Nie ma tego złego
PROLOG
Park Slope w Brooklynie, Nowy Jork
Nikki oparła się o ścianę i zamknąwszy oczy, usiłowała się opanować.
Słyszała bezlitośnie szczerą rozmowę siostry, a każde słowo raniło ją boleśnie.
- Wybacz - powtórzyła Krista - ale nie rozumiem, po co dzwonisz, skoro
już znasz moją odpowiedź. Nie mogę. Jestem to winna Nikki. Nie opuszczę jej
teraz.
Czemu nie mogłam tego pojąć, zastanawiała się Nikki. Dlaczego nie
zauważyłam, że potrzeby Kristy są już całkiem inne niż siedem lat temu?
- Dlatego, że jest moją siostrą! - Krista podniosła głos. - Zrezygnowała ze
wszystkiego, żeby się mną zająć. Co mam jej powiedzieć? Dziękuję, że
uratowałaś mi życie, ale teraz cześć, postanowiłam wyprowadzić się do
koleżanki?
Uratowałam jej życie? - zdziwiła się Nikki. Zrobiłam przecież tak
niewiele. Przyjęcie Kristy do domu po śmierci jej męża wydawało się jedynym
logicznym rozwiązaniem. Rodzina przede wszystkim, zawsze powinna być na
pierwszym miejscu.
- Nie mogę i już! Po tym, jak poświęciła się dla mnie, mogę zaoferować
jej choć tyle. Ma tylko Keli i mnie. Zostaniemy, dopóki będziemy jej potrzebne.
Nikki nie chciała słuchać dalej. Po cichu przeszła przez hol do małego
pokoiku służącego jej za gabinet. Otworzyła górną szufladę biurka i wyjęła z
niej grubą, pozłacaną kopertę. Znajdujący się wewnątrz elegancki bilet ciążył
niczym ołów. Grawerowany kawałek złocistego metalu wydawał się
rozwiązaniem jej problemów.
Modliła się, by móc uniknąć tak drastycznego rozwiązania. Opanowała
zduszony śmiech. Kupiła ten bilet na wszelki wypadek, bo sytuacja w pracy
stała się nie do zniesienia. Nie spodziewała się, że znajdzie się drugi powód do
skorzystania z niego. Podsłuchana przypadkiem rozmowa Kristy zamknęła jej
inne drogi wyjścia.
Powoli wyjęła z koperty aksamitną sakiewkę. Znajdująca się wewnątrz
sztabka błysnęła, napełniając pokój olśniewającym, złotym blaskiem. Wielu
ludziom taki bilet mógł obiecywać spełnienie marzeń. Czemu więc jej kojarzył
się z koszmarem?
Niechciana łza spłynęła po policzku Nikki.
Chicago, Illinois
- Och, Jonah, przyszedłeś, Bogu dzięki. - Della Sanders rzuciła się synowi
w objęcia i uścisnęła go mocno.
- Czyżbyś w to wątpiła? - Cień uśmiechu rozjaśnił ponure oblicze Jonaha
Alexandra. Delikatnie przytulił matkę.
Della była drobną kobietą, emanującą energią i emocjami, Jonah przez
całe życie obserwował, jak matka nieświadomie roztacza wokół siebie czar. W
jej orzechowych oczach widniała prostolinijność, która w połączeniu z
nieśmiałym uśmiechem zniewalała przeciwników i pozwalała opanować trudne
sytuacje. Tymczasem rodzaj pracy jej drugiego męża powodował, że trudności
stanowiły raczej regułę niż wyjątek. Mimo to Della zawojowała Lorena
Sandersa, chłodnego i opanowanego starego kawalera, w niecałe pięć sekund.
Zerknęła przez ramię na męża i uśmiechnęła się lekko.
- Loren nie był do końca przekonany, czy zechcesz wyciągnąć Erica z
jego nowych tarapatów - westchnęła z ulgą. - Mówiąc szczerze, ja również. Tym
razem Eric naprawdę napytał sobie biedy.
Jonah podał rękę ojczymowi.
- Nie powinieneś zwlekać z powiadomieniem mnie, Loren. Wiesz
przecież, że rodzinę zawsze stawiałem na pierwszym miejscu.
Jeszcze jako zbuntowany, gniewny nastolatek, Jonah przekonał się ku
swemu zaskoczeniu, że ojczym odpowiada mu zarówno pod względem
intelektualnym, jak i emocjonalnym. Zostali przyjaciółmi. W dodatku głębokie
uczucie, jakie od dwudziestu pięciu lat Loren żywił niezmiennie do jego matki,
zaskarbiło mu podziw i wdzięczność Jonaha.
- Zawsze byłeś dobrym bratem dla Erica - powiedział Loren. - Jednak
europejskie interesy tak cię pochłaniały, że nie chcieliśmy cię tym obciążać.
Poza tym, aż do tej pory nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji. Mamy
jednak nadzieję, że jeszcze nie jest za późno.
Jonah wypuścił z ramion matkę i podszedł do wielkiego okna
zajmującego prawie całą ścianę. Z apartamentu Sandersów roztaczał się
imponujący widok na jezioro Michigan. W innej sytuacji z całą pewnością
skupiłby się na jego podziwianiu.
- Opowiedzcie mi o wszystkim - poprosił, odwracając się plecami do
szklanej tafli.
- Eric związał się z mężatką - oświadczyła Della. - W dodatku starszą od
siebie.
To niezbyt mądre posunięcie ze strony Erica, ale jeszcze nie powód do
tragedii, pomyślał Jonah.
- I?
- Ona pracuje u nas - wyjaśnił Loren. - Ten związek przeszkadza zarówno
jemu, jak i jej. Omal nie stracili przez to rachunku Dearfielda.
Jonah zaklął pod nosem. Musi być bardzo źle, skoro Eric przedkłada tę
kobietę nad jednego z najważniejszych klientów. Co on sobie wyobraża?
Najwyraźniej przekazanie nowojorskiej filii firmy przyrodniemu bratu wcale nie
pomogło mu wydorośleć.
- Czy ją znam?
- Nazywa się Nikki Ashton i jest…
- …szefową Projektów Specjalnych. Owszem, słyszałem o niej, ale chyba
nigdy jej nie spotkałem. - Jonah pomasował kark, usiłując skoncentrować się
pomimo zmęczenia. - Zatrudniłeś ją zaraz po moim wyjeździe do Londynu. Jak
wygląda?
- Uderzająco piękna kobieta, typ długonogich rudzielców.
- Loren - obruszyła się Della - wiesz, że nie znoszę, kiedy wciskasz ludzi
w stereotypy.
Loren potarł szpakowate wąsy i przepraszająco wzruszył ramionami.
- Wybacz, kochanie. Stare nawyki trudno wykorzenić.
- Wywalcie ją - poradził bez namysłu Jonah.
- Obawiam się, że nie możemy - chrząknął z zażenowaniem Loren.
- Czemu nie?
- Bo firma jej potrzebuje. Po pierwsze, ponieważ jest doskonała - przyznał
- a po drugie, dlatego, że została nominowana do nagrody Lawrence'a J.
Baumana. Uroczystość za sześć tygodni. Jak będziemy wyglądali, zwalniając z
pracy kogoś o tym formacie?
Jonah zacisnął zęby. Niestety, mieli rację. Biznesmeni płci obojga,
przedstawieni do nagrody LJB, byli najbardziej poszukiwanymi pracownikami
w całym kraju. Renoma International Investments mogła ponieść
niepowetowaną stratę, gdyby z błahego powodu zwolnili potencjalną
zwyciężczynię.
- Czy rozmawialiście o tym z Erikiem?
- Nie - przyznała Della. - Mieliśmy nadzieję, że sprawa sama się
rozwiąże. Znasz Erica. Zakochuje się i odkochuje w zależności od podmuchu
wiatru.
- Oprócz tego razu.
Della skinęła głową, w oczach zalśniły jej łzy.
- Ona musi być wyjątkową kobietą, skoro pozostał przy niej tak długo.
Jonah odwrócił się w stronę okna. Znał Erica wystarczająco długo, by
wiedzieć jakie "zalety" musiała mieć kobieta, by przykuć go do siebie na dłużej.
Jeśli w jednej dziesiątej jest tak wspaniała, jak twierdzi Loren, zdaje sobie z tego
sprawę i używa swych wdzięków do uwodzenia Erica… Braciszek zawsze był
łasy na zalotne rudowłose kobiety, o zgrabnych nogach nie wspominając.
- A co z jej mężem? - spytał przez ramię. - Panu Ashtonowi nie
przeszkadza, że jego małżonka flirtuje z szefem?
- Wiemy o nim tylko tyle, że wyjechał z kraju na kilka lat - wyznał Loren.
- Podejrzewam nawet, że wcale nie nazywa się Ashton. Nikki wyszła za mąż,
gdy tylko zaczęła u nas pracować, ale zachowała panieńskie nazwisko.
Sprawdzałem w kadrach, nigdy nie podała im żadnych szczegółów. Mąż nawet
nie figuruje na liście osób korzystających z rodzinnego ubezpieczenia. Obawiam
się, że to ślepa uliczka. - Wzruszył ramionami.
- Nowoczesne małżeństwo - zauważył kwaśno Jonah. Odwrócił się od
okna, krzyżując ręce na piersiach. - Dobrze, Loren, czego oczekujesz ode mnie?
- Czy nie mógłbyś przemówić Ericowi do rozumu? - wtrąciła Della,
zanim jej mąż zdążył się odezwać. - A może porozmawiasz z panią Ashton?
Jeżeli ich związek jest powodem takich kłopotów w firmie, może przenieść
któreś z nich?
- Musimy postępować ostrożnie, Della - nachmurzył się Loren. -
Potrzebuję Erica w Nowym Jorku. Nie licząc incydentu z tą kobietą, jest filarem
filii.
- Widziałem raporty - dodał Jonah. - I miałem nadzieję, że wreszcie
poszedł po rozum do głowy.
- Aż do tej ostatniej niedyskrecji. - Loren ze smutkiem spojrzał na swego
pasierba. - Z Nikki również musimy obchodzić się w rękawiczkach. Zbyt wiele
wie o firmie.
- Myślisz, że mogłaby nam poważnie zaszkodzić? - zapytał Jonah
gniewnym tonem.
- Jeśli miałaby taki zamiar - przyznał niechętnie Loren.
- A może poleciałbyś do Nowego Jorku i sprawdził, co się naprawdę
dzieje? - poprosiła Della. Zaniepokojenie zarysowało zmarszczki na jej czole. -
Może przesadzamy?
