Joan Elliott Pickart
Cynamonowy wirus
Rozdział 1
– Poruczniku Santini, co pan będzie robił po odejściu z
policji? Jakie ma pan plany?
– Żadnych wyjaśnień, proszę mnie przepuścić.
– Poruczniku, ponad sześć miesięcy temu powrócił pan
z Włoch, gdzie odbywał pan staż w ramach programu
wymiany policjantów. Czy rozważa pan możliwość
powrotu do Italii?
– Żadnych wyjaśnień – powtórzył Vince Santini. Szedł
szerokim, jasno oświetlonym korytarzem kwatery
głównej, z trudem przeciskając się przez tłum reporterów.
– Ludzie, czy nie macie nic ciekawszego do roboty?
Często się zdarza, że gliniarze rezygnują z pracy w policji.
To żadna rewelacja.
– Pana przypadek to sensacja – powiedziała jakaś
kobieta. – Wytypowano pana na praktykę do Italii,
rozwiązał pan większość prowadzonych przez siebie
spraw, od pierwszego dnia ożywił działania kwatery
głównej i odnosił pan sukcesy. Teraz pan odchodzi.
Dlaczego? Jakie są pana plany na przyszłość?
Vince potrząsnął głową, marszcząc brwi.
– Żadnych wyjaśnień.
– No, poruczniku, niechże się pan złamie.
– Nie mam nic do powiedzenia.
Vince popchnął drzwi i opuścił budynek. Na schodach
prowadzących w stronę chodnika reporterzy wręcz
przepychali się, by dotrzymać mu kroku. Listopadowe
niebo nad Los Angeles było zachmurzone, a chłodny,
ponury i szary dzień nie wpływał na poprawę coraz
gorszego nastroju Vince'a.
„To oczywiste – pomyślał. – Musiał być przeciek w
departamencie". Reporterzy dowiedzieli się, że tego
popołudnia porucznik-detektyw Vincent Santini spotkał
się z komisarzem i wręczył mu swoją oficjalną
rezygnację. Nie spodziewał się jednak ataku prasy na
swoją osobę. Gdyby tylko mógł zwiać tym błaznom, w
ciągu godziny zapomnieliby, kim był. Faktem jest, że
przez kilka lat jego nazwisko wielokrotnie pojawiało się w
gazetach w związku ze sprawami, które prowadził. Ale
emerytowany policjant dla reporterów jest tylko nudnym
gliniarzem i gdyby zniknąć im z oczu, to przestaliby się
nim zajmować.
– Poruczniku, pracował pan w wywiadzie, zanim
przeszedł pan do policji. Czy myśli pan o pracy w jednej
ze specjalnych agend rządowych?
– Żadnych wyjaśnień. – Vince zatrzymał się na dole
schodów. Nie miał ochoty ciągnąć ich za sobą do miejsca,
gdzie zaparkował samochód. – Słuchajcie – powiedział,
odwracając się twarzą do tłumu. – Nie próbuję utrudniać
współpracy. Po prostu nie mam nic do powiedzenia.
Zamierzam na kilka tygodni wziąć urlop, odpocząć,
przemyśleć sprawy i podjąć decyzję.
– Urlop?! Gdzie pan wyjeżdża? Vince potrząsnął
głową.
– Nie dajecie mi odetchnąć, a ja naprawdę mogę tylko
powtórzyć – żadnych wyjaśnień. Teraz ustąpcie mi z
drogi. Mam dość...
Przerwał mu pisk opon i wszystkie głowy odwróciły się
w kierunku pobocza. Mały jasnoczerwony samochód
zatrzymał się gwałtownie przy komisariacie. Nie
wyłączając silnika, młoda kobieta otworzyła energicznie
drzwi i podbiegła w kierunku grupy zgromadzonej na
chodniku.
Jej szybkie i zdecydowane ruchy sprawiły, że tłumek
zdezorientowanych reporterów rozstąpił się jak Morze
Czerwone. Runęła w kierunku Vince'a, przylgnęła do
niego całym ciałem i zarzuciła mu ręce na szyję.
Vince zachwiał się lekko pod wpływem
nieoczekiwanego zderzenia, po czym instynktownie
przygarnął obejmującą go kobietę.
– Kochanie – powiedziała wystarczająco głośno, by ją
wszyscy słyszeli. – Jest mi tak okropnie przykro, że się
spóźniłam. Wybaczysz mi?
Patrzyła na niego przesadnie błagalnym wzrokiem i
przewracała kokieteryjnie oczami.
Vince nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął
mu się na usta. Zielone oczy kobiety iskrzyły się figlarnie
i wesoło. Krótkie kasztanowate włosy okalały bardzo
ładną twarzyczkę z zawadiackim piegowatym noskiem i
miękkimi zmysłowymi ustami.
Nie miał najmniejszego pojęcia, kim była ta kobieta i
dlaczego rzuciła mu się na szyję, odczuwał natomiast
zupełnie wyraźnie ucisk jej małych jędrnych piersi,
obciągniętych jedynie bladozielonym podkoszulkiem, i
smukłych, odzianych w dżinsy nóg. Uświadomił sobie
także, że jej bliskość wyzwala w nim pożądanie.
– Wybaczam ci – powiedział, wciąż się uśmiechając.
– To wspaniale – powiedział słodko. – Ruszajmy więc,
kochanie.
Jestem pewna, że ci wspaniali ludzie nam to wybaczą.
Wskoczymy po prostu do autka i ruszamy. Dobrze?
„Ratuje mnie od reporterów" – pomyślał nie
dowierzając. Chyba że sama jest reporterką i ma więcej
sprytu niż inni. Jeżeli tak jest, zajmie się tym później. Na
razie...
– Chodźmy stąd – powiedział. Złapał ją za rękę i ruszył
w kierunku czerwonego samochodu. – Do zobaczenia! –
krzyknął przez ramię do zaskoczonych takim obrotem
sprawy dziennikarzy.
– Będę prowadziła – oznajmiła. – Mój samochód jest
kapryśny.
– Świetnie.
Gdy tylko zdołał wcisnąć swoje metr dziewięćdziesiąt i
z trudem zamknął drzwi, samochód wystrzelił do przodu.
Oparł się ręką o tablicę rozdzielczą i spojrzał uważniej na
kobietę.
Kimkolwiek była, w pełni zasługiwała na miano
kobiety atrakcyjnej w całym tego słowa znaczeniu.
Prowadziła przy tym jak szaleniec i cud, że nie owinęła
swojego „autka" wokół słupa telefonicznego.
– Mogłabyś troszkę zwolnić. Nie jedziemy przecież
obrabować banku. Ci reporterzy na pewno nie zdążyli
wsiąść do swoich samochodów, aby nas ścigać.
Skinęła głową i trochę zwolniła.
– Proszę bardzo.
Vince westchnął głęboko i spojrzał na nią znowu.
– Nienawidzę być wścibski, ale kim jesteś i dlaczego
uratowałaś mnie przed reporterami?
– Trzymaj się – powiedziała i przejechała ze świstem na
żółtym świetle.
– Gdzie się podziewają policjanci, gdy są potrzebni? –
mruknął.
– To dowcipne – zauważyła i rozparła się w fotelu.
„Do licha! – pomyślała Katha Logan. – Co ja
zrobiłam?" Zgarnęła Vince'a Santiniego z chodnika i
wiozła go ze sobą, oto czego dokonała.
Jego zdjęcia widziała w gazetach kilka razy, ale
rzeczywistość ją zaskoczyła. Był niesamowity – wysoki,
dobrze zbudowany, o oliwkowej skórze i czarnych jak
węgiel włosach i oczach.
Miał długie muskularne nogi i szerokie ramiona, a jego
surowe męskie rysy były absolutnie wspaniałe. W
obcisłych, wyblakłych dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli
prezentował się jak współczesny bóg romański. A ona go
porwała. No, niekoniecznie porwała. Mimo wszystko był
bardzo szczęśliwy, gdy odjechali.
– Hej! – powiedział. – Zanim spotkam Stwórcę, gdy
wjedziesz w boczną ścianę budynku, czy mógłbym się
przynajmniej dowiedzieć, kim jesteś?
– Tak, oczywiście. Katha Logan. – Uśmiechnęła się, a
po chwili ponownie zaczęła obserwować ruch uliczny.
– Katha Logan – powtórzył. – Katha, niezwykłe imię i
podoba mi się... A więc, Katho Logan, o co tu chodzi?
– Potrzebuję twojej pomocy. Przyjechałam do
śródmieścia i dowiedziałam się, że jesteś w kwaterze
głównej, bo akurat składasz rezygnację. Muszę przyznać,
że, jak dla mnie, wybrałeś zły moment.
Czytałam o tobie tyle dobrego w gazetach. Jedna z
moich przyjaciółek mówiła, że niedawno prowadziłeś
sprawę serii napadów rabunkowych na składy alkoholowe
– wiesz, jej ojciec jest właścicielem jednego z tych
składów – no, i złapałeś facetów w kilka dni. To mnie
przekonało.
Zrozumiałam, że jesteś odpowiednim człowiekiem, aby
załatwić tę sprawę.
Odetchnęła głęboko.
– Ale zrezygnowałeś właśnie teraz, gdy jesteś mi
potrzebny. Do licha!
Mimo to zdecydowałam, że mógłbyś chociaż
przedstawić swoją opinię o całym tym bałaganie, mimo że
nie jesteś już w policji. Dlaczego odszedłeś?
Zresztą mniejsza o to, nie moja sprawa. Gdy
dojechałam do komisariatu i zobaczyłam stłoczonych
wokół ciebie reporterów, pomyślałam, że nigdy nie
zdołam do ciebie dotrzeć. Pobiegłam po swój samochód,
podjechałam pod wejście i, jak mówią, reszta to już
historia. – Wzięła głęboki oddech, jakby zabrakło jej
powietrza. – Rozumiesz?
Vince przytaknął z rozmysłem.
– Tak. Myślę, że dokładnie zrozumiałem.
Przypuszczam, że ma pani kłopoty i potrzebny pani
detektyw. Nie jestem już jednak oficerem policji, panno
Logan.
– Ech, mów do mnie Katha, a ja też będę mówić ci po
imieniu.
Dobrze? Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś już
gliniarzem, Vince, ale nie oddałeś przecież swojego
rozumu razem z rewolwerem i odznaką. Czy nie mógłbyś
po prostu wysłuchać mnie do końca i powiedzieć, co o
tym sądzisz? – Nagle zmarszczyła brwi. – Do licha! To na
nic.
– Dlaczego?
– Ponieważ nie jesteś już opłacany z moich podatków.
Domyślam się, że prowadząc dochodzenie, robiłbyś to
jako prywatny detektyw, a ci faceci biorą krocie. –
Westchnęła. – W takim razie to wszystko, jeśli chodzi o
moją sprawę. Gdzie mam cię wysadzić? Sądzę, że
chciałbyś wrócić po swój samochód, mam rację?
– Wolnego – powiedział, podnosząc rękę. – Za
wcześnie jeszcze, by wracać pod komisariat. Jestem
pewien, że reporterzy nadal się tam kręcą.
Tak naprawdę, to Vince wiedział, że prasa dawno już
sobie poszła. Po prostu nie chciał jeszcze rozstawać się z
czarującą, choć trochę zwariowaną Kathą Logan. Była tak
orzeźwiająca jak powiew wiosennego powietrza. Co
prawda nie jego typ, tym niemniej interesująca.
Może wysłuchać jej historyjki i wskazać kogoś z
policji, kto mógłby pomóc. Był jej ostatecznie coś winien
za uwolnienie od pismaków.
– Słuchaj – powiedział. – Dlaczego nie mielibyśmy
napić się kawy w tamtej kafejce na górze. Nogi mi już
zdrętwiały, tak jestem tutaj wciśnięty.
– Zgoda.
Vince zamknął oczy, gdy Katha przecinała dwa pasy
ruchu, by wepchnąć się na parking obok kafejki. Wcisnęła
hamulce i westchnęła.
– No, jesteśmy.
– Żyjemy – wymamrotał. – To doprawdy zadziwiające.
– Otworzył drzwi i wygramolił się z auta.
W kawiarni zamówili kawę i ciastka. Vince odchylił się
do tyłu, luźno założył ręce na piersiach.
– Twoja kolej, Katho. Cały zamieniam się w słuch.
„Gadaj zdrów" – pomyślała. Był mężczyzną
wspaniałym w każdym calu. Przypomniała sobie przez
moment, jak czuła się w mocnych ramionach Vince'a, gdy
tuliła się do niego przed kwaterą główną. Ekstaza, ot co.
Sprawiał wrażenie takiego dobrego i mocnego. Była
wtedy świadoma swej witalnej kobiecości, czuła się
bezpieczna, zamknięta w uścisku bardzo męskiego faceta.
„Kobiety muszą chodzić za nim stadami" – dumała.
Atrakcyjne kobiety w szałowych strojach, z długimi
zadbanymi paznokciami. Blondynki. Najprawdopodobniej
przepada za blondynkami, które wyglądają przebojowo w
jego ramionach. Z pewnością nie była w jego typie...
Myśli te przygnębiły ją. Ma wystarczająco dużo kłopotów
i niepotrzebne to smutne wzdychanie nad mężczyzną,
który nie zaszczyciłby jej dwukrotnym spojrzeniem.
– Katha?
– Ach, przepraszam, przez minutkę śniłam na jawie! –
Wyprostowała się, uniosła podbródek, co sprawiło, że ich
spojrzenia się spotkały.
– Prowadzę firmę Logan & Logan – przepisywanie i
redagowanie tekstów – która...
– Przepraszam – powiedział, podnosząc rękę. – Jest was
dwoje Loganów. – Był ciekaw, czy tamten to jej mąż. Nie
nosiła wprawdzie obrączki, ale to nie dowód, że nie jest
zamężna. Ten drugi Logan był prawdopodobnie jej
mężem.
– Tak, dwoje Loganów – powiedziała Katha. – Ja i... –
Przerwała, bowiem kelnerka stawiała właśnie na stoliku
ich kawę i ciastka.
„I?" – Vince ponaglił ją w myśli, po czym zwymyślał
sam siebie. Właściwie co to za różnica, kim był ten drugi
Logan.
– ... mój ojciec – powiedziała Katha, gdy kelnerka
odeszła.
Zanim się zorientował, jego twarz rozjaśnił uśmiech.
– Ach, twój ojciec! Prowadzisz firmę z ojcem. Miło mi.
Kontynuuj więc swoją opowieść.
– Nie, to nie ma sensu – powiedziała. – Nie jesteś już
policjantem. Twój intelekt tak, ale ty nie, a mnie nie stać
na jego opłacenie.
– Nie martw się o to. Gdy poznam fakty, będę cię mógł
polecić właściwej osobie w odpowiednim wydziale.
– Rozumiem. Dobrze, powiem ci w czym rzecz. Pracuję
poza domem.
Mieszkam zresztą w domu ojca. Moimi klientami są
głównie studenci uczelni w rejonie Los Angeles i kilka
małych firm. Nanoszą swoje prace na dyskietki, zwykle
bez ładu i składu, i przesyłają je do mojego komputera
przez modem. Otrzymuję wydruk komputerowy w tej
pierwotnej formie, przeredagowuję go i przepisuję. Tekst
w końcowym kształcie dostarczany jest zamawiającemu
przez posłańca. Jest wielu ludzi, którzy nie potrafią dobrze
pisać, a ja ze swoimi usługami wychodzę im naprzeciw.
– Pomysłowe. Ja sam piszę na maszynie dwoma
palcami, a moje prace na uczelni nie należały do tych,
którym przyznawano nagrody.
– Dzięki bezbłędnym pracom rośnie renoma naszej
firmy i otrzymujemy coraz to nowe zamówienia. Mam
sekretarkę, ale gdy przychodzi nawał prac semestralnych,
muszę wynajmować dodatkową maszynistkę, aby podołać
zamówieniom. Kod umożliwiający połączenie z moim
modemem wysyłany jest do szkół i firm. Klient może
zakodować swoje nazwisko i umieścić je w
harmonogramie, aby w określonym czasie otrzymać swoją
pracę. Wszystko to przebiega niesamowicie sprawnie,
zobaczysz, gdy już się w tym zorientujesz. Uczelnie mają
pracownie komputerowe z wyposażeniem, które jest
potrzebne studentom do przesłania mi swoich prac.
Vince szybko spałaszował swoje ciastko, wypił kawę i
skinął głową.
– W porządku, wiem o co chodzi. W czym więc
problem?
Katha rozejrzała się i pochyliła w jego kierunku.
Mówiła cichym głosem.
– Vince, wczoraj przez mój modem przeszła
wiadomość, która nie była dla mnie przeznaczona. To był
błąd w przekazywaniu. Znalazła się nagle w moim
„koszyku przedruków".
– I co?
Otworzyła portfel i wyciągnęła złożony kawałek
papieru. Ponownie się rozejrzała i postukała lekko jednym
palcem w kartkę papieru.
– Przeczytaj to – powiedziała.
Vince zauważył zakłopotanie na jej twarzy, po czym
skierował swoją uwagę na kartkę.
–
Wprowadzono wirus, by zmienić wykaz opieki
społecznej pod koniec miesiąca – przeczytał cicha –
Przygotuj się na przestawienie adresów przed pierwszym.
– Spojrzał w oczy Kathy.
– Mam nadzieję, że wiesz, co to znaczy. Dla mnie to
bełkot.
– Rzeczywiście wiem, co to znaczy. W żargonie
komputerowym, wirus, czasami nazywany „łobuzem", jest
kodem ukrytym w oprogramowaniu, który wydaje
określone polecenie w ustalonym czasie.
Wirus jest nielegalny, został wpisany przez kogoś, kto
zdołał złamać kod programu. To poważne przestępstwo.
– Rozumiem cię, mów dalej.
– Ta wiadomość mówi, że wirus umożliwia zmianę
wykazu adresów opieki społecznej, co oznacza, że czeki
nie zostaną doręczone właściwym ludziom. Instruuje on
drugą stronę, by wpisała nową, fałszywą listę adresów w
dokładnie określonym czasie. Myślę, że czeki zostaną
wysłane pod te adresy i będą zrealizowane, zanim
właściwi adresaci zgłoszą, że ich nie otrzymali. Jest to
operacja, która za jednym posunięciem przyniesie
przestępcom ogromny zysk, nieprawdopodobną sumę
pieniędzy.
Vince wpatrywał się w nią, w wiadomość, znowu w
nią. Tak, to możliwe, ale jak ktoś zdołał wymyślić coś
podobnego? Wydawało się to niepojęte i śmieszne.
Przypomniał sobie jednak historyjkę, którą usłyszał chyba
rok temu, o uczniu, który zdołał zakłócić pracę kilku
tysięcy komputerów rządowych przy pomocy psotliwie
wprowadzonego wirusa. Wysiłek, jaki należałoby włożyć
w ten rodzaj przestępstwa, był zniechęcający – co Katha
zasugerowała – ale skoro ktoś naprawdę znał swoje
komputery...
– Nie wierzysz mi, prawda? – powiedziała miękko.
Zmrużył oczy, bacznie przyglądając się jej twarzy. Była
tak piękna i malowała się na niej taka szczerość, że
chociaż wieloletnia praktyka nakazywała mu sceptycyzm,
to wiedział, że nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby tak po
prostu od niej odszedł. Zaczął mówić, ale mu przerwała.
– Vince, musisz mi wierzyć. System opieki społecznej
w tym mieście za dwa tygodnie przestanie nagle
funkcjonować, jeżeli nie odnajdziemy tego wirusa. Ludzie
będą głodni, pozbawieni środków na utrzymanie, na
opłacenie mieszkań... Lista ciągnie się i ciągnie.
– Ale wiemy, że wirus tam jest. „Zakładając – pomyślał
– że ta wiadomość jest prawdziwa".
– Nie rozumiesz? Jeżeli nie znajdziemy wirusa,
przestanie działać program drukujący adresy ściśle
według ustalonego harmonogramu.
Zostanie on całkowicie wymazany. Jeżeli nawet
zaczęliby w tej minucie wpisywanie nazwisk zgodnie z
nowym programem, nie skończyliby w terminie, by
uzyskać czeki do pierwszego.
– Jak zamienią właściwie adresy na fałszywe?
– Widocznie mają hasło do głównego systemu.
Wymazuje się oryginalną listę adresów i na jej miejsce
wpisuje fałszywą. Źródło transmisji jest Bóg wie gdzie.
Czeki i koperty są drukowane z nowymi adresami i
wysyłane. Nikt nie zauważy nic złego, ponieważ ta
procedura powtarza się co miesiąc Potrząsnął głową.
– Nie do wiary. – Ale zaczynał w to wierzyć.
– Prawie nie zmrużyłam oka ostatniej nocy, myśląc o
tym przez cały czas. Można wykryć wirusy w programie,
chociaż jest to niesamowicie trudne. To długie godziny
nudnej pracy, ale może się udać. Rzecz w tym, że oszuści
zaprzestaną działania w tym mieście, gdy uświadomią
sobie, że ich plan został zablokowany. Pojadą do innego
dużego miasta i zaczną znowu.
Trzeba ich koniecznie złapać, Vince.
– Ejże! – powiedział, przykrywając jej rękę swoją. –
Nie przejmuj się tak bardzo. Jesteś naprawdę
zdenerwowana. – Uderzył ją kciukiem w nadgarstek.
„Ma taką małą dłoń – pomyślał. – Delikatną, ze skórą
miękką jak płatek róży". Katha Logan naprawdę myślała o
ludziach. Autentycznie martwiła się o otrzymujących
zasiłki z opieki społecznej, których czeki mogły być w
niebezpieczeństwie.
– Przypuszczam, że powiedziałaś o tym ojcu.
– Nie – odrzekła, wyciągając rękę. – Nie powiedziałam
ojcu. On jest...
Nie powiedziałam i już. Tylko ty wiesz.
– Wiadomość przeszła przez twój modem
przypadkowo. Jak sądzisz, czy spostrzegli już, że źle
trafiła?
– Być może, ale niekoniecznie. Jeżeli nastąpi obniżenie
mocy, wiadomość może zagubić się całkiem i musi być
ponownie wysłana. Byli nierozważni, że przesyłali coś
takiego przez modem. Znają się z pewnością bardzo
dobrze na komputerach, ale są mało przewidujący.
– I będzie to pracowało na ich niekorzyść. Muszę
stwierdzić, Katho Logan, że prawdopodobnie trafiłaś na
prawdziwe gniazdo os.
– Czy to oznacza, że mi wierzysz? Miałam nadzieję, że
ty... Och, możesz przynajmniej powiedzieć mi, z kim
powinnam porozmawiać w policji.
Vince odwrócił głowę, by popatrzeć przez okno. W
skupieniu przymrużył oczy.
Zainteresowanie Kathy wirusem osłabło, gdy
obserwowała jego profil. Miał rysy jakby wyrzeźbione w
kamieniu: prosty nos, wystające kości policzkowe i
prostokątne szczęki. Był wspaniały.
– Vince?
Odwrócił się, by na nią spojrzeć.
– Nie powinnam cię porywać z chodnika w taki sposób,
jak to zrobiłam. Musi to być męczący dzień dla ciebie.
Nie sądzę, aby decyzja o odejściu z policji była łatwa do
podjęcia.
– Nie, nie była łatwa, ale dojrzewała od dłuższego
czasu i była spóźniona. Nie zraziłem się do pracy w
policji. To polityka dobrała się do mnie, biurokracja,
piętnaście przepisów w najprostszej sprawie. Nie
odpowiadałem na pytania reporterów, ponieważ nie lubię
być przyciskany do muru w ten sposób. Sedno sprawy
polega na tym, że wiem dokładnie, jakie są moje plany.
Otwieram swoją własną agencję detektywistyczną. Od
teraz, Katho Logan, jesteś moim pierwszym klientem. Jak
to brzmi?
– Nie, nie. Nie mogę się zgodzić, ponieważ nie
mogłabym ci zapłacić.
Poza tym program opieki społecznej nie jest mój,
należy do miasta. Ja przypadkiem jestem świadoma, w
jakim niebezpieczeństwie znalazł się ten system.
– Prawda, ale pomyśl i o tym, że jeżeli przekażemy
sprawę policji i będzie jakiś przeciek informacji, stracimy
jakąkolwiek szansę złapania tych facetów. Pomyszkuję
trochę na własną rękę, zobaczę, do czego się dogrzebię,
zanim zdecydujemy się iść na policję. – Uśmiechnął się
do niej. – To będzie dobry trening dla mnie, pozwoli mi
przekonać się, jakim będę detektywem. Bez opłat.
Wszystko na koszt firmy. Co o tym myślisz?
– To brzmi rozsądnie, oprócz jednej małej zmiany,
którą muszę uczynić w twoim planie.
– To znaczy?
– My będziemy myszkować. Jako wspólnicy.
Zobaczymy, do czego uda się nam dobrać. Jestem w to
wciągnięta z własnej woli, Vincento Santini, i zamierzam
doprowadzić sprawę do końca. Poza tym potrzebujesz
mojego doświadczenia w obsłudze komputerów. Jesteśmy
więc wspólnikami?
Patrzył na nią przez chwilę, potem pojawił się na jego
twarzy uśmiech. – Panno Logan, będziemy rzeczywiście
nierozłączni. Przeszył ją dreszcz, gdy zobaczyła błysk w
ciemnych oczach Vince'a. „Och! Do licha! – pomyślała
drugi raz tego dnia. – Co ja zrobiłam?"
Rozdział 2
O północy Vince odrzucił koce i nagi wstał z łóżka.
Przeszedł przez pokój do dużego okna. Zasłony były
odsunięte, co umożliwiło mu podziwianie efektownych
świateł, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Z
wysokości dwudziestu pięter widział samochody na
drogach, pojazdy pojawiające się jak mrówki maszerujące
w szeregu.
Jedną ręką ścisnął framugę okna, a drugą masował
kark, chcąc rozluźnić spięte mięśnie. Denerwowało go, że
nie może się odprężyć, uspokoić myśli i spać. Miał
świadomość, że przegrał bitwę z myślami o
niespokojnych wydarzeniach dnia.
Pierwszy raz od wielu lat poczuł się całkowicie,
przygnębiająco samotny.
– Cholera! – wymamrotał, potrząsając głową.
Decyzja o odejściu z policji dojrzewała długo.
Frustracja i złość zbierały w nim w związku z wciąż
piętrzącymi się przepisami, zasadami i polityką,
wstrzymującymi postęp przy każdym posunięciu,
utrudniającymi każde śledztwo. Nie chcąc zepsuć swojej
reputacji, musiał odejść.
Ale teraz w ciszy nocy decyzja ta ciążyła mu bardzo.
Czuł się jak rozbitek unoszony przez fale, płynący bez
celu, samotny, bezradny.
„Głupota" – strofował sam siebie. Przecież starannie
zaplanował każdy następny krok, zanim jeszcze zamknął
tamtą sprawę. Podanie o pozwolenie na pracę w
charakterze prywatnego detektywa zostało przyjęte i
nowiutka karta identyfikacyjna spoczywa bezpiecznie w
portfelu. Broń i pozwolenie na nią leżą w szufladzie
stolika. Oficjalnie jest już prywatnym detektywem.
Sądził, że narastające tej nocy zniecierpliwienie jest
zrozumiałe. W jego życiu zachodziły zasadnicze zmiany,
ale skąd to uczucie, że stracił coś, czego nowa praca mu
nie da?
Vince odwrócił się od okna, mamrocząc następne
przekleństwo. „Szalony" – powiedział o sobie. Czuł się
wyczerpany z powodu braku snu. Oto stał całkiem
rozbudzony, podczas gdy Katha spała prawdopodobnie
smacznie jak niemowlę.
Katha Logan.
Wrócił do łóżka, przeciągnął się, założył ręce pod
głowę i gapił się w sufit. Opanowała wszystkie jego
myśli.
Ładna, zdrowa Katha z puszystymi rudymi lokami,
dużymi, zielonymi oczami i kilkoma piegami na nosie.
Katha, która wskoczyła w jego ramiona, była jakby
stworzona właśnie dla niego. Katha, jego wspólnik w
śledztwie, które prowadzi jako prywatny detektyw.
Ogarnęła go senność. Śliczna... śliczna Katha.
Katha usiadła sztywno na łóżku, całkiem przebudzona,
jakby nią ktoś potrząsnął. Spojrzała na zegar, zobaczyła,
że było prawie wpół do pierwszej i zakłopotana zamrugała
kilka razy oczyma.
Dlaczego się obudziła? Czy coś usłyszała? Nie,
wszędzie było cicho, a jednak zerwała się ze snu, jakby to
był ranek, a nie chwila po północy. Jakie to dziwne.
Ułożyła się znowu na poduszce i złożyła ręce na
brzuchu. „Śpijże" – nakazywała sobie. Miała zbyt wiele
pracy następnego dnia, by pozwolić sobie na nie
przespaną noc. Rozsądni ludzie śpią. Vince Santini
najprawdopodobniej śpi.
Vince Santini.
„Ale facet" – pomyślała uśmiechając się. Nie była
ekspertem w męskich sprawach, ale nawet ona, gdy
patrzyła, wpatrywała się... no dobrze, gapiła się na ten
nieprawdopodobny okaz męskiego gatunku, wiedziała, że
jest wspaniały. Duży, silny, śniady i piękny. Gdy jej
dotykał, uśmiechał się i mówił do niej swoim głębokim,
przejmującym głosem, topiła się jak masło w słońcu.
Zaczynają jutro i musi przestać zachowywać się przy
nim jak ciamajda. Jest jego wspólnikiem w bardzo
ważnym dochodzeniu. Tak, jutro nada właściwy kształt
swoim działaniom.
A dzisiaj? Dzisiejszy wieczór należał do niej. Był
opromieniony kuszącymi myślami o Vincencie.
Vince... Ziewnęła. Nadchodził sen.
Vince Santini.
Następnego dnia o pierwszej Katha usadowiła się w
foteliku naprzeciw Vince'a i uśmiechnęła do niego.
Wmawiała sobie, że jej serce stuka gwałtownie, ponieważ
przebiegła parking obok restauracji i że śmieszne
poruszenie w żołądku było spowodowane głodem. Ale
patrząc na ładną twarz Vince'a, na jego uśmiech,
wiedziała, że się okłamuje. Trzy sekundy w jego
obecności i cała była roztrzęsiona. Jeszcze nigdy tak się
nie czuła. Gdy rozsądek zawodzi, należy to ukryć. Nigdy
nie będzie wiedział, że działa na jej zmysły.
– Cześć! – powiedziała wesoło. – Przepraszam za
spóźnienie. Musiałam czekać na posłańca, by zabrał
przepisane teksty, potem ruch uliczny był srogi i... Ale już
jestem, gotowa do pracy, wspólniku.
– Nie jesteś aż tak spóźniona – powiedział, dając sygnał
kelnerce. – Zamówmy lunch. Na co masz ochotę?
– Obojętne co, byle coś wrzucić na ruszt, poruczniku.
– Co? – zapytał, wybuchając śmiechem.
– To żargon policjantów. Słyszałam w telewizji. Jak
widzisz, nie jestem całkowitą nowicjuszką, jeżeli chodzi o
pracę w policji.
– To budujące – powiedział, wciąż chichocząc. – Co
chcesz jeść, asie?
Zamówili hamburgery, frytki i koktajl czekoladowy.
Vince obserwował, jak Katha rozkładała serwetkę na
kolanach.
Wyglądała niesamowicie w słonecznie żółtym swetrze i
ciemnych marynarskich, jak mu się wydawało, spodniach;
rzucił okiem na jej smukłe nogi i zgrabną pupcię, gdy
ulokowała się na kanapie. Policzki miała zarumienione, a
jej oczy wyglądały jak szmaragdy. Gdy uśmiechnęła się,
jej twarz promieniała, a ciepło spływało w dół jego ciała.
Była taka... realna. Tak, to dobre słowo. Poczuł nagłe
pragnienie pociągnięcia jej przez stół w swoje ramiona i
całowania aż do utraty tchu. Na to z pewnością miałby
ochotę.
– No więc – powiedziała, odrywając go od niesfornych
myśli. – Kiedy zaczynamy? I od czego?
– Wolnego, Katho. Lepiej będzie, jeżeli coś wyjaśnię.
Ty będziesz w tle jako doradca. Jesteś ekspertem od
komputerów. Ja będę prowadził dochodzenie i
przychodził do ciebie z każdym problemem. Co o tym
sądzisz?
Uniosła się i pochyliła w jego kierunku, zmrużyła oczy.
– To nie fair. To moja sprawa, panie Sanitni. Ja ją
odkryłam i jesteśmy wspólnikami w śledztwie. Nie
będziesz miał całej przyjemności czajenia się w
ciemności, podczas gdy ja będę odstawiona na półkę. To
jest po prostu nie w porządku. – Usiadła z powrotem i
zdecydowanie skinęła głową.
Przez moment Vince wpatrywał się w sufit, potem ich
spojrzenia się skrzyżowały.
– Po pierwsze, panno Logan, nikt nie mówił o
czatowaniu w ciemności.
– Ale ty stoisz na czatach. Wszyscy policjanci to robią.
Widziałam to...
– W telewizji. Wspominałaś już. Policjanci spędzają
więcej czasu na wypełnianiu raportów w trzech
egzemplarzach każdy niż na czatowaniu. A po drugie, nie
chcę, abyś w widoczny sposób brała w tym udział. To
niemałe przedsięwzięcie. Mówimy o ohydzie, w której
chodzi o dużą sumę pieniędzy, i ci ludzie nie pozwolą się
tak po prostu powstrzymać. Gdyby to policja prowadziła
dochodzenie, prawdopodobnie wycofaliby się po
usłyszeniu pierwszych pogłosek o jej zainteresowaniu się
wydziałem opieki społecznej. W przypadku mojej osoby,
jeżeli nawet mają kogoś wewnątrz, kto udziela im
wskazówek, uznają, że jeden człowiek nie stanowi dla
nich zagrożenia.
