdzie natychmiast się goiły, ale ciągły ból jeszcze bardziej rozwścieczał Abdela.

Sarevok miał nadludzką siłę, ale Abdel wiedział, że siła, którą zyskał wraz ze śmiercią Yagi Shury, czyniła go potężniejszym od każdego przeciwnika, nawet brata, z którym dzielił krew Bhaala. Nie mógł jednak wyrwać się z uchwytu Sarevoka. Mężczyzna w zbroi miał lepszą pozycję i zacisnął lewą pięść na prawym nadgarstku tak, że właściwie nie dało się rozdzielić jego rąk.

Mimo to Abdel nie chciał się poddać. Rzucał się i skręcał, ale bezskutecznie. Waga Sarevoka pozwalała mu wytrzymywać szarpnięcia brata. Abdel wiedział jednak, że wróg w końcu się zmęczy i jego chwyt osłabnie, a wtedy wyswobodzi się i będzie mógł porąbać brata na drobne kawałki.

Sarevok próbował ze wszystkich sił coś powiedzieć, ale Abdel nie miał zamiaru wysłuchiwać kolejnych kłamstw przyrodniego brata. Nie bacząc na ból i obrażenia, jakie sam sobie zada, Abdel uderzył czołem w przyłbicę Sarevoka. Był to rozpaczliwy ruch, który z niezłym skutkiem wykorzystywał w wielu karczemnych bójkach, gdy nie mógł używać rąk. Wkrótce uświadomił sobie jednak, że walenie czołem przeciwnika w hełmie z przyłbicą nie daje żadnych efektów.

Smak własnej krwi nie ochłodził gniewu Abdela, a Sarevok nie dawał się zrzucić. Obaj mężczyźni walczyli ze sobą prawie godzinę, zamknięci w nierozerwalnym uścisku. Oto znalazło się dwóch wojowników, którzy nie mieli sobie równych w całym Faerunie, i walczyli przeciwko sobie, zmuszając swe ciała do niemal całkowicie je wyczerpującego wysiłku. W końcu szalę przeważyła zdolność regeneracji Abdela.

Zesztywniałe palce Sarevoka rozluźniły się i jego chwyt osłabł. Unosząc do góry ramiona, Abdel odepchnął Sarevoka i zerwał się na równe nogi. Jego opancerzony przeciwnik, wyczerpany przedłużającą się walką, leżał bez ruchu na kamieniach. Gdyby Sarevok był człowiekiem, a nie duchem o materialnej postaci, dyszałby i z trudem łapał oddech, jak wyobrażał to sobie Abdel. Sarevok natomiast wyglądał, jakby był martwą, nieruchomą zbroją płytową, leżącą na ziemi.

Abdel powoli uniósł miecz, pragnąc zakończyć życie znienawidzonego przyrodniego brata. Ale dzika wściekłość zniknęła podczas przeciągającej się walki o wyrwanie się z uścisku Sarevoka. Teraz ruchy Abdela były wyważone, sprawiał wrażenie człowieka zdecydowanego doprowadzić do końca długie i trudne zadanie.

Nie mogę cię pokonać, Abdelu – przyznał Sarevok chłodnym głosem. – Obaj widzieliśmy, że obrażenia jakie moja zbroja zadała ci w trakcie walki, okazały się bez znaczenia. Jestem na twojej łasce, bracie.

Dłoń Abdela zatrzymała się na dźwięk głosu Sarevoka. Uświadomił sobie, że się waha, czy zadać śmiertelny cios.

Przynajmniej daj mi tę satysfakcję i powiedz, dlaczego chcesz mnie teraz zabić – poprosił Sarevok głosem zupełnie pozbawionym uczuć.

Wbrew sobie Abdel odpowiedział:

Jak śmiesz zadawać takie pytanie? Po tym, jak zdradziłeś nas w Saradush?

Hełm, splamiony krwią z nosa Abdela, poruszył się lekko z boku na bok.

Nie jestem zdrajcą, Abdelu. Jeśli mi nie wierzysz, uderz teraz i zakończ mój ponowny pobyt w fizycznym świecie. Jeśli jednak chcesz poznać prawdę, odłóż miecz.

Abdel uniósł miecz, ale nie zadał ciosu. W głowie mu się kręciło, nie wiedział, komu powinien wierzyć. Ponieważ nie potrafił zdecydować, czy jego podejrzenia wobec Sarevoka są prawdą, nie mógł zmusić się do zadania ciosu. Wypuszczony z ręki miecz uderzył o kamienie.

Warstwa potu na jego ciele sprawiła, że zadrżał, gdy chłodny wiatr dotknął jego skóry. Abdel opadł na ziemię obok brata. Sarevok powoli podniósł się do pozycji siedzącej.

Zatem wierzysz, że nie jestem winien zdrady? – zapytał.

Już nie wiem, w co wierzyć – odpowiedział Abdel, zmuszając się do wstania. Podniósł miecz, odwrócił się tyłem do Sarevoka i powrócił do jaskini. Kilka chwil później usłyszał odgłos metalu ocierającego się o metal, gdy Sarevok wstał i poszedł za nim.

Przybyłem tutaj, by zaproponować ci pomoc – zapewnił Abdela Sarevok, siadając obok niego w niedużej jaskini. – Kiedy przywróciłeś mi życie, przysiągłem, że zawsze będę przy twoim boku, bracie. Nie złamię nigdy tej przysięgi. Dlatego podążyłem twoim śladem z pola bitwy pod Saradush.

Czy to prawdziwy powód? – zapytał sarkastycznie Abdel. – A może przyszedłeś dokończyć robotę smoka należącego do Abazigala?

Sarevok potrząsnął głową.

Abazigal? Nie znam tego imienia.

Abdel westchnął, wciąż nie mając pewności, czy Sarevok mówi prawdę.

Jest jednym z Piątki. Półsmokiem, jeśli wiadomości Melissan są dokładne. Jego pupil zniszczył Saradush tuż po zasadzce, która zdziesiątkowała armię Gromnira.

Opancerzony mężczyzna przechylił głowę na bok.

A ty naturalnie winisz mnie za tę zasadzkę?

A kogo by innego? – zapytał Abdel, wzruszając ramionami. – Znałeś plan bitwy, mogłeś wysłać wiadomość do armii za murami. I zniknąłeś w trakcie bitwy. Czemu mam nie wierzyć, że jesteś zdrajcą?

Twoje dowody mogą także wskazywać, że zdrajcą był ktoś inny – sprzeciwił się Sarevok. – Gromnir znał naszą taktykę. Właściwie to szalony generał wymyślił naszą strategię. A on także zniknął w trakcie walki.

Nie. Gromnir tego nie zaplanował. Widziałem, jak ginie na polu bitwy.

Widziałeś? – zapytał Sarevok. – Naprawdę? A może tylko ci się wydaje, że widziałeś, jak on ginie?

Byłem tam, gdy Gromnir umierał – nalegał Abdel. – Zabiłem... to znaczy widziałem, jak ginie. Zmiażdżony przez własnego konia.

Może widziałeś tylko to, co Gromnir chciał, żebyś zobaczył – ostrzegł go Sarevok. – Calimshański generał był pomiotem Bhaala, Abdelu. Naprawdę wierzysz, że upadek z konia mógł zakończyć jego życie?

Abdel nie od razu odpowiedział. Od kiedy dowiedział się o swoim niesamowitym pochodzeniu, nauczył się przyjmować nawet rzeczy nieprawdopodobne jako coś oczywistego, ale nie mógł jednak całkowicie zaakceptować teorii Sarevoka.

Jeśli Gromnir był zdrajcą pracującym dla Piątki, to dlaczego chował się w Saradush z Melissan i innymi dziećmi Bhaala?

Wyobraź sobie, że jesteś sługą Piątki – powiedział powoli Sarevok – może nawet ich przywódcą, zwanym Namaszczonym przez Bhaala. Dowiadujesz się o Saradush, mieście, gdzie pomiot Bhaala, który pragniesz zniszczyć, znajduje azyl. Czy nie sprowadzisz armii pod mury tego miasta?

Gdy Abdel pokiwał głową, Sarevok kontynuował:

A czy nie wymyśliłbyś sprytnego podstępu, żeby wpuścili cię do środka? Czemu nie spróbować wejść w ich szeregi?

Abdel ponownie pokiwał głową.

Może Gromnir przybył do Saradush pragnąc je zniszczyć, a jego calimshańscy żołnierze byli awangardą większych sił Yagi Shury. Przekonał mieszkańców Saradush, by wpuścili go do miasta, a potem przejął władzę. Gdy przybyły wojska Yagi Shury, Gromnir miał kontrolę nad obiema stronami oblężenia.

Ale po co w ogóle było to całe oblężenie? – sprzeciwił się Abdel. – Czemu nie wymordował dzieci Bhaala, jak tylko zdobył władzę?

Sarevok wzruszył ramionami ze znajomym zgrzytem metalu o metal.

Może nie spodziewał się, że w mieście będzie Melissan? Ona jest potężna, Abdelu. Może Gromnir musiał robić to wszystko z obawy przed jej zemstą. A może – dodał Sarevok głosem zbliżonym do szeptu – Gromnir wiedział, że ty się zbliżasz. Może to wszystko było podstępem mającym na celu ściągnięcie cię do Saradush i zmuszenie do bitwy z Yagą Shurą. Ponieważ przeżyłeś, Gromnir musiał upozorować własną śmierć, by ukryć swoją zdradę.

Nie, to wszystko jest zbyt nieprawdopodobne – stwierdził Abdel po dłuższym zastanowieniu. – Spisek jest zbyt wymyślny i skomplikowany.

Tak myśli większość pomiotu Bhaala – przypomniał mu Sarevok. – Zdradę mamy we krwi. Posuniemy się nawet bardzo daleko, by osiągnąć swe cele.

Włączając w to wymyślenie fantastycznej opowieści o oszustwach i spiskach, by ukryć swój własny udział?

Przyrodni brat nie próbował odpowiedzieć na oskarżenie Abdela. Po kilku minutach kłopotliwego milczenia Sarevok znów się odezwał.

Chcesz, żebym odszedł, bracie?

Abdel pokiwał głową.

Nie mogę ci zaufać, Sarevoku. Nie mogę ufać nikomu poza sobą. Jeśli nie jesteś winien tych zbrodni, nie chcę przelewać twojej krwi. Niech więc moje wątpliwości przemówią na twoją korzyść. Ale pamiętaj, bracie, jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, będę wiedział, że jesteś odpowiedzialny za ten rozlew krwi. I zabiję cię.

Sarevok wstał przy akompaniamencie zgrzytów.

Rozumiem.

Mężczyzna w zbroi odwrócił się i wyszedł z jaskini. Abdel słyszał, jak brzęk jego zbroi cichnie, aż w końcu zagłuszył go słaby świst wiatru.

Wyszeptał krótką modlitwę, choć nie znał żyjącego boga, który mógłby wysłuchać jego próśb. Modlił się, żeby jego decyzja puszczenia Sarevoka wolno okazała się właściwa i żeby Jaheira żyła, gdziekolwiek się znajduje.



Rozdział piętnasty

Imoen podróżowała prawie siedem dni w towarzystwie Melissan i małej grupki żołnierzy oraz uciekinierów z Saradush. Na ile mogła to ocenić, była jedynym dzieckiem Bhaala wśród nich. Z trudem mogła uwierzyć w fakt, że spośród dziesiątek mężczyzn i kobiet związanych ze sobą krwią Bhaala tylko ona i Abdel przeżyli masakrę w mieście.

Dziewczyna poprawiła się w siodle. Melissan zdołała odnaleźć dla wszystkich konie, dzięki czemu podróż była do zniesienia, ale nawet to nie mogło uprzyjemnić im drogi. Każdego dnia wstawali przed wschodem słońca i jechali jeszcze długo po tym, jak zapadł zmrok. Po tygodniu ich uciążliwa podróż wreszcie zbliżała się do końca.

Wyruszyli do Amkethran tego samego ranka, gdy Abdel opuścił miasto, ścigając smoka, który porwał Jaheirę. On ruszył na południe, a Melissan i pozostali skierowali się na zachód, dobrze utrzymanym kupieckim traktem zwanym Drogą Ithal.

Niezliczone godziny spędzone nad mapami w archiwum w Candlekeep, podczas których wędrowała myślami poza grube mury biblioteki, pozwoliły Imoen zorientować się w ich położeniu nawet na tych niegościnnych ziemiach. Wiedziała, że wieś Amkethran leży kilkaset mil na południowy zachód od Saradush. W tym, że Melissan prowadziła ich dłuższą drogą, trzymając się biegnącej na zachód Drogi Ithal, nie było nic niezwykłego.

Krótsza droga z Saradush do Amkethran poprowadziłaby ich przez sam środek lasu Mir, nazywanego przez miejscowych „Khalamjiri” – miejscem o morderczych kłach. Nawet gdyby komuś udało się przeżyć wędrówkę wśród drzew, znalazłby się u stóp niemal niemożliwych do przebycia Gór Marszruty. Tak więc droga wybrana przez Melissan była jedyną możliwą.

Melissan prowadziła ich Drogą Ithal przez pierwsze cztery dni. Dopiero gdy minęli kupieckie miasto Ithmong i znaleźli się za zachodnią krawędzią lasu Mir, skręcili na południe. Po dwóch kolejnych dniach znaleźli się na skraju pustyni Calim. Całodzienna jazda w upale przez nie kończące się morze piasku sprawiła, że zmęczenie wywołane ucieczką stało jeszcze bardziej dokuczliwe.

Nogi Imoen były sztywne i obolałe, gdyż nie przywykły do ściskania końskich boków przez tak długi czas. Pośladki miała otarte i pokryte pęcherzami od kontaktu z siodłem. Jasna skóra twarzy stała się czerwona i poparzona, ogorzała przez wiatr i słońce, które właśnie zachodziło. Niewielkie racje wody, które rozdzielano od momentu wkroczenia na pustynię, nie mogły ugasić jej pragnienia.

Na szczęście ta męka wkrótce miała się skończyć. Od wczesnego popołudnia mogła dostrzec połyskującą w oddali kamienną budowlę. To musi być klasztor w Amkethran, pomyślała Imoen. Melissan mówiła, że klasztorem zarządza mężczyzna o imieniu Balthazar i jego mnisi. Obiecała, że Balthazar zapewni azyl jej i Abdelowi, kiedy ten do nich dołączy.

Gdy zniknął ostatni promyk światła i dał się odczuć wilgotny chłód nocy, grupa dotarła wreszcie do celu. Amkethran było grupą niewiele lepszych od slumsów namiotów i glinianych chat, zbudowanych wokół klasztoru. Piętrowy budynek, który mógł być świątynią, wznosił się w rogu wsi.

Przejeżdżając przez zakurzone ulice, Imoen nie mogła nie zauważyć brązowych, spalonych słońcem twarzy tych, którzy ciężko pracowali, by utrzymać się w tym surowym pustynnym otoczeniu. Ubóstwo Amkethranu jeszcze bardziej podkreślały wznoszące się pod niebo białe marmurowe ściany klasztoru. Wysoka na trzydzieści stóp ufortyfikowana siedziba Balthazara zdawała się przygniatać sobą inne budowle.

Imoen popędziła konia i zrównała się z jadącą na czele Melissan.

Ten Balthazar z pewnością lubi się chwalić swoją fortuną przed tymi wieśniakami – szepnęła, przerażona ostentacyjnym bogactwem klasztoru w zetknięciu z oczywistą biedą Amkethranu.

Sza, dziecko – ostrzegła ją Melissan. – Balthazar i jego mnisi wiodą za tymi murami skromne, surowe życie. One są do obrony, a nie na pokaz.

Imoen zarumieniła się i wbiła oczy w ziemię. Podziwiała Melissan. Wysoka kobieta była piękna, silna i mądra. Mężczyźni i kobiety brali ją za wzór. Imoen czuła, że ta tajemnicza kobieta, która stała się jej opiekunką, fascynuje ją. Nie mogła oderwać oczu od pełnej energii, mocno zbudowanej sylwetki Melissan. Imoen uwielbiała sposób, w jaki ta kobieta się ubierała. Ciemne ubranie, zasłaniające niemal całe ciało, nie tylko sprawiało, że była jeszcze bardziej tajemnicza, ale było także przeciwieństwem typowego dla innych kobiet odsłaniania ciała w celu przyciągnięcia uwagi mężczyzn.

Imoen bardzo chciała zrobić wrażenie na Melissan, stąd wzięły się jej komentarze na temat Amkethran. Tymczasem głupio się zbłaźniła. Na szczęście Melissan nie zauważyła wstydu Imoen – a przynajmniej miała na tyle przyzwoitości, aby udawać, że nie zauważyła.

Imoen próbowała więc wytłumaczyć swoją wcześniejszą wypowiedź:

Chodziło mi o to, czy musieli budować ten klasztor na wschodzie miasta. Rzuca cień na cały Amkethran. Muszą minąć całe godziny, nim pierwszy promyk porannego słońca dotrze do wieśniaków.

Melissan odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, a jej kruczoczarne sploty opadły na plecy.

Masz braki w historii Amkethranu, drogie dziecko. Klasztor stoi tu od wielu pokoleń. To miasto jest nowe, I nie przypadkiem ci, którzy zdecydowali się tu zamieszkać, zbudowali swe domy w cieniu klasztoru.

Spędziłaś dziś cały dzień w blasku słońca Imperium Piasków – ciągnęła dalej Melissan. – Z pewnością wiesz, jak wielką ulgę przynosi te kilka godzin cienia. Na ulicach Amkethranu musisz uważać na to, co mówisz. Balthazar i jego mnisi są bardzo poważani przez mieszkańców tego miasta.

Złajana przez Melissan, Imoen mogła tylko wyjąkać przeprosiny.

Prze... przepraszam, Melissan. Nie chciałam nikogo urazić.

Melissan położyła swoją wypielęgnowaną dłoń pokrzepiającym gestem na ramieniu Imoen. Pod jej dotykiem dziewczyna poczuła dreszcz.

Twoja troska o tych, którym mniej się poszczęściło, jest wzruszająca, Imoen. W tym wypadku sprawa wygląda jednak inaczej, ale nigdy nie przepraszaj za swoją chęć pomagania innym. Kiedy byłam w twoim wieku, zachowywałam się tak samo.

Spojrzawszy w oczy Melissan, Imoen dostrzegła prawdziwe i szczere uczucie. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale obawiała się zniszczyć tę chwilę.

Elektryzujący dotyk ręki Melissan ustał, a wysoka kobieta popędziła konia.

Pojadę przodem i zobaczę, czy mnisi są gotowi na nasze przybycie – zawołała przez ramię. – Porozmawiamy spokojnie pod osłoną murów.

Imoen przyglądała się, jak Melissan odjeżdża galopem, podziwiając rozwiewające się na wietrze kruczoczarne pasma jej włosów.


* * *

W zaciszu swej jaskini, w towarzystwie wiernych poddanych, Abazigal snuł marzenia o swojej przyszłości jako smoka czystej krwi. Gdy Bhaal zmartwychwstanie, zyska szacunek, jaki wywoływały wielkie smoki, oraz chwałę, jaką dawało bycie jednym z nich. Abazigal, niegdyś odrzucony jako mieszaniec, zostanie powitany jako bohater przez wszystkich członków smoczego rodu, gdy poprowadzi władców całego Faerunu ku ich prawdziwemu przeznaczeniu.

Mimo marnych początków, zaszedł bardzo daleko. Abazigal nie pamiętał swojej smoczej matki. Czy odtrąciła go, gdyż był mieszańcem, czy też chroniła i karmiła? To nie miało znaczenia. Jej istnienie było tylko wyidealizowaną wizją, wiążącą go z chwałą smoczego rodu.

Najwcześniejsze wspomnienia Abazigala dotyczyły jego okrutnego pana, bezimiennego czarodzieja, który starał się torturami i eksperymentami wydrzeć smokom tajemnice ich rodu. Abazigal służył sadystycznemu magowi jak niewolnik, sprzątając laboratorium, opiekując się jajami, które mag zdołał ukraść, dokarmiając młode i usuwając ich zniekształcone, poranione zwłoki, gdy doświadczenia się nie powiodły.

Jego pan przeprowadzał doświadczenia również na nim, jednak starał się nie doprowadzić Abazigala do śmierci. Dysponował wieloma smoczymi jajami, ale mieszaniec, krzyżówka człowieka i smoka, był naprawdę rzadkim okazem.

Mag traktował Abazigala i uwięzione w laboratorium smoki jak zwierzęta. Badania niszczyły ich umysły; te smoki, którym udało się przeżyć, stawały się brutalnymi osiłkami, które nie potrafiły nawet mówić ani rzucać zaklęć, odartymi ze swego wspaniałego intelektu przez ludzkiego czarodzieja dla zrealizowania jego szalonych celów.

Abazigal nie był bezmyślnym osiłkiem, jednak w obecności swego pana udawał idiotę. Przynosiło to często bolesne kary za złe wykonanie nawet najprostszych poleceń, ale była to niewielka cena, którą warto było zapłacić. Sądząc, że Abazigal jest głupi i niegroźny, czarodziej pozwalał mu swobodnie poruszać się po laboratorium. Podczas gdy mag zgłębiał tajemnice smoków i Abazigala, on zgłębiał tajemnice maga.

