Michalak Katarzyna Czarny książę

background image

background image

Michalak Katarzyna

Czarny książę






Ulice Miasta po zmroku pustoszeją. Giną piękne, młode kobiety. Morderca zabija je

elegancko, finezyjnie, z fantazją. Inspektor Paul de Vries odchodzi od zmysłów,

gorączkowo szukając sprawcy. Podejrzanych jest wielu. Ofiarą może być każda. Trop

prowadzi do Czarnego Księcia, przystojnego i niebezpiecznego Maksymiliana Romanowa,

spadkobiercy potężnego rodu. Między dwoma mężczyznami staje piękna, młodziutka

Konstancja, sprzedana za ojcowskie długi. Przyjaźń zmienia się w śmiertelną nienawiść,

nienawiść prowadzi do zbrodni. Pozostaje jedno pytanie: kto prowadzi tę grę?

Niesamowita opowieść o zwodniczej miłości, pożądaniu, zdradzie i morderstwie. Galeria

mrocznych postaci na ulicach grzesznego i zepsutego Miasta końca wieku. Prawdziwa

gratka dla miłośników gorących, namiętnych i niebezpiecznych historii.





background image

P r o l o g

background image

Szła szybko, bo godzina była późna, a Miasto nocą nie zachęcało do

spacerów. Za długo oddawała się namiętności w Zakazanym Owocu,
za długo... Pantofelki ze złoconymi obcasami stukotały o kamienny
bruk. Owinęła się szczelniej czarną peleryną, a na głowę nasunęła
kaptur obszyty srebrnym lisem. Płomienie gazowych latarni dawały
światła na tyle, by nocny przechodzień nie skręcił sobie kostki, ale już
boczne uliczki przecinające Promenadę - główną ulicę Miasta, przy
której stały najwspanialsze pałace starej arystokracji i co bogatszych
nuworyszów, tonęły w ciemnościach.

I właśnie z jednej z tych uliczek wysunęła się ciemna sylwetka, która

podążyła za spieszącą do domu dziewczyną. Ta, słysząc kroki za
plecami, obejrzała się przestraszona. Widząc zbliżającą się do niej,
otuloną w czarną pelerynę postać, przyspieszyła kroku. Dopiero na
dźwięk swego imienia, wypowiedzianego znajomym głosem miękko i
pieszczotliwie, stanęła. W następnej chwili obracała się z pełnym
niedowierzania uśmiechem.

- To ty? - zapytała, a jej spojrzenie złagodniało. -Myślałam, że...

Bałam się...

- Ciii...
Umilkła posłusznie, zsuwając kaptur z jasnych włosów.
W następnej chwili została pociągnięta w mrok uliczki i całowała

gorące, namiętne usta tak łapczywie, jak parę kwadransów wcześniej.

Podciągnęła suknię, by paląca dłoń miała łatwiejszą drogę do

wilgotnego, rozpalonego wnętrza, tam, gdzie nabrzmiała płeć
domagała się szybkiego zaspokojenia.

background image

Jęknęła przeciągle, czując nieustępliwe palce wsuwające się głęboko

do środka. Druga dłoń spoczęła na jej karku, wsunęła się we włosy,
odgięła głowę do tyłu, by usta mogły teraz pieścić odsłoniętą
bezbronnie szyję. Rozpływała się... Zatracała w narastającej
rozkoszy...

- Proszę... Proszę...! - szeptała, wyrzucając biodra do przodu, by

poczuć gorące, zaborcze palce jeszcze głębiej, jeszcze intensywniej, aż
do końca, aż do jednego przeszywającego na wskroś spazmu,
wydobywającego z gardła przeciągły, zwierzęcy okrzyk, który... urwał
się nagle.

Ostrze lancetu precyzyjnie wbiło się w nasadę karku, przecinając

rdzeń kręgowy.

Runęła na bruk jak szmaciana lalka. Serce stanęło w pół uderzenia.

Nie zdążyła krzyknąć z przerażenia, nie zdążyła zawołać o pomoc.
Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziała, że umiera...

Dłonie, te same, które całowała nie dalej niż godzinę wcześniej,

podtrzymały upadające ciało i złożyły je pod ścianą, gdzie było
niewidoczne z ulicy.

W momencie, gdy lancet, którym zadały śmiertelny cios, odcinał

skrawek sukni martwej dziewczyny, odezwał się cichy głos sumienia,
nie, nie sumienia, a rozsądku: „Te zabawy stają się niebezpieczne.
Skończ z nimi, bo zawiśniesz na stryczku".

- Skończę. Już niedługo. O n będzie ostatni. Zabiję j e g o i... tak, to

będzie koniec.

background image

ROZDZIAL I

background image

Leżała naga na wielkim, miękkim łożu. Ręce miała przywiązane do

dwóch kolumn wznoszących się u wezgłowia, ale nogi wolne. Złączyła
ciasno kolana, zacisnęła uda, choć wiedziała, że gdy tylko on stanie w
drzwiach, rozchyli je bezwstydnie, niczym dziwka.

Czekała.
Ciało drżało lekko z niepewności, ale wiedziała, że za chwilę ta

niepewność zmieni się w bolesne pragnienie. Gdy tylko on przestąpi
próg, ona zacznie błagać, by dał jej rozkosz.

Purpurowe jedwabne zasłony spływały z sufitu, unosząc się i falując

w powiewach wiatru od otwartego okna. Chłodne powietrze muskało
jej sutki, rozpalone czoło, gorącą skórę.

Wyciągnięte ręce bolały, ale nie był to ból nieznośny, on nie

pozwoliłby, żeby cierpiała. Bardziej bolało oczekiwanie i narastająca
niepewność: przyjdzie, czy nie przyjdzie?

Drzwi za jej plecami skrzypnęły cicho. Na miękkim dywanie rozległy

się stłumione kroki, a do rozwartych nozdrzy doleciał zapach tego
mężczyzny - jedyna w swoim rodzaju woń piżma i dobrej wody po
goleniu - który sprawił, że wnętrze skręcił bolesny skurcz. Między
nogami poczuła liźnięcie ognia. I zdradliwą wilgoć. Ledwie pojawił się
w pokoju, a ona już płonęła z pożądania. Zwykłej zwierzęcej żądzy.

Położył się obok. Czuła to, choć nie śmiała nań spojrzeć, z głową

odwróconą w stronę okna. Pragnęła, by jej dotknął.

On również tego pragnął...

background image

Wsparł się na łokciu. Dotknął dłonią jej policzka, nieznoszącym

sprzeciwu ruchem nakazując, by patrzyła mu w oczy. Czarne jak
czeluści piekieł. Oczy, na których dnie płonął ogień. I obietnica
rozkoszy.

Nie musiał uczynić nic więcej, by rozchyliła uda, nie zdając sobie

nawet z tego sprawy. Ale on chciał czegoś jeszcze. Leniwymi ruchami
dłoni zaczął pieścić jej nagie ciało. Gładził aksamitną skórę, wbijając
wzrok w jej szeroko otwarte oczy. Ujął w dwa palce sutek. Jęknęła.
Pochylił się i nie zważając na te ciche protesty, które tak naprawdę były
błaganiem o więcej, otoczył go ustami i zaczął ssać. Jęknęła ponownie.
Jeszcze boleśniej. Pragnienie stało się nie do zniesienia. Wilgoć
spomiędzy jej nóg zaczęła rosić prześcieradło.

On był tego świadom, ale nie zamierzał zbyt szybko kończyć

pieszczot.

Jeszcze chwilę owijał język wokół sztywnej wisienki, by w końcu

unieść głowę, spojrzeć jej prosto w oczy i zapytać niskim, gardłowym
głosem:

- Jesteś gotowa? Kiwnęła głową.
- Powiedz to.
Przełknęła głośno, wiedząc, co się za chwilę stanie, ale sekundę

później wyszeptała:

- Weź mnie. Jestem twoja.
Uniósł kącik ust w uśmiechu, po czym... bez namysłu, bez ostrzeżenia

wbił dwa palce w jej rozedrganą, spływającą sokami płeć. Wygięła się
w łuk, nadziewając się na jego dłoń jeszcze bardziej i...

Obudził ją własny jęk.

background image

Chwytając łapczywie powietrze, jak po szalonym biegu, usiadła.

Pomacała dłońmi dookoła, jeszcze półprzytomna. Była w swoim
pokoju, w swoim łóżku. Bogu dzięki!

Ten sen, ten przeklęty sen wracał za każdym razem, gdy przed

zaśnięciem płakała w poduszkę. Sprawiał jeszcze więcej bólu, wpędzał
w poczucie winy, zostawiał wstyd i rozpalone, niezaspokojone ciało. I
wilgoć między nogami.

Zerwała się, płonąc z zażenowania, mimo że nikt nie mógł jej

widzieć. Dopadła toaletki, gdzie stał krucyfiks i obraz Jezusa na
krzyżu. Osunęła się na kolana, złożyła ręce do modlitwy i zaczęła
urywanymi słowami błagać o wybaczenie. Mimo najróżniejszych
pokus i ataków była dziewicą. Zachowała czystość. Nie pozwoliła
tknąć się t a m brudną dłonią mężczyzny.

Dlaczego więc śniła o występnym Czarnym Księciu, który raz bierze

ją, ot tak, jak swoją własność, raz trzyma w tajemniczym pokoju bez
okien, związaną i zakneblowaną, aż ona błaga o zlitowanie, to znów
-jak dzisiaj - rozbudza dotykiem, by zostawić niemal płaczącą z
pożądania? I te słowa, za każdym razem takie same: „Jesteś gotowa?
Powiedz to". I jej chętna, zbyt chętna odpowiedź: „Weź mnie".

- Panie Boże, wybaw mnie od grzesznych myśli i grzesznych słów -

szeptała, modląc się gorąco. - Jestem posłuszna twoim przykazaniom,
jestem...

„Jesteś małą, brudną dziwką" - zabrzmiały jej w głowie słowa ciotki,

po których wybiegła z pokoju, zaszyła się u siebie i płakała dotąd, aż
zmorzył ją sen.

background image

Dlaczego? Za co spotykają tak podły los? Była dobrą córką, była

posłuszną córką, była...

Była. Teraz jest tutaj. W tym domu. W roli służącej. Z dawnego życia

pozostały jej tylko bezsensowne zasady, wpajane przez
świętoszkowatego, a przy tym zakłamanego ojca, jego długi, które
musiała spłacić, i... sny. Sny o mężczyźnie, który miał ją wyzwolić i
jednocześnie zniewolić po stokroć.

Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała o nim marzyć.
Zwinęła się w kłębek, rozżalona i nieszczęśliwa, i zapadła w

niespokojny sen bez snów.

Czarny Książę już się nie pojawił. Nie istniał. Na jej, Konstancji

Lubowieckiej, szczęście.

Świt srebrzył ściany skromnej, skąpo umeblowanej sypialni: wąskie,

twarde łóżko, ciężka, brzydka komoda z miednicą i dzbankiem pełnym
lodowatej wody, szafa na tych kilka ubrań, które Konstancja zabrała z
domu, wreszcie jedyny ładny przedmiot - toaletka z kryształowym
okrągłym lustrem, którą ojciec przysłał, pewnie targany wyrzutami
sumienia, parę dni po sprzedaniu córki. Niewiele wystawniejszy był
ten pokój niż cela w klasztorze. I nie brzydszy niż ten, do jakiego
przywykła w domu. Ojciec skąpił jedynaczce i na ładne ciuszki, i na
przedmioty, którymi mogłaby karmić spragnioną piękna duszę. Po
prawdzie skąpił wszystkiego, oprócz niechcianych pieszczot.

Konstancja leżała cicho, bez ruchu, patrząc niewidzącym wzrokiem

w poszarzały, dawno niemalowany sufit.

background image

Za parę chwil w wielkim domu zacznie się zwykła poranna

krzątanina: kucharka - jak zwykle niezadowolona z przyniesionych
przez służącą zakupów - będzie ciskać garnkami, mamrocząc pod
nosem przekleństwa; pokojówka zacznie krzątać się po zimnych
pokojach, rozpalając w kominkach; na zewnątrz chłopak „do
wszystkiego" będzie pucował starą, rozpadającą się landarę i wyblakły
herb na jej drzwiczkach, pogwizdując tę samą co zwykle melodię.

Janek - tak ma na imię chłopak „do wszystkiego" - to jedyna istota w

tym domu, która nie gardzi Konstancją. Nie to, żeby był jej
przyjacielem, ona nie ma przyjaciół na tym świecie, ale przynajmniej
odpowiada na jej powitanie i uśmiecha się z rzadka, gdy ciotka nie
widzi. Wyrzuciłaby go na bruk, widząc jakiekolwiek zainteresowanie
swoją znienawidzoną bratanicą.

„Za co mnie tak nienawidzisz?" - to pytanie Konstancja zadaje sobie

od dwóch miesięcy. Od dnia, w którym uporządkowane, spokojne i
bezpieczne życie niespełna osiemnastoletniej wtedy dziewczyny legło
w gruzach. Wszystko okazało się pozorem, kłamstwem, a ona sama
została przez ojca sprzedana za długi ciotce Klarze, którą widziała
może dwa razy w życiu, tak po prostu.

„Pójdziesz na służbę do cioci Klary, odpracujesz nasze zobowiązania

- «Nasze?!» - i wrócisz do tatusia, który już nigdy, przyrzekam,
Kotuniu, nie wpędzi nas w kłopoty". Skoro tak mówił, powinna mu
wierzyć.

Ale nie wierzyła. W ani jedno jego słowo. Już nie.

background image

Skoro jednak ciotka jej nie cierpiała, po co trzymała ją przy sobie?

Mogła ją przecież komuś wynająć i z zysków pomniejszać dług ojca.

Gdyby Konstancja wiedziała, co szykuje dla niej Klara Gott i w jaki

sposób będzie spłacać ten dług, padłaby ciotce do nóg, błagając o
pozostanie w dużym, zimnym, ponurym domu. Na razie dziewczyna
żyła w nieświadomości, rozżalona na zły los i złych ludzi, samotna i
zagubiona.

Jedyną pociechą - i jednocześnie strapieniem -były sny o Czarnym

Księciu.

Konstancja przypomniała sobie ten ostatni. Ponownie czując ciepło

rodzące się w podbrzuszu, podbiegła do miski stojącej na komodzie w
rogu pokoju i ochlapała twarz zimną wodą. Ciepło zniknęło tak samo,
jak wyraz rozmarzenia na drobnej, ślicznej twarzyczce dziewczyny.
Duże, chabrowe oczy, które chwilę wcześniej błyszczały jak w
gorączce, teraz przygasły.

Podeszła do toaletki, usiadła na twardym, podniszczonym krześle i

patrząc z niechęcią na swoje odbicie, zaczęła rozczesywać długie,
złociste niczym pierwszy promień słońca włosy. To była jej jedyna
ozdoba, przynajmniej tak się dziewczynie wydawało.

Nie wiedziała, bo nikt jej tego nie mówił, że ma piękne, szlachetne

rysy twarzy - skąd się wzięły u córki podrzędnego urzędnika, który nie
grzeszył urodą?

Nie wiedziała, że piersi, ukryte pod wysoko zapiętą koszulą, ma

kształtne i jędrne, ani za małe, ani za duże, pasujące w sam raz do jej
szczupłej sylwetki i... dłoni spragnionego mężczyzny, że talię ma tak
wąską, że

background image

mężczyzna objąłby ją złączonymi palcami, a nogi, skrywane pod

niemodnymi spódnicami, szczupłe i kształtne, aż prosiły o męską dłoń,
która gładziłaby aksamitnie gładką skórę na udach.

Ona tego nie wiedziała. Wiedział zaś... jej ojciec. I ukrywał córkę w

domu, pragnąc ją mieć tylko dla siebie. Aż do chwili, gdy po prostu ją
oddał umiejącej ocenić dobry towar ciotce. Konstancja Lubowiecka
była zgubiona, choć też jeszcze o tym nie wiedziała. Wiedział zaś
każdy, kto na nią spojrzał.

Mężczyźni oglądali się z niekłamanym zachwytem za ślicznym

stworzeniem, które przemykało ulicami Miasta z oczami wbitymi w
bruk. Niejeden chętnie zagadałby do złotowłosej dziewczyny, niejeden
nie skończyłby na rozmowie, ale... Konstancji zawsze towarzyszył
cerber w postaci ciotki, która skutecznie odstręczała wielbicieli. Ona,
Klara Gott, mierzyła wyżej. Znacznie wyżej. Należało jedynie
dopilnować, by ptaszyna nie wymknęła się z jej rąk zbyt szybko!

Drzwi sypialni otworzyły się tak gwałtownie, że dziewczyna

podskoczyła z cichym okrzykiem. Do środka, oczywiście bez pukania,
wpadła niska, pulchna kobieta o nalanej twarzy, czerwonej od zbyt
dużej ilości wieczornej whisky, i oczach zamglonych relanium,
którego z whisky raczej się łączyć nie powinno.

- Ty jeszcze nieubrana?! - wrzasnęła na widok struchlałej

dziewczyny.

- Przepraszam, ciociu - wyszeptała Konstancja.
- Myślisz, że płacę ci za wylegiwanie się w łóżku do południa?!

background image

„Nie płacisz mi" - chciała odpowiedzieć, ale wyszeptała potulnie:
- Nie, ciociu, przepraszam.
- Masz kwadrans na doprowadzenie się do porządku! Anka przyniesie

ci do przymiarki suknię, którą dzisiaj włożysz. Musi leżeć idealnie, bo
wieczorem pójdziemy... - Nagle urwała, przechyliła głowę, mierząc
bratanicę taksującym spojrzeniem.

Ona, Klara, nie miała wątpliwości, że dziewczyna jest piękna i świeża

niczym poranek. W tym pełnym zepsucia Mieście będzie łakomym
kąskiem dla każdego, komu Klara zdecyduje się ją zaprezentować.
Jeszcze tylko tydzień... siedem dni. Tyle brakuje Konstancji do
osiemnastych urodzin. Do dnia, gdy rzeczywiście zacznie spłacać długi
swego rozpustnego, zepsutego do szpiku kości ojca. A Klara Gott
dopilnuje, by on nigdy z długów nie wyszedł...

- Wyszykuj się dziś porządnie - odezwała się łagodniejszym tonem. -

Możesz nawet wziąć kąpiel w mojej łazience. Anka dopasuje suknię.
Kupiłam ją dla ciebie specjalnie na wielkie wyjścia. Po śniadaniu
przejdziemy się po mieście, potem odwiedzimy kilku moich przyjaciół,
wieczorem zaś... Wieczorem przedstawię cię towarzystwu. Postaraj się
wypaść jak najlepiej. Od tego zależy los twój i tego plugawca.

Konstancja nie musiała pytać, kogo ciotka ma na myśli. O swoim

bracie zawsze wyrażała się w podobny, pełen pogardy sposób. Pogarda
ta przeszła z ojca na córkę.

background image

- Gdy będziesz gotowa, przyjdziesz do mojego gabinetu. Nim

wyjdziemy, rzucę okiem, czy wszystko jest w porządku. Pamiętaj, to
twój wielki dzień!

Boleśnie uszczypnęła dziewczynę w policzek, po czym wyszła,

zagarniając poły starego, brudnego szlafroka.

Anka, pokojówka, zapukała krótko do drzwi i jak zwykle nie czekając

na ciche „proszę", weszła do środka. Ogarnęła zdegustowanym
spojrzeniem małą, ciasną klitkę, którą jej chlebodawczyni
przeznaczyła dla jedynej krewnej. Nawet ona miała ładniejszy pokój.
Wzrok kobiety spoczął na owej krewnej, tkwiącej nieruchomo niczym
posążek przy toaletce. Co za piękne, a jednocześnie nieśmiałe
stworzenie! W dzisiejszych czasach dziewczyny o takiej urodzie nosiły
się dumnie, niemal wyzywająco, wiedząc, że na jedno skinienie będą
miały u swych stóp każdego mężczyznę, jakiego zapragną, najlepiej
starego i bogatego, a wraz z nim wolność i władzę. A ta, szara myszka,
każdym gestem, każdym spojrzeniem przepraszała, że żyje.

Nieliczna służba omijała dziewczynę szerokim łukiem - tak

przykazała wszystkim Klara. Bała się, że któraś z dziewczyn zbyt
szybko otworzy niewinnej Konstancji oczy na to, jaki naprawdę jest
dzisiejszy świat, jak przydatna jest uroda i jak przydatni potrafią być...
mężczyźni.

Stara i rozpustna jak brat megiera jeszcze bardziej bała się, że

ogrodnik czy chłopak „do wszystkiego" pozbawią Konstancję jej
największego atutu: dziewictwa,

background image

które należało strzec za wszelką cenę. Bo Klara Gott zgarnie za

niewinność bratanicy wysoką cenę!

O tym plotkowano w kuchni, na pokojach i w stajni: o ślicznej

Konstancji i pieniądzach, jakie zbije na nieświadomej podstępu
dziewczynie jej własna ciotka. Czy służącym było żal Konstancji?
Niespecjalnie. Każdy miał swoje problemy. Jeśli dziewczyna albo jej
ojciec byli na tyle głupi, by zaufać Klarze - ich strata.

Tylko Anka próbowała okazać Konstancji nieco serca, na co ta

ostatnia reagowała zmieszaniem i nieufnością. Może nie była taka
głupia?

- Dzień dobry, panienko - odezwała się od progu. Konstancja

uśmiechnęła się nieśmiało.

- Ponoć macie dzisiaj z panią Klarą jakieś wyjście. Sukienkę już

przygotowałam, teraz pójdziemy się porządnie umyć. Ta mała, podła
Lusia już przygotowuje kąpiel. Potem osuszę panience włosy, zaplotę
w koronę i pomogę włożyć suknię. Pani Klara specjalnie zamówiła ją u
Goldbluma. Spodoba się panience, dam sobie rękę uciąć. Stary
Goldblum piękne kiecki szyje.

Tak paplając, Anka zdążyła zaścielić łóżko, przelać wodę z miednicy

do wiadra i skierować się do drzwi. Z ręką na klamce spojrzała
wyczekująco na Konstancję. Ta, chcąc nie chcąc, wstała i ruszyła za
kobietą.

O kąpieli, pachnącej kwieciem pomarańczy, w wannie pełnej gorącej

wody Konstancja marzyła od dwóch miesięcy. Od kiedy postawiła
stopę w tym niegościnnym domu.

background image

Teraz, mając marzenie na wyciągnięcie ręki, poczuła, że jeśli zaraz

nie zanurzy się po szyję w wodzie, zacznie krzyczeć, drapać i gryźć!

Anka, widząc błyszczące oczy dziewczyny, uśmiechnęła się pod

nosem.

- Już, już, zara panienka weźmie kąpiel. Najpierw zwiążemy włosy,

żeby nie namokły...

- Ale ja chcę je porządnie umyć! - Konstancja zaprotestowała z

przerażeniem.

Nawet w rodzinnym domu mogła kąpać się do woli. Tutaj jej piękne,

długie włosy zaczynały przypominać wronie gniazdo!

- No dobrze, już dobrze - mruknęła Anka, splatając ciężkie pukle w

długi warkocz. Mimochodem musnęła dłonią kark dziewczyny. Ta
drgnęła niespokojnie. - Umyjemy także włosy. Proszę unieść ręce.
Zdejmę panience koszulę i dam do prania.

- J-ja sama zdejmę - zająknęła się dziewczyna, kraśniejąc.
- O, co też panienka gada! Od tego jest służba! -Anka zdecydowanym

gestem chwyciła za rąbek lnianej koszuli i pociągnęła w górę.

Dziewczyna zacisnęła usta, by powstrzymać się od dalszych

protestów, i pozwoliła się rozebrać. Stała naga, nie śmiąc podnieść
oczu na służącą. A może powinna? Bo przygotowałaby się wcześniej
na to, co za chwilę miało nastąpić.

Anka tkwiła naprzeciw niej, przyciskając materiał do wznoszących

się coraz szybciej piersi, i chłonęła wzrokiem piękne, nagie, młode
ciało. Niewiele się ta-

background image

kich po tym domu przewijało, a ona, Anka, lubiła... pooglądać.

Podotykać też lubiła, ale na to jeszcze nie czas. Jeszcze śliczna młoda
łania jest zbyt płochliwa. Może gdy się nieco rozgrzeje...

- Wejdź do wanny, panienko - odezwała się chrapliwie.
Konstancja szybko uniosła nogę i troskliwie podtrzymana przez

służącą zanurzyła się w wodzie, wydając westchnienie pełne ulgi i
rozkoszy. Leżała przez parę długich, pięknych chwil z zamkniętymi
oczami, a wszystkie troski ostatnich tygodni powoli odchodziły w
zapomnienie.

Czując na ramieniu dotknięcie czyjejś ręki, drgnęła i otworzyła

szeroko oczy.

To tylko Anka. Namydloną dłonią zaczęła masować jej szyję i

ramiona, mrucząc uspokajająco:

- Ciii, umyjemy panieneczkę... Co za piękna, gładziutka, bielutka

skóra. Co za śliczniuchne wisienki...

Dłoń służącej zsunęła się niżej, najpierw nieśmiało, potem coraz

swobodniej krążąc dookoła piersi. Konstancja wstrzymała oddech.
Chciała protestować, chciała wyskoczyć z wanny i... I co? Zrobić
awanturę pokojówce, że tają myje? Nigdy nie miała służby, skąd więc
mogła wiedzieć, czy to należy, czy nie należy do obowiązków Anki?
Zresztą... dotyk rąk kobiety nie był nieprzyjemny, a rezygnować z tego
powodu z rozkoszy kąpieli... Zamknęła z powrotem oczy i osunęła się
niżej w ciepłą, rozkołysaną toń.

Palce służącej jak gdyby nigdy nic musnęły jeden sutek, który

natychmiast stwardniał i pociemniał.

background image

Konstancja wstrzymała oddech. Palce zatańczyły dookoła drugiego,

pocierając, masując, pieszcząc. Oddech kobiety przyspieszył.

- Moja śliczna, moja mała dziewczynka. Taka gładka, taka miła... -

mruczała coraz bardziej chrapliwie.

Konstancja, czując narastający płomień, tam w środku, zacisnęła uda.

Chciała natychmiast przerwać te zabiegi, chwycić Ankę za nadgarstek,
powstrzymać zuchwałą dłoń i odepchnąć, ale... pragnęła też, by ta dłoń
dotykała jej nadal. Tam niżej też. Zwłaszcza tam... gdzie rosło potężne,
wszechogarniające pożądanie.

Kobieta odgadła to od razu. Po rumieńcu na policzkach dziewczyny,

po jej płytkim, coraz szybszym oddechu, po coraz silniej, coraz
rozpaczliwiej zaciskających się udach. Dłoń popełzła w dół. Głos
hipnotyzował:

- Ciii, cicho, dziecinko, spokojnie. Anka umyje maleńką cipusię.

Anka zrobi dziecince dobrze. Rozewrzyj udka, kochana, wpuść Ankę,
umyjemy dziewczynkę...

Konstancja, drżąc z zawstydzenia i pogardy dla samej siebie,

rozchyliła nogi. Zwinne palce wpełzły między płatki jej płci, dotknęły
łechtaczki, wniknęły głębiej, aż po nasadę kciuka. Wysunęły się i
zagłębiły ponownie. Dziewczyna przygryzła wargi, by nie jęknąć.
Służąca uklękła, pochyliła głowę i przyciągnęła do ust pierś
dziewczyny, biorąc między wargi twardy, sterczący sutek. Przygryzła
go, owinęła językiem, zaczęła ssać. Konstancja zesztywniała od
koniuszków palców po czubek głowy.

background image

„Nieee!"- krzyczał jej umysł. „Taaak!"- błagało ciało.
Zaciskała powieki coraz mocniej i otwierała się na palący dotyk coraz

szerzej. To o n ją pieścił. Czarny Książę. To j e g o palce wbijały się w
jej płeć coraz gwałtowniej, coraz mocniej, coraz natarczywiej; to j e g o
język owijał się dookoła brodawki jak wąż, ssąc nienasycenie; to j e g o
głos zaklinał, nakazywał, błagał... I gdy ciało dziewczyny już, już
miało eksplodować rozkoszą, już, już miało zaznać spełnienia...

- Dość!!! - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. Woda bryznęła na

wszystkie strony.

Anka zatoczyła się w tył, plasnęła tyłkiem o podłogę, zamrugała jak

obudzona ze snu trzaśnięciem w twarz i uniosła nic nierozumiejący
wzrok na stojącą nad nią dziewczynę.

- Dosyć - powtórzyła Konstancja tonem, który zmroził kobietę. Nigdy

by się takiego po tym słodkim dziecku nie spodziewała. I ten błysk stali
w granatowych oczętach...

Służąca oblizała mimowolnie wargi i podniosła się ociężale.
- Jak tam sobie panienka życzy. - Wzruszyła ramionami. - Niech sama

się umyje, skoro taka niedotykalska - dodała i ostentacyjnie wyszła z
łazienki.

Konstancja zaś, niemal płacząc z frustracji i wstydu, dokończyła

szybko kąpiel, przyrzekając sobie, że już nigdy nie skorzysta z łazienki
ciotki i „pomocy" pokojówki.

background image

Owinięta w duży ręcznik, nieco przetarty na brzegach, biegiem

wróciła do swojego pokoju. Padła na łóżko i ukryła rozpaloną twarz w
poduszce. Całe ciało bolało ją od niespełnionego pożądania. Całe ciało
krzyczało o zlitowanie. O dotyk, o rękę wciśniętą między uda, o...

- Nie! - krzyknęła z płaczem, uderzając pięścią w materac. - Nie

jestem taka! Nie jestem małą, brudną dziwką!

- Ależ nikt tak o tobie, panienko, nie mówi. - Usłyszała za plecami

cichy głos.

Odwróciła się, ocierając wierzchem dłoni oczy. W drzwiach, wahając

się przed wejściem, stała dziewczyna do posług, młodsza od tamtej.

Głos protestu zamarł Konstancji w gardle. Czy nigdy nie dadzą jej

spokoju?!

- Przyniosłam suknię. Anka mi kazała. - Dziewczyna wysunęła ręce z

przewieszoną przez nie lśniącą, cienką tkaniną. - Jest bardzo piękna,
chociaż nieco... Sama zobacz, panienko.

Rozwinęła suknię, trzymając za ramiączka, i... Konstancja zobaczyła.
- Nie nałożę czegoś takiego! - krzyknęła ze zgrozą, patrząc na

wyuzdany, niemal przezroczysty materiał. -Każdy, kto na mnie
spojrzy, uzna, że jestem naga! Ze zarabiam na życie ciałem!

„Jeszcze nie" - zgodziła się w myślach służąca. „Ale za parę dni..."
Konstancja minęła ją i wybiegła z pokoju, nadal owinięta jedynie w

ręcznik. Wpadła niczym burza do

background image

garderoby, gdzie ciotka przygotowywała się do wyjścia. Ta na widok

roztrzęsionej bratanicy uniosła wydepilowane, przyczernione węglem
brwi. Konstancja cisnęła w ciotkę zwiniętą materią.

- Ta suknia! Ona jest wulgarna! Nie założę... Trzask! Uderzenie w

twarz przerwało dziewczynie

w pół słowa.
Poderwała dłoń do policzka. W oczach ponownie zalśniły łzy.
- Śmiesz odrzucać mój hojny podarunek? - zawarczała Klara, mrużąc

z wściekłości blade oczy. - Jesteś podłą, niewdzięczną dziwką, ot co! I
nie wytrzeszczaj mi tu gał! Wracaj do pokoju, szykuj się do wyjścia!
To ja będę decydować, co moja dziewczyna do towarzystwa ma
włożyć, a czego nie. Pamiętaj, gdzie twoje miejsce i co mogę zrobić z
twoim ojcem, jeśli zaczniesz się stawiać! Zgnije w więzieniu! W
ciemnej, najpodlejszej celi! A ty skończysz na ulicy!

Wypchnęła bratanicę z pokoju i trzasnęła drzwiami.
Zaraz potem uśmiechnęła się jadowicie. „Mam cię, podła dziewucho,

w garści i nic, kompletnie nic nie możesz na to poradzić. Nie masz
nikogo na tym świecie, kto wziąłby twoją stronę, o czym doskonale,
choć jesteś taka głupia, wiesz".


















background image

ROZDZIAL II

































background image

Konstancja otulona płaszczem, z kapturem narzuconym na jeszcze

wilgotne włosy uczesane w koronę, siedziała wciśnięta w kąt
muzealnego pojazdu.

Klara Gott była bogata. Stacją było na piękne stroje, czysty,

odnowiony dom i dobrą służbę, ale oprócz wielu innych przywar i wad,
była też chorobliwie skąpa, co nie przysparzało jej sympatii śmietanki
towarzyskiej Miasta. Nosiła przestarzałe, pocerowane i rozpaczliwie
niemodne suknie, nadżarte przez mole płaszcze i pelisy, żałośnie
śmieszne kapelusze. Pasowało to jak ulał do zabytkowej landary, która
może i była krzykiem mody parę dziesięcioleci temu, ale teraz na
twarzach przyjaciółek i znajomych, pozdrawianych z okien
rozpadającego się powozu, budziła jedynie pełen wyższości i
politowania uśmiech. Ten wielki, skrzypiący, czarny powóz, sunący
niczym karawan między lekkimi, błyszczącymi koczami, zawsze, za
każdym razem zwracał na siebie - i dwie pasażerki - uwagę, czego
Konstancja wolałaby uniknąć.

Teraz ciotka, niczym udzielna księżna, siedziała obok przebranego w

liberię ogrodnika i pozdrawiała królewskim gestem znajomych i
przyjaciół. A może zwykłych przechodniów? Bo patrzyli na nią jak na
wariatkę, nie odwzajemniając pozdrowień.

Konstancja wstydziła się podwójnie: i za ciotkę, umalowaną niczym

podstarzała kurtyzana, i za suknię, która niewiele ukrywała, a zbyt
wiele odkrywała. Oby nie zmuszano jej, Konstancji, do zrzucenia
peleryny. Oby dzień zakończył się na zwykłej przejażdżce...

Ale Klara miała inne plany.

background image

Najpierw objechała pół Miasta. Później wpadła do kilku

zaprzyjaźnionych domów, przedstawiając wszystkim swą „ukochaną
dziecinę, przygarniętą z dobrego serca, wyrwaną z niedoli i biedy,
ofiarę nieudolnego ojca". „Dziecina" rzeczywiście wyglądała na
przerażoną i zahukaną. Wyglądała na ofiarę ojcowskiej nieudolności.
Owinięta ciasno czarnym płaszczem, z oczami okrągłymi ze strachu,
budziła w sercach kobiet współczucie, u małżonków tychże... niemałe
zainteresowanie. Widząc to, Klara Gott dobrze pilnowała
podopiecznej. Pilnowała też planu. Wzbudzić ciekawość i pożądanie -
teraz tylko tyle. Wieczorem zaś, jeśli Bóg da, przyjdzie czas na coś
więcej.

Słońce chyliło się ku zachodowi, oblewając szkarłatem najwyższe

piętra budynków, gdy w końcu opuściła ostatnie gościnne progi,
wylewnie żegnana przez gospodarzy.

Konstancja potulnie wsunęła się do powozu i wcisnęła w swój kąt,

marząc o powrocie do domu, jakikolwiek by ten dom nie był. Jednak
nie było jej to dane. Jeszcze nie.

- Do Europejskiego - rzuciła ciotka stangretowi, a Konstancja

stłumiła westchnienie. Wieczór się widać dopiero zaczynał...

Kwadrans później podjechały pod najpiękniejszy hotel w Mieście.
Lokaj w czerwonym uniformie podał dłoń wysiadającym i

odprowadził zdumionym spojrzeniem przedpotopowy wehikuł. Kto
dziś jeździ czymś takim? Tylko stare lafiryndy jak ta baba. Ale
młodsza

background image

jest niczego sobie... Słodziutka. Warta tygodniowych napiwków.

Obrócił się przez ramię, wiodąc za Konstancją wzrokiem. Dziewczyna,
zupełnie tego nieświadoma, podążała za ciotką, rozglądając się z
mimowolnym zachwytem po pełnych przepychu wnętrzach.

Hol tonął w marmurze, krysztale i złocie. Strzeliste kolumny,

biegnące od podłogi po szklany sufit, ogromne lustra w złotych
ramach, kryształowe żyrandole, rzucające na ściany i gości miriady
iskierek, lokaje w czerwonych mundurach, szamerowanych czernią i
złotem - wszystko to wprawiało zahukaną dziewczynę w zdumienie i
zachwyt.

- Nie gap się jak sroka w gnat i nie rozdziawiaj ust - syknęła do niej

ciotka i uśmiechnęła się słodko do dwóch gwardzistów stojących przed
ciężkimi dębowymi drzwiami.

- Zaproszenie - rzucił jeden z nich, nic sobie nie robiąc ze słodkich

uśmiechów.

Klara sięgnęła do torebki i wyciągnęła podłużny kartonik.
Gwardziści bez słowa usunęli się z drogi, a drzwi zaczęły się

otwierać, choć nikt nie pociągnął za klamkę.

- No chodźżeż! - ponagliła dziewczynę ciotka, bojąc się, że zaraz je

zawrócą.

Konstancja wstrzymała oddech i przekroczyła próg zaczarowanego

świata.

Sala była ogromna. I wypełniona po brzegi głośnymi,

podekscytowanymi ludźmi. Oblegali oni stoły

background image

do ruletki i stoliki do pokera, automaty do gry, obstawiając i

kibicując, jeśli zaś byli graczami, krzycząc z podniecenia przy
wygranej bądź rwąc włosy z głowy po przegranej, jednym słowem:
oddając się hazardowi z najwyższej półki.

Kasyno urządzono z klasą i przepychem. Było szczytem luksusu i

byle kto nie miał tutaj wstępu.

Mężczyźni obowiązkowo nosili czarne fraki do ta-kichż kamizelek i

białych, wykrochmalonych koszul, kobiety przywdziały wieczorowe
suknie, a ich szyje, palce i nadgarstki kapały od złota i diamentów. Czy
to złoto i te diamenty były prawdziwe? Nie mniej niż arystokratyczne
tytuły większości tu zgromadzonych... O tym szeptała Konstancji
ciotka Klara, uśmiechając się fałszywie do mijanych osób.

- Ta, widzisz ją? W tej wyfiokowanej kiecce, no tej, białej jak u

dziewicy. Niby hrabiną się tytułuje, a to zwykła kurwa, którą hrabia,
owszem, obraca, ale nic więcej. A ten tam, baron zakichany, ukradł
tytuł szlachcicowi, na którego doniósł policji. Ze ten niby służącego
zamordował. A kto wie, jak było naprawdę? Ten, pożal się Boże, baron
wykupił majątek i tytuł nieszczęśnika za grosze i teraz puszy się
bezczelnie. O tempom, o mores! — westchnęła obłudnie, wywracając
oczami.

Konstancja zacisnęła tylko usta. Chciała stąd uciec. Chciała jak

najszybciej opuścić to pełne grzechu i rozpusty miejsce, gdzie ludzie
tracili zmysły i wszelkie hamulce dla pieniędzy.

- Chodź, mam zarezerwowane miejsce przy tamtym stoliku. - Klara

pociągnęła bratanicę za sobą do

background image

najdalszego i najciemniejszego kąta. Już gorszego miejsca dostać nie

mogła.

Dziewczyna, usiłując nie otrzeć się o żadnego ze spoconych

mężczyzn, poszła za nią.

Dookoła wirującej ruletki było gwarno jak w ulu. Gracze wprawdzie

milczeli, ale widzowie - wprost przeciwnie. Gdy ktoś wygrywał,
gwizdali, krzyczeli, tłukli go po plecach. Kiedy kolejny przegrywał...
robili to samo.

Klara Gott, rozparta na krześle, przystąpiła do gry, obstawiając czarną

dwójkę. Konstancja stanęła za oparciem, zaciskając palce na gładkim,
wypolerowanym drewnie. Teraz, gdy dotarła do tego kąta, mogła
spokojnie się rozejrzeć. Ku swej uldze stwierdziła, że suknia, do której
nałożenia ją zmuszono, wcale nie jest bardziej wyzywająca niż
większość garderób zgromadzonych tu kobiet. Przynajmniej dekolt z
przodu sięgał pod szyję, a nie do pępka. Dekoltu z tyłu nie widziała, na
swoje szczęście.

Od hałasu i dymu z cygar dziewczynie zaczęła pękać głowa. Stała

więc w milczeniu, z półprzymkniętymi oczami, modląc się o szybkie
zakończenie tego wieczoru. Głosy to wznosiły się, to opadały, zlewając
się w usypiającą niczym podszepty szatana melodię, lecz nagle...
zaczęły milknąć, jeden po drugim.

Na całej wielkiej sali zapadła niezwykła cisza.
Konstancja uniosła ciężkie powieki, rozglądając się dookoła w

poszukiwaniu źródła tej ciszy i w momencie, gdy je znalazła... nogi się
pod nią ugięły. Z całych sił musiała chwycić się oparcia.

background image

„Nie, to niemożliwe!!!" - zakrzyczał jej umysł. „On nie istnieje! Jest

tylko snem!"

- Czarny Książę! - Usłyszała szept jednej z kobiet i niemal zemdlała.
Bo oto mężczyzna z jej snów stał w szeroko rozwartych drzwiach,

wodząc po sali spojrzeniem pana i władcy.

Był dokładnie taki, jak w jej śnie: odziany w czarną koszulę i czarne,

obcisłe spodnie, wysoki, szczupły, o pięknych rysach twarzy,
kruczych, lekko falujących włosach opadających na kark, oczach tak
ciemnych, że wydawały się granatowe, i spojrzeniu bystrym niczym
polujący jastrząb. Wąski pas, szerokie ramiona i umięśnione uda
zdradzały siłę fizyczną. Nikt nie wątpił, że równie silny ma charakter.

Konstancja ogromniejącymi oczami patrzyła, jak mężczyzna rusza

środkiem sali, a ludzkie morze rozstępuje się przed nim. Szedł - nie, nie
szedł, a kroczył - niczym udzielny książę, witany przez wiernych
poddanych - tak właśnie się Konstancji wydawało. Niczym fala
przyboju poprzedzały go dwa słowa, szeptane przez dziesiątki ust:

- Czarny Książę!
Mężczyźni pozdrawiali go uściskiem ręki, kobiety, te, którym na to

pozwolił, pocałunkiem w policzek. Niejedna próbowała zatrzymać go
choć na sekundę, przytrzymać za mankiet, szepnąć parę słów, ale on z
wdziękiem wyswobadzał rękę i szedł dalej, ku...

„Boże, on zmierza tutaj!" - spanikowany umysł Konstancji

nakazywał natychmiastową ucieczkę, ale

background image

nogi nie chciały słuchać. Reszta ciała również. Dziewczynie

pozostało modlić się, by mężczyzna minął stolik, nie zwracając na nią
uwagi, a jeśli już, to żeby przysiadł się do grających. Dlaczego jednak
miała wrażenie, czy raczej przeczucie, że on doskonale wie, dokąd czy
raczej po kogo idzie? Ze idzie właśnie po nią, Konstancję?

Czekała, sparaliżowana strachem, aż mężczyzna zacznie witać się z

siedzącymi przy stole, wtedy ona... ona cofnie się w cień.

Podawał rękę pierwszemu z graczy, gdy to właśnie uczyniła - zrobiła

krok w tył i... natychmiast przykuła jego uwagę.

Czarne jak antracyt oczy przyszpiliły ją w miejscu. W piersiach

zabrakło tchu. Serce zamarło w pół uderzenia. Jedyne, co w tej chwili
żyło w ciele dziewczyny, to pulsujące ciepło tam, w dole.

On zmierzył ją leniwym spojrzeniem od ukrytych pod suknią nóg,

przez rysujące się pod obcisłą tkaniną piersi, aż pod odsłonięte ramiona
i splecione w koronę włosy. Przesunął wzrok na pełne, ciemno-
czerwone usta dziewczyny, teraz lekko uchylone, niczym do krzyku
albo westchnienia, a potem spojrzał wprost w jej szafirowe oczy i tym
spojrzeniem zawładnął nią do reszty. Była w nim obietnica rozkoszy,
ciekawość i pożądanie. Była tajemnica i zapowiedź spełnienia. Ale w
tym spojrzeniu czaił się również mrok. Ostrzegał i groził: „Uciekaj,
póki czas. Póki masz szansę uciec".

Konstancja nie miała tej szansy.

background image

Nogi nie słuchały spanikowanego umysłu. Słuchały oczu mężczyzny.
On obszedł stół, stanął tuż przy dziewczynie i położył dłoń na jej

palcach, zaciśniętych na oparciu krzesła. Dotyk parzył, ale nie było już
czasu na ucieczkę.

Ciotka Klara poderwała się z miejsca, chciała coś powiedzieć,

zachwycona, że zyskały jego zainteresowanie, ale wystarczyło jedno
spojrzenie czarnych źrenic i... usiadła ciężko.

Książę znów patrzył w pociemniałe oczy Konstancji.
- Widzę panią pierwszy raz - zaczął niskim i melodyjnym głosem,

którym mógł zahipnotyzować każdą kobietę, nie tylko małą, głupią
prowincjuszkę. - Proszę pozwolić, że się przedstawię: Maksymilian
Romanow, dla przyjaciół Maks. Mam nadzieję, że zostaniemy
przyjaciółmi? - Uniósł pytająco brew, a potem ujął dłoń dziewczyny i
ucałował.

Próbowała coś odrzec, ale zaciśnięta krtań nie chciała wypuścić ani

słowa.

-To moja bratanica, Konstancja Lubowiecka. - Pospieszyła z pomocą

ciotka, w duchu klnąc dziewczynę za jej gapiostwo. „Taka okazja!
Taka okazja! A ta milczy jak wiejski ćwok! Już dam ja tej głupiej
dziewusze popalić, gdy tylko wrócimy do domu!" - Przyjechała do
mnie z prowincji. Jest trochę nieśmiała, ale zmienimy to, popracu... -
urwała, zmiażdżona jego wzrokiem.

- Konstancja, cóż za piękne imię - rzekł cicho, znów patrząc na

dziewczynę. Nie wypuszczał przy tym jej dłoni ze swojej. Pociągnął ją
lekko ku sobie, by wyszła zza krzesła i ukazała mu się w pełnej krasie.

background image

Dotyk jego dłoni palił coraz bardziej. Spojrzenie czarnych oczu

również. Sen powrócił.

Powróciło znajome pragnienie, ból i żar, narastające w podbrzuszu i

jeszcze ta zdradliwa wilgoć między udami, do której on zaraz znajdzie
dojście, w którą on zaraz zanurzy palec, może dwa, i zapyta pewnym,
niskim głosem: Jesteś gotowa?".

Konstancja stłumiła jęk. Zachwiała się. Podtrzymał ją ramieniem i

chciał coś powiedzieć, lecz w tym momencie jej usta zaczęły drżeć, a w
kącikach oczu pojawiły się dwie łzy.

- Proszę mnie nie dotykać - wyszeptała, podnosząc nań udręczone

spojrzenie.

Uniósł pytająco brew.
- Proszę mnie nie dotykać t a m .
Mężczyzna przyglądał się chwilę spłonionej twarzyczce,

błyszczącym od łez oczom, nabrzmiałym niechcianym pożądaniem
ustom i drżącym ramionom dziewczyny, a potem uśmiechnął się lekko,
pochylił ku niej i szepnął:

- Nie będę pani t a m dotykał. Przynajmniej nie tak od razu.
Puścił ją, odwrócił się i odszedł swobodnym, równym krokiem. Ona

zaś, Konstancja, oparła się o ścianę i próbowała wyrównać oddech,
utrzymać się na nogach, przybrać obojętny wyraz twarzy, zrobić
cokolwiek, by odwrócić od siebie uwagę siedzących przy stole.

Oni jednak wiedzieli swoje: ta mała ślicznotka wpadła w oko

Czarnemu Księciu. Od teraz należało

background image

się z nią liczyć i okazywać względy jej ciotce. Kto wie, na czym to

zainteresowanie się skończy. Kto na nim straci, a kto zyska.

Nagle obie, Konstancja i Klara, znalazły się w centrum uwagi. Ta

pierwsza stała wprawdzie bez słowa z oczami wbitymi w podłogę, za
to ta druga rozgadała się za obydwie. Z detalami opowiadała historię
„swej kochanej, biednej brataniczki", rozwodziła się nad jej zaletami,
których dotąd nie dostrzegała, zachwalała urodę, wychowanie,
maniery i... niewinność. Ktoś przyglądający się temu z boku mógł
odnieść wrażenie, że chce Konstancję dobrze sprzedać. I tak naprawdę
by się nie pomylił.

Dziewczyna tylko raz uniosła głowę, gdy przed Czarnym Księciem

otworzyły się drzwi sali, a on wyszedł, nie oglądając się za siebie. Och,
jak żal, jak bardzo żal zrobiło się Konstancji, że nie pobiegła za nim. Że
raz jeszcze nie zajrzała w te czarne, palące oczy. Powiedziałaby mu...
powiedziała...

„Proszę mnie nie dotykać!" - oto co byś mu powiedziała, mała, głupia

kretynko.

Zacisnęła zęby, by się nie rozpłakać.
Straciła jedyną okazję na poznanie mężczyzny ze snów. Teraz ciotka,

ten cerber strzegący jej dzień i noc, na pewno nie dopuści do
ponownego spotkania. Czarny Książę, należący do najpotężniejszego
rodu Romanowów, nie wziąłby przecież kogoś tak mało znaczącego
jak Konstancja za żonę. Mogłaby zostać co najwyżej jego kochanką, a
na to ciotka przecież nie pozwoli!

background image

Co ci się roi, dziewczyno! Takie myśli to grzech! Ciotka ma rację -

jesteś małą, brudną dziwką. Brak słów pogardy dla ciebie! - wyrzucała
sobie Konstancja, stojąc cicho pod ścianą, aż wieczór się skończył,
ciotka straciła wszystkie pieniądze i mogły wracać do domu.