– Słowo daję – powiedziała złośliwie – mówisz
żargonem policyjnym jak na zamówienie. Mała operacja,
ktoś wewnątrz... Straszne.
Zaczął się śmiać.
– Po prostu słuchaj uważnie, dobrze?
„Jest naprawdę jak oddech świeżego powietrza –
pomyślał. – Absolutnie zachwycająca".
– Czas minął. Oto nasz lunch. Uśmiechnęła się.
– Nie pasuje do ciebie ten koktajl czekoladowy. Duzi,
twardzi policjanci powinni pić kawę... czarną.
– Piję – powiedział, uśmiechając się również – jeżeli
nie ma możliwości zamówienia koktajlu czekoladowego.
– Uświadomił sobie, że przez ostatnie dziesięć minut
więcej się uśmiechał i śmiał głośno, niż prawdopodobnie
w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Energia Kathy była
zaraźliwa. Było wspaniale tak długo, jak zapominał, że
musi się koncentrować na poważnej sprawie. – Jedz,
Katho.
Przez kilka minut jedli w ciszy, po czym Katha
zapytała:
– Masz rodzinę, Vince?
– Skąd takie pytanie? Myślałem, że cała jesteś zajęta
tym potencjalnym przestępstwem.
– Nie jestem pewna – powiedziała poważnie – czy
dyskutowanie o takich sprawach podczas jedzenia dobrze
wpływa na trawienie. Dlatego pytam, czy masz rodzinę.
– Policjanci nie przestają rozmawiać o swoich sprawach
nawet podczas jedzenia, bo nigdy by nic nie rozwiązali.
Ale niech będzie, jak chcesz. Nie, nie mam żadnej
rodziny.
– Żadnej?
– Nie. Moi rodzice zginęli w wypadku drogowym, gdy
miałem siedem lat. Wychowywał mnie dziadek. Zmarł
dziesięć lat temu.
– Nie byłeś nigdy żonaty?
– Nigdy. Sądzę, że praca w policji nie sprzyja
poważnym związkom, nie mówiąc już o małżeństwie. A
koszty rozwodu, są zbyt wygórowane.
Podjąłem taką decyzję wiele lat temu i teraz jako
prywatny detektyw nie zmienię zdania.
– Och!
– Och? Zdziwiona? Większość ludzi traktuje tę opinię
jako wyzwanie do dyskusji.
– Każdy ma prawo dokonać własnego wyboru –
powiedziała, lekko wzruszając ramionami. – Nigdy nie
zamierzasz się żenić. W porządku. – To, co ścisnęło jej
serce, absolutnie nie było rozczarowaniem. – Czy mogę
prosić o ketchup?
Wręczył jej butelkę.
– A ty? Logan & Logan to ty i twój ojciec. Czy jest was
więcej Loganów?
– Nie. Tylko nas dwoje. Moja matka zmarła cztery lata
temu. Ja już skończyłam studia i rozpoczęłam pracę.
Prowadziłam usługi przepisywania na maszynie w moim
mieszkaniu.
– A teraz połączyłaś się z ojcem i mieszkasz w jego
domu?
– Tak. Z ojcem... Można tak powiedzieć.
– Dlaczego? – zaciekawił się Vince. – Czy jest jakiś
szczególny mężczyzna w twoim życiu? – Pytał nie
dlatego, żeby go to obchodziło, oczywiście. Prowadził
właśnie jałową rozmowę, ponieważ dyskusja o pracy w
policji podczas jedzenia nie wpływa dobrze na trawienie.
– Wiesz, mężczyzna, który myśli po linii małżeństwa,
dzieci, hipoteki.
– Byłam zaręczona z chłopcem, którego poznałam na
uczelni.
Mieliśmy się pobrać po jego obronie pracy
magisterskiej z matematyki, ale gdy przeprowadziłam się
do domu mojego ojca, on... – Przerwała. – No, po prostu
nie wyszło. Naprawdę nie miałam czasu na poważny
związek, ponieważ... ponieważ byłam bardzo zajęta
rozwijaniem firmy Logan & Logan.
– Rozumiem – powiedział Vince, choć tak naprawdę
nie rozumiał.
„Czegoś tu brakuje – pomyślał – czegoś mi nie
powiedziała". Jej oczy przestały się iskrzyć. Boże, jej
oczy były pełne wyrazu. Lepiej, żeby nigdy nie grała w
pokera.
– Hmm, zgaduję, że chciałabyś wyjść kiedyś za mąż,
mieć dzieci...
Patrzyła na niego dłuższą chwilę.
– Tak – powiedziała cicho. – Może kiedyś. Był
niezadowolony z jej melancholijnego tonu i posiłek
skończyli w ciszy. Gdy kelnerka zabrała talerze, poprosił
o czarną... kawę. Katha oświadczyła, że nic więcej już nie
przełknie.
– Mam pytanie – powiedział, gdy kawa stała już przed
nim. – Ten „łobuz", jak go nazwałaś, który sprawił, że
wiadomość przeszła przez twój modem, to tylko
przypadek, czyż nie?
– Tak przypuszczam. Nie mieliby powodu celowo
przesyłać mi tej wiadomości.
– Jakie są szanse na jej powtórzenie?
– Nie mam pojęcia. Skinął głową.
– Warto byłoby to sprawdzić. Czy jesteś wolna przez
kilka godzin?
– Tak. Moja sekretarka jest w domu i pracuje nad tym,
co ma być gotowe na dziś po południu.
j Mogę się skoncentrować na naszej sprawie. –
Zauważył, że jej oczy iskrzyły się znowu.
– A więc zabierajmy się do pracy. Ja prowadzę.
Zdumienie jej było ogromne, gdy okazało się, że celem
był wspaniały jacht, stojący w ekskluzywnej przystani.
Na pokładzie powitał ich wysoki, dobrze zbudowany
mężczyzna trochę po trzydziestce. Katha spostrzegła, że
był bardzo przystojny, miał jasno-brązowe włosy o
słonecznych smugach, ciemną opaleniznę i promienny
uśmiech. Ale nie był tak przystojny jak Vince, nie tak
dobrze zbudowany, nie miał też brązowych oczu z
bursztynowymi plamkami, takich jak zniewalające oczy
Vince'a. Był urzekającym mężczyzną ubranym w wąskie
dżinsy i rybacki sweter, ale nie mógł nawet próbować się
równać z siłą męskości Vincenta.
– Jak się masz, do diabła, Vince? – zapytał, potrząsając
ręką Vincenta i uderzając go w ramię. – To wspaniale, że
cię widzę.
– Katho – powiedział Vince – poznaj Tandera Ellisa.
– Cześć! – Katha uśmiechnęła się.
– Witam na pokładzie, piękna damo. Dzięki tobie to
skromne i trochę lepkie otoczenie nabiera blasku.
– Zignoruj go. – Vince roześmiał się. – On jest znanym
pochlebcą.
Tander, kontroluj się, Katha przyszła ze mną i ze mną
odejdzie.
– Tak? – zdziwił się Tander.
– Właśnie, Pojmujesz?
– Tak jest, sir – powiedział Tander. – Ranisz
oczywiście moje wrażliwe serce, ale to nie pierwszy raz.
Jeżeli mówisz, że Katha jest twoją damą, Vince, więc tak
jest. Nie ma problemu.
– Ale... – niepewnie zaczęła Katha.
– Dobrze – powiedział Vince.
„Wielkie nieba" – pomyślała. Czuła się jak kość, o
którą ktoś się targuje. Ale czuła też, że jest bardzo kobieca
i piękna. Dama Vincenta? To nie była prawda,
oczywiście, ale to ślicznie brzmiało. „Nie... Zapomnij o
tym. Po prostu zapomnij!"
– A więc, Vince, odszedłeś z policji. Nie zdziwiło mnie
to, ty buntowniku. Byłem zdumiony, że tak długo tkwiłeś
w tym systemie. Jakie masz plany? Czy zamierzasz w
końcu żyć z pieniędzy po dziadku i korzystać z uciech?
Katha spojrzała szybko na Vince'a. Spadek? Czyżby
Tander Ellis sugerował, że Vince jest zamożny?
– Nie – odpowiedział Vince. – Te pieniądze są w
rękach pośrednika od lokaty kapitału.
– Nudne – jęknął Tander. – Wiązałem z tobą nadzieje,
gdy kupiłeś mieszkanie w drapaczu chmur, ale ty
kontynuowałeś zabawę w policjantów i złodziei.
– Dalej to robię. Jestem teraz prywatnym detektywem.
Tander machnął ręką.
– Przepadłaś, Katho. Jak na tak piękną kobietę, masz
wstrętny gust, jeśli chodzi o mężczyzn. Ja wiem, jak się
bawić i korzystać z milionów, które są w moim zasięgu.
Popłyń ze mną, moja księżniczko, do egzotycznych
krajów.
– Nie mogę dzisiaj. – Roześmiała się. – Mam tysiące
rzeczy do zrobienia.
– Niech to cholera!
– Tander – powiedział Vince – chciałbym wykorzystać
troszkę twój mały móżdżek. Katha i ja pracujemy nad
sprawą, którą mi przedstawiła.
– Poważnie?
– Poważnie.
– Zejdźmy więc na dół i usiądźmy wygodnie. Ten wiatr
od wody jest chłodny. – Tander z radości zatarł ręce. –
Poważnie. Ech! Santini, jesteś tym, czego potrzebuję, by
przerwać nudę bezczynnego bogacza.
Dech jej zaparło, gdy zobaczyła wspaniały pokój, do
którego Tander ich zaprowadził. Dominowały królewski
błękit i złoto, ciemne drzewo i błyszczący mahoń, a
krzesła i sofy obciągnięte były skórą. Na podłodze leżał
gruby niebieski dywan.
Katha usiadła na środku sofy i rozglądała się dookoła.
Tander skierował się w jej kierunku, ale zatrzymało go
spojrzenie Vince'a. Zaśmiał się i potrząsnął głową,
podnosząc ręce do góry na znak pokoju.
– Dobrze, dobrze. Po prostu sprawdzam podwójnie. I
tyle. – Opadł niezdarnie na ogromny fotel. – Katha jest
twoja, rozumiem. Rozumiem.
„Znowu zaczynają" – pomyślała Katha wzdychając.
Ktoś obserwujący to wszystko wywnioskowałby, że
Katha Logan jest wyłączną własnością Vincenta
Santiniego.
Patrzyła, jak odwrócił się od popielatej zasłony. Nie
należała przecież do niego. On nie chciał żadnego
poważnego związku. Nawet gdyby chciał, nie była w jego
typie, nie używała też tego rodzaju sztuczek, do których,
jak jej się wydawało, był przyzwyczajony. Nie wolno jej
przywiązywać wagi do ogarniającego ją ciepła, które było
spowodowane zachowaniem Vince'a demonstrującym, że
„ta kobieta jest moja".
Odwrócił się, by położyć marynarkę na oparciu krzesła,
a jej oczy zrobiły się okrągłe na widok pistoletu
zatkniętego z tyłu za pasem.
Podnosząc oczy, zauważył jej zdziwienie.
– Nawyk – powiedział. – Z przyzwyczajenia noszę
pistolet. Dzisiaj nie jest potrzebny.
– Pamiętam, że kilka razy w dawnych czasach byłem
bardzo zadowolony, że go miałeś – powiedział Tander. –
Wyciągnąłeś nas z potrzasku, Vince.
– Ty zrobiłeś to samo dla mnie.
– Byłeś oficerem policji, Tander? – zapytała Katha.
– Ja? Mój Boże, nie. Wiele lat temu razem załatwiliśmy
kilka szalonych i niezbyt czystych spraw dla CIA. To było
w czasach naszej beztroskiej młodości. Byliśmy nawet
bliscy kupienia domku na wsi. Do tej pory mile
wspominam ten nonsens. Nasz problem polegał na tym, że
rzeczywiście wierzyliśmy, iż jesteśmy niezniszczalni. I,
co najważniejsze, okazało się, że jesteśmy.
Vince roześmiał się i usiadł obok Kathy, kładąc rękę na
oparciu za jej plecami.
„Też coś!" – pomyślała oburzona. Było tyle innych
miejsc, gdzie mógł usiąść, ale usadowił się tuż obok niej.
Czuła jego ciepło, lekki zapach piżmowej wody po
goleniu, widziała wspaniałe mięśnie ud rysujące się pod
miękkim materiałem dżinsów. Do cholery z nim. Posuwał
się w tej grze za daleko.
Odchrząknęła głośno.
– Z pewnością mieliście wiele fascynujących przygód,
ale myślę, że teraz powinniśmy się skoncentrować na
obecnej sprawie.
–
Tak, madame – powiedział Vince uroczyście, udając,
że nie widzi jej pochmurnego spojrzenia. – Oto szczegóły,
Tander.
O niczym nie zapominając, Vince złożył sprawozdanie
z tego, co zaszło.
– Czy to, co zacytowałeś, brzmi dokładnie jak słowa
przesyłki, którą Katha odebrała na swoim modemie?
– Tak – potwierdziła. Otworzyła portfel i wyciągnęła
kartkę papieru. – Chciałbyś to zobaczyć?
Ze zmarszczonymi brwiami, przemierzając pokój w tę i
z powrotem kilkakrotnie, czytał w skupieniu zapisaną
informację.
Katha obserwowała go. Ten wysoki, muskularny
mężczyzna o włosach w słoneczne pasma przywodził jej
na myśl uwięzionego w klatce lwa. Instynktownie
wyczuwała, że jest równie silny jak Vince. Beztroska i
niefrasobliwość są tylko pozą. W rzeczywistości Tander
to silna osobowość.
– W czym problem, Ellis? – zapytał w końcu Vince. –
Przeczytałeś to co najmniej tuzin razy. Fakty są, jakie są.
Ktoś podszywa się pod wydział opieki społecznej, by
obrabować wielu ludzi, których na nic nie stać, a ja chcę
go mieć.
Tander zatrzymał się i spojrzał na Vince'a.
– Do licha, Santini! – powiedział, targając jeszcze
bardziej zmierzwione już przez wiatr włosy. – Nie
pamiętam, abyś kiedykolwiek postępował pochopnie, a
teraz widzę, że gotów jesteś skoczyć na łeb, nie wiedząc,
jak głęboka jest woda.
Vince zmrużył oczy.
– O czym, do cholery, mówisz? Czyż nie umiesz
przeczytać tego, co masz przed oczami? Katha wyjaśniła
mi, co to jest wirus.
– Świetnie – powiedział Tander. – Miło wiedzieć, że
nie jesteś za stary, by nauczyć się czegoś nowego. Moim
jednak zdaniem... – Zawahał się i spojrzał na Kathę. – Nie
oburzaj się, Katho, dobrze? Ale bądźmy rozsądni.
Tę informację można wytłumaczyć na wiele sposobów.
– Ach tak... ! – zaczęła Katha, bo jakoś nie mogła
wymyślić nic inteligentnego. – Ach...
– Co z tobą, Tander? – zapytał Vince niezbyt cicho.
– Zaskakujesz mnie, Vince – powiedział Tander,
podnosząc głos. – Jesteś cholernie dobrym gliniarzem,
zawsze postępujesz metodycznie i ostrożnie. Zbierasz
fakty i składasz je w całość jak zawiłą zagadkę. Gdy
czegoś brakuje, wychodzisz i znajdujesz to. Ale to? –
Pomachał kartką w powietrzu. – Prujesz przez fale pełną
parą, byle do przodu. Czy nie mógłbyś zwolnić na
minutę?
– Nie ma czasu!
– To co, że nie ma. Przypuszczasz, że ta wiadomość
dotyczy systemu opieki społecznej w mieście. A jeśli się
mylisz? To może być... Cholera, nie wiem. Kod imion dla
gry komputerowej, w którą grają jakieś dzieci i używają
modemów do przeniesienia ostatniego posunięcia, lub
cokolwiek innego.
Vince wymamrotał przekleństwo. Obaj, zdenerwowani
do granic wytrzymałości, nie odrywali od siebie oczu.
Napięcie z każdą sekundą narastało.
„Panowie – pomyślała Katha – pistolety i dystans
dziesięciu kroków. Proszę, nie poplamcie dywanu krwią".
– Czy Katha wygląda na idiotkę?! – wrzasnął Vince. –
Rozszyfrowała tę wiadomość dla mnie i rozumiem ją
dokładnie tak, jak powiedziała. Jeśli nie chcesz się
włączyć w to, powiedz od razu, a Katha i ja pójdziemy
sobie.
Tander otworzył usta i szybko zamknął je znowu.
Popatrzył na Kathę, na Vince'a, znowu na Kathę, a jego
spojrzenie spotkało się z pochmurnym wyrazem twarzy
Vince'a. Skrzywił usta w lekkim uśmiechu, błysk
przekory pojawił się w jego oczach.
– Dobrze, Santini – powiedział, uśmiechając się szerzej.
– Wygrałeś.
Zrobimy, jak chcesz. Przyłączam się. – W gruncie
rzeczy nie zrezygnowałby za żadne skarby. – Rzekłbym,
że to może być bardzo, bardzo interesujące. – Zachichotał
„Co to znaczy?" – zastanawiała się Katha.
– Co to znaczy? – zapytał Vince, prawie warcząc.
– Nic. Po prostu nic nic. – powiedział Tander
niewinnie. Wręczył kartkę Kathy i znowu usiadł niedbale
w fotelu. – Mów dalej.
Vince gapił się na Tandera przez chwilę, jakby chciał
odgadnąć jego myśli. Napięcie osłabło, powoli się
uspokoili.
„A jeśli Tander ma rację? – pomyślała Katha. – Jeżeli
robię wiele hałasu o nic?"
– Dobrze – odezwał się Vince. – Pytanie. Jakie są
szanse, aby następna wiadomość przeszła przez modem
Kathy?
– Trudno wywnioskować. – Tander wzruszył
ramionami. – Nagły wzrost mocy mógł wcisnąć to w rejon
Kathy, ale prawdopodobieństwo powtórzenia się tego jest
niewielkie. Jeśli będziecie mieć szczęście, zdarzy się to
znowu bez żadnej rozsądnej przyczyny. Oczywiście,
musieliby całkiem zgłupieć, by przesyłać znowu coś
takiego przez modem. Szanse nie są duże, ale warto
sprawdzić.
– Jak? – zapytał Vince.
– Drukarka śledząca. Mam szykowne małe urządzenie,
które prześledzi każde połączenie odbierane przez modem
Kathy aż do źródła, z którego zostało nadane.
– Czy to jest legalne? – Katha była ostrożna. Tander
spojrzał na nią zdziwiony.
– Oczywiście, że nie, serduszko.
– Aha. – Uśmiech pojawił się na jej twarzy.
– Zacznijmy więc od tego – postanowił Vince. – Katha,
a twój ojciec?
Czy chcesz poinformować go o tym, co się dzieje?
– Ja... przemyślę to – powiedziała, bawiąc się paskiem
od swetra.
Vince i Tander wymienili szybkie spojrzenia, a Vince
zapytał:
– Czy możesz dostać się do programu w wydziale
opieki społecznej, tego, który zawiera adresy odbiorców,
by poszukać wirusa?
– Nie ma sprawy. Dam wam to urządzenie i podłączcie
go do modemu Kathy, ale miejcie się na baczności. Ci
faceci na pewno znają swoje komputery, a my działamy
zgodnie z założeniem, że rzeczywiście spartaczyli robotę.
Jest mała szansa, że doszli do tego, gdzie trafiła źle
nadana wiadomość. Mówiłeś, że Katha pracuje w domu
swojego ojca.
Proponuję, abyś złożył jej dyskretną wizytę w nocy,
aby podłączyć drukarkę do modemu.
– Dobry pomysł – rzekł Vince. – Katha nie powinna
być kojarzona ze mną, zanim nie będziemy pewni swoich
racji. – Położył rękę na jej ramieniu.
– Poinformuję o rym policję, ale jeszcze nie teraz.
Nie wiedziała, czy nie chciał informować policji, bo tak
jak Tander miał wątpliwości, czy nie zinterpretowała źle
tej wiadomości. Czy dlatego położył rękę, tę mocną,
ciepłą, uspokajającą rękę na jej ramieniu? Doprowadzał ją
do szaleństwa. I denerwował. Miała już dość tej gry, którą
prowadził z Tanderem.
– Byłabym wdzięczna, panowie – powiedziała sztywno
– gdybyście przestali rozmawiać o mnie tak, jakby mnie
tu nie było. Mam głos i chcę, by mnie słuchano. Nikt nie
przychodzi do mojego domu w środku nocy bez mojego
pozwolenia. Będziecie mnie traktować w tej sprawie jak
równego partnera lub... – Podniosła podbródek. – Pójdę z
tym gdzie indziej.
Vince poruszał ustami jak ryba wyrzucona na brzeg,
wreszcie machnął ręką i nic nie powiedział. Tander
wybuchnął śmiechem.
– Santini, drogi przyjacielu, trafiła kosa na kamień.
Będziesz miał pełne ręce roboty.
Rozdział 3
Vince skradał się bezszelestnie w kierunku alejki. Noc
była czarna jak atrament, chmury skryły księżyc i srebrne
gwiazdy, nie przepuszczając najmniejszego promyczka
światła.
Jego oczy szybko przywykły do ciemności. Mijał
ciemne i ciche o tej porze domy i tylko psy szczekały,
wyczuwając go z daleka.
Dom Kathy znajdował się na osiedlu starszych, dobrze
utrzymanych, pojedynczych, piętrowych domów. Mówiła
mu, że jest czwarty od rogu i teraz idąc liczył.
A jednak czaił się w cieniu, chociaż Kathy twierdziła,
że nie ma o tym mowy. Czeka na niego, tak jak
zaplanowali, by go wpuścić tylnymi drzwiami do domu.
Katha czeka, by przyszedł do jej domu.
„Na litość boską! – złajał sam siebie. – Cóż za
idiotyczna myśl". Przekręcał w myślach fakty, wyciągając
fałszywe wnioski. Dlaczego więc brzmiało to... tak miło?
Dlaczego uśmiechał się jak idiota, skradając się alejką
pełną kubłów na śmieci? Czy Katha Logan nie przestanie
zaprzątać jego umysłu chociaż na dziesięć minut?
Nawet pod prysznicem nie przestawał wyobrażać jej
sobie. Gdy w myślach zobaczył ją stojącą obok, poczuł,
jak ogarnia go palące pożądanie. Tulił ją nagą w swoich
ramionach, całował delikatnie, później bardziej namiętnie,
aż...
Potrząsnął głową zły na samego siebie. Nagle usłyszał
jakiś hałas. To tylko kot przebiegł mu drogę i z
przejmującym miauczeniem zniknął w ciemności. Szedł
dalej, kierując się do drewnianej furtki, która prowadziła
na podwórze domu Kathy. Zatrzymał się i obserwował
ciemny dom. Miał tam wejść, podłączyć drukarkę i wyjść.
„Ściśle określone zadanie" – powiedział sobie stanowczo.
Obojętnie jaki to czar rzuciła Katha na niego, miał tego
dość. Prowadził samotne życie.
Ale Katha czeka na niego.
– Santini – wymamrotał – zamknij się.
W ciemnej kuchni przy stole siedziała Katha. Była tak
napięta, że zaczynały już ją boleć mięśnie.
Doszła do wniosku, że czajenie się w ciemności
zupełnie jej nie odpowiadało. Było wyczerpujące
nerwowo i sprawiało, że człowiek czuł się we własnym
domu jak złodziej. Nie będzie więcej tego robić. Zostawi
to Vincentowi.
Westchnęła. Od czasu, gdy rozstali się z Vince'em po
opuszczeniu jachtu Tandera, wzdychała już wiele razy.
Wzdychała, ilekroć jego postać pojawiała się przed jej
oczyma, a zdarzało się to niestety często.
Znowu westchnęła. Po raz kolejny nakazała sobie
spokój i przesunęła się na krześle, by znaleźć
dogodniejszą pozycję. Od czasu, gdy opuścili jacht
Tandera, biła się z myślami. Z jednej strony odczuwała
ciepłe, drażniące pożądanie, które ją przeszywało, gdy
Vince był w pobliżu, z drugiej jednak strony coś jej
szeptało, że demonstracyjna zaborczość Vince'a jest tylko
aktorstwem.
A ona chciała, by pragnął jej naprawdę!
Wcale nie. Absolutnie nie. W jej życiu nie ma miejsca
dla mężczyzny, dla poważnego związku. A nawet gdyby
było, Vince nie jest odpowiednim kandydatem. Traci więc
czas, myśląc o nim i wzdychając. Dlatego zrezygnuje. To
jest wystarczająco proste.
Westchnęła.
– Ach, gdyby można się głośno wykrzyczeć –
powiedziała, potrząsając głową. W tym momencie
usłyszała ciche pukanie do tylnych drzwi.
Skoczyła na równe nogi, prawie przewracając krzesło.
– Wielkie nieba – wyszeptała, przyciskając rękę do
łomocącego serca. Cholerny Vince przestraszył ją na
śmierć. I co z tego, że wiedziała, iż miał nadejść lada
chwila. I tak ją przestraszył.
Przeszła przez kuchnię i energicznie otworzyła drzwi.
Vince wszedł, zamknął drzwi z lekkim skrzypnięciem i
oparł ręce na biodrach.
– Nawet nie zapytałaś, kto tam.
– Cii... A któż inny mógł to być? – zapytała. – Nie mam
zwyczaju przyjmować gości, którzy czają się w ogrodzie
w ciemnościach nocy.
– To mógł być ktokolwiek. Powinnaś sprawdzić, zanim
otworzyłaś drzwi.
– Ci... To moje drzwi, panie Santini, i będę je otwierać,
gdy będzie trzeba.
– Do diabła, ostra jesteś, ale pamiętaj, że to, co robimy,
to nie zabawa.
– Nie? No właśnie, gdzie kończy się zabawa, a zaczyna
rzeczywistość? Czy możesz mi odpowiedzieć?
– O czym ty mówisz?
Po ripoście przyszła refleksja. „Co za głupota, że to
powiedziałam". Nie zamierzała mu mówić, jak
denerwujące było przedstawienie, które miało miejsce na
jachcie Tandera. Kiedy wreszcie nauczy się trzymać język
za zębami?
– I? – zapytał Vince.
Cofnęła się o krok. Vince nagle wydał się za duży, za
silny i zbyt masywny, gdy górował nad jej drobną,
odzianą w czerń sylwetką. Był potężny, piękny i
przyjemnie pachniał, i...
– Nie – wyszeptała. – Zapomnij o tej rozmowie. Pokażę
ci moje biuro, byś mógł podłączyć to urządzenie do
modemu.
Vince spojrzał na nią z ukosa. Wydawała się taka
drobna, taka krucha i wrażliwa. Przyjęła go gotowa do
działania, teraz cofa się, zaczyna skupiać na sobie. Nie
powinien na nią wrzeszczeć, wejść nagle, nie mówiąc
nawet „cześć". Nie była wyszkolonym oficerem policji,
przygotowanym do potajemnych spotkań. Była
prawdopodobnie niesamowicie zdenerwowana, może
nawet przerażona. Cholera, był czasem taki wstrętny.
– Hej! – powiedział delikatnie. Uniósł ręce i ujął jej
twarz, kciukami pocierał jej miękkie policzki. – Słuchaj,
ja... Ach, do licha...
Pochylił głowę i pocałował ją.
Katha zdrętwiała zaskoczona. Oparła ręce na twardej
klatce piersiowej Vince'a, zdecydowana odepchnąć go i
powiedzieć, że jest arogancki, skoro sądzi, że może ją
całować tylko dlatego, że ma na to ochotę. Ale gdy
poczuła smak jego ust, puściła tę myśl w niepamięć.
Przesunęła ręce do góry, poczuła jego silne mięśnie i
wsunęła końce palców w gęste czarne włosy. Wziął ją w
ramiona i przyciągnął do siebie.
„Właśnie na to czekałem" – pomyślał pośpiesznie.
Czekał wieczność na ten pocałunek, na to, by tulić jej
ciało, ale, Boże, warto było czekać! Jej usta smakowały
jak słodki nektar. Kołysała się obok niego, mocno
przytulona, a krew łomotała w jej żyłach. Namiętność
rozgorzała w szalony ogień.
Przewidział ekstazę pocałunku, ale teraz chciał więcej.
Chciał mieć ją całą. Wybiegł myślami naprzód, widząc ją
nagą obok siebie; jej rude loki, ożywioną twarz, oczy
przyćmione pożądaniem dla niego, tylko dla niego. Objął
ją jeszcze mocniej, w stałym rytmie sięgając coraz głębiej
językiem. Jęk wydobył się z jego piersi.
Katha doznała pożądania, jakiego nigdy jeszcze nie
doświadczyła. Gdy nabrzmiałe piersi przyciskała do jego
torsu, czuła słodki ból, który tylko on mógł złagodzić
dotykiem swych silnych, ale delikatnych rąk. Czuła
drżenie nóg, a ciało pulsowało w rytmie pocałunku. Była
całkowicie świadoma każdego milimetra swego ciała i
nawet skóra doznawała uczucia mrowienia z powodu
pożądania. Wszystko było wzniosłe – smak ust Vince'a,
jego imponująca siła, zapach jego mydła, wody toaletowej
i ten najważniejszy, niepowtarzalny zapach męskości.
Miał sprężyste ciało, podczas gdy jej było miękko
ukształtowane; byli jak dwie części układanki, które
wspaniale pasują do siebie. I to, że przyciskał ją mocno,
było dowodem, że jej pragnął.
„Czy rzeczywiście on cię pragnie, Katho Logan?"
Przypomniała sobie, jak na jachcie Tandera przyrzekała,
że nie stanie się ofiarą jego sztuczek.
Opuściła ręce na jego piersi i odepchnęła mocno.
Uwolnił ją z uścisku, a ona cofnęła się i oparła o szafkę.
Wciągnęła niespokojnie powietrze, ale nie próbowała
mówić. Chciała, aby rozpalone drżeniem ciało uspokoiło
się.
Vince zamrugał, otrząsnął się i wrócił do
rzeczywistości. Czuł się tak, jakby dostał czymś w głowę.
Palący go żar osłabł, zostawiając mieszane uczucia.
Wpatrywał się w Kathę i widział ją w ciemności tak
wyraźnie, jakby kuchnia była doskonale oświetlona.
Powoli spojrzała mu w oczy, wyraz jej twarzy był smutny.
Miała lekko rozchylone usta, proszące wręcz o dalsze
pocałunki. Zacisnął dłonie, z trudem opanowując chęć
ponownego jej objęcia.
– Co... – Jego głos był zachrypnięty od pożądania,
odchrząknął. – O co chodzi?
– To nie powinno się zdarzyć – wyszeptała.
– Do diabła, dlaczego nie? – zapytał głośno. – To było
nieuniknione i ty o tym wiesz. Coś się pojawiło między
nami od początku. Narastało i groziło wybuchem.
Pragnęłaś tego pocałunku tak samo jak ja.
– Nie...
– I pragnęłaś mnie. Czułem to, czułem, że dawałaś całą
siebie. I Bóg wie – kontynuował, przeciągając ręką po
włosach – jak bardzo cię pragnąłem. – Przerwał. – Do
licha, przestań patrzeć na mnie, jakbyś bała się mnie
śmiertelnie. Nie wziąłem nic, czego nie dawałaś. Ten
pocałunek był odwzajemniony. Jeszcze trochę, a
kochalibyśmy się.
– Nieprawda! Ten pocałunek nie powinien mieć
miejsca i nigdy się nie powtórzy.
Przesunął się do przodu, położył ręce na blacie szafki,
łapiąc ją w zasadzkę. Dzieliły ich tylko centymetry, a on
mówił głosem cichym i starannie modulowanym, patrząc
jej prosto w oczy.
– Nie powtórzy się? Jesteś tego tak bardzo pewna?
Gdybym cię pocałował właśnie teraz, czy nie
odwzajemniłabyś pocałunku tak jak przedtem?
– Nie. Ja... – Nie. Powinien koniecznie odsunąć się od
niej! Czuła nie tylko ciepło emanujące z jego ciała, ale i
wciąż pulsujące w niej pragnienie.
– Nie ma mowy – powiedział i przycisnął swe usta do
jej ust.
Pocałunek był brutalny, jakby Vince chciał ukraść
każdy jej oddech, każdą jej myśl. To był jakiś urok.
Pragnęła Vince'a Santiniego. Dotykała go językiem,
przytulała do niego swe ciało, a namiętność potężniała
tak, jak nigdy dotąd. Jęknęła cicho, dając więcej, biorąc
więcej i chcąc więcej.
Pocałunek stał się delikatniejszy, a Vince rozkoszował
się jej słodyczą. Napełniony nią po brzegi poczuł
narastające aż do bólu pożądanie. Pulsujące, tętniące w
najintymniejszych zakamarkach jego ciała.
Po chwili w dalekich zakątkach stłamszonego
namiętnością umysłu odezwały się echem wcześniejsze
słowa. Było to pytanie Kathy, gdzie kończy się gra, a
zaczyna rzeczywistość. Jaka gra? O czym, do licha,
mówiła? Nie prowadził tutaj żadnej gry.
Podniósł głowę i plasnął w przełącznik na ścianie.
Kuchnia ożywiła się jasnym światłem. Zamrugał kilka
razy, zmarszczył brwi i popatrzył na Kathę. Powoli
otworzyła oczy i przymrużyła je z powodu blasku.
– Dlaczego włączyłeś światło? – szepnęła.