Dysponując wrodzoną inteligencją odziedziczoną po matce, Abazigal opanował sekrety magii, ucząc się samemu przez wiele, wiele lat i cały czas pozostając niewolnikiem swego pana. Kiedy nauczył się od maga wszystkiego, co tylko mógł, zwrócił się przeciwko swemu dręczycielowi.

Śmierć maga była powolna i bolesna. Abazigal mścił się w ten sposób nie tylko za własne cierpienia, ale także za mękę i śmierć tych wszystkich smoków czystej krwi, których cierpień był świadkiem przez wiele lat. Każde rozbite jajo, każde martwe pisklę, każdy smok, którego czarodziej zmienił w głupie zwierzę niegodne miana prawdziwego smoka, został pomszczony.

Uzyskanie wolności nie oznaczało jednak kresu odpowiedzialności Abazigala za młode smoki, które więził czarodziej. Wciąż żyły smoki zbyt uszkodzone na umyśle, aby samodzielnie sobie radzić. Próbował je ratować, ale szkody wyrządzone przez jego pana były nieodwracalne.

Być może zabicie ich, położenie kresu ich żałosnej egzystencji byłoby najlepszym posunięciem, ale Abazigal nie mógł ich zniszczyć. Stały się jego pupilkami, armią niby-smoków. Bardzo oddane, służyły mu tak wiernie, jak tylko potrafiły.

Starannie ukrywał fakt ich istnienia. Gdyby dowiedziały się o nich prawdziwe smoki, mogłyby je zniszczyć jako obrazę tego gatunku. Jednak Abazigal pozwolił największemu ze swoich podopiecznych, młodemu, prawie całkiem rozwiniętemu czerwonemu smokowi, wziąć udział w oblężeniu Saradush.

W bitwie poradził sobie bardzo dobrze, zabijając wiele dzieci Bhaala. Abazigal żywił słabą nadzieję, że walka pomoże bestii zrozumieć swą własną potęgę, od tej pory będzie próbował żyć samodzielnie. Tymczasem młody czerwony smok wrócił, niosąc prezent: półelfkę.

Abazigal wiedział, kim ona jest. Była kochanką wychowanka Goriona, więc Abdel Adrian na pewno tu przybędzie, aby się zemścić. Bez wątpienia wlókł się właśnie przez równiny pod palącym słońcem, podążając za podopiecznym Abazigala w stronę gór Alimir. Abazigal wiedział, że nawet jeśli jego wróg dosiada konia, to i tak znajduje się o parę dni drogi stąd.

Najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby zaczekać na przybycie Abdela i wypuścić nań wszystkich podopiecznych. Żaden człowiek, nawet dziecko Bhaala, nie przeżyłby ataku tylu smoków. Od czasu spotkania z radą smoków, które miało miejsce poprzedniego ranka, Abazigal niemal stracił cierpliwość. Wiele lat znosił tyranię swego pana, w skrytości ducha mając nadzieję, że dowie się, w jaki sposób pozbyć się statusu mieszańca. Wiele lat knuł z ohydną drowką Sendai i resztą Piątki spisek, aby sprowadzić z powrotem ich ojca.

Teraz jego największe pragnienie znalazło się niemal w zasięgu ręki. Im wcześniej zginie Abdel Adrian, tym wcześniej powróci Bhaal i uczyni z Abazigala prawdziwego smoka. Potem Saladrex wesprze jego plan, aby przywrócić smokom należne im miejsce.

Ostrym, syczącym gwizdem Abazigal przywołał podopiecznych.

Znajdźcie Abdela – powiedział powoli, aby ich uszkodzone umysły mogły pojąć polecenie. – Szukajcie go na równinach na północy. Kiedy już go znajdziecie, zabijcie go.

Tuzin służących Abazigalowi smoków wyleciał z wielkiej jaskini jeden po drugim, jak zwykle chętnie wykonując jego rozkazy. Ich wielkie cielska mknęły nad płaskowyżem, na którym Abazigal zbudował swoją kryjówkę, lecąc w stronę stromych zboczy opadających ze wszystkich stron szczytu. Wykrzykując łowieckie zawołania, przeleciały nad krawędzią, pędząc w stronę ziemi. W ostatniej chwili przestały spadać w dół i wzbiły się w poranne niebo, zaś echo ich krzyku wciąż niosło się po górach.

Abazigal przyglądał się, jak odlatują, tak wspaniałe jak te prawdziwe smoki, które spotkał. Wkrótce i on będzie jednym z nich.


* * *

Abdel nie spał przez całą noc. Gdy pierwsze promienie słońca przebiły się ponad szczytami gór i oświetliły wejście do jaskini, jego ciało, zmęczone i poobijane po walce z Sarevokiem, znów było świeże i pełne energii. Wtedy je usłyszał – bez wątpienia okrzyki lecących smoków.

Wyskoczył z jaskini, szukając bestii na niebie. Ku swemu zaskoczeniu zauważył nie jednego smoka, ale prawie tuzin. Ich wielkie cielska spadały niczym kamienie z pobliskiego szczytu, unosiły się w górę i odlatywały. Zafascynowany tym widokiem, Abdel mógł tylko stać i się przyglądać.

Smoki odleciały na północ, nie dostrzegając stojącego niedaleko człowieka. Gdy ostatni smok zniknął na horyzoncie, Abdel ruszył w stronę szczytu, z którego wystartowały, pewien, że znajdzie tam Abazigala oraz być może Jaheirę. Aby mieć jakąkolwiek szansę uratowania ukochanej, musi ją odnaleźć i uciec, zanim armia smoków powróci.

Mniej niż godzinę zajęło Abdelowi dotarcie do podnóża kryjówki Abazigala, ale najtrudniejsze było dopiero przed nim – tysiąc stóp pionowej, gładkiej skały. Przyglądając się przeszkodzie, Abdel zauważył trochę półek i wystających kamieni, na tyle dużych, że mógłby na nich stanąć człowiek. Było ich jednak niewiele i w sporej odległości od siebie. Wejście na górę oznaczało wspinanie się bez asekuracji i możliwości zatrzymania się na odpoczynek. Nawet niemal boska wytrzymałość Abdela miała swoje granice, i właśnie teraz miał je sprawdzić.

Z nadzieją, że zdolność regeneracji uratuje go przed śmiercią, nawet jeśli spadnie, Abdel zaczął się wspinać. Każdy zwyczajny człowiek próbujący wspinaczki na to zbocze z pewnością spadłby, zanim dotarłby do pierwszej półki. Abdel miał jednak taką siłę, że bezpiecznie wspinał się coraz wyżej.

Jego potężne dłonie znajdowały zaczepy w niezliczonych pęknięciach i szczelinach, które pokrywały ścianę góry. Jego buty drapały twardą skałę, szukając oparcia i często je znajdując. Czasem musiał utrzymywać cały swój ciężar na jednej ręce, podczas gdy palce drugiej ręki próbowały uchwycić niewielki kamień wystający wyżej na ścianie. Jego kończyny walczyły ze zmęczeniem, gdy wisiał setki stóp w górze, a nieśmiertelna esencja jego ojca dawała mu siłę niezbędną, by ruszyć dalej, do kolejnej półki, na której mógł zatrzymać się na kilka minut i pozwolić, by jego ciało odpoczęło.

Im wyżej się wspinał, tym było trudniej. Atmosfera rozrzedziła się i Abdel odkrył, że z trudem łapie oddech. Chłodne powietrze szczytów gór mroziło jego kończyny, sprawiając, że sztywniały i robiły się ciężkie. Lodowaty szron pokrywał wszystko, także szczeliny, które wykorzystywał do wspinaczki, przez co jego dłonie często się ześlizgiwały.

Gdy w końcu przełożył nogę przez półkę na krawędzi płaskowyżu, słońce stało w zenicie. Wspinaczka zajęła mu trzy godziny i Abdel obawiał się, że nie może już pozwalać sobie na takie marnowanie czasu. Bardzo pragnął odnaleźć Jaheirę, a wiedział, co się stanie, jeśli wszystkie smoki nagle powrócą i odkryją go w ich górskiej kryjówce. Ledwo przeżył spotkanie z jednym uskrzydlonym potworem, tuzin rozedrze go na strzępy.

Pośrodku płaskowyżu był wielki i szeroki otwór, prowadzący do ciągnących się wiele mil podziemnych korytarzy i schodzących głęboko do serca góry jaskiń. Gdzieś w tym kamiennym labiryncie Abdel miał nadzieję odnaleźć Jaheirę.

Wyciągnął ciężki miecz z pochwy na plecach i pomaszerował w stronę wejścia do jaskini. Zanim tam dotarł, z otworu wyszła jakaś istota i stanęła przed nim.

Miała postać człowieka, lecz jej skórę pokrywały wielobarwne łuski. Głowę miała gładką i pozbawioną włosów, a oczy gadzie.

Nie oczekiwałem cię tak wcześśśnie – zasyczała, a gdy mówiła, z jej ust wysuwał się długi wężowy język. – Właśśśnie teraz moi podopieczni polują na ccciebie na północnych równinach.

Przybyłem po Jaheirę – powiedział Abdel, unosząc miecz. – Oddaj mi ją, a odejdę.

Twojej kochanki już nie ma – zasyczał potwór. – Sssam widziałem, jak umiera.

Potwór zaśmiał się, a Abdel, zdrętwiały z rozpaczy, mógł tylko potrząsać głową w niemym proteście. Wizje jej okrutnego końca pojawiły się w jego umyśle nieproszone, wzbudzone przez wspomnienie Jaheiry szarpiącej się w uchwycie smoka.

Wyobrażał sobie jej piękne rysy wykrzywione cierpieniem, gdy smok zgniatał ją w bezlitosnym chwycie, i jej kości pękające jak chrust. Widział jej głowę odrzuconą do tyłu w bezgłośnym okrzyku, gdy okrutne pazury bestii rozrywały jej zbroję i pierś, przebijając ją, a lodowate wichry pokrywały jej ciało lodem.

Nie! – krzyknął Abdel, rozpaczliwie szukając jakiegoś promyka nadziei. – Nie! Nie wytrzymam tego!

Pamiętał ten ból. Już raz myślał, że stracił Jaheirę, ale została przywrócona do życia przez kapłanów Gonda Cudotwórcy.

Oddaj mi ją! Może uda się ją jeszcze uratować!

Abazigal zaśmiał się szyderczo, pogardliwie wykrzywiając gadzie wargi.

Dlaczego sssądziszszsz, że wysssłucham twoich błagań?

Abdel wiedział, że jego prośba jest śmieszna. Rozumiał, że szaleństwem jest proszenie śmiertelnego wroga o życie kochanki, ale to go nie obchodziło. Chciał tylko odzyskać Jaheirę.

Oddam ci wszystko – obiecywał Abdel szalonym głosem. – Esencję, ducha, duszę... cokolwiek!

Jedyną odpowiedzią był pogardliwy syk.

Ona odeszszszła, głupcze! Jej pokryte krwią, połamane ciało wydało ossstatni oddech, gdy mój pupil upuśśścił ją u mych ssstóp, oczekując mojej pochwały. Cierpiała, Abdelu – wyszeptał Abazigal, a jego głos ociekał jadem. – Zmarła w bólu. A potem oddałem ją moim podopiecznym. Rozszszszarpały ją, a potem pożarły jej zmasssakrowane ciało kawałek po kawałku!

Nie! – Krzyk Abdela przebił niebo, aż góra zadrżała przerażona jego wściekłością. Gdyby potrafił znaleźć odpowiednie słowa, zaprzysiągłby Abazigalowi milion bolesnych śmierci, by pomścić śmierć kochanki. Abdel nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Był człowiekiem czynu.

Twoja półelfka nie żyje, Abdelu Adrianie – powtórzył złośliwym tonem Abazigal. – Ty również.

Szponiaste łapy zaczęły kreślić w powietrzu skomplikowane wzory magii, jednocześnie z ust bestii popłynęły słowa zaklęcia. Abdel skoczył w stronę potwora, aby zabić gadziego czarodzieja, zanim ten dokończy inkantację.

Obracając się, by zwiększyć siłę ciosu, chlasnął mieczem szyję bestii, pragnąc jednym ciosem pozbawić przeciwnika głowy. Miecz nie trafił jednak w gardło potwora, zatrzymany przez jakąś niewidzialną, niemożliwą do przebicia tarczę.

Z palców stwora wyrosła błyskawica i trafiając Abdela prosto w pierś, wyrzuciła go w powietrze. Abdel wylądował zaledwie kilka stóp od krawędzi płaskowyżu, zerwał się na równe nogi i zdążył uskoczyć przed kolejną błyskawicą, która mogłaby zrzucić go z góry.

Unikając kolejnych wyładowań, powoli zbliżał się do wroga. Czarodziej najwyraźniej nie był zaniepokojony, że Abdel skraca odległość między nimi. Właśnie w chwili, gdy potężny mężczyzna zamierzał się do kolejnego ciosu mieczem, jego przeciwnik zniknął.

Abdel obrócił się, przekonany, że wróg pojawi się za jego plecami, lecz jaszczurowaty mag był już na drugim końcu płaskowyżu i rzucał kolejne zaklęcie. Abdel usłyszał straszliwy ryk i z trudem udało mu się uskoczyć przed ogromną masą ognia spadającego na niego z nieba. Abdel krzyknął z bólu, gdy straszliwe gorąco przypaliło jego skórę. Podobnie jak w przypadku smoczego oddechu, obrażenia zadane przez ogień nie zagoiły się.

Poważnie ranny Abdel został ponownie przewrócony przez kolejną błyskawicę.

Nie maszszsz szszszansss, Abdelu Adrianie – wysyczał jego wróg. – Twoje prymitywne umiejętnośśści wojownika nie mogą się równać z moimi czarami.

Abdel leżał poparzony na ziemi i nie mógł się podnieść. Wiedział, że Abazigal mówi prawdę.



Rozdział szesnasty

Imoen przewracała się z boku na bok na cienkim sienniku, który służył jej za łóżko. Melissan nie przesadzała, kiedy mówiła, że mnisi w klasztorze żyją skromnie i surowo. Oprócz niezbyt wygodnego siennika, w komnacie Imoen nie było żadnych sprzętów. Ściany wykonane były z gładkiego białego kamienia, podobnie jak wszystkie mury, które widziała po wejściu do świątyni.

Imoen dziwiła się, że klasztor tworzyły jedynie zbudowane z kamienia parterowe koszary, znajdujące się po obu stronach dużego, otwartego dziedzińca. Pośrodku dziedzińca stała kamienna wieża, odrobinę niższa niż trzydziestostopowe mury otaczające prostą fortecę Balthazara.

Melissan przedstawiła ją dwóm członkom zakonu, bratu Regundowi i bratu Lysusowi. Imoen fascynowały skomplikowane tatuaże pokrywające wygolone głowy i twarze obu mężczyzn. Pragnęła zapytać o znaczenie tych wspaniałych wzorów, pewna, że niosą jakąś głęboką religijną treść. Pamiętając jednak, jak się ośmieszyła przed Melissan swoimi wcześniejszymi błędnymi obserwacjami i opiniami na temat Balthazara i mnichów, wolała już umierać z ciekawości.

Balthazar, jak wyjaśnili mnisi po krótkim powitaniu, chwilowo nie był dostępny. Zapewnili Melissan, że w miarę swoich możliwości zatroszczą się o wygodę i bezpieczeństwo Imoen.

Imoen wydawało się, że Melissan uznała nieobecność Balthazara za coś niedobrego, ale wysoka kobieta tylko pokiwała głową, przyjmując informację do wiadomości.

Idź z tymi ludźmi – nakazała Imoen. – Zabiorą cię do bezpiecznego miejsca. Ja muszę zająć się pewną sprawą, ale przyjdę do ciebie, kiedy już będę wolna.

Choć Imoen nie miała ochoty rozstawać się z Melissan, bez słowa sprzeciwu podążyła za mężczyznami do samotnej wieży pośrodku dziedzińca. Przeszli przez jedyne drzwi i weszli po długich schodach na piętro, na którym nie było wcale okien. Znajdował się tam jedynie długi ciemny korytarz i drzwi prowadzące do kilku pomieszczeń. Wszystkie były puste. W swojej izbie Imoen znalazła tylko pojedynczą pochodnię i siennik, na którym teraz przewracała się, próbując ułożyć się wygodnie.

Tutaj, w komnatach medytacji, możesz odpoczywać bez lęku – zapewnił ją brat Regund.

Członkowie naszego zakonu będą pilnować wejścia na parter, by zapewnić ci bezpieczeństwo – dodał brat Lysus. – Zatroszczymy się, żeby nikt ci nie przeszkadzał, dopóki nie wróci brat Balthazar. Nasz przywódca chętnie z tobą porozmawia.

Tą uwagą zakończyli rozmowę i zostawili ją samą.

Kiedy Imoen została sama, czas zaczął jej płynąć bardzo powoli. Jeśli surowe otoczenie miało wzbudzać spokój i zachęcać do medytacji, na nią to działało wręcz przeciwnie. Była niespokojna, a jej bystry i ciekawy umysł szukał czegokolwiek, co mogłoby przyciągnąć jej uwagę.

Z braku okien Imoen nie mogła obserwować przesuwającego się po niebie księżyca, nie była więc w stanie ocenić, jak długo się tu znajduje. Godzinę? Cztery? Chciała, żeby Melissan do niej przyszła. Wprawdzie kobieta wspomniała coś o rozmowie z Imoen, kiedy już będą bezpieczne, ale jeszcze do niej nie zajrzała.

Może była zajęta czymś ważniejszym. A może, pomyślała nagle Imoen, mnisi nie pozwalają Melissan wejść do wieży, dopóki nie wróci Balthazar.

Pomysł z początku wyglądał na niedorzeczny, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej wydawał się prawdopodobny. Imoen myślała, że ona i Melissan są gośćmi, ale im bardziej rozważała słowa i zachowanie mnichów, którzy je przywitali, tym bardziej zaczynała podejrzewać, że jest więźniem.

Coś w zachowaniu strażników sprawiało, że Imoen zaczęła się denerwować. Ich dziwne tatuaże pozbawiały ją odwagi, ale nie chodziło tylko o to. Wszystko mówili bez emocji, bez uczuć. Ich twarze miały wyraz ogromnej koncentracji, lecz Imoen nie mogła nawet zgadnąć, co było przedmiotem ich uwagi.

Ich wzrok nie prześlizgiwał się po jej ciele tak, jak wzrok innych mężczyzn. Patrzyli jej prosto w oczy, jakby spoglądali w samą jej duszę.

Imoen uświadomiła sobie, że mnisi w dużym stopniu przypominają jej Sarevoka. Zdeterminowani, skoncentrowani, tajemniczy i zimni. Nie żyjący naprawdę, choć doświadczający wszystkich kolei losu. Jakby wszystkie namiętności i ognie tego świata nie mogły ich dotknąć.

Imoen zadrżała. To byli fanatycy religijni, uznała. To właśnie ją martwiło. Służyli jakiemuś wyższemu celowi, jakiejś nieznanej wierze, której nigdy nie pojmie, a teraz była w ich mocy, zamknięta w tej wieży, póki tajemniczy Balthazar nie zjawi się, by...

Nie. Imoen potrząsnęła głową i zaśmiała się. To niedorzeczne. Jej umysł, zmęczony monotonnym otoczeniem, pracował ze zdwojoną szybkością, wymyślając dziwaczne spiski na podstawie nie wiadomo nawet jakich przesłanek. Melissan nie sprowadziłaby jej tutaj, gdyby czuła, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Nie, uznała Imoen, nie była więźniem. Mimo to musiała przyznać, że mnisi byli dziwni.

Fanatyczne oddanie jej strażników jakiejś nieznanej sile, które zaledwie kilka chwil wcześniej martwiło Imoen, teraz ją uspokajało. Przynajmniej żaden z nich nie zakradnie się do niej, kiedy zaśnie, by obmacywać ją brudnymi łapskami. Co ważniejsze, nie musiała się obawiać, że ci mężczyźni zdradzą ją za złoto lub z szalonej żądzy władzy. Imoen wiedziała, że w jej sytuacji osoby poszukiwanej, znienawidzonej, samotnej, religijne oddanie Regunda, Lysusa i ich towarzyszy było najlepszym zabezpieczeniem, na jakie mogła liczyć.

Jeszcze raz przekręciła się na sienniku. Ciało bolało ją po długiej podróży przez pustynię. W mięśniach i stawach czuła zmęczenie. Umysł, wyczerpany rozmyślaniem o podejrzeniach, w końcu się uspokoił. Leżąc bez ruchu, Imoen czuła, jak cisza wieży wnika w jej ciało i duszę. Z radością przyjęła spokój, jaki ze sobą niosła, i już po kilku chwilach cicho chrapała.


* * *

Z przyczepionymi do dłoni pazurami do wspinaczki Sendai wdrapywała się po gładkich marmurowych murach klasztoru w Amkethran z taką łatwością, z jaką większość kobiet wchodziłaby po łagodnie pochylonych schodach. Na szczycie muru skuliła się i przebiegła po jego krawędzi, nie zwracając uwagi na duży spadek po obu stronach.

