Korekt
a
Agnieszka
Deja
Projekt
graficznyokładki
MałgorzataCebo-Foniok
Zdjęcie
na
okładce
©S_L/Shutterstock
Tytułoryginału
Adivina
quiénsoyestanoche
Copyright
©MeganMaxwell,2014
Copyright
©EditorialPlaneta,S.A.,2014
All
rightsreserved.
Wszelkie
prawazastrzeżone.
Żadnaczęść
tej
publikacjiniemożebyćreprodukowana
ani
przekazywanawjakiejkolwiekformiezapisu
bez
zgodywłaścicielaprawautorskich.
For
thePolishedition
Copyright
©2015byWydawnictwoAmberSp.zo.o.
ISBN
978-83-241-5714-3
Warszawa
2015.WydanieI
Wydawnictwo
AMBERSp.zo.o.
02-952
Warszawa,ul.Wiertnicza63
tel.620
4013,6208162
Konwersja
dowydaniaelektronicznego
P.U.OPCJ
A
juras@evbox.p
l
Miłość
jest
jakkawa.
Czasami
mocna,czasamisłodka,
czasami
zwykła,czasemurozmaicona,
ale
nigdyniepowinnabyćzimna.
Buziaki,mam
nadzieję,żetapowieśćWamsięspodoba.
Megan
Maxwell
1.Tragedia
D
źwięk
ciszy
jestonieśmielający.
Nadal
mamwuszachpiskopon.
Żyję!
Ja
żyję!
SłyszęgłosDylana.Chcęodpowiedzieć.Słyszę,żezbliżasię
do
mnieszybkimikrokami,aleparaliżuje
mniestrach.Leżęnaulicyiledwiemogęoddychać.
Drżę,
a
mojeoczyspotykająsięzoczamiTifany,żonyOmara.Leżynaziemiobokmnie.Patrzymyna
siebie.Obieoddychamyztrudem,ależyjemy.
–
Nic
ciniejest?–pytaledwiesłyszalnymgłosem.
Kiwam
głową,boniemogęrozchylićwarg,alejejpytaniesprawia,żewszystkosobieprzypominam.
Samochód nadjeżdżający z ogromną prędkością. Strach. Dłoń Tifany, która mnie ciągnie. To, jak obie
padamyzimpetemzasamochodemOmara.Nieprawdopodobnyodgłoshamowania,apóźniejcisza.
Ta
ciszazostajenagleprzerwanakrzykami.Przeraźliwymipiskami.Omarpochylasięzniepokojem,a
kilkachwilpóźniejdobieganasgłosDylana.
–
Nie
ruszajich,Omar!Dzwońpopogotowie.
Ale
jasięruszam.Przewracamsięnaplecyiwydajęzsiebiejęk.Bolimnieramię.Cholera,itojak
boli!Mojeoczynatrafiająnaoczymojegoukochanego,którypochylasięnademnązniepokojem.
– Yanira, mój Boże, kochanie… –
szepcze
przejęty, dotykając mnie delikatnie, żeby nie zrobić mi
krzywdy.–Nicciniejest?
Nie
przestajemnieprzytulać.Potrzebujęjegociepła,jegoczułości,jegopięknychsłówipoczucia,że
onmniepotrzebuje.
–
Nic
miniejest…–odpowiadam,żebygouspokoić.–Niemartwsię…Nicminiejest.
–Robaczku,kręci
mi
sięwgłowie–skarżysięTifany,próbującsiępodnieść.
–Spokojnie,skarbie…
Nie
ruszajsię–uspokajająOmar.
Nagle
natrafiamnawzrokTifany.
–Dziękuję–szepczę
wzruszona
tym,cotadziewczynadlamniezrobiła.
Młoda
blond
żona Omara, o której myślałam, że ma mniej rozumu niż Skalmar Obłynos, przyjaciel
SpongeBoba, uśmiecha się. Właśnie uratowała mnie przed śmiercią pod kołami samochodu, ryzykując
tym,żesamaprzeniesiesięnatamtenświat.Będęjejzatodozgonniewdzięczna.Dozgonnie.
Dylan
niechcącodotykamojejręki,ajawydajęzsiebieprzerażającykrzyk.Cholera,cozaból!
Patrzy
namnieprzerażony.
–
Nie
ruszajsię,kochanie–szepcze,oddychającszybko.
–
Boli
mnie…boli…
–Wiem…wiem…
Spokojnie
–mówizezmartwionąminą.
Czuję,że
z
oczu zaraz trysną mi łzy jak fontanny z powodu nieznośnego bólu, który czuję. Widzę, że
Dylandzwoniposwojegokolegęlekarza,którypędzidonas.
–Poproś
w
pubieolód.Pilniepotrzebujęlód!
Poruszam
sięiznówkrzyczęzbólu.Dylanpatrzynamnieizdejmujemarynarkę.
–
Chyba
przyupadkuwybiłaśsobiebark.
W
tej chwili nie wiem, co to znaczy „wybić sobie” ani czym jest bark, ale mój chłopak ma ponurą
minę.Bardzoponurąitonapawamniestrachem.
–Cholera…
Ale
boooooooooliiiiiiiiiii!–jęczę.
Kiedy
zjawiasiękolegaDylanazworeczkiemlodu,Dylanklnie.
–
Fran,musisz
mipomóc–mówi,spoglądającnaniego.
Kładą
mnie
naplecachnachodniku,obchodzącsięzemnąjakzlalką,iczuję,żeFrantrzymamnieza
głowę.Denerwujęsię.Cochcąmizrobić?
–
Boli
mnie,Dylan…Bardzomnieboli.
Mój
ukochany
siadanaziemiikładziestopęobokmojegotułowia.
–Wiem,skarbie…
Ale
zarazciminie.Złapięcięmocnozarękęipociągnędomnie.
–
Nie!Nie
dotykajmnie!Umieramzbólu!–krzyczęprzestraszona.
Rozumie
mójstrach.Jestemprzerażona.Dylanpróbujemnieuspokoić,akiedymusiętoudaje,znów
zajmujewcześniejsząpozycję.
–Muszęprzestawić
ci
bark,kochanie.Będzieboleć.
Nie
dając mi czasu nawet na mrugnięcie powieką, widzę, że spoglądają na siebie z Franem i nagle
Dylanwykonujegwałtownyruch,którypowoduje,żepojawiająmisięprzedoczamiwszystkiegwiazdy
nafirmamencieikrzyczęrozpaczliwie.
O
Boże,cozabóóóóóól!
Łzytryskają
mi
zoczu.Płaczęjakgłupia.Jestemzła,żerozklejamsięprzytychwszystkichludziach,
aleniemogęsiępowstrzymać.Bolimnietak,żeniejestemwstaniemyślećoniczyminnym.
–Już…już,kochanie.–
Dylan
mnieprzytula,żebymnieuspokoić.
Siedzimy
tak chwilę i czuję, że moczę mu koszulę łzami. Nie wypuszcza mnie. Nie odsuwa się ode
mnie. Patrzy tylko na mnie i szepcze mi cudowne słowa miłości wśród mijających nas przechodniów.
Kiedysięuspokajam,ostrożniewypuszczamniezobjęć,owijalódmarynarkąirobimizniegookładna
bark.
–
Spokojnie, moja
kochana – mówi, widząc, że patrzę na niego oczami zaczerwienionymi od łez. –
Zarazprzyjedziepogotowie.
Staram
sięuspokoić,aleniemogę.Popierwszedlatego,żemałoniezginęłampodkołamisamochodu.
Podrugiedlatego,żecholerniebolimnieramię.Apotrzeciedlatego,żeudzielamisięzdenerwowanie
Dylana.
–Powiedz,że
nic
ciniejest–nalega.
–Nic…nic…–
udaje
misięwybełkotać.
Moja
odpowiedźgouspokaja,alenaglezrywasięzziemiwściekły,oddalasięodemnieisłyszę,jak
krzyczyrozjuszony:
–
Jak
mogłaśtozrobić?!
Przestraszona
jego złością, unoszę się lekko, chociaż wszystko mnie boli, i widzę, że idzie w stronę
samochodu,któryomałomnienieprzejechał.WśrodkusiedziCaty,zgłowąnakierownicy.
Suka!Podłażmija!
Patrzy
na Dylana i widzę, że płacze. Jęczy. Wzdycha. Mój chłopak, podminowany, otwiera z
wściekłościądrzwisamochodu,małoichniewyrywając,iwyciągają,krzyczącjakopętany.Mężczyzna,
któregowcześniejwidziałamzCaty,podchodzidonichzpochmurnąminą.Domyślasię,cozaszło.
–
Omar
–szepczęobolała.–IdźuspokoićDylana,proszę.
Kiwa
głową, podchodzi do brata z zagniewaną miną i stara się interweniować, ale Dylan jest
wzburzony.Bardzowzburzony.
W
końcuOmarowiidrugiemumężczyźnieudajesięodciągnąćgoodCatyiuspokajajągo.
Nie
mogęprzestaćnaniąpatrzeć.Jestzaledwiepięćmetrówodemnie.
–Przepraszam…–Słyszę,
jak
mówiprzezłzy.–Przepraszam…
–
Co
za tupet! Mało cię nie zabiła, a teraz wielce szlocha – szepcze Tifany, widząc, w którą stronę
patrzę.
To
prawda.Takobietaniemawstydu.Pozatymniewiem,jakmamrozumiećto„przepraszam”,czy
jestszczere,czyudawane.
Nie
mogęochłonąćpotym,cosięwydarzyło.Rozumiem,żejestzakochanawDylanie,alewgłowie
misięniemieści,żeposunęłasiędoczegośtakiego.Nieulegawątpliwości,żemacośzgłową.Cholera,
małomnieniezabiła!
–
Spokojnie,dziewczyny
–słyszęgłosOmara,którypodchodzidoswojejżonyidomnie.–Pogotowie
jużjedzie.
–Zniszczyłam
sobie
dwapaznokcie,robaczku.
–
Jutro
zrobiszsobienowe,skarbie–odpowiadaOmarzuśmiechem.
Przeraźliwe
wycie
karetekisamochodówpolicyjnychzagłuszawszystkoinne.Szybkootaczająmiejsce
iodsuwajągapiów,alekarzezajmująsięTifanyimną.Unieruchamiająmiramięiszyję.Podnosząmnie
niczympiórkoikładąnanoszach,iwidzę,żeniosąmniedokaretki.PatrzęnaTifany,zktórądziejesięto
samo, co ze mną. Biedaczka. Odwracam głowę na noszach i znów spoglądam na Caty. Nie przestaje
płakać,ajejtowarzyszkręcigłowąipatrzywziemię.
Omar
nie wytrzymuje. Biega od noszy, na których leży jego żona, do tych, na których leżę ja. Kiedy
wsadzająmniedokaretki,słyszę,jakDylanoznajmia:
–Pojadę
z
nią.
Dwaj
mężczyźniikobietazkaretkispoglądająnasiebie.
–
Wie
pan,żepanunieodmówimy,doktorzeFerrasa–mówikobietazuśmiechem.–Alemytumusimy
pracować.
Nie
podoba mu się to, zamyka na chwilę oczy, a potem wyjaśnia, co zrobił w ramach pierwszej
pomocy, ale nie chce przeszkadzać, więc w końcu kiwa głową i drzwi się zamykają. Kilka sekund
późniejsłyszę,żeprzedniedrzwirównieżsięzamykająikaretkarusza,uruchamiającprzeraźliwąsyrenę.
Chcę być
z
Dylanem. Chce mi się płakać, ale muszę się zachowywać jak silna kobieta, a nie
rozkapryszonanastolatka,którapłacze,boniemaoboksiebieswojegochłopaka.
Kobieta
ijedenzmężczyznzaczynająmniebadać.
–Pamiętasz,
jak
cinaimię?–pytaonapoangielsku.
W
dalszymciąguoszołomiona,rozumiemją,aleodpowiadampohiszpańsku.
–
Nazywam
się…nazywamsięYaniraVanDerVall.
Kobieta
kiwagłową,bierzestrzykawkę,napełniająbezbarwnympłynemiumieszczająwwenflonie,
któryzałożyłamikilkasekundwcześniej.
–
Spokojnie, Yanira
– mówi z uśmiechem, również po hiszpańsku. – Zaraz będziemy w szpitalu
RonaldaReagana.
–
A
Dylan?GdziejestDylan?
Zaczyna
misiękręcićwgłowie,ażnaglesłyszęjegogłos:
–
Jestem
tutaj,kochanie.
Na
tyle,nailemogę,odwracamgłowęispoglądamwgórę.PrzezszybęwidzęDylana,siedzącegow
przedniejczęścikaretki,isięuśmiecham.
2.Mojelekarstwo
W
szpitalu robią mi prześwietlenia i unieruchamiają mi rękę na temblaku. Pielęgniarz pcha wózek
inwalidzki,naktórymsiedzę.Zatrzymujesięprzeddrzwiami,akiedyjeotwiera,widzęDylana.
–Cześć,skarbie–mówinamójwidok.
Widać,żesięmartwi.Pielęgniarz,którypchałwózek,pomagamiusiąśćnałóżku,apotemodchodzi,
zostawiającnassamych.Dylandajemiprzelotnego,czułegobuziakawusta,głaszczemniepopoliczkui
pyta,czybardzomnieboli.
Czujęniewielkiból,zupełnienieporównywalnyztym,któryodczuwałamwcześniej.
–Dozniesienia–odpowiadam.Pamiętam,cosięwydarzyło,więcdodajęszeptem:–Ajaksięczuje
Tifany?
–Ma zwichniętą kostkęi stłuczone nogii ręce, jak ty.Ale spokojnie, będzieżyć i naciągnie mojego
bratanatenpierścionek,którytakbardzochcesobiekupić,ipewnienacośjeszcze.
Uśmiechamysięoboje.
–Chcesz,żebyśmyzadzwonilidotwoichrodziców?–pyta.
Zastanawiamsięprzezchwilę,alewkońcukręcęgłową.Wiem,żebardzobysięzmartwili,wdodatku
taodległość…Lepiej,żebyniewiedzieli.Nicminiejestiniechcę,żebyniepotrzebniesięzamartwiali.
Zamykamoczy.Jestemobolałajakbyktośmnieporządniezbił.
–ZCatywszystkowporządku?–pytam.
PochwiliniezręcznejciszyDylankiwagłową.
–Tak.Kiedydojdziedosiebie,będziemiaławielkiproblemznamiizprawem–dodaje,wzdychając
ciężko. – Zapewniam cię, że to, co zrobiła, nie ujdzie jej na sucho. Rozmawiałem z ojcem, będzie nas
reprezentował.Dopilnuję,żebyzapłaciłazato,cozrobiła.To,copróbowałazrobićta…
–Dylan,nie–ucinam.–Niemogęsięnatozgodzić.
–Jakto:niemożeszsięnatozgodzić?Omaływłoscięniezabiła,kochanie.
Kiwamgłową.Wiemotym.Wiem,żewtamtejchwiliCatychciałazrobićwłaśnieto.
– Uspokój się i pomyśl. Proszę… – ciągnę. – Jeżeli ktoś nienawidzi tej kobiety z całego serca, to
właśnieja,aleniemogęzapomniećotym,żecierpizmiłości.Kochacię.Alkoholuderzyłjejdogłowy,
wypiłazadużoi…i…pozatymjaprzechodziłamwmiejscu,wktórymniepowinnam.Częśćwinyleży
równieżpomojejstronie.
– Yanira – odzywa się Dylan poważnym tonem. – Mogła cię zabić. Gdyby osiągnęła swój cel, nie
rozmawialibyśmytuteraz,nierozumiesz?
Znówkiwamgłową.Pewnie,żerozumiem.
–Alerozmawiamy,Dylan–nieodpuszczam.–Jestemtuztobąibędęjutro,pojutrzeikażdegodnia.–
Próbujęsięuśmiechnąć,aleminiewychodzi.–Niedoniosęnanią,kochanie–ciągnę.–Przykromi,ale
niemogę.Chybaitakbędziejejciężkoporadzićsobieztym,cosięstało.
–Jesteśzadobra,zadobra,iuważam,że…
–Nie.Powiedziałam:nie–oznajmiam.
Patrzynamniezrozdziawionymiustami,akiedydocieradoniego,żewżadensposóbnienakłonimnie
dozmianyzdania,szepcze:
– Do głowy mi nie przyszło, że Caty mogłaby zrobić coś takiego. Nigdy. Nie wiem, jak cię za to
przepraszaći…
– Dylan – przerywam mu. – Ty nie masz mnie za co przepraszać, bo nie jesteś niczemu winien,
kochanie.Odbiłojej.Cotymaszztymwspólnego?
–Czujęsięwinny.Powinienembyłbyćbardziejprzewidujący.
–Przewidujący?!
Robigniewnąminę.
–Catyodlatcierpinadepresję–wyjaśnia.–Leczysięi…
–Cholera…
– Kolega za szpitala powiedział mi, że sprzedała poradnię pediatryczną w tym roku, w którym
zniknąłem.Niejestjużjejwłaścicielką.Pracujetamtylkoprzezkilkagodzin,aja…japowinienembył
przewidzieć,żemożewydarzyćsięcośtakiego.
Przypominamsobie,żetegowieczorupodczaskolacjiopowiadałanamoswojejporadni.
–Iznającprawdę,dlaczegosięnieodezwałeśwczasiekolacji?–pytam.
–Ajaknibymiałemtopowiedzieć,Yanira?Niemogłembyćtakokrutny.Pozatymniewiem,ilena
tematswojegożyciawyjawiłamężczyźnie,któryzniąbyłiniechciałemstrzelićgafy.Niechciałemjej
też pytać o chorobę. Nie była to odpowiednia chwila ani miejsce, kochanie. Chciałem z nią
porozmawiać, zadzwonić do niej któregoś dnia i spytać, jak się czuje. Dlatego dzisiaj, kiedy ją
zobaczyłem, bez zastanowienia zaprosiłem ją do naszego stolika. Zasługiwała na to, żebyśmy
potraktowali ją serdecznie, my i rodzina Ferrasa. Zawsze była dobrą przyjaciółką, chociaż jej się
wydawało…
–Jejsięwydawało,żejestdlaciebiekimświęcej,prawda?
Dylankiwagłowąiwzdycha.
–Zawszebyłemwobecniejszczery.Setkirazymówiłemjej,żemiędzynaminigdyniebędzieniczego
poważnego, ale ona uparcie trwała przy mnie, a ja egoistycznie jej na to pozwalałem. Możesz wierzyć
lub nie, robiłem to nie tylko dla siebie, ale też dla niej. Widziałem, że jest szczęśliwa, choroba była
opanowanaitomiwystarczało.Aleterazwidzę,żeniepostąpiłemwłaściwie.
–Niezadręczajsię,kochanie.
– Dlatego mówię, że to moja wina, Yanira – ciągnie. – Niechcący doprowadziłem do tego, co się
wydarzyło.Jestemtemuwinny,niewidzisz?
Widzęrozpaczwjegooczach.
–Nie,mójskarbie–odpowiadam.–Niejesteświnny.Toprawda,żebawiłeśsięjejuczuciami,nie
myślącotym,ilebólumożeszjejprzysporzyć,aletonietykazałeśjejusiąśćzakierownicą,nacisnąćgaz
iruszyćnamnie.
Dylannieodpowiada.
– A teraz, wiedząc to, co wiem, jak miałabym na nią donieść? – ciągnę. – Nie potrafiłabym już
wcześniej,ateraztymbardziej.
Mójprzystojniaknieodpowiada,alejachcępostawićsprawyjasno.
–Niepozwolęnato,żebyśobwiniałsięowszystko,cosięwokółciebiedzieje–oznajmiam.–Dzieje
sięto,comasięstać,ikropka.Amożeteżponosiszwinęzadziuręozonową?AlbozagłódnaTrzecim
Świecie?
Wkońcunamniespogląda.
– Chcę, żeby było jasne, panie Ferrasa, że dla mnie winę będziesz ponosił tylko za to, co zrobisz
bezpośredniomnie,jasne?
Nieruszasię.Patrzytylkonamnie.Niemogęuwierzyć,żepodobniejakwprzypadkumatki,poczucie
winy nie daje mu żyć. Dlaczego tak się czuje? Ale nie mam zamiaru pozwolić, żeby żył w ciągłym
poczuciuwiny.
– Nie mam zamiaru odezwać się do ciebie słowem, dopóki mi nie powiesz, że zrozumiałeś i że nie
ponosiszwinyzanic,cosięwydarzyło,dobrze,mójkochany?
Kiwagłowąipokilkusekundachpełnychnapięciasięuśmiecha.
–Choćbypoto,żepowiedziałaśdomnie:mójkochany,wartobyłocięposłuchać–odpowiada.
–Dylan!–protestuję.
Uśmiechasięwkońcuikiwagłową.
–Zgoda,kapryśnapanno.Zrozumiałem,niejestemniczemuwinny.
–Dobrze!
Obejmujemnieostrożnieisłyszymy,żedrzwidosalisięotwierają.ToTifanynawózkuinwalidzkim,
z Omarem i ładną ciemnowłosą pielęgniarką. Tifany podjeżdża do mnie i chwyta mnie za rękę. W tej
chwiliwybuchamniepohamowanympłaczem.
–Tifany,powiedz,żenicciniejestbo…–mówię,szlochając.
–Och,skarbieeee,niepłaaacz.Rzęsywgórę!–żartujezpromiennąminą.
–Bardzomiprzykrozpowodutego,cocisięstało.
–Spokojnie,Yanira–wtrącaOmarzuśmiechemipuszczaokodopielęgniarki,któraznimiprzyszła.–
Zapewniamcię,żewynagrodzęmojążoneczkęzabohaterskiczynjaktylkowyjdziezeszpitala.
–Robaczkuuuuu…–odzywasięTifany,rozbawiona.–Niemówtak,głupolku.
Widzę,żeOmaripielęgniarkapatrząnasiebie,ażwkońcuonawychodzizsali.Cozatupet!
GdybyDylanzrobiłcośtakiegowmojejobecności,wydrapałabymmuoczy.Mójszwagierpodchodzi
dobrata,żebymucośpowiedzieć.
–Wprzyszłymtygodniuwybierzemysięnazakupy,dobrze?–mówidomnieTifanyściszonymgłosem.
Dostajęatakuśmiechuikiwamgłową,rozbawiona.
–Tacwaniaraodrazumisięniespodobała–dodaje.–Ichybadałamcitodozrozumieniawzrokiem
wczasiekolacji,bowidziałam,jakrozpływałasięzakażdymrazem,kiedywlepiałaoczywDylana.Aw
klubie?Nowłaśnie,wklubie!Kiedyzaczęłaopowiadaćteintymnehistorie,odeszłam,bomiałamochotę
wrzasnąćdoniej:„Ej,laska,pstryknijizniknij!”,aleniechciałambyćchamska.
Jejsposóbmówieniamniebawi.Tifanynieumiałabybyćchamskanawet,gdybychciała!
–Niewiem,jakcidziękować.
Uśmiechasię.
–Dajspokój,laleczka,możetyniezrobiłabyśdlamnietegosamego?–odpowiada,ściszającgłos.
Kiwamgłową.Bezwątpieniabymtozrobiła.
–Kochamcięsupermocno–podsumowujeTifanyzładnymuśmiechem.
Jateżsięuśmiecham.Jestemjejwdzięcznazadowodyuczuciawtakiejchwili.Prawiesięnieznamy,
alewydajemisię,żezbytszybkojąosądziłamiżezasługujenakolejnąszansę.Icieszymnie,żemyśli,że
zrobiłabymdlaniejtosamo.
BraciaFerrasapatrząnanasrozbawieni.
– Bracie, okaże się jeszcze, że tata miał rację co do tego, że blondynki to tylko problemy – mówi
Omar.
Mnietobawi,aleTifanysięobrusza.
–Robaczkuuuuuuu,niemówtak,głupolku.
Tęnocspędzamyweczwórkęwszpitalu.Dylanniezgadzasię,żebywypisanoTifanyimnie,amysię
poddajemy.Niezłezakończenieimprezyimójpoczątekwnowymdomu!
Nadranem,kiedysiębudzę,widzę,żeDylansiedzinafoteluprzyłóżkuiczytaksiążkę.Przyglądammu
sięspodprzymrużonychpowiek.Niewidzimnie.Jakzwyklejestprzystojnyiseksowny,jeszczebardziej
ztąpoważnąminąirozpiętąkoszulą.Wiem,żezamartwiasiętym,cosięstało.Widzętowjegooczachi
poliniiwarg.Martwisięomnie.Och,mójkochany.
Przez chwilę mu się przyglądam i upajam się widokiem, ale kiedy widzi, że się poruszam, odkłada
książkęnastolik,wstajeipodchodzidomnieszybko.
–Cosiędzieje,kochanie?
Jegogłosdodajemiotuchy.Jegoobecnośćzapewniamipoczuciebezpieczeństwa.Niejestemwstanie
milczeć.
–Chciałamcitylkopowiedzieć,żeciękocham.
Uśmiechasię.Dotykamojegoczoła.
– Uderzenie było chyba silniejsze niż mi się z początku wydawało. Powinienem się martwić? –
szepczezkomicznymwyrazemtwarzy.
Jegożartizabawnaminawywołująuśmiechnamojejtwarzy.Niezłazemnieromantyczka!Przezkilka
sekundśmiejemysięoboje,ażwkońcumówięnagle:
–Chcęzaciebiewyjśćjutro.
Zaskoczonyznówwbijawemniekasztanoweoczy.
–Jesteśpewna?
–PojedźmydoLasVegas,tyija–odpowiadam.–Urządźmyszalonyślub,innyi…
–Kochanie–przerywami.–Pobierzemysię,kiedybędzieszchciała,aleniewLasVegas.
–Dlaczego?
–BochcęsięztobąożenićprzedBogiem.
Nieźle…Odkiedytojesttakiwierzący?
Robiępodkówkę,Dylanmniecałuje,uśmiechasięiwkońcujateżsięuśmiecham.Alejestemłatwa
przytymfacecie!
Dylanznowumniecałuje.
–Zajmęsięwszystkim–oznajmia.
–Dobrze,aleproszęcięojedno.
–Oco?
–Chcęszalonejimprezy.
–Obiecuję–odpowiada,obejmującmnie.
3.Nieproszęcięogwiazdkęznieba
N
astępnegodniajestemjużwdomu.Muszęmiećunieruchomionąrękęprzeztydzieńalbodwa,dopóki
nieprzestaniemnieboleć.Muszęteżzażywaćśrodkiprzeciwzapalne.
Anselmo,ojciecDylana,dzwonidonas.Rozmawiazsynem,apóźniejzemną,alejaniemamzamiaru
ustąpić.Niewystąpięprzeciwkotejkobiecie.
Mówimymuoślubieimamwrażenie,żesięcieszy,itobardzo.Czytomożliwe,żeterazażtakzamną
przepada?
Wilma, kobieta, która przychodzi sprzątać dom, jest czarująca i od pierwszej minuty dwoi się i troi,
żebym czuła się wspaniale, a kiedy dowiaduje się o planowanym ślubie, postanawia zrobić generalne
porządki.Tylkotegobrakowało!
WkońcuDylankażemizadzwonićdomojejrodzinyiopowiedziećotym,cosięstało.Przedstawiam
im wersję złagodzoną. Nie mówię im całej prawdy, tylko tyle, że przechodziłam w niedozwolonym
miejscu. Jak należy się spodziewać, wszyscy mnie strofują i mówią, że jestem wariatką. Znoszę to z
uśmiechem,apotemkończęinformacjąotym,żeślubzostałprzyspieszony.Tataodrazupyta,czyjestem
w ciąży. Rozbawiona, wyprowadzam go z błędu. Zanim się rozłączę, zapewniają mnie, że załatwią
dokumenty,którychpotrzebujędoślubu.
Mija dziesięć dni. Jak mogę, opędzam się od Dylana i Wilmy, którzy każą mi pić mleko. Ale są
namolni z tym wapniem! W końcu mogę się uwolnić od temblaka. Mogłabym zdjąć go wcześniej, ale
życiezlekarzempodjednymdachemniejestłatwe.
Dylan ściągnął do domu fizjoterapeutę, żeby prowadził ze mną rehabilitację. Jego zdaniem nie
zaszkodzizapobiegaćewentualnymproblemomiprawdęmówiąc,bardzodobrzemizrobiła.
Wdniu,kiedykończąsięwszystkiezabiegi,czujęsięszczęśliwa.Znówjestemsobą!Doślubuzostają
dwa tygodnie. Ma się odbyć dwudziestego pierwszego grudnia, a ja ciągle nie mogę uwierzyć, że
wychodzęzamąż.ZarównoDylan,jakija,jesteśmyprzeciwnikamiślubów,ajednakmamyzamiarwziąć
ślubkościelny,zksiędzem,bankietem,romantycznympierwszymtańcemikrojeniemtortu.
Mójchłopakjesttrochęzmartwionytym,żeniebędziemymiećmiodowegomiesiąca.Poślubiewraca
doszpitalapodługiejnieobecnościiniejesttonajlepszymomentnawyjazd.
Przełożymy podróż. Ja się tym nie przejmuję za bardzo. Chcę być tam, gdzie on. Nic więcej. Nie
zajmujęsięniczymwzwiązkuześlubem,wszystkozałatwiaDylan.Twierdzi,żemanadzieję,żezrobimi
niespodziankę.Ufammu.Niemamwyboru.Alemamproblem.Wielkiproblem.
Nienawidzęmiejsca,wktórymmieszkamy.Wszystko,comnieotacza,przypominamioniej.OCaty.O
kobiecie,któramałoniewysłałamnienatamtenświatiktórakiedyśpomagałaDywanowiurządzaćten
dom.KiedymówięDylanowiotym,coprzeżywam,rozumiemnieiupierasię,żebyśmyzrobiliremont.
Problemwtym,żejesttakpochłoniętyorganizacjąślubu,żeciężkosiętymzająćwtejchwili.
PlanA:zrobięremontmimozamieszaniaślubnego.
PlanB:poczekam,ażbędziepoślubie.
Bezwątpieniastwierdzam,żenajlepszyjestplanB.Poczekam.
Tifany szuka ze mną sukni ślubnej. Była projektantką ubrań dla marki, którą uwielbia, ale rzuciła to,
kiedypoznałaOmara.Zostawiławszystkozmiłości.Dlaswojegorobaczka.
Któregoś popołudnia razem z koleżankami zabiera mnie do świata pięknych młodych panien. Nie
muszę mówić, że przymierzam najlepsze suknie ślubne na świecie i chociaż ciężko mi się do tego
przyznać, wyglądam w nich po prostu bosko. Nie ma sukni, która leżałaby na mnie źle. Wyglądam jak
laleczka.Czyżbymrobiłasięzarozumiała?
Wkońcudecydujęsięnasuknięoromantycznymkroju,ztiulowąspódnicąiszarąwstęgąwtalii,od
projektantkiVeryWang,którąjestemzachwycona,aTifanysięzniejśmieje.Mówi,żejestwstylutej,
którą kilka lat temu miała na sobie Kate Hudson w filmie Ślubne wojny. W sukni wybieram piękny
welon.Jedwabnytiul,którymocująminaniskoupiętymkoku,akiedyprzeglądamsięwlustrzewcałej
tejoprawie,szczękamiopada.Wyglądamzjawiskowo!
Uśmiecham się, kiedy wyobrażam sobie, jak Dylan i moja rodzina mnie taką zobaczą. Wiem, że ich
zaskoczę,bopierwszązaskoczonąbędęjasama!
Kilkarazypytamocenę.Niemamnajmniejszychwątpliwości,żetowszystkokosztujemajątek,alenie
chcąmipowiedziećile.Tifanyodmawia.ToprezentodniejiOmarananaszślub.Wkońcusięzgadzam.
Niemamwyjścia.
–Terazmusiszwybraćsuknięnaprzyjęcie–mówijednazjejkoleżanek.
–Mowyniema–odpowiadam.
Tifany i pozostałe dziewczyny cofają się o krok i unoszą dłonie do ust, przerażone. Cholera. Co
najmniejjakbymimpowiedziała,żerobięnapadnasklepiżejezabiję.
–Musisz–upierasięAshley,którazdążyłajużochłonąć.–Obowiązkowotrzebasięzaprezentowaćw
więcejniżjednejsukni.Jednanaceremonię,akilkainnychnaprzyjęcie.
Cotakiego?!
Niemogę!
Jakto:więcejniżjednasuknia!Odkiedy?
Mojamatkamiałatylkojednąsuknięślubną.Jedną!Dlaczegojamamnaglemiećdwiealbowięcej?
Nie.Mowyniema.
Stawiamczołatemusnobizmowi,jakiusiłująminarzucić.
–Chcęmiećtylkojednąsuknię–mówięzprzekonaniem.–Tejsukniniezałożęjużnigdywięcejichcę
sięniąnacieszyć,ilesięda.
–Alewmodziejestzmianasuknii…
–Mamgdzieśto,cojestwmodzie–przerywamTifany,którastoizrozdziawionąbuzią.Chcętylkotę
suknię.Anijednejwięcej.
Wkońcuonaijejprzyjaciółkiniechętnieustępują.Pewniemyślą,żejestemstuknięta,alesiętymnie
przejmuję.Tegodniachcętańczyćibawićsięwjednejsukni.Wtej,naktórąpewnegodniapopatrzę,tak
jakmojamama,kiedywyciągaswojązkufra,iuśmiechnęsię,wspominającpięknechwile,jakiewniej
przeżyłam.
Wracam do domu wieczorem, ledwie żywa. Chyba będę musiała przyznać rację Tifany i jej
przyjaciółkom, które twierdzą, że chodzenie po sklepach jest wykańczające. Nigdy wcześniej nie
przymierzałamtylusukni,wdodatkuślubnych.
Szesnastego grudnia przejęta czekam na lotnisku na moją rodzinę. Kiedy ich widzę, podskakuję i
krzyczę, i biegnę się z nimi przywitać. Oni robią to samo i po chwili całujemy się i obejmujemy jak
szaleni. Dylan wita ich z taką samą radością jak ja. Kilkoma samochodami jedziemy do miejsca, które
teraz jest moim domem. Po drodze mama mówi mi, że Arturo i Luis przesyłają mi miliony buziaków.
Szkoda, że nie ma ich tutaj i że nie krzykną mi: „Tulipanko!” ale wiedziałam, że nie będą mogli
przyjechaćzpowodupracy.Wiedziałam,borozmawiałamznimiprzeztelefonibardzomibyłoprzykro.
Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła się z nimi zobaczyć, ale sytuacja na rynku pracy w Hiszpanii jest
taka,żelepiejonicnieprosić,boprzypadkiemmożnadostaćwypowiedzenie.
Mama mówi mi też, że wysłała wszystkie moje rzeczy statkiem i że pomiędzy rzeczami ukryła parę
paczekzsuszonąszynkąikabanosami,któreuwielbiam.Klaszczęzradości.
MójbratArgenzPatriciąpostanawiajązamieszkaćwpobliskimhotelu.ChcąintymnościiDylanija
ichrozumiemy.Alemoirodzice,pozostalidwajbraciaibabciezatrzymująsięwnaszymdomu.ACoral,
moja szalona Coral, postanowiła zadomowić się w salonie. Nie chce spać z moimi babciami. Dylan
patrzynamniezdziwiony,jakzwykle,ajasięśmieję.Jegorodzinaniejesttakahałaśliwajakmoja,ale
domtryskażyciemiradością,ajajestemzachwycona.
Jak można było przypuszczać, mój osobisty Grubciuszek domaga się wieczoru panieńskiego. Tylko
tegobrakowało!Tifany,któraznaLosAngeleslepiejodemnie,organizujebabskąkolację.Owszem,w
najbardziej snobistycznym lokalu w mieście. Mina Coral, kiedy poznaje Tifany i jej przyjaciółki, jest
bezcenna.Płaczęześmiechu!
NawieczorzejestAshley,CloeiTifany,mojebabcie,mama,Coralija.Restauracja,wktórejjemy
kolację, jest bardzo, ale to bardzo ładna, a jedzenie wyborne. Problem w tym, że ilości są tak nikłe,
minimalne,taklight,żewszystkimjestmało.
–Chwileczkę–szepczeCoral,zerkającnaTifanyijejkoleżanki.–Skądsięwzięłytetopdamy?
Śmiejęsię,boniemogęsiępowstrzymać.
–Siedźcichoinieróbsiary.
– Ja robię siarę? Widziałaś, co to za egzemplarze? W „National Geographic” sporo by za nie
zapłacili!
Znów się śmieję, starając się zachować równowagę pomiędzy top damami i moją przyjaciółką,
Grubciuszkiem.
–Coral–mówięszeptem.–Sąjakiesą,atyjesteś,jakajesteś.Trzebaakceptowaćkażdegoczłowieka
i…
–
Ale
one
przez
cały
czas
wygadują
bzdury,
jak:
„Olśniewająceeeee!
Jestem
superzachwyconaaaaaaaa!” albo: „Kochanieeeeeeeee!”. Nie mówiąc już o tym, że ze swoimi
superprzyjaciółkamiżegnająsię:„Papulki.Buziaczki,kotku”.
Znówsięśmieję.
– Jak można pokroić krewetkę na kawałki i twierdzić, że jest wyborna? Cholera… Ja bym musiała
zjeśćztuzin,żebypoczućsmak.Atujedna!
Coral ma rację. Dostałyśmy najmodniejszą i najbardziej elegancką sałatkę z jedną krewetką na
wierzchu.Jedną!Niezdążęjednaknicpowiedzieć.
–YaniroVanDerVall,jeżelisiędonichupodobnisz,przysięgam,żepourywamciuszy.
Zakrywamusta,żebynieparsknąćśmiechemnacałygłos.Zcałąpewnościąnigdyniestanęsiętakajak
Tifanyijejprzyjaciółki.Popierwszedlatego,żesamasobienatoniepozwolę,apodrugiedlatego,żeby
nie stracić uszu. Po wyjściu z restauracji Coral proponuje, żebyśmy wybrały się do lokalu z męskim
striptizem.Chcezobaczyćświeżemięso,aledziewczynysięniezgadzająiwkońcuidziemynadrinkado
lokaluonazwieFashion&Look.Jesttakijakprzypuszczałam:pełenprzepychuiładnychludzi,którzy
patrzą na moje babcie jak na kosmitki. Siedzimy tam godzinkę, aż mama i babcia Nira stwierdzają, że
chcąwracać.Sązmęczone,atakailośćmuzyki,ludziihałasujedenerwuje.AlebabciaAnkieniechce
jeszczeiśćspać,Coralteżnie.Niezłesą!Wkońcu,kiedymamaibabciaNiraodjeżdżajątaksówką,moja
przyjaciółkaspoglądanamnie.
– A może pójdziemy na burgera? – proponuje. – Umieram z głodu, marzę o tłustym wielkim
hamburgerzezpodwójnymserem.
Mój gromki śmiech mówi wszystko, a przerażenie na twarzy Tifany i jej przyjaciółek również. W
końcu,ponieważnaCoralniemamocnych,idziemywszystkienaburgera!
Kiedykończymyociekającetłuszczempodwójnehamburgeryzcebulowymikrążkamiifrytkami,Coral
nalega,żebyśmyposzłydolokaluzchłopakami,alewidząc,żejejpomysłniespotkałsięzentuzjastyczną
reakcjązestronytopdam,jakochrzciłjemójGrubciuszek,mojababciaproponuje,żebyśmyposzłydo
Cool&HotjejprzyjacielaAmbrosiusa.
Nagleprzypominamsobie,ilerazyonimmówiła.Tobyłnarzeczony,któregomiała,zanimwyszłaza
dziadka.
–Utrzymujeszznimkontakt?–pytamzaskoczona.
Ankiekiwagłową.
–Lepszy,odkądistniejeFacebookimediaspołecznościowe–odpowiada.
Niezłatamojababcia!
OdprzyjazdudoLosAngelesniebyłamwCool&Hot,alewystarczyspojrzećnaminytrzechtopdam,
żebywiedzieć,żetomiejscenapewnoluksusoweniejest,copotwierdzająsłowaAshley:
–Kotku…Toniejestestetycznemiejsce,jestnieładne.
– Nie zawsze to, co najpopularniejsze i najlepiej urządzone, jest najlepsze, kochanie – mówi moja
babcia,któraprzedchwiląjezażyła.–Dalej,Ambrosiusnanasczeka!–krzyczy,nieczekającnanic.
–Czekananas?–pytamoszołomiona.
Babciakiwagłowąipuszczadomnieoko.
–Rozmawiałamznimprzedchwiląprzeztelefon–szepcze.–Niemożesiędoczekać,żebysięzemną
zobaczyć.
Coralsięuśmiecha.Janie,bojestemmiędzymłotemakowadłem.Wsiadamywszystkiedosamochodu
Tifanyipodrodzebabciawyjaśnianam,żetoklubmuzyków,wktórymktochce,możeśpiewać.
Ambrosiusjestdawnympiosenkarzemcountry,urodzonymwDallas.Uśmiechamsięnamyślotym,że
upodobaniamuzycznemojejbabcisątakżefundamentemjejprzyjaźni.
LokalznajdujesięnaprzedmieściachLosAngeles.Kiedyprzyjeżdżamy,widzimy,żeprzeddrzwiami
stoipełnowielkichmotocykli.Tifanyprzysuwasiędomnie.
–Tomiejsceniemadobrejsławy–mruczy.
–Dlaczego?
Nimzdążyodpowiedzieć,drzwibarugwałtowniesięotwierająiblondynwielkijakszafaibardziej
umięśnionyniżSchwarzeneggerwyciągaześrodkapijanegofaceta.
–Wejdźjeszczeraz,apożałujesz,dupku!–krzyczy.
Wszystkiestajemyjakwryte.Blondyn,widzącnas,pytazzaciętąminą:
–Paniewchodzą?
Tifany i jej przyjaciółki drżą jak przestraszone chihuahua, ale moja babcia staje odważnie przed
facetem.
–SzukamAmbrosiusaForda–oznajmia.
–Ktoszuka?–pytaobcesowo.
Mojaodważnababcianiedajesięzbićztropu.Mierzyfacetazgórynadół.
–Proszępowiedzieć,żeprzyjechałaAnkie,Holenderka.Będziewiedział,okogochodzi.
Naglewielkipotwórzmieniaminę.
–CiociuAnkie,toty?–pytaaksamitnymgłosem.
–Dewitt?!–wykrzykujebabcia.–ŚwiętyBoże,jaktywyrosłeś!
Stojęjakwrytaipatrzęjakmojamałababciaitengigantobejmująsięicałują.
–Niezłababcia!–komentujeCoralrozbawiona.–Zniąsięniemożnanudzić.
Ankieprzedstawianaspokoleinieznajomemuiinformujenas,żetosynjejprzyjacielaAmbrosiusa.
Topdamyzaniemówiły,aDewitt,zachwycony,wpuszczanasdośrodka,brutalnieodsuwającmłokosów,
którzydonaspodchodzą.
Cool&Hotjestbombowy!
Żadnych luksusów ani cudów na kiju. Sufit jest wytapetowany biletami, a na ścianach pełno gitar i
fotografii setek piosenkarzy. Nagle w głębi lokalu pojawia się dojrzały mężczyzna z siwymi włosami.
Wyglądajakstuprocentowykowboj,copodkreślakapelusz,którymanagłowie.Babciaionspoglądają
nasiebie,uśmiechająsię,ażwkońcupadająsobiewobjęciapotym,jakdająsobiebuziakawusta,który
trwadłużejniż,moimzdaniem,powinien.
Nieźleeeee!
Radośćbabcijestprzeogromna.Znównasprzedstawia.Mężczyzna,kiedydowiadujesię,żejestemjej
wnuczkąYanirą,stwierdza:
–Jesttakładnajakty,Ankie.
Babciadajemuczułegokuksańcawrękę.
–Oj,głuptasie–odpowiadaaksamitnymgłosem.–Przychylnienamniepatrzysz.
Przez ponad dziesięć minut patrzę, jak moja babcia śmieje się jak nigdy wcześniej. Widzę, jak
kokietuje,mrugaizamykaoczy.
–NiezłataAnkie,pożeraczkamęskichserc!–mówiCoral.
Kiwamgłowązuśmiechem.Widokbabciwtakiejakcjijestdlamniezadziwiającyiprzyglądamjej
sięzafascynowana,ażwkońcuspoglądamnaTifanyijejkoleżanki.Stojąsztywnejakbykijpołknęły,a
przewijającysięprzezlokalfaceciobsypująjemilionemzaczepek.
–Zróbrządizjeżdżajstąd–wypalanagleTifanydojednegoznich.
Pękająześmiechuinicdziwnego.Jakmogę,włączamsiędorozmowybabcizAmbrosiusemiproszę
go,żebyzaprowadziłnasgdzieś,gdziebędziemymogliusiąść.
Kiedy wchodzimy do strefy, którą on uważa za część dla VIP-ów, rozluźniam się. To mały kącik ze
staroświeckimifotelami,aletuprzynajmniejniebędąnasnękaćfaceci.Wtejwłaśniechwilisłyszę,jak
Ashleyszepcze:
–Jestemsuperprzestraszona.
Słyszęjąnietylkoja,alerównieżbabcia,którachwytajązarękę.
– Strach sobie zostaw na inną okazję, dziecko, a jeżeli podejdzie do ciebie ktoś z niezbyt dobrymi
zamiarami,wybijmuzęby.WzrostuirąkciPanBógnieposkąpił.
Ashleyzamykadziób.Chybaterazboisięmojejbabci.
Śmieję się serdecznie. Kelnerka z wielkim biustem i w strasznie krótkiej dżinsowej spódniczce
uśmiechasięipodchodzidonas.AmbrosiusprzedstawianamTessę,żonęswojegosyna.
– Przynieś sześć śrubokrętów – mówi, a potem spogląda na nas i puszcza do nas oko. – To nasz
sztandarowydrink!–wyjaśnia.
–Ja…wolęShirleyTemplezdwiemawiśniami–oznajmiaAshley.
Rozwalamnie!
Kelnerkapatrzynanią.Zpewnościąsięzastanawia,skądonasięurwała.
– Nie mam, skarbie – wyjaśnia z anielską cierpliwością. – Ale ręczę, że śrubokręt będzie ci
smakował.Wychodząmibardzodobre.
–Śrubokrętydlawszystkich!–krzyczymojababcia.
–Będziemymiećtudziśznimiproblemik–szepczeCoralobokmnie,kiedykelnerkaodchodzi.
Patrzęnanie.Żalmiich.Wzdycham.
–Tonieichklimaty–mówię.–Trzebatozrozumieć.
Ale po czterech śrubokrętach zmieniają nastawienie i mam nawet wrażenie, że całkiem dobrze się
bawią. Jak można się było spodziewać, moja babcia w towarzystwie Ambrosiusa wchodzi na scenę i
raczy nas piosenką Sweet Home Alabama. My wychodzimy na parkiet i poruszamy się w rytm muzyki.
Kiedypiosenkasiękończy,prosimyobisibabciazachęcamnie,żebymweszłanascenę.Śpiewamzniąi
z Ambrosiusem. Kiedy widzę, jak na siebie patrzą, rozumiem, dlaczego moja babcia zawsze włącza tę
piosenkędoswoichwystępów.Alesiękryła!
Kiedypiosenkasiękończy,schodzęzescenywśródoklaskówludzi,akiedymojababciachcerównież
zejść,Ambrosiuschwytajązarękę,każejejusiąśćnastołku,asamsiadaobok.Comajązamiarzrobić?
NaznakAbrosiusaświatławlokalugasną.
– Przyjaciele – odzywa się. – Dzisiaj jest dla mnie bardzo… bardzo… bardzo wyjątkowy dzien. Ta
piękna kobieta, która siedzi przy mnie, była, jest i będzie do mojej śmierci moją jedyną prawdziwą
miłością.Mojądziewczyną!
Wszyscywiwatująibijąbrawo,aja,zaskoczona,wypijamłykmojegośrubokręta.
–Poznałemwielekobiet–ciągnieAmbrosius.–Włączniezmatkąmoichdzieci,którapewnegodnia
odeszłainiewróciła,dziękiBogu.
Wszyscysięśmieją,chociażjaniewidzęwtymnicśmiesznego.
–AlemojacudownaAnkiejestjedyną,któraskradłamojeserceinigdymigonieoddała.Kilkalat
temu spotkaliśmy się ponownie przypadkiem na koncercie w Londynie. Występowała ze swoim
zespołem,ajazmoimi,przyjaciele,znówmiędzynamizaiskrzyło!
Ludziegwiżdżą.
– Ale wtedy każde z nas miało swoje życie i postanowiliśmy niczego nie zmieniać. Chociaż przed
wamiprzyznaję,ionaotymwie,żemimożeodtamtejporywidzieliśmysięniewięcejniżdziesięćrazy,
uwielbiamjązcałegoserca.
–Och,jejusieńkuuu…Jakietopiękneeeeeee!–mruczyTifany,spoglądającnamnie.
–Kotku,jestidealnieee!–potwierdzaAshleyzeswoimśrubokrętemwręce.
Uśmiechamsięniepewnie.Coralprzysuwasiędomnie.
–Powiedziała:jejusieńku?–szepcze.
Kiwam głową, ale nie jestem w stanie się na niej skupić. Patrzę na babcię i Ambrosiusa, którzy
doprowadzająmniedoszaleństwa.
Cośmnieominęło?
BabciauśmiechasiękokieteryjniedoAmbrosiusa,aonodgarniajejwłosyztwarzy.
– Jest taka piosenka, którą kiedy tylko usłyszałem, wiedziałem, że jest stworzona do tego, żebyśmy
zaśpiewali ją razem, moja dziewczyna i ja – wyjaśnia, wskazując na Ankie. – Przesłałem jej ją tymi
dzisiejszymi nowoczesnymi sposobami, przez Facebooka, żeby posłuchała, i któregoś dnia, kiedy
rozmawialiśmynaSkypie,zaproponowałem,żebyśmywspólniejązaśpiewali.
Babciasięuśmiecha.
–Zaśpiewaszjązemną,tymrazempatrzącmiwoczy?–pytaAmbrosius.
Mojababciawie,cotoSkype?
Kiwagłowązuśmiechem.
Cholera…cholera…choleraztąmojąekscentrycznąbabcią!
Właśniesiędowiedziałam,okimmyślałaprzeztewszystkielata,kiedyzamykałaoczyiśpiewała.Z
całąpewnościąterazlepiejrozumiemwielespraw.
Ambrosius się uśmiecha, wszyscy na nich patrzymy, a kiedy oświetla ich żółte światło reflektora,
mówi:
–PiosenkanositytułIfIDidn’tKnowBetter.
Zaczynagraćnagitarzeipopierwszychakordachbabciazaczynaśpiewaćcichymgłosem.
Z rozdziawioną buzią siadam na krześle i słucham. Nie znałam tej spokojnej, melodyjnej piosenki.
Czujęsięconajmniejupojona.WzruszonaTifanypatrzynamnieiszepcze,żetapiosenkazostaławydana
wseriiNasville.Nieznamjej.Niewidziałamjej,aleposzukam.
Kiedybabciamilknie,zaczynaśpiewaćAmbrosiusiwzdycham,słuchającsłówonamiętnościukrytej
podpłaszczemprzyjaźni,miłościciężkiejitrudnej.
Nieźle…nieźle…
Patrzę jak babcia i jej przyjaciel śpiewają kolejną zmysłową piosenkę, spoglądając sobie w oczy,
porozumiewającsięmuzykąispojrzeniem.
–Zatymsiękryjecośgrubszego–szepczeCoral.
Kiwam głową. Oj, tak, coś grubego, grubszego i najgrubszego, i nie tylko ja to widzę. Ankie i
Ambrosius śpiewając na scenie nie ukrywają, co do siebie czują, a ja nie wiem, czy mam się śmiać,
płakać,czybiegiemuciekać.
Kiedypiosenkasiękończy,zapadacisza.Ludziewstrzymująoddech.Pochwilirozlegająsiębrawa,a
jawracamdorzeczywistości.
–Super,mniesiępodobało–cieszysięTifany.
–Alesłodkieeeeeeeeeee!–zachwycasięAshley.
Coral, z typową drwiącą miną, do której się już przyzwyczaiłam, chce się odezwać, ale gromię ją
wzrokiem.
–Siedźcicho,Grubciuszku–nakazuję.
Po paru minutach babcia w końcu schodzi ze sceny i idzie w naszą stronę. Wszyscy jej gratulują, a
kiedypodchodzidomnie,spoglądamynasiebie.
–Tak,kochanie–mówi,chociażjanieodezwałamsięsłowem.–Onjestmiłościąmojegożycia.
O czwartej nad ranem, po nocy pełnej zabawy, śrubokrętów, tańców i piosenek zaśpiewanych na
scenie, odwozimy Ashley i Cloe do domów, nieźle wstawione. Kiedy dotrze do nich, że tańczyły i
śpiewałybeznajmniejszychoporów,chybamnieznienawidzą.Alecóż,liczęsięztym.
OdwozimyteżTifany,któraniejestwstanieprowadzić,apotemCoral,babciaijajedziemytaksówką
do domu. Babcia, bujając nadal w obłokach, idzie spać, a Coral i ja idziemy do kuchni. Otwieramy
lodówkęiCoralbierzebutelkęszampanazróżowąetykietą.
–Toten!Słyszałam,żejestpyszny–mówi.
Nie wiem, o czym mówi, ale kiwam głową. Dla mnie kolor etykiety nie ma znaczenia. Siadamy na
podłodze w kuchni i opieramy się o meble. Coral zaczyna się rozpływać nad cudownym miejscem, w
którymsięznajdujemy,aja,zmęczona,poparudrinkachzaczynamjejopowiadać,jakbardzonienawidzę
tejkuchniitegomiejsca.Kiedywyznajęjejpowódmojejnienawiści,ona,zrozdziawionąbuzią,podaje
mibutelkę.
–Jakto:nieoskarżysztejżmii?Chciałacięzabić!
Wypijamłykzgwinta.
–Niezaczynajity.
Przezchwilęsłucham,jaksiębulwersuje,żeźlerobię,niezgłaszającsprawynapolicję,alejaobstaję
przyswoim.SpoglądamnaczerwonyblatiniemogęsobieprzestaćwyobrażaćDylanaiCaty,jaksięna
nimkochają.
Dlaczego?Dlaczegotosobierobię?
Przezgłowęprzemykająmiobrazymojegochłopakazagryzającegodolnąwargę,apotemcoś,conie
jestwargą,iwściekławstaję.
–Niechcęotymwięcejrozmawiać.
–Kwiatuszku,wyluzuj.
–Dośćmiciężkoztym,żemuszęmieszkaćwtymdomu.Patrzęnatecholerneczerwoneblatyimam
ochotę…mamochotęwymiotowaći…
–Niktciniemówił,żełatwobędziebyćzmężczyznątakimjakDylan.Pozatym,wychodziszzaniego.
Znówosuwamsięnapodłogę,opadamobokniej,wypijamłykszampanazbutelki.
–Nowłaśnie…pojutrze…–mówię.
–Zazdroszczęci–szepczeCoralrozbawiona.–Ichociażwieczórpanieńskiniebyłtaki,jakiegobym
chciała,zgorącymi,apetycznymimięśniakami,muszęcipowiedzieć,żeDylanjestwspaniałymfacetemi
wystarczyspojrzećjaknaciebiepatrzy,żebywiedzieć,żejestwtobiezakochanypouszy.Szkoda,żenie
wpadłammuwokojazamiastciebie.Nawetwtejkwestiimaszszczęście,cholero.
– Wiem. – Uśmiecham się na myśl o moim chłopaku. – Dylan jest cudownym facetem, najbardziej
wrażliwym,romantycznym,pociągającym,namiętnymigorącym,jakiegowżyciupoznałam.Iprzyznaję:
chcętegowszystkiegotylkodlasiebie!Absolutniewszystkiego!Stajęsięniesamowiciezaborcza.
–Dobrzerobisz.Bozapewniamcię,żejakgowypuścisz,bioręgoja.
Śmiejemysięobieiwtejchwilizapalasięświatłowkuchni.TomojababciaAnkie,któraniemoże
spać.Rozmawiamychwilęwetrzy,apotemCoralidziedosalonu,kładziesięnakanapieizasypiaod
razu.
Kiedyzostajemysame,babciapatrzynamnie.
– Kochałam twojego dziadka z całego serca. Ambrosiusa poznałam w czasie wyjazdu do Stanów,
kiedy byłam młodziutka. Och, jaki był przystojny i młody! Był wokalistą zespołu country, a ja muzyki
pop.Połączyłnascudownyromans,alepopowrociedoHolandiipodpisałazemnąizmoimzespołem
umowę firma fonograficzna i postanowiłam zapomnieć o uczuciach i zająć się karierą muzyczną. W
tamtychczasachniebyłoFacebookaaniSkype’a,animożliwościutrzymywaniastałegokontaktu,akiedy
przestałamdostawaćodniegolisty,pomyślałam,żeomniezapomniał.Poparulatachpoznałamtwojego
dziadka i po pewnym czasie postanowiłam za niego wyjść i dalej zajmować się muzyką. Czas płynął,
urodził się twój ojciec, później dziadek zachorował, a dziesięć lat temu, kiedy byłam z zespołem w
Londynie, życie znów postawiło przede mną Ambrosiusa. I… Och, Yanira… Było to dla mnie
wstrząsające.Elektryzujące.Niewiarygodnie.Wystarczyło,żenasiebiespojrzeliśmy,rozpoznaliśmysię
i poczuliśmy to samo, co wtedy, kiedy byliśmy młodzi. I cóż… po trzech dniach wydarzyło się to, co
musiałosięmiędzynamiwydarzyć.Nieczujęsiędumnazpowodutego,żezdradziłamtwojegodziadka,
alebyłchoryi…
–Niemusiszsiętłumaczyć,Ankie.
Uśmiechasię,ajaspinamwłosyklamrą.
–Wiem,skarbie.Wiem.Alechcęimuszęciotymopowiedzieć.Twójdziadekbyłchory.Naszeżycie
małżeńskiezawszebyłobardzopowściągliwe,akiedyponownietrafiłamnamiłośćmojegożycia,moje
ciałosięzbuntowałoidostałamzaćmieniaumysłu.Przysięgamci,Yanira,żenicwięcejniewidziałam.
Uśmiecham się. Rozumiem, o czym mówi. Ja to nazywam namiętnością. Kiedy widzisz osobę, którą
uwielbiasziniepotrafiszsiępowstrzymać.ToczułamiczujędoDylanaigdybymniemogłaznimbyć,
każdenaszeponownespotkaniekończyłobysiętaksamo.
– Później dziadek zmarł, a ja i Ambrosius spotykaliśmy się, kiedy tylko mogliśmy. Pamiętasz moje
podróżedoBarcelony,RzymuiHolandii?
Kiwamgłowa.
–Jechałam,żebysięznimspotkać–ciągnie.–Każdymaswojeżycieiobowiązki,aleAmbrosiusai
mnie bez wątpienia łączy wyjątkowa historia miłosna. Dlatego, chociaż wiem, jak bardzo kochasz
śpiewać,jeżelinaprawdękochaszDylana,awiem,żegokochasz,niemarnujczasu.Żyj,kochanie.Ciesz
się. Korzystaj z życia tak, jakby to był twój ostatni dzień. Ze śpiewania nie rezygnuj! Walcz o swoje
marzenia.Aleniechzawszeprowadzicięserce,boinaczejbędzieszkiedyśżałować.
Kiedy nad ranem wchodzę do sypialni, jest ciemno, ale czuję obecność Dylana. Ostrożnie wkładam
lekką żółta koszulkę, ale idzie mi niezdarnie. Za dużo wypiłam. Mój wzrok powoli oswaja się z
ciemnością, a na moich wargach pojawia się uśmiech, kiedy słyszę, że mój ukochany się porusza. Nie
odzywa się, ale wiem, że nie śpi i że mi się przygląda. Czeka na mnie. Spoglądam na cyfrowy zegar z
pomarańczowymiliczbami,którystoinaszafce.Osiemnaściepopiątej.Podchodzędołóżka.Dylanleży
naplecach.Patrzęnaniego.Managitorsizamknięteoczy.Ależjestseksownyikuszący!
Kładęsiędołóżkai,niecierpliwie,siadamnanimokrakiem.Uśmiechamsię,widzę,żeunosząmusię
kącikiwarg.
Oszust!Wiedziałam,żenieśpi.
Przysuwamsiędoniegopowoli.Uwielbiamjegomęskizapach.Całujęgowczoło,wlewypoliczek,
wprawy,wczubeknosa,wbrodę,ażwkońcuprzysuwamsiędoust.
–Jesteśmój–szepczę.–Tylkomój.
Uśmiechasię.
Wiem,żelubisłuchać,kiedytakonimmówię.
Otwieraoczyi,jakzwykle,zaczynampłonąćodjegospojrzenia.
–Dużoflirtowałaś?–pyta.
Gdybym miała być szczera, musiałabym powiedzieć, że tak. W barze Ambrosiusa byłam podrywana,
komplementowanainietylko.
–Znikimtakcudownymjakty–odpowiadam.
Dajemiklapsa,któryniesiesięechem.
–Awięcjednakflirtowałaś–nieustępuje.
Niechcę,żebysięobraziłzpowodutakiejgłupoty.
–Mamciebieinikogoinnegoniepotrzebuję–odpowiadam.
Pozwalamipożeraćswojewargi,akiedysięrozłączamy,szepczę:
–Copowiesznato,żebyśmyprzenieślisięnatenfotel,któryczekananasprzyjacuzziizabawilisię
wtrójkącie?Ty,onija.
Nieodpowiada.Wiem,żemojapropozycjadoprowadzagodoszaleństwa.Czuję,jakdrży.
–Hmmm…Maszochotęnazabawę–mruczy,przyciskającmniedosiebie.
Kiwamgłową.
–Zabawmysięwodgadnij,kimjestemtejnocy.
Jegodłoniewędrująpomoimciele.Uśmiechasię.Bezwątpieniataperwersyjnaigorącagra,podczas
którejprzestajemybyćYanirąiDylanem,astajemysięinnymiosobami,corazbardziejnamsiępodoba.
– Jestem tak rozpalony, tak chętny i tak za tobą szaleję, że w tej chwili byłbym skłonny rozchylić ci
nogi,żebyktośinnyciępieprzył,kiedyjabymsięprzyglądał…–odpowiada.–I…
–Zrobiłbyśto…?–przerywammupodnieconatym,cosłyszę.
Trójkątów oboje próbowaliśmy osobno i mam nadzieję, że któregoś dnia będziemy mogli przeżyć to
doświadczeniewspólnie.Kiedywyobrażamsobieto,cowłaśniemiproponuje,nakręcamsięnamaksa.
Dylanotymwie,wyczuwatoiwydajezsiebiejęk.
–Dlaciebiebyłbymwstaniezrobićwielerzeczy…króliczku–szepcze.
Próbuje się poruszyć, żeby przejąć kontrolę, ale mu nie pozwalam. Wbijam mocno kolana w łóżko i
przejmujęstery.
–Nie…nie…–szepczę.–Dziśrządzęja.
Zmysłowo unoszę ręce i zdejmuję klamrę. Moje blond włosy, które tak się podobają Dylanowi,
opadają mi na ramiona, a on od razu zaczyna je pieścić. Czule szukam wargami jego dłoni i całuję ją
słodko,czującprzyspieszonebicieserca.
Dylanbudzimojesercedożycia.Niktnierobitegotakjakon.
Wyciągam się pod jego bacznym spojrzeniem, pochylam się i zachęcam go, żeby pocałował moje
piersi. Robi to przez koszulkę. Przygryza je, aż w końcu to mu nie wystarcza i niecierpliwie zsuwa
tkaninęzmojegociała,dopadamojepiersiipożerajegorącymiwargami.
O,Boże,cozarozkosz!
Pochylamsięnadnim.Oddajęmusię.Jegojęzykbawisięmoimipiersiami,sprawiając,żestająsię
twarde,ajadomyślamsię,żejegoszaleństwospowodowanejestmojąpropozycjątrójkąta.Rozpalony
liżemnie,ssiezpożądaniem.Jabezwstydnieporuszananimbiodramiiczuję,jakogromnaerekcjarośnie
podemną.Ślinkamicieknie!