- Jeśli jest, jak mówicie - pokręcił głową Jonah - to słusznie się martwicie.
Gdyby Erie chciał poślubić tę kobietę, byłaby to dla niego tragedia. Ale może
nie, może już przestał się nią interesować. A jeśli to jej na nim zależy?
- Nie przyszło mi to do głowy. - Loren zbladł.
- Polecisz jutro rano? - spytała Della, biorąc syna pod rękę.
- Wyjeżdżam natychmiast.
- Musisz być wykończony - zaprotestowała. - Dopiero co przyleciałeś z
Londynu. Potrzebujesz snu i…
- Jestem twardy, mamo - uśmiechnął się Jonah. - Nie wierzę również w
chorobę odrzutowcową. Oprócz tego, chcę dotrzeć do Nowego Jorku, zanim
Erie zorientuje się, że jestem w kraju.
Nowy Jork
- Jak to, nie ma Erica? - Jonah zaczął tracić cierpliwość. - To gdzie on
jest, do cholery?
- Przepraszam, panie Alexander - sekretarka Erica skuliła się na krześle -
ale on wyszedł.
- Wyszedł? - Jonah oparł się na biurku. - Czy mogłaby pani być nieco
bardziej konkretna, pani Sherborne? Dokąd wyszedł i kiedy wróci?
- Musiał zdążyć na samolot. - Nieśmiało zerknęła w górę. - Jestem jednak
prawie pewna, że będzie już w poniedziałek.
- W poniedziałek - powtórzył Jonah. Czyżby ktoś dowiedział się, że
wrócił z Londynu i ostrzegł Erica? - Jakaś nagła podróż?
- Bardzo nagła. Chyba ma jakieś interesy poza miastem.
Sądząc z nerwowego zachowania kobiety i rumieńców, które wykwitły na
jej policzkach, szanse na to, że Erie zniknął nagle w sprawach czysto
służbowych zmalały do zera.
- Gdzie on jest, pani Sherborne? - spytał chłodno Jonah.
- Hm, dokładnie nie jestem pewna - odchrząknęła - ale zamówił bilet do
Las Vegas.
- Nevada? Mamy tam jakieś interesy? Nie mieliśmy żadnych klientów ani
inwestycji w Nevadzie.
Widać było, że sekretarka cierpi przygwożdżona lodowatym spojrzeniem
Jonaha.
- Być może sekretarka pani Ashton będzie wiedziała coś w tej sprawie -
wydusiła wreszcie, wyraźnie pragnąc odesłać go do kogoś innego. - Ma na imię
Jan i jej biurko stoi po drugiej stronie korytarza.
Jonah zamarł, w jego orzechowych oczach wzbierała furia.
- Sekretarka pani Ashton wie więcej o wyjazdach służbowych Erica niż
pani? Jak to możliwe?
- Ależ nie! - przestraszyła się. - Źle mnie pan zrozumiał. Widzi pan, pani
Ashton również poleciała do Nevady. Pan Sanders nie powiedział, gdzie się
zatrzyma, więc pomyślałam, że skoro jadą razem… - ciągnęła z nieszczęśliwą
miną.
Jonah cofnął się, pozwalając jej nabrać oddechu.
- Sądziła pani, że to służbowa podróż, pani Ashton i pan Sanders
zatrzymają się w tym samym hotelu, a Jan może znać szczegóły, prawda? -
spytał tonem nie pozostawiającym żadnej wątpliwości, że jakakolwiek plotka na
ten temat przerwałaby natychmiast karierę sekretarki w International
Investment.
W szeroko rozwartych oczach Sherborne błysnęło zrozumienie.
- Tak, to właśnie miałam na myśli.
Bez słowa przeszedł na drugą stronę korytarza. Jan wydawała się dość
rozgarnięta, jednak i ona, choć znała sporo szczegółów dotyczących Nikki, nic
nie wiedziała o planach Erica. W ciągu paru minut Jonah miał kopię jej
terminarza i zarezerwowany najbliższy lot do Las Vegas, a więc kolejny istotny
ślad, pomyślał z goryczą.
Nie zwracając uwagi na Jan, wszedł do gabinetu Nikki i zamknął za sobą
drzwi. W pokoju panował półmrok, listopadowe słońce pozostawiło ledwie
nikłe wspomnienie popołudnia. Niebawem zacznie się piątkowa godzina
szczytu. Jonah nawet nie spojrzał na zegarek, by zobaczyć, kiedy powinien
wyruszyć na lotnisko La Guardia. Nie pamiętał zresztą, na jaki czas strefowy go
nastawił. Wiedział tylko jedno, ta mała ekspedycja poszukiwawcza musi dobiec
końca.
Gdy rozglądał się po wnętrzu, poczuł delikatny kwiatowy zapach nie
znanych mu dotąd perfum. Mogły należeć tylko do jednej osoby. Wciągnął
głęboko powietrze, czując jak zapach Nikki wypełnia mu płuca. Nie był to
kojarzony z rudymi rozpustnicami zapach piżma. Zamiast czarnego atłasu i
koronek, jej perfumy przywodziły na myśl wiktoriański salonik pełen świeżych
kwiatów, słońca i woskowanych mebli.
Pokręcił w zdumieniu głową. Sprytna kobieta. Wiedziała, że ciężki,
zmysłowy zapach przebrałby miarę. Erie przejrzałby ją w jednej chwili. Ona
jednak była inteligentna. Namiętność skrywana pod maską niewinności rzucała
na kolana większość mężczyzn.
Podszedł do biurka i włączył silną lampkę, która roztoczyła krąg białego
światła na środku mahoniowego blatu. Dokumenty leżały ułożone w równy
stosik, z boku stała oprawiona w ramkę fotografia. Podniósł ją z ciekawości.
Ze zdjęcia spoglądała na niego roześmiana dziewczynka. Nie spodziewał
się, że Nikki Ashton może mieć dziecko. Karierowiczki pragnące poślubić szefa
rzadko obciążają się potomstwem. Przyjrzał się uważniej fotografii.
Dziewczynka nie mogła mieć więcej jak pięć, sześć lat, jej drobnokościstą twarz
otaczała burza jasnorudych kędziorków. Obejmowała ją jakaś kobieta. Nikki?
Wygląd matki trudno było określić. Większą część jej twarzy zasłaniały
rozwiane włosy dziecka. Wyraźnie widać było tylko jasnoniebieskie oczy i
włosy o ton ciemniejsze niż u małej.
Niewiele mu to dało.
Odstawił zdjęcie na miejsce i rozejrzał się, szukając czegoś bardziej
osobistego, co przybliżyłoby mu Nikki. Niestety, cały pokój i biurko były
dokładnie wysprzątane. Na oknie stało kilka doniczek ze zmarniałymi
kwiatkami. To go zainteresowało. Kwiatki mogły stanowić klucz do jej
osobowości, ale zmęczenie i protestujący zegar biologiczny nie pozwalały mu
się skupić. Później. Przemyśli to, kiedy będzie miał czas.
W końcu, cóż innego mogą oznaczać te zmarniałe kwiatki, jak nie kogoś,
kto nie ma ręki do roślin, ale najwyraźniej tym się nie przejmuje?
Wreszcie zajął się jej terminarzem leżącym w pobliżu lampy. Bez
skrępowania naruszył jej prywatność, pospiesznie wertując kartki. Znalazł
pozłacaną kopertę wetkniętą między środę a czwartek. Była pusta, nie licząc
małej, prostokątnej karteczki. Wyjął ją i przestudiował uważnie.
- Bal Kopciuszka - przeczytał - "Henrietta i Donald Montague życzą
powodzenia w poszukiwaniu małżeńskiego szczęścia". Adres i data.
Dzisiejsza.
Nie potrzebował dużo czasu, by wszystko pojąć. Nikki poleciała do
Nevady na jakiś bal ze ślubami. Przeciągnął dłonią po włosach. Mogło to
oznaczać tylko jedno. Pani Ashton pozbyła się dotychczasowego małżonka i
znów była do wzięcia. Erie bez wątpienia miał zostać oblubieńcem.
O, nie! Oczywiście, jeśli zdoła coś na to zaradzić. Gdy uda mu się
schwytać piękną i podstępną panią Ashton, ta gorzko pożałuje, że chciała się
związać z jego rodziną. Dopilnuje tego osobiście.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bal Kopciuszka - Forever, Nevada
Nikki Ashton przekroczyła próg sali balowej, usiłując ukryć
zdenerwowanie pod maską obojętności. Nie miała żadnych wątpliwości.
Musiała postradać zmysły.
Jak mogła uwierzyć, że małżeństwo jest rozwiązaniem jej wszystkich
problemów? Jak mogła w ogóle wejść do tej sali pełnej obcych ludzi, by znaleźć
mężczyznę, który przez resztę życia będzie odgrywał rolę jej męża? To był
zwariowany, chory pomysł.
W dodatku nigdy w życiu nie była tak przerażona.
Chwyciła głęboki oddech, potem drugi i trzeci. W oczach zamigotały jej
kolorowe kropki.
- Hej - rozległ się miły, damski głos.
Nikki odwróciła się odruchowo w tym kierunku i zobaczyła równie
zabłąkaną osóbkę.
- Cześć - powiedziała zdumiona tym, że wydobyła z siebie głos.
- Możesz usiąść przy mnie na chwilę?
Obawiając się, że jeśli nie usiądzie, to się przewróci, Nikki osunęła się na
jeden z foteli ustawionych pod ścianami sali balowej.
- Dzięki - burknęła, kładąc torebkę na małym stoliku.
- Wynne Sommers - przedstawiła się jej kobieta.
- Nikki Ashton.
Spod blond włosów zerknęły na nią zielone oczy.
- Przestraszona? - spytała współczująco Wynne.
Nikki zdobyła się na szczerość.
- Śmiertelnie. - Zaplotła palce. - Nie jestem pewna, czy zdołam to zrobić.
- Ale musisz, prawda? Ludzie liczą na ciebie, a to jest jedyna droga, jaka
ci pozostała.
- Skąd wiesz? - Nikki popatrzyła w zdumieniu na kobietę.
- Chyba wyczuwam znajomą mieszankę zdecydowania i rozpaczy -
roześmiała się Wynne. - To samo mnie dotyczy.
- Musisz wyjść za mąż?
- Mam dwoje dzieci pod opieką. Jeśli nie wyjdę za mąż, stracę je.
- Ja również mam krewnych, którzy na mnie liczą. - Nikki nagle zaczęła
się zwierzać. - Tylko że ja usiłuję się ich pozbyć.