Poruszała się bezgłośnie, cicha jak cień. Dziedziniec poniżej był ciemny, lecz oczy drowki widziały rozkład budynków i ustawienie strażników.

Kilku mnichów Balthazara stało u podstawy wysokiej wieży pośrodku dziedzińca. Gdyby Sendai miała do czynienia z elfami, natychmiast odrzuciłaby wieżę jako zbyt łatwe do odgadnięcia schronienie. Strażnicy mogliby być tylko przynętą, żeby zwabić ją do budynku, który wnet by się zawalił i zabił wszystkich. Wiedziała, że mieszkańcy powierzchni są prości i za mało przemyślni, by przygotować taką pułapkę. A może nie chcieli poświęcać życia wielu wyznawców dla pochwycenia zabójcy.

Sendai nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jej talenty marnują się, i nie są należycie doceniane przez tych amatorów. W Ched Nassad, mieście w Podmroku, w którym się urodziła, zawodowych skrytobójców szanowano i obawiano się ich talentów, a nie oczerniano i pogardzano nimi.

Obserwując ruchy i pozycje strażników i planując, jak prześlizgnąć się obok nich i wejść do wieży, Sendai nie mogła stłumić gniewu wzbudzonego wspomnieniem ojczystej krainy. Gniewu z powodu tego, co utraciła.

Córka mało znaczącego szlacheckiego rodu Kenafin urodziła się z cechami charakteru typowymi dla większości drowek – była ambitna, bezlitosna i sadystyczna. Sendai była również na tyle mądra, by wiedzieć, iż szanse na zrobienie kariery miała niewielkie. Brakowało jej wymaganego od kapłanek oddania Lolth. Wybrała więc inną drogę do zdobycia sławy, również akceptowaną w społeczeństwie ciemnych elfów.

Nie minęło wiele czasu, nim wyjątkowy talent Sendai do dyskretnego eliminowania wrogów i rywali zwrócił uwagę potężnych matek Ched Nassad. Choć skończyła zaledwie dwadzieścia lat, stała się ulubienicą rządzących. Każdy chciał ją wykorzystywać do swoich celów. Próbował zdobyć jej lojalność, oferując potęgę, niewolników i bogactwo. W typowy dla drowów sposób Sendai dobrze radziła sobie w niebezpiecznej grze niewyróżniania nikogo, co wprawdzie zwiększało jej możliwości, ale i liczbę wrogów.

Sendai, choć młoda jak na drowa, stała się mistrzynią politycznych gier. Udawało jej się unikać pułapek poprzez zawiązywanie sojuszów, kiedy musiała, i zrywanie ich, gdy było to konieczne. W Ched Nassad imię zabójczyni Sendai szeptano jako imię kogoś, kto idzie ostro w górę, kogo należy się bać i trzeba szanować.

Wszystko to zniszczyły kapłanki. Królowa Pająków, zazdrosna bogini, nie tolerowała konkurencji w społeczności drowów. Wiedząc o tym, Sendai zachowywała w tajemnicy tożsamość swojego ojca. Cała bliska rodzina, z matką włącznie, która mogła ją wydać, posmakowała już ostrza jej zatrutego sztyletu.

W Podmroku było wiele sekretów, ale żaden nie mógł pozostawać długo w ukryciu. Świątynia dowiedziała się jakoś o jej skażonej krwi dziecka Bhaala i kapłanki przybyły, aby zabrać ją do komnaty przesłuchań i tam zbadać jej lojalność. W swoim krótkim życiu Sendai doświadczyła już tortur, gdyż w społeczeństwie drowów było to nie do uniknięcia. Nie zamierzała się jednak poddać Szacownym Matkom, zwłaszcza że mogły łatwo dojść do wniosku, że pozostawienie wśród nich żywego pomiotu Bhaala jest zbyt ryzykowne.

Zatem Sendai uciekła. Przez rok wędrowała z Ched Nassad do Menzoberranzan i Ust Natha, szukając w Podmroku miejsca, w którym mogłaby się ukryć przed pościgiem kapłanek. Jednak pajęczyna Królowej Pająków oplatała każde miasto i każdy szlachecki ród, więc Sendai musiała wreszcie uciec z Podmroku, zamieniając wspaniały świat jaskiń i tuneli na boleśnie jasne otwarte niebo.

Tam odnalazła ją Namaszczona przez Bhaala i zaproponowała przyłączenie się do Piątki. Propozycja zabijania dzieci Bhaala, mordowania potomków boga wydawała się godna wyjątkowych umiejętności Sendai, ale idea była o wiele wspanialsza niż rzeczywistość. Większość ofiar Sendai nie znało nawet swego nieśmiertelnego dziedzictwa. Prowadzili oni proste życie bez celu, a jego zakończenie było niemal wyświadczaniem im przysługi. Nawet szlachetnie urodzeni i wpływowi kupcy ze świata kroczących po powierzchni stanowili dla niej łatwe cele i nie zaspokajali jej żądzy ryzyka.

Sendai obawiała się utraty swych umiejętności albo zaniedbania techniki zabijania. Musiała być w doskonałej formie, bowiem gdy Piątka zabije ostatniego potomka Bhaala, zamierzała zwrócić swe zatrute ostrze przeciwko współspiskowcom. To było godne jej wyzwanie, prawdziwy sprawdzian umiejętności. Do tej pory każde zabójstwo było tylko bladym naśladownictwem sztuki, do której, jak wiedziała, była zdolna.

Drowka, niewidoczna na szczycie klasztornego muru dzięki ciemnej skórze i ubraniu, pokręciła głową z niesmakiem. Dawniej nie pozwalała sobie na rozmyślania podczas pracy. Kolejny dowód na to, że traciła formę. Skupiła się na swym zadaniu i zeskoczyła z muru.

Wylądowała miękko na ziemi, zmniejszając impet upadku z wysokości trzydziestu stóp przez zwinięcie się w kulę. Szybko poderwała się na nogi, aby sprawdzić, czy któregoś ze strażników nie zaalarmował cichy odgłos jej wejścia na teren klasztoru. Przez kilka sekund stała nieruchomo, nadstawiając wyczulone uszy drowa na odgłos alarmu bądź zbliżających się kroków.

Kiedy nic nie wychwyciła, zbliżyła się do wieży. Trzymając się ciemnych zaułków, przeszła niewidoczna niczym duch przez placyk, tuż przed nosem stojących na straży mnichów. Nie mogła się oprzeć pokusie cichego śmiechu na widok ich pełnej zaangażowania, lecz nieefektywnej czujności.

Dwaj mnisi stojący przed jedynymi drzwiami do wieży stanowili większy problem. Ich śmierć musiała być szybka i cicha, by nie zaalarmowali pozostałych. Dodatkowo zadanie utrudniały trzymane przez nich osłonięte latarnie. Padające z nich bliźniacze strumienie światła przecinały spowijający podwórko mrok i były doskonale widoczne dla innych patrolujących okolicę straży. Jeśli coś się stanie któremuś strażnikowi i jedna z latarni upadnie choćby na moment, z pewnością ktoś to zauważy i przyjdzie sprawdzić, co się stało.

Stojąc w mroku nie dalej jak dziesięć stóp od wejścia do wieży, Sendai szybko opracowała najlepszy sposób zabicia mnichów bez zaalarmowania całego zakonu.

Poruszając się wolno, aby nie zdradzić swej obecności, wyciągnęła z sakiewki dwie cienkie, opierzone na końcach igły. Z ukrytej kieszeni wyjęła mały kryształowy flakonik i zanurzyła koniec każdej z igieł w przezroczystym płynie. Ostrożnie, aby przypadkiem nie ukłuć się zatrutymi strzałkami, położyła pierwszą igłę na otwartej dłoni. Uniosła dłoń do ust i lekkim dmuchnięciem posłała strzałkę w stronę stojącego najbliżej mnicha.

Drugi łagodny podmuch poniósł strzałkę ku drugiemu celowi. Sendai odczekała kilka sekund, aby trucizna zaczęła działać, po czym wyślizgnęła się z ukrycia i szybko pobiegła w stronę drzwi.

Bezpiecznie ukryta, zatrzymała się i nasłuchiwała. Nie było słychać okrzyków zaskoczenia, nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek zauważył, iż zwinna postać dostała się na teren klasztoru. Pewna, że nikt jej nie zauważył, Sendai skupiła uwagę na stojących obok niej bez ruchu strażnikach. Zauważyła, że strzałki trafiły w cel. Zręcznie wyciągnęła niewielką broń z karków sparaliżowanych ofiar i schowała do sakiewki.

Oczy mnichów śledziły jej ruchy, ale wszystkie ich mięśnie zostały unieruchomione. Wyciągnięte ręce nadal trzymały latarnie, a nie reagujące na nic palce wciąż zaciskały się mocno na uchwytach. Wkrótce trucizna – pochodna znanej drowom substancji usypiającej, wynaleziona osobiście przez Sendai – dotrze do ich serc i płuc. Narządy pompujące krew i tlen w ciałach mnichów przestaną pracować, staną się tak samo sztywne jak wszystkie mięśnie w ich nieruchomych sylwetkach. Strażnicy uduszą się powoli, niezdolni zawołać o pomoc, nie mogąc nawet upaść, kiedy już umrą. Sendai wiedziała z doświadczenia, że aby wyjąć im z dłoni latarnie, trzeba będzie połamać im palce.

Ta makabryczna myśl wywołała uśmiech na twarzy Sendai. Cichutko wślizgnęła się na schody, aby zakończyć swoją misję. Tak jak się spodziewała, wewnątrz wieży nie było straży. Niższy poziom był zupełnie opuszczony.

Bezszelestnie, z wyciągniętym sztyletem, drowka skradała się w stronę komnaty położonej u szczytu schodów. Wszystkie drzwi były pozamykane, a korytarz był ciemny i pusty. Tylko spod jednych drzwi przesączało się łagodne światło pochodni.

Sendai podeszła do drzwi i nasłuchiwała; jej wyczulone ucho wychwyciło cichy oddech młodej kobiety. Delikatnie, tak jak to tylko było możliwe, zabójczyni otworzyła drzwi.

Pomarańczowy blask pochodni zmusił ciemną elfkę do odwrócenia oczu, wcześniej jednak zauważyła śpiącą na sienniku dziewczynę. Osłaniając oczy przed światłem, Sendai prześlizgnęła się przez pokój i zgasiła pochodnię. Zapadła całkowita ciemność.


* * *

Imoen obudziła się, dysząc z przerażenia. Otaczała ją ciemność, a pod sobą czuła zimną, nieprzyjemną w dotyku posadzkę. Chciała zerwać się na równe nogi, ale przypomniała sobie, gdzie jest – bezpieczna w komnacie medytacyjnej klasztoru w Amkethran. Paląca się słabo pochodnia musiała zgasnąć, kiedy spała.

Dziewczyna usiłowała zbagatelizować swoją chwilową panikę, ale zdołała z siebie wydobyć tylko niezbyt przekonujący nerwowy chichot. Śnił się jej koszmar. Tyle pamiętała. Nie mogła sobie jednak przypomnieć, co to dokładnie było.

Ogień – szepnęła do siebie.

Większość jej sennych koszmarów miała związek z ogniem, pochłaniającymi płomieniami przeklętego nieśmiertelnego ojca. Zastanowiła się, czy Abdelowi śniły się kiedyś takie płomienie.

Potrząsnęła głową, aby odegnać ponure myśli, i próbowała rozejrzeć się w ciemnościach po pokoju. Usiłowała odgadnąć, gdzie znajduje się pochodnia, a potem zrobiła niepewny krok w tamtą stronę. Nagle Imoen zamarła.

Ktoś był w jej pokoju. Imoen niczego nie słyszała, ale miała wrażenie, że ktoś przygląda się jej z wielkim zainteresowaniem. Czuła palące spojrzenie i pragnienie w niewidzialnych oczach. Na krótką chwilę wyobraźnia podsunęła jej obraz braci Regunda i Lysusa, stojących bez ruchu w ciemnościach i patrzących, jak potyka się, szukając pochodni.

Jest tu kto? – szepnęła, jakby mogła odpędzić intruza swoimi cichymi słowami.

Nie bój się – odpowiedział szeptem nieco zachrypnięty kobiecy głos. – To nie będzie bolało.

Melissan? – spytała Imoen, wiedząc jednak na pewno, że tych słów nie powiedziała wysoka kobieta.

Niewidoczny intruz zaśmiał się cicho.

Nie, moja śliczna córko Bhaala. Na szczęście jej tu nie ma.

Imoen zrozumiała.

Jesteś jedną z Piątki. – W jej głosie nie było strachu ani gniewu. Tylko pełna znużenia rezygnacja. Nie spodziewała się takiego końca, ale była gotowa stawić mu czoła.

Jestem Sendai – powiedział głos, zbliżając się.

Imoen zawahała się przez krótką chwilę, a jej palce zacisnęły się na rękojeści tkwiącego za pasem sztyletu. Mogła zacząć krzyczeć, ale co by to dało? Nawet jeśli ktoś usłyszy jej krzyk przez grube kamienne ściany, to czy dotrze tu na czas, aby ją uratować? Nie, uznała Imoen, powoli wyciągając nóż. Musiała polegać tylko na sobie. Melissan nie wpadnie tu w ostatniej chwili, aby ją ocalić. Abdel nie pojawi się nagle w klasztorze i nie pospieszy jej na ratunek. Musiała ratować się sama albo zginąć. Jej dłoń uzbrojona w niewielkie ostrze przecięła ciemność.

Co za pech, mała – zaśmiał się intruz. – Nie ma mnie tam.

Zabicie mnie nic ci nie da – oznajmiła Imoen, obracając się, aby zaatakować ciemność za swoimi plecami. – Jeśli nawet jakaś część mnie należała do Bhaala, już dawno zniknęła.

Skoczyła do przodu, dźgając na ślepo tam, gdzie, jak sądziła, mógł znajdować się zabójca.

Nie walcz, dziecko. To tylko utrudni całą sprawę.

Abdel wydarł ze mnie piętno Bhaala – powiedziała Imoen, nadal bezskutecznie machając ręką w atramentowej ciemności. Jej słowom wtórowały ruchy ostrza, tnącego jedynie powietrze.

Mamy wobec niego pewne plany – zapewnił ją głos.

Brzmiało to tak, jakby zabójca stał tuż przy jej uchu. Imoen była gotowa przysiąc, że czuje na skórze ciepły oddech istoty, która miała ją zabić. Ale gdy uderzyła do tyłu łokciem, nikogo tam nie było.

Możesz mnie zabić, ale Abdel mnie pomści. Zabije cię... was wszystkich. Nie macie pojęcia, jak jest silny – ostrzegła Imoen.

Mamy, kochaniutka, mamy. Ale wieść o twojej śmierci złamie jego ducha walki.

Imoen poczuła, jak w jej plecy wbija się ostrze i z niezwykłą, śmiertelną precyzją przebija wszystkie najważniejsze organy. Krzyk agonii zamienił się w cichy szept, gdy Sendai przecięła jej gardło.



Rozdział siedemnasty

Całe ciało Abdela stało się jednym wielkim bólem. Deszcz ognia padał na niego z nieba. Wydostawał się z ziemi, aby go pochłonąć. Tryskał strumieniami z palców jego dręczyciela, aby pożreć i stopić jego ciało.

Ponad rykiem płomieni słyszał śmiech Abazigala, kiedy łuskowaty mag potęgował ogień spalający ciało i duszę Abdela.

Nagle ogień zgasł, zniknął. Abdel, który wcześniej zamknął oczy, aby uchronić je przed żarem, uniósł nieco pokryte pęcherzami powieki. Ciało Abazigala leżało obok niego na skale płaskowyżu. Gadzia głowa maga znajdowała się kilka stóp dalej. Nad nimi stał Sarevok; ostrza na przedramionach pokrywała zielona krew czarodzieja.

Abdel chciał przemówić, ale nie mógł. Z wysuszonego gardła wydobył się tylko słaby kaszel.

Z powodu swojej ciężkiej zbroi płytowej Sarevok z trudem ukląkł obok Abdela.

Smoki wracają – powiedział krótko. – Widziałem ich potężne sylwetki na horyzoncie. Jeśli nie uciekniemy, rozedrą nas na sztuki.

Nie mogąc odpowiedzieć, Abdel tylko potrząsnął głową. Słyszał skrzeczenie rozwścieczonych smoków, niosące się po całym płaskowyżu, coraz głośniejsze w miarę zbliżania się bestii. Lecz był zbyt poraniony, aby wstać, a co dopiero próbować trudnego zejścia ze zbocza góry. Sarevok zdawał się go rozumieć.

Możesz uciec do królestwa Bhaala – powiedział opancerzony wojownik. – Już wcześniej to robiłeś, kiedy zabiłeś Illaserę i Yagę Shurę. Teraz jesteś słabszy, więc będzie to trudniejsze. Musisz pozwolić, aby zabrała cię tam esencja Bhaala, opuszczająca ciało martwego maga. Ona zaprowadzi cię do królestwa naszego ojca. Tam twoje ciało zostanie uleczone, a smoki cię nie dostaną.

Zbyt słaby, aby się opierać, Abdel zamknął oczy i starał się zrobić to, co radził Sarevok. Czuł w głębi duszy słabe dotknięcie, podobne do zefirku wiejącego w upalny letni dzień. Abdel skupił się na tym wrażeniu i zefirek stał się bryzą. Bryza przeszła w silny wiatr, a wiatr w huragan. Czuł, jak jego dusza się unosi, porwana przez ryczący wiatr, i otworzył w zdumieniu oczy.

Wciąż leżał na ziemi, a obok niego bezgłowe szczątki Abazigala. Sarevok stał kilka kroków dalej, szykując się do walki ze smokami. Para szponiastych łap uderzyła o skałę tuż koło głowy Abdela. Poczuł ohydny zapach smoczej furii, kiedy bestia zobaczyła ciało swojego pana.

Zgromadzone smoki wrzasnęły jednym głosem, ale Abel już tego nie słyszał. Świat materialny zaczął się rozmywać.


* * *

Abdel zobaczył, że leży rozciągnięty na zimnej, brązowej ziemi. Ciało wciąż pokrywały oparzenia, ale czuł, że zaczynają się już goić. W ciągu kilku sekund poczuł się na tyle silny, aby stanąć na nogi.

Znów znajdował się w położonym w Otchłani domu Bhaala. Dookoła rozciągały się wielkie pustynne równiny, ale tym razem sprawiały wrażenie mniej jałowych. Ziemia miała brązowy kolor żyznej gleby, a na niebie pojawiły się smugi, które mogły być formującymi się burzowymi chmurami. Przed nim znajdowały się znajome drzwi, lecz tym razem było ich zaledwie troje.

Wielki najemnik nie interesował się magicznymi czy mistycznymi sprawami, ale nawet on widział jasno, co się dzieje z tym światem. Wraz ze śmiercią dzieci Bhaala esencja boga mordu wracała do Otchłani, gdzie się zrodziła. Martwy świat powoli budził się do życia, choć trudno było zgadnąć, jakie ohydne formy może ono przybrać w tym przeklętym królestwie.

Za plecami usłyszał kroki i odwrócił się, pragnąc zobaczyć nieznanego towarzysza. Abdel nie wiedział, kogo lub czego się spodziewać. Czyżby Sarevok podążył tu za nim? A może był to duch zabitego Abazigala, którego esencja sprowadziła tutaj Abdela? Lub też okryta gwiazdami istota, która chciała go dręczyć jakimiś przepowiedniami lub tajemniczymi, bezużytecznymi radami. Cokolwiek go czekało, Abdel był gotów na wszystko. Z wyjątkiem tego, co zobaczył.

Jaheira!

Półelfka uśmiechnęła się do niego.

Modliłam się do Mielikki, abyś przybył, nim będzie za późno – wyszeptała.

Abdel przytulił ją do piersi w nadziei, że stopią się w jedno i już nigdy jej nie straci.

Sądziłem, że nie żyjesz – powiedział, a łzy ulgi spłynęły mu po twarzy.

Druidka przytulała się do niego tak samo mocno, ale jej głos był pełen smutku.

Jestem martwa, Abdelu. Dlatego tu się znalazłam.

Abdel niechętnie rozluźnił uścisk, aby spojrzeć w oczy swej kochanki i sprawdzić, czy nie żartuje. Zobaczył tęsknotę tak głęboką, że jego serce niemal pękło na pół.

Ty... jesteś duchem?

Pogładziła jego czoło długimi, delikatnymi palcami, wygładzając zmarszczki rozpaczy. Jej dotyk był ciepły i uspokajający.

To tylko mój duch, ukochany. Nie mam już ciała, choć w tym świecie mój duch jest tak prawdziwy jak ciało fizyczne w świecie materialnym.

Nie! – wykrzyknął Abdel, wyrażając swój pełen wściekłości sprzeciw, i przytulił mocno jędrne, muskularne ciało Jaheiry. – To nie może być prawda!

Półelfka złożyła głowę na szerokiej piersi Abdela. Delikatny zapach włosów ukochanej wypełnił jego nozdrza.