– Udawaj, że wstałaś po szklankę mleka – odburknął. –
Nie będzie nic dziwnego w tym, że poszłaś do kuchni w
środku nocy. – Boże, była taka piękna. Miała usta
wilgotne, jakby nabrzmiałe... jego pocałunkami i tak
właśnie powinno być. Włosy opadały na ramiona w
wyzywającym nieładzie, gdyż błądził w nich palcami.
Wypieki na policzkach i błędny wzrok mówiły mu, że go
pragnie. Tylko jego.
– Chciałbym, abyś wyjaśniła mi to, co mówiłaś
wcześniej.
– Co mówiłam? – zapytała, wpatrując się w niego
rozmarzona.
– Katho, dalejże, wygadaj się. To bardzo ważne.
– Jeszcze jak! – powiedziała, kiwając głową.
– Wspaniale – wymamrotał. – Katho, proszę, posłuchaj
mnie. Co miałaś na myśli, gdy pytałaś, gdzie skończyła
się gra, a zaczyna rzeczywistość?
– Ach to. – Machnęła energicznie ręką w powietrzu. –
Po prostu wygłupiałam się. Nie przypisuj temu żadnego
znaczenia. – „Nie mam ochoty nic wyjaśniać" – dodała w
myśli. Takie słowa nie przeszłyby jej przez usta.
Wyłączyła światło. – Tyle właśnie czasu potrzeba na
wypicie szklanki mleka. Straszne, nic teraz nie widzę.
Będziemy musieli poczekać, aż moje oczy przyzwyczają
się do ciemności, zanim zabiorę cię do biura.
Potykałabym się o meble, jeśli teraz spróbowałabym
iść.
– Moje oczy szybko przyzwyczajają się do ciemności,
gdybyś więc powiedziała mi, gdzie jest twoje biuro... –
Przerwał i uderzył ją lekko kciukiem po ustach. – Ale ty
naprawdę to powiedziałaś, Katho – kontynuował
cieplejszym tonem. – O prowadzeniu gry. Naprawdę nie
wiem, co miałaś na myśli, ale jestem przekonany, że
między nami nie może być mowy o grze. Porozmawiaj ze
mną i nie udawaj, że nigdy nie wypowiedziałaś tych słów.
Katha westchnęła mimo danego sobie przyrzeczenia, że
nie będzie tego robić.
– Vince, jestem zmęczona. To był bardzo długi dzień, a
teraz marnujemy noc. Potrzebuję trochę snu. Może po
prostu podłączymy drukarkę do modemu i damy sobie
spokój? Jestem naprawdę wyczerpana.
„Cholera! – pomyślał. – Nie ma zamiaru powiedzieć, o
co jej chodziło". Przynajmniej nie teraz. Ale nic nie
zostało wyjaśnione i nie wolno o tym zapominać. Odłoży
to, ale z pewnością wkrótce wyjaśni dokładnie.
– Dobrze, Katho. Tak zróbmy. Wkrótce odejdę, abyś
mogła się przespać. Za kilka minut nie będzie mnie tutaj.
„Nie musiał mówić tego tak radośnie" – pomyślała
Katha. To, że był tu, nie było dla niej wcale przykre. Te
pocałunki były... Och, Boże, po prostu niesamowite!
Przerażenie ją ogarnęło, gdy uświadomiła sobie, jak je
odwzajemniała, ale były podniecające i... Lepiej będzie,
jeżeli zacznie myśleć o czymś innym.
– W porządku, widzę już. Chodź za mną.
– Twój tato musi być niezłym śpiochem. Czy jesteś
pewna, że mu nie przeszkadzamy? A może wytłumaczyłaś
mu, że tu będę?
– Nic mu nie mówiłam. Nie obudzi się. – Przeszła przez
kuchnię.
Idziemy?
– Tak. – To następna sprawa, którą musi wyjaśnić. Było
coś dziwnego w niechęci Kathy do mówienia o ojcu.
Jeżeli byli wspólnikami w firmie Logan & Logan, czy nie
powinien on wiedzieć, co się działo? Były to jednak
prywatne sprawy Kathy i na ten teren wstęp był surowo
wzbroniony.
„Wszystko w swoim czasie, Santini – powiedział sobie.
– Nie bierz tego tak poważnie".
– Jestem zaraz za tobą, Katho. Niełatwo się mnie
pozbyć. Przylepiam się do ciebie jak klej.
„Jaka słodka myśl – marzyła. – Są jak dwa groszki w
strączku. Ach, daj spokój, Katho".
Jej biuro znajdowało się w końcu holu i Vince domyślał
się, że duży pokój, który minęli, był sypialnią. Wyjął z
marynarki mały czytnik i zgodnie z instrukcjami, które
otrzymał od Tandera, włożył srebrny dysk wielkości
monety dwudziestopięciocentowej do wejścia modemu.
– Zrobione – powiedział.
– To tyle? Równie dobrze ja mogłam to podłączyć.
Vince potrząsnął głową.
– Ja za to odpowiadam. Zaczynając od jutra, zatrzymuj
wszystkie wydruki, które przejdą przez twój modem.
– Dobrze, Vince. Czy zastanawiałeś się jeszcze nad
tym, co powiedział Tander? Że może to być zabawa dzieci
lub coś równie nieszkodliwego?
– Nie, on przedstawił swój punkt widzenia. Ja to
odrzuciłem. Na tym koniec. – Vince udał, że nie pamięta,
jak na początku również nie wierzył w to, co Katha
mówiła.
– Ale co będzie, jeżeli...
– Nie. – Odwrócił się i opuścił biuro, a ona podążała za
nim. Zatrzymał się przy drzwiach kuchennych i włożył
ręce do kieszeni marynarki. – Teraz możesz się przespać.
Aha! Masz tutaj mój numer telefonu domowego i numer
Tandera na jachcie, gdybyś nie mogła skontaktować się ze
mną.
– Dobrze.
– Katho, ja... – Zesztywniał. – Ciii... Wydaje mi się, że
coś słyszę.
– Ja nic nie słyszę.
– Zostań tu, rozejrzę się na zewnątrz.
– Ale... – Zanim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, Vince
wymknął się przez tylne drzwi. Wytężała słuch, ale nie
słyszała nic poza echem bijącego serca.
Nagle głos Vince'a zagrzmiał nieopodal.
– Hej! Zostań tam. Mam broń. Nie bądź głupi.
„Och, Boże! – pomyślała oszołomiona. – Proszę, bądź
ostrożny, Vince. Ma broń. Czy ta druga osoba ma ją
również? Vince... "
Usłyszała głośny huk, później wycie motoroweru,
odjeżdżającego szybko w górę alejki.
Dość tego, nie zostanie w domu nawet sekundy dłużej,
martwiąc się, co stało się z Vince'em.
Otworzyła drzwi i wybiegła właśnie wtedy, gdy Vince
wracał i przechodził przez furtkę. Spotkali się na środku
trawiastego podwórka. Vince wyciągnął chusteczkę z
kieszeni i przyłożył do skroni.
– Kto to był? – zapytała. – Co się stało? Ty krwawisz?
Czy mam wezwać lekarza? Zabrać cię do szpitala?
– Skądże. Jestem skaleczony, to wszystko. Rzucił we
mnie kubłem ze śmieciami, pokrywa odpadła i uderzyła
mnie. Nie wiem, kim był, i czy to ma coś wspólnego z
tym, czym się zajmujemy. To mógł być dzieciak jeżdżący
dla zabawy, który zatrzymał się, by coś poprawić przy
motorowerze. Do licha, nie wiem!
– Wejdź, popatrzę na twoją głowę. Teraz cały świat
wie, że czatujesz w okolicy. Nie ma powodu, abym nie
mogła zapalić świateł i opatrzyć ci rany.
– Myślę, że masz rację. – Vince wpatrywał się w
ciemność, w kierunku, gdzie odjechał motorower. –
Zbiegi okoliczności denerwują mnie. Nie podoba mi się
to, Katho. Ani trochę.
Rozdział 4
Vince przechadzał się po pustym biurze i kiwał głową,
rozglądając się wokół. Zajrzał za drzwi, później podszedł
do ściany z błyszczącymi oknami, z których miał
wspaniały widok na miasto. Ciężki smog wisiał w
powietrzu i Vince mógł tylko domyślać się, że tam, osiem
pięter niżej, naprawdę są ruchliwe ulice. Odwrócił się,
wsunął ręce do tylnych kieszeni dżinsów i obserwował
pokój wyłożony dywanem. Z uśmiechem na ustach
pomyślał, że to właśnie jest biuro Vincenta Santiniego –
prywatnego detektywa. Było to piekielnie szykowne
miejsce, a właściwie będzie, gdy wstawi tu meble.
Wyraz troski zastąpił uśmiech. Nie miał pojęcia o
urządzaniu wnętrz. Mieszkanie kupił razem z meblami,
wprowadził się i to by było tyle. Nigdy nie rozważał, czy
wystrój jest zgodny z jego upodobaniami, ale to biuro
musi być odpowiednie. Musi wzbudzać zaufanie w
potencjalnych klientach, nie może być surowe, bo ich
odstraszy. Muszą czuć się wygodnie, swobodnie, by móc
się otworzyć i powiedzieć mu, o co im chodzi.
– Halo? – z biura obok zawołał jakiś głos.
– Tak – odpowiedział Vince.
– Agencja telefoniczna – odrzekł mężczyzna, który
zjawił się w drzwiach. – Mam zlecenie, aby sprawdzić tu
gniazdka telefoniczne. Czy może... – Spojrzał na kartkę w
ręce. – Pan Vincent Santini?
– Tak.
– Dobrze. Zabieramy się do pracy. Dopatrzę
wszystkiego.
„On zabiera się do pracy – pomyślał Vince – ale
Vincent Santini, prywatny detektyw, nie jest jeszcze z
pewnością człowiekiem, o którym mówią, że pracuje".
Czego brak? Ot, drobiazgów, takich jak umeblowanie
pokoju, sekretarka odbierająca telefony, tabliczka na
drzwiach, no i klienci.
Chociaż nie. Ma jedną klientkę – Kathę Logan.
Uśmiechnął się, gdy przejechał końcem palca po
małym rozcięciu na skroni. Poprzedniej nocy
nadskakiwała mu i trzęsła się nad nim, gdy wrócili do
domu. Przyniosła taką ilość środków pierwszej pomocy,
że można by opatrzyć cały pluton, posadziła go na krześle
i rozpoczęła rytuał opatrywania z godną podziwu powagą.
Uwielbiał każdą minutę tamtej nocy.
Od dłuższego czasu nikt się nie interesował nim w ten
sposób, nikt nie traktował go, jakby był najważniejszy na
świecie. Musiał zacisnąć ręce, aby nie pochwycić jej, nie
posadzić na kolanach i nie ucałować jeszcze raz miękkich,
słodkich ust.
Ich pocałunki były zmysłowe. Boże, jak jej pragnął!
Natychmiast. Myśl o tych pocałunkach, o jej smukłych
kształtach w jego objęciach sprawiła, że ogarniało go
rosnące pożądanie.
„Spokojnie, Santini" – powiedział sobie. Nie chciał, aby
facet od telefonów był świadkiem jego podniecenia.
Starał się pamiętać, że jest przecież jego klientką.
Usilnie próbował kontrolować swe myśli.
Wprawdzie nie płaci, ale przecież to klientka i nic
więcej. Prawda, że nie zachował się całkiem odpowiednio
w stosunku do niej – winien postępować bezosobowo,
rzetelnie i skrupulatnie – ale to było zrozumiałe. Sprawa
Kathy była jego pierwszym zadaniem jako prywatnego
detektywa. Musi po prostu się przystosować do nowej
roli. Da sobie z tym radę. Bez problemu. – Vince?
Podniósł gwałtownie głowę, a serce zaczęło mu walić
jak bęben. Katha. Stała w drzwiach ubrana w beżowy
sweter i rozkloszowaną tweedową spódnicę. Była piękna.
Jej włosy tworzyły miękką aureolę wokół twarzy, jej
usta... Ach, Katho...
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się. – Czy
przestraszyłam cię?
Wyglądasz jak trochę kontuzjowany.
„Poza tym cudownie – pomyślała – i jak zawsze
wspaniale". W dżinsach, perłowopopielatym swetrze i
bladopopielatej koszuli był wspaniały. Gdyby Vince
wiedział o zmysłowych, swawolnych marzeniach, jakie
snuła, gdy opuścił ją poprzedniej nocy, zapadłaby się pod
ziemię.
– Czy mogę wejść? Zaproponowałeś przecież spotkanie
w twoim nowym biurze.
– Co? – potrząsnął głową. – Oczywiście, wchodź.
Weszła wolno, rozglądając się wokół.
– Będzie śliczne, Vince. Jest takie duże, a okna sprawią,
że będzie słoneczne i jasne... Naturalnie nie w takie
mgliste dni jak dzisiejszy.
– Przepraszam – odezwał się facet od telefonów. –
Wszystko w porządku. Ma pan potrzebne gniazdka.
Wystarczy przynieść telefony i włączyć je. Proszę
podpisać tutaj, a ja wydam polecenie, żeby włączyli prąd.
Vince podpisał się na podanej kartce, podziękował
mężczyźnie i patrzył, jak tamten wychodzi z biura. Cisza
zapanowała w pokoju. Powoli przesuwał wzrok, by
spojrzeć w oczy Kathy.
„Och, wielkie nieba!" – pomyślała, czując przenikające
ją gorąco. Ciemne oczy Vince'a płonęły pożądaniem,
czystym, nienasyconym pragnieniem. A cóż on zobaczył
w jej oczach? To przecież szaleństwo. Kilka pocałunków,
które zdarzyły się głęboką nocą, nie powinny aż tak wiele
znaczyć w ciągu dnia. Ale cóż ona mogła wiedzieć. Miała
tylko jednego kochanka i była niedoświadczona aż do
śmieszności.
Nie powinna odwzajemniać pocałunków, ale były tak
cudowne. Nie powinna reagować tak żywiołowo, ale
czuła się pełna życia, gdy trzymał ją w ramionach. Nie
powinna stać tam, pragnąc, by ją przyciągnął znowu w
swoje ramiona i zacałowywał na śmierć.
Nie powinna pozwolić, aby takie myśli błądziły jej po
głowie. A jednak dlaczego stał tak, nawet z daleka
hipnotyzując ją wprost oczami.
– Katho – powiedział szorstko. – Ja...
– Tak? – Miała nadzieję, że głos jej nie drżał.
– Ja... Co myślisz o akwariach? – Gapił się w miejsce
na ścianie, gdzieś powyżej jej głowy.
– Akwaria? – Czy to pytanie mające seksualny
podtekst? Czy narobi sobie kłopotu, gdy da mu złą
odpowiedź? – Akwaria? – powtórzyła.
– Właśnie. Mam przyjaciół, Joya i Declan Harrisów.
Joy jest psychologiem i ma wspaniale prezentujący się
zbiornik na ryby wbudowany w ścianę biura. Myślałem...
Chociaż, nie... Przecież nie mam najmniejszego pojęcia o
pielęgnowaniu ryb. Zapomnij o tym. – Rozejrzał się. –
Muszę urządzić to pomieszczenie.
Katha zachichotała.
– Rozmawiamy o urządzaniu? Więc spróbujmy
wyobrazić to sobie.
Akwaria są ładne. Przypuszczam, że liczba znawców
ryb jest trochę ograniczona, ale... – Wzruszyła ramionami.
– Czy to dlatego prosiłeś mnie, abyśmy się tutaj spotkali?
By porozmawiać o akwariach?
– Nie. Chciałem pogadać z tobą i ponieważ nikt nie wie
o tym biurze, pomyślałem, że jest to wystarczająco
bezpieczne miejsce. Dużo rozmyślałem o naszej sytuacji.
Nie sądzę, aby któreś z nas lubiło spotkania w środku
nocy. Poza tym, obawiam się, że ci potencjalni przestępcy
odkryli, dokąd dotarła ich wiadomość i być może cię
śledzą. Pomyślałem więc, że moglibyśmy spotykać się
towarzysko... Wiesz, wychodzić, umawiać się i to
sprawiłoby, że przychodzenie do twojego domu nie
byłoby podejrzane. W ten sposób będę mógł lepiej
dopatrzyć tego, co się dzieje. A po incydencie, jaki miał
miejsce ostatniej nocy, jestem przekonany, że to dobry
plan.
– Vince, ten chłopiec na motorowerze ma czternaście
lat.
– Co?
– Jego ojciec przyprowadził go do mnie dzisiaj rano.
Dzieciak był roztrzęsiony, ponieważ wrzeszczałeś, że
masz broń. Wyznał wszystko, gdy wrócił do domu.
Mieszka na następnej ulicy. Motorower należy do jego
osiemnastoletniego brata i młodszy chłopak zabrał go na
przejażdżkę bez pozwolenia. Ojciec nakłonił go, by
przeprosił za kłopot, który sprawił, i obiecał, że nie zrobi
tego więcej. Widzisz więc, że nie było to nic godnego
uwagi.
Vince zmarszczył brwi.
– No cóż, to dobra wiadomość. – Naturalnie.
Postanowił jednak nie rezygnować ze swojego planu. –
Ale mimo to czuję, że moja propozycja jest najlepsza.
Łatwo będzie mnie dostrzec. Zaczniemy działać dzisiaj
wieczorem, idąc razem na kolację. Ubierz coś
wytwornego, a ja posunę się aż do włożenia garnituru i
krawata. Jeżeli ktoś cię obserwuje, okaże się, że jestem po
prostu aktualnym mężczyzną w twoim życiu.
„Jaki ekscytujący, wyborny scenariusz – dumała Katha.
– Vince jej mężczyzną, jej doniosłą połowicą, jej
kochankiem – dość, Katho". To tylko interesy, konkretne
interesy. I tak się poświęcała w imię sprawiedliwości.
– Skąd ten uśmiech? – zapytał Vince.
– Co? Ach, nic. Myślałam o tym, co mówiłeś.
Będziemy więc grać swoje role, prawda? Ciąg dalszy tego
porwania sprzed kwatery głównej, gdy zabrałam cię od
reporterów, udając, że jestem twoją... no, kimkolwiek.
– Tak, jak sądzę, możemy powiedzieć, iż jesteśmy jak
aktorzy w sztuce. – To był jego pomysł, ale już nie był z
niego zadowolony. To brzmiało dziwnie. Miała włożyć
ładną sukienkę, uśmiechać się, ale to nie miało być dla
niego. Boże, co za głupi plan! Wściekły na siebie samego
rzucił: – Zabiorę cię o ósmej.
– Świetnie – odrzekła. Uznała ten ton za potwierdzenie,
że to tylko gra, w której zgodziła się brać udział. Vince
nie będzie miał trudności ze swoją rolą ugrzecznionego
kochanka. Widziała go w akcji na jachcie Tandera.
Scenariusz gwałtownie stracił swój urok. W gruncie
rzeczy nienawidziła go.
Zajęła się wyciąganiem rzekomej nitki ze swetra.
– W porządku. Posłuchaj, powinniśmy zająć się jeszcze
jedną sprawą.
Chodzi o ostatnią noc i pocałunki.
– Nie – odrzekła ostro, patrząc mu prosto w oczy. – Nie
chcę rozmawiać o tym, co się stało. Było i koniec.
– Czyżby?
– Tak, oczywiście. Był środek nocy, sytuacja trochę
nietypowa, nawet niesamowita. Ja... Byliśmy ofiarami
okoliczności nie całkiem normalnych. – Uśmiechnęła się
promiennie. – Dokładnie tak. Oto, co się stało. Nie ma
potrzeby rozwodzić się nad tym dłużej. Przyjmijmy, że to
jedna ze spraw, o których najlepiej zapomnieć. Dobrze?
Ruszył wolno w jej kierunku. Absurd.
– Ech, tego się obawiałam! – Patrzyła, jak podchodzi
coraz bliżej, podniosła rękę. – Stój!
– Nie wolno ci tak mówić – rzekł, wciąż zbliżając się. –
Jestem gliniarzem, pamiętasz?
– Dobrze, spróbuj. Radzę ci, nie właź na moje
terytorium. W żargonie wielkomiejskich mądrali znaczy
to: „Jeżeli podejdziesz do mnie, rozkwaszę ci nos".
Roześmiał się cicho i zrobił następny krok.
– Och, pomocy! – wymamrotała Katha. Zatrzymał się
przed nią, ani śladu uśmiechu.
Musnął ją ręką po szyi, kciukiem rysował delikatnie
linię jej ust, gładził po gładkiej skórze policzka. Zadrżała.
– Proszę, Vince, przestań – mówiła, patrząc mu w oczy.
– Nie jestem stworzona do tego rodzaju gierek. Nie
widzisz tego? Czy nie rozumiesz, że nie jestem taka jak
kobiety, które znasz? Kolacja z tobą i udawanie, że jestem
zaangażowana, to jedna sprawa, ale gdy jesteśmy sami jak
teraz, nie mogę wciąż grać. Owszem, byłam zaręczona,
ale to było dawno temu, i nie było... Chcę powiedzieć, że
ja nie...
– Że nie sypiasz z mężczyznami? – Dalej pieścił ją
kciukiem. – Nigdy nie wydawało mi się, że to robisz.
Jeżeli mówisz, że miałaś tylko jednego kochanka, faceta,
z którym byłaś zaręczona, to mnie ani trochę nie dziwi. A
jeżeli chodzi o gierki... Wciąż do tego wracasz, ale nie
chcesz wyjaśnić, o co ci chodzi. Odnoszę wrażenie, że
podejrzewasz mnie o chęć zabawienia się z tobą, a tak nie
jest – Być może to subiektywne odczucie. Twoja definicja
gierek pochodzi prawdopodobnie z przeciwległego
bieguna. Vince, działamy na różnych płaszczyznach, to
wszystko. Mężczyźni tacy jak ty i Tander maszerują w
rytmie perkusji, która wybija melodię, jakiej nigdy nie
słyszałam.
– Tander? Co on ma z tym wspólnego? Myślałem, że
rozmawiamy o nas. – Zacisnął usta. – Wolałabyś pogadać
o Tanderze, czy o to chodzi?
– Ależ skąd. Nie chcę rozmawiać o tym wcale. Może
jeszcze coś należałoby omówić w związku z naszym
śledztwem? – Przeskoczyła na miły, bezpieczny temat.
Odkryła się bardziej niż zamierzała, ale przynajmniej
teraz wróciła na twardy grunt Jakże upokarzające jest
przyznanie się do tego, że miała tylko jednego kochanka.
Gdy była obok Vince'a Santiniego, stawała się „panną
pleciugą". – Czy chciałeś jeszcze coś?
– Złe pytanie – rzekł, po czym pochylił głowę i jego
spragnione usta odnalazły jej drżące wargi.
„Wreszcie – pomyślała rozmarzona Katha. – Długo to
trwało, zanim się zdecydował. Och, Boże, cóż on robi?"
Nie powinna całować się z tym mężczyzną. Ale...
mniejsza o to. To przecież Vince, a pocałunek jest
wspaniały, o resztę będzie martwić się później. O wiele
później.
Podniosła ręce, aby objąć go za szyję. Przyciągnął ją
bliżej, obejmował. Przywarła do niego piersiami, a on
sięgał po jej usta, trącając jej język, tańcząc i
pojedynkując się z nim. Paliło ich pożądanie.
„Do licha! – przemknęło przez głowę Vince'a. – Co ja
robię?" Przecież obiecał sobie, że zmieni swój stosunek
do Kathy. Jest detektywem, a Katha jego klientką.
Dlaczego ją całuje? Dlaczego? Ponieważ nie mógłby
powstrzymać się, nawet gdyby ktoś przyłożył mu pistolet
do skroni. Potrzebował tych pocałunków, musiał trzymać
ją w ramionach i delektować się jej miękkim, delikatnie
rzeźbionym ciałem.
Podniósł głowę, by złapać oddech i znów wziął jej usta,
czując, jak odwzajemnia pocałunki, jak daje siebie, jak
mu ulega...
Wyprostował się i opuścił ręce. Podszedł do okna i
zapatrzył się w pożółkłą mgłę. Chociaż serce wciąż
mocno waliło, chciał, aby podniecone ciało dało nad sobą
znów panować. Pomieszane myśli i emocje nakładały się
na siebie, zaskakiwały go i dezorientowały sprawiając, że
cały drżał.
Katha wpatrywała się w napięte plecy i ramiona Vince'a
i wciągała wolno powietrze. Zastanawiała się, co było
przyczyną, że przed chwilą całował ją, jakby nie miało
być jutra, a teraz stał z dala od niej, wyraźnie zły. Cóż za
skomplikowany mężczyzna. Mógłby chociaż wyjaśnić jej
swe zachowanie. Miała dość problemów ze
zrozumieniem, dlaczego ona robiła to, co robiła, gdy tylko
znalazła się obok niego.
– Vince – odezwała się zadowolona, że jej głos
zabrzmiał normalnie. – To oczywiste, że o coś się
złościsz, a ja nie mam najmniejszego pojęcia o co. Wiem
natomiast, że jestem okropnie zakłopotana.
Odwrócił się błyskawicznie, oczy mu błyszczały, puls
na skroni uderzał gwałtownie. Bezwiednie cofnęła się o
krok.
– Jesteś zakłopotana? – Jego śmiech był ostry,
nieprzyjemny. – Pozwól, że coś ci powiem, moja damo.
Ty nie wiesz, co to zakłopotanie. Robisz sztuczki z moim
umysłem, roztaczasz dookoła jakiś urok, sprawiając, że
gdy jestem przy tobie, tracę rozum. I, do diabła, chcę
położyć temu kres.
W zamroczonym umyśle Kathy zaświtała jakaś myśl. –
Ejże?
Vince wymamrotał przekleństwo i gapił się w sufit
Katha wpatrywała się w niego i usiłowała nie drgnąć
nawet, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.
– Nie mów mi „ej że" – powiedział sztywno. – Dobrze
wiesz, o czym mówię. Wciąż insynuujesz, że prowadzi się
tutaj jakiś rodzaj gry. Zaczynam sądzić, że to ty jesteś
osobą, która gra, panno Logan. – Co za głupota to mówić.
Katha nie ma pojęcia o gierkach pomiędzy kobietą i
mężczyzną. Był zły na siebie i odegrał się na niej. – Nie,
poczekaj chwilę. Ja...
– To pan niech poczeka – powiedziała podniesionym
głosem. – Mam dość tych nastrojów zmieniających się jak
żywe srebro i wstrętnych oskarżeń.
– Ja...
– Dość – powiedziała, machając ręką w powietrzu. –
Teraz ja mówię i lepiej będzie, jak posłuchasz.
No tak, doigrał się. Była piekielnie wściekła. I piękna,
tak cholernie piękna. Jej oczy były jak promienie lasera,
policzki zarumienione, a usta wciąż wilgotne i obrzmiałe
od pocałunków.
– Santini – mówiła dalej – nie zabawiam się w gierki,
ponieważ nie znam tych, w które ty grasz. Byłam tam,
pamiętasz? Na jachcie Tandera.
Byłam pionkiem, którym obaj zabawialiście się dla
rozrywki. „Ona jest moja, Tander". „Ty stawiasz warunki,
Vince. Nie ma problemu". Kręciłeś się koło mnie z tą
swoją zaborczością na pokaz jak dzieciak ochraniający
swą piłkę. Gierki? Masz do nich skłonności, zresztą tak
samo Tander, ale mnie z tego wyłączcie. I zostaw mnie w
spokoju.
– Czy o to chodziło? Sądzisz, że prowadziłem grę na
jachcie Tandera?
– Oczywiście, że tak było. Wiedziałam to wtedy i wiem
teraz. Jestem wściekła na siebie, że całuję cię za każdym
razem, gdy zaświta ci myśl, aby mnie pocałować. Boję
się, że nie umiem tego powstrzymać. Po prostu to robię i
jest to wspaniałe, i czuję się tak. Ale nie! Nigdy więcej.
Jesteś prywatnym detektywem, a ja twoją klientką, nawet
jeżeli ci nie płacę. Nie liczy się ani trochę to, że myślę o
tobie, gdy nie jesteśmy razem, że marzę o tobie tak, że nie
uwierzyłbyś i... – Złapała oddech i rozłożyła ręce. – I
jestem ciekawa, czy będę umiała trzymać język za
zębami, gdy dojrzeję, czy też zawsze będę skończoną
idiotką, nawet wtedy, gdy będę siwa i stara.
– Katho...
– Bądź cicho – powiedziała, pociągając nosem.
Skrzyżowała ręce na piersiach, podniosła podbródek i
ponownie pociągnęła nosem.
– Proszę, posłuchaj mnie, Katho. Nie to miałem na
myśli, mówiąc, że zabawiasz się w gierki. Wiem, że nie
postąpiłabyś tak. Byłem zły na siebie, ponieważ
udzieliłem sobie nagany za brak profesjonalnego
zachowania względem ciebie, a później zacząłem
zapominać o wszystkim, co sobie obiecałem.
Katha zacisnęła usta i zamrugała kilka razy, by
powstrzymać cisnące się łzy.
– Nie wiem, jak to jest z tobą – mówił dalej. – Ja
również myślę o tobie, gdy nie jesteśmy razem, ale gdy
jesteś obok, moje dobre intencje ulatują w powietrze. Gdy
jestem blisko ciebie, pożera mnie potrzeba obejmowania
cię i całowania. Pragnę cię, Katho Logan. Pragnę kochać
się z tobą godzinami leniwie i rozkosznie. Nie wiem, co
się dzieje, ale obawiam się, że mogłoby doprowadzić do
czegoś poważnego. Nie zabawiałem się na jachcie
Tandera.
Wszystko, co robiłem i mówiłem, było uczciwe i to
mnie piekielnie zdziwiło.
Przeciągnął ręką po karku.
– Mówiłem ci, Katho, że nie chcę angażować się w
żaden poważny związek i to właśnie miałem na myśli.
Pragnę się z tobą kochać, ale wolałbym nie zakochać się
w tobie. Los nie przewidział nic takiego dla mnie ani
teraz, ani nigdy. Jestem z tobą tak szczery, jak tylko
można wyrazić to słowami. Jestem samotny i planuję
pozostać samotnym.
Nie wiem, dlaczego przy tobie tracę kontrolę nad sobą,
ale zamierzam się opanować. Daję ci słowo, że nic, co
zrobiłem lub powiedziałem, nie było nieprawdą. Nie była
to też żadna gra.
Katha kiwnęła głową. Nie odważyła się mówić z obawy
przed łzami, które cisnęły się do oczu. Nie wiedziała,
dlaczego czuła się tak przygnębiona. Jej sytuacja również
nie pozwalała na zawarcie poważnego związku. Była
pewna, że Vince był szczery, gdy zapewniał ją, że nie
prowadził żadnej gry. Przynajmniej jej sponiewierane ego
zostało trochę ułagodzone. Mimo wszystko wtedy na
jachcie Tandera nie była pionkiem. Dlaczego więc tak
bardzo chciało jej się płakać?
– Czy wolałbyś – podjęła ryzyko mówienia – abym
poszła z informacją o wirusie na policję?
– Nie, tkwię w tym i nie zamierzam się wycofać. Sądzę,
że rozumiemy się teraz lepiej. Wspólnie zdecydujemy, jak
daleko możemy się posunąć, i żadne nie będzie czuło się
zranione, dobrze?
– Ależ tak, świetnie. Porozumienie jest wszystkim, jak
powiadają, prawda? Wyjaśniliśmy sobie wszystko. – A
jednak nigdy jeszcze nie czuła się taka pusta i
nieszczęśliwa.
– Wspaniale – rzekł. – Wszystko ustaliliśmy.
„Powinienem udać się do najbliższego szpitala
psychiatrycznego – pomyślał – ponieważ to oczywiste, że
postradałem zmysły".
Rozdział 5
– Powinieneś koniecznie zmienić to umeblowanie –
powiedział Tander.
– Ten supernowoczesny chromowy i szklany wystrój
nie pasuje do ciebie, jeżeli nawet są to rzeczy z
artystyczną pompą. Zgadza się, Declan?
Declan Harris rozejrzał się po przestronnym pokoju.
– Tak, oczywiście. Niezbyt mocne robi wrażenie. Vince
nosi raczej pomięty sztruks lub wyblakłe dżinsy.
Vince zaśmiał się, wręczając każdemu puszkę zimnego
piwa.
– Rozumiesz, o co mi chodzi? – zapytał Declan. –
Słabe, Santini, bardzo słabe.
Vince wzruszył ramionami.
– Nie pij więc.
Opadł na duże skórzane krzesło, rozprostował nogi, a
potem skrzyżował.
– Nie jest aż takie słabe – rzekł Declan. – Po naszym
treningu w klubie zdrowotnym to „niebo w gębie". –
Nawet jeżeli nie jest podane w ochłodzonej, matowej
szklance.
– Wypchaj się – powiedział Vince uprzejmie.
Ci trzej wspaniale zbudowani i przystojni mężczyźni
byli przyjaciółmi. Declan, tak jak Vince miał ciemne
włosy, ale oczy jego były jasnozielone. Włosy Tandera,
jasnobrązowe ze słonecznymi pasmami, pozwalały już z
daleka go odróżnić od przyjaciół.
Vince i Tander znali się od ponad piętnastu lat, Declan
dołączył do nich później. Gdy po śmierci wspólnika z
firmy architektonicznej grożono mu śmiercią, sprawą tą
zajmował się właśnie Vince. Przedstawił Declana
Tanderowi i wszyscy trzej natychmiast przypadli sobie do
gustu. Spotykali się zawsze wtedy, gdy Tander dokował w
Lon Angeles.
Ostatnio widzieli się sześć miesięcy temu. Tander i
Vince byli drużbami Declana, gdy żenił się z Joy Barlow.
