Drew Karpyshyn Wrota Baldura II Tron Bhaala

background image

Drew Karpyshyn

Wrota Baldura II:

Tron Bhaala

Baldur's Gate II:

Throne of Bhaal

Przełożyła Anna Studniarek

Wydanie oryginalne: 2001

Wydanie polskie: 2002

background image

Mamo, tato – ta książka jest dla was.

Podziękowania

Ta powieść nie powstałaby bez udziału Jamesa Ohlena, Kevina Martensa, Davida

Gaidera i innych twórców Tronu Bhaala z firmy BioWare. Dzięki, chłopaki.

background image

Prolog

Marpenoth, 1368 DR

– Cicho, Ravio – ostrzegł żonę Gerdon. – Obudzisz chłopca. Przestraszysz go.

– Powinien się bać, Gerdonie. Ja się boję – odpowiedziała Ravia, tłumiąc łkanie. – Wiesz,

co mówią ludzie. Egzekucje, publiczne palenie...

– Nie, Ravio! – Gerdon uderzył pięścią w ciężki stół stojący pośrodku niewielkiego

pomieszczenia, które służyło jego rodzinie za kuchnię. Stół ten zrobił własnymi rękami,

podobnie jak stojące obok krzesła i łóżko w drugim pokoju. Gerdon sam wybudował nawet

drewniane ściany ich domu i dach nad głową. – Nie pozwolę wygnać się z mojej ziemi... z

mojego domu... przez to szaleństwo!

Ravia potrząsnęła głową. Gdy zwróciła się do męża, jej głos był łagodny.

– Wolałbyś raczej zginąć, Gerdonie? Ty i twój syn? Splugawiona krew płynie też w

żyłach Terrela.

Gerdon nie odpowiedział od razu, lecz zaczął spacerować po ich niewielkim domu. Miał

już dosyć tych kłótni z żoną noc w noc. Był zły – na Ravię, na świat, nawet na siebie, lecz

bardziej jeszcze bał się, że żona może mieć rację. Jednak nie chciał poddać się jej pragnieniu

ucieczki.

– Te historie przyszły z północy, z Amnu. To barbarzyńcy! Amnianie zabiliby sąsiadów

za garść monet. Szukają tylko pretekstu.

Ravia wstała ze swojego miejsca przy stole i stanęła na drodze męża. Zmusiła go, żeby

zwrócił na nią uwagę, starannie rozważył jej słowa, zamiast zbyć je machnięciem ręki.

– Z każdym tygodniem słyszymy więcej opowieści, mężu. Z każdym tygodniem

słyszymy plotki z miast i wiosek leżących coraz bliżej naszej krainy. Już nie tylko z Amnu.

Wiesz, że to samo dzieje się teraz w Tethyrze i Calimshan. Nie możesz tego zignorować,

Gerdonie!

background image

– To miasto nie jest takie – sprzeciwił się Gerdon, uspokajająco przytulając do siebie

żonę... choć nie wiedział, kto kogo właściwie uspokaja. – To prości rolnicy, jak my. Nasi

sąsiedzi nigdy nie zrobią nam krzywdy. Znam ich.

Ravia nie odpowiedziała. Gerdonowi nie podobała się ta cisza, więc dalej próbował

uspokajać żonę.

– Zresztą i tak nie uwierzą, gdyby ktokolwiek im powiedział. Oprócz nas nikt nie wie,

nawet Terrel.

– A może powinien – odpowiedziała Ravia szeptem.

* * *

Uciekaj. Żadnych pytań, żadnych odpowiedzi. Żadnego wahania, żadnych wyjaśnień.

Uciekaj, po prostu uciekaj.

Ojciec powtarzał tę lekcję Terrelowi każdego wieczora przez ostatni miesiąc. Terrel miał

tylko dziesięć lat. Nie rozumiał zbyt dobrze słów, których używał ojciec – prześladowanie,

lincz, ludobójstwo, dziedzictwo, pomiot Bhaala. Terrel był jednak na tyle duży, by zrozumieć

to, co najważniejsze w słowach ojca.

– Jeśli zobaczysz obcych na farmie, Terrelu, uciekaj. Jak najszybciej i jak najdalej. Po

prostu uciekaj.

Wracając z pracy w polu, Terrel usłyszał ich na długo przed tym, nim ich zobaczył.

Wieczorny wiatr niósł gniewne krzyki. Tłum maszerował prosto przez pole, depcząc plony

jego ojca. Zmierzch rozświetlały ich pochodnie, sprawiające, że tłum wydawał się skąpany w

pomarańczowym blasku. Jeszcze chyba nie zobaczyli Terrela, uwagę zwracali raczej na

odległy dom, niż na niewielką postać na skraju pola, ledwo widoczną w ciemnościach.

Terrel widział ich, oświetlonych przez trzymane pochodnie. Nawet z tej odległości

rozpoznał wielu mężczyzn, którzy czasami przychodzili do ojca, by robić z nim interesy.

Dopiero gdy chłopiec zobaczył wśród tłumu nieznane mundury żołnierzy, posłuchał

wskazówek ojca. Zaczął uciekać.

* * *

Domek został otoczony. Krąg żołnierzy i najemników wokół niewielkiej farmy stopniowo

zacieśniał się jak pętla na szyi znienawidzonego dziecka Bhaala. Chmara ludzi z miasta stała

na obrzeżach kręgu. Bardzo chcieli coś widzieć, ale obawiali się, że sami zostaną zobaczeni.

Przywódca żołnierzy, ubrany w ciężki płaszcz z kapturem, przyglądał się całej scenie z

bezpiecznej odległości.

W domu panowała cisza, lecz przez niewielkie szpary w ścianach prześwitywało światło.

Uzbrojeni mężczyźni zbliżyli się i zatrzymali, zaś z tłumu cywilów za nimi wypchnięto do

przodu burmistrza.

background image

Burmistrz, przestępując z nogi za nogę, rozejrzał się wokół, szukając pocieszenia lub

wsparcia w twarzach ludzi, których reprezentował. Mieszkańcy miasta kulili się za kręgiem

żołnierzy, wpatrując się w ziemię. Ich spuszczone twarze rozmazywało migające światło

pochodni i cienie, uniemożliwiając odczytanie ich prawdziwych uczuć.

Burmistrz widział za to dokładnie wyraz twarzy żołnierzy – a raczej to, że pozostawały

one bez wyrazu. Każdy z uzbrojonych mężczyzn otaczających dom odpowiadał na wzrok

burmistrza spojrzeniem apatycznym, pozbawionym jakichkolwiek myśli czy współczucia.

Wyszkolono ich, by nie czuli nic poza fanatycznym oddaniem obowiązkom i woli prawie

zupełnie ukrytego w cieniu dowódcy.

Burmistrz odchrząknął, a gdy się odezwał, mimo swoich zastrzeżeń mówił głośno i

wyraźnie – głosem człowieka przyzwyczajonego do wygłaszania przemówień.

– Gerdonie, dla bezpieczeństwa naszej wspólnoty masz się udać do aresztu, by twa

plugawa krew nie sprowadziła zagłady na nas wszystkich! Jeśli poddasz się bez rozlewu krwi,

zostaniesz zaaresztowany i sprawiedliwie osądzony!

Z wnętrza domu nikt nie odpowiedział. Słychać było jedynie rozbrzmiewający od czasu

do czasu trzask płonących pochodni. Burmistrz odczekał chwilę, po czym znów przemówił.

– Ravia, twoja żona, będzie mogła odejść wolno, jeśli się nam poddasz. Jeśli zaczniesz

stawiać opór, nie mogę zagwarantować jej bezpieczeństwa.

Znów odpowiedzią była jedynie cisza.

– Twój syn, Terrel, także musi się poddać. Plugawa krew Bhaala płynie również w jego

żyłach.

Tym razem burmistrz pozwolił, by cisza trwała wiele minut, zanim znów zaczął mówić.

Wypowiedział już starannie ułożoną mowę, tak jak kazała mu postać w kapturze. Teraz

pozostały mu tylko jego własne słowa. Gdy odezwał się ponownie, jego głos nie był już tak

oficjalny.

– Gerdonie, proszę... bądź rozsądny. Ta sprawa jest nieprzyjemna dla nas wszystkich. Dla

bezpieczeństwa naszych rodzin i twojego własnego musisz oddać siebie i swojego syna...

W pierś burmistrza wbiła się strzała. Jej metalowy grot wszedł głęboko w ciało między

twardymi żebrami i przebił płuco. Słowa burmistrza utonęły we krwi. Mężczyzna chwycił

wystające z piersi drzewce i powoli upadł martwy na ziemię. Z tłumu mieszczan zebranych za

kordonem żołnierzy otaczających dom zabrzmiały krzyki przerażenia.

Jak jeden mąż pierścień zbrojnych zaczął przybliżać się do budynku. Na ich twarzach nie

było zaskoczenia ani zdumienia, jakby przez cały czas oczekiwali takiego obrotu sprawy. Z

wąskiego okna chaty bez przerwy wylatywały strzały, jednak mordercze pociski odbijały się

od wielkich tarcz żołnierzy, którzy maszerowali w doskonałym szyku. Zbliżali się do siebie,

aż utworzyli ciasny pierścień w odległości mniej niż dwunastu stóp od ścian domu.

Z budynku zabrzmiał znajomy głos.

background image

– Przeklinam to zdradzieckie miasto! – krzyczał Gerdon. – Niech wasze dusze spłoną w

Otchłani!

Przywódca żołnierzy, w odpowiedzi na ledwo widoczny sygnał postaci w kapturze, uniósł

dłoń. W tym samym momencie co drugi żołnierz otaczający chatę uniósł pochodnię i rzucił

nią w strzechę, która szybko zapłonęła. Fioletowe nocne niebo pokryła smuga czarnego

dymu.

Połowa żołnierzy nadal trzymała swoje pochodnie. Druga połowa zaś wyjęła sejmitary i

czekała. Wszyscy trzymali wysoko tarcze, by chronić się przed strzałami.

We wnętrzu chaty nadal panowała cisza. Strzecha płonęła, a ogień wciąż się

rozprzestrzeniał. Po chwili pomarańczowe płomienie pojawiły się już na ścianach, by

następnie spalić fundamenty chaty i ziemię wokół niej. Dym uniósł się, a po chwili rozwiał go

słaby wiatr wiejący przez pola.

Gerdon zakrzyknął z bólu i rozpaczy, a to nieludzkie wycie sprawiło, że mieszczanie

zakryli uszy ze strachu i wstydu.

Drzwi chaty otworzyły się gwałtownie, wychodzący Gerdon niemal wyrwał je z

zawiasów. Przysadzisty rolnik, uzbrojony tylko w kosę, bez wahania zaatakował kapitana

żołnierzy. Opancerzony kapitan spokojnie postąpił krok do przodu, aby przyjąć wyzwanie.

Jego tarcza i sejmitar były gotowe do sparowania ataku.

Gerdon, trzymając swą broń z wprawą świetnego kosiarza, opuścił zakrzywione ostrze w

dół, w stronę niczym nie chronionych nóg przeciwnika. Kapitan sparował kosę własnym

ostrzem i sprawił, że uderzyła w ziemię.

Jednym szybkim ruchem Gerdon zmienił kierunek ataku, przesuwając dłonie po długim

trzonku, by zmienić jego środek ciężkości, jednocześnie skręcając ciało w pasie i szarpiąc

ramionami. Ten szybki kontratak wytrącił jego przeciwnika z równowagi i żołnierz z trudem

zdołał podnieść tarczę, by przyjąć atak.

Siła ataku działającego w furii Gerdona wgniotła żelazną tarczę, odrzucając kapitana do

tyłu. Żołnierz rzucił się niezgrabnie do przodu, próbując odzyskać równowagę, zaś Gerdon

zatoczył łuk kosą, przygotowując się do zabójczego cięcia w odkryty bok kapitana.

Narzędzie wypadło nagle ze sparaliżowanych palców Gerdona, który osunął się na

kolana. Padł ofiarą jednego celnego cięcia sejmitarem przez odkryte plecy. Zaślepiony przez

rozpacz i wściekłość, Gerdon nie zauważył żołnierza, który w trakcie jego walki z kapitanem

spokojnie zajął odpowiednią pozycję za jego plecami.

Gerdon padł na ziemię. Jego ręce i nogi drgały spazmatycznie, cios strzaskał jego

kręgosłup. Próbował zawołać na pomoc sąsiadów, którzy wciąż stali za ścianą zbrojnych

żołnierzy. Ale ciało Gerdona wygięło się w łuk i mógł już tylko wyć jak ranne zwierzę.

Kapitan schował swoją broń do pochwy i wykopał kosę poza zasięg poruszających się

spazmatycznie rąk Gerdona. Głową wskazał na swoich ludzi i czterech z nich podbiegło.

background image

Podnieśli mężczyznę z ziemi, zanieśli go do płonącej chaty, w której leżał dymiący trup jego

żony, i wrzucili w ogień.

Kiedy ciało Gerdona uderzyło w płonące ściany domu, osłabiony szkielet budynku

poddał się i załamał, grzebiąc pod sobą sparaliżowanego mężczyznę.

– Kapitanie – zawołał głos z tłumu kilka chwil później. – Złapałem tego chłopaka, kiedy

biegł przez pole, próbując uciec.

Pół tuzina żołnierzy przepchnęło się przez tłum przerażonych mieszczan i dołączyło do

towarzyszy beznamiętnie obserwujących płonące resztki domu. Jeden z nowo przybyłych

ciągnął za sobą chłopca, trzymając go za włosy.

Kapitan przyglądał się im bez wyrazu. Chłopiec został wepchnięty do środka kręgu, a

jeden z żołnierzy przytrzymywał go za ramiona. W blasku płomieni chłopiec był doskonale

widoczny.

– Jak się nazywasz, chłopcze? – zapytał kapitan.

Chłopiec milczał.

Kapitan zwrócił się do tłumu.

– Jak on się nazywa?

Przez kilka chwil panowała cisza, po czym ktoś zawołał:

– Terrel. Syn Gerdona.

Kapitan jednym płynnym ruchem wyjął sejmitar. Zabrzmiały głosy sprzeciwu. Ktoś

wykrzyknął:

– Przecież to tylko dziecko!

– Dziecko Bhaala – wyjaśnił kapitan, przeciągając ostrzem po gardle bezbronnego

chłopca.

background image

Rozdział pierwszy

– Chcę iść do domu... do Candlekeep.

Abdel jeszcze nigdy nie wyrzekł prawdziwszych słów niż te wypowiedziane u stóp

Drzewa Życia. Ostanie wydarzenia w jego życiu nauczyły go jednak, że jego pragnienia

rzadko się spełniają.

Powinien zostać uznany za bohatera, i to wielokrotnego. Najpierw zabił swego złego

przyrodniego brata Sarevoka i uratował Wrota Baldura przed bezsensowną, wyniszczającą

wojną. Później, z Jaheirą u boku, pokonał maga Jona Irenicusa i uratował życie oraz duszę

swojej przyjaciółki z dzieciństwa i przyrodniej siostry Imoen. Kiedy sam Abdel zginął, trafił

do Otchłani, a potem odrodził się u stóp Drzewa Życia. Przy okazji uwolnił elfie miasto

Suldanessellar, uniemożliwił szalonemu magowi Irenicusowi stanie się nieśmiertelnym i

uratował przed zniszczeniem Drzewo Życia – źródło wszelkiego życia w Faerunie.

Po tym wszystkim Abdel pragnął jedynie powrócić do domu swego dzieciństwa, gdy

jednak opuścił bezpieczne Suldanessellar, nikt nie witał go jak bohatera, a mury Candlekeep

były dalej niż kiedykolwiek.

– Abdelu, musimy odpocząć. – Zmęczony głos Jaheiry, kochanki Abdela, przerwał

ponure rozmyślania tego wielkiego najemnika, przedzierającego się przez gęste poszycie

wysokiego lasu Tethyr. – Nie możemy dalej iść tej nocy. Jak tylko znajdziemy polanę,

powinniśmy się zatrzymać.

Abdel obejrzał się przez ramię na piękną półelfkę, która towarzyszyła mu we wszystkich

jego zmaganiach. Jej rysy były ściągnięte, a oliwkowa skóra niemal czarna od kurzu i brudu.

Długie, gęste czarne włosy pozlepiały się i splątały, a błyszczące niegdyś miedzią kosmyki

zmatowiały. W blasku księżyca przebijającego się przez gęste sklepienie gałęzi Abdel widział

jednak, że fioletowe oczy kobiety wciąż płoną. Jaheira poszłaby za nim na krańce Faerunu

bez słowa narzekania. Uświadomił sobie, że to nie chodzi o nią.

Imoen, młoda kobieta, która dzieliła z Abdelem nadzieje i marzenia w czasie ich

wspólnego dorastania w Candlekeep, nie nadążała za nimi. Mając niecałe pięć stóp wzrostu,

musiała robić dwa razy więcej kroków niż Abdel, żeby utrzymać tempo marszu, które

background image

narzucił. Ten wysiłek odcisnął na niej swoje piętno. Jej zwykle błyszczące, wesołe oczy były

na wpół przymknięte, głowa opadła na pierś, a kasztanowe loki zasłoniły blade, piegowate

czoło. W jej krokach brakowało wcześniejszej energii. Szła ciężko, jak ktoś zmuszony do

wysiłku znacznie przekraczającego granice jego wytrzymałości. Podobnie jak u Abdela, w

żyłach Imoen płynęła krew boga. Splugawiona esencja ich ojca została jednak wyrwana z jej

ciała i duszy podczas szalonych eksperymentów maga Irenicusa, dlatego brakowało jej

nadludzkiej wytrzymałości brata. Na wpół przytomna młoda kobieta potknęła się o pokręcony

korzeń wystający z poszycia ciemnego lasu, ale Abdel pochwycił ją, zanim upadła. Poruszał

się z nadzwyczajną szybkością istoty, która jest więcej niż człowiekiem i tylko trochę mniej

niż bogiem. Bez słowa wziął ją na ręce. Ruszyli przez gęste zarośla, tym razem z Jaheirą na

przedzie, aż znaleźli niewielką polankę. Abdel łagodnie opuścił przyrodnią siostrę na ziemię i

spojrzał z troską w oczach na półelfkę.

Nic jej nie będzie – zapewniła Jaheira. – Musi tylko odpocząć. I ja też.

– Jak długo?

Pytanie samo w sobie było proste, ale Jaheira zawahała się, nim odpowiedziała. Abdel

rozumiał to. Życie uciekinierów odcisnęło na nich wszystkich swoje piętno, lecz Imoen

cierpiała najbardziej. Cała trójka uciekała przez ostatnie kilka tygodni, gdy polowano na nich

jak na zwierzęta. Ich prześladowcy – najemnicy, żołnierze, łowcy nagród i fanatycy religijni –

nie ustawali w pogoni, spychając Abdela i jego towarzyszki coraz bardziej na południe, w

niegościnną dzicz.

– Potrzebujemy kilku godzin. Co najmniej. – Jaheira westchnęła, po czym kontynuowała.

– To wystarczy, żeby Imoen znów mogła ruszyć, ale ona długo nie wytrzyma. W tym stanie

nawet tydzień odpoczynku w łóżku nie przywróci jej pełni sił. Imoen nie jest taka jak ty,

Abdelu... już nie. Od chwili, gdy Irenicus wykradł z jej duszy esencję twojego ojca.

Abdel skinął głową.

– W takim razie kilka godzin. – Jaheira była silniejsza niż Imoen, ale Abdel widział, że

ona też cierpi z powodu braku snu i wyczerpania. Potężny wojownik czuł w swych mięśniach

tylko ślady zmęczenia, lecz w nim mieszkała siła życiowa boga. – Odpocznij, ukochana. Ja

stanę na straży.

Jaheira potrząsnęła lekko głową, zbyt zmęczona, by zrobić to bardziej przekonująco.

– Jeszcze nie. Myślę, że uda mi się tu znaleźć coś, co trochę nas ożywi. Trochę mięty albo

korzeń żeń-szenia. Niewiele, ale trochę pomoże.

Abdel uświadomił sobie, że sprzeczanie się z nią nie miałoby sensu. Mimo wyczerpania,

wola Jaheiry była jak zwykle nieugięta. Była zdecydowana, by poszukać dobroczynnych

roślin lub ziół w otaczającym lesie, i nic nie mogło zmienić jej postanowienia. Propozycja, że

sam przeszuka krzaki, nie miała sensu – Jaheira była druidką, służką równowagi i natury.

Umiała rozpoznawać lecznicze i wzmacniające właściwości okolicznej flory, a Abdel nie miał

background image

o tym pojęcia. Przez lata kariery najemnika zdobył trochę podstawowej wiedzy o roślinach,

jednak tutaj, na południowym krańcu lasu Tethyr, roślinność wydawała mu się zupełnie obca.

– Nie odchodź zbyt daleko – ostrzegł ją.

Jaheira w odpowiedzi lekko skinęła głową i zniknęła w ciemności.

Imoen spała niespokojnie, mamrocząc coś i rzucając się na zimnej ziemi. Abdel mógł

tylko patrzeć i przeklinać tych, którzy na nich polowali. Gdyby był sam, mógłby stanąć

naprzeciw nich i walczyć. Dla każdego oprócz Abdela taka myśl byłaby śmieszna, a do

niedawna i on sam by się nad tym zastanawiał.

Jako nastolatek Abdel był większy i silniejszy od większości mężczyzn, a dorosły Abdel

był prawdopodobnie największym i najbardziej imponującym człowiekiem w całym Faerunie.

Wysoki na siedem stóp, umięśniony młody mężczyzna zdobył reputację jako najemnik,

strażnik i rębajło – jako wojownik do wynajęcia Abdel dokonał wszystkiego. I wtedy poznał

prawdę, która na zawsze zmieniła jego życie.

Abdel był synem boga mordu, potomkiem Bhaala. Wprawdzie martwego boga, ale jednak

boga. Osoba jego ojca zmieniła Abdela w uciekiniera, poszukiwanego przez wrogów i

łowców nagród. Pochodzenie wpłynęło na życie Abdela również w inny, zaskakujący sposób.

Zmienił się także fizycznie. Wciąż wyglądał jak normalny, choć może wyjątkowo duży

mężczyzna, lecz nie był człowiekiem. Już nie. Jaheira nazwała go awatarem, fizyczną

manifestacją nieśmiertelnego ojca.

Bycie awatarem miało swoje zalety. Ciało Abdela stało się naczyniem esencji Bhaala,

było zadziwiająco silne. Mogło czerpać z nieśmiertelnej esencji, by się regenerować, leczyć

poważne, a nawet śmiertelne rany z zadziwiającą szybkością. Wytrzymałość, siła i wigor

Abdela nie miały sobie równych w całym Faerunie. Jego moc stale rosła. Z każdym dniem

Abdel był silniejszy, czuł, że jego umiejętności coraz bardziej wykraczają poza ludzkie

możliwości.

Jego niezwykłe zdolności regeneracji sprawiały, że miecze i strzały wrogów były niemal

bezradne. Zadawane nimi rany goiły się prawie natychmiast. Abdel, właściwie niepokonany,

wierzył, że mógłby samodzielnie zabić całą kompanię i wyjść z tego bez obrażeń. Imoen i

Jaheira nie były jednak obdarzone jego wytrzymałością. Były podatne na zranienia, a Abdel

nie wiedział, czy w czasie bitwy mógłby je ochronić.

I jeszcze jedno – choć Abdel zyskał odporność na wszelkiego rodzaje fizyczne ataki, miał

w sobie ogromną słabość. Wielkiemu najemnikowi nieobca była przemoc. Wybrany przezeń

zawód jeszcze podsycał jego pragnienie krwi, karmiąc złą część jego natury, dziedzictwo

Bhaala. Tylko miłość Jaheiry chroniła Abdela przed poddaniem się piętnu boga mordu i

staniem się bezduszną maszyną do zabijania, jaką kiedyś był jego przyrodni brat Sarevok.

Wsparcie kobiety, którą kochał, umożliwiało Abdelowi walkę z własnymi impulsami. Z

cierpliwą i pełną zrozumienia pomocą Jaheiry uczył się kontrolować nienawiść i wściekłość,

powstrzymywać straszliwą transformację, która groziła jego zniszczeniem. Ta kontrola była

background image

jednak jeszcze słaba. Zabicie wszystkich prześladowców mogłoby wypuścić na wolność

straszliwego potwora, którego Abdel nauczył się w sobie powstrzymywać.

Już wcześniej zdarzało się to i jemu, i Imoen, choć Abdel wygnał bestię z duszy Imoen w

krwawej, okrutnej bitwie u stóp Drzewa Życia. Wciąż jednak istniała możliwość, że Abdel

zmieni się w bezrozumne plugastwo, którego jedynym pragnieniem będzie zabijanie

wszystkich wokół. Zwycięstwo nad wrogami groziło, że ohydna esencja jego przeklętego ojca

pochłonie tożsamość Abdela i zmieni go w czterorękiego demona, fizyczną manifestację

Bhaala w Faerunie. Abdel wiedział, że jeśli nie zachowa ostrożności, może znów stać się

Niszczycielem.

Cichutki szelest liści sprawił, że Abdel obrócił się na pięcie i pochylił, jednym płynnym

ruchem wyciągając ciężki miecz z pochwy na plecach. Stał z ostrzem gotowym do ataku,

gdyby pojawił się niewidzialny intruz, a jego dłonie zaciskały się na rękojeści tak mocno, że

aż zbielały mu kostki. Potężne mięśnie ramion i rąk drżały w oczekiwaniu, po czym

rozluźniły się, gdy spomiędzy drzew na polankę wyszła Jaheira.

Śliczna druidka trzymała w dłoni kilka niewielkich trójkątnych liści, po czym jeden

wsunęła sobie do ust.

– To nam pomoże, ale i tak musimy się przespać. Nawet ty, Abdelu. – Podała mu jeden z

liści. – Dla Imoen. Włóż jej pod język, jeśli jest zbyt zmęczona, żeby żuć.

Abdel zrobił tak, jak mu kazała. Opadł na kolana i ułożył swój miecz na ziemi, po czym

łagodnie uniósł głowę wyczerpanej przyrodniej siostry. Nie zareagowała, kiedy zachęcił ją do

wzięcia liścia, więc delikatnie odchylił jej głowę i otworzył małe usta. Wsunął jej liść pod

język i ponownie położył ją na ziemi. Jaheira podała mu wyjęty z plecaka koc, którym

mężczyzna okrył delikatne ciało młodej kobiety.

Jaheira ułożyła się kilka stóp dalej i Abdel podszedł do niej. Ułożyła głowę w zgięciu

jego potężnego ramienia i wtuliła się w niego, by ogrzać się ciepłem muskularnego ciała.

– Rozmawiałam ze zwierzętami z lasu – szepnęła druidka sennym głosem, już prawie

pogrążając się we śnie. – Ostrzegą nas, gdy ktoś będzie się zbliżał.

Abdel, uspokojony słowami Jaheiry, przesunął się nieco na zimnej ziemi, by ułożyć się

wygodniej, nie budząc jednocześnie druidki. W pełni ufał zdolności Jaheiry do

komunikowania się z leśnymi ptakami i zwierzętami. Wiedział, że będą pod dobrą opieką,

lecz nie mógł się jakoś zmusić do zamknięcia oczu.

Zastanawiał się nad ich sytuacją. Prześladowcy zbliżali się coraz bardziej, a ponieważ

Imoen i Jaheira z każdym dniem były słabsze, ich odnalezienie pozostawało tylko kwestią

czasu. Abdel zostanie zmuszony do walki, której za wszelką cenę pragnął uniknąć.

Nie po raz pierwszy, kiedy Jaheira i Imoen spały, Abdel rozważał swoje odejście, aby

odciągnąć prześladowców od obu kobiet. Niech one żyją w spokoju, a tylko on będzie musiał

wiecznie uciekać. Abdel westchnął i zamknął oczy, jak zawsze odrzucając tę możliwość.

background image

Nawet gdyby zmusił się do opuszczenia Imoen i kobiety, którą kochał, nie miał pewności, że

łowcy na pewno podążą za nim.

Polowali na Abdela ze wzglądu na jego krew – splugawioną krew martwego boga.

Prześladowali go za grzechy ojca, Bhaala. Plotki o nagłych aresztowaniach, okrutnych

torturach i natychmiastowych egzekucjach były zbyt częste i powszechne, by nie zwracać na

nie uwagi. Jak wszyscy potomkowie Bhaala, Abdel musiał uciekać – zostałby skazany na

śmierć nie z powodu tego, co uczynił, lecz ze względu na to, kim był.

Imoen również była pomiotem Bhaala. Choć piętno martwego boga zostało wypalone z

jej duszy, jej życie, podobnie jak Abdela, byłoby w niebezpieczeństwie, gdyby zostali

schwytani. Imoen nie była wystarczająco silna, by przeżyć bez pomocy Abdela i Jaheiry.

Przytłoczony beznadziejnością swojej sytuacji, Abel w końcu usnął.

* * *

Abdel stał w próżni, martwym świecie szarej nicości. Poszukał dłonią rękojeści miecza,

który zwykle trzymał na plecach, i uspokoił się, gdy dotknął chłodnego metalu.

– Tutaj nie będzie ci potrzebny... ale jeśli cię to uspokaja, niech tak będzie.

Głos nie był ani męskim, ani kobiecy głosem. Brzmiał jak głos wielkiego tłumu

mówiącego jednocześnie, w idealniej harmonii. Powstrzymując się przed odruchowym

wyjęciem miecza, Abdel obrócił się. Bezskutecznie szukał niewidocznego rozmówcy lub

rozmówców, wszędzie jednak widział tylko szarą pustkę.

– Pokaż się! – Głos Abdela rozbrzmiewał echem w nicości.

Zwrócił uwagę na dziwne otoczenie. Spojrzał w górę i nie zobaczył nieba, spojrzał w dół

i nie zobaczył ziemi. Właściwie nawet nie czuł, że na czymś stoi.

– Nie masz się czego bać, Abdelu Adrianie. Nie spadniesz.

Najwyraźniej bezcielesny głos, gdziekolwiek i czymkolwiek był, umiał odczytywać jego

myśli. Abdel ze zdziwieniem zauważył, że dźwięk tego głosu nie wywoływał takiego echa jak

jego głos.

– Pokaż się – powtórzył Abdel. Tym razem była to bardziej prośba niż rozkaz.

– Przygotuj się, dziecię Bhaala.

Nagle Abdel nie był już sam w próżni. Istota nie zmaterializowała się powoli z szarości,

jak tego oczekiwał. Nie pojawiła się w nagłym błysku ani migotaniu, jak w wyniku zaklęcia

czarodzieja. W jednej chwili nie było nic, a już w drugiej pojawiła się – tak rzeczywista,

jakby istniała w tej podziemnej krainie przez wieczność przed pojawieniem się Abdela.

Istota była mężczyzną o białych włosach i z białą brodą. Choć przypominała człowieka,

jej rysy nie były ani brzydkie, ani ładne, lecz raczej nijakie. To nie był śmiertelnik. Żaden

śmiertelnik nie mógł równać się z taki boskim tworem. Odziany był w fałdowaną czarną

szatę, która kontrastowała z nieskazitelną alabastrową skórą. Materiał wydawał się stapiać z

istotą, która go nosiła, tak że Abdel nie był w stanie określić, gdzie kończyła się szata, a

background image

zaczynała istota. W jej oczach były mroczne głębie wieczności, przebite płonącymi punktami

najczystszego światła, jak rozgwieżdżone niebo w bezchmurną noc. Twarz była jednocześnie

młoda i stara, wszechmocna i niewinna.

Istota górowała nad Abdelem, a jej szatę pokrywały rysunki księżyców i gwiazd. W

obecności kogoś tak wspaniałego Abdel mógł tylko stać i milczeć z zachwytu.

Gdy w końcu odzyskał mowę, powiedział:

– Muszę śnić.

– Sen może być nie mniej prawdziwy niż to, co nazywasz rzeczywistością – zapewniła go

istota.

– Jesteś bogiem? – zapytał Abdel, nie wiedząc nawet, że w jego głowie zrodziło się takie

pytanie, póki nie usłyszał własnego głosu odbijającego się echem w otaczającej ich nicości.

– Nie bogiem, lecz sługą Boskiej Woli. Istnieją moce większe niż bogowie, Abdelu

Adrianie.

Abdel potrząsnął głową, próbując przegonić mgłę zadziwienia, która wydawała się

wypełniać jego myśli.

– Gdzie jestem? – Abdel był pewien, że stojąca przed nim wspaniała postać zna

odpowiedź na to pytanie. Może nawet zna odpowiedzi na wszystkie pytania.

– Jesteśmy pomiędzy, Abdelu Adrianie – odpowiedziała istota z harmonijną jednością

głosów. – Między tym, co było, tym, co jest, a tym, co może być. Wszystko jest tu możliwe,

lecz nic nie istnieje naprawdę.

– Nie... nie rozumiem. – Część Abdela wstydziła się, że musi się przyznać tej cudownej

istocie do swojej niewiedzy. Inna część jednak, mały, twardy węgielek w sercu Abdela, czuła

niechęć do tej postaci.

– Nie rozumiesz, bo nie jesteś jeszcze gotów, by naprawdę zrozumieć. – Stwór wydawał

się przez chwilę rozmawiać z samym sobą, zanim zwrócił się ponownie do Abdela. – To było

kiedyś królestwo Bhaala, część Otchłani splugawiona i zraniona przez nienawiść i zło

twojego ojca. Ale Bhaal nie żyje i już nad nią nie panuje.

Abdel przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad słowami istoty. Ona zaś stała przed nim

bez ruchu, świetlista i zadziwiająca. Kiedy pojawiła się po raz pierwszy, Abdel czuł, że jego

tożsamość została niemal zgnieciona przez jej potęgę. Teraz jednak nie czuł się już

przytłoczony jej obecnością.

– Ty mnie tutaj sprowadziłeś, prawda? Dlaczego?

– Twoja obecność tutaj, Abdelu, wynika w takim samym stopniu z twojej woli, jak i

mojej, choć jeszcze tego nie wiesz. Jesteś tu, by się przygotować.

– Przygotować się do czego? – Abdel zapytał, wiedząc już, jaka będzie odpowiedź.

– Twojego przeznaczenia. Dziedzictwa twego ojca. Jesteś dzieckiem Bhaala, Abdelu

Adrianie. Zrozum to, a zrozumiesz siebie.

background image

Węgielek niechęci zapłonął przez chwilę w piersi najemnika. Przeznaczenie, dziedzictwo

Bhaala... Przez całe swoje życie Abdel nie napotkał nikogo przypominającego tę istotę. A

jednak ta wspaniała postać mówiła to samo, co słyszał wiele razy od czasu tamtej nocy, gdy

słudzy jego przyrodniego brata Sarevoka zabili Goriona, przybranego ojca Abdela.

Z głębokim westchnieniem Abdel zadał kilka kolejnych pytań.

– Co więc jest moim dziedzictwem? Jakie jest moje przeznaczenie? I czego ode mnie

chcesz?

Istota, pozostająca bez ruchu aż do tej chwili, lekko przechyliła głowę. Iluzja prysła.

Mimo że istota sprawiała wrażenie wszechmocnej i wszechwiedzącej, Abdel zrozumiał, że

odczuwała niepewność. Węgielek niechęci ponownie zapłonął w piersi potężnego wojownika.

– Przyglądałem ci się uważnie, Abdelu Adrianie – poinformował go rozmówca. –

Nieśmiertelny silnie w tobie płonie. Dzieci Bhaala mają jeszcze wiele ścieżek do przejścia, a

ty będziesz na przedzie w każdej podróży.

– Dzieci? – zapytał zdziwiony Abdel. – To znaczy, że Imoen też jest w to wmieszana?

– Ty i Imoen nie jesteście jedyni. Twoje przeznaczenie wiąże się z przeznaczeniem wielu,

wielu innych.

– A o jakim przeznaczeniu właściwie mówisz? Jaka przyszłość mnie czeka?

– Twoje przeznaczenie jest niepewne – przyznała istota. – Wiedz jednak, że zbliża się

czas wypełnienia proroctwa. Wielu pragnie zniszczyć ciebie i twój rodzaj, Abdelu, a ukryci

wrogowie spiskują, by cię zdradzić.

– Ukryci wrogowie? Kto? Nie możesz mi po prostu powiedzieć?

– Niektórymi tajemnicami nie mogę się podzielić. Moje działania biorą się z sił, których

śmiertelni nie potrafią sobie nawet wyobrazić. Mogę cię tylko pokierować w stronę

odpowiedzi, których szukasz, Abdelu Adrianie. Nie mogę ci dać odpowiedzi. Odszukaj tych,

którzy dzielą z tobą krew, a znajdziesz odpowiedzi, których nie mogę ci dać.

Abdel obudził się, słysząc krzyki Jaheiry.

background image

Rozdział drugi

Illasera czuła, że polowanie ma się ku końcowi. Oblizała niecierpliwie wargi i przerzuciła

łuk przez umięśnione ramię. W ciszy wyjęła czarną strzałę z kołczanu na szczupłym biodrze,

co wcale nie zakłóciło tempa jej długich, zgrabnych kroków. Ślady w postaci zdeptanego

poszycia i połamanych gałęzi, znaczące drogę do celu, były świeże, najwyżej sprzed kilku

godzin. Były one niewidoczne dla tych, którzy nie znali sztuki łowów, i wskazywały na

rosnące zmęczenie uciekinierów. Illasera była pewna, że trójka, za którą podąża, musiała

zatrzymać się na noc dla odpoczynku. A Łowczyni wciąż szła. Wkrótce ich schwyta.

Zatrzymała się, a doskonale wyczulone zmysły drapieżnika pochwyciły jeszcze jedną

wskazówkę, że jej ofiary są już blisko. Piżmowa woń potu unosiła się w nieruchomym

powietrzu między gęstymi drzewami lasu Tethyr. Było jednak także coś więcej. Illasera

należała do Piątki. Wyczuwała ich. Krew pomiotu Bhaala wołała do niej jak swój wzywający

swego i zmuszała ją do dalszej wędrówki. Znów ruszyła, przyspieszając z każdym krokiem i

przemykając między drzewami cicha jak cień.

Kątem oka zauważyła jakiś ruch. Wypuściła pojedynczą strzałę, przyszpilając do drzewa

niewielkiego ptaszka. Illasera spojrzała na upierzone ciałko, wciąż drżące słabo w

bezskutecznej próbie ucieczki. Stworzenie to próbowało ostrzec jej uciekający łup.

Łowczyni odsunęła długi kosmyk włosów z twarzy i zaśmiała się cicho do siebie. Jedno z

trójki, za którą podążała, rozmawiało ze zwierzętami, komunikowało się z nimi w sposób

niezrozumiały dla większości ludzi. Jedno z nich było zatem dzieckiem lasu, sługą natury,

druidem.

Byli głupi, jeśli wierzyli, że takie stworzenia mogą ich obronić. Każde z Piątki obdarzone

było przeklętą mocą. Dziedzictwo ich skażonego, nieśmiertelnego ojca objawiało się na różny

sposób. Moc Illasery wiązała się z ziemią. Podobnie jak druidka, Illasera miała wpływ na

stworzenia z lasu. Mogła wykorzystywać swoją moc, by zmieniać naturalny porządek rzeczy.

Nie był to jednak związek symbiotyczny. Kiedy Illasera używała swojej mocy, natura musiała

ugiąć się przed jej skażoną wolą.

background image

Illasera zawahała się, zastanawiając się nad konsekwencjami swego działania. Mogła

wezwać mroczne duchy, które mieszkały w lesie, ale z pewnością usłyszy to druidka. Jeśli

jednak dzieci Bhaala znajdują się tak blisko, jak podejrzewała, ostrzeżenie o jej nadejściu i

tak nie pozwoli im uciec.

Illasera zatrzymała się, odchyliła głowę do tyłu i uniosła ręce do nieba. Jej oczy płonęły

czarnym ogniem. Podczas gdy nad nią szeleściły liście i kołysały się gałęzie, ona zbierała

swoją moc w lodowatym wietrze. Okoliczne zwierzęta uciekały w panice, gdy dotknęło ich

zimne powietrze, lub kuliły się w poszyciu, sparaliżowane ze strachu.

Ziemia zadrżała wraz ze wzrostem mocy mrocznej łuczniczki. Wielka chmara ptaków

zerwała się ze schronienia w gałęziach drzew i uniosła w niebo, zakrywając księżyc. Odgłos

uderzeń tysiąca skrzydeł nie zagłuszał ich krzyków przerażenia. Łowczyni odpowiedziała na

ich okrzyki wrzaskiem, wypuszczając falę złowrogiej magii, która przeszła po lesie. Nic nie

mogło się oprzeć jej plugawemu wezwaniu.

Mieszkańcy lasu – ptaki, zwierzęta, nawet drzewa – zostali nim dotknięci, gdy otoczyła

ich mroczna magia. Liście wysychały i natychmiast umierały, gałęzie wyginały się i skręcały,

korzenie gniły i splątywały się, nawet pnie wielkich dębów zginały się w złowrogiej parodii

ich naturalnych kształtów. Mniejsze stworzenia padały martwe, zniszczone przez mroczną

magię Illasery. Silniejsze zaczynały się zmieniać, przekształcać w zmutowane, chore wersje

swej prawdziwej formy. Umysły nieszczęsnych istot zostały na skutek złej magii jednej z

Piątki opanowane przez świadomość Illasery.

Zwierzęta zebrały się wokół Łowczyni. Stado istot, które kiedyś były wilkami, krążyło

wokół swej okrutnej pani. Ta rozkazała swym sługom wyruszyć na zwiady i doprowadzić ją

do łupu.

Niedaleko rozległ się kobiecy krzyk.

* * *

Przerażony krzyk Jaheiry natychmiast obudził Abdela, wyrywając go z dziwnego snu.

Chwilę później stał z ciężkim mieczem w dłoni i obserwował otaczający ich las w

poszukiwaniu oznak niebezpieczeństwa.

Nie widział niczego, nie był w stanie przebić wzrokiem mroku.

– Jaheiro – wyszeptał. – Co się stało, kochana?

Jedno magiczne słowo z ust Jaheiry spowodowało, że całą polankę skąpało łagodne,

ciepłe światło. Magiczny blask pozwolił Abdelowi wyraźnie zobaczyć Jaheirę stojącą z

dłońmi mocno zaciśniętymi na lasce, której używała jako broni. Imoen wciąż leżała na ziemi,

z trudem próbując się podnieść i jednocześnie szukając niewielkiego sztyletu, który zwykle

trzymała za pasem.

Abdel ledwo zauważał swoje towarzyszki. Jego uwagę przyciągnęło nieznajome

otoczenie. Teraz rozumiał przerażenie druidki. Kładli się spać w bujnym, pełnym życia lesie,

background image

teraz zaś otaczała ich śmierć i rozkład. Górujące nad nimi drzewa gniły, a ich pnie poskręcały

się i pokrzywiły. Wszędzie wokół nich martwe liście opadały powoli z suchych gałęzi,

przykrywając polanę jak żółtym kocem.

Ostry smród gnijącej roślinności atakował nozdrza Abdela. Wydawało mu się, że poza

mdląco słodkim odorem wyczuwa coś jeszcze... coś ohydnego i nieczystego.

– Co to jest? – zapytała Imoen ochrypłym szeptem.

– Plugawa magia – odpowiedziała Jaheira – potworne zakłócenie naturalnego porządku.

– Przyjmijcie pozycję obronną – nakazał Abdel, przejmując dowodzenie.

Miał pewność, że zaraz nastąpi atak.

Cała trójka stanęła pośrodku polanki plecami do siebie.

Dotknięcie włosów Jaheiry na gołym ramieniu Abdela wywołało w nim dreszcz, ale po

chwili otrząsnął się. Musiał skoncentrować się na nieprzeniknionej ścianie szarości i

poskręcanych drzew.

Nie czekali długo.

Atak nadszedł ze wszystkich stron jednocześnie, czego Abdel się spodziewał, choć miał

nadzieję, że tak nie będzie. Pięć istot o znajomych kształtach, a jednocześnie obcych i

zmienionych, wyskoczyło z osłony lasu i rzuciło się na trójkę obrońców.

Jeden z wielkich wilków skoczył Abdelowi do gardła, a najemnik poczuł odrazę do tego,

co zobaczył. Oczy zwierzęcia były mlecznobiałe, a źrenice niewidoczne pod ropą, która

wypływała z na wpół ślepych oczu, pozostawiając błyszczące, lepkie ślady na pysku

zwierzęcia. Wielka ilość szarej piany wypływała z otwartego pyska wilka, niemal całkowicie

zakrywając jego zęby. Grube futro wilka było matowe i splątane, a widoczną w wielu

miejscach skórę pokrywały gnijące rany. Futro zwierzęcia pulsowało, jakby wiły się pod nim

miliony larw. Najgorszy był jednak smród, mdląco słodki odór gnijącego ciała. Abdel bał się,

że upadnie na kolana i zacznie wymiotować.

Ale na szczęście tylko niewielka część Abdela odczuwała obrzydzenie na widok

zniekształconego ciała wilka. Jego umysł działał prosto, niemal na podstawowym poziomie.

Miecz Abdela, poruszający się z prędkością myśli, przeciął pierś chorego wilka i ciepła krew

zwierzęcia zalała najemnika.

Abdel pozwolił, by siła ciosu obróciła go wokół osi, w stronę stworów atakujących

Jaheirę i Imoen. Zanim ścierwo pierwszego wilka uderzyło o ziemię, miecz Abdela patroszył

już drugiego, który skoczył na Imoen.

Kątem oka Abdel zauważył, że Jaheira poradziła sobie z atakiem trzeciego wilka,

uderzając go laską w czoło i jednym ciosem wgniatając jego czaszkę do środka. Pęd

martwego już zwierzęcia nie został jednak powstrzymany. Gnijące ścierwo przewróciło

Jaheirę, grzebiąc ją pod masą brudnego i zżartego przez robactwo ciała.

Nie będąc w stanie natychmiast pomóc Jaheirze, Abdel pchnął Imoen w plecy ciężkim

buciorem. Dziewczyna straciła równowagę i poleciała w bok, unikając szczęk czwartego

background image

napastnika. Wilk, pozbawiony celu ataku, obrócił się, by stawić czoła nowej groźbie, a jego

potężne tylne łapy wybiły go do góry. Trafił prosto w nie osłonięte gardło Abdela i wbił zęby

głęboko w jego krtań. Stworzenie szarpnęło mocno łbem, rozrywając gardło wojownika.

Wielki mężczyzna stracił równowagę i upadł do tyłu na twardą ziemię. Padając, podniósł

jednak do góry swój miecz i wepchnął go w fałdę skóry między żebrami bestii. Stwór był zbyt

blisko, żeby Abdel mógł wykorzystać działanie dźwigni, kiedy jednak walczący uderzyli w

ziemię, siła jego uderzenia i masa wilka nabiły bestię na miecz.

Rana, którą odniósł Abdel, byłaby zabójcza dla każdego śmiertelnika z Abeir Toril... lecz

Abdel dawno przestał być śmiertelnikiem. Wpychając miecz głębiej w ciało wroga czuł, jak

rozszarpane gardło goi się. Na chwilę uwięziony przez ciężar wilka wojownik przekręcił

ostrze i, rozrywając chrząstki i łamiąc kości, zrobił w piersi przeciwnika dziurę wielkości

pięści. Wilk zginął natychmiast, a przez tę krótką chwilę niezbędną do odrzucenia jego

ścierwa na bok rana Abdela zagoiła się całkowicie.

Abdel, skąpany w krwi, podskoczył, by stawić czoła następnemu napastnikowi, jednak

odkrył, że piąty, ostatni wilk leży już na ziemi i drży. Spomiędzy jego łap wystawała rękojeść

sztyletu Imoen. Bestię zabił jeden dobrze wymierzony cios w podstawę czaszki.

Jaheirze udało się już wyczołgać spod ohydnego ciała wilka, którego zabiła. Druidka

klęczała, wymiotując gwałtownie, chora od bliskiego kontaktu z potworem, który ją

zaatakował. Abdel zauważył, że na szczęście nic jej się nie stało.

Wtedy dostrzegł Imoen, skuloną obok trupa pierwszego wilka i ściskającą swoje ramię,

aby zatamować upływ krwi. Abdel przeszedł przez polankę i opadł na kolana przy

przyrodniej siostrze.

– Wszystko w porządku, Abdelu – powiedziała Imoen, próbując uśmiechnąć się dzielnie.

Udało się jej jednak tylko zacisnąć zęby z bólu.

Abdel delikatnie wziął ją za nadgarstek, żeby przyjrzeć się ranie. Wewnętrzna część

ramienia została rozszarpana od łokcia do nadgarstka, z rany wystawały mięśnie i ścięgna.

Imoen zbladła na ten widok. Drżącym głosem wyszeptała:

– Chyba nie leczę się tak szybko jak ty, braciszku.

Jaheira opadła obok nich, wciąż wycierając resztki wymiocin z kącików ust.

– To straszne – powiedziała. – Te stwory były kiedyś normalnymi zwierzętami, ale coś je

zmieniło w te... ohydy. Powinniśmy spalić ścierwo tych potworów.

Ani Abdel, ani Imoen nie odpowiedzieli, a Jaheira dopiero teraz zauważyła ranę w

ramieniu Imoen.

– Przepraszam, dziecko – powiedziała, przyglądając się obrażeniom. – Nie pozwolę, by

moje oburzenie z powodu splugawienia natury przeszkodziło mi w zajęciu się twoim

cierpieniem.

Z sakiewki przy boku Jaheira wyjęła garść niewielkich krwistoczerwonych jagód.

Trzymając je w dłoni nad poszarpanym ciałem Imoen, ścisnęła, pozwalając, by szkarłatny sok

background image

spłynął na ranę. Imoen jęknęła z bólu i próbowała wyrwać rękę, lecz Jaheira trzymała ją

mocno.

– Boli, dziecko?

Imoen skinęła głową, ale zbyt mocno zaciskała zęby, żeby odpowiedzieć.

– W ranę już wdaje się infekcja. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, jak straszliwe mogą

być skutki dotknięcia tych bestii. To oczyści ranę.

Upewniwszy się, że Jaheira zajęła się Imoen, Abdel mógł skupić uwagę na

niewidzialnym zagrożeniu, które wciąż mogło czaić się w lesie. Tam wciąż coś było i ich

obserwowało.

* * *

Illasera pojawiła się na krawędzi polany wkrótce po swych zwiadowcach, ale bitwa już

się zakończyła. Nie była wcale zaskoczona, oczekiwała, że dwójka dzieci Bhaala poradzi

sobie z wilkami, nawet wilkami zmienionymi przez potężną magię Illasery. Jej słudzy

wykonali jednak swoje zadanie – Łowczyni odnalazła poszukiwane ofiary.

Wciąż nie zauważona przez troje ludzi na polance, łuczniczka cicho postąpiła pół kroku

do tyłu i zniknęła między martwymi, bezlistnymi gałęziami. Ze swojej kryjówki obserwowała

sytuację.

Tak, jak jej powiedziano i jak wskazywały ślady, było ich rzeczywiście troje – dwie

kobiety i potężny, bardzo umięśniony mężczyzna. Illasera wiedziała, że tylko dwoje z nich

było dziećmi boga mordu. Namaszczona przez Baala, przywódczyni Piątki powiedziała to

bardzo dobitnie: dwoje splamionych boską esencją i jeden śmiertelny towarzysz. Oczywiście

cała trójka zginie z ręki Łowczyni.

Illasera była pewna, że mężczyzna jest pomiotem Bhaala. Jego wzrost, potężne mięśnie i

naturalna gracja drapieżnika, z jaką się poruszał – to wystarczało, żeby go rozpoznać. Patrząc

na tego zadziwiającego osobnika, Illasera niemal widziała w ciele mężczyzny ucieleśnienie

boskiej furii Bhaala.

Kobiety jednak trudniej było zidentyfikować. Nie wszyscy z pomiotu Bhaala dawali się

łatwo rozpoznać. Wielu z nich było skromnymi, niczym nie wyróżniającymi się ludźmi,

chłopami czy kupcami. Ich życie było bez znaczenia, liczyło się jedynie to, co ich śmierć

oznaczała dla Piątki.

Illasera zawahała się, starannie rozważając kolejne posunięcie. Miała spory zapas

zwyczajnych, porządnych strzał, lecz przywódca Piątki ostrzegł Illaserę, że taka zwyczajna

broń może być bezużyteczna przeciwko temu wyjątkowemu dziecku Bhaala.

Objawienia dziedzictwa ich nieśmiertelnego ojca było różne w każdym z potomków

boga. Cudowna niewrażliwość była rzadka, słyszano o niej w przypadku jedynie kilkorga

najpotężniejszych dzieci Bhaala. Piątka już dawno temu nauczyła się, jak radzić sobie z

niewrażliwością, którą obdarzeni byli niektórzy z potomków boga mordu.

background image

Łowczyni bezgłośnie wyjęła z kołczanu oznaczone magicznymi runami strzały. Były

wyjątkowo cenne i miała ich tylko kilka. Nie umiejąc zgadnąć, która z kobiet jest potomkiem

boga, Illasera musiała przyjąć, że obie miały w sobie jego krew. Ostrożnie i dokładnie

wycelowała w kobietę zajmującą się ranną dziewczyną. Illasera znała się na śmierci, znała się

na zabijaniu. Wiedziała, że uzdrowicieli należy eliminować jako pierwszych.

* * *

Abdel nie zauważył, jak ukryta Illasera podnosi łuk, jego wzrok przyciągnął ruch strzały,

którą już wypuściła. Abdel wyrzucił w bok rękę i przechwycił pocisk kierujący się w stronę

gardła Jaheiry. Zadziałał instynktownie – a instynkt podpowiedział mu, że dzięki swej

skażonej krwi jest niewrażliwy na wszelkie fizyczne rany.

Pocisk przebił lewe przedramię, rozrywając ścięgna i mięśnie, a jego metalowy grot

przeszedł aż na wylot. Imoen krzyknęła z przerażenia, a Jaheira zakryła bezbronną

dziewczynę własnym ciałem. Abdel stanął na linii ognia niewidzialnego łucznika, ufając, że

nadludzkie moce uchronią go przed zabójczymi pociskami.

Abdel chwycił czarne drzewce strzały wbitej w jego lewe ramię. Wyrywając ją, nie

zwrócił uwagi na dziwne czerwone runy wymalowane na ciemnym drewnie. Straszliwy,

rozpalony do białości ból przeszył jego ciało, na chwilę go oślepiając. Potężny mężczyzna

jęknął.

Dla Abdela ból nie miał znaczenia, był tylko elementem śmiertelnego życia, który

ostrzega słabsze istoty przed potencjalnie zabójczym zranieniem ciała. Dla Abdela takie

ostrzeżenie nie miało znaczenia. Wszelki ból był przejściowy, a obrażenia tylko czasowe.

Abdel spojrzał na ranę, by przyjrzeć się procesowi regeneracji. Nadal fascynowały go

możliwości natychmiastowego leczenia, jakimi dysponował jego organizm. Lecz tym razem

zdarzyło się coś dziwnego – a raczej nie zdarzyło. Wypływająca z dziury w ramieniu gęsta

krew nie przestawała płynąć. Porwane kawałki skóry na brzegach otworu nie zaczęły się

łączyć, a tkanka mięśniowa nadal była poszarpana. Patrząc na krwawiącą ranę, Abdel z

niemałym zaskoczeniem uświadomił sobie swoją wrażliwość na zranienia.

Usłyszał słaby, ale nie do pomylenia z niczym innym brzęk cięciwy, i uskoczył na bok,

jednocześnie się schylając. Strzała, która wbiłaby mu się w oko, przeleciała z gwizdem obok

jego ucha, zaś ta, która przebiłaby serce, trafiła w lewe ramię.

Jedynie cichy głos Imoen powstrzymał Abdela przed rzuceniem się na ślepo w zarośla w

poszukiwaniu niewidzialnego napastnika.

– Abdelu, zaczekaj!

Pewność w jej głosie zaskoczyła Abdela, zawahał się na ułamek sekundy... co uratowało

mu życie. W powietrzu rozległ się bowiem syk strzały lecącej w stronę pokrytego zaschniętą

krwią gardła Abdela. Stopę od miejsca, gdzie stał potężny wojownik, strzała zmieniła

kierunek lotu i nie robiąc nikomu krzywdy upadła na ziemię.

background image

Zaskoczony Abdel spojrzał na swoją młodszą siostrę, której Jaheira obwiązywała

zranione ramię. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.

– To proste zaklęcie, którego nauczyłam się w Candlekeep. Jeśli będziemy trzymać się

blisko siebie, strzały nie zrobią nam krzywdy.

Abdel skinął głową i uniósł miecz. W chwilę później u jego boku stanęła Jaheira,

delikatnie wyjmując drzewce strzały z jego ramienia. Najemnik zadrżał, gdy kolejna strzała

odbiła się od tarczy zaledwie kilka cali od jego twarzy, po czym zaśmiał się z własnej reakcji.

– Jeśli chcesz mnie dostać – zawołał – musisz przyjść do mnie i stawić mi czoła!

Rozległ się dźwięk wyciągania broni i na polankę wyszła wysoka ciemnowłosa kobieta,

odziana w szarość. W obu rękach trzymała rapiery. Abdel zauważył, że wąskie ostrza nie

odbijały magicznego światła, efektu czaru Jaheiry, lecz wydawały się je pochłaniać. Plamy

czerwieni na bliźniaczych ostrzach tylko potwierdzały to, czego się domyślał – podobnie jak

dziwne strzały, one też mogły na stałe uszkodzić jego ciało.

– Zabijałam dzieci Bhaala potężniejsze od ciebie – syknęła kobieta, zbliżając się powoli.

– Jestem jedną z Piątki, a twoja krew należy do mnie!

Patrząc, jak kobieta trzyma przed sobą broń, jedno ostrze wyżej, a drugie niżej, Abdel

pomyślał, że jest ona mistrzynią nie tylko łuku. Postąpił krok do przodu, gdyż nie

potrzebował już magicznej tarczy do ochrony przed strzałami, a teraz chciał obronić przed

niebezpieczeństwem Jaheirę i Imoen.

Jego lewe ramię zwisało bezwładnie, a wciąż wypływająca z rany krew sprawiała, że

Abdel czuł się coraz słabszy. Kobieta lekko poruszyła nadgarstkiem i jedno z jej ostrzy

przecięło policzek Abdela.

Wojownik zaklął. Zupełnie zaskoczony szybkością jej ataku, ledwie zdołał się cofnąć i

uniknąć utraty oka. Uniósł swój ciężki miecz, szerokim łukiem przecinając powietrze. Jego

długie czarne włosy ociekały potem i kleiły się do twarzy. Zwinna przeciwniczka uskoczyła

zgrabnie i wykonała dwa głębokie nacięcia z tyłu jego prawego ramienia.

