===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxx
1.Wszystkosięzmieniło
N
astępnydzień
jest
czystymszaleństwem.
Mam
spotkaniazprasąistacjamitelewizyjnymiinadalniemogęuwierzyć,żetowszystkonaprawdę
siędzieje.
Ale
jazda!
Po
obiedziejedziemydoradia,gdziespotykamysięzJ.P.icałąjegoekipą.Witasięzemnąnadwyraz
czule, moim zdaniem zdecydowanie przesadza. Co mu odbiło? Nie jest tym samym facetem, którego
poznałamwstudiunagrań.
Przed
rozpoczęciem audycji prezenter informuje nas, że wywiad transmitowany jest w internecie na
żywo.Cholera!Wielkaszkoda,żeniewiedziałamotymwcześniej.PowiedziałabymDylanowiimojej
rodzinie.SiadamobokJ.P.iaudycjasięrozpoczyna.DziświeczoremwLondyniedajemykoncert,więc
zachęcamy słuchaczy, żeby go nie przegapili. Prezenter mówi o muzyce J.P. i korzystając z okazji,
przedstawiamnie,reklamujemójalbum
Divin
a
i
przypomina,żedziświeczorembędęśpiewaćzJ.P.na
stadionieWembley.Puszczająmójkawałek.
– Niezła jesteś,
jasnooka
– oznajmia J.P., spoglądając na mnie i poruszając ramionami w rytm
piosenki.–Podniecamnietwójgłos.
Oszołomiona
mam
ochotę posłać go do diabła, ale uśmiecham się, bo jesteśmy na wizji. Wydaje mi
się, że w tej chwili najlepiej zacisnąć zęby i nie zwracać na niego uwagi. Kiedy piosenka się kończy,
prezenter, bardzo sympatyczny człowiek, pyta, jak się poznaliśmy. Opowiadamy. Z zaskoczeniem
słucham, jak J.P. mówi, że gdyby nie ja, nigdy nie wybrałby piosenki, którą śpiewamy razem. Cieszy
mnie to. Przez chwilę mówimy o sobie nawzajem same przemiłe rzeczy. Te wzajemne komplementy
wychodząnamznakomicieichybapodobająsięprowadzącemu.
PóźniejJ.P.śpiewa
na
żywo fragment jednej ze swoich piosenek. To ballada. Przysuwa się do mnie
bliżejniżnormalnieiśpiewamidoucha,ajaczujęsięniezręcznie,alesięuśmiecham.Nakoniecbijemy
mu brawo, a mnie szczęka opada, kiedy zaczyna się do mnie przystawiać. Program jest na żywo, więc
hamuję się jak mogę, żeby nie dać mu w twarz za to, co wygaduje. Na dodatek chwyta mnie za rękę i
zaczynaobsypywaćmniepocałunkami,ażzatrzymujesięnaramieniu,tylkodlatego,żegopowstrzymuję.
Całeszczęście,żeniepowiedziałamDylanowi,żebymnieoglądał!Zachowanieraperazcałąpewnością
bymusięniespodobało.
Kiedy
wywiadsiękończyiwychodzimyzestudia,mamzamiarpowiedziećmuparęostrychsłów,ale
rozdziela nas jego ekipa i tracę go z pola widzenia. W końcu się uspokajam i wracam do hotelu.
Wieczoremjestkoncertichcębyćwformie.
Kiedy
podjeżdżamynastadion,zlimuzynywidzędługiekolejkiosóbczekającychnawejście.Słowo:
niewiarygodne nie wyraża tego, co mam w głowie. Uśmiecham się na myśl o tym, że za cztery dni
spotkamsięwMadryciezmoimbratemRayco,któryprzyjedzienakoncert.
Zaskoczona
wchodzędoprowizorycznejgarderobypełnejkwiatów.Uśmiechamsię.Tozpewnością
mójchłopak.Wyciągamliścikzpierwszegobukietuiczytam:
Rozkoszuj
siękoncertem,apotem,jeślimaszochotę,rozkoszujsięmną.
J.P.
Wypuszczam
kartkę i mam ochotę rozgnieść mu te kwiaty na głowie. Co za typ! Widzę trzy inne
bukiety.Bioręliścik,wktórymnapisano:
Dziś
jest
pierwszydzieńTwojejkariery.
Ciesz
sięnim,wkrótceYanirabędzieznananacałymświecie.
Omar
iwytwórnia
Uśmiecham się.
Nie
ulega wątpliwości, że mój szwagier jest profesjonalistą w każdym calu. Są
jeszczedwabukiety.Wyciągamnastępnyliścik.
Dla
kobietyznajpiękniejszymioczami,jakiewidziałem.Powodzenia!
Jack
Adams
No,no,jaki
miłytenprzyjacielDylana.
W
końcuzostajeostatnibukiet.Wyciągamliścikiczytam:
Przepraszam
zatoradiu,jasnooka,aletrzebabyłorozpalićpubliczność.
J.P.
Wypuszczam
kartkęirobiępodkówkę.Jaktomożliwe,żeDylan,którytakzwracauwagęnaszczegóły,
nieprzesłałmikwiatów?
Parę
chwil
późniejdogarderobywchodząOmar,SeaniTifany.Sąprzejęci,wiedzą,żekoncertbędzie
świetnympoczątkiemmojejkariery.
Tifany,widzącmojąpoważnąminę,
siada
obokmnie.
–
Co
sięstało?
Wskazujębukiety.
–Żaden
nie
jestodDylana–mówię,niepokazującjejliścików.
Uśmiechasię
i
mnieprzytula.
–
Kotkuuuuuuuuu,on
wie,żewgarderobiedostajesiędużokwiatówinapewnoniechciał,żebyjego
byłpoprostujednymzwielu.Napewnokiedywróciszdohotelubędzienaciebieczekałsuperpiękny
bukiet,jedenjedyny.
Uśmiechamsię.
–Dalej,rzęsy
do
góry!–dodaje.–Dziśjesttwójdzień,Yanira.
Omar,który
nie
przestajerozmawiaćprzeztelefon,mówi:
–
Dalej,Yanira,musimy
zrobićpróbędźwięku.
Idę
za
nim na scenę, a kiedy wychodzę, ogarnia mnie strach. Wembley jest ogromnym stadionem.
Jestemprzyzwyczajonadowystępówwhotelachimałychklubach,atomiejscejestonieśmielające.Ale
wiadomo, J.P. jest gwiazdą i ma miliony wielbicieli, którzy na pewno zapełniliby nie tylko ten jeden
stadion,aleikilkainnych.
Technik
dźwiękupodchodzi,chwytamniezarękęiwskazujepodłogę.
– Możesz poruszać się
z
mikrofonem po całej scenie – mówi – i tańczyć. – Nie będzie problemu,
prawda,piękna?
Kiwam
głową,chociażmamwrażenie,żecałkiemstraciłamgłos.Oniemiałam!Jakzdołamzaśpiewać
całetrzypiosenki?
Nagle
rozbrzmiewa muzyka, a ja mam język przyklejony do podniebienia. Muszę śpiewać, ale nie
mogę.
Pomocy!Jestem
zblokowana!
Muzycy
przerywają. Patrzę na nich z nieruchomym uśmiechem i ich przepraszam. Kiwają głowami i
zaczynająodnowa,jakbynicsięniestało.Słyszęakordymojejpiosenkiirobięto,cozawsze:zamykam
oczy,dajęsięponieśćdźwiękom,itymrazemudajemisięzacząćśpiewać.
Zmieniam
się. Śpiewam i tańczę w rytm melodii na tej wielkiej scenie i myślę, że świetnie byłoby
miećoboksiebietancerzy.Zcałąpewnościądziękinimpoczułabymludzkieciepło,któregowtejchwili
mibrakuje.
Kiedy
kończę śpiewać, dźwiękowcy dają mi znać, że wszystko jest w porządku. Śpiewam pozostałe
dwiepiosenki,tymrazembezoporów.Rozgrzałamsięijestemwstaniezaśpiewać,comikażą.Kiedy
kończę trzeci solowy kawałek, na scenę wchodzi J.P. Puszcza do mnie oko szelmowsko i parę sekund
późniejsłychaćmelodiępiosenki,którąśpiewamywduecie.Zgłośnikarozbrzmiewanajpierwjegogłos,
apóźniejmój.Jestemnieobecnaisztywnajakkijodszczotki.Niezbliżęsiędoniegonakrok,mowynie
ma.
–
Co
sięztobądzieje?–pyta,kiedykończymy.
Nie
odpowiadam.Patrzętylkonaniegozwyrzutem.
–Dostałaś
ode
mniekwiaty,jasnooka?
–Tak.
–I?!
–
Nie
chcę się rozkoszować twoim ciałem, imbecylu! – cedzę z wściekłością. – I nie cierpię, jak
mówiszdomnie:jasnooka.
J.P.parska
śmiechem.
Nie
wiem, co go tak śmieszy. Mam zamiar dać mu w twarz na środku sceny, ale nagle odzywa się,
rozbawiony:
–Pomyślałaś,żeja…?–Znów
zanosi
sięodśmiechu.Kiedywkońcusięuspokaja,spoglądanamniei
mówi: – Spokojnie, jasno… Spokojnie, napisałem tak tylko dla żartu. Nie przyszłoby mi do głowy
zbliżaćsiędociebie,skoromasztakiegomęża.Możeszniewierzyć,alecenięsobieswojeżycie,aDylan
nietylkourwałbymigłowę,onbyjązjadł!
To
ostatniestwierdzeniewywołujeuśmiechnamojejtwarzy.
–
Dla
mnieliczysiętylkoto,czyzrozumiałaśtędrugąwiadomość,którąciwysłałem.Ludziepłacąza
to, żeby zobaczyć spektakl, jasnooka. A jeżeli ty i ja przekonamy ich, że łączy nas niesamowita więź,
będązachwyceni.Muzykatoprzyjemnośćizabawa.Jeżelichceszodnieśćnatymświeciesukces,wbij
sobietodogłowyispraw,żebytwoiwielbicielesiędobrzebawiliisamateżsiędobrzebaw.Spraw,
żebyprzykażdejpiosencemarzyli.
Jego
słowa pełne rozsądku uspokajają mnie. Nie ulega wątpliwości, że ma rację. Ale ze mnie
nowicjuszka! A miałam się za taką profesjonalistkę! Nagle jego spojrzenie znów staje się spojrzeniem
tegoJ.P.,któregopoznałamwstudiu.
–
Nie
chcę z tobą żadnego seksu, chyba, że ty będziesz miała ochotę – drwi. – Ale chcę, żeby
publicznośćwidziałamiędzynamichemię–ciągnie.
–
W
porządku,terazrozumiem.
Mężczyzna
z
jegoekipypodchodzidonasipodajenamdwiebutelkiwody.
– Pamiętaj,
jasnooka, kiedy
z kimś śpiewasz, musi być między wami magia, więź. To, co śpiewasz,
musiwypaśćwiarygodnie,żebydotarłodosłuchających,niezapominajotym!
Kiwam
głową. Tak właśnie robiłam, kiedy śpiewałam z zespołami, ale wtedy przychodziło mi to
naturalnie.Wypijamtrochęwodyipuszczamdoniegooko.
–Możeprzećwiczymypiosenkę
jeszcze
raz?–pytam.
Tym
razem wszystko jest inaczej. Bawię się na scenie. Tańczę z raperem, przysuwam się do niego,
robięminki,prowokujęgoruchami,akiedykończymy,Omarbijenambrawo.
–Świetnie,rewelacja!
O
jedenastej wieczorem mam puls dwa tysiące na godzinę. Mam wrażenie, że serce wyskoczy mi z
piersi,żeumręnascenie,żeniezobaczęjużmojegobiednegoDylanaiżezrobięmucholernąprzykrość.
Koncert
zaczął się godzinę temu i J.P. oddaje publiczności wszystko, co ma najlepszego. Patrzę na
niego, przyglądam mu się i czuję, ile przyjemności mu to sprawia. Widać, że to właśnie chciał mi
przekazaćnapróbiedźwięku.Owinąłsobieludziwokółpalca,śpiewająznim,tańczą,krzycząibawią
się,aonporuszasięposcenie,rapuje,śpiewaiteżsiębawi.
Oglądam
koncert
zza kulis, wykrzywiając spocone dłonie, i staram się wyciszyć umysł, bo następną
piosenkęmamznimśpiewaćja.
Zdenerwowana
dotykamwłosów.Fryzjerka,którązatrudnili,natapirowałamijetak,żeczujęsięjak
KrólLew.Przeglądamsięwlustrzezbokuipodziwiamsiebiewkostiumiezczarnejskóryiskórzanej
czerwonejkamizelce.Wyglądamperwersyjnie!
Kostium
jest bardzo kusy, w stylu wspaniałej Beyoncé, a zaprojektowała go Tifany. Jest elegancki i
jednocześnie seksowny i czuję się w nim zniewalająco. Uzupełniliśmy go czerwonymi butami, na
niebotyczniewysokichobcasach,któresięgająmidopołowyuda.Niemuszęmówić,żekiedyDylanje
zobaczył,niebyłzachwycony,alenieodezwałsięsłowem.Potraktowałjejakczęśćmojejgarderoby.
Jestem
zdenerwowana.Bardzozdenerwowana.Możnapowiedzieć,żesparaliżowana.
Plan
A:ucieknę.
Plan
B:zemdleję.
Plan
C:zaśpiewam.
Najbardziej
kusimnieplanA,alejestemtakrozedrgana,żewydajemisię,żeskończysięplanemB.W
tej chwili J.P. kończy śpiewać, spogląda na mnie i mówi, że ma zaszczyt być ojcem chrzestnym nowej
gwiazdy.
Jeżeli
publicznie
nazwiemniejasnooką,zabijęgo.Wychwalamniepodniebiosa,akiedywypowiada
mojeimię,decydujęsięnaplanC.Niemaodwrotu.
Z
oszałamiającymuśmiechemwychodzęnascenę,oślepionablaskiemreflektorów.Raperchwytamnie
zarękę,żebydodaćmiodwagi.Jestemmuwdzięczna.
J.P.patrzy
namnie,żartujeipytapubliczność,czywyglądamseksownie.Głośne:taaaaaksłychaćna
całymWembley.Uśmiechamsię.Drżęijestemoszołomiona.Jakjasiętuznalazłam?
Nagle
rapercałujemniewgłowęirozlegająsiędźwiękinaszejpiosenki.J.P.wypuszczamojąrękęi
poruszając się zwinnie, po scenie zaczyna śpiewać, a ludzie gwiżdżą. Czuję, że nogi odmawiają mi
posłuszeństwa.Ważądwietonykażdainiemamwątpliwości,żepowodemjestzdenerwowanie.
Jak
na filmie obserwuję, jak J.P. daje publiczności to, czego ona oczekuje, nabieram powietrza i
kiwamgłową.Mammiękkiekolanaitańczęzawstydzona.
Chwileczkę!
Umiem
robićtolepiej!
Kiedy
mam zacząć śpiewać, wchodzę na czas i uśmiecham się, wskazując publiczność. Poruszam
biodramizgracją,zmysłowo.Piosenkaażsięotoprosi.Mówiomiłościdziewczynyzzamożnejklasyi
chłopaka z ulicy. Oddaję się we władanie rytmowi i od tej chwili tańczę i cieszę się muzyką. J.P.
podchodzidomnieodtyłuzmikrofonemwręceiśpiewamidoucha,żeuwielbiasięzemnąkochać,a
ja, przejęta występem, odwracam się i śpiewam do niego. Zachwycony porozumieniem, jakie między
namiwidać,kładziedłońnamoichplecach,przyciągamniedosiebieirazemśpiewamyrefren.Widać
wyraźnie,żedoskonalesięrozumiemy.Cieszęsięisprawiamradość,auśmiechJ.P.iszaleństwoludzi
mówią,żeidęwdobrąstronę.
Nasz
występsiępodoba.Ludzieklaszczą,tańcząiśpiewająznami.Niesamowiciejestsłyszećokrzyki
aplauzu na Wembley. Wszyscy znają piosenkę i to dodaje mi energii. Tancerze J.P. poruszają się po
scenie.Tańczą,skaczą,wyginająsię,aja,oszołomiona,śpiewamzichszefem,rozkoszującsięmuzyką,i,
jakpowiedziałabySandyNewman,kręcętyłkiem.
Na
koniecrozlegająsięgromkiebrawa.Uśmiechamsię,J.P.również.Wypadliśmywspaniale.Kiedy
krzykisięniecouspokajają,raperrobisobieprzerwę,ajamampoprowadzićwystępdalej.
Matko
jedyna…matkojedyna…chybazemdleję!
Jednak
jakzwyklewsytuacjachtrudnychrosnę.Przysuwamsobiemikrofondoustikrzyczę:
–
Chcecie
jeszczepotańczyć?!
Ludzie
znów krzyczą, że tak, a ja zerkam na muzyków, daję im znak i rozlega się muzyka z
Divin
y
.
Zawsze
byłam profesjonalistką, więc poruszam się zwinnie po scenie. Tańczę, śpiewam, kołyszę
biodrami, a kiedy tancerze J.P. wyskakują, żeby mi towarzyszyć, czuję się niesamowicie dobrze i
bezpiecznie.
Ludzie
przyłączają się do śpiewania, a ja, z niedowierzaniem stwierdzam, że znają piosenkę na
pamięć.Cholera!Jaknascenicznąbestięprzystało,całkowiciewczuwamsięwrolęiwychodzęzsiebie,
żebywypaśćnajlepiejjakpotrafię.Kiedykończę,ludziebijąbrawo,ajauśmiechamsiępromiennieiim
dziękuję.
Znów
rozbrzmiewa
muzyka. Tym razem zmysłowym ruchem zdejmuję czerwoną skórzaną kamizelkę,
czemu towarzyszy głośny krzyk publiczności. Nie mam wątpliwości, że udało mi się ją zdobyć.
Pozwalamupaśćkamizelcenaziemię,bioręmikrofoniznówzaczynamśpiewać.Towarzysząmigromkie
oklaski,ajabawięsięjakszalona.Potejpiosencenastępujetrzeciaipublicznośćmamustóp.Kończę
szczęśliwaisilna,słysząc,jakskandująmojeimię.Wrażeniejestniedoopisania.Nigdynieczułamsię
takpowystępie.
J.P.,któryobserwował
wszystko
zza kulis, podchodzi do mnie, chwyta mnie w pasie i krzyczy moje
imię. Publiczność nadal klaszcze, a ja posyłam w powietrze milion buziaków, podnoszę z podłogi
czerwonąkamizelkęischodzęzescenyzrozszalałąadrenaliną.Koncerttrwa.
W
budynkuwpadamnamojegoszwagraOmara,którymnieobejmuje.
–Wiedziałem–mówiprzejęty.–Jesteś
wiele
warta,Yanira.
Jestem
szczęśliwa.Niewiarygodnieszczęśliwa.
Tifany, rozemocjonowana, opowiada
mi, jak dobrze wypadłam i jak seksownie poruszałam się po
scenie.Idziemydogarderoby.
Omar
iSean,uradowani,nieprzestająrozmawiaćprzeztelefon.Bezwątpieniatenwystępprzekroczył
ichoczekiwania,ajaniewiem,copowiedzieć.
Garderoba
zapełniasięludźmi,którzyskładająmigratulacje.Niewiem,kimsą,alesięuśmiechami
pozwalamsięfotografować.WkońcuOmarwyrzucawszystkich,Tifanypodajemibutelkęwody.
–
Dylan
dzwonił do Omara, kiedy występowałaś – mówi. – Powiedział, żebyś zadzwoniła, jak
skończysz.
Szczęśliwa,biorękomórkę
i
widzę,żemamodniegowiadomość.Alewzdycham,kiedyczytam:
„Comiałyznaczyć
te
wygłupyzJ.P.wradiu,jasnooka?”
Cholera!
Słyszał?!
Kto
mupowiedziałotransmisjinażywo?
Cholera… cholera…
Nie
chcę sobie nawet wyobrażać, co sobie pomyślał, widząc, jak J.P. całuje
mnieporęceażdoramienia.Musibyćnieźlewściekły.
Wybieram
jegonumer,czekamkilkasygnałów,alenieodbiera.Uśmiechznikazmojejtwarzy.Próbuję
jeszczekilkarazy,aleztymsamymskutkiem.Wkońcudecydujęsięzostawićwiadomośćgłosową.
– Cześć, kochanie. Dzwonię
do
ciebie, ale nie odbierasz. To w radiu, to był wygłup J.P. Poza tym,
wszystkowypadłowspaniale…wspaniale…wspanialeiniepotknęłamsięnascenie.–Uśmiechamsię.
–Zadzwońdomnie,jakbędzieszmógł,dobrze?Kochamcię.Kochamcię.Kocham.
Kiedy
się rozłączam, mój szwagier, radosny jak skowronek, otwiera butelkę szampana i wznosimy
toast.Bezwątpienia,byłtodobrydzieńdlawszystkich.
Godzinę później
Dylan
w dalszym ciągu nie zadzwonił. Dziwi mnie to, ale tłumaczę sobie, że skoro
tego nie zrobił, musi mieć jakieś powody. Po skończonym koncercie, kiedy mamy wychodzić, raper
zatrzymujemniewkorytarzuiobejmuje.
–Byłaśfantastyczna,piękna.Gratulacje!
Uśmiechamsię.
Oboje
jesteśmyzadowoleni.
–
Dzisiaj
urządzamimprezędlaznajomych,maszochotęwpaść?–dodaje.
Spoglądam
na
Tifany,którastoiobokmniewmilczeniuichociażmiałabymochotęzjawićsięnatej
imprezie,odpowiadam:
–Dziękuję,
ale
maminneplany.
J.P.puszcza
domnieokoicałujemniewczoło.
–
Do
zobaczeniawMadrycie,jasnooka.
Wychodzimy
tylnymidrzwiami,skądzabieranassamochódiprzejeżdżamyoboktłumu,wracającegoz
koncertu.Patrzęnatwarzeludziiwidzę,żesąszczęśliwi,comniecieszy.Widać,żedobrzesiębawili.
Kiedy
docieramydohotelu,Omarproponuje:
–Może
wybierzemy
sięwszyscyrazemnakolację?
–
Nie
maszans–odpowiadaTifany.–Umówiłyśmysięnakolacjęzeznajomymi.
Omar
jestniezadowolony,alenicniemówi.Szwagierkaijawchodzimydohotelu,żebysięprzebrać.
Kiedyjestemsamawmoimapartamencie,znówwybieramnumerDylana.Nadalnieodbiera.Zostawiam
mu kolejną wiadomość, ale muszę się dowiedzieć, dlaczego się tak zachowuje i dzwonię do szpitala.
Tammimówią,żedoktorFerrasaoperuje.
Dobrze.Teraz
jestemspokojniejsza.
Pół
godziny
później,pokąpielipodprysznicemiprzywróceniuwłosówdonormalności,ubieramsię
w ładną niebieską minisukienkę, a do niej wkładam buty na obcasie. Tifany wygląda jak zwykle:
imponująco.Tadziewczynajestniesamowita.Czarnaprostasukienkananiejwyglądajaknajcenniejszy
królewskiklejnot.Niemożnawyglądaćlepiejanimiećlepszegogustu.
Kiedy
przechodzimyobokrecepcji,Omarrozmawiazgrupąmężczyzn,alejegouwadzenieumykafakt,
żewychodzimy.Kiwammudłonią,aleTifanynawetnaniegoniespogląda.Brawo!
Zanim
zdążymy podejść do drzwi, zatrzymujemy się. Na zewnątrz jest mnóstwo dziennikarzy. Tifany
spoglądanamnie.
–
Musimy
wyjśćprzezkuchnię,inaczejzanamipojadą–mówi.
Robimy
tak,jakradziiwychodzimyzhotelu,alekiedydocieramynapostójtaksówek,zatrzymujesię
przynasczarnalimuzynaisłyszę,żektośmniewoła.
Patrzę
i
widzęangielskiegoznajomegoDylana.Coonturobi?
–Cześć,Jack.
Wysiada
zlimuzyny,całujeTifanyimnie.
–
Przykro
mi–mówi.–Niemogłembyćnakoncercieiprzyjechałemsięwytłumaczyć.Jakposzło?
–
Super
świetnie–odpowiadaTifany.–Niesamowicie.Wielkisukces.Ominąłcięwielkispektakl.
–
Niesamowicie
–mówię,nadalprzejęta.–Tobyłjedenznajlepszychmomentówmojegożycia.
Jack
sięuśmiecha.
–
Idziecie
naimprezę?
Moja
szwagierkaijaspoglądamynasiebie.
–Szłyśmycośzjeść–mówięszczerze.
–Same?
Kiwam
głową.
–
A
Omar?
Tifany
wzdycha.
– Między
Omarem
i mną nie układa się chwilowo najlepiej, a czasami lepiej być samemu niż w
nieodpowiednimtowarzystwie–mówi.
Po
tymwyznaniuipotym,coJackwidziałwsamolocie,zpewnościądoskonalerozumie,ocochodzi.
–
Drogie
panie,pozwoląpanie,żebymzaprosiłjenakolację–proponujezangielskąelegancją.
Zerkam
na Tifany. Zrobię to, co będzie chciała. W końcu to ona zarezerwowała stolik na kolację.
Widząc,żekiwagłową,uśmiechamsię,aJackpomaganamwsiąśćdolimuzyny.
Po
drodzerozmawiamy,ażdojeżdżamydoładnejrestauracji.Wysiadamy,Jackobejmujenaswpasiei
wetrojeidziemydośrodka.
Tuż
za
progiemTifanywydajezsiebieradosnypisk.Tomiejscenależydotakich,wktórychgustuje.
Za to ja wiem, że wyjdę głodna. Parę osób wstaje, żeby przywitać się z Jackiem. Mnie nie znają. Na
szczęście.Niechcęsobienawetwyobrażać,jakąminęzrobiłobywieluznich,gdybywiedziało,żetoja
jestemtą,którazaledwiekilkagodzintemuwystępowałanakoncercieJ.P.wskórzanymkombinezoniei
czerwonychkozakachzakolano.
Jack
przedstawia nas właścicielowi lokalu, Joshuy, szpakowatemu, dość atrakcyjnemu mężczyźnie,
którynawidokTifanytracigłowę.Mojaszwagierka,świadomawrażenia,jakienanimwywarła,mruga
zmysłowoizaprasza,żebysiędonasprzyłączył.Joshuasięniezastanawia,zgadzasięodrazu.
Kolacja
upływa na miłej rozmowie. Kilka razy zerkam na komórkę, ale nic. Nie ma wiadomości od
Dylana,widoczniecałyczasjestnasalioperacyjnej.Pokolacjimężczyźniproponują,żebyśmywybrali
sięnadrinkaiTifanyzgadzasięzachwyconawimieniunasobu.
Widać,że
szpakowaty
mężczyznaspodobałsięjejtakjakonajemuitomniemartwi.
Idziemy
doekskluzywnegolokalu,gdziepijemykoktajle.Sąznakomite.Nagledzwonimojakomórka.
Widząc,żetoDylan,oddzielamsięodgrupy,żebymiećtrochęprywatności.
–Cześć,
skarbie
–odbieramzadowolona.
–
Gdzie
jesteś?
Nie
takiegopowitaniasięspodziewałam.
–
No,kochanie,ja
teżzatobątęskniłam–odpowiadam.
– Dzwonię
do
ciebie dobrą chwilę i nie odbierasz! – krzyczy. – Dzwoniłem nawet do hotelu, ale
powiedzieli,żeniemacięwpokoju.PóźniejrozmawiałemzOmarem,aon,wkurzony,powiedziałmi,że
tyiTifanyniechciałyścieznimzjeśćkolacjiiżepojechałyściedoknajpyzjakimiśnieznajomymi.Do
cholery,cotozaludzie?
Słychać,że
jest
wściekły.NajpierwakcjaoJ.P.,aterazznowuoto.Niedamsię.
–Kochanie.–Panuję
nad
sobą.–Dzwoniłamdociebie,niesłyszałeśmoichwiadomości?
–Zobaczyłem,
jak
wyszedłemzoperacji.Nieodpowiedziałaśmi.Zkim,kurwa,jesteś?
Cholera…cholera…cholera…
Dylan
zaklął.Klnietylkojakjestwściekły.Widać,żesięnieuspokoi.
Znamgoiwiem,żenieodpuści.
–Miałyśmyiść
na
kolacjęzeznajomymiTifany,ale…
–
Ale
co?!–przerywami.
Nie
odpowiadam.
–
Yanira,z
kim,kurwa,jesteś?–syczy.
–
Z
Jackiem.
Jego
pełenfrustracjikrzyksprawia,żeodsuwamsłuchawkęoducha.
–
Co
ty, do cholery, robisz z Jackiem? – Klnie. – Bierz natychmiast Tifany i wracaj do hotelu,
zrozumiałaś?
Jego
władczytonmniewkurza,tymbardziej,żeanisłowemniezapytałoto,jakmiposzedłwystęp.
–Słuchaj,
przystojniaku,wyluzuj,bo
siępokłócimy.
–Oczywiście,żesiępokłócimy–
odpowiada
obrażony.
–Chwileczkę–mówię.–
A
możebyśmnietakspytał,jakwypadłkoncert?
Po
chwilipełnejnapięciaciszyodpowiada:
–Wiem,że
dobrze.Omar
mipowiedział,apozatymwidziałemconieconaYoutubie.
–
Na
Youtubie?–powtarzamoszołomiona.
Jestem
naYoutubie?
Ale
Dylanniechceotymrozmawiać.
–Yanira,chcę,żebyś
natychmiast
wracaładohotelu!–powtarzazuporem.
Urażona
jego
tonemitym,żenieinteresujesięmojąpracą,odpowiadam:
–
Przykro
mi,alenie.Nierobięniczłego,pijętylkodrinkainiemamzamiarupozwolićnato,żeby…
–
Nie
maszzamiarupozwolić,żebyco?!–krzyczy,niepanującnadsobą.
Rozmowa,na
którątakczekałam,zamieniasięwdrogękrzyżową.
–
Wiesz
co?–mówięobrażona,zanimsięrozłączę.–Niemamzamiaruwysłuchiwaćtwoichkrzyków.
Dlatego:dowidzenia–rozłączamsię.
Zaraz
potemzamykamoczy.Właśniepokusiłamlos.NieźlemusibyćterazwkurzonymójFerrasa!
Jak
można przypuszczać, telefon dzwoni znowu. Jednego nie można Dylanowi odmówić: uporu. Ale
wiem,żeniepowieminicmiłegoaniromantycznego,więcnieodbieram.Wyłączamdźwięk,wkładam
telefondokopertówkiiwracamdopozostałych.Naglektośmnierozpoznajeiprosi,żebymzrobiłasobie
znimzdjęcie.Robiętoiodtejporyniemamjużchwilispokoju.Kiedywkońcuudajemisięopędzićod
ludziiwrócićdoTifany,widzę,żejestlekkowstawionaizabardzoprzysuwasiędotegoJoshuy.
–
Przesadzasz
–szepczędyskretnie.–Jeżelinieprzestaniesz,facetpójdzienacałość.
Moja
szwagierkaparskaśmiechem.
–
Jestem
superzachwyconaaaaaa…–odpowiada.
No…no…no…Jużwidzę,
jak
jąstądwyciągamsiłą.NastępnaCoral,wszystkoalbonic!
Ludzie
zaczynająsiętłoczyćdookołanas.Niedająmispokoju.
Czujęsię
nieswojo
i zastanawiam się, jak się wywinąć z tej sytuacji, aż nagle Jack przysuwa się do
mnieiwsuwamikosmykwłosówzaucho.
Patrzę
na
niego. Nie pozwoliłam mu na taką poufałość, a przede wszystkim, Dylanowi by się nie
spodobała.Widzącmojąminę,uśmiechasięiprzysuwasiędomniebardziej.
–
Masz
niesamowiteoczy–mruczy.
– Dziękuję – usiłuję się uśmiechnąć,
ale
wcale mi się nie podoba to, w jaką stronę to wszystko
zmierza.
Jack
chybawyczuwa,comyślę.
–Gdybyś
nie
byłażonąDylana…–szepczemidoucha,niekończączdania.
O,matko…
Ten
facetjestniebezpieczny!
Uśmiecha się,
kiedy
widzi, że nie odpowiadam. Pije ze swojego kieliszka, nie odrywając ode mnie
wzroku,ajaczuję,żesięrumienię.Zcałąpewnościązadużowypiłam.
W
tej chwili pojawia się kobieta, która się z nim wita i z tego, jak na siebie patrzą, wyczuwam, że
dawniejłączyłoichłóżko.Namojeszczęście,odwracaodemniewzrokiskupiasięnaniej,ajawkońcu
mogęodetchnąć.
Jack
jestbardzoatrakcyjnymmężczyzną,niemożnamutegoodmówić.Alewiemzcałąpewnością,że
nietknęgonawetkijem.PragnętylkoDylana.MojegoosobistegoFerrasy.
Korzystając
z
zamieszania,chwytammojąszwagierkęzarękę,wyrywamjejkieliszekzdłoni.
–
Szybko,musimy
iść–mówięstanowczo.
Widząc
moje
zdecydowanie, nie protestuje i kiwa głową. Siwowłosy pewnie rozpoczął akcję i ona
zaczynasiębać.Kiedysiężegnamy,JackiJoshua,jakdwajdżentelmeni,upierająsię,żeodwioząnasdo
hotelu.
Chcękrzyczeć,żenie,chcę,żebyzniknęli
mi
zoczu,alewkońcuniemamwyjściaimuszęsięzgodzić.
Ludzienanaspatrzą,ajanielubięrobićscen.
Kiedy
dojeżdżamyprzedhotel,JoshuawysiadaiotwieradrzwiTifany,pomagającjejwysiąść.Jachcę
zrobićtosamo,aleJackchwytamniezarękę,żebypowstrzymać.Próbujemniepocałować,aleodsuwam
sięodniegoszybko.Jeżelijeszczerazspróbuje,dammuwtwarz.
Uśmiechasię,widzącmojąminę
i
szepczącintymnie,wsuwamidotorebkiwizytówkę.
–Chciałbymsię
jeszcze
ztobąspotkaćsamnasam.Zadzwońdomnie.
–Akurat.
Moja
odmowachybamusiępodoba.
–
Dylan
niemusioniczymwiedzieć.Tozostanietylkomiędzymnąitobą.
Ten
facetjestwyjątkowymidiotą.
–
Jak
dlamnie,możeszsiępocałowaćwdupę–syczę.
I
szybkowysiadamzsamochodu.Niechcęsięznimkłócić.
Fotografowie
czatujący przed drzwiami hotelu zaczynają robić zdjęcia. Nie tracąc czasu, Joshua
wsiadadosamochoduiodjeżdżają.
My
wchodzimydohotelu,nieoglądającsięzasiebie.
–
Ale
fajni!–mówiTifany.
–Świetni–wzdycham,pewna,że
ci
dwajsąjakdrapieżniki.
Moja
szwagierkawyczuwadrwinęwmoimgłosieisięuśmiecha.
– Jeżeli
Ferrasowie
się dowiedzą, że byłyśmy same z tymi ideałami – szepcze – czekają nas niezłe
kłopoty.
To
mnieniepokoi.BoFerrasowiejużsiędowiedzieli!JasamapowiedziałamtoDylanowi,pozatym,
przytakiejilościzdjęćnieudałobysiętegoukryć.
Żegnam się
z
Tifany i idę do swojego pokoju, a kiedy wchodzę, odbiera mi mowę na widok
apartamentu pełnego czerwonych róż. Odkładam torebkę na stolik, podchodzę do jednego z bukietów i
wyciągamliścik.
Jesteśnajlepsza.
Kocham
Cię
Dylan
Po
koleiczytamkarteczkizbukietówinakażdejwidzęcośpięknego,pełnegonamiętności.Boże,jak
jagokocham!
Nagle
przypominamsobie,żesięrozłączyłam,kiedyznimrozmawiałamidostajęgęsiejskórki.Idędo
torebki, otwieram ją, wyciągam wizytówkę Jacka i wyrzucam ją do kosza. Nie interesuje mnie ten
imbecyl. Patrzę na komórkę i widzę dwadzieścia wiadomości i czterdzieści sześć nieodebranych
połączeńodDylana.Mamochotęumrzeć.Alezemnieniedobryczłowiek!
Odczytuję wiadomości, które
nie
są zbyt romantyczne. Raczej gwałtowne, władcze i pełne złości.
Nieźle jest wkurzony ten mój kochaniutki. Rozbieram się, wkładam koszulkę do spania i rzucam się na
łóżko,czującpotrzebę,żebydoniegozadzwonić.Robiętoipopierwszymsygnalesłyszęjegogłos.
–
Nawet
sobieniewyobrażasz,jakijestemwściekły,Yanira.
–
Chyba
jednaktak.Wyobrażamsobie–odpowiadam,opierającsięozagłówek.
–
Nie
śmiejęsię–syczy.
–
Ja
teżnie–odpowiadam.
Moja
odpowiedźdenerwujegojeszczebardziejisłyszę,jakwzdycha.
–
Od
prawiedwóchgodzinczekam,żebyśdomniezadzwoniła.
Pragnę
odrobiny
czułości,zamykamoczy.
–Posłuchaj,
Dylan,nie
widziałamciękilkadniijestemwykończona.JeżelichodzioJ.P.iwywiad,ja
samanierozumiałam,ocomuchodziicowyprawia.Późniejznimrozmawiałamimiwyjaśnił,żezrobił
topoto,żebyzachęcićludzi,żebyprzyszlinaszobaczyćiżebywzbudzićciekawość.Nicwięcej.Acodo
„jasnookiej”,onmnietaknazywa!–Nabierampowietrza.–Zjadłamkolacjęiwypiłamdrinkaztwoim
przyjacielemJackieminicsięniewydarzyło.Nic!–Przemilczamto,żepróbowałmniepocałować.Po
co o tym wspominać? – Poza tym miałam niesamowity dzień. Weszłam na scenę i zaśpiewałam na
wypełnionym ludźmi stadionie. Wszyscy mi gratulowali, uśmiechali się i prawili komplementy, ale ja
potrzebuję, pragnę i chcę tylko tego, żebyś ty, mężczyzna, którego uwielbiam, powiedział mi, że mnie
kochasz,komplementowałmnieidodałmiotuchy.Więcprzestańwarczećipowiedz,żetęskniszzamną
taksamojakjazatobąiżejużcorazbliżejdonaszegospotkania.
Kończę,
a
onsięnieodzywa.Wydajemisię,żetatyrada,którąmustrzeliłam,odebrałamumowę.No,
no…mojaromantycznanaturazkażdymdniemsięrozwija.
Przez
kilkasekund,którewydająmisięwiecznością,żadneznassięnieodzywa,ażwkońcusłyszę
głosDylana.
–
Kocham
cię,kapryśnico.
Tak!To
jestmójchłopak.
–
A
ja ciebie, skarbie – odpowiadam. – Kolację zjadłam z Jackiem dlatego, że spotkałyśmy go,
wychodzączhotelu.Tifanyijaniemiałyśmyżadnychplanów,więc…
–Przystawiałsię
do
ciebie?
Cholera,cholera
jasna,dobrzeznaswojegoprzyjaciela.Aleniechcędenerwowaćgojeszczebardziej,
więcodpowiadam:
–
Nie,kochanie.Szanuje
cięiokazałszacunekmnie.
Wepaaa,ale
zemniekłamczucha!Aletobiałekłamstwo.Nieczujęsięźlezjegopowodu.Niewiem,
czy mi wierzy, czy nie, ale od tej chwili ton jego głosu jest łagodniejszy. Widać, że ufa mi tak, jak ja
jemu.
Kładęsię
z
uśmiechemnatwarzyizasypiamszczęśliwa.
Następnego
ranka
budzi mnie dźwięk hotelowego telefonu. To Omar, żeby mi powiedzieć, że za pół
godziny wszyscy zjemy razem śniadanie w moim pokoju. Wstaję, ubieram się, a potem przychodzą on,
SeaniTifany.Promieniejąszczęściem.
Wręczają
mi
kilkagazet.
–Udało
nam
się,Yanira–mówiOmar.
Czytam
nagłówkiiszczękamiopada.
„Blond
cyklon
oimieniuYanira.Nowakrólowafunky”,itakdalej.
Drżą
mi
dłonie,jestemoniemiała,kiedyprzeglądamsetkizdjęćzesceny,naktórejśpiewamzJ.P.
Uśmiechamsię.
To
jestemja.Niemogęwtouwierzyć!
Telefony
OmaraiSeananieprzestajądzwonićiwidzę,żezapisująwnotesachtysiąceinformacji.W
końcuSeanodkładatelefon.
–
Dzwonili
promotorzyzNiemiec,PortugaliiiWłoch,chcąpodpisaćztobąumowęnakoncerty.
–Tak!–
krzyczy
Omar.
Wygląda
na
szczęśliwegoizadowolonego.Wystarczyspojrzeć,jaksięuśmiecha.
–
Gratulacje, Yanira
– wiwatuje Tifany, wsypując zawartość saszetki z cola cao do stojącej przede
mnąfiliżanki.–Dalej,jedz,zasłużyłaśsobie,kotku!
Widząc
kakaowy
proszek,którytaklubię,bioręłyżeczkęisprawiamsobieprzyjemność.Mmmm…co
zarozkosz!
Kiedy
kończękakao,apozostalidopijająkawę,Omarmówi:
– Dziś
kalendarz
wypełniony. Masz kilka wywiadów. O jedenastej przyjeżdżają
Rolling
Stones
.
Spotkasz
się z nimi w prywatnym salonie w hotelu. O pierwszej w lokalu o nazwie Music umówiłem
czasopismo „Billboard”, na wywiad i sesję fotograficzną. O szóstej powtórka na Trafalgar Square z
magazynem„Popular1”.
Mrugam…mrugam…
i
znowumrugam.
Pojawięsię
w
tychgazetach?
Jak
powiedziałkiedyśDylan,kiedymaszynaruszy,niemożnajejjużzatrzymać.
– Zatrudniłam boską fryzjerkę
i
makijażystkę! – wykrzykuje Tifany, która sprawia wrażenie
przyzwyczajonejdotegowszystkiego.Zmienitwójimagedoróżnychpism.–Ściszagłos.–Wnastępną
podróżmusiznamijechaćValeria,bezdwóchzdań.
Kiwam
głową,zaskoczonatym,jakjąceni.
–NamierzyłamteżPetera,zaprzyjaźnionego
projektanta;
wnaszychubraniachitych,któreprzyniesie
on,nasesjachzdjęciowychpowinnaśwypaśćglamour.
Brakuje
misłów.Tosięnaprawdędzieje!
Dzień
jest
męczącyiczujęsiętak,jakpewnieczująsięmodelkipodczasdługichsesji,ztąróżnicą,że
jamamtrzywróżnychmiejscachidlaróżnychpism.Odpowiadamnawszystkiezadawanepytania,ale
stosując się do porady Omara, zastanawiam się nad odpowiedzią zanim jej udzielę. Wiem, że to, co
powiem, będzie wzięte pod lupę i nie chcę nieporozumień, zwłaszcza, kiedy pytają mnie o mężczyznę,
któryodwoziłmniedohoteluwciemnejlimuzynie.Docholery,cooniinsynuują?
W
trakcie sesji zdjęciowych z początku jestem onieśmielona. Robienie dzióbków, przyjmowanie
pozycji,robienieminniegrzecznejalbosłodkiejdziewczynkimniepeszy,aleprzyznaję,żekiedypołykam
bakcyla,całkiemdobrzesiębawię.
Tego
wieczorupopowrociedohotelujestemwykończona.Nigdynieprzypuszczałam,żejedendzieńz
prasąmożebyćtakimęczący.RozmawiamzDylanem,któryniejestwnajlepszymhumorze,alemimoto
uśmiechamsię,kiedysięrozłączam.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
2.Mojaziemia
W
poniedziałekwsiadamydosamolotudoMadrytu.OmariSeantamzostają,żebypozałatwiaćsprawy,
aTifanyijawsiadamywkolejnysamolotnaTeneryfę,gdziezatrzymamysiędopierwszegomaja.Cztery
relaksującednizrodziną.Tegowłaśniemipotrzeba.
Kiedywysiadamzsamolotuistawiamstopęnamojejziemi,mamochotępochylićsięijąucałować,
tak jak Jan Paweł II w czasie swoich podróży. Powstrzymuję się, bo chyba nikt by tego nie zrozumiał.
JestemnaTeneryfie!
Kiedyprzechodzęprzezdrzwinalotniskupodrękęzeszwagierką,spodziewającsięzobaczyćrodzinę,
napotykam batalion dziennikarzy, którzy podsuwają mi mikrofon pod nos, i młokosów, którzy skandują
mojeimię.
Patrzęnanichoszołomionaiuśmiechamsię,widząc,żetraktująmniejakMariahCarey.Padnę!Padnę
trupem!
WgłębiwidzęmojegotatęibrataArgena.Dająmiznać,żebymsięniespieszyła,żemogąpoczekać.
– Widocznie wytwórnia powiadomiła o twoim przyjeździe – szepcze Tifany. – Spokojnie – dodaje,
widzącmojąminę.–Dlafanówtojabędęantypatycznązołząicięodnichwybawię.
Porozmowiezdziennikarzamichłopakiidziewczynychcąsobiezemnązrobićzdjęcie.Poświęcamim
dobrą chwilę, a oni wręczają mi bukiety kwiatów i mnie ściskają, aż Tifany surowo niczym generał
odciągamnieodnichiprowadzidomiejsca,gdzieczekamojarodzina.Kiedyudajemisiępodejśćdo
tatyibrata,padamysobiewobjęcia.
–Cozaradośćmiećmojegocudownegowzdychaczawdomu–szepczemidouchawzruszonytata.
Wzruszamsię,płaczę,aArgenmówirozbawiony:
–Niepłacz,bowgazeciewyjdzieszzgilamiunosajakszympans.
Spoglądamnaprawoiwidzękamerętelewizyjną,skierowanąnanas,uśmiechamsię,odpowiadamna
kilka ostatnich pytań, tata bierze walizkę, a ja chwytam pod rękę jego i Tifany i wychodzę z nimi do
samochodu.
PoprzyjeździedodomuczujęsięjakwfilmieBienvenido,MisterMarshall.Czekająnamniewszyscy
sąsiedziibrakujetylkotransparentuznapisem:Witamy!
Wysiadamzsamochoduzaskoczonatymwszystkim,rozdajępocałunki,uściskiirobięsobiezdjęciaz
sąsiadkami,ażTifanyznówrobizatęzłąiudajejejsięwciągnąćmniedodomu.
Mama mnie przytula, płacze, całuje, a ja ją. Później to samo robią babcie i bracia. Wszyscy są tak
samo jak ja oszołomieni tym, co się dzieje. Bez wątpienia, to spotkanie z pompą, chociaż nie z okazji
BożegoNarodzeniaibezświątecznejchałwy.
Conajmniejjakbymumarłaizmartwychwstała!
Tifany,którapozostajenadrugimplanie,jestwzruszona.Wyraźnierobiąnaniejwrażeniewięzi,jakie
łączą moją rodzinę, a kiedy moja mama ją obejmuje, a moje babcie obskakują, nie przestaje się
uśmiechać.
Telefonnieprzestajedzwonić.Tataodbieraizapisujewiadomościdlamnie.Czujęsięjakwcentrali
telefonicznej. Omar dzwoni do Tifany i mówi jej, że przyjedzie samochód, który zawiezie nas do
telewizjinawywiadwprogramiepopołudniowym.Wywiadwypadadobrze.Prezenterzysąsympatyczni,
ja dla nich również. Rozmawiamy o moim życiu w Los Angeles i mojej pracy. Staram się unikać
rozmowy o Dylanie, bo jemu chyba by się to nie spodobało i chociaż w programie kuszą mnie z
wdziękiem,janiczymzwycięskitorreadorzdobywamtrofea.
Kiedykończymy,samochódwytwórnizawozinaszpowrotemdodomu,gdzieczekająnamnieArturoi
Luiszeswojąpociechą.
–Tulipanka!–krzycząnamójwidok.
Uśmiechamsię.Jakjazanimitęskniłam!
Dwie godziny później, kiedy mam sekundę spokoju, dzwonię do Dylana. Cieszy się, że jestem na
Teneryfie z rodziną i słyszę, że jest zadowolony. Mówię mu o zdjęciach z facetem z limuzyny, które
opublikowano,wyjaśniam,żebyłtojegoprzyjacielJack,aleonniezwracanatouwagi.Mówięmuteżo
wszystkim,cosiędzieje.Śmiejesięipowtarzamikilkarazy,żebymcieszyłasięmojąrodzinąprzezte
dni, które tu spędzę i żebym odpuściła sobie wywiady i zobowiązania. Kiwam głową. Tak właśnie
zrobię.Milionrazypowtarzammu,żegokocham,onmnierównież,rozłączamsięirozkoszujęsięmoim
domemimojąrodziną.
Alesprawyniewyglądajątak,jaksięspodziewałam.NastępnegodniaranoOmarumówiłwywiadw
telewizjiwLasPalmasnaGranCanarii,apopołudniuinnynaFuerteventurze.Dzwoniędoniego.
–Omar–mówię.–Przyjechałamtuspotkaćsięzrodziną,aniebiegaćztelewizjidotelewizji.
– Wiem, piękna, wiem – odpowiada. – Ale wydaje mi się, że pomoże ci, jeżeli zobaczą cię twoi
krajanie. To promocja. Ludzie chcą wiedzieć, kim jest Yanira, artystka, która wdarła się nagle na listy
przebojów,nierozumiesz?
Uśmiecham się, moje ego rośnie. Nieźle! Wdarłam się na listy przebojów. W końcu się zgadzam i
spędzamdzień,przesiadającsięzsamolotudosamolotu.KiedywracamdodomuTifanykładziesię,ma
spać ze mną w moim pokoju, a ja wtulam się w ramiona taty i oglądam z nim film na kanapie. Nie
rozmawiamy.Niematakiejpotrzeby.
Następnegodniadziennikarzeczekająprzeddrzwiamimojegodomuito,cozpoczątkuwydawałonam
sięzabawne,zaczynanasmęczyć.JedyniemójbratRaycojestzachwycony.Jakomójbratpojawiasięwe
wszystkichinformacjach,amysięzniegośmiejemy.Temukobieciarzowitylkotegobrakowało!
Sąsiadki opowiadają o mnie w telewizji, jakbym należała do ich rodziny, a kiedy moja babcia Nira
widzi,jakwjednymzprogramówskłóconazniąodwiekówsąsiadkaopowiadaojejwnuczce,krzyczy:
–Niechtoszlag!Powyrywamtejjędzyteczterywłosynakrzyż,którejejzostały,jakjąjutrospotkam
naryneczku.
–Babciu!–śmiejęsię,kiedyjejsłucham,ababciaAnkiekręcigłową.
–Mamo–odzywasięmojamama.–Niepowiedziałaniczłegoomałej.
–Żebymówićomojejwnuczce,nawetdobrze,taszkapamusisobienajpierwwypłukaćusta–cedzi
babciazpatelniąwręce.
Śmiejęsię,boniemogęsiępowstrzymać.Aleśmiechnaglesięurywa,kiedywtelewizjipojawiasię
Sergio,mójbyłychłopak.Nicniemówi,aledziennikarzesięzanimuganiają.
Jestemoniemiała.CzegoonichcąodSergia?
Tegowieczorumoirodzicezarezerwowalinakolacjęstolikwrestauracjiuznajomych,którzyświetnie
gotująicieszęsię,żeOmarniedzwoniwżadnejsprawie.Wyjściezdomutocałaprzeprawa.Kiedyw
końcu nam się to udaje, jadą za nami fotografowie. W restauracji przyjaciele sadzają nas w rogu,
żebyśmymieliwięcejprywatności.Jednakprzedkolacjąkucharzeikelnerkiproszą,żebymzrobiłasobie
znimizdjęcie.Zgadzamsię,zachwycona.
Siadaminastolezaczynająpojawiaćsiędania.Och,Boże,wszystkojesttakiesmaczne.Jestświeża
ryba, kozina, żeberka z ziemniakami i ananasem, rekinek, ziemniaki w mundurkach i ciecierzyca.
Wszystkobardzolight!
Niemaco,rodziceoszaleli,amojadietaposzławdiabły.Aleprawdziweszaleństwoogarniamniew
chwili,kiedystawiająprzedemnągofio.
Tifany,oszołomiona,przyglądasię,jakjepożeram.MójtatanalewanamwinazdolinyOrotavy.
–Cotojest?–pytaTifany.
– Gofio to typowo kanaryjskie danie. To prażona pełnoziarnista mąka, je się ją prawie do każdego
dania.Spróbuj,będziecismakować.
Tifanypróbuje,smakujeipodbacznymspojrzeniemwszystkich,uśmiechasię.
–Przepyszna–oznajmia.
Jemy wszystko, co nam podają, a po kolacji pojawiają się desery, Przepyszny flan, frangollo, ciasto
czekoladoweisernik.
No…no…no…Dziśnadrobięwszystkietekilogramy,którestraciłamwciąguparumiesięcy.Kolację
kończymykawąilikierem,ajamamwrażenie,żepęknę,alesiętymnieprzejmuję.Wartobyło!
Wieczorem, kiedy wracamy, panuje spokój i bez przeszkód możemy wejść do domu, ale następnego
dnia,podobniejakwfilmieDzieńświstaka, wszystko się powtarza. Ludzie przed drzwiami, czekający
dziennikarzeijazdezorientowana,niewiem,corobić.Zostajemitylkojedendzieńpobytu.Następnego
wracam do Madrytu na koncert z J.P. Rano, kiedy dociera do mnie, że nie mogę pójść posurfować z
Argenem,umawiamysięznimwbarzenaplaży.Tifany,Rayco,Garretijaidziemytam,alespacer,który
zwykletrwapięćminutzamieniasięwdwugodzinny,akiedywkońcudocieramynamiejsce,Argenajuż
nie ma, wrócił do warsztatu. Dzwonię do niego i go przepraszam. Brat się śmieje, kiedy mnie słucha.
Rozumie, że jego siostrzyczka stała się sławna i musi zajmować się fanami. Idę spotkać się z nim w
warsztacieispędzamyrazemdobrąchwilę,chociażdziennikarzeczekająnamnieprzedwejściem.
Ostatniegowieczorurodzicezamykająwcześniejsklep,żebyśmywszyscyposzlinakolacjędomojego
brataArgenaiPatricii.Alekiedymamywychodzić,dzwoniOmarisłyszę,jakTifanysięznimkłóci.W
końcupodajemitelefoniszepczetak,żebyOmarniesłyszał:
–Robaczekchce,żebyśmypojechałynawywiad.Powiedziałam,żenie,alechybatyteżpowinnaśmu
topowiedzieć.
Gotowapowiedziećmuparęostrychsłów,biorętelefoniniedającmudojśćdogłosu,oznajmiam:
–Omar,chcęspędzićtenostatniwieczórzrodziną.
–Rozumiem,skarbie,aleto,ococięproszę,jestważne.
Tifanyprzesuwapalcemposzyi,udając,żeodcinagłowę,ajasięuśmiecham.Omarsięupiera.
– Przykro mi, Yanira, ale jestem twoim menadżerem. Łączy nas umowa, a to jest dobra okazja
zaistnieniawewłoskiejtelewizji.Tobędziewywiadnażywoi…
–Nie.
Jednakpokilkuminutachrozmowypoddajęsię.Kiedysięrozłączam,Tifanykręcigłową.
–Robaczekciępokonał–mruczy.
Takwłaśniejest:pokonałmnie.
Rodzice są źli, a babcie skarżą się, że nie mają okazji dać mi choćby buziaka. Otuchy dodają mi
jedyniebracia.Onimnierozumieją.
Po tym, jak wszyscy mówią, co mają do powiedzenia, uspokajam rodzinę, że zaraz po wywiadzie
przyjedziemy z Tifany prosto do Argena. Zgadzają się z rozczarowaniem w oczach. Czuję się fatalnie,
jakbymichzawiodła,alecomogęzrobić?
Kiedy docieramy do hotelu, z zaskoczeniem patrzę na cyrk, jaki urządzili Włosi, ale cieszę się, że
jestemtakdobrzetraktowana.Wtejchwilijestemdlanichkrólową.Kiedywywiadnażywosiękończy,
Włosiztelewizjioznajmiają,żezarezerwowalistoliknakolacjęwnajlepszejrestauracjinaTeneryfiei
że, kiedy dowiedzieli się o tym promotorzy muzyczni z Włoch i Francji, którzy są na wyspie na
wakacjach,zgłosilisię,żebymniepoznać.Boże,comamrobić?Rodzinanamnieczeka.
PatrzęnaTifany,szukającrozwiązania,aonawzruszaramionami.
– Gdyby był tu Omar albo ktokolwiek z wytwórni, kazałby ci iść na tę kolację, bo ci promotorzy są
ważnidlatwojejkariery.Alecokolwiekzdecydujesz,będępotwojejstronie.
Jestem jej wdzięczna, ale stoję przed dylematem: rodzina czy praca? Serce każe mi wybrać rodzinę,
alerozumkrzyczy,żeważniejszajestpraca.Wkońcuwygrywarozum.DzwoniędomojegobrataArgena,
żebypowiedziećmu,cosięstało,aonbezcieniawyrzutumówi,żebymposzłanakolację.Takwyglądają
interesy.
Rozłączamsię,bioręgłębokioddechisięuśmiecham.
Kolacjajestmiła.Promotorzyprzychodzązżonami,przystolepanujeświetnaatmosfera.Rozmawiamy
onajbliższychmożliwychgalachikoncertach.Czujęsięzaszczycona,kiedychcąustalaćdaty.Dzwonię
doOmaraipodajęimtelefon.Jestemnowicjuszkąiniechcępopełnićbłędu.Późniejpodająmitelefon,a
Omar, szczęśliwy, mówi, że uzgodnił dwa koncerty we Włoszech i Francji we wrześniu. Klaszczę,
zadowolona.Wieczórokazałsięowocny.
Pomiłejkolacjipostanawiamyzostaćnadrinkuwtymsamymmiejscu,żebysięnieprzemieszczać,a
obsługa restauracji zamyka lokal dla osób z zewnątrz i włącza muzykę. Tańczymy, pijemy drinki i
bawimy się, a ja, zachwycona uczę Włocha i Francuza tańczyć salsę. Wracamy z Tifany do domu o
czwartejnadranem,lekkowstawione.Naszczęścieniemadziennikarzyiidziemyprostodołóżka.
Następnegoranka,ktośbudzimniegwałtownie.TomojababciaAnkie,którazwyrzutemwymachuje
przedemnągazetą.
–Jesteśparęmiesięcypoślubieijużrobiszcośtakiego?
Odbieram jej gazetę i czytam tytuł: „Piosenkarka Yanira, bawi się nocą na Teneryfie bez męża”. Na
zdjęciuwidaćmniepomiędzydwomamężczyznamiwpozycjidalekiejodniewinności.
Przerażenie,grozaizdumienie!
Jaktomożliwe?Ktomizrobiłtozdjęcie?
Tifany, która śpi na dostawionym łóżku, unosi głowę i patrzy na mnie. Pokazuję jej nagłówek. Nie
rozumiego,bojestpohiszpańsku,aleniemusirozumieć.Zdjęciemówisamozasiebie.Unosidłoniedo
twarzy.
–Oj,kotku,Dylanowitosięwcaleniespodoba–mruczy.
Zcałąpewnością.Namiłośćboską,wyglądatotak,jakbymtworzyłatrójkątztymiogierami.No,to
będziesiędziało!
Zupełnieobudzonastrachem,jakiogarnąłmojeciało,odgarniamwłosyztwarzy,amojababciadalej
robimiwyrzuty:
–Myślisz,żetakładnie?
–Ankie,niczłegoniezrobiłam.Ja…jatylkotańczyłam.Uczyłamichtańczyćsalsęi…i…
–Ijakiśdureńzrobiłtozdjęcieijesprzedał.
Niewiem,copowiedzieć.Ktośperfidniesprzedałtozdjęciedogazet.
–Albobędziesznadtympanowaćodsamegopoczątku–mówibabcia–albonieskończyszdobrze.
Kiedy tego słucham, czuję się, jakbym słyszała Dylana. To samo mi powiedział wtedy, kiedy się
pokłóciliśmyiodeszłam.Wdrzwiachpokojuzjawiająsięrodzice,aja,nadalwpiżamie,patrzęnanichi
mruczę:
–Tato,mamo,zapewniamwas,żetoniejestto,nacowygląda.
Kiwajągłowami.Woląsięniewypowiadać,alewyczuwam,żemiwierzą,chociażwiem,żetozdjęcie
jesttakodrażające,żezcałąpewnościąrodzicomniejestdośmiechu.Pytają,októrejmamwylot,ajaim
obiecuję,żewpadnędosklepusiępożegnać.
Całująmnieczuleiwychodząotwieraćsklepikzpamiątkami.
Patrzęnazegarek.Dylanpewniejeszcześpiitegoniewidział.Niechcęsobienawetwyobrażać,jak
zareaguje,kiedytozobaczy.
Cholera…cholera…cholera…Będzieniezłaafera,niebezpowodu.
Denerwujęsięibabciawidzitopomojejminie.
–Musiszbyćmądra,dziecko.Wkroczyłaśdoświatarekinów,atyjesteśsłodkąrybką.
Kiwamgłową.CzujęsięjakDoris,niewinnaprzyjaciółkaNemo.Ankiemaświętąrację.