To prawda, ukochany – szepnęła. – Musimy się z tym pogodzić i wykorzystać czas, jaki nam pozostał. Błagałam Mielikki o dużo czasu, ale nie mogę tu zostać zbyt długo. Łącząca nas więź zatrzymuje mnie tutaj, ale wkrótce moja dusza musi stopić się z naturą.

Abdel odepchnął ją, nie chcąc się poddać.

Nie, nie musi tak być! Przywróciłem do życia Sarevoka. Z tobą mogę zrobić to samo!

Jaheira delikatnie pokręciła głową.

Nie, Abdelu. Nie jestem dzieckiem Bhaala, nie mam w sobie esencji, którą dzielisz z Sarevokiem. Nie możesz oddać mi części duszy, bym znów żyła.

Czemu nie? – zapytał Abdel. – Może się uda. Warto spróbować. – Odwrócił się i pomaszerował w stronę najbliższych drzwi, pragnąc powtórzyć rytuał, który doprowadził do reinkarnacji Sarevoka.

Błagam cię, Abdelu, skończ z tym szaleństwem. – Cicha prośba Jaheiry sprawiła, że wielki najemnik zatrzymał się w pół kroku. Abdel wiedział, co półelfka chciała mu powiedzieć.

Nawet jeśli uda ci się przywrócić mi życie, co osiągniesz? Widziałeś Sarevoka. On tak naprawdę nie żyje. Jest rzeczą, zimną i beznamiętną, bez uczuć. Czy tego chcesz dla mnie?

Abdel opuścił głowę i odwrócił się do kochanki, a w oczach miał łzy rozpaczy.

Może Sarevok taki był już wcześniej? Może ty będziesz taka, jaka zawsze byłaś?

Ze słabym uśmiechem Jaheira powoli podeszła do niego.

Nie, kochany. To niemożliwe. Mój czas na tamtym świecie minął, a w tym także się kończy. Spędź ten czas ze mną, Abdelu. Nie marnuj go na szaleńcze plany i niemądre życzenia, które nigdy się nie spełnią. Cieszmy się tymi kilkoma chwilami, które jeszcze nam pozostały.

Wyciągnęła rękę, a jej dotyk sprawił, że Abdel poczuł dreszcz. Jego krew zawrzała z pożądania, drżącymi dłońmi by zsunął prostą tunikę, którą Jaheira miała na sobie. Odsłonił piersi kochanki, po czym przyciągnął ją do siebie. Palce Jaheiry wsunęły się pod resztki wiszącej mu na grzbiecie spalonej koszuli i zmysłowo przesunęły się po potężnych plecach, po czym zerwały to, co pozostało ze spodni.

Abdel wziął ją na miękkiej, brązowej ziemi królestwa Bhaala. Kochali się dziko i namiętnie, rozpaleni nagłą żądzą i świadomością, że nieuchronnie zbliża się rozstanie. Nad nimi błysnęło, zagrzmiało i niebo pękło, zlewając ich zimnym deszczem, który jednak nie mógł zgasić ich rozpaczliwego pożądania.

Leżeli obok siebie w zimnym błocie, pozwalając, by deszcz obmywał ich ciała.

Jaheira przytuliła się do Abdela, układając głowę w zagłębieniu jego ramienia i czerpiąc z ciepła ciała kochanka, by złagodzić dreszcze nagiego ciała. Abdel, wyczerpany fizycznie przez dziką miłość, przytulił kochankę i udawał sam przed sobą, że będą razem na zawsze.

Deszcz ustąpił, a ich ociekające wodą ciała wysychały powoli pod pustym nocnym niebem Otchłani. Abdel nie wiedział, ile godzin spędzili przytuleni, ciesząc się swoją bliskością. Nic nie mogło usprawiedliwić konieczności rozstania się z kochanką.

W końcu Jaheira przerwała ich uścisk.

Nie mogę dłużej zostać – przeprosiła go i próbowała wstać. – Muszę odejść.

Trzymając ją stanowczo, lecz łagodnie za rękę, Abdel nie pozwalał jej się podnieść.

Jak to? – zapytał, patrząc w jej fioletowe oczy. – Jak mam żyć bez ciebie?

Półelfka pochyliła się i pocałowała go mocno w usta, po czym łagodnie się odsunęła.

Znajdziesz sposób, Abdelu. Musisz. Nie pozwól, by moja śmierć zatruła ci życie. Jeśli pozwolisz, by nienawiść i żal opanowały twój umysł, ohydna esencja Bhaala pożre twą duszę.

Nie chcę być sam – szepnął.

Nie zawsze będziesz sam – zapewniła go. – Będą inni. Inni przyjaciele. Inne kochanki.

Potężny najemnik potrząsnął głową.

Nie. Nie tak jak ty. Nigdy tak jak ty.

Półelfka uśmiechnęła się, choć oczy miała smutne.

Kochałam cię, Abdelu, tak, jak nie kochałam żadnego innego mężczyzny. Ale mojego męża Khalida również kochałam tak, jak nie kochałam żadnego innego mężczyzny. Mam nadzieję, że któregoś dnia znajdziesz kogoś, kto odwzajemni twą miłość, tak jak ja znalazłam, ale to wcale nie umniejszy tego, co nas łączyło.

Abdel wstał z rozpaczliwym westchnieniem.

Jesteś mą siłą i mądrością, Jaheiro. Bez ciebie jestem zgubiony. Nie mogę sam stawić czoła światu. Bez ciebie jestem niczym.

Jesteś Abdelem Adrianem, bohaterem Wrót Baldura, obrońcą Drzewa Życia, synem Bhaala, wychowankiem Goriona, kochankiem Jaheiry – odpowiedziała półelfka. – Jesteś tym, kim jesteś, Abdelu, i nic tego nie zmieni. Droga przed tobą będzie trudna, tunel twej przyszłości jest długi i ciemny. Pamiętaj jednak, kim jesteś, a wtedy z pewnością wyjdziesz na światło po drugiej stronie tunelu.

Czy kiedykolwiek jeszcze cię zobaczę? – zapytał Abdel, z przerażeniem oczekując odpowiedzi.

Jaheira pocałowała go. Jej usta były chłodne, powodowały pojawienie się gęsiej skórki.

Na takie pytanie nawet bogowie nie potrafią odpowiedzieć, kochany.

Jej głos zdawał się dochodzić do niego z coraz większej odległości, jakby znajdowała się już po drugiej stronie wielkiej przepaści.

Nie! – krzyknął Abdel, próbując chwycić swą kochankę. – Nie, jeszcze nie! Nie odchodź jeszcze!

Jego dłonie przeszły przez Jaheirę, jakby była mgłą.

Nie! – krzyknął, gdy na jego oczach elfka zaczęła się rozpływać niczym dym na wietrze. Jej ciało rozwiewało się, zabierane przez jakąś siłę, której Abdel nie potrafił zobaczyć ani nawet pojąć.

Zanim rysy jej twarzy zniknęły, Jaheira wypowiedziała ostatnie słowa.

Kocham cię, Abdelu Adrianie. Na zawsze.

Abdel po raz ostatni przytulił znikającą smugę, po czym opadł na kolana. Jaheira odeszła, a on był sam w świecie ojca, łkając rozpaczliwie i wbijając w gniewie palce w wilgotną, ciemną ziemię.



Rozdział osiemnasty

Słońce nie pojawiło się jeszcze nad murami klasztoru, ale Melissan już wstała. Balthazar jeszcze nie przybył, mimo iż bracia zapewniali ją, że wkrótce się pojawi. Sama również przeszukała teren klasztoru, jednak nie znalazła mnicha. Zaczynała się robić podejrzliwa.

Już dawno nauczyła się nie ufać nikomu. Wiele razy pomiot Bhaala, który zdecydowała się uratować, zdradził ją. Znała Balthazara od wielu lat, zanim jeszcze powstała Piątka. Zawsze był jej najpotężniejszym sojusznikiem. Dlatego pozwoliła, by rozdzielono ją z Imoen, gdy przybyły do Amkethran. Teraz, gdy Balthazara nadal nie było, Melissan zaczynała czuć niepokój.

Gdy u stóp wieży odkryła wciąż stojących sztywno na swoich pozycjach martwych strażników, jej obawy potwierdziły się. Wysoka kobieta wbiegła na górę po dwa schody na raz, choć już wiedziała, co znajdzie na ich szczycie.

Imoen miała poderżnięte gardło. Na czole nosiła znak drowki-zabójczyni Sendai. Patrząc na ciało, Melissan wiedziała, że nawet najpotężniejszy kapłan w Tethyrze nie byłby w stanie przywrócić Imoen życia. Sendai splugawiła trupa, zatruła paskudnymi truciznami i wyssała tę resztkę esencji, która pozostała w duszy Imoen.

I wszystko to zrobiła to pod samym nosem Melissan. Kobieta wiedziała, że Sendai już dawno odeszła. Drowka nigdy nie pozwoliłaby, żeby światło dnia zastało ją na ziemi. Melissan przebiegł dreszcz po plecach. Nie wiedziała, że Sendai wyszła na polowanie, nie było żadnego ostrzeżenia przed rzezią. Znaczyło to tylko jedno.

Balthazar i Sendai współpracowali, spiskując przeciwko niej. W duchu przeklęła swoją głupotę, iż tego nie przewidziała. Stała się nieostrożna, ufając, że ze wszystkich sojuszników to Balthazar jako ostami zwróci się przeciwko niej. Głupio uwierzyła, że mnisi obronią Imoen, aż Abdel powróci po zniszczeniu Abazigala. Imoen poniosła konsekwencje naiwnej wiary Melissan w lojalność Balthazara.

Skoro Imoen nie żyła, Sendai zwróci się przeciwko Abdelowi. Gdy wychowanek Goriona umrze, dzieło Piątki zostanie niemal ukończone. Ich ostatnim zadaniem, zanim spróbują sprowadzić na świat Bhaala, będzie zabicie jej, uświadomiła sobie Melissan.

Usłyszała poruszenie na dole. Któryś z mnichów odkrył sparaliżowane trupy braci. Melissan nagle uświadomiła sobie, w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazła. Prawdopodobieństwo, że Balthazarowi udało się skazić cały zakon, nie było zbyt wielkie. Bracia nie pomogliby mu, gdyby wiedzieli, że sprzymierzył się z drowką-zabójczynią.

Mnisi jednak nigdy nie zakwestionowaliby przywództwa oświeconego brata bez oczywistego dowodu jego zdrady. Gdyby Balthazar ich okłamał i powiedział, że Melissan pracuje dla Piątki, przyjęliby to za prawdę, nie zastanawiając się nad rolą samego Balthazara w zabójstwie Imoen. Jeśli mnisi znajdą ją tutaj, stojącą nad zmasakrowanym ciałem tej, którą przysięgli chronić...

Melissan słyszała odgłos wielu stóp na schodach. Już nie była jedyną, która widziała zesztywniałe trupy braci Regunda i Lysusa.

Mnisi poruszali się ostrożnie, obawiając się, że wróg, który zabił strażników przy drzwiach, wciąż znajduje się w budynku. Szli bez pośpiechu, wiedząc, że na piętrze nie ma okien, a jedynym wyjściem z wieży są schody, na których stał teraz tuzin wojowniczych mnichów.

Przeklinając się w duchu za to, że nie przewidziała zdrady Balthazara, Melissan szybko wyszeptała zaklęcie. Jej ciało zadrżało i zniknęło, podobnie jak ubranie i wszystkie należące do niej przedmioty. Bezcielesny duch Melissan, nie przywiązany już do świata materialnego, wyszedł na zewnątrz klasztoru, a później przewędrował przez niemal wyludnione ulice Amkethranu. Zaklęcie przestało działać dopiero wtedy, gdy znalazła silnego wierzchowca, który mógł ją przenieść przez pustynię.

Sendai i Balthazar pracowali razem, a Melissan nie miała wystarczającej mocy, by im się przeciwstawić. Tylko Abdel mógł, jeśli jeszcze żył.

Melissan pragnęła ze wszystkich sił uchronić jego życie. Musiała ostrzec potężnego najemnika, że Sendai będzie próbowała go zabić. Drowka pewnie przygotowywała teraz zasadzkę gdzieś między Amkethranem i Górami Alimir, gdzie znajdowało się leże Abazigala. Jeśli Abdel wciąż żył, kierował się do Amkethranu, prosto w pułapkę Sendai.

Wiedząc, że drowka miała dużą przewagę, Melissan zmusiła konia do galopu, pozostawiając daleko za sobą obszarpane namioty Amkethranu i imponujące marmurowe mury klasztoru.


* * *

Czuł się pusty i otępiały. Smutek Abdela wypłynął z niego razem ze łzami i jękami cierpienia, aż w końcu nic nie pozostało. Jego duch był pustką, a nagie ciało tylko skorupą.

Abdel wypełniał pustkę jedynym, co mu pozostało – myślą o zemście. Już nie obchodziły go losy pomiotu Bhaala. Nie liczyło się dla niego to, czy Bhaal powróci i zniszczy świat, czy też bóg mordu pozostanie martwy na zawsze. Śmierć Jaheiry wyzwoliła go, uwolniła od niepokoju, który wynikał z faktu, że znalazł się w centrum tak ważnych wydarzeń. Życie Abdela stało się bardzo, bardzo proste. Zabije Piątkę za to, co zrobili Jaheirze. Poza tym nic go nie obchodzi.

Nie mógł pomścić jej śmierci tutaj, w królestwie Bhaala. Abdel Adrian wstał i przeszedł przez najbliższe drzwi.

Zobaczył, że jest sam na płaskowyżu, przy wejściu do kryjówki Abazigala. Oceniając po pozycji słońca, nie było go kilka godzin, choć w Otchłani minęła cała noc. Wszędzie wokół widział ślady wielkiej bitwy Sarevoka z hordą podopiecznych Abazigala.

Obok pozbawionego głowy ciała Abazigala leżało we krwi pół tuzina wielkich trupów smoków. Miały na sobie ślady głębokich cięć, pozostawione przez ostrza i kolce na ramionach i nogach Sarevoka.

Sarevok zniknął. Pomiędzy trupami leżały rozrzucone fragmenty jego zbroi, rozerwane przez potężne szpony lub spalone przez ogień i kwas wypluwany przez jego przeciwników. U stóp Abdela leżał przecięty na pół hełm wojownika. Nigdzie jednak nie widział ciała Sarevoka.

Abdel wcale się nie zdziwił. Zwycięskie smoki na pewno pożarły ciało pokonanego wroga. Po spotkaniu z odchodzącą duszą Jaheiry Abdel cały czas zastanawiał się, czy Sarevok nie był jedynie zbroją poruszaną przez pozbawionego ciała ducha. Kimkolwiek jednak był, człowiekiem czy duchem, ślady wyraźnie wskazywały na jego ponury koniec.

Smocze trupy dowodziły, że Sarevok musiał stoczyć godną legendy bitwę, zanim uległ ich przeważającej liczbie. Gdyby po śmierci Jaheiry w sercu Abdela nie zabrakło miejsca na emocje, uroniłby łzę nad szlachetną ofiarą Sarevoka. Jego przyrodni brat uratował mu życie, zabijając Abazigala i samotnie stawiając czoła smokom, podczas gdy Abdel schronił się w podziemnym świecie Bhaala.

W efekcie krwawej bitwy, której ślady rozrzucone były po całym płaskowyżu, Sarevok był martwy, a pozostałe smoki, pozbawione pana, odleciały.

Abdel wciąż żył. Zadrżał w podmuchu chłodnego wiatru i uświadomił sobie, że jest nagi, gdyż ognista magia Abazigala zmieniła jego ubranie w popiół. Postanowił przeszukać pole bitwy, aby okryć czymś swe ciało. W końcu zmuszony był do zdjęcia okrwawionej szaty z bezgłowego trupa Abazigala.

Luźne ubranie sięgało mu zaledwie do kolan, a ręce wystawały z rękawów. Uzbrojony tylko w ciężki miecz, który udało mu się odnaleźć na pobojowisku, Abdel zaczął powoli schodzić z płaskowyżu.

Dopiero u stóp góry pozwolił sobie na krótki odpoczynek, po czym ruszył w stronę Amkethranu. Miał tylko jeden cel – odnaleźć Melissan i zażądać doprowadzenia do pozostałych członków Piątki, aby mógł zemścić się okrutnie za śmierć Jaheiry.

Sądząc po wskazówkach, jakich udzieliła mu Melissan, Amkethran znajduje się około dziesięciu dni drogi od płaskowyżu, na którym zginął Abazigal. Tam, w klasztorze człowieka zwanego Balthazarem, Melissan i Imoen czekały na jego przybycie. Aby się do nich dostać, Abdel musiał przejść przez południową odnogę lasu Mir lub podróżować kilkaset mil na południe lub północ, żeby ominąć sięgające daleko lasy. Zanim rozdzielili się w Saradush, Melissan zasugerowała, że powinien wybrać jedną z dłuższych, ale bezpieczniejszych tras, i ominąć groźny las.

Dotarcie do wschodniej krawędzi lasu Mir zajęło Abdelowi niecały dzień. Za jego zachodnią krawędzią leżał Amkethran. Poganiany żądzą przelania krwi Piątki, Abdel bez zastanowienia wszedł w gęste zarośla.

Już trzeciego dnia żałował tej decyzji. Dotarł do Mir bez problemów, ale gdy znalazł się w ciemnym lesie, poruszał się bardzo powoli. Musiał łamać i wyrywać gałęzie, przebijać się przez gęste kolczaste zarośla. Abdelowi rzadko udawało się przejść dziesięć mil dziennie. Zaczynał się już zastanawiać, czy droga naokoło niemal nie do przejścia lasu nie byłaby szybsza.

Dobrze chociaż, że nie kłopotali go legendarni zbrodniczy mieszkańcy lasu Mir. Abdel podejrzewał, że opowieści o ich istnieniu były przesadzone. A może moc Abdela była tak wielka, że nawet kryjące się w cieniach ohydne bestie instynktownie wiedziały, że należy unikać konfrontacji z tym dziwnym intruzem.

Przeklinając powolną wędrówkę i swoją głupotę, że zrezygnował z polecanej mu przez Melissan trasy, Abdel przebijał się przez gęsty las.


* * *

Abazigalowi się nie powiedzie. Sendai czuła to, tak samo jak wiedziała, że arogancja półsmoka była jedynie maską, mającą ukryć jego prawdziwą duszę skamlącego kundla, który tak bardzo nienawidzi swojego własnego istnienia, że próbuje stać się kimś innym. Drowka znała absurdalny plan maga, by zjednoczyć wszystkie smoki Faerunu Wiedziała o jego śmiesznym pragnieniu, by zostać smokiem czystej krwi, i miała pewność, że tak żałosna istota nie będzie w stanie zabić awatara Bhaala.

Abdel Adrian zabije Abazigala, po czym ruszy, żeby spotkać się ze swą przyrodnią siostrą w Amkethranie, nie wiedząc, że Sendai pożarła bijące jeszcze serce dziewczyny. Tak samo pożre serce Abdela.

Po zamordowaniu Imoen odjechała szybko, podróżując pod osłoną nocy i unikając palącego słońca dnia. Pragnęła dotrzeć do lasu Mir, zanim Abdel znajdzie drogę przez jego gęstwinę. Tam w ciemności pod gęstymi gałęziami chciała urządzić zasadzkę na ostatnie żyjące dziecko Bhaala. Minęły cztery noce, nim dotarła do wschodniej krawędzi lasu i znalazła wąską, zarośniętą ścieżkę, której szukała.

Droga między kryjówką Abazigala a Amkethranem nie była często używana, ale Sendai spodziewała się, że Abdel ją odnajdzie. Szlak, choć zdradliwy i kiepsko utrzymany, był jedyną drogą przez południową odnogę lasu Mir. Jeśli Abdel kieruje się z siedziby Abazigala w Górach Alimir prosto do Amkethranu, w którymś momencie musi się natknąć na tę ścieżkę.

Nie wiedząc o tym, co wydarzyło się w klasztorze, Abdel nie będzie miał żadnych podejrzeń, wędrując w stronę Amkethranu. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak Sendai zaplanowała, trafi prosto w zasadzkę. Gdy już rozwiąże sprawę wychowanka Goriona, ona i Balthazar będą mogli zająć się pozbyciem się Melissan.

Drowka pracowała szybko, pokrywając ścieżkę wnykami oraz hojnie stosując trucizny ze swojego arsenału. Wybrała miejsce leżące kilka mil w górę ścieżki, głęboko w mrocznym lesie Mir. Tam, w głębokim cieniu, gdzie gęsto splecione gałęzie drzew zupełnie nie dopuszczały słońca, umieściła pułapki, które przykryła garścią ziemi lub stertą drewna.

Spędziła na tym prawie cały dzień, po czym postanowiła czekać na swoją ofiarę wśród zwieszających się nad ścieżką gałęzi.


* * *

Poprzez otaczające go ze wszystkich stron gęste gałęzie Abdel nie widział nawet południowego słońca. Las Mir był tak gęsty, ciemny i przerażający, jak kazały wierzyć legendy. Poprzedniego dnia miał szczęście, że udało mu się odnaleźć ścieżkę prowadzącą do Amkethranu.