Abdel wrzasnął z zaskoczenia i bólu, po czym zadał kolejny cios. Kobieta uskoczyła, ale

tym razem Abdel tego oczekiwał. Jego ruch był jedynie zwodem, a gdy wojowniczka obróciła

się, by uniknąć jego miecza, podciął jej nogi.

Ciężki miecz spadł w dół, by zakończyć sprawę, lecz kobiecie udało się odturlać, a Abdel

trafił w twardą ziemię. Wywołało to kolejne fale bólu w rannym ramieniu.

Kobieta już stała z ostrzami gotowymi do wykonania kolejnej serii błyskawicznych cięć.

Abdel wiedział, że gdyby nie był ranny, z łatwością by ją pokonał. Była szybka, ale on był

jeszcze szybszy, kiedy nie przeszkadzało mu bezużyteczne ramię. Nie mogąc chwycić

potężnego miecz obiema rękami, nie mógł wyprowadzać błyskawicznych kontrataków,

którymi zwykle zaskakiwał swoich przeciwników.

Zamiast tego musiał przyjąć taktykę wykonywania mieczem szerokich łuków, by zmusić

przeciwniczkę do cofnięcia się. Kobieta za każdym razem z łatwością wychodziła poza zasięg

background image

jego broni, ale mimo wycofywania się szukała wzrokiem najmniejszego odsłoniętego kawałka

ciała, żeby trafiając w nie zakończyć walkę.

Wyczerpany utratą krwi wojownik nagle potknął się, a wtedy kobieta zaatakowała.

Abdelowi udało się sparować pierwsze ostrze zbliżające się do jego oczu, ale niczym nie

powstrzymywane drugie ostrze przebiło jego bok tuż nad pasem. Abdel krzyknął z

wściekłości i bólu, upuścił broń na ziemię i uwolnił gniew Bhaala.

Pulsująca w żyłach najemnika skażona krew wybuchła szaleńczą furią, pochłaniając

umysł i duszę Abdela. Choć fizycznie mężczyzna się nie zmienił, ta jego część, która była

Abdelem, niemal przestała istnieć, pochłonięta przez szalejący płomień nienawiści i żądzy

krwi. Pan mordu znów chodził po ziemi.

Abdel chwycił kobietę obiema rękami, nie bacząc na swoje rozszarpane lewe ramię.

Przestraszona kobieta znalazła się w morderczym uścisku, gdy potężnie umięśnione ręce

Abdela owinęły się wokół jej ciała, przyciskając jej ramiona do boków. Odgłos pękających

kości odbił się echem po polanie.

Kobieta odchyliła głowę do tyłu, żeby krzyknąć, ale nie udało jej się wydać żadnego

dźwięku. Jej oczy wywróciły się białkami do góry, krew popłynęła z ust i nosa, a szkarłatne

łzy spłynęły po policzkach.

Zamknięty wewnątrz swej świadomości, Abdel próbował odzyskać władzę nad sobą,

walczył, by ponownie uwięzić tę część siebie, którą nieopatrznie uwolnił. Był jednak bezsilny

i mógł tylko przyglądać się, jak awatar Bhaala pochyla głowę do przodu i odrywa kawały

mięsa z szyi umierającej kobiety, ucztując na swym pokonanym wrogu. Kobieta broniła się

coraz słabiej i Abdel niechętnie opuścił na ziemię drżące i krwawiące ciało.

Następnie potwór zwrócił uwagę na dwie kobiety stojące zaledwie kilkanaście stóp od

niego. Esencja Bhaala próbowała poruszyć ciało, które teraz miała w swej mocy, lecz Abdel

siłą woli nie pozwolił mu postąpić ani kroku do przodu. Stało z jedną stopą uniesioną do góry,

podczas gdy Abdel usiłował odzyskać kontrolę nad swym ciałem, stłumić niezniszczalny

ogień Bhaala w swej duszy.

– Abdelu – zapytała Jaheira z zatroskaną twarzą. – Abdelu, co się dzieje?

Chciał wykrzyknąć ostrzeżenie, lecz skoncentrował się wyłącznie na swoim opętanym

ciele. Mimo wszystkich jego wysiłków ciało zaczynało się zmieniać. Stawał się czterorękim

demonem, znanym śmiertelnym jako Niszczyciel.

– Abdelu! – krzyknęła Imoen, a jej twarz miała wyraz podobny do twarzy Jaheiry. –

Abdelu, nie!

background image

Rozdział trzeci

Twarze Imoen i Jaheiry wydawały się roztapiać w szarej nicości, która nagle go otoczyła,

a wraz z nią znikła istota, która groziła opanowaniem jego ciała i duszy. Abdel Adrian

powrócił do Otchłani, a Niszczyciel przestał istnieć.

Instynktownie sięgnął dłonią po rękojeść miecza przypiętego na plecach, tak jak to było

w poprzednim śnie. Tym razem jednak przestrzeń Otchłani wydawała się inna. To nie był sen.

Abdel w pełni świadomości poczuł, że świat materialny gdzieś odpływa... a może to on

odpłynął? A z jego lewego ramienia wciąż spływała krew z ran zadanych przez Łowczynię.

Nie tylko jednak świadomość, że nie jest to sen, sprawiała, że pustka wydawała mu się inna

niż poprzednim razem.

Czuł ziemię pod stopami, a przynajmniej wydawało mu się, że stoi na czymś stałym, choć

kiedy spojrzał w dół, niczego tam nie było. Otaczająca go nieskończona szarość też się

zmieniła. Abdel nie miał już wrażenia, że przebywa w ponurej przestrzeni nie istniejącej

nicości, lecz raczej czuł się jak ktoś zagubiony w przesłaniającej wszystko mgle. W tej mgle

coś się ukrywało. W przeciwieństwie do świata snu, nie była to pustka, lecz miejsce pełne

tajemnic.

Jakby na potwierdzenie jego wrażenia mgły rozstąpiły się nieco, ukazując stojące pośród

chmur drzwi. Abdel zawahał się, po czym do nich podszedł. Powróciły do niego słowa

okrytej płaszczem istoty ze snu – to miejsce było królestwem Bhaala, fragmentem Otchłani,

którym władał kiedyś bóg mordu, kształtowanym przez wolę złego, nieśmiertelnego ojca

Abdela.

Abdel sądził, że samo przyjrzenie się drzwiom nie powinno przynieść niczego złego.

Otwarcie ich, zauważył w duchu, to coś zupełnie innego.

Ale jak mógł otworzyć drzwi, które z niczym się nie łączyły? Drzwi wisiały w powietrzu,

bez framug, bez ścian, bez zawiasów. Tylko drzwi, w sumie pięcioro. Zbudowano je z

solidnej, twardej dębiny, zaś ich kształt i wielkość były zupełnie normalne. Nie miały

żadnych ozdób poza prostą, funkcjonalną klamką. W samych drzwiach nie było niczego

niezwykłego... oprócz otoczenia, a dokładniej jego braku.

background image

Abdel wyciągnął potężny miecz i ostrożnie obszedł wolno stojące drzwi. Niczego nie

znalazł.

– Hej! – zawołał, nie do końca pewien, czy pojawi się przed nim istota ze snu i odpowie

na jego pytania.

Głos Abdela powrócił do niego echem.

– Jest tam kto? – zawołał ponownie Abdel.

Głos, który mu odpowiedział, nie był chórem głosów, jak oczekiwał, lecz mimo to Abdel

rozpoznał go bez trudu.

– Ja tu jestem, bracie. Podobnie jak ty.

Z mgieł wyłoniła się postać mężczyzny z przeszłości Abdela. Od stóp do głów odziany

był w czarną metalową zbroję. Ciężkie żelazne płyty ozdabiały ostrza, przez co zbroja stawała

się narzędziem zarówno ofensywnym, jak i defensywnym. Wojownik miał ponad siedem stóp

wzrostu i jako jeden z niewielu ludzi mógł patrzeć Abdelowi prosto w oczy. Ich

podobieństwo nie było niczym dziwnym, zważywszy na fakt, że mężczyzną owym był

przyrodni brat Abdela, zabity we Wrotach Baldura Sarevok.

Sarevok nie wyszedł z zakrywającej wszystko mgły. Pojawił się nieoczekiwanie dziesięć

stóp przed nie dowierzającym własnym oczom Abdelem.

Abdel zacisnął uchwyt na mieczu, ignorując ból przeszywający zranione ramię.

– Zabiłem cię – powiedział jakby do siebie. – Jesteś martwy.

Jego przyrodni brat zaśmiał się bez cienia radości.

– A czy twoja kochanka, Jaheira, nie była też martwa, bracie? A jednak kapłani Gonda

sprowadzili ją z powrotem. Śmierć nie zawsze jest końcem.

Przynajmniej nie jest uzbrojony, zauważył Abdel. Nigdzie nie widział ciemnego ostrza,

którym posługiwał się Sarevok podczas ich pojedynku we Wrotach Baldura. Mimo to potężny

najemnik nie rozluźniał się. Gdyby był na tyle nieostrożny, by dopuścić swego przyrodniego

brata zbyt blisko siebie, paskudne ostrza umieszczone w zbroi Sarevoka mogły mu zadać

koszmarne obrażenia. Abdel znów był świadom swej podatności na zranienia.

– Co tu robisz? – zapytał Abdel.

– Czekałem na ciebie. Wiedziałem, że powrócisz do pustego domu naszego ojca, Abdelu,

więc czekałem.

Słowa Sarevoka były intrygujące, choć Abdel dobrze znał oszukańczą naturę swojego

przyrodniego brata. Sarevok był wcielonym złem. Zaplanował zabicie Abdela, był

odpowiedzialny za śmierć męża Jaheiry i niemal zabił ją samą.

Wojownik w czarnej zbroi stał za serią zabójstw i terrorem wzdłuż całego Wybrzeża

Mieczy. Jego machinacje niemal doprowadziły do wybuchu wojny między miastami Nashkel

i Wrota Baldura, która to wojna, jak Sarevok miał nadzieję, przywróci życie ich ojcu.

Ale to nie było najważniejsze dla Abdela. Śmierć, wojna, zamachy na życie jego i jego

towarzyszy... całe życie Abdela wiązało się z takimi sprawami. Sarevok miał jednak na

background image

swoich rękach krew kogoś innego. Zorganizował zabójstwo Goriona, mentora i przybranego

ojca Abdela, jedynej osoby w jego życiu, która próbowała go odciągnąć od przemocy i

okrucieństw, jakie wiązały się z jego pochodzeniem. Pomijając wszystkie inne jego zbrodnie,

Abdel zabił Sarevoka właśnie za śmierć Goriona.

Nie miał więc zamiaru przepuścić kolejnej szansy na pomszczenie śmierci Goriona.

– A więc czekałeś tak długo tylko po to, żebym mógł znów cię zabić – powiedział, robiąc

krok w stronę Sarevoka i unosząc miecz.

Abdel poruszał się błyskawicznie, lecz mimo to Sarevok zdążył się usunąć poza zasięg

jego broni i pięścią odepchnął ostrze.

Zimny śmiech Sarevoka sprawił, że Abdel odskoczył do tyłu, spodziewając się

kontrataku, lecz Sarevok nawet nie ruszył się w jego stronę.

– Widzę, że twoja impulsywna natura się nie zmieniła, Abdelu. Możesz znów wyładować

na mnie swoją wściekłość, jeśli chcesz... lecz twe wysiłki na nic się nie zdadzą. – Głos

Sarevoka miał w sobie głębię, którą pamiętał Abdel, a każde słowo niosło złowróżbny

podtekst przemocy. Tym razem jego głos był inny. Nie było w nim okrutnego chłodu,

czystego zła, które wcześniej sprawiało, że po plecach Abdela przechodziły dreszcze

nienawiści.

Kreśląc mieczem niewielkie kręgi w powietrzu przed sobą, Abdel ostrożnie postąpił do

przodu. Potrzebował tylko jednej okazji, jednego odsłonięcia się brata, żeby wbić miecz w

spojenie żelaznych płyt jego zbroi.

– Nie możesz mnie tu zabić, Abdelu – zapewniał go Sarevok, najwyraźniej nie zwracając

uwagi na zbliżanie się Abdela. – Gdy zabiłeś mnie w świecie śmiertelnych, stałem się częścią

ciebie. Stałem się częścią tego pustego świata. Nawet jeśli potniesz mnie na milion

kawałków, wciąż tu będę.

Abdel pozwolił, by ostrze mówiło za niego, tnąc brata na odlew na poziomie pasa.

Sarevok nie poruszył się, nie próbował się bronić, lecz stał w miejscu i czekał na atak. Ostrze

wbiło się w ciemną zbroję, przecięło bez problemu ciało Sarevoka i wyszło po drugiej stronie.

Abdel zrobił krok do tyłu, by uniknąć gejzeru krwi, który powinien wytrysnąć z ciała

wroga, lecz krwi nie było. Przeciwnik Abdela po prostu rozpłynął się, znikając w taki sam

sposób, w jaki się pojawił.

– Kiedy już skończysz z tymi bzdurami, mam dla ciebie propozycję.

Tym razem głos zabrzmiał zza jego pleców. Abdel upadł na ziemię i przetoczył się do

przodu, z dala od spodziewanego ataku na plecy. Wstając, stanął twarzą w stronę

przeciwnika.

Sarevok stał bez ruchu i wyglądał tak samo, jak zanim Abdel próbował przeciąć go na

pół.

Abdel zastanawiał się nad kolejnym atakiem. Jeszcze nie spotkał przeciwnika, którego nie

udałoby mu się pokonać zwykłą brutalną siłą. Nigdy jednak nie walczył z bezcielesnym

background image

duchem w porzuconej przestrzeni astralnej należącej do martwego boga. Abdel niechętnie

musiał przyjąć do wiadomości, że może tego problemu nie będzie w stanie rozwiązać

mieczem. Jego oczy zatrzymały się na nieruchomej sylwetce przyrodniego brata i Abdel

powoli opuścił miecz.

– Nie ma sensu walczyć z duchem.

– Duchem? – Sarevok wydawał się być rozbawiony tym określeniem, choć jego głos

nadal się nie zmieniał. – Tak, przypuszczam, że jestem duchem, choć nie w popularnym

znaczeniu tego słowa. Możemy sobie pomóc, Abdelu. Każdy z nas ma coś, czego ten drugi

potrzebuje.

Teraz przyszła kolej na śmiech Abdela – śmiech szorstki i gorzki.

– Nigdy ci nie pomogę, Sarevoku. Nie możesz mi zaproponować niczego, czego bym

potrzebował.

– Jak zwykle jesteś gwałtowny, Abdelu, tak płonie w tobie ogień naszego ojca. W

przeciwieństwie do ciebie, bracie, mnie nie pochłaniają już płomienie nienawiści i żądzy

krwi. Oczyściłeś mnie z piętna Bhaala. Za to ci dziękuję.

Abdel milczał, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na te nieoczekiwane, choć nieco

pozbawione emocji wyrazy wdzięczności.

– Nie odrzucaj mej propozycji przez wściekłość i lekkomyślność, Abdelu. Mam

informacje, których potrzebujesz. A w ostatecznym rozrachunku moja pomoc przyniesie

większe korzyści tobie niż twoja mnie.

– Informacje? – zapytał zaciekawiony Abdel. – Jakie?

– Na przykład jak wydostać się z martwego świata naszego ojca. Ale jest tego więcej, o

wiele więcej, Abdelu.

Abdel skrzywił się, wiedząc, że Sarevok mówi prawdę. Nie miał pojęcia, jak zjawił się w

tej pustej, szarej przestrzeni. Nie wiedział też, jak powrócić do Jaheiry i Imoen w świecie

śmiertelnych. Wciąż jednak podchodził z dużą niechęcią do możliwości ubicia interesu ze

śmiertelnym wrogiem z przeszłości.

– A czego chcesz ode mnie? – zapytał Abdel.

Sarevok postąpił pół kroku do przodu. Metalowe płyty jego zbroi zazgrzytały, gdy uniósł

ręce. Abdel instynktownie zasłonił się mieczem i przykucnął.

Sarevok sztywno opadł na jedno kolano, wciąż z wyciągniętymi rękami, wierzchem dłoni

do dołu. Minęła długa chwila, zanim Abdel uświadomił sobie, że jego przyrodni brat nie

przejawia agresji. Sarevok go prosił.

– Potrzebuję cię, Abdelu Adrianie – błagał go wielki mężczyzna – abyś przywrócił mi

życie.

Słowa te zadziałały na Abdela jak policzek. Prośba była śmieszna i obraźliwa.

– Nigdy! – wykrzyknął. – Jesteś potworem, Sarevoku. Czystą śmiercią i złem. Tylko

głupiec przywróciłby ci życie, żebyś mógł dalej zabijać.

background image

– Proszę, Abdelu – odrzekł Sarevok, nie zmieniając tonu głosu i nadal wyciągając ręce w

żałosnej próbie zyskania sympatii przyrodniego brata, którego niegdyś tak bardzo skrzywdził.

– Nie jestem tym, kim byłem. Kiedy mnie znałeś, nie byłem człowiekiem, lecz naczyniem na

potworności Bhaala. Skaza naszego mrocznego ojca pochłonęła mnie. Moją tożsamość

pochłonęło piekło nienawiści, żądzy krwi i szaleństwa. Nie byłem Sarevokiem, lecz demonem

w ludzkiej postaci.

– Kłamiesz! Chcesz uniknąć odpowiedzialności za śmierć i zniszczenia, które

spowodowałeś!

Sarevok potrząsnął głową, podniósł się powoli i opuścił ramiona, po czym znów zaczął

błagać.

– Znałem radość zabijania na długo przed tym, nim pochłonęło mnie piętno Bhaala –

przyznał. – Jestem i zawsze będę narzędziem przemocy. Przez wszystkie moje dni, w trakcie

wszystkich podróży podążała za mną śmierć. Czyż jednak tego samego nie można powiedzieć

o tobie, Abdelu Adrianie? Czy naprawdę jesteśmy tak różni?

Abdel odruchowo zrobił krok do tyłu, jakby chciał odrzucić oskarżenia Sarevoka. Mimo

to wiedział, że Sarevok mówi prawdę. Najemnik wiele razy czuł, jak oślepiająca furia ojca

dotyka jego duszy. Wiele razy czuł, jak pazury boga mordu otaczają jego serce. Znał nie

kończącą się walkę z wewnętrznym złem, bitwę o utrzymanie swej tożsamości, gdy uwalniał

furię i pozwalał, by szkarłatny ocean piętna Bhaala zatapiał jego umysł.

Dotychczas z każdej walki z wewnętrznym złem Abdel wychodził jednak zwycięsko. Czy

to możliwe, że Sarevok był kiedyś taki sam jak on, ale poddał się piętnu Bhaala? Czy stał się

śmiertelnym wcieleniem samego Bhaala i nie mógł odpowiadać za swe działania?

Wykorzystując przedłużające się milczenie Abdela, Sarevok błagał dalej.

– Gdy zakończyłeś me śmiertelne istnienie, Abdelu, uwolniłeś moją duszę z piekieł.

Zamiast wolności znalazłem się w limbo, które kiedyś należało do Bhaala. Od śmierci

czekałem w tym miejscu, wiedząc, że ty też któregoś dnia tu się zjawisz. Moja dusza została

związana z twoją, Abdelu, przez nasze wspólne dziedzictwo i moją śmierć z twojej ręki.

Wiedziałem, że powrócisz, i czekałem tu na ciebie, na kolejną szansę. Szansę życia nie jako

naczynie nienawiści Bhaala, lecz jako ja sam.

– Nie... nie wiem, czy mogę ci wierzyć. – Ku swojemu zdziwieniu Abdel stwierdził w

swoim głosie żal.

Sarevok pokiwał głową.

– Rozumiem. Nie masz powodów, by mi zaufać. Dam ci więc znak mej dobrej woli.

Powiem ci, jak opuścić to miejsce, byś mógł wrócić do świata śmiertelnych i tych, których

tam pozostawiłeś.

Jaheira! Imoen! Wspomnienie towarzyszek sprawiło, że Abdel nagle zaczął się spieszyć.

Jak długo był w tej pustce? A jeśli kobieta, którą zabił, nie była jedyna? A jeśli jeszcze jakieś

zmutowane istoty kryły się w lesie?

background image

– Powiedz mi, jak wrócić!

Wyczuwając zdenerwowanie brata, Sarevok próbował go uspokoić.

– Twoje towarzyszki są bezpieczne. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Powiem ci, jak

wrócić. Wtedy, jeśli chcesz, możesz po prostu odejść, a ja cię nie zatrzymam. Proszę tylko,

żebyś mnie wysłuchał, zanim odejdziesz.

– Umowa stoi – odpowiedział bez wahania Abdel, gotów zrobić wszystko, żeby tylko

szybko wrócić do Jaheiry.

– Kluczem są drzwi, Abdelu – wyjaśnił Sarevok. – Po prostu podejdź do nich i

skoncentruj się. Zapragnij powrócić do świata śmiertelnych.

– Które drzwi? – zapytał Abdel.

– Nieważne. Drzwi są tylko symbolem. Reprezentują możliwości i potencjał tego

królestwa... i twój.

Abdel nie wahał się. Po prostu odwrócił się plecami do Sarevoka i pomaszerował do

najbliższych drzwi, próbując wyobrazić sobie, jak przechodzi przez nie i pojawia się na

polanie, na której pozostawił Jaheirę i Imoen.

– Złożyłeś obietnicę, Abdelu – zawołał Sarevok, zatrzymując go.

Nie był nic winien Sarevokowi. Dla Abdela śmierć Goriona była najgorszą z wielu

zbrodni popełnionych przez przyrodniego brata. Powinien więc iść dalej i pozostawić

Sarevoka, by zgnił w pustce.

– Pamiętasz moje ostatnie słowa we Wrotach Baldura, Abdelu? Pamiętasz, co

powiedziałem, kiedy wbijałeś miecz w moją pierś? – zapytał Sarevok. – Powiedziałem ci, że

na tym świecie są inne, podobne do nas dzieci Bhaala. Musisz je odnaleźć, jeśli szukasz

odpowiedzi.

Słowa Sarevoka, tak podobne do tych, które wypowiadała potężna istota w jego śnie,

sprawiły, że Abdel odwrócił się i spojrzał na przyrodniego brata.

– Mogę ci pomóc w odnalezieniu innych z pomiotu Bhaala – powiedział Sarevok. – Mogę

doprowadzić cię do odpowiedzi, ale musisz wysłuchać mojej propozycji, zanim odejdziesz.

Do świadomości Abdela powróciło wspomnienie, jak niedawno niemal opanowało go

piętno Bhaala. Przypomniał sobie uczucie bezradności, gdy stał się naczyniem plugawości,

która kiedyś była częścią nieśmiertelnej esencji boga mordu. Czy odpowiedzi, których

znalezienie proponował Sarevok, w końcu oczyszczą go z dziedzictwa ojca? Twarz Jaheiry

pojawiła się w myślach Abdela, kiedy spojrzał na unoszące się w szarej mgle drzwi.

– Abdelu, wybór należy do ciebie.

background image

Rozdział czwarty

– Bogom niech będą dzięki!

Abdel usłyszał głos Jaheiry na ułamek sekundy przed tym, zanim zobaczył twarz

kochanki. Strach i troskę w jej fioletowych oczach szybko zmyły łzy ulgi.

– Abdelu! – zawołała, biegnąc przez polanę, by go uścisnąć.

W odpowiedzi Abdel otoczył ją swoim potężnym ramieniem, przyciągając mocno do

swej muskularnej piersi. Zatopił palce w jej gęstych ciemnych włosach. Jego zranione lewe

ramię wisiało bezwładnie.

– Jaheira – wyszeptał, pozwalając, by otoczył go jej delikatny zapach.

Chwilę później znalazła się przy nich Imoen, zarzucając swoje szczupłe ramiona na szyję

Abdela.

– Witaj z powrotem, braciszku! – wykrzyknęła, niemal wisząc na jego plecach z radości.

Abdel jeszcze przez chwilę przytulał Jaheirę, po czym lekko wzruszył ramionami, a

wtedy Imoen puściła jego szyję i delikatnie opadła na ziemię.

Widząc kobiety, Abdel przypomniał sobie ze zgrozą, jak niewiele brakowało, żeby zabił

je obie, gdy prawie poddał się noszonej w sobie esencji Bhaala i zmienił się w Niszczyciela.

Abdel przysiągł sobie, że zrobi wszystko, co w ludzkiej mocy, by w przyszłości uniknąć

uwolnienia wściekłości ojca. Przemoc będzie dla niego ostatnią, rozpaczliwą szansą ratunku.

Jeśli to konieczne, zginie, ale nie pozwoli zmienić się w Niszczyciela.

Upewniwszy się, że Jaheirze i Imoen nic się nie stało, Abdel szybko przyjrzał się okolicy.

Polankę wciąż oświetlał blask zaklęcia Jaheiry, ale spoglądając w górę widział, że niebo nadal

jest ciemne. Wciąż ich otaczały martwe, pokręcone drzewa, a gnijące liście pokrywały

ziemię. Śmierdzące ścierwa czterech wilków leżały wokół nich. Abdel zaledwie musnął

wzrokiem trupy i leżące na skraju polany połamane, zakrwawione ciało Łowczyni.

– Jak długo mnie nie było? – zapytał.

Jaheira zrobiła krok do tyłu i przechyliła głowę, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy.

Wydawało się, że jego pytanie ją zaskoczyło.

– Kilka chwil, Abdelu. W jednej chwili tu byłeś, a w drugiej zniknąłeś. Co się stało?

background image

Abdel nie odpowiedział od razu, musiał zebrać myśli.

– Zo... zostałem zabrany do innej przestrzeni. Tak sądzę. Myślę, że byłem w Otchłani.

Półelfka spojrzała na niego z zaciekawieniem w oczach, ale to Imoen zadała pytanie.

– Otchłań? Kto lub co mogło cię tam wezwać?

Abdel wziął głęboki oddech i odpowiedział:

– Sarevok.

Jaheira z przerażeniem uniosła dłoń do ust.

– Sarevok? – zapytała Imoen. – Skąd ja znam to imię?

Przez chwilę panowało milczenie. Ani Abdel, ani Jaheira nie mieli ochoty mówić o

zbrodniach Sarevoka i rozdrapywać stare rany duszy. W końcu to Jaheira się odezwała.

– On też był dzieckiem Bhaala, Imoen. Doprowadził do śmierci Goriona i Khalida,

mojego męża. Sarevok chciał toczyć wojnę we Wrotach Baldura. Setki niewinnych ludzi

cierpiały z jego powodu. Abdel w końcu go zabił.

– To on zamordował Goriona? – wyszeptała Imoen, nie próbując ukryć zaskoczenia i

współczucia w głosie. – Jakie to musiało być straszne, Abdelu, znowu go spotkać!

To Jaheira zadała następne pytanie, którego Abdel się obawiał.

– Czego chciał?

Abdel przestąpił z nogi na nogę, zmuszając się do wypowiedzenia tych słów:

– Chciał, żebym przywrócił go do życia.

Imoen zaśmiała się.

– To niemożliwe! Przecież nie jesteś kapłanem, Abdelu!

Potężny najemnik wpatrzył się w Jaheirę, próbując odczytać wyraz jej twarzy, gdy

wypowiadał kolejne słowa.

– To jest możliwe. W zamian za to powiedział mi, jak powrócić do tego świata. Jaheira

musiałaby mi pomóc.

– Nie! – Półelfka odwróciła głowę i splunęła z pogardą na ziemię. – Nie! Nigdy nie

zrobiłabym tego. Sprowadzenie kogoś tak złego na świat jest nie do pomyślenia. Pozwól,

żeby jego dusza pozostała tam na wieczność. Nie zasługuje na nic lepszego!

Abdel delikatnie położył zdrową rękę na jej ramieniu. Rozumiał jej uczucia – jego własna

reakcja była z początku taka sama. Ale Abdel wysłuchał propozycji Sarevoka i musiał

podzielić się nią z tą kobietą.

– Twierdzi, że się zmienił, że jego dusza została oczyszczona z piętna Bhaala. Myślę... –

Abdel musiał przerwać i złapać oddech, zanim kontynuował. – Myślę, że mógłby mi pokazać,

jak to zrobić.

Jaheira spuściła wzrok i potrząsnęła głową, w milczeniu odrzucając prośbę Abdela.

Mężczyzna wyciągnął swoją wielką dłoń i podniósł jej głowę, żeby spojrzeć jej w oczy.

Płakała.

background image

Śmierć Khalida połączyła Abdela i Jaheirę. Wielki mężczyzna wiedział, że smutek i

poczucie winy z powodu okoliczności śmierci męża wciąż płonęły w sercu Jaheiry. Zawsze

starał się nie zmuszać jej do pogodzenia się z faktem, że ich miłość zrodziła się w wyniku tak

wielkiej tragedii. Teraz zaś prosił Jaheirę, żeby wybaczyła człowiekowi, który zabił jej męża,

dla dobra mężczyzny, który zajął w jej sercu miejsce Khalida. Niezależnie od tego, jak bardzo

Abdel pragnął uwolnić się od piętna Bhaala, czuł, nie miał prawa stawiać ukochanej kobiety

w takiej sytuacji.

Zawstydzony swoim egoizmem, Abdel powiedział:

– Przepraszam, Jaheiro. Nie powinienem był cię o to prosić. Już nigdy o tym nie

wspomnę.

* * *

Jaheira wiedziała, że walka z wilkami i łuczniczką wyssała z nich całą energię. Gdy

podniecenie wywołane walką ustąpi, będą jeszcze bardziej zmęczeni niż wtedy, gdy

zatrzymali się na noc. Mimo niepewności, jaką druidka odczuwała, przebywając na

splugawionej obecnie polance, wiedziała, że dalsza wędrówka byłaby głupotą.

Abdel zabił łuczniczkę, ale mieli świadomość, że poluje na nich wielu innych. Czas

ucieczki jeszcze się nie skończył. Będzie musiała posłać Imoen, żeby poszukała liści mięty –

te, które miała w sakiewce, zostały zniszczone przez zaklęcie.

– Musisz wyjść poza linię martwych drzew – wyjaśniła Jaheira młodej kobiecie. – Musisz

odnaleźć świeżą, żywą roślinność. – Wcisnęła jeden martwy liść w małą dłoń Imoen. – Takie

liście jak te, ale jasnozielone.

Oczy Imoen wciąż świeciły podnieceniem wywołanym ostatnimi wydarzeniami.

– Nie martw się, będę się dobrze chować.

Kiedy przyrodnia siostra Abdela odeszła, Jaheira mogła zająć się zranionym ramieniem

kochanka. W ciągu ostatnich kilku miesięcy widziała wiele razy, jak działały niezwykłe moce

regeneracji jego ciała. Rany, które na zawsze okaleczyłyby lub nawet zabiły zwykłego

mężczyznę, jedynie lekko osłabiały potężnego wojownika. Nawet poważne obrażenia, które

odniósł w walce z wilkami, zniknęły niemal natychmiast. Ale strzały łuczniczki rozerwały

jego ciało w taki sposób, że nie mogło się samo uleczyć.

– Te strzały – wyjaśniła Abdelowi, bandażując jego ramię i szepcząc proste zaklęcie,

żeby przyspieszyć proces leczenia – zostały oznaczone potężnymi runami i siglami. Zupełnie,

jakby ta kobieta znała twoje możliwości i umiała sobie z nimi poradzić.

Abdel skrzywił się lekko, gdy swymi miękkimi dłońmi dotknęła jego zranionego ciała.

– Może rzeczywiście są jeszcze inne dzieci Bhaala, podobne do mnie, które także

posiadają szczególne moce. Może niektóre z nich zostały pojmane i przeprowadzone na nich

badania pozwoliły odkryć ich słabości.

Jaheira pokiwała głową.

background image

– Mogło tak być, kochany. Być może ci, którzy dzielą twe pochodzenie, zostali

pobłogosławieni podobnymi mocami.

– Pobłogosławieni? – szepnął zdziwiony Abdel. – Nic, co pochodzi od Bhaala, nie jest

błogosławieństwem.

W milczeniu dokończyła opatrywania jego ramienia, rozważając te słowa. Czy miała

prawo pozbawiać go szansy na uwolnienie się od przekleństwa jego krwi? Jeśli istniała

możliwość, żeby Abdel i Imoen pozbyli się straszliwego dziedzictwa boga mordu, to czy

mogła stać im na drodze?

– Jak to należy zrobić? – wyszeptała, wiedząc, że Abdel zrozumie, o co jej chodzi.

Potężny mężczyzna spojrzał jej prosto w oczy. Jaheira miała nadzieję, że widzi w nich

zdecydowanie. W oczach Abdela natomiast ona widziała z początku wahanie, a później

wdzięczność i ulgę.

– Trzeba to zrobić z pierwszym światłem dnia – powiedział. – Powinniśmy poczekać, aż

wróci Imoen.

* * *

Zbliżał się świt. Abdel stał obok Jaheiry, a półelfka zaciskała swoje szczupłe palce na

jego umięśnionym ramieniu. Oboje przebywali pośrodku zaznaczonego na ziemi kręgu.

Zgodnie z instrukcjami Sarevoka, Imoen narysowała go ostrzem noża zanurzonym w krwi

Abdela.

Na obrzeżach kręgu znajdowały się skomplikowane i potężne symbole. Każdy z nich

został narysowany z niezwykłą precyzją także czubkiem sztyletu Imoen. Dziewczyna stała

teraz w pewnej odległości, nerwowo przyglądając się swoi przyjaciołom.

Abdel spojrzał pytająco na Jaheirę, a ona uspokajająco skinęła głową i zaczęła nucić.

Oczywiście jej słowa nie były dla Abdela zrozumiałe. Nigdy nie nauczył się języka zaklęć.

Wyczuwał jednak moc, która zbierała się w lesie, przyciągana przez inkantację Jaheiry.

Kiedy pierwsze promienie pojawiły się na horyzoncie, Abdel wpatrzył się prosto w

wyłaniające się zza krawędzi świata słońce. Oślepiony przez nie, nagle poczuł, że unosi się

wysoko ponad ziemią... choć jednocześnie czuł pod nogami twardą ziemię polanki.

Już nie czuł uścisku dłoni Jaheiry, nie czuł nawet swojej dłoni. Wciąż jednak słyszał jej

pieśń, wezwanie do Mielikki, Pani Lasu, z prośbą o łaskę.

Zaciskając powieki, by uchronić oczy przed blaskiem, Abdel otworzył się na dotknięcie

zaklęcia Jaheiry. Poczuł szarpnięcie wewnątrz ciała, a potem niemal stracił równowagę z

powodu kolejnego szarpnięcia. Następnie w jego lędźwiach rozeszło się ciepło, a później

poczuł w piersi płomień.

Otworzył usta, by krzyknąć z bólu, gdy jego krew zaczęła wrzeć, lecz okazało się, że jest

niemy, uciszony przez potężną magię płynącą w jego żyłach. Wówczas Abdel poczuł, jak coś

wyrywa z niego część jego duszy, jego esencji.

background image

Zatrzymany krzyk został w końcu uwolniony i odbił się echem między drzewami, a

Abdel upadł na kolana.

Powoli zaczął mu wracać wzrok. Kątem oka zobaczył, że Jaheira upadła na ziemię obok

niego i też już zaczyna się poruszać. Wciąż klęcząc, Abdel rozejrzał się po polanie.

Stał tam Sarevok w pełnej chwale. Ciemna zbroja pomiotu Bhaala odbijała jasne

promienie słońca. Krawędzie ostrzy wystających z płyt na plecach, ramionach,

przedramionach i łydkach Sarevoka odbijały blask świtu, dając świadectwo swej ostrości.

Tu, na polanie, podobnie jak w domu Bhaala w Otchłani, jedyną bronią Sarevoka była

jego zbroja. Abdel podniósł się i wyciągnął miecz.

– Wciąż mi nie ufasz, bracie – zauważył Sarevok z odrobiną rozbawienia w głosie.

Jaheira wstała i położyła rękę na potężnym ramieniu Abdela. Mężczyzna spojrzał na jej

zmęczoną twarz i schował miecz.

– Ty musisz być Imoen – powiedział Sarevok, patrząc na szczupłą, młodą kobietę krążącą

wokół polanki. – Abdel nie wspominał, że nasza siostra jest taka ładna.

Imoen spojrzała wściekle na odzianą w zbroję postać.

– Zachowaj pochlebstwa dla kogoś innego... nie jestem twoją siostrą!

Zza przyłbicy rozległo się westchnienie.

– Niech tak będzie. Chciałem być tylko grzeczny. Tak czy inaczej, niewiele nas łączy.

Wyczuwam, że większość mocy naszego ojca została wypalona z twej duszy.

– Abdel uratował mnie przed złem Bhaala – stwierdziła Imoen, drżąc na wspomnienie

krótkiej chwili, kiedy to ona była awatarem boga mordu w Faerunie.

– Podobnie jak uratował mnie – odpowiedział Sarevok. – Abdel nosi w swojej duszy

ciężar piętna nas obojga. Za to winni mu jesteśmy wdzięczność.

Potężna postać z wolna obróciła się do Jaheiry.

– Muszę podziękować również tobie, druidko, za twój udział we wskrzeszeniu mnie.

Jaheira spojrzała wściekle na Sarevoka i odpowiedziała przez zaciśnięte zęby:

– Zrobiłam to dla Abdela, nie dla ciebie.

Sarevok wzruszył ramionami, a ciężkie płyty jego zbroi zazgrzytały o siebie.

– I tak ci dziękuję.

Cała czwórka przez dłuższą chwilę stała w milczeniu, aż w końcu Jaheira wybuchła:

– Czy to wszystko, Sarevoku? Nie masz nam nic więcej do powiedzenia? Nawet nie

przeprosisz za śmierć tych, których kochaliśmy?

– A czy mój żal coś zmieni? – zapytał Sarevok. – Nie sprowadzi ich z powrotem, a

wątpię, żeby zmienił twoje zdanie na mój temat.

Półelfka obróciła się na pięcie i podeszła do Imoen, stając jak najdalej od Sarevoka.

Abdel przez chwilę zastanawiał się nad pójściem w jej ślady, lecz pozostał na swoim miejscu.

background image

– Zrobiłem swoje, Sarevoku – powiedział, próbując nie dopuścić gniewu i goryczy do

swojego głosu. – Znów możesz chodzić po świecie śmiertelnych. Przywróciłem ci życie, tak

jak obiecałem. Teraz ty powiedz mi to, co chcę wiedzieć.

– Znów chodzę po ziemi – przyznał Sarevok – ale nie żyję naprawdę. Nie w pełnym

znaczeniu tego słowa. Jestem materialny, mam formę. Mogę czuć i zadawać ból. Nie jestem

jednak istotą z krwi i kości jak ty, Abdelu, lecz zmaterializowanym duchem. Ta zbroja jest

mną, chłodny metal musi mi zastąpić ciepłe ciało.

– To nie mój problem, Sarevoku. Zrobiłem to, o co prosiłeś. Teraz ty musisz spełnić swą

obietnicę. Opowiedz mi o innych dzieciach Bhaala. Powiedz mi, jak mogę pozbyć się mej

skazy.

– Nie wiem, jak mógłbyś się uwolnić od krwi pana mordu, Abdelu – odrzekł Sarevok. –

Nigdy ci tego nie obiecywałem.

– Wiedziałam, że nie można mu zaufać! – wykrzyknęła Jaheira nienaturalnie wysokim

głosem. – Okłamał cię, Abdelu. Znów nas oszukał!

Sarevok uniósł dłoń, prosząc tym gestem Jaheirę o powstrzymanie gniewu.

– Powiedziałem prawdę, Abdelu, i dam ci to, co obiecałem. Powiedziałem, że twe

przeznaczenie wiąże cię z innymi dziećmi Bhaala, które jeszcze chodzą po tej ziemi.

Powiedziałem, że pomogę ci je odnaleźć. Obiecałem, że doprowadzę cię do twego

przeznaczenia.

Abdel stał przed Sarevokiem, z trudem powstrzymując się od sięgnięcia po miecz

przewieszony przez plecy.

– A jakie jest to przeznaczenie?

Ponownie metal zazgrzytał o metal, gdy Sarevok wzruszył potężnymi ramionami.

– Nie potrafię ci tego powiedzieć. Może pozbycie się przeklętej krwi Bhaala. Może nie.

Melissan pewnie to wie.

– Melissan? – zapytał Abdel. – Kim ona jest?

– Kimś, kto wie więcej o pomiocie Bhaala niż ja, Abdelu Adrianie. Jeśli ktoś potrafi

oczyścić twą duszę ze skażenia, to właśnie ona. A ja wiem, jak ją znaleźć.

– To powiedz nam, gdzie ona jest i ruszaj w swoją stronę! – zawołała Jaheira z

przeciwnej strony polany.

Głęboki śmiech Sarevoka wypełnił las.

– Powiedzieć wam? Nie, druidko, zrobię coś lepszego. Zaprowadzę was do niej. Moja

ścieżka wiąże się ze ścieżką twojego kochanka. Będę stał przy nim przez cały czas.

Abdel zbliżył się o krok do przyrodniego brata, a jego dłonie odruchowo przesunęły się w

kierunku rękojeści miecza. – Nie taka była umowa, Sarevoku! Okryty zbroją mężczyzna nie

poruszył się.

– Uderz mnie, jeśli chcesz, Abdelu. Nie będę się bronił. Ale wiedz, że jeśli to zrobisz,

nigdy nie poznasz tajemnic, które mogę ci wyjawić.

background image

Dłoń potężnego najemnika zsunęła się powoli z rękojeści miecza. Spojrzał na Jaheirę.

Fioletowe oczy półelfki były wprawdzie pełne gniewu, ale Abdel widział, że kobieta doszła

do takiego samego wniosku. Przywrócili Sarevokowi życie i teraz byli na niego skazani.

W końcu Imoen przerwała krępującą ciszę, która zapanowała na polance.

– I co teraz?

– Teraz udamy się na spotkanie z Melissan – odrzekł Sarevok. – Do Saradush.

background image

Rozdział piąty

Ogień w jamie pośrodku świątyni płonął słabo, rozsiewając wokół czerwony blask. W

przygasających płomieniach nie widać było symbolu wyrzeźbionego na każdej z sześciu ścian

– wyszczerzonej szarej czaszki ze świecącymi oczami na tle łez. Symbolu Bhaala.

Dwie okryte płaszczami postacie czekały w komnacie w milczeniu. Choć szaty ukrywały

ich tożsamość, chwilami widać było skrawek tego, co się kryło pod ciężkimi płaszczami.

Większa postać poruszyła się niecierpliwie, ukazując kawałek szorstkiej, pokrytej łuskami

skóry, i wtedy też rozległ się szelest charakterystyczny dla pełzającego węża, a długi

rozwidlony język wysunął się w poszukiwaniu innych, którzy jeszcze się nie pojawili.

Druga postać, szczuplejsza i niższa, w zmysłowy i pełen gracji sposób wyciągnęła dłoń,

by uspokoić swojego towarzysza. Palce miała długie i szczupłe, charakterystyczne dla elfów z

Faerunu, a skóra elfiej dłoni miała barwę spalonego jesionu. Tylko ktoś, kto nigdy nie widział

światła powierzchni, mógł mieć taką karnację, skórę istoty z Podmroku, skórę drowa.

Większa postać zwróciła okrytą kapturem głowę w stronę jedynych drzwi, a wówczas w

jej gadzim oku odbił się blask dogasających węgli.

W polu widzenia pojawiła się trzecia postać okryta płaszczem, z kapturem opuszczonym

tak, żeby całkowicie ukryć twarz. Nie była tak wysoka jak pierwszy ani tak szczupła jak drugi

z obecnych. Rękawy szaty częściowo odsłaniały potężne dłonie, które pokrywała taka

plątanina skomplikowanych tatuaży, że trudno było odgadnąć, jaki był pierwotny kolor skóry

tej postaci.

– Wezwałem was, gdyż sprawy dzieją się za szybko – ogłosił nowo przybyły, gdy zajął

swoje miejsce.

Duży osobnik zasyczał, po czym oskarżycielskim gestem wskazał pazurem na przybysza.

– Nie jesteś przywódcą Piątki! Czemu nie wezwała nas Namaszczona przez Bhaala?

– I gdzie są inni? – dodała kobieta-elf.

– Jeden prowadzi oblężenie Saradush. Piąty nie żyje, zabity przez wychowanka Goriona.

– Illasera? – W głosie gada był ślad żalu.

Wytatuowany mężczyzna przytaknął.

background image

– Lecz zemsta jest w zasięgu ręki. Los Abdela Adriana został przypieczętowany. Pułapkę

już zastawiono.

Taki tajemniczy sposób mówienia przychodził całej Piątce łatwo. Namaszczona przez

Bhaala nauczyła ich, aby sens ich rozmów ukrywał się pod tajemniczymi sformułowaniami i

dziwną składnią. Dla kultu zrodzonego w tajemnicy otaczającej śmierć Bhaala niejasne

sformułowania były czymś więcej niż tylko przyzwyczajeniem – były niezbędne do

przeżycia. Z początku Piątka nie była znana w świecie. Gdy jednak zaczęto tępić pomiot

Bhaala, najpotężniejsze oczy we wszystkich królestwach Południa zwróciły się ku nim.

Piątka nie była jeszcze na to przygotowana. Ich misja wciąż przypominała słabe dziecko,

które łatwo można zabić. Wścibskie oczy i uszy szpiegów stanowiły ciągłe zagrożenie

zarówno dla istnienia Piątki, jak i dla osiągnięcia przez nich ostatecznego celu. Zawsze byli

świadomi niebezpieczeństwa, jakie stanowili wieszczący magowie i jasnowidzący

czarodzieje. Żadne miejsce nie było tak naprawdę bezpieczne, wszędzie mógł przeniknąć

sprytny szpieg lub potężnymi zaklęciami przebić się wścibski czarodziej. Nawet tu, w dawno

porzuconej świątyni boga mordu, jedno nieodpowiednie słowo, lekkomyślnie wyjawiony plan

mógł dać wrogom Piątki informacje wystarczające do ich zniszczenia.

Illasera nie żyła, więc jej imię nic już nie znaczyło dla sprawy. Tożsamość tych z Piątki,

którzy jeszcze żyli, oraz Namaszczonej przez Bhaala, ich przywódcy, nie mogła zostać

ujawniona.

– Jedno z nas zginęło – ogłosił wytatuowany mężczyzna. – Nie możemy czekać. Musimy

odprawić rytuał, zanim esencja Illasery zaginie.

Cała trójka jednocześnie uniosła ręce w stronę zapadającego się dachu porzuconej

świątyni Bhaala. Słowa mocy wypłynęły z ich ust, zaś w odpowiedzi na zaklęcie płomienie z

jamy pośrodku świątyni podniosły się aż do samego sklepienia.

Rozgorzał nagły pożar, języki ognia zaczęły lizać kąty komnaty, kąpiąc ją w

pomarańczowym świetle. Owady i gryzonie, na tyle głupie, by wślizgnąć się do opuszczonej

ruiny, zostały natychmiast pochłonięte przez ognistą magię martwego boga, przebudzoną

przez Piątkę.

Pośrodku ognia trzy postacie stały chronione przez święte słowa mrocznej litanii. Nie

zwracając uwagi na płomienie i gorąco, kontynuowały starożytny rytuał, którego nauczyła ich

Namaszczona, zaś ją nauczył sam Bhaal.

Z jamy pośrodku świątyni podniósł się smród śmierci. Pod olbrzymimi płomieniami

węgle zaczęły gotować się i podskakiwać. Rozległy się jęki cierpienia duchów przyzywanych

do przeklętej świątyni Bhaala przez potężną magię Piątki. Jak smużki dymu, dusze niedawno

zmarłych unosiły się z jamy.

Z początku było ich tylko kilka, pojawiały się pojedynczo lub parami, później jednak, gdy

inkantacja przybrała na sile, pojawił się ich cały legion. Duchy, które jeszcze nie odeszły do

krain poza światem materialnym, zjawy tych, którym nie dano osiągnąć obiecanego życia po

background image

śmierci, postacie ludzi zmarłych tak niedawno, że jeszcze nie byli świadomi własnej śmierci.

Ogień w jamie – ogień Bhaala, ogień Otchłani – pochłaniał je wszystkie, unicestwiając ich

egzystencję i żywiąc się ich esencją. Pozostawało tylko echo ich krzyków.

Rytuał zakończył się równie nagle jak rozpoczął. Gorąco i światło znikły, a zastąpiły je

wilgotny chłód i ponure cienie opuszczonej świątyni. Wysokie płomienie raz jeszcze uniosły

się i zgasły, pozostawiając tylko węgielki, płonące równie słabo, jak ostatnie ślady obecności

martwego boga na świecie.

– Illasery tam nie było. – Mimo wszelkich wysiłków, głos drowki zdradzał zaskoczenie i

niepewność.

– Łowczyni zabiła wiele dzieci Bhaala – odezwał się gad. – Bez pomocy innych i

Namaszczonej mogło nam brakować mocy, by przyzwać esencję kogoś tak potężnego jak

Illasera.

– Nie, rytuał miał moc i porażka nie jest naszą winą. Esencja Illasery... znikła. –

Wytatuowany mężczyzna mówił powoli, jakby rozważając implikacje słów, które właśnie

wymówił. – Ktoś inny pochłonął jej duszę.

– Wychowanek Goriona ssstał sssię zbyt sssilny! – Język pokrytego łuskami mężczyzny

wysuwał się z ust i ponownie w nich znikał, co było oznaką z trudem tłumionego gniewu, zaś

jego słowa niemal ginęły we wściekłym syku.

– Powinniśmy byli zająć się nim już dawno – odrzekła drowka głosem ochrypłym z

gniewu.

– Los tego głupca został przypieczętowany – zapewnił ich wytatuowany mężczyzna, choć

jego głos drżał niepewnie. – Namaszczona prowadzi go na pewną śmierć. Zdejmiemy piętno

Bhaala z umierającej duszy wychowanka Goriona i odzyskamy esencję Illasery dla naszego

nieśmiertelnego pana.

Nieudany rytuał wstrząsnął wytatuowanym mężczyzną. Był zły, zagubiony i

przestraszony. Odezwał się z lekkomyślną otwartością, której w normalnych warunkach by

unikał.

– Namaszczona przez Bhaala zapewniła mnie, że Adela Adriana spotka koniec w

Saradush!

* * *

Namaszczona przez Bhaala, ulubiona służka pana mordu, obudziła się z koszmarnego snu

zlana potem, w ostatniej chwili powstrzymując krzyk bólu.

Sen był zawsze ten sam. Ogień. Nie były to jednak słodkie płomienie pochłaniające

ofiary, gdy trwały rządy Bhaala, choć widok gotującej się krwi i aromat piekącego się mięsa

był zawsze obecny w tym śnie.

Nie, ogień we śnie był nieznośnym cierpieniem, wiecznym bólem, który nie ustawał

nawet teraz. Płomienie namaszczenia, wiecznie trwająca pamięć o okrutnym chrzcie za

background image

pomocą niszczącego ognia. Każde pojawienie się koszmaru powodowało, że Namaszczona

przez Bhaala ponownie przeżywała tortury rytuału, który zmieniał zwykłego wyznawcę boga

mordu w Namaszczonego przez Bhaala, by służył jako strażnik straszliwych ceremonii, które

mogły doprowadzić do odrodzenia martwego boga.

Namaszczona odetchnęła głęboko, gdy straszny sen zaczął odpływać. Ci, którzy spali lub

stali na straży w pobliżu, głupcy nie mający pojęcia o tożsamości tej ciemnej postaci

przebywającej wśród nich, nie zauważyli jej reakcji.

Bhaal nie żył, jego wyznawcy zginęli i rozproszyli się lub zostali wchłonięci przez

szybko zwiększające się grono wyznawców Cyrica. Choć pan mordu nie żył, Namaszczona

przez Bhaala dobrze wiedziała, że on żyje w świecie. Wkrótce rozpocznie się rytuał

wstąpienia i bóg mordu się odrodzi. A wówczas cały Faerun zapłaci za cierpienia, jakie

musiała znosić Namaszczona przez Bhaala.

Pierwsze lata po śmierci Bhaala były najtrudniejsze. Ci, którzy pozostali wierni

Bhaalowi, byli prześladowani przez fanatycznych wyznawców szalonego Cyrica,

śmiertelnika, który zajął miejsce Bhaala w panteonie. Nawet ich słudzy i naśladowcy zwrócili

się przeciwko nim, oddając swą lojalność Cyricowi w żałosnej próbie uratowania życia.

Straciwszy swych sojuszników, Namaszczona przez Bhaala, tak jak i reszta wiernych, została

zmuszona do porzucenia swego zamku i niewolników i prowadzenia życia uciekiniera, a moc

i potęga wyznawców Bhaala została zmieciona z powierzchni Faerunu.

Wielu ukryło się, zmieniając tożsamość, by chronić się przed wrogami swojego boga.

Kapłani, którzy wcześniej liczyli na to, że ochroni ich kapłańska magia podarowana im przez

mrocznego boga, zostali zmuszeni do korzystania z innych sposobów przeżycia. Choć

wyznawcy Bhaala nie mogli już zesłać gniewu boga na swoich wrogów, nie pozostali

całkowicie bez mocy.

Prawdziwi wierni wiele się nauczyli od Bhaala. Umieli przeżyć. Poznawali sztukę

czarodziejską, zastępując zaklęcia kapłańskie magią. Wśród władców i przywódców Krain

Południowych siali ziarna przyszłych sojuszów. Zawsze działając w ukryciu, wzmacniali swą

siłę, poznając najmroczniejsze sekrety tych osób, które wywierały największy wpływ na życie

Faerunu, po czym bez skrupułów wykorzystywali je dla własnych celów.

Nikt nie znał się na tym tak dobrze jak Namaszczona przez Bhaala. Oszustwa. Kłamstwa.

Manipulacja. Bezlitosna przebiegłość. Te umiejętności były nawet potężniejsze niż te, które

utracono – potężną moc przeklętej magii mrocznego boga.

Jak było do przewidzenia, los Namaszczonej przez Bhaala poprawiał się, a tylko niewielu

znało jej tożsamość. W tym czasie lepszy był również los pomiotu Bhaala. Kierowane przez

boską esencję w ich duszach, dzieci Bhaala zaczęły zdobywać wpływowe pozycje wzdłuż

całego Wybrzeża Mieczy. Ich potęga i wpływy były widoczne w Amnie i Tethyrze,

znajdowały naśladowców w całym Calimshan. Rozpoczął się pierwszy etap powrotu Bhaala.

background image

Namaszczona zadrżała, gdy spocone ze strachu ciało owionął wietrzyk. Sny o

namaszczeniu były coraz częstsze, co stanowiło kolejny znak, że zbliża się czas wstąpienia.

Wkrótce Namaszczona przez Bhaala otrzyma ostateczną nagrodę za lata wiernej służby.

Namaszczonej przez Bhaala przypadło zadanie odszukania najpotężniejszych potomków

nieśmiertelnego, spotkania się z nimi i przekonania ich do sprawy. Wdzięczność Bhaala po

jego zmartwychwstaniu miała się objawić niepojętym bogactwem i potęgą, dlatego te dzieci

Bhaala, do których przychodziła Namaszczona, szybko przyjmowały jej propozycję. Tak oto

zrodziła się Piątka, tajny sojusz potomków boga mordu, zorganizowany i prowadzony przez

Namaszczoną przez Bhaala.

Piątkę nauczono działać tak, jak ich przywódczyni działała przez lata. – cierpliwie i z

ukrycia. Tajemnica była ich bronią, a anonimowość tarczą. Bhaal umarł, ale wielu jego

wrogów jeszcze żyło.

Przez lata Piątka umacniała swoją pozycję i moc, rozbudowując sieć wpływów na cały

kraj, zawsze starając się, by ich istnienie było okryte tajemnicą. Przez ten cały czas

Namaszczona przez Bhaala kierowała ich działaniami.

Nauczono ich starożytnych rytuałów boga mordu. Została im wyjawiona tajemnica, jak

chwytać esencję umierających dzieci Bhaala. Nauczono ich, jak podsycać węgielki

plugawego ognia w świątyni, by któregoś dnia można było go nakarmić duszami ich

zmarłych krewnych. A zabijanie pomiotu Bhaala już się rozpoczęło.

Masowe zabijanie innych dzieci Bhaala przyniosło jednak konsekwencje, których nie

przewidziała nawet Namaszczona przez Bhaala. Piątka stawała się coraz bardziej niezależna,

coraz mniej chętna, by słuchać rozkazów swej złej mentorki. Pochłaniając esencję zmarłych

krewnych, Piątka robiła się coraz potężniejsza.

Niektórzy z nich zaczęli działać pochopnie i otwarcie, ujawniając się, zanim nadszedł na

to czas. Illasera była najbardziej uparta z całej Piątki. Namaszczona przez Bhaala posłała ją,

by zabiła Abdela Adriana, dobrze wiedząc, że to Łowczyni zginie w tej walce. Miała to być

lekcja dla pozostałych, ostrzeżenie, by pohamowali swoje rosnące ambicje i lekkomyślność.

Lekcja, której oni nie wysłuchali.

Horyzont poszarzał, zbliżał się świt. Już prawie nadszedł dzień, w którym, jak wiedziała

Namaszczona przez Bhaala, Abdel Adrian zostanie przyprowadzony do Saradush.

background image

Rozdział szósty

– To jest Saradush? – To Imoen wypowiedziała na głos pytanie, które wszyscy chcieli

zadać. – Jak mamy się tam dostać?

Sarevok wzruszył ramionami.

– Obiecałem jedynie, że przyprowadzę was tutaj, żebyście spotkali się z Melissan. Ona

jest wewnątrz. Jeśli Abdel pragnie poznać odpowiedzi na swoje pytania, musi z nią

porozmawiać.

Przez prawie tydzień Abdel i jego towarzyszki podążali za Sarevokiem. Opuściwszy

osłonę lasu Tethyr, przeszli pieszo ogromną odległość, poganiani przez wrogów z tyłu i

byłego wroga, który teraz był ich przewodnikiem. Sarevok prowadził ich ciągle na południe i

wschód, przez rzekę Sulduskoon. W czasie marszu zbliżyli się do legendarnego Wąwozu

Upadłego Bóstwa. W końcu doprowadził ich do północno-zachodniej krawędzi gór

Omlarandin, choć zaokrąglone, pokryte trawą wzniesienia przypominały raczej duże pagórki.

Saradush znajdowało się tuż za zachodnim krańcem niewielkiego grzbietu. Po jednym

dniu podróży na południe przez falujące wzgórza Abdel i jego towarzysze po raz pierwszy

zobaczyli swój cel. Nie spodobało im się jednak to, co zobaczyli.

Saradush było oblężone.

