Anne-Lise Boge
Saga Grzech pierworodny
Część 13
Uwięziona
Przełożyła Anna Marciniakówna
Copyright © 2006 Anne-Lise Boge
Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w
gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie
mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.
Dla Elizabeth
Anne-Lise Boge
ROZDZIAŁ 1.
Ruth leżała i obserwowała grę światła księżycowego na belkach sufitu. Oczy miała
zapuchnięte, obolałe.
Minęły już trzy tygodnie od wyjazdu Samuela. Więcej niż trzy tygodnie od tamtego
ostatniego wieczoru, który razem spędzili. Od tego wieczoru, kiedy to oddała mu siebie, co
skończyło się tym, że zostali sobie poślubieni w obliczu Boga. On tak powiedział, a Ruth
uznała to za słuszne. Wszystko było takie uroczyste. Ona też bardzo go pragnęła, co najmniej
tak samo, jak on pragnął jej. I kiedy już zostali poślubieni przed Bogiem... tylko to ma jakieś
znaczenie. Już wtedy czuła, że nie ma w tym nic złego.
Wspomnienia tamtych wydarzeń sprawiły, że żołądek zaciskał się jej boleśnie. Przymknęła
oczy. Gorące łzy spływały wolno po policzkach. Gdyby tylko Samuel był tutaj, wszystko z
pewnością wyglądałoby inaczej, myślała zrozpaczona. Wtedy on by ją objął i zapewnił, że
wszystko jest w porządku, tak jak zapewniał tamtego wieczora, kiedy wracali do domu z
Kvannes. Że to, co się stało, to nie jest grzech. Ale Samuel był daleko stąd, ona zaś czuła się
tak okropnie samotna ze swoimi myślami, z tęsknotą, z tym dławiącym niepokojem, który
dręczył ją coraz częściej.
Bo w miarę jak dni, a potem tygodnie, mijały od wyjazdu Samuela, Ruth zaczęła się
zastanawiać, czy mimo wszystko to, co zrobili, było słuszne. Dla niej na zawsze pozostanie
sprawą oczywistą, że oddawanie się mężczyźnie związane jest z małżeństwem. Tak też
zostało zapisane w Biblii. Stwierdziła to, kiedy ostatnio znowu częściej czytywała Pismo
Święte. Te słowa rzucały się jej w oczy, zwłaszcza że podkreśliła odpowiedni fragment tak,
jak zawsze podkreślała rzeczy, które wydawały jej się szczególnie ważne i chciała je lepiej
zapamiętać. Mimo wszystko ona to zrobiła, oddała się Samuelowi!
Samuel oznajmił, że zostali sobie poślubieni w obliczu Boga i że nie jest grzechem, iż stali
się jednością, chociaż nie są jeszcze pobłogosławieni w kościele. Nad ich związkiem jednak
stoi Bóg. Bóg wie, że należą do siebie nawzajem, tak ją przekonywał. A ona mu wierzyła. Bo
wydawało jej się to właściwe. Samuel jest przecież misjonarzem, najlepiej wie takie rzeczy.
Zawsze tak myślała. I zresztą Samuel nigdy jej nie okłamał. Był taki czuły i pełen zapału
tamtego wieczora, a ona tak bardzo chciała zrobić wszystko, czego od niej oczekiwał. Dlatego
pozwoliłam, by się to stało, myślała, ocierając wierzchem dłoni rozpaloną, zalaną łzami
twarz. Kochała Samuela bezwarunkowo i pragnęła być jak najbliżej niego. Chciała czuć, jak
dotykają ją jego ręce. Całować go i oddawać mu się w miłości. Doznania, jakie w niej budził,
były dla niej całkiem nowe i czasami przerażające. Nigdy przedtem czegoś takiego nie
przeżywała. Poza tym teraz całe ciało bolało ją z tęsknoty za ukochanym. No i zrobiła to
najważniejsze, musiała przyznać. Ale pragnąć tego, marzyć o tym, to jedna sprawa. Natomiast
zrobić...
W mroku nocy, kiedy Ruth leżała, nie śpiąc, i wpatrywała się w sufit, po kolejnym długim
dniu, w którym Samuel znowu nie dał znaku życia, zwątpienie zaczynało zakradać się do jej
duszy. Zwątpienie, strach i żal. Właściwie co ona zrobiła? A może to było tak, że Samuel
poddał ją próbie? Chciał sprawdzić, czy jest wystarczająco silna w wierze. Może tak
naprawdę oczekiwał, że Ruth powie „nie"...
Myśl, że tak właśnie mogło być, sprawiała, że zrozpaczona Ruth robiła się chora. Wciąż
nie mogła się pozbyć przerażającej myśli, że on teraz odczuwa dla niej pogardę. Że uważa ją
za kobietę upadłą i dlatego do niej nie pisze.
Każdej nocy Ruth składała dłonie i błagała, żeby Bóg jej wybaczył. Coś jej jednak mówiło,
że prosząc o to, w jakiś sposób osądza Samuela. Bo przecież on był współuczestnikiem jej
postępku. A Samuel nie mógł chyba zrobić nic, czego Bóg by nie akceptował. A może jednak
mógł?
Ruth jęknęła cicho i odwróciła się na drugi bok. Gdyby tak otrzymała od niego jakiś znak.
Albo najlepiej, żeby do niej zatelefonował. Wiedziała, że ten jego łagodny, kochany głos
natychmiast by ją uspokoił. Przywróciłby spokój jej duszy. W każdym razie wierzyła w to.
Dotychczas jednak Samuel się nie odezwał.
Złożyła ręce tak mocno, że aż ją zabolało, i znowu rozpoczęła swoje niekończące się
błagania, które ostatnio wciąż posyłała do Boga.
- Drogi, kochany Boże, wybacz mi. Jeśli zgrzeszyłam przeciwko Tobie, to mi wybacz,
kochany Boże. Nie chciałabym zrobić nic, czego byś... - Nagle umilkła. Samuel powiedział,
że nie ma nic złego w tym, by mu się oddała. Jak więc może prosić Boga, by jej to wybaczył?
Samuel przecież wie dobrze, co Bóg akceptuje. Znowu jednak powróciła tamta myśl, że może
on poddał ją próbie, żeby zobaczyć, jaka jest silna w swojej wierze. A teraz nią gardzi,
ponieważ oddala mu się lekkomyślnie. To dlatego dotychczas się nie odezwał.
Nie, to nie może tak być! Samuel wie, co jest słuszne, i Samuel ją kocha. On by nigdy nie
wciągnął jej w coś, co Bóg potępia. Bo przecież wtedy Samuel również zgrzeszyłby
przeciwko boskim przykazaniom. A to dla Ruth było nie do pomyślenia. Może jednak on
oczekiwał, że Ruth nie będzie taka lekkomyślna, że tak zaraz ulegnie? Może coś między nimi
zniszczyła? Bo przecież musi być powód, dla którego Samuel nie pisze.
Ruth przesłoniła rękami usta i wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.
Mali widziała, jak Ruth cierpi. Dziewczyna jadła niewiele, a złocista barwa skóry po lecie
spędzonym na górskim pastwisku zniknęła. Córka była szara, robiła wrażenie zmęczonej, nie
uszło też matczynej uwagi, że przy śniadaniu często miała zaczerwienione oczy. No tak,
miłosne cierpienia potrafią być prawdziwą udręką, Mali wiedziała o tym z własnego
doświadczenia. Dziwiło ją tylko, że Ruth tak bardzo przywiązała się do Samuela w ciągu tych
krótkich dwóch tygodni, które spędził w Stornes. Nie spodziewała się, że córka tak źle zniesie
rozłąkę.
Pewnego przedpołudnia Mali poprosiła Ruth, by pomogła jej posprzątać w tkalni. Mali
miała zacząć nową, dużą pracę dla banku w Trondheim i chciała przygotować włóczkę.
Lubiła mieć porządek, włóczkę w różnych kolorach układała w oddzielnych koszyczkach, by
nie tracić czasu na szukanie odpowiedniej barwy, kiedy będzie potrzebna. Tego typu zajęcia
bardzo ją rozpraszały przy pracy.
- Aż tak bardzo tęsknisz za Samuelem? - spytała Mali po dłuższej chwili milczenia.
Gwałtowny rumieniec pojawił się na twarzy Ruth, odwróciła się od matki.
- Chyba możesz ze mną o tym porozmawiać, Ruth - powiedziała Mali. - Jestem przecież
twoją matką, i zapewniam cię, że ja też kiedyś byłam młoda i przeżywałam różne miłosne
rozterki.
Pogłaskała Ruth po chudych plecach.
- Potrwa to jakiś czas, ale potem minie - dodała.
Ruth odwróciła się gwałtownie do matki. Jej ciemne oczy płonęły.
- To nigdy nie minie! - zawołała. - Samuel i ja... bo dla mnie nigdy nie będzie istniał nikt
inny. I Samuel powiedział, że dla niego też nie. Że my...
Ruth zaczerwieniła się jeszcze bardziej i odwróciła wzrok. - Powiedział, że my... że
spotkamy się następnego lata i wtedy...
- To czym ty się tak martwisz? - spytała Mali spokojnie. - Jeśli tak powiedział, to z
pewnością słowa dotrzyma. To człowiek w służbie Boga, o ile mi wiadomo, uczciwy pod
każdym względem. Dotrzyma słowa.
Ruth skinęła głową, ale jej oczy napełniły się łzami.
- To dlaczego w takim razie on się do mnie nie odzywa? - wyszeptała zrozpaczona. - Ja
myślałam...
- Pewnie jest bardzo zajęty - odparła Mali bardziej jednak po to, by pocieszyć córkę.
Ten nędznik mógłby chociaż napisać krótki list do Ruth, myślała z goryczą, czując skurcz
w żołądku. Nie zabrałoby mu to tak wiele czasu. Musi przecież zdawać sobie sprawę z tego,
jak Ruth jest zrozpaczona, zwłaszcza że najwyraźniej naobiecywał jej… - No właśnie, cóż on
właściwie jej obiecał, Mali bardzo chciałaby się dowiedzieć. Drań musiał się domyślać, że
Ruth nie jest łatwo wziąć na ładne słówka o miłości, czy też o tym, co ona uważa za miłość,
myślała Mali poruszona. Nie wątpiła, że Ruth naprawdę kocha tego człowieka, bo to było
wyraźnie widać już w czasie, kiedy Samuel mieszkał we dworze, chociaż Mali wolałaby,
żeby było inaczej. Przede wszystkim ze względu na Ruth. Bo Mali nie miała najmniejszych
wątpliwości, że misjonarz Samuel Langmo nie jest w stanie kochać nikogo innego prócz
siebie. Tego jednak głośno nie powiedziała. Nie chciała dodawać kamieni do i tak ciężkiego
brzemienia Ruth, widziała, jak córka cierpi. Mimo to... Mali uważała, że najlepiej by było,
gdyby cała sprawa powoli i spokojnie przyschła. Wiedziała, że to by oznaczało dla Ruth
cierpienia i wiele nieprzespanych nocy, ale w końcu przecież musiałoby minąć. Bardzo nie
chciała pogodzić się z myślą, że Samuel Langmo jest odpowiednim człowiekiem dla Ruth.
- Co on ci obiecał? - spytała, udając, że jest bardzo zajęta jakąś włóczką i nie może
spojrzeć na córkę.
Słyszała, że Ruth niespokojnie przestępuje z nogi na nogę. Minęło sporo czasu, zanim
odpowiedziała.
- On powiedział, że... że chciałby, żebyśmy byli razem - odpowiedziała cicho. - Że
przyjedzie tutaj następnego lata, ale przedtem napisze do ciebie i do taty i... i poprosi o...
Mali poczuła, że ręce jej się trzęsą. A więc on się po prostu Ruth oświadczył? Obiecał jej
małżeństwo. No, no, nie zasypia gruszek w popiele nasz dobry misjonarz, myślała Mali,
ugniatając w dłoniach kłębek włóczki. No i oczywiście uprzejmie obiecał, że poprosi o nią w
najlepszym, starym stylu, kiedy tylko wróci. Że napisze do rodziców i poprosi o rękę córki.
Biedna Ruth w to uwierzyła!
Mali gniewnie ściągnęła wargi.
- Więc można uważać, że właściwie jesteście zaręczeni? - spytała tak spokojnie, jak tylko
mogła.
- Tak, chyba jesteśmy - przytaknęła Ruth trochę niepewnie, odwracając wzrok. - Ale nie
powinnam o tym mówić, zanim on sam do was nie napisze. Tak powiedział, że sam chce wam
o tym oznajmić i poprosić o... o...
- Ja bym raczej myślała, że o czymś tak ważnym porozmawia z nami, zanim wyjedzie -
stwierdziła Mali, słysząc, jak ostro brzmi jej głos. - Skoro najwyraźniej taki jest pewien
swego. Moim zdaniem jednak wszystko poszło bardzo szybko. I jakiś pierścionek...
Wymownie popatrzyła na dłonie Ruth, na których nie było pierścionka.
- Dostanę później - rzekła córka pośpiesznie. - Na razie zaręczyliśmy się w obliczu Boga i
tylko to ma znaczenie, mamo. Nie żadne pierścionki... Samuel tak właśnie powiedział -
dodała cicho.
Oczywiście, Mali mogła się domyślać, że Samuel Langmo do tego też będzie mieszał
Boga! Tak właśnie sobie to wyobrażała, taki człowiek jak on wykorzystuje Boga zawsze,
kiedy mu to odpowiada. Na napisanie listu to już czasu nie ma, myślała ze złością. Popatrzyła
na Ruth i pogłaskała ją po policzku. Ze współczucia dla biednej dziewczyny bolało ją serce.
- Zobaczysz, że wkrótce napisze albo zadzwoni - zapewniała. - Skoro jesteście już tak
blisko...
Pełne tęsknoty oczy Ruth przypominały dwa ciemne jeziorka. Ale jest jeszcze coś więcej,
pomyślała Mali, kiedy ponownie przyjrzała się córce. W jej wzroku czai się coś jakby strach i
niepokój. Strach i niepokój przed czym? Że córka tęskni za Samuelem, Mali była w stanie
zrozumieć, po prostu głupia, zakochana dziewczyna. Ale dlaczego się boi? Przecież
właściwie powinna być szczęśliwa, skoro otrzymała takie wielkie i święte obietnice, zanim
misjonarz wyjechał.
Mali też poczuła w sercu niepokój, starała się go jednak stłumić. Chyba między Ruth i
Samuelem do niczego nie doszło w ciągu tych dwóch krótkich tygodni, które misjonarz
spędził w Stornes? W każdym razie do niczego takiego, co mogłoby budzić strach. Mimo
wszystko poczuła, że jej serce bije głośniej. Coś jej się tu nie zgadzało. Ruth czegoś nie
mówi.
- Rozumiem, że za nim tęsknisz - powiedziała, przytulając do siebie córkę. - Ale musisz
jakoś doczekać do przyszłego lata, moja kochana. Skoro jednak Samuel obiecał ci, że wy
dwoje będziecie razem, to dlaczego jesteś taka... dlaczego się tak zamartwiasz?
Przez moment chciała zapytać: dlaczego się tak boisz, ale nie zdobyła się na tyle odwagi.
- Ja po prostu za nim strasznie tęsknię - bąknęła Ruth i odeszła w drugi koniec izby. -
Naprawdę nie chodzi o nic innego - dodała dziwnie zdyszana, nie patrząc na matkę.
Nie, nie, to nie tylko o to chodzi, myślała Mali. Naprawdę musi być coś innego. Tylko co?
Ola, stary gospodarz w Granvold, umarł nagle w tysiąc dziewięćset trzydziestym drugim
roku na atak serca. Wkrótce potem jego żona, Gjertrud, złamała sobie kość biodrową i
właściwie nigdy naprawdę nie wróciła do zdrowia. Teraz znajdowała się w Domu Opieki w
Surnadalen, ale młodzi gospodarze zabierali ją do domu tak często, jak mogli. Zaczyna się
przerzedzać w tamtej generacji, myślała Mali ze smutkiem. Teraz tacy jak ona i Havard oraz
ich generacja w większości dworów stanowili najstarsze pokolenie.
Trygve i Marit objęli dziedzictwo w Granvold po tragicznej śmierci Oli. Pomagały im
dzieci, zwłaszcza Ola, pierworodny syn i dziedzic. Skończył właśnie dwadzieścia cztery lata,
ale jeszcze nie znalazł sobie dziewczyny, z którą chciałby dzielić życie.
- On jest trochę nieporadny, jeśli chodzi o kobiety, mój Ola - zwykła usprawiedliwiać go
Marit. - Jakby trochę nieśmiały.
Nie ma powodu do usprawiedliwiania, myślała Mali. Ola jest postawnym, przystojnym
chłopakiem. Ale nie należy do takich, co to zawsze i wszędzie są pierwsi. Nie zmienia też co
chwila kobiet. W tej dziedzinie jest raczej ostrożny, chociaż nie brak takich, które chętnie
przyjęłyby i jego, i jego majątek. Złe języki we wsi powtarzają, że większość młodych kobiet
patrzy raczej na jego dwór. Uważają, że Ola jest zbyt poważny, zajęty tylko gospodarstwem.
Może się wydawać trochę nudny, w każdym razie dla części kobiet. Jakby fakt, że chłopak
jest odpowiedzialnym dziedzicem majątku, był wadą, myślała Mali.
Skończył szkołę podstawową, a potem jeszcze rolniczą i był dla ojca niezastąpioną
pomocą w prowadzeniu Granvold. Oja przez jakiś czas trzymał się z nim, ale potem to się
jakoś rozeszło. Oja lubi wesołe zabawy, lubi też kobiety, więc nie bardzo do siebie pasowali.
Poza tym Oja jest pięć lat młodszy.
- Ech, z nim jest nudno - stwierdził w jakiś czas potem syn Mali. - Na widok dziewczyn
zachowuje się dziwacznie, rany boskie, nie mogę z nim!
To wcale Mali nie zdziwiło, więc milczała.
W okresie dorastania Ola przyjaźnił się z Sivertem, chłopcy są właściwie równolatkami.
Potem jednak Sivert poszedł do szkoły średniej i kontakty się rozluźniły. Teraz Sivert jest
stracony dla wszystkich, myślała. Dla niego istnieje tylko muzyka i skrzypce. I chyba jeszcze
Tordhild.
Mali nie miała pojęcia, z kim teraz Ola utrzymuje towarzyskie kontakty. Zresztą domyślała
się, że chłopak nie ma zbyt wiele wolnego czasu, przeważnie zajęty pracą w gospodarstwie. A
poza tym bardzo lubił chodzić w góry, o wszystkich porach roku. Mali słyszała jednak, że od
czasu do czasu pojawia się w Innstad. Być może tam znajdzie sobie kandydatkę na żonę,
myślała. W każdym razie miałby z czego wybierać. Na razie jednak żadne takie informacje do
niej nie dotarły.
Mali uważała, że dziewczyna, z którą ożeni się Ola, będzie miała szczęście. Przez jakiś
czas nosiła w sercu nadzieję, że być może Ruth spojrzy w jego stronę, potem jednak
zapomniała o całej sprawie. Teraz Ruth ma i w głowie, i w sercu wyłącznie Samuela.
Tego popołudnia Mali odebrała telefon z Granvold. Dzwoniła Marit, gospodyni.
- Czy to ty, Mali? - spytała Marit po tamtej stronie.
- Tak, to ja - potwierdziła Mali. - Boże, ile to już czasu minęło, kiedy rozmawiałyśmy po
raz ostatni. Mam nadzieję, że w Granvold wszystko dobrze?
- Tak, po staremu, można powiedzieć - potwierdziła Marit. - Tylko moja teściowa nie
najlepiej się ostatnio czuje. Cóż, ona od dawna niedomaga, ale teraz... coś jej się porobiło z
pamięcią. Zupełnie nie rozumiem, ale jak do nas przyjedzie, to ledwo nas rozpoznaje.
- No tak, ludzie się starzeją - westchnęła Mali. - I nie ma się czemu dziwić, takie jest
życie. Chociaż wam pewnie trudno się przyzwyczaić. My tutaj, w Stornes, nie mamy już
starych ludzi, wy przynajmniej zachowaliście jeszcze Gjertrud.
- Tak, to prawda - odparła Marit. - Ale szczerze powiedziawszy, to ja nie sądzę, że
teściowa długo z nami zostanie. No ale, jak mówisz, takie jest życie.
Przez chwilę milczały, zaraz jednak Mali usłyszała, że Marit głęboko wciąga powietrze.
- Ale ja nie dlatego do ciebie dzwonię - powiedziała. - Czy ty wiesz, że Trygve i ja
będziemy w listopadzie obchodzić dwudziestą piątą rocznicę ślubu? Pomyśleliśmy, że
powinniśmy urządzić przyjęcie. Nie wszystkim jest dane żyć ze sobą tyle czasu, ile my
przeżyliśmy. Chciałam więc zapytać, czy wy ze Stornes moglibyście przyjść do nas w sobotę
drugiego listopada?
- O mój Boże, to już dwadzieścia pięć lat! - zawołała Mali ze śmiechem. - No tak, prawda,
wy wzięliście ślub wkrótce potem, jak ja wyszłam za mąż za Johana - dodała i poczuła
bolesny skurcz w sercu na wspomnienie dnia swojego ślubu z dziedzicem Stornes. Ona też w
jakimś sensie mogłaby w tym roku obchodzić srebrne wesele, tylko że przedtem o tym nie
pomyślała. - I chcesz powiedzieć, że zapraszacie nas wszystkich? Dzieci też?
- Pomyśleliśmy sobie, żeby dorośli przyszli na obiad, a dzieci...
Mali roześmiała się.
- Mój Boże, dzieci, przecież oni też już są dorośli - dodała Marit. - No więc młodzi
mogliby przyjść na kawę i tańce, tak to zaplanowałam. Oni też rzadko się ze sobą spotykają.
- To prawda - przyznała Mali. Była pewna, że Marit postanowiła zaprosić młodzież ze
względu na Olę. Może chciała się rozejrzeć za kandydatką na synową. Może popchnąć go w
stronę którejś panny. Mali uśmiechnęła się do siebie. - W takim razie bardzo serdecznie
dziękuję, Marit - powiedziała. - Przyjdziemy, oczywiście wszyscy. I bardzo się cieszymy -
dodała.
- No to bardzo miło - zaświergotała Marit. - Szkoda tylko, że Siverta nie ma w domu. Bo
on by też oczywiście był zaproszony.
- No cóż, ale on pojechał do USA - odparła Mali dość szorstko.
Z nikim nie chciała rozmawiać na temat Siverta.
- Co ty, znowu tam pojechał? - dziwiła się Marit i roześmiała jakoś sztucznie. - No, no,
naprawdę masz bardzo sławnego syna, moja Mali.
Mali nie powiedziała, że wolałaby, aby Sivert został dziedzicem majątku. Wtedy wszystko
ułożyłoby się inaczej. Cóż, najważniejsze, żeby on był szczęśliwy, pomyślała. Już i tak
zadałam mu wiele bólu.
Wymieniły z Marit pożegnalne formułki i Mali odłożyła słuchawkę.
- Ja nie idę - oznajmił Oja, nie odrywając wzroku od gazety, kiedy Mali przy kolacji
powiedziała o zaproszeniu do Granvold.
- Oczywiście, że pójdziesz - ucięła matka krótko. - Podziękowałam w imieniu wszystkich
i obiecałam, że cała rodzina przyjdzie.
- No bo ty, jak zwykle, polecisz do Gjelstad - wtrąciła zaczepnie Dorbet, potrząsając bujną
czupryną. - Ale w Granvold może być bardzo miło, z pewnością przyjdzie mnóstwo gości nie
tylko z naszej wsi. Będą tańce i...
Dorbet nie należy do osób, które odrzucają zaproszenia na zabawę, pomyślała Mali.
Prowadziła z najmłodszą córką nieustanne dyskusje na temat, gdzie dziewczyna może
chodzić i jak często. Bo w każdą niedzielę gdzieś odbywała się zabawa, a Dorbet najchętniej
biegałaby na wszystkie. Mali jednak stanowczo protestowała. Dwie zabawy w miesiącu, i ani
słowa więcej. Matka żądała także, by dziewczyna chodziła na zabawy z kimś znajomym. Za
nic nie wysłałaby nigdzie Dorbet samej. Na tyle zaufania do niej nie miała. Zresztą do matki
docierały plotki o tym, że Dorbet nie odmawia, kiedy częstują ją czymś mocniejszym, nie
żałuje też sobie jawnych, a tym bardziej potajemnych flirtów. Rozmawiała o tym z Dorbet,
ale dziewczyna tylko wzruszała ramionami. Mali nie miała pojęcia, co z nią zrobić. Przecież
nie można jej po prostu zamknąć w domu. Uzgodniono więc, że Dorbet może chodzić na
dwie zabawy w miesiącu, chociaż ona zadowolona z tego nie była. Mali nie zamierzała
jednak ustępować, albo będzie tak, jak mówię, albo w ogóle nigdzie nie pójdziesz - oznajmiła.
Dorbet musiała wybrać mniejsze zło. Odpowiadało jej więc nadzwyczajnie, że oto pojawiła
się możliwość dodatkowej zabawy. Mali najbardziej niepokoiło to, że dziewczyna mogłaby
się zachowywać w sposób wywołujący plotki we wsi. Na tym przyjęciu jednak sama będzie ją
obserwować.
- Dlaczego, u diabła, miałbym świętować rocznicę jakichś dwojga starców? - spytał Oja,
spoglądając w górę. - I coś takiego to ma być zabawa?
- Wy młodzi jesteście zaproszeni na kawę i tańce - wyjaśniła Mali. - Nie będziesz więc
musiał siedzieć przy obiedzie i wysłuchać przemówień. Poza tym wiem, że rodzina z Gjelstad
też została zaproszona - dodała, spoglądając na syna.
Oja zaczerwienił się i ukrył twarz za gazetą.
- W takim razie mogę iść - burknął po chwili.
Z pewnością pójdzie, myślała Mali. Dziwiło ją trochę, że on ciągle biega do tej Ruth Liny.
Ale tak właśnie było. Oja znikał w Gjelstad w każdą niedzielę, a i w środku tygodnia też
chętnie tam jeździł. Widocznie sprawy między obojgiem młodych nadal układały się bardzo
dobrze.
- A ja nie wiem - Ruth stała przy stole ze ścierką w ręce. - Ja chyba nie mam ochoty na...
- Jeśli jest coś, czego ci trzeba, to właśnie dobra zabawa - wtrąciła Dorbet, patrząc siostrze
w oczy. - Chodzisz po domu niczym szara zjawa tylko dlatego, że ten głupi misjonarz
wyjechał.
- Lepiej byś milczała, Dorbet - upomniała ją Mali. Spoglądała na Ruth.
- Tak jak już mówiłam, podziękowałam w imieniu nas wszystkich i obiecałam, że
wszyscy przyjdziemy. Ty też czasem powinnaś zobaczyć innych ludzi, Ruth. Nie musisz tam
długo siedzieć, ale pójdziemy wszyscy, nie chcę słuchać żadnych wykrętów.
- A mnie nikt nie pyta? - odezwał się Havard, który leżał z gazetą na kanapie.
Mali podeszła i potargała mu włosy.
- A wysłałbyś mnie samą? - spytała, uśmiechając się zaczepnie.
Popatrzył na żonę, która stała nad nim wysoka i piękna. W jej oczach widział blask. Ujął
jej rękę i mocno uścisnął.
- Nie, samej cię nie wyślę - powiedział. - Jeszcze byś sobie tam kogoś znalazła i...
- Przestańcie - jęknęła Dorbet. - Starzy ludzie tak ze sobą nie rozmawiają. Wstydźcie się.
To okropne - dodała, wykrzywiając wargi.
- To my jesteśmy starzy? - spytał Havard niewinnie, spoglądając na córkę.
- Owszem, nawet bardzo - odparła Dorbet krótko.
Havard roześmiał się i puścił rękę Mali. Ona w każdym razie stara nie jest, pomyślał.
Havard tego nie dostrzega. Jest tak samo prosta i szczupła jak tamtego dnia, kiedy brał z nią
ślub. Jej skóra jest nadal delikatna i ma złocistą barwę, a bujne włosy są równie gęste i
lśniące. Trochę tylko pociemniały, bardziej przypominają miód i stare złoto. Ta kobieta w
dalszym ciągu sprawia, że kiedy tuli się do niego w łóżku, jego serce zaczyna mocniej bić.
Nadal ma ochotę zachowywać się niczym młody chłopak, kiedy czuje przy sobie jej nagie
ciało.
- No to ja z tobą idę - oznajmił i klepnął żonę w pośladek, kiedy się odwróciła. - I może
nawet się tak zdarzy, że będę tańczył z twoją mamą - zwrócił się do Dorbet. - Pojęcia nie
masz, co mogą wyprawiać starzy ludzie - dodał zaczepnie. - Naprawdę byś nie uwierzyła.
Dorbet prychnęła, Mali odwróciła się i popatrzyła na Havarda. Oczy wciąż jej lśniły, a
wargi rozchyliły się w delikatnym uśmiechu. Havard poczuł, jakby go ktoś uderzył w
żołądek, nagle ogarnęło go pożądanie.
Wieczorem, kiedy znajdziemy się już w łóżku, będę ją do siebie przytulał, pomyślał. Będę
głaskał jej ciało. Pieścił piersi i czuł, jak brodawki się napinają, jak cała się rozgrzewa, jak
ogarnia ją podniecenie. I wiedział, że ona nie będzie miała nic przeciwko temu. Widział to w
jej ciemnym, ciepłym spojrzeniu, poznawał po rumieńcu, który przepływał przez twarz żony.
ROZDZIAŁ 2.
- Człowiek nie musi się teraz martwić, czy poczta aby na pewno dotrze do domu -
mruknął Havard. patrząc w ślad za Ruth, która pobiegła ku przystani, gdy tylko usłyszała, że
parowiec zbliża się do nabrzeża.
Mali wyjrzała przez okno. Serce jej krwawiło na widok wysokiej, szczupłej sylwetki córki,
która pospiesznie zbiegała w dół. Od czasu, kiedy Samuel wyjechał, Ruth zachowywała się
tak w każdy wtorek i piątek, czyli w dni, gdy parowiec przybijał do brzegu. Zanim
ktokolwiek inny zdążył się obejrzeć, Ruth już leciała, furkocząc spódnicą, z warkoczem
podskakującym na plecach, by patrzeć, jak Per ze sklepu znosi pocztę i towary na ląd. Stała
potem niecierpliwie przy kamiennym ogrodzeniu koło sklepu, czekając, aż Per przeniesie
wszystko do magazynu i rozdzieli pocztę. Powoli ze wszystkich dworów i zabudowań
przychodzili ludzie, by odebrać swoje listy i gazety lub po prostu porozmawiać z sąsiadami.
Ale pierwsza w kolejce była Ruth. Zawsze Ruth.
Nieustannie jednak wracała przygarbiona i milcząca, kładła gazety i listy na stole w izbie,
po czym bez słowa wychodziła na dwór. Nie chciała bowiem rozmawiać z nikim, że
oczekiwała listu i jest rozczarowana, bo go nie dostała. To, co się wydarzyło między nią i
Samuelem, utrzymywała w tajemnicy. Wpadała w złość, gdy tylko ktoś wspomniał jego imię
lub spytał, czy miała od niego jakieś wiadomości. To kompletnie niepodobne dla zwykle
takiej spokojnej Ruth. Mali jednak rozumiała córkę. Wiedziała, że dziewczyna żyje w
dręczącej niepewności, choć nie miała pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Z tego, co Ruth jej
powiedziała, Samuel miał wobec niej poważne zamiary, nawet się podobno oświadczył. W
każdym razie dał do zrozumienia, że chce się oświadczyć, myślała Mali przejęta, czując
narastającą niechęć do Symuela Langmo niczym ciężar w żołądku.
Sama zaczynała się już zastanawiać, czy może Ruth źle zrozumiała Samuela. Że może on
szeptał jej do ucha piękne słówka i tajemnice, ale na tym się skończyło. Przynajmniej jeśli
chodzi o niego. Domyślała się jednak, że Ruth w napięciu czeka na jakiś znak od misjonarza,
ponieważ najstarsza córka jest poważnie zakochana, co do tego Mali nie miała wątpliwości.
Niezależnie, co Samuel powiedział, Ruth najwyraźniej traktowała to bardzo serio. Ale tej
paniki, która ogarniała córkę, Mali nie była w stanie zrozumieć.
Coś jej się tutaj nie zgadzało! Co ta Ruth zamierza?
W ten wtorek Ruth wróciła z wyprawy do sklepu zarumieniona, z rozpromienionym
wzrokiem. Położyła pocztę na stole, Mali zauważyła jednak, że wsunęła coś do kieszeni.
Dotykała nerwowo palcami czegoś, co szeleściło.
- Czy to wszystko, co dzisiaj przyszło? - spytała Mali, przeglądając stos leżący na stole.
- Tak... i jeszcze... jeszcze jest list do mnie - odparła Ruth zdyszana i zaczerwieniona. -
Osobisty! - dodała, kierując się ku drzwiom.
- A od kogo? - spytała Dorbet.
- To osobisty list, jak powiedziałam - powtórzyła Ruth, nie odwracając się.
- A, w takim razie to musi być od twojego misjonarza - zachichotała Dorbet. - Kompletnie
ci się pomieszało w głowie, odkąd on wyjechał. Nic dziwnego, że chcesz iść do sypialni,
przeczytać list w spokoju i pomarzyć. Rany boskie, Ruth!
Ruth nie odpowiedziała. Szarpnęła drzwi, po czym zamknęła je za sobą z niepotrzebnym
hałasem.
- Nie powinnaś dręczyć Ruth - skarciła ją Mali surowo, spoglądając na Dorbert
zatroskanym wzrokiem. - Widzisz przecież, jak źle ona to znosi.
- Ale ona nie może chyba na serio chodzić tu i wyczekiwać na tego całego Samuela
Langmo, mamo - westchnęła Dorbet, wznosząc oczy ku niebu. - To nie jest człowiek dla
Ruth, ty chyba też tak myślisz, prawda?
- O, ty przynajmniej wiesz to na pewno, bo przecież tak dobrze znasz się na facetach -
zachichotał Oja, podnosząc się z krzesła, na którym siedział, przeglądając gazetę. - Ty
żadnemu nie przepuścisz, przynajmniej tak ludzie gadają.
- Pilnuj swojego nosa - odcięła się Dorbet. - Ty, który o mało drzwi w Gjelstad nie
wyrwiesz z zawiasów.
- Uspokójcie się oboje! - zażądała Mali. - I uważam, że naprawdę każde powinno
interesować się swoimi sprawami. Jeśli będą jakieś problemy, to ja się nimi zajmę. A Ruth
zostawcie w spokoju - dodała ostro.
Popatrzyła na Oję. Skąd on wziął te wiadomości o Dorbet, to, o czym przed chwilą mówił?
Czy naprawdę jest aż tak źle? Czy Dorbert jest do tego stopnia lekkomyślna, że ludzie we wsi
o tym plotkują? Powinnam go szczegółowo wypytać, pomyślała zaniepokojona. Kiedy tylko
znajdę się z nim sam na sam, spróbuję porozmawiać. Miała jednak nadzieję, że to zwyczajna
złośliwość, którą rzucił siostrze w twarz. Mimo to była niespokojna. Coś jej mówiło, że to
może być prawda, że nie jest najlepiej. A jeśli tak, to czas najwyższy się wtrącić. Mali
westchnęła.
Kiedy po chwili Oja wstał i skierował się ku drzwiom, poszła za nim. Chciała zapytać go o
to, co mówił o Dorbet, im szybciej, tym lepiej.
- Oja...
Mali biegła za synem przez dziedziniec. Chłopak najwyraźniej kierował się do ustępu.
Odwrócił się, słysząc za sobą głos matki.
- Już od dawna nie potrzebuję towarzystwa do wygódki - burknął, przystając.
Mali puściła mimo uszu to, co powiedział, i chwyciła go za rękę.
- Coś ty miał na myśli, wygadując takie rzeczy o Dorbet? - spytała, próbując patrzeć mu w
oczy. - To, że ona żadnemu nie przepuści...
- Chyba sama wiesz, jaka ona jest - burknął Oja. - Ona żadnemu facetowi nie odmówi.
- Nie odmówi? - powtórzyła Mali i poczuła ssanie w żołądku. - Co ty masz na myśli?
- Przecież wiesz, mamo - odparł spokojnie.
- Wiem, ale myślisz, że ludzie we wsi o tym gadają?
- Z pewnością gadają - przytaknął i roześmiał się. - Wystarczy o wiele mniej niż to, co
robi Dorbet, żeby zaczęli gadać. Ale ludzie na nikim nie zostawią suchej nitki - dodał.
- Czy ona jest... czy ona jest po prostu lekkomyślna? - spytała Mali cicho.
- Nic nie wiem o tym, co ona robi, kiedy jest sam na sam z chłopakiem - stwierdził Oja i
ruszył dalej. Mali szła w ślad za nim. - Ale słyszałem, że niektórzy się przechwalają, jaka ona
jest dobra - dodał. - Również bez ubrania.
Mali stała na podwórzu, Oja poszedł do ustępu. Jest gorzej, niż myślała, jeśli to, co mówi
Oja, jest prawdą. Przyciskała z całej siły ręce do żołądka i wolno wracała ku domowi.
Koniecznie musi porozmawiać z Dorbet. Nie może dalej tak być.
Ruth zrzuciła buty, wślizgnęła się do łóżka i szczelnie otuliła kołdrą. W sypialni było
bardzo zimno. Lodowatymi, drżącymi palcami rozerwała białą kopertę. Serce tłukło jej się w
piersi na widok starannego pisma Samuela. Na moment przymknęła oczy i przywarła
wargami do arkusza papieru. Westchnęła głęboko. Trzęsącą się ręką przetarła oczy.
Moja droga Ruth!
Bardzo mi przykro, że nie odzywałem się do ciebie tak długo. Miałem napięty program
wyjazdów i liczne spotkania. Przygotowania zajmują mi całe wieczory. Poza tym zawsze
przecież przychodzi wielu ludzi, którzy chcieliby ze mną porozmawiać. Pewnie pamiętasz, jak
to było, kiedy mieszkałem w Stornes. Ale myślałem o tobie, poza tym zawsze jesteś w moich
modlitwach.
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze. Nie napisałem jeszcze do twoich rodziców. Ale
chyba nie ma pośpiechu. Ty wiesz przecież, że będziemy razem. I nie widzę żadnego powodu,
dla którego rodzice mieliby się nie zgodzić. Poza tym już jesteśmy sobie poślubieni w obliczu
Boga, Ruth. Nie wolno ci nigdy o tym zapomnieć. O tym jednak, co się wydarzyło między tobą
i mną tamtego wieczora, po tym jak dopełniliśmy aktu zaślubin wobec Boga, nie należy
nikomu wspominać, to powinnaś zachować tylko dla siebie. Nikomu nic do tego, co się stało
tamtego wieczora. To jest nasza i tylko nasza sprawa. Ja tak sobie życzę i wiem, że ty
odczuwasz to samo.
Załączam adres, pod który możesz wysyłać mi listy. Zostanę tu w Berkak blisko dwa
miesiące, tak że listy do mnie dotrą, zanim wyruszę dalej. Bardzo chciałbym się dowiedzieć,
jak ci się powodzi. Chociaż znowu minie jakiś czas, zanim dostaniesz ode mnie odpowiedź.
Myślę o tobie, ale przede wszystkim jestem w służbie Pana. Cały mój czas i siły przeznaczam
na to, to jest najważniejsze. Sama rozumiesz.
Ufam, że jesteś mi wierna i że chronisz tę błogosławioną umowę, tak jak i ja to czynię.
Wiemy, że postąpiliśmy słusznie w obliczu Boga, ale nie wszyscy chcieliby to rozumieć. Są
ludzie, którzy mogliby myśleć o mnie źle, moja droga Ruth. A tego ja nie chcę.
Bądź zdrowa. Niech Bóg cię błogosławi
Samuel
Ruth długo siedziała z listem w dłoniach. Czytała go wciąż i wciąż od nowa. Radość z
tego, że w końcu otrzymała wiadomość od Samuela, napełniała ją ciepłem i łagodnością.
Uśmiechała się sama do siebie i wodziła palcem po wilgotnych wargach. Mimo wszystko
jednak gdzieś w głębi duszy czaiło się jakieś rozczarowanie. Starała się odepchnąć od siebie
niedobre myśli. Jak mogłaby odczuwać coś innego prócz szczęścia? Samuel powtórzył, że
ona i on będą razem już na zawsze. Że napisze do jej rodziców, kiedy tylko znajdzie czas.
Wszystko więc jest w najlepszym porządku, myślała, zwijając nerwowo w palcach arkusik
papieru.
Mimo wszystko... Ruth miała nadzieję, więcej, ona wierzyła, że Samuel napisze, jak
bardzo ją kocha. On jednak napisał „moja droga Ruth". Czy to wystarczy jako wyznanie
miłości? Chyba tak, teraz wszystko jest dobrze, myślała Ruth i westchnęła z ulgą. Samuel nie
jest na nią zły. Nie pogardza nią. Pragnie ochronić ją przed ludzkim gadaniem, to dlatego
wszystko, co się między nimi stało, powinno zostać zachowane w tajemnicy. Jest troskliwy i
kochany. Gorące łzy spływały jej po policzkach, łzy ulgi i wdzięczności. Że też taki człowiek
mógł ją pokochać!
Samuel pisze, że ona jest w jego modlitwach. Kiedy wieczorem składa ręce do pacierza, to
ona jest przy nim. Ruth zarumieniła się, poczuła mrowienie w podbrzuszu. Tęsknota za
Samuelem dręczyła ją niemal jak fizyczny ból. Tak strasznie pragnęła być teraz przy nim.
Być blisko niego przez cały czas. No ale trzeba poczekać, tak to już jest. Teraz jednak czuje
się bezpieczna, łatwiej będzie znosić tęsknotę. Rozłąka jeszcze bardziej wzmocni to, co oboje
nawzajem do siebie czują.
Samuel pisze, że ufa, iż Ruth będzie mu wierna. Jak w ogóle mógłby pomyśleć coś
innego? Są przecież małżeństwem w obliczu Boga, sam to raz jeszcze w liście potwierdził.
Czy on nie rozumie, że Ruth traktuje to bardzo poważnie?
Wszystko jest dobrze - pomyślała Ruth znowu i okryła listem swoją rozpaloną twarz.
Mimo to podstępnie czaiło się jakieś bolesne poczucie, że nie wszystko jest tak, jak powinno.
On sam niczego w liście jej nie obiecał. Tamtego wieczora, kiedy wracali do domu z
Kvannes, też niczego nie obiecywał. Widocznie uważał, że jest sprawą naturalną, iż Ruth
wszystko rozumie, rozumie, że on ją kocha i będzie jej wierny. Mężczyzna taki jak on nie
potrzebuje o niczym takim pisać ani mówić, chociaż Ruth bardzo by pragnęła, żeby to zrobił.
Ruth położyła się na plecach i patrzyła w sufit. Oczywiście, że Samuel ją kocha. Ale jest
człowiekiem Boga i jego praca dla Boga musi być stawiana przed wszystkim innym. Ruth
bardzo dobrze to rozumiała. Nikt nie może stanąć między nim a Bogiem.
Przymknęła oczy i próbowała wywołać w wyobraźni obraz Samuela. Przeniknął ją dreszcz
rozkoszy, kiedy przypomniała sobie tamten wyjątkowy wieczór. Wieczór, kiedy mu się
oddała. Wspomnienie było takie intensywne, że poczuła na ciele dotyk jego zimnych dłoni.
Jego gorące wargi... i ból. Wszystko to zmuszało ją, by pojęła, co właściwie zrobiła.
Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że powinni poczekać, nie była jednak w stanie
zapanować nad swoimi wzburzonymi emocjami. Bała się również, że źle go zrozumiała,
kiedy mówił, że nie robią nic złego. Że przecież stali się małżeństwem w obliczu Boga.
Kolejna podstępna myśl zakradła się do jej serca. Musiała się uśmiechnąć sama do siebie.
Nie żeby uważała, iż Samuel kłamał. Nie wprost, niech Bóg broni! Być może jednak posunął
się dalej, niż Biblia na to pozwala, ponieważ zmysły go przerosły, jego również! Ale to
niemożliwe, myślała Ruth. Naturalnie, że to niemożliwe. Samuel nigdy by nie zrobił niczego
w niezgodzie z prawem i wolą Pana.
Ruth usłyszała, że matka woła ją z dołu. Usiadła pospiesznie, po czym wolno wstała z
łóżka. Nagle pokój wokół niej zawirował. Fala mdłości sprawiła, że zimny pot kroplami
wystąpił na czoło. Oszołomiona przytrzymała się kolumienki u wezgłowia łóżka i przez
chwilę stała bez ruchu, pochyliła głowę i próbowała spokojnie oddychać. Powoli, bardzo
powoli wracała do równowagi. Wsunęła list pod materac i podeszła do umywalki. Zimny
kompres na twarz bardzo pomógł.
Ostatnio nie była w najlepszej formie, chociaż nie za bardzo się nad tym zastanawiała.
Miała wrażenie, że to jakaś przejściowa choroba, zaziębienie lub coś takiego. Możliwe, że
czuje się nie najlepiej, bo po prostu za mało sypia, leży po całych nocach, nie śpiąc, i
rozmyśla. A wszystko z powodu tęsknoty za Samuelem. Ludzie czują się z tego powodu
chorzy, słyszała o tym już dawno.
Ruth wycisnęła mokrą szmatkę i jeszcze raz przetarła twarz. Wciąż odczuwała mdłości
niczym kamień w żołądku, ale w głowie już jej się nie kręciło. Matka zawołała znowu, Ruth
przygładziła więc włosy i zeszła na dół.
Tego samego wieczora Ruth siedziała w łóżku z podciągniętymi kolanami i z Biblią jako
podkładką, pisała list do Samuela. Był to bardzo długi list, w którym opisywała, jak bardzo za
nim tęskni. Pisała również o tym, że nikomu nie wspomniała o ich „tajemnicy". Oczywiście,
że nie.
Od zawsze wiedziałam, ze pewnego dnia Bóg ześle mi tego właściwego mężczyznę. To
samo powiedział też stary Brattvag, misjonarz, który przyjeżdżał tu do nas przed tobą. Kiedy
ty się zjawiłeś, wiedziałam, że to ciebie Bóg mi przeznaczył. Nigdy przedtem nie czułam
niczego takiego do drugiego człowieka jak do ciebie, Samuelu. Chodzę po domu i czekam, aż
w końcu przyjdzie lato, a ty wraz z nim. To będzie najważniejszy dzień mojego życia, kiedy
powiem ci „tak" przed ołtarzem. Bo ja jestem twoja, Samuelu. Nigdy dla mnie nie istniał nikt
inny.
Mama pytała, co nas łączy. Zauważyła pewnie, że ja nie jestem już taka sama jak dawniej,
bo przecież nie jestem. Nie wspomniałam o tym, co się wydarzyło tamtego wieczora,
musiałam jej jednak powiedzieć, jak się rzeczy mają, że my oboje chcemy być razem, i że ty
napiszesz do niej i do taty. Nie złość się na mnie za to, Samuelu. Nie mogłam kłamać mamie.
Poza tym jestem taka uradowana i dumna, że sprawy tak się nam ułożyły.
Myślę o tobie w każdej minucie dnia. Przeważnie czuję się chora z tęsknoty. Rozumiem
jednak, że twoja praca jest najważniejsza, i nie żądam niczego więcej, tylko żebyś o mnie
myślał, kiedy już Bóg otrzyma od ciebie swoje.
Napisz najszybciej, jak będziesz mógł. Wiem, że masz mnóstwo pracy, ale ja teraz żyję
tylko twoimi listami. Jestem taka samotna bez ciebie, Samuelu. Tak strasznie pragnę móc z
tobą rozmawiać i czerpać od ciebie siłę, bo sama czuję się bardzo słaba. Modlę się, Samuelu,
i czytam Biblię. Nie powinieneś sądzić, że jest inaczej. Ale mam wrażenie, jakby Bóg był
gdzieś daleko. Dlaczego tak jest? Czy to dlatego, że zrobiłam coś złego? Nie ty, Samuelu,
oczywiście nie ty, ja tak nie myślę. Ty jesteś człowiekiem Boga i postępujesz wyłącznie
słusznie. Ale ja? Tak się boję, że będziesz żywił dla mnie pogardę. Pomóż mi, mój kochany.
Twoja wierna na wieki Ruth
Śnieg tej jesieni dawał długo na siebie czekać, ale jak już zaczął padać, to nie było temu
końca. Sypało dzień po dniu, a rano mężczyźni, zanim zabrali się do codziennej pracy,
musieli oczyścić drogi do spichlerza, pralni i obór.
W sobotę jednak, drugiego listopada, dzień wstał promienny, słońce świeciło nad białym
zimowym krajobrazem. Tak jakby również ono chciało uczcić obchodzących srebrne wesele
małżonków z Granvold, pomyślała Mali, kiedy stała rano przy oknie swojej sypialni i mrużąc
oczy, patrzyła na tę mieniącą się biel.
Już poprzedniego dnia przygotowała ubrania dla wszystkich domowników. W każdym
pokoju wisiał świąteczny strój na wieczorne przyjęcie. Dorbet odbyła z matką dłuższą
dyskusję na temat tego, co ma na siebie włożyć. Dorbet bowiem zaprotestowała przeciwko
włożeniu sukni, którą Mali dla niej przygotowała.
- Co ty myślisz? - prychnęła. - W tym nie pójdę. Naprawdę nie mam już dziesięciu lat.
- Ale wcale jeszcze nie jesteś dorosła - odparła Mali krótko. - Poza tym chciałabym z tobą
porozmawiać, zanim wyruszymy na przyjęcie - dodała.
Mali od dawna zamierzała porozmawiać z córką o plotkach, jakie Oja przyniósł do domu,
jak dotychczas jednak nie nadarzyła się odpowiednia okazja. Teraz Mali uznała, że czas
najwyższy.
- Ludzie o tobie gadają - powiedziała, wpijając spojrzenie w córkę.
- O tobie też ludzie gadają - odcięła się Dorbet. - W tej zabitej dechami dziurze ludzie nie
mają innego zajęcia, więc plotkują o sąsiadach.
Mali zaczerwieniła się po korzonki włosów. Jest w tym wiele prawdy, pomyślała.
Wielokrotnie przez te wszystkie lata boleśnie tego doświadczała.
- To nie jest żadne tłumaczenie - zaprotestowała ostro. - Zachowujesz się nieprzyzwoicie
w towarzystwie... mówią, że ty...
- Mówią, że nie jestem przyzwoita w towarzystwie mężczyzn? Że tańczę więcej niż inne
dziewczyny na zabawach?
Odrzuciła w tył włosy tym swoim charakterystycznym ruchem i z uporem wpatrywała się
w matkę.
- Wielkie mi rzeczy - prychnęła. - Gdzie ty to słyszałaś?
- To akurat nie ma znaczenia - odparła Mali. - Musisz jednak zrozumieć, że nie wolno ci
dalej tak się zachowywać. Plotki to jedna sprawa. Druga to to, że możesz ściągnąć sobie na
głowę nieszczęście. Czy ty nigdy się nad tym nie zastanawiasz?
- Żeby popaść w nieszczęście, to dziewczyna najpierw musi się przespać z mężczyzną -
odparła córka, błyskając pociemniałymi oczyma.
- No i ty to robiłaś, i to nieraz - warknęła Mali. - Sama widziałam cię w łóżku z...
- Chodzisz po strychu i mnie szpiegujesz?
- Nie, ale przyłapałam cię na gorącym uczynku z Knutem...
- Z Knutem! To było rok temu - powiedziała Dorbet obojętnie.
- Ale to świadczy, że chodzisz do łóżka z byle kim...
- No, ale czy jestem w ciąży? - córka odęła wargi, patrząc Mali w oczy. - Umiem się przed
tym ochronić.
- Przypuszczam, że raczej miałaś więcej szczęścia niż rozumu! - krzyknęła Mali ze
złością. - Dziewczyna nie powinna sypiać, z kim popadnie. I nie chcę więcej o tym słyszeć!
- W takim razie zamykaj oczy i uszy - powiedziała Dorbet, wyjmując z szafy inną
sukienkę. - Nie jest ze mną tak źle, jak myślisz, mamo. Oczywiście, gdyby mnie porównywać
z Ruth, to może wydawałabym się zepsuta. Ale ja się bardzo cieszę, że nie jestem taka jak
ona, która kręci się po domu niczym szara, pozbawiona życia zjawa z powodu jakiegoś
chłopa, na którego nawet patrzeć nie powinna. Ten cały Samuel Langmo to zwyczajny drań,
widzę to po jego oczach. Wciąż zasłania się Bogiem i myśli, że jest taki dobry. A to zły
człowiek! - oznajmiła Dorbet z naciskiem. - Powinnaś się raczej martwić o Ruth niż o mnie.
Ja sobie dam radę.
Mali zdziwiła się, że Dorbet tak rzeczowo ocenia Samuela Langmo. Mówiła o nim
dokładnie to, co i Mali miała na myśli.
- Człowiek powinien móc pozostać tym, kim jest, matko - oznajmiła Dorbet nagle.
Mali drgnęła. Sivert też kiedyś wygłosił dokładnie te same słowa, kiedy chciała, by
postępował inaczej, niż on sam tego pragnął. Stała przez chwilę, patrząc na swoją śliczną
córkę. Dorbet dorasta, pomyślała. Ona też jest egzotycznym ptakiem w tej oddalonej od
świata wsi, chociaż w inny sposób niż Sivert. I nie musi z tego powodu być złym
człowiekiem. Jest niestety lekkomyślna, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. A tego
ludzie łatwo nie wybaczają.
- Miej się na baczności, Dorbet - ostrzegła Mali po chwili. - Jesteś taka śliczna. Wielu
chciałoby cię mieć, a wtedy łatwo zostać oszukanym. Ja się po prostu o ciebie boję. Chcę,
żeby ci było dobrze.
Dorbet pospiesznie pogłaskała ją po ramieniu i uśmiechnęła się.
- Będzie mi dobrze, mamo. Ja wiem, że będzie.
Więcej o tej sprawie nie rozmawiały, w końcu doszły też do kompromisu w sprawie
sukienki. Dorbet miała włożyć ostro czerwoną z prostym kołnierzykiem. Sukienka została
uszyta z miękkiej, cieniutkiej wełny i pięknie układała się na szczupłym, dziewczęcym ciele.
Poza tym w tej ostrej czerwieni będzie zwracać uwagę wszystkich, obie o tym wiedziały, i
Mali, i Dorbet. Ona chce zwracać na siebie uwagę, pomyślała Mali wzburzona, wieszając
sukienkę na haczyku wbitym w ścianę. Dorbet zawsze zwraca na siebie uwagę, ponieważ jest
bardzo urodziwa. Niebezpiecznie urodziwa. O ile w dzień powszedni wygląda pięknie, to
wystrojona na przyjęcie jest niczym zjawisko.
- Zakładam, że będziesz zachowywać się przyzwoicie - powtórzyła Mali odwrócona
plecami do córki. - Nie chcę, żeby coś...
- Będę się zachowywać tak, jak chcę - odparła Dorbet krnąbrnie. - O ile wiem, dotychczas
nikt się na mnie nie skarżył, co?
- A co miał na myśli Oja wtedy, kiedy mówił, że miałaś do czynienia z większością
młodych mężczyzn w naszej wsi? - wyrwało się Mali.
Dorbert odrzuciła włosy w tył i roześmiała się. Jej białe, mocne zęby rozbłysły, w
brązowych oczach pojawił się blask.
- Mój biedny, głupi brat - powiedziała, przygładzając dłonią włosy. - On tak tylko mówi,
żeby cię zdenerwować. Zresztą akurat do tego niewiele potrzeba - oznajmiła bezlitośnie. - A
poza tym Oja jest, moim zdaniem, zazdrosny o to, że robię, co chcę. Bo on sam musi się
słuchać tej swojej gęsi z Gjelstad. Ona nie znosi, żeby chociaż spojrzał na inną dziewczynę,
zapewniam cię. Wścieka się wtedy jak jakaś furia i mamuńcię też ma po swojej stronie.