– Joy prosiła, aby przekazać jej pozdrowienia dla obu
„kochanych panów" – powiedział Declan leniwie, gdy
usadowił się na sofie. – Mówiłem jej, że wystarczy, jak
powiem: „dla drogich panów", jako że jestem
zainteresowany, komu przekazuje czułości, ale
powiedziała, że jednak „dla kochanych".
Odmówiłem przekazania każdemu z was uścisku i
całusa.
– Nie martw się – rzekł Tander, mrugając do Vince'a. –
Weźmiemy osobiście następnym razem, gdy ją
zobaczymy.
– Najwyżej uścisk rąk – powiedział Declan z pozorną
srogością po czym uśmiechnął się. – Joy życzy ci
powodzenia na nowej drodze i zaproponowała, abyśmy
poszli wszyscy na kolację i uczcili twoje nowe wcielenie.
A ja ci radzę, obserwuj swój poziom stresu, przyjacielu.
Zasadnicze zmiany w twoim życiu mogą spowodować
solidny stres, gdy nie będziesz ostrożny.
– Och, Boże! – odezwał się Tander. – Znowu się
zaczyna. Kolejny wykład Declana Harrisa, jak radzić
sobie ze stresem. Dlaczego nie zostawiasz tych spraw
swojej pięknej żonie? To ona jest ekspertem.
– Nauczyłem się dużo od Joy. Ale dzisiaj dam wam
spokój. Chciałbym usłyszeć o tej sprawie, nad którą
pracujesz, Vince. Mówiłeś w klubie, że poinformujesz
mnie, gdy tylko wrócimy. I wiem oczywiście, że ma to
pozostać między nami.
– Dobrze – odparł Vince. Zwięźle opowiedział o
wszystkim, co zdarzyło się od czasu, gdy przypadkowa
wiadomość przeszła przez modem Kathy. – Rozumiesz? –
zakończył.
Declan przytaknął.
– Istne cudo. Ta Katha Logan rzeczywiście wdepnęła w
gniazdo szerszeni.
Niezgorsza operacja I chcą położyć rękę na diabelnie
dużych pieniądzach. Wielu ludzi będzie w kłopocie, gdy
te czeki nie przyjdą w określonym terminie.
– Hmm – odezwał się Tander i opróżnił puszkę z
piwem.
– Nie wspominaj o tym, Tander. – Vince spojrzał
groźnie.
– O czym? – zapytał Declan, patrząc na obu mężczyzn.
– Czego nie wiem?
– Pan Ellis – zaczął Vince, obrzucając Tandera
następnym chmurnym spojrzeniem – uważa, że
wiadomość Kathy może być interpretowana na różne
sposoby, nawet że to sprawka dzieci bawiących się w gry
komputerowe.
Całkowicie się z tym nie zgadzam.
– Nie ma żartów – odezwał się Tander. – Szarżujesz do
przodu jak byk za czerwoną płachtą. I co masz? Nic.
Sprawdziłem ludzi z wydziału opieki społecznej i są
czyści jak łza. Jeden wielki oszust na liście płac dostał
mandat za przekroczenie prędkości kilka lat temu, a inny
został złapany z przedawnionymi napisami na tablicach
rejestracyjnych. Rozmawiamy tutaj o poważnych
przestępcach, panowie. O dalekosiężnym przestępstwie.
– Obejdę się bez twojego sarkazmu, Tander – stwierdził
Vince. – Ta wiadomość jest jasna jak słońce.
– Hmm, podoba mi się ten kawałek o „niebezpiecznym
przestępcy" w alejce, który okazał się dzieciakiem
podbierającym motorower brata. Smakowite.
– Daj temu spokój – powiedział Vince. – Masz prawo
do swojego zdania, ale zatrzymaj je dla siebie.
– Fascynujące – włączył się Declan. – Obaj patrzycie
na to z całkiem różnych punktów widzenia.
Tander wzruszył ramionami.
– To sprawa Vince'a. Ja się tylko przyłączyłem,
pomagam, jak mogę, robię, co mi kazano. Co dalej,
Santini?
– Muszę pomyśleć, jak szukać wirusa w programie, nie
wzbudzając podejrzeń. Nie chciałbym, aby ci głupcy
wystraszyli się, jako że robią się nerwowi, gdy ktoś
przychodzi węszyć. Na wypadek gdyby odkryli, gdzie
poszła ich wiadomość, trzymam się blisko Kathy. Dziś
wieczorem zabieram ją na kolację, całkiem oficjalnie, tak
aby to było widoczne. Mam nadzieję, że jeżeli ją śledzą,
po prostu pomyślą, iż jestem jej aktualną sympatią, i nie
będą przywiązywać wagi do tego, że jestem detektywem,
gdy będą deptać mi po piętach. Tander wybuchnął
śmiechem.
– Zamierzasz trzymać się blisko Kathy dla dobra
śledztwa? Santini, kogo chcesz nabrać?
– Aha – odezwał się Declan – przeczuwam, że Katha
Logan jest piękną kobietą.
– Trafiłeś w dziesiątkę – potwierdził Tander śmiejąc
się. – A nasz przyjaciel przez nią doprowadził się do
obłędu.
Declan roześmiał się.
– Wszystko zaczyna być jasne.
– Nazywam rzeczy po imieniu – stwierdził Tander
wstając. – Chodźmy, Declan. Zostawimy Vince'a, aby
wyszorował i wypolerował swoje zramolałe ciało, by
pachniał i lśnił czystością dla Kathy. Włożysz krawat,
Vince? Od dawna nie bawiłeś się w lalusia. Czy chcesz,
abym był w pobliżu i pomógł go zawiązać?
Prawdopodobnie zapomniałeś, jak się to robi.
– Dobranoc, Ellis! – powiedział Vince. – Nie dzwoń do
mnie. Ja zadzwonię.
– Informuj mnie na bieżąco, Vince. – rzekł Declan, idąc
za Tanderem przez pokój. – To duża sprawa. I pamiętaj,
uważaj na każdy sygnał stresu.
Vince pokiwał głową, gdy koledzy zniknęli za
drzwiami.
„Do diabła z Tanderem – pomyślał. – Jest jak pies,
który znalazł kość i trzyma ją. Uparty człowiek.
Wiadomość, która przeszła przez modem znaczyła
dokładnie to, co Katha przypuszczała". Będzie się trzymał
tego, bo ma rację, do cholery. Nie ma czasu zawracać
sobie głowy jakimś „być może". Ma rozpocząć nową
pracę, urządzić biuro i... A Tander jest pełen sprzeczności
z szalonymi pomysłami o dzieciach grających na
komputerach.
– Do diabła – wymamrotał.
Wstał i poszedł do sypialni. „Wyszorować i
wypolerować swoje zramolałe ciało".
– Przystopuj, Ellis.
Niezbyt wesoły nastrój Vince'a nie polepszył się do
czasu, gdy zaparkował wóz przed domem Kathy.
Niezadowolenie pogłębiło się, gdy wysiadł z samochodu.
Tuż obok stał zaparkowany stary pojazd. Był prawie
pozbawiony farby, miejscami zardzewiały i musiał mieć
co najmniej trzydzieści lat. Zanotował w pamięci numer
rejestracyjny i poszedł w kierunku drzwi wejściowych.
Na werandzie poprawił krawat i przesłał w myśli
filisterską wiadomość Tanderowi, że Vincent Santini umie
w dalszym ciągu doskonale wiązać krawat, i zapukał do
drzwi.
W otwartych drzwiach, oświetlona delikatnym
światłem sączącym się z pokoju, stanęła Katha.
– Cześć, Vince! Wejdź.
„Wejdź koniecznie" – pomyślała natychmiast W
czarnym eleganckim garniturze, białej cienkiej koszuli i...
krawacie, z chusteczką w górnej kieszonce był
mężczyzną, z którym chciała wejść do swojego domu.
„Ten facet zapiera dech w piersiach".
– Jesteś punktualny.
– Cześć! – powiedział Vince wchodząc. – Nie wiesz
przypadkiem, kto jest właścicielem samochodu, który... –
Spojrzał na Kathę zamykającą drzwi, a gdy odwróciła się
twarzą do niego, obraz rozklekotanego samochodu
rozpłynął się i pojawił się obraz pięknej kobiety.
Miała na sobie dopasowany czarny żakiet i wąską
spódnicę sięgającą do kolan. Żakiet miał poduszki na
ramionach, szerokie białe klapy i biały pasek, który
podkreślał jej wąską talię. Z biżuterii miała jedynie
dyskretne złote kolczyki i medalik w kształcie serca na
złotym łańcuszku.
„Jest piękna – pomyślał, wpatrując się w nią. –
Zmysłowa. I wie, że nie ma mowy o trzymaniu rąk z
daleka od niej".
– Ty jesteś... – Głos uwiązł mu w krtani, spróbował
ponownie. – Jesteś piękna, Katho. Wyglądasz... Nigdy...
Ta sukienka jest... Ech, do diabła.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Odczytuję to
wszystko jako komplement.
Ty również wyglądasz bardzo... elegancko. Dotychczas
widziałam cię tylko w dżinsach. Jesteś wspaniały w
garniturze. I podoba mi się twój krawat. Oczywiście,
wspaniale go wiążesz. Niektórzy robią to niedbale i psują
cały efekt.
„Przestań blefować, Katho Logan – pomyślała. – Nie
rzucaj się temu facetowi w ramiona i nie pleć bzdur".
– No cóż, jesteś bardzo przystojny.
Jakże chciał ją pocałować! Potrzebował tego
pocałunku. Do licha! Pocałuje ją. Teraz. Zrobił krok w jej
kierunku.
– Co mówiłeś o samochodzie? – zapytała,
powstrzymując go.
– Samochód? – powtórzył. – Jaki samochód? – Patrzył
na nią przez moment bezmyślnie. – Samochód, aha,
samochód. – Odchrząknął. – Na poboczu jest
zaparkowany stary grat. Jestem ciekaw, czy wiesz, do
kogo należy. – Wcale go to nie obchodziło. Chciał ją
pocałować.
– Stary grat! – odezwał się jakiś głos za nim. Odwrócił
się zdziwiony. – Młody człowieku, musisz wiedzieć, że to
automobil z dobrych lat. Nie rozpoznajesz klasycznego
studebakera, gdy widzisz taki samochód?
Vince otworzył usta ze zdziwienia. Nie miał pojęcia, co
powiedzieć. Przyglądał się badawczo drobnej kobiecie,
która przemierzała pokój.
Miała najwyżej sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu,
fryzurę z kręconych śnieżnobiałych włosów i wyglądała
na około osiemdziesiąt lat. Była ubrana w koronkową
suknię, która – tego był pewien – nie była naturalnie żółta,
ale pożółkła ze starości, i mogła służyć równie dobrze
jako obrus.
Na głowę włożyła dziwny kwadratowy kapelusz,
jaskrawoczerwony, przybrany wysokim purpurowym
tulipanem, który kiwał się przy każdym ruchu raz w
jedną, raz w drugą stronę. Pomyślał, że wygląda, jakby
przybyła z całkiem innej epoki. Dopełnieniem
wszystkiego mogło być imię takie jak Mabel, Ethel lub
Gertruda.
– Marto... – zaczęła Katha.
Aha, Marta. Całkiem blisko. Punkt dla włoskiego
dzieciaka z Los Angeles.
– ... Vince nie chciał wyśmiewać się z twojego
samochodu – mówiła dalej Katha. – Prawda, Vince?
Oczywiście, że nie. Marto Turnbull, chciałabym, abyś
poznała Vincenta Santiniego. Vince, przedstawiam ci
Martę Turnbull, długoletnią i kochaną przyjaciółkę
mojego ojca.
– Madame – powiedział Vince, pochylając głowę. –
Bardzo mi miło. Proszę wybaczyć mi te uwłaczające
uwagi o pani... klasycznym pojeździe. Jest ciemno i nie
widziałem go wyraźnie.
– No cóż – odparła Marta, pociągając nosem. –
Wybaczam panu, ponieważ jest pan z pewnością sympatią
Kathy. – Uśmiechnęła się. – Może nie jesteś już, Katho, w
kwiecie wieku, ale jestem przekonana, że nadrobiłaś
wspaniale stracony czas. – Dokładnie obejrzała Vince'a od
stóp do głów i z zadowoleniem pokiwała głową. – Ładne
kształty.
Vince zachichotał, a na policzkach Kathy pojawiły się
różowe wypieki.
– Wielkie nieba – odezwała się, wznosząc oczy do
góry.
– Dziękuję pani – powiedział Vince uroczyście do
Marty. – Czuję się uspokojony, wiedząc, że moja osoba
zadowala panią.
– Oczywiście, że zadowala – odrzekła rozpromieniona
Marta. Poprawiła loki i trzasnęła mocno w czubek
kapelusza. Tulipan zatrząsł się niebezpiecznie. –
Wychodzę, Katho. Robert dobrze dzisiaj wygląda. Jane
mówiła, że lepiej je i śpi jak kłoda. Ubrałam ten kapelusz,
ponieważ Robert zawsze go lubił. Bywajcie, dzieci.
Bawcie się dobrze.
Marta ucałowała Kathę w policzek, uśmiechnęła się do
Vince'a i ponownie nań spojrzała badawczo, po czym
wyszła pośpiesznie.
Cisza zapanowała w pokoju. Katha zajęła się
spulchnianiem i prostowaniem dwóch poduszek leżących
na sofie. Vince obserwował ją, spoglądając z ukosa. W
końcu odezwał się:
– Katha?
Wzięła oddech i odwróciła się do niego.
– Masz pytania? – powiedziała cicho. – Robert Logan
to mój ojciec, ta druga połowa Logan & Logan.
Przepisywanie... Ja... Ja przeprowadziłam się do domu i
dodałam nazwisko do mojej firmy, gdy on... miał wylew.
Jest przykuty do łóżka, gdyż jest w połowie
sparaliżowany.
– Do licha, Katho, przepraszam. Dlaczego nie
powiedziałaś mi wcześniej?
Podniosła podbródek i spojrzała mu prosto w oczy.
– Kocham ojca, Vince. Był moim idolem, moim
bohaterem, gdy dorastałam. Jest dumnym mężczyzną,
który pracował ciężko przez całe życie. Zawsze mi mówił,
że duma mężczyzny, jego poczucie własnej wartości jest
drogocenną rzeczą i że zawsze będzie tak żył, aby nie
stracić tej dumy, którą miał w sobie. Vince kiwnął głową.
– Mów dalej.
– Gdy się tu wprowadziłam, mężczyzna z którym
byłam zaręczona stwierdził, że mój ojciec i jego stan
zdrowia są odpychające. Nie mógł znieść przebywania z
tatą w tym samym pokoju. Powiedział mi, że zanim się
pobierzemy, będę musiała umieścić ojca w lecznicy.
Odmówiłam, a on zerwał zaręczyny. To koniec tej
historii.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale mówiła dalej drżącym
głosem:
– Zdecydowałam, że będę ochraniać ojca, opiekować
się nim tak, jak on to robił dla mnie. Zrobię wszystko, co
w mojej mocy, aby ocalić choćby resztki jego dumy. To
wszystko, co mu zostało.
– Nie wszystko. – powiedział Vince delikatnie. – Ma
jeszcze ciebie, Katho.
– Nie mogę cofnąć zegara, uczynić go silnym i
zdrowym, jakim był przed wylewem. Mogę go tylko
kochać. Umieszczenie jego nazwiska obok mojego na
tablicy firmy... nie wiem... to rodzaj posunięcia, które ma
uświadomić mu, jaka jestem dumna, że jestem jego córką.
Ochraniam go, bardzo ostrożnie dobieram ludzi, którzy go
odwiedzają, którzy wiedzą, jaki jest niedołężny. Nigdy go
nie zostawię, jak długo będzie żył i mnie potrzebował.
Mrugała, chcąc powstrzymać łzy.
– Teraz już wiesz, kto to jest Robert Logan, druga
połowa Logan & Logan – Przepisywanie tekstów. Jane
jest jego pielęgniarką. Mieszka tu, bo nie ma rodziny.
Jest wspaniała dla mojego ojca. Tak jak ja, rozumie
jego dumę. Robert Logan jest i zawsze będzie
najwspanialszym mężczyzną, jakiego znałam.
„A Katha Logan – pomyślał Vince – jest najbardziej
niezwykłą kobietą, jaką miałem zaszczyt znać".
Jakby instynktownie podszedł do niej i wziął ją w
ramiona. Trzymał ją blisko, kobiecy zapach kwiatów
wiosennych wypełniał mu zmysły, unosił się nad nim. W
jego ramionach była taka mała i krucha. Ochraniała
swojego ojca z miłości, a on, Vince Santini, będzie
ochraniał ją z... Do diabła! Nie wiedział dlaczego, ale
teraz to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że już
nigdy nie będzie sama.
Katha przytuliła się do Vince'a, by poczuć jego siłę,
moc jego ramion. „Tylko na chwilkę" – mówiła sobie.
Tylko przez chwilę chciała czuć, że ktoś ją ochrania,
oddziela od bólu, zmartwienia, rzeczywistości. Tylko na
chwilę, tu w niebiańskim uścisku Vince'a.
Po kilku minutach Katha wolno, niechętnie wyśliznęła
się z jego ramion, zdobyła na uśmiech i powiedziała:
– Teraz już wiesz. Mam nadzieję, że nie przygnębiłam
cię zbytnio. Idziemy na kolację?
– Jeszcze nie. Czy mój krawat dobrze leży?
– Wspaniale.
– Dobrze. Nie chciałbym poznać twojego ojca w
rozmemłanym krawacie.
To psuje pierwsze wrażenie.
– Co takiego?
– Jestem staromodnym włoskim chłopcem.
Powinienem przywitać się z rodziną dziewczyny, z którą
idę na randkę, zanim ją zabiorę. Jestem, aby cię zabrać,
więc chcę przywitać Roberta Logana.
– Vince, nie musisz tego robić. Doceniam twoje chęci,
ale to nie jest konieczne. Poza tym, nie idziemy przecież
na prawdziwą randkę, tylko tak udajemy, pamiętasz?
– Zapomnij o tym. Czy chcesz powiedzieć Jane, że
przyjdę poznać twojego ojca?
– Dlaczego nalegasz?
– Ponieważ... – Zawahał się, przeciągając ręką po
karku. – Ponieważ nalegam. To wszystko. No, idź, zapytaj
Jane, czy będę mógł wejść.
– No cóż, dobrze. – Przeszła przez pokój, zatrzymała
się, by ponownie na niego spojrzeć, i wyszła na korytarz.
Vince zacisnął na chwilę mocno powieki. Kipiały w
nim nieznane dotąd uczucia, których nie umiał nawet
nazwać. Potrząsnął głową, próbując uspokoić kakofonię
głosów huczących w głowie.
Poczuł się nagle tak, jakby rozdwoił się i z boku oglądał
kogoś jakby znajomego, choć nie całkiem. Był jakiś inny,
odmieniony.
„Mój Boże – pomyślał – co się ze mną dzieje?" Jedna
jego połowa była wypełniona ciepłem, jakiego nigdy
wcześniej nie znał, drugą opanował lodowaty strach.
Strach przed czym? Ciepło, ale skąd? Cholera, tracił
zmysły. Musi zrozumieć, co się dzieje, co się z nim dzieje.
Musi wiedzieć, co Katha Logan z nim robi.
– Vince? – Stała właśnie w drzwiach. – Możesz wejść
tam... Jeżeli jeszcze chcesz.
Przytaknął i przeszedł przez pokój. Prowadziła go
korytarzem, tą samą drogą, którą szli tamtej nocy, gdy
zakładał drukarkę śledzącą jej modem. Zauważył, że są
jeszcze trzy małe sypialnie oprócz tej, którą Katha
przekształciła w biuro. Zatrzymała się przy otwartych
drzwiach i popatrzyła na niego.
– Vince...
– Zaufaj mi. – Patrzył jej prosto w oczy. – Proszę.
Pomyślała, że ufa mu naprawdę. Pozwala mu wejść
poza mur, który zbudowała wokół kochanego ojca. A mur
otaczający jej serce? Czy Vince powoli, ale
zdecydowanie, pokona go również? Nie może myśleć o
tym teraz. Nie teraz.
– Oto Katha i jej przyjaciel, Robercie. Czy to nie
wspaniałe, że tyle osób odwiedza cię dzisiaj wieczorem? –
rozległ się głos Jane.
Katha przez dłuższą chwilę patrzyła na Vince'a. Było to
spokojne spojrzenie, bardzo głębokie, mówiące o pełnym
zrozumieniu. Ten moment zbliżył ich jeszcze bardziej.
Odwróciła się wreszcie i weszła do pokoju, a Vince zaraz
za nią.
Robert Logan musiał być kiedyś dużym i krzepkim
mężczyzną. Ten szczupły, blady, siwowłosy człowiek w
łóżku szpitalnym miał szerokie ramiona i duże dłonie. Pół
leżał, pół siedział oparty wysoko o poduszki i zakryty do
pasa kocami. Klatka piersiowa, z której dawniej
wydobywał się prawdopodobnie głośny śmiech i głęboki
głos, była teraz zapadnięta. Przechylił się lekko w prawo,
jakby brakowało mu sił, aby siedzieć prosto. Cała prawa
strona jego twarzy opadała w dół, oczy były przymknięte,
usta dziwnie, nienaturalnie wykrzywione i częściowo
otwarte. Prawa ręka była przykryta kocem.
Katha stanęła u wezgłowia łóżka.
– Tato, to jest Vincent Santini. Vince, mój ojciec,
Robert Logan.
Robert podniósł lewą rękę, a Vince podał mu również
lewą i był zdziwiony siłą tych suchych, sękatych palców.
– Cieszę się, że mogę pana poznać – powiedział Vince.
– Cieszę się – rzekł Robert. Jego głos był stłumiony,
jakby usta miał wypełnione watą.
Vince skierował swój wzrok na Jane. Wyglądała jak
klasyczna babcia: tęga, z siwymi włosami, rumianymi
policzkami i ciepłym uśmiechem.
– Wychodzicie? – zapytał Robert. – Wyglądasz...
ładnie, Katho.
– Dziękuję. Założę się, że zaczynałeś myśleć, iż
zapomniałam, jak należy się dobrze ubrać. Vince i ja
wychodzimy na kolację.
Jane całkiem naturalnym gestem pochyliła się i wytarła
ślinę z brody Roberta, po czym wyprostowała kołnierzyk
jego piżamy. Zrobiła to szybko i zręcznie.
– Opiekuj się... moim skarbem – powiedział Robert,
kierując swoją uwagę na Vince'a.
– Może pan na mnie liczyć – obiecał Vince z
uśmiechem. – Gwarantuję.
Robert bacznie patrzył na Vince'a, a gdy ten wytrzymał
spojrzenie starszego człowieka, pokiwał głową.
– Dobrze, dobrze.
– Pora na lekarstwo, Robercie – powiedziała Jane. – I
powinieneś się trochę przespać. Sądzę, że ci młodzi ludzie
aż palą się do wyjścia. My, starsi, potrzebujemy
odpoczynku. Jestem gotowa zrobić sobie ciepłą kąpiel i
położyć się na miękkiej poduszce.
Katha pochyliła się i pocałowała ojca w policzek.
– Dobranoc, tatusiu. Śpij dobrze i pamiętaj, że cię
kocham.
– Kocham cię – powiedział Robert. – Przyjdź znowu,
Vince. Lubisz... futbol?
– Zgadł pan. Zawsze chętnie patrzę, jak drużyna
Ramsów wygrywa.
– Absurd. – Nie zgodził się Robert. – Ramsowie są
okropni.
– Tatusiu – odezwała się Katha. – Na litość boską.
– Tak? – zdziwił się Vince. – Stawiam pięć dolarów, że
Ramsowie wygrają następny mecz.
– Zgoda – powiedział Robert.
– Wchodzę za pięć – dodała Jane. – Ramsowie są do
niczego.
Vince przytaknął.
– Forsa z nieba. Obyście oboje byli gotowi zapłacić.
Robert wydał bulgoczący dźwięk, a lewa część jego ust
uniosła się, gdy chichot wydostał się z gardła.
„Dziękuję, Vince – pomyślała Katha. – Tato śmieje się
w swój charakterystyczny sposób, a jego zielone oko,
które wciąż widzi, połyskuje z uciechy i radości. Ależ ten
Vince jest wspaniałym i serdecznym facetem".
– Świetnie – powiedziała Katha. – Zakładamy tu punkt
hazardowy. Idę z wami w zawody. Myślę, że Ramsowie
wywyższają się.
Vince zaśmiał się, Robert podniósł lewą rękę kciukiem
do góry.
– Dosyć na dzisiaj – rzekła Jane. – Idźcie już, wy
dwoje.
– Dobranoc – powiedzieli Vince i Katha razem i
skierowali się do drzwi.
– Katho – zawołał Robert.
Zatrzymali się, a Katha odwróciła głowę, by na niego
popatrzeć.
– Tak?
– Pofruń w przestworza... jak anioły. Tak dawno tego
nie robiłaś.
Katha zamrugała, by powstrzymać cisnące się łzy, i
uśmiechnęła ciepło do ojca.
– Dobrze, tatusiu. Pofrunę w przestworza... jak anioły.
– Dobrze. Idźcie.
Noc była czysta i zimna, ale Katha zdecydowała, że
weźmie tylko miękki, szeleszczący kremowy szal, a nie
ciężki płaszcz. Gwiazdy migotały na niebie jak srebrne
światła świąteczne. Vince pomógł jej wsiąść do
samochodu i po chwili ruszył.
– Dziękuję – powiedziała cicho.
– Za co? – zapytał, spoglądając na nią.
– Za to, że byłeś taki miły dla mojego ojca. Za to, że
traktowałeś go jak równego, że założyłeś się z nim o pięć
dolarów o mecz piłkarski. Za to, że rozśmieszyłeś go i nie
zwracałeś uwagi na to, jak wygląda, i rozmawiałeś z nim
jak mężczyzna z mężczyzną.
– Katho, on jest mężczyzną. Nie jest tym samym ojcem
u boku którego rosłaś, jeśli chodzi o jego wygląd
zewnętrzny, ale wewnątrz jest tą samą osobą.
Szkoda słów, jeśli chodzi o tego typa, z którym byłaś
zaręczona. Wystarczy, jak powiem, te to był typ. Wydaje
mi się, że zapominasz, jak długo byłem policjantem, gdzie
bywałem i co widziałem. Na litość boską, widok
człowieka, który miał wylew, nie skłoni mnie do
przerwania sprawy I ucieczki!
– Ja...
– I jeszcze jedno. Zapominasz też, że wychowywał
mnie dziadek. Widziałem, jak się starzał, tracił siły, jak
zmarł. Nie osłabiło to mojej miłości i szacunku dla niego.
– Ja...
Uśmiechnął się pośpiesznie.
– Poza tym, że słabo zna się na drużynach piłkarskich,
myślę... – Tu spoważniał. że Robert Logan jest
niebywałym wprost facetem. Nie dziękuj mi więc,
ponieważ to brzmi, jakbym odegrał jakąś scenkę w jego
pokoju. Nie zrobiłem tego. Naprawdę, Katho.
Chciała rzucić mu się na szyję i uścisnąć go. Chciała
mu powiedzieć, jaki jest inny i wspaniały. Chciała, aby
wiedział, że jej uczucia dla niego wzmacniają się z
każdym uderzeniem jej oszalałego serca.
Ale nie powiedziała nic.
– Wspominałaś, że Jane mieszka z wami. Czy słyszała
coś tej nocy, gdy przyszedłem podłączyć drukarkę
śledzącą?
– Nie. Ma jedną wolną noc w tygodniu i na szczęście
wtedy właśnie odwiedzała swoją córkę i wnuki.
Vince skinął głową i jechali w ciszy przez kilka minut.
– Co twój tato miał na myśli – zapytał Vince nagle –
gdy mówił, abyś „pofrunęła w przestworza jak anioły"?
Uśmiechnęła się.
– Gdy byłam małą dziewczynką, zapytałam go, skąd
anioły potrafią latać.
Odpowiedział mi, że dzieje się tak dlatego, iż są bardzo
mądre i odkładają swoje zmartwienia i niedole, swoje
wewnętrzne poważne obciążenia. Od tego czasu, gdy
tylko mój ojciec czuł, że pracuję za ciężko lub że jestem
zbyt smutna i zmartwiona, mówił mi, abym pofrunęła w
przestworza jak anioły. Po tych wszystkich latach jego
powiedzonko skłania mnie do zatrzymania się, złapania
oddechu i uregulowania najważniejszych spraw.
Vince pokiwał głową.
– Podoba mi się. Pofrunąć jak anioły. Rzeczywiście
wspaniałe. Powiedziałaś mu, że tak będzie. Dzisiaj więc
nie będzie przyciężkich rozmów o sprawie, o opiece
społecznej, wydrukach z modemów... nic z tego. Dzisiaj
wieczorem, Katho, „oderwiemy się od ziemi".
– Świetnie – powiedziała. – Tak będzie świetnie.
I tak było.
Kilka godzin później, gdy leżała już w łóżku, a mgiełka
snu unosiła się nad nią, doszła do wniosku, że wieczór z
Vince'em był rzeczywiście tak bliski doskonałości, jak
tylko mógł być.
Restauracja, którą wybrał, była droga i pięknie
urządzona, co tworzyło romantyczną intymną atmosferę.
Jedzenie było wspaniałe, ale ledwo to zauważyła.
Wielokrotnie była zaskoczona tym, jak niesamowicie
męski i przystojny jest Vince. Czuła się piękna i
wyjątkowa, jako że przywiązywał wagę do wszystkiego,
co mówiła i robiła.
Rozmawiali godzinami o sprawach tych przyziemnych i
tych ważniejszych, o ulubionych książkach i filmach, o
polityce, najlepszych lodach, zaletach Ramsów i o wielu
innych sprawach. Odłożyli stresy i zmartwienia życia
codziennego i skoncentrowali się na sobie. Pofrunęli w
przestworza jak anioły.
Od momentu gdy Vince zdecydował, jaki ten wieczór
powinien być, aż do wspaniałych zapierających dech
pocałunków w jej pokoju, gdy przywiózł ją do domu,
wszystko było doskonałe.
Vince w samych tylko spodniach stał w ciemnej
sypialni i gapił się na rozległe miasto.
Zaczął przygotowywać się do snu, ale zrezygnował,
wiedząc, że i tak nie zaśnie. Wątpliwości, które zdołał
odeprzeć, gdy był z Kathą, znów wróciły. Przeplatały się
one z szalejącym gorącym pragnieniem, które pojawiło
się, gdy przytulał ją i całował w jej pokoju.
Nie miał ochoty jechać do domu, do pustego
mieszkania i dużego, pustego łóżka. Pragnął Kathy Logan.
Paliła go potrzeba kochania się z nią. Po wspaniałym
wieczorze w jej towarzystwie, gdy dzielił z nią śmiech i
rozmowę, teraz czuł się strasznie opuszczony i... samotny.
– Cholera! – zaklął i uderzył kantem dłoni o framugę
okna.
Czy fizyczne zbliżenie z Kathą zmniejszyłoby
narastającą w nim wrzawę? Czy zapanuje nad tymi
dziwnymi, nieznanymi emocjami, gdy zostanie
zaspokojone jego fizyczne pragnienie? Sądził, że nie.
To, że zdał sobie z tego sprawę, rozzłościło go jeszcze
bardziej.
Nagle poczuł się całkowicie wyczerpany. I wiedział, że
będzie musiał poradzić sobie z tymi wątpliwościami,
jeżeli chciałby jeszcze kiedyś pofrunąć w przestworza jak
anioły.
Rozdział 6
– Chodź dalej, Vince – powiedział Tander. – Nie
oszczędzaj mojego dywanu. Po prostu zmienię go i
obciążę cię rachunkiem.
Tander siedział niedbale w skórzanym fotelu w
głównym pomieszczeniu na swoim jachcie. Długie nogi
miał wyprostowane i skrzyżowane. Palce rozłożył luźno
na piersiach i obserwował, jak Vince chodzi ciężkimi
krokami tam i z powrotem.
– Czy to będzie śmieszne, jak powiem, że kiwasz
łódką?
– Nie.
Tander wzruszył ramionami.
– Nie będę więc wysilał się, by to mówić. Mógłbyś
opaść gdzieś, Santini?
Doprowadzasz mnie do szału. Mówię ci przez telefon,
że złamię kod, aby dostać się do programu
komputerowego opieki społecznej do jutra, po czym ty
zjawiasz się w moich drzwiach, raczej w drzwiach jachtu,
godzinę później. Jesteś tu piętnaście minut i nie zrobiłeś
nic poza tym, że wydeptujesz rów w mojej podłodze.
Vince, co cię gryzie?
Vince zatrzymał się, rzucił gniewne spojrzenie w stronę
Tandera i usiadł na jednej z sof. – Nic.
– Cieszę się, że to słyszę. Mógłbym przysiąc, że chodzi
ci coś po głowie. – Przerwał. – Co u Kathy? Zobaczymy.
Byliście razem na kolacji przedwczoraj wieczorem.
Rozmawiałeś z nią od tego czasu?
– Nie. – Vince odchylił głowę i zamknął oczy. Widział
ją w swoich snach, a to sprawiło, że spał niespokojnie.
Obudził się i złapał na tym, że szukał jej w pustym łóżku.
„Cholera, jestem wrakiem" – pomyślał.
– Nie.
Tander zmarszczył brwi, pochylił się, oparł łokcie na
kolanach.
– Poważnie, Vince, chciałbyś coś z siebie wyrzucić?
Wyglądasz jak diabeł, a mój wydeptany dywan jest
dowodem, że nie jesteś w pogodnym nastroju. Niech
zacytuję znanego wszystkim Declana Harrisa: „Są to
objawy maksymalnego zestresowania".