– Od tej pory musisz zastanawiać się nad każdym swoim ruchem – ciągnie. – Nie możesz być już tą
szaloną, nieskrępowaną Yanirą, jaką zawsze byłaś. Teraz musisz udowodnić mężowi, że może ci ufać,
nawet,jeżeliwychodzisznaimprezy.
Dzwoni komórka Tifany. Patrzy na wyświetlacz i kiedy widzi, kto to, pokazuje mi: Omar. Odrzuca
połączenie.Niechceznimrozmawiać.Widaćtezdjęcianiespodobałysięrównieżjemu.
–Posłuchaj,Yanira–ciągniebabcia.–Musiszustalićsobieżyciowepriorytety.Ipamiętaj,żeprzede
wszystkimmusiszszanowaćczłowieka,któryciękocha,boinaczejgoskrzywdzisz.
–Ale,Ankie–protestuję.–Przecieżjanicniezrobiłam.Małotego…
– Nie tłumacz mi się – przerywa mi. – Ja mówię po prostu o tym, co widzę, a widzę, że Dylan jest
mężczyznąitegorodzajuzdjęciaczytytułmusięniespodobają.
Niemuszęmówić,żeotymwiem.Sercebijemiszybciej.WchodzimojababciaNira.
–Niemożeszzgadzaćsięnawszystko,czegochcetwojawytwórnia–cedziAnkie.–Jatakzrobiłami
straciłamAmbrosiusa.Chceszprzeżyćtosamo?
Kręcęgłową.
–Cosięstanieztwoimżyciem,skoronieumieszodmawiać?Zastanówsięnadtym,cocimówię,bow
końcuskrzywdziszDylana.
–Mowyniema,babciu–protestuję.
–NiechBógmacięwswojejopiece,dziecko–mruczybabciaNira,żegnającsię.
Niewiem,czymówidodlatego,żenazwałamAnkiebabcią,czyzpowodutego,copisząwgazetach.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
3.Przyczynaiskutek
D
alszy ciąg poranka jest porażający. To samo zdjęcie ukazuje się w kilku mediach internetowych z
nagłówkamitakpodłymi,jak:„ZabawnytrójkątalboYaniradajeFrancuzowiiWłochowi”.
Cośstrasznego!
Kiedypogodziniedzwonimojakomórkaispoglądamnawyświetlacz,mamochotępłakać.ToDylan.
JakpowiedziałababciaNira,niechBógmamniewopiece!
Chcęznimporozmawiaćiwyjaśnićnieporozumienie.Idędopokoju,zamykamdrzwiiodbieram.
–Kurwa,corobiłaśztymifacetami?
Znówzaklął.Powiedzieć,żejestzły,tomało.
–Posłuchaj,Dylan,to,cowidzisz,nie…
– Widzę moją żonę między dwoma facetami. Do cholery, co ty wyprawiałaś? Mam uwierzyć w
trójkąt?
Krewprzestajemikrążyćwżyłach.Boże,żebytylkowtonieuwierzył!
–Trójkąt?Jakmożeciprzyjśćdogłowycośtakiego?
–Ajakmaminieprzychodzić,skorowiem,żetegopróbowałaśiżecisiępodoba?–syczyokrutnie.
Mamzamiarpowiedziećmuparęsłówdosłuchu.Cozadureń!
Aleniemogętegozrobić.Jestzły,bozrobiłamcośzłegoimuszęgozrozumieć.Gdybymjazobaczyła
takiejegozdjęciazdwiemakobietami,niebyłabymwściekła,byłabymbardzo…bardzorozjuszona.
Dlategospokojnymtonemtłumaczę:
–Kochanie,nigdyniezrobiłabymtegobezciebie.
–Napewno?
Obrażamnietym.
–Napewno,Dylan.Jakmożeszwtowątpić?
Słyszę,żeklnie.
–Jestemwściekły,Yanira–mówi.
–Wiem.
–Bardzowściekły–powtarza.
– Dylan, proszę, zaufaj mi. Prasa wyssała sobie te nagłówki z palca. Przyrzekam ci na to, co
najbardziejkochasz,żeniezrobiłamnicztego,coinsynuują.
Ciszamiędzynamirobisięnapięta.Słychaćnaszeprzyspieszoneoddechy.
–Muszęsięrozłączyć–mówiwkońcu.–Porozmawiamypóźniej.
Ibezjednegociepłegosłowarozłączasię.Skonsternowanawpatrujęsięwwyświetlacz.Złośćwjego
głosie mnie niepokoi. Dzięki karierze matki z pewnością oswoił się z takimi wymysłami, ale mimo
wszystkoczujęsięfatalnie.
Jakmogłamniezauważyć,żerobiąmizdjęcie?
Jestemnaiwnąnowicjuszką.Jeżelinienauczęsięostrożności,bezwątpieniaczekamniewięcejtakich
niemiłychzaskoczeń.
Chcemisiępłakać,aledopokojuwchodziTifany.
–DzwoniłOm…Cocisięstało?–przerywasamasobie.
Pokazujęjejtelefon,którycałyczastrzymamwdłoni.
–RozmawiałaśzDylanem,prawda?–mruczy.
Kiwamgłową,aonamnieobejmuje.
–Spokojnie,kotku–szepcze.–Dylanwie,jaktowszystkodziałainiejesttakgłupi,żebyuwierzyćw
to,cosięinsynuuje.
Wierzę,aprzynajmniejchcęwierzyć,żetakjest.Dylanmusimiufać.Wycieramoczy.
– Dzwonił Omar – mówi Tifany. – Chce, żebyśmy przyleciały do Madrytu wcześniej. Umówił parę
spotkań,żebyśmogławyjaśnićto,cosięstało.
Nawet się nie zastanawiam. Tak będzie najlepiej. Szybko się pakuję i dzwonię do Artura i Luisa.
Przykroim,bowłaściwiesięniewidzieliśmyisiężegnamy.Dajębuziakababciom,któresązaskoczone
moim nagłym wyjazdem. Garreta ani Rayca nie ma i nie mogę się z nimi pożegnać, ale żegnam się z
Argenem.Bratodrazuprzyjeżdża,kiedydoniegodzwonięiwidzącmojąminę,chwytamniezabrodę.
– Spokojnie, księżniczko – mówi. – Dylan na pewno zrozumie, że to wszystko jest wymysłem paru
perfidnych wykorzystywaczy. Nie zadręczaj się, dobrze? – Kiedy widzi, że się uśmiecham, daje mi
buziaka w szyję. – Cieszę się twoim sukcesem, wzdychaczu. Nigdy nie wątp, że wszyscy jesteśmy z
ciebiebardzodumni.
Ściskam go, zasypuję buziakami i proszę, żeby pożegnał ode mnie Patricię i moich braci. Potem
wsiadam do samochodu z przyciemnianymi szybami, który po nas przyjeżdża i jedziemy na promenadę
nadmorską. Z rodzicami muszę się pożegnać, choćby to komuś wadziło. Żeby uniknąć kłopotów z
ewentualnymifanami,Tifanywysiadazsamochoduipowiadamiarodziców.Wsiadajądoauta,ściskamy
sięiżegnamyszybciej,niżmielibyśmyochotę,apotemjedziemyzTifanynalotnisko,skądlecimyprosto
doMadrytu,
Tamodbieranasinnysamochód,któryzawozinasdohoteluSilkenPuertadeAmérica.Zaplanowanych
jestparękonferencjiprasowych.PodczasnichOmarmówiwięcejodemnie,akiedykończmy,bolimnie
głowa.
–Idźodpocząć,niewyglądaszdobrze–mówimójszwagier.
Robięto,comówi.Wchodzędopokojuirozglądamsię.Jestbardzoładnyinowoczesny.Urządzonyw
minimalistycznymstylu,całybiały.AleniewidzężadnegobukieturóżodDylana,iwiem,żezłośćmunie
przeszła.
Dzwoniędoniego,alemawyłączonąkomórkę.Chcęmyśleć,żejestzajętyoperowaniemizostawiam
mu wiadomość, że bardzo go kocham i tęsknię. Wyłączam komórkę i dostrzegam owalną wannę.
Przechodzimiprzezmyśl,żebywziąćkąpiel,alejestemtakwykończona,żeidęprostodołóżka.
Następnegorankaczujęsięnielepiej.Patrzęnakomórkę,aleniemamaniwiadomości,anipołączenia
odDylana.Dzwoniędoniego.Nieodbiera.
Ktośpukadodrzwi.OtwieramiwidzęTifany.
–Rzęsywgórę!–mówi,ściskającmnie.
Uśmiecham się. Ona i jej czułość są najlepszą rzeczą w tej podróży. Ubieram się i schodzę do
hotelowegolobby,gdzieczekająnanasdziennikarze.PrzezgodzinęJ.P.ija,znajbardziejpromiennymi
uśmiechami,zajmujemysięodpowiadaniemnapytaniaizręczniestaramysięwybrnąćzodpowiedzinate
złośliweczypodchwytliwe.Cholernidziennikarze,jakonilubiąperwersję!
Po obiedzie przyjeżdża z lotniska mój brat Rayco. Szaleje z radości! Jedziemy wszyscy do hali
sportowej.Tamodbędziesiękoncertodziesiątejwieczoremimusimyzrobićpróbędźwięku.
Rayco robi sobie tysiąc zdjęć z J.P. Ten, kiedy dowiaduje się, że Rayco jest moim bratem, staje na
wysokościzadaniaizabieragozeswoimzespołem.Jestemmuwdzięczna,boniemamnajlepszegodnia.
Owpółdoszóstejwracamdohotelu,akiedyzamykamdrzwi,wiem,żeprzedkoncertempotrzebuję
kąpieli. Odkręcam kran i zaczynam napełniać wannę wodą. Włączam telewizor i szukam kanału MTV.
Kiedy go znajduję, pokój zalewa głos Justina Timberlake’a. Widzę klip Mirrors i się uśmiecham.
Pamiętam, jak go poznałam na gali wytwórni i jak fajnie się z nim tańczyło. Kiedy wanna jest pełna,
rozbieram się i wchodzę do niej. Muzyka gra, a ja nucę z zamkniętymi oczami, nie myśląc o niczym.
Jestempsychiczniewyczerpana.
Nagle słyszę, że drzwi pokoju się otwierają i dwie sekundy później z rozdziawioną buzią patrzę na
mężczyznęmojegożycia.
Przyglądamy się sobie w milczeniu, a kiedy jestem przekonana, że za ułamek sekundy rozpęta się
piekielnaawantura,mójukochanystawiawalizki,któretrzymawrękach,podchodzidomnie,pochylasię
imniecałuje.Pocałunektakmniezaskakuje,żeniewiem,cozrobić,ażwkońcuobejmujęgozaszyjęi
przyciągamdosiebie.Całujemysię.
– Kapryśnico, jestem – mruczy, pokazując mi telefon, kiedy jego wargi odrywają się od moich. Po
chwiliznówprzywierajądonichidajemiswójjęzyk,którysmakujęzrozkoszą,powoli.Późniejcałuje
mniewpoliczki,wszyję,wbrodę,chwytazanadgarstkiichociażciekniezemniewoda,wyciągamniez
wanny.
Wilgotnymi dłońmi rozpinam mu szary sweter, który opada na podłogę, i całując go, rozpinam mu
koszulę, która również opada. Nasze oddechy stają się szybsze, nasze ciała dopominają się siebie
nawzajem. Nie odzywamy się. Jesteśmy tak spragnieni siebie, że zasypujemy się tysiącem pieszczot,
całującsię,liżącgorączkowoijakzwykleogarnianasszaleństwo.
Dylanbierzemnienaręceiprzyciskadosiebie.Zanurzanoswmoichwłosachiwdychamójzapach.
Kiedy się nim nasyca, kładzie mnie na łóżku. Patrzę na niego podniecona, kiedy nie zdejmując spodni,
klęka,chwytamniewpasie,pochylasięnademnąicałujemniewpiersi.Jegogorącewargiwędrująw
dółmojegobrzucha,dopępkaizatrzymująsięnawzgórkułonowym.
Oczarowana nim, jak zwykle, wydaję z siebie pełen pożądania jęk, kiedy jego dłonie dotykają
wewnętrznejstronymoichud.Całujeje,przygryza,ażwkońcurozchylaibierzemniejęzykiem.Wyginam
się, żeby go przyjąć, podniecona doznaniami, jakie we mnie wzbudza. Naga i całkowicie mu oddana,
czuję,jakmojapochwarobisięwilgotna,kiedyonjęzykiemtrącałechtaczkę,apóźniejjąssie.
Podwpływemdreszczurozkoszyunoszęsięijęczędesperacko.Siedzącnakrawędziłóżka,ocieram
się gorączkowo wnętrzem o wargi mojego ukochanego, a on rozchyla moje uda bardziej i daje mi to,
czegopragnę.
Patrzę na niego, rozpływając się z rozkoszy. Unosi wzrok, żeby na mnie zerknąć, a ja, podniecona
żarem,jakiwidzęwjegooczach,chwytamgozagłowęiprzyciskammocniejdosiebie.
Chcę, żeby mnie pożerał, gryzł, żeby kochał się ze mną językiem. Chcę wszystkiego i chcę tego od
niego.
Przezkilkaminut,kiedydrżęjakopętana,ondajemicałąrozkosz,jakątylkomożnadać,ajadochodzę
najegowargachiszczytujędlaniego.
Nagle mnie wypuszcza, wstaje, rozpina spodnie. Uśmiecham się i jestem gotowa, żeby go przyjąć.
Podobamusięmojamina.
–Terazbędęciępieprzyłtak,jaklubimy–mówiochrypłymgłosem.
Zdejmujespodnieimajtki,ajegosztywnyczłonekkusimójwzrok.Chcęsięnaniegorzucić,aleonz
szelmowskąminąumieszczakoniuszekczłonkawwejściudomojejpochwy,apotemzanurzasięwemnie
takmocno,żeniemalrozrywamnienapół.
Och,tak,tak!
Chwyta mnie za ramiona i wbija się we mnie najmocniej jak może, zanurzając się coraz bardziej.
Obojekrzyczymywekstazie.
Rozkosz, którą sobie dajemy, jest wyjątkowa, upojna, pełna namiętności. Dyszymy, dopasowując się
dosiebiejakszaleni,mojapochwagowciąga,ajegoczłonekdocieraażdomojejmacicy.Chwytamnie
zaramionaiprzysuwabiodranajbliżejjakmoże.Znówobojekrzyczymy,szalejączrozkoszy.
Późniejzaczynaporuszaćsięwemnie,ajegodłonieściskająmniezapiersi.Masujejeugniata,dręczy,
ajegosilnepchnięciasprawiają,żeporuszamysięnałóżku,apopokoju,niczymodgłosbębna,niesiesię
dźwięknaszychciał,uderzającychosiebie.Totakiepodniecające!
Moje piersi podskakują. Spajamy się ze sobą w doskonałej jedności i jęcząc, poruszamy naszymi
ciałamiwgorącym,szalonymrytmie.
Twarz Dylana krzywi się pod wpływem namiętności. Raz za razem zanurza się we mnie z
niewiarygodnąsiłą,patrzącnamnielubieżnie,zpożądaniem.
–Jesteśmoja–syczy.–Moja.
Kiwamgłową.Nieulegawątpliwości,żetakjestichcę,żebytakbyło.
ZanimzwiązałamsięzDylanemniewierzyłamwtędziwnązaborczość,taktypowądlapar,aleteraz
czujęjąwsobieichcęjączuć.Chcębyćtaksamojego,jakchcę,żebyonbyłtylkomój.Tylkomój.
–Zarazeksploduję.
–Nie…–proszę.–Jeszczetrochę.
Dylandalejzanurzasięwemnieenergicznie.
Jegogardłowyjękmówimi,żesiępowstrzymuje,żebydaćmito,ocogoproszę,ażwkońcumruczy
stłumionymgłosem:
–Następnebędziedłuższe.
Uśmiechamsię.Niewątpię,żebędzieostatnim.
–Chcęciępieprzyć–mówi,zanurzającsięwemnie.–Chcęcięposiadać,czuć,żejesteścałkowicie
moja.–Zanurzasięwemnieznowu,ajakrzyczęwekstazie.
Jegozaborczość…
Jegogwałtowność…
Wszystko to w połączeniu ze słowami i tym, co robi, osiąga pożądany efekt i żar w moim ciele
potęguje się, potęguje, aż rozlewa się po całym wnętrzu, a moje krzyki rozkoszy prowadzą go do
siódmego nieba, kiedy wstrząsają nami konwulsje i jednocześnie osiągamy orgazm, jęcząc i dysząc jak
szaleni.
Kiedyopadanamniewyczerpany,zrozkosząprzyjmujęjegociężarnaswoimciele.Przytulamgo,żeby
sięnieodsunął.Podnimczuję,żenależędoniegobardziejniżkiedykolwiekitodoznaniemniepowala.
PoparusekundachDylanobracasięnałóżku,pociągamnienasiebie,takjaklubi.
–Pocałujmnie–szepcze–ipowiedz,żecieszyszsię,żemniewidzisz.
Robięto,wzruszona.Rozkoszujęsiępieszczotamimojegoukochanego,akiedynaszewargiodrywają
sięodsiebiepolubieżnympocałunku,szepczę:
–Twójwidokbyłdlamnienajwiększymszczęściem.
Zaborczymgestemchwytamniezapupę,masujejąidajemiklapsa.
–Musiałemsprawdzić,cosłychaćumojejżony–mówi.
Uśmiechamsięizrozkoszącałujęgoznowu.
Potympierwszymakcienastępujądwakolejne,akiedywyczerpaniidziemydonowoczesnejłazienkiz
czarnegołupkaiwchodzimypodprysznic,Dylanmówi:
–Yanira,musimyporozmawiać.
Och…och…to:musimyporozmawiać,niebrzmidobrze.
Chwytamgozatwarz,żebynamniespojrzał.
–Przysięgamcinamojąrodzinę,żeniezrobiłamnic,czegomusiałbyśsięwstydzić.
Dylansięnieodzywa.
–Uwierzmi,proszę–nalegam.–Zabardzociękocham,żebyzrobićto,coinsynuujeprasa.Ja…ja…
niebyłamznikimwżadnymtrójkącie.Jakmogłeśpowiedziećmicośtakiegoprzeztelefon?
–Byłemwściekły…inadaljestemwściekły.
Patrzymynasiebie.
–Niezrobiłamtego,uwierzmi–mówięledwiesłyszalnymgłosem.
Mójukochanywkońcusięuśmiechaizczułościąchwytamniezapupę,żebydosiebieprzyciągnąć.
–Trójkątzrobiszzemną–mruczy.
Patrzęnaniegozaskoczona.Zpoczątkunicniemówię,alepochwilijednakchcętowyjaśnić.
–Ztobązrobięwszystko,cobędzieszchciał,alepowiesz,żemiwierzysz–nalegam.
Dylanprzesuwaustawdół,domoich,iprzygryzamiwargęzpożądaniem.
– Wierzę ci i ufam, kapryśna damo. Wiem, że gdybyś chciała trójkąta, zrobiłabyś go ze mną, a nie z
innymi.–Odsuwasięodemnie.–Alemusiszuważać–dodaje.–Prasajestpotężnąsiłąichociażsprawi
ci wiele radości, przyprawi cię o niejeden ból głowy. Zdjęcia takie jak to twoje z tymi mężczyznami
mogąsprawićwieleproblemówtobieimnie,pozatym,żebędzieszmiałazłąprasę.
Uśmiechamsię.Najważniejszejestto,żeDylanmiwierzy.Całujęgozmiłością.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
4.Zero
T
egowieczora,kiedyDylanschodzizemnądorecepcji,Omar,widzącgo,ściskagozaskoczony.Tifany
również.Szwagierkapatrzynamnieiwidzącmojąszczęśliwąminę,uśmiechasięipuszczadomnieoko.
DostajęwiadomośćodRayca.JestzJ.P.iprzyjedzienakoncert.
Kiedy wychodzimy z hotelu, paru dziennikarzy zadręcza mnie bezczelnymi pytaniami. Dylan mnie
chroniiwybawiaodnich.
Samochodemzprzyciemnianymiszybamijedziemynamadryckąhalęsportową.Kolejkidowejściasą
niewiarygodne.ŚciskamDylanazarękę.
–Dziękuję,żeprzyjechałeś–mruczę.
On mnie całuje, a kiedy Omar próbuje tego samego z Tifany, kątem oka widzę, że ona go odrzuca.
Uśmiechamsię.Wysiadamyzsamochoduiczekająnanasdziennikarze.Mowęmiodbiera,kiedysłyszę
pytanie:
–DoktorzeFerrasa,jaksiępanupodobająskandalicznezdjęciapanażony?
Jestemtakwzburzona,żemamochotękrzyknąć:kurwa!
Dylanowitężejetwarz,alenieodpowiada.Obejmującmnie,prowadzidowejścianahalęsportową.
W milczeniu docieramy do garderoby i wtedy zjawia się mój brat Rayco. Z przejęciem opowiada o
wspaniałymdniuspędzonymzeswoimidolem.KiedywidziDylana,ściskagozachwyconyipochwili,
kiedymniemajączesaćimalować,wychodząrazem.Wcześniejmójmążpatrzynamnie,przysuwasięi
szepcze:
–Wrócęzagodzinę,żebyżyczyćciszczęścia.Ajeżelichodzioto,copowiedziałtendziennikarz,to
sięnieprzejmuj,jasne?
Kiedy godzinę później uczesana, z makijażem i w skórzanym kombinezonie i kozakach rozmawiam z
Tifany, rozlega się pukanie do drzwi. Otwieramy i widzimy bukiet długich czerwonych róż. Biorę je
zachwyconaiwyciągamliścik.
JestemizawszebędęprzyTobie,Skarbie.KochamCię.
Dylan
PokazujęTifanykarteczkę.
–Alesłodkieeeeeeee!–krzyczy.
Śmieję się i podskakuję jak głupia. Jego romantyczna natura mnie zachwyca i czuję, że mój mąż jest
najlepszyznajlepszych.
Znówrozlegasiępukanie.Kolejnybukiet,tymrazemżółtychróż.Liścikjestnapisanypoangielsku:
PrzyjechałemzLondynudoMadrytupoto,żebyCięzobaczyć.Zjeszzemnądziśkolację?Jeżelisię
zgodzisz,obiecujęCibardzoatrakcyjnywieczór…
Jack
Krewzastygamiwżyłach.Docholery,coturobiJack?
Tifany,widzącmojąminę,wyciągakartkęzmoichdłoniiczyta.
–No,nieźleeeee,cozagłupoooool…–wykrzykuje.
Mam ochotę wyjść, odnaleźć Anglika i wsadzić mu kwiaty w tyłek. Co on sobie wyobraża? Nagle
drzwisięotwierająizjawiasięDylan,którywidząc,żejestemgotowa,,uśmiechasięilubieżniemierzy
mniewzrokiemzgórynadół.
–Niewiem,czypozwolęcitakwyjśćnascenę,kapryśnico–mruczy.
Ogarniamnienerwowyśmiech,obejmujęgo.Jeżelipotym,copowiedziałtamtendziennikarz,Dylan
zobaczyliścikodJacka,będzieafera,itonacałego.
Tifanytrzymakarteczkęwręce,kiedywchodziOmar.
– Dalej, gołąbeczki. Buziaczki zostawcie sobie na później. Yanira, musisz wychodzić na scenę.
Jeszczedwiepiosenkiitwojakolej.
–Okej–mówięizerkamnamęża.–Kochanie,życzmiszczęścia,proszę.
Dylansięuśmiechaidajemiostatniegobuziaka.
–Wielkiejklapy–mówi,rozśmieszającmnie.–Obejrzęwystępwśródpublicznościztwoimbratem.
Jakmawiałamojamama,taksięlepiejprzeżywa!
Kiedywychodzi,odwracamsięiwidzęOmarazobłędemwoczachiliścikiemodJackawdłoni.
–Tifany,docholery,cotozaJack?
Szwagierkapatrzynamnie.
–Znajomy,oddajmikartkę–odpowiadaspokojnie.
Omar,zazdrosny,czytanagłos:
–Obiecujęcibardzoatrakcyjnywieczór.Tengośćjestdebilem,czyco?
Tifanywyrywamukartkęzdłoni.
– Nie, Omar – odpowiada spokojnie. – Ten gość jest seksowny, szarmancki i ekscytujący. Bez
wątpieniadajemicoś,czegotyniejesteśwstaniemidać.
No…no…Niezłybajerwymyśliłablondyneczka.
–Jesteśmojążoną,docholery!–krzyczyOmar.–Jakmyślisz,jakjasięczuję,wiedząc,żetenfacet
chceztobąspędzićnoc?
MojaszwagierkaprzysuwasiędoniegozpewnościątypowądlaCoral.
–Mamnadzieję,żeczujeszsięźleimamnadzieję,żebędzieszrzygał,kiedywyobraziszsobie,jaksię
znimpieprzęnabiurkuwjakimśgabinecie–odpowiada.
Wepaaaa…Ktosiejewiatr,zbieraburzę!
Niemogęuwierzyćwto,coprzedchwiląpowiedziała.
–Tifany…–syczyOmar.–Wkurzaszmnie,itobardzo.
–Oj,niewyobrażaszsobie,jaksiętymprzejmuję–drwi.
Omarchwytajązarękę.
–TencałyJackzLondynutoprzyjacielDylana,zgadzasię?–Omarnieodpuszcza.
Cholera,aledobrzewęszy!
–Owszem.Jakieśale?
Jemu prawie idzie dym uszami, kiedy Tifany się odsuwa i chwyta mnie za rękę, żeby iść ze mną na
scenę.
–Spokojnie,Omar–dodaje.–Tysięświetniebawiszzeswoimikochankami,ajazeswoimi.Wczym
problem?Ach,tak…Wtym,żewcześniejbawiłeśsiętylkoty,aterazbawimysięoboje.Oj,kotku,alez
ciebieegoista!
Z oczami wielkimi jak spodki oddalam się z nią, a mój szwagier klnie i krzyczy. Idziemy razem, aż
znikamymuzpolawidzeniaiwtedyTifanychwytasięzapierś.
–Uf,sercemichybawyskoczy–mruczy.–Nigdywcześniejniepostawiłamsięrobacz…Omarowi–
uśmiechasię.–Wiesz,co?Właściwiemisiętopodobało–mówi.
Niemamsłów.Tomnieprzerasta.
Dajęjejbuziakaiwchodzęnascenębocznymwejściem.ZgłowąjakbębenspoglądamnaJ.P.,który
śpiewa, tańczy i uśmiecha się na mój widok. Przyglądam się zachwycona, jak integruje się z
publicznością,akiedykończy,pochwiliaplauzówsłyszę,żemnieprzedstawia.
Śpiewamy piosenkę tak jak w Londynie. Spoglądam w dół i widzę w pierwszych rzędach Dylana i
Rayca.Cieszęsię.Tańczę,śpiewamiwychodzęnasceniezeskóry.
Kiedy kończę, wszyscy jedzą mi z ręki. Spodobałam się. Owacje są ogłuszające, a ja ściskam J.P.,
posyłambuziakawpowietrzeipuszczamokodomojegomęża,apotemzadowolonaschodzęzesceny.Z
bokuczekanamnieTifany,któraklaszczenamójwidok.
–Super…superświetnie.
Przejęta,pijęwodę,bojestemspragniona.Śmiejącsię,wracamyrazemdogarderoby,aleTifanynagle
oznajmia:
–IdęporozmawiaćzLucíą.Chcęsiędowiedzieć,jakiejmarkicienidooczuużywa,sąfantastyczne!
Kiwamgłową i idędalej, ale naglezatrzymuje mnie czyjaś dłońi kiedy sięodwracam, widzę, że to
Jack.Przestraszona,rozglądamsiędookoła.Niechcę,żebyDylangozobaczył.
–Byłaśfantastyczna–uśmiechasięimnieobejmuje.
Uwalniamsięszybkozjegouściskuzezłościąnatwarzy.
–Jakśmiesztuprzychodzićiprzysyłaćmikwiaty?–syczę.
–NaszarandkawLondyniebyładlamniezakrótka.
Marszczębrwi.
–Toniebyłażadnarandka.Tobyłazwyczajnakolacja,nicwięcej.
–Dlategotujestem,chcęczegoświęcej.
Nie wierzę. Niewiele brakuje, żebym dała się ponieść mojemu kanaryjskiemu temperamentowi, ale
wiem,żeniemogęwywołaćskandalu.Przysuwamsiędojegotwarzy.
–Idźstąd–cedzę.–Niechcęmiećztobąnicwspólnego
–Mogędaćcitosamo,cowłóżkudajeciDylan,ijeszczewięcej–upierasię.
Zdecydowaniemamzamiarpokazaćmójtemperament,alepodchodzidomniekilkadziewczyn,które
proszą o autograf. Uśmiecham się. Daję im go, a po nich przychodzą następne. W pewnej chwili Jack
wyciągamidługopiszdłoni,chwytamniezarękęizapisujenamojejskórzeswójnumertelefonu.
–Zadzwońdomnie–mówi,dopisując„J”.–Chcęzjeśćztobąkolację.
Chcęzaprotestować,alesłyszęnagle:
–Cholernybydlaku,cotyturobisz?
Omar, nie zastanawiając się chwili, posyła Jackowi cios prosto w twarz, por wpływem którego ten
lecidotyłu.Stojąceobokmniedziewczynyodsuwająsię,ajaprzytrzymujęmojegoszwagranatyle,na
ilemogę,aonwrzeszczynaJacka,żebysiętrzymałzdalekaodjegożony.MinaJackajestbezcenna.Nic
nierozumie!
Tifany, która w tej chwili wraca, widząc, co się dzieje, biegnie na pomoc Jackowi i nie dając mu
dojśćdosłowa,wzywadwóchochroniarzy,którzygowyprowadzają.
Noijestafera!
KiedypatrzymynasiebiezTifany,musimypowstrzymywaćsięodśmiechu.WypuszczamOmara,który
spoglądanaswojążonę.
–Mamnadzieję,żetanocbędziebardzoatrakcyjna–syczy.
Kiedyodchodzi,zamykamysięzTifanywgarderobieizanosimysięodśmiechu.BiednyJackoberwał
nieodtegoFerrasy,odktóregomusięnależało.
Pięćminutpóźniej,kiedynadalsięśmiejemy,wchodziDylan,nieświadomytego,cozaszło.Obejmuje
mnieicałujezdumą.
–Niesamowite,kochanie–mówi.–Lepiejniemogłaśwypaść.
Jestszczęśliwy.Widzętowjegooczachiuśmiechu.Całujemysię.
–Poczekamnazewnątrz,gdybyśmniepotrzebowała,Yanira–mówidyskretnieTifanyiwychodzi.
Nie odsuwając się od Dylana, kiwam jej dłonią i poddaję się niszczycielskiemu, zaborczemu
pocałunkowimojegomęża.
–Niewyobrażaszsobie,jakijestemzciebiedumny–mruczy.
Jestemszczęśliwa.
–Dziękuję,kochanie.
Po kilku pocałunkach i czułych słówkach, siadam przed lustrem i zaczynam zmywać makijaż.
Rozmawiamy,ażnagleDylanchwytamniezarękę.
–Cotozatelefon?–pyta.
Och…Och…Niechto!
Szukamszybkowiarygodnegokłamstwa,aleDylanjestsprytny.
–KimjesttenJ?–Nieodpuszczazezłościąnatwarzy.
–Nikimważnym.
–Czyjtonumer?–pyta,niedającsięzbićztropu.
–Eeetam,tonaprawdęnicważnego–odpowiadam,nieprzestającsięuśmiechać.
NagleDylan,niewypuszczającmojejdłoni,pyta:
–Wtakimraziemogęzadzwonić?
Cholera…cholera…cholera…nieeeeeeeeeeeeeeeeeee!
Nim zdążę się odezwać, Dylan wybiera numer. Po chwili wydaje z siebie ryk, widząc imię, które
wyświetlamusięwtelefonie.
–DlaczegomasznaręcenapisanynumerJacka?
Dobra.Stałosię.Wzdycham.Onteżwzdycha.Patrzymynasiebieiwkońcupostanawiampowiedzieć
muprawdę.
–PrzyleciałdoMadrytu–wyjaśniam.–Chciał,żebymposzłaznimnakolację.
–Cotakiego?!–wrzeszy,wstając.
–Powiedziałam,żeniei…
Awanturawisiwpowietrzu.Dylanpatrzynamniewściekły.
–Powiedziałaś,żewLondyniespotkaliściesięprzypadkiem–syczy.
–Botakbyło,przysięgam.Nierozumiemtylkotego,pocoprzyjechałi…
–Przecieżtooczywiste,Yanira!–krzyczy.–Żebysięztobąprzespać.
Zaczynamszybciejoddychać.Rozumiemjegowątpliwości.
–ByłocośmiędzynimatobąwLondynie?–pyta.
–Nie.
–Zrobiłaśmujakieśnadzieje?
Wstajęobrażona.
–Nieeee!–krzyczę.–Cotywygadujesz?
WtejchwiliDylanwciskaprzyciskpołączeniawswoimtelefonieisyczyzwściekłością:
–Bydlakuskończony.Jeszczerazzbliżyszsiędomojejżonyicięzabiję.
Potychsłowachsięrozłącza.
Wgarderobiezapadacisza.WchodziOmar.
–Yanira,dwóchdziennikarzyczeka,chcązrobićztobąwywiad.
Dylanpatrzynamnie,wściekły.Omarteż.
–Zadwieminutydonichwyjdę–mówię.
–Nie,niewyjdziesz–warczyDylan.
Omarpatrzynanaswmilczeniu.
–Dylan,tobędzietylkoparęminut–mówię.
Aleon,rozjuszony,syczy:
–Rozmawiamyoczyśważnym,niepójdziesz!
–Toprasa!–wtrącasięOmar.
–Idźdodiabła!Rozmawiamzmojążoną–wypalaDylan.
–Kochanie,proszę–próbujęgouspokoić.
–Prasajestważniejszaodemnie?–pyta.
–Ależskąd,tylko…
–Jeżeliwyjdziesz…–przerywamiDylanzponurąminą–podejmieszzłądecyzję,Yanira.
Cholera, co za presja! Co mam robić? Ostatnio czuję takie napięcie, jakiego nigdy sobie nie
wyobrażałam.
–Omar,wtejchwiliniemogę–mówię.–Powiedzim,że…
– Musisz do nich wyjść – ucina mój szwagier. – Po to tu jesteśmy. Wasze małżeńskie problemy
będzieciesobierozwiązywaćpóźniej.
PatrzęnaDylana,proszącgowzrokiemopomoc,aleniereaguje.Patrzynamnietylkozniewzruszoną
miną,inimzdążęgopowstrzymać,dwomakrokamiwychodzizgarderoby.Wybiegamzanim,aleOmar
chwytamniezarękę.
–Niewkurzajmnie,Yanira.Zobaczyszsięznimwhotelu–syczy.
Kiwam głową, zdenerwowana. Cholera, co za niefart! To jest o wiele trudniejsze, niż się
spodziewałam.
Omarkażdewejśćdziennikarzom,ajawysilamsięnamniejpochmurnąminę.
TegowieczoruzniepokojemwracamdohotelupopożegnaniuzmoimbratemRayco,któryzsamego
rana wraca na Teneryfę. Wchodzę do pokoju i widzę Dylana na kanapie, z włączonym laptopem,
rozmawiającegoprzeztelefon.Patrzynamnie.Uśmiechamsiędoniego,aleondomnienie.
Kładę torebkę na ławie, siadam na fotelu naprzeciwko kanapy i cierpliwie czekam, aż skończy
rozmawiać.Kiedysięrozłącza,opieragłowęokanapęipatrzynamnie.
–Cześć.
–Cześć–odpowiadam.–Przykromi–mówię,świadomapopełnionegobłędu.
–Mnieteżjestprzykro.
Jego odpowiedź daje mi nadzieję, uśmiecham się, ale on nadal jest poważny. Nieswojo czuję się w
ciszy.
–Gdybymniezobaczyłtegonumerunatwojejręce,powiedziałabyśmioJacku?–pyta.
Niespodziewałamsiętakiegopytania.
–Nie–odpowiadamszybko.–Niechciałamcięmartwićczymś,co…
–Niechciałaśczyniemogłaś,bocośukrywasz?ZnamJacka,Yanira,niezapominajotym.
Matkojedyna…Wcojasięwpakowałamprzeztegoimbecyla.Wzdycham.
–Dylan,ja…
–Powiedziałemci,żepodejmujeszzłedecyzje,takjakmojamatka,idzisiejszegowieczorupodjęłaś
dwie:ukryłaśprzedemnąsprawęJackaiwybrałaśdziennikarzyzamiastmnie.
Chcęodpowiedzieć,alestanowcząminąkażemimilczeć.
– Czekałem przed garderobą, żeby zobaczyć, czy za mną wyjdziesz, ale nie zrobiłaś tego – mówi. –
Dziennikarzeweszlidośrodka.Widać,żesądlaciebieważniejsiodemnie.
–Nie,kochanie,takniejest–szepczę,przerażonatakwielkąprawdą,którąwypowiada.
Uśmiechasięchłodno.
–Jutromaszspotkania?–pyta,niedającminicwyjaśnić.
–Tak.Omarzaprosiłmediai…
–Osiódmejwieczoremmamsamolot.WracamdoLosAngeles.
–Jamamlotpojutrze–odpowiadam,zdezorientowana.–Niemożeszzostaćdzieńdłużej?
Dylanpatrzynamnie.Oczywiście,żemoże.
–Pojutrzemójszefurządzakolacjęichcęnaniejbyć–mówi.–Jateżmamzobowiązaniainie,nie
mogęnaciebiezaczekać.
Potychsłowachwstaje,przechodziobok,niepatrzącnamnieizaczynasięrozbierać.Przyglądammu
się.
Jakzawsze,jegociałomniepodnieca,robimisięsuchowustach.Chcęgodotknąć,alechybaminato
niepozwoli.
JednejrzeczynauczyłamsięoDylanie–kiedyjestwściekły,trzebadaćmuprzestrzeń.
Nagipodchodzidomnie,dajemiprzelotnegobuziakawusta.
–Niesiedźdługo.Musiszodpocząć.
Ijakbynigdynickładziesiędołóżka.Przezkilkaminutniewiem,copowiedziećanicorobić,ażw
końcu postanawiam posłuchać jego rady. Rozbieram się i też się kładę. Kiedy czuje mnie obok siebie,
zawsze mnie przytula i przyciąga do siebie, ale tym razem tego nie robi. Leży na brzuchu, z głową
odwróconąwdrugąstronęisięnierusza.Wiem,żenieśpi.
–Dylan–mówię.
–Co?–odpowiada,niepatrzącnamnie.
–Kochamcię.
Niereaguje.
–Jateżciękocham–mówiwkońcupochwili,nadalnamnieniepatrząc.–Śpij.
Nieodzywamsięwięcej.Gaszęświatłoipatrzęwsufit,ażzmęczeniebierzegóręizasypiam.
Następnego ranka, kiedy dzwoni budzik, widzę, że jestem w łóżku sama. Wstaję szybko i widzę
walizkiDylana.Tomnieuspokaja.
Omarczekanamnieodziewiątejprzyrecepcji,mamyspotkania,więcbioręprysznic,robięmakijażi
ubieram się elegancko. Ktoś puka. To kelner ze śniadaniem. Kiedy wychodzi, piję kawę. Żołądek mam
ściśniętyiniejestemwstanienicprzełknąć.
SchodzędolobbyispotykamsięzOmaremiTifany.Podchodzęiwidzę,żeonuśmiechasiędziwnie.
Mojaszwagierkadajemibuziaka,akiedypytamichoDylana,mówią,żegoniewidzieli.
Zjawiają się dziennikarze i Omar puszcza oko do Tifany, a potem prowadzi ich do sali, którą
udostępniłnamhotel.Patrzęnaszwagierkę.
–Cotusięwydarzyło?
Uśmiechasię.
– Oj, kotku, wczoraj wieczorem, po powrocie do hotelu, bez zastanowienia poszłam do jego
apartamentuibyłambardzoniegrzeczna.
–Rzuciłaśsięnaniego?
Tifanykiwagłową.
–Byłamjakbengalskatygrysica–mówi.–Pełnagorącego,perwersyjnegoseksu.
Śmiejęsię,wyobrażającsobietętygrysicę.
–Spędziliśmyrazemnoc–szepcze–iprawieniespaliśmy.Widać?–pyta,patrzącnamnie.
Zcałąpewnością,niewidać.Jestpięknajakzwykle.Mamświadomość,żewyglądamgorzejodniej,
mimożespałam.
–Wyglądaszpięknie–odpowiadam.
–Tosamoparęsekundtemupowiedziałmirobaczek–uśmiechasięszczęśliwa.–Kiedyjestczuły,
jesttakifajny.
No,no,szybkipodbójrobaczka.
–Czyliwypaliliściefajkępokoju?
Wzruszaramionamiidotykaczubkanosa.
–Niewiem,kotku–mruczy.–Naraziewydarzyłosięto,cobędziedalej,zobaczymy.
WtejchwiliOmardzwonidonas,żebyśmyprzyszły.Musimyzaczynać.Odtegomomentuzajmujęsię
dziennikarzamiznajpiękniejszymuśmiechem.Wszyscygratulująmisukcesu,aja,jakzwykle,lawiruję,
żebyjaknajlepiejodpowiedziećnaniewygodnepytania.Opierwszejpopołudniu,kiedyrobimyprzerwę
naobiad,Dylanaciągleniema.Gdziemożebyć?ZrozpaczonaspoglądamnaOmara.
–Mamyspotkaniapopołudniu?–pytam.
Zaglądadokalendarza.
–Tak–odpowiada.–Dwiestacje,opiątejioszóstej.
Przezchwilęzastanawiamsię,corobić.SamolotDylanawylatujeosiódmejijeżelichcęleciećznim,
muszękupićbilet.
–Przesuńjenawcześniejszągodzinę–mówiędoOmara.–Dylanwylatujeosiódmejichcęleciećz
nim.
Szwagierpatrzynamnie,alenimzdążysięodezwać,dodaję:
–Gównomnieobchodzi,comaszdopowiedzenia.Przesuńjealboodwołaj.
Zastanawiasięchwilę,apotemwstaje.
–Wykonamparętelefonów–mówi.
Kiedyodchodzi,Tifanypuszczadomnieoko.Podwóchsekundachjejmążwraca.
–Zapółgodzinybędąjedni,apóźniejnastępni–mówi.
Mamochotęskakaćzradości!
–Potrzebujębiletnalotnasiódmą–mówię.–NabezpośrednidoLosAngeles.
Omarszybkowykonujekolejnytelefon.
–Zadwadzieściaminutprzywiozącibiletdohotelu–informujemnie,kiedysięrozłącza.
Uśmiechamsię,wstajęidajęmubuziaka.
–Dzięki,szwagrze–szepczę.–Jestemciwinnaprzysługę.
Kręcigłową,rozbawionywidokiemtego,jakjegożonaijasięśmiejemy.
–Oj,tak,niezapominajotym–odpowiada.
Kiedywchodzędopokojupoostatnimspotkaniu,jestczwarta.Dylananiema,alezostawiłmikartkę.
Dozobaczenia,kiedywróciszdoLosAngeles.
Dylan
Bardziejbezosobowoniemógłnapisać.Niewysiliłsięnawetnazwykłe:buziaki.Widać,żezłośćmu
nieprzeszła.
Nie tracąc czasu, pakuję się, a kiedy kończę, dzwonię do Tifany. Ona się wszystkim zajmie. Ja
zabieramtylkopodstawowerzeczy.
Omarzałatwiadlamniesamochód,któryzawozimnienalotniskoioszóstejjestemnamiejscu.Nie
mam zbyt dużo czasu, bo samolot jest o siódmej, ale się uspokajam, bo Omar powiedział, że nie będę
miałażadnychtrudności.JestemYanirą!Znanąpiosenkarką.
Ukrywając włosy pod ciemną czapką, a twarz za wielkimi okularami słonecznymi, idę do kontroli
zapobiegawczych.Mamnadzieję,żeniktmnienierozpoznainiezatrzyma.Poprzejściu,,szukammojej
bramki i biegnę do niej. Kiedy docieram na miejsce, nie mogę złapać tchu. Nagle dostrzegam Dylana,
opierającegosięoszybęipatrzącegonasamoloty.Wyglądanazamyślonegoizłego.Wystarczyspojrzeć
najegozmarszczoneczoło.Nieruszającsięzmiejsca,obserwujęgoipostanawiamdoniegozadzwonić.
Widzę,jakwyciągatelefonzkieszenidżinsówipatrzynaniegozwahaniem,alewkońcuodbiera.
–Cześć,kochanie–mówię.
–Cześć–odpowiada.Anikochanie,anipocałujmniewdupę.Nimzdążęcośpowiedzieć,dodaje:–
Zostawiłemciwiadomośćwpokoju,widziałaś?
–Tak.Dlaczegomnienieposzukałeś,żebysięzemnąpożegnać?
Minamupochmurnieje,znówwyglądaprzezokno.
–Pracowałaśiniechciałemprzeszkadzać–odpowiada.
–Tyminigdynieprzeszkadzasz.
W tej chwili przez głośniki ogłaszają lot do Los Angeles. Dylan, słysząc to również przez telefon,
rozglądasiędookoła,ikiedywkońcumniedostrzega,uśmiechasię.Och,tak!
Idędoniego,nierozłączającsię.
–Naprawdęmyślałeś,żepoleciszbezemnie?
–Tak.
–Jesteśgłupi…głupi,bardzogłupi,aleciękocham.
Świdrujemniewzrokiem.Podchodzidomnie,akiedydzielinastylkokrok,rozłączamysię,przytulamy
i całujemy namiętnie. Ludzie na nas patrzą, uśmiechem reagując na naszą wylewność, ale my nie
zwracamynatouwagi.Jesteśmyrazemi,jakzawsze,tylkotosiędlanasliczy.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
5.Jakmambezciebieżyć
W
wieczór kolacji z szefem Dylana, ubieram się elegancko. Włosy czeszę w koński ogon, a kiedy
przeglądamsięwlustrze,uśmiechamsięnawidokrezultatu.Wtakimstrojubezdwóchzdańjestemżoną
godnądoktoraFerrasy.
Kiedy docieramy do restauracji, na miejscu są już prawie wszyscy lekarze ze szpitala, którzy witają
się ze mną zadowoleni i robią sobie zdjęcia. Widać, że jestem dla nich znaną osobistością, a Dylan
uśmiechasięzdumą,zadowolony.
Zaledwieparęgodzintemuwróciliśmyzpodróży,ajazkażdąchwilącorazbardziejsięcieszę,żez
nimprzyleciałam.Dylanjestcałymmoimżyciem.Ichociażjesteśmyzmęczenilotem,zjawiliśmysiętu,
żeby zjeść kolację z kolegami Dylana i pokazać, że jesteśmy razem i dobrze się mamy, na przekór
wiadomościom,któreukazałysięwprasie.
Kiedywychodzędołazienki,słyszę,jakjakieśkobietyomnierozmawiają.Szepcząotym,coczytały
wgazetach.Słuchamichzamkniętawkabinieidenerwujęsię,słysząc,żewspółczująDylanowitego,że
popełniabłąd,będączemnąimówią,żeniezasługujenacośtakiego.
Mam ochotę wyjść i wykrzyczeć im, że nic z tego, co mówią, nie jest prawdą. Że kocham mojego
męża,uwielbiamgoioddałabymzaniegożycie.Dlaczegoniktminieufa?
Kiedysłyszę,żewychodzą,jarównieżwychodzęibioręgłębokioddechprzedpowrotemdojadalni,
doDylana.Podchodzędoniego,całujęgoiwmilczeniudziękujęmuzazaufanie,jakimmnieobdarzył.
Okazał mi je, zabierając mnie tutaj, na spotkanie ze wszystkimi swoimi kolegami. Jestem pewna, że
Dylanrównieżwidzispojrzenia,jakimimierząnasróżniludzieijestmismutno.Niemamwątpliwości,
żemójmążjesttysiącrazylepszymczłowiekiemniżjaizaczynamsięzastanawiać,czyrzeczywiściena
niegozasługuję.
Jegokierownik,doktorHalley,jestwobecmnieserdeczny.Domyślamsię,żeznaplotki,jakwszyscy,
alestarasiętraktowaćmnieuprzejmie.Mamnadzieję,żedamisposobność,żebymsprawiła,żezmienio
mniezdanie,alboprzynajmniejnato,że–jaktosięmówi–czaswszystkozałatwi.
Wczasieaperitifupoprzedzającegokolacjęwidziałam,jakkobietywodząwzrokiemzaDylanem.Nie
mamimtegozazłe.Wtymgarniturzewyglądaolśniewającaipierwsząkobietą,którapatrzynaniegoz
pożądaniem,jestemja.
Podczas kolacji zostaję posadzona przy kolumbijskim lekarzu, który nazywa się Carlos Alberto
Gómez.Opowiada,żejestzMedelliniwspanialemisięznimrozmawia.Dylansiedzinaprzeciwkomnie
obokMarii,żonydoktoraGómeza,iweczwórkęodsamegopoczątkurozmawiamybezoporów.Polewej
stronieDylanasiedzikobietaniecostarszaodemnie,którawydajesiębardzoszczęśliwa,żesiedziobok
mojegomęża.Uśmiechasięuwodzicielskoiwyciągaszyję,jakbygodosiebieprzywoływała.Aprzecież
Dylanniejestwampirem!
Alekiedywidzi,żetenruchnierobinamoimchłopakużadnegowrażenia,zajmujesiępokazywaniem
przedziałkamiędzypiersiami.Zaczynamidziałaćnanerwy.
Dylan to zauważa, odwraca się do kobiety połowicznie plecami i skupia się na rozmowie z Marią.
ZadowolonazjegozachowaniadalejrozmawiamzdoktoremGómezem.
Kiedy przynoszą deser, Dylan się uśmiecha na widok ciasta z bitą śmietaną. A ja nie wiem, czy z
powoduzdenerwowaniatym,żeczujęsięgłównymtematemplotek,nawetgonieruszam.
Mójukochanyspoglądanamniezaskoczony.
–Niejeszdeseru?–pyta.
Kręcęgłową.
–Dobrzesięczujesz?–pytaznów,rozbawiony.
Parskamśmiechem,aDylanzemną.Pierwszyrazoparłamsięciastuzbitąśmietaną.
Pokolacjiróżnilekarzewchodząnamównicę,żebycośpowiedzieć.Każdynaswójsposóbdziękuje
wszystkimzakoleżeńskiewięzi,apóźniejzaczynająsięstatystyki.Gdybympowiedziała,żewtejchwili
siędobrzebawię,skłamałabym.Niektórzyserwująniezłenudy!
Kiedy wychodzi Dylan, wzdycham. Jest taki przystojny… I jak ładnie mówi. Kiedy kończy, biję mu
brawojakjegonajlepszafanka.
Ostatniprzemawiaszef.Wparuzwięzłychsłowachdziękujenamwszystkimzaprzybycienakolacjęi
zaprasza nas do dalszej zabawy w sali obok. Zadowolona dostrzegam w niej orkiestrę w białych
marynarkach, która zaczyna grać swinga. Są bardzo dobrzy i za każdym razem, kiedy kończą utwór,
oklaskujęichentuzjastycznie.Niechżyjąorkiestry!
Po chwili paru gości prosi mnie, żebym zaśpiewała piosenkę. Z początku się opieram. Nie po to tu
przyszłam. Już i tak jestem w centrum zainteresowania. Ale widząc, że Dylan mnie do tego zachęca,
wchodzęzadowolonanamałąscenę.
Zastanawiam się, co mogłabym zaśpiewać i postanawiam, że nie będzie to żadna z moich piosenek.
Nie pasują do tej uroczystości. Nie za bardzo sobie wyobrażam lekarzy tańczących funky. Uważnie
obserwowana przez gości rozmawiam z muzykami, którzy są przejęci, że jestem z nimi. Szukamy
piosenki, która pasowałaby do eleganckiego przyjęcia i proponuję tę Michaela Boltona, która mi się
podoba.Zgadzająsięzadowoleniizestrajamysię,żebywszystkobrzmiałoidealnie.
Spoglądam na szefa, doktora Halleya, który przygląda mi się przeświadczony, że dam plamę,
uśmiechamsięibioręmikrofon.
–BardzodziękujępanuHalleyowizatenwspaniaływieczór–mówię.Wszyscybijąbrawo,aonsię
uśmiecha. – Zaśpiewam piosenkę, którą państwo z pewnością znają – ciągnę. – To romantyczna,
niezwykła piosenka, która na pewno państwa wzruszy. Dla wszystkich państwa, a w szczególności dla
mojegomęża–spoglądamnaniegozmiłością,aonsięuśmiecha–cudownegodoktoraFerrasy,HowAm
ISupposedtoLiveWithoutYou.
Muzycyzaczynajągraćiwychodziimcudownie.Wiem,cotamelodiaznaczydlaDylanaidlamnie.
Zaczynamśpiewać,chcąc,żebywszystkimsiępodobało,anajbardziejmojemumężowi.Poruszamsiępo
małej scenie, a na parkiet wychodzi kilka par, które zaczynają tańczyć. Ja śpiewam, myśląc o Dylanie,
chcącpowtarzaćmutysiącrazy,jakbardzogokochamipotrzebujęoboksiebie.Jegouśmiechmówimi,
że rozumie przesłanie. Wszystko, dokładnie wszystko, co śpiewam w tej piosence, czuję do niego. Do
mojegoukochanego.DoDylana.Bezdwóchzdań,potym,jakgopoznałam,nieumiałabymjużbezniego
żyć i serce mi pęka na myśl, że kiedyś mielibyśmy się rozstać. Całkowicie zaangażowana daję się
ponieść melodii do tego stopnia, że pod wpływem tego, co śpiewam i czuję, dostaję gęsiej skórki. Z
zamkniętymi oczami odczuwam potworny niepokój ostatnich godzin w Madrycie, kiedy on był na mnie
obrażony,imojewykonaniestajesiębardziejprzejmujące.Bardziejdosadneirozdzierające.Alekiedy
otwieramoczy,niepokójznika,kiedygowidzęprzedemną,jaknamniepatrzyiwzrokiemmówi,żebym
sięniemartwiła,boonkochamnietaksamojakjajego.
Kiedyrozbrzmiewająostatnieakordy,gościemnieoklaskują,ajauśmiechamsię,zadowolona.Dylan
pomagamizejśćzesceny,całujemnienaoczachwieluciekawskichiszepczemidoucha:
–Jateżniemogęjużbezciebieżyć,kochanie.
Och,mójBoże,chybasięrozpłaczę!
Powstrzymujęsię.Naszepojednaniejużwcześniejbyłooczywiste,aletapiosenkaijejintensywność
wyjaśniły wszystko. Pragnę pocałować go bezwstydnie, ale widząc, jak patrzy na nas doktor Halley,
powstrzymuję się, bo nie chcę wyjść na bezwstydnicę. Przez dobrą chwilę zostajemy na tej sali i
rozmawiamyzludźmi.PrzezcałyczasDylananinachwilęmnieniewypuszcza.Uwielbiamjegodotyki
czuję, że on potrzebuje czuć mnie blisko. Kilka razy zaprasza mnie do tańca. Korzystamy z tych chwil,
żebymówićsobieczułesłowamiłości,ażwkońcu,pojednymztańców,kiedyidziemypocośdopicia,
Dylanszepczemidouchaspiętymgłosem:
–Pragnęcię.
–Jestemtwoja–odpowiadamzuśmiechem.–Powiedztylko,gdzieikiedychceszmniewziąć.
Jegoźrenicesięrozszerzają,ajaczuję,żepochwarobimisięwilgotnawułamkusekundy.Niezłaz
naspara!
Patrzę,jaksięrozgląda,przygryzającwargę.Naglemnieciągnie.
–Chodźzemną–mówi.
Robię to. Trzymając się za ręce, przechodzimy przez salę, w której nadal gra muzyka i ludzie
rozmawiają,tańcząisiębawią.Zpowoduwysokichszpilekmuszęrobićmałepodskoki,żebyiśćszybko
iśmiejęsięsamazsiebie,wyobrażającsobie,jakniedorzeczniemusitowyglądać.
Wychodzimy z sali i Dylan kieruje się w stronę parkingu. Idziemy w stronę naszego samochodu, ale
przechodzimy obok niego, a ja, zaskoczona, widzę, że Dylan pchnięciem otwiera drzwi łazienki.
Sprawdza,czynikogoniema,apotemwciągamniedojednejzmaleńkichkabin,niecierpliwymruchem
przygniata mnie do ściany i całuje namiętnie. Odwzajemniam pocałunek, a kiedy przesuwam dłonią po
jegokroku,czuję,żejestsztywnyigotowy,aonzszelmowskąminąoznajmia:
–Tochybabędzieszybkaakcja,kochanie.
–Lepszaszybkaniżżadna–odpowiadam,zachwycona.
Mojanamiętnośćjestbezgraniczna,ajegoniedoopanowania.Rozpinaspodnie,żebyuwolnićsztywny
członek, podciąga mi sukienkę i gwałtownym ruchem zdziera ze mnie majtki. Przesuwa mnie, żeby
ustawićmniewodpowiedniejpozycjiizanurzasięwemnie.Niemogępowstrzymaćjęku.
–Skądwiedziałaśopiosence?
Nierozumiem,oczymmówi.
–Ojakiejpiosence?–pytamochrypłymgłosem.
Dopuszczającdogłosunajniższeinstynkty,Dylanprzywieradomniebiodrami.
–Tej,którązaśpiewałaś–szepczemiwusta.
Nieprzestającgodotykaćicałować,kiedymniebierze,szepczę,wysuwającbiodra,żebyprzyjąćgo
znowu:
–Ocochodzizpiosenką?
Dyszymy,poruszającsię,akiedyodzyskujemysiły,Dylanodpowiada:
–Kiedyodeszłaś,słuchałemjejnaokrągło,zastanawiającsię,jakmambezciebieżyć.
Jękrozkoszywyrywasięzmojejduszyprzykolejnympchnięciu.
–Poważnie?
Znówsięwemniewbija,patrzącmiwoczy.
–Całkiempoważnie.
Od tej chwili nie jesteśmy w stanie dalej rozmawiać. Gorąca gwałtowność bierze górę nad naszymi
ciałami, kiedy spajamy się ze sobą, posiadamy się energicznie i dochodzimy na szczyt wcześniej, niż
byśmychcieli.
Kiedyprzestajemydrżećioddechnamsięuspokaja,Dylanstawiamnienapodłodze,bierzepapieri
podajemigo,żebymsięwytarła.
Jesttucichoizcałąpewnościąjeżeliktośprzechodziłobok,musiałnassłyszeć.ŚmiejęsięiDylan
równieżsięśmieje.Jesteśmyszczęśliwi.
Dziesięćminutpóźniejwracamynasalę,ja–bezmajtek,ibawimysiędalej,jakbynigdynic.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
6.Widziałam
N
astępnegodnianaYoutubiepojawiasiępiosenka,którązaśpiewałamzorkiestrą.Omardzwoni,żeby
namotympowiedzieć,ajazDylanem,oszołomieni,widzimy,żemadwamilionywyświetleńwciągu
dwudziestuczterechgodzin.
Niewiarygodne!
Dni płyną, a moja popularność rośnie jak ciasto drożdżowe. Jestem zapraszana do programów
telewizyjnych, gdzie śpiewam i promuję moją płytę, i gdzie proszą mnie również, żebym zaśpiewała
piosenkęMichaelaBoltona.Sąniązachwyceni.
Pod koniec maja zaczyna się moja trasa koncertowa. Zatrudniamy pięciu tancerzy. Liama, Mike’a i
Raúla, którzy poza tym, że mają ciała jak bogowie, tańczą tak, że szczęka opada, i dwie dziewczyny,
SelenęiMary,któreoprócztego,żetańczą,śpiewająteżwchórkach.
Tournée po Stanach Zjednoczonych wypada fenomenalnie i kończymy dwunastego czerwca.
Publicznośćmnieuwielbia;dokądkolwiekjadę,przyjmująmniejakgwiazdę.Iniedająmizejśćzesceny
bezzaśpiewaniapiosenkiMichaelaBoltona.Wkońcuwłączamjądorepertuaru,wrazzparomainnymi.
Dziennikarzeuganiająsięzamną,dręcząmnie,wymyślająmojeromansezewszystkim,cożyje,aleja
jestemspokojna,boDylanmiufa.Wierzymi.
Kiedy jestem w trasie, odwiedza mnie, kiedy tylko może. A kiedy praca mu na to nie pozwala,
zadowalamysięrozmowamiprzezSkype’a,kiedywracamdohotelu.
WczerwcumójbratGarretprzylatujedoLosAngelesnaspotkaniefanówGwiezdnychwojen.Amnie
niema!
WmoimzastępstwiezajmujesięnimDylaniGarretbawisięfantastycznie.JestbratemYaniry,modnej
piosenkarki, a jego szwagrem jest Dylan Ferrasa! Robi sobie zdjęcia z Dawidem Powsem, który grał
DarthaVadera,izPeteremMayhew,którydałżyciepozaziemskiemuChewbacce.Ztego,coopowiada
miDylan,Garretjestwsiódmymniebie.Mójmążzuśmiechemopowiada,jakciekawymwydarzeniem
był udział w tego rodzaju spotkaniu. Po skończonej trasie amerykańskiej Dylan wita mnie na lotnisku
wielkimbukietemkwiatów.Otaczająnasdziennikarze,aon,dającjasnodozrozumienia,żeniewierzyw
bzdury, które publikują, obejmuje mnie i całuje na oczach ich wszystkich. Następnego dnia nagłówki
mówią:„RomantycznespotkanieYaniryijejmęża,doktoraDylanaFerrasy”.