Mali nie odpowiedziała. Trudno jej było uwierzyć, że Oja tak się związał z Ruth Liną, że
mógłby jej się do tego stopnia podporządkować. To do niego niepodobne, jest przecież uparty
i niezależny.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałam - rzekła po chwili.
- Nie o wszystkim słyszysz - stwierdziła Dorbet, głaszcząc czerwony wełniany materiał
swojej sukienki.
- Nie martw się, o większości wydarzeń jednak wiem - odparła Mali. - Więc nie czuj się
bezpieczna, gdybyś chciała robić coś za moimi plecami. Wszystko wyjdzie na jaw, na tyle
powinnaś znać ludzi z naszej wsi.
- Nie wiedziałam, że ty słuchasz plotek - ucięła Dorbet.
- Na ogól nie ma dymu bez ognia - przypomniała Mali i ruszyła ku drzwiom. - A jeśli
chodzi o ciebie, to ja nie mówię o plotkach. Masz nie ściągnąć na nas wstydu na tym
przyjęciu - powtórzyła.
- Nie, będę siedziała z rękami złożonymi na podołku i przyglądała się, jak inni tańczą -
odparła Dorbet szyderczo. - Co ty sobie wyobrażasz, mamo? Tylko raz jest się młodym i ja
chcę wykorzystać moją młodość.
- I do czego to chcesz ją wykorzystać? - spytała Mali nagle i odwróciła się. - Czy do tego,
żeby mieć jak najwięcej facetów w łóżku?
Dorbet wypuściła z rąk materiał swojej sukienki. Było jasne, że nie spodziewała się takich
słów ze strony matki. Nie powiedziała nic, odwróciła się jednak demonstracyjnie plecami do
Mali i zaczęła wyglądać przez okno.
Mali stwierdziła, że drżą jej ręce. No ale w każdym razie wygarnęła córce to, co chciała.
Teraz Dorbet zdaje sobie sprawę, że matka co nieco wie, być może nawet więcej, niż Dorbet
przypuszczała. Może akurat to sprawi, że się opamięta, pomyślała Mali i zamknęła za sobą
drzwi do sypialni.
Służące w Granvold posprzątały po obiedzie i nakrywały do kawy, kiedy młodzi goście
zaczęli się schodzić. Mali siedziała, przyglądając się uważnie wchodzącym, najpierw
wkroczyli jej siostrzeńcy z Innstad, potem przyszli młodzi z Oppstad. Zresztą właściwie nie
tacy już młodzi, pomyślała i ogarnął ją smutek, że lata mijają tak szybko. Tyle się wydarzyło
od czasu, kiedy byli dziećmi. Teraz jest to rosła, urodziwa młodzież, większość z nich
osiągnęła już pełną dojrzałość.
Przyszła też Ruth Lina. Gdyby nie była taka wystrojona, za co z pewnością
odpowiedzialność spada na matkę, pomyślała Mali, to można by było uznać, że jest ładna.
Ostatnio bardzo wydoroślała, a promienny uśmiech, jaki posłała Oi, gdy tylko do niej
podszedł, sprawił, że zrobiła się po prostu ładna. Oja objął jej ramiona z miną posiadacza,
przeciwko czemu ona zdawała się nie protestować. Pochyliła się i oparła o niego z
wdziękiem.
Mali rozmawiała właśnie z bliźniaczkami z Innstad. Nieczęsto je teraz widywała, obie
wyszły już za mąż i wyjechały. Tej niedzieli przypadkiem były w domu.
Nagle przy drzwiach wejściowych zrobiło się zamieszanie. Wszyscy zwrócili twarze w
tamtą stronę, w progu stanęły siostry ze Stornes: Ruth i Dorbet. Nawet Mali musiała
wstrzymać dech na widok Dorbet. Mimo że w pokoju panował tłok, nagle wszyscy widzieli
tylko ją. Wyprostowana, z kształtnym biustem opiętym przez jaskrawo czerwony materiał
sukienki, przyciągała spojrzenia i mężczyzn, i kobiet. Chociaż Mali kazała jej zapleść włosy,
Dorbet tego nie zrobiła. Spięła je tylko po bokach dwoma czerwonymi grzebykami.
- Prawdę powiedziawszy, trafiły nam się bardzo urodziwe dzieci - powiedział Havard
cicho tuż przy jej uchu i objął ją w pasie.
Mali nie słyszała, że do niej podszedł, i zaskoczona zarumieniła się po korzonki włosów.
Bała się też, że ktoś mógłby usłyszeć jego słowa. Havard przyciągnął ją do siebie, stali oboje i
przyglądali się, jak gospodarze witają młodych gości.
Tuż za obchodzącymi srebrne wesele rodzicami stał Ola Granvold, dziedzic dworu. Mali
widziała, że chłopak nie może oderwać oczu od Dorbet. Kiedy się witali, przytrzymał jej dłoń
dłużej, niż to konieczne, potem podał jej ramię i poprowadził, by mogła się przywitać z
innymi gośćmi. Dorbet z tym swoim olśniewającym uśmiechem przyjęła jego ramię.
- No tak, to by mogła być niezła kombinacja - rzekł Havard w zamyśleniu, śledząc
wzrokiem najmłodszą córkę. - Mówią, że Ola jest bardzo poważnym i zdolnym chłopcem.
Tutejszemu dworowi też niczego zarzucić nie można. Zostać młodą gospodynią w Granvold
to nie najgłupsze, co Dorbet mogłaby zrobić.
Mali nie odpowiadała, ale i jej przyszła ta myśl do głowy. Wydać Dorbet za mąż do
Granvold... cóż, to by rozwiązało wiele problemów. Ola potrafiłby się zająć ich córką, taki
poważny i rozsądny.
- Boję się jednak, że nic z tego nie będzie - mówił dalej Havard, jakby czytał w jej
myślach. - On jest chyba dla Dorbet za poważny i za nudny, ten cały Ola, choć to przystojny i
urodziwy młodzieniec. Słowa nie można przeciwko niemu powiedzieć. Tylko że nasza
najmłodsza córka ma dosyć wyjątkowy gust - dodał, uśmiechając się do Mali.
- Tak, Ola pasowałby świetnie - odparła. - Czego więcej Dorbet mogłaby pragnąć?
- Ona chce się bawić, jej wybraniec powinien być podniecający - rzekł Havard cierpko. -
Dla Dorbet zawsze takie cechy się liczyły. Ale może Bóg da, że z tego wyrośnie. W każdym
razie powinni zaczekać parę lat - dodał. - Tak, jeśli miałoby z tego coś być, chciałem
powiedzieć. Dorbet musiałaby jednak dojrzeć, pozbyć się tej lekkomyślności, zanim będzie
mogła pomyśleć o ustatkowaniu się i założeniu rodziny. Bo teraz to ona jest niczym dzika
kotka.
- Otóż to właśnie - westchnęła Mali cicho. - Właśnie dlatego Dorbet powinna związać się
z kimś, kto ją poprowadzi... no, pokieruje nią...
Umilkła, nie dokończywszy zdania, i zarumieniła się.
- Przecież mogliby się zaręczyć, moim zdaniem - mówiła po chwili dalej. - I znam wiele
dziewcząt, które wychodzą za mąż w siedemnastym roku życia.
- Ale jeśli chodzi o dziewczynę z Gjelstad i Oję, to ty mówisz coś zupełnie innego -
wtrącił Havard. - Wtedy nieustannie podkreślasz, jaka jest młoda. A przecież one są
równolatkami, czyż nie?
Na to Mali nie odpowiedziała. Czyż Havard nie rozumie, że Dorbet igra z ogniem, że
przyjdzie taki dzień, kiedy będzie musiała wyjść za mąż? Do czegoś takiego nie wolno
dopuścić, myślała przestraszona. Śledziła wzrokiem Olę i Dorbet i poczuła, że tego właśnie
chce. To by uratowało Dorbet przed kompletnym zejściem na manowce, to też przyniosłoby
jeszcze większy szacunek całej rodzinie ze Stornes. Wszyscy ludzie będą mówić, że dla
obojga młodych to świetne małżeństwo, myślała Mali. To by z pewnością powstrzymało
wszelkie plotki.
Wkrótce dużą izbę w Granvold wypełniły młode głosy i radosne śmiechy. Większość
starszych wzięła kawę i talerzyki z ciastem i przeniosła się do mniejszej izby obok.
Mali tylko przelotnie przywitała się z Helgą i Kristenem. Nie miała o czym rozmawiać z
bratową, w każdym razie jeśli chciała uniknąć sprzeczki. Zresztą w towarzystwie trzeba
zachowywać się przyzwoicie, pomyślała. Nie życzyła sobie, żeby wszyscy się dowiedzieli,
jak złe są jej stosunki z tą osobą. Wyglądało na to, że Helga jest tego samego zdania, trzymała
się bowiem w dużej odległości od nich. Havard i Kristen siedzieli przez chwilę razem i
rozmawiali. Ale przecież oni nigdy się nie pokłócili, przynajmniej Mali nic o tym nie
wiedziała.
- Czy nie moglibyśmy skorzystać z okazji i też sobie zatańczyć, ty i ja? - spytał Havard,
kiedy rytmiczna muzyka taneczna dotarła do małej izby.
- Mnie się zdaje, że tańce to raczej dla młodych - odparła Mali wymijająco.
- O ile mi wiadomo, to my też jesteśmy młodzi - zachichotał Havard i pociągnął ją za
sobą. - No chodź.
No i zaczęli się kręcić pośród młodzieży.
- Wam się zdaje, że to są tańce dla staruszków? - spytał Oja, gdy w pewnym momencie
znaleźli się blisko niego i Ruth Liny.
Był zarumieniony i oczy mu błyszczały. Najwyraźniej zdołał wypić coś oprócz kawy.
Trzymał Ruth Linę blisko siebie. Zbyt blisko, myślała Mali. To nie wypada. Nie powiedziała
jednak nic, oboje z Havardem udali, że nie dosłyszeli złośliwej uwagi syna. Oja czasem
potrafił tak coś chlapnąć, zanim się zastanowił. Mali postanowiła, że porozmawia z nim o tym
jutro. Powinien bardziej uważać na słowa.
- Oja, no coś ty! - skarciła go Ruth Lina zarumieniona i najwyraźniej zawstydzona. -
Tańce są przecież dla wszystkich. A twoi rodzice wcale nie są starzy - dodała.
Zatrzymała się w tańcu i patrzyła na Mali.
- Ja zawsze uważałam, że ty jesteś piękna - powiedziała trochę skrępowana. - Ty jesteś...
tak, bardzo piękna.
Mali patrzyła na nią zdumiona. Może Ruth Lina nie jest tak zła, jak myślała. Nie żeby Mali
przywiązywała zbyt wielkie znaczenie do jej słów na temat własnej urody, ale dziewczyna
okazała się miła i sympatyczna. Zupełnie inna niż jej matka.
- Całkowicie się z tobą zgadzam - powiedział Havard z uśmiechem. - Zresztą pewnie
wielu ludzi przyznałoby nam rację. I powiem ci, że ty też jesteś wyjątkowo śliczną
dziewczyną - dodał przyjaźnie.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Ruth Lina i znowu spłonęła rumieńcem.
- Rzadko cię widujemy w Stornes - stwierdziła Mali. - Zmuś Oję, żeby cię któregoś dnia
przyprowadził. Byłoby nam miło i moglibyśmy lepiej cię poznać.
- Bardzo chętnie przyjdę - zapewniła Ruth Lina pospiesznie i spojrzała na Oję. -
Przyjdziemy, prawda, Oja?
- No jasne, że przyjdziemy - odparł Oja, spoglądając na matkę. - Jak to ładnie z twojej
strony, że zaprosiłaś Ruth Linę - dodał lekko zarumieniony. - Przyjdziemy, obiecuję.
Teraz Mali zdała sobie sprawę, że być może syn tak często przesiaduje w Gjelstad,
ponieważ boi się, że ona nie przyjęłaby Ruth Liny życzliwie. I chyba nic dziwnego, że tak
myśli. Mali nigdy nie okazywała ani wielkiego zainteresowania, ani też radości z tego
powodu, że Oja dotrzymuje towarzystwa córce Helgi. Możliwe jednak, że źle osądzała Ruth
Linę. Niedługo się to wyjaśni. Na razie Mali wie tylko, co myśleć o matce dziewczyny.
Najlepszymi tancerzami okazali się Dorbet i Ola. Mali i Havard stali przez chwilę pod
ścianą, zanim wrócili do małej izby, i przyglądali im się z zainteresowaniem. Ola jest
kompletnie stracony, stwierdziła Mali. Widzi w tym towarzystwie tylko Dorbet. Ale jej
najwyraźniej jego uwielbienie bardzo się podoba.
Jaka to piękna para, Mali wielokrotnie słyszała z różnych stron pełne podziwu słowa.
- Mamy się spodziewać, że dojdzie do połączenia Granvold i Stornes? - spytał nagle za jej
plecami Bengt.
On i Sigrid również należeli do „tych starszych", którzy odważyli się tańczyć razem z
młodzieżą.
- Jeszcze za wcześnie, żeby powiedzieć coś pewnego - odparła Mali, ściskając rękę Sigrid.
- Młodzi są w dzisiejszych czasach...
- On, ten Ola, on w każdym razie przepadł - uśmiechnęła się Sigrid. - No i nie można się
dziwić. Nasza Dorbet to prawdziwa piękność. Będzie biedak miał mnóstwo zachodu z innymi
konkurentami.
- Tak, zwłaszcza że Dorbet jest bardzo niestała, jeśli chodzi o kawalerów - westchnął
Havard i uśmiechnął się trochę skrępowany.
- Nietrudno to zrozumieć - przyznała Sigrid. - To musi być niewiarygodne uczucie,
cieszyć się takim powodzeniem jak ona. Niewielu pannom jest to dane. W takiej sytuacji
pokusa, żeby trochę korzystać z życia, musi być spora - dodała z uśmiechem.
Mali widziała jednak, że w jej uśmiechu nie było złośliwości. Sigrid lubiła Dorbet.
- Może się jednak zdarzyć, że z tych dwojga będzie para - powiedział Bengt. - Ona też nie
wygląda na całkiem niezainteresowaną, nasza Dorbet, muszę przyznać.
No nie, nie wygląda, pomyślała Mali, spoglądając na córkę, przytulającą się do
wniebowziętego Oli. Przeczesywała palcem włosy na jego karku i uśmiechała się z
rozpromienionym wzrokiem, pokazując białe zęby. Tylko że tak jest dziś wieczorem. Jutro
Dorbet może całkiem zapomnieć o nieszczęsnym chłopcu. On jednak jutro jej nie zapomni,
Mali była tego pewna. Znowu zaczęła snuć plany. Bo gdyby udało się wydać Dorbet za mąż
do Granvold, to Mali wielki ciężar spadłby z serca.
Przy drzwiach do dużej izby zrobiło się jakieś zamieszanie. Mali odwróciła się i krew
zaczęła odpływać jej z twarzy. W otwartych drzwiach stała Laura, jej mąż i najmłodszy
synek. Syn Havarda.
ROZDZIAŁ 3.
Mali poczuła, że stojący u jej boku Havard sztywnieje. Ręka, którą obejmował ją w talii,
zacisnęła się mocno, Mali musiała odepchnąć ją ostrożnie, a on zdawał się nie zwracać na to
uwagi.
- A co to, u licha? - wyszeptał. - Co to ma znaczyć?
Mali nie odpowiedziała. Sama nie wiedziała, co to znaczy. Nikt nie wspomniał, że Laura
również ma przyjść na przyjęcie, a już zwłaszcza nikt nie mówił, że będą jej towarzyszyć mąż
i dzieci, przynajmniej ten najmłodszy synek. Starszy uczy się podobno w szkole w mieście i,
zgodnie z tym, co ludzie gadają, do domu przyjeżdża rzadko.
Ich chrześniak miał teraz pięć i pół roku. Piękny chłopak, z jasną grzywą i niebieskimi
oczyma Havarda. Mali nie widziała no od narodzin, a ściślej od dnia, w którym był
chrzczony. Stała teraz pośrodku pokoju i patrzyła na chłopca, znacznie bardziej podobnego do
Havarda, niż jej się zdawało, kiedy przyjmowała go na ten świat. Miał jednak również cechy
charakterystyczne dla rodziny Oppstad, tak że nikt, kto nie zna prawdy, nie powiedziałby nic
innego, tylko że jest on synem zmarłego męża Laury, Oli Storhauga. Mimo wszystko patrzeć
tak na to dziecko, mieć je tak blisko siebie...
- Och, jak to miło, żeście nareszcie przyszli - wolała Marit Granvold, ściskając Laurę. -
Nikomu nie powiedziałam, że być może nas odwiedzicie, skoro twoja matka nie była pewna,
czy przyjedziecie tej niedzieli do Oppstad.
Mali wpatrywała się w Laurę. Tamta trzymała się bardzo dobrze. I w przeciwieństwie do
Helgi ubierała się teraz elegancko. O pieniądze martwić się nie musi, myślała Mali. Zresztą
Helga z Gjełstad też nie musiała. To jednak kwestia gustu. Laura widocznie, podobnie jak
Mali, uznała, że najprostsze wygląda zawsze najlepiej.
Od czasu kiedy Mali widziała ją po raz ostatni, Laura trochę przytyła, ale było jej z tym do
twarzy. Zrobiła się pełniejsza, miała większy biust i krąglejsze biodra. Wprawdzie nie jest już
młodą dziewczyną, co to, to nie, ale nosi się ze smakiem, myślała Mali. Choć akurat jej gust,
jeśli wziąć pod uwagę wybór męża... Dwukrotnie wychodziła za mąż i za każdym razem była
to pomyłka, tyle tylko że pierwszego wybrali jej rodzice. Poza tym Laura ma mściwy
charakter. Należy do osób, które nigdy się nie poddadzą, jeśli czegoś naprawdę pragną. Jest
niczym dzikie zwierzę, myślała Mali. Czai się w skrytości i czeka na odpowiedni moment, by
uderzyć. Niedocenianie Laury to wielki błąd, nawet po latach. Mali zrozumiała to już dawno
temu. Obecny mąż rywalki, Knut Gran, wyglądał, jakby zdążył solidnie pociągnąć z butelki,
zanim tu przyszedł. Z tego jednak, co ludzie gadali, to nic nadzwyczajnego. Mali słyszała
plotki, że on wciąż pije tyle samo co przed ślubem. Jeśli nie więcej. Znowu ogarnęło ją
zdziwienie, co też Laura sobie myślała, wybierając kogoś takiego na towarzysza życia. Nie
był też specjalnie przystojny, miał duży brzuch i widać było, że od lat nadużywa alkoholu. I
jeśli to, co mówiono na temat jego temperamentu, jest prawdą, to w domu podobno bywa
mało sympatyczny. Może jednak Laura potrafi nad nim jakoś panować, tak że nie odważy się
jej dręczyć, a już zwłaszcza bić? Mali znowu pomyślała o dzieciach Laury. Czy Knut jest dla
nich dobry? Zwłaszcza dla Havardowego syna...
Knut Gran ma pieniądze, ale to chyba nie dlatego Laura za niego wyszła, rozmyślała dalej
Mali. Pieniędzy ona sama ma pod dostatkiem. Starających się o rękę też jej nigdy nie
brakowało, przynajmniej tak ludzie plotkowali zaraz po śmierci Oli. A mimo wszystko
wybrała właśnie Knuta Grana. Tego Mali nie potrafiła zrozumieć.
- Uważam, że powinniśmy już iść - rzekł Havard ochrypłym głosem tuż przy uchu żony. -
Nie chcę, żeby...
- Musimy zostać przynajmniej jeszcze trochę - odparła Mali. - Ja mam na to może mniej
ochoty niż ty, ale przecież wszyscy będą się dziwić, jeśli teraz po prostu znikniemy. Narobi
się tylko niepotrzebnych plotek.
- Ale ja...
Głos Havarda był niski, wyczuwało się w nim napięcie. Mali zauważyła, że mąż jest
kompletnie sztywny.
- Powinniśmy się przywitać, Havardzie - powiedziała cicho. - Nic innego...
- Nie - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Ja się nie będę witał.
Mali domyślała się, że widok syna był dla niego szokiem. Zerknęła na męża ukradkiem,
widziała zaciśnięte szczęki, w ciemnych oczach czaił się głęboki smutek.
Havard też nie widział chłopca od czasu, kiedy ten był całkiem maleńki, czyli od dnia,
kiedy Laura prosiła go, by zamieszkał z nią i synem w Storhaug, a Mali zostawił samą w
Stornes. Nie przewidywał pewnie, że go jeszcze zobaczy. Teraz czul się przyparty do muru,
Mali świetnie to rozumiała, wiedziała, że widok syna musi być dla niego ciężkim i bolesnym
doświadczeniem. Wiedziała bowiem także, iż nigdy o nim nie zapomniał. I akt, że nie może
wziąć odpowiedzialności za dziecko, kładł się ciężarem na jego sercu, choć nigdy o tym nie
wspominał. Mali jednak znała go bardzo dobrze. Uważała zresztą, że właśnie dlatego Laura
teraz przyszła, żeby dręczyć ją i Havarda. Do takich rzeczy to ona jest zdolna.
Muzyka znowu zaczęła grać i w izbie zapanował ruch. Marit przepychała się z nowo
przybyłymi gośćmi przez ciżbę do malej izby, by poczęstować ich kawą.
- Mali, czy ty już poznałaś Knuta Grana? - spytała, kiedy przechodzili obok.
- Nie, chyba nie - odparła Mali i poczuła, że mimo woli zaciska zęby.
- Och, a ja już tyle lat nie widziałam mieszkańców Stornes! - zawołała Laura. W jej
oczach mieniły się złe błyski. - No to przywitajcie się teraz porządnie, zarówno z moim
mężem, jak i najmłodszym synkiem. I ty, Mali, i ty, Havardzie, też - dodała.
Odwróciła się do Knuta Grana z uśmiechem.
- To byli moi najlepsi sąsiedzi w czasie, kiedy mieszkałam w domu, w Oppstad, Knut -
wyjaśniła. - I to oni są rodzicami chrzestnymi Oli Havarda. Słyszałeś przecież o Mali, nie
mogłeś nie słyszeć. Ona jest teraz co najmniej tak samo sławna jak jej najstarszy syn, Sivert.
On jest muzykiem, wiesz - dodała, mimo że mąż sprawiał wrażenie, iż kompletnie nie
rozumie, o czym jest mowa. - Pisali o nim w gazetach. A Mali jest sławną tkaczką.
- A co mnie to obchodzi - parsknął opryskliwie Knut Gran. - Myślałem, że dostanę kawy i
coś mocniejszego do picia - dodał, rozglądając się dookoła zapuchniętymi i przekrwionymi
oczyma. - Nie mogę tu stać i słuchać jakichś historii o twoich dawnych sąsiadach. Ale niech
mnie licho, na tę całą Mali można popatrzeć - dodał, uśmiechając się obleśnie.
- Daj sobie spokój - burknęła Mali. Ujęła rękę Havarda i ścisnęła ją mocno. - Idź poszukaj
czegoś do picia. To cię chyba obchodzi bardziej niż kobiety - dodała złośliwie.
Knut Gran zrobił się czerwony, wzrok mu pociemniał. Ale nie powiedział nic.
- Ola Havard, powinieneś się przywitać - rzekła Laura, popychając chłopca. - Ty jesteś
trochę lepiej wychowany niż twój ojczym - dodała.
Nie można było uniknąć ceremonii. Malec wyciągnął do niej całkiem czystą rączkę, Mali
ujęła ją i uściskała. Potem popchnęła dziecko w stronę Havarda, a on zrobił to samo. Chłopiec
wpatrywał się w niego wielkimi, niebieskimi oczyma.
- Ja też mam na imię Havard - oznajmił. - Ola Havard.
Havard chrząknął, ale z jego gardła nie wydobył się żaden inny dźwięk.
- Oni o tym wiedzą, moje dziecko - powiedziała Laura, oblizując się niczym kot. - To są
twoi rodzice chrzestni, oboje. Tylko że rzadko ich widujemy - dodała, potrząsając głową.
- Oczekiwałaś spotkań z nami? - spytała Mali, wpijając w nią wzrok.
- Bycie rodzicami chrzestnymi to poważny obowiązek - rzekła Laura. - Ale widocznie nie
wszyscy traktują go równie serio.
- Czy mogę dostać ciastko? - spytał Ola Havard, zwracając się do matki. Chłopiec
pożądliwie wpatrywał się w stół, na którym rozstawiono rozmaite pyszności.
- Oczywiście, zaraz dostaniesz kawałek tortu - obiecała Laura. - Nie możemy zostać tu
zbyt długo. Robi się późno dla takiego małego dziecka - dodała i odgarnęła jasną grzywę z
czoła synka, który tulił się do niej. - Skoro jednak mama nie czuła się dobrze i ani ona, ani
ojciec nie mogli przyjść, to pomyśleliśmy, że my się wybierzemy w zamian.
- Oppstad nie jest tu źle reprezentowane, nawet gdybyście nie przychodzili - rzekła Mali
złośliwie. - Całe twoje rodzeństwo się stawiło. Ale ty widocznie też miałaś swoje powody -
dodała.
- A jakie ja miałabym mieć powody? - uśmiechnęła się Laura. - Chodź, Ola Havard,
dostaniesz tortu.
Potem zniknęła w małej izbie.
- No to co, teraz możemy już iść? - spytał Havard cicho. Był blady i najwyraźniej czuł się
źle. - Sądzę, że nie wytrzymam tutaj, skoro...
- Tej radości ja nigdy Laurze nie zrobię - oświadczyła Mali ostro. - Opanuj się, człowieku.
Wiedziałeś przecież o istnieniu tego dziecka.
Natychmiast pożałowała swoich słów. Pospiesznie chwyciła Havarda za rękę i popatrzyła
mu w oczy.
- Wybacz mi - prosiła, głaszcząc jego spracowaną dłoń. - Zachowałam się paskudnie. Ale
ta przeklęta czarownica wciąż mnie prowokuje...
Zostali jeszcze przez całą godzinę. To była bardzo długa godzina. Wyglądało na to, że Ola
Havard jest wyjątkowo zainteresowany Havardem. Wciąż przychodził tam, gdzie Havard
siedział obok Mali.
- Czy mogę ci usiąść na kolanach? - zapytał z buzią umazaną kremem.
- Oczywiście, jeśli tylko chcesz - zgodził się Havard, podniósł chłopca i posadził sobie na
kolanach.
- Mama mi o tobie opowiadała - tłumaczył malec. - Mówiła, że jesteś taki silny, że
zastrzeliłeś niedźwiedzia i...
- Zdaje się, że mama pomyliła mnie z kimś innym - odparł Havard i cień uśmiechu
przemknął po jego napiętej twarzy. - Nigdy nie zastrzeliłem niedźwiedzia.
- Ale jesteś silny - ciągnął dalej chłopiec, bawiąc się guzikami przy marynarce Havarda. -
Prawda, że jesteś bardzo silny?
- No nie wiem...
- Mama powiedziała, że kiedyś pojedziemy do Stornes. Żebym sobie obejrzał dwór. Czy
możemy przyjechać?
Mali widziała, jak Havard toczy wewnętrzną walkę. Oczy mu błyszczały.
- Oczywiście, że możesz - powiedział w końcu. - Ale ty sam też pochodzisz z bardzo
pięknego dworu, o ile mi wiadomo.
- Ja lubię fiord - oświadczył chłopiec. - A u nas nie ma fiordu. Umiesz pływać?
- Tak, umiem - odparł Havard i uśmiechnął się.
Mali zwróciła uwagę, że mocniej przytulił do siebie chłopca. Że jego twarz złagodniała.
- A mógłbyś mnie nauczyć?
- Myślę, że chyba Knut...
- Knut... - chłopiec patrzył zaskoczony. - Nie, ja nie wiem, czy on... - pospiesznie zerknął
w stronę ojczyma. - Ale on... on jest pewnie...
Szczęki Havarda znowu się zacisnęły, a spojrzenie, które skierował w stronę Knuta Grana,
było mroczne. Mali domyślała się, o co chciałby spytać: czy ojczym jest dla jego syna
niedobry. Nie zdobył się jednak na to.
- A ty pijesz? - spytał Ola Havard, nagle wpatrując się w Havarda.
Mali podskoczyła, kiedy zobaczyła jego wzrok. To było spojrzenie dziecka, które widziało
i doświadczyło więcej, niż powinno. Domyśliła się, że Havard zauważył to samo.
- Czasem mi się zdarza, przy jakimś święcie - przyznał Havard z wolna.
- I robisz się wtedy zły? - spytał chłopiec.
- Nie, zły...
Havard próbował się roześmiać, ale zabrzmiało to bardziej jak stłumiony szloch. Patrzył na
Mali błagalnym wzrokiem.
- Może ten chłopiec mógłby od czasu do czasu przyjeżdżać i mieszkać trochę w Stornes -
zaczął. - Co ty o tym myślisz, Mali?
Mali poczuła, że robi się sztywna. Rozumiała Havarda, ale myśl, że jego syn miałby
mieszkać w Stornes, była trudna do zaakceptowania. Napotkała pełne rozpaczy spojrzenie
Havarda. Widziała w nim ból, gniew i frustrację. Nie ulegało wątpliwości, że jego syn nie ma
lekkiego życia w Storhaug. Ale zabierać go do Stornes...
- Trzeba by najpierw zapytać, co jego mama na to powie - odparła z wahaniem.
- Ona powiedziała, że mogę, jeżeli wy się zgodzicie - oświadczył chłopiec z zapałem i
uśmiechnął się tak promiennie, że serce Mali zabiło mocniej. Akurat w tej chwili był tak
bardzo podobny do Havarda, że sprawiało jej to ból.
- No to my mówimy „tak" - powiedział Havard.
- Och, dziękuję, dziękuję - zawołał chłopiec i zarzucił mu rączki na szyję. - Ja tak
strasznie chcę.
Havard siedział przez jakiś czas kompletnie oszołomiony tym, co się stało. Oplatał
ramionami drobne ciało chłopca i przytulał je mocno do siebie. Mali słyszała, że z trudem
wciąga powietrze.
Chłopiec zeskoczył na ziemię, uśmiechnął się do nich obojga i ruszył na poszukiwanie
matki.
- No teraz to już idziemy - powiedział Havard ochryple i wstał.
Mali nie protestowała. Odnaleźli gospodarzy i podziękowali za przyjęcie możliwie
dyskretnie, by nie psuć nastroju.
Mali rozglądała się za swoimi dziećmi. Ruth siedziała na ławce pod ścianą. Była blada i
sprawiała wrażenie chorej. Oja w dalszym ciągu tańczył, przytulając do siebie Ruth Linę,
Dorbet nigdzie nie było widać. Ola Granvold też gdzieś zniknął.
- My wybieramy się do domu - powiedziała Mali do Ruth. -Chcesz wracać z nami? Nie
wyglądasz zbyt dobrze.
- Straszny hałas tutaj - odparła Ruth, wstając. Pot perlił się na jej górnej wardze. -
Najchętniej wrócę z wami do domu.
- Nie wiesz, gdzie się podziała Dorbet? - spytała Mali.
- Zniknęła gdzieś z Olą - wyjaśniła Ruth. - To było dosyć dawno temu.
Mali wciągnęła głęboko powietrze, ale nie powiedziała nic. Miała nadzieję, że nikt nie
przyłapie tych dwojga na gorącym uczynku, gdzieś w sypialni na strychu. Na myśl o tym
dostała gęsiej skórki. Podeszła jeszcze do Oi, ale on tylko potrząsnął głową na pytanie, czy
nie chce wracać do domu.
- Kiedy przyjdę, to przyjdę - burknął niegrzecznie.
Mali nie była w stanie z nim dyskutować. Nie była też w stanie szukać Dorbet. Wrócą,
kiedy uznają za stosowne.
Gdy zaczęli się ubierać w sieni, przyszli tam również Laura, Knut i Ola Havard.
- Co to, już idziecie? - spytała Laura. - A przecież nie macie małych dzieci, które należy
położyć spać.
Ani Havard, ani Mali nie odpowiedzieli nic.
- Ola Havard mówił mi, że zaprosiliście go do odwiedzenia Stornes - nie milkła Laura. -
On się bardzo z tego cieszy. Zresztą ja też - dodała, patrząc Mali w oczy. - Uważam, że
powinien lepiej poznać dom i rodzinę, prawda?
I Havard, i Mali wciąż nie mówili „nie", choć w Mali aż się gotowało ze złości na te
otwarte zaczepki Laury. Zebrali swoje rzeczy i szykowali się do wyjścia. Tuż za nimi
wychodziła też rodzina ze Storhaug.
Mali nigdy nie potrafiła odtworzyć, jak to wszystko się stało. Z jakiegoś powodu mały Ola
Havard potknął się na progu ganku i runął jak długi w śnieg. Ponieważ trzymał w rękach
paterę od ciasta, które Laura przyniosła na przyjęcie, to teraz usłyszeli brzęk tłuczonego szkła.
Zanim ktokolwiek pojął, co się dzieje, ojczym szarpnął chłopca, postawił go na nogi i
wymierzył mu policzek z taką siłą, że malec ponownie runął w śnieg.
- Ty przeklęta łamago! - wrzeszczał bez opanowania. - Nieustannie z tobą jakieś
zamieszanie!
Mali pochyliła się nad chłopcem. Krwawił z nosa i rozpaczliwie płakał. Pomogła mu
wstać. Serce tłukło jej się w piersi ze złości na dorosłego faceta, który potrafi tak uderzyć
małego chłopca tylko dlatego, że ten się potknął.
Havard odszedł kawałek i odwrócił się, kiedy usłyszał zamieszanie. Widząc, że Knut Gran
uderzył jego syna, najpierw stanął jak wrośnięty w ziemię, potem rzucił, co miał w rękach, i
dwoma długimi skokami dopadł Grana. Zaciśniętą pięścią zdzielił go prosto w szczękę.
Tamten zatoczył się i upadł.
- Havard!
Mali stała przerażona, tuląc do siebie Olę Havarda.
- Havard, coś ty...
Havard stał z opuszczonymi rękami i patrzył na mężczyznę w śniegu.
- Pomóż wstać temu swojemu pijakowi i zabierz go do domu - zwrócił się do Laury
ostrym tonem. - I niech on więcej nie podnosi ręki na chłopca, bo jak nie, to doniosę na niego
na policję.
- Jeśli on pierwszy nie doniesie na ciebie - syknęła Laura, pochylając się nad mężem. -
Nie możesz tak po prostu nokautować ludzi!
- Owszem, mogę, jeżeli dorosły facet bije takiego małego chłopca - odparł Havard krótko.
- I znowu mu przyłożę, jeżeli jeszcze kiedykolwiek podniesie na niego rękę.
Laura nie odpowiadała. Otrzepywała męża ze śniegu i pomagała mu stanąć na nogach. On
trzymał się za szczękę i wytrzeszczał przekrwione oczy na Havarda.
- Jeszcze tego pożałujesz - bełkotał.
- Jeśli masz dość rozsądku, to trzymaj język za zębami i nikomu nie rozpowiadaj o tym,
co się stało - ostrzegł go Havard. - Niewielu stanie po twojej stronie w tej sprawie. Więc
lepiej, żeby się to nie rozniosło - dodał. - Człowiek nie powinien bić małych dzieci.
- A co ciebie obchodzi ten dzieciak? - burknął Knut Gran ponuro. - To nie jest twoje
dziecko, o ile mi wiadomo.
I tu się mylisz, pomyślała Mali, popychając chłopca w stronę matki. Krew jest gęstsza niż
woda. Mali ujęła Havarda pod rękę i pociągnęła za sobą. Ruth stała przerażona na ganku i
wytrzeszczając oczy, patrzyła na rozgrywającą się scenę.
- Chodź, Ruth, - powiedziała Mali przez ramię.
A ja myślałam, że skończyłam z Laurą i synem Havarda, zastanawiała się, brnąc w
świeżym śniegu, który spadł podczas tego wieczoru. Jak to się człowiek może pomylić. Bo to
chyba dopiero jest początek, myślała. Obawiam się, że będzie jeszcze więcej zamieszania.
Niepokój rozrastał się w jej duszy.
ROZDZIAŁ 4.
Pierwszej nocy po przyjęciu w Granvold Mali spała źle. Wciąż powracała do niej myśl o
synu Havarda. Jedna sprawa to to, że chłopcu nie jest najlepiej w Storhaug. Druga zaś to ból,
z jakim Havard się do tego odnosi.
Mali dobrze wiedziała, że Havard nie zapomniał o chłopcu, mimo to przeżyła szok, widząc
aż takie cierpienie w jego oczach. Nie przypuszczała nigdy, że mąż posunie się do tego i
zaproponuje, by Ola Havard mógł przyjechać do Stornes. Ona przecież pragnęła zachować
jak największy dystans między swoją rodziną i synem Laury. Właściwie to miała nadzieję, że
z czasem Havard zapomni o tym wszystkim. Że w jakiś sposób cała sprawa utonie w jego
pamięci. Pozostanie rodzajem blizny w duszy. Popełniła jednak błąd. Teraz zaczynało do niej
docierać, że od czasu do czasu będą w Stornes mieć małego gościa z wizytą. Chociaż jej się to
nie bardzo podobało, nie chciała protestować. Powiedziała przecież mężowi zaraz po
urodzeniu tego dziecka, że jeśli będzie chciał utrzymywać z nim kontakt, to ona się na to
zgodzi.
Wtedy Havard zapewniał, że nie chce takiego kontaktu. Pragnął zerwać wszelkie więzi.
Okazuje się jednak, że również Havard się przeliczył. Krew jest gęstsza niż woda, to się
wyraźnie okazało w czasie przyjęcia w Granvold. Jeśli więc Havard naprawdę zechce
widywać syna w Stornes od czasu do czasu, to ona będzie musiała się zgodzić. Trzeba tylko
znaleźć jakieś wytłumaczenie dla domowników we dworze oraz dla mieszkańców wsi. W
końcu są chrzestnymi rodzicami chłopca, a ludzie wiedzą, że sprawy w Storhaug stoją
kiepsko. Otwarcie gadano o tym, że Knut Gran pije i że po pijanemu urządza awantury.
Doczekamy się raczej uznania w oczach ludzi niż krytyki, kiedy będziemy przyjmować
chłopca jako jego chrzestni rodzice, myślała Mali.
To wspaniałe dziecko, powtarzała sobie raz po raz. A kiedy się przekonała, jak źle
obchodzi się z nim ojczym, od razu chciała się zająć malcem. I zrobiłaby to tak, jak kiedyś,
dawno temu, protestowała przeciwko złemu traktowaniu chłopców z Gjelstad przez Helgę.
Gdyby on tylko nie był synem Havarda!
Mali bała się zapraszać Olę Havarda zbyt często, wiedziała bowiem, że w ślad za synem
Laura zacznie odwiedzać Stornes. Tej przyjemności sobie nie odmówi. Mali natomiast w
żadnym razie sobie jej wizyt nie życzyła. Jeśli komuś nie ufała, to właśnie Laurze. Ta kobieta
nadal nastawała na Havarda, Mali nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Może
więc nie powinnam się godzić na to, żeby Ola Havard od czasu do czasu przyjeżdżał do
Stornes, myślała Mali, wyrabiając ciasto na chleb z takim zapałem, że aż czuła ból w
ramionach. Havard byłby bardzo wdzięczny, gdybym się zgodziła. To by jeszcze wzmogło
jego miłość do żony. Przeciwko Laurze jednak trzeba wykorzystać wszelkie możliwe środki,
nawet jeśli to jest niewinny, nie mający o niczym pojęcia mały chłopiec, którego matka
traktuje jako pionek w grze.
Mali wyprostowała się i przetarła twarz oblepioną mąką ręką. Powinna jeszcze raz omówić
tę sprawę z Havardem. Powiedzieć mu, że Ola Havard czasem może tu przyjechać, może
nawet u nich sypiać. Wprawdzie trudno jej będzie patrzeć na radość i dumę Havarda z syna,
tego syna, którego ona nigdy mu nie mogła dać, ale może Pan Bóg ma w tym jakiś ukryty cel
- westchnęła cicho. Zasłużyłam sobie na to, naprawdę sobie zasłużyłam.
Okazja, żeby porozmawiać z Havardem, nadarzyła się jeszcze tego samego wieczora. Mali
siedziała i szczotkowała włosy, kiedy mąż stanął za nią i położył jej ręce na ramionach.
- Przykro mi, że zachowałem się tak głupio w Granvold - powiedział cicho. - Nie wiem,
co mnie naszło, ale pociemniało mi w oczach, kiedy ten Knut Gran tak uderzył... tak uderzył
chłopca.
Nerwowo przygładził ręką włosy i poszedł do łóżka.
- Mimo wszystko rzucać się do bicia ludzi... to jednak wstyd - dodał.
- W każdym razie to niepodobne do ciebie - potwierdziła Mali, nie przerywając
szczotkowania włosów. - Nigdy nie zachowujesz się gwałtownie, a przecież znam cię już
jakiś czas. Ale a to rozumiem. Byłeś wściekły. Zresztą ja też byłam - dodała pospiesznie. -
Nie wolno bić dziecka tak całkiem bez powodu.
Na moment przypomniała sobie tamten dzień, kiedy uderzyła Siverta. Miał mniej więcej
tyle samo lat co Ola Havard, kiedy to się stało. I on też właściwie nie zrobił niczego złego,
pomyślała i poczuła ból w piersi. Chciał tylko grać na swoich skrzypcach i być tym, kim był.
Ona jednak nie mogła tego ścierpieć, bo to było wbrew jej woli.
Havard nic nie mówił. Zdjął koszulę i spodnie, po czym w bieliźnie wślizgnął się do łóżka.
- Myślę, że powinniśmy zaprosić Olę Havarda tutaj na jakąś niedzielę - powiedziała Mali,
nie odwracając się do męża. - Obiecałeś mu to przecież, a ja uważam, że dobrze mu zrobi,
jeśli będzie czasami mógł wyjechać ze Storhaug.
- I ty byś się na to zgodziła?
Havard usiadł gwałtownie na posłaniu.
Mali wstała ze swojego krzesła i położyła się przy nim na łóżku. Zarzuciła mu ręce na
szyję i oparła głowę o jego szeroką pierś.
- Powiedziałam to przecież tamtego wieczora w Granvold, nie pamiętasz?
- No, pamiętam, ale myślałem, że ty... miałem cię później zapytać, ale...
- W każdym razie uważam, że chłopiec powinien do nas przyjechać. I nie musimy niczego
nikomu tłumaczyć. Jesteśmy jego rodzicami chrzestnymi, oboje, a to, co się dzieje w
Storhaug... po prostu możemy się trochę zająć naszym chrześniakiem - dodała, rozpinając
guzik u jego koszuli. - Nie sądzę, żeby ludzie zareagowali na to jakimiś plotkami. Raczej
wprost przeciwnie.
- Mali, Mali...
Havard położył ją na poduszkach i głaskał po twarzy. Oczy miał błyszczące.
- Nie będzie ci łatwo, kiedy on tu przyjedzie - westchnął cicho.
Mali nie od razu odpowiedziała. Ujęła ciepłą dłoń męża i przyłożyła ją sobie do warg.
- Nie, nie będzie, bo ja bardzo bym chciała sama dać ci syna - wyszeptała. - Ale chcę,
żebyś mógł się spotykać ze swoim synem, Havardzie. Wiem, jak to jest, człowiek nie może
się wyprzeć swojej krwi i swojego ciała. To tkwi gdzieś w duszy i sprawia ból. Tak samo
było kiedyś z Sivertem, dawno temu - dodała cicho. - On był mój, choć nie pochodził z
prawego łoża. Jeśli więc chcesz mieć tutaj chłopca od czasu do czasu, to...
- Żadna inna kobieta nie pozwoliłaby swojemu mężowi na coś takiego - wykrztusił
Havard ochryple. - Żeby sprowadzał do domu swoje nieślubne dziecko...
- Nie nazywaj tego tak - zaprotestowała Mali gwałtownie. - To jest chłopiec, Havardzie,
dobry, mały chłopiec, któremu nie powodzi się najlepiej tam, gdzie jest. I jest twoim synem.
Tak po prostu się stało. Więc zadzwoń jutro. Najlepiej załatwmy to zaraz, zanim zaczną się
przygotowania do świąt Bożego Narodzenia - dodała. - Ubój i wszystkie inne prace...
Havard przytulił się do niej. Ukrył twarz w jej rozpuszczonych włosach. Jego ciepłe dłonie
głaskały i głaskały, a ona mu tego nie zabraniała. Chciała, żeby ją kochał. Chciała czuć, jak
bardzo ją kocha, chciała wiedzieć, że są ze sobą związani, że on nie myśli o innych kobietach.
- Ale jej tutaj przyjmować nie będę - wyszeptała Mali z wargami przy jego twarzy. -
Nigdy, Havardzie. Nigdy!
- A na co mi ona, skoro mam ciebie - wymamrotał Havard i ucałował żonę. - Ty wiesz,
Mali, że ona nic dla mnie nie znaczy. I nigdy nie znaczyła. Nawet tamtej nocy... tamtej nocy,
kiedy...
Słowa uwięzły mu w gardle, długo i ciężko przełykał ślinę.
- Jesteś tylko ty, Mali. Tylko, tylko ty - dodał szczerze.
Mali milczała. Pozwoliła mu zdjąć z siebie nocną koszulę, była czuła, ciepła i
odwzajemniała wszystkie jego pieszczoty. Ten mężczyzna jest wszystkim w moim życiu,
myślała, głaszcząc dłońmi jego szerokie plecy. Nie potrafiłabym bez niego żyć. Tak to jest.
Będzie więc przyjmować jego syna z nieprawego łoża, nie pozwoli, żeby chodził po domu i
tęsknił za dzieckiem.
Mali miała wobec swojego męża wielki, niespłacony dług. Zawsze odczuwała ból, kiedy w
jej myślach pojawiał się Torgrim i ten mały chłopczyk, którego urodziła i któremu odebrała
życie. To dziecko było synem Havarda. Żadna pokuta nie jest w stanie zmazać grzechu.
Mogłabym ofiarować wiele, by zachować miłość Havarda, myślała, wtulając się w niego.
Nawet przyjmować w domu syna, którego dała mu Laura.
- Moja kochana Mali - wyszeptał Havard. - Ty...
W tym momencie Mali zapomniała o wszystkim.
Następnego dnia po południu Havard zadzwonił do Storhaug. Jeszcze raz upewnił się, czy
Mali naprawdę chce gościć jego syna w Stornes, co ona zdecydowanie potwierdziła.
- Dzwoń już - ponaglała, wzięła go pod pachę i poszła z nim do przedpokoju. - Niech to
już raz zostanie zrobione.
- A jeżeli ktoś zacznie się domyślać, że ja...
- To nic nie szkodzi - zapewniła Mali. - Ludzie i tak zobaczą dziecko, tego dnia, kiedy tu
przyjedzie. Nie możemy otaczać tej sprawy żadnymi tajemnicami. Nie powinniśmy tylko
mówić nikomu, czyim... czyim jest synem - dodała Mali, nie patrząc na Havarda.
Rozmowa była krótka. Mali domyślała się, że telefon odebrała Laura. Havard powiedział,
że serdecznie zapraszają Olę Havarda z wizytą na niedzielę, tak jak mu to obiecali w czasie
przyjęcia w Granvold. Potem stał przez dłuższy czas i słuchał.
- Ach tak - powiedział w końcu. - A wzywaliście doktora? Znowu milczenie.
Mali patrzyła na męża zatroskana.
- Tak, to prawda, z odrą nie ma żartów. To oczywiste, że musi całkiem wydobrzeć, zanim
w taką pogodę wyjdzie na dwór. W takim razie zadzwonię znowu za kilka tygodni - dodał. - I
pozdrów Olę Havarda od... nas... rodziców chrzestnych.
- To chłopiec ma odrę? - spytała Mali, kiedy Havard odłożył słuchawkę.
- Tak, i jest bardzo chory - odparł Havard, ocierając pot z czoła.
Najwyraźniej ta telefoniczna rozmowa kosztowała go wiele.
- W takim razie musimy zaczekać kilka tygodni, zanim wydobrzeje - powiedział. -
Wzywali doktora, a on ostrzegał przed komplikacjami po odrze, tak przynajmniej mówiła
Laura.
- No tak, trzeba czasu, zanim dziecko wyzdrowieje po odrze - przytaknęła Mali. - W
dodatku teraz, zimą i w ogóle. Słyszałam jednak, że obiecałeś zadzwonić później. Odezwiemy
się za parę tygodni. I mam nadzieję, że ona pozdrowi chłopca od ciebie. Od nas - dodała
pospiesznie.
- Też mam taką nadzieję - burknął Havard, otwierając drzwi do izby - Tylko, że z Laurą
nigdy nic nie wiadomo.
Podczas gdy Ruth chodziła po domu milcząca, blada i coraz szczuplejsza, Dorbet po prostu
rozkwitała. Od czasu przyjęcia w Granvold dwa tygodnie temu zrobiła się sympatyczna,
życzliwa i chętna do pomocy.
- Co się stało z tą dziewczyną? - spytała któregoś dnia Ane, gdy Dorbet całkiem
dobrowolnie ofiarowała się, że zaniesie do Granvold włóczkę, którą Mali ufarbowała dla
Marit.
Na ogół Dorbet nie należała do osób, które chętnie spełniają jakieś prośby, a już na pewno
nie zgłaszała się na ochotnika z żadną pomocą.
- Sama nie wiem - odparła Mali zamyślona i popatrzyła w ślad za Dorbet, która właśnie
wyruszyła w drogę z workiem włóczki pod pachą.
- Tym razem to Ola Granvold tak ją odmienił - stwierdziła Ruth cierpko znad miednicy do
zmywania. - Po przyjęciu w Granvold nawet nie spojrzała na innego chłopaka. A to naprawdę
osiągnięcie.
- Ola Granvold? Dziedzic? Czy coś się między nimi wydarzyło? - spytała Ane
zaskoczona.
- Czy się wydarzyło, nie wiem - oparła Mali wymijająco. - Tańczyli oczywiście...
- Och, nie tylko tańczyli - zawołała Ruth. - Zniknęli też w końcu, i to na wiele godzin.
Mali spojrzała na Ruth, na jej szczupłe plecy i bladą twarz. To takie do niej niepodobne, te
złośliwe uwagi, nawet jeśli chodzi o Dorbet. Ale Ruth pod żadnym względem nie była
ostatnio sobą. Zmieniła się bardzo od czasu, kiedy Samuel wyjechał. Poprawiło się nieco w
okresie, kiedy dostała od niego list, ale zmiana nie trwała długo. Mali nie była w stanie tego
zrozumieć.
- Ja to chyba pójdę na górę pomóc Ingeborg - oznajmiła Ane i wyszła z izby.
Przedtem jeszcze posłała Mali przeciągłe badawcze spojrzenie, Mali jednak odwróciła
wzrok. Żadna nie powiedziała więcej ani słowa.
- Co się z tobą dzieje, Ruth? - spytała Mali, kiedy zostały w kuchni same. - Czy ty jesteś
na coś chora?
- Dlaczego miałabym być chora? - spytała Ruth krótko.
- Nie, no nie wiem - bąkała Mali. - Ale zmizerniałaś i zbladłaś, i zrobiłaś się cięta niczym
osa, jak tylko ktoś się odezwie. To zupełnie do ciebie niepodobne.
Ruth nie odpowiadała. Nadal zajmowała się zmywaniem. Mali jednak spostrzegła, że jej
szczupłym ciałem wstrząsa płacz. Pospiesznie podeszła i objęła Ruth.
- Chodź, posiedzimy sobie tutaj - powiedziała, prowadząc córkę do kanapy. Co się z tobą
dzieje, Ruth? - powtórzyła. - Czy to ma jakiś związek z Samuelem?
Ruth oparła głowę na ramieniu matki i rozpłakała się na dobre.
Mali starała się ją uspokoić, głaskała po plecach, kołysała córkę, jakby była małym
dzieckiem. W głębi duszy odczuwała głęboki strach. Boże drogi, co to się dzieje?
- Ja... ja nie wiem, co powinnam... co mam myśleć - szlochała Ruth. - On powiedział...
powiedział, że będziemy razem, on i ja, na zawsze. Ale teraz...
- Ale przecież dostałaś od niego list - przypomniała Mali. - Czy w tym liście napisał coś
innego?
Ruth potrząsnęła głową i otarta wierzchem dłoni mokrą, pokrytą czerwonymi plamami
twarz.
- Nie, napisał znowu, że on... że będziemy razem. Że chce napisać do ciebie i taty, ale że
nie ma pośpiechu.
- No bo przecież nie ma - rzekła Mali uspokajająco. - On nie przyjedzie tu przed latem. I
to chyba dobrze dla was obojga, że macie trochę czasu, żeby się zastanowić. Wszystko
zostało postanowione tak szybko, to z tobą i z Samuelem - dodała. - Ty przecież zawsze byłaś
taka...
- Ale ja wiedziałam natychmiast, jak tylko Samuel przyjechał, że Pan Bóg chce, żebym to
jego dostała - wtrąciła Ruth pospiesznie. - I on też tak to odczuwał. On powiedział, że
jesteśmy poślubieni...
Umilkła nagle, a jej twarz pokryła się intensywnym rumieńcem. Mali drgnęła. Czyżby on
naprawdę powiedział, że są poślubieni? Co mógł mieć na myśli?
- Poślubieni? - spytała, spoglądając na Ruth. - Przecież nie jesteście sobie poślubieni.
Nawet nie jesteście zaręczeni - dodała.
- Nie, przed ludźmi nie - wyszeptała Ruth.
- Przecież nie można być zaręczonym ani poślubionym na różne sposoby - zirytowała się
Mali. - Albo się zaręcza, albo nie, prawda?
Ruth nie od razu odpowiedziała. Splotła dłonie na kolanach i unikała patrzenia matce w
oczy.
- Wobec Boga - mruknęła w końcu, ledwo dosłyszalnie.
- Wobec Boga? Jak to można być poślubionym wobec Boga inaczej niż poprzez
błogosławieństwo w kościele? - spytała Mali.
Żołądek kurczył jej się boleśnie. Nigdy nie żywiła dla tego Samuela Langmo przyjaznych
uczuć, ale jeśli on wmówił Ruth, że są zaręczeni, ba, że zostali nawet zaślubieni, po to, by ją
wywieść na manowce... złość dławiła ją w gardle.
- Ale jeśli uważasz, że to jego właśnie chcesz mieć na całe życie, i jeśli on powiedział to
samo, to na czym polega problem, Ruth? - spytała.
- Ja nie wiem - szepnęła Ruth i znowu zaczęła płakać. - Ale ja czuję się taka... nie, nie
wiem.
- Ty do niego też napisałaś list, prawda? - spytała Mali. - Nie napisałaś mu, że czujesz... że
nie jesteś wszystkiego pewna?
- Jeśli o mnie chodzi, to ja jestem pewna - odparła Ruth, spoglądając na matkę. - Nie
wiem tylko, co on... dostałam przecież tylko ten jeden list - wyszeptała, ocierając łzy.
- To pewnie wkrótce przyjdzie drugi - zapewniła Mali i poklepała córkę po policzku. -
Powinnaś teraz myśleć o czymś innym, tak uważam. Bo jak będziesz tak chodzić i
zastanawiać się, to się w końcu rozchorujesz. Zobaczysz, sprawa się ułoży. Jeśli taka jest
wola Boga, to się ułoży, Ruth. Przecież wiesz.
Ruth wolno kiwała głową.
- Chyba tak będzie - bąknęła w końcu cicho i wstała. - Czy mogę iść na chwilę do siebie?
- Oczywiście, idź - odparła Mali. - A jutro przypłynie parowiec z pocztą. Myślę, że będzie
też list dla ciebie.