Vince otworzył oczy i przez dłuższy czas patrzył w
sufit, następnie podniósł głowę, aby spojrzeć w oczy
Tandera.
– Poradzę sobie – rzekł. – Było ostatnio wiele zmian w
moim życiu. No wiesz, odejście z policji, otwarcie
własnej agencji detektywistycznej, poznanie... – Jego głos
urwał się.
– Kathy? – powiedział Tander cicho.
Oczy Vince'a zwężyły się ze złości. Tander nie drgnął.
Wciąż patrzył prosto w oczy Vince'a z twarzą bez wyrazu.
Vince wziął głęboki oddech, wypuścił wolno powietrze i
złość minęła tak szybko, jak przyszła.
– Katha jest inna – powiedział. Wstał i zaczął chodzić
znowu. – Nigdy nie znałem takiej kobiety.
Tander przytaknął.
– Dokończę za ciebie. Spotykałeś się zawsze z
doświadczonymi kobietami, które pragną dużo uciechy
bez zobowiązań. Katha nie jest taka. Ona...
– Ona jest uczciwa i szczera, i... i tak cholernie inna!
Zasługuje na mężczyznę, który gotów jest podjąć jakieś
zobowiązania. Nie jest w moim typie, ani trochę. – Znowu
opadł na sofę. – Ale... Ach, do diabła, dość tego!
– Moim zdaniem...
– Powiedziałem: „dość tego" – burknął Vince. Tander
podniósł obie ręce.
– Dobrze, świetnie, skoro tak mówisz. Nie będziemy o
niej rozmawiać.
– Ona wyzwala w mężczyźnie instynkty opiekuńcze.
Wiesz, co mam na myśli?
– Tak.
– Mimo że jest silna i ma dużo obowiązków. Jej
ojciec... Nie, nie mam prawa o tym mówić. Jest bardzo
wrażliwa na tym punkcie. Jej ojciec jest wspaniałym
człowiekiem. Polubiłem go od razu. Wyczuwa się miłość
pomiędzy Kathą a Robertem Loganem. To wzniosłe.
– Tak.
– Jeśli chodzi o Kathę, to... do diabła, sprawia, że tracę
rozum. Myślałem, że jeśli nie będę jej widział przez kilka
dni, to... Ale zadomowiła się w moich myślach i... I co, do
licha, mam z nią zrobić? Cholera, Tander, przestań
ciągnąć mnie za język! Mówiłem, że nie chcę rozmawiać
o niej.
– Ojej! Bracie, przepraszam. – Tander zakaszlał, aby
zakamuflować nie kontrolowany wybuch śmiechu. –
Mówiąc szczerze, cieszę się, Vince, że przyszedłeś.
Miałem zamiar dzwonić do ciebie ponownie. – Tak?
– Zawiadomiono mnie, że są jakieś problemy z szybami
ropy na Alasce, których jestem właścicielem. Muszę tam
jechać.
– Teraz?
– Powiedziałem im, że będę tam tak szybko, jak tylko
zdołam. Mamy więc nowy plan. Rozszyfruję ten kod
komputerowy w nocy i odlecę wcześnie rano.
Miałem zamiar szukać wirusa, ale Katha będzie musiała
wpaść i zrobić to.
– Ech, zaczekaj.
– Nie panikuj. Może to robić tutaj, na jachcie. Nie
będzie musiała być blisko wydziału opieki społecznej.
Zostawię jej instrukcje i będzie mogła rzucić na nie
okiem. Przywieź ją tutaj jutro rano – masz klucz i czujcie
się jak u siebie w domu.
Moja załoga ma wolne, nikt więc nie będzie wam
przeszkadzał.
– Ale...
– Postanowione. Nie kupuj nigdy szybów. Są jak ból
karku.
Zadzwonił telefon. Tander przeszedł przez pokój i
poniósł słuchawkę.
– Halo?... Witam, piękna damo. Jak leci?... Ach tak?...
Byłbym przeklęty...
Tak, jest tutaj... Z pewnością to zrobię, słodziutka. On
to zbada natychmiast...
Uważaj na siebie... Do widzenia! – Odłożył słuchawkę i
zwrócił się do Vince'a. – To była Katha.
– Co? Dzwoniła do ciebie? Dlaczego, do diabła,
dzwoniła do ciebie?
– Dlaczego? Co się stało? Co mówiła?
– Santini, zamknij się. Zbyt łatwo wpadasz w złość.
Zapominasz tak szybko, że to przestępstwo. Katha prosiła,
by ci przekazać, że właśnie dostała przez swój modem
następną wiadomość, która nie była dla niej. Wydruk,
dzięki mojej szykownej drukarce siedzącej, pokazuje
numer telefonu nadawcy.
– Świetny numer – powiedział Vince, kierując się do
drzwi.
– Skontaktuję się z tobą, gdy wrócę z Alaski! –
krzyknął za nim Tander.
– Dobrze. Do zobaczenia!
Tander zaśmiał się i potrząsnął głową. „Jesteś
skończony, Santini. Czeka cię końcowe odliczanie, ale nie
rozszyfrowałeś tego jeszcze". Nagle spoważniał. „Gdzie
mam jechać? Nie posiadam żadnych szybów na Alasce".
Katha stała w pokoju przy frontowym oknie, ręce
ciasno założone, kartka papieru zaciśnięta w dłoni.
Vince jest w drodze do niej. Zobaczy go wkrótce...
Nędznik. Była pewna, że wpadnie lub zadzwoni
następnego dnia po tym, jak spędzili razem wspaniały
wieczór, ale on nie pojawił się... Szczur. Zgubiła różowe
okulary i zrozumiała, że przywiązywała zbyt wielką wagę
do tych przepięknych godzin spędzonych z nim. Z
pewnością dla pana Santiniego nie znaczyły nic... Gad.
Stanowczo sobie nakazała, że należy zapomnieć o
pocałunkach i oddalić wspomnienie pożądania, które
przenikało ją do głębi. Postara się zapomnieć o tym, co
czuła, gdy przytulała się do jego muskularnego ciała.
Potraktuje jako nieważny fakt, że krążył w jej myślach w
ciągu dnia i szedł za nią w jej sny nocą. Będzie działać
dokładnie, nie wychodząc poza sprawę, tak jak on to
najwyraźniej zamierzał robić... Wesz.
Miała nadzieję, że gdy będę razem, będzie zdolna
postępować w sposób zimny, profesjonalny. Ale co ma
robić, gdy jest sama? Co ma robić z przerażającym
pytaniem, które szydziło z niej dzień i noc? Czy zakochała
się w Vincencie Santinim? Czy właśnie to działo się z
nią? Dlaczego nie potrafi odpowiedzieć? Była już przecież
raz zaręczona, była wtedy taka pewna, że znalazła
właściwego mężczyznę. Ale tamto to przeszłość, a Vince
to teraźniejszość. Nie jest podobny do żadnego znanego
jej mężczyzny. Wyzwolił w niej typowe dla kobiety
uczucia i teraz wie, że tamto uczucie to była po prostu
dziecinada.
„Och, nie!" – pomyślała. Nie można zakochać się w
Vincencie. Po prostu jest niewłaściwym mężczyzną.
Złamie jej serce i odejdzie z jej życia, zostawiając samą,
we łzach.
Vince nie chciał żadnego poważnego związku i
wiedziała, że nie miał zamiaru zmienić zdania w tej
kwestii.
Czyż jest aż taką kompletną idiotką, że zakochała się w
nim mimo wszystko?
– Ech, Katho! – powiedziała głośno. – Czy jesteś aż tak
głupia?
Zesztywniała, gdy zobaczyła jego samochód parkujący
przed domem. Wysiadł i szedł szybko w kierunku drzwi.
„Odejdź!" – pomyślała szalona, mimo że jej serce go
witało.
Zapukał do drzwi. Wzięła głęboki oddech, zanim
ruszyła z miejsca.
„Ściśle zgodnie z interesami" – przypomniała sobie.
Musi chronić swoją dumę. Jest córką Roberta Logana i
nauczono ją, jak ważna jest własna duma.
Podniosła głowę i otworzyła drzwi.
–
Cześć, Vince! – powitała go. Witaj moja miłości –
Szybko się tu dostałeś. – I szybko ukradłeś moje serce. –
Proszę, wejdź. – I proszę, wyjdź szybko, zanim się
rozkleję. Ponieważ... ponieważ.
Kochała go.
W tej sekundzie uświadomiła to sobie. Była tego
pewna, bo serce jej tajało już na jego widok. Wszystkie
wspaniałe wspomnienia razem spędzonego czasu przeszły
nad nią jak druzgocąca fala i teraz wiedziała, że go kocha.
Jest zakochana w Vincencie Santinim.
Zamknęła drzwi, gdy wszedł do pokoju, i modliła się,
by żaden grymas na jej twarzy, by żadne spojrzenie lub jej
głos nie zdradziły, co przeżywa.
– Cześć, Katho! – powiedział, odwracając się do niej. –
Tander mówił, że odebrałaś następną wiadomość na
swoim modemie.
– Tak, mam tutaj. – Wyciągnęła pomięty papier.
Vince zabrał go, wyprostował i skupił swoją uwagę na
tekście.
„Zbierz to w całość, Santini – mówił sobie. – Nie wolno
ci myśleć o całowaniu Kathy i przytulaniu jej do swego
rozpalonego ciała. Czytaj tę cholerną wiadomość!"
Wydawało się, że upłynęła wieczność od czasu, gdy stał
tutaj i całował Kathę po wspólnym wyjściu na kolację. To
było tak cholernie dawno temu... Chciał... Potrzebował
jej...
– Co o tym sądzisz? – zapytała Katha. „Całkiem
postradałem zmysły" – pomyślał ponuro. Szept tej kobiety
doprowadzał go niemal do szaleństwa.
Odchrząknął i zmusił się do skoncentrowania uwagi na
wydruku.
–
Zobaczymy. – Dlaczego brak potwierdzenia
wiadomości? Czy wychodzisz z tej operacji? Wykazy
opieki społecznej wchodzą w grę. Interesujące. Bardzo
interesujące.
– Co to znaczy? Domyślam się, że ta osoba nie zdaje
sobie sprawy z tego, że tamta przesyłka zbłądziła i nie
może zrozumieć, dlaczego jego wspólnik nie odpowiada.
Ale co to jest to wychodzenie z operacji?
– To slang określający rezygnację, wyjście. Jest
używany na różne sposoby, ale oznacza to samo.
Facet może „dostać wyjście" z baru, gdy wypił za dużo
i robi się awanturniczy.
– Aha, rozumiem. Pyta więc wspólnika, czy nie
wchodzi już w tę sprawę.
– Tak właśnie to odczytuję. Nie wiem, dlaczego to
przeszło przez twój modem, ale mamy szczęście, że tak
się stało. Numer telefonu, z którego zostało to nadane, jest
tutaj, na górze kartki. Wkrótce zakończymy sprawę,
Katho.
Zadziałam, gdzie trzeba, dostanę adres tego numeru
telefonu i będziemy mieć naszego chłopca. Jestem
pewien, że nie on sam zostanie o to oskarżony. Będzie
sypał nazwisko partnera, aż nałożymy mu kajdanki. To
właśnie jest zawarte pod tym małym numerem.
– Czyż to nie wspaniałe? – powiedziała Katha,
zmuszając się do uśmiechu.
Potem Vince odejdzie, wyjdzie z jej domu i z jej życia.
– Tak, to wspaniałe.
– Tak – odburknął. – Kto jest w domu?
– Tato śpi. Jane wyszła do biblioteki, a moja sekretarka
wyszła godzinę temu.
– Dobrze. Chodźmy do twojego biura, abym mógł
skorzystać z telefonu.
Potem zdecyduję, jak zabrać się za tego faceta.
– W porządku.
Vince obserwował, jak przeszła przez pokój w stronę
holu, czuł szarpiący jego wnętrzności ból, gdy palące go
pragnienie narastało. Szedł za nią wolno, zastanawiając
się, co, do licha, ma zrobić!
Pół godziny później, gdy zmierzch zmienił się w
ciemność, Katha zasłoniła okno w biurze, po czym
włączyła gwałtownie lampkę na biurku. Vince siedział w
skórzanym fotelu za biurkiem, gapiąc się w telefon i
niecierpliwie stukał palcami po blacie.
Prawie nie rozmawiali ze sobą, odkąd weszli do biura.
Vince zadzwonił do oficera policji, przedstawił prośbę i
obiecano mu odpowiedź tak szybko, jak to możliwe.
Teraz czekali.
Katha była świadoma narastającego napięcia.
Wydawało się, że rośnie ono z każdą sekundą.
Obserwowanie telefonu, który nie chciał dzwonić,
oczywiście niszczyło nerwy, ale było jeszcze coś więcej.
Atmosfera zmysłowości, jaka zapanowała między nimi, a
przede wszystkim świadomość tego, była nie do
zniesienia.
„Chociaż – pomyślała – być może jest inaczej". Może
tylko ona jest tak poruszona bliskością Vince'a, podczas
gdy cała jego uwaga jest skupiona na telefonie.
– Ktoś jest przy drzwiach wejściowych – odezwał się.
Prawie podskoczyła na niespodziewany dźwięk jego
głębokiego głosu. – Sądzę, że to Jane.
– Halo! Halo! – wołał jakiś głos. – Wróciłam.
– Tak, to Jane – potwierdziła Katha. – Pójdę jej
powiedzieć, że jesteś tutaj i poinformuję ją, że tato spał,
gdy ostatni raz zaglądałam do niego.
Vince oparł się w fotelu, gdy opuściła pokój, i wypuścił
zdławiony oddech, czując się tak, jakby przetrzymywał go
przez rok.
„Boże! – pomyślał. – Jestem tak zdenerwowany, że
chyba mój bezpiecznik w mózgu nie wytrzyma". Miał
nadzieję, że na Kathy sprawiał wrażenie Supermana,
Prywatnego Detektywa myślącego tylko o telefonie i
planie działania, który wprowadzi w życie, gdy tylko
otrzyma adres.
Gdy dostanie już adres, zmusi się do skoncentrowania i
rozpoczęcia działalności detektywa. Tymczasem nie mógł
myśleć o niczym innym, tylko o niej.
Wstał i podszedł do drzwi, słysząc w oddali szmer
głosów. Przeciągnął niecierpliwie ręką po włosach,
odwrócił się i podszedł do jednego z okien. Odsunął
zasłonę i patrzył w ciemność.
„Katha, oczywiście, wydaje się spokojna, zimna i
pozbierana" – pomyślał posępnie. Najwyraźniej nie
obchodziło jej ani trochę to, że nie zadzwonił i nie
przyszedł od tego wyjątkowego wieczoru, który razem
spędzili. Czyż nic dla niej tamto spotkanie nie znaczyło?
Być może nie. Może jedynie on był emocjonalnie i
nerwowo wykończony.
„Wspaniale" – dumał. Myśli o niej i wspomnienia
każdej wspólnie spędzonej chwili uniemożliwiają mu
normalną egzystencję, podczas gdy ona zajmuje się
zwyczajnie biznesem, nie zwracając uwagi na świat. Z
pewnością, do diabła, nie robiła wrażenia, że jest nim
zajęta! Wielkie dzięki, Katho Logan.
– Vince? – zawołała, wchodząc do pokoju. – Jane i
ojciec będą jeść kolację. Gotuje się właśnie domowa zupa.
Możemy dostać trochę, jeśli tylko zechcemy.
Zaciągnął zasłonę z powrotem i odwrócił się do niej.
– Nie jestem głodny. Wzruszyła ramionami.
– Dobrze. Po prostu chciałam ci powiedzieć, że jest
zupa. Nieważne.
W trzech dużych krokach podskoczył do niej i złapał ją
za ramiona.
– A co jest ważne, Katho? Dlaczego nie dasz mi
wskazówki? Co, u diabła, jest dla ciebie ważne?
Otworzyła szeroko oczy.
– Co? Nie rozumiem.
– Do diabła z tym – wymamrotał i mocno pocałował ją
w usta.
Zaskoczona jego słowami i czynami Katha dosłownie
zesztywniała. Po chwili, gdy atak jego ust ustał, a wargi
delikatnie i pieszczotliwie dotykały jej warg, podniosła
ręce, aby go objąć za szyję i przymknęła oczy. Rozchyliła
usta, by przyjąć jego poszukujący język i przytuliła się,
gdy przyciągnął ją do siebie.
„To właśnie Vince" – pomyślała szczęśliwa, gdy
odwzajemniła pocałunek całkowicie mu oddana. Kochała
go. Czy to był ich ostatni pocałunek? Koniec raju, w
którym była, gdy trzymał ją w mocnym uścisku? Czy był
to koniec, będący jednocześnie początkiem bólu serca,
samotności i łez? Ach, nie, jeszcze nie! Nie wolno tego
kończyć tak szybko. Ale dlaczego Vince wydawał się taki
zły, taki...
Myśli te gdzieś odpłynęły, gdy pocałunek się pogłębił.
Vince przesunął ręce w dół jej pleców do pośladków,
przytulając ją do bioder. Uciskał ją wzwiedziony członek,
pełny, ciężki, namacalny dowód jego pożądania.
„Ja także pragnę" – pomyślała pośpiesznie. Chciała
kochać się z Vincentem Santinim, ponieważ była w nim
zakochana. Było właśnie tak, jak powinno być. Tak, jak
będzie... zanim ją opuści.
Krew łomotała w żyłach Vince'a, pragnienie rosło, a
ogień pożądania palił się w nim. Usłyszała jego jęk, jęk
rozkoszy, gdy pieścił jej ciało, a ich języki tańczyły.
Pragnął tej kobiety! Ona pragnęła go również. Czuł, jak
mu ulegała, dając siebie, swoje usta, całe ciało, mówiąc
mu, że jest jego. Będzie ją miał i zakończy bolesną agonię
podniecenia. Nie będą go dręczyły wyrzuty sumienia,
ponieważ Katha dawała mu do zrozumienia, że go chce.
Dlaczego? Był ciekaw. Dlaczego go pragnie? Czy było
to zwykłe pożądanie, czysto fizyczna reakcja na jego
próbę uwiedzenia? Czy jej serce czuło to samo co jej
ciało? Ale co to za różnica, do diabła! To nie ma
znaczenia.
Nieprawda, to ma znaczenie. Do cholery, ma!
Podniósł głowę, uwolnił ją i odsunął. Zachwiała się
nieznacznie i otworzyła oczy, by spotkać jego badawcze
spojrzenie.
– Pragnę cię, Katho – powiedział głosem ochrypłym od
uniesienia.
– Tak – wyszeptała. – Ja również cię pragnę, Vince.
– Dlaczego?
Katha zamrugała, chcąc uspokoić wewnętrzne drżenie.
– Dlaczego?
– To rozsądne pytanie. Dlaczego chcesz się ze mną
kochać?
„Ponieważ cię kocham, ty głupku" – pomyślała. Boże,
nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby powiedziała te
słowa, gdyby zniszczyła ostatnią nitkę dumy.
– Myślę, że lepsze byłoby pytanie – powiedziała,
prostując ramiona – dlaczego jesteś taki zły i... i dlaczego
nalegasz, abym odpowiedziała na to, które moim zdaniem
wcale nie jest rozsądne.
– Do licha, nie jest.
– Dobrze, panie Santini, ty więc na nie odpowiedz.
Dlaczego chcesz się ze mną kochać?
– Ponieważ ja... – Przerwał. Ponieważ paliła go żądza
posiadania jej.
Ponieważ zamęt i chaos kipiały w nim i pożerały go
żywcem. Ponieważ nigdy wcześniej nie przeszedł przez
takie piekło i musiał przezwyciężyć czar, jaki na niego
rzucała, wyzwolić się spod jej panowania. I nie miał
zamiaru mówić jej o żadnej z tych rzeczy. – Zapomnij o
tym. Pragnę cię, ty pragniesz mnie, to wystarczająco
jasne.
– Tak? A co się stało z twoim rozsądnym pytaniem
„dlaczego", Vince?
– Powiedziałem: „zapomnij o tym" – powtórzył głośno.
Zadzwonił telefon.
– Tak, tak – powiedziała Katha, patrząc na niego. –
Dokładnie tak, jak na filmie... uratowany przez telefon.
Rzucił jej ponure spojrzenie, po czym złapał słuchawkę.
– Mieszkanie Loganów... Tak, tu Santini. Mów.
– Usiadł za biurkiem i napisał coś na kartce papieru. –
Cholera, paskudniej już nie mogło być. Jesteś pewny... ?
W porządku. Dziękuję za pomoc. – Odłożył słuchawkę i
wymamrotał kilka przekleństw.
– Coś nie tak? – zapytała Katha.
– Telefon pochodził z budki telefonicznej w dzielnicy
handlowej. Innymi słowy, nie mamy nic.
– To nie ma sensu. Ta osoba spodziewała się
odpowiedzi, musi więc mieć komputer i modem. Nadaje
wiadomość przez zły modem, czyli mój, ale można się
domyślić, że ci ludzie mają skomplikowane wyposażenie.
– Tak może być naprawdę, ale ten konkretny telefon
był nadawany z budki telefonicznej. – Przejechał dłonią
po blacie biurka. – Cholera, jesteśmy z powrotem w
punkcie zerowym. Pojadę do dzielnicy handlowej i
rozejrzę się, chociaż mógłbym się założyć, że ten facet już
dawno sobie poszedł.
– Więc co teraz? Vince wstał.
– Tander łamie szyfr, by dostać się do komputera działu
opieki społecznej.
Zamierzał szukać wirusa, ale ma pilną sprawę na
Alasce. – Przerwał.
– Nie wiedziałem, że posiada szyby naftowe.
W każdym razie, czy możesz przygotować się do akcji i
być wolna jutro?
– Tak, ale...
– Pojedziemy na jacht Tandera i będziesz mogła szukać
wirusa, używając jego komputerów. Myślałem, że
złapiemy tego faceta dzisiaj wieczorem i on mógłby nam
powiedzieć, gdzie jest wirus, ale... Cholera! Zabiorę cię o
siódmej rano. Załoga Tandera wyjechała, nikt więc nie
będzie nam przeszkadzał, a ty będziesz z daleka od
wydziału opieki społecznej. To całkowicie bezpieczne.
„Aha!" – pomyślała Katha. Przebywanie tylko z
Vince'em na luksusowym jachcie nie kojarzyło się z
bezpieczeństwem. Po ich pocałunku i myślach, jakie
błądziły jej wtedy po głowie, mimo że ojciec i Jane byli za
ścianą... To nie jest wcale bezpieczne miejsce, ten jacht
Tandera. Cały scenariusz krzyczał: „niebezpieczeństwo"!
A najbardziej przygnębiające było to, że bardziej
obawiała się siebie i tego, co mogłaby zrobić, niż Vince'a.
– Katho?
– Co? Ależ tak, świetnie. Będę gotowa, by wyruszyć
jutro o siódmej.
– Dobrze. Pożegnam się z twoim ojcem i wyruszę do
dzielnicy handlowej. – Przerwał znowu, potem wyszedł
zza biurka i stanął przed nią. – Katho, ja... Słuchaj,
przepraszam za to, co się stało kilka minut temu. Jestem
zmęczony i sądzę, że jestem u kresu wytrzymałości. To
nie usprawiedliwia mnie, że odegrałem się na tobie, i
przepraszam. Naprawdę mi przykro, Katho.
– Za co przepraszasz? – zapytała cicho. – Za to, że mnie
pocałowałeś?
Przykro ci, że mnie pocałowałeś, Vince?
Przeciągnął kciukiem po jej ustach.
– Nie to miałem na myśli i sądzę, że wiesz o tym.
Całowanie, przytulanie i dotykanie ciebie jest... –
Przesunął wzrok na jej rozchylone usta, potem z
powrotem na oczy. – Lepiej będzie, jak stąd pójdę.
Zobaczymy się rano.
Kiwnęła głową, ale nie ruszyła się, gdy Vince opuścił
biuro. Wiedziała, że dobre maniery nakazują, aby
towarzyszyła mu do pokoju ojca, a potem odprowadziła
go do drzwi, ale nie mogła. Nie teraz. Nie teraz, gdy miała
ściśnięte gardło od wstrzymywania łez.
Była pewna, że uczucia Vince'a względem niej
narastają i że jest zły z tego powodu. Miał swoje
ugruntowane poglądy na temat poważnego związku.
Walczył ze swoimi emocjami i pewnie zwycięży,
ponieważ jest silny, silniejszy od niej. Ona przegrała
swoją bitwę i zakochała się w nim.
Dumała, jak miło byłoby pozbyć się wewnętrznego
napięcia choć na kilka godzin i pofrunąć w przestworza
jak anioły, bez trosk i niepokojów. Ale nie potrafi, smutne
wspomnienia przeszłości ciążą zbyt mocno, by mogła
unieść się na krótką chwilę, poszybować z lekkim sercem.
Wyłączyła pośpiesznie lampę na biurku, a zasłona
ciemności okryła pokój. Światła świeciły się w holu, a z
oddali słyszała wesoły śmiech Jane.
Czuła się samotna. Tu, w ciemnym pokoju, unosił się
wciąż męski zapach Vince'a, wciąż czuła jego obecność,
słyszała jego głos odbijający się echem w ciszy. Zobaczy
go jutro. Jeszcze nie wszystko skończone, ale już teraz
tęskniła za nim, wyobrażając sobie ostatnie pożegnanie,
które musi wkrótce nadejść.
Pojedyncza łza stoczyła się po jej policzku.
Rozdział 7
Następnego ranka Katha włożyła dżinsy i
jasnoniebieski sweter. Wesoły kolor ubioru pozostawał w
kontraście z jej ponurym nastrojem.
Obiecała sobie, że nie da Vince'owi poznać, iż jest tak
bardzo przygnębiona. Miała nadzieję, że jej duma
Loganów utrzyma ją w dobrej formie.
Gdy sączyła herbatę przy stole kuchennym, obiecała
sobie, że skupi uwagę na zadaniu, które czekało ją tego
dnia.
Stanie przed ogromnym wyzwaniem, gdy będzie starała
się odnaleźć wirus ukryty w programie komputerowym
list opieki społecznej. Na jachcie Tandera wykorzysta swą
inteligencję i rozległą praktykę w obsłudze komputerów,
którą zdobyła na uczelni. Ekscytowała ją świadomość, że
udaremnienie tego nikczemnego przestępstwa zależy
tylko od niej.
„A jeśli – pomyślała nagle – Tander miał rację i nie
było żadnego nikczemnego przestępstwa?" A jeżeli ten
cały kram nie był niczym więcej, tylko niewinną zabawą
dzieciarni grającej na komputerach?
„Nie – rozważała. – Vince jest doświadczonym
oficerem policji. Jest wysokiej klasy detektywem, który
umie rozpoznać rzeczywiste przestępstwo. Nie na darmo
nosił broń i odznakę przez wszystkie lata".
Wieczorem wyjaśniła ojcu i Jane, że wyjdzie z
Vince'em wcześnie rano. Powiedziała, że potrzebuje jego
pomocy w skomplikowanej sprawie komputerowej, i nie
jest pewna, o której wróci. Fakt, że słuchający obdarzyli ją
znaczącymi uśmiechami, świadczył o tym, że starała się
bardzo podczas wyjaśnienia.
Umyła kubek, postawiła go na suszarce do naczyń i
weszła do pokoju właśnie wtedy, gdy dało się słyszeć
delikatne pukanie do drzwi. Zignorowała przyśpieszone
bicie serca, wysiliła się na sztuczny uśmiech i otworzyła
drzwi.
– Cześć, Katha! – powitał ją Vince. – Jesteś gotowa?
Popatrzyła na jego tors obciągnięty białym swetrem.
– Tak, wszystko w porządku. Tylko wezmę
portmonetkę.
Kilka minut później wyszła na werandę, zamknęła za
sobą drzwi i przeszła obok Vince'a z nic nie znaczącą
uwagą o wspaniałym, rześkim, porannym powietrzu.
Wsiadła do jego samochodu i zajęła się wyciąganiem
rzekomej nitki z dżinsów.
Vince podszedł wolno do samochodu. Zmrużył oczy.
„Czy Katha dziwnie się zachowuje?" – zastanawiał się.
Jest wesoła i bezpośrednia, ale nie spojrzała mu w oczy.
Chyba że nie lubi białych swetrów i celowo unika jego
spojrzenia.
Sam przyznał, że nie chce jej obwiniać za to, że jest
przy nim rozważna. Jego zachowanie poprzedniego
wieczoru było do niczego, a dzisiaj nie był w lepszej
kondycji psychicznej. Spędził kolejną niespokojną noc i
zbudził się z pulsującym bólem głowy.
Przysiągł sobie jednak, gdy pił trzecią filiżankę gorzkiej
kawy, że jakoś odsunie od siebie całe rozmemłanie, gdy
będzie dzisiaj z Kathą, i zachowa się w sposób właściwy.
Będzie stuprocentowym, twardym prywatnym
detektywem. Będzie tym, kim był, zanim spotkał Kathę –
detektywem, mężczyzną, samotnikiem.
Droga do przystani upłynęła w całkowitej ciszy. Jacht
Tandera błyszczał w porannym słońcu, a jego mosiężne
balustrady odbijały promienie. Gdy Katha weszła na
pokład, poczuła jeszcze raz, jakby przenoszono ją do
innego świata. Oto jak żyła ta iluzyjna „druga połowa".
Zabawka dla milionera. To było miejsce, gdzie Vince czuł
się wygodnie. To było miejsce, gdzie można prowadzić
gierki według reguł, których nie rozumiała.
Vince otworzył drzwi i puścił ją pierwszą. Zeszli po
schodach, a Vince skierował się w kierunku przeciwnym
do głównego pomieszczenia. Dalej w korytarzu otworzył
następne drzwi.
– Ależ to niesamowite – powiedziała Katha, gdy weszła
do pokoju. – Patrz na ten sprzęt.
Vince rozejrzał się po dużym pomieszczeniu. Z mebli
było tam tylko kilka krzeseł i kilka dużych stołów. Stały
na nich różne komputery i inne skomplikowane
urządzenia.
– Tander rzeczywiście lubuje się w komputerach –
powiedział. – Ma wrodzony talent i gdy tylko coś
postanowi zrobić, nie rezygnuje, aż osiągnie cel.
„Tak jak ty" – pomyślała Katha. Vince jest tak samo
uparty jak Tander. Ale podczas gdy Tander koncentrował
swą energię na łamaniu kodu programu opieki społecznej,
Vince zatrzymał się na tłumieniu lub ignorowaniu swych
uczuć względem niej. Do diabła z nim! Kochała go,
chciała spędzić z nim resztę życia, urodzić mu dziecko,
być jego wspólniczką, jego najlepszym przyjacielem.
„Katho, pamiętaj o swojej dumie".
– Lepiej będzie, jak zacznę – oznajmiła wesoło.
– Zobaczymy. Tander musiał zostawić mi jakieś
wskazówki. Gdybym była Tanderem, gdzie zostawiłabym
wiadomość?
– Katha... – Vince zmarszczył brwi i kiwnął głową.
Podniósł skoroszyt ze stołu. – Proszę, tu jest napisane
twoje imię.
– Dobrze, dziękuję. – Otworzyła skoroszyt i zaczęła
czytać.
„Niech to" – pomyślał Vince. Nawet na niego jeszcze
nie spojrzała. Świetnie. Łatwiej mu było przysięgać, że
nie dotknie jej, jeżeli nie spojrzy na niego swymi
pięknymi zielonymi oczami. Łatwiej mu będzie
kontrolować siebie, gdy nie będzie patrzył na jej miękkie,
domagające się pocałunku usta i przypominać sobie, jak
to było, gdy... „Opanuj się, Santini. Uspokój się".
– To ten komputer, na którym będę pracować –
powiedziała Katha, przechodząc przez pokój. Usadowiła
się na krześle naprzeciw urządzenia. – Tander zanotował,
że odnalazł trzy oddzielne programy w programie opieki
społecznej. Jeden na drukowane czeki, drugi na koperty
na czeki, a trzeci na kwity żywnościowe, które
przychodzą do wydziału co miesiąc.
– Kwity żywnościowe? – zapytał Vince.
– Tak. Kwity są co miesiąc inne, najwidoczniej zależą
od tego, ile mogą otrzymać od dużych firm. Wiesz,
produkty mleczne, chleb, ciasta, owoce i warzywa, takie
właśnie rzeczy. Tander pisze tu, że rynki zbytu są w
całym mieście. Ludzie biorą kwit do sklepu wpisanego na
ich kopercie i otrzymują to, co wybrano dla nich danego
miesiąca.
– Nas to nie interesuje – powiedział Vince. –
Skoncentruj się na programie, który drukuje koperty na
czeki.
Katha spojrzała na niego przez ramię.
– Zdaję sobie z tego sprawę, Vince. – Ponownie
skierowała uwagę na skoroszyt. – Przepraszam, nie
powinnam cię strofować.
Włożył ręce do tylnych kieszeni i wolno przemierzył
pokój, by stanąć obok niej.
– Rzeczywiście, miałaś do tego prawo – rzekł. Pragnął,
potrzebował, by spojrzała na niego. Nagle stało się to
bardzo ważne. – Wiem, że jesteś dość inteligentna, by
umieć wybrać program, który należy rozpracować.
Pomyślał, że czuje się dziwnie... Tak samotnie.
Niewidoczna ściana otaczająca Kathę była wyższa i
solidniejsza, niż kiedykolwiek i nie wiedział, co
powiedzieć, aby móc wejść do jej schronienia, jej ciepła.
– Ja... uhm. – Odchrząknął. – Pójdę zrobić kawę.
– Dobrze. Ja zaczynam. – Katha zaśmiała się. – Jeżeli
uda mi się zgromadzić wystarczającą ilość werwy, by
zabrać się za tę sprawę.