Ależgopragnę!
–Tomiprzeszkadza–słyszę,jakmówi.
Jednym ruchem zrywa ze mnie koszulę, która opada na łóżko. Uśmiecham się. Jego szaleństwo jest
moimszaleństwem,jegonamiętnośćjestmojąnamiętnością…akiedyjegowargiodrywająsięodmoich
piersi i przysuwają niecierpliwie do moich, wiem, że przegram bitwę i że to on przejmie kontrolę nad
sytuacją.Odczuwamspazmrozkoszy,czującjegodominację.Tylkomniedotyka…Tylkomniecałuje…
Alematakąwładzęnadmoimciałemicałąmną,żejużmusiępoddałam.
Szybkimruchemkładziemniepodsobą.Opadamnamaterac,aDylankładziesięnamnie.
–Tęskniłemzatobą,kochanie–słyszęjegosłowa.
Płonę…
Palęsię…
Topięsięwjegoramionach…
Rozkoszujęsięjegopieszczotamiiświatpełensłodkichipociągającychpokuszaczynawciągaćmnie
corazbardziej.Jękisąmoimjedynymzaworembezpieczeństwa.
Cozarozkooooosz!
–Tomiteżprzeszkadza–mówiznowu.
Znów szarpie, a ja się uśmiecham. Właśnie zerwał mi majtki. Żegnaj, kompleciku! Pół biedy, że był
tani…
Jegowargi,jegowymagającewargi,przesuwająsięwdółpomoimbrzuchu,zostawiającpodrodze
setki słodkich pocałunków. Oj, tak. Mój ukochany mnie rozpala, sprawia, że płonę, spalam się i
rozkoszujęsię,pozwalającmutorobić.
–Dzisiajniebędziemysiębawićwodgadnij,kimjestem,króliczku.
–Dlaczego?–pytamgotowanawszystko.
Dylansięuśmiecha.
–Bodziśwnocychcęcięmiećdlasiebie,kapryśnadamo.
Namiętnie gryzie mnie, całuje, liże, a kiedy znajduje się pomiędzy moimi nogami, domagam się w
dreszczachpożądaniainamiętności:
–Weźmnie!
Dylanunosigłowę.Patrzynamnie,uśmiechasięiprzesuwasięwgórępomoimpłonącym,oddanym
ciele,domoichwarg.
–Jeszczenie–szepcze.
Jakto:jeszczenie?!
Ale nie mogę zaprotestować. Jego wargi dopadają moje z dzikością, a Dylan dociera do każdego
fragmentumoichust,przyprawiającmnieodrżenie.
Och,tak…Uwielbiam,kiedytorobi.
– Któregoś dnia będę w stanie spełnić tę fantazję z trójkątem z innym mężczyzną – szepcze. – Tego
dniachwycęcięzaręce,żebyśniemogłagodotknąćizażądam,żebyśrozchyliładlaniegonogi…
–Tak…Tak…
Mój rozpalony szept go podnieca, a ja poddaję się jego pieszczotom i wyginam się w jego stronę.
Kiedyczuję,żekolanamirozchylaminogiidotykamojejwilgoci,znówdyszęniecierpliwie.
– Właśnie… Tak… Wilgotną będziemy cię pieprzyć, ten facet i ja, a tobie będzie miło, prawda,
króliczku?
–Tak…Och,tak…–jęczęokrokodorgazmu.
PrzezkilkaminutDylanszepczemidouchagorące,perwersyjnerzeczy.Niemamwątpliwości,żemój
przyszłymążijabędziemysięświetniebawić.
–Twojejękidoprowadzająmniedoszaleństwa–mruczy.
Całuję go. Rzucam się na jego usta i teraz to ja namiętnie rozkoszuję się każdym milimetrem jego
językainim.Uwielbiamgo.Kocham.Potrzebuję.
Naszzwierzęcyinstynkt,ten,któryogarnianas,kiedyjesteśmysamnasam,dochodzidogłosuzcałą
mocą,amyzabawiamysięidajemysobierozkosznatysiącjedensposobów.Jegoczłonekjestsztywny,
gotowy, ogromny, a ja jestem rozpalona, wilgotna i otwarta na niego. Pragnę i nie mogę się doczekać,
żeby poczuć go w sobie, poruszam się, aż czuję koniuszek jego członka u wejścia do mojej drżącej
pochwy.
Tak,kochanie!Och,tak!
Chcęcięwsobie,natychmiast!
Dylanotymwie,wyczuwato,domyślasię.Chwytaswójczłonekiwprowadzagowemnie,aletylko
troszeczkę. Oddech mi się przyspiesza, kiedy czekam na ciąg dalszy i chwytam go mocno za ramiona,
rozchylam nogi i poruszam biodrami, żeby ułatwić mu dostęp, gotowa i szalejąca za tym, żeby poczuć
jegoostre,szybkie,zaborczepchnięcia.
Potrzebujęgo!
Ale Dylan mi tego nie daje. Kusi mnie, doprowadza do szaleństwa, dręczy. A kiedy nie mogę już
dłużej,zcałejsiłyrzucamgonałóżko,asamaznówsiadamnanimokrakiem.
Zaskoczonytymdzikimatakiemuśmiechasię.
–Laleczko…Jesteśbardzorozpalona–szepcze.–Copiłaś?
Oczywiście,żejestemrozpalonaiwstawiona,izachwyconachwilą.
–Toiowo–odpowiadam.
Chcęzaspokoićmojepragnienie.Chwytamjegoczłonek,alekiedychcęnanimusiąść,Dylanchwyta
mniezcałejsiłyzabiodra,żebyprzytrzymaćmniewpowietrzu.
–Jeszczenie–szepcze.
–Dylan,pragnętego–proszępodniecona.
Uśmiechasię.
–Dzisiajchcęposzerzyćsześćfazorgazmuosiódmą.Chcę,żebyśpoznałanowypoziom,którynazwę
fazągwieździstą.
Uśmiecha się, a kiedy ja szaleję, słysząc, co mówi, on wykrzykuje ochrypłym, pełnym pożądania
głosem:
–Chcę,żebyśpofaziezabójczejzobaczyłagwiazdy.
Wzdychamisięśmieję.Mójchłopakijegospecyficznepoczuciehumorumnieuszczęśliwiają.Krew
wemniewrze.Pragnęgo.
Niemogędłużejczekać,alekiedychcęznówzaprotestować,Dylanpozwalamiopaśćnajegoczłonek,
ajaczujęnieopisanąrozkosz,niepowtarzalnąiniezrównaną,iwidzęgwiazdy!
Zmojegownętrzawydobywasięprzeciągłyjękpełenpożądania,ajaledwomogęsięporuszyć.Byłam
tak podniecona, że kiedy wreszcie poczułam go w sobie, odebrało mi dech. On nie wypuszcza moich
bioder,wsuwasięgłębiej,patrzącnamnieiprzywierającdomojegociała.
–Podobacisię?–słyszę,jakpyta.
Kiwamgłową.
–Widziałaśgwiazdy?
Wydajęjękrozkoszy.
–Całynieboskłon–odpowiadamledwiesłyszalnymgłosem.
Dylan się uśmiecha, a ja przygryzam wargi, żeby nie zacząć krzyczeć z rozkoszy i nie obudzić całej
mojejrodziny.
Niezłatortura!
Mojeciałojestbombąnuklearnąpełnązakończeńnerwowych,którezkażdąsekundąodczuwającoraz
większąrozkosz.Dylannieprzestajepatrzećmiwoczy,jegopchnięciastająsięcorazszybsze,aja,bez
sił,pozwalam,żebymnąporuszał.Naglewidzę,żeprzygryzadolnąwargę.
–Powiedzmojeimię,kochanie–prosi.
Nabierampowietrza.
–Dylan…–mówięczule.
Jegociałosiępręży,apchnięciestajesięgłębsze.
–Jeszczeraz–prosiznowu,oszalałyzpożądania.
–Dylan…
OgarniagotakiesamoszaleństwojakmnieiDylanzaborczyiwładczy,któregouwielbiam,pojawia
sięwnaszejsypialni.Rozszalała,słyszęjegodyszenieimojejęki,kiedywchodziwemnieiwychodzi.
Tracępanowanienadsobąiwbijampaznokciewjegoramiona.
Widząc, że przygryzam wargi, żeby nie krzyczeć, przysuwa usta do moich, a jego członek pulsuje w
moimwnętrzu,
–Tak,kochanie…Tak…Zobaczmygwiazdyrazem…
Robięto.Onteż,robimytorazem.
Bez wątpienia to robimy, kiedy on pożera mnie wargami, a nowe pchnięcie jest jeszcze głębsze,
zalewamnienowafalarozkoszyiczuję,żenaszepłynynaszalewają.
Moja rozkosz doprowadza go do szaleństwa, a jego rozkosz sprawia, że tracę rozum. Chwyta mnie
dłońmi za pupę i zaczyna przesuwać mnie w tył i w przód, nadając dręczący rytm, który w końcu
doprowadzagonaszczyt.
Och,tak!Chcęwidziećgowekstazie.
Po paru minutach, kiedy oboje odzyskujemy oddech, leżę na jego torsie. Nie wypuszcza mnie.
Uwielbia mnie tak mieć, a ja uwielbiam tak leżeć. Jest tak czuły, że mogłabym przeleżeć na nim całe
życie. Ale musimy się umyć, oboje jesteśmy mokrzy. Wyciągam rękę, biorę paczkę chusteczek
higienicznychzestolika,wyciągamkilka.
–Masz,wytrzyjsię–mruczę,całującgo.
Mójchłopakcałujemniewczołoiznówkładziemnienasobie.
–Dobrzesiębawiłaśnawieczorzepanieńskim?–pyta.
Kiwamgłową.Rozkoszujęsięjegopieszczotami.
–Niemogęsiędoczekać,kiedyzaciebiewyjdę,kochanie–szepczę.
CiałoDylanadrga,kiedyparskaśmiechem.Tulimniedosnu.
–Odpocznij,mojakochana…–mówi.–Widać,żewypiłaśtoiowo.
4.Powoli
N
adchodzitakwyczekiwanydzieńślubu.Bożedrogi…Bożedrogi,cozanerwy!
Dylan,podnaciskiemmojejmatkiibabciNiry,przenosisiędobrataOmara,żebysięubrać.Biedak…
Widziałampojegominie,żeniechceiść,alebyłposłusznyiniepisnąłsłowem.
Według mojej mamy i babci, niedobrze, żebyśmy się widzieli przed ceremonią. Wiem, że Dylan nie
chcemniezostawić.Cośmimówi,żeniejestmniedokońcapewien.Boisię,żeucieknę?
Uśmiechamsię.
–Nieopuściłabymnaszegoślubuzażadneskarby–mówię,żebygouspokoić.
Kiedy odchodzi, czuję ogromną pustkę. Dlaczego moja mama i babcia są takie upierdliwe z tymi
tradycjami?
Pozwalam pomóc się ubrać jedynie mamie i Coral. Chcę, żeby dla obu ta chwila była wielką
przyjemnością.Itakjest.Widzętopoichtwarzach,potym,jaksięuśmiechają.Wzruszająsiętysiącrazy,
akiedyfryzjerkaprzyczepiamiwelon,mamapłacze.
–Oj,mojedzieckooooo.Oj,mojaYaniraaaaaaaaa.
–Mamo,proszę.–Śmiejęsię.–Borozmażemisiętuszdorzęs,jaksięrozpłaczę.
– Oj, moje dziecko, ale pięknie wyglądasz! Masz coś niebieskiego, coś nowego, coś starego i coś
pożyczonego?
Uśmiechamsię.Nowajestsukienka.Staryjestkluczyk,któryDylanowipodarowałamatka,iktóryon
podarowałmnie,przyczepiłamgosobiedoniebieskiejpodwiązki.Apożyczonymamkompletkolczyków
inaszyjnik,którydoślubumiałanasobiemojamama.
–Mamo,spokojnie.Pytałaśmniejużotosiedemrazy.
–Niewiarygodne,Yanira.Całkiemnieźlewyglądasz–wypalaCoral.
Rozśmieszamnietym.Tosamopomyślałam,kiedyzobaczyłamsięwsukniślubnejpierwszyraz.Nie
wiem, czy to przez blond włosy czy niebieskie oczy, ale nie da się ukryć, że w takim stroju jestem
uosobieniemdziewictwa.
–Wyglądaszpięknie,kochanie.Pięknie!
–Superboskaaaaaaaaa–żartujeCoral.
Mojamamazoczamipełnymiłezwchodzidołazienki,żebyjeotrzećinierozmazaćsobiemakijażu.
–Zawszemyślałam,żebędzieodwrotnie–mówiCoral,patrzącnamnieichwytającmniezaręce.–Ja
wsukniślubnej,atypomagaszmisięubrać,ale…
–Przyjdzietakidzień–przerywamjej.–Niebądźgłupia.
–Zrobiłamsiębardzowybredna–szepczezuśmiechem,wzdychając.–Terazalbodająmisześćfaz
orgazmu,jaksiępatrzy,albozmiejscadostająkosza.
–Ajeżelicipowiem,żejestsiedemfaz?
Coralpatrzynamnieisiędomnieprzysuwa.
–Natychmiastmipowiedz,cotozafaza,Kwiatuszku,boniewyjdzieszstądżywa–szepcze.
Patrzymynasiebie.
–Siódmajestfazagwieździsta–szepczę,śmiejącsię.–Pozabójczej,szóstej,Dylanpokazałmijak
widziećgwiazdy–wyjaśniam,kiedywidzę,jaknamniepatrzy.
–NiezłyogierztegoDylana…–żartujemojaprzyjaciółka.–Jeszczesięokaże,żefaktyczniecistarsi
mająswojezalety–dodajeżartem.
–Zapewniamcię.
–Dobra,skorotyprzeżyłaśtęfazę,jateżchcęjąpoznać.Będęcięinformowaćomoichorgazmowych
odkryciach.
Zaśmiewamysię,kiedywracadonasmojamama.
– Zobaczysz, co będzie, jak cię zobaczy tata, babcie i bracia – mówi. – Och, jaka jesteś piękna,
kochanieeeeeeee.
Zadowolona przeglądam się w lustrze. To odbicie, które w nim widzę, to ja, ale ciągle w to nie
wierzę.Wtymuczesaniuisukniwyglądamjakhollywoodzkagwiazdaimamnadzieję,żeDylanbędzie
podtakimsamymwrażeniemjakmojamama.
Wychodzęzpokojuipierwsząosobą,którąwidzę,jestmójbratGarret,któryczekanadolewholu.
Patrzymy na siebie i uśmiecham się, widząc, że jest przystojnym Jedi. Wygląda bardzo elegancko.
Niczegoinnegosięponimniespodziewałam,chociażniechcęsobienawetwyobrażaćoburzeniamojej
babciNiry.
Powolnymkrokiemschodzęposchodach,aGarretwychodziminaspotkanie.Chwytamniezarękęi
całujemniewdłoń.
–Dzisiejszydzieńbędziedniem,którynadługozapamiętam.Zawszebyłaśpiękna,mojaksiężniczko,
aledziśtwojepięknoprzerastawszelkiewyobrażenie.
–Kochanie…jestemsuperzachwyconaaaaaaaaaaa–wykrzykujeCoral.
Śmieję się. Mój brat jest świetny, a moja przyjaciółka zwariowana… Jakbym stała przed królem,
kiwamlekkogłową.
–KawalerzeJediGarretcieSkywalkerze,jestemzaszczyconakomplementami,alemuszęciwyznać,że
tysamjesteśniewiarygodnieelegancki.
–Nimteżjestemsuperzachwyconaaaaaaaaa–drwiCoral.
Mamaprzewracaoczami.
–Dalej–ganinas.–Skończcieztymigłupotami,chodźmyzrobićzdjęcia.
Śmiejącsię,chwytamGarretazarękęirazemwchodzimydosalonu,gdzieczekaresztamojejrodziny.
Namójwidokwszyscystojąoniemiali.
–No,ażtakbrzydkowyglądam?–żartuję.
Babcia Nira wybucha płaczem, a babcia Ankie podbiega, żeby mnie pocałować. Tata stoi jak
sparaliżowany,nieodrywaodemniewzroku.Argensięuśmiecha.
– Wyglądasz wystrzałowo, siostrzyczko – stwierdza Rayco. – Mam nadzieję, że na przyjęciu będą
takiepięknościjakty.
Chwilępóźniej,szczęśliwi,robimysobiezdjęcia,akiedyprzyjeżdżaponasbiałyimponującyhummer,
babciaAnkiecałujemnieioznajmia:
–Jesteśnajpiękniejsząpannąmłodą,kochanie.
Uśmiechamsięirównieżjącałuję.
Wsiadamy wszyscy do samochodu. Moi bracia i Coral są zachwyceni. Nie chcę sobie nawet
wyobrażać,cosiębędzieznimidziało,jakzobacząniektórychgości.
Docieramy na 540 South Commonwealth Avenue i jestem zaskoczona, widząc tak piękny kościół.
Byłam w nim tylko raz i to wieczorem. Nigdy nie widziałam go w świetle dziennym. Moja rodzina
wysiadazsamochoduiwszyscyzaczynająwchodzićposchodach.JaczekamztatąnaNianięiPiękną.
Mała biegnie mnie uściskać. Wygląda przepięknie w tiulowej sukience, którą wybrałam razem z
Tifany, a ja, zachwycona, obsypuję ją pocałunkami. Kiedy ją wypuszczam, obejmuje mnie Niania.
Szepczemidoucha,żemanadzieję,żebędębardzoszczęśliwa.
–Bądźgrzeczna,Piękna–zwracasiędomałej,wypuszczającmniezobjęć.–Ipamiętaj,musisziść
przedYanirąisypaćpłatkinaziemię,dobrze?
MałakiwagłowąimacharączkąNiani,którawchodzidokościoła.
–Dziśjestjedenznajszczęśliwszychdnimojegożycia,wzdychaczu–mówitata,spoglądającnamnie
z uśmiechem. – Dzisiaj wydaję cię za mąż i mam nadzieję, że będziesz tak szczęśliwa jak ja z twoją
mamą.
Wzdychamzewzruszenia.
Tatajestmałomówny,alejegosłowazawszewzruszająmniedogłębi.Całujęgowpoliczekipojego
uściskuwyczuwam,jakbardzojestwzruszony.NaglezeschodówschodząmojababciaAnkieiCoral.
–Powiedziałamci,żejesteśnajpiękniejsząpannąmłodąnaświecie,alepoczekaj,ażzobaczyszpana
młodego–mówibabcia.–Powalający,mojedziecko!Tenchłopakjestpowalający!
–Mamooooooo–ganijączuletata.
–Poważnie,Yanira…–wtrącaCoral,któratrzymababciępodrękę.–Aleprzystojny!Aleprzystojny!
Mamochotępodstawićcinogę,zedrzećzciebiesuknięiwejśćdokościołapodrękęztwoimtatą.Jeżeli
przyjdziecidogłowypowiedziećprzedołtarzem„nie”,przysięgam,żewyjdęzaniego,ibędęoglądać
gwiazdy.Cozaprzystojnyfaceeeeeeeeeeeeet!
Babciaparskaśmiechem.Wkońcuobiepuszczajądomnieokoiwracajądokościoła.
–Gotowa,córeczko?–pytatata,kiedyznikająnamzoczu.
Kiwam głową, daję Pięknej znać, żeby ruszyła przed nami i we troje zaczynamy wchodzić po
schodach.Kiedystajemyprzeddrzwiami,ogarniamniestrach.Kościółjestpełenludzi,rozbrzmiewają
organy.Pięknapatrzynamnie.
–TerazmusiszpowolutkuiśćdoNiani,sypiącpłatkamizkoszyczka,dobrze?–szepczę.
Małakiwagłową,ajaidęprzezśrodekkościoła,trzymająctatępodrękę.Goście,aktorzy,muzycyi
piosenkarzeuśmiechająsiędomnie,ajadonich.Toniemanicwspólnegozmojąpropozycjąceremonii
wLasVegas,alemisiępodoba.Przyznaję,żemisiępodoba.KiedywidzęDylana,oBoże…OBoże!
Niejestemwstaniepatrzećjużnanikogoinnegopozanim.
Matkojedyna,cozanieziemskimężczyzna,facet,przystojniak!Jestmój,tylkomój!
Wczarnymfrakuwyglądabardzoelegancko.
Cholera!Alemisiępodoba!
Uwielbiamgo!Kocham!Potrzebuję!
Jegouśmiechito,jaknamniepatrzy,napełniająmnieszczęściem.Namiłośćboską,wydajemisię,że
zaraz dostanę zawału z zachwytu! Pobieramy się. Jestem po uszy zakochana w Dylanie, a on we mnie.
Czegowięcejmogępragnąć?
Kiedydocieramyprzedołtarz,NianiachwytaPięknązarękęizabierajądorodzinyFerrasa.
Patrzę na nich z uśmiechem, oni też się do mnie uśmiechają i puszczają do mnie oko. Tifany kiwa
głowązadowolona,ajaczytamzjejwarg:
–Jestemsuperzachwyconaaaaaaaaaaaaaaaaa…
TatacałujemniewpoliczekiwtejchwiliczujędłońDylananamojej.Chwytamniemocno,pewniei
przyciągadosiebie.
– Gdybyśmy nie byli tu, gdzie jesteśmy, zdarłbym z ciebie tę suknię – szepcze mi do ucha. –
Wieczoremzrozkosząposiądękażdymilimetrtwojegociała,kapryśnadamo.
Nieźle!Alegorąco!
Jakmożemimówićcośtakiegowtakiejchwili?
Docholery,jesteśmywkościele!
Robięsięwilgotna,słyszącjegosłowa,aDylanuśmiechasięniewinniejakbynigdynic.Zabijęgo!
Szczęśliwa i zadowolona puszczam do niego oko, a on do mnie. Później spoglądam przed siebie i
rozpoczynasięceremonia.
Zaczynamy!
5.Woparachmiłości
N
iechżyjemłodapara!–krzyczyzjawiskowaCoral,kiedyDylanijawychodzimypodrękęzkościoła,a
setkiróżanychpłatkówopadająnanasrazemzziarenkamiryżu.
Ludzienasrozdzielają.Całują,ściskają,składajążyczenia,ajamogęsiętylkouśmiechać,uśmiechaći
uśmiechać…
WyszłamzaDylana!
Fotoreporterzy robią nam zdjęcia. Ożenił się syn słynnej Luisy Fernández, Lwicy! Patrzę na to
wszystko oszołomiona. Zabijają się, żeby zrobić zdjęcie nam i gościom. W końcu mojemu świeżo
poślubionemu mężowi udaje się do mnie podejść. Chwyta mnie mocno za rękę i czuję się
bezpieczniejsza. Prawie nie znam otaczających nas osób, ale jestem pod wrażeniem ogromnej liczby
sławnychludzi,którzyzachwycenicałująnasiżycząnamnajwiększegoszczęścianaświecie.Matko,jest
nawetDwayneJohnson,KrólSkorpion!JakCoralgozobaczy,dostaniezawału.
Oniemiałapatrzę,jakpodchodzidonasMichaelBubléiskładanamżyczenia.Życzynamnajwiększego
szczęścianaświecie,ajauśmiechamsięjakgłupia.Niewiem,czydlatego,żewidzęBublé,czyprzezto,
żewtejchwiliczujęsięprzeszczęśliwa.CozaprzyjaciółmaDylan?
Potem jedziemy do hotelu, w którym ma się odbyć przyjęcie, Regent Beverly Wilshire. Na miejscu
odbieramimowę,kiedywidzę,żetohotelzfilmuPrettyWoman.
Aleodjazd!
Znówczekająnanasdziennikarze.Zdjęcia,zdjęciaijeszczerazzdjęcia.Wchodzędohoteluiwidzę
moichbraci,którzysąwyraźnieoszołomieni.Niewierząwzainteresowanie,jakiewzbudziłnaszślub,a
tymbardziejwobecnośćtylusławnychludzi.Rozbawionapatrzę,jakrobiąsobieznimizdjęcia.Sągorsi
niżpaparazzi.
–Yaniraaaaaaaa,widziałamprzystojniakaodzębów!KrólaSkorpiona!–krzyczyCoralwstrząśnięta.
–Alejazda!Alejazda!Widziałaś,jakieciacho?
Niedajemiodpowiedzieć,bosięoddala.
–Idęsobiezrobićznimzdjęcie,dozobaczeniazachwilę–mówi.
Śmiejęsię.Wiedziałam,żetakzareaguje,kiedyzobaczyDwayne’aJohnsona.
Wchodzimy na salę, gdzie podają przekąski. Jestem potwornie głodna i próbuję wszystkich. Są
znakomite. Pomiędzy jedną kanapką a drugą witam się z Markiem Anthonym, Luisem Fonsi, Rickym
Martinem i prawie mdleję, kiedy mój świeżo upieczony mąż przedstawia mi piosenkarza, którego
słuchamy prawie zawsze, kiedy się kochamy, Maxwella. Jest czarujący, bardzo sympatyczny i od razu
dostrzegam,żedoskonalerozumiesięzDylanem.
Jakieśczterdzieścipięćminutpóźniejotwierająsiędrzwiinnejsaliigościezaczynająwchodzić.W
tej chwili Anselmo, mój teść, razem z Omarem, małą Piękną, Tifany i Tonym, drugim bratem Dylana,
zatrzymująnasiodciągająnabok.Dylansięuśmiecha,aAnselmopodajemikopertę.
–TojestodmojejLuisy–mówi.–Wielelattemu,zpowoduczęstychpodróży,schowaławsejfietrzy
koperty,nawypadek,gdybycośjejsięstało.Jednądlakażdegozsynów.Powiedziała,żejeżelijejnie
będzie,wdniuślubukażdegoznichmamjąwręczyćżoniepanamłodego.Proszę.
PatrzęnaAnselmozaskoczonaiwtejchwiliPięknapodchodzidoTifany,którarobizaskoczonąminę.
Alemałachwytajązarękęiodchodząrazem.Cośtakiego,wkońcunawetsiępolubią.Zostajęsamaz
czteremamężczyznamiFerrasa,którzypatrząnamniewzruszeni.Obejmujęwszystkichpokolei.Wiem,ze
potrzebują tego uścisku. Bez wątpienia Luisa była kobietą, która myślała o wszystkim i chciała być
obecnawkażdymszczególnymmomencieżyciaswoichsynów.Brawodlaniej!
–Odlatchciałemsiędowiedzieć,cojestwtejkopercie–mówiDylan,którystoiobokmnie.–Ale
tataniepozwoliłmijejotworzyć.
– Kazano mi wręczyć ją twojej żonie w dniu twojego ślubu – mówi z uśmiechem Anselmo, już
spokojniejszy.
–Mojąjużprzeczytaliście–wtrącaOmar.
–Nawetdwarazy–podkreślaTonyrozbawiony.
Po głośnym wybuchu śmiechu, dzięki któremu napięcie opada, robię to, o co wszyscy czterej proszą
mniewzrokiem.Otwieramkopertęiodczytujęnagłos.
Mojakochanacórko!
Jestem przekonana, że dzisiaj jest jeden z najszczęśliwszych dni w życiu mojego cudownego syna
Dylana i chcę Ci podziękować, bo bez wątpienia zawdzięcza to temu, że odnalazł kobietę swojego
życia,Ciebie,iżepodarowałjejkluczdoswojegoserca.
ŻyczęWamdługiego,szczęśliwegowspólnegożyciaimamnadzieję,żezapamiętaszterady.
Ten,ktopierwszyprosiowybaczenie,jestodważniejszy.
Ten,ktopierwszyprzebacza,jestsilniejszy.
Ten,ktopierwszyzapominajestszczęśliwszy.
Dbajomojegosyna,takjakjegoojciec,braciaijaoniegodbamy.
Dylanjestistotąpełnąświatła,miłościiuczuć.
Kochająca,
MamaLuisa
PSPowiedzAnselmo,żebysięwięcejuśmiechał.Wtedyjestbardzoprzystojny.
Kończęłamiącymsięgłosemiwzruszonaunoszędłońdoust.Patrzęnaczterechfacetów,którzywtej
chwilisąmiękcyjakgalareta.Dylanowibłyszcząoczy,jakmnie.Obejmujęgo.Widać,żesłowamatkigo
wzruszyły,takjakAnselmo,OmaraiTony’ego.
Odsuwam się od niego i ocieram łzę, która spływa mi po policzku i z uśmiechem dotykam brody
Anselma,którywycieraoczychusteczką.
– Plan A – mówię. – Odczekamy kilka minut, aż minie nam wzruszenie. Plan B: wchodzimy tak jak
jesteśmyi…
–PaniFerrasa,popieramplanA–przerywamiDylan,uśmiechającsię,iściskazaramięwzruszonego
Omara.
PrzyglądamsięFerrasomwmilczeniu.Tacywielcyitacywrażliwi.Niesamowitejakciczterejfaceci,
każdynaswójsposób,całyczastęskniązaLuisą.Zkażdymdniemnabieramwiększegoprzekonania,że
byłaniezwykłąkobietą.
Kiedyodzyskujęsiły,podajęlistDylanowi,którychowagodowewnętrznejkieszenifraka.
–Zęby…zęby…–mówię.
Całaczwórkapatrzynamnie,nierozumiejąc,ocomichodzi.
–Takmówiłapewnasławazmojegokraju,kiedystawałaprzedkameramiiniechciałaokazaćuczuć–
wyjaśniamrozbawiona.
Uśmiechająsię.
–Widzicie?Zęby!–pokazuję.
W końcu wchodzimy do imponującej sali, a goście witają nas oklaskami. Uśmiechamy się wszyscy
pięcioro,idziemydonaszegostołuirozpoczynasiękolacja.Niemuszęmówić,żepodawanesąnajlepsze
potrawy, w ogromnych ilościach. Nie chcemy, żeby ktokolwiek był głodny i musiał iść później na
hamburgera.
Po kolacji Anselmo i moi rodzice wchodzą na podest i wznoszą toast za nasze szczęście. To
najbardziej wzruszająca chwila kolacji i goście śmieją się z pomysłów tej trójki. Kiedy przemowy się
kończą,rozpoczynasiębal.Orkiestrajestbardzoelegancka,ajejczłonkowiesąwbiałychkoszulachz
czarnąmuchą.Zaczynajągrać,ajabijębrawo,widząc,żenascenęwchodziMichaelBublé.
Niemogęwtouwierzyć!Będziedlanasśpiewał!
Witawszystkichgości.Jestcudownymdżentelmenem,którywułamkusekundyzjednujenasząsympatię
swoją wielką serdecznością. Próbuje nawet powiedzieć coś po hiszpańsku, żeby zrozumiała go moja
rodzina.Aleszaaaaał!
Późniejzwracasiędomnie.
–Yanira,jakąpiosenkęchceszzatańczyćzeswoimcudownymmężem?–pyta.
Wszyscy na mnie patrzą, a ja czuję, że płoną mi policzki. Moje spojrzenie napotyka wzrok mojego
brataArenaiobojesięuśmiechamy.Onnapewnowie,jakąpiosenkęchcęusłyszeć.Kiwamgłowądo
mojego brata, patrzę na miłość mojego życia, a jego mina mówi wszystko. Nie lubi znajdować się w
centrumuwagi,alejachcęupajaćsiętąmagiczną,wyjątkową,jedynąchwilą.SpoglądamnaMichaela.
–Zaśpiewaj,proszę,YouWillNeverFind.
RozbawionaznówspoglądamnaDylanaidomyślamsię,żebyłbywstaniezrobićwszystko,żebytylko
nie zatańczyć. Biedak! Ale zaskakuje mnie. Chwyta mnie za rękę i prowadzi na środek parkietu, gdzie
przyciągamniedosiebiezaborczymgestem.
–Zanicnaświecieniezrezygnowałbymznaszegopierwszegotańca.
Jakzawszeromantyczny.Uwielbiamgo.
Wtulona w niego daję się prowadzić muzyce. Uwielbiam tę piosenkę. Tańczymy, a Michael z
zaangażowaniem śpiewa, uważnie obserwowany przez setki osób. Kiedy piosenka się kończy, Dylan
mniecałuje,awszyscybijąnambrawo.
Namiłośćboską,tojestjakzfilmuuuuuuuuuu!
PochwiliMichaelschodzizesceny,aorkiestragrakolejnąpiosenkę.Parkietsięzapełnia.Przeztrzy
godziny wszyscy tańczą i bawią się przy muzyce. Ja przyglądam się temu zachwycona, a kiedy Coral
spogląda na mnie, tańcząc z Królem Skorpionem, nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. Nie
jest to szalone, ogniste wesele, jakiego się spodziewałam, ale wszyscy się dobrze bawią i to mi
wystarczy.
Odwunastejnocsiękończy.
Oj,jakaszkoda!Amnietaksięchcebawić!
Goście się żegnają, a ja, szczęśliwa i zakochana, żegnam się z nimi, trzymając mojego eleganckiego
mężazarękę.PięknajestwyczerpanaiNianiarazemzOmaremiTifanyzabierajądodomu.Anselmoi
Tonyjadąznimi.Coral,moirodziceibraciabiorątaksówkę.Dylandajeimkluczedonaszegodomu,a
onidająnambuziaka,życządobrejnocyiwychodzą.ArgeniPatriciarównieżidą.Kiedyzostajemysami,
spoglądamnaDylanaiwidzę,żemarzęsęnapoliczku.Chwytamjąostrożniepalcamiiprzysuwamdo
niego.
–Kiedykomuśwypadnierzęsa,musidmuchnąćipomyślećżyczenie.
Uśmiechasięzdziwiony,alenicnierobi.
–Dalej,dmuchnij,żebyrzęsazniknęłaiżebyspełniłocisiężyczenie–powtarzam.
Robito,akiedyrzęsasfruwazmojegopalca,całujęgożarliwie.Jestemtakaszczęśliwa!
–Wyrwijmijeszczejednąrzęsę,chcępomyślećjeszczejednożyczenie–mówizrozbawionąminą,
kiedysięodniegoodsuwam.
Parskamśmiechem.Niezłyagent!
Idziemydoladyrecepcji,trzymającsięzaręce.
–Mówiłemcijuż,jakpiękniewyglądasz?–szepczeDylan,spoglądającnamnie.
–Jakiśmilionrazy,kochanie–żartuję.
Dylanprzyciągamniedosiebieimuskanosemmojewłosy.
–Uwielbiamto,żejesteśpaniąFerrasa–mruczy.
Podniecona jego słowami wyobrażam sobie, jak mnie rozbiera i daje wszystko. Och, tak, kochany…
Dzisiajzobaczysz!
Chcę spędzić wspaniałą noc pełną seksu w naszym fantastycznym apartamencie z moim świeżo
poślubionymmężulkiem.
–Dobrzesiębawiłaśnaprzyjęciu?–pyta.
Kiwamgłową,radosnajakskowronek,alenagleDylansięzatrzymuje.
–Mamdlaciebieostatniąniespodziankę–mówi.Wyciągazkieszeniczarnąapaszkęipokazujemiją.
–Alenajpierwmuszęzasłonićcioczy–wyjaśnia.
Chce mi się śmiać. Zamierza zawiązać mi oczy na środku hotelowego holu? Odważny! Nie mam
wątpliwości,żenasznocpełnaseksubędziewspaniała.
–Dalej,zakryjmioczy!–poganiam.–Chcęteniespodzianki.
Robito,dającmiprzelotnegobuziakawusta,apóźniejbierzemniewramiona.
–Świetnie.Zobaczmytęniespodziankę.
Czujęświeżepowietrzenatwarzy.Wychodzimyzhotelu?
Kilkachwilpóźniejsadzamnienafotelusamochodu.
–Odpocznijteraz,kochana–szepcze–bozachwilę,zapewniamcię,niebędziecitodane.
Uśmiechamsiępodniecona,asamochódrusza.Dokądonmniewiezie?
Czujęustamojegoukochanegonamoich.Całujemnie,pożera,przygryzawargi.Pochłaniamniecałą,a
jasiępoddajętemu,czegochce,niewiedząc,dokądjedziemy,ktoprowadzi,aninic.
Niewiem,ileczasujesteśmywsamochodzie,wiemtylko,żejegodłoniebłądząpomoimciele,aon
szepczeczułemiłosnesłowa,którymisięupajam,smakuję,rozkoszuję!
Alechcęwięcej.Problememjestsuknia,takailośćtiuluniepozwalajegodłoniomdotrzećzłatwością
do miejsca, w którym ich pragnę i to mnie frustruje. Chcę, żeby zdarł ze mnie suknię i mnie posiadł.
Potrzebujętego!
Naglesamochódsięzatrzymuje.Dylanotwieradrzwi,wysiadaiznówbierzemnienaręce.Namiejscu
jestcicho,nicniesłyszę.Naglestawiamnienaziemi.
–Gotowananiespodziankę?–pytamnienaucho.
Kiwamgłowąjakdziecko.Tak,chcęseksuuuuuuu.
Alenaglesłyszędźwiękigitaryelektrycznej.Niemożliwe!KiedyDylanzdejmujemiprzepaskęzoczui
widzę na scenie moją babcię Ankie ze swoim zespołem oraz niektórych gości weselnych, krzyczę i
zaczynamskakaćzeszczęścia,awszyscybijąbrawo.
– Przyjaciółki twojej babci nie chciały przyjść na ślub, żeby zrobić ci tę niespodziankę – mówi mi
Dylannaucho.–Przyleciałydziśrano.
PatrzęnaPepi,CintięiManuelęiposyłamimbuziakawpowietrzu.Uśmiechająsięiprzesyłającałusy
mnie.
–Zgadnij,ktomnieprzywiózłnamotorze?!–krzyczyCoral,stającprzedemną.
Niemamwątpliwości,sądzącpotym,jakjestprzejęta,domyślamsię,żepewnieKrólSkorpion.
–Ambrosius!–mówi.–Narzeczonytwojejbabci!Dylangozaprosił!
Patrzęnamojegochłopaka,którysięuśmiecha.
–Ankiemnieotopoprosiła–mruczy–iniemogłemjejodmówić.
Mojababciazuśmiechempodchodzidomikrofonu.
–Tępiosenkędedykujęnowożeńcom–mówi.–Dalej,dzieciaki,wyjdźcienaparkiet,przytulciesię
mocno,pocałujciezmiłościąibawciesię.
Wszyscybijąbrawo.
–Chcęwidziećwszystkichnaparkiecie,kołyszącychbiodrami.Dalej!
IzaczynagraćnagitarzepiosenkęSantanyFlordeluna.Patrzęnababcięipuszczamdoniejoko.Wie,
żeuwielbiamtenutwór.PodrodzenaparkietmijammojąrodzinęirodzinęDylana,któreuśmiechająsię
donaszachwyceni.PodchodzidomnieTifany.
–Kotku,niemogłamciotympowiedzieć–szepcze.–Tobyłasurprise.
ŚmiejęsięirozpoznajędomOmara.Jesteśmywwielkiejsalibalowej.Spoglądamnamojąszaloną,
egzaltowanąszwagierkęipostanawiamwłączyćsięwjejgrę.
–Jestemsuperzachwyconaaaaaaa!–odpowiadam.
TrzymjącDylanazarękę,wchodzęnaparkietizaczynamtańczyć.Parkietsięzapełnia,ajaobserwuję
wyrazpodziwudlamojejbabcinatwarzachgości.BrawodlamojejAnkie!
–Podobacisięniespodzianka?–pytamnieDylan.
–Bardzo.
– Twoim jedynym wymaganiem była szalona impreza, więc ją masz! Teraz moim jedynym
wymaganiemjestto,żebyśnigdyomnieniezapomniała.Niemogęsiędoczekać,kiedyznajdęsięsamna
samztobąwhotelu.
Patrzęnamojegoprzystojniakazcałamiłościąświataisięuśmiecham.
–Jesteśnajlepszy,kochanie–mówię.–Najlepszy.
Dylansięuśmiecha.
–Amożemyślałaś,żetymognistymprzyjęciembyłaimprezawhotelu?Zażadneskarbyniechciałem
dokońcażyciawysłuchiwaćtegowyrzutu–odpowiada.
Śmiejęsię.Aleonmniezna.
– Gdyby chodziło o mnie – dodaje – byłbym już w apartamencie z moim króliczkiem i robił to, co
lubię najbardziej, ale wiem, jak bardzo tego pragniesz, więc tańcz, śpiewaj i szalej. Ale żadnych
chichaítos!Chcęcięmiećtrzeźwąitylkodlamnie,kiedywrócimydoapartamentu.
Całujęgozakochana.
– Obiecuję, że będę najbardziej gorącym i perwersyjnym króliczkiem na świecie – mówię szeptem,
odsuwającsięodniego.–Zapewniamcię,żetejnocyniezapomnisz.
Dylansięuśmiechaiznówmniecałuje.
–Bawsiędobrzenaprzyjęciu,apotemsprawisz,żejasiębędędobrzebawił–odpowiada.
Tańczymyprzytuleniwrytmtejładnejpiosenki,apotympierwszymtańcumojababciaijejszalone
koleżankigrająjeszczeczterypiosenkizeswojegorepertuaru.Muzycy,aktorzy,producenciipiosenkarze
obecninasalipatrząnaniezpodziwem,ajajestemzachwycona.
Kiedy zjawia się Ambrosius, całuje mnie w policzek, wita się z Dylanem i gratuluje nam ślubu.
Później mówi mi, że muszę wejść na scenę, bo babcia chce, żebym z nią zaśpiewała. Robię to bez
wahania.
Wciągutrzechgodzinprzezscenęzdążyliprzewinąćsięwszyscy.WłączniezCoral,któraśpiewała
Macarenę,iDylanem,któryzTonymiOmaremzaśpiewalisalsęichmatki,którapowalamnienakolana.
No, nooooooooo, ale ładnie śpiewa ten mój mąż! I ma poczucie rytmu. Bez wątpienia prawdziwe jest
powiedzenie:ktodobrzetańczy,włóżkuiseksiejestkrólem.Niechżyjemójkról!
Kiedychodzizesceny,oklaskujęgo.Odtejporyjestemjegofankąnumerjeden.
Uśmiechasię.Świadomość,żejestszczęśliwyzeswojąrodzinąiprzyjaciółmisprawia,żeijajestem
szczęśliwa.Lubięobserwowaćgowjegośrodowisku,sprawiamitoradość.Rzadkobyłtakswobodny.
Przyglądam się również Omarowi. Jego tupet w zalotach do jakiejś rudowłosej kobiety odbiera mi
mowę.Nieulegawątpliwości,żezwiązekmojegoszwagraiTifanyjestconajmniejdziwny.
Naglewidzęmoichrodziców,którzyzaczynającośpićibiegnędonich.
–Copijecie?
Mamapatrzynamnierozbawiona.
–Nazywasięchybachichaíto.TypowedlaPortoryko,jakpowiedziałakelnerka.
O,nie…Niemogąprzeżyćtego,coprzeżyłamja.Wyjmujęimkieliszkizdłoni.
–Uwierzciemi,niepijciewięcejniżdwa,bojutroprzezcałydzieńniebędzieciewstaniepodnieść
sięzłóżka–mówię.
– Ale ty lubisz przesadzać, wzdychaczu! – śmieje się tata, bierze ode mnie kieliszek i wypija
zawartośćzadowolony.
WtejchwilizarękęchwytamniemójbratRayco.
–Chodźzatańczymy,księżniczko.
Idziemynaparkiet,apodrodzekrzyczędorodziców:
–Uprzedzałamwas!
Zaczynam tańczyć z przystojniakiem Rayco i śmieję się, widząc, że moi rodzice unoszą kieliszki i
wypijająduszkiemchichaíto.
Matko,jaktosięskończy!
Kiedypiosenkasiękończyiudajemisięprzezdwiesekundypobyćsamej,widzę,żeArgeniPatricia
się całują. Ale się cieszę, gdy widzę, że mój brat jest taki szczęśliwy. Widać, że Patricia wypełnia tę
pustkę,którązawszewsobienosił.Coraltańczyzjakimśbrunetem.Niewiem,ktotojest,alewidzę,że
moja przyjaciółka bawi się fenomenalnie. Uśmiecham się. Chcę widzieć ją tak szczęśliwą, jak na to
zasługuje.
BabciaNirarozmawiazAnselmo,moimteściem.Chybajestimmilo.Luisamarację.Tenfacetjesto
wieleprzystojniejszy,kiedysięuśmiecha.
Garret, rodzinny Jedi, obserwuje, jak zwykle, ale z zaskoczeniem widzę, że spogląda na dziewczynę
stojącąwgłębisali,aonazerkananiego.Czyżbywpadlisobiewoko?Dwieminutypóźniejmójbrat
podchodzidoniej,siadaobokizaczynarozmawiać.Niedowiary!Porazpierwszywidzę,żezbliżasię
dojakiejśkobiety,któraniezaliczasiędojegostukniętychkoleżanek.
Nagle,oniemiała,dostrzegam,żebabciaAnkieznikazadrzwiamizAmbrosiusem,całująsię.
Oszalała?Jaktozobaczymójojciec,będzieoburzony,isłusznie.Cholera,przecieżtojegomatka!
W tej chwili za rękę chwyta mnie Tony i znów wyciąga mnie na parkiet. Grają salsę i bez wahania
rzucamy się w wir zabawy. Widzę, że Dylan rozmawia ze swoim przyjacielem Maxwellem i obaj się
śmieją.
Piosenkasiękończy,zaczynasiękolejnaitymrazemtańczęzOmarem.Widać,żeLuisabardzodobrze
nauczyłasynówtańczyć.Potejpiosencetańczękilkakolejnychzkażdym,ktomnieprosi,ażmójwzrok
spotyka się ze wzrokiem Dylana, który głową daje i znak, żebyśmy wyszli. Nie chcę. Nie chcę, żeby
imprezasięskończyła!Robiępodkówkę,aonpoddajesięzuśmiechem.Jakszaleć,toszaleć!
KiedykończętańczyćzbardzosympatycznymkolegąTony’ego,podchodzędobaruzdrinkamiiwtej
samejchwilidopadamnieTifany.
–Kotku,jestemsuperzdegustowanatymstarymmrukiem.
Wiem, kto jest tym „starym mrukiem”, nie muszę pytać. Nie da się ukryć, że kiedy Anselmo się
zaweźmie,potrafibyćprawdziwymtyranemiwiem,żedlaTifanywłaśnienimjest.Patrzęnaparkieti
widzę,żeDylanrozmawiazkilkomamężczyznami,aOmarcałujewszyjęrudą.Cośpodobnego!Jedną
dłoniąszybkochwytambutelkęszampana,dodrugiejbiorędwakieliszkiispoglądamnakobietę,która
zawszebyławobecmnieserdeczna.
–Chodźzemną,Tifany–mówię.
Siadamy przy stole oddalonym od zgiełku, gdzie nikt nas nie znajdzie. Otwieram butelkę, napełniam
kieliszkiijedenpodajęsiedzącejzemnąblondynce.
–Wypijmyzamiłość–proponuję.
–Acotojest?–drwibiedaczka.
Nieodpowiadam.Stukamkieliszkiemojejkieliszekipijemy.
–DalicilistodLuisy?
Kiwamgłową.
–Mójprzeczytalijużwcześniej–mówi.–ByłamdrugążonąOmara,więcniezwrócilinamnieuwagi.
–Acownimbyłonapisane?
–Generalnie,żebymbardzokochałarobaczka,żebymmiałasiłęizaskakującgo,sprawiała,żebędzie
szczęśliwy–szepcze.–Alenibyczymmamzaskakiwaćmężczyznę,którymawszystko?
–Czymś,czegoniemaiczegoniemożnakupićzapieniądze.
Mojaszwagierkawypijałykszampana.
– Widocznie ta ruda, którą przyprowadził na wesele, potrafi go zaskoczyć. Cholerna suka i cholerny
rozpasanypawian.
Niechmnie!Mojaszwagierkapowiedziała:sukainazwałaswojegorobaczkarozpasanympawianem?
Nieźle!Nieźle!
Jestemoniemiała,słysząc,żemówiwtensposób.
–Mojemałżeństwoleżyikwiczy–mówi,patrzącnamnie.
–Więcdlaczegototolerujesz?
–Bogokocham.
Żal mi jej. Widać, że jest szczera. Tifany z całą pewnością ma maniery księżniczki z bajki, ale z
każdymdniemprzekonujęsięcorazbardziej,żemawielkieserceijestdobrądziewczyną.
– Słowo ci daję, że gdyby Dylan zrobił coś takiego i pojawił się na jakiejś uroczystości z inną,
zabiłabymgo–oznajmiam.
–Oj,kotku,niebądźbrutalna!
–Brutalna?!–syczęoszołomiona,awmyślachpobrzmiewamimuzykazeSpongeBoba.–Przecieżon
bez żadnych zahamowań przyprowadza… Cholera, Tifany, to twój dom, a on ją tu sprowadził. Jak
możeszmunatopozwalać?
– Powiedziałam ci już: bo go kocham. Uwielbiam mojego robaczka, chociaż wiem, że nie jest
wyłącznie mój. Pociesza mnie jedynie to… – dodaje po chwili wymownego milczenia, podczas której
dostrzegamból,któryczuje–…żeogrwie,żeniejestemznimdlapieniędzy.Mojarodzinajestbardzo
dobrzesytuowanai…
–Powinnaśpostawićsprawyjasno–ucinam.–Jakpowiedziałabycimojababcia:lepiejbyćsamej
niżwnieodpowiednimtowarzystwie.
–Jestemtchórzem.Takajestprawda.Cojabymbezniegozrobiła?
Ogarniamniezłość.Niemogęznieśćtego,żejakaśkobietatakmyśli.
–Przedewszystkim,owielewięcejniżcisięwydaje–mówię.–Zmojegopunktuwidzeniapowinno
liczyćsiętylkoto,żebyśbyłaszczęśliwazkimś,ktociękochatak,jaktyjego.Powinnaśzacząćbardziej
cenić siebie samą i sprawić, żeby ciebie ceniono. Powiedziałaś, że byłaś projektantką. Dlaczego nie
wróciszdozawoduinieprzestanieszbyćzależnaodOmara?
Tifanypatrzynamnie.Dotykablondloka.
–Janiejestemtakajakty–mówizesmutnąminą.–Tataimamanauczylimnie,żetrzebabyćdobrą
żonąi…
–Idlategomusiszpubliczniedawaćsięponiżać?Czytwoirodzicewiedzą,cosiędzieje?
Zjejminywidzę,żetak.Niedowiary!Wkońcunapełniamsobieznówkieliszekijąprzepraszam.
–Wybacz.Chybawtykamnoswnieswojesprawy.
Tifanyjednymhaustemwypijaszampana.
– Dziękuję za szczerość – mówi. – Ale na razie jest, jak jest. A w kwestii moich rodziców, szkoda
gadać.Ichżycieniejestnajlepszymprzykładem.
Biedna.Czuję,żejejrodzinaniejesttakajakmoja.Wychowanojąwprzekonaniu,żetrzebawszystko
znosićiudawać.
Pijęznowu.Tojejżycieiskoroonanatopozwala,niemamprawarobićjejwyrzutów.
–Dlaczego ciebie ogrszanuje, a mnienie? – pyta naglemoja szwagierka pochwili milczenia. – Co
takiegozrobiłaś?
Doskonalewiem,cozrobiłam.
–Wypowiedziałammuwojnęibyłamdlaniegotaksamoniemiła,jakondlamnie–odpowiadam.
– Ja tak nie umiem! I denerwuje mnie, że myśli, że jestem po prostu głupią blondynką. Ty też tak
uważasz?
Duszęsię.Cholera,alejestemniedobra!Tifanyjesttakadobra,jakmogętakmyśleć?Znówpróbuję
byćzniąszczera.
–ChybapowinnaśzmienićpodejściedocałejrodzinyFerrasaizacząćsięcenić–mówię.
Patrzynamnieikiwagłową.
–JakmówiRebeca,urodziłamsięksiężniczką,bosukbyłojużwystarczającodużo.
Parskamśmiechem.
– Nie musisz być suką, żeby zdobyć sympatię ogra i uwagę Omara, wystarczy, że będziesz trochę
bardziejprzebiegłaipokażeszim,żemaszcharakteriżewalczyszoto,cokochasz.Możejakaśreakcja,
którejsięniespodziewająalbostawieniemimczołasprawią,żezacznąpatrzećnaciebieinaczej.
– Na samą myśl o tym ogarnia mnie niepokój – popłakuje. – Nie jestem w stanie powiedzieć ani
jednemu,anidrugiemu:róbrządispadajstąd!
Uśmiechamsię.Niemaco,TifanytoTifany!
– Kiedy ogr patrzy na mnie tym morderczym wzrokiem, przeraża mnie! Nic na to nie poradzę. Dla
niegozawszebędęgłupiąblondynką,którawyszłazajegostarszegosyna.
Biedaczka.Żalmi,żetakuważa.Alewiem,żeAnselmonaprawdętakoniejmyśliibolimnieto.Przy
pierwszymkontakcieTifanymożesięwydawaćpustaipróżna,alekiedysięjąpozna,człowiekwidzi,że
jest słodka, czuła, sympatyczna i ma wielkie serce. Jestem przekonana, że w tym właśnie zakochał się
Omar,kiedyjąpoznał.
–ComyśliszoPięknej?–pytam.
–Jakmówijejimię,jestpięknotką.
–Ajakoosoba?–nalegam.
–Odlot,jestemjejmacochą!Jaktoźlebrzmi,prawda?
Uśmiechamsię.
–Niekojarzycisięztązłą?–pyta.–Och,kotku…Małanapewnomnienienawidzizato,żejestem
macochąjaktazbajek.IlekrzywdyzrobiłDisneyniektórymifilmami!
Przyniejzrywambokiześmiechu.Niemogęsiępowstrzymać.Napełniamznówkieliszki.
–Comyśliszomałej?–pytamznowu.
–Cudownedziecko.–Uśmiechasię.–Zawszetakmyślałam,chociażkiedysiędowiedziałam,żemój
robaczek ma córkę, byłam bardzo rozżalona. Ale za każdym razem, kiedy lecimy ją odwiedzić w
Portoryko,corazbardziejsięwniejzakochuję.Jesttakasłodkairozkoszna,żeniemożnajejniekochać.
Omarniechcedzieci–dodaje,ściszającgłos.–AlePięknaskradłamuserce.
–Atychceszmiećdzieci?
Tifanykiwagłowąiwzruszaramionami.
–Strasznie!–odpowiada.–Alewiem,żejeślirobaczekniechce,nicnatonieporadzę.–Uśmiecha
się i zmienia temat. – Piękna jest cudowna. Ma ciemne oczka jak Selena Gomez, kolor skóry Penelope
CruziustaAngelinyJolie.Jestidealna!
Patrzęnaniązaskoczona,kiedysłuchamtego,comówi.Widać,żewyglądjestdlaniejnajważniejszy.
Myślęomałejijestemwszoku,borzeczywiściemausteczkajakJolie.Alefajnie!Chociażalkoholcoraz
mocniejnamniewpływa,pijędalej,patrzącnamojąsuperboskąszwagierkę.
– Jeżeli nie umiesz sobie dać rady z ogrem, podejdź go od innej strony. Pokochaj Piękną. To, że
będziesz ją kochać, a mała pokocha ciebie, na pewno sprawi, że Anselmo zmieni zdanie. Dla niego
miłośćjestnajważniejsza.Ważniejszaniżdajeposobiepoznać.
MinaTifanyjestbezcenna.
–Yanira…Jestemjejmacochą.Myślisz,żemniepokocha?
–Pewnie,żetak!
Uśmiechasięzadowolona.
–Małajestspragnionaczułościimiłości–dodaję.–Wystarczy,żejejtodasz,aniebędziechciała
bezciebieżyć.Tifany,przecieżjesteśbardzoczułąkobietą.
Znównapełniasobiekieliszek,opróżniabutelkęiwrzucajądogórydnemdowiaderkazlodem.
– Mam problem, kotku. Nie wiem, jak opiekować się dzieckiem. Och, Yanira, strasznie ciężko być
mną.
Wzdycham.
PlanA:szturchnąćją,żebyoprzytomniała.
PlanB:zmienićtematipowiedzieć,żemapięknąsuknię,żebysięuśmiechnęłaizapomniałaocałym
świecie.
PlanC:ciągnąćtematwnadziei,żeosiągnępozytywnyskutek.
WybieramplanC.MojaszwagierkanatozasługujeiPięknateż.
Wiem, że może być bardzo dobrą matką dla małej. Nie mam wątpliwości, że kiedy między nimi
zaiskrzy,wszystkowichżyciusięzmieni.Trzebatylkoznaleźćsposób,żebysiępokochałyiniemogły
bezsiebieżyć.
–Cotusiedzicietakiesame?
Oglądamysięzasiebieiwidzimy,żepodchodzidonasstrasznieeleganckiTony.Siadaznamiizerka
nabutelkęszampana.
–Wypiłyściejąsame?–pyta.
–Samiutkie–potwierdzaTifany.
Usmiechasię.
–Mojedwieszwagierkirazem,jasnowłosyraj!–Spoglądanamnie.–Mójbratcięszuka–dodaje.–
Chcewracać.
Mamochotęzaprotestować,aleTifanysięuśmiecha.
–Mamidealnąprzyjaciółkę,Tony–szepcze.–Idealnądlaciebie.
Wstajezuśmiechem.
–Narazieeeeeeeee–mówi,oddalającsię.
Śmiejemysięobie,akiedyMarcAnthonyzaczynaśpiewaćnascenie,wstajemyibiegniemytańczyć.
Chwilępóźniejschodzęzparkietuspragnionaiwpadamnamojegoteścia.
– Na miłość boską – mówi na mój widok. – Czy ta twoja rockowa babcia nie ma za grosz
przywoitości?
Och…och…Obawiamsię,żeogrzobaczyłjązAmbrosiusem.
–Cosięstało?
Mójteśćściszagłos.
–Natknąłemsięnanią,jakwychodziłazłazienkiztymswoimprzyjacielemipojejwyglądziesądząc,
niemożnabyłopomyślećnicdobrego.
Do licha z tą moją babcią. Śmieję się, bo nie jestem w stanie się powstrzymać. Moja Ankie ma
niespożytytemperament.Bioręteściapodrękęiidęsięznimczegośnapić.
Przy barze spotykamy mojego brata Garreta. Dalej rozmawia z dziewczyną, z którą wcześniej
widziałam, jak flirtował i jestem zaskoczona. Ale zaskoczenie znika, kiedy słyszę, że z przejęciem
rozmawiająoGwiezdnychwojnach.
Drugaztakimbzikiemjakon?!
Jaktosięmówi:każdapotworaznajdzieswojegoamatora.
–Niechmocbędziezwami,ludzie–mówimójbrat,przechodzącoboknas.
Dostajęatakuśmiechu,aojciecDylanapatrzynamnieikręcigłowązuśmiechem.
–Tymisięwydawałaśwyjątkowa,aletwojababciaibratbijącięnagłowe–mówi.
Nicdziwnego.Ci,którzyznająmojąrodzinę,pewniemyślą,żewieluznasbrakujepiątejklepki.Mój
brat Garret, który ma ponad trzydzieści lat, jest świrem jakich mało, na moim ślubie wystąpił w stroju
Jedi.
Raycojestkobieciarzem,ababcia,rockendrolówąwkażdymcalu,któraniejestwstaniepohamować
swoichseksualnychzapędów.
Przyznaję. Moja rodzina jest specyficzna. Ale przecież każda rodzina jest wyjątkowa. Kto nie ma w
swojejdziwaka?
ZachęconaprzezmojądobrotliwąbabcięNire,wchodzęnascenęiśpiewampiosenkęzmoichwysp.Z
mojejpięknejkanaryjskiejziemi.ZapraszamPepi,CintięiManuelę,żebymiakompaniowały.Imudasię
tolepiejniżkomukolwiek.PopierwszychakordachrozpoczynampasodobleWyspyKanaryjskie.
Wszyscysłuchają.Podobaimsięłagodnyrytmpiosenki,chociażwielujejnierozumie,bośpiewampo
hiszpańsku.Rodzicetańcząprzytulenidosiebie,ababciaNirazapraszadotańcaAnselmo.
OBoże,wzruszamsię,śpiewająctępięknąpiosenkę!
Tęsknotazamojąojczyznąnadalwywołujełzy.Niemogęnicporadzić,tryskająmizoczu,alemimo
wszystko się uśmiecham. Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że są to zły wzruszenia. Kocham mój kraj.
Jestemprzekonana,żebezwzględunato,czyjesteśzSantaCruznaTeneryfie,zGomery,zGranCanarii,
z Las Palmas, Majorki, La Palmy, Lanzarote, Ekstremadury czy Andaluzji, słowa tego pasodoble
chwytającięzaserce,jeżeliprzebywaszzdalekaodswojejziemi.
Uśmiechamsię,patrzącnababcięNirę.Wiem,żesięcieszy,żeśpiewamtępiosenkę,któraprzywodzi
jejnamyślcudownewspomnienia.Widzętowjejspojrzeniuiporozumiewawczopuszczamdoniejoko.
WśródkupublicznościszukamwzrokiemDylana,widzę,żenamniepatrzyiczujęjegomiłość.Wiem,że
rozumiemojełzyiuśmiechamsię,kiedyposyłamibuziaka.Wjegospojrzeniuodczytujęsłowa:kocham
cię.
Kiedy kończę śpiewać, wszyscy mnie oklaskują. Schodzę ze sceny i babcia Nira i mama obejmują
mniewzruszone,amójukochanypodchodzidomnie,chwytamniewpasieicałujewczoło.
–Copowiesznato,żebyśmyterazurządzilisobieimprezęnaosobności,tylkowedwoje?
Zjednejstronymamwielkąochote,alezdrugiejświetniesiębawię.
–Poczekajjeszczetroszkę,skarbie–odpowiadam.–Proszę…proooooszę…
WtejchwilipodchodzidoniegoOmariszepczemucośnaucho,arudaidziedobarupodrinki.
–Niezłatatwojababciaikowboj,któryzniąjest–mówidomniemójszwagier.–Rozmawiałemz
nimiprzedchwiląipowiedziałem,żepojutrzeczekamnanichwstudiunagrań.Sąświetni!
–Cotywygadujesz?
Dylan,słyszącto,marszczybrwi.
–Omar,uważaj,corobisz–szepcze.
Szwagierpuszczadomnieoko.
–Spokojnie,braciszku–odpowiadarozbawiony.–Spokojnie.–Odchodzi.
Patrzęnanichinicnierozumiem.Niewiem,czyuwagaDylanadotyczyłarudejczymojejrodziny.
Wtejchwilizjawiasięprzystojnyznanyaktor,któregoimienianiepamiętam,chwytamniezarękęi
zapraszadotańca.Dylanwzdycha,aja,rozbawiona,posyłammubuziaka.
Na parkiecie rodzice tańczą jak szaleni i po ich ruchach widzę, że wypili za dużo chichaítos.
Biedaki…biedaki…biedaki…
Zkażdągodzinąimprezarobisiębardziejszalonaiwesoła.KiedywychodzęzaśpiewaćLabomba z
RickymMartinem,rozpętujesięistneszaleństwo.Tańczynawetreflektor!
Jestemwswoimżywiole.PotejpiosenceRickyijaśpiewamyLacopadelavidaiwszyscykrzyczą,
unoszącręce.
Kończymy,ajaroześmianapadamwobjęciaDylana,któryprzytulamniezadowolonyicałujemniew
szyję.
–Możemyjużiść?–szepcze.
Mojespojrzeniemówiwszystko.Odsuwamsięodniego.
–Jeszczechwiiiiilkę–proszę.
Mijają godziny. Starsi wychodzą z przyjęcia, zostają najwięksi imprezowicze. Dylan wodzi za mną
wzrokiemwnadziei,żezdecydujęsięwyjść.Ale,cholera,takświetniesiębawię,żechcę,żebytosięjuż
skończyło!