Ruth nie powiedziała już nic więcej. Cicho zniknęła za drzwiami. Mali siedziała przez
chwilę nieruchomo. Wciąż nie mogła uwierzyć, że Samuel Langmo jest właściwym
kandydatem na męża dla Ruth. To nie jest dobry człowiek, od początku to wiedziała. A po
tym, co teraz wyznała jej Ruth, nabrała jeszcze większej pewności, że tak właśnie jest.
Czyżby on wykorzystał swoją pozycję do... no właśnie, do czego? Mali poczuła, że robi jej
się gorąco. Przecież chyba nie uwiódł Ruth tym swoim gadaniem? Nie zaciągnął jej do łóżka?
Nie, to nie do pomyślenia. Niezależnie od tego, jak bardzo Ruth jest nim oczarowana, nigdy
by się nie zgodziła pójść z mężczyzną do łóżka przed ślubem. Nie Ruth!
Mali wstała i zaczęła niespokojnie chodzić tam i z powrotem po izbie. Nagle w wyobraźni
zobaczyła twarz Brattvaga, który mówił: „Opiekuj się Ruth". „Strzeż jej przed czarną owcą".
Czyżby właśnie Samuela miał na myśli, wypowiadając te słowa?
Mali podskoczyła na dźwięk otwieranych drzwi. Do izby wszedł Oja.
- Co się z tobą dzieje? - spytał, patrząc na matkę. - Jesteś biała jak ściana. Coś ci dolega?
- Nie, nic mi nie jest - odparła Mali pospiesznie. - Chodziłam tu tylko i zastanawiałam się
nad pewną sprawą, kiedy wpadłeś tak nieoczekiwanie...
Oja przyglądał się matce badawczo, ale nie powiedział nic więcej. Wziął coś ze spiżarni i
znowu zniknął. Mali widziała przez kuchenne okno, jak brnie przez śnieg w stronę obory.
Przyszedł do niego jakiś gospodarz, który chciał, żeby baran ze Stornes pokrył jego owcę, bo
miał zamiar uszlachetnić swoją hodowlę. Mali prosiła Havarda, żeby się tym zajął, ale on
odmówił. Oja znakomicie da sobie radę, zapewniał. Akurat jeśli chodzi o rozmnażanie
zwierząt hodowlanych to on się tym szczególnie interesuje. I świetnie mu to idzie, w każdym
razie Havard był tego pewien.
Mali zaczęła myśleć o Ruth Linie. W czasie spotkania w Granvold zaprosiła ją przecież do
Stornes. Jeszcze o tym z Oją nie porozmawiała, zamierzała jednak dotrzymać obietnicy.
Miała tylko nadzieję, że matki dziewczyny nie będzie musiała w Stornes oglądać,
przynajmniej przez jakiś czas. Jeśli sprawa między młodymi jest poważna, to w końcu nie
uniknie się częstszych odwiedzin Helgi i Kristena. Ale przyjdzie czas, znajdzie się rada,
pomyślała Mali, kończąc zmywanie, które zostawiła Ruth. Tylko że te spotkania będą się
odbywały na moich warunkach. I w ogóle Mali chciała decydować o wszystkim. Jeszcze
wiele wody upłynie, zanim klucze do Stornes odda młodej gospodyni, niezależnie od tego,
kim ta gospodyni będzie. Na razie jednak to ona tu rządzi i będzie tak, jak postanowiła.
Jakaś szklanka wyślizgnęła się jej z palców, upadła na podłogę i roztrzaskała na drobne
kawałki. Mali westchnęła. Może to ostrzeżenie od losu, myślała, zmiatając starannie resztki
szkła. Może Bóg chce mi przypomnieć, że niezależnie od tego, ile władzy posiadam, to i tak
nie wszystko ułoży się według mojej woli. Wydała na świat silne, uparte dzieci, które bardzo
często jej się sprzeciwiają.
A nad wszystkim stoi przecież Pan Bóg. Od bardzo dawna niestety On i Mali nie działają
wspólnie.
Nagle skaleczyła się jakimś odłamkiem tak mocno, że z rany trysnęła krew.
- A niech to diabli, niech to diabli - syknęła cicho, bardziej ze złości i frustracji niż z bólu.
Akurat teraz czuła się znacznie bliżej piekła niż Boga w niebiesiech. Zresztą od dawna tak
było. Miała wrażenie, że Bóg ani na nią nie patrzy, ani jej nie słucha. Że jest ślepy i głuchy,
jeśli chodzi o nią. Tylko że w Biblii napisano, iż dla wszystkich istnieje odpuszczenie, jeśli
tylko żałują za grzechy i modlą się o łaskę. Ona przez długie lata czyniła i jedno, i drugie.
Płakała, modliła się i żałowała za grzechy. Możliwe jednak, że popełniała grzechy, dla
których nie ma wybaczenia, grzechy, które uderzają we wszystko, co żyje pod łagodnym
spojrzeniem Boga. Tak jak ludzie w Stornes. Obciążyłam ich wszystkich, myślała z goryczą,
obciążyłam ich moimi grzechami.
Oparła się o blat stołu i wybuchnęła gorzkim płaczem.
ROZDZIAŁ 5.
- O Boże, to ty idziesz w taką zadymkę, Dorbet - wołała Marit przyjaźnie, otwierając
drzwi wejściowe, kiedy Dorbet zbliżała się do ganku w Granvold. - Zobaczyłam cię przez
okno - dodała. - Chodź, wejdź do ciepłej izby, dziewczyno, pogoda taka, że psa by nie
wypędził.
Dorbet oczyściła się ze śniegu, tupała nogami, zanim weszła do sieni. Do Granvold nie
było bardzo daleko, ale drogę kompletnie zasypało. Dorbet porządnie przemarzła.
- Przyniosłam włóczkę od mojej mamy - powiedziała, podając worek.
- Och nie, jaka śliczna! - zawołała Marit, oglądając włóczkę. - Och, spójrz na te kolory,
naprawdę wspaniałe! Jak ta twoja mama to robi?
- Pojęcia nie mam - odparła Dorbet. - Ja nie odziedziczyłam jej artystycznych skłonności,
wiem to już na pewno.
Nie dodała tylko, że unika jak może pomagania przy farbowaniu. Dorbet po prostu nie
żywiła najmniejszego zainteresowania takimi pracami, zwłaszcza nienawidziła stania nad
parującym kotłem z farbą oraz rozwieszania mokrej włóczki do suszenia.
- No, nie stójmy tak w tej sieni - powiedziała Marit, kładąc rękę na ramieniu gościa. -
Zdejmij kurtkę i wchodź do środka. Właśnie zagotowałam mleko, to zrobimy kakao.
- Dziękuję, ale proszę nie robić sobie kłopotu z mojego powodu - odparła Dorbet. - Ja
miałam tylko oddać...
- Ależ zostaniesz - oznajmiła Marit, otwierając drzwi do izby.
Ogarnęła wzrokiem wysoką, szczupłą sylwetkę dziewczyny. Była to najpiękniejsza panna,
jaką Marit kiedykolwiek widziała. Urodziwa jest ta młoda Dordi Beret Stornes. Docierały do
niej wprawdzie plotki, że najmłodsza córka rodziny ze Stornes jest zajęta chłopakami
bardziej, niż wypada. Że jest zarozumiała i rozpieszczona, że myśli tylko o sobie. Marit
jednak niczego takiego w niej nie dostrzegała. Nie znam zbyt dobrze tej dziewczyny, ale
wszystko, co widzę, jest wyłącznie pozytywne, myślała. Podczas przyjęcia zauważyła, że
dziewczyna wpadła w oko jej synowi. Przez następne tygodnie Ola był jak odmieniony.
Patrzył się gdzieś w dal, nieobecny duchem, i odpowiadał półprzytomny na pytania, on,
zazwyczaj taki rozsądny i spokojny. A kiedy ktoś wspomniał przy nim o Dorbet, robił się po
prostu czerwony, chociaż to dorosły mężczyzna.
O tak, Ola się zakochał, Marit rozpoznawała symptomy. Bardzo długo czekała, aż syn
znajdzie sobie w końcu dziewczynę. Potrzebowali w Granvold młodej gospodyni. W
najbardziej ponurych chwilach Marit myślała, że Ola nigdy nie spotka takiej, która by mu się
spodobała. Nie należał do mężczyzn, którzy wybierają bez zastanowienia. Teraz jednak
zaświtała jej nadzieja. To prawda, że Dorbet Stornes jest młoda. Bardzo młoda, Marit o tym
wiedziała. Ale jak na swój wiek jest bardzo dojrzała, a co to szkodzi, jeśli narzeczona jest
młoda? Wiele dziewcząt wychodzi przecież za mąż, ledwie skończy siedemnaście lat. Z
takich zresztą wyrastają najlepsze żony i gospodynie, są one poza tym zwykle bardzo płodne.
Pierwsze dziecko pojawia się na ogół w pierwszym roku.
Nikomu o tym nie wspomniała, nie zamierzała jednak stwarzać trudności obojgu młodym,
gdyby z tego kiełkującego związku miało być coś więcej. Poza tym mieć młodą gospodynię
ze Stornes to wielki honor. Pod każdym względem warto nawiązać rodzinne więzi między
takimi dwoma wielkimi dworami. Cała okolica to zauważy.
- Usiądź, Dorbet - zapraszała, podsuwając dziewczynie wygodne krzesło. - Wydaje mi się,
że Ola zaraz powinien tu być. Poszedł na chwilę do obory, jedna z naszych jałówek ma się
cielić, więc on...
Dorbet usiadła. Odrzuciła gęste włosy na plecy i przygładziła je rękami. Boże drogi, jaka
ona śliczna, pomyślała Marit znowu i postawiła na ogniu garnek z mlekiem.
- A czym ty się teraz zajmujesz? - spytała, uśmiechając się przyjaźnie do młodego gościa.
- No, teraz, tej zimy to po prostu jestem w domu - odparła Dorbet. - Miałam iść do szkoły
średniej w Kvannes, ale ciotka taty, u której będę mieszkać, rozchorowała się. No i teraz...
zacznę w następnym roku - dodała.
- A nie myślałaś o szkole gospodarstwa domowego?
Dorbet spojrzała na Marit. Domyślała się, że zdaniem tamtej to by dla niej było najlepsze, i
uśmiechnęła się. Nie ulegało wątpliwości, że Marit Granvold nie miałaby nic przeciwko temu,
aby Dorbet została młodą gospodynią w jej domu. Widać to było z daleka. Dorbet podobało
się, że w końcu jakaś dorosła kobieta nie powtarza wciąż, że ona jest taka młoda i niczego nie
rozumie. Nawet jeśli, przynajmniej na razie, była bardzo zajęta dziedzicem w Granvold, to
Dorbet nie miała konkretnych planów, by się z kimś wiązać. Chciała pozostać wolna i cieszyć
się życiem, jak długo to możliwe. A szkoła dla gospodyń domowych... stać i mieszać w
garnkach, prać i prasować ubrania przez pół roku, nie, to ostatnie, nad czym by się
zastanawiała. Wyczuwała jednak instynktownie, że mówić tego nie powinna.
- No, mama rozmawiała ze mną o tym - powiedziała, spuszczając wzrok. - Ale kiedy teraz
jestem w domu, to też się uczę - dodała. - Mama mówi, że przez ten rok nauczę się tyle,
jakbym chodziła do szkoły gospodarstwa.
Fakt, że nie była to do końca prawda, wcale Dorbet nie martwił. Zresztą pomaga przecież
we wszystkich pracach, więc też i nie do końca jest to kłamstwo.
- No, wiesz, kiedy pomyśleć o przyszłości i o prowadzeniu dworu, to szkoła dla gospodyń
domowych jest najbardziej odpowiednia - powiedziała Marit, zestawiając garnek z ognia. -
Ale u swojej mamy też się wiele nauczysz - dodała. - Bo przecież kiedyś zostaniesz
gospodynią, Dorbet.
- To zależy, czy ktoś będzie mnie chciał nią uczynić - odparła Dorbet.
- Czy ciebie będzie chciał? - Marit roześmiała się głośno. Raczej będziesz miała kłopot z
wybieraniem spośród tych, którzy będą cię chcieli - dodała.
Drzwi się otworzyły i Dorbet nie musiała już odpowiadać. Do izby wszedł Ola. Na widok
Dorbet stanął jak wryty i zaczerwienił się po korzonki włosów.
- No widzisz, mamy gościa - oznajmiła Marit z uśmiechem. - Dorbet przyniosła włóczkę
od swojej mamy. A ja namówiłam ją, żeby wypiła z nami kakao - dodała. - Ty pewnie też byś
chciał filiżankę, prawda?
- Tak... tak, poproszę - powiedział Ola. - Ale wracam pro sto z obory. Muszę zdjąć to
robocze ubranie i umyć się najpierw... tak, a z tą jałówką to trzeba jeszcze poczekać - dodał
spoglądając pospiesznie na matkę.
- No to poczekamy - powiedziała Marit spokojnie. - Mamy czas, możemy czekać. Chyba
że tobie się spieszy, Dorbet?
- Nie, ja... chętnie zostanę trochę - odparła, patrząc na Olę.
Nawet w tym roboczym ubraniu jest bardzo przystojny, pomyślała i poczuła mrowienie w
brzuchu. Wydaje się silny i bardzo męski. Spojrzała na jego ręce i uśmiechnęła się. Ola ma
wspaniałe ręce. Dorbet musi go tylko nauczyć, jak ich używać! Bo jeśli chodzi o kobiety, to
nie jest specjalnie doświadczony, Dorbet zauważyła to już podczas przyjęcia w Granvold.
Trochę niezdarny i przesadnie ostrożny. Nie miała jednak wątpliwości że szybko się nauczy,
czego trzeba. Zresztą już zaczął się uczyć
Dorbet nie zastanawiała się zbyt wiele, czego właściwie chce od Oli. Chłopak jest
przystojny i świetnie zbudowany, podobało jej się też, że najwyraźniej jest w niej zakochany
bez pamięci. Nie jest wprawdzie złą partią, o tym ona jednak myślała mniej. Chciała raczej
przeżywać z nim przyjemne chwile. Przynajmniej teraz, kiedy nie miała nikogo innego.
Kiedy wrócił, był starannie wymyty. Zmienił też koszulę i bardzo ładnie pachniał. Pili
kakao, ale rozmową zajmowała się przede wszystkim Marit. Oboje młodzi odzywali się
niewiele, natomiast posyłali sobie porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechali się do siebie
nawzajem, kiedy Marit na nich nie patrzyła. Raz Dorbet dotknęła nogi Oli pod stołem,
chłopak spojrzał na nią pospiesznie i zarumienił się gwałtownie.
- Och, teraz to już chyba powinnam iść do domu - zaniepokoiła się Dorbet po chwili. -
Niedługo będzie podwieczorek.
Ola zerwał się z miejsca.
- Mam coś, co chętnie bym ci pokazał - powiedział. - Na górze, w sypialni. Jeśli masz
trochę czasu.
- No pewnie, że ma - wtrąciła się Marit. - Idź z nim na górę, Dorbet, i zobacz - popchnęła
ją w stronę syna.
Dorbet stała przez chwilę niezdecydowana, potem jednak skinęła głową.
- No dobrze, na chwilę - zdecydowała w końcu, uśmiechnęła się przy tym do Oli tak, że
on znowu się zaczerwienił. - Co takiego chcesz mi pokazać?
- A to tajemnica - odpowiedział, otwierając przed nią drzwi.
Sypialnia Oli była duża i jasna. Dorbet stanęła przy oknie i zaczęła wyglądać na dwór. Ola
hałasował jakąś szufladą za jej plecami. Kiedy się odwróciła, stał przed nią z białym
pudełeczkiem w dłoni.
- Ja... ja bardzo bym chciał ci to dać - rzekł, podając jej pudełeczko.
Dorbet przyjęła pudełko i otworzyła wieczko. Na białej bawełnianej podściółce leżała
piękna broszka. Stara, najwyraźniej rodzinne dziedzictwo. Dorbet wzięła ją w palce i
przyglądała się bardzo uważnie.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć - bąknęła, spoglądając na chłopaka. - Jest niezwykle
piękna, ale widzę, że to rodzinna pamiątka, Ola. Nie możesz mi tego tak po prostu dać.
- Ale ja nie chcę dać tego żadnej innej - oznajmił cicho.
- Ale... - Dorbet odłożyła broszkę z powrotem do pudełeczka. - Dlaczego, Ola?
Zrobił się ogniście czerwony i patrzył w dół na swoje stopy.
- Dlatego, że ja... że strasznie cię lubię - wymamrotał.
Dorbet podeszła bardzo blisko i zarzuciła mu ręce na szyję. Przytuliła się do niego, w pełni
świadoma, jakie robi na nim wrażenie. Jej palce przeczesywały włosy na karku Oli, a
wilgotne, na pół otwarte usta znalazły się tuż obok jego warg.
Ramiona mężczyzny oplotły jej szczupłą kibić. Oddychał ciężko. Przez moment spojrzał
jej głęboko w oczy, po czym przywarł ustami do jej warg.
Już przedtem Dorbet go całowała, zarówno tamtego wieczora podczas przyjęcia, jak i
wielokrotnie w następnych tygodniach. Przyzwoite pocałunki, myślała sobie, bała się bowiem
żeby go nie wystraszyć. Miała ochotę pobawić się z nim jeszcze jakiś czas, zanim
ewentualnie go porzuci. Teraz wsunęła język między jego wargi, miękko i bardzo ostrożnie.
Ola na moment zesztywniał. Potem jęknął, przyciągnął ją do siebie mocno i od wzajemnił
pocałunek. Dorbet uśmiechała się w duchu. A więc on nie jest taki całkiem zielony,
pomyślała, przyciskając swój brzuch do jego brzucha. Nie był w stanie ukryć, jak bardzo jest
podniecony, twarda niczym kamień męskość wciskała się w ciało Dorbet.
W pewnym momencie wziął ją na ręce i pospiesznie zaniósł na łóżko, a ona nie stawiała
oporu. Położył ją ostrożnie na kołdrze i uklęknąwszy, pochylił się nad jej ciałem.
- Nie chciałbym ci sprawić bólu - wyszeptał. - Jesteś tak młodziutka, ale ja...
Dorbet uśmiechnęła się do niego.
- Nie sprawiasz mi bólu, Ola - powiedziała cicho. - Ja chcę, ja też chcę.
- Nigdy cię nie zostawię - zapewniał ochryple. - Jeśli cię dostanę... to chciałbym uczynić
cię gospodynią w Granvold.
Dorbet nie odpowiadała. Nie miała wątpliwości, że Ola mówi poważnie. Jest przecież
porządnym człowiekiem pod każdym względem. I nawet jeśli prawdopodobnie sypiał z
dziewczętami już przedtem, to nie robił tego zbyt często. Dorbet wyczuwała to wyraźnie. I
pewnie nigdy nie były to dla niego sprawy poważne, jej jednak nie chciał wziąć, zanim nie
obieca jej małżeństwa.
Dorbet zaczęła rozpinać mu koszulę. Ola uniósł się lekko i z wahaniem rozpinał guziki jej
bluzki. Był jednak taki podniecony i niezdarny, że Dorbet odepchnęła go na bok i wstała z
łóżka.
- Nie chcesz...?
Patrzył na nią wzrokiem zbitego psa.
- Coś ty, chcę - odparła z uśmiechem. - Chciałabym tylko, żebyś się pospieszył.
Zręcznymi palcami rozpięła swoją bluzkę i zrzuciła spódnicę. Potem pospiesznie zdjęła
bieliznę. Ola wytrzeszczył oczy, kiedy stanęła przed nim kompletnie naga. Odrzuciła w tył
włosy i wyciągnęła do niego ręce.
Ola nigdy przedtem nie widział czegoś równie doskonałego jak to nagie kobiece ciało
przed nim. Właściwie nigdy nie widział nagiej kobiety. W każdym razie nie tak wyraźnie.
Spał z dwiema czy trzema dziewczynami, które spotkał na zabawie, ale to się odbywało w na
pół mrocznych stodołach. I nigdy nie rozbierali się do naga. Poza tym zawsze wtedy był
pijany. Prawdopodobnie na trzeźwo nigdy bym tego nie zrobił, myślał teraz niepewnie. Nie
należał do tych, którzy uwodzą dziewczęta bez poważnych zamiarów. W każdym razie na
trzeźwo.
- Czy ciebie też mam rozebrać? - spytała Dorbet delikatnie tuż obok niego.
Nie był w stanie odpowiedzieć, zaczął jednak wolno rozpinać guziki. Wtedy ona podeszła
blisko, ściągnęła z niego koszule, rozpięła mu pas i spodnie. Przez cały czas jej ręce jakby
przypadkiem dotykały jego męskości.
Kiedy stanął przed nią całkiem nagi, Dorbet wolno Ogarnęła go spojrzeniem. Był
wspaniale zbudowany. Lepiej niż większość młodych mężczyzn, myślała, przyglądając się
jego szerokim barkom, muskularnym rękom i szerokiej klatce piersiowej. Miał szczupłe
biodra i pięknie umięśnione uda. Członek sterczał wysoko w górę. Dorbet objęła go delikatnie
ciepłą dłonią, i uśmiechnęła się. To największa męskość, jaką kiedykolwiek widziała. Z
podniecenia poczuła mrowienie pod skórą i pociągnęła go za sobą na łóżko. Myśl o jego
okazałym członku wprawiała ją w rozkoszne drżenie.
Właściwie miała ochotę trochę się jeszcze pobawić, zanim on ją weźmie, nie była jednak w
stanie go powstrzymać.
- Boże drogi, jak ja cię kocham - wyszeptał gorączkowa a Dorbet poczuła, że próbuje w
nią wejść.
Z podniecenia i rozkoszy zaniosła się czymś w rodzaju szlochu. Chociaż była absolutnie
gotowa, Ola miał problemy, żeby się z nią połączyć. Dorbet pojękiwała z rozkoszy. Czegoś
takiego jeszcze nie przeżyła. Rozstawiła nogi i starała się mu pomagać. Kiedy się w nią
wdzierał, poczuła lekki ból, ale ten ból jeszcze powiększał jej podniecenie. Dorbet jęknęła
głośno. Ola źle to zrozumiał, zatrzymał się i uniósł lekko nad nią.
- Nie chciałbym sprawić ci bólu - wykrztusił. - Jesteś niewinna. Powinienem był o tym
pamiętać i...
Dorbet nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. Niech sobie trwa w tym przekonaniu, jest
chyba jednym z niewielu we wsi, którzy w to wierzą, pomyślała i pociągnęła go znowu ku
sobie.
- Chcę, żebyś mnie wziął - wyszeptała z ustami tuż przy jego ustach. - Chcę być twoja.
Ola próbował być ostrożny, ale nie trwało to długo. Podniecenie wzięło górę u obojga,
teraz kierowały nimi wyłącznie zmysły. Nigdy tego nie zapomnę, myślała Dorbet, on jest
wspaniały! A jeśli go jeszcze nauczę paru bardziej finezyjnych sztuczek...! Uśmiechnęła się,
kiedy się z niej zsuwał.
- Dorbet - wyszeptał, przeczesując palcami jej włosy rozsypane na poduszce. - Chcę,
żebyś była moja. Chcę się z tobą ożenić, Dorbet.
Pocałowała go, pogłaskała ciepłą dłonią jego twarz i uśmiechnę la się czule. Jej ciemne
oczy mieniły się łobuzersko.
- W takim razie będę bardzo młodą narzeczoną, Ola - powiedziała cicho.
- Owszem, jesteś młoda - zgodził się. - Ale w maju, kiedy skończysz szesnaście lat,
możemy pomyśleć o pierścionku. A w przyszłym roku...
Przyjdzie czas, będzie rada, pomyślała Dorbet i wstała. Ona tymczasem żadnych
małżeńskich planów jeszcze nie miała, nie chciała jednak wypuszczać z rąk tego wspaniałego
chłopaka. Zaczęła się ubierać.
- Musisz już iść?
- A co sobie twoja mama pomyśli, że tak długo nas nie ma? No i poza tym w domu...
miałam tylko oddać trochę włóczki.
On też wstał z łóżka. Ubierał się szybko, w milczeniu. Potem oboje cicho zeszli na dół. Ola
pomógł włożyć jej buty i opatulił ją ciepłą chustką. Kiedy była gotowa do wyjścia, objął ją
mocno i zmysłowo pocałował.
- Kiedy cię znowu zobaczę?
- Kiedy tylko zechcesz - odparła, cmokając go w nos. - Przyjdź po prostu któregoś dnia i
spytaj o mnie. Mama na pewno nie będzie miała nic przeciwko tobie - dodała, uśmiechając się
szelmowsko. - Ani ona, ani ja.
Zanim Dorbet wyszła, wsunęła jeszcze głowę przez drzwi do izby.
- Muszę już iść, Marit - powiedziała. - Dziękuję za kakao.
- Ach, już lecisz? Nawet nie słyszałam, jak zeszliście na dół.
Podeszła do drzwi i pogłaskała Dorbet przyjaźnie po policzku.
- No i co, niespodzianka była duża? - spytała.
- O wiele większa, niż mogłam marzyć - odparła Dorbet z uśmiechem i ścisnęła
pudełeczko z broszką, które miała w kieszeni.
Myślała jednak o czym innym.
- Ciebie to można by po śmierć posłać - burczała Mali gniewnie, kiedy Dorbet wróciła do
Stornes.
W domu było już posprzątane po podwieczorku.
- Miałaś tylko oddać tę włóczkę - dodała matka.
- Tak, trochę mi zeszło - przyznała Dorbet. - Ale Marit Granvold uparła się, że zrobi
kakao, a w dodatku Ola koniecznie chciał, żebym coś zobaczyła, no i tak zrobiło się późno -
wyjaśniła.
- To znaczy, że zostałaś przyjęta dobrze? - spytała Mali, wchodząc za córką do izby.
- Co tam dobrze, wspaniale - odparła Dorbet.
Mali podeszła do pojemnika na chleb i wyjęła bochenek.
- Podwieczorku chyba nie jadłaś? - spytała.
- Nie, piłam tylko kakao - powiedziała Dorbet, siadając na kanapie.
Poczuła lekki ból przy siadaniu. Znowu przeniknął ją rozkoszny dreszcz, kiedy
przypomniała sobie chwilę spędzoną w sypialni na górze.
- Weź sobie jakąś kanapkę - zaproponowała Mali. - A co jeszcze mówiła Marit?
- Że mam przychodzić, kiedy tylko zechcę - odparła Dorbet.
Mali odwróciła się plecami do córki. Jej twarz rozjaśnił pospieszny uśmiech. A zatem
Dorbet jest miłe widziana w Granvold. W każdym razie dotychczas.
- No i Ola był w domu, jak rozumiem?
- Tak, pilnuje jakiejś jałówki, która ma się cielić - opowiadała Dorbet, podchodząc do
stołu. - Ale przyszedł też do domu i pił z nami kakao, a potem dostałam od niego prezent -
dodała.
- Prezent? - Mali spojrzała pospiesznie na córkę. - Co znowu za prezent?
Dorbet wyjęła pudełko z broszką z kieszeni i podała matce.
Mali długo stała z ciężką, starą ozdobą w dłoni.
- Ale przecież nie możesz tego tak po prostu przyjąć...
- No właśnie, ja też tak mówiłam. Ale on się uparł. Powiedział, że...
Dorbet wzięła kromkę chleba i usiadła.
- Co powiedział?
- Że tylko ja mogłabym to nosić - odparła Dorbet.
Mali odłożyła broszkę z powrotem do pudełeczka i postawiła je na stole obok Dorbet.
- Dlaczego mu tak na tym zależy? - spytała.
- Nic więcej nie mówił - odparła Dorbet. - Ale myślę, że on umie lubi - dodała po chwili. -
Wszyscy w Granvold mnie lubią.
Mali skinęła głową. To wszystko rozwija się chyba trochę zbyt szybko, pomyślała, ale
dlaczego nie? Przecież na taką możliwość czekała. Chciała oddać Dorbet w dobre, bezpieczne
warunki.
- A ty lubisz Olę? - spytała, nalewając mleka do kubka, który postawiła obok córki.
- Tak, nawet bardzo - odparła Dorbet i pospiesznie podniosła wzrok. W jej ciemnych
oczach czaił się uśmiech. - To bardzo dobry chłopak, ten Ola Granvold. Porządny - dodała.
- To prawda, wszyscy tak mówią - przytaknęła Mali. - Oni w Granvold zawsze mieli się
dobrze - zauważyła. - Myślę, że powinnam zaprosić Trygvego i Marit w niedzielę na obiad.
Może i Ola chciałby przyjść.
- Na pewno by chciał - odparła Dorbet, patrząc matce w oczy. - W każdym razie jeśli ja
będę w domu.
- A będziesz?
- Owszem, jeśli Ola przyjdzie, to będę - odparła Dorbet.
Mali przygładziła ręką niesforne włosy córki. Odetchnęła z ulgą. Może nareszcie spełni się
coś, czego pragnęła. W każdym razie powinna zrobić, co do niej należy, nawet jeśli Havard
będzie protestował, kiedy się domyśli, o co jej chodzi. On uważa bowiem, że Dorbet jest za
młoda, by myśleć o zaręczynach i małżeństwie. I rzeczywiście jest bardzo młoda, Mali też o
tym wie. Havard jednak nie zdaje sobie sprawy, jak trudno tą dziewczyną pokierować. Nie
poddaje się żadnym nakazom i jest niebezpiecznie wyzwolona. To wszystko może ściągnąć
wstyd zarówno na dziewczynę, jak i na Stornes, sprawić, że ludzie będą gadać...
W miłości i na wojnie wszystko jest dozwolone, pomyślała Mali.
ROZDZIAŁ 6.
Oja przyprowadził do Stornes Ruth Linę pewnej soboty po południu. Była okropna
śnieżyca, oboje przyszli biali od śniegu.
- Witamy, witamy - mówiła Mali, przyjmując gościa na ganku. - Najwyższy czas, żebyś
także ty nas odwiedziła, Ruth Lino. Nie może być tak, że to wciąż tylko Oja dobija się do
waszych drzwi w Gjelstad. Ale to trochę moja wina - dodała. - Powinnam była już dawno cię
zaprosić.
Ruth Lina zdjęła wielką chustkę i strząsała śnieg z włosów. Były mokre i zwijały się w
loki nad uszami. Uśmiechnęła się znowu, odgarniając z twarzy mokre kosmyki.
- Ja w każdym razie bardzo się cieszę, że mogłam do was przyjść - powiedziała,
wyciągając rękę do Mali. - I mam przekazać serdeczne pozdrowienia od całej mojej rodziny.
Oja wziął jej płaszcz, strzasnął z niego resztki śniegu i powiesił. Pomagał jej też zdjąć
ciepłe buty. Ruth Lina przyniosła ze sobą w woreczku pantofelki. Mali musiała się
uśmiechnąć. Że też może oglądać Oję, który jest taki troskliwy i pomocny, nigdy by nie
pomyślała, że syn potrafi się tak zachowywać. Ale on się bardzo zmienił, ten dziedzic dworu
w Stornes. Wyzbył się ponurych nastrojów i gwałtownych wybuchów złości. Najwyraźniej
Ruth Lina ma na niego dobry wpływ. Już samo to, że tak długo jest nią zajęty, zdumiewało
Mali nieraz. Z początku myślała, że Ruth Lina będzie tylko krótkim epizodem, zwłaszcza że
jest taka młoda. Że Oja nie znajdzie w niej nic interesującego. Z czasem jednak Mali
przekonywała się, że związek tych dwojga jest dużo poważniejszy, niż przypuszczała. I
chociaż wciąż nie ceniła tego, że Ruth Lina pochodzi z Gjelstad, to jej niechęć do tej młodej
dziewczyny była coraz mniejsza.
Bardzo przyjemnie spędzali czas przy kawie, ze świeżo upieczonym ciastem i przy
malinowym kremie. Oja ze zdumieniem uniósł brwi, kiedy zobaczył salaterkę z tym
drogocennym deserem. Takie smakołyki podawało się tylko w wielkie święta.
- I krem malinowy też jest? - zdziwił się, spoglądając na matkę. - To przecież jemy tylko
przy specjalnych okazjach.
- No i dzisiaj okazja jest rzeczywiście specjalna - uśmiechnęła się Mali. - Ruth Lina
przyszła do nas po raz pierwszy bez rodziców.
Podała ciężką salaterkę gościowi, Ruth Lina przyjęła ją z rumieńcami na twarzy.
- Musisz wiedzieć, że bardzo sobie cenię, iż jesteś tu z nami - powiedziała Mali
przyjaźnie.
Spostrzegła, że Oja spogląda na nią. Na moment ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął
się do matki szerokim, ciepłym uśmiechem, który sprawił, że chłopiec wydał się Mali po
prostu ładny. Często bywał trudny i uparty, ale to też w dużej mierze pewnie wina matki.
Zdała sobie z tego sprawę już jakiś czas temu. On przecież zawsze musiał się w tym domu
czuć dzieckiem drugiego gatunku. Nigdy nie był tym, którego matka wyróżniała i kochała
najbardziej, był tym, który otrzyma dziedzictwo, ponieważ najwspanialszy syn się go zrzekł.
Zawsze i pod każdym względem pierwszy był Sivert. Oja tak to musiał odbierać, myślała
Mali. W tej sytuacji wypracował sobie sposób bycia, który irytował matkę częściej, niż to
konieczne. Teraz zaczynała dostrzegać, że on ma też drugie oblicze, na które przedtem nie
zwracała uwagi, i to ją bardzo cieszyło. Bo przecież kocha tego chłopca, zawsze go kochała.
Jest jej synem. Teraz czuła to intensywniej niż kiedykolwiek. Czuła ciepło w sercu na myśl o
młodszym synu, częściej się też do niego uśmiechała. A on odpowiadał jej uśmiechem,
chociaż czasami z wyrazem zdumienia.
Przy stole toczyła się ożywiona rozmowa. Mali z niepokojem oczekiwała, jak zachowa się
Dorbet. Na ogól nie miała wiele dobrego do powiedzenia o „gąsce z Gjelstad", jak się często
wyrażała. Dzisiaj jednak obie dziewczyny rozmawiały ze sobą z wielkim zainteresowaniem.
Ruth natomiast raczej się do rozmowy nie wtrącała. Siedziała po prostu blada, milcząca i
pogrążona w myślach dziobała łyżeczką swój kawałek ciasta. Mali spoglądała na nią
zatroskana, ale nie mówiła nic. Coraz częściej ogarniała ją rozpacz na widok Ruth, pojęcia
jednak nie miała, co z tym zrobić. Na nic się w każdym razie nie zda powtarzać dziewczynie,
że powinna zapomnieć o Samuelu. Mali próbowała tego sposobu, ale Ruth reagowała
gwałtownie, czerwieniła się i wybuchała płaczem. Powtarzała ciągle, że dla niej nie istnieje
inny mężczyzna, policzki jej przy tym płonęły, a oczy gorzały. Tylko że ten Samuel w
żadnym razie jej nie uszczęśliwia, myślała Mali. Nie kwapi się też do pisania listów. Z tego,
co Mali wiedziała, córka dostała od niego tylko jeden list. Nie była w stanie pojąć, że ten
człowiek może sprawiać Ruth tyle bólu, jeśli rzeczywiście ją kocha tak, jak sama Ruth
twierdzi. Bo przecież list znaczyłby dla dziewczyny bardzo wiele. Mali dobrze to rozumiała.
Samuel najwyraźniej rozumiał znacznie mniej. Przecież mógłby napisać, myślała ze złością.
Tak jej było przykro, że Ruth cierpi, a przecież mogła być równie szczęśliwa jak te dwie
dziewczyny rozmawiające teraz przy stole. Ruth też jest przecież zakochana. I Samuel
podobno się jej oświadczył. Ale Ruth nie wygląda na szczęśliwą, każdy mógł to powiedzieć.
Mali nie rozumiała, dlaczego. Ruth ukrywa w sercu coś, co ją dręczy. Ale co to jest?
- Ona wcale nie jest taka beznadziejna ta „gąska z Gjelstad" - oznajmiła Dorbet, kiedy Oja
zaprzągł do sań i odwiózł Ruth Linę do domu.
- A ja myślę, że powinnaś skończyć z nazywaniem jej gąską - burknęła Mali ze złością i
zaczęła sprzątać ze stołu. - To taka miła dziewczyna.
- Tak, kiedy nie czuje na sobie jastrzębiego wzroku matki i może zachowywać się, jak
chce, można z nią wytrzymać - przyznała Dorbet. - No i Oja jest zakochany. Moim zdaniem
między nimi dzieje się coś poważnego. Nigdy bym nie pomyślała...
- Ale ona jest jeszcze taka młoda - wtrąciła Mali. - Muszą poczekać jakiś czas, ale
zgadzam się z tobą, to wygląda poważnie. I ona sprawia wrażenie doroślejszej, niż dotychczas
myślałam - dodała. - Uważam, że to znakomicie, że tych dwoje się dogadało.
- No, i było z kim pogadać - rzekła Dorbet, spoglądając na Ruth, która pomagała matce
sprzątać ze stołu. - Bo nasza Ruth to nawet nie pisnęła. Co się właściwie z tobą dzieje, Ruth? -
spytała. - Czy może zerwałaś z tym swoim misjonarzem?
Ruth zaczerwieniła się po korzonki włosów i filiżanki zadźwięczały w jej drżących rękach.
- Przestań, nie zerwałam - powiedziała, nie patrząc na siostrę. - On przecież mi obiecał, że
będziemy...
Przerwała nagle i zaczęła nalewać wodę do ocynkowanej wanienki, w której miała
zmywać.
- Co on ci obiecał? - spytała Dorbet zaciekawiona i podeszła do siostry z resztą naczyń,
które zabrała ze stołu. - Obiecał ci, że się z tobą ożeni? No powiedz!
Ruth nie odpowiedziała. Szczupłe plecy pochyliły się nad wanienką.
- W takim razie to kiepski ukochany - prychnęła Dorbet. - I właściwie do ciebie nie pisze.
Czy on nie wie, że ty tutaj usychasz z tęsknoty? A powinien wiedzieć - dodała. - Bo ty
przecież piszesz ciągle.
- Skończ już z tym - wtrąciła Mali.
- Ale ja się zgadzam z Dorbet - wmieszał się do rozmowy Havard, który leżał na kanapie.
- Naprawdę mógłby od czasu do czasu napisać parę słów. Nie zabrałoby mu to zbyt wiele
czasu.
- Ale on jest bardzo zajęty ciągłymi spotkaniami i tym, co robi - powiedziała Ruth znad
zmywania. - Musi się zajmować tyloma sprawami i...
- Ale jeśli to z tobą chce spędzić resztę życia, to powinien trochę uwagi tobie też
poświęcić - upierała się Dorbet. - Moim zdaniem to straszny egoista. Przecież aż taki zajęty
nie jest. Zupełnie zgadzam się z tatą. Ja bym nigdy na świecie nie pozwoliła traktować się w
ten sposób! - wykrzyknęła. - Moim zdaniem powinnaś zapomnieć o tym całym misjonarzu,
Ruth. Byłaś szczęśliwsza, zanim go spotkałaś.
Ruth odwróciła się gwałtownie i spojrzała na siostrę, a jej oczy miotały skry.
- Sama nie wiesz, co gadasz - wykrztusiła drżącym głosem. - Nie wszyscy zachowują się
tak jak ty, która skaczesz z kwiatka na kwiatek. Między nami jest coś świętego,
ustanowionego przez Boga. Więc ty się do tego nie mieszaj. I niech nikt z was się nie miesza!
- krzyknęła piskliwym głosem. Potem cisnęła zmywak w twarz Dorbet i wybiegła z izby.
Drzwi trzasnęły za nią głośno.
- Rany boskie, czy ona kompletnie straciła rozum? - jęknęła Dorbet, wycierając ręką
mokrą twarz. - To zupełnie do niej niepodobne.
- A ja uważam, że powinniśmy zostawić ją w spokoju - rzekła Mali. - Będzie może lepiej,
kiedy dostanie list.
- Mam nadzieję - westchnął Havard. - Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby Ruth do tego
stopnia straciła nad sobą panowanie. To musi jednak być coś innego, nie tylko ten cały
Samuel Langmo, co sprawia, że ona... że ona...
- Dziewczyna jest zakochana i czuje się pewnie samotna - powiedziała Mali, nie patrząc
Havardowi w oczy. - Ty wiesz, jak to jest, kiedy człowiek się zakocha, najchętniej chciałby
mieć tego drugiego wciąż przy sobie. Ale niech no tylko przyjdzie list...
Mimo wszystko również Mali odczuwała coraz większy niepokój o starszą córkę,
zwłaszcza po wybuchu, którego była świadkiem. Dorbet ma rację, Ruth jest niepodobna do
siebie. I to też prawda, że była szczęśliwsza, zanim w jej życiu pojawił się Samuel Langmo,
co do tego nikt nie miał wątpliwości. Dlaczego to tak jest, skoro jego właśnie Ruth pragnie
mieć, a on obiecał jej, że będą razem? Znowu Mali pomyślała, że coś w tym wszystkim jest
nie w porządku. Nie wiedziała tylko, co to może być.
W niedzielę poprzedzającą przybycie do Stornes rzeźnika mały Ola Havard przyjechał z
wizytą.
Laura zatelefonowała i powiedziała, że chłopiec jest już zdrowy. Nie pojawiły się żadne
powikłania po odrze, powinni tylko uważać, żeby dziecko zbyt długo nie przebywało na
dworze, nie marzło, nie zamoczyło nóg, tłumaczyła Mali przez telefon.
- Ja sama też miałam dzieci - odparła Mali krótko. - Nie przejmuj się, twój syn będzie miał
tutaj opiekę nie gorszą niż w Storhaug.
- Ja się wcale nie przejmuję - odparła Laura. - Chociaż myślę, że nie jesteś specjalnie
zadowolona z tej wizyty. To zawsze dodatkowa praca. Ale on taki jest podniecony
możliwością zobaczenia Stornes, wiesz, uważam zresztą, że bardzo mądrze postąpiłaś,
pozwalając mu przyjechać - dokończyła zagadkowo. - No i strasznie się cieszę, że to akurat
was wybrałam na rodziców chrzestnych mojego syna - ćwierkała do słuchawki. - Ludzi,
którzy potrafią być odpowiedzialni.
Było oczywiste, że Laura zdaje sobie sprawę, iż Astrid z centrali telefonicznej nastawia
uszu, dlatego nie chciała mówić wprost. Ale ona nie nasze dobro przede wszystkim ma na
myśli, pomyślała Mali ze złością. Laura dba o własną opinię. Z pewnością nie chce, by ktoś
się dowiedział, że to właśnie Havard jest prawdziwym ojcem chłopca. W każdym razie
jeszcze nie teraz. Pewnie woli, żeby ta sprawa wisiała nad ich głowami niczym miecz. Do
chwili, kiedy będzie go mogła wykorzystać.
- No i wy w Stornes tak się wszyscy kochacie – ciągnęła Laura słodziutkim głosem. -
Wspieracie się nawzajem mimo wszystko.
Mali zrobiło się gorąco. Co Laura chciała przez to powiedzieć? Czyżby wiedziała coś na
temat Siverta i Jo? To przecież niemożliwe, myślała Mali. Bo nawet jeśli się czegoś domyśla,
to są to tylko spekulacje. Albo tak tylko mówi byle co, żeby ją zirytować. Mali czuła, że
ogarniają gniew, ale też strach.
- Pomyślałam sobie, że przyjadę z Olą Havardem...
- Nie, w żadnym razie - krzyknęła Mali pospiesznie. - Havard przyjedzie do Storhaug i
zabierze chłopca. A wieczorem w niedzielę odwiezie go do domu. Zgodziłam się, żeby Ola
Havard przyjechał - dodała głosem drżącym z gniewu. - Nigdy jednak nie zapraszałam ciebie,
prawda?
Laura roześmiała się. Śmiech był cichy, przypominał gdakanie.
- Czy ty się mnie boisz, Mali?
- A mam jakieś powody?
- Hm, cóż ja ci mam powiedzieć... Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu.
- Sądzę, że nie spodziewałaś się, że mogłabyś zostać zaproszona do Stornes - powiedziała
Mali, próbując zachować spokój. - I po co miałabyś tutaj przyjechać? Jesteś przecież teraz
szczęśliwą mężatką.
- No, mężatką... - odparła Laura niepewnie i znowu się roześmiała. - Małżeństwo może się
skończyć, jeśli trafiłoby się coś lepszego. Ja nie traktuję takich spraw równie poważnie jak ty.
Cóż to za podstępna diablica, wściekała się Mali. To babsko nigdy się nie podda, nie! W
dalszym ciągu chętnie by zapolowała na Havarda i chyba wydaje się jej, że ostatnio zbliżyła
się trochę do celu przez to, że zostały nawiązane stosunki między Stornes a synem jej i
Havarda. Ale twoje niedoczekanie, pomyślała Mali, czując, że zaciska szczęki. Chłopiec
może przyjeżdżać, ale Havard jest mój! Jest moją radością i szczęściem, to jego kocham
ponad wszystko. Niech się strzeże kobieta, która chciałaby tknąć Havarda!
- A może mogłabym umówić się z Havardem, kiedy on...
- Nie, już powiedziałam - przerwała Mali. - Przygotuj chłopca w sobotę na czwartą.
Dostaniesz go z powrotem w niedzielę po podwieczorku. I chyba nie mamy sobie nic więcej
doi powiedzenia - dodała zdecydowanie.
- A ty, Mali, jesteś zawsze taka sama - szczebiotała Laura. - Ale nie wszystko układa się w
życiu zgodnie z twoim pragnieniem. Po latach zrozumiałam, że ty też masz problemy, z
którymi musisz się zmagać. I zasługujesz na to - dodała złośliwie. - Nie o wszystkim i nie o
wszystkich decydujesz, żebyś nie wiem jak chciała. Musisz w końcu przyjąć to do
wiadomości.
I odłożyła słuchawkę.
Czas spędzony z synem Havarda był bardzo miły, ale dla Mali też bolesny. Ola Havard
okazał się pełnym życia, sympatycznym i bardzo aktywnym dzieckiem. Nie ukrywał, że od
pierwszej chwili poczuł się w Stornes bardzo dobrze, przez cały dzień deptał ojcu po piętach.
Mali stała przy oknie w izbie i patrzyła, jak ci dwaj bawią się w śniegu. Słyszała
dźwięczny śmiech dziecka i głęboki, ciepły, śmiech swojego męża. Często brał chłopca na
ręce, unosił go do góry i przytulał. Mali widziała, że nigdy o swoim synu nie zapomniał.
Zresztą ja gdzieś w głębi duszy zawsze o tym wiedziałam, pomyślała, ocierając łzy. Bo
Havard nie jest taki. Zrezygnował jednak z syna ze względu na nią, ponieważ ją kochał i nie
chciał sprawiać jej więcej bólu, niż i tak musiała przeżyć. Jest różnica między tym, co czuje
do niej, a co do Oli Havarda. I jedno, i drugie uczucie to mimo wszystko głęboka miłość.
Teraz Mali widziała to wyraźnie.
Doznała bólu serca, kiedy tak stała, patrząc na nich. Nie chciała odbierać Havardowi
radości z zabawy z synem. Ale to przecież mógł być nasz syn, pomyślała z goryczą. Nie syn
jego i Laury. Tylko że wtedy, kiedy mogła dać mężowi syna, ona przegrała wszelkie szanse z
powodu szalonej, egoistycznej zdrady. To, co teraz widziała na podwórzu, było karą, na którą
sobie zasłużyła.
Wszyscy sobie bardzo cenili wizytę chłopca. Nawet Ruth ożywiała się i czytała małemu.
Dorbet też się z nim bawiła, czochrała jego grzywkę, kiedy paluszkami przeczesywał jej
gęste, jasne włosy i powiedział, że jest bardzo ładna. Najładniejsza, jaką znam, zapewniał,
wytrzeszczając swoje wielkie, niebieskie oczy.
Mali żywiła ciepłe uczucia dla dziecka. Tyle widziała w nim z Havarda. Był otwarty i
szczery, prostolinijny, chociaż nie mówił nic przeciwko matce czy ojczymowi. Mimo
wszystko spoza słów, które wypowiadał, można było wyczytać, że w Storhaug nie powodzi
mu się zbyt dobrze. Wystarczyło tylko uważnie słuchać.
Jadł niczym koń.
- Ty bardzo lubisz jedzenie, mój mały - uśmiechnął się Havard.
- Bo tyle tutaj w Stornes jest pyszności - odpowiedział chłopczyk z buzią pełną chleba z
brązowym serem. - I zawsze przy stole jest tak miło - dodał, patrząc na zgromadzonych
promiennym wzrokiem.
- A u was w domu nie jest? - spytał Havard jakby przypadkiem, nie patrząc na dziecko.
- No też - odparł chłopiec pospiesznie. - Ale nie tak jak tutaj - dodał ostrożnie.
I Mali, i Havard poszli na górę, żeby powiedzieć małemu dobranoc. Szczuplutkie
chłopięce ręce, które poczuła na swojej szyi, sprawiły, że w oczach Mali znowu pojawiły się
łzy. Przytuliła policzek do jego ciepłej, zarumienionej buzi tak, żeby Havard tego nie
zauważył.
- Jesteś bardzo miła, Mali - wyznał chłopiec, bawiąc się jej włosami. - Bardzo, bardzo
miła. Może chciałabyś posiedzieć przy mnie, dopóki nie zasnę? To takie... dobre - dodał,
patrząc na nią swoimi wielkimi oczyma.
- A mama nie odprowadza cię do sypialni? - spytała Mali wciąż przytulona do jego
policzka.
- Ja jestem przecież dużym chłopcem - odpowiedział pospiesznie. - I Knut to mówi, że
jestem dużym chłopcem. No bo przecież jestem - dodał trochę niepewnie.
Mali poczuła ból w imieniu tego malca. Co sobie Knut Gran myśli, to jego sprawa. Ola
Havard jest jednak także synem Laury. To ona powinna mieć dość rozumu, żeby takiego
małego dziecka nie posyłać do łóżka samego. Ona jednak woli chyba towarzyszyć do sypialni
bardziej dorosłym mężczyznom, pomyślała Mali z goryczą.
- A może ja bym ci trochę poczytał? - spytał Havard. - Wyjąłem książki, które i Sivert, i
Oja bardzo lubili, kiedy mieli tyle lat co ty.
- A masz czas? - spytał chłopiec z rozpromienionym wzrokiem.
- Oczywiście, że mam - odparł Havard leciutko ochrypłym głosem.
- W takim razie ja wracam na dół - oznajmiła Mali. - Będziecie sobie mogli z Havardem
poczytać i porozmawiać w spokoju.
- I nie spiesz się - powiedziała, zwracając się do Havarda. - Poświęć mu tyle czasu, ile
zechcesz.
Ich spojrzenia się spotkały. Mali znowu dostrzegła w oczach męża tę bezgraniczną
wdzięczność.
Cicho zamknęła za sobą drzwi.
Mały nie chciał wracać do domu.
- Czy nie mógłbym tu zostać jeszcze trochę? - spytał, kiedy Mali zaczęła pakować jego
rzeczy. - Obiecuję, że będę grzeczny...
- Ale ty jesteś grzeczny - zapewniła Mali i pogłaskała go po policzku. - Jesteś bardzo
grzeczny i posłuszny. Tylko przecież obiecaliśmy, że wrócisz do domu dzisiaj, więc sam
rozumiesz, że musimy słowa dotrzymać.
- A będę mógł przyjechać jeszcze raz? - spytał z błyszczącymi oczyma.
- Oczywiście, że będziesz mógł - odparła Mali z uśmiechem. - Prawda, Havardzie, że
będzie mógł?
- No pewnie, dlaczego by nie? - powiedział Havard, wkładając buty. - Przyjedziesz
znowu, kiedy tylko zechcesz.
- To czy mógłbym w przyszłą niedzielę? - spytał malec z nadzieją w glosie.
- Musimy o to zapytać twoją mamę - odpowiedział Havard, nie patrząc na Mali. - I chyba
wiesz, że teraz wszyscy mają mnóstwo roboty, bo zbliża się Boże Narodzenie.
- Ja mogę wam pomagać we...
- A jak myślisz, co twoja mama na to? - zastanawiał się Havard, próbując się uśmiechać. -
Ona pewnie by chciała, żebyś jej także pomagał, ty, taki zdolny i zręczny.
Chłopiec nie odpowiadał. Wydawało się, że blask zgasł w jego oczach. Włożył czapkę na
głowę i nie mówił już nic więcej. Mali stała pośrodku izby i czuła się rozbita. Żywiła dla tego
dziecka jak najlepsze uczucia, ale też ogarnął ją strach, że jeśli malec zadomowi się w
Stornes, to wraz z nim pojawi się tu i Laura.
Mali musiała przyznać sama przed sobą, że boi się Laury nie tylko ze względu na Havarda.
Po tym, co tamta powiedziała przez telefon, Mali zastanawiała się, co Laura właściwie wie na
temat wydarzeń w Stornes. Była przekonana, że gdyby zdobyła jakieś dowody przeciwko
niej, to nie zawaha się przed ich wykorzystaniem. Zrobi wszystko, by zdobyć Havarda, i nie
będzie się zastanawiać, jakie konsekwencje to przyniesie dla innych. Laura taka jest.
- Havard zapyta twoją mamę, kiedy dzisiaj będzie z nią rozmawiał - obiecała chłopcu. -
Możliwe, że będziesz mógł do nas przyjechać między świętami i Nowym Rokiem. Ale też
może mieć wiele innych zajęć, tak że...
- Nie, ja nie chcę - powiedział chłopiec pospiesznie. - Ja mógłbym przyjechać w Wigilię.
- W Wigilię? - Mali patrzyła na niego zaskoczona. - Ale czy to nie przyjemniej być wtedy
w domu? Ze względu na prezenty i...
- Czy mogę przyjechać w Wigilię? - spytał chłopiec, nie odpowiadając na to, co mówi
Mali.
Mali popatrzyła na Havarda. Co ten mały chłopiec przeżył w święta w Storhaug, skoro
najchętniej wyjechałby z domu? Właściwie jak źle układają się jego sprawy? Spostrzegła, że
Havard mocno zaciska pięści.
- Porozmawiamy o tym z twoją mamą - obiecał, wstając.
Chłopiec wyciągnął ręce do Mali, ona pochyliła się i ściskała go długo, bardzo serdecznie.
- Jaka ty jesteś miła - powtórzył znowu cicho. - Wszyscy tutaj są mili.
Potem wziął Havarda za rękę i wyszli we wczesny mrok zimowego popołudnia.
Tego wieczora Mali i Havard rozbierali się w milczeniu. Nie zamienili wielu słów od
powrotu do domu Havarda, który odwoził synka. Mali zauważyła, że mąż nie bardzo ma
ochotę rozmawiać, dlatego się nie odzywała. W jego oczach też coś zgasło, myślała.
- Temu dziecku nie jest tam dobrze - powiedział Havard nagle, ściągając koszulę przez
głowę.
Głos mu drżał ze wzruszenia.
- Chyba nie, ja też to zauważyłam - odparła Mali.
- On wprost mnie błagał, żeby mógł jak najszybciej znowu do nas przyjechać - mówił
dalej Havard. - Najchętniej byłbym zawrócił sanie i przywiózł go z powrotem tutaj, ale...
- No, on niestety należy do rodziny w Storhaug - odparła Mali, wkładając nocną koszulę. -
Chociaż trzeba pamiętać, że dla dzieci to zawsze wielka przyjemność jeździć z wizytą. Z
naszymi dziećmi też tak było.
- Ale tutaj chodzi o coś więcej - tłumaczył Havard, kładąc się do łóżka. - Ten cały Knut
Gran...
- Chłopiec ma też matkę - powiedziała Mali.
- Ech, ta Laura! - prychnął Havard. - Co z niej za matka? Ona nigdy nie myślała o nikim
innym prócz siebie. Nie, mały powinien mieszkać...
Przerwał nagle i zaczerwienił się.
- Głupstwa wygaduję - rzekł cicho. - Ale ja... ja...