Abdel dobrze znał takie widoki. Samo miasto znajdowało się o jakąś milę przed nimi i

otoczone było wysokimi kamiennymi murami. Z punktu widokowego na szczycie wzgórza

Abdel naliczył na polach i równinach prowadzących do bram miasta prawie sto namiotów.

Słońce znajdowało się niemal w zenicie, więc trudno było zauważyć ogniska, jednak Abdel

widział tysiące smużek dymu wznoszących się w nieruchomym powietrzu i łączących w

ciężką szarą chmurę nad równiną. Wokół uwijało się mnóstwo postaci. Byli to próbujący

przebić się przez mury żołnierze. W ich ruchach nie było pośpiechu, raczej ponura,

nieustanna determinacja. Wielu żołnierzy tłoczyło się wokół dużych, nieznanych obiektów.

Z tej odległości Abdel nie widział szczegółów, ale domyślał się, co to jest: potężne

drewniane wieże, z platformami na wysokości pięćdziesięciu stóp, z których atakujący mogli

dostać się na mury i zaatakować obronę przeciwnika. Obok stały gotowe do użycia trabutia i

background image

katapulty, zdolne do przerzucenia beczek z płonącą smołą za mury, oraz tarany ze stalowymi

okuciami sterczącymi do góry i na boki, by zapewnić choć niewielką ochronę przed płonącą

oliwą i strzałami.

Wielu mężczyzn stało w równych rzędach, i choć Abdel nie widział z daleka lecących

strzał, domyślił się, że to łucznicy, wypuszczający strzały na żołnierzy za murami. Podczas

gdy na obrońców bez przerwy padał z góry grad opierzonych pocisków, atakujący z zewnątrz

mogli spokojnie ustawiać machiny oblężnicze i wojenne. W trakcie swojej kariery najemnika

Abdel brał udział w wielu oblężeniach po obu stronach murów. Wiedział, że oblężenie to

krwawe i kosztowne przedsięwzięcie, które jednak w końcu zawsze przynosi sukces.

Obrońcy będą powoli wybijani przez nieprzerwany ostrzał i osłabiani przez głód oraz

rozprzestrzeniające się w brudzie i odpadach choroby. Atakujący będą osłabiali ich wolę, od

czasu do czasu przypuszczając szturm na mury z drabinami i hakami, w nadziei, że ich

żołnierzom jakoś uda się wedrzeć na mury i zepchnąć obrońców z umocnień. Oczywiście

drabiny i haki zostaną bez trudu zepchnięte i większość atakujących skręci karki. Tych kilku

szczęściarzy, którym uda się dostać na szczyt muru, zostanie zarąbanych przez obrońców, a

ich trupy wyrzucone za mury w niemym geście wyzwania.

W końcu, jak wiedział Abdel, miasto zostanie zmuszone do poddania się z powodu głodu

lub zarazy. A może jeden z głazów z trabutium obali duży fragment muru i wróg przedostanie

się przez wyłom. Lub też taran wyłamie bramę, pozostawiając otwór zbyt wielki, by go bronić

przez dłuższy czas. Może też szaleńcze próby ataku na mury powiodą się, jeśli wystarczająco

dużej liczbie żołnierzy uda się jakimś cudem dostać na szczyt i utrzymać na nim tak długo, by

otrzymać wsparcie.

W końcu, jak wiedział Abdel, zawsze było tak samo. Bez pomocy z zewnątrz Saradush

upadnie.

– Oszukałeś mnie, Sarevoku – powiedział gniewnie Abdel. – Prowadzisz nas w pułapkę.

Przez cały tydzień, gdy wędrowali do Saradush, Abdel powiedział tylko kilka słów do

przyrodniego brata. Sarevok mądrze nie próbował nawiązywać rozmowy z wielkim

najemnikiem czy półelfką. Od czasu do czasu odzywał się do Imoen, ale chłodne spojrzenia

Abdela i Jaheiry sprawiały, że dziewczyna odpowiadała niechętnie. W końcu Sarevok

przerwał swoje wysiłki i dalej wędrowali już w milczeniu.

W nocy Abdel, Jaheira i Imoen pełnili na zmianę wartę, pilnując pozostałej dwójki.

Żadne z nich nie ufało Sarevokowi na tyle, by spać bez strażnika. Sarevok zaś spędzał całe

noce stojąc bez ruchu w jednym miejscu, z twarzą niewidoczną za przyłbicą. Abdel

zastanawiał się często, czy to zbroja utrzymywała go w tej pozycji, pozwalając mu spać na

stojąco, czy też fizyczna postać, w której został wskrzeszony Sarevok, nie musiała wcale

spać. Nigdy nie jadł, w każdym razie pozostali tego nie zauważyli, i nigdy nie zdejmował

zbroi.

background image

– Nie okłamałem cię, bracie – odrzekł Sarevok. – Nie mam zamiaru zdradzić tego, który

dał mi drugie życie.

– Więc czemu sprowadziłeś nas do tego skazanego na zagładę miasta? – zażądała

odpowiedzi Jaheira.

– Nie wiedziałem, że Saradush jest oblężone. Jeśli obawiacie się pułapki, nie musicie

wchodzić do miasta. – Po chwili zakuty w pancerz wojownik dodał: – Ale wtedy nie poznasz

tajemnic, które zna Melissan, Abdelu. Tajemnic naszego ojca. Melissan zna odpowiedzi,

Abdelu.

– Nawet jeśli mówisz prawdę, do miasta nie da się wejść! – powiedziała Jaheira.

– Nieprawda, półelfko. Mój brat mógłby przejść przez tę bramę nie odnosząc żadnej rany,

gdyby tylko zechciał. Mógłby zabić całą armię i uratować miasto, gdyby takie było jego

życzenie.

– Nie! – Jaheira splunęła. – Kolejne kłamstwa! Nie znamy granic zdolności regeneracji

Abdela, a on nie zaryzykuje zaatakowania całej armii po to, żeby je sprawdzić.

– Poza tym on nie jest zupełnie niewrażliwy. Tamta kobieta miała strzały, które go

zraniły – dodała Imoen.

Abdel nic nie powiedział. W głębi duszy czuł, że Sarevok ma rację. Gdyby uwolnił swą

furię i zaatakował armię zebraną na równinie, nikt nie mógłby powstrzymać go przed

wejściem do miasta. Każdy, kto by tego spróbował, zginąłby.

Gdyby obrońcy murów próbowali go zatrzymać, też by zginęli, a gdyby Melissan

odmówiła mu pomocy, ją również by zabił. Był synem boga, dzieckiem Bhaala. Gdyby

zechciał, mógłby wejść do miasta. Musiałby tylko uwolnić esencję ojca i zanurzyć się w

krwawej orgii. Jednak Abdel wiedział, że gdyby to zrobił, byłby zgubiony. Ta jego część,

która była Abdelem Adrianem, zginęłaby na zawsze, pochłonięta przez szalejącą bestię,

odrodzonego boga mordu.

– Jeśli zabicie całej armii jest jedynym sposobem wejścia do miasta – powiedział potężny

najemnik – to chyba będę musiał żyć nie znając odpowiedzi.

Znajome zgrzytnięcie zbroi Sarevoka, gdy wzruszył ramionami, jak zwykle

zdenerwowało Abdela.

– Nie powiedziałem, że to jedyny sposób na dostanie się do środka – odpowiedział

Sarevok. – Wypowiedziałem tylko na głos rozwiązanie, które najbardziej mi się narzucało. –

W jego jak zwykle spokojnym głosie pojawiła się nuta żalu, gdy kontynuował: – Być może z

powodu takich właśnie myśli przegrałem z duchem naszego przeklętego ojca, podczas gdy

tobie, Abdelu, dotychczas udawało się oprzeć jego wezwaniu.

W rozmowę wtrąciła się Imoen, a w jej wysokim głosie czuło się determinację.

– Myślę, że mogę przeprowadzić nas do środka.

– Jak? – zapytał Abdel.

background image

– Kiedy oboje dorastaliśmy w Candlekeep, udawało mi się wchodzić i wychodzić z

miasta, gdy tylko zechciałam – odpowiedziała, śmiejąc się z wyrazu niedowierzania, który

pojawił się na twarzy jej przyrodniego brata. – Każdy dom, każdy zamek, każda forteca,

każde otoczone murami miasto ma tylne wejście, Abdelu. Drogę, której nikt nie używa i

prawie nikt o niej nie wie. Trzeba tylko znaleźć te tylne drzwi.

– Zapomnij o tym. To zbyt niebezpieczne.

– Jeśli Melissan ma dla ciebie odpowiedzi, to być może ma również odpowiedzi dla mnie.

Abdela zaskoczył gniew w głosie dziewczyny.

– Przecież nie tylko twoje życie zostało zrujnowane przez tę przeklętą krew Bhaala. Nie

tylko ty walczysz z tym, próbując dojść do ładu ze świadomością, że jesteś dzieckiem boga.

Chcę się spotkać z tą kobietą, Abdelu. I gotowa jestem podjąć pewne ryzyko.

Abdel chciał jej odpowiedzieć, ale Jaheira podniosła rękę, żeby go uciszyć.

– Dziewczyna ma rację, kochanie. – Półelfka położyła smukłą dłoń na umięśnionym

ramieniu Abdela i spojrzała mu prosto w oczy. – Dziedzictwo Bhaala nie jest wyłącznie

twoim przekleństwem. Nie mamy prawa zmieniać decyzji Imoen. A jej może się udać.

Podstęp jest często dobrym rozwiązaniem tam, gdzie nie pomoże siła.

Abdel przyjrzał się swoim towarzyszkom. Na twarzy Jaheiry widział znajomą frustrację.

Pragnienie druidki, by oczyścić umęczoną duszę ukochanego z piętna, i niemożność

dokonania tego były widoczne w jej pięknych rysach. Twarz Imoen ukazywała coś zupełnie

innego. Była młoda, lecz nosiła już ślady zmęczenia byciem potomkiem boga mordu. Oczy

Imoen ukazywały jego własne pragnienie uwolnienia się od przeklętego dziedzictwa. Abdel

rozpoznawał w niej taką samą rozpaczliwą nadzieję, jaką odczuwał, gdy zgodził się

przywrócić życie Sarevokowi za obietnicę odpowiedzi.

– W porządku – zgodził się w końcu Abdel. – Możesz spróbować dostać się do środka

miasta. Ale przynajmniej poczekaj do zmroku.

* * *

– I wtedy niziołek mówi „To nie mój miecz!” Rozumiesz? „To nie mój miecz!” Cha, cha,

cha!

Imoen wiedziała, że żołnierz o zachrypniętym głosie był pijany – mówił stanowczo za

głośno jak na kogoś, kto pełni straż. Słysząc głośny, rżący śmiech, jakim odpowiedzieli na

wulgarny dowcip jego towarzysze, Imoen uznała, że cały patrol jest pijany. Typowe.

Wydawało się, że cała armia jest zamroczona. Imoen oczywiście nie narzekała –

ułatwiało jej to zadanie. Pod osłoną ciemności młoda kobieta przekradała się przez linie

wroga bez najmniejszej trudności, czasami przechodząc tak blisko posterunków, że czuła odór

alkoholu i słyszała głośną gadaninę.

Kiepskie dowcipy i prymitywne komentarze, które słyszała, starannie wybierając drogę

pomiędzy ogniskami armii oblegającej Saradush, tylko potwierdzały jej złą opinię na temat

background image

mężczyzn. Smród ich niemytych ciał, plamy na ubraniach i rozrzucone wokół sterty śmieci

potwierdzały to, co Imoen już wiedziała. Mężczyźni są jak świnie. Wszyscy.

Obrzydzeniem napawały ją ich owłosione, spocone ciała i głośne zachowanie. Abdel

oczywiście wydawał się inny, ale z nim się wychowywała. Był jej bratem, i to nie tylko przez

krew. Nie patrzył na nią lubieżnym wzrokiem ani „przypadkowo” nie dotykał jej, gdy znaleźli

się w tłumie. Abdel był inny. W oczach przyrodniej siostry Abdel, mimo swoich mięśni i

namiętnych związków z kobietami, o których Imoen dobrze wiedziała, nie był w zwierzęcy

sposób męski.

Imoen zastygła, gdy para zataczających się głupków, wspierających się o siebie

nawzajem, przecięła jej drogę. Zatrzymali się, a Imoen poczuła, że oblewa ją zimny pot.

Czyżby ją widzieli?

Powoli opuściła dłoń do pasa. Wewnątrz znajdował się zwój, który jakoby dostała w

prezencie od mnichów w Candlekeep. Tak przynajmniej miała zamiar mówić, gdyby

ktokolwiek ją o to zapytał. W rzeczywistości pożyczyła zaczarowany pergamin z olbrzymiej

biblioteki w Candlekeep, przekonana, że i tak nikt nie zauważy jego braku.

Przebywając w Candlekeep, Imoen wykazywała pewne zdolności, jeśli chodzi o sztuki

magiczne. Jej bystry umysł z łatwością opanował kilka mniej skomplikowanych zaklęć,

brakowało jej jednak dyscypliny i naukowego zacięcia, żeby naprawdę rozwinąć swoje

talenty. Mimo to nauczyła się wystarczająco dużo, by wykorzystać ten zwój, gdyby zaszła

taka potrzeba.

Inkantacja była prosta, ale użyteczna. Uczyniłaby ją – i każdego stojącego w odległości

kilkunastu stóp od niej – niewidzialną. Imoen mogła zatem przechodzić w świetle

największego nawet ogniska bez ryzyka, że zostanie dostrzeżona, ale nie chciała tracić

cennego zwoju. Raz wykorzystany, zniknąłby na zawsze, a pod osłoną ciemności i dzięki jej

naturalnym zdolnościom nie bała się wykrycia.

Teraz jednak, gdyby spróbowała użyć zwoju, mężczyźni byli na tyle blisko, że

pochwyciliby ją, zanim skończyłaby inkantację. Jej dłoń cicho zsunęła się ze zwoju na

umieszczony obok sztylet.

Ciemne postacie nie zbliżyły się jednak do niej. Słyszała, jak jeden z nich mamrocze coś

bez ładu i składu, po czym pochyla się i zwraca zawartość żołądka na ziemię. Drugi roześmiał

się i klepnął towarzysza po plecach, po czym poszli dalej, nie zwracając uwagi na to, że

chodzą po parujących wymiocinach.

Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc w długim westchnieniu ulgi. Nie czuła nawet, że

wstrzymuje oddech. Była młoda, lecz nie tak naiwna, by nie wiedzieć, co może czekać ładną

kobietę-szpiega, pochwyconą w nocy przez armię pijanych żołnierzy.

Imoen była pewna, że Abdel nigdy nie zrobiłby czegoś takiego ani jej, ani żadnej innej

kobiecie. Może miało to coś wspólnego z krwią płynącą w jego żyłach. Im bardziej się nad

background image

tym zastanawiała, tym bardziej prawdopodobne wydawało się jej to wyjaśnienie. Może to

krew Bhaala odróżniała go od pozostałych mężczyzn.

Sarevok również był dzieckiem Bhaala i Imoen wyczuwała, że on także różni się od

większości mężczyzn. Kiedy opancerzony wojownik mówił do niej, widziała, że nie wpatruje

się w nią lubieżnie. Nie było w nim odpychającego męskiego gorąca, które wydziela

większość mężczyzn w jej obecności. Sarevok był zimny jak sama śmierć.

Rzeczywiście Sarevok nie wykazywał żadnych ziemskich apetytów od chwili

przyłączenia się do ich grupki. Imoen podejrzewała, że nie był w pełni żywy w zwykłym

znaczeniu tego słowa. Może dlatego właśnie został z nimi. Jak sądziła Imoen, Abdel

sprowadził Sarevoka z powrotem na świat, dzieląc się z przyrodnim bratem tylko malutką

częścią esencji Bhaala Może ciemny wojownik miał nadzieję, że w końcu uda mu się

przekonać Abdela, by w pełni przywrócił mu życie.

Imoen potrząsnęła głową, starając się oczyścić umysł. Powinna skoncentrować się na

swoim zadaniu. Kilka minut później zbliżała się do murów Saradush, a pijane posterunki

pozostały daleko za nią, w mroku nocy. Wiedziała, że strażnicy na murach będą bardziej

uważni, oczekując w każdej chwili inwazji wrogów. Imoen była jednak pewna, że ciemność

nocy ukryje pojedynczą smukłą postać w czarnym ubraniu, prześlizgującą się wzdłuż muru.

Rozejrzała się. Teraz, gdy wyszła poza linię ognisk, jej oczy przyzwyczajały się do

ciemności. Mury były dobrze zbudowane, widziała niewiele śladów zniszczeń. Mury

Candlekeep były równie solidne, a mimo to Imoen znała przynajmniej pół tuzina sposobów,

jak się za nie przedostać.

Być może, zastanawiała się, jest to dar jej nieśmiertelnego ojca. Abdel i Sarevok byli

gwałtownymi wojownikami, niosącymi śmierć i zniszczenie, tak jak robił to sam Bhaal. Ale

czyż Bhaal nie był też bogiem tajemnic, przebiegłości, oszustwa i podstępów? Może brak siły

rekompensowała jej umiejętność zlewania się z mrokiem, bezdźwięcznego poruszania się,

zakradania się do zamkniętych prywatnych komnat?

Patrząc w niebo, by ocenić swoje położenie, Imoen stwierdziła, że znajduje się przy

południowej stronie muru. Powoli poruszała się wokół murów, cały czas dotykając dłonią

kamieni, by poprzez zmiany temperatury lub faktury wykryć wejście ukryte między

kamieniami.

Gdy dotarła do zachodniego muru, zlokalizowała wejście, którego szukała. Kilka stóp od

miejsca, gdzie stała, w nierównej ziemi wykopano rów biegnący wzdłuż muru. Miał on kilka

stóp głębokości i może jard szerokości.

Imoen weszła do rowu i poczuła, jak miękka ziemie zapada się pod jej niewielkim

ciężarem. Schyliła się, a wtedy jej nozdrza wypełnił odór ludzkich odchodów.

Wstała, z trudem powstrzymując kaszel, który mógłby ją zdradzić. Wyszła z błocka,

dokładnie oczyściła buty i podążyła wzdłuż rowu do jego początku. Z wielkiej kamiennej

rury, która wystawała z kamiennego muru, ściekały do rowu brudy. Otwór rury miał średnicę

background image

kilku stóp, a sądząc po wydobywającym się z niego smrodzie, Imoen nie miała wątpliwości,

że prowadzi do głównego systemu kanalizacyjnego miasta.

W Candlekeep Imoen wykorzystała rurę ściekową tylko raz. Tamtejsi mnisi mieli o sobie

wysokie mniemanie, ale po przedarciu się tamtej nocy przez gnój Imoen mogła powiedzieć

im z pełnym przekonaniem, że ich odchody śmierdzą tak samo jak odchody wszystkich

śmiertelników. Tamtej nocy także przysięgła sobie, że nigdy więcej nie będzie się czołgać

przez ekskrementy.

Pierwsze godziny tej nocy jednak już minęły i jeśli Imoen i jej towarzysze mieli dostać

się do Saradush przed świtem, nie mogła marnować czasu, szukając mniej obrzydliwej drogi.

Wiedząc, że nie ma wyboru, odwróciła się w stronę odległych ognisk armii otaczającej

Saradush.

* * *

– Nie będę się czołgać przez te brudy. – Jaheira starała się mówić szeptem, ale i tak

słychać było w jej głosie zdecydowanie.

– Nie mamy czasu, by szukać innej drogi wejścia – odpowiedziała również szeptem

Imoen. – Pójdę pierwsza.

Gdy dziewczyny zniknęła w śmierdzącej kamiennej rurze u stóp muru, Jaheira odwróciła

głowę z obrzydzeniem. Abdel nic nie mówił. Jaheira tak wiele poświęciła dla niego, że nie

mógł prosić ją jeszcze i o to. Na szczęście nie musiał.

Półelfka westchnęła.

– Myślę, że ekskrementy są częścią natury, tak samo jak bzy czy róże. – Opadła na kolana

i wczołgała się do rury ściekowej.

Kamienna rura była na tyle szeroka, że Imoen zmieściła się bez kłopotów, a i Jaheira

równie łatwo wsunęła w wąski otwór swe umięśnione, smukłe ciało.

– Zaraz zaczynają się główne tunele ściekowe. – Głos Imoen, wydostający się z otworu,

brzmiał głucho. – Jestem zaledwie kilkanaście stóp za murem i już mogę wstać.

Abdel skinął głową na Sarevoka, który położył się i bez słowa zaczął wczołgiwać w rurę.

Abdel z dwóch powodów chciał, żeby jego przyrodni brat szedł przed nim. Ciało Sarevoka,

okryte ciężką zbroją płytową, było potężniejsze nawet niż ciało Abdela. Jeśli Sarevok się

zmieści, Abdel nie będzie się musiał martwić, że utknie.

Poza tym wciąż nie ufał Sarevokowi na tyle, żeby odwrócić się do niego plecami.

Opancerzony mężczyzna zmieścił się z trudem. Musiał położyć się płasko na brzuchu i

czołgać, a ostrza umieszczone na jego ramionach i plecach ocierały się o kamień, gdy cal po

calu podciągał się do przodu. Abdel rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy ktoś zareagował na ten

dźwięk, jednak nie słyszał ostrzegawczych okrzyków, nikt też nie pojawił się w ciemności.

– Przeszedłem, bracie. – Akustyka rury sprawiała, że głos Sarevoka wydawał się jeszcze

bardziej denerwujący niż zwykle.

background image

Abdel wyjął miecz z pochwy na plecach i zacisnął go w prawej pięści, po czym wszedł do

rury. Zimny, lepki brud przepływał po jego dłoniach, gdy czołgał się do przodu. Podobnie jak

Sarevok, musiał leżeć niemal płasko, wspierając swój ciężar na dłoniach i kolanach, tak że

jego twarz znajdowała się zaledwie kilka cali nad płynącą powoli rurą obrzydliwą mazią.

Smród był nieznośny, lecz Abdel zacisnął zęby i zmusił się do dalszego czołgania. W

rurze było całkiem ciemno, ale przed sobą widział słaby blask. Jaheira musiała widocznie

rzucić kolejne zaklęcie światła.

Na szczęście rura miała tylko dwanaście stóp długości i wkrótce Abdel stał już z

pozostałymi towarzyszami w głównym tunelu kanalizacyjnym pod Saradush. Czubek laski

Jaheiry świecił magicznym blaskiem i w tym łagodnym świetle Abdel widział odrażające

wilgotne plamy na ubraniu Jaheiry i Imoen. Cały przód ciała Sarevoka pokrywała brązowo-

zielona maź, skapująca głośno ze zbroi. Ramiona i nogi Abdela były podobnie ubrudzone, ale

nic nie mógł na to poradzić.

Przynajmniej odruch wymiotny zaczął ustępować, gdy nos Abdela powoli przyzwyczajał

się do smrodu kanałów. Teraz mogli się wyprostować... to znaczy Jaheira i Imoen mogły się

wyprostować. Abdel i Sarevok musieli pochylać głowy, żeby nie uderzyć o sklepienie.

– Dobra robota, dziewczyno – powiedziała Jaheira do Imoen. – Choć nie mogę

powiedzieć, bym miała ochotę podjąć się podobnej wędrówki w najbliższym czasie.

Imoen nie odpowiedziała na komplement.

– No cóż, dostaliśmy się do środka. Co teraz?

Tunel prowadził na północ i południe od miejsca, w którym weszli. Abdel obawiał się, że

wkrótce napotkają niezliczoną ilość odgałęzień, niezależnie od kierunku, który w tym

labiryncie wybiorą. Bez mapy każdy wybór będzie jedynie zgadywaniem.

– Północ – powiedział w końcu, mając nadzieję, że jego głos brzmi wystarczająco

pewnie. Na szczęście nikt nie kwestionował jego wyboru.

W tunelu było tyle miejsca, że dwie osoby mogły iść obok siebie, więc Abdel i Sarevok

ruszyli przodem, rozchlapując pokrywającą kamienną podłogę maź. Słysząc ich kroki,

szczury rozbiegały się na boki, a żuki i karaluchy, które pokrywały całe ściany, uciekały w

panice, gdy padało na nie światło laski Jaheiry. Od czasu do czasu Abdel czuł, jak jakaś istota

skryta w mule ociera się o jego nogę. Na szczęście żaden z mieszkańców kanałów Saradush

nie był na tyle ciekawy lub głodny, by zaatakować dziwnych przybyszów.

Godzinami wędrowali pod miastem, a Abdel wybierał drogę za każdym razem, gdy

dotarli do skrzyżowania lub rozwidlenia. Unikali mniejszych bocznych przejść, trzymając się

głównego tunelu. W końcu, jak sądził Abdel, musiał on dokądś ich zaprowadzić.

Zaklęcie Jaheiry kilka razy wyczerpywało się i musiała je rzucać ponownie, a Abdel

powoli zaczynał wątpić w swoje umiejętności przywódcze. Plecy i szyja bolały go od

ciągłego pochylania głowy, do czego zmuszało go niskie sklepienie, i czuł, jak zaczyna

background image

chorować z powodu przedzierania się przez zakażone odchody. Czy ta kupa gnoju w rogu nie

wygląda znajomo? Czy już raz tędy nie przechodzili?

Miał właśnie przyznać się do porażki, gdy Imoen zawołała:

– Tam, przed nami... tam jest brama!

Abdel pobiegł do przodu i odkrył, że Imoen nie do końca miała rację. Swym bystrym

wzrokiem zauważyła nie bramę, a blokującą drogę żelazną kratę, której pręty miały grubość

jego nadgarstka. Pręty nie nosiły śladów rdzy ani korozji. Tuż za kratą znajdowały się

prowadzące na powierzchnię schody.

Abdel pociągnął za kratę, ale ta nawet nie drgnęła.

– Czy możesz wezwać moce Mielikki, żeby nas wydostać? – zapytał półelfkę.

Druidka pokręciła głową.

– Tutaj, w mieście, moja magia jest słaba – wyjaśniła Jaheira. – Ledwie czuję dotknięcie

natury. Ona ucieka od stworzonych przez ludzi miast.

Gdyby był tu jakiś zamek, mogłabym się włamać zaproponowała Imoen – ale nic takiego

nie widzę.

Potężny mężczyzna westchnął.

– W porządku, w takim razie zrobimy to moim sposobem.

Sarevok stanął obok przyrodniego brata i chwycił dwa pręty rękawicami. Abdel poprawił

swój chwyt.

– Na trzy. Raz... dwa... trzy.

Dwaj olbrzymi pociągnęli z całej siły ciężką kratę. Abdel zacisnął zęby, mięśnie na

plecach napięły się, ręce drżały z wysiłku. Potężne ramiona wygięły się, gdy próbował

wyrwać żelazne pręty z obudowy. Kątem oka Abdel widział, że zbroja Sarevoka drży od

wysiłku potężnego wojownika.

Krata poruszyła się. Niewiele, ale ruszyła się. Abdel opadł na żelazne pręty, z trudem

łapiąc oddech. Sarevok oparł się o ścianę kanału. Choć okryty zbroją wojownik nie wydawał

żadnych dźwięków, jego napierśnik podnosił siei opadał, jakby dyszał.

Podczas gdy dwaj mężczyźni odpoczywali, Jaheira podeszła, by obejrzeć rezultaty ich

pracy.

– W kamieniu są pęknięcia – poinformowała ich. – Jeszcze kilka mocnych pociągnięć i

obudowa rozpadnie się.

Okazało się, że potrzeba było jeszcze wielu wyczerpujących pociągnięć w wykonaniu

obu mężczyzn, zanim poruszono kratę. Gdyby nie niesamowite zdolności regeneracji Abdela,

które wydawał się też mieć Sarevok, obaj mężczyźni nie daliby rady osiągnąć swój cel.

Krata została wyrwana tak gwałtownie, że Sarevok i Abdel stracili równowagę i

wylądowali na tyłkach w paskudnej mazi pokrywającej dno kanału.

Trzeba przyznać kobietom, że żadna z nich się nie zaśmiała.

background image

Półelfka podeszła i pomogła Abdelowi wstać. Imoen zastanawiała się, czy nie zrobić tego

samego dla Sarevoka, lecz wystające ze zbroi ostrza powstrzymały ją. Zanim udało jej się

zebrać na odwagę, mężczyzna w zbroi już wstał.

– Pójdziemy, mój wielki i silny bohaterze? – zapytała Jaheira Abdela, zgrabnym

machnięciem ręki wskazując dostępne już schody prowadzące na górę.

background image

Rozdział siódmy

Strażnicy otoczyli ich zaraz po tym, jak wyłonili się z kanałów. Abdela wcale to nie

zdziwiło. Stracili ochronę nocy, błąkając się po labiryncie tuneli.

W świetle dnia wojowników tak potężnych jak on i Sarevok trudno było nie zauważyć, a

wysychające odpady na ubraniu całej trójki nie pozostawiały wątpliwości co do sposobu, w

jaki dostali się do miasta. W trakcie oblężenia było to naturalne, że nerwowi mieszkańcy

miasta natychmiast alarmują straże.

– Rzućcie broń albo nasi łucznicy zaczną strzelać. Tuzin mężczyzn w kolczugach,

uzbrojonych w długie włócznie, utworzył krąg wokół nich. Za tym kręgiem stało drugie pół

tuzina łuczników z gotowymi do strzału łukami. Abdel powoli zdjął miecz z pleców,

powstrzymując chęć, by przelać swą wściekłość na ludzi, którzy im grozili. Rzucił miecz na

ziemię. Jego towarzyszki zrobiły to samo.

– Ty tam – zawołał kapitan straży – ty w zbroi. Zdejmuj ją. Nie chcę, żebyś pochlastał

moich ludzi.

Sarevok nie poruszył się.

– Nie mogę tego zrobić.

– Nie masz wyboru – odpowiedział kapitan. – Zdejmuj ją albo będziemy strzelać.

– Nie chcemy was skrzywdzić – wtrąciła się Jaheira, zmieniając temat. – Przybyliśmy w

poszukiwaniu kobiety imieniem Melissan.

Kilku strażników obróciło się i splunęło na ziemię, słysząc to imię, lecz ich dowódca

jedynie się skrzywił.

– To imię nie poprawi waszej sytuacji. Powiedz swojemu przyjacielowi, żeby zdjął

zbroję.

– On nie jest naszym przyjacielem – odrzekła Jaheira.

Kapitan wzruszył ramionami i wypowiedział jedno słowo:

– Strzelajcie.

background image

Abdel wyskoczył przed Jaheirę, pragnąc przyjąć na swoje ciało skierowane w jej stronę

pociski. Kiedy to zrobił, nagle uświadomił sobie, że w ten sposób nie może chronić

jednocześnie jej i Imoen.

Jego obawy nie były jednak uzasadnione. Łucznicy skierowali swój atak jedynie na

Sarevoka. Pół tuzina strzał przeszyło powietrze i trafiło opancerzonego wojownika. Kilka z

nich odbiło się od ciężkich żelaznych płyt, nie czyniąc mu krzywdy, lecz jedna trafiła w

spojenie między ramieniem i szyją, zagłębiając się na kilka cali.

Sarevok wyciągnął z pogardą rękę i złamał strzałę, pozostawiając pół cala drewna

wystającego ze spojenia. Resztę rzucił na ziemię.

Łucznicy milczeli zaskoczeni, a na twarzy kapitana pojawił się wyraz zrozumienia.

– Przeklęty pomiot Bhaala – wyszeptał.

Jeden z włóczników, słysząc słowa kapitana, odwrócił się do Sarevoka.

– Bądź przeklęty! – wykrzyknął, opuszczając grot włóczni i szarżując na Sarevoka.

Sarevok błyskawicznie chwycił broń ciężką rękawicą i wyrwał ją z dłoni młodego

mężczyzny z taką siłą, że aż pękło grube drewniane drzewce.

Jednocześnie pociągnął żołnierza do przodu. Teraz bezbronny mężczyzna znalazł się w

zasięgu drugiej pięści Sarevoka, kierującej się już w stronę jego niczym nie chronionej głowy.

Abdel miał już wizję Sarevoka ustawiającego ramię tak, że wystające z przedramienia ostrze

obcina głowę nieszczęsnemu napastnikowi.

Zamiast tego Sarevok uderzył go dłonią w skroń. Mężczyzna upadł pod gwałtownym

ciosem, a z jego ust zaczęły wypadać i rozsypywać się po bruku zęby. Jego ciało zadrżało, ze

zmasakrowanych ust, a nieco później także z nosa i ucha popłynął strumień krwi.

Abdel podniósł miecz z ziemi, by się bronić. W odpowiedzi na ten nagły ruch jeden z

łuczników zatopił strzałę w piersi Abdela. Potężny mężczyzna z krzykiem wyrwał grot z

ciała. Rana zagoiła się niemal natychmiast, pozostało jedynie wspomnienie bólu. Czuł, jak w

głębi duszy rozpala się ogień krwi jego ojca.

Ginący wrogowie, zamordowani żołnierze, rzeź mieszczan – ognista lawina okrutnych

obrazów zatopiła jego rozsądek i myśli. Zażąda od miasta Saradush ogromnej ceny za ten

bezczelny atak na syna boga!

Zrobił pół kroku w stronę łuczników, którzy wciąż stali na wyznaczonych przez kapitana

pozycjach. Jaheira położyła dłoń na jego ramieniu, a on odwrócił się w jej stronę z

nienawiścią w oczach.

Widok zaniepokojonej twarzy Jaheiry natychmiast go ostudził. Pod uspokajającym

dotknięciem kochanki płomień Bhaala przygasł.

Ze zdziwieniem zauważył, że Sarevokowi również udało się utrzymać na wodzy

temperament syna Bhaala. W tej chwili stał spokojnie nad nieprzytomnym żołnierzem u

swych stóp.

background image

– Przestańcie! – wrzasnęła Imoen, gdy łucznicy przygotowywali się do kolejnej salwy. O

dziwo, wysłuchali jej prośby i wstrzymali kolejny atak.

Kapitan spoglądał na Sarevoka i Abdela, a jego oczy były pełne niechęci. Uniósł dłoń i

łucznicy podnieśli łuki, ale nie strzelali, czekając na sygnał kapitana.

– Oni zabiją nas wszystkich – ostrzegła go Imoen, wskazując na Sarevoka i Abdela.

Kapitan zmarszczył czoło, po czym opuścił rękę. Łucznicy jednocześnie opuścili łuki.

Zza rogu wyszedł niewielki oddział żołnierzy z wyciągniętymi mieczami w rękach.

Wsparcie nosiło barwy Calimshan. Abdel uznał to za wyjątkowo dziwne, gdyż Saradush

należało do Tethyru.

Kapitan oddziału z Saradush z rezygnacją potrząsnął głową na widok nowo przybyłych.

– Kapitanie – zawołał dowódca wsparcia, kiedy jego oddział zajął pozycję za łucznikami

– żądam wyjaśnienia, co się tu dzieje!

– Intruzi, Garrolu. To pomiot Bhaala.

Garrol uniósł brew.

– Wszyscy?

– No nie... nie sądzę.

Jaheira przerwała ich rozmowę.

– Niektórzy z nas są rzeczywiście dziećmi Bhaala, ale nie chcemy wam zaszkodzić.

Szukamy kobiety o imieniu Melissan.

Garrol zignorował słowa druidki i dalej rozmawiał z kapitanem.

– To sprawa dla generała Gromnira. Zabierz swoich ludzi i wracajcie na posterunki na

murach.

Kapitan nie odpowiedział, a na jego sygnał dwóch łuczników ostrożnie zbliżyło się do

ciała rannego towarzysza. Sarevok zrobił krok do tyłu, żeby mogli podnieść nieprzytomnego

kolegę, nie wchodząc w zasięg jego pięści.

– A... a co z brakującą kratą? – zapytała Imoen. – I rurą ściekową?

Garrol wreszcie zwrócił uwagę na pozostałych obcych.

– O czym ty mówisz?

– Odpływ ścieków na zachodnim murze – wyjaśniła Imoen. – Tak się tu dostaliśmy. Jest

na tyle duży, że może się przez niego przeczołgać mężczyzna w pełnej zbroi płytowej. Jeśli

chcecie, żeby wasi wrogowie pozostali na zewnątrz, lepiej postawcie tam straż.

– Wrogowie już są wewnątrz – wymamrotał kapitan, ale Garrol udawał, że go nie słyszy.

– Kapitanie, proponuję, żebyś wziął do serca słowa tej młodej damy i zajął się tym.

Poinformuję generała Gromnira o tej sytuacji, gdy doprowadzę pomiot Bhaala na sąd.

– Sąd! – wykrzyknęła Jaheira z oburzeniem. – A za co właściwie będziemy sądzeni?

Nikt jej nie odpowiedział. Kapitan i oddziały z Saradush już ruszyły, a oddział Garrola

zajął pozycję za plecami czwórki.

background image

– Dla bezpieczeństwa miasta i waszego własnego proszę was, żebyście towarzyszyli mi

bez żadnych dalszych incydentów. – Głos Garrola był szorstki, lecz grzeczny. Mówił jak

człowiek, który po prostu wykonuje swoją pracę.

Zanim Jaheira czy Imoen mogły zaprotestować, Abdel wyraził zgodę.

– Nie chcemy kłopotów. Prowadźcie nas, gdzie chcecie.

Wspomnienie o tym, jak bliski był uwolnienia bezlitosnego gniewu ojca, wciąż było

świeże. Czuł odrazę, gdy wyobraził sobie rzeź, jaką mógł urządzić uwolniony w murach

oblężonego miasta Niszczyciel. Wielki najemnik był gotów zrobić niemal wszystko, by

uniknąć powtórzenia napadu pochłaniającej wszystko żądzy krwi, jak przydarzyło mu się to

na polanie, gdy gołymi rękami zabił Łowczynię. Abdel mógł mieć tylko nadzieję, że jego

towarzysze, szczególnie Sarevok, posłuchają go.

Nikt się nie sprzeciwił.

Garrol krótko skinął głową.

– Dobrze. Generał Gromnir z chęcią z wami porozmawia.

* * *

Gdy żołnierze Calimshan eskortowali Abdela, Imoen, Sarevoka i Jaheirę, półelfka

uświadomiła sobie, dlaczego nie lubi miast.

Nie chodzi tylko o kamienny bruk pod stopami, który uniemożliwia kontakt z żyjącą

ziemią. Nie chodzi o brak drzew i trawy. Nie chodzi nawet o zimne, twarde budowle, które

zasłaniają niebo i zamykają ich wewnątrz swoich murów.

Miasto ma swoje wonie, zapachy, którymi pachną także ludzie. Gryzący smród starego

potu, przykra woń niezbyt świeżego jedzenia przywożonego z odległych farm, koni,

nocników, lekkie powiewy dobrze im znanego smrodu kanałów. A nad tym wszystkim

duszące zapachy perfum i mydła, których „cywilizowane” masy używają, żeby stłumić

własny odór. Zapach cywilizacji.

Jaheira zmarszczyła z niechęcią nos. Zapach był najgorszy, ale nauczyła się już, że

powinna go się spodziewać, kiedy tylko wybiera się do wioski, miasteczka czy miasta. W

Saradush nie podobały jej się inne rzeczy. Ulice były opuszczone, brakowało typowego

gwaru miasta. Ludzi było niewielu, a ci, których zauważyła Jaheira, spoglądali na nią z

niedwuznaczną niechęcią, a nawet nienawiścią. Co jeszcze dziwniejsze, na ulicach nie było

zwierząt. Żadnych psów, kotów, a nawet szczurów.

– Gdzie są zwierzęta? – zapytała Jaheira, pragnąc przerwać męczącą ciszę. – Czy w

Saradush nikt nie trzyma zwierzaków?

Garrol, znajdujący się na przedzie eskorty, nawet nie odwrócił głowy, gdy odpowiadał.

– Trzymali. Ale po miesiącu oblężenia brakuje zapasów jedzenia. – Choć próbował

utrzymać powagę należną jego pozycji, Jaheira wyczuła w jego głosie ślad obrzydzenia.

– Fe! – Reakcja Imoen świadczyła o tym, że słyszała ich wymianę zdań. – To obrzydliwe.

background image

Jako druidka, Jaheira rozumiała porządek natury. Wiele zwierząt służyło innym

zwierzętom jako pokarm. To było naturalne. Ale zjedzenie zwierzątka domowego – wiernego,

kochanego towarzysza – było odrażające. Półelfka miała teraz kolejny powód, by nie lubić

miast.

– Miesiąc? – Tym razem odezwał się Abdel. – Gdzie jest wsparcie? Czemu król i królowa

Tethyru nie przyszli na pomoc Saradush?

Garrol skrzywił się nieco. Był oficerem obcej armii w mieście oblężonym przez jeszcze

inną armię. Jaheira rozumiała jego skrępowanie.

– Zanim rozpoczęło się oblężenie, słyszeliśmy o bandach najemników łupiących i

rabujących na zachodnich rubieżach Tethyru. Władcy są zbyt zajęci oczyszczaniem okolicy

Myratmy i szlaków handlowych ze zbójów i bandytów, by posłać armię na wschód dla

ratowania naszych nędznych skór.

– Przecież gdyby wiedzieli, jak zła jest sytuacja... – zaczęła Imoen.

– Nie wiedzą – odpowiedział Garrol. – Ani jednemu kurierowi nie udało się przedostać

bezpiecznie za wojska otaczające mury. A nawet gdyby się nam to udało, i tak minąłby

miesiąc, zanim nadeszłaby pomoc. Jesteśmy bardzo, bardzo daleko od siedziby władzy.

– Sądziłam, że miasto przywita nas lepiej, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się

znajduje. Chodzi mi o to, że możemy być jedyną pomocą, jaką dostaniecie, ale żołnierze z

Saradush patrzyli na nas tak, jakby woleli nas widzieć martwych – powiedziała Imoen.

– Ostatnią rzeczą, jakiej życzyliby sobie mieszczanie, jest pomoc obcych – odrzekł

Garrol. – Nie lubią tutaj waszego rodzaju. Winią was za oblężenie.

– Naszego rodzaju? – Jaheira poprosiła o wyjaśnienie. – Chodzi ci o pomiot Bhaala?

– Mieszkańcy Saradush stworzyli im w swoim mieście azyl – wyjaśnił Garrol. – Chcieli

pomóc prześladowanym. Zachęceni przez Melissan, zapewnili bezpieczeństwo dzieciom

Bhaala. I co dostali za swe starania? Gromnir jest ostatnią kroplą goryczy.

Jeden z żołnierzy z eskorty kaszlnął znacząco i Garrol nagle zamknął usta, zagryzając

zęby tak mocno, że prawie było to słychać. Jego twarz płonęła z zażenowania i Jaheira

uświadomiła sobie, że wyjawiając tyle informacji, przekroczył swoje uprawnienia.

Dalsza część drogi przebiegała w milczeniu. Choć architektura miasta zniekształcała jej

wyczucie kierunku, Jaheira wiedziała, że Garrol prowadzi ich do centrum. Nagle w ich polu

widzenia pojawił się wielki kamienny zamek. Garrol zaprowadził ich prosto do bram. Te zaś

otwarły się, gdy się do nich zbliżyli, i zatrzasnęły głucho za nimi.

Garrol maszerował szybko przez korytarze zamku. Jaheira, mimo swoich długich nóg,

ledwo za nim nadążała, a Imoen musiała nawet chwilami podbiegać, żeby nie zostać

stratowaną przez maszerującą za nimi eskortę.

Wkrótce dotarli do sali posłuchań. Wokół dużego pokoju stali żołnierze Calimshan i

prawie tuzin ludzi w ubraniach cywilnych. Na drugim końcu sali siedział na tronie najbardziej

niechlujny, brudny i najbardziej owłosiony mężczyzna, jakiego Jaheira kiedykolwiek

background image

widziała. Jego twarz zakrywała potężna, rozczochrana czarna broda, a długie potargane loki

opadały na oczy. Ubranie miał tak brudne, że dopiero po chwili półelfka zorientowała się, iż

mężczyzna ma na sobie taki sam mundur, jak Garrol i reszta oddziałów z Calimshan.

– Generale Gromnirze – zwrócił się Garrol do dziko wyglądającej postaci – ci ludzie

przybyli tutaj, by zobaczyć się z Melissan.

– Ha! – warknął generał w odpowiedzi, przechylając głowę na bok i koncentrując

spojrzenie na Sarevoku. – Gromnir wie, że tylko pomiot Bhaala szuka Melissan! Ha! Jeszcze

więcej pomiotu Bhaala zebrało się tu, żeby umrzeć! Świetna zabawa! Ha!

– Niech nas Mielikki broni – wyszeptała Jaheira z nadzieją, że usłyszy ją tylko Abdel. –

On jest szalony.

* * *

Abdel zgadzał się z taką oceną gospodarza. Sposób, w jaki Gromnir mówił, świadczył o

jego niezrównoważeniu, a błysk oka zza długich, tłustych kosmyków włosów odbierał

odwagę. Ale Abdel nie chciał gwałtownie reagować. Nie miał zamiaru ponownie uwolnić

szalejącego ducha boga mordu.

– Generale Gromnirze – powiedział, mając nadzieję, że jego głos jest opanowany i brzmi

uspokajająco – rzeczywiście jestem dzieckiem Bhaala. Ale nie przybyłem tutaj, by czynić zło.

– Ha! Pomiot Bhaala czyni zło, gdziekolwiek się uda. Krew i przemoc wszędzie podążają

za pomiotem Bhaala! Gromnir wie! Ha!

– Chcę tylko porozmawiać z Melissan – ciągnął dalej Abdel, próbując nie okazać

zażenowania, jakie czuł na widok szalonego generała. – Szukam...

– Azylu! – przerwał Gromnir. – Pomiot Bhaala przychodzi do Saradush dla szukania

azylu! Gromnir wie! Ha! Melissan obiecuje bezpieczeństwo, ale pomiot Bhaala dostaje tylko

śmierć! Ha! Świetna zabawa, co?

Potrząsając głową, Abdel spróbował raz jeszcze.

– Nie, nie chcemy azylu. Chcemy tylko...

– Nie azylu? Więc czego szukacie? Ha! Śmierci Gromnira, co?

Zanim Abdel wymyślił odpowiedź, która nie poruszyłaby bardziej ich i tak już

rozwścieczonego gospodarza, odezwał się Sarevok.

– Nie przybyłem tu, by cię zabić, Gromnirze. Mogłem to zrobić dawno temu.

Mina Gromnira świadczyła o tym, że rozpoznaje on Sarevoka, i spomiędzy splątanych

loków spojrzały na nich rozszerzone ze zdziwienia oczy.

– Gromnir cię zna! Ha! Gromnir słyszał, że Sarevok nie żyje! Ha!

Jaheira nie próbowała ukryć oskarżenia w głosie.

– Sarevoku, znasz tego szaleńca?

– Sarevok zna Gromnira – odpowiedział generał – a Gromnir zna Sarevoka! Zabierzcie

ich do więzienia!

background image

Kątem oka Abdel zauważył, że jego towarzysze przygotowują się do walki. Ręka Imoen

powędrowała do sztyletu, który trzymała za pasem, a Jaheira chwyciła laskę, gotowa do jej

użycia. Także Sarevok wydawał się oczekiwać na sygnał ataku, lecz szybkie potrząśnięcie

głową przez Abdela kazało im się rozluźnić.

Strażnicy podeszli ostrożnie i rozbroili ich. Abdel próbował spojrzeć uspokajająco na

swoich towarzyszy. W swoim życiu uciekł z wielu więzień i mógł się założyć, że z tego także

znajdą drogę ucieczki. Wolał raczej pręty celi, niż kolejną bitwę z samym sobą przeciwko

ogniowi Bhaala, który mógł posiąść jego duszę i zmienić go w demonicznego czterorękiego

Niszczyciela.

background image

Rozdział ósmy

W lochach było co najmniej tuzin cel, wszystkie puste z wyjątkiem czterech

zajmowanych obecnie przez Abdela i jego towarzyszy. Nawet strażnicy ich zostawili, kiedy

upewnili się, że więźniowie są dobrze zamknięci.

– Zakładam, że masz jakiś plan, Abdelu – powiedziała Jaheira, gdy strażnicy już poszli.

– Właśnie, braciszku – wtrąciła Imoen. – Co się dzieje? Nigdy nie widziałam, żebyś

unikał walki.

Abdel zawahał się, zanim odpowiedział. Nie chciał wyjaśniać motywów swego działania

jedynym dwóm osobom na świecie, na których mu zależało. Nie chciał im powiedzieć, że

jeśli w gniewie wyciągnie miecz, może go nie móc schować, dopóki ich ciała nie zmienią się

w zmasakrowane, okrwawione trupy. Nie chciał, żeby wiedziały, iż boi się potwora w sobie.

Ale Imoen i Jaheira mu ufały. Nie mógł tak po prostu nie dać im odpowiedzi. Choć

bardzo tego nie chciał, Abdel obawiał się, że będzie musiał siostrę i kochankę okłamać.

Na szczęście nie zdążył się odezwać.

– Być może wasz duży przyjaciel po prostu nauczył się, że oprócz przemocy istnieją

lepsze rozwiązania – zabrzmiał kobiecy głos; na schodach do lochów wyłoniła się z cienia

wysoka i szczupła kobieca postać.

Kobieta miała na sobie koszulkę z przeplatających się stalowych nici, a u jej pasa wisiała

maczuga. Nosiła srebrne rękawice i wysokie do kolan srebrne buty. Nogawki i rękawy były z

czarnego materiału. Spod koszulki wystawał sięgający aż do brody miękki kołnierz. Każdy

cal jej ciała, z wyjątkiem twarzy, pokrywała zbroja lub ciemny materiał jej stroju. Skóra

twarzy była biała jak połyskliwy marmur, co kontrastowało ze smoliście czarnymi oczami,

czerwonymi wargami i kruczoczarnymi włosami, spływającymi po plecach.

– Melissan – przywitał ją Sarevok.

Kobieta skinęła głową w stronę opancerzonego mężczyzny.

– Sarevok. Myślałam, że nie żyjesz.

– Bo tak było – odpowiedział. – Powinienem był posłuchać twoich ostrzeżeń. Dostałem

drugą szansę.

background image

Melissan skierowała swoje przeszywające spojrzenie w stronę Abdela.

– A ty musisz być Abdelem Adrianem, wychowankiem Goriona.

– Skąd znasz Abdela – zapytała Jaheira – i skąd znasz Sarevoka?

– Znałam Sarevoka dawno temu – odpowiedziała Melissan, nie odwracając wzroku od

Abdela – zanim jeszcze próbował wywołać wojnę między Nashkel i Wrotami Baldura. A jeśli

chodzi o Abdela – kontynuowała – jego imię, podobnie jak jego wygląd, jest dobrze znane

wszystkim, którzy interesują się dziećmi Bhaala. Nie możesz raczej ukryć się w tłumie,

Abdelu.

– Rzeczywiście – odpowiedział Abdel z zakłopotaniem. – Wystaję z tłumu jak bolący

kciuk.

Abdel cały czas wątpił w obietnice Sarevoka. Nie potrafił uwierzyć, że przyrodni brat

rzeczywiście doprowadzi go do kogoś, kto pomoże mu uciec od przekleństwa nieśmiertelnego

ojca. Pewne siebie spojrzenie Melissan odbierało mu odwagę i jednocześnie go podniecało.

Jej czarne oczy przeszywały jego duszę i Abdel miał pewność, że widziały ukryte wewnątrz

niego zło. Ona jednak nie cofnęła się, jak zrobiłaby większość, widząc przeklęte piętno

Bhaala, które w sobie ukrywał. Melissan zdawała się akceptować jego potworną naturę.

– Powiedziano mi, że możesz mi pomóc – powiedział Abdel, zatopiony w jej oczach. –

Sarevok mówi, że możesz mi pomóc pozbyć się przeklętego piętna Bhaala.

– Zanim zajmiemy się dziedzictwem mojego kochanka – powiedziała nagle druidka – czy

nie powinniśmy pomyśleć o wydostaniu się z tych cel?

Głos Jaheiry wyrwał Abdela z zauroczenia, sprawiając, że zarumienił się ze wstydu i

przepraszająco spojrzał na Jaheirę.

Melissan pokiwała głową.

– Oczywiście. Pójdę wziąć klucze od Gromnira.

– Ależ to ten szaleniec, który nas tu umieścił! – zaprotestowała Imoen.

– Gromnir nie jest tak zwariowany, jak się wydaje – zapewniła ją Melissan. – Jego

zachowanie może wydawać się dziwaczne, ale nie jest szalony, tylko bardzo, bardzo ostrożny.

– To znaczy paranoiczny – prychnęła Imoen, wciąż nie przekonana.

– Jego ostrożność wynika z wielu wcześniejszych prób odebrania mu życia – wyjaśniła

Melissan – i jest uzasadniona, biorąc pod uwagę obecną sytuację. Calimshański generał

rządzący tethyrskim miastem ma powody do ostrożności.

– A czemu ten szalony generał Gromnir w ogóle tutaj rządzi? – zapytała Jaheira, nie

ukrywając tonu oskarżenia w głosie.

Melissan westchnęła, a jej twarz bez skazy przybrała wyraz żalu.

– Myślałam, że generał i jego odziały pomogą ochronić Saradush i wszystkie dzieci

Bhaala, które przybyły tutaj w poszukiwaniu azylu. Gromnir i jego ludzie są tu na moją

prośbę.

background image

Abdel pokiwał głową, przypominając sobie, jak żołnierze z Saradush splunęli na ziemię,

słysząc imię Melissan. Teraz ich niechęć wydawała się zupełnie oczywista.

– Z początku hrabia Santele, władca Saradush, z radością przyjął Gromnira i jego ludzi –

kontynuowała Melissan. – Gdy jednak hrabiego doszły wieści o zbliżającej się armii, rozkazał

oddziałom Gromnira i wszystkim dzieciom Bhaala zebranym w Saradush opuścić miasto.

Wierzył, że jeśli wygna pomiot Bhaala, uratuje miasto.

– Niech zgadnę – wtrąciła się Jaheira. – Gromnir odmówił i jego ludzie przejęli władzę.

Melissan pokiwała głową.

– Hrabia Santele został zmuszony do ucieczki. Straż Saradush nie była przygotowana na

nagły przewrót Gromnira, a zanim zorganizowali się przeciwko niemu, rozpoczęło się już

oblężenie. Dowódcy i żołnierze Saradush nie mieli innego wyboru, jak tylko zaakceptować

władzę Gromnira, przynajmniej na jakiś czas. Tylko z nim współpracując, mogą skutecznie

bronić się przed siłami okupującymi miasto.

– A co ze wsparciem? – zapytała Imoen. – Czemu król i królowa Tethyru nie przysłali

wojska, żeby zakończyć oblężenie i jednocześnie pozbyć się Gromnira?

– Myratma, stolica Tethyru, znajduje się setki mil stąd – wyjaśniła Melissan – a w całym

tym rejonie poruszają się wrogie siły. Pewnie słyszeliście o armiach równających z ziemią

miasta w Krainach Południowych. Wojna trwa nie tylko w Saradush. Król i królowa muszą

się najpierw zająć bezpieczeństwem własnego otoczenia, zanim zainteresują się Saradush.

– Nic dziwnego, że Gromnir zachowuje się jak paranoik – zauważył Abdel. – Założę się,

że ludzie po obu stronach murów chcieliby go widzieć martwym.

– To, co mówisz, jest tylko do pewnego stopnia prawdą – przyznała Melissan. –

Większość mieszkańców miasta zaakceptowała jednak fakt, że jedynym sposobem na

przeżycie oblężenia jest popieranie dyktatury Gromnira... przynajmniej na razie.

Wysoka kobieta potrząsnęła ze zmęczeniem głową, zanim dodała:

– Obawiam się, że obecna sytuacja nie jest jedyną przyczyną zachowania Gromnira.

Podejrzewam, że przekleństwo krwi Bhaala wycisnęło w ostatnich dniach swoje piętno także

na nim.

– To straszliwie włochate coś jest dzieckiem Bhaala? – wykrzyknęła Imoen z

niedowierzaniem.

– Dzieci boga mordu mają różne postacie. – Melissan uniosła brwi i prześwidrowała

Imoen spojrzeniem tak, jak wcześniej zrobiła to z Abdelem. – Jak pewnie dobrze wiesz,

młoda damo, Gromnir jest tutaj, w oblężonym Saradush tylko ze względu na swoją

nieśmiertelną krew. Nigdy nie sprowadziłabym go i jego lojalnych oddziałów do Tethyru,

gdybym nie czuła, że los pomiotu Bhaala traktuje jako coś osobistego.

Melissan prawdopodobnie powiedziałaby coś więcej, ale przerwało jej chrząknięcie

Jaheiry. Abdel uśmiechnął się, słysząc to niezbyt subtelne przypomnienie.

background image

– Oczywiście, porozmawiamy, gdy już wyjdziecie z cel – zapewniła ich odziana na

czarno kobieta. – Jestem pewna, że generał Gromnir uwolni was wszystkich, kiedy z nim

porozmawiam.

* * *

Jaheirze nie podobała się ta kobieta. Coś niepokojącego było w sposobie, w jaki patrzyła

na Abdela, jakby głód. Jaheira nie chciała, żeby jakakolwiek kobieta oprócz niej samej

patrzyła tak na Abdela. Nie podobało jej się też, że Abdel wsłuchuje się jak zakochany

dzieciak w słowa pięknej nauczycielki.

Ku zdziwieniu Jaheiry, Melissan dotrzymała słowa i po niecałych pięciu minutach

powróciła z pękiem kluczy.

– Jestem pewna, że chciałbyś mnie zapytać o jeszcze wiele spraw, Abdelu. Możemy

kontynuować rozmowę, kiedy tylko cię uwolnię. – Jakby przypomniawszy coś sobie, dodała:

– I oczywiście twoich towarzyszy.

Druidka musiała zagryźć wargi, żeby nie odezwać się ostro. Wiedziała, że zachowuje się

głupio, czując się zagrożona przez tę kobietę. Przecież Abdel ją kocha, jest gotów oddać za

nią życie.

Melissan była jednak bez wątpienia piękna. Mogła wyjawić tajemnice krwi Bhaala,

których Jaheira nie znała. Półelfka wiedziała, że Abdel dał się raz uwieść bardzo podobnej

kobiecie, wampirzycy Bodhi. Jaheira wybaczyła to swemu kochankowi. Dobrze znała magię,

której wampiry potrafią używać wobec żyjących, i nie wierzyła, że Abdel byłby skłonny ją

zdradzić w normalnej sytuacji. Nie mogła jednak stłumić niepewności na myśl o tym, że

Abdela pochłania piętno Bhaala i że zrobiłby wszystko, by pozbyć się dziedzictwa ojca.

Wszystko.

Melissan otworzyła najpierw celę Abdela, a później Sarevoka. Właśnie otwierała zamek

w drzwiach celi Jaheiry, gdy od ścian lochów odbiły się trzy ostre dźwięki rogu.