- Czasem trudno wyrwać się spod opiekuńczych skrzydeł - pokiwała
głową Wynne.
Nikki uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że spotkała się ze zrozumieniem.
- Coś w tym rodzaju. - Rozejrzała się po zatłoczonej sali balowej,
zadowolona, że zdołała chwycić oddech. - Jesteś tu od dawna?
- Od kilku godzin. Montague mają przepiękny dom. Poznałaś ich?
- Kiedy tylko tu weszłam. Urocza para.
- Ich historia jest przy tym taka romantyczna… Wyobraź sobie, że
zostałaś przedstawiona nieznajomemu na balu, zakochujecie się w sobie i
pobieracie jeszcze tej samej nocy - westchnęła Wynne. - Od tej pory minęło
pięćdziesiąt lat, a oni są wciąż tak samo zakochani w sobie, jak wówczas.
- Nie przypuszczam, że takie coś mi się przytrafi – upierała się Nikki. - To
oczywiście miło z ich strony, że co pięć lat urządzają Bal Kopciuszka, by inni
też mieli podobną szansę. Jestem pewna, że jest mnóstwo ludzi, którzy dzięki
nim odnaleźli prawdziwą miłość. Ale mnie to nie spotka. Jestem tu z bardzo
prozaicznego powodu. Muszę wyjść za mąż.
- Ja również. Jednak… - Wynne wsparła podbródek na dłoni. - A
dlaczego nie miałybyśmy mieć wszystkiego? Ja na pewno będę próbowała. Czy
wiesz też o Balu Rocznicowym?
- O czym?
- Gospodarze wydają co roku bal dla tych, którzy dziś się pobiorą.
Chciałabym na nim być.
- Najpierw musimy wyjść za mąż - przypomniała jej Nikki. Patrząc na
kobiety rozmawiające z mężczyznami, usiłowała stłumić powracającą falę
strachu. - Nie wiem, jak zacząć.
- Pierwsze rozmowy są najtrudniejsze - uśmiechnęła się zachęcająco
Wynne. - Potem to łatwizna. Daję słowo.
- Czy udało ci się już kogoś znaleźć? - Nikki spytała niepewnie nową
znajomą.
- O tak, już wybrałam swojego przyszłego męża. To on. - Wynne
wskazała jej wysokiego, ogniście wyglądającego mężczyznę, który rozmawiał z
fertyczną brunetką. - Podoba ci się?
- Niezupełnie - wydusiła Nikki.
- Niech cię nie zwiedzie powierzchowność - roześmiała się Wynne. - Nie
byłby mężczyzną bez odrobiny szorstkości. Ten jest wojownikiem. Potrzebujesz
wojownika?
- Na pewno nie może być popychadłem - odparła Nikki, myśląc o Ericu.
- Coś ci powiem. A może spróbujesz z moim rycerzem? On nie będzie
miał nic przeciwko temu. Proszę cię tylko o to, że jeśli uznasz go za
odpowiedniego, dasz mi jeszcze szansę z nim porozmawiać. Zgoda?
Nikki popatrzyła na nią w zdumieniu.
- Wyjaśnijmy coś sobie. Chcesz za niego wyjść, ale pozwalasz mi…
- …podejść do niego? Jasne. - Wynne wzruszyła ramionami. - Gdybym
sądziła, że jest to mężczyzna dla ciebie, to bym ci tego nie proponowała. Jednak
on wspaniale przełamuje lody. Nie wdaje się w czczą paplaninę i od razu
przechodzi do rzeczy. Kiedy nauczysz się, jak to robić, reszta rozmów będzie
łatwa.
- Nie wiem.
Wynne złapała ją za rękę.
- Czy małżeństwo jest dla ciebie ważne? - spytała poważnym tonem. -
Czy to najważniejsza decyzja, jaką musisz podjąć w życiu? Jeśli nie, wracaj do
domu.
- Nie mogę - szepnęła Nikki. - Nie mam wyboru.
- Więc skoncentruj się. To pomoże ci przebrnąć przez resztę wieczoru.
Zobacz, brunetka odchodzi. Masz szansę, idź się przedstawić.
Nikki chwyciła głęboki oddech i wstała. Nie wiedziała jak, ale udało jej
się odzyskać panowanie nad sobą. Spojrzała na Wynne.
- Dziękuję. Zawdzięczam ci więcej, niż przypuszczasz.
- Tylko pamiętaj o naszej umowie.
Twierdząco skinęła głową i ruszyła w stronę przyszłego męża Wynne.
Jonah zerknął ponownie na zarekwirowaną z notesu Nikki Ashton kartkę,
potem na taksówkarza.
- Jest pan pewien, że to tutaj? - spytał z powątpiewaniem.
- Bal Kopciuszka w domu Montague? - odezwał się znudzonym głosem
taksówkarz. - Tu chciał pan przyjechać i tu pana przywiozłem. Proszę tylko
podążać za tymi ludźmi. Wystarczy trzymać się chodnika, to na pewno pan nie
zabłądzi.
Zgrzytnął zębami i zanim wysiadł, cisnął parę banknotów na przednie
siedzenie. Oczywiście, że nie zabłądzi. Stał tu przecież tylko jeden budynek,
położony na pustyni Nevada. Gmach odcinał się od ciemniejącego nieba
kolorowymi lampionami i wyglądał jak gigantyczny tort. Popatrzył na tę
niedorzeczną architekturę i wzruszył ramionami. Co za różnica? Jeśli tylko uda
mu się dopaść tu Nikki Ashton, nie interesuje go, że stanie się to w
tortokształtnym budynku.
Przecisnął się przez tłum do środka i przystanął, by zorientować się w
sytuacji. Marmurowy hol zdawał się ciągnąć w nieskończoność, grube filary
zostały przystrojone na Święto Dziękczynienia sosnowymi girlandami,
lampionami i białą satyną. Masywny żyrandol rozsiewał tęczowy krąg, lśniąc
tysiącami maleńkich pryzmacików, błyszczał jak słońce. Ludzie wchodzili na
górę rozwidlającymi się w kształcie serca schodami.
Jonah chwycił głęboki oddech i ruszył wraz z nimi.
Na górze dołączył do kolejki i wówczas zorientował się, że na ten bal
obowiązują bilety wstępu. Sięgnął do portfela, zastanawiając się, czy tu
honoruje się karty kredytowe. Może uda mu się jakoś wkręcić fuksem. Kolejka
posuwała się naprzód i po kilku minutach Jonah znalazł się u jej czoła. Przed
nim stała niezwykle piękna dziewczyna. Smukła i wysoka, miała bujne, czarne
włosy odgarnięte do tyłu i upięte w zawiły węzeł. Trzymała koszyk wypełniony
złotymi sztabkami biletów i uśmiechała się uroczo.
- Nazywam się Jonah Alexander - zaczął. - Posłuchaj, mam niewielki
problem… - Nim jednak przeszedł do wyjaśnień, dziewczyna spojrzała na
stojącą za Jonahem osobę i w jej wielkich, bursztynowych oczach pojawiło się
przerażenie.
- Cześć, Ella - rozległ się tubalny męski głos. Zarumieniła się.
- Rafe - szepnęła. Koszyk z biletami wypadł jej z ręki.
Jonah rzuciwszy się na kolana zebrał garść sztabek i włożył z powrotem
do Wyściełanego białym atłasem koszyka. Ella z przytłumionym okrzykiem
przyklęknęła obok niego, pomagając zbierać bilety.
- Nic ci nie jest? - spytał szeptem.
- Wszystko w porządku - skłamała, lecz zdradziły ją drżące dłonie.
Podniosła ostatnią sztabkę i wstała. - Dziękuję za pomoc.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Jonah również się podniósł i spojrzał na stojącego za nim mężczyznę,
sprawiającego wrażenie, że gotów jest czekać całą wieczność. Zimne spojrzenie
poinformowało go, że sprawa pomiędzy Rafe'em i Ellą ma wymiar czysto
osobisty. Jednak Jonah nie miał zwyczaju uchylać się od walki. Stanął między
nimi jak mur.
- Czy mogę jeszcze pani jakoś służyć? - zapytał, krzyżując ręce na piersi.
Dopóki sama nie poprosi go o przejście na bok, potrzeba będzie spychacza, by
go stąd ruszyć.
We wzroku Elli widniała rozpacz.
- Obawiam się, że nie. Witam na Balu Kopciuszka. Życzę miłej zabawy
i… - głos jej zadrżał, lecz opanowała się szybko - radosnej przyszłości.
Brzmiało to jak pozwolenie przejścia. Chciał zostać i pomóc jej, ochronić
przed tym wszystkim, czym mógł zagrażać jej Rafę, ale nie śmiał. Udało mu się
przedostać na bal dzięki łutowi szczęścia. Byłby głupcem, gdyby to
zaprzepaścił. Ku swemu niezadowoleniu, ociągał się przez chwilę. Stare nawyki
trudno wykorzenić.
- Jest pani pewna? - spytał cicho.
- Powiedz mu, żeby sobie poszedł, Ella - zdenerwował się Rafe. - Wiesz,
że to prywatna sprawa.
Ella uśmiechnęła się do Jonaha.
- Rafę i ja jesteśmy starymi… - zawahała się, a uśmiech stał się nieco
gorzki - …starymi znajomymi. Dziękuję za troskę.
Jonah skłonił głowę. Zrezygnował z ostrzegawczego spojrzenia w stronę
adwersarza i ubawiony w duchu swoją postawą poszedł do zatłoczonej sali
balowej. Niezależnie od swojej misji, pomógłby Elli, gdyby tylko go poprosiła.
Nigdy nie zostawiał kobiety w potrzebie. Skoro jednak nie… należało zająć się
swoimi sprawami. Musi odnaleźć Erica i Nikki, zanim będzie za późno.
Spoglądając w głąb wielkiej sali balowej, zdał sobie sprawę z ogromu
czekającego go zadania. Znalezienie brata graniczyło z cudem - pomimo
wysokiego wzrostu i złotych włosów, Erie nie wyróżniałby się niczym w tej
ciżbie. Jonah zmrużył oczy. Może powinien skoncentrować się na rudych, co
pozwoliłoby wyłowić Nikki Ashton, a gdzie ona, tam też bez wątpienia znajdzie
Erica. Nie chcąc tracić czasu, skupił się na pierwszej z brzegu kandydatce i
ruszył w jej stronę.
Jonah oparł się o ścianę i wpatrywał w tańczących. Niech to wszyscy
diabli! W ciągu półtorej godziny przepytał dziesiątki rudych najrozmaitszych
odcieni, wzrostu i kształtów, ale żadna z nich nie okazała się Nikki Ashton.