Szła za starą kobietą, mruczącą pod nosem przekleństwa na

wszystkich hazardzistów razem i każdego z osobna, i na krwiopijcę,
właściciela kasyna, pożal się Boże, księcia Maksymiliana.

- A wiesz, że to rzeczywiście książę? Z t y c h Romanowów? Po co

nam teraz arystokracja? Więcej szumu dookoła tytułów, niż one są
warte... - zrzędziła ciotka, nie oglądając się na podążającą za nią
niczym wierny, posłuszny pies bratanicę. - Choćby mój. Co mi po
herbie, jeśli darmozjadów nim nie nakarmię?

„Chyba że..." - ale tego już ciotka nie powiedziała na głos. Nagle

uzmysłowiła sobie, czego dziś dokonała. Zwróciła uwagę właśnie tego,
kogo pragnęła upolować! Nie marzyła, że dziś jej się to uda. Myślała,
że dziewucha wpadnie w oko kilku co bogatszym starym durniom,
tymczasem zainteresował się nią sam Czarny Książę! Co za cud
prawdziwy! Może trzeba dziewczynę traktować łagodniej? Urabiać ją
miękką ręką? Pozwalać na więcej i rozpieszczać prezentami? Kto wie,
jak daleko to słodkie kociątko zajdzie i na jakie salony ona, Klara Gott,
dzięki bratanicy trafi?

- Dobrze się spisałaś - rzuciła łaskawie przez ramię. Drzwi kasyna

rozwarły się przed nimi i Konstancja

już miała opuścić piękną, wielką salę, żegnając ją ostat-

background image

nim spojrzeniem, gdy podbiegł do niej lokaj w barwach Romanowów

i podał zaskoczonej dziewczynie kwiat: szkarłatną różę przewiązaną
czarną wstążką.

Ciotka wciągnęła ze świstem powietrze.
Konstancja uniosła dłoń, dotknęła wstążki i cofnęła rękę, jakby

kawałek jedwabiu mógł parzyć.

- Weź to, głupia dziewczyno! - warknęła Klara, posyłając zaraz

lokajowi przymilny uśmiech.

Konstancja ujęła łodyżkę delikatnie, jak gdyby była ze szkła.

Przesunęła wstążkę między palcami i uśmiechnęła się nieśmiało, choć
ten, który podarował jej kwiat, nie mógł tego uśmiechu widzieć.

Dziewczyna opuszczała to miejsce z głową uniesioną nieco wyżej,

niż kiedy tu przybyła. Wiedziała jedno: Czarny Książę istnieje
naprawdę. Podarował jej zapowiedź następnego spotkania. Może już
tej nocy, w kolejnym śnie, a może następnego dnia, na jawie? Tego
dziewczyna nie wiedziała. Miała jedynie pewność, że go zobaczy. Już
wkrótce.

Zamyślona nie zwróciła uwagi na grupkę ludzi, głośnych i

rozbawionych, którzy wchodzili właśnie do kasyna. Za to jedna z tych
osób - młoda, najwyżej dwudziestoletnia piękność o ciemnozielonych
oczach i włosach barwy dojrzałego kasztana - uważnie przyjrzała się
Konstancji. Odprowadziła ją spojrzeniem, aż ta zniknęła w powozie.
Dopiero ponaglający głos jednego z mężczyzn: - Anastazjo, czekamy
na ciebie! - sprawił, że dziewczyna nazwana Anastazją dołączyła do
towarzystwa.

background image

ROZDZIAŁ III


































background image

Podchodząc do stolika, czuł, jak łomoce mu serce, gardło zaciska

zwykły ludzki strach, a po plecach spływa strużka potu. Jego
przełożony, z którym zaraz miał się spotkać, był niebezpieczny.
Władza, silny charakter i bezwzględność - to była zabójcza mieszanka.
Wśród wrogów cieszył się złą sławą człowieka, któremu lepiej nie
wchodzić w drogę. Podwładni szanowali go, ale i bali się, jak on sam w
tej chwili. Przyjaciołom potrafił okazać wielkie serce, choć miał ich
niewielu. Natomiast kobiety... Dla jednego uśmiechu, jednego
spojrzenia szarych oczu o przenikliwym, niemal drapieżnym
spojrzeniu każda, jedna w jedną, poszłaby na koniec świata i z
powrotem. On jednak nie wykorzystywał tej władzy, mając inną
kochankę...

Mężczyzna siedział w głębi sali, tam gdzie niemal nie dochodziło

światło. W mroku błyszczały tylko te bystre, uważne oczy.

Stanął naprzeciw niego, ukłonił się.
- Dobry wieczór panu.
Tamten kiwnął głową i zapytał bez zbędnych wstępów:
- Co ze sprawą de Muriel?
Serce znów podeszło mu do gardła.
- Nie mam dobrych wiadomości - wykrztusił. Nikt nic nie widział,

nikt nic nie słyszał. Było późno...

- Nie chcę słyszeć żadnych wymówek - w głosie mężczyzny

zabrzmiał lodowaty chłód - bo nie za to nam płacą. Coś jeszcze?

Przestąpił z nogi na nogę. Może kolejną informacją zatrze złe

wrażenie.

background image

- W Mieście pojawiła się nowa dziewczyna. Piękna dziewczyna. Już

zwróciła na siebie uwagę księcia Romanowa. Być może będzie tą,
której pan potrzebuje.

Z ulgą zauważył błysk zainteresowania w szarych oczach tamtego.
- Tutaj mam jej fotografię i wszystko, co o tej dziewczynie mogłem

zebrać w tak krótkim czasie. -Położył na skraju stolika kopertę z
szarego papieru, niezbyt grubą, co tamten natychmiast zauważył,
krzywiąc się lekko. - Jest dosyć tajemnicza...

- Potrzebuję mordercy de Muriel i pozostałych trzech kobiet. - Uciął. -

Musimy rozpracować tę sprawę do końca miesiąca. Jeśli ona - tu rzucił
spojrzenie na kopertę - nie spełni moich oczekiwań, ten czas skróci się
znacząco. Zrozumiano?

Nie musiał potwierdzać. Rozmowa była skończona. Mógł opuścić to

miejsce ze źle skrywaną ulgą i modlić się, by dziewczyna była taka, jak
go zapewniano: młoda, śliczna i niewinna. I najlepiej chętna. Bardzo
chętna.

- Czy spełniła pana oczekiwania? - zapytał pokornie, mając nadzieję,

że tamten przytaknie.

Mężczyzna oderwał wzrok od fotografii.
- To nie moje oczekiwania ma spełnić. Załatw mi dwa zaproszenia na

piątkowy bal w rezydencji Romanowów.

Przytaknął pospiesznie. To coś, co mógł zrobić. Może panna

Konstancja Lubowiecka odwróci na jakiś czas uwagę szefa od tamtej,
Madlaine de Muriel. Trzeba mieć taką nadzieję, bo miesiąc na
zdobycie informacji to stanowczo za mało.

background image

Pożegnał się uniżonym ukłonem i odszedł szybko.
Mężczyzna zaś wrócił spojrzeniem do fotografii. Jego uwagę

przykuwały wielkie, piękne oczy dziewczyny, patrzącej wprost w
obiektyw aparatu. Ktoś mniej uważny odnalazłby w nich jedynie
niewinność i smutek, ale on, Paul de Bries, zauważył coś jeszcze.
Błysk determinacji. I to dało mu do myślenia. Tak, dziewczyna mogła
być cennym nabytkiem. Należało dopilnować, by trafiła tam, gdzie
miała trafić. W ręce tego, komu Paul ją przeznaczył. On też mierzył
wysoko. Zupełnie jak Klara Gott...

Czy jednak uda się mu uczynić z panny Konstancji osobę, którą chciał

widzieć u boku księcia Romanowa?

Jeszcze raz przyjrzał się pięknym, smutnym oczom patrzącym nań z

czarno-białej fotografii.

W tym dziwnym roku, w którym wróżbici przepowiadali koniec

świata, w ostatnim roku dziewiętnastego wieku, ludzie żyli właśnie tak,
jakby świat miał się za kilka miesięcy skończyć: pełnią życia, oddając
się przyjemnościom i rozpuście. Szczególnie w Mieście, które miało
własny kodeks moralny. Tutaj z największej cnotki można było
uczynić rozwiązłą kurtyzanę, a z niewiniątka rasową uwodzicielkę.
Tutaj najzacniejszy doktor, na co dzień niosący pomoc chorym i
cierpiącym, mógł zasmakować w wyrafinowanym morderstwie,
zabijając swe ofiary za pomocą ostrego lancetu. W Mieście Grzechu
nic nie było stałe i pewne. A im bardziej prawe serce miał ten, kto tu
trafił, tym staczał się niżej.

Tak. Konstancja Lubowiecka znakomicie nadawała się do celów

inspektora Paula de Briesa.

background image

Klara Gott była szczęśliwa! Była wręcz w siódmym niebie! Owszem,

w cichości ducha marzyła, że debiut bratanicy wczorajszego wieczoru
spowoduje zainteresowanie jej osobą, a przy okazji i ciotka wróci na
salony, ale nie spodziewała się aż takiego entuzjazmu!

Zaproszenia od rana płynęły wartkim potokiem.
Drzwi podupadłej rezydencji rodu Gottów nie zamykały się. Kołatka

w kształcie głowy lwa co rusz zapowiadała kolejnego służącego,
trzymającego w dłoni kopertę zdobną złoceniami, a w niej zachęcający
opis a to wieczorku przy kartach, a to skromnego przyjęcia na sto osób,
to wreszcie balu, urządzanego przez księżnę X czy hrabinę Y,
kończący się uprzejmym zaproszeniem panny Konstancji
Lubowieckiej, oczywiście w towarzystwie kochanej Klary Gott. Czyż
można było odmówić tak miłym słowom?

Oczywiście!
Klara obracała się w tych kręgach wystarczająco długo, by wiedzieć,

że nic tak nie podsyca zainteresowania jak tajemniczość. A im bardziej
Konstancja będzie niedostępna, tym bardziej pożądana na salonach.

W jej imieniu - i swoim własnym - ciotka odpowiadała na zaproszenia

uprzejmie i odmownie, przepraszając po stokroć i tłumacząc odmowę
delikatnym zdrowiem podopiecznej. Nie miała złudzeń: śmietanka
towarzyska Miasta zainteresowała się Konstancją tylko dlatego, że
wczoraj zwrócił na nią uwagę książę Romanow. Gdyby nie to, dziś
Klara musiałaby się zastanawiać, jak wkręcić się w kręgi tych nadętych
arystokratów, których zarówno uwielbiała, jak i nie-

background image

nawidziła. I zazdrościła im, wszystkiego: pieniędzy, władzy, blichtru.

Po prostu zżerała ją zawiść. I jeszcze nimi gardziła, bo wszystko to
byli... A ona, Klara Gott, była... Tak naprawdę była nikim. Brzydka,
głupia i zawistna zraziła do siebie wszystkich, którzy mogli zostać jej
przyjaciółmi, zaraz na początku, gdy wyszła za zubożałego szlachetkę,
który po rodzicach odziedziczył li tylko starą, sypiącą się rezydencję,
długi karciane ojca i trochę ziemi na wsi, która z ledwością była w
stanie wykarmić dwoje właścicieli.

Jedynie córka cyrulika zechciała poślubić tego bankruta, a gdy to

uczyniła... gdy razem z mężem dostała tytuł szlachecki, nakłoniła go
do sprzedania ziemi, kupienia za te środki małej fabryczki mydła na
południu kraju i rozkręciła interesik na tyle, by w miarę spokojnie żyć
w drogim snobistycznym Mieście. Do dziś, pięć lat po śmierci pana
Gotta, do kabzy Klary spływały pieniądze zarobione na mydle, co było
jej wielką tajemnicą. Gdyby ktokolwiek tutaj, broń Boże, się o tym
dowiedział, byłaby skończona w towarzystwie!

A przecież i tak była. Już od pierwszego przyjęcia, na które

zaproszono pana Gotta wraz z nowo poślubioną małżonką, by
towarzystwo mogło ją poznać.

Na bal, organizowany przez powszechnie uwielbianą hrabinę

Lacrobc, Klara przyszła umalowana jak kurtyzana i odziana w
wulgarną suknię, która wręcz obscenicznie opinała się na jej otyłym
ciele, po czym, zupełnie dosłownie zrozumiawszy słowa męża:
„Musisz wkupić się w łaski hrabiego", zostawiła zdumionego Gotta na
progu, uwiesiła się na ramieniu pana

background image

domu i zaczęła szeptać mu do ucha zachęcające sprośności.
Hrabina ze słodkim uśmiechem niemal siłą odciągnęła

poczerwieniałego na twarzy z niezdrowego podniecenia małżonka od
równie podnieconej Klary i... to był pierwszy i ostatni występ Gottów
na salonach.

Przez dziesięć lat Klara, skazana na ostracyzm, mogła jedynie

pozdrawiać niedoszłe przyjaciółki z okien landary. Pan Gott wymykał
się wieczorami z domu na partyjkę pokera czy popijawę w męskim
gronie, lecz razem nie byli zapraszani nigdzie.

Klara pielęgnowała urazę aż do jego śmierci, próbując co rusz z

powrotem wkupić się w łaski arystokracji, gdy zaś Gott zmarł na
palpitację serca, usunęła się w cień, zakopała w ponurym gmaszysku,
które odziedziczyła po mężu, i pielęgnując nienawiść w sercu,
czekała...

Czekała na taki dzień jak dziś. Dzień, w którym posypią się

zaproszenia, a ona będzie je odrzucać. Wszystkie, oprócz tego, które
przyniósł przed chwilą lokaj w wytwornej liberii.

Na piątkowy bal, organizowany na cześć swej siostry, Anastazji

Nikołajewny Romanowej, zapraszał sam Czarny Książę.

Tego zaproszenia Klara nie mogła i nie chciała odrzucić. Przycisnęła

kredowy papier do ust, potem do obfitej piersi, wciśniętej w gorset, i
wyszeptała:

- Będziesz mój, Maksymilianie Romanow, będziesz mój! Nawet

gdybym miała osobiście przywlec

background image

tę dziewuchę do twojej sypialni i przytrzymać, gdy będziesz ją brał,

będziesz mój!

Bo Klara Gott także śniła o Czarnym Księciu.
Od tamtego wieczoru, dziesięć lat temu, gdy po raz pierwszy i ostatni

go ujrzała.

- Konstancjo! Kotulu kochana! Pokaż mi się, kochaneczko! - Klara

biegła przez dom, potem po schodach na piętro, gdzie mieścił się
surowy pokój bratanicy, klaszcząc w ręce i wołając dziewczynę,
podniecona do nieprzytomności. Dostały zaproszenie do pałacu
Romanowów! Dziś zaczyna się ich droga na szczyt! Gdzie się podziała
ta dziewucha?! Jak wygląda?! Czy nie skołtuniły się jej włosy? Czy nie
wyskoczył na twarzy pryszcz?

Dziewczyna, która od rana tkwiła w swojej celi, na przemian modląc

się i chodząc niespokojnie w tę i z powrotem, w oczekiwaniu aż ciotka
ją wezwie, teraz wypadła na korytarz, piękna i niewinna, w długiej
białej koszuli i złocistych włosach spływających miękkimi falami aż
do pośladków.

Klarze na widok bratanicy zaparło dech w piersi.
O tak! Taka spodobałaby się księciu jeszcze bardziej! W negliżu,

otulona tylko tymi włosami, z błyszczącymi oczami barwy nieba,
rozchylonymi ustami, aż nieprzyzwoicie pełnymi jak na niewinne
dziewczę, a w szczególności z tymi dwiema ciemnymi wisienkami
rysującymi się pod cienkim materiałem koszuli, które wieńczyły jędrne
piersi dziewczyny.

Klara obejrzała sobie podopieczną od stóp do głów pierwszego dnia,

gdy ta, zrozpaczona i przerażona do

background image

granic możliwości, zawitała w domu ciotki. Obejrzała sobie

Konstancję nagutką, jak ją Pan Bóg stworzył, podszczypując skórę na
pośladkach i piersiach, zupełnie głucha na nieśmiałe, pełne
dziewiczego wstydu protesty dziewczyny. Kazała jej rozchylić usta, by
z zadowoleniem stwierdzić, że Konstancja ma piękne, białe, równe
zęby, potem dokładnie obejrzała pszeniczne włosy, sprawdzając, czy
dziewczyna nie przywlokła ze wsi wszy, by wreszcie stwierdzić z
zadowoleniem, że bratanica jest zdrowa i... piękna. Bardzo piękna. Tak
piękna, że Klarę skręciła zawiść. Ale w następnej chwili kobieta
uśmiechnęła się do siebie. Musi ładnie ten dar od losu opakować, a
potem z zyskiem go sprzedać.

Zamówiła u najlepszego krawca złotą suknię z cienkiego szyfonu, w

której Konstancja wystąpiła poprzedniego wieczoru, i tak jak Klara
przewidywała, jak wymarzyła to sobie i wymodliła, bratanica od razu
ustrzeliła najcenniejszą ofiarę: księcia Maksa Romanowa. Jej, Klary,
księcia...

- Chodź, moja słodka gołąbeczko, pokaż się cio-tuli - gruchała teraz

do oniemiałej dziewczyny, wciągając ją z powrotem do małego,
ciemnego pokoju i zatrzaskując Ance, która szła za swą panią krok w
krok, drzwi przed nosem.

Rozejrzawszy się po pomieszczeniu, Klara zmarszczyła nos. Na

początku, dwa miesiące temu, gdy chciała pokazać bratanicy, gdzie
będzie jej miejsce, pokój ten wydał się odpowiedni. Dziś jednak, gdy
miała w rękach żyłę złota, należało to bogactwo odpowiednio oprawić.

background image

- Zaraz każę Ance przygotować gościnny salonik z sypialnią.

Zajmiesz go do czasu, gdy... - „Zagarnie cię do swojego haremu Maks
Romanow albo któryś z jego bogatych przyjaciół, mam nadzieję, że
stary i brzydki, bo takiego ci w głębi serca życzę, nieznośnie piękna
Konstancjo" - dokończyła w myślach.

- Ten mi odpowiada, ciociu - odezwała się pokornie dziewczyna. -

Naprawdę nie zasługuję na nic więcej.

Tu Klara mogła się zgodzić, zamiast tego wykrzyknęła nieszczerze:
- Ależ co ty mówisz, drogie dziecko! Za kilka dni kończysz

osiemnaście lat! Stajesz się kobietą! Musisz mieć swój zaciszny,
uroczy kącik, gdzie będziesz podejmować równie młode i śliczne
dziewczęta jak ty!

„I ich tatusiów również, jeśli książę Romanow cię odrzuci"- tego

oczywiście Klara nie mogła powiedzieć swej podopiecznej, która stała
przed nią zarumieniona z zakłopotania, nie do końca rozumiejąc
zmianę zachowania ciotki.

Konstancja nie była głupią gęsią. Zdawała sobie sprawę, że to dzięki

zainteresowaniu Czarnego Księcia ciotka stała się tak miła, ale... nic
więcej o Maksie Romanowie nie wiedziała. Tylko tyle, że jest
powszechnie uwielbiany, bogaty i wszechpotężny - o tym szeptała
służba. No i bardzo, wręcz zniewalająco przystojny, czego sama do-
świadczyła. Z rozmarzenia wyrwały ją słowa ciotki:

- Wyskakuj z koszuli!
Uniosła brwi, ale posłusznie ściągnęła białą materię przez głowę.

Stojąc naprzeciw Klary, naga i drżą-

background image

ca, wbiła wzrok w wytarty chodnik, ale ciotka ujęła jej twarz pod

brodę i rzekła cicho:

- Patrz mi w oczy. Muszę wiedzieć, czy jesteś ze mną szczera.
- Jestem ciociu - odparła cicho, zupełnie nieprzygotowana na to, co

ma nastąpić.

- Rozsuń nogi - rozkazała kobieta. Konstancja posłała jej spłoszone,

pełne żalu spojrzenie.

- Rozsuń! - powtórzyła twardo ciotka, a gdy dziewczyna to uczyniła...

wsunęła dłoń między jej uda i zaczęła niespiesznie pieścić ukryty
wśród miękkich, jasnych kędziorków wzgórek.

Dziewczyna jęknęła tylko i nie był to jęk rozkoszy. Jeszcze nie.
Palce ciotki - jak ona może! - dotykały intymnego wnętrza, wsuwały

się głębiej, by zaraz się cofnąć. Konstancja, stojąc nieruchomo ze
wzrokiem wbitym w ścianę naprzeciwko, próbowała powstrzymać łzy
i... podstępną, rodzącą się w głębi trzewi rozkosz.

„Nie chcę tego!" - krzyczał umysł.
„Owszem, chcesz" - odpowiadało ciało, a uda rozchylały się coraz

bardziej zachęcająco.

Ku swej zgrozie poczuła, że biodra same wychodzą tym natrętnym,

gorącym palcom naprzeciw. Ze wbrew swej woli nadziewa się na nie,
spragniona narastającej rozkoszy. Ze zdradziecka wilgoć zaczyna
spływać wprost na nieubłaganą dłoń ciotki Klary.

Kobieta zaśmiała się gardłowo.
- Lubisz to, co?

background image

Konstancja zacisnęła powieki, by nie rozpłakać się ze wstydu.
- O taaak - szepnęła ciotka, rozwierając srom dziewczyny i coraz

mocniej wwiercając się w ciepłe, lepkie od soków wnętrze. - Wyobraź
sobie, że to jego dłoń. Ze pieści cię Czarny Książę... Zaraz cofnie rękę,
sięgnie do spodni, wyciągnie nabrzmiały pal i jednym ruchem nadzieje
cię aż po jądra...

Konstancja jęknęła z udręką i poczęła wyrzucać biodra do przodu raz

po raz, zupełnie już nie panując nad ciałem.

Trzask!
Siarczysty policzek otrzeźwił ją w sekundę.
Zamrugała,

zaskoczona.

Rozwarła

powieki,

patrząc

nic

nierozumiejącym wzrokiem na wykrzywioną pogardą i wściekłością
twarz Klary.

- Ty mała dziwko! Ty suko w rui! Wystarczy wsadzić ci rękę między

nogi, byś wystawiła dupcię i pozwoliła się brać!

Ciotka chwyciła jej brodę w dłoń, ściskając mocno, bezlitośnie. Nie

było w tym uścisku ani cienia poprzedniej czułości.

- Nigdy go nie zdobędziesz, będąc tak chętną, tak łatwą - wycedziła.
Konstancja głośno przełknęła. Długo powstrzymywane łzy rozbłysły

w chabrowych oczach i spłynęły po płonących ze wstydu i żalu
policzkach.

- Skończysz w podrzędnym burdelu, a nie w łożu Maksymiliana

Romanowa. - Ciotka nie znała, co to litość. - Chyba że...

background image

Puściła bratanicę.
- Chyba że? - podjęła tamta nieśmiało.
- Będziesz mnie słuchać.
- Będę, ciociu.
Klara przyglądała się bratanicy spod zmrużonych powiek. Taka

piękna, taka niewinna i jednocześnie tak rozbudzona... Nie będzie
łatwo utrzymać ją w ryzach, oj nie.

- To dobrze. Bo wiedz, że przeznaczyłam cię albo Czarnemu Księciu,

albo... hrabiemu von Tief. Obleśnemu staruchowi, co to lubi krzyk
gwałconej dziewicy. Gwałconej przez jego majordomusa, bo hrabiemu
fiut już nie staje.

Konstancja zbladła śmiertelnie. Przez chwilę miała nadzieję, że

ciotka chce ją tylko przestraszyć, ale ta dodała:

- Już o ciebie pytał. I przyrzekam ci, że jeśli nie Maks, to on. Będziesz

posłuszna?

Dziewczyna, niezdolna do wykrztuszenia słowa, kiwnęła głową.
- Dobrze - odparła Klara z zadowoleniem. - Urządzimy ci piękny

buduar w saloniku na dole. Ty masz tylko jedno zadanie: wyglądać
olśniewająco i odmawiać. Wszystkiego wszystkim. A już najbardziej
być nieprzystępna dla Maksymiliana Romanowa. Zrozumiałaś?

Dziewczyna znów potaknęła. Klara zmierzyła ją od stóp do głów

uważnym spojrzeniem.

- Jeśli następnym razem stwierdzę, a często będę to sprawdzać, że

sprzeniewierzyłaś swoje dziewictwo

background image

z byle kim, a nawet i z Romanowem, każę cię wychłostać, a potem

wyrzucę na ulicę, twego ojca zaś spotka najgorsze. Dopiero przed tym,
kogo wskażę, i wtedy, kiedy ci pozwolę, możesz rozłożyć nogi.
Zamierzam wydać na ciebie ostatni wdowi grosz i nie pozwolę byś go
przetraciła...

Klara Gott zwykła dotrzymywać obietnic. Zwłaszcza tych danych

samej sobie. Będzie hojna dla Konstancji. Lecz nie dlatego, że nagle
pokochała bratanicę. Jeśli chcesz wyjąć, najpierw włóż" - to było jedno
z ulubionych powiedzonek mieszkanki starego domu przy ulicy
Królewskiej.

Czym prędzej posłała więc służącą po najlepszego krawca w Mieście,

przykazując dziewce, by nie wracała bez niego, bo straci posadę. Lusia
musiała być bardzo przekonująca i obiecać staremu Goldblumowi złote
góry, bo ten przyczłapał pospiesznie, nie bacząc na stertę
niedokończonych sukien, na które klientki wyczekiwały niecierpliwie
w związku ze zbliżającym się balem. A może... może stary człowiek,
mający jednak dobry słuch, dosłyszał plotki o pięknej Konstancji, która
za pierwszym razem, ledwo pojawiła się w progach Europejskiego, już
wpadła w oko jego właścicielowi? I właścicielowi połowy Miasta, do-
dajmy.

Książę Maksymilian Romanow był najbardziej szczodrym klientem

Goldbluma, dbał o garderobę swoich podopiecznych jak o własną.
Jemu się nie odmawiało. Dlatego też krawiec pospieszył na pierwsze

background image

wezwanie Klary Gott, czy raczej jej bratanicy. Może go nawet

wyczekiwał?

Chwilę po tym, jak zapukał do drzwi domu Gottów, poproszono go

do odświeżonego, przewietrzonego saloniku, pośrodku którego już
czekała...

Stary człowiek mlasnął językiem o podniebienie na widok spłonionej

piękności, popatrującej na niego nieśmiałym chabrowym spojrzeniem.
Złociste włosy spływały w miękkich falach aż do niespotykanie
szczupłej talii dziewczyny. Jędrne piersi, wyraźnie rysujące się pod
cienką koszulą, unosiły się w spiesznym oddechu. Piękne, pełne usta
rozchyliła lekko, zupełnie bezwiednie przeciągnąwszy po nich
językiem, i w tym momencie Jonas Goldblum poczuł, że budzi się jego
starcza kuśka. Spodobało mu się to.

Odchrząknął. Podszedł w ukłonach do dziewczyny. Ucałował drobną,

smukłą dłoń i zapytał miłym w jego mniemaniu głosem:

- Jakąż toaletę życzy sobie nasza księżniczka?
- Skromną, ale wyjątkową. - Padło za jego plecami.
Przyskoczył do Klary i począł całować jej ręce. Wyrwała się

niecierpliwie - na co jeszcze dzień wcześniej nie mogłaby sobie
pozwolić - i rozkazała władczo:

- Bierz się pan do roboty. Moja Kocia kochana ma wyglądać

olśniewająco. Suknia ma ukazywać wszystko to, co lubią pieścić oczy
mężczyzny, ale nie ukazywać niczego. Jasno się wyraziłam?

- Najzupełniej, pani Gott, najzupełniej. - Krawiec w głębokich

ukłonach cofnął się i wrócił do dziewczyny.

background image

W następnej chwili zapomniał o despotycznej Klarze, skupiając się

całkowicie na Konstancji.

Ta stała bez ruchu, niemal wstrzymując oddech. Pozwalała się

okrążać, cmokać sobie nad uchem, mierzyć miarą krawiecką, dotykać
to tu, to tam, ale zawsze z uniżonymi przeprosinami, dotąd, aż Jonas
odstąpił dwa kroki i rzekł, patrząc na dziewczynę z ukontentowaniem:

- Grecka bogini. Jak nic grecka bogini!
- Grecy są, zdaje się, śniadzi i czarnowłosi - zauważyła zimno Klara.
- A więc grecka niewolnica. Słowiańska branka oddana zwycięzcy w

zamian za wolność ojca.

- Który ojciec oddałby córkę... - zaczęła Klara nieprzejednanie i naraz

urwała. Właściwie to bardzo dobre porównanie. - Niech będzie
niewolnica. Ale nic wyuzdanego! Żadnej nagości!

- Będzie skromna jak lilia i piękna niczym jutrzenka. Już moja,

starego Goldbluma, w tym głowa, droga pani Gott. Poproszę tylko
zaliczkę. Dwie sztuki złota...

- Dwie sztuki?!
- ...bym mógł zakupić najprzedniejszy jedwab -kontynuował, nie

zważając na oniemiały wzrok skąpej kobiety. - I nasza Konstancja
rzuci na kolana cały dwór Romanowa, włącznie z nim samym.

To przekonało Klarę. Mamrocząc przekleństwa, poszła do swojej

sypialni, by ze skrytki wyjąć odkładane od lat pieniądze. Gdy wróciła,
krawiec nadal kręcił się przy Konstancji, po raz kolejny dokładnie
zdejmu-

background image

jąc miarę, zwłaszcza z biustu dziewczyny. Ta milczała - właściwie od

początku nie wyrzekła ani słowa -przygryzając lekko wargę z
narastającej irytacji.

- Wystarczy tych miar! - Klara odpędziła starca wielkopańskim

machnięciem ręki, wcisnęła mu w dłoń tyle, ile sobie życzył, po czym
zapytała: - Na kiedy suknia będzie gotowa?

- Jutro przyniosę do pierwszej miary. Zdążymy na czas.
To zapewnienie musiało kobiecie, odprowadzającej pełnym żalu

spojrzeniem krawca i swoje dwie sztuki złota, wystarczyć. Zaraz po
jego wyjściu przeniosła złe oczy na bratanicę.

- Widzisz, ile mnie kosztujesz? Spróbuj tylko zawieść. .. - syknęła.
- Nie zawiodę, ciociu. - Usłyszała w odpowiedzi cichy, potulny głos.
I ta potulność, zamiast ułagodzić, nagle Klarę rozgniewała.

Doskoczyła do dziewczyny i wymierzyła jej policzek.

- A to za co?! - krzyknęła Konstancja, unosząc dłoń do piekącej skóry.
- Pokaż, że masz choć trochę charakteru! Myślisz, że Maks Romanow

lubi takie „przepraszam-że-żyję"?! Jego siostra, Anastazja, niewiele
starsza od ciebie, ty memło, jeździ konno, strzela nie gorzej od
Romanowa i potrafi się postawić każdemu! Masz się jej dobrze
przyjrzeć na balu i wziąć z niej przykład, bo obejdziesz się smakiem, a
ja razem z tobą, rozumiesz?

background image

Skończyła tę tyradę i aż zgrzytnęła zębami, wiedząc, że zaraz padnie

pokorne: „Rozumiem, ciociu", ale o dziwo usłyszała krótkie:

-Tak.
Uniosła brwi. A potem znów spoliczkowała dziewczynę.
- Nie bądź bezczelna - wycedziła i wyszła.
Gdyby ktoś w tej chwili spojrzał na Konstancję, ujrzałby w jej

jasnych i niewinnych do tej pory oczach czystą nienawiść.

Jonas Goldblum, mimo że stary lubieżnik, był mistrzem w swoim

fachu. Suknia - prosta biała szata z jedwabiu, obszyta przepiękną złotą
lamówką, udrapowana w taki sposób, że podkreślała smukłe kształty
dziewczyny, ale nie była wyzywająca - stanowiła dzieło sztuki.
Konstancja zaś w nią przywdziana, z włosami upiętymi wysoko na
grecki sposób, wyglądała zachwycająco, wręcz zniewalała pięknem i
niewinnością.

Klara, obejrzawszy bratanicę ze wszystkich stron, niczym klacz na

aukcji, w końcu cmoknęła z uznaniem i bez szemrania wypłaciła
krawcowi resztę wynagrodzenia. W drodze do domu wstąpiły po
pantofelki na niewielkim obcasiku, po kolacji zaś ciotka zniknęła na
chwilę w swoim pokoju i wróciła z podłużnym pudełeczkiem.

Pomachała nim Konstancji przed nosem.
- To nagroda za dobre sprawowanie. Jeśli spiszesz się na balu, tak jak

oczekuję, dostaniesz ją na własność.

background image

Nie! Nie pokażę ich jeszcze. Jutro! - Pacnęła dziewczynę w

wyciągniętą po pudełeczko dłoń. - Możesz iść do swoich
apartamentów. - Tak od trzech dni Klara nazywała skromny salonik i
niewielką sypialnię, przydzieloną bratanicy. - Wyśpij się porządnie, bo
jutro czeka cię wielki dzień. Nie chcę widzieć żadnych podkrążonych
oczu. Żadnych pryszczy!

Konstancja dygnęła i już chciała odejść, gdy zatrzymało ją:
- Czy czegoś nie zapomniałaś?
Klara wyciągała do niej dłoń, ozdobioną wielkim, wulgarnym

pierścieniem.

Dziewczyna posłusznie ucałowała tę dłoń, szepcząc słowa

podziękowania, i umknęła do siebie.

Ona sama była równie przejęta jak ciotka. Gdzie tam przejęta - wprost

umierała ze strachu! Jutro musi, po prostu musi zainteresować swoją
osobą Czarnego Księcia! Jeśli jej się uda, ciotka będzie zadowolona, a
ona sama, Konstancja... Ona będzie miała jedną szansę na milion, by
raz na zawsze uwolnić się od ojca i jego siostry i... Czy może marzyć o
czymś więcej, niż o zostaniu książęcą nałożnicą? Czy jeżeli będzie wy-
starczająco uległa i namiętna, Maksymilian Romanow pojmie ją za
żonę?

„Zrobię wszystko, by tak się stało" - przyrzekła sobie w duchu. -

„Ciotka powtarza, że mam być nieprzystępna. Uwodzić, ale gdy
mężczyzna zapragnie czegoś więcej, umknąć, bo on musi czuć się
zdobywcą. Nie wiem, czy potrafię grać brak uczuć, skoro za jeden jego
uśmiech oddałabym ciało i duszę, ale..."

background image

Urwała. Spojrzała w lustro. Powoli zdjęła z ramion koszulę i

pozwoliła, by spadła na podłogę. Stała przed połyskującą taflą naga i
przyglądała się swemu ciału uważnie, taksująco. Objęła wąską talię
dłońmi, uniosła piersi, zajrzała w chabrowe oczy, opuściła powieki i
spojrzała uwodzicielsko spod firany długich czarnych rzęs, uniosła
kąciki pełnych, czerwonych ust w nieśmiałym uśmiechu i nagle ten
uśmiech stał się prowokacyjny, spojrzenie też. Oparła jedną rękę na
biodrze i uniosła zgiętą w kolanie nogę tak, że ujrzała karminowe
wargi między udami.

Konstancji spodobało się to, co zobaczyła.
Czy jednak spodoba się Czarnemu Księciu?
Przymknęła powieki i zaczęła z początku delikatnie, potem coraz

gwałtowniej pieścić wilgotniejące wnętrze.

„To jego dłoń. To on mnie dotyka" - pomyślała. Ogień pożądania

smagnął jej lędźwie. Zacisnęła usta, by nie jęczeć. „Weź mnie, mój
książę, weź..." - błagała go w myślach, wbijając palce coraz głębiej i
szybciej, niemal brutalnie. Bolało, ale ten ból tylko wzmagał
podniecenie. „Bierz mnie! Mocniej, kochany, mooocnieeeej...". Z ust
wydarł się przeciągły jęk. Patrząc wprost w swe szeroko otwarte oczy,
szczytowała. Z rozstawionymi niczym dziwka nogami, z ręką
wyrzucaną przez drgające biodra, z dwiema łzami toczącymi się po
policzkach i... poczuciem wstydu tak palącym, że rozkosz zgasła
niemal natychmiast.

background image

Narzuciła gorączkowo koszulę na ramiona i padła krzyżem przed

małym ołtarzykiem, stojącym w rogu pokoju. Leżała tak długie
godziny, modląc się gorąco o łaskę i wybaczenie, ale sama modlitwa i
błagania nie wystarczały...

background image

ROZDZIAŁ IV


































background image

Pałac Romanowów oświetlony był dziesiątkami lampionów i

gazowych latarni. Na olbrzymi, brukowany podjazd przed głównym
wejściem co chwila podjeżdżał powóz. Lokaj w czarno-złotej liberii
otwierał drzwiczki, by zaraz potem pomóc w wysiadaniu pysznie
odzianym damom i dziewczętom w uroczych, skrzących się od
maleńkich brylancików sukniach. Panowie we frakach i cylindrach
wynurzali się godnie i kroczyli dumni za swymi paniami ku za-
praszająco otwartym wrotom, zza których dobiegały dźwięki muzyki.

W rozległym holu panowie oddawali nakrycia głowy, panie zaś

płaszcze i peleryny, po czym wszyscy zanurzali się w barwny,
roztańczony tłum, zachwyceni jak zawsze przybraniem sali balowej.

Była ogromna. Zajmowała prawe calusieńkie skrzydło wielkiego

pałacu. Podłoga z egzotycznego drewna lśniła niczym lustro, cały
ranek froterowana do połysku przez służbę. Wielkie okna, sięgające od
podłogi do samego sufitu, przybrane były girlandami żywego bluszczu
i złotych, lśniących w blasku tysięcy świec wstążek. Ściany zdobiły
draperie ze złoto-zielonego brokatu. Pośrodku, nad głowami
tańczących zawisł ogromny żyrandol, ozdobiony migotliwymi
kryształami.

Pana domu i jego siostry nie było między tańczącymi, ale nikt się tym

specjalnie nie przejmował. Nikt nie czuł się też urażony. Udzielny
władca Miasta, książę Maksymilian Romanow, mógł robić, co mu się
żywnie podobało. Nikt nie śmiałby się skarżyć. Jego

background image

siostra zaś, księżniczka Anastazja, równie niepokorna i niezależna jak

on, mogła być w tej chwili wszędzie. Nawet całować się w stajniach z
chłopcem do posług. Brat wybaczyłby jej wszystko...

On sam stał na galerii, ukryty w podcieniu filaru, niewidoczny z dołu,

i miał wszystkich jak na dłoni. Czarne oczy uważnie mierzyły
napływającą falę gości. Bystry wzrok lustrował twarze wchodzących,
od razu odgadując ich nastroje. Już w pierwszym momencie wiedział,
że księżna Lońska pokłóciła się z mężem, który zdążył przed wyjściem
sporo wypić, natomiast hrabina Domogradzka popatrywała na
towarzyszącego jej córce kapitana zupełnie jak na kochanka. Ma-
ksymilian uśmiechnął się lekko. Przystojny kapitan wprawdzie
podawał ramię młodziutkiej, zakochanej w nim bez pamięci hrabiance,
ale to jej matce posyłał wiele mówiące spojrzenia.

Romanow odwrócił wzrok. Nic mu do romansów i awantur

arystokracji, znudzonej, zblazowanej, łaknącej coraz to innych uciech,
coraz to nowych podniet.

On czekał na kogoś innego.
Nagle, dotąd zrelaksowany i spokojny, zacisnął palce na poręczy

schodów, aż pobielały mu knykcie. Tego gościa się nie spodziewał...

Inspektor Paul de Bries przekroczył swobodnym, pewnym krokiem

próg roziskrzonej sali. Omiótł uważnym spojrzeniem tłum gości, po
czym potoczył wzrokiem po galerii i od razu zauważył stojącego w
cieniu filaru księcia Romanowa. Ten, z rękami splecionymi

background image

na piersiach, patrzył wprost na inspektora. Paul skinął Maksowi

głową, po czym ruszył w kierunku schodów prowadzących na galerię.

- Witam, książę - rzekł parę chwil później, wyciągając rękę.
Romanow podał swoją.
- Inspektorze.
Uścisnęli sobie dłonie krótko i mocno.
- Bal zapowiada się wielce udany - zauważył grzecznie policjant.
- Dziękuję, że znalazł pan chwilę czasu w swym napiętym

harmonogramie, by zaszczycić nas swoją obecnością - odparł równie
grzecznie książę.

- To dla mnie zaszczyt, Wasza Wysokość. - Inspektor skłonił się z

ręką na piersi. I nagle obaj, w tym samym momencie, parsknęli
śmiechem. Książę klepnął mężczyznę w ramię przyjacielskim gestem.

- Nie będziemy chyba gawędzić o balu, de Bries? Zdradzisz, co

porabiasz wśród tłumu, którym gardzisz, czy mam zgadywać?

- Zgaduj.
- Śledztwo utknęło w martwym punkcie i rozpaczliwie łapiesz się

każdego sposobu, by zdobyć informacje?

-Jesteś zbyt przenikliwy jak dla mnie, Maks. Ponownie się zaśmiali,

ale nie był to śmiech tak beztroski jak poprzednio.

- Ta ostatnia ofiara...?
- Zamordowana ostrym narzędziem wbitym w kark Bardzo

precyzyjnie wbitym. Żaden nożownik nie

background image

bawi się w takie subtelności. - De Bries oparł się dłońmi o balustradę

i lustrował tłum tak uważnie, jak Maks Romanow parę chwil przed
jego przybyciem. -Szybka śmierć bez rozlewu choćby kropli krwi...
Nie rozumiem tego. Seryjni mordercy lubią oglądać spektakularne
skutki swych czynów. Cwiartować, upuszczać krew jeszcze żywej
ofierze, obdzierać ją ze skóry, dusić...

- Oszczędź mi tych szczegółów - mruknął książę.
-Ten zaś... Nie rozumiem... - ciągnął dalej inspektor, jakby nie słyszał

słów Romanowa. Nagle spojrzał nań ze zdziwieniem. - Takiś
wrażliwy? To ty podczas wojny prowadziłeś swój oddział w
najkrwawszy bój.

Maks skrzywił się, jakby wspomnienie niedawnych bitew było mu

niemiłe. A przecież wsławił się jako doskonały dowódca i nazbierał
więcej odznaczeń, niż jego przyjaciel z gimnazjum, Paul de Bries,
mógł sobie życzyć.

-To, że zabijałem podczas wojny, nie znaczy jeszcze, że lubię słuchać

o mordowanych młodych kobietach.

- A właśnie, gdzie jest twoja siostra? Zmiana tematu zaskoczyła

księcia.

- A co Anastazja ma do tych morderstw? - zapytał tonem bardziej

ostrym, niż by chciał.

- Może być następną ofiarą - odparł powoli inspektor, patrząc mu

prosto w oczy. - Żadna z nich nie jest bezpieczna. Nawet, a może w
szczególności... -zawiesił na chwilę głos - ...piękna Konstancja
Lubowiecka.

background image

Książę zrobił krok w przód i stanął obok niego.
Obaj patrzyli na zachwycające zjawisko, które pojawiło się właśnie w

drzwiach sali.

Złotowłosa dziewczyna w swej dziewiczo białej sukni z mieniącego

się jedwabiu, opinającego jej zgrabne, szczupłe ciało, ze sznurem pereł
na szyi i diademie w upiętych włosach, wyróżniała się na tle
kolorowych, odzianych w rozłożyste krynoliny kobiet jak łabędź
wyróżnia się w tłumie pawi. Nie było mężczyzny, który nie zwróciłby
na nią uwagi, gdy stała tak przez chwilę na progu sali, nie wiedząc, co
ma ze sobą uczynić, dokąd się udać. Dopiero stara kwoka Gott ruszyła
przodem, nakazując bratanicy podążać za sobą, ale i wtedy dziewczynę
odprowadzały głodne spojrzenia arystokratów i pełne zawiści
spojrzenia - ich towarzyszek. Konstancja nie była najpiękniejszą
dziewczyną w tym towarzystwie, ale sposób, w jaki suknia podkreślała
jej kibić, piersi i długie nogi... Każdy chyba mężczyzna pomyślał w tej
chwili, że nie miałby nic przeciwko, żeby tę kibić zagarnąć ramieniem,
piersi ująć w dłonie, a nogi... nogi same mogłyby się przed nim roz-
łożyć. Karceni przez żony i przyjaciółki powracali do tańca, ale
dziewczyna stała się obiektem plotek kobiet i pożądania mężczyzn. Te
pierwsze niemal w tym samym momencie ją znienawidziły, ci drudzy
także, bo zdawali sobie sprawę, że ten łakomy kąsek przypadnie komu
innemu. Na pewno nie im.

Inspektor, stojący na galerii obok księcia Romanowa, odetchnął

głęboko, ze zdumieniem zdając sobie sprawę z tego, że wstrzymywał
oddech.

background image

-Jak ja ci czasami zazdroszczę - mruknął. Maks posłał mu pytające

spojrzenie.

- Nie udawaj niewiniątka. Chyba nikt nie ma wątpliwości, kto ją tu

zaprosił i w jakim celu.

- Ja nie mam na pewno - odrzekł książę, uśmiechając się lekko. - Twój

zastępca wyżebrał zaproszenie od mojego majordomusa. Domyślam
się, że nie dla siebie i swej małżonki...

- Chyba nie podejrzewasz, że dla mnie! - zaczął z oburzeniem Paul,

ale książę mu przerwał:

- Ty nie potrzebujesz zaproszenia. Wchodzisz bezczelnie wszędzie

tam, gdzie chcesz, czy jesteś mile widziany, czy nie. Stąd wnioskuję,
że to zaproszenie było dla niej. - Ponownie spojrzał na siadającą przy
stoliku w rogu sali Konstancję.

-Jesteś za bystry jak dla mnie. - Inspektor pokręcił głową z udanym

żalem. - Naprawdę sam jej nie zaprosiłeś? - zaczął, zapominając o tym
drobnym incydencie. - Przecież już całe Miasto wie, że wpadła ci w
oko.

Romanow zapatrzył się na dziewczynę, odgarniającą subtelnym

ruchem dłoni kosmyk włosów z policzka.

- Skoro już wszyscy o tym wiedzą... - Chciał ruszyć schodami w dół,

ale przytrzymała go za ramię dłoń inspektora.

- Poczekaj chwilę.
Książę spojrzał nań pytająco.
- Madlaine de Muriel w ostatnią noc swego krótkiego życia bawiła się

w jednym z twoich klubów. Zakazanym Owocu.

background image

- Wiem o tym - odmruknął Maks.
- Dokładnie tak, jak każda z poprzednich ofiar... -dodał inspektor,

patrząc przyjacielowi prosto w oczy.

- Co sugerujesz? - W głosie księcia zabrzmiała stal. I groźba.
- Te cztery młode dziewczęta łączy nie tylko śmierć od ostrza wbitego

w kark, ale i twoja osoba, Maks - odparł cicho de Bries. - Wybacz, ale
muszę cię aresztować.

Te słowa wstrząsnęły Romanowem do głębi. Długą chwilę wpatrywał

się w twarz inspektora, wreszcie rzekł powoli:

- Ty żartujesz, prawda, Paul?
- Przykro mi, Maks.
- Chcesz mnie zamknąć w podłej celi ot tak, bez dania powodów?
- Wiesz, że na dwie doby mogę zatrzymać każdego, kogo

podejrzewam...

- A podejrzewasz mnie? Inspektor wytrzymał jego spojrzenie.
- To cztery młode kobiety, Maks. Każdy w tym zepsutym do szpiku

kości Mieście jest podejrzany.

- Może więc zamknij siebie? - W głosie księcia zabrzmiał sarkazm.

Wszystkiego się po Paulu de Brie-sie mógł spodziewać, ale nie tego, że
zaaresztuje go we własnym domu, podczas balu na cześć jego siostry! -
Dlaczego to ty miałbyś nie mordować tych dziewczyn? Zdradź powód,
czemu ja jestem bardziej podejrzany niż ktokolwiek tutaj?! - Maks
dawał się coraz bardziej ponosić gniewowi.

background image

- Wybacz, książę, ale mam powody, by zacząć właśnie od Waszej

Wysokości - odparł oficjalnym tonem inspektor.

-Jakie, do cholery?!
„Tego nie mogę ci powiedzieć, bo nie wpadłbyś w zastawioną na

ciebie pułapkę" - pomyślał inspektor.

- Bardzo proszę, byś nie stawiał, książę, oporu. Wolałbym

wyprowadzić cię tylnymi drzwiami, bez kajdanek na rękach, nie robiąc
zamieszania. - Położył na ramieniu przyjaciela, teraz już byłego, ciężką
dłoń. Ten odepchnął ją z pasją.

- Zrób to! - syknął. - Zakuj mnie jak zbrodniarza i wyprowadź przy

wszystkich. Niech całe Miasto zobaczy jak ten, który powinien stać na
straży prawa, łamie je bezczelnie i bez dania racji. Zrób to! - Wycią-
gnął przed siebie złączone nadgarstkami ręce.

Ciężka cisza narastała między nimi.
- Wybacz, przyjacielu - przerwał ją wreszcie inspektor i sięgnął do

kieszeni surduta po kajdanki. Maks patrzył z niedowierzaniem, jak
chwilę potem zaciskają się na jego rękach.

- Co ty wyprawiasz?! - padło nagle od strony schodów.
Obaj obrócili się w momencie, gdy na galerię wpadła rudowłosa furia.

Furia, której było na imię Anastazja.