– Wyłom w murach! – wykrzyknęła Melissan. – Wróg się przebił! Trzy dźwięki

oznaczają południowy mur.

Kobieta obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę schodów. Jej długie włosy rozwiały się,

gdy pędziła w stronę wyjścia z lochów. W pośpiechu pozostawiła klucz we wciąż

zamkniętych drzwiach celi Jaheiry.

– Musimy wesprzeć ludzi na murach i zamknąć wyłom albo Saradush zostanie zdobyte! –

zawołała Melissan przez ramię, wbiegając po schodach co drugi stopień.

Jaheira musiała niechętnie przyznać, że kobieta porusza się z zaskakującą gracją.

Sarevok natychmiast popędził za nią, zaś Abdel zrobił pół kroku do przodu, po czym

odwrócił się do Jaheiry i Imoen.

– Idź – zachęciła go Jaheira, podchodząc do klucza tkwiącego w zamku jej celi. – Ja

otworzę nasze cele i za chwilę razem z Imoen przyłączymy się do was w walce.

background image

Abdel musiał widocznie nie usłyszeć, gdyż podbiegł do jej celi.

– Idź, kochany – powtórzyła – a my pójdziemy za tobą! – Jaheira sięgnęła ręką przez

kraty i położyła dłoń na kluczu w chwili, gdy Abdel pojawił się przy drzwiach jej celi.

Potężny mężczyzna wsunął rękę przez kraty, położył otwartą dłoń na jej piersi i pchnął.

Jaheira zrobiła kilka niepewnych kroków do tyłu i upadła.

– Abdel! – wykrzyknęła, bardziej ze zdziwienia niż z bólu.

Mężczyzna nie odpowiedział i chwycił klucz. Mięśnie przedramienia napięły się i

metalowy klucz złamał się w zamku, pozostawiając Jaheirę w pułapce.

Druidka zerwała się na równe nogi i podbiegła w stronę kraty, lecz on już znalazł się poza

jej zasięgiem.

– Abdel, co robisz? – zażądała odpowiedzi, podczas gdy Imoen wykrzyknęła to samo

pytanie z sąsiedniej celi.

Odwrócił się, zanim zdołała odczytać wyraz jego oczu.

– Przepraszam – powiedział tylko i zniknął na schodach, pozostawiając Jaheirę i Imoen w

ich celach.

* * *

Przerażenie i podejrzenie zdrady w oczach Jaheiry tkwiło jak miecz w sercu Abdela.

Gdyby miał czas, wyjaśniłby jej i Imoen swoje postępowanie. Abdel brał udział w wielu

oblężeniach. Dobrze wiedział, jak wygląda krwawa bitwa, taka jak ta tocząca się teraz na

szczycie umocnień Saradush, gdzie obrońcy próbowali zepchnąć intruzów z przyczółka.

Abdel miał świadomość, że jedynym sposobem na uchronienie Jaheiry i Imoen, gdyby stracił

kontrolę nad sobą, było trzymanie ich z dala od pola walki.

Tylko chwilę zajęło Abdelowi wyjście z lochów i znalazł się przed główną bramą zamku.

Sarevok i Melissan już zniknęli na ulicach Saradush, pędząc na pomoc żołnierzom na murach.

Abdel podążył za krzykami tych, którzy biegli, by także przyłączyć się do bitwy.

Kiedy wyszedł zza rogu, zauważył, że dziesiątkom napastników udało się wspiąć na mury

i pokonać oddziały z Saradush i Calimshan. Z każdą chwilą coraz więcej wrogów wspinało

się na mury, by dołączyć do towarzyszy i zepchnąć obrońców miasta. Abdel wiedział, że

wsparcie dla tej strony jest mało prawdopodobne, gdyż żołnierze na pozostałych murach sami

rozpaczliwie bronili swoich pozycji przed podobnymi atakami.

Nie słyszał innych dźwięków alarmu, więc wydawało się, że jedyny wyłom nastąpił w

południowym murze. Jeśli siły Saradush odzyskają te umocnienia, atak zostanie na razie

powstrzymany.

Abdel pobiegł wzdłuż muru w stronę otwartych drzwi najbliższej wieży. Popędził w górę

okrągłymi schodami i wybiegł na blanki.

Melissan i Sarevok już tam byli, przyłączywszy się do kilku obrońców walczących z

dwudziestoma napastnikami. Wysoka kobieta chwyciła obiema rękami rękojeść maczugi i

background image

wywijała nią. Jednym uderzeniem odepchnęła miecz przeciwnika, po czym szybko zmieniła

kierunek zamachu bronią, uderzając w hełm mężczyzny i przebijając go. Zanim umierający

żołnierz zdążył upaść w kałużę krwi, Melissan już zajęła się następnym.

Wtedy właśnie Abdel zorientował się, że pędzi do walki bez broni. Pozwolił żołnierzom

Gromnira odebrać sobie miecz, kiedy eskortowali go do więzienia. Nie zwalniając kroku,

rzucił się na ziemię i chwycił miecz jednego z wielu martwych obrońców Saradush. Wstał

akurat na czas, by zablokować wymierzony w niego cios ciężkim toporem.

Następnie Abdel ruszył prosto na drugiego, dużo niższego napastnika. Mężczyzna został

pchnięty do tyłu przez masywne ciało Abdela, upuścił broń i zamachał rękami, żeby utrzymać

równowagę, gdy niebezpiecznie zbliżył się do krawędzi muru. Abdel zrobił zamach i kopnął

przeciwnika w pierś. Mężczyzna z krzykiem przeleciał przez barierkę i spadł na ziemię.

Obok siebie Abdel widział Sarevoka wyrzynającego sobie drogę wśród wrogów.

Podobnie jak Abdel, opancerzony mężczyzna wszedł do bitwy bez broni, ale nawet nie trudził

się znalezieniem sobie jakiegoś ostrza.

Okryte zbroją pięści Sarevoka rozbijały czaszki i miażdżyły twarze wrogów. Ciosy

przeciwników unieszkodliwiały wzmacniane żelazne płyty zbroi. Sarevok atakował

wystającymi z łokci kolcami lub ciął metal, ciało i kości ostrymi jak brzytwa ostrzami

umieszczonymi na przedramionach. Żołnierze, którym udało się uniknąć morderczych ramion

Sarevoka, leżeli na ziemi z nogami okaleczonymi przez ostrza umieszczone poniżej jego

kolan.

Widok Sarevoka okrutnie masakrującego wrogów wywołał natychmiastową odpowiedź w

duszy Abdela. Wściekłość Bhaala odpowiedziała na nieme zaproszenie Sarevoka i wkrótce

Abdel również zaczął młócić przeciwników jak zboże.

Nawet elitarny oddział najemników nie zatrzymałby bezlitosnego ataku Abdela, a

przecież ci ludzie byli tylko mięsem armatnim, pierwszą falą ataku. Ich uzbrojenie było

kiepskie, nie mieli też pojęcia o technice czy strategii. Abdel pogardliwie przyjmował słabe

próby parowania jego morderczych ciosów, łatwo omijał niezgrabne pchnięcia przeciwników.

Tym, którzy byli na tyle głupi, by stanąć na jego drodze, miecz Abdela rozcinał brzuchy. Ci,

którzy byli na tyle mądrzy, by się odwrócić i próbować ucieczki, dostawali cięcia przez plecy

i w ten sposób ginęli z ręki szalejącego najemnika.

Przez całą tę rzeź Abdel czuł, jak głodne płomienie w jego duszy rosną, karmione

ciągłym dopływem gorącej krwi, która pokrywała mu dłonie i twarz. Świat miał barwę

szkarłatu, gdyż jego wzrok mącił gniew Bhaala. Ogień stał się szalejącym pożarem i Abdel

był pewien, że jego ofiary czują, jak gorąco emanuje z jego skóry, tak samo jak czują zimną

stal jego miecza.

Tym razem jednak płomienie nie pochłonęły Abdela. Nawet pośrodku rzezi nie stracił

kontroli na sobą. Czystą siłą woli stłumił w sobie demona i powstrzymał Niszczyciela.

background image

Jego atak oczyścił drogę do najbliższej z drabin, której napastnicy używali, by dostać się

na mur. Abdel kopnął ją i wówczas drabina odpadła od ściany, roztrzaskując się. Trzy szybkie

cięcia mieczem i trzy trupy, i już był przy drugiej drabinie. Ona również zwaliła się, ciągnąc

za sobą kilku napastników.

Dwie pozostałe drabiny również odepchnięto od murów. Abdel obrócił się w stronę pola

walki i zobaczył, że pozostali już jedynie żołnierze w barwach Saradush i Calimshan. Żądza

krwi w jego duszy rozgorzała na nowo, zachęcając do wylania całej wściekłości na

sojuszników. Poczuł, jak go skóra mrowi i swędzi, co było pierwszym sygnałem zbliżającej

się ohydnej transformacji, której pragnął uniknąć za wszelką cenę.

Abdel pozwolił, żeby jego miecz upadł na ziemię, tłumiąc mroczne pragnienia skażonej

krwi tak łatwo, jakby zgniatał butem robaka. Transformacja skończyła się, zanim się zaczęła.

Nie miał nawet czasu przeżywać zwycięstwa nad samym sobą czy zastanawiać się, dlaczego

tym razem tak łatwo stłumił żądzę krwi.

Jeden z żołnierzy Saradush zabrał potężny mosiężny róg swojemu martwemu

towarzyszowi, zaś pozostali zaczęli przeszukiwać ciała w poszukiwaniu niedobitków.

Mężczyzna zagrał na rogu trzy razy, by zawiadomić innych obrońców, że południowy mur

znów jest bezpieczny.

Nad miastem rozbrzmiały w odpowiedzi podobne dźwięki.

Melissan stała teraz u boku Abdela, choć potężny mężczyzna nawet nie zauważył, że się

zbliża.

– Wyłom został zamknięty – powiedziała, dysząc lekko ze zmęczenia, i wyjaśniła mu

znaczenie słyszanych sygnałów. – Inne mury są bezpieczne, a atakujący wycofali się. Na

razie.

Abdel chciał zadać jej wiele pytań, musiał poznać wiele odpowiedzi. Kiedy jednak

otworzył usta, wyszło z nich tylko jedno słowo:

– Jaheira!

Odwrócił się i pobiegł z powrotem do lochów.

background image

Rozdział dziewiąty

– Nie chciałem, żeby stała się wam jakaś krzywda – wyjaśnił Abdel, mając nadzieję, że

Jaheira wybaczy mu, iż zostawił ją i Imoen uwięzione w lochu.

Nie był z nimi do końca szczery – wciąż nie mógł opowiedzieć im, co się stało na polanie

z Illaserą. Nie potrafił przyznać, że niemal zmienił się w niemożliwego do opanowania

potwora, który czterema szponiastymi łapami mógłby rozedrzeć siostrę i kochankę na strzępy.

Ślusarz, który próbował uwolnić część klucza tkwiącą w zamku, pokiwał głową.

– Tam było paskudnie, panienko – powiedział nie proszony, wspierając Abdela. – To nie

miejsce dla dwóch dam.

Jaheira spojrzała gniewnie na Abdela i prychnęła pogardliwie, nie próbując ukryć swojej

niechęci.

– Jakoś ci nie przeszkadzało, że Melissan tam była.

Imoen, już uwolniona z celi przy pomocy zapasowego klucza, poparła Jaheirę.

– My potrafimy poradzić sobie w walce, Abdelu. Wiesz o tym.

Abdel westchnął, wpatrując się w podłogę.

– Wiem – przyznał, szukając jakiegoś wyjaśnienia, lecz nie znajdując żadnego.

– Jesteś wolna, panienko – ogłosił ślusarz, wstał i otworzył celę Jaheiry.

– Pójdę powiedzieć Melissan – ogłosił Sarevok, stojąc na szczycie schodów.

Przyrodni brat Abdela nie schodził po stromych schodach do lochów. Choć jedyna

widoczna na zbroi krew była krwią jego ofiar, ciemny wojownik twierdził, że został ranny w

trakcie ostatniej potyczki. Najwyraźniej Sarevok nie posiadał zdolności regeneracji tak jak

jego przyrodni brat.

Imoen z dziwną miną odprowadzała wzrokiem kuśtykającego mężczyznę.

– Rozumiem! – wyszeptała podniecona, jak tylko mężczyzna w zbroi zniknął. – To

Sarevok, prawda?

Nie do końca pewien, o co właściwie jej chodzi, Abdel pokiwał głową.

– Sarevok? – zapytała Jaheira, po czym sama odpowiedziała na własne pytanie. –

Oczywiście... wciąż mu nie ufasz.

background image

Abdel nie był może najsprytniejszym człowiekiem na Wybrzeży Mieczy, ale był na tyle

bystry, by wykorzystać okazje, która właśnie się pojawiła.

– Zgadza się. Bałem się, że Sarevok wykorzysta zamieszanie w trakcie bitwy i spróbuje

was skrzywdzić. Nie mogłem ryzykować.

Jaheira zarzuciła ręce na szyję kochanka i uścisnęła go z zadziwiającą siłą.

– Och, Abdelu, tak mi przykro. Myślałam, że Melissan... – Nie dokończyła, tylko wtuliła

twarz w jego pierś i uścisnęła go jeszcze mocniej.

Imoen klepnęła go przyjaźnie po ramieniu, po czym ruszyła po schodach.

– Zawsze się o nas troszczysz.

Ślusarz podążył za dziewczyną, jednak wcześniej mrugnął do Abdela i uśmiechnął się z

podziwem.

* * *

– Chcę poznać odpowiedzi, Melissan – powiedział Abdel. – Chcę poznać je teraz!

– Oczywiście – odrzekła. – Co chcesz wiedzieć?

Abdel zawahał się, nie wiedząc, o co pytać. Na szczęście pomogła mu Jaheira.

– Wszystko – powiedziała pewnym głosem, wpatrując się w Melissan z wyraźną

nieufnością. – Dlaczego nie powiesz nam wszystkiego?

Obraz sytuacji, jaki przedstawiła im Melissan, nie był przyjemny. Prześladowania

pomiotu Bhaala były bardziej powszechne, niż którekolwiek z nich podejrzewało, dotyczyły

całego Wybrzeża Mieczy i dalej na południe Amnu, Tethyru i nawet Calimshanu. Dzieci

Bhaala były zmuszane do opuszczenia domów i umieszczane w więzieniach lub po prostu

mordowane przez tłuszczę.

Wiele z nieszczęsnych ofiar nie miało nawet świadomości swego przeklętego

dziedzictwa. Nie wiedziały, tak jak kiedyś Abdel i Imoen, o swej nieśmiertelnej krwi. Byli to

chłopi, kupcy, sklepikarze – zupełnie zwyczajni ludzie, prowadzący zwyczajne życie, dopóki

nie zaczęły się czystki.

– Ale czemu teraz? – zapytała Imoen, szukając jakiegoś wyjaśnienia tego szaleństwa. –

Dlaczego dopiero po tylu latach zrodziła się ta nagła nienawiść i zaczęło polowanie na dzieci

Bhaala?

– Przepowiednie Alaundo – powiedziała Jaheira. – Mówią, że dzieci Bhaala sprowadzą

śmierć na Faerun... a może nawet powrót samego Bhaala.

– Półelfka mówi prawdę – przyznała Melissan – ale zna tylko część historii, podobnie jak

ciemne masy, które dopuszczają się ludobójstwa.

Jaheira skrzywiła się, słysząc taką obelgę.

– Istnieje potężna grupa, która wywołała tę nagłą falę nienawiści wobec pomiotu Bhaala.

Dzięki kampanii strachu i dezinformacji doprowadzili do tego, że nie pozostało ani jedno

background image

miejsce, w którym dziecko Bhaala mogłoby czuć się bezpiecznie. Ci, którzy są

odpowiedzialni za zbrodnie wobec ciebie i twojego rodzaju, nazywają się Piątką.

– Piątka? – odpowiedział Abdel. – Nigdy o nich nie słyszałem.

Melissan zaśmiała się lekko, choć jej głos był poważny.

– I nic dziwnego, Abdelu. Nawet ja wiem o ich istnieniu zaledwie od kilku lat, choć całe

życie spędziłam na poszukiwaniu takiej grupy wśród tych, którzy dzielą twoją krew. Przez

wiele lat szukałam ciebie i twego rodzaju, Abdelu, wiedząc, że nie tylko ja poszukuję

potomków boga mordu.

Imoen potrząsnęła głową.

– Czekaj, zgubiłam się. Czy mówisz, że ta Piątka to też pomiot Bhaala?

Krótkie skinienie potwierdziło przypuszczenia Imoen.

– Piątka to rzeczywiście potomkowie pana mordu, i podejrzewam, że są to

najpotężniejsze z dzieci Bhaala, jakie kiedykolwiek żyły. Choć, prawdę mówiąc, wiem o nich

niezwykle mało. Nie wiem nawet, ilu ich naprawdę jest. W kulturach Tethyru i Calimshan

pięć jest liczbą przeklętą, pechową. Być może Piątka wybrała taką właśnie nazwę, żeby

wzbudzać strach wśród ciemnych mas. Wiem tylko – kontynuowała Melissan – że Piątka ma

wielkie wpływy polityczne w Faerunie. Trzymają się w cieniu, działając tylko w jednym celu.

Manipulują innymi, kłamstwami i oszustwem skłaniając ich do podążania za nimi i służenia

im. Obecnie pod kontrolą Piątki są całe armie, choć większość żołnierzy i generałów nie ma

pojęcia, dla kogo właściwie pracuje.

– A co ta Piątka pragnie osiągnąć? – zapytał Abdel.

– Piątka to tajemne stowarzyszenie, fanatycznie oddane idei wskrzeszenia ojca poprzez

zabijanie rodzeństwa.

Abdel zawahał się, nim zadał następne pytanie. Nie chciał okazać się ignorantem, ale

musiał jednak zrozumieć. Musiał to pojąć w każdym szczególe.

– Jak zabijanie innych dzieci Bhaala może go sprowadzić z powrotem?

– W każdym z potomków boga mordu znajduje się boska esencja – wyjaśniała cierpliwie

Melissan – malutki fragment esencji samego Bhaala. W niektórych potomkach jest to tylko

iskierka, w innych płonie całe przeklęte ognisko. Kiedy tylko jedno z dzieci Bhaala ginie, ten

jego kawałek, który jest boski, lecz skażony, zostaje uwolniony. Piątka pragnie zebrać

rozproszoną esencję duszy ojca, łącząc ze sobą węgielki, aż stworzą ogromny stos, z którego

odrodzi się sam Bhaal.

Sarevok, który w milczeniu stał z boku, włączył się do rozmowy.

– Wiesz, że to, co mówi Melissan, jest prawdą, Abdelu. Ty sam tego doświadczyłeś, choć

w mniejszym stopniu. Kiedy zakończyłeś moje życie w jaskiniach pod Wrotami Baldura,

nieświadomie wchłonąłeś moją esencję... i postąpiłeś niewielki krok poza zwykłą śmiertelną

egzystencję. Gdy ponownie się spotkaliśmy, z własnej woli poświęciłeś malutki fragment

tego boskiego ducha, by przywrócić mi życie i dać mi drugą szansę.

background image

To wszystko miało sens. Abdel nie zawsze przecież posiadał swoją niezwykłą zdolność

regeneracji. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej uświadamiał sobie, że objawiła się ona

dopiero po tym, jak zabił Sarevoka. Abel zastanawiał się także, czy nieświadomie nie zabrał

trochę esencji Imoen. Gdy została zmieniona przez czarodzieja Jona Irenicusa w awatara

Bhaala, Abdel walczył z ohydną demoniczną postacią Imoen i pokonał ją. Mógł więc

wchłonąć wiele skażonej esencji dziewczyny. To wyjaśniałoby, dlaczego stał się tak potężny,

podczas gdy Imoen wydawała się... normalna.

Podczas gdy Abdel zastanawiał się nad tym, co usłyszał, Jaheira nadal wypytywała

Melissan.

– Wydaje mi się, że strasznie dużo o tym wiesz – powiedziała, a głos jej brzmiał

oskarżycielsko – W jaki sposób ty jesteś w to wmieszana, Melissan?

– Ja również słyszałam przepowiednie – wyjaśniła wysoka kobieta w czerni. – Tak samo

jak Piątka, znam słowa Alaundo i to, co przepowiadają. Jak każdy rozsądny człowiek,

poświęciłam swoje życie, by zapobiec powrotowi Bhaala na ten świat. Przez wiele lat

walczyłam z niewidzialnym wrogiem. Podejrzewałam, że grupa dzieci Bhaala połączy swoją

moc, by doprowadzić do jego odrodzenia, ale nie potrafiłam znaleźć dowodów na to, że taki

kult w ogóle istnieje. Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat byłam w stanie potwierdzić plotki i

podejrzenia. A teraz zrobię wszystko, co w mojej mocy, by przeszkodzić im w ich szalonej

misji.

Jaheira nic nie powiedziała. Abdelowi wydawało się, że rozważa ona słowa Melissan,

próbując odnaleźć w nich jakąś nielogiczność lub kłamstwo. W końcu półelfka zwróciła się

do Sarevoka.

– Nie wydajesz się być zdziwiony tym, co usłyszałeś.

Dla Abdela było tajemnicą, w jaki sposób jego kochanka potrafi powiedzieć cokolwiek o

reakcji stoickiego Sarevoka, lecz okazało się, że Jaheira ma niezłe wyczucie.

– Już słyszałem tę historię, druidko. Kilka lat wcześniej, od samej Melissan.

– To prawda – przyznała Melissan, wtrącając się, zanim Jaheira mogła coś powiedzieć. –

Kiedy pierwszy raz dowiedziałam się, że Piątka to coś więcej niż tylko owoc mojej

wyobraźni, zaczęłam szukać sojuszników, którzy mieliby swój własny interes w

powstrzymaniu pomiotu Bhaala, zanim będą na tyle silni, by doprowadzić do kampanii

zabójstw, która teraz właśnie trwa.

– Zaczęłaś szukać innych dzieci Bhaala, żeby walczyły przeciwko Piątce – wtrąciła

Imoen.

– Zgadza się, moje dziecko. Kto mógł mi bardziej pomóc w walce przeciwko dzieciom

boga mordu, jak niejeden z potomków Bhaala? W tym czasie ty i Abdel wciąż nie byliście mi

znani. Skrybowie z Candlekeep dobrze sobie poradzili z ukryciem waszej historii i

wymazaniem waszych imion z wszelkich zapisów. Słyszałam jednak o innym osobniku, który

background image

szybko zdobywał moc i sławę, którego imię szeptali ze strachem najmroczniejsi,

najokrutniejsi zbrodniarze Wybrzeża Mieczy. O młodym mężczyźnie imieniem Sarevok.

– Melissan odnalazła mnie – powiedział Sarevok swym monotonnym głosem. –

Powiedziała mi o moim dziedzictwie i jego implikacjach. Miała nadzieję przekonać mnie do

działania na rzecz uratowania własnego życia, jeśli nie z innych powodów. Mnie jednak

pochłaniało już mroczne piętno mojej duszy. Zamiast włączyć się do jej walki przeciwko

Piątce, przysiągłem, że to ja sprowadzę Bhaala z powrotem na świat. I w ten sposób

zaplanowałem wojnę między Nashkel a Wrotami Baldura, a kiedy dowiedziałem się o

istnieniu Abdela, postanowiłem zabić go i wchłonąć jego esencję, by zwiększyć swoją moc.

Kiedy Sarevok skończył, na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Melissan przerwała to

niemal oskarżycielskie milczenie.

– Takie jest niebezpieczeństwo posiadania sojuszników, którzy sami zrodzili się ze zła.

Często zdradzają. Musiałam wiele razy uczyć się tej lekcji.

Jaheira odezwała się gniewnie.

– A więc wiedziałeś to wszystko! – wskazała palcem na Sarevoka. – Mogłeś nam to

wszystko powiedzieć, nie sprowadzając nas do oblężonego miasta!

– Mogłem opowiedzieć wam tę historię – odpowiedział powoli Sarevok – ale czy

uwierzylibyście mi?

Milczenie Abdela i jego towarzyszek było wystarczającą odpowiedzią.

– Niezależnie od okoliczności waszego przybycia, cieszę się, że teraz tu jesteście –

powiedziała poważnie Melissan. – Z tego, co mówił Sarevok, wnioskuję, że jesteście

jedynymi, którzy mogą uratować nas przed armią z zewnątrz. Prowadzi ją wojownik o

imieniu Yaga Shura.

– Yaga Shura? – Z jakiegoś powodu Abdel czuł, że imię to znaczy więcej, niż tylko imię

przywódcy armii. Ono ma w sobie moc.

– Yaga Shura jest jednym z Piątki – wyjaśniła Melissan. – Tak jak ty, jest dzieckiem

Bhaala. Tak jak w tobie, płonie w nim esencja twojego nieśmiertelnego ojca.

– Abdelu – wyszeptała – możesz nas uratować przed Yagą Shurą.

* * *

Abdel nie wiedział, co robić. Tonął w zalewie informacji od Melissan. Próbował

zaprowadzić jakiś porządek w chaosie, który zapanował w jego umyśle.

– To szaleństwo – nalegała Jaheira. – To nie może być sposób na uwolnienie cię od piętna

Bhaala! Dalszy rozlew krwi nie jest rozwiązaniem.

Dziesiątki dzieci Bhaala zostały zabite przez armie, które nieświadomie służyły Piątce, a

jeszcze więcej zginęło w panice, którą Piątka zasiała w całym Faerunie. Dzieci Bhaala

uciekały, szukając zbawcy, szukając azylu. Znalazły Melissan.

A raczej Melissan je znalazła i sprowadziła do Saradush.

background image

– Możemy uniknąć tej bitwy, Abdelu – powiedziała Imoen, popierając Jaheirę. – Skoro

znalazłam sposób, żebyśmy wślizgnęli się do tego miasta, to znajdę i drogę wyjścia.

Wiele dzieci Bhaala, które podążyły za Melissan, należało do pospólstwa, było zwykłymi

ludźmi, porwanymi przez niezrozumiałą dla nich burzę. Gdyby tylko oni szukali azylu w

Saradush, być może Melissan udałoby się ich ukryć. Może zapewniłaby im bezpieczeństwo.

Ale przybyli tu także inni: potężne, wpływowe osobistości, przywódcy polityczni i

wojskowi, nawet wysokiej rangi generał z armii Calimshan. Gdy Gromnir wraz ze swoimi

wiernymi żołnierzami wmaszerował do Saradush i zażądał azylu, miasto przyciągnęło

drapieżny wzrok Piątki.

– Jeśli teraz nie zdecydujesz się na walkę, Piątka będzie polować na ciebie w całym

Faerunie, Abdelu – ostrzegła go Melissan, a jej chłodne słowa były bardziej przekonujące, niż

pełne pasji błagania Jaheiry i Imoen.

Miejscy urzędnicy kazali Gromnirowi ruszać z wojskiem dalej. Nie chcieli pozwolić, by

obca armia zamieszkała za murami ich miasta. Melissan nakłoniła ich do zmiany zdania, więc

otworzyli bramy i zapewnili Gromnirowi azyl, podobnie jak innym jego krewnym.

– Przyciąga ich twoja skażona krew, Abdelu – kontynuowała Melissan. – W końcu cię

odnajdą i będziesz musiał walczyć. Możesz tylko wybrać czas i miejsce bitwy. Czemu nie

wybrać tu i teraz?

Gromnir i jego ludzie przejęli kontrolę nad miastem pod pretekstem, że będą w stanie

lepiej przygotować Saradush do obrony przed wrogą armią, znajdującą się zaledwie kilka dni

drogi od miasta. Armią prowadzoną przez Yagę Shurę, jednego z Piątki.

Straż Saradush mogłaby uniemożliwić przewrót, a ludzie mogli podjąć walkę przeciwko

generałowi z Calimshan i jego niewielkim siłom. Mieszkańcy miasta bardziej jednak bali się

zbliżających się żołnierzy Yagi Shury i ich zamiaru zniszczenia dzieci Bhaala.

Armia Yagi Shury zgniatała wszystko przed sobą, pozostawiając tylko zrujnowane miasta

i płonące trupy. Dlatego mieszkańcy Saradush znosili obecność Gromnira i jego ludzi, dawała

im bowiem największą szansę przeżycia nadchodzącego oblężenia.

– Jeszcze nie spotkałem przeciwnika, któremu nie podołałbym w walce jeden na jednego

– powiedział Abdel, próbując pocieszyć półelfkę. – Moje rany leczą się niemal natychmiast.

– Jeśli podejmiesz się tego zadania, nie możesz zbytnio wierzyć w siebie – ostrzegła go

Melissan. – Nikt nie zna granic twoich zdolności regeneracji. Nie jesteś bogiem, Abdelu.

– Tej bitwy nie wygrasz! – wykrzyknęła Jaheira z przerażeniem w głosie. – Jeśli Melissan

mówi prawdę, Yaga Shura nie jest zwykłym dzieckiem Bhaala, lecz jednym z Piątki. Jeśli

wierzysz w to, co powiedziała nam Melissan, jak możesz mieć nadzieję, że ich pokonasz?

Argument kochanki nie miał mocy. Już nie. Nie po tym, co Melissan opowiedziała im o

Łowczyni, która polowała na nich w lesie.

– Illasera była jedną z Piątki – powiedział spokojnie Abdel. – a ja ją zabiłem.

background image

– I prawie zginąłeś – przypomniała mu Imoen, starając się poprzeć Jaheirę. – Zbyt

wierzysz w swoje zdolności regeneracji, Abdelu. A ja pamiętam, że rany zadane tamtymi

strzałami nie zniknęły tak po prostu.

– Już zabiłem jedno z Piątki – twierdził nadal Abdel. – Mogę też zabić Yagę Shurę.

– A wtedy co, Abdelu? – zapytała Jaheira takim głosem, jakby zaraz miała się rozpłakać.

– Ilu jeszcze jest w Piątce? Nawet jeśli zabijesz ich wszystkich, co potem? Czy nie było już

wystarczająco dużo śmierci? Wystarczająco dużo rozlewu krwi? Wystarczająco... – słowa

półelfki przeszły w tłumione łkanie.

Głos Melissan był łagodny i uspokajający.

– Druidka ma rację, Abdelu. Nie wiem, ilu członków liczy Piątka ani kim są. Wiem tylko

o Illaserze i Yadze Shurze, bo ci się ujawnili. Nadszedł czas, żeby działali otwarcie. Pozostali

wciąż kryją się w cieniu, a ich machinacje pozostają nieznane.

Abdel był pewien, że jest w stanie wygrać tę bitwę. Dzięki walce na murach czuł, że

potrafi kontrolować gorejący w duszy płomień Bhaala. Teraz, kiedy wiedział, że żyje w nim

Niszczyciel, mógł z nim walczyć. Mógł utrzymać bestię w klatce. W każdym razie wierzył w

to.

Gdy Abdel odezwał się ponownie, jego głos był cichy i pewny.

– W takim razie, jeśli któryś z Piątki odważy się wyjść z ciemności, zabiję go.

Położył uspokajająco dłoń na ramieniu Jaheiry, ale ona cofnęła się pod jego dotykiem i

nadal płakała z twarzą ukrytą w dłoniach.

Imoen zmusiła się do śmiechu, żeby rozładować napięcie.

– To nie ma sensu – prychnęła pogardliwie. – Ten tak zwany plan, który wymyśliliście,

nigdy nie zadziała. Czy Yaga Shura w ogóle przyjmie wyzwanie? Ma armię na swoje usługi,

więc czemu miałby zgodzić się na walkę jeden na jednego z Abdelem?

– To nic śmiesznego – skarciła ją Melissan. – Yaga Shura przyjmie wyzwanie. Będzie

chciał sprawdzić swoją siłę w walce z Abdelem, udowodnić, że jest wart bycia członkiem

Piątki. Yaga Shura jest synem pana mordu, synem boga. Myśli, że jest niezniszczalny. Myśli,

że sam jest bogiem.

Imoen potrząsnęła głową.

– Niemożliwe. Yaga Shura nie może być aż tak głupi. Ja sama jestem dzieckiem Bhaala,

a nigdy nie przyjęłabym takiego wyzwania tylko po to, żeby się wykazać.

Abdel spojrzał przyrodniej siostrze prosto w oczy.

– A ja tak.

background image

Rozdział dziesiąty

Otwarto bramy Saradush, a Abdel wystąpił z szeregów, aby spotkać się ze swym

przeciwnikiem. Oddziały Yagi Shury cofnęły się o kilkaset jardów od murów miasta,

pozostawiając walczącym pas dobrze udeptanej ziemi.

Abdel dotarł do środka tego szerokiego pasa i czekał. Za jego plecami wewnątrz fortecy

calimshańscy żołnierze i milicja Saradush stali w gotowości. Gdyby Abdelowi udało się zabić

Yagę Shurę, obrońcy mieli zrobić wypad i zaskoczyć przeciwnika. Widząc śmierć ich jakoby

niepokonanego wodza, wojska Shury zostałyby zdezorganizowane

i osłabione.

Natychmiastowy atak złamałby ich ducha, a miasto byłoby ocalone.

Tak przynajmniej wyglądał plan Melissan. Gdyby Abdel przeżył. Gdyby jednak stało się

inaczej, obrońcy mieli wrócić na stanowiska, bo oblężenie trwałoby nadal, aż głód i choroby

osłabiłyby ich, a wroga armia przedarła się przez mury i splądrowała miasto.

Z dala doleciał dźwięk trąby, zwiastujący nadejście Yagi Shury.

Abdel przygotował się na spotkanie z nadchodzącym wrogiem.

– Yaga Shura to nie zwykły potomek Bhaala – ostrzegała Abdela Melissan, kiedy przed

pojedynkiem wybierał broń. – Jego matka była olbrzymką z plemion mieszkających wśród

wulkanów Gór Marszruty.

– Ohyda! – sapnęła Imoen.

– Nie bądź naiwna, dziecko! – warknęła Jaheira, przenosząc swój gniew z Abdela na

dziewczynę. – Bhaal nie był śmiertelnikiem. Mógł przyjmować dowolną postać. Olbrzym jest

tak samo bliski bogu jak człowiek czy elf.

Imoen potrząsnęła głową, z uporem powtarzając:

– Ale to ohydne.

– Piętno Bhaala jest ohydne w każdej postaci – odparła Melissan, w ten sposób kończąc

rozmowę.

Żołnierze rozstąpili się, aby utworzyć przejście dla swojego przywódcy. Widok

nadchodzącego Yagi Shury wymiótł z umysłu Abdela wszelkie wspomnienia.

background image

Idący przez tłum nagi do pasa gigant górował nad swoimi żołnierzami o dobrych kilka

stóp. Szerokie bary, muskularna klatka piersiowa i umięśnione ramiona były wyraźnie

widoczne nad ich hełmami, a nawet ostrzami uniesionych w salucie włóczni. Jego skóra miała

barwę popiołu i sadzy, zaś broda była ogniście ruda, podobnie jak długie włosy, zaplecione w

opadający na ramiona warkocz. Głownia olbrzymiego podwójnego topora przytroczonego do

jego pleców zdawała się pochłaniać każdy promień światła, który padał na jej obsydianową

powierzchnię.

Abdel poprawił uchwyt na wybranym przez siebie szerokim mieczu i przestąpił z nogi na

nogę, aby przed starciem nieco się rozruszać. Nie miał zbroi – w walce zamierzał

wykorzystać swoją szybkość i zręczność. Swą nieludzką szybkością zaskakiwał ludzi

mniejszych od niego, i był pewien, że może zrobić to samo z przeciwnikiem o rozmiarach

przysadzistego olbrzyma.

Długimi, mocnymi krokami Yaga Shura wyszedł z tłumu wojska i odległość między

wojownikami zmniejszyła się. Gigant zatrzymał się jakieś dwadzieścia stóp przed Abdelem i

powoli sięgnął do uprzęży po broń, a wtedy zagrały wszystkie mięśnie na jego nagim torsie.

Abdel stał wystarczająco blisko, aby dostrzec, że głownia broni nie była całkiem czarna, jak

początkowo sądził. Jej krawędzie pokrywały krwistoczerwone glify i symbole.

Instynktownie czuł, że te znaki były identyczne jak te, które pokrywały strzały Illasery,

łuczniczki z polany. Abdel wiedział, że, podobnie jak w przypadku strzał Illasery, rany

zadane toporem Yagi Shury nie zagoją się tak łatwo.

Rozstawił szeroko nogi, przyjął niską postawę. Świadomość, że przeciwnik może go nie

tylko zranić, ale nawet zabić, nie przerażała Abdela. Po prostu zmienił swój plan na bardziej

defensywny.

Kiedy dwaj mężczyźni okrążali się, Abdel znalazł się w nietypowej dla niego sytuacji:

musiał spoglądać w oczy przeciwnika. Zawahał się, niepewny, czy powinien czekać na sygnał

do rozpoczęcia walki. Wśród zgromadzonej hordy rozszedł się pomruk niecierpliwego

oczekiwania i wtedy Yaga Shura runął naprzód.

Zgodnie z oczekiwaniami Abdela, waga Yagi Shury działała przeciwko niemu, był

wolniejszy. Szarżował na Abdela niczym rozjuszony byk, z toporem uniesionym wysoko nad

głową. Abdel odczekał do ostatniej chwili, po czym rzucił się w bok, z łatwością unikając

niezgrabnego ciosu przeciwnika. W tym samym momencie chlasnął swoim ostrzem po

mięśniach na odsłoniętym brzuchu Yagi Shury, rozcinając je.

Obrócił się, aby wymierzyć ostateczny cios w nagie plecy przeciwnika. Gigant również

odwrócił się i stanął z nim twarzą w twarz. Otwarta rana zadana przez Abdela stała się

zaledwie cienką, białą blizną na ciemnej skórze Yagi Shury. Chwilę później ona również

zniknęła, nie pozostawiając najmniejszego śladu po ataku Abdela.

background image

Fakt, że Yaga Shura posiada takie same, a może nawet lepiej rozwinięte zdolności

regeneracji, zaskoczył Abdela. Sądził, że za chwilę wykończy wijącego się na ziemi wroga.

Nie był przygotowany na przebijanie się przez zasłony przeciwnika.

Gigant znów zaatakował. Abdel z łatwością uniknął niezgrabnego ataku olbrzyma i pociął

jego oko serią płynnych cięć, których nauczył się przez lata praktyki. Yaga Shura wrzasnął z

bólu i uniósł jedną ze swych wielkich dłoni, aby przycisnąć ją do poranionego oczodołu.

Jego oddziały jak jeden mąż wydały okrzyk zaskoczenia i rozpaczy. Ale gdy Yaga Shura

opuścił rękę, Abdel lekko zaskoczony zobaczył, że oko jest całkiem zdrowe. Najemnik poczuł

mocne ssanie w żołądku. Pomyślał, że musi to być to takie samo uczucie bezradności, jakie

odczuwali jego przeciwnicy, zdając sobie sprawę z daremności swoich ataków na niego.

Śmiech olbrzyma utonął w śmiechu jego ludzi, po czym przeciwnik jeszcze raz

zaatakował Abdela.

Pojedynek przebiegał podobnie jak oba pierwsze starcia. Yaga Shura atakował bez

techniki czy stylu, uznając tylko brutalną siłę. Abdel z wprawą doświadczonego szermierza z

łatwością unikał bądź parował każdy cios i za każdym razem wyprowadzał gwałtowny

kontratak. Nie znał co prawda granic swoich własnych zdolności regeneracji, ale zamierzał

wyczerpać siły Yagi Shury.

Rozciął gardło olbrzyma, wbijał ostrze miecza w różne miejsca, zadawał tuziny ran, a

każda z nich powinna być śmiertelna. Ale zadawane przez niego rany były tylko przejściowe,

obrażenia szybko się goiły i nie pozostawiały żadnych śladów.

Walka trwała zaledwie dziesięć minut; dla widzów krótko, ale dla walczących była to

cała wieczność. Abdel dyszał ciężko, a jego potężna pierś unosiła się i opadała jak miech,

próbując dostarczyć tlenu spragnionym mięśniom. Za każdym razem, gdy kucał, by uniknąć

cięcia Yagi Shury, czuł ból mięśni nóg, a gdy odskakując unikał ciosu, groziły mu skurczem.

Ramiona bolały go ze zmęczenia, a dłonie i palce zdrętwiały od parowania kolejnych ciosów

potężnego topora olbrzyma.

Dopiero, gdy niemal padał ze zmęczenia, Abdel doznał olśnienia. Yaga Shura nigdy nie

nauczył się żadnego stylu walki, gdyż nigdy tego nie potrzebował. Abdel mógł do woli ranić

swojego przeciwnika, i mimo że przewyższał Yagę Shurę umiejętnościami i zdolnościami,

fizyczna niewrażliwość olbrzyma dawała mu ogromną przewagę.

Z każdym machnięciem topora przewaga Yagi Shury rosła. Za każdym razem, gdy Abdel

obracał się, uchylał lub schylał, czuł, że mordercze ostrze jest coraz bliżej celu. Siła

potężnego mężczyzny wyczerpywała się, a jego szybkość i ruchliwość spadły, gdy

zmniejszała się wytrzymałość. Olbrzym zaś nadal atakował, niepowstrzymany jak siły natury.

Abdel postanowił wezwać na pomoc wściekłość swego nieśmiertelnego ojca. Sięgnął w

głąb duszy i próbował podsycić płomienie furii Bhaala, by dały mu siłę, ale niczego tam nie

odnalazł. Świadomość, że cały ten rozlew krwi i przemoc, której się dopuszczał, nie robią

wrażenia na przeciwniku, ochłodziła dzikie gorąco boga mordu.

background image

Abdel Adrian, wyczerpany i zmęczony, wiedział, że wkrótce będzie musiał umrzeć.

Pierwsze zdradziły go nogi, zbyt teraz ciężkie, by podołać szybkiemu biegowi, aby

uniknąć kolejnego brutalnego ataku olbrzyma. Topór zagwizdał w powietrzu, a na piersi

Adela pojawiła się długa, lecz powierzchowna rana. Mężczyzna padł na plecy, potykając się o

własne nogi.

Miecz wypadł z dłoni Abdela, gdy wyrzucił ręce do tyłu, by złagodzić upadek. Mimo to

uderzył o ziemię na tyle mocno, że przez chwilę widział gwiazdy. Gdy wzrok mu się

rozjaśnił, zobaczył, jak Yaga Shura stoi nad nim, a pokryty runami topór zatacza łuk, by

zakończyć życie Abdela.

Abdel chciał się poddać. Jego wyczerpane ciało błagało go, by po prostu przyjął okrutny

koniec, lecz instynkty wojownika przejęły nad nim władzę i Abdel kopnął ciężkim buciorem

w rękojeść topora, całkowicie łamiąc grube drewno. Dolna część pokrytego runami

toporzyska rozpadła się na kilka kawałków, każdy długi na stopę.

Yaga Shura poleciał do przodu, gdyż niespodziewany kopniak i nagła zmiana ciężaru

broni zupełnie wytrąciły go z równowagi. Kawałki dolnej części drzewca upadły na ziemię,

lecz on ciągle ściskał górną połowę złamanej broni. Olbrzym znowu zaatakował Abdela,

jednocześnie padając na niego. Wolną rękę Yaga Shura wyciągnął przed siebie, by złagodzić

upadek.

Abdel chwycił nadgarstek wyciągniętej ręki Yagi Shury i pociągnął, jednocześnie

unosząc nogę i opierając ją o umięśniony tors wroga. Był prawdopodobnie jedynym żyjącym

człowiekiem, który mógł zmienić kierunek upadku olbrzyma, ale z drugiej strony był kimś

więcej, niż tylko człowiekiem. Ku zdziwieniu widzów i samego Yagi Shury, olbrzym nagle

przekoziołkował w powietrzu i uderzył plecami o ziemię.

W tym czasie Abdel już się podniósł, chwytając największy kawał złamanego toporzyska.

Zanim wróg zdążył się otrząsnąć z upadku, Abdel już był przy nim.

Prócz szermierki, Abdel przez wiele lat uczył się zapasów i innych form walki bez broni,

wiedział więc, jak zyskać przewagę nad leżącym przeciwnikiem. Potężny mężczyzna skoczył

na pierś Yagi Shury i kolanami przycisnął jego ramiona do ziemi. Czuł się jak dziecko

siłujące się z dorosłym... prawdopodobnie tak samo, jak inni czuli się w zapasach z nim. Yaga

Shura mógłby z łatwością uwolnić się, przetaczając się na bok i wykorzystując swoją masę,

by strącić z siebie Abdela. Najemnik miał tylko nadzieję, że olbrzym o tym nie wie.

Tors Yagi Shury unosił się, gdy próbował zrzucić Abdela prymitywną siłą, lecz

mężczyzny nie dało się tak łatwo ruszyć. Po prostu balansował ciałem w rytmie zgodnym z

poruszeniami olbrzyma, przez cały czas utrzymując się na jego piersiach. Olbrzym próbował

chwycić Abdela wolną ręką, a drugą rozpaczliwie unieść broń. Ponieważ kolana Abdela nadal

przyciskały potężne ramiona olbrzyma do ziemi, wszystkie wysiłki Yagi Shury na nic się nie

zdały.

background image

Abdel uniósł obiema rękami nad głowę złamany, pokryty runami kawałek drewna i wbił

jego poszarpany koniec w odkryte gardło olbrzyma, przebijając Yagę Shurę kawałkiem

drzewca jego własnej broni.

Śmiertelne drgawki dziecka Bhaala w końcu zrzuciły Abdela na ziemię. Potężny

najemnik próbował zerwać się na równe nogi, lecz mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.

Resztki swojej energii zużył na wbicie drzazgi w gardło Yagi Shury.

Jakimś sposobem Abdelowi udało się unieść głowę na czas, by zobaczyć, jak Yaga Shura

z trudem podnosi się, trzymając kawał drewna wystający z szyi. Pierś olbrzyma pokrywała

bulgocząca ognista krew wypływająca z rany na szyi. Próbował wyrwać wielką drzazgę z

gardła, lecz była ona mokra od krwi i ręce olbrzyma ześlizgiwały się z niej.

Potworny pomiot Bhaala upadł na kolana i ponownie chwycił drewno. Tym razem udało

mu się go wyciągnąć, jednak wtedy parująca krew zaczęła z każdym, coraz słabszym

uderzeniem serca tryskać z rany niczym gejzer.

Za plecami Abdel usłyszał dźwięk trąb i wielki huk, gdy bramy Saradush otworzyły się i

armia ruszyła do ataku. Abdel, wciąż zbyt zmęczony, by wstać, obrócił głowę i zobaczył

Gromnira, Melissan i Sarevoka, prowadzących atak na wroga.

Oddech umierającego olbrzyma zagłuszył hałas, gdy sojusznicy Abdela minęli go, by

zaatakować spanikowane wojska Yagi Shury. A wtedy świat zaczął rozpływać się, roztapiać,

tak jak na polanie, gdy Abdel zabił Illaserę.

Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, zanim świat zniknął całkowicie, była potężna uskrzydlona

bestia opadająca na Saradush, której rubinowe łuski błyszczały oślepiająco, odbijając płomień

wylatujący z gadziego pyska.

* * *

Powrócił do pustki. Rozglądając się wokół, Abdel zauważył, że to określenie już nie

pasuje do tego, co zobaczył. Pod stopami wyraźnie czuł ziemię, a nad głową widział puste

szare niebo. Mgły znikły i jak okiem sięgnąć rozciągało się jałowe pustkowie.

Pustka stała się martwym światem, a monotonię krajobrazu przerywały jedynie unoszące

się w powietrzu drzwi. Abdel zauważył, że tym razem było ich jedynie czworo.

– Reprezentują twój los, Abdelu Adrianie – powiedział ktoś niewidoczny w odpowiedzi

na jego nie wypowiedziane pytanie. – Im dalej wędrujesz swoją drogą, tym wariantów

przyszłości jest mniej.

Abdel natychmiast rozpoznał głos istoty ze snu na polanie.

– Pokaż się! – zażądał.

Nagle stanęła przed nim potężna postać, emanująca oślepiającym blaskiem doskonałości.

Abdel zauważył jednak, że istota była teraz mniej imponująca, mniej potężna, mniej

cudowna, mniej... cóż, po prostu mniej.

background image

– Nie stałem się mniej, Abdelu Adrianie. To ty stałeś się więcej. O wiele więcej. Twój

postęp jest zaskakujący, nawet dla kogoś takiego jak ja.

Abdel szybko zadał następne pytanie, nieco przestraszony dziwnym zwyczajem istoty

odpowiadania na jego nie wypowiedziane myśli.

– Czemu mnie tu sprowadziłeś?

– Podobnie jak wcześniej, nie ja jestem odpowiedzialny za twoją obecność tutaj, Abdelu.

Ty jesteś.

Przypomniał sobie ostatni obraz materialnego świata, przerażającą wizję smoka

spadającego na Saradush.

– Muszę wrócić! Musisz mnie odesłać!

– Znasz drogę z powrotem, Abdelu. To ty decydujesz o swoim odejściu, tak samo jak ty

decydujesz o swoim przybyciu.

Drzwi. Abdel zbliżył się do nich o krok, po czym się zawahał. Powoli obrócił się w stronę

nieśmiertelnego, wciąż niezbyt pewien, co ma zrobić.

– Ja nie mogę tego zrobić, Abdelu – wyjaśniła istota. – Mogę tylko odpowiadać na

pytania, które zadajesz.

– Zrobiłem to, co mi kazałeś. Odnalazłem tych, którzy dzielą moją skażoną krew, i

dowiedziałem się jedynie, że mam nadal zabijać. To wiedziałem przez całe życie!

Istota nie odpowiedziała i stała dalej nieruchomo.

– Moim przeznaczeniem musi być coś więcej niż tylko zabijanie pomiotu Bhaala! Ale ty

odmawiasz mi pomocy. Dlaczego? Wiesz o czymś. Czemu nie możesz mi tego powiedzieć?

– Działają tutaj siły potężniejsze, niż możesz pojąć. Mogą cię uratować lub zniszczyć.

Muszę być ostrożny ze względu na ciebie i na przyszłość. Jeśli nie jesteś gotów, by zadać

pytanie, Abdelu Adrianie, nie jesteś naprawdę gotów, by pojąć odpowiedź.

Abdel zaśmiał się, nie wiedząc właściwie, czy ten śmiech jest smutny, czy gorzki.

– Mówisz jak Gorion.

– Twój przybrany ojciec był mądrym człowiekiem.

Potężny najemnik spojrzał szybko na drzwi, po czym znów zwrócił się do swego

dziwnego rozmówcy. Choć rozpaczliwie pragnął powrócić do świata materialnego, nie mógł

jednak odrzucić szansy dowiedzenia się czegoś o tym wszystkim, co się z nim działo.

Otworzył usta i nagle chciał wypowiedzieć na raz milion pytań. Rezultatem było jedynie

milczenie. Odetchnął głęboko i spróbował ponownie.

– Piątka... czy naprawdę istnieje, jak twierdzi Melissan? Czy rzeczywiście próbują

wskrzesić Bhaala?

– To, co ci powiedziała Melissan, jest prawdą – przyznała istota, po czym szybko dodała

– lecz nie wyjawiła ci wszystkiego o Piątce.

Ta odpowiedź zaskoczyła Abdela. Istota zdawała się niemal zawstydzona, że ujawniając

zbyt wiele, złamała jakieś prawo lub kodeks honorowy nieśmiertelnych.

background image

– Nie ty tutaj dowodzisz, prawda? – zapytał Abdel, powoli zaczynając rozumieć.

Istota powoli pokiwała głową.

– Jestem jedynie sługą boskiej woli, Abdelu. Nie mogę aktywnie wpływać na twój los.

Wydarzenia muszą następować same z siebie.

– I przypuszczam, że nie wyjawisz mi mojego przeznaczenia – powiedział Abdel

zmęczonym głosem.

– Nawet moce, którym służę, nie mogłyby tego wyjawić.

Abdel splunął z pogardą.

– Nie jesteś dla mnie większą pomocą niż moi śmiertelni pomocnicy – zaszydził.

Zwrócił się w stronę najbliższych drzwi i przeszedł przez nie, nie oglądając się za siebie.

background image

Rozdział jedenasty

Rozległy obszar martwej Otchłani zniknął, zastąpiony przez widok i odgłosy bitwy.

Opancerzeni mężczyźni cięli i rąbali się nawzajem. W powietrzu latały strzały i kamienie z

procy. Piechota używała pik i innych broni drzewcowych, atakując konnych przeciwników, i

sama ginęła tratowana przez wierzchowce wrogów. Konie stawały dęba i rżały, toczyły pianę

z pyska, a ich boki pokrywał pot i krew.

Martwi i umierający leżeli na ziemi zmiażdżeni, zadźgani, pocięci i okrwawieni.

Uderzenia stali o stal, rżenie koni, paniczne krzyki ludzi, jęki rannych żołnierzy wijących się

na ziemi mieszały się w jeden głuchy ryk – pieśń bitwy.

Abdela otaczała ze wszystkich stron rzeź. Zmaterializował się dokładnie w tym samym

miejscu, w którym stał, gdy Yaga Shura wydał swój ostatni oddech. Trup olbrzyma leżał

zaledwie kilka stóp od niego, teraz zamieniony w trudną do rozpoznania górę mięsa

zmiażdżonego buciorami żołnierzy i kopytami koni walczących armii. Potężny najemnik nie

miał pojęcia, jak długo go nie było, lecz oceniając po wyglądzie trupa Yagi Shury, musiało

minąć tyle czasu, że bitwa przetoczyła się kilka razy nad tym jednym miejscem.

Pośród panującego chaosu Abdel nie mógł ocenić przebiegu bitwy. Nie miał pojęcia,

która strona wygrywa, ale to go nie obchodziło. Nie miało to już znaczenia. Wiedział, że

smok, którego zauważył, zanim został wezwany do Otchłani, zniszczy Saradush... zniszczy

obie armie, a także Jaheirę i Imoen, jeśli Abdel ich nie uratuje.

Najpierw musi je odnaleźć.

Spojrzał na to, co pozostało z topora Yagi Shury, po czym zaczął się wokół rozglądać.

Nie potrzebował zaczarowanej broni, by przebić się przez mur śmiertelnych żołnierzy

stojących między nim a kobietami, które kochał, a poza tym był szermierzem, a nie drwalem.

Na szczęście na polu bitwy był spory wybór mieczy.

Zabrał ciężkie, szerokie ostrze z ręki jednego z leżących na ziemi trupów.

Abdel zaatakował, rąbiąc wszystkich dookoła w szalonej próbie przebicia się przez

otaczający go tłum. Ignorował ataki kierowane na jego niczym nie chronione ciało. Jego

umysł odcinał ból, a nieśmiertelny duch przyjmował niezliczone ciosy i leczył rany. Abdel

background image

zauważył, że jego zdolności regeneracji są teraz większe niż kiedykolwiek – wiele ran

zamykało się tak szybko, że nawet nie zaczynały krwawić.

Wkrótce od stóp do głów pokryła go ciepła jucha. Krew wrogów zlepiła mu włosy i

przemoczyła ubranie. Mdląca woń krwi dusiła go, na języku czuł posmak miedzi. Pocierając

wierzchem okrwawionej dłoni oczy, nie mógł się pozbyć szkarłatnej zasłony przysłaniającej

mu pole bitwy.

W trakcie tej walki esencja Bhaala pozostawała spokojna. Abdel nie radował się masakrą

wrogów, nie była to śmierć, którą mógłby smakować. Ta rzeź miała na celu jedynie

odnalezienie Jaheiry i Imoen, zanim smok skieruje swoją uwagę na pole bitwy.

To, że jego zadanie jest niemożliwe do wykonania, nawet nie przyszło Abdelowi do

głowy. Ignorował fakty – tysiące walczących na ogromnym terenie – i wierzył, że jakimś

sposobem uda mu się odnaleźć kochankę i siostrę.

Między poruszającymi się ciałami Abdel zobaczył śmierć i zniszczenie spadające na

Saradush. Jedno machnięcie wielkiego, pokrytego łuskami ogona smoka spowodowało

zawalenie się wieżyczki domu jakiegoś bogacza. Morderczy ogień z nieba palił całe kwartały

ulic. Potężny gad spadł na skórzastych skrzydłach z nieba, by pożreć nieszczęsne ofiary

uciekające ulicami. Widok wielkiego smoka niszczącego Saradush powodował, że Abdel

coraz bardziej gorączkowo prowadził swe beznadziejne poszukiwania.

Nagle ponad wrzawą bitewną usłyszał swoje imię, wykrzyczane ze zwierzęcą

wściekłością.

– Abdel!

Obrócił się w stronę szalonego krzyku i zobaczył atakującą go rozczochraną postać na

koniu. Mężczyzna, skulony w siodle na rumaku o dzikich oczach, wyglądał bardziej jak

zwierzę niż człowiek – splątana tłusta grzywa powiewała na wietrze, gdy jechał, a owłosione

ramię unosiło nad głową ciężką włócznię.

Mimo wszelkich wysiłków Abdel nie był w stanie odnaleźć Jaheiry ani Imoen. Jednak

jakimś sposobem Gromnir, szalony generał calimshańskich oddziałów, odnalazł jego.

– Abdel! – zaryczał Gromnir. – Znów się spotykamy! Niezła zabawa! Ha!

Koń pędził w jego stronę, lecz Abdel nie ruszał się. W ostatniej chwili postąpił krok do

przodu, uchylił się przed włócznią Gromnira i zacisnął potężne ramię na grubej szyi

wierzchowca. Impet pędzącej bestii odrzucił go do tyłu. Odgłos wyrywanego ze stawu

ramienia zagłuszył głośny trzask łamiących się jak chrust kości szyi zwierzęcia.

Zanim Abdel zdążył się podnieść, jego ramię już wróciło na swoje miejsce. Gromnir nie

miał takiego szczęścia. Może i był dzieckiem Bhaala, ale podobnie jak Imoen i większość

innych, nie posiadał nadludzkich zdolności regeneracji Abdela i Yagi Shury.

Generał wyczołgiwał się powoli spod drżącego konwulsyjnie ciała konia, podciągając się

na rękach. Abdel widział, że miednica Gromnira została zmiażdżona w trakcie upadku. Na

kolczastych nogawicach, które okrywały jego ciało poniżej pasa, pojawiła się ciemna plama.

background image

– Abdel! – zaskrzeczał kaleki mężczyzna. – Abdel zdradził Gromnira. Ha! Gromnir

wpadł w pułapkę Abdela.

Abdel zamierzał odwrócić się od bezradnego mężczyzny i wrócić do poszukiwania

Jaheiry i Imoen, ale nie mógł znieść niczym nie uzasadnionych oskarżeń, jakie rzucał na

niego calimshański generał.

– Nie jestem zdrajcą, Gromnirze – powiedział spokojnym głosem.

– Ha! Dobra zabawa, Abdelu. Żartujesz, kiedy Gromnir umiera! Ha!