Mali poczuła, jak ogarniają ulga i wdzięczność. Havard myśli źle o Laurze. Uważa, że jest
złą matką! Nie ma w nim ani cienia cieplejszych uczuć dla tej kobiety. Mali znowu
westchnęła z ulgą. Nie jest tak, jak się obawiała, po tym, co powiedział, nie ulega
wątpliwości... ale człowiek nigdy nie może się czuć bezpiecznie, kiedy ma za przeciwnika
Laurę Storhaug.
- Ja rozumiem, co ty czujesz do chłopca - powiedziała Mali. - Ale wziąć go tutaj... Laura
nigdy się na coś takiego nie zgodzi - dodała. - Zresztą wieś trzęsłaby się od plotek,
zapewniam cię.
Havard milczał. Podłożył ręce pod głowę i wpatrywał się w sufit.
- A czy on będzie mógł tu przyjechać między świętami i Nowym Rokiem? - spytał cicho.
-I spędzić cały ten czas?
Mali nie natychmiast zdobyła się na odpowiedź. Miała poczucie, że coś posuwa się za
daleko.
- On nie będzie cię specjalnie zajmował ani przeszkadzał ci w pracy - dodał Havard
pospiesznie. - Ja się postaram... no i Ane, i Ingeborg... nie będziesz musiała się specjalnie nim
zajmować - powtórzył.
Mali wciąż milczała. Leżała bez ruchu i ona też wpatrywała się w sufit.
Havard odwrócił się ku niej, przyciągnął ją do siebie i pogłaskał po włosach.
- Ja wiem, że nie mam do tego prawa - wykrztusił ochrypłym głosem. - To i tak
nadzwyczajne, że w ogóle pozwoliłaś mu tu przyjechać. Że mógł u nas spędzić tyle czasu.
Zrobiłaś więcej, niż ktokolwiek mógłby oczekiwać - dodał. - Zapomnij o kolejnych moich
prośbach.
- Nie, zastanowię się nad tym - odparła Mali. - Ale teraz nie mogę ci jeszcze udzielić
odpowiedzi. Potrzebuję więcej czasu, Havardzie.
- Ja to rozumiem - zgodził się cicho i pocałował ją w czoło. - Ja rozumiem.
Wypuścił ją z objęć i położył się na boku. Leżeli tak przez dłuższy czas. Mali myślała, że
Havard zasnął, on jednak w pewnym momencie wyciągnął rękę i pogłaskał ją.
- Dziękuję - powiedział niemal niedosłyszalnie. - Dziękuję ci, moja kochana.
ROZDZIAŁ 7.
Przygotowania do świąt Bożego Narodzenia były w toku. Wszędzie unosił się zapach
zielonego mydła i saletry pomieszany z wonią gorącej stearyny. Dorbet, która na ogół nie
należała do najpracowitszych osób, była bardzo zajęta laniem świec. Okazała się w tej pracy
prawdziwą artystką. Mieszała różne kolory i robiła bardzo piękne świece, ugniatała je
specjalnie, kiedy były jeszcze miękkie, nadając im niezwykłe kształty.
- Jaka ty jesteś zdolna - pochwaliła Mali z podziwem, patrząc na wyroby córki ustawione
do suszenia na rozłożonych gazetach. - Takich świec nikt chyba jeszcze w naszej wsi nie
widział, jestem tego pewna.
Wkrótce jej zachwyty potwierdziła również Marit Granvold, która przyszła, by ustalić
termin gręplowania wełny, które w tym roku miało się odbywać w Stornes, kiedy już wszyscy
zakończą jesienne uboje.
- O mój Boże!
Marit klasnęła w dłonie i podeszła do dziewczyny pochylonej nad świecami.
- Jakie piękne świece! Czy to ty takie robisz, Dorbet?
Dorbet potwierdziła zarumieniona, Mali jednak spostrzegła, że pochwały bardzo ją cieszą.
- Nigdy w całym swoim życiu nie widziałam czegoś podobnego - nie przestawała się
zachwycać Marit. - No, rzeczywiście, tutaj, w tym dworze to sami artyści - dodała przejęta. -
Mogłabym zamówić sobie kilka takich świec w różnych kolorach? Zapłacę dobrze.
Dorbet spojrzała na nią z uśmiechem. Z dumnym, promiennym uśmiechem.
- Dostaniesz ode mnie - powiedziała ciepło. - W prezencie świątecznym.
- No, no, ta dziewczyna - mówiła Marit, uśmiechając się do Mali. – My ją bardzo lubimy
u nas w Granvold. No, a już Ola...
Wciąż się uśmiechała, siadając na krześle, które wskazała jej Mali.
- Tak, tak, Ola jest nią bardzo zajęty - ciągnęła dalej, najwyraźniej zadowolona. - I mamy
nadzieję, że z wzajemnością, że coś z tego będzie. Nie wyobrażam sobie innej panny jako
młodej gospodyni w Granvold, tylko Dorbet. Chciałabym, żebyście o tym wiedzieli.
Dorbet pochyliła głowę nad pracą. Włosy przesłaniały jej twarz. Nie mówiła nic.
- Miło mi słyszeć, że tak lubisz Dorbet - uśmiechnęła się Mali.
Domyślała się, że i Marit, i Trygve lubią jej córkę, niezależnie od tego, że musieli przecież
słyszeć plotki. Widocznie jednak ją cenią, skoro chcieliby widzieć w niej żonę dla swojego
dziedzica. Szczerze mówiąc, Mali była zaskoczona. To znacznie więcej, niż mogła
oczekiwać.
- My też wszyscy tutaj bardzo cenimy Olę - powiedziała. - Zawsze tak było. To poważny i
pracowity młody człowiek, ten dziedzic Granvold. Wszyscy tak mówią. Domyślamy się też,
że, - że młodzi mają się ku sobie - dodała, zerkając w stronę Dorbet. - Nie mielibyśmy nic
przeciwko temu, gdyby nasza córka znalazła się w Granvold jako młoda gospodyni... za parę
lat. Bo teraz to ona jest jeszcze za młoda, żeby myśleć o małżeństwie,, moim zdaniem -
zakończyła Mali i zaczęła nalewać kawę.
- Ech, panna nie musi być znowu stara, żeby wyjść za mąż- stwierdziła Marit niezrażona. -
Jeśli tylko spotkała tego, który jej odpowiada. A jak widać, to tak właśnie jest - dodała. - Tak
mówię, i Trygve też jest tego zdania. A nasz Ola to przecież nie żaden młodzieniec. Kiedy
narzeczona jest młodsza, to moim zdaniem tylko plus. No wiesz, szybko pojawią się wnuki i
w ogóle - uśmiechnęła się, mrugając do Mali.
- Tak, tak, pewnie masz rację - przytakiwała Mali niepewnie. - Ale kiedy ktoś jest taki
młody jak nasza Dorbet... no sama nie wiem...
- Co tam, ja myślę, że i Dorbet, i nasz Ola dobrze wiedzą, czego chcą - oznajmiła Marit
trzeźwo. - Prawda, Dorbet?
- My... my nie mamy jeszcze żadnych planów - odparła Dorbet wymijająco i odgarnęła
włosy z czoła. - Nie rozmawialiśmy ani o małżeństwie, ani o niczym takim... chciałam
powiedzieć.
- Nie, no pewnie, że nie, ale ty przecież lubisz Olę? - upierała się Marit.
- Tak, lubię - odparła Dorbet i uśmiechnęła się do niej. - To przecież nie jest już żadna
tajemnica.
Ta dziewczyna potrafiłaby stopić lód, pomyślała Mali, spoglądając na córkę. Dorbet miała
zarumienione policzki od gorącej stearyny, kosmyk włosów wysunął się z warkocza i miękko
układał nad uchem. Ciemne oczy lśniły. Kiedy jest w dobrym nastroju, to otacza ją jakby aura
siły, witalności i piękna. Czasami to aż człowiekowi dech w piersi zapiera, myślała Mali.
Rozumiała bardzo dobrze, że Ola Granvold po prostu stracił rozum na jej punkcie.
Ale nie on jeden. I niestety też nie pierwszy, wzdychała Mali ponuro. Bóg jeden wie, czy
ten biedak zdoła utrzymać przy sobie Dorbet przez dłuższy czas. I czy ona zechce pozostać
tylko przy jednym do końca życia. Wciąż powtarza, że nie chciałaby się jeszcze z nikim
wiązać. Powiedziała przecież, że chciałaby „wykorzystać młodość".
I Dorbet nie zawsze była taka jak teraz, myślała Mali dalej, rzucając raz po raz spojrzenia
na córkę. Jej ciemniejszej strony ani Marit, ani Ola z pewnością nie zdążyli poznać. Nie
doświadczyli jeszcze tego, jak wielki ma apetyt na życie, na podniecenie, zabawę i wciąż
nowe podboje. Uznali pewnie, że lepiej nie przejmować się plotkami. Zresztą fakt, że Dorbet
pozostaje z Olą Granvoldem tak długo, też jest niezwykły, choć to przecież nie minęło więcej
niż miesiąc. Mali była jednak prawie pewna, że od tamtego przyjęcia w Granvold córka nie
zadawała się z innymi, chociaż trafiało jej się wielu.
Poczęstowała gościa ciastem i skierowała rozmowę na inny temat. Czas pokaże, czy coś
będzie z Dorbet i Oli, pomyślała. Miała nadzieję, że cała ta sprawa nie skłóci rodzin z
Granvold i Stornes, bo gdyby Dorbet któregoś dnia zniknęła z innym... Marit jest
sympatyczna i życzliwa pod każdym względem, ale jeśli coś nie układa się po jej myśli, to
potrafi swoje wygarnąć. Mali za nic nie chciałaby znaleźć się po przeciwnej stronie.
- Powiedz mi, na ile poważna jest ta sprawa między tobą i Olą Granvoldem? - spytała
Mali, kiedy Marit już sobie poszła, a Dorbet sprzątała po swojej pracy przy świecach.
- Na ile poważna... - Dorbet unikała wzroku matki. - Ja go bardzo lubię - odparła. -
Zresztą wiesz.
- Przedtem też lubiłaś wielu - zauważyła Mali.
- No i co z tego? - Dorbet wykrzywiła wargi, wzrok jej pociemniał.
- Nic, ale Marit liczy na to, że skończysz jako młoda gospodyni w Granvold - powiedziała
Mali. - I wszyscy przecież zdają sobie sprawę z tego, że Ola świata poza tobą nie widzi -
dodała. - Jego ta sprawa z tobą najwyraźniej obchodzi na serio. To nie jest chłopak, który po
prostu rozgląda się za kobietami. Nie chcę, żebyś go oszukiwała...
- Żebym go oszukiwała! - Dorbet spojrzała na matkę. Przecież ja niczego takiego nie
robię. Ale też nie obiecałam, że wyjdę za Olę za mąż, jeśli ci o to chodzi. Zresztą on wcale
mnie o to nie pytał, jeśli już o tym mowa - powiedziała ze złością. - Tylko że miło jest
słyszeć, że ktoś mnie lubi, a nie wciąż powtarza, że jestem młoda i postrzelona. Marit
twierdzi, że wyglądam na dużo starszą, niż jestem, i uważa, że to bardzo dobrze. Niewielu tak
myśli, w każdym razie tutaj, w tym dworze, to chyba nikt.
- Ona nie wie o wszystkim...
- Rany boskie, mamo, nudzi mnie to twoje gadanie! Ciągle się mnie czepiasz, jakbym była
małym dzieckiem. Cieszę się, jeśli ktoś traktuje mnie poważnie.
- Ale dorosła nie jesteś - stwierdziła Mali spokojnie. - Dobrze wiesz, że ja nie mam nic
przeciwko Oli. Ale żeby się zaręczać, a jeszcze bardziej wychodzić za mąż... to człowiek
powinien być bardzo pewny.
- A może ja jestem - oznajmiła Dorbet nieoczekiwanie. Odrzuciła w tył włosy i posłała
matce spojrzenie, którego ta nie zrozumiała. - Może tak właśnie jest.
Potem zerwała się, zebrała jakieś rzeczy, które miała zanieść do pralni, i wybiegła z izby.
Jeszcze tego wieczora Dorbet wybrała kilka najładniejszych świec, jakie zrobiła, i
zapakowała je w szary papier.
- Dokąd się wybierasz? - spytała Mali.
- A, tak tylko pomyślałam, że zaniosę Marit Granvold te świece, które jej obiecałam w
prezencie świątecznym. Dam jej już teraz, to może wstawi je do świeczników jeszcze w
adwencie.
Mali starała się ukryć uśmiech. Ważniejsze jest chyba spotkanie z Olą niż dawanie świec.
Nie powiedziała jednak nic.
- Dobrze, myślę, że Marit bardzo się ucieszy - rzekła po chwili. - Te świece są naprawdę
bardzo piękne. Myślę, że może nawet powinnaś je sprzedawać. Na pewno rozeszłyby się
bardzo szybko.
Dorbet zarumieniła się, słysząc tę pochwałę, i posłała matce pospieszny uśmiech.
Najwyraźniej miło jej jest usłyszeć coś innego niż tylko uwagi i napomnienia, pomyślała
Mali. Tak samo jest z Oją. On też bardzo się zmienił, odkąd matka zaczęła go chwalić i
uznawać to, co robi.
- Późno wrócisz? - spytała jakby mimochodem.
- Nie mam pojęcia - odparła Dorbet, idąc ku drzwiom. - Marit lubi, jak do nich
przychodzę, i zaraz nakrywa do stołu, częstuje kawą. Nie mogę wciąż odmawiać. Może się
więc zdarzyć, że wrócę dosyć późno.
Ty mała kłamczucho, pomyślała Mali, jeśli wrócisz późno, to ze względu na Olę, a nie
Marit. Tego jednak też nie skomentowała.
- A pozdrów tam wszystkich - powiedziała, kiedy Dorbet wychodziła już do sieni.
- Oczywiście, pozdrowię - odparła Dorbet.
- Och, jak to miło z twojej strony, moje dziecko - rozpromieniła się Marit, kiedy Dorbet
podała jej paczkę ze świecami. - Ja o tym właśnie myślałam, widzisz, chętnie bym wstawiła je
do adwentowych świeczników, żeby jak najwięcej ludzi mogło je zobaczyć. No, ale skoro
powiedziałaś, że to ma być prezent świąteczny, to...
- Pomyślałam sobie, jak to miło, że ci się podobają - bąkała Dorbet. - Ale teraz nie będę ci
już dłużej przeszkadzać w środku świątecznych przygotowań - dodała i chciała zawrócić ku
drzwiom.
- O, nie, nie możesz po prostu sobie pójść! - zawołała Marit, zatrzymując gościa. - Ola
poszedł do siebie na górę. Nie możesz wyjść, zanim się z nim nie przywitasz. On by mi tego
nie darował.
- No, ja... sama nie wiem...
Dorbet wpatrywała się w podłogę. Bardzo by chciała porozmawiać z Olą, skoro tu już
przyszła. Chciała poczuć jego ramiona na swoim ciele. Całować się z nim. Najchętniej jednak
zostałaby z nim sam na sam, bez nieustannie gadającej Marit. Bo wtedy nie moglibyśmy robić
tego, czego najbardziej pragniemy, pomyślała, bawiąc się guzikiem bluzki.
Na myśl o ostatnim spotkaniu z Olą Dorbet poczuła mrowienie pod skórą. On jest inny, niż
myślałam, przyszło jej do głowy. Po każdym spotkaniu lubiła go bardziej. A po ostatnim,
kiedy byli razem... Dorbet uśmiechnęła się. Jestem zakochana, pomyślała trochę zdziwiona.
Bo z Olą naprawdę jest inaczej. Owszem, Dorbet lubiła zainteresowanie i prezenty, lubiła
piękne słówka, zdarzyło się kilkakrotnie, że w nagrodę jakiś mężczyzna dostał to, czego
chciał. Ale to zwykle oznaczało tylko chwilową rozrywkę, pomyślała teraz. W każdym razie
nigdy przedtem nie było to nic poważnego. Dorbet lubiła mężczyzn, to wszystko. Z Olą jest
inaczej.
Odgarnęła włosy do tyłu i spojrzała na Marit.
- A mogę iść na górę i zobaczyć, czy on tam jest? - spytała niepewnie.
- Oczywiście, idź - przytakiwała Marit z zapałem. - Ale będzie zaskoczony! Radośnie
zaskoczony - uśmiechała się. - A ja tymczasem przygotuję dla wszystkich kolację.
Dorbet uniosła brzeg spódnicy i na palcach wbiegła po schodach na górę. Przez chwilę
stała przed drzwiami pokoju Oli, zanim ostrożnie zapukała. Potem uchyliła drzwi i na palcach
wślizgnęła się do środka.
Ola stał przy umywalce. Właśnie się umył po całym dniu pracy. Włosy na karku miał
mokre, ładnie pachniał kupnym mydłem.
- Dorbet! - zawołał zaskoczony. - Czy to naprawdę ty?
- Przyniosłam kilka świec twojej mamie i...
Dwoma susami znalazł się przy niej i przytulił ją do siebie.
Dorbet przyciskała twarz do jego szerokiej, ciepłej klatki piersiowej. Po chwili Ola uniósł
jej twarz ku sobie i głęboko spojrzał jej w oczy.
- Myślę o tobie w każdej minucie dnia - oznajmił wzruszony. - Sypiam niespokojnie.
Śnisz mi się co noc. Jesteś taka piękna... - zarumienił się nieoczekiwanie. - Po tym jak byłaś
tu ostatnio i my...
Dorbet poczuła, że serce wali jej jak młotem. Jest taki duży i silny. I taki przystojny.
Dawniej zawsze myślała, że Ola jest trochę nudny, ale to pewnie dlatego, że nigdy nie
spojrzała na niego dwa razy. Teraz zastanawiała się, dlaczego tak było, ale to pewnie ma
związek z wiekiem. Ola jest znacznie od niej starszy.
Bo przecież Ola Granvold to mężczyzna, na którego naprawdę warto popatrzeć. Przez
moment zastanawiała się, dlaczego ktoś taki jak on nie znalazł sobie jeszcze narzeczonej. Co
tam narzeczona, że nie znalazł sobie żony, bo ostatecznie ma odpowiednie do tego lata.
Chyba wiele dziewczyn się za nim oglądało, bo na dodatek do wszystkiego jest dziedzicem
zamożnego dworu.
Zarzuciła mu ręce na szyję, wtedy on ją pocałował. Ręce Dorbet wędrowały po szerokich
plecach, w dół, w końcu palce wsunęły się pod pasek spodni. Ola oddychał coraz szybciej.
- Ja też o tobie myślałam - szepnęła Dorbet cichutko. - Co noc.
- Dorbet...
Wyszeptał jej imię z wargami tuż przy jej ustach.
- Rany boskie, Dorbet, pojęcia nie mam, jak będę teraz żył bez ciebie. Tylko ciebie...
- Ale ty jesteś taki dorosły, Ola - mruknęła Dorbet przy jego uchu. - A ja jestem tylko
zwyczajną smarkulą. Wszyscy gadają, że jestem bardzo młoda. Co ty widzisz w kimś takim
jak ja, ty, który z pewnością mógłbyś mieć, kogo tylko zapragniesz? Każdą dorosłą pannę -
dodała. - W każdym razie starszą ode mnie.
Ola roześmiał się.
- Mieć, kogo zechcę - powtórzył. - No nie wiem. W każdym razie nie spotkałem takiej,
którą bym chciał.
Znowu zaczął ją szybko całować, zdyszany.
- Nie spotkałem dotychczas - dodał cicho.
- Więc ty mnie chcesz?
- Przecież wiesz - zapewnił ochryple. - Nie chcę nikogo prócz ciebie.
- Ale szybko się mną znudzisz - powiedziała Dorbet, spoglądając na niego szelmowskim
wzrokiem. - Pomyślisz, że jestem za młoda i za głupia...
- Znudzić się tobą?
Przycisnął ją do siebie tak mocno, że jęknęła.
- Nie, dla mnie liczysz się tylko ty, Dorbet - rzekł z głęboką powagą. - I to raczej ty mną
się znudzisz. Ty, taka... każdy mężczyzna by ciebie chciał - mruknął ponuro.
Palce Dorbet wsunęły się pod spodnie Oli. Delikatnie głaskały napięte mięśnie brzucha.
Mężczyzna pochylił się, wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Nagle okazało się, że nie jest ani
skrępowany, ani taki ostrożny. Dość gwałtownie ściągnął z niej spódnicę, potem zdyszany i
rozgorączkowany zdejmował jej majtki.
- Ola, coś ty!
Dorbet bawiło to jego rozgorączkowanie, ale bardzo jej się podobało, że nie potrafi nad
sobą zapanować.
- Chcę cię - wydyszał Ola. - Bez ubrania.
- Ale ktoś może wejść...
Ola był tak podniecony, że nie słyszał, co Dorbet mówi. Pospiesznie zerwał z siebie
ubranie, rzucił spodnie na podłogę. Kiedy zobaczył Dorbet leżącą nago na łóżku, jęknął z
zachwytu. Pochylił się nad nią i wargami chwycił brodawkę jej piersi. Dorbet mruczała z
rozkoszy i wiła się na posłaniu. Nigdy przedtem nie odczuwała większego pożądania. Tylko
Ola potrafił to sprawić. Jest urodziwy i silny, i niewiarygodnie męski. Podniecało ją to tak
bardzo, że nie była w stanie czekać ani chwili dłużej.
- Chcę ciebie mieć - wyszeptała mu do ucha.
Ola uniósł się na łokciu i patrzył na nią, na jej śliczną twarz, na bujne włosy rozsypane na
poduszce i na lśniące, ciemne oczy oraz na wspaniałe, nagie ciało.
- Chcesz mnie na zawsze? - wykrztusił bez tchu.
Dorbet niedokładnie to miała na myśli. Chciała go mieć tu i teraz. Ale na zawsze...
Czuła ucisk jego ciężkiego, twardego członka na brzuchu i jęknęła z pożądania. Kręciło jej
się w głowie, nie mogła dłużej czekać.
- Tak - wymamrotała. - Chcę cię mieć. Weź mnie, Ola.
I Ola ją wziął. Dorbet przymknęła oczy i widziała gwiazdy.
Z podniecenia wirowało jej w głowie, nie była w stanie oddychać, przyjmowała go całą
sobą. Ile on się nauczył w tym krótkim czasie, pomyślała z rozkoszą, chociaż nadal
zachowuje się przeważnie „tradycyjnie", ale już ja go wyuczę, czego trzeba, powtarzała i
rozkoszowała się tym, że on wypełniają całą. Będzie jeszcze lepszy, kiedy zacznie działać
swobodniej.
Kiedy potem leżeli obok siebie zdyszani i spoceni, Dorbet pochyliła się nad Olą i
pocałowała go. On objął ją ramieniem i uśmiechnął się.
- Chcę jeszcze - wyszeptała Dorbet podniecona widokiem jego nagości. - Ty jesteś taki...
chcę jeszcze, Ola! -
- Ale ja...
- Możesz na pewno - uśmiechnęła się tajemniczo.
Ola drgnął, kiedy zaczęła go całować po brzuchu. A kiedy wzięła jego męskość w usta,
chwycił ją obiema rękami za włosy i próbował podciągnąć w górę.
- Nie, nie powinnaś...
Dorbet spojrzała na jego przestraszoną twarz i wielkie ze zdumienia oczy. Objęła ciepłą
dłonią jego członka, który znowu zaczął się podnosić.
- Nie lubisz tego? - spytała cicho.
- Owszem, ale... ale dziewczyna nie powinna robić takich rzeczy - wykrztusił.
- A ja robię - odparła Dorbet. - Bo chcę, żeby ci było dobrze.
I kiedy znowu zamknęła wokół niego usta, Ola tylko jęknął. I już nie próbował jej
powstrzymać.
- A teraz twoja kolej - oznajmiła Dorbet, kładąc się na plecach.
Ola wytrzeszczał oczy. Ona tymczasem prowadziła palcem w dół po swoim brzuchu.
- Chodź - powiedziała, popychając jego twarz w stronę swojego łona.
We wzroku mężczyzny pojawiła się niepewność. Podniecenie jednak wzięło górę. Zrobił
to, czego chciała. I nagle jakby jakieś tamy w jego duszy puściły. Dorbet zrozumiała, że on
nigdy przedtem czegoś takiego nie robił. Kiedy jednak zaczął, nie potrafił się powstrzymać.
W końcu ona nie była już w stanie dłużej czekać i pociągnęła go ku sobie. A kiedy osiągnęła
szczyt, wydała z siebie cichy okrzyk. Nigdy przedtem niczego podobnego nie przeżyła. Z
nikim.
Długo potem leżeli bez ruchu. Ola okrył oboje kołdrą i wsunął rękę pod jej głowę.
- Przestraszyłeś się? - spytała Dorbet po chwili. - Myślałeś, że ja jestem...
- Nie, nie - zaprzeczył pospiesznie, przyciągając ją do siebie. - Ale nie wiedziałem, że... że
ty byś mogła... to znaczy, że wiesz o takich sprawach...
- Ja ciebie kocham, Ola - powiedziała Dorbet. - I słyszałam od starszych dziewczyn,
które... które wiedzą to i owo...
Pogłaskała go po twarzy i uśmiechnęła się.
- Między dwojgiem ludzi wszystko jest dozwolone, jeśli tylko są sobie naprawdę bliscy -
wyszeptała. - W Biblii też to jest napisane. Ja nigdy przedtem z nikim tego nie robiłam, ale
zawsze wiedziałam, że potrafię zrobić wszystko, by sprawić radość temu... temu jedynemu.
Czyli tobie - dodała i położyła głowę na jego piersi.
Nie przejmowała się za bardzo tym, że wygłasza kłamstwa, bo robiła takie rzeczy już
przedtem. Nigdy jednak nie było jej tak dobrze jak z Olą. To przynajmniej jest prawda. A
skoro on nie wie, jak było, to nie sprawia mu to bólu. Wprost przeciwnie, powiedziała sobie i
znowu się uśmiechnęła. Dała mu coś, u czym nigdy nie zapomni. Coś, co będzie chciał znowu
otrzymać. Teraz jest jej, jeśli tylko ona go zechce. Była pewna, że tak właśnie jest.
Przemknęła jej przez głowę myśl, że mogłaby zostać gospodynią w Granvold. Wiele
dziewczyn z pewnością chętnie by przyjęło taką propozycję. Akurat w tej chwili Dorbet może
nie pragnęła związanych z tym obowiązków, ale przecież ona ma czas. I dostanie wszystko,
czego tylko zechce, jeśli zgodzi się za niego wyjść. Wiedziała, że potrafi owinąć go sobie
wokół małego palca. Nie chciała pracować w oborze, zajmować się praniem, pomagać przy
uboju i w ogóle męczyć się tak, jak męczy się jej matka. Ola jednak zapewni jej odpowiednie
warunki, zatrudni tyle służących, ile będzie trzeba. Dorbet nie musi się niczego obawiać. I
doskonale wiedziała, jak ma się z nim obchodzić, żeby to wszystko dostać.
Ola oparł się na łokciu. Nie spuszczał z niej wzroku. Oczy mu błyszczały. Powoli zdjął
szeroki złoty pierścionek, który nosił na serdecznym palcu. Ujął jej prawą dłoń i wsunął
pierścionek na jej palec środkowy. Pierścionek był na Dorbet za duży.
- Co ty robisz? - spytała cicho.
- Biorę sobie ciebie - odparł Ola. - To jest pierścionek, który odziedziczyłem po dziadku.
Teraz ty go będziesz nosić. Rozumiem, że nie możemy się jeszcze zaręczyć. Nie możemy
zrobić tego oficjalnie. Musimy czekać do twoich urodzin w maju. Ale i tak będziemy
zaręczeni - dodał, odgarniając jej włosy z czoła. - Ten pierścionek, który teraz dostałaś, jest
znakiem naszych zaręczyn. Tylko ty i ja o tym wiemy. Inni ludzie by nie zrozumieli, ale liczy
się przecież tylko to, co my sobie nawzajem obiecaliśmy.
Dorbet uniosła rękę w górę i przyglądała się ciężkiej złotej ozdobie. Pierścionek był
wielki, za duży nawet na jej środkowy palec, mimo to miała wrażenie, że ją uwiera. Jakby
obejmował nie tylko palec Dorbet, ale też i jej pierś.
- Jestem taki szczęśliwy - wyszeptał Ola i pocałował ją. - Dostałem ciebie, jedyną, którą
chciałbym mieć. To najszczęśliwsza chwila w moim życiu.
Dorbet milczała. Wiedziała, że powinna powiedzieć to samo, że i ona jest szczęśliwa. I
zresztą była, w jakimś sensie. Tylko że nieoczekiwanie wszystko zrobiło się takie poważne. I
nagle poczuła, że przecież jest młoda. Strasznie młoda.
Objęła rękami jego głowę i przyciągnęła do siebie. Złoty pierścionek mienił się, kiedy
uniosła dłoń i przeczesywała palcami jego włosy.
Teraz zapragnęła znaleźć się w domu. Jak najdalej od Granvold i Oli. Bolesny strach
ścisnął jej pierś. Czuła się osaczona i strasznie samotna, choć przecież Ola leżał tuż przy niej
w łóżku.
Teraz wszystko zaszło za daleko, Dorbet zdała sobie z tego sprawę i przeniknął ją dreszcz.
Tu nie wystarczy po prostu zdjąć pierścionek i wyjść. Ola to nie jest zwyczajny parobek,
którego mogłaby potraktować, jak chce. To dziedzic Granvold. A w tle stoi Marit, pomyślała
Dorbet i poczuła skurcz żołądka. Marit właśnie tego pragnęła i na to miała nadzieję. Dorbet
zrozumiała, że będzie z nią źle, gdyby po prostu postanowiła pójść swoją drogą. Wtedy
plotki, jakie krążą na jej temat, których ona nigdy nie traktowała poważnie, mogłyby
zniszczyć całe jej życie.
Dorbet uniosła dłoń i znowu popatrzyła na pierścionek. Poruszyła się niespokojnie niczym
ptak, który chce się zerwać do lotu i nagle odkrywa, że został złapany i zamknięty w złotej
klatce.
ROZDZIAŁ 8.
Kiedy Dorbet wieczorem wróciła do domu, wsunęła tylko głowę do izby, żeby powiedzieć
dobranoc.
- Nie wejdziesz i nie powiesz, jak Marit podobały się świece? - spytała Mali.
- Zrobiło się późno, jestem zmęczona i przemarznięta - odparła Dorbet. - Myślę, że pójdę
na górę i się położę. O świecach opowiem ci jutro. Zresztą naprawdę bardzo jej się podobały
-dodała, zanim znowu zamknęła drzwi.
Nie chciała, żeby ktokolwiek zobaczył pierścionek, który miała na środkowym palcu. A
już zwłaszcza matka. Musi najpierw pomyśleć, co z tym wszystkim zrobić. Nie zdążyła się
zastanowić po drodze do domu.
Dorbet zamknęła za sobą drzwi do sypialni. Czuła pierścionek na ręce jako coś ciężkiego,
niezwykłego, co ją uwierało, była w nie najlepszym humorze.
Oczywiście, lubi Olę. Co więcej, jest w nim nawet zakochana. W każdym razie byłam,
pomyślała ponuro i zaczęła się rozbierać. Nagle jednak okazało się, że pierścionek, cała
powaga sytuacji, poczucie osaczenia ostudziły w niej radosne zakochanie.
Dorbet nie miała zamiaru wiązać się jeszcze tak bardzo. Chciała po prostu być młoda i żyć
tak, jak pragnie, choć matce się to nie bardzo podoba. Z drugiej strony, chciała mieć też Olę.
Myśl o tym, że dorosły, przystojny dziedzic dużego dworu jest w niej zakochany do tego
stopnia, że marzy, by ją uczynić gospodynią swojego dworu, była kusząca. Dorbet czuła się
dzięki temu dorosła i ważna. Pozycja młodej gospodyni w Granvold też jest nie do
pogardzenia, myślała Dorbet. Ani Ola jako mąż. Ola jako kandydat na męża spełniał wszelkie
jej oczekiwania, ba, on je bardzo przewyższał. Ale to wszystko nie powinno jeszcze być takie
poważne! Dorbet potrzebowała czasu i swobody jeszcze przez kilka lat. Jeszcze tylu rzeczy
nie przeżyła. Tylu rzeczy nie spróbowała.
Teraz jednak została złapana, przynajmniej tak się czuła. Bo gdyby wyszło na jaw, że ona
się tylko bawi z Olą, nie zostałoby to dobrze przyjęte ani w Granvold, ani w Stornes, ani w
żadnym innym miejscu. Zarówno on sam, jak w ogóle rodzina w Granvold to ludzie ze
wszech miar szanowani, na nią więc spadłaby cała odpowiedzialność, gdyby postanowiła z
nim skończyć. Zwłaszcza po tym, gdy przyjęła ten złoty pierścionek, choć to przecież nie jest
pierścionek zaręczynowy. Nie ten właściwy.
Ludzie jednak uważaliby, że się zaręczyłam, myślała Dorbet zdenerwowana, chociaż to
wszystko z Olą trwa tak krótko. Machinalnie obracała pierścionek wokół palca. Wszyscy
wiedzą i gadają o tym, co się dzieje między dwojgiem młodych, ludzi, wiedzą dokładnie, co
się dzieje w Inndalen. Od dawna zdawała sobie z tego sprawę.
Ola Granvold i najmłodsza córka ze Stornes, Dorbet!
Ludzie kiwali głowami i uśmiechali się. Wszyscy uważali, im to bardzo dobra para. To, że
została dziewczyną Oli, dla wielu było wystarczającym powodem, by odrzucić wszelkie
plotki, jakie o niej słyszeli. Jeśli postępowała nieodpowiednio, to przecież tylko ze zwykłej
lekkomyślności. A poza tym jest taka młoda i do tego taka śliczna, niełatwo dziewczynie z
taką urodą trzymać na dystans podnieconych mężczyzn. Ludzie uśmiechają się łagodnie, choć
pewnie też i dlatego, że tak naprawdę nie wiedzą co Dorbet robiła. Że była już w łóżku z
wieloma, mimo że jeszcze nie skończyła szesnastu lat.
- Ta Dorbet Stornes zawsze była trochę lekkomyślna - powtarzają ludzie. - Ale przecież
pochodzi z dobrej rodziny. Każdy przecież bywa trochę lekkomyślny, kiedy jest taki młody
jak ona. Ale teraz dziewczyna dojrzała.
Tylko że ja nie jestem bardziej dorosła, niż byłam parę tygodni temu, myślała Dorbet
ponuro. Irytowała wszystkich, zwłaszcza matkę, która wciąż powtarzała, jaka córka jest
młoda. Teraz Dorbet pojęła, że to prawda. Jest młoda.Za młoda na to, co się dzisiaj stało.
Dorbet przetarła mokrą myjką twarz i szyję. Nie była w stanie podejmować wielkiego
wieczornego mycia. Myśli krążyły jej wciąż w głowie, wślizgnęła się pospiesznie do łóżka.
Muszę znaleźć jakieś wyjście, pomyślała, Bóg wie po raz który. I muszę to zrobić jak
najszybciej. Ola z pewnością zaraz opowie Marit, że dał Dorbet pierścionek i że ona go
przyjęła. A wtedy wiadomość dotrze do wszystkich w ciągu paru godzin. Marit nie będzie
czekać z jej upowszechnieniem! Bo przecież ona tego właśnie sobie życzy, myślała Dorbet,
od dawna chciała znaleźć kandydatkę na żonę dla dziedzica dworu. I Ola...
Dorbet gorączkowo wciągnęła powietrze do płuc. Wciąż obracała złoty pierścionek na
palcu. Poczuła, że otarła sobie skórę. Zdjęła go więc zdecydowanie i położyła na nocnym
stoliku.
Ola nie zrobił niczego złego. On ją naprawdę kocha, co do jego uczuć nie mogła mieć
wątpliwości. Ona zresztą też żywi dla niego bardzo ciepłe uczucia. Najpierw pochlebiało jej
tylko, że on, dorosły mężczyzna i na dodatek bogaty dziedzic, tak kompletnie stracił dla niej
głowę. Ale w miarę jak kolejne tygodnie mijały, ona również zakochiwała się coraz bardziej.
Zresztą Olę nietrudno pokochać, kiedy się go bliżej pozna. I Dorbet nigdy nie przyszłoby do
głowy, żeby sprawić mu ból. Wprost przeciwnie! Myślała, że oboje będą się cieszyć tym
wzajemnym zakochaniem, jak długo ono będzie trwało. Tymczasem jednak się przeliczyła.
Bo tym razem zadała się z ludźmi, którzy mają w okolicy znaczenie. To ludzie wpływowi, o
ustalonej pozycji. Z takimi nie można igrać bezkarnie, Dorbet dobrze o tym wiedziała.
Leżała i wpatrywała się w ciężki pierścionek mieniący się w blasku stearynowej świecy.
Mogę po prostu go nie nosić, pomyślała. Odłożę do szafki w nocnym stoliku i niech tam leży.
Zaraz jednak stwierdziła, że to niemożliwe. Ola bowiem oczekuje, że Dorbet właśnie będzie
pierścionek nosić. Zapytał, czy Dorbet go chce, a ona odpowiedziała, że tak. Tylko że chciała
go tam i wtedy! Chciała go naprawdę, ale przecież nie na zawsze! Tylko że on źle zrozumiał
jej odpowiedź, on uznał, że to na zawsze. Teraz pewnie leży w swoim łóżku i uśmiecha się z
powodu tych „zaręczyn", podczas gdy ona leży u siebie i pojęcia nie ma, jak się wydostać z
tej całej historii, w którą się wplątała.
Na myśl o tym, co robili tego wieczora, przeniknął ją słodki dreszcz. Na moment
zmartwienia odsunęły się od niej. Dorbet położyła się na plecach i rozkosznie przeciągnęła.
Ola jest najwspanialej obdarowanym przez naturę mężczyzną, z jakim byłam w łóżku,
pomyślała i rumieńce wypłynęły jej na twarz. Nie jest też taki beznadziejnie bezradny, jak jej
się początkowo wydawało. Dzisiaj wieczorem pozwoliła sobie na wielką śmiałość, on musiał
się zacząć zastanawiać, skąd ona zna takie rzeczy, taka młoda dziewczyna i jeszcze, jak
wierzył, dziewica. Dorbet nie była jednak w stanie się powstrzymać. Poza tym na poczekaniu
wymyśliła tę historyjkę, którą mu opowiedziała, że wszystkiego dowiedziała się od starszych
dziewcząt. One jej mówiły, że mężczyźni lubią takie rzeczy, a ona bardzo chciała, żeby Oli
było z nią dobrze. No i przecież polubił to, co zrobiła!
Ona też to lubiła, zrobiła to nie tylko dla niego. Miała nadzieję, że długo będzie się bawić z
Olą, ponieważ okazał się bardzo pojętnym uczniem, kiedy tylko otrząsnął się z początkowej
nieśmiałości. Teraz już wcale nieśmiały nie jest, pomyślała Dorbet i uśmiechnęła się z lekką
pogardą. Pożądanie okazało się silniejsze niż dobre wychowanie, nawet u takiego
wspaniałego i tak znakomicie wychowanego kawalera jak on. Bo kiedy przyjdzie co do
czego, to mężczyźni są tacy sami, myślała Dorbet, kuląc się pod kołdrą. W każdym razie w
pościeli.
Znowu jej wzrok zatrzymał się na złotym pierścionku i Dorhet westchnęła. Wolno
wyciągnęła rękę i wzięła klejnot. Lekko wsunęła go sobie na palec. Przez chwilę leżała z
uniesioną w górę ręką i patrzyła na pierścionek. Potem wsunęła ręce pod kołdrę, znowu
ciężko westchnęła i zdmuchnęła świecę. Jutro znajdzie jakieś rozwiązanie.
Mali zauważyła pierścionek już przy śniadaniu następnego ranka.
- Rany boskie - zawołała zdumiona, ujmując rękę Dorbet, która właśnie sięgała po kolejną
kromkę chleba. - A to co?
- To jest pierścionek, chyba widzisz - odparła Dorbet burkliwie, zarumieniła się i szybko
cofnęła rękę.
- Owszem, widzę, że to pierścionek - przyznała Mali. - Ciężki, stary złoty pierścionek.
Prawdopodobnie rodzinna pamiątka. Skąd ty go wzięłaś?
Mężczyźni wyszli już do pracy w lesie, ale Ruth, Ane oraz Ingeborg wciąż siedziały przy
stole i gapiły się na Dorbet. Wszystkie wyciągały szyje, żeby zobaczyć pierścionek.
- A to właściwie jest moja prywatna sprawa - odparła Dorbet, nie patrząc na matkę. - Moja
prywatna sprawa, jak to zwykle mówi Ruth, prawda? I wszyscy to respektujemy. Kiedy
jednak chodzi o mnie...
- Ciężki złoty pierścionek to nie jest prywatna sprawa - powiedziała Mali spokojnie, choć
wszystko się w niej burzyło.
- Mam go na serdecznym palcu, chyba widzisz - rzekła Dorbet krótko. - W dodatku na
lewej ręce.
- Tak jest, widzę dobrze - potwierdziła Mali. - Od kogo dostałaś ten pierścionek?
- Ofiarodawca może być tylko jeden - wtrąciła się Ruth. - O ile się nie mylę, jest to Ola
Granvold.
Na moment w izbie zaległa kompletna cisza. Dorbet czuła się źle pod wlepionymi w nią
spojrzeniami kobiet. Pożałowała, że włożyła ten pierścionek, byłoby lepiej, gdyby go
zostawiła w sypialni. Z drugiej strony to by tylko odroczyło sprawę, pomyślała. Matka i
wszyscy pozostali i tak wkrótce by się dowiedzieli.
- Tak, dostałam go od Oli wczoraj wieczorem - przyznała. W jej głosie słychać było
napięcie, mówiła bardziej piskliwie niż zwykle. - To jest pierścionek, który on odziedziczył
po dziadku, i bardzo chce, żebym ja...
Jedzenie rosło jej w ustach, więc umilkła.
- To znaczy, że jesteś zaręczona? - spytała Ruth. Głos siostry brzmiał niemal agresywnie.
Ona sama chciałaby dostać pierścionek, pomyślała Dorbet.
- Nie, nie jestem - zawołała, spoglądając tamtej w oczy. To jest taki pierścionek dla
zacieśnienia przyjaźni. Wcale nie jestem zaręczona, nie - dodała ze złością.
- Ale nie możesz po prostu brać takiego złotego pierścionka, jeśli to nie ma specjalnego
znaczenia - protestowała Mali.
- Ola chciał mi go dać, więc ja...
- Ja nie mam nic przeciwko temu, że przyjęłaś pierścionek - powiedziała Mali. - Mam
jednak nadzieję, że rozumiesz, iż czegoś takiego nie można zrobić bez konsekwencji. Moim
zdaniem Ola przywiązuje dużo większe znaczenie do tego prezentu, niż ty nam tu
opowiadasz. Taki ciężki, złoty pierścionek zawsze oznacza coś wyjątkowego, niezależnie od
tego, na którym palcu się znajduje. Nie mówiąc już o tym, co na ten temat pomyśli jego
matka - dodała w zamyśleniu.
Dorbet skuliła się. Dobrze wiedziała, że matka ma rację.
- On mi to dał dlatego, że... że jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi, Ola i ja. Ja nie
myślałam, że...
- Złoty pierścionek to zawsze jest złoty pierścionek - oznajmiła Ingeborg przytomnie i
jeszcze raz wytarła blat stołu wilgotną ścierką. - To coś więcej niż tylko potwierdzenie
przyjaźni. Tylko że ty nie skończyłaś jeszcze nawet szesnastu lat, więc będziesz go mogła
nosić dopiero od maja. Tak się chyba sprawy mają.
- Już powiedziałam, że to moja prywatna sprawa - odparła Dorbet ze złością. - A już w
każdym razie tobie nic do tego, zapamiętaj to!
- No, no, nic się przecież nie stało - przerwała Mali. - Sama wiesz, jak bardzo się wszyscy
cieszymy, że ty i Ola jesteście sobą zainteresowani. Nie spodziewałam się tylko, że
pierścionek... jeszcze.
- No i to ty, która tyle gadałaś o tym, że chcesz być młoda i żyć tak, jak chcesz - dziwiła
się Ruth, spoglądając na siostrę. - Nie należysz do takich, które chciałyby wkładać
pierścionek na palec, zanim skończą szesnaście lat. Ale pewnie zdejmiesz ten pierścionek
równie szybko, jak go włożyłaś - dodała szyderczo.
- Jeśli ktoś przyjmuje pierścionek, to nie po to tylko, żeby go zaraz zdjąć - wtrąciła Mali. -
Mam nadzieję, że Dorbet też zdaje sobie z tego sprawę. W przeciwnym razie odmówiłaby
przyjęcia pierścionka - powiedziała matka, przyglądając się badawczo najmłodszej córce. -
Tyle rozumu to chyba masz, Dorbet?
Ta jednak milczała. Wstała od stołu, wzięła talerz, nóż i szklankę po mleku, odstawiła to
wszystko do wanienki ze zmywaniem. Sprawiała wrażenie, że chce wyjść, ale Mali ją
zatrzymała.
- Jutro przychodzi rzeźnik - przypomniała. - A to oznacza dla nas wszystkich mnóstwo
pracy. Chciałabym, żebyś teraz poszła ze mną do spichlerza i pomogła mi przygotować sól do
mięsa.
- A Ruth...
- Ruth ma co innego do roboty - oznajmiła Mali krótko. - Tyle rzeczy trzeba przygotować
do jutra rana. Więc nie protestuj, chodźmy.
Nie było wyjścia, Dorbet dobrze to rozumiała. Domyślała się zresztą, że matka chce ją
zabrać ze sobą do spichlerza przede wszystkim po to, by mogły porozmawiać w cztery oczy.
Najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, ale to niemożliwe. Nikt by tego nie tolerował.
Dorbet poszła więc za matką, niechętna i milcząca.
- Co właściwie jest między tobą i Olą? - spytała Mali, kiedy drzwi spichlerza zamknęły się
za nimi.
- Przecież wiesz - odparła Dorbet i zaczęła przesypywać sól z worka do wiadra. - On jest...
no tak, on jest mną zainteresowany.
- Tyle to ja się domyślam - powiedziała Mali cierpko. - Zresztą cała wieś się już dawno
domyśliła. Ja pytam, co ciebie z nim łączy.
Dorbet nie odpowiedziała od razu. Stała odwrócona do matki plecami.
- Ja... ja też jestem nim zainteresowana - bąknęła po chwili z wahaniem.
- Nikt nie przyjmuje złotego pierścionka tylko dlatego, że jest zainteresowany - odparła
Mali. - Dając ci ten pierścionek, Ola musiał mieć coś bardzo konkretnego na myśli. Coś, na
co ty się zgodziłaś.
- Ja... ja bardzo lubię Olę, mamo - Dorbet odwróciła się ku matce. - On jest taki...
Pogładziła dłonią włosy i westchnęła ciężko.
- Ale ja nie przypuszczałam, że to wszystko będzie takie poważne - jęknęła, spoglądając
na Mali ze złami w oczach. I w każdym razie nie tak prędko. Ja myślałam, że...
- Ty myślałaś, że będziesz mogła się z Olą przyjemnie bawić przez jakiś czas - pomogła
jej Mali. - Ale sprawy potoczyły się inaczej, niż myślałaś?
- On zapytał mnie, czy... czyja go chcę... Zaczerwieniła się gwałtownie i spuściła wzrok.
- Ja odpowiedziałam właściwie na co innego, niż on pytał dodała.
- Więc Ola ci się oświadczył?
- Chyba tak właśnie było, chyba się w jakiś sposób oświadczył - odparła Dorbet, obracając
pierścionek na palcu. - Ale kiedy zrozumiałam, że każde z nas myśli o czym innym, to...
- To było za późno?
- Tak, on już mi włożył pierścionek na palec – przyznała Dorbet. - Ale my nie jesteśmy
zaręczeni - dodała pospiesznie. - Tylko że Ola uważa, że kiedy skończę w maju szesnaście lat,
to będziemy.
- A ty tego nie chcesz?
- Mamo, będę miała dopiero szesnaście lat - powiedziała Dorbet, spoglądając na matkę
błagalnie. - Ja jestem...
- Bardzo młoda - pomogła jej znowu Mali, starając się ukryć uśmiech.
Przez cały czas to powtarzała, Dorbet jednak nie chciała jej słuchać. Teraz nareszcie córka
przyznała, że tak jest, ale teraz znalazła się w pułapce.
- Czy Marit o tym wie?
- Nie mam pojęcia - odparła Dorbet, wciąż obracając ten zloty pierścionek. - Pewnie
jednak wie. Ola...
- Myślisz, że jej opowiedział?
- Tak myślę, bo kiedy wczoraj wieczorem odchodziłam, był laki szczęśliwy, że...
- Ty z nim spałaś.
To nie było pytanie. Mali po prostu stwierdziła fakt.
Dorbet zaczerwieniła się po korzonki włosów i odwróciła od matki.
- To nie pierwszy mężczyzna, z którym spałaś, Dorbet - powiedziała Mali. - Sama cię
przyłapałam z jednym, więc nie próbuj mi teraz kłamać - rzekła ponuro. - A chociaż jesteś
młoda i gdybyś nawet jeszcze z nikim nie poszła do łóżka, to przecież jeśli ci zależy na tym
mężczyźnie... bo ja od dawna rozumiem, że ty niekoniecznie idziesz do łóżka z mężczyzną
dlatego, że ci na nim zależy.
Mali stała i przez chwilę wyglądała na dwór przez małe okienko.
- Ludzie z Granvold nie należą do takich, których się bierze na chwilę, bo akurat ma się na
to ochotę, Dorbet - rzekła w końcu. - Mam nadzieję, że ty także o tym wiesz. A Ola nie jest
ani parobkiem, ani synem biednego chłopa, z którym można się po prostu zabawić. To jest
dziedzic dużego dworu. Porządny i pod każdym względem przyzwoity człowiek. On i jego
rodzina cieszą się szacunkiem. Nie zostałoby dobrze przyjęte, gdybyś...
- Ja to wszystko wiem! - wybuchnęła Dorbet. - Rany boskie, ja to wszystko wiem! Ale po
prostu nie myślałam, że to będzie takie... takie poważne. Czuję się jak związana, i to...
- Powinnaś była o tym pomyśleć, zanim zaczęłaś zawracać Oli w głowie i zanim weszłaś
mu do łóżka - syknęła Mali cierpko. - Ale przecież mówiłaś, że żywisz dla niego ciepłe
uczucia. Czy to ci już przeszło? Wszystko się skończyło?
- Nie, tylko że to takie poważne...
Mali uśmiechnęła się i objęła ramiona córki.
- No to nareszcie spotkałaś ludzi, którzy uznali cię za taką dorosłą, jaką zawsze chciałaś
być - westchnęła. - I chociaż ja nadal uważam, że jesteś za młoda na to, żeby się wiązać, i na
to, żeby sypiać z mężczyznami, to bardzo się cieszę, że teraz będziesz musiała dotrzymać
słowa. Bo musisz! Nie możesz teraz powiedzieć po prostu „dziękuję" i sobie pójść.
- Ale... ale ja... człowiek przecież może się pomylić - skarżyła się Dorbet.
- A ja myślę, że ty się nie pomyliłaś - powiedziała Mali spokojnie. - Przez całe tygodnie
byłaś zakochana w Oli, tylko teraz czujesz się przyciśnięta do ściany. Sama sobie możesz za
to podziękować. Teraz będziesz postępować wobec Oli tak, jak wszyscy oczekują. A zresztą
mogłaś trafić na gorszego niż on - dodała cierpko.
- Ale ja nie jestem zaręczona, mamo!
- Nie, oficjalnie nie jesteś. Ale znasz Marit równie dobrze jak ja. Ona nie ma nic
przeciwko tobie, więc będzie opowiadała każdemu, kto tylko zechce słuchać, że Ola i ty... no,
że z czasem będziecie parą. I musisz się z tym pogodzić, moje dziecko - dodała.
- Ja chcę...
- Teraz sprawy nie zależą już tylko od tego, co ty chcesz, Dorbet - oznajmiła Mali. - Bo
wszystko zaszło za daleko. I powinniśmy się cieszyć, że nie jesteś w ciąży. Bo wtedy
mielibyśmy pośpieszny ślub, jak sądzę. I o tym też powinnaś pomyśleć. Żebyś nie znalazła się
w gorszej sytuacji, niż i tak jesteś - dodała niemiłosiernie szczerze.
- Więc ty się z tego cieszysz? Dorbet spojrzała na matkę ze złością.
- Czuję wielką ulgę z tego powodu, że trafiłaś na takiego porządnego i odpowiedzialnego
człowieka jak Ola Granvold - odparła Mali. - Bardzo się niepokoiłam, co się z tobą stanie. Bo
widzisz, zawsze byłaś trochę lekkomyślna.
- Ale jeśli ja nie chcę...
- Nie przeciągaj struny, Dorbet - ostrzegła Mali. - Mimo wszystko będziesz musiała nadal
żyć w tej okolicy. Nie można robić pewnych rzeczy bezkarnie, musisz to wiedzieć. Człowiek
nie może po prostu zerwać z rodziną Granvoldów, kiedy tak jak ty zabrnęło się już za daleko.
To mogłoby cię kosztować po prostu dobre imię. A na to nie możesz sobie pozwolić. I my się
też na coś takiego nie zgodzimy, ani ja, ani twój ojciec - dodała.
Mali energicznie kruszyła zbryloną sól. Zapach w pomieszczeniu był ostry, sól szczypała
ją w skaleczony palec.
- Wysyp mi tu jeszcze więcej soli - powiedziała do córki, nie odwracając się.
- Mamo, ja nie chcę...
- Tę sprawę omówiłyśmy już do końca - ucięła Mali krótko. - Zresztą nie jest tak źle,
mogło ci się przytrafić coś o wiele gorszego. Wysyp tu więcej soli.
Kiedy skończyły i już miały wychodzić, Mali położyła rękę na ramieniu córki.
- Powinnaś dać sobie trochę czasu, Dorbet - rzekła spokojnie. - Przecież Ola naprawdę cię
obchodzi. I może nawet chciałabyś nadal z nim być. Może odkryjesz z czasem, że to właśnie
z Olą chcesz spędzić resztę życia. Jeśli jednak nie dojdziesz do takich wniosków, to mam
nadzieję, że sprawa rozwiąże się sama z siebie... po jakimś czasie. Tylko uważaj, żebyś
tymczasem nie zaszła w ciążę - dodała. - Bo wtedy nie będziesz miała odwrotu.
- To znaczy, że nie mogę chodzić na zabawy?
- Oczywiście, że możesz - uśmiechnęła się Mali. - Tylko że musisz zabierać ze sobą Olę.
Dorbet popatrzyła na matkę ponurym wzrokiem. Powaga sytuacji dotarła w końcu i do
niej, niestety znacznie wcześniej, niż była przygotowana. Mali też uważała, że to o wiele za
wcześnie. Sama nie bardzo wiedziała, jak poważnie traktować sprawę z pierścionkiem.
Zdawała sobie jednak sprawę, że ma to znaczenie. Dla Marit Granvold nadszedł pewnie
szczęśliwy dzień. I Mali wcale by się nie zdziwiła, gdyby sąsiadka przybiegła po południu na
kawę, by razem z nimi przeżywać radość.
Zgadzała się jednak z Dorbet, że w jej wieku wiązanie się na całe życie to zbytni pośpiech,
nie chciała jednak nakłaniać córki do zerwania z Olą. Zresztą dla niej sytuacja była korzystna.