Ci,którzybawiąsięjeszczeoszóstejrano,sąnieźlewstawieni.TymrazemDylanmniejużniepyta.
Przerzucamniesobieprzezramięiwśródowacjigościwsadzamniedosamochoduiwracamydohotelu.
Całującsięiskładającsobieperwersyjnepropozycje,docieramydoimponującegoapartamentuikiedy
Dylan zamyka drzwi, rzucam mu się w ramiona i wsuwam język do jego ust, szukając perwersji i
namiętności.
Chcęseksu!
Całujęgo,onmnie,ażnaglemuszęsięodsunąćibiegnędołazienki.
Dylanidziezamną,opierasięofutrynęipatrzynamniezerzygnowany.
–Znowuchichaítos?–pyta.
Kręcęgłową.Zkażdąsekundączujęsięgorzej.
–Rozumiem–słyszę,jakmówizrezygnacją.–Wtakimraziewszystkopotrochu,zgadłem?
Kiwamgłową,boniejestemwstaniesięodezwać.
Niezłanocpoślubna!
Kiedyniemamjużczymwymiotować,Dylanbierzemnienaręceiniesiedosypialni.Zsuwazamek
mojejsukni,któraopadawokółstóp.Ledwieudajemisięutrzymaćotwartepowieki.Dylankładziemnie
dołóżkainicwięcejniepamiętam.
6.Obudzęcię
N
astępnego ranka budzę się sama w pokoju i naga. Mam sucho w ustach i czuję kwaśny, odpychający
smak.
–Cholera…
Niemogęuwierzyć,żewnocpoślubnąodsypiałamweselneszaleństwo.Chcęsięzapaśćpodziemię.
BiednyDylan!
Dotykamgłowyiczuję,żewłosymamtakskołtunione,żewstajęizprzerażeniemprzeglądamsięw
lustrze.
Gorzej wyglądać się nie da. Mam rozmazany tusz do rzęs, zwarzony makijaż, a na głowie coś, co
wyglądajakopuszczoneptasiegniazdo.ŚwiętyBoże,makabra!
Nieulegawątpliwości,żejestemzaprzeczeniempięknaielegancji.
Żalpatrzeć!
Wchodzę do łazienki i ostrożnie wyciągam wsuwki. Ile oni mi ich nawkładali do tego cholernego
koka? Kiedy wydaje mi się, że pozbyłam się już wszystkich, wchodzę pod prysznic i zastanawiam się,
gdziemożebyćDylan.
Obraziłsię?
Ajeżelirzuciłmniezato,żepijęiszaleję,izażądarozwodu?
Nie.Toniemożliwe.
Wychodzę spod prysznica, rozczesuję mokre włosy, wracam do pokoju, ale Dylana nadal nie ma.
Zaczynam poważnie brać pod uwagę możliwość rozwodu i ogarnia mnie niepokój. Biorę komórkę i
dzwoniędoDylana.Odzywasięnastolikuobokmnie.
Cholera,zostawiłtelefonwpokoju!
Martwięsię.Niewiem,jaksięznimskontaktować!
Rozglądam się dookoła i widzę moją suknię ślubną na podłodze. Jaka szkoda! Kosztowała taki
majątek,aterazleżyjakszmata!Niechcęotymmyśleć.Zakładamczystemajtki,którewyciągamzmałej
walizki z ubraniami, którą zostawiliśmy w hotelu poprzedniego dnia. Później znów wkładam na siebie
suknięślubnąibuty.Chcę,żebyDylan,kiedywróci,takąmniezobaczył.Wstrojupannymłodej.
Kiedykończę,dostrzegamkopertęnastole.TotaodLuisy,którąwręczyłmiwczorajAnselmo.Jeszcze
raz czytam list, który zostawiła dla mnie matka mojego męża i się uśmiecham. Musiała być wspaniałą
kobietą.
Otwieram małą walizkę, wyciągam torebkę i chowam do niej list. Z pewnością stanie się jednym z
naszychskarbów.
Nawózkuzjedzeniemwidzęowoce,ciastka,kawęimleko.Biorępączkaijemgo,wyglądającprzez
okno,zastanawiającsię,gdziejestmójukochany.NagledrzwipokojusięotwierająistajewnichDylan
zczarnątorbą.Podbiegamdoniegoipadammuwobjęcia.
–No…–mruczy,przytulającmnie.–Mójpijanykróliczekodzyskałprzytomność.
Zawstydzonacałujęgowszyję.
–Przepraszam,kochanie–mówię,odsuwającsięodniego.
Nieodzywasię.Patrzytylkonamnie.
Odsuwamsięjeszczetrochęispoglądamnaniegowzrokiemzbitegopsa,robiącpodkówkę.Dylanowi
łącząsiębrwiirobito,cotaklubię:minęmordercy.
–Wczorajwnocyniemogłemposiąśćkażdegocentymetratwojegociała,jakzamierzałem.Czekałem
namojegorozpalonegokróliczka,którymiobiecałniesamowitąnocpoślubną,alesięniezjawił…
–Naprawdębardzocięprzepraszam–powtarzam.
Dylansięodemnieodsuwa.Kładzietorbęnałóżku.
– Skoro nie mogłam ci dać niesamowitej nocy poślubnej, jak chciałam, pozwól mi dać ci poślubny
poranektaki,najakizasługujesz–mówięczule,chcącmuzrekompensowaćwczorajszerozczarowanie.–
Jakwidzisz,mamnasobiesuknięślubną.
Uśmiechasię…Jasięuśmiecham.
Aleprzystojniakztegomojegomęża!
Podchodzędoniegoigocałuję.Natychmiastodwzajemniapocałunekiprzytulamysię.Czule,powoli
przygryzamiwargi.OBoże!Jaklubię,kiedytorobi!
Wśródśmiechówszepcze,żezamnąszaleje.
Zaczynapodciągaćmisuknięślubną,aleprzytejobszernejtiulowejspódnicytosięnigdynieskończy.
Wkońcujegodłońdocieratam,gdzieobojepragniemy.Dotykamnieprzezmajtki.
–PaniFerrasa–szepcze,nieodrywającwzrokuodmoichoczu.–Jesteświlgotna–szepcze.
–Boprzyprawiaszmnieoszybszebicieserca,panieFerrasa.Nicnatonieporadzę.
Widzę,żewolnądłoniąrozpinasobiedżinsyiuśmiechamsię,widzącjegogotowysztywnyczłonek.
Dobrzeeeeee!
Bezsłowaodwracamnie,każemisiępochylićipołożyćręcenałóżku,zadzieramisuknię,opuszcza
majtkidokolaniwchodziwemnie.Och,tak!
Posiada mnie delikatnymi, powolnymi ruchami. Porusza biodrami i przyciska mnie do siebie, a ja,
oddana,jęczęzpowodujegodelikatności.
–Podobacisię,kochanie?
Z wyschniętymi ustami, prawie przyklejonymi do pościeli, odpowiadam właściwie spod tiulowej
spódnicy.
–Nieprzestawaj,proszę…nieprzestawaj.
Dajemiklapsa,ajasięuśmiecham.Uwielbiabraćmniewtensposób.
Jego członek jest nieprawdopodobnie sztywny i czuję go bardzo głęboko. Krzyczę z rozkoszy. Bez
pośpiechu, ale nie przerywając, kontynuuje swój taniec w moim wnętrzu, a ja czuję, że przyspiesza,
potęgującmojąrozkosz.Nogimisięuginają,alemnieprzytrzymuje.Trzymamnieirazzarazemdajemi
to, o co proszę i bierze to, czego pragnie. A kiedy czuję, że jestem o krok od niesamowitego orgazmu,
Dylanwysuwasięzemnieszybkoisięodsuwa.
Nonie!
Cosięstało?
Nicnierozumiem.Podnoszęsięiwidzę,żewchodzidołazienki.Podciągammajtkijakmogę,żebypo
drodzeniewyłożyćsięjakdługa,iidęzanim.Myjeczłonekwumywalce.
–Dlaczegoprzerwałeś?
Bierzeręcznik,wycierasię,wrzucagodobidetuposępnymruchemizapinazamekspodni.
–Bochcę,żebyśpoczułasiętak,jakjasięczułemwczoraj.
Oszołomionajegoodpowiedziąchcęzaprotestować.
–Alespokojnie,nicsięniestało.Wczorajtymniezostawiłaśzniczym,dzisiajzostawiamcięja.Jest
remis.
PlanA:zabijęgo!
PlanB:dobiję.
PlanC:zmierzęsięztymiprzyznamsiędobłędu.
PochwilizastanowieniawybieramplanC.Tojasięwczorajupiłamizakażdymrazemodwlekałam
powrótdohotelu.
Dylanpatrzynamnie.
–Kochanie,tobyłnaszślub–tłumaczęsięzeskruszonąminą.–Świętowałami…
–Dość!–krzyczy,przerywającmi.
Dlaczegosiętakzachowuje?
Zdezorientowanapodążamzanimwzrokiem,kiedywychodzizłazienki.Podchodzidooknaiwygląda
nazewnątrz.Idędoniego,alekiedychcęgodotknąć,odsuwasię.Denerwujemnieto.Dylanpatrzyna
mnie,prowokujemnie.
–Wporządku,wczorajpostąpiłamźle–mówię,niechcącrobićprzedstawienia.
–Bardzoźle–podkreśla.
Widać wyraźnie, że ma ochotę się pokłócić, ale ja nie mam zamiaru, więc wzdycham i odgarniam
sobiekosmykwłosówztwarzy.
–Przyznaję–ciągnę.–Niemyślałamotobie.Aleniewiedziałam,żeażtaksięwściekniesz.
– Ja, owszem, myślałem o tobie i nigdy bym nie pomyślał, że będziesz wolała towarzystwo obcych
ludziodemnie–syczy.
No…no…no…
Jazcałąpewnościąnigdybymniepomyślała,żemójpierwszydzieńmałżeńskiegożyciabędzietaki
niemiły.Wiem,żewpewnymsensieDylanmarację.Pamiętam,żepodchodziłdomniewielerazy,aja
zakażdymmuodmawiałam,ażwkońcumniewyniósł.
Boże,jakmogłamtakźlesięzachować?
Nie chcę, żeby ten dzień był niemiły. Robię krok w jego stronę, wspinam się na palce i go całuję.
Potrzebuję go. Dylan porusza się, żeby się ode mnie odsunąć, ale ja idę za nim. Znów go całuję. Tym
razemsięnierusza,alenieotwieramust,żebyodwzajemnićpocałunek.Poprostuograniczasiędotego,
żestoiprzedemnąjakposąg,ajapróbujęuwieśćgowargami.
–Pocałujmnie,kochanie–proszę.
–Nie.
–Pocałujmnie,proszę.–Nieustępuję.
Kręcigłową,amnieogarniafrustracja.
Niecierpiętego,żegootoproszę,aonmiodmawia.Nienawidzętego…Nienawidzę!
Patrzynamniebezsłowa.Zaciskazęby,ajaniewiem,cozrobić,anicopowiedzieć.Naglerobidwa
kroki,zaciągazasłonyiwpokojurobisięciemno.
Jużlepiej!
Podchodzidomnieiobcesowoodwracamnieiprzysuwasiędomoichpleców.
– Nie zasługujesz na pocałunek ani uścisk – mówi mi na ucho. – Zasługujesz na karę za swoje złe
zachowanie.
Uśmiechamsię.Wiem,żemójdzikiwilkjestwygłodniały.
–Ukarzmnie–szepczę,pragnącsięznimzabawić.
Nie widzę jego twarzy, ale czuję, że zaczyna głębiej oddychać. Muska nosem moje jeszcze wilgotne
włosyiprzebiegamniedreszcz,kiedysłyszę,jakzgrzytazębami.
Ażtakjestnamniezły?
Myśl o karze, jaką dla mnie przewidział, podnieca mnie. Wiem, że nie zrobi mi krzywdy. Wiem, że
naszazabawasprawimiogromnąrozkosz.Kiedychcęsięodezwać,zsuwadłoniepomojejsukniażdo
mojegowzgórkałonowegoiściskago.
–Wdzisiejszejzabawieniebędziemuzykianiromantyczności–szepcze.–Niepozwolęcikrzyczeć
ani dojść, bo chcę cię ukarać. Jestem wściekły i chcę, żebyś poczuła taką bezsilność, jaką ja czułem
wczorajwnocy.Zgadzaszsię?
Kiwamgłowąpodniecona.
–Wtejtorbiemamprzedmioty,którewykorzystam.Atyminatopozwolisz,prawda?
Znówkiwamgłowąiczuję,żejegowargibłądząpomojejszyi.Zamykamoczygotowapozwolićna
perwersyjną grę. Rozpina zamek na plecach mojej pięknej sukni, która opada na podłogę. Zostaję w
samychmajtkachzdelikatnejbiałejkoronki.
Dylansięodemnieodsuwa.Okrążamnie,nieprzestającmnieobserwować.
–Usiądźnakrześle–syczywkońcu.
Robięto,ocomnieprosi.Wyciągaztorbyczarneskórzanepasyibezsłowachwytanajpierwjedną
mojądłoń,potemdrugąiprzywiązujemniedooparcia.Późniejprzywiązujeobienogiwkostkachdonóg
krzesła.
–Terazbędzieszjeść–szepcze,patrzącnamnie,iprzysuwawózekześniadaniem.
Będziemniekarmił?
Mamochotępowiedzieć,żezjadłamdwapączki,alerezygnuję.Nieodzywamsię.Tagrazbijamniez
tropu.Widzę,żeDylanprzygotowujekawęzmlekiem,słodzijąiszepcze:
–Otwórzustaipij.
Robięto,akiedyodsuwafiliżankęodmoichust,niewielkailośćpłynuspływamipobrodzie.Widzito
iwkońcuprzysuwaustaidelikatnieobluzujemibrodę.
Hmmm…Podobamisię!
Potemkarmimnierogalikiem.Jestpyszny,akiedykończę,widzę,żebierzebanana.Przesuwanimpo
moichpiersiach,wargach,pomajtkach,ażwkońcugocofaizaczynaobierać.
Jestempodniecona.Bardzopodniecona.
Jegomina,zktórątowszystkorobi,podniecamniejeszczebardziej,akiedyodkładaskórkębananana
talerz, przysuwa owoc do moich ud i przesuwa nim po nich. Oddech mi przyspiesza, kiedy przesuwa
bananadomojegobrzucha,dopiersi,rozgniatagoiwkońcujeoblizuje.
Smakująbananem?
Kiedymojebrodawkisątwardejakskała,znówprzesuwabananadomoichmajtek.Przesuwanimpo
nich,akiedyprzyciskagodomojegowilgotnegownętrzaiczujęjegotwardość,jęczę.
Dylanzatrzymujesię,spoglądanamnie,odsuwabananaiganimniewzrokiem.
–Prosiłem,żebyśjęczała?–pyta.
–Nie.
Wstaje. Odkłada owoc na wózek ze śniadaniem i energicznym ruchem rozpina zamek spodni. Jego
sztywnyczłonekwyłaniasięodrazu,aDylanbezsłowa,ukrywajączadowolenie,wsuwamigodoust.
Chwytamniezagłowęiporuszanią,szukającwłasnejprzyjemności.
Szalejąc z pożądania, przesuwam wargami po jego olbrzymim członku, przyjmując jego pchnięcia i
czuję,żezanurzasięażpomigdałki.
Jestemzwiązanainiemogęgodotknąć,aleczuję,żedrży.Staramsięnaniegopatrzeć.Unoszęwzroki
widzę,żemaodchylonągłowęiustarozchylonezrozkoszy,ażnagleostryruchbiodersprawia,żesię
wyginam.Dylanprzerywa.Odsuwasięipatrzynamnie.Kiedywidzi,żesięuspokajam,znówwchodzi
do moich ust i karze mnie dalej. Tym razem, kiedy na niego spoglądam, widzę, że mnie obserwuje i
kontrolujegłębokośćpchnięć.
Posłusznierobięmuloda,aonzanurzapalcewmoichwłosach.
–Tak…–Słyszęjegoochrypłygłos.–Tak…cała…Kapryśnadamo…Tak…
Jego głos mnie podnieca, rozbudza. To, co robimy, jest dzikie. Szybkie. Mocne. Namiętne. Szaleję i
zaciskamwarginajegoczłonku,chcącdaćmujaknajwiększąrozkosz.Poruszamgłowąwprzódiwtył.
Wyciągam cały członek z ust, a potem znów biorę go całego. Dylan jęczy i pod wpływem rozkoszy
zamykaoczy.
Czuję,żedrżąmunogi.Czujęnawargachinajęzykujakpulsujeiwyczuwam,żenieuchronniezbliża
siędoorgazmu.Zaczynaszybciejoddychać,zwiększaprędkośćpchnięć,ażwkońcusłyszęochrypłyjęki
wychodzizemnie,bowiem,żenielubięsmakuspermy.Czuję,jakjegonasieniespływamiposzyi.
Patrzęnaniego,oddychającnierówno,podnieconatym,cosięstało.Dylanteżnamniepatrzy,pochyla
sięimocnomniecałuje.Jegojęzykwsuwasiędomoichustiporuszasięwnich,ażwkońcubezsłowa
Dylanwstajeiidziedołazienki,zostawiającmniesamą,związaną.Słyszęodgłosprysznicaidomyślam
się, co robi. Nie mogę ruszyć się z krzesła. Mnie też jest gorąco. Jestem spocona, poplamiona i chcę
wziąćprysznic.
W milczeniu czekam na jego powrót. Wchodzi do pokoju owinięty w pasie ręcznikiem i z drugim w
ręce, i nie odzywając się do mnie, wyciera moją szyję. Jestem mu wdzięczna. Wyrzuca ręcznik,
podchodzi do czarnej torby, którą ze sobą przyniósł i wyrzuca jej zawartość na łóżko. Widzę parę
seksualnychzabawek.
–Tojestżelowazatyczkaanalnaodługościdziewięciucentymetrówidwóchśrednicy–mówiDylan,
biorącjedną.–Niedługoznajdziesięwtwoimpięknymtyłeczku.
Och…och…Tomnieniebawi.
–Dylan,myślę,że…
–Pozwoliłemcisięodezwać?–ucina,podnoszącgłos.
Kręcęgłową.
–Wczorajwieczoremtyniepozwoliłaśmówićmnie–ciągnie.–Patrzyłemnaciebieiniemogłemnic
zrobić.Dlategosiedźcicho,dobrze?
Kiwamgłową.Matakponurąminę,żenieodzywamsięjużanisłowem.Niktnieodważyłbysięmu
sprzeciwić,kiedyjestwtakimnastroju.
–Ato…–Uderzawłóżko.–Tojestpejczzkrótkimipaskami,którymbędęsięzabawiał.Tybędziesz
miećczerwonąpupęibędzieszmnieprzepraszaćzato,cosięstało.
Niewiem,czymamsiębać,czynie.Powinnam?
Jego słowa to sugerują, ale jego oczy mówią mi, żebym była spokojna. Dwie sekundy później
rozwiązuje mnie bez namysłu, podnosi mnie z krzesła i niesie do ciemnego drewnianego stołu, który
znajdujesięwapartamencie.
–Odwróćsię,chwyćsięstołuidotknijgopiersiami.Chcęwidziećtyłek,którymwczorajwywijałaś
dlawszystkich,tylkoniedlamnie.
No…no…no…Chybaprzesadza!
Drżę, ale robię to, o co mnie prosi. Moja pupa, nadal zakryta majtkami, wypina się, a on daje mi
klapsadłonią.
– Nie wiesz, jak cię wczoraj pragnąłem – syczy. – Teraz mi za to zapłacisz – dodaje przy kolejnym
klapsie.
Robię się wilgotna. Czuję, że majtki szybko stają się mokre, a moja pochwa drży, kiedy słyszę jego
słowa.
Chybajestemlubieżna!
Niemogęnaniegospojrzeć.Pozycjaminatoniepozwala.Leżęwpołowienastoleitrzymamsięgo.
Wtejchwiliczuję,żeDylanchwytamniezamajtkiijednymszarpnięciemjezemniezrywa.
Wzdycham.Szkodamajtek.Byłytakieładne.
Dylan smaruje mi żelem pupę i wiem, co to jest. Boję się. Zrobi z tą zabawką seksualną to, co
powiedział.
–Rozluźnijsię–rozkazuje,widząc,żejestemspięta.
Próbuję,alegraprzestajemniebawić.Niepodobamisięto,jaksięczuję.Niepodobamisięto,żenie
mogęzaprotestować.Niepodobamisięto,cosiędzieje.
Jegodłoniewędrująpomojejpupieinaglewsuwapalecdomojejpochwy.Rozkoszbierzenademną
górę.Chybazaczynamisiępodobaćto,cosiędzieje.Żebyniejęczećaniniedyszeć,zagryzamwargi.W
pokoju rozlega się bzyczenie i kiedy czuję, że jego wolna dłoń rozchyla moje wargi sromowe, a on
umieszczato,cowydajebrzęk,namojejłechtaczce,oddychamzulgą.Czujęogromnąrozkosz.OBoże!
Tak…tak…tak…Drżębezskrępowania.
–Niechcę,żebyśdoszła,jasne?–szepczemidoucha.
Cholera,jakmożemówićmicośtakiego,jakgdybynigdynic?
Przecieżniejestemspecjalistkąodpowstrzymywaniaorgazmów,wdodatkułechtaczkowych.
Nie reaguję. On odsuwa cudowny aparacik, wysuwa palce z mojego wnętrza i zamiera. Dyszę jak
lokomotywa.Dylanodwracamniegwałtownie,sadzamnienajpierwnastole,apotemmniekładzie.Jego
lubieżnespojrzeniemówiwszystko.
Kiedyjużleżę,każemipodciągnąćnoginastółirozchylamiuda.
Hmm…Jaknamniepatrzy!Czysteszaleństwo!
Tomisiępodoba…Bardzomisiępodoba.
Jegowargiwędrująprostodomojejwilgotnejpochwy,gryziemnie,liże,ajapozwalam,żebytorobił.
Rozkoszujęsięiodchodzęodzmysłów,oddającmusięzradością.
Och,tak,Dylan…Nieprzerywaj.
Poruszam się… Poprawiam się na jego wargach i jęczę! Nie przejmuję się konsekwencjami. Moje
kolejnewestchnienieostrzegagoiDylanprzerywa.
Zdejmujemniezestołuizponurąminąbierzepejcz.Pokazujemigo.Zmuszamnie,żebymrozchyliła
nogiiuderzamnienimmiędzynimi.
–Mówiłem,żebyśniejęczała–szepcze.
Bolimnie.
Pejczznówmnieuderza.Chcęzaprotestować.
–Niechcęwidzieć,żejestcimiło–dodaje.
Dłużejniewytrzymam.Dośćtego!
Jeżeliwyrwęmupejcz,uderzęgonimwtwarzalbojeszczelepiejwjegosztywnyczłonek,ciekawe,
conatopowie.Ostragramisiępodoba,aleniemamzamiarutegodalejciągnąćbezprotestu.Wzdycham
igopopycham.
–Przesadzasz–syczę.
Dylanunosibrwi.
–Typrzesadziłaśwczoraj–odpowiada.
Niedajemidokończyć,chwytamnie,ajasięznimszarpię.Jakwygłodniaływilkrzucasięzemnąna
łóżko,zachwyconytym,jakpotoczyłasięzabawa.Nieoglądającsię,usiłujęgozsiebiezepchnąć,alema
więcejsiłyniżja.Jestemzdananajegołaskę.
–Rozumiem,żejesteśnamniezłyoto,żenieprzeżyłeśidealnejnocypoślubnej,ojakiejmarzyłeś–
mówięrozzłoszczona.–Aleniepozwolę,żeby…
Niemogęmówićdalej.Jegowargipożerająmoje.Całujemnienamiętnie,zoddaniem,wymagająco,a
jaodpowiadamtymsamym.Pożądamgoszaleńczo.
Pokilkuminutachodsuwasięodemnie.
–Nigdyniezrobiłbymczegoś,czegobyśniechciała,kochanie–mówi.–Jeszczeotymniewiesz?
Wiem.Wiem,żemówiprawdę.
–Weźmnie–proszęoczarowanatym,cowemniewyzwala.–Potrzebujętego.
–Niezasługujesz–odpowiada,oddychającszybko.
Cholera…cholera…cholera…Wkońcusiędoigra!
–Wtakimrazie,skoromnieniemożebyćmiło,tobieteżniebędzie–bełkoczę,boniejestemwstanie
dłużejmilczeć.–Albobawimysięoboje,albonikt.
Dylansięuśmiecha.Alekanaliaztegomojegomęża!
Minawkońcumułagodniejeiniebezpiecznieprzysuwawargidomoich.
–Kapryśnadamo…–szepcze.
Próbuje mnie pocałować, ale teraz to ja odwracam twarz. Ja też się chcę bawić. Chcę być tą złą.
Bardzozłą.
Togoożywia,podnieca,nakręca.Jakwygłodniaływilkunieruchamiamnienałóżku,chwytamnieza
brodę,otwierausta,wkładamiswójgorącyjęzykdośrodkaikochasięzemnąwtensposób.
Upajamsięjegopocałunkiem,podniecona.
Uwielbiam jego zaborczość! Jego wargi odsuwają się od moich, a jego dłonie masują moje piersi.
Całuje mnie w brodę, w szyję, w piersi, w brzuch, aż w końcu wsuwa głowę między moje nogi, a ja
zanurzampalcewjegowłosachiwkońcuwiem,żemogęjęczećikrzyczećzrozkoszy.
Poddajęsięjegopieszczotomipozwalam,żebymójukochanymnielizał,bawiłsięmojąłechtaczką,
przygryzałją,ażwstrząsamnąniszczycielskiorgazmiztrudemłapiępowietrze.
Dylan kładzie się na mnie i zanurza się we mnie niecierpliwie i energicznie, a ja czuję, jak moja
spragniona,wilgotnapochwawciągagoiprzeżywamnowy,niesamowityorgazm.OBoże,cozarozkosz!
Znówmniecałuje,aja,rozszalała,drapięgopoplecach,kiedyposiadamniegwałtownieisprawia,że
widzę gwiazdy i wszystkie konstelacje. Zanurza się we mnie bez przerwy raz za razem, nie odrywając
wargodmoich.Patrzymysobiewoczy.
Patrzenie na niego jest podniecające, a kiedy nie może już dłużej, pręży się, wydaje ryk rozkoszy i
padanamnienałóżku.
Kiedy oddech nam się uspokaja, Dylan odwraca się na bok i pociąga mnie, aż znajduję się na nim.
Wyczerpanakładęgłowęnajegotorsie.
–Pamiętaj–mówi.–Wkwestiiseksunigdyniezrobięnic,cobyłobydlaciebieniemiłe.
Uśmiechamsię.Osiągnęłamzakończenie,jakiegopragnęłam.
–Wiem.
Dylansięuśmiechaimniecałuje.
– Podobało mi się to zmaganie się z tobą w łóżku. Chyba musimy częściej się w to bawić. To było
podniecające.
Parskamśmiechem.Widać,żetazabawawzłychspodobałasięnamobojgu.
–Przepraszamzawczorajsząnoc–mówię.–Niepanowałamnadsobą,zadużowypiłami…
–Nieulegawątpliwości.Mamtylkonadzieję,żedziękitemu,cozrobiłem,poczułaśtęsamąfrustrację,
którąwczorajczułemja.
Obejmujemnie,przyciągadosiebie,ajazamykamoczy.Uwielbiamtakleżeć.Kiedyczuję,żejesttaki
mój,takoddany.Cudowniepachnie.Seksem,mężczyzną,namiętnością.
–Chcębyćtwoimprzestraszonymkróliczkiem–mówiępochwili,biorącpejcz,któryDylanwypuścił
wczasienaszegozmagania.
Dylansięuśmiecha.
–Hmmmm…Niekuśmnie.
–Chcęciękusić.
–Dlaczego?
–Bojesteśmojąnajwiększąseksualnąfantazją–odpowiadamrozbawiona.
Mojaodpowiedźmusiępodoba,amnieprowokuje.
–Pamiętaszzabawęzostatniejnocy,kiedybyliśmyrazemnastatku?–pytam.
Dylankiwagłową.
–Chybajużtamtejnocydotarłodonas,żeobojelubimyostrzejszezabawy,niesądzisz?–ciągnę.
Mójukochanykiwagłową.Wie,cochcępowiedzieć.Kładziemnieoboksiebie.
–Chceszsięzabawićjeszczetrochę–mruczy.
Kiwamgłową.
–Chcęzobaczyćgwiazdy–mówięzszelmowskąminą.
Uśmiechasię.Znimjestemgotowanakażdązabawę.Patrzynamniejakwilk.
–Króliczku,podgwiazdamiwilkciępożre–mówi,rozśmieszającmnie.
7.Zatobą,zamną
M
ojarodzinawracadoHiszpaniitydzieńpoślubie.Wdniuichwyjazdupękamiserce.Odjeżdżaważna
częśćmnie.Niemogępowstrzymaćsięodpłaczu.Płaczetata.Płaczemama.PłaczebabciaNira,areszta
starasiętrzymaćfason,zatojaszlochamjakdziecko.
Dlaczegonaglezrobiłamsiętakasentymentalna?
DyskretnieobserwujębabcięAnkie,którażegnasięzkowbojem.Obojesięuśmiechają.Babciadaje
mu lekkiego buziaka w usta, na widok którego wszystkim, oprócz Coral i mnie, szczęka opada, a
Ambrosiuspatrzynanas,dotykakapeluszawgeściepożegnaniaiodchodzi.
Tatapatrzynamatkę,oczekującwyjaśnienia.
–Jestemdorosła,prawda,synu?–mówibabcia.
Tatakiwagłową.
– Ambrosius mi się podoba. Jestem wdową, nie jestem martwa i nikomu nie robię krzywdy tym, że
cieszęsięmojąseksualnością.Amożerobiękrzywdętobie?
Ojciecsięzastanawia,kręcigłowąiwkońcusięuśmiecha.Aletenmójtatajestdobrotliwy.
Żegnamsięczulezewszystkimipokolei,ażwkońcupodchodzędobabciAnkie.
– Dbaj o siebie i o Dylana – mówi. – Możesz wierzyć albo nie, on jest i zawsze będzie sensem
twojego życia. A, i jeżeli możesz, odwiedzaj od czasu do czasu Ambrosiusa. Będzie mu miło, a ja się
będęcieszyć,żebędzieszmiećnaokutegoflirciarza.
Uśmiechamsię.Dobrydowcip…CałababciaAnkie!
Kiedy żegnam się z zapłakaną Coral, Dylan mówi jej, że do niej zadzwoni. Zna właścicieli różnych
hoteli, którzy mogliby jej dać pracę w jakiejś dobrej restauracji. Jestem szczęśliwa. Byłabym
zachwycona,mającCoraltakblisko!
Kiedyodchodzą,potysiącu„dowidzenia”imilionachpocałunków,Dylanmnieobejmujeicałujew
czoło.
–Chodź,kochanie,wracajmydodomu.
Dni płyną… Dylan wraca na pełny etat do pracy w szpitalu. Tęsknię za rodziną. Nie mogliśmy
poleciećnaTeneryfęzpowodujegopracy,awLosAngeleswszystkojestinne.Anilepsze,anigorsze.
Poprostuinne.
BożeNarodzeniezdalekaodHiszpaniiniewydajesięBożymNarodzeniem,alepostanawiamcieszyć
sięświętamizmężczyzną,któregouwielbiamiwidzę,żedwoisięitroi,żebymnieuszczęśliwiać.
Anselmo i Niania przylatują z Portoryko z małą Piękną i razem z Tonym świętujemy Sylwestra u
OmaraiTifany.
Widać,żeszwagierkapostanowiłaskorzystaćzczęścimoichradizzachwytemobserwuję,jakPiękna
chodzizaniąilubiprzyniejbyć.Tifanypatrzynamniezaskoczona.Zaiskrzyłomiędzynimi!
Tifanysięprzekonała,żemałanieutrudniajejzadania,wręczodwrotnie,ułatwia.Pięknanieszczędzi
czułościitochwytazasercemojąsuperfajnąszwagierkę.Wzruszająirozczula.Niemamnajmniejszych
wątpliwości,żebędziedobrąmatkądlamalutkiej.
Omarpatrzynaniezdumą,ajasięuśmiecham.Mamnadzieję,żeonrównieżbędziejekochałtak,jak
natozasługująiprzestaniesięzachowywaćjakdupek,którymsięrazporazokazuje.
ZkoleiAnselmoobserwujejezrezerwą.Widać,żenadalmaobiekcjewobecmojejszwagierki.Ale
cośsięwnimzmieniło.TerazprzynajmniejuwzględniaTifany,kiedymówioOmarzeimałej,ajakna
niego,tobardzowiele.
WczasiekolacjiOmarznowuporuszakwestięsprowadzeniamałejdoLosAngeles,aleAnselmosię
sprzeciwia.Bardzopoważniepotraktowałrolędziadkaipozwolisięwyprowadzićmałejdopiero,kiedy
zaczniesięrokszkolny,niewcześniej.
OmarzerkanaTifany,kiwagłowąikolacjaupływawprzyjemnej,spokojnejatmosferze.
Pod koniec stycznia idę do szpitala po Dylana. Chcę zobaczyć, gdzie pracuje i spędza tyle godzin z
daleka ode mnie. Kiedy mnie widzi, uśmiecha się i zachwycony przedstawia mnie wszystkim.
Zadowolonawitamsięzniezliczonąliczbąosób,aleuśmiechznikamiztwarzy,kiedywidzę,żewiele
pielęgniarekmierzymniezgórynadół.
Sąkobietami,jakja,irozumiemysię.Oj,jaksięrozumiemy!
Dylan przedstawia mnie najważniejszemu szefowi, doktorowi Halleyowi. Starszy, siwowłosy
mężczyznapodajemirękęzuśmiechem.Rozmawiamyznimserdecznieprzezchwilę,alecośmimówi,
żepatrzynamniezniechęcią.Zapominamosprawie,akiedyzostajemysami,Dylanprowadzimniedo
swojegogabinetu.
Jestniesamowity.Widać,żedoktorFerrasajestwszpitaluszanowanyicieszymnietaświadomość.
Powyjściuzgabinetuoprowadzamnieposzpitalu,akiedyprzechodzimyprzezokulistykę,wspominam,
ze chciałabym zrobić sobie operację na krótkowzroczność, żeby móc zapomnieć o okularach i
soczewkach.Dylanzmarszuwchodzidogabinetukolegi,okulistyMartínaRodrígueza,iprzedstawiamu
temat. Od razu badają mi wzrok i wychodzę z gabinetu z datą operacji wyznaczoną na kolejny tydzień.
Niesamowite.DlapaniFerrasawszystkojesttakieproste?
Przeztydzieńżyjęwpanicznymstrachu,akiedynadchodzidzieńoperacji,jestemtakzdenerwowana,
żeniewiem,cozesobązrobić.WchodzimydoszpitalaiDylanmnienieodstępuje.Zakraplająmioczy,a
kiedyprzychodząpomniepielęgniarki,Dylancałujemnieczule.
–Czekamtunaciebie,kochanie–mówizuśmiechem.–Niemogęwejść.
Wchodzę na słabo oświetloną salę, na której wita mnie Martín z czarującym uśmiechem, uspokaja
mnie,każemisiępołożyćnałóżku,którewyglądajakstatekEnterprise,przymocowujemigłowęiprzy
miejscowymznieczuleniuokolicyoczuoperujenajpierwjednooko,potemdrugie.Zabiegnietrwanawet
piętnastu minut i jest zupełnie bezbolesny. Kiedy doktor Rodríguez kończy, pielęgniarka pomaga mi się
podnieśćzłóżkaiidziezemnąnasalę.Każemipoczekaćspokojnieparęminut,akiedybędęsięczuła
pewnie,mogęiść.
Czekamchwilę,apóźniejotwieramoczy.Czuję,jakbymmiaławnichpiasek,alewidzę.Naszczęście!
Nieoślepłam.
Siedzęjeszczechwilę.Chcęsięczućdobrze,kiedyzobaczęDylana.Naglezgabinetuobokdobiegają
mniemęskiegłosy.RozpoznajęgłosszefaDylana,doktoraHalley,którypyta:
–OperowałeśżonędoktoraFerrasy?
–Tak–odpowiadadoktorMartínRodríguez,okulista.
–Ijakposzło?
–Dobrze–odpowiadaMartín.–Standardowo.
Pokilkusekundachciszy,znówsłyszęgłosdoktoraHalleya.
–Mamnadzieję,żeDylanwie,zkimsięożenił.Tadziewczynaniejestdobrąpartiądlaszanowanego
lekarza,jakon.Miejmynadzieję,żetapiosenkareczkaniewywołażadnegoskandalu.
–Piosenkarka?–powtarzaokulista.–Dylanmiotymniewspomniał.
–Nicdziwnego–stwierdzaHalleyoschle.–Chybaniejestdumnyzjejzawodu.
Sztywnieję. Kim jest ten idiota, żeby w ten sposób o mnie myślał? Wstaję z krzesła, ostrożnie
otwieramoczy,wychodzęzpokojuiwracamdopoczekalni,wktórejwcześniejzostawiłamDylana.
–Dobrzesięczujesz,kochanie?–pyta.
Kiwam głową bez słowa. Jestem jeszcze przestraszona, nie tylko z powodu operacji. Dylan
odprowadzamniedosamochodu.Dajemirecepty,którepodałmidoktorRodríguezitłumaczy,comam
robićdonastępnejwizyty.Niewspominamotym,cosłyszałam.Niechcęgomartwić.
Po powrocie do domu Dylan upiera się, żebym się położyła. Nie sprzeciwiam się, bo jestem
wykończona.Zeszłejnocyprawieniespałamzezdenerwowania,aleterazniejestemwstanieprzestać
myślećotym,cousłyszałam.
Totakiezłebyćpiosenkarką?
Amożezłąrzecząjestślubzszanowanymlekarzem?
Zmęczona, z bólem głowy, w końcu zasypiam. Parę godzin później budzi mnie Dylan. Muszę wziąć
lekarstwa, a Dylan zakrapla mi oczy. Daje mi buziaka i wychodzi, a ja znów się kładę w ciemnym
pokoju.Zasypiam.Niechcęmyśleć.
Takmijają mi dwadni. Dylan niechodzi do pracy. Nieodstępuje mnie nakrok i jest niesamowitym
pielęgniarzem. Najlepszym. Trzeciego dnia wstaję z łóżka, a kiedy wychodzę na korytarz, jestem
oszołomiona tym, jak dobrze widzę. Szczęśliwa, zachwycona perspektywą nowego życia, obejmuję
mojegochłopaka.
–Dziękuję,doktorzeFerrasa.
–Zaco?
Patrzęmuwoczyzuśmiechem.
–Zato,żetroszczyłeśsięomniejakokrólowąizato,żetakmniekochasz.
Dni płyną, życie wraca do normy. Widzę niesamowicie dobrze, rozróżniam nawet znaki drogowe,
kiedyjadęsamochodem.
W walentynki Dylan zaskakuje mnie cudowną kolacją dla dwojga w domu. Zamówił ją w znanej
restauracji, a kiedy wracam po wypadzie z Tifany i jej nieznośnymi koleżankami, zastaję wszystko
przygotowane,awtlesłychaćmuzykęMaxwella.
Nocjestobiecująca!
Znamgoiwiem,żejestnajbardziejromantycznymfacetemnaświecie,więcmamdlaniegoprezent.
Kupiłammukoszulęwniebieskieprążkiidotegokrawat,wktórychbędziewyglądałniesamowicie.Ale
jegoprezentprzebijamój.
KupiłmipięknączarnąwieczorowątorebkęSwarovsky’ego,którąkiedyświdziałamwsklepie,kiedy
znimszłam,awśrodkuznajdujesiękarteczkaznapisem:vouchernaweekendwNowymJorku.
Obsypujęgopocałunkami.Jaktomożliwe,żemamtakiegocudownegomęża?
DwaweekendypóźniejlecimydoNowegoJorku,którynaszachwycaipostanawiamy,żejeszczedo
niegowrócimy.
Czwartegomarcabudzęsięiwidzę,żemójukochanynieposzedłdopracy.Todzieńmoichurodzini
chce go spędzić ze mną. Jestem wzruszona tym, że będę go miała przez cały dzień dla siebie i
wykorzystujętodogranic,aonzasypujenieprezentamiispełniamojekaprysy.
MojarodzinairodzinaDylanadzwonią,żebyzłożyćmiżyczenia,ajasięuśmiecham,widzącprezenty,
któremójmążmiałdlamniepochowaneiktóredajemiodnich.
Kochamy się spokojnie, później idziemy na plażę, spacerujemy, a potem jemy obiad w ładnej
restauracji.WieczoremświętujemyzprzyjaciółmiDylana,którzysąteżmoimiprzyjaciółmi.Naimprezę
przychodząteżOmariTifany,amojaszwagierkawręczamipięknąbransoletkęodCartiera.
ChwilępóźniejzjawiasięMartínRodríguez,okulista,którymnieoperował.Niemamwątpliwości,że
darzymniesympatią.Wystarczytylkospojrzeć,jaknamniepatrzy.
Zachwyconaimprezątańczę,śpiewamicudowniesiębawię.
Wpewnejchwili,kiedyDylanrozmawiazkolegami,podchodzędookulisty.
–Mogęcioczymśpowiedzieć?–pytam.
–Oczywiście,Yanira–zgadzasięMartín.
–Alemusiszmiobiecać,żeniepowieszoniczymDylanowi.
Patrzynamniezaskoczony.
–Niepokoiszmnie.Cosięstało?–odpowiada.
Przysuwamsiędoniegotrochębardziej,żebyniktniemógłmnieusłyszeć.
–Wdniuoperacjiusłyszałam,conamójtematpowiedziałcidoktorHalley.
Kiwagłową.Wie,oczymmówię.
–Problemwtym,żejestemmłoda,czyżejestempiosenkarką?
Martínsięuśmiechaikręcigłową.
– Problem w tym, że Halley chciałby, żeby Dylan spędzał w szpitalu dwadzieścia cztery godziny na
dobę. A o skandalu powiedział dlatego, że wiele lat temu ożenił się z aktorką. Po trzech latach się
rozwiódł, a w szpitalu dzień i noc koczowali dziennikarze. Halley nie zniósł tego dobrze, to wszystko.
Niemyślotym.
–E,Rodríguez,podrywaszmojążonę?–pytaDylan,podchodzącdonas.
Rozbawiona spoglądam na mojego męża, który wznosi z przyjacielem toast piwem, które trzyma w
ręce.
–Przykromi,kolego,alejazobaczyłemjąpierwszy–dodaje.
Wśród śmiechu i pocałunków zapominam o rozmowie i bawię się dalej, i cieszę się prezentami.
Jednak z każdą mijającą godziną coraz bardziej marzę o kimś, kto ma metr osiemdziesiąt siedem, jest
ciemnyinazywasięDylanFerrasa.Onjestmoimnajwiększyminajlepszymprezentem.
PopowrociedodomuDylanwciskacyfrynapaneluiodblokowujealarm.Kładęwszystkieprezenty
nastolewjadalni,aonchwytamniewpasie.
–Mamdlaciebieostatniprezent.
Jego prowokująca mina wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Nakleja sobie szybko sztuczne wąsy,
patrzynamnieiodzywasięzfrancuskimakcentem.
–Odgadnij,kimjestemtejnocy.
Parskamśmiechem.Alezabawniewyglądazwąsami!
Całujemysię,apojegospojrzeniuwidzę,żejestrozpalony,bardzorozpalonyiżebędziemysiębawić.
Chwilę później chwyta mnie za rękę i całuje mnie szarmancko w dłoń, mówiąc z tym samym
francuskimakcentem:
–Bardzomimiłopaniąpoznać,panno…
Szybkomyślę:jestemFrancuzką!
–Claire.ClaireLemoine–odpowiadam.
Dylancałujemniewdłoń.
–Bardzomimiło,pannoLemoine.JanazywamsięJean-PaulDupont.
Chcemisięśmiać.Mójmążnieprzestajemniezaskakiwać.Podchodzidobaru.
–Czegosiępaninapije?
–Czystejwhisky.
Zaskoczonymojąprośbąchcesięodezwać,alegouprzedzam:
–Odrobinkę.
Przygotowujedrinki,apóźniejpodchodzidopółkizkolekcjąpłyt.Pochwili,kiedyzgłośnikówpłyną
pierwszedźwięki,spoglądanamnie.
–Podobasiępanimuzyka,pannoLemoine?
Kiwamgłową.
–Trochę.
Mójprzystojniaksięuśmiecha,ajaodwzajemniamuśmiech.Kiedybawimysięwodgadnij,kimjestem
tej nocy, nigdy nie włącza Maxwella. Jego muzyki słuchamy tylko wtedy, kiedy jesteśmy Yanirą i
Dylanem.
–Copanwłączył?–pytam.
Podchodzidomnietakzmysłowo,żerobimisięsuchowustach.
– The Pasadenas. Angielski zespół bardzo odwołujący się do brzmienia Motown z lat
siedemdziesiątych. Mieszali funky z rytm & bluesem i popem. Grali bardzo dobrze. – Zatrzymuje się
przedemną.–Acomłodakobietatakajakpanirobisamawtymmiejscu?–pyta.
Bioręszklankę,którąmipodaje,wypijamłykwhisky,którasmakujestęchlizną.
–Jestemwpodróży,postanowiłamwyjśćsięczegośnapić–odpowiadam.
–Sama?–drąży.
Niemogęsiędoczekać,żebymniedotknąłipocałował,więcprzysuwamsiędoniegotrochębardziej.
–Niesama,jestemzpanem–szepczę.
Dylansięuśmiecha.Wie,żewłączyłamsiędogry.Wypijałykswojegodrinka.
–Wiepanico?Lubiępatrzećnapięknerzeczyijepodziwiać–mówi.
–Niesamowite…
Mójukochanykiwagłową.
–Nowłaśnie,niesamowite…
Przezchwilępatrzymynasiebiewmilczeniu.Obojepragniemyzrobićnastępnykrok.
–PannoLemoine,zatańczypanizemną?
–Oczywiście,panieDupont.ProszęmówićdomnieClaire.Będzieswobodniej.
Oddaję mu się w ramiona, a kiedy przysuwa swoje ciało do mojego, słysząc początek kolejnej
piosenki,pytam:
–TorównieżpiosenkaThePasadenas?
Dylankiwagłową.
–Jakimatytuł?
–EnchantedLady.
Tańczymy. Upajam się cudowną muzyką i zmysłowością, z jaką porusza się mój ukochany. Czuję, że
jegoniebezpiecznewargiwędrująpomoimuchuidostajęgęsiejskórki,kiedysłyszęjegoszept.
–Bardzodobrzepanitańczy,pannoClaire.
–Panuteżnieźleidzie,panieDupont.
–ProszęmówićdomnieJean-Paul.Będzieswobodniej.
Matkokochana…matkokochana…Jakteżmniekręcitazabawa!
Dajęsięjejponieść.
–Podniecamnienaszabliskość,paniąteż?–mówi.
Kiwamgłową.Niejestemwstaniesięodezwać.Dylankładziedłonienamojejpupie.
–Wgłębilokalusiedzimężczyzna,któryniespuszczazpaniwzroku–szepcze.–Zpewnościąpociąga
gopanitakjakmnie.
Jegodłoniezaczynająpodciągaćmisukienkę.
–Niebędziepaniprzeszkadzać,żebędępaniądotykał,kiedyonnanaspatrzy?–szepcze,wsuwając
dłoniepodmateriał.
Kręcę głową. Jestem tak podniecona, że nic mi nie będzie przeszkadzać. Tańczymy dalej w rytm
zmysłowej piosenki, a ja czuję na pupie jego wielkie, gorące dłonie. Masuje mi ją, a ja jęczę bez
skrępowania.
Boże,cozaperwersja!
Dylansięuśmiechaiprzesuwapalcempowewnętrznejkrawędzimoichmajtek.
–Mapanijedwabistąskórę,Claire,zapachpaniwłosówdoprowadzamniedoszaleństwa–ciągnie.
Nieodzywamsię.Nadalniejestemwstanie.Jeżelimupowiem,comniedoprowadzadoszaleństwa,
odrazubędziepozabawie,więcdalejtańczęwmilczeniu.Pozwalamjegorozpalonymdłoniomzakradać
sięcorazdalejpodmojemajtki.Wsuwapalecdomojejpochwyiporuszanimdelikatnie.Dotykamnie,
mówiąc do mnie na ucho po francusku. Nie rozumiem, co szepcze. Rozumiem jedynie jego pewność,
zmysłowośćichęćzaprowadzeniamnienanajwyższyszczytrozkoszy.
–Jet’aime…Jet’aime…–słyszęjegoszept.
Torozumiem!
Kiedywydajemisię,żeeksplodujęzmiłości,szczęściairozkoszy,Dylanwysuwazemniepalceibez
słowazaczynarozpinaćguzikimojejsukienki.Patrzęnaniego,ajegoustawędrująprostodomoich,ale
mnie nie całuje. Muska wargami moje, a kiedy nie mogę już dłużej wytrzymać, przygryzam jego dolną
wargę. Nie wypuszczam jej, a on dalej rozpina guziki. Kiedy sukienka opada na podłogę i zostaję w
samymstanikuimajtkach,uwalniamjegowargę.
–Tigressepassionnée–mówi.
Nazwałmnienamiętnątygrysicą!Alefajnieeeee!
Patrzę na jego wąsy i śmieję się, widząc, że z jednej strony się odklejają. Przyklejam je na nowo.
Wygląda,jakbyteżchciałsięroześmiać,alejegodłoniewędrujądozapięciamojegostanika,rozpinago
imojepiersisąprzednimnagie.
–Ohlàlà…!Précieux!–wykrzykuje.
Oboje się uśmiechamy, a on liże moje brodawki, aż stają się twarde, ja jęczę jak szalona, a on
przesuwa się w dół do mojego pępka i całuje go. Jego dłonie obejmują mnie w pasie, obsypuje mnie
gorącymi,intymnymipocałunkami.Jęczę,akiedyjegowargiprzesuwająsięwdół,domoichmajtek,na
którychzostawiasłodkiepocałunki,słyszę,jakmówi:
–Souhaitable.
Niewiem,copowiedział.Nieznamfrancuskiego,aleniematodlamnienajmniejszegoznaczenia.Nie
chcę, żeby przerywał. Chcę, żeby grał dalej. Drżę pod wpływem jego pieszczot, aż nagle on wstaje i
czuję,żerozpinaspodnie,szepczącmiwusta:
– Claire, odwróć się, stań w rozkroku i chwyć się fotela, który jest za tobą. Będę cię pieprzył jak
jeszczeniktnigdy.
Cozaperwersja!
Robięto,ocomnieprosi.Kiedystajęwrozkroku,kładziejednądłońwokolicynerekinaciska,bez
słowaprzysuwająckoniecczłonkadomojejwilgotnejpochwyiwchodziwemniejednympchnięciem.
Oboje krzyczymy pod wpływem tego ostrego wtargnięcia. O Boże, ale jesteśmy rozpaleni. Mój
ukochanywykonujeokrężneruchybiodrami,żebyzanurzyćsięwemniegłębiejigłębiej,ajaczuję,że
mojeciałozrozkoszągoprzyjmuje.
Chwytamniezawłosyidelikatnieodchylamojągłowędotyłu.
–Tak,Claire…–szepcze.–Bardzodobrze.Wygnijsię,żebymmógłwejśćwciebiegłębiej.Podoba
cisię…tocisiępodoba.
–Oui…–odpowiadam,jakumiem.
– Mon amour – syczy przez zęby. – Trochę głębiej. Pozwól mi wejść trochę głębiej. Tak… tak…
Ach…
Jego energiczne pchnięcia przyprawiają nas o drżenie. Widać, że Jean-Paul chce odcisnąć na mnie
swójślad.
–Cała…tak…cała…–jęczy.
–Dylan…
Klapsściągamnienaziemię.Przerywa.
–JestemJean-Paul.Dylanniemawstępudotejzabawy.Jasne?
Kiwamgłową.Wymsknęłomisię.Żebywszystkosięudało,niemogęwypaśćzgry.Znówczujęatak.
Wbijasięwemniejakszalonyisłyszę,jakjęczy,czuję,żejegoczłonekdocieradosamegokońcamojej
pochwyiwyginamsięwłuk,żebymógłsięzanurzyćjaknajgłębiej.
–Tak…tak…
–Hm…–dyszę.
–Tak,Claire…Bardzodobrze,mała…Pozwólmicięprzelecieć.
Mójjękidyszeniegoożywiają.Wie,żerozkoszujęsiętym,corobi,iniewahasię,żebytopowtórzyć.
Razzarazemzanurzasięwemniebezlitośnie,wyzwalajączemniesetkilubieżnychjęków,ażprzesuwa
dłoniąpomoimbrzuchu,zsuwająwdół,otwierasobiedostępdomojegownętrza,dotykamnieipalcem
pieściłechtaczkę.
– Zaprosiłem mężczyznę, który na nas patrzył, żeby przyłączył się do zabawy – szepcze namiętnie. –
Zgadzaszsię?
–Oui–odpowiadampodniecona.
OdchodzęodzmysłówiDylantoczuje.
–Terazjesteśmywetroje–mruczymidoucha.–Rozchylnogibardziej…bardziej…
Zmuszamnie,żebymtozrobiła.
– Pozwól, żeby cię lizał. Czujesz? Czujesz, jak ssie wargami twoją łechtaczkę, kiedy cię pieprzę i
posiadam?
Niejestemwstanieodpowiedzieć.Rozkosz,perwersjacałkowiciemnieoszałamiają,aonmruczypo
francusku:
–Jeravisdevousavoir.Vousêtesdélicieuse.
Kontynuujeswójszalonyatak,ajakrzyczęijęczęzrozkoszy,domagającsię,żebynieprzerywałiżeby
pieprzyłmniemocniej.
Mójostatniprezentjestwyjątkowy,niesamowityichcę,żebytrwałwiecznie.
Tej nocy Jean-Paul i gość kochają się z Claire kilka razy, a kiedy wychodzą, mój ukochany i ja
kładziemysiędołóżka,szczęśliwiizaspokojeninasząperwersyjnągrą.
8.Imyślętylkootym,żebycię
kochać
N
astępnegodnia,ponocyniewiarygodnegoseksu,Dylanwracadopracy,cowywołujewemniegłęboki
smutek.Tęsknięzanim.Brakujemigo.Chcędalejsięznimzabawiać,alerozumiem,żeżycienieskłada
siętylkozseksu.Amożejednak?
Śmieję się, kiedy o tym myślę, i chociaż mnie to drogo kosztuje, mam świadomość tego, że doktor
DylanFerrasapracujeiżemuszęsiędotegoprzyzwyczaić.
Dni mijają. Kiedy tylko mogę odwiedzam Ambrosiusa, sama albo z Dylanem. Uwielbia się z nami
spotykać. Oczywiście nie potrzebuje nadzoru, jest mężczyzną, który doskonale wie, czego chce, a chce
mojej babci. Opowiada mi o niej. Pokazuje mi ich wspólne zdjęcia, a ja patrzę i jestem oszołomiona,
widząc,żeopowieścibabciotym,żepoznałaElvisaPresleyaiBeatlesów,sąprawdziwe.
ZmojąszwagierkąTifanyijejprzyjaciółkamizkażdymdniemjestemcorazbliżej.Sądziwne,aleto
jedynekoleżanki,jakietutajmam.Jest,jakjest,przynichdużosięśmieję.Pewnegorankawybieramsięz
Cloe,AshleyiTifanydoRodeoDriveiwpewnejchwilimyślę,żegłowamieksploduje!Ratunku!
Mówiądosiebiekotkualbokochanieichociażzpoczątkumnietośmieszyło,potym,jaktysiącrazy
usłyszałam:„Kotku…tojestidealne”,„Kochanie…kochamcięsupermocno”albo„Kotku…posłuchaj”,
mamochotęjewszystkiepozabijać.Jakmogąbyćtakiminiewiarygodnymisnobkami?
Rodeo Drive jest wspaniałe. Zadbane, ekskluzywne i niesamowite. Ale za każdym razem, kiedy
spoglądamnametkęjakiegośubrania,robimisięsłabo.Naprawdęwszystkokosztujetufortunę?
Zniedowierzaniempatrzę,jakAshleywydajesobielekkąrękąmająteknasukienkęibutyimałonie
zemdleję. Ludzieeeee… Ja takich pieniędzy w życiu nie zarobiłam! Moja mentalność normalnego
człowieka, a nie supersnobki, nie pozwala mi wydać dwóch tysięcy euro na buty, kiedy wiem, że buty
mogękupićzadwadzieścia.Mamświadomość,żemuszęzmienićczip.Żemojasiłanabywczapoślubiez
Dylanemuległazmianie,aleniezmieniłysięwartości,którewpoilimirodzice,atewłaśniewartościnie
pozwalająminawydawanietakichilościpieniędzy.
Wszystkie mnie namawiają, żebym coś kupiła, ale ja się opieram. Nie chcę korzystać z karty
kredytowej Dylana, chociaż mnie do tego zachęcał. Ale nie mam zamiaru w ten sposób wyrzucać
pieniędzy, kiedy w moim kraju panuje takie bezrobocie. Jedna sprawa to kupić sobie coś drogiego na
wyjątkowąokazję,acałkieminna–miećtownormie.
Mimowszystkoudajeimsięmnienamówić,żebymprzymierzyłazjawiskowączerwonąsuknię,akiedy
przeglądamsięwlustrze,czujęsięniewiarygodniepięknaipewnasiebie.
Matkojedyna,alezemnieseksbomba!Sukniależynamniejakulał.
–Jesteśsuper…superboska!Jestsuperidealnie,kotku!–mówią.
–GdybyDylancięwniejzobaczył,kazałbycijąkupić–stwierdzaTifany.
Sprzedawczynispoglądanamniezuprzejmąminą.
– To sukienka retro z pozłacanymi detalami. Uszyta z jedwabnego szatungu, wygląda w niej pani
bardzoładnie.
Kiwam głową. Prawda jest taka, że nigdy nie widziałam się w takiej sukni i jestem oszołomiona.
Zerkam dyskretnie na etykietę. Osiem tysięcy dwieście dolarów. W myślach przeliczam to szybko na
euro.Sześćtysięcyeurasów!Odlot!
Nie. Mowy nie ma, w życiu nie wydam takich pieniędzy. Nie daję się zwieść pochlebstwom moich
koleżanek,ściągamtocudoiznajwiększąostrożnościąnaświecieoddajęsuknięekspedientce.
Jestpiękna!
Alenie,niekupięjej.
Przezchwilęprzyglądamsięjakmojetrzytowarzyszkiprzymierzająikupująsetkirzeczy,ażwkońcu
czuję,żemojacierpliwośćosiągnęłagranice.
–Wiesz,co,muszęsięczegośnapić–mówiędoTifany.
Moja wspaniała egzaltowana szwagierka natychmiast kiwa głową i wszystkie cztery wychodzimy z
tego koszmarnie drogiego sklepu i wchodzimy do kawiarni, w której jestem pewna, że skasują nas za
każdypostawionykrok.
Zamawiamcoca-colęzlodem,boumieramzpragnienia.Onekawęzchmurkąodtłuszczonegomleka.
–Rebecasięrozwodzi–szepczeAshley.
TifanyiCloespoglądająnasiebieoszołomione.Ja,ponieważnieznamżadnejRebeki,dalejpijęsobie
spokojnie.
–Cotypowiesz,kochana?–mruczyTifany.–Przecieżpiętnaściednitemubyłyśmyzniąnazakupachi
kupiłasobietęolśniewającąsuknię.
–Przysięgamcinamojeimportowanekosmetyki–zaklinasięAshley.
Muszę się roześmiać. Ashley jest zabawna. Jest tak… tak… egzaltowana, że nie jest w stanie tego
ukryć,asłuchającjejuwagmożnaskonaćześmiechu.
Kelner,który,trzebatopowiedzieć,jestprzystojniakiemjakichmało,przynosiimtackęzciastemdo
kawy,aonewszystkiewpatrująsięwniego,mrugającpowiekamijakpiętnastolatki.Cozatrio!
– Dowiedziałam się z plotek od Lupe, mojej gosposi, która jest koleżanką gosposi Rebeki – ciągnie
Ashley,kiedykelnerodchodzi.–Powiedziała,żetydzieńtemusiępokłócili,botendrętwyBillniechciał
iśćnaprzyjęciepiętnastego.
–Nabankiet?–pytaTifanyzniedowierzaniem.
–Oj…biedulka.AtakąpięknąsuknięodYvesSaintLaurentasobiekupiłanatękolację–drwiCloe.
Ashleykiwagłową.
–TencałyBillzawszeunikałprzyjęć–mówi.
–Nowłaśnie–potwierdzaCloe.–Pamiętacie,jakniechciałiśćnaotwarcieShentona?
Wszystkiekiwajągłowamizdezaprobatą.
– Zadzwoniłam do niej wczoraj wieczorem, żeby zapytać, co u niej słychać, i wszystko mi
opowiedziała–oznajmiaAshley.–Ostateczniepostanowione,rozwodzisięzBillem.
Niewierzęwłasnymuszom.Rozwodzisię,boonniechceiśćnaprzyjęcie?
–Cóż–kwitujeTifany,kiwającgłową.–Rebecachybaniebędziebardzocierpiała,jakbyniebyło,to
jejtrzecirozwód,nigdynierwaławłosówzgłowy.Poostatnimchybapojechaładochodzićdosiebiena
Tahiti?
Wszystkietrzy„kotki”spoglądająnasiebieikiwajągłowami.
–Kochaniutkie–odzywasięAshley.–JakmawiaRebeca,nazłechwile,DonnaKaran.
Śmiejęsię.DonnaKaran?!
Pękamprzynichześmiechu.GdybymojaCoraltubyła,jużbypowiedziała,coonichmyśli.
–Aha,OmarniedawnodałDylanowizaproszenieimiennenagalę.Jestjeszczeczas,aleprzyjdziecie,
prawda?–pytamnieszwagierka.
Patrzęnanią.Niemampojęcia,oczymmówi.
–Koteczku,togala,którąorganizujefirmafonograficznaOmara–wyjaśnia.–Tojejpiętnastarocznica
iwyprawiająztejokazjiwspaniałeprzyjęciepełnegwiazd.Niemożecięzabraknąć.
Dylannicminiepowiedział,ależebyniewypaśćźle,potwierdzam:
–Oczywiście.Pewnie,żeprzyjdziemy.
Moja odpowiedź ją zadowala, ale ja zaczynam się zastanawiać, dlaczego Dylan mi o tym nie
wspomniał.Chcęiśćnatęgalę.Mimowszystkostaramsiębyćopanowana.Niechcę,żebywyczułymój
niepokój.
Kiedy postanawiamy wyjść, Cloe upiera się, że zapłaci za wszystko. Nie muszę mówić, że oczy mi
wychodząnawierzch,kiedywidzę,ilekosztujekawawtymlokalu.Niewiarygodne.
WychodzimyijeszczeprzezgodzinęchodzimypowszystkichsklepachRodeoDrive,ażwkońcuCloe
i Ashley jadą do domu, dzięki Bogu!, a ja zmuszam szwagierkę, żeby zawiozła mnie do centrum
handlowego,bomuszęsobiekupićcośdoubrania.
Tifany z początku się opiera, ale kiedy widzi, że mówię to całkiem poważnie, w końcu się zgadza i
zawozimniedonormalnychsklepów.Drogich,dlategożetowLosAngeles,aleprzystępnegodlamojej
kartykredytowej.Wchodzimydokilkusklepów,aleonanicsobieniekupuje.Zatojakupujęnowebuty,
dżinsyiparękoszulek.Wjednymzesklepówwidzędwieniewiarygodnesukniewieczorowe.Czerwoną
iczarną.Postanawiamjeprzymierzyćikupićsobiektórąśnapiątkowąkolacjęzmoimukochanym.Chcę
zrobićnanimwrażenie.
–Jakcisiępodobataczerwona?
–Bardziejeleganckabyłata,którąmierzyłaśwRodeoDrive,kochanie.