- Coś zrobił mojemu bratu?! Uwolnij go! Natychmiast! - Uniosła

szpicrutę i była gotowa strzelić inspektora w twarz, gdyby Maks nie
krzyknął ostro:

-Nie!

background image

Dłoń z pejczem opadła, ale gniew księżniczki Romanowej nie.
- Zdejmij mu te kajdany, gadzie bez sumienia! -wycedziła. Na jej

usiane drobnymi piegami policzki wystąpił rumieniec gniewu. - Jak
śmiesz wchodzić do mojego domu i zakuwać w żelazo mojego brata?!
Myślisz, że służba pozwoli go wyprowadzić?!

- Anastazjo... - próbował mitygować ją książę, ale napadła w

następnej chwili i na niego:

- A ty? Ty, Maksymilian Romanow, kapitan strzelców konnych,

pozwalasz się zakuć bez słowa protestu przez byle glinę i...?

- Jeżeli zależy ci na bezpieczeństwie własnym i innych mieszkanek

tego Miasta, pozwolisz nam opuścić dom. Bez niepotrzebnych scen. -
W głosie inspektora zabrzmiała determinacja.

- Chyba nie sugerujesz, że to Maks morduje te kobiety i że podniósłby

rękę na mnie?! - Księżniczka czekała, aż inspektor zaprzeczy, ale ten
milczał, patrząc jej twardo w oczy.

„Jakaż ona piękna - przemknęło mu przez myśl -szczególnie w tym

momencie, z furią w tych zielonych, płonących ślepiach..."

Anastazja stanęła im na drodze do schodów, nagle spokojna, i rzekła:
-Jeżeli chcesz go wyprowadzić, musisz przejść po mnie.
Książę patrzył na siostrę z dumą i miłością. W jej gestach, w jej głosie

i słowach nie było cienia teatralności. Zawsze odważna i szczera, robiła
i mówiła to, co dyktowało jej serce. I skoro obiecywała inspektorowi,

background image

że nie pozwoli uprowadzić jego, Maksa, bez walki, to właśnie

zamierzała uczynić: walczyć. Choćby i ją miano za to aresztować.

Paul de Bries znał księżniczkę równie dobrze jak Romanow. I widział

tę samą niezłomność w jej spojrzeniu, którą czuł we własnym sercu.
Które z nich zwycięży w tej potyczce?

- Tylko na jedną dobę - zaczął pojednawczo. -W najlepszej celi,

przeznaczonej dla osób równych wam urodzeniem.

-Nie.
Krótkie „nie" Anastazji sprawiło, że tym razem w inspektorze

zawrzał gniew. Dlaczego ludzie muszą wszystko utrudniać.

- Nie rób scen! - warknął. - Nikt nie musi wiedzieć, że Maks zniknie

na jedną noc i jeden dzień!

- Wystarczy, że ja będę mieć tego świadomość. Mój brat nie jest

mordercą, a ty nie masz prawa go więzić. Nawet przez jeden głupi
dzień. Nawet przez godzinę.

-Twój brat znał każdą z ofiar! Być może jest ostatnim, który widział

je żywe i...

Trzasnęła go w twarz z taką siłą, że zatoczył się na ścianę.
- Anastazjo! - krzyknął Maks zaniepokojony rozwojem wypadków.

On sam parę dni w areszcie wytrzyma, ale jego siostra nie może tam
trafić przez niego! -Wybacz jej, Paul. Chodźmy już.

Inspektor otarł wierzchem dłoni krew z rozciętej wargi i odezwał się

powoli, z trudem hamując furię, do nadal patrzącej nań hardo
księżniczki:

background image

- Udam, pani, że nie uczyniłaś tego, co uczyniłaś. Musiałbym

aresztować i ciebie.

- Spró... - zaczęła, ale książę posłał jej miażdżące spojrzenie. Tylko

jedno. Za to takie, że umilkła i cofnęła się z przejścia, przełykając łzy.

- Zdejmij mi to, de Bries. Nie będę stawiał oporu -mruknął do

inspektora.

Ten z widoczną ulgą przekręcił kluczyk i schował kajdanki do

kieszeni.

- Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy podczas twojej

nieobecności przeszukali pałac? - zapytał, nim książę zrobił pierwszy
krok ku schodom.

Ten obrócił się i teraz jego zmiażdżył wzrokiem, ale w następnej

chwili odrzekł krótko: -Nie.

Zeszli z galerii i zniknęli w bocznym korytarzu, odprowadzani

zranionym spojrzeniem księżniczki Anastazji.

Tej nocy zginęła kolejna dziewczyna.
Jej ciało znaleziono niedaleko rezydencji Romanowów.
- To może być każdy z pięciuset gości! - wykrzyknął wzburzony

Maks, gdy inspektor wypuszczał go z celi. - Każdy z pozostałych
paruset tysięcy mieszkańców Miasta! Czemu uwzięliście się na moją
rodzinę?!

Paul de Bries zasugerował przed chwilą, że morderstwa mogła

dokonać księżniczka Anastazja, by oczyścić z podejrzeń swego brata.

background image

- Rozumiem, że najpierw to ja ćwiczyłem mordowanie niewinnych

dziewcząt ciosem lancetu w kark, potem przekazałem tę jakże
przydatną umiejętność niewinnej siostrze. Czyś ty oszalał, de Bries?!
Jeśli nie odszczekasz tych podłych kalumni, wyzwę cię na pojedynek.
Bóg mi świadkiem!

- Spokojnie, nie unoś się tak - próbował go mitygować inspektor, ale

to jeszcze bardziej rozgniewało księcia.

- Mam się nie unosić gniewem, podczas gdy ty robisz

psychopatycznego mordercę najpierw ze mnie, potem z Anastazji?!
Gdybym rzucił takie oszczerstwo w twarz twojej świętej pamięci
siostrze, też słuchałbyś tego spokojnie?!

Twarz inspektora zastygła. Maks poczuł, że zagalopował się w

gniewie. Niespełna dziesięcioletnią siostrę Paula de Briesa zgwałcił, a
potem zamordował jeden z maruderów. To spowodowało, że młody
mężczyzna zaraz po wojnie wstąpił w szeregi policji i zaczął bez-
względnie ścigać wszelkiej maści złoczyńców. Ścigać dotąd, aż nie
ujął i nie doprowadził skazanego wyrokiem sądu na szafot.

- Wybacz, nie powinienem był tego mówić - odezwał się Romanow,

widząc cień nieznośnego bólu w oczach przyjaciela. On też szczerze
opłakiwał straszną śmierć uroczej, radosnej dziewczynki. - Zrozum
jednak, że po tym, co cię spotkało, twoje oskarżenia w stosunku do
mnie są tym trudniejsze do zniesienia. Paul, spójrz na mnie, jak
mógłbym uczynić taką krzywdę jakiejkolwiek kobiecie?

background image

De Bries uniósł nań pociemniałe oczy.
- Ty nie. W nocy morderca dokonał kolejnego zabójstwa, usuwając

cię z kręgu podejrzanych. Ale on tutaj jest. Bardzo blisko, Maks. I
zaatakuje znowu. Kolejna młoda, śliczna dziewczyna, stojąc u progu
życia, straci je od ciosu lacetem. Tym razem może to być t w o j a
siostra.

Maksymilian Romanow przełknął z trudem, przez zaciskające się z

nagłego strachu gardło. Inspektor miał rację. Należy udzielić mu
wszelkiej pomocy, jakiej zażąda, a nie walczyć z nim na każdym
kroku. Bądź co bądź, stoją po tej samej stronie barykady.

- Co mam robić? - zapytał cicho.
- Po pierwsze: otocz dyskretną opieką Anastazję. Nie może stać się jej

krzywda - odrzekł de Bries, a w myślach dodał: Jeśli dzięki tej opiece
morderstwa ustaną, będzie to oznaczało, że to ona ich dokonywała".

Książę nie był głupi i domyślił się widać tego podtekstu, bo zmrużył

czarne oczy, ale... nic nie rzekł. Jemu też zależało, by oczyścić siostrę z
podejrzeń.

- Naprawdę myślisz, że tych zbrodni może dokonywać kobieta?
Paul pokręcił głową.
- Nie. Ale nie mogę wykluczać nikogo. Jeżeli przyjmę, że to

mężczyzna, będę miał oczy zamknięte na drugą możliwość i znów ktoś
zginie.

- Rozumiem. Zrobię to, co mi radzisz. Coś jeszcze?
- Pozwól przeszukać każdy z należących do ciebie klubów, kasyn,

hoteli, pałaców. Wszystko, do czego masz klucze.

background image

- Myślisz, że morderca jest tak głupi, by ukryć gdzieś w moim domu

narzędzie zbrodni?

„Będziemy szukać również czegoś innego" - pomyślał de Bries, a na

głos rzekł:

- Pięciu zabójstw dokonano tym samym ostrzem. Nasz Doktor Śmierć

lubi swój lancet i używa tylko

jego-
Romanow zastanawiał się przez chwilę nad czymś głęboko, patrząc

na inspektora.

- Pozwolisz mi obejrzeć ciało ostatniej ofiary?
- Nie!
To „nie" było zbyt ostre i zbyt raptowne, jak na zwykłą odmowę.

Inspektor ukrywał jakiś ważny szczegół, może dowód, może ślad,
który jednoznacznie wskazywał na niego, Maksymiliana Romanowa.

- To nie jest tak, jak myślisz - zaczął de Bries, by nieco złagodzić to

wrażenie. - Na tym etapie śledztwa nie możemy ujawniać więcej
informacji niż te, które są znane tobie i opinii publicznej: ofiary są
zabijane ciosem w kark, wszystkie co do jednej to młode kobiety,
arystokratki lub szlachcianki, które same oddaliły się od towarzystwa i
wpadły w ręce zabójcy. Dopilnuj, by żadna z twoich znajomych nie
była tak lekkomyślna.

Maks kiwnął powoli głową. Nadal miał wrażenie, że przyjaciel nie

mówi mu całej prawdy, ale znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nic
więcej zeń nie wyciągnie. Może za jakiś czas, ale nie dzisiaj.

- Cóż, dziękuję za darmową noc w apartamencie i wystawne

śniadanie - zażartował, wyciągając do Paula rękę. Ten uścisnął ją
mocno. Obaj pomyśleli w tym

background image

samym momencie, że dzięki nieszczęsnej dziewczynie, której śmierć

oczyściła Romanowa z zarzutów, znów są przyjaciółmi. - Jeszcze
jedno: gdy mnie przyskrzyniłeś, wróciłeś do pałacu? De Bries
potaknął.

- Czy... Konstancja... Z kimś wyszła? Inspektor uśmiechnął się lekko.
- Ciotka strzegła jej niczym cerber przez całą noc. Wyszły nad ranem,

tylko w swoim towarzystwie. Jeśli zależy ci na tej dziewczynie, ją też
otocz opieką.

- Tak zrobię.



























background image

ROZDZIAŁ V


































background image

Bal u Romanowów przez długie dni był tematem rozmów, a przede

wszystkim plotek. Ani książę, ani księżniczka nie pojawili się na nim
nawet na chwilę. Żadne z nich nie powitało ani nie pożegnało gości. Za
to nad ranem w bocznej uliczce znaleziono trupa. Kolejną ofiarę
Doktora Śmierć.

W serca mieszkańców Miasta wkradł się strach. Nie wierzyli już

nikomu, popatrując nieufnie na służbę, stajennych, sąsiadów, kupców,
lecz w szczególną niełaskę popadli cyrulicy, lekarze i fryzjerzy. Ci
wszyscy, którzy mieli na co dzień do czynienia z ostrymi narzędziami,
a co ważniejsze: potrafili z nich korzystać.

Jedyną osobą, która okazała się poza podejrzeniami, był Czarny

Książę, bo - jak w tajemnicy wygadał się jego majordomus, w takiej
tajemnicy, która natychmiast obiega całe Miasto - spędził tę noc w
areszcie, doprowadzony tam przez samego inspektora de Briesa. To
było mocne alibi, bo i nazwisko, które to alibi zapewniało, darzono
niechętnym szacunkiem i zupełnie szczerymi obawami. Skoro ten
policjant nie wahał się zamknąć samego Romanowa, mógł to uczynić z
każdym. A z aresztu mieszczącego się w ponurym, szarym gmaszysku
czasami szło się prosto na szubienicę...

Konstancja słyszała plotki - służące Klary Gott lubiły gadać - i jej

rozczarowanie, że bal okazał się straconym wieczorem, bo Czarny
Książę się nie pojawił, przerodziło się we współczucie, bo podczas gdy
ona, Konstancja, popijała poncz w jego, Maksa, pałacu, on cierpiał
niewygody w ponurej celi. Pragnęła uczynić coś, by książę Romanow
dowiedział się o tym współ-

background image

czuciu. Pragnęła... Prawdę mówiąc, pragnęła j e g o . Choć ujrzeć

na parę chwil, nacieszyć oczy wspaniałą sylwetką, przystojną twarzą i
gorącym spojrzeniem czarnych oczu. Usłyszeć jego głos, poczuć jego
zapach, może też dotknięcie dłoni na policzku? Kto wie...

Do późna w nocy czekała, aż ciotka i służba usną, po czym otuliła się

od stóp do głów ciemnym płaszczem, który za dnia ukryła pod
łóżkiem, i wymknęła przez uchylone okno wprost na ciemną, cichą
ulicę.

Promenada była pusta.
Miasto bało się nieuchwytnego mordercy.
Konstancja przemykała ostrożnie pod ścianami domów i murami

otaczającymi rezydencje, rozglądając się co chwila, czy nikt za nią nie
podąża. Każdy szelest, każde miauknięcie dzikiego kota czy pisk
szczura przyprawiały dziewczynę o gwałtowne bicie serca, ale biegła
dalej, zdecydowana dotrzeć do pałacu Romanowów i...

- Dokąd to, panienko? - zatrzymało ją nagle. Stanęła jak wryta.

Przerażenie sparaliżowało ją

w mgnieniu oka. Mężczyzna zaszedł ją od tyłu. Albo czekał na ofiarę

w bocznej uliczce, albo też podążał za nią przez cały czas, kryjąc się
sprytnie za każdym razem, gdy oglądała się za siebie.

Podszedł teraz do niej, zajrzał w twarz, ukrytą pod kapturem, i

wycedził:

- Niedobrze jest wracać tak późno samej. Nie wiesz, że w Mieście

grasuje okrutny morderca?

Dziewczyna, patrząc wystraszonymi oczami w brodatą twarz,

zdobyła się na kiwnięcie głową. Gdy chwy-

background image

cił ją za ramię, pisnęła tylko i osunęła się bez przytomności na ziemię.
Gryząca woń soli trzeźwiących sprawiła, że Konstancja zaczęła

odzyskiwać przytomność. Czyjaś dłoń podsuwała jej pod nos
buteleczkę z amoniakiem. Usłyszała pełen ulgi głos, ten, który tak
pragnęła usłyszeć:

- Budzi się. Dziękuję, Anastazjo.
Słysząc oddalający się stukot pantofelków i ciche trzaśnięcie

drzwiami, zdecydowała się unieść powieki. Czarny Książę pochylał się
ku niej i z niepokojem zaglądał w zamglone oczy dziewczyny. Przetarł
jej czoło i policzki ręczniczkiem z taką troską i czułością, że
Konstancja poczuła łzy pod powiekami.

- Coś ty, na Boga jedynego, robiła nocą sama na ulicy?! - wykrzyknął

cicho. - To mógł być on, zabójca, a nie mój gwardzista! Dokądś szła,
szalona, nierozważna dziewczyno?!

- Do was, książę - odparła cicho, z trudem panując nad łzami.
Maks oniemiał.
- Ciotka pozwoliła pani samej wyjść, wiedząc, z jakim

niebezpieczeństwem się to wiąże, po to tylko, byś mogła, pani, mnie
uwieść?! Ryzykujesz życiem dla...

- To nie tak! - przerwała mu błagalnie, nie mogąc znieść myśli, że

wysnuł takie wnioski. - Nikt mnie nie przysyłał! Sama wymknęłam się
z domu! Chciałam panu powiedzieć, jak bardzo współczuję, że spędził
pan noc w... - Jakież głupie, jak naiwne wydało się teraz jej samej to
wytłumaczenie, ten pretekst... -

background image

Gdyby ciotka wiedziała, gdzie teraz jestem, zabiłabym mnie -

dokończyła cicho, kryjąc twarz w dłoniach.

- Przybiegłaś do mnie w koszuli nocnej, by zapewnić o swoim

współczuciu? - zapytał wolno Romanow.

Kiwnęła głową.
- Nie pomyślałam... Sama nie zasznurowałabym gorsetu...
- Mogłaś nałożyć tę białą jedwabną suknię - zauważył, uśmiechając

się leciutko, czego siedząca ze zwieszoną głową dziewczyna nie
widziała.

Przytaknęła powtórnie, nie mając nic na swoje usprawiedliwienie.
Nagle poczuła jego dłoń, zmuszającą ją, by spojrzała mu w oczy.
- Po co przyszłaś? - zapytał cicho, niskim, zmysłowym głosem.
- Musiałam... musiałam... - Wpatrywała się w jego czarne oczy, nie

mogąc zebrać myśli. - Musiałam cię zobaczyć - wydusiła wreszcie z
desperacją.

Pochylił się ku niej i zaczął całować miękkie, wilgotne od łez usta

dziewczyny. Nie odwróciła głowy. Nie cofnęła się. Przeciwnie:
zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęła oddawać pocałunki z coraz
większym żarem, coraz większą namiętnością. Dotąd, aż on chwycił ją
za nadgarstki i oderwał od siebie delikatnie, ale stanowczo.

- To mogłoby zajść za daleko - wychrypiał głosem nabrzmiałym

pożądaniem.

Konstancja, płonąc cała od bolesnego pragnienia, kiwnęła tylko

głową.

background image

- Odwiozę cię do domu - rzekł, wstając. Odwróciła oczy od

wypukłości w jego spodniach.

Wyciągnął rękę i rzekł krótko:
- Chodź.
A potem poprowadził ją do stajni, podsadził na grzbiet

nieosiodłanego ogiera i sam usiadł za nią. Koń, mając nałożoną jedynie
tranzelkę, ruszył do wyjścia. Maks prowadził go jedną ręką i silnym
uściskiem kolan. Drugą obejmował ciasno Konstancję.

Przez cienki materiał koszuli, bo peleryna zsunęła się na bok, czuła

każdy mięsień jego ciała. Mocne, muskularne uda, twardy brzuch,
szeroką pierś, silne ramię, przyciskające ją do siebie, lecz w
szczególności czuła wbijające się między jej pośladki wybrzuszenie,
co doprowadzało ją do obłędu z frustracji i niespełnienia. Milczała,
walcząc z pożądaniem. Milczał i on. Koń szedł wolno, noga za nogą,
niepopędzany przez swego pana.

Nie zdając sobie sprawy, że to robi, Konstancja coraz silniej napierała

na gorącą męskość, pocierając spragnionym sromem o koński grzbiet.

Rzucone zduszonym tonem: - Przestań! - sprawiło, że zamarła.
- Przestań, bo skręcimy choćby w tę ulicę, ściągnę cię na ziemię,

wduszę plecami w mur i wezmę na stojąco.

„Zrób to!" - zakrzyczało zwijające się wewnątrz z pragnienia ciało.

On był doskonale tego świadom, ale w przeciwieństwie do
niedoświadczonej dziewczyny potrafił panować nad własnym
pożądaniem.

background image

Zeskoczył nagle, pozostawiając Konstancję na końskim grzbiecie, po

czym ujął wodze i zaczął prowadzić zwierzę za sobą. Dziewczynie nie
pozostało nic innego, niż utrzymać się w pionie i... patrzeć na gibką
sylwetkę idącego przodem mężczyzny. I tak -w milczeniu - dotarli do
domu Gottów.

Książę ściągnął Konstancję na ziemię. Chwilę, ale była to krótka

chwila, wahał się, czy jednak nie wziąć jej na ręce, nie zanieść do
uśpionej stajni i tam nie kochać się z nią do utraty tchu, ale znów
rozsądek i żelazna wola wzięły górę nad pożądaniem.

Pomógł jej wdrapać się na taras i gdy był pewien, że bez przeszkód

wróci do łóżka, rzekł cicho:

- To nie koniec, najdroższa, to dopiero początek. Będziesz moja, ale

na moich i tylko moich warunkach.

Paul de Bries, sfrustrowany do granic, pochylał się nad ciałem młodej

kobiety. Zimnym i martwym. Leżało na stole sekcyjnym w
więziennym prosektorium, nadal odziane w strojną, skrzącą się
sztucznymi brylantami, błękitną suknię, której skrawek wielkości dłoni
odcięto ostrym narzędziem. Tym samym, które zatopiono wcześniej w
rdzeniu kręgowym ofiary.

- Co za skurwiel - warknął inspektor do siebie. -Zabija tą samą

metodą, biorąc taką samą pamiątkę. Niemal w środku miasta morduje
kolejną szlachciankę. Co ja gadam „w środku miasta", na moich
oczach nieomalże! Dorwę cię, gadzie, i przyrzekam już dziś, że
zawiśniesz. A jeżeli mi się uda, to wcześniej będziesz łamany kołem...

background image

- Mówił pan coś do mnie, inspektorze? - Zastępca de Briesa, ten sam,

który wskazał na Konstancję jako kandydatkę na wywiadowczynię,
podniósł wzrok znad okularu mikroskopu, pod którym badał próbki
pobrane spod paznokci zamordowanej dziewczyny.

Paul spojrzał na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Masz coś?
- Nic szczególnego. Odrobina naskórka, ale nie wygląda to na ślady

walki, raczej namiętności.

- Poszukaj tej namiętności gdzie indziej. - Paul odstąpił od stołu,

robiąc miejsce Robertowi Gawryłowowi, który, mimo młodego wieku,
zadziwiał go nieraz bystrymi uwagami, uważnością podczas oględzin i
wprawą w manipulowaniu chirurgicznymi narzędziami. Mimo tego
ostatniego Gawryłow był poza wszelkimi podejrzeniami. Gdyby
inspektor przestał ufać swoim współpracownikom, równie dobrze
mógłby złożyć dymisję.

Parę minut później, gdy inspektor zajmował się badaniem pod

mikroskopem próbek ziemi pobranej z miejsca zbrodni, jego zastępca
uniósł głowę i rzekł:

- Ofiara nie była dziewicą. Są ślady współżycia, ale żadnych obcych

wydzielin.

- Czyli jest ostrożny - mruknął de Bries. - Tak jak poprzednio.
- Albo... - zaczął z wahaniem Gawryłow, po czym pokręcił głową nad

niedorzecznością tego pomysłu i zajął się dalszymi oględzinami ciała.

- Albo? - podjął inspektor, również pochylając się nad nagimi

zwłokami młodej dziewczyny.

background image

- Może uprawiała miłość z kobietą?
Paul de Bries zmarszczył brwi, przyglądając się śladom na ramieniu

denatki.

- Przepraszam, szefie, to niedorzeczne.
- Nie. Dlaczego? Nie wykluczamy żadnej możliwości. - Patrzył na

podbiegnięte krwią pręgi, znaczące białą skórę. Takie ślady zostawiają
w chwili uniesienia paznokcie kochanki. Albo kochanka o wyjątkowo
smukłych, wymanikiurowanych dłoniach. Nic nie było pewne.
Wszystko zaś gmatwało się coraz bardziej. Im więcej ofiar, tym więcej
znaków zapytania. I żadnej odpowiedzi...

- Nawet cios zadany był z pozycji osoby równej wzrostem albo nawet

niższej niż ofiara. Jak poprzednio - ciągnął młody mężczyzna. Tak, to
też zauważyli i odnotowali. Lecz ten fakt o niczym nie świadczył.
Może zabójca tak właśnie układał do ciosu dłoń z ostrym narzędziem?

- Musimy mieć umysł otwarty na wszelkie możliwości - odparł

inspektor.

- Po co odcina kawałek sukni? - Zastępca patrzył teraz na leżącą obok

ciała strojną szatę. - Na pamiątkę? Kolekcjonuje te szmatki? Podnieca
się nimi?

- Może po to, by podrzucić komu innemu - odparł inspektor.
Gawryłow spojrzał nań zdumiony i pełen szacunku zarazem.
- To nie przyszłoby mi do głowy.
- Jemu owszem. Może sam wpadłbyś na to w momencie, gdybyśmy

powiesili człowieka, a zabójstwa zaczęłyby się od nowa.

background image

Zastępca aż się wzdrygnął.
- Spotkał się pan z czymś takim? Inspektor pokręcił głową.
- Ja na szczęście nie. - Okrył ciało białym całunem. - Dziś nie

wymyślimy nic więcej. Zbierz ludzi i wyjdźcie w teren, raz jeszcze
porozmawiać z jej rodziną i przyjaciółmi. Może ktoś coś sobie
przypomni? Wypytaj delikatnie, z kim mogła się kochać tamtej nocy,
choć... pewnie była dyskretna. Jak zwykle... Ja natomiast złożę wizytę
pewnej młodej damie, która - mimo iż wykluczyliśmy z grona
podejrzanych Maksymiliana Romanowa - może nadal okazać się
przydatna.

Klara Gott spodziewała się różnych gości podczas triumfalnego

powrotu na łono śmietanki towarzyskiej Miasta, ale to... było dla niej
całkowitym zaskoczeniem. Służący, gdy tylko ujrzał na progu wysoką,
wyprostowaną sylwetkę inspektora de Briesa, skłonił się nisko,
zostawił gościa w drzwiach i pognał do chlebodawczyni, która akurat
przymierzała stare, ściągnięte ze strychu suknie, mając nadzieję
przerobić je na krzyk ostatniej mody.

Służący wpadł do pokoju bez pukania i nie zważając na marszczące

się w wyrazie niezadowolenia brwi swej pani, wyszeptał:

-Jest tutaj! Przyszedł!
Klara aż podskoczyła, klasnąwszy w dłonie, lecz następne słowa

mężczyzny sprawiły, że i ona zbladła:

- Gliniarz, naczelny inspektor de Bries nas nawiedził!

background image

- Zaprowadź go do salonu - rozkazała, natychmiast opanowując

zaskoczenie i niepokój. - Poleć Ance, żeby przygotowała herbatę i
podała ciasteczka na najlepszej porcelanie. Zaraz do niego zejdę.

Klara, ubierając się gorączkowo w czarną, skromną suknię,

przeszukiwała pamięć i sumienie. Nigdy, przez niemal pięćdziesiąt lat
życia, nie interesowała się nią policja, dlaczegóż więc stało się to
dzisiaj? Wprawdzie ostatnio wiele się wydarzyło: znakomity debiut
Konstancji,

mnóstwo

zaproszeń

do

najświetniejszych

arystokratycznych domów, zainteresowanie tą głupią dziewuchą
samego Romanowa, wreszcie... kolejne morderstwo tuż za rogiem jego
posiadłości - tak, to mogło pośrednio zwrócić uwagę inspektora na jej
dom.

Pospieszyła szczypnięciem w ramię pokojówkę, która próbowała

dopiąć guziki gorsetu na otyłym ciele Klary, i wreszcie ruszyła na
powitanie niespodziewanego gościa.

- Inspektorze... - Weszła do salonu z wyciągniętymi ku mężczyźnie

dłońmi.

Ten wstał i uścisnął je krótko.
- Dziękuję za poczęstunek - wskazał talerzyk z ciasteczkami, które

pamiętały chyba czas wojny -lecz przyszedłem tu w obowiązkach, nie
towarzysko.

- Chce mnie pan aresztować? - zapytała Klara, jednocześnie

przechylając głowę, tak by kosmyk tłustych włosów opadł na policzek.
Jej wydawało się, że wygląda przy tym filuternie - Paul de Bries urodą
nie ustępował Czarnemu Księciu - natomiast w oczach inspektora i
służącego było to co najwyżej żałosne.

background image

- Gdybym chciał panią aresztować, przysłałbym kogoś innego.

Pragnę rozmawiać z panną Konstancją Lubowiecką.

Z twarzy starej kobiety natychmiast zniknął uśmiech. Usta zacisnęły

się w wąską kreskę, co nie uszło uwagi inspektora.

Konstancja, tylko ta cała Konstancja, dlaczego ona, pani Gott, nie

budziła takiego zainteresowania pięknych mężczyzn? Przecież ma
więcej do zaoferowania niż tylko - przemijającą przecież - urodę i
młodość! Jest doświadczoną kochanką, niebiedną, niebrzydką, a i
intelekt u niej większy niż u tej durnej, małej dziwki! Z trudem
uśmiechnęła się do czekającego na odpowiedź inspektora i odrzekła:

- Oczywiście, zaraz zapytam Kotuni, czy zechce się z panem spotkać.
Zniknęła, by po chwili wrócić i z trudem hamując satysfakcję,

oznajmić:

- Moja bratanica jest niedysponowana. Proszę przyjść...
Przerwał jej władczym uniesieniem dłoni.
- Pani mnie nie zrozumiała: moja wizyta nie ma charakteru

towarzyskiego, przyszedłem nieoficjalnie przesłuchać pannę
Lubowiecką. Jeżeli jest niedysponowana - o ile w ogóle z nią pani
rozmawiała - dostanie wezwanie na komendę i spotkam się z nią, czy
chce tego, czy nie, w mniej komfortowych warunkach. Z panią
również.

Klara obróciła się na pięcie i pomknęła do pokojów zajmowanych

przez dziewczynę. Ta siedziała przed

background image

toaletką i z nieobecnym wyrazem pięknej twarzyczki szczotkowała

długie, złociste włosy.

- Ubierz się przyzwoicie i przyjdź do salonu! -Wściekły głos ciotki

wyrwał ją z zamyślenia.

Znieruchomiała na sekundę czy dwie, ściskając mocniej szczotkę w

dłoni, by potem odwrócić się ku kobiecie z potulnym uśmiechem.

- Wychodzimy gdzieś, ciociu?
- Policja chce z tobą gadać.
Klara z satysfakcją patrzyła, jak dziewczyna blednie. Niemal słyszała

myśli przebiegające przez tę małą, głupią główkę. Tak, tak, nawet to
niewiniątko zastanawiało się nie mniej gorączkowo, jak kwadrans
wcześniej ona sama, co też przeskrobało, że zainteresowali się nim
stróże prawa.

- Nie siedź i nie gap się na mnie jak cielę na malowane wrota, tylko

włóż najskromniejszą suknię i przyjdź do salonu. I to szybko!
Inspektor nie lubi czekać!

„Inspektor?! Przyszedł po nią sam inspektor?!" Konstancja poczuła,

że za chwilę zemdleje. Przecież...

Poderwała się na równe nogi, podbiegła do szafy, cisnęła szczotkę w

najdalszy kąt i narzuciła na ramiona szarą suknię, w której tu
przyjechała. Lusia, która przybiegła, by pomóc dziewczynie, szybko
ściągnęła tasiemki gorsetu, sznurując je ciasno.

Dziewczyna, czując, że brakuje jej oddechu, ruszyła do salonu.
Inspektor stał przy oknie, tyłem do drzwi, widząc w szybie każdego,

kto wchodzi do pokoju. Konstan-

background image

cja zatrzymała się w progu, próbując zapanować nad emocjami.

Patrzyła na wyprostowaną, muskularną sylwetkę mężczyzny, na
wspaniale skrojony czarny surdut, który miał na sobie, silne uda
rysujące się pod wąskimi, czarnymi spodniami, półdługie, czarne
włosy opadające na kark i... czuła w podbrzuszu zdradziecki żar,
leniwie podążający w górę.

Mężczyzna odwrócił się powoli ku niej.
Teraz on zapatrzył się na piękne zjawisko, spoglądające nań tymi

niesamowitymi oczami, barwy letniego nieba. Niepokój malujący się
w źrenicach dziewczyny i blada twarzyczka, w której te oczy
wydawały się jeszcze większe, tylko dodawały pannie Lubowieckiej
uroku. Nie dziwił się przyjacielowi, że ten zainteresował się tą
pięknością. On sam chętnie...

„Dosyć!" - nakazał sobie, zduszając wszelkie uczucia w zarodku.
Skinieniem dłoni zaprosił dziewczynę do środka.
Weszła z nieśmiałym, przepraszającym uśmiechem i usiadła na

brzeżku krzesła. Za nią wsunęła się Klara Gott, a w drzwiach pojawiły
się ciekawskie twarze służby.

Inspektor bezceremonialnie ujął starą kobietę za ramię i wyprowadził

na korytarz, po czym zamknął drzwi i przekręcił w zamku klucz.
Konstancja, widząc to, drgnęła.

- Przepraszam, że niepokoję panią w jej własnym domu - zaczął

niskim, głębokim, bardzo męskim głosem - uznałem jednak, że tutaj
będzie się pani czuła swobodniej.

background image

Kiwnęła głową.
- Jak pani zapewne wie, w ciągu ostatnich miesięcy dokonano w

Mieście kilku morderstw. - Patrzył, jak dziewczyna blednie ponownie i
zaczął się zżymać w myślach na swą gruboskórność, ale nie zamierzał
niczego owijać w bawełnę. Sprawa była zbyt poważna, jej życie
narażone podobnie jak życie innych młodych kobiet, by bawić się w
gierki słowne. - Ktoś brutalnie pozbawia życia dziewczęta z
najzacniejszych rodzin, a ja chcę jak najszybciej ująć go i powieść na
szafot, by... następną ofiarą jego dewiacji nie była... - Chciał
dokończyć „pani", ale widząc, że dziewczyna lada chwila zemdleje, po
prostu pozwolił, by to niewypowiedziane słowo wybrzmiało w jej
umyśle.

Patrzył, jak młoda kobieta próbuje zapanować nad słabością, gotów

podtrzymać ją, gdyby zaczęła osuwać się na ziemię, ale Konstancja,
wychowana w surowym, wiejskim domu przez gruboskórnego ojca, po
paru chwilach odrzekła cicho:

- Rozumiem. Czy mogę jakoś pomóc?
Spojrzenie, utkwione do tej pory w silnie splecionych dłoniach,

przeniosła na inspektora, a jemu zaparło dech w piersiach. Jej oczy
lśniły od powstrzymywanych łez, usta, pełne, karminowe, rozchyliła
lekko, jakby zachęcała do...

„Co ty sobie roisz, de Bries?!"- po raz drugi musiał przywołać się do

porządku. „Rozum ci odjęło?! Ona nie jest dla ciebie! Ty możesz
liczyć jedynie na pocałunek dziwki z haremu Romanowa, a nie tej
niewinnej piękności! Wiesz, komu jest przeznaczona i kto ją tej

background image

niewinności pozbawi. I dopiero wtedy, gdy ten ktoś znudzi się panną

Konstancją, będziesz mógł spróbować. .. Dosyć!"

- Owszem - odparł powoli. - Chciałbym zaproponować pani

współpracę.

Uniosła lekko brwi.
- Każdy może być zabójcą, ale zapewne zdaje sobie pani sprawę, że

uwagę policji przyciąga książę Maksymilian Romanow, szczególnie
po tym, jak ostatniego morderstwa dokonano tuż pod jego bokiem -
ciągnął, nie zważając na jej próby protestu. - W naszym wspólnym
interesie - pani i moim - jest całkowite oczyszczenie go z wszelkich
podejrzeń. Chciałbym, aby mi pani w tym pomogła.

Siedziała przez chwilę sztywno wyprostowana.
- Mam zostać pana szpiegiem? -Tak.
Krótkie, acz treściwe „tak".
Paul de Bries rzeczywiście nie owijał w bawełnę.
Konstancja mierzyła go przez chwilę wzrokiem. Gdyby wiedział, że

ich interesy są tak naprawdę rozbieżne...

- A jeżeli odmówię? - zapytała sucho.
- Ma pani prawo. To prośba, nie rozkaz, jednak... Jak powiedziałem,

dla dobra Maksa Romanowa...

- Nie znam tego mężczyzny. Spotkałam go tylko raz w... - urwała.

Czy mogła przyznać się przed inspektorem policji, że była w kasynie?
Nawet jeśli doskonale o tym wiedział, z jej ust nie mogło paść takie
wyznanie.

background image

- I spotka go pani jeszcze wiele razy. - Wstał. -Proszę się zastanowić

nad moją propozycją. Wstała i ona.

Wyciągnęła do niego dłoń, on ujął ją, pochylił nisko głowę i dotknął

ustami gładkiej, pachnącej skóry. Niewinny, szarmancki pocałunek
zmienił się nagle w intymną pieszczotę, którą oboje poczuli aż na dnie
jaźni. Trwał sekundę, ale i w nim, i w niej zmienił wszystko.

Paul przytrzymał dłoń Konstancji jeszcze przez chwilę, nie śmiąc

unieść oczu. Nie był pewny, czy zdoła zapanować nad rozpaczliwym
pragnieniem, które w tym momencie czuł. Nie było to zwykłe
zwierzęce pożądanie - to potrafił w sobie zdusić w jednej sekundzie.
Przejmująca samotność, którą do tej pory rzadko sobie uświadamiał,
nagle wgryzła się w serce mężczyzny, a on poczuł, że dziewczyna,
która stoi przed nim, zapełniłaby pustkę w jego życiu.

Konstancja łagodnie wyswobodziła dłoń, równie poruszona, co on.

Jeśli do tej pory wydawało jej się, że od pierwszej chwili, gdy zaczął
pojawiać się w jej snach, pożąda ponad wszystko Czarnego Księcia, że
to jego żoną pragnie zostać, ale jeśli nie żoną, to chociaż nałożnicą, by
dzielić z nim życie i łoże, w tej jednej chwili, mając tak blisko Paula de
Briesa, poczuła, że to on jest jej przeznaczony, to za nim poszłaby na
koniec świata.

Przeraziła się.
Zapragnęła w jednej chwili spakować swój skromny dobytek i uciec,

dokąd nogi poniosą, bo to uczucie było dla niej prostą drogą ku zgubie.
Mimo to musiała

background image

- po prostu musiała! - zatrzymać go jeszcze na parę chwil.
Już kierował się ku drzwiom, milczący, posępny, gdy dobiegł go

cichy głos dziewczyny:

- Zrobię to, o co pan prosi. Dla dobra księcia Romanowa - zrobię to.
Odwrócił się. Spojrzał prosto w niebieskie oczy Konstancji. I

wyczytał w nich prawdę. Podziękował skinieniem głowy i wyszedł
szybko.

Konstancja opadła na krzesło bez sił. Serce łomotało jej w piersi,

oddech, zduszony przez ciasno zasznurowany gorset, rwał się. Była
bliska omdlenia, tylko siłą woli trzymała się prosto. W następnej chwili
wpadła do salonu ciotka, żądna plotek, i Konstancja musiała zadowolić
ją odpowiedzią, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Klara Gott nie
może się dowiedzieć, że odtąd serce dziewczyny bije dla kogoś innego
niż Czarny Książę. A tym bardziej nie może się o tym dowiedzieć on
sam.

background image

ROZDZIAŁ VI


































background image

Maksymilian Romanow nie mógł sobie znaleźć miejsca.

Wspomnienie ostatniej nocy, a zwłaszcza podróży z Konstancją, która
ociera się o jego męskość pośladkami, doprowadzając go niemal do
szaleństwa, nie dawało mu spokoju ani przez resztę nocy, ani przez
cały dzień.

Obszedł pałac od piwnic po strych, zlecając zarządcy nieistotne prace

naprawcze. Przeszedł do ogrodu i tam suszył głowę ogrodnikom,
którzy i bez uwag mocodawcy wiedzieli, co robić. Wreszcie, mając
dosyć samego siebie, dosiadł tego samego ogiera, który niósł ich nocą,
zarzucił na ramię strzelbę i pognał przez Miasto, ponury niczym
demon, by parę kwadransów później wjechać w las.

Szybki galop ostudził nieco rozpalone myśli.
Maks ściągnął wodze, wstrzymując zwierzę, i pozwolił mu iść

własnym tempem, sam zaś oddał się rozmyślaniom.

Wiedział jedno: uczucia, które wzbudziła w nim Konstancja

Lubowiecka, domagały się zaspokojenia. On, Maksymilian Romanow,
nie zazna spokoju, dopóki nie posiądzie tej dziewczyny, wszystko
jedno, czy za jej zgodą czy wbrew woli. Czuł jej pożądanie. Była
bardziej rozbudzona, niż ktokolwiek mógł się spodziewać po jej
niewinnych minkach i płochliwym spojrzeniu. Drzemała w niej dzika,
pierwotna namiętność i jeśli on jej nie zaspokoi i nie okiełzna, zrobi to
ktoś inny, ten, który będzie szybszy i bardziej bezwzględny od niego.
Dziewczyna, niczym kotka w rui, gotowa była na miłość, wystarczyło
zwabić ją do łoża...

background image

„Dzisiaj!" - postanowił. Dziś wieczorem ją zdobędzie. Jeszcze nie

cieleśnie, ale dziś wyrwie ją ze szponów Klary Gott i uczyni z
dziewczyny swą własność. Taaak, była stworzona do miłosnej niewoli
i Maks dobrze wykorzysta jej naturalne zdolności...

Na samą myśl o tym, jak cudowną kochanką może się okazać ta

niewinna piękność, poczuł, jak znów budzą się w nim demony. Wbił
pięty w koński bok i pognał ku miejscu, gdzie zawsze oczekiwano go z
otwartymi ramionami i chętnym, spragnionym jego pieszczot ciałem.

Niewielu znało drogę do małego, kamiennego domu, ukrytego wśród

leśnych ostępów, a nawet ci, co ją znali, omijali to ustronie, wiedząc,
pod czyim jest protektoratem. Kobieta, która je zamieszkiwała, nie
była warta utraty łask Czarnego Księcia, pozostawiano ją więc w
spokoju. Tyle innych, chętnych i niedrogich, wyglądało męskich
ramion w samym Mieście...

Maksymilian skręcił w wąską ścieżkę i po kilku minutach

wstrzymywał konia przed drewnianą furtką. Dom sprawiał wrażenie
wymarłego, ale on wiedział, że w tym właśnie momencie uwięziona tu
istota mierzy doń z potężnej broni, w którą sam ją zaopatrzył lata temu.
Mieszkała zupełnie sama, a Maks nie uniósłby jeszcze ciężaru jej
śmierci z rąk rabusiów czy gwałcicieli.

W następnej chwili drzwi otworzyły się szeroko i Świetlana

Grigorijewna wypadła na podwórze.

- Wasza Wysokość! Mój książę! - wykrzyczała, nie posiadając się z

radości. - Tak długo nie widzia-

background image

łam was, panie! Proszę, proszę do środka! - Uchyliła furtkę i stanęła w

niej, patrząc na Romanowa oczami pełnymi radości i obawy.
Przyjechał niezapowiedziany. Czy zostanie z nią na parę pełnych
namiętności chwil, które muszą jej wystarczyć do następnej wizyty,
czy też przyjechał pożegnać się raz na zawsze, rzucić jej kilka sztuk
złota i kazać iść precz, dokąd wola?

On owinął wodze wokół drzewa, po czym podszedł do kobiety i bez

słowa wziął ją na ręce.

Wtuliła rozgorączkowane czoło w szeroką pierś mężczyzny i

pozwoliła się nieść prosto do sypialni.

Tam rzucił ją na łóżko, podwinął spódnicę szarej sukni, odsłaniając

nagie uda, i... po prostu wtargnął sztywną, nabrzmiałą męskością w
gorącą płeć kobiety, nie zważając, czy jest na to gotowa, czy nie.

Poruszał się szybko, gwałtownie, niemal brutalnie. Ona przygryzła

wargi, by nie jęczeć z bólu. Ale już po chwili poczuła, jak wilgotnieje,
jak sama pragnie tego zbliżenia i jak bardzo na nie czekała. Nim jednak
zdążyła wyjść księciu naprzeciw, opleść ciasno udami i brać go, tak jak
on ją brał... skończył jednym silnym pchnięciem i z cichym jękiem
rozkoszy opadł bez sił obok kobiety.

Leżała długie chwile w ciszy, gładząc go po włosach. To właśnie w

niej cenił: milczała, gdy on milczał, gdy mówił... milczała również.
Była jedyną kobietą na świecie, która wolała słuchać niż paplać.

Uniósł głowę, pocałował ją w usta i nadal leżąc nieruchomo obok,

zagłębił palec w jej wnętrzu, pieszcząc od niechcenia, powolnymi
ruchami łechtaczkę.

background image

Kobieta nie została mu dłużna. Zacisnęła palce szczupłej, ciepłej

dłoni na jego miękkim członku i posuwistymi ruchami sprawiła, że
znów był gotów.

Tym razem wziął ją od tyłu. Podwójnie, członkiem i ręką. I

wstrzymywał się dotąd, aż ona osiągnęła rozkosz pierwsza. Chwilę
później on doszedł również, w najwyższym uniesieniu krzycząc imię
innej.

Konstancja przymierzała nową suknię, przyniesioną po południu

przez mistrza Jonasa. Ciotka doprawdy rozszalała się z wydatkami i
złożyła zamówienie na dwa komplety garderoby dla swej
podopiecznej. Klara, podniecona niczym rekin, który zwietrzył łup,
kręciła się dookoła stojącej pośrodku dziewczyny i krawca
poprawiającego na niej materiał, dogadując, udzielając rad i dzieląc się
uwagami, których nikt nie słuchał: dziewczyna stała nieruchomo
niczym posąg, zamyślona i oderwana od rzeczywistości, a stary
Goldblum korzystał z okazji, by znów podotykać jej młodego,
pięknego ciała.

Dziś dostały zaproszenie podpisane przez samego księcia

Romanowa. Na partyjkę pokera w kasynie Hotelu Europejskiego.
Oczywiście zaproszona była Klara Gott, bo młodej pannie nie
wypadało oddawać się takim rozrywkom, ale było wiadome samo
przez się, że bez Konstancji może się nie pokazywać.

Dziewczyna nie wychodziła z domu przez ostatnie trzy dni, bo ciotka

uznała, że towarzystwo musi się za Konstancją stęsknić. Mówiąc
„towarzystwo", miała oczywiście na myśli Czarnego Księcia.
Odrzuciła

background image

więc kilka zaproszeń na wieczorki przy herbatce i bale w mniej

znaczących rezydencjach, ale na widok słowa „kasyno" i imienia
„Maksymilian" klasnęła w dłonie i natychmiast ponagliła Jonasa, by
kończył suknię w kolorze oczu Konstancji: ciemnobłękitną, jak niebo
tuż przed zachodem słońca...

- Co tak milczysz? - Pytanie ciotki wyrwało dziewczynę z

zamyślenia.

Zarumieniła się.
- Marzysz o pięknym, młodym Romanowie, co? -Uśmiechnęła się

domyślnie ciotka i mimowolnie oblizała wargi. Ona też o nim myślała.
Coraz częściej.

Konstancja milczała ze wzrokiem wbitym w podłogę. Gdyby Klara

wiedziała, o kim tak naprawdę myśli... I z kim pragnie się spotkać tego
wieczoru... Choć na parę chwil... Zamienić kilka słów, zajrzeć w szare
jak burzowe niebo oczy, poczuć na dłoni dotyk ust w zdawkowym, nic
nieznaczącym pocałunku... Musi go zobaczyć! Tylko jak?

Ale przecież jest jego szpiegiem! Sam ją o to prosił, a ona się

zgodziła! Powinien dać jej wskazówki, w jaki sposób przekazywać mu
informacje. Oczywiście bezpośrednio jemu, nie zastępcy czy
zwykłemu posterunkowemu! Jeszcze tylko jedna kwestia: jakie niby
informacje miała do przekazania Paulowi de Briesowi, skoro od trzech
dni siedziała niczym pokutnica w domu!

Może...
„Nawet o tym nie myśl!!!" - zakrzyczała w myślach. „I tak

prowokujesz los! Dziś wieczorem spotkasz się z Romanowem, sam cię
przecież zaprosił. Może

background image

usłyszysz coś, co zainteresuje inspektora. Wtedy wymkniesz się z

domu i..."

Przymknęła powieki, by przywołać obraz męskiej, wyrazistej twarzy

mężczyzny. Dotknęła dłoni w miejscu, gdzie złożył pocałunek.

- Proszę się nie ruszać, rybeńko - zaszczebiotał krawiec.
I nagle... zupełnie niechcący, wbił szpilkę w pierś dziewczyny, a ona -

to był odruch - jak nie trzaśnie go w twarz!

Klara krzyknęła.
Krawiec poleciał na szafę i odbił się od niej.
Konstancja przyskoczyła doń, z dłonią uniesioną do następnego

uderzenia i twarzą zmienioną nienawiścią.

Stary człowiek zasłonił się przedramieniem i za-skowyczał.
Dziewczyna zamarła bez ruchu. Opuściła powoli rękę. Zamrugała,

jak obudzona ze snu. Spojrzała na Goldbluma oczami, z których tamto
przerażające uczucie gdzieś pierzchło. Znów były jasne i przytomne, a
w ich kącikach zebrały się dwie łzy.

- Przepraszam! Przepraszam, panie Goldblum! Nie wiem, co we mnie

wstąpiło. Powinnam być bardziej opanowana.

- A ja bardziej uważny - odparł, nieco udobruchany.
Ciotka Klara natomiast, otrząsnąwszy się z szoku, dopadła do

dziewczyny, szarpnęła ją boleśnie za włosy i wysyczała:

background image

- Ładnie się zachowujesz w tym zacnym domu, nie ma co! Przynosisz

wstyd swojej opiekunce i nie ujdzie ci to płazem. Pomyślę nad
odpowiednią karą, a teraz marsz do swojego dawnego pokoju.
Zostaniesz tam do wieczora, kiedy to, niestety, będę musiała zabrać cię
do Europejskiego, choć jako żywo na żadną rozrywkę nie
zasługujesz...

- Ależ, pani Klaro, przymiarka... - zaczął oponować krawiec, ale

kobieta odparła:

- Już dosyć naobłapiałeś pan tę dziewczynę. Miary zdjąłeś na całą

garderobę. Żegnam pana, panie Goldblum.