Teraz nie będzie się już musiała martwić o plotki na temat Dorbet, nie będzie się też musiała
niepokoić, że córka wda się w jakąś znacznie gorszą aferę małżeńską. Jeśli już dziewczyna
miałaby wychodzić za mąż, to bardzo dobrze, że trafił jej się ktoś taki. Żeby to tylko jakiś
czas trwało, pomyślała nagle. Dorbet nie ma w zwyczaju zbyt długo zajmować się jednym
mężczyzną. Tyle tylko, że ta ostatnia sprawa różni się od poprzednich. I Dorbet też to chyba
zrozumiała, zastanawiała się Mali. Wie, że tym razem jest związana. I nawet jeśli Mali nie
myślała, że Dorbet w tak młodym wieku może się z kimś związać na stałe, to wiedziała, że
ona sama chętnie jej w tej akurat sprawie pomoże.
Nie chciała pamiętać, że takie zaaranżowane małżeństwa nie wróżą nic dobrego. Tym
razem nie.
ROZDZIAŁ 9.
Tego wieczoru Ruth nareszcie dostała kolejny list. Nic sama nie powiedziała, ale kiedy
wróciła do domu z pocztą, oczy jej błyszczały i Mali widziała, że to nie tylko z zimna. Te
chude policzki płonęły też nie tylko od mrozu.
Ruth położyła pocztę na stole w izbie i zawróciła ku drzwiom.
- A ty dokąd? - spytała Mali.
- Muszę iść na górę i się przebrać - odparła tamta pospiesznie, nie patrząc matce w oczy. -
Mam mokre nogi od tego śniegu.
Po czym drzwi do izby zatrzasnęły się za nią.
- Czy ona myśli, że my jesteśmy głupi? - prychnęła Dorbet. - Ruth dostała list od
misjonarza, to widać wyraźnie. Że też ona przejmuje się tym facetem - dodała pogardliwie.
Dorbet uważała, że Ola mimo wszystko jest lepszy, chociaż bardzo jej się nie podobało to,
co powiedziała matka, że teraz nie będzie mogła z nim zerwać. Że musi być tylko z nim! Po
tamtej rozmowie w spichlerzu Dorbet była ponura i zła, ale nigdy przecież nie należała do
ludzi, którzy długo trwają w złym nastroju. W końcu, prędzej czy później, musi się znaleźć
jakieś rozwiązanie, myślała. Jeszcze przecież nie jestem ani zaręczona, ani nie wyszłam za
mąż, niezależnie od tego, co matka gada. A każda rzecz któregoś dnia się kończy, również
znajomość z Olą Granvoldem może się skończyć, myślała optymistycznie. Musi tylko dać
sobie wystarczająco dużo czasu.
Nagle przeniknął ją słodki dreszcz. Wspomnienia tamtych chwil, które spędzili razem w
jego sypialni, jeszcze raz w niej ożyły. Pojawiły się takie wyraziste, że zapragnęła znowu
zobaczyć Olę. Może zresztą matka ma rację, myślała z pewnym zdziwieniem. Może Ola jest
właśnie tym, którego wybiorę na całe życie, jak przyjdzie co do czego. W takim razie
spokojnie może zapomnieć o dręczących ją ostatnio zmartwieniach. Bo akurat teraz nie
pragnęła nikogo innego, tylko Oli. Jest wszystkim, co chciałabym mieć, zarówno w łóżku, jak
i poza nim.
Dorbet uśmiechnęła się sama do siebie i pogłaskała dłonią jedną pierś. Brodawka napięła
się pod bluzką. Na razie wszystko jest w porządku. Nie trzeba się zastanawiać nad tym, co
mogłoby być. W każdym razie nie teraz. Szkoda tracić czas.
Przyjdzie czas, będzie rada. Nawet jeśli nie wszystko ułoży się bardzo pomyślnie...
Mali patrzyła na zatrzaskujące się drzwi, ale nie powiedział nic. Ona też się domyśliła, że
Ruth dostała list. Miała wielką nadzieję, że wiadomości są pozytywne i że Ruth przynajmniej
w części odzyska znowu równowagę. Wszyscy bowiem widzieli, że ostatnio jest z nią marnie.
Zgaszona i chuda kręciła się po domu, robiła, co jej kazano. Niewiele jednak można było z
niej wydobyć. A o Samuelu w ogóle nigdy nie wspominano.
Mali ponownie próbowała porozmawiać z córką, ale została stanowczo odepchnięta.
- Nie chce mi się o tym rozmawiać - protestowała Ruth, a wargi jej drżały. - To chyba jest
moja sprawa, prawda? Dlaczego ty się do tego mieszasz?
- Dlatego, że moim zdaniem nie jest ci dobrze, Ruth - odparła Mali. - Bo przecież nie jest,
prawda?
- No i co ty możesz w tej sprawie zrobić? - spytała Ruth, odwracając się. - Sama potrafię o
siebie dbać.
Ruth skuliła się w łóżku i lodowatymi, zdrętwiałymi palcami otworzyła list. Początkowo
słowa zlewały się w jedno przed jej załzawionymi oczyma. Otarła ręką łzy i próbowała
czytać.
Moja droga Ruth!
Nie pisałem już dawno. Nie jestem takim zapalonym autorem listów jak ty. Twoje listy
przechowuję w specjalnej szufladzie, uzbierał się już spory plik. I bardzo się z nich cieszę,
możesz być pewna. Nie wolno ci tylko zaniedbywać innych spraw, jak na przykład czytania
biblii czy, nie daj Boże, modlitwy.
Ja sam mam tyle pracy, że ani dnia, ani wieczorów mi na to nie starcza. Często więc
pracuję też po nocach. Po Bożym Narodzeniu mam zostać przeniesiony w inne miejsce. Nie
wiem jeszcze, gdzie dokładnie, ale wszystko musi być uporządkowane, zanim stąd wyjadę.
Oprócz wszelkiej papierkowej roboty mam przecież jeszcze spotkania, do których muszę się
bardzo dobrze przygotowywać. I mam powierzone mojej trosce dusze. Jest wielu
zagubionych, nieszczęśliwych ludzi, którzy potrzebują mnie wszędzie, bym wskazał im drogę i
pocieszył.
Ja też ciebie potrzebuję, pomyślała Ruth z nutą goryczy. Ale o mnie to on chyba nie myśli.
Znowu otarła oczy i czytała dalej.
Piszesz mi, że za mną tęsknisz i że czujesz się samotna. Czyżbyś zapomniała, że zawsze
przy tobie jest dobry Bóg, Ruth? Powinnaś pamiętać, że sprawy duszy są najważniejsze. Ale
ja rozumiem, że ci mnie brakuje. Ja też bym najchętniej osiadł gdzieś w pobliżu Stornes, tak
byśmy mogli się od czasu do czasu widywać. Ale jak pisałem ostatnio, w tym wszystkim jest
jakiś sens. Bóg wystawia nas na próbę. Chce, byśmy stawiali go ponad nasze własne
pragnienia i potrzeby. I zawsze tak musi być, Ruth - przede wszystkim Bóg i Jego
przykazania, to, czego on pragnie, a dopiero potem my oboje. Dla mnie nigdy nie będzie
inaczej i wiem, że ty myślisz podobnie.
Zacząłem już pisać list do twoich rodziców. Ale na to potrzebuję czasu, chcę bowiem, żeby
zrozumieli, że ja mam poważne intencje. Ty przecież wiesz, że tak właśnie jest, Ruth. Pewnego
dnia zostaniesz moją żoną i będziesz mi towarzyszyć w moich najważniejszych poczynaniach.
Ja potrzebuję małżonki u swego boku, Bóg także chce, aby tak było.
Rozumiem, że wiele rozmyślasz o tym, co się między nami wydarzyło tamtego wyjątkowego
wieczora. Ale to nie był błąd. Ja jestem człowiekiem Boga, Ruth, więc możesz mi wierzyć. Tak
jak ci mówiłem, ty i ja jesteśmy sobie poślubieni w obliczu Boga. Pan stworzył mężczyznę i
kobietę i jest Jego wolą, by oboje stanowili jedno. Wobec Boga jesteśmy jednym, Ruth. Ale to
powinno zostać wyłącznie między nami i Bogiem. Przynajmniej dopóki nie zostaniemy sobie
formalnie poślubieni, nikomu nic do tego. Potem zresztą też będzie to tylko nasza sprawa,
jeśli już o to chodzi. To, co się stało, było niebiańskimi zaślubinami w obliczu Boga. Wiem, że
co do tego ty się ze mną zgadzasz.
Często o tobie myślę i chciałbym cię znowu zobaczyć. Niestety, przed latem to się nie uda,
my jednak możemy czekać. Czekamy przecież na siebie nawzajem. Czekamy na nasze wspólne
życie. Kiedy człowiek żywi takie silne uczucia do drugiej osoby, czekanie może się wydawać
trudne. Ale w takich chwilach zawsze masz Boga, Ruth. Zwracaj się do niego.
Pozdrowienia od twojego Samuela
Ruth leżała z listem w rękach i patrzyła w sufit. Tyle czekała i czekała na kolejny list od
Samuela. Nie spała po nocach i marzyła o tym, co w nim wyczyta. Ale niczego z tych marzeń
w liście nie znalazła! Żadnej pociechy, chociaż wciąż mu pisała, jak bardzo się boi, jak
niepewnie i samotnie się czuje. Nie miała przecież z kim porozmawiać o tym, co się dzieje w
jej duszy, też mu o tym pisała. On jednak ma pełne ręce roboty, by opiekować się
powierzonymi mu duszami w Berkak, pomyślała jakby z odcieniem złości. Czy on nie
rozumie, że Ruth potrzebuje od niego czegoś więcej niż te nieustające biblijne słowa?
No ale zaczął pisać list do mamy i ojca. To już coś. Więc jednak nie zrezygnował ze
swojej obietnicy, wprost przeciwnie. Pisze oto, że czekają na siebie nawzajem. Że ona
zostanie jego małżonką i będzie mu towarzyszyć w ważnym dziele. Bo Bóg tak chce. A czego
chce on sam? Ruth najbardziej interesowało to właśnie. Samuel też nigdy nie pytał, czego ona
by chciała. Zawsze mowa jest tylko o nim i o jego ważnym dziele. O tym, że ona ma być
obok, ale bez własnego życia.
Ruth poczuła bolesny skurcz w sercu. Jakby tkwiła tam jakaś drzazga, która przy każdym
ruchu boleśnie uwiera pod lewą piersią.
Naturalnie chciała zostać częścią jego życia i żyć dla niego. Przecież go kocha! Ale czy on
kochają w ten sam sposób?
Znowu uniosła list i przeleciała go wzrokiem. Nie ma ani słowa o tym, że Samuel ją kocha.
Tylko przekonanie, że Bóg musi być zawsze na pierwszym miejscu, nawet wtedy, kiedy będą
już po ślubie.
Ruth od dawna czuła, że dla Samuela ona jest numerem dwa. No i tak chyba jest. Raniła ją
ta świadomość, chociaż wiedziała, że numerem pierwszym jest Bóg. Tylko że ona pragnęła,
żeby to oni oboje byli najważniejsi, również dla Samuela. Widocznie jednak tak nie jest, teraz
to do niej dotarło.
Znowu pojawił się ten cień niepewności w jej duszy. Może Samuel mimo wszystko nie jest
tym właściwym mężczyzną. Na to on się chyba za mało nią przejmuje. W każdym razie tak to
teraz odczuwała, kiedy go tutaj nie ma, kiedy jej nie obejmuje i nie tłumaczy, co ma na myśli.
Ale tamtego wieczora... Ruth skuliła się i poczuła, że palą ją policzki. Tamtego wieczora to
ona była najbliżej niego, tego jest pewna. Samuel na moment zapomniał o Bogu, tego Ruth
też była pewna. I może jeszcze tak będzie, jak tylko się połączą. On znowu będzie tak samo
delikatny, czuły i ciepły i będzie się tak samo domagał, żebym mu się oddała, myślała Ruth.
Nie była jednak wcale taka pewna, czy on kiedykolwiek będzie ją kochał tak jak ona jego.
Czy będzie chciał być z nią tak blisko, jak ona chce być z nim, pod każdym względem,
pomyślała Ruth i podciągnęła kołdrę pod brodę. To ją dręczyło, przepełniało lękiem i
niepewnością. Bo ona bardzo tego pragnęła! Chciała, by byli sobie bliscy zarówno pod
względem duchowym, jak i cielesnym, i Bóg nie musi przez cały czas im towarzyszyć.
Że też mogę tak myśleć...! Ruth przyłożyła list do warg. Szczerze i głęboko wierzyła w
Boga, kiedy jednak czytała listy od Samuela, zastanawiała się, czy oni oboje rozmawiają o
tym samym Bogu. Zdaniem Ruth Bóg miał wzbogacić ich wzajemne życie. Mieli dzielić ze
sobą głęboką, wspólną wiarę w Niego, a Samuel jednak sprawiał, że zaczynała wątpić, czy on
tak samo to sobie wyobraża.
Jeśli Samuel jej nie kocha, to przecież by jej nie pragnął? Zastanawiała się dalej. I nie
pozbawiłby jej dziewictwa, zwłaszcza że nie mają ślubu. Bo niezależnie od tego, iż Samuel
pisał, że nie zrobili nic złego, Ruth czuła, że niestety właśnie zrobili. Popełnili coś bardzo
złego! Powinni byli czekać! On powinien był czekać! Bo to on jest dorosły, on jest
przedstawicielem Boga, on pozostaje w służbie Pana. To on powinien żyć zgodnie z
dziesięciorgiem przykazań, myślała Ruth. W Dekalogu powiedziano,
wyraźnie: „Nie
cudzołóż!" A oni właśnie to zrobili!
Chociaż ona też tego pragnęła. Oddała mu się w słodkim oszołomieniu. Mimo wszystko
było to coś złego. I za każdym razem Samuel przypomina w listach, że nie wolno o tym z
nikim rozmawiać, to ją jeszcze bardziej upewnia, że on wie, iż popełnili grzech. Coraz
bardziej traciła więc pewność, czy to Samuel jest tym człowiekiem, którego Bóg jej zesłał.
Ale co się stało, to się nie odstanie. Dla niej było czymś oczywistym, że teraz musi wyjść za
niego za mąż, co innego jest nie do pomyślenia, bo przecież już ze sobą byli. Ja też
zgrzeszyłam wobec Boga, myślała Ruth, ja też złamałam jego przykazanie.
Gdyby jednak Samuel pisał do niej tak samo, jak przemawiał do niej w czasie, kiedy
mieszkał w Stornes, z czułością i miłością, na pewno nie miałaby najmniejszych wątpliwości,
że jest właściwym mężczyzną, bo przecież ona go kocha...
A może nie? Może mama miała rację, kiedy powiedziała, że to wszystko między Ruth i
Samuelem dokonało się chyba zbyt szybko?
Ruth westchnęła, położyła list na nocnym stoliku i podciągnęła kołdrę. Czuła się chora, tak
zresztą jak ostatnio zawsze się czuje. Jest jej niedobrze, kręci jej się w głowie, wciąż jest
zmęczona, ponieważ sama siebie nie jest już pewna. Nie wierzy też Samuelowi. Nie jestem
pewna Boga, myślała, składając zimne palce jak do modlitwy. Ale nie była w stanie się
modlić.
Następnego dnia do dworu przyszedł rzeźnik. Środa dwudziestego siódmego listopada była
cichym, mroźnym dniem. Gruba warstwa śniegu pokrywała ziemię, ale mężczyźni oczyścili
ścieżki do obory tak, by rzeźnik nie musiał się szamotać ze zwierzętami w głębokim śniegu.
Ma i tak pełne ręce roboty, nie powinien na dodatek mocować się ze śniegiem.
Podwórze rozbrzmiewało rykiem, beczeniem i innymi głosami przestraszonych zwierząt.
- Jak ja tego nienawidzę - powiedziała Ruth ze złością, zasłaniając rękami oczy. - To
dręczenie zwierząt. Te biedne stworzenia...
- Ale to też jest jedzenie - ucięła Mali krótko. - Czymś musimy się żywić.
Ona zresztą też bardzo źle znosiła okres uboju. Tak było zawsze, od najwcześniejszego
dzieciństwa. Najbardziej gorzkie łzy wylewała wtedy, kiedy szczególnie ulubiona krowa
musiała oddać życie. Tak samo cierpiała, kiedy wiązano wielkie, rozpaczliwie kwiczące
świnie.
Z latami jednak przywykła, chociaż zawsze był to bardzo przykry okres.
W młodości musiała pracować razem z matką i siostrą. Stały nad miednicą i zbierały krew,
tryskającą z rozciętej szyi zwierzęcia w miejscu, gdzie rzeźnik wbił nóż. Kiedy została
gospodynią w dużym dworze, nie musiała już tego robić. Wysyłała natomiast Ane i Ingeborg.
Ani Ruth, ani Dorbet nie chciały brać w tej pracy udziału, a ona ich nie zmuszała.
Kiedy wniesiono miski z dymiącą krwią, Mali usiadła przy jednej, by mieszać stygnący
płyn. Ane wzięła większą z miednic, Ingeborg wnosiła do domu sztuki mięsa, w miarę jak
rzeźnik rozbierał tusze. Dorbet zajęta była krajaniem słoniny, Ruth zaś dzieliła na drobniejsze
części duże kawałki mięsa, zdejmowała z nich tłuszcz, odkładała na kupki, oddzielnie mięso
do gotowania, oddzielnie szynki i boczki, oddzielnie to, co Ane zmieli, a potem zrobi z tego
kiełbasy. Najpierw jednak trzeba oczyścić w wielkiej balii całe metry jelit. Na razie kiszki
moczą się w krwistej, mętnej wodzie niczym długie węże. Mali nawet nie spoglądała w tamtą
stronę, pozostałe kobiety też nie. To nie był piękny widok.
W kuchni robiło się coraz bardziej gorąco. Woń ciepłej krwi i świeżego mięsa sprawiała,
że powietrze było duszne i dławiące. Mali się nad tym nie zastanawiała, dopóki Dorbet nie
otworzyła okna. Uczestniczyła w obróbce mięsa od tylu lat, że nie dręczyło jej to w
szczególnie przykry sposób.
- Będzie za zimno - upomniała, spoglądając na Dorbet, która wysunęła głowę przez lufcik
i wdychała łapczywie mroźne, zimowe powietrze.
- Podusimy się tu wszystkie, jeśli nie wpuścimy trochę świeżego powietrza
odpowiedziała Dorbet. - Zaraz zamknę.
Mali już się nie odezwała. Pracowała pospiesznie, drgnęła dopiero, kiedy Ruth
nieoczekiwanie runęła z hałasem jak długa na podłogę.
Przez zdającą się nie mieć końca chwilę wszystkie kobiety stały jak zamurowane i gapiły
się na nieruchomą postać na podłodze. W końcu Mali rzuciła, co miała w rękach, otarła dłonie
o fartuch i opadła na kolana obok córki.
- Boże drogi, co się stało? - zawołała Ingeborg przerażona, nie mogąc się ruszyć, nie była
w stanie nawet odłożyć długiego jelita, które trzymała w rękach.
Ane przybiegła ze szmatką, umoczyła ją w zimnej wodzie i podeszła do Mali. Mali
delikatnie ocierała szarobladą twarz Ruth. Bardzo się bała. Od dawna widziałam, że Ruth nie
jest całkiem zdrowa, myślała. Robiła się coraz szczuplejsza, blada i coraz bardziej zamknięta
w sobie. Już dawno powinno się wezwać doktora! Nikt jednak o tym nie pomyślał, nie biega
się do doktora z byle powodu, a raz, kiedy Mali wspomniała, że Ruth powinna do niego pójść,
córka zbyła to prychnięciem. Nie jestem chora, odparła z mrocznym wzrokiem. I Mali
przyjęła to za dobrą monetę. Wszystko składała na karb tego, że córka tęskni za Samuelem.
Że nosi w sobie tę tęsknotę i czeka na listy, które przychodzą tak rzadko. Teraz musiała
przyznać, że Ruth dolega coś poważniejszego, i poczuła, że strach ściskają za gardło.
- Tu chyba jest za gorąco, i ten odór - powiedziała Ane spokojnie.
- Ale przedtem Ruth to znosiła - szepnęła Mali.
- Ona od dłuższego czasu nie wyglądała mi na zdrową - oznajmiła Ingeborg, która zdążyła
się już trochę opanować. - Może jej coś dolega.
Mali nie odpowiadała. Położyła głowę Ruth na swoich kolanach i głaskała ją po twarzy.
Twarz była zimna i mokra.
- Wyciśnij jeszcze raz tę szmatkę - poprosiła Ane, podając jej myjkę, ale nie odrywała
oczu od twarzy córki.
Kiedy chłodna myjka znowu znalazła się na czole Ruth, ta poruszyła się, po chwili
otworzyła oczy i rozglądała się przestraszona.
- Co z tobą? - spytała Mali, odgarniając spocone włosy z czoła córki. - Jesteś chora?
Zemdlałaś i z hałasem upadłaś na podłogę.
Ruth usiadła, przeraźliwie blada i zgarbiona.
- Zrobiło mi się niedobrze od tej krwi - powiedziała. -Wydaje mi się, że muszę wyjść na
dwór. Chyba będę wymiotować.
Mali pomogła jej wstać.
- Nie zostawiajcie tak tej krwi - rzuciła przez ramię. - Wszystko inne może czekać, ale nie
krew. Ane, zadbaj, żeby...
Ane skinęła głową i Mali wyszła z Ruth na dwór. Nawet nie zdążyły dojść do narożnika
domu, kiedy Ruth zgięła się wpół i zwymiotowała. Trwało to dość długo, bo najwyraźniej
miała pusty żołądek, po chwili rozdygotana upadła na kolana w śnieg. Pot perlił się jej na
czole.
- Nie możesz tak tu klęczeć - powiedziała Mali, ciągnąc ją do góry. - Chyba jesteś bardzo
chora. Chodź, położymy cię do łóżka.
Podtrzymywała Ruth podczas wejścia na schody, pomogła jej się położyć. Zdjęła jej buty z
nóg, porozpinała guziki przy spódnicy i bluzce. Potem przyniosła szklankę wody i wiadro, tak
by Ruth mogła przepłukać usta.
Przez chwilę siedziała na krawędzi łóżka i patrzyła na leżącą, pozbawioną życia córkę. Po
chwili wyciągnęła rękę i pogłaskała ją po twarzy.
- Musimy posłać po doktora, Ruth - powiedziała cicho. - Ty nie jesteś zdrowa.
- Ja po prostu nie zniosłam tego zapachu... Zdjął ją gwałtowny dreszcz.
- Ale tobie od dawna coś jest - upierała się Mali. - Strasznie wychudłaś. Naprawdę nie
przypominasz dawnej Ruth. Chcę, żebyś...
- To naprawdę nic - protestowała Ruth. - Pozwól mi tylko tutaj poleżeć w spokoju, to
zaraz mi przejdzie.
Nagle Mali przyszła do głowy straszna myśl. Jakby piorun w nią uderzył. Skuliła się i
poczuła, że strasznie marznie. To niemożliwe! Ruth nie spała z Samuelem! To nie do
pomyślenia. On jest przecież misjonarzem! Kiedy jednak zaczęła się zastanawiać, to musiała
przyznać, że Ruth zdradza wszelkie oznaki wczesnej ciąży. Ona sama też tak to przeżywała,
w dodatku wiele razy. Ale dotychczas nie pomyślała, że to mógłby być powód niedomagań
Ruth, choć przecież trwało to tak długo. Rany boskie, nie Ruth!
Przez chwilę siedziała zupełnie sztywna obok córki. Potem pogłaskała ją delikatnie po
twarzy. Odgarnęła do tyłu wilgotne włosy z jej czoła.
- Ty jesteś w ciąży, Ruth, prawda?
Słowa zawisły w cichym pokoju. Ruth wolno otworzyła oczy i popatrzyła na matkę.
Wyglądało, jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale z jej gardła żaden dźwięk się nie
wydobył. Zamiast tego oczy dziewczyny otwierały się coraz szerzej w strasznym przerażeniu.
- Nie - wyszeptała ochryple, chwytając rękę matki i ściskając ją tak, jakby zaczynała
tonąć. - O, nie, nie, nie!
Mali nie mówiła nic. Ruth podniosła rękę i przesłoniła nią oczy. Wielkie łzy spływały jej
po policzkach.
- Dobry Boże, pomóż mi - szlochała zrozpaczona.
Ale potem jakby zrozumiała, że z tamtej strony być może pomoc nigdy nie nadejdzie. I
znowu rozpaczliwie chwyciła się matki.
- Pomóż mi, mamo! Pomóż mi!
Mali czuła, że rozrasta się w niej straszna bezradność. Przez chwilę miała wrażenie, jakby
siedziała przy łóżku konającej. Czy to prawda, czy Ruth naprawdę ściągnęła na siebie takie
nieszczęście? Czy misjonarz Samuel Langmo uwiódł tę niewinną, naiwną i bogobojną córkę
jej i Havarda? Jeśli tak, to jest większym draniem, niż przedtem myślała. Życie z nim może
się okazać piekłem.
- Czy ty byłaś razem z... chciałam zapytać, czy ty spałaś z misjonarzem...?
Mdły rumieniec pojawił się na bladej twarzy Ruth. Odwróciła wzrok.
- Tak - wyszeptała w końcu ledwo dosłyszalnie. - Samuel powiedział, że my... że my
jesteśmy sobie poślubieni w obliczu Boga i że to nie będzie... - przerwała przerażona. - Ja nie
powinnam była tego mówić - szlochała Ruth. - Obiecałam, że nikomu nie powiem. Samuel
mówi, że wy tego nie zrozumiecie.
No tutaj to rzeczywiście ma rację, pomyślała Mali z wściekłością. Ten nędznik zbałamucił
Ruth pięknymi słówkami, udawał pobożnego, wszystko po to, by ją dostać! A Ruth mu
naturalnie uwierzyła.
„Strzeż Ruth!"
Słowa starego Brattvaga dźwięczały w głowie Mali. A więc on to miał na myśli!
„Pilnuj jej przed czarną owcą", powiedział.
Ale teraz jest za późno.
ROZDZIAŁ 10.
Mali długo siedziała przy łóżku Ruth. Nie mówiły zbyt wiele. Ruth niemal przez cały czas
płakała. Był to bolesny, pełen rozpaczy płacz, który rozdzierał serce Mali i napełniał ją taką
złością, że ręce miała zdrętwiałe i lodowato zimne, a serce waliło w piersiach jak młotem.
Gdyby ów świętoszkowaty Samuel Langmo znalazł się w zasięgu mojego wzroku, byłoby z
nim naprawdę marnie, myślała, czując, jak kwasy żołądkowe palą ją w gardle. Zabiłabym go
gołymi rękami! Ale jak... jak do tego doszło?
Mali szukała słów, które by jeszcze bardziej nie raniły Ruth. Oczywiście córka ściągnęła
na siebie nieszczęście, matka jednak cierpiała wraz z nią i szczerze jej żałowała. Wiedziała, że
Ruth strasznie to wszystko przeżywa. Dla niej bowiem oddanie się mężczyźnie to było coś
świętego. Coś, o czym nigdy nie mówiła. Dlatego tak trudno było Mali zrozumieć, jakim
sposobem Ruth, zwłaszcza ona, popadła w taką rozpaczliwą sytuację.
- Przecież on jest misjonarzem, Ruth - powiedziała Mali ostrożnie.
Ruth odsunęła kołdrę i patrzyła na matkę zapuchniętymi oczyma, ledwo widocznymi w
zapłakanej twarzy.
- On powiedział, że to nie jest grzech - szlochała boleśnie. - Że będziemy żyć razem, my
oboje, i skoro to sobie obiecaliśmy, to zostaliśmy poślubieni w obliczu Boga. I ja...
Wydawało się, że nagle ogarnęły ją straszne wyrzuty sumienia z powodu tego, co
powiedziała.
- Ale ja też chciałam, ja też - szeptała udręczona. - On mnie przecież nie wziął gwałtem,
tego możesz być pewna - dodała cicho. - Ale to i tak był błąd. Teraz pójdę do piekła!
Złamałam przykazanie Boże, rozczarowałam ciebie i tatę, ściągnęłam wstyd na rodzinę i
dwór.
Znowu wybuchnęła płaczem, gwałtownym, nieutulonym.
- Bóg taki nie jest, Ruth - zapewniła Mali spokojnie. - Przecież dobrze o tym wiesz. Bóg
potrafi wybaczyć wszystko i wszystkim - dodała, chociaż sama w to tak do końca nie
wierzyła. W każdym razie nie teraz. - I my ciebie kochamy, Ruth. Mimo wszystko. Powinnaś
o tym wiedzieć. Muszę porozmawiać z twoim ojcem, chyba to rozumiesz - rzekła po chwili. -
Pójdę teraz na dół i zajmę się mięsem, a ty leż tu sobie spokojnie. A potem, po południu tata
do ciebie przyjdzie.
- Nie odchodź ode mnie! Ruth uczepiła się desperacko matki.
- Ale ja muszę, Ruth. Nie możemy dopuścić, żeby wszyscy domownicy się dowiedzieli, o
co chodzi, przynajmniej nie dzisiaj - dodała cierpko.
Przecież i tak wkrótce wszyscy się dowiedzą, zarówno d mównicy, jak i mieszkańcy wsi,
myślała, czując cierpki smak w ustach. Tego się długo ukryć nie da. Trzeba wszystko to jakoś
załatwić, zanim każdy będzie mógł zobaczyć, na co się zanosi. Może uda się uciszyć ludzkie
gadanie i zmniejszyć trochę skandal. Zresztą na pewno się nie uda, kiedy wyjdzie na jaw, sam
misjonarz się potknął, wybuchnie skandal i gadanie, żeby nie wiem co. Nasz dobry Samuel
Langmo będzie miał problem z wiarygodnością, myślała Mali nie bez satysfakcji. Niełatwo
mu będzie upominać zwyczajnych ludzi po czymś takim. I Mali życzyła mu tego z całego
serca, choć wyglądało na to, że ten człowiek będzie jej zięciem!
Mali posiedziała jeszcze na łóżku, dopóki Ruth nie zapadł w niespokojny sen ze
zmęczenia. Wtedy zeszła na dół.
- No i co z nią? - spytała Ane, spoglądając w górę, gdy tylko Mali weszła do kuchni.
- Jakoś to się ułoży, tylko Ruth musi porządnie wypocząć - powiedziała Mali, nie patrząc
jej w oczy, po czym wróciła do swojej pracy przy kuchennym stole. - A jak nie będzie lepiej,
to wezwiemy doktora. Myślę jednak, że to przejdzie samo z siebie - dodała.
Oceniła, co zostało zrobione, kiedy ona była z Ruth na górze. Krew została uratowana, a to
najważniejsze. Żadna szkoda zresztą się nie stała pod jej nieobecność. Zaczęła więc dzielić
mięso, nie mówiąc nic więcej.
- Moim zdaniem ona wyglądała, jakby...
Dorbet najwyraźniej nie otrząsnęła się jeszcze z wrażenia i Mali bała się, że powie coś, co
okaże się bliskie prawdy. Wolała więc sama jej przerwać.
- Skończmy już z tym, Dorbet. Rób, co masz robić. Ruth jutro znowu stanie na nogi,
naprawdę nic jej nie jest.
Dorbet wydęła wargi obrażona. Ręce jej się świeciły od tłuszczu, nagle pierścionek zsunął
się jej z palca i potoczył po podłodze.
Ingeborg pochyliła się szybko i podniosła klejnot.
- Nie powinnaś gubić swojego zaręczynowego pierścionka - rzekła nieco pogardliwie,
wyciągając rękę w stronę Dorbet.
Mali spojrzała na nią pospiesznie. Zdziwiło ją, że parobcy nie skomentowali całej sprawy,
choć Mali była pewna, że i Ane, i Ingeborg opowiedziały swoim mężom o pierścionku. Ci
jednak nie powiedzieli ani słowa. Mężczyźni nie są tacy ciekawscy jak kobiety, pomyślała
Mali. To z pewnością dlatego.
Ona opowiedziała Havardowi wieczorem tego samego dnia, kiedy odkryła pierścionek, ale
on odniósł się do całej sprawy i lekceważeniem.
- Skoro to nie jest pierścionek zaręczynowy, to chyba nie ma większego znaczenia niż ta
broszka, którą dostała przedtem - skwitował cale wydarzenie.
- Ale pierścionek to zawsze pierścionek - upierała się Mali.
- Nie zastanawiaj się nad tym tyle - rzekł Havard, obejmując żonę. - Przecież chyba oboje
tego chcieliśmy, żeby z naszej Dorbet i Oli Granvolda była para. Więc skoro on dał jej
pierścionek...
- Ale ona jest za młoda, Havardzie - mówiła Mali z przejęciem.
- To prawda, jest, ale ani się jeszcze nie zaręczyła, ani tym bardziej nie wychodzi za mąż -
odpowiedział spokojnie. - Wszystko się ułoży, Mali. Nie powinnaś się jak zawsze martwić na
zapas. Zresztą to mogłoby rozwiązać mnóstwo problemów, za parę lat - dodał pospiesznie,
widząc jej spojrzenie.
Gdyby to rzeczywiście było tak dobrze, myślała Mali z twarzą przytuloną do grubej
koszuli Havarda. Ona bała się jednak, że w końcu Dorbet znudzi się Olą. To by bardzo
popsuło stosunki między Stornes i Granvold, a tego to już naprawdę nie potrzebujemy,
myślała Mali zmęczona. Dorbet zarumieniła się i wzięła pierścionek bez słowa.
- To nie jest pierścionek zaręczynowy, to pierścionek od przyjaciela, dobrze o tym wiesz,
Ingeborg - powiedziała Mali spokojnie. - Dziewczyna nie jest zaręczona, chciałabym to
podkreślić jeszcze raz. Myślałam, że powiedziałam to już wyraźnie, ale ty widocznie nie
zrozumiałaś.
- Pierścionek od przyjaciela - Ingeborg wpatrywała się w Dorbet. - Tak, Ola Granvold
musi być bardzo szczodry, skoro daje coś takiego na potwierdzenie przyjaźni. Niezależnie od
tego, że jest... najlepszym przyjacielem? - dodała, wpijając pytające spojrzenie w Dorbet. -
Ale taki złoty pierścionek...
- Pierścionek od przyjaciela - powtórzyła Mali, patrząc Ingeborg w oczy. - I nie będziemy
więcej o tym rozmawiać.
Ingeborg umilkła, Mali widziała jednak, że ona i Ane wymieniły znaczące spojrzenia, i
poczuła się źle. To, co wie Ingeborg, wiedzą wszyscy. Więc jeśli się to jeszcze dotychczas nie
stało, to wkrótce cała wieś będzie się trzęsła od plotek na temat Dorbet i Oli. I to w sytuacji,
kiedy z pewnością wkrótce ludzie będą mieli jeszcze jeden i jeszcze bardziej pobudzający do
gadania temat. Kiedy wyjdzie na jaw sprawa Ruth i misjonarza!
Przed podwieczorkiem, Mali zaprowadziła Havarda do pustego, zimnego domu teściów.
- Co się dzieje, na Boga? - spytał, przyglądając się żonie. - Zapraszasz mnie tutaj, jakby...
- Chodzi o Ruth - przerwała mu Mali pospiesznie. - Ruth dzisiaj przed południem
zemdlała w kuchni, a teraz leży u siebie na górze.
- Dzwoniłaś po doktora? - spytał Havard, patrząc na żonę. - Dziewczynie coś dolega od
dawna. Teraz trzeba koniecznie sprawdzić, co jej jest.
- Ruth jest w ciąży - oznajmiła Mali cicho.
Przez chwilę Havard stał i patrzył na nią, niczego nie rozumiejąc. Pachnie potem,
nawozem i koniem, pomyślała Mali bez związku. Przyciągnęła go tutaj za sobą, zanim zdążył
się umyć i przebrać po pracy w lesie. Po podwieczorku mieli tam już nie wracać. Zresztą o tej
porze roku wcześnie robi się ciemno.
- W ciąży? Ruth?
Havard wytrzeszczał oczy i gapił się na Mali. Powoli na jego twarzy pojawiał się
rumieniec, oczy mu pociemniały.
- Czy ktoś ją zgwałcił?
- I tak, i nie - odparła Mali. - Nikt gwałtem jej nie wziął, jeśli o to ci chodzi. Nie, tylko
misjonarz Samuel Langmo tak jej zawrócił w głowie, że za pomocą tych swoich pobożnych
słówek zaciągnął ją do łóżka.
Havard zacisnął pięści. Mięśnie na twarzy wyraźnie się napinały.
- Ten misjonarz...
- Tak, misjonarz najwyraźniej uwiódł młodą dziewczynę z dobrego domu, nagadał jej
jakichś historii, że nie ma nic złego w tym, że ze sobą śpią, skoro i tak mają się pobrać.
Powiedział jej też, że traktuje to jako zaślubiny w obliczu Boga. W każdym razie Ruth tyle mi
właśnie powiedziała - dodała Mali.
- O jasna cholera! - syknął Havard. - Zabiję tego drania! Ja mu...
- Ale od tego nie będzie lepiej - rzekła Mali sucho. - Powinniśmy się raczej zastanowić,
jak zmniejszyć skandal, który z pewnością wybuchnie. A to oznacza, że jak najszybciej
powinniśmy zacząć przygotowywać się do wesela.
- Ruth nie może wyjść za mąż za tego... za tego diabła! - krzyczał Havard wściekły. - To
jest zarozumiały kłamca i oszust, który zrobi jej jeszcze większą krzywdę. Tyle z pewnością
rozumiesz. Nie, to niech już lepiej Ruth żyje sama z dzieckiem. Przecież my jej pomożemy, i
ty, i ja. Niech ten drań nie waży mi się tutaj...
- Ale Ruth chce za niego wyjść, czy już zapomniałeś? - spytała Mali. - Przecież od dawna
chodzi po domu jak nieprzytomna. Żyje tylko listami, które on od czasu do czasu przysyła.
Przecież o tym wszystkim wiesz, Havardzie!
- Ale kiedy Ruth zrozumie, co to za człowiek? Muszę natychmiast z nią porozmawiać.
- Porozmawiamy z nią razem - powiedziała Mali, stając mu na drodze, kiedy chciał
wybiec z domu. - I musisz się zastanowić nad tym, co mówisz, Havardzie. Ja wiem, że ty
pragniesz tylko dobra Ruth, ale co właściwie jest tym dobrem, kiedy znalazła się w takiej
sytuacji? Skoro Ruth chce wyjść za mąż za; Langmo, to my nie powinniśmy...
- Ech, powinniśmy! - syknął Havard. - Dziewczyna nie wie, co robi, nie rozumie, co jest
dla niej odpowiednie. Ona jest sama za dobra i nie dociera do niej, że ktoś może być taki
podstępny jak ten Langmo. Że może wykorzystywać samego Boga do tego, by uwieść młodą
dziewczynę. To haniebne, że ja...
Dyszał ciężko.
- Jak myślisz, ilu dziewczynom on zdążył zrobić dziecko? - dodał ochryple.
Mali spojrzała na niego przerażona. To akurat nie przyszło jej do głowy, że misjonarz
mógł oszukać inne dziewczyny tak samo jak Ruth. To dlatego pewnie Samuel Langmo
dotychczas się nie ożenił, bo najlepiej jest mu tak właśnie. Jest wolny i robi sobie, co chce.
Nie, myślała Mali, to nie może być prawda. Nie lubiła go, nie mogła jednak myśleć o nim
aż tak źle. Być może ten człowiek naprawdę szczerze Ruth kocha. Ale chociaż Mali chętnie
by w to wierzyła, przede wszystkim ze względu na Ruth, to jakoś nie mogła się przemóc. Już
wtedy, kiedy Samuel Langmo mieszkał w Stornes, przyszło jej do głowy, że ten człowiek nie
potrafi kochać nikogo innego prócz siebie. I nie zmieniła tej oceny. W każdym razie nie teraz.
Być może Ruth powie nam coś, o czym nie wiemy, myślała. W głębi duszy jednak w to nie
wierzyła.
- I wcale nie wiem, czy się nie okaże, że ten drań ma już gdzieś żonę! - przerwał Havard
jej myśli. - To przecież dziwne, że chłop po czterdziestce, w jego sytuacji, dotychczas nie
znalazł sobie żony. Zastanawiałem się nad tym, kiedy u nas mieszkał, miałem wrażenie, że
coś się nie zgadza...
- O rany boskie! - jęknęła Mali. - Chyba aż tak źle nie może być. Przecież nie odważyłby
się uwieść Ruth w takiej sytuacji, Havardzie! Nigdy. Przecież stanąłby za coś takiego przed
sądem, on sam musi o tym wiedzieć. To nie jest jakaś służąca, której zrobił dziecko, to panna
ze Stornes.
- O, chyba nie planował, że z tego będzie dziecko - powiedział Havard ostro. Przez chwilę
stali jeszcze w mrocznym, lodowato zimnym pomieszczeniu, trzymając się za ręce.
- Musimy pomóc Ruth, Havardzie - wyszeptała Mali. - Ona płacze i płacze. Jest
przekonana, że pójdzie do piekła, bo złamała boskie przykazanie.
- To nie ona powinna iść do piekła - warknął Havard. - Jeśli istnieje jakieś piekło, to ja
tam osobiście wyekspediuję tego misjonarza. I nie będę w tym celu potrzebował pomocy
Pana Boga, o nie!
Mali wolno i uspokajająco głaskała go po plecach. Rozumiała go bardzo dobrze, choć
mówił nierozsądnie. Havard kocha Ruth. Jest jego pierworodnym dzieckiem i zawsze miała
dla niego wyjątkowe znaczenie. W oczach Havarda dla człowieka, który ściągnął na nią
nieszczęście, nie ma wybaczenia. Nie posiadał się z żalu i dzikiego gniewu w imieniu córki,
Mali znakomicie to rozumiała. Na moment ucieszyła się, że Samuela Langmo nie ma akurat
teraz w Stornes. Trudno powiedzieć, co Havard by mu zrobił.
- Musisz się teraz umyć i przebrać - powiedziała cicho. - Po podwieczorku pójdziemy
razem do Ruth. Postaraj się jednak teraz nad sobą zapanować, bądź spokojny przy stole -
dodała i pogłaskała go po policzku. - Nikt jeszcze o niczym nie wie. Musimy najpierw ustalić,
co robić, dopiero potem domownicy dowiedzą się, co się stało.
Na moment Havard przytulił ją do siebie tak mocno, że aż ją zabolało. Mali czuła, jak
bardzo jest napięty, przytuliła twarz do jego policzka i stwierdziła, że Havard płacze. Bardzo
by chciała oszczędzić mu tego cierpienia. I jemu, i Ruth, pomyślała. Żadne z nich na to nie
zasługuje. Ale nawet dobrzy ludzie dostają nie tylko to, na co zasłużyli. Mali już dawno
przestała się zastanawiać, jakimi to regułami kieruje się Pan Bóg.
Pokój na strychu pogrążony był w mroku, kiedy Havard i Mali cicho zamknęli za sobą
drzwi. Na łóżku majaczyła skulona postać Ruth niczym tłumoczek okryty kołdrą.
- Ruth, chcieliśmy teraz z tobą porozmawiać - powiedziała Mali cicho i położyła dłoń na
głowie córki. - Tata jest ze mną.
Minęło sporo czasu, zanim Ruth zareagowała, Mali wiedziała jednak, że córka nie śpi.
Słyszała jej oddech. Przysunęła krzesło i poleciła Havardowi usiąść. Sama przysiadła na
brzegu łóżka.
- Jesteście na mnie źli - wyszeptała Ruth ostrym głosem i spoglądała na nich spod kołdry
czerwonymi oczyma, potargana i zapłakana. - I macie wszelkie powody - dodała żałośnie.
-Na nic się zda prosić was o wybaczenie...
- Nie, wcale nie jesteśmy na ciebie źli - powiedział Havard ochrypłym głosem i ujął
wychudłą dłoń córki. - Ale ja bardzo bym chciał wiedzieć, co się stało. Jak coś takiego mogło
ci się przytrafić?
- Już powiedziałam mamie - odparła Ruth cicho. - Ja wiem, że to był błąd ale... ale to nie
jest tylko wina Samuela, ojcze... ja... ja tego chciałam, ja także. To on chciał oczywiście
pierwszy, ale ja byłam... nie, ja jestem pewna, że to jego Bóg mi przeznaczył. I kiedy
powiedział, że...
- Musiał chyba nagadać ci bardzo dużo - przerwał Havard ostrym głosem i Mali położyła
mu dłoń na kolanie, by go uspokoić. - Ten człowiek jest misjonarzem - mówił dalej Havard.
-On jest w służbie Pana, ma przekazywać ludziom słowa i przykazania boskie. I oto... oto sam
je łamie.
Ruth pospiesznie otarła twarz.
- On mówił, że jesteśmy sobie poślubieni w obliczu Boga - wybąkała. - Że jeśli dwoje
ludzi obiecało kochać się nawzajem do końca życia, to nie jest grzechem, jeśli...
Havard prychnął.
- Każdy sposób jest dobry dla faceta, który chce zdobyć dziewczynę - powiedział. - Ale
ten wariant jest dla mnie czymś nowym. Czy ty tego nie dostrzegasz, Ruth, że to zwyczajne
głupstwo? Czegoś takiego nie ma w Biblii, w każdym razie ja nic o tym nie wiem. Byłoby
uczciwiej, gdyby ci po prostu wyznał prawdę, że zwyczajnie ciebie pragnie. A wtedy ty byś
mu odpowiedziała, że nie, bo byś wiedziała, że to byłby grzech. Kiedy jednak on, misjonarz i
dorosły mężczyzna, zaczyna wygadywać różne rzeczy o Bogu...
- Teraz ja też wiem - powiedziała Ruth ze smutkiem. - Ja wiem, że to był błąd.
- I co o tym myślisz? - spytała Mali i odgarnęła jej rozczochrane włosy z twarzy.
- Że... że powinnam błagać Boga o wybaczenie każdego dnia, do końca życia - wyszeptała
Ruth. - Będę bardzo dobrą żoną dla Samuela, będę mu pomagać i wspierać go w jego pracy.
Będę kochać moje dziecko ponad wszystko. Będę go uczyć o Bogu i dam mu dobre,
chrześcijańskie wychowanie. Ja będę...
- A co twoim zdaniem powinien robić misjonarz? - spytał Havard lodowatym tonem. - On
też przecież brał w tym udział.
Ruth zarumieniła się i patrzyła na ojca zakłopotana.
- Nie, Samuel... my przecież się pobierzemy - zaczęła wolno. - Tylko że on nie może
przyjechać przed latem...
- Kiedy ja z nim jutro porozmawiam, to będzie mógł przyjechać natychmiast - oznajmił
Havard ponuro. - Ale nie to jest najważniejsze. Teraz najważniejsze jest to, czy ty
rzeczywiście go chcesz, Ruth. Bo jeśli nie jesteś pewna...
Potarł dłonią twarz.
- Będzie mnóstwo ludzkiego gadania, to oczywiście rozumiesz - mówił dalej. - Ale niech
tam, ludzie będą gadać i tak, czy wyjdziesz za niego za mąż, czy nie. Najważniejsze, żebyś
zrobiła to, co uważasz za właściwe. I to, czego pragniesz. I mama, i ja będziemy ci pomagać
zawsze, gdybyś się zdecydowała zostać sama z...
- Ale przecież ja nie mogę, ojcze - protestowała Ruth, patrząc na niego oczyma pełnymi
łez. - Przecież ja muszę wyjść za mąż. Zgrzeszyłam, teraz muszę zrobić wszystko, co w mojej
mocy, by naprawić to wobec Boga.
Nagle jakby sama usłyszała to, co mówi. Że chce wyjść za mąż jedynie z obowiązku, tylko
po to, by uzyskać przebaczenie od Boga. Wyprostowała się i popatrzyła na rodziców.
- Ja przecież chcę wyjść za mąż za Samuela - oznajmiła cicho. - Obiecaliśmy sobie
nawzajem, że będziemy razem do końca życia. Ja go kocham, tato.
- Naprawdę? - spytała Mali wolno. - A jak dobrze ty go znasz? Spędziliście ze sobą tylko
dwa krótkie tygodnie, a ty już jesteś pewna, że chciałabyś spędzić z nim resztę życia?
- Tak - odparła Ruth, ale kiedy wypowiadała te słowa, nie patrzyła na rodziców,
wpatrywała się w swoje ręce.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Na dworze zapadły już ciemności. Blady sierp
księżyca wisiał nad górami po drugiej stronie fiordu.
- No to możemy poinformować o tym Samuela - rzekła Mali, wstając. - Ja zadzwonię -
dodała, kładąc rękę na ramieniu Havarda.
- W takim razie jeszcze nie zdążysz odłożyć słuchawki, a już cała wieś będzie wiedziała,
na co się zanosi - westchnął Havard ponuro. - Astrid z centrali już się wszystkim zajmie.
- Pomyślałam i o tym - odparła Mali. - Będę tak rozmawiać, by Astrid nie zorientowała
się, o co chodzi. Powiem tylko Samuelowi, żeby zameldował się u nas w niedzielę. Ale masz
rację, nie potrwa długo, a wszyscy się dowiedzą - dodała zdenerwowana.
- To wszystko nie przysłuży się Samuelowi - wykrztusiła nagle Ruth, zasłaniając kołdrą
usta. - To, że jestem w ciąży, chciałam powiedzieć. On jest przecież... Boże drogi, on... on...
Patrzyła na nich wielkimi, przerażonymi oczyma.
- Może się zdarzyć, że będzie na mnie strasznie zły - powiedziała z lękiem.
Z gardła Havarda wyrwał się dziwny dźwięk. Jakby mieszanina śmiechu i szlochu.
- Tak jest, nie będzie łatwo naszemu misjonarzowi wytłumaczyć się ze wszystkiego -
rzekł surowo. - Może zresztą nie wszyscy jego słuchacze tak mu ufają jak ty. I to właśnie
dlatego twoja mama chce jak najszybciej z nim porozmawiać. .
- Tak, bo chyba jesteś dopiero w drugim miesiącu - powiedziała Mali.
- To się zdarzyło tylko raz - wyszeptała Ruth. - Tego ostatniego wieczora, który on tutaj
spędził.
- Wesele musimy urządzić w okresie między świętami a Nowym Rokiem, tak, to nie
będzie jakieś wielkie wesele, chyba to rozumiesz, Ruth, ale wtedy jeszcze nikt się nie
domyśli, że... że jesteś w ciąży - dodała Mali. - Zakładam, że Samuel też będzie chciał, żeby
odbyło się to jak najszybciej. Bo wtedy on również uniknie największego skandalu. Wiele
dzieci rodzi się trochę za wcześnie.
- Czy miałabym kłamać, że...
- Spytaj Samuela, co on sądzi na temat tego, czy powinnaś - rzekł Havard surowo. -
Jestem pewien, że każe ci kłamać. Bo przecież musi ratować własną skórę wobec
zwierzchności - dodał. - Z pewnością nie będą patrzeć łaskawym wzrokiem na misjonarza,
który...
- O Boże, co ja narobiłam? - wyszeptała Ruth zrozpaczona. - Nigdy bym nie pomyślała,
że...
- Ale tak to właśnie bywa - westchnęła Mali. Poszła do umywalki, nalała wody do
miednicy, otworzyła szafę i wyjęła z niej czystą codzienną suknię.
- Mięso i krew zostały już usunięte. Powinnaś się teraz umyć i włożyć czyste ubranie. I
nikomu nic nie mówić - dodała. - Poczekamy do niedzieli.
- Nie wiem, czy sobie z tym poradzę, mamo - wyznała Ruth, patrząc na matkę błagalnym
wzrokiem.
- Teraz już za późno o tym myśleć, Ruth - odparła Mali. - Teraz powinnaś wyprostować
plecy i przyjąć, co życie przyniesie. Ono nie zawsze jest proste. Większość ludzi odkrywa to
prędzej czy później - westchnęła. - Ale gdybyś nie chciała wychodzić za mąż... gdybyś nie
była całkiem pewna, że to z Samuelem chcesz spędzić resztę życia, to po prostu powiedz. Bo
tak jak tata mówił, będziemy ci pomagać oboje, gdybyś miała zostać sama z dzieckiem.
Przeżyjemy to nieszczęście. Najważniejsze dla nas jest to, żebyś była szczęśliwa z...
- Ależ ja jestem - odparła Ruth pospiesznie. - Ja naprawdę chcę wyjść za mąż za Samuela.
- No to się teraz ubierz - powiedziała Mali, ujmując Havarda za rękę. - A ja idę
telefonować do Berkak.
Drzwi zamknęły się za nimi cicho.
Ruth dała Mali kopertę z adresem Samuela na odwrocie. Mali poprosiła Havarda, by
poszedł do izby i nie pozwolił, żeby ktoś kręcił się w sieni, kiedy ona będzie rozmawiać.
- A czy nie powinniśmy jeszcze zaczekać? - spytał Havard niepewnie. - Może Ruth zmieni
zdanie, kiedy prześpi noc. Obawiam się, że to małżeństwo będzie dla niej piekłem.
- Ale ona jest dorosła - odparła Mali, patrząc na męża. - Powinna móc dokonać
samodzielnego wyboru. Żyć swoim życiem. My nie możemy żyć za nią.
Havard pochylił głowę i przytaknął. Potem wszedł do izby.
Minęło trochę czasu, zanim Samuel Langmo podszedł do telefonu. W końcu jednak
podniósł słuchawkę, lekko zdyszany. Ktoś go widocznie zawołał z odległego miejsca, myślała
Mali.
- Tu misjonarz Samuel Langmo - odezwał się oficjalnie.
- A tu mówi Mali Stornes - powiedziała Mali, dobrze wiedząc, że Astrid nadstawia uszu.
Na moment po tamtej stronie zaległa cisza. Po chwili misjonarz chrząknął.
- Mali Stornes - powtórzył.
Widać było, że się stara, by jego głos był ciepły i łagodny, Mali jednak zauważyła, że to
dla niego szok. Oddychał tak głośno, że było go słychać.
- A to zaskoczenie, nie spodziewałem się. Mam nadzieję, że nic się nie stało?
- O wszystkim porozmawiamy w niedzielę - oznajmiła Mali krótko. - Chcielibyśmy
widzieć cię u nas w domu w sobotę. I przygotuj się, że zostaniesz na niedzielę - dodała. - Ruth
bardzo się ucieszy. Mieliście sobie zawsze tyle do powiedzenia, kiedy mieszkałeś u nas we
dworze. No cóż, czas płynie - dodała tajemniczo. - Minęły już chyba ze dwa miesiące od tej
pory.
- Owszem, ale...
Głos misjonarza brzmiał niepewnie, on starał się jednak zachować panowanie nad sobą.
- Trudno mi stąd wyjechać - mówił. - Mam spotkania zarówno w sobotę, jak i w
niedzielę...
- Będziesz musiał jakoś to załatwić - stwierdziła Mali. Głos drżał jej ze złości. - Do
soboty.
- To nie o to chodzi, że ja nie chcę - powiedział Langmo, choć było to oczywiste
kłamstwo. Mali słyszała je w jego głosie. - Dużo myślałem o was wszystkich i...
- My też dużo o tobie myśleliśmy - rzekła Mali. - Więc musisz teraz przyjechać. Mam
jeszcze dla ciebie pozdrowienia od Ruth - dodała. - Ona dzisiaj leży w łóżku, nie czuje się
całkiem zdrowa ostatnio, ale to z pewnością przejdzie. To nic groźnego.
Przez dłuższą chwilę słyszała tylko oddech tamtego człowieka. Mali widziała go oczyma
wyobraźni, jak wysila mózg, by znaleźć jakąś wymówkę, że nie może przyjechać. Akurat to
nietrudno zrozumieć, myślała. Nie po tym, co ona mu powiedziała. W końcu chrząknął, raz, a
potem drugi. Kiedy się odezwał, jego głos brzmiał piskliwie.
- Przyjadę.
- Jestem pewna, że przyjedziesz - oznajmiła Mali lodowatym tonem. - Nic innego bym nie
pomyślała.
Nie mówiąc do widzenia, odłożyła po prostu słuchawkę. Oparła się potem o zimną ścianę i
rozpłakała gorzko. Najpierw Sivert, teraz Ruth. Grzech pierworodny dopada członków jej
rodziny jednego po drugim.
ROZDZIAŁ 11.