Kilka dni po moim powrocie dzwonimy do Valerii. Musimy z nią porozmawiać na temat operacji i
przyjeżdżadonasdodomu.WczasiemojejnieobecnościDylanumówiłjejwizytęukolegilekarza,która
ma się odbyć za kilka dni. Mina biedaczki jest bezcenna, z wrażenia kręci jej się nawet w głowie.
NapędzastrachumnieiDylanowi,pomagamyjejszybko,akiedydochodzidosiebie,płacze,płaczeinie
przestajenamdziękować.Obejmujęją.Wiem,jakietodlaniejważne.
Dwa dni później Coral, Tifany i ja jedziemy z nią do szpitala. Zaprzyjaźniłyśmy się wszystkie.
Siedzimy w poczekalni, a pielęgniarka patrzy na nas z kwaśną miną. Zwłaszcza na mnie. Z całą
pewnościąsłyszałaplotkiiwidzę,żejużzdążyłamnieukamienować.
Coral,widzącją,chcejejpowiedziećcośdosłuchu,alejąpowstrzymuję.
–Niedość,żeantypatyczna,tojeszczebrzydka!–syczy.–Niczegojejniebrakuje.
Śmiejemysięwetrzy,apielęgniarkadajenamznać,żemamysięuspokoić.Akurat!Olewamyją.Pół
godzinypóźniejValeriawychodzizgabinetu,spoglądananasipokazujenamkarteczkę.
– Muszę sobie zrobić te badania – mówi zadowolona. – Jeżeli wszystko pójdzie dobrze,
siedemnastegolipcabędęmiećoperację!
Obejmujemysięwszystkieczteryikrzyczymy,apielęgniarkaznówprotestujeinanowokażenamsię
uciszyć,alejejsiętonieudaje.
Jedziemy to uczcić do Valerii. Odkąd jestem znana, nie mogę zwyczajnie chodzić po ulicach. Tam
wznosimytoastzaświetnąbabkę,jakąjestValeria.Brawo!
Kilka dni później jadę do Filadelfii. Mam występ na gali dobroczynnej. Dylan jedzie ze mną i
umawiamysięnakolacjęzjegoprzyjaciółmi.Podkoniecwieczorudochodzidozajściazdziennikarzem,
którekończysiętym,żekłócimysięzDylanem,kiedychcęinterweniować.Następnegodniatytułmówi:
„DylanFerrasakłócisięzżoną.Zanosisięnarozstanie?”
Jakmogątacybyć?
Po powrocie decydujemy się na przeprowadzkę do naszego nowego domu. Jest już skończony i
możemywnimzamieszkać.
PrzezpierwszedninaszymżyciemrządzichaosiDylanjestprzybity.Niecierpibałaganuitego,żenie
może znaleźć swoich rzeczy, ale kiedy niedługo później wszystko jest na swoim miejscu i siedzimy w
salonienanaszejsofie,przytuleni,jestprzeszczęśliwy.
Poprzednidomwystawiamynasprzedażimamnadzieję,żeszybkoznikniezmojegożycia.
Dzień po dniu, pokój po pokoju, robimy uroczyste otwarcie, kochając się we wszystkich
pomieszczeniach.Anijednosięnieostało.
Wieczorami, kiedy Dylan wraca ze szpitala, a ja nie jestem w trasie, uwielbiam czekać na niego w
domu. Czasami odważę się coś ugotować. Czasem da się to zjeść, ale czasami lepiej nawet o tym nie
wspominać. Kiedy nie pracujemy, nie wychodzimy z domu. Mamy tu wszystko, czego potrzebujemy, a
wychodząc na ulicę, muszę się kamuflować. Czytamy, słuchamy muzyki, rozmawiamy, Dylan
przygotowujepysznepotrawy,awieczorami,zanimsiępołożymy,tańczymyprzytuleniwblaskuświecdo
pięknejmuzykiMaxwella.
Wszystkojestidealne…
Wszystkojestcudowneiromantyczne…
Wszystkojesttakniesamowite,żezaczynamsiębać,żeniemożetrwaćdługo.
Urządzamy parapetówkę, na której zjawia się wielu gości. Sławne osoby, które znamy, lekarze ze
szpitalaDylana,całarodzinaFerrasa,i,oczywiście,mojeprzyjaciółkiCoral,ValeriaiTifany.Beznich
nicniebyłobytakiesamo.
ZPortorykoprzylatujeteżPięknazNianiąiAnzelmem.Kiedymniewidzi,przytulasiędomnie,aleza
chwilęmniewypuszczairzucasięwramionaTifany,którejnieodstępujejużnakrok.Widaćwyraźnie,
żemałakochamojąszwagierkętakjakonają,inawetmówidoniej:mama.
Mójwzrokkrzyżujesięzewzrokiemmojegoteścia.Maponurąminę.Podchodzędoniego.
–TifanyjestdlaPięknejdobrąmatką,mów,cochcesz–wypalam.
Nie odpowiadam, robi surową minę, ale w końcu się uśmiecha. Z całą pewnością on również
dostrzegaprzemianęTifany.
Impreza jest udana i następnego dnia wspominają o niej w plotkarskich magazynach, a Dylan i ja,
oszołomieni,widzimyopublikowanezdjęcianaszegodomu.Widocznieudostępniłjektóryśzgości.
Pewnego popołudnia, kiedy wybieram się do prezenterki telewizyjnej, z którą się zaprzyjaźniłam,
dzwonimójtelefon.
–Czeeeeeeeść,bogini!
–Cześć,wariatko–odpowiadamzuśmiechem.
–Jesteśwdomu?
–Tak,alenie.
–Dobra.Więcsięstamtądnieruszaj,bojużdociebiejadę.
–Nie–mówię.–Właśniewychodzę.UmówiłamsięzMarshąLonan.
–ZtąsupersławnąprezenterkąMarshąLonan?
–Tak.Dzwoniładomniemilionrazy,żebyumówićsięzemnąnakawę,zawszejejodmawiami…
–Więczadzwońipowiedz,żedziśteżnie.Muszęztobąporozmawiać.
Zbijamnieztropu.
–Amożespotkamysięiporozmawiamyjutro?–proponuję.
–Nie,musimydzisiaj.
Jejupórmniedrażni.
–Cholera,Coral,dzisiajniemogę–mówię,zmieniającton.–Powtarzamci,że…
–Ajacipowtarzam,żemusibyćdzisiaj.
Wzdycham.
PlanA:posłaćjądodiabła.
PlanB:postaraćsięjąprzekonać,żetoniemożliwe.
PlanC:wściecsię.
Bezwątpienia,planB.JeżeliwybioręplanA,poślemniewtosamomiejsce,ajeżeliwybioręC,ona
teżsięnamnieobrazi,więcobstajęprzyswoim.
–Zrobimytak,przyjedzieszdzisiajwieczoremnakolacjęi…
–Nie.Aco?–dodajezłośliwie–TacałaMarshajestważniejszaodemnie?
–Nieopowiadajbzdur,Coral.Alezrozum,żesięzniąumówiłami…
–Wporządku.Wypchajsię.
Irozłączasię.
Cotakiego?Rozłączyłasię?!
Oszołomiona i urażona tym nieładnym zachowaniem, chowam komórkę do kieszeni spodni i biorę
torebkę. Idę do drzwi, ale sumienie nie pozwala mi wyjść. Staję, odkładam torebkę i dzwonię do niej.
NiemogęsięgniewaćnaCoral.Odbieraisłyszę,żekrzyczyjakopętana:
– Posłuchaj, muzyczna diwo, doskonale rozumiem, że masz czas dla wszystkich, tylko nie dla mnie.
Dajeszmijasnodozrozumienia,żeniejestemanitakafajna,anitakaglamourjaktwojenoweeleganckie
koleżaneczki. Skoro do ciebie dzwonię i potrzebuję się spotkać dzisiaj, sprawa jest strasznie ważna!
Świnia!AlejeżeliwolisziśćnakawkęztącałąMarshą…świetnie,pędź,żebyśsięniespóźniła.
–Skończyłaś?–pytamurażona.
Nieodpowiada,aja,oszołomionatąscenązazdrości,mówię:
–Wygrałaś.Czekamnaciebiewdomu.Ajeżelijeszczerazośmieliszsięnazwaćmniedivąwtakim
sensiejakprzedchwilą,przysięgamnamojąmatkę,żepożałujesz.
Rozłączamsiębezsłowa.DzwoniędoMarshy,przepraszamjąiumawiamsięnainnydzień.
Czterdzieści minut później zjawia się moja przyjaciółka. Patrzymy na siebie i nim zdążę coś
powiedzieć,otwierapokrywębiałegopudła,któretrzymawdłoniach.
–Ciastozbitąśmietaną,któretaklubisz.
Nieodzywamsię.
–Maszdwawyjścia,zjeszalborzuciszmijewtwarz.
–Niekuśmnie–syczę.
Coral się uśmiecha, wchodzi i kładzie ciasto na konsoli, chwyta mnie za rękę, prowadzi do salonu i
wskazujesofę.
–Tojestsofadoprzytulania,prawda?
Kiwam głową. Tak ją ochrzciłam z Dylanem. Coral mnie obejmuje tak, że w końcu obie padamy na
kanapę.
–Wybaczmi…wybaczmi,proszę…wybacz.
Niemogęsiędalejzłościćnamojąszalonąprzyjaciółkę.Dajęjejbuziaka,żebywiedziała,żenicsię
niestało,akiedywypuszczamysięzobjęć,pytamczule:
–Cosięstało?
Coralwzdychaiodgarniasobiewłosyztwarzy.
–Odjakiegośczasuspotykamsięzpewnymmężczyzną–oznajmia.
–Oooo…Adlaczegomiotymniepowiedziałaś?–wyrzucamjej.
Spoglądanamnie.
–Mamprzypomniećpanidiwie,żeciąglepodróżujeiniemadlamnieczasu?
–Anidlaciebie,anidlanikogo–mówięnaswojąobronę.
Coralkiwagłowąizapominaotym,copowiedziała.
–Dorestauracjiprzyszedłdopracynowykucharzinadrugidzień,jakzobaczyłam,jakugniatachlebi
spytałmnie:gdziejestmąka?,przysięgam,żeodebrałomimowę.
–Dlaczego?–pytamzaskoczona.
Coralnieodpowiadaminapytanie.
– Trzeciego dnia wpadłam na niego na przystanku autobusowym – ciągnie – ale się do mnie nie
odezwał. Ja się z nim przywitałam, ale on tylko kiwnął mi głową. Ja tylko pamiętałam jego dłonie,
ugniatającechlebijegosłowa:gdziejestmąka?
Mrugam,skołowana.Niewiem,doczegozmierza.
– Widzieliśmy się w restauracji codziennie, ale później, kiedy spotykaliśmy się w autobusie, nie
odzywałsiędomniesłowem.Więcwzięłamsprawywswojeręceiwkońcuodezwałamsiędoniego.
Zaczęliśmy się umawiać po wyjściu z restauracji i wiesz, co? Nawet po tygodniu nic z tego nie było!
Zadawałamsobiepytanie:takajestempaskudna?
Chcęsięodezwać,aleCoralniedopuszczamniedogłosu.
–Aledwadnipóźniejzaprosiłamgodosiebienakolację,boniemogłamjużdłużejznieśćciśnienia,
które mnie rozsadzało i zrobiłam pierwszy krok… I, o, mój Boże! Poprosiłam go, żeby mnie ugniatał i
powtarzałtysiącrazy:gdziejestmąka?Zrobiłto…–Wymachujerękami,rozśmieszającmnie.–Mogęci
tylkopowiedzieć,żeprzynimzsześciuetapóworgazmuzrobiłosięosiem.
–Cotypowiesz?–mówię,rozbawiona.
–To,cosłyszysz…Joaquínsprawił,żeodkryłametapgrawitacyjny.Posiódmejfazie,wktórejwidzę
gwiazdy,ósmasprawia,żeunoszęsięwśródnichprzezminuty,minuty,minuty,kiedyonmniemasujei
obsypuje mąką. Na miłość boską, Yanira, mój astronauta sprawia, że przeżywam niewiarygodne,
straszniedługieorgazmy,pytającmnie:gdziejestmąka?
Pękamześmiechu.Mąka?Astronauta?Straszniemiłojestpatrzećnajejpromiennątwarzisłyszećją
wesołą.NagleCoraldodaje:
–Summasummarum,stałosię!Jestemzakochanaiwidzęsiebie,jakdzwoniędowspaniałegoDawida
Tunery,żebyzorganizowałmiidealnyślub,któregowątkiemprzewodnimbędziemąka!
Niemogęprzestaćsięśmiać.
–NazywasięJoaquínRivera,jestPeruwiańczykiemizapewniamcię,żezakażdymrazem,kiedysięze
mnąkocha,krzyczę:niechżyjePeru!
Brzuchmnieboliodśmiechu.CoralpokazujemizdjęcietegoJoaquína,astronauty,wswojejkomórce.
–Toon?–pytam,kiedyudajemisięuspokoić.
–Tak.
Niemogęuwierzyć.
–Przecieżonzupełnieniejestwtwoimtypie.
Coralkiwagłowąipatrzynazdjęcierozmarzonymwzrokiem.
– Ale ten mężczyzna wprowadza mnie w orgazmowe stany nieważkości jak żaden inny. A wiesz, co
jestnajlepsze?Żemówimiczułe,cudownesłowamiłościisiętegoniewstydzi,irozumiemysięnawet
wmilczeniu.
Wepaaaaa…Widzę,żesprawajestpoważna!
Znówpatrzęnazdjęcie.WydajesięstarszyodDylana,niejestwysoki,wcaleniejestprzystojnyijest
lekkogrubawy.
– Wiem – mówi Coral, widząc moją minę. – Nie ma kaloryfera i nie jest Bradem Pittem, ale Boże,
Boże!Szalejęzanim…Szalejęzajegopulchnymciałkiem.
Znówsięśmieję,aonachowakomórkę.
– Nigdy nie sądziłam, że mogłabym zwrócić uwagę na kogoś, kto nie będzie młodym bogiem, ale
kochana,odkądpojawiłsięJoaquínztymioczami,ustami,ztymokrąglutkim,zadartymnosem,niemogę
przestaćonimmyśleć!
–Zakochałaśsięęęęęę!–nucę,rozbawiona.
Coralniezaprzecza.
– Nieskończenie i jeszcze bardziej! Ma wszystko, czego zawsze szukałam w mężczyźnie. Jest
kulturalny,czuły,szarmancki,romantycznyi,słuchaj!Wmoichoczachjestzabójczoprzystojny!
Śmiejemysię.
–Zawsze,kiedymamyrandkę,sprawia,żeczujęsięwyjątkowo.Ijesttakikochaniutki…
–Powiedziałaś:kochaniutki?
Obie parskamy śmiechem, bo wyrwało jej się słowo tak typowe dla Tifany. Jakby tego było mało,
Coraldodaje:
–Jestemsuperzachwyconaaaaaaaaa.
Niemogęprzestaćsięśmiać.
–Achciałamsięztobąspotkaćtakpilnie–ciągnie–boJoaquínpoprosiłmnie,żebyśmyzamieszkali
razem. Chce mnie mieć obok siebie każdej nocy, żeby obsypywać mnie mąką, ale ja się waham. Nie
wiem,corobić!NiechcęznówsiępoczućGrubciuszkiemi…
– Coral, zaryzykuj i ciesz się życiem! – przerywam jej. – Nigdzie nie jest powiedziane, że musi się
powtórzyć to, co przydarzyło ci się z Toño. Nie znam Joaquína, ale z tego, co mówisz, jest rycerski i
umiesięociebietroszczyćidbaći…
–Powiedziałam,żetak–przerywami.–Wprzyszłymtygodniusięprzeprowadzam!
Patrzęnaniąoszołomiona.Przecieżprzedchwiląmówiła,żesięwaha?
Widzę, że wstaje spokojnie i idzie po ciasto, później wchodzi do kuchni, bierze dwie łyżeczki, dwa
talerzykiinóż,akiedyznowusiada,widzącmojąminę,mówi:
–Dobrze.Jestemupierdliwa,alepotrzebowałam,żebyśmipowiedziałato,comipowiedziałaś,żebym
miałapewność,żedobrzerobię.Wiesz,comipowiedział,kiedyzgodziłamsięznimzamieszkać?
Kręcęgłową.NiemampojęciaożyciuCoral.
– Zapytał mnie, która godzina i powiedział: Teraz już zawsze będę wiedział, o której umarłem z
miłości.O,Boże!O,Boże!Możeszwtouwierzyć?
–Poważniemówisz?–pytamoniemiała.
Faktycznie,romantycznytenJoaquín,peruwiańskiastronauta.
Coralkiwagłową.Widzęszczęścienajejtwarzy.
–Jestemsuperzachwyconaaaaaaaa…–wykrzykuję,przejęta.
Odkrawadwakawałkiciastainakładajenatalerzyki.
–JapoprostuchcęznimbyćtakaszczęśliwajaktyzDylanem–mówi.–Myślisz,żemisięuda?
Niemamcodotegowątpliwości,boinaczejwłasnymirękamizamordujęperuwiańskiegoastronautęi
ugniataczamąki.Ściskammocnonajlepsząprzyjaciółkę,jakąmożnamiećiłzynapływająmidooczu.
–Niewątpwto–mówię.–Będzieszbardzoszczęśliwa,głuptasku.
Trwamywobjęciachdobrąchwilęnamojejcudownejsofiedouścisków.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
7.LostinLove
P
opularnośćprojektówTifanyrośnietakjakmoja.Wmojejszwagiercedrzemieolbrzymipotencjał,a
onazkażdymdniemnabierapewnościsiebieijestcorazszczęśliwsza.Dostałanawetzleceniaodinnych
osóbizradościąjeprzyjęła.
Omarniewierzywto,cowidzi,alenicniemówi.Widać,żemojaszwagierkajestodważniejsza,niż
misięwydawałoizaangażowałasięwnowyprojektgotowaodnieśćsukces.Kiedyrozmawiamzniąo
związku z Omarem, mówi, że dała mu kolejną szansę i że zwolnił tę sukę sekretarkę. Widzę, że jest
zadowolona, ale zwracam uwagę na to, że publicznie nie nazywa już męża robaczkiem. Nie wiem, czy
robito,kiedysąsami.
Coś się w niej zmieniło i nie tylko ja to widzę, dostrzegają to wszyscy dookoła. Nadal jest tą samą
Topladyzeswoimiszaleństwami,alepewnośćsiebie,jakaterazodniejemanuje,sprawia,żejestinną
kobietą.
Dylancodzienniemawięcejpracy,więcejoperacji,więcejkongresów.Czasamikiedywracadodomu
pocałymdniu,widzę,żejestwykończony,alekiedygootopytam,uśmiechasięimówi,żebymsięnie
martwiła.
Jestemmuposłuszna.Dlaczegomiałabymniebyć?
W któryś czwartek, kiedy wiem, że ma zaplanowaną operację i wróci późno, proponuję moim trzem
przyjaciółkom, żebyśmy gdzieś razem wyszły i chociaż Coral z początku ma opory, żeby zostawić
swojegoastronautę,wkońcusięzgadzapowarunkiem,żezjemykolacjęwjejrestauracji.
Valeria daje mi w prezencie perukę z ciemnych włosów, w której mogę przejść niezauważona i nikt
mnie nie rozpozna, jej zdaniem. W restauracji z ciekawością przyglądamy się Joaquínowi. Nie jest
powalającyzwyglądu,alejegowielkimatutemjestsympatia,jakaodniegobijeito,jakpatrzynaCoral.
Uwielbiają,niemożnategoniezauważyć.
Tego wieczoru ustalamy, że w każdy czwartek, w który będziemy mogły się spotkać we czwórkę,
będziemygdzieśwspólniewychodzić,żebysięzabawić.
Wznosimytoastzaperukowyczwartek!
Po kolacji żegnamy się z zakochanym astronautą i idziemy się bawić dalej do baru Ambrosiusa. Na
naszwidok,kiedymnierozpoznajemimoperuki,małonierobinanaszącześćmeksykańskiejfali.Szybko
szykuje nam miejsce w strefie VIP, a my, zachwycone klimatem i zabawą, tańczymy i świetnie się
bawimy,popijającsłynneśrubokręty.
Niktmnienierozpoznajeimogęsobiepozwolićnato,żebybyćsobą.NawetTifanyspuszczaztonui
jestbardziejotwartanaludzi.
O wpół do szóstej rano wracam do domu i ściągam perukę. Upierdliwie się ją nosi. Parkuję i
uśmiechamsię,widzącsamochódDylana.Przedwejściempoprawiamlekkowłosy.Jeżelinieśpi,chcę
wyglądać atrakcyjnie. Ostrożnie, ale nieco niezdarnie wchodzę do naszej sypialni. Rozbieram się, ale
zostajęwmajtkach,akiedypadamnałóżko,jegoramionamnieprzyciągają.
–Nowreszcie.Gdybyniebyłocięsekundędłużej,zacząłbymcięszukać.
Cieszęsię,żemamgoprzysobie.Przytulamsiędoniego.
–Operacjasięudała?
– Aha – odpowiada zmęczonym głosem. – Osiem godzin na sali, ale z całą pewnością zakończone
powodzeniem.
Cieszęsięzewzględunaniegoinaczłowieka,któremuzcałąpewnościąpoprawiłjakośćżycia.Nie
wiem,kiedyobojezasypiamywyczerpani.
Kiedybudzęsięrano,rozpływamsięnawidokmężczyzny,któregouwielbiamztacąześniadaniemi
promiennymuśmiechem.
Uwielbiamtęjegodbałośćoszczegóły!
Wyglądaniesamowiciewdżinsachiwbiałejkoszulce.Torozkoszdlaoczu.Wzdycham,zachwycona.
Niezłegoprzystojniakamamtylkodlasiebie.
–Dzieńdobry,śpiochu–witasięzemną,odstawiająctacęnastolik,apóźniejsiadanałóżku.Dajemi
buziakawusta.–Dużowczorajtańczyłaś?–pyta.
Jarównieżsiadamnałóżku.
–Możnapowiedzieć,żetak–odpowiadam.
–Dużośrubokrętów?
Wzdycham.Dylansięuśmiechaipatrzynamojepiersi.
–Chceszspaćdalej?–pyta.
PlanA:rozbioręgoiwciągnędołóżka.
PlanB:wciągnęgodołóżkawubraniu.
PlanC:ubranyalbonagilądujewłóżku!
A,BiC,wszystkienaraz!Chwytamgozakoszulkę,żebynieuciekł.
–Amożebyśsiętakzemnąpołożył?–szepczęczule.
Dylanparskaśmiechemimnieprzytula.
–Myślę,żemogęsięzdobyćnatakiepoświęcenie.
–Alenajpierwmuszęiśćdołazienki.
–Poco?
Zaskoczonajegopytaniem,jarównieżsięśmieję.
–Żebysięwysiusiać,czymożewolisz,żebymzałatwiłasiędołóżka?
Złośliwiecnaciskaminabrzuch.
–Poważniewoliszsedesodemnie?
Czuję,żezachwilęrozsadzimipęcherz.
–Posikaaaaaaaaaaamsię!–krzyczę.
Zanoszącsięodśmiechu,wkońcumniewypuszcza.Wiem,żetegorodzajuprozaicznychrzeczynigdy
nieprzeżyłzżadnąkobietąiwiem,żemusiępodobająiżegobawią.Biegnędołazienki,robięto,co
mam do zrobienia i myję zęby, myśląc o nim. Kiedy wracam do łóżka, widzę, że zdążył się rozebrać.
WłączammuzykęMaxwellaiwidzącjegouśmiech,odzywamsięwstyluMatyHari.
–Miałbyśochotęobsypaćmniemąką?
Patrzynamnie,nierozumiejąc,ocomichodzi.
–Możedziśwnocyzabawilibyśmysięwcośinnego?–mówię.
–Wobsypywaniemąką?–pyta,oszołomiony.
Śmiejęsięizapominającomące,kładęsięobokniego.
–Tobędzie:odgadnij,kimjestemtejnocy,alepozadomem–dodaję.–Umówimysięgdzieśidamy
sięponieśćwyobraźni.Aleniewychodzączroli.Czystafantazjaodpoczątkudokońca.
–Proponujeszmirandkę?
–Tak.Randkę,którabędziewielkąprzygodą.
Dylansięuśmiecha.
–Jacięproszęoperwersyjnąizmysłowąfantazję,bezmąki,któradoprowadzinasdoszaleństwaz
rozkoszy,cotynato?–mówięszeptem.
–Późniejmiwyjaśnisz,ocochodziztąmąką–odpowiadazaskoczony.
Parskamśmiechem.
–Lepiejnie.TosprawaGrubciuszka.
– Oj, Coral! Już się boję – drwi. Daje mi klapsa w pupę. – Muszę wpaść do szpitala, zajrzeć do
mojegopacjenta,kochanie.
–Tonic.Randkęmamypóźniej.
Dylan,zachwyconymojąpropozycją,sadzamnienasobie.
–Miejsceigodzina?–pytazciekawością.
Zadowolonajegoreakcjądajęmubuziaka.
–MożeCaliforniaSuite?–proponuję.–Zaglądałamnaichstronęinternetową,pozadobrąrestauracją
mająniesamowitepokojetematyczne,wktórychmożnasięświetniezabawić.
–Samiczyzkimś?
Jegopytaniemniezaskakuje.Zkimś?!
Widzącmojąminę,mójprzystojniaksięuśmiechaimniecałuje.
–Podniecamnie,kiedyobserwujenasmężczyzna,kiedyciębiorę–szepcze.
Niewątpię.Chcę…chcę…chcę…
–Hmmm…Wydajemisię,żetobardzointeresującypomysł.Jasiętymzajmę.
–Ty?
Niemamzamiarusiępoddawać.
–Tak,ja.Wcześniejrobiłeśtoty.Dlaczegotymrazemniemogętobyćja?
–Jesteśosobąpubliczną.Jeżeliktościzrobizdjęcie,albo…
–Spokojnie,niktmnienierozpozna.
Alepotrzebapanowanianadwszystkimsprawia,żeznówsięniezgadza.
–Nie.Japoszukam.
Niechcęsiękłócić,chwytamgozamosznę,ściskamjąlekkoioznajmiam,zawzięta,żebypostawićna
swoim:
–Gręzaproponowałamjaijasięwszystkimzajmę.
Dylan patrzy na mnie. Wydaje mi się, że pośle mnie do diabła, ale kolejny raz zaskakuje mnie,
okazujączaufanie,jakiedomniemaisięzgadza.
–Wporządku,króliczku.
–O,nie…Pamiętaj,żenanaszejrandceniebędękróliczkiem,atyniebędzieszwilkiem.Będziemy
nieznajomymi,perwersyjnymi,żądnymiprzygód,interesującymiosobami,dobrze?
–Zgoda,kapryśnico,będęsięstarałbyćżądnyprzygód,perwersyjnyiinteresujący.
Jestemzadowolonazpomysłu,którywpadłmidogłowyimamnadzieję,żemusięspodoba.
–Któragodzina?
–Piętnaściepopierwszej.
Całujęgoczulewbarki.
–Świetnie.OsiódmejspotykamysięwrestauracjiCaliforniaSuite.
–Super!–zgadzasięmójchłopak,całującmniewramiona.–Będę.
WtejchwilirozbrzmiewanaszapiosenkaMaxwella.
–Hm…–mruczyDylan,ściszającgłos.–TiltheCopsComeKnockin.
Kiwamgłową.
–Cochceszzemnązrobić,kiedybędziemysłuchaćtejpięknejpiosenki?–pytamczule.
–Wszystko.Alemożenajpierwzdejmieszmajtki?
–Zdejmijmijety.
Dylan,spragnionymnie,ściągamijezębami.Parskamśmiechem.
–Króliczku,rozchylnogiidajmisięposmakować–mówi.
Robięto,ocomnieprosiprzywtórzezmysłowejmuzyki,akiedyczujęjegooddechmiędzynogamii
wsuwającysięwemniepalec,jęczę.
–Podniecona?
Chwytampoduszkiiwyginamsięzrozkoszy.
–Liżmnie–domagamsię.
Dylan mocniej rozchyla moje uda i teraz to on robi to, o co go proszę. Przysuwa wargi do mojego
wnętrza,któremuofiarujęiliżejezrozkoszą.Szalejęioddajęmusię.
–Kiedybędzieszchciała,krzyczzrozkoszy–mówi.
Szaleję…szaleję…szaleję…Dotakiegostanumniedoprowadza.Takąmniema.
Unoszębiodra,żebyznówmnielizał,aontorobi.Liże,ssie,niepokoi,akiedywydajemisię,żenie
mogę krzyczeć głośniej, chwyta mnie za biodra i pewnym, gwałtownym ruchem zanurza się we mnie i
przywieradomnie.
–Tak…–szepcze.–Caływtobie.
O,Boże…coonzemnąrobi,kiedyszepczetymochrypłym,władczymgłosem.
Przez kilka minut upajam się natarczywym atakiem, aż nagle Dylan przerywa, otwiera moją szafkę,
wyciągarosomakaiprosizszelmowskąminą:
–Odwróćsię.
Robięto,aonwcierażelwokolicymojegoodbytu.
– Przyłożę ten aparacik do twojej ładnej łechtaczki i dalej będę cię pieprzył, aż dojdziesz dla mnie
tysiącrazy–szepczemidoucha.
Podobamisięjegopropozycja.
–Pieprzmnie…dalej…zróbto.
Żarijegozaborczośćmniepodniecają.Kiedyczujęwibracjerosomakanałechtaczce,szaleję.Robię
sięwilgotna.Dylanrozszerzamiodbytpalcem,akiedyczuje,żejestemgotowa,wysuwagoiwprowadza
swój członek. Drżę z rozkoszy. Mój ukochany wykonuje okrężne ruchy biodrami, a ja dyszę, jęczę,
rozkoszujęsię.
Nigdy nie sądziłam, że seks analny może mi się tak spodobać, ale tak jest i uwielbiam, kiedy mój
ukochanymniebierze.Kiedyjegoczłonekjestcałkowiciewemniezanurzony,zaczynaporuszaćbiodrami
wtyłiwprzód.
Krzyczę, a im bardziej krzyczę, tym mocniej zachęcam go do pchnięć. Wbija się w mój odbyt, a ja
drżę.Topięsięjakmasło.Czuję,jakorgazmnarastainarasta.Eksplodujęzrozkoszy!Alekiedyjestemo
krok,Dylanprzerywaigryziemniewramię.
Zabijęgo!
Wzdychamisłyszę,jaksięśmieje.Znówzaczynasięwemniezanurzać.Powtarzatęsamąsekwencję.
Przykłada rosomaka do mojej łechtaczki, szaleję pod wpływem wibracji, a kiedy widzi, że zbliża się
orgazm,przerywa.
Zabijęgo!Zabiję!
Oglądamsiędotyłu.Jegominasprawia,żekrewzaczynamiwrzećwżyłach.Wzrokiemdajęmudo
zrozumienia, że jeżeli jeszcze raz powstrzyma mój orgazm, pożałuje. W fazie zabójczej zaczynam się
robić agresywna. Wyrywam mu rosomaka z dłoni, rzucam go w nogi łóżka, chwytam Dylana za tyłek i
przyciskamgodomojejpupy.
–Doprowadźmniedosiódmejfazy.Jeżelijeszczerazprzerwiesz,przysięgam,żecięwykastruję.
Słyszę,jaksięśmieje.Straszniekręcinasseksanalny.KiedyDylanwidzimnietakądziką,przywiera
biodramidomojejpupyibezprzerwyzanurzasięwemnierazzarazem,ażmapewność,żezobaczyłam
wszystkiegwiazdyicałyfirmament.Pokilkusekundachsamosiągaorgazmzochrypłymjękiemrozkoszy.
Kiedyodzyskujemysiły,wysuwasięzemnie,kładziesięobok,ajapatrzęnaniegorozbawiona.
–Przygotujsięnarandkę.Szczękaciopadnie–mówię,rozśmieszającgo.
Za piętnaście czwarta Dylan wychodzi. Przed randką musi wpaść do szpitala, a kiedy zostaję sama,
włączamlaptop.Postanawiamznaleźćto,czegopotrzebuję,więcprzeglądamróżnestronyzkontaktami
seksualnymi,alewkońcupostanawiamwynająćzawodowca.Takbędzienajlepiej.Nastroniezseksem
trafiamnatrzydziestopięcioletniegomężczyznęoimieniuFabián,którynieźlewygląda.Jestciemny,ma
jasneoczy,dobrzezbudowaneciało.Skoroszukamja,wybiorętakiego,którymniekręci.
Przezchwilęprzyglądamsięjegozdjęciomizadajęsobiepytanie,czyDylanzmienizdanie.Corobić?
Waham się, myślę, medytuję. W końcu wybieram jego numer w mojej komórce i rozmawiam z nim.
Trochęsięwstydzę,alecotam.Onwtymsiedziijestprzyzwyczajony.
Kiedy sprawa jest załatwiona, dzwonię do Coral, Valerii i Tifany. Coral proszę, żeby zeszła do
optyka, który jest pod jej mieszkaniem i kupiła mi piwne albo czarne soczewki i czarną farbę. Moja
przyjaciółkajestzaskoczona,niewie,cochcęzrobić,aleobiecuję,żewszystkojejwyjaśnię,jakprzyjdę.
Valerię proszę, żeby zrobiła mi makijaż, a Tifany, żeby przywiozła mi swoją koszulę, którą kupiła na
RodeoDrive,aktórawyglądajaksukienka.
OpiątejwychodzęspodprysznicaijadęprostodoCoral.Zapewniamnie,żeJoaquínaniema.Chcę
zmienić wygląd i nie chcę, żeby widział to ktokolwiek oprócz moich przyjaciółek. Kiedy przyjeżdżam,
jestjużTifany.
–Jaktammojamała?–pytaCoral,widzącmnietakąrozpromienioną.
–Dobrze.BezgranicznieszczęśliwaKupiłaś?
Coralsięuśmiechaiwskazujeszafkę.
–Tamsątwojeczarnesoczewki.Pococione?
–Ajaksądzisz?–pytam,patrzącnanią.–Farbęteżmasz?
–Tak.
Rozbawionajejzaskoczeniem,wskazujęplecy.
–Myśl,cominamalujesz–mówię.
Coralsięśmieje.Pewniemyśli,żejestemniespełnarozumu.
Tifanypodchodzi,żebydaćmibuziakaipokazujeczerwonąjedwabnąkoszulę,którąprzywiozła.
–Kotku,Dylanoszalejenawidoktejbluzki–mówi.
–Założęjąjakosukienkę.
–Cotakiego?!–krzyczyoniemiała.
–Będzieszwyglądaćjakkurewka–szydziCoral.
Śmiejęsięispoglądamnamojązdezorientowanąszwagierkę.
–Dzisiajwieczorembengalskątygrysicąbędęja.
–Aleprzecieżtokoszula!–upierasięTifany.
–Otymwiemytylkotyija–śmiejęsięrozbawiona.
–Ija–dodajeCoral.
Kiedy nie ulega wątpliwości, że koszulę włożę tak czy siak, odzywa się Coral, widząc, co mam w
torbie.
–Valeriaparkuje.Awłaśnie,wykupiłaśsobieabonamentnaperuki?
Niechcęichokłamywać.
–Mamgorącąrandkęzmężem.–Opowiadamimopomyśle,niewspominającoFabiánie,ajedynieo
naszej randce i pokoju tematycznym, który wynajęłam. Patrzą na mnie oniemiałe. – Ponieważ nie chcę,
żebyktośmnierozpoznał,jakożejestemblondynką,zrobięsięnaczarnulkę.Mamjasneoczy,więcbędę
mieć ciemne. A przede wszystkim chcę się kochać lubieżnie i bez zahamowań z moim przystojnym
mężem.
Coralimojaszwagierkaprzyglądająmisię.
–Supermisiępodobaaaaaaa–mruczywkońcumojaprzyjaciółka.
Wtejchwilirozlegasiępukaniedodrzwi.ToValeria.Opowiadamjejodnowatosamo,itymrazem
toTifanywspominaokurewce.Valeriarozumie,ocomichodzi.
–Siadaj–mówi.–Kiedyskończęmakijaż,niepoznacięwłasnyojciec.
Owpółdosiódmejstajęprzedlustremisięuśmiecham.
Wperuce,soczewkachitakimmakijażufaktycznieniepoznałbymnienawetojciec.
–Cholera,niezłazciebiebrunetka,ijakiecyckimaszwtejsukience!–mruczyCoral.
–Supermisiępodobaaaaaaaa–stwierdzaTifany.
–Cholera,Yanira,wyglądasznaAzjatkę–śmiejesięValeria.
–Tenrysuneknaplecachnawetmisięudał,co?–pytaCoral.
Oglądam swoje plecy, zadowolona. To smok, który zaczyna się pomiędzy łopatkami, a kończy na
pupie.Tego,któregoznam,wprawiwosłupienie.Biorękomórkęipiszę:
„Gotowynarandkę?”
Dwiesekundypóźniejtelefonbrzęczy.
„Zanicwświeciejejnieodpuszczę”.
Uśmiechamsię.Nawetsobieniewyobraża,jakąmamdlaniegoniespodziankę
„Pamiętaj.Jesteśmydwojgiemnieznajomych.
KochamCię”.
Kiedywciskam:wyślij,Tifanymierzymniewzrokiem.
–Oj,kochana,Dylanoszaleje,jakcięzobaczy–wykrzykuje.
–Oszalejetomałopowiedziane–stwierdzaValeria.
WymieniamzCoralporozumiewawczespojrzenie.
–Otowłaśniechodzi,żebyoszalał.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
8.Odciebiesięnauczyłam
D
ocieramwumówionemiejsceispoglądamnazegarek.Zapięćsiódma.Mamobsesjęjeżelichodzio
punktualność, dlatego zjawiam się pięć minut przed czasem. Mam nadzieję, że Dylan się nie spóźni.
Wyższawimponującychczerwonychszpilkachidędobaru,opieramsięizamawiamukelnerawytrawne
martini.
On, atrakcyjny Hindus, mierzy mnie wzrokiem i kiwa głową. Nie poznał we mnie dziewczyny, która
bezprzerwyśpiewawMTViwidać,żepodobamusięmójwyglądipotym,jaknamniepatrzy,wiem,
żegopodnieca.Dobrze!Mamnadzieję,żetensamefektwywręnamoimmężu.Kelnerstawiaprzedemną
drinka,ajawypijamłyk.Umieramzpragnienia!
Patrzę na zegarek. Szósta pięćdziesiąt dziewięć. Została minuta do umówionej godziny i zaczynam
mieć wątpliwości. A jeżeli Dylan musiał zostać dłużej w szpitalu? Znów zerkam na skrzynkę telefonu.
Nie mam żadnej wiadomości, więc się uspokajam. Kiedy ma się spóźnić, zawsze daje znać. Wypijam
kolejny łyk. Wytrawne martini jest bardzo dobre. Nagle, kiedy odstawiam kieliszek na ladę, widzę, że
obokmnieprzechodzijakiśmężczyzna.Patrzęnaniegoisięuśmiecham,borozpoznajęDylana.Wygląda
bardzoeleganckowgarniturze,którymanasobie.Nigdygownimniewidziałam.Widoczniegosobie
kupił. Wygląda w nim tak, że zatrzymałby ruch uliczny. Rozgląda się, szukając mnie. Nie poznał mnie,
dzięki czemu mam przewagę i mogę mu się przyglądać. Mój chłopak kieruje się do kelnera Hindusa i
zamawiawhiskyzlodem.Rozbawionabioręmojemartiniipodchodzędoniegokrokiemwampirzycy.
–Dobrywieczór,kawalerze.
Dylan, słysząc mój głos, odwraca się, żeby na mnie spojrzeć i staje jak wryty. W czarnej peruce,
ciemnychsoczewkachiseksownejsukiencezczerwonegojedwabiuwziąłmniezanieznajomą.
–Wyglądaszpięknie!–mruczyoniemiały.
Cieszęsię,żemusiępodobam,alemuszęgowciągnąćdogryodsamegopoczątku.
–Słucham?–pytam,udając,żegoniezrozumiałam.
Mojaodpowiedźprzypominamu,ocogoprosiłam.Opierałokiećoblatbaru.
–Dobrywieczórpani.Zkimmamprzyjemność?
–MamnaimięXia.XiaLiMao.Apan?
–Jones.HenryWaltonJones–odpowiadazpożądaniemwymalowanymnatwarzy.
Powstrzymujęsięodśmiechu.TonazwiskozfilmówoIndianieJonesie.Niemaco,mójchłopakwziął
sobiedosercato,żebybyćżądnymprzygód.Uśmiechamsię.
–Bardzomimiłopanapoznać,panieJones.
–MożemipanimówićHenry.
Mrugamkokieteryjnie.
–Wolęnieprzechodzićnaty.Tobardziejpodniecające.
Siadam na stołku przy nim i zmysłowo zakładam sobie nogę na nogę. Dylan nie może oderwać ode
mnie wzroku i w tej chwili dostrzega ogromny rozporek z boku sukienki. Spogląda na moją nogę z
pożądaniem.
–Cotakapięknakobietajakpanirobisamawtakimmiejscu?–pyta.
Unoszę martini do ust pomalowanych na czerwono, wypijam łyk, zerkam na wybrzuszenie w jego
kroku.
–Szukammocnychwrażeń–odpowiadam.
–Nieźle…
Jedwabnabluzkosukienkaześlizgujesiębardziejzmojegociała.Jestemświadomatego,żesiedzącz
założonyminogamiukazujęwięcejniżzwykle,aleniepeszęsięaniniezakrywam.
–Mogępanatraktowaćjakmocnewrażenie,panieJones?–pytam.
Dylanpatrzy,jakprzechodzącyobokmniemężczyznagapisięnamojenogiiwkońcu,posyłającmu
ostrzegawczespojrzenie,odpowiada:
–Zcałąpewnością,laleczko.
Delikatniedotykamswoichczarnychwłosów.Dylannieodrywaodemniewzroku.Obserwujekażdy
mójruch,podobniejakmężczyźniwgłębirestauracji.Uśmiechamsię,kiedysłyszę,jakmówi:
–PannoMao,niesądzipani,żepowinnapanisięniecookryć?
Widząc,żepatrzynamojenogi,dotykamichdelikatnie.
–Ażtakiestraszne?–pytam.
–Nie,skarbie.Powiedzmy,żewręczprzeciwnie.
Uśmiechamsięimuskamdłoniąkolano.
–Wtakimraziepozwolępanunaniepopatrzeć.
Dylan mierzwi sobie włosy, a kiedy chce odpowiedzieć, wyciągam rękę, chwytam go za krawat i
ciągnę,ażjegotwarzznajdujesiętużprzymojej.
– Lubię, kiedy mężczyźni patrzą na mnie wzrokiem pełnym pożądania – mówię – Chce mnie pan
posiąść?
Mójukochanynieodpowiada.Jegowyraztwarzysięzmienia.Patrzynamniezminązabójcyiwidzę,
żechybaniezbytmusięspodobałoto,copowiedziałam.
–Podniecamniepan,panieJones–mówię.–Akiedymężczyznamniepodnieca,robięwszystko,żeby
poddałsięmoimnajgorętszympragnieniom.
Dylanwkońcusięuśmiecha.
–Podniecapaniąświadomość,żejestpanipożądana–mówi.
Zastanawiamsięnadodpowiedzią.Kiedywiem,copowiedzieć,szepczę:
–Tak.Apananie?
Wypijałykwhisky.
–Podniecamnie,kiedynamniepatrzą,jakbawięsięzkobietą.Niebędętegoukrywał.
–Tylkopatrzą?!
Wbijawemniewzrok.
–Tylkopatrzą.
– Hmmm… Podniecające. – Bezwstydnie przesuwam dłonią po jego nabrzmiałym kroku, nie
przejmującsię,żenanaspatrzą.–Conajmniejprowokująceistymulujące–szepczę.
Dylanpatrzynamężczyznwgłębisali,którzynieodrywająodnaswzroku.
–Jeżelimniepanisprowokuje…zobaczypani–uprzedzamnie.
–Tegowłaśniechcę,sprowokowaćpana.
Sytuacja z minuty na minutę robi się coraz bardziej gorąca. W jego oczach zaczyna być widać
pożądanie i mam świadomość tego, że jeżeli pociągnę to dalej, to nici z kolacji, pojedziemy prosto do
domu,dołóżka.Dlategoodsuwamsięodniego.
–Jepankolacjęsam?–pytam.
MójFerrasakręcigłową.
–Nie.
–Mapanrandkę,panieJones?
Kącikijegowargsięunoszą.
–Zjepanizemną,pannoMao?–pyta.
Uśmiechamsięzalotnieiprzysuwamsiędoniego.
–Tylkojeżelibędędeserem.
Dylanprzełykaślinę.Przyglądamsię,jakporuszamusięgrdyka.Kiwagłową.
–Wspaniałypomysł..
Wstajemy ze stołków. Dylan przepuszcza mnie przodem jak na dżentelmena przystało, a ja, zanim
przestanęnaniegopatrzeć,kiedysięodwrócę,zdejmujęszal,którymamnaramionachisięuśmiecham.
Matkojedyna,będziesiędziało,kiedyzobaczy,jakąniespodziankęmamdlaniegonaplecach.
Mój ukochany się uśmiecha, jego spojrzenie krzyżuje się z moim i kilka sekund później widzę, że
zdezorientowanypatrzynamężczyznzamną.Docieradomnie,żenierozumie,dlaczegooczywychodzą
imzorbit.
Kiedysięodwracam,naglesłyszę,żeklnie.Zpewnościązobaczyłto,cowcześniejinni.Tyłsukienki
mawyzywającydekolt,ajeszczebardziejwyzywającyjestsmoknamoichplecach,któryznikanapupie.
KołyszącbiodramiwstyluJessikiRabbit,podchodzędostolikaisiadamnakrześle,naktórymjestem
zwróconaplecamidosali.
–Możewolipaniusiąśćnainnymkrześle?
Powstrzymujęsięodśmiechu.
–Nie.
Na widok miny Dylana mam ochotę się uśmiechnąć, ale nie robię tego. Kelner przynosi nam kartę.
Studiujemy ją w milczeniu, a ja jestem świadoma tego, że mój ukochany, marszcząc brwi, patrzy na
mężczyznsiedzącychzanami.
–PanieJones,oczympanmyśli?
Dylan,bezudawania,zezłościąnatwarzy,odpowiada:
–Myślę,jakpowiedziećtymwszystkimfacetom,którzynapaniąpatrzą,pannoMao,żebyprzestalisię
gapić.
–Dlaczego?Myślipan,żeniepowinni?
–Czujęsięniezręcznie–odpowiada.
Patrzęnaobrączkęnajegodłoni.
–Przecieżniejestempanażoną,panieJones.–Chcesięodezwać,aleniedopuszczamgodogłosu.–
Chyba powinien się pan uspokoić. Pana żonka i mój mąż będą czekali na nas w domu. Niech się pan
rozluźniicieszysięnocą.Niechpanniemyślioniczympozaprzyjemnością.
Nieodpowiada.
Przywołujekelneraizamawiawino.Mężczyznaodchodzi,amyznówspoglądamywkartę.Obserwuję
Dylanaiwidzę,żesięuśmiecha.
–PannoMao,jeżelilubipanibakłażanyzmiodem,tuserwująwyśmienite.
Dylan wie, że je uwielbiam i że tu zawsze je zamawiam, ale nie wiem, czemu, marszczę nos z
obrzydzeniem.
–Wolękoktajlzkrewetek–odpowiadam.
Uśmiecha się, zaskoczony, i parę minut później jemy pierwsze danie. Kiedy kończymy, Dylan znów
wcielasięwswojąrolę.Przynosząnampolędwiczki.Próbujemyich.
–Smakujepanujedzenie?–pytam,odsuwającpaprykę.
–Tak,wszystkojestwyśmienite.
Muskamwargamikrawędźkieliszkaiwidząc,żeonmazamiarpić,mruczę:
–Zapewniampana,żejateżjestemwyśmienita.
Dylansiędławi.Zcałąpewnościątejkolacjitakszybkoniezapomni.
–Proszępamiętać,żeliczęnato,żebędępanadeserem–mówię.
Wepaaaa…Mniesamąpodniecato,comówię.
–Jakidesermipaniproponuje?
Owładniętapożądaniem,pochylamsięnadstołem.
–Bardzosoczystyipodniecający,zapewniampana,żekiedygopanspróbuje,niebędziechciałpango
wypuścić.
Matkokochana,aletygrysicasięzemnierobi.
Robimusięgorąco.Wsuwasobiepalecpodkołnierzkoszuliizdenerwowanyrozpinapierwszyguzik.
–Czytopropozycja,pannoMao?–pyta.
Kiwamgłowąiprzygryzamdolnąwargę.
–Całkowicieizupełnienieprzyzwoita–odpowiadam.
Smakujęwino,żebysięochłodzić,alenawetwinojestgorące.
Dylanpatrzynamnie,aja,chcącdalejsiębawić,zdejmujępodstołembutiunoszęstopęprostodo
jegokroku.Dylanpodskakuje,kiedytoczuje.
–Proszępani,toniejestodpowiedniemiejscenato,copanirobi.
–Dlaczego?
–Poprostu,niejesttoodpowiedniemiejsce–odpowiadabeznamysłuzpowagąnatwarzy.
Uśmiecham się, ale nie cofam stopy. Jestem zachwycona tym, jak jego członek w ciągu paru sekund
sztywnieje.
–Mogępanaocośspytać,panieJones?
–Ocotylkopanichce.
Odsuwamstopęodjegoczłonka,opieramsięnastole.
–Jestpanpodniecony?–pytam,nieodrywającodniegowzroku.
Dylannieodpowiada,patrzytylkonamnie.
–Niechpanbędzieszczery,panieJones.
Wycieraustaserwetkąipochylasięnadstołem.
–Gdybytozależałoodemnie,proszępani,rozebrałbympanią,położyłnatymstolei…
–Przeleciałbymniepan?
–Tak.
–Acopanapowstrzymuje?
Oszołomionyrozglądasiędookoła.Restauracjajestpełnaludzi,jedzącychkolację.
–Przyzwoitość,proszępani–odpowiada.–Niechcęwprawićwosłupienietych,którzysąoboknas,
tym,cobyłbymgotówpanizrobić.
Niemaco,mójchłopakpłonie.
–Chybaprzejdziemydodeseru.
Dylankiwagłową.Jachcęsprawić,żebyzupełnieodebrałomumowę.
– Gdyby miał pan wybrać kogoś, kto by na nas patrzył, kiedy będziemy uprawiać seks, kogo by pan
wybrał?
Oboknassiedzimałżeństwowpodeszłymwieku.Kiedymniesłyszą,spoglądająnamniezwyrzutem.
Caływieczórnasobserwują.Wszystkosłyszą,alejasiętymnieprzejmuję.LiczysiętylkoDylan,aon
sięuśmiecha,widzączmieszanienaichtwarzach.
–Byłbymdżentelmenemipozwoliłbymwybraćpani.
Jaki fajny ten mój ukochany. Przez chwilę rozglądam się po sali, a kiedy napotykam spojrzenie
starszych ludzi ze stolika obok, najzupełniej bezwstydnie puszczam do nich oko. Co za wścibskie typy!
Mężczyznasięczerwieni,akobieta,zawstydzona,odwracawzrok.
Dylansięuśmiecha,kiedymówię:
–Mężczyznawciemnejmarynarce,którysiedziprzystolikupodoknem.
Mój mąż patrzy. Przy tym stoliku siedzi kilka osób i widząc, że mężczyzna, którego wskazuję, jest z
osobątowarzyszącą,mówi:
–Niesądzę,żebyjegotowarzyszcespodobałosięto,copaniproponuje,pannoMao.
Uśmiechamsięirzucammuwyzwanie.
–Myślipan,żemężczyznasięniezgodzi?
MinaDylanamnierozśmiesza.
–Muszęiśćdołazienki–mówię.
Wstajęzkokieterią.Wiem,żejestemwcentrumuwagiwielumężczyznizgracjąprzechodzęnabok,
wcześniejodkładająctorebkęnastół.Jestemświadomatego,żeDylanpatrzynamojeplecy,przygląda
sięmojemutatuażowiiżeniemożesiędoczekać,żebyzedrzećzemniesukienkęimnieposiąść.
Kiedydocieramdomiejscaprzeznaczenia,dajęznakdłoniąmężczyźnie,zktórymnawiązałamkontakt
przezinternet.Dajęmukluczdopokojuikopertęzwynagrodzeniem.
–Jeżeliniezadzwoniędociebiewciągudwóchgodzin,możesziść–mówię.
Kiwagłowąiodchodzi,ajaprzywołujękelneraipodajęmudrugikluczdlaDylana.
– Proszę to podać panu Henry’emu Jonesowi, siedzi przy stoliku numer trzy i proszę przekazać, że
panna Mao czeka na niego w pokoju numer dwadzieścia dwa. Aha, i żeby nie zapomniał zabrać mojej
torebki.
Pędzędopokojudwadzieściadwawklimacieorientalnym.Wszystkodosiebiepasuje.Szybkokładę
się na łóżku i czekam w pozycji bengalskiej tygrysicy. Dylan na pewno zaraz przyjdzie. Dwie minuty
późniejotwieradrzwiijegoprzepełnioneżądząspojrzeniespotykasięzmoim.
–Proszęwejść,panieJones–mówię.–Czekałamnapana.
Wchodzi do pokoju bez wahania i widzę, że mierzy go wzrokiem. Okrągłe łóżko, czerwona pościel,
jedwabnezasłonywokółłóżka,jacuzzi,garsonierazklasą.
Dylanpokazujemitorebkę,którątrzymawręce.
–Niechjąpanpołożynastolikuipodejdziedomnie–mruczę.
Podniecony tajemniczością, robi to, o co proszę i podchodzi do mnie. Ja leżę w niedwuznacznej
pozycji.
–Comyturobimy,pannoMao?–pyta.
Klękamnałóżku,przysuwamsiędoniego,przywieramdojegociałaicałujęgowszyję.
–Jemydeser–odpowiadam.
Dylanpozwalasięcałować,ażnaglechwytamniezarękęicelujewemniepalcem.
–Acootymmyślipanimąż?
–Jestempewna,żechciałbytubyć–odpowiadamzczarującymuśmiechem.–Mójmążjestzmysłowy,
gorącyibardzonamiętny.Pewnegodniazrobiliśmynawettrójkątwsypialniiktośpatrzył,jakonmnie
bierze,podobałomusię.Czypanbychciał,żebyktośnanaspatrzył?
Dylan zaczyna szybciej oddychać. Podnieca go to, co proponuję. W takim przebraniu, w ciemnej
peruce i ciemnych soczewkach nikt by mnie poznał, gdyby natknął się na mnie na ulicy. Dylan z miną
zabójcyrozluźniakrawatiprzysuwawargidomoich.
–Byłbymzachwycony–szepcze.
–PanieJones,gdybymzaprosiłamężczyznę,przeszkadzałobytopanu?–ciągnę.
–Niewiem–odpowiada.
Pojegominiewidzę,żesięwaha.
–Jakpoznałapanitegomężczyznę?–pyta.
Zżeragozazdrość.Widzętowjegospojrzeniu.
– W internecie można znaleźć wszystko – wyjaśniam. – Od stolarza po seksualnego niewolnika. Nie
wiedziałpan?
Mój ukochany przygląda mi się przez kilka sekund. Oj… oj… Chyba się na mnie wścieknie. Ale
wbrewmoimprzypuszczeniom,pytapoprostu:
–Ipani…?
–Tak–przerywammu.–PannaMaozatrudniłamężczyznę,żebyspełniłwszystkieikażdejednonasze
pragnienie.
Patrzynamniebezsłowa.Rozważato,copowiedziałam,alezanimzdążyzaprotestować,dodaję:
– Jestem pewna, że jest pan na tyle lubieżny, że robił pan coś podobnego ze swoją żoną i wtedy
przyprowadziłpan,kogopanchciał,prawda?
Mojesłowaskłaniajągodozastanowienia.Wie,żetendrugimężczyznaniemapojęcia,kimjestem.
Wie jedynie, że jestem panną Mao, ciemnowłosą, z czarnymi oczami. Daje mi klapsa w pupę i chwyta
mniezaniąprzezczerwonyjedwab.
–Jestpanibardzoniebezpieczna,pannoMao…Bardzoniebezpieczna.
Uśmiechamsię,widząc,żesięzgadza.Biorękomórkę,puszczamstrzałkęiodkładamtelefonnastolik.
–Tobędziedobranoc,żebysięzabawić–mruczę.
Dylanmniecałuje,przytulaiwsuwadłonieprzezdekoltnaplecachsukienki.
–Panimążjestszalony,skoropozwalapaniwychodzićwtakimstrojunaulicę–syczy.–Janigdybym
niepozwolił,żebymojażonamiałanasobietakąsukienkępodmojąnieobecność.Jestemzbytzaborczy.
Uśmiechamysię.
–Lubięwyglądaćsexydlazaborczychmężczyzn–oznajmiam.
Nieźle,napewnopodniecamgonamaksa!
–Tensmoknapaniplecach,gdziesiękończy?
–Niechmniepanrozbierze,panieJones,tosiępanprzekona.
WtejchwilidrzwipokojusięotwierająiprzednamistajeFabián.Dylanpatrzynaniegonieufnie,aja,
nadalkierującsytuacją,mówię:
–Fabián,pamiętaj,coustaliliśmy.
Kiwagłową.Opierasięościanęiprzyglądanamsię,amyzaczynamysięcałowaćirozbierać.
–Jestpanibardzolubieżna–mówiDylan,całkowiciezaangażowanywgrę.
–Panrównież.
–Jakiemapaniplany,paniMao?
Sytuacja mnie przerasta. Kiedy brałam udział w trójkątach, zawsze zostawały po nich miłe
wspomnienia.
– Moje plany są takie – mruczę ochrypłym, podniecającym głosem, lekko gryząc go w usta – że
będziemysiębawić,panijaisięgaćpowszystko,nacobędziemymieliochotę.Jeżelibędziepanchciał,
żebyktośnamsięprzyglądał,takbędzie.Jeżelibędziepanchciał,żebytentrzecisiędonasprzyłączył,
zgodzęsię.Jeżeliwolipanmiećmnietylkodlasiebie,będziepanmniemiał,ajeżelipodnieceniebędzie
panu kazało poprosić mnie, żebym oddała się temu drugiemu mężczyźnie, oddam się mu. Chcę, żeby to
byłamagicznaiwyjątkowanoc.
Mójukochany,słyszącmnie,uśmiechasięiprzywierabiodramidomoich.
–Zrobipaniwszystko,ocopaniąpoproszę?–pyta.
Kiwamgłową.Doskonalewiem,żejużmusiępoddałam.
–Jestemdopanausług.
Podoba mi się mina Dylana w czasie tej naszej perwersyjnej rozmowy. Dotyka mojego ciała bez
oporów,bezzahamowań,nieprzejmującsiętym,żektośjestwpokoju.
–Wtakimrazieprzyjmuję,żepragniepanibyćmoimpragnieniem,zgadzasię?
Znówkiwamgłową.
–Hmmm…Straszniemniepodniecaświadomość,żeoddajesiępanidomojejdyspozycji–ciągnie.
– Oddaję się – potwierdzam. – Jesteśmy dorośli i domyślam się, że oboje już się w to bawiliśmy,
prawda?
–Dobrzesiępanidomyśla.
Jegoźrenicerozszerzoneodpodnieceniamówiąsamezasiebie.
–JestempanapannąMao–mruczę.–Kobietągotowąspełnićpananajbardziejperwersyjnefantazje.
Suką,któramarzyotym,żebyjąbraćipieprzyćnatysiącsposobów.
Rozszalałyprzygryzamojebrodawki.Ocieramsięoniego,oddajęmusię.
–Niechmniepanposiądzie,panieJones.
Z jego gardła wydobywa się oschły jęk. Kiedy jego wzrok zatrzymuje się na moich perłowych
majtkach,chwytajeipociąganabok,żebyperływbiłysięwmojewnętrze.
–Tekulkiprzypominająmitakie,którychużywałemzmojążoną–mówi.
–Dobrzesięznimibawi?
Nieodrywającustodmoich,rozrywamimajtki.
– Tak… Z tamtego dnia mamy rysunek erotyczny, który zrobił mój przyjaciel, kiedy ja się z nią
pieprzyłemnajegooczach.
Kiedysobietoprzypominam,robięsięczerwona.Uśmiechamsię,kiedydotykamniebezskrępowania,
adrugimężczyznaprzyglądanamsię,obserwujenas.Całujemysięlubieżnie.Dylanupuszczanapodłogę
majtkizperłamiipieścimysięniecierpliwie.Naszazabawajestgorąca,szalona,niszczycielska.
–Chcęmojegodeseru–słyszę,jakmówi.
Unoszę nogi i rozchylam uda bezwstydnie, a Dylan atakuje moje wnętrze z dziką żądzą. Liże mnie,
gryzie,ssie.Leżęnałóżku,trzymamsiępoduszekiwyginamsię,dającmudeser.Onsięnimrozkoszuje.
Bezgranicznie.
Po tym pierwszym ataku Dylan każe mi stanąć na łóżku na kolanach i masturbuje mnie, całując mnie
jednocześnie.Wsuwadomojegownętrzajedenpalec,potemdwa,uważnieobserwowanyprzezdrugiego
mężczyznę.
–Tak…–szepcze.–Tak,pannoMao.Niechpanibędzieuległa.