Po trzech dniach powolnego, męczącego przebijania się przez las Abdel chciał nadrobić stracony czas, ale wszechobecny półmrok utrudniał poruszanie się nawet na ścieżce, którą ktoś kiedyś wytyczył w poszyciu.

Z trudem przebijając się przez mrok, Abdel nie zobaczył rozciągniętego na ścieżce drutu. Odczuł lekkie szarpnięcie, gdy jego noga rozerwała drut, usłyszał trzask sprężyny i poczuł ostre ukłucia, gdy wiele małych strzałek przebiło gruby materiał szaty i zagłębiło się w jego prawym udzie.

Noga natychmiast mu zdrętwiała i upadł na niewielkie kolce ukryte pod stertą liści. Tuzin ostrzy przeszedł przez szatę i wbił się w ciało. Abdel poczuł, jak pokrywająca kolce trucizna zaczyna rozpuszczać skórę.

Przetoczył się na bok i wylądował na plecach, czując płonący ból, powoli rozprzestrzeniający się wokół ukłuć na piersi i brzuchu. Usłyszał trzask suchego drewna i ziemia pod nim zniknęła.

Abdelowi udało się chwycić brzeg jamy. Przez chwilę wisiał nad niewidocznym dnem, wyobrażając sobie, co czeka na niego na dole. Słyszał, jak patyki i suche gałęzie, które maskowały pułapkę, uderzają o dno jamy.

Udało mu się wyczołgać z pułapki. Próbował wstać, ale paraliż nogi spowodował, że zatoczył się do przodu. Na jego lewej kostce zacisnęła się pętla i poderwała go do góry. Abdel odkrył, że wisi do góry nogami, a szata zakrywa mu głowę.

Gdy próbował zerwać zasłonę, żeby coś zobaczyć, w całym ciele poczuł ukłucia bólu. Tuziny strzałek wystrzelonych przez niewidzialnego przeciwnika zatopiły się w jego ciele. Abdel czuł, że szamocze się coraz słabiej, gdyż jego dłonie i ramiona stawały się równie sztywne jak noga. Szata zsunęła się z głowy i spadła na ziemię.

Z gałęzi nad nim opadła szczupła postać, lekko lądując na ziemi kilka stóp od niego. Choć Abdel patrzył na nią do góry nogami, z łatwością zauważył ostre rysy elfa i skórę barwy popiołu. Chciał powiedzieć słowo „drow”, ale paraliżująca trucizna ze strzałek wystających z jego ciała sprawiła, że nie mógł także mówić.

Drowka podeszła do niego, wyciągając pokryty runami sztylet. Abdel poznał symbole – widział je już na toporze Yagi Shury i strzałach Illasery. Ciemna elfka należała więc do Piątki.

Abdel próbował się uwolnić, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Nie mógł nawet kiwnąć palcem ani krzyknąć. Jedno z Piątki znajdowało się o kilka stóp od niego, a on nie mógł nic zrobić.

Jego umysł wypełniły obrazy przemocy i niczym nie ograniczonej wściekłości. Wyobraził sobie, jak odrywa szczupłej elfce kończynę po kończynie, jak jego miecz rozwala jej czaszkę, rozbryzgując szarą tkankę na gałęzie okolicznych drzew. Marzył o rozpłataniu jej brzucha, aby móc się przyglądać, jak wnętrzności kobiety wylewają się na leśne poszycie. Ale co mu po fantazjach, kiedy wisi na pętli niczym kawał mięsa na haku, kołysząc się z boku na bok.

Szybkim ruchem ostrza drowka uwolniła go. Jego ciało spadło bezwładnie niczym kamień. Nie mogąc nawet poruszyć ramionami, aby zamortyzować upadek, Abdel grzmotnął o ziemię i legł twarzą w poszyciu.

W jego duszy zaczęły się budzić ognie Bhaala. Zamiast je stłumić, tak jak to czynił do tej pory, Abdel zaczął je podsycać, aż stały się piekłem furii, szalejącym w jego nieruchomym ciele.

Drowka obróciła jego ciało na plecy, aby spojrzeć swojej bezradnej ofierze w oczy.

Imoen podzieliła twój los – wyszeptała, zdecydowana zadać Abdelowi cios w samo serce, nim poderżnie mu gardło. – Sama ją zabiłam.

Choć nie mógł mówić, umysł Abdela krzyczał w proteście. Nie Imoen! Śmierć Jaheiry rozdarła mu duszę. Sądził, że ból po stracie ukochanej jest największy z możliwych, lecz wieść, że Imoen także nie żyje, zadała mu nową ranę. Cierpienie nie do zniesienia, ból większy, niż mogłyby wywołać jakiekolwiek cielesne obrażenie, stał się jeszcze większy. Gorion, Jaheira i Imoen. Czuł, że ich krew jest na jego rękach.

Drowka mówiła coś jeszcze, ale Abdel już nie słyszał jej słów. Ta część jego osoby, która była Abdelem Adrianem, znikła, pochłonięta przez mroczne płomienie Bhaala. Pozostała tylko czysta esencja pana mordu. Tak jak kiedyś pod wpływem zaklęć czarodzieja Irenicusa, ciało Abdela zaczęło się zmieniać. Tym razem sam starał się przyspieszyć ten proces.

Trzaskały kości i skóra pękała, nie mogąc pomieścić szkieletu cztery razy większego od ludzkiego. Jego dłonie stały się szponami, a głowę uzbroiły ohydne kły. Z piersi wyrosła dodatkowa para ramion, zakończonych pazurzastymi łapami. Skóra przekształciła się w twardy chitynowy pancerz. Niszczyciel znów szalał po Faerunie.

Przemiana była błyskawiczna. Tam, gdzie wcześniej leżał Abdel, w ciągu kilku sekund pojawił się potwór. Przestraszona i zaskoczona Sendai odskoczyła, instynkt ocalił ją przed szybką i gwałtowną śmiercią.

Nie sprawdzając, czy potwór jest w stanie się poruszać, zniknęła pośród drzew, próbując ratować swoje życie. Ale było już za późno. Istota leżąca na leśnym poszyciu nie była z tego świata. Nie działały na nią paraliżujące toksyny, które Sendai wpompowała w ciało Abdela, a do tego była znacznie szybsza od drowki.

Smukła postać Sendai migała wśród cienkich pni i grubych gałęzi. Jej rozpaczliwy bieg utrudniały gęsto rosnące drzewa, ale przecież olbrzymiemu stworowi będzie jeszcze trudniej przedzierać się przez nie. Biegła bez najmniejszego hałasu, gęste drzewa mogły jej pomóc skryć się przed wzrokiem potwora.

Niszczyciel nie musiał jednak jej widzieć ani słyszeć, aby ją wytropić. Mógł ją wywęszyć, tak jak potrafił wywęszyć wszelkie żywe stworzenia. Wielki demon skoczył do góry, przebijając się przez zasłonę liści i gałązek. Pochwycił zapach elfki i ruszył w pościg.

Podczas gdy drowka musiała kluczyć pomiędzy drzewami, Niszczyciel przebijał się przez las, pozostawiając za sobą szeroki pas wyrwanych z korzeniami drzew i stratowanych krzaków. Łomot, jaki się przy tym rozlegał, niósł się po całym lesie Mir, każąc ptakom, drobnym zwierzętom i znacznie bardziej potwornym stworom szukać sobie jakiejś kryjówki. Straszliwy hałas przerwały wrzaski Sendai, gdy bestia wreszcie ją dopadła.

Niszczyciel rozdarł czterema ramionami elfkę na kawałki, kąpiąc się w jej krwi i radując jej cierpieniem. Bestia pożarła dymiące wnętrzności, po czym odrzuciła swoją cielesną powłokę, gdy wyczuła unoszącą się ze zwłok niczym zapach gnijącego zła niewidzialną esencję Bhaala.

Abdel Adrian znów wrócił do swej ludzkiej postaci, po raz kolejny trafiając do królestwa Bhaala w Otchłani.


* * *

Balthazar siedział w tajnej komnacie na samym szczycie klasztornej wieży. Było to niewielkie pomieszczenie bez drzwi i okien, bez żadnych wejść czy wyjść. Pokój ten, osiągalny tylko poprzez mistyczne ścieżki dostępne oświeconemu umysłowi, stanowił tajną kryjówkę Balthazara, nie odwiedzaną nigdy przez innych. Nawet jego uczniowie nie mogli tu wejść – tylko on opanował sztukę umysłu, która pozwalała fizycznemu ciału przeniknąć przez kamień do tej zamkniętej komnaty.

Nie potrzebował jedzenia ani wody. Nie potrzebował nawet powietrza. Jego ciało osiągnęło stan świadomości istnienia poza fizycznymi ograniczeniami, pętającymi świat niby łańcuchy, których zwykli śmiertelnicy nie mogli nawet dostrzec.

Balthazar przebywał w swojej komnacie cały dzień, nim Melissan przybyła z dziewczyną o imieniu Imoen. Pozostawał tam, kiedy Sendai przecięła gardło dziecka Bhaala, i nie ruszył się, kiedy Melissan uciekła. Był tam cały czas, przygotowując swój umysł do nadchodzącej walki.

Stąd mógł widzieć i słyszeć wydarzenia rozgrywające się na całym kontynencie: tajemnice wielmożów z Waterdeep, knujących w swoich wysokich wieżach; potajemne szepty amniańskich cudzołożników, kryjących się pod kocami w obskurnej gospodzie; śmiechy sembiańskich chłopów w tawernie; modlitwy wdowca z Dolin na grobie żony. A także wrzaski drowki umierającej w lesie Mir.

Teraz zostało już tylko dwóch potomków Bhaala – Abdel i Balthazar. Wkrótce pozostanie jeden z nich. Melissan nie miała znaczenia. Namaszczona przez Bhaala także stała się nieważna. Nadal miała swoją rolę do odegrania, ale była to rola drugoplanowa. Wyśle Abdela po Balthazara. Będą walczyć. Balthazar zabije go. A wtedy wszystko się skończy.



Rozdział dziewiętnasty

Przebywając w królestwie Otchłani, które kiedyś było domem Bhaala, Abdel przypomniał sobie, jak stał się Niszczycielem, jak jego ciało zmieniło się i stał się demonem. Przywoływał w pamięci przedzieranie się przez las, polowanie na uciekającą drowkę, rwanie pazurami miękkiego, łatwo poddającego się ciała Sendai, wspaniały smak śmierci na zębach i języku. Wspomnienia były już jednak odległe i blade, jakby nie należały do niego. Nie zrobił tego. Abdel Adrian nie był odpowiedzialny za tę krwawą rzeź. To było dzieło Niszczyciela.

Ale to ty wyzwoliłeś Niszczyciela. – Istota, która rozmawiała z nim kiedyś, pojawiła się jeszcze raz, a jej nieskończony głos znów odpowiadał na myśli, których on sam nie chciał wypowiadać na głos.

Abdel zignorował ją i zwrócił uwagę na drzwi, którymi mógł opuścić to miejsce i powrócić do świata materialnego, aby pomścić śmierć Jaheiry. Teraz pozostało tylko dwoje drzwi.

Kiedy zabijasz kogoś z Piątki, liczba twoich dróg życia zmniejsza się.

To ciekawe, ale nie na tyle, aby powstrzymać Abdela przed odejściem.

Strzeż się, Abdelu Adrianie – ostrzegła go irytująca postać. – Grozi ci utrata osobowości na rzecz Niszczyciela. On nie da się kontrolować. Rozerwie cię od środka tak, jak rozrywa swoich wrogów.

Wielki najemnik odwrócił się do prawiącej mu kazania istoty.

Nie obchodzi mnie to! – warknął rozzłoszczony. – Dopóki pozwala mi to zabijać członków Piątki, nie obchodzi mnie, co się stanie ze mną!

Istota potrząsnęła swą wspaniałą głową.

Obawiam się o twoją przyszłość, Abdelu... i przyszłość Abeir Torilu. Jest tyle rzeczy, o których nie wiesz. Gdyby nie zabraniały mi tego siły, którym służę, mógłbym ci wiele powiedzieć.

Nie możesz powiedzieć niczego, co by mogło teraz na mnie wpłynąć – zapewnił z uśmiechem Abdel. – Nie możesz przywrócić do życia Jaheiry, Imoen ani nawet Goriona. Moja krew Bhaala przynosi tylko cierpienie i śmierć. Nie ma dla mnie nadziei na szczęście. Została mi tylko zemsta.

Twoje rozgoryczenie jest zrozumiałe, Abdelu. Ale cierpienie i strata to tylko część egzystencji, śmiertelnej czy nieśmiertelnej. Te słowa hańbią pamięć o tych, którzy szli z tobą po ścieżce twego przeznaczenia. Bierz z nich przykład.

Przykład? Jaki przykład? – Abdel nie starał się ukryć pogardy w swoim głosie.

Sarevok pokazał ci możliwość odkupienia.

A teraz nie żyje.

Jaheira ocaliła cię mocą swej miłości.

A teraz nie żyje.

Gorion poświęcił się, abyś ty mógł wypełnić swoje przeznaczenie.

On także nie żyje. Czego chcesz mnie nauczyć? Śmierci? Opanowałem tę lekcję aż za dobrze, mój gwiaździsty przyjacielu, a teraz zamierzam podzielić się tymi naukami z całą Piątką i każdym z nich z osobna.

Z całej Piątki pozostała tylko jedna osoba – rzekł jego rozmówca. – Jeśli ją zabijesz, krew Bhaala pozostanie tylko w tobie.

Abdel wzruszył ramionami.

A zatem moje zadanie zostanie ukończone.

Odwrócił się i przeszedł przez drzwi.

Gdy królestwo Bhaala rozwiewało się, usłyszał jeszcze nieskończony głos, wołający:

Twoje przeznaczenie to coś więcej niż zemsta, Abdelu. Modlę się, abyś był gotów na to, co ma nadejść.


* * *

Melissan znalazła Abdela na ścieżce przecinającej południową odnogę lasu Mir, mniej niż milę od jego zachodniej krawędzi. Wielki najemnik miał na sobie tylko płaszcz z kapturem, który wydawał się przynajmniej dwa razy za mały na jego muskularną sylwetkę. W jednej ręce niósł ciężki miecz. W drugiej trzymał sztylet Sendai; łatwo można było go rozpoznać po wyrytych na nim skomplikowanych symbolach. Jego ciało pokrywała krew, stopy miał bose i szedł pieszo.

Dzięki bogom, żyjesz! – wykrzyknęła Melissan, zatrzymując obok niego konia. – Chciałam cię ostrzec, że poluje na ciebie zabójca. Jeden z Piątki.

Drowka nie żyje – odparł krótko Abdel. – Podobnie jak półsmok.

Abazigal i Sendai są... – zamruczała Melissan, po czym przerwała w pół zdania – Zostaliśmy zdradzeni, Abdelu. Imoen nie żyje.

Wiem. – Abdel był zdziwiony, jak bardzo te słowa go bolały, nawet teraz. Wspomnienie odejścia jego przyrodniej siostry było jak nóż przecinający serce. – Powiedz mi, co się stało.

Szukałyśmy schronienia w klasztorze w Amkethranie. Mnisi powitali nas, zaprosili do środka i obiecali chronić. Zabrali Imoen do wieży, aby tam jej strzec, ale rano już nie żyła.

Drowka-zabójczyni – odgadł Abdel.

Melissan skinęła głową.

Nazywała się Sendai. Ale obawiam się, że śmierć Imoen świadczy o czymś bardzo niemiłym. Sądzę, że przeor klasztoru... mnich o imieniu Balthazar... działał w porozumieniu z Sendai. Myślę... myślę, że to ostatni z Piątki, Abdelu. Nie wiem, czy pozostali mnisi znają tę tajemnicę. Wątpię w to. Są ślepo posłuszni swemu panu, nieświadomi, kim jest naprawdę.

Potężny najemnik zagryzł wargi tak mocno, że popłynęła z nich krew. Miał wrażenie, że Melissan nie powiedziała mu wszystkiego. Wciąż trzymała coś w zanadrzu, a jej tajemnice były dobrze strzeżone. Mimo że wiedziała o Sendai, nie ostrzegła ani Abdela, ani Imoen. Abdela nie obchodziło już, jaką grę prowadzi Melissan. Powiedziała mu wystarczająco dużo.

Daj mi swojego konia – zażądał. – Muszę być wypoczęty, gdy dotrę do Amkethranu.

Sądził, że Melissan będzie chciała odwieść go od tego pomysłu lub zasugerować jakiś inny plan niż atak. Oczekiwał nawet, że zaoferuje mu swoją pomoc. Zamiast tego powiedziała tylko:

Powodzenia, Abdelu.


* * *

Abdel zeskoczył z konia, gdy tylko dotarł do namiotów i prymitywnych glinianych chatek Amkethranu. Zerwał z siebie szatę, nie chcąc, aby cokolwiek przeszkadzało mu w starciu z Balthazarem. Widok nagiego, wysokiego na siedem stóp mężczyzny, pokrytego zaschłą krwią i trzymającego ciężki miecz w jednej ręce, a pokryty runami sztylet w drugiej, sprawił, że kilkoro napotkanych ludzi pierzchło w popłochu.

Wielkie żelazne drzwi wiodące do klasztoru były zamknięte, ale on wyrwał je z zawiasów. Wraz ze śmiercią każdego z Piątki stawał się coraz silniejszy i bardziej potężny, zbliżał się do nieśmiertelnej egzystencji swego ojca. Abdel miał pewność, że gdyby zaszła taka potrzeba, byłby zdolny przebić się przez kamienne mury klasztoru.

Przekroczył bramę i natychmiast został zaatakowany przez armię strażników. Mnisi-wojownicy walczyli bez broni, wyprowadzając szybkie jak błyskawice kopnięcia w kolana, uderzając pięściami w gardło i kolanami w pachwinę oraz krocze. Ich ciosy pogruchotałyby kości każdego śmiertelnika.

Dla Abdela jednak były one niczym. Ciął swoim mieczem i sztyletem Sendai, zmuszając ich do cofania się, a ci, którzy nie uniknęli jego ciosów, padali ranni na ziemię. Jego wysiłki miały na celu jedynie przedarcie się przez tłum. Śmierć tych bezmyślnych sług Balthazara nie miała dla niego znaczenia, a pogoń za rannymi, aby ich dobić, kosztowałaby go tylko cenny czas.

Gdyby pragnął krwi, z łatwością mógłby wypuścić na swoich przeciwników Niszczyciela. Ale demon pragnął śmierci wszystkich bez wyjątku. Gdyby wojownik wypuścił Niszczyciela, Balthazar mógłby, korzystając z chaosu, uciec nie zauważony.

Mnisi rzucali się na niego, gotowi – a nawet żarliwie pragnąc – poświęcić się, by go zatrzymać, lecz przeciwnik nie reagował na ich ciosy pięści i stóp. Mimo liczebnej przewagi i faktu, że Abdel nie miał ochoty ich zabijać, nie mogli powstrzymać jego nie ustającego pochodu w stronę środka kompleksu budynków.

Abdel czuł, że Balthazar jest w wieży. Piętno Bhaala w jego przeciwniku świeciło jak latarnia, przywołując mroczne piętno jego własnej duszy. Nadal odpychał mnichów, którzy jak uciążliwe komary zasypywali jego niewrażliwe ciało gradem ciosów. Wzrok skoncentrował na silnie strzeżonym wejściu do wieży.

Zza drzwi wyszły dwie postacie, rysując dłońmi dziwne wzory w powietrzu i nucąc nieznane dźwięki, wyraźnie górujące nad odgłosami walki. Tych magów wysłano, żeby go powstrzymali, skoro wojownikom się to nie udało. Masa ludzi wokół Abdela wycofała się, chcąc uniknąć wpływu zaklęć, które magowie mieli na niego rzucić.

Otoczył go ogień, płomienie pochłonęły jego ciało. Z nieba uderzyła błyskawica, by roztrzaskać mu czaszkę. Chmury gryzącego dymu zasłoniły mu widok. Przed nim wyrosły ściany z lodu. Zaczarowane strzały znikąd bezbłędnie trafiały w jego ciało, parząc mu skórę kwasem.

Abdel nie zatrzymywał się. Po śmierci półsmoka i drowki Sendai Abdel stał się potężniejszy. Wezwane przez magów żywioły były równie nieskuteczne jak ciosy mnichów-wojowników. Abdel stał się nieugiętym posłańcem śmierci.

Magowie rozstąpili się i u wejścia do wieży stanęła samotna postać. Podobnie jak Abdel, mężczyzna był nagi. Jego hebanową skórę od stóp do głów pokrywały tatuaże. Kolory i wzory zdawały się mienić i wić pod ciemną skórą mężczyzny, jakby symbole te wypełniała moc. Choć wytatuowany mężczyzna był niemal o stopę niższy od Abdela, jego ciało było równie umięśnione.

Mężczyzna zawołał:

Przestańcie! To nie wasza walka!