- Do obiadu dodaj jeszcze jedno nakrycie - poleciła Mali, kiedy Ane sprzątała w sobotę
rano po śniadaniu.
- Ktoś do nas przyjedzie? - spytała Ingeborg zaciekawiona, spoglądając na gospodynię.
- Samuel Langmo wybiera się do nas na sobotę i niedzielę - odparła Mali krótko. - Trzeba
więc przynieść kiełbaski, może też trochę tej kiełbasy, którą zrobiliśmy po uboju, to podamy
do obiadu w niedzielę. Dzisiaj zjemy normalny obiad - dodała.
- Kto ma przyjechać, co powiedziałaś? - spytała Dorbet zaskoczona.
Była zajęta pakowaniem wełny w duże worki. W przyszłym tygodniu miało się odbyć
gręplowanie wełny w Innstad. Mali nie mogła zrozumieć, jak sobie z tym wszystkim dadzą
radę. Trzeba już było zaczynać świąteczne wypieki, a na dodatek czekają ich przygotowania
do wesela zaraz po świętach. Chyba trzeba będzie nie sypiać po nocach, żeby ze wszystkim
zdążyć, myślała.
- Samuel Langmo, chyba dobrze słyszałaś - powtórzyła Mali, nie patrząc na nikogo.
Nie ma sensu przemilczać prawdy, pomyślała. Za parę godzin ten facet stanie w progu.
Lepiej wyjaśnić wszystkie kwestie, zanim przyjdzie, to być może uniknie się wielu przykrych
sytuacji, kiedy pojawi się już w domu.
- Misjonarz! To on przyjeżdża? Rany boskie!
Dorbet przewracała oczami.
- Ruth chyba przeraziła się czekającej ją wizyty - dodała złośliwie. - Tak, tak to się kończy
dla ludzi, którzy, jak on, nie lubią pisać listów. W końcu zostają wezwani. Powinien był o tym
wiedzieć, ten głupek - chichotała bezlitośnie.
- Boże kochany - wyrwało się Ingeborg. - Toż to prawdziwa wielka wizyta. I tak całkiem
nieoczekiwana. Ja myślałam, że ten człowiek siedzi w Berkak. Że nie przyjedzie tu przed...
- Bo tak jest - odparła Mali niecierpliwie. - On mieszka w Berkak, a do nas przyjedzie
tylko na niedzielę. To zwyczajna niedzielna wizyta - dodała. Na moment napotkała badawcze
spojrzenie Ane i odwróciła wzrok. Ane ma swoje podejrzenia, pomyślała. Ona rozumie
więcej niż inni.
- To dlatego Ruth dzisiaj nam nie pomaga z tą przeklętą wełną? - spytała Dorbet. - Siedzi
pewnie na górze i przymierza suknie na przyjęcie misjonarza.
Kichnęła potężnie, bo pył wydobywający się z wełny drażnił jej nos. Otarła go wierzchem
dłoni.
- I po co on właściwie przyjeżdża? - ciągnęła swoje. - Przecież nie będzie tu miał teraz
żadnych spotkań. A pokonywać taką długą drogę z Berkak tylko dla jakiejś niedzielnej
wizyty...
Umilkła nagle, patrzyła na matkę błyszczącymi oczyma. - Już wiem, oni się zaręczą, Ruth i
misjonarz?
Mali poczuła skurcz w żołądku. Dorbet bywa czasami niezwykle przewidująca, pomyślała
wzburzona.
Nie odpowiedziała od razu. Havard i Mali uzgodnili, że muszą powiedzieć domownikom o
weselu. Przecież przygotowania trzeba zacząć zaraz po niedzieli. Chociaż zrobi się skromne
przyjęcie, w każdym razie w porównaniu z tym, co się zwykle urządza, kiedy córka z takiego
dworu jak Stornes wychodzi za mąż, to trzeba czyścić, piec i przygotowywać wszystko na
przyjęcie wielu gości, którzy będą we dworze nocować. Jakieś wesele musi być, choć nie
rozmawiali jeszcze na ten temat z Samuelem Langmo. Zresztą on nie ma wyjścia, musi się
zgodzić i jeszcze cieszyć się, że wszystko za niego przygotują. Ten człowiek ryzykuje, że
utraci i pracę, i pozycję, gdyby rodzina ze Stornes poszła z całą sprawą do jego przełożonych.
A z pewnością tak by zrobili, gdyby chciał się wypierać ojcostwa i wymigać od małżeństwa.
Uzgodnili też, że na razie nie powiedzą innym, iż Ruth jest w ciąży. Ruth też tak wolała.
Jeśli szczęście im dopisze, będzie można ukryć jej stan przez jakiś czas. O ile Ruth się nie
roztyje, być może uda się przekonać ludzi, że dziecko urodziło się trochę za wcześnie, kiedy
już przyjdzie na świat gdzieś w połowie czerwca przyszłego roku. Zresztą może poród opóźni
się z tydzień lub dwa, myślała Mali. To nic nadzwyczajnego, zwłaszcza przy pierwszym
dziecku, że ciąża jest trochę przenoszona.
- Poczekaj tylko, to sama zobaczysz, co się będzie działo - powiedziała Mali i ruszyła ku
drzwiom.
Miała zamiar pójść do spichlerza, odwrócić na drugą stronę świeżo posolone mięso i przy
okazji przynieść więcej mąki.
- Oni pewnie też wezmą ślub - powiedziała Dorbet nagle, znowu wiedziona jakimś
trudnym do wytłumaczenia przeczuciem. - Bo to przecież z tego powodu Ruth runęła na
podłogę jak długa. Ona jest w ciąży, wszystko na to wskazuje.
Mali o mało nie wypuściła miski, którą trzymała w rękach. Znowu poczuła na sobie wzrok
Ane. Zatrzymała się z ręką na klamce i stała tam jeszcze przez chwilę odwrócona plecami do
izby. W głowie wirowały jej gorączkowe myśli. Co powinna powiedzieć? Skoro Dorbet już
wymówiła te słowa, pozostali będą śledzić każdy krok Ruth, każdy jej ruch. A ponieważ jest
chuda niczym pasyjka, to bardzo szybko będzie widać, że jest w ciąży, myślała Mali. No a
kiedy na dodatek ogłoszą przyspieszony ślub z Samuelem Langmo, mężczyzną, którego, jak
wszyscy wiedzą, Ruth znała nie dłużej niż te dwa tygodnie, które spędził w Stornes, to
większość wyciągnie takie same wnioski jak Dorbet. Byłoby nierealistyczne wierzyć, że uda
się utrzymać sprawę w tajemnicy - pomyślała Mali.
- Skoro tak mówisz, to nie widzę powodu, żeby dłużej zaprzeczać - powiedziała,
spoglądając na Dorbet. - Miejmy nadzieję, że to wszystko nie rozniesie się zbyt szybko po
okolicy...
Westchnęła i przygarnęła ręką włosy.
- Tak, Ruth jest w ciąży - mówiła dalej. - Samuel Langmo przyjedzie tutaj w niedzielę,
byśmy mogli omówić sprawy związane ze ślubem. Wesele odbędzie się w święta - dodała.
W izbie zaległa kompletna cisza. Ane i Ingeborg wyglądały, jakby zobaczyły ducha.
Ingeborg stała z na pół otwartymi ustami i wytrzeszczała oczy. Tylko Dorbet zachowała
panowanie nad sobą.
- A to dopiero! - zawołała ze śmiechem. - No, no, muszę powiedzieć! Więc oni
potrzebowali tylko dwóch tygodni, żeby.., ona i misjonarz. A ja zawsze myślałam, że tacy
ludzie jak misjonarz i Ruth uważają, że tego typu grzeszne kontakty należą wyłącznie do
małżeństwa.
Napotkała wzrok matki, jej oczy mieniły się jakimś szyderczym blaskiem.
- No ale nasz misjonarz to ma problem - mówiła dalej Dorbet. - Tak, bo kiedy się sprawa
rozniesie... co sobie ludzie pomyślą, że taki moralista, pan Langmo...!
- Oni przecież nie chcieli, chyba to rozumiecie - wtrąciła Mali pospiesznie. - Ale co się
stało, to się stało. Mam nadzieję, że potraficie to zachować dla siebie - dodała. - A o weselu i
tak się wszyscy dowiedzą w przyszłym tygodniu.
- Ja nie pisnę ani słowa - zarzekała się Ingeborg, zarumieniona z podniecenia.
Ty kłamczucho, pomyślała Mali. Ingeborg będzie rozpowiadać nowinę każdemu, kto
zechce słuchać, gdy tylko nadarzy jej się okazja. Natomiast Ane z pewnością dochowa
tajemnicy.
- Mamo, czy ty myślisz, że ludzie są tacy głupi? - spytała Dorbet. - Każdy przecież wie, że
dwa i dwa to cztery, zwłaszcza w tej naszej dziurze, gdzie ludzie nie mają nic innego do
roboty, jak tylko plotkować o tym, co inni robią. A ślub organizowany w pośpiechu,
wychudła i poszarzała panna młoda, a w dodatku misjonarz...
Znowu potężnie kichnęła.
- Co ty sobie wyobrażasz? Domyślą się wszystkiego, jak tylko wiadomość o weselu
rozejdzie się po wsi, możesz być pewna.
- Pewnie, że się domyślą - przytaknęła Mali i patrzyła na dół do pustej miski.
Dorbet wstała i podeszła do matki, objęła ją i mocno przytuliła.
- Ale to jeszcze nie koniec świata, mamo - powiedziała niezwykle przyjaźnie. - Ja
rozumiem, że i ty, i tata... no i sama Ruth, jeśli już o to chodzi, że wolelibyście nie spieszyć
się z wyznaczeniem daty ślubu. Ale przecież ona jest taka zapatrzona w tego swojego
misjonarza, tak bardzo chce za niego wyjść. No to wyjdzie, chociaż może trochę wcześniej,
niż byście chcieli, ale przecież takie rzeczy zdarzały się już przedtem. A dzieci w każdym
razie nie wszystkie przychodzą na świat o czasie...
Pogłaskała Mali po plecach.
- Ludzie będą mieli o czym gadać - mówiła dalej. - Ale to minie, mamo. Dobrze o tym
wiesz. Nie, mnie się nie podoba, że to Samuel Langmo ma poślubić naszą Ruth. On jest...
Wypuściła matkę z objęć i wróciła do worków z wełną.
- Ja po prostu nie lubię tego typa - rzekła ponuro i znowu zajęła się wełną.
Mali patrzyła na córkę. Po raz pierwszy Dorbet ją pocieszała. Pokazała wyraźnie, że w tej
całej sprawie będzie wiernie trwać przy rodzinie. Będzie bronić Stornes i siostry. Tak, Dorbet
stała się zdecydowanie bardziej dorosła, pomyślała Mali i znowu poprawiła włosy. Dokładnie
tak samo jak w przypadku Oi wciąż dostrzegała u najmłodszej córki jakieś cechy, na które
przedtem nie zwracała uwagi. Zbyt byłam zajęta nieustannym krytykowaniem obojga,
pomyślała ze smutkiem. Nie dostrzegała ważnych, dobrych stron u tych dwojga swoich
wspaniałych dzieci, ponieważ tak bardzo różnią się od niej i ponieważ mają odwagę czasami
jej się przeciwstawić.
- Ja się z tobą zgadzam co do joty, Dorbet - powiedziała Ane. - Tego, co się stało, nikt
tutaj sobie nie życzył, ale skoro już tak jest, to ja zrobię wszystko, by z całych sił wspierać
Ruth. No i misjonarza też - dodała pospiesznie.
- A ja ci powiem, niech ten misjonarz prosi Boga o wsparcie - oznajmiła Dorbet chłodno. -
Co to jest za misjonarz, który...
- Niestety, tak się stało - powtórzyła Mali. - No, teraz już wszystko wiecie. I dziękuję za
wsparcie - powiedziała, patrząc Dorbet w oczy. - Marit Granvold miała rację - dodała jeszcze
i blady uśmiech rozjaśnił jej mroczną twarz. - Jesteś bardzo dorosła jak na swój wiek, Dorbet.
I ja świetnie rozumiem Olę, który... łatwo jest cię kochać, kiedy człowiek się przekona, kim
naprawdę jesteś...
Dorbet nie odpowiedziała, ale w jej oczach pojawił się blask. Odwzajemniła uśmiech
matki. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, pomyślała Mali. W tej dziewczynie jest
więcej rozsądku i troskliwości, niż przypuszczałam. Może też i więcej rozumu, kiedy
przyjdzie co do czego, zastanawiała się z nadzieją. Ale to czas pokaże.
Otworzyła drzwi i spokojnie wyszła z izby.
Ruth leżała i patrzyła w sufit. Matka zapewniła, że tego ranka nie musi się spieszyć. Nie
musi schodzić na dół przed obiadem.
- Powinnaś tylko przyjść tak, żebyś już była w izbie, kiedy przyjedzie Samuel - nakazała
matka.
- Co oni sobie pomyślą, wszyscy domownicy? - spytała Ruth zatroskana. - To znaczy,
kiedy się dowiedzą o tym ślubie.
- Niech sobie myślą, co chcą - odparła Mali. - My musimy im tylko powiedzieć, jak się
sprawy mają. Nie możemy trzymać w tajemnicy przygotowań do ślubu, to się rozumie samo
przez się.
Jeśli nawet Ruth martwiła się tym, co powiedzą domownicy, a w każdym razie co będą
gadać ludzie we wsi, to dużo bardziej niepokoiło ją to, jak na wiadomość zareaguje Samuel.
Matka zreferowała jej pokrótce rozmowę telefoniczną z misjonarzem. Samuel otrzymał
wiadomość, że powinien przyjechać do Stornes, nie wie jednak dlaczego. Jak przyjmie to, co
mają mu do powiedzenia, że ślub odbędzie się jeszcze przed Nowym Rokiem, a na początku
lata on zostanie ojcem? Jak przyjmie wiadomość, że teraz ludzie się dowiedzą, iż uwiódł Ruth
przed ślubem?
Ruth przyciskała ręce do brzucha. Czuła piekący ból pod żebrami. A gdyby on powiedział
„nie"? Zaniosła się szlochem z przerażenia. Ale on nie może tego zrobić. Na tyle dobrze zna
jej matkę. Mali nigdy nie pozwoli, by Samuel uniknął odpowiedzialności. Poza tym tata też
potrafi być zdecydowany, myślała Ruth. Samuel nie będzie miał wyboru, kiedy przyjedzie na
ten obiad, zostanie mu po prostu postawione ultimatum.
Ale będzie to dla niego szok, Ruth była o tym przekonana. I tak ją to dręczyło, że ostatniej
nocy prawie nie spała. Rozumiała, że w trudniejszej sytuacji Samuel nie mógł się znaleźć. Ale
co ona mogła na to poradzić?
Powiedział przecież, że ją kocha, że będą razem przez resztę życia, więc musi się też
zgodzić na ślub. Może jednak będzie miał problemy ze swoją zwierzchnością. I to właśnie
wydawało jej się najgorsze. Może nawet utraci pracę. W Kościele bowiem nie patrzą
łaskawym okiem, kiedy misjonarz podejmuje życie małżeńskie przed ślubem, chociaż Samuel
przekonywał, że nie robią nic złego. Ruth pamiętała jednak dobrze, jak surowo osądzał tego
rodzaju zachowania w swoich kazaniach w domu modlitwy. Co mówił o świętości
małżeństwa. I tego właśnie nie mogła zrozumieć, że mógł mówić jedno, a potem, kiedy oni
robili to właśnie, zapewniał, że nie grzeszą.
Na myśl o tym Ruth cicho jęknęła. To nie powinno było się stać! Wtedy Ruth nie
wiedziała, jak źle się to dla nich może skończyć. Może Samuel teraz ją znienawidzi, ponieważ
zniszczyła mu życie. Ona i to nienarodzone dziecko. Słyszała, że niektórzy mężczyźni tak
reagują.
Ale co innego mogłaby teraz zrobić? Usunięcie dziecka, które nosi, jest nie do pomyślenia.
To zwyczajne morderstwo. Położyła rękę na wciąż jeszcze płaskim brzuchu i łzy pociekły jej
z oczu. Samuel przeżyje szok, to oczywiste. Potem jednak obejmie ją, przytuli i wyzna
szeptem, jak bardzo ją kocha. Że od tej chwili już nie będzie musiała wszystkiego dźwigać
sama. Że sprawy się ułożą, bo oni są razem. Będzie ją chronił i będzie się nią opiekował. Tak,
tak właśnie Samuel powie, myślała Ruth. On musi tak powiedzieć, w przeciwnym razie Ruth
nie zniesie tej sytuacji. Bo wtedy okazałoby się, że jest innym człowiekiem, niż Ruth myślała.
Wtedy poczułaby się oszukana i uwiedziona, a z tym nie mogłaby żyć.
Kiedy Ruth spostrzegła, że zbliża się godzina jedenasta, wstała. Umyła się kupnym
mydłem, które pachniało bzem, i wyjęła prostą niebieską sukienkę z wysokim kołnierzykiem.
Nie widać jeszcze śladu brzucha, pomyślała, oglądając w lustrze swoją sylwetkę. Sukienka
jednak wyraźnie napinała się w biuście. Ruth położyła ręce na piersiach i poczuła, że są
większe i bardziej wrażliwe niż zwykle. Jakiś czas temu już to zauważyła, myślała jednak, że
to ma jakiś związek ze zbliżającym się miesięcznym krwawieniem. Często przecież tak
bywało.
Nie zwracała na to szczególnej uwagi, skoro spodziewała się krwawienia. Gdyby się lepiej
zastanowiła, sama doszłaby do wniosku, że jest w ciąży, zanim matka to powiedziała. Ale
krwawienia stały się ostatnio nieregularne, dlatego nie poświęcała im specjalnie dużo uwagi.
Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że nie krwawiła od wyjazdu Samuela. A to już dwa
miesiące temu.
Wyszczotkowała włosy tak mocno, że aż skóra głowy ją paliła, ale włosy pięknie lśniły.
Przez moment zastanawiała się, czy nie powinna ich rozpuścić. Mogłaby spiąć tylko
grzebykami po bokach. To bardzo ładnie wygląda, pomyślała, spoglądając w lustro. Zaraz
jednak przyszło jej do głowy, że Samuel tego nie lubi. Jeśli dziewczyna była już u
konfirmacji, to powinna splatać włosy w warkocze, powiedział któregoś razu. Nic innego nie
godzi się porządnej dziewczynie. Zaplotła więc włosy przywykłymi do tego, zręcznymi
rękami i spuściła długie, grube warkocze na plecy.
Kiedy tylko Ruth weszła do izby, natychmiast domyśliła się, że matka powiedziała już
domownikom o weselu. Nikt wprawdzie się nie odezwał, Wszyscy zajmowali się swoimi
sprawami, w pomieszczeniu panował jednak dziwny nastrój, a ukradkowe spojrzenia też
mówiły swoje.
Podeszła do siostry, która wciąż porządkowała wełnę. Zbliżał się czas obiadu i izbę trzeba
było wysprzątać na przyjęcie gościa. Ane zajmowała się garnkami, a Ingeborg nakrywała do
stołu. Pachnie świeżym ciastem, spostrzegła Ruth. Więc pewnie będzie też kawa.
- Pomogę ci odnieść worki do pralni - zwróciła się do siostry.
- Ale masz na nogach tylko lekkie buty - odparła Dorbet. - Sama sobie z tym poradzę. Nie
powinnaś nosić worków w takiej sukience, teraz, kiedy on przyjeżdża... twój misjonarz.
Rumieniec zabarwił bladą twarz Ruth. Nerwowo splatała dłonie.
- Więc wszystko już wiecie? - spytała cicho.
- Tak, mama powiedziała nam, że on przyjeżdża i że w okresie świąt będzie wesele -
potwierdziła Dorbet.
- Tak, ale my będziemy...
- Resztę też wiemy, Ruth - dodała Dorbet spokojnie, uśmiechając się do siostry.
Ruth stała zupełnie sztywna i patrzyła na nią.
- Ale mama mówiła, że nie chce...
- To nie mama, to ja - wyjaśniła Dorbet. - Ja się po prostu od razu tego domyśliłam, jak
wtedy straciłaś przytomność.
Ruth nie odpowiedziała. Łzy wolno spływały jej po policzkach.
- Teraz nie ma już nad czym płakać - rzekła Dorbet cicho, obejmując siostrę. - Nikt się nie
gniewa, przynajmniej na ciebie - dodała z powagą.
- Ale... na Samuela też nie możesz się złościć - wyszeptała Ruth udręczonym głosem. -
On... on...
- Ja zwykle mówię szczerze, co myślę, zwłaszcza ludziom, na których mi zależy -
powiedziała Dorbet, przytulając twarz do policzka siostry. - Otóż ja nigdy nie lubiłam tego
człowieka, chociaż to w gruncie rzeczy nie moja sprawa. I tak Bogu dzięki, że to nie ja muszę
za niego wyjść.
Otarła łzy z policzka Ruth.
- Mam tylko nadzieję, że będziesz szczęśliwa - dodała cicho. - Że on jest taki, jak myślisz.
Ruth skinęła głową w milczeniu. Dorbet wypuściła ją z objęć, chwyciła dwa worki z wełną
i pociągnęła je za sobą ku drzwiom. Kiedy wyszła, w izbie zapanowała cisza.
- Jak ślicznie wyglądasz - pochwaliła Ane, uśmiechając się do Ruth.
- Naprawdę?
Ruth patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Naprawdę, ślicznie. Nie jesteś już taka szara - wyjaśniła Ane spokojnie. - Wszystko z
pewnością jakoś się ułoży.
W tej chwili do izby weszła Mali.
- Aha, więc już jesteś. I czuję, że kasza też dochodzi - stwierdziła, spoglądając w stronę
Ingeborg i wielkiego garnka na kuchni. - No to miejmy nadzieję, że Samuel wkrótce
przyjedzie. W każdym razie mężczyźni zaraz tu będą - dodała, kiedy drzwi wejściowe się
otworzyły.
Musieli jednak czekać jeszcze pół godziny. Kiedy sanie wjechały na podwórze, Ruth
poczuła, jakby się żelazne kleszcze zacisnęły wokół serca. Patrzyła na matkę wielkimi,
przestraszonymi oczyma.
- No to najpierw zjemy - poinformowała Mali cicho, obejmując ramieniem plecy córki. -
A potem pójdziemy do domu dziadków i porozmawiamy, tata, ty i ja, i oczywiście Samuel.
Samuel Langmo miał zarumienioną od mrozu twarz. Od września, kiedy widzieli go po raz
ostatni, przybyło mu parę kilogramów, spostrzegła Mali. Więc chyba się tak nie
przepracowywał, przynajmniej nie tak bardzo, jak wmawiał w listach biednej Ruth.
Najwyraźniej sporo jada, pomyślała z niechęcią.
Widać było, że dręczy go niepewność, dlaczego został tak stanowczo poproszony o
przybycie. Witał się jednak ze wszystkimi uprzejmie, z udaną swobodą. Na koniec podszedł
do Ruth i ujął obie jej ręce w swoje.
- Jak dobrze znowu cię widzieć - powiedział i uśmiechnął się. - Ale bardzo zeszczuplałaś!
Twoja mama wspominała coś o tym, że nie jesteś całkiem zdrowa...
Ruth stała ze wzrokiem wbitym w podłogę i płonącą twarzą. On najwyraźniej nie ma
pojęcia, czego dotyczy ta wizyta, myślała i czuła, że żołądek zaraz jej się wywróci na drugą
stronę. Czy naprawdę w ogóle mu do głowy nie przyszło, iż miłosne uniesienia mogą mieć
następstwa? Musi wiedzieć, skąd się biorą dzieci! Ale przecież ona sama też się nad tym nie
zastanawiała, nagle zdała sobie z tego sprawę. Nawet nie pomyślała o dziecku, dopóki matka
tego nie odkryła. A więc oboje są tak samo głupi.
- Teraz czuję się dobrze - zapewniła cicho. Spojrzała w górę, utkwiła wzrok w jego
twarzy. Patrzyła na te niebieskie oczy i na te piękne usta. Jej serce przepełniło wzruszenie.
Żeby on tylko chciał być sympatyczny! Żeby przynajmniej się nie gniewał, pomyślała i
cofnęła ręce. Żeby tylko nie był na nią zły!
- No to siadajmy do stołu - zapraszała Mali. - Są z nami głodni mężczyźni, którzy właśnie
wrócili z lasu.
- Dziękuję, dziękuję - mówił Samuel, podchodząc do miejsca, które Mali mu wskazała.
Wciąż był uśmiechnięty i uprzejmy, ale widać było, że pod tą powierzchnią nerwy miał
napięte do ostateczności. Mali zauważyła to po sposobie, w jaki się poruszał. Nic jednak nie
powiedziała. Jak na sobotni obiad nastrój przy stole był dość ponury. Mało kto się odzywał.
To, co ma zostać powiedziane, musi poczekać, aż zjemy, pomyślała Mali, spoglądając
ukradkiem na Havarda. On jadł w milczeniu, spojrzenie miał mroczne.
Ogólna cisza zamykała też usta Samuelowi Langmo. Żuł kaszę, jakby to był tygodniowy
chleb, wciąż miał zaczerwienioną twarz i rozbiegane spojrzenie.
- Siadaj - powiedziała Mali do Samuela, wskazując mu miejsce na sofie w domu
dziadków.
Przychodziła tu kilka razy przed południem, napaliła w piecu i potem wiele razy dokładała
drewna, mimo wszystko zamróz tkwił w ścianach. Teraz ten dom stał pusty, zwykle tutaj nie
palono. A trzeba sporo czasu, żeby nagrzać wystudzoną izbę.
Skinęła głową Ruth, pokazując jej, żeby usiadła na krześle. Ruth najchętniej siedziałaby
obok Samuela, ale zrobiła, co matka kazała. Havard usiadł na drugim krześle, Mali zaś
przysunęła sobie do stołu fotel na biegunach.
- Telefonowałam i prosiłam, żebyś przyjechał, bo będziesz musiał teraz zmienić swoje
plany, Langmo - zaczęła Mali.
Patrzył na nią zakłopotany.
- Zmienić moje plany? Ale to przecież zwierzchność decyduje, gdzie...
- Nie, nie teraz - wtrącił Havard, wpijając spojrzenie w misjonarza. - Teraz będziesz
musiał wziąć odpowiedzialność za to, co nawyrabiałeś tutaj w tym dworze. Ruth jest w ciąży i
zakładam, że nie musisz się długo zastanawiać, by wiedzieć, kto jest ojcem dziecka.
Samuel zrobił się strasznie czerwony. Ogarnął wzrokiem Ruth. Wpijał w nią spojrzenie,
jakby nigdy przedtem jej nie widział.
- Ja... ja nie rozumiem...
- Spałeś z nią, prawda?
Głos Havarda był nabrzmiały gniewem.
Samuel chrząknął i nerwowo skubał obrus.
- Ona ufała tobie, ufała temu, co jej obiecałeś - ciągnął Havard. - I wierzyła, że to nic
złego zachowywać się jak w małżeństwie, chociaż jeszcze nie było ślubu. Bo ty przecież
wiedziałeś, że to grzech, ty jesteś misjonarzem. W każdym razie Ruth ci wierzyła. Bardzo
ubolewam, ale tak było - dodał.
- O, Panie Boże - wyszeptał Samuel cicho. - Panie Boże!
- Uważam, że Boga powinieneś zostawić w spokoju - rzekł Havard cierpko. - Tym razem
będziesz musiał sam ponieść konsekwencje.
Przez chwilę w izbie panowało milczenie. Tylko trzask ognia w palenisku burzył tę ciszę.
- Powinieneś wiedzieć, że Ruth nikomu nic nie powiedziała, nie wydała cię - oznajmiła
Mali. - Chociaż czuła się źle prawie przez cały czas, odkąd stąd wyjechałeś. Kilka dni temu
zemdlała i upadła na podłogę. Wtedy wszyscy zrozumieli, na co się zanosi. Tylko Ruth nie
rozumiała, o niczym nie miała pojęcia, dopóki jej nie wytłumaczyłam.
Zimnymi rękami przygładziła swoją spódnicę i mówiła dalej:
- Ja wydusiłam z niej prawdę, Samuelu Langmo. Zażądałam wyjaśnień. Bo ostatnia
sprawa, której byśmy sobie życzyli, to to, by Ruth chodziła w ciąży, nie będąc ani mężatką,
ani nawet narzeczoną. Mam nadzieję, że ty też to rozumiesz. Ruth to nie jest lekkomyślna
dziewczyna. Nigdy nie była lekkomyślna, o tym także wiesz. Czekała na kogoś, kogo Bóg dla
niej wybierze. Kiedy do nas przyjechałeś, uwierzyła, że to jesteś ty.
Samuel Langmo nadal nic nie mówił. Zgarbił się i starannie unikał ich wzroku. Ruth czuła,
że dłużej tego nie zniesie. Samuel nie zareagował tak, jak wierzyłam i miałam nadzieję,
myślała zrozpaczona. Nie spojrzał na mnie ani razu, odkąd poznał prawdę.
- Samuelu - wyszeptała udręczona i wyciągnęła do niego rękę. - Ja przecież nie chciałam,
żeby to tak wyszło, ja też nie. Nie możesz się na mnie gniewać - dodała tak cicho, że
zabrzmiało to niczym zwyczajny oddech.
Samuel Langmo podniósł w końcu wzrok i popatrzył na nią. Oczy mu pociemniały.
- Sam nie wiem, co o tym myśleć - powiedział wolno.
- Co to ma znaczyć? - spytał Havard ostro. - Czy ty może myślisz, że Ruth oddawała się
innym mężczyznom?
- Nie jestem w stanie nic powiedzieć - oznajmił Samuel bez wyrazu. - Ale ja...
Havard zerwał się z krzesła i obiema garściami chwycił marynarkę mężczyzny po drugiej
stronie stołu. Uniósł go w górę, czerwony z wściekłości.
- Ty przeklęty draniu! - wysyczał. - Licz się ze słowami, bo jak nie, to nie wiem, co ci
zrobię!
- Havard!
Mali wstała pospiesznie i szarpnęła męża za ramię. Zmusiła go, by puścił Langmo, który
ciężko opadł na kanapę.
- Jeśli będziemy tracić kontrolę nad sobą, to niczego nie załatwimy - rzekła. - Pozwól,
Samuelu, że spytam cię wprost: spałeś z Ruth?
Samuel poprawił kamizelkę i przygładził ręką rzadkie włosy, które znalazły się w nieładzie
po gwałtownym działaniu Havarda.
Potem spojrzał na Mali.
- Spałem - odparł cicho.
- Ale jak mogłeś to zrobić, ty, który jesteś misjonarzem i w ogóle...? - spytała Mali. - Czyś
ty w ogóle nie pomyślał o konsekwencjach? I ja wcale nie mam na myśli tylko tego, że Ruth
jest w ciąży, myślę także o twoim powołaniu. Jak po tym wszystkim będziesz mógł nadal
prowadzić swoją działalność?
Przyglądała mu się badawczo.
- W ten sposób postawiłeś wszystko na jedną kartę - mówiła wolno. - Swoje powołanie i
swój los. Musisz być bardzo zakochany w naszej Ruth.
On nie od razu odpowiedział. Poszukał wzroku Ruth. Potem wyciągnął rękę i uścisnął jej
dłoń.
- Tak - odparł. - Ja bardzo kocham Ruth. Powiedziałem jej, że chcę się z nią ożenić,
chociaż nie przypuszczałem, że może się to stać... tak szybko. Uważałem, że jestem z nią
zaręczony - dodał.
Ruth wolno wypuściła powietrze z płuc. Jej dłoń zacisnęła się na ręce Samuela.
Pospiesznie wstała i usiadła obok niego na kanapie. Tuż obok. On jest taki, jak myślałam,
rozbrzmiewało jej radośnie w duszy. On mnie kocha!
- Tak, my tutaj też tak uważamy - przytaknęła Mali. - W takim razie w okresie świąt
odbędzie się ślub i nieduże wesele. Możesz oczywiście zaprosić tych ze swojej rodziny,
których chciałbyś mieć przy sobie. Ale powtarzam, to nie będzie takie wesele, jak zwykle
urządza się w wielkich dworach. Masz czas do Bożego Narodzenia, żeby poinformować tych,
u których jesteś zatrudniony - dodała. - Ufam w twoim imieniu, że oni łaskawym okiem
popatrzą na ciebie, tak byś mógł zachować pracę również po ślubie.
Samuel nic na to nie powiedział. Siedział, wciąż trzymając Ruth za rękę. Ale nie objął jej i
nie przytulił, jak Ruth oczekiwała. Ona przysunęła się za to bliżej jego sztywnego ciała.
- Na razie dom dziadków Ruth stoi pusty - mówiła dalej Mali. - Ustaliliśmy więc, że oboje
z Ruth zamieszkacie tutaj po weselu. Od dawna się mówi, że powinniśmy mieć własnego
misjonarza obsługującego naszą parafię i Surnadalen, który by tutaj mieszkał. Myślę, że ty
mógłbyś się tu przenieść - dodała. - W ten sposób problem twojej pracy byłby rozwiązany.
- Tak, bo my chcemy mieć Ruth w pobliżu - wtrącił Havard. - Ty musisz często
wyjeżdżać, jeśli oczywiście zachowasz swoją pracę, a wtedy my będziemy jej doglądać.
Później wydzielę kawałek ziemi tuż za obejściem i zbuduję wam osobny dom. To będzie
prezent ślubny - dodał. - Tymczasem, dopóki dom nie będzie gotowy, zamieszkacie tutaj.
- To bardzo uprzejmie - powiedział Samuel Langmo, spoglądając pospiesznie na Havarda.
– Ale ja nie wiem...
- To nie jest propozycja - przerwał mu Havard ostro. - To jest polecenie. Dokładnie tak
samo jak ślub - dodał. - Nie może być mowy o niczym innym, po prostu ożenisz się z naszą
córką, niezależnie od tego, jakie to może mieć konsekwencje dla ciebie osobiście.
Pospiesznie przygładził ręką swoje gęste włosy.
- Powinieneś jednak wiedzieć, że nie oddajemy ci jej z radością - mówił dalej. - My ci po
prostu nie ufamy.
- Ojcze, co ty!
Ruth spoglądała na ojca błyszczącymi oczyma.
- To jest prawda, moje dziecko. I ty o tym wiesz. Skoro jednak twierdzisz, że chcesz tylko
jego jednego, to niech tak będzie.
Znowu w małej izbie zaległa cisza. Ruth niespokojnie głaskała palcami dłoń Samuela. Nie
patrzyli na siebie nawzajem, ani oni, ani rodzice.
Nagle Havard wstał.
- Nic więcej do powiedzenia nie mam - oznajmił. - Przypuszczam, że będzie ci potrzebny
telefon - dodał, spoglądając na Samuela. - W każdym razie rozmawiaj krótko. I pamiętaj, że
dziewczyna w centrali będzie słuchać wszystkiego, co zostanie powiedziane. Więc z
niektórymi sprawami lepiej poczekaj do czasu, gdy wrócisz do Berkak. Idziemy? - zwrócił się
do Mali i wyciągnął do niej rękę.
Mali podniosła się i stała przez moment, przyglądając się tym dwojgu na kanapie. Narastał
w niej dziwny niepokój. Naprawdę miała jak najgorsze przeczucia.
Potem odwróciła się i wyszła z izby razem z Havardem.
ROZDZIAŁ 12.
Kiedy drzwi zamknęły się za Mali i Havardem, Ruth i Samuel długo siedzieli na kanapie
bez słowa. On wypuścił jej rękę. Ruth czuła, że strach dławi ją w gardle. Dlaczego Samuel nic
nie mówi? W końcu to ona przerwała milczenie.
- Jesteś na mnie zły, Samuelu? - wyszeptała wolno.
- Uważam, że zachowałaś się głupio - rzekł krótko, nie odpowiadając wprost na jej
pytanie. - Ja przecież ci pisałem, że to, co się stało tamtego wieczora, powinno pozostać
między nami, a tu nagle wszyscy o wszystkim wiedzą. To bardzo utrudnia mi sytuację, tyle to
chyba nawet ty rozumiesz?
- Utrudnia ci sytuację? - wykrztusiła Ruth, spoglądając na niego oczyma pełnymi łez. - A
co ze mną? Przecież to ja jestem w ciąży, Samuelu.
Ujęła jego rękę zimnymi dłońmi i patrzyła na niego błagalnie.
- Ty wiesz, jak bardzo cię kocham, Samuelu. Nigdy nie zrobiłabym nic złego ani niczego,
co by cię stawiało w trudnej sytuacji.
- No, a czego narobiłaś? - warknął.
Nie słyszała w jego głosie ani odrobiny ciepła.
- Czego narobiłam?
Ruth czuła, że łzy kapią jej z oczu. - Ja niczego nie narobiłam, ja... w każdym razie nie ja
sama - dodała z urazą w głosie. - Ja milczałam na temat tego, co się między nami stało, nie
powiedziałam nikomu. Musisz wiedzieć, że umierałam z tęsknoty i ze strachu, że to... że to
jednak było niewłaściwe. Ale kiedy dostałam list...
Nerwowo przygładziła dłonią włosy.
- Tylko że ja prawie nie dostawałam od ciebie listów - ciągnęła dalej. - Mimo wszystko
nie powiedziałam nikomu ani słowa. I nie rozumiałam, co mi dolega, przez długi czas czułam
się bardzo źle. Tak było, dopóki mama nie powiedziała, że jestem w ciąży. Wtedy
zrozumiałam, że to o to chodzi. I wtedy wyznałam jej, jak było. Ale co miałam zrobić,
Samuelu? Nie mogłam przecież kłamać mamie! Ja nie umiem kłamać - dodała cicho. - I ty o
tym dobrze wiesz. Poza tym dla mnie byłoby nie do pomyślenia usunąć dziecko w jakiś
sposób. To wbrew przykazaniom Boga, Samuelu. To zwyczajne morderstwo!
Samuel westchnął głęboko. Potem objął jej plecy i przyciągnął do siebie jej głowę. Głaskał
ją po włosach. Jedna pierś opierała się o jego rękę, pod materiałem sukienki wyczuwał
brodawkę. I to wzbudziło w nim pożądanie.
- Ja się nie gniewam, Ruth - powiedział ciepłym, łagodnym głosem, za którym Ruth tak
desperacko tęskniła. Niby przypadkiem przesunął dłoń po jej piersi, potem uniósł w górę jej
twarz. - Rozumiesz chyba jednak, że to był dla mnie szok - mówił dalej. - Szczerze mówiąc,
nie przypuszczałem... w każdym razie powinienem zostać jakoś przygotowany, zanim twoja
matka zatelefonowała. Bo przecież niełatwo mi będzie wytłumaczyć całą sprawę
zwierzchności, chyba zdajesz sobie z tego sprawę. Z pewnością się ucieszą, jak im powiem,
że się żenię. Ale że ty... mam nadzieję, że nie musimy rozpowiadać o tej sprawie całej wsi -
dodał.
Jego głos nie był już ani delikatny, ani ciepły i Ruth skuliła się przestraszona. Czuła, że to
wszystko z jej winy. To tylko jej wina, ponieważ pozwoliła mu, by ją wziął. Ponieważ się
zgodziła. Powinna była powiedzieć „nie". Z pewnością Samuel tego oczekiwał, myślała. Za
oddanie się mężczyźnie odpowiedzialność zawsze ponosi kobieta. Więc ona...
- Ale teraz dajmy już temu spokój - mówił Samuel.
Jego głos znowu zabrzmiał życzliwie, a palce bawiły się lokiem włosów Ruth, który
wysunął się z warkocza i opierał ojej delikatny policzek.
- Teraz jestem tutaj z tobą, i być może zachowam swoją posadę. Ty nie musisz się o to
martwić. Ja wszystko załatwię. Zrobimy tak, jak twoi rodzice powiedzieli, weźmiemy ślub w
okresie Bożego Narodzenia. A fakt, że możemy zamieszkać w tym domu, rozwiązuje wiele
problemów. To, że twój ojciec obiecał nam działkę i dom jako prezent ślubny...
Zaczął całować jej rozpłomienioną twarz.
- I mimo wszystko będziemy razem, Ruth - mówił, nie przestając jej całować. -
Wprawdzie stało się to bardzo szybko, ale sprawy jakoś się ułożą. Od tej chwili oboje
będziemy się wszystkim zajmować. Musiałaś się czuć bardzo samotna, kiedy wyjechałem,
moja kochana. Bardzo mi przykro z tego powodu. Musiało ci być ciężko, nie powinienem był
do tego dopuścić.
Ruth przymknęła oczy z wdzięcznością i radością w sercu. On jest taki dobry! Taki ciepły i
troskliwy. Jest tym właściwym. Wybranym przez Boga. Wielki ciężar spadł jej z serca, miała
wrażenie, że teraz mogłaby fruwać.
- O, Samuelu - wyszeptała między jednym a drugim jego pocałunkiem. - Jestem teraz taka
strasznie szczęśliwa. Bo tak się bałam, że ty będziesz...
- Nigdy nie powinnaś się mnie bać, ty mała głupia gąsko - uśmiechnął się Samuel. -
Chodź, teraz pokażesz mi nasz dom. Bo przypuszczam, że jest tu coś więcej oprócz tej izby?
Skoro to ma być nasze mieszkanie, dopóki prawdziwy dom nie zostanie zbudowany...
Pociągnął ją za sobą, patrzył na szczupłą, rozradowaną kobietę, która stała przed nim.
Teraz, kiedy promienieje szczęściem i miłością, jest po prostu piękna, pomyślał. Objął
ramieniem jej plecy.
- Dom dziadków nie jest duży - zastrzegła Ruth nieco przestraszona, bała się, co on powie,
kiedy wszystko zobaczy. - Ale przecież zawsze siedzieć tu nie będziemy.
Wyciągnęła rękę wskazującym ruchem. - To jest izba, tyle już wiesz. Możemy wymienić
meble, jeśli zechcesz. Z pewnością masz własne rzeczy, które chciałbyś tu przywieźć.
Wszystko da się urządzić. A to jest kuchnia.
Pociągnęła go za sobą do maleńkiej kuchenki.
- Uważasz, że jest za mała? - spytała przestraszona.
- Zupełnie wystarczy, dopóki nie będziemy mieć własnej - odparł.
- Sypialnia znajduje się na górze - tłumaczyła Ruth. - To tylko jeden pokój, jeśli jednak
byłoby za ciasno po urodzeniu dziecka, to z pewnością będziemy mogli pożyczyć inną
sypialnię. Rodzice się zgodzą...
- Zanim dziecko podrośnie, nasz prawdziwy dom będzie gotowy - powiedział Samuel z
uśmiechem. - Naprawdę nie powinnaś się tym martwić. Pokaż mi, gdzie teraz będziemy
sypiać.
Uśmiechnął się do niej, w jego oczach pojawił się dziwny blask. Ruth poczuła, że kolana
się pod nią uginają.
Szła pierwsza po wąskich schodach na górę. Żeby się nie potknąć o długą spódnicę,
uniosła ją lekko w górę i Samuel patrzył na jej śliczne nogi. Ogarniało go coraz większe
podniecenie. Dziewczyna jest młoda, świetnie zbudowana i podda mu się we wszystkim. Nie
potrafił opanować pokusy, by nie pogłaskać dłonią jednej jej nogi aż do samego uda. Ruth
drgnęła przestraszona i odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
- Co ty robisz? - wyszeptała ze strachem.
- Pieszczę moją przyszłą żonę - uśmiechnął się. - A co, nie wolno?
Ruth zaczerwieniła się i szła dalej po schodach. Nie odpowiedziała na jego pytanie, ale
serce biło jej gwałtownie. Tak długo czekała i tęskniła. Tak bardzo się bała. A teraz on
okazuje jej na różne sposoby, jak bardzo ją kocha. Ze szczęścia szumiało jej w głowie, miała
wrażenie, że zemdleje. Mimo wszystko niechętnie przyjmowała jego pieszczoty.
- Czy ty myślisz, że to słuszne? - spytała cicho.
Samuel wprawiał ją w zakłopotanie. Nie rozumiała tych jego nagłych zmian nastroju. Bała
się go, kiedy ciemniał mu wzrok, a głos stawał się surowy. I na dodatek nie chciała, żeby ją
dotykał w taki sposób. Jeszcze nie. Nie teraz, bo jeszcze nie zostali sobie poślubieni. On
jednak to robi, więc widocznie tak powinno być, myślała Ruth, wchodząc na schody. Samuel
wie najlepiej. A skoro jest taki delikatny i ciepły, zarówno kiedy na nią patrzy, jak i kiedy do
niej mówi... tak, oczywiście, on jest tym właściwym. Ruth musi tylko uważać, żeby go nie
zirytować i nie rozgniewać. To jej najważniejsze zadanie. Bo przecież jest jego przyszłą żoną.
Sypialnia była większa, niż Samuel sądził. Dwa okna wychodziły na jabłoniowy sad i
fiord, poza tym jeszcze jedno okno wychodziło na drogę do Todalen i pastwiska za dworem.
Łóżko stało przy jednej z dłuższych ścian, zaścielone kilkoma kołdrami i dużym, grubym
futrzanym okryciem. W kącie stała umywalka z miednicą i wiadrem z wodą, obok było też
wiadro na zużytą wodę.
Pomiędzy oknami ulokowano dużą komodę z lustrem, przy łóżku stał nocny stolik. W
izbie był też piec, więc zimą nie będą musieli marznąć, choć teraz w pokoju było bardzo
zimno.
- No to pięknie - powiedział Samuel, kiwając z uznaniem głową. - Pomyśleć, że będziemy
mogli się sprowadzić do własnego...
- Ale tacy całkiem sami to tutaj nie będziemy - przerwała mu Ruth pospiesznie. -
Mieszkanie dziadków przylega do dużego domu, więc będziemy wiedzieć, że przez cały czas
są wokół inni ludzie.
- To nic nie szkodzi - uśmiechnął się i pogłaskał ją po policzku. - Będę wiedział, że kiedy
wyjeżdżam z domu, ty nie jesteś sama. Że masz przy sobie bliskich. Przyznaję jednak, że z
niecierpliwością będę czekał na nasz własny, osobny dom.
Znowu przyciągnął do siebie Ruth. Przytuliła się do niego delikatnie, z pełnym zaufaniem.
Kiedy na niego spoglądała, w oczach miała gwiazdy. Na pół otwarte usta, trochę wilgotne,
były niezwykle kuszące. Samuel pocałował ją długo i zmysłowo. Już niemal zapomniał, jaka
jest słodka. Poczucie jej totalnej niewinności rozpalało go. Ręce błądziły po plecach
dziewczyny, schodziły coraz niżej, aż do okrągłych pośladków. Przyciskał ją do swojego
pulsującego podbrzusza.
- Samuelu, nie powinniśmy... nie możemy... nie teraz...
On nie odpowiadał. Zapach jej delikatnej skóry i jedwabistych włosów wprawiał go w
oszołomienie. Czuł jej ciało tuż przy sobie, oddychał coraz szybciej, z coraz większym
wysiłkiem. W końcu wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Położył na futrzanym okryciu i
pospiesznie zadarł w górę spódnicę.
- Ależ, Samuelu - Ruth próbowała znowu protestować. - Jeszcze nie jesteśmy po ślubie,
więc to...
- Masz robić to, czego ja chcę - warknął cicho, ale bardzo ostro, ściągając z niej bieliznę. -
To ja tutaj decyduję. Nigdy ci nie wolno mi się przeciwstawiać, Ruth. Zrozumiałaś?
Ruth patrzyła na niego wielkimi oczyma. W dalszym ciągu próbowała powstrzymywać go,
kiedy zaczął rozpinać guziki u jej bluzki. Skończyło się na tym, że szarpnął bluzkę tak
gwałtownie i brutalnie, iż guziki poodpadaly.
- Co ty robisz? - protestowała na pół z płaczem. - Z tymi sprawami powinniśmy zaczekać,
Samuelu, dopóki nie zostaniemy poślubieni w kościele. Ale on nie odpowiadał, Ruth zaś nie
była wystarczająco silna, żeby go powstrzymać. No i właściwie to ona też go pragnęła. W
każdym razie pragnęła go przed chwilą, zanim stracił kontrolę i stał się podobny do
zwierzęcia. Bo tak teraz odbierała jego zachowanie, było w nim więcej zmysłowości i
dzikiego pożądania niż miłości. To ją przerażało. Mężczyzna, który szarpał na niej ubranie i
dyszał nad jej uchem, stał się nagle kimś obcym.
Kiedy wdarł się w nią brutalnie, krzyknęła. Pospiesznie przycisnął ręką jej usta i brał ją z
taką siłą, że Ruth rozpaczliwie się rozpłakała. Nie tak było tamtego wieczora, kiedy wracali
do domu z Kvannes. Nie tak miało być teraz, nigdy tak nie powinno być, Ruth, choć taka
niedoświadczona, była tego pewna.
On nagle zatrzymał się z czerwoną twarzą. Oddech mu się rwał. Cofnął rękę z jej ust.
- Od tej chwili ja jestem twoim mężem, Ruth - oznajmił ochryple. - To ja decyduję. Takie
prawo Bóg dał mężczyźnie. Rozumiesz, co mówię?
Ruth kiwnęła głową przerażona.
- W takim razie powiedz, że pragniesz, abym cię wziął - rzekł Samuel. - Proś Boga, żeby
ci wybaczył to, iż stawiałaś mi opór. Bo ja bardzo tego nie lubię! Bóg też nie - dodał.
- Ale ja myślałam tylko...
- Ruth!
Jego głos zabrzmiał jak smagnięcie biczem i Ruth się skuliła.
- Ja chcę, żebyś mnie wziął - wyszeptała. - Nie zamierzałam ci się przeciwstawiać.
Wybacz mi, Boże, że ja...
Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo Samuel znowu wdzierał się w nią gwałtownie i
boleśnie. Nie było śladu tamtej słodyczy, którą zapamiętała z pierwszego razu. Ruth leżała
sztywna, przerażona tym, co się dzieje, po prostu nie była w stanie niczego zrozumieć. Nie
czuła żadnej rozkoszy, wyłącznie ból, zagubienie i pulsujący w całym ciele strach.
Samuel skończył z jękiem, potem zsunął się z niej na posłanie. Przez jakiś czas leżeli bez
ruchu. Potem on oparł się na łokciu i patrzył na dziewczynę.
- Dziękuj Bogu, Ruth - powiedział. - Podziękuj mu za to, że dostałaś mnie, mężczyznę,
który się tobą zaopiekuje i wskaże ci właściwą drogę.
Wszystko w niej burzyło się przeciwko jego słowom. Była przekonana, że Bóg nie ma nic
wspólnego z tym, co się stało. To był gwałt, myślała. Mimo wszystko nie odważyła się
stawiać oporu. Jego oczy były czarne i błyszczały dziwnym blaskiem. Ruth cicho dziękowała
Bogu za to, co uważała za napad na swoją osobę.
Samuel uśmiechnął się i poklepał ją po policzku.
- Tak, bardzo dobrze - powiedział łagodnie. - Musisz uczyć się uległości, Ruth. To ważne.
To mężczyzna rządzi, nigdy nie wolno ci o tym zapomnieć. Zrozumiałaś? Bóg tak właśnie
chce. To jest jego przykazanie. To Bóg stworzył mężczyznę i kobietę; kobieta powstała z
żebra mężczyzny. Dlatego to mężczyzna posiada władzę i prawo do rządzenia. Kobieta jest
tylko częścią mężczyzny i powinna być mu podporządkowana. Powinna być mu uległa we
wszystkim - dodał. - Zrozumiałaś to?
Ruth wolno skinęła głową, ale radość z tego, że Samuel wrócił i że mają wziąć ślub,
przepadła. Poza tym nie potrafiła zrozumieć, że Bóg chce, żeby tak właśnie było. Ale Samuel
pewnie wie najlepiej, myślała, połykając łzy.
Mali nie mogła się nadziwić, że Ruth nie wygląda na szczęśliwszą tego wieczora. Dostała
przecież to, czego chciała. Otwarcie mówiono o weselu, zaczęli przygotowywać listę gości.
Ruth sprawiała wrażenie raczej mało zainteresowanej tym wszystkim. W milczeniu siedziała
na kanapie obok Samuela i prawie się nie odzywała. On natomiast odzyskał swoją dawną
werwę. Przerażenie nowinami, które czekały na niego w Stornes, najwyraźniej minęło,
myślała Mali. Rozprawiał teraz głosem kaznodziei i wtrącał się do większości spraw. Nawet
kiedy Havard rozmawiał z parobkami o czekającej ich w przyszłym tygodniu pracy w lesie,
włączył się do rozmowy.
- Uważam, że pewne sprawy nie powinny cię obchodzić - rzekł Havard krótko. - Nie
jesteś rolnikiem, nigdy nie byłeś. Trzymaj się swojego, a prowadzeniem Stornes już my się
zajmiemy.
Samuel zarumienił się i Mali spostrzegła, że bardzo nie lubi, kiedy go tak osadzają w
miejscu. Zwłaszcza w obecności innych. Oddychał gorączkowo i oparł się o kanapę. Ruth
patrzyła na niego przerażonym wzrokiem. Mali zdała sobie sprawę, że Ruth najwyraźniej boi
się, iż Samuel wybuchnie gniewem.
Pospiesznie wyjęła więc ołówek i skierowała rozmowę znowu na listę gości.
- Pewnie masz parę osób, które chciałbyś zaprosić, Samuelu - powiedziała, patrząc na
misjonarza.
On nie od razu się odezwał.
- Nie, raczej nie sądzę - wybąkał po chwili. - Oboje moi rodzice już dawno nie żyją, a
rodzeństwo rozjechało się po całym kraju. To znaczy większość z nich mieszka w Oslo. Ja się
zresztą tam urodziłem. Ale w okolicy świąt...
Uśmiechnął się do Mali tym swoim uśmiechem, który nie docierał do oczu.
- Z Oslo to długa podróż, a teraz w zimie... no i wiesz, Boże Narodzenie... każdy jest
zajęty swoim.
- To znaczy, że nie chcesz zaprosić nikogo ze swojej rodziny?
Dorbet przyglądała mu się z uwagą.
- Nie masz nikogo, kto ci jest wyjątkowo bliski?
- Owszem, mam, moja droga - odparł protekcjonalnie. - Człowiek jednak od czasu do
czasu powinien więcej myśleć o innych niż o sobie samym.
- O, już ty to chyba rzadko tak postępujesz - prychnęła Dorbet pogardliwie. - My tu we
dworze już dawno to zauważyliśmy.
- Dorbet!
Mali postała córce groźne spojrzenie.
- Ale może przyjechałby ktoś z twojej zwierzchności? - zaproponowała. - Może ktoś z
tych, którzy mieszkają w Berkak?
Samuel odwrócił się. Uznał widocznie, że Mali ma rację. On też się nad tym zastanawiał,
potem jednak pomyślał, że najlepiej, żeby nikt nie przyjeżdżał. Między innymi ze względu na
Dorbet. Ta niewychowana dziewczyna mogła nagadać różnych rzeczy. Z drugiej jednak
strony, nie byłoby to głupie, gdyby ktoś z Rady zobaczył, w jakie bogactwo on się wżenia. A
Ruth na pewno przypadłaby im do gustu, pokorna i cicha niczym myszka.
- No cóż, skoro tak uważasz... być może, że przewodniczący Rady z Berkak z żoną.
- Dobrze, myślę, że to dobry pomysł - powiedziała Mali. Jak mam ich zapisać?
- Pan Torvald Brattbakk z małżonką - odparł Samuel, ujął rękę Ruth i uśmiechnął się.
- A ty, Ruth, masz kogoś, kogo szczególnie chciałabyś zaprosić?
Ruth siedziała przez chwilę ze spuszczonym wzrokiem. Potem spojrzała na matkę. W jej
oczach pojawiło się wielkie zdecydowanie.
- Ja chcę, żeby przyjechał Sivert z Tordhild - oznajmiła cicho, ale bardzo dobitnie.
- Sivert? - Samuel patrzył na nią pytająco. - Jaki Sivert?