–Alepodobacisię?–pytamponownie.
–Przymierzczarną–odpowiadaTifany.–Tawogóledomnienieprzemawia.
Robięto,przeglądamsięwlustrzeiwidzę,żewyglądamładnie.Myślę,żewieczorowatorebka,którą
dostałamodDylanazokazjiwalentynekbędziedoniejpasować.Tiulowaspódnicaidrapowanygorsetz
dekoltemwłódkę.Tifanywstaje,patrzynamnieikiwagłową.
–Supermisiępodobaaaaaaaaaaa!–wykrzykuje.
Patrzęnaniązadowolona.Chwytametkę,którawisiprzyrękawie.
–Kosztujetylkodwieściesiedemdziesiąttrzydolary?–szepczeoszołomiona,patrzącnamnie.
Kiwamgłową.Tookołodwustueuro.Cenadlamnieprzystępna,zwłaszczajaknawieczorowąsuknię.
Niejesttostrójsuperdrogiejmarki,alemisiępodoba,dobrzesięwniejczujęitosiędlamnieliczy.
–Niesamowite!–wykrzykujeTifany.–Jestświetna…świetna.
Kiwamgłową,aonazbieramiwłosywkitkę.
–Ajakzrobiszsobiewłoskąkitkę,będzieszwyglądaćsupertruper!–mówi,rozśmieszającmnie.
Kupuję suknię, a po zakupach siadamy w kawiarni w centrum handlowym, żeby się czegoś napić.
KiedyTifanyidziedołazienki,dzwonimojakomórka.Wiadomość.
„Gdziejesteś?”.
Widzę,żetoDylan.Odpisujęzuśmiechem.
„NakawiezTifany”.
Komórkaznówdzwoni.
„CałydzieńmyślęoTobie.Wrócędziśwcześniejdodomu.Niebądźdługo,Piękna”.
Rozbawiona,pytam:
„Jakieśplany?”.
Odpowiedźprzychodziodrazu.
„Zmoimkróliczkiem,jakzawsze”.
Kiedyczytamtoprzezwisko,którymnazywamnietylkoon,natychmiastzalewamniefalagorąca.Parę
minutpóźniejwracaTifany.Pijemykawę,apotemwracamydodomu.Jestemniecierpliwa.
Kiedy taksówka wysadza mnie przed drzwiami, uśmiecham się. Za tą bramą czeka mój ukochany.
Sercewyrywamisięzpiersi.Jegosamochódstoi!Jużwrócił!
Nie zastaje go w salonie, więc wbiegam po schodach i słyszę muzykę w łazience. Słucha Briana
Adamsa.Chowamsukniędoszafy,niepokazującmujej,iidędołazienki.Wchodzęizastajęimponujący
widok. Mój przystojniak leży w wannie, z głową oparta o brzeg, kieliszkiem w dłoni i zamkniętymi
oczami.
Dylanniejestseksowny,jestbardzoseksowny!
Musiałmnieusłyszeć,bootwieraoczyispoglądanamnie.Mierzymniewzrokiem.
–Tabiałaminiówkapodkreślatwójładnytyłeczekitwojepięknenogi,wiedziałaśotym?–szepcze.
Rozśmieszamnie.
–Nie.Alewłaśniesiędowiedziałam–odpowiadam.
Uśmiechasiędomnieiwypijałykzkieliszka,którytrzymawdłoniach.
–Rozbierzsię–szepcze.
Jego zmysłowy głos i sposób, w jaki na mnie patrzy, doprowadzają mnie do szaleństwa. Nie musi
powtarzać,robięto,ocomnieprosiicopragnęzrobić.Zdejmujębuty,spódniczkę,sweter,którymamna
sobie,stanikimajtki.Kiedychcędoniegopodejść,odzywasię:
–Nieruszajsię.Stójtam,gdziejesteś,dopókiciniepowiem.
Patrzęnaniegozaskoczona,aon,niespuszczajączemniewzroku,wykonujegest,którytaklubię,każąc
mi się obrócić dookoła. Robię to z uśmiechem. Kiedy nasze oczy znów się spotykają, Dylan wypija
kolejnyłykzkieliszka,odstawiagonabokiwidzę,żewstaje.
Matkojedynaaaaaa!
Jestimponujący.
Ztymciałem…Śniadąskórą…Jegosztywnyczłonek,gotowydlamnie,jużmniezdobyłiniemogęsię
doczekać,żebyzobaczyćgwiazdy.
Dylanwychodzizłazienkiimokrystajewpewnejodległościodemnie.Patrzynamnie.
–Gdziebyłaś?–pytazpoważnąminą.
–NazakupachzTifanyijejkoleżankami.Mówiłamcijuż.
Kiwagłową.Głaszczesiępobrodzie,akiedychcęsięodezwać,uprzedzamnie.
–Patrzyłnaciebiejakiśmężczyzna?
Jegopytaniemniezaskakuje.
–Niewiem–odpowiadam.–Niezwróciłamuwagi.
Widzę,żekiwagłową.Robikrokwmoimkierunku,późniejkolejny…ikolejny…akiedyjegotorsi
mojepiersisięstykają,spoglądamynasiebie.
–Napewnoktóryśchciałrozchylićcinogiiupajaćsiętobą,niesądzisz?–szepcze.
Nierozumiem,ocochodzi.
–Jestempewien,żeniejedenpatrzyłnatwojepiersi,pupęichciałzedrzećzciebiespódniczkę,żeby
wsunąćdłonieiwargimiędzytwojenogi–mówi,widzącmojązdezorientowanąminę.
Słuchamtegopodniecona.Jestemmaksymalnienakręcona.
–Miałemdzisiajparęspotkańwszpitalu–ciągnie.–Przedstawionomiparumężczyzn,wśródnichbył
mójdawnyprzyjacielipomyślałemotobie.
–Dlaczegoomniepomyślałeś?–pytamzaskoczona.
Jegodłoniewędrujądomoichwłosów.Sązwiązanewkońskiogon.Rozpuszczaje.
–Kiedyśdzieliłemsięznimkobietą–szepcze.–Iwyobraziłemsobieciebienagąmiędzynimamnąi
siępodnieciłem.
Szczękamiopada.Chcęsięodezwać,aleonciągniebeznajmniejszegoskrępowania:
–Pozebraniumusiałemiśćdołazienkiwmoimgabinecie,żebysobieulżyć.
–Nieźleeee..
Dylan,słyszącmojąreakcję,uśmiechasię.
– No właśnie, nieźle! – powtarza. – Kiedy wychodziłem z łazienki nie miałem wątpliwości co do
jednego – dodaje szeptem, który przyprawia mnie o szybsze bicie serca. – Uwielbiam nasze zabawy,
uwielbiamnasząperwersjęipragnęwidzieć,jakinnymężczyznaciępożera,jadajęmudostępdociebie,
atyleżyszzzawiązanymioczami.
–Zawiązanymi?
Kiwagłową.
–Niechcę,żebypatrzyłciwoczy.
Chcemisięśmiać,aleoncałkiempoważniemówidalej:
–Nieobiecujęwięcej,niżpowiedziałem.Niewiem,czykiedśnadejdzietakachwila,żebędęwstanie
patrzećirobićto,coproponuję,alejestemtakpodniecony,żejeżelichcesz,mogędoniegozadzwonići
będzietuzadwadzieściaminut.
Aleodlot!
Niezłąbombęodpalił.
Spotkałsięzdawnymkoleżkąodzabawichcesięznimmnąpodzielić.Jestempodniecona,ożywiona,
rozpalona, przestraszona, zaniepokojona i wzburzona. Jestem tak oszołomiona tym, co powiedział, że
mogętylkoodpowiedzieć:
–Jestemtwoimkróliczkiem.Jestemtwojai,jeżelichcesz,zgadzamsię.Wiesz,żeniebędzietomój
pierwszytrójkąt.
Dylan kiwa głową niechętnie, ale wyciąga rękę, chwyta komórkę z blatu umywalki i po kilku
sekundachsłyszę,jakmówi:
–Wiesz,gdziemieszkam.
Wyłączatelefon.
–Przeleciałbymciętuiteraz,alechcę,żebyśmybylibardzo,bardzopodnieceniigotowinato,cosię
wydarzy.Chodź,chcęcięprzygotować.
Wchodzimy do wielkiej kabiny prysznicowej, Dylan odkręca kran i z nowoczesnej deszczownicy
zaczyna lecieć woda. Bierze żel, wylewa go na dłonie i rozprowadza po moim ciele. Po całym moim
ciele.Dotykamnieczule,przesuwadłonie,wilgotneiśliskie,domojejpochwy.
–Spróbowałemjużtrójkątówidziśchcętozrobićztobą–szepcze.
–Zrobiszto–mówiępodniecona.
–Podniecacięto,cobędziemyrobić?
–Tak–potwierdzambezwahania.
Dylan mnie całuje. Pragnie mnie, ale się powstrzymuje. Ja go kuszę, chcę seksu, ale on się tylko
uśmiecha.
–Później,kochanie…później–szepcze.
Pozwalam, żeby mnie mył wśród gorących pocałunków, żeby z czułością przemierzał moje ciało, a
kiedydotykałechtaczki,jęczę.
–Powiedzmi,żetobędzietylkomoje,nawetjeżelipozwolęinnemusięztobązabawiaćismakować,
kiedybędziemyspełniaćnaszefantazje–mruczy.
Kiwamgłową.Jegopieszczotywyzwalająmojejęki.
– Jest i będzie tylko twoje, kochanie – odpowiadam. – Ty będziesz kierował fantazjami dla naszej
wspólnejrozkoszy.Tylkotybędzieszpozwalał,żebyktośsięniąbawił,kiedybędzieszchciał.
– Kiedy ja będę chciał? – powtarza ochrypłym głosem z uśmiechem na twarzy, zanurzając we mnie
palec.
Kiwamgłowąbezgraniczniepodniecona.
–Twójkróliczekjestzawszedlaciebiegotowy.
Całujemysię.Pocałuneksmakujemiodem,rozkoszą.Pewnymruchemchwytamjegosztywnyczłoneki
spoglądamnaniego.
–Powiedz,żeonzawszebędziemój,nawetjeżelikiedyśpozwolę,żebyjakaśkobietasięnimbawiła.
Dylansięuśmiecha.
–Jestizawszebędzietwój,kochanie–szepcze.
Kiedy wychodzimy spod prysznica, oboje jesteśmy ogromnie podnieceni. Rozmowa podnieciła nas
jeszczebardziej.Naglesłyszymydzwonekdodrzwi.Patrzymynasiebie.Wiemy,ktotojest.Dylanowija
sięręcznikiemwokółbioder.
–Jesteśpewna?–pyta.
Kiwamgłową,alezatrzymujęgo.
–Aty,jesteśpewien?–pytam.
–Zaczekajtu–odpowiada,patrzącnamnie.–Przyjdępociebie.
Kiedy zostaję sama w ogromnej łazience, górę biorą nerwy. Jestem bliska paniki. To będzie coś
więcejniżnaszazabawaodgadnij,kimjestemtejnocy.
Przeglądam się w lustrze, szybko chwytam grzebień i rozczesuję włosy. Na Boga, ale jestem
rozczochrana! Wyglądam jak żółtodziób! Dylana długo nie ma. Ogarnia mnie coraz większa panika, a
kiedydrzwisięwkońcuotwierająiwidzę,żewchodzi,jestemoniemiała.
–Jestwniebieskimpokoju–mówi.
Jestemmuwdzięczna.Chcę,żebynaszasypialnianależałatylkodonas.
Całujemnie.Jegojęzykzrozkosząbłądzipomoichwargach.
–Jestembezgraniczniepodniecony,kochanie–mówi,kiedyodrywasięodmoichwarg.
Niewiem,copowiedzieć,ażnagledostrzegam,żewdłoniachtrzymaróżneprzedmioty.Wśródnich
pończochy, ciemną maskę i czerwony buty na niebotycznie wysokim obcasie. Widzi, że im się
przyglądam.
–Kupiłemjedziśdlaciebie–wyjaśnia.
Kiwamgłową.
–Włóżpończochy–mówi.
Robię to w ciągu dwóch minut. Są również czerwone, a kiedy gumka dopasowuje się do moich ud,
Dylansiępochylaizakładamibuty.
Potemwstaje,dotykakluczyka,którymipodarowałiktórynoszęnaszyi.
–Nazawsze–mruczy.
–Nazawsze–powtarzam.
Unosiciemnąmaskę.
–Założęciją.Niechcę,żebyśnaniegopatrzyła.Niechcę,żebyświedziała,kimjestmężczyzna,który
oprócz mnie będzie rozkoszował się twoim ciałem i sprawi, że będziesz krzyczeć z rozkoszy. Pod tym
względemjestemegoistą,kochanie.Kiedywejdziemydopokoju,położęcięnałóżkuibędęcięprosiło
to,ocochcę,dobrze?
Zgadzam się. Tak jak on jestem bezgranicznie podniecona. Dylan zakłada mi maskę, którą przyniósł,
bierzemniezaręceidajemibuziaka.
–Bawmysię,króliczku.
Sercewalimitysiącrazynaminutę,kiedydajęmusiępoprowadzić.Słyszęmuzykę.Uśmiechamsię,a
kiedy Dylan się zatrzymuje, wiem, że jesteśmy na miejscu i że oprócz Dylana obserwuje mnie drugi
mężczyzna.Dylanostrożniekładziemnienałóżku,całujewustaiodsuwasięodemnie.
Przezchwilę,którawydajemisięwiecznością,niktsięnierusza,niktnicniemówi.Wiemtylko,żemi
sięprzyglądają.SłyszęgłosDylana.
–Kochanie,rozchylnogiirozsuńuda.
Robięto,ocomnieprosi.Zaczynamszybciejoddychać.Nicniewidzę.Nicnieczuję.Alewiem,że
jestobokmniedwóchmężczyzn,którzychcąmnieposiąść,ajasięimoddam.Niktmnieniedotyka.
–Rozchylpalcamiwargisromoweipokażnamswójraj–mówiwkońcumójukochany.
Bez wahania spełniam jego erotyczne żądanie. W Dylanie podoba mi się właśnie jego elegancki
sposób mówienia, proszenia, kochania mnie. Nie jest wulgarny. Jest wyjątkowy, szczególny. Jestem
podniecona,kiedyrobięto,ocomniepoprosił.
–Bardzoapetyczne…–mruczygłos,któregonieznam.
Czyjeśdłonieprzesuwająsięwgórępomoichnogachizatrzymująsięprzedzłączeniemud.Drżę.To
nie są dłonie mojego ukochanego. Wiem to. Nie znam ich. Chciałabym zobaczy wzrok Dylana.
Chciałabympatrzećmuwoczyiwiedzieć,czymusiętopodoba,czysprawiamutoprzyjemność,alenie
mogę.Niepozwalami.
Oddechnieznajomegodocieradomojejpochwy.Czuję,żejestblisko.Bardzoblisko.Wyczuwam,że
mnieobserwuje,żemniepożąda,izaczynamdyszećniespokojnie,ażsłyszęwuchugłosDylana.
– Chcę rozpalonego, oddanego, bezwstydnego króliczka. Kochanie, zwiążę ci ręce jak wtedy, kiedy
byliśmyzmoimprzyjacielemmalarzem,dobrze?
Kiwamgłową.
–Rozchylnogi,rozkoszujsięisprawmirozkosz.
Chwytamniezaręceirobito,copowiedział.
–Możeszjejdotknąć–mówipochwili.
–Tylkodotknąć?–pytanieznajomygłos.
–Pamiętaj,oczymrozmawialiśmy.
Tadziwnarozmowamniepodnieca.Rozpala.Rozmawialiomnieiorozkoszy,jakąchcąmidaćito
mnie kręci. Łóżko się porusza. Dłonie, które czułam chwilę wcześniej znów dotykają moich nóg i
rozchylająmiuda.
–Apetycznyprzysmakmioferujesz,przyjacielu.
–Zacznij,zanimsięrozmyślę.
PogłosieDylanasłychać,żejestspięty.Niemuszęgowidzieć,żebytowiedzieć.Przywołujęgo.
–Dylan.
–Tak,kochanie.
Niewidzęgo,czujęjedynieobok.
–Jeżelityniemaszochoty,janiechcę…–szepczę.
Całujemnie.Bierzemojewargipowoli.
–Spokojnie–mówi,kiedysięodsuwa.–Wszystkowporządku.Bawmysię.
Nieznajomycałujewewnętrznąstronęmoichud,ajajęczę,kiedyczuję,żemabrodęalbowąsy,które
dająmidziwnedoznanie,inne.
–Podobacisię?–pytamnienauchoDylanochrypłymgłosem.
Kiwamgłowąinagleczuję,żemężczyznarozchylamojewargisromoweiocierasięomniebrodą.
Dylanznówbierzemojewargiwposiadanie,anieznajomyzajmujesięwnętrzem.Obajsmakująmnie
jednocześnie, a ja mogę się tylko rozkoszować, jęczeć i oddawać im się, dając im dostęp do mojego
ciała,domojejesencji.
Przezkilkaminut,kiedysłychaćjedynietęnieznanąmimuzykę,rozkoszujemysięseksem,ajapoddaję
siędoznaniom,którychdostarczająmicidwajmężczyźni.
Cztery dłonie i dwie pary ust w różnych miejscach mojego ciała są czymś niewiarygodnym.
Perwersyjnymipodniecającym.
WargiDylanaodrywająsięodmoich,przesuwająsięposzyiizatrzymująsięnapiersiach.
Och,tak!
Pieścije,liże,przygryzamojebrodawki,apotemjegowargiprzesuwająsięniżej,dopępkaiczuję,że
jegodłonierozchylająmiuda,kiedynieznajomypieścimojąłechtaczkę.
–Jesteśspięta,kochanie–słyszęjegogłos.–Rozluźnijsięipoddajsiętemu.
Staramsię,aleniemogę.
–Rozwiążmiręce–mówięwkońcu.–Wtakiejpozycjiniejestemwstaniesięrozluźnić.
Czuję, że Dylan się porusza i robi to, o co go proszę. Uwolniona z więzów, wyciągam ręce i chcę,
żebymnieprzytulił.Robito,awtedyczuję,żespiętyjeston.
Comujest?
Znów mnie całuje, a nieznajomy nadal zabawia się między moimi nogami. Ja czerpię przyjemność i
jęczę,czując,comirobi.Boże…Ależądzęwemniewzbudza.
NagleDylanzdejmujemimaskęispoglądamiwoczy.
–Podobacisięto,corobi.
Niemogęodpowiedzieć.Mężczyznaposiadamniepalcemijęzykiem,ajawydajęzsiebiekolejnyjęk.
–Tak–mruczę,zadowolona.
Nieznajomy coraz śmielszymi ruchami wkłada palce do mojej pochwy i je wysuwa, a mój ukochany
całujemnie,patrzącmiwoczy.Alejegospojrzeniemnieniepokoi.Niewiem,czyjestmimiło,czynie,i
sztywniejębezwiednie.
–Niechcę,żebyśdoszła,dopókicięniepoproszę.
–Dylan,niewiem,czy…
–Ćśś…Daszradę,bądźposłuszna.
Przekonana,żeniebędęwstanie,poruszamsię,anieznajomy,któregoniewidzę,dalejprowadziswój
specyficznyatak.Wpokojurozlegasiębrzękzabawkiikiedykładziejąnamojejnabrzmiałejłechtaczce,
wydajęzsiebiepisk.Próbujęsięporuszyć,aleminiepozwalają.Unieruchamiająmnie,amnąwstrząsają
konwulsje.
–Aaaaach!–krzyczę.
–Niełącznóg,laleczko…Tak…rozchyljedlamniemocno–prosimężczyzna,któregoniewidzę.
Kiedysłyszęjegogłos,zerkamnaDylana,którypatrzynamniezpoważnąminą.
–Tak…niehamujsię…bądźwilgotna,alejeszczeniedochodź,kochanie.Jeszczenieteraz.
Szalejącpodwpływemtego,cotenrozkazzemnąrobi,zmuszamsię,żebyutrzymaćrozchyloneudai
czuję mój własny płyn. Mężczyzna odsuwa zabawkę od mojej łechtaczki, liże mnie, a mną wstrząsają
dreszcze.
– Uwielbiam smak twojej kobiety – mówi. – Słodki i gorzki jednocześnie. Spijałbym jej soki przez
całąnoc.Twojalaleczkajestboska.
–Jestwyborna–potwierdzaDylanzponurąminą,patrzącnamnie.
MojejękistająsięstraszniegłośneiDylandotykamoichwarg.Chcękrzyczeć,alemójukochanymi
niepozwala.Całujemnie.Pochłaniamojejęki.
–Jeszczetrochę–szepcze,jakbyprzekonywałsamsiebie.–Jeszczetylkotrochę…
Jeszczetrochę?Jeszczetrochęczego?
–Tak,piękna…tak…Jakąmaszpięknąłechtaczkę…podobamisię.Lubisz,jakjąpożeram…
Czuję,jakjegojęzykjąuderza.Chwytamniezapupę,unosidosiebieissiezrozkoszą.
–Dylan!
Zaciskamzęby.Czuję,żezarazdojdę.
–Nieróbtego–prosimójukochany.–Jeszczenie…
Drżenie ogarnia moje ciało. Najpierw nogi, potem pochwa, a mężczyzna liże mnie dalej bezlitośnie.
Czuję, że nie będę w stanie się powstrzymać, kiedy na nowo rozlega się brzęk i nieznajomy znów
przysuwazabawkędomojejpochwy.
– Wytrzymaj, laleczko… – słyszę głos nieznajomego. – Nie dochodź, ale daj mi jeszcze troszkę
twojegonektaru.
Znówzalewająmniemojepłyny,aonjezlizuje.
–Jestemsadystą…wiem,alemuszęczuć,żepanujęnadsytuacją–mruczyDylan,patrzącnamnie.
Najegotwarzyniewidzętego,cochcę.Niewidaćupojenia,któreodczuwamjaizaczynamczućsię
nieswojo, widząc go w takiej sytuacji, kiedy ja daję rozkosz i ją odczuwam, ale nie daje mi jej mój
ukochany.
–Wypełnijją–słyszęnagległosDylana.
Zakładamimaskęiznówotaczamnieciemność.Czuję,żemójukochanysięodemnieodsuwa,chwyta
mniezaręceikładziemijenadgłową.Przytrzymujemije,adrugimężczyznawsuwasięmiędzymoje
nogiiparęsekundpóźniejzanurzasięwemnie.Chwytamniezabiodraiwchodziwemnie.Jęczę.Tosię
dzieje.
Wyginam się na łóżku i czuję, jak on wsuwa dłonie pod moje ciało, żeby przysunąć mnie do siebie.
Czujęnasobiejegociężar.Dylanwypuszczamojedłonie.Niewiem,coznimizrobić,więcprzesuwam
jedomężczyzny,którybierzemnierazzarazem,ażnagleczuję,żewychodzizemniepośpiesznie.
–Koniec…wynocha…–słyszęgłosmojegomęża.
Leżęnałóżku,oddychającnierówno,ażsłyszę,żedrzwipokojusięzatrzaskują.Czekambezruchu.
Dylanzdejmujemimaskę,spoglądamiwoczy.
–Niemogę,Yanira–szepczezezbolałąminąskonsternowany.–Niemogę.
Czułam,żecośjestnietak.
Obejmujęgoileżymytakprzezchwilę,ażsłyszę,żetamtenmężczyznawychodzi.Niewidziałamgo.
Niewiem,ktotojest.Paręminutpóźniejwstajemyzłóżkaiidziemypodprysznicdołazienkiprzynaszej
sypialni.Obejmujęgoczule.
–Nienawidzęsięzato,cozaproponowałem–wyznaje.–Niepowinienembyłtegorobić.
–Dylan,spokojnie.
– Wydawało mi się, że będę w stanie. Podniecała mnie myśl o tej sytuacji, ale kiedy cię z nim
zobaczyłem…
–Spokojnie.
Wylewasobieżelnadłonie.
–Pozwól,żebymcięumył.Muszęzmyćzciebiejegozapach,żebyśpachniałatylkomną.
Kiwamgłowąiwmilczeniupozwalam,żebyostrożniemniemył.Widać,żejestwzburzony.Patrzymi
woczybezsłowa.
–Wybaczmi,kochanie–mruczy,dającmisłodkiegobuziaka.
–Co?–pytam,obejmującgo.
Dylanprzezkilkasekundwytrzymujemojespojrzenie.
– To, że chciałem wprowadzić coś do naszego życia i nie byłem w stanie zrobić tego do końca –
odpowiada.–Wydawałomisię,żedamradę.Aleokazałosię,żewyobrażaniesobietego,cochciałem
przeżyć,niemanicwspólnegoztym,coczułem,kiedyoncięmiał.Podniecałamnietachwila,aleja…
–Spokojnie,Dylan,kochanie.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje, Yanira. Chcę to zrobić, podnieca mnie to, co sobie wyobrażam,
ale…ale…późniejniemogę…Szaleję…Niemogę.
Przejętajegosłowamizmuszamgo,żebynamniespojrzał.Uśmiechamsię,całujęgo.
–Japragnętylkociebie–szepczęwkońcuzprzekonaniem.–Ciebie…
Dylan bierze mnie na ręce, przyciska do ściany, a jego spojrzenie mówi wszystko. Potrzebuje mnie.
Potrzebujepoczuć,żenależędoniego.Zanurzyćsięwemnie.Aja,gotowaoddaćsiętysiącrazyiojeden
więcej,mężczyźnie,któregokochamzcałejduszy,mówię:
–Pragnęcię,kochanie…Zróbto…Potrzebujętego.
Bez słowa zanurza we mnie sztywny członek, a ja z jękiem go przyjmuję. Trzymam go za ramiona i
nabijamsięnaniego.
–Chcęciętylkotakądlasiebie–mruczyzwściekłością,kiedyjestjużwemnie.–Tylkodlamnie.
Jegobiodraporuszająsięenergicznie,ałazienkęwypełniajegokrzyk.
Całuję go. Nasze jęki się stapiają. Chcę, żeby wiedział, że mój pocałunek oznacza pełną akceptację
tego,cojestmiędzynami,aonszybkimi,desperackimiruchamikochasięzemną.Zanurzasięwemniez
piekielnąsiłą.Drży.
ZwiązekzDylanemtonajlepszarzecz,jakaprzydarzyłamisięwżyciu.Przygryzammudolnąwargęi
czuję,jakjegoimojaskórastapiająsięzesobąistająsięjednym.Jegociałojestprzedłużeniemmojegoi
odwrotnie.
Z każdą sekundą mina mu łagodnieje. Wściekłość się ulatnia, a ja chcę tylko go kochać i żeby on
kochałmnie.
Jegopoczątkowaobcesowośćzamieniasięwzrozumienieipragnienie.Obejmujęgonogamiwpasie,
żebydaćmudosiebielepszydostępizarzucammuręcenaszyję.
–Jestemtwoja–szepczę.–Wieszotym,prawda?
Kiwa głową. Cieszę się, że nie ma co do tego wątpliwości. Znów zaczyna zanurzać się we mnie,
desperacko, niecierpliwie, namiętnie. Nasze gwałtowne ruchy doprowadzają nas na skraj szaleństwa,
woda spływa po naszych ciałach, a my robimy wszystko, żeby się nie poślizgnąć i nie zabić pod
prysznicem.
CałujęDylananamiętnie.Chcę,żebyczuł,żetylkoonwyzwalawemnietakiedoznaniaiwiem,żemi
sięudało,kiedypatrzynamniezuśmiechem.
Trzyma dłonie na mojej pupie i daje mi lekkiego klapsa, który mi się podoba. Ten głupi gest mnie
uspokaja.
Poruszamnąwgóręiwdółwmorderczymrytmie,ajaczuję,jakwibrujewmoimwnętrzuicałuje
mnierozpaczliwie.
Zanurzasięwemnierazzarazem,zkażdąchwilącorazbardziejgwałtownie,zwiększymimpetem,z
większą zapalczywością, a kiedy widzę, że odchyla głowę, wydaje z siebie ryk wojownika i odsłania
zęby,wiem,żenadchodzijegoorgazmipozwalamsobiedojśćznim.Zmoimukochanym.
PowszystkimDylanopierasięościanęprysznicaiostrożnieosuwasię,ażsiadanapodłodze,zemną
nakolanach.Zmęczeni,przezkilkaminutstaramysięzłapaćoddech.Otaczanaszapachseksu.Patrzęna
Dylanazuśmiechem.
–Jesteśmój,ajatwoja–mówię.–Niepotrzebujemynikogowięcej.
Dylankiwagłowąijegopięknyuśmiechwkońcudajemipewność,żewszystkojestwporządku.
9.Powiedzim
N
astępnegodniaoszóstejranoDylanwstaje,żebyiśćpobiegać,alemuniepozwalam.Zatrzymujęgow
łóżku.Musimyporozmawiaćotym,cosięstało.Onwieotymrówniedobrze,jakja.
– Nie wiem, co się ze mną przy tobie dzieje – mówi, opierając głowę na poduszce. – Chcę, ale nie
mogęi…
– Spokojnie – szepczę. – Powiedziałam ci, że nie potrzebujemy nikogo więcej. Od czego mamy
wyobraźnię?
Uśmiechamysię.
–Aletobiesiętopodoba–ciągnie.–Widziałemtowczorajwtwoichoczach,potwoimciele,ustach,
tym, jak się wyginałaś z rozkoszy, kiedy rozchylałem ci uda i oddawałem cię innemu mężczyźnie. –
Widzącmojązakłopotanąminę,uśmiechasięidodaje:–Możeszmiwierzyćalbonie,aledopewnego
momentumnieteżbyłomiło,ażnaglecośmniezblokowałoimusiałemtoprzerwać.Kiedyzobaczyłem
minęmojegoprzyjaciela,ja…
–Możeproblemztym,żetobyłtwójprzyjaciel,niesądzisz?
Dylansięzastanawia.
–Toniebyłpierwszyraz,kiedydzieliliśmysiękobietą–mówiwkońcu.
Czujęukłuciezazdrościwsercu.
–Możewtymproblem–mówię.–Wcześniejdzieliłeśsięznimkobietami,doktórychnieczułeśtego,
codomnie.Pomyśl,żejestemtwojążoną.
– Tak… – odpowiada. – Chyba masz rację. Na tamtych nie zależało mi tak jak na tobie i kiedy
widziałem,jakonciębrał,wściekłemsię.
Uśmiechamysięoboje.
–Powtórzymytokiedyśzkimśinnym–szepcze.–Niechcępozbawiaćciebieanisiebieczegoś,co
obojelubimy.
Chcęsięodezwać,alekładziepalecnamoichwargach.
–Kochanie,sztywniejeminasamąmyślotym–szepcze.Chwytamniezarękęikładziejąnaswoim
sztywnym członku. – Wczoraj mało nie eksplodowałem z podniecenia. Kiedy widziałem cię z
rozchylonyminogamidlainnegomężczyznyidlamnie,widziałem,jakrobiszsięwilgotnai…
–Rozpalaszmniedoczerwoności,doktorze–żartuję.
Mójukochanysięuśmiechaibezsłowadajemito,ocoproszę.
Dni płyną. Nie rozmawialiśmy więcej o tym, co się stało, nie powtórzyliśmy tego, ale gramy w
odgadnij, kim jestem tej nocy i świetnie się bawimy. W naszej perwersyjnej grze jesteśmy tym, kim
chcemy: policjantami, lekarzami, stolarzami, żołnierzami, stewardami, recepcjonistami… Wszystko jest
dozwolonewnaszejprywatnejgrze.
Dylanjestcałkowiciepochłoniętypracąizkażdymdniemcorazbardziejzanimtęsknię.Jegodługie
dyżury w szpitalu mnie dobijają, ale jak powiedziałaby moja mama, nie powinnam się skarżyć, bo ma
pracę,wdodatkutaką,którajestjegopasją.
Zawsze,kiedyidęponiegodoszpitala,jegoszefwitamnieuprzejmie,alewiem,cotaknaprawdęo
mnie myśli. Postrzega mnie przez pryzmat aktorki, z którą się ożenił i boi się, że jeżeli kiedyś odniosę
muzycznysukces,Dylanprzeżyjetosamo,coon.
Przezjakiśczasmójmążmusisporopodróżować,żebybraćudziałwróżnychkonferencjach.Chociaż
gootonieproszę,zabieramniezesobą,bo,jakmówi,jesteśmynierozłączni.Uśmiechamsię.
Kiedyonjestnakonferencjach,zebraniachczyoperacjach,jazwiedzammiasto.Podobamisię.Cieszę
się, że poznaję miejsca, o których nie myślałam, że będzie mi dane poznać. A najlepsze są wieczory,
kiedyspotykamysięwpokoju.
Kiedy nie pracuje, zapomina o całym świecie i skupia się tylko na mnie. Istnieję dla niego tylko ja.
Pieścimnie,całuje,kocha.Wychodzimynakolację,naobiad,zabieramnienazwiedzanieLosAngeles.
Organizuje romantyczne weekendy w niesamowitych hotelach, a ja nie mogę być szczęśliwsza. Robi
wszystko, co może, żeby mi udowodnić, jak szczęśliwy jest przy mnie i jak bardzo mnie kocha i
potrzebuje.
Niewspomniałammusłowemogali,októrejkiedyśmówiłaTifany.Chciałabympójść,alewiem,co
Dylanmyślinatemattychmuzycznychwydarzeń.Nielubiich,aja,żebyniepsućtakwspaniałegookresu,
któryprzeżywamy,milczę.Wystarczy,żejestemznimszczęśliwa.Mojamuzycznakarierazeszłąnadrugi
plan.
Ale dni płyną i czasami nudzę się jak mops i nie wiem, co robić. Czytam, słucham muzyki, oglądam
filmy, rozmawiam na Facebooku i Twitterze z koleżankami. Obżeram się łyżkami cola cao w proszku.
UmawiamsięzTifanyijejkoleżankami,chodzęnazakupy,zapisujęsięnasiłownię,alewszystkiegomi
mało.Muszęrobićcośproduktywnego!
PewnegorankawpadamnieodwiedzićTonyipostanawiammutowarzyszyć.Jedziedostudianagrań,
gdziemaspotkaniedotyczącedwóchpiosenek,któresprzedał.
Niejestemzaskoczona,żenamiejscuspotykamOmaraikilkudyrektorówfirmyfonograficznej.Witają
sięzemnąserdecznie,ajauśmiechamsięzadowolona,rozglądającsiędookoła.Alewypasionestudio!
Kiedy sobie idą, zachęcona przez Tony’ego, wchodzę do kabiny nagraniowej, żeby nie czekać
samotnie, a Stefano, jeden z inżynierów dźwięku, wyjaśnia mi zasady działania wszystkich urządzeń.
Niesamowite,copotrafią!
Zaktórymśrazem,kiedyidędokawiarni,widzęOmarazprowokującąbrunetką,którauśmiechasiędo
niego, bezwstydnie mu się oferując. Wściekam się, kiedy to widzę. Myślę o Tifany i o wszystkim, co
robi,żebyzdobyćjegomiłośćiuratowaćmałżeństwo.JestemwzburzonaimamochotęchwycićOmara
zagłowęimująukręcić.
Cozatyp!
Wściekła, postanawiam przestać patrzeć, ale nim zdążę to zrobić, jestem świadkiem tego, jak mój
szwagierekdajeklapsawpupębrunetce,któraśmiejesięlubieżnie.
Odwracamsięi,żałującAnselmo,wieszampsynaojcuOmara.
Pięć minut później, kiedy znów jestem w szklanej kabinie, widzę przechodzącego na zewnątrz
chłopakaioczomniewierzę,żetoKiranMc!
Cholera…cholera…cholera.MójbratRaycoijauwielbiamytegopiosenkarza,azwłaszczajegorap
pod tytułem Cosa del talento. Bezwiednie zaczynam śpiewać ten utwór w myślach. Uwielbiam go…
uwielbiam…uwielbiam.
Kiedypowiemmojemubratu,żewidziałamgozodległościmniejszejniżdwametry,będziewszoku!
NiechżyjeKiranMc!
Zadowolona wzdycham i się uśmiecham. Nagle drzwi się otwierają i widzę, że do środka wchodzi
kilkumuzyków.Odbieramimowę,kiedyrozpoznajęJ.P.Parkera.Namiłośćboską,J.P.Parkerstoimetr
odemnie!
Jest wysoki, śniady, ma wyjątkowe szare oczy i wygląd żigolaka, który doskonale wie, że jest
przystojny. Kiedy mnie widzi po drugiej stronie szyby, wita mnie. Jak podfruwajka odwzajemniam
powitaniezgłupimuśmieszkiem,któryzawstydzanawetmniesamą.
Aleodlot,przywitałsięzemnąJ.P.Parker!
Zoczamiwielkimijakspodkiprzyglądamsię,jakpracuje,inimsięobejrzę,mijajątrzygodziny.Ale
wszystkosiękończy,amnierobisięsmutno.Taksiędobrzebawiłam!
Kiedystudionagrańpustoszeje,Omardajemiznakizapraszamnie,żebymweszła.Wie,żepodobami
się to wszystko i nie przepuszcza okazji, żeby skusić mnie muzyką. Kiedy wychodzimy, wpadamy na
Tony’ego.Niewyglądanazadowolonego.IdziewtowarzystwieJ.P.Parekra.
– Potrzebuję twojej pomocy – mówi do mnie. Nim zdążę odpowiedzieć, dodaje: – Musisz to z nim
zaśpiewać.
Wpadamwpanikę.
–Cotakiego?!–pytamledwiesłyszalnymgłosem.
– Skomponowałem chóralną piosenkę, ale on nie jest do niej przekonany – wyjaśnia Tony. – Ale
jestempewien,żekiedyznimzaśpiewasz,spodobamusię.
Patrzęnaniegooszołomiona.
PlanA:uciecbiegiem,nieoglądającsięzasiebie.
PlanB:powiedzieć,żemamchrypę,chociażminieuwierzą.
PlanC:zdematerializowaćsię.
PonamyśledecydujęsięnaplanB.Mamchrypę.
–Oszalałeś?–mówię.–Jakmamzaśpiewać?Mamchrypę!
Tonysięuśmiecha.
–Niekłam,bocinosurośnie–mówispokojnie.
–Ale,Tony…
–Maszpięknygłos–ucina.–Iznaszsięnamuzyce.Zagrammelodięnapianinie,żebyśzobaczyłajaki
tonchcę,żebyśnadała.Spokojnie,wszystkociwytłumaczęipójdzieciznakomicie.
–Nie…nie…nie…Zwariowałeś?
–Zwariowałbym,gdybymcięotoniepoprosił.Maszgłos,któregopotrzebuję,żebyJ.Pzakochałsięw
tejpiosence–szepcze.–Proszę,Yanira.
Niemogę.Niemogę!Odmawiam.AledoakcjiwkraczaOmar.
–Gdybytoniebyłoważne,Tonybycięnieprosił–oznajmia.–Zróbtodlaniego,proszę.
Urażonapatrzęnaniego.
–Tyteżmógłbyśzrobićcośdlaswojejżony,niesądzisz?–odpowiadam.
Omarpatrzynamnie,alenicniemówi.WkońcuodwracamsiędoTony’ego.
–Dobrze…Zgoda–mówię.
Braciasięuśmiechają.MamsłabośćdoFerrasów.Idązemnądookrągłegomikrofonu,Tonysiadaza
klawiszami,aJ.P.wyraźniezły,stajeobokmnie.
Uśmiecham się, on nie i zaczynam się denerwować. Nie jest zachwycony tym, że tu stoję. Tony bez
oporówgrarazpiosenkęodpoczątkudokońcaiśpiewa.Słuchamjegowskazówek,akiedywiem,oco
muchodzi,postanawiamzrobićtonajlepiej,jakumiem.
Czymisięuda?
J.P.piosenkasięniepodobainieukrywatego.RozmawiazOmaremidwomainnymimężczyznami,a
Tonypatrzynamnieipokazujemi,wktórymmomenciechcewysokichtonów.Kiedydrugirazzaczyna
graćmelodię,śpiewam,czytającsłowazkartki,którądostałam.J.P.,Omaripozostalimężczyźnimilknąi
słuchająmniewskupieniu.Nagleraperbierzekartki,którekilkachwilwcześniejpołożyłnapianiniei
zaczynaśpiewaćzemną.Kiedykończymy,mamwrażenie,żesercewyskoczymizpiersi,aleJ.P.prosi
Tony’ego,żebyzagrałjąjeszczeraz.Tymrazemtoonzacznie,ajabędępowtarzać.Takrobię.Łapięton
i zaczyna mi się to podobać. Za szóstym razem J.P. się uśmiecha, a kiedy kończymy, przybija piątkę z
Tonym.
–Chcętenkawałek,bracie–mówi.
ObejmujęTony’egoimugratuluję.Nagleczuję,żektośchwytamniezarękę.Odwracamsięiwidzę
J.P.,któryzuśmiechemnatwarzypyta:
–Jakmasznaimię,pięknooka?
–Yanira.
–WięcYanira,bardzobymchciał,żebyśzaśpiewałazemnątępiosenkęnanagraniupłyty.Cotynato?
Stojęjakwrytainiewiem,copowiedzieć.Cholera,toJ.P.Parker!
Omar,którytosłyszy,wtrącaszybko:
–TożonaDylana.Niedługozaczniemyrozkręcaćjejmuzycznąkarierę,tomogłobybyćdobredlawas
obojga.
Niedługizacznąrozkręcaćmojąmuzycznąkarierę?
Cozakłamcaaaaaaaaaaaa.
Cholera…cholera…Cośmnietrafi!
J.P.patrzynamnie.Wbijawemnieswojeniespokojneszareoczy.
– Jeżeli mi pozwolisz, z radością zostanę twoim chrzestnym ojcem – mówi z uwodzicielskim
uśmiechem.
Milczę.Wyglądamjakgłupia,aleniewiem,copowiedzieć.Szukamplanu,alenic…Niemamnawet
planów!
Przez kilka minut słucham, jak rozmawiają na ten temat. Nie ma wątpliwości, że gdyby ten modny
piosenkarzwziąłmniepodswojeskrzydła,byłbytodlamniesiedmiomilowykrok.Tonypatrzynamniei
puszczadomnieoko.
–Wiedziałaś,żeprędzejczypóźniejtonastąpi,prawda?–mówi.
Nieodpowiadam.
–J.P.możeotworzyćcidrzwinarynekangielski.Rynek,naktórymjestdużakonkurencja,alejeżeli
sięspodobasz,maszsporodowygrania.
Trzęsąc się ze strachu, wychodzę ze studia i idę ze szwagrami do pokoju dźwiękowców. Siadamy i
Omar,uśmiechającsiędobrunetki,któraprzynosimukawę,zwracasiędotechnika:
–Stefano,puść,żebyśmyodsłuchali.
Jestemoszołomiona,kiedywgłośnikachsłyszęswójgłos.Nagralitępiosenkę?Dołączylijądorapu
J.Piosiągnęliimponującyioryginalnyefekt.
Cholera,aledobrześpiewam!
ChwilępóźniejwychodzęzTonymzestudiaiwsiadamdojegosamochodu.
–Wniezłekłopotymniewpakowałeś,Tony–mówię.
–Dlaczego?
Widzącmojąminę,kiwagłową.
–Ach,tak…Dylan…
–Tak,Dylan–powtarzam.
–Posłuchaj,Yanira.Mójbratniejestgłupiiwie,żechceszsiętymzajmować.Cowtymzłego?
–Obiecałammuczas,Tony.Czasnato,żebyznimbyći…
–Imugodajesz.
–Wiemirobiętozradością,botomisiępodoba.Jestemprzynimtakaszczęśliwa,żeniepotrzebuję
niczegowięcej.Niczego.
–Rozumiemcięicieszęsię,żetosłyszę.Dylanzasługujenato,żebybyćszczęśliwymiwiem,żety
dajeszmutoszczęście,aleniemożeszcałymidniamiprzesiadywaćsamawdomu,czekając,ażwrócize
szpitala. Ty się do tego nie nadajesz. Jesteś młoda, dynamiczna, z ogromnym potencjałem. I musisz to
wykorzystać.Wiem,żemójbratzdajesobieztegosprawę.Wie,chociażnicniemówi.
–Dziękujęzatwojesłowa,alewtejchwiliniechcęrobićnicoprócz…
–Niegadajgłupot,Yanira!Jakmożeszniechciećspełnićswoichmarzeń?
Zdenerwowanajegouporeminieugięta,chcęodpowiedziećzezłością,aleonmnieuprzedza.
–Wporządku,Yanira…Jużsięnieodzywam.
I nie mówi nic więcej. Biedak. W głębi duszy wiem, że ma rację. Jestem za bardzo uległa wobec
Dylanawkwestiimojegozawodu,alewiemteż,żeteostatniemiesiącebyłynajszczęśliwszymiwmoim
życiu.Jestemgotowaspróbować.Zerkamnaszwagra.
–OpowiemDylanowiotejpiosencezJ.P.Parkerem–mówię.
Tonysięuśmiechaikiwagłową.
–Dylancięniezje–żartuje,kiedywidzi,żewzdycham.
Aletejnocy,kiedywracadodomu,niejestemwstaniemuotympowiedzieć.Mówię,żewidziałam
KiranaMciżeJ.P.Parkersięzemąprzywitał,alenicwięcej.TonaszanochorrorówiDylanwracataki
zadowolonyzpracypoudanejoperacji,żeniechcęodbieraćmuradości,któraażbijezjegotwarzy.
Zamawiamy chińskie potrawy i jemy kolację wśród śmiechu, pocałunków i pieszczot. Po kolacji
wstawiamytalerzedozmywarki,Dylanpatrzynamnieisiadaobokmnieztorbą.
–Dobrze,kochanie,zaczynajmynasząfilmowąnochorrorów.
–Dobrze!
Otwieratorbęiwyciągaczteryfilmy.
–KupiłemObecność,Ostatniegzorcyzm,Krzyk3iPiłę.Którywybierasz?
–Nieźle…tesąstraszne,tofakt–odpowiadam,śmiejącsię.
–Widziałaśje?
–Nie.
–Jateżnie.Właściwieniegustujęwtakichfilmach.
–Wtakimrazieobejrzymywszystkie–oznajmiamszczęśliwa.
–Wszystkie?!
Kiwamgłowąbeztrosko.
–Myślałemojednym,apotemzrobićztobą…
–Tobędzienoctotalnegoprzerażenia–ucinam.–Jesteśtchórzem?–pytam,widzącjegominę.
–Niejestemtchórzem–odpowiada.
Patrzęnaniegodrwiącoizaczynamnucić,tańczącpopokoju.
–Tchórz…Dylanjesttchórzeeeeeeeeem.
WśródśmiechówwkońcuwybieramObecność.Tytułwzbudzamojąciekawość.
Zanimgowłączymy,postanawiamyzrobićprażonąkukurydzę.Dylanprzynosijeszczecośdopicia,a
ja,bohaterka,każęmuzgasićświatławcałymdomu.Takiefilmynależyoglądaćwciemności.Alejużpo
kilkuminutachdrżę,zakrywamoczy,podskakujęiprzytulamsiędoDylana.Krótkomówiąc:umieramze
strachu! Dylan pęka ze śmiechu, obserwując moje reakcje. Film jest z tych, w których sama muzyczka
wystarczy,żebywłosystanęłyczłowiekowidęba,anapięcieniedajeżyć.Wdodatkujestnafaktach!
Comistrzeliłodogłowy,żebykazaćzgasićświatła?!
Kiedyfilmsiękończy,siedzęnaDylanie.
–Podobałcisię,kochanie?–pyta,niewłączającświatła.
Nadalpodwrażeniem,zsercembijącymtysiącrazynaminutę,kiwamgłową.
–Ateraz,którychceszobejrzeć?
–Następny?!
–Przecieżchciałaśnochorrorów–szepczezczarującymuśmiechemicałujemniewszyję.
Marację.Odparudnimęczyłamgootęcholernąnochorrorów,więcterazniemogęsięwycofać.
–Włącz…włącz,którychcesz–mówięszeptem.
Zaskoczonymojąuległością,patrzynamnieipróbujewstać,alemuniepozwalam.
–Dokądidziesz?
–Muszęiśćnachwilędołazienki,kochanie.
–Teraz?!
–Jesteśtchórzem?–pyta,patrzącnamnie.
–Nieeeeeeeeee.
–Boiszsięzostaćsama?–drwi.
–Niegadajgłupstw–odpowiadamischodzęzniego,żebygouwolnić.–Włączymyświatło?–pytam,
kiedywstaje.
–Nie,niechtakzostanie–odpowiada.–Jestwięcejemocji.
Kiwamgłową,przełykamślinęipróbujęsięuspokoić.
Dylanwychodzi,ajazostajęsamawciemnymsalonie.Niesłychaćnicpozabzyczeniemtelewizora.
Patrzę na niego i nagle przypomina mi się Poltegrist. Uff… Serce mi łomocze. Matko jedyna… matko
jedyna.Myślęofilmie,któryprzedchwiląobejrzeliśmy.Alestraszny!Gdybycośtakiegoprzydarzyłosię
mniewjakimśdomu,zwariowałabymprzypierwszymstrachu.Cośpotwornego!
Czujęruchpomojejprawejstronie,alepatrzęinicniewidzę.Przełykamślinę.Kolejnyruchpolewej
stronie znów mnie niepokoi. Nie ma nikogo. Umierając ze strachu, wstaję z kanapy. Jestem sztywna z
przerażenia, a serce bije mi tysiąc razy na minutę. Zaglądam za fotel, ale nic nie widzę. Jestem sama.
Nagleświatłazapalająsięigasną.Jednymsusemwracamnasofęizakrywamsiępoduszką.
Niezłabroń,poduszka!
Kiedy przestaję się trząść jak ratlerek, wyciągam szyję nad oparcie i ledwie słyszalnym głosem
wołam:
–Dy-lan.
Niktnieodpowiada.
Przerażającamuzyczkautkwiłamiwgłowieiteraznawetczujęczyjśoddechnaszyi.Wzdrygamsię.
Niewiem,pocooglądamhorrory,skoropotemzawszeprzeżywamtosamo.Lubięjeiśmiejęsię,kiedy
jeoglądam,alepóźniejczujęsięfatalnie.
–Dylan,odezwijsię,docholery!–powtarzam.
Czekam,aleniereagujesłowem.Dodiabła,gdzieonsiępodział?
Słyszę hałas dobiegający z głębi korytarza. Mój umysł zaczyna odtwarzać sceny z filmu, który przed
chwiląobejrzałam.
Niechtoszlag!Niechtoszlag!
Serce chce mi wyskoczyć z piersi. Słyszę, jak mocno mi bije i słyszę też własny oddech. Z pilotem
jakobroniąidępowoliwstronękorytarza,plecamiprzyklejonadościany.Naciskamwłącznikświatła,
alesięniezapala.Chcękrzyczeć.Bojęsię!Zarazdostanęzawału!
Powinnamwyjśćzdomu,aleniemogębezDylana.Wtedyrobiętosamo,corobiąwszystkieidiotkiw
filmach:biegnęnagórępoukochanego,całyczaszpilotekwdłoni.
Dlaczegorobięto,cokrytykuję?
Nagórzekierujęsiędołazienki.
–Dy-lan–krzyczęznów.
Nic,dalejsięnieodzywa.Mójumysłzaczynarobićminiemiłepsikusy.
Dlaczegonieodpowiada?Ktośgozabił?
Boże…Nawetniechcęotymmyśleć!
Sercemiwyskoczyprzezgardło!
Nagle czyjaś dłoń ląduje na moim ramieniu, a kiedy się odwracam, widzę przed sobą przerażającą
maskęzPiły,oświetlonąświatłemlatarni.Krzyczęjakwariatkaichcęuciekać,alekiedysięodwracam,
uderzamościanę.Odskakujędościanynaprzeciwko,alemojarozpaczliwapróbaucieczkikończysięna
podłodze.Piszczęiwymachujępilotemnalewoiprawo.
Ktośmniechwyta,aja,czującadrenalinę,zaczynamkopaćiwalićłokciamijakopętana,krzyczącjak
wariatka.
–Kochanie…–Słyszęnagle.–Przestań…przestań!Toja!Kochanieeeeeeeeeeeee!
DylanściągaszybkomaskęzPiły.Mamochotęgozabić.
–Iktoterazjesttchórzem?–pyta.
–Czytyjesteśnormalnyyy?!–krzyczę,wypuszczającpilottelewizora.
–Kochanie…
–Dupek!–bełkoczęzdenerwowana.–Imbecyl!Jakmogłeśzrobićmicośtakiego?!
Nieźle. Ja go wyzywam od najgorszych, a on tylko rechocze. Z sercem w gardle pozwalam mu się
przytulićisłyszę,jaksięśmieje,akiedywkońcudocieradomnie,cosięstało,jateżsięśmieję.
Cholera…cholera…cholera…Alemnieprzestraszył!
Mójchłopakbierzemnieczulenaręceiniesiedosypialni.
–Patrzcie,patrzcie–mruczyrozbawiony.–Mojakapryśnadamasięprzestraszyła.
Śmiejęsięzawstydzona.
–Dylan,nieróbtegonigdywięcej–mówię,unoszącdłońdoserca,kiedywidzę,jakgotobawi.
Parskaśmiechem.
–Zrobiłaśsobiecośprzyupadku?–pyta.
–Nie,tylkosięlekkouderzyłam,ale…
–OglądamydalejfilmyczymożemyprzejśćdomojegoplanuB?
Zcałąpewnościątejnocyniemamjużochotynakolejnądawkęstrachu.
–TwojegoplanuB?–pytam.
Kiwagłowąimuskamójnosswoim.
–Pomyślałem,żebyśmyzrobilisobiefantastycznąnocmasaży–odpowiada.–Cotynato?
–Pomysłbardziejniżwspaniały.
Kiedysięodemnieodsuwa,chwytamgorozpaczliwie.
–Dokądidziesz?–pytam.
–Włączyćprąd.Wyłączyłemkorki,żebycięprzestraszyć.
–Świnia!
Idęznimwśródśmiechów.Niechcęzostaćsamaaninasekundę.Dylanprzerzucamniesobieprzez
ramięjakworekziemniakówiidziezemnąprzezcałydom.Śmiejemysię,akiedywracamydosypialni,
rzuca mnie na łóżko i włącza muzykę. To Maxwell; noc będzie upojna. Ale kiedy włącza lampy na
nocnychstolikachiwidzę,żeżarówkisączerwone,niemogęprzestaćsięśmiać.
–Nieźle,tenkolorjest…
–Seksowny,jakty–kończy.
Zachwycona kiwam na niego i po chwili orientuję się, że siedzę na czarnych poduszkach, które
przypominająplastikowe.
Dylan,widzącmojązaskoczonąminę,całujemniewszyję.
–Cosądziszomasażach?–pyta.
–Uwielbiaaaaaaam.
– Wiem, kapryśna damo – odpowiada, przygryzając płatek mojego ucha. – Dlatego kupiłem
niesamowiteolejkidomasażuozapachujabłkaimamzamiarzrelaksowaćmojąpięknążoneczkępotym
strachu,jakiprzeżyła,oglądającpotwornyfilm.Jakcisiępodobamójplan?
–Bardzodobry–odpowiadamzgłupimuśmiechem.
Niemogęsiędoczekaćtegomasażu,azwłaszczadłoniDylananamojejskórze.
Nietracącczasu,Dylanrozpinamidżinsy,zdejmuje,apotemściągaswójdres.Kiedyzostajęwsamej
bieliźnie, uśmiecha się z satysfakcją i zabójczą miną, która chwyta mnie za serce. Rozpina mi stanik,
któryopadanapodłogę,apóźniejpochylasię,żebyzdjąćmimajtki.
Kiedyjestemjużnaga,przysuwanosdomojegowzgórkałonowegoiocierasięoniego,apotemdaje
misłodkiegobuziaka.
–Myślałemomasażu,aleterazzaczynamchciećczegośinnego–szepcze.
Uśmiechamysięoboje.Dylanwstajeisięrozbiera.
–Połóżsięnaplecach–mówi.
Robię to, o co mnie prosi. Siada na brzegu łóżka, wylewa sobie na dłonie olejek pomarańczowy i
rozcierago.
–Zacznęodstóp.Wtensposóbtwojaskóraitypowolibędzieciesięoswajaćzmasażem.
–Tylkomnieniełaskocz.
–Obiecuję–odpowiada,uśmiechającsięczule.
Pewnym gestem chwyta moją stopę i zaczyna ją masować. Kiedy jestem pewna, że nie będzie mnie
łaskotał,zamykamoczyiupajamsięjegodotykiem,kontaktemjegoskóryzmojąipozwalamsięuwieść
zmysłowej muzyce Maxwella, słuchając, jak Dylan nuci. Masaż jest delikatny i niewiarygodnie
zmysłowy, a ja jestem zachwycona. Dłonie Dylana przesuwają się do moich kostek, później do kolan i
podążajądalejwgórępozewnętrznejstronieud.Kiedykierująsiędowewnątrz,dostajęgęsiejskórki.O
Boże,niewiem,jakdługowytrzymam!
– Spokojnie, skarbie – mówi Dylan z uśmiechem. Kładzie dłonie na moim brzuchu. – To masaż
erotyczny–mruczy.–Niebędęciępieścił.Nie…Ominętęstrefęiwrócędoniejpóźniej.Cotynato?
–Tragedia.
Dylan mnie kusi, podnieca tak, jak tylko on potrafi i kontynuuje zmysłowy masaż. Jego dotyk jest
delikatny,arytmpowolny,nieśpieszny,alejasięrozpalam.Jegodotyksprawia,żepragnęczegoświęcej
niżmasażu.Nicnatonieporadzę!
Siadanamnieokrakiem.Otwieramoczyiwidzę,żeznówwylewasobienadłonieolejekijerozciera.
–Podobnoniejestdobrzewylewaćolejekbezpośrednionaciało.Lepiejgoogrzaćwdłoniachprzed
zastosowaniem.–Kładziedłonienamoimbrzuchuizaczynagomasować.–Jakcisiępodoba?–pyta.
– Bardzo. Bardzo mi się podoba – udaje mi się odpowiedzieć, kiedy czuję na brzuchu jego sztywny
członek.
Patrzęnajegoźreniceiwidzę,żesąrozszerzone.Mojepewniewyglądajątaksamo.Kładziedłoniena
moichpiersiach.
–Podobnosąsetkisposobówrobieniadobregomasażu.Alenajbardziejklasycznypoleganapewnym
nacisku,jakprzyugniataniu–szepcze.
–Torobiszzmoimipiersiami–szepczę,czującruch.
Kiwagłową,ajedenzjegopalcównaciskabrodawkę.
–Uwielbiamto,corobisz–szepczę.
Dylansięuśmiecha.
–Bardzocisiępodoba?–pytasłodko.
Kiwamgłową.
–Byłabymwsiódmymniebie,gdybyśwróciłdomiejsca,zktóregozaczynałeś–mówięprowokująco.
Przesuwadłońwdółidotykamniedelikatnie.
–Tutaj?–pyta.
Kiwamgłową,kiwamijeszczerazkiwam.
Totam,zcałąpewnością!
Oddechmiprzyspiesza.Dylansiadaznówwnogachłóżka,chwytamniezastopę,kładziejąsobiena
jednymramieniuizaczynamasowaćmojeuda.Jestemstraszniepodnieconaiczuję,żejegooczypatrzą
nawilgotnecentrummojegopożądania.Przesuwadłonietak,żeprawiegodotyka,alewostatniejchwili
jecofa,wywołującwemniewściekłość.Widzę,żekącikijegowargsięunoszą.Mojafrustracjasprawia
musatysfakcję,ażnaglepodskakuję,czującwewnętrzujedenjegopalec.
Och,tak!Tak!
–Króliczekjestbardzorozpalony.–Słyszęjegogłos.
–Płonę–przyznaję.
Unosidrugąnogęikładziejąsobienaramieniu,przysuwasiędomnie,ajawzdychamzsatysfakcją,
kiedyjegoczłonekwchodziwemniedokońca.Zachwyconazaczynamsięporuszać,aleonsięwysuwai
przywieradomojejłechtaczki.
Dyszę.
Mój ukochany się uśmiecha. Zdejmuje moje nogi ze swoich ramion, chwyta mnie za obojczyki i
delikatnieściska.
–Kochana…
Wiem, że się nie oprze i mnie pocałuje. Robi to. Przygryzam jego dolną wargę i w ten sposób
zatrzymujęgoprzysobie.PatrzymysobiewoczyzodległościkilkucentymetrówiDylanmnierozumie.
Nie wypuszczając jego wargi, czuję, jak jego dłonie wędrują do mojego wilgotnego wnętrza i wsuwa
palecdośrodka.
Wydajęzsiebiejękiwypuszczamjegowargę,aonkładziesięnamnieirozchylamojenogiswoimi.
Zanurza się we mnie powoli, aż jesteśmy tak, jak chcę. Zamykam oczy i daję się ponieść pożądaniu, a
Dylanzanurzasięwmoimciele,dominującjakzwykle.
Cozarozkosz!
Jego dłonie niecierpliwie błądzą po mojej skórze. Zatrzymują się przy piersiach, bawią się nimi,
pieszczą,Dylanmniecałujeiliże,przyprawiającmnieoszaleństwo.
Nasze oddechy są jak utwór muzyczny. Mężczyzna, którego kocham, wchodzi we mnie, podnosząc
mojątemperaturęiwzniecającwemnieniesamowityżar.
–Doprowadzaszmniedoszaleństwa,skarbie–mówi.
Uśmiechamsię,obejmujęgonogamiwpasie,poruszamsięiwidzę,żeprzygryzadolnąwargętak,jak
lubię.
–Jeszcze–domagamsię.
Posiadamnierazzarazemdelikatnymiruchami,ajasięotwieram,żebygoprzyjąćipoczućgłębokow
środku.Jakzwykledogłosudochodzinaszzwierzęcyinstynkt.Dylanchwytamniemocno,zanurzasięwe
mniegłęboko,ajaniepozwalammuwyjść.Drapięgopoplecach.Jesteśmyupojeniekstazą.Ogarnianas
szaleństwoidopadanasorgazm,przerywającharmonieoddechówiwypełniającpokójjękamirozkoszy.
Cudownie!
Wyczerpanileżymyspokojnie,anaszewargisięsmakują.
–Zniszczyłaśmojemasażoweplany.
–Wiem–odpowiadamrozbawiona.
Widzęoboksiebieflakonikzolejkiem,bioręgoiwylewanaplecyleżącemunamnieDylanowi.
–Chcęolejkowejnocy–mruczę,kiedypłynciekniepojegociele.
Dajemy się ponieść chwili wśród śmiechu, pocałunków i gorącego, szczęśliwego seksu i spędzamy
wspaniałą,wesołąnoc,podczasktórejkróliczekiwilkpożerająsięnawzajem.
10.Chciałabymbyć
D
nimijająiDylannadalminiewspominaomuzycznejgali.Janiepytam.Niechcę.
Ja,zkolei,niepowiedziałammuniconagraniuzraperemiczujęogromnąulgę,żeniezrobiłtegoani
Omar,aniTony,aniniktinny.Muszętozrobićsama.Tylkoniewiemkiedy.
KtóregoświeczorupokolacjirozmawiamzDylanemnatematremontuwdomu.Nadeszłatachwila.
Nie jestem w stanie już dalej mieszkać w takim, jak jest obecnie. Dylan się zgadza i proponuje, żeby
wynająćdekoratora.Sprzeciwiamsię.Mamdużowolnegoczasuichcęsiętymzająćsama.Dokładniew
chwili,kiedymamzamiarpowiedziećmuonagraniu,dzwonijegotelefoniprzerywanasząrozmowę.
Niechto!
Następnegoranka,jakcodzień,kiedywracazbiegu,bierzeprysznicipowspólnymśniadaniuidziedo
pracy.Kiedyzostajęsama,bezopamiętaniajemłyżeczkacolacao,apóźniejpostanawiamwybraćsięna
zakupydocentrumhandlowegowpobliżudomu.