- A zaliczka?
- Całą kwotę dostaniesz pan wieczorem, jeśli oczywiście suknia

będzie dobrze leżała.

Tak zbyty wyszedł pospiesznie, trąc piekący policzek i obiecując

sobie, że gdy tylko ta pięknotka straci łaski Romanowa, on, stary
Goldblum, postara się, by trafiła wprost w jego ręce. Był bogaty, a
Klara chciwa. Dogada się z nią, to pewne, bo nienawidziła swojej
bratanicy tak, że już teraz chętnie oddałaby ją komuś takiemu jak on,
co do tego miał pewność. Musi tylko trochę poczekać, aż słodka
brzoskwinka zostanie zerwana przez Czarnego Księcia, wyssana do
ostatniej kropli dziewiczego soczku i równie szybko odesłana tam,
skąd przyszła. Jonas Goldblum był cierpliwy. Bardzo cierpliwy...

Paul de Bries jadł obiad w towarzystwie Maksa, zmuszając się do

uważności. Książę zaprosił go do

background image

rezydencji Romanowów na znak dobrej woli i teraz opowiadał

przyjacielowi, jakie kroki przedsięwziął, by chronić swoją siostrę i
wszystkie kobiety będące pod jego opieką.

- Nie mam tylu ludzi, by przydzielić obstawę każdej z młodych dam,

ale wydałem stanowcze dyspozycje odźwiernym i gwardzistom, by
żadnej nie wypuszczać samotnie. Nawet bez jej zgody. Każda
dziewczyna przekraczająca próg któregokolwiek z moich klubów musi
dostosować się do tych zarządzeń.

- I myślisz, że uczynią to z chęcią? - Paul uśmiechnął się z

powątpiewaniem. Znał młode kobiety, starsze również, i wiedział, że
każdy zakaz jest dla nich zachętą do złamania go. Podejrzewał, że
dzięki temu posunięciu na ulicach Miasta będzie więcej samotnych
kobiet niż do tej pory.

- Przecież to dla ich dobra - odparł Maks bez przekonania. - Co

jeszcze mogę zrobić?

- Zamknij kluby - padła krótka odpowiedź. Książę pokręcił głową.
- Dopiero miałbyś zajęcie. - Zaśmiał się. - Tabuny wyposzczonych,

niewiernych małżonków szukających przygód na ciemnych ulicach
Miasta. Watahy kobiet, starszych i młodszych, w pogoni za tym
samym... Nie, nie, to nie nadmiar rozrywki jest zagrożeniem, a jej brak.
Temu bydlakowi - mam na myśli mordercę - musi się bardzo nudzić,
skoro urządza sobie takie polowania.

Paul przypatrywał się uważnie Romanowowi, gdy ten mówił owe

słowa. Nie znalazł na twarzy przyjaciela ni śladu fałszu, a jednak nie
wyzbył się do reszty

background image

podejrzeń. Czarny Książę miał wszystko: pieniądze, władzę,

uwielbienie, brakowało mu jedynie nowych podniet. A co pobudzało
lepiej niż zadawanie wyrafinowanej śmierci i umykanie pogoni?

„Tak, Maks, jeżeli komuś w tym mieście nudzi się na tyle, by bawić

się w mordercę, to tym kimś jesteś ty. Tylko jak, na Boga, zabiłeś
ostatnią ofiarę, siedząc w areszcie?!"

Nagle inspektora zmroziło pewne podejrzenie. Już miał odpowiedź. I

miał zabójcę.

Anastazja wpadła do jadalni zaróżowiona na ślicznej twarzy po

konnej przejażdżce. Wspaniałe kasztanowe włosy wymknęły się spod
siateczki cylindra, ozdobionego ciemnozieloną wstążką, pasującą do
koloru oczu dziewczyny. Tren czarnej amazonki, lamowanej zieloną
taśmą, przerzuciła sobie przez ramię. Suknia podkreślała szczupłą
kibić dziewczyny i kształtne piersi, czego ona zdawała się być
doskonale świadoma. Na widok Paula uśmiechnęła się, podbiegła doń i
ucałowała gładki, pachnący wodą po goleniu policzek mężczyzny.

- Czy mogę się przyłączyć? - zapytała i nie czekając na odpowiedź,

usiadła obok niego. - Jestem okropnie głodna!

Inspektor podsunął dziewczynie półmisek z pieczystym i przyglądał

się bez słowa, jak nakłada sobie solidną porcję.

- Anastazjo... - próbował mitygować ją brat, ale posłała mu tylko

uroczy uśmiech.

background image

Czy to śliczne, niewinne, pełne wdzięku i beztroski stworzenie

mogłoby przyłożyć smukłą, białą dłoń do straszliwej zbrodni? - Oto
nad czym rozmyślał de Bries, patrząc na Anastazję Romanową. A
jeżeli tak, to czy potrafiłoby, ot tak, siedzieć obok niego, Paula de
Briesa, wiedząc, że wcześniej czy później on pojmie ją, wtrąci do
aresztu, by na końcu powieść na szafot?

„Znam cię przecież od dzieciństwa!" - krzyczał w myślach do

Anastazji. „Czy byłabyś zdolna do takiego zakłamania?! W imię
miłości - owszem. A brata kochasz ponad życie... Mogłaś nawet nie
wiedzieć, że cię wykorzystał jako alibi".

- Byłaś w areszcie tej nocy, gdy zatrzymałem Maksa? - zapytał nagle.
Dłoń Anastazji, która niosła do ust widelec z kawałkiem pieczeni,

znieruchomiała.

- Oczywiście! - odparła dziewczyna bez namysłu. - Pobiegłam tam

zaraz za wami.

- Nie weszłaś do środka?
- Nie wpuściłeś mnie!
- Co to za pytania, de Bries? - wtrącił się nagle Romanow. - Znów

zaczynasz?

Paul nie zwrócił nań uwagi. Patrząc prosto w zielone oczy

dziewczyny, powtórzył wolno pytanie:

- Weszłaś do środka?
Przez chwilę wytrzymała jego spojrzenie, w końcu jednak westchnęła

i spuściła wzrok.

- Weszłam. Przepraszam, Paul, ale weszłam. Musiałam osobiście

przekonać się, czy Maksowi nie dzieje się krzywda.

background image

- I przekonałaś się? - De Bries z trudem pilnował, by jego głos brzmiał

spokojnie, niemal beznamiętnie. Wiedział, choć patrzył na Anastazję,
że z takim samym trudem książę panuje nad narastającą wściekłością.
Nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, Maks wybuchnął:

- Dość tego! Jeżeli chcesz przesłuchać moją siostrę, musisz ją

zamknąć, ale najpierw spróbuj wyjść cały i żywy z tego domu!

- Grozisz przedstawicielowi prawa - odparł Paul, nadal patrząc na

pobladłą dziewczynę. - Ona była w noc twojego zatrzymania w
cytadeli i swymi wdziękami nakłoniła strażnika do wypuszczenia cię z
celi, a ty zamordowałeś kolejną ofiarę, żeby mieć alibi. Właśnie je
straciłeś, Maksymilianie Romanow. - Dopiero teraz przeniósł ostre,
niemal nienawistne spojrzenie z siostry na brata.

Ten wstał, pobladły z furii.
- Odszczekaj to, de Bries - zaczął, z trudem cedząc słowa. -

Odszczekaj, albo wetknę ci te oszczerstwa z powrotem do gardła!

- Lepiej udowodnij, że spędziłeś w celi całą noc. Od momentu, kiedy

cię w niej zamknąłem, do chwili, gdy cię wypuściłem. Potrafisz?

Romanow opadł ciężko na krzesło. Anastazja przenosiła pociemniałe

ze zgrozy spojrzenie to na niego, to na inspektora.

- Ja... nie rozumiem - wyszeptała. - Przecież uwięziłeś Maksa. Ty

miałeś klucz. Nikt inny. Jak mógł wyjść i... zabić? Nie on! Nie mój
brat! Jak śmiesz po-

background image

nownie rzucać nań takie oskarżenie?! - W dziewczynie rozgorzał

gniew. Poderwała się z zaciśniętymi pięściami, gotowa bronić brata
choćby za cenę życia, ale Paul de Bries nie patrzył na nią. Nie
spuszczał wzroku z Romanowa.

- Wystarczyło pół godziny. Nawet nie, jeden kwadrans - mówił cicho,

niemal hipnotyzując przyjaciela głosem - by wrócić do pałacu,
wywabić na zewnątrz Annę von Hochenbaum, przecież ufała ci i
poszła za tobą bez wahania, a potem... Tak to było, Maks?

Czarny Książę posłał mu udręczone spojrzenie:
- Nie, Paul. Nie wychodziłem z celi i nie zabiłem tej dziewczyny. Ani

żadnej innej. Przesłuchaj strażników. ..

- Którzy ot tak przyznają się, że na chwilkę, dosłownie na kwadransik

wypuścili więźnia? Takiego więźnia? - Inspektor pokręcił głową z
ironicznym półuśmiechem. - Przykro mi, przyjacielu, ale jesteś
areszto...

Przerwało mu wtargnięcie do pokoju Roberta Gawryłowa, którego

próbował zatrzymać kamerdyner.

- Przepraszam, Wasze Wysokości, panie inspektorze, że przerywam

posiłek, ale... nie mogłem czekać.

Podszedł do Paula, pochylił się ku niemu i wyszeptał, nie zdając sobie

sprawy z powagi swych słów w tym właśnie momencie:

- To kobieta. Te morderstwa popełniła kobieta! De Bries uniósł nań

zdumiony wzrok. -Jesteś pewien?

Młody mężczyzna kiwnął głową.

background image

- Mam dowody... - Nagle jego rozgorączkowane spojrzenie spoczęło

na śmiertelnie bladej księżniczce Romanowej i głos uwiązł mu w
gardle.

Inspektor wstał i rzekł krótko:
- Chodźmy.
Przeprosił zdawkowo Maksymiliana i jego siostrę i wyszedł.
Książę dogonił go za progiem jadalni i odwrócił do siebie

szarpnięciem za ramię.

- Nie wolno ci tak traktować mnie i Anastazji w moim domu! -

krzyknął znów wściekły. - Najpierw rzucasz na mnie straszliwe
podejrzenie - Paul, na Boga, o wielokrotne morderstwo - po czym
żegnasz się uprzejmie i... wychodzisz, jak gdyby nigdy nic?!

- A mam cię przymknąć powtórnie? - De Bries strącił jego dłoń z

ramienia.

- Skoro według ciebie ja zabiłem te dziewczyny, owszem!
Inspektor pokręcił tylko głową. Przyszło mu na myśl, że Maks znów

próbuje kryć siostrę. Był gotów wrócić do aresztu, oddać się pod sąd,
byleby tylko odsunąć podejrzenia od Anastazji. Czyżby i Romanow
zaczął ją podejrzewać?

- Wybacz, Maks, ale nie zamykam niewinnych ludzi. Przepraszam

też, że zwątpiłem w ciebie, lecz... - urwał. Żadne słowa nie
wymazałyby tamtych, które wypowiedział parę minut wcześniej,
oskarżając przyjaciela o potworną zbrodnię. Nie wiedział już jednak,
komu ufać... Popadając w coraz większą frustrację, nie mając żadnych
śladów przybliżających go do pochwy-

background image

cenia mordercy, tracił zaufanie we własne osądy i wiarę w

najbliższych przyjaciół i współpracowników. Bez zastrzeżeń wierzył
jeszcze jedynie Robertowi Gawryłowowi i skoro ten twierdził, że ma
dowody...

- Chodźmy stąd - rzucił do zastępcy, jak poprzednio, i nie zważając

już na Romanowa, wyszedł z pałacu.

Zbiegając po szerokich białych stopniach, odetchnął z głębi duszy.

Bardzo, bardzo chciał schwytać zabójcę. Choćby po to, by oczyścić
Romanowów z podejrzeń raz na zawsze.

- To może być ona. - Usłyszał cichy głos Gawryłowa. - Księżniczka

Anastazja...

Inspektor nic nie odpowiedział. Nie zaprzeczył, ani nie potaknął, bo

właśnie dotarło do niego - tego na wskroś uczciwego mężczyzny - że
oskarżał przyjaciela nie na podstawie dowodów czy rzeczywistych
podejrzeń, a... przez zazdrość. Jeszcze wczoraj darzył Maksymiliana
Romanowa szczerą przyjaźnią, trwającą niezmiennie od czasów
szkolnych, dziś był gotów rzucać nań najgorsze kalumnie, bo był
zakochany w kobiecie, którą dostanie nie on, Paul de Bries, a Czarny
Książę. Zawsze i wszędzie pierwszy Czarny Książę, przy którym
każdy inny stawał się nikim.

To Maksymilian Romanow miał każdą kobietę, której zapragnął. To

przed nim gięły się wszystkie karki w Mieście. To jemu składano hołdy
i to do jego kiesy wpływały największe pieniądze. Ot tak, bez wysiłku,
zgarniał wszystko, co najlepsze. On, Czarny

background image

Książę, największa chluba i zarazem zakała tego nieszczęsnego

Miasta.

Czyż można się było dziwić inspektorowi de Briesowi, że darzył

Romanowa zarówno miłością, jak i nienawiścią?

Konstancja... Jeżeli i ona miała wpaść w ręce zmanierowanego,

bezdusznego władcy Miasta, niech ten chociaż okupi to zwycięstwo
cierpieniem.

Nie on był mordercą, którego dopadnie - tak, to jedyny pewnik, że w

końcu go dopadnie - Paul de Bries? Niech tak będzie. Ale jeśli zabój
czynią była Anastazja Romanowa... Zemsta będzie gorzka, ale
satysfakcjonująca. Oboje: i książę, i księżniczka, zasłużyli na ból.

Zwrócił się ku Robertowi tak gwałtownie, że tamten o mało na niego

nie wpadł.

- Mów. Wszystko, czego się dowiedziałeś.
- Anna, ostatnia ofiara, podczas balu odebrała liścik, zaraz potem

wyszła. Za bramą pałacu odprawiła służącego i ruszyła szybkim
krokiem. Służący widział, jak do jego pani dołącza kobieta w pelerynie
zakrywającej twarz. Uspokojony, że Anna ma towarzystwo, zawrócił
do stajni i zaczął pić z innymi - to dlatego nie pisnął na początku ani
słowa, bał się, by nie obwiniono go o śmierć pani. Pół godziny później
znaleziono Annę martwą.

- Jesteś pewien, że służący nie zmyśla, byśmy to jego nie aresztowali?
- Potwierdzili to wszyscy, z którymi pił. Ich zeznania są spójne. Pan

zapewne zechce tych ludzi przesłuchać raz jeszcze?

background image

Inspektor kiwnął głową.
- To nadal za mało, by wykluczyć udział mężczyzny w tych

zbrodniach... - odparł po namyśle.

- Ostrze za każdym razem wchodzi pod tym samym kątem - zauważył

zastępca. - Ofiary nie broniły się, co może nasuwać przypuszczenie, że
znały mordercę albo nie obawiały się go. Czy też jej. Nie było śladów
stosunku płciowego z mężczyzną. U żadnej z ofiar. Lecz na pewno
miłość przed śmiercią uprawiały. - Młody mężczyzna patrzył na
przełożonego z wyczekiwaniem. Ten po dłuższej chwili przytaknął.

- Musimy ostrzec mieszkanki Miasta, że w towarzystwie kobiet też

nie są bezpieczne - odrzekł powoli i z namysłem. - Nikomu nie mogą
ufać. Śmierć krąży pośród nich. I wypatruje następnej ofiary.

„Oby nie była nią Konstancja Lubowiecka" - dokończył w myślach.
Tymczasem to właśnie ona czekała na Paula de Briesa w jego

gabinecie.

Na widok prześlicznej, młodej kobiety, która zajmowała jego myśli

od chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, inspektor stanął jak wryty w
drzwiach gabinetu. Konstancja odwróciła się od okna, przez które
widziała dziedziniec cytadeli, i spojrzała na stojącego w progu
mężczyznę wielkimi, niebieskimi oczami, w których zdążył się już
zakochać.

- Przepraszam, że pana niepokoję - zaczęła cichym, drżącym głosem -

mam jednak informację, która może się okazać...

background image

Urwała, widząc nadchodzącą ciotkę. Inspektor obejrzał się przez

ramię i rzekł do Klary stanowczym tonem:

- Proszę wybaczyć, ale muszę zamienić z pani bratanicą kilka słów na

osobności. -1 nie zważając na pełen rozpaczy okrzyk: „A cóż ona znów
zmalowała?!", rzucił do Roberta, by nikogo nie wpuszczał, wszedł do
pokoju i zamknął za sobą drzwi.

Zatrzymał się pośrodku i przez długą chwilę patrzyli na siebie w

milczeniu. On chłonął obraz dziewczyny ze swych snów, ona
próbowała uspokoić mocno bijące serce i przyspieszony oddech,
przykładając do piersi smukłą dłoń. Zapragnął ponownie ująć ją i do-
tknąć ustami, ale... wiedział, że nie wolno mu tego uczynić.

„Ona nie jest dla ciebie" - upomniał się w myślach, po czym zmusił

do odwrócenia wzroku i podejścia do biurka. Wziął do rąk jakieś
dokumenty i czekał.

- Moja ciocia dostała zaproszenie na dzisiejszy wieczór do kasyna w

Hotelu Europejskim. Od księcia Romanowa. Ja też muszę tam pójść.

Ostatnie słowa wypowiedziała nieomal z bólem.
Uniósł na nią pociemniałe oczy.
I znów czas zatrzymał się między nimi.
- Mogłabym zbliżyć się do księcia i... - szept umilkł.
„Nie chcę, byś się do niego zbliżała!"- chciał krzyknąć, ale nadal

milczał. Od czasu, gdy ujrzał ją w tym pokoju, nie wyrzekł ani słowa.

Zrobiła krok do przodu. Potem następny i nim zdołał rzec: „Nie!",

była już tak blisko, na wyciągnię-

background image

cie ręki... Więc wyciągnął ją. Ujął miękką, ciepłą dłoń dziewczyny i

wtulił usta w jej wnętrze. Konstancja westchnęła tylko. Trwali tak
długą chwilę, bez najmniejszego ruchu, bojąc się choć jednym gestem
przerwać ten magiczny moment.

Wreszcie Paul wypuścił dłoń dziewczyny i podniósł głowę. Ona

zrobiła krok w tył. Oboje oddychali z trudem, próbując zapanować nad
burzą uczuć. Jego oczy pociemniały z pragnienia, jej błyszczały od
powstrzymywanych łez. Wiedzieli, że dopóki Czarny Książę stoi
między nimi, nie ma dla nich przyszłości.

Konstancja owinęła się peleryną, jakby nagle ogarnął ją śmiertelny

chłód, i ruszyła do drzwi. Paul odprowadzał ją spojrzeniem, ale nie
próbował zatrzymać. Tuż przed wyjściem odwróciła się, by coś rzec,
ale pokręcił głową. Wyszła bez pożegnania.

On usiadł ciężko w fotelu, wpił palce we włosy i trwał tak dotąd, aż

pukanie do drzwi kazało mu wyprostować się i powrócić do roli
bezwzględnego inspektora policji, który nie miał żadnych uczuć.

Gdy zastępca wszedł do gabinetu, Paul de Bries rzucił krótko:
- Bierzemy się za księżniczkę Anastazję. To ona.
Maksymilian Romanow po wyjściu przyjaciela -choć o przyjaźni nie

mogło być już mowy, nie po tym, jak inspektor uparł się wrobić
rodzinę Romanowów w seryjne morderstwo - stał przez parę chwil jak
ogłuszony. Naraz dopadł bladej jak śmierć siostry, chwycił

background image

ją za ramiona i potrząsnął tak silnie, że aż jej wzrok oprzytomniał, a w

oczach pojawiły się łzy bólu.

- Uważaj na siebie, słyszysz?! - wydusił książę. -Pilnuj się! -

Przycisnął siostrę do piersi z całych sił i kryjąc twarz w jej włosach,
słuchał, jak łka. - On nie odpuści. De Bries będzie ścigał zabójczynię
tych dziewczyn dotąd, aż ją dopadnie. Jeżeli... jeżeli... -Głos uwiązł mu
w gardle. Nie był w stanie wypowiedzieć tych słów.

- To nie ja. - Usłyszał cichy głos Anastazji i aż osłabł z ulgi. Skoro ona

mówiła, że jest niewinna, on jej wierzył.

- Mimo wszystko masz się mieć na baczności - odparł miękko, czule,

stawiając siostrę przed sobą. - Możesz być następną ofiarą.

Kiwnęła głową, cmoknęła brata w policzek i wyszła zmęczonym

krokiem do swoich pokojów, by się przebrać po spacerze. Z dawnej,
uroczej, pełnej życia Anastazji Romanowej został jedynie cień.

Maks odprowadził ją wzrokiem, po czym, jak kilka dni wcześniej,

ruszył do stajni, dosiadł ulubionego ogiera i pognał w stronę lasu, gdzie
czekało nań wytchnienie w ramionach kochanki...

background image

ROZDZIAŁ VII


































background image

Swietłanę poznał na jakimś przyjęciu. Przyjaciel z wojska przywiódł

swą narzeczoną i przedstawił ją śmietance towarzyskiej Miasta, nie
bacząc na pełne wyższości komentarze, że owa narzeczona swoje lata
ma, a on, Władimir Kazanów, mógłby wybrać którąś z młodych panien
na wydaniu. Czego brakuje im, co znalazł u tamtej?

Maks, koneser kobiecego ciała, znał odpowiedź w chwili, gdy

Świetlana Grigorijewna przekroczyła próg salonu. Była piękna,
owszem, ale podobne jej otaczały księcia, od kiedy zaczął się
interesować kobietami, jednak Swieta miała coś jeszcze, w błysku
niesamowitej, fiołkowej barwy oczu, w pełnych gracji gestach dłoni, w
kształtach ciała, z którego chciało się zedrzeć suknie i gorsety, by
obnażone podziwiać niczym dzieło sztuki, a potem kochać do utraty
tchu... - to właśnie uczynił Czarny Książę jeszcze tej samej nocy.
Podstępem zwabił piękną Swietłanę do jednego z pustych pokoi, tam
zmusił ją szantażem - na przemian ze słodkimi słówkami - do
uległości, a potem zdarł z niej suknię i halki, postawił pośrodku
pokoju, nagą i drżącą, i długie chwile chłonął piękno jej ciała, okrytego
jedynie wodospadem lśniących w mroku czarnych włosów.

Potem wziął ją tak, jak się bierze swoją własność, nie pytając o zgodę.

Bezwzględnie, niemal brutalnie, nie dbając o uczucia kochanki,
zaspokoił żądzę, czując jakąś przewrotną satysfakcję, że oto posiadł
narzeczoną dawnego przyjaciela. Aż w końcu opadł na skotłowaną
pościel obok kobiety, z trudem powstrzymującej łzy...

background image

To stało się bardzo szybko.
Ktoś musiał donieść Władimirowi, gdzie podziewają się jego

narzeczona i przyjaciel, bo mężczyzna wpadł do pokoju gotów do
walki.

Maks zdążył jedynie dopiąć spodnie, na których ściągnięcie nie tracił

czasu, i już musiał bronić życia przed oszalałym z wściekłości
niedoszłym panem młodym. Ten nacierał na księcia z rapierem i Maks
nie miał wątpliwości, że chce go zabić - on mógł się bronić jedynie
pogrzebaczem, porwanym z kominka. To była niezła broń, ale jak
długo można nią walczyć?

Władimir atakował z furią, Maksymilian cofał się, odpierając silne

ciosy w milczeniu. Nie próbował przepraszać ani łagodzić sytuacji, nie
miał nawet takiego zamiaru. Bawił się tą potyczką, mimo że to nie była
zabawa, a walka na śmierć i życie. Gdzieś z oddali dobiegał płacz
kobiety, jej prośby i błagania, ale mężczyźni nie zważali na to. Chcieli
się pozabijać, ot co.

Który z nich wpadł na stolik i strącił lampę naftową? Nikt się już tego

nie dowie.

Ogień buchnął na pokój.
Świetlana krzyknęła dziko.
Władimir obejrzał się odruchowo, tracąc przeciwnika z oczu.
Maksymilian wziął zamach i z całej siły wbił pogrzebacz w szyję

mężczyzny.

Chlusnęła krew. Kobieta krzyczała. Goście i służba zbiegli się,

próbując ugasić pożar.

Książę, stojąc nad umierającym przeciwnikiem, oprzytomniał nagle i

zdał sobie sprawę z tego, co uczy

background image

nił: zabił broniącego czci swojej narzeczonej przyjaciela, a ową

narzeczoną dopadły płomienie. Wspaniałe włosy zajęły się ogniem.

Rzucił się ku kobiecie z tym, co chwycił w ręce: strojną narzutą.

Owinął materią wyrywającą się Swietłanę, chwycił na ręce i wypadł na
korytarz. Tam trzymał ją dotąd, aż omdlała, a płomienie zgasły.

Służba w tym czasie zdążyła zdusić ogień w sypialni.
Gdy wynosili na zewnątrz ciało Władimira, Romanow odwrócił

głowę. Targany wyrzutami sumienia nie chciał patrzeć na efekt swych
poczynań. Owszem, świadkowie do teraz mówią, że zabił w obronie
własnej - rapier przeciw pogrzebaczowi - ale Maks wiedział swoje:
gdyby nie jego przewrotność i zwykła zwierzęca żądza, przez którą
sięgnął po narzeczoną przyjaciela, ten żyłby, a Świetlana... Książę
zdjął narzutę z leżącej na podłodze kobiety i krzyknął cicho na widok,
jaki ukazał się jego oczom. Ogień dosięgną! twarzy i zmienił jej
połowę w czerwoną, nabrzmiałą maskę. Romanow ponownie odwrócił
wzrok...

Uratował Swietłanie życie, owszem, ale jednocześnie złamał je na

zawsze.

Kobieta długo leczyła poparzenia twarzy, blizny oszpeciły gładką

dotąd skórę. W jednej chwili straciła ukochanego człowieka i pozycję
towarzyską, bo przed niewierną zamknęły się drzwi wszystkich
szanujących się domów w Mieście. Oczywiście przed Czarnym
Księciem nadal stały one otworem, bo w oczach arystokratycznych
hipokrytów on niczym nie zawinił. Tak, posiadł narzeczoną innego,

background image

ale przecież za jej zgodą, tak, zabił Władimira, ale w obronie własnej

- Maksymilian Romanow był niewinny, a całe zajście przeszło do
romantycznych legend otaczających Czarnego Księcia. I tylko w nim
samym coś się zmieniło...

Otoczył Swietłanę opieką. Łożył na jej leczenie. Kupił dla niej dom w

lesie, by nie dosięgły jej krzywe spojrzenia i ludzka pogarda, a potem...
potem oswajał ją dotąd, aż wybaczyła i pokochała go całym sercem.

Od tej pory odwiedzał Swietłanę, ilekroć czuł taką potrzebę. Tylko w

jej ramionach doznawał pełnego zaspokojenia i ciała, i duszy.
Oddawała mu się z wdzięcznością i pokorą, jakiej nie znajdował u
innych, bo przecież gdyby nie jego szczodrość i dobroć, skończyłaby
jako żebraczka. A kiedy czas zatarł poczucie winy, on zaczął czuć tę
samą satysfakcję, co tamtego wieczoru, gdy zabił jej przyszłego męża.
Skrzywdził tę niewinną kobietę raz i krzywdził do tej pory, a ona mimo
to kochała go i zaspokajała jego żądze tak chętnie, z takim oddaniem,
jak wierny pies.

Teraz leżała obok, gładząc nagą pierś kochanka szczupłymi palcami i

wtulając we wnętrze jego dłoni gorące, nabrzmiałe miłością usta.

- Ostatnio często mnie odwiedzasz, mój książę -powiedziała cicho,

zaglądając mu w oczy.

Leżał na wznak, z ramieniem pod głową i patrzył niewidzącym

wzrokiem w pobielony sufit. Zamrugał, jakby obudziła go tymi
słowami ze snu, i przeniósł spojrzenie na twarz kochanki. Na jej
zniekształcony przez blizny profil. Skrzywił się lekko, na co ona

background image

zareagowała natychmiastowym odwróceniem głowy. Włosy, które w

końcu odrosły, ukryły szpetotę.

- Mam kłopoty - odparł, choć nie miał zamiaru nikomu się z nich

zwierzać. Tutaj jednak jego tajemnice były bezpieczne. Swietłana nie
miała komu ich przekazać. - Poznałem dziewczynę. Piękną, młodą
łanię i...

- Co stoi na przeszkodzie, byś ją sobie wziął? - zapytała cicho,

pilnując, by nie słyszał bólu w jej głosie. Ale on mówił właśnie po to,
by zadać kochance ból. Ranienie Świetlany sprawiało Maksowi
perwersyjną przyjemność.

- Nic - uciął krótko. - Będzie moja wcześniej czy później. Ale ja chcę

czegoś więcej niż młodego ciała w łożu. Pragnę się w końcu
ustatkować. Ożenić. I to jest mój problem: czy piękna Konstancja
Lubowiecka nadaje się na żonę? M o j ą żonę?

Swietłana usiadła nagle, na co on w pierwszym momencie nie zwrócił

uwagi. Dopiero po chwili spojrzał zdumiony na pobladłą twarz
kochanki.

- Konstancja Lubowiecka? - wyszeptała. - Córka Kazimierza

Lubowieckiego?

Kiwnął głową.
- Widzę, że nieobce ci to nazwisko i nieobca rodzina. Wiesz coś o

nich?

Kobieta z wahaniem pokręciła głową.
- Niewiele, same plotki. Mój ojciec bywał w miasteczku niedaleko ich

majątku i... Sąsiedzi omijali tamten dwór z daleka.

- Dlaczego?

background image

- Lubowiecki, choć zdolny cyrulik, co niejednemu życie uratował,

uchodził za perwersyjnego okrutnika. Brał wiejskie kobiety gwałtem, a
gdy któryś chłop protestował, nie szczędził bata. Zdarzyło się też kilka
tajemniczych zgonów, ale ludzie woleli przymykać oczy, niż narażać
się na gniew pana. Konstancja nie miała łatwego dzieciństwa...
Możliwe, że i ją ojciec...

- Przekonam się o tym osobiście. Już niedługo. - Maksymiliana

niewiele obeszły słowa kochanki. On sam przeszedł w młodości piekło
za sprawą despotycznego ojca, który również rzucał się na każdą
spódniczkę w zasięgu wzroku, a gdy nie dostał tego, co chciał, po
dobroci, sięgał po bat. Śmierć uwolniła ziemię od tego tyrana, a jego
synowi dała upragnioną wolność i fortunę. Teraz on uwolni Konstancję
od innego tyrana i da jej wszystko, czego nie dostała w dzieciństwie.
Obsypie ją klejnotami, ubierze w najpiękniejsze suknie, a na koniec,
gdy będzie pewien, że pragnie pojąć tę właśnie dziewczynę za żonę...
tak, dopiero wtedy ją weźmie. Dopiero wtedy...

Do tej jednak chwili musi gdzieś zaspokajać wściekłe pożądanie,

jakie budziła w nim Konstancja, a ciało świetlany jest tak chętne... tak
ponętne...

Z głuchym pomrukiem zagarnął kobietę ramieniem pod siebie,

gotów, by w nią wtargnąć, gdy tylko ona rozsunie nogi. Uczyniła to
szybko, jak zawsze, gotowa go przyjąć w wilgotniejące wnętrze. Gdy
uderzał - mocno, głęboko, rytmicznie - z wdzięcznością wychodziła
mu naprzeciw, nie zważając na ból, jaki

background image

jej zadaje. Kochała Maksymiliana Romanowa mimo wszystko, całym

zdruzgotanym sercem i żyła tylko dla niego, tylko dla tych chwil, gdy
wpadał do jej sypialni, rzucał ją na łóżko i brał niczym dziki ogier,
silnymi pchnięciami pozbawiając tchu. Dla tych chwil, gdy czuła, że
jest mu wszystkim, Swietłana Grigorijewna zaprzedała swoją duszę.

Ten wspaniały, piękny, bogaty mężczyzna był jej i tylko jej. Choć

przez kilka krótkich chwil...

Tego wieczoru kasyno w Hotelu Europejskim było pełne pięknych

kobiet i eleganckich mężczyzn. Otwierało swe podwoje jedynie raz w
tygodniu, więc arystokracja Miasta, spragniona hazardu na najwyż-
szym poziomie, ciągnęła tłumnie szeroką Promenadą. Pod wspaniały
wyniosły gmach zajeżdżały kocze i kolasy. Damy w gronostajowych
futrach, narzuconych na strojne suknie, stąpały po czerwonym dywanie
u boku odzianych we fraki i smokingi towarzyszy.

Tylko Czarny Książę, jak zwykle w czarnej marynarce i czarnych

spodniach - choć doskonałego kroju, to jednak zbyt nonszalanckich jak
na taką okazję - stał na galerii i obserwował napływających gości
gorejącymi w mroku oczami. Oparty o kolumnę, z rękoma splecionymi
na piersiach nie był widoczny z parteru, ale sam widział wszystkich.

- A ty co tu robisz, de Bries? - mruknął do siebie, gdy inspektor stanął

w progu wielkiej sali, oddając czarny płaszcz lokajowi. - Przyszedłeś
się rozerwać czy szpiegować?

background image

W tym momencie Paul, jak parę dni wcześniej, skierował spojrzenie

w górę. Maks nie zdążył się cofnąć. Inspektor uśmiechnął się ledwo
zauważalnie i skinął księciu głową, ten odpowiedział tym samym i
nagle... już miał odpowiedź, czemu zawdzięczał tę wizytę.

„Przekonamy się jeszcze dziś, czy mam rację" - pomyślał, czując

mimo woli zimny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

Kasyno ożyło gwarem rozmów. Ruletki rozpoczęły swój taniec.

Stoliki były oblegane przez chętnych do gry.

Kiedy drzwi otworzyły się po raz kolejny, do środka, dumnie

wyprostowana wkroczyła Klara Gott, a tuż za nią Konstancja
Lubowiecka, zachwycająca w jedwabnej białej sukni obszytej
tysiącami drobnych, lśniących w blasku świec kryształków. Wyglądała
niczym płatek śniegu, skromna, ale śliczna, dziewiczo czysta, acz
wzbudzająca pożądanie. Chciało się ją pochwycić w ręce i
jednocześnie podziwiać jedynie z daleka...

Oczy mężczyzn odprowadziły cudne zjawisko do miejsca, które

zajęła - tym razem wskazano im stolik pośrodku sali. Oczy kobiet
ciskały błyskawice, a zęby zaciskały się z zazdrości i nienawiści. Ta
przybłęda bez tytułów i koneksji tylko dzięki swej urodzie miała
szansę zgarnąć najlepszy kąsek w Mieście, księcia Romanowa.

Na sali znalazłoby się parę osób, które życzyłyby dziewczynie

spotkania z Doktorem Śmierć. Anastazja, której wzrok w tej sekundzie
padł na wpatrzonego

background image

w Konstancję brata, oszołomionego, zachwyconego do granic jej

wspaniałą urodą, również nie miałaby nic przeciwko temu. To się musi
źle skończyć. Oby dla tej dziewczyny. Oby nie dla Maksa czy dla niej,
Anastazji. Księżniczka odwróciła pociemniałe z nienawiści oczy i
skierowała się ku Paulowi de Briesowi.

Nie bała się go. Miała czyste sumienie i wierzyła w jego poczucie

sprawiedliwości. Paul nie skalał do tej pory rąk śmiercią niewinnego
człowieka. Nie posłał na szafot kogoś, kto nie dokonał zarzucanych mu
czynów. Anastazji wydawało się, że jest bezpieczna.

Inspektor pozwolił, by podeszła doń i zaczęła rozmowę, choć jego

serce wyrywało się ku Konstancji. Potrafił jednak nad sobą panować.

- Dobry wieczór, inspektorze - zaczęła księżniczka oficjalnym tonem,

ale już następne słowa brzmiały naturalnie, ciepło i serdecznie: -
Wybaczę ci twoje dzisiejsze zachowanie, Paul, jeśli odkupisz swe winy
i dotrzymasz mi towarzystwa dzisiejszej nocy.

Bez słowa skłonił się i ucałował jej dłoń. Nie mógł obiecać tego, o co

prosiła, bo jeżeli inna poprosi o to samo...

- Przyszedłeś dla rozrywki czy służbowo? - indagowała bez zbytniej

ciekawości, idąc u boku mężczyzny środkiem sali. - Może szukasz
wśród gości Doktora Śmierć? - Zajrzała mu w oczy, nie odwrócił
wzroku. - Naprawdę myślisz, że to ktoś z nas? Może to zwyrodniały
służący czy gwardzista? Żebrak, złodziejaszek czy wreszcie zwykły
włóczęga? Dlaczego zwracasz się przeciwko swojej klasie?

background image

- Dobrze wiesz, Anastazjo, że żadna z ofiar nie została obrabowana.

Nie spotkałem się też z takim wyrafinowaniem w przypadku
włóczęgów, choćby nie wiem jak zdeprawowanych. Oni mordują
równie szybko, ale ciosem noża pod żebra, daleko im do finezji, z jaką
zabija Doktor Śmierć. Morderca jest tu, na tej sali, w tym momencie.
Rozgląda się, wypatrując następnej ofiary.

Powiódł wzrokiem po tłumie rozentuzjazmowanych gości. Anastazja

podążyła za jego spojrzeniem, czując lodowaty dreszcz biegnący
wzdłuż kręgosłupa, skuwający serce przerażeniem. Do tej pory nie
przyjmowała do wiadomości ostrzeżeń brata, w tym momencie
zrozumiała, że to ona może być następna. Dziś, jutro czy pojutrze może
poczuć ostrze na karku i osunąć się na zimny bruk bez życia. Przeraziło
to księżniczkę śmiertelnie.

De Bries przyglądał się pobladłej dziewczynie, myśląc o tym samym.
Możesz być następna, piękna, pełna życia i uroku Anastazjo

Romanowa, o ile to nie ty zadajesz śmiertelny cios. Twoja bladość jest
odpowiedzią na to pytanie, ale nie mogę go wypowiedzieć, bo
skłamiesz. Miej się więc na baczności, jeżeli jesteś niewinna. Jeśli
jesteś morderczynią, strzeż się tym bardziej.

Ukłonił się dziewczynie i zostawił ją, zdrętwiałą z przerażenia,

pośrodku sali.

Dotknięcie czyjejś dłoni na ramieniu nieomal wyrwało krzyk z jej

gardła. Szarpnęła się w tył, ale słysząc uspokajający głos brata, z
pełnym ulgi westchnieniem,

background image

które zabrzmiało jak szloch, pozwoliła się ująć pod łokieć i

poprowadzić do stolika, przy którym siedziały Klara z bratanicą.

- Coś się stało? - zapytał jeszcze szeptem Maks. -Cała drżysz. Coś ci

powiedział? - Spojrzał z niechęcią na oddalającego się inspektora.

- Ostrzegał przed mordercą. Mówił, że on jest tutaj, wśród nas. I... ja

mu wierzę.

Książę wzruszył ledwo zauważalnie ramionami i po chwili witał się z

siedzącymi przy stoliku do gry gośćmi. A gdy Konstancja podniosła
nań swe niezwykle piękne oczy, w jednej sekundzie zapomniał o całym
świecie. O obawach swej siostry również. W błękitnym spojrzeniu
można się było zatracić...

Było dobrze po północy. Goście bawili się znakomicie. Nic nie

zakłócało beztroskiego nastroju. Klara Gott to wygrywała, to
przegrywała i wciąż miała ochotę na więcej. Anastazja i Maksymilian
Romanowowie krążyli między przyjaciółmi i znajomymi, zamieniając
z każdym parę miłych słów. Gdyby nie byli rodzeństwem, stanowiliby
idealną parę. Oboje piękni, dumni i świadomi swej pozycji. Ona
urocza, on władczy. Bogaci do granic przyzwoitości i tej przyzwoitości
pozbawieni. Podziwiani przez całe Miasto, przez wszystkich tak samo
kochani, jak nienawidzeni.

Patrząc na siostrzano-braterską miłość, z jaką się do siebie zwracali,

nikt nie miał wątpliwości, że Anastazja jest jedynym czułym punktem
księcia Romanowa. Jeżeli ktoś chce go dosięgnąć, wystarczy, że ude-

background image

rzy w ten właśnie punkt. Paul de Bries, obserwując tę dwójkę przez

cały wieczór, nagle to sobie uświadomił i... straszne przeczucie
zmroziło mu serce.

Maksymilian właśnie oddał siostrę któremuś z przyjaciół i podszedł

do stolika, przy którym siedziały Klara z Konstancją.

Paul, nadal czując chłód w sercu, ruszył w tę samą stronę. Musi

porozmawiać z Maksymilianem, ostrzec go. Musi chronić...

„Zaraz, zaraz, co on mówi? Co...?!"
- Tak właśnie. Dobrze mnie pani zrozumiała. Zagrajmy o najwyższą

stawkę: Konstancję.

Przy stoliku zapadła cisza. Oczy wszystkich wpatrywały się z

niedowierzaniem i narastającym podnieceniem w Czarnego Księcia.
Ten opierał się niedbale obiema dłońmi o oparcie krzesła, na którym
spoczywała, nieruchomo niczym kamienna rzeźba, Konstancja
Lubowiecka, i ciągnął:

- Jeżeli przegram, spłacę pomnożone przez sto długi jej ojca, a pani

wyjdzie stąd bogata. Jeśli zaś wygram, pani bratanica będzie moja.

Ot tak. „Będzie moja".
Klara Gott siedziała ogłuszona tymi słowami. Jednocześnie chciała

tego i nie chciała! Konstancja była warta dużo więcej niż to, co winien
był Klarze Lubowiecki, ale z drugiej strony już dziś oddałaby dziewkę
w ręce tego, któremu ją przeznaczyła! Może jednak stawka pójdzie w
górę, jeśli Klara przystąpi do gry? A nuż uda się jej wygrać i nie dość,
że zatrzyma dziewczynę, to jeszcze książę obsypie ją złotem? I
oczywi-

background image

ście przy następnej okazji znów spróbuje Konstancję zdobyć?
Tak! Ten zakład był wyśmienitym pomysłem! Trzeba sobie

przypomnieć tylko zasady gry i... liczyć na szczęście. Na dużo
szczęścia.

- Wchodzę do gry. - Usłyszała nagle i nie wierząc własnym uszom,

przeniosła osłupiałe spojrzenie z księcia na... inspektora policji, który
jak gdyby nigdy nic zajmował jedno z wolnych krzeseł.

Przy stoliku nagle zostało ich troje: Maksymilian Romanow, Klara

Gott i Paul de Bries. Nikt więcej nie śmiał przystąpić do pojedynku z
Czarnym Księciem. Każdy wiedział, że jego gniew w przypadku
przegranej będzie straszny. Tak jak straszne było spojrzenie, które w
tej chwili posłał inspektorowi.

- A stać cię na to? - wycedził.
- Przyjmiesz weksel - odparł spokojnie Paul. Nie zapytał, czy

Romanow zechce to uczynić, a właśnie stwierdził fakt.

Maks w jednej chwili opanował gniew, skupiając spojrzenie na

przyjacielu. Badał jego twarz i próbował wyczytać intencje, które nim
powodowały. Dopiero gdy na Paula spojrzała również Konstancja...
Maks miał jasność. Tych dwoje było w sobie zakochanych!
Dziewczyna, której pragnął on, Maksymilian Romanow, i która,
wydawało się do dziś, pragnęła jego, i mężczyzna, którego do
niedawna nazywał przyjacielem!

Ta rozgrywka może być całkiem ciekawa. Co jednak będzie, gdy

Konstancję wygra... de Bries?

background image

Książę, który zazwyczaj nie uciekał się do żadnych sztuczek i grał

uczciwie, wierząc w swą szczęśliwą gwiazdę i mistrzowskie
umiejętności, tym razem postanowił odwiesić uczciwość na kołek.
Stawka była zbyt wysoka, by ryzykować przegraną. A że każda,
absolutnie każda talia kart w tej sali była znaczona...

-Ja... ja się nie zgadzam - odezwała się naraz Konstancja. Cicho, ale

stanowczo. - Nie jestem rzeczą, by można mnie było wygrać czy
przegrać.

- Zamknij się! - syknęła Klara. Tylko tego brakowało, by przez

„zgadzam się" czy „nie zgadzam" tej niewdzięcznej dziwki straciła
taką okazję. - Jeżeli się nie zamkniesz, jeszcze dziś sprzedam cię do
najpodlejsze-go burdelu i będziesz błagała księcia, by cię wykupił. Stój
więc i milcz!

Dziewczyna zacisnęła usta, pochyliła głowę i wbiła wzrok we własne

ręce, zaciśnięte kurczowo na oparciu krzesła. Żaden z mężczyzn nie
skomentował tego ani słowem.

- Żądam nowej talii, którą sama wskażę - odezwała się Klara

ponownie.

Książę kiwnął przyzwalająco głową.
Podszedł krupier z tacą, na której leżał stos nowych, szczelnie

opakowanych kart. Klara wybrała jedną z talii, wyjęła plik kart i
obejrzała dokładnie kilka z nich. Romanow uśmiechnął się w duchu z
politowaniem. Jeżeli już on sam znaczył karty, czynił to tak, by nikt,
absolutnie nikt nie był w stanie wypatrzyć znaków. Delikatne nakłucia
cienką igłą były wyczuwalne tylko przez tego, kto je wykonał. Na
pewno nie przez

background image

pazerną babę, której ręce trzęsły się z chciwości i podniecenia, a oczy

- jak oczy rekina, który poczuł krew - wypatrywały pełnej kiesy, a nie
ukrytych znaków.

Klara zadowolona skinęła głową i oddała talię krupierowi.
Gra się rozpoczęła.
Pierwsze rozdanie.
Klara z zadowoleniem przyjmuje dwie pary, asy na piątkach, Paul

krzywi się lekko na widok żałosnej pary dwójek, zaś Maks... jego twarz
jest doskonale nieruchoma. Nikt nie wie, jakie karty dostał. I jakie
dobiera, również nie.

Następuje rozdanie za rozdaniem. Emocje rosną. Klara, wiedząc, o

jaką stawkę gra się toczy, próbuje zdobyć trzeciego asa. Paul w pewnej
chwili wymienia cztery karty i... aż wstrzymuje oddech, widząc, co
dostał w zamian! Jedna jedyna dama kier i będzie miał królewskiego
pokera! Musi, musi wykazać się cierpliwością i czekać na upragnioną
damę! Musi również zachować pokerową twarz, bo jego rywal...
właśnie mówi słowo, za które Paul go przeklina:

- Sprawdzam.
Zegnaj, Konstancjo Lubowiecka.
Klara Gott wzdycha ciężko, jakby do tej pory przez całą grę

wstrzymywała powietrze, ale zaraz z zadowoloną miną wykłada trzy
piątki.

- Mało - mówi Romanow.
Kobieta dorzuca dwa asy i uśmiecha się zadowolona. Fuli. Całkiem

mocna karta.

- Inspektorze? - Książę zwraca się do Paula.

background image

Ten kręci głową. Bez damy kier nie ma nic. Kompletnie nic.
Romanow rzuca na stół karetę króli i w następnej sekundzie patrzy

wprost na Konstancję. Jesteś moja.

background image

ROZDZIAŁ VIII

































background image

Z tamtego wieczoru pamiętała poszczególne obrazy. Czas porwał się

na strzępy, tracąc ciągłość, a może to jej umysł funkcjonował z
przerwami?

Cisza, jaka zapanowała na sali po rzuceniu na stół czterech króli.

Nagły aplauz, wręcz wrzask radości i podniecenia, gdy do wszystkich
dotarło, że Czarny Książę wygrał tę partię. Uścisk jego dłoni na jej
nadgarstku, jakby bał się, że zdobycz umknie i... chęć wyrwania ręki,
odepchnięcia tej dłoni, uwolnienia się od niechcianego mężczyzny raz
na zawsze, która w następnej chwili ustąpiła miejsca innemu uczuciu -
gdy spojrzała na Paula de Briesa. Na zastygły w niewzruszoną maskę
wyraz jego twarzy, na jego oczy wpatrzone w nią, Konstancję, i rękę
wysuniętą w stronę kart, ale tak naprawdę w j e j stronę...

Konstancja odwróciła wzrok pierwsza.
Paul wstał i odszedł bez pożegnania.
Książę, odprowadziwszy go wzrokiem, z nieprzeniknionym wyrazem

twarzy ukłonił się zdawkowo Klarze i zebranym wokół stołu gościom,
po czym - nie wypuszczając nadgarstka dziewczyny - rzucił półgło-
sem:

- Idziemy.
Ona bezwolnie ruszyła za swoim panem do wyjścia.
Klara Gott siedziała długą chwilę bez ruchu, całkiem oszołomiona. W

jednej chwili zrozumiała, że to koniec. Koniec kariery, nim na dobre
się rozpoczęła. Bez dziewczyny była nikim i pozostanie nikim. Żadna
arystokratka nie zaprosi jej, Klary, na herbatkę czy najmarniejsze

background image

przyjęcie, o balu nie wspominając. Na Konstancję liczyć nie będzie

mogła, co to, to nie. Nie po tych uderzeniach w piękną buzię, szarpaniu
za włosy, poniewieraniu na każdym kroku i dwóch miesiącach w
brzydkim, małym pokoiku. Owszem, wprowadziła bratanicę na salony
i... nie dostanie nic w zamian. Kompletnie nic!

W pierwszym momencie, gdy to zrozumiała, zwróciła się z

błagalnym grymasem twarzy w stronę dziewczyny, ale tamta nie
patrzyła na nią. Stara kobieta podążyła wzrokiem za jej spojrzeniem i...
aż wstrzymała oddech, a potem zaśmiała się w duchu. Bo Konstancja w
tym momencie cierpiała bardziej niż ona. Inspektor policji, który
niespodziewanie przystąpił do gry, również.