Schylając głowy z szacunkiem, mnisi-wojownicy i magowie cofnęli się i pozwolili Abdelowi podejść. Najemnika nie obchodziło, czy była to pułapka, pospieszył w stronę ciemnoskórego mężczyzny, pewien, że jest to Balthazar.

Mężczyzna zniknął za drzwiami, a Abdel podążył za nim. Gdy przeskoczył przez próg, usłyszał straszliwy odgłos przesuwanego kamienia. Spoglądając przez ramię, Abdel bez zdziwienia zobaczył, że drzwi wejściowe magicznie zapieczętowano, a mury wieży przesłoniły otwór.

Z powrotem skierował uwagę na wnętrze wieży. Na drugim końcu pomieszczenia znajdowały się strome schody prowadzące na piętro, poza tym parter był pusty. Przypominał arenę, a może ring do ćwiczeń. Pośrodku stał czarnoskóry Balthazar.

To się musi skończyć tutaj – powiedział mnich bez śladu groźby czy strachu. – To się musi skończyć teraz.

Abdel nie mógł się z nim nie zgodzić.



Rozdział dwudziesty

Abdel ruszył na mnicha. Balthazar odczekał, aż przeciwnik znajdzie się przy nim, po czym obrócił się i lewą ręką odbił sztych miecza Abdela w dół, z dala od ciała. Prawe przedramię uderzyło w lewy nadgarstek Abdela, zmieniając kierunek tnącego z góry sztyletu Sendai. Nogą podbił stopę Abdela tak, że ten stracił równowagę i uderzył w oddalony mur.

Płonący wściekłością z powodu tak nieskutecznego ataku Abdel obrócił się, by jeszcze raz stawić czoła przeciwnikowi. Balthazar nadal stał na środku komnaty, oczekując następnego ruchu Abdela.

Czy rozumiesz, czemu musisz umrzeć? – spytał nonszalancko.

Wiem, że chcesz sprowadzić Bhaala z powrotem na ziemię, ale ja nie po to tu jestem.

Z tymi słowami Abdel zaszarżował znowu, poruszając się na ugiętych i szeroko rozstawionych nogach, aby środek ciężkości ciała znajdował się blisko ziemi. Tym razem mnich nie zdoła zmienić kierunku jego ataku jednym ruchem ręki.

Balthazar również ugiął nogi, a kiedy Abdel się zbliżył, wyskoczył w powietrze, machając nogami i skręcając nad głową zaskoczonego przeciwnika. Lewa pięta mnicha trafiła najemnika w tył czaszki, natychmiast go ogłuszając. Prawą stopą wyprowadził cios prosto w środek pleców Abdela, sprawiając, że ten rozciągnął się jak długi na twardej posadzce.

Abdel usiłował złapać powietrze. Głowa i plecy piekły go od kopnięć Balthazara i czuł, jak jego ciało zaczyna puchnąć i sinieć od mocnych ciosów. W przeciwieństwie do armii mnichów, przez którą przedzierał się na podwórzu, Balthazar potrafił zadawać prawdziwe ciosy.

Tatuaże, pomyślał Abdel. Podobnie jak runy na orężu pozostałych członków Piątki, wzory i symbole pokrywające ramiona i nogi Balthazara dawały mu moc ranienia. Ta świadomość skłoniła Abdela do zmiany taktyki. Musiał działać ostrożniej. Uniósł się powoli i jeszcze raz spojrzał na mnicha.

Balthazar wylądował zręcznie po sprzeciwiającym się zasadom ciążenia manewrze i znów stał na środku komnaty, jakby nic się nie wydarzyło.

Nie zamierzam przywracać Bhaalowi życia – wyjaśnił mnich. – Jego zło musi zostać na zawsze wygnane z Faerunu, Abdelu. Jego piętno musi zostać starte z powierzchni Abeir Torilu. Dlatego musisz umrzeć.

Gorzki śmiech Abdela odbił się echem od otaczających ich kamiennych ścian.

Wiem, że jesteś jednym z Piątki! Polowałeś na swoich własnych krewnych, aby wykorzystać ich esencję do wskrzeszenia naszego ojca!

Byłem jednym z Piątki – przyznał Balthazar, gdy Abdel zbliżał się do niego, a dwa ostrza kreśliły w powietrzu hipnotyzujące wzory – choć nigdy nie podzielałem ich zdania. Oni chcieli sprowadzić Bhaala z powrotem, ja zaś chciałem się upewnić, że pozostanie martwy na zawsze. Zabijanie tych, którzy tak jak my mieli skażoną krew, było naszym wspólnym celem, więc pomagałem im polować na pomiot Bhaala. Ale przez cały czas zamierzałem ich zdradzić, Abdelu.

Wojownik nie zwracał większej uwagi na te kłamstwa przeciwnika. Nie pozwoli, aby słowa odwróciły jego uwagę. Jeśli mnich zamierza gadać, Abdel pozwoli mu mówić, dopóki go nie uciszy, podrzynając mu gardło.

Choć rzadko walczył dwoma ostrzami naraz, Abdel wiedział, jak ich używać, aby maksymalnie wykorzystać swoją przewagę. Zacznie od serii pchnięć i cięć mieczem, aby zmusić mnicha do cofnięcia się i aby wyprowadzić go z równowagi. Potem pchnie sztyletem od tyłu, zmuszając go do odwrócenia się w stronę małej klingi... wprost na tnące z drugiej strony ostrze miecza.

Coś jednak poszło nie tak. Balthazar nie cofnął się przed pierwszym gwałtownym atakiem. Sparował cios nagą dłonią, obracając ją tak, że uderzyła w płaz miecza i zbiła go. Drugie pchnięcie zostało sparowane w ten sam sposób. Abdel w desperacji zamierzał użyć sztyletu, ale krótkie kopnięcie Balthazara trafiło go w łokieć i wybiło nóż ze zdrętwiałych palców.

Balthazar uchylił się przed ciosem, który według Abdela miał być ostatnim, pozwalając ciężkiemu ostrzu przeciąć powietrze cal nad jego głową. Nim wojownik zdołał odwrócić kierunek ataku, cios kolanem w krocze sprawił, że zgiął się we dwoje. Chwilę potem wyprostował się, gdy kolano trafiło go w podbródek.

Oślepiony bólem Abdel nie widział gwałtownego gradu uderzeń na jego tors, choć słyszał, jak żebra pękają jedno po drugim. Poczuł, jak para silnych dłoni łapie go za nadgarstek i ramię, po czym został wyrzucony w powietrze i upadł ciężko na plecy.

Dopóki choć kropelka skażonej krwi Bhaala płynie w żyłach żywej istoty, zawsze istnieje możliwość, że ktoś znajdzie sposób, aby przywrócić mu życie – wyjaśnił spokojnie Balthazar, nawet nie zasapany po tym zwarciu. – Podobnie jak reszta pomiotu Bhaala, nosisz w sobie jego piętno i musisz zostać zabity dla dobra świata.

Wzrok Abdela wyostrzył się na tyle, że zaczął dostrzegać szczegóły. Lewą rękę miał sparaliżowaną, nie mógł nawet zacisnąć palców w pięść. Każdy oddech wywoływał fale straszliwego bólu, gdy połamana klatka piersiowa rozciągała się i kurczyła. Kaszlał i charczał, kiedy strumyczki krwi płynęły przez jego gardło. Czuł, jak ciało usiłuje się zregenerować, walcząc z potężną magią zawartą w każdym ciosie i kopnięciu Balthazara.

A co z tobą? – wykrztusił Abdel, usiłując zyskać na czasie. – Ty również jesteś potomkiem Bhaala. Czy umrzesz z powodu swej skażonej krwi?

Nauczyłem się panować nad znajdującym się wewnątrz mnie złem, Abdelu – odparł Balthazar. – Znaki na mojej skórze zawierają w sobie plugawą esencję. Poświęciłem całe życie, aby opanować sztukę umysłu pozwalającą utrzymać furię Bhaala w duszy i ciele jak w klatce. Ale dopóki żyję – ciągnął mnich – zawsze znajdą się chętni do uwolnienia tego, co z takim trudem udało mi się uwięzić. Szansa, że im się powiedzie, jest minimalna, ale nawet takie ryzyko jest zbyt wielkie. Kiedy ty będziesz martwy, Abdelu, ja również będę musiał umrzeć. Pozostało nas tylko dwóch. Twoja śmierć i moje rytualne samobójstwo na zawsze uwolnią ten świat od groźby powrotu Bhaala.

Kości w piersi Abdela zrastały się. Czuł, jak do palców jego lewej ręki wraca czucie i siła. Przez cały czas, gdy mnich go katował, Abdelowi udało się utrzymać swój miecz.

Jesteś szalony, Balthazarze.

To nieunikniona konsekwencja tego, kim obaj jesteśmy – rzekł mnich. – Esencja Bhaala sprowadza szaleństwo i śmierć. Nieważne, jak bardzo będziemy próbowali tego unikać i jakie będziemy mieli zamiary, zawsze będziemy ucieleśniać najmroczniejsze cechy naszego ojca. A ci, którzy znajdą się wokół nas, będą cierpieć.

Ciało Abdela było już zdrowe, ale najemnik nie poderwał się, aby natychmiast zaatakować. Słowa Balthazara brzmiały prawdziwie. Czyż Abdel nie był posłańcem śmierci i cierpienia? Jak wielu mężczyzn i jak wiele kobiet zabił w swojej karierze najemnika? Setki? Tysiące?

Byli tacy, którzy próbowali zawrócić go z drogi rozlewu krwi. Ci, którzy kochali go, mimo jego gwałtownej natury. Gorion, Jaheira, cóż się z nimi stało? Są martwi, tak jak Imoen i Sarevok, jak wszyscy, którzy się z nim zetknęli.

Czy nie ma jakiegoś sposobu, aby pozbyć się piętna Bhaala? – spytał Abdel, modląc się w duchu, aby Balthazar dał mu choćby najsłabszy promyk nadziei, zanim zakończy swoje życie mnicha.

Nie sposób uniknąć przekleństwa naszego ojca – głos Balthazara był poważny, nawet pełen żalu. – Wielu z naszego rodu pozwoliło, aby pochłonęła ich esencja Bhaala. Jednym z nich był Sarevok. Podobnie było z pozostałymi członkami Piątki. Inni, tak jak ty czyja, próbowali oprzeć się mrokowi boga mordu. Ale jesteśmy skazani na porażkę. Mimo wszelkich naszych wysiłków podąża za nami śmierć. Nasze stopy pozostawiają krwawe ślady, Abdelu. Nawet ja nie potrafię oprzeć się morderczym żądzom Bhaala.

Słowa Balthazara były dla Abdela nie do zniesienia. Jeśli mnich miał rację, to on ponosił winę za śmierć Jaheiry. Jego przeklęte dziedzictwo od początku skazywało ją na śmierć. Abdel nie mógł tego zaakceptować. Jak bowiem mógłby pomścić jej śmierć, skoro wina leżała po jego stronie?

Chwycił się myśli o zemście jak tonący chwyta się liny rzuconej z brzegu. Tylko to mu pozostało, to była jedyna rzecz, dzięki której mógł wypełnić wewnętrzną pustkę. To Piątka zabiła Jaheirę, a nie on, i to Piątka za to zapłaci.

Skoczył na równe nogi, usiłując opanować szalejące wewnątrz piekło. Dopóki nie musiał, nie chciał wyzwalać Niszczyciela. Zamierzał zachować dla siebie całą przyjemność z zabicia Balthazara.

Tym razem Abdel zbliżał się powoli, okrążając przeciwnika dużym łukiem. W pierwszym starciu to Abdel był napastnikiem. Za każdym razem, gdy atakował mnicha, ten wykorzystywał przeciw niemu jego własną agresję i impet.

Abdel zamierzał odwrócić sytuację, odebrać mu tę przewagę. Tym razem to on poczeka, aż mnich pierwszy wykona ruch. Przez kilka długich sekund Abdel stał na swojej pozycji w bezpiecznej odległości. Czekał, mając nadzieję na sprowokowanie przeciwnika.

Balthazar zdecydował się na atak. Parł prosto na niego, poruszając się bardzo szybko. Pochylił się nisko, usiłując kopnąć Abdela w nogi. Wojownik odskoczył i opuścił oburącz miecz, aby rozwalić Balthazarowi czaszkę. Mnich był już jednak daleko, obracając się i odskakując poza zasięg ostrza.

Abdel usiłował się wycofać i odzyskać pozycję. Mnich szedł do przodu, nie pozwalając Abdelowi się wycofać. Cios pięścią w szczękę, łokciem w gardło, kopniak z obrotu w skroń, i Abdel opadł zamroczony na kolana. Cios kolanem w twarz, i nos Abdela zalała fontanna krwi.

Pchnął na oślep mieczem, mając nadzieję, że mu się poszczęści. Balthazar chwycił go za nadgarstek, obrócił go do góry i wygiął, łamiąc staw. Abdel wrzasnął z bólu i poderwał się na nogi. Poczuł, jak stopa Balthazara uderza w bok jego kolana i odrywa mięśnie i ścięgna od kości, która teraz wystawała tuż pod udem Abdela.

Balthazar cofnął się, pozostawiając przeciwnika wijącego się na podłodze.

Nawet teraz smakuję ból, który ci zadaję – powiedział jakby przepraszająco. – Nie możemy zanegować tego, czym jesteśmy, Abdelu, nawet gdybyśmy nie wiem, jak mocno próbowali. Przypuszczam, że to dlatego Namaszczona przez Bhaala wybrała cię do wyeliminowania całej Piątki. Niezależnie od tego, kto zwycięży, zło Bhaala zatriumfuje w duszy zwycięzcy. Wtedy Namaszczona przez Bhaala będzie mogła wykorzystać to zło do wskrzeszenia pana mordu.

Abdel potrząsnął głową, usiłując zignorować straszny ból dwóch połamanych kończyn i starając się zrozumieć słowa Balthazara.

Namaszczona przez Bhaala? – spytał, zaciskając zęby z bólu.

Mnich posłał mu pełen współczucia uśmiech.

Nie miałeś pojęcia, prawda? Jesteś tylko pionkiem, Abdelu. Marionetką. Melissan manipulowała tobą przez cały czas.



Rozdział dwudziesty pierwszy

Melissan wdychała głęboko wilgotne, stęchłe powietrze, spacerując po opuszczonej świątyni. Pachniało tu rozkładem i śmiercią – zapachami, które poznała aż za dobrze przez ostatnie trzydzieści lat. Poza stałym ohydnym odorem wyczuła coś jeszcze: dym i ogień. Zapach gorejącej nienawiści, woń brutalnej, żywej, wyczuwalnej furii. Uśmiechnęła się.

Oddawszy Abdelowi konia, musiała tu dojść pieszo. Podróż zajęła jej wiele dni, ale było to niewiele w porównaniu z dekadami, kiedy cierpliwie czekała. Teraz jej cierpliwość miała zostać nagrodzona. Gorący blask płomieni owionął jej ciało, kiedy przeszła przez drzwi i popatrzyła do góry na uśmiechającą się czaszkę, będącą symbolem jej boga. Czuła, jak ciepło płomieni gładzi ją, pieści jej skórę, tak jak czynił to sam Bhaal, kiedy jeszcze chodził po ziemi przed Czasem Niepokojów.

Kiedy podeszła, gorejące płomienie wzbiły się w górę, jakby zebrana esencja martwego boga rozpoznała ją: Melissan, Wielką Kapłankę boga mordu, Namaszczoną przez Bhaala. Dawno temu Melissan składała ofiary i odprawiała okrutne rytuały, które karmiły jej boga. Prowadziła wyznawców Bhaala w krwawych obrzędach, zabijając zarówno wrogów, jak i krewnych, wrzucając ich ciała i dusze w wieczny ogień palący się pośrodku świątyni.

Za jej wiarę Bhaal nagrodził ją tajemnicą wstąpienia, aby mogła ożywić boga mordu po jego nieodwracalnej śmierci. Teraz właśnie nadszedł czas na rytuał, esencja potomstwa Bhaala została zebrana podczas krwawej wojny Piątki. Wszystko było gotowe na powrót martwego boga.

Ale Melissan miała inne plany. Wysoka kobieta powoli zdjęła solidną kolczugę, którą nosiła na ubraniu, srebrne rękawice i buty, zsunęła długie nogawice. Zrzuciła czarną bieliznę, okrywającą jej kształtną sylwetkę, odsłaniając straszliwie poparzoną skórę. Trzydzieści lat temu namaszczający chrzest ognia wypalił swoje znamię na każdym calu jej ciała za wyjątkiem twarzy, pozostawił mnóstwo paskudnych blizn, które miały nigdy nie zniknąć.

Poddała się temu dobrowolnie, wierząc, że cierpienie warte będzie nagrody, gdy nadejdzie właściwy czas. Teraz nagroda leżała niemal w zasięgu jej ręki.

Naga Melissan wkroczyła w płomienie gorejące na środku świątyni Bhaala. Cierpienie było do zniesienia. Temperatura niemożliwa do wyobrażenia dla śmiertelnych spalała jej ducha, choć zniszczone, okaleczone ciało pozostawało nie uszkodzone. Krzyki umęczonych dusz potomków Bhaala, uwięzionych w płomieniu, brzmiały w jej uszach i przewiercały mózg.

Powitała ból. Przyjęła go, a w zamian piekielny ogień przyjął ją. Pomarańczowe palce ognia pełzały po jej skórze jak żywe istoty, usiłujące pożreć ją od środka. Płomienie ogarnęły ją, oczyszczając jej śmiertelne istnienie i otwierając drogę do osiągnięcia nieśmiertelności.

To się musi skończyć!

Kiedy Melissan wstępowała w ogień, odruchowo zamknęła oczy. Na dźwięk podobny do wielu mówiących jednocześnie głosów otworzyła je.

Poprzez mglistą, pomarańczową zasłonę tańczących płomieni ujrzała górującą nad nią ogromną postać, sięgającą głową powały świątyni Bhaala. Istota miała na sobie ciężką niebiańską szatę, która jeszcze bardziej pomniejszała nagą kobietę. Melissan rozpoznała tę postać – był to solar, sługa i posłaniec Ao, dziwnej istoty, która rządziła nawet samym bogami.

Mimo palącego żaru Melissan zadrżała.

To jest niedozwolone! – ostrzegła ją istota. – Nie możesz tego uczynić.

Postać nie poruszyła się jednak, aby jej przeszkodzić. Rytuał wniebowstąpienia trwał dalej.

Strach Melissan powoli znikał. To nie jest żaden boski strażnik losu i przeznaczenia, wszechpotężna istota wysłana, aby ją zniszczyć. To tylko zwykła projekcja, niegroźny duch z innego wymiaru, pomyślała.

Nie ma tu dla ciebie miejsca! – przekrzyczała trzask płomieni – Nie masz tu żadnej mocy!

Śmiertelnik nie może zająć miejsca Bhaala – oznajmiła złowrogo istota. – Jest ono przeznaczone tylko dla kogoś z jego rodu.

A co z Cyricem? – spytała wyzywająco Melissan. – Czyż nie był on śmiertelnikiem, który wszedł do panteonu?

Cyric był pomyłką – przyznała istota – wyjątkiem, który nie może się więcej powtórzyć.

Zatem wyładuj na mnie gniew swego pana – ośmieliła się powiedzieć Melissan, zachęcona znajomością historii Faerunu. Tylko raz w zapisanej historii, podczas Czasu Niepokojów, Ao interweniował w wydarzenia na Abeir Torilu. Ale ten okres już dawno minął i Ao rozwiał się we mgle zapomnianych legend.

Kiedy nic się nie stało, Melissan zachichotała z ulgą. Spodziewała się, że solar blefuje, i wygrała.

Twój mistrz jak zwykle o niczym nie wie. Wkrótce Balthazar zabije Abdela albo odwrotnie. Wraz ze śmiercią któregoś z nich uzyskam dostęp do wystarczającej ilości nieśmiertelnej esencji Bhaala, aby rozpocząć swoją przemianę.

Nie mając mocy, aby interweniować, niezdolny nawet sprzeciwić się bezczelnym słowom Melissan, solar po prostu zniknął.

Triumfujący śmiech Melissan odbił się od ścian zniszczonej świątyni. Święty ogień zapłonął jeszcze mocniej i ciało kapłanki zaczęło się topić. Jej śmiech przeszedł we wrzask, gdy zmieniało się w popiół.

Melissan znalazła się w królestwie Bhaala w Otchłani. Jej ciało zniknęło, pochłonięte płomieniami szalejącymi pośrodku świątyni Bhaala w świecie materialnym. W podziemnym królestwie odzyskała swoją postać. Znów była piękna, blizny i zniekształcenia po inicjacji jako Namaszczonej przez Bhaala zniknęły. Zaskoczona pogładziła palcami swoją nową, gładką skórę, dziwiąc się własnej doskonałości.

Ponury grzmot skierował jej uwagę ku niebu. Nad głową Melissan ciemne chmury przetaczały się i burzyły, pędzone przez silny wiatr. Jak sięgnąć okiem, wszędzie rozciągała się ciemna, żyzna ziemia. Zgromadzona esencja Bhaala sprowadziła z powrotem w tę pustkę złe życie. Królestwo Otchłani miało ogromny potencjał i trzeba było tylko silnej ręki, która nada mu kształt.