Abdel potrząsnął głową.

– Jesteś szalony.

– Szalony? Gromnir i jego ludzie wpadli w zasadzkę! Ha! Tysiąc kawalerzystów chowało

się za wzgórzami, żeby zmiażdżyć armię Gromnira! – Wraz z tymi słowami na ustach

umierającego mężczyzny pojawiła się różowa piana.

– Wiedzieli, że Gromnir wyjdzie zza murów! Ha! A smok... on też to wiedział. Patrzył i

czekał, aż Gromnir połknie przynętę! Plan Abdela powiódł się! Ha! Saradush zostało bez

obrony!

– To nie był mój plan – zaprotestował Abdel, ale Gromnir nie słuchał jego argumentów,

oddychając spazmatycznie.

– Druidka i dziewczyna – ciągnął dalej Gromnir, a jego głos z każdym słowem stawał się

coraz cichszy – wiedziały. Uciekły do miasta, nie wpadły w pułapkę. Ha!

Atak kaszlu wstrząsnął Gromnirem, po czym jego ciało wyprężyło się. Abdel nie

pozostał, by być świadkiem jego śmierci. Potężny najemnik już szarżował przez masy

walczących, wycinając sobie drogę prosto do miasta... lub tego, co z niego pozostało po ataku

smoka.

Przedzierając się przez pole bitwy, Abdel przeklinał własną głupotę. Oczywiście, Jaheira

i Imoen były w mieście!

Gromnir myślał, że uciekły przed bitwą, ale ograniczony umysł generała nie pozwalał mu

domyślać się prawdziwego wyjaśnienia.

Z łatwością mógł sobie wyobrazić taką oto scenę. Kobiety, które kochał, prowadzą

cywilów w bezpieczne miejsce, próbując znaleźć im jakieś schronienie przed szalejącym

potworem. Jaheira i Imoen jak zwykle ryzykowały życiem, żeby ratować niewinnych i

bezbronnych.

Teraz, kiedy już to wiedział, Abdel poruszał się bardzo szybko. Dotarł do nadal otwartych

bram Saradush i pędził pokrytymi gruzem ulicami, ignorując płomienie pochłaniające

budynki. Nad miastem unosiła się gruba chmura dymu, zmuszając Abdela do zgięcia się

wpół, żeby znaleźć się pod gryzącymi w oczy chmurami.

Czuł, że Jaheira i Imoen będą tam, gdzie zniszczenia są największe. Musi więc znaleźć

smoka, a wtedy na pewno odnajdzie przyjaciół.

background image

Znalezienie smoka nie było trudne – musiał tylko biec w stronę dochodzących go

krzyków. Nagle zobaczył szalejącą bestię, zmieniającą budynki w pył i zabijającą każdą żywą

istotę, która znalazła się w zasięgu jej łap lub ogona. Jak wszystkie smoki, tak i ten okaz był

przerażający i jednocześnie wzbudzający podziw. Zbliżając się, Abdel zobaczył, że smok jest

bardzo młody, ledwo wyrośnięty. Jego łuski były gładkie, nie poznaczone przez bitwy, które

dopiero miały nadejść. Skórę miał wciąż błyszczącą, jaskrawo-czerwoną. W miarę starzenia

się jej kolor będzie coraz ciemniejszy, głębszy. Jeśli ta istota jest tak niedoświadczona w

walce, jak sugeruje jej niedojrzały wygląd, Abdel miał nadzieję na zwycięstwo.

Na drugim końcu kwartału Abdel zauważył postacie kryjące się na parterze budynku

wypalonego przez smoczy ogień. Nawet z tej odległości i mimo unoszącej się mgły Abdel

rozpoznał sylwetkę Jaheiry, a obok niej mniejszą – Imoen. Ręce Imoen kreśliły w powietrzu

skomplikowane wzory, tak jak to robili magowie i czarodzieje, rzucając zaklęcia. Abdel

widział u jej stóp zwój z błyszczącymi symbolami. Kilka chwil później cała grupa zniknęła.

Dopiero po chwili Abdel zorientował się, że wciąż tam byli, a ich obecność ukrywało

zaklęcie niewidzialności. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad nie ujawnionymi

wcześniej talentami magicznymi Imoen, gdyż uwagę smoka coraz bardziej przyciągał

niewielki budynek, w którym grupka znalazła schronienie.

Powoli, jakby smakując rzeź, smok zaczął iść w stronę niewidzialnej Imoen i tych,

których chroniła. Głęboki, złośliwy śmiech wydostał się z gardła bestii, zagłuszając trzask

płomieni i krzyki innych mieszczan, uciekających przed potworem.

Abdel nie zastanawiał się, nie zwolnił kroku, choć pewna część umysłu kazała mu

odwrócić się i uciekać. Bestia mogła rozerwać go na strzępy jednym pociągnięciem wielkich

szponów lub zmienić w kupę popiołu wybuchem płomienia tak gorącego, że roztapiał

kamienne mury.

Abdel wiedział, że nawet zdolność natychmiastowej regeneracji nie mogłaby go uratować

przed śmiercią od tak straszliwych obrażeń. Wiedział, że nie jest nieśmiertelny.

Nie tylko świadomość własnej śmiertelności sprawiała, że Abdel kulił się z przerażenia.

Mimo swej widocznej młodości, wielki czerwony smok górował nad uciekającymi przed nim

ludźmi i niziołkami. Rozłożył szeroko skrzydła, żeby objąć całą szerokość ulicy, i niedbale

odpychał zbliżających się do niego ludzi, pozostawiając na ziemi skulone martwe ciała.

Smok był na tyle duży, że mógłby unieść w pazurach parę niedźwiedzi, ale wrażenie

robiły nie tylko jego rozmiary. Jego młode łuski świeciły wewnętrznym światłem, a każda

była równie piękna jak bezcenny rubin. Łączyły się ze sobą tak ciasno, że wydawały się

tworzyć na grzbiecie bestii niemożliwą do przebicia zbroję. Stwora mierzącego od ostrych jak

brzytwa zębów do koniuszka wężowego ogona trzydzieści stóp otaczała aura wspaniałej

mocy. Smoki mają bowiem w sobie majestat, który wykracza poza ich niepojętą siłę fizyczną;

aura wielkości, wspaniałości i złośliwości sprawiała, że nawet Abdel drżał z przerażenia.

Smoczy strach, tak to nazywali mędrcy.

background image

Ignorując ten zakątek umysłu, który błagał go, żeby rzucił malutki miecz na ziemię i

uciekał, Abdel zbliżył się do smoka na odległość ciosu. Miał tyle szczęścia lub znaczył tak

mało, że olbrzymi wróg nawet nie zwrócił na niego uwagi, podbiegł więc i chlasnął mieczem

tylną łapę smoka tuż nad piętą. Zwyczajna broń odbiłaby się od łusek bez szkody dla bestii,

lecz miecz Abdela poruszała dłoń o sile większej niż siła jakiegokolwiek śmiertelnika.

Z rany wypłynął gejzer dymiącej krwi, a broń Abdela została strzaskana siłą uderzenia.

Smok zawył z bólu, kopiąc tylną łapą i skręcając głowę na długiej, giętkiej szyi, by zacisnąć

szczęki na niewidocznym wrogu.

Abdel rzucił się do tyłu, unikając łapy i morderczych szczęk, i przykucnął pod

przesuwającym się nad jego głową skrzydłem smoka. Nie udało mu się jednak uniknąć

ciężkiego ogona, który wyrzucił go w powietrze, i wylądował na jednym z niewielu

kamiennych murów, które jeszcze pozostały na tej ulicy. Ściana rozpadła się, a impet

uderzenia spowodował połamanie żeber, naruszenie kręgów szyjnych, zmiażdżenie

wszystkich kości twarzy i uszkodzenie kilku organów wewnętrznych.

Po około dziesięciu sekundach jego straszliwe rany zaleczyły się na tyle, że mógł wstać.

Na szczęście niedoświadczony smok pomyślał, że bohater został starty na pył, więc skierował

swoją uwagę na budynek, gdzie Imoen, Jaheira i inni szukali ochrony, zanim skryło ich

zaklęcie niewidzialności.

Stając na tylnych łapach, bestia wydała ryk, który wstrząsnął ziemią. Echo tego bojowego

okrzyku stłumiło wszystkie inne dźwięki. Abdel nie słyszał nawet własnego krzyku, gdy

bestia opuściła swoje ciało na dach budynku, zawalając go wewnątrz wielkiej chmury pyłu,

która wkrótce połączyła się z dymem wiszącym nad miastem.

Abdel zawył, opłakując pewną śmierć swojej kochanki.

– Jaheira!

Przeciągnął dłonią po pokrytej krwią i brudem twarzy i wziął głęboki oddech, by

ponownie wyrazić swój ból i wściekłość, lecz nagle zatrzymał się. Zauważył ślady stóp w

pokrywającym ulice pyle i popiele. Sądząc po liczbie pozostawionych śladów stóp i ilości

unoszącego się kurzu, Abdel zgadywał, że musiało tędy uciekać pół tuzina ludzi. Nie widział

ich. Zaklęcie, które sprawiło, że Imoen, Jaheira i pozostali zniknęli, wciąż działało. Imoen i

Jaheira żyły. Abdel wypuścił powietrze z płuc, a jego krzyki rozpaczy zmieniły się w pełen

ulgi śmiech.

Gdy smok odwrócił się w stronę wielkiego najemnika, śmiech Abdela zamarł. Stwór

przechylił lekko głowę i wziął głęboki oddech. Jego wielka pierś powiększyła się jeszcze

bardziej i Abdel uświadomił sobie, że smok przygotowuje się do wypuszczenia wielkiego

języka ognia.

Potężny mężczyzna obrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Słyszał za sobą głęboki grzmot

i syk. Próbował schować się w otwartej bramie, podczas gdy ściana ognia przesuwała się

wzdłuż ulicy, pochłaniając wszystko na swojej drodze.

background image

Gdyby Abdel musiał przyjąć na siebie całą siłę ataku smoka, zginąłby natychmiast, krew

zagotowałaby się w jego żyłach, a kości zmieniły w popiół. Uratowała go niecierpliwość

młodej bestii. Smok za szybko objawił swoją siłę i jego wróg znalazł się jedynie na obrzeżach

ognistego oddechu bestii. Abdel rozpaczliwie skoczył za osłonę budynku i wtedy poczuł

niemożliwy do zniesienia, palący ból, jaki przeżywają tylko żyjący.

Jego ubranie i włosy zapaliły się, a szyja i plecy pokryły pęcherzami. Mocno zacisnął

powieki, gdy otoczyła go chmura ognia. Jego nozdrza, gardło i płuca zostały poparzone, gdy

wdychał śmierdzące siarką powietrze i gryzący dym.

Cierpienie towarzyszące paleniu się żywcem sprawiło, że Abdel na chwilę stracił

przytomność. Kiedy ją odzyskał, zobaczył, że leży w pociemniałej bramie, a wokół niego

dopalają się ostatnie płomyki smoczego oddechu. Próbował zerwać się na równe nogi, ale

okazało się, że kończyny go nie słuchają. Leżał przez kilkanaście sekund, czekając, aż zacznie

działać jego niesamowita zdolność regeneracji, lecz kiedy ponownie próbował wstać, odkrył,

że jego rany się nie zagoiły.

Ogień. Abdel wiele razy czuł wewnętrzny płomień wściekłości i żądzy krwi Bhaala, lecz

to były płomienie ducha. W prawdziwym świecie Abdel nigdy nie został poparzony... ani

zanim został awatarem martwego boga, ani nigdy później. Myślał, że dojdzie do siebie po

straszliwych oparzeniach tak samo jak po ciętych i miażdżonych ranach i innych obrażeniach.

Teraz, kiedy leżał bezradnie w stopionym ubraniu pokrywającym sączące się rany na

spękanych, pokrytych pęcherzami plecach, Abdel zrozumiał, że tak nie jest.

Zbierając całą swoją siłę, podczołgał się kawałek i wyjrzał z bramy, która uratowała mu

życie. Musiał dowiedzieć się, dlaczego smok go jeszcze nie dobił. Musiał zobaczyć, czy

Imoen i Jaheirze udało się uciec. W jednej chwili znalazł odpowiedź na oba pytania.

Smok został zaatakowany. Dwa olbrzymie tygrysy rzuciły się na plecy bestii, rozrywając

i szarpiąc jej łuski. Gdy smok atakował je skrzydłami i ogonem, dwa wielkie koty

odskakiwały i natychmiast ponownie się zbliżały. Błękitna aura wokół ich potężnych ciał

świadczyła, że przywołała je Jaheira. Druidka musiała poprosić o pomoc Mielikki, a w

odpowiedzi bogini lasu posłała pręgowane koty, by chroniły jej służkę. Ich napaść zaskoczyła

młodego smoka, a ciągłe ataki nie pozwalały mu skoncentrować się tylko na jednym

przeciwniku.

Jaheira znajdowała się w pobliżu miejsca walki. Inkantacja wzywająca pręgowanych

obrońców zniszczyła zaklęcie niewidzialności, które wcześniej ją ukrywało. Zajmowała się

właśnie ranami trzeciego tygrysa, który leżał na środku ulicy w kałuży krwi. Choć ból

utrudniał mu patrzenie, Abdel widział, że półelfka płacze, patrząc na cierpienia umierającej

bestii.

Smok rzucał się szaleńczo na wszystkie strony, machając pazurami i kłapiąc paszczą i

rozpaczliwie próbując zrzucić obu przeciwników z grzbietu. Tygrysy były jednak szybsze i

background image

bardziej sprytne, nadal więc szarpały skórę potwora, choć ich ostre jak brzytwa pazury nie

były w stanie przebić się przez łuski.

Abdel próbował wstać, lecz znów mu się nie udało. Próbował podczołgać się do przodu,

aby podążyć Jaheirze na pomoc. Wysiłek zmuszał go do krótkich, płytkich oddechów, a

wciąż wiszący w powietrzu dym przepływał przez gardło, wywołując kaszel. Jednak mięśnie

go zdradziły. Awatar Bhaala był słaby i bezradny jak nowo narodzone dziecko. Z trudem

mógł unieść głowę i obserwować przebieg bitwy, modląc się, by Jaheira przeżyła.

Nagle Abdel usłyszał dochodzący z daleka okrzyk bojowy, który pamiętał jeszcze z bitwy

na murach Saradush. W ich stronę zbliżała się Melissan. Smok też ją usłyszał i obrócił się, by

wypuścić kolejny język ognia w stronę nowego przeciwnika. Melissan wydawała się nie

zwracać na to uwagi i pędziła przez ruiny miasta, by rzucić bestii wyzwanie. Głowica jej

maczugi kreśliła w powietrzu zabójcze koła.

Płomienie otoczyły ją, a Abdel zajęczał ze współczucia. Kiedy jednak ściana ognia

zniknęła, okazało się, że Melissan nie doznała żadnego uszczerbku, a siła ognistego oddechu

jedynie ją zatrzymała.

Zadziwiony nieoczekiwanym przybyciem Melissan, młody smok rozproszył swoją uwagę

na tyle, że Jaheira mogła się włączyć do walki. Laska, którą zwykle nosiła, zmieniła się w

płonący błękitnym ogniem sejmitar. Opuściła zaczarowane ostrze na ogon niczego nie

spodziewającego się smoka, głęboko wbijając je w jego ciało. Rana zaczęła parować, a smok

zaryczał z bólu i złości.

Ignorując tygrysy wczepione w jego grzbiet, smok odwrócił się do Jaheiry. Próbując

uchylić się przed kłapiącą paszczą bestii, druidka potknęła się o kawałek gruzu ze zburzonego

domu i upadła na ziemię. Próbowała przetoczyć się w bezpieczne miejsce, lecz smok był

szybszy i przyszpilił ją łapą do ziemi.

W odpowiedzi na krzyki Jaheiry Abdel znów próbował wstać. Chyba tylko siłą woli

udało mu się podnieść, lecz kiedy zrobił krok do przodu, znów upadł na ziemię.

Kiedy udało mu się podnieść głowę, zobaczył wąski tunel światła, otoczony po obu

stronach ciemnością. Abel czuł, że znów traci przytomność. Świat znikał. Widział, jak ciało

Jaheiry wije się pod łapą smoka, ale już nie słyszał jej krzyków.

W jego gwałtownie zmniejszające się pole widzenia wkroczyła Melissan, teraz z maczugą

za pasem. Jej ręce wypełniała biała kula energii, którą rzuciła w stronę smoka. Zaklęcie trafiło

w nasadę skrzydeł bestii. Niewiele istot słyszało krzyk smoka, lecz wszyscy, którzy przeżyli

oblężenie Saradush, będą go słyszeć w najkoszmarniejszych snach do końca życia.

Zawodzący ryk bestii zwalił na ziemię kilka budynków, które pozostały jeszcze na tej

ulicy. Wczepione w grzbiet potwora tygrysy spadły na ziemię, ogłuszone siłą dźwięku.

Sparaliżowany Abdel nie był w stanie podnieść dłoni do uszu, by ochronić je przed

straszliwym rykiem. Bębenki w jego uszach popękały, a po policzkach spłynęły dwa

strumyczki krwi.

background image

Na Melissan wydawało się to nie robić żadnego wrażenia. Już zebrała kolejną kulę

świetlistej energii i rzuciła ją w stronę smoka. Bestia znów wrzasnęła. Ogłuszony przez

pierwszy krzyk Abdel nie mógł usłyszeć drugiego, jednak czuł wibracje poruszające ziemię.

Abdel próbował powstrzymać opadającą na niego kurtynę mroku, nie chcąc poddać się

ciemności, podczas gdy w pobliżu trwała bitwa. Bestia, nie chcąc dopuścić do jeszcze

jednego ataku Melissan, zamachała skrzydłami i uniosła się nad zniszczone ulice Saradush,

wciąż ściskając w swojej łapie słabo szarpiące się ciało Jaheiry. Ostatnią rzeczą, jaką

zobaczył Abdel, zanim w końcu stracił przytomność, była jego kochanka unoszona przez

młodego smoka.

background image

Rozdział dwunasty

Abdel z drżeniem złapał oddech, gdy odzyskał przytomność. Choć był zbyt słaby, by

otworzyć oczy, czuł, że ktoś przeniósł go do jakiegoś pomieszczenia. Ponieważ wciąż

wyczuwał na języku słaby posmak dymu i popiołu, zgadywał, że znajduje się gdzieś w

płonącym Saradush.

Odetchnął głęboko. Jego pierś wypełniła chłodna mgiełka, łagodząc poparzenia gardła i

płuc. Słuch, osłabiony przez bojowy okrzyk smoka, powrócił na tyle, że Abdel rozpoznał

dochodzący gdzieś z góry monotonny zaśpiew religijnej inkantacji.

Walcząc z wyczerpaniem, otworzył oczy i zobaczył, że leży nago na zimnej kamiennej

posadzce i patrzy na wysokie, łukowate sklepienie. Ściany i sufit ozdabiały starannie

namalowane freski, przedstawiające cierpiących z powodu chorób, ran i tortur mężczyzn i

kobiety, ale ich twarze ukazywały nie cierpienie, lecz ulgę. Wspólna dla każdej sceny była

postać mężczyzny w kapturze, o twarzy pełnej współczucia i pokrytej łzami. Abdel rozpoznał

portret Ilmatera, płaczącego boga.

Wtedy uświadomił sobie, że nie czuje bólu, choć leżał na straszliwie poparzonych

plecach. Nie mając pewności, czy to w końcu zadziałała jego naturalna zdolność regeneracji,

czy też istnieje inne wyjaśnienie, zmusił się, by usiąść. Wysiłek ten oślepił go i przez chwilę

zobaczył gwiazdy.

– Ilmaterowi niech będą dzięki, żyjesz! – zabrzmiał okrzyk Melissan zza gwiezdnego

gobelinu.

Abdel usłyszał odgłos biegnących stóp, a po chwili poczuł znajomy uścisk Imoen, która

przytuliła się do jego szyi.

– Abdelu – zawołała, wtulając się w jego zupełnie już wyleczone plecy – myślałam, że

cię straciłam.

Gdy otoczył przyrodnią siostrę ramieniem i przytulił, gwiazdy w jego polu widzenia

zaczęły znikać. Abdel zobaczył, że otaczają go nie tylko Imoen i Melissan, ale też kilka

odzianych w długie szaty postaci, przyglądających się uważnie każdemu jego ruchowi. Bez

wątpienia byli to kapłani Ilmatera, którzy uleczyli jego rany.

background image

Nie mógł marnować czasu na podziękowania.

– Jaheira? – zapytał niepewnie, patrząc prosto na Melissan.

Wysoka kobieta odwróciła się.

Imoen puściła go i odsunęła się, a jej twarz była pełna smutku.

– Smok ją zabrał – powiedziała cicho.

Abdel lekko odepchnął Imoen i powoli wstał. Widząc coś w jego oczach, postacie w

długich szatach odsunęły się od wojownika, odzianego jedynie w zwęglone resztki ubrania.

Melissan nie poruszyła się.

– Naprawdę mi przykro, Abdelu – powiedziała.

Abdel rzucił się na nią i otoczył rękami jej szyję, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.

Ściskając Melissan coraz mocniej, uniósł ją nad ziemię. Nogi kobiety słabo kopały powietrze.

Kapłani Ilmatera zareagowali przerażonymi westchnieniami, ale nie próbowali Melissan

pomóc.

– Abdelu! – wrzasnęła Imoen, skacząc mu na plecy i bezskutecznie próbując oderwać

jego ręce od szyi Melissan. – Abdelu, to nie jej wina! Nic nie mogliśmy zrobić.

Melissan słabo ściskała potężne ramiona Abdela, a oczy wyszły jej z orbit, gdy próbowała

złapać oddech.

– Zdradziła nas! – zaryczał Abdel. – Skłamała nam o Piątce! Chce, żebyśmy wszyscy

zginęli!

– Nie! – krzyknęła Imoen z przerażeniem w głosie, teraz uderzając małymi piąstkami w

plecy brata. – Melissan odegnała smoka! Znalazła cię i przyprowadziła nas do tej świątyni.

Jeśli chciałaby nas zabić, czemu nas ratowała?

Abdel, nie będąc już pewien zdrady kobiety, rozluźnił chwyt. Opuścił Melissan, aż jej

stopy dotknęły podłogi, i pchnął ją pogardliwie do tyłu, aż zatoczyła się w stronę kapłanów

Ilmatera, którzy chwycili ją, by nie upadła.

Imoen podbiegła do Melissan, żeby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku.

Upewniwszy się, że jej nowej przyjaciółce nic się nie stało, dziewczyna spojrzała na Abdela z

wyrzutem.

– Co ty sobie myślisz, Abdelu? Zwariowałeś?

Abdel nic nie odpowiedział, tylko zaklął i splunął na poświęconą podłogę świątyni.

Z pomocą Imoen Melissan udało się dojść do siebie. Jej długie, delikatne palce masowały

szyję pod wysokim czarnym kołnierzem, który sięgał aż do brody. Dziki i nieoczekiwany atak

Abdela zostawił ślady w postaci siniaków na szyi, ale gdy się odezwała, w jej głosie nie było

ani śladu gniewu.

– Twój brat stracił kogoś, kogo kochał – powiedziała cicho, a jej nadwerężone gardło

sprawiło, że głos był szorstki i chrapliwy. – Ma prawo być zdenerwowany.

background image

– Nie w taki sposób – zaprotestowała Imoen, opiekuńczo otaczając ramieniem wyższą

kobietę. Jej oczy ciskały noże w ciało Abdela. – Po tym wszystkim, co dla nas zrobiłaś, nie

ma prawa traktować cię w taki sposób.

Potężny mężczyzna obrócił się na pięcie, by spojrzeć na obie kobiety. Kapłani usunęli się

dyskretnie, pozostawiając trójkę intruzów samym sobie.

– Oszukała nas, Imoen – stwierdził Abdel. – Wprowadziła nas prosto w pułapkę.

Imoen chciała zaprotestować, lecz Melissan uniosła dłoń, by ją uciszyć.

– Nie przeczę, że armia Gromnira wpadła w zasadzkę – powiedziała cicho, głosem już

bardziej przypominającym jej normalny głos. – Ale zapewniam cię, że nie miałam nic

wspólnego ze zdradą.

– Jeżeli nie ty, to kto? – zażądał odpowiedzi Abdel.

Melissan potrząsnęła głową.

– Niestety, nie jestem w stanie tego powiedzieć. W Saradush zebrało się wiele dzieci

Bhaala, pragnących schronić się przed armią Yagi Shury. Być może jedno z nich wymieniło

swoje życie na życie wszystkich ze swego rodu.

Abdel czuł, że jego gniew ustępuje. Oskarżył Melissan, opierając się na własnych

domysłach, te zaś zrodziły się z wypowiedzianych przed śmiercią słów szalonego generała

Gromnira. Zmuszony przyjąć do wiadomości fakty, Abdel nie mógł znaleźć żadnych

dowodów na to, że to Melissan była odpowiedzialna za zasadzkę. Rzeczywiście, to Melissan

uratowała życie Abdela... w każdym razie według Imoen.

Patrząc w oczy swojej przyrodniej siostry, Abdel uświadomił sobie, że była ona pod

urokiem tej potężnej, pięknej kobiety. Abdel znał to spojrzenie, w przeszłości Imoen

spoglądała tak na niego. Melissan była dla dziewczyny wybawicielem i najwyraźniej zastąpiła

Abdela w roli bohatera Imoen.

Sam Abdel nie był pod takim wrażeniem.

– Nie byłaś ze mną całkiem szczera – powiedział, przypominając sobie pożegnalne słowa

dziwnej istoty w Otchłani. – Wiesz o Piątce więcej, niż mi powiedziałaś.

Zanim Imoen zdołała rzucić się na pomoc swojej nowej bohaterce, odezwała się

Melissan.

– To prawda, Abdelu. Nie byłam z tobą całkiem szczera. Ale musisz zrozumieć, że nie

mogłam ci całkowicie zaufać, zanim nie wykazałeś się, zabijając Yagę Shurę.

– A jednak oczekujesz, że ja ci zaufam.

Melissan westchnęła.

– Abdelu, moje zadanie jest trudne. Próbuję uratować potomków złego, podstępnego

bóstwa przed ich własnym rodem. Ciągle muszę strzec się przed zdradą sojuszników. Wiesz,

że wielu z nich nie można zaufać.

Abdel niechętnie przytaknął. Nie mógł zaprzeczyć jej słowom, tak samo jak nie mógł

zaprzeczyć swojemu plugawemu pochodzeniu.

background image

– Wiele lat temu odnalazłam Sarevoka i powiedziałam mu wszystko, co wiedziałam o

Piątce i jej celach – ciągnęła dalej Melissan. – Wykorzystał te informacje dla siebie i niemal

wywołał wojnę, próbując uprzedzić Piątkę w próbach wskrzeszenia waszego mrocznego ojca.

Na takich błędach nauczyłam się dobrze strzec swoich tajemnic, Abdelu Adrianie.

– A popatrz na to, co zrobił Gromnir – wtrąciła się Imoen. – Mieszkańcy Saradush

zapewnili mu azyl, a on zajął ich miasto. Nic dziwnego, że Melissan nie chciała ci

wszystkiego powiedzieć. Nie możesz jej winić.

– Gdzie jest teraz Sarevok? – zapytał Abdel, nagle uświadamiając sobie nieobecność

przyrodniego brata.

Melissan odpowiedziała, wzruszając ramionami:

– Jechał u mojego boku, gdy przekraczaliśmy bramę, ale rozdzieliliśmy się w chaosie

bitwy. Nie powrócił. Może jest jednym z tysięcy, którzy spoczywają na polu bitwy, zabity

przez armię, która zniszczyła Saradush i uciekła, gdy zobaczyła wzlatującego w niebo smoka.

– Wątpię, by ci żołnierze byli w stanie zakończyć życie mojego brata – mruknął Abdel.

– Może to on był zdrajcą – zasugerowała Imoen. – Nie pierwszy raz próbował zniszczyć

miasto.

– Może – przyznała Melissan, choć nie wydawała się przekonana. – Sarevok znał nasz

plan bitwy. Mógłby zorganizować zasadzkę. Kiedy poznałam Sarevoka, był zdolny do takiej

zdrady. Ale ostatnio wyczuwałam w nim coś innego – kontynuowała kobieta. – Sarevok

zmienił się od czasu naszego pierwszego spotkania. Czy wierzysz, że wciąż jest zdolny do

takiego zła?

– Nie... nie wiem – przyznała Imoen. – Chyba nie. Ale tak naprawdę wcześniej go nie

znałam.

Zwróciła się do przyrodniego brata.

– Co ty o tym sądzisz, Abdelu? Czy Sarevok nas zdradził?

Abdel przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Sarevok zamordował

Goriona i Khalida. Niemal zabił Jaheirę i zrobił to bez wyrzutów sumienia. Ale to było dawno

temu. Podobnie jak Melissan, Abdel czuł, że Sarevok, który poprowadził ich do Saradush, był

już zupełnie inny.

– Teraz nie ma to już znaczenia – odpowiedział w końcu Abdel zmęczonym głosem. –

Jeśli to Sarevok był zdrajcą, podejrzewam, że wycofał się z resztą armii. Wątpię, byśmy znów

się na niego natknęli. Musimy skoncentrować się na naszych obecnych zadaniach. Opowiedz

mi o Piątce, Melissan.

Gdy Melissan wahała się, Abdel zaczął na nią naciskać.

– Wykazałem się, ryzykując życiem, żeby zabić Yagę Shurę. Na pewno już masz

świadomość, że nie pragnę przywrócić życia Bhaalowi. Jeśli oczekujesz, że ci pomogę,

musisz powiedzieć mi wszystko, co wiesz o Piątce.

background image

Przechylając głowę na bok, Melissan zdawała się rozważać słowa Abdela, dające nadzieję

na jego pomoc.

– Proszę, Melissan – poprosiła ją Imoen – znam Abdela od dziecka. To dobry człowiek.

Możesz być pewna, że zrobi to, co właściwe.

Wysoka kobieta ciepło uśmiechnęła się do dziewczyny.

– Dobrze, dziecko. Powiem wam obojgu, co wiem o Piątce, a wtedy zrozumiecie,

dlaczego nie zdziwił mnie widok smoka wkraczającego do walki przeciwko nam.

* * *

– Proszę, Abdelu, pojedź z nami – błagała go Imoen. – Melissan zabierze nas oboje do

klasztoru w Amkethran. Obiecała, że Balthazar, przywódca tamtejszych mnichów, ukryje nas.

Ochronią nas przed Piątką, podczas gdy będziemy odpoczywać i zbierać siły.

Jej brat pokręcił głową.

– Jedź z nią. Dogonię was później, kiedy już znajdę Jaheirę.

Imoen nie mogła powiedzieć na głos tego, co oboje czuli. Melissan jednak nie obawiała

się tych słów.

– Twoja kochanka nie żyje, Abdelu Adrianie. Nie możesz jej uratować.

Abdel przywiązał na plecach szeroki, ciężki miecz, który pochodził ze zbrojowni

Saradush.

– Jeśli jej nie uratuję, przynajmniej pomszczę jej śmierć.

– Zamierzasz sam zabić smoka? – spytała go Melissan. – Albo kilka?

– Jeśli to będzie konieczne.

– A co z Abazigalem? – zapytała Imoen. – Ich panem, pomiotem Bhaala, o którym

opowiedziała nam Melissan? A jeśli on czeka na ciebie, wykorzystując Jaheirę jako przynętę,

żeby sprowadzić cię do swojej kryjówki?

– Już zabiłem dwoje z Piątki. Właściwie zabicie Abazigala powinno być prostsze. Jeśli

Melissan ma rację, w przeciwieństwie do Yagi Shury ten czarodziej nie jest niewrażliwy na

zwykłą broń.

– Z informacji, jakie udało mi się zebrać, wynika, że ze wszystkich dzieci Bhaala tylko ty

i Yaga Shura posiadaliście tak niezwykłą zdolność – przyznała Melissan. – Ale to, że

Abazigala da się przebić zwykłym mieczem, nie oznacza jeszcze, że będziesz miał taką

możliwość.

– Twoja pewność siebie jest godna podziwu, lecz głupia – ostrzegła go. – Czy nie

słuchałeś tego, co ci mówiłam? Abazigal to pan smoków i magii. W przeciwieństwie do Yagi

Shury i Illasery, nie jest zwykłym wojownikiem, którego możesz porąbać mieczem na

kawałki.

– Zabijanie czarodziejów to ciężka robota – przyznał Abdel, zakładając przynajmniej dwa

rozmiary za małe buty. Jego ubranie spłonęło w ognistym oddechu smoka, a Melissan

background image

znalazła dla niego koszulę, spodnie i buty, w które mieścił się z dużym trudem. – Ale

Abazigal nie będzie pierwszym magiem, którego plany pokrzyżowałem.

Wstał i uścisnął Imoen. Nad jej ramieniem spojrzał na ulice Saradush. Ci, którzy przeżyli,

już zaczynali odbudowywać swoje miasto, oczyszczać ulice z gruzów i trupów.

– Imoen, zostań z Melissan – nakazał siostrze. – Nie zrób nic głupiego, nie ruszaj za mną,

bo będziesz tylko wchodzić mi w drogę. Zobaczymy się później, obiecuję.

– Abazigal jest o wiele potężniejszy niż czarodziej, którego pokonałeś u stóp Drzewa

Życia – ostrzegła go Melissan, gdy szedł w stronę drzwi. – Irenicus pragnął życia wiecznego,

ale w jego żyłach nie płynęła krew boga. Nie lekceważ Abazigala jako członka Piątki. Jest

synem samego Bhaala.

Abdel przerzucił przez plecy worek z zapasami.

– Ja też.

* * *

Pierwszego dnia Abdel nie zatrzymał się nawet na odpoczynek, napędzany swoją

nieśmiertelną krwią. Nie szedł tak szybko, jak leciał smok, i to go dręczyło, ale nie potrafił iść

szybciej. Kiedy się zmęczył, musiał nawet zwolnić. Zatrzymywał się rzadko, ale nawet syn

boga musi odpoczywać.

Tropienie smoka było proste. Tam gdzie się pojawiał, pozostawiał widoczne ślady w

krajobrazie i umysłach ludzi, którzy mieli dużo szczęścia, że go zobaczyli i to przeżyli. Stwór

leciał niemal wprost na południe. Z początku Abdel podejrzewał, że kieruje się do gęstego

lasu Mir. Powiadano, że drzewa były tam tak gęste, że światło słońca nigdy nie dotykało

poszycia. W wielu miejscach pnie rosły tak blisko siebie, że ani ludzie, ani zwierzęta nie

mogły się między nimi przecisnąć. Tak w każdym razie słyszał Abdel. Właściwie wszystko,

co wiedział o lesie Mir, było plotkami i legendą. Opowieści naocznych świadków zdarzały się

wyjątkowo rzadko, gdyż niewielu z tych, którzy doń wkroczyli, wyszło stamtąd.

Abdel miał nadzieję, że smok nie kieruje się w głąb przeklętego lasu. Najemnik nie bał

się potworów, które mogły kryć się między drzewami, lecz martwił się, że prawdą były

opowieści o dużych połaciach gęstych, niemożliwych do przejścia zarośli. Gdyby w pogoni

za smokiem musiał przez cały czas wycinać sobie drogę między gałęziami, korzeniami i

zaroślami, niewielka obecnie szansa na uratowanie Jaheiry stałaby się jeszcze mniejsza.

W połowie trzeciego dnia Abdel uświadomił sobie, że smok nie kieruje się do lasu Mir.

Najbliższa krawędź lasu znajdowała się pół drogi marszu na zachód, lecz stwór nie zszedł z

kursu na południe. Przypominając sobie ukryte głęboko w pamięci obrazy map, które

studiował w Candlekeep, Abdel domyślił się, dokąd bestia zmierza. Prawdopodobnie

kierowała się w stronę Gór Alimir na wybrzeżu Błyszczącego Morza, niewielkiego łańcucha

górskiego, oddalonego o dziesięć dni marszu od Saradush.

background image

To tam, jak zgadywał Abdel, bestia miała swoje leże. To tam miał spotkać się z

potomkiem Bhaala, Abazigalem, i tam miał nadzieję odnaleźć Jaheirę.

Chociaż Abdel czuł, że półelfka już opuściła ten świat, nie chciał się z tym pogodzić.

Wbrew logice i rozsądkowi, nadal miał słabą nadzieję, że jakimś sposobem odnajdzie Jaheirę

żywą. A jeśli nie, to zaprzysiągł wrogom okrutną zemstę.

Abdel wędrował dalej, a w jego głowie panował chaos powstały z szalonej nadziei,

rozpaczy i obrazów krwawej zemsty. Tak bardzo koncentrował się na celu, iż nie był

świadom, że ktoś za nim podąża.

* * *

Pół dnia w tyle za zdeterminowanym najemnikiem podążała potężna postać w czarnej

zbroi płytowej. Sarevok znalazł ślad Abdela na równinach wokół ruin Saradush i od tego

czasu wędrował za nim.

Tempo, jakie narzucił jego przyrodni brat, sprawiało, że Sarevok nie mógł zmniejszyć

dzielącej ich odległości, jednak mając krew i wytrzymałość taką samą jak Abdel, nie

pozostawał za bardzo w tyle. Sarevok wiedział, że jego brat szuka zemsty za śmierć druidki.

Wiedział również, że Abdela czeka konfrontacja z kolejnym członkiem Piątki, która niestety

może zakończyć życie najemnika, dlatego pragnął również się tam znaleźć.

background image

Rozdział trzynasty

Nawet teraz, długo po zakończeniu rytuału, płomienie w jamie pośrodku opuszczonej

świątyni płonęły wysoko, karmione esencją zabitych podczas rzezi w Saradush wielu dzieci

Bhaala. Pomarańczowy blask ognia odbijał się od ścian, oświetlając wyszczerzoną czaszkę

Bhaala na obrazie i całe pomieszczenie.

Trzy zakapturzone postacie kuliły się w najdalszym kącie świątyni. Nauczeni przez lata

działania w ukryciu i tajemnicy, wciąż nie chcieli, by nawet światło ceremonialnego ognia

Bhaala ujawniło ich tożsamość.

– Ogień nigdy nie był tak silny – wyszeptała najmniejsza z trzech postaci, odsuwając

kosmyk srebrnych włosów z ciemnej skóry.

Z całej trójki światło najbardziej denerwowało drowkę. Wyjątkowo młoda jak na

standardy elfów, większość z trzydziestu lat swojego życia spędziła w ciemnościach

Podmroku, gdzie jedynym światłem był chorobliwy blask bladych porostów. Kilka lat

wcześniej Namaszczona przez Bhaala nakłoniła ją do przyłączenia się do Piątki, jednak

drowka nadal uważała jasne światło za coś boleśnie nieprzyjemnego.

– Ogień jest silny, ponieważ zbliża się nasz triumf – odrzekła druga postać. Tatuaże na jej

twarzy i dłoniach zdawały się pulsować i połyskiwać w odpowiedzi na demoniczny blask

płonącej esencji Bhaala.

Trzecia i największa postać wysunęła z ust długi rozdwojony język, by posmakować woń

chwały Bhaala, która jak dym wisiała w powietrzu. W ostrym świetle jej źrenice wydawały

się czarnymi paskami w żółtych, gadzinowatych oczach.

– A jednak wychowanek Goriona nadal nam umyka.

Drowka zadrwiła ze strachu obecnego w głosie większego towarzysza.

– Abazigalu, chyba nie boisz się tego głupka?

Półsmok zasyczał, gdy ujawniono jego imię:

– Odważyłaśśś sssię zdradzić moją tożsssamośśść!

Wytatuowany mężczyzna powstrzymał nieuchronną kłótnię jednym machnięciem ręki.

background image

– Nie bądź głupcem, Abazigalu. Twoja tożsamość jest już znana naszemu wrogowi.

Namaszczona przez Bhaala powiadomiła mnie, że nawet w tej chwili wychowanek Goriona

podąża za twoim pupilem do górskiej kryjówki.

– Może powinnam razem z tobą wrócić do domu, Abazigalu – zasugerowała złośliwym

szeptem drowka. – Jeśli się boisz, mogę zamiast ciebie zająć się Abdelem.

– Nie! – w pośpiechu wyrzucił z siebie Abazigal. – Sssam sssię nim zajmę. Nie

ssskaziszszsz mojej śśświętej jassskini ssswoją przeklętą obecnośśścią.

Drowka zaśmiała się, rozbawiona oburzeniem Abazigala.

– Chcesz ukryć przed nami jakieś tajemnice, Abazigalu? Myślisz, że nie wiemy o

smoczej armii, która zbiera się u stóp twej górskiej siedziby?

Potrząsnęła głową z udanym współczuciem.

– Biedny mieszaniec – westchnęła. – Oszukujesz się, jeśli wierzysz, że prawdziwe smoki

zbiorą się pod twoim dowództwem. One nigdy nie poniżą się do tego, by podążyć za takim

bękartem jak ty!

Pazurzasta dłoń Abazigala wysunęła się z rękawa, by rozszarpać gardło drowki, ale

natrafiła tylko na powietrze. Kobieta zrobiła unik, prześlizgnęła się za przysadzistego

przeciwnika i przyłożyła mu nóż do szyi.

– Wystarczy – zdecydowanym głosem powiedział wytatuowany mężczyzna.

Drowka schowała broń i odsunęła się od Abazigala. Półsmok odwrócił się plecami do

dwójki towarzyszy i powoli ruszył w stronę drzwi.

– Nie mogę tu dłużej zossstać. Muszszszę sssię zająć ważniejszszszymi sssprawami. –

Głos Abazigala, zawstydzonego słowami drowki, był ponury i obrażony.

– Tak, pospiesz się, mieszańcu – wyśmiewała się z niego kobieta. – Lepsi od ciebie nie

powinni czekać!

Ciało Abazigala zesztywniało pod płaszczem.

– Zostawimy Abdela tobie – obiecał wytatuowany mężczyzna, co sprawiło, że Abazigal

się rozluźnił. – Nie lekceważ go – ostrzegł towarzysza. – Illasera i Yaga Shura przypłacili

arogancję życiem.

Nie odwracając się w ich stronę, Abazigal odrzekł:

– Oni byli słabi i głupi. Ja taki nie jestem.

Nie mówiąc nic więcej, upokorzony półsmok wyszedł ze świątyni w chłód nocy. Skulił

się przy ziemi, po czym odbił się wysoko w powietrze. Jego dwunożna postać uległa

przemianie. Z boków wyrosły mu ogromne skrzydła, ramiona stały się krótsze, zakończone

pazurami, a nogi zmieniły się w potężne, szponiaste tylne łapy. Wraz z odgłosem pękania

kości twarz przekształciła się w pysk smoka, osadzony na nagle wydłużonej szyi.

Cała transformacja zajęła mniej niż sekundę. Abazigal uniósł się w pociemniałe niebo

dzięki machnięciu ogromnymi skrzydłami i uderzeniu ogonem, który wyrósł w tylnej części

jego ciała.

background image

Dwoje pozostałych członków Piątki bez zdziwienia przyglądało się, jak potężna sylwetka

maleje na tle wiszącego nisko nad horyzontem księżyca w pełni. Dopiero gdy zmieniła się w

ledwo widoczną plamkę, odezwali się ponownie.

– Abazigala bardziej interesuje zdobycie łaski rady smoków niż wypełnianie obowiązków

jednego z Piątki – zauważyła drowka. – Uważa, że mając na swe rozkazy armię smoków, nie

będzie nas potrzebował.

– Smoki nie podążą za nim – zapewnił ją jej wytatuowany towarzysz. – A Abazigalowi

brakuje odwagi, by sprzeciwić się Namaszczonej przez Bhaala. Poza tym rozprasza się. Nie

docenia w pełni zagrożenia, jakie stanowi wychowanek Goriona.

– Jeśli Abazigalowi się nie uda, my odegramy większą rolę w sprowadzeniu naszego ojca

na świat – wyszeptała drowka.

Gdy towarzysz nic nie odpowiedział, dodała:

– A jeśli Namaszczona przez Bhaala również zginie od miecza Adela, łaski Bhaala

podzielimy między nas oboje.

– A może ty już planujesz, jak pozbyć się również mnie – odpowiedział wytatuowany

mężczyzna bez śladu emocji w głosie. – Proponuję jednak, byśmy zajęli się zlikwidowaniem

Abdela Adriana, zanim zwrócimy się przeciwko sobie.

Drowka uśmiechnęła się.

– Oczywiście, przyrodni bracie. Twe słowa są jak zawsze pełne mądrości. Jesteś pewien,

że krew mojego rodzaju nie płynie w twoich żyłach obok krwi naszego nieśmiertelnego ojca?

– Podczas gdy Abazigal będzie się zajmować wychowankiem Goriona – powiedział

wytatuowany mężczyzna, ignorując komplement drowki – my powinniśmy coś zrobić z

drugim dzieckiem Bhaala z Candlekeep.

– Imoen? – prychnęła pogardliwie drowka. – Nie jest warta zachodu.

– Jest przyjaciółką Abdela i wciąż ma w sobie esencję Bhaala, choć bardzo niewiele. Jeśli

Abazigalowi się nie powiedzie, zabicie dziewczyny zwiększy smutek Abdela i pomoże w

zrealizowaniu naszych planów dotyczących jego śmierci.

Smukła dłoń drowki nieświadomie zsunęła się z pasa i pogłaskała rękojeść pokrytego

runami sztyletu.

– W takim razie musimy sprawić, że umrze.

Mężczyzna skrzywił się.

– Melissan zabiera ją do Amkethran.

Drowka zaśmiała się, a był to śmiech pełen złośliwości.

– Melissan, wielka obrończyni pomiotu Bhaala, przyprowadza Imoen pod ochronę

Balthazara i jego klasztoru? Jakie to rozkosznie ironiczne!

– Nie chcę się jeszcze ujawnić, występując przeciwko niej – odrzekł jej towarzysz. – Nie

nadszedł jeszcze czas, żebym podjął otwarte działania.

background image

– W takim razie wyświadcz mi tę przysługę i pozwól mi ją zabić! – nalegała drowka. –

Wiesz, że mury klasztoru nic dla mnie nie znaczą. Jestem tylko cieniem. Sama Melissan nie

będzie wiedziała, że tam jestem, póki nie znajdzie trupa pomiotu Bhaala.

Mężczyzna zawahał się przez chwilę, po czym skinął głową. Drowka zaśmiała się

ponownie i wyślizgnęła przez drzwi pod osłonę nocy. Kiedy tylko znalazła się poza blaskiem

świątynnego ognia, zrzuciła ciężki płaszcz z kapturem. Jej ciemna skóra i ubranie natychmiast

skryły się w mroku wieczoru.

Wytatuowany mężczyzna patrzył, jak drowka-zabójczyni znika w ciemnościach. Nie

wątpił, że Sendai się powiedzie. Mnisi w klasztorze Amkethran, choć potężni, nie będą w

stanie uchronić dziewczyny z Candlekeep przed śmiercią z rąk drowki. Może, jeśli

uśmiechnie się do niego szczęście, Sendai zabije również Melissan.

Będąc teraz sam w domu ojca, wytatuowany mężczyzna skierował swoją uwagę na

płomienie pośrodku świątyni. Oprócz trzasku płomieni wściekłości Bhaala, słyszał krzyki

bólu jego zabitych dzieci. Czuł, jak ich cierpienie ożywia jego splamioną duszę, wyzwala

przeklęte żądze ojca. Powstrzymał pragnienie, by zatopić się całkowicie we wspaniałym

cierpieniu.

Tej nocy nie wszystko poszło tak, jak planował. Miał nadzieję nakarmić ogień ofiarny

duszami drowki i półsmoka. Skoro jednak Abdel Adrian jeszcze żył, nie mógł sobie na to

pozwolić. Tak jak tłumaczył to drowce, wspólny wróg zmusza członków Piątki do

opanowania naturalnego pragnienia zwrócenia się przeciw sobie.

Lecz jeśli jego studia i treningi nauczyły go czegoś, to niewątpliwie cierpliwości.

Poczeka. W końcu zobaczy, jak giną wszyscy: Abdel, Imoen, Abazigal, Sendai, Melissan...

wszystkie dzieci Bhaala, cała Piątka, nawet Namaszczona przez Bhaala. Jeśli pozabijają się

nawzajem, tym lepiej, bo wtedy pozostanie już tylko on.

background image

Rozdział czternasty

Abazigal leciał przez całą noc, napędzany wstydem, nienawiścią do Sendai i

świadomością, że przybycie wychowanka Goriona może zrujnować jego starannie ułożony

plan. Choć znajdował się wiele mil od celu, już widział smoki zebrane na szczycie

płaskowyżu, na którym Abazigal wybudował swą górską twierdzę. Błękitne i zielone smoki z

głębi lasu Mir, brązowe z piachów pustyni Calimir, czarne z pajęczego bagna – błyszczący

kalejdoskop barw i odcieni, a wszystkie czekające niecierpliwie na przybycie półsmoka.

Abazigal wysłał zaproszenie na spotkanie na każdy górski szczyt, do każdej ukrytej

jaskini i podziemnej komnaty w promieniu tysiąca mil. Odpowiedział na nie ponad tuzin

wspaniałych istot, zwabionych obietnicami skarbów, chwały i powrotu czasów, gdy smoki

władały Faerunem. Choć z rozczarowaniem zauważył nieobecność wiekowych czerwonych

Balagosa i Charvekannathora, z olbrzymią radością ujrzał wśród zebranej gromady

połyskującą skórę Iryklagathry, wielkiego błękitnego smoka, znanego większości

śmiertelników jako Ostre Kły.

Pojawiwszy się wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, przebijającymi się

przez poranne chmury, by rozpalić pokryte śniegiem szczyty gór, Abazigal wylądował

pośrodku kręgu utworzonego przez wielkie bestie. Gdy jego stopy dotknęły twardych

kamieni, natychmiast przyjął podobną do ludzkiej postać. Innych smoków nie oszuka jego

wygląd, potrafią wywąchać, że jest mieszańcem. Mimo swej dumy Abazigal wiedział, że

musi się ukorzyć przed smokami czystej krwi. Sporo złota i klejnotów kosztowało go, żeby

zebrać słuchaczy, nie miał więc zamiaru obrażać ich, występując w postaci prawdziwego

smoka.

– Prawie się spóźniłeś – powiedział na powitanie Saladrex, wiekowy zielony smok, a jego

głos odbił się echem od pobliskich wzgórz.

Mniejszy i mniej potężny niż czerwone oraz błękitne smoki, które walczyły o dominację

w tym regionie, Saladrex był sprytny i pełen ambicji. Wyczuwając okazję, by zdobyć

potężnego sprzymierzeńca jako pierwszy zgodził się przybyć i wysłuchać propozycji

Abazigala. Za pewną cenę, oczywiście.

background image

Teraz najwyraźniej Saladrex występował jako przedstawiciel zebranej rady. Abazigal

podejrzewał, że zielony smok został wybrany, gdyż wiele innych bestii, w tym Ostre Kły,

uważało za poniżające prowadzenie interesów z istotą tak mało znaczącą w ich oczach jak

Abazigal.

– Przyjmijcie moje najszczersze przeprosiny – odpowiedział Abazigal, starannie

powstrzymując syczenie, by nie obrazić gości. Wysiłek sprawiał, że bolały go szczęki, lecz

wiedział, że to niewielka, cena za zdobycie poparcia Saladreksa i innych. – Leciałem całą noc

bez odpoczynku i przybyłem na czas. Nigdy nie obraziłbym tak szanownych zebranych,

każąc im czekać na kogoś tak mało znaczącego jak ja.

Jego odpowiedź wydawała się łagodzić irytację, jaką wywołało wśród zebranych smoków

jego przybycie w ostatniej chwili.

– Wysłuchamy twojej propozycji – wyrwał się Sablaxaahl, duży, lecz względnie młody

czarny smok, który swoim odezwaniem się poza kolejnością ujawnił młodzieńczą

porywczość. – Choć nie potrafię sobie wyobrazić, co taki ludzki pomiot mógłby mieć dla nas

interesującego.

Inne smoki przyjęły to naruszenie etykiety przez czarnego bez komentarza. Kolejny znak,

że nie uważały Abazigala za wartego prawdziwego szacunku.

– I na tym właśnie polega moja moc – odrzekł Abazigal. – Nie jestem potomkiem

zwykłego śmiertelnika. Jestem dzieckiem boga Bhaala.

W zgromadzeniu rozległ się śmiech.

– Ród ludzkiego boga? I do tego martwego? – W głosie Saladreksa słychać było

rozbawienie. – To ma wywrzeć na nas wrażenie, mieszańcu?

Abazigal ugryzł się w język, by nie odezwać się zbyt ostro.

– Musisz jeszcze wysłuchać mojej propozycji, potężny Saladreksie – odrzekł, gdy już

stłumił gniew. – Bhaal był rzeczywiście ludzkim bogiem, ale też bogiem śmierci i

zniszczenia, panem mordu. Gdy powróci, będzie bogiem zemsty.

– Mówisz, jakby powrót Bhaala był nieunikniony, lecz my wiemy, że ta sprawa nie

została jeszcze zdecydowana. Nasza cierpliwość się wyczerpuje – ostrzegł Saladrex. –

Musimy jeszcze usłyszeć, jak może na tym skorzystać smoczy ród.

– Czyż smoki nie są najbardziej majestatycznymi istotami Faerunu? – zapytał retorycznie

Abazigal. – Czyż nie są najpotężniejsze? Najinteligentniejsze?

Bestie nie mogły powstrzymać się od potakiwania. Smoki rzeczywiście odznaczały się

wysoką inteligencją, ale nawet najmądrzejsze pozwalały się bezwstydnie komplementować.

– A jednak smoki nie rządzą – ciągnął dalej Abazigal, widząc, że przyciągnął uwagę

słuchaczy. – Niższe rasy: ludzie, niziołki, orki, gobliny... rozmnażają się jak insekty!

Rozprzestrzeniają się po Faerunie jak plaga, wypalając lasy i zmieniając wasze tereny

łowieckie w pastwiska i miasta. Kradną wasze skarby, a ich głupi bohaterowie zbierają się

background image

razem i odnajdują wasze leża, by zakończyć waszą egzystencję, zabrać dla siebie wasze złoto

i umocnić swą marną sławę zabójców smoków.

Wśród jego gadziej widowni zabrzmiały odgłosy potwierdzenia.

– Samą swoją liczbą to nędzne robactwo spycha smoczy rodzaj coraz głębiej w dzicz, by

powiększać swoje terytoria. Ile czasu zajmie im całkowite wyniszczenie waszego rodzaju?

– Niemożliwe! – wyrzuciła z siebie młoda brązowa smoczyca, bardzo impulsywna. –

Nasz gatunek nigdy nie zostanie zniszczony przez te żałosne dwunogi!

Inne smoki jednak jej nie poparły. Były na tyle stare, że doświadczyły już

rozprzestrzeniania się niższych istot. W swej mądrości wiedziały, że ponura przepowiednia

Abazigala nie jest wcale tak bezpodstawna.

– A ty twierdzisz, że możesz to powstrzymać, Abazigalu? – rzucił mu wyzwanie

Saladrex.

Półsmok pokiwał głową.

– Gdy Bhaal powróci, rozpocznie krwawą zemstę, wojnę, w której Faerun zapłaci za jego

śmierć. Będzie mordował ludzi tak, jak nie robili tego nigdy nawet najbardziej niesławni w

historii tyrani. Wtedy nadejdzie czas naszego działania! Gdy ich populacja zostanie

przetrzebiona przez wojnę, niższe istoty nie będą miały siły ani woli, by sprzeciwić się

zjednoczonej potędze smoczego rodu! Złupicie złoto ich miast! Ludzie ukorzą się przed

wami! Ci, którzy się poddadzą, zostaną waszymi niewolnikami, a pozostali zostaną

zepchnięci do morza przez nasze połączone siły. Smoki znów będą rządzić Faerunem!

Odpowiedzią było milczenie, gdyż smoki rozważały wspaniałą wizję Abazigala. W końcu

Saladrex zadał pytanie, którego Abazigal najbardziej się obawiał.

– A do czego właściwie potrzebujemy ciebie, mieszańcu?

– Będę pośrednikiem między smoczą armią a siłami Bhaala. Skieruję machinę wojenną

mego nieśmiertelnego ojca tak, by wsparła radę smoków.

– A czemu Bhaal miałby nam pomagać? – zapytał Saladrex. – Jest bogiem ludzi.

– A jednak bóg mordu rozumie potęgę smoków – zapewnił ich Abazigal. – Przyjął postać

wielkiego smoka, by spłodzić mnie – dziedzica swojej chwały. Z pewnością dowodzi to, że

rozumie, iż smoki są najwyższymi stworzeniami, zaś ludzie nadają się jedynie na sługi. Jeśli

twoi ludzcy niewolnicy zostaną zmuszeni do oddawania czci Bhaalowi, cóż to będzie dla

ciebie znaczyć, Saladreksie? Nic. A Bhaala nie będzie obchodzić, że jego wyznawcy służą

smokom, jeśli tylko będą oddawać mu cześć.

Skrzywienie wielkich zielonych warg Saladreksa świadczyło, że nie jest on jeszcze

przekonany.

– Zapewniam cię, wielki Saladreksie, że ten sojusz przyniesie korzyści i Bhaalowi, i

smokom. Jako potomek obu stron będę sprawiedliwie traktował interesy każdej z nich.

Saladrex prychnął.

background image

– Być może mówisz prawdę, ale zebrało się nas tutaj zbyt mało. Musimy przekonać do

naszej sprawy inne smoki. Zanim przyłączą się do nas inni, muszą zrobić to wiekowe

czerwone smoki, a one nie będą chciały za tobą podążyć. Nikt z mojego rodzaju nie zaufa

skundlonemu mieszańcowi.

Abazigal pochylił głowę z szacunkiem, przyjmując obelgę jako prawdę, którą zresztą

była.

– Nie zawsze będę kundlem – powiedział cicho. – Gdy mój ojciec odrodzi się, na pewno

da mi wszystko, o co poproszę. A ja poproszę, by uczynił mnie smokiem czystej krwi.

Zebrane smoki zaśmiały się, a Abazigal pochylił głowę, nie mogąc znieść upokorzenia.

Saladrex jednak nie śmiał się.

– Jeśli Bhaal naprawdę rozumie majestat smoków – wyszeptał zielony smok tak, że

słyszał go tylko Abazigal – może rzeczywiście da ci to, czego pragniesz. Znajdź mnie, gdy w

twych żyłach będzie płynąć czysta krew prawdziwego smoka a ja przyłączę się do ciebie.

Razem zjednoczymy pozostałych.

Z sercem przepełnionym wdzięcznością i ulgą Abazigal podniósł głowę, ale Saladrex już

odleciał, uderzając w powietrze potężnymi skrzydłami. Inne smoki, wciąż śmiejąc się z

mieszańca, który chciał stać się jednym z nich, również zebrały się do odlotu.