Tu was mam! Uradowana patrzyła na dwoje zakochanych, co na

pewno nie uszło uwagi Czarnego Księcia, o nieee, jego czarne oczy
błyszczały złowrogo i nie był to błysk triumfu... Może da się to jakoś
wykorzystać? Ona, Klara, mogłaby się przysłużyć tym dwojgu.
Mogłaby ułatwić zakochanym tajemne schadzki, a gdy zdobędzie ich
zaufanie... Gdy Maks Romanow wstał i rzucił do Konstancji przez
zaciśnięte zęby: „Idziemy!", Klara nieomal roześmiała się na głos.
Prawdę mówiąc, zabawa dopiero się zaczyna, a ona ma szansę nieco
namotać w tym trójkąciku. Musi tylko cierpliwie poczekać, aż książę
da dziewczynie tak popalić, że ta zatęskni za domem i ciotunią. Klara
przywitają z otwartymi ramionami!

- Wasza Wysokość, proszę... - jęknęła cicho Konstancja, gdy długimi

krokami, nie zważając na nią,

background image

szedł przez hol w stronę schodów, ciągnąc ją za sobą.
- Chciałabym pożegnać się z ciotką, chciałabym...
-Już ja wiem, kogo byś chciała - odwarknął, po czym jednym

szarpnięciem zwrócił ją ku sobie i przycisnął do piersi tak mocno, że
straciła oddech. Patrzyła w jego pociemniałe z wściekłości oczy, bojąc
się głębiej odetchnąć.

- Za nim poszłabyś bez słowa skargi, co? Jak to się stało, że jeszcze

niedawno oddałabyś mi się w ciemnej ulicy, a dziś marzysz o innym?
Kiedy to zbliżyliście się do siebie na tyle, by poczuć pożądanie? Tylko
nie mów, że to miłość! - Zaśmiał się cicho, pogardliwie, widząc, jak
dziewczyna otwiera usta, by zaprotestować. - W miłość między tobą a
nim nie uwierzę. On nie potrafi kochać. Ty umiesz tylko kręcić
ponętnie tyłkiem. A skoroś taka niewyżyta, dogodzę ci dzisiaj tak, że
zapomnisz o Paulu de Briesie.

Szarpnął ją w kierunku drzwi. Wyszli na podjazd, gdzie czekał już

powóz Romanowów.

Wepchnął dziewczynę do środka, wsiadł za nią i... wydał zduszony

okrzyk:

- Anastazjo! Co ty tu robisz?! Ciemnozielone oczy siostry, teraz

niemal czarne, patrzyły nań bez wzruszenia, niemal surowo, gdy
mówiła:

- Chcę, żebyś odesłał tę dziewczynę do domu. Nie życzę sobie jej

obecności w pałacu.

Książę usiadł naprzeciw nich i pochylił się ku siostrze, chcąc ująć jej

dłonie w swoje, ale cofnęła się.

- Nie miałaś nic przeciwko Marii Dubrownej ani Isabell

Montgomery... - zaczął pojednawczym tonem, ale księżniczka odparła
krótko:

background image

- Przeciwko tej tu mam.
-Ja mogę... - zaczęła Konstancja, ale Maks przerwał jej niecierpliwie:
- Żadna z was nie będzie decydowała za mnie. Ona - skinął w stronę

Konstancji - zamieszka w pałacu, a ty - wbił ostre spojrzenie w siostrę -
pogodzisz się z tym bez szemrania.

- A jeśli nie? - Anastazja uniosła wyzywająco podbródek.
- Droga wolna. - Maks kopnięciem otworzył drzwiczki pojazdu. Przez

długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Nagle księżniczka wstała,
wyskoczyła na zewnątrz, nim zdołał ją powstrzymać, trzasnęła
drzwiczkami i krzyknęła:

- Pożałujesz tego!
Po czym pobiegła w noc.
Czarny Książę, pobladły z furii, walnął pięścią w ściankę powozu,

dając znać stangretowi, by ruszał. Konstancja zaś wtuliła się plecami w
oparcie fotela, by nie zechciał wyładować wściekłości na niej. Ale
Maksymilian Romanow potrafił zapanować nad emocjami. Wtedy
kiedy chciał, oczywiście.

Paul de Bries obserwował tę scenę, stojąc w podcieniu filaru. On

również potrafił być chłodny i opanowany. Owszem, rywal odjeżdżał z
jego ukochaną, owszem, spędzi ona dzisiejszą noc w ramionach
tamtego, ale... w tym momencie ważniejsza była księżniczka
Anastazja, która biegła sama, w ciemną noc, wprost w objęcia śmierci.
Gdy powóz znikł w mroku, inspektor bez wahania ruszył za nią...

background image

Widząc, jak skręca z jasno oświetlonej Promenady w ciemną uliczkę,

pokręcił głową i przyspieszył kroku, lecz nagle, w chwili gdy również
miał skręcić, zatrzymał się. Nie dlatego, że zrezygnował ze śledzenia
księżniczki, nie dlatego również, że odeszła go chęć chronienia jej
przed niebezpieczeństwem czekającym w ciemnych zaułkach Miasta...

- To ja, Anastazjo - odezwał się cicho. Dziewczyna, która za rogiem

przylgnęła plecami

do ściany domu, ściskając w dłoni sztylet, na dźwięk znajomego

głosu opuściła broń.

- Czego chcesz? - zapytała odpychającym tonem, z trudem panując

nad łzami.

Ona nadal stała za załomem muru, on wciąż na ulicy.
- Wiem, czego nie chcę. Nie chcę, by stała ci się krzywda.
- Więc nie pozwól mu, Paul. Zrób wszystko, by ta... ta mała, podła

zdzira nie trafiła do mojego domu.

- Anastazjo... - zaczął pojednawczym tonem, choć zraniła go do

żywego, wyrażając się w ten sposób o Konstancji.

-Wiem! Wiem, że jesteś w niej zakochany! Nawet ktoś najbardziej

tępy na świecie by to zrozumiał, widząc, jak się gapicie na siebie, jak
stajesz do pojedynku o nią! Wiem, że nie przyjmiesz słowa prawdy o
pannie Lubowieckiej, nawet jeśli wypowie je ktoś, kto nie potrafi cię
okłamać...

Nie widział twarzy dziewczyny, ukrytej za murem, ale wiedział, że

płacze.

- Ona nie jest taka, jaką wy, mężczyźni, ją widzicie... Ja... się jej boję

- dokończyła z desperacją, wyszła zza

background image

węgła i stanęła naprzeciw Paula. Blisko. Na wyciągnięcie ręki.

Wystarczy, że sięgnie po tę młodą, ognistowłosą piękność i...

- Paul, kocham cię. Wiesz to nie od dziś - zaczęła miękko, choć z

bólem. - Nie będę się narzucać z niechcianą miłością, ale proszę cię
jako przyjaciela i obrońcę: nie pozwól, by Konstancja zamieszkała w
moim domu.

Mężczyzna patrzył w błyszczące od łez oczy dziewczyny, którą

również kochał, ale jak siostrę, choć nie tego oczekiwała. Pragnął
zamknąć ją w ramionach, uspokoić cichym: „Dobrze, będzie, jak
pragniesz", ale nie mógł albo nie chciał tego uczynić.

- Za dużo ode mnie wymagasz - odparł głosem bardziej surowym,

niżby chciał. - Nie mam wpływu na wybory twojego brata. Co niby
miałbym mu powiedzieć? „Nie zgadzam się, byś zapraszał do siebie
pannę Lubowiecką?" Na jakiej niby podstawie? Jak bym to
wytłumaczył inaczej niż zazdrością? Już wystarczająco zbłaźniłem się
dziś wieczorem, zasiadając do gry... -dokończył z goryczą.

- Spłacę twoje długi, tylko...
- Nie! Ani się waż! - krzyknął z gniewem.
Nie zważając na ten gniew, Anastazja zarzuciła mu ręce na szyję i

wtuliła się weń całym ciałem, które drżało lekko pod niedającą ciepła
aksamitną peleryną.

- Paul, ona nie jest taka niewinna, za jaką chce uchodzić! -

wyszeptała.

Próbował oderwać od siebie dziewczynę, ale nie pozwoliła na to.
- Którejś nocy ją śledziłam i...

background image

Chwycił jej drobną twarz w dłonie i przytrzymał, wbijając gniewny

wzrok w jej źrenice.

- Tak! Dobrze słyszysz! Śledziłam twoją śliczną, niewinną

Konstancję...

- W nocy? Wyszłaś sama w noc, wiedząc, że po ulicach krąży

bezwzględny morderca?! - Paul z trudem panował nad gniewem.

- Boisz się o mnie? - Anastazja zaśmiała się cicho.
- Albo utwierdzam w przeświadczeniu, że to ty zabijasz - odmruknął.
Pokręciła głową.
- Jeżeli już, to ona.
Paul cofnął się o krok tak gwałtownie, że Anastazja się zachwiała.
- Nie będę słuchał tych podłych, bezpodstawnych oskarżeń! Zamiast

włóczyć się samotnie po nocach, zadbaj o dobre alibi, gdy znów ktoś
zginie!

Chciał odejść, ale zatrzymała go, równie rozgniewana jak on.
- Nie interesuje cię, co widziałam? Może mam zgłosić się na policję i

złożyć oficjalne zeznanie?

- Co widziałaś? - rzucił nieprzyjaznym tonem i bez krzty ciekawości.
- Otóż twoja Konstancja...
- I nie mów tak o niej. Teraz jest Konstancją twojego brata.
- Nie wydaje ci się podejrzane, że w ogóle znalazła się nocą na ulicy?
- Nie mniej ani nie więcej niż fakt, że ty również - odparł chłodno,

ale... tak, zdziwiło go to. Anastazja

background image

Romanowa była wolnym duchem, mogła wchodzić do pałacu i

wychodzić o różnych porach dnia i nocy, nikogo nie dziwiły jej
samotne eskapady, choć teraz, w tych niespokojnych czasach,
obawiano się o życie księżniczki.

Co jednak robiła na ulicach uśpionego Miasta Konstancja

Lubowiecka, strzeżona niczym źrenica oka przez cerbera zwanego
Klarą Gott?

- Dobrze, opowiedz mi o wszystkim, co cię zaniepokoiło - rzekł już

spokojniejszym tonem.

Księżniczka skinęła głową, patrząc nań lekko zmrużonymi oczami.

Jeżeli nie chciała stracić Paula na zawsze, musi teraz mocno uważać na
każde słowo.

- Gdy pojawiła się w kasynie i od razu wpadła w oko memu bratu,

postanowiłam się jej przyjrzeć. Chciałam wiedzieć, czy jest tak piękna,
jak to mówią, i czy... stanowi zagrożenie. Wiem, co powiesz, Maks
miewał niezliczone miłostki i nie raz sprowadzał do domu swoje
kochanki, ale czułam, że tym razem to może być coś poważniejszego
niż przelotny romans. Rzeczywiście, Konstancja jest godna grzechu -
przyznała z westchnieniem.

Paul ujął ją pod brodę i uniósł jej twarz.
- Nie ustępujesz jej urodą i wdziękiem - rzekł cicho, serdecznie, ale

odtrąciła jego dłoń.

- Mimo to wybrałeś ją- odparła z goryczą. Nic nie mógł na to

odpowiedzieć.

- Wiem, wiem, serce nie sługa - prychnęła, nie doczekawszy się

zaprzeczenia, i po chwili mówiła dalej: - Ukryłam się w stajniach przy
domu jej ciotki i cier-

background image

pliwie czekałam. Na początku nie wiadomo na co, ale... następnej

nocy cierpliwość się opłaciła. To twoje niewiniątko, co na pierwszy
rzut oka do trzech nie potrafi zliczyć, około trzeciej nad ranem, gdy sen
jest najtwardszy, wyjrzało przez okno, po czym całkiem sprawnie
przeszło po wąskim gzymsie, zsunęło się po konarach wiązu rosnącego
pod domem, przemknęło pod murem do ukrytej furtki i... tyle je
widziałam.

Paul słuchał tych słów z rosnącym niedowierzaniem.
Konstancja? O trzeciej w nocy? Wymyka się z domu ciotki?! Nie, to

nie mieściło się inspektorowi w głowie. Przecież znał się na ludziach!
Umiał poznać, kto jest do takich czynów zdolny, a kto nie! I
Konstancja... Ona nie potrafiłaby...!

Czy jednak na pewno?
Czy nie zaślepia cię uczucie, Paulu de Briesie?
A może to Anastazja widziała, co chciała zobaczyć? Może to

pokojówka wymykała się na tajemną schadzkę? -To właśnie
powiedział na głos.

Księżniczka zaśmiała się cicho i pokręciła głową.
- Wiem, że chciałbyś to właśnie usłyszeć, ale nic z tego, mój kochany.
Skrzywił się lekko na to „mój kochany". Niechciane uczucie

dziewczyny ciążyło mu coraz bardziej.

- To była panna Lubowiecka, przykro mi, inspektorze de Bries.
- Wymykanie się z domu, nawet nocą, nie jest jeszcze przestępstwem

- zauważył chłodno. - Od nocnych spacerów do morderstwa droga
daleka.

background image

Wzruszyła ramionami.
- Nie mam dowodów, że to ona je popełniła, a jedynie przeczucie...
- Nie chcę tego słuchać! - przerwał jej z gniewem.
- Więc czekaj na kolejną ofiarę! - Księżniczkę też poniosło. - A gdy

już będziesz pochylał się na zimnym ciałem zamordowanej
dziewczyny, być może moim ciałem, przypomnij sobie tę rozmowę! I
fakt, że cię ostrzegłam! Na twoim sumieniu zaciąży następna śmierć!

Odwróciła się na pięcie i chciała odejść, ale zatrzymał ją żelazny

uścisk dłoni inspektora.

- Nic z tego, moja panno. Nie pozwolę ci narażać się na

niebezpieczeństwo.

Próbowała się wyrwać, ale zamknął ją w objęciach i czekał dotąd, aż

uspokoiła się i ucichła, łykając łzy.

- Mogłabym cię zabić, wiesz? - Poczuł pod żebrem ostrze sztyletu,

który przez cały ten czas miała w ręku. - Mogłabym zatopić ten nóż w
twoim nieczułym sercu i powiedzieć, że uczyniłam to w obronie
własnej. Ze to ty jesteś Doktorem Śmierć.

- Nie mogłabyś, bo nie potrafisz zabijać z zimną krwią - odparł cicho.
- Ona potrafi, wiesz? Twoja błękitnooka Konstancja. Zapytaj, skąd

pochodzi i jak się tam zabawiała, będąc małą, słodką dziewczynką...

Słowa księżniczki nie dawały mu zasnąć. Chciał jechać do majątku

Lubowieckich jeszcze tej nocy, ale był zbyt wyczerpany, by myśleć
jasno i działać roz-

background image

sądnie. Długie chwile przewracał się z boku na bok w zimnym,

pustym łóżku, marząc, by wszystko, co powiedziała dziś Anastazja,
okazało się łgarstwem albo koszmarnym snem. Ona jednak nie myślała
przyznawać się do kłamstwa, choć zarzucał jej to przez całą drogę do
pałacu Romanowów.

Wreszcie, tuż pod bramą, krzyknęła z wściekłością:
- Nie wierzysz mi? Więc sam ją zapytaj! Grzeje pewnie łóżko memu

bratu!

Paul, zraniony do żywego, oddał ją w ręce pałacowej gwardii i wrócił

do siebie, przez całą drogę ciskając gromy na głowę Anastazji, a
potem, gdy znalazł się wreszcie w swojej sypialni, wyobrażał sobie
Konstancję w ramionach przyjaciela.

Nie mógł zasnąć.
Książę Maksymilian Romanow także nie spał.
Wracając do pałacu, mierzył Konstancję, wciśniętą w kąt powozu,

wściekłym, niemal nienawistnym wzrokiem.

- Mając wybór między tobą a moją siostrą, wybrałem ciebie - rzekł

zduszonym głosem. - Obyś okazała się tego warta.

- Nie prosiłam o to - odszepnęła, a jego zdumiał sam fakt, że śmiała

się w takiej chwili odezwać. Czyżby w tym potulnym kociątku kryła
się lwica? On, Czarny Książę, lubił obłaskawiać dzikie koty, a jeśli nie
było to możliwe, łamać im karki...

Mierzył drżącą dziewczynę spojrzeniem do momentu, gdy powóz

zatrzymał się, a stangret otworzył

background image

drzwiczki. Dopiero wtedy odwrócił wzrok i wysiadł, nie czekając na

nią.

Służący pomógł Konstancji wysiąść i powiódł ją do salonu, gdzie

miała oczekiwać na dalsze polecenia.

Nikt ze służby nie wiedział, jak ma traktować nowo przybyłą. Czy to

nowa kochanka pana domu? Przyjaciółka księżniczki? Pokojówka?
Przyszła księżna?

Na wszelki wypadek więc postanowili trzymać się od niej z daleka i

czekać na rozwój wypadków. Ona również czekała, nie zdjąwszy
nawet peleryny, obszytej drogim futrem, którą ciotka Klara zamówiła
dla bratanicy zaraz po balu.

Ciotka Klara... Jak bardzo Konstancja pragnęła w tej chwili znaleźć

się w domu swej krewnej. Nawet i w pokoiku na poddaszu, ciasnym i
zimnym, o ileż jednak przytulniejszym od wspaniałego salonu Ro-
manowów. Salonu skąpanego w świetle świec, złocie i królewskim
błękicie. O ścianach wyłożonych ręcznie malowanymi jedwabnymi
tapetami. Oknach na całą wysokość, teraz zasłoniętych ciężkimi
storami, lśniącej podłodze i dywanach z grubym włosiem, w których
tonęły stopy. Żyrandolu, zdobnym w kryształy, które rzucały wokół
tęczowe skry. Z kominkiem naprzeciw drzwi, w którym mimo późnej
pory trzaskał ogień...

Piękny był to pokój, ale pusty. Konstancja czuła tę pustkę każdą

komórką swego ciała. I jeszcze strach, co przyniesie jutro. Nie, nie
jutro, a najbliższa noc!

Nie miała wątpliwości, że Czarny Książę udowodni swe prawa do

niej, Konstancji Lubowieckiej, jeszcze przed świtem...

background image

- Zabraniam ci się tak zachowywać! - krzyknął Romanow na widok

siostry wbiegającej do holu. W jego głosie brzmiały ulga i złość, tak
jak w oczach księżniczki mógł ujrzeć skruchę i wyzwanie
jednocześnie. -Nie wolno ci włóczyć się samej po zmroku, słyszysz?!

- Nie byłam sama - wycedziła w odpowiedzi. - Towarzyszył mi Paul

de Bries.

- O, to rzeczywiście byłaś w dobrych rękach! -prychnął ironicznie. -

Chciał cię aresztować?

- Chronić. Skoro nie potrafi tego uczynić mój brat. Książę pobladł.

Cios był celny.

- Nie ja wygnałem cię z powozu.
- Nie ty - zgodziła się. - Ty jedynie dałeś mi wybór: twoja nowa flama

albo ja. Wybrałam za ciebie.

- Nie waż się tak mówić o...
- Będę mówiła, co mi się podoba - rzuciła przez ramię, wychodząc z

pokoju. - Obyś ty nie musiał kiedyś wybierać. Między lojalnością w
stosunku do rodziny a zwykłym, zwierzęcym pożądaniem.

Chciał ją zatrzymać i potrząsnąć rozwydrzoną smarkulą z całych sił,

ale Anastazja umknęła do swoich pokojów, a on skompromitował się
przed służbą wystarczająco jak na jeden wieczór. W tym domu ściany
miały uszy i już każdy, od kamerdynera do kuchcika, wiedział, że pan
ma nową miłość, której panienka Anastazja widocznie nie znosiła.

Przyszłość zapowiadała się nader ciekawie...
Maks przeszedł do biblioteki, usiadł ciężko w fotelu, odebrał od

majordomusa szklaneczkę whisky

background image

i przełknął palący płyn jednym haustem. Zapatrzył się w płomienie

skaczące po drwach w kominku, myśląc nad tym, co go czeka w
najbliższych dniach. Anastazja znienawidziła wybrankę jego serca od
pierwszego spojrzenia. Tak samo mocno, jak on od pierwszego
spojrzenia się w Konstancji zakochał.

Bo był zakochany. To nie zwykłe zauroczenie kazało mu uganiać się

za tą dziewczyną, a coś więcej. Od chwili, gdy ją ujrzał, gdy zatonął w
błękitnym niczym morska toń spojrzeniu, gdy to spojrzenie uniosło się
i zajrzało na dno jego duszy, wiedział, że nie spocznie, dopóki jej nie
zdobędzie. Chciał, by te oczy wypełniły się pożądaniem i miłością. Do
niego. By pełne, pięknie wykrojone usta całowały go do utraty tchu. By
delikatne dłonie pieściły jego ciało, a szczupłe uda rozchylały się dla
niego i tylko dla niego.

Chciał ją posiąść.
Teraz.
Wstał. Odstawił pustą szklankę i ruszył do salonu, gdzie dziewczyna

trwała w niespokojnym oczekiwaniu.

Gdy tylko stanął na progu pokoju, wiedziała, że spełniły się jej

najgorsze obawy. Był niczym dzikie zwierzę, gotowe do spółkowania.

W kilku krokach przemierzył salon i stanął przed drżącą dziewczyną.

Chwycił jej twarz w dłonie i zatopił usta w jej ustach, wdarł się
językiem między rozwarte niczym do krzyku wargi dziewczyny i spijał
z nich słodycz. I ten krzyk.

Całował dotąd, aż zaczęła tracić oddech i przytomność, a i jemu

zabrakło tchu.

background image

Porwał mdlejącą dziewczynę na ręce i zaczął przemierzać po dwa

stopnie na raz w drodze do swej sypialni.

Tam cisnął ją na wielkie, zasłane purpurową pościelą łoże i chwilę

później zaczął zdzierać z siebie odzienie.

Marynarka poszła w kąt. Guziki koszuli rozprysły się na wszystkie

strony, bo nie miał ochoty rozpinać jednego po drugim, niemal
oszalały z podniecenia. W następnej chwili odkopnął na bok spodnie i
wreszcie nagi ruszył w kierunku znieruchomiałej z przerażenia
dziewczyny.

Sztyletem wyciągniętym spod materaca rozciął wiązanie gorsetu.

Suknia, halka, koszula - zdjęcie tego wszystkiego zajęło mu niewiele
więcej czasu. Widząc nóż w jego dłoni i morderczą determinację w
czarnych oczach, nie próbowała się bronić. Chwilę później leżała naga
i bezbronna, zdana na łaskę i niełaskę swego pana.

Przygwoździł jej ciało swoim i znów zaczął całować, ale tym razem

nie poprzestał na ustach, pragnąc skosztować każdego centymetra jej
skóry. Pieścił językiem, ssał, lizał zachłannie, głodny wciąż bardziej i
bardziej. Próbowała się wyrwać, ale trzymał mocno. Brutalnie,
bezwzględnie egzekwując swoje prawo do jej ust, jej piersi, jej ciała.
Wiła się pod jego pieszczotą, wbrew sobie czując, jak i ją ogarnia to
zwierzęce, pierwotne podniecenie. Jak i ona pragnie spełnienia w
ramionach tego mężczyzny.

Wbiła paznokcie w jego ramiona, przyciągając go do siebie z całych

sił. Podrzuciła biodrami raz i drugi,

background image

szukając wyprężonej, sztywnej, gorącej męskości, by nadziać się na

nią i brać, i dawać, dawać i brać.

Ale... Maks Romanow brał kochanki tylko na swoich prawach. Był

zdobywcą, a nie niewolnikiem. Cofnął się w momencie, gdy już, już
miała wchłonąć go w wilgotne, rozpalone wnętrze.

Rozwarła szeroko oczy, nic nie rozumiejąc.
- Nie tak szybko, moja droga - wymruczał. - Zabawa dopiero się

zaczyna. Twoje dziewictwo skonsumujemy w stosownym momencie.
Teraz pokażesz, czego nauczyli cię stajenni, bo nie uwierzę, że tak
rozbudzona stałaś się dopiero tutaj, w skromnych progach mojej
sypialni.

Odwróciła twarz, pragnąc umrzeć ze wstydu, ale siłą zmusił ją, by

spojrzała mu w oczy.

- Zabawiałaś się z nimi. - To było stwierdzenie faktu, a nie pytanie,

jednak ona odpowiedziała niemal z nienawiścią:

- Nie z nimi.
- Kto więc był twoim nauczycielem? Jak daleko się posunął? Czy

rzeczywiście jesteś dziewicą, czy też...?

-Jestem!
Znienacka wbił palec w jej płeć, aż jęknęła z zaskoczenia i bólu.

Natrafił na opór i cofnął dłoń. Mówiła prawdę, a on zachował się jak
skończony łajdak. Jednak musiało się jej to podobać, bo wysunęła - już
nie wiedział, czy mimowolnie czy celowo - biodra do przodu, szukając
zaspokojenia.

- Lubisz to... - szepnął ze zdziwieniem. - Urodziłaś się, by dawać i

brać rozkosz. Wszystko jedno, z kim

background image

zlegniesz i gdzie, w książęcym łożu czy na żołnierskiej pryczy, jesteś

urodzona do miłości. I taka perła, dziewiczo biała, wpadła w moje
ręce...

Opadł na bok i wsparł się na łokciu, mierząc nagie ciało dziewczyny

głodnym spojrzeniem. Ale był to głód kogoś, kto ma pewność, że za
chwilę naje się do syta. I odkłada ten posiłek, by rozkosz była tym
większa.

- Proszę, Wasza Wysokość, błagam... Jeśli mnie chcecie, weźcie, ale

nie poniżajcie - wyszeptała, łykając łzy upokorzenia.

- To broń się! - syknął. I znów jej dopadł.
Tym razem nie było to już pragnienie, a dzika, zwierzęca żądza.

Pragnął zadać jej taki sam ból, jakim płonęło jego ciało.

I zrobił to.
Zagarnął językiem brodawkę jej piersi i przygryzł tak, że rzuciła się

jak w agonii. Krzyknęła, ale zdusił ten krzyk dłonią. Próbowała
odepchnąć jego głowę, gdy bezlitośnie ssał wrażliwe ciało, kąsając je
co chwila, ale nie pozwolił na to, unieruchamiając jej ręce. Zaczęła
walczyć, jakby od tego zależało jej życie, jednocześnie głęboko w
podbrzuszu czując... narastający żar. Z jej gardła wydarł się
mimowolny, pierwotny krzyk, który podniecił go jeszcze bardziej.

Odepchnął ręką jej uda. Zacisnęła je z całych sił. Aż warknął z

frustracji. I ukarał ją w następnej chwili, wbijając się w jej usta.

Całował tak gwałtownie i dotąd, aż i ona poczuła, że dłużej nie

wytrzyma, że musi poczuć go w sobie te-

background image

raz, natychmiast, że musi ją wypełnić twardą, nieustępliwą

męskością, wbić się po samo dno i uderzać, uderzać raz za razem, jak
taran, jak zdobywca, dotąd, aż... rozłożyła uda szeroko, zapraszająco,
jemu nie trzeba było niczego więcej. Zrobił to, czego oboje pragnęli.
Wdarł się do rozpalonego wnętrza jednym silnym uderzeniem, a ona
krzyknęła dziko z przeszywającego na wskroś bólu i... spełnienia.

Dygotała w jego ramionach jeszcze przez parę sekund, a potem

opadła bez zmysłów na zakrwawioną pościel.

Oprzytomniał w jednej chwili. Wycofał się z wilgotnego wnętrza,

choć pragnął dojść do końca, i położył na boku, przyglądając się
bezwładnemu ciału dziewczyny ze zdumieniem i fascynacją. Co za
nie-oszlifowany diament mu się trafił! Studnia rozkoszy, która
zaspokoi każde, dosłownie każde pragnienie!

Nie odda jej nikomu. Będzie strzegł tego klejnotu niczym źrenicy

oka. On i tylko on będzie czerpał z tej studni, spijał życiodajny płyn. A
jeśli ktokolwiek wyciągnie po ten skarb rękę, on, Maksymilian
Romanow, zabije go. Tak po prostu.

Zaczął delikatnie, z czułością cucić dziewczynę. Wreszcie, gdy

uniosła powieki, położył się na niej, wspierając się na łokciach, wsunął
do środka i zaspokoił własne pragnienie, a ona, tłumiąc jęki, pozwoliła
mu na to bez walki.

Konstancja patrzyła na śpiącego mężczyznę lekko zmrużonymi

oczami. Zadał jej ból, ale też dał rozkosz,

background image

o jakiej nawet nie marzyła. Potrafiła zaspokajać siebie ręką i była tak

zaspokajana, nigdy jednak nie czuła takiego spełnienia jak z nim,
Czarnym Księciem.

Wiedziała, że tej nocy zmienił ją w nienasyconą bestię, jaką on sam

był. Ze będzie podążała za pragnieniem, wręcz żądzą rozkoszy
dokądkolwiek on ją powiedzie. Zrobi dla zniewalającej błogości
wszystko, czego on zażąda, i jeszcze więcej. Mówił prawdę: urodziła
się po to, by dawać i brać miłość. By zaspokajać głód własny i
kochanka.

Była dziwką. Małą, brudną dziwką.
Śmierć niewinnej już nie wystarczy, by odkupić grzech dzisiejszej

nocy...

Źrenice dziewczyny rozszerzyły się nienaturalnie.
Gdyby w tym momencie Maks się ocknął, przeraziłby się wyrazem

jej twarzy.

Wstała, krzywiąc się lekko z bólu, podeszła do torebki, ciśniętej w kąt

razem z suknią, i wyciągnęła szczotkę do włosów. Pięknie
grawerowaną, srebrną szczotkę o długim, miękkim włosiu,
wyglądającą zupełnie niewinnie w dłoni dziewczyny. Parę ruchów
palcami i oto rączka szczotki odsunęła się, ukazując ukryte ostrze.
Cienkie, ale mocne. I ostre. Piekielnie ostre. Jeden cios w rdzeń
kręgowy przynosi natychmiastową śmierć.

Konstancja wróciła do łóżka, na którym spokojnie spał książę

Romanow. Usiadła obok niego, ważąc śmiercionośne narzędzie w
dłoni.

Za nieczyste myśli i uczynki musi odpokutować. Musi złożyć ofiarę.

Tą ofiarą będzie...








background image

Przechyliła głowę śpiącego lekko na bok, odsłaniając kark.

Przyłożyła ostrze w dobrze sobie znanym punkcie. Jedno pchnięcie, a
zagłębi się między kręgi. To takie łatwe, takie proste!

- A ty tak łatwo i prosto powędrujesz na szubienicę - szepnęła. - W

żaden sposób nie uwolnisz się od zarzutu morderstwa. Pamiętasz, kto
miał być ostatni? Pamiętam - odpowiedziała pokornie samej sobie.
-Więc zrób to! Baranek domaga się ofiarnej krwi!

Konstancja poczuła, że budzi się w niej zupełnie inny głód niż jeszcze

przed chwilą. Już nie pożąda męskiego ciała. Nie pragnie zaspokojenia
twardą męskością. Nie. Ten głód mogła zaspokoić tylko śmierć.
Przyszedł czas na n i e g o.


























background image

ROZDZIAL IX


































background image

Paul de Bries miał gościa. W progu jego gabinetu, znajdującego się

we wschodnim skrzydle cytadeli, ponownie, jak kilka dni wcześniej,
stała Konstancja Lubowiecka. Tak jak poprzednio w skromnej, szarej
sukni, z włosami upiętymi w kok pod równie skromnym kapeluszem i
błękitnymi oczami nieco przygaszonymi po nieprzespanej nocy.

- Chciałam... z panem porozmawiać - powiedziała cicho, robiąc krok

do środka.

Zastępca zamknął za nią drzwi.
Paul wstał, obszedł biurko i zatrzymał się pośrodku gabinetu,

niepewny, czy podejść do niej i choć na chwilę poczuć jej dłoń w
swojej, czy też będzie lepiej dla nich obojga, gdy zostanie tam, gdzie
jest.

To ona podeszła do niego, z wahaniem ujęła chłodną, silną dłoń

mężczyzny i... tym razem to ona wtuliła usta w jej zagłębienie. Fala
gorąca zalała go od stóp do głów. W lędźwiach zapłonęło pożądanie, w
sercu bolesna miłość. Trwał tak długą chwilę, przyjmując pieszczotę
jej ust, a gdy poczuł, że nie wytrzyma już ani sekundy dłużej, zrobił
krok w tył.

- Nie wolno nam - wychrypiał nieswoim głosem. Konstancja

zachwiała się jak od uderzenia. Musiał

pochwycić ją wpół, bo zaczęła osuwać się na podłogę. W następnej

chwili przyciskał ją do piersi, niczym najcenniejszy skarb, pewien, że
gdyby teraz do gabinetu wszedł Maks Romanow, skończyłby z kulą w
głowie. Niechby ścigali potem jego, Paula, za morderstwo do końca
świata.

background image

Uniosła głowę. Napotkawszy pociemniałe spojrzenie mężczyzny,

rozchyliła lekko wilgotne usta. Nie mógł się oprzeć temu zaproszeniu.
Zaczął całować te usta, na początku delikatnie, przelewając w
pocałunek czułość, jaką żywił do dziewczyny, z każdym uderzeniem
serca coraz mocniej i zachłanniej, gdy czułość zmieniła się w
pragnienie. I wściekłą zazdrość, że jeszcze parę godzin wcześniej te
usta całował tamten. Czarny Książę.

Konstancja przylgnęła do Paula tak, jakby chciała stopić się z nim w

jedno. Przez cienki materiał sukni czuła każdy mięsień jego
muskularnego ciała, silne uda, wąskie biodra, szeroką pierś... Czuła też
twardą wypukłość w spodniach i aż jęknęła z przemożnej chęci
zatopienia tej męskości w swoim wnętrzu. Poruszyła się, niczym kotka
w rui, potarła spragnione łono o lędźwie mężczyzny i teraz on stłumił
jęk, niemal rozpaczliwy, tak bardzo pragnął tej dziewczyny.

Miał jednak dość rozsądku, by uczynić to, co zrobił w następnym

momencie: oderwał ją od siebie, odsunął na odległość wyciągniętych
rąk, oparł rozgorączkowane czoło o jej czoło i powtórzył łamiącym się
głosem:

- Nie wolno nam. Należysz do niego. Ja o swoje życie nie dbam, ale

on zabije i mnie, i ciebie, jeśli tylko dostanie dowód zdrady.

- Nie dostanie - zapewniła go gorąco. - Nikt się nie dowie!
- Nie, Konstancjo. Gdy będziesz wolna, gdy on cię odprawi... Wtedy

poproszę cię o rękę. Ale teraz...

Obrócił ją w kierunku drzwi.

background image

- Chciałam panu coś powiedzieć. Mam informacje! - próbowała

jeszcze z nim walczyć, ale odrzekł:

- Chciałaś się ze mną spotkać. Tylko tyle i aż tyle. Zegnaj,

Konstancjo.

Podprowadził ją do drzwi. Z oczami pełnymi łez, które w tym akurat

miejscu nikogo nie dziwiły, wyszła na zewnątrz. Drzwi do gabinetu
zamknęły się z głuchym trzaskiem. Oparł się o nie plecami, przytknął
wierzch dłoni do oczu i stał tak minutę czy dwie, niezdolny wrócić do
pracy. Ta dziewczyna rzuciła na niego urok, tego był pewien, i Bóg
jeden wie, jak to się skończy.

Miał w pamięci słowa Anastazji: „Ona nie jest tak niewinna, za jaką

chce uchodzić" i „Zapytaj, jak się zabawiała, będąc małą, słodką
dziewczynką" i... nie chciał ich pamiętać! Powinien pojechać do
majątku Lubowieckich i popytać o Konstancję, ale... nie chciał znać jej
przeszłości! Chciał widzieć ją taką, jaka była w jego marzeniach:
czysta, nietknięta ręką mężczyzny, słodka i niewinna. Właśnie tak!
Anastazja jest po prostu zazdrosna o jego miłość do innej!

Pukanie do drzwi sprawiło, że wziął się w garść, wrócił za biurko i

rzekł krótko:

- Wejść!
Robert Gawryłow, który wiedział więcej, niżby jego szef sobie

życzył, nie skomentował ani słowem przybycia Konstancji
Lubowieckiej tu, do cytadeli, i opuszczenia przez nią tego gabinetu ze
łzami płynącymi po policzkach. Młodego mężczyzny nie interesowała
ta dziewczyna, dopóki nie popełniła przestępstwa, za to bardzo
interesował go ktoś inny...

background image

- Panie inspektorze, czy wyrazi pan zgodę na przeszukanie pałacu

Romanowów?

- W jakim celu? - De Bries uniósł brew.
- Sugerował pan, że morderczynią jest księżniczka Anastazja. Jeśli to

ona, musi gdzieś gromadzić swoje „trofea", gdzieś blisko, by mieć je
pod ręką, gdy tylko zapragnie podniety. Sam pan mówił, że psychopaci
tak właśnie czynią: gromadzą pamiątki po ofiarach i potem...

- Dosyć. Na razie nie wyrażam zgody.
- Na co czekamy? Na kolejne zabójstwo?!
- Zapomina się pan! - Chłodny głos przełożonego ostudził młodego

człowieka.

- Jeśli możemy zapobiec następnej zbrodni.. .Jeżeli od naszych

działań zależy życie młodej dziewczyny... - Robert Gawryłow
próbował jeszcze go przekonać, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego
inspektor wycofał się z pomysłu przeszukania siedziby Romanowów.
Czyżby chronił księżniczkę Anastazję? To do tego twardego stróża
prawa niepodobne! Nie kosztem życia niewinnych istnień!

Ale Paul de Bries był nieprzejednany. I to bynajmniej nie z powodu

Anastazji.

Mijał miesiąc od poprzedniego zabójstwa. W Mieście narastał strach.

Kto będzie następny? Czyje ciało spocznie na zimnych kamieniach
bruku? Czy śmierć będzie szybka, jak dotychczas, i dopadnie ofiarę w
ciemnej uliczce, czy też morderca zapragnie zabawić się w inny
sposób?

background image

Matki nie wypuszczały córek z domów po zmroku, mężowie strzegli

młodych żon. Anastazji Romanowej zawsze towarzyszył gwardzista.
Natomiast Konstancja... Ona wybierała się w krótką podróż do domu,
do ojca, który zaniemógł. Miała jej towarzyszyć Klara Gott i tylko ona.
Dziewczyna odmówiła wielkodusznej propozycji, że sam Czarny
Książę zawiezie ją do majątku Lubowieckich i zostanie tam tak długo,
jak tego dziewczyna będzie potrzebowała.

- Zrozum, kochany - mówiła, suwając biodrami po jego lędźwiach, z

członkiem głęboko zanurzonym w ciasnym, wilgotnym wnętrzu - chcę
pojechać do rodzinnego domu, by spędzić parę dni ze starym ojcem,
przywołać najlepsze wspomnienia z dzieciństwa, móc wrócić do ciebie
i już nigdy nie oglądać się wstecz.

- Przyspieszyła ruchy, wydobywając z ust kochanka przeciągły jęk.

W tej chwili nie mógłby jej niczego odmówić.

Pochyliła się nad nim i - nadal poruszając się niczym szalona

amazonka, popędzająca konia do biegu

- zaczęła pieścić ustami i dłońmi skórę na jego piersiach, ssać

sterczące brodawki, przygryzać do bólu płatek ucha, orać paznokciami
ramiona i plecy, tak by ból sprawiał rozkosz, a rozkosz dawała ból.
Uwielbiał to. Uwielbiali to oboje.

Będąc już blisko, bardzo blisko spełnienia, wpił palce w jej pośladki i,

podrzucając biodrami, zaczął uderzać jeszcze mocniej, nadziewać ją na
twardą, gorącą męskość jeszcze głębiej, aż doszedł, krzycząc jej imię.

background image

Uśmiechnęła się, widząc rozkosz malującą się na twarzy kochanka.

Zaciśnięte powieki, ciało pulsujące w rytm gorących strug,
wypełniających jej wnętrze, usta, szepcące niczym modlitwę:

- Konstancjo, kocham cię, kocham. Moja piękna, moja wspaniała,

moja...

Głowa mężczyzny opadła na bok. Wyczerpany do cna zasnął.
Ona zsunęła się z jego lędźwi, ułożyła wygodnie obok, zaspokoiła

jego bezwładną dłonią, bo sama też przecież zasłużyła na odrobinę
rozkoszy, po czym zaczęła planować podróż na południe, gdzie
czekało spełnienie zupełnie innego rodzaju, ale... coraz bardziej palące.

Już prawie od miesiąca mieszkała w pałacu przy Promenadzie, jako

nowa utrzymanka księcia Romanowa, choć on wolał mówić o
Konstancji „moja niewolnica", co w jego ustach brzmiało nie
obelżywie, a bardzo wyrafinowanie. Uczył dziewczynę ars amandi z
poświęceniem godnym większej sprawy, przy czym miała ona
zaspokajać seksualne gusta jego i tylko jego. Była przy tym bardzo
pojętną uczennicą, chętną do podejmowania nowych wyzwań.

Studiowali razem zamorską księgę - Kamasutrę, wypróbowując po

kolei wszystkie przedstawione tam pozycje, niektóre kojarzące się
raczej z akrobatyką, nie seksem, czasem Maks pokazywał dziewczynie
sprośne grafiki, co zawsze niepomiernie ją podniecało i natychmiast
dobierała się do jego spodni.

Kilka razy książę zabrał swą nałożnicę do Zakazanego Owocu,

ulubionego klubu nocnego, w którym

background image

zbierała się śmietanka towarzyska Miasta obojga płci - ta bardziej

bezpruderyjna - na całonocne igraszki, a który Konstancji kojarzył się
tylko z jednym czy raczej z jedną: to tu poznała Madlaine de Muriel,
swą czwartą ofiarę.

Tak, tak, właśnie w ten sposób urocze niewiniątko, jakim jeszcze

miesiąc temu zdawała się być piękna Konstancja Lubowiecka,
polowała na młode dziewczęta...

Wyrywała się z rodzinnego domu na dwa, trzy dni, wmawiając ojcu,

że musi dokonać oczyszczenia duszy na rekolekcjach w miejskiej
Katedrze, a nocować będzie u przyjaciółki. Jeśli zbytnio oponował,
dolewała mu do wina narkotyku i... była wolna. Przyjeżdżała do Miasta
koleją, zawsze odziana w szarą, nierzucającą się w oczy suknię,
szczelnie owinięta czarną peleryną, i ruszała na łowy do któregoś z
wielu nocnych klubów, gdzie nikogo nie dziwiła ozdobna maska
ukrywająca twarz. W tych przybytkach zakazanych uciech ukrywać się
musiała niejedna spragniona ich mężatka czy narzeczona.

Konstancja zaraz po wejściu wypatrywała w tłumie gości samotnej

dziewczyny, która... interesowała się nie mężczyznami, a własną płcią,
po czym subtelnieją uwodziła. Gdy znalazły się razem w jednej z
licznych alków, przeznaczonych dla jednonocnych kochanków,
Konstancja kochała się ze swą ofiarą czule i z oddaniem, by ta przed
śmiercią pamiętała tylko nieziemską rozkosz. I żeby pragnęła jej
więcej.

Rozstawały się zawsze wśród łez, wilgotnych pocałunków i

zapewnień, że niedługo spotkają się ponow-

background image

nie jedna z nich wiedziała, że to „niedługo" nastąpi już za parę minut.
Konstancja zwykle wychodziła pierwsza, przez nikogo nie

nagabywana. Ukrywała się następnie w ciemnym zaułku, obserwując
wejście do klubu, i cierpliwie czekała na pojawienie się ofiary. Szła
potem za nią cicho jak kot, z kapturem nasuniętym na twarz, pilnując,
aby nikt jej nie zauważył, a tym bardziej nie zatrzymał, by w końcu
dopaść dziewczynę - zawsze mile zaskoczoną jej powtórnym
pojawieniem się tego wieczoru - i zwabić do bocznej uliczki. I by tam,
w zupełnych ciemnościach, po długim pocałunku, pożegnalnym
pocałunku,

zatopić ostrze lancetu, ukrytego w zwykłej,

niewzbudzającej podejrzeń szczotce do włosów, w karku ofiary.

Nieszczęsna umierała szybko, tak szybko, że nawet nie zdążyła się

przestraszyć czy zdziwić, iż śmierć nadeszła z rąk kochanki, ta zaś...
ona przeżywała orgazm niczym uderzenie pioruna: krótki, zaledwie
kilkusekundowy, ale tak silny, że niemal zbijał ją z nóg. Odchodząc z
miejsca zbrodni, czuła wilgoć płynącą po udach. To właśnie było jej
oczyszczenie: śmierć niewinnej i rozkosz zmywały z czarnej duszy
Konstancji Lubowieckiej - przynajmniej tak jej się w chorym umyśle
zdawało - grzech nieczystych myśli i uczynków, ale przede wszystkim
brud z lepkich łap ojca, który zabawiał się z córką od jej najmłodszych
lat.

Zadając śmierć dziewczynom niewiele starszym od siebie, które stały

na progu życia i nigdy miały zaznać

background image

jego radości i zmartwień, nie czuła najmniejszych wyrzutów

sumienia. Bóg wymagał ofiar dla odkupienia grzechów i zbawienia
duszy. Jeżeli ktoś był winien, to On.

Tylko wewnętrzny przymus zbierania „pamiątek" po ofiarach:

skrawków sukni, w które najpierw wycierała ostrze lancetu, wydawał
się Konstancji nie pasować do rytuału oczyszczenia, ale lubiła w
czasie, który dzielił kolejne zbrodnie, powracać myślami do tamtych
chwil i tamtych dziewcząt i próbować przeżyć tamtą nieziemską
rozkosz.

Nigdy jej się to nie udało.
Z każdym zabójstwem Konstancja zdawała sobie jednak sprawę, że

rytuał staje się coraz bardziej niebezpieczny. Ryzykowała głową,
wywabiając z balu na cześć Anastazji Romanowej śliczną Annę von
Hochenbaum. Wprawdzie nikogo nie zdziwiło to, że ona, Konstancja,
oddaliła się od ciotki na kilka minut za potrzebą, ale... tak, ryzykowała
życiem. Kobiety stawały się coraz bardziej podejrzliwe i niespokojne.
Anna w pierwszej chwili chciała uciekać. Dosłownie w ostatnim
momencie Konstancja ułagodziła ją pocałunkami i pieszczotą.

Wiedziała, że Paul jest coraz bliżej rozwiązania zagadki Doktora

Śmierć. Jeden błąd i właśnie de Bries poprowadzi ją, Konstancję, na
szafot.

Chyba że...
Półleżąc na sofie, z głową na kolanach Czarnego Księcia i oczami

utkwionymi w otoczonej wianuszkiem wielbicieli Anastazji,
uśmiechnęła się.

background image

Tak jak Maks Romanow był zazdrosny o każdego mężczyznę, który

śmiał posłać Konstancji choć jedno spojrzenie, jeden niewinny
uśmiech, tak bardzo mu się podobały igraszki kochanki z innymi
kobietami.

- Podoba ci się ta czarna kotka? - zapytał półgłosem leżącej na sofie

dziewczyny, wskazując czarnowłosą piękność, która, skąpo odziana w
strój odaliski, tańczyła właśnie pośrodku niewielkiego salonu.

Konstancja, nadal z głową na jego kolanach, czując obok policzka

wypukłość w spodniach, uniosła nań niewinne, błękitne oczy i kiwnęła
lekko głową. Niemal w tej samej chwili, gdy dostała nieme
przyzwolenie, niewinność pierzchła, a błękit pociemniał.

Wstała powoli, leniwie. Maks klepnął ją zachęcająco po pupie,

okrytej niemal przezroczystym szyfonem. Miała na sobie mieniące się
w świetle świec szarawary i skąpy, wyszywany cekinami staniczek. Jej
szczupła talia i płaski brzuch były odsłonięte. Materiał, którym okryła
swe wdzięki, również nie pozostawiał zbyt wiele pola dla wyobraźni.
Mężczyźni, którzy siedzieli dookoła tańczącej, a i kobiety również, na
widok Konstancji, wstającej z sofy, wstrzymali oddech. Poruszała się
równie wdzięcznie jak tancerka, ale była po stokroć od niej piękniejsza.
I podniecona niczym rekin czujący świeżą krew.

Podeszła do tamtej i poruszając się w tym samym zmysłowym rytmie,

ujęła jej twarz w obie dłonie, po czym zaczęła całować pełne,
karminowe usta. Dziewczyna, której imienia nawet nie znała, z
początku zaskoczona, w następnej chwili dała się ponieść czarowi
chwili, pieszczocie rąk i warg.

background image

Po chwili wiły się wokół siebie w coraz bardziej namiętnym tańcu,

bez cienia skrępowania zaspokajając się leniwymi ruchami dłoni,
zanurzając języki głęboko w gardle kochanki, obejmując się udami i
trąc spragnioną płcią o gładką skórę. Konstancja była już blisko,
bardzo blisko szczytu, gdy surowe, chłodne: „Wystarczy" Romanowa,
kazało jej przerwać natychmiast.

Oderwała się od tancerki i nie zważając na nią już więcej, na

miękkich nogach ruszyła ku swemu panu, który po prostu pchnął ją
przed sobą do drzwi. Ale nie tych prowadzących do wyjścia, o nie, a do
sypialni, czekającej właśnie na taką chwilę.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi, wbił dziewczynę plecami w

gładkie drewno, zerwał z niej przezroczyste szmatki, rozpiął guziki
spodni, a potem... wziął ją, na stojąco, właśnie opartą o drzwi, których
skrzypienie musieli słyszeć wszyscy w salonie. Krzyki i jęki
Konstancji, szczytującej raz za razem, również.