Zamknąwszy oczy i odrzuciwszy głowę do tyłu, Melissan uniosła ramiona i cicho zaśpiewała. W odpowiedzi ziemia zaczęła się trząść, wybrzuszać się i pękać, a pędy chorych roślin wyrywały się na powierzchnię, pełzając po ziemi i łasząc się u stóp Namaszczonej przez Bhaala. Na horyzoncie, niczym połamane zęby, wyrosły góry otaczając królestwo niemożliwą do przekroczenia granicą.

Melissan otworzyła oczy, patrząc na gwałtowne kształtowanie się tego, co uważała już za swoje królestwo. Ten świat był posłuszny każdemu jej kaprysowi i pragnieniu, ale czegoś jednak jej brakowało. Melissan czuła pulsującą pod jej stopami moc nieśmiertelnej esencji Bhaala. Wisiała także w powietrzu niczym ładunek elektryczny. Melissan mogła nagiąć ją do własnej woli, ale sama nie była jej częścią. Nadal była śmiertelnikiem w królestwie boga.

Wtedy właśnie zauważyła stojące pośrodku tego świata drzwi. Zdziwiona śmiertelniczka, która chciała być bogiem, podeszła ostrożnie do dziwnego portalu.



Rozdział dwudziesty drugi

Melissan wykorzystywała cię, Abdelu – tłumaczył cierpliwie Balthazar bezradnemu przeciwnikowi. – Być może podejrzewała, że Piątka knuje coś przeciwko niej. Być może dowiedziała się o moim zamiarze zdradzenia jej. A może po prostu zdała sobie sprawę, że Piątka stała się zbyt potężna, aby mogła ją kontrolować. Niezależnie od powodów, rozgrywała nas przeciwko sobie. Kiedy przybyłeś do Saradush, namówiła cię na zabicie Yagi Shury i oszukała Gromnira, aby otworzył bramy oblężonego miasta. Tym jednym sprytnym ruchem zabiła niemal wszystkie pozostałe dzieci Bhaala i zwróciła cię przeciwko Piątce.

Balthazar przerwał, aby zobaczyć reakcję Abdela. Połamany wojownik pokręcił przecząco głową.

Nie – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nie wierzę ci.

Nieważne, w co wierzysz. Kiedy obaj będziemy martwi, Melissan nie pozostanie ani jeden żywy potomek Bhaala, aby nim manipulować, nikt nie będzie słuchał jej obietnic chwały i nie uda jej się przywrócić boga mordu do życia.

Ból stawów utrudniał Abdelowi logiczne myślenie. Balthazar kłamie, ale dlaczego? Co mnich chce uzyskać, snując tę pajęczynę oszustw? Wielki najemnik nie umiał sobie tego wszystkiego wytłumaczyć. Poznanie roli Melissan w ostatnich wydarzeniach musi poczekać.

Abdel zastąpił swoje poczucie niepewności innymi myślami.

Piątka zabiła Jaheirę. Balthazar był jednym z Piątki. Zatem Balthazar musi umrzeć.

Abdel widział, że się przeliczył. Mnich był zbyt wyćwiczony, aby mógł go pokonać w walce. Zamierzał sam pomścić śmierć Jaheiry, ale spoglądając na straszliwie połamane ramię i kość wystającą z nogi wiedział już, że to jest niemożliwe. Jednak zemsta była nadal realna.

Rozgorzały w nim płomienie Bhaala i Abdel zanurzył się w złu swojego ojca. Ciało eksplodowało i Niszczyciel wyrwał się na wolność.

Sufit pomieszczenia był zbyt nisko, żeby demon mógł się wyprostować, więc bestia po prostu pochyliła się do przodu i dwiema rękami wsparła o ziemią. Drugą parą szponów wyciągnęła przed siebie i ruszyła w stronę skazanego na zagładę mnicha.


* * *

Widok zmiany Abdela w ohydnego potwora nie zaskoczył Balthazara. Oczekiwał tego. Był przygotowany.

Uchylił się przed pazurami wroga. Umknął przed potężną szczęką i zaatakował serią mocnych kopnięć i uderzeń jedną z tylnych łap potwora.

Niszczyciel kopnął go tak szybko, że Balthazar nawet tego nie zauważył. Potężna stopa trafiła w pierś mnicha z taką siłą, że powinna zmienić jego kości w pył. Ciało Balthazara przyjęło jednak cios. Atak nie zdruzgotał kości, lecz jedynie sprawił, że mnich zrobił kilka salt do tyłu i zatrzymał się pod kamienną ścianą.

Niszczyciel ponownie zwrócił się w stronę mnicha, a jego wielkość sprawiła, że Balthazar właściwie został przyparty do muru. Tym razem bestia zaatakowała wszystkimi czterema łapami, a każda machała na innej wysokości i pod innym kątem.

Balthazar uchylał się i robił uniki, a jego ciało wyginało się tak, że normalny człowiek złamałby w ten sposób kręgosłup. Niszczyciel nie ustawał w atakach, jego szpony zapowiadały straszliwie krwawą śmierć. Mnich jednak jakimś sposobem umykał morderczym pazurom.

Niszczyciel był szybszy i silniejszy niż jakakolwiek z istot, które wcześniej spotkał Balthazar, lecz mężczyzna wiedział, że jest to tylko bestia, zwierzę bez rozumu. Atakowało ze zwierzęcą siłą i furią, nie miało jednak pojęcia o taktyce czy strategii. Dziesięciolecia studiów nad sztuką walki sprawiły, że Balthazar był w stanie przewidzieć każdy atak i obronić się przed nim.

Powoli Balthazar zaczął przechodzić do ofensywy. Pomiędzy uniki i parowanie wplatał kontrataki, pchnięcia i kopnięcia w wielkie owadzie oczy demona. Bestia wydawała się nie zwracać uwagi na obrażenia, zupełnie jakby ból nie miał dla niej znaczenia.

Podczas gdy Balthazar ciągle atakował narząd wzroku demona, ataki Niszczyciela stawały się coraz bardziej chaotyczne i coraz mniej dokładne. Potwór rzucał się szaleńczo, atakując ślepo z nadzieją, że uda mu się złapać przeciwnika i rozerwać go na kawałki.

W desperackim odruchu bestia rzuciła się nagle całym ciałem na mur, żeby zgnieść wroga, który ciągle jej umykał.

Balthazar przewidział ten rozpaczliwy ruch i z łatwością przemknął między szeroko rozstawionymi łapami Niszczyciela, gdy ten uginał je do skoku. Rzut demona na magicznie wzmocniony mur spowodował wielkie pęknięcia w teoretycznie nie poddającej się zniszczeniom wieży.

Zaraz po uderzeniu w kamień potwór był już z powrotem na nogach, kręcąc się i młócąc łapami, daremnie usiłując pochwycić mnicha. Balthazar stał pod jedną ze ścian pomieszczenia, gromadząc całą swoją moc w jednej ręce.

Oślepiona bestia wywęszyła lub usłyszała, gdzie stoi wytatuowany mężczyzna, i zaszarżowała. Balthazar stał w miejscu, pozwalając, aby potwór zbliżył się do niego. Uchylił się przed szponami Niszczyciela, które chciały rozerwać mu gardło. Spokojnie podszedł do bestii i pchnął otwartą dłonią w jej masywną pierś.

Niszczyciel poleciał do tyłu, rycząc z frustracji i zaskoczenia. Zrobił kilka chwiejnych kroków, wymachując łapami, aby odzyskać równowagę, po czym przewrócił się, a jego ciało zadrżało od wibracji wywołanych dotykiem Balthazara.

Demon stanął wreszcie na nogi, skrzecząc z bezsilnej wściekłości, a całe jego ciało trzęsło się, gdy drgania przybrały na sile. Rozległ się głuchy trzask i na chitynowej skorupie Niszczyciela pojawiły się miliony podobnych do pajęczych nici pęknięć. Drgania trwały nadal, a cienkie pęknięcia poszerzały się, aż trysnęła z nich zielonkawa ciecz.

Niszczyciel zaskrzeczał po raz ostatni i przewrócił się na plecy, a wielkie kawały jego ciała zaczęły się odrywać i padać na posadzkę z lepkimi pacnięciami. Pęknięcie wzdłuż całego torsu spowodowało, że demon rozpadł się na dwie części.

Masywna sylwetka Abdela Adriana wypełzła z otaczającego ją śluzu. Balthazar zauważył, że podczas transformacji jego ręka i noga zostały wyleczone, ale wielki wojownik zdawał się nie być tego świadomy. Wymachiwał kończynami w odruchu obrzydzenia, usiłując uwolnić się od zapadającej się skorupy i lepkiej, śluzowatej substancji przylegającej do jego ciała.

Balthazar przyglądał się zdumiony i zafascynowany, jak Abdel wypełza z łuski, która kiedyś była Niszczycielem. Potem zrobił krok do przodu i wyprowadził nagle kopnięcie w pierś Abdela, kiedy najemnik usiłował zetrzeć obrzydliwy śluz z oczu. Cios mnicha uniósł Abdela Adriana z ziemi i posłał w powietrze, aż ten uderzył o kamienne ściany wieży, rozbijając czaszkę i miażdżąc mózg.

Mnich zbliżył się, aby zadać śmiertelny cios wijącemu się pozbawionemu mózgu ciału Abdela. Zatrzymał się, kiedy na jego drodze pojawiła się wysoka, eteryczna postać.

Balthazarze, jestem tu, aby powiadomić cię o planach Melissan. – Głos istoty zdawał się dochodzić ze wszystkich stron naraz, jakby niewidzialny chór przemawiał jednym głosem.

Obawiając się kolejnej zdrady Melissan, Balthazar zrobił krok do tyłu.

Powstrzymam Namaszczoną przez Bhaala – zapewnił istotę, nie wiedząc, czy jest przyjacielem, czy wrogiem. – Kiedy Abdel zginie, zakończę własne życie i na zawsze usunę zagrożenie powrotem Bhaala.

Ku jego zaskoczeniu, wspaniała istota nagle wydała się zdenerwowana.

Nie powinienem ci tego mówić... nie powinno mnie tu nawet być. Ukryty nie pozwala na to. Ale Melissan posunęła się daleko poza dopuszczalne granice. Zmusiło mnie to, obym złamał swoją przysięgę nieingerencji.

Mnich potrząsnął głową.

Nie rozumiem cię, istoto.

Melissan nie chce przywrócić Bhaala do życia, ona chce go zastąpić. Już teraz przebywa w jego królestwie w Otchłani. Jeśli się dowie, jak zjednoczyć się z nieśmiertelną esencją Bhaala, osiągnie boskość.

Balthazar w milczeniu rozważał słowa posłańca. Poprzysiągł sobie, że zapobiegnie powrotowi Bhaala, ale pozwolenie Melissan na to, aby stała się boginią mordu, było równie niebezpieczne.

Powstrzymam ją – oznajmił Balthazar. – Zabierz mnie do niej.

Mogę otworzyć drzwi do królestwa Bhaala – wyjaśniła wspaniała istota – ale kiedy tam się znajdziesz, będziesz musiał pójść za Melissan przez ostatnie drzwi.

Balthazar pokiwał głową ze zrozumieniem, potem czekał, aż pojawi się droga. Po chwili anielska istota przemówiła jeszcze raz.

Czemu się wahasz, Balthazarze? Czas ucieka.

Jestem gotów – odparł lekko zmieszany. – Pokaż mi drogę, a ja rozpocznę podróż.

Brama jest otwarta. – W głosie istoty brzmiała głęboka troska. – Po prostu przejdź przez nią, a znajdziesz się w królestwie Bhaala. A kiedy tam trafisz, będziesz musiał pójść za Melissan przez ostatnie drzwi.

Balthazar pokręcił głową.

Nie widzę tu żadnej bramy ani drzwi. Nic nie widzę.

Widmowa postać zaczynała się rozwiewać.

Melissan jest w królestwie Bhaala. Przeszła przez ostatnie drzwi. Wejdź do królestwa i podążaj za nią. Utrzymam bramę otwartą tak długo, jak tylko zdołam. – Postać zniknęła.

Świadom, za nie ma zbyt wiele czasu, Balthazar zaczął krążyć tam i z powrotem po pustej komnacie, usiłując odnaleźć bramę, która rzekomo tam się znajdowała. Wewnętrzny spokój, który ćwiczył przez całe swoje życie, nagle zniknął w szaleńczym, daremnym poszukiwaniu bramy, której nie mógł zobaczyć. Czuł, jak najważniejszy cel jego życia umyka mu z rąk. Melissan zostanie boginią mordu, a praca jego życia, aby zapobiec powrotowi Bhaala, pójdzie na marne, jeśli nie zdoła jej powstrzymać. Lecz nadal nie mógł odnaleźć drogi do położonego w Otchłani królestwa swego ojca.

Prawda powoli docierała do umysłu mnicha. Opierał się przed jej zaakceptowaniem, usiłował pogrzebać ją w fortecy siły woli i wewnętrznej dyscypliny. Podobnie przez wiele lat opierał się esencji Bhaala. Jeśli jednak Balthazar zamierzał powstrzymać Melissan, nie mógł już bronić się przed prawdą. Zmuszony pogodzić się z własną bezsilnością, zajął się leżącym na podłodze dzieckiem Bhaala.


* * *

Pusta, szara egzystencja odpłynęła w dal, gdy Abdelowi wróciła świadomość. Czuł rozlewające się po ciele ciepło magicznego leczenia, wzmacniające jego własne moce życiowe. Ktoś trzymał jego głowę, wyśpiewując łagodne słowa leczącego zaklęcia.

Otworzył oczy, mając nadzieję ujrzeć Jaheirę. Zamiast tego zobaczył wytatuowaną twarz czarnoskórego Balthazara.

Nim zdołał zrobić cokolwiek, mnich zacisnął palce dłoni na jego karku i szyi tuż poniżej linii szczęki, tak jakby zamierzał oderwać mu głowę.

Jeśli się ruszysz, Abdelu, będę zmuszony cię zabić.

Wojownik wiedział, że nie była to czcza pogróżka. Abdel nie znał dokładnie szczegółów działania, do którego wykonania Balthazar był gotów, ale nie miał wątpliwości, że niesie ze sobą natychmiastową śmierć.

Czemu nie zabijesz mnie od razu i nie skończysz tego wszystkiego? – zapytał. Nawet mówienie powodowało ukłucia bólu w karku i czaszce Abdela. Balthazar musiał wyczuć, że najemnikowi jest niewygodnie, bo nieco rozluźnił uścisk.

Muszę z tobą porozmawiać, Abdelu – rzekł Balthazar, wciąż trzymając głowę wojownika na kolanach, podczas gdy jego dłonie wywierały stały nacisk. – Muszę wiedzieć, czy widzisz w tym pokoju bramę lub drzwi.

Zdając sobie sprawę, że jest na łasce swego przeciwnika, Abdel musiał odpowiadać uczciwie. Ponieważ nie mógł pokręcić głową, przebiegł wzrokiem po okrągłej komnacie w wieży. Wejście do budynku było nadal zablokowane, jedynym wyjściem były schody na drugie piętro.

Nie widzę żadnej bramy ani żadnych drzwi.

Tego się obawiałem – zamruczał mnich. – Zbyt długo czekałem. Moc posłańca zniknęła i ścieżka przestała być otwarta.

Balthazar westchnął z rezygnacją. Niemal od niechcenia zapytał:

Czy odwiedzałeś kiedyś królestwo naszego ojca?

Wciąż nie będąc pewnym, o co chodzi mnichowi, Abel szczerze odpowiedział.

Widziałem królestwo Bhaala w Otchłani.

Nacisk na kark wzmógł się natychmiast, sprawiając, że Abdel zaczął wić się z bólu.

Jak? – zapytał mnich, nie mogąc ukryć podniecenia w głosie. – Jak wkroczyłeś do tego królestwa?

Abdel zawahał się. Kiedy Balthazar pozna sekret przejścia do świata Bhaala, będzie mógł zakończyć życie Abdela, aby otworzyć bramę. Jeśli jednak Abdel nie odpowie, Balthazar z pewnością go zabije. Abdel wiedział także, że nawet gdyby udało mu się uwolnić z tej niewygodnej pozycji, nigdy nie zdoła pomścić śmierci Jaheiry. Balthazar jest zbyt silnym przeciwnikiem. Abdel nigdy nie pokona wytatuowanego wojownika.

Nie potrafię nad tym panować – powiedział wielki najemnik, z rezygnacją przyjmując swój los. – Działo się tak za każdym razem, gdy zabijałem kogoś z Piątki. Gdy umierali, nagle znajdowałem się w królestwie rządzonym niegdyś przez Bhaala.

Oczywiście – wyszeptał Balthazar. – Esencja Bhaala powraca do swojego domu w innym świecie. Jeśli jest jej wiele, jak w przypadku każdego z Piątki, twoja własna esencja zostaje przez nią pociągnięta.

Dłonie mnicha nagle zacisnęły się i Abdel przygotował się na śmierć. Ale zamiast skręcić mu kark, mnicha rozluźnił uścisk. Abdel poczuł w dłoni coś zimnego i twardego. Odkrył, że trzyma sztylet Sendai. Palce odruchowo zacisnęły się na rękojeści.

Musisz mnie zabić, Abdelu – rozkazał Balthazar. – Zabij mnie i wejdź do królestwa naszego ojca.

Abdel zawahał się, niepewny, czy nie jest to jakiś podstęp.

Dlaczego?

Melissan wkroczyła do Otchłani – wyjaśnił szybko mnich. – Chce stać się nowym panem mordu. Musisz wkroczyć do królestwa i przejść przez ostatnie wrota, aby ją powstrzymać.

Wciąż leżąc na plecach z głową na kolanach Balthazara, Abdel przycisnął ostrze sztyletu Sendai do gardła mnicha. Nie wiedział, czy Balthazar mówi prawdę o Melissan, ale nie widział żadnego powodu, dla którego mnich miałby kłamać. Wreszcie miał okazję, aby pomścić Jaheirę. Jednak jego dłoń wciąż nie chciała przejechać ostrzem po gardle Balthazara.

Dlaczego ja? – spytał Abdel. – Dlaczego mnie nie zabijesz i nie zrobisz tego sam?

Nie mogę – odparł Balthazar niemal zawstydzonym głosem. – Tak długo więziłem w sobie esencję Bhaala, że stałem się niezdolny do wejścia do królestwa naszego ojca. Zaczarowane znaki na moim ciele utrzymują tę ohydną esencję wewnątrz mnie, a lata umysłowej dyscypliny wzmocniły kraty więzienia mojej duszy tak mocno, że nie jestem w stanie korzystać z mocy swej skażonej krwi. To musisz być ty, Abdelu. Jesteś ostatnim z nas. Jesteś jedynym, który teraz może podążyć za Melissan.

Mnich odchylił głowę, podstawiając gardło pod ostrze sztyletu. Wcześniej najemnik pragnął, aby nadszedł ten moment, ale teraz nie mógł zadać śmiertelnego ciosu.

Czas ucieka – przypomniał mu Balthazar łagodnym i spokojnym głosem.

Abdel przesunął nożem po szyi mnicha. Ciepła krew chlusnęła z rany na dłoń Abdela, lała się na jego twarz i pierś. Ciało Balthazara upadło na niego.



Rozdział dwudziesty trzeci

Abdel rozpoznał królestwo Bhaala w Otchłani tylko dzięki jakiemuś wewnętrznemu przekonaniu, że zna to miejsce. Być może dlatego, że jego nieśmiertelna esencja sprowadziła go tutaj, a być może chodziło po prostu o przeświadczenie, że odwiedzał to miejsce już wiele razy. Abdel po prostu wiedział, że znów jest w królestwie swego ojca.

Lecz rozglądając się, nie poznawał go. Za każdym razem, kiedy Abdel odwiedzał zakątek Bhaala w Otchłani, zauważał zmiany. Był świadkiem przemiany martwego, zapomnianego świata w suchą pustynię, a potem w żyzną, nasączoną deszczem ziemię. Jednak to, co zobaczył teraz, sprawiło, że zakręciło mu się w głowie.

Stał w dżungli – chorej, gnijącej, konającej – ale jednak dżungli. Powyginane pnie drzew ginęły w górze w baldachimie szerokich, żółto nakrapianych liści. Z gałęzi zwisały pnącza w niezdrowym szarym kolorze, wokół kwitły cuchnące brązowe kwiaty.

W tej plątaninie drzew i krzewów nie słychać było żadnych dźwięków, wokół zalegała przytłaczająca cisza, która zdawała się niemal fizycznie naciskać na Abdela ze wszystkich stron. Jeszcze bardziej uderzający był ostry, duszący smród gnijących roślin, wiszący w powietrzu niczym trująca chmura. Z każdym oddechem Abdel musiał walczyć sam ze sobą, aby nie zwrócić ostatnio spożytego posiłku.

Choć gnijąca dżungla była tak gęsta, że Abdel nie widział dalej niż na pięć stóp, czuł, że drzwi, których szukał, znajdują się gdzieś w tym mrocznym, zamglonym lesie. Mimo iż nie chciał nawet dotykać tych chorych roślin, będzie musiał wyrąbywać pośród nich drogę, aby odnaleźć drzwi.