Ruch ich potężnych skrzydeł podniósł olbrzymie tumany kurzu i brudu, wywołując silne

wiry powietrzne. Półsmok nie ruszał się, nie chcąc okazać słabości wobec tych, których chciał

nazywać braćmi. Stał w tym samym miejscu długo po tym, jak wszystkie smoki zniknęły,

wciąż powtarzając w myślach obietnicę Saladreksa.

* * *

Późnym popołudniem czwartego dnia Abdel dotarł w końcu do północnego skraju Gór

Alimir. Tutaj kończył się ślad młodego smoka, który uniósł Jaheirę. W tej odległej, surowej

okolicy nie było już świadków jego przelotu, nie było również znaczących jego trasę

połamanych drzew czy traw przygniecionych do ziemi.

Tutaj na pogórzu był jedynie twardy kamień, spalony przez słońce i od setek lat rzeźbiony

przez wiatry. Całe pasmo Gór Alimir rozciągało się daleko na południe, tak daleko, że Abdel

nie sięgał tam wzrokiem. Jeśli bestia miała leże gdzieś tam, Abdel mógł go nigdy nie

odnaleźć.

Melissan powiedziała mu, że bestia służy Abazigalowi, a ten jest jednym z Piątki. Musiał

więc utrzymywać kontakt z resztą jej członków, by koordynować działania mające na celu

zniszczenie pomiotu Bhaala. Czarodziej z pewnością chciał być informowany o wydarzeniach

zachodzących w krainach poza jego górskim królestwem, a stałoby się to łatwiejsze, gdyby

umieścił swą kryjówkę na północnym krańcu łańcucha. Należało zatem sądzić, że pupil

Abazigala, młody czerwony smok, który porwał Jaheirę, również miał tam swoje leże.

background image

Abdel wiedział, że wspinanie się na niezliczone szczyty i turnie zajmie mu tygodnie, jeśli

nie miesiące. Było więc bezcelowe. Na szczęście Abdel miał inny plan. Nie wątpił, że

Abazigal zatrudnia młodego latającego smoka do różnych prac – kuriera, transportu, zwiadu,

wsparcia wojskowego. Abdel musiał tylko poczekać, aż bestia się pojawi, wypełniając jedną

ze swoich misji, i śledzić ją, gdy będzie wracać do leża. Gdy już się dowie, na którym

szczycie stwór zamieszkał, będzie mógł się na niego wspiąć i dokonać zemsty.

Abdel przeszukał okolicę i znalazł niewielką jaskinię, w której mógł położyć się na noc i

pozostać niewidocznym, a jednocześnie wydostać się z niej szybko, gdy usłyszy

charakterystyczny dźwięk uderzeń smoczych skrzydeł. Ponadto miejsce to zapewniało widok

na liczne szczyty na horyzoncie, mógł więc śledzić lot smoka. Abdel wszedł zatem do środka

jaskini i czekał.

Zapadła noc, ale Abdel nie spał. Maszerując, nawet on musiał raz dziennie zatrzymywać

się i odpoczywać przez godzinę, ale teraz, gdy pełnił straż, awatar Bhaala nie musiał spać czy

odpoczywać. Abdel patrzył i czekał, mając świadomość, że z każdą mijającą chwilą jego i tak

niewielkie szansę na odnalezienie żywej Jaheiry jeszcze maleją.

Około północy usłyszał dźwięk, jak ktoś skrada się w pobliżu jaskini. Nie był to smok,

lecz ktoś zdecydowanie mniejszy. Abdel cicho podczołgał się do wejścia swojej kryjówki.

Potężny najemnik nie miał zamiaru się ujawniać. Wolał nie ryzykować spotkania, które

mogło ostrzec Abazigala lub smoki o jego obecności. Chciał tylko zobaczyć, kto kręci się po

okolicy.

W świetle księżyca Abdel zauważył ciemną sylwetkę olbrzymiego mężczyzny w zbroi

ozdobionej okrutnymi kolcami i morderczymi ostrzami. Widząc przyrodniego brata, który

zdradził go w Saradush, Abdel przestał myśleć o ostrożności i ukrywaniu się. Wypełniła go

nienawiść tak pierwotna, że mógł jedynie wykrzyknąć z wściekłością jego imię.

– Sarevok!

Opancerzony mężczyzna odwrócił się, by przyjąć na siebie impet szaleńczego ataku

najemnika, odpychając wyciągnięty miecz, którym Abdel chciał przebić wrażliwe miejsce

żelaznymi płytami. Abdel wpadł na Sarevoka i obaj przewrócili się.

Przeturlali się po ziemi. Sarevok przycisnął ramiona Abdela do boków, nie pozwalając

mu wykorzystać miecza do przebicia chroniącej go żelaznej skorupy.

Abdel przekręcił się, próbując wyrwać się z uchwytu Sarevoka i unieść broń. Gdy tak się

siłowali, czuł, jak raz za razem ostrza na nogach i przedramionach przeciwnika ranią jego

ciało. Rany wprawdzie natychmiast się goiły, ale ciągły ból jeszcze bardziej rozwścieczał

Abdela.

Sarevok miał nadludzką siłę, ale Abdel wiedział, że siła, którą zyskał wraz ze śmiercią

Yagi Shury, czyniła go potężniejszym od każdego przeciwnika, nawet brata, z którym dzielił

krew Bhaala. Nie mógł jednak wyrwać się z uchwytu Sarevoka. Mężczyzna w zbroi miał

background image

lepszą pozycję i zacisnął lewą pięść na prawym nadgarstku tak, że właściwie nie dało się

rozdzielić jego rąk.

Mimo to Abdel nie chciał się poddać. Rzucał się i skręcał, ale bezskutecznie. Waga

Sarevoka pozwalała mu wytrzymywać szarpnięcia brata. Abdel wiedział jednak, że wróg w

końcu się zmęczy i jego chwyt osłabnie, a wtedy wyswobodzi się i będzie mógł porąbać brata

na drobne kawałki.

Sarevok próbował ze wszystkich sił coś powiedzieć, ale Abdel nie miał zamiaru

wysłuchiwać kolejnych kłamstw przyrodniego brata. Nie bacząc na ból i obrażenia, jakie sam

sobie zada, Abdel uderzył czołem w przyłbicę Sarevoka. Był to rozpaczliwy ruch, który z

niezłym skutkiem wykorzystywał w wielu karczemnych bójkach, gdy nie mógł używać rąk.

Wkrótce uświadomił sobie jednak, że walenie czołem przeciwnika w hełmie z przyłbicą nie

daje żadnych efektów.

Smak własnej krwi nie ochłodził gniewu Abdela, a Sarevok nie dawał się zrzucić. Obaj

mężczyźni walczyli ze sobą prawie godzinę, zamknięci w nierozerwalnym uścisku. Oto

znalazło się dwóch wojowników, którzy nie mieli sobie równych w całym Faerunie, i

walczyli przeciwko sobie, zmuszając swe ciała do niemal całkowicie je wyczerpującego

wysiłku. W końcu szalę przeważyła zdolność regeneracji Abdela.

Zesztywniałe palce Sarevoka rozluźniły się i jego chwyt osłabł. Unosząc do góry

ramiona, Abdel odepchnął Sarevoka i zerwał się na równe nogi. Jego opancerzony

przeciwnik, wyczerpany przedłużającą się walką, leżał bez ruchu na kamieniach. Gdyby

Sarevok był człowiekiem, a nie duchem o materialnej postaci, dyszałby i z trudem łapał

oddech, jak wyobrażał to sobie Abdel. Sarevok natomiast wyglądał, jakby był martwą,

nieruchomą zbroją płytową, leżącą na ziemi.

Abdel powoli uniósł miecz, pragnąc zakończyć życie znienawidzonego przyrodniego

brata. Ale dzika wściekłość zniknęła podczas przeciągającej się walki o wyrwanie się z

uścisku Sarevoka. Teraz ruchy Abdela były wyważone, sprawiał wrażenie człowieka

zdecydowanego doprowadzić do końca długie i trudne zadanie.

– Nie mogę cię pokonać, Abdelu – przyznał Sarevok chłodnym głosem. – Obaj

widzieliśmy, że obrażenia jakie moja zbroja zadała ci w trakcie walki, okazały się bez

znaczenia. Jestem na twojej łasce, bracie.

Dłoń Abdela zatrzymała się na dźwięk głosu Sarevoka. Uświadomił sobie, że się waha,

czy zadać śmiertelny cios.

– Przynajmniej daj mi tę satysfakcję i powiedz, dlaczego chcesz mnie teraz zabić –

poprosił Sarevok głosem zupełnie pozbawionym uczuć.

Wbrew sobie Abdel odpowiedział:

– Jak śmiesz zadawać takie pytanie? Po tym, jak zdradziłeś nas w Saradush?

Hełm, splamiony krwią z nosa Abdela, poruszył się lekko z boku na bok.

background image

– Nie jestem zdrajcą, Abdelu. Jeśli mi nie wierzysz, uderz teraz i zakończ mój ponowny

pobyt w fizycznym świecie. Jeśli jednak chcesz poznać prawdę, odłóż miecz.

Abdel uniósł miecz, ale nie zadał ciosu. W głowie mu się kręciło, nie wiedział, komu

powinien wierzyć. Ponieważ nie potrafił zdecydować, czy jego podejrzenia wobec Sarevoka

są prawdą, nie mógł zmusić się do zadania ciosu. Wypuszczony z ręki miecz uderzył o

kamienie.

Warstwa potu na jego ciele sprawiła, że zadrżał, gdy chłodny wiatr dotknął jego skóry.

Abdel opadł na ziemię obok brata. Sarevok powoli podniósł się do pozycji siedzącej.

– Zatem wierzysz, że nie jestem winien zdrady? – zapytał.

– Już nie wiem, w co wierzyć – odpowiedział Abdel, zmuszając się do wstania. Podniósł

miecz, odwrócił się tyłem do Sarevoka i powrócił do jaskini. Kilka chwil później usłyszał

odgłos metalu ocierającego się o metal, gdy Sarevok wstał i poszedł za nim.

– Przybyłem tutaj, by zaproponować ci pomoc – zapewnił Abdela Sarevok, siadając obok

niego w niedużej jaskini. – Kiedy przywróciłeś mi życie, przysiągłem, że zawsze będę przy

twoim boku, bracie. Nie złamię nigdy tej przysięgi. Dlatego podążyłem twoim śladem z pola

bitwy pod Saradush.

– Czy to prawdziwy powód? – zapytał sarkastycznie Abdel. – A może przyszedłeś

dokończyć robotę smoka należącego do Abazigala?

Sarevok potrząsnął głową.

– Abazigal? Nie znam tego imienia.

Abdel westchnął, wciąż nie mając pewności, czy Sarevok mówi prawdę.

– Jest jednym z Piątki. Półsmokiem, jeśli wiadomości Melissan są dokładne. Jego pupil

zniszczył Saradush tuż po zasadzce, która zdziesiątkowała armię Gromnira.

Opancerzony mężczyzna przechylił głowę na bok.

– A ty naturalnie winisz mnie za tę zasadzkę?

– A kogo by innego? – zapytał Abdel, wzruszając ramionami. – Znałeś plan bitwy,

mogłeś wysłać wiadomość do armii za murami. I zniknąłeś w trakcie bitwy. Czemu mam nie

wierzyć, że jesteś zdrajcą?

– Twoje dowody mogą także wskazywać, że zdrajcą był ktoś inny – sprzeciwił się

Sarevok. – Gromnir znał naszą taktykę. Właściwie to szalony generał wymyślił naszą

strategię. A on także zniknął w trakcie walki.

– Nie. Gromnir tego nie zaplanował. Widziałem, jak ginie na polu bitwy.

– Widziałeś? – zapytał Sarevok. – Naprawdę? A może tylko ci się wydaje, że widziałeś,

jak on ginie?

– Byłem tam, gdy Gromnir umierał – nalegał Abdel. – Zabiłem... to znaczy widziałem,

jak ginie. Zmiażdżony przez własnego konia.

background image

– Może widziałeś tylko to, co Gromnir chciał, żebyś zobaczył – ostrzegł go Sarevok. –

Calimshański generał był pomiotem Bhaala, Abdelu. Naprawdę wierzysz, że upadek z konia

mógł zakończyć jego życie?

Abdel nie od razu odpowiedział. Od kiedy dowiedział się o swoim niesamowitym

pochodzeniu, nauczył się przyjmować nawet rzeczy nieprawdopodobne jako coś oczywistego,

ale nie mógł jednak całkowicie zaakceptować teorii Sarevoka.

– Jeśli Gromnir był zdrajcą pracującym dla Piątki, to dlaczego chował się w Saradush z

Melissan i innymi dziećmi Bhaala?

– Wyobraź sobie, że jesteś sługą Piątki – powiedział powoli Sarevok – może nawet ich

przywódcą, zwanym Namaszczonym przez Bhaala. Dowiadujesz się o Saradush, mieście,

gdzie pomiot Bhaala, który pragniesz zniszczyć, znajduje azyl. Czy nie sprowadzisz armii pod

mury tego miasta?

Gdy Abdel pokiwał głową, Sarevok kontynuował:

– A czy nie wymyśliłbyś sprytnego podstępu, żeby wpuścili cię do środka? Czemu nie

spróbować wejść w ich szeregi?

Abdel ponownie pokiwał głową.

– Może Gromnir przybył do Saradush pragnąc je zniszczyć, a jego calimshańscy

żołnierze byli awangardą większych sił Yagi Shury. Przekonał mieszkańców Saradush, by

wpuścili go do miasta, a potem przejął władzę. Gdy przybyły wojska Yagi Shury, Gromnir

miał kontrolę nad obiema stronami oblężenia.

– Ale po co w ogóle było to całe oblężenie? – sprzeciwił się Abdel. – Czemu nie

wymordował dzieci Bhaala, jak tylko zdobył władzę?

Sarevok wzruszył ramionami ze znajomym zgrzytem metalu o metal.

– Może nie spodziewał się, że w mieście będzie Melissan? Ona jest potężna, Abdelu.

Może Gromnir musiał robić to wszystko z obawy przed jej zemstą. A może – dodał Sarevok

głosem zbliżonym do szeptu – Gromnir wiedział, że ty się zbliżasz. Może to wszystko było

podstępem mającym na celu ściągnięcie cię do Saradush i zmuszenie do bitwy z Yagą Shurą.

Ponieważ przeżyłeś, Gromnir musiał upozorować własną śmierć, by ukryć swoją zdradę.

– Nie, to wszystko jest zbyt nieprawdopodobne – stwierdził Abdel po dłuższym

zastanowieniu. – Spisek jest zbyt wymyślny i skomplikowany.

– Tak myśli większość pomiotu Bhaala – przypomniał mu Sarevok. – Zdradę mamy we

krwi. Posuniemy się nawet bardzo daleko, by osiągnąć swe cele.

– Włączając w to wymyślenie fantastycznej opowieści o oszustwach i spiskach, by ukryć

swój własny udział?

Przyrodni brat nie próbował odpowiedzieć na oskarżenie Abdela. Po kilku minutach

kłopotliwego milczenia Sarevok znów się odezwał.

– Chcesz, żebym odszedł, bracie?

Abdel pokiwał głową.

background image

– Nie mogę ci zaufać, Sarevoku. Nie mogę ufać nikomu poza sobą. Jeśli nie jesteś winien

tych zbrodni, nie chcę przelewać twojej krwi. Niech więc moje wątpliwości przemówią na

twoją korzyść. Ale pamiętaj, bracie, jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, będę wiedział, że jesteś

odpowiedzialny za ten rozlew krwi. I zabiję cię.

Sarevok wstał przy akompaniamencie zgrzytów.

– Rozumiem.

Mężczyzna w zbroi odwrócił się i wyszedł z jaskini. Abdel słyszał, jak brzęk jego zbroi

cichnie, aż w końcu zagłuszył go słaby świst wiatru.

Wyszeptał krótką modlitwę, choć nie znał żyjącego boga, który mógłby wysłuchać jego

próśb. Modlił się, żeby jego decyzja puszczenia Sarevoka wolno okazała się właściwa i żeby

Jaheira żyła, gdziekolwiek się znajduje.

background image

Rozdział piętnasty

Imoen podróżowała prawie siedem dni w towarzystwie Melissan i małej grupki żołnierzy

oraz uciekinierów z Saradush. Na ile mogła to ocenić, była jedynym dzieckiem Bhaala wśród

nich. Z trudem mogła uwierzyć w fakt, że spośród dziesiątek mężczyzn i kobiet związanych

ze sobą krwią Bhaala tylko ona i Abdel przeżyli masakrę w mieście.

Dziewczyna poprawiła się w siodle. Melissan zdołała odnaleźć dla wszystkich konie,

dzięki czemu podróż była do zniesienia, ale nawet to nie mogło uprzyjemnić im drogi.

Każdego dnia wstawali przed wschodem słońca i jechali jeszcze długo po tym, jak zapadł

zmrok. Po tygodniu ich uciążliwa podróż wreszcie zbliżała się do końca.

Wyruszyli do Amkethran tego samego ranka, gdy Abdel opuścił miasto, ścigając smoka,

który porwał Jaheirę. On ruszył na południe, a Melissan i pozostali skierowali się na zachód,

dobrze utrzymanym kupieckim traktem zwanym Drogą Ithal.

Niezliczone godziny spędzone nad mapami w archiwum w Candlekeep, podczas których

wędrowała myślami poza grube mury biblioteki, pozwoliły Imoen zorientować się w ich

położeniu nawet na tych niegościnnych ziemiach. Wiedziała, że wieś Amkethran leży kilkaset

mil na południowy zachód od Saradush. W tym, że Melissan prowadziła ich dłuższą drogą,

trzymając się biegnącej na zachód Drogi Ithal, nie było nic niezwykłego.

Krótsza droga z Saradush do Amkethran poprowadziłaby ich przez sam środek lasu Mir,

nazywanego przez miejscowych „Khalamjiri” – miejscem o morderczych kłach. Nawet gdyby

komuś udało się przeżyć wędrówkę wśród drzew, znalazłby się u stóp niemal niemożliwych

do przebycia Gór Marszruty. Tak więc droga wybrana przez Melissan była jedyną możliwą.

Melissan prowadziła ich Drogą Ithal przez pierwsze cztery dni. Dopiero gdy minęli

kupieckie miasto Ithmong i znaleźli się za zachodnią krawędzią lasu Mir, skręcili na południe.

Po dwóch kolejnych dniach znaleźli się na skraju pustyni Calim. Całodzienna jazda w upale

przez nie kończące się morze piasku sprawiła, że zmęczenie wywołane ucieczką stało jeszcze

bardziej dokuczliwe.

Nogi Imoen były sztywne i obolałe, gdyż nie przywykły do ściskania końskich boków

przez tak długi czas. Pośladki miała otarte i pokryte pęcherzami od kontaktu z siodłem. Jasna

background image

skóra twarzy stała się czerwona i poparzona, ogorzała przez wiatr i słońce, które właśnie

zachodziło. Niewielkie racje wody, które rozdzielano od momentu wkroczenia na pustynię,

nie mogły ugasić jej pragnienia.

Na szczęście ta męka wkrótce miała się skończyć. Od wczesnego popołudnia mogła

dostrzec połyskującą w oddali kamienną budowlę. To musi być klasztor w Amkethran,

pomyślała Imoen. Melissan mówiła, że klasztorem zarządza mężczyzna o imieniu Balthazar i

jego mnisi. Obiecała, że Balthazar zapewni azyl jej i Abdelowi, kiedy ten do nich dołączy.

Gdy zniknął ostatni promyk światła i dał się odczuć wilgotny chłód nocy, grupa dotarła

wreszcie do celu. Amkethran było grupą niewiele lepszych od slumsów namiotów i

glinianych chat, zbudowanych wokół klasztoru. Piętrowy budynek, który mógł być świątynią,

wznosił się w rogu wsi.

Przejeżdżając przez zakurzone ulice, Imoen nie mogła nie zauważyć brązowych,

spalonych słońcem twarzy tych, którzy ciężko pracowali, by utrzymać się w tym surowym

pustynnym otoczeniu. Ubóstwo Amkethranu jeszcze bardziej podkreślały wznoszące się pod

niebo białe marmurowe ściany klasztoru. Wysoka na trzydzieści stóp ufortyfikowana siedziba

Balthazara zdawała się przygniatać sobą inne budowle.

Imoen popędziła konia i zrównała się z jadącą na czele Melissan.

– Ten Balthazar z pewnością lubi się chwalić swoją fortuną przed tymi wieśniakami –

szepnęła, przerażona ostentacyjnym bogactwem klasztoru w zetknięciu z oczywistą biedą

Amkethranu.

– Sza, dziecko – ostrzegła ją Melissan. – Balthazar i jego mnisi wiodą za tymi murami

skromne, surowe życie. One są do obrony, a nie na pokaz.

Imoen zarumieniła się i wbiła oczy w ziemię. Podziwiała Melissan. Wysoka kobieta była

piękna, silna i mądra. Mężczyźni i kobiety brali ją za wzór. Imoen czuła, że ta tajemnicza

kobieta, która stała się jej opiekunką, fascynuje ją. Nie mogła oderwać oczu od pełnej energii,

mocno zbudowanej sylwetki Melissan. Imoen uwielbiała sposób, w jaki ta kobieta się

ubierała. Ciemne ubranie, zasłaniające niemal całe ciało, nie tylko sprawiało, że była jeszcze

bardziej tajemnicza, ale było także przeciwieństwem typowego dla innych kobiet odsłaniania

ciała w celu przyciągnięcia uwagi mężczyzn.

Imoen bardzo chciała zrobić wrażenie na Melissan, stąd wzięły się jej komentarze na

temat Amkethran. Tymczasem głupio się zbłaźniła. Na szczęście Melissan nie zauważyła

wstydu Imoen – a przynajmniej miała na tyle przyzwoitości, aby udawać, że nie zauważyła.

Imoen próbowała więc wytłumaczyć swoją wcześniejszą wypowiedź:

– Chodziło mi o to, czy musieli budować ten klasztor na wschodzie miasta. Rzuca cień na

cały Amkethran. Muszą minąć całe godziny, nim pierwszy promyk porannego słońca dotrze

do wieśniaków.

Melissan odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, a jej kruczoczarne sploty opadły na

plecy.

background image

– Masz braki w historii Amkethranu, drogie dziecko. Klasztor stoi tu od wielu pokoleń.

To miasto jest nowe, I nie przypadkiem ci, którzy zdecydowali się tu zamieszkać, zbudowali

swe domy w cieniu klasztoru.

– Spędziłaś dziś cały dzień w blasku słońca Imperium Piasków – ciągnęła dalej Melissan.

– Z pewnością wiesz, jak wielką ulgę przynosi te kilka godzin cienia. Na ulicach Amkethranu

musisz uważać na to, co mówisz. Balthazar i jego mnisi są bardzo poważani przez

mieszkańców tego miasta.

Złajana przez Melissan, Imoen mogła tylko wyjąkać przeprosiny.

– Prze... przepraszam, Melissan. Nie chciałam nikogo urazić.

Melissan położyła swoją wypielęgnowaną dłoń pokrzepiającym gestem na ramieniu

Imoen. Pod jej dotykiem dziewczyna poczuła dreszcz.

– Twoja troska o tych, którym mniej się poszczęściło, jest wzruszająca, Imoen. W tym

wypadku sprawa wygląda jednak inaczej, ale nigdy nie przepraszaj za swoją chęć pomagania

innym. Kiedy byłam w twoim wieku, zachowywałam się tak samo.

Spojrzawszy w oczy Melissan, Imoen dostrzegła prawdziwe i szczere uczucie. Chciała

coś jeszcze powiedzieć, ale obawiała się zniszczyć tę chwilę.

Elektryzujący dotyk ręki Melissan ustał, a wysoka kobieta popędziła konia.

– Pojadę przodem i zobaczę, czy mnisi są gotowi na nasze przybycie – zawołała przez

ramię. – Porozmawiamy spokojnie pod osłoną murów.

Imoen przyglądała się, jak Melissan odjeżdża galopem, podziwiając rozwiewające się na

wietrze kruczoczarne pasma jej włosów.

* * *

W zaciszu swej jaskini, w towarzystwie wiernych poddanych, Abazigal snuł marzenia o

swojej przyszłości jako smoka czystej krwi. Gdy Bhaal zmartwychwstanie, zyska szacunek,

jaki wywoływały wielkie smoki, oraz chwałę, jaką dawało bycie jednym z nich. Abazigal,

niegdyś odrzucony jako mieszaniec, zostanie powitany jako bohater przez wszystkich

członków smoczego rodu, gdy poprowadzi władców całego Faerunu ku ich prawdziwemu

przeznaczeniu.

Mimo marnych początków, zaszedł bardzo daleko. Abazigal nie pamiętał swojej smoczej

matki. Czy odtrąciła go, gdyż był mieszańcem, czy też chroniła i karmiła? To nie miało

znaczenia. Jej istnienie było tylko wyidealizowaną wizją, wiążącą go z chwałą smoczego

rodu.

Najwcześniejsze wspomnienia Abazigala dotyczyły jego okrutnego pana, bezimiennego

czarodzieja, który starał się torturami i eksperymentami wydrzeć smokom tajemnice ich rodu.

Abazigal służył sadystycznemu magowi jak niewolnik, sprzątając laboratorium, opiekując się

jajami, które mag zdołał ukraść, dokarmiając młode i usuwając ich zniekształcone, poranione

zwłoki, gdy doświadczenia się nie powiodły.

background image

Jego pan przeprowadzał doświadczenia również na nim, jednak starał się nie doprowadzić

Abazigala do śmierci. Dysponował wieloma smoczymi jajami, ale mieszaniec, krzyżówka

człowieka i smoka, był naprawdę rzadkim okazem.

Mag traktował Abazigala i uwięzione w laboratorium smoki jak zwierzęta. Badania

niszczyły ich umysły; te smoki, którym udało się przeżyć, stawały się brutalnymi osiłkami,

które nie potrafiły nawet mówić ani rzucać zaklęć, odartymi ze swego wspaniałego intelektu

przez ludzkiego czarodzieja dla zrealizowania jego szalonych celów.

Abazigal nie był bezmyślnym osiłkiem, jednak w obecności swego pana udawał idiotę.

Przynosiło to często bolesne kary za złe wykonanie nawet najprostszych poleceń, ale była to

niewielka cena, którą warto było zapłacić. Sądząc, że Abazigal jest głupi i niegroźny,

czarodziej pozwalał mu swobodnie poruszać się po laboratorium. Podczas gdy mag zgłębiał

tajemnice smoków i Abazigala, on zgłębiał tajemnice maga.

Dysponując wrodzoną inteligencją odziedziczoną po matce, Abazigal opanował sekrety

magii, ucząc się samemu przez wiele, wiele lat i cały czas pozostając niewolnikiem swego

pana. Kiedy nauczył się od maga wszystkiego, co tylko mógł, zwrócił się przeciwko swemu

dręczycielowi.

Śmierć maga była powolna i bolesna. Abazigal mścił się w ten sposób nie tylko za własne

cierpienia, ale także za mękę i śmierć tych wszystkich smoków czystej krwi, których cierpień

był świadkiem przez wiele lat. Każde rozbite jajo, każde martwe pisklę, każdy smok, którego

czarodziej zmienił w głupie zwierzę niegodne miana prawdziwego smoka, został

pomszczony.

Uzyskanie wolności nie oznaczało jednak kresu odpowiedzialności Abazigala za młode

smoki, które więził czarodziej. Wciąż żyły smoki zbyt uszkodzone na umyśle, aby

samodzielnie sobie radzić. Próbował je ratować, ale szkody wyrządzone przez jego pana były

nieodwracalne.

Być może zabicie ich, położenie kresu ich żałosnej egzystencji byłoby najlepszym

posunięciem, ale Abazigal nie mógł ich zniszczyć. Stały się jego pupilkami, armią niby-

smoków. Bardzo oddane, służyły mu tak wiernie, jak tylko potrafiły.

Starannie ukrywał fakt ich istnienia. Gdyby dowiedziały się o nich prawdziwe smoki,

mogłyby je zniszczyć jako obrazę tego gatunku. Jednak Abazigal pozwolił największemu ze

swoich podopiecznych, młodemu, prawie całkiem rozwiniętemu czerwonemu smokowi,

wziąć udział w oblężeniu Saradush.

W bitwie poradził sobie bardzo dobrze, zabijając wiele dzieci Bhaala. Abazigal żywił

słabą nadzieję, że walka pomoże bestii zrozumieć swą własną potęgę, od tej pory będzie

próbował żyć samodzielnie. Tymczasem młody czerwony smok wrócił, niosąc prezent:

półelfkę.

Abazigal wiedział, kim ona jest. Była kochanką wychowanka Goriona, więc Abdel

Adrian na pewno tu przybędzie, aby się zemścić. Bez wątpienia wlókł się właśnie przez

background image

równiny pod palącym słońcem, podążając za podopiecznym Abazigala w stronę gór Alimir.

Abazigal wiedział, że nawet jeśli jego wróg dosiada konia, to i tak znajduje się o parę dni

drogi stąd.

Najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby zaczekać na przybycie Abdela i wypuścić nań

wszystkich podopiecznych. Żaden człowiek, nawet dziecko Bhaala, nie przeżyłby ataku tylu

smoków. Od czasu spotkania z radą smoków, które miało miejsce poprzedniego ranka,

Abazigal niemal stracił cierpliwość. Wiele lat znosił tyranię swego pana, w skrytości ducha

mając nadzieję, że dowie się, w jaki sposób pozbyć się statusu mieszańca. Wiele lat knuł z

ohydną drowką Sendai i resztą Piątki spisek, aby sprowadzić z powrotem ich ojca.

Teraz jego największe pragnienie znalazło się niemal w zasięgu ręki. Im wcześniej zginie

Abdel Adrian, tym wcześniej powróci Bhaal i uczyni z Abazigala prawdziwego smoka.

Potem Saladrex wesprze jego plan, aby przywrócić smokom należne im miejsce.

Ostrym, syczącym gwizdem Abazigal przywołał podopiecznych.

– Znajdźcie Abdela – powiedział powoli, aby ich uszkodzone umysły mogły pojąć

polecenie. – Szukajcie go na równinach na północy. Kiedy już go znajdziecie, zabijcie go.

Tuzin służących Abazigalowi smoków wyleciał z wielkiej jaskini jeden po drugim, jak

zwykle chętnie wykonując jego rozkazy. Ich wielkie cielska mknęły nad płaskowyżem, na

którym Abazigal zbudował swoją kryjówkę, lecąc w stronę stromych zboczy opadających ze

wszystkich stron szczytu. Wykrzykując łowieckie zawołania, przeleciały nad krawędzią,

pędząc w stronę ziemi. W ostatniej chwili przestały spadać w dół i wzbiły się w poranne

niebo, zaś echo ich krzyku wciąż niosło się po górach.

Abazigal przyglądał się, jak odlatują, tak wspaniałe jak te prawdziwe smoki, które

spotkał. Wkrótce i on będzie jednym z nich.

* * *

Abdel nie spał przez całą noc. Gdy pierwsze promienie słońca przebiły się ponad

szczytami gór i oświetliły wejście do jaskini, jego ciało, zmęczone i poobijane po walce z

Sarevokiem, znów było świeże i pełne energii. Wtedy je usłyszał – bez wątpienia okrzyki

lecących smoków.

Wyskoczył z jaskini, szukając bestii na niebie. Ku swemu zaskoczeniu zauważył nie

jednego smoka, ale prawie tuzin. Ich wielkie cielska spadały niczym kamienie z pobliskiego

szczytu, unosiły się w górę i odlatywały. Zafascynowany tym widokiem, Abdel mógł tylko

stać i się przyglądać.

Smoki odleciały na północ, nie dostrzegając stojącego niedaleko człowieka. Gdy ostatni

smok zniknął na horyzoncie, Abdel ruszył w stronę szczytu, z którego wystartowały, pewien,

że znajdzie tam Abazigala oraz być może Jaheirę. Aby mieć jakąkolwiek szansę uratowania

ukochanej, musi ją odnaleźć i uciec, zanim armia smoków powróci.

background image

Mniej niż godzinę zajęło Abdelowi dotarcie do podnóża kryjówki Abazigala, ale

najtrudniejsze było dopiero przed nim – tysiąc stóp pionowej, gładkiej skały. Przyglądając się

przeszkodzie, Abdel zauważył trochę półek i wystających kamieni, na tyle dużych, że mógłby

na nich stanąć człowiek. Było ich jednak niewiele i w sporej odległości od siebie. Wejście na

górę oznaczało wspinanie się bez asekuracji i możliwości zatrzymania się na odpoczynek.

Nawet niemal boska wytrzymałość Abdela miała swoje granice, i właśnie teraz miał je

sprawdzić.

Z nadzieją, że zdolność regeneracji uratuje go przed śmiercią, nawet jeśli spadnie, Abdel

zaczął się wspinać. Każdy zwyczajny człowiek próbujący wspinaczki na to zbocze z

pewnością spadłby, zanim dotarłby do pierwszej półki. Abdel miał jednak taką siłę, że

bezpiecznie wspinał się coraz wyżej.

Jego potężne dłonie znajdowały zaczepy w niezliczonych pęknięciach i szczelinach, które

pokrywały ścianę góry. Jego buty drapały twardą skałę, szukając oparcia i często je znajdując.

Czasem musiał utrzymywać cały swój ciężar na jednej ręce, podczas gdy palce drugiej ręki

próbowały uchwycić niewielki kamień wystający wyżej na ścianie. Jego kończyny walczyły

ze zmęczeniem, gdy wisiał setki stóp w górze, a nieśmiertelna esencja jego ojca dawała mu

siłę niezbędną, by ruszyć dalej, do kolejnej półki, na której mógł zatrzymać się na kilka minut

i pozwolić, by jego ciało odpoczęło.

Im wyżej się wspinał, tym było trudniej. Atmosfera rozrzedziła się i Abdel odkrył, że z

trudem łapie oddech. Chłodne powietrze szczytów gór mroziło jego kończyny, sprawiając, że

sztywniały i robiły się ciężkie. Lodowaty szron pokrywał wszystko, także szczeliny, które

wykorzystywał do wspinaczki, przez co jego dłonie często się ześlizgiwały.

Gdy w końcu przełożył nogę przez półkę na krawędzi płaskowyżu, słońce stało w zenicie.

Wspinaczka zajęła mu trzy godziny i Abdel obawiał się, że nie może już pozwalać sobie na

takie marnowanie czasu. Bardzo pragnął odnaleźć Jaheirę, a wiedział, co się stanie, jeśli

wszystkie smoki nagle powrócą i odkryją go w ich górskiej kryjówce. Ledwo przeżył

spotkanie z jednym uskrzydlonym potworem, tuzin rozedrze go na strzępy.

Pośrodku płaskowyżu był wielki i szeroki otwór, prowadzący do ciągnących się wiele mil

podziemnych korytarzy i schodzących głęboko do serca góry jaskiń. Gdzieś w tym

kamiennym labiryncie Abdel miał nadzieję odnaleźć Jaheirę.

Wyciągnął ciężki miecz z pochwy na plecach i pomaszerował w stronę wejścia do jaskini.

Zanim tam dotarł, z otworu wyszła jakaś istota i stanęła przed nim.

Miała postać człowieka, lecz jej skórę pokrywały wielobarwne łuski. Głowę miała gładką

i pozbawioną włosów, a oczy gadzie.

– Nie oczekiwałem cię tak wcześśśnie – zasyczała, a gdy mówiła, z jej ust wysuwał się

długi wężowy język. – Właśśśnie teraz moi podopieczni polują na ccciebie na północnych

równinach.

– Przybyłem po Jaheirę – powiedział Abdel, unosząc miecz. – Oddaj mi ją, a odejdę.

background image

– Twojej kochanki już nie ma – zasyczał potwór. – Sssam widziałem, jak umiera.

Potwór zaśmiał się, a Abdel, zdrętwiały z rozpaczy, mógł tylko potrząsać głową w

niemym proteście. Wizje jej okrutnego końca pojawiły się w jego umyśle nieproszone,

wzbudzone przez wspomnienie Jaheiry szarpiącej się w uchwycie smoka.

Wyobrażał sobie jej piękne rysy wykrzywione cierpieniem, gdy smok zgniatał ją w

bezlitosnym chwycie, i jej kości pękające jak chrust. Widział jej głowę odrzuconą do tyłu w

bezgłośnym okrzyku, gdy okrutne pazury bestii rozrywały jej zbroję i pierś, przebijając ją, a

lodowate wichry pokrywały jej ciało lodem.

– Nie! – krzyknął Abdel, rozpaczliwie szukając jakiegoś promyka nadziei. – Nie! Nie

wytrzymam tego!

Pamiętał ten ból. Już raz myślał, że stracił Jaheirę, ale została przywrócona do życia przez

kapłanów Gonda Cudotwórcy.

– Oddaj mi ją! Może uda się ją jeszcze uratować!

Abazigal zaśmiał się szyderczo, pogardliwie wykrzywiając gadzie wargi.

– Dlaczego sssądziszszsz, że wysssłucham twoich błagań?

Abdel wiedział, że jego prośba jest śmieszna. Rozumiał, że szaleństwem jest proszenie

śmiertelnego wroga o życie kochanki, ale to go nie obchodziło. Chciał tylko odzyskać Jaheirę.

– Oddam ci wszystko – obiecywał Abdel szalonym głosem. – Esencję, ducha, duszę...

cokolwiek!

Jedyną odpowiedzią był pogardliwy syk.

– Ona odeszszszła, głupcze! Jej pokryte krwią, połamane ciało wydało ossstatni oddech,

gdy mój pupil upuśśścił ją u mych ssstóp, oczekując mojej pochwały. Cierpiała, Abdelu –

wyszeptał Abazigal, a jego głos ociekał jadem. – Zmarła w bólu. A potem oddałem ją moim

podopiecznym. Rozszszszarpały ją, a potem pożarły jej zmasssakrowane ciało kawałek po

kawałku!

– Nie! – Krzyk Abdela przebił niebo, aż góra zadrżała przerażona jego wściekłością.

Gdyby potrafił znaleźć odpowiednie słowa, zaprzysiągłby Abazigalowi milion bolesnych

śmierci, by pomścić śmierć kochanki. Abdel nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Był

człowiekiem czynu.

– Twoja półelfka nie żyje, Abdelu Adrianie – powtórzył złośliwym tonem Abazigal. – Ty

również.

Szponiaste łapy zaczęły kreślić w powietrzu skomplikowane wzory magii, jednocześnie z

ust bestii popłynęły słowa zaklęcia. Abdel skoczył w stronę potwora, aby zabić gadziego

czarodzieja, zanim ten dokończy inkantację.

Obracając się, by zwiększyć siłę ciosu, chlasnął mieczem szyję bestii, pragnąc jednym

ciosem pozbawić przeciwnika głowy. Miecz nie trafił jednak w gardło potwora, zatrzymany

przez jakąś niewidzialną, niemożliwą do przebicia tarczę.

background image

Z palców stwora wyrosła błyskawica i trafiając Abdela prosto w pierś, wyrzuciła go w

powietrze. Abdel wylądował zaledwie kilka stóp od krawędzi płaskowyżu, zerwał się na

równe nogi i zdążył uskoczyć przed kolejną błyskawicą, która mogłaby zrzucić go z góry.

Unikając kolejnych wyładowań, powoli zbliżał się do wroga. Czarodziej najwyraźniej nie

był zaniepokojony, że Abdel skraca odległość między nimi. Właśnie w chwili, gdy potężny

mężczyzna zamierzał się do kolejnego ciosu mieczem, jego przeciwnik zniknął.

Abdel obrócił się, przekonany, że wróg pojawi się za jego plecami, lecz jaszczurowaty

mag był już na drugim końcu płaskowyżu i rzucał kolejne zaklęcie. Abdel usłyszał straszliwy

ryk i z trudem udało mu się uskoczyć przed ogromną masą ognia spadającego na niego z

nieba. Abdel krzyknął z bólu, gdy straszliwe gorąco przypaliło jego skórę. Podobnie jak w

przypadku smoczego oddechu, obrażenia zadane przez ogień nie zagoiły się.

Poważnie ranny Abdel został ponownie przewrócony przez kolejną błyskawicę.

– Nie maszszsz szszszansss, Abdelu Adrianie – wysyczał jego wróg. – Twoje prymitywne

umiejętnośśści wojownika nie mogą się równać z moimi czarami.

Abdel leżał poparzony na ziemi i nie mógł się podnieść. Wiedział, że Abazigal mówi

prawdę.

background image

Rozdział szesnasty

Imoen przewracała się z boku na bok na cienkim sienniku, który służył jej za łóżko.

Melissan nie przesadzała, kiedy mówiła, że mnisi w klasztorze żyją skromnie i surowo.

Oprócz niezbyt wygodnego siennika, w komnacie Imoen nie było żadnych sprzętów. Ściany

wykonane były z gładkiego białego kamienia, podobnie jak wszystkie mury, które widziała

po wejściu do świątyni.

Imoen dziwiła się, że klasztor tworzyły jedynie zbudowane z kamienia parterowe

koszary, znajdujące się po obu stronach dużego, otwartego dziedzińca. Pośrodku dziedzińca

stała kamienna wieża, odrobinę niższa niż trzydziestostopowe mury otaczające prostą fortecę

Balthazara.

Melissan przedstawiła ją dwóm członkom zakonu, bratu Regundowi i bratu Lysusowi.

Imoen fascynowały skomplikowane tatuaże pokrywające wygolone głowy i twarze obu

mężczyzn. Pragnęła zapytać o znaczenie tych wspaniałych wzorów, pewna, że niosą jakąś

głęboką religijną treść. Pamiętając jednak, jak się ośmieszyła przed Melissan swoimi

wcześniejszymi błędnymi obserwacjami i opiniami na temat Balthazara i mnichów, wolała

już umierać z ciekawości.

Balthazar, jak wyjaśnili mnisi po krótkim powitaniu, chwilowo nie był dostępny.

Zapewnili Melissan, że w miarę swoich możliwości zatroszczą się o wygodę i bezpieczeństwo

Imoen.

Imoen wydawało się, że Melissan uznała nieobecność Balthazara za coś niedobrego, ale

wysoka kobieta tylko pokiwała głową, przyjmując informację do wiadomości.

– Idź z tymi ludźmi – nakazała Imoen. – Zabiorą cię do bezpiecznego miejsca. Ja muszę

zająć się pewną sprawą, ale przyjdę do ciebie, kiedy już będę wolna.

Choć Imoen nie miała ochoty rozstawać się z Melissan, bez słowa sprzeciwu podążyła za

mężczyznami do samotnej wieży pośrodku dziedzińca. Przeszli przez jedyne drzwi i weszli

po długich schodach na piętro, na którym nie było wcale okien. Znajdował się tam jedynie

długi ciemny korytarz i drzwi prowadzące do kilku pomieszczeń. Wszystkie były puste. W

background image

swojej izbie Imoen znalazła tylko pojedynczą pochodnię i siennik, na którym teraz

przewracała się, próbując ułożyć się wygodnie.

– Tutaj, w komnatach medytacji, możesz odpoczywać bez lęku – zapewnił ją brat

Regund.

– Członkowie naszego zakonu będą pilnować wejścia na parter, by zapewnić ci

bezpieczeństwo – dodał brat Lysus. – Zatroszczymy się, żeby nikt ci nie przeszkadzał, dopóki

nie wróci brat Balthazar. Nasz przywódca chętnie z tobą porozmawia.

Tą uwagą zakończyli rozmowę i zostawili ją samą.

Kiedy Imoen została sama, czas zaczął jej płynąć bardzo powoli. Jeśli surowe otoczenie

miało wzbudzać spokój i zachęcać do medytacji, na nią to działało wręcz przeciwnie. Była

niespokojna, a jej bystry i ciekawy umysł szukał czegokolwiek, co mogłoby przyciągnąć jej

uwagę.

Z braku okien Imoen nie mogła obserwować przesuwającego się po niebie księżyca, nie

była więc w stanie ocenić, jak długo się tu znajduje. Godzinę? Cztery? Chciała, żeby Melissan

do niej przyszła. Wprawdzie kobieta wspomniała coś o rozmowie z Imoen, kiedy już będą

bezpieczne, ale jeszcze do niej nie zajrzała.

Może była zajęta czymś ważniejszym. A może, pomyślała nagle Imoen, mnisi nie

pozwalają Melissan wejść do wieży, dopóki nie wróci Balthazar.

Pomysł z początku wyglądał na niedorzeczny, ale im dłużej się nad tym zastanawiała,

tym bardziej wydawał się prawdopodobny. Imoen myślała, że ona i Melissan są gośćmi, ale

im bardziej rozważała słowa i zachowanie mnichów, którzy je przywitali, tym bardziej

zaczynała podejrzewać, że jest więźniem.

Coś w zachowaniu strażników sprawiało, że Imoen zaczęła się denerwować. Ich dziwne

tatuaże pozbawiały ją odwagi, ale nie chodziło tylko o to. Wszystko mówili bez emocji, bez

uczuć. Ich twarze miały wyraz ogromnej koncentracji, lecz Imoen nie mogła nawet zgadnąć,

co było przedmiotem ich uwagi.

Ich wzrok nie prześlizgiwał się po jej ciele tak, jak wzrok innych mężczyzn. Patrzyli jej

prosto w oczy, jakby spoglądali w samą jej duszę.

Imoen uświadomiła sobie, że mnisi w dużym stopniu przypominają jej Sarevoka.

Zdeterminowani, skoncentrowani, tajemniczy i zimni. Nie żyjący naprawdę, choć

doświadczający wszystkich kolei losu. Jakby wszystkie namiętności i ognie tego świata nie

mogły ich dotknąć.

Imoen zadrżała. To byli fanatycy religijni, uznała. To właśnie ją martwiło. Służyli

jakiemuś wyższemu celowi, jakiejś nieznanej wierze, której nigdy nie pojmie, a teraz była w

ich mocy, zamknięta w tej wieży, póki tajemniczy Balthazar nie zjawi się, by...

Nie. Imoen potrząsnęła głową i zaśmiała się. To niedorzeczne. Jej umysł, zmęczony

monotonnym otoczeniem, pracował ze zdwojoną szybkością, wymyślając dziwaczne spiski na

podstawie nie wiadomo nawet jakich przesłanek. Melissan nie sprowadziłaby jej tutaj, gdyby

background image

czuła, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Nie, uznała Imoen, nie była więźniem. Mimo to

musiała przyznać, że mnisi byli dziwni.

Fanatyczne oddanie jej strażników jakiejś nieznanej sile, które zaledwie kilka chwil

wcześniej martwiło Imoen, teraz ją uspokajało. Przynajmniej żaden z nich nie zakradnie się

do niej, kiedy zaśnie, by obmacywać ją brudnymi łapskami. Co ważniejsze, nie musiała się

obawiać, że ci mężczyźni zdradzą ją za złoto lub z szalonej żądzy władzy. Imoen wiedziała,

że w jej sytuacji osoby poszukiwanej, znienawidzonej, samotnej, religijne oddanie Regunda,

Lysusa i ich towarzyszy było najlepszym zabezpieczeniem, na jakie mogła liczyć.

Jeszcze raz przekręciła się na sienniku. Ciało bolało ją po długiej podróży przez pustynię.

W mięśniach i stawach czuła zmęczenie. Umysł, wyczerpany rozmyślaniem o podejrzeniach,

w końcu się uspokoił. Leżąc bez ruchu, Imoen czuła, jak cisza wieży wnika w jej ciało i

duszę. Z radością przyjęła spokój, jaki ze sobą niosła, i już po kilku chwilach cicho chrapała.

* * *

Z przyczepionymi do dłoni pazurami do wspinaczki Sendai wdrapywała się po gładkich

marmurowych murach klasztoru w Amkethran z taką łatwością, z jaką większość kobiet

wchodziłaby po łagodnie pochylonych schodach. Na szczycie muru skuliła się i przebiegła po

jego krawędzi, nie zwracając uwagi na duży spadek po obu stronach.

Poruszała się bezgłośnie, cicha jak cień. Dziedziniec poniżej był ciemny, lecz oczy

drowki widziały rozkład budynków i ustawienie strażników.

Kilku mnichów Balthazara stało u podstawy wysokiej wieży pośrodku dziedzińca. Gdyby

Sendai miała do czynienia z elfami, natychmiast odrzuciłaby wieżę jako zbyt łatwe do

odgadnięcia schronienie. Strażnicy mogliby być tylko przynętą, żeby zwabić ją do budynku,

który wnet by się zawalił i zabił wszystkich. Wiedziała, że mieszkańcy powierzchni są prości

i za mało przemyślni, by przygotować taką pułapkę. A może nie chcieli poświęcać życia

wielu wyznawców dla pochwycenia zabójcy.

Sendai nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jej talenty marnują się, i nie są należycie

doceniane przez tych amatorów. W Ched Nassad, mieście w Podmroku, w którym się

urodziła, zawodowych skrytobójców szanowano i obawiano się ich talentów, a nie oczerniano

i pogardzano nimi.

Obserwując ruchy i pozycje strażników i planując, jak prześlizgnąć się obok nich i wejść

do wieży, Sendai nie mogła stłumić gniewu wzbudzonego wspomnieniem ojczystej krainy.

Gniewu z powodu tego, co utraciła.

Córka mało znaczącego szlacheckiego rodu Kenafin urodziła się z cechami charakteru

typowymi dla większości drowek – była ambitna, bezlitosna i sadystyczna. Sendai była

również na tyle mądra, by wiedzieć, iż szanse na zrobienie kariery miała niewielkie.

Brakowało jej wymaganego od kapłanek oddania Lolth. Wybrała więc inną drogę do

zdobycia sławy, również akceptowaną w społeczeństwie ciemnych elfów.

background image

Nie minęło wiele czasu, nim wyjątkowy talent Sendai do dyskretnego eliminowania

wrogów i rywali zwrócił uwagę potężnych matek Ched Nassad. Choć skończyła zaledwie

dwadzieścia lat, stała się ulubienicą rządzących. Każdy chciał ją wykorzystywać do swoich

celów. Próbował zdobyć jej lojalność, oferując potęgę, niewolników i bogactwo. W typowy

dla drowów sposób Sendai dobrze radziła sobie w niebezpiecznej grze niewyróżniania

nikogo, co wprawdzie zwiększało jej możliwości, ale i liczbę wrogów.

Sendai, choć młoda jak na drowa, stała się mistrzynią politycznych gier. Udawało jej się

unikać pułapek poprzez zawiązywanie sojuszów, kiedy musiała, i zrywanie ich, gdy było to

konieczne. W Ched Nassad imię zabójczyni Sendai szeptano jako imię kogoś, kto idzie ostro

w górę, kogo należy się bać i trzeba szanować.

Wszystko to zniszczyły kapłanki. Królowa Pająków, zazdrosna bogini, nie tolerowała

konkurencji w społeczności drowów. Wiedząc o tym, Sendai zachowywała w tajemnicy

tożsamość swojego ojca. Cała bliska rodzina, z matką włącznie, która mogła ją wydać,

posmakowała już ostrza jej zatrutego sztyletu.

W Podmroku było wiele sekretów, ale żaden nie mógł pozostawać długo w ukryciu.

Świątynia dowiedziała się jakoś o jej skażonej krwi dziecka Bhaala i kapłanki przybyły, aby

zabrać ją do komnaty przesłuchań i tam zbadać jej lojalność. W swoim krótkim życiu Sendai

doświadczyła już tortur, gdyż w społeczeństwie drowów było to nie do uniknięcia. Nie

zamierzała się jednak poddać Szacownym Matkom, zwłaszcza że mogły łatwo dojść do

wniosku, że pozostawienie wśród nich żywego pomiotu Bhaala jest zbyt ryzykowne.

Zatem Sendai uciekła. Przez rok wędrowała z Ched Nassad do Menzoberranzan i Ust

Natha, szukając w Podmroku miejsca, w którym mogłaby się ukryć przed pościgiem

kapłanek. Jednak pajęczyna Królowej Pająków oplatała każde miasto i każdy szlachecki ród,

więc Sendai musiała wreszcie uciec z Podmroku, zamieniając wspaniały świat jaskiń i tuneli

na boleśnie jasne otwarte niebo.

Tam odnalazła ją Namaszczona przez Bhaala i zaproponowała przyłączenie się do Piątki.

Propozycja zabijania dzieci Bhaala, mordowania potomków boga wydawała się godna

wyjątkowych umiejętności Sendai, ale idea była o wiele wspanialsza niż rzeczywistość.

Większość ofiar Sendai nie znało nawet swego nieśmiertelnego dziedzictwa. Prowadzili oni

proste życie bez celu, a jego zakończenie było niemal wyświadczaniem im przysługi. Nawet

szlachetnie urodzeni i wpływowi kupcy ze świata kroczących po powierzchni stanowili dla

niej łatwe cele i nie zaspokajali jej żądzy ryzyka.

Sendai obawiała się utraty swych umiejętności albo zaniedbania techniki zabijania.

Musiała być w doskonałej formie, bowiem gdy Piątka zabije ostatniego potomka Bhaala,

zamierzała zwrócić swe zatrute ostrze przeciwko współspiskowcom. To było godne jej

wyzwanie, prawdziwy sprawdzian umiejętności. Do tej pory każde zabójstwo było tylko

bladym naśladownictwem sztuki, do której, jak wiedziała, była zdolna.

background image

Drowka, niewidoczna na szczycie klasztornego muru dzięki ciemnej skórze i ubraniu,

pokręciła głową z niesmakiem. Dawniej nie pozwalała sobie na rozmyślania podczas pracy.

Kolejny dowód na to, że traciła formę. Skupiła się na swym zadaniu i zeskoczyła z muru.

Wylądowała miękko na ziemi, zmniejszając impet upadku z wysokości trzydziestu stóp

przez zwinięcie się w kulę. Szybko poderwała się na nogi, aby sprawdzić, czy któregoś ze

strażników nie zaalarmował cichy odgłos jej wejścia na teren klasztoru. Przez kilka sekund

stała nieruchomo, nadstawiając wyczulone uszy drowa na odgłos alarmu bądź zbliżających

się kroków.

Kiedy nic nie wychwyciła, zbliżyła się do wieży. Trzymając się ciemnych zaułków,

przeszła niewidoczna niczym duch przez placyk, tuż przed nosem stojących na straży

mnichów. Nie mogła się oprzeć pokusie cichego śmiechu na widok ich pełnej zaangażowania,

lecz nieefektywnej czujności.

Dwaj mnisi stojący przed jedynymi drzwiami do wieży stanowili większy problem. Ich

śmierć musiała być szybka i cicha, by nie zaalarmowali pozostałych. Dodatkowo zadanie

utrudniały trzymane przez nich osłonięte latarnie. Padające z nich bliźniacze strumienie

światła przecinały spowijający podwórko mrok i były doskonale widoczne dla innych

patrolujących okolicę straży. Jeśli coś się stanie któremuś strażnikowi i jedna z latarni

upadnie choćby na moment, z pewnością ktoś to zauważy i przyjdzie sprawdzić, co się stało.

Stojąc w mroku nie dalej jak dziesięć stóp od wejścia do wieży, Sendai szybko

opracowała najlepszy sposób zabicia mnichów bez zaalarmowania całego zakonu.

Poruszając się wolno, aby nie zdradzić swej obecności, wyciągnęła z sakiewki dwie

cienkie, opierzone na końcach igły. Z ukrytej kieszeni wyjęła mały kryształowy flakonik i

zanurzyła koniec każdej z igieł w przezroczystym płynie. Ostrożnie, aby przypadkiem nie

ukłuć się zatrutymi strzałkami, położyła pierwszą igłę na otwartej dłoni. Uniosła dłoń do ust i

lekkim dmuchnięciem posłała strzałkę w stronę stojącego najbliżej mnicha.

Drugi łagodny podmuch poniósł strzałkę ku drugiemu celowi. Sendai odczekała kilka

sekund, aby trucizna zaczęła działać, po czym wyślizgnęła się z ukrycia i szybko pobiegła w

stronę drzwi.

Bezpiecznie ukryta, zatrzymała się i nasłuchiwała. Nie było słychać okrzyków

zaskoczenia, nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek zauważył, iż zwinna postać dostała się

na teren klasztoru. Pewna, że nikt jej nie zauważył, Sendai skupiła uwagę na stojących obok

niej bez ruchu strażnikach. Zauważyła, że strzałki trafiły w cel. Zręcznie wyciągnęła

niewielką broń z karków sparaliżowanych ofiar i schowała do sakiewki.

Oczy mnichów śledziły jej ruchy, ale wszystkie ich mięśnie zostały unieruchomione.

Wyciągnięte ręce nadal trzymały latarnie, a nie reagujące na nic palce wciąż zaciskały się

mocno na uchwytach. Wkrótce trucizna – pochodna znanej drowom substancji usypiającej,

wynaleziona osobiście przez Sendai – dotrze do ich serc i płuc. Narządy pompujące krew i

tlen w ciałach mnichów przestaną pracować, staną się tak samo sztywne jak wszystkie

background image

mięśnie w ich nieruchomych sylwetkach. Strażnicy uduszą się powoli, niezdolni zawołać o

pomoc, nie mogąc nawet upaść, kiedy już umrą. Sendai wiedziała z doświadczenia, że aby

wyjąć im z dłoni latarnie, trzeba będzie połamać im palce.

Ta makabryczna myśl wywołała uśmiech na twarzy Sendai. Cichutko wślizgnęła się na

schody, aby zakończyć swoją misję. Tak jak się spodziewała, wewnątrz wieży nie było straży.

Niższy poziom był zupełnie opuszczony.

Bezszelestnie, z wyciągniętym sztyletem, drowka skradała się w stronę komnaty

położonej u szczytu schodów. Wszystkie drzwi były pozamykane, a korytarz był ciemny i

pusty. Tylko spod jednych drzwi przesączało się łagodne światło pochodni.

Sendai podeszła do drzwi i nasłuchiwała; jej wyczulone ucho wychwyciło cichy oddech

młodej kobiety. Delikatnie, tak jak to tylko było możliwe, zabójczyni otworzyła drzwi.

Pomarańczowy blask pochodni zmusił ciemną elfkę do odwrócenia oczu, wcześniej

jednak zauważyła śpiącą na sienniku dziewczynę. Osłaniając oczy przed światłem, Sendai

prześlizgnęła się przez pokój i zgasiła pochodnię. Zapadła całkowita ciemność.

* * *

Imoen obudziła się, dysząc z przerażenia. Otaczała ją ciemność, a pod sobą czuła zimną,

nieprzyjemną w dotyku posadzkę. Chciała zerwać się na równe nogi, ale przypomniała sobie,

gdzie jest – bezpieczna w komnacie medytacyjnej klasztoru w Amkethran. Paląca się słabo

pochodnia musiała zgasnąć, kiedy spała.