Rozpływamsięwciągukilkusekund.
Nagle czuję inne dłonie na moim ciele, które nie są dłońmi Dylana. Szybko otwieram oczy, gotowa
powiedziećcośdosłuchuFabiánowi,alenaglesłyszęszeptmojegomęża.
– Panno Mao, spokojnie. – Widząc moją minę, pyta, nie wychodząc poza rolę: – Co pani na to,
żebyśmydzisiejszejnocybyliwłóżkuwetroje?
Jestemoniemiała,niewiem,copowiedzieć.Naprawdęzgodziłsięnatrójkąt?
Kiedyostatnirazzaproponowałkogośzkrwiikości,skończyłosięfatalnie.Jestemoszołomiona.Nie
sądziłam,żeDylantakszybkozgodzisięnacośtakiego.Alepodnieconaigotowabawićsiętak,jakchcę,
oznajmiam:
–Zgadzamsię,podwarunkiem,żepanurównieżbędziemiło.
Naszespojrzeniamówiąsamezasiebie.Kochamysię,adłonienieznajomegopieszcząmojepiersiod
tyłu.Masujemije,ugniataiopuszkamipalcówpocierabrodawki.Dylansiętemuprzygląda.
–Podobasiępani,pannoMao?
Kiwam głową, a Dylan, opuszczając wargi do mojej brodawki, liże ją, a Fabián mu ją podaje. O,
Boże,cozadoznanie!
Zamykam oczy i rozkoszuję się bezgranicznie. Jestem w łóżku z Dylanem i z drugim mężczyzną i
rozszalała cieszę się świadomością, że oboje świetnie się bawimy. Ale podniecenie sprawia, że
zaczynamdyszeć.
–Niechsiępanirozluźni,pannoMao,ipoddasięmoimpragnieniom.
Cieszęsięchwilą.
–Rozbierzsię,Fabián–słyszęgłosDylana.–Iprzynieścoś,żebyumyćpannęMao.Zabawimysięwe
trójkę.
Jego słowa, co najmniej prowokujące, sprawiają, że krew zaczyna mi wrzeć w żyłach. Jestem naga,
gotowa,oddana,poddanajegokaprysom.
Fabiánsięrozbiera,idziedołazienki,wracazręcznikiemiwodąiwchodzidołóżka.Czterydłonie
przemierzają moje ciało, a ja się temu poddaję, daję sobą kierować, daję się dotykać. Dwoje ust mnie
liże,pożąda,ssie…amojepodniecenierośnie.Mójukochanyidrugimężczyznasięzemnązabawiają.
Klęczęnałóżkumiędzynimidwoma.Masturbująmnie,jedenpochwę,drugiodbyt.
–Fabián,przygotujjąiwsuńsięmiędzyjejnogi–mówiDylan.
Nieźle!Niewytrzymam!
Chłopakbierzeręcznik,zwilżagowodąimyjemniemiędzynogami.Kiedyjestemjużtaka,jakchce,
kładziesięnałóżkunaplecach,jegodłonierozchylająmojeuda,ajegowargiwędrująprostodomojej
pochwy.
Podskakuję,aDylan,któryjestobokmnie,kładziedłonienamojejtalii,żebymsięnieruszała.
–Niechmusiępaniodda–szepcze.–Niechpanitozrobi!
Pełenrozkoszyjękwydobywasięzmoichust,kiedyczujęwargiFabiánawintymnymmiejscu.Dylan
patrzynamnie,ajasięczerwienię.Uśmiechasię.
–Tak,pannoMao–szepcze,całującmnie.–Bardzodobrze…Niechsiępanipodda.
Robięto.Poddajęsię.
Ta chwila jest o wiele bardziej gorąca, niż mogłam sobie wyobrazić. Dylan w grze jest rozpalony,
lubieżnyiwymagający.
Moje ciało się buntuje. Przyciska się do warg nieznajomego, a Dylan, który nie odrywa ode mnie
wzroku,szukamoichwarg.Niecałujemnie,tylkoprzywieradonich.
–Tak…–szepcze.–Taklubiępaniąmieć,pannoMao.Poddanąmoimpragnieniom.Dalej…proszę
sięporuszyćipokazaćmi,jakbardzosiępanipodobato,corobizpaniątenmężczyzna.
Jegogłosito,comówi,sprawiają,żejęczęzrozkoszy.Wyginamsię.Fabiánzdzikąochotąatakuje
mojąłechtaczkę,ajawydajęzsiebiejęk.Mójukochanydelikatniewsuwajęzykdomoichust,ajacałuję
gojakszalona,czując,żeoncałkowiciemisięoddajewtympocałunku.Dajęsięponieśćrozkoszy.
Pod wpływem orgazmu krzyczę. Naprężam się. Ale dwaj mężczyźni, którzy wzięli moje ciało w
posiadanie,chcączegoświęcej.Przytrzymująmnie,ajakrzyczęjakszalona,przeżywającniewiarygodny
orgazm.Kiedymojeciałodrży,mójukochanydochodzi.
Jestemnałóżkunagaipoddana.
–Przelećją–słyszę,jakmówi.
Szaleję, kiedy mój oddech znów staje się nierówny. Fabián się uśmiecha i wkłada prezerwatywę.
Dylan mnie całuje, chwyta mnie za ręce, przytrzymuje mi je ponad głową i z miną, która niemal
przyprawiamnieokolejnyorgazm,rozkazuje:
–Rozchylnogi.
O,Boże!Zrobimyto?
Jestem tym wszystkim tak podniecona, że moje nogi rozchylają się bezwiednie i bezwstydnie. Nie
mogę przestać patrzeć na Dylana, kiedy czuję, że ciało Fabiána mnie okrywa i się o mnie ociera. Po
chwiliwprowadzaczłonekwmojewnętrze.
–Właśnietak,pannoMao–słyszę,jakmówi.
Robimisięgorąco.Niewie,żejestemYanirą,modnąpiosenkarką.Naszczęście.
Chwytamojepiersi,dotykaichiprzesuwaponichwargi,liżeje,gryzie,uporczywiewpychającwe
mnieswójczłonek.Unosisięizaczynawbijaćsięwemnie,wyzwalajączemniekrzykrozkoszy.
–Proszęsięupajaćisprawić,żebymjasięupajał–mówiDylanprzymnie.
Oszołomionatymwszystkim,cosiędzieje,unoszęmiednicę,żebydaćmulepszydostęp.Chcęwięcej.
Niewypuszczającmoichdłoni,Dylanmnieobserwuje.Rozkoszujesiętym,cowidziiwjegooczach
dostrzegam zniecierpliwienie, które widziałam już wcześniej. Tym razem nie ma masek, nie ma
ciemności.Bezwątpieniato,żejestznaminieznajomy,anieprzyjaciel,ułatwiłozabawę.
Tym razem jest tylko światło, perwersja i fantazja. Fabián nie przerywa, a ja poddaję się tak, jak
poprosił mnie mój ukochany. Przez ciemne soczewki obserwuję wszystko, wyginając się w czystej
ekstazie,ażnagleczuję,żeFabiándochodziidrżynamnie.
–Rozkoszna,pannoMao…Jestpanirozkoszna.
Alejajestemrozbudzona,rozpalona,podnieconairozszalała.PatrzęnaDylana.
–Niechmniepanweźmie,panieJones,potrzebujętego–domagamsię.
Moje żądanie i ton głosu nie dopuszczają sprzeciwu i Dylan się nie zastanawia. Odsuwa Fabiána,
polewamniewodą,żebymnieumyć,nieprzejmującsiętym,żepomoczyłóżko,układasięmiędzymoimi
nogamiizanurzasięwemniepewnymruchem.
–Tak…tak…
Z mojego gardła wydobywa się jęk rozkoszy, a mój szalony Henry Walton Jones, chwyta mnie
zaborczozabiodraiszepcze:
–PannoMao,proszęsiębardziejotworzyć…Chcęgłębiej…
Fabián,którynamsięprzygląda,ściągaprezerwatywęiznikawłazience.Kilkaminutpóźniejwyłania
sięmokry,ajaotwieramsięnajmocniejjakmogę,żebyprzyjąćdzikiepchnięciamojegoukochanego.
Raz,dwa,trzy…dziewięć.
Razzarazemzanurzasięwemnie,sprawiając,żeczujęsięwspanialeiwyjątkowo.
Dziesięć…jedenaście…piętnaście…
O,Boże,jakarozkosz!
Dylan wchodzi we mnie i się wysuwa, a ja czuję, że drży. Rozkoszuje się. Mówi mi to jego ciało,
oczy, sposób, w jaki oddycha i mnie posiada. Zabawa w trójkąt doprowadzają mnie do takiego
szaleństwa,jakiegonigdysobieniewyobrażałam.
–Jestpanumiło,panieJones?–pytam,oddychającnierówno.
Dylankiwagłową.Przygryzadolnąwargę,akiedyjąwypuszcza,mówi:
–Nigdyniesądziłem,żemożebyćmitakmiło,pannoMao.
Fabián, zaproszony tym razem przeze mnie, pochyla się. Gryzie moje piersi, a jego dłoń wędruje do
mojegointymnegomiejsca.Dotykamnie,aDylanzanurzasięwemnie,nieodrywającodemniewzroku.
NaglepalecFabiánarównieżzanurzasięwmojejpochwie.
Dylanwydajezsiebiepomruk,czującjegopalectużobokswojegoczłonka.Patrzęnaniego.Zamyka
oczyiprzyspiesza.Podobamusię.Japoruszamsięzrozkoszą,aFabiánssiemojepiersi.
Rozkoszjestniesamowita…Czujęsięjakboginiporno.Niemamżadnychhamulców.Anajlepszejest
to, że mój chłopak, mój przystojniak, mój mąż, czując palec Fabiána obok swojego członka, czuje taką
samąrozkoszjakja.
Nie wiem, jak długo to trwa. Wiem tylko, że upajam się doznaniem posiadania i oddania. Dwaj
mężczyźni dla mnie. Cztery dłonie. Dwie pary ust. To, co czuję, jest nie do opisania i wiem, że Dylan
odbieratopodobnie.
Kiedy mój ukochany jest bliski orgazmu, zanurza się we mnie ostatnim pchnięciem i opada na moje
ciało. Po kilku sekundach Fabián cofa dłoń, a ja, spełniona, przytulam Dylana, obejmuję go nogami w
pasieisłyszę,jakwzdycha.
Fabiánobserwujenaszboku.Nieruszasię.Wie,jakąrolętuodgrywa.Wtulonawmojegoukochanego
głaszczęgopogłowie,całujęgowszyję.
–PannoMao–słyszę,jakmówi.–Niemapanipojęcia,copanizrobiła.Mojepożądaniewzrosło.
–Wspaniale.
Mójprzystojniakczulewsuwajęzykdomoichust,całujemnieiwysuwasięzemnie.
Fabiánszybkobierzewodęiręcznik.Myjemniedlasiebie.Kiedyjużjestemtaka,jakchce,wkłada
prezerwatywę, każe mi się odwrócić, stanąć na czworaka, przesuwa dłonią po moich plecach, żeby
dotknąćsmoka,wchodziwemnie.
Moje ciało go przyjmuje. Zamykam oczy, a Dylan, który siada obok mnie na łóżku, czule dotyka
tatuażu.Całujego,rozchylamojepośladkiipatrzy,gdziekończysięrysunek.
–Nigdyniesądziłem,żemógłbymtoztobązrobić–mruczy.
NowepchnięcieFabiánawmojejpochwiewyzwalazemniekrzyk.Chwytamsiępoduszekiwijęsię.
Dylan, widząc to, uśmiecha się, klęka na łóżku, chwyta swój sztywny członek i wsuwa mi go do ust.
Poddajęsięimioddaję.DlaFabiánarozchylamnogi,dlaDylana,otwieramusta.
Cholera,tojestniesamowite!
GorączkowossęiliżęczłonekDylana,rozkoszującsięiwidząc,jakonsięrozkoszuje.Jegomina,jego
twarz, jego perwersyjne, szalone spojrzenie, mówią wszystko. Ta randka była świetnym pomysłem i
jestempewna,żebędziepierwszązwielu.
Nasza ostra, dzika zabawa trwa. Obaj posiadają mnie na zmianę. Oddaję się im bezwstydnie, a ich
członkiwchodząwemnienałóżku,napodłodzeinastole,przyprawiającmnieokrzyk.
TejnocyDylanjestmoimpanemJonesem,pokazujemiswojąnajbardziejmrocznąstronę,ajarównież
ujawniam,jakapotrafiębyć.
Przez wiele godzin zaspokajamy nasze najbardziej mroczne pragnienia, bez wstydu i bez znużenia,
myśląctylkootym,żebydoznaćjaknajwiększejrozkoszy.
Raz, kiedy siedzę okrakiem na Fabiánie i go ujeżdżam, czuję za sobą oddech Dylana. Wiem, o czym
myśli,nacopatrzy,czegopożąda.Wahasię.Nieprosi,alejapochylamsięnadFabiánem,przesuwam
dłoniedopupy,rozchylampośladkiisięmuoddaję.
Zachęcamgobezwstydniedopodwójnejpenetracji.Ależjestemrozpalona!
–Jestpanipewna,pannoMao?–pytamnienaucho.
Kiwamgłowązprzekonaniem,poruszającsięnaFabiánie.Dylancałujemniewplecy,chwytamnieza
biodraiprzezkilkasekundporuszasięzemną,ajegogorącewargicałująmniewszyję.
–Tak…–mruczy.–Niechsiępanitakporusza…tak…
Jegoprzejętygłossprawia,żetracęzmysły,kiedymniewypuszcza.Pochwiliczuję,jaknacieramój
odbytżelem.Wsuwapalec,apotemdwa.Rozciągamnie,apóźniejczujękoniecjegoczłonka.
O,Boże!
Wchodzi we mnie ostrożnie, szepcząc mi do ucha, że doprowadzam go do szaleństwa, a Fabián nie
przerywa. Jęczę, daję się wypełnić całkowicie im obu i rozkoszuję się tą pełnią. Po raz pierwszy
przeżywam podwójną penetrację z dwoma mężczyznami. Do tej pory widziałam to tylko na filmach
porno,alezcałąpewnościądoznaniaprzekraczająmojewyobrażenia.
–Spokojniutko,pannoMao…Tak…Tak…
Jego głos, jego ochrypły, podniecony ton mnie uspokaja, a ja oddaję się lubieżnemu seksowi z nimi
dwoma bez tabu, a moje jęki stają się coraz głośniejsze. Nie ma bólu, jedynie rozkosz. Rozluźniam
mięśnie,żebydaćimlepszydostępdomojegownętrzairozkoszujęsię,upajam,nasycamibioręichw
takimsamymstopniujakonimnie.
Wułamkusekundyzabawastajesiędzika,apchnięciapewneipłynne.Bardzopłynne.Obajwiedzą,
corobią,ajaupajamsiędoznaniami.Mojeciałosięnaprężairozgrzewabezzahamowań.
Godziny płyną, a my bawimy się dalej w tysiącu pozycji, na tysiąc sposobów. Dylan, mój Dylan,
posiadamnie,oddaje,otwiera,pieprzy,poddajemnieswoimkaprysomirozkoszujesiętak,jaknigdynie
myślałam,żebędziesięrozkoszował,ajaupajamsiętym,żejestemichkobietą.Owpółdopiątejnad
ranem, po ekscytującej nocy, Fabián wychodzi z napiwkiem, a my postanawiamy wracać do domu.
Jesteśmywyczerpani.
Wdomuściągamperukę,wyjmujęsoczewki.
–Cześć,skarbie–mówiDylannamójwidok.
–Cześć–odpowiadamczule.
Zachwyconaprzytulamsiędoniego,irazemidziemypodprysznic.Tam,właściwiebezsił,kochasię
zemnądelikatnie,czule,nieśpiesznie.Jesteśmywykończeni,ikiedywreszcieDylandochodziwemnie,
szepczewśródszmeruwody:
–Dziękujęzatęnoc.
Uśmiechamsię.Nieodpowiadam.
Kładziemysię,wtulamsięwniegoizasypiamszczęśliwa,żespędziłamtęnocszalonegoseksuzmoim
ukochanym.ZDylanem.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
9.Słodkieszaleństwo
N
asza znajomość z Fabiánem nie kończy się na pierwszym spotkaniu. Skrywając się pod peruką i w
soczewkach, umawiam się z nim i z Dylanem w różnych hotelach w Los Angeles, gdzie przez długie
godziny,rozkoszującsięseksem,obajposiadająmnienatysiącróżnychsposobów.
W wytwórni mam spotkanie, na którym informują mnie o europejskim tournée: Hiszpania, Francja,
Londyn,HolandiaiNiemcy.Rozpoczniesięnapoczątkuwrześnia,askończywpołowiepaździernika.I
kolejnetournéepoAmeryceŁacińskiej–Meksyku,Chile,Peru,UrugwajuiParagwaju.Rozpoczniesięw
połowie listopada i skończy w połowie grudnia. Wszyscy chcą podpisywać ze mną kontrakty. To mnie
martwi.OznaczazbytdużoczasuzdalekaodDylana.Przyszedłzemnąnaspotkanie,aja,niechcącna
niegopatrzeć,bioręztacyfiliżankęinalewamsobiekawyzmlekiem.Potrzebujęjej.
Mówią również o udziale w festiwalach, na których będzie występować większa ilość artystów
dwudziestego piątego, szóstego, siódmego i ósmego lipca w Nevadzie, Wyoming, Montanie i Kansas.
Będątoczteryintensywnedni,alerozgłos,zdaniemOmara,jestwartytakiegopoświęcenia.
Dylan się nie odzywa, a ja mam ochotę umrzeć. Te miasta są rzut beretem w porównaniu z Europą.
Trasa po tym kontynencie oznacza, że przez długi okres nie będziemy się widzieć. Mimo to podpisuję
kontraktypodjegobacznymspojrzeniem.
Któregoś wieczoru prosi mnie, żebym włożyła perukę i soczewki. Uśmiecham się. Wiem, co się
szykuje.Kiedyzjawiamysięwhotelu,FabiánajeszczeniemaiDylanprosimnie,żebymsięrozebrała.
Robięto.WłączamuzykęEricaRobersonaizapraszamniedotańca,kiedyrozbrzmiewaJustaDream.
Naga,wtulonawniego,tańczęirozkoszujęsięjegodłońmibłądzącymipomoimciele.
–Chcęsięzobaczyćzkobietą–szepcze.
Patrzęnaniego.
–Niepociągamnieto.Wolęmężczyznętakjaktywoliszkobietę.
–Ajeżeliniebędzieszmusiałanicrobić,aonazrobidlaciebiewszystko?–nalega.
Uśmiechamsięispoglądammuwoczy.
–Pozwoliłbyś,żebydlaciebierobiłwszystkomężczyzna?–pytam.
Mójukochanykręcigłową.Całujęgo.
–Powiedz,pocotudziśprzyszliśmy?–pytampodnieconatym,coproponuje.
–Właśniecipowiedziałem–odpowiada.
Mrugampowiekami.Nigdynierozmawialiśmyoseksiezkobietą.
–Maszrację,kochanie–mówi.–Toniesprawiedliwie,żebymcięotoprosił,kiedywiem,żejasam
nigdybymniepozwoliłdotknąćsięmężczyźnie.
Odsuwasięodemnie,chwytakomórkę,akiedymazadzwonić,wyciągammujązdłoni.
–Niejestteżsprawiedliweto,żebyśtozawszetydzieliłmniezmężczyzną,ajanigdyciebiezkobietą.
Niedzwońdoniej.Niechprzyjdzieispróbujemy.–Chwytamjegoczłonekiściskam,spoglądającmuw
oczy.–Aleobiecaj,żeonzawszebędziemój,chociażnakilkaminutoddamgoinnejkobiecie–dodaję.
Dylansięuśmiecha.
–Przyrzekłemcitojużjakiśczastemu,aleobiecujęrazjeszcze.
Jateżsięuśmiechamdomojegoprzystojnegomęża.
–Takwłaściwie,cobyśchciałzobaczyćmiędzytąkobietąimną?–pytam.
–Wszystko.Alekochanie,jeżelinie…
Rozlegasiępukaniedodrzwi.
–Narazieidźotworzyć–szepczę.
Dylanmniecałuje,akiedymniewypuszcza,siadamnaganałóżku.OtwieradrzwiizjawiasięFabiáni
dziewczyna,mniejwięcejwmoimwieku.Jestszatynkąimaklasę.PrzedstawiasięjakoKim,ichociaż
nikt z nas nie odezwał się słowem, rozbiera się, kładzie na łóżku walizkę i ją otwiera. Oszołomiona
patrzę,cojestwśrodku.Pokazujemiczłonekzpodwójnymzakończeniem.
–PanJonesuprzedziłmnie,żechcenaswidziećrazemztymwśrodku–wyjaśnia.
ZerkamnaDylana,którymisięprzygląda.Widzęuniesionekącikijegowargiwiem,żesięuśmiecha,
chociażniedajetegoposobiepoznać.Cozaszelma!
–CojeszczechcezobaczyćpanJones?–pytamzaciekawiona.
Onaprzysuwasiędomnielekko.
–Prosił,żebympaństwazaspokoiła–szepcze.
Żądza,jakąwidzęwspojrzeniuDylana,kiedyKimwsuwasobiedoustpalec,liżegoikierujegodo
mojejpochwy,jesttakwielka,żesięnieopieramirozchylamnogi.Grasięrozpoczyna.
Siedzę na łóżku obok kobiety, a Dylan siada na fotelu naprzeciwko nas i nam się przygląda. Fabián
opiera się o ścianę. Kim mnie dotyka, przesuwa wargi w dół do moich piersi, trąca kilka razy jedną
brodawkęiwidzi,żejestemgotowa.Kiedyczuje,żejestemwilgotnaichętna,wstajezłóżkaiidziedo
łazienki.
–Zaparęminutwracam–mówi.
Dylan,Fabiánijazostajemywpokojusamiiproszę,żebysięrozebrali.
Robiąto,nieodrywającodemniewzroku,apóźniejproszęich,żebydomniepodeszli.Kładędłonie
na ich biodrach i zachęcam ich, żeby zanurzyli się w moich ustach. Nie marnują okazji. Stoją po obu
stronachmnie,ajaichchwytamizrozkosząpokoleiwsuwamsobieichczłonkidoust,aonizanurzają
palcewmoichwłosach.
ZjawiasięKimiwidząc,żejużrozpoczęliśmyzabawę,wchodzinałóżkoizajmujemiejscezamną.Ja
nieprzestajęichpodniecać,aonadotykamoichpiersi.Skupiasięnabrodawkach,pieścije,ażstająsię
twardejakkamienie.Jejdłonieprzesuwająsiędomojejpochwy,jasiedzętak,jaksiedziałam,aonajej
dotykaiwsuwawniąpalec.Jęczę,amężczyźnirobiąkrokwtyłisięwycofują.Dziewczynawprawnie
rozchylamiudaodtyłuimruczymidoucha,podniecającmniebezgranicznie:
–Jestpanibardzowilgotnaipodniecona,pannoMao.Niechpanipodciągnienoginałóżko.
Robięto,zapominającomężczyznach,którzynamsięprzyglądają,akiedyznajdujęsięjużwwygodnej
pozycji,onazanurzawemniepaleciporuszanimtak,jaktylkokobietapotrafi.Wyzwalazemniejęki
prawiedoprowadzamniedoorgazmu.
Dylan,widzącto,siadaobokmnienałóżkuimniecałuje.Kimkontynuujenatarcie,unosiobiemoje
nogi i atakuje moje wnętrze wargami, nie przestając go przygryzać. Przez kilka minut robi ze mną coś,
czegonierobiłnigdyżadenmężczyzna,amójmążmniecałuje,spijającmojejęki.
Kiedyczuję,żebardziejwilgotnabyćniemogę,słyszę,jakdziewczynamówi:
–PannoMao,terazproszęopuścićnogiipołożyćnamoichwargachto,cochcepani,żebymlizała.
Zaczerwienionaopuszczamnogi,rozchylamjeiznówprzysuwammojeintymnemiejscedojejwarg.
Teraztojaproszęją,żebykontynuowała,żebynieprzerywała,aonasięzgadzaizrozkosząmnieliże.
Skupiasięnałechtaczce,żebydaćminajwiększąmożliwąrozkosz.
Widzę,żeFabiánwkładaprezerwatywę,stajezaKimijąpenetruje.Onadyszy,alenieprzestajemnie
podniecać.
Mojedrżeniestajesięcorazbardziejwidoczne,ajachcęwięcejiwięcej.Dylanchcesięwłączyćdo
gry.Wsuwaczłonekdomoichust,ajagoliżę.Przezdługąchwilęssęjegoczłonek,Kimbawisięsercem
mojego pożądania i bierze je we władanie, a Fabián znów w nią wchodzi. Widać, że wszyscy czworo
wiemy, co robimy, a kiedy moje ciało poddaje się ekstazie, mężczyźni się wycofują, ja chwytam
dziewczynęzagłowęijakszalonaprzyciskamjądosiebie,niechcącjejnigdywżyciuwypuścić.
Dylanstoiobokisięprzygląda,upajającsięwidokiem.Tegowłaśnieoczekiwałiobiemutodajemy.
NagleKimsięodwraca,przysuwaswojenajintymniejszemiejscedomoichwarginieporuszasię,zato
jarzucamsię,żebyjąprzygryzać.
Muskam językiem jej wargi sromowe, rozchylam je, pieszczę jej wnętrze, aż docieram do punkciku
rozkoszy.Trącamgokilkarazyjęzykiemiczuję,żeKimdrży.Robiętopierwszyraz,alewiem,żechcęi
pragnętorobić.Dłońmirozchylamjejudaiukładamjąsobielepiejnaustach.Bawięsięnią,aonadrży.
Jejjęzykijejpalceszybkimiruchamidotykająmojejłechtaczki,ażnagleczuję,żeFabiánwchodziwnią
nanowo.Jegomosznaocierasięomojeczołozakażdymrazem,kiedyonsięwniejzanurza.Dyszę,aż
nagleczuję,żekoniuszekczłonkaDylanawchodziwemnie,aKimnieprzestajepieścićmojejłechtaczki.
O,Boże,cozarozkosz!
Grajestekstremalnaiwszyscyjęczymynałóżkujakszalenipodwpływemtego,corobimyiczujemy.
Żądzawypełniapokój,myślimytylkootym,jakzaznaćnajwiększejrozkoszybezskrępowania.
Dylanwsuwadłoniepodmojeciało,chwytamniezapupęiwykonującokrężneruchyzanurzasięwe
mnieiwychodzi,aKimmnieliżeiczuję,żeodczasudoczasuliżerównieżczłonekmojegomęża.
Trwamytakparęminut,ażwkońcuFabiánbierzeKimnaręceikładąsięoboknas,żebykontynuować
penetrację.Dylanopadanamnieichwytamniezcałejsiły.
–Boże,pannoMao–mruczy.–Nieprzestajemniepanizaskakiwać.
Jak szalony zanurza się we mnie raz za razem, a kiedy widzę, że z rozkoszy przygryza sobie dolną
wargę,chwytamgozapupę,wbijamwniąpaznokcieigounieruchamiam.Zochrypłymjękiemzanurza
się we mnie najgłębiej jak może, pozbawiając mnie tchu. Lubimy taki dziki seks. Czerpiemy z niego
rozkosz.Słyszymy,żeparaoboknasjęczyidochodzi.KiedyDylanrozładowujenapięcie,całujemnie,
dysząc.
–PanieJones–mruczę.–Należędopana,apandomnie.
Mojesłowagoożywiają,rozpalają,podniecająiposeriiszybkich,pewnychpchnięć,wstrząsanami
orgazm,któryzostawianasnałóżkuwyczerpanych.
Po skończonym akcie wszyscy czworo, parami, idziemy do łazienki. Nie moczę peruki ani jej nie
ściągam. Nie mogę tego zrobić, bo dowiedzieliby się, kim jestem. Kiedy wychodzimy spod prysznica,
KimiFabiánleżąnałóżkuinanasczekają.Dylankładziemnienadziewczynie,aonabierzepodwójny
członekwniebieskawymkolorze.
–Teraztyija–mruczy.–Niemogęsiędoczekać,żebycięprzelecieć.
Leżę na boku, a Dylan unosi moją nogę, żeby zrobić lepszy dostęp, a Fabián podnosi nogę Kim.
Mężczyźni zręcznym ruchem wsuwają nam ostrożnie do pochwy podwójny członek, a my jęczymy,
pozwalając,żebyzanurzaligownaszychciałach,dającrozkoszwszystkim.
–Będziemysiępieprzyćnawzajem,zgoda?–szepczeKim.
Kiwamgłową,aonawysuwabiodra,żebysięwemniewbić.Szybkołapię,ocowtymchodziikiedy
czuję,żeKimzmniejszanapór,pchamja,żebyjęczałaona.Trwamytakkilkaminut,dostarczającsobie
przyjemności,ażDylaniFabiándająnamklapsawpupę,żebyśmyprzyspieszyłyruchy.
–Szybciej–domagasięmójukochany.
Przyspieszam,wśródjękówidyszenia,aKimdotykamoichpiersi.
–Tak…–szepcze.–Bardzodobrzepaniidzie,pannoMao.
KlapsFabiánasprawia,żeunosibiodraizanurzasięwmnie.Leżymynaboku.Krzyczę.Torozpalami
krewwżyłach,akiedyDylandajemiklapsa,toonakrzyczy.
Pchnięciasąniesamowite,aodklapsównapewnomamyczerwonepośladki.Mężczyźniwymagają,a
myspełniamyichżądania.Wszystkostajesiędeliryczneiszalone.Dzikiepchnięciainaszepiskiijęki
wypełniająpokój,amężczyźninieprzestająpoganiaćnasklapsami.
Poparuminutachwidzę,żeFabiániDylanzamieniająsięmiejscamiiterazmójukochanyznajdujesię
zaKimiwidzęjegotwarz.Podniecamnieto.Pomiędzyjednympchnięciemadrugimwidzę,żezakłada
sobieprezerwatywę.Zaczynamszybciejoddychać.
–PannoMao–słyszę,jakmówi.–Przelecępaniąpoprzezpanitowarzyszkęzabaw.
Nierozumiem,ocomuchodzi,alejestmiwszystkojedno.Chcę,żebytozrobił,tymbardziej,kiedy
widzę,żeFabiánrównieżzakładaprezerwatywę.Comajązamiarzrobić?
Po chwili czuję, że Fabián smaruje żelem mój odbyt i drżę. Dylan robi to samo z Kim i po paru
sekundachrozchylająnampośladkiizanurzająsięwnas.Krzyczę.Kimkrzyczy.DylaniFabiánwydająz
siebie ryk. Od tej chwili nie poruszamy się już same, poruszają nami oni analnymi pchnięciami, a my
tylkojęczymy,doznającpodwójnejrozkoszy.
Leżę na boku, nie odrywając wzroku od oczu mojego ukochanego. Widzę, że z każdym pchnięciem
uwidaczniająmusiężyłynaszyiichociażwiem,żezanurzasięwKim,jegosiłaienergiasądlamnie,
kiedypodwpływemjegoruchów,sztucznyczłonekzanurzasięwemniecorazgłębiej.
Kiedypatrzę,jakmójmążrobitozKim,rozumiemżądzę,zjakąpatrzynato,jakFabiánrobitosamo
zemną.Wyciągamrękę,żebydotknąćjegowarg.Onmniecałuje,amojepiersipodskakująprzykażdym
pchnięciujegoiFabiána.Kimprzysuwawargidomoich,chcemniepocałować,alejaniechcę,awtedy
ona,nienalegając,pochylagłowę,wsuwasobiedoustjednąmojąpierśijąssie.
Żądzaizapomnienie.Jestempewna,żetowłaśnieczujemywszyscyczworo,zabawiającsięnałóżku
bezoporówinieodmawiającsobieniczego,chociażmężczyźniwłaściwiesięniedotykają.
Tysiącerazysłyszałam,żeseks,żebywpełnisięnimcieszyć,powinienbyćnieprzyzwoity,pikantny,
rozpustnyiperwersyjny.Uświadamiamsobie,żenaszwłaśnietakijest,itomisiępodoba.Poruszamysię
bez zahamowań i po festiwalu ochrypłych jęków i pełnych podniecenia westchnień, mężczyźni
przeżywająorgazm,amyrazemznimi.
Tobyłoniesamowite.
Od tej chwili naszą czwórkę łączy gorąca, grzeszna więź, a ja, jak na nowicjuszkę przystało,
zachłystujęsiętymichcęspróbowaćwszystkiego.
Bez wątpienia dla całej czwórki seks jest wspaniałą zabawą, a my jej skorymi do eksperymentów
uczestnikami.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
10.Tobyłeśty
D
wudziestegoczerwcaDylankończytrzydzieściosiemlatiztejokazjiurządzamdlaniegoprzyjęcie–
niespodziankę,naktórezapraszamtylkorodzinę.
Tego ranka budzę go muzyką Maxwella, obsypuję pocałunkami i kocham się z nim, żeby dobrze
rozpocząćdzień.
Okołopołudniaproszę,żebypojechałzemnądohotelunaspotkanie,którejesttylkopretekstem,bona
miejscu czekają na nas Anselmo, Niania, Piękna i Tony, który przywiózł ich z lotniska. Wszyscy się
obejmujemy,amójchłopakuśmiechasięidziękujemi,szczęśliwy,żezorganizowałamspotkanie.
Rozmawiamy dobrą chwilę. Mała chce zobaczyć Tifany. Dzwoni do niej, a Tifany prosi, żeby
przyjechaładoniejdosklepu,więczamawiamtaksówkęiNianiazmałąjadądomojejszwagierki.
KumojemuzaskoczeniuAnselmoimniezabrania.Cieszymnieto.Wkońcuzmieniłpodejściedomojej
szwagierki.GodzinępóźniejzjawiasięOmariczterejFerrasowiepogrążająsięwrozmowie.
Wybrałamtomiejsce,bopoleciłmijeOmar.Podobamisię.
Przysłuchuję im się szczęśliwa, ale nagle czuję, że robi mi się niedobrze. Niezły dzień na chorobę!
Zrzucam to na karb zdenerwowania trasą koncertową, przygotowaniami do urodzin i nie przejmuję się
tymzabardzo.
Kelnerkaprzynosinamnapoje.Omarchwalisię,żejestemnapierwszychmiejscachlistprzebojów.
–Yaniratodrugalwica,synu–mówiAnselmo.–Takajaktwojamatka,alezinnejepoki.
–Tak,tato–przytakujeDylan,którypękazdumyipuszczadomnieoko.
Przez chwilę żartujemy, ale nagle muszę przeprosić towarzystwo i idę do łazienki zwymiotować.
Wracaminicniemówię,aleDylanchwytamniezarękę.
–Cocijest?–pyta.
Niechcęwzbudzaćsensacji,więcsięuśmiecham.
–Nic,kochanie,dlaczego?–odpowiadam,jakbynigdynic.
–Niezbytdobrzewyglądasz.–Niedajezawygraną.
–Spokojnie,doktorze–mruczę.–Niechsiępanniedoszukujeproblemówtam,gdzieichniema.
Nikt poza Dylanem nie zauważa mojego złego samopoczucia, więc kiedy czuję, że znów będę
wymiotować,mówię,żeidęzadzwonić.
Właziencespędzamniezbytmiłąchwilę,alewkońcuzaczynamczućsięlepiej.Czyżbymcośzłapała?
Wychodzę z łazienki, wracam do Ferrasów i staję jak wryta, kiedy widzę Omara całującego jedna z
kelnereknakorytarzu.Przyglądammusięzwściekłością.JakmożeznowurobićTifanycośtakiego?
Ruszam, wściekła, a oni, słysząc kroki, odsuwają się od siebie. Idę, nie zatrzymując się i nie
odzywającsięsłowem,aleczujęnasobiewzrokOmara.Kiedywracamdomałejsali,Dylanpatrzyna
mniezmartwiony.
–Źlesięczujesz?–pyta,przysuwającsiędomnie.–Wymiotowałaś?
Cholera…Niemożnazaprzeczyć,żejestdobrymlekarzem.Domyśliłsiępojednymspojrzeniu.
–Tak,kochanie,alespokojnie.Widocznieśniadaniemizaszkodziło.
WtejchwiliwchodziOmarzkelnerką,aDylanspoglądanamnieiszepcze:
–Niewtrącajsię.
Zaciskam zęby. Teraz rozumiem, dlaczego szwagier polecił mi to miejsce. Siedzę cicho, bo inaczej
rozpętałabysięburza.
Otwieramyszampana,którynamprzynoszą,napełniamykieliszkiiwznosimytoast.ŻyczymyDylanowi
wspaniałego roku, a później Ferrasowie wypowiadają litanię życzeń. Kiedy mam się napić, Dylan
dyskretniewyciągamikieliszekzdłoni.
–Jeżelinieczujeszsiędobrze,lepiejsobieodpuść.
Jestemmuwdzięczna.Niemamdziśnastrojunabąbelki.
Dylan, kierowany instynktem opiekuńczym, nie spuszcza mnie z oka. Nie odstępuje mnie na krok i
obserwujekażdymójruch.Kiedysięuśmiecham,żebydaćmuznać,żebysięrozluźnił,przyciągamniedo
siebie,zanurzanoswmoichwłosach,wąchajeicałujemniewgłowę.
–Maszpięknewłosy–szepcze.
Uśmiechamsię.Zawszepodobałymusięmojeblondwłosy.
–Spokojnie–mówię,patrzącwjegozmartwioneoczy.–Nicminiejest.
W tej chwili zjawiają się Tifany, Niania i Piękna. Moja szwagierka składa życzenia Dylanowi, a
późniejdajewszystkimbuziaka,włączniezAnselmo,któryrównieżjącałuje.
Kiedysiadamydostołu,proszęDylana,żebypowiedziałkilkasłów,aonrobitozrozbawieniem.Jaz
każdąsekundączujęsięlepiej.Wszystkojestznakomiteipierwszyraz,odkądstałamsięczęściąrodziny
Ferrasa, cieszymy się pysznym jedzeniem i wspaniałym towarzystwem. Piękna nie odstępuje Tifany na
krok.
Kiedywieczoremwracamydodomu,widzę,żeDylanmanapoliczkurzęsę.Szybkomujązdejmujęi
przysuwammuprzedtwarzpalec,naktórymjątrzymam.
–Pomyślżyczenieizdmuchnij–mówię.
Mójukochanyrobitozuśmiechem.Przysuwawargidomoich.
–Terazchcęmojegożyczenia–szepcze.
Całujemnienamiętnie,akiedysięodemnieodsuwa,szepczę,rozbawiona:
–Wyrwijmirzęsę,bojateżchcęsobiepomyślećżyczenie.
Dylan parska śmiechem. Jego śmiech napełnia mnie radością i znów mnie całuje. W końcu odrywa
wargiodmoich.
–Jaksięczujesz?–pyta.
–Dobrze.Mówiłamci,pewniezaszkodziłomicośześniadania,alejużmiprzeszło.
Całuje mnie w szyję, później w czubek głowy, a kiedy patrzymy na nasze odbicie w łazienkowym
lustrze,jegodłońprzesuwasięwdółnamojąpierś,apotemnabrzuch,gdziesięzatrzymuje.
–Wydajemisię,żejesteśwciąży–mówi,nieodrywającodemniewzroku.
Jestemoszołomiona.Nieruszamsię.
Jaktomożliwe?
To,żeniezorientowałamsięwcześniejodniego?Cholera,przecieżtomojeciało!
–Robiszterazzawróżbitę?–pytamzuśmiechem.
Dylansięuśmiechaipokazujemitestciążowy.
–Zrób,tosięprzekonamy.
–Skądtygomasz?–pytam,zaskoczona.
Nieprzestającnamniepatrzećwlustrze,całujemniewgłowę.
–Jestemlekarzem–mówi.–Wziąłemgowczorajdlaciebiezeszpitala–oznajmia.
Wyciągammugozdłoniioglądamopakowanie.
–Amożnawiedzieć,najakiejpodstawiesądzisz,żejestemwciąży?
Mójukochanysięuśmiecha.
–Nielubiszmleka,aodparudnipijeszjerano.
Cholera,toprawda…
–Wtedy,kiedybawiliśmysięwpaniąMao,niechciałaśnakolacjębakłażanówzmiodem,aprzecież
jeuwielbiasz.
Kiwamgłową.
–Aodparudni,kiedydotykamtwoichpiersi,czuję,żesąwiększe.
–Poważnie?–pytam,przyglądającimsięwlustrze,aonśmiejesięzmojejreakcji.
– Dzisiaj wymiotowałaś, a jeżeli do tego wszystkiego doda się to, że wzruszają cię nawet reklamy
herbatnikówiżewkalendarzyku,wktórymzaznaczaszmiesiączkę,widaćkilkadniopóźnienia…Czarno
nabiałym.
Dostaję nerwowego ataku śmiechu. Jak to możliwe, że aż tak zwraca uwagę na szczegóły? Jak to
możliwe,żetaksięskupianamnieinatym,corobię?
–Byłbytonajlepszyprezenturodzinowy–szepcze.
– Masz nie po kolei. A co do opóźnienia, to u mnie normalne. Zawsze miałam nieregularne okresy.
Czasamispóźniamisięnawetopiętnaściedni.
Dylankiwagłową.Wieotym.Alenieprzestajeobstawaćprzyswoim.
–Zróbtest,tosiędowiemy–mówi,muskającnosemmojaszyję.
Patrzę na przyrząd. Nigdy w życiu nie musiałam z niego i korzystać i uśmiecham się na myśl o
potencjalnymdziecku.Lekkoprzestraszonasiadamprzynimnasedesie,siusiamnatestpodjegobacznym
spojrzeniem,wstajęimugopodaję.
Kładzie test na blacie w łazience, odwraca mnie znowu przodem do lustra i kładzie dłonie na moim
brzuchu.Jegominatoczułośćwczystejpostaci.Uśmiechamsię.
Uwielbiamdzieci!Zawszechciałamzostaćmatkąiniewątpię,żedlaDylanamożetobyćspełnieniem
marzeń.
Jednaknagleprzypominamsobieozaplanowanychtrasachkoncertowych.
–Myślisz,żetonajlepszymomentnadziecko?–pytam.
Rozumie,comamnamyśli.
–Nanaszedzieckochwilajestzawszeodpowiednia,niesądzisz?–odpowiada.
Marację.Jestemzachwyconajegosłowami,alenagleogarniamnieniepokój.
–Icojazrobię,jaknaprawdęjestemwciąży?–pytam.
–Będzieszosiebiedbała.
Jasne,zcałąpewnościąbędędbała.MinaDylananaglerobisięsurowa.
– Omarem i wytwórnią się nie martw – mówi. – Nimi zajmę się ja. Zajmę się też tobą, będę się o
ciebietroszczyłodbał,żebywszystkobyłodobrze.
Oj,jakmiłooooooo!
Tojestwłaśniemójchłopak.Takikochany!Jestemsuperzachwyconaaaaa.
Po pięciu minutach, kiedy sprawdzamy test, widzimy dwie wyraźne kreski. Patrzymy na siebie.
Krzyczęzeszczęścia,aonobejmujemniezpromiennymuśmiechem.
–Dziękujęzawspaniałyprezenturodzinowy–szepcze.
Wzruszona niespodziewaną wiadomością, nie wiem, co powiedzieć. Mogę się tylko uśmiechnąć i
zanurzyć się w objęciach mojego ukochanego, pozwalając się ponieść radości, którą czuję, kiedy
dowiadujęsię,żebędęmatką.
No…No…Jakumniewdomusiędowiedzą…AjaksiędowieCoral!
Jestemwciąży!
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
11.Piękna
N
astępnegodnia,kiedyDylandzwonidoswojejrodziny,Tifanymówimu,żeobajbraciaiojciecsąw
wytwórniizałatwiająsprawęzjednymmuzykiem.OnazostałazNianiąimałąwdomu,boPięknama
gorączkę.
Niemogęsiędoczekać,żebyprzekazaćjejwiadomość,proszęDylana,żebypodałmitelefon,akiedy
jejmówię,zaczynakrzyczećzeszczęścia.
Dziecko!
Kiedy telefon bierze Niania, podaję telefon Dylanowi i widzę na jego twarzy takie szczęście, że nie
mogęsiępowstrzymaćimuszęgopocałować.Zanimsięrozłączymy,prosimy,żebynikomuniemówiły.
Chcemyprzekazaćwiadomośćosobiście.
Niemożemysiędoczekać,żebyprzekazaćwiadomośćrodzinieFerrasa,więcjedziemyzDylanemdo
wytwórni.Rozsadzanaschęćpodzieleniasięszczęśliwąnowiną.Chociażwiem,żewytwórniaiOmarza
bardzosięnieucieszą.
Kiedy przyjeżdżamy na miejsce, zastajemy Anselmo, Tony’ego i Omara, a kiedy zauważają, że się
zjawiliśmy,Dylanniemożedłużejwytrzymaćispoglądananich,bezgranicznieszczęśliwy.
–Będziemymielidziecko!–oznajmia.
Minawszystkichtrzechjestbezcenna.WkońcuAnselmosięuśmiechaipodbiegadosyna.Ściskajego
imnie.Tonyrobitosamoigratulujenam,aleOmarstoijakwryty.
–Jajasobierobicie,co?–pytawkońcu.
Kiedywidzi,żepatrzymynaniegoobruszeni,syczy:
– To nie jest odpowiedni moment na ciążę ani na dzieci. Yanira nie może być w ciąży. Cholera!
Jesteśmywśrodkupromocjipłytyi…
–Omar!–ryczyDylan,każącmusięzamknąć.–Zamknijgębę,boprzyrzekam,żepożałujesz.Mówisz
omojejżonieidziecku!Gównomnieobchodzi,czytobieiwytwornitopasujeczynie.Niemusimywas
prosićozgodęnato,żebyzostaćrodzicami,kiedybędziemymiećochotę.
Wpowietrzuczućnapięcie.Widaćwyraźnie,żecieszymysięwszyscyzwyjątkiemOmara,ichociaż
jestemwściekła,rozumiemgoistaramsiępostawićnajegomiejscu.
Naglewibrujemojakomórkawkieszenispodni.Widzę,żetomojaszwagierka.Odbieram.
–Cześć,Tifany.
–Yanira!–krzyczyzdenerwowana.–WydzwaniamdoOmaraiAnselma,alenieodbierają.Cholerni
Ferrasowie,mamichdość!
Niejesttonajlepszachwila,żebybiedaczkadzwoniławściekła.Próbujęjąuspokoić.
–Spokojnie,jestemznimi–odpowiadam.–Cosię…?
–Jesteśmywszpitalu–ucina.–Musicienatychmiastprzyjechać.
Spoglądamnamężczyzn,którzynadalsiękłócą.
–Cosięstało?–pytamzdenerwowana.
– Chodzi o Piękną – mówi bliska płaczu, przejęta. – Z małą nie jest dobrze. Proszę, przyjedźcie jak
najszybciejdoszpitalaRonaldaReagana,dobrze?
Kiedysięrozłączam,Dylanpodchodzidomnie.
–Cosięstało?
–DzwoniłaTifany.ZPięknąniejestdobrze,sąwszpitalu.
KiedyFerrasowiesłysząmojesłowa,milkną.
–Cosięstało?–pytaAnselmo.
Wtejchwilidrzwisięotwierająiwidzę,żewchodzisekretarkaOmara.Docholery,coonaturobi?
Przecieżpodobnojązwolnił?
–Niewiem–odpowiadamwściekła.–DzwoniładociebieidoOmara,alenieodebraliście.Szybko,
musimyjechaćdoszpitala.
Jedziemy naszym samochodem. Dylan prowadzi, a Omar zerka na telefon i widzi, że ma dwanaście
nieodebranychpołączeń.Patrzęnaniegozwyrzutem.
–Janajejmiejscuposłałabymcięwdiabły–mówię.
Nieodpowiada.Naszczęście.
Kiedydocieramydoszpitala,wktórympracujeDylan,zostawiamysamochódnamiejscuparkingowym
Dylanaiwindąwjeżdżamynaoddziałpediatryczny.WidzimyNianię,którabiegniedonasprzejęta.
–Oj,ilesięstrachunajadłyśmy!Alesięzdenerwowałam!
–Cosięstało?–pytaprzejętyOmar.
– Mała dostała wysokiej gorączki i nam zemdlała – wyjaśnia. – Na szczęście Tifany od razu
zareagowałainietracącaniminuty,przyjechałyśmydoszpitala.Ilestrachu,Anselmo!
Ogrkiwagłową,marszczącbrwi.
– Dylan, idź do małej i niech lekarz ci wytłumaczy, co się dzieje – dodaje Niania. – Tifany i ja
jesteśmytakiezdenerwowane,żeniejesteśmywstanieniczrozumieć.
Mójchłopakposyłamiuspokajającespojrzenieiruszawstronędrzwiwgłębikorytarza.
–GdziejestTifany?–pytaOmar.
–ZPiękną,mójkochany–odpowiadaNiania.–Małaniechcejejwypuścić.Alejąkocha!Awłaśnie,
dzwoniłatwojasekretarka,żebypowiedzieć,żejużjedziecie.
Cholera!SekretarkadzwoniładoTifany?
Notozcałąpewnościąbędzieafera.Zerkamnaszwagra.
– Wracając do waszego dziecka – mówi z wściekłą miną. – To nie jest odpowiednia chwila.
Zrujnujesz sobie karierę. Nie widzisz, że to będzie jedna wielka przeszkoda? Tyle pieniędzy w ciebie
zainwestowaliśmy,żebyśtyteraz…
– Omar, zamknij się! – krzyczy Tony, który mu przerywa. – Dziękuj Bogu, że słyszałem to ja, a nie
Dylan,boukręciłbyciłeb.
–Idźdodiabła,Omar–syczę,wściekła.
WtejchwilidrzwisięotwierająipojawiasięTifany.Kiedynaswidzi,zamiastdoOmara,podbiega
domnieimnieobejmuje.Japrzyciągamjądosiebiezczułością,akiedyodsuwasięodemnie,mówido
mężazełzamiwoczach:
–Niemówiłeś,żezwolniłeśtękurewkę,sekretarkę?
–Oj,Boże…–szepczeNiania,kiedyjąsłyszy.
Omarchceodpowiedzieć,aleAnselmostajeprzedTifanyisyczy:
–Cozrobiłaśmojejwnuczce?
–Cotakiego?!–krzyczyona.
–Doskonalesłyszałaś,blondyneczko–odpowiadamójteśćwrogimtonem.
BiednaTifanyniewie,copowiedzieć.
–Anselmo,namiłośćboską,cotywygadujesz?–wtrącasięNiania.
–Ciekawe,żezachorowałaakuratwtedy,kiedyonasięniązajmowała,niesądzisz?–ciągniemójteść.
–Tato,cotywygadujesz?–mówiTony.
Zabijęgo!Przysięgam,żezałatwiętegostarego,niezważającnato,żetoojciecDylana.Jakmożebyć
takokrutny?
– Jest pan najbardziej odrażającym człowiekiem, z jakim miałam w życiu do czynienia! – krzyczy
Tifany,wyprowadzonazrównowagi.
–Lepiejniepowiemtego,comyślęja–odpowiadamójteśćzpogardą.
–Tato,proszę–warczyTony.–Niezłąmamrodzinkę!Ojciec,któryniczegonieułatwiainiewinnej
kobiecierobiwyrzuty,żenietroszczysięnależycieomałą,którązcałąpewnościąuwielbia,adotego
braciszekdupek,którybezprzerwyrobiiwygadujegłupoty.Mamtegopowyżejuszu!
–Synku,proszę…–starasięgouspokoićNiania.
AleTony,któryzawszesłucha,przyglądasięitrzymasięzboku,tymrazemwrzeszczy:
– Do jasnej cholery, czy chociaż raz możemy być normalną rodziną, która trzyma się razem?! Czy
proszęozbytwiele?!
Ściskamgoczulezaramię,żebysięuspokoił.
–Wszyscymyślicietaksamojakja–mówiAnselmo,niezważającnanic.
Zapadacisza,ażnagleodzywasięOmarsrogimgłosem.
–Nie,tato,myliszsię.Niemyślętaksamojaktyizapewniamcię,żeniemyślitakżadnazobecnychtu
osób.
Ogr milknie i patrzy na syna. Omar wydaje się dotknięty tym, co powiedział Tony. Przysuwa się do
Tifany.
–Spokojnie,skarbie–szepcze.
Ona, zapłakana, chroni się w jego ramionach, a mój teść nie przerywa tyrady i nawet kłóci się z
Tonym.
Niejestemwstanietegozmilczeć.
–Anselmo–mówię,spoglądającnaniego.–Wiesz,mimoproblemów,jakiemiędzynamibyły,bardzo
cię kocham, ale moim zdaniem stanowczo przesadzasz. Może zaraz się okaże, że to Tifany wywołała u
niejgorączkęiomdlenie?
–Żebyśsięniezdziwiła–wypala,obsesyjniezawzięty.
Tifany,słyszącto,odsuwasięodmęża.
–Niechpanidziedodiabła!–krzyczy,krzywiącsięzezłości.–Tylkoźliludzietacyjakpanmogą
podejrzewać,żemogłabymzrobićcośtakiegomałemudziecku.
Nie mówiąc więcej ani słowa, odwraca się i rusza przez korytarz. Omar idzie za nią, ale Tifany
wyrywadłońzjegodłoniicelujewniegopalcem.
–Atymnieniedotykaj,cholernykrętaczu–wypala.–Izostawmniewspokoju!
–Tifany.
– Mam w dupie twoje: Tifany – piszczy jak opętana. – Mam dosyć ciebie, twojego ojca, twoich
kochanekitego,żenieodbierasz,kiedydociebiedzwonię!Mamciędość!
Omarstaje,zaskoczonyreakcjążonywpublicznymmiejscu,ipatrzynamnie.
–Nieigrajzogniem,bosiępoparzysz–mówięzironią.–Iwłaśniesiępoparzyłeś,kolego!
Tifanyznikawkorytarzu,ajachcęruszyćzanią,aleOmarmniechwyta.
–Jająkocham,ale…
– Nie, nie kochasz jej – przerywam mu. – Gdybyś naprawdę ją kochał, nie robiłbyś jej tego
wszystkiego,corobisz.SwojegobrataDylanateżniekochasz,boniepowiedziałbyśojegodzieckutego,
copowiedziałeś.Aterazpijpiwo,któregonawarzyłeś.
BezsłowawięcejwyrywammusięibiegnęzaTifany.Mojaszwagierkazcałąpewnościąpotrzebuje
pocieszenia.Doganiamją,aona,widząc,żetoja,przywieradomniezrozpaczą.
–Jaktenstarymożetakomniemyśleć,jak?–szlocha.
–Nieprzejmujsięnim,Tifany.Przecieżwiesz,jakijest.
– Dłużej tego nie wytrzymam, Yanira. Ani z Omarem, ani takiego życia. Dotarło to do mnie, jak
zadzwoniładomnietasuka.Powiedział,żejązwolnił,awcaletegoniezrobił.Dalejtampracuje.
Kiwam głową. Widziałam ją. Nie wiem, gdzie Omar ją ukrywał, kiedy przychodziłam do studia, ale
wiem, że Tifany ma rację. Nie wspominając o kelnerce w hotelu. Mój szwagier jest z całą pewnością
niebezpieczny.
Kiedyudajemisięjąuspokoić,pyta,jaksięczuję.Mówię,żedobrzeiwracamydopozostałych.Omar
podchodzidonas,aledajęmugłowąznakizatrzymujesięwbezpiecznejodległościodswojejżony.
Nagle drzwi w głębi korytarza się otwierają i zjawia się Dylan. Tifany i ja idziemy do niego,
trzymającsięzaręce.
–CojestPięknej?–pytam
Wszyscypodchodzą,żebyusłyszećwiadomości.
–Naraziezostaniewszpitalu–mówiDylan.
–Oj,mojamała–łkaNiania.
Dylanjąobejmujeicałujewgłowę.
– Spokojnie, Naniu – mruczy. – Mała wyzdrowieje. – Później spogląda na Tony’ego i tonem
nieznoszącymsprzeciwurozkazuje:–OdwieźtatęiNianiędodomu.
–Mowyniema!–wypalająobojejednocześnie.
Dylanstajeprzednimi.
– Nic tu nie pomożecie – wyjaśnia. – Jedźcie do domu, wypoczniecie i będziecie mieć siłę, żeby
siedziećprzyniejjutrocałydzień.
–Ale…
–Nie,Nianiu–ucinaDylan.–Musiszodpocząć.–Będzieszbardziejpomocna,zgoda?
Kobietaniechętniekiwagłową,aleAnselmoprotestuje.
–Aktozostaniezmałą?
Dylanspoglądanamojąszwagierkę.
–Tifany–mówiserdecznymtonem.–Pięknachce,żebybyłazniąmamaikoniectematu.
Tifany,wzruszona,patrzynamnie,ajauśmiechamsię,poruszona.Mójmążjesttakisłodki,żemożna
gozjeść.
–Mowyniema–warczyOgr.–Onanie…
–Tato–przerywamuOmar.–Nietyturządzisz.DecydujePiękna,askoroonachce,żebybyłaprzy
niejTifany,takbędzie.
–Synu,namiłośćboską,tyuważasz,że…?
– Tato. – Omar podnosi głos. – Lepiej będzie, jak zamilkniesz, zanim jeszcze bardziej pogorszysz
sprawę.Jajestemojcemmałej,amojażonajestjejmatką.Koniectematu!
Tesłowasprawiają,żeTifanywydajezsiebiecichyjęk.Wsuwamjejrękępodramię.Anselmosięnie
poddaje.
–Moimzdaniemonanie…
–Dojasnejcholery,niechsiępanwkońcuzamknie!–wypalaTifanyistajenaprzeciwniego.–Czy
siętopanupodoba,czynie,zostanęzPięknąja,botakpostanowiła.Chce,żebymbyładlaniejmatką,a
ja chcę nią być, czy się to panu podoba, czy nie. A jeżeli będzie się pan temu sprzeciwiał, zrobię taką
burdęwszpitalu,żezapewniampana,żenapisząonaswgazetach.
TeśćiTifanyspoglądająnasiebie.Topojedynektytanów.
WkońcuTifanyprzestałasięgobać!
Ogrwreszciekiwagłową,odwracasięiwychodzi.Tonypuszczadonasoko,chwytaNianięiruszaza
ojcem.
Kiedyzostajemysami,Omarpodchodzidoswojejżony,aleonasięodsuwa.
–Idźsobiedoswojejsekretarki,albodokogochcesz–mówi.–Jacięniepotrzebuję.
TifanyodchodzidopokojuPięknej,ajaspoglądamnaszwagra.
–Straciszją,idioto,izapewniamcię,żebędziesztegożałował–mówię.
SpoglądamnaDylanaiwidzę,żezgadzasięzmojąkrytyką.Idęzaszwagierkądopokojumałej.Zcałą
pewnościąpotrzebujemniebardziejniżjejgłupimąż.
Po chwili Dylan nalega, że powinnam wyjść ze szpitala. Twierdzi, że w moim stanie powinnam
odpoczywać,alejasięsprzeciwiam.MartwięsięoTifanyiniechcęzostawiaćjejsamej.
Około czwartej nad ranem, siedząc na jednym z wygodnych foteli w pokoju, zasypiam. Kiedy się
budzę,jestwpółdoósmej.Tifanynadalsiedziwyprostowana,ipatrzynaPiękną.
–Patrz,ktosięobudził,ciociaYanira–mówi.
Małapatrzynamnie,jasięprzysuwamicałujęjąwpoliczek.
–Cześć,skarbie,jaksięczujesz?
Pięknajestwyraźnieprzestraszonawidokiemłóżka.
–Chcęwracaćdodomu–mruczy.
DrzwisięotwierająiwchodząOmarzDylanem,uśmiechnięci.
–Jaksięczujemojaulubionadziewczyna?–pytaOmar.
–Tatuuuuuś.
PięknazcałąpewnościąkochaOmaradoszaleństwa,ajazewzruszeniempatrzęnajejuśmiech.Kiedy
Tifanychcewstać,żebyjejmiejscezająłmąż,małachwytajązarękę.
–Nieodchodź–prosi,szlochając.
Tifanycałujejączulewpoliczek.
–Wstajętylkopoto,żebytwójtatamógłnachwilęusiąść–szepcze.–Wyjdęnachwilkę,alezaraz
wracam,dobrze?
Mała,nieodrywającodniejwzroku,wyciągarączkiizaczynapłakać.
–Niezostawiajmniesamiutkiej,mamusiu.
O,Boże,chybasięrozpłaczę!
Małaniemawątpliwości,kogochcemiećzamatkę.Omarpodchodzidoniejicałujejąwgłówkę.
–Spokojnie,mójskarbie,mamasobieniepójdzie.Aleterazmuszęzniąchwilkęporozmawiaćsamna
sam.Możemy,złotko?
Małapatrzynaniegoinaniąikiwagłową.
–MożeszposiedziećchwilęzPiękną,ajapójdęzTifanydokawiarninaśniadanie?–prosiOmar.
Mojaszwagierka,słyszącto,chcesięsprzeciwić,aledorozmowywtrącasięDylan.
–Idźznim,Tifany.YaniraijazostaniemyzPiękną.
Kiedyobojewychodzązpokoju,mójchłopakspoglądanamnieipuszczadomnieoko.Niepytającgo,
wyczuwam,żerozmawiałzbratemipowiedziałmuto,czegojaniemogłampowiedzieć.