Przedewszystkimmamzamiarzmienićkolorścianwsypialni.Chcę,żebystałasięnasząsypialnią.
Wchodzę do sklepu z farbami i ogarnia mnie szaleństwo. Nie wiem, którą wybrać! W końcu
postanawiamkupićtrzyróżnekolorynapróbę.
Do powrotu Dylana mam cały dzień, więc po powrocie do domu związuję włosy w koński ogon,
ubieramsięwwygodneciuchy,którychnieszkodamipoplamićibezniczyjejpomocyprzesuwammeble,
zdejmujęobrazyiprzykrywampodłogęidrzwi,żebysięniepoplamiły.Nicnowego,tosamorobiłamw
domuzrodzicamiprzykażdymmalowaniu.Niezływycisksobieszykuję,alecieszęsię,bomamcorobić!
Zachwyconatym,żemamzajęcie,wyciągamwszystkiemojepłytyzmuzykąAlejandraSanzaisłucham
ich po kolei, śpiewając. Uwielbiam mojego Alejandra Sanza. Tyle lat go słucham i śpiewam jego
piosenki, że stały się już częścią mnie i mojego życia. Jego zachrypnięty głos, sposób śpiewania i
komponowaniasągodnepodziwu,aja,jakopiosenkarkaijegofanka,jestempełnapodziwudlaniego.
PopołudniuDylanwracazpracywnieskazitelnymszarymgarniturzeiwchodzidopokoju.
–Cotusięstało?–pyta.
Uśmiechamsięzachwyconaipokazujęścianę.
– Który kolor bardziej ci się podoba? – pytam. – Popołudniowa herbatka, oszroniona jeżyna czy
zielonykhaki?
Dylannieodpowiada.Wchodzidopokoju.
–Przestawiałaśmeblesama?–pyta.
Kiwamgłową,niezwracającnaniegowiększejuwagi,iprzyglądamsiękolorom.
–Chybawybioręoszronionąjeżynę–mruczę.
–Różowy?
–Niejestróżowy.Toliliowy.
–Możnawiedzieć,dlaczegorobisztosama?–warczyurażony.
–Bomamdużowolnegoczasu,kochanie.Podobacisiękolor?
Dylanpatrzynaścianę.
–Dlamniejestróżowy–syczy.
Oj,niejestwnajlepszymhumorze.
–Pomyślałam,żebiałeikawowemeblemogłybyświetniepasowaćdotakiegoodcieniaścian–ciągnę
mimowszystko.–Zapewniamcię,żepokójbędziepiękny.Teraztobędzienaszpokój!
Alekiedyonsięnacośuprze,mamtwardyorzechdozgryzienia.
–Gdziebędziemydzisiajspać?–pyta.
–Wktórejśzczterechpozostałychsypialni.Boże,Dylan,przecieżdomniejestmałyi…
– Ale, Yanira. – Nie poddaje się. – Takich rzeczy nie robi się znienacka. Nie można ot tak sobie
zaczynaćremontówi…
– Może w twoim kraju, przystojniaku – odpowiadam, coraz bardziej wzburzona. – Mam wolne całe
cholerne dni i mogę robić remont i wszystko, na co tylko mam ochotę. W czym problem? – Staram się
złagodzić ton, bo strasznie się za nim stęskniłam. – Daj spokój, kochanie, proszę cię tylko o opinię na
tematkoloru–dodaję.–Jutrobędęmogłapomalowaćścianęi…
–Yanira–przerywami.–Mamdośćpieniędzy,żebyzapłacićprofesjonalistom,żebytozrobili.Nie
wiem,dlaczegomusisztorobićty.
Tauwagawyprowadzamniezupełniezrównowagi.Trzymamwręcewałekmokryodfarby,według
niego różowej, i bez wahania przesuwam nim po jego nieskazitelnej marynarce. Niszczę mu garnitur,
krawatikoszulę.
Patrzynamnieoszołomiony.
–Dlaczegotozrobiłaś?–krzyczy.
Rzucamwałeknaziemięzezłością.
–Spokojnie–odpowiadam.–Maszdośćpieniędzy,żebykupićsobieinnygarnitur.
Wpokojuzapadacisza,ajaodgarniamsobiewłosyztwarzy.
– Pokój maluję sama, bo muszę mieć jakieś zajęcie – wyjaśniam. – Nie mogę całymi dniami
wylegiwaćsięnakanapieiczekać,ażwróciszzpracy.Czasamiwracaszwieczorem,kiedyjestemjużw
łóżku.Co,wedługciebie,mamrobić?Zamienićsięwfokęodjedzeniapizzy,ziemniakówiprzekąsek,
czekając,ażsięzjawisz?
Nieodpowiada.Patrzynamnietylko.
Toczymy pojedynek na spojrzenia, jak zawsze, a kiedy dłużej nie mogę wytrzymać, odwracam się.
Chcemisiępłakać,aleniemamzamiarusobienatopozwolić.Nie,niebędępłakać.Nagleczuję,żecoś
przesuwasiępomojejpupiewgórę,naplecy.OdwracamsięiwidzęDylanazwałkiemwręce.
–Natobietenkolorpodobamisiębardziej.
Wyraztwarzymuzłagodniał.Mnieteż,alekiedywidzę,żechcedomniepodejść,syczę:
–Anikrokudalej,bozadzwoniępostrażzwierząt.
–No,kochanie…Uśmiechnijsię–mruczyDylan.
Niemamochotyułatwiaćmusprawy.
– Słuchaj, przystojniaku – wypalam. – Masz seksowny głos i najbardziej niesamowite oczy, jakie w
życiuwidziałam.Jeżelichcesz,żebymsięuśmiechnęła,zasłużsobienato.
Dylanbierzemnienaręceicałujemniedoutratytchu.
–Tolubię,zasłużyłeśsobie.
Mójukochanysięuśmiecha,ajaszepczęczule:
–Kochanie,przepraszam,żepoplamiłamcigarnitur,ale…
–Choćbypoto,żebyśpowiedziaładomniekochanie,wartobyło,żebyśgopoplamiła.
Śmiejemysięoboje.
–Zcałąpewnością–stwierdzazprzekonaniem–najlepszymkoloremdotegopokojujestoszroniona
jeżyna.
Tegowieczoru,pokąpielipodprysznicemikolacji,kiedywkładamynaczyniadozmywarki,dzwoni
telefon.ToArgen.
–Coumojejulubionejblondynki?
–Argeeeeeeeeen.
Widząc,żerozmawiamzbratem,Dylansięuśmiechaisiada,żebyobejrzećtelewizję.Wie,żenasze
rozmowy ciągną się w nieskończoność. Po dziesięciu minutach, kiedy wypytuję o całą moją rodzinę, o
jegocukrzycęiwszystko,cosięwydarzyłoimasięwydarzyć,Argenwypala:
–Muszęprzekazaćciinformację,którawbijecięwziemię.
–Żeniszsię?
–Nie.–Śmiejesię.–Aleowszem,odwczorajoficjalniemieszkamzPatricią.
–Cotymówisz?Poważnie?
–Tak,iuważaj,siostrzyczko,bozasiedemmiesięcyzostanieszciocią.
–Cotakiegoooo?!
–Będzieszciocią,Yanira.
Jestemwzruszona.ŁzynapływająmidooczuiDylanpatrzynamniezniepokojem.
–OBoże,Dylan,będzieszwujkiem!–krzyczę.
Mójchłopakklaszcze,robidwakroki,odbieramitelefonizaczynarozmawiaćzmoimbratem.Jasię
tylkouśmiecham,wzruszonadołez.
Będęciocią!
KiedyDylanoddajemitelefon,jestemjużbardziejopanowana.
–Opowiedzmiwszystko.Chcęwszystkowiedzieć.JaksięczujePatricia?Jakmamazareagowałana
wiadomość?Atata?Ababcie?Aświry?
Mójbratparskaśmiechemiopowiadawszystko,ocozapytałam.Patriciaczujesiędobrze,arodzice,
babciaibraciasązachwyceniwiadomością.Rozmawiamyjeszczeprzezdobrąchwilęotysiącuspraw.
Kończęrozmowę,zadowolona.Słychaćbyło,żeArgenjestbardzoszczęśliwyiwiem,żewszystkojestw
porządku.Sercemamprzepełnioneradością.
NastępnegodniapowyjściuDylana,wracamdosklepuzfarbami.Powiedziałam,żepomalujępokój,i
gopomaluję!Alemójentuzjazmnaglegaśnie,bowpadamnaCaty.
Choleraaaaaaaaaa!
Onajestzaskoczonataksamo,jakja.Patrzymynasiebiekilkasekund.
–Przepraszam.Ja…ja…–mruczy.
–Trzymajsięodemniezdaleka,jasne?
Chcęodejść,aleCatychwytamniezarękę.Odwracamsię.
–Cośmnienapadło.Przestałambraćlekii…
– Posłuchaj – syczę, podchodząc do niej. – Dziękuj Bogu, że nic mi się nie stało, bo w przeciwnym
razie zapewniam cię, że miałabyś niezłe problemy ze strony Dylana i rodziny Ferrasa. Wiesz o tym,
prawda?
Dooczunapływająjejłzy.
–Wiedziałam,żeDylanwracadoLosAngeleszaręczonyiprzeznaczenie,czycokolwiek,sprawiło,że
spotkaliśmysięwtamtejrestauracjii…
–Iwychodzączpubu,postanowiłaśzrobićnajwiększągłupotęświata,prawda?
Kiwagłową.
Chwileczkę.Dlaczegomijejżal?Czytomożliwe,żejestemażtakskończonąidiotką?Dlaczegojaz
niąwogólerozmawiam?Przecieżusiłowaławysłaćmnienatamtenświat.
Pochwilipełnejnapięciaiciszy,wzdychamicelujęwniąpalcem.
– Chyba najlepiej będzie, jeżeli pójdziesz dalej swoją drogą, a my swoją – mówię, starając się nad
sobąpanować.–Takbędzienajlepiejdlawszystkich,niesądzisz?
Kiwagłową,patrzącnamnie.
– Nie będę wam przeszkadzać – mówi. – Możesz mi nie wierzyć, ale nie jestem złym człowiekiem.
DbajoDylana,jestniesamowitymmężczyznąizasługujenakogośszczególnegouswojegoboku.
PlanA:wyrwaćjejwłosy.
PlanB:spraćjąpogębie.
PlanC:milczećinicnierobić.
WybieramplanC.Bezwątpieniajestnajlepszydlawszystkich.
Spogląda na mnie smutnym wzrokiem, który przeszywa mnie na wskroś, odwraca się i odchodzi. Z
sercembijącymdwieścienaminutęopieramsięosklepowyregał.Niewiem,czyCatywtouwierzy,ale
zkażdymdniemcorazbardziejrozumiemjejreakcję.StratamężczyznytakiegojakDylanmusiałabyćdla
niej niełatwa. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co zrobiłabym na jej miejscu. Reakcja Carrie z filmu
byłabydziecinnązabawąwporównaniuzmoją.
Po kilku minutach, kiedy udaje mi się ochłonąć po tym spotkaniu, idę dalej i zatrzymuję się przed
stoiskiem z farbami. Kupuję parę puszek koloru, który wybraliśmy, a później wchodzę do sklepu z
meblami i zamawiam ogromne łoże z kutego żelaza w białym kolorze, w którym zakochałam się od
pierwszegowejrzenia.Mapięknyzagłówekijestempewna,żeDylanowisięspodoba.Wybieramjeszcze
kilkameblidosypialni,wsiadamdosamochoduiruszamwdrogępowrotnądodomu.Niechcęmyślećo
Caty.
Po powrocie do domu zabieram się za wymazywanie śladów przeszłości. Potrzebuję tego. Maluję
godzinami,pokójsięzmienia.Śpiewamprzytym,tańczęisiębawię.Dzwonitelefon.ToTony,żebymi
powiedzieć,żeJ.P.jestbardzoprzejętynowąpiosenką.
Wzdychamisięzgadzam.MuszępowiedziećotymDylanowi.
Po południu położone są już dwie warstwy farby. Pokój wygląda zjawiskowo i świętuję to,
nastawiającnacałyregulatorRollingontheRiverTinyTurner.Tańczęjakszalonaiśpiewamochrypłym
głosem w stylu Tiny. Zarzucam włosami, poruszam biodrami, wyciągam ręce w górę i okręcam się
seksownie. Z pędzlem w dłoni cieszę się muzyką, a kiedy piosenka się kończy, wyczerpana słyszę
oklaski.
OdwracamsięiwproguwidzęDylana.
Kiedydoniegopodchodzę,zatrzymujemnie.
–Odłóżpowolipędzelnaziemię–mówi.–Bardzolubiętengarnitur.
Robiętorozbawiona.
–Jesteśwyjątkowa,skarbie–mówi,kiedydoniegopodchodzę.
Niedotykamnie.Śmiejęsięipokazujęrękąpokój.
–Jakcisiępodoba?
Dylanzdejmujemarynarkę,rozwiązujekrawatibierzemniewramiona,nieprzejmującsiętym,żego
pobrudzę.
–Dalej,wspaniała–mruczyzuśmiechem.–Chcęwziąćztobąprysznic.
Tegowieczoruoglądamyfilm,leżącnakanapie.NagleDylanwręczamikopertę.
–Omardałmitonatenpiątek.Maszochotęiść?
Otwieramkopertęiczytam.
–Gala:kolacja,muzykaiwięcej.–Zachowujęsię,jakbymoniczymniewiedziała.–Cotojest?
–Kolacjazokazjipiętnastejrocznicyfirmyfonograficznej.
Serce mi łomocze. To zaproszenie, o którym mówiła Tifany! Powinnam była powiedzieć mu o
nagraniu.Igramzogniemiwkońcunieźlesięsparzę.
–Aproposmuzyki–mówię.–Muszęcioczymśpowiedzieć.
Dylanpatrzynamniepodejrzliwie,alepostanawiambyćszczera.
–Chodzioto,żejakiśczastemuTonyprzyjechałranoizabrałmniedostudianagrańiOmar…
–ItampoznałaśJ.P.Parkera,prawda?
Choleraaaaaaaaaa!Szpiegujemnie?
Patrzęnaniegooszołomiona.
–Dlaczegotakdługozwlekałaśztym,żebymiotympowiedzieć?–pyta.
–Niewiem…
–Myślisz,żecięzjem?
–Nie.
Pochwilimilczenia,wczasiektórejnieodrywaodemniewzorku,pytam:
–Skądotymwiesz?
– Kilka dni temu zadzwonił do mnie tata i mi powiedział. Omar powiedział o tym jemu, a on mnie.
Naprawdęmyślałaś,żesięotymniedowiem?
Kulę się na kanapie. Czuję się fatalnie. Jestem straszna. Jak mogłam to przed nim ukrywać? Usiłuję
znaleźćlogicznewyjaśnienie,alewkońcusiępoddaję.
–Dylan,niewiem,dlaczegotozrobiłam–odpowiadam.–Toznaczy,wiem…Taknaprawdęukryłam
to przed tobą, bo się bałam, że zepsuję naszą dobrą passę. Kocham cię, potrzebuję cię i nie chciałam,
żeby to zatruło te krótkie godziny, które spędzamy razem. Ale jestem tak długo sama, że… cóż… tak
naprawdębardzosięucieszyłam,kiedymitozaproponowalii…
–Isięzgodziłaś,prawda?
–Tak.
Przygryzam wargi zdenerwowana. Mam odciętą drogę ucieczki. Dylan obejmuje mnie na kanapie i
przyglądamisięzminązabójcy.Wkońcuwzdychaiopieragłowęosofę.
–Zdajęsobiesprawęztwoichżyciowychcelówiwiedziałem,żemającrodzinę,jakąmam,wcześniej
czy później to się stanie – mówi. – I chociaż wiesz, że nie tego dla nas bym chciał, chcę też, żebyś
wiedziała,żeniebędęcistawiałprzeszkódnadrodze,bochcę,żebyśbyłaszczęśliwa,kochanie.
Słysząctesłowa,czuję,jakbyktośodjąłmistolatirzucamsięnaDylana.Obsypujęgopocałunkami.
– Czy powinienem wiedzieć coś jeszcze, czego mi nie powiedziałaś? – pyta, kiedy nasze wargi się
rozdzielają.
Wzdycham.Nieulegawątpliwości,żedziśsiępokłócimy.
–RanospotkałamsięzCatyi…
Zrywasięzkanapyipatrzynamnie.
–Zrobiłacicoś?–dopytuje.
–Nieeeee.Aleporozmawiałyśmyi…
–Anibycotyjejmaszdopowiedzenia?
Jegowładczytonmniedenerwuje.
– Generalnie wszystko, na co mam ochotę – odpowiadam. – Żeby cię uspokoić, zachowała się
grzecznie,jateż,iwszystkozostałowyjaśnione.Chybaniebędziemymiećjużprzezniąproblemów.
Dylanklnie.Zamykaoczy,akiedyjeotwiera,jestjużspokojniejszy.
– Przepraszam, że postąpiłem źle, kochanie – mówi, słodszym tonem. – I chcę, żebyś wiedziała, że
chociaż nie podoba mi się to, że spotkałaś się z Caty, ani to, że ukryłaś przede mną sprawę piosenki z
J.P.,wpewnymsensiecięrozumiem.
–Rozumieszmnie?
–Tak.Nieułatwiłemcisprawy.Wiem,ilewysiłkuwkładaszwto,żebybyłomimiłoi…
–Toniejestżadenwysiłek,Dylan–przerywammu.–Robiętozradością,bociękocham.
Uśmiechasięigłaszczemniepopoliczku.
–Jestemegoistąichcęciętylkodlasiebie–mówi.
Jegosłowamniewzruszają.Przysuwamsiędoniego.
– Masz mnie tylko dla siebie, przecież wiesz – mówię. – Ale nie mogę tak dalej żyć, bo w końcu
wyburzęścianę,żebypowiększyćsalonalbowykopiędółprzedwejściem,żebyzrobićbasen.
Dylansięuśmiecha.Bierzemnienaręceisadzasobienakolanach.
–Niechcę,żebyśmymieliprzedsobątajemnice–mówi,patrzącmiwoczy.–Zgoda?
–Obiecuję.
Całujemysię.
– Piosenka jest piękna i ty śpiewasz ją niewiarygodnie cudownie. Jedynym „ale” jest ten J.P. Nie
cieszy się dobrą opinią, jeżeli chodzi o kobiety i nie podoba mi się to, że chce być twoim muzycznym
mentorem,anito,żebędziebliskociebie.
–Zazdrosny?
Kiwagłową.
–Spokojnie,kochanie–szepczęrozbawiona.–Niedorastacidopięt.
Słyszęszczęśliwyśmiechmężczyzny,któregokocham.
–Słuchałeśpiosenki?–pytam.
–Ajakmyślisz?
Śmiejęsię.
–J.P.niejestwmoimtypie–mówię,myślącotym,copowiedziałwcześniej.–Niewątpię,żemoże
podobać się milionom kobiet, ale zapewniam cię, że jestem całkowicie, po uszy, zakochana w moim
mężuiżenanikogoinnegopozanimniezwracamuwagi.
–Hmmm…Aleszczęściarzztegotwojegomęża–kpi.
Przezchwilęoddajemysiętemu,colubimynajbardziej.Całujemysięipieścimy.Zeświadomością,że
Dylanwiejużonagraniu,czuję,jakbyktośzdjąłmiogromnyciężarzbarkówijestemzaskoczona,żetak
spokojnietoprzyjął.Kiedysiadamznówobokniegonakanapie,jeszczerazzerkamnazaproszenie.
–Widziałaś,ktobędzienakolacji?–pytaDylan.
Odczytujęnazwiska.
–OBoże,kochanie,poznamBeyoncé,JustinaTimberlanda,KiranaMc,AlejandraFernándeza,Adele,
Shakirę.OBoże!OBożeeeeeeeeeeeeeeeee!
Dylanpękaześmiechu.Ciąglegobawito,jakreagujęnaniespodzianki.
–Będzieszmogłapoznać,kogotylkozechcesz.Omar,Tonyijazradościąciichprzedstawimy.Znasz
jużMarcaAnthony’ego,Maxwellai…
–Napewnoniebędąmniepamiętać.
Dylansięuśmiecha,apotempoważnieje.
–Namojenieszczęście,będą.Mamtylkonadzieję,żetymrazemmnieprzeznichniezostawiszjakw
nocpoślubie,dobrze,skarbie?
Rzucamsięnaniegoicałujęgowszyję.Mójchłopaksięśmieje.
–Natwoimmiejscudałbymsobiejutrospokójzmalowaniempokoiiposzedłbymkupićpięknąsuknię.
Myślęoczarnejsukni,którąkupiła,alemarację.Powinnammiećlepszą.Bezwahaniakiwamgłową.
Niemogębyćszczęśliwsza.
11.Chcębyć
W
eleganckiejsrebrnejsukni,którakosztowałamajątek,wwystrzałowychniebotycznychszpilachidęna
galę,trzymającDylanapodrękę.Wśródtylupiosenkarzyisławjestemjakmaładziewczynkawsklepiez
łakociami,alesięhamuję.Jednakzakażdymrazem,kiedywidzęktóregośzmoichidoli,ściskammocno
zarękęmojegobiednegomęża.
OmariTifanypodchodząsięznamiprzywitać.Idąpodrękę,mojaszwagierkawyglądaimponującow
sukni, którą ma na sobie, jest piękna i seksowna. Tifany jest boginią, nie wiem, jak ten dureń, mój
szwagier, może ją zdradzać. Witamy się z nimi, a ja z zaskoczeniem widzę przy Tonym mojego teścia.
Tonyodrazumnieobejmuje.
–Wepaaa,szwagierko,piękniewyglądasz!
–Atyelegancko–odpowiadamrozbawiona.
Anselmopuszczadomnieporozumiewawczooko.
–Nieuściskaszswojegoulubionegoogra?–szepcze.
Śmiejącsię,padammuwramiona.Pięćminutpóźniej,wtowarzystwieeleganckichFerrasów,Tifanyi
jawłączamysięwtłumgości.
Zżerają mnie nerwy i Dylan się uśmiecha, kiedy mnie widzi. Rozglądam się dookoła i nie mogę
uwierzyć,gdziejestem.
Sątumuzycyipiosenkarze,którychpodziwiamprzezpółżycia!
Ferrasowie witają się ze wszystkimi. Dylan, Tony, Omar i Anselmo przedstawiają mnie wielu
gościom,którzy,jaksięokazuje,sąludźmizkrwiikości,zupełniejakja,izezdziwieniemdowiaduję
się,żeomniesłyszeli.
Omarsięuśmiecha.Dylannie.
Nagle w głębi sali dostrzegam Marca Anthony’ego, który, widząc mnie, puszcza do mnie oko i
podchodzisięznamiprzywitać.Jakionsympatyczny!Oprócztego,żejestdobrympiosenkarzem,jestteż
przemiłymczłowiekiem.Wcześniejgolubiłam,aterazwręczuwielbiam!
Później podchodzi do nas jeszcze kilku innych artystów, aż w końcu postanawiamy odszukać nasz
stolikiusiąść.Dylanspoglądanamnie.
–Widzisz,żeciępamiętają?–mówiminaucho.
Tak,tomniezaskoczyłoisprawiło,żepoczułamsięważna.
Przy naszym stoliku siedzą już wujowie Dylana. Witam się z nimi serdecznie, a później Anselmo
chwyta mnie za rękę i przestawia kilku mężczyznom, którzy chcą mnie poznać. Jestem najnowszym
nabytkiemrodzinyFerrasaiprzedstawiamniezdumą.
Kiedysiadamy,Dylanbierzemniezarękęicałujewpalce.
–Wszystkowporządku?–pyta.
Kiwam głową. Kto by powiedział, że nie? Przed sobą widzę Beyoncé, piękną jak nigdy, przy innym
stolikuMadonnarozmawiaiśmiejesięzBryanemAdamsem.Todlamnieraj.AlekiedyDylanprowadzi
mnie do ciemnowłosego chłopaka, który się odwraca i widzę, że to mój ukochany, uwielbiany,
niezastąpionyAlejandroSanz,umieram,itonajprawdziwsząśmiercią.
OBoże,cozachwila!
Alejandrojesttaki,jaksobiezawszewyobrażałam.Sympatyczny,uprzejmyiczarujący.Rozmawiamy
znimchwilę,żegnamysięiDylanobejmujemniewtalii.
–Jestemzazdrosny…–szepczerozbawiony.–Bardzozazdrosny.
Uśmiechamsięigocałuję.
–Dziękuję,skarbie–szepczę,całyczasoszołomiona.–Dziękuję,żemigoprzedstawiłeś.
Rozpoczyna się kolacja. Zachwycona rozmawiam z Anselmem i pozostałymi gośćmi, aż nagle
podchodzidonasJ.P.izerkanaDylana.
–Mogęciukraśćżonę?–pyta.
–Nie–odpowiadaDylankategorycznie.
J.P.parskaśmiechemipokoleżeńskuprzybijapiątkęzDylanem.
– Właśnie się dowiedziałem, że Alicja Keys nie mogła przyjechać, a miałem z nią zaśpiewać.
Rozmawiałem z Omarem i zaproponowałem, że zaśpiewamy piosenkę, którą razem nagraliśmy.
Przydałobysię,żebyusłyszeli,jakśpiewasz,ci,którzytusą.Cotynato?
–Powiedziałemmu,żetoświetnypomysł–stwierdzaOmar.
Kątemokawidzę,żeDylanspoglądanabratazłowrogo,chociażstarasiętoukryć.Taniespodziewana
sytuacjawcalegoniebawi.
Umręęęęęęęę!
Muszęmiećtakoszołomionąminę,żewszyscydookołamniesięuśmiechają,ajamamwrażenie,żeza
chwilęstaniemiserce.
Kręcęgłową.Nie.Niemogętegozrobić.WujowieDylanamniezachęcają.Tifanyrównież.Anselmo
przyglądamisiębadawczo,aDylanprawienieoddycha.Niemogętakniztego,nizowegozaśpiewać
tejpiosneki.Nie.Nie.Nie.
–Wypadnieszznakomicie,Yanira.Dalej!–ponaglamnieOmar.
–Robaczku,niezmuszajjej–mówiTifany,widzącmojąminę.
– Nie zastanawiaj się, szwagierko – wtrąca Tony. – Wiemy, że zrobisz to bardzo dobrze. Dalej,
zaśpiewaj!
Anselmonicniemówi,ajegomilczeniejestdlamniebardzowymowne.
–Nie.Toniejestodpowiednimoment–odpowiadam.SpoglądamnaJ.P.,któryczekaobokmnie.–
Jestemciwdzięczna,alenie–zwracamsiędoniego.–Niećwiczyliśmyi…
– Co ty wygadujesz, Yanira – przerywa mi Omar, nie przejmując się miną Dylana. – Całe życie
śpiewasz z zespołami i bez trudu potrafisz się odnaleźć w każdej sytuacji, nawet bez prób. Zrobisz to
rewelacyjnie.PozatymJ.P.marację,dobrzecizrobi,jeżeliusłyszącięci,którzytusą.
Drżę. Nie wiem, co robić. W końcu spoglądam na jedynego mężczyznę, który się tu dla mnie liczy,
Dylana.Jestpoważny,alewkońcupodnaciskiemspojrzeńinnychosób,poddajesię.
–Kochanie,wypadnieszświetnie–mówi,próbującsięuśmiechnąć.
J.P.chwytamniezarękę,pociągamnie,żebymwstała.
– Chodź, pogadamy z moim zespołem – mówi. Spogląda na Dylana. – Spokojnie, bracie, za
dwadzieściaminutcijąoddaję–dodaje.
–Zadziesięć–słyszę,jakmówi,kiedyoddalamsięzraperem.
Niemogęodmówić.Dajęmusięprowadzić,widząc,jakpatrząnamniemójteśćiDylan.Wiem,co
myśląimnietoniepokoi.
Wchodzimydosalki,wktórejsiedziparuchłopakówwmoimwieku,ubranijedengorzejoddrugiego.
J.P.rozmawiaznimionikiwajągłowami.
–Chodźzemnąnachwilę–mówiraper.
–Posłuchaj,J.P.–mówię.–Naprawdęniemusisztegorobić.Niewiem,czysprostam…
– Co ty wygadujesz! – przerywa mi z uśmiechem. – Zrobisz to fenomenalnie. Skoro zaśpiewałaś to
genialniewtedywstudio,nieznającpiosenkianirytmu,dzisiajpójdziecitymlepiej.Pozatym,piękna,
mamzamiarzostaćtwoimmuzycznymmentoremiOmardoskonalewie,corobi.Wie,żetobędziesukces.
Dalej,bądźoptymistką,jasnonooka!
DodiabłazOmarem.Niezłazniegomuzycznaswatka.
Ćwiczymykilkarazypiosenkę,apotemwracamdostolika.J.P.damiznać,kiedybędęmiaławyjśćna
scenę. Wracam, siadam na moim miejscu pomiędzy Anselmem i Dylanem i spoglądam na mojego
chłopaka.
–Chybabędęwymiotować–mruczę.
Śmiejesię.Wyglądanato,żeodzyskałhumor.Dajemibuziakawskroń.
–Spokojnie,kochanie–mówi.–Wypadnieszwspaniale.
Odtejporyniejestemjużwstanieniczjeść.Odsamegopatrzenianajedzenierobimisięniedobrze,
chociaż widzę, że Dylan i Anselmo nie mają już ponurych min i w pewnym stopniu mnie to uspokaja.
Jednakzdenerwowaniecorazbardziejdajeosobieznać,kiedyróżniartyścipokoleiwchodząnascenę.
Niejestemwstaniesięnaniczymskupić.Cierpiękatusze,myśląctylkootym,żezaparęminutjateżsię
tamznajdęiwszyscyobecnibędąświadkamitego,jaksięośmieszam.
Dlaczegodałamsięnatonamówić?Dlaczego?
Kiedywidzę,jakJ.P.wchodzinascenę,gorączkowoszukamwzrokiemwyjściaawaryjnego.
PlanA:zwieję,gdziepieprzrośnie.
PlanB:schowamsiępodstołem.
PlanC:dostanęzawału.
Boże, jestem taka zdenerwowana, że nie wiem, czy wybrać plan A, B czy C. Nie mogę myśleć.
Dlaczegojasiępakujęwtakiehistorie?
Dylan, który chyba czyta w moich myślach, kiedy ma ochotę, chwyta mnie mocno za rękę. Drżę jak
listek na wietrze, a J.P. śpiewa jeden ze swoich przebojów, a jego tancerze poruszają się na scenie,
wypełniającjąświatłem,dźwiękiemikolorem.Fascynujemniepewność,zjakąśpiewaitańczy.Kiedy
piosenkasiękończyidajemiznak,mamochotęumrzeć.
Ratunkuuuuuuuu!
Na nasz stół pada światło wielkiego reflektora, a kiedy J.P. wypowiada moje imię, wszyscy biją
brawo.
Cholera…cholera…cholera!
Dylan i wszyscy siedzący przy stole wstają i również mnie oklaskują, a ja się czuję
małaaaaaaaaaaaaaaaa,maleńkaaaaaaaaaaa,maluteńkaaaaaaaainiemogęwstać.
OBoże,zarazzemdlejeizrobięzsiebienajwiększepośmiewiskowżyciu.
Nie mogę się utrzymać na nogach i mój chłopak, który jest bystry jak nikt na świecie, chwyta mnie
mocno w pasie, ciągnie i jak dżentelmen odprowadza mnie do schodów prowadzących na scenę. Tam
dajemibuziakawusta.
–Niemaszodwrotu,więcichpowal!–szepcze.
Wiem, dlaczego mówi, że nie mam już odwrotu i jestem zdenerwowana. Ale kiedy widzę, że się do
mnieuśmiechaipuszczaoko,trochęsięuspokajam.
Nanogachjakzwatywchodzęposchodach,aJ.P.bezskrępowaniazwracasiędogościiprzedstawia
mniejakożonęswojegoprzyjacielaDylanaFerrasyiprzyszłąpartnerkęmuzyczną.
Wszyscy przyglądają mi się z zaciekawieniem, a ja nie mam wątpliwości, że po tym wieczorze nie
będęjużdlanichosobąnieznaną.
J.P.opowiada,jakpoznaliśmysięwstudio,jakdałammulekcjęoptymizmuiwszyscysięuśmiechają,
słuchającanegdoty.Przezkilkaminutrozmawiamynasceniepodczujnymspojrzeniemwszystkichgości.
Raperzadajemipytania,ajawłączamsięwjegogrę,wszyscygościeśmiejąsię,widzącnasząswobodę
inaturalność.
Wyczuwam,żeJ.P.dajemiteminutynauspokojenie,itosięsprawdza.Zaczynamczućsiępewniejiw
końcuczuję,żekrewznówpłyniemiwżyłach.
–Dalej,Yanira–mówięsobie.–Daszradę!
Ogarniamniespokójiterazjużwiem,żejestemwstanietozrobić.
Kiedyrozbrzmiewająpierwszeakordypiosenkiitancerzezaczynająsięporuszaćwokółnas,robięto
samo. Zaczynam tańczyć. Nagle J.P. zaczyna śpiewać niewiarygodnym głosem. Porusza się po scenie,
rapując,ajastaramsięuspokoićoddech.
Zachowujęsięjakzawodowiec:zamykamoczyipoddajęsiętejrytmicznejmuzyce,akiedynadchodzi
momentmojegowejściarobiętotakdobrze,żesamawtoniewierzę.
On rapuje, a ja śpiewam. Połączenie naszych głosów i stylów podoba się publiczności, która nas
oklaskuje,amyobojewystępujemyswobodnie.
Widząc ciepłe przyjęcie, daję się ponieść muzyce i zapominam o nerwach. Robię to, co tak lubię:
śpiewam.Odczuwamradość,jakiejniezaznałamodwielumiesięcy,nawettańczęzJ.P.
PróbujeodnaleźćwzrokiemDylana,aleświatłasątakmocne,żegoniewidzę.Alewiem,żenamnie
patrzy.Wiemto.Czuję.
Piosenka opowiada o miłości. O miłości trudnej, wzruszającej, niemożliwej z powodu różnic
społecznych. Czas płynie nieprawdopodobnie szybko i nagle rozlegają się oklaski. Uśmiecham się
promiennie, a raper dziękuje mi, że wykonałam z nim tę piosenkę. Jestem tak przejęta, że prawie nie
mogęmówić.
No,nawetczteryskrętyniewprawiłymniewtakinastrójwmoichszalonychlatach.
Za rękę z moim scenicznym partnerem schodzę na dół, gdzie czeka na mnie Dylan z promiennym
uśmiechem.Całujemniewusta.
–Kapryśnadamo,jesteśnajlepsza–mruczy.
Pękamzdumy.
Niesamowiciejestsłyszećtakiesłowazustmężczyzny,doktóregonależymojeserce.
Kiedywracamdostołuwszyscymnieoklaskują.
–Byłaśfantastyczna,blondyneczko–mówimójteść,kiedysiadam.
Śmiejęsię,aonspoglądamiprostowoczy.
–Terazpamiętaj,stopynaziemi,Yanira–mówi.–Pamiętajotym.
Kiwam głową, a dłoń Dylana ściska moją i wiem, że nie mogę o tym zapomnieć. Przez resztę nocy
jestemwsiódmymniebie.NawetAlejandroSanzprzychodzimipogratulowaćwystępu.Nieźle!
Wszyscy chcą mnie poznać. Dylan, dumny, uśmiecha się obok mnie. Jego mina zmienia się jednak,
kiedyrozmawiajązemnąmłodzipiosenkarzeizostawiająmiwizytówki,żebymsięznimiskontaktowała.
Omarprzyglądasiętemuzadowolony.Widziwemnieinteresiuśmiechasięzsatysfakcją.
Kilka razy różni znani piosenkarze porywają mnie do tańca, a ja zgadzam się zadowolona. Mój
ukochanyobserwujemnie,rozmawiajączojcemiinnymimężczyznami.
Paręrazywidzę,żepodchodządoniegopiękne,zjawiskowekobiety,alemójchłopakjespławia.
NiechżyjemójFerrasa!
Nocjestmłodaiszalona.RozmawiamzJustinemTimberlakiem,któryokazujesięświetnymfacetem.
Tańczymy jedną piosenkę i naocznie się przekonuję, jak świetnie się rusza. Przedstawiają mnie też
modnemu zespołowi One Direction. Kojarzę ich i widzę, że są bardzo fajni. Jestem od nich trzy czy
czterylatastarsza,alerozumiemysięrewelacyjnie,kiedytańczymyirozmawiamy.
DonaszejgrupydołączaJ.P.ijegoraperzy,akiedypodchodzidomnieDylan,żartobliwiesięzniego
nabijają. Nazywają go dziadkiem z powodu różnicy wieku. On się uśmiecha z whisky w dłoni i nie
zwracananichnajmniejszejuwagi.Aleznamgo,więcbronięgojaklwica.Uwielbiammojegostaruszka
iniktwmojejobecnościniebędziemówiłnajegotematnic,comogłobygourazić.
Wnocy,kiedywracamydodomu,Dylanniejestwnajlepszymhumorze.Namójgustwypiłzadużoi
wiem,żeonrównieżmategoświadomość.
Dziśsiępokłócimy,takczysiak.Jestempewna.
Jestzły,itobardzo.Porazpierwszytaksięwobecmniezachowujeiniewiem,cozrobić.Dlategow
domu idę od razu do kuchni. Potrzebuję dwóch sekund, żeby pomyśleć. Poza tym sucho mi w ustach i
muszęsięnapićwody.
Kiedy zamykam drzwi lodówki, Dylan stoi w wejściu do kuchni i ściąga muszkę. Patrzy na mnie
wyraźniezły.
–Dobrzesiębawiłaś?
Kiwamgłową.
–Pewniewolałabyśiśćztwoimirówieśnikamidalejsiębawić,co?–wypala.
–Nie,Dylan,ja…
– Nie kłam, do cholery! – protestuje wściekły. – Wystarczyło popatrzeć, jak dobrze się z nimi
dogadujesz.
Milczę,bowydajemisię,żetakbędzielepiej.Aleoncelujewemniepalcem.
– Od tej pory tak już będzie zawsze, o ile tego nie powstrzymasz – syczy. – Zastanów się, czego
chcesz,Yanira.Wiesz,czegojachcę.
–Dylan,posłuchaj,ja…
–Porazpierwszy–przerywami–poczułem,żejestmiędzynamiróżnicawieku.Dzisiajpoczułemsię
źle.Bardzoźle.
Nieźle.Wiedziałam,żeprzyjdziemizapłacićzatego„dziadka”.
–Ale,kochanie,jaciękochami…
–Musisztopowstrzymać,Yanira…Musisz.
–Anibyjak?Mamnieśpiewać?Odrzucićofertę,którądostanęodwytwórniOmara?–odpowiadam.
–Mambyćkurądomową,którasiedziwdomuirobinadrutach,którejmążpracujeiprzynosigazetędo
domu?O,nie…Jatakaniejestem,wieszotym,Dylan.Doskonaleotymwiesz.
–Nieproszęcięoto.Proszę,żebyśsięzastanowiła.
–Więcocomnieprosiszwtakimrazie?
–Oczas.
Jegoodpowiedźjesttakzwięzła,żeniewiem,copowiedzieć.
–Dajęcigo,Dylan–mruczęwkońcu.–DajęcigoodprzeprowadzkidoLosAngeles,niemożeszmi
zarzucić, że to nieprawda. Dziś wieczorem nie robiłam nic, żebyś tak się wobec mnie zachowywał.
Zaśpiewałam jedną piosenkę, a później byłam miła dla ludzi, którzy ze mną rozmawiali. Powiedz, co
powinnambyłazrobić?
–Przedewszystkimniezostawiaćmniesamego.
–AleDylan,ja…
–Zamknijsięipomyśl!Jakbyśsięczuła,gdybymtojazrobiłcicośtakiegowmoimtowarzystwie?
Kiedy pojechałaś ze mną w delegację albo chodziłaś na kolacje nigdy, nigdy!, ani na sekundę nie
zostawiłemcięsamej.Możezapomniałaś?
Marację.Nawyjazdachikolacjachzawszejestprzymnie.
Patrzęnaniegoprzerażona.Nigdyniewidziałamgotakwstawionegoitakzdenerwowanego.
Nie patrząc na mnie, podchodzi wielkimi krokami do lodówki, otwiera zamrażarkę, wyciąga parę
kosteklodu,wrzucadoszklanki,którąwyciągazszafkiiodchodzi,zostawiającmniesamą.
–Niesądzisz,żedośćwypiłeś?!–krzyczęzajegoplecami.
Nieodpowiada,niechgoszlag.Idęzanim.Wchodzidogabinetu,ajazanim.Bierzebutelkęinapełnia
sobieszklankę.Wie,żetujestem.Napewnomniesłyszał,aleponieważsięnieodwraca,wołamgo,bo
chcęwyjaśnićtonieporozumienie.
–Dylan…
Niezwracanamnieuwagi.Cozauparciuch.
–Dylan…spójrznamnie.
Nierobitego.Nieruszasię.Pije,apóźniejznowunalewasobiewhiskydoszklanki.
Jestem wściekła i nie mam zamiaru się zgodzić na takie traktowanie. Zdejmuję but i rzucam nim w
niego.Trafiamwplecy.Tymrazem,owszem,odwracasię.
–Oszalałaś?–syczy,patrzącnamnie.
–Nie,mójkochany,nieoszalałam,aleskorojesteśwrednymcholernikiem,któryniereaguje,jakgo
wołam,nieobrażajsiępóźniej,żeczymśwciebierzucam.
–Jakmyślisz,jaksięczuję,patrząc,jakmojażonatańczyibawisięzewszystkimitylkoniezemną?
–Tonieprawda!–krzyczę.
–Owszem,prawda!–krzyczygłośniejodemnie.
Tarozmowazamieniasięwzawody:ktogłośniej,więcściszamgłos.
– Oczywiście, że się z tobą bawię. Dlaczego uważasz, że nie? Ale ty nie tańczysz, nienawidzisz
tańczyćpublicznie.Więcjateżniemogę?
Nieodpowiada.Pijewhisky.
–Yanira–wypala.–Mamparęlatwięcejodciebieiwiem,czegochcąodciebieniektórzyfaceci.
–Niegadajgłupstw–protestuję.–Niktminicnieinsynuowałi…
–Poukręcamimwszystkimłby,jeżelitozrobią!–krzyczy,niepanującnadsobą.
Oszołomionatym,wktórąstronęidzietarozmowa,wzdycham.
–Widziałam,żespokojnierozmawiałeśzojcemi…
–Acomiałemrobić?–przerywami.–Cowedługciebiemiałemrobić?
–Dylan…
Gwałtownymruchemzrywazsiebiemarynarkęirzucająniedbalenajedenzfoteli.
–Rozmawiałemznimi,czekającnaciebie.Jeszczedociebieniedotarło,żejapoprostuczekałemna
ciebie? Że poszedłem na to cholerne przyjęcie tylko po to, żeby ci zrobić przyjemność, bo nie lubię
towarzystwa,któreprzewijasięnatakichimprezach.Naprawęjeszczesięniezorientowałaś?
Marację.Wiem,żegdybychodziłooniego,nieposzedłbynatoprzyjęcie,alejestemzmęczonajego
złymhumorem.
–Zgoda,rozumiemto–odpowiadam.–Kolejnyrazzachowałamsięźle.
–Bardzoźle,Yanira…Bardzoźle.
–Nieprzesadzaj.Niemacodramatyzować.
–Niedramatyzuję!Toprawda!–znówpodnosigłos.
Oszołomionabiegiemspraw,pytam:
–Możeszmipowiedzieć,co,wtakimrazie,powinnambyłazrobić?
Dylan nie odpowiada. Przygląda mi się tylko, a kiedy widzi, że ściągam drugi but, celuje we mnie
palcem.
–Nieważsię,bopożałujesz–cedziprzezzęby.
Akurat,rzucęwniegoijuż.Niktminiepodskoczy!
Tymrazemzatrzymujebutręką.Naszczęście,boleciałmuprostonatwarz.Mogłammuwybićoko!
Słyszę,jakklnie.Odstawiaszklankęnastółipodchodzidomnie.Nieruszamsię.Niechsiędzieje,co
chce.
–Przynajmniejdomniepodszedłeś–mówię,kiedymamgoprzedsobą,zanimzdążymniedotknąć.
Ze zwierzęcym impetem porywa mnie w ramiona i całuje. Pożera moje usta, a kiedy czuję, że zaraz
zemdlejęzpowodubrakupowietrza,odsuwamnieodsiebie.
–Jeżelidostanieszsięwwirmuzyki,jużnigdynicniebędzietakiesamo–mruczy.–Alemówiłemci
jużkiedyś,janiebędęcistawałnadrodze.Chcę,żebyśśpiewała,żebyśspełniałaswojemarzenia,ale
późniejnieskarżsię,żecośsięmiędzynamizmieniło.
–Alecomasięzmienić?–pytam.
Dylanzamykaoczyiprzysuwaczołodomojego.
–Ty–szepcze.–Tysięzmienisz,kochanie.Ajabędęcierpiał,kiedycistracę,chociażbędęcięmiał
przysobie.
Jakmożemniestracić,skoromniema?Staramsiętozrozumieć.Rodzicenauczylimniemiędzyinnymi
tego, jak ważne jest być szczęśliwym z ukochaną osobą, ponad wszystko inne. Tłumaczę mu to, jak
potrafię. Dylan słucha, ale jego mina się nie zmienia. Z każdym słowem jego desperacja staje się
większa,ażwkońcuniejestemwstaniedłużejtegowytrzymać.
–Przytulmnie–mówię.
Patrzynamniezdezorientowany.
–Powiedziałam,żepotrzebujęprzytulenia–powtarzam.
–Nie,Yanira…Terazniemamochotycięprzytulać.
–Nie?!
–Nie.
–Potrzebujęcię!–krzyczęzwściekłością.–Pocałujmnie,przytulmnieikochajsięzemną!
AleDylansięnierusza.
Niezwracanamnieuwagi.Niechcemniepocałować,aniprzytulić,anisięzemnąbawić,akiedynie
mogę znieść dłużej upokorzenia, zaczynam krzyczeć na niego jak wariatka. On, bez wahania, wyrzuca
mniezgabinetuizamykadrzwi.
Dupek!
Wściekławchodzęnagórę.Jestembardzowściekła.
Łzyizłośćprzesłaniająmizdrowyrozsądek.Wchodzędopokoju,zdejmujępięknąsuknięirzucamją
nałóżko.Otwieramszafę,żebywyjąćpiżamę,alesięzatrzymuję.Nienawidzętegocholernegodomu.Od
przyjazdu do Los Angeles nie robiłam nic poza czekaniem na Dylana. Żyję w miejscu, którego
nienawidzę, w którym nie czuję pozytywnych wibracji, a ta absurdalna kłótnia pchnęła mnie do granic
wytrzymałości.
Patrzęnadżinsy.Wkładamje,niewahającsięanichwili.Niemamnastrojunapiżamę.
Alekiedyjezapinam,czujęsięfatalnie.Nigdyniechciałam,żebyDylanpoczułsięźle.Klnę.Niechcę
być na niego zła. Pragnę się z nim pogodzić. Otwieram szufladę i wyjmuję koszulkę pojednawczą, tę z
napisem:„Zamienięuśmiechnapocałunek”,isięuśmiecham.
Kiedyjązobaczy,napewnoniebędziewstaniesięoprzeć.
Zakładamją,wkładamsportowebutyischodzędosalonu.MuszęporozmawiaćzDylanem.Drzwido
gabinetu nadal są zamknięte. Zatrzymuję się przed nimi i słyszę muzykę. Muzykę klasyczną. Lubi taki
rodzajmuzyki?
Uśmiechamsię,chwytamklamkę,akiedypróbujęotworzyćdrzwi,docieradomnie,żesązamknięte
odśrodka.
Jakonmógł?!
Tomnierozwściecza,rozwścieczaijeszczerazrozwściecza.
–Dylan,otwierajdrzwi!–krzyczę!
Nieodpowiada,aja,zapominając,żemamnasobiekoszulkępojednawczą,krzyczę.
–Otwierajtecholernedrzwi,jeżeliniechcesz,żebymjewyważyła!
Wodpowiedzizgłaśniamuzykę.
Cozaidiota!
Krewsięwemniegotuje.Klnę.Wykrzykujęnajgorszewiązanki,jakieprzychodząmidogłowy,aleon
nadalnieotwiera.Przezchwilępróbuję,ażwkońcusiępoddajęirozglądamsięwokółsiebie.Wszystko,
cotujest,jestmiobce.Zniczymsięnieutożsamiam.Możezezdjęciamiślubnymiwcyfrowejramie.
Pokonana włączam ramkę i przez kilka minut oglądam zdjęcia z naszego ślubu. Jesteśmy na nich
szczęśliwi, uśmiechnięci, teraz też się uśmiecham, kiedy na nie patrzę. Uwielbiam widzieć Dylana
takiego szczęśliwego. Zdjęcia przewijają się jedno za drugim, aż nie mogę na nie dłużej patrzeć i
postanawiamusiąśćwpluszowymczarnymfoteluwsalonie.Niewiem,corobić.
Czasmija,Dylanniereaguje,aja,wściekłajaknigdywżyciu,otwieramszafę,biorębiałąskórzaną
kurtkę,torebkęiwychodzęzdomu.Świeżepowietrzedobrzemizrobi.
12.Emocjonalnie
C
hodzę bez celu po opustoszałych ulicach i nie wiem, dokąd pójść. Jestem w emocjonalnej rozsypce.
Nie mogę pójść do Omara i Tifany, bo jest u nich Anselmo, który od razu powiadomi Dylana. Jeżeli
zadzwoniędoTony’ego,skończysiętymsamym.Niemamochotysłuchaćniczyichopiniianipozwolić
sięwtrącaćwnasząkłótnię.
Nagle zjawia się taksówka i nie zastanawiam się ani chwili. Zatrzymuję ją, wsiadam, a kiedy
taksówkarz pyta, dokąd jedziemy, nie wiem, co odpowiedzieć. W końcu, nie wiedząc, czemu,
odpowiadam,żebyzawiózłmniedoSantaMonica.
Na miejscu wysiadam z taksówki, ale widzę, że miejsce jest bardzo mało uczęszczane, więc proszę
mężczyznę,żebypoczekałkilkasekund.Idędopobliskiegobankomatuiwypłacampieniądze.Nawszelki
wypadek chcę mieć przy sobie gotówkę. Chcę wsiąść z powrotem do taksówki, ale dostrzegam czynny
bar. Płacę taksówkarzowi i idę do lokalu. Kiedy wchodzę, patrzy na mnie kilku mężczyzn, ale ja idę
prostodobaru,niezwracającnanichnajmniejszejuwagi.Obsługujemniezjawiskowabrunetka.
–Cocipodać?–pytaniskimgłosemzmiłymśmiechem.
Pochwilinamysłuproszęorumzcolą.
Dwieminutypóźniejmamprzedsobąszklankęipijępogrążonawrozmyślaniach.Zamawiamnastępny.
Hiszpańskojęzyczna brunetka podaje mi drink, a ja zwracam uwagę na jej duże dłonie, a kiedy się
odwraca, na jej dżinsową winiówkę. Niezłe nogi, takie wyrzeźbione. Przez dobrą chwilę dyskretnie
przyglądam się jej twarzy, popijając drink. Z całą pewnością ten nos i wargi, tak idealne, nie są
naturalne. Uśmiecha się, nic sobie nie robiąc z tego, że jej się przyglądam. Chcę zamówić trzecią
szklankę.
–Przykromi,skarbie,alejużzamykamy.Jeżelichceszpićdalej,musiszposzukaćinnegolokalu.
Płacęiwychodzę.
Naulicyniemażywegoducha.Niewidaćteżtaksówki,więcstojęwmiejscu.Niejestemtchórzem,
aleprzyznaję,żeniejestemteżnajodważniejsząkobietąnaświecie,żebyotejporzeiśćsamotnietymi
ulicami.Niewiem,corobić,więcsiadamnaławceprzybarze.
Niemogęuwierzyć,żezaledwieparęgodzintemuotaczalimnienajsławniejsiludziezeświatamuzyki,
aterazjestemsamanatejciemnejulicyiniemamsięgdziepodziać.Myślęotym,cozaszłomiędzymnąi
Dylanem. Jak mógł mnie wyrzucić z gabinetu? Jak mógł nie chcieć ze mną rozmawiać? To mnie
denerwuje.Nagleświatławbarzegasnąiwszystkostajesięczarnejaklisianora.
Wstaję z ławki przestraszona. Powinnam stąd iść jak najszybciej. To miejsce nie wygląda mi na
przyjazne,aleniemamdokądpójść.
–Cotytujeszczerobisz?–pytanagleczyjśgłos.
Odwracamsięiwidzębrunetkęwbutachnanieziemskimobcasie.Wzdycham.
–Potrzebujętaksówkę,ależadnejniewidzę–odpowiadamlekkozdenerwowana.
Kobietauśmiechasięispoglądanamnie.
–Otejgodzinietunicniejeździ.Musiałabyśprzejśćkilkaprzecznic,żebyzłapaćtaksówkę.
–Dokąd?
Wskazujepalcem.
–Dziękuję–dukam,patrzącnanią.
Ruszam.
–NiejesteśprzypadkiemHiszpanką?–pyta.
Zatrzymujęsię,patrzęnaniąikiwamgłowąjakporzuconypies.
–Jestem.
Kobietazczarującymuśmiechemwyciągaręce.
–Jateż!
Zupełniejakbymmiałaprzedsobąnajlepsząprzyjaciółkę,podchodzędoniejijąobejmuję.
–Skądjesteś?–pytam.
–ZMadrytu,aty?
– Z Teneryfy, moja kochana. – Wzruszona tak, jakbym wygrała na loterii, dodaję: – Mam na imię
Yanira.
–AjaValeria.–Niespuszczazemniewzroku.–Acorobiotejporzeblondyneczkaztwojąklasąw
miejscutakimjakto?
Uśmiechamsię.
Uwagaoklasiemnierozśmiesza.Wzdycham.
–Myślę–odpowiadam.–Pokłóciłamsięzmężemi…
–Oj,oj!Niemusiszmówićnicwięcej!
Oddychamzulgą,wzruszamramionamiiznówruszam.
–Miłobyłociępoznać–mówię.–Wpadnętujeszczekiedyś.
Odgłosmoichkrokówniesiesięwnocnejciszy.
–Yanira,wsiądźzemnądoauta–proponujeValeria.–Toniejestdobrypomysł,żebyśszłasamatymi
ulicamiotejporze.Podwiozęciędogłównejulicy,tamzłapiesztaksówkę.Dalej,wskakuj.
Nawet się nie zastanawiam. Tak się boję samotnego spaceru po tych ciemnych ulicach, że nie mam
oporówprzedtym,żebywsiąśćdosamochodunieznajomej.Odpalaijedziemywstronęgłównejulicy.
–Oddawnajesteśmężatką?–pyta,spoglądającnamnie.
–Paręmiesięcy.
Valeriasięuśmiecha.
–Och,kochanie,wtakimraziepojednaniebędziezjawiskowe–mówi.
Uśmiechamsię.Niechcęsobienawetwyobrażać,cosiębędziedziało,kiedyDylansięzorientuje,że
niemamniewdomu.
–Jakikolwiekmaszznimproblem,mamnadzieję,żeszybkosięrozwiąże–mówi.–Patrz,tammasz
postójtaksówek–dodaje.
Spoglądamwkierunku,którywskazuje.
–Dziękizauprzejmość–mruczę.
Kiedychcęwysiąść,chwytamniezarękę.
–Pojedzieszdodomu,prawda?–pyta.
Kręcęgłowąkategorycznie.
–Natęnocchybaposzukamsobiehotelu.
Wsamochodziezapadacisza.
– Mieszkam w niedrogim hotelu apartamentowym. Nie ma wielkich luksusów, ale jest czysty i
schludny.Aledalekostąd.Jeżelichcesz,zadzwonięispytam,czymająwolnepokoje.
Niewiem,coodpowiedzieć.Zupełnienieznamtejdziewczyny.Niewiem,czypowinnamjejufać,ale
robięto.Potrzebujęprzyjaciółki,więckiwamgłową.Uśmiechasięirozmawiazkimśprzeztelefon.
–Isabella,właścicielka,powiedziała,żemadlaciebiepokój–mówi,kiedysięrozłącza.
–Świetnie.
Niewiem,dokądmniewiezie.Wiemtylko,żejesttodzielnica,wktórejnigdyniebyłamzDylanem.
Kiedy docieramy do hotelu, widzę, że faktycznie jest czysty i przyzwoity. Na zewnątrz widnieje szyld:
AparthotelDosAguas.PłacęzanoclegzgórygotówkąiwitamsięzIsabellą,zabawnąWłoszką,która
wręczamikluczdopokoju.Piętnastka.
IdziemyzValeriąwstronępokoju,aonazatrzymujesięprzednumeremdwanaście.
–Chceszwejśćczywoliszbyćsama?–pyta.
Zcałąpewnościąniechcębyćsama.Zapraszamniedoswojegopokoju,akiedywchodzę,widzę,żeto
małe mieszkanie. Wszystko zredukowanej wielkości: aneks kuchenny w salonie, łazienka i oddzielona
drzwiamisypialnia.
–Mójpokójteżtakwygląda?
Valeriasięuśmiechaiodkładatorebkęnapomarańczowąsofę.
–Nie,królowo–odpowiada.–Isabelladajemidobrącenęijamampokójdwuosobowy.Jakwidzisz,
urządziłamsobietumałyraj.Jestemfryzjerkąimakijażystkąimojeklientkiprzychodzątu,żebymzrobiła
jenabóstwo.
Uśmiechamsię,widzącjejwspaniałepaznokcieiświetnieobciętewłosy.Zpewnościąjestniezław
tym,corobi.Zachwycona,rozglądamsiędookoła.Niczegoniebrakujeiwszystkowyglądanawygodne,
czyste,aprzedewszystkimprzytulne.
–Idęsięprzebrać.
Znikawdrugimpokoju,ajazzainteresowaniemprzyglądamsięzdjęciompowieszonymnaścianachi
uśmiechamsię,rozpoznającznanąmadryckąPuertadeAlcalá.Nakilkuzdjęciachsąosoby,którychnie
znamiktórepewnienależądojejrodziny,boValeriajestdoniektórychpodobna.
Wychodzizpokojuwwygodnymstroju.Manasobieszarąsukienkę,którasięgajejdopołowyudai
klapki.
Bezpytaniawyciągazlodówkinapojeipodajemijeden.
–Mamtylkopiwo,przepraszam.
Biorępuszkęzadowolonaiwypijamłyk.Smakujenieziemsko.Siadamynawygodnejpomarańczowej
sofie i przez godzinę rozmawiamy o naszym życiu i o tym, dlaczego wylądowałyśmy w Los Angeles.
Opowiadam jej, że na statku poznałam Dylana i że się w sobie zakochaliśmy. Niewiele więcej. Nie
wiem,kimjestiniechcęwyjawiaćzbytwieluinformacji.
–Cóż,wieszjuż,żejestemwLosAngleszmiłości.Aty?–pytam.
Wypijałykpiwaiwzruszaramionami.
–Powiedzmy,żeznikłamzhoryzontu,żebymojarodzinamogłaspokojnieżyć–odpowiada.
–Poważnie?
–Zupełniepoważnie.
–Niewiedzą,gdziejesteś?
–Jestemczarnąowcąwrodzinieijestempewna,żeimdalejodnichsiętrzymam,tymlepiejdlanich.
Tesłowawydająmisiębardzosurowe.Rodzinapowinnabyćdlaczłowiekaostoją.Domem.Jestmi
przykro.
–Niewiesz,jakmiprzykro,Valeria–mruczę.
Uśmiechasię,dotykającpięknychczarnychwłosów.
–Kiedyśteżbyłomiprzykro,aledowszystkiegomożnasięprzyzwyczaić–mówi.
Idziedołazienki.Zerkamnakomórkę.Dwanaściepodrugiejwnocy.Niemamżadnegonieodebranego
połączenia,żadnejwiadomości.Dylanpewniedalejsiedzizamkniętywswoimgabinecie.
Cozaosioł!
NagledzwonitelefonValerii,akiedynaniegozerkam,dostrzegamnawyświetlaczunazwisko:Gemma
JuanGiner.Niewiemczemugopodnoszę,podchodzędołazienki,doktórejdrzwisąotwartenaoścież,
zaglądamdośrodkaiodejmujemimowę.
Valeriawstajezsedesui…i…i…
Cholera,cotojest?!
Cojejzwisamiędzynogami?
Naszespojrzeniasięspotykają.
–Właśniedlategojestemczarnąowcąwrodzinie–wyjaśnia,widzącmojąminę.
Przyglądamsięjej,oszołomiona.Wnajśmielszychwyobrażeniachniepomyślałabymtegooniej.
–Przepraszam–mruczęzmieszana.–Zadzwoniłtelefonija…ja…
Uśmiecha się, opuszcza sukienkę, myje ręce, podchodzi do mnie i za rękę prowadzi mnie znów na
kanapę.
–Chodź,niebyłamztobądokońcaszczera–mówi.
–Valeria,naBoga–mówięspeszona.–Niemusiszminictłumaczyć.
–Wielelattemupostanowiłamsobie,żeniebędękłamać.
Kiedy siedzimy już wygodnie na kanapie, ona zbiera w koński ogon swoje czarne włosy i płatkiem
kosmetycznymzmywamakijaż.
–Oddzieckawiedziałam,żecośzemnąjestnietak–opowiada.–Musiałamsiębawićzchłopakami,
ale ciągnęło mnie, żeby bawić się lalkami z dziewczynami. Uwielbiałam Barbie, kiedy tylko mogłam,
pożyczałamjeodsąsiadekiczesałam,jakmisiępodobało.Jestemjedynaczkąijakonastolatkazawsze
byłam nerwowa, zaczęłam się buntować i stawiać. Traumatycznym okazało się dla mnie odkrycie, że
jestemuwięzionawciele,któredomnieniepasujeiżenikt,absolutnienikt,mnienierozumieiniemoże
mi pomóc. W domu sytuacja stała się na tyle nie do zniesienia, że odbijała się na wszystkim, na życiu
domowym,nanauce,ażwkońcumójojciec,zmęczonymoimzachowaniem,postanowiłzabraćmnieze
szkołyizmusiłdopracy.Przezrokpracowałamwbarzeuwujostwa,alesytuacjatylkosiępogorszyła.
Dzień w dzień musiałam znosić drwiny, więc kiedy skończyłam osiemnaście lat, rzuciłam tę pracę,
usamodzielniłamsięistarałamsięzarobićnażycienajlepiej,jakumiałamimogłam.Matkanieułatwiała
miżycia,aojciec,wojskowy…Możeszsobiewyobrazić.Dlaniegojestemzakałą.
–Przykromi.
– Usiłowałam z nimi porozmawiać z tysiąc razy i spróbować im wyjaśnić, co przeżywam, ale oni
rozwiązywali wszystkie problemy, nazywając mnie degeneratem albo pedałem. Dla nich zawsze będę
JuanemLuisem,jedynakiem,anieValerią,osobą,którąjestemnaprawdę.
– Valeria – mruczę, chwytając ją za rękę. – Musiało być ci strasznie ciężko przechodzić przez to
wszystkosamotnie.
Kiwagłową.Wypijałykpiwa.
–Tobyłonajstraszniejsze.Odrzuceniadoświadczasięzewszystkichstron.Odrodziny,przyjaciół,a
na gruncie zawodowym czy towarzyskim spotykasz się jedynie z pogardą i zepchnięciem na margines.
Dla wielu jesteś dziwakiem, dla innych, degeneratem. Kiedy postanowiłam wyjechać z Madrytu,
zamieszkałamwEkstremadurze.Tamznalazłampracęwbarzenanocnązmianę,awciągudniauczyłam
się fryzjerstwa. Cierpliwie, myśląc o sobie, rozpoczęłam leczenie psychologiczne i hormonalne w
państwowejsłużbiezdrowia.Nigdyniebyłotołatwe,ależycieniejestłatwe,prawda?