Wojownik zrobił ostrożny krok do przodu i jego bosa stopa zapadła się w ciemne porosty i grzyby. Gnijący mech kląskał między jego palcami. Jakby w odpowiedzi na jego ruch, pokryte śluzem pnącza opuściły się z góry, oplatając jego głowę i nagie ramiona.

Strząsnął je z obrzydzeniem i zauważył, że z ziemi pomiędzy jego stopami wyrosły cienkie, zdeformowane korzenie i zaczęły oplątywać mu nogi. Abdel uwolnił się od nich bez trudu, gdyż ich niedożywione, chore pędy nie były zbyt mocne. Krztusząc się od smrodu zgnilizny, Abdel parł do przodu.

Wzdrygając się od wilgotnego dotyku roślin na każdym skrawku jego odsłoniętej skóry, Abdel łamał gałęzie i przedzierał się przez gąszcze. Miecz mógłby ułatwić mu tę drogę, ale Abdel nie miał przy sobie żadnej broni. Raz po raz wyciągał dłonie, aby wyszarpywać przejście wśród gęstej roślinności. Jego palce stały się lepkie od śmierdzącego soku ściekającego z roślin.

Szybko zorientował się, że rośliny dosłownie napierają na niego ze wszystkich stron. Liście wyciągały się ku niemu w błagalnym geście niczym dłonie trędowatych stłoczonych przed świątynią Ilmatera. Pnącza spadały na niego, oplatając go cienkimi, pokręconymi wąsami. Korzenie i chwasty czepiały się jego nóg, jakby chciały go zatrzymać.

Chwytający go las zmuszał Abdela do walki o utrzymanie równowagi w ciężkiej sieci chorych, mokrych pnączy. Złowrogie rośliny stawały się coraz bardziej natarczywe, czepiając się jego stóp, natychmiast owijając nogi aż do kolan, jeśli tylko stopa zatrzymała się gdzieś dłużej.

Królestwo Bhaala próbowało powstrzymać go od pokonania dżungli w poszukiwaniu drzwi, przez które przeszła Melissan. I to mu się udawało. Abdel rozpaczliwie usiłował uwolnić się od agresywnej flory.

Sięgnął wewnątrz siebie, usiłując jeszcze raz wypuścić Niszczyciela. Czuł, że gigantyczna bestia z łatwością zdołałaby przedrzeć się przez te rośliny. Płomienie furii jego ojca zaczęły się rozpalać, zaś Abdel przygotował się na straszną przemianę.

Jednak przemiana nie nadeszła. Abdel czuł, że wewnątrz niego szaleje piekło, ale nie miało na niego żadnego wpływu. Natomiast dżungla zareagowała. Niczym ogromny pająk, który tka pajęczynę, rośliny otoczyły go. Drzewa pochyliły się, aby owinąć swe gałęzie wokół Abdela, głaszcząc go i tuląc się do niego jak do dawno nie widzianego kochanka.

Abdel uświadomił sobie, że świat Bhaala nie atakuje go ani nie próbuje zatrzymać. Rozpoznając nieśmiertelną esencją Abdela, ten świat chciał się do niego łasić i go pieścić. Usiłując przywołać Niszczyciela, Abdel tylko spotęgował pożądanie dżungli.

Gdy to sobie uświadomił, przestał się szamotać i skupił swoją wolę na podporządkowaniu sobie roślin. Wyobraził sobie, że gęste zarośla cofają się, rozstępują jak pełni szacunku służący przed panem, który ich odprawił. I rzeczywiście pędy, korzenie i gałęzie opasujące jego ciało cofnęły się, posłuszne woli jednego z dzieci Bhaala.

Abdel wyobraził sobie następnie, że dżungla rozstępuje się przed nim, odsłaniając ścieżkę do ukrytych drzwi prowadzących do Melissan. To słabe pragnienie wystarczyło, żeby tak się stało. Teraz droga przed nim była wolna, a wąski korytarz prowadził przez gęstą roślinność wprost do drewnianych drzwi.

Liście wokół szeleściły jak poddani machający przechodzącej obok procesji koronacyjnej nowego władcy. Abdel bez trudu dotarł do drzwi i otworzył je bez wahania.

Królestwo Bhaala zniknęło, a Abdel ponownie znalazł się w pustce. Nie był w niej jednak sam. W nicości unosiła się także Melissan, a jej ciało otaczała kolumna świecącej mocy. Końce kolumny sięgały nieskończoności, a była ona tak wąska, że mogła się w niej zmieścić tylko jedna osoba.

Abdel w każdym razie tylko przypuszczał, że w świetle unosiła się Melissan. Wysoka, piękna kobieta, którą pamiętał z ostatnich spotkań, zniknęła. Zamiast niej widział bezwłosą istotę o gładkiej skórze, ani mężczyznę, ani kobietę. Melissan stała się bezczasowa i bezpłciowa. Zrzuciła swoją tożsamość i właśnie trwało jej odrodzenie w nieśmiertelnej postaci.

Nowa Melissan zauważyła unoszącego się w pustce obok niej Abdela. Gdy się odezwała, Abdel bez zdziwienia zauważył, że jej głos już zaczął przyjmować nieskończoną głębię charakterystyczną dla nieśmiertelnych.

Awatar Bhaala wygrał z Balthazarem. Jestem pod wrażeniem.

Abdel wiedział, że wyśmiewa się z niego.

Czy przybyłeś, by mnie powstrzymać? By pozbawić mnie należnego mi przeznaczenia?

Abdel nic nie powiedział, lecz pokiwał głową. Melissan wypłynęła, dysząc, z kolumny mocy.

Jeśli chcesz mocy Bhaala, to chodź i weź ją sobie – szydziła.

Gniewne myśli o zemście spowodowały, że Abdel rzucił się jej do gardła. Wyciągnięte dłonie otoczyły jej szyję i zacisnęły się. Melissan zniknęła w chmurze migoczącego kurzu i pojawiła się ponownie kilka stóp dalej.

Twoja ignorancja jest zabawna – zaśmiała się. – Tutaj nie możesz mnie zabić, Abdelu. To świat Bhaala, a ja jestem jego częścią. Nie tylko częścią, Abdelu. Ja jestem tym światem! Ten świat jest mną! Stałam się jednością z nieśmiertelną esencją!

Abdel przypomniał sobie spotkanie z Sarevokiem w Otchłani i nieudane próby zabicia go. Uświadomił sobie, że zabicie Melissan w tym świecie rzeczywiście może być niemożliwe, ale mimo to wiedział, że w jakiś sposób musi pomścić śmierć Jaheiry i Imoen.

Znów rzucił się w jej stronę, ale Melissan uniosła gładką rękę i odparła jego atak jednym ruchem. Abdel poczuł, że leci w stronę świecącej kolumny pośrodku pustego wszechświata.

Melissan patrzyła z zainteresowaniem, jak kolumna wciąga potężnego najemnika. Abdel czuł, jak oblewa go euforia nieskończonej mocy. Poznał bezgraniczną nieśmiertelność, bezkresny potencjał boskości. Tonął w esencji Bhaala.

Euforia zmieniła się w panikę. Abdel czuł, jak się rozpuszcza. Stawał się bezcielesny, jego istota rozpływała się w przechodzącej przez niego rzece energii. Jego fizyczna manifestacja ginęła, pogrzebana przez wszechogarniającą tożsamość nieśmiertelnego. Podobnie jak Melissan, stawał się jednością z esencją Bhaala. W przeciwieństwie do kapłanki Abdel nie był na to przygotowany.

Abdelu – zagruchała słodko Melissan – poddaj się mocy Bhaala. Zmieszaj swoją esencję z tą należącą do twojego ojca i rodzeństwa, abym mogła pożreć was wszystkich.

Abdel próbował wyrwać się z płonącej kolumny. Przypominało to pływanie pośrodku wiru. Prądy były zbyt silne.

Nie walcz, Abdelu – poradziła Melissan. – Tak musi być. Ze wspólnego nasienia Bhaala zrodziły się wszystkie jego dzieci i do wspólnego źródła muszą powrócić. Jesteście jednym i tym samym. Pomiotem Bhaala. Potomkami boga mordu. Tym jesteście.

Nie – powiedział słabo Abdel, choć jego wola walki powoli znikała, a tożsamość i samoświadomość rozpływały się. Wspomnienia znikały mimo prób, by je zatrzymać, wysypywały się z niego jak ziarna piasku.

Imoen, Gorion. Te imiona już nic dla niego nie znaczyły, a po chwili zniknęły, zabrane przez niepowstrzymane prądy otaczającej go zbiorowej tożsamości. Był pozbawiony wszystkiego, czym był, pozostała tylko esencja jego ojca. Stracił nawet swoje imię. Pozostał mu tylko obraz kobiecej twarzy, której lekko spiczaste uszy i fioletowe oczy świadczyły, że była potomkiem elfów.

Jaheira. Uchwycił się tego wspomnienia, nie chcąc stracić ostatniej iskry świadomości. Czerpał moc z jej imienia. Jaheira. Udało mu się przywołać wspomnienie nie tylko jej twarzy, ale i głosu. Jaheira. Abdel czuł, jak w jego ciało powraca materialność. Słyszał śmiech kochanki, czuł jej ciepły dotyk. Jaheira.

Twoje poddanie się zebranej esencji jest nieuniknione – stwierdziła Melissan. – Jesteś pomiotem Bhaala.

Jaheira Teraz pamiętał ją wyraźnie Półelfka druidka, która stała u jego boku w najtrudniejszych chwilach. Kochanka, która przeciwstawiła się śmierci, żeby móc spędzić z nim jeszcze jedną noc. Pamiętał wszystko – jej delikatny dotyk, zapach długich włosów, dźwięk śmiechu.

Wtedy przypomniał sobie, co mu powiedziała. „Pamiętaj, kim jesteś.” W końcu zrozumiał. Wszyscy się mylili – Gorion, Sarevok, Melissan, Piątka, Balthazar. Nawet Jaheira się myliła, choć to jej słowa i miłość uratowały go i doprowadziły do prawdziwego zrozumienia.

Nie! – zawołał Abdel z nową siłą. – Nie jestem pyłkiem unoszącym się w tej nieskończonej całości! Nie jestem tylko pomiotem Bhaala. Jestem Abdel Adrian! Bohater Wrót Baldura! Obrońca Drzewa Życia! Syn Bhaala, wychowanek Goriona, kochanek Jaheiry!

W końcu zrozumiał.

Już nie próbował zaprzeczać tej części siebie, która była dziedzictwem jego ojca. Piętno Bhaala było wewnątrz niego, było częścią jego samego. Gorion i Jaheira próbowali stłumić tę część jego duszy, więc by ich zadowolić, Abdel próbował oddzielić się od niej. Balthazar osiągnął to, co nie udało się Abdelowi. Całkowicie odciął się od nieśmiertelnej skazy, zamykając ją w sobie do tego stopnia, że nawet nie mógł jej wezwać, gdy była mu potrzebna. To był błąd.

Z drugiej strony Sarevok, Piątka, a nawet Melissan posunęli się zbyt daleko w przyjmowaniu esencji boga mordu w dzieciach Bhaala. Karmili i podsycali każdy okruch zła w swoim wnętrzu, aż stawał się płomieniem i zatracali się we wściekłości ojca. To też był błąd.

Był dzieckiem Bhaala, to była część niego. Ale tylko część, nic więcej. Nie określała go. Nie pozwoli, by go określała. Był tym, kim był, nikim więcej i nikim mniej. Był Abdelem Adrianem.

Jestem Abdel Adrian – stwierdził ponownie, podkreślając własną tożsamość i przeciwstawiając się sile, która chciała go pochłonąć, zmienić w część wspólnej egzystencji.

Prąd wciągający go do środka kolumny zniknął, a Abdel wypłynął w pustkę, by znów spotkać się z Melissan.

Ta zaś patrzyła zdziwiona, jak Abdel wydostaje się z płonącej kolumny boskości. Mężczyzna machnął pięścią w stronę twarzy Melissan. Podobnie jak wcześniej, postać rozpłynęła się i utworzyła ponownie.

Twoja siła i wytrzymałość zadziwiają mnie, pomiocie Bhaala – przyznała. – Nie potrzebuję twojej esencji, by dopełnić swojego wstąpienia. A kiedy już będę bogiem, zniszczę cię bez zastanowienia.

Nie jesteś bogiem – powiedział Abdel. – Jesteś Melissan i nikim więcej.

Znów się zamachnął i uderzył pięścią w bezcielesnego wroga. Tym razem jednak poczuł pewien opór. Widząc wyraz twarzy Melissan, gdy jej postać pojawiła się ponownie, zrozumiał, że ona też poczuła uderzenie.

Jesteś Melissan, Namaszczoną przez Bhaala – stwierdził. – Fałszywym obrońcą pomiotu Bhaala. Zdrajcą Piątki. Manipulatorem. Kłamcą. Oszustem. Ale ty, Melissan, nie jesteś bogiem. W tym świecie jesteś intruzem. Nie jesteś częścią tego świata. Nie pasujesz tutaj!

Pięść Abdela znowu trafiła w nagle zmaterializowaną szczękę Melissan. Mężczyzna poczuł, jak siła jego ciosu łamie kości. Pozbawiona włosów głowa Melissan odskoczyła do tyłu, a jej usta wykrzywiły się z przerażenia i bólu.

Zanim jeszcze Abdel spotkał Melissan czy Jaheirę, zanim dowiedział się o swojej nieśmiertelnej krwi, był zabijaką. Mieczem do wynajęcia. Najemnikiem. Wszelkie konflikty rozwiązywał przy pomocy pięści i broni, a na wszystkie problemy znał tylko jedną odpowiedź – prymitywną siłę.

Życie Abdela stało się o wiele bardziej skomplikowane, gdy dowiedział się, kim naprawdę jest. Wyzwania, które podejmował syn boga, były skomplikowane i wymagały czegoś więcej niż tylko pięści. Teraz jednak, na progu nieśmiertelności, stojąc przed największym wyzwaniem swojego życia, Abdel powrócił do swych korzeni.

Jestem Abdel Adrian – raz za razem uderzał pięściami Melissan – a ty nie jesteś bogiem.

Uderzał materialnego ducha Melissan gołymi rękami, zmuszając ją do poddania się. Bił kobietę, która zdradziła go i manipulowała nim od spotkania w Saradush, dotąd, aż stała się tylko okrwawionym strzępkiem śmiertelnego ciała. Wtedy chwycił za ramiona istotę, która chciała zostać bogiem, i wrzucił ją w świecącą, pulsującą kolumnę.

Kolumna rozbłysła przez chwilę i Melissan, krzycząc, została pochłonięta przez światło. Esencja Bhaala, którą udało jej się ukraść, stała się jednością z większą całością. Mało znacząca fizyczna powłoka, która pozostała z Melissan, została natychmiast zniszczona przez boską moc.

Abdel czekał, żeby sprawdzić, czy jego wróg rzeczywiście odszedł. Gdy już upewnił się, że Melissan została całkowicie zniszczona, zapragnął powrócić z pustki prawdziwej esencji Bhaala do tego zakątka Otchłani, który Bhaal postanowił uczynić swoim królestwem.



Epilog

Abdel przeszedł przez drzwi i ponownie znalazł się wśród gęstej, gnijącej roślinności. Machnął ręką, a dżungla rozstąpiła się na boki. W dużej odległości widział pierścień ostrych, przerażających gór. One także zniknęły, gdy tego zapragnął.

Dobrze sobie poradziłeś, Abdelu Adrianie.

Nieskończony głos gwiezdnej istoty nie zdziwił Abdela. Wątpił, czy cokolwiek jeszcze może go zaskoczyć.

Co teraz? – zapytał głosem zdradzającym zmęczenie.

Stoisz na krawędzi bycia bogiem – wyjaśniła istota. – Jesteś ostatnim dziedzicem nieśmiertelności Bhaala. Możesz ją wziąć.

Abdel pokręcił głową.

Nie jest moja. Nigdy nie była.

Istota przechyliła głowę na bok.

Z taką mocą możesz wiele zrobić. W jednej chwili możesz spełnić swe największe pragnienia.

Czy mogę przywrócić życie Jaheirze? Albo Imoen? Albo Gorionowi?

Nie – przyznała istota. – Nawet bóg musi pogodzić się z tym, że niektórych rzeczy nie da się odwrócić. Ale jako nieśmiertelny wiele możesz osiągnąć, Abdelu.

Równie dużo mogę osiągnąć jako zwykły śmiertelnik – stwierdził Abdel.

Po dziecku Bhaala nie spodziewałem się takiej mądrości.

Abdel wzruszył ramionami.

Mam w sobie więcej niż tylko krew.

Rozumiesz oczywiście, że jeśli odrzucisz swoje przeznaczenie, stracisz esencję, którą pochłonąłeś. Przestaniesz być awatarem i staniesz się normalnym mężczyzną ze wszystkimi słabościami zwykłych ludzi.

Rozumiem. – Ze smutnym uśmiechem Abdel dodał: – I nie mogę się tego doczekać. Nie chcę być bogiem ani nawet awatarem. To nie dla mnie.

W takim razie uwolnię cię od tego ciężaru.

W głębi ciała Abdel poczuł delikatne szarpnięcie. Trwało to tylko chwilę i było zupełnie bezbolesne. Zajrzał w głąb swojej duszy i zobaczył w niej tylko malutki węgielek Bhaala. Ta malutka część nieśmiertelnej esencji należała do niego. Była jego częścią w momencie narodzin i będzie w chwili śmierci. Tym właśnie była. Jego częścią. Małą, właściwie nic nie znaczącą częścią o wiele większej układanki.

Potężny wojownik znów skierował uwagę na gwiezdną istotę, która prowadziła go w tej dziwacznej podróży. Abdel nie mógł wyczytać z jej twarzy żadnych emocji, ale wyczuwał, że nie spodziewała się takiego zakończenia.

Wydajesz się rozczarowany.

Nie rozczarowany, lecz jedynie zaskoczony. Taka możliwość została przewidziana przez tego, któremu służę, ale z pewnością jej się nie spodziewał.

Co się teraz stanie?

Rozproszę esencję Bhaala po całym świecie – obiecała gwiezdna istota. – Pan mordu zniknie na zawsze.

Te słowa powinny przepełnić Abdela radością, ale stracił zbyt wiele, zapłacił za dużo, by czuć się szczęśliwym. Gorion, przybrany ojciec. Imoen, siostra. Jaheira, prawdziwa miłość. Nawet śmierć odrodzonego Sarevoka powiększała listę tych, którzy stali u boku Abdela i zginęli.

Nie jesteś odpowiedzialny za te ofiary, Abdelu – zapewnił go boski posłaniec. – Nie możesz nosić w sercu poczucia winy za ich śmierć.

A co z bólem? – zapytał Abdel. – Oprócz winy jest też ból.

Twe rany są głębokie – przyznała istota – ale czas leczy nawet takie rany.

Abdel pokiwał głową, wiedząc, że to prawda. Ale nadal musiał się jeszcze czegoś dowiedzieć.

Co się teraz stanie ze mną? Jakie jest moje przeznaczenie?

Wielka postać stojąca przed nim zniknęła. Dom Bhaala w Otchłani rozpłynął się i Abdel zobaczył, że stoi na drodze, którą wcześniej przemierzał wiele razy. Gdyby skierował się na północ, droga doprowadziłaby go do rodzinnego Candlekeep. Na południu łączyła się ze szlakami handlowymi prowadzącymi wzdłuż Wybrzeża Mieczy do Krain Południa i przez cały Faerun.

Twoje przeznaczenie, powiedział nieskończony głos w odpowiedzi na jego pytanie, zależy od ciebie.

Uświadamiając sobie, że znów włóczy się po znanej sobie okolicy, Abdel tylko westchnął. Zawahał się przez chwilę, po czym ruszył w stronę murów Candlekeep, ledwo widocznych w świetle szybko zachodzącego słońca.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Karpyshyn Drew Wrota Baldura II Tron Bhaala
Drew Karpyshyn Wrota Baldura II Tron Bhaala
Forgotten Realms 74 Wrota Baldura 03 Wrota Baldura II Tron Bhaala
Baldur's Gate II Tron Bhaala Instrukcja
Baldur s Gate II Tron Bhaala poradnik do gry
Forgotten Realms Baldur s Gate 03 Throne of Bhaal # Drew Karpyshyn
Baldur s Gate II Tron Bhaala Instrukcja
Athans Philip Wrota Baldura Ii Cienie Amnu
Athans Philip Wrota Baldura
Wrota Baldura poradnik do gry
6 Drew Karpyshyn Era Starej Republiki The Old Republic Zagłada
wrota baldura
Wrota Baldura Philip Athans
Athans Philip Wrota Baldura
Drew Karpyshyn [Forgotten Realms The Cities] Temple Hill v1
Athans Philip Wrota Baldura
Athans Philip Wrota Baldura 2 Cienie Amnu
Wrota Baldura Opowiesci z Wybrzeza Mieczy poradnik do gry
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (01) Wielkie Wrota

więcej podobnych podstron