Piękna, widząc, że Tifany wychodzi, patrzy na mnie, robiąc podkówkę, ale Dylan podchodzi do niej
szybko, udaje pajaca i rozśmiesza ją tym. Nigdy nie widziałam, jak zachowuje się wobec dzieci, ale
kiedyjestemświadkiemtego,jakwułamkusekundyzdobyłmałą,domyślamsię,żebędziewspaniałym
ojcem.
Pięknatochodzącasłodycz.Kiedysięuspokaja,prosimnie,żebymzaśpiewałajejpiosenkę,ajabez
wahanianucę:
Niepłaczmijużwięcej,mojapiękna
Niepłaczmijużwięcej,bowzniecaszżal.
Niepłaczmijużwięcej,mojapiękna…
Jejmina,azwłaszczauśmiech,kiedymniesłucha,mówiąwszystko.Popółgodziniewracaszwagier
zeszwagierką.Omarmaczerwoneoczy.Całujemałąispoglądananiączule.
–Jużwróciliśmyimamazostanieztobątakdługo,jakbędzieszchciała,dobrze,kochanie?
–Dobrze–zgadzasięPięknaizdecydowanymruchemchwytaTifanyzarękę.
Przez chwilę żartujemy z nią we czworo, a kiedy zmęczona zamyka oczy, Dylan i Omar wychodzą z
pokoju.JaktylkoPięknazasypia,Tifanykiwami,żebyśmypodeszłydookna.
–PoprosiłamOmaraorozwód–mruczy.
–Cotakiego?!
Unosichusteczkędooczu,żebyotrzećłzy.
–Niekochamnie…–szepcze.–Niepotrzebujemniei…i…
–Tifany…–mówię,chwytającjązałokieć.
– O, Boże, Yanira, pierwszy raz widziałam, jak mój robaczek płacze i błaga mnie, żebym go nie
zostawiała.Sercemipękło.Chcekolejnejszansy,alejaniemogę…jużniemogętegozrobić.–Spogląda
namnieiwidzi,żepłaczę.–Uważasz,żedobrzerobię?
Niezłepytanie.Niejestemnią.Ciężkosiępostawićnajejmiejscu.
–Bardzociężkoradzićwtakiejsprawie–odpowiadałam,ocierającłzy.–Alemoimzdaniem,skoro
doszłaśdotegomiejsca,powinnaśbyćlekkąegoistkąizacząćmyślećosobiesamej.
Patrzynamałą,któraśpiwłóżkuiznówzaczynapłakać.
–TakmiprzykrozpowoduPięknej…Takjąkocham,że…
Płaczemyobie,obejmujęjąiprzyglądamysięmałej.Czuję,żejeżeliktośnieznajdziejakiegośwyjścia
zsytuacji,nikomuniebędziełatwo.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
12.Tomarzenia
T
onyzjawiasięwszpitaluzAnselmemizNianiąimówi,żedziennikarzedowiedzielisię,żetujestemi
czekająprzedwejściem.
Dylanklnie,urażony,ajagouspokajam.
Kiedy Piękną zabierają na badania, domaga się, żeby poszła z nią mama, ale lekarz spogląda na
Dylana,którykręcigłowąiniewyrażazgody.
Ogr znów zachowuje się jak zwykle, i tym razem to Omar, ze srogą miną, ustawia ojca na miejscu.
Zaskakujemnietym.
Ulegamy z Tifany Dylanowi, który się upiera, że zawiezie nas do niej do domu. Wychodzimy na
parkingpracowniczy,gdzieniktnasniewidzi.WdomuudajenamsięzmusićTifany,żebysiępołożyłai
odpoczęła.Dylanidziezemnądojednegozgościnnychpokojówipieszczotamizmuszamnie,żebymsię
położyła.
Poddajęsię.Budzęsięodrugiejpopołudniu.Niewiem,czyTifanysięzdrzemnęła.Siedziprzymnie
wfoteluiuśmiechasię,kiedysiębudzę.Dylananiema.Pojechałdoszpitala.Mojatroskliwaszwagierka
przygotowujemicośdozjedzenia,apóźniejjedziemydomniedodomu.Muszęsięprzebrać.
W domu zastanawiam się, czy wysłać wiadomość o ciąży Coral i Valerii, ale postanawiam z tym
poczekać.Jeżelitozrobię,dowiesiępołowakuliziemskiej.
Oczwartej,zakamuflowanawciemnejperuce,dojeżdżamzTifanynaparkingdlapersoneluszpitala.
Ponieważniechcęujawniaćtożsamościstrażnikowi,bobojęsię,żedowiesięprasa,Tifanyprosi,żeby
powiadomiłdoktoraFerrasę.
Dziesięćminutpóźniejzjawiasięmójzjawiskowymążwlekarskimkitlu.
Mamochotękrzyknąćdoniego:Przystojniaku!,aleniejesttoodpowiedniachwilaanimiejsce.
Dylanrozmawiazestrażnikiem,któryotwieraszlabanipozwalanamwjechać.Tifanyparkuje,aDylan
mówi,żemałamiaładobryporanekiżegorączkaustąpiła.Zdejmujęperukęichowamjądotorebki.Nikt
z osób, które mnie znają, nie powinien widzieć mnie w czarnych włosach. Dylan chwyta nas obie pod
rękę i prowadzi na górę do swojego gabinetu. Nie wiemy, co tu robimy, aż przychodzi lekarka, która
przedstawia się jako Rachel i z którą Dylan przyjaźni się od czasu studiów, jak nam wyjaśnia. Rachel
mówi, że uwielbia moją muzykę i że zwykle wprawia ją w dobry nastrój. Cieszę się. Ktoś w szpitalu
myśliomniepozytywnie!
PochwilirozmowyRachelprosimnie,żebymodsłoniłarękęipobieramikrewdobadania.
–Jakbędzieszmiaławyniki,przynieśjebezpośredniodomnie,dobrze,Rachel?
Kobietakiwagłową,puszczadomnieokoiwychodzi.Dylankażenamprzejśćdoinnegopokoju,w
którymstoijakieśurządzenie.Zamykadrzwinaklucz.
–Połóżsięnależance–mówi.–Zrobięciusg,żebysięupewnić,czywszystkojestwporządku.
–Dlaczegozamykaszdrzwinaklucz?–pytamzaskoczona.
Dylanpatrzynamnie,apóźniejnaTifany.
–Chronicię,Yanira–mówimojaszwagierka.–Niktniemożesięotymdowiedzieć.
Jeżelidowiesięprasa,alboinformacjawyjdzienajaw,niedadząciżyć.
Niepomyślałamotym.Strachsiębać!
–Dalej,kochanie,połóżsię.
Kładę się, on smaruje mi brzuch zimnym żelem i zaczyna poruszać w górę i w dół specyficznym
urządzeniem.
–Mamy–mówinagle.–Przywitajsięznaszymmaleństwem,kochanie.
–Aj,jakiesłodkieeeeee!–mówimojaszwagierka,rozentuzjazmowana.
Patrzęnamonitorzotwartąbuziąiwidzę,jakwmoimwnętrzutworzysięcudżycia.Jestemwzruszona
izoczupłynąmiłzy.Będęmatką.Zakilkamiesięcytomaleństwobędzieodemniezależneiczujęsięz
tegopowodubardzo,bardzoszczęśliwa.
SpoglądamzachwyconanaDylanaiwidzę,żepromieniejeijestszczęśliwyjaknigdy.Najegotwarzy
widać to, co w tej chwili czuje, a ja się uśmiecham. Z powodu mojego ukochanego, mojego dziecka i
mnie.
Dylanprzezkilkaminutpewnymiruchamiporuszaurządzeniem.
–Jesteśwsiódmymtygodniu–mówi.–Wymiarysąidealneiniemamysięczymmartwić.
Późniejdrukujezdjęcieusg,dajemijeimniecałuje.
–Ateraz,mamusiu,muszęociebiedbać–szepcze.
Wchodzimyzarękęnaoddziałpediatryczny.Dylanjesttakopiekuńczy,żepodejrzewam,żewczasie
ciążyzacznieprzesadzać.Rozbawiona,uśmiechamsięiidęobokniego.Jestemdoszaleństwazakochaną
wmoimmężuciężarnążoną.Ktobypomyślał?
PięknananaszwidokbardzosięcieszyirozpaczliwieprzytulasiędoTifany.Wzruszamnietenwidok.
Jestemtakwrażliwa,żemuszęsiępowstrzymywać,żebysięnierozpłakać.KiedyDylanwychodzi,żeby
zajrzećdoswoichpacjentów,żegnasięzemną,okazującniezmierzonączułość.
Okołoszóstejpopołudniuznówzabierająmałąnabadania,aTifany,Omar,mójteść,Niania,Tonyija
czekamy,ażnaglemojaszwagierkaotwieratorebkę,wyciągakopertę,wstajeiwręczająAnzelmowi.
– Proszę, to jest list od pana żony, który dostałam w dniu ślubu – mówi. – Niech go pan wręczy
kolejnejżonieOmara.Mniejużniebędziepotrzebny.
Wszyscypatrzymynaniąoszołomieni,najbardziejmójteść.Omarpodchodzidożony.
–Tifany…nie…–mruczy.
Aleonasięodwraca,patrzącmuprostowoczy.
– Nie zasługujesz na to, żebym cię kochała i się do ciebie odzywała – mówi stanowczo. – A tym
bardziejnato,żebymiećtakącórkęirodzinę.Ichociażsercemipęka,żebędęmusiałaodejśćodPięknej
iodciebie,niemamwyjścia,muszętozrobićzszacunkudosiebiesamej.–Spoglądanamojegoteścia.–
Niech się pan upaja tą chwilą – dodaje. – Wygrał pan. Głupia blondynka oddaje panu syna i już nigdy
więcejniebędziepanmusiałnaniąpatrzeć.
Po tych słowach wychodzi z pokoju i zostawia nas oniemiałych. Omar idzie za nią, a Niania kręci
głową.
–Oj,Boże,aleprzykro!–mruczy.
Patrzęnamojegoteścia,którytrzymawręcelistzmarłejżony.
–Szkoda,żeniechciałeśpoznaćTifany–mówię.–Zapewniamcię,żebyśjąpolubiłiżebyłbyśjej
wdzięcznyzabezinteresownątroskę.
Biorę torebkę i również wychodzę z pokoju. Podchodzę do Omara i Tifany, którzy kłócą się na
korytarzu.
ZmuszamOmara,żebyjąwypuścił,prowadzęjądowindy,natychmiastzakładamperukęiidziemydo
samochodu. Dzwoni moja komórka. To Dylan. Odbieram, a on odzywa się, zdenerwowany. Ojciec
powiedziałmu,cosięstało.Uspokajamgoimówię,żezadzwoniędoniegozachwilę.Terazmuszębyćz
Tifany.Potrzebujemnie.
Zabieram ją do mnie do domu, bo nie chce wracać do tego, który dzieliła z Omarem. Przez długie
godziny nie przestaje płakać, biedaczka. Kiedy Dylan wraca ze szpitala, rozmawia z nią. Rozumie ją,
mówi, że zawsze będzie mogła liczyć na naszą troskę, daje jej tabletkę uspokajającą i Tifany zasypia.
Dylan bierze mnie na ręce i niesie do sypialni. Tam pozwalam mu się rozebrać i położyć do łóżka, w
którymzasypiamwjegoobjęciach.Jestemwyczerpana.
Pokilkugodzinachbudzęsięniespokojna.WyskakujęzłóżkaiidędopokojuTifany.Otwieramdrzwii
uspokajamsię,widząc,żeśpi.
–Cosięstało?–pytaDylan,stajączamną.
Odwracamsiędoniego.
– Nic – odpowiadam. – Po prostu się obudziłam i musiałam sprawdzić, czy wszystko z nią w
porządku.
Mójchłopakznówczulebierzemnienaręceiniesiedosypialni.Zamykadrzwistopą,podchodzido
łóżka,akiedymnienanimkładzie,niewypuszczamgo.Patrzęnaniegowciemności.
–Kochajsięzemną–szepczę.
Niewahasię.Jegowargiwędrująprostodomoichicałujemniegwałtownie,jegodłoniebłądząpo
moimnagimciele,ajaczuję,żezaczynamsięrozbudzać.
Całuje mnie w czoło, policzki, nos i usta. Później wplata palce w moje włosy, pochyla głowę i
obsypujemojąszyjętysiącempocałunków.Późniejjegowargiwędrujądomoichramion,piersi,brzucha
iniżej.Kiedywidzę,żenieprzestajesięprzesuwać,rozchylamudaizachęcamgo,żebynieprzerywał.
Uwielbiamjegodelikatnośćimiłość,jakąwtowkłada.
Jeszcze mnie nie dotknął, a już czuję, że jestem wilgotna. Jego wargi natychmiast zaczynają mnie
smakowaćilizać.Przygryzamniei,rozszalały,rozchylamocniejmojeuda.Pochwiliwsuwajęzykdo
mojejpochwy,aponimjedenpalec.Jęczę.Masturbujemnie,ajegojęzykbawisięmojąłechtaczką.
Boże,cozarozkosz!
Poddającsięjegopieszczotom,poruszamsięnałóżku,unoszębiodraizrozkosząprzyjmujętensłodki
atak.WolnąrękąDylanwodzipomoimciele,chwytapalcamibrodawkęizaczynająmasować.
Dziwny ból sprawia, że się krzywię. Pewnie z powodu ciąży mam wrażliwsze piersi, ale nie chcę,
żebyprzerywałizachęcamgo,żebykontynuował.
Kiedy jego oddech staje się szybszy, przesuwa się w górę po moim ciele i mnie całuje, Ja się
poruszam,ażsiadamnałóżkuidomagamsię,żebyzrobiłtosamo.Siadamnanimokrakiemimuskając
wargamijegotwarz,oczy,policzkiibrodę,chwytamjegoczłonekiwsuwamwsiebie.Drżymyoboje.
Moje wargi szukają jego warg i z czułością staram się dać mu tę samą miłość, którą otrzymuję od
niego. Nigdy nie będę w stanie mu się odwdzięczyć. Nie ma lepszego i bardziej wyrozumiałego
człowiekaniżDylan.Tomniewzruszaiczuję,żełzynapływająmudooczu.
Dylantowidzi,chwytamniezatwarzipatrzynamniewciemności.
–Cocijest,kochanie?
–Nic–odpowiadam,boniejestemwstaniezapanowaćnademocjami,jakiemniezalewają.
Moja odpowiedź go nie przekonuje. Dotyka mojej twarzy, żeby upewnić się, że jest tak, jak
przypuszcza.
–Płaczesz–nieodpuszcza.–Cocijest?
Zamiastodpowiedziznówszukamjegowargigocałuję.Pożeramjegousta,zakochanadoszaleństwa,
ażwkońcusięodsuwam,żebyśmymoglizaczerpnąćoddechu.
–Takciękocham,żepłaczęzmiłości–szepczę.
Obejmujemnie,całuje,akiedymojebiodrazaczynająsięporuszać,słyszę,jakjęczy.Niechcę,żeby
przestawał.
–Tak…jęczdlamnie–domagamsię.
Jego ręce ściskają mnie mocno w pasie, a ja zanurzam palce w jego ciemnych włosach, całuję go i
zmuszam, żeby otworzył usta. Robi to bez wahania. Nasze języki walczą w naszych ustach, a ja
przesuwam biodra do przodu, szukając wspólnej rozkoszy. Dylan, mój Dylan, drży. Nie przerywając
mojegodelirycznegoataku,zmieniamruchbioder.Terazjestokrężnyiprzyglądamsięzprzyjemnością,
jakmójukochanyprzygryzadolnąwargęiwekstazieodchylagłowędotyłu.
–Hmmmm…Nieprzerywaj,króliczku–mówi.
Zupełniedlaniegoniespodziewaniemojeruchyznówsięzmieniają,aon,pogwałtownympchnięciu,
którymnabijamsięnaniegodokońca,jęczy.
–Aaaaach…Aaaaach…
To jego oddanie doprowadza mnie do szaleństwa, podnieca mnie. Nagle czuję, że jest bliski końca.
Chwytamniezcałejsiły.
–Najpierwty…–mruczy.–Najpierwty,kochanie.
Jestszarmanckinawetdotegostopnia.Wtejchwiliprzejmujestery,ajamunatopozwalam.
Ciepło mojego ciała, które otacza jego ciało, wzrasta i wzrasta, a kiedy dosięga mnie orgazm,
przygryzamjegoramięidrżę.
Po paru chwilach on również dochodzi i jego nasienie zalewa mnie zupełnie, a on wydając z siebie
gardłowyjęk,którytoniewmojejszyi,nabijamniezupełnienasiebie.
Trwamywtejpozycjikilkaminut.Nieruszamysię.
–Dobrzesięczujesz,skarbie?–pytawkońcuDylan.
Kiwamgłowązuśmiechemicałujęgoczule.
–Przytobiezawszeczujęsiędobrze.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
13.Półbiedy
N
astępnegodniarano,kiedyDylanjedziedoszpitala,dzwoniędoValeriiiCoral.Obienatychmiastsię
u mnie zjawiają, bardzo się cieszą, kiedy dowiadują się o ciąży i przysięgają na to, co najbardziej
kochają,żenikomuniepowiedzą,ajadajęimdozrozumienia,żenajważniejszawtejchwilijestTifany.
Kiwają głowami i podnoszą moją szwagierkę na duchu jak mogą, a ona jest im wdzięczna z całego
serca.
PoobiedzieCoraliValeriajadązniądodomupoubrania,ajapostanawiamjechaćoszpitala.Biedna
Pięknanapewnodopytujesięomamę.Przebranawperukępokazujęstrażnikowispecjalnąkartę,którą
zdobyłdlamnieDylan,iparkuję,niewzbudzającpodejrzeń.
Zdejmujęperukę,chowamjąiwsiadamdowindy.Kiedywchodzędopokoju,wszyscynamniepatrzą,
aDylanobejmujemniezadowolony.Pięknaśpi.NianiaiTonywitająmniebuziakiemipytająoTifany.
Mówię, że wszystko u niej w porządku i że jest z zaufanymi osobami. Anselmo, który do tej pory nie
otworzyłust,kiedypodchodzędoniego,żebydaćmubuziaka,zezgorzkniałąminąmruczy:
–Mogęjakośpomóc?
Patrzęnaniegozaskoczonaikręcęgłową.
–Terazjużnie,aledziękuję–odpowiadam.
Omar się nie odzywa. Żadne z nas nie ma zamiaru zrobić pierwszego kroku. Jesteśmy na siebie
obrażeni.
Mała, kiedy się budzi i mnie widzi, szybko rozgląda się po pokoju, szukając osoby, którą chce
zobaczyć,akiedyjejniedostrzega,robipodkówkęipytamnieomamę.
Patrzę na wszystkich zaskoczona. Nikt nie miał odwagi jej powiedzieć, że Tifany odeszła na dobre.
Niemamzamiarubyćtą,któraprzekazujezłąwiadomość.
– Nie czuła się dobrze, kochanie – odpowiadam. – Lekarz powiedział, że musi trochę poleżeć.
Przesyłacibuziaki.
Małakiwagłową.Niewiem,czymiwierzy,aleprzynajmniejprzestajepytać.
PediatranawidoktakiejilościludziwywołujeDylanazsali.Tomisięniepodoba.Wychodzęzanim,
azamnątrzejFerrasowie.ZmałązostajeNiania.ZerkamnaDylanaiwiem,żecośjestnietak.Widzęto
pojegooczachizaciśniętychwargach.Omarspoglądanabrata.
–Paniedoktorze,cojestmojejcórce?–pytalekarza.
Ten wymienia spojrzenie z Dylanem, kiwa głową i wyjaśnia, że gorączka była spowodowana
zwykłym, nic nieznaczącym przeziębieniem, ale po powtórzeniu badań krwi okazało się, że Piękna ma
cukrzycętypupierwszego.
Cholera…Cholera…Cholera!NatęsamąchorobęcierpimójbratArgen.Cozapaskudztwo!
Wszyscypatrząnasiebiezdezorientowani.Niktznich,pozaDylanem,niezdajesobiesprawyztego,
cotoznaczy.
–Jestdiabetykiem?–pytawkońcuTony.
– Tak – potwierdza Dylan. – Od tej pory do końca życia trzeba będzie podawać jej insulinę, żeby
regulowaćpoziomglukozywekrwi.
Milczymy.
– Omdlenie wywołane było spadkiem poziomu cukru – mówi lekarz. – Mogła zapaść w śpiączkę
cukrzycową albo doznać uszkodzenia mózgu, ale spokojnie, wszystko jest w porządku dzięki szybkiej
reakcjimatkimałej.
NamyśloTifanydooczunapływająmiłzy.
– Ale jak to możliwe, że ma cukrzycę? – pyta nagle Omar, zupełnie skołowany. – Ja nie jestem
cukrzykieminiesłyszałem,żebychorowałajejmatka.
Lekarzcierpliwietłumaczy:
–Cukrzycajestchorobą,która…
NagleAnselmoosuwasięnajednozkrzesełiwybuchapłaczem.Patrzęnaniegozniedowierzaniem.
Ogrpłacze?Widać,żechorobygoprzerażająidobiłogoto,żejegomaławnuczkajestpoważniechora.
Dylanzajmujesięnimszybko,apediatrapomagamusięuspokoić.Tłumaczy,naczympolegachoroba
i wyjaśnia, że kontrolowana cukrzyca nie musi być dla nikogo niebezpieczna. Omar jest przerażony, a
Tonyczulekładziedłońnajegoramieniu,żebyokazaćmuwsparcie.
–Poprosimyojeszczejednąkonsultację–mówiOgr.–Dzisiajchorobysięleczyi…
–Tato–przerywamuDylan.–Widziałemwynikimałejidoskonalewiemy,oczymmówimy.Mnieteż
niewierzysz?
Pediatra,widząc,jakpatrząnasiebieojcieczsynem,chcezałagodzićsytuację.
– Nie przejmuj się, Dylan – mówi. – Jestem za tym, żeby skonsultować to z innym lekarzem. –
SpoglądanaOmara.–Moimobowiązkiemjestpowiedzieć,cowykryłemupanacórki–podsumowuje.–
Ajesttonieuleczalnacukrzyca,którabędziejejtowarzyszyłacałeżycie.
Anselmo nie może się z tym pogodzić. Dotyka rozpaczliwie włosów, a ja siadam obok niego i
chwytamgozarękę.
–MójbratArgenmatensamrodzajcukrzycycoPiękna–wyjaśniam.–Izapewniamcię,żedobrzesię
miewa, mimo choroby. Kiedy się ją kontroluje, można prowadzić względnie normalne życie. Teraz
musimynauczyćPięknążyćztym,cożyciejejprzyniosło,zgoda?
Ogrkiwagłową,apotemchowatwarzwdłoniach,apediatrażegnasięznamiiodchodzi.Ferrasowie
sącałkowiciezałamani.Widaćtopoichminach,twarzachipotym,jaknasiebiespoglądają.Bioręwięc
sprawywswojeręce.
–Dobra,chłopaki–mówię.–Planjesttaki:wchodzimydopokojuiPięknaniemożezobaczyćwasw
takim stanie. I z przykrością muszę wam powiedzieć, że tym razem istnieje tylko plan A. Jesteście
Ferrasami, a Ferrasowie dadzą sobie radę ze wszystkim. I Piękna też da sobie radę ze wszystkim.
Dlatego chcę, żebyście wszyscy mieli na twarzy promienny uśmiech, żeby mała widziała, że jesteście
spokojniiwszystkojestwporządku,zgoda?
Moje słowa wywołują pozytywny skutek. Dylan podchodzi do mnie i z dumą całuje mnie w głowę.
Mójteśćwstajezkrzesłaigłaszczemniepopoliczku.
–ZcałąpewnościątyjesteśnajsilniejszymczłonkiemrodzinyFerrasa–mówi.–Awkwestiitego,co
pisząwgazetach,mamtogdzieś.Zmyślają.Niewierzęwnicztego,coterazwypisują.
Uśmiechamsię,aleczujęniepokój.Coznowupisząnamójtemat?
Kilkasekundpóźniejwchodzimydopokoju,gdzieczekananasPięknazNianią.
Wpołudniewymykamsiędokawiarni,awcześniejwstępujędoszpitalnegokiosku.Oczomniewierzę,
kiedywidzęswojezdjęciewjednejzgazet.JestemnanimzkieliszkiemwdłoniiśmiejęsięzLouisem
Prestonem, australijskim piosenkarzem, a te szumowiny wycięli Dylana, który stał obok mnie. Tytuł
mówi:„LuisiYanira,nowyduetnietylkowmuzyce?”
Wychodzęwściekła.Niemogęoddychać.Kilkaminutpóźniej,nadaltrzęsącsięzezłości,wchodzędo
windy,żebywjechaćnagórędopokojuitrafiamnadoktoraHalleya.
–Jaksięczujepanibratanica?–pytanamójwidok.
–Dobrze,jestspokojna.
Mężczyznakiwagłowąispoglądamiwoczy.
–Postanowiłapanizakończyćkarieręmęża?–wypala.
–Słucham?–pytam,oszołomiona.
– Proszę posłuchać, pani Ferrasa, wiem, że wtrącam się w nie swoje sprawy, ale muszę pani
powiedzieć,żepanimążmiałprzezpaniąspięciazniektórymipracownikamiszpitala.
Zabijciemnie,aleniemampojęcia,ocochodzi!
–Cotakiego?!
–Paniciągłeskandaleiromansesątuszerokokomentowane,atakirodzajreklamywniczymmunie
pomaga.Nigdyniebędziemógłzrobićkariery,jeżelisytuacjanieulegniezmianie.
W tej chwili drzwi windy się otwierają i łajdak wychodzi, zostawiając mnie ze złamanym sercem i
rozdziawionąbuzią.
Po paru minutach wchodzę do pokoju i spoglądam na Dylana. Wygląda na spokojnego. Cukrzyca
Pięknejnapewnomartwigobardziejniżto,cowypisująomniewgazetach.Aleczujęsięniespokojnaze
świadomością,żenicminiepowiedziałiżeźlesięztymczuje.
NagledrzwisięotwierająipojawiająsięTifanyzCoraliValerią.
Mała krzyczy i wzruszona wyciąga rączkę. Tifany podchodzi do niej z promiennym uśmiechem i ją
przytula. Całuje ją w główkę z miłością, a kiedy mała przestaje się trząść, wręcza jej ogromną torbę
pełnąprezentówizaczynająrozpakowywaćrazemzmałą,którasięuśmiecha,
– Musiałyśmy ją przywieźć, bo inaczej musiałybyśmy ją zabić – szepcze Coral, przysuwając się do
mnie.
Mójteśćprzyglądajejsięoniemiały.Jesttakzaskoczonyjejobecnościąjakwszyscypozostali,apo
minieOmarawidzę,żechybawtoniewierzy.Przezkilkagodzinpokójwypełniająradość,gwar,amała
sięuśmiechajaknieuśmiechałasięprzezcałydzień.
ValeriaiCoralwychodzą.ZanimiczterejFerrasowie.Dokądidą?
Zaniepokojonamyślę,żeidąporozmawiaćotym,coukazałosięwgazecie.Przecieżtonieprawda!
Dylanbyłzemnątamtegowieczoruiotymwie.Jedynietamyślmnieuspokaja.
Ze ściśniętym sercem zostaję z Nianią i Tifany, która mi szepcze, żebym powiedziała jej potem, co
powiedział lekarz. Kiwam głową, a ona dalej bawi się z małą. Parę godzin później wracają pozostali.
Wchodzą z ponurymi minami, ale wydają się spokojni. Patrzę przestraszona na Dylana, który do mnie
podchodzi.
–Wszystkowporządku?–pytam.
Mójukochanykiwagłową.Jestbardzopoważny,alecałujemniewczoło.Chcęgospytać,ocochodzi,
ale nie mam odwagi. Wiem, że nie jest to odpowiednia chwila. Jesteśmy wśród ludzi, a nie chcę
zostawiaćTifanysamejzFerrasami.
Wieczorem,pokolacji,kiedyPięknazasypia,Tifanypostanawiawyjść.Omarniezbliżyłsiędoniej
przezcałydzieńiwszyscyjesteśmymuzatowdzięczni.
Widzę,żemojaszwagierkabierzetorebkęiszykujesiędowyjścia,więcjateżbioręswoją.Odwiozę
jądodomu.ŻegnasięzTonymiNianiąiniespoglądającnaOmaraaninaAnselma,wychodzizpokoju.
Bierzebykazarogi!Niemogęuwierzyćwjejpewnośćsiebie.
DylanwychodziznamizpokojuimówiTifany,żebyśmyposzlidojegogabinetu,gdziewyjaśnijej,co
dolegaPięknej.Tifanyniewahasięanichwili.Wgabineciemójmążzamykadrzwiiprzekazujeto,co
powiedziałpediatra.WodróżnieniuodpozostałychTifanyniezałamujerąk,pyta,cotrzebazrobić,żeby
zmałąbyłowszystkowporządku.
NagledrzwigabinetusięotwierająiwchodząAnselmo,OmariTony.
–Musimyzwołaćnaradęrodzinną–oznajmiastary.
Dylanpatrzynaojcaiprzysuwamuswojekrzesło.
–Usiądź,tato.
Patrzęnanichiniewierzę.Zacznąsiętukłócić?
Tifanybierzetorebkę,żebywyjść,alezatrzymujejąOmar.
–Niedotykajmnie–syczy.
–Tifany,musimyporozmawiać.
– Nie mam z tobą o czym rozmawiać. Sprawy omówią nasi adwokaci – odpowiada urażona,
odpychającgo.
Omarsięodsuwa,aleOgr,którynadalstoiwdrzwiach,nieruszasię.
–Tifany,proszę,usiądź.
–Nie.–Patrzymuwoczy.–PanazdaniemnigdynienależałamdoFerrasów–mówizwyrzutem.–Po
comamzostać?
Anselmosięnierusza.
– Moja Luisa, matka tych trzech chłopaków, mówiła, że miarą miłości jest miłość bez miary, a ty
udowodniłaś, że to właśnie czujesz do Pięknej i do tego imbecyla, mojego syna – mówi. – Proszę,
dziewczyno,usiądź.
Tifany patrzy na mnie, ja pokazuję jej krzesło, które stoi obok mojego. Podchodzi i siada. Kiedy
wszyscysiedzimyprzystole,odzywasięAnselmo.
–PierwszymtematemjestprasaiYanira.
–Tato–syczyDylan.–Mówiłemcijuż,żejatymsięzajmę.
Ściskamniewsercu.Cholera…cholera…cholera…Oczymonirozmawiali?
– Blondyneczko – zwraca się do mnie czule Anselmo, nie zwracając uwagi na syna. – Widać
dziennikarze dostrzegli w tobie kogoś, kim chcą zapełniać gazety, ale spokojnie, my, Ferrasowie,
jesteśmyztobą,zrozumiano?
Kiwam głową. Nie mogę mówić. Patrzę na Dylana, a kiedy on również na mnie spogląda, mina mu
łagodnieje.
–Niczymsięnieprzejmuj,kochanie–mruczy.–Niczym.
Uśmiechasięiwiem,żewszystkojestwporządku.Uspokajamsię.
–DrugimtematemjestPiękna–ciągnieAnselmo.–Talaleczkachybanieprzestanienaszaskakiwać,
tymrazemchodziochorobę.Wszyscy,którzytujesteśmy,włączniezNianią,którasiedziterazprzyniej,
musimy się nauczyć nią opiekować tak, żeby zapewnić jej dobrą jakość życia. Dylan nam powie, co
powinniśmy robić, a Yanira może nam podpowiedzieć, jak poradzili sobie z chorobą brata u niej w
rodzinie.Yanira,mogłabyśnamopowiedzieć,jakopiekowaćsięchorymnacukrzycę?
Niezłyzgryzprzypadłmiwudziale,alejestemgotowapomóc,jakmogę.
– Najważniejsze, co zapamiętałam z dzieciństwa, to to, że mama z uporem wpajała mojemu bratu
Argenowi,żecokolwiekbysiędziało,niemożeściągnąćzawieszkizoznaczeniem,żejestcukrzykiem.
Możecie nie wierzyć, ale taka informacja może uratować życie w razie wypadku. Dlatego trzeba kupić
Pięknejtakązawieszkę.
–Jużjestzamówiona–oznajmiaDylan.
Uśmiechamsię,widząctypowądlamojegomężaprzezorność.
–Trzebabędziekilkarazydziennierobićjejzastrzykizinsuliny,żebyuregulowaćpoziomglukozyw
organizmie, a poza tym kontrolować sposób odżywiania i wprowadzić ćwiczenia. Mama zawsze
pilnowała,żebyArgenjadłpięćrazydziennieinierobiłzadużychprzerwpomiędzyposiłkami,żebynie
obniżyłmusiępoziomglukozyiżebyniedoprowadzićdohipoglikemii.
Widzę,żesłowo:hipoglikemiawzbudzatakisamstrachjaksłowo:cukrzyca.
–Odtejporywszyscymusimymiećwkuchnitabelęwęglowodanówiwagędoważeniaproduktów.
Pediatranapewnowampowie,jaksięniąposługiwać.
–Alemożejeśćwszystko?–pytaTifany.
Kręcęgłową.
– Są produkty zakazane. Czekolada, lody, cukierki, ciasta, coca-cola, czyli wszystkie słodycze. –
Widzącichminy,dodajęszybko:–Spokojnie,odczasudoczasuPięknabędziesobiemogłapozwolićna
kaprys,niemartwciesię.
Wszyscykiwajągłowami.
– Temat zastrzyków jest z początku trudny. Piękna się będzie na nas złościć, płakać i nie będzie
rozumiała, dlaczego jej to robimy. Ale z czasem się przyzwyczai i zacznie to traktować jak normalną
częśćżycia.
–Ażtyletrzebająkłuć?–burczyAnselmo.
–Tak,tato–potwierdzaDylan.–Najważniejsze,żebyśmywiedzieli,cosiędziejezjejglukozą.Aw
tymcelutrzebająkłućkilkarazy.
Anselmosiędenerwuje.Myśl,żemałątrzebakłuć,goirytuje.
–Sądwarodzajeinsuliny–ciągnę.–Szybkaiwolna.Szybkąpodajesięprzedkażdymposiłkiem.A
wolną raz albo dwa razy dziennie i działa dwadzieścia cztery godziny, utrzymując poziom glukozy w
nocyipomiędzyposiłkami.
Tonysięnieodzywa.Słuchatylkouważnieiwiem,żeonpierwszynauczysiętego,oczymmówię.
–Gdziejątrzebakłuć?–pytaTifany.
–Wręce,nogi,brzuchalbopupę.Trzebazmieniaćmiejsce,żebyuniknąćurazówskórnych.
– Zaskakujesz mnie, skarbie – przerywa mi Dylan z uśmiechem. – Byłaby z ciebie wspaniała
pielęgniarka.Chybacięzatrudnię.
Uśmiechamsięipróbujęrozładowaćnapięcie.
–MójbratArgenzasługiwałnato,żebyśmywszyscynauczylisięoniegodbać,onzrobiłbytosamo
dlakażdegoznas.
–Pięknejestto,comówisz,Yanira–wtrącaTony.–Argenjestnapewnobardzodumnyzrodziny.
– Kolejna bardzo ważna rzecz – ciągnę. – Urządzenie do mierzenia poziomu cukru we krwi zawsze
przysobie.Tam,gdziePiękna,tamono.Nimmożeciesprawdzaćcukierprzedposiłkamiidwiegodziny
ponichinatejpodstawieobliczaćilośćinsuliny,jakąnależypodać.
– Mój Boże – mruczy Omar, zdołowany. – To, co mówisz, jest bardzo niepokojące. Zastrzyki,
kontrole…
– Na początku może się tak wydawać – odpowiadam. – I chociaż może ciężko ci w to uwierzyć, w
miarę,jakPięknabędziedorastała,nauczysięisamabędzietegowszystkiegopilnowała,prędzejniżsię
spodziewasz.
Zichtwarzynieznikasmutekiniepokój.NiktpozaDylanemchybanierozumie,żeztąchorobąmożna
żyć. Wiem, że to, co powiedziałam, jest poważne, ale taka jest cukrzyca. Z całą pewnością Piękna
dorośnieisamasięzniązmierzytakjakArgenimilionyosóbcodziennienaświecieiudowodniim,że
mimowszystkojestszczęśliwa.
– Jeszcze jedna bardzo ważna rzecz – mówi Dylan, który spokojnie słuchał tego, co mówiłam. –
Wszyscy musimy mieć w domu w lodówce zastrzyk z glukagonu, na wszelki wypadek. Gdyby Piękna
znalazłasięwstaniehipoglikemii,trzebajejgopodać,żebyodzyskałaprzytomność,apotemprostodo
szpitala,jasne?
Wszyscykiwajągłowami.
–Niewiem,czydamsobieztymwszystkimradę–mówiOmarprzytłoczony.–Niewiem.
–Niemaco,jesteśmięczakiem–mówiTifanypoważnymtonem.–DziękiBogu,żewszyscypozostali,
którzytusą,dadząsobieradę.Wieszdlaczego?
Wszyscykierująnaniąwzrok.
–BokochamyPięknąichcemy,żebybyłaszczęśliwaizadowolona–ciągnie.–Ajeżelitooznacza,że
trzebabyćprzyniejdwadzieściaczterygodzinynadobę,będziemyprzyniej,ażnauczysięwszystkiego
samainiebędziemyjejpotrzebnidokontrolowaniachoroby.
–Dobrzepowiedziane,dziewczyno–przytakujeAnselmo.–TakmówiąFerrasowie.
Porazpierwszy,odkądwkroczyłamdotejspecyficznejrodziny,widzę,żeOgrisynowaspoglądająna
siebiezuśmiechem.PóźniejAnselmopatrzynasyna.
–Towszystko,copowiedziałanamYanira,dostaniemynapapierze,kiedymałabędziewychodzićze
szpitala,prawda?–pyta.–Niechcępopełnićżadnegobłędu.
–Niemartwsię,tato–odpowiadaDylan.–Jakbędąwaswypisywać,samdopilnuję,żebyśdostałna
piśmiewszystkiewskazówki,jakichpotrzebujesz.
Wgabinecieznówzapadacisza.OgrspoglądanaTifany.
–PunkttrzecidotyczyTifany–mówi.
–Nie,tato,tomojasprawa–wtrącasięOmar.
Anselmokiwagłową,spoglądającnasynaiwypala:
–Niedasięukryć,żejestemstarymzgredem,niedozniesienia,którynieułatwiałżyciaTifany,alety
udowodniłeś,żejesteśniewiernymdupkiem,któryniezasługujeaninatakążonę,aninacórkę.
Wepaaaaaaaa…Aledowalił!
PatrzymynasiebiezTifany.
– Wiem, że nie jestem w stanie naprawić krzywd, jakie ci wyrządziłem zawsze, kiedy się
spotykaliśmy, ale wiem też, jak kiedyś powiedziałem Yanirze, kiedy muszę przeprosić za idiotyczne,
nierozważne zachowanie. Jesteś dobrą dziewczyną i nie umiałem tego docenić, dopóki nie zobaczyłem
cięzmojąwnuczką.Dzieciniekłamią,możnawnichzobaczyćodbicieczystejiprawdziwejmiłości.
Jestemwzruszona.Chybasięrozpłaczę.Cholernehormony!
–My,Ferrasowie,jesteśmywierniiromantyczni,aleprzykromi,dziewczyno,trafiłaśnatakiego,który
niepotrafiutrzymaćwspokojutego,comawspodniach,kiedywidziprzedsobąprzepiórkę.Isłuchaj,co
ci powiem, Omar… – Celuje w niego palcem. – Gdyby żyła twoja matka, zatłukłaby cię na śmierć.
Zachowujeszsiębezwstydnieiniedasiętegowybaczyć,chybarobiłemciztegopowoduwymówkiprzy
niejednejokazji,zgadzasię?
Omarkiwagłową.
– Dylan, Tony i ja jesteśmy honorowymi mężczyznami, którzy dotrzymują słowa. I właśnie dlatego
umiemydocenićkobietę,którąmamyprzysobie,dbaćoniąijąchronić.Wprzeciwieństwiedociebie,
synu,tyzobaczyszspódniczkęiwjednejchwilizapominasz,ktoczekanaciebiewdomu.
Uśmiechamsię.Wciężkimpołożeniustawiasyna,ajeszczenieskończył.
– Dlatego, widząc, że na Omara nie można liczyć, proszę o pomoc ciebie, Tifany. Proszę, żebyś
pomogławwychowaniuPięknejiżebyśnieprzestałajejkochaćtak,jakkochasz.Dlaniejjesteśmamą,
najważniejsząosobąwżyciuichcę,żebytakpozostało.To,żesięrozwiedzieszzmoimsynemdupkiem,
nieodbieracitego,żejesteśmatkąPięknejiobiecujęci,żejakoprawnik,zajmęsiętym,żebyzapewnić
wszystko,żebymałabyłaszczęśliwa.
O,Boże,niechmniektośuszczypnie,boniewierzę!
SpoglądamnaDylanaoczamipełnymiłez,aonpuszczadomnieoko.Cośmnieominęło?
Tifany,oszołomionajakja,odgarniasobiejasnykosmykztwarzy.
–Chcępozostaćjejmatką–odpowiada.–Imożepannamnieliczyćzawsze,kiedytylkobędziepan
mniepotrzebował.
Onwyciągarękę,chwytadłońmojejszwagierkiipoklepujejąkilkarazy.
–Wzajemnie,dziewczyno,wzajemnie.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
14.Nicjużniebędzietakiesamo
P
odziewięciudniachPięknąwypisujązeszpitala.
Niania,mójteśćimałazatrzymująsięwdomuOmarazTifany,aOmarmusiposzukaćsobieinnego
lokum. Wbrew wszelkim przewidywaniom, w najgorszym momencie życia Tifany znajduje wsparcie
Ferrasówitomniecieszy.Mojaładnaidobraszwagierkazasługujenato.
Rodzinazatrudniakobietęzdoświadczeniemwopiecenadpacjentamizcukrzycą.Pięknazpoczątku
protestujeprzyzastrzykach,alewkońcuTifanyudajesięjątrochęułagodzić.
Mój teść z jeszcze jednym adwokatem zajmują się przygotowywaniem dokumentów do sprawy
rozwodowej,ajasięśmieję,kiedyTifanymiopowiada,żeAnselmosięobraził,kiedyniezgodziłasię
nato,żebyOmarpłaciłjejalimenty.Ogrzcałąpewnościąwidzi,jakbardzosięmylił.
StarałyśmysięzCoral,ValeriąiTifany,żebyjednarzecznieuległazmianie:czwartkiwperuce.Wco
drugiczwartekmiesiącawychodzimyrazemnakolację,plotkujemy,apotemzawszelądujemywlokalu
Ambsoriusa. Można powiedzieć, że mamy wykupiony abonament na śrubokręty, zwłaszcza Tifany.
Wypijajedenzadrugim,ażmiłopatrzeć.Mnieniepozwalająpić,ajasięztymzgadzam,muszęmyślećo
dziecku.
Nadalwymiotuję.Odkądjestemwciąży,mojeciałonieustanniemniezaskakuje,aleniemamzamiaru
daćsiępokonaćizawszelkącenęchcędalejżyćnormalnie.
Staram się rozmawiać z Dylanem. Pytam, czy w szpitalu wszystko w porządku. Kiwa głową, ale nie
chcenatentematrozmawiać.Chcejedyniesięomnietroszczyćiopiekowaćsięmną,chociażczasemjest
tomęczące.Zadręczamniewkwestiijedzenia,witaminiodpoczynku,żemuszęsięnaniegozłościć.
Cholera,ciążatoniechoroba!
Wiadomość jeszcze nie przedostała się do prasy. Ale nie ma tygodnia, żebym nie pojawiła się na
jakiejśokładcezpowodumojego„bujnego”życia.WmówilimiromansnawetzTonym!Niedowiary.
Siedemnastego lipca zaplanowana jest operacja zmiany płci Valerii, i my, jej trzy przyjaciółki,
towarzyszymyjejdzielnie,czekajączniąwsali,żebydodaćjejotuchyiżebyczuła,żeniejestsama.
Kiedyjązabierają,jesteśmyprzejęte,ajawypłakujęsobieoczy.Ciążasprawiła,żetakasięzrobiłam
wrażliwa.
PrzychodzidonasDylan.Całujemnie,pieści,apóźniejprosi,żebymwyszłazeszpitala.Mówi,żeto
nie jest odpowiednie miejsce dla kobiety w ciąży. Sprzeciwiam się. Nie ruszę się stąd, dopóki nie
zobaczęmojejprzyjaciółki.Wkońcusiępoddaje.Wie,żenieodpuszczę.
Poranek mija mi w mdłościach, a kiedy wszystko się kończy i możemy wejść po kolei zobaczyć
Valerię,uspokajamsię.Śpi,aledajęjejbuziakaiobiecuję,żeprzyjdęnastępnegodnia.
Kiedywychodzę,słyszępielęgniarkirozmawiającewsalce.
–Tak…tak…wiązanojązTomemJamesem,GarymHoltemiRaoulemFirstem.Niemaco,laskanie
znaumiaru.
–Cozaszkoda,doktorFerrasajesttakifajny.MógłdalejbyćzdoktorCaty.Onabygotraktowałatak,
jakzasługuje.
–Biednydoktor,ileonmusiznosić…
Niezatrzymującsię,wychodzę,żebyniezrobićawantury.
PrzezkilkadnichodzimyodwiedzaćValerię,kiedytylkomożemyijestemświadomatego,jaknamnie
patrzą pielęgniarki. Moja złośliwa natura usiłuje dojść do głosu i utrzeć im nosa, ale sobie na to nie
pozwalam ze względu na Dylana. Tylko tego brakowało. Poza tym w tej chwili najważniejsza jest
Valeria.Kiedywypisująjązeszpitala,spotykamysięwczwórkę.Odwozimyjądodomuitroszczymysię
oto,żebyczuła,żejestkochanaizadbana.Jesteśmyjejrodziną.Śmiejącsię,pokazujenamrozszerzacz
pochwy,którydostałainabijamysięztego,jakdobrzejejbędzie.
Dwudziestego piątego lipca jedziemy do Nevady, a ja jestem wykończona. Muszę tam wystąpić i
Dylan wziął kilka dni urlopu, żeby ze mną pojechać. W autobusie, którym podróżujemy, cała ekipa mi
nadskakuje,troszczysięomnieiwszyscytysiącrazymipowtarzają,żemamodpoczywać.
Tifany nie dołącza się do tego miniturnée. Postanowiła zostać i opiekować się Piękną i Valerią. Jej
instynkt opiekuńczy wobec nich dwu jest silniejszy niż instynkt lwicy i nikt nie jest w stanie jej się
sprzeciwić.PonieważValeriajestpooperacji,jakofryzjerkęzatrudniamyjejkoleżankęiszybkowidzę,
żewpatrująsięwsiebiezOmaremmaślanymioczkami.
Bezkomentarza!
Wiem, że moi towarzysze mają rację, zalecając mi ostrożność i może powinnam trochę zwolnić, ale
niechcęprzyprawiaćOmaraaniwytwórniododatkowybólgłowy.Mójszwagiernicminiepowiedział,
aleodjednegozewspólnikówwiem,żestanąłwmojejobronie.Widoczniepotym,jakwyszłonajaw,
że jestem w ciąży, musieli się strasznie pokłócić. Dlatego nie odwołałam tych czterech występów.
ObiecałamDylanowi,żekiedyskończę,zrobięsobieprzerwęażdowrześniowegotournée,ichociażnie
jestprzekonany,zgadzasię.Niemawyjścia.
PrzedwjazdemdoNevadyzatrzymujemysięnastacjibenzynowej,żebyzatankować.Wysiadamy,żeby
rozprostowaćkości,ajaidęzdziewczynamidotoalety.Zauważająmniejakieśmłodechłopakiiproszą,
żebymzrobiłasobieznimizdjęcie.Zgadzamsięzradością,ażnaglejedenznichchwytamniewpasie.
–Możedaszmiswójnumerisięumówimy?–mówi.
Zuśmiechemwyswobadzamsięzjegouścisku.
–Przykromi,alenie–odpowiadamznajwiększąuprzejmością,najakąmniestać.
Dylan,którywszystkowidzi,podchodzidonaswchwili,kiedychłopakwypala:
–Aco,sypiasztylkozesławnymi?
Nie zdążę odpowiedzieć, bo cios Dylana wprawia mnie w osłupienie. Omar podchodzi szybko i
chwyta brata, który wyrzuca z siebie wszelkie możliwe obelgi. Jakoś udaje nam się zaciągnąć go do
autobusu,wktórymgouspokajam.
Kiedydocieramydohotelu,niemamnanicsiłijaktylkowchodzimydopokoju,rzucamsięnałóżko.
Chcęspać.Muszęodpocząć.Owpółdoósmejrozlegasiępukaniedodrzwi.ToOmar,żebymzeszłana
próbędźwięku.Dylanzamykadrzwiipatrzynamnie.
–Niepowinnaśiść–mówi.–Niewidzisz,żejesteśwzłymstanie?
Nie odpowiadam. Nie chcę się znów kłócić. Ostatnio kłócimy się za często i zawsze z tego samego
powodu.
Wstaję z wysiłkiem, wchodzę do łazienki i biorę prysznic. Nie idzie za mną i właściwie jestem mu
wdzięczna.Pokąpieliczujęsiędużolepiejiwychodzęzłazienkizuśmiechem.
–No,kochanie,nieróbtakiejminy.Czujęsięświetnie,niewidzisz?
Dylanprzyglądamisięuważnieikiedywidzi,żepuszczamdoniegooko,uśmiechasięwkońcu.
–Niewiem,comamztobązrobić–szepcze.
Dwiegodzinypóźniej,popróbiedźwięku,wracamydohotelu.Wielkikoncertzaczynasięodwunastej
w nocy, a ja występuję jako siódma. Złe samopoczucie znów bierze nade mną górę, ale nie chcę się
poddać. Jeżeli to zrobię, jeżeli okażę słabość, Dylan znów zacznie swoje wywody i znowu się
pokłócimy.
Owpółdodwunastej,ubranaiumalowanaschodzędorecepcji.
–Mówiłemci,żestraszniemisiępodoba,jakleżąnatobietespodnie?–szepczemójukochanynamój
widok.
Uśmiechamsię,okręcamwokółwłasnejosiidajęmuprzelotnegobuziaka.
–Przypomnęcitownocy,kiedywrócimydohotelu–opowiadam.
Śmiejąc się, wsiadamy do samochodu obsługi, który ma nas zawieźć na koncert. Miejsce pęka w
szwach,tyluludzichcesiędobrzebawić.Spotykamsięzróżnymiartystami,którychznamirozmawiamz
nimi.Dylanrównieżsprawiawrażenieodprężonego.Prawietrzygodzinypóźniejnadchodzimojakolej
nawystęp.Dajęmubuziakaiwybiegamnascenę,naktórejwitająmnieoklaskami.
Szczęśliwa,żetujestem,śpiewamdwiepiosenki,poruszającsięposcenieztancerzamiidobrzesię
bawię.Powykonaniutrzeciejpróbujęzejśćzesceny,alewszyscydomagająsięHowAmISupposedto
LiveWhithoutYou,wielkiegoMichaelaBoltona,więczerkamnaOmara,atenkiwagłową,zadowolony,
daję znak moim muzykom i śpiewam tę piosenkę, szukając wzrokiem Dylana i śpiewam ją dla niego.
Tylkodlaniego.
Kiedykończę,ludziebijąbrawojakszaleni,ajażegnamsię,posyłająctysiącbuziakówwpowietrze.
Kiedyschodzę,czekanamnieDylan,którybierzemniewramiona.
–Aterazdołóżeczka–mówi.–Potrzebujesztego.
Wtulam się w jego pierś i dostrzegam wokół siebie błysk lamp fotograficznych. Robią nam zdjęcia,
kiedycałujęgozmiłością.
Następnegodnia,kiedyschodzimynaśniadaniezzespołem,Omarunosigazetę.
–Dylan,chybamusiszprzygotowaćsięnapozew–mówi.
Patrzymynazdjęcia.Najednymwidaćmnieichłopakazestacjibenzynowej,jakrozmawiamy,kiedy
trzyma mnie w pasie, a na następnym Dylana, który go atakuje. Tytuł mówi: „Doktorowi Ferrasa
puszczająnerwyzpowodużony”.Czytamyartykuł,wktórympiszą,żeDylanaogarnęłazazdrość,kiedy
zobaczyłmojąnadmiernąwylewnośćwobecchłopaka.
Cozaświnie!
Denerwuję się, a Omar pokazuje mi kolejną gazetę, w której widać inne moje zdjęcie, w ramionach
Dylana, jak się całujemy. Tytuł mówi: „Yanira i jej mąż. Namiętność na koncercie”. Teraz się śmieję.
Dylanteż.
–Niczymsięniemartw–mówi,całującmnie.
Nieodpowiadam,alemartwięsię,itobardzo,namyślotym,cobędzie,jakzobaczytowszystkojego
szef.
OkołoósmejranocałąekipąwielkimautobusemjedziemydoWyoming.Kolejnywystępmamytam.Po
przyjeździe powtarza się rytuał wczorajszego dnia, z tą różnicą, że czuję się świetnie. W hotelowym
pokojubiorępryszniczDylanem.
–Odgadnij,kimjestemtejnocy–szepczęmunaucho,przysuwającsiędoniego.
Patrzynamnierozbawiony,ajachwytamgozawłosyizmuszam,żebysiępochylił.Klękaprzedemną,
ajapatrzęnaniegozgóry.
–JestemEleonora,twojapani–mówię–ibędzieszrobił,cocirozkażę.
Dylanśmiejesię,chętnydozabawy.Zakręcamprysznic,znówchwytamgozawłosyizmuszam,żeby
wstał.
–Wytrzyjmnie–rozkazuję.
Bezwahaniabierzeszlafrok,wkładanamnie,akiedychceprzewiązaćgopaskiem,jawysuwamgoze
szlufek,owijamgowokółjegoszyiizwiązuję.
–Chodźzamną–mruczę.
–Musisziśćspać,kochanie…Zasześćgodzinwyjeżdżamy.
–Ćsśś…Milcz!–rozkazuję.
Prowadzę go na kanapę w ładnym hotelowym pokoju, ściągam szlafrok, na którym oboje siadamy i
podajęDylanowipilotaodtelewizora.
–Poszukajfilmuporno–mówię.
–Aleprzecieżichnielubisz,kochanie.
Słyszącto,chwytamjegoczłonekiściskamgo.
–DoEleonory,twojejpani,powiedziałeś:kochanieimaszczelnośćniebyćjejposłusznym?–syczę.
Wzdycha,marszczącczoło,bierzepilota,przerzucakanały,ażdocieradopłatnych.
Wprowadzanasznumerpokojuinaszymoczomukazująsięgorącesceny.Sątrzykanałypornoikażę
muprzełączać,ażwkońcuwybieramten,którykażęzostawić.
–„Bestialskinumerek”,niezłytytuł!
Dylanprzewracaoczami,ajauśmiechamsię,rozbawiona.Możewydawaćsiętodziwne,alejegonie
interesują tego rodzaju filmy. Jego zdaniem są ordynarne i są złym obrazem seksualności. Ale nie
protestujeizaczynamyoglądać.Naekraniewidaćmłodąparę,któradocieradohotelu.Kiedyznajdują
sięwpokoju,onjąrozbieraiwiadomo,standard!Koniecscenariusza.Oglądamy,ajarozchylamnogii
zachęcam Dylana, żeby mnie lizał. Jest podniecony i się nie zastanawia. Rozkoszuję się, aż nagle ci z
ekranu przyjmują pozycję, której ja nigdy nie próbowałam, więc chwytam Dylana za włosy i każę mu
spojrzećwtelewizor.
–Eleonorażąda,żebyśzrobiłtosamo.
Dylanpatrzynatelewizor.
–Niewiem,czyEleonorajesttakagibka–odpowiadazuśmiechem.
Znówspoglądamnatelewizor.Dziewczynamagłowęiramionanapodłodze,plecynadolnejczęści
fotela,anogizwiniętewkłębek.Chłopakleżynaniej.Niezłapozycja!
Niezastanawiającsiędwarazy,kładęszlafroknapodłodze.
–Kochanie,nalitośćboską–protestujeDylan.–Zrobiszsobiekrzywdę!
Śmieję się. Nie ulega wątpliwości, że dzisiaj nie jesteśmy w stanie zabawić się w: Odgadnij, kim
jestemtejnocy.Unoszęnogiiopuszczamjesobienagłowę.
–Dalej…Zróbmito!–mówię.
Patrzęnaniegozpodłogi.Niewierzy!
–Kapryśnico,zrobiszsobiekrzywdę–powtarza.–Usiądźnormalnie.
Alejachcętozrobićinalegam,widzącjegosztywnyczłonek.
–Przynajmniejspróbuj.Jeżelipoczuję,żecośjestnietak,tocipowiem.
Dylan wzdycha. Stawia nogi po obu stronach mojego ciała, pochyla się, przysuwa członek do mojej
pochwyiwsuwagodoniej.
Jęczymyoboje.Pozycjajestobiecująca.Znówsięwemniezanurza,ajamałosięnieuduszę,akiedy
zaczynasięporuszać,niemogęznieśćbóluszyi.
–Dylan…kochanie…przestań,złamieszmikark.
Natychmiast przerywa. Pomaga mi się podnieść, a ja, zaśmiewając się, siadam na kanapie. Dylan
delikatniedotykamojejszyi,masujeją,akiedywidzi,żenicminiejestiżerozsadzamniepożądanie,
mówi:
–Chodźtu,Eleonoro,damcito,czegochcesz.
Mój śmiech mu się podoba. Biegnę do łazienki. Wpadam pod prysznic, gdzie szamoczemy się dla
zabawy,ażwkońcuznajdujęsięnakolanachtwarządościany,aDylanswoimkolanemrozsuwaminogi
izanurzasięwemnie.
–Taklepiej,niesądzisz,tygrysico?–mruczy,ajadyszę.
Kiwamgłową.
Z twarzą przyklejoną do ściany prysznica czuję mocne pchnięcia mojego ukochanego. Nasze jęki
wypełniają łazienkę. Dylan chwyta mnie w pasie, żebym nie mogła się ruszyć i po kilku silnych,
pewnych,szybkichpchnięciach,mówiminaucho:
– Wyobraź sobie, że za mną jest mężczyzna, który chce cię pieprzyć. Przygląda nam się i czeka, aż
skończę, żeby mógł cię wziąć. Wsadzi ci swojego sztywnego fiuta i będzie cię posuwał, aż zaczniesz
krzyczeć z rozkoszy, a ja będę tego słuchał. Poprosiłem go, żeby pieprzył cię tak, jak lubisz, a kiedy
skończy,jaznówwejdęwciebieitakpokolei,dopókibędziemywstanie.
Oszalała,wyobrażającsobiesytuację,którąopisuje,osiągamorgazmzdelirycznymkrzykiem,aonpo
paruchwilachidziewmojeślady.Odkądspróbowaliśmytrójkąta,obojepragniemygopowtórzyć,alez
powoduciążymusieliśmywszystkozawiesić.
Tejnocyśpimywobjęciach,wyczerpani.
Kiedydzwonibudzik,mamochotęumrzeć!
Nie mam siły, ale nie skarżąc się, wstaję. Ubieramy się i schodzimy na śniadanie do hotelowej
restauracji. Spaliśmy zaledwie trzy godziny i jestem wykończona. W autobusie kilka razy wymiotuję, a
Dylan,zaniepokojony,cierpizemną.Biedak,nieźlesięprzezemniemęczy.
Omar przejmuje się moim stanem i bracia wymieniają między sobą parę niemiłych słów. W końcu
muszęwkroczyćdoakcji.Tylkotegobrakowało,żebymmusiaławysłuchiwaćichkłótni.
Poprzyjeździedohoteluniemamyczasunaodpoczynek.Omarpoganianas,żebyśmyzdążylinapróbę
dźwięku, a Dylan znów się z nim kłóci i pyta, czy nie widzi, jak się czuję. Omar patrzy na mnie. Pyta
mnie,cochcęzrobić,ajabezwahaniaodpowiadam,żepojadęnapróbędźwięku.
Dylantracicierpliwość.
Próbę z powodu wymiotów muszę dwa razy przerywać, a kiedy przerywam po raz trzeci, Dylan
wchodzinascenęiwarcząc,każemizejść.Omarpatrzynanas,alesięnieodzywa.Wie,żejegobratma
rację.
Po powrocie do hotelu Dylan zmusza mnie, żebym się położyła i wrzeszczy jak opętany, że dzisiaj
koncertuniebędzie.Jestwściekły,więcmilczę.Niemamsiłysięznimkłócić,aletak,żebyniewidział,
kiedy wchodzi do łazienki, biorę komórkę i nastawiam budzik. Muszę wystąpić, czy mu się to podoba,
czynie.
Budzikwyrywamniezesnuprzestraszoną.Dylan,któryleżyobokmnie,wyłączaalarmicałujemniew
czoło.
–Odpoczywaj,potrzebujesztego–mruczy.
Tegodomagasięmojeciało.Nieruszamsię,alepokilkuminutachwstaję.
–Niepatrztaknamnie–mówię,widzącjegowściekłąminę.–Muszęwystąpić.
–Nie.RozmawiałemzOmaremiodwołałtwójwystęp.
–Cotakiego?!–krzyczę,niedowierzając.
Dylanpieścimojątwarz.
–Jesteśwciąży,kochanie–mówi.–Nieczujeszsiędobrze.