Dziewczyna usiłowała zbagatelizować swoją chwilową panikę, ale zdołała z siebie

wydobyć tylko niezbyt przekonujący nerwowy chichot. Śnił się jej koszmar. Tyle pamiętała.

Nie mogła sobie jednak przypomnieć, co to dokładnie było.

– Ogień – szepnęła do siebie.

Większość jej sennych koszmarów miała związek z ogniem, pochłaniającymi

płomieniami przeklętego nieśmiertelnego ojca. Zastanowiła się, czy Abdelowi śniły się kiedyś

takie płomienie.

Potrząsnęła głową, aby odegnać ponure myśli, i próbowała rozejrzeć się w ciemnościach

po pokoju. Usiłowała odgadnąć, gdzie znajduje się pochodnia, a potem zrobiła niepewny krok

w tamtą stronę. Nagle Imoen zamarła.

Ktoś był w jej pokoju. Imoen niczego nie słyszała, ale miała wrażenie, że ktoś przygląda

się jej z wielkim zainteresowaniem. Czuła palące spojrzenie i pragnienie w niewidzialnych

oczach. Na krótką chwilę wyobraźnia podsunęła jej obraz braci Regunda i Lysusa, stojących

bez ruchu w ciemnościach i patrzących, jak potyka się, szukając pochodni.

– Jest tu kto? – szepnęła, jakby mogła odpędzić intruza swoimi cichymi słowami.

– Nie bój się – odpowiedział szeptem nieco zachrypnięty kobiecy głos. – To nie będzie

bolało.

background image

– Melissan? – spytała Imoen, wiedząc jednak na pewno, że tych słów nie powiedziała

wysoka kobieta.

Niewidoczny intruz zaśmiał się cicho.

– Nie, moja śliczna córko Bhaala. Na szczęście jej tu nie ma.

Imoen zrozumiała.

– Jesteś jedną z Piątki. – W jej głosie nie było strachu ani gniewu. Tylko pełna znużenia

rezygnacja. Nie spodziewała się takiego końca, ale była gotowa stawić mu czoła.

– Jestem Sendai – powiedział głos, zbliżając się.

Imoen zawahała się przez krótką chwilę, a jej palce zacisnęły się na rękojeści tkwiącego

za pasem sztyletu. Mogła zacząć krzyczeć, ale co by to dało? Nawet jeśli ktoś usłyszy jej

krzyk przez grube kamienne ściany, to czy dotrze tu na czas, aby ją uratować? Nie, uznała

Imoen, powoli wyciągając nóż. Musiała polegać tylko na sobie. Melissan nie wpadnie tu w

ostatniej chwili, aby ją ocalić. Abdel nie pojawi się nagle w klasztorze i nie pospieszy jej na

ratunek. Musiała ratować się sama albo zginąć. Jej dłoń uzbrojona w niewielkie ostrze

przecięła ciemność.

– Co za pech, mała – zaśmiał się intruz. – Nie ma mnie tam.

– Zabicie mnie nic ci nie da – oznajmiła Imoen, obracając się, aby zaatakować ciemność

za swoimi plecami. – Jeśli nawet jakaś część mnie należała do Bhaala, już dawno zniknęła.

Skoczyła do przodu, dźgając na ślepo tam, gdzie, jak sądziła, mógł znajdować się

zabójca.

– Nie walcz, dziecko. To tylko utrudni całą sprawę.

– Abdel wydarł ze mnie piętno Bhaala – powiedziała Imoen, nadal bezskutecznie

machając ręką w atramentowej ciemności. Jej słowom wtórowały ruchy ostrza, tnącego

jedynie powietrze.

– Mamy wobec niego pewne plany – zapewnił ją głos.

Brzmiało to tak, jakby zabójca stał tuż przy jej uchu. Imoen była gotowa przysiąc, że

czuje na skórze ciepły oddech istoty, która miała ją zabić. Ale gdy uderzyła do tyłu łokciem,

nikogo tam nie było.

– Możesz mnie zabić, ale Abdel mnie pomści. Zabije cię... was wszystkich. Nie macie

pojęcia, jak jest silny – ostrzegła Imoen.

– Mamy, kochaniutka, mamy. Ale wieść o twojej śmierci złamie jego ducha walki.

Imoen poczuła, jak w jej plecy wbija się ostrze i z niezwykłą, śmiertelną precyzją przebija

wszystkie najważniejsze organy. Krzyk agonii zamienił się w cichy szept, gdy Sendai

przecięła jej gardło.

background image

Rozdział siedemnasty

Całe ciało Abdela stało się jednym wielkim bólem. Deszcz ognia padał na niego z nieba.

Wydostawał się z ziemi, aby go pochłonąć. Tryskał strumieniami z palców jego dręczyciela,

aby pożreć i stopić jego ciało.

Ponad rykiem płomieni słyszał śmiech Abazigala, kiedy łuskowaty mag potęgował ogień

spalający ciało i duszę Abdela.

Nagle ogień zgasł, zniknął. Abdel, który wcześniej zamknął oczy, aby uchronić je przed

żarem, uniósł nieco pokryte pęcherzami powieki. Ciało Abazigala leżało obok niego na skale

płaskowyżu. Gadzia głowa maga znajdowała się kilka stóp dalej. Nad nimi stał Sarevok;

ostrza na przedramionach pokrywała zielona krew czarodzieja.

Abdel chciał przemówić, ale nie mógł. Z wysuszonego gardła wydobył się tylko słaby

kaszel.

Z powodu swojej ciężkiej zbroi płytowej Sarevok z trudem ukląkł obok Abdela.

– Smoki wracają – powiedział krótko. – Widziałem ich potężne sylwetki na horyzoncie.

Jeśli nie uciekniemy, rozedrą nas na sztuki.

Nie mogąc odpowiedzieć, Abdel tylko potrząsnął głową. Słyszał skrzeczenie

rozwścieczonych smoków, niosące się po całym płaskowyżu, coraz głośniejsze w miarę

zbliżania się bestii. Lecz był zbyt poraniony, aby wstać, a co dopiero próbować trudnego

zejścia ze zbocza góry. Sarevok zdawał się go rozumieć.

– Możesz uciec do królestwa Bhaala – powiedział opancerzony wojownik. – Już

wcześniej to robiłeś, kiedy zabiłeś Illaserę i Yagę Shurę. Teraz jesteś słabszy, więc będzie to

trudniejsze. Musisz pozwolić, aby zabrała cię tam esencja Bhaala, opuszczająca ciało

martwego maga. Ona zaprowadzi cię do królestwa naszego ojca. Tam twoje ciało zostanie

uleczone, a smoki cię nie dostaną.

Zbyt słaby, aby się opierać, Abdel zamknął oczy i starał się zrobić to, co radził Sarevok.

Czuł w głębi duszy słabe dotknięcie, podobne do zefirku wiejącego w upalny letni dzień.

Abdel skupił się na tym wrażeniu i zefirek stał się bryzą. Bryza przeszła w silny wiatr, a wiatr

background image

w huragan. Czuł, jak jego dusza się unosi, porwana przez ryczący wiatr, i otworzył w

zdumieniu oczy.

Wciąż leżał na ziemi, a obok niego bezgłowe szczątki Abazigala. Sarevok stał kilka

kroków dalej, szykując się do walki ze smokami. Para szponiastych łap uderzyła o skałę tuż

koło głowy Abdela. Poczuł ohydny zapach smoczej furii, kiedy bestia zobaczyła ciało

swojego pana.

Zgromadzone smoki wrzasnęły jednym głosem, ale Abel już tego nie słyszał. Świat

materialny zaczął się rozmywać.

* * *

Abdel zobaczył, że leży rozciągnięty na zimnej, brązowej ziemi. Ciało wciąż pokrywały

oparzenia, ale czuł, że zaczynają się już goić. W ciągu kilku sekund poczuł się na tyle silny,

aby stanąć na nogi.

Znów znajdował się w położonym w Otchłani domu Bhaala. Dookoła rozciągały się

wielkie pustynne równiny, ale tym razem sprawiały wrażenie mniej jałowych. Ziemia miała

brązowy kolor żyznej gleby, a na niebie pojawiły się smugi, które mogły być formującymi się

burzowymi chmurami. Przed nim znajdowały się znajome drzwi, lecz tym razem było ich

zaledwie troje.

Wielki najemnik nie interesował się magicznymi czy mistycznymi sprawami, ale nawet

on widział jasno, co się dzieje z tym światem. Wraz ze śmiercią dzieci Bhaala esencja boga

mordu wracała do Otchłani, gdzie się zrodziła. Martwy świat powoli budził się do życia, choć

trudno było zgadnąć, jakie ohydne formy może ono przybrać w tym przeklętym królestwie.

Za plecami usłyszał kroki i odwrócił się, pragnąc zobaczyć nieznanego towarzysza. Abdel

nie wiedział, kogo lub czego się spodziewać. Czyżby Sarevok podążył tu za nim? A może był

to duch zabitego Abazigala, którego esencja sprowadziła tutaj Abdela? Lub też okryta

gwiazdami istota, która chciała go dręczyć jakimiś przepowiedniami lub tajemniczymi,

bezużytecznymi radami. Cokolwiek go czekało, Abdel był gotów na wszystko. Z wyjątkiem

tego, co zobaczył.

– Jaheira!

Półelfka uśmiechnęła się do niego.

– Modliłam się do Mielikki, abyś przybył, nim będzie za późno – wyszeptała.

Abdel przytulił ją do piersi w nadziei, że stopią się w jedno i już nigdy jej nie straci.

– Sądziłem, że nie żyjesz – powiedział, a łzy ulgi spłynęły mu po twarzy.

Druidka przytulała się do niego tak samo mocno, ale jej głos był pełen smutku.

– Jestem martwa, Abdelu. Dlatego tu się znalazłam.

Abdel niechętnie rozluźnił uścisk, aby spojrzeć w oczy swej kochanki i sprawdzić, czy

nie żartuje. Zobaczył tęsknotę tak głęboką, że jego serce niemal pękło na pół.

– Ty... jesteś duchem?

background image

Pogładziła jego czoło długimi, delikatnymi palcami, wygładzając zmarszczki rozpaczy.

Jej dotyk był ciepły i uspokajający.

– To tylko mój duch, ukochany. Nie mam już ciała, choć w tym świecie mój duch jest tak

prawdziwy jak ciało fizyczne w świecie materialnym.

– Nie! – wykrzyknął Abdel, wyrażając swój pełen wściekłości sprzeciw, i przytulił

mocno jędrne, muskularne ciało Jaheiry. – To nie może być prawda!

Półelfka złożyła głowę na szerokiej piersi Abdela. Delikatny zapach włosów ukochanej

wypełnił jego nozdrza.

– To prawda, ukochany – szepnęła. – Musimy się z tym pogodzić i wykorzystać czas, jaki

nam pozostał. Błagałam Mielikki o dużo czasu, ale nie mogę tu zostać zbyt długo. Łącząca

nas więź zatrzymuje mnie tutaj, ale wkrótce moja dusza musi stopić się z naturą.

Abdel odepchnął ją, nie chcąc się poddać.

– Nie, nie musi tak być! Przywróciłem do życia Sarevoka. Z tobą mogę zrobić to samo!

Jaheira delikatnie pokręciła głową.

– Nie, Abdelu. Nie jestem dzieckiem Bhaala, nie mam w sobie esencji, którą dzielisz z

Sarevokiem. Nie możesz oddać mi części duszy, bym znów żyła.

– Czemu nie? – zapytał Abdel. – Może się uda. Warto spróbować. – Odwrócił się i

pomaszerował w stronę najbliższych drzwi, pragnąc powtórzyć rytuał, który doprowadził do

reinkarnacji Sarevoka.

– Błagam cię, Abdelu, skończ z tym szaleństwem. – Cicha prośba Jaheiry sprawiła, że

wielki najemnik zatrzymał się w pół kroku. Abdel wiedział, co półelfka chciała mu

powiedzieć.

– Nawet jeśli uda ci się przywrócić mi życie, co osiągniesz? Widziałeś Sarevoka. On tak

naprawdę nie żyje. Jest rzeczą, zimną i beznamiętną, bez uczuć. Czy tego chcesz dla mnie?

Abdel opuścił głowę i odwrócił się do kochanki, a w oczach miał łzy rozpaczy.

– Może Sarevok taki był już wcześniej? Może ty będziesz taka, jaka zawsze byłaś?

Ze słabym uśmiechem Jaheira powoli podeszła do niego.

– Nie, kochany. To niemożliwe. Mój czas na tamtym świecie minął, a w tym także się

kończy. Spędź ten czas ze mną, Abdelu. Nie marnuj go na szaleńcze plany i niemądre

życzenia, które nigdy się nie spełnią. Cieszmy się tymi kilkoma chwilami, które jeszcze nam

pozostały.

Wyciągnęła rękę, a jej dotyk sprawił, że Abdel poczuł dreszcz. Jego krew zawrzała z

pożądania, drżącymi dłońmi by zsunął prostą tunikę, którą Jaheira miała na sobie. Odsłonił

piersi kochanki, po czym przyciągnął ją do siebie. Palce Jaheiry wsunęły się pod resztki

wiszącej mu na grzbiecie spalonej koszuli i zmysłowo przesunęły się po potężnych plecach,

po czym zerwały to, co pozostało ze spodni.

Abdel wziął ją na miękkiej, brązowej ziemi królestwa Bhaala. Kochali się dziko i

namiętnie, rozpaleni nagłą żądzą i świadomością, że nieuchronnie zbliża się rozstanie. Nad

background image

nimi błysnęło, zagrzmiało i niebo pękło, zlewając ich zimnym deszczem, który jednak nie

mógł zgasić ich rozpaczliwego pożądania.

Leżeli obok siebie w zimnym błocie, pozwalając, by deszcz obmywał ich ciała.

Jaheira przytuliła się do Abdela, układając głowę w zagłębieniu jego ramienia i czerpiąc z

ciepła ciała kochanka, by złagodzić dreszcze nagiego ciała. Abdel, wyczerpany fizycznie

przez dziką miłość, przytulił kochankę i udawał sam przed sobą, że będą razem na zawsze.

Deszcz ustąpił, a ich ociekające wodą ciała wysychały powoli pod pustym nocnym

niebem Otchłani. Abdel nie wiedział, ile godzin spędzili przytuleni, ciesząc się swoją

bliskością. Nic nie mogło usprawiedliwić konieczności rozstania się z kochanką.

W końcu Jaheira przerwała ich uścisk.

– Nie mogę dłużej zostać – przeprosiła go i próbowała wstać. – Muszę odejść.

Trzymając ją stanowczo, lecz łagodnie za rękę, Abdel nie pozwalał jej się podnieść.

– Jak to? – zapytał, patrząc w jej fioletowe oczy. – Jak mam żyć bez ciebie?

Półelfka pochyliła się i pocałowała go mocno w usta, po czym łagodnie się odsunęła.

– Znajdziesz sposób, Abdelu. Musisz. Nie pozwól, by moja śmierć zatruła ci życie. Jeśli

pozwolisz, by nienawiść i żal opanowały twój umysł, ohydna esencja Bhaala pożre twą duszę.

– Nie chcę być sam – szepnął.

– Nie zawsze będziesz sam – zapewniła go. – Będą inni. Inni przyjaciele. Inne kochanki.

Potężny najemnik potrząsnął głową.

– Nie. Nie tak jak ty. Nigdy tak jak ty.

Półelfka uśmiechnęła się, choć oczy miała smutne.

– Kochałam cię, Abdelu, tak, jak nie kochałam żadnego innego mężczyzny. Ale mojego

męża Khalida również kochałam tak, jak nie kochałam żadnego innego mężczyzny. Mam

nadzieję, że któregoś dnia znajdziesz kogoś, kto odwzajemni twą miłość, tak jak ja znalazłam,

ale to wcale nie umniejszy tego, co nas łączyło.

Abdel wstał z rozpaczliwym westchnieniem.

– Jesteś mą siłą i mądrością, Jaheiro. Bez ciebie jestem zgubiony. Nie mogę sam stawić

czoła światu. Bez ciebie jestem niczym.

– Jesteś Abdelem Adrianem, bohaterem Wrót Baldura, obrońcą Drzewa Życia, synem

Bhaala, wychowankiem Goriona, kochankiem Jaheiry – odpowiedziała półelfka. – Jesteś tym,

kim jesteś, Abdelu, i nic tego nie zmieni. Droga przed tobą będzie trudna, tunel twej

przyszłości jest długi i ciemny. Pamiętaj jednak, kim jesteś, a wtedy z pewnością wyjdziesz

na światło po drugiej stronie tunelu.

– Czy kiedykolwiek jeszcze cię zobaczę? – zapytał Abdel, z przerażeniem oczekując

odpowiedzi.

Jaheira pocałowała go. Jej usta były chłodne, powodowały pojawienie się gęsiej skórki.

– Na takie pytanie nawet bogowie nie potrafią odpowiedzieć, kochany.

background image

Jej głos zdawał się dochodzić do niego z coraz większej odległości, jakby znajdowała się

już po drugiej stronie wielkiej przepaści.

– Nie! – krzyknął Abdel, próbując chwycić swą kochankę. – Nie, jeszcze nie! Nie

odchodź jeszcze!

Jego dłonie przeszły przez Jaheirę, jakby była mgłą.

– Nie! – krzyknął, gdy na jego oczach elfka zaczęła się rozpływać niczym dym na

wietrze. Jej ciało rozwiewało się, zabierane przez jakąś siłę, której Abdel nie potrafił

zobaczyć ani nawet pojąć.

Zanim rysy jej twarzy zniknęły, Jaheira wypowiedziała ostatnie słowa.

– Kocham cię, Abdelu Adrianie. Na zawsze.

Abdel po raz ostatni przytulił znikającą smugę, po czym opadł na kolana. Jaheira odeszła,

a on był sam w świecie ojca, łkając rozpaczliwie i wbijając w gniewie palce w wilgotną,

ciemną ziemię.

background image

Rozdział osiemnasty

Słońce nie pojawiło się jeszcze nad murami klasztoru, ale Melissan już wstała. Balthazar

jeszcze nie przybył, mimo iż bracia zapewniali ją, że wkrótce się pojawi. Sama również

przeszukała teren klasztoru, jednak nie znalazła mnicha. Zaczynała się robić podejrzliwa.

Już dawno nauczyła się nie ufać nikomu. Wiele razy pomiot Bhaala, który zdecydowała

się uratować, zdradził ją. Znała Balthazara od wielu lat, zanim jeszcze powstała Piątka.

Zawsze był jej najpotężniejszym sojusznikiem. Dlatego pozwoliła, by rozdzielono ją z Imoen,

gdy przybyły do Amkethran. Teraz, gdy Balthazara nadal nie było, Melissan zaczynała czuć

niepokój.

Gdy u stóp wieży odkryła wciąż stojących sztywno na swoich pozycjach martwych

strażników, jej obawy potwierdziły się. Wysoka kobieta wbiegła na górę po dwa schody na

raz, choć już wiedziała, co znajdzie na ich szczycie.

Imoen miała poderżnięte gardło. Na czole nosiła znak drowki-zabójczyni Sendai. Patrząc

na ciało, Melissan wiedziała, że nawet najpotężniejszy kapłan w Tethyrze nie byłby w stanie

przywrócić Imoen życia. Sendai splugawiła trupa, zatruła paskudnymi truciznami i wyssała tę

resztkę esencji, która pozostała w duszy Imoen.

I wszystko to zrobiła to pod samym nosem Melissan. Kobieta wiedziała, że Sendai już

dawno odeszła. Drowka nigdy nie pozwoliłaby, żeby światło dnia zastało ją na ziemi.

Melissan przebiegł dreszcz po plecach. Nie wiedziała, że Sendai wyszła na polowanie, nie

było żadnego ostrzeżenia przed rzezią. Znaczyło to tylko jedno.

Balthazar i Sendai współpracowali, spiskując przeciwko niej. W duchu przeklęła swoją

głupotę, iż tego nie przewidziała. Stała się nieostrożna, ufając, że ze wszystkich sojuszników

to Balthazar jako ostami zwróci się przeciwko niej. Głupio uwierzyła, że mnisi obronią

Imoen, aż Abdel powróci po zniszczeniu Abazigala. Imoen poniosła konsekwencje naiwnej

wiary Melissan w lojalność Balthazara.

Skoro Imoen nie żyła, Sendai zwróci się przeciwko Abdelowi. Gdy wychowanek Goriona

umrze, dzieło Piątki zostanie niemal ukończone. Ich ostatnim zadaniem, zanim spróbują

sprowadzić na świat Bhaala, będzie zabicie jej, uświadomiła sobie Melissan.

background image

Usłyszała poruszenie na dole. Któryś z mnichów odkrył sparaliżowane trupy braci.

Melissan nagle uświadomiła sobie, w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazła.

Prawdopodobieństwo, że Balthazarowi udało się skazić cały zakon, nie było zbyt wielkie.

Bracia nie pomogliby mu, gdyby wiedzieli, że sprzymierzył się z drowką-zabójczynią.

Mnisi jednak nigdy nie zakwestionowaliby przywództwa oświeconego brata bez

oczywistego dowodu jego zdrady. Gdyby Balthazar ich okłamał i powiedział, że Melissan

pracuje dla Piątki, przyjęliby to za prawdę, nie zastanawiając się nad rolą samego Balthazara

w zabójstwie Imoen. Jeśli mnisi znajdą ją tutaj, stojącą nad zmasakrowanym ciałem tej, którą

przysięgli chronić...

Melissan słyszała odgłos wielu stóp na schodach. Już nie była jedyną, która widziała

zesztywniałe trupy braci Regunda i Lysusa.

Mnisi poruszali się ostrożnie, obawiając się, że wróg, który zabił strażników przy

drzwiach, wciąż znajduje się w budynku. Szli bez pośpiechu, wiedząc, że na piętrze nie ma

okien, a jedynym wyjściem z wieży są schody, na których stał teraz tuzin wojowniczych

mnichów.

Przeklinając się w duchu za to, że nie przewidziała zdrady Balthazara, Melissan szybko

wyszeptała zaklęcie. Jej ciało zadrżało i zniknęło, podobnie jak ubranie i wszystkie należące

do niej przedmioty. Bezcielesny duch Melissan, nie przywiązany już do świata materialnego,

wyszedł na zewnątrz klasztoru, a później przewędrował przez niemal wyludnione ulice

Amkethranu. Zaklęcie przestało działać dopiero wtedy, gdy znalazła silnego wierzchowca,

który mógł ją przenieść przez pustynię.

Sendai i Balthazar pracowali razem, a Melissan nie miała wystarczającej mocy, by im się

przeciwstawić. Tylko Abdel mógł, jeśli jeszcze żył.

Melissan pragnęła ze wszystkich sił uchronić jego życie. Musiała ostrzec potężnego

najemnika, że Sendai będzie próbowała go zabić. Drowka pewnie przygotowywała teraz

zasadzkę gdzieś między Amkethranem i Górami Alimir, gdzie znajdowało się leże Abazigala.

Jeśli Abdel wciąż żył, kierował się do Amkethranu, prosto w pułapkę Sendai.

Wiedząc, że drowka miała dużą przewagę, Melissan zmusiła konia do galopu,

pozostawiając daleko za sobą obszarpane namioty Amkethranu i imponujące marmurowe

mury klasztoru.

* * *

Czuł się pusty i otępiały. Smutek Abdela wypłynął z niego razem ze łzami i jękami

cierpienia, aż w końcu nic nie pozostało. Jego duch był pustką, a nagie ciało tylko skorupą.

Abdel wypełniał pustkę jedynym, co mu pozostało – myślą o zemście. Już nie obchodziły

go losy pomiotu Bhaala. Nie liczyło się dla niego to, czy Bhaal powróci i zniszczy świat, czy

też bóg mordu pozostanie martwy na zawsze. Śmierć Jaheiry wyzwoliła go, uwolniła od

niepokoju, który wynikał z faktu, że znalazł się w centrum tak ważnych wydarzeń. Życie

background image

Abdela stało się bardzo, bardzo proste. Zabije Piątkę za to, co zrobili Jaheirze. Poza tym nic

go nie obchodzi.

Nie mógł pomścić jej śmierci tutaj, w królestwie Bhaala. Abdel Adrian wstał i przeszedł

przez najbliższe drzwi.

Zobaczył, że jest sam na płaskowyżu, przy wejściu do kryjówki Abazigala. Oceniając po

pozycji słońca, nie było go kilka godzin, choć w Otchłani minęła cała noc. Wszędzie wokół

widział ślady wielkiej bitwy Sarevoka z hordą podopiecznych Abazigala.

Obok pozbawionego głowy ciała Abazigala leżało we krwi pół tuzina wielkich trupów

smoków. Miały na sobie ślady głębokich cięć, pozostawione przez ostrza i kolce na

ramionach i nogach Sarevoka.

Sarevok zniknął. Pomiędzy trupami leżały rozrzucone fragmenty jego zbroi, rozerwane

przez potężne szpony lub spalone przez ogień i kwas wypluwany przez jego przeciwników. U

stóp Abdela leżał przecięty na pół hełm wojownika. Nigdzie jednak nie widział ciała

Sarevoka.

Abdel wcale się nie zdziwił. Zwycięskie smoki na pewno pożarły ciało pokonanego

wroga. Po spotkaniu z odchodzącą duszą Jaheiry Abdel cały czas zastanawiał się, czy Sarevok

nie był jedynie zbroją poruszaną przez pozbawionego ciała ducha. Kimkolwiek jednak był,

człowiekiem czy duchem, ślady wyraźnie wskazywały na jego ponury koniec.

Smocze trupy dowodziły, że Sarevok musiał stoczyć godną legendy bitwę, zanim uległ

ich przeważającej liczbie. Gdyby po śmierci Jaheiry w sercu Abdela nie zabrakło miejsca na

emocje, uroniłby łzę nad szlachetną ofiarą Sarevoka. Jego przyrodni brat uratował mu życie,

zabijając Abazigala i samotnie stawiając czoła smokom, podczas gdy Abdel schronił się w

podziemnym świecie Bhaala.

W efekcie krwawej bitwy, której ślady rozrzucone były po całym płaskowyżu, Sarevok

był martwy, a pozostałe smoki, pozbawione pana, odleciały.

Abdel wciąż żył. Zadrżał w podmuchu chłodnego wiatru i uświadomił sobie, że jest nagi,

gdyż ognista magia Abazigala zmieniła jego ubranie w popiół. Postanowił przeszukać pole

bitwy, aby okryć czymś swe ciało. W końcu zmuszony był do zdjęcia okrwawionej szaty z

bezgłowego trupa Abazigala.

Luźne ubranie sięgało mu zaledwie do kolan, a ręce wystawały z rękawów. Uzbrojony

tylko w ciężki miecz, który udało mu się odnaleźć na pobojowisku, Abdel zaczął powoli

schodzić z płaskowyżu.

Dopiero u stóp góry pozwolił sobie na krótki odpoczynek, po czym ruszył w stronę

Amkethranu. Miał tylko jeden cel – odnaleźć Melissan i zażądać doprowadzenia do

pozostałych członków Piątki, aby mógł zemścić się okrutnie za śmierć Jaheiry.

Sądząc po wskazówkach, jakich udzieliła mu Melissan, Amkethran znajduje się około

dziesięciu dni drogi od płaskowyżu, na którym zginął Abazigal. Tam, w klasztorze człowieka

zwanego Balthazarem, Melissan i Imoen czekały na jego przybycie. Aby się do nich dostać,

background image

Abdel musiał przejść przez południową odnogę lasu Mir lub podróżować kilkaset mil na

południe lub północ, żeby ominąć sięgające daleko lasy. Zanim rozdzielili się w Saradush,

Melissan zasugerowała, że powinien wybrać jedną z dłuższych, ale bezpieczniejszych tras, i

ominąć groźny las.

Dotarcie do wschodniej krawędzi lasu Mir zajęło Abdelowi niecały dzień. Za jego

zachodnią krawędzią leżał Amkethran. Poganiany żądzą przelania krwi Piątki, Abdel bez

zastanowienia wszedł w gęste zarośla.

Już trzeciego dnia żałował tej decyzji. Dotarł do Mir bez problemów, ale gdy znalazł się

w ciemnym lesie, poruszał się bardzo powoli. Musiał łamać i wyrywać gałęzie, przebijać się

przez gęste kolczaste zarośla. Abdelowi rzadko udawało się przejść dziesięć mil dziennie.

Zaczynał się już zastanawiać, czy droga naokoło niemal nie do przejścia lasu nie byłaby

szybsza.

Dobrze chociaż, że nie kłopotali go legendarni zbrodniczy mieszkańcy lasu Mir. Abdel

podejrzewał, że opowieści o ich istnieniu były przesadzone. A może moc Abdela była tak

wielka, że nawet kryjące się w cieniach ohydne bestie instynktownie wiedziały, że należy

unikać konfrontacji z tym dziwnym intruzem.

Przeklinając powolną wędrówkę i swoją głupotę, że zrezygnował z polecanej mu przez

Melissan trasy, Abdel przebijał się przez gęsty las.

* * *

Abazigalowi się nie powiedzie. Sendai czuła to, tak samo jak wiedziała, że arogancja

półsmoka była jedynie maską, mającą ukryć jego prawdziwą duszę skamlącego kundla, który

tak bardzo nienawidzi swojego własnego istnienia, że próbuje stać się kimś innym. Drowka

znała absurdalny plan maga, by zjednoczyć wszystkie smoki Faerunu Wiedziała o jego

śmiesznym pragnieniu, by zostać smokiem czystej krwi, i miała pewność, że tak żałosna

istota nie będzie w stanie zabić awatara Bhaala.

Abdel Adrian zabije Abazigala, po czym ruszy, żeby spotkać się ze swą przyrodnią

siostrą w Amkethranie, nie wiedząc, że Sendai pożarła bijące jeszcze serce dziewczyny. Tak

samo pożre serce Abdela.

Po zamordowaniu Imoen odjechała szybko, podróżując pod osłoną nocy i unikając

palącego słońca dnia. Pragnęła dotrzeć do lasu Mir, zanim Abdel znajdzie drogę przez jego

gęstwinę. Tam w ciemności pod gęstymi gałęziami chciała urządzić zasadzkę na ostatnie

żyjące dziecko Bhaala. Minęły cztery noce, nim dotarła do wschodniej krawędzi lasu i

znalazła wąską, zarośniętą ścieżkę, której szukała.

Droga między kryjówką Abazigala a Amkethranem nie była często używana, ale Sendai

spodziewała się, że Abdel ją odnajdzie. Szlak, choć zdradliwy i kiepsko utrzymany, był

jedyną drogą przez południową odnogę lasu Mir. Jeśli Abdel kieruje się z siedziby Abazigala

w Górach Alimir prosto do Amkethranu, w którymś momencie musi się natknąć na tę ścieżkę.

background image

Nie wiedząc o tym, co wydarzyło się w klasztorze, Abdel nie będzie miał żadnych

podejrzeń, wędrując w stronę Amkethranu. Jeśli wszystko pójdzie tak, jak Sendai

zaplanowała, trafi prosto w zasadzkę. Gdy już rozwiąże sprawę wychowanka Goriona, ona i

Balthazar będą mogli zająć się pozbyciem się Melissan.

Drowka pracowała szybko, pokrywając ścieżkę wnykami oraz hojnie stosując trucizny ze

swojego arsenału. Wybrała miejsce leżące kilka mil w górę ścieżki, głęboko w mrocznym

lesie Mir. Tam, w głębokim cieniu, gdzie gęsto splecione gałęzie drzew zupełnie nie

dopuszczały słońca, umieściła pułapki, które przykryła garścią ziemi lub stertą drewna.

Spędziła na tym prawie cały dzień, po czym postanowiła czekać na swoją ofiarę wśród

zwieszających się nad ścieżką gałęzi.

* * *

Poprzez otaczające go ze wszystkich stron gęste gałęzie Abdel nie widział nawet

południowego słońca. Las Mir był tak gęsty, ciemny i przerażający, jak kazały wierzyć

legendy. Poprzedniego dnia miał szczęście, że udało mu się odnaleźć ścieżkę prowadzącą do

Amkethranu.

Po trzech dniach powolnego, męczącego przebijania się przez las Abdel chciał nadrobić

stracony czas, ale wszechobecny półmrok utrudniał poruszanie się nawet na ścieżce, którą

ktoś kiedyś wytyczył w poszyciu.

Z trudem przebijając się przez mrok, Abdel nie zobaczył rozciągniętego na ścieżce drutu.

Odczuł lekkie szarpnięcie, gdy jego noga rozerwała drut, usłyszał trzask sprężyny i poczuł

ostre ukłucia, gdy wiele małych strzałek przebiło gruby materiał szaty i zagłębiło się w jego

prawym udzie.

Noga natychmiast mu zdrętwiała i upadł na niewielkie kolce ukryte pod stertą liści. Tuzin

ostrzy przeszedł przez szatę i wbił się w ciało. Abdel poczuł, jak pokrywająca kolce trucizna

zaczyna rozpuszczać skórę.

Przetoczył się na bok i wylądował na plecach, czując płonący ból, powoli

rozprzestrzeniający się wokół ukłuć na piersi i brzuchu. Usłyszał trzask suchego drewna i

ziemia pod nim zniknęła.

Abdelowi udało się chwycić brzeg jamy. Przez chwilę wisiał nad niewidocznym dnem,

wyobrażając sobie, co czeka na niego na dole. Słyszał, jak patyki i suche gałęzie, które

maskowały pułapkę, uderzają o dno jamy.

Udało mu się wyczołgać z pułapki. Próbował wstać, ale paraliż nogi spowodował, że

zatoczył się do przodu. Na jego lewej kostce zacisnęła się pętla i poderwała go do góry. Abdel

odkrył, że wisi do góry nogami, a szata zakrywa mu głowę.

Gdy próbował zerwać zasłonę, żeby coś zobaczyć, w całym ciele poczuł ukłucia bólu.

Tuziny strzałek wystrzelonych przez niewidzialnego przeciwnika zatopiły się w jego ciele.

background image

Abdel czuł, że szamocze się coraz słabiej, gdyż jego dłonie i ramiona stawały się równie

sztywne jak noga. Szata zsunęła się z głowy i spadła na ziemię.

Z gałęzi nad nim opadła szczupła postać, lekko lądując na ziemi kilka stóp od niego.

Choć Abdel patrzył na nią do góry nogami, z łatwością zauważył ostre rysy elfa i skórę barwy

popiołu. Chciał powiedzieć słowo „drow”, ale paraliżująca trucizna ze strzałek wystających z

jego ciała sprawiła, że nie mógł także mówić.

Drowka podeszła do niego, wyciągając pokryty runami sztylet. Abdel poznał symbole –

widział je już na toporze Yagi Shury i strzałach Illasery. Ciemna elfka należała więc do

Piątki.

Abdel próbował się uwolnić, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Nie mógł nawet

kiwnąć palcem ani krzyknąć. Jedno z Piątki znajdowało się o kilka stóp od niego, a on nie

mógł nic zrobić.

Jego umysł wypełniły obrazy przemocy i niczym nie ograniczonej wściekłości.

Wyobraził sobie, jak odrywa szczupłej elfce kończynę po kończynie, jak jego miecz rozwala

jej czaszkę, rozbryzgując szarą tkankę na gałęzie okolicznych drzew. Marzył o rozpłataniu jej

brzucha, aby móc się przyglądać, jak wnętrzności kobiety wylewają się na leśne poszycie. Ale

co mu po fantazjach, kiedy wisi na pętli niczym kawał mięsa na haku, kołysząc się z boku na

bok.

Szybkim ruchem ostrza drowka uwolniła go. Jego ciało spadło bezwładnie niczym

kamień. Nie mogąc nawet poruszyć ramionami, aby zamortyzować upadek, Abdel grzmotnął

o ziemię i legł twarzą w poszyciu.

W jego duszy zaczęły się budzić ognie Bhaala. Zamiast je stłumić, tak jak to czynił do tej

pory, Abdel zaczął je podsycać, aż stały się piekłem furii, szalejącym w jego nieruchomym

ciele.

Drowka obróciła jego ciało na plecy, aby spojrzeć swojej bezradnej ofierze w oczy.

– Imoen podzieliła twój los – wyszeptała, zdecydowana zadać Abdelowi cios w samo

serce, nim poderżnie mu gardło. – Sama ją zabiłam.

Choć nie mógł mówić, umysł Abdela krzyczał w proteście. Nie Imoen! Śmierć Jaheiry

rozdarła mu duszę. Sądził, że ból po stracie ukochanej jest największy z możliwych, lecz

wieść, że Imoen także nie żyje, zadała mu nową ranę. Cierpienie nie do zniesienia, ból

większy, niż mogłyby wywołać jakiekolwiek cielesne obrażenie, stał się jeszcze większy.

Gorion, Jaheira i Imoen. Czuł, że ich krew jest na jego rękach.

Drowka mówiła coś jeszcze, ale Abdel już nie słyszał jej słów. Ta część jego osoby, która

była Abdelem Adrianem, znikła, pochłonięta przez mroczne płomienie Bhaala. Pozostała

tylko czysta esencja pana mordu. Tak jak kiedyś pod wpływem zaklęć czarodzieja Irenicusa,

ciało Abdela zaczęło się zmieniać. Tym razem sam starał się przyspieszyć ten proces.

Trzaskały kości i skóra pękała, nie mogąc pomieścić szkieletu cztery razy większego od

ludzkiego. Jego dłonie stały się szponami, a głowę uzbroiły ohydne kły. Z piersi wyrosła

background image

dodatkowa para ramion, zakończonych pazurzastymi łapami. Skóra przekształciła się w

twardy chitynowy pancerz. Niszczyciel znów szalał po Faerunie.

Przemiana była błyskawiczna. Tam, gdzie wcześniej leżał Abdel, w ciągu kilku sekund

pojawił się potwór. Przestraszona i zaskoczona Sendai odskoczyła, instynkt ocalił ją przed

szybką i gwałtowną śmiercią.

Nie sprawdzając, czy potwór jest w stanie się poruszać, zniknęła pośród drzew, próbując

ratować swoje życie. Ale było już za późno. Istota leżąca na leśnym poszyciu nie była z tego

świata. Nie działały na nią paraliżujące toksyny, które Sendai wpompowała w ciało Abdela, a

do tego była znacznie szybsza od drowki.

Smukła postać Sendai migała wśród cienkich pni i grubych gałęzi. Jej rozpaczliwy bieg

utrudniały gęsto rosnące drzewa, ale przecież olbrzymiemu stworowi będzie jeszcze trudniej

przedzierać się przez nie. Biegła bez najmniejszego hałasu, gęste drzewa mogły jej pomóc

skryć się przed wzrokiem potwora.

Niszczyciel nie musiał jednak jej widzieć ani słyszeć, aby ją wytropić. Mógł ją

wywęszyć, tak jak potrafił wywęszyć wszelkie żywe stworzenia. Wielki demon skoczył do

góry, przebijając się przez zasłonę liści i gałązek. Pochwycił zapach elfki i ruszył w pościg.

Podczas gdy drowka musiała kluczyć pomiędzy drzewami, Niszczyciel przebijał się przez

las, pozostawiając za sobą szeroki pas wyrwanych z korzeniami drzew i stratowanych

krzaków. Łomot, jaki się przy tym rozlegał, niósł się po całym lesie Mir, każąc ptakom,

drobnym zwierzętom i znacznie bardziej potwornym stworom szukać sobie jakiejś kryjówki.

Straszliwy hałas przerwały wrzaski Sendai, gdy bestia wreszcie ją dopadła.

Niszczyciel rozdarł czterema ramionami elfkę na kawałki, kąpiąc się w jej krwi i radując

jej cierpieniem. Bestia pożarła dymiące wnętrzności, po czym odrzuciła swoją cielesną

powłokę, gdy wyczuła unoszącą się ze zwłok niczym zapach gnijącego zła niewidzialną

esencję Bhaala.

Abdel Adrian znów wrócił do swej ludzkiej postaci, po raz kolejny trafiając do królestwa

Bhaala w Otchłani.

* * *

Balthazar siedział w tajnej komnacie na samym szczycie klasztornej wieży. Było to

niewielkie pomieszczenie bez drzwi i okien, bez żadnych wejść czy wyjść. Pokój ten,

osiągalny tylko poprzez mistyczne ścieżki dostępne oświeconemu umysłowi, stanowił tajną

kryjówkę Balthazara, nie odwiedzaną nigdy przez innych. Nawet jego uczniowie nie mogli tu

wejść – tylko on opanował sztukę umysłu, która pozwalała fizycznemu ciału przeniknąć przez

kamień do tej zamkniętej komnaty.

Nie potrzebował jedzenia ani wody. Nie potrzebował nawet powietrza. Jego ciało

osiągnęło stan świadomości istnienia poza fizycznymi ograniczeniami, pętającymi świat niby

łańcuchy, których zwykli śmiertelnicy nie mogli nawet dostrzec.

background image

Balthazar przebywał w swojej komnacie cały dzień, nim Melissan przybyła z dziewczyną

o imieniu Imoen. Pozostawał tam, kiedy Sendai przecięła gardło dziecka Bhaala, i nie ruszył

się, kiedy Melissan uciekła. Był tam cały czas, przygotowując swój umysł do nadchodzącej

walki.

Stąd mógł widzieć i słyszeć wydarzenia rozgrywające się na całym kontynencie:

tajemnice wielmożów z Waterdeep, knujących w swoich wysokich wieżach; potajemne

szepty amniańskich cudzołożników, kryjących się pod kocami w obskurnej gospodzie;

śmiechy sembiańskich chłopów w tawernie; modlitwy wdowca z Dolin na grobie żony. A

także wrzaski drowki umierającej w lesie Mir.

Teraz zostało już tylko dwóch potomków Bhaala – Abdel i Balthazar. Wkrótce pozostanie

jeden z nich. Melissan nie miała znaczenia. Namaszczona przez Bhaala także stała się

nieważna. Nadal miała swoją rolę do odegrania, ale była to rola drugoplanowa. Wyśle Abdela

po Balthazara. Będą walczyć. Balthazar zabije go. A wtedy wszystko się skończy.

background image

Rozdział dziewiętnasty

Przebywając w królestwie Otchłani, które kiedyś było domem Bhaala, Abdel

przypomniał sobie, jak stał się Niszczycielem, jak jego ciało zmieniło się i stał się demonem.

Przywoływał w pamięci przedzieranie się przez las, polowanie na uciekającą drowkę, rwanie

pazurami miękkiego, łatwo poddającego się ciała Sendai, wspaniały smak śmierci na zębach i

języku. Wspomnienia były już jednak odległe i blade, jakby nie należały do niego. Nie zrobił

tego. Abdel Adrian nie był odpowiedzialny za tę krwawą rzeź. To było dzieło Niszczyciela.

– Ale to ty wyzwoliłeś Niszczyciela. – Istota, która rozmawiała z nim kiedyś, pojawiła się

jeszcze raz, a jej nieskończony głos znów odpowiadał na myśli, których on sam nie chciał

wypowiadać na głos.

Abdel zignorował ją i zwrócił uwagę na drzwi, którymi mógł opuścić to miejsce i

powrócić do świata materialnego, aby pomścić śmierć Jaheiry. Teraz pozostało tylko dwoje

drzwi.

– Kiedy zabijasz kogoś z Piątki, liczba twoich dróg życia zmniejsza się.

To ciekawe, ale nie na tyle, aby powstrzymać Abdela przed odejściem.

– Strzeż się, Abdelu Adrianie – ostrzegła go irytująca postać. – Grozi ci utrata

osobowości na rzecz Niszczyciela. On nie da się kontrolować. Rozerwie cię od środka tak, jak

rozrywa swoich wrogów.

Wielki najemnik odwrócił się do prawiącej mu kazania istoty.

– Nie obchodzi mnie to! – warknął rozzłoszczony. – Dopóki pozwala mi to zabijać

członków Piątki, nie obchodzi mnie, co się stanie ze mną!

Istota potrząsnęła swą wspaniałą głową.

– Obawiam się o twoją przyszłość, Abdelu... i przyszłość Abeir Torilu. Jest tyle rzeczy, o

których nie wiesz. Gdyby nie zabraniały mi tego siły, którym służę, mógłbym ci wiele

powiedzieć.

– Nie możesz powiedzieć niczego, co by mogło teraz na mnie wpłynąć – zapewnił z

uśmiechem Abdel. – Nie możesz przywrócić do życia Jaheiry, Imoen ani nawet Goriona.

background image

Moja krew Bhaala przynosi tylko cierpienie i śmierć. Nie ma dla mnie nadziei na szczęście.

Została mi tylko zemsta.

– Twoje rozgoryczenie jest zrozumiałe, Abdelu. Ale cierpienie i strata to tylko część

egzystencji, śmiertelnej czy nieśmiertelnej. Te słowa hańbią pamięć o tych, którzy szli z tobą

po ścieżce twego przeznaczenia. Bierz z nich przykład.

– Przykład? Jaki przykład? – Abdel nie starał się ukryć pogardy w swoim głosie.

– Sarevok pokazał ci możliwość odkupienia.

– A teraz nie żyje.

– Jaheira ocaliła cię mocą swej miłości.

– A teraz nie żyje.

– Gorion poświęcił się, abyś ty mógł wypełnić swoje przeznaczenie.

– On także nie żyje. Czego chcesz mnie nauczyć? Śmierci? Opanowałem tę lekcję aż za

dobrze, mój gwiaździsty przyjacielu, a teraz zamierzam podzielić się tymi naukami z całą

Piątką i każdym z nich z osobna.

– Z całej Piątki pozostała tylko jedna osoba – rzekł jego rozmówca. – Jeśli ją zabijesz,

krew Bhaala pozostanie tylko w tobie.

Abdel wzruszył ramionami.

– A zatem moje zadanie zostanie ukończone.

Odwrócił się i przeszedł przez drzwi.

Gdy królestwo Bhaala rozwiewało się, usłyszał jeszcze nieskończony głos, wołający:

– Twoje przeznaczenie to coś więcej niż zemsta, Abdelu. Modlę się, abyś był gotów na

to, co ma nadejść.

* * *

Melissan znalazła Abdela na ścieżce przecinającej południową odnogę lasu Mir, mniej

niż milę od jego zachodniej krawędzi. Wielki najemnik miał na sobie tylko płaszcz z

kapturem, który wydawał się przynajmniej dwa razy za mały na jego muskularną sylwetkę. W

jednej ręce niósł ciężki miecz. W drugiej trzymał sztylet Sendai; łatwo można było go

rozpoznać po wyrytych na nim skomplikowanych symbolach. Jego ciało pokrywała krew,

stopy miał bose i szedł pieszo.

– Dzięki bogom, żyjesz! – wykrzyknęła Melissan, zatrzymując obok niego konia. –

Chciałam cię ostrzec, że poluje na ciebie zabójca. Jeden z Piątki.

– Drowka nie żyje – odparł krótko Abdel. – Podobnie jak półsmok.

– Abazigal i Sendai są... – zamruczała Melissan, po czym przerwała w pół zdania –

Zostaliśmy zdradzeni, Abdelu. Imoen nie żyje.

– Wiem. – Abdel był zdziwiony, jak bardzo te słowa go bolały, nawet teraz.

Wspomnienie odejścia jego przyrodniej siostry było jak nóż przecinający serce. – Powiedz

mi, co się stało.

background image

– Szukałyśmy schronienia w klasztorze w Amkethranie. Mnisi powitali nas, zaprosili do

środka i obiecali chronić. Zabrali Imoen do wieży, aby tam jej strzec, ale rano już nie żyła.

– Drowka-zabójczyni – odgadł Abdel.

Melissan skinęła głową.

– Nazywała się Sendai. Ale obawiam się, że śmierć Imoen świadczy o czymś bardzo

niemiłym. Sądzę, że przeor klasztoru... mnich o imieniu Balthazar... działał w porozumieniu z

Sendai. Myślę... myślę, że to ostatni z Piątki, Abdelu. Nie wiem, czy pozostali mnisi znają tę

tajemnicę. Wątpię w to. Są ślepo posłuszni swemu panu, nieświadomi, kim jest naprawdę.

Potężny najemnik zagryzł wargi tak mocno, że popłynęła z nich krew. Miał wrażenie, że

Melissan nie powiedziała mu wszystkiego. Wciąż trzymała coś w zanadrzu, a jej tajemnice

były dobrze strzeżone. Mimo że wiedziała o Sendai, nie ostrzegła ani Abdela, ani Imoen.

Abdela nie obchodziło już, jaką grę prowadzi Melissan. Powiedziała mu wystarczająco dużo.

– Daj mi swojego konia – zażądał. – Muszę być wypoczęty, gdy dotrę do Amkethranu.

Sądził, że Melissan będzie chciała odwieść go od tego pomysłu lub zasugerować jakiś

inny plan niż atak. Oczekiwał nawet, że zaoferuje mu swoją pomoc. Zamiast tego powiedziała

tylko:

– Powodzenia, Abdelu.

* * *

Abdel zeskoczył z konia, gdy tylko dotarł do namiotów i prymitywnych glinianych chatek

Amkethranu. Zerwał z siebie szatę, nie chcąc, aby cokolwiek przeszkadzało mu w starciu z

Balthazarem. Widok nagiego, wysokiego na siedem stóp mężczyzny, pokrytego zaschłą krwią

i trzymającego ciężki miecz w jednej ręce, a pokryty runami sztylet w drugiej, sprawił, że

kilkoro napotkanych ludzi pierzchło w popłochu.

Wielkie żelazne drzwi wiodące do klasztoru były zamknięte, ale on wyrwał je z

zawiasów. Wraz ze śmiercią każdego z Piątki stawał się coraz silniejszy i bardziej potężny,

zbliżał się do nieśmiertelnej egzystencji swego ojca. Abdel miał pewność, że gdyby zaszła

taka potrzeba, byłby zdolny przebić się przez kamienne mury klasztoru.

Przekroczył bramę i natychmiast został zaatakowany przez armię strażników. Mnisi-

wojownicy walczyli bez broni, wyprowadzając szybkie jak błyskawice kopnięcia w kolana,

uderzając pięściami w gardło i kolanami w pachwinę oraz krocze. Ich ciosy pogruchotałyby

kości każdego śmiertelnika.

Dla Abdela jednak były one niczym. Ciął swoim mieczem i sztyletem Sendai, zmuszając

ich do cofania się, a ci, którzy nie uniknęli jego ciosów, padali ranni na ziemię. Jego wysiłki

miały na celu jedynie przedarcie się przez tłum. Śmierć tych bezmyślnych sług Balthazara nie

miała dla niego znaczenia, a pogoń za rannymi, aby ich dobić, kosztowałaby go tylko cenny

czas.

background image

Gdyby pragnął krwi, z łatwością mógłby wypuścić na swoich przeciwników

Niszczyciela. Ale demon pragnął śmierci wszystkich bez wyjątku. Gdyby wojownik wypuścił

Niszczyciela, Balthazar mógłby, korzystając z chaosu, uciec nie zauważony.

Mnisi rzucali się na niego, gotowi – a nawet żarliwie pragnąc – poświęcić się, by go

zatrzymać, lecz przeciwnik nie reagował na ich ciosy pięści i stóp. Mimo liczebnej przewagi i

faktu, że Abdel nie miał ochoty ich zabijać, nie mogli powstrzymać jego nie ustającego

pochodu w stronę środka kompleksu budynków.

Abdel czuł, że Balthazar jest w wieży. Piętno Bhaala w jego przeciwniku świeciło jak

latarnia, przywołując mroczne piętno jego własnej duszy. Nadal odpychał mnichów, którzy

jak uciążliwe komary zasypywali jego niewrażliwe ciało gradem ciosów. Wzrok

skoncentrował na silnie strzeżonym wejściu do wieży.

Zza drzwi wyszły dwie postacie, rysując dłońmi dziwne wzory w powietrzu i nucąc

nieznane dźwięki, wyraźnie górujące nad odgłosami walki. Tych magów wysłano, żeby go

powstrzymali, skoro wojownikom się to nie udało. Masa ludzi wokół Abdela wycofała się,

chcąc uniknąć wpływu zaklęć, które magowie mieli na niego rzucić.

Otoczył go ogień, płomienie pochłonęły jego ciało. Z nieba uderzyła błyskawica, by

roztrzaskać mu czaszkę. Chmury gryzącego dymu zasłoniły mu widok. Przed nim wyrosły

ściany z lodu. Zaczarowane strzały znikąd bezbłędnie trafiały w jego ciało, parząc mu skórę

kwasem.

Abdel nie zatrzymywał się. Po śmierci półsmoka i drowki Sendai Abdel stał się

potężniejszy. Wezwane przez magów żywioły były równie nieskuteczne jak ciosy mnichów-

wojowników. Abdel stał się nieugiętym posłańcem śmierci.

Magowie rozstąpili się i u wejścia do wieży stanęła samotna postać. Podobnie jak Abdel,

mężczyzna był nagi. Jego hebanową skórę od stóp do głów pokrywały tatuaże. Kolory i

wzory zdawały się mienić i wić pod ciemną skórą mężczyzny, jakby symbole te wypełniała

moc. Choć wytatuowany mężczyzna był niemal o stopę niższy od Abdela, jego ciało było

równie umięśnione.

Mężczyzna zawołał:

– Przestańcie! To nie wasza walka!

Schylając głowy z szacunkiem, mnisi-wojownicy i magowie cofnęli się i pozwolili

Abdelowi podejść. Najemnika nie obchodziło, czy była to pułapka, pospieszył w stronę

ciemnoskórego mężczyzny, pewien, że jest to Balthazar.

Mężczyzna zniknął za drzwiami, a Abdel podążył za nim. Gdy przeskoczył przez próg,

usłyszał straszliwy odgłos przesuwanego kamienia. Spoglądając przez ramię, Abdel bez

zdziwienia zobaczył, że drzwi wejściowe magicznie zapieczętowano, a mury wieży

przesłoniły otwór.

background image

Z powrotem skierował uwagę na wnętrze wieży. Na drugim końcu pomieszczenia

znajdowały się strome schody prowadzące na piętro, poza tym parter był pusty. Przypominał

arenę, a może ring do ćwiczeń. Pośrodku stał czarnoskóry Balthazar.

– To się musi skończyć tutaj – powiedział mnich bez śladu groźby czy strachu. – To się

musi skończyć teraz.

Abdel nie mógł się z nim nie zgodzić.

background image

Rozdział dwudziesty

Abdel ruszył na mnicha. Balthazar odczekał, aż przeciwnik znajdzie się przy nim, po

czym obrócił się i lewą ręką odbił sztych miecza Abdela w dół, z dala od ciała. Prawe

przedramię uderzyło w lewy nadgarstek Abdela, zmieniając kierunek tnącego z góry sztyletu

Sendai. Nogą podbił stopę Abdela tak, że ten stracił równowagę i uderzył w oddalony mur.

Płonący wściekłością z powodu tak nieskutecznego ataku Abdel obrócił się, by jeszcze

raz stawić czoła przeciwnikowi. Balthazar nadal stał na środku komnaty, oczekując

następnego ruchu Abdela.

– Czy rozumiesz, czemu musisz umrzeć? – spytał nonszalancko.

– Wiem, że chcesz sprowadzić Bhaala z powrotem na ziemię, ale ja nie po to tu jestem.

Z tymi słowami Abdel zaszarżował znowu, poruszając się na ugiętych i szeroko

rozstawionych nogach, aby środek ciężkości ciała znajdował się blisko ziemi. Tym razem

mnich nie zdoła zmienić kierunku jego ataku jednym ruchem ręki.

Balthazar również ugiął nogi, a kiedy Abdel się zbliżył, wyskoczył w powietrze,

machając nogami i skręcając nad głową zaskoczonego przeciwnika. Lewa pięta mnicha trafiła

najemnika w tył czaszki, natychmiast go ogłuszając. Prawą stopą wyprowadził cios prosto w

środek pleców Abdela, sprawiając, że ten rozciągnął się jak długi na twardej posadzce.

Abdel usiłował złapać powietrze. Głowa i plecy piekły go od kopnięć Balthazara i czuł,

jak jego ciało zaczyna puchnąć i sinieć od mocnych ciosów. W przeciwieństwie do armii

mnichów, przez którą przedzierał się na podwórzu, Balthazar potrafił zadawać prawdziwe

ciosy.

Tatuaże, pomyślał Abdel. Podobnie jak runy na orężu pozostałych członków Piątki,

wzory i symbole pokrywające ramiona i nogi Balthazara dawały mu moc ranienia. Ta

świadomość skłoniła Abdela do zmiany taktyki. Musiał działać ostrożniej. Uniósł się powoli i

jeszcze raz spojrzał na mnicha.

Balthazar wylądował zręcznie po sprzeciwiającym się zasadom ciążenia manewrze i

znów stał na środku komnaty, jakby nic się nie wydarzyło.

background image

– Nie zamierzam przywracać Bhaalowi życia – wyjaśnił mnich. – Jego zło musi zostać na

zawsze wygnane z Faerunu, Abdelu. Jego piętno musi zostać starte z powierzchni Abeir

Torilu. Dlatego musisz umrzeć.

Gorzki śmiech Abdela odbił się echem od otaczających ich kamiennych ścian.

– Wiem, że jesteś jednym z Piątki! Polowałeś na swoich własnych krewnych, aby

wykorzystać ich esencję do wskrzeszenia naszego ojca!

– Byłem jednym z Piątki – przyznał Balthazar, gdy Abdel zbliżał się do niego, a dwa

ostrza kreśliły w powietrzu hipnotyzujące wzory – choć nigdy nie podzielałem ich zdania.

Oni chcieli sprowadzić Bhaala z powrotem, ja zaś chciałem się upewnić, że pozostanie

martwy na zawsze. Zabijanie tych, którzy tak jak my mieli skażoną krew, było naszym

wspólnym celem, więc pomagałem im polować na pomiot Bhaala. Ale przez cały czas

zamierzałem ich zdradzić, Abdelu.

Wojownik nie zwracał większej uwagi na te kłamstwa przeciwnika. Nie pozwoli, aby

słowa odwróciły jego uwagę. Jeśli mnich zamierza gadać, Abdel pozwoli mu mówić, dopóki

go nie uciszy, podrzynając mu gardło.

Choć rzadko walczył dwoma ostrzami naraz, Abdel wiedział, jak ich używać, aby

maksymalnie wykorzystać swoją przewagę. Zacznie od serii pchnięć i cięć mieczem, aby

zmusić mnicha do cofnięcia się i aby wyprowadzić go z równowagi. Potem pchnie sztyletem

od tyłu, zmuszając go do odwrócenia się w stronę małej klingi... wprost na tnące z drugiej

strony ostrze miecza.

Coś jednak poszło nie tak. Balthazar nie cofnął się przed pierwszym gwałtownym

atakiem. Sparował cios nagą dłonią, obracając ją tak, że uderzyła w płaz miecza i zbiła go.