Kiwamgłową.
–Starałamsięrobićwszystkodobrze,bojestemValerią,kobietąodpowiedzialnąigotowąwalczyćo
to,żebyiśćnaprzód.
Wypijamłykpiwa.
–AjakznalazłaśsięwLosAngeles?–pytam.
–PięćlattemuzakochałamsięwAmerykaninie.PochodziłzChicago.Kiedyprzyleciałam,czekałana
mnieniespodzianka–dowiedziałamsię,żemażonęidzieci.
–Cozadupek!
– To prawda, kochanie. Ale po okresie załamania odrodziła się we mnie natura wojowniczki i
przeprowadziłam się do Los Angeles. Od tamtej pory odkładam pieniądze na operacje, które robię
stopniowo,natyle,nailemogęsobiepozwolić.Przedemnąjeszczetanajdroższa,operacjazmianypłci.
Kiedyjużjązrobię,mojeżyciebędziewkońcutakie,jakiegozawszechciałam.Ichociażpotychciosach,
które przeżyłam, nie wierzę już w miłość ani w księcia na białym koniu, wierzę w siebie i chcę być
szczęśliwa.
Patrzęnaniąwzruszona.
To,comiopowiedziała,jestsmutneistraszne,aleniemamwątpliwości,żemamprzedsobąkobietęz
krwiikości,którachceżyćibyćszczęśliwa,mimowszystkichkomplikacji,któreprzyniosłojejżycie.
Brawo, Valeria! Widząc jej uśmiech, nigdy nie wyobraziłabym sobie jej potwornej historii.
Rozmawiamyjeszczechwilę,apotemżegnamysięiidędomojegopokoju,kładęsiędołóżka,zwijam
sięwkłębekizasypiamzezbolałymsercem.Potrzebujęsnu.
13.Zmiłościjużsięnieumiera
B
udzi mnie dzwonek mojej komórki. Zerkam na zegarek, jest piętnaście po szóstej. Odbieram bez
zastanowienia.
–Tak?
–Docholery,gdziejesteś?!
KiedysłyszękrzykDylana,mójumysłsiębudzi.Siadamnałóżkuinagledocieradomnie,gdziejestem
idlaczego.Nieodpowiadam.
–Powiedzmi,gdziejesteśinatychmiastpociebieprzyjadę!–krzyczyznowu.
–Niechcęztobąrozmaw…
–Yanira,niewkurzajmniebardziej.Gdziejesteś?
–Zostawmniewspokoju.
Potychsłowachwyłączamsię.Alekomórkadzwoniznowu.Toznówon.
– Nie chciałeś ze mną rozmawiać! – krzyczę, żeby mnie wysłuchał. – Wyrzuciłeś mnie z gabinetu, a
terazniemamzamiarucięsłuchać,jasne?Pozatym…
–Powiedzmi,docholery,gdziejesteś!–przerywamiobcesowo.
–Mowyniema!
Znówsięrozłączamitymrazemwyłączamdźwięki.Niechcęznimrozmawiać.Mowyniema.
Aleniemogęjużzasnąć.Siadamnałóżkuiprzezkilkagodzinobserwujętelefon,którynieprzestaje
wibrować.WkońcuDylanprzerzucasięnasmsy.
„Jestemidiotą,zadzwońdomnie”.
Bezwątpieniajestidiotą.
„Kochanie,nieróbmitego.Odbierztelefon”.
Niechsięwypcha.Wczorajmniezignorowałizamknąłsięwgabinecie.
„KochamCię.Proszę,powiedz,gdziejesteś”.
Czytam wiadomości od niego jedna za drugą. Widzę, że żałuje, że jest zrozpaczony, zdaję sobie
sprawęztego,żejestwściekły,aleniebędęznimrozmawiać.Onzemnąteżniechciałrozmawiać.Nie
dałmiszansy,jateżniemamzamiarumujejdawać.
Odziewiątejranooczymisięzamykająisiedzącnałóżku,czuję,żezasypiam.Budzimniepukaniedo
drzwi.Podskakuję.Zerkamnazegarek.Dwadzieściatrzypodwunastej.Pocichupodchodzędodrzwii
uspokajamsię,słyszącgłosobsługi.
–Obsługahotelowa,posprzątać?
–Nie,dziękuję–odpowiadam.
Jestemgłodna.Bardzogłodna.Dzwoniędorecepcjiizamawiamkanapkizautomatuicośdopicia.Pół
godzinypóźniejprzynosząmizamówienie,którepożeramprzyakompaniamenciewibrującegotelefonu.
„Yanira,odbierz,proszę,proszę,proszę”.
Wzdycham.Proszę?Wybuchampłaczem.
Terazpłaczę?
Chybaniktmnieniezrozumie.
Za dwadzieścia trzecia mam ochotę rozbić telefon. Dylan nie przestaje. Nie chcę sobie nawet
wyobrażać,wjakimjeststanie.NaglezerkamnatelefoniwidzępołączenieodTony’ego.Wahamsię,ale
wkońcuodbieram.
–Namiłośćboską,Yanira,gdziejesteś?–pytamójszwagier.
PlanA:powiemmu.
PlanB:niepowiem.
BezwahaniawybieramplanB.ToFerrasa,napewnopowiebratu.
–Usiłujęsięprzespać,jeżelitwójbratitymipozwolicie–odpowiadam.
– Yanira, nie wiem, co się stało, ale Dylan szaleje. Dzwonił do mnie parę godzin temu, żeby mi
powiedzieć,żezniknęłaśzdomu.Żesiępokłóciliściei…
–Pokłóciliśmysię?–przerywammu.–Raczejpokłóciłsięon,apotemzamknąłsięwgabinecieinie
chciałzemnąrozmawiać.Niechsięwypcha!
–Totwójmąż,Yanira.Niemożeszgoignorować.
–Bardzomiprzykro,aledziśmamtakizamiar.
– Wiem, jaki jest Dylan – mówi Tony i słyszę, że się uśmiecha. – Ma wiele wad, ale można z nim
porozmawiać.
Znowuoczynapełniająmisięłzami.
–Tonieprawda…–mówię,łkając.
–Niedasięznimporozmawiać.
–Yanira…
–Odepchnąłmnieodsiebieeeeeeee.
–Płaczesz?
–Tak!–krzyczęzdesperowana.–Wiesz,żeuwielbiamtwojegobrata,ale…ale…
–Nieróbmitego,kochanie–szepczeTony.–Niepłacztamsama.Proszę,powiedz,gdziejesteś,aza
pięćminutprzyjadę.Ja…
–Nie…nieprzyjedzieszzapięćminut,bojestemdaleko…bardzodaleko…–kłamię.
Słyszę,jakwzdycha.Wiem,żesięmartwi.
–Wszystkojedno,jakdalekojesteś,przyjadę.Powiedz,gdziejesteś.
–Nie.Niechcę,żebyśprzyjeżdżał,anity,aniżadenFerrasa.
Potychsłowachsięrozłączam,alewtejsamejchwilitelefondzwoniznowu.Dylan.
Wyczerpanachowamaparatdominibaru.Wtejchwilirozlegasiępukaniedodrzwiirozpoznajęgłos
Valerii.Otwieram,aonapatrzynamnieoszołomiona.
–Cosiędzieje,kochanie?–pyta.
Jakwierzbapłacząca.Taksięczuję.Wykończonawramionachnowejprzyjaciółkipozwalamjejsię
przytulić i obdarzyć czułością. Ona, która tak tego potrzebowała, daje mi to, chociaż mnie nie zna, nie
prosząconicwzamianiznosimójpłacz,ajaopowiadamjejowszystkim,cozaszło.
–Musiszznimporozmawiać–radzimi,zbierającmojewłosywkońskiogon.–Weźtelefon.Onna
pewnojesttaksamorozbityjakty.
–Niechsięwypcha.Samjestsobiewinien.
Valeriasięuśmiechaiodgarniamiwłosyztwarzy.
–Niewidzisz,żeciękocha,żetygokochasziżeobojerobiciegłupotę,marnującwtensposóbczas?
Musiciesięspotkaćidaćsobieszansenawyjaśnienia.
–Nie,niechcę.
Wkońcusiępoddaje.
–Jadłaścoś?
Kiwamgłową,pokazującplastikoweopakowaniapokanapkach.
–Toniejestjedzenie–mówi.–Chodź.Zaczynamwbarzezaniecałągodzinę.Pójdzieszzemnąidam
cicośporządnegodozjedzenia.
–Nie…niechcę.Niejestemgłodna,naprawdę.
Valeriapatrzynamnie,zastanawiasięnadtym,copowiedziałamidajemibuziakawczoło.
– W porządku – mówi. – Muszę iść do pracy. Jak wrócę w nocy, zajrzę do ciebie. Jeżeli nie
otworzysz, jak będę pukać, będę wiedzieć, że śpisz. – Notuje coś na kartce. – Tu nasz numer mojej
komórki.Gdybyśczegośpotrzebowała,dzwoń.Zgoda,Yanira?
Kiwam głową. Jestem zaskoczona tym, jakim dobrym jest człowiekiem i jak się o mnie martwi. W
końcuidzie,ajazostajęsamaikładęsiędołóżka.Muszęsięprzespać.Chcemisięspać.
Dwanaściepodziesiątejbudzęsięnagle.
Mampodpuchnięteoczyiwiem,żenapewnowyglądamconajmniejżałośnie.Wpokojujestciemnoi
cicho.Tomisiępodoba.MyślęoDylanie,otym,jakjestzdesperowany,żebymnieodnaleźćiczuję,że
gopotrzebuję.Takzanimtęsknię…
Wstaję,wyciągamtelefonzminibaruiodczytujęostatniewiadomości.
„Oszaleję.Gdziejesteś,kochanie?”.
Znówzaczynampłakać.
„Jestemwinienwszystkiemu…wszystkiemu.Proszę,pozwólmiwytłumaczyć.KochamCię”.
Płaczę dalej przez następne dwie godziny, a kiedy patrzę na telefon, jest wyłączony. Próbuję go
włączyć,alebateriasięwyczerpała.Nicdziwnego.DylanipozostaliFerrasowiedzwonilibezustanku.
O dwunastej w nocy postanawiam poprosić w recepcji o ładowarkę. Na szczęście mają pasującą do
mojegomodelutelefonuiprzynosząmijąrazemzbutelkąwody.Podłączamaparatiodrazumamtelefon
odniego,odmojegoukochanego.Opierwszejwnocy,spokojniejszaispragnionajegogłosu,odbieram.
–Kochanie,posłuchajmnie,nierozłączajsię–mówi.
Robię,ocomnieprosi,chcącpoprostusłyszećjegogłos.
–Żałujęwszystkiego,copowiedziałem,azwłaszczamojegoabsurdalnegozachowania.Wybaczmii
powiedz,gdziejesteś.Proszę,muszęwiedzieć,gdziejesteś.
–Dlaczegozamknąłeśsięwgabinecieimniewyrzuciłeś?
–Bojestemidiotą.
–Zabolałomnieto,żeminieotworzyłeśiżezgłośniłeśmuzykę.
–Wiem,kochanie,nigdysobietegoniewybaczę.
Wzdycham,zamykamoczyiopieramgłowęopoduszkę.
–Gdziejesteś,Yanira?–pyta.
–Daleko–kłamięponownie.
–Gdzie,daleko?!–podnosigłos.
–Niepowiemci,ajeżelizacznieszkrzyczeć,rozłączęsię.
Słyszę,jakklnie,aleściszagłos.
– Wiem, że wczoraj w nocy wypłacałaś pieniądze w bankomacie w Santa Monica. Powiedz mi,
proszę,proszę,gdziejesteś.Musimyporozmawiać.
–Powiedziałamci,żejestemdaleko,Dylan.
Słyszę,jakwzdycha.
–Potrzebujęcię,kochanie…Muszęsięztobązobaczyć,bozwariuję.
–Niechcęsięztobąwidzieć.
–Alejamuszęcięmiećprzysobie–odpowiada.–Nierozumiesz?
Zcałymspokojem,najakimniestać,mruczę,czującpotwornemdłości:
–Miałeśmnieimnieodrzuciłeś.
–Wiem,kochanie…Wieminigdysobietegoniewybaczę.
–Kończę.
–Nieważsięrozłączać–warczyjakwilk.
Jegotonimojezuchwalstwoniesąnajlepszympołączeniem.
–Aktomizabroni?!Ty?!–krzyczę.
– Yanira… – warczy, ale się powstrzymuje. Po chwili pełnej niepokoju ciszy, powtarza: – Powiedz
mi,gdziejesteś.Pojadępociebieiwszystkorozwiążemy.Obiecujęci,że…
–Nie.Niechcęcięwidzieć.Dajmiodpocząć.
–Oszaleję,jeżeliniepowieszmi,gdziejesteś!–krzyczy.
–Trzebabyłomyśleć,zanimmnieosądziłeśipotraktowałeś,jakpotraktowałeś.
Potychsłowachrozłączamsięibiegnędołazienki.
Telefondalejdzwoni,ajaczujęsięfatalnie.
Niezłymomentnatakiesamopoczucie!
Wychodzę,włączamtelewizjęiszukamkanałuMTVwnadziei,żemożemuzykazdołapodnieśćmnie
naduchu.
Przez dobrą chwilę nie odrywam wzroku od ekranu. Różne klipy, różne głosy, różni piosenkarze
pozwalają cieszyć się swoją twórczością i wydaje mi się, że trochę się rozluźniam. Ale nagle
rozbrzmiewa piosenka, która zawsze wydawała mi się strasznie romantyczna i zaczynam płakać jak
głupia. Michael Bolton śpiewa How Am I Supposed to Live Without You. Piękna historia miłości
zniszczonejprzezkłótnie,aon,zrozpaczony,zadajesobiepytanie,jakmażyćbezswojejukochanej.
Płaczę,płaczęipłaczę,upajającsięwłasnymsmutkiem.JakmamżyćbezDylana?
Nagle rozlega się pukanie do drzwi i wiem, że to Valeria. Biegnę otworzyć. Kiedy mnie widzi, jej
uśmiechgaśnie.
–Chybaniepłakałaś,odkądwyszłam?–pyta.
Mamgłowęjakbęben,anosjakpomidor,alekręcęgłową,aonapokazujemitorbę.
–Dalej,przestańpłakać,bosięodwodnisz.Musiszcośzjeść.
Otwieramtorbęisięuśmiechamnawidokplastikowychpojemników.Valeriamijepokazuje.
– Zupa, cielęcina w sosie i sernik z żurawiną. Mamy w barze świetnego kucharza, chociaż ludzie,
którzytamprzychodzą,niepotrafiągodocenić.Dalej,zróbmiprzyjemność,chcępopatrzeć,jakjesz.
Telefonznowudzwoni,więcwyłączamdźwiękiichowamgozpowrotemdominibaru.
–Napewnobędzieświeżutki–mówiValeria,patrząc,corobię.
Niechcemisięgadać.Bioręzupęipodwóchłyżkachsięuśmiecham.Jestwyśmienita.Późniejzjadam
cielęcinęwsosie,akiedyprzychodzikolejnasernik,niejestemwstaniegojużzmieścić.
Valeria idzie po piżamę, wraca i każe mi ją założyć. Jest na mnie trochę za duża, bo ja mam metr
sześćdziesiątosiem,aonajakieśmetrsiedemdziesiątpięć.Kiedywychodzęwniejzłazienki,patrzyna
mniezmatczynymuśmiechem.
–Aterazdołóżka,spać–mówi.–Jutromamwbarzedziennązmianę,kołoczwartejpopołudniubędę
zpowrotem,dobrze?
Kiwamgłowązuśmiechem.
KiedyValeriawychodzi,otwieramminibariniejestemzaskoczona,widząc,żetelefonwibruje.Patrzę
na niego i nagle połączenia się urywają. Zdziwiona biorę go i go oglądam. Nie dzwoni. Nie wibruje.
Widocznie Dylan w końcu zrozumiał, że potrzebuję czasu i przestrzeni i daje mi odpocząć. Mam tylko
nadzieję,żeonteżodpocznie.
Kiedy się budzę, światło słoneczne pada mi prosto na twarz. Spoglądam na zegarek. Piętnaście po
dwunastej.Nieźle…Jestemzałamana,aleśpięjaksuseł.
Spoglądam na telefon. Jest kilka wiadomości od Dylana, połączeń od Omara, Anselmo, Tony’ego i
Tifany.DzwonilidomniewszyscyFerrasowie.
Telefonznówsięodzywa.TymrazemtoTifany.Zastanawiamsię,corobićiwkońcuodbieram.
–Zadziesięćminutzadzwoniędociebiezinnegotelefonu–mówimojaszwagierka.–Odbierz.
Po tych słowach się rozłącza, zaskakując mnie. Po dziesięciu minutach telefon dzwoni znowu. Nie
znamnumeru,alepostanawiamodebrać,podejrzewając,żetoona.Faktycznie.
–Alejestemniespokojna,Yanira…Wszystkowporządku,kochanie?
Słychaćodgłossamochodów.
–Tak,wszystkowporządku.Skąddzwonisz?
–ZkabinyprzyRodeoDrive.Stądmogęztobąspokojnieporozmawiać.No,kotku,powiedzmi,cosię
stało?
–Przecieżwiesz,Tifany,pocopytasz?
–Wiemtylko,żezniknęłaś.Tylkotylewiem.Omartwierdzi,żepokłóciliściesięzDylanemi…
–Właśnie.Pokłóciliśmysięipostanowiłamodejść.
–Powiedz,gdziejesteś,słoneczko,będętamzapięćminut.
–Nie.
Słyszę,jakwzdycha.
–Słuchaj,Yanira–syczytonem,jakiegonigdywcześniejniesłyszałam.–Dośćjestemzdenerwowana,
niedenerwujmniebardziej.Jesteśsama.Nieznasznikogowtymmieścieinapewnopotrzebujesz,żeby
cięktośprzytulił.Mamrację?
Owszem,marację,chociażmamnowąprzyjaciółkę,Valerię.
–Tifany,niechcęwidziećDylanaaniżadnegoFerrasy,akiedycipowiem…
–Jeżelipowieszmnie,topowieszmnie.Myślisz,żecięzdradzęiprzyprowadzękogośzrodziny?Na
miłośćboską,kotku,jeszczeminieufasz?
Niewiem.Chybanie,aleczuję,żemuszęsięzniązobaczyć.
– Umówmy się za godzinę przy diabelskim młynie w Pacific Park i przysięgam na Boga, Tifany, że
jeżelipojawiszsięzkimśzrodziny,nigdywżyciusięjużdociebienieodezwęsłowem,jasne?
–Jasnejaksłońce,kochanie.
Rozłączamsięiwzdycham.Doigramsięprzeznią.
Biorępryszniciprzeglądamsięwlustrze.Niewyglądamnajlepiej,alewszystkomijedno,niemam
wyjścia.Biorętaksówkę.Wpierwszymnapotkanymsklepiezpamiątkamikupujęsobieniebieskączapkę.
Zakrywam nią włosy i idę w stronę diabelskiego młyna, mijając szczęśliwych ludzi, którzy jedzą watę
cukrową.
NamiejscuniewidzęTifany,więcczekamnaniązboku.Muszęwidzieć,czyprzyjdziesama.Dziesięć
minut później zjawia się moja wspaniała szwagierka w pięknych butach na obcasie. Zawsze wygląda
nieprawdopodobnie elegancko. Obserwuję ją przez parę minut, a kiedy mam pewność, że jest sama,
podchodzędoniej.
–Chodźmycośzjeść–mówię.
Kiedymniewidzi,obejmujemniemocnoiserdecznie.
Alefajnie!
Tomniepociesza,aletylkonachwilę.
–Źlewyglądasz,kotku–szepcze.
Wzdychamipróbujęsięuśmiechnąć.
–Dzięki.Teżzatobątęskniłam–mówię.
Próbujemniezaprosićdodobrejrestauracji,aleodmawiam.Niechcękusićlosuizmuszamją,żeby
poszła ze mną do baru, w którym pracuje Valeria. Ma dzienną zmianę i na pewno posadzi nas w
dyskretnymmiejscu.
Kiedywchodzimy,Tifanyjestprzerażona.Zpewnościąlokalnienależydotakich,doktórychzwykła
chodzić.Wystarczyspojrzeć,jaksięwszystkiemuprzygląda.NagledostrzeganasValeria,rzucaścierkę,
którątrzymawrękachipodchodzidonas.
–Kochanie,cotyturobisz?–pyta.
–Valeria,poznajmojąszwagierkęTifany.
Patrząnasiebieobie,alesiędosiebieniezbliżają.
–Umówiłamsięznią,żebycośzjeśćipomyślałam,żetutaj…
–Oczywiście–potwierdzaValeria.–Chodźciezamną.Zaprowadzęwasdomiłegostolikawgłębi.
Tifanyjestoszołomiona,kiedywidzijejdługiepaznokciezkolorowymiserduszkami.
–Znaszją?–pyta,kiedyidziemyzanią.
–Tak.
–Możnajejufać?Matakiestrasznepaznokcie.
–Tak–potwierdzam,niechcączajmowaćsięgłupotami.–Jestempewna.
Siadamy w głębi baru i zamawiamy coś do jedzenia. Dzwoni telefon. To Dylan, wyłączam dźwięki.
Tifanytowidzi.
–Jaknigdyniezrobiłamczegośtakiegomojemurobaczkowi–mówiszeptem.
–Więcmożewkońcupowinnaś–odpowiadam.
Kiwagłową.Ściągamczapkęiodsłaniamwłosy.
–Maszpotworniepodkrążoneoczy–oznajmiaTifany.–Nieumalowałaśsię,prawda?
–Nie.Niemiałamochoty.
–Rozumiem.Niebądźtaka,słoneczko.
Widząc,jaknamniepatrzy,uśmiechamsięiuspokajam.
–Muszęsobiekupićjakieśubrania–mówiębardziejprzyjaznymtonem.–Mamtylkoto,conasobie
i…
–ZarazpojedziemynaRodeoDrive.
Patrzęnaniąiniewierzę.Telefonnieprzestajewibrować.
–Tochybaniebyłdobrypomysł,żebysięztobąspotykać.Dowidzenia–syczęiwstaję.
Tifanychwytamniezarękęiniewypuszcza.
–Siadaj,Yanira…Siadaj–mruczy.
Rozmawiamy przez kilka godzin, a Valeria nas obsługuje. Opowiadam, co się wydarzyło, a Tifany
słuchaiwydajemisię,żemnierozumie.
Płaczę.Onateż.
Śmiejęsię.Onazemną.
Złoszczęsię.Onateż.
Wczułasięwmojąsytuację.
–OdemnieFerrasowiesięniedowiedzą,żesięztobąwidziałam–mówi.
–Przysięgasz?
Mojaszwagierkakiwagłowąisplatakciukzmoim.
–Przysięgamnamojeimportowanekosmetyki–mówiściszonymgłosem.
Uśmiechamysięobie.Valeriapodchodzidonasisiada.
–Skończyłamzmianę.Comacieochotęrobić?
Tifanypatrzynaniązprzerażeniem.Miałabygdzieśpójśćzdziewczynązpaznokciamiwserduszka?
Odzywamsię,zanimzdążypowiedziećcoś,czegomogłabyżałować.
–Muszęsobiekupićjakieśubranienazmianę.
–Mamkilkaprzyjaciółek,któresprzedająubrania–mówiValeria.
–Jakiegoprojektanta?–pytaTifany.
Mojanowaprzyjaciółkapatrzynanią.
–KupująhurtowoodCygana–odpowiada.
Mojaszwagierkachcezaprotestować,alejawstajęimówię:
–Chodźmydotwoichkoleżanek,Valeria.
Zakładamznówczapkę.Niechcę,żebynamierzyłmniektóryśFerrasa.Byłobydziwne,gdybyktóryśz
nichtusiękręcił,aledziwniejszerzeczydziejąsięnaświecie!
Idziemy do sklepów przyjaciółek Valerii i jestem zachwycona. Do takich właśnie jestem
przyzwyczajona, chociaż przyznaję, że ubrania są zbyt krzykliwe. Tifany nic nie mówi, przygląda się
tylko wszystkiemu z przerażeniem. Widok dżinsów za czterdzieści pięć dolarów, w dodatku z metką
Mersache,zpewnościąwywołujeuniejgęsiąskórkę.
Śmiejęsię.Gdybywybrałasięnatargwmoimmiasteczku,dostałabyzawału.
Kupujękilkakoszulekiparędżinsów,płacęgotówkąiidziemy.
Jestpóźnoipostanawiamywracaćdohotelu.
Valeriazostawianassame,żebyśmymiałytrochęprywatności.
–Będziecizniądobrze?–pyta,patrzącnanią.
–Tak,spokojnie.Widziałaś,żejestczarująca.
Wkońcukiwagłowąimnieobejmuje.
–Kochamcięsupermocno,Yanira–mówi.–Zaufajmi,proszę.Musiszmidaćtylkoszansę,żebysię
przekonać,żemożeszmiwierzyć.
Kiwamgłową.Szansęjużma.
–Aterazposłuchajmnie,błagamcię.PowinnaśwrócićdoDylana,on…
–Nie,Tifany.Niechcęgowidzieć.Jeszczenieteraz.
– Ale, kotku… – szepcze, patrząc na Valerię. – Nie możesz spać nie wiadomo gdzie. A jeżeli cię
najdzie,żebyzrobićsobiepaznokciezserduszkami,jakona?
Niemogęsiępowstrzymaćiparskamśmiechem.
–Niemartwsię–odpowiadam.–Nigdymisięniepodobałydługiepaznokcieiraczejniemaszans,
żebymisiętakiezamarzyły.
Unoszędłońizatrzymujętaksówkę.
–No,wracajdodomu–mówię,dającjejbuziaka.–InaczejOmarsięzdziwi.
Kiwagłową.
–Powiedzmitylko,żezadzwonisz,gdybyśczegośpotrzebowała.
Rozbawiona,splatamkciukzjejkciukiem.
–PrzysięgamnamojehasłonaFacebooku–mówię.
Śmiejemysięobie,całujemy,akiedywidzę,żetaksówkasięoddala,wracamdoValerii.
–Możemyjużwracaćdodomu–mówię.
Whotelużegnamsięzniąiidęprostopodprysznic.Wodaspływapomoimciele,ajazamykamoczyi
wyobrażamsobie,żejestzemnąDylan,przytulamnie,całujewszyjęiszepczecudownesłowamiłości.
Jakjazanimtęsknię!Tęskniędobólu.
Wychodzęspodprysznicaiwkładamszlafrok,któryzostawiłamiValeria.Wracamdopokojuisłyszę,
że dzwoni mój telefon. Zerkam na wyświetlacz i zaskoczona widzę, że to Ambrosius. Odbieram bez
wahania.
–Yanira,piękna,dzwoniłdomnieDylan.Cosięstało?
Klnęwduchu.
–Nic–odpowiadam.–Poprostusięznimpokłóciłam.NiepowiedziałeśotymAnkie,prawda?
Słyszę,żesięśmieje.
–Nie,spokojnie.
Oddychamzulgą.Tylkotegobrakowało,żebywmojeproblemyzostaławciągniętamojarodzina.
–Dylanzadzwoniłmniespytać,czyniewiem,gdziejesteś–ciągnie.–Kiedyusłyszałemgotakiego
zaniepokojonego,spytałem,cosięstałoimiopowiedział.
–Cóż,przykromi,żezostałeśwciągniętywmojeproblemy,Ambrosius.
–Amniejestprzykro,żenieprzyszłaśznimidomnie.
–Szczerzemówiąc,niewpadłomitodogłowy.–Wzdycham.–Alewidzę,żedobrzesięstało.Dylan
dociebiedzwonił,ajaniechcę,żebywiedział,gdziejestem.
Słyszę,żeznówsięśmieje.
– Typowa reakcja twojej babci Ankie, Yanira. Nawet pod tym względem jesteście podobne.
Pamiętam,raz,jaksiępokłóciliśmyizniknęła.Niemiałemodniejznakużyciaprzeztydzień.Takjakty,
doskonaleumiesięukryć,kiedychce.
Uśmiecham się, słysząc to, rozmawiam z nim chwilę i obiecuję, że do niego zadzwonię, jeżeli będę
czegośpotrzebowała,apotemsięrozłączam.Ambrosiuswywołałuśmiechnamojejtwarzy.
Kładęsiędołóżka,żebyodpocząć,aleznówdzwonitelefon.
Cozabeznadziejnyaparat!
Patrzęnawyświetlacziwidzęimięmojegoukochanego.
PlanA:odebrać.
PlanB:nieodbierać.
PlanC:rzucićtelefonemościanę,żebyprzestałdzwonić.
ZcałąpewnościąnajmniejsensownyjestplanC.WybieramplanB,alekończysiętym,żerealizujęA:
odbieram.
–Kochanie…
Wjegogłosiesłychaćzmęczenieiniepokój.Zamykamoczy.
–Co?
–Kochamcię…
–Świetnie.Cieszęsię.
Wiem,żemójchłódranimuserce.Zmieniataktykęiznówzaczynapytać.
–Gdziejesteś?
–Niewypytuj,bociniepowiem.
–Dlaczego?
–Boniechcęcięwidzieć.
Niezłekłamstwomuwciskam.Samawtoniewierzę!Pochwilipewnejnapięciaciszywzdycha.
–Umieramztęsknoty–mruczy.–Oddałbymwszystko,żeby…
–Nienawidzętegodomu–przerywammu.–Nienawidzętejkuchniitegocholernegoblatu,naktórym
wiem,żekochałeśsięzCaty.Niechcęwracać,bonieczuję,żetomójdomi…
– Kupimy inny – przerywa mi. – Jaki będziesz chciała. Sama wybierzesz i przyrzekam, że nie
sprzeciwięsięniczemu,cobędzieszchciała.Ale,proszę,powiedz,gdziejesteśalbowróć.
–Nie.
Słyszęjegodesperację.
–Przynajmniejsięnierozłączaj–prosi,niezmieniająctonu.–Dajmipoczuć,żemamcięprzysobie,
możeszsięnawetnieodzywać.
Siedzęnałóżkuwszlafroku,nieruszamsię,nieodzywam…nierozłączamsię.
Słysząc jego oddech w słuchawce, uspokajam się. Siedzimy tak dziesięć minut. Żadne z nas się nie
odzywa,ażwkońcuDylanprzerywamilczenie.
–Kochamcię,skarbie.Chcę,żebyśotymwiedziała.
Nie jestem w stanie dłużej tego wytrzymać, więc się rozłączam, a po policzkach spływają mi dwie
ciężkiełzy.Mamnadzieję,żetelefonzadzwonijeszczeraz.Aleniedzwoni.Milczy,ajazwijamsięw
kłębeknałóżkuizasypiam.
Budzę się zziębnięta. Zasnęłam w samym szlafroku, z mokrymi włosami. Spoglądam na zegarek i
widzę,żejesttrzynaściepodrugiejwnocy.Wstajęiprzeglądamsięwlustrze.
Wyglądam strasznie, włosy mam oklapnięte z jednej strony. Ściągam wilgotny szlafrok, ubieram się,
związujęwłosywkitkęisiadamwfotelu.
Włączamtelewizjęizapomocąpilotaprzełączamkolejnodwieściedostępnychkanałów,ażtrafiamna
filmTomusiszbyćtyiwpatrujęsięwniegojakgłupia.
Uwielbiam komedie romantyczne. W czasie trwania filmu zajmuję się tylko oglądaniem i nie chcę
myślećoniczyminnym,aleDylan,chociażniedzwoni,jestobecnywmoimżyciu,wmojejgłowieiw
moimsercu.Nieulegawątpliwości,żeniedasięznimwalczyć.Kiedyfilmsiękończy,wycieramoczy
chusteczkąhigieniczną.
Nie chce mi się spać. Szukam MTV i szczęka mi opada, bo znowu trafiam na piosenkę Michaela
Boltona.Czyżbytobyłznak?Niewiem,aleznówpłaczę.Potrzebnamiświeżachusteczka.Biorętorebkę,
otwieramiznajdujęwśrodkulistodLuisy,matkiDylana,któryzostawiła,abywręczonomigowdniu
ślubu.Jeszczetujest?Otwieramgoikilkarazyczytam,łkając.
Ktopierwszyprosiowybaczenie,jestodważniejszy.
Ktopierwszywybacza,jestsilniejszy.
Ktopierwszyzapomina,jestszczęśliwszy.
W tej chwili jej słowa sprawiają, że dociera do mnie, że nie mogę tego dłużej ciągnąć, a przede
wszystkim,żeniejestemwstanieżyćbezmojegoukochanego.
Postanawiamwięczakończyćtenabsurd.Dotykamkluczyka,którynoszęnaszyi.
Patrzęnazegarek,jestzadwadzieściatrzypiąta.PiszęliścikdlaValerii,wsuwamgojejpoddrzwi,
zbieram moje rzeczy, płacę w recepcji, zamawiam taksówkę, podając adres miejsca, które jest teraz
moimnowymdomem.
Namiejscu,kiedytaksówkaodjeżdża,otwierambramęzsercembijącymtysiącrazynaminutę.Idędo
domuiwidzęzzewnątrzświatłowsalonie.Bezszelestniewsuwamkluczdozamka,wchodzęizamykam
drzwi.Przezkilkasekundstoję,opierającsięonie.
Alejestemzdenerwowana!
Zostawiamtorebkęwwejściu,idędosalonu,wktórymzastajęDylana.Siedzinakanapiezgłowąna
oparciu.Mazamknięteoczy.Przyglądammusięizzaskoczeniemdostrzegamciemnyzarostnabrodzie.
Odkądgoznam,nigdyniewidziałamgozbrodą.Wyglądaseksownieikusząco.
Śpi.Przednimleżykomórka,włączonacyfrowaramkazezdjęciami,otwartabutelkawodyiszklanka.
Potym,ilewypiłtamtegowieczoru,napewnodługobędziemiałdośćalkoholu.Widać,żekatowałsię
oglądaniemzdjęć.
Dlaczegomy,ludzie,jesteśmytacygłupi?
Kiedymamgoprzedsobą,mojeciałosięrozluźnia.
Kiedymamgoprzedsobą,mojeżycieodzyskujesens.
Kiedymamgoprzedsobą,mamwszystko,cokocham,czegopragnęiczegoniebędęsięwyrzekać.
Po cichu podchodzę do niego, ale kiedy mam go dotknąć, zamieram. Widać, że jest zmęczony i ma
podkrążoneoczy.Takjakja.
Niezłyduet!
Ściągam białą skórzaną kurtkę, patrzę na koszulkę, którą mam na sobie i się uśmiecham. Siadam na
stoleprzednimimusięprzyglądam.
Podobno kiedy ktoś człowieka obserwuje, ciało to wyczuwa i reaguje. Chcę się przekonać czy to
prawda. Ale niecierpliwość bierze górę. Przesuwam się do Dylana, kładę wargi na jego wargach i go
całuję.
Och,tak…Jegozapach,jegosmak…Jakjazanimtęskniłam!
Dylan,czującto,otwieraoczy.
–Yanira…–szepczezdezorientowany.
Budzisięisiadanakanapie.
–Kiedy…kiedywróciłaś?
–JakmówiMichaelBolton,jakmamżyćbeztwojejmiłości?–szepczęzakochanapouszy.
Patrzy na mnie oszołomiony. Romantyczny w naszym związku jest on, nie ja. Pewnie myśli, że
zwariowałamalboupiłamsięchichaítos.
–Zawszelubiłemtępiosenkę–mówi.
Nieźleeeeeee!Znają!
–Jateż.–Nieodrywamodniegowzroku.
Dylanchcesięruszyć,alejaniepozwalammuwstaćanimniedotknąć.
–Twojamatkamiałarację.
–Mojamatka?–pytazdezorientowany.
– W liście napisała, że ten, kto pierwszy prosi o wybaczenie, jest odważniejszy, ten, kto pierwszy
wybacza,jestsilniejszy,ten,ktopierwszyzapomina,jestszczęśliwszyi…
Ale nie mogę powiedzieć już nic więcej. Mój chłopak, mój mąż, mój przystojniak, mój ukochany,
bierzemniewramionaicałuje…całuje…całuje.
Chcę upajać się nim tak jak on mną. Przywieram do jego ciała i całuję go szaleńczo, z desperacją.
Trwamytakkilkasekund,ażwkońcuDylannamniespogląda.
–Maszkoszulkępojednawczą–szepcze.
Uśmiechamsię.Oddechmamyprzyspieszony.
–Tęsamą,którąmiałamnasobietamtejnocy,kiedypróbowałamwejśćdotwojegogabinetu,alemnie
niewpuściłeś.Chciałam,żebywszystkosiędobrzeskończyło,ale…
–Przykromi,kochanie.Przepraszam.Obiecujęci,żetosięnigdywięcejniepowtórzy.
Pragnępoczućjegowargiipieszczoty.
–Wiem,alemusimyporozmawiać–mówię,całującgo.
–Tak.
–Teraz–nalegam.
–Później–odpowiada.
Obsypuje moją twarz, szyję i wargi słodkimi pocałunkami, a ja się odwzajemniam. Oboje chcemy
zgody.Potrzebujemysięnatychmiast.Niechcemysiękłócić.Tylkosiękochaćibyćrazem.Tylkotego.
–Maszrację,musimyporozmawiać–szepczeDylan,kiedyjegowargiodrywająsięodmoich.
–Później–mówięterazja,podniecona.
Uśmiechasięiodsuwasięodemnie.
–Muszęsięumyć–mówi.–Chyba…
–Później–powtarzam.
Nieodrywającodniegowzroku,wsuwamdłoniepodjegoszarąkoszulkęiściągamją.Dotykamjego
barków,całujęjeiwdychamzapachjegoskóry.Uwielbiamgo.Potrzebujęgo.Podnieconytym,cowidzi
wmoimspojrzeniu,równieżzdejmujemikoszulkęipozwalajejopaśćnapodłogęobokmojej.Później,
nie odrywając swoich pięknych oczu od moich, rozpina mi stanik. Patrzy na moje piersi, wypuszcza
bieliznęzdłoniimniecałuje.dajęmudostępdomojejszyiicałejmnie,chwytamgozcałejsiły,aon
rozpinamidżinsyijezdejmuje.
Rozbiera mnie niecierpliwie, namiętnie, z rozkoszą. Przemierza moje ciało podnieconym wzrokiem,
pozbywającsięspodniibokserek,akiedyjużobojejesteśmynadzy,rozpaleniispragnieniseksu,chwyta
mnieisadzanastole.Późniejkładziemnienaplecachizaborczymgestemściągamajtki.
–Niewiesz,jakciępotrzebuję–mówi.
Kiwamgłową.Bezwątpieniajapotrzebujęgotaksamojakonmnie.Rozchylamnogi,żebyzrobiłto,o
cobezsłówgoproszę.
–Pokażmi.
Dylanklękaprzedemną.Jegotwarzznajdujesięnawysokościmojejwilgotnej,kuszącejpochwy.Bez
wahania kładzie na niej wargi i robi to, czego potrzebuję. Pożera mnie gwałtownie, z miłością, z
namiętnością,ajaotwieramsiędlaniegoidajęmucałąsiebie.Jęczęzrozkoszyi,unoszącsię,siadam
nastole,zanurzampalcewjegowłosachizachęcamgo,żebykontynuował,asamaprzywieramdoniego.
Ochtak…Tegowłaśniechcę.
Przypiera szalony atak, a ja czuję, że bierze mnie wargami. Wykorzystuje każdą swoją broń, żeby
doprowadzić mnie do szaleństwa, a kiedy moja łechtaczka jest nabrzmiała i tkliwa, ssie ją, a ja
rozpływamsięzrozkoszy.
Jęczę znów, drżę jak szalona, a Dylan bierze mnie na ręce, opiera o ścianę i chce się odezwać, ale
szepczęmuwusta:
– Twój króliczek prosi cię o wszystko. Domagam się, żebyś mnie wziął. Żebyś był mój. Chcę się
poczuć żywa w twoich ramionach i chcę zapomnieć o tym, co się stało. Pieprz mnie, kochanie. Pieprz
mniegwałtownie,zimpetem,gorączkowo,botegopotrzebuję.
Uśmiechasię.Uwielbiamjegouśmiech.Muskawargamimoje.
–Kapryśnico…–szepcze.
Pewniemarację.Jestemkapryśna.Alemoimkaprysemjeston.Naszewspólnechwile.Naszszalonai
dzikaseksualność.
Niemówiącnicwięcej,zanurzaswójsztywny,podnieconyczłonekwmojejintymnejwilgoci,akiedy
znajduje się we mnie cały i czuję jego miednicę przy mojej, krzyczymy oboje, jęczymy i dajemy się
ponieśćperwersjiichwilowemuspełnieniu.
Wjegoramionachrozkoszujęsięprzyjemnością,jakąmidaje,aonzanurzasięwemnierazzarazem
desperackimi pchnięciami. Przyjmuję go, marząc, żeby nigdy nie skończył. Żar rozlewa się po moim
ciele,ajemudrżąnogi.Wiem,żejegoorgazmjestblisko.
–Boże,kochanie…–szepcze.–Pragnęciętak,żechybabędęzbytostry.
Nowepchnięciewyzwalazemniejęk.
–Chcę,żebymójwilkbyłostry,silny,wymagający–krzyczęrozszalała.–Nieprzerywaj.
–Jesteśpewna?
Kiwamgłową.
–Domagamsiętego,kochanie–szepczę.–Akiedyskończymy,chcęwejśćdopokojuidalejsięztobą
zabawiać, do rana. Jestem rozpalona, stęskniona. Potrzebuję cię i chcę widzieć i wiedzieć, jak bardzo
potrzebujeszmniety.
Podniecony moimi słowami wydaje z siebie stłumiony ryk, chwyta mnie za uda, rozchyla i je bez
wahaniaizanurzasięwemniezimpetem.OBoże,cozarozkosz!
Tak…tegowłaśniechcę…tegopragnę…tegopotrzebuję.
Pomiędzy ścianą a nim czuję się całkowicie bezwolna, kiedy jego dłonie trzymają mnie od
wewnętrznejstronyud,rozchylającjebardziej,żebymdałamulepszydostęp.Podobamisięto,jestmi
miło,adoznanie,jakiewywołujetakgłębokajegoobecność,jestnatylemiażdżące,żepochwilioboje
drżymyiosiągamyorgazm.
Zmęczeni,aleszczęśliwi,trwamywswoichramionach,opierającsięościanę.
Przezkilkaminutpokójwypełniająnaszegorąceoddechy.Piersinamsięunosząiopadająjakszalone.
WkońcuDylanwysuwasięzemnie.
–Jużnigdywięcejniepozwolęciodejść–mruczy,niewypuszczającmnie.
– Ja też sobie na to nie pozwolę, kochanie. A teraz chodźmy do sypialni na ciąg dalszy, jak ci
zapowiedziałam.Jesteśgotowy?
Patrzynamniezuśmiechem,przerzucamniesobieprzezramięidajemiklapsawpupę.
–Króliczeknabrałochotynazabawę–szepcze.
Uśmiechamsięrozbawiona.Szczęścieznówprzepełniamojąduszę.
–Ijestbardzorozpalony–dodaję.
14.Niemogębezciebieżyć
P
oupojnejnocypełnejseksuzmężembudzęsięlekkozdezorientowana.Alekiedyzerkamnajeżynowy
kolor ścian, wiem, gdzie jestem i się uśmiecham. Po raz pierwszy, odkąd tu jestem, kiedy otworzyłam
oczy,poczułamsięjakwdomu.
Zerkam na cyfrowy zegarek, który stoi na szafce nocnej i widzę, że jest piętnaście po dziewiątej.
DrzwidołazienkisięotwierająiwychodzizniejDylanowiniętyczarnymręcznikiemwpasie.
Patrzynamnie,przygryzającdolnąwargę.
–Jeszczeniemaszdość?–pyta.
Spoglądamnaniego.
–Nie–odpowiadam,widzącjegozmysłowespojrzenie.–Zwłaszcza,kiedyprzygryzasztakwargę.
Parskaśmiechem,ajaprzywołujęgo,żebypołożyłsięobokmnie.
–Przyjemnośćnicniekosztuje.
–Chciałaśpowiedzieć:myślenie–mówirozbawiony.
Zachwyconatym,żejestemobokniego,wzdycham.
–Bezwątpienia,jeżelichodziociebie,toprzyjemność–odpowiadam.
Dylan,mójromantycznymążprzysuwawargidomoichidoprowadzamniedoszaleństwa,nucąc:
TellmehowamIsupposedtolivewithoutyou.
NowthatI’vebeenlovingyousolong.
Maprzepięknygłos.SłuchanietejpiosenkiMichaelaBoltonawjegowykonaniu,kiedymniecałujei
patrzymiwoczy,jestseksowne,gorąceiprowokujące.Bardzoprowokujące.
Kiedykończypocałunek,mamochotęwziąćgobezlitości,alewiem,czegopotrzebujemy.
–Musimybardzopoważnieporozmawiać–mówię.
Muskapalcemkonturmojejtwarzy.
–Kiedysięzłościsz,jesteśbardzoładna–szepcze.
Podobająmisięjegosłowa.
–Atyjesteśdziwny.
Dylanparskaśmiechem,niewypuszczającmniezobjęć.
–Powiedziałemcitowłaśniesłowamipiosenki:„Jakmamterazżyćbezciebie?”.
Krewsięwemnieburzy.
–Niechcęjużnigdywięcejprzechodzićprzezto,coprzeżyliśmywostatnichdniach–dodaje,patrząc
miwoczy.–Izapewniamcię,żezmojejstronytosięnigdywięcejniepowtórzy.
Chybagozjem!Kiedychcęobsypaćgopocałunkami,magicznąchwilęprzerywajakiśdźwięk.
TopagerDylana.Klnieisięnierusza,ażwkońcujakgobioręznocnejszafkiimupodaję.
–Możetocośważnego–mówię.
Bierzegoodemniezwyraźnymniezadowoleniem,patrzyiklnie.Ajednakcośważnego.
–Muszęjechaćdoszpitala.Mójpacjent…
Kładępalecnajegowargach.Niemusimisiętłumaczyć.Wjegorękachspoczyważycieinnychludzi.
–Rozmawiałemzeznajomym,którymaagencjęnieruchomości–mówi,ubierającsię.–Umówiłemsię
z nim na spotkanie dziś po południu, o piątej. Do tej godziny skończę pracę. Może przyjechałabyś po
mnieopiątejdoszpitalaizaczęlibyśmysięwspólnierozglądaćzanowymdomem?
–Mówiszpoważnie?
Czuległaszczemniepogłowie.
–Całkiempoważnie.Mogębyćszczęśliwytylkowtedy,kiedytyjesteśszczęśliwa,kochanie.
Jakzwyklejegoromantyzmodbieramimowę.Kiwamgłowązadowolona.
– Później możemy pójść na kolację – ciągnie. – Musimy porozmawiać o tym, co się stało, a jeżeli
wrócimydodomu,rozbioręcięirozmowyniebędzie.Cotynato?
–Będęopiątejwszpitalu.
PółgodzinypóźniejDylanwychodzi,ajazostajęsama.To,cozamierzadlamniezrobić,jestbardzo
ważne. Wiem, jak bardzo lubi ten dom i to, że chce go ze względu na mnie sprzedać, żeby kupić inny,
sprawia,żejestembardzo…bardzoszczęśliwa.
W ciągu dnia rozmawiam ze wszystkimi Ferrasami. Co za klan. Jeden po drugim dzwonią do domu,
żebysiędowiedzieć,czydobrzesięczujęiczykryzyszostałzażegnany.Śmiejęsię,kiedyrozmawiamz
ogrem. Jest przejęty moim powrotem do tego stopnia, że nawet popłakuje. Rozmawiam też z
Ambrosiusem. Chcę go uspokoić. Dzwonię również do Valerii, która cieszy się z naszego pojednania.
ChcęjąktóregośdniaodwiedzićzDylanem,żebyjejgoprzedstawić.Zgadzasię,zachwycona,chociaż
kiedy się rozłączam, odnoszę wrażenie, że mi nie uwierzyła. Jestem przekonana, że myśli, że o niej
zapomnę.
Po południu zakładam ładną, skromną turkusową sukienkę. Do szpitala docieram parę minut przed
piątąipostanawiamwjechaćnapiętro,naktórymznajdujesięgabinetmojegocudownegomęża.Kiedy
drzwiwindysięotwierają,widzęgowgłębi,jakrozmawiazinnymlekarzem,wniebieskimczepkuna
głowie.
Aleprzystojniakztegomojegośniadegodoktora!
Nie podchodzę do niego. Wygląda na skupionego, kiedy z drugim lekarzem patrzy w tablet, który
trzyma w dłoni. Podchodzi do niego pielęgniarka, która podaje mu papiery, ale po tym, jak na niego
patrzy,wnioskuję,żechętniedałabymucoświęcej.
Namiłośćboską,czytażmijaniemawstydu?
Chwileczkę, czy ta suka nie widzi obrączki, którą mój mąż nosi na palcu? Nie ma co, my, kobiety,
kiedychcemy,jesteśmyprawdziwymiegoistycznymiharpiami.Wtejchwilitaniąwłaśniejest.
Nie ruszając się z miejsca, obserwuję jak Dylan przegląda dokumenty, a ona robi słodkie minki i
kokieteryjniedotykasobiewłosów.Pourywamjejuszy!
Wrze we mnie moja hiszpańska krew, a kiedy nie jestem w stanie znieść tego wzburzenia dłużej,
podchodzędonichzprędkościąhuraganuiwitamsię.
–Cześć,kochanie.
Dylanuśmiechasięnamójwidokicałujemniewusta.
–Cześć,skarbie,dawnoprzyjechałaś?
Cieszę się, że nie ma nic do ukrycia i pozwalam mu się objąć w pasie. Dylan spogląda na swoich
kolegów.
–ZnaciemojążonęYanirę?
Kręcągłowami,aDylanspoglądanamnie.
–ToOlfoiTessa–mówi.
WitamsięzobojgiemuprzejmieiobejmujęDylanawpasie.
–Dużocizostało?Jeślichcesz,poczekamnaciebiewtwoimgabinecie–mówię.
Uśmiechasięizdejmujeniebieskiczepek.
–Odtejchwilijestemcałytwój,piękna.
Uśmiecham się, a pozostała dwójka mi się przygląda. Mina Tessy zmieniła się zupełnie, a ja mam
ochotę powiedzieć jej: pieprz się! Ale się powstrzymuję, posyłam jej jedynie przelotne, ale wymowne
spojrzenie,wzdycham,puszczamdonichokoiżegnamsięznimi.
IdęprzezszpitalzarękęzDylanemiuśmiechamsię,kiedyrozpoznajęniektórychlekarzy.Spotykamy
sięzMartínemRodríguezem,okulistąiumawiamysięktóregoświeczorunakolację.
Kiedywchodzimydogabinetu,Dylanzamykadrzwiicałujemnieniecierpliwie.
–Boże,mała,niemogłemsiędoczekaćtwojegoprzyjścia–mruczy.
Rozśmieszamnie.
– Słuchaj, wiesz, że jesteś bardzo seksowny w tym stroju? Chyba powinieneś zabrać do domu taki
czepekifartuch.Niesądzisz?
Dylanparskaśmiechem.
–Niemogęsiędoczekać,żebyzabawićsięztobąwlekarzaipacjentkę–dodaję.
Rozbawiony ściąga fartuch i wchodzi do wydzielonej części, żeby się ubrać. Idę za nim. Jest w niej
małe łóżko. Bez wahania rzucam mu się znowu w objęcia i dwie sekundy później leżymy na małym
tapczanie.Bezsłowawsuwamdłońdojegospodniizaczynamgopieścić.
–Odważysiędoktornaszybkinumerek?–mruczę.
Uśmiechasięniepewnie.Kusigotapropozycja,alewkońcuwstajezłóżka.
–Drzwisąotwarteiwszyscywiedzą,żetujesteśmy.Obiecuję,żewdomuzrobiętoztobątylerazy,
iletylkobędzieszchciała.
Robiępodkówkę,aonzamykadrzwipokoikuirozpinasobiespodnie.
–Chodźtu,kapryśnico–mówi.
Bierzemniewramionaiopieramnieodrzwi,którezamknął,żebymiećpewność,żeniktniebędzie
mógł ich otworzyć. Jego dłonie wsuwają się pod moją sukienkę. Nie zdejmuje mi majtek, przesuwa je
tylkonabok.
–Powstrzymajjęki–szepcze,patrzącnamnie–bocałyszpitalsiędowie,corobimy.
Wchodziwemnie.Rozkoszjestintensywna,niewiarygodna.
Obejmujęgonogamiwpasieidajęsięponieśćchwili.Dajęmusięprzelecieć.Dajęmusięposiąść.
Tojazachęciłamgo,żebytozrobiłiterazpostanawiamzwyczajnieupajaćsięzwycięstwem.
Jak powiedziałam, numerek jest szybki, bez wstępów i ceregieli. Kiedy kończymy, stawia mnie na
podłodzeisięwycieramy.
–Dalej–szepczerozbawiony,otwierającdrzwi.–Chodźmystąd,zanimzaczniemynastępny,jużnie
takiszybki.
–Hmmm…–mruczę.–Nawetsobieniewyobrażasz,jakiepomysłyprzychodząmidogłowynato,co
moglibyśmyrobićwtymłóżku.
–Dalej,kusicielko,wychodźstąd!
Zaśmiewającsię,wchodzimydowindyizjeżdżamynaparking,gdziewsiadamydojegosamochodui
jedziemy prosto do agencji jego znajomego. Kiedy mnie pytają, jakie mam oczekiwania wobec domu,
dostaję słowotoku. Pomysłów nie ma końca! Mówię, że chciałabym, żeby miał dach z czarnego łupka,
dwa piętra, cztery lub pięć sypialni, parę łazienek, przestronną kuchnię, a spełnieniem marzeń byłby
basen.Pokazująnamtrzydomy,którespełniająmojewymagania,ależadenmnienieprzekonuje.Jakma
jedno, to brakuje mu czegoś innego. Umawiamy się ze znajomym Dylana, że przyjedziemy jeszcze raz
obejrzećkolejne.Żegnamysięznimijedziemynakolację.Miejsce,którewybrałDylan,znajdujesięna
przedmieściach. Jest to hotel z restauracją, który nazywa się California Suite. Wie, że uwielbiam
bakłażanyiobiecuje,żetutejszebędąmismakowały.Ifaktycznie,sąrewelacyjne.
–Cóż…–zaczynamójchłopak.–Chybajapierwszyzabioręgłos.Popierwsze,chcęcięprzeprosić
zawszystko,cosięwydarzyło.Chybajestemegoistą,jeżelichodziociebie.Chcęcięmiećwyłączniedla
siebiedotegostopnia,żeniedocieradomnie,żezasługujesznacoświęcej.
–Więcej?!
Dylankiwagłową.
– Zasługujesz na to, żeby spełnić swoje marzenia. Urodziłaś się, żeby śpiewać, nie po to, żeby
malowaćścianyiprzesuwaćmeble.
Uśmiechamysię.
–Pozatym,zakochałemsięwtobiemiędzyinnymizewzględunatwojąosobowośćipięknygłos.Ale
bojęsięmyśli,żebyćmoże,kiedyosiągnieszswójcel,zapomniszomniei…
–Dylan,jakmożesztakmyśleć?
– To ty, niechcąco, czasami sprawiasz, że zaczynam we wszystko wątpić. Wiem, że mnie kochasz,
wiemto,kochanie.Alemojamatkabyłajednąznajwiększychartysteknaziemiiwidziałem,jakbardzo
sięztegopowodukochaliinienawidzili.Aterazjestemwtakimsamympołożeniuipodświadomiesię
boję. Boję się tego, że tak bardzo skupisz się na karierze, że o mnie zapomnisz. Że podczas podróży
kogośpoznaszalboże…
–Cotyzagłupotywygadujesz?–przerywammu.–Niejestemtwojąmatkąi…
– Ona była wielką kobietą, na scenie i poza nią – przerywa mi. – Ale sława i kariera czasami
sprawiały,żepodejmowałaniewłaściwedecyzjei…
–Jategoniezrobię–oznajmiamzprzekonaniem.
–Tonieuniknione,kochanie.Wierzmi,wiem,oczymmówię.
–Niepodejmęzłychdecyzji–powtarzam.
Dylansięuśmiechaigłaszczemniepopoliczku.
–Chcętylko,żebyśpamiętała,żeciępotrzebujęikocham.Towszystko.
OBoże!OBoże!
Mam ochotę obsypać go pocałunkami. Jak to możliwe, że jest taki przystojny i na dodatek mówi mi
takieromantycznerzeczy?
Przysuwamsiędoniegozuśmiechemi,przywołującpiosenkęMichaelaBoltona,szepczę:
–Niezapominaj,żeniejestemwstaniebezciebieżyć.
Nieźleeeee!Zkażdymdniemstajęsiębardziejromantyczna.
Dylansięuśmiecha.Tapiosenkajestzcałąpewnościąwyjątkowadlanas.
–Wybaczmi,proszę–ciągnie,całującmnie.–Wszystkowymknęłomisięwtedyspodkontroli.Przez
całąkolacjędręczyłamniezazdrośći…
–Dlaczegobyłeśzazdrosny?
Wypijałykdrinka.
– Widziałem, że świetnie dogadujesz się z wieloma osobami. Nie mogę zapominać, że jestem od
ciebieojedenaścielatstarszyi…
–Ipomyślałeś,żeznimimogęsięlepiejbawićniżztobą,prawda?
Niezaprzecza,ajaprzysuwamsiędoniegoiszepczęzakochana:
–Aletyjesteśgłuptasem,skarbie,atakinibydorosły!
Jegominamówiwszystko,ajaparskamśmiechem.
–Zapomniałeś,żekiedyścipowiedziałam,żedlamniewiekmaznaczenietylkowprzypadkuwinai
serów?–Widzę,żesięuśmiecha.–Chcęcipowiedziećjasno,żenigdyniegustowałamwrówieśnikach
–dodaję.–Zawszewolałamstarszych.Takichjaty.
Zakłopotanaminanieznikazjegotwarzy.
–I…odkądciępoznałam,niezwracamuwaginanikogopozamoimcudownymmężulkiem.–Widzę,
że minę ma cały czas tę samą. – I, albo zmienisz minę, albo przysięgam, że się wścieknę i zrobię tu
karczemnąawanturę–syczę.
Wjednejchwilinajegotwarzypojawiasięuśmiech.Tomisiępodoba.Wykorzystujęsytuację.
–Terazmojakolej.Dlaczegowyrzuciłeśmniezgabinetuiniepozwoliłeśwejść?
–Bobyłemwściekły,akiedysięwściekam,lepiejżebymbyłsamisięuspokoił,boinaczejwybuchnę.
Znamsiebie,takjestlepiej.
–Izawszetakbędzie?
– Nie. Bo jeżeli po wyjściu z gabinetu ciebie ma nie być, wolę wybuchnąć w twojej obecności,
najwyżejoberwieszrykoszetem.
–Niewiem,czytakaodpowiedźmniezadowala.
– Innej nie ma, kochanie. Mam trzydzieści siedem lat i do tej pory zawsze, kiedy mi się coś działo,
reagowałemwtensamsposób.Aleterazniejestemsami…
–Inigdyjużtegoniezrobisz,prawda?
Dylankręcigłową.
–Chcęcięspytaćocośzinnejbeczki.
–Słucham.
–MiałeśromanszTessą?
Zaskoczonytym,jakiobrótprzyjęłarozmowa,patrzynamnie,jakbynierozumiał,ocochodzi.
– Z Tessą, pielęgniarką ze szpitala – drążę. – Może nie zauważyłeś, że patrzy na ciebie wzrokiem
dalekimodprzyzwoitości?
Dylansięuśmiecha.
–Nie,skarbie.Nicmiędzynaminiebyło–odpowiada.
–Napewno?
–Napewno.Niebędęcięokłamywałwtakbłahejkwestiiiproszę,niedoszukujsięczegoś,czegonie
ma. Nie będę zaprzeczał, że niektóre kobiety ze szpitala są czasami dla jednych lekarzy milsze niż dla
innych, ale spokojnie, jedyną, która jest w stanie zatrzymać mnie w łóżku, żebym spełniał jej kaprysy,
jesteśty.
–Hmmmmm…Podobamisięto–mówięzadowolona,oblizująclódzłyżeczki.
–Mojakolejnapytanie–mówiDylan.–Gdziesięzaszywałaśprzeztedniinoce?
–WAparthoteluDosAguas,zValerią.
–KimjestValeria?–pytazaskoczony.
– To czarująca dziewczyna, z Madrytu, którą poznałam tej nocy, kiedy wyszłam z domu. Można
powiedzieć, że to ona o mnie dbała przez te dni i że mam w Los Angeles przyjaciółkę spoza kręgu
znajomychrodzinyFerrasa.Jeżelichcesz,jakskończymy,możemyjechaćdobaru,wktórymjąpoznałam.
Rozmawiałamzniąranoidziśmawieczornązmianę.Maszochotę?
–Tak.Chcęjejpodziękowaćzato,żesiętobązajęła.
–Skoromowaowdzięczności,Valeriamamałyproblemimożebędzieszwstaniejejpomóc.
–Pewnie–odpowiadaDylan.–Cojejjest?
Opowiadamto,cousłyszałamodValerii,akiedykończę,mójmążpatrzynamniezpoważnąminą.
–Tytonazywaszmałymproblemem?–pyta.
– Chciałabym, żeby miała najlepszych lekarzy, i wiem, że ty możesz to załatwić. Od jakiegoś czasu
odkłada pieniądze i marzy, żeby zakończyć to wszystko raz na zawsze. Może byłbyś w stanie to
przyspieszyć.Maszkontaktyijestempewna,że…
–Zobaczę,comogęzrobić,kochanie,dobrze?
Kiwamgłową.
–Omarmipowiedział,żeludziezwytwórnichcąsięztobąspotkać–mówi.
–Wcelu?
–Chcąwydaćtwojąpłytę.Chcąjaknajszybciejrozkręcićtwojąkarierę.
Kiedytomówi,widzę,żepochmurnieje.
–Teraznie…–szepczę.–Terazchcętylkobyćztobą.
Dylanwbijawemniekasztanoweoczyizadzierabrodę.
– Wiesz, że gdyby chodziło o mnie, zapomniałbym o sprawie – mówi. – Ale chcę, żebyś była przy
mnieszczęśliwainiebędędlaciebieprzeszkodą.Tyzaakceptowałaśmojąpracę,jejgodzinyiwyjazdyz
niązwiązane,ajazaakceptujętwoją.Chcę,żebyśnagrałatępłytę,dlamnieidlasiebie.
Jegopewnośćisłowaprzyprawiająmnieogęsiąskórkę.
–Jesteśpewien?
Nieodrywającwzorkuodmoichoczu,kiwagłową.
–Podarowałemcikluczdomojegoserca–szepcze.–Jestempewien.
Wszystko w nim mnie zachwyca. Nie przejmując się tym, że na nas patrzą, wstaję, siadam mu na
kolanach,obejmujęgozuwielbieniemicałuję.
–Nigdywięcejmnieodsiebienieopychaj,bopożałujesz,jasne?
–Odebrałemnauczkę,kapryśnico.
Uśmiechamy się oboje. Dylan prosi o rachunek i objęci wychodzimy z restauracji. Samochodem
Dylana jedziemy do molo w Santa Monica, parkujemy i za rękę idziemy do baru, w którym pracuje
Valeria.Kiedywchodzimy,przyglądanamsięparumężczyzn,akiedyValeriasięodwracaimniewidzi,
jejtwarzrozświetlaszerokiuśmiech.
Odstawiatacęipodchodzidonasnieśmiało.Obejmujęją.Onadesperackoodwzajemniauścisk.
–Dziękuję,dziękuję,dziękuję,Yanira–mruczy.
Wzruszonatym,codlanasobuznaczyto„dziękuję”,spoglądamnaniąiwskazujęDylana,którynam
sięprzygląda.
–Valeria,przedstawiamcimojegomężaDylana–mówię.