Takie właśnie zabawy lubił Czarny Książę.
Omdlała w jego ramionach. Złożył ją na miękkim dywanie i

dokończył. Gdy uniosła powieki, scałował łzy z kącików oczu i zapytał
niskim, jeszcze nabrzmiałym rozkoszą głosem:

- Czy wiesz przed kim dzisiaj dałaś przedstawienie?
Zdobyła się jedynie na przeczący ruch głową.
- Przed naszym drogim przyjacielem, Paulem de Briesem.

background image

Widział ją, kochającą się z inną dziewczyną pośrodku salonu, ku

uciesze gości, a potem słyszał, jak bierze ją inny. Jak Czarny Książę
niemal publicznie kopuluje z jego, Paula, miłością, z jego marzeniem.
Marzeniem, które zamieniło się w koszmar.

Nie spotkał Konstancji od tamtego dnia, gdy pojawiła się po raz drugi

w jego gabinecie. Gdyby wtedy jej nie odtrącił... może wszystko
potoczyłoby się inaczej? Może dziś to on czerpałby z tego naczynia
rozkoszy, a Maks Romanow cierpiał męki niespełnionej miłości?

„Prędzej i tobie, i jej władowałby kulę w serce, niż oddał zdobycz" -

sprostował z goryczą.

W starciu o kobietę z Czarnym Księciem on, Paul de Bries, nie miał

żadnych szans. Oczywiście mógł użyć władzy, jaką dawało mu
stanowisko naczelnego inspektora policji tego zdeprawowanego
Miasta, ale na to nie pozwalał Paulowi honor de Briesów. I zwykła
ludzka przyzwoitość, tak obca reszcie mieszkańców. I jej, Konstancji,
jak się okazuje, również.

Wyszedł z Zakazanego Owocu, gdy krzyki za drzwiami umilkły.

Rozdygotany w środku, przeklinający i dziewczynę, i tego, którego do
niedawna zwał przyjacielem. Dziś po tej przyjaźni nie zostało nic.
Zmieniła się w zimną nienawiść.

„Gdybyś to ty, łajdaku, mordował te dziewczyny"- pomyślał i w

następnej chwili zawstydził się tej myśli. Nienawiść nienawiścią,
zazdrość zazdrością, ale przecież nie życzyłby końca na szubienicy
najgorszemu wrogowi.

background image

Może i Maks Romanow był zepsuty do szpiku kości, ale to Miasto go

takim uczyniło. Opuścił szeregi wojska jako prawy człowiek i dobry
dowódca. Dopiero hazard, łatwe kobiety, duże pieniądze, władza i
alkohol uczyniły z księcia Maksymiliana Romanowa tego, kim się stał:
wyklętego przez własną rodzinę wyrzutka. Bogatego wyrzutka.

Gdyby on, Paul, był na miejscu młodego kapitana kawalerii, oparłby

się takim pokusom? Zachowałby sumienie i czyste serce?

„Twoje serce jest tak samo przeżarte zepsuciem, jak jego -

odpowiedział uprzejmie sam sobie. - Skoro pozwoliłeś, by stanęła
między wami kobieta, zmieniając braterstwo w zapiekłą wrogość, nie
jesteś wart więcej od Romanowa. Także i teraz idziesz do jego domu
nie jako przyjaciel, a śmiertelny wróg, wiedziony pragnieniem zemsty.
Mścij się więc, Paulu de Briesie, ale nie stawiaj wyżej od Czarnego
Księcia. A o niej zapomnij. Po prostu zapomnij".

background image

ROZDZIAŁ X


































background image

Garnizon policji okrążył pałac Romanowów, niemniej liczny oddział

otoczył Zakazany Owoc. Na rozkaz inspektora wszyscy mieszkańcy
tego pierwszego i wszyscy goście bawiący się w tym drugim zostali
przewiezieni do cytadeli - ci, którzy stawiali opór, w kajdankach - by
nikt nie przeszkodził w gruntownym przeszukaniu pałacu przy
Promenadzie. Od piwnic po dach.

Paul siedział w pustej bibliotece, gdzie czasem siadywali we dwóch,

on i Maks, gawędząc o dawnych czasach, prostych, wypełnionych
rozkazami i służbą. Słyszał, jak gdzieś na piętrze jego ludzie
przeczesują sukcesywnie pomieszczenie po pomieszczeniu, pokój po
pokoju. Zrywają tapety, zdejmują obrazy, obstukują cegły w
kominkach. Mieli jeden jedyny cel: znaleźć zakrwawione strzępy
sukien pięciu ofiar Doktora Śmierć.

Gdy do biblioteki wpadł Robert Gawryłow, dłoń niosąca do ust

szklankę z wodą zamarła w pół drogi.

- Znaleźliśmy! - wykrzyknął młody człowiek, podniecony do granic. -

Znaleźliśmy całą kolekcję!

Paul zbladł. Na usta cisnęło mu się jedno słowo: „Gdzie?!", bo od

tego zależało życie jednego z mieszkańców pałacu. Maks, Anastazja
czy Konstancja? Które z nich?! Ale zmusił się, by wstać, strzepnąć
nonszalancko poły surduta i rzec:

- Prowadź.
Gdy przekroczył próg bardzo zdobnej i bardzo kobiecej sypialni,

serce stanęło mu w pół uderzenia.

- Mamy je! - krzyknął jeden z policjantów z nieukrywanym triumfem.

- To tu, panie inspektorze! To tu!

background image

Znudzone i coraz bardziej wściekłe towarzystwo, zamknięte w jednej

z największych sal cytadeli, było coraz trudniejsze do utrzymania w
ryzach. Dzień po upojnej nocy - zakończonej wtargnięciem policji, nie
pierwszym i nie ostatnim - miał się ku końcowi, a kobietom i
mężczyznom nie pozwolono opuścić tego miejsca na krok. Mogli się
oddalać jedynie za potrzebą, a i to w towarzystwie stróża prawa.

Bardzo się to gościom Maksa Romanowa nie podobało. Jemu zaś

jeszcze bardziej.

Na początku szalał z furii, odgrażając się każdemu z policjantów z

osobna i wszystkim naraz, klnąc, ciskając ciężkimi przedmiotami w
zaryglowane od zewnątrz drzwi, a wreszcie domagając się
natychmiastowej rozmowy z inspektorem de Briesem.

Miłość z Konstancją, która - był tego pewien -sprowokowała Paula do

takich działań, nie była już Czarnemu Księciu w głowie.

Konstancja siedziała skulona na sofie, na której jeszcze niedawno

spoczywała w ramionach Romanowa, i wodziła za księciem szeroko
otwartymi oczami. Był nieprzewidywalny. Gdy dojdzie do ostatecznej
rozgrywki, mógł ją ocalić, ale równie dobrze własnymi rękami nałożyć
sznur na szyję. Gdzie tam sznur, prawdopodobnie skręci jej kark, jak
kocięciu, ot tak! Oby fortel się udał. Oby gończe psy zmyliły trop...

Drzwi salonu otworzyły się nagle. Stanął w nich inspektor Paul de

Bries.

Goście, którzy rzucili się ku wyjściu, zatrzymali się w pół kroku, a

potem cofnęli, widząc zaciśnięte szczęki mężczyzny i stalowy błysk w
jego oczach.

background image

Omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych, zatrzymując

spojrzenie na Konstancji - poczuła, jakby wbił jej lodowate ostrze
prosto w serce, następnie księciu Romanowie - mimowolnie zadrżał, w
końcu patrząc na Anastazję - która, nic sobie z tego nie robiąc,
uśmiechnęła się doń leciutko, a potem zrobił kilka kroków do przodu,
stanął przed księżniczką i rzekł:

- Anastazjo Nikołajewna Romanowa, jesteś aresztowana za

wielokrotne zabójstwo. Podaj ręce.

W salonie wybuchło pandemonium.
Maks rzucił się ku inspektorowi, gotów rozerwać go na strzępy, ale

jeden celny cios kolbą karabinu w tył głowy cisnął nim o dywan. Inni
nie próbowali stawać w obronie księżniczki.

Zgromadzeni w pierwszej chwili zasypali inspektora gradem pytań i

inwektyw za wiele godzin uwięzienia, w następnej, gdy do salonu
wkroczyli uzbrojeni gwardziści, po prostu starali się wyjść jak
najszybciej.

Salon opustoszał.
Zostali w nim tylko żołnierze, inspektor de Bries, śmiertelnie blada

Anastazja, jej nieprzytomny brat i... Konstancja, bo to na niej
spoczywało lodowate spojrzenie Paula.

- Czyja... Czy mogę wyjść? - zająknęła się.
- Tak. Jest pani wolna - odparł powoli, a potem odprowadził

wzrokiem drobną sylwetkę dziewczyny.

W następnej chwili ta druga zwróciła na siebie jego uwagę.
- Paul, jestem niewinna. Nie zabiłam tych dziewczyn. - Anastazja

uchwyciła rękaw jego surduta

background image

i z błaganiem w zielonych oczach powtórzyła: - Jestem niewinna.
- To się okaże podczas śledztwa - odparł niewzruszenie. - Proszę

wyciągnąć ręce.

Szczęknął zamek żelaznych pęt.
- Paul, nie zrobisz mi tego! - Do księżniczki zaczęła docierać

przerażająca prawda. - Nie zakujesz mnie w kajdany, nie wtrącisz do
lochu! Paul, przecież ja cię kocham!

Skinął na zastępcę. Ten z lekkim wahaniem odciągnął czepiającą się

rąk inspektora dziewczynę, po czym skuł ją w ciężkie żelazo i
wyprowadził.

De Bries stał pośrodku pobojowiska nad nieruchomym ciałem

przyjaciela. W pustej głowie kołatała mu jedna, jedyna myśl: „Obym
się mylił..."

Zaraz po niej przyszła następna: „Obym się n i e mylił".
Konstancja wpadła do pałacu i aż jęknęła, widząc pobojowisko

dosłownie od progu. Dom był pusty. Służba umknęła, gdy tylko została
uwolniona przez policję. Maks leżał nieprzytomny w salonie Zakaza-
nego Owocu. Cóż miała teraz czynić ona, Konstancja, by w żadnym
wypadku nie skupić na sobie uwagi inspektora?

Była przygotowana na taką właśnie chwilę, przynajmniej tak jej się

wydawało: skrawki sukien podrzuciła do sypialni Anastazji, wtykając
je w szpary podłogi. Mogła wślizgiwać się do pokojów księżniczki pod
jej nieobecność - służby nie dziwiło to, że nienawi-

background image

dzące się dziewczyny szpiegują się nawzajem - i rzucać okiem na

cenne trofea, choć nie odważyła się ich nigdy wyciągnąć z ukrycia i
wziąć do ręki. Ale... czy fortel się uda? Tego nie wiedziała. Policja
miała jednak niepodważalny dowód i na długie dni, tygodnie czy
miesiące powinni się nim zająć.

Do tej pory Konstancja skończy ze swym procederem. Jeszcze tylko o

n, tylko on jeden!

Nagle... straszliwe podejrzenie zmroziło jej krew w żyłach.
Pobiegła do swego pokoju, przeczesanego równie dokładnie jak

sypialnia księżniczki. Dopadła toaletki. Przycisnęła szczotkę do piersi,
oddychając z nie-wysłowioną ulgą. Gdyby odkryli, że trzonek odkręca
się, a wewnątrz znajduje się lancet ze śladami krwi na ostrzu... Byłaby
skończona. Ona, Konstancja, nie Anastazja.

Do podróżnego kuferka spakowała kilka drobiazgów, tych, które

wpadły w jej drżące dłonie i mogły ukryć nieszczęsną szczotkę.
Wpadła do garderoby. Włożyła podróżną suknię, narzuciła na ramiona
ciepły płaszcz i była gotowa do drogi.

Już niedługo to wszystko się skończy, a ona będzie bezpieczna. Musi

tylko na własne oczy ujrzeć osądzenie i skazanie innej, musi zobaczyć
egzekucję i... będzie bezpieczna. Daleko, daleko stąd...

Nagle zatrzymała się. Uspokoiła.
To całe zamieszanie z rewizją i aresztowaniem Anastazji nie było

takie złe dla jej planów. Maks nie będzie miał jej za złe, a Paulowi nie
wyda się podejrza-

background image

ne, że zniknęła z Miasta na kilka dni, prawda? Wszyscy uciekli gdzie

pieprz rośnie, cała ta lojalna niby służba, więc i ona, Konstancja, też
mogła poczuć się przerażona i usunąć się z policji z drogi...

Wyjedzie sama, bez ciotki Klary, co tylko ułatwi zadanie. Jej

wewnętrzny głos domagał się bowiem krwi. Z dnia na dzień coraz
bardziej natarczywie.

Stary, zniszczony dom stał cichy i spokojny. Wydawał się wymarły, z

dawna opuszczony, ale Konstancja wiedziała, że gdzieś tam, w jego
trzewiach, krył się potwór. Kazimierz Lubowiecki. Tyran i despota,
ale... nie morderca. To nie on zabił dwóch krnąbrnych chłopów, a jego
śliczna, cichutka córeczka, która musiała przecież na kimś przećwiczyć
cios w rdzeń kręgowy.

Dawno, gdy była małą dziewczynką, a Lubowiecki normalnym,

kochającym ojcem, a nie plugawą bestią, razem oglądali atlas anatomii
człowieka. To wtedy ojciec nauczył ją wielu przydatnych umiejętności.
Na przykład jak skutecznie bronić się przed niechcianymi karesami.

- Ludzkie ciało ma kilka słabych punktów, córuś -mówił, tuląc

dziewczynkę do siebie. - Krtań, podstawa czaszki, genitalia. -
Pokazywał jej wszystko na rysunku rozebranego pana. - A jeśli trafisz
czymś ostrym tutaj, człowiek umiera. Ot tak! - Tu pstryknął palcami.

A mała Kotusia zapamiętała, że gdy wbije się coś ostrego tutaj,

dokładnie w to miejsce, to ktoś ot tak umrze. Natychmiast postanowiła
to sprawdzić i tego wieczoru śmierć z jej ręki poniosła pierwsza istota.
Ulubiony piesek Konstancji.

background image

Ojciec przeraził się, gdy radośnie oznajmiła, że tak! Miał rację! Gdy

wbije się nożyk do owoców o tutaj... Złoił nic nierozumiejącemu
dziecku skórę i zabronił takich zabaw, ale pamięci wymazać nie mógł.
A Konstancja była pamiętliwa.

Gdy dorosła, a ojciec z dobrego tatusia stał się obmierzłym

staruchem, który pakował córce łapy w majtki przy każdej okazji, Pan
zażądał od Konstancji odkupienia za grzechy własne i grzechy
niezawinione. Wtedy przypomniała sobie nauki i ów skuteczny cios w
kark.

Długimi nocami wierciła otwór w trzonku szczotki. Ukradła ojcu i

umocowała w nasadzie lancet o długim, cienkim szpicu, a potem
naostrzyła narzędzie tak, że lekko pchnięte zanurzało się w ciele na
całą głębokość.

Na początku ostrożna i nieco przerażona tym, co zamierza uczynić,

ćwiczyła na bezdomnych psach. Potem z jej ręki zginął włóczęga. I
stara żebraczka. Wszystkie te istnienia zapłaciły życiem za podłe wy-
stępki Kazimierza Lubowieckiego i nieczyste myśli jego córki.
Konstancja musiała być bardziej ostrożna i polować dalej od domu.
Tak trafiła do Miasta...

Stary dwór zaczęto omijać szerokim łukiem. Lubowiecki wpadł w

długi i wreszcie sprzedał córkę Klarze Gott, co tylko podsyciło
nienawiść i żądzę zemsty w tej pierwszej.

Konstancja nie kłamała, mówiąc ciotce, że nie tknęła ją brudna ręka

mężczyzny. Swego ojca uważała bowiem za wynaturzenie.
Cuchnącego chucią starego capa, a nie mężczyznę. I teraz wracała do
domu, by po

background image

raz ostatni dokonać oczyszczenia. Odkupić życiem rodzica grzechy

dziecka. Nie czuła żadnych skrupułów, nie miała wątpliwości co do
słuszności swych czynów. Już dawno bowiem umysł młodej
dziewczyny zatarł granice między tym, co dobre, a tym, co złe. W
przeciwnym razie Konstancja Lubowiecka musiałaby wbić ostrze we
własne czarne serce...

- Nie zostawię cię tutaj - szeptał książę, trzymając zimne, drżące

dłonie siostry w swych dłoniach. - Nie pozwolę, by ktokolwiek uczynił
ci krzywdę. Przyrzekam, Anastazjo.

- Wierzysz, że jestem niewinna? - Podniosła nań pełne łez oczy.

Tylko to chciała wiedzieć: czy ukochany brat jej wierzy.

Bez przekonania kiwnął głową.
De Bries musiał mieć mocne dowody przeciwko niej, skoro odważył

się na takie przedstawienie. Jeżeli okaże się, że to Anastazja... on,
Maksymilian Romanow, nie pozwoli na jej publiczne poniżenie.
Przyniesie siostrze śmierć sam, którejś nocy. Poda jej truciznę albo
skręci kark, wszystko jedno, ale nie pozwoli, by de Bries poprowadził
ją na szubienicę i stracił na oczach gawiedzi.

Musi tylko dowiedzieć się, co inspektor znalazł w pałacu, że się

odważył...

Wstał z kolan i pociągnął w górę Anastazję. Ucałował koniuszki jej

palców.

- Gdybyś czegoś potrzebowała, daj znać. Przekupię strażnika, jeśli

będzie trzeba, nawet cały regiment, byś miała wszystko.

background image

Kiwnęła głową.
Pragnęła jedynie znaleźć się na wolności. Tylko tyle!
Znów poczuła piekące łzy pod powiekami. Paul nie mógł ot tak

zamknąć jej w więzieniu! Nawet jeśli nie odwzajemniał jej uczucia,
była przecież dlań jak siostra! Dlaczego więc to uczynił...?

To ona! To Konstancja musiała coś mu szepnąć, o czymś go

przekonać, podjudzić przeciwko Anastazji!

-To ona, Maks! - krzyknęła do odchodzącego brata. Zatrzymał się na

moment. - To Konstancja! To jej sprawka! Zrób coś! Zmuś Paula, by
wziął ją na tortury! To ona! - A gdy Maks nie obejrzał się i po prostu
ruszył przed siebie, szarpnęła za kraty i zaczęła wyć: - Wypuśćcie
mnie! Jestem niewinna!!!

Wypadł z lochów na świeże powietrze i przytknął dłoń do oczu,

pragnąc siłą powstrzymać łzy. Nie mógł znieść, po prostu nie mógł
znieść cierpienia Anastazji. Co może zrobić, na Boga, by je ukrócić?
Rozejrzał się dookoła, bliski obłędu.

Jego wzrok padł na stojącego w oknie dwa piętra wyżej Paula de

Briesa. Zacisnął szczęki, aż chrupnęło. Gdyby śmierć inspektora
przyniosła wolność Anastazji, ten już by nie żył. Wiedział jednak, że to
nic nie zmieni. Spowoduje jedynie, że zamkną i jego, Romanowa, a kto
się wtedy zaopiekuje księżniczką? Kto zrobi wszystko, by oczyścić ją z
zarzutów, a gdy okaże się winna, przynieść jej szybką, łagodną śmierć?

background image

- Nienawidzę cię, łajdaku - wychrypiał, patrząc w górę, tam, gdzie

nadal tkwił nieruchomo de Bries. - Zapłacisz za całe zło, jakie
wyrządziłeś mojej rodzinie.

W następnej chwili zdusił gniew, wszedł na górę i pokornie poprosił o

widzenie z inspektorem.

Ktoś inny odmówiłby konfrontacji ze zranionym do granic

możliwości władcą tego miasta, ale nie Paul de Bries.

- Wejdź, Maks - zaprosił niemile widzianego gościa do środka.
Czarny Książę stanął pośrodku gabinetu, a gdy tamten wskazał mu

krzesło, usiadł naprzeciw biurka.

Paul mierzył go uważnym spojrzeniem.
„Może tego nie zrozumiesz, a na pewno nie docenisz, ale

aresztowałem Anastazję dla jej własnego dobra - pomyślał. - W
więzieniu jest bezpieczna, a morderczyni poczuje się bezkarna i
popełni błąd, na który czekam już tak długo.

- Co znalazłeś w pałacu? Na podstawie jakich dowodów aresztowałeś

moją siostrę? - zaczął Romanow łamiącym się głosem.

- Mocnych - odparł krótko inspektor.
- Jakich? Muszę to wiedzieć! Może to pomyłka? Może należały do

kogoś innego? Ktoś je Anastazji podrzucił? Paul, na Boga, w imię
naszej przyjaźni, a jeśli nic to dla ciebie nie znaczy, to służby pod jed-
nym sztandarem, powiedz mi! Błagam... — Nagle ten silny, dumny
mężczyzna zaczął się osuwać na kolana, gotów paść inspektorowi do
stóp.

background image

Ten skoczył ku niemu, poderwał go na nogi, potrząsnął za ramiona, a

gdy to nie pomogło, strzelił Romanowa w twarz. Książę zamrugał i w
następnej chwili podrzucił dumnie głowę.

- Mógłbym zażądać satysfakcji za ten policzek -wycedził.
- Mógłbyś - zgodził się de Bries obojętnie. - Nic byś jednak na mojej

śmierci nie zyskał. Na własnej -bo strzelam równie dobrze jak ty - też
nie. Skoro jednak powołujesz się na przyjaźń i służbę ramię w ramię,
powiem ci, co znaleźliśmy w sypialni Anastazji, a nawet ci to pokażę.

Odsunął szufladę biurka i wyjął kasetkę, do której klucz nosił na szyi.

Po chwili wieczko odskoczyło, a oczom Maksymiliana Romanowa
ukazał się kawałek białej bibułki, w którą owinięte były... Poznał od
razu i zbladł.

- Tak, tak, Wasza Wysokość, to trofea, które morderczyni odcinała z

sukien nieszczęsnych ofiar. Siedem istnień ludzkich, siedem skrawków
materiału...

- Zabójstw było pięć - wyszeptał książę zbielałymi ustami.
- Myślę, że jednak siedem. Jeżeli wiedziałbyś o pozostałych dwóch...
- Ona tego nie zrobiła! Nie Anastazja!
- Znaleźliśmy to w jej sypialni, powtarzam. Sprytnie ukryte. Jeśli

wiesz, kto mógł jej to podrzucić, czekam... -Ton de Briesa nie zmienił
się ani na jotę. Nie było w nim ni krzty emocji, gdy prowokował księcia
do wypowiedzenia jednego słowa: Konstancja.

background image

Romanow wiedział zaś, że gdy rzuci podejrzenie na dziewczynę,

którą Paul kocha i pragnie ponad życie, los Anastazji będzie
przesądzony.

- Oddam ci ją. Przyrzekam. Oddam ci Konstancję, tylko...
- Nie kończ - przerwał mu Paul z groźbą w glosie - bo będę musiał i

ciebie aresztować za próbę przekupstwa.

Wstał, a Maks zrozumiał, że rozmowa dobiegła końca.
Jak to się stało, że misternie budowane imperium Romanowów

rozsypało się w pył, a los jego i Anastazji znalazł się w rękach jednego
człowieka? Zamroczony bólem i rozpaczą umysł księcia zapłonął
jeszcze jednym uczuciem: żądzą zemsty. Odwrócił się gwałtownie w
progu i wycedził:

- Zycie za życie. Jeśli odbierzesz mi Anastazję, ja odbiorę ci

Konstancję.

Wyszedł, nie oglądając się na stojącego bez ruchu inspektora.
Paul wiedział, że ma bardzo mało czasu. Tak naprawdę ten czas

właśnie się kończył.

Konstancja weszła do środka.
- Ojcze, przyjechałam! - krzyknęła, stojąc w ciemnym holu.
Gdzieś na piętrze usłyszała szuranie i po chwili Lubowiecki zaczął

schodzić po stromych stopniach. Powoli, ostrożnie, jak czyni to każdy
chory człowiek. Konstancja przyglądała się temu beznamiętnie.

background image

Nie żałowała ojca, nie zamierzała mu pomagać, czekała. ..
Wreszcie zszedł na sam dół i podszedł do córki, wyciągając ręce w

powitalnym geście. Odtrąciła go.

- Nie przyszłam się tu z tobą obściskiwać - warknęła, cofając się o

krok.

Po twarzy Lubowieckiego przemknął grymas rozczarowania i żalu.
- To po coś przyjechała? - mruknął, widząc, że całkiem utracił

kochaną córeczkę. - Po pieniądze? Nie mam.

- Nie potrzebuję twojej jałmużny. Już nie. Mam kogoś, kto o mnie

dba, rozpieszcza prezentami. Mieszkam w pięknym domu, z pięknym
mężczyzną i robię z nim wszystko to, co ty chciałeś robić ze mną. - Za-
śmiała się gardłowo, nieprzyjemnie, widząc rumieniec gniewu na
twarzy ojca. - Już cię nie potrzebuję, rozumiesz? Chociaż... Prawdę
mówiąc, czegoś jeszcze od ciebie chcę. Na coś możesz mi się
przydać... - Przechyliła głowę, mierząc tamtego spojrzeniem i udając
namysł. - Ale jeszcze nie teraz...

Powłóczyła się przez kilka godzin po ponurym domostwie,

upewniając się, że oprócz ojca nie ma w obejściu żywego ducha, i nie
zatrzymywana przez starego, bez pożegnania, ruszyła w drogę
powrotną. Przez zapuszczony ogród i niewielką łąkę, tak jak tu
przybyła, potem nieuczęszczaną ścieżką w las. Tu zawróciła. W
gęstych zaroślach przeczekała do wieczora, po czym, odczekawszy aż
zapadnie mrok, przemknęła do najbliższego stogu siania i ukryła się w
nim na długie godziny.

background image

Nie przeszkadzały rozpieszczanej przez księcia Konstancji kłujące

źdźbła, nie dokuczał wieczorny ziąb. Była niczym chart na polowaniu,
całym ciałem i całą duszą wyrywający się do biegu za ofiarą.
Oczekiwanie rozgrzewało od środka i nie pozwalało na narzekania.
Liczyła się tylko nagroda, jaką otrzyma na końcu biegu: oczyszczenie.

Było dobrze po północy, nim zdecydowała się opuścić kryjówkę i

wrócić do domu.

Wślizgnęła się przez niedomknięte okno swojej sypialni cicho jak

śmierć. Chwilę później stała przy łóżku ojca. Spał, charcząc niczym
prosię. Już tylko za to miała ochotę uciszyć go na zawsze. Powoli,
rozkoszując się każdą chwilą tego rytuału - zwykle nie miała tyle czasu
co dziś - odkręciła trzonek srebrnej szczotki. Ostrze zalśniło blado w
świetle księżyca. To była doskonała noc na ostateczne oczyszczenie...

Uklękła obok śpiącego ojca i aż ją zemdliło od odoru przetrawionego

alkoholu. Jeszcze przed momentem bała się, że ojciec się obudzi, gdy
będzie odwracała go na bok, teraz była pewna, że mogłaby po nim
skakać obunóż i spałby nadal.

Z prawdziwą rozkoszą przyłożyła lancet w tym jednym, jedynym

punkcie i, wstrzymując oddech, pchnęła...

Mężczyzna zwiotczał natychmiast. Oddech się urwał.
Ona zagryzła wargi do krwi, czując wstrząsający nią orgazm. Niemal

straciła przytomność od siły doznania. Wsparła się na ręce i oddychała
powoli długą

background image

chwilę. Wreszcie potrząsnęła głową, przywołując się do porządku.

Teraz należało działać wyjątkowo rozważnie. ..

Wyciągnęła ostrze, zamknęła w trzonku szczotki, po czym pośliniła

palec i dokładnie starła cieniutką stróżkę krwi z nasady karku ofiary
Pod strąkami tłustych włosów ranka stała się niemal niewidoczna. Ktoś
musiałby wiedzieć, czego szukać, by ją znaleźć, a Konstancja nie
zamierzała naprowadzać kogokolwiek na ten ślad.

Musi upozorować inną śmierć.
Gwałtowną, to oczywiste. Konstancja lubiła gwałtowne śmierci.
Zabójstwo na tle rabunkowym na przykład. Po to przecież przyniosła

ze sobą nóż. Wbiła ostrze w pierś ojca aż po nasadę. Przyjrzała się z
ukontentowaniem swemu dziełu, po czym zaczęła przetrząsać szuflady
szafek, niczym złodziej poszukujący kosztowności.

Pod materacem znalazła trzosik z paroma groszami. Pieniądze

zabrała, a sakiewkę cisnęła na podłogę. Tak, to było morderstwo
doskonałe. Mogła wracać do Miasta. Do pałacu Romanowów, który
być może już niedługo będzie należał tylko do niej. Usunie z drogi
Anastazję, omota Maksymiliana i...

Uśmiechnęła się do siebie.
Gdyby ktoś w tym momencie widział ten uśmiech, zadrżałby, bo z

wykrzywioną drapieżnie twarzą ta piękna dziewczyna wyglądała
upiornie. Ale nikt nie zauważył ani jak tu weszła, ani jak wychodziła,
zostawiając za sobą otwarte na oścież drzwi i stygnące ciało ojca.

background image

Wczesnym rankiem pojawiła się jak gdyby nigdy nic na śniadaniu w

domu ciotki Klary.

- A co ty tu robisz?! - wykrzyknęła kobieta. Konstancja podeszła do

niej i pocałowała pomarszczony policzek.

- Poróżniliśmy się z Maksymilianem - odrzekła wymijająco. -

Postanowiłam wrócić do domu na parę dni, a że pora była późna... —
Wzruszyła ramionami. - Nie chciałam cię, ciociu, budzić.
Przepraszam, jeśli...

- Nie, nie! Jesteś tu mile widziana! - Kobieta, uradowana, zamachała

rękami. - To przecież nadal twój dom! Zobacz - pociągnęła dziewczynę
do saloniku -nic nie ruszałam. To miejsce czeka na ciebie!

- Kochana jesteś, cioteczko - szepnęła dziewczyna ze łzami w oczach.

- Dziękuję.

Klara, poruszona widokiem bratanicy, a przede wszystkim

odradzającą się na nowo nadzieją, przytuliła ją tak serdecznie, jak tylko
potrafiła.

Obie zasiadły do śniadania.
Obie w znakomitych humorach i z takimż apetytem.
- Pewnie pokłóciliście się o Anastazję - zauważyła domyślnie ciotka

parę chwil później. - Romanowem musiało mocno wstrząsnąć to
aresztowanie.

Konstancja wzruszyła ramionami. W tej chwili interesowało ją

jedynie alibi na tę noc. Nic więcej. A ciotka jej to alibi zapewni. O ile w
ogóle będą ją, Konstancję, przesłuchiwali. Nikt jej we dworze nie wi-
dział, starego Lubowieckiego długo jeszcze nie znajdą - taką
przynajmniej miała nadzieję. A jeśli nawet

background image

wszystko potoczyłoby się nie po jej myśli, jeżeli odkryją zwłoki już

dziś, to przecież noc spędziła tutaj, w Mieście, u swej ukochanej
ciotuni, czyż nie?

Z zadowoleniem nabiła plasterek wędliny na widelec i włożyła sobie

do ust.

- Czy ty aby nie jesteś przy nadziei? - zapytała nagle Klara,

przyglądając się dziewczynie uważnie.

Ta znieruchomiała, by po chwili przełknąć z trudem.
- Co też ciocia... - zaczęła, ale... to był świetny pomysł!
Dziecko Maksymiliana, potomek Romanowów, dlaczego wcześniej

na to nie wpadła? Zamiast stosować płukankę z octu, powinna w
dniach płodnych, o których mówiła jej znachorka, zachęcać księcia do
większego wysiłku!

O tym pomyśli jednak w następnej kolejności. Nie wszystko na raz,

Konstancjo, nie wszystko na raz. W najbliższym czasie musi znaleźć
sposób, jak pozbyć się Anastazji. Szybciej niż zrobi to kat.

background image

ROZDZIAŁ XI


































background image

Książę Romanow zjawił się w domu późnym popołudniem. Tę noc

spędził w kochających ramionach Świetlany Grigorijewnej. Wielki
dom, własne miękkie łóżko, podczas gdy Anastazja miotała się po
ciasnej celi, a potem próbowała zasnąć na twardej pryczy? O nie... Do
wieczora miotał się po pustych, tak przeraźliwie pustych pokojach, by
w końcu dosiąść karego ogiera i pognać do samotnego domu stojącego
w środku lasu, gdzie zawsze czekała gotowa dać mu pocieszenie
Świetlana.

Łkał niczym dziecko w jej ramionach, zwierzając się ze wszystkich

podłych uczynków ostatnich tygodni, za które Bóg ukarał go tak
okrutnie. Nie, nie jego, a niewinną Anastazję.

„Dlaczego nie ja?!" - powtarzał w nieskończoność, to miotając się w

bezsilnej furii, to popadając w skrajną rozpacz.

Świetlana nie znała odpowiedzi. Mogła tylko przyciskać głowę

mężczyzny do piersi i gładzić jego czarne włosy, gdy łkał bezradnie,
albo wodzić za nim wzrokiem, gdy tłukł o ściany naczynia i łamał
sprzęty. Wreszcie opadł z sił i zasnął, a ona leżała obok, gładząc
delikatnie i czule jego nagie, muskularne ramię.

Tuż przed południem ocknął się i mogła dać mu odrobinę rozkoszy,

co przyjął z wdzięcznością, tak niepodobną do tego dumnego
mężczyzny, złamanego niczym zapałka jednym uderzeniem w słaby
punkt: swą miłość do siostry.

Potem pożegnał się, znów dumny, znów silny, i wrócił do Miasta.

Musiał być właśnie tutaj, gdzie lada moment wszystko się rozegra.

background image

Pałac był pełen służby, jak zwykle, ale nie domowników.
- Gdzie Konstancja? - warknął do majordomusa, nie znalazłszy

dziewczyny ani w salonie, ani w jej pokojach.

- Ponoć u pani Gott. Przysłała przez stajennego wiadomość, że

zostanie tam na kilka dni.

- I dobrze - mruknął, nakładając z powrotem płaszcz.
Miał zamiar rozmówić się z Konstancją, wybadać, czy wie cokolwiek

na temat skrawków sukien, ale... to może poczekać. Teraz musiał
zobaczyć Anastazję.

Ale tym razem nie wpuszczono go do aresztu.
Do gabinetu inspektora de Briesa również nie.
Szalejącego z wściekłości straż wyprowadziła poza mury cytadeli i

ostrzegła, że następnym razem on też trafi do celi.

- Proszę! Aresztujcie mnie! - Szarpnął się w uścisku gwardzisty,

licząc, że zamkną go obok siostry, ale żołnierz odrzekł cicho i groźnie:

- Jeżeli tak bardzo tego pragniecie, panie, mamy sporo wolnego

miejsca. W skrzydle najbardziej oddalonym od tego, gdzie
przetrzymywana jest wasza siostra. Na nic się nie przyda wasze
poświęcenie, książę, gdy oboje skończycie w lochu.

Maks kiwnął tylko głową, niezdolny powiedzieć ni słowa, i potykając

się niczym ślepiec, bo łzy zasnuły mu oczy, wrócił do pałacu. Musiał
rozmówić się z Konstancją. Zmusić ją, by...

Pokręcił głową w beznadziejnej rozpaczy. Kogóż zmusi, by wziął

zbrodnię Anastazji na siebie? Przecież

background image

nie niewinną dziewczynę... Opadł na krzesło przy biurku i wpił palce

we włosy.

- Boże, pomóż mi - wyszeptał.
Chodził do cytadeli dzień w dzień, błagając o widzenie z siostrą.
- Jest przesłuchiwana.
- Ma się dobrze.
To słyszał na przemian w odpowiedzi.
- Proszę czekać na wezwanie. - To również mu powtarzano. Mimo

wszystko przychodził.

Zycie bez Anastazji straciło dlań sens. Konstancja, która nadal

przebywała u Klary Gott, czekając aż Romanow zatęskni i po nią
przyśle, wróciła w końcu z własnej woli po to tylko, by patrzeć na jego
rozpacz.

Beznamiętnie, niczym rekin obserwujący ofiarę, wodziła za Maksem

spojrzeniem, gdy ten chodził po pokoju od ściany do ściany,
spowiadając się dziewczynie z wydarzeń ostatnich dni. Gdy skierował
na nią zmęczone, opuchnięte oczy, wyraz jej twarzy zmienił się w
jednej sekundzie. Teraz była zatroskana. Więcej! Wręcz wstrząśnięta!

Dlaczego on, tak zazwyczaj bystry, nie przejrzał jej na wylot? Nie

odkrył tej gry? - kiedyś Maks zada sobie to pytanie. Dziś jednak
podszedł do niej i wziął ją w ramiona, prosząc o chwilę zapomnienia.
Bez słowa uklękła i sięgnęła do guzików jego spodni, ujęła naprężoną
boleśnie męskość w usta i... przerwało im natarczywe pukanie do
drzwi.

background image

Konstancja poderwała się z kolan, książę dopiął spodnie i dopiero

wtedy rzucił:

- Wejść.
W następnej chwili do pokoju wsunął się zmieszany majordomus,

przepraszając, że zakłóca państwu spokój, ale jest pilna wiadomość do
panny Lubowieckiej. Podał Konstancji list i wyszedł czym prędzej.
Dziewczyna rozpieczętowała szarą kopertę, przebiegła wzrokiem parę
krótkich zdań i krzyknęła cicho, z bólem. W kącikach oczu rozbłysły
łzy.

- Mój kochany papa nie żyje. Serce - wyszeptała, mnąc kartkę w

dłoni.

Wyciągnął ręce, by ją przytulić, i chwilę później trzymał w

ramionach. Gładził płaczącą cicho dziewczynę po włosach, po
drżących leciutko plecach i zastanawiał się, czym zasłużył na tyle
nieszczęścia. Czy rzeczywiście był aż tak złym człowiekiem, że Bóg
karał tych, których on, Maksymilian Romanow, kocha? Jak ma
odpokutować za grzechy? Co przyniesie odkupienie win i przywróci
spokój temu domowi?

Tulił bezradnie, znów bezradnie, pogrążoną w udanym smutku

Konstancję - nie przypuszczając, że ona wiedziała wszystko o winie i
odkupieniu - i przeklinał dzień, w którym się urodził... A wtedy, gdy
sam miał pogrążyć się do reszty w rozpaczy... Bóg dał mu jeszcze
jedną szansę: drzwi pokoju zaskrzypiały cicho i do pokoju weszła...

- Anastazjo!!! - krzyknął, w jednej chwili zapominając o Bogu i

Konstancji.

Ta, pozostawiona samej sobie, ukradkiem cisnęła list do kominka, a

potem - między rozsuniętymi lekko

background image

palcami dłoni zakrywających mokrą od wymuszonych łez twarz -

patrzyła, jak Maks chwyta siostrę w ramiona, całuje po policzkach,
czole, powiekach, przyciska do piersi, z ni to śmiechem, ni szlochem,
potem znów stawia przed sobą, by się upewnić, że to nie sen, a
Anastazja Romanowa, jego siostra, cała, żywa, a przede wszystkim
wolna, jest tutaj, bezpieczna w rodzinnym domu...

Paul de Bries również patrzył na tych dwoje, stojąc w progu pokoju.

To on otworzył drzwi celi, w której przez te wszystkie niekończące się
dni i noce więziona była księżniczka, on poprowadził ją do powozu,
odwiózł do pałacu i powiódł za majordomusem właśnie tu, do
Maksymiliana Romanowa, by uważnie przyglądać się powitaniu tej
dwójki. I reakcji tej trzeciej, która interesowała go chyba bardziej od
Romanowów.

Konstancja Lubowiecka wyglądała równie pięknie jak zazwyczaj.

Błękitne oczy lśniły od łez, drżące leciutko ramiona wprost błagały o
pocieszenie, bladość na twarzy czyniła ją tak kruchą, tak delikatną...
Mimo to inspektor nie uczynił najmniejszego gestu, który by świadczył
o jego współczuciu, wiedział bowiem, że gdy usłyszy, jak tym razem
skrzywdził ją Czarny Książę, będzie musiał tamtego zabić.

Powrócił wzrokiem do Romanowów.
- Nie mam wystarczających dowodów, by więzić twoją siostrę, Maks

- odezwał się cicho.

Książę poderwał głowę i wbił się wściekłym spojrzeniem w jego

oczy. Już chciał wykrzyczeć, że te właśnie dowody wystarczyły, by
zamknąć Anastazję

background image

w podlej celi, ale... Paul pokręcił ledwo zauważalnie głową i słowa

uwięzły Maksowi w gardle.

- Wyjdź - wydusił z trudem. - Nie mogę na ciebie patrzeć.
De Bries skłonił się lekko i opuścił pokój, modląc się, by nie musiał tu

już nigdy wracać z nakazem aresztowania. Jego modlitwa nie została
wysłuchana, o czym miał się przekonać już całkiem niedługo...

Zycie w Mieście i pałacu Romanowów zaczęło wracać na

dotychczasowe tory. Zdawało się, że Anastazja dochodzi powoli do
siebie. W więzieniu traktowano ją dobrze. Nikt się nad nią nie pastwił.
Nie miała styczności z innymi więźniami, a strażnicy odnosili się do
księżniczki z szacunkiem godnym jej urodzenia.

Codziennie prowadzono ją na przesłuchanie do gabinetu inspektora,

ale i tu była traktowana łagodnie. Paul z taką samą cierpliwością znosił
jej wybuchy gniewu i rozpaczy, co błagania o wypuszczenie na
wolność. Słuchał przysiąg i zapewnień, że jest niewinna z takim
samym opanowaniem, co złorzeczeń i przekleństw.

- Co ci zrobiłam? Dlaczego mnie więzisz? - Te słowa łamały mu

serce, lecz tylko w tych momentach, gdy wierzył w jej niewinność.
Kiedy zaczynał mieć co do tego wątpliwości, serce twardniało mu na
kamień.

Nic go nie powstrzyma przed pochwyceniem morderczyni i

ukaraniem jej za popełnione zbrodnie. Na razie jednak czekał... Czekał
na następne morderstwo, ale nie doczekał się. W końcu musiał
wypuścić więźnia, chociaż nakazał areszt domowy.

background image

Od tej pory Anastazji, uwięzionej w pałacu, pilnowało dwóch

policjantów.

Jeżeli jednak to nie ona, to kto, na miłość boską?! Kto mordował te

dziewczyny?! I kto podrzucił do sypialni księżniczki dowody zbrodni?
Kto nienawidził jej na tyle, by pragnąć jej śmierci? Konstancji przecież
w niczym nie zagrażała! Nie była konkurentką do ręki Romanowa!
Więc kto...?

Tyle zagadek. Tyle niewiadomych...
Potrzebował dowodów, nowych tropów, którymi mógł podążyć, a nie

miał zupełnie nic.

Sfrustrowany całe dnie spędzał nad aktami poprzednich zbrodni, całe

noce zaś krążył po Mieście cicho jak upiór, mając nadzieję, że dorwie
sprawcę na gorącym uczynku. Powoli z silnego, bystrego inspektora
policji zmieniał się w cień samego siebie, paranoika podejrzewającego
już

nie tylko mieszkańców pałacu, ale i najbliższych

współpracowników. Nawet Robert Gawryłow, jego zastępca, nie
uniknął przesłuchania.

De Bries wezwał go któregoś dnia do gabinetu i zadał krzywdzące

pytanie:

- Może to ty podrzuciłeś Romanowej te dowody? - Skrawki sukni

znów leżały na biurku, niemo przypominając o tym, że sprawca
zbrodni nadal jest na wolności i kpi sobie z wysiłków inspektora.

Gawryłow przewrócił oczyma i westchnął ciężko.
-Jeśli to ja, proszę mnie aresztować.
Paul zacisnął szczęki. Jemu nie było do śmiechu.
- Panie inspektorze, z całym szacunkiem, pan również mógł to

uczynić - dodał zastępca.

background image

W pierwszej chwili de Bries chciał rąbnąć go w twarz, z całej siły.

Dać w końcu upust frustracji. Dopadł młodego człowieka, chwycił
jedną ręką za przód munduru, drugą zaciśniętą w pięść uniósł do ciosu.
Gawryłow zmrużył tylko oczy. Nie próbował się bronić.

Pięść opadła.
- Masz rację... - Inspektor potarł piekące z niewyspania oczy. -

Zaczynam popadać w paranoję. Daj mi cokolwiek. Jakikolwiek punkt
zaczepienia, bym mógł...

- Morderstwa ustały - wpadł mu w słowo tamten. Paul zmarszczył

brwi.

- No właśnie. To dlatego nie ma nowych...
- Morderstwa ustały - powtórzył powoli i z rozmysłem Robert

Gawryłow. - Co oznacza, że albo morderca wyniósł się z Miasta, albo
jest zbyt dobrze strzeżony, by kontynuować swój proceder, albo... nie
żyje. A dwa tygodnie temu zmarł ktoś, kto mógł mieć dostęp przez
swoją córkę do pokojów księżniczki Anastazji.

Paul poczuł zimny dreszcz przebiegający po plecach.
- O kim mówisz? - zapytał wolno, chyba nie chcąc słyszeć

odpowiedzi. Może to któryś ze służących, może...

- Ojciec panny Konstancji wyzionął ducha. To po nim nosi żałobę.
De Bries rozluźnił napięte ciało.
- I myślisz, że ona, Konstancja Lubowiecka, podrzuciła te dowody, by

kryć ojca? Wybacz, chłopcze,

background image

ale to niemożliwe. Nawet najbardziej kochająca córka nie zrobiłaby

czegoś takiego - ryzykując oskarżeniem o współudział w zbrodni - dla
ojca psychopaty.

- Ludzie różnie o nich gadają, o Lubowieckim i pannie Konstancji -

zaczął ostrożnie Gawryłow, wiedząc, jakim uczuciem jego przełożony
darzy dziewczynę. - Mówią, że stary był okrutnikiem i w majątku nie
raz ktoś ginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie przepadano za
Lubowieckimi, oj nie... Teraz odetchnęli z ulgą, to pewne.

Paul słuchał tego z odpychającym wyrazem twarzy i pustką w oczach.

Chyba wolałby udowodnić Konstancji morderstwo, niż dowiedzieć się,
że kryła mordercę.

- To niemożliwe - uciął stanowczo. - Nie chcę więcej słuchać takich

oszczerstw.

Gawryłow zasalutował i wyszedł. Tymczasem Konstancja szykowała

dla wszystkich kolejną niespodziankę...

Za dnia pogrążona w żałobie, snuła się po wielkich, pustych pokojach

tak blada, że niemal przezroczysta, z podkrążonymi oczami i wychudłą
twarzą. Maksymilian nie śmiał od niej żądać, by spełniała jego za-
chcianki, odesłać dziewczyny do domu ciotki także nie miał sumienia.
Uciekał więc z pałacu, cichego niczym katakumby, do małego domu w
lesie, do Świetlany.

Anastazja spędzała dnie w swoich pokojach, nieustannie pilnowana

przez dwóch podwładnych de Briesa. Służba szeptała, że księżniczka
nie jest już

background image

sobą, że rozważa wstąpienie do klasztoru, że ma widać coś na

sumieniu i może to aresztowanie nie było takie całkiem
bezpodstawne...? Posiłki przynoszono jej do saloniku sąsiadującego z
sypialnią. Nie widywała nikogo oprócz brata.

On, gdy tylko wracał do domu, a czynił to każdego wieczoru, nie

chcąc zostawiać siostry samej na noc, pierwsze kroki kierował na
piętro. Do Anastazji.

Brał siostrę w ramiona i tulił długie chwile, niczym małe dziecko, a

ona pozwalała na to, nie protestując, nie domagając się tych czułych
gestów, zupełnie obojętna. Czasem tylko błagała go, by oddalił
Konstancję Lubowiecką, ale on odmawiał. Wystarczająco wiele plotek
krążyło po Mieście. Nie potrzebował nowych domysłów i jeszcze
jednego wroga w postaci zranionej do żywego kobiety.

Anastazji nie pozostało nic innego, jak czekać. Czekać na coś,

cokolwiek, co oczyści ją z zarzutów. Czekała na jeden fałszywy ruch
Konstancji, nie wiedząc, że ta już go wykonała...

Konstancja, jak zwykle cicha i zamknięta w sobie, snuła się po

pałacu, to tu, to tam, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Mogło się
wydawać, że jest zamyślona, może nawet zupełnie oderwana od
rzeczywistości, ale ona realizowała swój diabelski plan. Omiatając
wzrokiem, czujnym i skupionym, dywany, sofy, szezlongi i poduszki,
szukała długich, kasztanowych włosów, których nie pomylono by z
żadnymi innymi.

background image

Szczotka, z ukrytym w niej ostrzem, na którym zastygły kropelki krwi

ostatniej ofiary, była mocnym dowodem, niepodważalnym - kto
śmiałby wątpić w winę podejrzanej, mając w rękach narzędzie
zbrodni? Należało jedynie wplątać w szczotkę kilka długich włosów
Anastazji, by nikt nie miał wątpliwości, że należy ona do księżniczki, i
podrzucić dowód zbrodni w odpowiednim momencie inspektorowie de
Briesowi.

Konstancja nie spodziewała się jednak, że zdobycie tych kilku

głupich włosów będzie tak trudne! Służba ceniła swoją pracę i
wykonywała ją sumiennie, a do pokojów Anastazji Konstancja nie
miała wstępu. Coraz bardziej sfrustrowana wyobrażała sobie, jak
wdziera się do sypialni tamtej, chwytają pełną garścią za włosy i
szarpie, szarpie, a potem uderza głową księżniczki o kolumnę łóżka,
raz za razem, coraz silniej, aż krew zaczyna tryskać na białą pościel, na
ściany, na miękki dywan. Wreszcie odrzuca martwe ciało i patrzy z
satysfakcją na szkliste oczy, które już nigdy...