Drugie pchnięcie zostało sparowane w ten sam sposób. Abdel w desperacji zamierzał użyć

sztyletu, ale krótkie kopnięcie Balthazara trafiło go w łokieć i wybiło nóż ze zdrętwiałych

palców.

Balthazar uchylił się przed ciosem, który według Abdela miał być ostatnim, pozwalając

ciężkiemu ostrzu przeciąć powietrze cal nad jego głową. Nim wojownik zdołał odwrócić

kierunek ataku, cios kolanem w krocze sprawił, że zgiął się we dwoje. Chwilę potem

wyprostował się, gdy kolano trafiło go w podbródek.

Oślepiony bólem Abdel nie widział gwałtownego gradu uderzeń na jego tors, choć

słyszał, jak żebra pękają jedno po drugim. Poczuł, jak para silnych dłoni łapie go za

nadgarstek i ramię, po czym został wyrzucony w powietrze i upadł ciężko na plecy.

– Dopóki choć kropelka skażonej krwi Bhaala płynie w żyłach żywej istoty, zawsze

istnieje możliwość, że ktoś znajdzie sposób, aby przywrócić mu życie – wyjaśnił spokojnie

Balthazar, nawet nie zasapany po tym zwarciu. – Podobnie jak reszta pomiotu Bhaala, nosisz

w sobie jego piętno i musisz zostać zabity dla dobra świata.

Wzrok Abdela wyostrzył się na tyle, że zaczął dostrzegać szczegóły. Lewą rękę miał

sparaliżowaną, nie mógł nawet zacisnąć palców w pięść. Każdy oddech wywoływał fale

background image

straszliwego bólu, gdy połamana klatka piersiowa rozciągała się i kurczyła. Kaszlał i charczał,

kiedy strumyczki krwi płynęły przez jego gardło. Czuł, jak ciało usiłuje się zregenerować,

walcząc z potężną magią zawartą w każdym ciosie i kopnięciu Balthazara.

– A co z tobą? – wykrztusił Abdel, usiłując zyskać na czasie. – Ty również jesteś

potomkiem Bhaala. Czy umrzesz z powodu swej skażonej krwi?

– Nauczyłem się panować nad znajdującym się wewnątrz mnie złem, Abdelu – odparł

Balthazar. – Znaki na mojej skórze zawierają w sobie plugawą esencję. Poświęciłem całe

życie, aby opanować sztukę umysłu pozwalającą utrzymać furię Bhaala w duszy i ciele jak w

klatce. Ale dopóki żyję – ciągnął mnich – zawsze znajdą się chętni do uwolnienia tego, co z

takim trudem udało mi się uwięzić. Szansa, że im się powiedzie, jest minimalna, ale nawet

takie ryzyko jest zbyt wielkie. Kiedy ty będziesz martwy, Abdelu, ja również będę musiał

umrzeć. Pozostało nas tylko dwóch. Twoja śmierć i moje rytualne samobójstwo na zawsze

uwolnią ten świat od groźby powrotu Bhaala.

Kości w piersi Abdela zrastały się. Czuł, jak do palców jego lewej ręki wraca czucie i

siła. Przez cały czas, gdy mnich go katował, Abdelowi udało się utrzymać swój miecz.

– Jesteś szalony, Balthazarze.

– To nieunikniona konsekwencja tego, kim obaj jesteśmy – rzekł mnich. – Esencja Bhaala

sprowadza szaleństwo i śmierć. Nieważne, jak bardzo będziemy próbowali tego unikać i jakie

będziemy mieli zamiary, zawsze będziemy ucieleśniać najmroczniejsze cechy naszego ojca.

A ci, którzy znajdą się wokół nas, będą cierpieć.

Ciało Abdela było już zdrowe, ale najemnik nie poderwał się, aby natychmiast

zaatakować. Słowa Balthazara brzmiały prawdziwie. Czyż Abdel nie był posłańcem śmierci i

cierpienia? Jak wielu mężczyzn i jak wiele kobiet zabił w swojej karierze najemnika? Setki?

Tysiące?

Byli tacy, którzy próbowali zawrócić go z drogi rozlewu krwi. Ci, którzy kochali go,

mimo jego gwałtownej natury. Gorion, Jaheira, cóż się z nimi stało? Są martwi, tak jak Imoen

i Sarevok, jak wszyscy, którzy się z nim zetknęli.

– Czy nie ma jakiegoś sposobu, aby pozbyć się piętna Bhaala? – spytał Abdel, modląc się

w duchu, aby Balthazar dał mu choćby najsłabszy promyk nadziei, zanim zakończy swoje

życie mnicha.

– Nie sposób uniknąć przekleństwa naszego ojca – głos Balthazara był poważny, nawet

pełen żalu. – Wielu z naszego rodu pozwoliło, aby pochłonęła ich esencja Bhaala. Jednym z

nich był Sarevok. Podobnie było z pozostałymi członkami Piątki. Inni, tak jak ty czyja,

próbowali oprzeć się mrokowi boga mordu. Ale jesteśmy skazani na porażkę. Mimo

wszelkich naszych wysiłków podąża za nami śmierć. Nasze stopy pozostawiają krwawe

ślady, Abdelu. Nawet ja nie potrafię oprzeć się morderczym żądzom Bhaala.

Słowa Balthazara były dla Abdela nie do zniesienia. Jeśli mnich miał rację, to on ponosił

winę za śmierć Jaheiry. Jego przeklęte dziedzictwo od początku skazywało ją na śmierć.

background image

Abdel nie mógł tego zaakceptować. Jak bowiem mógłby pomścić jej śmierć, skoro wina

leżała po jego stronie?

Chwycił się myśli o zemście jak tonący chwyta się liny rzuconej z brzegu. Tylko to mu

pozostało, to była jedyna rzecz, dzięki której mógł wypełnić wewnętrzną pustkę. To Piątka

zabiła Jaheirę, a nie on, i to Piątka za to zapłaci.

Skoczył na równe nogi, usiłując opanować szalejące wewnątrz piekło. Dopóki nie musiał,

nie chciał wyzwalać Niszczyciela. Zamierzał zachować dla siebie całą przyjemność z zabicia

Balthazara.

Tym razem Abdel zbliżał się powoli, okrążając przeciwnika dużym łukiem. W pierwszym

starciu to Abdel był napastnikiem. Za każdym razem, gdy atakował mnicha, ten

wykorzystywał przeciw niemu jego własną agresję i impet.

Abdel zamierzał odwrócić sytuację, odebrać mu tę przewagę. Tym razem to on poczeka,

aż mnich pierwszy wykona ruch. Przez kilka długich sekund Abdel stał na swojej pozycji w

bezpiecznej odległości. Czekał, mając nadzieję na sprowokowanie przeciwnika.

Balthazar zdecydował się na atak. Parł prosto na niego, poruszając się bardzo szybko.

Pochylił się nisko, usiłując kopnąć Abdela w nogi. Wojownik odskoczył i opuścił oburącz

miecz, aby rozwalić Balthazarowi czaszkę. Mnich był już jednak daleko, obracając się i

odskakując poza zasięg ostrza.

Abdel usiłował się wycofać i odzyskać pozycję. Mnich szedł do przodu, nie pozwalając

Abdelowi się wycofać. Cios pięścią w szczękę, łokciem w gardło, kopniak z obrotu w skroń, i

Abdel opadł zamroczony na kolana. Cios kolanem w twarz, i nos Abdela zalała fontanna

krwi.

Pchnął na oślep mieczem, mając nadzieję, że mu się poszczęści. Balthazar chwycił go za

nadgarstek, obrócił go do góry i wygiął, łamiąc staw. Abdel wrzasnął z bólu i poderwał się na

nogi. Poczuł, jak stopa Balthazara uderza w bok jego kolana i odrywa mięśnie i ścięgna od

kości, która teraz wystawała tuż pod udem Abdela.

Balthazar cofnął się, pozostawiając przeciwnika wijącego się na podłodze.

– Nawet teraz smakuję ból, który ci zadaję – powiedział jakby przepraszająco. – Nie

możemy zanegować tego, czym jesteśmy, Abdelu, nawet gdybyśmy nie wiem, jak mocno

próbowali. Przypuszczam, że to dlatego Namaszczona przez Bhaala wybrała cię do

wyeliminowania całej Piątki. Niezależnie od tego, kto zwycięży, zło Bhaala zatriumfuje w

duszy zwycięzcy. Wtedy Namaszczona przez Bhaala będzie mogła wykorzystać to zło do

wskrzeszenia pana mordu.

Abdel potrząsnął głową, usiłując zignorować straszny ból dwóch połamanych kończyn i

starając się zrozumieć słowa Balthazara.

– Namaszczona przez Bhaala? – spytał, zaciskając zęby z bólu.

Mnich posłał mu pełen współczucia uśmiech.

background image

– Nie miałeś pojęcia, prawda? Jesteś tylko pionkiem, Abdelu. Marionetką. Melissan

manipulowała tobą przez cały czas.

background image

Rozdział dwudziesty pierwszy

Melissan wdychała głęboko wilgotne, stęchłe powietrze, spacerując po opuszczonej

świątyni. Pachniało tu rozkładem i śmiercią – zapachami, które poznała aż za dobrze przez

ostatnie trzydzieści lat. Poza stałym ohydnym odorem wyczuła coś jeszcze: dym i ogień.

Zapach gorejącej nienawiści, woń brutalnej, żywej, wyczuwalnej furii. Uśmiechnęła się.

Oddawszy Abdelowi konia, musiała tu dojść pieszo. Podróż zajęła jej wiele dni, ale było

to niewiele w porównaniu z dekadami, kiedy cierpliwie czekała. Teraz jej cierpliwość miała

zostać nagrodzona. Gorący blask płomieni owionął jej ciało, kiedy przeszła przez drzwi i

popatrzyła do góry na uśmiechającą się czaszkę, będącą symbolem jej boga. Czuła, jak ciepło

płomieni gładzi ją, pieści jej skórę, tak jak czynił to sam Bhaal, kiedy jeszcze chodził po

ziemi przed Czasem Niepokojów.

Kiedy podeszła, gorejące płomienie wzbiły się w górę, jakby zebrana esencja martwego

boga rozpoznała ją: Melissan, Wielką Kapłankę boga mordu, Namaszczoną przez Bhaala.

Dawno temu Melissan składała ofiary i odprawiała okrutne rytuały, które karmiły jej boga.

Prowadziła wyznawców Bhaala w krwawych obrzędach, zabijając zarówno wrogów, jak i

krewnych, wrzucając ich ciała i dusze w wieczny ogień palący się pośrodku świątyni.

Za jej wiarę Bhaal nagrodził ją tajemnicą wstąpienia, aby mogła ożywić boga mordu po

jego nieodwracalnej śmierci. Teraz właśnie nadszedł czas na rytuał, esencja potomstwa

Bhaala została zebrana podczas krwawej wojny Piątki. Wszystko było gotowe na powrót

martwego boga.

Ale Melissan miała inne plany. Wysoka kobieta powoli zdjęła solidną kolczugę, którą

nosiła na ubraniu, srebrne rękawice i buty, zsunęła długie nogawice. Zrzuciła czarną bieliznę,

okrywającą jej kształtną sylwetkę, odsłaniając straszliwie poparzoną skórę. Trzydzieści lat

temu namaszczający chrzest ognia wypalił swoje znamię na każdym calu jej ciała za

wyjątkiem twarzy, pozostawił mnóstwo paskudnych blizn, które miały nigdy nie zniknąć.

Poddała się temu dobrowolnie, wierząc, że cierpienie warte będzie nagrody, gdy

nadejdzie właściwy czas. Teraz nagroda leżała niemal w zasięgu jej ręki.

background image

Naga Melissan wkroczyła w płomienie gorejące na środku świątyni Bhaala. Cierpienie

było do zniesienia. Temperatura niemożliwa do wyobrażenia dla śmiertelnych spalała jej

ducha, choć zniszczone, okaleczone ciało pozostawało nie uszkodzone. Krzyki umęczonych

dusz potomków Bhaala, uwięzionych w płomieniu, brzmiały w jej uszach i przewiercały

mózg.

Powitała ból. Przyjęła go, a w zamian piekielny ogień przyjął ją. Pomarańczowe palce

ognia pełzały po jej skórze jak żywe istoty, usiłujące pożreć ją od środka. Płomienie ogarnęły

ją, oczyszczając jej śmiertelne istnienie i otwierając drogę do osiągnięcia nieśmiertelności.

– To się musi skończyć!

Kiedy Melissan wstępowała w ogień, odruchowo zamknęła oczy. Na dźwięk podobny do

wielu mówiących jednocześnie głosów otworzyła je.

Poprzez mglistą, pomarańczową zasłonę tańczących płomieni ujrzała górującą nad nią

ogromną postać, sięgającą głową powały świątyni Bhaala. Istota miała na sobie ciężką

niebiańską szatę, która jeszcze bardziej pomniejszała nagą kobietę. Melissan rozpoznała tę

postać – był to solar, sługa i posłaniec Ao, dziwnej istoty, która rządziła nawet samym

bogami.

Mimo palącego żaru Melissan zadrżała.

– To jest niedozwolone! – ostrzegła ją istota. – Nie możesz tego uczynić.

Postać nie poruszyła się jednak, aby jej przeszkodzić. Rytuał wniebowstąpienia trwał

dalej.

Strach Melissan powoli znikał. To nie jest żaden boski strażnik losu i przeznaczenia,

wszechpotężna istota wysłana, aby ją zniszczyć. To tylko zwykła projekcja, niegroźny duch z

innego wymiaru, pomyślała.

– Nie ma tu dla ciebie miejsca! – przekrzyczała trzask płomieni – Nie masz tu żadnej

mocy!

– Śmiertelnik nie może zająć miejsca Bhaala – oznajmiła złowrogo istota. – Jest ono

przeznaczone tylko dla kogoś z jego rodu.

– A co z Cyricem? – spytała wyzywająco Melissan. – Czyż nie był on śmiertelnikiem,

który wszedł do panteonu?

– Cyric był pomyłką – przyznała istota – wyjątkiem, który nie może się więcej

powtórzyć.

– Zatem wyładuj na mnie gniew swego pana – ośmieliła się powiedzieć Melissan,

zachęcona znajomością historii Faerunu. Tylko raz w zapisanej historii, podczas Czasu

Niepokojów, Ao interweniował w wydarzenia na Abeir Torilu. Ale ten okres już dawno minął

i Ao rozwiał się we mgle zapomnianych legend.

Kiedy nic się nie stało, Melissan zachichotała z ulgą. Spodziewała się, że solar blefuje, i

wygrała.

background image

– Twój mistrz jak zwykle o niczym nie wie. Wkrótce Balthazar zabije Abdela albo

odwrotnie. Wraz ze śmiercią któregoś z nich uzyskam dostęp do wystarczającej ilości

nieśmiertelnej esencji Bhaala, aby rozpocząć swoją przemianę.

Nie mając mocy, aby interweniować, niezdolny nawet sprzeciwić się bezczelnym słowom

Melissan, solar po prostu zniknął.

Triumfujący śmiech Melissan odbił się od ścian zniszczonej świątyni. Święty ogień

zapłonął jeszcze mocniej i ciało kapłanki zaczęło się topić. Jej śmiech przeszedł we wrzask,

gdy zmieniało się w popiół.

Melissan znalazła się w królestwie Bhaala w Otchłani. Jej ciało zniknęło, pochłonięte

płomieniami szalejącymi pośrodku świątyni Bhaala w świecie materialnym. W podziemnym

królestwie odzyskała swoją postać. Znów była piękna, blizny i zniekształcenia po inicjacji

jako Namaszczonej przez Bhaala zniknęły. Zaskoczona pogładziła palcami swoją nową,

gładką skórę, dziwiąc się własnej doskonałości.

Ponury grzmot skierował jej uwagę ku niebu. Nad głową Melissan ciemne chmury

przetaczały się i burzyły, pędzone przez silny wiatr. Jak sięgnąć okiem, wszędzie rozciągała

się ciemna, żyzna ziemia. Zgromadzona esencja Bhaala sprowadziła z powrotem w tę pustkę

złe życie. Królestwo Otchłani miało ogromny potencjał i trzeba było tylko silnej ręki, która

nada mu kształt.

Zamknąwszy oczy i odrzuciwszy głowę do tyłu, Melissan uniosła ramiona i cicho

zaśpiewała. W odpowiedzi ziemia zaczęła się trząść, wybrzuszać się i pękać, a pędy chorych

roślin wyrywały się na powierzchnię, pełzając po ziemi i łasząc się u stóp Namaszczonej

przez Bhaala. Na horyzoncie, niczym połamane zęby, wyrosły góry otaczając królestwo

niemożliwą do przekroczenia granicą.

Melissan otworzyła oczy, patrząc na gwałtowne kształtowanie się tego, co uważała już za

swoje królestwo. Ten świat był posłuszny każdemu jej kaprysowi i pragnieniu, ale czegoś

jednak jej brakowało. Melissan czuła pulsującą pod jej stopami moc nieśmiertelnej esencji

Bhaala. Wisiała także w powietrzu niczym ładunek elektryczny. Melissan mogła nagiąć ją do

własnej woli, ale sama nie była jej częścią. Nadal była śmiertelnikiem w królestwie boga.

Wtedy właśnie zauważyła stojące pośrodku tego świata drzwi. Zdziwiona śmiertelniczka,

która chciała być bogiem, podeszła ostrożnie do dziwnego portalu.

background image

Rozdział dwudziesty drugi

– Melissan wykorzystywała cię, Abdelu – tłumaczył cierpliwie Balthazar bezradnemu

przeciwnikowi. – Być może podejrzewała, że Piątka knuje coś przeciwko niej. Być może

dowiedziała się o moim zamiarze zdradzenia jej. A może po prostu zdała sobie sprawę, że

Piątka stała się zbyt potężna, aby mogła ją kontrolować. Niezależnie od powodów,

rozgrywała nas przeciwko sobie. Kiedy przybyłeś do Saradush, namówiła cię na zabicie Yagi

Shury i oszukała Gromnira, aby otworzył bramy oblężonego miasta. Tym jednym sprytnym

ruchem zabiła niemal wszystkie pozostałe dzieci Bhaala i zwróciła cię przeciwko Piątce.

Balthazar przerwał, aby zobaczyć reakcję Abdela. Połamany wojownik pokręcił

przecząco głową.

– Nie – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Nie wierzę ci.

– Nieważne, w co wierzysz. Kiedy obaj będziemy martwi, Melissan nie pozostanie ani

jeden żywy potomek Bhaala, aby nim manipulować, nikt nie będzie słuchał jej obietnic

chwały i nie uda jej się przywrócić boga mordu do życia.

Ból stawów utrudniał Abdelowi logiczne myślenie. Balthazar kłamie, ale dlaczego? Co

mnich chce uzyskać, snując tę pajęczynę oszustw? Wielki najemnik nie umiał sobie tego

wszystkiego wytłumaczyć. Poznanie roli Melissan w ostatnich wydarzeniach musi poczekać.

Abdel zastąpił swoje poczucie niepewności innymi myślami.

Piątka zabiła Jaheirę. Balthazar był jednym z Piątki. Zatem Balthazar musi umrzeć.

Abdel widział, że się przeliczył. Mnich był zbyt wyćwiczony, aby mógł go pokonać w

walce. Zamierzał sam pomścić śmierć Jaheiry, ale spoglądając na straszliwie połamane ramię

i kość wystającą z nogi wiedział już, że to jest niemożliwe. Jednak zemsta była nadal realna.

Rozgorzały w nim płomienie Bhaala i Abdel zanurzył się w złu swojego ojca. Ciało

eksplodowało i Niszczyciel wyrwał się na wolność.

Sufit pomieszczenia był zbyt nisko, żeby demon mógł się wyprostować, więc bestia po

prostu pochyliła się do przodu i dwiema rękami wsparła o ziemią. Drugą parą szponów

wyciągnęła przed siebie i ruszyła w stronę skazanego na zagładę mnicha.

background image

* * *

Widok zmiany Abdela w ohydnego potwora nie zaskoczył Balthazara. Oczekiwał tego.

Był przygotowany.

Uchylił się przed pazurami wroga. Umknął przed potężną szczęką i zaatakował serią

mocnych kopnięć i uderzeń jedną z tylnych łap potwora.

Niszczyciel kopnął go tak szybko, że Balthazar nawet tego nie zauważył. Potężna stopa

trafiła w pierś mnicha z taką siłą, że powinna zmienić jego kości w pył. Ciało Balthazara

przyjęło jednak cios. Atak nie zdruzgotał kości, lecz jedynie sprawił, że mnich zrobił kilka

salt do tyłu i zatrzymał się pod kamienną ścianą.

Niszczyciel ponownie zwrócił się w stronę mnicha, a jego wielkość sprawiła, że

Balthazar właściwie został przyparty do muru. Tym razem bestia zaatakowała wszystkimi

czterema łapami, a każda machała na innej wysokości i pod innym kątem.

Balthazar uchylał się i robił uniki, a jego ciało wyginało się tak, że normalny człowiek

złamałby w ten sposób kręgosłup. Niszczyciel nie ustawał w atakach, jego szpony

zapowiadały straszliwie krwawą śmierć. Mnich jednak jakimś sposobem umykał morderczym

pazurom.

Niszczyciel był szybszy i silniejszy niż jakakolwiek z istot, które wcześniej spotkał

Balthazar, lecz mężczyzna wiedział, że jest to tylko bestia, zwierzę bez rozumu. Atakowało ze

zwierzęcą siłą i furią, nie miało jednak pojęcia o taktyce czy strategii. Dziesięciolecia studiów

nad sztuką walki sprawiły, że Balthazar był w stanie przewidzieć każdy atak i obronić się

przed nim.

Powoli Balthazar zaczął przechodzić do ofensywy. Pomiędzy uniki i parowanie wplatał

kontrataki, pchnięcia i kopnięcia w wielkie owadzie oczy demona. Bestia wydawała się nie

zwracać uwagi na obrażenia, zupełnie jakby ból nie miał dla niej znaczenia.

Podczas gdy Balthazar ciągle atakował narząd wzroku demona, ataki Niszczyciela

stawały się coraz bardziej chaotyczne i coraz mniej dokładne. Potwór rzucał się szaleńczo,

atakując ślepo z nadzieją, że uda mu się złapać przeciwnika i rozerwać go na kawałki.

W desperackim odruchu bestia rzuciła się nagle całym ciałem na mur, żeby zgnieść

wroga, który ciągle jej umykał.

Balthazar przewidział ten rozpaczliwy ruch i z łatwością przemknął między szeroko

rozstawionymi łapami Niszczyciela, gdy ten uginał je do skoku. Rzut demona na magicznie

wzmocniony mur spowodował wielkie pęknięcia w teoretycznie nie poddającej się

zniszczeniom wieży.

Zaraz po uderzeniu w kamień potwór był już z powrotem na nogach, kręcąc się i młócąc

łapami, daremnie usiłując pochwycić mnicha. Balthazar stał pod jedną ze ścian

pomieszczenia, gromadząc całą swoją moc w jednej ręce.

Oślepiona bestia wywęszyła lub usłyszała, gdzie stoi wytatuowany mężczyzna, i

zaszarżowała. Balthazar stał w miejscu, pozwalając, aby potwór zbliżył się do niego. Uchylił

background image

się przed szponami Niszczyciela, które chciały rozerwać mu gardło. Spokojnie podszedł do

bestii i pchnął otwartą dłonią w jej masywną pierś.

Niszczyciel poleciał do tyłu, rycząc z frustracji i zaskoczenia. Zrobił kilka chwiejnych

kroków, wymachując łapami, aby odzyskać równowagę, po czym przewrócił się, a jego ciało

zadrżało od wibracji wywołanych dotykiem Balthazara.

Demon stanął wreszcie na nogi, skrzecząc z bezsilnej wściekłości, a całe jego ciało

trzęsło się, gdy drgania przybrały na sile. Rozległ się głuchy trzask i na chitynowej skorupie

Niszczyciela pojawiły się miliony podobnych do pajęczych nici pęknięć. Drgania trwały

nadal, a cienkie pęknięcia poszerzały się, aż trysnęła z nich zielonkawa ciecz.

Niszczyciel zaskrzeczał po raz ostatni i przewrócił się na plecy, a wielkie kawały jego

ciała zaczęły się odrywać i padać na posadzkę z lepkimi pacnięciami. Pęknięcie wzdłuż

całego torsu spowodowało, że demon rozpadł się na dwie części.

Masywna sylwetka Abdela Adriana wypełzła z otaczającego ją śluzu. Balthazar

zauważył, że podczas transformacji jego ręka i noga zostały wyleczone, ale wielki wojownik

zdawał się nie być tego świadomy. Wymachiwał kończynami w odruchu obrzydzenia,

usiłując uwolnić się od zapadającej się skorupy i lepkiej, śluzowatej substancji przylegającej

do jego ciała.

Balthazar przyglądał się zdumiony i zafascynowany, jak Abdel wypełza z łuski, która

kiedyś była Niszczycielem. Potem zrobił krok do przodu i wyprowadził nagle kopnięcie w

pierś Abdela, kiedy najemnik usiłował zetrzeć obrzydliwy śluz z oczu. Cios mnicha uniósł

Abdela Adriana z ziemi i posłał w powietrze, aż ten uderzył o kamienne ściany wieży,

rozbijając czaszkę i miażdżąc mózg.

Mnich zbliżył się, aby zadać śmiertelny cios wijącemu się pozbawionemu mózgu ciału

Abdela. Zatrzymał się, kiedy na jego drodze pojawiła się wysoka, eteryczna postać.

– Balthazarze, jestem tu, aby powiadomić cię o planach Melissan. – Głos istoty zdawał

się dochodzić ze wszystkich stron naraz, jakby niewidzialny chór przemawiał jednym głosem.

Obawiając się kolejnej zdrady Melissan, Balthazar zrobił krok do tyłu.

– Powstrzymam Namaszczoną przez Bhaala – zapewnił istotę, nie wiedząc, czy jest

przyjacielem, czy wrogiem. – Kiedy Abdel zginie, zakończę własne życie i na zawsze usunę

zagrożenie powrotem Bhaala.

Ku jego zaskoczeniu, wspaniała istota nagle wydała się zdenerwowana.

– Nie powinienem ci tego mówić... nie powinno mnie tu nawet być. Ukryty nie pozwala

na to. Ale Melissan posunęła się daleko poza dopuszczalne granice. Zmusiło mnie to, obym

złamał swoją przysięgę nieingerencji.

Mnich potrząsnął głową.

– Nie rozumiem cię, istoto.

background image

– Melissan nie chce przywrócić Bhaala do życia, ona chce go zastąpić. Już teraz

przebywa w jego królestwie w Otchłani. Jeśli się dowie, jak zjednoczyć się z nieśmiertelną

esencją Bhaala, osiągnie boskość.

Balthazar w milczeniu rozważał słowa posłańca. Poprzysiągł sobie, że zapobiegnie

powrotowi Bhaala, ale pozwolenie Melissan na to, aby stała się boginią mordu, było równie

niebezpieczne.

– Powstrzymam ją – oznajmił Balthazar. – Zabierz mnie do niej.

– Mogę otworzyć drzwi do królestwa Bhaala – wyjaśniła wspaniała istota – ale kiedy tam

się znajdziesz, będziesz musiał pójść za Melissan przez ostatnie drzwi.

Balthazar pokiwał głową ze zrozumieniem, potem czekał, aż pojawi się droga. Po chwili

anielska istota przemówiła jeszcze raz.

– Czemu się wahasz, Balthazarze? Czas ucieka.

– Jestem gotów – odparł lekko zmieszany. – Pokaż mi drogę, a ja rozpocznę podróż.

– Brama jest otwarta. – W głosie istoty brzmiała głęboka troska. – Po prostu przejdź przez

nią, a znajdziesz się w królestwie Bhaala. A kiedy tam trafisz, będziesz musiał pójść za

Melissan przez ostatnie drzwi.

Balthazar pokręcił głową.

– Nie widzę tu żadnej bramy ani drzwi. Nic nie widzę.

Widmowa postać zaczynała się rozwiewać.

– Melissan jest w królestwie Bhaala. Przeszła przez ostatnie drzwi. Wejdź do królestwa i

podążaj za nią. Utrzymam bramę otwartą tak długo, jak tylko zdołam. – Postać zniknęła.

Świadom, za nie ma zbyt wiele czasu, Balthazar zaczął krążyć tam i z powrotem po pustej

komnacie, usiłując odnaleźć bramę, która rzekomo tam się znajdowała. Wewnętrzny spokój,

który ćwiczył przez całe swoje życie, nagle zniknął w szaleńczym, daremnym poszukiwaniu

bramy, której nie mógł zobaczyć. Czuł, jak najważniejszy cel jego życia umyka mu z rąk.

Melissan zostanie boginią mordu, a praca jego życia, aby zapobiec powrotowi Bhaala, pójdzie

na marne, jeśli nie zdoła jej powstrzymać. Lecz nadal nie mógł odnaleźć drogi do położonego

w Otchłani królestwa swego ojca.

Prawda powoli docierała do umysłu mnicha. Opierał się przed jej zaakceptowaniem,

usiłował pogrzebać ją w fortecy siły woli i wewnętrznej dyscypliny. Podobnie przez wiele lat

opierał się esencji Bhaala. Jeśli jednak Balthazar zamierzał powstrzymać Melissan, nie mógł

już bronić się przed prawdą. Zmuszony pogodzić się z własną bezsilnością, zajął się leżącym

na podłodze dzieckiem Bhaala.

* * *

Pusta, szara egzystencja odpłynęła w dal, gdy Abdelowi wróciła świadomość. Czuł

rozlewające się po ciele ciepło magicznego leczenia, wzmacniające jego własne moce

życiowe. Ktoś trzymał jego głowę, wyśpiewując łagodne słowa leczącego zaklęcia.

background image

Otworzył oczy, mając nadzieję ujrzeć Jaheirę. Zamiast tego zobaczył wytatuowaną twarz

czarnoskórego Balthazara.

Nim zdołał zrobić cokolwiek, mnich zacisnął palce dłoni na jego karku i szyi tuż poniżej

linii szczęki, tak jakby zamierzał oderwać mu głowę.

– Jeśli się ruszysz, Abdelu, będę zmuszony cię zabić.

Wojownik wiedział, że nie była to czcza pogróżka. Abdel nie znał dokładnie szczegółów

działania, do którego wykonania Balthazar był gotów, ale nie miał wątpliwości, że niesie ze

sobą natychmiastową śmierć.

– Czemu nie zabijesz mnie od razu i nie skończysz tego wszystkiego? – zapytał. Nawet

mówienie powodowało ukłucia bólu w karku i czaszce Abdela. Balthazar musiał wyczuć, że

najemnikowi jest niewygodnie, bo nieco rozluźnił uścisk.

– Muszę z tobą porozmawiać, Abdelu – rzekł Balthazar, wciąż trzymając głowę

wojownika na kolanach, podczas gdy jego dłonie wywierały stały nacisk. – Muszę wiedzieć,

czy widzisz w tym pokoju bramę lub drzwi.

Zdając sobie sprawę, że jest na łasce swego przeciwnika, Abdel musiał odpowiadać

uczciwie. Ponieważ nie mógł pokręcić głową, przebiegł wzrokiem po okrągłej komnacie w

wieży. Wejście do budynku było nadal zablokowane, jedynym wyjściem były schody na

drugie piętro.

– Nie widzę żadnej bramy ani żadnych drzwi.

– Tego się obawiałem – zamruczał mnich. – Zbyt długo czekałem. Moc posłańca zniknęła

i ścieżka przestała być otwarta.

Balthazar westchnął z rezygnacją. Niemal od niechcenia zapytał:

– Czy odwiedzałeś kiedyś królestwo naszego ojca?

Wciąż nie będąc pewnym, o co chodzi mnichowi, Abel szczerze odpowiedział.

– Widziałem królestwo Bhaala w Otchłani.

Nacisk na kark wzmógł się natychmiast, sprawiając, że Abdel zaczął wić się z bólu.

– Jak? – zapytał mnich, nie mogąc ukryć podniecenia w głosie. – Jak wkroczyłeś do tego

królestwa?

Abdel zawahał się. Kiedy Balthazar pozna sekret przejścia do świata Bhaala, będzie mógł

zakończyć życie Abdela, aby otworzyć bramę. Jeśli jednak Abdel nie odpowie, Balthazar z

pewnością go zabije. Abdel wiedział także, że nawet gdyby udało mu się uwolnić z tej

niewygodnej pozycji, nigdy nie zdoła pomścić śmierci Jaheiry. Balthazar jest zbyt silnym

przeciwnikiem. Abdel nigdy nie pokona wytatuowanego wojownika.

– Nie potrafię nad tym panować – powiedział wielki najemnik, z rezygnacją przyjmując

swój los. – Działo się tak za każdym razem, gdy zabijałem kogoś z Piątki. Gdy umierali,

nagle znajdowałem się w królestwie rządzonym niegdyś przez Bhaala.

background image

– Oczywiście – wyszeptał Balthazar. – Esencja Bhaala powraca do swojego domu w

innym świecie. Jeśli jest jej wiele, jak w przypadku każdego z Piątki, twoja własna esencja

zostaje przez nią pociągnięta.

Dłonie mnicha nagle zacisnęły się i Abdel przygotował się na śmierć. Ale zamiast skręcić

mu kark, mnicha rozluźnił uścisk. Abdel poczuł w dłoni coś zimnego i twardego. Odkrył, że

trzyma sztylet Sendai. Palce odruchowo zacisnęły się na rękojeści.

– Musisz mnie zabić, Abdelu – rozkazał Balthazar. – Zabij mnie i wejdź do królestwa

naszego ojca.

Abdel zawahał się, niepewny, czy nie jest to jakiś podstęp.

– Dlaczego?

– Melissan wkroczyła do Otchłani – wyjaśnił szybko mnich. – Chce stać się nowym

panem mordu. Musisz wkroczyć do królestwa i przejść przez ostatnie wrota, aby ją

powstrzymać.

Wciąż leżąc na plecach z głową na kolanach Balthazara, Abdel przycisnął ostrze sztyletu

Sendai do gardła mnicha. Nie wiedział, czy Balthazar mówi prawdę o Melissan, ale nie

widział żadnego powodu, dla którego mnich miałby kłamać. Wreszcie miał okazję, aby

pomścić Jaheirę. Jednak jego dłoń wciąż nie chciała przejechać ostrzem po gardle Balthazara.

– Dlaczego ja? – spytał Abdel. – Dlaczego mnie nie zabijesz i nie zrobisz tego sam?

– Nie mogę – odparł Balthazar niemal zawstydzonym głosem. – Tak długo więziłem w

sobie esencję Bhaala, że stałem się niezdolny do wejścia do królestwa naszego ojca.

Zaczarowane znaki na moim ciele utrzymują tę ohydną esencję wewnątrz mnie, a lata

umysłowej dyscypliny wzmocniły kraty więzienia mojej duszy tak mocno, że nie jestem w

stanie korzystać z mocy swej skażonej krwi. To musisz być ty, Abdelu. Jesteś ostatnim z nas.

Jesteś jedynym, który teraz może podążyć za Melissan.

Mnich odchylił głowę, podstawiając gardło pod ostrze sztyletu. Wcześniej najemnik

pragnął, aby nadszedł ten moment, ale teraz nie mógł zadać śmiertelnego ciosu.

– Czas ucieka – przypomniał mu Balthazar łagodnym i spokojnym głosem.

Abdel przesunął nożem po szyi mnicha. Ciepła krew chlusnęła z rany na dłoń Abdela,

lała się na jego twarz i pierś. Ciało Balthazara upadło na niego.

background image

Rozdział dwudziesty trzeci

Abdel rozpoznał królestwo Bhaala w Otchłani tylko dzięki jakiemuś wewnętrznemu

przekonaniu, że zna to miejsce. Być może dlatego, że jego nieśmiertelna esencja sprowadziła

go tutaj, a być może chodziło po prostu o przeświadczenie, że odwiedzał to miejsce już wiele

razy. Abdel po prostu wiedział, że znów jest w królestwie swego ojca.

Lecz rozglądając się, nie poznawał go. Za każdym razem, kiedy Abdel odwiedzał zakątek

Bhaala w Otchłani, zauważał zmiany. Był świadkiem przemiany martwego, zapomnianego

świata w suchą pustynię, a potem w żyzną, nasączoną deszczem ziemię. Jednak to, co

zobaczył teraz, sprawiło, że zakręciło mu się w głowie.

Stał w dżungli – chorej, gnijącej, konającej – ale jednak dżungli. Powyginane pnie drzew

ginęły w górze w baldachimie szerokich, żółto nakrapianych liści. Z gałęzi zwisały pnącza w

niezdrowym szarym kolorze, wokół kwitły cuchnące brązowe kwiaty.

W tej plątaninie drzew i krzewów nie słychać było żadnych dźwięków, wokół zalegała

przytłaczająca cisza, która zdawała się niemal fizycznie naciskać na Abdela ze wszystkich

stron. Jeszcze bardziej uderzający był ostry, duszący smród gnijących roślin, wiszący w

powietrzu niczym trująca chmura. Z każdym oddechem Abdel musiał walczyć sam ze sobą,

aby nie zwrócić ostatnio spożytego posiłku.

Choć gnijąca dżungla była tak gęsta, że Abdel nie widział dalej niż na pięć stóp, czuł, że

drzwi, których szukał, znajdują się gdzieś w tym mrocznym, zamglonym lesie. Mimo iż nie

chciał nawet dotykać tych chorych roślin, będzie musiał wyrąbywać pośród nich drogę, aby

odnaleźć drzwi.

Wojownik zrobił ostrożny krok do przodu i jego bosa stopa zapadła się w ciemne porosty

i grzyby. Gnijący mech kląskał między jego palcami. Jakby w odpowiedzi na jego ruch,

pokryte śluzem pnącza opuściły się z góry, oplatając jego głowę i nagie ramiona.

Strząsnął je z obrzydzeniem i zauważył, że z ziemi pomiędzy jego stopami wyrosły

cienkie, zdeformowane korzenie i zaczęły oplątywać mu nogi. Abdel uwolnił się od nich bez

trudu, gdyż ich niedożywione, chore pędy nie były zbyt mocne. Krztusząc się od smrodu

zgnilizny, Abdel parł do przodu.

background image

Wzdrygając się od wilgotnego dotyku roślin na każdym skrawku jego odsłoniętej skóry,

Abdel łamał gałęzie i przedzierał się przez gąszcze. Miecz mógłby ułatwić mu tę drogę, ale

Abdel nie miał przy sobie żadnej broni. Raz po raz wyciągał dłonie, aby wyszarpywać

przejście wśród gęstej roślinności. Jego palce stały się lepkie od śmierdzącego soku

ściekającego z roślin.

Szybko zorientował się, że rośliny dosłownie napierają na niego ze wszystkich stron.

Liście wyciągały się ku niemu w błagalnym geście niczym dłonie trędowatych stłoczonych

przed świątynią Ilmatera. Pnącza spadały na niego, oplatając go cienkimi, pokręconymi

wąsami. Korzenie i chwasty czepiały się jego nóg, jakby chciały go zatrzymać.

Chwytający go las zmuszał Abdela do walki o utrzymanie równowagi w ciężkiej sieci

chorych, mokrych pnączy. Złowrogie rośliny stawały się coraz bardziej natarczywe, czepiając

się jego stóp, natychmiast owijając nogi aż do kolan, jeśli tylko stopa zatrzymała się gdzieś

dłużej.

Królestwo Bhaala próbowało powstrzymać go od pokonania dżungli w poszukiwaniu

drzwi, przez które przeszła Melissan. I to mu się udawało. Abdel rozpaczliwie usiłował

uwolnić się od agresywnej flory.

Sięgnął wewnątrz siebie, usiłując jeszcze raz wypuścić Niszczyciela. Czuł, że

gigantyczna bestia z łatwością zdołałaby przedrzeć się przez te rośliny. Płomienie furii jego

ojca zaczęły się rozpalać, zaś Abdel przygotował się na straszną przemianę.

Jednak przemiana nie nadeszła. Abdel czuł, że wewnątrz niego szaleje piekło, ale nie

miało na niego żadnego wpływu. Natomiast dżungla zareagowała. Niczym ogromny pająk,

który tka pajęczynę, rośliny otoczyły go. Drzewa pochyliły się, aby owinąć swe gałęzie wokół

Abdela, głaszcząc go i tuląc się do niego jak do dawno nie widzianego kochanka.

Abdel uświadomił sobie, że świat Bhaala nie atakuje go ani nie próbuje zatrzymać.

Rozpoznając nieśmiertelną esencją Abdela, ten świat chciał się do niego łasić i go pieścić.

Usiłując przywołać Niszczyciela, Abdel tylko spotęgował pożądanie dżungli.

Gdy to sobie uświadomił, przestał się szamotać i skupił swoją wolę na podporządkowaniu

sobie roślin. Wyobraził sobie, że gęste zarośla cofają się, rozstępują jak pełni szacunku

służący przed panem, który ich odprawił. I rzeczywiście pędy, korzenie i gałęzie opasujące

jego ciało cofnęły się, posłuszne woli jednego z dzieci Bhaala.

Abdel wyobraził sobie następnie, że dżungla rozstępuje się przed nim, odsłaniając ścieżkę

do ukrytych drzwi prowadzących do Melissan. To słabe pragnienie wystarczyło, żeby tak się

stało. Teraz droga przed nim była wolna, a wąski korytarz prowadził przez gęstą roślinność

wprost do drewnianych drzwi.

Liście wokół szeleściły jak poddani machający przechodzącej obok procesji koronacyjnej

nowego władcy. Abdel bez trudu dotarł do drzwi i otworzył je bez wahania.

Królestwo Bhaala zniknęło, a Abdel ponownie znalazł się w pustce. Nie był w niej jednak

sam. W nicości unosiła się także Melissan, a jej ciało otaczała kolumna świecącej mocy.

background image

Końce kolumny sięgały nieskończoności, a była ona tak wąska, że mogła się w niej zmieścić

tylko jedna osoba.

Abdel w każdym razie tylko przypuszczał, że w świetle unosiła się Melissan. Wysoka,

piękna kobieta, którą pamiętał z ostatnich spotkań, zniknęła. Zamiast niej widział bezwłosą

istotę o gładkiej skórze, ani mężczyznę, ani kobietę. Melissan stała się bezczasowa i

bezpłciowa. Zrzuciła swoją tożsamość i właśnie trwało jej odrodzenie w nieśmiertelnej

postaci.

Nowa Melissan zauważyła unoszącego się w pustce obok niej Abdela. Gdy się odezwała,

Abdel bez zdziwienia zauważył, że jej głos już zaczął przyjmować nieskończoną głębię

charakterystyczną dla nieśmiertelnych.

– Awatar Bhaala wygrał z Balthazarem. Jestem pod wrażeniem.

Abdel wiedział, że wyśmiewa się z niego.

– Czy przybyłeś, by mnie powstrzymać? By pozbawić mnie należnego mi przeznaczenia?

Abdel nic nie powiedział, lecz pokiwał głową. Melissan wypłynęła, dysząc, z kolumny

mocy.

– Jeśli chcesz mocy Bhaala, to chodź i weź ją sobie – szydziła.

Gniewne myśli o zemście spowodowały, że Abdel rzucił się jej do gardła. Wyciągnięte

dłonie otoczyły jej szyję i zacisnęły się. Melissan zniknęła w chmurze migoczącego kurzu i

pojawiła się ponownie kilka stóp dalej.

– Twoja ignorancja jest zabawna – zaśmiała się. – Tutaj nie możesz mnie zabić, Abdelu.

To świat Bhaala, a ja jestem jego częścią. Nie tylko częścią, Abdelu. Ja jestem tym światem!

Ten świat jest mną! Stałam się jednością z nieśmiertelną esencją!

Abdel przypomniał sobie spotkanie z Sarevokiem w Otchłani i nieudane próby zabicia go.

Uświadomił sobie, że zabicie Melissan w tym świecie rzeczywiście może być niemożliwe, ale

mimo to wiedział, że w jakiś sposób musi pomścić śmierć Jaheiry i Imoen.

Znów rzucił się w jej stronę, ale Melissan uniosła gładką rękę i odparła jego atak jednym

ruchem. Abdel poczuł, że leci w stronę świecącej kolumny pośrodku pustego wszechświata.

Melissan patrzyła z zainteresowaniem, jak kolumna wciąga potężnego najemnika. Abdel

czuł, jak oblewa go euforia nieskończonej mocy. Poznał bezgraniczną nieśmiertelność,

bezkresny potencjał boskości. Tonął w esencji Bhaala.

Euforia zmieniła się w panikę. Abdel czuł, jak się rozpuszcza. Stawał się bezcielesny,

jego istota rozpływała się w przechodzącej przez niego rzece energii. Jego fizyczna

manifestacja ginęła, pogrzebana przez wszechogarniającą tożsamość nieśmiertelnego.

Podobnie jak Melissan, stawał się jednością z esencją Bhaala. W przeciwieństwie do kapłanki

Abdel nie był na to przygotowany.

– Abdelu – zagruchała słodko Melissan – poddaj się mocy Bhaala. Zmieszaj swoją

esencję z tą należącą do twojego ojca i rodzeństwa, abym mogła pożreć was wszystkich.

background image

Abdel próbował wyrwać się z płonącej kolumny. Przypominało to pływanie pośrodku

wiru. Prądy były zbyt silne.

– Nie walcz, Abdelu – poradziła Melissan. – Tak musi być. Ze wspólnego nasienia

Bhaala zrodziły się wszystkie jego dzieci i do wspólnego źródła muszą powrócić. Jesteście

jednym i tym samym. Pomiotem Bhaala. Potomkami boga mordu. Tym jesteście.

– Nie – powiedział słabo Abdel, choć jego wola walki powoli znikała, a tożsamość i

samoświadomość rozpływały się. Wspomnienia znikały mimo prób, by je zatrzymać,

wysypywały się z niego jak ziarna piasku.

Imoen, Gorion. Te imiona już nic dla niego nie znaczyły, a po chwili zniknęły, zabrane

przez niepowstrzymane prądy otaczającej go zbiorowej tożsamości. Był pozbawiony

wszystkiego, czym był, pozostała tylko esencja jego ojca. Stracił nawet swoje imię. Pozostał

mu tylko obraz kobiecej twarzy, której lekko spiczaste uszy i fioletowe oczy świadczyły, że

była potomkiem elfów.

Jaheira. Uchwycił się tego wspomnienia, nie chcąc stracić ostatniej iskry świadomości.

Czerpał moc z jej imienia. Jaheira. Udało mu się przywołać wspomnienie nie tylko jej twarzy,

ale i głosu. Jaheira. Abdel czuł, jak w jego ciało powraca materialność. Słyszał śmiech

kochanki, czuł jej ciepły dotyk. Jaheira.

– Twoje poddanie się zebranej esencji jest nieuniknione – stwierdziła Melissan. – Jesteś

pomiotem Bhaala.

Jaheira Teraz pamiętał ją wyraźnie Półelfka druidka, która stała u jego boku w

najtrudniejszych chwilach. Kochanka, która przeciwstawiła się śmierci, żeby móc spędzić z

nim jeszcze jedną noc. Pamiętał wszystko – jej delikatny dotyk, zapach długich włosów,

dźwięk śmiechu.

Wtedy przypomniał sobie, co mu powiedziała. „Pamiętaj, kim jesteś.” W końcu

zrozumiał. Wszyscy się mylili – Gorion, Sarevok, Melissan, Piątka, Balthazar. Nawet Jaheira

się myliła, choć to jej słowa i miłość uratowały go i doprowadziły do prawdziwego

zrozumienia.

– Nie! – zawołał Abdel z nową siłą. – Nie jestem pyłkiem unoszącym się w tej

nieskończonej całości! Nie jestem tylko pomiotem Bhaala. Jestem Abdel Adrian! Bohater

Wrót Baldura! Obrońca Drzewa Życia! Syn Bhaala, wychowanek Goriona, kochanek Jaheiry!

W końcu zrozumiał.

Już nie próbował zaprzeczać tej części siebie, która była dziedzictwem jego ojca. Piętno

Bhaala było wewnątrz niego, było częścią jego samego. Gorion i Jaheira próbowali stłumić tę

część jego duszy, więc by ich zadowolić, Abdel próbował oddzielić się od niej. Balthazar

osiągnął to, co nie udało się Abdelowi. Całkowicie odciął się od nieśmiertelnej skazy,

zamykając ją w sobie do tego stopnia, że nawet nie mógł jej wezwać, gdy była mu potrzebna.

To był błąd.

background image

Z drugiej strony Sarevok, Piątka, a nawet Melissan posunęli się zbyt daleko w

przyjmowaniu esencji boga mordu w dzieciach Bhaala. Karmili i podsycali każdy okruch zła

w swoim wnętrzu, aż stawał się płomieniem i zatracali się we wściekłości ojca. To też był

błąd.

Był dzieckiem Bhaala, to była część niego. Ale tylko część, nic więcej. Nie określała go.

Nie pozwoli, by go określała. Był tym, kim był, nikim więcej i nikim mniej. Był Abdelem

Adrianem.

– Jestem Abdel Adrian – stwierdził ponownie, podkreślając własną tożsamość i

przeciwstawiając się sile, która chciała go pochłonąć, zmienić w część wspólnej egzystencji.

Prąd wciągający go do środka kolumny zniknął, a Abdel wypłynął w pustkę, by znów

spotkać się z Melissan.

Ta zaś patrzyła zdziwiona, jak Abdel wydostaje się z płonącej kolumny boskości.

Mężczyzna machnął pięścią w stronę twarzy Melissan. Podobnie jak wcześniej, postać

rozpłynęła się i utworzyła ponownie.

– Twoja siła i wytrzymałość zadziwiają mnie, pomiocie Bhaala – przyznała. – Nie

potrzebuję twojej esencji, by dopełnić swojego wstąpienia. A kiedy już będę bogiem, zniszczę

cię bez zastanowienia.

– Nie jesteś bogiem – powiedział Abdel. – Jesteś Melissan i nikim więcej.

Znów się zamachnął i uderzył pięścią w bezcielesnego wroga. Tym razem jednak poczuł

pewien opór. Widząc wyraz twarzy Melissan, gdy jej postać pojawiła się ponownie,

zrozumiał, że ona też poczuła uderzenie.

– Jesteś Melissan, Namaszczoną przez Bhaala – stwierdził. – Fałszywym obrońcą

pomiotu Bhaala. Zdrajcą Piątki. Manipulatorem. Kłamcą. Oszustem. Ale ty, Melissan, nie

jesteś bogiem. W tym świecie jesteś intruzem. Nie jesteś częścią tego świata. Nie pasujesz

tutaj!

Pięść Abdela znowu trafiła w nagle zmaterializowaną szczękę Melissan. Mężczyzna

poczuł, jak siła jego ciosu łamie kości. Pozbawiona włosów głowa Melissan odskoczyła do

tyłu, a jej usta wykrzywiły się z przerażenia i bólu.

Zanim jeszcze Abdel spotkał Melissan czy Jaheirę, zanim dowiedział się o swojej

nieśmiertelnej krwi, był zabijaką. Mieczem do wynajęcia. Najemnikiem. Wszelkie konflikty

rozwiązywał przy pomocy pięści i broni, a na wszystkie problemy znał tylko jedną odpowiedź

– prymitywną siłę.

Życie Abdela stało się o wiele bardziej skomplikowane, gdy dowiedział się, kim

naprawdę jest. Wyzwania, które podejmował syn boga, były skomplikowane i wymagały

czegoś więcej niż tylko pięści. Teraz jednak, na progu nieśmiertelności, stojąc przed

największym wyzwaniem swojego życia, Abdel powrócił do swych korzeni.

– Jestem Abdel Adrian – raz za razem uderzał pięściami Melissan – a ty nie jesteś

bogiem.

background image

Uderzał materialnego ducha Melissan gołymi rękami, zmuszając ją do poddania się. Bił

kobietę, która zdradziła go i manipulowała nim od spotkania w Saradush, dotąd, aż stała się

tylko okrwawionym strzępkiem śmiertelnego ciała. Wtedy chwycił za ramiona istotę, która

chciała zostać bogiem, i wrzucił ją w świecącą, pulsującą kolumnę.

Kolumna rozbłysła przez chwilę i Melissan, krzycząc, została pochłonięta przez światło.

Esencja Bhaala, którą udało jej się ukraść, stała się jednością z większą całością. Mało

znacząca fizyczna powłoka, która pozostała z Melissan, została natychmiast zniszczona przez

boską moc.

Abdel czekał, żeby sprawdzić, czy jego wróg rzeczywiście odszedł. Gdy już upewnił się,

że Melissan została całkowicie zniszczona, zapragnął powrócić z pustki prawdziwej esencji

Bhaala do tego zakątka Otchłani, który Bhaal postanowił uczynić swoim królestwem.

background image

Epilog

Abdel przeszedł przez drzwi i ponownie znalazł się wśród gęstej, gnijącej roślinności.

Machnął ręką, a dżungla rozstąpiła się na boki. W dużej odległości widział pierścień ostrych,

przerażających gór. One także zniknęły, gdy tego zapragnął.

– Dobrze sobie poradziłeś, Abdelu Adrianie.

Nieskończony głos gwiezdnej istoty nie zdziwił Abdela. Wątpił, czy cokolwiek jeszcze

może go zaskoczyć.

– Co teraz? – zapytał głosem zdradzającym zmęczenie.

– Stoisz na krawędzi bycia bogiem – wyjaśniła istota. – Jesteś ostatnim dziedzicem

nieśmiertelności Bhaala. Możesz ją wziąć.

Abdel pokręcił głową.

– Nie jest moja. Nigdy nie była.

Istota przechyliła głowę na bok.

– Z taką mocą możesz wiele zrobić. W jednej chwili możesz spełnić swe największe

pragnienia.

– Czy mogę przywrócić życie Jaheirze? Albo Imoen? Albo Gorionowi?

– Nie – przyznała istota. – Nawet bóg musi pogodzić się z tym, że niektórych rzeczy nie

da się odwrócić. Ale jako nieśmiertelny wiele możesz osiągnąć, Abdelu.

– Równie dużo mogę osiągnąć jako zwykły śmiertelnik – stwierdził Abdel.

– Po dziecku Bhaala nie spodziewałem się takiej mądrości.

Abdel wzruszył ramionami.

– Mam w sobie więcej niż tylko krew.

– Rozumiesz oczywiście, że jeśli odrzucisz swoje przeznaczenie, stracisz esencję, którą

pochłonąłeś. Przestaniesz być awatarem i staniesz się normalnym mężczyzną ze wszystkimi

słabościami zwykłych ludzi.

– Rozumiem. – Ze smutnym uśmiechem Abdel dodał: – I nie mogę się tego doczekać.

Nie chcę być bogiem ani nawet awatarem. To nie dla mnie.

– W takim razie uwolnię cię od tego ciężaru.

background image

W głębi ciała Abdel poczuł delikatne szarpnięcie. Trwało to tylko chwilę i było zupełnie

bezbolesne. Zajrzał w głąb swojej duszy i zobaczył w niej tylko malutki węgielek Bhaala. Ta

malutka część nieśmiertelnej esencji należała do niego. Była jego częścią w momencie

narodzin i będzie w chwili śmierci. Tym właśnie była. Jego częścią. Małą, właściwie nic nie

znaczącą częścią o wiele większej układanki.

Potężny wojownik znów skierował uwagę na gwiezdną istotę, która prowadziła go w tej

dziwacznej podróży. Abdel nie mógł wyczytać z jej twarzy żadnych emocji, ale wyczuwał, że

nie spodziewała się takiego zakończenia.

– Wydajesz się rozczarowany.

– Nie rozczarowany, lecz jedynie zaskoczony. Taka możliwość została przewidziana

przez tego, któremu służę, ale z pewnością jej się nie spodziewał.

– Co się teraz stanie?

– Rozproszę esencję Bhaala po całym świecie – obiecała gwiezdna istota. – Pan mordu

zniknie na zawsze.

Te słowa powinny przepełnić Abdela radością, ale stracił zbyt wiele, zapłacił za dużo, by

czuć się szczęśliwym. Gorion, przybrany ojciec. Imoen, siostra. Jaheira, prawdziwa miłość.

Nawet śmierć odrodzonego Sarevoka powiększała listę tych, którzy stali u boku Abdela i

zginęli.

– Nie jesteś odpowiedzialny za te ofiary, Abdelu – zapewnił go boski posłaniec. – Nie

możesz nosić w sercu poczucia winy za ich śmierć.

– A co z bólem? – zapytał Abdel. – Oprócz winy jest też ból.

– Twe rany są głębokie – przyznała istota – ale czas leczy nawet takie rany.

Abdel pokiwał głową, wiedząc, że to prawda. Ale nadal musiał się jeszcze czegoś

dowiedzieć.

– Co się teraz stanie ze mną? Jakie jest moje przeznaczenie?

Wielka postać stojąca przed nim zniknęła. Dom Bhaala w Otchłani rozpłynął się i Abdel

zobaczył, że stoi na drodze, którą wcześniej przemierzał wiele razy. Gdyby skierował się na

północ, droga doprowadziłaby go do rodzinnego Candlekeep. Na południu łączyła się ze

szlakami handlowymi prowadzącymi wzdłuż Wybrzeża Mieczy do Krain Południa i przez

cały Faerun.

Twoje przeznaczenie, powiedział nieskończony głos w odpowiedzi na jego pytanie, zależy

od ciebie.

Uświadamiając sobie, że znów włóczy się po znanej sobie okolicy, Abdel tylko

westchnął. Zawahał się przez chwilę, po czym ruszył w stronę murów Candlekeep, ledwo

widocznych w świetle szybko zachodzącego słońca.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Karpyshyn Drew Wrota Baldura II Tron Bhaala
Forgotten Realms 74 Wrota Baldura 03 Wrota Baldura II Tron Bhaala
Baldur's Gate II Tron Bhaala Instrukcja
Baldur s Gate II Tron Bhaala poradnik do gry
Athans Philip Wrota Baldura Ii Cienie Amnu
Drew Karpyshyn Cykl Wrota Baldura (3) Tron Bhaala
Forgotten Realms Baldur s Gate 03 Throne of Bhaal # Drew Karpyshyn
Age of Wonders II Tron Czarnoksieznika poradnik do gry
Athans Philip Wrota Baldura
Wrota Baldura poradnik do gry
6 Drew Karpyshyn Era Starej Republiki The Old Republic Zagłada
wrota baldura
Wrota Baldura Philip Athans
Athans Philip Wrota Baldura
Drew Karpyshyn [Forgotten Realms The Cities] Temple Hill v1
Athans Philip Wrota Baldura
Athans Philip Wrota Baldura 2 Cienie Amnu
Wrota Baldura Opowiesci z Wybrzeza Mieczy poradnik do gry

więcej podobnych podstron