Zdenerwowanatym,żeźlesięczujęitymcozrobił,krzyczę:
–Możeszbyćtakmiłyiskończyćztymnegatywnymnastawieniemimipomóc?!
–Co?–pytazaskoczony.
–Proszę,żebyśmipomógłztegowyjść.
Patrzynamnieobrażony.
–Dbajosiebieipozwólmiociebiedbać!–krzyczyrozwścieczony.–Odwołajkoncertyipieprzone
trasy,awyjdzieszztego!
–Tojesttwojerozwiązanie?
–Tak!–krzyczy.
Wzdycham.Widać,żetrasygodobijają.
–Możeszprzestaćbyćfałszywąnutą,któraprzeszkadzamiwkarierze?
Żałuję tych słów, kiedy tylko je wypowiadam. Jeżeli ktoś wspiera mnie stuprocentowo, to właśnie
Dylan.To,copowiedziałam,jestniesprawiedliwe.
–Przepraszam,kochanie–mruczę.–Niezastanowiłamsię,comówię.
Zamykaoczy.Napewnoliczydotysiąca.Wkońcujeotwiera.
–Jeżelichcesz,żebymciwybaczył,połóżsięiodpoczywaj.
Kręcęgłową,aDylanwydajezsiebiejękfrustracji.
–Cholernyuparciuch.
Nie odpowiadam. Wiem, że ma rację, ale się szykuję. Dzwonię do Omara i mówię, że wystąpię.
Niesamowite,alemójszwagierodpowiada,żenie,bonieczujęsiędobrze.Jednaktaksięupieram,żew
końcumiulega.
ZjawiasięprzyjaciółkaValerii,żebyzrobićmimakijaż,którymzajmujesięwmilczeniu.Zpewnością
ponuraminaDylanająonieśmiela.Kiedykończy,wychodzinajszybciejjaksięda.Zostajemywpokoju
sami,ajaodwracamsiędoniego.
–Kochanie,nicminiejest,niewidzisz?–mówię.
–Nie,niewidzę.Powinniśmywracaćsamolotemdodomu,powinnaśsiępołożyćiodpoczywać.
Jegoinstynktopiekuńczy,jakzwykle,jestsilniejszyniżwszystkoinne,więcpodchodzędoniego.
–Przytulmnie–mówię.
Robito. Rozkosz, jakączuję w jegoramionach, od razu koiciążowe dolegliwości ijestem mu za to
wdzięczna.Całujemojewłosy.
–Jedźmydodomu–mówi.–PorozmawiamzOmaremizwytwórniąiwszystkozałatwię.Będziemy
mielidziecko,powinnaśodwołaćtrasę.Jeszczezdążysz.
– Nie, Dylan, nie proś mnie o to – odpowiadam, odsuwając się od niego. – Nie proś, żebym
zrezygnowałazmarzeń.
Patrzynamniezrozpaczony.
–Nieproszę,żebyśrezygnowałazmarzeń,proszętylko,żebyśjeprzesunęłanapóźniej.Niedociera
dociebie,żewtwoimstaniestrasznieciężkojestrobićto,cousiłujeszrobić?
–Tobędzietylkokilkamiesięcy!
–Spójrznasiebie,Yanira.Dobrzesięczujesz?–pyta,obrażony.
Nieodpowiadam,niechcęgookłamywać.
– Gdybyś czuła się dobrze, nie mówiłbym ci tego, co mówię. Zastanów się nad tym, co robisz,
kochanie,zastanówsię,zanimbędziezapóźno.
–Zapóźnonaco?
Patrzynamniezpochmurnąminą,akiedychceodpowiedzieć,rozlegasiępukanie.ToOmar.Pyta,czy
dobrzesięczuję,ajakiwamgłową.Dylansięnieodzywa,wchodzidołazienkiizamykadrzwizhukiem.
Tego wieczoru nie chce jechać ze mną na koncert. Urażona demonstracją jego wściekłości ja też
wychodzę, trzaskając drzwiami i oddychając głęboko, żeby powstrzymać mdłości, wsiadam do
samochodu.Kiedyparęgodzinpóźniejwchodzęnascenę,staramsiędaćzsiebiewszystko.Śpiewami
tańczę,aleczujęsięsłaba,bardzosłaba.Jakośwytrzymujędokońca,apotemuśmiechamsię,żegnami
idęnatyłsceny,gdziechwytamnieOmar.
– Boże, Yanira! – krzyczy, widząc, w jakim jestem stanie. – Powinnaś była zostać w hotelu. Dylan
mniezabije.
–Spokojnie–mówięzuśmiechem.–Najpierwzabijemnie.
KiedydocieramydopokojuiDylanwidzi,wjakimjestemstanie,szybkokładziemnienałóżku,aja,
nieprzytomnazezmęczenia,słyszę,jakwykrzykujebratuwtwarzwszystkieokropności,któreodjakiegoś
czasuwsobiedusił.Kłócąsię,ajaniemamsił,żebyprotestować,kiedysłyszę,żeDylankażeOmarowi
odwołaćwszystkietrasykoncertoweimówi,żeniepojadę.
Nadranembudzęsięniespokojna.Sercemiłomoczeitrzęsęsięjakgalareta.Dylanpracujeobokmnie
nakomputerze.
–Cocijest?–pytaszybko.
Przestraszona,oddychamztrudemichwytamsięzaserce.Właściwieniewiem,comijest,alewiem,
żezcałąpewnościącośjestnietak.Dylanprosi,żebymmuwytłumaczyła,aleniemogę.Nagleczuję,że
cościepłegociekniemipoudach.Podnoszękołdręiwidzękrewmiędzynogami.Sparaliżowana,patrzę
naniąbezruchu,ażDylankładziemnienałóżkuipojegominiewidzę,żejesttaksamoprzestraszonyjak
ja.Udajemusięzachowaćspokój.
–Zaciśnijnogi,spokojnie,kochanie.Wezwępogotowie.
Następnąrzeczą,jakąpamiętam,jestpogotowie,minaOmara,słowamiłościDylanaiciemność.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
15.Mamwszystkopróczciebie
B
udzę się na szpitalnym łóżku. Dylan jest obok mnie, a kiedy otwieram oczy, mruczy do mnie czule,
odgarniającmiwłosyztwarzy.
–Cześć,piękna.
–Cześć…–odpowiadam,czującsuchośćwustach.
Wspomnienia zalewają mnie niczym tsunami i do oczu napływają mi łzy. Wyczuwam, co się stało.
Dylanzezbolałąminącałujemnieczulewczoło.
–Niemartwsię,kochanie…Jeszczebędziemymielidziecko–mówi.
Tego popołudnia przychodzi porozmawiać z nami lekarz, który jako jedyne wyjaśnienie tego, co się
stało,podajeto,żenaturajestbardzomądraiżeskorocośtakiegosięstało,tonapewnodlatego,żez
płodembyłocośniewporządku.
NastępnegodniawracamydoLosAngeles.Wdomuzamykamsięwsypialniipłaczę,ipłaczę.Dylan
jestdlamniebardzoczuły.Rozmawiamzmojąrodziną,wszystkimjesttakprzykrojakmniezpowodu
tego,cosięstało.Mamachcedomnieprzyjechać,alejejniepozwalam.Chcęjaknajszybciejwrócićdo
normalnegożycia.
Wszyscy mnie pocieszają, ale nie jestem w stanie się pozbierać. Obwiniam się o to, co się stało.
Powinnam była posłuchać Dylana. Powinnam była odpoczywać, ale nie zrobiłam tego i skutek jest
katastrofalny.
Przyjaciółki są ze mną na zmianę, żebym nie zostawała sama, kiedy Dylan idzie do pracy. Nie
pozwalają mi oglądać telewizji ani czytać gazet. Informacja o moim poronieniu pojawia się we
wszystkich brukowcach i chociaż dziewczyny są przekonane, że ich nie widzę, katuję się, czytając w
komórcepotwornerzeczy,któreinsynuują.
Dylan,którywracawieczorami,skaczenademnąjakmoże,aleczuję,żesięoddalił.Wyczuwam,że
nosi wewnątrz coś, co wcześniej czy później będzie musiało znaleźć ujście. Od tragedii z dzieckiem
pracujewięcejniżkiedyś.Niewiem,czyrobitodlatego,żefaktyczniemawięcejpracy,czydlatego,że
niechcezemnąbyć.Któregośpopołudniawracawcześniejniżzwykleiwkładasmoking.Zaskoczona,
wchodzędopokoju.
–Dokądidziesz?
–Szpitalurządzagalę,żebyzebraćfunduszenanowąsalęnoworodków–mówizpoważnąminą,nie
patrzącnamnie,ipoprawiamuchę.
–Dlaczegomiotymniepowiedziałeś?–pyta.–Niewiedziałam,niejestemubranai…
–Tynieidziesz,Yanira.
Jegogłos,tenpoważnyton,mnieniepokoi.
–Dlaczego?–Nieodpowiada,więcotwieramszafę.–Dajmipółgodzimy–upieramsię–obiecuję,
żebędęgotowai…
–Skorociotymniepowiedziałem,toznaczy,żeniechcę,żebyśszła.
Jegostanowczośćichłódodbierająmimowę.Zamykamszafęiwięcejsięnieodzywam.Wychodzęz
sypialni,aonchwilępomnie.Dajemiprzelotnegobuziakaiwychodzi.
Niedasięukryć,żecośmiędzynamipękło.Całkowitybrakporozumienia.
Płaczęzrozpaczonaiwiem,chociażmitegoniepowiedział,żechce,żebymtrzymałasięzdalekaod
jegopracyijegokolegów.Pewniesięmniewstydzi.
Kiedy wraca nad ranem, udaję, że śpię, ale przyglądam się, jak się rozbiera i kładzie do łóżka. Nie
dotykamgo,onmnieteżnie.Popoliczkuspływamiłza.
Jatylepłaczępotym,cosięstało,aonnieuroniłprzymnieanijednejłzy.Cierpi?Wiedziałam,żeto
będzietrudne,aleniesądziłam,żeażtak.Jegozachowanieprzypominamiczasamizachowaniejegoojca
itaświadomośćprzyprawiamnieodreszcz.
Następnego dnia wychodzi do pracy, nie zamieniając ze mną słowa. Wie, że jestem urażona tym, co
zrobił,aleniepyta.Nieinteresujesięmną.Staramsięgozrozumieć,staramsięniemiećmuniczegoza
złe. Ale chcę, żeby ze mną rozmawiał, żeby na mnie krzyczał albo się na mnie obrażał. Chcę, żebyśmy
mielizesobąkontakt,jakzawsze,aleontegounika.
Kontaktują się ze mną różni szefowie z wytwórni. Wszyscy oprócz Omara. Dylan poprosił ich, żeby
odwołalitrasę,alenicsobieztegonieztegoniezrobiliinalegają,żemamjąodbyć.
Wahamsię.Niejestemjużwciążyiniewiem,coodpowiedzieć.DzwoniędoOmara.Rozmawiamz
nim,aonmimówi,żerozumieswojegobrataiżetenjedenrazniebędziesięwtrącał.Mamzdecydować
sama,czypojadęwtrasę.
TegowieczorupokolacjimówięotymDylanowi.
–Yanira–mówizesrogąminą.–Tentematdawnozamknąłem.Odwołałemtrasę.
Jegostanowczośćito,żenieliczysięzmoimzdaniem,podnosimiciśnienie.
–Ostatniesłowonależydomnie,niedociebie–odpowiadam,urażona.–Tomojatrasaimojapraca.
Typodjąłeśdecyzjęnagorącoi…
–Podjąłemdecyzję,którajestdlanasnajlepsza.
–Dlanas?!–krzyczęzdenerwowana.–Chybadlaciebie!
Mojepełnenapięciasłowasprawiają,żenamniespogląda.
–Uspokójsię–odpowiadazniewzruszonąminą.–Jesteśwzburzona.
Niezwracającnaniegouwagi,krzyczędalej.
–Jakmamsięuspokoić,patrzącnato,corobiszicomówisz?!Cosięztobądzieje?Nieodzywaszsię
domnie,niedotykaszmnie,niepatrzysznamnie.Takmnienienawidziszprzezto,cosięstało?
Odkładaserwetkęnastół.
–Słuchaj,Yanira,nienienawidzęcię–mówizobrażonąminą.–Alerób,cochcesz.Niemamzamiaru
byćfałszywąnutąwtwojejkarierze.Podejmujwłasnedecyzje,tesłuszne,iteniesłuszne.
Jegogłos…
Jegomina…
Jegoodpowiedź…
Czuję,jakąwściekłośćmawsobie.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że masz przeze mnie problemy w szpitalu?! – pytam. –
Dlaczego?
Patrzynamniezaskoczony.
–Cotakiego?!
–Wiem,żeodjakiegośczasuznosiszkąśliweuwagi,plotkii…
–To,coznoszęwpracyczypozanią,tomojasprawa.Tyniemusiszsiętymprzejmować.
–Myliszsię!–krzyczę,widząc,żepotwierdzamojepodejrzenia.–Martwięsię.Jesteśmoimmężemi
się niepokoję. Nasz idealny świat się wali i… i… Cholera! Ty mnie nawet wykluczasz z życia
towarzyskiegojakjakąśzarazęiniemówiszmi,że…
–Acomamcimówić?–przerywamipodniesionymgłosem.–Żemuszęznosićdrwinykolegówza
każdymrazem,kiedyprzypisującinowyromansalbomówią,żewidzielicięnaimprezie?Czymożemam
ci opowiadać o tym, jaki jestem szczęśliwy widząc, że moja żona jest tematem plotek pielęgniarek? A
możemamciwyjaśnić,jakpodlesięczuję,czytająctytułykurewskichbrukowców?Słuchaj,Yanira,nie
wkurzajmniebardziej,dośćjużprzezciebieznoszę.
Zcałąpewnościąpowinniśmyporozmawiaćipostanawiam,żezrobimytotuiteraz.Siadamwfotelu.
–Proszębardzo.Powiedz,comaszmidopowiedzenia.
Dylanmarszczybrwi.
–Ococichodzi?
–Wiem,żeproblememniejesttylkoto,copowiedziałeś.Chodziocoświęcej,prawda?
–Oczymtymówisz?
Patrzęnaniegosurowo.
–Doskonalewiesz,oczymmówię.Dalej,powiedzto!
Jegoniewzruszonaminaprzyprawiamnieogęsiąskórkę.
–Yanira,dajspokój.
–Nie!–krzyczę,wstając.–Niemamzamiaru!Chcę,żebyśmipowiedziałto,coukrywasz.Przestań
przedemnąuciekać,chowaćsięwszpitalualbowswoimgabinecie.Bądźszczeryizmierzsięztym.
Nieodpowiada.Przesuwadłoniąpowłosach,zdenerwowany,alesięnieodzywa.
–Wiem,żemyślisz,żetojajestemwinnatemu,żestraciliśmydziecko!–krzyczę.Wiem,żemyślisz,że
gdybymcięposłuchała,nictakiegobysięniewydarzyłoi…i…!
Wybuchampłaczem.Dylanwstaje,żebymnieobjąć,alegopowstrzymuję.
–Powiedzto!–krzyczę.
Powstrzymujesię.Czuję,żeuczuciatrawiągoodśrodka.
–Niemyślęnicztego,copowiedziałaś–szepczewkońcu.–Niewiem,dlaczegomyślisz,żeja…
–Kłamca!
Wściekłość Dylana wzbiera niczym piana, aż w końcu nie jest w stanie dłużej milczeć i krzyczy ze
złościąwoczach.
–Niemyślę,żejesteświnnastratydziecka,takierzeczysięzdarzają.Aleowszem,myślę,żepowinnaś
dbaćosiebietrochębardziej!–Nimzdążęzareagować,dodaje:–Gdybyśmnieposłuchała,może…
–Może
–Możebydotegoniedoszło,prawda?–kończęjegozdanie.–Widzisz?Myślisztak.Obwiniaszmnie
oto.
Dylandotykaczoła.Zcałąpewnościądotarłodoniego,żemamrację.Odwracasiędowyjścia.Patrzę
naniegobezsłowa,aleprzeddrzwiamizatrzymujesię,odwracaipatrzynamnie.
– Kiedy ostatnim razem się pokłóciliśmy, przyrzekłem ci, że nie będę się izolował, cokolwiek się
stanie,żetypozbieraszokruchymnie.
Kiwamgłową.Toprawda,chociażwtejchwiliniemamochotyniczegozbierać.
Patrzymysobiesurowowoczy.Toutraconemarzeniezcałąpewnościązabierzezesobącząstkęnas
samych.
–Bolimniemyśl,żeważniejszebyłydlaciebietekoncertyniżnaszedziecko–mówiDylanzpoważną
miną. – Jestem załamany, bo nie pozwoliłaś, żebym się o ciebie troszczył. Mam dość oglądania cię w
gazetach i tego, że wszyscy w szpitalu patrzą na mnie z politowaniem albo się ze mnie śmieją. Jestem
wściekły,żeuważaszmniezafałszywąnutęwswojejkarierze.Jestemsmutny,bochciałemtegodziecka
tak samo jak ty. I jestem wściekły, bo nie wiem, jak poradzić sobie z bólem i rozczarowaniem, które
czuję,niewściekającsięnaciebie.
Jegosłowasąbardzoostreiniewiem,coodpowiedzieć.
Stoimy w odległości dwóch metrów od siebie, ale równie dobrze mogłoby nas dzielić pięć
kilometrów. Nigdy, odkąd ze sobą jesteśmy, nie mieliśmy tak strasznego poczucia pustki. Nie wiem,
czemu,mijamgoiidędosypialnipłakać.
Chcęumrzeć.
TejnocyDylannieśpizemną.Nocujewgabinecie,anastępnegodniawychodzidopracy.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
16.To
K
olejnednispędzamynajlepiejjakumiemy.Prawiesięniewidujemy,akiedysięspotykamy,prawiesię
dosiebienieodzywamy.Utworzyłasięmiędzynamitakwielkaprzepaść,żeżadneznasniejestwstanie
jejprzeskoczyć.Nieufność,rozczarowanieibóldobijająnaszzwiązekiżadneznasnierobiabsolutnie
nic,żebytonaprawić.
Nikomuniemówię,cosiędzieje.Zachowujętodlasiebie.To,coprzeżywam,jesttakbolesne,żenie
chcę,żebyktokolwiekotymwidziałczypróbowałzajmowaćstanowisko.
Dylan wyjeżdża na pięć dni do Waszyngtonu na kongres. Nie proponuje mi, żebym jechała z nim i
właściwie jestem mu wdzięczna. Ale następnego dnia jestem w takim stanie, że niemal chodzę po
ścianach.Tęsknięzanim.Samotnośćpchamniewramionaprzyjaciółek.Coral,zajętapracąiastronautą,
niemadlamnieczasuzawsze,kiedyjąproszę.ZTifany,któraopiekujęsięPiękną,sprawamasięmniej
więcejtaksamo,aValeriamusidojśćdosiebiepooperacji.
Chcączawszelkącenęwyrwaćsięzdomu,chodzęnaimprezy,naktóremniezapraszają.Przebywając
w otoczeniu ludzi, którzy nie pytają mnie, jak się czuję ani nie wypytują o moje życie, odprężam się i
cieszęsiętym.NajednymztakichprzyjęćspotykamsięzmoimszwagremTonym,któryjestzaskoczony,
żewidzimniebezDylanaipyta,czywszystkowporządku.Kiwamgłową.Niewiem,czymiwierzy.
Dylanwracazpodróżyinaszechłodnepowitanieuzmysławianam,żejestcorazgorzej.Nadalsiędo
siebienieodzywamy,niecałujemysię,nieprzytulamy,niekochamy.
Dnipłyną.Corazbardziejsięodsiebieoddalamyizaczynamżyćswoimżyciem,takjakon.Łączynas
tylkodom,akiedyjesteśmywnimoboje,panujecisza,którastajesięniedozniesienia.Chybadlatego
staramysięspędzaćwnimmożliwienajmniejczasu.
Po poronieniu dziennikarze zadręczają nie tylko mnie, czyhają też na Dylana przed wejściem do
szpitalaiśledzągo.Chociażnicniemówimy,napewnodomyślająsię,żenaszeżyciesięzmieniło.Już
nie pokazujemy się razem, nigdy nie widzą nas uśmiechniętych, a nagłówki takie jak: „Wystrzałowa
blondynkaoimieniuYanirasamawnocy”pojawiająsięwprasiecotydzień.
Zostaję zaproszona na czterodniowa galę w Acapulco. Zgadzam się z radością. Wszyscy zaproszeni
artyścizatrzymująsięwimponującymhotelu,wktórymodpoczywamisięopalam.Przezpierwszedwa
wieczory, żeby uniknąć dziennikarzy, nie wychodzę z pokoju, a drugiego wieczoru, kiedy otwieram
laptopiłączęsięzinternetem,krewzastygamiwżyłach,kiedywidzęDylanawjakimślokalunadrinku
ze znajomymi. Oszołomiona oglądam zdjęcia, na których widać, jak rozmawia z uśmiechem z tą samą
czarnulką.Tytułinformuje:„MążYanirybawisięwdobrymtowarzystwie”.
Wściekła,wyłączamkomputerichybaporazpierwszyczujęwzburzenie,któreonmusiałczućprzez
wielemiesięcy.
Następnegodniawychodzępopływaćnajachciezeznajomymi.Dobrzesiębawimy,tańczymy,pijemy,
ale impreza kończy się dla mnie, kiedy niejaki James chwyta mnie w pasie, całuje w usta, a ja z
wściekłościkopięgokolanemwmosznętak,żezginasięwpół.
Tego wieczoru śpiewam na gali z przystojnym Luisem Miguelem. Matko kochana, co za rozkosz! Na
sceniepatrzymysobiewoczy,śpiewającsłowapiosenki:
Mamwszystkoopróczciebieismakutwojejskóry.
Pięknajakkwietniowesłońce,
cozaniedorzecznydzień,wktórymmarzyłem,żejesteśdlamnie.
Mamwszystkoopróczciebieiwilgocitwojegociała.
Tysprawiłaś,ottak,żechcępodążaćzaśladem
Twojegozapachu,szalejączmiłościdociebie.
Śpiewając,myślęoDylanie.Toprawda,mamwszystkoopróczniegoichociażżyjęswoimżyciem,nie
mam żadnej, ale to absolutnie żadnej motywacji, ani nic mnie nie ekscytuje, kiedy nie jestem mu
potrzebna.
Czyżbyprzestałmniekochać?
Tegowieczorupowystępie,przytłoczonatym,coczuję,idęnadrinkazkilkomaartystami.Muszęsię
odstresowaćizabawić,bozwariuję.Tańczę,śpiewam,piję,szaleję,akiedywidzębłysklamp,wiem,że
ukażęsięnajakiejśokładce,jaktańczęwkusejniebieskiejsukience.
Amamichgdzieś!
Kiedy wracam do domu dwa dni później, Dylana nie ma. Biorę prysznic, ubieram się w wygodne
ciuchy,kładęsięnakanapieisłuchammuzykiziPoda.
Wieczorem,inaczejniżzwykle,Dylanpodchodzidomnie,wymachującgazetą,iwyrywamisłuchawki
zuszu.
–OdkądtotaksięprzyjaźniszzRaoulemPrizerem?–pytawściekły.
Patrzę na okładkę gazety i nie jestem zaskoczona. Widać na niej, jak tańczę w błękitnej sukience z
niejakimRaoulem,anainnychzdjęciachwidać,jakwchodzimyrazemdohotelu.Tytułmówi:„Yanirai
Raoul,ładnaparawAcapulco”.
Cholera,znówswatająmniezinnym?
–Toprawda?–Dylanniedajezawygraną.
Zaskoczonatym,żesiędomnieodezwał,spoglądamnaniego.
–Przecieżciebietonieobchodzi…–mówię.
Zjegoustwydobywasięryk.Jesttakwzburzony,żezaskoczonapytam:
–Możnawiedzieć,cocięnapadło?
–Odpowiedz!Toprawda?!–krzyczy.
–Nie.Jakmogłabymtozrobić,nieznaszmnie?
Nieodpowiada.
–Powinieneślepiejodemniewiedzieć,jacysądziennikarze–ciągnę.–Mamnadzieję,żetydobrze
siębawiłeś–syczęzfurią,kiedywidzę,jaknamniepatrzy.–Widziałamzdjęcie,naktórymwidaćbyło,
żeświetniesiębawiszzjakąśczarnulką.
Nieodpowiada.Patrzynamnieiwzdycha.
–Kiedygopoznałaś?–pyta.
–Kogo?
–Raoula!Podobnośpiewaliścierazemi…
– Wybraliśmy się na kolację z grupą znajomych, a potem na drinka – bronię się. – Nie byłam z nim
sama.
Zezbolałąminąchcepowiedziećcoś,cozcałąpewnościąbędziebolesne,alegouprzedzam.
–Totylkokolega.Niktwięcej.
–Kolega?
–Tak.
Dylansięuśmiecha.Oj…oj…tenuśmiechwcalemisięniepodoba.
–Toniesątwoikoledzy,totylkoludzie,którzychcąsięztobąpokazać–wypalazszelmowskąminą.
–Wykorzystującię,chcąsiędociebiezbliżyćtylkopoto,żebypromowaćswojąkarierę.
Z zimnym, bezosobowym uśmiechem wychodzi z salonu i parę sekund później słyszę, że drzwi
wyjściowesięzatrzaskują.
Kiedyzostajęsama,wtulamsięwsofę,zakrywamoczyipłaczę.Niemaobokmnienikogo,ktomógłby
mniepocieszyć.
Wczwartekumawiamsięzdziewczynami.Takzanimitęsknię,żeprawiewybuchampłaczem,kiedy
dzwonią umówić się na wspólne czwartkowe wyjście. Wkładam perukę i się uśmiecham, widząc, że
humoryimdopisująiżedowszystkiegosąoptymistycznienastawione.
Ukrywam moje uczucia, a kiedy pytają o Dylana, odpowiadam zadowolona i szczęśliwa i
uzmysławiamsobie,żeniezłazemnieaktorka.
PodczaskolacjiTifanyzaskakujenas,mówiąc,żemójteść,ajejbyłyteść,bardzopomagajejwtym,
żeby Piękna jak najlepiej zaaklimatyzowała się w Los Angeles. I że na następny weekend zaprosił ją i
małądoVilliMelodíaiżesięzgodziła.Cośpodobnego.
Coral opowiada nam, że jadą z Joaquínem na weekend do Nowego Jorku i strasznie się cieszę jej
szczęściem,chociażczujępotworneukłuciewsercu,kiedysobieprzypominamcudownyweekend,jaki
spędziłamwtymmieściezDylanem.
Valeria opowiada nam rozbawiona o swoich postępach z rozciągaczem pochwy. Śmiejemy się
wszystkie,żartującinadajemyprzyrządowiprzezwiskoSpartanin.
Kiedy przychodzi kolej na mnie, wymyślam naprędce, że śmiejemy się z Dylanem w łóżku, czytając
tytuły gazet i dowiadując się o kolejnych romansach, które wymyślają za każdym razem, kiedy z kimś
rozmawiamy.Wierząmi,takopowiadam.Niezłazemnieaktorka!
Po kolacji jedziemy do lokalu Ambrosiusa, gdzie piję śrubokręty jeden za drugim. Około drugiej w
nocy, kiedy wszystkie jesteśmy już lekko wstawione, Valeria się upiera, żeby pokazać nam, jak wyszła
operacja.Zaśmiewającsię,zamykamysięwłazience,onaopuszczamajtki,amyoszołomionepatrzymy,
kiedyrozchylanogi.
–Cholera,aleładnącipkęcizrobili!–wykrzykujeCoral.
–Niesamowite–stwierdzam.
–Poważnie,Valeria,cośniesamowitego!–mówiTifanyzniedowierzaniem.
ZadowolonaValeriapatrzynanaszgóry,amy,pochylone,przyglądamysięjejpochwie.
–Podobawamsię?
Coralkiwagłową,patrzącnanią.
– Źle, że mówię coś takiego, bo nie gustuję w kobietach, ale słuchaj, jak na ciebie patrzę, czuję
dreszcze.
Parskamgłośnymśmiechem.Wszystkieodwracajągłowywmojąstronę.
–No…zadużowypiłam–mówię.
Wychodzimyzłazienkiiweczterytanecznymkrokiemidziemynaparkiet.Tamjakiśfacetchwytamnie
w pasie, a ja uderzam go z całej siły, żeby mnie wypuścił. Odsuwając się, przesuwa mi perukę, ale
szybkojąpoprawiam.Tylkotegobrakowało,żebymniektośrozpoznałiżebypaparazzidorwalimniew
przebraniu.Tobyłbykoniecmojejprywatności.
–NiezłyzniegoCasanova–mówiCoral,spoglądającnamnie.
Parskamy śmiechem. Kiedy piosenka się kończy, Tifany i Valeria zostają na parkiecie, a Coral i ja
idziemydobaru.Chcenamsiępić.Zamawiamydwaśrubokręty.
–WypijmyzanowąpochwęValerii–mówię,unoszącmój.
Uderzamyosiebiekieliszkamiipijemy.
–Wszystkowporządku?–pytanagleCoral,patrzącnamnie.
–Tak.
Przyjaciółkaintensywnieświdrujemniewzrokiem.
–Cośmisięwtobieniepodoba.Niewiem,coale…
–Możeciemnaperuka?–przerywam.
Uśmiecha się i nim zdąży powiedzieć coś więcej, wyciągam ją na parkiet i tańczymy dalej. Coral
zaczynazauważaćwemniecoś,cochcęzatrzymaćdlasiebie.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
17.Bryza
N
adal nie dałam odpowiedzi wytwórni w sprawie trasy koncertowej i wiem, że są wściekli. Omar,
naciskany przez nich, przyjeżdża do mnie do domu. Słucham go cierpliwie i zaskoczona widzę, jak
zmieniło się jego podejście do mnie i mojej kariery. Przed wyjściem mówi, że do poniedziałku
konieczniemuszędaćodpowiedź.Kiwamgłową,dajęmubuziakaiwychodzi.
Leżącnakanapie,oglądamtelewizjęzpuszkącoca-coliwręce;wjednymzplotkarskichprogramów
pokazująfilmikizjachtuwAcapulco.
O,matko…O,matko!
Nakręcono je, kiedy byliśmy na pełnym morzu. Widać, jak tańczymy, bawimy się i pijemy. Kiedy
ukazujesięnastępneujęcie,chcęumrzeć.JestemnanimzniejakimJamesemwchwili,kiedytrzymamnie
wpasieicałuje.Zatrzymująobrazwmomencie,kiedyjegowargilądująnamoich,każącsiędomyślać,
żepocałunekbyłgorącyinamiętny.
Choleraaaaaaaaa!Tylkotegobrakowało.
Przecieżjagokopnęłamwjaja!Znerwówchwytamnieskurczwnodze.Wstaję,podskakujęparęrazy
iskurczmija.Kiedymogępostawićstopęnapodłodze,mójwzrokwędrujeprostonazdjęcie,naktórym
śmiejemysięzDylanem.
Matkokochana.Jakzareagujenatezdjęcianastatku,kiedyjezobaczy?
Niespokojnapodchodzędofotografii,bioręjądorękiisięuśmiecham.Takiepięknednispędziliśmy
wToronto!
Odstawiam zdjęcie na belkę kominkową, patrzę na inne i ogarnia mnie nostalgia na widok uśmiechu
Dylana,którytakmisiępodobaizaktórymtaktęsknię.
Znówsiadamnakanapieimyślęonim.Tęsknięzanim.Potrzebujęgooboksiebie,potrzebuję,żeby
mnie przytulił, uśmiechnął się do mnie, mówił mi romantyczne rzeczy, a przede wszystkim potrzebuję,
żebymniepotrzebował.
Przypominamisięlistodjegomatki.Ten,ktoprzepraszapierwszy,jest…
Z całą pewnością Luisa ma rację. Jeżeli nadal będziemy dla siebie tacy zimni i nieprzystępni, nic
dobregodlażadnegoznasztegoniewyniknie,asprawędodatkowopogarszająsytuacjetakiejaktana
jachcie.
Cholernipaparazzi!
Biorę telefon, żeby do niego zadzwonić i wytłumaczyć mu, że to wcale tak nie było, ale kiedy mam
wybraćnumer,czuję,żepowinnamspojrzećmuwoczy,więcpostanawiamdoniegojechać.
Ukrywam włosy pod niebieską czapką, wkładam słoneczne okulary i jadę do szpitala. Wjeżdżam
windą do jego gabinetu. Nie wiem, czy tam jest, czy może operuje. Ale nie ma to dla mnie znaczenia,
poczekamnaniegowgabinecieiprędzejczypóźniejsięzjawi.
Kiedyniktniewidzi,wchodzędośrodkaizamykamdrzwi.Pocichusiadamnakrześle,żebypoczekać,
ilebędzietrzeba.
Nagle z głębi, z pokoju, w którym Dylan ma małe łóżko, dobiega mnie pomruk. Wstaję i podchodzę
ostrożnie.SłyszęgłosDylanaijakiejśkobiety.Krewprzestajemikrążyćwżyłach.
Proszę…proszę…JezuChryste,niechtoniebędzieto,cosobiewyobrażam…
Oddychamztrudem,akiedypodchodzębliżej,rozpoznajęgłosDylana.
–Dalej…nieprzerywajteraz.Wytrzymam.
Boże…Boże…Boże…
Cośmnietrafi…cośmnietrafi…cośmnietrafi…
Cholera…cholera…cholera…
Słyszękobiecyśmiechiczuję,żesercełomoczemizprędkościątysiącanagodzinę.
CorobiDylanzkobietąsamnasamwswoimpokoju?
Starającsięniezemdleć,zaglądamprzezszparęwprzymkniętychdrzwiachiwidzęobojesiedzących
na łóżku. Dylan jest nagi od pasa w górę, a ona siedzi przed nim, zbyt blisko, i dotyka jego twarzy.
Rozpoznajęją.Tolekarka,którarobiłamibadaniekrwi.
Suka!
Nieruszamsię.Przyglądamimsię.
Pocałująsię?
PlanA:zabijęich.
PlanB:zamordujęich.
PlanC:unicestwięich.
Eliminujęteplanyzgłowy,aledrżę.MójBoże,sąkochankami?Sypiajązesobą?
Mojagłowa,którapomagamiwyobrażaćsobieto,cochcę,zaczynatworzyćswójwłasnyfilmzdrad,a
kiedy nie mogę już dłużej wytrzymać, trzęsąc się z wściekłości, gwałtownym pchnięciem otwieram
drzwi.
Spoglądająnamnieizrywająsięzłóżka.
–Tylkoniemówmiteraz:Toniejestto,nacowygląda!–syczę.
Odwracamsiędowyjścia,aleczuję,żeDylanchwytamniezarękęizatrzymuje.
–Oczywiście,żepowiem,żetoniejestto,nacowygląda.
–Puszczajmnie!–szarpięsię.
Alewiadomo,mojasiłaprzysileDylanajestśmieszna.Przysuwasiędomnie.
–Uspokójsię,Yanira–szepczemidoucha.
Niejestemwściekłananiego,alenanią.Cholernasuka!Rozszalałanamyślotym,corobili,zcałej
siłykopięDylanawgoleńiwypuszczamnie,skowyczączbólu.
–Jamamsięuspokoić?!–krzyczę,odwracającsiędoDylana,którycałyczasjestzgiętywpół.–Niby
jak?!Cholernykłamco!Pieprzyszją,prawda?
Onapatrzynamniezezdziwionąminą.
–Słuchaj,kochana,spokojnie–mówizmieszana.–Tusięnicniewydarzyło.
Patrzęnaplakietkęprzypiętądojejkitlaiczytamjejimię.
–Jesteśkurwą,RachelNelson.Wiesz,żejestżonaty,amimotoznimromansujesz!–krzyczęznowui
spoglądamnaDylana,którycałyczasschylonymasujesobienogę.–Terazrozumiem,dlaczegoostatnio
tyle pracujesz i nie dotykasz mnie nawet kijem! – syczę. – Masz tu do dyspozycji tę swoją sukę i
pieprzyciesię…pieprzyciejakpawiany!–kończę,przypominającsobieTifany.
Dylan,słysząctesłowa,prostujesięwściekły.Opuszczamniecaławerwa.
–Cocisięstałowbrew?–pytam,ściszającgłos.
Jegosurowaminamówi,jakbardzojestwściekły.
–Uderzyłemsięi…
– Nieprawda – przerywa mu lekarka. Spogląda na mnie. – Chcę ci powiedzieć, że kiedy weszłaś,
zszywałammubrew.Inieuderzyłsię,araczej…
–Rachel,zamknijsię!–rozkazujeDylan.
Lekarkasięuśmiecha.
–Powinnaświedzieć,żetwójmążmiałniedelikatnespięciezdoktoremHermanem–ciągnie–potym,
jakzobaczyłwtelewizjitwojezdjęciazjachtu.
Cholera!Widziałje.
–Dodiabła,Rachel,zamknijsię!–nalegaDylan.
Patrzę na nich z rozdziawioną buzią. Mój Boże, jak bardzo krzywdzę Dylana, w życiu i w karierze
zawodowej…Przestraszonatąmyślą,chcęsięodezwać,aleonspoglądanamniesurowo.
–Usiądźnatymkrześleisięnieruszaj–rozkazuje.Spoglądanalekarkę.–Aty,Rachel,dokończmi
zszywaćbrewi,dojasnejcholery,zamknijdziób–syczy.
Wmilczeniuprzyglądamsięprzerażona,corobimuzbrwią.Dylansięnieskarży,nierusza,akiedy
Rachelkończy,przecinanożycaminitkęiklepiegoporamieniu.
–Zrobione!–Zerkanamnie.–Inie,niepieprzęsięztwoimmężem,bomamwłasnego–dodaje.–
Jesteśmypoprostukolegamiiprzyjaciółmibezprawadobzykania.
Robię poważną minę i wzrokiem proszę ją o wybaczenie, a ona posyła mi uśmiech i przyjmuję do
wiadomości,żemiwybacza.
Kiedy zostajemy sami, dostrzegam na łóżku poplamione krwią ubranie Dylana. Nie patrząc na mnie,
otwieramałąszafkę,wyciągaczystąkoszulę,wkładają,ananiąkitel.
–Cocisięstało?–pytamzmartwiona.
Dylanwzdycha.
–Nic,poprostuwybuchłem–odpowiadaniechętnie.
Czujęsięfatalnie,czujęsięwinna.
–Niecałowałamsięznim,Dylan–wyjaśniam,wstajączkrzesła.–Przysięgam.Onpróbował,aja…
Zwściekłąminąspoglądanamniemigdałowymioczami.
–Zamknijsię!–cedzi.
Robięto.Zamykamdziób.
–Widziałemzdjęcia–syczymiwtwarz.–Setkizdjęć,któremisięniepodobały,alezawsze,zawsze!
ci wierzyłem. Ale dzisiaj zobaczyłem obrazy, prawdziwe obrazy, ruchome, które pokazały mi, jak
niewielemyśliszomnie,kiedywyjeżdżasz.
–Przecieżnicniezrobiłam!Przyrzekam!Byłamwściekła,Dylan.Poprzedniegowieczoruzobaczyłam
twoje zdjęcia z jakąś brunetką i ogarnęła mnie zazdrość. Trochę mnie poniosło, ale zapewniam cię, że
międzynaminicniebyło,nic!
–Wiesz,co,Yanira?Odwielumiesięcyoglądamtwojezdjęciaiduszęwsobiezazdrość–podkreśla.
–Aledziśwtelewizjijaipołowaludzkościzobaczyliśmy,jaksięwijesz,ocierasziświetniebawiszz
tymtypemnajachcie.Bógjedenwie,naczymsięskończyło.Inie…Terazniemożeszpowiedzieć,żeto
sięniewydarzyłoiżesięświetnieniebawiłaś.Przespałaśsięznim?Zabawiałaśsięznim?
–Nieeeeeeeeee.
Patrzymynasiebiewmilczeniu.
– A ja, owszem, przespałem się i zabawiałem z inną kobietą – oznajmia nagle Dylan z typową dla
siebieszczerością.
Chcęsięzapaśćpodziemię!
Opadam na krzesło i czuję, że brakuje mi w płucach powietrza. Nie mogę uwierzyć w to, co
powiedział.Dylan,mójDylan,byłzinną?Robimisięgorącoizaczynamwachlowaćsiędłonią.Patrzę
naniego.Jegochłódmnieonieśmiela,ato,coprzedchwiląusłyszałam,dobija.
Jakmógłtozrobić?Jakmógłdaćinnejto,conależytylkodomnie?
–Pocoprzyszłaś?–pyta,nieprzejmującsięmoimiuczuciami.
Niemogęsięotrząsnąćpotym,copowiedział.
–Chciałamcięzobaczyći…
–Możeszmnieoglądać,kiedywracamdodomu.
Siedzęjaksparaliżowanaimrugam.
–Jeżelichodziomojąpracę–dodaje–chcę,żebyświedziała,żedoszpitalaprzychodzępracować,a
niepieprzyćsię,jakpowiedziałaś.
Naszespojrzeniasięspotykająiwjegooczachniewidzęcieniaczułości,pragnienia.
GdziesiępodziałtenDylan,którymniekochał?
– Wracaj do domu – mówi po chwili krępującej ciszy. – Nie masz tu czego szukać, a ja muszę
pracować.
Aleniemogęsięruszyć.
–Naprawdęprzespałeśsięzinnąkobietą?–pytamledwiesłyszalnymgłosem.
–Tak–odpowiadazwściekłością.–Robiępoprostutosamocoty.
Przespałsięzinną!
Dylan, miłość mojego życia, mężczyzna, za którym wskoczyłabym w ogień, zdradził mnie z inną. Te
słowanieprzestająkrążyćmipogłowie,uświadamiając,żemojabajkadobiegłakońca.Rzeczywistość
mnieprzerasta.Chcębyćtaksilnajakzawsze.
–Wtejchwilipowiedziałabymcinajgorszeobelgi,jakiemożeszsobiewyobrazić,sukinsynu.Jestem
wściekła,złaistrasznienaciebiewkurzona.Przyjechałamtu,żebyztobąporozmawiać,żebyspróbować
rozwiązaćnaszeproblemy,powiedziećci,żewponiedziałekmuszędaćwytwórniodpowiedźwkwestii
trasykoncertoweji…
–Naprawdęjeszczeniewiesz,czyjechaćwtrasę,czynie?
Nieodpowiadam.
–Wyjdź–mówioschłymtonem.
Niedocieradomnie,ocowłaściwiemuchodzi,więcsięnieruszam,aleDylanwstaje,zamykaoczyi
wskazujedrzwi.
–Wyjdźzeszpitala–syczyzwściekłością.–Wyjedźwtęcholernątrasęiodejdźzmojegożycia.
Cóż…Dziśniejestmójnajlepszydzień,aDylannajwyraźniejchce,żebymumarłazesmutku.
Zaczynamszybciejoddychać,kiedykrzyczy:
– Nasz związek przechodzi najgorsze chwile! Prawie ze sobą nie rozmawiamy, prawie się nie
widujemy, a ty się jeszcze zastanawiasz, czy pojechać w tę cholerną trasę?! – Kręci głową. –
Powiedziałemci,żepodejmujeszzłedecyzjei…
– Ty też podjąłeś złe decyzje – reaguję w końcu. – Zdradziłeś mnie, zabawiałeś się z inną, zrobiłeś
coś,czegojanigdyniezrobiłamtobie.
Jegowzrokjestpełenwściekłości,furiiibólu.
–Mamdośćplotek,gadania–odpowiada.–Mamdośćupokarzającychartykułów.Jestemwyczerpany
tym,żedziennikarzezadręczająmniebezczelnymipytaniami.Awiesz,cojestnajgorsze?Żeprzestałemci
wierzyć.Jużniedajeszmitejpewnościiniszczyszmnie,Yanira.Niszczyszmnie,bochcęcięmieć,ale
cięstraciłem.
Te ostre słowa tak mnie zaskakują, że nie wiem, jak zareagować. Dylan powiedział mi właśnie
okropnerzeczy.Tochybajakiśzłysen!
– Wyjdź, Yanira! Odejdź! – prosi, przysuwając twarz do mojej w onieśmielający sposób. –
Zdradziłemcięzinnąkobietą,lepsząodciebie,któradałamiwszystko,czegotyminiedajesz.Odejdź!
Nie ruszam się. Nie mogę. Jestem wściekła, wzburzona, zdenerwowana, ale kiedy na niego patrzę,
nagledocieradomnie,żemnieokłamuje.Niebyłzżadnąinną.Nigdydonikogobymnienieporównał,
tym bardziej, że łączyła nas tak namiętna więź seksualna. Nie zrobiłby mi czegoś takiego. Widzę to w
jegooczach.Zdobywamsięnaodwagę.
–Niezdradziłeśmniezinną,prawda?–pytam.
Mojesłowagozaskakują.
–Niechcęztobąbyć,Yanira.Odejdź,zniknijzmojegożycia.
Nieoglądającsięzasiebie,wychodzizmałegopomieszczenia,ajazostaję,przerażona.Niemogęsię
ruszyć.Niemogęoddychać.Niemogęuwierzyćwto,cosięprzedchwiląstało.
Słyszę, że chodzi po gabinecie, aż nagle znów wchodzi do pokoiku, zamyka drzwi, bierze mnie w
ramiona i całuje. Pożera mnie. Jego ożywione wargi napastują moje szaleńczo i rozpaczliwie, a ja
rozchylamje,żebygoprzyjąćioddajęmusiębezoporów.
Jestemprzygwożdżonadoszafy,aDylanwsuwamidłoniepodsukienkęizdzierazemniemajtki.To
naszpierwszykontaktpoporonieniuidrżę.Potrzebujętego.
Dylan, nie wypuszczając mnie, rozpina spodnie, wyciąga sztywny członek i jednym energicznym
pchnięciemzanurzasięwemniecałkowicie,nieprzestającmniecałować.Otwieramsię,żebygoprzyjąć,
itrzymającgozaramiona,wysuwammiednicędoprzodu.
Nie zdradził mnie. Wiem to. Czuję to. Mój szósty kobiecy zmysł krzyczy, że mówi tak tylko po to,
żebymodeszła,bomamniedośćijestmnązmęczony.
Kochamysięzfuriąibezzahamowań.Dylanodrywawargiodmoichipatrzynamnie.Jananiegoteż.
Wpatrujęsięwjegopełneżaluoczyiwranęnabrwi.Chcęjąpocałować,aleniemogę.Naszeruchysą
takgwałtowne,żezrobiłabymmukrzywdę.Razzarazemzespalamysięzesobą,naszepłynynasmoczą,a
kiedy przygryzam mu dolną wargę, drżymy z rozkoszy i w sposób nieunikniony, wcześniej, niż byśmy
chcieli,osiągamyorgazm.
Pozostajemywobjęciachprzezkilkasekund,oddychającnierówno,ażDylanmniewypuszcza.Podaje
mipapierowyręcznikiwmilczeniusięwycieramy.
–Odejdź–mówi.
Kręcęgłową.Nie,toniemożliwe,żemówimicośtakiego.
–Powiedziałem,żebyśodeszła–powtarza,widząc,żesięnieruszam.
–Nie,Dylan–łkam.–Niechcę.Niewierzę,żetomówisz.Jesteśwściekłyprzezto,cozobaczyłeś,
i…
– Słuchaj, Yanira – syczy, zdesperowany. – Chcę przestać być przeszkodą w twojej karierze i chcę,
żebyśprzestałazatruwaćmiżycie.
–Nie.–Nadalniechcęsięruszyć.
Chwytamniemocnozarękęispoglądanamniezwściekłością.
–Idź,niejesteśdlamnieodpowiedniąkobietą–cedzi.
Jegoostresłowamnieranią,łamiąmiserce.Zamykaoczy,żebyniewidziećmoichłez.
– Porozmawiam z ojcem, żeby przygotował nam papiery rozwodowe – mówi, kiedy w końcu je
otwiera.
–Nie…Nieróbtego.Jaciękocham–błagam.
Niesłuchamnie.Dylanmnieniesłucha.
–Weźsobiedom–ciągnie.–Jawrócędotego,którymiałemwcześniej,takbędzienajlepiej.
–Niemówtak,proszę…Nie…–mruczę,bliskazawału,próbującgoobjąć.–Niepojadęwtrasę.Nie
pojadę.Odwołamją.
Odpychamojedłonie.
–Tomniejużnieobchodzi–mówizłamanymgłosem.–Tojużniemadlamnieznaczenia.
–Dylan…
–Odejdź,Yanira…Zniknijzmojegożycia.
Jegogłosbrzmitakkategorycznie,żejestemprzekonana,żenic,copowiemczyzrobięnieskłonigo,
żebyzmieniłzdanie.Chcęwykrzyczećmu,żegokocham,żewiem,żeonmniekocha,alezapinaspodniei
znów wychodzi z pokoiku, i tym razem słyszę, że wychodzi też z gabinetu, zostawiając mnie samą,
zrozpaczoną.
Sercechcemiwyskoczyćzpiersi.Jaktomożliwe,żeznaleźliśmysięwtakimmiejscu?
Dziesięć minut później, kiedy w końcu przestaję się trząść, podnoszę z podłogi podarte majtki,
chowam je do torebki i wychodzę z gabinetu, ze szpitala, a kiedy wracam do domu, wiem, że Dylan
definitywniewyrzuciłmniezeswojegożycia.
Nie wraca już do naszego domu, ani tej nocy, ani następnej. Nie dzwonię do nikogo. Nikogo nie
zawiadamiam.Chcęprzeżywaćswójbólwsamotności.
W poniedziałek, po spędzonym samotnie weekendzie, dzwonię do wytwórni. Pojadę w trasę po
EuropieiAmeryceŁacińskiej.Muszęwyjechaćizapomnieć.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
18.Zniszczonemarzenia
W
iadomość o naszej separacji spada na wszystkich jak grom z jasnego nieba. Moja rodzina tego nie
rozumie, jego też nie, a moje przyjaciółki nie wierzą w to, co się dzieje. Jak mogłam to przed nimi
ukrywać?
Prasatoinnabajka.Wniektórychmediachtwierdzą,żerozstajemysięzpowodumoichnieustannych
przygódzinnymimężczyznami,innewyciągająarchiwalnezdjęciaDylanazróżnymiaktorkami.
Mówi się różne rzeczy, ale żadna z nich nie jest prawdziwa. Ja o tym wiem i mam nadzieję, że on
również.
Dziennikarze oblegają drzwi mojego domu i nie ruszają się stąd, ale najbardziej denerwuje mnie to,
kiedy się dowiaduję, że to samo dzieje się przed domem Dylana i przed szpitalem. Kierownik Dylana,
doktorHalley,musibyćszczęśliwy,Dylanteż.
Mijadzień,dwa,trzy,pięć,dziewięć,czternaście,siedemnaścieidwadzieściainiewidzęDylanaani
niemamodniegożadnychwieści.
Dwadzieścia męczących, okropnych, długich i okrutnych dni i nocy. Jestem pogrążona w
bezgranicznym smutku, ale staram się nie dać mu się pokonać. Każdy kąt tego ogromnego domu jest
naszym wspólnym miejscem. Gdziekolwiek spojrzę, widzę Dylana. Czuję go. Czasami wydaje mi się
nawet, że słyszę jego głos, który woła mnie z góry. Śpię w jego ubraniu. Został na nim jego zapach,
któregopotrzebuję,żebyzasnąć.Tomojeplacebo,dziękiktóremumogęodpocząć.
Dylanniewpadadodomuporzeczy.Dajemiwtensposóbdozrozumienia,żeniepotrzebujeniczego,
comacokolwiekwspólnegozemnąibolimnieto,bardzomnieboli.Nigdyniechciałambyćdlaniego
kimś, kto przynosi zniszczenie, ale najwyraźniej byłam. Katuję się myślą, że powinien był postąpić
według zasady, którą sobie narzucił, i nie żenić się z piosenkarką, taką, jak jego matka. Ale zrobił to,
posłuchałsercaiczasudowodnił,żesiępomylił.Takmisięwydaje.Dotakiegomyśleniaskłaniamnie
to,żenieprzychodzimnieodwiedzić,niedzwonidomnieiniewraca.
Razporazsłuchamnaszychpiosenek,doktórychtańczyliśmywblaskuświec,zakochaniiszczęśliwi,i
śpiewamnasząpiosenkę,wykrzykującrozpaczliwie,jakmamterazbezniegożyć.
Oglądamnaszefilmy,zdjęcia,płaczęsamanakanapie,jembezumiarucolacaonasucho,ubieramsię
wjegokoszulkiizamęczamsię,codzienniemyślącotym,jakgoskrzywdziłam.
Przykro mi, że straciłam dziecko, ale bez wątpienia o wiele bardziej ciężko mi z tym, że straciłam
Dylana.Nigdyniewybaczęsobietego,żezatruwałammużycie.Żeniebyłamdlaniegodobra.Tesłowa
wyryłysięwmoimzłamanymsercuiniejestemwstanieonichzapomnieć.
Gdybyniemojeprzyjaciółki,niemampojęcia,cobysięzemnąstało.Tifanynademnąskacze,Coral
mniepociesza,aValeriadodajesił.Każdanaswójsposóbstarasięmniepopchnąćdoprzoduiwkońcu
Valeria,któramanajmniejzobowiązań,wprowadzasiędomnie,żebymiećmnienaoku.Niemogętkwić
wprzeszłości,bonigdysięniepozbieram.Jeżeliktośmożemipokazać,jakbyćsilną,towłaśnieona.
KtóregośdniadzwonidomnieprzejętyOmar.ZostałamnominowanadoAmericanMusicAwardsw
kategorii najlepszy artysta zagraniczny. Kiedy mi o tym mówi, jestem zaskoczona i się cieszę. Myślę o
Dylanie.
Chciałabympodzielićsięznimtąwiadomością,aletoniemasensu.Dlaniegoniematoznaczenia.
W połowie sierpnia mój teść umawia nas oboje w kancelarii adwokackiej. Zdążył przygotować
papieryrozwodowe.Zniepokojemidęnaspotkanie.
Drżąc jak liść na wietrze, zjawiam się sama. Pytam o Anselma Ferrasę i prowadzą mnie do sali.
WchodzęiwidzęDylanaijegoojcaorazpracownikakancelarii.WkońcuwidzęDylana,potyludniach.
Mapodkrążoneoczy,jestszczuplejszyimapoważnąminę.Zbytpoważną.
Anselmo,kiedymniewidzi,obejmujemniezesmutkiemnatwarzyidajemibuziaka.
–Jesteśzachuda,blondyneczko–mruczy.
Uśmiecham się. Nie mogę przestać patrzeć na mojego ukochanego, aż w końcu podchodzi do mnie,
daje mi dwa przelotne buziaki w policzki i odsuwa się ode mnie, jakbym parzyła. Jego zapach… jego
bliskość…zalewająmojeciałoichcęsiędoniegoprzytulić.Muszętozrobić,aleniemogę.Wiadomo,
żenatoniepozwoli.
–Usiądziemy?–pytaAnselmo.
Robię to, a Dylan zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Anselmo zaczyna mówić i wyjaśniać warunki
rozwodu.
Dyskretnie spoglądam na Dylana. Brew zdążyła mu się zagoić. Nie patrzy na mnie. Słucha tego, co
mówijegoojciec.Proszę,niechnamniespojrzy…Wiem,żejeżelitozrobi,wszystkomożepotoczyćsię
inaczej.Wiem,żemniekocha,ajakochamjego.Comywyprawiamy?
Niewiem,jakdługojestempogrążonawrozmyślaniach,alenaglewidzę,żeAnselmopodsuwasynowi
papiery.
–Yanirazostajewłaścicielkądomu,wktórymmieszka,atydostajesznawłasnośćdom,którymiałeś
wcześniej. Rachunki bankowe są rozdzielone, a ponieważ żadne z was nie ma roszczeń wobec drugiej
strony,wystarczy,żepodpiszeciedokumentyudołu,przywaszymnazwisku.
Cholera…cholera…sercełomoczemijakoszalałe.
Dylanzwewnętrznejkieszenimarynarkiwyciągadługopis,którymupodarowałamwczasienaszego
wypadudoNowegoJorku.
Nieźle… Kto by pomyślał, że podarowałam mu długopis, którym podpisze nasze papiery
rozwodowe…Cozakurewskieżycie!
Nie patrząc na mnie, zdecydowanym ruchem podpisuje trzy kopie, a mój teść przygląda się temu ze
smutkiemwoczach.Biedak,takąprzykrośćmusprawiamy!
Dylan podaje dokumenty ojcu, a ten wręcza je mnie. Biorę je i przyglądam im się. Cholera, to moje
papieryrozwodowe!
Podpisanie ich oznacza koniec życia z Dylanem. Patrzę na niego i zaskoczeniem widzę, że mi się
przygląda. W jego oczach dostrzegam smutek podobny do mojego. Podaje mi długopis, żebym złożyła
podpis.Żądategoodemnie,więcbiorędługopisbeznamiętnie.
Przeklętamiłość.Przeklętyromans.Przeklęteżycie.
Przedpodpisaniemotwieramtorebkęiwyciągamlist,którywdniuślubuwręczyłmiAnselmo.Patrzę
naniego,zdejmującpierścionekjegomatki.
– To twoje rzeczy. Chyba nie powinnam ich zatrzymywać. Mam nadzieję, że spotkasz kobietę, która
naprawdęcięuszczęśliwiijejjepodarujesz–dodaję,żebyumartwićsiębardziej.
Minamurzednie.Mięknie.Czuję,żemojesłowabolągorówniemocnojakmnie.Alewmilczeniu,nie
mówiąc,żerobimygłupotę,bierzelistipierścionekichowajedokieszenimarynarki.
Przez kilka sekund patrzę na niego, czekając, żeby powiedział, żebym nie podpisywała dokumentów,
żebymjepodarła,alenierobitego,więcwkońcuskładampodpisipodajępapieryAnselmowi.
– Zaczekajcie tutaj. Przyniosę podstemplowany egzemplarz dla każdego z was – mówi mój teść i
wstaje.
Wychodzizgabineturazemzmężczyzną,którypełniłrolęsekretarza,awpokojuzapadacisza.Żadnez
nasnieruszasięzmiejsca.Patrzymynasiebie.
–Wiem,żemnieniezdradziłeś–mówięwkońcu,boniemogęsiępowstrzymać.–Wiem.
Nieodpowiada.Twarzmabeznamiętną.
–Jakmamterazbezciebieżyć?–nieodpuszczam.
Dylanzamykaoczy,bierzegłębokioddechiotwieraoczy.
–Przestańmówićrzeczy,któredociebieniepasują–odpowiada.–Przypominamci,żeromantyczną
osobą w naszym związku byłem zawsze ja. Nie przesadzaj. A jeżeli chodzi o rozwód, spokojnie,
przeżyjesz.Ciwspanialiprzyjacielenapewnozradościąpomogącisiępozbierać.
Jego chłód mnie peszy, a kiedy do pokoju wchodzi jego ojciec, wstaje, bierze jeden egzemplarz
dokumentówiwychodzibezpożegnania.
Ze smutkiem patrzę na moje dłonie i widzę biały ślad, który został po pierścionku. Dotykam palca i
zamykamoczy,żebysięnierozpłakać.Jakmogębyćtakgłupia?
Anselmosiadaobokmnie.
–GratulujęnominacjidoAmericanMusicAwards–mówipochwilimilczenia.–Niezależnieodtego,
czyzostaniesznagrodzona,czynie,samanominacjajestogromnymwyróżnieniem.
Uśmiechamsięzesmutkiem.
– Dziękuję – odpowiadam. – Chociaż, szczerze mówiąc, Anselmo, to w tej chwili ma dla mnie
najmniejszeznaczenie.
Chybamnierozumie.
–Dobrzesięczujesz,blondyneczko?–pytaczule.
Kręcęgłową.Niechcękłamać.Jestemzdruzgotana.
–Zapewniamcię,iwiemtozcałąpewnością,żetenmójupartysynjestwfatalnymstanie–mówi.–
Wiem,cowtejchwiliczujeiprzeżywa.Aledopókisobietegowszystkiegonieprzemyśli,niezrozumie,
cozrobił.
Wzdycham,wzruszamramionamiizarumienionaodgarniamsobiewłosyztwarzy.
–Ciągleniemogęuwierzyć,żetosięstałonaprawdę.
Mojedłoniepocierającośinagleuświadamiamsobie,żemamnaszyiwisiorek,którypodarowałmi
Dylan.Odruchowochcęgozdjąć,aleAnselmomniepowstrzymuje.
–Nie,dziewczyno,nie.Daszmu,jakgozobaczysz.
–Wątpię,żebyśmysięjeszczekiedyśzobaczyli.
–Ajanie.Dylanciękocha.
–Skoromniekocha,todlaczegosięzemnąrozwodzi?–pytamzesmutkiem.
Amselmokręcigłowąznamysłem.
–Botowszystkogoprzerosło,Yanira–mówi.–Niejestłatwobyćmężemartystkiiwiem,oczym
mówię.TobieimojemusynowiprzydarzyłosiętosamocoLuisieimnie.Zadużanamiętność,zbytdużo
gazetiróżnapraca.
Nieodpowiadam.Dotykamkluczyka,którymamnaszyi.
–RozwodziłemsięzLuisądwarazy,apobierałemtrzy–dodaje.
–I?
Uśmiechasię.
–Dobrzeznammojegosyna,zabardzociękocha,blondyneczko.Kochaciętak,jakjakochałemjego
matkęiwrócidociebie.Wiemtodlatego,żeDylanjesttakijakja.Jestmężczyznąnamiętnym,któremu
niewystarczybylejakakobieta.Musimiećtęidealną.