Wciąż się uśmiechając, podniosła oczy, by na niego
spojrzeć.
Ich spojrzenia spotkały się i wszystko stanęło w
miejscu. Oprócz gwałtownego bicia serca Kathy i
pulsowania gorącej krwi w żyłach Vince'a.
„Wielki Boże" – pomyślał, gdy kropelki potu toczyły
się po jego plecach. Kocha ją. W tej chwili wszystkie
głupie wątpliwości, jakie miał, gdzieś zniknęły, a ich
miejsce zajęła prawda tak jasna, jak jasne są promienie
słońca w letni dzień. Kocha Kathę Logan.
Właśnie tak należało to wszystko rozumieć. To tam
prowadziła go nieznana ścieżka, usłana nie znanymi mu
dotychczas emocjami. Oddał swe serce Kathe Logan. Jak
to się stało? Dawno temu postanowił, że nigdy nie będzie
kochał, nie będzie próbował głupiego i beznadziejnego
zadania łączenia swej kariery z poważnym związkiem.
Był wierny swym przekonaniom tyle czasu mimo
wszystkich kobiet, z jakimi się spotykał przez te lata. Aż
do teraz. Do czasu Kathy. Cholera, jak to się stało?
"Nieważne, jak to się stało" – odpowiadało mu serce.
Liczy się tylko to, że patrzy na tę kobietę, jedyną kobietę,
którą kocha.
„Co mam zrobić?"
– Kawa – odezwał się szorstkim głosem. – Zrobię
trochę kawy. – Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Katha zamrugała, uśmiech zniknął, gdy wciągała duży
haust powietrza do płuc. Popatrzyła na drzwi, za którymi
zniknął Vince, potem odwróciła się w stronę komputera.
Z pewnością minęła tylko chwila, ale dla niej czas
zatrzymał się, gdy spojrzała Vince'owi w oczy. Nie było
komputera, jachtu, nic... tylko Vince. Ależ go kochała,
och, jakże chciała, by tak nie było. Przez to, że była słaba,
że nie potrafiła opanować swoich emocji, zbyt wcześnie
skazała się na samotność i ból serca.
– Ech, do diabła z tym, Katho! – powiedziała i
pociągnęła nosem. – Przestań i włącz tę cholerną
maszynę.
Nacisnęła przycisk i poderwała się, gdy komputer
zabrzęczał i zielony ekran ożywił się. Linie symboli
pojawiały się jedna za drugą, potem zniknęły. Na środku
ekranu pojawiło się słowo „cześć".
– Nie bądź taki ochoczy – powiedziała do komputera i
wsadziła nos do skoroszytu, by prześledzić wskazówki,
które zostawił jej Tander.
Vince stał i obserwował ciemny płyn ściekający z
automatu do szklanego dzbanka. Rosnący ból w rękach
uświadomił mu, że ściskał brzeg blatu tak mocno, aż
kostki dłoni stały się białe. Zwolnił uścisk i przyciągnął
ręce do twarzy.
Był do głębi poruszony i wściekał się na to.
Wielki Vincent Santini, twardy policjant, rozklejał się.
Potężny Vince, który występował przeciw najbardziej
zatwardziałym przestępcom, okrutnym zbirom, który
zwyciężał brutalną siłą i podstępem, został rozłożony na
łopatki przez kobietę, która prawdopodobnie nie ważyła
więcej niż czterdzieści dwa kilogramy.
Co teraz? Teraz... nic. Nie pozwoli sobie brnąć dalej.
Katha nie może nigdy poznać głębi jego uczuć. Był w
dalszym ciągu detektywem, nic się nie zmieniło. Miłość i
zobowiązania to nie karty dla niego. Widział, jak życie
wielu gliniarzy było zdruzgotane przez małżeństwa, które
nie sprawdziły się, które nie mogły przeżyć miażdżącego
ciężaru kariery oficera policji.
Gdy zamknie sprawę, odejdzie od Kathy. Nigdy więcej
jej nie zobaczy, nigdy nie weźmie w ramiona, nie
pocałuje, nie dotknie. Spędzi pozostałe dni jak zawsze
samotny.
Ale przyszłość bez Kathy była przerażająca. Taka
pusta, zimna, tak cholernie samotna.
Nalał sobie do kubka zaparzonej kawy i zaczął ją
sączyć.
Świadomie odkładał powrót do pokoju, w którym
pracowała Katha. Nie był jeszcze gotów, by ją zobaczyć.
To kobieta, którą kocha. Kocha ją. Zakochał się w niej.
Nieważne, jak układał to w słowa, wciąż nie mógł jednak
w to uwierzyć. Jak, na Boga, do tego doszło?
Co więcej, był tak narwany, że zakochał się w kobiecie,
która go nie kochała. Nie, żeby to się uczyło, nie miał
przecież zamiaru ciągnąć tej całej historii, a jednak...
Nie był jej obojętny, tego był pewien. To było
oczywiste za każdym razem, gdy brał ją w ramiona i
całował. Mówiła, że go pragnie, że chce się z nim kochać,
ale nigdy nie powiedziała, że go kocha. Oczywiście, to
niewielka sprawa, ponieważ sam nie zamierzał jej
powiedzieć, że kocha ją, a jednak...
Mamrocząc różne przekleństwa po angielsku i włosku,
Vince dolał sobie kawy, napełnił kubek dla Kathy i
postawił obydwa na tacy. Znalazł paczkę słodkich
placuszków i także je wziął. „Pewnie porozlewam kawę
po placuszkach" – pomyślał, gdy podnosił tacę i opuszczał
pokój. Ponieważ życie toczyło się taką a nie inną drogą,
nie był w stanie nic robić dobrze. Zatrzymał się przy
wejściu do pomieszczenia z komputerami. Katha była
odwrócona plecami do niego, pochylona do przodu,
skoncentrowana na symbolach, które pokrywały ekran
monitora.
Serce waliło mu głucho, a ciepło rozlewało się po jego
ciele. „Kocham tę kobietę" – pomyślał. Piękna Katha z
jedwabistymi rudymi lokami i kilkoma piegami na nosie,
ze smukłym ciałem, które doskonale współgrało z jego
ciałem, z miękkimi, słodkimi ustami ukradła jego serce.
Chciał je odzyskać.
„Dobre sobie – pomyślał z ironią. – Katha, ciężki
orzech do zgryzienia. Nie ruszaj się, póki nie oddasz mi
mojego serca".
Vince pokiwał głową z obrzydzenia do siebie,
przemierzył pokój i postawił tacę obok komputera.
– Kawa i placuszki – powiedział.
– Dobrze – odrzekła. Jej wzrok penetrował monitor. –
Dziękuję.
Podniósł kubek i stanął przed nią. Rzucił okiem na
ekran i rzędy symboli, do których nie umiałby się zabrać,
potem obejrzał Kathę od czubka głowy po obciągnięte
dżinsem pośladki.
Odniósł wrażenie, że jego ręka bez jego woli sięgnęła w
kierunku jej jedwabistych loków.
Opanował się, cofnął rękę gwałtownie, zakręcił się w
koło i mało co nie rozchlapał kawy. Wybrał jedno z
krzeseł w odległej części pokoju i usadowił się na nim.
Wziął kubek w dłonie, położył łokcie na oparciu krzesła i
wpatrywał się w Kathę. Zmarszczył brwi.
Obiecał sobie, że nie będzie rozmyślał. Boże, ależ ją
kocha! „Zapomnij o tym". Chciał pozbyć się wszelkich
myśli związanych z nią. Aż trudno uwierzyć, jak bardzo
kocha, pragnie, potrzebuje tej kobiety. Piłka nożna. Skupi
się na drużynie Ramsów. To wielka drużyna, twarda
drużyna, z którą należało się liczyć, pomimo tego co
Robert Logan mówił na jej temat. Robert Logan jest
ojcem Kathy. A Katha jest wyjątkową, wspaniałą, piękną
kobietą, którą kocha.
Postawił swój kubek na stolik obok krzesła i złożył ręce
na piersiach. W pokoju słychać było tylko równomierny
powolny klekot klawiatury komputera, którą Katha
przyciskała, by rozpracować program.
Vince ziewnął, poczuł, że mięśnie tracą napięcie,
zamknął oczy. Natrętne myśli i wyobrażenia zaczęły
przygasać, dały o sobie znać nie przespane noce.
Zasypiał.
– Och!
Vince obudził się nagle, zerwał na równe nogi i zaczął
szukać swego rewolweru. Zachwiał się, zamrugał i
wreszcie zrozumiał, gdzie jest.
– Coś nie gra, Katho? – zapytał głosem ochrypłym od
snu.
Wstała i zaczęła rozcierać bolący kręgosłup.
– Jestem zdrętwiała. Nie ruszałam się przez trzy
godziny.
– Trzy... – Spojrzał na zegarek. – Boże, solidnie się
zdrzemnąłem.
Odwróciła się do niego z uśmiechem.
– Wiem, zapomniałeś o bożym świecie. Mogę
zaświadczyć, że nie chrapiesz.
– Pokrzepiające – rzekł, również się uśmiechając. –
Każdy obawia się tego, że gdy śpi, hałasuje jak zarzynana
krowa.
Katha kręciła przecząco głową.
– Zdecydowanie nie. Byłeś cichutki jak niemowlę.
Przeszedł przez pokój, by stanąć za nią, po czym
położył ręce na jej ramionach. – Co...
– Pozwól, że zrobię ci masaż. Trzeba było zrobić sobie
przerwę, Katho. – „Delikatnie, Santini. Nie wolno ci jej
zranić. Jest taka mała i krucha". Gdyby się z nią kochał,
byłby taki ostrożny i... nie! – Czy miałaś szczęście z tym
programem?
– Nie – odpowiedziała z na wpół przymkniętymi
oczyma. – Ależ wspaniałe uczucie.
Ma takie silne ręce, ale masował ją delikatnie, tak jak to
robił, gdy ją obejmował i całował. I byłby taki, gdyby się
kochali. Nie!
– Przejrzałam program trzy razy, Vince. Pierwszy raz
uczyłam się go czytać, jest bardzo jasny. Nie jest
skomplikowany, bo wykonuje proste funkcje. Istnieje
powód, cel dla każdego symbolu, który tam jest.
– Rozumiem – odparł, kontynuując masaż ramion.
– Będę dalej szukać. – Ciepło z rąk Vince'a emanowało,
przedzierało się niżej, sprawiało, że jej piersi robiły się
ciężkie i wrażliwe, bolesne i spragnione łagodnego
dotyku. I niżej... głęboko w niej... narastało wraz ze
stałym rytmem jego palców pulsowanie.
– Wrócę do pracy.
– Nie, zrelaksuj się trochę.
– Ale... – Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Podniósł
ręce i znowu położył je na jej ramionach. Nie wiedziała,
że byli tak blisko siebie, zorientowała się dopiero gdy się
odwróciła, by spojrzeć na niego. Tak blisko, tak bardzo
blisko.
Chciała położyć ręce na jego piersiach, dotknąć
miękkiego swetra i napiętych mięśni. Chciała przytulić
swe ciało do jego ciała, rozchylić usta, by przyjąć jego
pocałunek, jego język. Chciała kochać się z Vince'em
Santinim.
– Vince, ja... – Jej głos urwał się.
Zacisnął palce na jej ramionach i spojrzał jej prosto w
oczy. Zrozumiał, że te oczy mówią mu, że go pragnie.
Jego serce zabiło mocno i ogarnęło go pożądanie
przenikające aż do głębi.
„Odejdź od niej!" – zażądał rozum.
„Nie ma szans" – odpowiedziało serce.
„Nie rób tego, Santini" – ostrzegał rozum.
„Idź do diabła" – mówiło serce.
– Katho – wyszeptał Vince z jękiem, który wydawał się
pochodzić z samego dna duszy.
Zniżył głowę i pocałował ją.
Gdy spotkały się ich usta, gdy dotknęły się ich języki,
byli zgubieni, porwani przez podmuch pożądania, które
wzbierało w nich przez tak długi czas. Katha podniosła
ręce, by objąć go za szyję, a on pieścił jej plecy i
przyciągał do siebie. Miękki szloch złapał ją za gardło.
Pocałunek stał się intensywniejszy. On dawał, ona
przyjmowała. Ona dawała, on przyjmował. To był głód i
nienasycenie, potrzeba i pragnienie. To byli Katha i Vince
kochający się, ale nie wypowiadający słów. Katha i Vince
pragnący siebie, ich ciała mówiły to za nich. Katha i
Vince, którzy wiedzieli, że nadszedł czas, by pofrunąć w
przestworza z aniołami.
– Pragnę cię, Katho – wyszeptał Vince w jej usta. –
Chcę się z tobą kochać.
– Tak – szepnęła.
– Posłuchaj. Proszę cię, Katho, musisz być pewna, że
tak jest w porządku. Nie mógłbym znieść, gdybyś tego
żałowała później. Zostawię cię, pójdę z powrotem –
usiądę na tamtym krześle i nie dotknę cię. Muszę
wiedzieć, że pragniesz tak bardzo jak ja. To jest takie... To
jest cholernie ważne.
„Ależ, Vince" – pomyślała. Odkrywał się przed nią
zupełnie, stał bezbronny i mogłaby go tak łatwo
zniszczyć, odmawiając mu połączenia się z nim. Jakie to
musi być trudne dla mężczyzny takiego jak on,
mężczyzny niesamowicie silnego, który umiał doskonale
kontrolować siebie i swoje emocje. Jaki szczególny skarb
kładł w jej ręce.
„A co z moją dumą?" – zadała sobie pytanie. Czy
zbliżenie z Vince'em Santinim pozbawi ją dumy?
Rozerwie ją na strzępy? Nie. Ich połączenie będzie czymś
oddzielnym i odrębnym od deklaracji miłości, która
pozostanie bezpiecznie ukryta w jej sercu.
– Katho?
– Chcę się z tobą kochać, Vince. Obiecuję, że nie będę
żałować. Tak jest dobrze i nadszedł odpowiedni czas.
Wiem to. Wiem to, Vincencie.
Wtopił swe usta w jej usta, posunął język głęboko, by
dotknąć jej języka. Mgiełka zmysłowości zakręciła się
wokół nich, zamykając ich w czarownym kokonie, gdzie
nic nie mogło im przeszkodzić. Byli sami, świat na
zewnątrz przestał istnieć.
Vince podniósł głowę i w następnym momencie wziął
Kathę na ręce. Ciasno objęła go za szyję, wdychając jego
zapach, rozkoszując się jego ciepłem i siłą.
Niósł ją przez korytarz do dużej sypialni. Postawił ją
obok ogromnego łóżka i znów pocałował.
Ogarnięta pożądaniem i oczekiwaniem, Katha ledwie
uświadamiała sobie, że rozbierał ją, potem siebie.
Odrzucił pościel z łóżka i położył ją na zimnym
jasnoniebieskim prześcieradle.
– Katho – odezwał się chropawym głosem. Stał obok
łóżka, wznosząc się nad nią. – Katho, proszę, powiedz to
jeszcze raz. Powiedz, że tego właśnie chcesz.
Z wysiłkiem wróciła do rzeczywistości. Jej wzrok
prześliznął się po nim, aż jej dech zaparło. Był wspaniały.
Miał piękne i mocne ciało. Ciemne kręcone włosy
pokrywały umięśnioną klatkę piersiową i sięgały aż do
płaskiego brzucha. A trochę niżej prawdziwa istota jego
męskości, obnażony dowód jego pragnienia i obietnica
rozkoszy.
Miękki uśmiech przemknął po jej ustach, podniosła
ręce, by go zachęcić. Nie czuła drżenia, ponieważ to był
Vince. Kochała go.
Vince na moment przymknął oczy, chcąc zebrać myśli,
potem ułożył się obok niej. Z ręką na brzuchu całował jej
usta, policzki, przeciągał kąsające pocałunki wzdłuż jej
szyi. Wolno, wolno posuwał się do brodawek jej piersi.
Katha zadrżała.
– Piękna – wyszeptał. – Jesteś taka piękna. Objął ustami
naprężoną brodawkę i pieścił ją językiem, zanim
pociągnął ją głębiej w usta, ssąc i ciągnąc.
Jęk rozkoszy wymknął się z jej ust. Nigdy wcześniej
nie czuła tego, co teraz – słodkiego bólu, palącego ją
ciepła, pulsującego pragnienia. Wczepiła palce w gęste
włosy Vince'a, ponaglając go, gdy przyciskał swe usta
mocniej do jej miękkiej skóry.
Uciskał ją nabrzmiałym członkiem, a ręką muskał
zroszoną skórę jej uda, podążając do kasztanowego
gniazda, które przykrywało jej kobiecość.
– Ach, Vince! – Jej głos brzmiał dziwnie nawet dla jej
własnych uszu. – Czuję się taka... Proszę. Pragnę cię.
Potrzebuję. Teraz.
Przesuwał się nad nią, utrzymując ciężar na
przedramionach. Podniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy,
mięśnie zadrgały mu od powściągliwości, ciało błyszczało
od potu.
– Chodź, Vince – powiedziała. – Kocham cię.
– Tak, Katho. Kocham cię.
Wszedł w nią, naciskając delikatnie, obserwując jej
twarz, czy nie przejawia jakiegoś bólu czy strachu. Nie
widział nic takiego. Zawinęła ręce wokół jego pleców,
przyciskając go mocno, jakby nie chciała mu pozwolić
nigdy odejść. Posuwał się głębiej, zaciskając zęby, by
utrzymać kontrolę, i wypełnił ją wszystkim, czym był.
– Tak – wyszeptała Katha bez tchu. – Ach, tak!
Zaczął taniec miłości, posuwając się w niej wolno,
potem szybciej, gdy uniosła biodra, by współdziałać.
Wszedł głębiej, mocniej, miotając się w niej, a cała
ostrożność odpłynęła, gdy dał upust swej namiętności,
która go pożerała.
– Pofruń... ze mną... Katho... jak anioły.
– Jak... anioły. Tak. Ach tak, Vince!
– Tak, to właśnie to. Właśnie to.
Ogarnęły ją falujące skurcze, przytuliła się do niego
jeszcze mocniej, gdy huśtała się na skraju nieznanej
przepaści. Czuła jak jej ciało zaciskało się wokół niego,
przyciągając go głębiej. Potem popadła w całkowitą
uległość, osiągając ekstazę, jakiej nigdy wcześniej nie
doświadczyła.
– Vincent! – Ach, Katho!
Odwrócił głowę i jęczał z czystej męskiej
przyjemności, gdyż znalazł ukojenie, łącząc się z nią w
tym zachwycającym miejscu, gdy drżał, wtryskując w nią
swą życiową siłę, unosząc się z nią w przestworza jak dwa
anioły.
Upadł obok niej zmęczony. Przylgnęła do niego, czując
jego mocno uderzające serce. Unieśli się w przestworza, a
potem wrócili tu, gdzie wszystko się zaczęło.
Vince ponownie uniósł się na przedramionach.
– Dziękuję – powiedział cicho.
Łzy pojawiły się w oczach Kathy, a jej serce prawie
eksplodowało miłością. „Takie proste słowo – pomyślała
– ale powiedziane tak szczerze, z taką czcią, jakbym dała
mu najbardziej drogocenny dar, jaki kiedykolwiek
otrzymał".
– Nie, Vince, to ja dziękuję. Nigdy nie doznałam
czegoś tak niewiarygodnie pięknego. Nie wiedziałam, że
tak może być. Pofrunęliśmy w przestworza jak anioły,
prawda? Uśmiechnął się.
– Z pewnością. – Jego uśmiech przybladł. – To było...
niesamowite, Katho.
Bardzo, bardzo niesamowite.
– Tak.
Pocałował ją namiętnie, odsunął się od niej, podciągnął
koce, by przykryć ochładzające się ciała. Przytuliła się
mocno do niego i położyła rękę na jego wilgotnych
piersiach.
– Program komputerowy. Powinnam...
– Potem. – Przerwał. Pocałował ją delikatnie w skroń. –
Możesz to rozpracować później.
Westchnęła z zadowolenia. Zasnęli, a ich głowy
spoczywały blisko siebie, na jednej poduszce.
Rozdział 8
Obudził ją deszcz stukający w szyby i dochodzący
gdzieś z oddali grzmot. W pokoju panował półmrok i
musiała minąć chwila, zanim zrozumiała, gdzie jest.
Gdy rozbudziła się na dobre, odwróciła głowę i
zmarszczyła brwi, widząc puste łóżko. W chwilę potem
spojrzała na zegar na stoliku.
Trzecia? Po południu? Tak przypuszczała. Półmrok w
pokoju nie oznaczał nocy, tylko zbliżającą się burzę.
Drzemka nie była taka krótka, a burczenie w brzuchu
oznajmiało, że jest głodna.
„Niezłe doświadczenie, panno Logan" – pomyślała
smętnie. Oceniła w myśli pogodę, porę dnia i narzekanie
pustego żołądka. Przeszła do zasadniczej, bliskiej jej sercu
sprawy i zdecydowała nie mitrężyć więcej czasu. „Dobrze
więc – pomyślała. – Jestem gotowa, by rozprawić się z
sobą".
Kochała się z Vincentem Santinim.
Nie, zdecydowała, to było coś więcej. Kochała się z
Vincentem Santinim, mężczyzną, którego uwielbiała
każdym milimetrem swego ciała.
A gdzie poczucie winy? Zastanawiała się. Gdzie
wcześniejsze wątpliwości? Dlaczego nie czuje wyrzutów
sumienia? Przecież zdecydowała się na ten krok, wiedząc,
że nie ma dla nich wspólnej przyszłości.
Poruszyła się niespokojnie, uświadomiwszy sobie, że
może się będzie czuć nieswojo w obcym miejscu. Ale
potem uśmiechnęła się miękkim, szczęśliwym
uśmiechem, bo przecież kochała się z mężczyzną swojego
serca i zrozumiała nagle, że wcale nie będzie poczucia
winy ani łez. Wśród jej wspomnień, gdy Vince ją opuści,
pozostanie pamięć o doskonałym połączeniu się z nim i o
tym, że pofrunęli w przestworza jak anioły.
" A ten wspaniały mężczyzna – pomyślała – gdzie on
jest? Co więcej – o czym myśli? Co powie i co zrobi, gdy
mnie zobaczy?"
Zmarszczyła brwi, gdy zdała sobie sprawę, że wolałaby
zasnąć z powrotem i odłożyć spotkanie z Vince'em na
później, ale nazwała się tchórzem, używając wielu
obrazowych określeń. Zdecydowanym ruchem odrzuciła
koce i poszła pod prysznic. Jacht kołysał się, a za oknem
szalał deszcz i wiatr.
Vince wszedł do sypialni z tacą i zdumiony zatrzymał
się, gdy zobaczył puste łóżko. Szum wody w łazience
zdradził, gdzie zginęła Katha. Zaświecił lampę, usiadł na
brzegu łóżka i nie mógł oderwać wzroku od zamkniętych
drzwi do łazienki.
Tam, za nimi jest Katha. Nie śpi już i pewnie rozmyśla.
Zdrzemnął się tylko na krótko, bo przespał się wcześniej
w pracowni komputerowej, potem leżał obok niej i
patrzył, jak śpi. Gdy gorące pragnienie uczyniło go znów
niebezpiecznie podnieconym, opuścił łóżko, wziął
prysznic i ubrał się. Próbował nie myśleć tak długo, jak
tylko mógł to odkładać.
Ale gdy skończył robić kanapki, zrozumiał, że musi
przemyśleć wiele spraw. Wiedział, że jest chodzącą
sprzecznością. Z jednej strony był wystraszony,
całkowicie oszołomiony tym, że kochał się z Kathą, a
było to uczucie piękne i wzruszające. To było coś więcej
niż fizyczne zadowolenie, którego zwykle doznawał.
Czuł, jakby jego prawdziwa dusza została poruszona, gdy
połączyli swe ciała.
Przesuwał ręką po karku. Istniała druga strona medalu.
Był w niej zakochany, chociaż nie chciał zakochać się i
nie miał pojęcia, co dalej z tym począć.
– Cholera! – rzekł.
Zza drzwi nie dobiegał już szum wody. W każdej
minucie Katha może wrócić do sypialni. Co ma jej
powiedzieć, co ma zrobić? Nigdy przedtem nie był w
takiej sytuacji, ponieważ nigdy przedtem nie był
zakochany. Ma oznajmić, że miłość jest bezcelowa,
ponieważ on nie ma zamiaru ciągnąć tego dłużej? No
więc, co ma powiedzieć? „Dzięki za baraszkowanie na
sianku, serduszko?" Och, Boże!
Gdy drzwi łazienki otworzyły się, każdy mięsień
Vince'a zesztywniał. Pojawiła się Katha zawinięta w duży,
niebieski ręcznik. Serce mu mocno uderzało, a dobrze
teraz już znane ciepło przeniknęło go do głębi.
– Och! – powiedziała, zatrzymując się, gdy go
zobaczyła. – Ja, och...
– Przyniosłem kanapki i mleko. Katho, czy ci nic nie
jest? Czy nie zraniłem cię lub... To jest... – Niech to,
niszczył wszystko. Jego głos brzmiał zimno i klinicznie
jak głos lekarza pytającego o aktualne samopoczucie
pacjenta. A co z jej umysłem? Czy żałowała, że się
kochali? Czy płakała, gdy była sama? – Do licha, czy
wszystko w porządku?
Katha przymrużyła oczy, zdziwiona nagłą oziębłością
Vince'a. Dlaczego jest taki? O co mu chodzi? Wcześniej
też nalegał, by powiedziała, że nie będzie niczego
żałować. Okazuje się, że to sobie pan Santini powinien
zadać takie właśnie pytanie, zanim przeszli do... no, zanim
zaczęli robić to, co robili.
– Czuję się świetnie – powiedziała sztywno. – Dlaczego
miałoby być inaczej? Z pewnością wiesz, że nie zraniłeś
mnie.
– Dobrze, dobrze. – Przeciągnął ręką po włosach. – Ale
co z twoimi... twoimi uczuciami, emocjami? – Do diabła!
Zachowywał się jak kompletny idiota. Przecież chciał
porwać ją w ramiona, odrzucić ręcznik i słodko kochać się
z nią godzinami, dlaczego więc mówił jak gliniarz,
wymuszający zeznanie od podejrzanego o zbrodnię?
„Widocznie żałuje, że doszło do zbliżenia" – pomyślała
i poczuła łzy zbierające się w kącikach oczu. Jest taki
napięty i być może drży z obawy, że ona rozklei się,
rozpłynie we łzach lub jeszcze gorzej, rzuci się w jego
ramiona i wyzna mu dozgonną miłość. No tak!
Podniosła podbródek.
– Vincent, mówiłam ci, że nie będę mieć poczucia żalu
ani winy z powodu kochania się z tobą.
I nie czuję nic takiego. To, co przeżyliśmy, było
bardzo... miłe.
Miłe! Dotknęło to Vince'a do żywego. To, co przeżyli,
było najpiękniejszym, najbardziej fantastycznym,
niewyobrażalnym zbliżeniem stulecia, a ona nazywa to
miłym? Tylko tyle znaczyło to dla niej?
Założył ręce na piersiach i przymknął oczy.
– Miłe – powtórzył, aż zadrgał mu jeden z mięśni w
zaciśniętych ustach. – Dobrze, wydaje mi się, że to
wystarczająco jasne.
– Tak, sądzę, że wszystko jest jasne – powiedziała,
mając nadzieję, że jej głos nie zadrżał. Pozbierała ubrania
z podłogi, trzymając ręcznik jedną ręką. – Pozwól, że się
ubiorę. – Pośpiesznie udała się do łazienki i zamknęła
drzwi.
Vince poczuł, że boli go serce, gdy przyciskał rękę do
klatki piersiowej. Bluźniercza opinia Kathy o ich
zbliżeniu, wywołała autentyczny fizyczny ból. Nie chciał,
aby żałowała. Nie chciał, aby płakała. Ale, do diabła, nie
spodziewał się, że ona tak podsumuje całą sprawę. Było –
było miło. Cholera, kocha ją! Oczywiście, ona o tym nie
wie, ale...
– Groch z kapustą – wymamrotał, krocząc po pokoju. –
Mam jakby groch z kapustą w głowie. – Wyszedł z
sypialni, zamykając drzwi za sobą z większą siłą niż
należało.
Gdy Katha wyszła z łazienki i zobaczyła, że Vince'a nie
ma, doznała mieszanego uczucia ulgi i rozczarowania. Z
jednej strony to dobrze, bo nie okazuje demonstracyjnie,
że nie żałuje tego, iż zostali kochankami. Z drugiej jednak
strony jej czysto kobieca połowa pragnęła, aby był, czekał
na nią, by wyjaśnił, że źle interpretowała jego słowa i
czyny, by wziął ją w ramiona i zaniósł do łóżka, gdzie...
– Cii... – powiedziała, machając ręką w powietrzu. –
Katho, cii...
Usiadła na brzegu łóżka i wzięła z tacy kanapkę.
Ugryzła i odniosła wrażenie, że było to najgorsze masło
orzechowe i najgorsza kanapka, jaką kiedykolwiek jadła.
Skierowała wzrok na pogniecione prześcieradła.
Radosne wspomnienie ich zbliżenia zatańczyło przed jej
oczami, a pragnienie, które w niej nagle zapulsowało,
zaróżowiło jej policzki.
Ugryzła porządnie kanapkę i westchnęła.
„Zasługuję na to, aby wzdychać" – pomyślała.
Miała prawo, by choć raz westchnąć głęboko, ze
smutkiem, i to wszystko, na co sobie mogła pozwolić.
Jeżeli pan Santini chce się pieklić jak kapryśne dziecko
z tego powodu, że posunęli się tak daleko, to jego sprawa.
Zachowanie Vince'a nie zmusi jej do cofnięcia zegara i
wymazania pięknych scen ich miłości. Jej duma, chociaż
zadraśnięta przez Vince'a, nie doznała większego
uszczerbku. Zignoruje go i jego gburowate zachowanie.
Skryje wspomnienie o połączeniu z nim w swoim sercu,
umyśle i duszy.
Skończyła kanapkę i mleko, odstawiła szklankę na tacę
i wstała. Przeszła przez pokój, zawahała się przy
drzwiach, ponownie spojrzała na łóżko, odwróciła się i
wyszła.
Vince siedzący w pracowni komputerowej poprawił się
w fotelu tak, by pistolet nie uwierał go w plecy, założył
ręce na piersiach i wlepił wzrok w czubek buta.
„Czy wyglądam jak naburmuszony dzieciak? Cholera, a
jeżeli nawet tak, to co?" Był wrakiem, czuł totalny zamęt
w głowie. Nie powinien dotykać Kathy, nie powinien
kochać się z nią, nawet jeżeli był w niej zakochany.
„Do diabła! – pomyślał smętnie. – Kogo oszukuję?"
Jeżeli dostałby szansę cofnięcia się do momentu, w
którym podjął decyzję, zrobiłby to wszystko raz jeszcze.
Dzięki niej dostrzegł różnicę pomiędzy prawdziwym
zbliżeniem a uprawianiem seksu. Nigdy nie zapomni
wspólnych doznań i gdy opuści ją po zakończeniu sprawy
z opieką społeczną (wiedział, iż musi tak zrobić), również
jej nigdy nie zapomni.
Wśliznęła się do pokoju, a on wyprostował się
gwałtownie.
– Pora wracać do pracy – oznajmiła melodyjnym
głosem. – Nie da się nadrobić straconego czasu.
Rzuciła mu olśniewający uśmiech i usiadła naprzeciw
komputera. Jednostajne uderzenia w klawiaturę
towarzyszyły kroplom deszczu uderzającym silnie w
jacht.
Vince zmrużył oczy i obserwował ją. Miał ochotę
urwać jej głowę za to, że była taka wesoła, i za gadkę, że
ich zbliżenie było miłe. Nie, to nieprawda. Nie chciał
ukręcić jej głowy, ale chciał kochać się z nią znowu,
właśnie teraz, podczas deszczu, wygrywającego wspaniałą
muzykę ich miłości. Chciał całować i dotykać każdego
milimetra jej miękkiej, wilgotnej skóry, słuchać jej
okrzyków zadowolenia, czuć jej delikatne ręce na swoim
ciele, czuć jej smaki...
„Wystarczy" – powiedział do siebie czując, jak napręża
się jego ciało i budzi jego męskość. Wystarczająco
przykry był ból w sercu, nie mówiąc już o bólu w innych
częściach ciała.
– Poszukam odpowiedniej stacji, by posłuchać
prognozy na krótkofalówce.
– Uhm. – Katha kiwnęła ręką, ale dalej wpatrywała się
w ekran monitora.
Vince wyszedł a ona natychmiast rozluźniła ramiona.
Wciągnęła powietrze i próbowała powstrzymać nie
chciane łzy. „Poradzę sobie z tym" – postanowiła.
Odsunęła przykre myśli w najciemniejszy zakamarek
swej pamięci i skoncentrowała się na symbolach
programu komputerowego.
Ponad dwie godziny później Vince wrócił do pracowni.
– Katho?
– Tak? – zapytała, nie patrząc na niego.
– Przez cały czas słuchałem prognozy na
krótkofalówce.
– Aha, przypuszczam, że pogoda jest interesująca,
skoro tak cię wciągnęła prognoza! – Wcisnęła przycisk
komputera.
– Czy mogłabyś posłuchać przez chwilę? – zapytał,
opierając ręce na biodrach.
– Słucham. Przez ponad dwie godziny słuchałeś, jak
ktoś paple o pogodzie.
Pada, sama do tego doszłam.
Vince spojrzał w sufit z zamiarem policzenia do
dziesięciu. Policzył do czterech.
– Do licha, Katho! Przestań gapić się w to pudło.