Ziewnął, usiłując pokonać ogarniające go zmęczenie. Rozpaczliwie potrzebował
kolejnej kawy. Nieprawda. Potrzebował paru godzin snu. Gdyby jego zadanie
nie było takie pilne, mógłby uznać, że to już noc i położyłby się gdziekolwiek.
Sprawa była jednak nie cierpiąca zwłoki i niezależnie od zmęczenia
musiał zajmować się tym dalej.
Wciągnął głęboko powietrze i już zamierzał zająć się następną z brzegu
rudowłosą, gdy jego uwagę przykuł znajomy zapach. Dolatywał od kobiety
znajdującej się o kilka kroków dalej. Stała tyłem do Jonaha i rozprawiała o
czymś z wyglądającym na mola książkowego osobnikiem. W pierwszej chwili
Jonah zawahał się. Nie można było ją nazwać rudą, przynajmniej nie miała
takich płomiennych loków, jak kobieta ze zdjęcia. Wręcz przeciwnie. Włosy, na
które spoglądał, przypominały raczej połysk wypolerowanego mahoniu.
Chciał już ją skreślić, kiedy kobieta poruszyła się i znów doleciała go ta
woń. Nie była identyczna z zapachem, jaki poczuł w gabinecie Nikki Ashton,
ale bardzo podobna. Mniejsza z tym, jego instynkt łowiecki obudził się i
popchnął go do działania.
- Ach, tu jesteś - powiedział, przerywając konwersację z leniwym
uśmiechem. - Przepraszam, że trwało to tak długo.
Kobieta odwróciła się gwałtownie. Ich spojrzenia skrzyżowały się.
Natychmiast doszedł do wniosku, że popełnił omyłkę. To nie mogła być Ashton.
Nie tylko włosy miała innego koloru, ale również odcień oczu nie pasował do
bladoniebieskich z fotografii. Te były ciemnoniebieskie, wręcz fiołkowe. Znów
zaczepił niewłaściwą osobę. Wcale się tym nie przejął. Był zły, zmęczony i
należała mu się dziesięciominutowa przerwa w ramionach pięknej kobiety.
Objął ręką jej talię.
- Obiecałaś mi następnego walca, pamiętasz? - Zanim zdążyła
zareagować, skinął głową w kierunku jej towarzysza. - Proszę wybaczyć - rzucił
bez cienia przeprosin w głosie i porwał nieznajomą na parkiet.
Ku jego rozbawieniu, nie powiedziała ani słowa, tylko poddała mu się
posłusznie. Jonah był rosły. Na wysokich obcasach sięgała mu zaledwie do
brody. Owionął go jej zapach, więc zamknął oczy, ulegając czarowi chwili.
Przyciągnął mocniej nieznajomą, a ta nie stawiała oporu i jej bujne kształty
przylgnęły do niego, jakby byli dla siebie stworzeni. Przetańczyli w milczeniu
dłuższą chwilę, nim wreszcie zdjęty ciekawością przyjrzał się jej uważnie.
Boże, cóż to była za wspaniała kobieta. Doskonale zbudowana, o jasnej,
nieskazitelnej cerze. Dopasowany żakiet koloru kości słoniowej, przystrojony
perełkami i kryształkami uwydatniał zarys piersi. Poruszała się zwinnie,
pomimo wąskiej, krótkiej spódniczki. Rzut oka na długie, zgrabne nogi
przypomniał mu wypowiedź Lorena opisującego Nikki Ashton. "Uderzająco
piękna kobieta, typ długonogich rudzielców". Jonah drgnął, nabierając
podejrzeń. Gdyby nie fotografia, kobieta, z którą właśnie tańczył, pasowała do
tego opisu jak ulał.
Kątem oka podchwycił błysk ślubnej obrączki na lewym ręku i poczuł,
jak coś ściska mu trzewia. Nikki miała być przecież mężatką.
- Najwyższa pora, byśmy się poznali - powiedział.
Popatrzyła na niego dziwnie.
- Domyślam się, że nie spotkaliśmy się wcześniej, pomimo tego, co
powiedział pan Moreyowi - odparła matowym głosem, w którym pobrzmiewało
poczucie humoru.
- Przyłapałaś mnie - przyznał, uśmiechając się lekko. - Jednak będę
szczęśliwy, mogąc sprostować to niedopatrzenie.
- Czyżby z tego również wynikało, że nie obiecałam ci żadnego tańca? -
Zerknęła na niego figlarnie. - Mam rację?
Zaintrygowały go te oczy, niezwykła mieszanka kolorów lawendowego z
niebieskim i przebłyskami indygo.
- Nie pamiętasz?
Pokręciła głową i zaśmiała się.
- Nie jesteś mężczyzną, którego łatwo się zapomina.
Po prostu stwierdziła fakt. Gdyby nie nabrał podejrzeń co do jej
tożsamości, ujęłaby go ta szczerość.
- Joe Alexander - powiedział, używając na wszelki wypadek zdrobniałej
wersji imienia.
- Nikki Ashton.
Z najwyższym trudem opanował się, by nie odepchnąć jej i natychmiast
zasypać oskarżeniami. Miał tylko nadzieję, że Eric nie znajduje się gdzieś w
pobliżu.
- Kolejny taniec.
Znów obdarzyła go tym dziwnym spojrzeniem.
- To nie była prośba, co?
- Nie.
Zawahała się, lecz nim zdołała odpowiedzieć, światła przygasły, a
orkiestra zagrała kolejny utwór - powolną, romantyczną melodię zachęcającą do
intymnych zwierzeń na parkiecie. Jonah przytulił ją ponownie, starając się
pozostać niewzruszonym mimo tego, co usłyszał. Przylgnęła do niego i w tańcu
czuł ją całym ciałem.
Szybko zorientował się, że nie tylko on jest pod wrażeniem. Policzki
Nikki zaróżowiły się lekko, oddech przyspieszył. Przyszła mu do głowy szalona
myśl, że nie zareagowałaby w ten sposób, gdyby była nieprzytomnie zakochana
w innym mężczyźnie. Może wcale nie jest. Pragnąc sprawdzić tę teorię,
przesunął dłonią po plecach Nikki. Pod wpływem tego lekkiego ruchu przywarła
do niego jeszcze mocniej.
Jonah zwolnił rytm tańca, aż stał się po prostu pretekstem do
zamaskowanej delikatnej gry wstępnej. Na przestrzeni kilku kroków posunęli się
jeszcze dalej. Było to niemal fizyczne zespolenie. Piersi Nikki ocierały się o
jego tors, on wpierał się w nią udami. Jęknęła ledwie dosłyszalnie, lecz nie uszło
to jego uwagi. Usłyszał i wiedział, czego ona chce.
- Czujesz to, prawda? - mruknął.
- Tak.
To wyznanie wyrwało się jej i zdumiona własną śmiałością uniosła
wzrok, spoglądając mu w oczy. Tęczówki jej pociemniały, przypominając barwą
niebo przed burzą. Jednak nie odsunęła się, czym potwierdziła jego podejrzenia.
Gdyby kochała Erica, nie zachowywałaby się w ten sposób.
Postanawiając zbadać sprawę do końca, przesunął się wraz z nią do
zacienionego kąta. Ich ruchy spowolniały, stając się jedynie pretekstem do
maksymalnie intymnego kontaktu. Niezaprzeczalnej atrakcyjności Nikki trudno
było się oprzeć. Wszystko w niej było pociągające - pełne, zmysłowe usta,
ciemne oczy, gęsta burza włosów i niski, melodyjny głos.
Jakaś cząstka osobowości Jonaha walczyła o zachowanie naukowej
bezstronności. Jednak upór, z jakim starał się pamiętać, kogo trzyma w
ramionach, nie miał wpływu na siłę odczuć. Nie wiedział, czy złożyć to na karb
choroby odrzutowcowej, czy chwilowej utraty poczytalności. Uzmysławiał
sobie jedynie, że włada nim właściwy wszystkim mężczyznom atawizm -
instynkt nakazujący posiąść obiekt pożądania nawet siłą, jeśli zajdzie taka
potrzeba.
Wsunął dłoń w jej włosy, odchylił głowę do tyłu i przylgnął ustami do jej
warg. Nie silił się na delikatny pocałunek, zachował się tak, jakby chciał
wycisnąć na jej wargach swoją pieczęć. Nikki natychmiast wygięła się
rozkosznie, poddając tej brutalnej napaści. Ta nieoczekiwana kapitulacja
zupełnie go zamroczyła.
Mrucząc coś niezrozumiale, rozchyliła wargi, prowokując, zachęcając do
śmielszych poczynań. Nie potrzebując dalszej zachęty, pogłębił pocałunek.
Nikki zadrżała, przyciskając się do niego z całych sił, on zaś pieścił ją dłońmi i
ustami. Gdyby nie znajdowali się w miejscu publicznym, wziąłby bez wątpienia
to, co oferowała mu z taką uległością. Jednak nie mógł sobie pozwolić na
pofolgowanie żądzom.
Nie tu i nie teraz.
Wreszcie zdawało mu się, że odzyskał panowanie nad zmysłami.
Ze zduszonym westchnieniem oderwał się od jej warg. Spojrzał i
zrozumiał, że popełnił błąd, biorąc ją w ramiona. Pożądanie dodało jej uroku i
nie mógł powstrzymać się przed wyobrażaniem sobie, jak Nikki wygląda po
miłosnej nocy. Sama myśl o jej wspaniałych włosach rozsypanych na poduszce
w jego łóżku omal nie wytrąciła go ponownie z równowagi.
Nikki powoli otworzyła oczy i Jonah zobaczył, że przyciągały go jak
płomień ćmę. Gdyby jego młodszy brat spotkał ich właśnie teraz, zapewne
przeszłaby mu ochota do żeniaczki. Nie wiadomo, czy Nikki chciała powiększyć
swoje konto pieniędzmi Sandersów, czy zrobić karierę, lecz na pewno nie
wychodziła za Erica z miłości. Jonah trzymał właśnie w ramionach kobietę,
która nie umiała ukryć swojego pożądania, a to był najlepszy dowód na to, że
nie kochała jego brata.
Gdzie zatem, do diabła, był Eric? Czemu nie ma go tu, by mógł przekonać
się o dwulicowości swojej narzeczonej?
Te gwałtowne myśli musiały odbić się na jego twarzy, bo Nikki z lekkim
pomrukiem zniecierpliwienia próbowała wyswobodzić się z jego uścisku. Jonah
przytrzymał ją, zastanawiając się, co ma zrobić z tym fantem.