Witasięzniąserdeczniedwomabuziakamiichwytajązarękę.
–Bardzodziękujęzato,żezatroszczyłaśsięomojążonę,kiedymnieniebyło.
Valeriajestspeszona.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie–odpowiada.
KiedywszyscysięjużznająValeriapyta,czegosięnapijemy.
–Whiskyzlodem–prosiDylanizerkanamnie.–Gdziejestłazienka?
–Wgłębipoprawej–mówię.
Kiedyzostajemysame,Valeriaspoglądanamnie.
– Na miłość boską, gdybyś mi powiedziała, że twój mąż jest takim przystojniakiem, zabiłabym cię,
żebygoprzechwycićdlasiebie–szepcze.–Yanira,alemaszniezłegomęża!
Uśmiechamsięrozbawiona.
–Toprawda,jestnajlepszy.
Valeriaprzejętawracazabar,bierzedwieszklanki,przygotowujeto,cozamówiłDylaniniepytając
mnieonic,nalewamirumzcoca-colą.
–Wszystkowróciłodonormy?–pyta.
–Tak.Wkońcupostanowiłamzrobićpierwszykrokiwrócić.Kochamysięizasługujemynato,żeby
spróbować.
–Cieszęsię,kochanie.Aletrzymajtegoswojegoprzystojniakakrótko,bozcałąpewnościąznajdzie
sięniejednawydra,którabędziechciałagozłapaćmiędzynogi.–Wachlujesię.–Nawetnamniezrobił
wrażenie,kiedygozobaczyłam.
Parskamśmiechem,akiedyDylanwraca,wetrojepogrążamysięwsympatycznejrozmowie.
Zadowolonaprzyglądamsię,jakrozmawiazValeriąbeznajmniejszychuprzedzeńitraktujejątak,jak
na to zasługuje. Jest rycerski, uprzejmy i czarujący dla nas obu. Śmiejemy się, rozmawiamy, a kiedy
Valeriaopowiada,żechowałamtelefondominibaru,mójchłopakmniecałujeiuśmiechasię,słyszącto.
Spędzamy w barze półtorej godziny, a potem postanawiamy wracać. Żegnamy się serdecznie z moją
przyjaciółką,ajaobiecuję,żeniedługodoniejzadzwonię.Tymrazemjejuśmiechmówimi,żewierzy,
żetozrobię,itomnieuspokaja.
Wdomuudzielanamsiępanującawnimcisza,akiedyDylanwyłączaalarmizamykadrzwi,pchamgo
naścianę.
–Dzisiajrządzikróliczekikażecisięrozebrać–mruczę.
–Już?!
–Już
–Tutaj…–śmiejesięDylan.
–Aha.Tutaj.Chcę,żebyśtejnocybyłmoimpornogosposiem.
–Pornogosposiem?
Parskamśmiechem.Dylanniemapojęcia,oczymmówię.
– W Hiszpanii zrobiły się modne pornogosposie. Gosposie w seksownych strojach, które mają
dostarczaćwzrokowychatrakcjipracodawcom.Alejachcęczegoświęcej.Chcępornomęża.Chcę,żebyś
przygotowałmidrinkaiprzyniósłmigodojadalnicałkiemnago.
Dylanpatrzynamnie.Nierozumie,ocomichodzi.
–Dalej,czekam–ponaglamgo.–Rozbierzsięidajmiswojeubranie.Jesteśmywdomuichcęsię
upajaćwidokami,jakieoferujemimójpornomąż.
Dylan podejmuje grę i w końcu robi to, o co go proszę. Odwiesza czarną skórzaną kurtkę, zdejmuje
marynarkę,krawat,koszulę,buty,skarpetkiispodnie,alekiedychceściągnąćmajtki,powstrzymujęgo.
–Tozdejmęja.
– Nieźle… – Dylan się śmieje, a ja wsuwam palce pod gumkę i powoli je zsuwam, obsypując
pocałunkamidrogęodpępkadokolan.
Kiedyjestjużnagiicałeubranietrzymawrękach,wzdychamiwstaję.
–Chcemisiępić–oznajmiamnonszalancko.–Przynieśmicośdopicia.
–Nacomapaniochotę?
Patrzęnaniegorozmarzona,mówięmuwzrokiem,czegochcęiwzdycham.
–Napoczątekcośorzeźwiającego–odpowiadam.–To,cotychcesz.
Mójukochanyidziedokuchni.Japodziwiamjegojędrnepośladki,długienogi,szerokieplecyiśniadą
skórę.
–Matkokochana…–mówiędosiebie.–Cozaprzystojniak…
Kiedyznikawkuchni,kładęjegoubranianapodłodzeiruszamzanimjakzahipnotyzowana.Muszęna
niegopatrzeć.Wchodzęiwidzę,żeotwieraszafkę,wyciągadwieszklanki,napełniajelodem,odwraca
sięimniezauważa.
–Nieruszajsię–rozkazuję.
Dylanzatrzymujesięzeszklankamiwręce.Przygryzamwargi.
–Zróbkrokdomnie–mówię.
Robito.Patrzęnajegowielki,sztywnyczłonekiwzdycham.
–Róbdalejto,corobiłeś,zanimzmienięzdanie.
Mojauwagagorozpala,podnieca.Zrozbawionąminąotwieralodówkę.Wyjmujecoca-colę,akiedy
mijamniepodrodzedosalonu,dajęmuklapsawpupę.
–Idźdalej–mówię.
Rozbawiony robi to, o co go proszę. Uwielbiam się przyglądać, jak spaceruje nagi. Ma klasę i styl.
Nogimidrżązpodniecenia,któresamawzniecamipostanawiamusiąśćnawielkiejczarnejsofie.Dylan
przygotowuje drinki, a ja poprzestaję na tym, że przyglądam mu się z zachwytem. Wreszcie kończy,
podchodzidomnieiwyciągaszklankęwmojąstronę.
–Proszę,tujestto,ocomniepaniprosiła–mówi.
Wciągnąłsięwdzisiejszązabawę.Wypijamłykdrinka.
–Czypornomążmożeusiąść?–pytaDylan
Odstawiamszklankęnastolik.
–Nie–odpowiadam.
Patrzynamniezaskoczony.
–Zatańczdlamniecośseksownego–proszę.
Dylanjestoszołomiony!Zszokowany!
Nieruszasię,ażwkońcuparskamśmiechem.Ostatniąrzeczą,jakąbyłbygotowyzrobićmójmąż,jest
egzotycznytaniec.
–Odstawdrinkipodejdźdomnie.–Kiwamnaniegopalcem.
Siedząc na kanapie, głowę mam właściwie na wysokości jego sztywnego członka. Chwytam go bez
wahania.
Dylanpodskakujeisiędomnieuśmiecha.Jateżsięuśmiecham,bioręgodobuziizaczynamlizać.Jest
sztywny,bardzosztywny.Delikatnieściskamgodłońmi.
–Dzisiajbędzieszmoimsłużącym,ajatwojąpanią–mówię.–Zrobiszwszystko,ocociępoproszę,
zgoda?
Kiwa głową podniecony. Znów wsuwam sobie do ust jego członek i przesuwam po nim kilka razy
językiem,doprowadzającgodoszaleństwa.Wstaję,patrzęnaniegoipchamgonakanapę.
–Siadaj–mruczę.
Dylan robi to, o co go proszę, a ja zaczynam się rozbierać. Zrzucam z siebie wszystko po kolei,
rozpalającgo,akiedyjestemzupełnienaga,siadamnanimokrakiemiwidzę,żesięuśmiecha.Jużwie,
żemniema,zarozumialec.Uśmiechamsiędoniegoczule,akiedymuskamwilgotnąpochwąjegosztywny
członek,szepcze:
–Proszępani,niewiem,czybędęwstaniesiępowstrzymać,żebyniewziąćsytuacjiwswojeręce.
Kręcęgłowąiprzygryzammujęzyk.
–Nieważsię.
Nasze spojrzenia, pełne namiętności, mówią nam, jak bardzo się pragniemy. Bez skrępowania kładę
usta na jego ustach i wsuwam język do środka. Dylan szybko więzi go w swoim wilgotnym wnętrzu i
bawisięnim.Upajasięmoimsmakiem,ajasięnimrozkoszuję.Doprowadzamniedoszaleństwa.
Chcę doprowadzić mojego pornomęża i służącego do szybszego bicia serca, kuszę go, próbując
wsunąćsobiedośrodkajegoczłonek.Hmmm,alepokusa!Przepełniagopożądanie,alejestempewna,że
mniebardziej!Żebyniekończyćzabawytakszybko,wstajęzjegokolan,wywołującjegodezorientację.
–Chodźzemną–mówię.
Wstajeiwśródpieszczotipocałunkówidziemydonaszejsypialni.
Uśmiechasięnawidokłóżka.
Zdrajca.
PlanA:przelecęgo.
PlanB:przelecęgo.
PlanC:przelecęgo.
PlanD:przelecęgo.
PlanE:przelecęgo.
Wkońcupostanawiamzrealizowaćcałyalfabet:przelecęgo!
Alechcę,żebytagorącazabawajeszczetrwała.
–Cosądziszoswojejpani?
–Jestkuszącaiapetyczna–odpowiada,patrzącnamnienamiętnie.
Świetnie!Powiedziałto,cochciałamusłyszeć.
–Usiądźnałóżku–żądam.
Dylan robi to, a ja znów go kuszę najbardziej grzesznymi muśnięciami. Jak było do przewidzenia,
atakujemniejakwygłodniaływilk,alekiedymniedotyka,dajęmuklapsaiganię.
–Jestemtwojąpanią,niedotykajmniebezpozwolenia.
Mójukochanywzdychaipowstrzymujesięztypowądlasiebieminązabójcy.
–Przepraszampanią.
Siedzącnanimokrakiem,chwytamjegoczłonekinieodrywającodniegowzroku,przesuwampochwą
pojegokuszącymmięśniu.
Dylandrży,ajaczujęsięjakwulkanprzederupcją.
–Proszępani,doprowadzamniepanidoszaleństwa.
–Wielkiego?
Kiwagłowąiwbijawemniewzrok.
–Dobezgranicznego.
Wepaaa…!Tegowłaśniechcę!
Ślinkamicieknie,kiedysobiewyobrażam,comożemyzrobić,jeżelimunatopozwolę,iniemogącsię
powstrzymać,wsuwamgowsiebie.
Tak!Błogosławioneszaleństwo!
Dylan kładzie dłonie na moich biodrach, a ja, po dwóch pchnięciach, które smakują rozkoszą i
podsycająmojąochotęnaseks,szepczę:
–Czytwojapaniprosiłacię,żebyśtozrobił?
Przykolejnympchnięciujęczęzrozkoszy,aonodpowiadagorączkowo:
–Nie.
Chcę się poruszyć, ale mi nie pozwala. Nowe pchnięcia biorą nade mną władzę i w końcu mu na to
pozwalam,chociaż,kiedysięzatrzymuje,zsuwamsięzniegoszybko.Zaskakujęgo.Mnietodenerwuje,
alerobięto.
Muszęgraćmojąrolę„pani”.
Wstajęiidęnataras.
–Chodź!–przywołujęgo.
Kiedy jesteśmy już na zadaszonym tarasie, patrzę na czarny fotel do trójkąta, który Dylan kupiła do
zabawy.
–Przygotujgodlamnie–rozkazujęperwersyjnie.–Będęsięnanimbawićsama.
Minamurzednie.Ostatniąrzeczą,jakiejchce,tozostaćwykluczonymzgry.Alechceciągnąćzabawę,
więckiwagłową,ajapragnępodniecićgojeszczebardziej.
–Tybędzieszsięprzyglądał.
Widzę, że zaciska zęby, a żyły na jego szyi stają się widoczne. Nie bawi go to wcale, ale nie
protestuje. Przyjmuje prawy sierpowy, który przed chwilą mu zaserwowałam i milczy, pozwalając mi
trzymaćstery.
Bezwstydniekładęsięnaplecachnafotelu.No,nawetnajwiększakrólowapornonierobitego,coja.
Kładęnogipoobustronachfotelairozchylamje,bacznieprzezniegoobserwowana,żebypokazaćmu,
jakajestemwilgotna.
–Nałóżnauchwytgrubąkońcówkę–rozkazuję.
Robi to bez słowa. Mój biedak. Ma anielską cierpliwość. Gdyby poprosił o coś takiego mnie,
zrobiłabymmutakąawanturę,żefruwałbypodsufitem.
Patrzęnaniegocorazbardziejpodnieconagrą.
– Włącz maszynę – żądam, kiedy kończy mocować to, o co go poprosiłam. – I wprowadź we mnie
powoli sztuczny członek. Chcę, żebyś kontrolował pchnięcia i przeprowadził mnie przez siedem faz
orgazmu.Zrozumiałeś?
Wzdycha.Nieodzywasię,alejestempewna,żewmyślachklnie,naczymświatstoi.
Marszczącbrwi,myśliotym,ocogopoprosiłam.Wahasię,niewie,cozrobić,alewkońcuwykonuje
polecenie,akiedywibratorfotelazaczynasięporuszać,jegopalcedotykająmojejpochwy,żebywsunąć
godomojegownętrza.
–Stój!–krzyczę.
Wykonuje polecenie, chociaż nic nie rozumie i patrzy na mnie zdezorientowany. Wstaję z fotela,
chwytamgozarękęipociągamgo,żebypołożyłsięnaplecach.
Uśmiechasię.
Ostrożniesiadamnanimokrakiemigocałuję.
–Naprawdęmyślałeś,żepozwolę,żebyzimna,bezosobowamaszynazrobiłato,cotyrobiszodniej
tysiącrazylepiej?
Jegouśmiechstajesięszerszy,ajaześlizgujęsięnajegoczłonek.
Cholera,alemiło!
NagleDylandajemigłośnegoklapsa.Patrzęmuwoczy.
–Tozaperwersję…proszępani–mruczyzadowolony.
Uśmiecham się. Pochylam się do jego ust i gotowa na wszystko, poruszam się, dążąc do naszego
wspólnegospełnienia.
–Terazsiędowiesz,czymjestperwersja–szepczę.
Poruszambiodramibezustanku,wzbudzającwnimfalerozkoszy.Zabawapodnieciłagobardziej,niż
przypuszczał.Jestcałkowiciezdanynamojąłaskęiniemożenicnatoporadzić.
Przytrzymujemniewpasie,chcemnieczućnaswoimczłonku.Mojeruchysątakpewne,żesięwygina
idajesięponieśćprzyjemności,jakąmudaję.
Och,tak,chcęgotakmieć.
Wsuwamiwysuwamjegoczłonekzmojegociała,trzymającgozaramiona.Tojawyznaczamrytm.W
górę…wdół…wgórę…wdół.Kiedywidzę,żezagryzadolnąwargę,zaczynamsięoniegoocierać.
Znów zawodzi go siła i może tylko jęczeć, poddając się mi lubieżnie. Moje jęki są ledwie słyszalne.
Zagłuszają je jęki mojego ukochanego, a to podnieca mnie jeszcze bardziej. Z całej siły przywieram
kolanamidojegożeberidalejporuszamsięokrężnymiruchami.
Dylandrży.
–Doprowadzaszmniedoszaleństwa,kapryśnadamo–mruczy,patrzącnamnie.
Koniecgry.Żegnajpornogosposiuijegopani.Znówjesteśmysobą.
Jegogłos,pełennamiętnościierotyzmu,podniecamniebezgranicznie.
– Jesteś mój i nikt nie będzie się z tobą kochał tak, jak ja – mruczę, patrząc na niego i poruszając
biodramitak,żekrzyczy.
–Tak–jęczy.
–Tak–potwierdzam.
Jegodrżeniejestcorazsilniejszeicorazbardziejnieokiełznane.Porywamgodosiódmegonieba.Nie
mogęgopocałować.Jeżelitozrobię,osłabnę,ategoniechcę.Chcęwidzieć,jakdochodzi,domagamsię
całejjegorozkoszydlasiebie,takjakwcześniejonrobiłtozemną.
Przykolejnympchnięciujegoczłonekdocieradomojejmacicy.Terazwyginamsięja.Głębianaszego
zespoleniajestekstremalna.Czuję,żeDylandrży,amojapochwawciągagozrozkoszą.
–Och,tak…tak…–jęczyszaleńczo.
–Dojdźdlamnie–żądam.
–Nieprzerywaj,króliczku…nieprzerywaj–cedziprzezzęby.
Rozszalała, widząc go w takim stanie, przyspieszam ruchy i przytrzymuję mu dłonie. Jest zdany
całkowicienamojąłaskę.Żyłynaszyimusięnapinają,azjegogardławydobywasięochrypły,męski
dźwięk.Poostatnimruchupodwpływemjegowłasnychkonwulsji,czuję,żewypełniamniejegonasienie
inaszepłynymieszająsięistająsięjednym.
Dylanem wstrząsa rozkosz. Nigdy nie przyglądałam się temu, jak przeżywa orgazm, jestem
zachwycona. Szaleję. Sprawia, że czuję się władcza i teraz rozumiem, dlaczego on lubi nade mną
panowaćiwidziećmniewtymsamympołożeniu.
Kiedy dreszcze rozkoszy ustają, rozluźniam uścisk kolan, pochylam się nad jego ustami i czule go
całuję.Smakujęjegosłodkiewargiiprzechwytujęostatniejęki,któresąmojeitylkomoje.
–Przygotujsię,perwersyjnykróliczku–mówi.–Bokiedyokrutnywilkodzyskasiły,dacito,naco
zasłużyłaś.
Uśmiechamysięiwiem,żeobojejesteśmyszczęśliwi.
15.Odległość
W
marcuDylanmusileciećdoKanadynakongresmedyczny.Proponujemi,żebymjechałaznim,ajasię
zgadzam,aleporozmowiezwytwórniąokazujesię,żetoniemożliwe.MuszębyćwtychdniachwLos
AngeleszpowodunagrańzJ.P.
–Totylkoczterydni,niemożeszprzesunąćnagrań?–pytamOmara.
SpoglądanaDylanaiprzyglądamusięzpoważnąminą.
– Przykro mi, Yanira, ale to niemożliwe – odpowiada mój szwagier. – To interes, pozostali się nie
zgodzą.J.P.mabardzonapiętykalendarzimusimynagrywaćwuzgodnionymterminie.
Spoglądamnamojegoukochanegozagniewana,aonwzruszaramionamiipuszczadomnieoko.
–Spokojnie–mruczyimniecałuje,widzącmójpodłynastrój,kiedywychodzimyzestudia.
–Dodupy,twójbratmógłtozałatwić.Totylkoczterydni.
–Niemanatowpływu–odpowiadaDylan,przytulającmnie.–Pomyśl,zeJ.P.przyjeżdżanagrywać
płytę z Londynu. Jak ci powiedział Omar, to interes, i to taki, który obraca milionami dolarów. Teraz,
kiedytamachinazostałauruchomiona,niemożnajejzatrzymać.Mówiłemcikiedyś,wszystkomadobrei
złestrony.
Dwadnipóźniejmójukochanyijamusimysięrozstać.Wjegooczachwidzę,żejestmuprzykro,ale
nic nie mówi. Przeciwnie, próbuje się uśmiechać i wywołać uśmiech na mojej twarzy. Przez pierwsze
dwadnistraszniezanimtęsknię,alepracaprzypiosencewkońcumniewciągaiskupiamsięcałkowicie
naniej.
Dziś jest dzień nagrania i jestem strzępkiem nerwów. Prawie nie mogłam spać i kiedy wstaję, czuję
lekkiezawrotygłowy.Niemogęjeść.Niemamochotynawetnacolacaonasucho,którejemcorano.
Omatko!Czujęsiępotwornie!
W każdej sekundzie, w każdej chwili dnia tęsknię za Dylanem. Gdyby tu był, dodałby mi otuchy, a
przedewszystkimuspokoił.Niktniepotrafitegotakjakon.
Kiedy zjawiam się w studio, sekretarka Omara, ta do której się przystawia pomiędzy spotkaniami,
mówimi,żemamoczekującepołączenie.Zaintrygowanabiorętelefon.
–Tak,słucham?–odzywamsię.
–Jaksięczujemójpięknykróliczek?
To Dylan. Kiedy go słyszę, mało nie rozpłaczę się ze wzruszenia. Z całą swoją miłością mówi mi
tysiącrazy,żepójdziemiwspaniale,uspokajamnieiprosi,żebymzamknęłaoczy,skupiłasięnatym,co
chcęzrobićitozrobiła.
Ależonmniezna!
Rozmawiam z nim ponad dwadzieścia minut, a kiedy się rozłączam, uśmiecham się, czując, że
naładowałambaterie.Dylanjestsensemmojegożycia.
Tonyobejmujemnienapowitanie.Wie,żerozmawiałamzjegobratemiżedziękiDylanowiczujęsię
szczęśliwaiwyjątkowa,icieszysię,jakbychodziłoojegowłasneszczęście.
Dziesięć minut później do sali wchodzi Omar i wita się ze mną. Za nim wchodzą J.P. i jego zespół.
Rozmawiamy o tym, co będziemy śpiewać, a ja staram się wypaść najbardziej profesjonalnie, jak
potrafię.Udajemisię,wierzęwtonawetjasama.
Przez godzinę dopasowujemy głosy z jego raperami, a kiedy J.P. jest zadowolony, przystępujemy do
nagrania.
Nagrywamypiosenkęfragmentami.Niektóremusięniepodobająiwkońcurobimyprzerwęnaobiad.
Żołądekmiwkońcuodpuściłiudajemisięcośzjeśćiuspokoić.Niewychodzimitakźle.
WczasieposiłkupodchodziprzywitaćsięznamiSandyNewman,piosenkarka,którąbardzolubimoja
mama.Poproszęjąozdjęcie,którewyślęmamie.Będziezachwycona.Zostajemyprzedstawione.
–No,no…–mówiSandy.–TotyjesteśtąsławnąYanirą.
Padnę.Wie,kimjestem?
–Tak,zgadzasię–potwierdzaOmar.–Tomojanowawokalistka.
Sandypatrzynamnieprzezchwilęswoimiładnymioczami.
–Tyteżnależyszdotych,cozarzucajątyłkiem,kiedyśpiewają,jakwszystkiedzisiejszewokalistki?
Jejpogardliwytonwcalemisięniepodoba.
–Uwielbiamzarzucaćtyłkiem,kiedyśpiewam–odpowiadam.–Tynie?
– Boże, co za wulgarność! Jestem zdania, że na scenie należy zachowywać się elegancko. Nie
przyszłoby mi do głowy, żeby zrobić coś takiego. Jedno jest jasne: w czasie moich występów nie ma
miejscanazłysmakaninawulgarność.
Nagleczujęodrazędotejdivyiwiem,żemojamamazcałąpewnościąniedoczekasięjejzdjęcia.
–TwójstylistylYaniryzupełniesięodsiebieróżnią,Sandy–stwierdzaTony.
Tadojrzałapiosenkarkamarszczynos.
–Namojeszczęście–oznajmiazłośliwie.
Cozadebilka!
– Sandy – wtrąca się Omar. – Nowe pokolenie piosenkarzy śpiewa i tańczy. Na szczęście im to
wychodzi.
–Inatymwłaśniepolegaróżnicapomiędzyartystkątakąjakjaagwiazdkamitakimijakone–kończy.
Dymmiidzieuszamizezłości.Muszęsięodezwać,bomnierozsadzi.Coztego,żetowielkaSandy
Newman?Podniosłamiciśnienietak,żeniejestemwstaniezmilczeć.
– Wiesz, co, Sandy? – mówię złośliwie. – Moja matka była twoją wielką fanką. Słuchała cię, kiedy
byłazamnąwciąży.
Słyszę,żeTonywykrzykujecośpodnosem.
Amasz,tywielkaSandyNewman!
Moiszwagrowiesięuśmiechają,akobietaspoglądanamniezprawdziwąnienawiścią,odwracasięi
odchodzi. Kiedy zostajemy sami, patrzę na siedzących przy stole, którzy robią wszystko, żeby
powstrzymaćsięodśmiechu.
–Ocojejchodzi?–pytam.
Tonyparskaśmiechem.
–Mojamatkapewnieśmiejesięwniebie,Yanira.Sandyionaniezbytzasobąprzepadały.
Omar,rozbawiony,kładziedłońnamojej,żebymnieuspokoić.
–Spokojnie,Yanira–mówi.–Zazdrośćtobardzozłacecha.
Kiwamgłową.Zpewnościązła.
Poobiedziewznawiamynagrania,aleJ.P.jestciągleniezadowolony.Patrzę,jakwprowadzapoprawki
z Tonym i widzę, że mój szwagier się denerwuje. Nie jest w stanie dać raperowi tego, czego chce. W
końcumamdośćskarginarzekańbóstwa.Chwytamgozarękę.
–Mogęcośzaproponować?
Spoglądanamniezwyższościąimierzymniewzrokiemzgórynadół.
–Oczywiście,jasnooka–odpowiada.
–Zaśpiewajzemną.Nieprzerywajipoprostuśpiewaj,ajacipokażę,jakimampomysłnatęczęść
piosenki.–Wskazujępapiery,któremamyprzedsobą.–Teraztęzwrotkęzarobięja,atyśpiewaj,nie
rapujmojej,dobrze?–dodaję.
J.P.kiwagłową.Spróbowaćniezaszkodzi.
Tonynamsięprzyglądaizaczynamyśpiewaćrazem.Kiedydochodzimydoproblematycznegomiejsca,
kiwnięciemdłonikażęJ.P.milczeć,asamarapuję.Nieźle,jużpotrafięrapować!Kiedykończę,proszę,
żebyzaśpiewałmojązwrotkę.
Po skończonym eksperymencie J.P patrzy na mnie. Nie wiem, czy mu się spodobało to, co
zaproponowałam,alewkońcunajegotwarzypojawiasiępromiennyuśmiech.
–Dobrajesteś,jasnooka!–wykrzykuje.
Nie mam wątpliwości, że przydomek już ze mną zostanie. Omar, J.P. i jego świta po drugiej stronie
szyby,zadowolenizrozwiązania,unosząkciuki.Mójpomysłimsięspodobał.Ćwiczymygoparęrazyi
nagrywamytęczęść.
Kiedywreszciekończymy,raperzdejmujesłuchawki.
–Możewieczoremwyskoczymyrazemnadrinka?–proponuje.
Spoglądamnaniegozuśmiechem.
–Dziękuję,alenie.Jestemzajęta.
Onnicsobieztegonierobi.Przysuwasiędomniebardziej.Zachwilęniewytrzymam!Nagledoakcji
wkraczaTony.
–J.P.–odzywasię,żebyrozładowaćnapięcie.–DziennikarzzRolling Stones czeka, żeby zrobić z
tobąwywiad.
Mojespojrzenieiwzrokraperaspotykająsię.
–Jestemciwinienkolację,jasnooka.Lubięztobąpracowaćichcęcięmiećprzysobie.
Kiedyznika,spoglądamnaszwagraipuszczamdoniegooko.Tonysięuśmiecha.
–NiedenerwujDylana–mruczy.
Wśródśmiechówiżartówprzechodzimydokabiny,wktórejtechnikodtwarzanamnagranie.Omari
Tonypatrząnamnie,ajasięuśmiecham.
Jestemwzruszona!
GłosJ.P.imójbrzmiąrazemcudownie,akiedysłyszę,jakrapuję,pękamześmiechu.
PowywiadzieJ.P.wracadostudia.Znówodsłuchujemypiosenkęipuszczadomnieoko,stwierdzając,
żekawałekjestświetny.
Wnosimytoastszampanem,apotemJ.P.ijegoludziewychodzą.Jazamykamoczy,przejętanamyślo
tym,cowłaśniezrobiłam.
Mówię,żeidędodomu,aleTonyprosi,żebymnaniegozaczekała.Musidokończyćto,corobizinnym
piosenkarzem,więcpostanawiamusiąśćipopatrzyć,jakpracuje.
ParęgodzinpóźniejOmarwręczamiumowy,żebymrzuciłananieokiem.Wytwórniazkażdymdniem
bardziejnamnienaciska,żebymzwiązałasięznimiumową.Czytam,alewszystkobrzmidlamniejakpo
chińsku.Nagleczuję,żektoścałujemniewszyję.J.P.zdrowoprzesadził!Odwracamsię,żebyzdzielić
upierdliwcaiodejmujemimowę.ToDylan.
Jakpoparzonawydajęzsiebiekrzyk,przeskakujęprzezkanapęipadammuwramiona,aOmariTony
sięuśmiechają,bezwątpieniawzmowiezbratem.
Wzruszonatym,żemamgoprzysobie,niewypuszczamgo,aOmarpuszczamuto,conagraliśmydziśz
J.P.
Dylanuważniesłuchapiosenki.
–Niemożnabyłobyzrobićtegolepiej,kochanie–mówi.
Całujęgowzruszona,aongłaszczemniepokolaniepodsukienką.Omardajeznakbrunetce.
–Powiedz,kiedychceszsięspotkaćzludźmizwytwórni–nalega.–Niemożemysiędoczekać,żeby
mieć cię u nas. Poza tym, że będę jednym z twoich szefów, będę twoim menedżerem i będę pilnował
twoichinteresów.NależyszdoFerrasów!Onicniemusiszsięmartwić.
–Omar,jesteśupierdliwy–odpowiadam,niewspominając,żewłaściwienazywamsięVanDerVall.
–Nie,Yanira,niejestemupierdliwy–bronisię.–KiedyukażesiępiosenkazJ.P.,zasypiecięlawina
propozycji,amoimobowiązkiemjestichuprzedzićipodpisaćztobąumowę.Cholera,przecieżnależysz
dorodziny!
Nie mogę się nie uśmiechnąć, kiedy słyszę, jak mówi o lawinie propozycji. Odlot! Dylan się nie
odzywa.Decyzjępozostawiamnie,alewyczuwam,żerozmawiałjużzbraćminatentemat.
–Yanira,tointeres,jeżelinampozwolisz,możemysprawić,żeosiągnieszwświeciemuzykisukces,o
którymzawszemarzyłaś–dodajewkońcuOmar.–Maszgłos,talent,osobowośćiwygląd.Niczegoci
niebrakuje!
–Iumiemkołysaćbiodrami–dodaję,rozśmieszającich.–Cootymmyślisz?–pytamDylana.
–Totwojemarzenie–odpowiada,patrzącnamnieczule.–Totymusiszzdecydować,kiedychcesz
zacząćjerealizować.Ajeżelichodziokołysaniebiodrami…–dodajezrozbawieniem–trzebaotym
porozmawiać!
Zastanawiamsięprzezkilkasekund,alewkońcudocieradomnie,żejedynieodsuwamwczasieto,co
nieuniknione. chcę tej płyty. Teraz mam możliwości, a z Dylanem u boku czuję, że poradzę sobie ze
wszystkim.NiewypuszczamdłoniDylana.
–Będzieszzemnąnaspotkaniuzwytwórnią?–pytam.
–Oczywiście,kochanie,jeżelitegochcesz.
–Chcę–powtarzam.
Kiwagłowąisprawdzaterminarzwtablecie.
–Możebyćprzyszłyponiedziałekodziesiątejrano?–proponujeOmarowi.
–Świetnie–wykrzykujeTony.–Będęmiałczas,żebydokończyćparępiosenek,którenapewnosię
Yanirzespodobają.
– Doskonale – odpowiada Dylanowi Omar i przekazuje informację sekretarce. – Wezwij Jasona,
LenonaiJackanadziesiątąwponiedziałek.
DziewczynakiwagłowąiocierasiędłoniąoOmara.
–Wponiedziałekodziesiątejwmoimgabinecie.
SekretarkaoimieniuSherezadeposyłaOmarowilubieżnyuśmiech.BiednaTifany.Kiedyodchodziz
Omarem,jaskupiamsięnamężu.
–Myślałam,żewróciszdopierojutro.
Dylankiwagłową,przysuwanosdomojejszyiiwdychamójzapach.
–Niemogłemdłużejwytrzymaćzdalekaodciebie–mówi.
Uśmiechamsięiprzytulamdoniego.
–Przeszkadzam?–pytaTony,spoglądającnanas.
Zerkamynaniegooboje.
–Skąd,głuptasie–odpowiadam.–Tynigdynieprzeszkadzasz.
– Słuchaj, szwagierko, skoro jesteśmy sami, zrób sobie przyjemność i nagraj piosenkę, jaką chcesz.
Powiedzmitylko,jakiakompaniamentcipodłożyć,ajanagramgłos–proponuje.
Krępujęsię,aleDylanzachęcamnie,żebymtozrobiła.
–ChciałabymzaśpiewaćCryMeOutPixieLott–mówięwkońcuzachęcanaprzezobubraci.
Tony szuka podkładu, a kiedy go znajduje, wychodzę z akwarium za szybę, nakładam słuchawki na
uszy,słuchammelodiiikiedyTonydajemiznak,zaczynamśpiewać.
Słowa wypływają ze mnie, a ja wpatruję się w mojego śniadego męża, cholernie eleganckiego w
ciemnymgarniturzeikrawacie.Lubiępatrzeć,jaksięuśmiecha,uwielbiamwidziećgoszczęśliwegoiw
tejchwili,kiedyśpiewamdlaniegotępiosenkę,tylkodlaniego,właśnietakijest.
Poparuminutachkończę,ściągamsłuchawkiiwchodzędoakwarium.Tonypuszczaminagranieprzez
głośniki.
Słucham z niedowierzaniem. Do tej pory śpiewałam z zespołami i słyszałam się przez głośniki, ale
nigdyniemiałamluksusunagraniaczegośwprofesjonalnymstudiunagraniowym,takimjakto.
Słuchamy zadowoleni, a kiedy piosenka się kończy, Tony otwiera teczkę, zerka na brata, który kiwa
głową,ipodajemipartyturę.
–Dylannapisałjądlaciebie,ajaskomponowałemmuzykę–mówi.
Dylanpiszepiosenki?
Oszołomionabiorękartkę,którąpodajemiTonytakimgestem,jakbybyłazczystegozłota,ajarzucam
naniąokiem.
–Naprawdętotynapisałeśtępiosenkę?–pytammęża.
Braciazerkająnasiebie.
– Tak, wtedy, kiedy cię straciłem po naszej głupiej kłótni – odpowiada. – Poczułem potrzebę, żeby
przelać na papier to, co czułem w tamtej chwili, a później pomógł mi Tony i do słów skomponował
pięknąmuzykę.Mamnadzieję,żecisięspodoba.
Widzę,żepiosenkanositytułWszystko.Czytamtekst,trzymająckartkęwdrżącychdłoniach.
–Jestpiękna,kochanie–szepczę,całującDylana.–Dziękujębardzo.
Mójukochanypękazdumy.Całujemnie,pożerającmojewargi.
–Chybajestemtuniepotrzebny.–Słyszymynagle.
Uśmiechamysię,odwracamydoTony’egoiobejmujemygo.
–Dzięki,szwagier–mówię.
–Najważniejszączęśćstworzyłtwójmąż,jamutylkopomogłem.Aleeeeeeeeee…maminnepiosenki,
mamnadzieję,żecisięspodobają,ikiedypostanowiszwydaćpłytę,kupiszjeodemnie.
Uśmiechamsięzadowolonaidwiesekundypóźniej,zachęceniprzezDylana,Tonyijawchodzimydo
studianagrań.Tonysiadaprzypianinieizaczynaśpiewać.
Ujrzałemcięisięzakochałem.
Taksilnebyłouczucie,żeniewiedziałem,copowiedzieć.
Twójzapach,twojaskóra.
Twójdotyk,twojespojrzenie,twójuśmiech,twojeustaicałaty.
Niebo,morzeistatek
Byłyświadkaminaszejmiłości.
Tonyśpiewaigra,ajaniemogęoderwaćwzrokuodDylana.Tesłowamówiąonas,ohistoriinaszej
miłości.Uśmiechamsię…Mójszwagierdocieradorefrenuiśpiewa:
Topewnienoccięoświetliła
Topewniesennaspołączył
Topewnietwoichpocałunkówipieszczot
zawszepragnąłem,aterazmam…wszystko.
Nieodrywamwzrokuodmojegowspaniałegomęża,którysłuchanaszaszybą,czuję,żesercebijemi
szybciej i przepełnia mnie miłość. On, jego pocałunki, jego pieszczoty, jego nieustający romantyzm, a
teraz ta piosenka, są najlepszymi rzeczami, jakie mi się w życiu przydarzyły i nie mogę przestać się
uśmiechać.Dylanpuszczadomnieoko.
Tonykończygraćisłyszę,żepyta:
–Jakcisiępodoba?
Wzruszonakiwamgłowąiunoszącrękę,proszęgoosekundę.Wychodzęzestudiaiidęzaszybędo
Dylana. Rzucam mu się w ramiona i całuję go z autentyczną namiętnością. Słowa, które przed chwilą
usłyszałam,sąjegowyznaniemmiłości.
–Kochamcię,DylanieFerrasa–mówię,kiedykończęgocałować.
Bez najmniejszego skrępowania obdarzamy się pieszczotami, czułością i namiętnością, aż w końcu
wychodzęiwracamdoTony’ego,zktórymśpiewamnowąpiosenkę.
Szwagier przedstawia mi później inne swoje kompozycje, a zwłaszcza piosenkę pod tytułem Divina.
Śpiewa ją, ja udzielam pewnych wskazówek odnośnie do tonacji, a on, rozbawiony, patrzy, jak jego
łagodnapiosenkazamieniasięwtaneczny,rytmicznykawałek.
–Wtakiejwersjibardziejcisiępodoba?–pyta.
Zastanawiamsię,spoglądamnaDylanapodrugiejstronieszybyipytam:
–Kochanie,atobiektórawersjapodobasiębardziej?
Dylanwłączamikrofon.
–Tyjąbędzieszśpiewać,wybierztę,którąwolisz.
Kiwamgłową,spoglądającnaTony’ego.
– Mogłabym zacząć cicho i spokojnie, a po tej zwrotce przejść do wersji tanecznej w stylu lat
siedemdziesiątych,cotynato?
Tony,zaskoczonyzmianą,zgadzasię,prosiDylana,żebynagrywałizaczynagraćnapianiniewedług
udzielonychprzezemniewskazówek,ajaśpiewam.Pewnatego,corobię,sięgamponiskiealbowysokie
rejestry,żebywkilkumomentachnadaćpiosencewięcejwyrazu,akiedykończymy,Tonypatrzynamnie
rozbawiony.
–Niezłajesteś,jasnooka–mówiżartobliwie.–JakusłyszytoOmar,będziezachwycony.
W końcu wychodzimy ze studia w trójkę. Tony żegna się z nami, bo umówił się z jedną ze swoich
dziewczyn.Kiedydocieramydosamochodu,Dylanspoglądanamnie.
–Noico,cieszyszsię,żetujestem?–pyta.
–Ajakmyślisz?–Śmiejęsięigoobejmuję.
Całujemy się i tym pocałunkiem mówimy sobie, jak bardzo za sobą tęskniliśmy. W końcu Dylan
odsuwasięodemnie.
–Mamdlaciebieniespodziankę–mówi.
–Spodobamisię?
–Chybatak.
Wsiadamy do samochodu i Dylan jedzie na ulicę, której nie znam, chociaż znajduje się niedaleko
naszego domu, Dylan otwiera furtkę i ukazuje nam się piętrowy budynek z dachem z czarnego łupka i
wielkimioknami.UsłyszałemotymdomuiMarcprzesłałmizdjęciae-mailem.
–Należałchybadodawnejgwiazdyfrancuskiegokina.Niemiaładzieci,więckiedyumarła,dostaligo
siostrzeńcy, którzy po prostu o nim zapomnieli, aż w końcu przejął go bank. Nie mówiłem ci, żebyś
przyjechałaobejrzećgosama,bodenerwowałaśsięnagranieminiedoceniłabyśgo.Aleterazchodźgo
obejrzeć,mamklucze.
Idziemyobejrzećdom.
Trzymając Dylana za rękę, wchodzę do środka. Korytarz jest przestronny, prowadzi do olbrzymiej
starej,zaniedbanejkuchni.
– Możemy tu zrobić kuchnię jaką tylko będziesz chciała – mówi Dylan. – Pomyśl tylko o
możliwościach,jakiedajetendom,dobrze?
Kiwamgłową.Niedasięukryć,żepotrzebadużejwyobraźni,bowobecnymstaniejestprawdziwą
ruiną. Salon i sypialnie są duże. Kiedy kończymy zwiedzanie, Dylan patrzy na mnie z szerokim
uśmiechem.
–Jestdokładnietaki,jakchciałaś–mówi.–Domzdachemzczarnegołupka,piętrowy,pięćsypialni,
kilkałazienek,przestronnakuchnia,baseni…
–Niepodobamisię.
Mojastanowczośćwprawiagowzdumienie.
–Dlaczego?–pyta.
Rozglądamsięwokółsiebie.Domjestwopłakanymstanie.Wszystkojeststare,brudneiwpołowie
zrujnowane.
–Niechodzioto,żemisięniepodoba–wyjaśniam.–Poprostuwidzę,żejeststraszniezaniedbanyi
wymagatakiegonakładupracy,żeniejestemsobiewstaniewyobrazić,żektóregośdniamożewyglądać
ładnie.
Dylansięuśmiecha,przyciągamniedosiebieiopieramnieplecamioswójtors.
–Wyobrażajsobieto,cobędęciopowiadał,dobrze?–mówi.
Kiwamgłową.
–Wsaloniemożemypołożyćpodłogizciemnegodrewna–wyjaśnia.–Wstawimynowemeble,aw
rogukominekzładnymcokołemnaramkizrodzinnymizdjęciami.Pomyślałemteż,żemożnawybićdrzwi
w tej ścianie, żeby również stąd było wyjście na basen, nie tylko z kuchni. W tym rogu moglibyśmy
postawićwygodnefotele,stolikitelewizornanaszefilmowewieczory.Wyobrażasztosobie?
Kiwamgłowązuśmiechem.Kiedytakopowiada,niemamproblemówzwyobraźnią.
–Chodźmydalej–proponuje.
Przechodzimydookropnejkuchni.
–Jakąchciałabyśmiećkuchnię?Niemyślotym,cowidziszteraz,miejprzedoczamito,cochciałabyś
widzieć.
– Chciałabym, żeby była z białego drewna, z piaskowanymi drzwiczkami w górnym rzędzie. Blat z
czarnego kwarcytu ze srebrnymi punkcikami. Na wyspie na środku płyta grzejna, a nad nią ładny okap.
Sprzęt AGD ze stali nierdzewnej, a tę ścianę chciałabym wyburzyć i zrobić w całości przeszklenie, a
przeddomempostawićstółjadalniany.Podobacisię?
Dylanmnieobejmujeiuśmiechasięczule.
–Bardzo–szepczemidoucha.
Wchodzimy na piętro, na którym wszystko jest w zupełnej rozsypce. Szyby powybijane, podłogi
doszczętnie zniszczone. Dom wygląda tak, jakby przetoczyło się przez niego tornado. Dużą sypialnię
urządzamywmyślachtak,jakwobecnymdomu.Śmiejącsię,rozmawiamyotym,jakważnejestdlanas
jacuzziinaszeurządzeniedozabawy.Późniejwchodzimydokolejnegopokoju.Dylanmnieprzytula.
–Tenpokójitennaprzeciwkomogłybybyćpokojamidzieci,cotynato?
Dławięsię.Dzieci?!
Nigdyotymnierozmawialiśmy,alejanielubiędzieci.
–Ilechceszmieć?–pytambezwahania.
Zaskoczonymoimpytaniempodchodzidooknainieodpowiada.Bawimniejegozachowanie.
–Myślę,żedwójkaalbotrójkabyłabyfantastyczna,niesądzisz?–mówię.
Patrzynamniezuśmiechem,kiwagłową,chwytamniewpasieipodnosi.
–Zacząłbymjeprodukowaćjużteraz,alewszystkojesttakiebrudne,że…
–Wepaaaa,Ferrasa…Wychodzizciebietwojagejowskanatura!
Dylansięśmieje.Wie,żemówiętozewzględunaczasypracynastatku,kiedybyłamprzekonana,że
jestgejem.Wypuszczamnie.
–Zdejmijmajtki,bojezciebiezedrę–szepcze.
Chwytamniezapupęiprzyciągadosiebie.Wsuwadłońpodmojąsukienkę.
– Masz dwie sekundy. – Nie odpuszcza. Zdejmuje marynarkę i rzuca ją na podłogę. – Wiesz, że nie
lubięsiępowtarzać.
PlanA:posłuchamgo.
PlanB:posłuchamgo.
PlanC:posłuchamgo.
BezwahaniadecydujęsięnaplanA,BiC,aonrozpinapasekizamekspodni.Mójwilkpowrócił.
Zdejmujęmajtkiirozglądamsiędookoła.
–No,ochrzcimytenpokój–mruczę.
Mój ukochany, szalejąc z pożądania, wyrywa mi majtki z dłoni, chowa je do kieszeni swojej
marynarki, bierze mnie na ręce i bez przyciskania mnie do ściany gorączkowo zanurza w mojej już
wilgotnejpochwieswójsztywnyczłonek.
–Tobędziepokójnaszegopierwszegodziecka.
Podwpływemenergicznegopchnięcia,którymzanurzasięwemniedokońca,wyginamsię,aontrzyma
mniemocnozapośladki.
–Króliczku,obejmijmnienogamiwpasieitrzymajmniezaszyję–prosi.
Robię,cokaże.Kiedyznówwemniewchodzi,uśmiechasię,widzącmojąminę,kiedyściskamnieza
pupę.
–Będęsięztobąkochałwkażdympomieszczeniutegodomu,ażzabrakniecitchu–szepcze.
–Zróbto–krzyczę,poddającsięrozkoszy.
Chwytamgozaszyję,żebyniespaść,aonzanurzasięwemnierazzarazem,precyzyjnie.Trzydnibez
siebietodlanaszadużo,pożądanieprzesłanianamzdrowyrozsądek.
Kiedy słyszę jego jęki, kiedy we mnie wchodzi i czuję jego wielką namiętność, ogarnia mnie
szaleństwo.
–Dziękujęzapiosenkę,którądlamnienapisałeś–mruczę,patrzącnaniego.
Kiwagłowąizanurzasięwemnierozkosznie.
–Dziękujęzato,żemniekochasz–odpowiada.
Natesłowaniejestemwstaniezareagować.Jakmożemizatodziękować?Nieprzerywającnaszego
perwersyjnego zbliżenia, znów go całuję, a kiedy moje wargi odrywają się od jego warg i widzę, że
zagryzadolną,kiedyznówwemniewchodzi,szepczę:
–Och…tak…tak…
–Podobacisię,królewno?
–Takjaknaszapiosenka–odpowiadam.
Kącikijegowargsięunoszą.Podobamusięto,cowidzi,cosłyszy.Jeszczerazsięwemniezanurza.
–Zarazskończę–mówi.
Rozszalała z namiętności otwieram się dla niego. Nie chcę, żeby przerywał. Uwielbiam jego
zaborczość,to,jaksięzemnąkocha,tecudownesłowa,któremówi.Alewszystko,codobre,siękończy,
ipokilkupchnięciach,któredoprowadzająmniedosiódmejfazyorgazmu,obojedrżymyijednocześnie
osiągamyorgazm.
Trwamywtejpozycjiprzezkilkaminut,ażwkońcupowietrze,któredostajesięprzezoknoprzyciąga
mójwzrokwjegokierunku.
–Widokisącudowne.
Dylanrównieżpatrzy,dajemibuziakawnosistawiamnienapodłodze.
–Więcpodobacisiętendom?–pyta.
Niemogęzaprzeczyć,żezmieniłamzdanienajegotemat.ZachwyconaspoglądamnaDylana.
–Terazchybamusimyzajrzećdopokojucóreczki–odpowiadamszelmowsko.
16.Niechcęproblemów
W
poniedziałek, podczas spotkania z Omarem i wytwórnią, Tony i ja wprawiamy wszystkich w
osłupienie, kiedy prezentujemy piosenki, nad którymi pracowaliśmy wcześniej. Wszyscy są zgodni, że
WszystkoiDivinamająwielkipotencjałimogąstaćsięprzebojami.Postanawiamy,żemoimdebiutem
zostaniepiosenkaDivina.
Dylansiedziobokmnie,przysłuchujesięrozmowieiwtrącasiętylkowtedy,kiedywzrokiemproszę
goopomoc.Jestemcałkowitąnowicjuszkąwtychsprawachichociażwiem,żeOmarmnienieoszuka,
wolę,żebyDylanteżbyłzaangażowanywtęsprawę.
NajpierwpodpisujęumowęmenedżerskązOmarem.Dylanprzeglądaprostykontraktiwydajemusię,
że wszystko jest w porządku. Kiedy przychodzi pora podpisania umowy z wytwórnią, znów proszę o
pomocmęża.Przeglądają,rozmawiazojcemprzeztelefoniprzesyłamujee-mailem.Godzinępóźniej
Anselmo,któryjestbiegływtychtematachpolatachzajmowaniasięsprawamizmarłejżony,dzwoniz
Portoryko. Rozmawia w trybie głośnomówiącym z przedstawicielami wytwórni i prosi ich, żeby
wykreślilialbozmieniliniektórezapisy.Wmilczeniuprzyglądamsię,jakterekinybiznesurozmawiają,
kłócąsięiskładająpropozycje.Podwóchgodzinachzredagowanazostajenowaumowa.Czytamją,czyta
ją również Dylan i Anselmo, a kiedy wszyscy się zgadzamy, podpisuję ją. Od tej pory przez pięć lat
wytwórniabędziesięzajmowaćmojąkarierąmuzyczną.
Tony przedstawia cztery kolejne piosenki, wszystkie nam się podobają. Omar, bez chwili wahania,
kupuje je na płytę. Brakuje nam jeszcze trzech, ale są spokojni, zrobią rozeznanie u swoich
kompozytorówikiedytrafiąnacoś,comożemisięspodobać,przedstawiąmito.Informująmnie,żena
płycieznajdziesięrównieżpiosenkanagranazJ.P.
Rozmawiają o pseudonimach i moim image’u. Proponują Yanira Ferrasa, ale się nie zgadzam. Nie
chcę,żebynazwiskomojegomężazostałozaangażowanedomojejkariery.
Dylanmówitylko,żemamrobić,cochcę.WkońcudecydujęsiępoprostunaYanira.Nazwakrótkai
wpadającawucho.
Matkokochana…matkokochana!
Zapłacą mi tyle, że będę mogła kupić rodzicom posiadłość o wiele większą od domku, w którym
mieszkająobecnieibędęichrozpieszczaćtak,jaknatozasługują.Jestemszczęśliwa.
Omarmówi,żeniedługobędęmusiałazacząćpodróżować.J.P.poprosił,żebympodkonieckwietnia
wystąpiła z nim na dwóch koncertach, w Londynie i w Madrycie. Chce, żebym zaśpiewała z nim
piosenkę,którąwspólnienagraliśmy,awytwórniawykorzystaokazjęiwłączydokoncertukilkamoich
piosenekjakosuportprzedkoncertem.J.P.sięzgadza,więcjaniemogęodmówić.
PatrzęnaDylana.Nieuśmiechasię,alepuszczadomnieokoporozumiewawczo.Jednakkiedyzaczyna
sięrozmowanatemattrasykoncertowejpromującejmojąpłytę,widzę,żeczujesięnieswojo.Wiercisię
niespokojnienakrześleiwidzę,żemarszczybrwi.Jestźle!
Rozmawiają o trasie, w której znalazłaby się Europa, Stany Zjednoczone i Ameryka Południowa.
Wytwórniachcepostawićwszystkonajednąkartę.Wedługnichjestemdobrymproduktem.
Cholera!Produktem?Czujęsię,jakbymbyłabutelkąkeczupu,kiedyrozmawiająomniewtensposób,
alesięnieodzywam.Późniejkłócąsięoto,dojakiegoodbiorcymogętrafićizgadzająsię,żenapewno
spotkamsięzdobrymprzyjęciempubliczności.
Słucham ich w milczeniu, trzymając pod stołem Dylana za rękę. Wiele stwierdzeń z tych, które tu
padają,jakte,żejestematrakcyjna,miładlaoka,mamzmysłoweruchyijestemniesamowicieseksowna,
zpewnościąmusięniepodobają,alemilczy.Nieprotestuje.Słuchatylko,niewypuszczającmojejdłoni.
Kiedywychodzimyzespotkania,mójprzystojniakjestpoważny.Wiem,comusięniespodobało,ale
onmaświadomośćtego,żejeżelichcęzaistniećwmuzycznymświatku,muszępodróżowaćipromować
mojąpracę.
Popowrociedodomuchcęznimporozmawiaćnatentemat,akiedyonproponujewspólnąkąpielw
jacuzzi,zgadzamsię.Todobremiejscedorozmowy.Przygotowujędrinki,akiedywchodzędołazienki,
onjużnamnieczekawdużejokrągłejwannie.
Puszczamdoniegooko,ściągamszlafrok,wchodzędowannyichronięsięwjegoramionach.Dylan
przyciągamniedosiebie.
–Jaktomożliwe,żezawszetakpiękniepachniesz?–szepcze.
–Chybadlatego,żebardzocisiępodobam.–Uśmiechamsię.
Obsypujemysiętysiącempocałunkówipieszczotipatrzymynasiebiewzrokiempełnympożądania.
–Wszystkowporządku?–pytam.
Mójukochanypieścimniewzrokiem.
–Przytobiezawszewszystkojestwporządku–odpowiadazuśmiechem.
Obejmujemniewmilczeniu,aja,przezskórę,wyczuwamjegoniepokój.
–Niechcę,żebyśbyłzły.
–Niejestem.
–Niekłam,Ferrasa,czujęto.
Dylanwzdychaimniewypuszcza.
– Dla ciebie zniosę wszystko – mówi. – Skoro ty potrafiłaś zostawić swoją ojczyznę po to, żeby za
mnie wyjść i zacząć tu życie od zera, ja chyba powinienem wspierać cię w muzycznej karierze, nie
sądzisz?
Bezwątpieniamarację.Takbyłobysprawiedliwie!
Problemem będą trasy, nieobecność… wiem o tym. Dylan nie musi mi tego mówić. Odkąd się
zeszliśmy,najdłużejbyliśmyzdalekaodsiebietrzydni.
Aleniemamzamiaruzachowywaćsięjakmięczak.
–Tomisiępodoba.Twojepozytywnenastawienie.
–Staramsię.
–Musimysięzastanowić,jakijestnajlepszymomentnato,żebywypuścićpłytęnarynek.Chcęzrobić
wszystkodobrzei…
Mójukochanyparskaśmiechemiznówbierzemniewramiona.
– Bez względu na to, kiedy to nastąpi, będziesz musiała dużo pracować – stwierdza. – Nie myśl, że
zawszebędziezabawnie.
–Wyobrażamsobie.
–Nie,niewyobrażasz.
–Ej…chcęoptymizmu–ganięgo.
Uśmiechasięisadzamniesobienakolanach.
–Wtejchwilimogęcizaproponowaćseks.Cotynato?–szepcze.
Kiedy czuję pod sobą jego członek, natychmiast ogarnia mnie podniecenie i przepełnia mnie
pragnienie.
– To chyba propozycja najlepsza z najlepszych. Chcę, żebyś mnie przeleciał – dodaję niecierpliwie,
zaczepnie.
–Chcesz,żebymcięprzeleciał?–powtarzaDylan.
–Tak.
Moja propozycja mu się spodobała. Patrzy na mnie tymi swoimi kasztanowymi oczami, które
uwielbiam.
–Ajakchcesz,żebymtozrobił?–pytazmysłowo.
Poruszamsięnanim.
–Tywiesz,jaklubię,ale…
–Ale?!
Chcemisięśmiać.Cholera,robięsięzepsuta,itobardzo!
W pewnym sensie jest mi wstyd choćby proponować mu to, co krąży mi po głowie. Ale chcę
rozkoszowaćsięnimnawszelkiemożliwesposoby.
– Nie chcę, żebyś w naszej dzisiejszej grze uważał na słowa. Ja będę twoją laleczką, a ty moim
manekinem.
–Nieźle…–Dylansięuśmiecha.
–Chcę,żebyśodzywałsiędomnieagresywniej,bardziej…
–Wulgarnie?
Kiwam głową. W niezłą sukę się zamieniam. Chwyta mnie za brodę, przygryza swoją dolną wargę i
podnieconytym,ocogoproszę,przysuwaustadomoich.
–Laleczko,chcesz,żebymciwsadziłiciępieprzył,ażbędzieszchciałarzygać?–szepcze.
Nieźle! Co on mi powiedział! Krew zaczyna we mnie wrzeć w ułamku sekundy. Jacuzzi robi się za
gorące.
–Właśnietak,manekinie,dokładnietegochcę.
Patrzynamniewskupieniu.
–Interesujące–mówiwkońcu.
Jegominawyrażawszystko.Widać,żepodobamusiętanowagra,którązaproponowałam.Nakręca
go.
–Wyjdźzwanny–rozkazuje.–Wrócimytupóźniej.
Robięto,aonwychodzizamną.Obojeociekamywodą.Dylanprzysuwasiędomnieinosemmuska
mniewszyję.
– Doprowadzasz mnie do szaleństwa tymi twoimi zabawami – szepcze. – Ale dam ci to, o co mnie
prosisz.–Chwytamniezarękęiprzyciągajądoswojegoczłonka.–Lubiszmojegofiuta?
Dotykamgo.Jesttwardy,sztywny,gotowy.Taki,jaklubię.Kiwamgłową.
–Tak–szepczę.
Dylansięuśmiecha.Chwytamniezapośladkiipodnosi.
–Chceszostregobzykania,tuiteraz?–pyta.
–Tak.
– To zbyt szybka i krótka odpowiedź. Nie, laleczko, nie. Chcę tego samego, o co prosisz mnie ty –
odpowiada.
Duszęsięzewstydunamyślotym,cochce,żebympowiedziała.Nabierampowietrzadopłuc.
–Niemogęsiędoczekać,żebyśrozchyliłinogiiwsadziłmigodokońca–odpowiadam.
–Hmm…Podobamisięto–mruczy.
Idziedonaszegołóżka,kładziemnieipatrzynamnie.
–Najpierwbędzieszgolizać–mówi.
Chwytamojągłowęiprzyciągajądoswojejogromnejmęskości.Jaktegorankapoślubie,zjawiasię
wymagającyDylan,ajarobięto,ocomnieprosi.Zanurzapalcewmoichwłosachizmuszamniedotego.
Jegopchnięciasądelikatne.Poruszabiodrami,chcączanurzyćsięgłębiej.
–Tak,laleczko,tak–słyszę,jakmówi.–Uwielbiampieprzyćsięwusta.
Upajamsiędoznaniami,jakiewemniewyzwala.Patrzęnaniegoiwidzę,żezamykaoczy.Chwytamgo
zajędrnepośladkiiprzyciągamdosiebie,jeszczegłębiejwpychającsobiedoustjegoogromnyczłonek.
Słyszę, jak dyszy. Chcę być w tej chwili jego gorącym króliczkiem. Przesuwam dłoń do jego moszny i
delikatniemasujęjąpalcami.
–Och…tak,nieprzerywaj–prosi.
Odczuwam nieopisaną rozkosz przy każdym jego pchnięciu, ssę jego ogromny członek i czuję, jak
wibruje.Pokilkuminutachmęczymisięszczęka,alekiedychcęsięodsunąć,Dylanmnieprzytrzymuje.
–Mowyniema,laleczko–cedzi.–Kontynuujto,corobisz.Zachwilęspuszczęcisiędoust.
Z jedną dłonią na jego pośladkach, a drugą na mosznie, znów chwytam jego członek wargami i
przesuwamponimwgóręiwdół,wprawiającgowdrganie.
WpewnejchwiliDylanchwytamniemocnozagłowę.
–Och…bardzodobrze…bardzodobrze…Lubisz,jakciępieprzęwusta?–pyta.
Niemogęodpowiedzieć.
–Liżgocałego,laleczko…Dalej…tak…tak…
Wypuszczamojągłowę,ajaoddychamzulgą,alemójwymagającykochanekchwytamniezawłosyi
znówzanurzaczłonekwmoichustach.Tymrazemjegopchnięcianastępująwszalonymrytmie.Czuję,jak
drży.Wiem,żejestokrokodorgazmu.
–Spuszczęsię–bełkocze.
Wtejchwilijegospermazaczynatryskaćjakfontannaiczujęwustachjejsmak.Obrzydliwość!
Wysuwasięzemnie,ajegonasieniespływanamojepiersi.Dylan,widzącto,chwytaswójczłonek,
przysuwagodomoichpiersiiporuszanimmiędzynimi.
–Ach…ach…
Podniecona,pozwalammunato.Jegobiodraprzypierająatak,anogimudrżą.Kiedywylewazsiebie
wszystkodokońcaidrżypotym,cosięstało,naszespojrzeniasięspotykają.Obojeoddychamyszybko.
Wjegooczachwidzęogromnepragnienie.
–Muszęwziąćprysznic–mówięrozpalona.
Dylansięuśmiechaikręcigłową.
Jestempoplamionajegonasieniem,aonrozcieramijenapiersiach.
–Chcę,żebyśmnąpachniała.
Pozwalammurozetrzećnasieniepomojejskórze,akiedykończy,wstajęiidędołazienki.Kiedychcę
wejśćpodprysznic,czujęgozasobą.Przypieramniedoumywalki.
–Jeszczeztobąnieskończyłem,laleczko–mruczy.–Włóżręcedoumywalki.
Opieramsię.Podobamisię,kiedysięsobieopieramy.Dylandajemiklapsawpupę.
–Spokojniutko–mruczy,przytrzymującmniezcałejsiły.
Znówsięporuszam,próbujęsięwyswobodzić,aleDylandajemikolejnegoklapsaiudajemusięmnie
unieruchomić.
–Oprzyjsięoumywalkęirozchylnogi–szepczemidoucha.
Robięto.Naszespojrzeniaspotykająsięwlustrze.
–Znówbędęciępieprzyłichcę,żebyświdziałamojątwarz,kiedybędętorobił–mówipodniecony.–
Kiedybędęwciebiewchodziłirozkoszowałsiętwoimciałem.
Podniecona,widząc,żeciągnienasząszalonązabawę,spoglądamwlustro.Jegodłoniewędrująprosto
domoichpiersi.Masujejeiściska.
–Masztwardeiczułebrodawki–mówi.–Takajesteśpodniecona?
–Tak.
Jegobiodraocierająsięomojąpupę.
–Dalej,ruszdlamnietymtwoimpięknymtyłeczkiem.Tak…tak…bardzodobrze…
Nie musi mi mówić dwa razy. Przywieram pupą do jego ciała i bezwstydnie zaczynam się o niego
ocierać.Jegoreakcjajestnatychmiastowa.Czuję,jakjegoczłonekrośnieisztywnieje,akiedyznajduje
sięwcałejswojejokazałości,Dylanspoglądanamniewlustrze.
–Mamnajgrubszegofiutazewszystkich,jakieciwsadzano?
Namiłośćboską,cozawulgarność!
Kiwamgłowąiwidzę,żesięuśmiecha.Cozamacho!Nieulegawątpliwości,żeDylanjestnajlepiej
obdarzonym mężczyzną, najseksowniejszym i najbardziej imponującym ze wszystkich, wszystkich z
którymibyłam.Niemogępowiedzieć,żeFrancescoczyinniniemieliokazałegoprzyrodzenia,aleDylana
jestnajlepsze.Najbardziejniesamowite.
Trzymamniemocno,pchanaumywalkę,niepozwalającsięporuszyć.Jednajegodłońodrywasięod
moich piesi, przesuwa się w dół i dotka mojej pulsującej wilgotnej szparki. Dyszę. Dylan zanurza we
mnieenergiczniejedenpalecizaczynanimporuszać.
–Więcej…chcęwięcej…–domagamsięhisterycznie.
–Więcejczego?
Wiem,żedoskonalewie,ocomichodzi.
–Chcęgłębiej–odpowiadam.
–Tak?
Zmoichustprzyjegopchnięciuwyrywasięjęk.Patrzęnaniegowlustrzeichcęcięodezwać,alemnie
uprzedza.