Posłuchaj mnie.
Podskoczyła i zakręciła się wokół, jej oczy iskrzyły się.
– To pudło, mój drogi, ukrywa informację, której
potrzebujemy, by uniemożliwić przestępcom kradzież
pieniędzy, na które ludzie z niecierpliwością czekają.
Podniósł obie ręce.
– Dobrze, dobrze, uspokój się. Wiem, jak ważne jest to,
co robisz, ale równie ważne jest to, co ja mam do
powiedzenia.
– Mów więc.
– Ulice w tym rejonie miasta są zatopione. Nie jest to
zwykła ulewa, ale ogon nawałnicy, która zmieniła
kierunek. Spodziewano się, że zostanie nad morzem. Na
razie linie telefoniczne w tej dzielnicy nie działają, a ulice
są zamykane z powodu zalania wodą. Mówi się ludziom,
aby nie opuszczali mieszkań. Nie grozi nam żadne
niebezpieczeństwo, ponieważ jacht Tandera przetrwał
poważniejsze burze, ale... – Przerwał. – Nie możemy
jechać do domu.
Otworzyła szeroko oczy.
– Co takiego?
– Musimy tkwić tutaj do czasu otwarcia ulic.
Telegrafowałem do mojego kumpla, on dzwoni do Jane,
by jej przekazać, że jesteś bezpieczna, ale
unieruchomiona. Wiedziałem, że nie chciałabyś, aby ona i
twój ojciec się martwili.
– Och! – Złapała się za głowę i wpatrywała w sufit,
jakby chciała zobaczyć na własne oczy szalejącą burzę.
Ponownie spojrzała na Vince'a. – Czy mój ojciec i Jane są
bezpieczni? Tego nie wiesz, prawda? Jestem pewna, że
nic im nie jest.
Dom ma solidną konstrukcję, a Jane wie, gdzie są
latarki i świece, gdyby zgasło światło. Jest im wygodnie,
prawda? Z pewnością. Nam nic nie grozi, bo ten jacht jest
solidny jak statek wojenny. Czyż nie? I...
– Ej! – przerwał Vince delikatnie. Zbliżył się do niej i
ujął jej twarz w dłonie.
– Denerwujesz się, Katho, a nie ma powodu się
martwić. Wszystko jest pod ścisłą kontrolą.
„Oprócz mnie" – dodała w myśli.
Nie zamierzał dotykać jej, czy nawet się do niej zbliżać,
ale była taka przestraszona, mała, bezbronna, a jej piękne
oczy szeroko otwarte z przerażenia. Kochał ją i nie mógł
odwrócić się od niej plecami, wyjść tak po prostu z
pokoju, gdy ona czuła lęk.
– Nie ma się czym denerwować. Zaufaj mi.
„Tego już za wiele – pomyślała Katha – naprawdę za
wiele". Tak bardzo starała się nie zaangażować i
zachować dystans, ale tyle wydarzyło się w czasie ich
pobytu na jachcie, że nie miała kiedy zebrać myśli. Teraz
ulewa... A Vince jest taki silny, spokojny i sprawia, że
czuje się bezpieczna i ochraniana, i... Tego było za wiele.
Dwie łzy spłynęły jej po policzkach.
– Katho, nie płacz. Proszę, nie płacz... – wykrztusił
Vince.
– Nie będę – obiecała i dwie następne łzy spłynęły w
dół. – Nie płaczę.
– Chodź! – Wziął ją w ramiona, przyciągając do siebie.
Objęła go w pasie i położyła głowę na jego piersiach
ciesząc się, że jest taki silny, ciepły i troskliwy.
Stali tak w bezruchu, każde zatopione we własnych
myślach o miłości, której nie chcieli wyrażać słowami.
Przytuleni do siebie, czuli pulsujące ciepło pożądania,
które w nich wzbierało i drażniło ich ciała.
– Ach, Vince! – powiedziała Katha, walcząc ze łzami.
Zamknął oczy i przytulił ją mocniej, nie chcąc, aby
odeszła, pragnąc powiedzieć jej, że jest bezpieczna,
ponieważ on zawsze z nią będzie. Pragnąc powiedzieć jej,
że ją kocha.
Ale nie mówił nic. Ukrył twarz w jej pachnących
lokach i głęboko oddychał, jakby chciał wchłonąć to, co
stanowiło jej istotę. Za wszelką cenę chciał kontrolować
wzrastające pożądanie.
– Przepraszam – powiedziała, nie próbując nawet się
odsunąć. – Jestem dziecinna. Ulewy z reguły nie
przerażają mnie. To dlatego... Wszystko w porządku.
Czuję się świetnie.
– Dobrze. W porządku.
Sekundy zbierały się w minuty, a oni ciągle stali w
bezruchu.
– Być może będziemy musieli spędzić tutaj noc –
odezwał się w końcu. – Będę trzymał rękę na pulsie,
słuchając radia. Kołysanie jachtu nie szkodzi ci, prawda?
– Nie. Naprawdę sądzisz, że będziemy tutaj przez całą
noc?
– To raczej pewne.
– Ten jacht, nie wiem... Jest tak, jakbyśmy znaleźli się
w innym świecie, wyizolowanym i dalekim od
rzeczywistości. Jakbyśmy zostali przeniesieni gdzieś
daleko. Kusi mnie, aby powiedzieć, że nie jesteśmy już w
Kansas.
Zaśmiał się, ale moment później był znowu poważny.
– Masz rację – powiedział cicho. – Tu jest rzeczywiście
tak, jakbyśmy byli z dala od realnego świata. To nasze
miejsce, Katho, gdzie nikt nie może wtargnąć, chyba że
będziemy tego chcieli. Jesteśmy tylko my dwoje. Nikt
inny i nic innego.
– Tak, właśnie to miałam na myśli.
– Czy to niepokoi cię, przeraża?
– Nie – wyszeptała.
„Ależ to głupie" – pomyślała. Tam, na zewnątrz, czeka
na nią szorstka, prawdziwa rzeczywistość, ale jej to nie
obchodziło, nie teraz, gdy czuje się taka bezpieczna w
ramionach Vincenta Santiniego.
– Nie jestem przerażona.
– W tym miejscu, w naszym świecie, Katho, możemy
pofrunąć w przestworza jak anioły.
„Cóż ja, do diabła, opowiadam?" Powinien odsunąć ją
od siebie, wyjść z tego pokoju i trzymać się na możliwie
duży dystans. Ale nie zamierzał tego robić. W tym
momencie nie przeszłoby mu przez myśl, że coś jest nie
tak, nieprawidłowo, całkiem źle. Na razie Katha znajduje
się w jego ramionach, gdzie jest jej miejsce i nie zamierza
pozwolić jej odejść. Jeszcze nie.
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Pocałuj mnie, Vince, proszę.
Pochylił głowę i dotknął jej ust, myszkując w
poszukiwaniu jej języka. Każde z nich piło słodki nektar,
a ich pragnienie wzbierało, osiągając siłę huraganu. Serca
galopowały, a oddechy stały się spazmatyczne, gdy
pocałunek przybrał na sile. Żar namiętności rozpalił się w
szalejący pożar miłości i pożądania.
Vince wsunął ręce pod jej sweter, później wyżej, by
dotknąć jej nabrzmiałych piersi. Czuł, jak narastające z
każdą sekundą pożądanie wypełnia jego członek
ocierający się boleśnie o dżinsy.
Pomyślał, że nigdy nie będzie miał jej dość. Kochanie
się z Kathą nie było podobne do niczego, czego wcześniej
doświadczył. Wypełniła pustkę, w której tkwił, ogrzała
jego samotność. Tutaj w ich prywatnym świecie, należy
do niego. Tutaj nie musi pozwalać jej odejść.
– Kochajmy się, Vince – wyszeptała. – To nasze
miejsce, nasz świat. Pragnę cię.
Niespokojnym ruchem podciągnął jej sweter i rzucił na
podłogę. To samo zrobił ze stanikiem. Pieścił jej piersi w
swoich dłoniach, potem pochylił się, by objąć ustami
jeden różowy pączek. Katha przylgnęła do jego ramion,
odchylając głowę i przymknęła oczy w ekstazie.
Vince pieścił językiem jej pierś, później lekko ssał,
wciągając głęboko w usta miękką brodawkę, a ręce
posuwały się w kierunku jej dżinsów. Rozpiął je i
przyklęknąwszy na jedno kolano, rozbierał ją, trzymając
figi kciukami. Gdy jej wilgotna i błyszcząca skóra
pojawiła się przed jego oczami, całował ją, delikatnie
chwytał zębami, kreśląc powoli kółka końcem języka.
Katha stała naga i drżąca. Przyklękła, nie mogąc ustać
już chwili dłużej, i sięgnęła do swetra Vince'a. Podniósł
ręce, aby ułatwić rozbieranie go, po czym zadrżał, gdy
pochyliła się i całowała go delikatnie po piersiach. Ujął ją
za ręce i ostrożnie położył na puszystym dywanie.
Patrzyła, jak zrzucał pozostałe części ubrania i kładł obok
jej ciuszków. Nachylił się nad nią, położył nogę na jej
nogach, poszukiwał jej ust, jej języka. Drażnił ręką jej
brodawki, gładził ją, wzniecając płomienie wszędzie,
gdzie jej tylko dotykał. Czuła głęboko we wnętrzu swego
ciała pulsujące ciepło. Jej ręce również wędrowały po
wilgotnej skórze Vince'a, pieszcząc go, wywołując
podniecenie. Jego mięśnie drżały pod jej miękkim
dotykiem i czuła pulsowanie jego męskości.
– Proszę, Vince – westchnęła. – Vince, proszę. Pękła
ostatnia nić samokontroli, przesunął się nad nią i wypełnił
ją jednym głębokim posunięciem, potem zaczął ją kochać,
a jego ruchy były szybkie jak błyskawica. Owinęła nogi
wokół jego mocnych bioder i poddała się pulsującemu
rytmowi, przywarła mocno do jego ramion, szepcząc jego
imię.
Gdy ogarnęła ich ekstaza, unieśli się w przestworza jak
anioły. Mijały sekundy, a oni dotarli na szczyt
niewyobrażalnych przeżyć, gdyż ich ciała dawały i
otrzymywały miłość. Resztką sił Vince przewrócił się na
plecy, razem z Kathą, bo ciała ich wciąż były połączone.
Trzymał ją mocno, łomot krwi cichł, zmęczeni wracali z
przestworzy. Położyła głowę na jego ramieniu i
wzdychała nasycona szczęściem.
Leżeli w bezruchu, w ciszy, nie chcąc przerwać
zmysłowego uroku, który ich otaczał.
– Wspaniale – odezwał się Vince w końcu.
– Och, tak... ! Z pewnością nie jesteśmy w Kansas,
Toto. – Uśmiechnęła się. – Nie.
– Boże, Katho, ja... !
– Sza... Nie! Było wspaniale, Vince, i oboje tak bardzo
tego pragnęliśmy. Nie mów nic, dobrze? Byliśmy razem,
w naszym, tylko naszym świecie. Tylko to liczy się teraz.
Proszę!
– Dobrze. – Przerwał jej. – Czy czujesz mnie?
Wewnątrz siebie? Boże, jest świetnie, tak niesamowicie
dobrze!
– Tak.
Przez kilka minut leżeli w ciszy.
– Czy miałeś kiedyś psa o imieniu Toto? – zapytała
Katha.
– Nie, mój dziadek miał alergię na psy i koty. Zawsze
chciałem mieć angielskiego owczarka. Nazwałbym go
Oliwer.
– Świetnie. Ja chcę pieska chow-chow, ponieważ
wyglądają one jak misie.
Nazwę go Chow-Lee-Chan.
Vince roześmiał się.
– To okropne imię.
– Wiem. Ale uwielbiam go. – Uwielbiała też Vince'a
Santiniego. Wielkie nieba, jak bardzo go kochała! – Czy
jestem za ciężka? – Poruszyła się nieznacznie.
– Nie, jesteś lekka jak piórko, ale... Katho, nie kręć się
tak.
– Dlaczego? Próbuję znaleźć wygodniejszą pozycję. –
Znowu się poruszyła. – Nie chcę odsuwać się od ciebie,
ale jesteś raczej twardą poduszką.
– Dobrze to ujęłaś – powiedział uśmiechając się. –
Właśnie o to mi chodziło, gdy mówiłem, że powinnaś
leżeć spokojnie.
– Co... Ach! – westchnęła, bo poczuła, jak w jej
wnętrzu narasta jego pożądanie.
– Tak.
Poruszyła się. Zajęczał.
Katha wolno uniosła się, by objąć jego biodra.
– Katho, czy jesteś pewna, że chcesz...
– Cii... Pofruniemy, Vince. Anioły czekają na nas.
I pofrunęli.
Minęło jeszcze wiele czasu, zanim wzięli prysznic i
ubrali się. Katha zrobiła omlety, a Vince przygotował
tosty z masłem. Gawędzili sobie podczas jedzenia, a
rozmowa była lekka i beztroska.
– Za kilka dni mój ojciec będzie miał urodziny –
oznajmiła Katha, gdy skończyła już omlet.
– Czy ma jakiś ulubiony rodzaj tortu? – zapytał Vince,
zerkając na ostatni tost.
– Nie, lubi rożki cynamonowe. Możesz zjeść ten tost. Ja
mam już dosyć.
– Rożki cynamonowe zamiast tortu urodzinowego? –
Vince roześmiał się.
– Właśnie rożki, odkąd pamiętam. Zrobię je naprędce i
zatknę świeczki urodzinowe na środku tych list. Właśnie!
Rozsądek podpowiada mi, że lepiej będzie, jak pójdę
popracować z komputerem.
Vince zaśmiał się, ale gdy zobaczył, jak usiadła
sztywno z szeroko otwartymi oczami, spoważniał.
– Katho, co jest? O co chodzi?
– Do licha! Och, do diabła, Vince! – Poderwała się na
nogi.
Wstał również, zaniepokojony coraz bardziej.
– Vincent, słyszałeś, co powiedziałam? Listy opieki
społecznej, rożki cynamonowe. Przeglądałam program w
kółko, ten, który drukuje koperty na czeki i przysięgam,
że wirusa tam nie ma. A jeżeli sprawdzam niewłaściwy
program?
Vince, a jeżeli przestępcom nie chodzi wcale o czeki?
Jeżeli chcą kwity żywnościowe na mleko, ser, rożki
cynamonowe i takie rzeczy?
– Katho, to nie ma sensu.
– Czyżby? – Wybiegła z pokoju.
– Hej! Katho! – zawołał za nią. – Wysokiej klasy
przestępcy nie kradną rożków cynamonowych.
Rozdział 9
A jednak robili to.
Po godzinie zaciskania zębów, szukania na oślep Katha
pisnęła radośnie.
– Mam! Znalazłam! – Wstała i objęła Vince'a,
uśmiechając się do niego. – Dokonaliśmy tego! Wirus
tkwi w programie jasny jak słońce.
Pocałował ją pośpiesznie w usta. – Ty tego dokonałaś,
geniuszu od komputerów. Zrobiło to na mnie ogromne
wrażenie.
– Nie powinno – zauważyła niedbale, odsuwając się
nieznacznie od niego. – To bardzo prosty wirus i nie
próbowano go umieścić pod innymi symbolami lub
zamaskować w jakikolwiek sposób. To może dziwić, że
komputer instruuje, by ponownie zaadresować określoną
liczbę kopert, nie wszystkie. Wirus pojawia się tylko na
liniach programu dotyczących jednego sklepu
piekarniczego mającego nadwyżkę.
– Tylko jednego? – Zmarszczył brwi. – I tylko produkty
piekarnicze?
Usiadła znowu naprzeciw komputera.
– Tutaj. – Pokazała mu końcem palca na zielonym
ekranie. – Widzisz to?
Kombinacja tych pięciu symboli daje instrukcje, by
wymazać adresy, które po nich następują. Zgodnie z
wiadomością, która przeszła przez mój modem, nowy
adres będzie umieszczony tutaj przed pierwszym
następnego miesiąca, co nastąpi w przyszłym tygodniu.
Kwity na produkty piekarnicze dla jednego rynku zbytu
zostaną przesłane. Vince przytaknął.
– Masz rację, to dziwne. Gdzie jest ten sklep, w który
wymierzono?
– Tutaj, spójrz. Oto adres, ale ja nie wiem, gdzie to jest.
– Ja wiem. W dzielnicy handlowej. Poderwała głowę i
spojrzała na Vince'a.
– Telefon, który sprawdzaliśmy, pochodził z tego
rejonu.
– Tak.
Vince znowu zaczął chodzić w kółko, w skupieniu
zmrużył oczy. Patrzyła, jak krążył tam i z powrotem.
Gdzieś w dali słychać było grzmoty, a deszcz uderzał w
szyby. W końcu zatrzymał się i spojrzał przez ramię
Kathy na ekran monitora. Wyprostował ręce i złożył je na
piersiach.
– Interesujące – powiedział. – I bardzo dziwne.
Dlaczego zadają sobie tyle trudu, by oszukać tylko jeden
sklep? I dlaczego tylko produkty piekarnicze?
– Mają bzika na punkcie chleba pszennego –
powiedziała i roześmiała się.
Vince spojrzał na nią. – Przepraszam. Co robimy dalej?
Czy zamierzasz iść z tym na policję i przedstawić im całą
sprawę?
„Proszę, jeszcze nie" – pomyślała. Jeżeli on to zrobi,
ich rola będzie skończona, a Vince odejdzie z jej życia na
zawsze. – A więc?
– Nie – odpowiedział namyślając się. – Nie sądzę.
„Hurra!" – ucieszyła się w duchu.
– Dlaczego nie?
„Dobre pytanie" – pomyślał Vince oschle. Mógł
sprezentować ten adres jednemu ze swoich kumpli z
policji w eleganckiej małej paczuszce z dużą czerwoną
kokardą. Wystarczyło, by gliny obstawiły sklep i złapały
złodziei bułeczek, gdy tam przybędą. Dlaczego więc nie
zamierzał postąpić w ten sposób? Ponieważ... Ponieważ,
cholera, ich rola się skończy! Będzie musiał opuścić ją,
pożegnać na dobre, a nie był gotowy, by to zrobić. Jeszcze
nie teraz.
– Hmm, pomyśl, Katho – powiedział. – Czułbym się
jak głupek, idąc z tym do glin. Vincent Santini – prywatny
detektyw – rozwikłał poważną sprawę, chłopcy. Te męty
rozwalą paczkę bułek z hamburgerami. – „Nieźle, Santini
– pomyślał. – To zabrzmiało prawie rozsądnie". – Będą
śmiać się do rozpuku.
– Ojej!
– Nie sugeruję, że ci faceci powinni umknąć bezkarnie,
rozumiesz to chyba.
Grzebanie w miejskim komputerze, włamanie do
programu opieki społecznej nie jest małym
przestępstwem. Ale to, o co zabiegają, czyni sprawę
śmieszną. Nie, sądzę, że najlepiej będzie dopatrzyć
wszystkiego do końca.
– Co masz na myśli?
–
Będziemy obserwować program. Gdy nowe adresy
wślizną się tam, pójdę i złapię ich, gdy pojawią się w
piekarni z kwitami. Udam się na policję, gdy założę
kajdanki tym typom. Katha zerwała się na równe nogi.
– Wolnego, mój panie. Słyszę o działaniu jednej tylko
osoby. M y otoczymy piekarnię i razem doprowadzimy
sprawę do końca.
– Nie ma mowy. Mogą rabować chleb, Bóg wie z
jakiego powodu, ale zadali sobie wiele trudu, by to zrobić.
Nie sądzę, aby spokojnie przyjęli to, że w ostatniej chwili
wpadli w pułapkę. Mogą być brutalni, Katho, i nie chcę
cię w to wciągać.
– To nie fair, Vince. Tkwię w tym od samego początku
i zasłużyłam na to, by tam być. Obiecuję, że nie będę
wchodzić ci w drogę. Będę cicha jak mysz pod miotłą.
Możesz zakładać im kajdanki, tarmosić za kołnierz lub
robić cokolwiek innego, ale chcę tam być, gdy to się
będzie działo.
Obserwował ją przez dłuższą chwilę. Patrzyła mu
prosto w oczy, z podniesioną głową i zaciśniętymi ustami.
– W porządku, wygrałaś. To jest niezgodne z moją
oceną sytuacji, ale wygrałaś. Chcę, abyś dała słowo, że
będziesz robić to, co ci każę, gdy sprawy będą mieć się ku
końcowi. Nie mógłbym się z tym uporać, gdyby tobie coś
się stało.
Zabiorę się za sprawę, a ty rób dokładnie, co ci każę.
Katha uśmiechnęła się.
– Dobrze, poruczniku. Chcesz, abym ci salutowała,
uderzała obcasami lub coś w tym rodzaju?
Zaśmiał się i wziął ją w ramiona.
– To nie będzie potrzebne, panno Logan.
Przypieczętujemy naszą umowę w taki oto sposób.
Zatopił w jej ustach swoje, a Katha odwzajemniła
namiętny pocałunek, całkiem mu oddana. Czuła, jak
dosięgają ją płomienie pożądania, które w niej znowu
szaleją.
– Zgoda? – zapytał, gdy podniósł głowę.
– Zgoda.
W ciszy, bez słów wyszli z pokoju na korytarz i udali
się w kierunku sypialni. Tej nocy kochali się raz po raz.
Zasypiali, a po przebudzeniu sięgali po siebie. Nie
znajdowali zaspokojenia dla swej namiętności, byli jak
wędrowcy, których pragnienie nie ma kresu. W swoim
prywatnym świecie, prywatnym miejscu, unosili się w
przestworza jak anioły.
Następne dni były dla Kathy jakby skąpane w
płomieniach ekstazy. Burza wyrzuciła całą swą złość.
Jane i ojciec powitali ją w domu z domyślnymi,
znaczącymi uśmiechami, a oni działali zgodnie ze
wspaniale ustaloną procedurą.
Przyjeżdżał po nią wieczorem i jechali na jacht
Tandera, by sprawdzić program komputerowy. Vince
mówił, że Tander dzwonił z Alaski, że dalej jest tam
uwięziony, starając się uporządkować bałagan, w jakim
znalazły się jego szyby naftowe.
– Jestem ciekaw, dlaczego nigdy nie mówił mi, że
posiada szyby naftowe – niejednokrotnie powtarzał w
zamyśleniu. – Zwykle aż się pali, by opowiadać o tym, w
czym macza palce.
– Nie rozumiem tego – odpowiedziała Katha,
wzruszając ramionami.
Były to magiczne dni i pełne miłości noce. Vince
odwoził Kathę do domu około północy i dopiero wtedy,
gdy leżała sama w łóżku, rzeczywistość próbowała
pokazać jej swą brzydką twarz. Nie chciała słuchać
szydzących z niej szeptów jej własnej podświadomości,
nie chciała przyznać, że każdy następny dzień przyczynia
się do tego, iż rozstanie z Vince'em będzie dla niej jeszcze
bardziej bolesne.
„Później będę ponosić konsekwencje" – zdecydowała,
gdy powoli z uśmiechem na ustach odpływała w sen.
W ostatnim dniu miesiąca, tydzień po wykryciu wirusa,
Katha włączyła polecenia, by przywołać program.
– Och... Mój... Boże! – wykrzyknęła.
– O co chodzi? – zapytał Vince.
– Zrobili to, mój Boże, zrobili to. Patrz, Vince, to są
nowe adresy na koperty, w których będą kwity do sklepu
w dzielnicy handlowej. Zapamiętałam poprzednie,
ponieważ tak wiele razy je widziałam. Tamte są
wymazane, na ich miejsce wpisano nowe.
– No właśnie! Czeki i kwity wychodzą jutro,
pierwszego. Sprowadzają czasową pomoc raz w miesiącu,
by napełnić koperty. Komputer drukuje adresy w
dokładnej kolejności, a kwity przychodzą z centrum
rozdziału nadwyżek w odpowiednim porządku. Koperty
są napełniane rutynowo. Ci ludzie nie mają powodu, by
coś podejrzewać. Robią, co do nich należy, i idą do domu.
To właśnie to. Jutro będą wysłane. Pojutrze powinny
dotrzeć na miejsce przeznaczenia lub najpóźniej za dwa
dni.
– Vince, kwity do tego sklepu idą pod trzy różne
adresy. Jest ich troje. Nie sądzisz, że potrzebujesz
pomocy?
– Tander ma wrócić dziś wieczorem. Może iść z nami.
Dzwonił do mnie do domu wcześnie rano.
– O której spodziewasz się go dziś wieczorem?
– Późno. Bardzo późno. Chodź tutaj, moja Katho.
– Tak jest, panie poruczniku.
Następnego dnia wczesnym popołudniem Vince
siedział w miękkim fotelu na pokładzie jachtu patrząc, jak
Tander rozpływa się w głośnym, długim śmiechu.
– Chleb, ciastka, rożki cynamonowe – powiedział
Tander, łapiąc powietrze. – Ach, uwielbiam to,
uwielbiam! Słyszałem o kradzieży forsy, a tu chodzi o
ciastka. Co za dowcip. Santini, dostarczyłeś mi uciechy.
– Skończyłeś, panie Ellis? – zapytał Vince uprzejmie. –
Czy też potrzebujesz następnych dwudziestu minut, by
całkiem zwariować?
– Zamknę się – powiedział Tander, szczerząc zęby –
ponieważ ty, oczywiście, jesteś naburmuszony. Ale
musisz przyznać, Vince, że to by była niezła komedia.
Zacznę się kontrolować i nie będę obrzucać cię
stwierdzeniem „a przecież ci mówiłem".
– Jesteś bardzo wspaniałomyślny. Rozmawiałem z
kierownikiem sklepu, w którym są nadwyżki, i obiecał
współpracę. Użyjemy zaplecza, by obserwować
wchodzących i wychodzących. Chcesz się włączyć, czy
nie?
– Ależ oczywiście, że chcę tam być. Za żadne skarby
nie chciałbym, by mnie to ominęło. Ty i ja możemy dać
sobie radę z trzema facetami bez większego wysiłku.
Dziwię się, że pozwalasz, by Katha była tak blisko,
chociaż...
– Będzie trzymać się z daleka. Mówi, że ma prawo tam
być i ma słuszne argumenty. Obiecała stosować się do
moich poleceń co do joty. Boże, gdyby coś się jej
przytrafiło, ja...
Tander spoważniał.
– Vince, chwila szczerości. Co z tobą i Kathą? Co do
niej czujesz? Jest wyjątkową kobietą i...
– Kocham ją – odpowiedział Vince. Zamrugał
zdziwiony, że to wyznał.
– Tak podejrzewałem od początku – powiedział Tander
spokojnie. – Byłem ciekaw, czy już sam do tego
doszedłeś. Czy mówiłeś jej, co do niej czujesz?
Vince westchnął głęboko i powoli wypuścił powietrze.
– Nie, i nie zamierzam tego robić.
Tander pochylił się do przodu, by położyć łokcie na
kolanach, luźno złączył palce rąk.
– Dlaczego nie, do cholery?
– Co to miałoby dać? „Kocham cię, Katho, do
zobaczenia". Brednie. Nie będę się z nią spotykał, gdy
zakończymy tę sprawę z opieką społeczną.
– Zważyłeś wszystko w myślach i pozbywasz się tego,
co ciąży. Jesteś wariat.
– Jestem całkiem świadomy tego, co robię. Moje
poglądy na temat małżeństwa i pracy detektywa nie
zmieniły się. Nie łączą się, nie współgrają, koniec historii.
Tander usiadł wygodnie i zanim zaczął mówić, patrzył
na Vince'a przez długą chwilę.
– Masz rację – rzekł. – Powinieneś uwolnić się od tej
sprawy tak szybko, jak to możliwe.
– Wiem.
– Ponieważ nie zasługujesz na nią. Vince zesztywniał.
– Co?
– Nie zasługujesz na Kathę Logan. Obsypałeś ją całą
masą statystyk, które mówią, że gliny mają wysoki
wskaźnik rozwodów. Nieważne, że miała rację,
rozszyfrowując ten numer z opieką społeczną i od
początku będąc wspólnikiem w odkryciu przestępstwa.
Jest z pewnością zbyt krucha, by żyć z prywatnym
detektywem, by go kochać. Nie dałaby sobie z tym rady. –
Potrząsnął głową. – Jesteś taki pełen absurdów, Santini.
Jesteś niedorzeczny.
Vince poderwał się na nogi.
– Dość tego, Ellis. Pleciesz bzdury. Wiesz o tym?
Gadasz, bo lubisz słuchać brzmienia swojego głosu,
ignorujesz fakt, że nie masz pojęcia, o czym mówisz.
– Czyżby, Vince? – Tander wstał i spojrzał na
rozgniewanego Vince'a. – Odkąd cię znam, stosujesz to
swoje nędzne i nadużyte wytłumaczenie, by uniknąć
poważnego związku, zobowiązań względem kobiety. Ale
tym razem, przyjacielu, pozwalasz, by najlepsze, co
kiedykolwiek ci się przydarzyło, przeciekło ci przez palce.
– Słuchaj, Tander...
– Dosyć. Nie interesuje mnie twoja pusta gadanina.
Wynoś się z mojego jachtu, Santini, i pozwól mi się
zdrzemnąć. Jestem wypompowany przedzieraniem się
przez śniegi Alaski. Zobaczymy się jutro. – Minął
Vince'a, spojrzał na niego przez ramię. – Aha, Vince. Czy
zastanowiłeś się kiedyś, czego naprawdę się boisz?
Vince zrobił jeden długi krok w jego kierunku i złapał
mocno muskularne ramię Tandera.
– Tym razem posuwasz się zbyt daleko, Tander –
powiedział przez zaciśnięte zęby. – W mgnieniu oka...
bym...
– Powalił mnie na ziemię? – przerwał Tander.
– No, już, jeżeli to poprawi twoje samopoczucie. Jeżeli
nawet rozwalisz mi głowę, fakty pozostaną faktami.
Vince zaklął po włosku i uwolnił jego ramię.
Przygładził ręką włosy i potrząsnął głową.
– W moim umyśle panuje chaos.
– Wiem – rzekł Tander spokojniejszym głosem.
– Wiem. Wyglądasz jak podgrzane nieszczęście.
Pomyśl o tym, co mówiłem, dobrze? Stracisz Kathę, jeżeli
się nie pozbierasz. Idę spać. – Odwrócił się i opuścił
pokład.
– Do zobaczenia – powiedział Vince cicho, po czym
ruszył w kierunku doku. Tander stał w cieniu wyjścia i
patrzył, jak Vince odchodzi. „Pomyśl, Santini –
powiedział mu cicho. – Na litość boską, pomyśl".
W zamyśleniu potarł palcem policzek.
– Niezłe, zapierające dech w piersiach przedstawienie –
powiedział głośno. – Niemal się wściekłeś – szczerzył
zęby. – Ach, cóż za pierwszorzędną robotę robię.
Amorku, jesteś mi winien jeden strzał, ty leniwy
próżniaku.
Vince wyjechał z przystani, mocno ściskając
kierownicę. Słowa Tandera jak szalone chodziły mu po
głowie.
„Czy zastanawiałeś się kiedyś, czego naprawdę się
boisz?"
– Cholera! – zaklął. – Tander jest szalony, kompletny
wariat.
Spojrzał na zegarek i mocniej nacisnął pedał gazu.
Przypomniał sobie nagle, że miał spotkać się z
dekoratorem w swoim nowym biurze. Wiedział, jaką
atmosferę chciał wykreować, była więc to kwestia rady,
jak to wszystko połączyć w całość. Później zobaczy Kathę
i...
Zaklął ponownie, a jego mina stała się jeszcze bardziej
naburmuszona. Nie spotka się z nią tego wieczoru,
ponieważ brała udział w zebraniu dla kobiet biznesu.
Doszedł do wniosku, że świetnie się składa. Spędzi
spokojny wieczór w domu, sam, bez Kathy, która
napełniała jego pokój kipiącym śmiechem, wesołą
pogawędką. Nie ma sprawy. Poczyta książkę lub będzie
oglądał telewizję, lub...
„Czy zastanawiałeś się kiedyś, czego naprawdę się
boisz?"
– Cholera.
Następnego ranka Katha, Vince i Tander stali na
zapleczu piekarni, która dysponowała nadwyżką.
– Znacie fakty – powiedział Vince. – Ludzie mogą
wchodzić tutaj prosto z ulicy i płacić gotówką za towary.
Kierownik sklepu ma na oddzielnej półce produkty, które
można otrzymać za kwity z opieki społecznej. Jeżeli ktoś
wręczy mu kwit on zapyta: „Czy sądzi pani, że spadnie
deszcz?" Tander, to sygnał dla nas, aby wkroczyć. Ty,
Katho, zostajesz tutaj. Rozumiecie?
– Owszem – odrzekł Tander.
– Tak, rozumiem – powiedziała Katha cicho. Vince
prawie dziś z nią nie rozmawiał. Być może tak
zachowywał się, gdy był w akcji, ale nawet nie pocałował
jej, nie uśmiechnął się do niej. – Nie będę wchodzić wam
w drogę.
– Dobrze.
„Boże, ależ ona jest piękna" – pomyślał. Nie do wiary,
jak zielony sweter pasował do jej wspaniałych oczu.
Pragnął porwać ją w ramiona i całować aż do utraty tchu.
Spędził samotny, smętny wieczór w domu i niespokojną
noc w dużym, pustym łóżku. A niemądre pytanie Tandera
nie dawało mu chwili spokoju. Być może mimo wszystko
powali z nóg pyskatego pana Ellis.
– Stanę na warcie pierwszy. Wy możecie się rozgościć.
Przesunął się do drzwi. Otworzył je z trzaskiem, po
czym wsparł się jednym ramieniem o ścianę. Założył ręce
na piersiach, zmarszczył brwi, patrzył przez wąski otwór.