- Spokojnie - powiedział, przyciągając ją bliżej. - Bez paniki.
- Joe, proszę…
W jej głosie zabrzmiała nutka przerażenia i Jonah połapał się, że jeżeli
natychmiast czegoś nie zrobi, Nikki przestraszy się i ucieknie. Wtedy nie będzie
mógł zdemaskować jej planów na dzisiejszy wieczór. Zamknął ją w ramionach.
- Już dobrze, Nikki. Uspokój się.
- Łatwiej powiedzieć, jak zrobić. - Chwyciła głęboki wdech. - Słuchaj, to
była pomyłka. Może…
- Może przez kilka następnych minut powinniśmy grzecznie
porozmawiać? - zaproponował.
Z ulgą skinęła głową.
- To brzmi rozsądnie.
- Doskonale. - Dotknął sznura pereł i kryształków zdobiących jej żakiet. -
Wyglądasz oszałamiająco. Jak panna młoda. - Celowo użył tego słowa, mając
nadzieję, że sprowadzi konwersację na jej matrymonialne plany. Ku swemu
zdziwieniu, zobaczył, że w przeciwieństwie do niego przestała być taka spięta.
Czy nie przeszkadzało jej, że obściskiwała się namiętnie z nieznajomym,
podczas kiedy narzeczony czekał gdzieś na uboczu? Najwyraźniej nie.
- Czyż nie na tym rzecz polega? - Spojrzała mu w oczy i wzruszyła
ramionami.
- Żeby wyglądać jak panna młoda? - Spojrzał znacząco na obrączkę na
lewym ręku. - Panny młode na ogół nie są mężatkami.
- Przepraszam - roześmiała się gorzko. - Noszę ją tak długo, że zupełnie o
niej zapomniałam.
- Nie wydaje mi się, żeby twój małżonek o niej zapomniał.
- Nie mam męża. Dlatego tu jestem.
- Żeby wyjść za mąż - sprecyzował.
- To chyba oczywiste.
- A gdzie przyszły pan młody?
Uśmiechnęła się do niego tajemniczo i filuternie zarazem.
- Jeszcze go nie znalazłam.
- A kiedy go znajdziesz?
- Wtedy się pobierzemy. - Nachmurzyła się lekko. - Czyż nie o to tu
chodzi?
- Niech mnie diabli, jeśli wiem o co tu chodzi - skrzywił się.
- Posłuchaj… - Zwilżyła wargi, zwracając uwagę Jonaha na ich
wydatność.
Są tak obrzmiałe po moim pocałunku, pomyślał. Zawrzał w nim gniew.
Cóż to za kobieta? Czemu Eric nie zdołał jej przejrzeć? Jak mogła swobodnie
rozprawiać o zamążpójściu, gdy przed chwilą wypuścił ją z ramion?
- Może to najwłaściwszy moment, by się dowiedzieć.
- Zdawało mi się, że odpowiedziało na to kilka ostatnich minut - zaśmiał
się gorzko.
Jego ironia nie pozostała bez echa. Nikki obronnym ruchem założyła ręce
przed sobą.
- Chciałam przez to powiedzieć… Mogę ci zadać kilka pytań?
- Na jaki temat?
- Twój.
- A co chciałabyś wiedzieć? - Popatrzył na nią podejrzliwie.
- Może zaczniemy od początku… - wzruszyła ramionami. - Skąd jesteś?
- Skąd pochodzę? Z Chicago.
- A gdzie ostatnio przebywasz?
- Za granicą.
To przykuło jej uwagę.
- Mieszkałeś za granicą? - spytała z zadowoleniem. - To wspaniale.
Przebywasz w kraju na stałe, czy tylko chwilowo?
- Nie mam sprecyzowanych planów - zniecierpliwił się. - W zależności od
sytuacji pobędę tu z tydzień lub dwa.
To wyraźnie rozczarowało Nikki.
- Jaka szkoda. Czy istnieje możliwość, że zmienisz plany?
O co jej właściwie chodzi? Czy miała nadzieję umówić się w przyszłości
na randkę? Zdenerwował się, wiedząc, że nie może spytać wprost bez
zdemaskowania się. A co z Erikiem?
- Czego właściwie chcesz? - spytał bez ogródek.
- Czegoś, co nie zgadza się z twoimi planami - najeżyła się, chowając za
tarczę opanowania.
- A skąd to, do diabła, wiesz?
Szybko cofnęła się o krok. Jonah skrzywił się, widząc, że ich wzajemne
zauroczenie rozwiewa się z każdą chwilą. Zepsuł sprawę i nie wiedział, jak się
zręcznie wycofać z tej sytuacji.
- Jestem związana z Nowym Jorkiem - wyjaśniła. - Jeśli byłbyś skłonny
przeprowadzić się tam, może by coś z tego wyszło. Jednak…
Coś by z tego wyszło? Zaślepiła go wściekłość. Złapał ją za ramię i
przyciągnął do siebie.
- Panienko, pytam po raz ostatni. O co ty mnie właściwie prosisz?
W jej oczach błysnął strach.
- Przed chwilą prosiłam, żebyś przeprowadził się do Nowego Jorku. Teraz
chciałabym, żebyś mnie puścił.
Powoli puścił jej rękę i cofnął się. To skutek wyczerpania. Nic innego nie
usprawiedliwiało jego zachowania.
- Przepraszam - mruknął, przesuwając dłonią po włosach. - Nie chciałem
cię przestraszyć.
- Mniejsza z tym - odcięła się. - Teraz proszę mi wybaczyć, muszę
znaleźć mego przyszłego męża. - To mówiąc, zakręciła się na pięcie i odeszła.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nikki maszerowała przez salę balową, pragnąc znaleźć się możliwie
daleko od Joego Alexandra. Nigdy, przez całe życie tak się nie zapomniała.
Starała się oddychać głęboko i miarowo. Co jej strzeliło do głowy? Opanowanie
zawsze było dla niej najcenniejsze.
Tymczasem straciła samokontrolę, gdy on tylko jej dotknął. Straciła?
Bzdura! Poddała się bez walki. Pokręciła głową. Jak mogła być taka głupia? Od
śmierci rodziców musiała zajmować się krewnymi - Kristą i Keli, wujkiem
Ernie, ciocią Selmą, kuzynami… Wszyscy przychodzili do niej ze swymi
kłopotami, a ona rozwiązywała najtrudniejsze problemy, posługując się
chłodnym, logicznym myśleniem. Nawet w pracy radziła sobie bez proszenia
kogokolwiek o pomoc.
Była dumna, że niezależnie od stopnia trudności sytuacji, w jakiej się
znalazła, nigdy nie reagowała emocjonalnie, zawsze wiedziała, co zrobić i nie
traciła panowania nad sobą.
Aż do dzisiejszego wieczoru.
Zaryzykowała szybki rzut oka wstecz. Joe stał tam, gdzie go zostawiła. Z
dala od rozbawionego tłumu, z rękami skrzyżowanymi na piersi, przyglądał się
jej bacznie orzechowymi oczyma. Odwróciła się z drżeniem. Co się właściwie
stało? Najpierw całował ją, jakby zakochał się w niej bez pamięci, a w chwilę
potem potraktował jak wroga. To wszystko nie miało sensu.
Zacisnęła pięści.
Najbardziej ze wszystkiego chciała o nim zapomnieć i zwrócić się do
innego mężczyzny. Nie mogła. Joe był zbyt fascynujący. Zauroczył ją w chwili,
gdy przerwał jej konwersację z Morleyem. Wydawało się, że zna go od zawsze.
Jakie on ma oczy, pomyślała. Wydawały się niezwykłe. Połyskujący w
nich chwilami jasny zielony płomień ciemniał do barwy orzecha. Cokolwiek to
było, wywołało u niej odzew. Nawet gdy w jego wzroku widać było chłód,
wciąż reagowała podobnie.
- Przepraszam - przerwał jej rozmyślania przystojny młody człowiek,
poklepując ją lekko w ramię. - Czy można prosić do tańca?
Niezdolna do ułożenia jakiejś gładkiej wymówki, zgodziła się. Na
użalanie się przyjdzie jeszcze czas. Teraz ma sprawę do załatwienia. Robi się
późno, a ona jeszcze nie znalazła odpowiedniego kandydata na męża. Niestety,
Joe Alexander ostudził skutecznie jej niewielki, wiążący się z tym zadaniem
entuzjazm. Obawiała się, że ciężko jej będzie trafić na kogoś jego formatu.
Popatrzyła na aktualnego partnera, usiłując obudzić w sobie odrobinę
zapału. Był to przystojny mężczyzna, nawet bardzo. W istocie jego rysy
graniczyły z klasyczną urodą, w dodatku zaokrąglony podbródek nie zapowiadał
nadmiernie upartej osobowości. Nie miał również takich brwi jak Joe -
uniesione domagały się natychmiastowej odpowiedzi. Brak mu było
przenikliwego spojrzenia, pod wpływem którego czuła pustkę w głowie.
Prosty, pozbawiony intrygującej krzywizny nos, wargi, bardziej wąskie
niż wydatne, nie obiecywały zmysłowych pocałunków, kradnących serce
niczego nie podejrzewającej kobiecie, a zamiast grzmiącego, pobrzmiewającego
głębokim echem barytonu, mówił delikatnym tenorem.
Był niemal doskonały i równie doskonale nudny.
Westchnęła. Musi z tym skończyć. Nie może porównywać każdego
mężczyzny z Joem. Znów zerknęła na partnera, starając się znaleźć w nim coś
pociągającego. Miał ładne, kasztanowe włosy, o ton lub dwa ciemniejsze niż Joe
i pozbawione takiego połysku. O wzroście nawet nie warto było wspominać. Joe
musiał mieć ze dwa metry. Szerokimi ramionami i solidną budową wyróżniał się
spośród wszystkich. Czuło się emanującą z niego siłę i autorytet.
Więc czemu wszystko, do diabła, źle wyszło?
- Nazywam się Dan Forsythe - oznajmił partner. Przerwała tę analizę
Joego, by mu odpowiedzieć.
- Nikki Ashton.
Co powiedziała takiego, czym go zraziła?
- Miło mi panią poznać.
Może coś zrobiła nie tak?
- Chyba, e… skończyła się melodia.
A może czegoś nie dopowiedziała lub nie zrobiła?
- Czy zechciałaby pani... Może moglibyśmy porozmawiać przez dwie
minutki, Nikki? - Stali nieruchomo pośrodku parkietu. - Pani Ashton?
- Przestali grać - uchyliła się od odpowiedzi.