–Czymożetak?
Krzyczę i zwijam się z rozkoszy. Teraz już dwa palce znajdują się w moim wnętrzu i poruszają się,
dostarczającmirozkoszy.
–Tak…Pieprzmnie…Pieprzmniepalcami.
Bezchwiliprzerwyrobito,ocogoproszę,szepczącmidouchanajbardziejwulgarneteksty,jakiez
jego ust słyszałam. Kiedy wydaje mi się, że dochodzę, przerywa. Zabiję go! Wysuwa palce, ale
zadowolonawidzę,żerobitotylkopoto,żebyzanurzyćwemnieswójsztywnyczłonek.
–Tegochcesz,prawda,laleczko?
–Tak…tak…tak…–bełkoczęwekstazie.
Palce mam białe z wysiłku, z jakim trzymam się umywalki, a on pieprzy mnie zadowolony, dłońmi
bezwstydnierozchylającmipośladki.
–Terazcałymójfiutjestwtwojejcipce,alezarazwsadzęcigowpupę,cotynato?
Nieodzywamsię.Niemogę.Rozkoszpozwalamitylkokrzyczeć.
Dajemiklapsa.
–Dalej,ruszajsię–rozkazuje.
Robięto.Szukamwłasnejrozkoszyijęczę,kiedyjąodnajduję.PrzezkilkaminutDylanwbijasięwe
mnie raz za razem, rozkazując mi, żebym patrzyła w lustro. Moje ciało porusza się przy każdym
pchnięciu,ajegodzikiinstynktdoprowadzamniedoszaleństwa.
–Miłoci?
Pchnięcie.
–Tak.
Dreszcz.
–Jakbardzo,laleczko?
Kolejnepchnięcie.
Wyginamsiędotyłu,żebygoprzyjąć,niejeden,aledwamilionyrazy.
–Bardzo–odpowiadam.–Uwielbiamczućsięwsobie.Uwielbiamtwojązaborczośći…
–Powoli,piękna–przerywami.–Dajmiciępoczućodśrodka.Tak…tak…Hmmmm…Uwielbiam,
jakpulsujesz.Jesteśgorącaiotwarta.
Moje wnętrze chce więcej i przyspieszam. Dylan wydaje z siebie męski jęk, kiedy to czuje, chwyta
mniemocnozabiodraodtyłuidajemito,ocogoproszę.
–Alerozkoszmidajesz…Nieprzerywaj.
–Podobacisię?
Czuję,żejegowielkiczłonekprzeszywamnienawskroś.
–Zarazdojdę,nieprzerywaj.
Wlustrzewidzę,żeDylansięuśmiecha.
–Właśnietak,laleczko–mruczymidouchaochrypłym,pełnymnamiętnościgłosem.
Zmoichustwydobywasiękrzykrozkoszyipodejrzewam,żesłychaćmniebyłonawetnaTeneryfie.
Dylan gryzie mnie w ramię. Jego ostatnie słowa doprowadziły mnie do szaleństwa. Czuję we wnętrzu
skurcze,którewsysajągodośrodka.Kiedywie,żeprzeżyłamorgazm,wysuwasięzemnie.
–Chodźmysięodświeżyć.
–Aty?–pytam,widząc,żeniedoszedł.
–Spokojnie,mamplan.
Bierzemyszybkiprysznic,akiedynaszepocałunkiznówstająsięnamiętne,szepcze:
–Wracajmydojacuzzi.
Idęzanim.Dylamwchodzidowanny,akiedywidzę,żesiadawwodziezperwersyjnymuśmiechem,
jasiadamnakrawędziibezwstydnierozchylamprzednimnogi.
–Nadalciępragnę–mówięwyzywająco.
Patrzynamniezuśmiechem.
–Zdecydowaniejesteśnienasycona–stwierdza.
–Przytobieowszem.
Ośmielona pragnieniem palcami rozchylam wargi sromowe i wsuwam sobie palce do środka. Dylan
patrzynamniebezruchu.Przyglądamisię,kiedysięmasturbujębeznajmniejszegoskrępowania.
–Chcę,żebyśteraztylizałmnie.
Mójprzystojniaksięuśmiecha.
–Gdziemamcięlizać?
–Tutaj–mówięoszołomiona.
–To„tutaj”majakąśnazwę,prawda?
–Tak.
–Więcchcę,żebyśjąwymówiła,wulgarnie.
Ogarniamnieśmiech.Przyznaję,żekiedynazwałswójczłonekfiutem,rozpaliłmniedoczerwoności,
ale z niezrozumiałych przyczyn wstydzę się wypowiedzieć słowo „cipka”. Dylan nie odrywa ode mnie
wzroku.Czeka,ażpowiemto,cochceusłyszeć.
–Chcę,żebyśwsadziłjęzykdomojejcipkiimnienimpieprzył–mruczęwkońcu.
Mójchłopakkiwagłowąiprzysuwasiędomnie.
–Aletowulgarne!–nabijasię.
Znówsięśmieję.Alekiedykoniecjegojęzykadotykanabrzmiałejwypustkimojejrozkoszy,zamykam
oczyijęczę.Boże,uwielbiam,kiedytorobi.Pochwiliujmujemojąpupęwdłonieibezchwiliwahania
zaczynapożeraćmniezautentycznąnamiętnością.Alerozkosz!
Chwytamsięzcałejsiłykrawędzijacuzziiczuję,żejegowargiwiężąmojąrozpalonąłechtaczkę.Liże
ją,otaczajęzykiemipociąga.Zmoichustwydobywasięekstatycznykrzyk.
–Nieprzerywaj…proszę…nieprzerywaj.
Spełnia moją prośbę. Jak wygłodniały wilk liże mnie, aż doprowadza mnie do piątej fazy orgazmu.
Zanurzawemniepalec,drugi,trzeciiporuszanimi.
–Jesteśbardzowilgotna,kochanie…bardzo…–mruczy.
Wyginamsięjakszalona,kiedymniemieści.Jegowarginamojejłechtaczceipalcewmoimwnętrzu
doprowadzają mnie do szaleństwa. Nie da się ukryć, że Dylan doskonale wie, co robi, a ja się temu
poddaję.
Rozkoszujemysięoboje.Czegowięcejmożnachcieć?
–Unieśnogiipołóżminaramionach.
Robięto,aonpatrzynamnie.
–Chcęciękiedyśoglądaćwtejnieprzyzwoitejpoziezinnymmężczyzną.Rozchylęcinogidlaniego,a
tybędzieszsięrozkoszować.
Wydajęzsiebiejęk.Samamyślotymmniepodnieca.
–Chcęcięmiećcałkowicienawargach–mówiDylan.
Znogaminajegoramionachiwnętrzemnajegoustachzanurzampalcewjegowłosach,chwytamgoza
głowęiprzyciągamdosiebie.Jegodłonieprzytrzymująmniezapupę,masująją,ajaczuję,jakjedenz
jegopalcówocierasięomójodbyt,okrążago.Kusiipowoliwsuwasiędośrodka.
Podskakuję,aleDylanliżemniedalej,ajegopaleczanurzasięgłębiejigłębiejwmojejpupie,dając
mirozkosz.Widocznierobiąctowcześniej,musiałutorowaćsobiedrogęiterazjestmułatwiej.Kiedy
jegopalecniemożewejśćjużgłębiej,wysuwagoizanurzadwa.Wchodzązłatwością.Poruszanimi,a
ja,rozszalałaoddoznań,rozkoszujęsięidrżę.SekszDylanemjestnieziemski.Uprawiającgozkimś,kto
dajetyle,cosambierze,przeżywasięrozkosz.Jestemszczęśliwa,żeodnalazłammężczyznętakgorącego
iskoregodozabawjakja,któryniczegosięnieboi.
Niewiem,ileczasutaktrwamy.Wiemtylko,żedochodzęnajegowargachiżeonsięodemnienie
odsuwa.Wręczprzeciwnie,ssiemniecałyczas,czekając,ażzrobięsięjeszczebardziejwilgotna.Chce
wszystkiegodla siebie, aja mu todaję. Kiedy orgazmy ustają,ostrożnie zsuwam nogiz jego ramion, a
Dylanwciągamniedowanny.
Zzamkniętymioczamiupajamsięwodą,czującwargiDylananamoich.Całujemnie.Smakujeseksem.
Mną.Otwieramoczuiwidzę,żetrzymapojemnikzżelem.
–Wezmętwójtyłeczek.Odwróćsię.
Patrzęnaniegozaskoczona.
–Jesteśgotowa–mruczy.–Odwróćsięirozluźnij.
Bezsłowarobięto,ocomnieprosi,alebardzopowoli.Niejestemprzekonana.Onotymwieiczule
szepcze,smarującsobiepalceżelem,apotemprzesuwajepodwodądomojejpupy.
– Teraz nie będę wulgarny. Od tej chwili bawią się ze sobą Dylan i Yanira i wszystko będzie
delikatne,powolneiostrożne.Spokojnie,zaufajmi–dodaje.
Robięto.Jeżelikomukolwiekufam,towłaśniejemu.Czujęjegosłodkiepocałunkinamojejszyi,jego
dłonie, które chwytają mnie pod wodą, przyciskając do siebie. Potem jedną dotyka mojej łechtaczki, a
drugawędrujedomojejpupy.
Klęczącwwannie,rozkoszujęsię,poddającsięprzyjemnościpłynącejzseksu,amójukochanyupaja
sięmną.Znówzanurzadwapalcewmoimodbycie.Niebolimnie,wręczprzeciwnie,podobamisię.Żel
ułatwiapenetrację.
–Jesteśbardzorozluźniona,kochanie–szepczeDylan.–Tomniezachęca,żebytozrobić.
Trzymając się krawędzi wanny, poruszam ciałem, zwłaszcza pupą, powoli, upajając się rozkoszą,
którą mi daje. Nie przestaje mnie całować, nie przestaje wypowiadać słów miłości, a kiedy wysuwa
palcezmojegoodbytu,azamiastnichczujęczubekjegoczłonka,ściskamniewgardle.
Dylan wchodzi we mnie ostrożnie i czuję, że skóra mojego odbytu się naciąga i otwiera jak nigdy
wcześniej.
–Boli?
Kręcęgłową,chociażledwiemogęoddychać.
Wchodzi dalej bardzo powoli. Doznanie jest dziwne. Rozkosz i ból. Nie potrafię powiedzieć, co
przeważa. Wiem tylko, że skutek jest upojny i że nie chcę, żeby przerywał. Czuję go coraz głębiej w
sobie.
–Wszystkowporządku,kochanie?–pytaledwiesłyszalnymgłosem,drżączpodniecenia.
–Tak…tak…–odpowiadamprzejęta.
BólpowoliznikaiDylanzaczynaporuszaćsięwemnieswobodniej.
–Wyprężsięiwypnijpupę,kochana.
Robięto.
– Właśnie tak… Powoli… powoli… – mruczy przez zęby i wiem, że się powstrzymuje od
gwałtownegopchnięcia.
Jęczęiopuszczamgłowę.Tego,coczuję,niedasięopisać.
– Kiedyś będę cię tak pieprzył razem z innym mężczyzną i poczujesz to całkowite oddanie – słyszę,
kiedywydajęzsiebiekolejnyjęk.
–Tak–odpowiadamlubieżnie.
– To będzie nasza rozkosz. – Daje mi klapsa. – Będziesz się dla mnie rozkoszować, a my obaj
będziemyciępieprzyćodprzoduiodtyłu.
Zmoichustwydobywasięgłośnyjęk,kiedywyobrażamsobieto,comówi.Mojawyobraźniapracujei
przedoczamimamprzyprawiającąodreszcz,grzesznąscenę.
NagleDylansięzatrzymuje.Mójjękdoprowadziłgodoszaleństwa.Dłoniemudrżą,onteż.Amożeto
jadrżęzrozkoszy?
Delikatnie wysuwa biodra do przodu, żeby zanurzyć się głębiej w moim odbycie i znów czuję ból.
Mówię mu o tym, a on porusza się ostrożnie, aż w końcu czuję, że coś pęka w moim wnętrzu i Dylan
wchodzi we mnie do końca. Wydaję z siebie ogłuszający krzyk. Nie rusza się. Przytrzymuje mnie przy
swoimcieleiszepczemidouchacichym,spokojnymgłosem.Jadrżęioddychamztrudem.
–Już,kochanie…już.Nieruszajsięidopasujsiędomnie.Totwójpierwszyraz.
Dyszę.
–Spokojnie–szepczeDylan.–Ćśś.Bólustąpi,poczujeszciepło,apotembędziecimiło.Spokojnie,
mojakochana…spokojnie…oddychaj.
Robięto.Nabierampowietrzaiczuję,żebólustępujeizalewamnieciepło.
Cholera,alegorąco!
Bólprzypomniałmiten,którypoczułam,tracącdziewictwowwieludziewiętnastulat.Różnicapolega
na tym, że Dylan wie, co robi i pociesza mnie słowami, dłońmi i ruchami, a ten idiota, który mnie
rozdziewiczył,myślałtylkoowłasnejprzyjemności.
Terazpodwpływemrozkoszyzaczynamjęczećupojonaipowolizaczynamporuszaćbiodrami.
–Powoli,kochanie…powoli.
Jegogłos,jakzwykletakprzepełnionyerotyzmem,doprowadzamniedoszaleństwa,awżołądkurodzi
sięintensywneciepło,któretrawimnieodśrodka.Muszęsięporuszyć.Robięto.
–Pieprzmnie–proszę,boniemogęwytrzymać.
DłonieDylanachwytająmniemocnowpasie.Poruszasięwemnie.
–Boże,jesteśtakaciasna–szepczeprzejęty.
–Mocniej,proszę…
Nierobitego.Jestostrożny.
–Niechcęzrobićcikrzywdy–mówi,zanurzającsięwmoimodbycie.–Spokojnie.
–Niezrobisz–odpowiadam,jęcząc.
Całujemniewplecy,ajazachęcamgo,żebyprzyspieszył.Powoliporuszabiodrami,corazszybciej,
dającsięponieśćchwili.
–Chcesz,żebymciępieprzył?
Kiwamgłową.Chcętego,potrzebujęidomagamsię.
Czuję, jak jego wielki członek zanurza się we mnie i wysuwa coraz energiczniej, z coraz większym
impetem. Dylan palcem pieści moją łechtaczkę. Krzyczę. Mój ekstatyczny jęk podnieca mojego
ukochanegoijużbezzahamowańporuszamysięobojewjacuzzi.Wodaprzelewasięzabrzegi,alesię
tymnieprzejmujemy.Dylanzanurzasięwmoimodbycierazzarazem,razzarazem,dajemito,czegosię
domagamiczegoonpragnie.
–Zarazdojdę–mówi.
Żądza bierze nade mną górę, gorączka doprowadza mnie do szaleństwa, trawi mnie ogień, a Dylan
mniepodnieca.Zkażdąsekundąproszę,żebypchnięciabyłysilniejsze,naszejękistająsięcorazdziksze
i bardziej ochrypłe. Nigdy nie sądziłam, że seks analny może dostarczyć takiej rozkoszy i po ostatnim
pchnięciu, przy którym czuję, że Dylan się powstrzymuje, żeby nie zrobić mi krzywdy, wyginamy się i
poddajemyrozkoszy.
Poparusekundachwysuwasięzemnie,bierzemnienaręceisadzanasobie.
–Wszystkowporządku?
Czujęsięobolała,alesięuśmiecham.
–Chybaniebędęmogłausiąśćprzeznajbliższymiesiąc,alepozatymwspaniale!–odpowiadam.
Tej nocy kładziemy się do łóżka wyczerpani. To było wspaniałe popołudnie seksu, perwersji i
swobody.Uwielbiammojegoukochanegoiwiem,żeonuwielbiamnie.
Dylanmnieobejmujeicałujewczoło.
–Pamiętaj,żeciękocham,kapryśnico.Nigdyotymniezapominaj.
Wiem,dlaczegotomówiicogomartwi.Widzi,żespełnieniemoichmarzeńzbliżasięzkażdymdniem
iboisiętego.Nicniemówi,alejatowiem.Odsuwamsięodniego.
–Atynigdyniezapominaj,jakbardzociękocham–odpowiadam,pewnatego,comówię.
17.Kiedynamniepatrzysz
P
iosenkę,którąnagrałamzJ.P.Parkerem,słychaćwszędzieijesttonieprawdopodobnypunktzwrotny
wmoimżyciu.Wszyscymnieszukają,wszyscychcąwiedzieć,kimjestYanira,któraśpiewazraperem,a
Omarzajmujesięudzielanieminformacji.
Oszołomiona uświadamiam sobie, że mój szwagier miał rację. Producenci, wytwórnie, piosenkarze
zasypują mnie tysiącami propozycji, a ja przyglądam się temu oniemiała. Dylan obserwuje mnie
rozbawiony,alewiem,żeniezupełniemudośmiechu.Martwięgo,aonmnie.
Wytwórnia chce zacząć pracować nad moją płytą. Boję się, próbuję to przesunąć, ale po chwili
zastanowienia zgadzam się na rozpoczęcie nagrań. Wydaje mi się, że po tym, co widziałam, tak będzie
najlepiej.
Moiszefowieproszą,żebympostarałasięoformę.Twierdzą,żejestemgruba?Nawszelkiwypadek
robię wysiłek, wstaję wcześnie i codziennie idę biegać z Dylanem. Pierwsze dni są dla mnie torturą.
Przystajęcochwilę,skarżęsię,klnę,duszę,alemójchłopak,któryjestsupermanem,dodajemiotuchyi
skracaswojątrasę,żebymmogłamutowarzyszyć.
Stajesięmoimosobistymtrenerem,ajasięśmiejęimówięmu,żebiegajączanim,czujęsięjakosioł,
któremupokazująmarchewkę.Żebydopaśćtociało,pobiegłabymzanimnakoniecświata.Uśmiechasię
imniecałuje.
Zkażdymdniemwydłużatrasęiwidzę,wjakdobrejformiejestmójmążijakpatrząnaniegomijające
naskobiety.Żmije!
Kiedy wracamy do domu, jestem padnięta. Dylan się śmieje. Bierzemy prysznic i mój mąż daje mi
nagrodę za mój wysiłek. Przygotowuje śniadanie, a ja kończę się szykować. Siadamy przy stole
naprzeciwkosiebie,rozmawiamy,onjepysznemagdalenkialborogaliki,ajafiliżankęmlekabezmojego
ukochanegocolacao.
Towpływanamójnastrój.Dietytoniemojabajka.Dylannicniemówi,postanowiłsiędotegonie
wtrącać,aledajemiwyraźniedozrozumienia,żeniewidzinajmniejszejpotrzeby,żebymsięodchudzała,
bojegozdaniemjestemwsamraz.
Dietetyczka,doktórejskierowałamniewytwórnia,wyjaśnia,żedietaićwiczeniasąpoto,żebymbyła
w formie, bo będzie mi potrzebna, kiedy ruszę w trasę. Pozytywną stroną tego wszystkiego jest to, że
szybkowidzęefekty,czuję,żemojeciałostajesięjędrniejsze,anajbardziejpodobamisięto,jakteraz
leżąnamniedżinsy.
Tyłeczekrobimisięboski.
Od poniedziałku do piątku Dylan jeździ rano do szpitala o ósmej, a ja oszukuję dietę i po kryjomu
pożeram kilka łyżeczek cola cao na sucho, a potem, około dziewiątej, jadę do wytwórni. Tam czeka
Tony,zktórymuwielbiampracować.
Omar,któryjestrekinembiznesu,ponaglanas.Chcejaknajszybciejwydaćpłytę.
KiedyDylanniewychodzizeszpitalabardzopóźno,przyjeżdżapomniedowytwórni.Stąd,szczęśliwi
izachwyceni,jedziemydoglądaćremontunaszegonowegodomu.Szybkoposuwasięnaprzódiwygląda
pięknie.Niemogęsiędoczekać,kiedypracesięskończąibędziemymoglisięprzeprowadzić.
MojaznajomośćzTifanyiValeriąsięzacieśnia.Każdanaswójsposóbudowodniła,żejestwspaniałą
przyjaciółkąiwidujemysię,kiedytylkomożemy.
Kiedy Valeria dowiaduje się, że jestem tą Yanirą, która śpiewa w radiu z raperem J.P., mało nie
dostajezawału.Taksiędenerwuje,żeniemówięjej,żemamzamiarwydaćpłytę.Powiemjejpóźniej.
CoralprzylatujedoLosAngeles,zatrudnionaprzezwspaniałąautorskąrestaurację.Dylanzałatwiłjej
pracę,aonajestprzeszczęśliwa.Pierwszednispędzawnaszymdomu,znami,aleponieważjestbardzo
niezależna,wdrugimtygodniuwyprowadzasięizaczynażyćnawłasnyrachunek.
WnastępnąsobotęDylanmazaplanowanąpoważnąoperację,więcjaumawiamsięnaobiadzCorali
z moimi nowymi koleżankami. Chcę, żeby się poznały. Kiedy zjawiam się z Coral w restauracji,
rozpoznajemniekelner.Jestemsławna!
Robimy sobie zdjęcia. Zostawiam mu autograf na serwetce, a on sadza nas przy ładnym stoliku na
zewnątrz.Jestpięknydzień.
Po kelnerze przybiegają dwie dziewczyny z kuchni. Są przejęte. Obie chcą sobie zrobić ze mną
zdjęcie,aja,zachwycona,spełniamichprośbę.Niemaco,sławajestprzyjemna!
Kiedyodchodzązadowolone,Coralpytamnieszeptem:
–Jaktojestbyćsławną?
Wzruszamramionami.Prawdęmówiąc,dlamnietocośdziwnego.
–Fajnie!–wykrzykuję.
–Aj,mójSławniuszku–nabijasię.
Kelnerprzynosinamnapojeorzeźwiające.
–Uwierzysz,żewczorajmakolacjędonaszejrestauracjiprzyszedłAntonioBanderas?–mówiCoral.
Siedzęobokniejisięopalam.
–Wierzę–odpowiadamzironią.–JesteśmywLosAngeles,Grubciuszku.
Coralspoglądanazegarek.
–Nierozumiem.Mamwolneitęsknięzamojąpracą.Czyżbymoszalała?
Patrzęnaniąrozbawionaiwzruszamramionami.
–Toznaczy,żelubiszswojąpracęalbożepodobacisięjakiśprzystojniakzrestauracji,mamrację?
Uśmiechasię.
–Przystojniaksięjeszczeniepojawił,alepatrz,idzietwojaszwagierka.Aleonamastyl!
PatrzęprzedsiebieiwidzęnadchodzącąTifany.Jakzwyklebijeodniejauraelegancji.
–Czeeeeeeeść!–witasięznami,podchodzącdostolika.
Wstajęidajęjejdwabuziaki.
–PamiętaszmojąprzyjaciółkęCoral?
Pewnie,żesiępamiętają.
–Oczywiście,kochanie–odpowiadaTifany.–Coral,cieszęsię,żeznówtujesteś.Yaniramimówiła,
żepracujeszwświetnejrestauracji.Wszystkowporządku?
–Rewelacyjnie.Acouciebie?
Tifanysiadanajednymzkrzesełekiodgarniasobiewłosyztwarzy.
–Dzisiajakuratfatalnie–wypala.
–Dlaczego?–pytamzaskoczona.
Mojaszwagierkaściągamodne,drogieokularysłoneczneiwidzęjejpodkrążoneoczy.Cosięstało?
SpoglądamynasiebiezCoral.
–Czujęsiętakfatalnie,żeniewiem,czypodciąćsobieżyły,czystopićzłotąVisę–szepczeTifany.
–StawiałabymraczejnazłotąVisę–żartujeCoral.
Tifanywydajezsiebiebolesnyjęk.
–Nakryłammojegorobaczka,jakpieprzyłsięjakdzikiztąsukąsekretarkąnabiurkuwgabinecie–
ciągnie.–OBoże!Jakmożeszmitorobić,robaczku?Och,robaczku…
Mojaszwagierkapowiedziała:pieprzyćisuka?
Coralpatrzynamniezdezorientowana.
–Robaczektojejmąż–wyjaśniam.
Grubciuszekprzewracaoczami.Wiem,cootymmyśli.JaznówspoglądamnaTifanyikładędłońna
jejręce.
–Dobrzesięczujesz?–pytam.
Biednakręcigłową.
– Ta czarna, farbowana tanią farbą suka nie przekazuje mu wiadomości ode mnie, kiedy do niego
dzwonię–mówiprzezłzy.–Wczorajczekałamnaniegoprzezdwieipółgodziny,bomieliśmyiśćna
kolacjędowspaniałejrestauracji.Mieliśmyrocznicę.Zorganizowałamromantycznąkolację,kupiłammu
piękneplatynowespinki,aonanieprzekazałamuwiadomości.Ponieważsięniezjawiałinieodbierał
telefonu,pojechałamwkurzonadowytwórnii…i…
–Inakryłaśtwojegoogieraijegosekretarkęsukęnabiurkuuniegowgabinecie–podsumowujemoja
przyjaciółka.
Tifanykiwagłową,pękaiopowiadanam,cowidziała.Biedaczka…biedaczka…
Coral,którazawszeangażujesięwpomocwbeznadziejnychprzypadkach,wyciągaszybkoztorebki
chusteczkęhigienicznąi,pocieszającmojąszwagierkę,równaOmarazziemią.Goryltonajłagodniejsze
określenie, jakie wychodzi z jej ust. Nie ulega wątpliwości, że ma rację. Tego, co wyprawia mój
szwagier,niedasięnazwaćwżadensposób.Kiedywidzękelneraichcęgopoprosićowodę,słyszę:
–Czeeeeeść!Jużjestem!
To Valeria, kolejna miłosierna dusza, która na widok płaczącej Tifany rzuca torebkę na krzesło i
chwytajązaręce.
–Mojapiękna,cosiędzieje?–szepcze.
Tifany,załamana,dajesięprzytulaćnamwszystkim.Wetrzypatrzymynasiebie,niewiedząc,corobić,
a ona klnie i wygaduje okropne rzeczy. Jest w takiej nerwowej rozsypce, że w końcu Coral daje jej
kuksańca,amydrżymy,widzącto.KontrolęnadsytuacjąprzejmujeValeria.
– Teraz pójdziemy we dwie do łazienki, przemyjesz sobie twarz i się uspokoisz – mówi, podnosząc
Tifany.
Znikająrazemwlokalu.Coralpatrzynamnie.
–Możnawiedzieć,cociodbiłoztymkuksańcem?–pytam.
–Wpadławhisterię
–Alemusiałaśbićjątakmocno?
–Trzebabyłojąpowstrzymać–odpowiadaCoral.
Marację.Alenadaluważam,żeszturchnięcieniebyłopotrzebne.
–Niechceszpowiedzieć,żetalaska,którazabrałaTifanydołazienki,toValeria.
Kiwamgłową.
–Niedowiary–mruczyCoral.–Wyglądalepiejodemnie.
Dwie minuty później Valeria i Tifany, dwie kobiety o całkiem odmiennym stylu, życiu i
doświadczeniach,wracajądonas.
–Coral,tojestValeria–mówię.–Valeria,tojestCoral.
Obiesięuśmiechająiwidzę,żeprzypadłysobiedogustu.JakpowiedziałabyCoral:zajebiście.
–Lepiejci?–pytamTifany,któramarozmazanymakijaż.
Mojaszwagierkakręcigłową.
–Przepraszam,żecięszturchnęłam–mówiCoral.
Tifanykiwagłową,alesięnieodzywa.Biedaczka,nawetsięniezorientowała.Żalmijej,właściwie,
wszystkimnamjejżal.
Valeria zamawia napój u kelnera, który patrzy na nas zdezorientowany, otwiera torebkę, wyciąga
kosmetyczkęiodgarniamojejszwagiercewłosyztwarzy.
–Przestańpłakać–mówi.–Żadenmężczyzna,ajużzcałąpewnościąniewierny,niezasługujenato,
żebykobietaprzezniegopłakała.Jesteśtakaładna,żetoonpowinienpłakaćprzezciebie.
Tifanykiwagłowąipozwalajejpoprawićsobiemakijaż.
–Żebym…żebymtojamogłapowiedziećmu:kupsobiekredkiinamalujsobieswójświat,robaczku.
–Lepiejzostawwspokojukredkiipowiedzmu,żebysiępierdolił–mówinatoCoral.
–Coral!–ganięją.
MojaprzyjaciółkauśmiechasięwymowniedoValerii,którachwytazarękęsmutnąTifany.
– Jak powiedziałaby moja matka: nie ma sensu rzucać pereł przed wieprze. – Widząc, jak na nią
patrzy,wyjaśnia:–Toznaczy,twójmążnaciebieniezasługuje,kochanie.
– Twoja matka ma rację, moja droga – stwierdza Valeria, zamykając przybornik z kosmetykami. W
mgnieniuokasprawiła,żeTitanywyglądanieskazitelnie.Cozaartystka!
Mojaszwagierkakiwagłową,alesprawiawrażenieskołowanej.
– Coral, Valeria, może przejdziecie się zamówić coś do jedzenia? Tifany i ja poprosimy o zieloną
sałatęzpomidorem,bezcebuli.
–Ty?Sałatę?Chorajesteś?–Coraljestoszołomiona.
Niechcemisiętłumaczyćjejtegowtejchwili,więcjedynieposyłamjejwymownespojrzenieipo
chwiliwstajezValeriąiwychodzą.Zostajęsamazeszwagierką.
–Dlaczegotoznosisz?–pytam.
–Bogokochamiwiem,żejeżeliodniegoodejdę,nigdywięcejgoniezobaczę.Ja…jestemwnimza
bardzozakochana,żebypodjąćtakądecyzję.Pozatym…pozatymchodzioPiękną.
–OPiękną?
Patrzynamnie,uśmiechającsięsłodko.
–Miałaśrację.Małajestnajlepszym,cosięOmarowiprzydarzyło–wyjaśnia.–Uwielbiamjątak,jak
ona mnie i jeżeli skończę z Omarem, Ferrasowie, a zwłaszcza ogr, zabronią mi się z nią widywać, a
wtedyumręzżalu.
Jejszczerewyznaniemniewzrusza.Tifany,potym,jakotworzyłasięnaPiękną,otrzymujeodmałej
czystąibezinteresownąmiłośćitojąpowstrzymuje.
– Rozumiem, co mówisz, ale musisz coś zrobić. Nie możesz w tym dalej tkwić. Musisz pokochać
siebie,żebykochałcięon.Niewidzisz,żekiedyjesteśdobraiuległa,oncięnieszanuje?
–Aco,twoimzdaniem,mamzrobić?
– Nie wiem, co masz zrobić, ale z całą pewnością nie to, co robisz. Bycie idealną żonką na Omara
Ferrasęniedziała.Ale,oczywiście,tysamamusiszzdecydować,czychceszżyćtak,czyinaczej.–Nagle
sobieoczymśprzypominam.–ConapisałaciLuisawliście,którydostałaśwdniuślubu?
Tifanywycieraoczy.
–Takietam,żeOmarjestdobry,miły,aroganckii…
–Wdniumojegoślubupowiedziałaśmicoinnego–przerywamjej.
–Ach,tak…Pisałateżcośotym,żeżebybyćjegożoną,należywypowiedziećmuwojnęiwygrać,
pozatym,zaskakiwaćgoi…
–Nowidzisz!
–Co?!–pyta,rozglądającsięnawszystkiestrony.
Brakuje mi sił. Mam wrażenie, że Tifany ma siedem lat, a nie prawie trzydzieści. Cierpliwie
przysuwamkrzesłodojejkrzesłaiodgarniamjejwłosyztwarzy.
–Jeżeliprzeztenkrótkiczaszdążyłamsięoczymśprzekonać,tootym,żenajlepiejznałaichLuisa.I
skoro ona w liście pisze coś takiego, to znaczy, że Omar jest facetem, któremu nie można się
podporządkować. Zrób to! Zaskocz go! Przestań być dla niego taka dobra, nazywać go robaczkiem i
pokażmu,żetyteżmaszpotencjałjakokobietaiczłowiek.
–Och,kochanie,ajaktosięrobi?
ZcałąpewnościąCoralmarację.Mojaszwagierkajestprzypadkiembeznadziejnym.
– Nie wiem, Tifany, ale zrób coś – odpowiadam. – Wróć do swoich korzeni. Powiedziałaś mi, że
byłaśprojektantką,zgadzasię?
Kiwagłową.
–Więcwidzisz.Bądźniezależna.Znajdźsobieinnegorobaczkai…
– Nieeeeeeeee… Nie mogę tego zrobić, nie jestem taka! – bełkocze zdesperowana. – Za bardzo go
kocham!
Biedaczka.Żalmijejsłuchaćiżałujętego,cojejzasugerowałam.Jestempodłążmiją.Staramsięto
naprawić.
–Niekażęciszukaćsobiekochanka.Radzęcitylko,żebyśwywołaławnimzazdrośćiżebydotarłodo
niego, że jesteś kobietą, którą interesują się mężczyźni. Musisz sprawić, żeby się zorientował, że on i
jego zachowanie nie jest całym twoim światem i żeby poczuł, jeżeli naprawdę cię kocha, to, co ty
czujesz,kiedyrobicikrzywdę.Jesteśmłodaiładnainiesądzę,żebyciężkocibyłokogośznaleźć.
Tifanyporazpierwszysięuśmiecha.
–Pewnie,żenie–stwierdza.–Facetównaświecieniebrakuje.
Terazjasięuśmiecham.My,kobiety,kiedychcemy,potrafimybyćsprytne!
– Załóż własną firmę – dodaję. – Masz wszystko, środki, pieniądze i potencjał. Dlaczego nie
spróbujesz?
–Znammojeograniczenia,Yanira.Jasiędotegonienadaję.Matkanauczyłamnie,żemambyćdobrą
żonąi…
– W dupie z tym, do cholery! – krzyczę wkurzona. – Może chcesz, żeby Omar dalej przyprawiał ci
rogi?Ipowiemcijedno:jeżeliDylanalboogrdowiedząsięotym,cocimówię,zabijąmnie!Namiłość
boską, Tifany, kochaj się trochę! I daj Omarowi spróbować jego własnego lekarstwa albo się z nim
rozstań.
Minajejsięzmienia.Zastanawiasięnadtym,comówię.
–Naprawdęmyślisz,żejestemwstanietozrobić?–pytawkońcu.
–Jestemprzekonana.Nieumniejszajpotęgiwalecznejkobiety.Ty,kochanaszwagiereczko,poradzisz
sobieztyminietylko.
Czuję,żeniktnigdywniąniewierzyłiżemojapewnośćjejsiępodoba.Odgarniakosmykwłosówz
twarzyizadzierabrodędumniejakJoannad’Arc.
–Otworzyłaśmioczy,Yanira.
–Świetnie!–Klaszczę.
– Jestem wściekła i od dziś nic nie będzie tak samo między moim robacz… między Omarem i mną.
Przedewszystkim,niebędęgojużnazywaćrobaczkiem!
Kiwamgłową.Uważam,żetoświetnypomysł.MyślęoFerrasach,azwłaszczaoogrze.
–Wykorzystajtęszansę,żebypokazaćtwojemukochanemumężulkowiijegoojcu,żejesteśblondynką,
alezcałąpewnościąniegłupią.Omarowiudowodnij,żejesteścholerniecennajakokobietaiżejeżeli
gozostawisz,onstraciowielewięcejniżty.
Tifanykiwagłową,ajachcęmówićdalej,alewidzę,żebiegniedomnieValeria,bardzoprzejęta.
–Toprawda,żewydajeszpłytę?
Coralbiegniezanią.Zabijęją!
WzdychamipostanawiambyćszczerawobecValerii.
–Tak–szepczę,żebyniktniesłyszał.–Alemówciszej.Ispokojnie,nietakodrazu.
–Alewnajbliższejprzyszłości–oznajmiaCoral.
Zabijęją!
Valeriasiada,gryzieswojądłońitłumikrzykradości.Wszystkiejejsięprzyglądamy,akiedykończy
tendziwnyrytuał,mówi:
– Mam sławną przyjaciółkę! – Jej entuzjazm mnie rozśmiesza. – Pamiętaj, że jestem fryzjerką i
makijażystką.Gdybyśpotrzebowała,żebycięuczesaćczyzrobićnabóstwo,dajmiznać!
Mój umysł zaczyna pracować na pełnych obrotach. Valeria jest fryzjerką, a Tifany projektantką. W
moimnowympołożeniunapewnobędęwstanieimpomóc.Patrzęnanie.
–Tifany,gdybymciępoprosiła,żebyśprzygotowaładlamnieprojektystrojów,wktórychbędęmogła
wystąpićnatrasie,zgodziłabyśsię?
Mojej szwagierce odbiera mowę i zanim zemdleje, kiedy kelner przynosi nam sałatki i befsztyki z
ziemniakamidlaValeriiiCoral,wyjaśniam:
–ParędnitemuOmarmipowiedział,żepowinnampostaraćsięobardziejseksowny,wyrazistyimage
ijestemprzekonana,żewspólnymisiłamimożemytoosiągnąć.Cotynato?
Minajejsięzmienia,jestzamyślona.
–Kotku,myślisz,żebędęumiała?–pytaprzejęta.
Coral,słyszącją,kiwagłową.
–ZtwoimwyczuciemstyluipomysłamiYaniry,zcałąpewnością,kochanieee…
Mojaszwagierkamrugaiunosidłońdoust.
–Jestemsuperzachwyconaaaaaaaa–wykrzykuje.
–Świetnie!–wiwatujęfrytkąztalerzaCoral.
PóźniejpatrzęnaValerię,któracaładrży.
–Potrzebujęosobistejfry…
–Tak!Tak!Tak!–krzyczyimnieobejmuje.
Tifany,zachwycona,dołączadonaszegouścisku,amojespojrzeniespotykasięzewzrokiemCoral.
–Jaobiecuję,żebędęcirobićciastozbitąśmietaną,takie,jaklubisz,alezostawmojefrytki,tymasz
sałatkę.
18.Jeżeliodejdziesz
W
połowiekwietniaukazujesiępłytaimoimżyciemzaczynarządzićszaleństwo.
Wywiady,reportaże,zdjęcia,kolacje,występy…Niemamchwiliwytchnienia.Dylantowarzyszymi,
kiedy tylko może. Divina jest kawałkiem funky, pełnym rytmu, przy którym ludzie mogą się bawić i
tańczyć.Wytwórniamocnojąpromujeiznajdujemysięnaszóstymmiejscunaliściesprzedaży.Zarazza
Beyoncé!Nieźle!
Mójukochanycieszysięzemnątym,cosiędziejeijestemmuzatowdzięczna.Ułatwiamiżyciejak
może, chociaż wiem, ile go to kosztuje, zwłaszcza przez to, że nie możemy już wychodzić na ulicę
swobodnie jak kiedyś. Gdziekolwiek pójdziemy, gromadzą się wokół mnie ludzie, którzy chcą sobie
zrobićzemnązdjęciealboprosząoautograf.
Promuję Divina w radiu, a kiedy mnie pytają o ulubioną piosenkę z albumu, nie mówię, że jest nią
Wszystko.Nieopowiadam,żenapisałjądlamnieDylan,aniżejesthistoriąnaszejmiłości,bouwielbiam
tępiosenkęponadwszystkoiwiem,żejestwyjątkowa.
Rozmawiamzrodzicami,sąwzruszeni.DzwonimydosiebieczęstoiGarretmówimi,żewczerwcu
lecidoLosAnglesnaspotkaniefanówGwiezdnychwojen.Musinanimbyć,choćbyniewiemco.
Rayco, z kolei, obiecuje, że przyjedzie się ze mną zobaczyć w Madrycie, kiedy będę występować z
J.P. Nie może się doczekać, żeby poznać swojego idola. Argen i Patricia dalej żyją w świecie swojej
miłości,ciążyiporannychwymiotów.
Jeżelichodziobabcie,jednasięcieszy,adruganiebardzo.Zaskakującejestto,żecieszysiębabcia
Nira,aniezadowolonajestAnkie.Kiedyrozmawiamzniąprzeztelefon,mówi:
–Dylanjesttwoimżyciem.Niechcinieprzyjdziedogłowyzostawićgoiwyjechaćwtrasę.
–Ankie–odpowiadamzaskoczona.–Niemogęuwierzyć,żeakurattymitomówisz.
Klnieipuszczawiązankępoholendersku,jakzawsze,kiedysiędenerwuje.
– Cieszę się, że robisz to, co kochasz – mówi, kiedy się uspokaja. – Ale moja rada jest taka, żebyś
ceniłato,cowżyciujestnaprawdęcenne.Jajejnieposłuchałam.ZostawiłamAmbrosiusadlakariery
muzycznejichociażjestemszczęśliwa,żewyszłamzatwojegodziadkaiurodziłamtwojegoojca,nigdy
nieprzestałammyślećotym,jakpotoczyłobysięmojeżycie,gdybymwybrałajego.
–Babciuuuuu,różnicamiędzynamijesttaka,żejajużżyjęzDylanem.Jestemjegożoną,zapomniałaś?
Znówmówicośpoholendersku,czegonierozumiem.
–Rób,jakuważasz–mówi.–Miejhierarchięwartości,kochana.NajważniejszypowinienbyćDylan.
Niezapominajotym.
Kiedysięrozłączam,potym,jakrozmawiamzcałąrodziną,uśmiechamsię.Sącudowniiichkocham.
Kiedy biorę prysznic, czekając na powrót Dylana, zastanawiam się nad tym, co powiedziała babcia.
Mniejwięcejtosamo,co,naswójsposób,powiedziałmiAnselmo.
Dwudziestego czwartego kwietnia jestem na lotnisku z Dylanem. Lecę do Londynu, a potem do
MadrytuzaśpiewaćzJ.P.JedziezemnąTifanyijestemjejzatowdzięczna.JadąteżOmariSean,drugi
producent.
Żegnając się z Dylanem, czuję się fatalnie. Nie chcę jechać bez niego, ale on, z powodu pracy, nie
może mi towarzyszyć. Nie będzie mnie dziesięć dni. Dziesięć dni i dziesięć nocy bez mojego
ukochanego!
Cotobędzie?
Dylan mnie całuje i milczy, a Omar i Sean wręczają nam bilety i odprawiają bagaże. Patrzymy na
siebie.
–Będęzatobąbardzotęsknić–szepczęzuśmiechem.
MójosobistyFerrasakiwagłowąiprzysuwanosdomojego.
–Nietak,jakjazatobą,kapryśnadamo–odpowiada.
Naszewargisięspotykają,naszejęzykirównież,nieśpiesznie,zrozkoszą.Chcęzatrzymaćjegosmak,
słodycz,namiętność,najdłużej,jaktomożliwe.Imwięcejgocałuję,tymmniejchcęjechać.OmariSean,
poskończonejodprawie,mówiądoTifanyidomnie:
–Jakbędzieciegotowe,możemyprzejśćdosalonuVIP.
Dylan bez problemu wchodzi z nami. Nagle spośród ważnych osób pracujących tu na swoich
komputerachnajnowszejgeneracji,ktośwstajeipadawobjęciaDylanowi.
Późniejżartują,mójmążspoglądanamnieimówi:
–Tenponaciąganyibrzydkifacet,któregotuwidzisz,tochirurgplastycznyJackAdams.Jack,tomoja
żona,Yanira.
Mężczyzna,któryzbrzydkiegomatyle,cojazbrunetki,szarmanckoujmujemojądłońijącałuje.
–Bardzomimiłociępoznać…Yanira.
–Jack–ostrzegaDylanzaborczymtonem.–Tomojażona,niezapominaj.
–Wytatuujętosobie–żartuje.
Dylansięuśmiecha,aJackwitasięzOmarem,TifanyiSeanemicieszysię,kiedysiędowiaduje,że
lecimytymsamymsamolotemdoLondynu.
NiewypuszczającDylana,zniepokojemobserwujęminuty,upływającezprędkościąświatła.Chwila
rozstania zbliża się nieuchronnie i kiedy w końcu wzywają nas na pokład, mój cudowny przystojniak
przysuwawargidomoichipatrzymiwoczy.
–Jeszczeniewyjechałaś,ajużzatobątęsknię–mruczy.
Rozpłynęsię!
Oklapnęjakzwiędłastokrotka!
Niechcęwyjeżdżać!
Zpewnościąwszystkomamwypisanenatwarzy.Dylancałujemniezuwielbieniemipuszczadomnie
oko.
–Wzięłaśtabletkęnamdłości?–pyta.
–Tak.
Mojaodpowiedźjesttakzwięzła,żemójchłopakszepcze,żebydodaćmiotuchy:
–Zobaczysz,wszystkimszczękiopadną.BawsiędobrzewLondynieiwMadrycie,ajakbędzieszna
Teneryfie,pozdrówodemnieswojąrodzinę.
–Dobrze.
Słychać,żejestemprzybita.
–Dniszybkopłyną–pocieszamniemójukochany.–Jakwrócisz,będętunaciebieczekał,zgoda?
Kiwamgłową.Chcemisiępłakać.
MójBoże,cosięzemnądzieje?
Cieszę się z powodu płyty i promocji. Jestem szczęśliwa, bo korzystając z okazji po koncercie w
Lodynie, pojadę się spotkać z moją rodziną, ale jednocześnie jestem przybita tym, że rozstaję się z
Dylanem.
Czyktośmimożewyjaśnić,cosięzemnądzieje?
Dylan,którymniezna,widzi,żenieodpowiadamaniniewzdycham.Znówmnieobejmuje.
–No,kochanie–szepcze.–Pomyśl,żerobiszto,colubisz.To,cokochasz.Gdybyzobaczyłacięmoja
matka,powiedziałaby,żebyśsięcieszyłaiżebyinnimoglisięcieszyćtwojąradością.
Marację.Muszęsięprzestawić.Zmuszamsię,żebysięuśmiechnąćiżebyniepogarszaćsprawy.
–Zadzwoniędociebie,jakwyląduję.
–Bezwzględunaporę.Dzwońdziśicodziennie,dobrze,kochanie?
Znów kiwam głową, obejmuję go i odchodzę za rękę z Tifany, odwracając się za siebie tysiąc razy,
żebymupomachać,aonstoibezruchu.
W samolocie siadam obok szwagierki. Odkąd nakryła Omara na akcji z sekretarką, nie zbliża się do
niego.Onprotestuje,alesięgodzi.Kulęsięnafoteluizasypiam,jeszczezanimsamolotwystartuje.To
najlepsze,comogęzrobić.
Kiedysiębudzę,widzę,żeTifanyśpi.Muszęiśćdołazienki.Ostrożnie,żebyjejnieobudzić,wstajęi
idę.Kiedywracam,mojespojrzeniekrzyżujesięzewzrokiemJacka,którynieśpiizapraszamnie,żebym
usiadłaobokniego.
Lecimyklasąbiznesitaczęśćsamolotuniejestprzepełniona.Siadam,aJackprosistewardessę,żeby
przyniosła sok. Rozmawiamy dobrą chwilę i dowiaduję się, że poznali się z Dylanem za czasów
studenckich.Rozbawionasłuchamopowieściomoimmężuiwidzę,żeJackmapoczuciehumoru.
–Naprawdęjesteśpiosenkarką?
Kiwamgłową.
–BędęwystępowaćzJ.P.ParkeremnakoncertachwLondynieiwMadrycie.
–ŚpiewaszzraperemJ.P.?Dylanożeniłsięzraperką?–pytazaskoczony.
Dostajęatakuśmiechu.
– Mam inny styl, ale cóż, można powiedzieć, że z J.P. trochę rapuję w jego piosence. Ale ja jestem
bardziejfunky–wyjaśniam.
Rozmawiamyjeszczedobrąchwilę.
–JakpoznałaśDylana?–pyta.
–Nastatku.Jaśpiewałamzzespołem,któryumilałwieczory,a…
–Trafiliścienasiebie.
–Właśnie–odpowiadam,niechcącsięwdawaćwszczegóły.–Trafiliśmynasiebie.
Nagle słyszę hałas. Odwracam się i widzę, że Tifany nie śpi, a Omar odchodzi z czerwonym
policzkiem i z wściekłością na twarzy. Nic nie rozumiem, aż dostrzegam, że szwagierka dotyka swojej
dłoniidomyślamsię,cosięstało.Wstajęszybko,przepraszamJackaiwracamdoTifany.
–Cosięstało?
–Obudziłamsię,aonmiwkładałrękępodkoc,uwierzysz?–mówiwzburzona.
Śmiaćmisięchce.
– Strzeliłam mojemu roba… Omarowi w twarz. Jeżeli mu się zdaje, że jestem taka łatwa jak jego
sekretarka,tosięzdziwi!
Rozumiem jej wzburzenie, ale moim zdaniem kiedyś w końcu muszą porozmawiać i postanowić, co
dalej.Mamwrażenie,żenadalżyjąrazem,alewosobnychpokojach.Ztego,cowidzę,sytuacjazaczyna
Omaraprzerastać,aTifanysprawiawrażeniespokojnej,bardziejskupionejisilniejszej.
Pochwiliznówzasypiamyibudzimysię,kiedylądujemynalotniskuHeathrowwLondynie.Żegnamy
sięzJackiem,którybierzekilkazaproszeńVIPodOmaraiodchodzi.Paręsekundpóźniejzjawiająsię
dwajolbrzymiochroniarze,prawiealbinosi,którzybiorąnaszebagażeiprowadząnasdoładnejczarnej
limuzyny.
W Londynie jest dziewiąta wieczorem. Z samochodu dzwonię do Dylana. Kiedy słyszę jego głos i
śmiech,odprężamsię,alekiedysięrozłączam,wzbierawemniedziwnyniepokój.
WLondyniezatrzymujemysięwLondonHiltonprzyParkLane.Oszołomionapodziwiamtęogromną
wieżę z niebieskimi światłami. Jest imponująca. Rozglądam się dookoła, a pozostali meldują się w
hotelu.
Widzę,żeSean,drugiproducent,odchodziisłyszę,jakOmarwarczy:
–Tifany,zamieszkaszzemną.
–Chybaśnisz.Powiedziałamci,żechcęosobnypokój.
Mójszwagierklnie.
–Chcęprywatności.Mamswojeplany,wktórychtysięniemieścisz.
–Plany?!Jakieplany?!–pytaFerrasa.
Oszołomionasłyszę,jakTifanyodpowiada:
–Niewybiegającdalekowprzyszłość,jutropokoncerciemamrandeczkę.
–Zkimmaszrandeczkę?–Omarprawiekrzyczy.
Mojajasnowłosaszwagierkauśmiechasięzwdziękiem,któryledwiemożnaznieśćipuszczaokodo
swojegomęża.
–Zkimśtakdlamniewyjątkowymjakdlaciebietasukasekretarka.
Cholera…cholera…cholera…GdziesiępodziałaTifany?Chybaktośjąpodmienił!
Omarwalipięściąwmarmurowąladęrecepcji.Jestrozwścieczony.JaktoFerrasa.Chcesięodezwać,
alewtejchwilidzwonitelefonTifanyisłyszę,jakmówi:
–Cześć,kotkuuuuuuuuuuu.
Przyglądamjejsięoniemiała,podobniejakjejmąż,akiedydochodzędosiebie,trafiamnawściekłe
spojrzenieOmara,którywbijawemniewzrok.
–Samsięotoprosiłeś,macho.
–Niepieprz,Yanira.
–Noooooo–drwię.–UchowajPanieBoże,takzłegogustuniemam.
Wzdychaimilczy.Madość.SwojązaborczościątakbardzoprzypominamiDylana,żeściskamniew
sercu.Alenicnierobi.PatrzytylkonaTifany,którarozmawiaprzeztelefonisięśmieje.
Pięćminutpóźniejnadalstoimyprzyrecepcji.Mojaszwagierkapodchodziioznajmiatak,żebysłyszał
jąrównieżOmar:
–Jutropokoncerciepójdzieszzemnąnakolacyjkęzmoimiprzyjaciółmi.Będzieświetnie!Spokojnie,
zabioręciętam,gdzieniktcięniepozna.
Kiwamgłową.Niemamniclepszegodoroboty.
DwiesekundypóźniejTifanybierzejednązkart,którąrecepcjonistkakładzienamarmurze,izerkana
swojegomęża.
–Dobrejnocy–mówi.
–Tifany,proszę…–błagaszeptem.
Bez wątpienia coś do niej czuje. Widzę to w jego oczach i w tym, jak na nią patrzy. Ale ona znów
wprawianaswosłupienie.Patrzynaniego,uśmiechasięidelikatniemuskadłoniąjegopoliczek.
–Nie,Omar…Jużnie–szepcze.
Czuję się niezręcznie, będąc świadkiem tego wszystkiego. Omar chwyta ją za łokieć i przyciąga do
siebieobcesowo.
–Jesteśmojążoną,zapomniałaś?–syczy.
–Nie,Omar,niezapomniałam–szepczeTifanymelancholijnymgłosem.–Aletyzapomniałeśotym
jakiśczastemu–dodaje.
Mójszwagierprzysuwasięjeszczebliżejizbliżawargidojejust.
–Jestemtwoimrobaczkiem,zapomniałaś?–szepcze.
Czytengorylniemawstydu,żebyniepowiedziećgorzej?
Tifanymrugaisięuśmiecha.
–Bardzolubiłamteczasy,kiedybyłeśmoimrobaczkiem,alejużnimniejesteś.Powiedziałamciw
domu:jesteśmoimmężemnapokaz,alepocichu,taksamojakty,będęmiałatylukochanków,ilutylko
zechcę.Dobranoc,Omar.
Mojemuszwagrowirzedniemina.Zcałąpewnościąbyłtoniezłyprawysierpowy!
Brawodlamojejtopdamy!
Bezsłowakierujemysiędowindy.Dwajboyehotelowiniosąnaszebagaże.
Kiedydrzwisięzamykają,mojaszwagierkasięśmieje.
–Dobrzemiposzło?–szepczeledwiesłyszalnymgłosem.
Grała?Nimzdążęsięodezwać,mówidalej.
– W pewnej chwili bałam się, że zmięknę. Kiedy mój roba… Omar mówi do mnie tym zmysłowym,
intymnymtonem,pozbawiamniesilnejwoli–wyznajezarumieniona.
Rozumiemją.Seksiintymnośćzukochanąosobąsąnajlepsząrzecząirozumiemjejsłabość.Gdybym
ja przeżyła to, co ona, i Dylan mówił do mnie tak, jak lubię i jak mnie podnieca, nie wiem, jak bym
zareagowała.
– Jutro… – Wachluje się dłonią. – Zarezerwowałam stolik na kolację w restauracji, którą znam,
malutkiejiładnej.Tylkotyija.Cotynato?
Uśmiechamsię.NiezłabyłabyzniejartystkawHollywood.
–Świetnypomysł–odpowiadam.
Dojeżdżamy na nasze piętro, żegnamy się buziakiem w policzek i każda idzie do swojego pokoju
pogrążona w rozmyślaniach. Z pewnością na temat dwóch braci Ferrasa. Wchodzę do pokoju i boy
odchodzi,rozglądamsięwokółsiebiejakgłupiainiewiem,corobić.
Pokójjestpiękny,luksusowy,wielkiiniewiarygodny.Spoglądamnaogromnełóżku,uśmiechamsięi
myślęoDylanie.Alebymsiętuznimzabawiała!
Idę do łazienki i mowę mi odbiera na widok olbrzymiej okrągłej wanny jacuzzi. Bez namysłu
odkręcamkran,żebyjąnapełnić.Kąpieldobrzemizrobiprzedsnem.
Z minibaru wyjmuję torebkę czipsów i piwo. Popijając je, przechadzam się po ładnym, luksusowym
apartamencie. Dwadzieścia minut później, kiedy jacuzzi jest już takie, jak chcę, postanawiam się
rozebrać.
Naglektośpukadodrzwi.Ktotomożebyć?
Biorę szlafrok, zakładam go, otwieram drzwi i mam przed sobą boya hotelowego z bukietem
czerwonychróż.Przyjmujęjezaskoczona,zamykamdrzwiiwyciągamliścik.
Bawsiędobrze,Królewno.Myślomnieicieszsięskucesem.
Niezapominaj,żeCiękocham.
Dylan
Uśmiechamsię.AletenmójFerrasaromantyczny!
Wdychamzapachróżizamykamoczy,myśląconim.Zkwiatamiwręcewchodzędołazienkiikładęje
namarmurowymblacie.Chcęnaniepatrzeć,kiedybędęsiękąpać,imyślećoDylanie.Zanurzamsięw
wodzieiwydajęzsiebiejęk.Wciskamprzycisk,żebypojawiłysiębąbelki.
Zachwyconaopieramgłowęidotykamkluczyka,którymamnaszyi.Całujęgoispoglądamnaścianę
obokmnie.Dostrzegamsprzętgrający.Wyciągamrękęigowłączam.Brakowałomijedyniedelikatnej,
zmysłowejmuzyki,żebyjeszczebardziejsiętymwszystkimupajać.
Przezkilkaminutzwyczajniezachwycamsiędoznaniami,jakiewywołujewodawokółmojegociała,i
myślę o moim ukochanym. Z zamkniętymi oczami wyobrażam sobie, że stoi przy jacuzzi i mi się
przygląda,ajawzdycham,czującjegospojrzenie.
Mamodchylonądotyługłowę,zamknięteoczyirozchylonewargi.Mojepożądanie,mojalubieżnośći
mojefantazjeożywająnamyśloDylanie.Alejegotuniema,aniezabrałamzesobąmojegorosomaka.
Cholera!
Mojedłonie,dotejporyspokojne,wędrująprostodopiersi.Masujęje,ściskam,ugniatam.Brodawki
misięunoszą,akiedyichdotykam,czuję,żesątwarde.
–Dlaciebie,kochany–mruczę.
Powoli przesuwam jedną dłoń z piersi do brzucha, a potem niżej. Podoba mi się fantazjowanie i
wyobrażanie sobie Dylana. Moje pieszczoty przenoszą się na wzgórek łonowy. Kreślę na nim koła i
rozchylam nogi, żeby samej sobie dać lepszy przystęp, a moje biodra zaczynają się poruszać. Jestem
rozpalonaichcęspełnienia.Kciukiemipalcemwskazującymdotykamłechtaczkiidelikatniejąpieszczę.
Hmmm,cozarozkosz!Przezchwilękontynuujęzabawę,ażczujętakieciśnienie,żepostanawiampójść
dalej. Rozchylam sobie wargi sromowe, żeby całkowicie odsłonić mój przycisk rozkoszy i zaczynam
lekkouderzaćgopalcem,którydostarczamiintymnejrozkoszy.
Tegowłaśniepotrzebowałam.Żar,pożądanieipodniecenierozlewająsiępomoimciele,którechce
więcej.Żądawięcej.Pewnymruchemwsuwampalecdomojegownętrza,apóźniejdwaimasturbujęsię
podwodą,poruszającbiodramiwprzódiwtył,dostarczającsobienieskończonejilościdoznań.
Wyobrażamsobiewzrokmojegoukochanegonamnieibezwahaniamasturbujęsiędlaniego,alenie
kończę.Rozkosznienadchodzi.Potrzebujęczegoświęcej…
Upojona, drżąca, wychodzę z jacuzzi, zakładam szlafrok i przeszukuję walizkę. Znajduję to, czego
szukamikładęsięnałóżku.Zsuwamszlafrokienergiczniewsuwampalcedopulsującejpochwy,agłos
Dylanaszepczemidoucha:
–Tak…królewno…Masturbujsiędlamnie.
Jegogłos,jegospojrzenie.Wyobraźniajestpotężnąsiłą!
Podniecona wspomnieniem, robię się wilgotna i drżę przy każdym pchnięciu, które sama wykonuję,
dążącdospełnienia.Alechcęwięcej,potrzebujęwięcej.
Oddychającszybko,zerkamnaszlafrokleżącyobok.Bioręgo,zwijamikładęnałóżku.Naga,siadam
na nim, żeby poczuć tarcie. Chwytam się zagłówka łóżka i energicznie zaczynam poruszać biodrami w
przódiwtył.Mojepiersipodskakują,kiedyocieramsięoszlafrokiczuje,żemojepłynywypływająze
mnieimniemoczą.Zalewamnieciepło,kiedypieprzęszlafrok,oddechmisięprzyspieszaodtwardości,
któraocierasięomojąpochwęiłechtaczkę.
Cudownie!
Zapachseksuwpokoju,mojejęki,mojawyobraźniaimojeruchysprawiająmirozkosz.Och,tak!
Przezchwilęciągnęmójspecyficznytaniecsamozadowolenia,ażwkońcubioręto,cowyciągnęłamz
walizki.Tomojaelektrycznaszczoteczkadozębów,bezbarwnykremdoustijedwabnachusteczka.
Dawno temu przeczytałam w jakimś piśmie, jak zrobić domowy wibrator i dziś wcielam się w rolę
MacGivera.
Rozpalona, nie schodząc z prowizorycznego łoża rozkoszy, owijam główkę szczoteczki jedwabną
chusteczką. Głowica jest przykryta, wyczuwalna, ale nie ostra. Sprawdzam, czy działa. Owszem, czuć
wibrację.Super!
Wnętrze pochwy mam nabrzmiałe od pocierania szlafrokiem. Kładę się, wkładając go sobie pod
biodra, które teraz znajdują się wyżej niż reszta ciała. Niecierpliwa, podniecona i bardzo rozpalona
rozchylamnogi.Pozycjaimojepożądaniesąpodniecające.
–Chcędojść–szepczę.–Muszędojść.
Dłoniąpróbujęrozchylićsobiewargisromowe,alesąwilgotne,nabrzmiałeiśliskie.Kiedywkońcu
misięudaje,pociągamjetak,jakrobitoDylan,żebyodsłonićpulsującąłechtaczkę.Czuję,jakpulsuje,i
opuszkiem palca dotykam jej delikatnie, czym doprowadzam się do szaleństwa. Spragniona doznań
otwierampudełeczkozbalsamemdoust,nabieramsporonapalceismarujęnimłechtaczkę.Boże,coza
doznanie!
Późniejkładęprowizorycznywibratordomowejrobotynawilgotnejinabrzmiałejłechtaczce,ikiedy
czujęjegowibracje,wciągukilkusekundogieńtrawiącymojeciałorozlewasięiwydobywasięzmoich
ustwpostaciszalonegojękurozkoszy.
Przyciągamnogidosiebie.Wijęsię,alesłyszę,jakDylanmówi,żebymjerozchyliła.Chcewidzieć,
jakdlaniegodochodzę.Domagasiętego.Słuchamgo,akiedytorobię,mojarozkoszsiępodwaja,aja
poruszammoimwynalazkiemzgórynadół.
Cholera…podobamisię…podobamisię…bardzomisiępodoba.
Drżę.Całasiętrzęsę.Mojenogizaczęłyżyćwłasnymżyciem,mojebiodra,rozszalałe,unosząsię,a
kiedy odnajduję dokładne miejsce mojej rozkoszy, przestaję poruszać wynalazkiem. Ciepło idzie
wyżej…wyżejiwyżej,akiedydocieradomoichust,wstrząsamnąniszczycielskiorgazm,podwpływem
któregozwijamsięwkonwulsjachijęczęjakszalona.
Wyczerpana tym, co przeżyłam sama w apartamencie tego strasznie drogiego hotelu, zamykam oczy,
wypuszczamszczoteczkędozębówzdłoniiczekam,ażoddechmisięuspokoi.Żarjestdeliryczny,moja
pochwapulsuje,ajaczujęsuchośćwustach.
Boże,cozarozkosz!
Kiedynogiprzestająmidrżećjakgalareta,wstaję,idędominibaru,wyciągambutelkęwodyiwypijam
jąjednymhaustem.
Alemisięchciałopić!
Spoglądam na łóżko i widzę pozostałości po prywatnej imprezie, którą sobie urządziłam. Szlafrok,
elektrycznaszczoteczka,balsamdoust…Parskamśmiechemikręcęgłową.
–Dylan,niemogębezciebieżyć.
ciągdalszynastąpi…
Wkrótce
MeganMaxwell
Odgadnij,KimJestem
Tom4Naprawdę