- Konstancjo?
Głos Maksymiliana wyrwał ją z tych makabrycznych marzeń.

Zamrugała. Uśmiechnęła się pytająco, niewinnie.

- Coś się stało? Miałaś taki dziwny wyraz twarzy...
- Zamyśliłam się.
Nie dopytywał więcej, dlaczego stoi pośrodku pokoju z dłońmi

zaciśniętymi w pięści i twarzą wykrzywioną nienawiścią. Choć może
powinien. Miał jednak swoje zmartwienia, a jednym z nich był
zmniejszający się dopływ gotówki. Musiał chwycić za gardło sute-

background image

nerów, właścicieli nocnych klubów, przemytników i krupierów, by

poczuli twardą rękę pana. I zrozumieli, że mimo rodzinnych kłopotów,
z Czarnym Księciem nadal należało się liczyć.

- Parę dni będę bardzo zajęty. Dotrzymaj towarzystwa Anastazji.
- Oczywiście, kochany.
Rozczuliło go to słowo, które od dawna nie padło z jej ust. Przygarnął

dziewczynę do siebie, czując narastające pożądanie. Zaczął całować
usta, których smaku zdążył zapomnieć. Wdychać zapach perfum,
których używała. Smakować skórę na szyi, gładką i gorącą.

Konstancja poddawała się chwilę dotykowi jego warg i dłoni, nie

czując zupełnie nic, aż wreszcie i ona poczuła wilgoć między nogami i
żądzę, rodzącą się głęboko w trzewiach. Wsunęła palce we włosy
mężczyzny, przyciągnęła jego głowę z całych sił i wpiła się ustami w
jego usta.

On zapragnął nagle czegoś więcej niż pocałunków. Ale nie miał chęci

na dłuższą grę miłosną.

Po prostu odwrócił dziewczynę tyłem, nakazał, by chwyciła się blatu

biurka, zadarł spódnicę jej sukni, podciągnął jedną ręką halkę, drugą
mocując się niecierpliwie z guzikami spodni, i wreszcie wbił się w jej
wnętrze z głuchym jękiem. Zastygł na moment, czując
obezwładniającą rozkosz, ale jeszcze nie osiągnął spełnienia. Jeszcze
nie...

Zaczął się poruszać, z początku wolno, ale głęboko, nadziewał

dziewczynę na twardą, gorącą męskość, potem coraz szybciej,
gwałtownie, nieomal brutalnie, jakby chciał ją ukarać za wszystkie
nieszczęścia, jakie

background image

sprowadziła na ten dom. Uderzał tak mocno, że musiała chwycić się

biurka z całych sił i przygryźć wargi do krwi, by nie krzyczeć z bólu.
Ale moment później to cierpienie zaczęło jej sprawiać przyjemność.
Lubiła i zadawać, i przyjmować ból. Wyczuł to.

Zrozumiał, że kara staje się nagrodą, i w tej jednej chwili

znienawidził kochankę. Gdyby mógł, zabiłby ją teraz, zmiażdżył jej
ciało swoim ciałem, rozerwał na krwawe strzępy. Ale bezkarnie wolno
mu było ją jedynie posiąść. Brutalnie i bezwzględnie.

Zrobił to.
Uderzał z całych sił, wbijał palce w jej biodra, aż zostawił na białej

skórze sińce. Jęczała coraz głośniej, z rosnącego bólu i narastającej
rozkoszy, by wreszcie zatracić się zupełnie i wykrzyczeć:

-Paul,och Paul!!!
Znieruchomieli oboje.
-Ty dziwko - syknął i wysunął się z niej.
Trwała bez ruchu, nie śmiąc głośniej odetchnąć, gdy dopinał spodnie.

Nie drgnęła nawet, gdy ruszał do drzwi. Dopiero jak huknęły o
framugę i zamknęły się z trzaskiem, wypuściła wstrzymywane powie-
trze, podniosła głowę, rozejrzała się po pokoju, z ulgą stwierdzając, że
jest sama, po czym z triumfującym uśmieszkiem wyszeptała:

- Bolało, co?
Maksymilian wyjechał chwilę później. Widziała, jak dosiada rosłego

wierzchowca, spina go z miejsca

background image

do galopu i wypada przez główną bramę, niknąc jej z oczu. Nadal się

uśmiechała. Z tą samą satysfakcją. Musiał być zraniony do żywego i
wściekły. A także niezaspokojony, co mężczyźnie z jego
temperamentem musiało mocno dawać się we znaki.

- Ciekawe, czy nadal jesteś twardy i gotowy - szeptała do siebie. - I z

kim sobie ulżysz. Bo mnie już nie dotkniesz, to pewne. Za to, co
zrobiłeś mi przed chwilą, zapłacisz takim cierpieniem, o jakim ci się
nie śniło. Prosiłeś, bym zajęła się twą najdroższą siostrą, czyż nie?
Uczynię to z wielką chęcią. Wierz mi, Maksymilianie Romanow, z
ogromną rozkoszą...

Cierpliwie, jak przyczajony drapieżnik, który wie, że nadejdzie

dogodny moment, by zaatakować ofiarę, Konstancja czekała, aż
nadejdzie noc. Zdusiła w sobie chęć wyjścia na ciemne ulice i
powłóczenia się po Mieście - mogłoby to ściągnąć na nią bystry wzrok
Paula de Briesa, a tego nie chciała. Była pewna, że kazał ją śledzić -
gdy ostatnim razem udała się na zakupy, czuła na sobie baczne
spojrzenie wtopionego w przechodniów na ulicy szpiega - dziś w nocy
wolała więc nie ryzykować.

Musi jej wystarczyć trochę podniet tutaj, w domu.
Pałac powoli zasypiał.
Służba udawała się do swoich kwater w oficynie. W domu został

jedynie kamerdyner, no i dwóch gwardzistów przysypiających pod
drzwiami sypialni Anastazji.

Odczekała jeszcze godzinkę, aż pogasły wszystkie światła, wreszcie

narzuciła na koszulę nocną ciemny płaszcz i wyszła na taras. Już
dawno odkryła, że do

background image

pokojów zajmowanych przez księżniczkę można się dostać po

wąskim gzymsie okalającym cały pałac. Czy taki właśnie zamysł miał
budowniczy, tego Konstancja nie wiedziała, ale zamierzała skorzystać
z tego rozwiązania.

Gzyms wychodził na szerokość dwóch dłoni, więc jej niewielka stopa

stała na nim dość pewnie. Rękoma chwyciła się framugi okna i
sięgnęła po sąsiednią. Od celu dzieliło ją pięć okien. Innej kobiecie
wysokość, niebezpieczeństwo czy wreszcie strach odebrałyby chęci na
dalszą wędrówkę, ale nie na wpół obłąkanej morderczyni, która dla
osiągnięcia tego, co jej chory umysł sobie postanowił, gotowa była
ryzykować własnym życiem. Powoli, z nieskończoną cierpliwością,
przesuwała się ku tarasowi prowadzącemu do sypialni Anastazji.
Centymetr po centymetrze zbliżała się do celu.

Oddychała powoli i spokojnie, skoncentrowana do granic, a z każdą

sekundą była coraz bliżej uśpionej ofiary.

Wreszcie uchwyciła się balustrady tarasu, przełożyła przez nią nogi

i... podeszła do okna.

Księżniczka spała na boku, z policzkiem opartym na dłoni, bladą,

szczupłą twarzyczką zwrócona ku oknu. Wyglądała tak pięknie i
niewinnie. Tak wzruszająco... Konstancja uniosła kącik ust w
okrutnym uśmiechu, przyglądając się jej przez szybę, i pchnęła lekko
uchylone okno. Ustąpiło z cichym skrzypnięciem.

Zamarła.
Anastazja poruszyła się, odwróciła na wznak, wyszeptała parę słów,

ale się nie obudziła.

background image

Konstancja cicho wsunęła się do pokoju. Adrenalina zjeżyła jej

włoski na karku. Tuż obok, po drugiej stronie drzwi, czuwali
gwardziści. Jeśli znajdą ją w tym pokoju, jak się wytłumaczy? Czy
uwierzą, że tylko spełnia prośbę księcia, by zaopiekować się jego
siostrą? Może i uwierzyliby, nie chciała jednak tego sprawdzać.

Podeszła na palcach do łóżka, po drodze ściągając z fotela ozdobną

poduszkę, pochyliła się ku śpiącej dziewczynie i zaczęła śpiewnie:

- Anastaaazjo, Anastaaazjo...
Księżniczka drgnęła. Uniosła powieki. W jej oczach błysnęło

śmiertelne przerażenie. Nim otworzyła usta do krzyku, została
przyduszona poduszką.

- Ciiicho, nie chcę zrobić ci krzywdy - wyszeptała uspokajającym

tonem Konstancja. Siła, z jaką przyciskała poduszkę do twarzy tamtej,
przeczyła tym słowom, ale w następnej chwili nacisk odrobinę zelżał. -
Nie będziesz krzyczała, prawda?

Za odpowiedź musiało wystarczyć drgnięcie powiek. Anastazja,

zdrętwiała z przerażenia, szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w
pochyloną nad nią twarz. Gdy poduszka uniosła się nieco, zaczerpnęła
łyk powietrza, niemal się nim krztusząc, a w kącikach oczu błysnęły
dwie łzy.

Bała się. Śmiertelnie się bała tej drobnej, wyglądającej na słabą i

delikatną dziewczyny, która uśmiechała się teraz leciutko, a w oczach
miała chęć mordu.

Konstancja odjęła poduszkę od twarzy księżniczki, gotowa jednak

natychmiast się na nią rzucić. To Anastazja również odczytała w
twarzy tamtej. Nie może

background image

jej sprowokować! Musi doczekać chwili, aż ta wariatka wyjdzie, i...

uciec! Ukryć się gdzieś, gdzie Lubowiecka jej nie znajdzie. Teraz
jednak nie prowokować, trwać...

- Twój brat kazał mi się tobą zaopiekować, więc jestem - odezwała się

tamta, jak gdyby nigdy nic.

- J-jak tu weszłaś? - zająknęła się Anastazja. Wskazała brodą drzwi.
- Wpuścili mnie. Przecież nie stanowię zagrożenia dla nikogo, a na

pewno nie dla ciebie. Szczerze cię lubię, Anastazjo - ujęła zimną dłoń
dziewczyny - i mam nadzieję, że zostaniemy siostrami.

Księżniczka kiwnęła głową, próbując odpowiedzieć uśmiechem, ale

wargi układały się jedynie w pełen przerażenia grymas. Walczyła z
chęcią wyrwania ręki i ucieczki choćby oknem. Okno! Rzuciła szybkie
spojrzenie w tamtą stronę. I usłyszała głos Konstancji, niski,
ostrzegawczy pomruk bestii:

- Nie radziłabym. Jest bardzo wysoko. Gdybyś spadła - w myśli

dodała: „a z moją pomocą spadłabyś na pewno" - zabiłabyś się na
miejscu.

Anastazja opadła na poduszkę, zupełnie bez sił. Konstancja okryła ją

troskliwie kołdrą.

- Czy potrzebujesz czegoś w tym luksusowym więzieniu? Może

przemycić ci jakiś romans albo kryminał?

„Tak, tylko kryminału mi teraz potrzeba" - pomyślała księżniczka,

kręcąc głową. Tamta wyprostowała się i rzekła:

- Jeżeli niczego ci nie trzeba, pójdę już sobie. Ale wrócę... - zawiesiła

głos w jednoznacznej groźbie.

background image

- Dobrze. Dziękuję za troskę - wyszeptała Anastazja zdrętwiałymi

ustami, modląc się, by tamta w końcu zniknęła. Jeśli przeżyje jej
wizytę... Drugiej nie będzie.

Konstancja wbijała przez chwilę w twarz księżniczki uważne

spojrzenie, po czym posłała jej ostatni uśmiech i wyszła z pokoju.
Drzwiami.

Drzemiący gwardziści nie unieśli nawet głów.
Anastazja jeszcze długą chwilę leżała nieruchomo, ze wstrzymanym

oddechem nasłuchując, czy tamta nie wraca, po czym zerwała się z
łóżka, przebiegła przez pokój, dopadła drzwi, szarpnęła je do siebie, a
gdy otworzyły się i ujrzała za nimi podrywających się na baczność
żołnierzy, z cichym okrzykiem ulgi zemdlała.

background image

ROZDZIAŁ XII



































background image

Przytomność wracała powoli. Poczucie bezpieczeństwa wcale.
Uniosła ciężkie powieki i rozejrzała się. Leżała na sofie w swoim

salonie. Jeden z gwardzistów, zaniepokojony, próbował ją delikatnie
cucić, drugi stał nieopodal, z bronią gotową do strzału.

- Maks. Wrócił? - szepnęła z nadzieją.
- Nic mi o tym nie wiadomo, Wasza Wysokość. Jeżeli nie Maks, to

kto ją obroni ją przez tamtą wariatką, no kto?!

Anastazja znała tylko jednego mężczyznę, przy którym czułaby się

równie bezpiecznie jak przy bracie. -Paul...

Wstała raptownie, aż znów zakręciło jej się w głowie, i nie zważając

na słabość, pobiegła do garderoby. Narzuciła na ramiona pelerynę, nie
zaprzątając sobie głowy faktem, że ma na sobie jedynie cienką batysto-
wą koszulę, zawiązała troczki pod szyją i rzuciła do stojących pod
drzwiami garderoby żołnierzy:

- Prowadźcie mnie do cytadeli. Natychmiast! Ruszyli ku schodom.

Majordomus, obudzony ich

krokami, podbiegł do księżniczki.
- Idę do stajni. Ty zostajesz tutaj - rzekła, nim zdołał otworzyć usta,

takim tonem, że nie śmiał zaprotestować.

- Ale dokąd się udajesz, panienko?! Jest noc! Co mam powiedzieć

Jego Wysokości, gdy wróci?! - krzyknął, gdy szybkim krokiem ruszyła
ku wyjściu.

- Ze niezbyt skutecznie strzegł siostry. To właśnie mu powiedz -

rzuciła ze złością przez ramię.

background image

W stajni, gdzie stała jej srokata klacz i dwa wierzchowce

gwardzistów, nie zawracała sobie głowy siodłaniem. Po prostu
nałożyła klaczy ogłowie i, nie czekając na strażników, pognała
przodem. Ku cytadeli. Ku jedynemu bezpiecznemu miejscu, od
którego tamta będzie się trzymała z daleka.

Zamieszanie, spowodowane niespodziewaną wizytą księżniczki

Romanowej, zastało inspektora de Briesa, mimo że pora była późna, w
gabinecie. Ślęczał nad aktami zabójstw. Ostatnimi czasy nie zajmował
się niczym innym. Te siedem morderstw stało się jego obsesją. Budził
się z głową pełną pytań bez odpowiedzi i z nimi zasypiał, gdy
zmęczenie brało górę nad chęcią dorwania mordercy.

Teraz poderwał głowę znad papierów, słysząc podniesione głosy za

drzwiami, wstał, wyszedł na środek pomieszczenia, posłał krótkie
spojrzenie w stronę opartego o ścianę sztucera i słysząc pukanie do
drzwi, rzucił ostrym tonem:

- Wejść!
Spodziewał się każdego o tej porze, ale... nie jej!
Anastazja wpadła do gabinetu i nie zważając na zaciekawione twarze

gwardzistów, zawisła Paulowi na szyi, łkając z ulgi i przerażenia.
Mężczyzna odruchowo zamknął drżące ciało dziewczyny w objęciach.

- Anastazjo... - zaczął, ale przerwała mu, unosząc nań pełne łez oczy:
- Ona chciała mnie udusić! Obiecała, że wróci! Pomóż mi, Paul!

background image

- Kto, na Boga jedynego?! Anastazjo, uspokój się, tu jesteś

bezpieczna.

Inspektor rzucił rozkazujące spojrzenie jednemu z żołnierzy, a gdy

ten zamknął drzwi, zostawiając ich samych, oderwał dziewczynę od
siebie i powtórzył, zaciskając ręce na jej nadgarstkach:

- Tu jesteś bezpieczna. Kto ci groził?
- Ty wiesz kto. I nie zrobisz nic, zupełnie nic, by mnie chronić -

odparła z goryczą.

- Konstancja? Ona?
Kiwnęła tylko głową, śmiertelnie wyczerpana.
- Dlaczego tak nienawidzisz tej nieszczęsnej dziewczyny? - zapytał

cicho, nie licząc na odpowiedź.

Anastazja uniosła brwi. Jej krótki śmiech zabrzmiał jak szloch.
Ja nienawidzę jej? Ja?!
Przypomniała sobie twarz tamtej, wykrzywioną okrutnym grymasem,

i tę cichą, ale straszną obietnicę: „Wrócę...". Poczuła, że ogarnia ją
słabość. Za chwilę de Bries weźmie stronę ukochanej, a ją, Anastazję,
każe wyprowadzić i odwieźć do pałacu. I zrozumiała, że może uczynić
tylko jedno, by do powrotu Maksa - gdzie się podziewasz, gdy tak
ciebie potrzebuję?! - zachować życie.

- Paul... Ja... chciałabym coś wyznać... - Tak ciężko przychodziły

Anastazji te słowa... - To ja, Paul. To ja zabiłam te dziewczyny.

Osłupiał.
Długą chwilę wpatrywał się w bladą twarz stojącej przed nim

dziewczyny, podkrążone oczy, drżące usta, i nie wierzył, po prostu nie
wierzył w to, co mówi.

background image

- Tak. Zabiłam wszystkie, co do jednej. Jestem morderczynią, Paul.
„Dlaczego?! Dlaczego, Anastazjo... ?!"
- Usiądź - rzucił sucho, podsuwając jej krzesło, bo ledwo trzymała się

na nogach. - I mów. Opowiedz wszystko od początku. Od swej
pierwszej ofiary, którą była...? - zawiesił głos.

Księżniczka zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć, jak miała

na imię pierwsza zamordowana dziewczyna.

- Znałaś ją, Anastazjo. Musisz pamiętać, jak się nazywała - mówił

cicho, wbijając w nią ostre spojrzenie.

- Tak. Pamiętam. Madlaine? Pokręcił głową.
- Anna?
Ponowne zaprzeczenie. Tylko dwie ostatnie ofiary Doktora Śmierć

były znane prasie, a więc i mieszkańcom Miasta. Pozostałe pięć znała
jedynie policja.

- Nie pamiętam. Jestem zmęczona. - Pokręciła głową, próbując

uśmiechnąć się przepraszająco.

-Jak je zabijałaś? Czym? Gdzie ukryłaś narzędzie zbrodni? -

indagował dalej.

- Wbijałam im nóż w kark. Nożyk. Nosiłam go w torebce.
Patrzył na nią, a ona gubiła się pod tym uważnym, bezlitosnym

spojrzeniem.

- Zlecę powtórne przeszukanie pałacu.
- Ja go wyrzuciłam! Po ostatnim morderstwie cisnęłam go do rzeki!
Kiwnął głową, jakby przyjmował ten fakt.

background image

- Od każdej z nich brałaś pewien drobiazg. Na... pamiątkę. Co to

było? - Ostatnie pytanie, na które morderczyni musiała znać
odpowiedź.

- Broszka?
Paul zrobił krok ku dziewczynie, przykląkł na kolano i ujął jej zimne

dłonie.

- Anastazjo, dlaczego to robisz? - zapytał cicho. -Dlaczego bierzesz

na swoje sumienie czyjeś zbrodnie? Kogo chronisz?

- Siebie - odszepnęła, patrząc nań pociemniałymi oczami.
Zacisnęła palce na jego dłoniach i trwali tak przez kilka uderzeń

serca. Wreszcie Paul odetchnął głęboko, pogładził księżniczkę po
policzku i rzekł:

- Wrócisz do aresztu i pozostaniesz tam aż do wyjaśnienia sprawy.
Gdy odpowiedziała ze szczerą wdzięcznością: „Dziękuję", miał

pewność, że to nie ona. Ta pewność przyniosła mu jednocześnie ulgę i
rozczarowanie.

Przywołał gwardzistów i rozkazał im odprowadzić księżniczkę do

celi, w której była poprzednio.

- Traktujcie Jej Wysokość z szacunkiem - przykazał surowo. - Jest

świadkiem, nie podejrzaną.

Anastazja, która szła już do drzwi, obejrzała się nań ze zdumieniem.

Odprowadzał ją wzrokiem, ukrywając wszystkie uczucia, jakie nim
targały, głęboko, bardzo głęboko. Od tej pory nie mógł sobie pozwolić
na najmniejszy błąd.

- Gawryłow, do mnie. - Skinął głową na zastępcę, a gdy ten wszedł do

gabinetu, rzekł powoli, walcząc

background image

sam ze sobą o każde słowo: - Odpowiadasz głową za pannę

Lubowiecką. Nie może zniknąć z Miasta, rozumiesz?

Młody człowiek uniósł brwi.
- Myślałem, że... - Obejrzał się na drzwi, za którymi zniknęła

księżniczka Romanowa.

- Myliłeś się. Ja zresztą też.
Robert Gawryłow powoli kiwnął głową. Jeżeli to Konstancja była

morderczynią, nie mogła im umknąć.

-Ja udam się do majątku Lubowieckich i popytam tu i ówdzie o nią i

jej ojca. Może powinienem uczynić to już dawno?

Inspektor nie miał sił, by przejść do swego domu, znajdującego się na

terenie cytadeli, i zdrzemnąć się choć te kilka godzin, które pozostały
mu do świtu. Kąpiel weźmie w łaźni dla żołnierzy, świeży mundur
trzymał tu, w gabinecie. Teraz pragnął zapaść w sen bez snów.

Położył się na sofie, całkiem wygodnej, gdzie spędził niejedną noc, i

zamknął oczy, pewien, że za chwilę zaśnie, ale... pod powiekami ujrzał
obraz Konstancji - delikatnej, filigranowej, niewinnej Konstancji,
takiej, jaką zapamiętał z ich ostatniego spotkania. Czy jej szczupłe,
miękkie dłonie, które całował, mogły zadać śmierć tylu istotom? Jak to
możliwe, by błękitne oczy, które patrzyły na niego z taką miłością,
nocami wypatrywały ofiar, a potem patrzyły, jak konają? Jak ta piękna,
młoda dziewczyna mogła być tak zepsuta, tak zwyrodniała?

background image

Nie, to niemożliwe! To musi być ktoś inny, ktoś, kto kryje się w

cieniu i chichoce, widząc jak on, Paul, miota się w ślepym zaułku. Kto
mógł podrzucić Anastazji skrawki sukien pomordowanych dziewczyn?
Kto nienawidzi jej albo Maksa tak bardzo, by życzyć śmierci niewinnej
księżniczce?

Nagle poraziła de Briesa pewna myśl.
Był ktoś taki.
Ten trop też musiał sprawdzić. Ale najpierw wizyta w majątku

Lubowieckich, by raz na zawsze oczyścić Konstancję z podejrzeń...

Świt wstawał mglisty i pochmurny, gdy Paul dosiadał gniadego

wierzchowca i kierował go ku bramie cytadeli. Owszem, mógł jechać
karetą, gdzie byłoby ciepło i sucho, ale wolał poczuć wiatr na twarzy i
wilgoć we włosach. Konno poruszał się też znacznie szybciej, a in-
spektorowi spieszyło się do rozwiązania zagadki.

Ponaglał więc wypoczęte zwierzę do szybszego biegu, zostawiając za

sobą zmartwienia ostatnich dni. Płaszcz łopotał na wietrze niczym
krucze skrzydła, w olstrach przytroczonych do siodła miał dwa nabite
pistolety, bo czasem na podmiejskich gościńcach dochodziło do
napadów, lecz rabusie znali Paula de Briesa i woleli nie wchodzić mu
w drogę, albo po prostu miał szczęście, bo po kilkugodzinnej podróży
bez przeszkód dotarł po kilku godzinnej podróży do miasteczka,
leżącego obok celu jego podróży. Chciał zamienić kilka słów z
dowódcą posterunku, nim uda się do majątku Lubowieckich.

background image

Na spotkanie wyszedł Paulowi starszy mężczyzna, odziany w

nieskazitelnie czysty i doprasowany mundur - widać i tu traktowano
służbę z należytą powagą.

Paul przedstawił się, uścisnęli sobie ręce i Karol Schmidt - tak

nazywał się dowódca posterunku - zapytał:

- Pan przejmuje teraz to śledztwo?
- Prowadzę je od początku - sprostował de Bries. Mężczyzna uniósł

brwi.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Dostałem wiadomość, że kogoś przyślą,

ale rozeszło się po kościach. Kto by się przejmował śmiercią takiej
gnidy...

Tym razem to Paul się zdumiał.
- Proszę wybaczyć, ale mówimy chyba o różnych sprawach. O jakiej

gnidzie pan mówi?

- No jak to?! O Kaźmirzu Lubowieckim! Zadźganym we własnym

łóżku, niczym prosię.

De Bries oniemiał. Ojciec Konstancji został zamordowany?! Jak to?!
Policjant, zadowolony z wrażenia, jakie zrobił, mówił dalej:
- Ot, trzy tygodnie temu przybiegł chłop z majątku, krzycząc, że stary

Lubowiecki leży bez życia, za to z nożem w sercu. Pospieszyłem z
dwoma podkomendnymi, wzywając po drodze koronera. Ten obejrzał
zwłoki, stwierdził, że Lubowiecki zmarł dwa dni wcześniej,
ewidentnie od noża, i pozwolił pochować ciało. Ja przeszukałem
miejsce zbrodni, stwierdzając ślady rabunku: pustą sakiewkę, zbitą
szybę w oknie,

background image

takie tam... Nic innego, nic, co mogłoby wskazać zabójcę, nie

znalazłem, ale wie pan, stary mieszkał sam, wrogów miał, w długi
karciane popadł, jednym słowem: prosił się o taki koniec.

De Bries słuchał jego słów w milczeniu. W jego głowie kołatało się

jedno jedyne pytanie: czy to było przypadkowe zabójstwo, czy też
śmierć zadała ta sama ręka, która zamordowała pozostałą siódemkę?

- Zginął od ciosu nożem w pierś?
- Tak. Bez wątpienia.
- Żadnych ran na karku, nawet mało widocznych? -Ja tam denata nie

oglądałem, ale nasz koroner jest

bardzo dokładny. Nie przeoczyłby niczego.
Paul odetchnął z mimowolną ulgą. Nie wierzył, że seryjny morderca

zmienił nagle sposób zabijania. Ta sprawa nie łączyła się ze sprawą
prowadzoną przez niego, a więc nie łączyła się z Konstancją.

Zapytał jeszcze o datę śmierci Lubowieckiego, zapisał ją sobie, i

postanowił przepytać parę osób, w tym samą Konstancję, gdzie się
znajdowały tego dnia i czy mają świadków, że właśnie tu, a nie pod
Łubowicami, po czym podziękował za pomoc, pożegnał się i... mógł
wracać.

Niewiele mądrzejszy, niż tu przyjechał, ale z lżejszym sercem.
Teraz musiał sprawdzić jeszcze jedną możliwość, która przyszła mu

do głowy, gdy zasypiał poprzedniej nocy. Znał kogoś, kto mógł życzyć
Romanowom jak najgorzej, bo przez Maksymiliana został
skrzywdzony jak nikt inny.

background image

Paul dosiadł gniadosza i pognał z powrotem.
Nie wjechał jednak do Miasta. Ominął je od zachodu i podążył

leśnym traktem ku ukrytemu wśród świerków domowi, gdzie
mieszkała... Świetlana Grigorijewna. To ona miała powody, by mścić
się na Czarnym Księciu.

Zabił jej narzeczonego, zniweczył plany na szczęśliwą przyszłość,

oszpecił, a na koniec usunął na margines życia i zrobił z niej tanią
utrzymankę.

Tak, ta kobieta mogła pragnąć śmierci Anastazji na szafocie, bo

bardziej druzgocącego ciosu Maksowi zadać nie można było. Czy
Świetlana mogła jednak zabić tamte kobiety, by dokonać zemsty na
Romanowach? Tego de Bries jeszcze nie wiedział.

Wstrzymał wierzchowca przed furtką, zeskoczył na ziemię,

rozprostował się obolały po długiej jeździe i wreszcie zapukał do drzwi
niewielkiego, ale zadbanego domostwa.

Drzwi otworzyła mu Świetlana, z uśmiechem na ustach i nadzieją w

oczach. I ten uśmiech, i ta nadzieja zgasły, gdy ujrzała na progu nie
tego, na którego czekała. Zaskoczona, krzyknęła cicho, po czym
pochyliła głowę tak, że długie włosy ukryły szpecącą pół twarzy bliznę
po oparzeniu.

- Jestem Paul de Bries, inspek...
- Wiem, kim jesteście, panie - przerwała mu cicho, ale z wyraźną

wrogością.

- Mogę wejść?
Niechętnie usunęła się z przejścia. Powiodła go do niewielkiego

salonu, którego okna wychodziły na

background image

furtkę i drogę przed nią. Musiała tu siadywać przez całe dnie,

oczekując na kochanka, który zjawiał się tak rzadko...

Paul wiedział, że nie może pozwolić sobie na cieplejsze uczucia,

zwłaszcza wobec podejrzanej, ale mimo to współczuł jej takiego życia.
Byłoby lepiej, gdyby zginęła w pożarze, zamiast zostać pogrzebaną
żywcem w tym odciętym od świata miejscu. Odegnał od siebie te
myśli, spojrzał na kobietę swym zwykłym, przenikającym na wskroś
wzrokiem i zaczął:

- Musi pani ciążyć samotność, Swietłano Grigorijewna...
- Przywykłam.
- Zwłaszcza teraz, gdy książę odwiedza panią coraz rzadziej...
Uniosła na chwilę głowę i posłała mu miażdżące spojrzenie. Wcale

się tym nie przejął.

- ...zajęty młodą, olśniewająco piękną kochanką -dobił ją.
Przygryzła wargi, by opanować gniew i żal, zacisnęła drobne dłonie

w pięści. Podziwiał w tej chwili jej opanowanie. Inna rzuciłaby mu się
z pazurami do oczu.

- Bywa tu jeszcze, czy całkiem o pani zapomniał? -pytał dalej, bawiąc

się od niechcenia szpicrutą.

- Nie muszę słuchać tych impertynencji - wydusiła.
- Niestety, musi pani, w przeciwnym razie wydam rozkaz

doprowadzenia pani do cytadeli w celu przesłuchania. I będzie to
rozmowa w nieco mniej przytul-

background image

nym miejscu niż to i dużo bardziej nieprzyjemna niż obecna. Pani

wybór, droga Swietłano.

Widział, jak kobieta sztywnieje, jak pochyla głowę jeszcze niżej,

łykając łzy. I nagle... zrobiła coś, co nim wstrząsnęło.

Osunęła się na kolana i sięgnęła do jego rozporka. Odepchnął ją,

podrywając się gwałtownie.

- Co pani strzeliło do głowy?!
- Czego pan chce, inspektorze, jeśli nie tego? - odpowiedziała

pytaniem, nadal na klęczkach.

- Myśli pani, że przyszedłem poniżyć ją jeszcze bardziej? - Pokręcił

głową. - Nie jestem Maksymilianem Romanowem.

Po raz pierwszy od początku rozmowy Świetlana uniosła głowę i

spojrzała mu prosto w oczy, a on pomyślał, jaką pięknością kiedyś
była...

- Kocham go i nie powiem nań ani jednego złego słowa. Bo po to,

bym pogrążyła Maksymiliana, pan przyszedł, jeśli nie po tamto... -
Znacząco spojrzała na wypukłość w jego spodniach.

Przyglądał się kobiecie jeszcze chwilę i zadał kolejny cios:
- Anastazja Romanowa nie miała widać nic przeciwko tobie, ale gdy

Maks pojmie za żonę Konstancję Lubowiecką, skończą się jego wizyty
i pieniądze. Co wtedy uczynisz, Swietłano?

Wreszcie ujrzał błysk nienawiści w jej oczach. Na dźwięk imienia

Konstancji. Jeżeli więc jedną z dwóch kobiet Świetlana uwikłałaby w
morderstwo, byłaby to Konstancja, nie Anastazja. A Maksymilian i tak
by cierpiał.

background image

Nie, to fałszywy trop. Ta kobieta nie miała nic wspólnego z

zabójstwami i nie podrzuciła księżniczce dowodów zbrodni.

Posłał jej ostatnie spojrzenie, w którym ponownie malowała się

litość, zasalutował i już miał wyjść, gdy zatrzymały go ciche słowa:

- Gdy spotka pan Maksymiliana... -Tak?
- Proszę mu przekazać, że na niego czekam. Kiwnął głową i wyszedł,

nie spojrzawszy już na nią.

Nie chciał widzieć cierpienia w oczach nieszczęsnej...

background image

ROZDZIAŁ XIII



































background image

Konstancja przechadzała się po pałacu niczym udzielna księżna.
Maksa nie było już od tygodnia, Anastazja została powtórnie

aresztowana, służba więc, pozbawiona pana i pani, przyjęła za pewnik,
że rządy w siedzibie Romanowów objęła panna Lubowiecka i
podporządkowała się woli dziewczyny bez szemrania.

Starała się być surowa, ale sprawiedliwa. Codziennie nakładała białe

rękawiczki i muskając palcami najbardziej niedostępne zakamarki,
sprawdzała, czy nie osiadł w nich kurz. Gdy na rękawiczce został choć
ślad, nakazywała gruntowne sprzątanie pomieszczenia.

Potrawy musiały być przygotowane ściśle według jej wskazówek -

gdy tylko w czymś uchybiono gustom panny Lubowieckiej, odsyłała
pełny półmisek do kuchni.

Nagan udzielała często, chwaliła rzadko - to właśnie uważała za

sprawiedliwość - i w przeciągu kilku zaledwie dni została serdecznie
przez służbę znienawidzona. Pokojówki, garderobiane, kucharki,
stajenni, a przede wszystkim majordomus z utęsknieniem zaczęli
wyglądać powrotu Romanowów.

O tym właśnie dyskutowali burzliwie w kuchni - jak odnaleźć i

sprowadzić do domu Jego Książęcą Wysokość - gdy w progu,
niezauważona przez rozplotkowaną gromadę, stanęła Konstancja.

Przysłuchiwała się chwilę utyskiwaniom i zrzędzeniom, słuchała

gorzkich słów pod swoim adresem, coraz bardziej mrużąc błękitne
oczy, wreszcie wypaliła:

- On nie wróci! Jesteście skazani na mnie! Komu to nie pasuje - droga

wolna.

background image

W kuchni zapadła martwa cisza. Wszyscy patrzyli struchlali na

stojącą w progu młodą dziewczynę, której piękną zazwyczaj twarz
wykrzywił nieprzyjemny grymas. Przenosiła ostre, wyzywające
spojrzenie z jednego na drugie - spuszczali głowy - wreszcie zagarnęła
wspaniałą suknię, „pożyczoną" od Anastazji, i wyszła wyprostowana,
triumfująca.

Od tej pory nie tylko przysparzała służbie zajęć, ale zaczęła również

ludźmi pomiatać. Sprawiało jej to wielką przyjemność, niemal
porównywalną z rytuałem oczyszczenia.

O następnej ofierze nie myślała zbyt często. Wiedziała, kim będzie, to

wystarczyło. Paul de Bries stawał się coraz bardziej podejrzliwy i nie
chciała przyciągać jego uwagi. Chyba że w zupełnie inny sposób. Tak,
nie może pozwolić, by inspektor o niej zapomniał.

A Anastazję wypada przecież odwiedzić.
Znów miał tę niewiarygodnie pociągającą dziewczynę przed sobą.
Wprowadzono ją do gabinetu zaledwie przed chwilą, a on już pragnął

jej nad życie. Stała pośrodku pokoju, bawiąc się wachlarzem - który tak
jak suknię przywłaszczyła sobie z garderoby księżniczki - i spoglądała
na mężczyznę niewinnie, a zarazem kusząco, spod firany gęstych,
długich rzęs.

Nie potrafił się temu oprzeć.
Podszedł, ujął jej twarz w dłonie, czule, pytająco, i... w następnej

chwili dopadł rozchylonych ust, tracąc rozsądek. Ten pocałunek nie
miał już w sobie czuło-

background image

ści. Prędzej rozpacz, jakąś dziką determinację, ale na pewno nie

czułość.

Oderwał się od niej, dygocąc z pożądania. Chciał zrobić krok w tył.

Walczył całym sobą, by opamiętać się, ostudzić zmysły, ale ona
przyszła tu w jednym celu: posiąść duszę i ciało Paula de Briesa.
Zdobyć nad nim taką władzę, jaką miała nad Maksymilianem
Romanowem.

Chwyciła jego dłoń i wbiła sobie między rozchylone uda. Mimo że

miała na sobie suknię, poczuł, jak bardzo jest tam gorąca, i jęknął
cicho.

- Konstancjo, kochana moja, nie możemy...
- Pragnę cię - przerwała mu, ocierając się o mężczyznę całym ciałem.

- Pragnę cię ponad wszystko. Maks jest taki brutalny, taki
bezwzględny, bierze mnie siłą, nie dbając o nic, a ja... Ja przecież
potrzebuję miłości. Twojej miłości... - Błękitne oczy rozbłysły łzami.
Nie mógł tego znieść. Na myśl, że Romanow krzywdzi tę dziewczynę,
czuł nienawiść, zimną, morderczą nienawiść. I rosnące pragnienie, by
pokazać do niedawna niewinnej dziewczynie, jak można kochać. Jak
należy kochać.

Znów zaczął ją całować, jedną rękę wplatając w jasne włosy

kochanki, drugą podwijając jej suknię, by dostać się do źródła
rozkoszy. Gdy poczuł wreszcie pod palcami wilgotną, gorącą płeć,
niemal doszedł.

Znieruchomiał, oddychając ciężko. Próbował opanować zmysły. Ale

ona wypchnęła nagle biodra do przodu i nadziała się na jego palce.

De Bries był zgubiony.

background image

Nie zważając już na nic, choćby na to, że za drzwiami są jego

podwładni, porwał dziewczynę na ręce, przeniósł na sofę, podwinął
wysoko spódnicę i halki, rozchylił szeroko jej smukłe uda, w sekundę
rozpiął guziki spodni i... do drzwi zapukano. Krótko, silnie.

Paul znieruchomiał.
Nie zdążył rzec słowa, gdy do gabinetu wszedł jego zastępca.
Wszedł, uniósł brwi z niedowierzaniem, mruknął: „Przepraszam",

odwrócił się na pięcie i wyszedł.

De Bries pochylił głowę, zaciskając powieki. W następnym

momencie podniósł się z klęczek, mimo że próbowała go zatrzymać,
doprowadził do porządku i wyciągnął dłoń do dziewczyny, by pomóc
jej wstać.

Wyciągnęła doń ręce w błagalnym geście, szepcząc:
-Już nikt tu nie wejdzie. Możemy dokończyć. Tak bardzo cię pragnę...
Ale pokręcił głową, wygładził jej suknię i włosy, po czym pocałował

po raz ostatni, odwrócił i pchnął delikatnie w stronę drzwi. Nie
wypowiedział słowa. Wyszła, rozpalona i niezaspokojona, a przez to
wściekła. Przechodząc obok Roberta Gawryłowa, posłała mu
nienawistne spojrzenie i syknęła:

-Teraz możesz pan wejść.
Z twarzą doskonale obojętną zapukał po raz kolejny i wszedł do

środka.

Inspektor stał w oknie, odwrócony do młodego mężczyzny plecami.

Nie zamierzał się tłumaczyć tak, jak zwykle tłumaczą się przyłapani na
gorącym uczynku: „To nie było to, o czym myślisz". Robert przecież

background image

doskonale wiedział, co to było. Wiedział też, jak musi się czuć jego

przełożony, zaczął więc:

- Przepraszam, panie inspektorze, powinienem był...
Ale tamten przerwał mu stanowczym gestem dłoni.
- To ja przepraszam. To niewybaczalne z mojej strony. Gdy tylko

zakończę sprawę tych morderstw, podam się...

- Nie! Panie inspektorze, nie! - krzyknął młody człowiek, przerażony,

że przez taką drobnostkę, taką głupotę Miasto może stracić
znakomitego śledczego. A on sam wspaniałego szefa. - Nie puszczę
pary z ust, nikt się nie dowie. To przecież nic wielkiego, normalna
rzecz...

Paul odwrócił się ku niemu, unosząc brew.
- Normalna rzecz, powiadasz? Ty również uprawiasz miłość na

służbie?

Gawryłow zaczerwienił się po cebulki włosów.
- Nie! Oczywiście, że nie, gdzieżbym śmiał... -Widząc uśmiech

czający się w kącikach ust tamtego, roześmiał się z ulgą. Incydent
pójdzie w zapomnienie, inspektor zostanie na swoim miejscu, on,
Robert Gawryłow, także. Kto wie, jak za coś takiego mściłby się inny
przełożony...

- No dobrze. - Uśmiech znikł z twarzy inspektora. - Z czym tak

pilnym przyszedłeś, że nie czekając na pozwolenie, wtargnąłeś do
mego gabinetu?

- Dostałem rozkaz, by pilnować panny Lubowieckiej, a ona zniknęła.

Po prostu zniknęła z pałacu, choć nie spuszczałem oka z wejścia.
Zacząłem jej szukać...

background image

- No i znalazłeś - uciął de Bries. - Tak wielki dom musi mieć kilka

wejść, nie uważasz?

- Ale bramę tylko jedną.
- Może ma furtki ukryte w murze?
Zastępca pokręcił głową. Wiedziałby o tym i obstawił ludźmi także te

furtki.

- Jak więc znalazła się na zewnątrz? Przefrunęła ponad murem?
Pytanie zadane było lekkim tonem, ale Gawryłow odparł poważnie:
- Możliwe. I zastanawia mnie, do czego jeszcze zdolna jest ta

chodząca niewinność, by osiągnąć cel. - Za późno ugryzł się w język.
Dwuznaczne pytanie zawisło między nim a inspektorem. Dokończył
więc, zgodnie ze swym sumieniem: - Myślę, że do wszystkiego.

Uważny wzrok de Briesa stwardniał.
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków i nie osądzaj zbyt szybko, bo

stracisz z oczu główny cel: pojmanie mordercy. Konstancja
Lubowiecka nie jest w stanie skrzywdzić nikogo.

Robert Gawryłow zachował swe wątpliwości dla siebie. Rozmowa z

zakochanym mężczyzną o ukochanej mordującej młode dziewczyny
była bezcelowa. Mógł się jedynie narazić inspektorowi, wzbudzając w
nim niechęć, a nawet nienawiść, a tym nie mógł ryzykować. Jeszcze
nie.

Skłonił więc głowę.
- Oczywiście. Wracam więc na służbę.
Nim jednak zrobił krok ku drzwiom, na biurku inspektora rozdzwonił

się telefon. De Bries podniósł

background image

słuchawkę, zatrzymując jednocześnie zastępcę uniesieniem dłoni.
Gawryłow patrzył, jak inspektor słucha słów rozmówcy, coraz silniej

zaciskając palce, jak jego twarz tężeje, a usta zaciskają się w wąską
kreskę i... już wiedział, czego dotyczy rozmowa. Czego, a może kogo?
Wreszcie Paul rzucił:

- Dziękuję panu. Natychmiast wysyłam zastępcę. Odłożył słuchawkę

i przez chwilę patrzył niewidzącym spojrzeniem na telefon, po czym
przeniósł je na Roberta i powiedział cicho:

- Dzwonił Karol Schmidt z posterunku w Łubowicach. Po mojej

wizycie nabrał wątpliwości. „Zbyt mało było krwi, jak na nóż w sercu"
- to jego słowa. Nakazał ponowną sekcję zwłok Lubowieckiego. Poje-
dziesz tam i będziesz asystował przy zabiegu. Wiesz, czego szukać.

Gawryłow pobladł. Jeżeli ich domysły okażą się słuszne... Jeżeli

znajdzie ranę na karku zamordowanego...

De Bries w odpowiedzi na niezadane pytanie kiwnął głową.
- Może... Może to przypadek... że jego i tamte dziewczyny... Tą samą

bronią... - zacinał się przy każdym słowie, nie potrafiąc zranić Paula de
Briesa jasnym stwierdzeniem: Jeśli Kazimierza Lubowieckiego
zamordowano w ten sam sposób, co siedem poprzednich ofiar,
uczyniła to jego córka, Konstancja". Ale inspektor pokręcił głową i
rzekł:

- W tak poważnej sprawie nie należy liczyć na przypadki.

background image

Młody mężczyzna musiał przytaknąć. Już kierował się ku drzwiom,

gdy zatrzymał się ponownie. Musiał zadać to pytanie:

- Jeżeli to ona, czy... aresztuje ją pan?
W głosie Paula zabrzmiała stal, gdy odpowiadał:
- Oczywiście. Dla morderczyni nie ma litości.
Robert Gawryłow opuszczał gabinet z ciężkim sercem. Swojemu

szefowi życzył jak najlepiej. Jednak na pewno nie pragnął, by de Bries
nadal zakochany był w dziewczynie, która według wszelkiego
prawdopodobieństwa miała krew na rękach. Paul zasługiwał na miłość
kogoś godnego jego miłości. Choćby na księżniczkę Anastazję... Tak,
na nią jak najbardziej.

Z nadzieją w sercu, że sprawa zabójstw wkrótce się zakończy, pobiegł

do stajni i kwadrans później gnał południowym gościńcem na złamanie
karku. Pragnął jak najszybciej przekazać Paulowi de Briesowi dobre
wieści, zapominając, że dla inspektora te wieści okażą się druzgocące...

Po wyjściu zastępcy Paul opadł na krzesło, zupełnie wyzuty z sił.

Oparł głowę na dłoniach, wsunął palce we włosy i trwał tak długie
chwile, zaciskając szczęki w bezsilnej rozpaczy. Wiedział, czuł całym
sobą, że wreszcie jest na prawidłowym tropie, który jak po sznurku
doprowadzi go do Konstancji. Jego pięknej, ukochanej, słodkiej
Konstancji...

Na wspomnienie dziewczyny, jej ust, dotyku rąk, wreszcie gorącego

wnętrza, tak chętnie mu ofiarowanego, poczuł bolesny skurcz w sercu i
łzy w oczach.

background image

Nie był do tej pory zakochany w żadnej kobiecie, choć miłość

fizyczna nie była mu obca. Poświęcił się bez reszty służbie. Gdy w
końcu odważył się otworzyć serce na niewinną, subtelną dziewczynę,
los zadrwił z niego okrutnie. Dziewczynę tę zagarnął najpierw jego
przyjaciel, uczyniwszy z niej narzędzie rozkoszy, ale widocznie tego
było za mało - miała się ona okazać najokrutniejszą i najbardziej
bezwzględną zabójczynią, jaką spotkał w swojej karierze...

- Nie... - jęknął z rozpaczą. - Tylko nie ty...
Nagle przed oczami wyobraźni stanął mu obraz Konstancji

prowadzonej na śmierć. Jej smukła sylwetka, odziana w szarą, prostą
koszulę, obcięte tuż przy czaszce włosy, wreszcie górujący nad
miejscem straceń szafot.

Ona zatrzymuje się gwałtownie u progu schodów, odwraca się i

wyciąga spętane ręce w błagalnym geście ku niemu, Paulowi de
Briesowi.

„Ratuj mnie" - prosi bez słów. Z pięknych oczu płyną łzy.
On pragnie scałować te łzy, rozciąć pęta i zabrać ją daleko stąd, gdzie

nie dosięgnie jej ręka sprawiedliwości, zamiast tego popycha skazaną
ku szafotowi. Potem patrzy, jak kat zakłada pętlę na jej cienką,
delikatną szyję, której ciepło i smak czuje do tej pory, patrzy, jak pętla
zaciska się, jak dziewczyna chce krzyknąć, ale kat już sięga do dźwigni
zwalniającej zapadnię. Dziewczyna leci w dół i...

Paul krzyknął z bólem, odpędzając tę makabryczną wizję.

background image

W tym momencie zrozumiał, że nie jest w stanie tego dokonać.
Nie poprowadzi Konstancji na śmierć.
Choćby była po stokroć winna, on, Paul de Bries, tego nie zrobi.
Konstancja, zadowolona z siebie, jechała do pałacu Romanowów w

pięknej, lśniącej kolasce zaprzężonej w czwórkę wspaniałych karoszy.
Już teraz czuła się niczym królowa, uśmiechając się uprzejmie do
pozdrawiających ją znajomych. Co to dopiero będzie, gdy
rzeczywiście przejmie schedę po Romanowach?

„Nie tak prędko, moja kochana" - upomniała się w duchu. - „Na

drodze do władzy i bogactwa stoi Maks, a zaraz za nim, czy może
przed nim, ta suka Anastazja. Trzeba rozważyć możliwość podrzucenia
jej trutki do wina. Nawet więźniowi nie odmówią łyczka dobrego
trunku, prawda? Arszenik działa powoli, nie ściągnie na mnie
podejrzeń... Ołów również należałoby rozważyć..." - I tę wiedzę
Konstancja wyniosła z rodzinnego domu.

Rozmyślała przez parę chwil nad możliwościami pozbycia się

księżniczki, po czym roześmiała perliście.

Stangret rzucił jej przez ramię niechętne spojrzenie.
A ona po prostu, jak to młoda, pełna życia dziewczyna, cieszyła się

pięknym dniem. I niespodziankami, jakie niesie ze sobą przyszłość.