- Tak. - Popatrzył na nią dziwnie. - Myślę, że moglibyśmy z tego
skorzystać, żeby porozmawiać. No wiesz, poznać się lepiej.
Kiedy schodzili z parkietu, Nikki odetchnęła z ulgą. Jakże różniło się to
od agresywnego zachowania Joego. Jednak gdyby to Dan zaciągnął ją do
ocienionego kąta i spróbował całować, zapewne dałaby mu w twarz.
- Czego spodziewasz się po żonie? - spytała bezceremonialnie.
- Dzieci - odparł entuzjastycznie. Spojrzał gdzieś poza nią. - Lubisz
dzieci?
- Obawiam się, że jeszcze nie dojrzałam do macierzyństwa - wyznała. -
Przynajmniej na razie.
- O! - Dan wciąż nerwowo zerkał gdzieś dalej, co korciło ją, by się
obejrzeć. Zastanawiała się, czy nie dostrzegł jakiejś atrakcyjniejszej kobiety.
- Problem polega na tym, że robię karierę.
- Zatem dzieci odpadają, co?
Zawahała się. Zapomnij o Joem. Skup się na tym, po co tu przyjechałaś.
Wiedziała, że dla osiągnięcia celu trzeba czasem ustępstw. Problem z Danem
odzwierciedlał to, z czym często spotykała się w pracy. Dwie strony równie
ambitne, lecz mające rozbieżne cele i potrzeby. Musi jedynie znaleźć
odpowiednie rozwiązanie dla ich problemu.
- Nie powiedziałam wcale, że dzieci odpadają.
- Ale teraz nie chcesz ich mieć. - Znów nerwowo zerknął w przestrzeń
gdzieś za nią.
Jeśli szybko nie zareaguje, straci kandydata na męża.
- Może udałoby się nam osiągnąć kompromis - zaproponowała. - Gdybyś
był skłonny nieco wstrzymać się z potomstwem…
- Daj spokój… chyba do siebie nie pasujemy. Miło było cię poznać. -
Mówiąc to, zniknął w tłumie.
Nachmurzyła się. Dziwne. Kogo tam wypatrywał? Zachowywał się,
jakby… Zmrużyła oczy. Zachowywał się, jakby coś go przepłoszyło. A może
ktoś. Odwróciła się i nie była zdziwiona, widząc stojącego w pobliżu Joego
Alexandra. Uniósł w geście pozdrowienia trzymany w dłoni kieliszek szampana.
Czemu ten okropny, bezczelny…? Czy nie dosyć jej nadokuczał, by udowodnić,
że się nią nie interesuje? Czemu przepłoszył Dana?
Klepnęła w ramię znajdującego się najbliżej mężczyznę.
- Zatańczymy?
Na szczęście nie odmówił, jednak następne dziesięć minut były
najmozolniejsze w jej życiu. Natychmiast połapała się, że to zarozumiały dupek,
któremu bardziej jest potrzebna pokojówka niż żona. Co gorsza, tańczyli na
małej przestrzeni, więc co chwila widziała stojącego w pobliżu Alexandra.
Gdy muzyka przestała grać, szybko odeszła, postanawiając znaleźć sobie
miejsce, gdzie będzie mogła przyjrzeć się kandydatom bez obecności Joego. Te
rachuby, niestety, zawiodły. W ciągu pół godziny jej sytuacja pogarszała się z
każdą chwilą. Nie ważne, z kim rozmawiała, zawsze obok stał Joe. Kilka razy
otwarcie przysłuchiwał się jej rozmowom, co tak ją rozpraszało, że nie umiała
mówić składnie.
W końcu nie mogła już dłużej wytrzymać. Postanowiwszy położyć kres
tym torturom, przeprosiła kolejnego rozmówcę i poszła zmierzyć się ze swoim
prześladowcą. Tym razem nie miała zamiaru poddać się tak łatwo. Za nic w
świecie nie pozwoli mu się dotknąć.
Powitał ją leniwym uśmiechem i szelmowskim błyskiem w oku.
- Dobrze się bawisz?
- Nie i to z twojej winy. Czemu nie zostawisz mnie w spokoju? Czego
chcesz?
- Od ciebie? Niczego.
- Więc czemu za mną chodzisz?
- Z ciekawości.
- Z ciekawości? - zdumiała się. - Czemu? Miałeś okazję do stworzenia
czegoś między nami. Rozwaliłeś to, więc dlaczego nie odejdziesz i nie
pozwolisz mi znaleźć męża?
- Czy o to ci chodzi? - Przyjrzał się jej uważnie. - Szukasz kogoś?
- Usiłuję! Bardzo mi to jednak utrudniasz. Płoszysz wszystkich
potencjalnych kandydatów.
Zauważyła, że analizuje jej odpowiedzi, jak nie pasujące elementy
układanki. Brwi uniosły się ku górze, co, jak wiedziała z doświadczenia,
zapowiadało kolejne pytania.
- Powiedz mi… - Spojrzał na nią z nie skrywanym zniecierpliwieniem. -
Czy zamierzasz poznać tu swego przyszłego męża?
- Tak, oczywiście - odparła. - Pod warunkiem, że przestaniesz się do tego
wtrącać.
- A gdzie i kiedy zamierzasz go spotkać?
- Skąd mam to wiedzieć? Nie jestem wróżką.
Joe nachmurzył się.
- Jestem nieco zmieszany. Odniosłem wrażenie, że czekasz na kogoś
wyjątkowego.
Wzięła się pod boki.
- Zgadza się, mam szczególne wymagania i powiem ci w zaufaniu, że
jeszcze takiego nie znalazłam. No, może ze dwóch - dodała zgodnie z prawdą.
Podejrzliwość znów błysnęła w jego wzroku.
- Może byśmy o nich porozmawiali?
- Daj spokój - mruknęła.
Jonah podjął decyzję. Wciąż nie wiedział, czy chodzi jej o Erica. Choć
wolał bezpośrednie podejście, nie mógł spytać o to wprost, nie demaskując się
przy tym. Jednak musiał uzyskać kilka odpowiedzi. Wyciągnie je z niej, tak czy
inaczej.
- Kłócąc się, nie poprawimy naszej sytuacji. Musimy porozmawiać.
Zawieszenie broni?
- Nie wiem… - zawahała się. - Robi się późno, a ja nie mogę pozwolić
sobie na zaprzepaszczenie okazji. Jeśli do niczego nie dojdziemy, stracę
mnóstwo czasu.
- To nie potrwa długo. - Położył jej rękę na ramieniu. - Może wyjdziemy
stąd i porozmawiamy?
Nie dał jej czasu na wynajdywanie wymówki. Otworzył przeszklone
drzwi prowadzące do ogrodów i wyprowadził ją z sali. Na zewnątrz panował
miły chłód. Kamienne stopnie tworzyły kręte ścieżki wiodące między
egzotyczne drzewa i krzewy, niezwykłe na pustyni Nevada. Światło księżyca
odsłaniało skryte częściowo w zaroślach ławki i stoliki. Tylko kilka było
zajętych, ale Jonah, pragnąc odosobnienia, poprowadził Nikki w głąb ogrodu.
W odległym końcu znaleźli wolny stolik pod drzewem oświetlonym
migoczącymi lampkami. Para, która przy nim siedziała właśnie stamtąd
odchodziła. Mężczyzna wetknął do kieszeni marynarki plik papierów i objął
kobietę zaborczym gestem. Ona z kolei wymieniła porozumiewawcze uśmiechy
z Nikki.
- Powodzenia - szepnęła, gdy mijając ich, wracała ze swoim towarzyszem
do budynku.
- Przyjaciółka? - spytał zdziwiony Jonah.
- Spotkałyśmy się wcześniej dziś wieczorem - przyznała Nikki. - Byłam
trochę zdenerwowana, a ona usiadła przy mnie i porozmawiała.
- Czemu byłaś zdenerwowana?
- To bardzo odważny krok, nie sądzisz? - Wzruszyła ramionami. -
Powinnam ponownie przemyśleć taki sposób zawierania małżeństwa.
Taki sposób zawierania małżeństwa? O co chodzi, do diabła? Poczekał,
aż ulokują się na ławce. Dość tego dobrego. Nadeszła pora odpowiedzi i uzyska
je.
- To raczej niezwykłe przyjęcie - zaczął ostrożnie.
- Dopóki nie przeczytałam o tym w gazecie, nie miałam pojęcia, że coś
takiego istnieje - zgodziła się. - Bal dla samotnych ludzi, którzy chcą się pobrać.
Okazuje się, że niedokładnie odczytał znalezioną w notatniku Nikki
karteczkę. Pomyślał, że to był bal weselny. Wciąż jednak nie miał pełnego
obrazu sytuacji. Gdzie jest Eric?
- Więc dowiedziałaś się o tym z gazety?
- Tak, była to lokalna gazeta. - W ciemności błysnął jej uśmiech. -
Pokazała mi ją siostra. Uznała ten pomysł za bardzo zabawny.
- A ty nie?
- Nie - przyznała smutno. - Uznałam to natomiast za idealne rozwiązanie.
- Czego?
To niewinne pytanie dotknęło ją boleśnie. Złożyła ręce, w przyćmionym
świetle błysnęła jej ślubna obrączka.
- To… to długa historia - rzekła wreszcie.
- Mam nieskończenie dużo czasu - powiedział zgodnie z prawdą.
Postanowił dowiedzieć się wszystkiego, nawet jeśli miałoby to trwać całą noc. -
Rozmowa o tym może pomóc.
Zawahała się i Jonah wyczuł, że zastanawia się, czy w ogóle odpowiadać
na jakiekolwiek pytania.
- Wydaje mi się, że najlepsza byłaby całkowita szczerość.
- Chyba nie zawsze tak uważałaś.
Odwróciła głowę.
- Zazwyczaj przedkładałam szczerość ponad wszystko - wyjaśniła nieco
chłodniejszym tonem.
- Ale twoja historia wiąże się z kłamstwem - odparł. Nie zamierzał jej
oszczędzać, bo mogłaby skłamać, a to z kolei zaszkodziłoby Ericowi.
- Tak - przyznała bez wahania. - Tak było.
- Opowiedz mi o tym.
Nastąpiła długa chwila ciszy, kiedy Nikki starała się pozbierać myśli.
Nawet w tak krótkim czasie zdołał zauważyć, że była opanowana, precyzyjna i
wysławiała się rozważnie. W razie czego trudno byłoby ją złamać.
- To wyłącznie moja wina - zaczęła cichym głosem. - Nie powinnam była
kłamać, że byłam mężatką.