–Janiejestemidealna.
–Dlaniegojesteśwszystkim,piękna–stwierdza.
–Przezeniecierpiałwżyciu,wpracyizapomniałozasadzienumerjeden,otym,żeniepowiniensię
żenićzkimśtakimjakja–odpowiadamzrozpaczona.
– Miłość, podobnie jak przeznaczenie, jest kapryśna, Yanira. Wiesz, co mówiła Luisa, kiedy się
godziliśmy?
Kręcęgłową.
– Mówiła, że miłość musi być jak kawa. Czasami mocna, czasami słodka, czasami bez dodatków,
czasamizdodatkami,alenigdyzimna.
Uśmiechamsię,kiedytosłyszęichwytamzaręcezrzędliwegoOgra,którywłaśnieprzestałbyćmoim
teściem.
–Bardzożałuję,żeniepoznałamLuisy–mruczęwzruszona.
–Onanapewnochciałabypoznaćciebie.–Obejmujemnieczule.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
19.Jednakotobiepamiętam
P
opodpisaniupapierówrozwodowychpostanawiampoleciećnaparędninaTeneryfę.Bliskośćrodziny
ijejciepłozpewnościądobrzemizrobią.Rozmawiamznimiiwynajmujęimponującąwillęzwidokiem
namorze.Staćmnienato.
Poprzylociezabieramcałąrodzinędotegoidyllicznegomiejsca.Tojedynysposób,żebydziennikarze
nasnienękali.
Wciągudnia,kiedysiedzimywszyscyprzybaseniealboprzystole,królujenormalność.Opijamymoją
nominację do muzycznej nagrody. Uśmiecham się, chcę, żeby widzieli mnie radosną. Ale kiedy nastaje
wieczór,nazmianępojawiająsięwmojejsypialni,żebyporozmawiaćoDylanieizrozumieć,comiędzy
nami zaszło. Słucham ich w milczeniu. Nie chcę ich rozczarować, mówiąc, że w pewnym sensie go
straciłam.Płaczę,płaczęipłaczę.NajbardziejsurowajestbabciaAnkie.Niemożewybaczyćmitego,że
niepostawiłamDylanaponadwszystkim,chociażkiedywidzi,żepłaczę,próbujemniepocieszać.
Rozmawiamzrodzicami.Chcęimkupićporządniejszyiwygodniejszydomniżten,którymają,alenie
chcą się zgodzić. Nie chcą się wyprowadzić, ani z domu, ani z dzielnicy. Nalegam, ale w końcu się
poddaję.Wiem,pokimodziedziczyłamupór.
Popołudniami,kiedyjesteśmynabasenie,obserwujęArgenaiPatricię.Zzachwytempatrzęnamiłość,
która od nich bije i z pewną zazdrością obserwuję brzuszek bratowej. Jest już w połowie siódmego
miesiącaiwiemy,żeurodzisięchłopiec.Szczęście,którympromienieją,cieszymnie,alejednocześnie
łamiemiserce.
Którejś nocy, kiedy nie mogę zasnąć, siadam przy komputerze i w skrzynce mejlowej widzę
powiadomienie z Google. Skonfigurowałam skrzynkę tak, żeby dostawać informacje na temat
wszystkiego, co ukaże się o Dylanie Ferrasie. Odbiera mi mowę, kiedy widzę wiadomość. Widzę
uśmiechniętegoDylananakolacjizkobietą.Klnę.Nieznamjej,niewiem,kimjest,alewiem,żeniejest
to archiwalne zdjęcie, ale zrobione niedawno. Kiedy widzę, jak się uśmiecha, budzi się we mnie
zazdrość,czujęmdłości.Kiedywyobrażamsobie,żekochasięzniątak,jakkochałsięzemną,dostaję
szału.Widać,żepostanowiłzacząćżyćnanowo.Walęgłowąwstolik.
SkracamwakacjeodwadniipostanawiamwracaćdoLosAngeles.Rodzinamnieprzytłaczaalboto
jasamasiebieprzytłaczam.Muszęzacząćżyćnanowo,bezwzględunato,ilemnietobędziekosztowało.
Z naładowanymi bateriami po kilkudniowym wypoczynku na Teneryfie, po powrocie na nowo
zaczynampróbyprzedtrasąkoncertową,akiedywchodzęnascenęiśpiewam,czuję,żeciężarspadamiz
barków.Śpiewaniedobrzemirobi.
Trasaeuropejskaokazujesięsukcesem.OdwiedzamyHiszpanię,Francję,Anglię,Holandię,Niemcyi
Włochy.ItakjakwHiszpaniispotykamsięzmojąrodziną,wHolandiizrodzinąbabci,poprzyjeździe
doWłochumawiamsięzFranceskiem.SpotykamsięnakolacjiznimijegodziewczynąGiulią.Poparu
kieliszkachwinazapraszająmniedopokoju.
Zgadzamsię.
Kiedypodchodządomnieizaczynająmniedotykać,czujęsięźle,nieswojo,Odsuwamsięodnichi
proszę, żeby kochali się dla mnie. Chcę patrzeć. Zgadzają się. Francesco delikatnie rozbiera swoją
dziewczynę,apotemonajego.Siadamnakrześleiimsięprzyglądam.
Nigdynieobserwowałamczegośtakiegozbliska,aledziśmamnatoochotę.Francescokładziesięna
łóżku,aGiuliaprzysuwawargidojegoczłonkaizaczynagolizać.Trwatokilkaminut.Późniejstajena
łóżku.Niewiem,comazamiarzrobić,ażdochwili,kiedywbijaczubekobcasawczłonekFranscesca,
którywydajezsiebiejęk.Doprowadzagotodoszaleństwaidziewczynapowtarzatokilkarazy,amój
przyjacieldrżypodwpływemżądzy.
Dziewczynawyzwalazniegoparęjęków,apotemsiadananim.Patrzę,jakcałujegowusta,apóźniej
przesuwa się po jego ciele aż do brodawek. Przygryza je, a Francesco się rozkoszuje, oddaje się jej.
WtedyGiuliawprowadzasobiedelikatniejegoczłonekdopochwyizaczynagoujeżdżać.
MyślęoDylanie,otym,jakąniesamowitąrozkoszsprawiałammu,kiedyrobiłamtosamo.Zamykam
oczy i przypominam sobie te niesamowite chwile z nim. Otwieram oczy i klnę. Muszę się z tego
otrząsnąć!
Zmiejsca,wktórymsiedzę,widzę,jakdłonieFrancescaprzytrzymujądziewczynęzapupęiporuszają
niąwodpowiednimrytmie.TakporuszałmnąDylan.Włochocieraniąosiebie,ściskaiobojejęczą.
Giuliasiępochylaimuskapiersiamijegotwarz,apotemwsuwamujedoust.Francescojeliże,ssie,
przygryza,tak,jakmójukochanyprzygryzałmoje.
Niechcęwtymuczestniczyć.MyślętylkooDylanie,kiedyonisiębawiąiciesząseksem,jakkiedyśja
cieszyłamsięnimzmoimukochanym,zmoimmężem.
Głośnyklapswyrywamniezrozmyślańisłyszę,jakFrancescomówidoswojejdziewczyny:
–Odwróćsię.
Poruszająsię.Zmieniająpozycję.Onastajenaczworaka,aonsiępochyla,wsuwagłowęmiędzyjej
nogiiliżejąodpochwydoodbytu.Giuliajęczy,aonzadowalająjęzykiemipalcami.
–Chodź–mówiFrancesco,spoglądającnamnie.
Kręcęgłową,aonnienalega.
Zanurza sztywny członek w pochwie swojej dziewczyny i zaczyna poruszać się powoli i zmysłowo,
palcemrozszerzającjejodbyt.Giuliadyszy,Francescojęczy,ajaimsięprzyglądam.Kiedyonprzyciska
ją do siebie, ona wydaje z siebie jęk czystej ekstazy. Tej samej, którą czułam ja, kiedy Dylan, mój
ukochany,mójmąż,mójpan,przywierałdomnie.
Pchnięciastająsięszybsze.Mojesercerównieżbijeszybciej.Francescochwytająwpasieiposerii
szybkich pchnięć wysuwa członek i znów wpycha go do samego końca. Giulia krzyczy. Robi mi się
gorąco,kiedysobieprzypominam,coczułam,kiedytosamorobiłDylan.Odgłosuderzającychosiebie
ciał znów ściąga mnie na ziemię. Przyglądam się im. Widzę, jak pośladki Francesca napinają się przy
każdym pchnięciu, a on znów zupełnie wysuwa członek, a potem zanurza go w niej. Po serii pchnięć
chwyta ją za włosy i zmusza, żeby wygięła się do tyłu. Jęki Giulii stają się coraz głośniejsze, a kiedy
eksploduje,Francescowychodzizniej,odwracająiwprowadzasztywnyczłonekdojejust.
Giulia, niczym bogini seksu, liże go żywiołowo, bez przerwy, chcąc doprowadzić go do orgazmu.
Przemierza językiem nasadę członka i ssie jego koniuszek, pieszcząc dłońmi mosznę. Francesco,
rozszalały, przyspiesza rytm pchnięć. Chwyta swoją dziewczynę za włosy i wsuwa członek do końca,
drżąc.
–Liżmniedoostatniejkropli–mruczy.
Potemwydajezsiebiegłośnyryk,aonanieprzestajelizać.Widzę,jaknasieniespływajejpobrodzie.
Ja nie lubię smaku nasienia, ale ona najwyraźniej go uwielbia i jak posłuszna lalka połyka wszystko i
oblizujeto,cozostałojejnawargach.
– Grzeczna dziewczynka… grzeczna dziewczynka… – mruczy Francesco, a ona nie przestaje lizać i
cmokać.
Kiedyczujesięzaspokojona,siadanałóżku,aonpatrzynamniezuśmiechem.
–Giulia,umyjsięiubierz–mówi.
Onabezsłowabierzeubranieiidziedołazienki.Widać,żewtymzwiązkuonrządzi,aonajestmu
posłuszna.ZupełnieinaczejniżwmoimzwiązkuzDylanem,wktórymobojesiębawiliśmyimieliśmy
tylesamodopowiedzenia.Fransescowycieraniewielkąilośćnasienia,którązostawiłaGiulia,apotem
siadanaprzeciwkomnie.
–Wszystkowporządku,Yanira?–pyta.
Kręcęgłową.Nie,nicniejestwporządku.Pozwalammusięprzytulić.
–Bella,musiszotrząsnąćsięporozwodzie–mówi.
–Zrobięto–mówięzprzekonaniem.–Udamisię.
Rozmawiamychwilę,apotemzjawiasięGiuliaisiężegnamy.Kiedywychodzą,patrzęnałóżko,które
chwilęwcześniejbyłozajęte,zdejmujęnarzutę,naktórejsiękochali,rozbieramsięikładę.
ChcęzasnąćiśnićoDylanie.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
20.Ogieńiwoda
D
ziewiętnastego października, po zakończeniu trasy europejskiej, wracamy do Los Angeles, gdzie
czekająnanasCoraliTifany.KiedywysiadamyzValeriązsamolotu,uśmiechamysięnaichwidok,ale
nimzdążymyjeuściskać,otaczająmniedziennikarze.
Właśniewróciłamdorzeczywistości.
Tego wieczoru zapraszam przyjaciółki do siebie na kolację. Rozmawiamy przez długie godziny i
opowiadamysobie,cosięunaswydarzyłowciąguostatniegomiesiąca.Jestbardzomiło,aleodrugiej
wnocydziewczynywychodzą,ajazostajęsamawogromnymdomu.
Rozglądamsiędookołaiwidzę,żenicsięniezmieniło.Wszystkojestnaswoimmiejscu.Nadalstoją
zdjęcia Dylana i moje. Wściekła, zbieram je i chowam. Chce, żebym o nim zapomniała, żebym go
znienawidziła,świetnie,spróbuję!
Usuwamwszystkiejegośladyzsalonu,wchodzędomojegopokojuinagledopadamnietęsknota.Nie
mogę się powstrzymać, przypominam sobie nasze wspólne piękne i magiczne chwile spędzone w tym
domu.Klnę.
Idędoszafy,otwieramjąiatakujemniejegozapach.
Dylan!
Jego ubrania nadal wiszą na wieszakach. Dotykam ich, wącham. Mój umysł krzyczy, że powinnam z
tym skończyć, bo nigdy nie uda mi się zacząć żyć od nowa. Schodzę do garażu, biorę puste kartony,
wnoszęjedopokojuipakujędonichjegoubrania.Wyślęmujeiniechrobiznimi,cochce.Mamjuż
zaklejać kartony taśmą klejącą, ale szybko wyciągam jedną koszulkę, żeby sobie zostawić. Potrzebuję
jegozapachu.
Zamykamkartony,znoszęjedogarażu,akiedyzamykamdrzwi,spoglądamnazegarekiwidzę,żejest
piątarano.
Wcale nie chce mi się spać, więc wracam do salonu, i żeby umęczyć się bardziej, szukam płyty,
włączamją,akiedyrozbrzmiewapiosenka,kładęsięnapodłodzezrozpaczonaipatrzęwsufit.
–Jakmamterazbezciebieżyć?–mruczę.
DwadnipóźniejOmarumówiłmnienawywiadwtelewizji,wprogramie,którycieszysięnajwiększą
oglądalnością. Będzie emitowany rano na żywo. Wstaję, biorę prysznic i przed wyjściem z łazienki
zerkamwlustro.Naszyinadalnoszękluczyk,którytyledlanasznaczył.Przyglądammusięprzezkilka
sekund, dotykam go i z wielkim bólem serca w końcu go ściągam. Odkładam go na umywalkę i
przyglądammusię.
Ubieramsię,kluczykzłańcuszkiemchowamdomałejkoperty,dzwoniępokuriera,akiedyprzyjeżdża,
dajęmugo.Zżalempatrzę,jakrzucagonatyłsamochoduiodjeżdża.
Po przyjeździe do studia daję sobie zrobić makijaż, ale w odróżnieniu od wcześniejszych wizyt, nie
ubieramsięseksownieaniprowokacyjnie.Tymrazemchcę,żebyludziepoznaliprawdziwąYanirę.
Prowadząca o imieniu Angelina, pyta o moją trasę koncertową i sukces, jaki odniosłam, a ja
odpowiadamzradością.Przezponaddwadzieściaminutskupiamsięnaswojejkarierzeidziennikarka,
widząc,żejestemtakrozmowna,pyta:
–JesteśzadowolonaznominacjidoAmericanMusicAwards?
–Bardzo.Skłamałabym,gdybympowiedziała,żeniejestemszczęśliwa.
–Apowiedz,Yanira,jaksięczujeszjakoponownasingielka?
Uśmiechamsię.Oddobrejchwilispodziewamsiętakiegopytania.
– Dostosowanie się do każdej zmiany w życiu jest zawsze trudne – odpowiadam. – Ale nie jestem
pierwsząaniostatniąosobą,którasięrozwodzi,więcjestempewna,żesobieporadzę.
Angelinasięuśmiecha.
–Sądzisz,żepublikacjeprasowemiałydużywpływnatwojerozstanie?
Kręcęgłowąiuśmiechamsięzesmutkiem.
–Kiedydwieosobysięrozstają,winęzatoponoszątylkoone.Ichociażdziennikarzeniedawalimi
wytchnieniaizpewnościąminiepomogli,niemogęichobwiniaćocoś,cozpewnościąbyłotylkomoim
problemem.
–Wiem,żetwójbyłymąż,DylanFerrasa,jestznanymlekarzemibardzoatrakcyjnymmężczyzną,który
cieszysiępowodzeniemupłciprzeciwnej.
–Tak–potwierdzam,zmagającsięzbólem.–Jestwspaniałymlekarzemiwyjątkowymczłowiekiemi
jestempewna,żeznajdziekobietę,którabędziepotrafiłatodocenić,bonatozasługuje.
–Chceszpowiedzieć,żetytegonieumiałaś?
Dodiabłaztąbabąijejpytaniami.Niechcędaćsięzapędzićwkoziróg.
– Niedocenianie Dylana Ferrasy byłoby błędem. Ja po prostu nie byłam kobietą, jakiej potrzebuje –
odpowiadam.
–Wtakimraziemożeszpowiedzieć,cozniszczyłowasząmiłość?
Kiedysłyszętopytanie,przypominamisiępiosenkawielkiejRocíoJuradoimyślę:zniszczyłanamsię
miłośćodnadmiaruużywania.
–Czasspędzonyrazembyłniesamowity–odpowiadam.–Natympoprzestanę.
–Chciałabyśtoprzeżyćjeszczeraz,wiedząc,jakibędziekoniec?
Mojadłońbezwiedniewędrujedoszyi.Nieznajdujętego,czegoszukam.
–Tak–odpowiadam.
–Wtakimrazie,Yanira,nadalwierzyszwmiłość?
Parskamśmiechem.
–Oczywiście–odpowiadam.–Imamnadzieję,żesięjeszczezakocham–kłamię.
Prowadząca,zachwyconamojąodpowiedzią,patrzywkamerę.
–Więcjużwiecie,panowie,Yaniraszukamiłości.
Niechjąszlag!Jaktaidiotkamożewygadywaćtakierzeczy?
Kiedywywiadsiękończy,Angelinapytamnie,czyczułamsięswobodnie.Zuśmiechemtakfałszywym
jak jej sympatia odpowiadam, że tak, żegnam się z nią i wracam do domu. Zamykam się i kładę na
kanapie.Niemamniclepszegodoroboty.
Kilka godzin później dzwoni dzwonek. To moje przyjaciółki. Widziały wywiad i chociaż kłamię, że
wszystkowporządku,przyjeżdżająmnieratować.
Sątakiefajne!
Siadamyweczterynakanapieirozmawiamyowystępie.Kłamięjakznut,śmiejęsięipotwierdzam,
żechcępoznaćnowychmężczyzn.Żebyjeprzekonać,pokazuję,żeniemamjużzdjęćDylanawsaloniei
każę im zejść ze mną do garażu, w którym pokazuję im kartony z jego ubraniami. Widzę, że są
zaskoczone.Todobrze!
–ByłamdzisiajnazakupachikupiłamPięknejfilmDisneya–mówiTifany,kiedywracamydosalonu.
–Jaki?–pytaValeria.
Tifanyotwieratorebkę,wyjmujefilminampokazuje.
–Krainalodu.Widziałyście?
Kręcimygłowami,amojabyłaszwagierka,zawodowaelegantka,mówi:
–Jateżnie.Chcecieobejrzeć?
–FilmDisneya?Alenuda!–marudziCoral.
–Tak!–cieszysięValeria.
Mnie, szczerze mówiąc, jest wszystko jedno. Przygotowujemy sobie prażoną kukurydzę, napoje,
rozsiadamysięnakanapieioglądamyKrainęlodu.
Film jest piękny, nakręcony na podstawie baśni Królowa Śniegu Hansa Christiana Andersena.
ZakochujemysięwmałejAnnie,kiedyśpiewa:„Ulepmibałwanaalbocośinnego,wszystkojedno”.
Wkońcuwszystkieczterypłaczemyjakbobry.
–Jakiładny…Jakiładny…–mruczyCoral,kiedyfilmsiękończy.–Jutrosobiekupię!
Wywiad udzielony przeze mnie w programie Angeliny wywołuje lawinę zaproszeń od mężczyzn.
Teraz,kiedywszyscysiędowiedzieli,żejestemrozwiedziona,samotnaichętna,nietracąokazji.
Z początku jestem oszołomiona. Nie wierzę w to, co się dzieje. Jednak telewizja ma niewiarygodną
siłę i żeby zupełnie przekonać moje przyjaciółki, że otrząsnęłam się z Dylana, postanawiam się z
niektórymiumówić.
Jem lunch z przystojnymi aktorami, kolację z interesującymi modelami, chodzę na przyjęcia z
imponującymimenadżerami…jednymsłowem:bawięsię!Ależadenznichnieprzekraczaprogumojego
domu.Niepozwalamimnato.Niejestemwstaniewpuścićkogokolwiekdołóżka.Mójseksualnyapetyt
zabrałzesobąDylan,niechgo!
Prasaznówprzystępujedoataku.Jestempożeraczkąmęskichserc!Tymrazemtraktująmniełagodniej.
Chybażałujątego,cozrobilizmoimwcześniejszymżyciem.Mimotonieufamimnicanic.
Któregoś wieczoru, kiedy jem kolację z atrakcyjnym portugalskim modelem w restauracji zjawia się
Dylanzjakąśkobietą.Sercemistajenajegowidok.Przyglądamysięsobieprzezkilkasekund,akiedy
znikamizpolawidzenia,wkońcujestemwstaniewziąćoddech.
Tego wieczoru śnię o nim w moim ogromnym łóżku. Jesteśmy razem na statku „Wolny Duch”, na
którymsiępoznaliśmy.Kiedychcemniepocałować,budzęsięprzestraszona.Cholera,nawetweśnienie
udajesię,żebymniepocałował!Frustrujące!
Dwadnipóźniejbioręudziałwdobroczynnejgalizproducentemfilmowymiznówgospotykam.
Namiłośćboską,czyLosAngelesjestażtakiemałe?
Tego wieczoru również do mnie nie podchodzi. Nawet na mnie nie patrzy. Ja na niego, owszem.
Wygląda niezwykle elegancko w ciemnym garniturze i szarej koszuli i widać, że dobrze się bawi ze
swoimi znajomymi. Podniecona jego obecnością uśmiecham się, kiedy widzę, że się uśmiecha, a moje
ciało przebiega gorący dreszcz, kiedy się w niego wpatruję. Cholera, dlaczego nie mogę oderwać od
niegowzroku?
Znówdziejesięzemnątosamo,codziałosięwtedy,kiedypoznałamgonastatku.Patrzęnaniego,a
on na mnie nie. Ignoruje mnie. Ale teraz przypominam sobie, że mówił, że chociaż wtedy na mnie nie
patrzył,miałnaokukażdymójruch.
Czyżbyznówrobiłtosamo?Amożenaprawdęjestemmuobojętna?
Przezkilkagodzinupajamsię,niespuszczającgozoka,akiedymnienatymprzyłapuje,spoglądamw
innąstronęiudajęgłupią.Tańczęzmoimpartneremiporuszamsięjakprawdziwadziwka.Chcę,żeby
widział,żejestemszczęśliwaizadowolonazżycia,takjakon.
Nad ranem, po powrocie do domu, dzwoni moja komórka. Wiadomość. Czytam i oczom nie wierzę,
kiedywidzę,żejestodDylana.
„Tęsukienkę,którąmasznasobie,kupiliśmywNowymJorku.Piękniewniejwyglądasz”.
Oszołomiona siadam na podłodze przy wejściu do domu i siedząc tak, odczytuję wiadomość milion
razy,zastanawiającsię,czymuodpisać,czynie.Komórkaznówdzwoni.
„Zjeszzemnąjutrokolację?”
Niemogęwtouwierzyć!
Zaczynamszybciejoddychać.Dylan,mójDylan,zapraszamnienarandkę.Pragnęmuodpisać,żetak,
ale nagle przez myśl przebiegają mi słowa: „Ty do mnie nie pasujesz!” i „Zatruwasz mi życie!” i
przestajęsięuśmiechać.
Bardzo go kocham, ale nie mogę tego zrobić. Nie i jeszcze raz nie. W końcu nie odpisuję, kasuję
wiadomości,wstajęiwkładamtelefondoszklankizwodą.
Następnegodniazmieniamnumeriaparat.Muszęzacząćodpoczątkuimuszęsięstaraćniespieprzyć
mużyciananowo.
Tydzień później jestem w restauracji na kolacji z przyjaciółkami, i kiedy idę do łazienki, staję jak
wryta,kiedywidzęgoprzystolikuwgłębi.
Odkiedytamjest?
Oniemiaławidzę,żejestsam.Wstajeiidziewmojąstronę.Przyśpieszamkroku,aledoganiamniena
korytarzu.
–Cześć,Yanira.
Onieśmielona tym, co czuje moje ciało na jego widok, przełykam, żeby stłumić wzruszenie, które
chwytamniezagardło.
–Cześć–odpowiadamnapowitanie.
Przezkilkasekundpatrzymynasiebiewmilczeniu,ażwreszciepostanawiamtoskończyć.Odwracam
się,wchodzędołazienkiizamykamdrzwi.Sercemiłomocze.Unoszędłońikładęsobienanim.
–Uspokójsię…Uspokójsię.
Nie wiem, ile czasu tam jestem. Myślę o koleżankach. Ciekawe, czy się zorientują, że tak długo nie
wracam?Kiedywydajemisię,żeDylansobieposzedł,zbieramsięnaodwagę,wychodzęizastajęgo
opartegoościanę.
–WidziałemwywiadztobąwprogramieAngeliny–mówi.
Zbieramsiły,żebyodeprzećatak,któryzpewnościąszykuje.
–I?–pytam.
Unosipalec,podchodzidomnie,muskanimowalmojejtwarzy.
–Jateżchciałbymtoprzeżyćjeszczeraz–szepcze.
No…no…no…
Wiem, co ma na myśli. Serce zaczyna mi łomotać. Ciało się buntuje. Mój Boże, czy to się dzieje
naprawdę?
Anselmomiałrację,mówiąc,żejegosynjesttakijakon.Aleczyonnaprawdęchcenanowozanurzyć
sięzemnąwszaleństwie?Kiedyzamierzapołożyćwarginamoich,powstrzymujęgo.
–Corobisz,Dylan?
Jego oczy wędrują od moich warg do oczu i z powrotem, ale nie rusza się. Nie cofa. Nasze
przyspieszoneoddechysięzlewają.
–Miałemnadzieję,żeodpiszesznamojewiadomości–mruczy.
–Posłuchaj,Dylan–odpowiadamszeptem.–Tyijanie…
–Miałaśrację.Nigdycięznikimniezdradziłem,kapryśnadamo.
Kapryśnadamo?!
O,Boże…Powiedziałdomnie:kapryśnadamo!
Obawiam się, że lada moment padnę na ziemię jak długa, ale z siłą, której nauczyłam się od niego,
powtarzam:
–Corobisz?
Unosidłońdomoichplecówiprzemierzacałąichdługość,muskającjepalcem.
–Chcęodzyskaćto,czegonigdyniepowinienembyłstracić–odpowiada.
O,Boże…O,Boże…Padnę.
Mojeciałosiębuntuje,asercekrzyczy,żebymrzuciłamusięwramiona,żebymgopocałowała,żebym
sięznimkochała,aleniechcęznówzrobićmukrzywdy.
–Odejdźodemnie–odpowiadam,drżąc.–Ipamiętaj,żeniejestemdlaciebieodpowiednia.
Wjegooczach,któretakdobrzeznam,pojawiasięsurowość.Popychamgoiodsuwamodsiebieinie
oglądając się, odchodzę, zostawiając tak. Wracam do stolika, przy którym moje przyjaciółki dalej
plotkująisięśmieją.
Żadnachybazamnąnietęskniła,ajaniemówięimotym,cozaszło.Muszęsięprzygotowaćnaataki
Dylanaisięniepoddać.Niemogęznówzniszczyćmużycia.
Następnego dnia od dziewiątej rano co godzinę doręczają mi bukiet czerwonych róż bez bileciku.
Wiem,odkogosą,ichociażmimiło,czujęsięprzybita.Dwadnipóźniejmójdomwyglądajakoddział
Interflory.Przykażdymdzwonkudodrzwiklnęnaczymświatstoinamojegobyłego.
WcograDylan?
WweekendrobięsobiewypaddoPortoryko.Żalmibiednejkwiaciarki.Niechsobieweźmiekwiaty
dodomu!
TifanymaodwieźćPięknąiporozmowiezAnselmempostanawiamwybraćsięznimi.Nianiaibyły
teśćciesząsię,żemniewidzą.Kochająmnietakmocnojakjaich,ijestemimwdzięczna.
WpewnejchwiliprzyłapujęichnarozmowieoCaty.Kiedymniewidzą,milkną,ajaniepytam.Nie
chcępytać.Amożejednak?
Po cudownym dniu, w czasie którego przekonuję się na własne oczy, że mój były teść i była
szwagierkazakopaliwojennytopóriterazświetniesięrozumieją,nadranem,ponieważniemogęzasnąć,
schodzę do kuchni. Spotykam Pchlarza i go głaszczę. Podobnie jak Ogr, i on okazał się milszy, niż się
wydawał.Dajęmuparówkę,którąwyciągamzlodówki,aonzjadajązradością.
Wiem,gdzieNianiatrzymacolacao,wyciągamjeizaczynamjesobiepakowaćłyżeczkądobuzi.
Alejestemniespokojna!
WszystkoprzeztęsytuacjęzDylanem!
Nagle światło w kuchni się zapala. Boję się. Cola cao wpada mi nie w tę dziurkę i się dławię.
Anselmo,widzącmnie,kręcigłową,bierzeszklankęwody,podajemi.
–Namiłośćboską–warczy,kiedypiję.–Nadalrobisztenchlew?
Kiedymimijaimogęoddychać,wycieramsobieczekoladęzust.
–Pewnerzeczysąniezmienne–mruczęzuśmiechem.–Choćbyniewiemjakbardzoinnisięupierali.
Anselmosięuśmiecha,siadanaprzeciwkomnie.
–ComówiliściezNianiąoCaty?–pytam,nieumiejącpowściągnąćciekawości.
Przechylagłowęnabokinamyślasięchwilę.
–Przyjechaładonasdwatygodnietemu–odpowiada.
–Catytuprzyjechała?–pytamzaskoczona.
– Tak – potwierdza. – Chyba odzyskała kontrolę nad swoim życiem i przyjechała się wytłumaczyć z
tego,cowydarzyłosięztobąparęmiesięcytemu.Spokojnie,blondyneczko–dodaje,widzącmojąminę.
– Nie pożarłem jej, ale owszem, powiedziałem jej kilka ostrych słów. Chciała się też pożegnać.
Wyjeżdża do pracy w Indiach, na czas nieokreślony. Dlatego raczej nie będzie was zadręczać, ani
Dylana,aniciebie.
Świadomość,żekręciłasięprzyFerrasachniespecjalniemnieuszczęśliwia.
–Poprosiłamnie,żebympożegnałodniejDylana–mówi.–Niemartwsię,doniegosięniezbliżyła.
Nieodpowiadam,więconchwytamniezarękę.
–DziśdzwoniłDylan–szepcze.–Wie,żetujesteś,i…
–Jeżeliprzyjedzie,wyjeżdżam–oznajmiamkategorycznie.
– Spokojnie, blondyneczko – odpowiada Anselmo z uśmiechem. – Nie przyjedzie. Chcę spędzić ten
weekendwspokojuwtowarzystwiemoichdwóchbyłychsynowychiwnuczki.
Oszołomionawidzę,żesięuśmiecha.Sprawiamutoprzyjemność?Niewierzęmuzagrosz.
–Jeżelimnieokłamujeszijutrozjawisiętutwójsyn,przyrzekam,żebardzosięnaciebiewścieknę
i…
– Pamiętaj – przerywa mi. – Powiedziałem ci, że Dylan jest taki jak ja i że uświadomił sobie, że
popełniłbłąd.
Nieodpowiadam.
–Umierazpragnienia,żebydociebiewrócić,blondyneczko.Tyjesteśjegokobietą,jegoideałem,i
choćbyśsięopierała,onsięniepodda,dopókicięniezdobędzie.
–Niechmusięzdaje.Akurat!–warczę.
–NiedoceniaszmocyFerrasów,dziecko–żartujezprzekonaniem.
–AtyniedoceniaszmocyVanDerVall–wzdycham.
Anselmosięśmieje.Podobamusięmojaodpowiedź.
–Twójopórtylkospotęgujejegowysiłki,nieznaszgo?–szepcze.
Znamgo.
–Niewierzę–burczę.–Ty,jakojegoojciec,powinieneśmuprzypomnieć,żejużrazniezastosował
siędozasadynumerjedeniniewyszłomutonadobre.Nieprzypomniszmutegotymrazem?
–Nie.
DodiabłazFerrasami!
–JaniezastosowałemsiędoniejtrzyrazyzLuisą,mojedziecko–śmiejesię.–Życienasrozdzieliło,
bogdybynieto,zpewnościąniezastosowałbymsiędoniejjeszczekilkarazy.
Jego słowa, a szczególnie uśmiech, sprawiają, że sama się uśmiecham. Uwielbiam Ogra, kiedy się
śmieje.
–JaniejestemtakajakLuisa–wyjaśniam.
Parskaśmiechem.
–AleDylanzcałąpewnościąjesttakijakja–stwierdza.–Ipodtrzymarodzinnątradycję..
Następnego dnia wieczorem wychodzę z Tifany potańczyć salsę i wypić parę chichaítos. Tym razem
siękontroluję.Dziennikarzemnieśledząichcę,żebywidzieli,żedobrzesiębawię.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
21.Niekochajmnie
W
poniedziałek,kiedywracam,wdomuunosisięcudownyzapach.TakmusiwyglądaćfiliaInterfloryw
LosAngeles.Dziesięćminutpomoimprzyjeździerozlegasiędzwonekdodrzwi.Otwieramioczomnie
wierzę.Wprogustoikwiaciarzzszerokimuśmiechem.Biorębukiet,zamykamdrzwiiodzywasięmoja
komórka.Wiadomość.
„Witajwdomu,kochanie.Wyglądaszpięknie.KochamCię”.
Cholera!Śledzimnie?
Jakzdobyłmójnowynumertelefonu,skoromajągotylkoczteryosoby?
Jutromuszęgozmienić.
Wkońcusięuśmiecham.DylanFerrasajestupierdliwy…potwornieupierdliwy.
Wnastępnyczwartekniewychodzimyzdziewczynaminanaszetradycyjnespotkanie,Bojęsię,żego
spotkam. Przygotowuję kolację i zapraszam przyjaciółki do domu. Kiedy wchodzą, są pod wrażeniem.
Chybanigdyniewidziałynaraztyluróżwjednymmiejscu.Iwszystkie,wszystkie!wygadująnaDylana
okropne rzeczy za to, że to robi. Najgorsza jest Coral. Kiedy znów rozlega się dzwonek i wchodzę do
salonuzkolejnymbukietemróż,Tifanypyta:
–Cojestnapisanewliściku?
Zaskoczonawidzę,żewtymbukieciezatkniętyjestzbokuliścik.Otwieramgoiczytam.
Nigdyniebyłaśdlamniezła.
Jesteśnajlepszym,comisięwżyciuprzydarzyłoinigdyznikimbymCięniezdradził.
ILY
Alefajneeeeeeeeee!
Przeddziewczynamiudaję.Odkładamkwiatyzodrazą.
–Cholera,cozaupierdliwiec–mówię.
Valeriawyciągamikartkęzdłoni,czyta,apotemjąoddaje.
–Todupekiniktzrodzinymuotymniepowiedział–mówi.
–ToFerrasa,czegosięspodziewałaś,kotku?–komentujeTifany.
Denerwujęsię,wysłuchująctego,alemilczę.Dylanjestdżentelmenem,tegoniemożnamuodmówić.
NiemanicwspólnegozOmarem.Coralwyrywamikartkęzdłoniidrzejąprzednosem.
–Wdupieztymkolesiem–mówi.–Onnapewnobyłdlaciebiezły.
W tej chwili wybucha między nimi trzema debata z gatunku absurdalnych. Rozbierają mój związek z
Dylanemnaczynnikipierwsze,ajaprzysłuchujęsięwszystkiemuoniemiała.Nicztego,comówią,nie
jestprawdą.Dylanzawszebyłromantyczny,uprzejmydlamoichkrewnychiznajomych,wyrozumiały,a
przede wszystkim przy nim czułam się bardzo… bardzo kochana, chociaż skończyło się tak, jak się
skończyło. Moje przyjaciółki, jak widać, oglądały inną rzeczywistość. Wyzywają go od samców,
odludków…akiedyCoral,którajestnajgorsza,mówi,żebyłkurwiarzem,niewytrzymuję.
–Towszystkonieprawda–wybucham.–Niewiecie,comówicie.Owszem,wszystkosięskończyło,
ale może z mojej winy, bo nie umiałam zapanować nad moją karierą ani nad dziennikarzami. Byłam
przekonana, że sobie poradzę, ale świat mnie pokonał! Jak powiedziałaby moja babcia Ankie, nie
umiałamdocenićrzeczy naprawdęważnychi wszystkospieprzyłam.Wszystko! Dylanjestwyjątkowym
mężczyzną,romantycznym,czułym,opiekuńczym,alepoprostuniemógłjużdłużejtegoznosić,wybuchł
i…
–Idałcikopawtyłekizdradziłcięzinną.Niepieprz,Yanira!–Coralobstajeprzyswoim.
Niedobrzemisięrobiodtegojejuporu.
–Kopadałammuja,wcześniej,kiedyniepotrafiłampodjąćdobrychdecyzji.
–Przypominamci,żeprzyprawiłcirogi,Głupciuszku–drąży.
–Nieprawda.Zawszetowiedziałam,aniedawnotopotwierdził–wypalam.
–Koteczku…Niewierzwewszystko,comówiciFerrasa.Przypomnijsobiemojegopawiana.Onteż
sięwypierałtego,żeprzyprawiamirogi,chociażsięgałydosufitu.
–ChceszporównywaćDylanadoOmara?–syczęwściekła.
–ObajsąfacetamiiobajnazywająsięFerrasa–podkreślaValeria.
–Jeżeliktośpowiniensięobwiniaćowielerzeczy,toja,tylkoiwyłącznieja–mówię,wstrząśnięta
ichnegatywnympodejściemitym,jakmówiąoDylanie.–Ichociażtowaswkurzaidenerwuje,nadalgo
kocham,potrzebujęiuwielbiamzcałychmoichsił,ajeżelidoniegoniewrócę,todlatego,żeniejestem
kobietą,którejpotrzebuje.Nigdyniebędędobrą,potulnążoneczką,jakąpowinienmiećlekarz.Niemogę
nią być, bo lubię śpiewać. Uwielbiam wchodzić na scenę, wprawiać ludzi w trans i… Cholera! –
krzyczę,wkurzona,żeobnażyłamprzednimimojeuczucia.–Pocojawamtowszystkomówię?
Wetrzywpatrująsięwemnie,jakbybyłyświadkamimaryjnegoobjawienia.
–Och,kotku,zarazsięrozpłaczę–mówiTifany.
–Cholera,naszadiwo,nadaljesteśwniegotakazapatrzona?–pytazaskoczonaCoral.
Kiwamgłowązesmutkiem.
–Jestemdobrąaktorką,Coral–mówię.–Jeszczesięniezorientowałaś?
–Zabiłabymcięzatentwójwspaniaływystęp–wypala.–Aleproblemwtym,żepotembymzatobą
tęskniła.
Uśmiechamsię.Valeriaprzysuwasięimnieobejmuje.
–Zasługujesznato,żebybyćszczęśliwa.Bardzoszczęśliwa,kochanie.Atenmężczyznabezwątpienia
zasługuje na ciebie tak samo, jak ty na niego. Zmień nastawienie i myśl pozytywnie. Spójrz na te
wszystkiekwiaty.Dylanciękocha.Tygokochasz.Dlaczegosięopierasziniechceszdoniegowrócić?
– Nie chcę znów zatruwać mu życia. Nasze światy są zupełnie różne. Kolejny raz zniszczyłabym mu
życie,niemogędotegodopuścić.
Debatanatematmojegożyciauczuciowegorozpoczynasięnanowo.Najokrutniejszawdalszymciągu
jest Coral. Co ona ma do Dylana? Skąd u niej nagle taka niechęć do niego? Nad ranem kończy mi się
cierpliwość.
–Nieobraźciesię,aleniemogęwasdłużejsłuchać–oznajmiam.
–Och…Och…Zgorzknialuszekwyrzucanaszdomu.
–Słuchaj,Idiotuszku–syczę,nierozumiejączaciętości,jakącałyczaswidzęuCoral.–Janatwoim
miejscuzamknęłabymdziób,bozaczynaszmniewkurzać,itobardzo.
W następną sobotę moje trzy wariatki przyjeżdżają po mnie. Wiedzą, że muszę się rozerwać i nie
zostawiająmnie.
Jakmamichniekochać?
Idziemy na kolację, a potem, jak zwykle, na śrubokręty! Różni mężczyźni się koło nas kręcą, ale ich
olewamy.Każdamaswójpowód,jataki,żeżadenniepociągamnieseksualnie.
Nie mam wątpliwości, że po huraganie o imieniu Dylan będzie mi ciężko znaleźć jego godnego
następcę.WbarzeAmbrosiusatańczymy,bawimysięipijemy,ażnaglestajęjakwrytanawidokDylana.
OdkądtozacząłchodzićdobaruAmbrosiusa?Zaskoczonawidzę,żejestzkolegamilekarzami,których
znam.
–Urwęmujaja–oznajmiaCoralnajegowidok.–Docholery,coonturobi?
DwiesekundypóźniejDylanpodchodzidonas.
–Zatańczyszzemną?–pyta.
PlanA:tak.
PlanB:tak.
PlanC:tak.
Wkońcuwybieramplannizgruszki,nizpietruszki.
–Nie–odpowiadam,patrzącnaniego.
Biorętorebkęiwychodzęwściekłazpubu,azamnąmojewierneprzyjaciółki.
DlaczegoDylanniechceprzyjąćdowiadomości,żeniemamzamiarudoniegowrócić?
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
22.Niepoddamsię
N
iedługo rozpoczyna się trasa po Ameryce Łacińskiej i częściej mam próby. Chcemy zaskoczyć naszą
publiczność i robimy wszystko, żeby spektakl był wspaniały. Mimo protestów wytwórni wyłączam
piosenkęHowAmISupposedtoLiveWithoutYou.Zbytwieledlamnieznaczyiniechcęjejśpiewać.
Wystarczy,żeśpiewamjąwdomu,publicznieniemuszę,boniechcęobnażaćsięprzedtysiącamifanów
ipokazywać,jakbardzojestemzrozpaczona.Nie.Niemamzamiaru!
W wieczór poprzedzający trasę umawiam się z przyjaciółmi i Valerią. Idziemy na kolację z okazji
urodzin Justina, modela, który smali do mnie cholewki, a później wybieramy się do baru, do którego
wcześniejchodziłamzbyłymobecniemężem.Kiedyjemykolację,nagleświatsięzatrzymuje.
WchodziDylanwtowarzystwiekobiety.
Chwileczkę,skądonzawszewie,gdziejestem?
Valeria,któragodostrzega,chwytamniepodstołemzarękę.
–Spokojnie,skarbie–szepczedyskretnie.–Niewidziałcię.
Kiwam głową. On nie, ale ja – owszem. Z miejsca, w którym siedzę, obserwuję jego dłonie, jego
piękne dłonie, które doprowadzały mnie do szaleństwa, kiedy mnie dotykały. Nie jestem w stanie nic
przełknąć.
Jestemrozpalonaodsamegomyślenia!
Moi towarzysze, z wyjątkiem Valerii, nie zauważają, co się ze mną dzieje. Staram się udawać,
uśmiecham się i włączam do rozmowy, ale w rzeczywistości nawet nie mam pojęcia, o czym mówią.
Mogę jedynie wpatrywać się w plecy Dylana i widzieć uśmieszki tej istotki, która siedzi naprzeciwko
niego.
Powybijałabymjejwszystkiezęby!
PokolacjiprzepraszamiidęzValeriądołazienki.Spryskujęsobieszyjęwodą,aonamniewachluje.
–Oddychaj,bozaczynamsięociebiebać.
Znówspryskujęsobieszyjęwodą.
–Alemampecha,docholery!
–Dlaczego?
Jestembardziejniżpewna,żeValeriawie,dlaczegotomówię.
–Boimbardziejsięstaramgounikać,tymczęściejnaniegowpadam–odpowiadamzniecierpliwiona.
–Numertelefonuzmieniałamjużczteryrazy.Cholera,cojeszczemamzrobić?!
Biedaczkaniewie,copowiedzieć.
–Spokojnie–szepcze,chwytającmniezaręce.
Kiwamgłową.Comamzrobić?
Jednakkiedywychodzimyzłazienki,mamochotęzapaśćsiępodziemię,kiedywidzę,żenaszagrupa
znajomychrozmawiazDylanem.
–Nie…nie…nie…–szepczęprzerażona.–Cozapech.
–Cóż,skarbie,niebędęzaprzeczać–mówiValeria.
PlanA:wyjśćtylnymidrzwiami.
PlanB:siedziećwłaziencedozamknięciarestauracji.
PlanC:wrócićdogrupyjakbynigdynic.
WybieramplanH:wychodzęprzezłazienkoweokno.
Razem z oszołomioną Valerią, która nie przestaje protestować, wychodzimy jak dwa szczury przez
okienko,obcierającsobiekolana.Kiedylądujemynaulicy,wybuchamyśmiechem.Niedasięukryć,że
zaczynamiodbijać.
Gdybyzobaczyłmniejakiśpaparazzi,szczękabymuopadła!
Doprowadzamy się do porządku i idziemy przed wejście restauracji, żeby poczekać na pozostałych.
Kiedywychodzą,patrząnanaszdziwieni.Jaksięwydostałyśmy?
Szczęśliwa,żeuciekłamDylanowiiwściekła,żezostawiłamgoztamtąkobietą,idęzresztągrupy,a
oniopowiadająmi,żegowidzieli.Udajęgłupią.
–Tak?Cośpodobnego–odpowiadam.–Jagoniezauważyłam.Przywitałabymsięznim.
Justin,jubilat,chwytamniewpasie.
–Cieszymnieto,żemasztakiedobrerelacjezbyłymmężem.
–Jesteśmydorosłymi,cywilizowanymiludźmi–odpowiadam.
Wtejchwiliodzywasięmojakomórka.Wiadomość.OdDylana.
„Powiedztemudupkowi,żebycięwypuścił”.
Cholera,adopierocopowiedziałam,żejesteśmycywilizowani…Instynktowniewyswobadzamsięz
dłoniJustinairozglądamsięnaboki,alenikogoniewidzę.Wyłączamkomórkę.Jakznowuzdobyłmój
nowynumer?Założyłmicrochip?
Justin,któryniemaoniczympojęcia,kontynuujerozmowę.
– Ja z moją byłą żoną jestem na ścieżce wojennej. Masz szczęście, że tak się z nim dogadujesz. Ja
marzęoczymśtakim,aleonaniechce.Awłaśnie,zaprosiłemgozpartnerkąnaimprezę.Możepóźniej
wpadnąnachwilę.
Valeriapatrzynamnie,ajawzdycham.Choleraaaaaaaaaaa…
–Alesłodko!–wypala.
Kiedydocieramydolokalu,wktórymJustinwyprawiaimprezę,wszyscychcemysiędobrzebawić.Ja
pierwsza.Przyjęcieumilaorkiestra,ajamamochotęzapomniećowszystkim,coprzeżywam,dlategopiję
idajęsięponieśćmuzyce.
Chwilępóźniej,kiedytańczęmerenguezjednymzchłopaków,Valeria,któratrzymasięmnie,mówimi
dyskretnie:
–Przykromi,królowo,aleprzyszedłFerrasazeswojątowarzyszką.
Świetnie!Jesteśmywkomplecie!
MójBoże,chcęstądwiaćcosiłwnogach!Jestwłazienceokno?
Mojaprzyjaciółkachybaczytamiwmyślach.
–Nawetotymniemyśl!–syczy,unoszącpalec.
Nie chcę patrzeć w jego stronę, nie mam zamiaru. Jednak chorobliwa ciekawość w końcu zwycięża.
Spoglądam i widzę, jak Dylan podchodzi do baru, trzymając tę kobietę za rękę, i wita się z kilkoma
gośćmi.
Kiedypiosenkasiękończy,zinnymprzyjacielemtańczęperreíto,najgorętszytaniecnaziemi,botego
potrzebuję,żebyodreagować.Amożenie?Kiedymuzykamilknie,wracamdostolika,apodrodzemój
wzroknapotykawzrokDylana.Witasięzemnąskinieniemgłowy,ajarobiętosamo.
Uf,jakgorąco,Bożekochany.Aprzecieżtylkosięprzywitaliśmy!
Wtejchwilinastępujekoniecmojegopokojuwewnętrznego,zewnętrznegoiświatowego.Zakażdym
razem,kiedypatrzęnaniego,widzę,żemisięprzyglądaidostajęszybszegobiciaserca.Wiem,corobi,
znamgo.Usiłujewyprowadzićmniezrównowagi,żebymniesprowokować,żebymdoniegopodeszła.
Alenieudamusię.Niepodejdędoniegozażadneskarbyświata!
Godzinę później widzę, że ta poczwara, jego partnerka, bierze torebkę i niemal klaszczę z radości.
Wychodzą!
Mijająmniebezpożegnania,ajapodążamzanimiwzrokiem,ażwkońcuwychodzązpubu.
–No,królowo…wkońcumożeszsiębawić–mówiValeria,wychodzącnaparkiet.
Kiwamgłową.Terazzcałąpewnościąbędęsiębawićdoupadłego.AlekiedyDylanznikamizpola
widzenia, zamykam oczy i chce mi się płakać. Ciężko mnie zrozumieć. Czuję się źle, kiedy na mnie
patrzy,alekiedyznika,ogarniamnierozpacz.
Niecoswobodniejszadziękitemu,żeniemagowpobliżu,wkońcumogęodłączyćsięodgrupy.Idę
dobaruizamawiamwytrawnemartini.
Kiedyjedlamnieprzygotowują,dotykammojegopalcabezobrączki.
–Pijesztosamo,coniejakapannaMao,którąkiedyśpoznałem?–słyszęnaglezaplecami.
Krewmizastygawżyłach.Dylantujest?
Odwracam się i widzę go za mną, bliżej, niż się spodziewałam. Nie rusza się, ja też nie, a kiedy
barmanstawiamójdrinknaladzie,odwracamsiędoDylanatyłem.
Dlaczegowrócił?
Dlaczegonieprzestanie,skorowidzi,żemnietodrażni?
DlaczegomusimiprzypominaćpannęMao?Dlaczego?
Dwiesekundypóźniejmamgopoprawejstronie.Zerkamnaniegokątemoka,pijąc,iwidzę,żemnie
obserwuje.
Jegozapach…
Jegobliskość…
–Dlaczegowyłączyłaśtelefon?
–Chybaniemuszęcimówić–ironizuję.
Widzę, że przechyla głowę. Przywołuje barmana i zamawia butelkę wody niegazowanej. Tej
ekskluzywnej, którą tak lubi. Przyglądam się etykiecie. Nie znam jej. Dylan nalewa sobie wody do
szklanki.
–Wieszco?–mówi.–Wodaoczyszczamyśliidziękiniejczłowiekwyraźniejwidzipewnerzeczy.
Jeżeli chcesz, mogę poprosić o drugą szklankę dla ciebie, chociaż wodą się nie wznosi toastów, bo
przynosipecha.
Zaskoczona,żetopamięta,patrzęnaniegoznadmojegomartini.
–Chcesztrochęwody?
Chcęcijąwypićzust,myślę,patrzącnajegowargi,alekręcęgłową.
Uśmiechasię,pijeiodstawiaszklankę.
–Gratuluję–mówi.–Dowiedziałemsię,żezostałaśnominowanadoAmericanMusicAwards.
Kiwam głową i usiłuję otrząsnąć się z wszechogarniającego podniecenia, jakie czuję, mając go tak
blisko.
–Dziękuję–odpowiadam,widząc,żeValeriadajemidłoniąznaki,żebymsięodniegoodsunęła.–
Bardzosięcieszę.
–Nicdziwnego.
Znówkiwamgłowąinagledostrzegam,żenaszyimakluczyk,którymuoddałam.Kluczdojegoserca.
Patrzęnaniegoiczytam:Nazawsze.Chcęgodotknąć,alenieruszampalcem.
Namiłośćboską,jestemidiotką!
Wmilczeniuznówbioręmojemartini,aonnieprzestajemisięprzyglądać.
Cholera…cholera…cholera…Zejdęnazawał!
Dylanchwytakosmykmoichwłosówigopieści.Bawisięnim.Sercewyrywamisięzpiersi.
–Zawszepodobałymisiętwojewłosy–słyszę,jakmówi.
O,Boże…O,Boże!Przepadłam.Przepadłamnadobre.Portorykańskihuraganidzieprostonamniei
jeżelinicsięniezmieni,zmieciemniezpowierzchniziemi.
Dylanprzysuwaustadomojegonagiegoramieniai,niedotykającgo,mruczytak,żeczujęjegooddech
naciele:
–Lubiłemteżzawszetwojąskórę.
No…no…no…Ataksercamurowany.
Jestemstraszniezdenerwowanaichcęzakończyćtęniezręcznąsytuację.
– Twoja partnerka chyba długo nie wraca? – pytam, odsuwając się. Widząc, jak na mnie patrzy,
dodaję:–Pytam,bomożebiedaczkazatrzasnęłasięwłazienceitrzebajejpomócsięwydostać?
Dylansięuśmiecha.
–Amożewyszłaprzezoknowłazience?–szepczeDylanintymnymtonem.
Niedowiary.Skądotymwie?Niedajemijednakdojśćdogłosu.
–Ariadnetomojaprzyjaciółka,któraprzyszłazemną,żebypomócmisiędociebiezbliżyć–mówi.–
Wróciłemsam,pociebie.
Wepaaaaaa,chwileczkę!Pomnie?
Z całą pewnością dostanę zawału! Nagle robi to, co zawsze doprowadza mnie do szaleństwa:
przygryzadolnąwargęiwpatrujesięwemnieintensywnie.
Co za typ! Patrzę na niego przejęta. Przyglądam mu się, rozkoszuję się nim. Mój cholerny rozpalony
umysłprzypominamitesytuacje,kiedyprzygryzałsobiewargę,kiedysięzemnąkochał.
Alegorąco!
Wkońcuudajemisięwydostaćzróżowejbańkimydlanej.
–Dostałemprzesyłkęodciebie.
Słuchamzwypiekaminatwarzy.
–Jakąprzesyłkę?
Dotykakluczyka,którymanaszyi,któryzauważyłamjużwcześniej.
–Tylkotymaszdostępdomojegoserca.Dlaczegooddałaśmiklucz?
Mojeoczyzrozkosząbłądząpojegośniadejskórze.
–Jesttwój–odpowiadam.–Twojamatkaci…
Kładziepalecnamoichwargach,żebymnieuciszyć.
–Tyjesteśjedynąwłaścicielkąmojegosercaiwieszotym,króliczku.
Noooo,wkońcusiędoigra.
Drżę.CzujęsięjakCzerwonyKaptureknawidokwilka,którychcemniezjeść.
Muszębyćsilna.Muszęoprzećsięjegourokowi.Muszętozrobićzanasoboje.
No,Yanira,daszradę!–dodajęsobieodwagi.
On,coprawda,jestFerrasą,alejasięnazywamVanDerVall.Imamjaja!
Muzykawpubiesięzmienia,puszczająspokojnekawałki.Cholera!ZgłośnikówrozlegasięgłosLuisa
Miguela,ajaklnę,słuchając:
Mamwszystkopróczciebieismakutwojejskóry.
Pięknajakkwietniowesłońce…
Jestemzupełniezdruzgotana.Oj,LuisMiguel,takciękocham,nieróbmitego!Nie,naBoga,tylkonie
tapiosenka,nieteraaaaaaaz!
–Zatańczysz?–pytaDylan,wyciągającdomnierękę.
Kręcęgłową.Nie.Mowyniema,żebymdałamusięprzytulićprzytejpiosence!
Onmnieznajakniktinnynaświecie.Przysuwasięispoglądamiwoczy.
–Jakmówipiosenka:mamwszystkopróczciebie–szepcze.
Nieodpowiadam.Niejestemwstanie.Wkońcuczuję,żezarazzemdlejęipadnęjakdługa.
Niedającmichwiliwytchnienia,Dylanzdejmujemicośztwarzy.Pokazujemirzęsę,którątrzymaw
palcach,ajasiębezwiednieuśmiecham.Tojestcośtaknaszego,takintymnego,żechcęumrzeć,kiedy
szepcze:
–Pomyślżyczenieizdmuchnij.
Robięto.
Spełnioneżyczeniemamjużprzedsobą.
–Mamnadzieję,żecisięspełni–mruczyDylan,kiedyrzęsaznika.
Nagledajemisłodkiegobuziakawusta,jakkiedyś.Mrugam,oniemiała.
Pocałowałmnie?Nimzdążęzaprotestować,prosi:
–Wyrwijmirzęsę.Jateżchcępomyślećżyczenie.
Parskamśmiechem.
Zcałąpewnościątarozmowajestbezsensowna.Namiłośćboską,czyDylannigdynieprzestanie?
–Wieluchętnychsięzgłosiłopowywiadzie?–pyta,nieprzestającnamniepatrzeć.
No…no…no…
–Widziałem,jakAngelinazachęcałamężczyzn,żebysiędociebiezalecali–ciągnie.
Nieodpowiadam.Niemamzamiaru.Cotozapytanie?
–Mamnadzieję,żeżadensiędociebieniedobierał,bomusiałbymmudaćpogębie–dodaje.
Patrzęnaniegozaskoczona.
–Uspokójsię–syczę.
Dylankląska.
–Przykromi,kochanie,alejeżeliktośdotknietego,conależydomnie,pożałuje.
Kochanie?!
Tajegozaborczośćmniepodnieca.Cholera,alezemniedebilka!
–Nasamąmyślotym,żektoś,przezmojąwłasnągłupotę,mógłbysięupajaćsmakiemtwojejskóryi
twoichust,jestemchory–dodaje.
–Posłuchaj,Dylan–przerywammu,podnieconaiwściekłajednocześnie.–To,corobiłam,lubczego
nierobiłamzinnymi,nie…
Całujemnie.Cozapocałunek!LuisMiguelśpiewadalej.
Jego pocałunek odbiera mi siły. Dylan wsuwa język do moich ust i rozbraja mnie tak, jak tylko on
potrafi.
–Powiedz,żemójpocałunekcisięniepodobał–szepcze,odsuwającsięodemnie.
Nieodzywamsięsłowem.
–Powiedz,żenieczujeszdomnietego,cojadocienie,kochanie–nalega.
Oddychamnierówno.Nieodpowiadamiodwracamgłowę,żebydojśćdosiebie.
Cholera…cholera…cholera…
PlanA:zacałujęgo.
PlanB:zamordujęgo.
Plan…Plan…Plan…Niemogęsięnaniczdecydować.
Przyciąganajakmagnesczuję,żemojeciałoumierazpragnienia,żebyzbliżyćsiędojegociała,alesię
opieram.Staramsięzapanowaćnadpożądaniem,jakiedoniegoczuję.
–Niemogębezciebieżyć,kapryśnadamo–mówinagleDylan.
–Dylan,nie–odpowiadamwkurzona.
–Tak,kochanie…Wiem,żejeszczemniekochasz.Widzętowtwoichoczach,twoichpocałunkachina
twojejskórze.Kiedysiędociebiezbliżam,źrenicerozszerzającisiętaksamojakmoje.Wdniu,kiedy
postanowiłem o tobie zapomnieć, popełniłem największy błąd w życiu, pomyliłem się. Ale jestem
gotowycięodzyskaćzawszelkącenę…Zawszelką…–powtarza.
Jestem jak sparaliżowana, oszołomiona, wstrząśnięta, słysząc to, co tak pragnęłam usłyszeć, kiedy
waliłamgłowąwporęczesofy.
–Odpowiedźbrzmi:nie.
–Zrobięwszystko,żebyusłyszeć:tak–odpowiada.
Wzdycham,poirytowana,trzęsęsięwśrodku.
–Wieszco,Dylan?–mówię,kiedyudajemisięuspokoić.
–Tak,kochanie?
–Niemówdomnie:kochanie!
–Dobrze,kochanie–odpowiadazszelmowskimuśmiechem.
Zabijęgo.Przysięgam,żegozabiję.Niewiemtylko,czypocałunkami,czypięściami.
Jeżeliktośpotrafimniewsobierozkochaćiwkurzyć,towłaśnieDylanFerrasa.
– Nie usłyszysz: tak, bo nie chcę kolejny raz zatruwać ci życia – odpowiadam rozdrażniona. – Nie
jestemdlaciebie…
Jego wargi dotykają moich, uciszając mnie. Przyciąga mnie do swojego ciała i całuje szaleńczo,
namiętnie,zpożądaniem.Jegociałoimojedopasowująsiędosiebieidealnie,ajaniejestemwstanie
sięodsunąć,oprzećhuraganowionazwieDylan,więcpozwalamsięcałowaćisiętymupajam.
Poparusekundachodrywawargiodmoich.
–Jesteśnajlepszym,comniewżyciuspotkało–szepczezodległościparumilimetrów.
–Nie…Nie…
–Pomyliłemsię,kochanie.
Teraztojadopadamjegowargniczymtsunami.Chcętylkogocałować,iżebyonmniecałował.Cała
resztajestdlamniewtejchwilinieistotna.Jegozaborczośćito,jakmniechwyta,dodająmienergiitak
jaknicoddawna.
–Wyjdźzamnie–mówi.
MójBoże…MójBoże…Anselmomiałrację.
Dylanchceporazdruginiezastosowaćsiędoswojejzasady?
Wiję się, żeby wyzwolić się z jego ramion. Niemożliwe, że to się dzieje. Nie mogę być znowu taka
łatwa.Mowyniema.Aleonznówmniecałujeipokonuje.Wobecjegoniszczycielskiegonatarciajestem
całkowiciebezradna.Jestemłatwa,jestemtakłatwa,jaktylkochce.