Jedna z nich właśnie wracała do domu...

background image

ROZDZIAŁ XIV


































background image

Klara Gott była niepocieszona. Dziewczyna, z którą wiązała wielkie

nadzieje, wyrwała jej się z rąk, a owe nadzieje rozwiał ten, który już raz
złamał Klarze serce. Czarny Książę. Obiekt westchnień połowy
Miasta.

Kobiety marzyły o jego silnych, męskich ramionach i... ogromnym

majątku, mężczyźni zaś o owym majątku, którego część przypadłaby
im w udziale, gdyby Maks Romanow zainteresował się ich córką,
siostrą czy, niech tam, nawet i żoną.

Jak wkupić się w łaski tego rozpieszczanego przez życie magnata? -

to pytanie zadawano sobie bezustannie.

Klara również rozmyślała nad odpowiedzią. Wiedziała, że książę nie

ma prawdziwych przyjaciół w tym pełnym zawiści Mieście, poza
jednym - Paulem de Briesem. Człowiek ten był niebezpieczny, bystry i
przystojny - to połączenie cech pociągało każdą kobietę. Jak widać
Konstancję Lubowiecką również. Klara musi wykorzystać
zainteresowanie inspektora swą bratanicą - to pewne, wtedy jednak
narazi się Czarnemu Księciu!

Co robić... Co robić?!
Do pokoju wszedł, jak zwykle bez pukania, służący i powiedział

zduszonym głosem:

- On tu jest. Znów przyszedł.
Klara poderwała się na równe nogi, wygładzając odruchowo suknię.

Przywołała na twarz uroczy uśmiech - według niej uroczy, w
rzeczywistości nieszczery i przymilny - po czym odrzekła władczo:

- Wprowadź!

background image

Służący w odpowiedzi wzruszył ramionami i poczłapał z powrotem

do drzwi.

Po chwili do salonu wszedł... nie, nie Maksymilian Romanow, a ten

drugi: inspektor Paul de Bries.

Kobieta mimowolnie cofnęła się o krok, widząc surowy wyraz twarzy

mężczyzny i ostre spojrzenie jego szarych oczu. Podała mu dłoń do
pocałunku, którą on tylko uścisnął i puścił.

- Czy życzysz sobie, panie, herbaty? - zapytała słabym głosem.
Pokręcił głową i odparł:
- Nie przyszedłem z wizytą towarzyską.
- Więc po co?
- Proszę uznać to za nieformalne przesłuchanie. Klara zbladła,

osunęła się na krzesło, splotła kurczowo ręce i spojrzała nań pokornie,
mówiąc:

- Jestem do waszej dyspozycji, panie inspektorze.
- Kiedy ostatni raz Konstancja Lubowiecka widziała się z ojcem? -

Padło pierwsze pytanie.

Klara odparła zgodnie z prawdą:
- Gdy ten przywiózł ją do mego domu.
- Pani brat nie żyje. Czy przed jego śmiercią albo zaraz po otrzymaniu

tej informacji Konstancja gdzieś wyjeżdżała?

Stara kobieta zmarszczyła brwi.
- N-nie wiem - zająknęła się. - Nie mieszkała wtedy ze mną. To

znaczy... Przez parę dni, owszem, właśnie tuż przez otrzymaniem
wiadomości o śmierci mego ukochanego brata Kotusia gościła u mnie.
Przybyła pewnej nocy, skłócona... pan wie, z kim... i została na dwa
czy trzy dni.

background image

Paul, słuchający jej dotąd bez emocji, poczuł nagle, że serce bije mu

szybciej, zmysły się wyostrzają, a umysł zaczyna pracować jeszcze
intensywniej.

- Przybyła w nocy? Jak była ubrana?
- W pelerynę i suknię. Szarą. Podróżną. Dobrze pamiętam, bo praczka

sarkała, że suknia jest zszargana, a peleryna ubłocona. Zdziwiło mnie
to, bo przecież dzięki stróżom prawa, takim jak pan, ulice w Mieście są
suche. - To ostatnie zdanie dodała ze swym odstręczającym,
przymilnym uśmiechem, ale Paul nie zwrócił na to uwagi.

Wiedział jedno: Konstancja była tamtej nocy w rodzinnym domu.

Jeżeli Gawryłow potwierdzi ich przypuszczenia, nic nie uchroni
dziewczyny przed stryczkiem.

- Gdzie one są? Ta suknia i peleryna?
Miał cień nadziei, że kobieta odpowie: „Konstancja zabrała je ze

sobą", ale ona, zadowolona, że jest tak pomocna, odparła:

- Pelerynę nałożyła, gdy wracała do pałacu, ale suknię mam tutaj, w

domu. Czy przynieść ją panu, ekscelencjo?

Nie czekając na odpowiedź, pobiegła do pokoju, kiedyś

zajmowanego przez dziewczynę, by po chwili wrócić z szarą suknią
przewieszoną przez ramię. Paul odebrał ją, wpatrując się chwilę w
materiał, jakby miał znaleźć na nim ślady krwi, ale suknia była czysta.
Jeszcze pachnąca mydłem do prania.

Mimo to rzekł:
- Zatrzymam to.

background image

Wstał i pożegnał się chłodno.
Kobieta odprowadziła go wzrokiem do drzwi, a gdy zniknął za nimi,

westchnęła ciężko. Wiedziała już, że nie zwróci na siebie uwagi
Maksymiliana Romanowa przy pomocy Paula de Briesa. Może za to
ściągnąć na siebie uwagę policji...

Nagle pomyślała, że dobrym rozwiązaniem będzie wyjazd na

inspekcję fabryki. Dopóki sprawa, za którą gonią inspektor i reszta
psów, nie ucichnie i nie złapią mordercy. Dopiero wtedy będzie mogła
powrócić do swych planów.

Pakując się w dwa podróżne kufry, znów snuła marzenia o pałacu

Romanowów i muskularnych ramionach Czarnego Księcia...

Służba coraz bardziej narzekała na pannę Lubowiecką, która czuła się

już tak pewna siebie, że przeniosła do własnej garderoby część co
piękniejszych sukien księżniczki Anastazji.

„Niedługo zajmie jej apartamenty!" - sarkali po kątach, nie mając się

jednak komu poskarżyć.

Nikt nie śmiał również otwarcie przeciwstawić się uzurpatorce,

niepewny, co przyniesie przyszłość.

Stukot podków na dziedzińcu i czyjś krzyk: „Pan przyjechał! Książę

Romanow jest w domu!", sprawiły, że cała służba wyległa przed pałac,
gotowa rzucić się Maksymilianowi do nóg z wdzięczności, że wrócił.
Zapomnieli widać, jak narzekali na porywczy charakter pana czy inne
jego przywary, a księżniczkę Anastazję obmawiali po kątach.
Zaznawszy krótkich rządów Konstancji, docenili swych państwa
należycie.

background image

Maks oddał wodze stajennemu, odpowiedział skinieniem głowy na

radosne pozdrowienia służby, po czym, przeskakując po dwa stopnie,
wbiegł po schodach, stęskniony za domem i własnym łóżkiem.

Zaraz w holu wpadł w ramiona Konstancji, która właśnie

myszkowała po pokojach Anastazji, gdy usłyszała radosne krzyki i
zamieszanie na dziedzińcu.

Cisnęła biżuterię do kasetki, poprawiła przed lustrem włosy,

uśmiechnęła się do siebie, obciągnęła nieco dekolt sukni, by piersi
układały się ładniej pod zdobną materią, i była gotowa na powitanie
księcia. Zmierzając w stronę schodów, serdecznie żałowała, że wrócił,
a jeszcze bardziej, że w ogóle żyje, ale na ustach miała zachwycony
uśmiech, a policzki zaróżowione z podniecenia. Tak, z okazaniem
pożądania na sam dźwięk jego głosu panna Lubowiecka nie miała
najmniejszej trudności.

Widząc mężczyznę wchodzącego władczym krokiem do środka,

krzyknęła cicho i już wisiała mu na szyi, całując jego policzki i usta,
piszcząc niczym mała dziewczynka.

Musiał się uśmiechnąć, mimo śmiertelnego zmęczenia. Przygarnął ją

ramieniem i szepnął:

- Wezmę szybką kąpiel, przekąszę co nieco i przed snem jeszcze

pobaraszkujemy, skoroś taka stęskniona.

W odpowiedzi pochwyciła zębami płatek jego ucha i przygryzła, aż

jęknął mimowolnie.

- Ty diablico... - mruknął, odchylając jej głowę i całując gładką, białą

szyję.

background image

- Jeżeli chcesz, będę ci usługiwać przy kąpieli... - Opuściła dłoń i

ujęła wypukłość kryjącą się w jego spodniach.

Majordomus, czekający, aż pan odda mu płaszcz, skrzywił się ledwo

zauważalnie. Konstancja, pochwyciwszy jego wzrok i ten grymas,
zmrużyła lekko błękitne oczy, obiecując słudze w duszy zemstę. Wziął
płaszcz i odszedł spiesznie.

- Chodź, chodź, umyję cię całego. Nie ominę żadnego zakamarka. -

Pociągnęła Maksa za ręce. Ten ze śmiechem podążył za nią.

Łaziebne uwinęły się błyskawicznie i nim książę zdjął przepocone,

brudne odzienie, wanna była pełna gorącej, pachnącej lawendą wody.
Zanurzył się w niej z westchnieniem błogości...

- Obowiązki wezwały mnie aż do stolicy - wyjaśnił swoją

przedłużającą się nieobecność. - Czekałaś? -Konstancja kiwnęła
głową. - Tęskniłaś? - Znów gorliwe potaknięcie. - Jak bardzo?

- Chcesz się przekonać, mój panie? - Przechyliła głowę, uśmiechając

się prowokacyjnie, po czym uniosła spódnicę, ujęła jego dłoń i wsunęła
sobie między nogi. Wilgoć spływała jej po udach, nie pozostawiając
mężczyźnie wątpliwości, jak bardzo go pragnie. Uwielbiał to!
Gotowość kochanki mile łechtała jego męskie ego i podniecała go do
granic.

- Chodź do mnie - sapnął.
Bez namysłu ściągnęła suknię, weszła do wanny i dosiadła jego

sztywnej, sterczącej ponad powierzchnię wody męskości. Zaczęła
poruszać się ze śmiechem,

background image

nie bacząc na bryzgającą dookoła wodę. On zamknął oczy, odgiął

głowę do tyłu i rozkoszował się każdym ruchem dziewczyny, każdym
uderzeniem jej bioder, każdym zaciśnięciem pochwy na jego członku.

Doszedł szybko, nie otworzywszy oczu. Tylko po zaciśniętych silniej

szczękach i strugach nasienia, które poczuła wewnątrz, poznała, że
skończył. Poruszała się jeszcze chwilę, coraz wolniej i łagodniej - tak
jak lubił - by wreszcie zsunąć się z niego i położyć obok.

- Miałaś mnie umyć - zauważył po dłuższej chwili, błogo

rozleniwiony. - Każdy zakamarek. Tak obiecałaś.

Zaśmiała się znowu. Nisko, zmysłowo. Namydliła ręce i zaczęła

wodzić nimi po wspaniałym, umięśnionym niczym u gladiatora, ciele
mężczyzny. Myła jego kark, barki, piersi, zanurzyła obie dłonie w
gąszcz czarnych kędziorów pod pachami i niżej również, namydlając
mosznę, potem wsunęła rękę między jego pośladki, na co aż sapnął,
zaskoczony. Jego męskość zareagowała od razu, znów gotowa.

Wstał.
Bez ociągania się objęła wargami jego członek, sterczący tuż przy jej

twarzy, i zaczęła ssać, pomlaskując, smakując, owijając językiem,
pracując wargami.

Maks wyprężył się, wysunął biodra do przodu, czując, że za chwilę

eksploduje z nieziemskiej rozkoszy. I wreszcie po raz drugi w ciągu
kwadransa osiągnął spełnienie, tym razem w ustach kochanki.
Przełknęła jego nasienie, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. To

background image

również uwielbiał. Oblizała się zmysłowo, a on pomyślał, że będzie

idealną żoną: bardzo piękną i jeszcze bardziej chętną. Niczego więcej
nie potrzebował.

Wstała powoli i zaczęła go całować, aż poczuł smak własnej spermy.

To znów go podnieciło, ale jego męskość miała dosyć. Odsunął
Konstancję stanowczym gestem i wyciągnął dłoń po ręcznik.

Wyskoczyła z wanny, naga i lśniąca od wody niczym syrena, i

zaczęła gorliwie wycierać swego księcia do sucha, nie pomijając
żadnego miejsca. Szczególnie starannie wytarła jego pachwiny i
podbrzusze, trącając niby przypadkiem miękkie przyrodzenie. Maks
zaśmiał się chrapliwie.

- Wybacz, kochana, ale on ma już dosyć. Ja też nie mam siły, by cię

zaspokoić, ale chętnie popatrzę przed snem, jak robisz to sama.

Nałożył czyste spodnie i nie zawracając sobie głowy koszulą, którą

przyniosła spłoniona pokojówka, ruszył do jadalni. Konstancja,
owinięta puszystym szlafrokiem, szła za nim krok w krok.

- Gdzie Anastazja? Chcę, żeby zjadła z nami kolację - rzucił do

dziewczyny przez ramię.

Ta stanęła w pół kroku.
- To nie wiesz? Nic nie słyszałeś?
On też się zatrzymał. Serce zamarło mu na moment w przeczuciu

nieszczęścia. Odwrócił się na pięcie i zacisnął palce na ramionach
Konstancji, nie bacząc na to, że sprawia jej ból.

- Co z Anastazją? - zapytał niskim, zwiastującym furię głosem.

background image

- Inspektor... Paul de Bries... Przyszedł tu z oddziałem gwardii nocą...

Wtargnął do pałacu i wywlókł księżniczkę, nawet nie pozwalając jej
się ubrać... -mówiła łamiącym się, drżącym głosem, w duchu ciesząc
się każdym zmyślonym przecież słowem. Ból, jaki odmalował się na
twarzy Czarnego Księcia, sprawił Konstancji większą rozkosz, niż
niedawno jego ręka pieszcząca jej płeć.

- Wywlókł Anastazję Romanową, moją siostrę, nocą?!
Przytaknęła.
- Tak mi przykro, Maks. Tak bardzo mi przykro... - wyszeptała. W jej

oczach pojawiły się łzy. - On był taki brutalny... Biedna Anastazja,
wleczona przez podwórzec, na oczach służby, niczym zwyczajna
zbrodniarka...

Maks przerwał jej uniesieniem dłoni.
Szczęki zacisnął tak mocno, że aż zgrzytnęło. Twarz miał bladą, a

czarne oczy płonęły z furii i chęci mordu. Nagle się uspokoił.

- Zabiję go - powiedział po prostu.
Ruszył do holu, narzucając w pośpiechu koszulę, którą wyrwał z rąk

Konstancji. Zdumiony i przestraszony wyrazem jego twarzy
majordomus podał mu płaszcz.

- Wasza Wysokość już nas opuszcza? Książę posłał mu tylko

miażdżące spojrzenie. Wpadł do stajni, z Konstancją podążającą tuż za

nim, dosiadł pierwszego z brzegu konia i wbił pięty w jego boki.

Przytrzymując się jedną ręką grzywy, bez

background image

siodła i ogłowia, pognał niczym furia w kierunku cytadeli, nie

zważając na krzyki służby, a potem przechodniów, pierzchających na
boki.

Konstancja stała jeszcze przez chwilę, patrząc na pustą już teraz

bramę, nieco zaniepokojona efektem swoich słów. Wreszcie wzruszyła
ramionami. Z tego może wyniknąć coś złego - Czarny Książę wygna ją
z pałacu, ale także, jeśli ona, Konstancja, rozegra to nieco rozważniej,
coś dobrego. Gdyby Maks w afekcie zabił Paula, opłakiwałaby go
serdecznie, z całej duszy, ale... de Bries był coraz bliżej rozwiązania
zagadki, a ona przez to coraz bliżej szubienicy...

Śmierć inspektora była Konstancji Lubowieckiej całkiem na rękę.
Na swoje szczęście dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, jak blisko

zdobycia ostatecznych dowodów przeciw niej był Paul de Bries.
Właściwie, wracając od Klary Gott, czekał tylko na wiadomość od
zastępcy, by wysłać po dziewczynę oddział straży.

Powinien aresztować ją natychmiast, ale... musiał mieć pewność, że

to ona. Nie wahałby się w przypadku nikogo innego, Maksa i Anastazję
przymknął jedynie na podstawie podejrzeń, ale wizja Konstancji
zakutej w kajdany, wleczonej do więziennej celi sprawiała Paulowi
fizyczny wręcz ból.

Nie chciał widzieć swojej miłości w takim poniżeniu!
Już wystarczy, że widział ją usługującą niczym niewolnica Czarnemu

Księciu!

background image

Wjechał na dziedziniec cytadeli, zeskoczył na ziemię i podał suknię,

którą do tej pory trzymał w garści, jednemu z żołnierzy, przykazując
mu, by natychmiast odniósł ją do jego gabinetu. Drugiemu żołnierzowi
oddał wodze wierzchowca, a sam zamierzał przejść do skrzydła
więziennego, by zajrzeć do Anastazji, lecz wtem na dziedziniec
wpadł... Maksymilian Romanow.

Zeskoczył z konia niemal w biegu, z impetem dopadł

znieruchomiałego de Briesa i... na oczach żołnierzy z całej siły rąbnął
go w twarz.

Inspektor zatoczył się w tył, ale utrzymał na nogach. Gwardziści

chwycili za sztucery, ale powstrzymał ich gestem dłoni. Wierzchem
drugiej otarł zakrwawioną wargę. Romanow stał naprzeciw niego,
ciężko dysząc z wściekłości.

-Jak mogłeś jej to zrobić? - wyrzucił, siłą powstrzymując się od

zadania następnego ciosu. Wiedział jednak, że tym razem dostałby
dziesięć kul w pierś i kilka w plecy. - Jak mogłeś, ty łajdaku?!

Paul zrobił krok w przód, pochylił się ku księciu i rzekł cichym,

lodowatym tonem:

- Żądam satysfakcji.
- Gdzie chcesz i kiedy chcesz - odparł tamten natychmiast.
- Dziś o północy w opuszczonym młynie. Tylko my dwaj.
- Tylko my - zgodził się Maks, a oczy błysnęły mu jak u wilka.
- Własne pistolety... -1 jedna kula.

background image

- Jedna mi wystarczy.
- Mnie również.
Nikt z otaczających ich gwardzistów nie słyszał tej wymiany zdań -

gdyby było inaczej, nie dopuściliby do pojedynku.

- Czy mogę zobaczyć Anastazję? - Maks zadał ostatnie pytanie.
- Oczywiście - padła odpowiedź.
Żołnierze patrzyli z rosnącym niepokojem, jak ich zwierzchnik

odstępuje o krok i... pozwala tamtemu odejść wolno.

- Panie inspektorze... - zaczął któryś, ale ten uciął jego protest

machnięciem ręki.

Patrzył na oddalającego się Maksymiliana Romanowa i myślał, że ten

pojedynek to dobry pomysł... Taaak, jedna kula rozwiąże wszystkie
jego problemy.

A strzelać Paul de Bries potrafił znakomicie.
Książę wpadł do lochów, eskortowany przez strażnika, i skierował się

prosto do celi, w której sam kiedyś spędził noc i w której spała teraz na
wąskim łóżku jego siostra. Stał po drugiej stronie krat, czując w sercu
płonącą żagiew gniewu. Potrzebny mu będzie ten gniew, ta wściekłość,
by strzelić do kogoś, kto jeszcze niedawno był mu przyjacielem,
bratem. Gdyby ten gniew przeminął, Maks nie byłby zdolny unieść
pistoletu, wycelować i nacisnąć spust, za to de Bries uczyni to bez
wahania, a śpiąca spokojnie Anastazja straci brata...

Postanowił jej nie budzić.

background image

Wróci tu za kilka godzin, gdy będzie po wszystkim. Niepotrzebnie

zamartwiałaby się o niego.

Kiwnął strażnikowi głową i ruszył za nim do wyjścia.
Dziedziniec był pusty, nie licząc wartowników, ale Maksymilian był

pewien, że Paul de Bries stoi w oknie gabinetu i odprowadza go
spojrzeniem...

Opuściwszy surowe mury cytadeli zastanawiał się chwilę, dokąd

teraz. Był śmiertelnie wyczerpany i jeśli o północy chciał w ogóle
utrzymać broń w ręku, powinien się przespać parę godzin, ale myśl o
powrocie do pałacu wydała mu się naraz wstrętna. Z jakiegoś powodu
nie chciał wracać do własnego domu, do którego jeszcze pół godziny
temu - naprawdę minęło zaledwie pół godziny?! - spieszył z taką
radością.

Później... tuż przed pojedynkiem wpadnie do domu i wyda służbie

polecenia niezbędne w razie, gdyby... Nie, nie będzie teraz o tym
myślał.

Wbił pięty w boki gniadosza, a ten, przynaglony do biegu, skoczył

naprzód. Kwadrans później wjeżdżali w okalające Miasto lasy,
zdążając wąską ścieżką ku samotnemu domowi i kobiecie oczekującej
na powrót Czarnego Księcia z nadzieją i bólem w sercu.

Swietłana, słysząc tętent kopyt, wybiegła przed dom. Chwilę później

rzucała się w ramiona jeźdźcowi, który zsunął się z wierzchowca,
wyczerpany do granic wytrzymałości. Podtrzymała Maksa troskliwie i
powiodła do środka, zarumieniona z radości, ale i niespokojna.

background image

Nie zadawszy ani jednego pytania, otworzyła przed nim drzwi

sypialni, pomogła mu się rozebrać, a gdy padł jak długi na miękkie
łóżko, zasłane śnieżnobiałą, pachnącą pościelą, usiadła obok niego i
zaczęła gładzić go po włosach.

Już zasypiając, ujął dłoń Świetlany, ucałował i wyszeptał, na wpół

przytomnie:

- Nie wiem, jak możesz mnie kochać po tym, co ci zrobiłem. Wybacz

mi...

Zasnął.
Siedziała jeszcze chwilę, zupełnie nieruchomo, patrząc na jego

przystojną, męską twarz, na lekko rozchylone usta i drgające w
niespokojnym śnie powieki i wyszeptała cicho:

- Ja też nie wiem, ale kocham cię całym sercem. I już dawno ci

wybaczyłam.

Po pobliźnionym policzku spłynęła łza. Świetlana otarła ją

wierzchem dłoni, a potem otuliła księcia kołdrą i wyszła, ostrożnie
zamykając za sobą drzwi.

Paul de Bries, niczym wilk w ciasnej klatce, krążył po gabinecie. Do

północy zostały cztery godziny. Aż cztery - krążąca w żyłach
adrenalina nie pozwalała mu usiedzieć w miejscu - i zaledwie cztery.
Wizja pojedynku z serdecznym przyjacielem, teraz śmiertelnym
wrogiem, mało go obeszła. Ranny bywał wielokrotnie, śmierci się nie
bał. Jedyne, co nie pozwoliło mu położyć się choć na krótką chwilę - a
nie sypiał ostatnimi dniami prawie wcale - to brak wiadomości od
Roberta Gawryłowa.

background image

Wiedział, że do Łubowic droga jest daleka i jeśli zastępca utrzymał

dobre tępo, dopiero tam dojeżdża. Zdawał sobie też sprawę, że nikt po
nocy nie będzie z chęcią i bez protestów otwierał grobu i ekshumował
zwłok, a tym bardziej dokonywał powtórnej sekcji. Mimo to miał
nadzieję, że Gawryłow użyje siły perswazji, a jeśli trzeba, to
przekupstwa albo groźby, aby jak najszybciej na własne oczy ujrzeć
ślad użycia lancetu - Paul nie miał już wątpliwości, nie po wizycie u
Klary Gott, że znajdzie go na ciele starego Lubowieckiego - i
powiadomić o tym jego, de Briesa.

Ile czasu zajmie to młodemu mężczyźnie? Inspektor nie miał pojęcia.

Musiał wierzyć, że dowie się o tym przed północą.

Jeżeli ostatecznego dowodu nie będzie, może to uratować komuś

życie.

„Powinienem się pomodlić" - pomyślał w pewnej chwili. Ale o czym

miałby rozmawiać z Bogiem? On, który nie miał już chyba sumienia,
skoro pragnął śmierci tych, których kochał? Może o litość dla Kon-
stancji Lubowieckiej?

Paul opadł na kolana, tu, gdzie stał, pośrodku gabinetu, splótł ręce i

zaczął błagać Boga o zmiłowanie. Tak bardzo pragnął, by Gawryłow
nic nie znalazł. By nie zadzwonił i nie wykrzyczał podekscytowany:
„Mamy ją! To ona, panie inspektorze! Jest ślad po ostrzu!"

Jednak jego modły nie zostały wysłuchane.
Telefon odezwał się w chwili, gdy Paul de Bries szykował się do

wyjazdu, sprawdzając, czy pistolet jest nabity i gotów do strzału.

background image

Słysząc dźwięk dzwonka, znieruchomiał, po czym zmusił się do

podejścia do biurka i podniesienia słuchawki. Słowa Roberta
Gawryłowa były dokładnie takie, jakich się obawiał...

Książę Romanow obudził się w ramionach Swietłany nieco po

dziesiątej. W sypialni panowały ciemności. Poderwał się na równe
nogi, bojąc się, że nie zdąży, ale rzut oka na zegar uspokoił go. Do
pojedynku zostały dwie godziny.

Usiadł na brzegu łóżka, trąc twarz.
Poczuwszy dłoń kobiety, gładzącą go po ramieniu, zmusił się do

uśmiechu.

- Jesteś taki spięty - wyszeptała. - Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Kochaj mnie - odparł cicho. - Kochaj tak, jakby to był nasz ostatni

raz.

Ujęła jego twarz w dłonie i zaczęła całować. Policzki, czoło, powieki,

w końcu usta. Z nieskończoną czułością, z miłością tak wielką, że
krwawiło mu od tego serce. Jakim był podłym draniem, traktując tę
kobietę tak, jak do tej pory traktował! Jeśli dziś w nocy wróci cały i
zdrowy...

„Nie przyrzekaj, Maksymilianie Romanow, czegoś, czego nie chcesz

albo nie będziesz mógł dotrzymać. Nawet samemu sobie". - Usłyszał w
myślach głos starego guwernera.

Czując pod powiekami piekące łzy, zagarnął kochankę ramieniem,

położył się na niej całym ciałem i po chwili zatracił w miłości,
zapominając o przysięgach...

background image

Godzinę później odprowadzała go do drzwi, czując, czując całym

sercem, że dzieje się z nim coś niedobrego. Był milczący i
przygnębiony. Zbywał ją półsłówkami, pochłaniając szybki, skromny
posiłek. Nie odpowiadał na pytania o Konstancję, nie odpowiadał, gdy
pytała, jak zdrowie Anastazji.

Dopiero gdy żegnali się przy furtce, pochylił się ku Swietłanie i z

nieswoim wyrazem twarzy, który przeraził kobietę, chwycił ją za rękę,
ścisnął mocno i wychrypiał:

- Przyrzeknij, że jeśli coś mi się stanie, zaopiekujesz się Anastazją.
- Przecież wiesz, że zrobię wszystko...
- Przyrzeknij mi to!
I wtedy pojęła, że dzisiejszej nocy może go stracić.
- Przyrzekam - powiedziała, truchlejąc w duchu.
- Zegnaj, Swieta. - Pogładził ją po policzku. Przytrzymała jego rękę,

wtuliła usta w zagłębienie dłoni. Uwolnił się i ścisnął boki
wierzchowca kolanami. Zwierzę skoczyło do przodu i pognało w las.

- Maks! - krzyknęła z rozpaczą. - Maks!!!
Nie odwrócił się. Nie zatrzymał. Zniknął w mroku.
Konstancja stawiała pasjansa w bibliotece, czekając z rosnącym

zniecierpliwieniem na powrót pana tego domu, gdy w końcu na
podjeździe rozległ się dźwięk podków. Zupełnie jak kilka godzin
wcześniej na powitanie księcia wysypała się również oczekująca go
służba.

Tak jak poprzednio przywitał się z nimi, wszedł do domu i zupełnie

jakby czas się cofnął, wpadł w ramiona Konstancji.

background image

Tym razem nie zareagował jednak na jej prowokacyjny uśmiech. A

gdy sięgnęła dłonią w dół, zacisnął palce na jej nadgarstku tak silnie, że
syknęła z bólu, i odepchnął dziewczynę.

Ruszył do gabinetu, gdzie w komodzie trzymał broń. Wyjął jeden z

pistoletów o gładkiej lufie, przeznaczonych tylko do pojedynków,
który już dwukrotnie został użyty w tym samym celu i ani razu nie
zawiódł. Konstancja, widząc broń w ręku księcia, zbladła. Zwrócił się
ku niej powoli, zahipnotyzował spojrzeniem czarnych oczu tak, że nie
mogła uczynić najmniejszego ruchu, po czym rzekł cicho, ze
zwodniczą łagodnością:

- Nie potrzebuję tego, by cię zabić. Wystarczy, że zacisnę ręce na

twojej krtani, o tak właśnie... - objął ją ramieniem, drugą dłonią
przytrzymując gardło -a nie zdołasz nawet poprosić o litość. - Zacisnął
palce, czując pulsującą pod skórą tętnicę.

Szarpnęła się, tracąc oddech. Puścił ją.
- Jesteś szalony! - krzyknęła ze złością, w którą przerodził się strach

sprzed kilku sekund. - Nie dotykaj mnie więcej!

- Jak sobie życzysz - odparł obojętnie i z powrotem sięgnął po

pistolet, by rozłożyć go na części i naoliwić. - Skoro nie mogę cię
więcej dotykać - kontynuował po chwili, podczas gdy ona rozcierała
obolałe gardło - nie wiem, co więcej mógłbym z tobą robić. Jesteś
wolna, Konstancjo Lubowiecka. Możesz odejść choćby zaraz.

background image

W pierwszej chwili nie zrozumiała. W następnej to ona rzucała mu się

do gardła. Próbowała sięgnąć zagiętymi niczym szpony pazurami do
oczu, rozorać twarz, zmiażdżyć krtań, ale pochwycił jej ręce i trzymał
mocno dotąd, aż klnąc i złorzecząc mu, opadła z sił.

- Odprawiasz mnie... - zaszlochała. - Wykorzystałeś, pozbawiłeś

dziewictwa, a teraz odprawiasz, ot tak.

- Otrzymasz sowite wynagrodzenie.
- Nie chcę twoich pieniędzy! Chcę... - Urwała.
Właściwie teraz, gdy miała pewność, że nienawidzi go, jak nikogo w

życiu - tylko ojca nienawidziła bardziej - pragnęła tylko pieniędzy
Romanowów. A te prawdziwe pieniądze, nie jałmużnę, jaką
ofiarowywał jej Maks, mogła zdobyć w jeden sposób.

- Miałam ci to powiedzieć w innych okolicznościach - zaczęła cicho -

ale skoro tak... Jestem brzemienna, a ty za siedem miesięcy zostaniesz
ojcem.

Maks drgnął, jakby uderzyła go tym słowem. W jego oczach narastało

niedowierzanie i... jeszcze coś, co się bardzo Konstancji nie spodobało.

- Jeśli już, to nie ja, droga panno Lubowiecka -odezwał się po długiej,

długiej chwili - bo musisz wiedzieć, że nie mogę począć potomka.
Jestem bezpłodny. Kto więc zostanie szczęśliwym tatusiem?

- Paul de Bries! - rzuciła z pasją i wybiegła z pokoju, nim zdołał

uczynić najmniejszy ruch.

Stał przez parę chwil, niczym ogłuszony, po czym z nienaturalnym

spokojem wrócił do czyszczenia broni...

background image

ROZDZIAŁ XV


































background image

Zegar na ratuszowej wieży wybił północ, gdy dwie ciemne sylwetki

stanęły pośrodku placu, wokół którego wznosiły się zabudowania
spalonego przed laty młyna. Uważano, że to miejsce jest nawiedzone, i
rzadko ktoś pojawiał się tu za dnia, a już nigdy w nocy. Chyba że była
to noc jak ta dzisiejsza, gdy dwóch mężczyzn, niegdyś darzących się
przyjaźnią, zapragnęło swojej śmierci.

Paul de Bries - jeden z najszlachetniejszych mieszkańców Miasta,

inspektor policji o nieposzlakowanej opinii - miał na sobie prosty
czarny surdut, białą koszulę i czarne spodnie. Stając pośrodku placu,
zdjął płaszcz i odrzucił na bok.

Maksymilian Romanow - dla odmiany jeden z najbardziej zepsutych

obywateli tej metropolii, ale zapewne najpotężniejszy i najbogatszy -
nosił się podobnie, lecz koszulę miał czarną.

Nocą, choćby księżyc świecił tak jasno jak dziś, trudniej trafić w

czarny cel niż w biały, wprost wołający: „Tu celuj! Celuj tutaj!".
Czyżby przeciwnik o tym nie wiedział? Książę przyglądał się uważnie
tamtemu, próbując odczytać z jego twarzy, co każe mu dziś stawać do
pojedynku, który może okazać się dla któregoś z nich śmiertelny? I
nagle uderzyła go inna myśl: co w ogóle spowodowało, że ten
pojedynek się odbędzie?! Jakież to szaleństwo go ogarnęło, że na jedno
słowo kobiety, słowo niesprawdzone, bo nie rozmawiał o tym ani z
Anastazją, ani z de Briesem, znieważył przyjaciela na oczach
podwładnych i teraz oto zamiast wyjaśnić sobie parę spraw przy winie
czy nawet

background image

za pomocą pięści, będą do siebie strzelać? Na wojnie walczyli ramię

w ramię, tej nocy zaś...

- Paul, nie chciałem tego - odezwał się, pilnując, by w jego głosie nie

było cienia błagania czy prośby o odwołanie pojedynku. - Jednak to,
jak potraktowałeś moją siostrę...

- A jak ją niby potraktowałem? - zapytał de Bries głosem wyprutym z

emocji. Stał nieruchomo, z opuszczonym pistoletem i twarzą jak
wykutą z kamienia.

- Znieważyłeś ją po stokroć gorzej niż ja ciebie. Rozumiem, że

musiałeś dokonać aresztowania, ale nie w taki sposób! Nie nocą!
Wywlekając ją z łóżka i...

- O czym ty mówisz? - Na twarzy Paula nie drgnął żaden mięsień, gdy

zadawał to pytanie, ale... nie był ciekaw odpowiedzi. Już jakiś czas
temu zrozumiał, że to Konstancja musiała coś Maksowi podszepnąć -
ta po tysiąckroć przeklęta Konstancja - a on, zaślepiony gniewem,
uczynił to, co uczynił. I... było to Paulowi najzupełniej obojętne.

Romanowowi wręcz przeciwnie, ale nim zdążył zadać następne

pytanie, de Bries rzekł zimno:

- To nie ma już żadnego znaczenia. Zażądałem satysfakcji. Stawaj.
Maks kiwnął głową.
Odwrócił się doń plecami i odmierzył sześć kroków.
Znów zrobił zwrot i miał przeciwnika przed sobą.
- Jeśli zginiesz, zaopiekuję się twoim dzieckiem -rzucił z sarkazmem

książę. - Konstancja próbowała wmówić mi, że to moje, ale jak wiesz...

background image

- Nie obcowałem z Konstancją - przerwał mu Paul takim samym

tonem jak wcześniej.

Maks poczuł lodowaty chłód. Coś tu było nie w porządku, bardzo nie

w porządku. Ktoś uwikłał ich w ten pojedynek, mając zapewne jakiś
cel. I nie ktoś, a panna Lubowiecka.

- Paul... - Chciał prosić, by tamten opuścił broń wymierzoną wprost w

niego, Maksymiliana, i wysłuchał, co ma do powiedzenia, ale nagle
zrozumiał coś jeszcze: de Bries był żądny krwi i bez względu na to, co
on, Romanow, powie, strzeli.

„Ratuj życie!" - krzyknęło coś w jego duszy.
Paul wyciągnął z kieszeni trzos wypełniony monetami. Maks widział

go wyraźnie. Za chwilę tamten podrzuci sakiewkę, a gdy ta upadnie na
ziemię, rozlegną się dwa strzały.

- Gotów? - padło pytanie.
Nie mogąc wydobyć głosu, książę skinął głową. Paul cisnął trzos w

nocne niebo. Ale nie podążył za nim wzrokiem. Maks też nie.

Chwilę później monety szczęknęły o bruk. Ogłuszający strzał

przeszył ciszę. Tylko jeden. Rozległ się jęk. I krzyk.

To krzyczał Maks. W paru susach był przy chwiejącym się na nogach

przyjacielu. Pochwycił go w pół, z przerażeniem patrząc na plamę krwi
rozkwitłą na jego piersi. Szkarłat rozlewał się coraz szybciej po
śnieżnej bieli koszuli. Paul przycisnął odruchowo dłoń

background image

do rany, po palcach spłynęła mu ciepła ciecz. Uniósł, jeszcze tym

zdziwiony, dłoń do oczu i nagle kolana ugięły się pod nim i gdyby nie
Maks, runąłby na zimny bruk dziedzińca.

Trwało to kilka sekund, nie dłużej.
Obaj wiedzieli, że zostało im bardzo mało czasu. Paul umierał.
- Paul... - jęknął Romanow, obejmując przyjaciela z całych sił, jakby

chciał mu oddać trochę swojej życiodajnej energii. - Wybacz mi...

De Bries odnalazł jego dłoń i uścisnął mocno.
- Anastazja... Ona sama do mnie przyszła... -zaczął w wysiłkiem,

czując, że zostało mało czasu, a chciał powiedzieć druhowi tak wiele. -
Konstancja... ona...

- Proszę, nic nie mów. To już nieważne. Anastazja żyje, nic jej

przecież nie zrobiłeś, Kon...

- Nic nie rozumiesz! - krzyknął ranny i chwycił Maksa za przód

koszuli, przyciągając go do siebie. -Anastazja schroniła się w cytadeli
przed Konstancją! Ona próbowała udusić twoją siostrę podczas snu!
To Konstancja... - Rozkasłał się krwią. Żywą, jasnoczerwoną krwią.
Świadomość gasła, a musiał powiedzieć najważniejsze. Nagle za
plecami pochylającego się nad nim Romanowa ujrzał złowrogi cień. -
To Konstancja. .. - wyszeptał. - Uważaj... - Szept ucichł. Głowa Paula
de Briesa opadła na bok. Maks potrząsnął nim za ramiona, ale w ciele
przyjaciela nie było już życia. Plecami księcia wstrząsnął szloch. Nie
mógł uwierzyć, po prostu nie wierzył, jakiej zbrodni się dopuścił.

background image

Przez jego głupotę, przez zaślepienie Paul nie żył, a on, Maksymilian

Romanow, miał na rękach jego krew.

- Zabiłeś go. - Usłyszał nagle.
Odwrócił się i, składając ciało przyjaciela na ziemię, wstał powoli.
Konstancja majaczyła ciemnym kształtem na tle nocnego nieba. Nie

widział jej twarzy, ukrytej pod peleryną, ale nie miał wątpliwości, że to
ona. Choć tak nienawistnego głosu u niej nie słyszał.

Ruszył ku niej.
- Zabiłeś go - powtórzyła i tym razem w jej głosie zabrzmiał triumf.
Aż się zachwiał, jak od uderzenia.
- Odjedź stąd - wydusił. - Chcę go pożegnać. Zostaw nas samych. Nie

wiem, jak się tu znalazłaś, ale idź do diabła!

- Śledziłam cię. - Wzruszyła ramionami. - Zdążył ci powiedzieć? -

Przechyliła głowę, przyglądając się martwemu ciału, a Maksem
wstrząsnęła jej obojętność, zimna, nieludzka obojętność, i nagle
przypomniał sobie ostatnie słowa Paula: „Anastazja schroniła się u
mnie, bo Konstancja chciała ją udusić przez sen", i wybuchnął z zimną
furią:

- Powiedział! Jeżeli choć na krok...
W jednej sekundzie była przy nim. Blisko, bardzo blisko.
W następnej zarzucała mu ramiona na szyję, szepcząc gorączkowo:
- To wszystko kłamstwa, podłe oszczerstwa...
W kolejnej poczuł zimne ostrze na karku i nim zdążył zrozumieć...

pchnęła.

background image

Padł jak podcięty. Nawet nie poczuł, że umiera. Straszny krzyk

przeciął ciszę nocy. -Nie! Nie!!!

Swietłana biegła ku leżącemu u stóp morderczyni ukochanemu i...

zatrzymała się jak rażona piorunem, bo tamta skierowała swoje
lodowato błyszczące oczy wprost na nią.

Miała właśnie zamiar strzelić Maksowi w pierś - wyglądałoby to tak,

jakby obaj z Paulem trafili za pierwszym strzałem, ale... ni stąd, ni z
owąd pojawiła się ta dziwka!

Musi zająć się i nią, a wtedy nie będzie świadków tego, co zrobiła

dzisiejszej nocy. Dwa dobre, wypoczęte konie i jej trzeci czekają, by
pognać z nią na koniec świata. Ucieknie, zaraz, za chwilę, gdy tylko
skończy z kurwą Romanowa.

Zrobiła krok w kierunku Swietłany. Ta stała jak sparaliżowana. Choć

wiedziała, że zbliża się śmierć, nie była zdolna wykonać najmniejszego
ruchu. Powinna była uciekać, ale... zdobyła się na jeden krok w tył.

Ten jeden za dużo. Stopa poślizgnęła się na jakimś przedmiocie,

leżącym na ziemi, i kobieta poleciała w tył.

Morderczyni była coraz bliżej.
Swietłana zacisnęła palce na tym przedmiocie, wyszarpnęła go spod

uda i w momencie, gdy tamta na nią skoczyła, nacisnęła spust.

Drugi tej nocy wystrzał przeciął mrok.
Głowa morderczyni eksplodowała. Tułów upadł tuż przed Świetlaną.

background image

Ona drżała jeszcze przez chwilę, spazmatycznie łapiąc powietrze, by

w końcu się podnieść.

Nie wypuszczając pistoletu Paula z dłoni, ominęła ciało morderczyni

i przypadła do Maksa z nadzieją, maleńką nadzieją, że jej książę żyje.
Ale jego dłonie ziębły powoli. Oczy znieruchomiały w wyrazie żalu.
Oddech nie unosił piersi, do której tak często ją, Swietłanę, tulił...

Zaszlochała. Krótko. Boleśnie.
Bez niego nie potrafiła żyć...
Znalazła w jego kieszeni drugą kulę. Nabiła pistolet - on sam uczył

mieszkającą samotnie kobietę jak się bronić - po czym położyła się
obok ukochanego, po raz ostatni przytuliła, przyłożyła pistolet do
skroni i... Przypomniała sobie ostatnie słowa Maksymiliana:
„Przyrzeknij, że jeśli coś mi się stanie, zaopiekujesz się Anastazją". Już
wtedy przeczuwał, że zginie. „Zegnaj, Swieta". I że widzą się ostatni
raz.

Zaskowyczała z bólu rozdzierającego serce. Dłoń z pistoletem

opadła.

Była mu coś winna i uczyni to, o co ją prosił, ale jeszcze nie teraz.

Teraz musi przytulić się do niego i wykrzyczeć całą swoją rozpacz,
całe swe cierpienie.

Gdy tuż przed świtem na plac przy zabudowaniach spalonego młyna

wpadł Robert Gawryłow z oddziałem straży, zgroza odebrała mu głos.
To nie był pojedynek, to była masakra.

Na ciało morderczyni nawet nie spojrzał.
Kobietę, która obejmowała drugiego z zabitych, nakazał zawieźć do

szpitala.

background image

Dopiero wtedy mógł ruszyć na uginających się nogach ku temu, który

leżał najdalej w kałuży krwi. Gawryłow miał jeszcze nadzieję, że to nie
on, nie Paul de Bries, ale... przy ciele opadł ciężko na kolana, ujął
zimną dłoń inspektora i w następnej chwili zgiął się w straszliwym
bólu, a z jego gardła wydarł się ni to jęk, ni szloch.

Nad Miastem wstawał świt.
Świt bez dwojga przyjaciół, którzy na jedną chwilę stali się wrogami i

niemal w tej samej chwili odeszli: Paula de Briesa, dobrego,
szlachetnego człowieka, i Maksymiliana Romanowa, Czarnego
Księcia.

background image

EPILOG


































background image

Niewielki dom stał cichy, jakby martwy, pośród szumiących

świerków. Okiennice zatrzaśnięto na głucho, zasłony opuszczono,
skrywając wnętrze w mroku. Jedyna, która przeżyła masakrę przy
starym młynie, przez trzy dni nie opuszczała swojej sypialni, pogrą-
żona w rozpaczy.

Nie chciała widzieć słońca, wstającego jak co dzień, jakby dla niej,

Świetlany, świat się nie skończył. Nie chciała widzieć służącego.
Pragnęła pozostać sama aż do pogrzebu, a potem wrócić do tego domu,
którego progu już nigdy nie przekroczy Czarny Książę, i umrzeć.

Tak, przyrzekła mu, że zaopiekuje się Anastazją, ale... kto zaopiekuje

się nią? Księżniczka poradzi sobie z bólem, otoczona przez przyjaciół i
służących. Jest jeszcze młoda. Przed nią wszystkie blaski i radości ży-
cia. Ona, Świetlana, była martwa już teraz.

Czwartego dnia, owinięta w czarną pelerynę, z ciężką czarną suknią

narzuconą na wychudzone, drżące od chłodu, który skuwał je lodem,
ciało, z woalką skrywającą twarz poszła na pogrzeb Maksa Romanowa
i Paula de Briesa.

Mieli zostać pochowani obok siebie, w Alei Zasłużonych, w prostych,

hebanowych trumnach bez ozdób, co spodobałoby się i księciu, i
inspektorowi.

Stanęła daleko z tyłu i choć przez całą ceremonię trzymała się prosto,

wewnątrz umierała z każdą minutą. Serce krwawiło, choć z oczu nie
popłynęła ani jedna łza.

Dotrwała do końca. Jako jedna z ostatnich rzuciła grudę ziemi na

grób. Chwiejnym krokiem podeszła do Anastazji, która tylko dzięki
podtrzymującym ją przy-

background image

jaciołom jeszcze stała, uścisnęła dłonie nieszczęsnej dziewczyny,

drżące i blade, jak jej własne, i próbowała wyszeptać parę słów, ale
zaciśnięte gardło nie przepuściło ani jednego.

Odwróciła się więc i odeszła.
Długie kilometry przez las pokonała na piechotę, szlochając,

krzycząc, przeklinając cały świat, a najbardziej morderczynię. Gdy w
końcu dowlekła się do drzwi, półprzytomna z gorączki i wyczerpania,
upadła zaraz po przekroczeniu progu i leżała tak w letargu długie
godziny. Potem, kiedy odzyskała siły na tyle, by wstać, przeszła do
sypialni i wyciągnęła z komody szkatułkę, w której trzymała nieliczne
pamiątki po Maksymilianie: jego zdjęcie, jeden wytarty od częstego
czytania list, broszkę, którą jej kiedyś podarował na urodziny... Ukryła
te skarby na piersi i wyszła w noc.

Gdy Anastazja przyjechała nazajutrz do domu w lesie, zdawał się

drzemać w promieniach zachodzącego słońca. W środku nie było
nikogo.

Długo krążyła dookoła, nawołując Swietłanę, jednak ta zniknęła bez

śladu.

Musiała, po prostu musiała ją znaleźć! Świetlana była przy

Maksymilianie w jego ostatnich chwilach. Anastazja musiała wiedzieć,
że umierając, nie cierpiał.

Wołając imię kobiety raz po raz, ruszyła ścieżką prowadzącą w głąb

lasu. Nagle poczuła, że musi się spieszyć. Ze czas - czego czas?, czas
na co? - się kończy. Pobiegła, coraz bardziej przerażona.

background image

Na polanę wpadła w momencie, gdy Świetlana nakładała sobie pętlę

na szyję.

- Nie! Swieta, nie!!! - z krzykiem dopadła jej, chwyciła pod kolana,

zmusiła do zejścia z rozchybotanej gałęzi. A potem długo tuliła do
siebie, głaszcząc półprzytomną kobietę po włosach i płacząc cicho.
Wreszcie tamta spojrzała na Anastazję nieco jaśniejszymi oczami.

- Nie mogę bez niego żyć - wyszeptała.
- Ja też, Swietłano, ja też... Ale jeśli uczynisz to, co zamierzałaś,

nigdy się z nim nie spotkasz.

Do Świetlany po długiej chwili dotarł sens tych słów. Kiwnęła głową.
- Powiedz... - Anastazja ujęła jej dłonie, równie zimne jak swoje. -

Czy on... Maksymilian, cierpiał przed śmiercią? Znęcała się nad nim?

- Odszedł w jednej sekundzie. Nie czując, że umiera - odszepnęła

kobieta, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła łkać rozpaczliwie.

Trwały obie w rozpaczy przez długie nocne godziny... Wreszcie

Anastazja objęła ją i pomogła jej wstać.

- Chodź, wracamy do domu.
- Nie mam domu, ten należał do Maksa. Teraz jest twój.
-Wracamy do domu. Nigdy już nie będziesz sama.
Ruszyły z powrotem leśną ścieżką, rozświetlaną brzaskiem świtu,

wspierając się nawzajem. Wraz ze śmiercią Czarnego Księcia życie
mogło się kończyć, ale świat trwał nadal...

Warszawa, 10 grudnia 2013


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Karyn Monk Czarny książę
44 Pan Samochodzik i czarny książę T Olszakowski
44 Pan Samochodzik i Czarny Książę Tomasz Olszakowski
PS 44 Olszakowski Tomasz Pan Samochodzik i Czarny Książę
Michalak Katarzyna Kawiarenka pod Różą
Michalak Katarzyna Kawiarenka pod Różą 2

więcej podobnych podstron