- Mój najstarszy brat - wyjaśniła Ruth. - On też mieszka w Oslo, ale jestem pewna, że
zabierze Tordhild i się zjawi. Może nawet mogliby przyjechać na Boże Narodzenie, mamo.
Spędzić święta z nami. Och, pomyśl, jak by to było pięknie.
Patrzyła na matkę błagalnym wzrokiem. Mali poczuła skurcz w sercu. Bardzo się bała, że
Ruth przeżyje rozczarowanie. Ostatnie, co Sivert powiedział, kiedy wyjeżdżał ze Stornes, to
były słowa, że nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek tu wróci. A z drugiej strony, co by to było,
gdyby się zgodził i przyjechał tutaj zarówno z Tordhild, jak i z synem? Przecież tylko ona i
Havard wiedzą o istnieniu chłopca. Tak, tylko my znamy całą i pełną prawdę, myślała, czując
zimny dreszcz strachu na plecach.
- Sivert... - Mali nerwowo obracała ołówek między palcami. - Wiesz przecież, jak bardzo
on jest zajęty koncertami i podróżami, Ruth. Nie wiadomo, czy w ogóle jest teraz w kraju.
- Przecież możemy przynajmniej spróbować - prosiła Ruth. - Tak bym chciała, żeby Sivert
był na moim ślubie.
- A cóż to za gwałtowna rodzinna miłość? - rzekł Samuel cierpko, przyglądając się
przyszłej żonie. - A ja myślałem, że moja osoba ci wystarczy - dodał z chłodnym uśmiechem i
poklepał ją po udzie. Przez moment Ruth patrzyła na niego, Mali zrobiło się niedobrze.
Spojrzenie Ruth było bowiem mroczne.
Mroczne i niepewne. Nie wszystko jest tak, jak powinno, między moją córką i Samuelem,
pomyślała znowu.
Była przekonana, że Ruth jest chora z tęsknoty za Samuelem i dlatego zachowywała się
tak dziwnie przez ostatnie dwa miesiące, tak bardzo zmizerniała i posmutniała. Ale teraz on
przyjechał i wszystko zaczynało się układać, a Ruth, przyszła panna młoda, mimo to nie jest
promiennie szczęśliwa. Córka jest jeszcze bardziej niepewna, stwierdzała Mali. Momentami
wygląda na poważnie przestraszoną.
- Spróbujemy - obiecała Mali i uśmiechnęła się do Ruth. - Zadzwonię do niego któregoś
dnia.
- Nie, zadzwoń teraz - nalegała Ruth z uporem. - Zadzwoń teraz, mamo.
Mali patrzyła na nią długo, po czym wstała i odłożyła ołówek na stół. Coś jednak się w
tym wszystkim nie zgadza. I jeśli ktoś potrafiłby porozmawiać z Ruth i dowiedzieć się, o co
chodzi, to z pewnością jest to Sivert. Nagle stało się bardzo ważne również dla niej, żeby
Sivert przyjechał. Nie tylko dlatego, że chętnie chciałaby go zobaczyć, mieć go przez jakiś
czas znowu przy sobie, ale przede wszystkim dlatego, że on jest taki przewidujący i tyle
rozumie. Tak bezgranicznie szczery i bezkompromisowy, jeśli chodzi o sprawy nie całkiem
jasne. I poza tym Sivert kocha Ruth. Gdyby miało się skończyć tak, że Sivert przekonałby
siostrę, by nie wychodziła za mąż za Samuela, to Mali wolałaby raczej to, niż widzieć córkę
nieszczęśliwą.
- Dobrze, to idę zatelefonować - oznajmiła.
Wcześniej nawiązywali kontakt z Sivertem jedynie przez jego agenta koncertowego. Nie
mieli ani jego adresu, ani numeru telefonu. Ale zanim ostatnim razem wyjechał z domu, dał
Mali karteczkę z adresem i telefonem.
- Na wypadek, gdyby stało się coś, o czym powinienem wiedzieć - powiedział wtedy.
Mali zrozumiała to tak, że ani adres, ani numer telefonu nie może służyć do nawiązania
bliższych kontaktów. Mogą one zostać użyte jedynie na wypadek czyjejś śmierci czy czegoś
podobnego. I nigdy dotychczas nie naruszyła tej umowy, którą, jak jej się zdawało, zawarli.
Pierwszy raz zamierzała do niego zatelefonować i robiła to ze względu na Ruth.
Minęło dużo czasu. Mali stała z bijącym sercem w zimnej sieni i była śmiertelnie
przerażona, że nikt się nie odezwie. Ktoś przecież musi porozmawiać z Ruth, a Sivert
najlepiej by potrafił do niej dotrzeć.
Córka nie reaguje na żadne rozsądne uwagi, bo jest wstrząśnięta tym, że zgrzeszyła, a w
swojej naiwności wierzy, że Samuela zesłał jej Bóg. Ruth jednak zawsze miała szczególny
stosunek do Siverta. Jeśli ktoś potrafi do niej dotrzeć, to tylko on. Bo Mali nabierała coraz
większej pewności, że to małżeństwo oznacza nieszczęście. Trzeba mu zapobiec.
Raz po raz słyszała trzaski w słuchawce. Astrid z centrali co chwilę odzywała się i prosiła,
żeby Mali czekała. I Mali czekała, przemarznięta do szpiku kości.
- Halo, tu Sivert Stornes.
Przez dłuższą chwilę Mali nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Dźwięk jego głosu
sprawił, że serce tłukło się w jej piersi jak szalone. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje, i
musiała się oprzeć o ścianę.
- Halo, jest tam kto?
- Tak, Sivercie, to ja - powiedziała Mali. - Twoja matka.
- Czy coś się stało?
W jego głosie słyszała napięcie.
- Jeśli masz na myśli, że ktoś może umarł, to nie, nic takiego się nie stało - odparła Mali. -
Ale... ale Ruth ma wychodzić za mąż. W święta Bożego Narodzenia - dodała.
- Ruth ma wychodzić za mąż w święta Bożego Narodzenia? O niczym takim nie
słyszałem, kiedy jesienią byłem w Stornes. Sama mi powiedziała, że nie ma żadnego
kandydata. Co się stało, że teraz tak nagle...?
- Ech, to długa historia, Sivercie. Po twoim wyjeździe do nas przyjechał pewien misjonarz
i... tak, no cóż, Ruth jest pewna, że to Pan Bóg chce, żeby ona za tego misjonarza wyszła.
Z drżeniem wciągała powietrze. Tyle chciała synowi powiedzieć. O tyle rzeczy chciała go
zapytać. Ale nie miała odwagi. Oczyma wyobraźni widziała, jak Astrid z centrali nastawia
uszu. Za dzień lub dwa i tak wszyscy się dowiedzą o weselu, musiała więc to powiedzieć. Ale
reszta...
- Wychodzi za mąż w święta Bożego Narodzenia - powtórzył Sivert. - To jakoś wszystko
mi się nie zgadza.
- I Ruth bardzo prosiła, żeby do ciebie zadzwonić - powiedziała Mali. - Bardzo by chciała,
żebyś przyjechał. Pomyślała, że może moglibyście spędzić z nami święta tu w Stornes, i
potem...
Sivert nie odpowiadał.
- Ja wiem, że czasu jest bardzo mało, Sivert. Ale to... to ważne. Jeśli więc nie jesteś akurat
zajęty...
- Jestem zajęty, niestety - odparł Sivert krótko. - Ale przyjedziemy. Chciałbym
porozmawiać z Ruth, zanim wyjdzie za mąż, i chciałbym poznać tego, który ma zostać jej
mężem. Ruth znaczy dla mnie bardzo wiele - dodał cicho.
- Dziękuję ci - szepnęła Mali w słuchawkę. - Dziękuję, dziękuję, Sivercie.
- Mam kilka świątecznych koncertów - powiedział Sivert. - Inne obowiązki przełożę na
później. Będziemy w Stornes koło południa w Wigilię, potem zostaniemy do wesela. Ale
przed Nowym Rokiem muszę wrócić do Oslo. Zaraz potem wyruszamy znowu do USA.
- Wesele ma być trzeciego dnia świąt - powiedziała Mali pospiesznie. - Zdążysz.
- No to przygotuj dla nas sypialnię - rzekł Sivert. - I pozdrów Ruth - dodał.
- Ona będzie bardzo szczęśliwa - zapewniła Mali ochrypłym głosem, a z oczu płynęły jej
łzy. - Wszyscy będziemy szczęśliwi, przecież wiesz.
- No to jesteśmy umówieni - powiedział Sivert. - Dziękuję, że nas zaprosiłaś, mamo. O
wszystkich innych sprawach porozmawiamy, kiedy przyjadę do domu.
Umilkł na chwilę. Potem głośno odchrząknął.
- No, tobie, Astrid, też życzę wesołych świąt - rzekł z przesadną uprzejmością. - Teraz to
już wszyscy u was dowiedzą się, że przyjeżdżam. Przynajmniej wszyscy, którzy zechcą tego
słuchać. Domyślam się, że dziś wieczorem będziesz miała mnóstwo pracy.
Rozległ się stłumiony jęk, a potem trzask odkładanej słuchawki.
- Ależ, Sivercie...
- Dostała to, na co zasługuje - odparł Sivert spokojnie. - To paskudna przywara tak
podsłuchiwać, a jeszcze większa rozsiewać plotki. Zawsze mnie tego uczyłaś - dodał i
roześmiał się. - Do widzenia, mamo.
Mali odwiesiła słuchawkę, a potem stała jeszcze przez chwilę bez ruchu. Była
przemarznięta do szpiku kości, ale gdzieś w głębi jej duszy płonął wielki ogień. Sivert
przyjedzie! Sivert i Tordhild, i może również jej wnuk. Bo przecież nie zostawią dziecka
samego, to by jej nigdy nie przyszło do głowy. Myśl o tym, że będą tu wszyscy przez kilka
krótkich świątecznych dni, napełniła ją oszałamiającą radością i szczęściem.
Po chwili wyjęła z kieszeni chustkę do nosa, otarła mokrą twarz, poprawiła włosy i
otworzyła drzwi do izby. Spojrzenia wszystkich skierowały się na nią.
- Przyjadą - oznajmiła z uśmiechem. - Przyjadą w Wigilię i zostaną do wesela. Mam cię
pozdrowić od Siverta, Ruth - dodała, zwracając się do najstarszej córki, która patrzyła na nią
wilgotnymi oczyma. Przez moment Ruth siedziała całkiem bez ruchu. Potem jej twarz
rozpromieniła się w urzekającym uśmiechu.
- On przyjedzie - wyszeptała. - Sivert przyjedzie! Wygląda na to, że przyjazd brata jest dla
niej ważniejszy niż Samuel i ślub, pomyślała Mali. I zdaje mi się, że akurat to jest prawdą.
Być może Sivert zdoła przekonać Ruth, że lepiej jej będzie w życiu samej, chociaż będzie
musiała wychowywać dziecko. Może uda mu się jej uświadomić, że Samuel Langmo nie jest
wysłańcem Boga ani właściwym kandydatem na męża, lecz czarną owcą.
ROZDZIAŁ 13.
W Stornes wszyscy mieli pełne ręce roboty. Przygotowania do świąt Bożego Narodzenia i
do wesela wydłużały dni pracy i czyniły je trudnymi zwłaszcza dla kobiet. Mężczyźni raczej
nie włączali się do prac domowych, to nie było przyjęte. Mieli jednak swoje zadania w lesie.
Nikt się nie skarżył. Nawet Dorbet. Cieszyła się i na święta, i na całe zamieszanie
związane z weselem, pracowała razem ze wszystkimi i była bardzo pożyteczna. Mali uznała,
że jest zręczniejsza i bardziej pracowita, niż jej się przedtem wydawało.
I podobnie jak wszyscy pozostali, również Dorbet z radością czekała na przyjazd Siverta i
Tordhild.
Mali zastanawiała się, czy powinna wyjawić, że tamci mają już blisko pięcioletniego syna,
wciąż jednak tę sprawę odkładała. Nie była zresztą taka pewna, że chłopiec również
przyjedzie. Chociaż nic innego nie wydawało jej się możliwe. To przecież Boże Narodzenie!
Jedynym powodem, dla którego Sivert mógłby syna nie przywieźć, to decyzja, by mały nie
nawiązał bliższych kontaktów ze Stornes, ani teraz, ani w przyszłości. Ale przecież ona jest
jego babką! Sivert nie chciałby jej chyba karać aż tak bardzo, by odebrać jej wnuka.
Mali całymi godzinami leżała po nocach, nie śpiąc, i zastanawiała się, jak by to było,
gdyby mogła wziąć swojego małego wnuka w ramiona. Swojego pierwszego i jak dotychczas
jedynego wnuka! A im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej bała się, że chłopiec
mógłby do Stornes nie przyjechać. Tę myśl trudno jej było znieść. Fakt, że Sivert i Tordhild
mają przyjechać, sprawiał również, że Ruth się ożywiała, kiedy ktoś o tym wspomniał. Poza
tym w dalszym ciągu nie wyglądało, że szczególnie ją cieszy zbliżające się wesele. W
niedzielę wieczorem, kiedy Samuel już wyjechał, Mali objęła córkę i przytuliła do siebie.
Powiedziała, że narzeczony wkrótce wróci i że kiedy się z nią ożeni, będzie mieszkał w
Stornes! Ruth w milczeniu skinęła głową.
- Czy coś jeszcze jest nie w porządku? - spytała Mali.
Ruth potrząsnęła głową, unikała jednak patrzenia matce w oczy. Mali więc nie pytała już o
nic więcej.
Dorbet nie odwiedzała Granvold od tamtego wieczora, kiedy dostała pierścionek od Oli.
Było to ponad tydzień temu.
Kiedy Mali wysłała ją w mroźny poniedziałek przed południem do sklepu, by kupiła
przyprawę, której brakowało do placka, Dorbet spotkała tam Olę. Przyglądał jej się tak
natarczywie, że zrobiła się czerwona i spuściła wzrok.
W sklepie, robiąc zakupy, zamienili ze sobą ledwie parę słów. Pozostali klienci przyglądali
im się z zainteresowaniem, witali się i uśmiechali, nikt wprawdzie o nic nie pytał, ale ludzie
wymieniali spojrzenia, Dorbet wyraźnie to widziała. Chyba bardzo chcieliby się dowiedzieć,
jak się sprawy mają, nie starczało im tylko odwagi, by zapytać. Gdyby Oli nie było w sklepie,
z pewnością ktoś by do niej zagadał. Wobec młodego dziedzica Granvold mieli jednak wiele
respektu. Więcej niż dla mnie, myślała Dorbet, potrząsając głową.
- Oczekiwałem, że się pokażesz - powiedział Ola, kiedy wyszli na dwór i zatrzymali się
przy budynku, który stanowił ochronę przed północnym wiatrem.
Dorbet zarumieniła i skubała frędzle swojej wielkiej chustki. Otulała się nią szczelniej. Ola
powiedział to tak, jakby robił jej wyrzuty. Może taki właśnie miał zamiar, pomyślała
zirytowana. A przecież ona miała coś więcej do roboty niż tylko bieganie do Granvold.
- Chyba słyszałeś, co się dzieje w Stornes - odparła i spojrzała na niego pospiesznie. - Od
tamtego wieczora, kiedy my... ja...
- Słyszałem, że w święta będziecie mieć wesele, tak - potwierdził Ola. - Ale przecież to
Ruth wychodzi za mąż. Więc dlaczego...
- Mój drogi Ola - westchnęła Dorbet. Wzięła go za rękę i patrzyła na niego błyszczącymi
oczyma. - Przez całą niedzielę przyjmowaliśmy przecież misjonarza. To zresztą kompletny
idiota - dodała ze złością. - A dzień przed jego przyjazdem był ubój. Nie mogłam tak po
prostu zostawić wszystkiego i pójść sobie. W domu oczekują, że będę pomagać. Chyba to
rozumiesz, prawda?
- Ale przecież wieczorami jesteś wolna, no nie? Ola nie ustępował.
- Tak, ale w niedzielę nie mogłam wyjść, no bo mieliśmy tę wizytę. I byłam okropnie
zmęczona...
- A czy to nie jest przypadkiem tak, że nie chcesz mnie widywać?
Dorbet podeszła do niego.
- Dobrze wiesz, że chcę - powiedziała cicho. - Nie wiem, dlaczego wygadujesz głupstwa,
Ola!
On tylko skinął głową i spuścił wzrok.
- Tak, wygaduję głupstwa - przyznał. - Ale nie mogę spać po nocach. Leżę tylko i myślę o
tobie i o...
Wziął jej rękę i podniósł w górę. Zobaczył, że pierścionek tam jest. Pospiesznie go
pogłaskał, popatrzył na dziewczynę i uśmiechnął się.
- Nosisz pierścionek - powiedział, unosząc głowę jakby z miną posiadacza.
- A nie powinnam? - spytała Dorbet, dziękując bogom, że nie odłożyła pierścionka do
szuflady nocnego stolika. - Wszyscy go widzieli - dodała, spoglądając mu szelmowsko w
oczy. - Mama była po prostu przerażona, a Ingeborg myśli, że jesteśmy zaręczeni.
- A nie jesteśmy?
Ola popatrzył na nią płomiennym wzrokiem i przyciągnął ją mocniej do siebie. Czuła przy
sobie jego silne ciało. Zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest podniecony.
- Ale to chyba nie jest pierścionek zaręczynowy? - rzekła Dorbet ostrożnie. - To raczej
pierścionek na znak przyjaźni, prawda?
- Dla mnie to jest pierścionek zaręczynowy - oznajmił Ola. - Ale wiem, że zgodziliśmy się
oboje, by poczekać z oficjalnymi zaręczynami, aż skończysz szesnaście lat. Jednak między
tobą i mną...
Pocałował ją pospiesznie gorącymi wargami. Trzymał mocno rękami jej twarz.
- Moja matka uważa, że to bardzo ważne, że dałem ci ten pierścionek - mówił Ola. - A
zwłaszcza to, że go przyjęłaś.
A więc wszyscy w Granvold też o tym wiedzą, pomyślała Dorbet. Liczyła się z tym.
Przypuszczalnie o pierścionku słyszała już cała wieś. Ola był bardziej zazdrosny, niż Dorbet
myślała. I teraz była bardziej z nim związana, niżby chciała. Mimo wszystko serce biło jej
szybciej, kiedy tak stali tutaj, mocno do siebie przytuleni. Ścisnęła jego ręce i odsunęła myśl o
pierścionku gdzieś w tył głowy.
- Czy mogłabym przyjść jutro wieczorem? - spytała szeptem.
- Czybyś mogła? - zdziwił się Ola, patrząc na nią. - A nie mogłabyś dzisiaj wieczorem? -
dodał.
- Ola, nie kuś! - zawołała Dorbet. - Ale chyba mogłabym dzisiaj też.
Bardzo tego chciała, czuła to całym ciałem. Gorąca dłoń Oli znalazła drogę pod ubraniem
do jej piersi, Dorbet czuła mrowienie w całym ciele. Przypomniała sobie, jak to jest, kiedy
czuje przy sobie całe jego rozgrzane ciało, i zadrżała.
- Oczywiście, oczywiście, że chcę przyjść!
Jest zakochana w Oli, co do tego nie ma wątpliwości. Nigdy do nikogo przedtem nie czuła
tego, co teraz do Oli. Wszystko więc byłoby tylko rozkoszą i radością, gdyby nie miała tego
wrażenia związania. Nie podobało jej się, że wszystko jest takie poważne. Przerażało ją, że
Ola już zaczął snuć plany na przyszłość. Nie na tyle jednak jest to wszystko przerażające,
bym nie pobiegła znowu chętnie do Granvold, by wskoczyć mu do łóżka, pomyślała i
pogłaskała pospiesznie jego zmarznięty policzek. On znowu chwycił ją za rękę i mocno
trzymał. Potem przyłożył do warg i serdecznie ucałował. Wtedy drzwi sklepu się otworzyły,
odskoczyli więc od siebie.
- Dzisiaj wieczorem - obiecała Dorbet półgłosem.
- A co to, stoicie tu w północnym wietrze? - zachichotał mężczyzna, który wyszedł ze
sklepu. - Tak, tak, wy to chyba umiecie trzymać ciepło!
Dorbet ruszyła w stronę domu, niosła zakupy w czarnej torbie, którą matka kiedyś dawno
temu zrobiła na szydełku i ozdobiła haftowanymi kwiatami.
Ola został z tamtym mężczyzną i rozmawiał. Dorbet czuła jego spojrzenie na plecach aż do
momentu, kiedy skręciła na drogę do Stornes. Uśmiechała się sama do siebie. Szczelniej
otuliła się chustką, bo zaczynała drżeć z zimna. Dziś wieczorem jednak będę bez tej chustki,
w ogóle bez żadnego ubrania, pomyślała, znowu czując mrowienie pod skórą. Dziś wieczór
będę nago tańczyć dla Oli!
- A ty dokąd się wybierasz?
Mali wpiła wzrok w Dorbet, kiedy tamta ledwo spróbowała wieczornej kaszy, po czym
zerwała się z miejsca.
- Obiecałam, że wpadnę na chwilę do Granvold - wyjaśniła Dorbet i zarumieniła się
mocno. - Marit...
- Chyba nie przede wszystkim Marit masz zamiar odwiedzać - zauważyła Mali. -
Naprawdę nie ma powodu, żebyś kłamała, dziewczyno!
- Nie, dzisiaj w sklepie spotkałam Olę i on uważa...
- Dorbet bardzo dużo nam pomagała w ostatnim tygodniu - wtrąciła się Ane. - Przez cały
tydzień nie była w Granvold. A kiedy człowiek jest młody i zakochany...
- Chciałam, żebyś zaczęła prasować obrusy, będą potrzebne i na święta, i na wesele -
westchnęła Mali. - Właściwie to powinnaś była zacząć szkołę w Kvannes tej zimy, a do domu
przyjeżdżać tylko na niedziele. Tak było przecież postanowione. Wtedy nie miałabyś czasu na
to nieustanne latanie do Granvold - powiedziała matka cierpko. - Skoro jednak ciotka
Havarda rozchorowała się tuż przed początkiem szkoły i nie mogła przyjąć cię w swoim
domu, to, niestety, nic z tego nie wyszło. Było już za późno, żeby gdzie indziej szukać
miejsca, w którym byś mogła mieszkać.
- Mieliśmy mnóstwo adresów - odparła Dorbet krótko. - Ale żaden nie był dla ciebie
wystarczająco dobry, na tym polegał cały problem. Bo ty chciałaś umieścić mnie w takim
domu, w którym bym była strzeżona przez całą dobę - dodała, potrząsając głową. - Ciekawe,
że też ty nigdy nie możesz okazać mi zaufania!
- No to zaczniesz w przyszłym roku - ciągnęła swoje Mali, nie odpowiadając na cierpkie
słowa córki. - Nie stała się żadna wielka szkoda z tego powodu, że odłożyliśmy twoją naukę o
jeden rok. Uzgodniliśmy jednak, że ten rok w domu potraktujesz tak, jakby to była szkoła
gospodarstwa, prawda? Że nauczysz się wszystkiego, co...
- I przecież ja się od niczego nie wymiguję - protestowała Dorbet ze złością. - We
wszystkim pomagam i robię, co mi każesz. Więc już do żadnej szkoły gospodarstwa chodzić
nie będę, zapamiętaj to sobie.
- Nie, będziesz chodzić do szkoły średniej - odparła Mali.
- Mogłabym chodzić już tej zimy, gdybyś ty nie była taka...
- Dajmy już temu spokój - przerwała Mali. - I właściwie to bardzo dobrze, że dzisiaj
wieczorem idziesz do Granvold. Przecież mieliśmy w tym roku urządzić u nas gręplowanie
wełny. Ale teraz widzę, że na wszystko nie starczy nam czasu, w środku przygotowań do
świąt i wesela - westchnęła Mali ciężko. - Gdybyś więc mogła poprosić Marit, czyby nie
zrobiła gręplowania u siebie, to my potem zorganizujemy jeszcze jedno po Nowym Roku, jak
wszystko trochę się uspokoi. Bo w tym roku jest tyle wełny, że za jednym razem wszystkiego
się nie zrobi. Dorbet położyła ręce na klamce.
- Słyszysz, co powiedziałam? - spytała Mali.
- Pewnie, że słyszę, i oczywiście zapytam - odparła przez ramię.
- I nie wracaj późno - dodała Mali.
Na to Dorbet nic już nie powiedziała. Wymknęła się za drzwi i zatrzasnęła je znowu za
sobą niepotrzebnie tak głośno.
Już na ganku w Granvold czuć było zapach świeżego ciasta. Więc pewnie będę musiała
najpierw wbić w siebie kilka wafli, zanim pójdziemy z Olą do sypialni - pomyślała Dorbet,
tupiąc głośno, żeby otrząsnąć śnieg z ciężkich butów.
- Słyszałam, że idziesz - mówiła Marit, wychodząc na ganek, miła, uśmiechnięta, z
rumieńcami na okrągłych policzkach. - Nie widzieliśmy cię już bardzo długo.
- To prawda, ale u nas w ostatnim tygodniu wszystko stało na głowie - tłumaczyła Dorbet,
wieszając chustkę na wieszaku, potem odstawiła buty pod ścianę, a rękawice położyła na
stojącym tam krześle.
- Coś takiego! - powiedziała Marit z zapałem, ujmując rękę dziewczyny. - Słyszałam o
pierścionku - dodała z uśmiechem.
Przyglądała się teraz ozdobie, jakby jej nigdy przedtem nie widziała.
- Pasuje jak ulał - uznała i poklepała Dorbet po policzku. - Tak się cieszę, że go przyjęłaś.
Wiesz przecież, co my tutaj myślimy o tobie. Wiesz, że bardzo byśmy chcieli mieć cię u nas
jako młodą gospodynię.
Dorbet zaczerwieniła się, ale nie odpowiedziała. Przerwano im, bo drzwi otworzyły się
znowu i Ola wysunął głowę na ganek.
- Czy wy już nigdy nie wejdziecie do środka? - spytał. - Ojciec mówi, że Dorbet przyszła.
Podszedł do niej i objął ją, nie krępując się obecnością matki. Dorbet czuła się trochę
niezręcznie, Marit jednak promieniała.
- To ja powinienem cię witać w progu - powiedział Ola, przytulając policzek do jej
twarzy. - Ale pobiegłem do sypialni, więc powitała cię matka. Dołożyłem drewna do pieca -
dodał cicho. - Więc nie będziesz marzła, kiedy...
Dorbet położyła mu palec na wargach i uśmiechnęła się. Weszli do izby, okazało się, że
jest tak, jak Dorbet myślała. Stół był nakryty do kawy, stały na nim świeże wafle, konfitury i
duża salaterka gęstej bitej śmietany.
- Nie trzeba było - zaczęła Dorbet.
- Jeszcze by tego brakowało - uśmiechnęła się Marit. - Myśmy się bardzo ucieszyli, kiedy
Ola powiedział, że przyjdziesz.
Wskazała świece, również stojące na stole.
- Czyż one nie są piękne? - uśmiechnęła się. - Wszyscy pytają, kto robi takie ładne, a ja
odpowiadam, że to ty. Bo jesteś bardzo zdolna, Dorbet - dodała. - Zdolniejsza niż większość
młodych dziewczyn. I na dodatek taka dobra - dodała.
Dorbet uśmiechnęła się blado. Matka powinna to słyszeć, pomyślała. Ona pewnie by się z
Marit nie zgodziła. Miło jednak słyszeć pochwały. Tu w Granvold Dorbet czuła się zupełnie
inaczej niż w domu. Przyjmowali ją i akceptowali pod każdym względem, czasem miała
wrażenie, że za dużo tego dobrego.
Ola pociągnął ją w stronę kanapy i usiadł tuż przy niej. Głaskał palcami jej rękę. Dorbet
zerknęła pospiesznie w stronę ojca Oli, nie była pewna, czy mu się to podoba, ale Trygve
Granvold był bardzo zajęty waflami.
- Czy widziałeś, że Dorbet dostała pierścionek, który Ola odziedziczył po dziadku? -
spytała Marit męża.
Trygve podniósł wzrok. Uśmiechnął się do Dorbet.
- Słyszałem o tym, tak - przyznał. - Przypuszczam, że musi być na ciebie za duży.
- Ona go nosi na środkowym palcu - rzekł Ola, wyciągając w górę rękę Dorbet.
- Pierścionek zaręczynowy powinno się nosić na serdecznym - oznajmił jego ojciec,
sięgając po kolejne wafle.
- No, ale to nie jest pierścionek zaręczynowy - wtrąciła Dorbet pospiesznie. - Ten
pierścionek to znak naszej przyjaźni, prawda, Ola?
Ola nie odpowiadał. Podał jej tacę z waflami.
- Tak chyba właśnie jest - wyręczyła syna Marit. - Pierścionek zaręczynowy dostaniesz,
kiedy w maju skończysz szesnaście lat - dodała z uśmiechem.
A więc zaręczyny zostały już tutaj postanowione, pomyślała Dorbet. Wzięła wafel i
położyła sobie na talerzyku.
- Częstuj się, Dorbet! - mówiła Marit. - Ola, zajmuj się swoją dziewczyną. Ona je jak jakiś
ptaszek! A przecież nie musisz być szczuplejsza, taka drobna i z taką talią, jak ty masz -
dodała, zwracając się do gościa.
Dorbet nagle poczuła się najedzona. Bardzo najedzona.
- A przy okazji, mam przekazać pozdrowienia od mamy i zapytać, czy nie byłoby
możliwości, żebyście u siebie zorganizowali gręplowanie wełny w przyszłym tygodniu -
powiedziała, odmawiając, kiedy Ola próbował nałożyć jej kolejny wafel. - U nas teraz
straszne zamieszanie, ale mama obiecuje, że zrobimy jeszcze jedno spotkanie po Nowym
Roku, kiedy się trochę uspokoi...
- No tak, to się rzeczywiście narobiło - westchnęła Marit, a jej wiewiórcze oczy rozbłysły.
- Wesele w święta! My wszyscy też jesteśmy zaproszeni.
Tak ją ten temat ożywił, że ręce jej się trzęsły i rozlała kawę na obrus.
- Patrzcie, patrzcie, to Ruth wychodzi za mąż! - nie mogła się nadziwić i patrzyła
zaciekawiona na Dorbet. - I to z samym misjonarzem. Bardzo szybko to wszystko poszło, no
nie? Ale ja zawsze powtarzam, że jeśli człowiek jest pewien, to najlepiej nie czekać za długo
z zaręczynami. Chociaż przyznam, że byłam zaskoczona, tak... muszę to przyznać - dodała.
- My wszyscy byliśmy zaskoczeni - wyrwało się Dorbet. Miała przecież surowo zakazane,
żeby nie mówić nic, co mogłoby podsycać plotki. To, że Ruth wychodzi za mąż, nie było już
żadną tajemnicą, natomiast fakt, że oczekuje dziecka, nie powinien był się wydostać poza
opłotki dworu. Matka przykazała to wszystkim niezwykle surowo. Dorbet uważała, że to
niepoważne. Odsunie tylko na pewien czas gadanie, którego się i tak nie uniknie. Bo przecież
prędzej czy później wszyscy się domyślą, że Ruth zaszła w ciążę wcześniej, niżby wypadało,
zwłaszcza że narzeczonym jest misjonarz. Poza tym ludzie muszą się już teraz zastanawiać,
dlaczego z tym weselem taki pośpiech. A wyobraźni tutejszym mieszkańcom nigdy nie
brakowało.
- To Ruth wam też nic nie powiedziała?
Marit patrzyła na Dorbet z wielkim zainteresowaniem.
- Powiedziała, oczywiście, powiedziała mamie i tacie - zapewniała Dorbet, próbując
skoncentrować się nad waflem. - Ale ja nie miałam pojęcia...
- No tak, ja to rozumiem - rzekła Marit. - Ruth zawsze była taka zamknięta w sobie. To
pewnie dlatego teraz jesteśmy tacy zaskoczeni - dodała. - Tak, jesteśmy zaskoczeni, że to
wszystko poszło tak szybko, chciałam powiedzieć. Dużo ludzi będzie na weselu?
- Nie, oni by chcieli mieć cichy ślub - tłumaczyła Dorbet. - Ale i tak trochę się zbierze. No
i Sivert ma przyjechać - dodała.
- Och, co ty mówisz! To i ta sława też przyjedzie? - roześmiała się Marit. - No to
naprawdę bardzo przyjemnie - ciągnęła. - Zwłaszcza twoja mama musi się cieszyć, jak myślę.
Nieczęsto Sivert pokazywał się w Stornes po tym, jak wyruszył w świat.
Na to Dorbet nie odpowiedziała. Powtórzyła natomiast jeszcze raz swoje pytanie o
gręplowanie wełny. Marit zapewniała, że nie będzie żadnych problemów, niech Dorbet
pozdrowi matkę i uspokoi ją, że ona zorganizuje co trzeba.
Bóg raczy wiedzieć, jak długo siedzieliby przy tej kawie, ale na szczęście przyszedł jakiś
gospodarz, który miał interes do Trygvego. Marit natychmiast zerwała się, żeby częstować go
kawą, Ola wstał z kanapy.
- To my pójdziemy trochę na górę - uśmiechnął się do matki i nie czekając na odpowiedź,
pociągnął Dorbet w stronę drzwi. Już na korytarzu przystanął i przygarnął ją do siebie.
- Już myślałem, że nigdy się stamtąd nie wyrwiemy - powiedział z jękiem.
- Obiecałam w domu, że nie wrócę późno - wtrąciła Dorbet.
- No zobaczymy - rzekł Ola z uśmiechem, który sprawił, że dziewczynę przeniknął słodki
dreszcz. - Zobaczymy.
Ola musiał nakłaść do pieca naprawdę dużo drewna, bo w pokoju było gorąco niczym w
piekarniku. Dorbet zarzuciła mu ręce na szyję.
- Tu jest tak gorąco, że nie będziemy mogli się nawet poruszyć - powiedziała, patrząc na
niego zaczepnie. - W każdym razie w ubraniu.
- No to możemy zdjąć z siebie ubranie - rzekł Ola pospiesznie ochrypłym głosem i zaczął
rozpinać jej guziki u bluzki.
Dorbet odepchnęła go lekko od siebie. Jej ciemne oczy mieniły się dziwnym blaskiem.
- Teraz ty się rozbierzesz i położysz nagi na kołdrze - oznajmiła. - To ja ci coś pokażę.
Ola patrzył na nią pytająco.
- Co chcesz mi pokazać...
- Zaraz zobaczysz - roześmiała się. - Ale najpierw musisz zdjąć z siebie ubranie i położyć
się na kołdrze.
Myśl o tym, że on będzie leżał całkiem nagi i niczym nieprzykryty, podczas gdy ona
będzie również naga przed nim tańczyć, sprawiła, że poczuła pulsowanie w dole brzucha.
- Musisz tylko zapalić więcej świec - powiedziała, popychając go lekko. - Chciałabym cię
widzieć i wiem, że ty też będziesz chciał widzieć mnie.
- Coś ty znowu wymyśliła? - spytał Ola, rozwiązując wstążkę u jej warkocza.
- Poczekaj, to zobaczysz - powtórzyła Dorbet, potrząsnęła głową tak mocno, że warkocz
się rozplótł i włosy opadły jej na ramiona.
- Dorbet, ja...
Przyciągnął ją do siebie gwałtownie. Palce wsunął w jej gęste włosy.
Dorbet odepchnęła go.
- Zapal świece i rozbierz się - powtórzyła szeptem.
Zrobił, co mu kazała. Zapalił trzy stearynowe świece. W chybotliwej, złocistej poświacie
pełgających płomieni zaczął się wolno rozbierać. Dorbet stała i przyglądała mu się. Kiedy
został w samych kalesonach, stwierdziła, że twarz mu się bardzo zaczerwieniła. Odwrócił się
do niej plecami, kiedy zdejmował tę ostatnią część ubrania. Przez moment stał potem
niezdecydowany.
- Połóż się na łóżku - poleciła Dorbet cicho.
Położył się. Dorbet stała bez ruchu i rozkoszowała się widokiem jego silnego, pięknie
zbudowanego ciała. Mimo że ona pozostała kompletnie ubrana, Ola był niezwykle
podniecony. Jego wielki członek unosił się niczym łuk nad brzuchem.
Dorbet ze świstem wciągała powietrze do płuc. Potem ona również zaczęła się rozbierać.
Rzucała ubranie, gdzie popadło, a kiedy zdjęła już z siebie wszystko, szybkim ruchem głowy
odrzuciła włosy na plecy i wtedy Ola wydał z siebie jęk podobny do szlochu. Jego członek
sterczał wysoko w górze.
- Boże drogi, Dorbet - wyszeptał ochryple. - Chodź tu do mnie, bo zaraz wybuchnę.
Ale Dorbet, zamiast przyjść, zaczęła nucić. Wolno zaczynała tańczyć, jakby sennymi,
zmysłowymi ruchami. To jest widok dla bogów, pomyślał Ola, nie spuszczając z niej wzroku.
Nigdy nawet nie marzył, że zobaczy coś takiego. Okrągłe piersi poruszały się lekko w takt
tańca, a jej ręce niczym węże wyginały się rytmicznie w różne strony.
- Podoba ci się to? - spytała cicho, uśmiechając się do niego. Chciał odpowiedzieć, ale
czuł, że gardło ma zaciśnięte. Zamiast tego wyciągnął do niej rękę. Dorbet zbliżyła się do
łóżka i musnęła lekko palcami jego skórę. Potem odskoczyła nieco dalej, by po chwili znowu
do niego podejść. Wtedy on chwycił ją mocno i przyciągnął do siebie na posłanie tak
gwałtownie, że się na niego przewróciła. Roześmiała się zaczepnie i wzięła w dłoń jego
członek.
- Podoba ci się to - stwierdziła z zadowoleniem. - Mnie się też podoba. Czy ty wiesz, jaki
jesteś urodziwy? Naprawdę warto na ciebie popatrzeć, a to narzędzie...
- Zaraz się przekonasz, jak ono funkcjonuje - wykrztusił ochryple i ułożył ją pod sobą.
Spełnienie przyszło bardzo szybko. Ola z jękiem zsunął się z niej na posłanie. Dorbet
chwyciła go za włosy i podciągnęła w górę jego głowę.
- O nie, nie - protestowała z płonącym wzrokiem. - Ja chcę więcej. O wiele więcej.
I dostała więcej. W końcu to ona prosiła o litość. Miała wrażenie, że w środku jest całkiem
pozbawiona skóry po jego gwałtownej aktywności.
- Jesteś lepszy niż wszyscy mężczyźni na świecie - powiedziała i ugryzła go lekko w
ramię. - Kocham cię.
Możliwe, że to nie jest najbardziej odpowiednie mówić mu „ja cię kocham", pomyślała.
Ale przecież go kocham. Zwłaszcza w takich chwilach.
- A ja ciebie - wyszeptał Ola, patrząc na nią. - Jesteś królową mojego życia. Nie ma
piękniejszego stworzenia niż ty, Dorbet. Ani bardziej rozkosznego.
Dorbet wtuliła się w niego, gorąca, spocona i zadowolona.
- Zostań tu na noc - poprosił nagle.
Wtedy Dorbet spojrzała na zegar. Przerażona usiadła na łóżku.
- O rany boskie! - jęknęła. - Matka mnie zabije. Obiecałam, że nie wrócę późno. Która
godzina?
- Wpół do pierwszej - odparł Ola i mrużąc oczy, patrzył na zegarek, który położył na
nocnym stoliku.
Dorbet wyskoczyła z łóżka i pospiesznie zaczęła wciągać na siebie ubranie.
- Miałam nie wrócić późno - powtórzyła.
Ola też wstał i zaczął się ubierać.
- Odprowadzę cię - powiedział.
- Nie, sama znajdę drogę - szepnęła Dorbet. - Pomyśl, jeśli oni nas słyszeli, twoja matka i
ojciec...
- Mój ojciec śpi niczym kamień, a jeśli mama nas słyszy, to na pewno nie będzie z tego
powodu zła - uśmiechnął się Ola.
Na palcach zeszli po ciemnych schodach.
- Nie możesz poczekać, aż się ubiorę? Odprowadzę cię do domu - powtórzył Ola. - Nie
chcę, żebyś sama biegała tak późno.
- A kto mnie może spotkać? - spytała Dorbet ze śmiechem. - Wszyscy w tej wsi już śpią.
A w żadne trolle ani duchy ja nie wierzę. Dobranoc - szepnęła, wspięła się palcach i
pocałowała go pospiesznie.
Po czym wybiegła w zimową noc.
- Ty się zamęczysz tymi przygotowaniami do świąt i wesela - rzekł Havard zatroskany,
kiedy drzwi sypialni zamknęły się za nim i żoną. - Rozchorujesz się z tego zmęczenia.
Przytulił do siebie Mali i głaskał ją po plecach. Czuł, jaka się ostatnio zrobiła chuda.
- Może powinniśmy wynająć jakąś pomoc - powiedział z ustami przy jej włosach. -
Pieniądze przecież mamy.
- Damy sobie radę - zaprotestowała Mali, opierając się o niego ciężko. - Mam wrażenie,
że nad wszystkim panuję. Wszyscy mi pomagają, nasze córki też są bardzo zręczne.
- Ale ty nie masz ani chwili wolnej - upierał się Havard przy swoim. - A prace przy
warsztacie tkackim to już w ogóle zaniedbałaś? Przecież masz różne zamówienia, prawda?
Mali westchnęła. Tydzień już minął, kiedy ostatni raz posiedziała trochę przy krosnach.
Havard ma rację. Obiecała przecież, że do lata skończy wielki kilim, na który zamówienie
załatwił jej Tellnes z Trondheim, a który miał trafić do jakiegoś Amerykanina w Minnesocie.
Wzbraniała się akurat przed tym zamówieniem, chociaż Tellnes zdobył dla niej wielu
klientów po tamtej tkaninie, którą zrobiła dla kościoła w Lademoen. Nie miała pojęcia, czy za
tym wszystkim nie stoi Bakken. Z nim bowiem nie chciała mieć nic wspólnego. Kiedy jednak
zapytała, Tellnes zaprzeczył, jakoby kontaktował się z tym człowiekiem. Musiał jednak
przyznać, że z USA przychodzi wiele zapytań od ludzi, którzy widzieli prace kupione przez
Bakkena, kiedy odwiedzał ją w Stornes.
- Mogłabyś zarabiać mnóstwo pieniędzy, Mali Stornes - powiedział. - Amerykanie
kompletnie poszaleli, kiedy zobaczyli te tkaniny u Bakkena. Oni tam niczego takiego nie
robią. Nie ma rzemieślników. A zresztą nawet u nas nikt nie może się równać z tobą - dodał.
W końcu więc zgodziła się przyjąć kilka zamówień, choć właściwie nie wykończyła jeszcze
kilimów, które miała zrobić dla banków, kościołów i hoteli w Norwegii. Zdarzało się, że
dzwoniły też prywatne osoby. Problem więc nie w braku zamówień, lecz w braku czasu.
- Nawet mi tego nie przypominaj - westchnęła, zrzucając buty. Bolały ją nogi. - Zabiorę
się do tego, jak już nasze życie znowu wróci do normy.
Havard uniósł w górę jej twarz i patrzył jej w oczy.
- Czy ty wiesz, że ja cię kocham? - spytał cicho i musnął wargami jej usta.
- O, Havardzie - westchnęła Mali cicho. - Czy ty myślisz, że dałabym radę temu życiu,
gdybym o tym nie wiedziała? To ty dajesz mi niezbędną siłę, nie wiedziałeś o tym?
On roześmiał się cicho i pogłaskał ją po włosach. - Jak ładnie to powiedziałaś, ale to nie
jest tak do końca prawda - zaprotestował. - Bo ty masz w sobie niewiarygodnie dużo siły,
Mali. I sama potrafisz iść zarówno z wiatrem, jak i pod wiatr.
- Ale potrzebuję ciebie i twojej miłości - rzekła cicho. - Bez tego byłabym skończona, czy
ty mi wierzysz, czy nie.
Havard zaczął po omacku rozpinać jej bluzkę.
- Jak bardzo jesteś zmęczona? - spytał z wargami przy jej szyi.
Gdyby zapytał mnie o to, kiedy wchodziliśmy po schodach, powiedziałabym mu, że jestem
zmęczona śmiertelnie, pomyślała Mali. Teraz jednak czuła, że jej ciało reaguje na jego dotyk.
Spojrzała na męża i uśmiechnęła się szelmowsko.
- To zależy.
- Od czego zależy? - uśmiechnął się Havard z błyskiem w niebieskich oczach.
- Od tego, co wymyślisz - odparła, czując się nagle pełna oczekiwań jak jakaś młoda
dziewczyna. - Tylko pamiętaj, że przywykłam do dobrego!
Rozbierał ją, zdejmował ubrania sztuka po sztuce. Niemal przez cały czas ją całował. Mali
oddychała ciężko, kolana się pod nią uginały. Kiedy położył ją całkiem nagą na posianiu,
jęknęła z rozkoszy.
- Być może ja dzisiaj niczego nie zdziałam - drażnił się z nią.
- Havardzie! - Mali uderzyła go lekko, kiedy tak stał nad nią przy łóżku. - Rozbieraj się!
Wszelkie zmartwienia i całe zmęczenie zniknęło jak zdmuchnięte. Kiedy mąż nagi położył
się obok niej na łóżku, Mali rzuciła się na niego.
- Pragnę cię - szeptała gorączkowo. - Pragnę pod każdym względem, chcę się z tobą
kochać długo, długo.
Havard roześmiał się i przytulił ją do siebie. Położył ją na sobie i ciepłymi dłońmi pieścił
jej piersi. Mali wzdychała z rozkoszy, raz po raz odrzucała w tył głowę. W końcu pozwoliła,
by opadły i oddzieliły ich ciepłą falą od reszty świata.
- Jak bardzo jesteś zmęczony? - drażniła się z nim przez chwilę. - Nie jesteś ty za stary,
aby...
Havard nie odpowiedział. Gwałtownie przesunął ją pod siebie i zaczął całować jej nagie
ciało. Mali pojękiwała podniecona. Miała wrażenie, że jakaś siła unosi ją wysoko, sprawia, że
jej ciało nic nie waży. Tuliła się do męża rozgrzana i chętna, a kiedy w końcu w nią wszedł,
splotła nogi na jego plecach i przyciągnęła do siebie jego głowę. Szukała wargami jego
wilgotnych warg, na których czuła smak swojego ciała.
Długo potem leżeli spokojnie, mocno do siebie przytuleni.
- Jesteś szczęśliwa? - spytał Havard wolno.
- Teraz jestem - potwierdziła Mali i zaczęła palcami przeczesywać jego włosy.
- A w ogóle?
Mali nie od razu odpowiedziała. Odgarnęła mu grzywkę z czoła i patrzyła na męża,
opuszkami palców głaskała jego twarz.
- Wciąż jest tyle zmartwień - westchnęła cicho. - Mam wrażenie, że... wciąż wszystko
psuję... wszystkim w rodzinie.
- To przecież twoja siła pozwala nam przez to przejść - zaprotestował i pocałował ją
jeszcze raz. - Ty jesteś silna za nas wszystkich.
Mali przysunęła się do niego jeszcze bardziej, oparła nogę na jego biodrze, rozkoszowała
się jego bliskością.
- Wciąż myślę o Ruth - powiedziała w końcu. - Tak się boję, że ona wybrała sobie złego
człowieka, Havardzie.
- O tym akurat od dawna jestem przekonany - rzekł Havard ponuro.
- Myślałam, że będzie szczęśliwa, kiedy ułożą się sprawy ze ślubem, ale ona wcale
szczęśliwa nie jest. Mimo że Samuel tu był... wygląda bardziej na przerażoną, moim
zdaniem... i naprawdę nie rozumiem...
- Tak, ja też to widzę. Wydawało mi się, że to może dlatego... że kiedy tu przyjechał, ona
sama się zorientowała, że wybrała źle, i ogarnął ją strach.
- Na szczęście niedługo przyjedzie Sivert - pocieszała się Mali. - Poproszę go, żeby z nią
porozmawiał. Mnie ona nic nie chce powiedzieć, unika rozmowy ze mną na ten temat.
Chciałabym tylko, żeby wiedziała, że będziemy ją wspierać, nawet gdyby odwołała ślub.
Przeżyjemy to nieszczęście, prawda?
- Przeżyjemy wszystko, byleby tylko Ruth była szczęśliwa -zapewnił, głaszcząc żonę po
włosach. - Tylko że Samuel przyjedzie wcześniej niż Sivert. Ciekawe, który z nich będzie
miał na nią większy wpływ?
- No ale ona sama też powinna pomyśleć - stwierdziła Mali zirytowana. - Ruth nie jest
przecież głupia!
- Tak, tylko że tutaj chodzi o coś innego niż zwyczajny zdrowy chłopski rozum -
westchnął Havard. - Tu chodzi o to, co dla Ruth jest najważniejsze, o jej wiarę. A jakkolwiek
byśmy sprawę rozpatrywali, to Ruth jednak zgrzeszyła przeciwko Bogu. Przynajmniej ona tak
to widzi - dodał. - Być może ona przyjmuje to jako krzyż, który sprawiedliwie na nią spada.
Bo ona wierzy, że to jedyna droga odpuszczenia grzechu.
Boże drogi, oszczędź nam kolejnych krzyży, pomyślała Mali i skuliła się. Każdego dnia
odczuwa przecież ciężar krzyża, który sama dźwiga. Zniszczyła życie Sivertowi, a teraz
miałaby być kolej Ruth? Przecież do niczego jej nie zmuszałam, czyżby więc Bóg karał ją
tylko dlatego, że pochodzi z krwi i kości Mali? Czyżby i ją miały dotknąć skutki grzechu
pierworodnego?
- To moja wina - wyszeptała udręczona.
- Twoja wina? - Havard oparł się na łokciu i patrzył na nią. - Jakim sposobem miałaby to
być twoja wina?
- Dlatego, że ja... że ja... grzeszyłam, ja także.
- Każdy grzeszy, ja też - rzekł Havard ponuro. - Tylko co to ma wspólnego z Ruth?
- Byłam złą matką - ciągnęła swoje Mali, jakby w ogóle nie słyszała jego słów. -
Chciałam, żeby moje dzieci były takie, jak sobie wymarzyłam. Zawsze wszystkim
narzucałam swoją wolę, Havardzie. Nie tylko im, ale wszystkim.
Havard odgarnął jej włosy do tyłu i pocałował w usta.
- Głupstwa wygadujesz, Mali - zaprotestował cicho. - Nie ma lepszej matki od ciebie.
Mali zakryła twarz rękami i zaczęła płakać.
- Jesteś zmęczona - powiedział Havard. - Strasznie zmęczona. Wtedy człowiek nie może
jasno ocenić sytuacji.
Mali milczała. Rzeczywiście czuła się strasznie zmęczona. Kompletnie wyczerpana
ciągnięciem tego krzyża, który stawał się coraz cięższy. Tyle się nazbierało rzeczy
niedopowiedzianych. Tyle kłamstw. Gdyby Havard wiedział... Zarzuciła mu ręce na szyję i
przytuliła do niego twarz.
- Nie opuszczaj mnie, Havardzie - wyszeptała. - Nigdy! Nigdy!
- No pewnie, że nigdy cię nie opuszczę. Dlaczego miałbym to zrobić?
Na to Mali nie odpowiedziała. Właśnie to jest takie straszne, że nie może mu odpowiedzieć
na takie pytanie. Prawda o tym, co Mali zrobiła, źle znosi takie rozmowy. Żyje ona własnym
życiem w jej duszy, niczym czarne larwy pod wielkimi kamieniami, którymi Mali przycisnęła
wszystkie dawne sprawy. Żeby zapomnieć. Ale to nie daje o sobie zapomnieć...
Długo po tym, jak Mali już zasnęła, Dorbet, skradając się, weszła do swojej sypialni.
Szybko zdjęła ubranie, machnęła ręką na wieczorne mycie i wślizgnęła się pod kołdrę.
Leżała i wpatrywała się w sufit. Jej ciało wciąż było rozgrzane po gorączkowej miłości z
Olą, a krew w dole brzucha pulsowała ciężko.
Dorbet uśmiechnęła się do siebie i wsunęła rękę pod koszulę. Wolno głaskała swoje ciało,
mocne piersi, prężny, płaski brzuch i krągłe uda. Pod dotknięciem zadrżała z rozkoszy.
Podskoczyła w pościeli, kiedy usłyszała, że ktoś szlocha. To musi być Ruth. Dorbet z
powrotem opadła na poduszki i nasłuchiwała. Biedna Ruth, pomyślała. Jak ona mogła się
zadać z kimś takim jak ten cały Samuel Langmo? Boże, czy tak wygląda panna młoda? Ale
właśnie to jest najgorsze, westchnęła Dorbet. Bo może Ruth jednak przejrzała na oczy i zdała
sobie sprawę, że ten jej misjonarz to zwyczajny drań, i z tego powodu jest taka nieszczęśliwa?
Ale przecież w takim razie powinna po prostu odwołać ślub!
Wtedy Dorbet przypomniała sobie, że siostra jest w ciąży. W tej sytuacji wszystko jest o
wiele trudniejsze.
Nagle przyszło jej do głowy, że ona też mogłaby być w ciąży. Ta myśl spadła na nią
niczym grom z jasnego nieba i sprawiła, że Dorbet zrobiła się sztywna z przerażenia.
Dotychczas nie poświęcała takiej możliwości uwagi, jakoś nie zastanawiała się, że mogłaby
być w ciąży z Olą czy z jakimś innym mężczyzną, z którym poszła do łóżka. Teraz zdała
sobie sprawę z tego, że miała więcej szczęścia niż rozumu. Bo taka Ruth na przykład...
Przecież to niemożliwe, żeby była ze swoim misjonarzem wiele razy. A prawdopodobnie
tylko jeden raz, myślała Dorbet, i to wystarczyło, żeby biedna Ruth zaszła w ciążę. Jeśli tak,
to Ruth naprawdę jest biedna.
Dorbet odwróciła się na drugi bok.
Nie mogła zrozumieć, że ona sama tak zupełnie nie zważała na konsekwencje swojego
zachowania. Ale za pierwszym razem szczęście jej dopisało, a potem to już zawsze pożądanie
brało górę nad rozsądkiem, kiedy tylko znalazła się z mężczyzną w łóżku.
Wiedziała poza tym, że gdyby się jej przytrafiło nieszczęście, to dziecko zawsze można
usunąć, jeśli tylko działać odpowiednio wcześnie. Tak słyszała. Słyszała jednak też, że to
może być bardzo niebezpieczne. I bolesne, pomyślała z nieprzyjemnym dreszczem. Słyszała
też o dziewczynach, które przypłaciły to życiem!
Położyła sobie rękę na brzuchu, czuła, że serce bije jej mocno. Nie mogę ściągnąć na
siebie takiego koszmaru jak Ruth, myślała w panice. Gdyby tylko zaszła w ciążę, to matka
natychmiast by to zauważyła, Dorbet była o tym przekonana. Przed matką nic się nie ukryje.
A wtedy nie będzie odwrotu, Dorbet będzie musiała wyjść za mąż.
Ta myśl przeraziła ją śmiertelnie.
Powinnam bardziej uważać, pomyślała. Tylko co powie Ola, kiedy nagle Dorbet zacznie
mu odmawiać łóżkowych uciech? Za nic się na to nie zgodzi. Zwłaszcza że jemu z pewnością
jest wszystko jedno, czy Dorbet będzie w ciąży, czy nie. Im prędzej dostanie ją za żonę, tym
lepiej. Tak Ola uważa. On przecież kompletnie oszalał na moim punkcie, pomyślała i zdała
sobie sprawę, że to akurat bardzo jej się podoba. I Ola wcale się nie zastanawia, że Dorbet jest
za młoda, by zostać matką.
Bo przecież ja jestem na to za młoda, pomyślała Dorbet, wciskając głowę w poduszkę.