Mójoddechstajesięszybszy.Onjużdyszyjaklokomotywaiczuję,żebierzemnienaręce,niesiedo
tylnejczęścibaru,zamykadrzwinaklucz,któryjestwzamku.
–Wyjdźzamnie–powtarza.
Chcęzaprotestować,aleprzyciskamniedoswojegociałaimniecałuje.
Jakjatęskniłamzajegopocałunkami!Zajegomęskością.Zawszystkim!
Przerywapocałunekiwędrujewargamipomojejtwarzy,doprowadzającmniedoszaleństwa.
–Pragnęcię–szepcze.–Pragnęcięcałymsobą.
Zgęsiąskórką,czująctosamo,coon,pozwalammusięposadzićnastoliku.
–Pierwszyrazzrobiłemtoztobąwmagazynie,pamiętasz?–mruczy.
Kiwamgłowąijużwiem,żetenostatnirazrównieżwydarzysięwmagazynie.
Kilka sekund później moja sukienka opada na podłogę razem z jego koszulą, spodniami i naszą
bielizną.
–Corobisz,Dylan–szepczę,kiedyjesteśmynadzy.
–To,copowinienembyłzrobićdawnotemu–odpowiada,patrzącnamniezmiłością.Mojebrodawki
twardnieją, kiedy słyszę jego odpowiedź. Dotyka ich lubieżnie, masuje, pieści, a ja nie mogę oderwać
wzrokuodjegowielkiego,sztywnegoczłonka,którypragnępoczućwsobiejaknajszybciej.Bezsłowa
rozchyla moje nogi, wsuwa we mnie palec, a kiedy widzi na mojej twarzy minę aprobaty, zaczyna nim
poruszać,przygryzającdolnąwargę.
Boże…Jakmnietokręci!
Podniecona,zapominającowszystkichżalach,chwytamjegoczłonekizaczynamgopocierać.O,Boże,
cozadoznanie…
–Jeżelinieprzestaniesz…–Drży.–Będęmusiałprzerwaćiwziąćcięodrazu.
Uśmiechamsię.Tegowłaśniechcę.
Kiedyjegopalecwysuwasięzemnieidotykamojejłechtaczki,czujęsię,jakbyporaziłmnieprądi
wydajęzsiebiejękrozkoszy,pożądania,tęsknotyiżądzy.Oddajęsięmężczyźnie,którysprawia,żetracę
zmysły.
–Weźmniejakchcesz,alezróbto–szepczę.
Dylan kiwa głową, a jego palec nadal pobudza moją łechtaczkę, żeby dać mi większą rozkosz. Zna
mnie.Wie,colubię,akiedymijąściska,jaznówjęczę.
–Wyjdźzamnie,kapryśnapanno–szepczemiwusta.
–Nie–udajemisięodpowiedzieć.
–Należyszdomnie.
Jegozaborczytonijegosłowaprzeszywająmojąduszę,alekręcęprzeczącogłową.
Zjegogardławydobywasięjękfrustracji,aonprzykrywamojewargiswoimi,nieodrywającpalca
odmojejłechtaczki.
Poruszam się, drżę, rozpływam się w jego dłoniach, a kiedy zupełnie mu się poddaję, pochyla się.
Całuje moje wnętrze, gryzie je, a po chwili jego język muska wypukłość, którą sobie przygotował.
Wstrząsamnądreszczrozkoszyirobięsięjeszczebardziejwilgotna.
–O,tak…Nieprzerywaj–szepczę.
Moim ciałem wstrząsają spazmy rozkoszy pod wpływem tego, co robi ze mną Dylan. Jego wargi i
palcebadająmojewnętrze,ajaprzywieramdojegoust,oddającmusię.
Podwpływemchwilikładęsięnastoliku,wyginamsięipozwalammuzobaczyć,jakbardzojestmi
miło.Czuję,jakdrżyiwiem,żeonteżsięmnąrozkoszuje.
Kiedyodsuwausta,chwytamnieostrożniezaszyjęipopocałunku,którysmakujeseksem,znówmnie
sadza.Wsuwadłoniepodmojekolana,żebyjedlasiebierozchylić.Przysuwakoniecczłonkadomojej
całkiemwilgotnejpochwy,pociągamnie,nadziewającnasiebie,ażzanurzasięwemniecałkowicie.
–Aaaaach!–jęczę.
Mójgłos…
Mójjęk…
Mojeciało…
Widzę,żepołączenietegowszystkiegodoprowadzagodoszaleństwa.Pociągamniejeszczemocnieji
znówsięwemniezanurza.
–Podobacisię,kapryśnico?
–Tak–dyszęzłomoczącymsercem.
–Itoteż,prawda?
Znówzanurzasięwemniemocnympchnięciem,któreprzesłaniamimyśli.
–Tak.
–Ato?
Zmoichustwyrywasięjękrozkoszy,ajaczuję,żemojaskórapłonie.
–Niepozwolężadnemumężczyźnieposiąśćciętak,jakjacięposiadłem–szepcze.–Wyjdźzamnie.
–Nie…Nie…
Napierabiodramipomiędzymoiminogami.
–Wyjdźzamnie–powtarza.
Krzyczę. Moja pochwa go wciąga. Ona chyba odpowiada za mnie, że tak, i widzę, że Dylan się
uśmiecha.Kładziedłonienamojejpupie,przyciskamniedosiebieiniepozwalamisięodsunąć.Jego
członekznajdujesięcałkowiciewemnie,jadyszępodwpływemdoznań,którychtakpotrzebowałam,a
on,drżąc,szepczemiwusta:
–Jesteśmoja,ajajestemtwój.Czujeszto,prawda?
Drży mi broda, kiedy bliska omdlenia odchylam głowę do tyłu, a Dylan poluźnia uścisk. Jednak po
chwiliwchodziwemniebezprzerwyrazzarazem.Zanurzasięwemniezszalonązaborczością.
–Niemanicpiękniejszegoodciebie–mówi.
Patrzymy sobie w oczy. Ostrożnie obejmuję go nogami w pasie, zanurzam palce w jego włosach i
domagamsięjegowarg.Dajemije,ofiarowuje,jajepożeram,aonpodnosimniezestołuikontynuuje.
Niewypuszczającmnie,wzaborczy,gorączkowysposóbbierzemnierazzarazem,ajaotwieramsiędla
niegoiupajamnasząlubieżnązabawą.
Jestodemniedużosilniejszy.Ośmielonapłomieniemnamiętności,któregodawnonieczułam,szepczę:
–Przyciśnijmnie.
Dylan mnie rozumie. Zawsze się rozumieliśmy na płaszczyźnie seksu. Chwyta mnie za ramiona,
wysuwabiodraimocnodomnieprzywiera.Eksplodujemyzrozkoszy.
Wczasiezbliżeńzachowujemysięjakzwierzętawrui.Tojestniesamowite.Wseksieniemadlanas
granic,czasu,niczego.Rozkoszujemysiębezograniczeń,beztabu.
Znówdomnieprzywiera,ajajęczęzrozkoszy,kiedyczuję,jakmojeciałogopochłaniaiwyginasię
dlaniego.Poparusekundachnaszekrzykiiodgłosynaszychspajającychsięzesobąciałdoprowadzają
nasnaszczytrozkoszy.
W maleńkim pomieszczeniu słuchać nasze dyszenie, a my, nadzy, obejmujemy się i usiłujemy złapać
oddech. Patrzymy na siebie. Nie odzywamy się. Tylko patrzymy, a kiedy on stawia mnie na ziemi,
ubieramysięwmilczeniu.
–Wyjdźzamnie–nalegaznów,ajadrżę.
–Nieeeee.
–Powiedz:tak.
–Zwariowałeś?
– Zwariowałbym, gdybym cię stracił. Przed chwilą się z tobą kochałem. Przed chwilą udowodniłem
ci, jak bardzo się pragniemy, potrzebujemy, kochamy. Jesteśmy dla siebie stworzeni, nie widzisz?
Kochanie,brakujemiciebie.Potrzebujęcię.Czegocijeszczetrzeba,żebyśpowiedziała:tak?
Boże,dlaczegoonjestznowutakiromantyczny?
Niemamjednakzamiarusiępoddać,mimotego,cosięmiędzynamiwydarzyło.
–Niekochamcię,Dylan–odpowiadam.–Jużnie.
–Kłamiesz.Kochaszmniecałymsercem.Wiemto.
–Masztupet–odpowiadam.
Uśmiechasięiprzysuwadomnie.
–Znamcięiwiem,kiedykłamiesz–szepcze.–Iterazwłaśniekłamiesz,kochanie.
Kręcęgłową.Usiłujęsięodsunąć,aleminiepozwala.
–Dylan.Nie…Niejestemdlaciebieodpowiednia.
Uśmiechasiępółgębkiemtak,żerozbroiłbykażdego.
– Należałoby raczej powiedzieć, że jesteś dla mnie za dobra i że ja byłem największym idiotą na
świecie,żądającrozwodu.
Rozpłynęsięęęęęę!
Nie,niemożemyznówsobiezatrućżycia.Popychamgoiodsiebieodsuwam.
–Nie,Dylan.Ijeszczeraz:nie.
Przekręcam klucz, otwieram drzwi i wybiegam jak byk na arenę. Rozpaczliwie szukam wzrokiem
Valerii, która podbiega do mnie, kiedy tylko mnie dostrzega. Nie muszę jej mówić, co się stało.
Wystarczyspojrzećnamojewłosyitwarz.
Dylan idzie za nami, a kiedy wychodzimy na zewnątrz, nie przejmując się obecnością Valerii,
oznajmia:
–Niepoddamsię,dopókinieusłyszę:tak.
W samochodzie Valeria ostro stawia mnie do pionu. Ja milczę. Nie chcę się odzywać. W końcu się
poddaje.
Takjestnajlepiej.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
23.Możliwe
N
astępnego dnia stoję z moją ekipą na lotnisku. Wyruszamy w trasę po Ameryce Południowej. Jestem
rozkojarzona. Nie mogłam spać, bo myślałam o Dylanie, o tym, co wydarzyło się między nami zeszłej
nocyiotym,ocomnieprosił.
Zwariował?Jakmamysięponowniepobrać?
Nagleodzywasięmojakomórka.Wiadomośćodniego.
„Szczęśliwejpodróży.Zastanówsięnadtym,coCipowiedziałem.
KochamCię,Skarbie”.
Niewierzę!Czyonsięnigdyniepoddaje?
Muszę zaciskać zęby, żeby nie puścić wiązanki. Chwytam się pod biodra i kręcę głową. Chcę mu
odpisaćiposłaćgododiabła,alekomórkadzwoniznowu.
„Zdłońminabiodrachwyglądaszprzepięknie.
Wyjdźzamnie”.
Oszołomionacofamdłoniezbioderirozglądamsiędookoła.Niewidzęgo.Gdziemożebyć?Nagle
dostrzegamgowjednejzkawiarenekwgłębi,wciemnejczapceiokularachsłonecznych.Kiedynasze
spojrzeniasięspotykają,uśmiechasię,ściągaokularyiwidzęjegopiękneoczy.
Zacałowałabymcięnaśmierć,myślęnajegowidok.
–Cocijest?–pytaTifany,któradomniepodchodzi.
Valeriaidzieobokniejispoglądawstronę,wktórąpatrzę.
–Och…och…–mówi.–DylanFerrasa.Szóstystolikpoprawejwgłębi.
Coral,któraprzyjechałanaspożegnać,patrzywtęstronęzwściekłością.
–Wkońcuurwętemuupierdliwcowijaja–oznajmia.
–Coral,hamujsię!–mówię.
Tifany,słyszącmnie,wbijawzrokwpaznokcie,którepomalowałajejValeria.
–Czegonamniepowiedziałaś,kurwiszonku?–pyta.
Śmiejęsię.MojabyłaszwagierkamówijużjakCoral,nosipaznokciejakValeria.Ktobypomyślał?
Spoglądamnaniązwyrzutem.Napewnopowiedziałaim,cosięwydarzyłowczorajwnocy,alemilczę.
Dośćponiżającajestdlamnieświadomość,żewpadłamwjegosidła.
PodchodzidonasOmar.
–Cowamjest?–pyta.
ValeriaiTifanyspoglądająnamniewnadziei,żeodpowiem.
–Nic–mówięlekceważąco.–Chybazobaczyłamkolegę.
MójbyłyszwagiersięuśmiechaizerkanaTifany.
–Zakolumnączaisiędwóchdziennikarzy,uważajcie–szepcze.–Aha,Tifany,bardzocidobrzewtej
spódnicy.
Uśmiechasięipowolidotykapupy.
–Możeszsobiepopatrzeć.
Omarowizmieniasięmina.Odchodzi.Tifanyzpewnościąnicjużniełączyzbyłymmężem.
Niespokojna,wzrokiemszukamDylana.Proszę,niechdziennikarzegoniezobaczą,bonanowozaczną
sięjegomęczarnie.Stolik,przyktórymsiedział,jestpusty.
–Poszedł,kiedyzjawiłsięOmar–mówiValeria.
Parę chwil później żegnamy się z Coral, która całuje nas czule, i wsiadamy do samolotu. Komórka
odzywasięznowuiczytam:
„Nieprzestanę,dopókiniepowiesz:tak.
KochamCię,niezapominajotym”.
Paręgodzinpóźniej,wczasielotu,mojeprzyjaciółki,któresiędomnieprzysiadły,wbijająwemnie
wzrok,ajaimopowiadam,comniedręczy.
–Chwileczkę,kotku–mówiTifany.–Skorotykochaszjego,aonciebie,wczymproblem?
–Toniemożliwe.Znówsięnieuda.
–Oilesięniemylę,jegorodzicerozwodzilisiędwarazyipobieralitrzy,zgadzasię?–Valeriasię
śmieje.–Możetorodzinnatradycja?–dodaje.
Śmiejęsię.PrzypominamisięAnselmo.
–Wtakimraziejaniebędękontynuowaćtejtradycji–odpowiadam.
–Dlaczegomupowiedziałaś,żegoniekochasz?–pytaValeria,podejrzewając,żebrakujemipiątej
klepki.
–Bokłamstwojestczasamiantidotum,Valeria.
–Antidotumnaco?–wypalaTifany.
– W moim przypadku, na to, żeby o mnie zapomniał – mówię z łomoczącym sercem i dziwnie
szczęśliwa,mającświadomość,żeDylankochamniebezgranicznie.–Niejestemdlaniegoodpowiednia.
Widzę,żeobiepatrząnasiebie,ażnagleTifanywstajeiwracadodyrektora,zktórymnieprzestaje
romansować.
–Akurat,laska–mówiValeria.–JeżelitenFerrasajesttaki,jaksądzę,tozcałąpewnościącisięuda.
Wzdycham,alewśrodkusięuśmiecham.Wzasadziemyślętakjakona:akurat!
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
24.Tysiącijedenraz
I
faktycznie:akurat!
NiktniezabiegałomojąmiłośćtakjakDylanFerrasa.
Nieprzestajędostawaćwiadomościnakomórkę,jednaoddrugiejpiękniejsza,bardziejromantycznai
cudowna.Kiedydocieramdokolejnychmiast,zawszewdrzwiachhoteluczekamężczyznazreklamą,na
którejwidniejenapis:„Powiedz:tak”.Autobusystojąceprzedwejściemnakoncertyoklejonesąhasłem:
„Mamwszystkopróczciebie”,nainnychwidnieje:„Jesteśmojąmiłością,powiedz:tak”.
Dziennikarze odchodząc od zmysłów, zadając sobie pytanie, kim może być mój ukochany. Śledzą,
dochodzą,wypytująmnie,alejaniezdradzamsięanisłowem.Podająnazwiskatysięcymężczyzn,ajasię
uśmiecham.PoważnyizdystansowanyDylanFerrasawogólenieprzychodziimdogłowy.
Mójszalonyukochanyzcałąpewnościązaskoczyłbyichniejednym,gdybygopoznali.Tonajbardziej
wnimlubię:żejestzaskakujący.
W każdym miejscu, do którego jadę, czekają na mnie niespodzianki od niego, jedna piękniejsza i
bardziejromantycznaoddrugiej.
W kolejnych miastach na trasie każdym hotelowym pokoju, w którym się zatrzymuję, zastaję
imponującybukietczerwonychróż.Przykażdymtasamawiadomość:
Wyjdźzamnie,
ILY
Nie podpisuje ich nigdy swoim imieniem, żeby jakiś plotkarz nie przeczytał wiadomości i nie
przekazałichprasie.Uśmiechamsię,rozbawiona,znającnaszsekret.Właściwieswoimuporemzaczyna
mniezdobywaćiniemogęprzestaćsięuśmiechać.
Południowoamerykańska trasa koncertowa wypada znakomicie. Ludzie świetnie się bawią na
koncertach,amycieszymysiętakoddanąpublicznością.Śmiejęsię,widząc,żenakoncertachpojawiają
siętransparentyznapisem:„Yanira,powiedzmu:tak!”.
Kiedy przyjeżdżamy do Chile, któregoś wieczoru Dylan odwiedza mnie niespodziewanie. Otwieram
drzwi i widzę go w stroju serwisanta hotelowego. Kiedy rozpina kombinezon widzę pod spodem
koszulkęznapisem:„Wymienię:TakzaTwoje:Nie”,czymmnierozbraja.
Zrobiłsobiewłasnąkoszulkępojednawczą?
Niejestemwstaniegoodepchnąć.Chwytamgozaklapyiwciągamdopokoju.Fundujemysobieniezłą
nockępełnąseksuiperwersji.
NastępnegodniawracadoLosAngeles,bomusibyćwpracy.PoważnyiromantycznydoktorFerrasa
wymykasięniepostrzeżenie,ajanieprzestajęsięuśmiechać.Dylanzdobywamnieswojąrycerskością,a
jazdajęsobiesprawęztego,żejeżelinieprzestanie,niebędęwstaniesięmuoprzeć.
Od tego dnia po to, żeby spędzić ze mną chociaż chwilę, zdobywa się na prawdziwe szaleństwa i
zaczynamsięmartwić.Właściwiemieszkawsamolotachiniepokoimniemyśl,żemogłobymusięcoś
stać,aprzedewszystkim,żemożezaniedbywaćobowiązkipoto,żebyzemnąbyć.Podobamusięto,że
sięprzejmuję.
–Udajemisię–szepczezuśmiechem,całującmnie.
Po przylocie do Urugwaju, Omar i ja odbieramy kilka telefonów od organizatorów American Music
Awards, AMA. Wiedzą, że jesteśmy w trasie, a ponieważ jestem jedną z nominowanych w kategorii
najlepszej artystki zagranicznej, chcą, żebym wzięła udział w koncercie i zaśpiewała jakąś piosenkę.
Zgadzam się z radością i zaczynamy przygotowania. Przez kilka dni zastanawiamy się, którą piosenkę
wybrać. Omar proponuje jedne, ja inne i nie możemy dojść do porozumienia. W końcu, kiedy
przypominam sobie ostatnie wręczenie nagród, przychodzi mi do głowy pewien pomysł, który zyskuje
aprobatę Omara. Konsultuje się z organizatorami, którzy uznają to za świetną myśl, i zaczynamy się
przygotowywać.Potrzebninamsątancerzeinasimuzycy.Poparupróbachjesteśmygotowidowystępu
naAMA!
Koncert w Meksyku jest rewelacyjny, a kiedy wracam do pokoju, uśmiecham się na widok bukietu
czerwonych róż. Tym razem, oprócz liściku jest mała koperta. Otwieram ją i zakrywam dłonią usta,
widząc,żetokluczyk-wisiorek.
KapryśnaPanno,mojesercenależytylkodoCiebie.
Kiedysięzobaczymy,proszę,powiesz:tak,abędęnajszczęśliwszymmężczyznąwewszechświecie.
KochamCię.
Uśmiechamsięzwisiorkiemwdłoni.
ZDylanemniedasięwygrać.
Ferrasaznówmniepokonałiwidać,żeterazmybędziemykontynuowaćrodzinnątradycjęrozwodówi
ponownychślubówztąsamąosobą.
Śmiejęsię.Nigdynieprzypuszczałam,żeprzyjdziemiprzeżyćcośtakiego,alewłaściwieodkądtylko
Dylan pojawił się w moim życiu, nic nie wygląda tak, jak sobie wyobrażałam. Sprawił, że stałam się
romantyczna, zaborcza, nieokiełznana w seksie, wyszłam za niego raz i jestem zdecydowana zrobić to
ponownie.
Uwielbiam Dylana i głupotą jest temu zaprzeczać. Kiedy go zobaczę, powiem mu, że tak, z całego
serca.
Tak…tak…tak…TAK!
Niechcęjużdłużejśpiewać:„Mamwszystkopróczciebie”.Napiszępiosenkę:„Mamwszystkoimam
ciebie”.Niedasięukryć,żeniemożemybezsiebieżyć.Jestmojądrugąpołówkąjabłka,pomarańczy,
pomeloczyjakgotamzwał.
Z czułością na nowo zawieszam sobie kluczyk na szyi i go całuję. Chcę odpocząć. Następnego dnia
wieczorem mam występ na AMA i Dylan powiedział, że przyjdzie z naszymi rodzinami, żeby mnie
wspierać.
Chcę,żebyimszczękiopadłyzwrażenia!
Mamnadzieję,żewystęp,któryztakimoddaniemdlanichprzygotowałam,wzruszyichtakjakmnie.
Kiedy, szczęśliwa, zaczynam się rozbierać, rozlega się pukanie do drzwi. Rozpoznaję te uderzenia,
wydaję z siebie okrzyk radości, otwieram i widzę mężczyznę, którego zdecydowanie chcę tylko dla
siebie.Jestprzystojnyizjawiskowyjakzwykle.Bezsłowarzucammusięwramiona,całujęgo,całuję…
icałuję.
–Tak–mówię,kiedysięodniegoodsuwam.
Zamykaoczyirobiznakzwycięstwa.Uśmiechamsię,kiedymruczy:
–Wepaaaaaa.
Szczęśliwy wchodzi do pokoju, zamyka drzwi, bierze mnie na ręce i okręca mnie kilka razy tak, że
zaczynamisiękręcićwgłowie.Zatrzymujesięiznówmniecałuje.
–Poczekaj…poczekaj…Taksiętegoniezałatwia.
Widzę,żewyciągapierścionekmatkizkieszeni,klękaprzedemnąipatrzynamnietymspojrzeniem,
któreuwielbiamizawszebędęuwielbiać.
–Kochanie,zaszczyciszmnieiwyjdzieszzamniejeszczeraz?–pyta.
Kiwamgłową,zakochanapouszywtymszalonymromantyku.
–Jeszczerazitysiącrazy.
Kiedypierścionek,któryzwróciłammuparęmiesięcytemu,znówznajdujesięnamoimpalcu,Dylan
wstajeimniecałuje,obejmujeidostrzegakluczyknamojejszyi.
–Terazznówjesteścałkiemmoja–mówi.
Wzruszona,chcęsięodezwać,aleniedopuszczamniedogłosu.
–Weźpaszport–mówi.
Patrzęnaniego,nicnierozumiejąc.
–Dalej.Czekająnanasnalotnisku.
Niewierzę.Ktonanasczeka?
– Dylan, nie mogę jechać – mówię. – Jutro mam galę AMA, Z Teneryfy przylatuje moja rodzina. –
Marszczębrwi.–Jeżelizaczniemyodproblemówzpowodumojejpracy,ja…
Niemogępowiedziećnicwięcej.Całujemnie,akiedyodrywawargiodmoich,odpowiada:
–Jestpierwszawnocy.AMAzaczynająsięosiódmejwieczorem.Przyrzekam,żedotejporyzdążymy
wrócić.
–Aledokądjedziemy?–pytamzdezorientowana.
Dylansięuśmiechaiwkładaminagłowęczapkę,żebyschowaćpodniąmojewłosy.
–DoLasVegas,kochanie–odpowiada.–Pobieramysię!
Parskam śmiechem. Pamiętam, kiedy mu zaproponowałam, żebyśmy wzięli pierwszy ślub w Vegas i
sięniezgodził.
Wychodzimyprzezkuchnięiniktnasniezauważa.
NalotniskuogarniamniejeszczewiększezdziwienienawidokTifany,ValeriiiCoral.Coral?!Onena
mójwidokpiszcząjakszaloneiobsypująmniepocałunkami.
– No, kwiatuszku, ty masz na koncie dwa śluby, a ja żadnego – oznajmia Coral. – Co za
niesprawiedliwość! – Śmiejemy się obie i obejmujemy czule, a moja przyjaciółka szepcze: – Bądź
bardzo,bardzoszczęśliwa.Widaćtenprzystojniakjesttwojądrugąpołówką.
Kiwamgłowązuśmiechem.
–Lepiej,żebyśmyzdążyliwrócić,bopawiannaspoćwiartuje–mówiTifany.
Poprawiepięciugodzinachlotu,podczasktóregodowiadujęsię,żedziewczynyinformowałyDylanao
wszystkich moich krokach, śmieję się z tego, jakie są cwane, wszystkie naraz i każda z osobna. Teraz
rozumiem,dlaczegospotykałamgowszędzie,gdzieszłam,iskądmiałnumerymojejkomórki.Dylanmiał
spisekzCoral.Tazdrajczyniudawałaprzedemną,żegonienawidzi,aletowłaśnieonainformowałago
owszystkimipomogłamuwprzygotowaniachdoślubu.
Kiedy docieramy do Las Vegas, jestem zdenerwowana. O wiele bardziej niż wtedy, kiedy
pobieraliśmysięwkościele,wotoczeniusławnychludziitysięcygości.Nieśpięodwielugodzin,ale
nie jestem śpiąca z powodu napięcia. Dylan zarezerwował pokoje w hotelu dla dziewczyn, a dla nas
imponujący apartament nowożeńców. Jestem zaskoczona, kiedy go widzę. Szczerze mówiąc, nie wiem,
pococałytenprzepych,skorowłaściwieniebędziemymieliczasusięnimnacieszyć.
KiedyDylanwychodzi,Valeriawyciągamojąciemnąperukę,ajasięśmieję.Dziewczynytwierdzą,że
muszę ją założyć, jeżeli nie chcemy, żeby ktoś mnie rozpoznał i żeby informacja wyciekła do prasy.
Zgadzam się. Valeria robi mi makijaż, a ja umieram ze śmiechu, kiedy dziewczyny podają mi czarne
soczewkipannyMaoiczerwonąsukienkę.Coraltłumaczy,żeDylanjąpoprosił,żebyjąznalazła.
–Poczekaj,ażzobaczysznaszestroje,kurewko–szepczeCoral,kiedyniktnasniesłyszy.
Zadowolona wkładam soczewki i sukienkę. Ten ślub z całą pewnością będzie dokładnie w naszym
stylu.Zabawnyizwariowany.
Kiedy parę minut później widzę Coral w stroju Lary Croft, Valerię przebraną za Storm z X Men, a
TifanyzaSupergirl,zwijamsięześmiechu.
Cozakicz!
Kiedywysiadamyzwindy,ludziepatrząnanaszuśmiechem.Nierozpoznająmnie,aja,zachwycona,
myślętylkootym,żewtymstrojuznówwychodzęzamojegoukochanego.Wsiadamydolimuzyny,którą
wynająłdlanasDylan,jedziemydokaplicy,wktórejczekanamnieprzyszłymąż,ajarozpływamsięze
szczęścianajegowidok.
PrzedemnąstoiIndianaJones,najprzystojniejszy,jakistąpałibędziestąpałpoziemi.Podchodzędo
niegozuśmiechem.
–Chybajesteśmystuknięci–mruczę,rozbawiona.
–Błogosławioneszaleństwo–odpowiada,zakochany,
Całujemnieispoglądanaprowadzącegouroczystość,którymabakiwstyluElvisa.
–Możepanzaczynać–mówi.
Po krótkiej przemowie, z której nic nie rozumiemy, bo bez przerwy tylko patrzymy na siebie i się
uśmiechamy, o dziewiątej rano Dylan ponownie wkłada mi na palec obrączkę, którą mu oddałam, a
prowadzącyogłaszanasmężemiżoną.Całujemysięnamiętnie,asuperbohaterkiobrzucająnasryżemi
płatkamikwiatów,którekupiłyprzedwejściem.
Później,konającześmiechu,robimysobiezdjęcia,afacetzbakamiwręczanampapiery,któremusimy
podpisać.Dylanwyciągadługopis,którypodarowałammuwNowymJorku.
–Bardzooryginalniegowykorzystujemy–żartuję.
Mójukochanysięuśmiecha.Wie,dlaczegotomówię.
–Użyjemygojeszczeraz,kiedypobierzemysięwkościele,tymrazemnaTeneryfie,natwojejziemi.
Z całą pewnością będziemy musieli to zrobić, bo inaczej babcia Nira nie odezwie się do mnie do
końca życia. Po śniadaniu moje superprzyjaciółki idą w przebraniach do kasyna. Odpuszczają sobie
odpoczynek w hotelu. Dylan im przypomina, że o dwunastej musimy być na lotnisku, żeby zdążyć na
samolotdoMeksyku.Przytakująiodchodzą,gotowewykorzystaćtetrzygodzinynaszaleństwo.
Kiedyzostajemysamiwhotelowymlobby,Dylanmnieobejmujeiwyciągazkieszenikopertę.
–Jesttwoja–szepcze.
Otwieramkopertęiuśmiechamsię,widząclistmatkiDylana.Czytamgojeszczeraz.
–Twojamatkamiałarację,mówiąc,żeten,ktopierwszyprosiowybaczenie,jestodważniejszy,ten,
ktopierwszywybacza,jestsilniejszy,aten,ktopierwszyzapomina,jestszczęśliwszy–mówię,patrząc
muwoczy.
Mójukochanykiwagłowąimniecałuje.
–ZnówjesteśpaniąFerrasa–odpowiada.
–Nieodpychajmniewięcejodsiebie,bopożałujesz.
Mójukochanyczuległaszczemniepotwarzy,
–Całyczasżałujętychmiesięcy,kiedyniemiałemcięprzysobie.Alespokojnie,dostałemnauczkę.
Trwamyprzezchwilęwobjęciach,rozkoszującsięnaszymponownymzejściem,dotykiemimiłością.
–Pewniejesteśwykończona–mówinaglemójmąż.–Chceszsięzdrzemnąćprzeztetrzygodziny?
–Izmarnowaćszansęnanamiętny,perwersyjnypoślubnyporanek?Mowyniema!–odpowiadam.
Dylanparskaśmiechemipokazujemidwiekarty.
– W pokoju siedemset siedemdziesiąt sześć jest dwuosobowe łóżko. W pokoju siedemset
siedemdziesiątsiedemjestłóżkotrzyosobowe.Tywybierz,wcosięchceszzabawić,skarbie.
Uśmiechamsięzachwyconaiwyjmujęmuzdłonijednązkart.
– Wykorzystajmy te trzy godziny – szepczę zmysłowo. – Panie Jones, jak miło znów pana widzieć –
dodaję.
On,zadowolony,chwytamnieszarmanckozarękę.
–PannoMao,całaprzyjemnośćpomojejstronie–odpowiada.–Copaniturobi?
Kokieteryjniedotykamczarnychwłosów.
–Przyjechałamdorodziny.
–Zjepanizemnąśniadanie?
–Zprzyjemnością,panieJones.
Idziemypodrękędowindy,wsiadamydotej,któraprzyjeżdżapierwszaiDylanprzysuwasiędomnie
pewnymkrokiem,apotemcałujedłoń,naktórejnoszęobrączkę.
–Niemapaninicprzeciwkotemu,żepodrodzewstąpimydomojegopokoju?–mówi.–Chcępani
cośpokazać.
Oczarowana,przepełnionapożądaniemdomojegopanaJonesa,kiwamgłową.
Windazatrzymujesięnaczternastympiętrzeiidęzmoimmężempodrękędopokoju,wktórymprzy
okniestoimężczyzna,równieżprzebranyzaposzukiwaczaprzygód.Patrzynanas.Dylanzamykadrzwii
obejmujemniewpasie.
–PannoMao,przedstawiampaniJosepha.
Moja pochwa robi się wilgotna w ciągu kilku sekund. Zsuwam z ramion szal, żeby było widać
brodawkimoichpiersiodznaczającesiępodjedwabnąsukienką.
–Bardzomimiło,Joseph.
Całujemnieszarmanckowrękę,aDylansiadanałóżku.
–PannoMao,proszępodejść–mówi.
Kiedy staję przed nim, obejmuje mnie na wysokości nóg. Przez kilka sekund trzyma mnie tak,
przykładającnosdokoszulki.
–Mapaninasobieteperłowemajtki?–pyta.Wsuwadłońpodmojąspódniczkęimniedotyka.–Jest
panibardzowilgotna,pannoMao–szepcze.
Kiwamgłową.Jestemwilgotna,rozpalonaimokra.Bliskazawałuispragnionazabawy!
Dylanotwierapudełko,któreleżynałóżku.
– Mam dla pani te perły. Jeżeli pani pozwoli, z przyjemnością je pani włożę przed śniadaniem w
pięknąpupcię,jednąpodrugiej.
Bezwahania,zewzrokiemwampirzycy,pochylamsięnadłóżkiemioddajępupędojegodyspozycji.
Dylanzadzieramisukienkę,muskajęzykiemmojenogi,pośladki,odbytidajemiklapsa,któregosłuchać
wcałympokoju.
–Joseph,przynieśżel.
Zaczynamszybciejoddychać.Stojęwtejpozycji,zzadartąsukienką,czekając,ażwpoślubnyporanek
wsunąmidopupykulkianalne.Tak!
JosephpodajeDylanowiżel.
–Zdejmijjejmajtki–rozkazujeDylanmężczyźnie.
Mężczyznarobito,comukażeikładziejenastole.Widaćwyraźnie,żesamcemalfajesttuDylan.Mój
ukochanyotwierażel,smarujemiodbytczule,zsatysfakcjąipokazujemikulkipołączonetasiemką.
–Todziesięćkulek,pannoMao–mówi.–Wsunępierwszą.
Pokoleiwsuwawszystkie,akiedykończy,chwytamniezapośladki,ściskaje,ugniataiprosiJosepha,
żebymnieuszczypnął.Odwracamnie.
–Miałemzamiarzjeśćśniadanie,alewezmępaniątutaj,wtejchwili–szepcze.
Kiwamgłową.
–PanieJones,zprzyjemnościąbędępanaśniadaniem.
Dylanrozbieramniezsukienki,któraopadaumoichstóp,kładziemnienałóżku,rozchylamojeudai
zaczyna mnie pożerać. Jego niecierpliwe wargi wyzwalają ze mnie jęki rozkoszy. Drugi mężczyzna
baczniemisięprzygląda,amójmążbierzemniejęzykiem,palcamiściskającidrażniącbrodawkimoich
piersi
Pochwiliprzesuwasiędomoichwarg,kładziemnienałóżkuinachwilęwychodzizeswojejroli.
–Kochamcię,mojajedyna–mruczy.
Uśmiechamysię.Znówjesteśmyrazem.
–Kochamcię,mójskarbie–odpowiadam.
Naszpocałunekjestsłodkiipełenpożądania,akiedyjegowargiodrywająsięodmoich,znówjestem
pannąMao.Niemogęsiędoczekać,żebypoczućgowsobie.
–Niechmniepanprzeleci…Niechmniepanprzeleci,panieJones–mruczę.
Członekmojegoukochanegowsuwasięwemniepowoli,aponieważodbytmampełenkulek,doznaję
wyjątkowejrozkoszy.
O,tak…tak..tak,Dylan…mamochotękrzyknąć.
Oboje upajamy się tym pierwszy gorącym, perwersyjnym spotkaniem jako mąż i żona. Dylan chwyta
mniezaręceiprzytrzymujemijeponadgłową.
–Uwielbiampanią,pannoMao…–szepcze.
Uśmiechamsię,amojeciałopodajesiężądzypodwpływemszybkichpchnięć.Krzyczęjakoszalała.
Dylanprzerywa,apochwiliznównapiera,wzbudzającwemniedreszczrozkoszy.Zatrzymujesięznowu,
żebynabraćpowietrza,apotemzmysłowozanurzasięwemnie.Kiedyczuje,żedrżęidyszęjakszalona,
przytrzymujemnie,wchodziwemniegłębiej,zatrzymującmniepodswoimciałemiwbijasięwemnie.
Jadyszęjakszalonaiczuję,żedochodzę,przezniegoidlaniego.
On, kiedy widzi mnie w takim stanie, zaczyna szybciej oddychać. Żywiołowo atakuje moje wargi,
wypuszczamojedłonieichwytamniezaramiona,żebywejśćwemniegłębiej.
–Podobasiępani?
–Tak–udajemisiępowiedzieć.
Czuję,żekulkiwmoimodbyciesięporuszają.
Zaczyna mi się kręcić w głowie. Moja pochwa doznaje skurczy pod wpływem orgazmu i czuję, że
Dylan,zanurzonydokońcawemnie,pochwilirównieżprzeżywaorgazmidochodzizochrypłymjękiem,
amniebrakujetchu.
Cozarozkosz!O,Boże,cozarozkosz!
Kiedyodzyskujemysiły,Dylanmniecałuje,wysuwasięzemnieipatrzącnaJosepha,ruszawstronę
łazienki.
–Proszęsięnieruszać,pannoMao–mówi.–Josephpaniąumyję,jateżsięumyję.
Nie mam ochoty się podnosić. Zerkam na mężczyznę, którego nie znam, a on natychmiast klęka
pomiędzymoiminogamiimyjemniewmilczeniu.Unoszęgłowę,żebynaniegospojrzećiwjegooczach
widzężądzę,którączujewtejchwili,kiedymniemyje,ipragnie,żebyDylangodomniedopuścił.
Pochwilimójukochanywychodzizłazienki.Myłsięwpośpiechu.Uśmiechamsięnatęmyśl.Jesttaki
zaborczy,żedziwięsię,żezostawiłmniesamąnatetrzydzieścisekund.
Podchodzidomnie,chwytamniezarękęipodnosimnienagą.
–Terazzjemyśniadanie–mówi.
Prowadzimniezarękędostołuikażemiusiąść.Kiedytorobię,kulkiwbijająmisięwpupę,alenie
przeszkadzająi,wręczodwrotnie,powstrzymujęjękrozkoszy.
–Joseph,jeżelichcesz,możeszzjeśćśniadaniepodstołem–mówiDylan,patrzącnamnie.
Mężczyznaznikapodobrusemiczuję,żedotykamoichnóg.
–Wszystkowporządku,pannoMao?–pytaDylan.
Kiwamgłowąipozwalamsobienajęk,kiedyJosephrozchylamojeudaidopadadomojejkobiecości.
Przyjmujęgowekstazie,aDylan,widzącmojąrozpalonątwarz,dotykamoichpiersi.
–Tak,pannoMao…–mruczy.–Proszęsięrozkoszowaćisprawićrozkoszmnie.
Opieramsięnakrześleizaczynamszybciejoddychać,amężczyznapodstołemtorujesobiedrogędo
mojego wnętrza i energicznie liże moją łechtaczkę. Dylan, widząc moje podniecenie, dotyka swojego
członka.
–Podobasiępani,pannoMao?
Kiwamgłową.Jakmożemisięniepodobaćnaszagra?
Patrzęnajegoerekcję.Chcępoczućgowsobieidomagamsiętego,Dylanwstaje,zwilżaserwetkę,
podnosimnieimyjeszybko.Zrzucanapodłogęwszystko,coznajdujesięnastole,kładziemnienanimi
dajemito,ocoproszę.Och,tak…
Josephwyłaniasiępochwilispodstołuiprzyglądasiętemu,corobimy,akiedyDylanzapraszagodo
zabawy, dotyka moich piersi. Pochyla się i je liże. Ssie je żarłocznie, a ja krzyczę podniecona pod
wpływemtego,corobimójmąż.
Mójmąż!
MójDylanFerrasa!
Nagle chwyta mnie w pasie, przyciąga do swojego torsu i na stojąco wchodzi we mnie, a ja jęczę i
pozwalammunato.Joseph,widzącto,stajezamną,ajakrzyczę,czując,żepociągazakulki,któremam
wodbycie.Wyciągajepokolei,aDylan,podniecony,pieprzymnie,doprowadzającdoszaleństwa.
–Tak,pannoMao…Niechsiępanidlanasotworzy–mówiDylanzpotemnaczole.
Wyczerpany siada na kanapie, nie wysuwając się ze mnie, i teraz to ja, siedząc na nim okrakiem,
poruszamsię.Onsięopieraiprzyglądamisiępodniecony,ajanieprzerywam,chcącdoprowadzićgodo
granicwytrzymałości.
W tej chwili rozchyla moje pośladki i wiem, czego chce. Kiwam głową, nie przestając się na nim
poruszać. Dwie sekundy później palce Josepha rozciągają mój odbyt, a ja słyszę jego przyspieszony
oddech. Kiedy wie, że jestem gotowa, daje mi klapsa, informując Dylana. Oboje dyszymy. Po chwili
Joseph,znogąnakanapie,adrugąnapodłodze,przysuwakoniecczłonkadomojegoodbytuiwprowadza
gowemnie.
Krzyczę,aDylanrozchylamipośladki.
–Moja,pannoMao,jestpanitylkomoja–szepczepodniecony.
Obajpieprząmniebezwytchnienia,posiadająmnie,ajasięupajam,jęczącbezwstydnieidomagając
się, żeby nie przerywali. Ich członki wewnątrz mnie wyzwalają fale rozkoszy, a mój ukochany pożera
mojewargiimówimicudownesłowamiłości.
O,Boże…O,Boże…Chybanigdydotądniebyłomiznimażtakmiło!
Dylanprosimężczyznę,którystoizamną,żebysięwycofał,apotemwstajezemnąwramionach,nie
wysuwającsięzemnie.Przytrzymujemnie,całkiemrozwartą,zakolana,ipopycha,żebymporuszałasię
w górę i w dół, nadal we mnie wchodząc. Joseph, zachęcony naszą namiętnością, znów podchodzi do
mnieodtyłuinanowozanurzasięwmoimodbycie.
Szalejęmiędzynimi.Biorąmnienastojąco.Wchodząiwychodzązemniezzupełnąswobodą,ajaim
natopozwalam,pragnąćdoznaćjaknajwiększejrozkoszy.
Dylanprzygryzadolnąwargęzwysiłku,doprowadzającmniedoszaleństwa,którepotęgujejegoszept.
–Kapryśnapanno,krzyczidojdźdlamnie.
Całujęgo.Kochamgo.Zjemgo!
Tezabawypozwalająnamzrozumieć,żenaulicyjesteśmyzwykłąparąjakichwiele,wpracyjesteśmy
zawodowcami,awłóżkumamyswojewłasnezasadyijesteśmyjakdwiedzikiebestie,któreuwielbiają
seksifantazję.
Potymzbliżeniunastępujekilkakolejnychnakanapieinałóżku,naktórymDylan,pełenżądzy,bierze
mnieodtyłu,otwierającmojąpochwędladrugiegomężczyzny.
Nieodpoczywamy.Niechcemyprzerywać.Pragniemytylkożądzyiperwersji.Seksubezzahamowań.
Wtympokojuwszystkowibruje,jestgorąceiuzależniające.
Znów jestem z moim ukochanym, z mężczyzną, który najlepiej zna moją seksualność, przy którym
zawszemogębyćsobą.
Dwadzieściapodwunastejwsiadamydosamolotu,amojeprzyjaciółki,jużwnormalnychstrojach,od
razuzasypiają.Jastaramsięniepoddaćsenności,aleDylan,czułościąipocałunkami,zmuszamniedo
snu.Muszęsięprzespać,bowieczoremmamwystępipowinnambyćwypoczęta.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
25.Tyalbożadna
J
ak obiecał Dylan, o wpół do szóstej jesteśmy z powrotem w hotelu w Meksyku. Wchodzimy tylnymi
drzwiami,amójukochanyodprowadzamniedopokoju.Musimysięrozstaćnaczaswystępu.
–Będzietwójtataimojarodzina?–pytam.
–Tak.Mieliprzyleciećopierwszejiotrzeciej.Powiedziałemojcu,żejaprzylatujępóźniej.Pewnie
czeka na mnie w pokoju Tony’ego, żebyśmy poszli na galę razem. Swoją rodziną się nie martw, ja się
wszystkimzajmę.
Namyślonaszychrodzinachogarniamniewzruszenie.
–Mogęcięprosićoprzysługę?
–Pewnie,kochanie.
Spoglądamnadłoń,naktórejznówmampierścionek,któryLuisapodarowałasynowi.
–Niemówinikomu,żepobraliśmysięponownie,zostawtęprzyjemnośćmnie–proszę.
Dylansięuśmiecha,zdejmujeobrączkęichowajądokieszenidżinsów.
–Powodzeniawkonkursie,skarbie–życzymi.
Nagrodajestostatniąrzeczą,ojakiejmyślę.
–Nagrodęjużdostałam–mówię,obejmującgozmiłością.–Terazmamjużwszystko.Aha,jeszcze
coś – dodaję. – Omar już wie, mój dzisiejszy występ dedykuję Ferrasom. Mam nadzieję, że ci się
spodoba.
–Niemamnajmniejszychwątpliwości.–Dylansięuśmiecha.
Całuję go z miłością, pozwalam się mu przytulić i jestem najszczęśliwsza na świecie. Po paru
minutachznówżyczymipowiedzeniairozstajemysięnaczasgali.Niemożemyspotkaćsięwcześniej,
bowszyscyzaczęlibygadać.
Tego wieczoru siedząc z moimi muzykami w loży, którą mi wyznaczono, przyglądam się gościom w
mojej zmysłowej białej sukni i dostrzegam stół, przy którym siedzą moje przyjaciółki, moja rodzina i
Ferrasowie. Coral, Tifany i Valeria są rozbawione, wystarczy na nie spojrzeć. Z całą pewnością mam
najlepszeprzyjaciółkipodsłońcem.Każdainna,maswójstylbyciaispecyficznycharakter,aleumiały
dotrzećdomojegosercaijestempewna,żepołączyłanasprzyjaźńnacałeżycie.
Zerkam wzruszona na moją rodzinę i witam się z nimi. Tata i mama są dumni, że się tu znaleźli.
Wystarczyspojrzećnaichuśmiechy.Moibracianiemogąuwierzyć,żeotaczająichulubienipiosenkarze,
ababcie,jakzwykle,ciesząsięchwilą.Witająmniezzastolikaiposyłająbuziaki.
Przyjechali też Arturo i Luis. Widać, że są przejęci obecnością wśród tylu sławnych osób. Również
oniposyłająmibuziaka,aLuiswypowiadawargamisłowo:Tulipanka!Śmiejęsię.Jestemszczęśliwa,że
dlanichnieprzestałambyćtulipanką.
PóźniejprzyglądamsięczteremFerrasom.DylanrozmawiazojcemizTonym,aOmaruśmiechasię
domłodejgwiazdkipop.
Pewnerzeczynigdysięniezmienią.NaszczęścieTifanywyzwoliłasięzwięzi,jakająznimłączyła,i
teraz myśli o sobie i o małej. Parę razy w ciągu wieczoru moje spojrzenie spotyka się ze wzrokiem
mojego męża. Kochamy się. Pożądamy się. Jesteśmy szczęśliwi z powodu tego, co się między nami
wydarzyłoiżadneznasniejestwstaniesiętegowyprzeć.Naszespojrzeniasąprzelotne,alemówiąnam
więcejniżinne,któremogłybytrwaćgodzinami.
NagrodyAmericanMusicAwardsniedostaję,aleniematodlamnieznaczenia.Jedynąnagrodą,jakiej
pragnęłam,byłDylan.MójDylanFerrasa.Ijużznówmamgoprzysobie.
Koncert jest fenomenalny. Artyści tacy jak Katy Perry, Lady Gaga, Christina Aguilera czy Marc
Anthony są rozkoszą dla wszystkich gości, a kiedy wywołują mnie i moich muzyków, żebyśmy
przygotowalisiędowyjścianascenę,dopadamnietrema.
Cozaodpowiedzialność!
W garderobie przebieram się szybko i wkładam krótką srebrną, metaliczną sukienkę, a na nią długą
pelerynę.ZpewnościązaskoczęmoichFerrasówinie-Ferrasów.
Aleprzedewszystkimchcęzaskoczyćmojegoukochanego,Dylana.
Kiedyzadzwonilidonaszpropozycjąwystępunawręczeniunagród,przypomniałamsobie,żenagali
rokwcześniejJenniferLopezoddałahołdwielkiejCeliiCruz.Dlategoja,zazgodąjednegozFerrasów,
postanowiłam oddać hołd Luisie Fernández, Lwicy, innej wielkiej piosenkarce, i zaśpiewać kilka jej
piosenekwnaszejaranżacji.
Kurtynajestzasłonięta,aobsługascenografiiprzygotowujewszystkodonaszegowystępu.Kiedyscena
jestgotowa,kurtynasięrozsuwaijedenzmoichmuzykówzaczynagraćnagitarze.Późniejwychodzęja
wpelerynieizaczynamśpiewaćjednązpiosenek,októrejkiedyśDylanpowiedziałmi,żebardzolubiła
jąjegomatka,aktóramówiopięknejwyspiePortoryko.
Nie ulega wątpliwości, że była bardzo przywiązana do swojej ojczyzny, tak jak ja do mojej, i
rozumiem,żepięknesłowapiosenkirobiłynaniejtakiewrażenie.
Przy pierwszych akordach ludzie zaczynają bić brawo, a ja jestem wzruszona, kiedy czuję, że
trafiliśmy w dziesiątkę, wybierając tę piosenkę. Zaciekawiona zerkam na miejsce, w którym siedzą
Ferrasowie i widzę, że wszyscy czterej są wzruszeni. Ani Dylan, ani Tony, ani Anselmo się tego nie
spodziewali,idostrzegamwdzięcznośćnaichtwarzach.
Pięknąnazywającięfalemorza,wktórymjesteśskąpana
Pięknązatwójurok,zato,żejesteśjakEden.
MaszwsobieszlachectwomatkiHiszpanii
IdzikośćodważnychIndian
Maszwsobierównież.
Piosenka się rozkręca, a ja zaczynam tańczyć. W pewnej chwili muzyka zmienia rytm i na scenę
wychodząmoitancerze.Jazrzucampelerynęiodsłaniamseksowną,krótkąsrebrzystąsukienkę,krzycząc:
–Aguanilé…Aguanilé.
Ludziemnieoklaskują,ajatańczęsalsęiśpiewam,dajączsiebiewszystko.Poruszamsięztancerzami
poscenieirozkoszujęsiętym,corobię.
–Aguanilé,aguanilé,MaiMai
aguanilé,aguanilé,MaiMai
eh,Aguanilé,Aguanilé,MaiMai.
Wszyscywteatrzewstajązmiejscizaczynajątańczyć.Uśmiechamsię,kiedytowidzę.Naglewgłębi
sceny,natelebimiepojawiasięzdjęcieLuisy.Milknę,apiosenkęśpiewadalejona,jatylkotańczębez
wytchnienia z moimi tancerzami. Przez kilka minut nasze głosy się zlewają i widzę, że wzruszony
Anselmoocierałzy.
Oj,tenmójgbur!
Kiedykilkaminutpóźniejwystępsiękończy,gościenagradzająmnieowacjami.Mojarodzinakrzyczy.
Słyszę ich ze sceny i posyłam im całusy. Wrzawa jest niesamowita. Z całą pewnością, chociaż mój
występniebyłwstylufunky,bardzosięspodobał.LudzieponowniemoglicieszyćsięLwicą,chociażbył
totylkojejgłos,iwiem,żesązachwyceni.
–Todlaciebie,Lwico!–krzyczędomikrofonu,acałyteatrgotujejejwielkąowację.
Spoglądamnamojegoukochanego,któryjestwzruszonydołez.Klaszczejakoszalały.Pojegominie
widzę, jak bardzo mnie kocha i jak bardzo spodobało mu się to, co zrobiłam, żeby przypomnieć jego
ukochanąmatkę.Rozbawiona,ściągamrękawiczkiipokazujęteściowidłoń,żebyzobaczyłpierścionek,i
puszczamdoniegooko,uśmiechającsię.
Anselmo, kiedy to widzi, otwiera usta i parska śmiechem. Obejmuje syna, a ja patrzę na nich i
uśmiecham się szczęśliwa. Moi rodzice domyślają się, co to znaczy, i nie wierzą, ale Coral wszystko
potwierdza.
SzczęśliwiVanDerVallowieiFerrasowieobejmująsięiwszystkoznówjestwporządku.
Moje spojrzenie i spojrzenie Dylana spotykają się i odczytuję z jego warg słowa: kocham cię.
Uśmiechamsiędoniegozesceny,chwytamkluczyk,którymamnaszyiigocałuję.
Wiem,żeodtejchwiliznówzacznąsięplotki,napastowaniedziennikarzy,trasy,rozstaniazpowodu
pracy, ale wiem też, że mam przy sobie człowieka, który rozświetla mi życie i jestem pewna, że ja
rozświetlam życie jemu. Nic nie będzie w stanie zgasić miłości, którą do siebie czujemy i jestem tego
pewna,bopoprostudotegoniedopuścimy.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==
Epilog:Portoryko.
Trzylatapóźniej
W
yglądamprzezoknosamolotu.
Lądujemy na międzynarodowym lotnisku Luis Muñoz Marín, wracając z trasy europejskiej, i jestem
zdenerwowana.Moiukochanibędąnamnieczekać.
Valeria, która podróżuje ze mną, też nie może się doczekać, żeby znaleźć się na ziemi. Nie cierpi
długichlotówimuszęjąszpikowaćtabletkami.Jesttakajakja.PodczastrasypoznałapewnegoFrancuza,
który jeździł za nią do kolejnych miast, w których występowaliśmy i obecnie znajduje się na etapie
szczęśliwegozakochania.
Jaktwierdzi,jejrozszerzacznienazywasięjużSpartanin,terazjestnimAlanBourgeois,którymametr
osiemdziesiąt osiem i jest niezłym ciachem. Obie wiemy, że to początek pięknej historii miłosnej. Czy
trwałej?Czaspokaże.
Tifany, odkąd wsiadłyśmy do samolotu w Hiszpanii, nie przestaje flirtować z drugim pilotem. Moja
była szwagierka z całą pewnością rozpoczęła nowe życie jako mama Pięknej i z ogromną energią
seksualną.
JakmawiaCoral,trzebasięcieszyćżyciem,zanimzjedząnasrobaki.
Samolotem leci również Omar ze swoją nową dziewczyną. Jest młodziutka i bardzo zabawna, ale
wiem, że długo z nią nie będzie. Nie ma dla nich wspólnej przyszłości. Czasami widzę, że spogląda z
nostalgiąnaTifany.Straciłfajnąkobietęidotarłotodoniego,niestety,zapóźno.Żalmigo,alewżyciu
jesttak,żetracisięto,ocosięniedba,ionjąstracił,bobyłgłupimpawianem.
Samolotsięzatrzymuje,pilotistewardessyproszą,żebymzrobiłasobieznimizdjęcie,zanimwysiądę,
aż w końcu drzwi się otwierają i ponieważ lecę klasą biznesową, wychodzę jako jedna z pierwszych.
Spieszęsię.
Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć moich ukochanych, więc biegnę przez lotnisko, a kiedy
docieram do wyjścia i drzwi się rozsuwają, uśmiecham się, widząc mojego przystojnego, śniadego,
seksownegomężazpięknymbukietemkwiatówwjednejręce,awdrugiejzrączkąpodwójnegowózka
dziecięcego,wktórymśpiąjakaniołkimojepiękne,pulchniutkiebliźniaki,AaróniOlga.
Dziennikarzerobiąnamzdjęcia,aleniepodchodządonas.Odkądmamydzieci,sątrochęostrożniejsii
jesteśmyimwdzięczni.Dylan,któryponaszymdrugimślubieprzestałprzejmowaćsiętym,copisząw
gazetach,uśmiechasięnamójwidok,obejmujemnieicałuje.
–Witajwdomu,kapryśnapanno–mówi.
Całujęgozachwycona.Długosięniewidzieliśmyiniemogłamsiędoczekać,żebyznówbyćznimiz
maluchami.Pochylamsię,żebyzajrzećdomoichsłodkichbrzdącówichociażmamochotęichobudzić,
żebywyciskać,powstrzymujęsię.Dajękażdemuczułegobuziaka,bioręmężapodrękęiwtowarzystwie
Tifany,OmaraiValeriiidziemydosamochodu.
Kiedy docieramy do Villi Melodía, w której znów rozbrzmiewa muzyka, śmiech i gwar, uśmiecham
się,widząc,żeDylanzgromadziłprawiewszystkich,którychkocham,opróczczłonkówmojejrodziny,z
którymiwidziałamsięprzedwylotemiktórzyzostalinamojejpięknejziemi,naTeneryfie.
AnselmoiNianiamnieobejmują.Ganiąmniezato,żeschudłam,ajasięuśmiecham.Babciaimama
teżmniezatosztorcowały.Zgadzasię,schudłam.Trasykoncertowerobiąswoje,alewciąguczterech
dniDylanzatroszczysięoto,żebymnieodkarmić,żebymodzyskałaformę.
Wcaleniejestprzytymupierdliwy!
Piękna ściska rodziców, zwłaszcza mamę, a potem wskakuje mi na ręce. Czuje się świetnie mimo
choroby,ato,żemacukrzycę,wżadensposóbniezakłóciłojejrozwoju.Wszyscywiemy,żetrzebasię
naniąuważaćinauczyć,żebysamanasiebieuważała,alemanasibędziemyprzyniejzawsze,będziemy
jąkochaćijejpomagać.
Narysowałamilaurkęnapowitanie,więcchwalęjązradością,żebypoczuła,żedalejjestmojąmałą
dziewczynką,chociażterazmamswojebliźniaki.
PomałejściskamnieTony,którymówi,żemadlamnienowąpiosenkę.
Klaszczęzradości.Jestświetnymkompozytoremiwiem,żemójsukceswczęścizawdzięczamjemu.
Mówimiteż,żeprzyniósłbutelkęchichaíto,żebyuczcićnaszpowrót.Uśmiechamsię.
Tonyjestwyjątkowy,szarmancki,powściągliwyiprzykładawagędodetali.JestpodobnydoDylanai
wiem,żejeżelisiękiedyśzakocha,tonacałeżycie.
NaglesłyszękrzykmojejszalonejCoral.WypuszczamszybkoTony’egoibiegnędoniej.Jestwpiątym
miesiącu ciąży i razem ze swoim Joaquínem przyleciała do Portoryko, żeby przywitać nas po trasie
koncertowej.
Z prędkością karabinu maszynowego streszcza mi swoje dolegliwości, niepokoje i wymioty.
SpoglądamnabiednegoJoaquína,którypatrzywniebo.Astronautasiędoigrał!
Ciąża była zaskoczeniem dla obojga, ale nic dziwnego, jak im powiedziałam: taka ilość mąki, tyle
ugniatania…Tosięmusiałotakskończyć!Joaquínmabzikanapunkciemojejprzyjaciółkiiciąży.Swoje
dziecko nazwał „kuleczką” i chce się ożenić z Coral. Ona obiecała mu, że zrobią to, kiedy urodzi się
dziecko,aonaodzyskaformę.Niemazamiarubraćślububeztaliiosyiimponującejbiałejsukni.Chce
wyglądaćpięknieiwyjątkowowswoimwielkimdniuiniemamwątpliwości,żetakwłaśniebędzie.
Tejnocyzradościąkąpiędzieci,akiedyzasypiająiwzruszonapatrzęnanie,leżącewkołysce,Dylan
całujemniewszyję.
–Terazchcę,żebyśzajęłasięmną.
–Tak?
–Jestemspragniony,mójkróliczku,bardzospragniony.
Uśmiechamsię.
PlanA:zacznęgopieścić.
PlanB:będęsięznimkochać.
PlanC:wezmęgo.
Ponieważjestemskończonąegoistką,jeżelichodzioDylana,tejnocyzrealizujęplanAplusBplusC.
Mójmążzasługujenato,ijeszczewięcej.
W tym miesiącu żyliśmy w rozłące i bardzo za sobą tęskniliśmy. Jak zawsze, chociaż obiecał mi, że
zostanie z dziećmi, po piętnastu dniach pojawił się w Niemczech. W tym czasie naszymi maluchami
opiekowałasięNianiaijegoojciec,żebyonmógłprzyleciećizająćsięmną.Bawiliśmysięświetnie,nie
tylko w dzień, ale również w nocy. Mój namiętny, skory do zabawy mąż, jak zwykle wcielił w życie
wszystkienaszefantazjei,jakzwykle,rozkoszowaliśmysięniminamiętnie.
Zakochana w moim przystojniaku obejmuję go i całuję. Dylan bierze mnie na ręce, wynosi z pokoju
dzieciiniesiedonaszejsypialni.Zamykadrzwinaklucz,żebymmunieuciekła,kładziemnienałóżku,
włączacichąmuzykę,ajasięuśmiecham.Wieczórzapowiadasięobiecująco.
Jakwygłodniaływilkwracadomnieikładziesięnamnie,doprowadzającdoszaleństwa.Rozbieramy
się powoli. Dotykamy się. Dajemy sobie rozkosz, a kiedy nie mogę dłużej wytrzymać, spragniona
mężczyzny,któryjestuosobieniemwszystkichmoichfantazji,siadamnanimokrakiem,przytrzymujęjego
dłonienadgłowąichcącgopieścićwnieskończonośćijeszczedłużej,szepczę,wywołującuśmiechna
jegotwarzy:
–Kochanie,odgadnij,kimjestemtejnocy.
===LUIgTCVLIA5tAm 9PfU5+T3pPbxxzHXQVJB0lFlY5Cy VVOQ==