Nie takiego wyznania oczekiwał po niej Jonah.
- Co powiedziałaś?
Podniosła rękę. Na palcu zalśniła złota obrączka.
- Pytałeś mnie o to wcześniej. Powinnam ci była wyjaśnić, że to tylko
dekoracja. Nigdy nie byłam mężatką - roześmiała się cichutko. - W przeciwnym
razie by mnie tu nie było.
Puścił tę wypowiedź mimo uszu. Przynajmniej do chwili, kiedy dowie się
czegoś więcej o tym balu.
- Po co więc to udawanie?^
- Firma, w której pracuję woli ustabilizowanych życiowo pracowników.
Kto jej o tym, do cholery, powiedział?
- Więc postanowiłaś im się przypodobać?
- Rozważałam ten pomysł. Początkowo niezbyt serio, jednak…
- Jednak co?
- Pracuje tam pewien mężczyzna. Bardzo miły. Młody.
- I jest zainteresowany nawiązaniem z tobą bardziej osobistych
kontaktów. - Czy to możliwe? Czy Loren i Della źle ocenili sytuację? A może
Nikki Ashton jest wytrawną kłamczucha?
- Bardziej niż zainteresowany.
- Nadal nie rozumiem. Udajesz mężatkę, ponieważ nie umiesz powiedzieć
mu nie? Czy to nie lekka przesada?
- Nie, ponieważ ten mężczyzna jest moim szefem.
Wstał. Sposób, w jaki to powiedziała, utwierdził go w przekonaniu, że to
prawda, a przynajmniej w jej pojęciu. Cholerny Eric. Do czego doprowadził?
- Czemu tu jesteś?
Nikki przechyliła na bok głowę i przyjrzała mu się uważnie. Światło
księżyca podkreśliło jej urodę. Wyglądała na spokojną i pogodną, jednak cienie
gromadzące się wokół oczu wskazywały na poważne kłopoty.
- Jestem tu z takich samych powodów, co i ty. Zamierzam spotkać kogoś
odpowiedniego do zawarcia małżeństwa.
- Nie możesz zrobić tego w Nowym Jorku?
- Może i tak, ale formalności trwają bardzo długo. Biorąc udział w Balu
Kopciuszka, mogę spotkać kogoś, natychmiast weźmiemy ślub i rano wracamy
do domu. Problem rozwiązany.
Czegoś chyba nie zrozumiał. Po trzydziestu godzinach bez snu było to
całkiem możliwe. Zacisnął zęby. Lepiej, żeby wszystko okazało się
nieporozumieniem, ponieważ nie podobało mu się to, co usłyszał.
- To dlatego zebrali się ci wszyscy ludzie? Żeby poślubić kogoś
nieznajomego? Chcą spotkać, zaakceptować i wziąć ślub, a wszystko w ciągu
jednej nocy?
- Oczywiście - odparła zdumiona.
- Jasne. - Nagle zdał sobie sprawę, że Nikki mówi to całkiem poważnie. -
Jeśli to prawda, wszyscy zebrani tu dziś goście znaleźli się w prawdziwie
rozpaczliwym położeniu.
- Z kolei ja czegoś nie rozumiem. - Uniosła w górę brwi. - Czyżbyś nie
przybył tu z zamiarem znalezienia żony?
Nie miał zamiaru odpowiadać na to pytanie.
- Skupmy się najpierw na twoim problemie. Mną zajmiemy się później. -
Nie dopuszczając jej do słowa, pytał dalej: - Chcesz wyjść za mąż, bo twój szef
nie uznaje odmowy. Czy o to chodzi?
- Mam również osobiste powody.
- Jakie?
Spuściła powieki, by ukryć uczucia.
- Te, jak mówiłam, są natury osobistej.
Z trudem ukrył zniecierpliwienie.
- Zatem z powodów natury osobistej, jak również dlatego, że nie możesz
w inny sposób okiełznać swego szefa, postanowiłaś poślubić kogoś całkiem
nieznajomego.
Pochyliła głowę. Nawet w ciemnościach Jonah mógł dostrzec, że się
zarumieniła.
- Wiem. To brzmi okropnie, ale widzisz, wszyscy myślą, że jestem
mężatką.
Jonah skrzyżował ramiona na piersi.
- Zatem postanowiłaś zmienić fikcję w fakty - zauważył ironicznie. - W
tym jest jakiś sens.
- Nie mam wyboru - odparła. - Nie jestem zainteresowana małżeństwem.
Jakimkolwiek, a na pewno nie opartym na czymś tak złudnym jak miłość.
- Skoro tak uważasz, czemu zdecydowałaś się na tak ryzykowne
rozwiązanie?
- Bo to idealne wyjście.
- Sprawa jest mocno dyskusyjna.
- Dobrze to przemyślałam - zaperzyła się Nikki. - Oprócz nie
rozwiązanych prywatnych kłopotów jest jeszcze szef, który uważa, że jest we
mnie zakochany.
- A jest? - Spojrzał na nią ostro.
- Nie, tak mu się tylko wydaje. Dopóki nie zmieni zdania, potrzebuję
ochrony prawdziwego męża.
- Jako mąż mógłby cię chronić przed… - niech to diabli, mało się nie
wygadał - jak go tam zwą?
- Eric - westchnęła z ulgą. - To nie będzie łatwe. Potrzebuję kogoś
wykształconego i dojrzałego, nieustraszonego. Problem częściowo polega na
tym, że mówiłam wszystkim, iż mój mąż od kilku lat przebywa za granicą.
Niestety, wygląda to tak, jakby nasze małżeństwo przechodziło kryzys.
- Dlatego potrzebujesz człowieka, który rozwieje te wątpliwości -
wycedził Jonah. - Prawdziwego męża, który potrafi odegrać rolę namiętnego
kochanka, przekona Erica, że związek z tobą nie ma szans i sprawa wygaśnie
sama.
- Właśnie.
- Więc w czym problem? Skoro zdecydowałaś się na ten szalony pomysł,
czemu jeszcze nie wyszłaś za mąż?
Zaśmiała się ponuro.
- Problem polega na tym, że nie spotkałam nikogo, kto sprostałby moim
wymaganiom. Albo są to mili dżentelmeni, z którymi Eric natychmiast się
rozprawi, albo niezależne typy z własnym rozkładem jazdy. Nie ma w nich
miejsca na przeprowadzkę do Nowego Jorku na czas trwania naszego związku.
- Nie wierzę, że nie ma tu nikogo…
- Nie? A ty sam? - Pochyliła się ku niemu, patrząc mu prosto w oczy.
-Mogę zaoferować mieszkanie, samochód i umiarkowane dochody. To nie musi
być stały związek. Spotkałam dziś jednego mężczyznę, który poszukiwał
tymczasowej żony. Jeśli tak wolisz, zgodzę się na krótkotrwałe małżeństwo.
Wynajmę cię w charakterze męża na niezbędny okres, wystarczająco długi, żeby
rozwiązać problem z Ericem, a potem się rozwiedziemy.
- Czy to nie lekka przesada? Nie mogłabyś…? - Naszła go pewna myśl. -
Czy Eric cię molestował, zrobił lub powiedział coś nieodpowiedniego?
- Nie, nic z tych rzeczy - odparła natychmiast. - Jest uprzejmy…
opiekuńczy.
- No tak, widzę, w czym może tkwić problem - roześmiał się Jonah.
- To wcale nie jest śmieszne! Nigdy mnie nie dotknął, przynajmniej nie w
dwuznaczny sposób. Ale wiem, co czuje. Nie wymyśliłam tego sobie.
Naprawdę.
- W porządku. - Uniósł ręce. - Wierzę ci, ale powiedz, skąd wiesz, że tak
właśnie jest? Może mylisz przyjacielskie zachowanie z czymś bardziej
poważnym?
- Wolałabym, żeby tak było. - Pokręciła głową.
- Przekonaj mnie.
- Nie rozumiem, czemu miałabym to robić.
- Podobno rozpaczliwie potrzebujesz męża, więc przekonaj mnie, że tak
jest naprawdę.
Znów przez dłuższy czas rozważała jego prośbę. Po kilku chwilach
skinęła głową.
- Doskonale. Czy wiesz, kiedy podobasz się kobiecie?
- Czasami - przyznał. - Jeśli daje to po sobie poznać.
- No, więc Eric nie pozostawia co do tego wątpliwości. Zaczął, gdy tylko
się zjawiłam w firmie.
- I co zrobiłaś?
- Powiedziałam mu, że nie podzielam jego uczuć, a mieszanie spraw
służbowych z przyjemnościami zawsze uważałam za błąd. Myślał, że zmieni
moje poglądy i wówczas popełniłam pierwszy błąd.
- Skłamałaś.
- Owszem. Powiedziałam, że jestem zaręczona. On mimo wszystko nie
tracił nadziei. - Wzruszyła ramionami. - W przystępie rozpaczy pojawiłam się
któregoś poniedziałku z obrączką na palcu.
- Kolejny błąd - zauważył sucho Jonah. - Czy obrączka go nie ostudziła? -
Dawniej to powstrzymywało Erica.
- Tak. Wydawało się, że pogodził się z brakiem szans na nasz związek.
- A jednak potem zaszło coś, co wszystko zmieniło. Co?
- Na przyjęciu w firmie zjawiłam się sama, twierdząc, że mąż przebywa
za granicą. Erie czepiał się tego przez kilka następnych tygodni. Żartował sobie
nawet z przedłużającej się nieobecności męża. Kiedy czas mijał, a ja nie
przedstawiłam go w firmie, Eric zmienił się… - Zawahała się, szukając
właściwego określenia. - Stał się nieprzyjemny, wręcz zły. Myślę, że zaczął
nabierać podejrzeń. Czuł, że coś ukrywam i doszedł do wniosku, że moje
małżeństwo rozsypuje się.
- To wciąż jednak nie oznacza…
- Nawet więcej - przerwała mu. - Zaczął mi się zwierzać, choć wcale go
do tego nie zachęcałam.
- O czym mówił? - zaniepokoił się Jonah.
- O swojej rodzinie. Głównie o starszym bracie, jak podziwia i naśladuje
Jonaha, jak trudno mu żyć w jego cieniu i że nie jest łatwo dorównać komuś
takiemu…
- Wygląda na to, że traktował cię bardziej jak matkę niż jak potencjalną
kochankę.
- Wolałabym, żeby tak było. Jednak gdy znajdowałam się blisko niego, z
trudem nad sobą panował. A kiedy patrzył na mnie… - Pokręciła głową. - Nie
potrafię tego wyjaśnić, powiem tylko, że kobiety czują te rzeczy.