Stanowczo za młoda. Tylko jak sprawić, żeby Ola to zrozumiał? Poza tym ona sama też
chybaby nie wytrzymała bez niego, bez tego, co robią w łóżku. Na sam jego widok ogarniało
ją takie pożądanie, że odczuwała to niemal jako ból. Bo dobrze wiedziała, co Ola ma jej do
zaoferowania!
Dorbet westchnęła i zamknęła oczy. Na pewno wszystko pójdzie dobrze. A nad resztą
zastanowi się jutro. Albo pojutrze.
Zasnęła z jedną ręką na udzie, a drugą na swoim płaskim brzuchu.
ROZDZIAŁ 14.
Tego dnia, kiedy w Granvold miało się odbyć gręplowanie wełny, śnieżyca szarpała węgły
budynków. Wicher spadał gwałtownymi podmuchami spod Stortind i wzbijał w górę kłęby
śniegu, a potem z impetem ciskał na ziemię.
- Tak, tak, trudno powiedzieć, że dzisiaj przez to gręplowanie stracimy piękny dzień w
lesie - westchnął Havard, wyglądając przez okno. - Przy takiej pogodzie to nawet byśmy
pewnie na miejsce nie dotarli, bo prawie nic nie widać. Najwyżej jakiś metr albo dwa.
- O, ty to byś już z pewnością znalazł drogę - odparła Mali cierpko, przygotowując wełnę,
którą mieli ze sobą zabrać. - Ale dobrze, że będziesz z nami, bo żadna z kobiet ze Stornes nie
może teraz zniknąć z domu na cały dzień. Jeżeli więc ty z dziewczętami tam zostaniesz, to ja i
Ane po południu wrócimy tutaj.
Ingeborg miała zostać i ugotować obiad dla pozostałych mężczyzn. Poza tym musi nadal
sprzątać w sypialniach. Ona sama nic nie powiedziała, Mali widziała jednak, że nie jest
zadowolona z takiego obrotu sprawy. Gręplowanie wełny to zawsze oczekiwana odmiana w
pospolitych, szarych dniach pracy. Zwłaszcza teraz, kiedy z powodu świąt i wesela w Stornes
wszystko stanęło na głowie, byłoby dobrze odetchnąć chociaż parę godzin. Poza tym
gręplowanie to okazja do spotkania ze znajomymi, człowiek może się dowiedzieć, co słychać
we wsi, nieważne, czy wiadomości są prawdziwe, czy to zwyczajne plotki. Ingeborg chętnie
by się trochę rozerwała.
- Wiesz, Ingeborg, może się wymienimy. My z Ane przyjdziemy do domu po południu, a
ty zastąpisz nas w Granvold - powiedziała Mali, spoglądając na wyprostowane plecy przy
kuchni. - Co ty na to?
Ingeborg odwróciła się pospiesznie, w oczach miała blask.
- No to ja powiem, że nie miałabym nic przeciwko temu - oznajmiła. Nagle odkryła, że
trzyma w ręku mokrą ścierkę do zmywania i woda ścieka jej na fartuch. Natychmiast znowu
zanurzyła dłonie w wanience do zmywania.
- A zatem postanowione - rzekła Mali, zadowolona, że znalazła rozwiązanie, które
również Ingeborg przyjęła z zadowoleniem.
Bo Ingeborg pracuje ciężko i zasługuje na odrobinę wytchnienia. Natomiast Ane i Mali
wiele mogą zrobić w zupełnie pustym domu. Nikt się też nie obrazi, że wcześniej wyjdą,
przecież już wszyscy o weselu wiedzą.
- Pytanie tylko, jak my się do tego Granvold dostaniemy przy tej pogodzie - zastanawiała
się Ane. - Co prawda to niedaleko, ale zadymka szaleje taka...
- Koń trafi, gdzie trzeba - odparł Havard. - On zna drogę na pamięć, nawet jeśli nic nie
widzi, wie, gdzie postawić nogę. Musicie się tylko dobrze ubrać i okryć na saniach, bo to
będzie mroźna wyprawa.
- W taki dzień jak dzisiaj to człowiek nawet nie wie, kto przyjechał - śmiała się Marit
Granvold, kiedy towarzystwo ze Stornes stanęło na ganku. - Wszyscy wyglądają tak, że
sąsiadów poznać trudno.
Wyciągnęła do Mali rękę i serdecznie ją powitała.
- Witaj w Granvold, dawno się nie widziałyśmy. Na szczęście Dorbet widujemy częściej
w naszym domu - uśmiechnęła się Marit do dziewczyny, która otrzepywała się ze śniegu.
- Owszem, zdaję sobie z tego sprawę - przyznała Mali. - I mam nadzieję, że moja córka
nie sprawia wam kłopotu.
Marit roześmiała się głośno i perliście.
- Jeżeli kogoś widujemy w naszym domu więcej niż chętnie, to właśnie Dorbet - odparła. -
Po prostu chcielibyśmy wam ją całkiem odebrać - dodała żartobliwie.
Mali jednak wiedziała, że mówi poważnie. I zresztą sama, choć wiedziała, że to naprawdę
za wcześnie, żeby tu coś planować, to miała nadzieję, że z Dorbet i Oli będzie para.
- Trzeba chyba jeszcze trochę poczekać - uśmiechnęła się. - Ale my w Stornes lubimy Olę
co najmniej tak samo jak wy Dorbet. Gdyby więc los chciał...
Marit wyciągnęła rękę do Ruth.
- Witaj, moja kochana. Słyszę, że już w święta masz stanąć przed ołtarzem - powiedziała z
uśmiechem. - No, to była dla nas niespodzianka, muszę przyznać... Ale cieszymy się razem z
tobą, cała rodzina z Granvold.
Ruth bez słowa skinęła głową. Przy śniadaniu właściwie nie tknęła jedzenia, Mali
domyślała się, że ma mdłości i źle się czuje. Pewnie najchętniej zostałaby w domu, ale o tym
w ogóle nie mogło być mowy. Zresztą ona też musi czasem wyjść do ludzi, pomyślała Mali,
choć wiedziała, że Ruth ma w tej sprawie odmienne zdanie. Musi sobie przecież zdawać
sprawę z tego, że jest teraz obiektem zainteresowania mieszkańców wsi i że ludzie mogą jej
zadawać pytania, których wolałaby uniknąć. Z drugiej strony to dobrze, jeśli Ruth sama może
na te pytania odpowiadać. Zbywać milczeniem to, o czym nie chce rozmawiać. To właśnie
rano tłumaczyła córce.
Pospiesznie zerknęła teraz w stronę córki. Ku jej zdziwieniu dziewczyna wyglądała
zdrowo, a nawet czerstwo. Widocznie mroźny wiatr zabarwił jej policzki. Niech to trwa jak
najdłużej, westchnęła Mali. Bała się, że kiedy ludzie zobaczą, jaka mizerna i milcząca jest
Ruth, to zaczną się zastanawiać. Bo nie tak kobiety wyobrażają sobie szczęśliwą narzeczoną.
Jak nic zaczęłyby się plotki. Mimo to zdecydowała się zabrać najstarszą córkę do Granvold.
Miała nadzieję, że nikt się nie domyśli ciąży, ale gdyby jednak, to niech będzie, co ma być.
Przecież i tak, prędzej czy później, ten i ów zwietrzy, o co chodzi, a za parę tygodni stanu
Ruth w ogóle ukryć się nie da, choć ja sama potrafię kłamać i udawać, pomyślała Mali z
drżeniem. Bo jakoś dotychczas nikt, z wyjątkiem Havarda, nie wie, że ojcem Siverta był
Cygan, a on sam ożenił się z przyrodnią siostrą. I nikt, absolutnie nikt nie dowiedział się o
niej i Torgrimie ani o tym, dlaczego umarł synek Havarda. Ponownie przeniknął ją dreszcz,
ale wyprostowała plecy. Nie chciała teraz o tym myśleć.
Ogień buzował w piecu. Rodzina ze Stornes zjawiła się jako ostatnia, w izbie aż się roiło
od ludzi, słychać było śmiech i rozmowy. Zapach świeżego ciasta mieszał się z ostrą wonią
wełny i mokrych ubrań. Robiło się duszno.
Po długich powitaniach, gratulacjach i podziękowaniach za zaproszenie na wesele Mali z
córkami dotarła nareszcie tam, gdzie siedzieli Sigrid, Bengt, a obok nich Olaug i Guro.
Bliźniaczek nie było, to czysty przypadek, że zjawiły się na srebrnym weselu Marit i
Trygvego. Tamtej niedzieli przyjechały obie do domu w odwiedziny. Halldis została wydana
za mąż do dużego dworu w Surnadalen, a Britt Mali wylądowała aż w Berkak. Obie jednak
miały dobre kontakty z domem rodzinnym. Obie zresztą miały się bardzo dobrze jako młode
gospodynie w swoich dworach, a Bengt po prostu nie mógł się nachwalić zięciów. Mali
bardzo się cieszyła, że dziewczętom tak się wiedzie. Czuła się szczególnie związana z
bliźniaczkami, które przyszły na świat takie maleńkie i w takich tragicznych okolicznościach.
Teraz jednak wcale nie są małe, pomyślała. Wyrosły na piękne kobiety, skończyły właśnie
dwadzieścia lat i Mali zawsze przypominają Margrethe.
- Jak dobrze was widzieć - cieszyła się Mali, ściskając rękę Sigrid. - Naprawdę spotykamy
się za rzadko, sama nie wiem, dlaczego tak się dzieje, chociaż powtarzam to nieustannie.
Koniecznie musimy coś z tym zrobić.
Sigrid uśmiechnęła się i ujęła rękę Mali w obie swoje dłonie. Jak ona znakomicie się
trzyma, pomyślała Mali, patrząc na tę wysoką, jasnowłosą kobietę o otwartym, niebieskim
spojrzeniu. To nie był drobiazg, jakiego się ta kobieta podjęła, wychodząc za mąż za Bengta
po śmierci Margrethe, Mali świetnie o tym wiedziała. Ale Bengt, kiedy utracił największą
miłość swojego życia, siostrę Mali, nie mógł nawet marzyć o lepszej żonie. Sigrid ponownie
wniosła radość do Innstad, a dzieci Bengta i Margrethe ubóstwiały od pierwszej chwili swoją
macochę. Zresztą jak wszyscy inni, stwierdziła Mali.
Było, oczywiście, sporo gadania w pierwszym okresie po ślubie Bengta i Sigrid, ale to
długo nie trwało, a z czasem Sigrid znalazła się w nielicznej grupie tych osób, które Mali
znała, a o których nie słyszało się złego słowa. Kiedy teraz Mali spojrzała w jej spokojne
oczy, pomyślała, że powinna częściej widywać się z Sigrid. Że jeśli jest ktoś, z kim mogłaby
szczerze rozmawiać, zwierzać się, to właśnie Sigrid. Ona by jej nigdy nie zdradziła, tego
mogła być całkowicie pewna. I może byłoby jej trochę lepiej, gdyby mogła pogadać z Sigrid,
choć przecież nie może jej powiedzieć wszystkiego, co ją dręczy. Ale móc się wygadać... to
by z pewnością ulżyło jej brzemieniu. A poza tym Sigrid to mądra kobieta. Ona mogłaby
znaleźć rozwiązania tam, gdzie Mali widzi jedynie ciemność. Bo Sigrid nie pozwala się
zgnieść ani złamać, dowiodła tego przy wielu okazjach. Ona jest silna, myślała Mali. Silna,
szczera i mądra.
- Ty jesteś taka zajęta - westchnęła Sigrid. - Ja po prostu nie pojmuję, jak ty znajdujesz
czas na to wszystko. Twoje tkanie i inne rzeczy, nie mówiąc o prowadzeniu dworu.
- A ja nigdy nie rozumiałam, jak ty sobie radzisz, mając tyle dzieci, którymi musisz się
zajmować, i kierując przy tym również wielkim dworem - odpowiedziała Mali.
- Moja kochana, przecież ja mam niebywale zaradnego męża - roześmiała się Sigrid,
spoglądając z miłością na Bengta. - A dzieci już nam porosły. Olaug jest rówieśnicą twojej
Dorbet, tak że w Innstad dzieci już nie mamy.
- To prawda. Teraz czekamy na wnuki - roześmiał się Bengt i szturchnął Havarda w bok. -
Wy w Stornes chyba też. Teraz kiedy Ruth wybiera się za mąż. Nasze bliźniaczki wyfrunęły z
domu w tamtym roku i zdaje się, że u Britt Mali na coś się zanosi. Przynajmniej Sigrid tak
twierdzi, a jeśli o te sprawy chodzi, to ona ma jastrzębi wzrok - dodał ze śmiechem. - Więc
może już niedługo. Poza tym na wiosnę u nas też pewnie będzie wesele. Olaus ma zamiar się
żenić.
- Co ty mówisz? A to dopiero nowina! - zawołała Mali. - Będzie teraz tłoczno w Innstad,
trzy pokolenia. Bo przecież twoi rodzice nadal mieszkają we dworze...
- No, oni naprawdę trzymają się znakomicie - przyznał Bengt ze śmiechem. - Ojciec ma
osiemdziesiąt pięć lat, a matka osiemdziesiąt dwa. Nie są już tacy sprawni jak dawniej, ale
świetnie sobie radzą. Co prawda Sigrid jest niezrównana i bardzo im pomaga - dodał. - Bez
niej...
- Ja bardzo się cieszę, że oni wciąż z nami są - wtrąciła Sigrid. - Innstad to dla nich całe
życie. Zasłużyli sobie, żeby zostać w domu do końca.
Spojrzała z uśmiechem na Ruth.
- No i co? Za kilka tygodni stajesz przed ołtarzem? - spytała. - To była naprawdę radosna
wiadomość, chociaż spadła na nas dosyć nagle, muszę przyznać. Nie wiedzieliśmy, że...
- To prawda, niewielu ludzi wiedziało - wtrąciła Mali pospiesznie. Chyba trochę zbyt
pospiesznie. - Ruth nie należy do takich, co to dużo o sobie mówią. Nigdy nie mówiła. Ale
zawsze wiedziała, czego chce - dodała.
Ruth nie powiedziała ani słowa. Siedziała i rozkładała wełnę, którą mężczyźni mieli się za
chwilę zająć.
Mali rozglądała się za młodszą córką. Dorbet stała w głębi izby, pod ścianą i rozmawiała z
Olą. Sigrid popatrzyła w ślad za wzrokiem Mali.
- No, a tam, być może, szykuje nam się nowa para? - zauważyła z uśmiechem.
- Tak to wygląda - przyznała Mali. - Tylko że Dorbet jeszcze co najmniej kilka lat nie
będzie gotowa do małżeństwa. Przecież to wciąż dziecko. A ty, Olaug, spotykasz się już z
kawalerami? - spytała, kierując rozmowę na inny temat.
Olaug zaczerwieniła się po same uszy i potrząsnęła głową.
- Nnie... w każdym razie nie tak jak Dorbet - wybąkała.
- No i nie ma pośpiechu - wtrącił Bengt. - Olaug jest naszym najmniejszym dzieckiem.
- Nie jestem żadnym dzieckiem - prychnęła Olaug urażona.
- Jesteś, jesteś - upierał się Bengt. - Niełatwo jest radzić sobie z dziewczynami, prawda,
Havard?
- Och, niełatwo. Wymykają się nam z rąk, zanim zdążymy się zorientować - potwierdził
Havard. - A my to się chyba zaczynamy starzeć, Bengt - dodał ze śmiechem.
- I w ogóle nie mogę ich zrozumieć - żalił się Bengt. - Kobieta to jednak dziwna istota.
Sigrid roześmiała się ciepło, perliście.
- Co trzeba, to ty rozumiesz - powiedziała, czochrając mu włosy.
- Dorbet jest taka śliczna - stwierdziła Olaug, która nie spuszczała wzroku z tamtych
dwojga pod ścianą. - Chciałabym być taka jak ona.
- Jesteś naprawdę bardzo ładna taka, jaka jesteś - zapewniła Mali i poklepała dziewczynkę
po policzku.
Ona sama wolałaby, żeby Dorbet była bardziej podobna do Olaug, ciągle jeszcze
dziecinna, a nie tak nieoczekiwanie dojrzała.
- A może to dziedzic Stornes będzie u was następnym panem młodym? - zastanawiała się
Sigrid. - Słyszę, że on w dalszym ciągu asystuje Ruth Linie.
- Tak, to prawda - potwierdziła Mali. - Ruth Lina to ładna i dobra dziewczyna, muszę
przyznać. Jeśli o mnie chodzi, to nie miałabym nic przeciwko temu, żeby właśnie ona została
młodą gospodynią w Stornes, chociaż dla ciebie nie jest tajemnicą, że jej matki za bardzo nie
lubię - dodała, patrząc Sigrid w oczy.
- No ale to nie Helga ma się przeprowadzić do Stornes - powiedziała Sigrid spokojnie. -
Jeśli tylko porozumiesz się z Ruth Liną, to...
- Z nią naprawdę rozumiemy się bardzo dobrze - zapewniła Mali. - No ale w końcu nie
wiadomo, jak się potoczą sprawy między nią i Oją. Ruth Lina jest jeszcze bardzo młoda. W
każdym razie o zaręczynach nie było jeszcze mowy.
- Na razie jeszcze nie - potwierdził Havard. - Może w ogóle nam nic nie powiedzą, dopóki
nie kupią pierścionków. W dzisiejszych czasach młodzi tacy są.
- My chyba też byliśmy tacy sami - wtrąciła Sigrid z uśmiechem. - Nam też się zdarzało
zatrzymywać różne sprawy dla siebie, o ile pamiętam.
Sigrid jak zawsze ma rację, pomyślała Mali. Głośno jednak tego nie powiedziała.
Pytania pojawiły się w czasie przerwy w pracy, kiedy podano kawę, kanapki i ciasto. Tak
długo nikt nic nie mówił, że Mali już nabrała nadziei, iż może w ogóle uda im się uniknąć
gadania. Przy kawie jednak języki się rozwiązały i ciekawość dała o sobie znać.
- Muszę powiedzieć, że bardzo się cieszymy na wesele w Stornes podczas świąt - zaczęła
Ildrid Oppstad, gospodyni we dworze po tym, jak dziedzic Anders przejął kierowanie
gospodarstwem po ojcu. - Laura mówiła, że...
- Laura nie została zaproszona - przerwała jej Mali niecierpliwie. - Ruth i Samuel chcą
cichego ślubu, chociaż i tak zbierze się sporo gości - dodała. - Postanowiliśmy jednak
zapraszać tylko tych ze starszego pokolenia, którzy będą w stanie przyjść, i was, kierujących
teraz dworami.
- Och - Ildrid zarumieniła się zakłopotana. - A mnie się zdawało, że oni też mają być, ale
musiałam chyba źle zrozumieć. Może ona mówiła, że to Ola Havard będzie w Stornes w
okresie świątecznym.
Mali poczuła, że robi jej się gorąco. Przecież zdecydowała się, że chłopiec będzie mógł
przyjechać, chociaż nie uzgodniła tego ani z Havardem, ani z Laurą. A poza tym wtedy nie
wiedziała jeszcze o Ruth ani o weselu. Przecież teraz, w tej sytuacji, dziecko nie może się
kręcić po Stornes, myślała.
Poczuła na sobie wzrok Havarda, ale na niego nie spojrzała. Musi porozmawiać z nim o
tym w ciągu najbliższych kilku dni.
- No ale ja muszę przyznać, że wy w Stornes to... no naprawdę jesteście godni szacunku -
powiedziała Marit. - Nie dość, że sami macie tyle zajęć, to jeszcze obowiązek chrzestnych
rodziców wypełniacie dokładnie tak, jak każe Biblia. Naprawdę mam tyle szacunku...
Zebrani przy stole przytakiwali.
- A jakie to ważne dla chłopca - stwierdziła Ildrid. - Bo przecież dla nikogo nie jest
tajemnicą, że Laura znowu wybrała sobie niewłaściwego mężczyznę - dodała podniecona. -
Dobrze wiem, że Stornes znaczy bardzo wiele dla Oli Havarda.
- No ale misjonarz... - Marit zmieniła temat. - On był tu u nas ledwie czternaście dni.
Musiałaś bardzo szybko nabrać pewności, Ruth.
- Tak było - potwierdziła Mali, zanim Ruth zdążyła otworzyć usta. - Ruth od dawna
wiedziała, że pewnego dnia Bóg ześle jej odpowiedniego mężczyznę. I kiedy zjawił się
Samuel, ani przez chwilę nie miała wątpliwości, że to on.
- Właśnie myślałam, że to musiało być coś takiego - zgadzała się Marit. - Bo przecież
Ruth nie należy do tych, co to się spotykają z wieloma.
- To wspaniale, kiedy można budować małżeństwo na takiej niezłomnej wierze -
powiedział ktoś inny. - Ale nie każdemu jest to dane, o nie.
- No i słyszałam, że Sivert ma przyjechać na święta, a potem zostać na weselu.
Marit Granvold była niezmordowana. Mali poczuła złość na Dorbet, bo to z pewnością ona
dostarczyła Marit tę nowinę. Szybko jednak gniew jej przeszedł, przecież i tak wkrótce
wszyscy się dowiedzą, pomyślała. Może to i lepiej, że będą mieć trochę czasu, żeby się z tym
oswoić.
- Tak, Sivert przyjedzie - powiedziała jeszcze wzburzona. - I on, i Tordhild, jego żona.
Przez chwilę w izbie panowała kompletna cisza.
- To Sivert jest żonaty? - spytała Marit i pochyliła się nad stołem tak, że jej obfity biust
położył się na talerzu z kanapką. - I z kim? Jak powiedziałaś? Z Tordhild? Czy to ta czarna,
taka ładna dziewczyna, z którą przyjechał, kiedy...
- Tak, to ona.
Mali wzięła jeszcze jedną kanapkę, chociaż jedzenie już dawno rosło jej w ustach.
- Kim ona właściwie jest? - spytał Bengt. - Byli tutaj tak krótko, że nikt się nie
dowiedział...
- To naprawdę wspaniała dziewczyna, którą Sivert spotkał tamtego lata, kiedy grał z
Sandermannem - odparła Mali.
- A skąd pochodzi? - dopytywała się Marit. Jej wiewiórcze oczka lśniły z ciekawości. -
Domyślam się, że z dobrej rodziny?
- No w każdym razie z wystarczająco dobrej - wtrącił Havard spokojnie i rozejrzał się
wokół. - Nie mogliśmy dostać lepszej synowej.
Fakt, że Havard zabrał głos, stłumił nieco ciekawość. Przez chwilę wszyscy jedli i pili,
rozmawiali o innych sprawach.
Mali wzięła Havarda za rękę i uścisnęła pod stołem. Posłała mu pospieszne, pełne
wdzięczności spojrzenie.
- O dziedzicu tutejszego dworu też krążą rozmaite pogłoski - powiedziała Ildrid z
uśmiechem. - Że znalazł sobie kogoś, z kim chciałby spędzić życie.
- No bo znalazł - rozpromieniła się Marit. - A my to już nacieszyć się nie możemy z jego
wyboru. Bo Dorbet Stornes jest...
- Dorbet jest chyba trochę za młoda - wtrącił ktoś. - Prawda, Dorbet?
- Co ma do tego wiek, kiedy człowiek czuje, że znalazł właściwą osobę? - oburzyła się
Marit, nim Dorbet zdążyła otworzyć usta. - Ale ślubu na razie nie będzie, jeśli to chcesz
wiedzieć.
- No a ja słyszałam, że ktoś wspominał coś o pierścionku - nie dawała za wygraną Ildrid.
- Możliwe, ale to jest pierścionek dla podkreślenia przyjaźni - przerwała jej Mali ostro. -
Nikt nie powinien sądzić, że dziewczyna jest zaręczona, nie.
- Ale będzie w maju, jak tylko skończy szesnaście lat - oznajmiła Marit zadowolona. - Ja
uważam, że to dobrze, jeśli młodzi odnajdują się wcześnie. Młoda narzeczona jest
zdecydowanie lepsza niż stara. Wtedy człowiek nie potrzebuje się bać, że dwór zostanie bez
dziedzica - roześmiała się.
Mali spostrzegła, że ludzie wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Było
oczywiste, że wielu słyszało o dość lekkomyślnym stosunku Dorbet do mężczyzn i że nie
wszyscy traktują to tak pobłażliwie jak rodzina z Granvold. Nikt się jednak nie odezwał.
Dorbet i Ola również milczeli. Ola siedział obok ojca przy jednym końcu stołu i Dorbet miał
przy sobie. Uśmiechał się zadowolony. Dorbet przeciwnie, nie wyglądała na specjalnie
uszczęśliwioną tym powszechnym zainteresowaniem. Wpatrywała się w talerz i z przejęciem
żuła kawałek chleba.
Nieszczęście przytrafiło się, kiedy ludzie zaczęli wstawać od stołu. Ruth odeszła ledwie
krok od ławki, gdy nieoczekiwanie runęła na podłogę niczym worek z popiołem. Wszyscy
stanęli jak wryci.
- Rany boskie, co to...
Mali z przerażeniem patrzyła na rozciągniętą na podłodze córkę. Ludzie tłoczyli się, żeby
lepiej widzieć, przez tłum przedzierała się Sigrid.
- Proszę, Mali - powiedziała, podając jej mokrą szmatkę. - To na ogół pomaga.
Odsunęła na bok stojące jej na drodze kobiety.
- Odejdźcie dalej - zażądała stanowczo. - Dziewczyna nie ma czym oddychać, kiedy tak tu
stoicie. Zresztą w izbie panuje nieznośna duchota - dodała. - Dziwne, że już przedtem nikt nie
zemdlał!
Kobiety powoli się cofały. Sigrid pochyliła się i uniosła nogi Ruth w górę.
- Jak tylko krew dopłynie do głowy, poczuje się lepiej - powiedziała, spoglądając na Mali.
- Powinna jednak wrócić do domu. Ja przez cały czas widziałam, że ona nie czuje się dobrze.
- No właśnie, chyba się przeziębiła - mruknęła Mali, ocierając mokrą szmatką
woskowobladą twarz córki.
- Możesz innym opowiadać o przeziębieniu - rzekła cicho Sigrid. - Przede mną nie musisz
kłamać. Przecież widzę, że dziewczyna jest w ciąży.
Mali pospiesznie spojrzała na Sigrid. W jej oczach była rozpacz.
- Nie pierwszej Ruth się to przytrafiło, Mali - rzekła Sigrid spokojnie. - A poza tym
wychodzi przecież za mąż.
Odgarnęła włosy z czoła Ruth i przyglądała się jej uważnie.
- To, co najbardziej mnie dziwi, to ojciec dziecka - szepnęła do ucha Mali. - Człowiek się
po prostu czegoś takiego nie spodziewa, skoro ma do czynienia z misjonarzem, który innym
prawi o moralności. Bo przecież Ruth nie należy do takich, co dopuszczają mężczyzn do
poufałości... W każdym razie nigdy przedtem tego nie robiła - dodała.
Mali milczała. Nieustannie gładziła czoło córki. Nagle spostrzegła, że Havard stoi tuż
obok.
- Odwiozę ją do domu - oznajmił krótko. - A ty i Ane też miałyście się ze mną zabrać,
prawda?
Mali skinęła głową. Ciężka dłoń męża spoczywała na jej ramieniu, to przywracało jej
spokój.
- Dojdzie do siebie, jak tylko znajdzie się na powietrzu - powiedział Havard. - Nie wiem,
po co ona tu przyjechała, powinniśmy być rozsądniejsi.
W końcu Ruth stanęła jakoś na własnych nogach, chwiejna, poszarzała, wychudzona.
Ludzie spoglądali po sobie znacząco, a Mali serce krwawiło. Jutro cała wieś będzie znała
powód, dla którego w Stornes tak się spieszą z weselem, myślała zmęczona.
Marit bardzo dobrze rozumiała, że muszą już iść. Jedna sprawa to odwiezienie Ruth, która
się gdzieś przeziębiła, a poza tym przecież mają w Stornes mnóstwo roboty z
przygotowaniem i świąt, i wesela... Wszyscy ze zrozumieniem kiwali głowami.
- Chcesz, żebym któregoś dnia do ciebie przyszła? - spytała Sigrid, kiedy Mali wzięła
swoją szydełkową torbę i ruszyła do wyjścia za Havardem i Ruth.
Na moment ich spojrzenia się spotkały. Oczy Sigrid były niebieskie i spokojne, Mali zaś
ciemne, zmartwione.
- Gdybyś znalazła trochę czasu - odparła cicho. - Powiem ci, że nie jest mi lekko akurat
teraz...
- Chyba bardzo dawno temu lekko było być tobą - uśmiechnęła się Sigrid i uścisnęła jej
rękę. - Przyjdę niedługo.
Mali również uścisnęła rękę przyjaciółki i nagle łzy stanęły jej w oczach. Sigrid przytuliła
ją pośpiesznie.
- To się ułoży - powiedziała cicho. - Sama wiesz, że wszystko się w końcu jakoś ułoży.
- Tym razem nie jestem tego taka pewna - odparła Mali. - Naprawdę nie jestem pewna,
Sigrid.
ROZDZIAŁ 15.
- No tak, jeżeli było coś, czego nie wiedzieli, to dzisiaj wszystko im się wyjaśniło -
stwierdził Havard, kiedy tego wieczora on i Mali kładli się już spać.
- Och, jeszcze trochę tego zostało - odparła Mali zmęczona. - Nic przecież nadal nie
wiedzą o moich grzechach ani o tym, że Sivert i Tordhild są przyrodnim rodzeństwem. I nikt
nie wie, że mają syna.
- A ja się cieszę, że on przyjedzie - powiedział Havard. - To będzie jasny moment w życiu
również dla ciebie, Mali. Będziesz mogła uściskać swojego wnuka.
- Jeśli tylko przyjedzie - westchnęła Mali cicho, nie przestając czesać włosów
- A miałby nie przyjechać?
- Nic mi o tym nie wiadomo - odparła Mali spięta. - Sivert po prostu nic nie mówił, a ja
nie miałam odwagi pytać.
- Przyjedzie, przyjedzie - rzekł Havard z wielką pewnością siebie. - Ani on, ani Tordhild
nie zostawiliby dziecka w święta. I nie powinnaś sądzić, że Sivert nosi w sercu aż taką urazę
do ciebie, że nie pozwoli ci poznać wnuka. - Nigdy - powtórzył z naciskiem. - Wspomnisz
moje słowa.
Mali wstała i podeszła do męża. Oparła się o niego ciężko i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Och, Havard, Havard - wyszeptała na pół z płaczem. - Dlaczego wszystko musi być aż
takie trudne?
Nie odpowiedział natychmiast, długo tulił ją do siebie w milczeniu. Ciepło jego dużego
ciała rozgrzewało jej zesztywniałe, zmęczone członki.
- Chyba nie wszystko jest takie straszne - powiedział cicho.
Mali skinęła głową, z ustami przy jego piersi.
- Chyba nie wszystko - przyznała szeptem. - Ale akurat teraz... To wesele Ruth, ta
niepewność co do Siverta i jego syna, w dodatku jeszcze Dorbet, która...
Havard uśmiechnął się lekko.
- Dorbet nie ma chyba wielkich problemów - powiedział, gładząc żonę po włosach. -
Dorbet jest zakochana, a to, o ile pamiętam, jest dobre uczucie. W każdym razie, kiedy
spotyka się z wzajemnością. I Ola, Bóg mi świadkiem, odwzajemnia jej uczucia, jak może.
Oczu nie potrafi od niej oderwać.
- Ale ona jest taka...
- Ona jest taka młoda, tak, tę śpiewkę też znam - przerwał jej Havard. - Ale przecież oni
jeszcze nie idą do ślubu, Mali.
- No a jeśli któregoś dnia i ona stanie tu przed nami i oznajmi, że jest w ciąży?
Mali poczuła, że Havard zesztywniał. Odsunął żonę od siebie i przyglądał jej się uważnie.
- W ciąży? Dorbet?
Oczy rozszerzyły mu się z przerażenia.
- Nie, no jeszcze nie - uspokajała go Mali. - Ale przecież wiesz, jak to jest u młodych. I co
ty myślisz, że co oni robią, kiedy Dorbet przesiaduje u niego do późna w noc? Rozmawiają o
prowadzeniu gospodarstwa?
- Powinnaś z nią porozmawiać! - zawołał Havard pospiesznie. - Musisz zaraz...
- Ależ ja z nią rozmawiałam, Havardzie. To się na niewiele zda. A w końcu jakby przyszło
co do czego, to Ola nie jest najgorszym kawalerem, z którym mogłaby popaść w
nieszczęście... No, gdyby miało do tego dojść - dodała pospiesznie. - Ale miejmy nadzieję, że
nic złego się nie stanie. Ze wszystko będzie dobrze.
- Ech, dziewczyny - mruknął Havard ponuro. - Z chłopakami jest jednak o wiele prościej.
- Oni też zwykle ponoszą część odpowiedzialności, o ile mi wiadomo - powiedziała Mali,
patrząc na męża. - Na ogół potrzeba dwojga, żeby sprokurować dziecko, Havardzie, tyle to
chyba wiesz.
Pogłaskała go czule po policzku.
- No, a skoro już rozmawiamy o chłopcach i o odpowiedzialności - mówiła dalej. -
Chciałam cię zapytać, co my, na Boga, mamy zrobić z Olą Havardem? Nie odpowiedziałam
ci, kiedy się ostatnio zastanawiałeś, czy mógłby u nas spędzić okres między świętami a
Nowym Rokiem, ale myślałam, że powinniśmy go zaprosić. Ja też kocham tego chłopca,
Havardzie. On musiał coś opowiadać w Storhaug - dodała. - Bo w przeciwnym razie skąd
Ildrid mogłaby wiedzieć? A przecież wspomniała o tym dzisiaj przy gręplowaniu. Tylko że
teraz to ja nie wiem, jak by to było, skoro przyjeżdża Sivert z rodziną i Samuel, no i przecież
mamy wesele...
- Tak, ja to rozumiem - przyznał Havard wolno.
- Czy myślisz, że byłoby dobrze, gdybyśmy zaprosili go na najbliższą niedzielę, a potem
mógłby z nami spędzić wieczór sylwestrowy i Nowy Rok?
- I tak by można?
- Można - przytaknęła Mali. - Z przygotowaniami posunęliśmy się już bardzo. Jutro
zadzwonię do Laury.
Havard przycisnął ją mocno do siebie i trzymał tak, jakby nigdy nie miał jej puścić.
Jesteś bardzo dobrym człowiekiem, Mali - szepnął cicho z wargami przy jej policzku. - Za
dobrym jak dla mnie.
Mali poczuła bolesny skurcz w piersi. Jakże ten Havard się myli. Nic jednak nie
powiedziała. Zamiast tego uniosła się i pocałowała go czule w usta.
- Teraz wygadujesz głupstwa, Havardzie Stornes - westchnęła cicho. - Ale i tak cię
kocham.
Samuel Langmo przyjechał do Stornes w piątek dwudziestego grudnia. Ruth widziała sanie
z daleka, jak tylko ukazały się na drodze z Oppstad.
Było jej jakoś dziwnie, kiedy tak stała przy oknie i patrzyła, bo nie wiedziała, co naprawdę
czuje. Przerażało ją to i sprawiało, że po wyjeździe Samuela ze Stornes nie mogła sypiać po
nocach.
Tym bardziej, że ta niepewność nie jest niczym nowym.
Wyraźnie dostrzegała w Samuelu dwa oblicza, najbardziej trwożyła ją zmienność jego
nastrojów, to, że potrafił być miły i kochający, a zaraz potem, bez żadnego powodu, wściekły
i gwałtowny. Nie mogła dać sobie z tym rady. Już dawno stwierdziła, że matka miała rację,
mówiąc, że Ruth zbyt szybko się zdecydowała co do Samuela. Ale podczas tych dwóch
jesiennych tygodni, które on spędził w Stornes, Ruth czuła, że wszystko się zgadza, że dla
niej nigdy nie będzie istniał inny mężczyzna. Że on naprawdę został jej zesłany od Boga.
Po raz pierwszy niepewność zakiełkowała w niej tamtego wieczora, kiedy wracali do
domu z Kvannes. Po tym, co się wtedy stało. Nie wziął mnie przecież gwałtem, tłumaczyła
sobie Ruth. Tamtego wieczora ona też z całego serca pragnęła mu się oddać. Mimo to, im
dłużej się nad wszystkim zastanawiała, tym większej nabierała pewności, że to jednak był
gwałt. Czyżby więc to, co mówi Samuel, nie było prawdą? Czy on mimo wszystko nie jest
człowiekiem Boga?
Jeszcze większa niepewność ogarnęła ją po tej krótkiej wizycie Samuela, kiedy to podjęto
decyzję w sprawie ślubu. Bo przecież wtedy też ją wziął... i tym razem stało się to
zdecydowanie wbrew jej woli. Ruth prosiła go, by poczekał do ślubu, ale on mimo
wszystko...
Na wspomnienie, jak to się stało, przeniknął ją zimny dreszcz. Ze zgrozą załamywała ręce,
wpatrując się przed siebie. Samuel powiedział, że tak właśnie ma być. Że zgodnie z bożym
przykazaniem ona musi mu się podporządkować. Że to on otrzymał wszelką władzę. Ruth nie
tak rozumiała boskie słowa, jakoś nie mogła uwierzyć, że Bóg mógłby dać mężczyźnie prawo
uciekania się do gwałtu. Tylko że Samuel wie o tyle więcej niż ona. Jest być może coś, czego
ona nie rozumie, jak należy. Chociaż rozsądek podpowiadał, że nie powinna się na wszystko
godzić. No i stąd brało się jej zwątpienie, zarówno w odniesieniu do Samuela, jak i do samego
Boga.
Ruth bowiem zawsze była przekonana, że wszystko, w co wierzy, jest słuszne. I nagle
jakby ziemia się pod nią usunęła, znalazła się w bezdennej otchłani strachu i niewiedzy. Czuła
się zagubiona, bezradna i przerażona. I nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać.
Przede wszystkim dlatego, że to by było nielojalne wobec Samuela, a tego nie chciała za nic.
Zresztą brak mi też odwagi, pomyślała, szczelniej otulając się chustką. Bo Ruth bała się
swojego narzeczonego!
Teraz jednak nie mam już wyboru, pomyślała, otuliła się jeszcze szczelniej i wyszła na
ganek. Zgrzeszyłam i jestem w ciąży, teraz nie ma dla mnie innej drogi, jak tylko wyjść za
mąż za sprawcę tej ciąży, chociaż wątpliwości dręczą mnie dniem i nocą.
Ruth zbiegła do sań, które właśnie wjechały na dziedziniec. Woźnica wystawił na śnieg
starą podróżną torbę Samuela.
- Dzień dobry - powiedział narzeczony, wyciągając do niej rękę.
- Witaj w Stornes - odpowiedziała Ruth.
Początkowo myślała, że może ją obejmie i przytuli, zaraz jednak doszła do wniosku, że nie
chciał tego robić tak na oczach woźnicy. Ufała zresztą także, iż zadzwoni do niej albo
napisze, ale odkąd wyjechał, nie odezwał się ani słowem.
- To wszystko, co ze sobą przywiozłeś? - spytała nieco zaskoczona. - Myślałam, że
będziesz miał...
- Ja skarbów na tej ziemi nie gromadzę, moja mała Ruth - rzekł, podnosząc swój bagaż. -
Dla mnie ziemskie dobra nigdy nie miały znaczenia. Poza tym tyle jeżdżę przy mojej pracy,
że musiałbym podróżować z jucznymi końmi, gdybym zaczął...
Ruszył w stronę ganku. Ruth szła za nim.
To dobrze, że Samuel będzie tutaj mieszkał, myślała. Nie byłoby im zbyt wygodnie, gdyby
to ona musiała się przeprowadzić do niego. Skoro tak często się przenosi z miejsca na
miejsce, to pewnie wynajmuje tylko umeblowane pokoje.
- Więc to po raz pierwszy będziesz miał własne mieszkanie? - spytała nieśmiało.
- Moim mieszkaniem jest dom Pana - odparł pompatycznie. - Ale masz rację, po raz
pierwszy osiądę gdzieś na stałe. W dorosłym życiu - dodał. - Bo miałem przecież dom
dzieciństwa.
- Wszystko dobrze poszło... to znaczy, kiedy musiałeś porozmawiać z przełożonymi...
- A tak, sprawa jest załatwiona - odparł krótko.
Ruth nie miała odwagi pytać o szczegóły.
Mali zapukała delikatnie do domu dziadków i weszła do środka. Samuel siedział na
kanapie i przeglądał jakieś papiery.
- Nie miałam okazji powitać cię na dziedzińcu - powiedziała.
Wyciągnęła do niego rękę.
- Witaj więc w naszym domu - rzekła.
- Dziękuję.
Samuel wstał i uścisnął jej dłoń.
- I co, udało ci się załatwić wszystko ze zwierzchnością?
- To załatwione, tak - odparł krótko. - Brattbakk z małżonką przyjadą na wesele. Poza tym
mam wykonywać swoje obowiązki jak dotychczas. Będę musiał sporo czasu spędzać poza
domem, ale tak to już jest. Ruth o tym wiedziała.
- A gdzie jest Ruth? - spytała Mali, zaglądając do pustej kuchni.
- Na górze. Rozpakowuje moje rzeczy - wyjaśnił Samuel.
- Aż taki jesteś bezradny? - spytała Mali z nutą złośliwości.
Misjonarz zaczerwienił się, ale nie odwrócił wzroku.
- Jest obowiązkiem żony, aby...
- O ile wiem, to ty nie masz jeszcze żony, Samuelu - przerwała mu Mali. - Nie powinieneś
o tym zapominać. I sądzę, że byłoby rozsądnie, żebyś nie oczekiwał, że ktoś w tym dworze
będzie stawał na głowie, żeby ci dogodzić. My w Stornes przywykliśmy sobie nawzajem
pomagać, ale obsługiwać się to nie. I tak właśnie wychowaliśmy nasze dzieci.
- Ruth zna swoje miejsce - odparł ponuro. - I my we wszystkim się zgadzamy.
- Pierwsze słyszę - powiedziała Mali. - Jesteś pewien, że to nie ty żądasz, aby...
- Z całym szacunkiem, Mali Stornes - przerwał jej Samuel z lodowatym spojrzeniem. -
Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyśmy mogli z Ruth żyć tak, jak uznamy za stosowne.
- Będziecie mogli, oczywiście - zgodziła się Mali. - Pod warunkiem jednak, że oboje to
uzgodnicie, a nie tylko ty będziesz decydował.
Samuel milczał.
- Przyjechałeś właściwie z pustymi rękami - stwierdziła Mali.
- Przez wiele lat nie miałem stałego mieszkania - odparł Samuel. - W takiej sytuacji
człowiek nie gromadzi wielu rzeczy.
- Ale chyba będziesz mógł utrzymać Ruth?
Po jego twarzy przebiegł grymas przypominający uśmiech.
- Oczywiście, że będę mógł - zapewnił. - Nigdy jednak nie próbowałem wmawiać Ruth,
że jestem bogaty. Wszystko, co mam, należy też do niej, i sądzę, że wszystko, co jest jej,
należy też do mnie - dodał. - Tak powinno być, a że nie posiadam ani złota, ani innych
ziemskich dóbr, nie powinno stanowić problemu. W końcu Ruth jest dziedziczką wielkiego
dworu.
W jego wzroku pojawił się jakiś nieprzyjemny wyraz. Mali poczuła, że w gruncie rzeczy
coraz bardziej nie lubi tego człowieka. Przede wszystkim jest nieszczery. Za fasadą
pobożnego, pokornego sługi bożego manipuluje ludźmi, jak mu się podoba i jak mu
wygodnie.
- Ruth nie jest dziedziczką Stornes - oznajmiła spokojnie, patrząc mu uporczywie w oczy.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
Przez chwilę gapił się na nią zaskoczony, nerwowo stukał palcami w leżące przed nim
papiery.
- Przecież ona jest córką...
- Ty pewnie wiele wiesz o Biblii, ale o sprawach spadków i dziedziczenia chyba znacznie
mniej - stwierdziła Mali.
- Nic nie rozumiem...
- No to ja ci wytłumaczę. Widzisz, ja wyszłam za mąż za dziedzica tego dworu, Johana
Stornesa - zaczęła Mali z wielką cierpliwością. - Mój pierwszy mąż umarł wiele lat temu, ale
mieliśmy razem dwóch synów. Najstarszy jest Sivert, który przyjedzie na wasze wesele, a
drugi to Oja, którego zdążyłeś poznać. Jako wdowa po Johanie ja zostałam właścicielką
Stornes, tak mówi prawo. A skoro nasz pierworodny syn i dziedzic dworu, Sivert, poświęcił
życie muzyce i zrezygnował z prawa dziedziczenia, to jego następcą został Oja, który
przejmie wszystko, gdy pewnego dnia ja się zdecyduję oddać mu majątek. Do tej chwili dwór
jest mój. I tylko mój - podkreśliła chłodno.
- Ale Havard... On się przecież nazywa Havard Stornes?
- Bo to też jest taki zwyczaj - odparła Mali. - Kiedy wyszłam z mąż za Havarda, on przyjął
nasze rodowe nazwisko, od nazwy dworu. Nie uzyskał przez to żadnych praw do majątku. I
nasze obie córki, Ruth i Dorbet, też żadnych praw nie mają. Dziedzicem jest Oja. Tylko on.
- Ale przecież dziedzic ma obowiązek spłacenia rodzeństwa, czyż nie?
- Zdarza się, że tak - potwierdziła Mali. - Zwykle jednak jest to absolutnie symboliczna
suma, bo prowadzenie takiego dworu jest kosztowne, zbyt wielkie obciążenia mogłyby
doprowadzić do ruiny. Dwór ma oczywiście znaczną wartość, ale prawo powiada, że to
dziedzic bierze wszystko. Zresztą Ruth i Dorbet nie są spadkobierczyniami Johana Stornesa,
nie są z nim przecież spokrewnione.
Samuel nie był dłużej w stanie ukrywać, jak bardzo jest poruszony tym, co usłyszał. I to
on, który jakoby nie przywiązuje wagi do ziemskich dóbr, pomyślała Mali z niechęcią.
Najwyraźniej oczekiwał, że dostanie razem z Ruth znaczny posag. Przeżywa wielkie
rozczarowanie.
Nagle poczuła bolesny skurcz w sercu. Żeby tylko ten drań nie mścił się na Ruth za
niespełnione oczekiwania co do pieniędzy, myślała zrozpaczona. A może nawet nie będzie się
chciał żenić, skoro tak się przeliczył? Bo niezależnie od tego, jakie wrażenie chciał na
ludziach wywierać, to Mali nie wątpiła, że pieniądze mają dla Samuela Langmo bardzo
wielkie znaczenie. Dużo większe, niż przypuszczała.
- Co to wszystko oznacza? - spytał po chwili ochrypłym głosem, próbując nadać swojej
twarzy zwykły, pobożny wyraz.
- To znaczy, że Ruth odziedziczy czwartą część tego, co ja osobiście posiadam i co w
końcu po sobie zostawię - oznajmiła Mali. - Poza tym ma też prawo do dziedziczenia po ojcu.
Ona i Dorbet dostaną po połowie tego, co zostawi ich ojciec.
Mali spostrzegła, że Samuela aż swędzi, żeby zapytać, jak duży jest to majątek, ale jakoś
się powstrzymał. A ona nie miała zamiaru niczego mu wyjaśniać. Przez chwilę patrzyli na
siebie w milczeniu. Potem Mali odwróciła się i ruszyła ku drzwiom.
- Dzisiaj będziecie jedli z nami - powiedziała. - A zatem do zobaczenia przy obiedzie.
Na dworze stała długo, opierając się o ścianę. To nie jest dobry człowiek, myślała. Trzeba
będzie nie spuszczać oka z Ruth.
Ruth domyśliła się, że coś jest nie tak. Kiedy zostawali tylko we dwoje, Samuel był
chłodny, odpowiadał półsłówkami. W obecności innych uśmiechał się, obejmował ją i
przytulał, ona jednak rozumiała, że to tylko gra, nie potrafiła tylko pojąć, o co chodzi. To
powinien być przecież radosny dzień. Samuel przyjechał, a za tydzień złożą sobie przysięgę w
kościele, wobec Boga i wobec innych ludzi. Oboje tego pragnęli. Tylko że to było kilka
miesięcy temu, myślała Ruth. Chyba nie wyłącznie ją dręczą wątpliwości. Samuel też nie jest
ten sam, co dawniej. On też...
Ruth uważała, że przed ślubem powinna nadal sypiać w swoim dawnym pokoju. Jej
zdaniem to właściwe. Kiedy jednak wspomniała o tym Samuelowi, jemu pociemniał wzrok.
- Będziesz spała przy moim boku! - warknął krótko.
- Ale tak nie powinno być, Samuelu. To się nie godzi - protestowała cicho. - Inni ludzie...
co oni powiedzą? Mama też uważa, że dzielić sypialnię możemy dopiero po ślubie. Ona jest
pewna, że ty również tak na to patrzysz, jesteś przecież misjonarzem i w ogóle...
Nie natychmiast jej odpowiedział.
- W każdym razie pójdziesz ze mną do sypialni i zostaniesz tam tak długo, jak ja zechcę -
oznajmił po chwili. - Skoro jednak w tym domu jest takie ważne, żebyś sypiała sama, to
proszę bardzo.
Kiedy zbliżała się pora snu, Ruth siedziała jak na szpilkach. Najchętniej nie poszłaby z
Samuelem do jego sypialni. Gdy jednak on zdmuchnął świece w dużej izbie domu dziadków i
ujął ją za nadgarstki, poszła za nim bez słowa, uważała bowiem, że nie ma wyboru.
- Słyszałem, że ty wcale nie jesteś dziedziczką Stornes - powiedział, zamykając drzwi.
Ruth patrzyła na niego zdezorientowana.
- Dziedziczką Stornes? Nie, dziedzicem jest Oja. To on w przyszłości przejmie dwór -
odparła.
- Więc my żadnego większego spadku oczekiwać nie możemy?
- Spadku? Co ty masz na myśli?
- Ja przez cały czas sądziłem, że ty dostaniesz duży spadek - syknął, patrząc na nią tym
swoim zimnym wzrokiem, który nie wróżył nic dobrego.
- Czy spadek coś znaczy dla...
- Pieniądze zawsze mają znaczenie - uciął.
- Ale ty mówiłeś, że nie gromadzisz ziemskich dóbr - wtrąciła Ruth cicho. - Oczywiście
dostanę swoją część po mamie i tacie w swoim czasie, ale mam nadzieję, że to nie nastąpi
szybko - dodała. - A dwór... Ja nie mam do niego żadnych praw.
- Nie masz, teraz to wiem - warknął Samuel, podszedł do niej, chwycił ją z całej siły za
ramiona, aż poczuła ból. - Twoja matka wygłosiła mi tu dłuższy referat na temat prawa
dziedziczenia.
- Ale przecież ty zarabiasz pieniądze - bąknęła Ruth niepewnie. - A my nie będziemy
potrzebowali wiele.
Samuel nie odpowiadał, wciąż tylko trzymał ją za ramiona, a ona nie mogła się uwolnić,
choć ją bolało.
- Ja sądziłam, że ty mnie kochasz - szepnęła ze łzami w oczach. - Ja nigdy nie myślałam o
pieniądzach.
- Nie, rzeczywiście nie myślałaś - syknął. - A jak uważasz, ile możemy dostać po twoich
rodzicach?
Ruth wpatrywała się weń, a łzy wolno spływały jej po policzkach.
- A skąd miałabym o tym wiedzieć? - wykrztusiła. - Zresztą tego spadku nie dostanę
dopóki... dopóki oni...
Spróbowała mu się wyrwać, ale jego ręce były niczym imadła.
- Ja nic nie rozumiem z tego roztrząsania spraw spadku - rzekła. - To przecież mąż ma
obowiązek zapewnić żonie utrzymanie. Jeśli kiedykolwiek dostanę jakiś spadek, to...
Zanim zdążyła się zorientować, co Samuel zamierza, on pchnął ją z całej siły na łóżko.
Ruth uderzyła się boleśnie w tył głowy o drewniane wezgłowie. Samuel stał nad nią wielki,
groźny i straszny.
- Musisz się wiele nauczyć, Ruth - wycharczał głosem, od którego zimny dreszcz
przeszedł jej po plecach. - Tego, kogo się kocha, tego się karze, słyszałaś o tym?
Przerażona Ruth skinęła głową i wcisnęła się w posłanie. Jej oczy robiły się coraz większe,
kiedy patrzyła, jak Samuel zaczyna rozpinać pasek u spodni. Wyciągał go powoli, aż w końcu
stanął nad nią z grubym rzemieniem w rękach.
- Uklęknij! - warknął ponuro.
- Samuelu, nie...
Kiedy niezdarnie uniosła się na łóżku i uklękła, dopadł do niej i szorstkimi, twardymi
rękami zaczął gwałtownie zdzierać z niej ubranie, żeby obnażyć plecy. Półprzytomna ze
strachu wciskała twarz w kołdrę, obejmowała rękami głowę, by ją chronić.
- Złóż ręce jak do modlitwy - powiedział ochryple. Głos miał zmieniony nie do poznania.
- Chyba rozumiesz, że mnie oszukałaś, prawda? Zgrzeszyłaś, zarówno wobec mnie, jak i
wobec Boga, i powinnaś zostać ukarana - ciągnął. - Poniesiesz karę, albowiem jesteś kochana,
rozumiesz to?
Ruth nie była w stanie odpowiedzieć. Gardło miała boleśnie zaciśnięte. Ale skinęła głową.
Zaraz potem pierwszy cios spadł na jej obnażone plecy.
Ruth nie miała pojęcia, jak długo siedziała na krześle przy oknie w swoim pokoju. Czas
przestał dla niej istnieć.
Samuel najpierw zapamiętale wymierzał jej cios za ciosem rzemiennym paskiem, a potem
rzucił się na nią niczym dzikie zwierzę. Rozumiała, że bicie podniecało go tak bardzo, że
przekroczył wszelkie normalne granice. Nigdy by nie uwierzyła, że coś takiego może się w
rzeczywistości zdarzyć. Nigdy by nie pomyślała, że to może zdarzyć się jej. Nie jej! Nie była
w stanie uwierzyć, że Samuel mógł ją aż tak upokorzyć. Wszyscy, tylko nie on!
Piekły ją oczy, bo płakała i płakała. W końcu przestała, bo po prostu nie miała już więcej
łez. Wpatrywała się w biały zimowy krajobraz, skąpany w księżycowym blasku. Spoglądała
na góry piętrzące się nad horyzontem i na rozgwieżdżone niebo.
- Gdzie ty jesteś, Boże? - szeptała w rozpaczy. - Gdzie ty jesteś?
Księżyc sprawiał, że czarny fiord mienił się srebrzyście. Spokojna, ciemna woda
przyciągała do siebie spojrzenie Ruth.
Bóg jest miłością, tak napisano w Biblii. Ale jest też surowym sędzią wobec wszystkich,
którzy grzeszą. A Ruth zgrzeszyła. I teraz dosięgła ją kara. Przez króciutki moment, kiedy
Samuel ją bił, przemknęło jej przez głowę, że powinna się zbuntować. Rzucić się na niego i
kazać mu się wynosić. A jednak nie podniosła się z kolan. Zasłużyła bowiem na karę. To
wymierzająca sprawiedliwość ręka Boga ją biła, nie Samuel. Jeśli może zostać uratowana od
wiecznego potępienia, to musi milczeć i dźwigać swój krzyż bez słowa skargi. Bo jak nie, to
trafi do piekła!
W końcu podniosła się, sztywna i przemarznięta, i wślizgnęła się do łóżka. Złożyła ręce,
ale modlić się nie mogła. Teraz już nie miała się do kogo modlić. Ona nie może się zwracać
do Boga. Najpierw musi zostać ukarana, odpokutować, tyle wiedziała. Nie wiedziała tylko,
jak długo ma to trwać. Może zawsze?
Ostatni obraz, jaki przemknął przez głowę, zanim zasnęła, to widok fiordu. Cichego,
ciemnego fiordu.