– Partyjkę remika? – zapytał Tander, wyciągając talię
kart z kieszonki koszuli. – Tysiąc dolarów za punkt.
Katha przeniosła wzrok z Vince'a na Tandera.
– Słucham? Przepraszam, nie słyszałam, co
powiedziałeś.
Tander uśmiechnął się do niej.
– Wiele dzieje się wokół. Zagrajmy w karty. Czas
wolno płynął.
Nikt nie przychodził do sklepu z kwitami opieki
społecznej.
W południe Tander wymknął się tylnym wyj ściem i
wrócił z kanapkami i zimnymi napojami.
– Jedz i rozdaj karty – powiedział do Kathy. – Jestem ci
winien pięćdziesiąt siedem tysięcy dolarów. Wyciągasz
moją podręczną gotówkę.
– Cii... – odezwał się Vince ze swojego dogodnego
punktu przy drzwiach. – Mówcie ciszej.
– Robi się, panie Promyku Słońca – rzekł Tander. –
Zagrasz w pokera, Katho?
– Ej! – zakrzyknął Vince.
– Panie Santini, proszę – powiedział Tander szyderczo.
– Mów ciszej. Chcesz narobić hałasu?
Vince wymamrotał coś, czego Katha wolała nie słyszeć,
po czym zajęła się kartami.
Czas znowu wolno płynął.
Vince nie skorzystał z propozycji Tandera, że zmieni go
przy drzwiach. Ciemna zasłona smutku zawisła nad
Kathą. Dwanaście po czwartej Vince wyprostował się i
odsunął od ściany. Przymrużył oczy i patrzył przez otwór
przy drzwiach.
– Cholera jasna! – wyszeptał. Katha i Tander wstali.
– Co... – zaczął Tander.
Vince podniósł rękę, by go uciszyć, po czym dał im
znak, by podeszli do drzwi. Usłyszeli głos kierownika
sklepu.
– Czy sądzi pani, że będzie padać?
Tander sięgnął po rewolwer zatknięty z tyłu za pas,
potem poruszył głową zmieszany, gdyż Vince dał mu
znak, że nie trzeba. Vince wziął Kathę za rękę i przesunął
ją przed siebie, aby mogła patrzyć przez otwór. Otworzyła
szeroko oczy ze zdumienia, a jej usta wyszeptały cichy
okrzyk. Vince położył ręce na jej ramionach i delikatnie
odsunął ją z drogi. Kiwając głową na Tandera, otworzył
drzwi i wszedł do sklepu.
– Dobry wieczór, moje panie – powiedział. – Witaj,
Marto Turnbull. Jak jeździ twój klasyczny studebaker?
Wszystko gra?
Marta westchnęła, machając ręką przed ustami.
Purpurowy tulipan na jej czerwonym kapeluszu zahuśtał
się gwałtownie. Dwie starsze kobiety, które z nią były,
wpatrywały się w Vince'a szeroko otwartymi oczami. Na
ich bladych, pomarszczonych twarzach czaił się strach.
– Och, psiakrew! – powiedziała Marta. – Koniec pieśni.
To Vincent Santini, dziewczyny, detektyw. Jest
małodusznym, twardym gliniarzem. On nie traci czasu. Po
prostu przyłapuje i zapisuje nazwiska. Jedziemy do
więzienia.
– Przyłapuje i... – Tander wybuchnął śmiechem.
– Cześć, Katho, kochanie! – powiedziała Marta,
uśmiechając się wesoło, gdy Katha weszła do sklepu. –
Twój młody człowiek ma właśnie zaciągnąć mnie i
dziewczęta do ciupy.
– Marto – odezwała się Katha. – O co, do licha, tu
chodzi?
– Chcę adwokata – zawołała jedna z kobiet.
– Ciszej, Gladys – powiedziała Marta. – Nie stać cię na
adwokata.
– A jednak chcę adwokata – powtórzyła Gladys. –
Wystarczy bystry młody obrońca z urzędu. Oczywiście
mężczyzna.
– Dość tego – powiedziała Katha surowo. – Marto,
musisz mi coś wyjaśnić.
Czy włamałaś się do programu komputerowego w
wydziale opieki społecznej?
– Oczywiście, że tak – odrzekła Marta, nadymając się z
dumy. – W przytułku dla starszych, tam gdzie chodzimy
na bezpłatny lunch na gorąco, jest komputer i modem.
Zobaczysz, że jestem czarodziejem komputerów. Mario
Małgorzato...
Przywitaj się, Mario Małgorzato.
– Witaj – powiedziała Maria Małgorzata trzęsącym się
głosem. – Bardzo mi miło poznać was wszystkich.
– Maria Małgorzata – mówiła Marta dalej – mieszka w
przeciwległym zakątku miasta i w jej przytułku dla
starszych również jest komputer.
Przesyłałyśmy wiadomości tam i z powrotem przez
modemy. – Zmarszczyła brwi, patrząc na Marię
Małgorzatę. – Ale ona nie odpowiedziała nawet na
połowę z nich.
– Ponieważ niektóre z twoich wiadomości przeszły
przez mój modem – poinformowała Katha.
– Co też powiesz? – Marta mlasnęła językiem. – Ależ
jestem głupia. Moja pamięć nie jest już taka jak kiedyś.
Musiałam przez pomyłkę wykręcić numer twojego
modemu, pomylić twój numer z tym od Marii Małgorzaty.
Och, starość to koszmar! Dzięki Bogu, mam Piotra do
pomocy. – Nagle zamilkła.
– Piotr? – zapytała Katha. – Czy twój wnuk jest w to
wciągnięty?
Marta rzuciła zakłopotane spojrzenie w stronę Vince'a.
– Nie całkiem, kochana. Chcę powiedzieć, że nieźle
umiem obchodzić się z komputerami. Zaczęłam uczyć się
ich obsługi kilka lat temu, gdy Piotr tak bardzo się nimi
zainteresował. I jestem w tym dobra, ale nie tak jak Piotr.
No, wiesz, on robi doktorat z informatyki, Katho.
– Wiem. Ale co on ma wspólnego z waszym
włamaniem do komputerów opieki społecznej?
– Ech, pomógł nam troszkę! Nie, żeby chciał,
zapamiętaj. Babcie dobrze wiedzą, jak odpowiednio
przycisnąć swoich wnuków. – Spojrzała Vince'owi prosto
w oczy. – Nie myśl więc, że możesz oskarżyć Piotra.
Robił wszystko wbrew swojej woli. Gladys, Maria
Małgorzata i ja bierzemy pełną odpowiedzialność za to,
co zrobiłyśmy, nieprawdaż, moje panie?
– Bezwzględnie – powiedziała Gladys. – Najwięcej
uciechy sprawiło mi wprowadzenie danych personalnych
do...
– Ale dlaczego? – przerwał Vince. – To jest zagadka.
Dlaczego sprawiłyście sobie tyle kłopotu, by obrabować
nadwyżki piekarnicze akurat w tym sklepie?
– Gladys i ja – wyjaśniła Marta – mieszkamy w
pobliżu, w domach kwaterunkowych. Maria Małgorzata
mieszka również w domu kwaterunkowym, ale po drugiej
stronie miasta. Wszystkie jesteśmy wdowami i dostajemy
stałe marne renty; po prostu nie miałyśmy funduszy, by
kupić to, co nam było potrzebne. Nie zrozum mnie źle,
młody człowieku. Już odesłałyśmy kwity, które nie były
nam potrzebne, do opieki społecznej, tak, aby właściwi
ludzie mogli otrzymać należne im produkty. Przyszłyśmy
tutaj tylko po...
– Po co? – Katha, Vince i Tander zapytali zgodnym
chórem.
– Po rożki cynamonowe, by uczcić urodziny Roberta.
Mogłyśmy zrzucić się i kupić mu pudełko rożków w
supermarkecie, ale one nie są tak dobre jak te z piekarni, a
Robert zasługuje na najlepsze. I nie na jeden lub dwa, ale
na całe tuziny.
Mogłabyś je zamrozić, Katho, a on mógłby obchodzić
urodziny miesiącami. Ale...
– westchnęła. – Złapaliście nas i biedny Robert nic nie
będzie miał.
– Marto! – krzyknęła Katha. – Zrobiłyście to dla
mojego ojca? Zrobiłyście to, by wydać mojemu ojcu
przyjęcie urodzinowe?
Vince potarł czoło.
– Do licha.
– To mi się podoba – powiedział Tander śmiejąc się. –
Co za szwindel. To przestępstwo stulecia. Gang „Spoza
Wzgórz" w zmasowanym natarciu.
– My nie jesteśmy – rzekła poirytowana Gladys – spoza
wzgórz. Może huśtamy się na wierzchołkach, ale z
pewnością nie spoza nich. Uważaj na swoje maniery,
młody człowieku.
–
Przepraszam, madame. Nie chciałem pani obrazić.
– Mam nadzieję, że nie. Wszyscy młodzi ludzie są
podobni. Myślicie, że jak komuś stuknie sześćdziesiąt
pięć lat, to mógłby równie dobrze już umrzeć. Marta,
Maria Małgorzata i ja nie chcemy być przerzucane do
domów starców, gdzie można tylko wegetować. Spójrz,
co zrobiłyśmy, by otrzymać te kwity. Kto mówi, że nie
można nauczyć starego psa nowych trików? Prawda,
Marto?
– Oczywiście, że tak – rzekła Marta. Zmierzyła Kathę,
Vince'a i Tandera chmurnym spojrzeniem. – Założę się, że
upłynie wiele czasu, zanim powiecie, że życie człowieka
kończy się po sześćdziesiątce.
Wszyscy posłusznie przytaknęli, a Vince gwałtownie
potrząsnął głową.
– Przestańcie już – powiedział. – Skończcie na tym.
Marto, zgadzam się, że często nie wierzymy, że starsi
ludzie mogą jeszcze wiele zdziałać, ale czy macie pojęcie,
co zrobiłyście? Popełniłyście przestępstwo. Poważny
występek. Jesteście winne włamania do programu
komputerowego, które przynosi szkodę, i to mogłoby
wam dać wyrok do dziesięciu lat więzienia i pięć tysięcy
dolarów grzywny.
– Czy pan – zapytała Marta lekko trzęsącym się głosem
– ma pojęcie, jak żyje się z jałmużny, którą dostajemy co
miesiąc? Jak trzeba wciąż się martwić, że pojawi się
nieoczekiwany wydatek? Że musimy uciekać się do
przyjmowania bezpłatnych posiłków w przytułku dla
starszych? Mieć tak kochanego przyjaciela jak Robert
Logan i nie mieć pieniędzy, by dać mu zamiast tortu rożki
cynamonowe w jego uroczystym dniu?
– Och, Marto! – odezwała się Katha ze łzami w oczach.
– Robiłyście to, co dyktowało wam serce, ale Vince ma
rację. To, co zrobiłyście, jest bardzo złe.
Marta westchnęła.
– Teraz rozumiem, kochana. – Wyciągnęła ręce. –
Panie Santini. Załóż nam kajdanki i zabierz nas do kicia.
Kierownik sklepu przyłożył chusteczkę do oczu, potem
wytarł nos.
– Nic nie widziałem ani nie słyszałem. Nie będę
przeciwko nim zeznawał.
– Vince – odezwała się Katha, patrząc na niego. – Co
zamierzasz z nimi zrobić?
– Zamierza wsadzić je do ciupy – powiedział Tander. –
Wiecie, on jest gliniarzem o twardym sercu.
– Chcę bystrego adwokata – pisnęła Gladys.
– Zamknijcie się wszyscy! – zażądał Vince. Całe
zgromadzenie w sklepie ucichło.
– Dziękuję.
Wolno pocierał ręką brodę i gapił się na trzy
przestępczynie. Zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
– Marto Turnbull – odezwał się w końcu. – Czy mogę
dostać twoje słowo honoru, że nigdy, ale to nigdy w życiu
nie zrobisz czegoś podobnego?
– Ależ tak, kochanie. Naprawdę nie sądzę, abym była
stworzona do życia w przestępstwie z moim głupim
brakiem pamięci, partaczącym każde działanie.
– Świetnie – Vince pozbierał kwity leżące na ladzie. –
Dopilnuję, aby to wróciło do wydziału opieki społecznej, i
powiem kierownikowi, że trzeba wprowadzić poprawki w
programie. Tymczasem...
Wszystkie oczy były w niego wlepione. Sięgnął do
kieszeni i wyjął kilka banknotów, kładąc pieniądze na
ladzie.
– ... kupcie Robertowi Loganowi wystarczającą ilość
rożków cynamonowych, by zrobić największy tort
urodzinowy, jaki kiedykolwiek widział.
Katha czuła się tak, jakby jej serce miało pęknąć z
miłości do Vince'a Santiniego.
– Dziękuję, Vince – wyszeptała.
– Na ciebie postawiłem, Santini – powiedział Tander. –
Wiedziałem, że wyjdziesz z tego z twarzą. Teraz idę do
domu. Damy, poznanie was było dla mnie zaszczytem.
– Do zobaczenia, Tander – rzekł Vince.
– Do widzenia, Tander! – zawołała Katha, gdy
wychodził frontowymi drzwiami.
Tander odwrócił głowę w kierunku sklepu.
– A propos, Vince, nie mam żadnych szybów na Alasce
– powiedział i zniknął.
Vince zamyślił się przez chwilę, po czym odwrócił się
do kierownika sklepu.
– Proszę podać paniom, co sobie życzą. Chodź, Katho.
Chodźmy już stąd.
Gdy Vince i Katha wyszli zza lady, Marta stanęła
naprzeciw Vince'a, wspięła się na palce i pocałowała go w
policzek, a purpurowy tulipan uderzył go w czoło.
– Niech cię Bóg błogosławi, kochany chłopcze –
powiedziała wzruszona. – Katha dobrze wybrała.
Vince próbował się uśmiechnąć, ale bez rezultatu.
Złapał lekko łokieć Kathy i wyprowadził ją ze sklepu.
Zagubieni w swoich własnych myślach nie odzywali się
do siebie, jadąc do jej domu.
Rozdział 10
Vince zaparkował samochód przed domem, wyłączył
silnik, skrzyżował ręce na kierownicy i gapił się przez
przednią szybę.
Katha spojrzała na niego nie wiedząc, czy powinna
wysiąść z auta, powiedzieć coś lub czekać, aż on coś
powie.
– Sądzę, że okropna trójca wkrótce się tu pojawi, aby
urządzić przyjęcie urodzinowe twojemu ojcu – odezwał
się wreszcie.
– Chciały dobrze, Vince. To, co zrobiłeś dla nich, było
wspaniałe.
– W porządku – powiedział trochę sarkastycznie. – To
ja, Pan Wspaniały. – Spojrzał na nią. – Sprawa jest
zamknięta. Przestępstwo zostało wyjaśnione.
„A to jest pożegnanie" – pomyślała Katha, pełna
smutku. Wiedziała, że to nadejdzie, ale czuła nienawiść
do tej chwili. Prawdziwą nienawiść. Musi z godnością, z
dumą przebrnąć przez następne minuty.
– Tak, wszystko, wszystko skończone, prawda? –
powiedziała miękko, patrząc mu w oczy. – Rozumiem.
Vince wiedział, że Katha nie mówiła o ciągnącym się
śledztwie, robiła aluzję do nich, do tego, co ich łączyło.
Skończyło się. I tak musiało być.
„Czy zastanawiałeś się kiedyś, czego naprawdę się
boisz? Przeklęty Tander – dumał Vince. – Nie wiedział,
co mówi". To było śmieszne pytanie i on je zignorował.
Cholera, nie ma w jego życiu miejsca dla Kathy Logan,
ogniska domowego, dzieci, szczeniąt i spotkań
towarzyskich. Tak właśnie jest. I tak właśnie będzie.
– Słuchaj, Katho, czas, który razem spędziliśmy był
bardzo... miły.
„Miły, Boże, czy faktycznie powiedziałem to okropne
słowo?" Było fantastycznie, pięknie nie do wyobrażenia.
Unosili się w przestworza jak anioły do miejsc, o których
istnieniu nawet nie wiedział.
– Ja...
Podniosła rękę.
– Vince, proszę. Przydługie wyjaśnienia nie są
potrzebne. – Jej głos był spokojny. Nie zobaczy łez
zbierających się w jej oczach. Opuści scenę z klasą. –
Znam twoje zdanie o łączeniu pracy detektywa z
zobowiązaniami względem kobiety. Wiedziałam to od
początku, ponieważ postawiłeś sprawę bardzo uczciwie.
Z wysiłkiem połykała ślinę i mrugała, by powstrzymać
łzy.
– Chcę, abyś wiedział – dodała, a jej głos zaczął drżeć –
że gdybym miała możliwość cofnąć czas i przemyśleć
ponownie moje decyzje, postąpiłabym tak samo, nawet
wiedząc, że tak to się skończy. To, co nas łączyło, było
nadzwyczajne, niespotykane i wspaniałe. Nigdy cię nie
zapomnę, Vince, ale rozumiem, dlaczego musisz odejść.
– Ale...
Sięgnęła do klamki w drzwiach, odwracając głowę, by
ukryć łzy. – Dziękuję, Vince, za... Po prostu dziękuję.
Mam nadzieję, że będziesz bardzo szczęśliwy i odniesiesz
sukces w nowej pracy. Pamiętaj, że gdy sprawy osaczają
cię, jest ciężko... Pamiętaj... – Załkała aby pofrunąć w
przestworza jak anioły. Do widzenia.
– Katho, poczekaj.
Odwróciła się, łzy płynęły po jej bladych policzkach.
– Nie chciałam płakać. Obiecałam sobie, że nie będę
płakać. Rozmieniłam na drobne dumę Loganów. Więc... –
Odetchnęła głęboko, starając się powstrzymać szloch. –
Więc mogę równie dobrze iść na piwo. Vince, chcę, abyś
wiedział, jak wiele to wszystko znaczyło dla mnie, co
dzieliliśmy, co nas łączyło. Jesteś pełnym ciepła,
troskliwym, przystojnym mężczyzną i tak się cieszę, że
byłeś chociaż przez chwilę w moim życiu. Naprawdę cię
kocham. – Wyśliznęła się z samochodu i pobiegła
chodnikiem, znikając w domu.
– Katho! – krzyknął Vince. Pochylił się na siedzeniu
auta. – Katho, wróć tutaj! Chcę ci powiedzieć... Cholera!
Zamknął drzwi z trzaskiem. Przekręcił kluczyk w
stacyjce i z hukiem odjechał z pobocza.
Powiedzieć jej? Co? Że ją kocha? Nie może tego
zrobić, ponieważ słowa niczego nie zmienią. Katha go
kocha? Piękna, doskonała, jedyna w swoim rodzaju Katha
kocha go? To nie ma znaczenia, ponieważ on nie może jej
mieć.
Jest samotnym prywatnym detektywem. A Katha, gdy
brał ją w ramiona, była w każdym calu kobietą.
– Cholera, Santini, daj temu spokój! – wymamrotał. –
To skończone. Tak musi być.
„Czy kiedyś zastanawiałeś się, czego naprawdę się
boisz?"
– Ellis, rozwalę cię! – warknął Vince.
Nocą pytanie Tandera atakowało Vince'a bez litości.
Siedział w fotelu w swoim salonie, nie dbając o włączenie
światła i gapił się w pustkę. Siedział i myślał, aż światło
jutrzenki oznajmiło mu początek nowego dnia.
W nocy Katha płakała. Wykorzystała ostatni zapas
energii i wzięła udział w przyjęciu urodzinowym ojca z
Martą i jej starowinkami. Wiedziała, że nie oszuka
ukochanego ojca i widziała jego zmartwione spojrzenia,
ale udawała, że wszystko jest dobrze. Gdy tylko mogła
pozwolić sobie na ucieczkę, zamknęła się w swoim
pokoju.
Świtało. Wytarła oczy, wyprostowała ramiona i
podniosła głowę.
„Nieważne" – pomyślała. Płakała jak każda myśląca
kobieta w takich okolicznościach, znając kojącą moc łez.
Płakała, ale teraz przestanie i pójdzie dalej w życie. Bez
Vince'a.
A co z bólem jej zranionego serca? Co z jej
zdruzgotaną dumą?
Zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. Nie, do licha...
Nie utraciła swej dumy, mówiąc Vince'owi, że go kocha.
Powiedziała mu prawdę i nie żałuje tego. To były ostatnie
słowa tego rozdziału w jej życiu i będzie zawsze
pielęgnować wspomnienia o nim. Wspomnienia należą do
niej. Na zawsze.
Mijały dni, a Katha rzuciła się w wir pracy. Spędzała
długie godziny, pisząc na maszynie i robiąc korekty. Gdy
padała w nocy na łóżko, zasypiała wyczerpana, ale zawsze
towarzyszył jej obraz Vincenta.
Tydzień po pożegnaniu z Vince'em, ojciec wziął ją za
rękę i mocno uścisnął.
– Porozmawiaj... z ojcem – poprosił. – Gdzie... jest
Vince?
– Odszedł, tatusiu – odrzekła spokojnie. – Wszystko
między nami skończone.
– Kochasz... go?
– Tak, ależ tak, ale wiedziałam, że to się skończy.
Nigdy nie kłamał. Jest bardzo stanowczy w sprawie nie
mieszania pracy z poważnym związkiem. Sądzę, że nie
ma racji, ale szanuję jego prawo do własnego zdania na
ten temat. Dojdę do siebie po pewnym czasie. Potrzebuję
po prostu trochę więcej czasu.
– Może... fruwanie... w przestworza jak anioły... ulży
twemu bólowi.
– Nie, tatusiu. Anioły nic tu nie pomogą. – Pocałowała
go w policzek. – Kocham cię. Proszę, nie martw się o
mnie. – Uśmiechnęła się do niego I wyszła.
Robert spoważniał i potrząsnął głową.
– Głupi człowiek... ten Santini. I... nie ma pojęcia o
drużynach piłkarskich.
Dwa tygodnie później zdecydowała, że pora rozpocząć
nowy etap w życiu.
Koniec ze smutkami. Założyła ciemnoniebieskie
spodnie i jasny sweter w białe, czerwone i niebieskie
paski i skierowała się do biura. Postanowiła, że będzie
pełna werwy i radości życia i była zdecydowana odsunąć
od siebie wspomnienia związane z Vince'em.
Gdy przechodziła przez salon, kierując się do biura,
usłyszała pukanie do drzwi. Odwróciła się, otworzyła
drzwi energicznie, z uśmiechem.
– Cześć, Katho! – powitał ją Vince.
Uśmiech zniknął z jej ust, zamrugała raz, potem drugi.
To pewne, że Vince Santini stoi na jej werandzie. Wysoki,
silny i wspaniały Vince, odziany w dżinsy i sweter koloru
karmelowego, sprawiający wrażenie wyczerpanego, ale
mimo to wspaniały. „Och, Boże, dlaczego Vince stoi na
mojej werandzie?!"
– Dlaczego stoisz na mojej werandzie? – zapytała.
– Czy naprawdę o tym teraz myślałaś? Kochasz mnie,
Katho?
– Vince, proszę, przestań. To nie ma sensu.
– Czy właśnie to miałaś na myśli? – powtórzył.
– Tak – odpowiedziała z westchnieniem.
– Katho, czy mogłabyś wybrać się ze mną na
przejażdżkę? Proszę cię.
– Po co?
– To ważne. Wiem, że nie mam prawa prosić cię o nic,
ale proszę, zrób to dla mnie.
„Nigdy w życiu, mój panie" – pomyślała.
– Tak. – Zdziwiona usłyszała swoją odpowiedź. –
Pozwól, że powiem Jane, iż wychodzę, chociaż to absurd.
– Ależ nie. To ważne.
Minęło dwadzieścia minut od chwili, gdy opuścili dom
i przez ten czas Katha zauważyła coś zadziwiającego.
Vince Santini był nerwowy. Nie mówił do niej ani na nią
nie patrzył, ale uderzał palcami o kierownicę i majstrował
przy radiu. „Ten człowiek to kłębek nerwów".
Lecz to właśnie on, przyznała, sprawiał, że jej serce
łomotało. Dwa tygodnie od ostatniego spotkania nie
zmniejszyły płomienia miłości i pożądania.
– Dokąd jedziemy? – zapytała w końcu. Nie spojrzał na
nią.
– Zaufaj mi.
– Hmm – mruknęła. Założyła ręce i gapiła się w boczną
szybę.
Vince przejechał kilka mil na południe miasta, później
skręcił w ulicę prowadzącą na jakieś wzgórze. Zauważyła,
że droga prowadzi do dzielnicy ogromnych, drogich
domów, które były zbudowane na dużych działkach poza
miastem.
Minęło następne dziesięć minut. Vince zwolnił. Minął
dwa betonowe słupy i skierował się na podjazd
prowadzący do białego, ogromnego, dwupiętrowego
domu, który lśnił w słońcu.
– Ale piękny dom! – krzyknęła Katha. – Czyj
samochód stoi przed nim?
– Tandera. – Vince zatrzymał się za lśniącym
srebrzystym jaguarem i wyłączył silnik.
– Tander tu mieszka?
– Nie. – Wysiadł z samochodu. Katha otworzyła drzwi i
stanęła obok.
– Kto więc tu mieszka? – zapytała.
– Zaufaj mi. Chodź.
Szli szerokimi schodami w kierunku rozległej werandy.
Vince otworzył drzwi i zrobił krok do tyłu, by ją
przepuścić.
– Nie zapukałeś – zauważyła.
– Zaufaj mi.
– Uparcie powtarzasz to samo – powiedziała i
wkroczyła do domu.
Zatrzymała się zdziwiona, bo w domu nie było żadnych
mebli. Ogromne frontowe foyer było wyłożone różowym
marmurem, drewniane podłogi w przestronnych pokojach
błyszczały, ale nie było żadnych mebli.
W połowie długiego korytarza otworzyły się drzwi i
pojawił się Tander.
– Witaj, serduszko – powiedział, uśmiechając się do
Kathy.
– Cześć, Tander! – powitała go, odwzajemniając
uśmiech.
– Już mnie nie ma, Vince. Dostaniesz rachunek.
Pobieram tysiące za opiekę nad maluchami.
– Jestem ci winien coś więcej – powiedział Vince
poważnie.
Tander otworzył drzwi i odwrócił się, by spojrzeć na
Vince'a.
– Nie dopuść, by diabli to wzięli, po prostu nie dopuść
– rzekł stanowczo.
Opuścił dom, a kilka chwil potem rozległ się warkot
potężnego silnika.
– Opieka nad maluchami? – zapytała Katha.
– Wejdź do salonu – powiedział Vince i przeszedł przez
korytarz.
Katha wpatrywała się w niego przez chwilę, potem
wolno poszła za nim.
W salonie był kominek z płyt kamiennych, okna
sięgające od podłogi do sufitu, wspaniały orientalny
dywanik, ale nie było mebli. Słońce wlewało się przez
okna, błyszcząc na białych ścianach.
Vince wsunął ręce do kieszeni, wyciągnął, założył na
piersiach, po czym z powrotem włożył je do kieszeni.
„Kłębek nerwów" – pomyślała Katha ponownie.
– Piękny dywanik – powiedziała, by przerwać ciszę.
– Co? – Bezmyślnie wpatrywał się w dywan. – Tak,
owszem. Należał do mojego dziadka. To jedna z niewielu
rzeczy, które zachowałem, gdy zmarł.
– Aha. Dywanik dziadka. Co on tutaj robi?
– Katho, ja... – zaczął, odchrząknął i spróbował znowu.
– Zostawiłem cię dwa tygodnie temu wierząc, że nie mam
innego wyboru. Przekonałem się wiele lat temu, że moja
praca nie może iść w parze z poważnym związkiem.
– Wiem – powiedziała cicho.
– Potem ty zjawiłaś się w moim życiu; zrozumiałem, że
wypełniłaś coś pustego i zimnego, co tkwiło we mnie. To,
co nas łączyło, było piękne, bardzo piękne.
– Tak.
– Ale ja dalej utrzymywałem, że nigdy nie zwiążę się z
kobietą na całe życie.
Tak było, tak musiało być. Potem Tander nakłonił
mnie, abym stanął twarzą w twarz z bardzo trudnym
pytaniem. Zapytał mnie, czy zastanawiałem się kiedyś,
czego naprawdę się obawiam.
– Czego się obawiasz? Wyjaśniłeś mi to. Powiedziałeś,
że statystycznie procent rozwodów w małżeństwach, w
których mężczyzna jest oficerem policji, jest bardzo
wysoki.
Potrząsnął głową.
– To było usprawiedliwienie, które powtarzałem przez
całe lata, by uniknąć związku, by upewnić się, że nigdy
nie kochałem. Tak długo to stosowałem, że faktycznie
uwierzyłem, iż tak właśnie czuję.
– Nie rozumiem.
– Ja nie rozumiałbym również, gdyby nie Tander i jego
pytanie. Katho, kochałem rodziców, a oni zginęli.
Zostawili mnie, gdy byłem małym chłopcem.
Kochałem dziadka, ale on miał duszę wędrowca, i za
każdym razem, gdy tylko z kimś się zaprzyjaźniłem,
pakował mnie i przeprowadzał się do innego miasta czy
innego kraju. Potem postarzał się i zmarł. Zostawił mnie.
Przyjaźnię się z Tanderem i Declanem Harrisem, ale
zawsze trzymałem na dystans kobiety i innych mężczyzn,
ponieważ się obawiałem. Troszczyć się, Katho, kochać
oznaczało dla mnie być opuszczonym i samotnym.
– Ależ, Vince – wyszeptała.
– Spojrzałem w oczy duchom, spojrzałem w oczy
prawdzie o sobie, w te rany, w ten strach. Zmierzyłem się
z tym wszystkim, stoczyłem bitwę i wygrałem.
Była to najcięższa bitwa mojego życia, ale musiałem
wygrać, ponieważ przegrana oznaczała, że utracę ciebie.
Moje obawy nie pozwalały mi powiedzieć, jak bardzo...
do licha... Katho, kocham cię.
– Kochasz mnie? – powtórzyła, a głos uwiązł jej w
gardle.
– Przysięgam na Boga, że cię kocham – wyznał głosem
ochrypłym ze wzruszenia. – Katho, jestem gliną, teraz
prywatnym detektywem, ale jednak gliną, i zawsze nim
będę.
– Tak, oczywiście, to część tego, kim jesteś. Przytaknął.
– Jestem policjantem, ale także mężczyzną, samotnym
mężczyzną, który cię kocha i uwielbia ciepło, które
wnosisz w jego życie. Lepiej chyba nie umiałbym tego
wyrazić. Kupiłem ten dom... dla nas, taką mam nadzieję.
Możesz pracować tutaj, jeżeli zechcesz. Jest
wystarczająco duży dla nas wszystkich... dla ciebie, dla
mnie, dla Jane i twojego ojca. Wiem, że nie jesteś sama, i
oni to część tego, kim jesteś. Założymy rodzinę, będziemy
mieszkać wszyscy razem, razem z naszymi dziećmi.
Katho, proszę, powiedz, że wyjdziesz za mnie. Nie chcę
być już dłużej samotny i kocham cię naprawdę, tak
cholernie mocno. Katho, proszę.
Rzuciła się w jego ramiona, obejmując go za szyję.
Mocno ją przytulił.
– Katho?
– Tak! Tak, tak, tak! – Odchyliła głowę, by uśmiechnąć
się do niego przez łzy szczęścia. – Tak, wyjdę za ciebie,
urodzę ci dzieci i zamieszkam z tobą w tym pięknym
domu. Ach, Vince, kocham cię! Tęskniłam za tobą,
cierpiałam, bardzo płakałam, gdy myślałam o tobie. Tak,
mój Vincencie, jesteś moim życiem.
Łzy błysnęły w ich oczach. Vince zniżył głowę i
delikatnie, z czcią pocałował Kathę. Pocałunek mówił o
bólu i rozterkach ostatnich dwóch tygodni, o stoczonych
bitwach i o zwycięstwie. Mówił o pragnieniu rosnącym z
każdym uderzeniem pulsujących serc. Mówił o miłości i
spełnieniu na zawsze.
– Kocham cię, Katho Logan – powiedział Vince, gdy
podniósł głowę.
– I ja cię kocham, Vincencie Santini – wyszeptała. –
Vince, kim opiekował się Tander?
– Boże, zapomniałem o nich.
– O nich?
Wziął ją za rękę i ruszył przez salon. Katha musiała
prawie biec, by dotrzymać mu kroku. Otworzył drzwi do
pokoju, z którego wyszedł Tander i wprowadził Kathę.
Na środku pomieszczenia, które z pewnością miało być
biblioteką, stał kojec. W kojcu wierciły się dwie puszyste
kuleczki – biała i brązowa.
–
Madame – powiedział Vince, wznosząc rękę. – Poznaj
resztę naszej rodziny. Owczarek angielski o imieniu
Oliver i chow-chow o imieniu Chow-Lee-Chan.
Katha klasnęła z radości i podbiegła, by zagarnąć
szczenięta w swoje ramiona. Lizały ją po twarzy i
machały ogonkami.
– Witaj w domu, pani Santini – powiedział Vince.
– Wspaniale jest tutaj, panie Santini – odrzekła, śmiejąc
się do niego z błyskiem miłości w oczach.
Bawili się ze szczeniętami, ale wkrótce puszyste
maluchy zaczęły ziewać i chciały tylko udać się na
drzemkę do kojca.
Vince objął Kathę i razem wrócili do salonu. Kochali
się na orientalnym dywaniku w promieniach słońca.
W domu, który miał stać się ich domem, który miał
rozbrzmiewać miłością i śmiechem, Katha i Vince
pofrunęli w przestworza jak anioły.