- Zatem małżeństwo jest dla ciebie jedynym rozwiązaniem - naciskał
Jonah.
- Nie podoba mi się to, ale nie mam wyboru. Muszę znaleźć wyjście z
sytuacji, zanim całkiem wymknie mi się spod kontroli. To zaczęło przeszkadzać
nam w pracy. Popełniliśmy błędy, które mogą być zauważone, a ja nie mogę
stracić tej posady. Jest zbyt ważna dla mnie. - Wstała i podeszła do niego. - Joe,
pomóż mi. Czy… czy ożenisz się ze mną?
Domyślał się, ile musiało kosztować ją to pytanie. Jednak nie zmienił
zdania.
- Nie.
- Czemu nie? - spytała zrozpaczona. - To czego ty chcesz?
- To, czego chcę, jest w tej chwili nieistotne. Posłuchaj, Nikki. Masz dwa
wyjścia. Możesz zrealizować ten niedorzeczny plan zamążpójścia lub zrobić coś
naprawdę rozsądnego.
- A cóż takiego?
- Powiedz Ericowi prawdę. Udawałaś mężatkę, bo nie chciałaś żadnych
romansowych komplikacji w firmie. Wyjaśnij mu, że nie interesuje cię nic poza
pracą i powiedz mu, że ma zostawić cię w spokoju. Poproś o przeniesienie.
Cofnęła się o krok.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Naprawdę myślisz, że to takie łatwe? - zdenerwowała się. Długo
tłumione napięcie zaczęło brać górę. - Mam wkroczyć uroczyście do biura i
oznajmić wielką nowinę. Co dalej?
- Kłopot z głowy.
- Wcale nie. Pod koniec dnia całe biuro będzie wiedziało, że skłamałam,
udając mężatkę, bo nie mogłam inaczej poradzić sobie z szefem. Wieczorem
drugiego dnia będą wiedzieli o tym nasi klienci, a trzeciego dojdzie to do
konkurencji. Zaszarga to moją opinię, zaszkodzi Ericowi i nadwyręży
wiarygodność naszej firmy. Wielkie dzięki. Wolę już wszystko inne, nawet
fikcyjne małżeństwo.
Jej upór w sprawie małżeństwa wstrząsnął nim. Może gdyby był
wyspany, znalazłby dla niej korzystniejsze wyjście. Skoro nie stać go było na
taki luksus…
- Chodź. - Wziął ją za rękę.
- Dokąd?
- Znaleźć ci faceta. Skoro tak bardzo chcesz zdobyć męża, pomogę ci
jakiegoś znaleźć.
- Nie rozumiem. - Usiłowała wyszarpnąć rękę. - Czemu to robisz?
- Powiedzmy, że zmęczyły mnie już smutne historie.
- A co z tobą? - zaprotestowała. - Robi się coraz później. Nie martwisz
się, że stracisz okazję znalezienia sobie żony?
- Wierz mi, poszukiwanie żony najmniej mnie teraz martwi. - Zatrzymał
się. - Co jest, Nikki, rozmyśliłaś się?
Zawahała się przez chwilę.
- Nigdy nie zmieniam zdania.
- To idziemy.
Przez godzinę nie udało się im znaleźć nikogo odpowiedniego. Większość
kandydatów Jonah odrzucił jako zbyt słabych psychicznie. Miała rację, Eric nie
potraktowałby ich jako poważnych rywali. Ci zaś, którzy by się nadawali, mieli
własne wymagania, co oznaczało, że to żona powinna odpowiadać ich
kryteriom.
- Tu stoi facet, z którym jeszcze nie rozmawiałaś - powiedział bez
entuzjazmu Jonah. Niestety, ten mężczyzna był za gruby, za stary i zbyt
przerażony. Erie przerobiłby go na kotlet mielony. Tymczasem czas uciekał.
- Nie przejmuj się - pocieszyła go Nikki. - A gdyby tak… - urwała w pół
słowa. Twarz jej pobladła. - O, nie!
- Co się stało? Co ci jest?
Odwróciła się gwałtownie, wręcz wpadając mu w ramiona.
- Obejmij mnie. Szybko!
Odruchowo przytulił ją do siebie, przesuwając dłonią wzdłuż jej pleców.
Poczuła się jak w niebie, ciepło i bezpiecznie. Jonah wchłaniał jej niezwykły
zapach. Jeśli do tej pory nie wierzył w chorobę odrzutowcową, zaczął się nad
tym poważnie zastanawiać, ponieważ nie znajdował innego wytłumaczenia na
swoją, zbyt gwałtowną jego zdaniem, reakcję.
Przerażona Nikki oddychała gwałtownie.
- Co ci jest? Co się stało? - spytał szeptem.
Podniosła głowę. Ich usta prawie się spotkały. Dopóki nie zobaczył jej
przerażonych oczu, myślał, że chodzi o pocałunek.
- Eric jest tutaj - wyszeptała.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Nie do wiary! - krzyknęła Nikki. - Jak mnie tu znalazł?
Jonah skrzywił się. Domyślał się jak. To robota wyjątkowo sprawnej Jan.
Zerknął w stronę recepcji. Stał tam Eric i z niewinną miną rozprawiał z
małżeństwem Montague. Najwyraźniej postanowił użyć całego uroku
osobistego, by dostać się na bal, a znając Erica nie wątpił, że mu się uda. Zmełł
w ustach przekleństwo. Sytuacja robiła się poważniejsza, niż przypuszczał.
- Chodź. - Otoczył Nikki ramieniem i skierował się w stronę najbliższego
wyjścia.
Popatrzyła na niego rozszerzonymi z przerażenia oczyma.
- Co mam teraz robić?
Jonah zacisnął szczęki, usiłując podjąć jakąś decyzję. Kapitalnym
głupstwem było wypicie kieliszka szampana, zwłaszcza po tym, jak nie spał
półtorej doby. W tej chwili oddałby diabłu duszę za gorący prysznic i bite osiem
godzin snu. Może wówczas potrafiłby znaleźć optymalne wyjście. Jednak
uniemożliwiało mu to zmęczenie. Przychodziło mu do głowy tylko jedno
rozwiązanie.
- Nie mamy zbyt wielkiego wyboru - oznajmił. - Jeśli on jest tak
stanowczy, musisz poślubić kogoś, kto nie da mu się zdominować.
- Przepytaliśmy już niemal wszystkich. To kto pozostał?
- Ja.
Minęła cała minuta, zanim to, co powiedział, wreszcie do niej dotarło.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Ale przecież mówiłeś…
- Zapomnij o tym, co mówiłem.
- Naprawdę zamierzasz się ze mną ożenić? - spytała z niedowierzaniem. -
Dlaczego? Nie chcę, żebyś myślał, że jestem niewdzięczna, ale - miejsce
zdumienia zajął sceptycyzm - dlaczego chcesz pomóc mi teraz, skoro nie
chciałeś przed chwilą?
- Ponieważ dziś wieczorem już raz zostawiłem pewną damę w potrzebie -
odparł lekko kpiącym tonem. - Nie leży w moim zwyczaju robić tego powtórnie
tego samego dnia.
- Nie będę się upierała przy dalszych wyjaśnieniach.
- Co za ulga. - Uśmiechnął się blado i pokazał korytarz wiodący do
wewnętrznych schodów. - Czy możemy tędy przejść? Musimy dostać
zezwolenie na zawarcie małżeństwa. Słyszałem, że ktoś załatwia to w bibliotece
piętro niżej.
Nikki nachmurzyła siei lekko pokręciła głową, jakby chciała dać do
zrozumienia, że tak łatwo namówić się nie da. Jonah omal nie wybuchnął
śmiechem. Naraża się całej rodzinie, by jej pomóc, a ta wciąż niezadowolona.
Gdyby zamiast tej komedii, na wstępie powiedziała Ericowi "nie",
oszczędziłaby sobie kłopotów. On z kolei, dbając o dobre imię brata i usiłując
uratować posady dwóch filarów International Investment oraz ich zagmatwane
życie osobiste, musiał działać szybko.
- Wiem, że nie mam prawa grymasić - powiedziała.
- To pewne jak diabli.
Popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Martwi mnie jednak parę spraw.
- Naturalnie - westchnął.
- Po pierwsze… spodziewam się, że przekonasz Erica, iż jesteśmy
szczęśliwą parą. Podołasz temu?
Najwyraźniej kwestionowała jego zdolności. Niewiele osób odważyło się
na taką zniewagę i udało się im ujść bezkarnie.
- Przekonam go, że jeśli będzie chciał od mojej żony czegoś więcej! nie
ograniczy się tylko do stosunków służbowych, ciężko tego pożałuje. - Mówiąc
to, gniewnie zmarszczył brwi. - A może nie uwierzy mi, że mówię serio?
Wytrzymała jego spojrzenie przez kilka sekund i zaróżowiła się.
- Uwierzy.
- Świetnie, idziemy.
- Chwileczkę, jeszcze nie skończyłam.
- Moja pani - powiedział z irytacją w głosie. - Obiecałem, że się z tobą
ożenię. Czego jeszcze chcesz?
- Muszę się upewnić, że się dobrze rozumiemy.
- Możesz mi wierzyć - skrzywił się. - Rozumiem cię lepiej, niż
przypuszczasz.
- Chodzi mi o szczegóły. Nie chcę potem żadnych nieporozumień.
- To mów szybko, gdyż masz zaledwie trzydzieści sekund - poinformował
ją. - Potem radź sobie sama.
Chyba poważnie potraktowała jego ostrzeżenie, bo nie tracąc czasu,
zaczęła wyliczać na palcach swoje wątpliwości.
- Dobrze… Zgodziłeś się przekonać Erica, że tworzymy szczęśliwe,
stadło. Po drugie, przeprowadzisz się do Nowego Jorku i zostaniesz ze mną tak
długo, aż sytuacja z Erikiem się unormuje.
- Dobrze.
- Po trzecie, rozumiesz, że cała ta sytuacja nie może zagrozić mojej
posadzie.
- To zrozumiałe. - Skrzyżował ręce na piersi. - To już wszystko?
Skończyłaś? Nie ma żadnego po czwarte, piąte i szóste?
- Tylko czwarte.
- Zamieniam się w słuch.
Gdyby nie zauważył błysku niepokoju w jej oczach, sądziłby, że ta
rozmowa wcale jej nie krępuje. W dodatku wyrzuciła z siebie trzy poprzednie
postulaty niczym automat. Teraz zdradził ją nieco ciemniejszy odcień fioletu w
źrenicach. Innymi słowy to, co zawierała ostatnia pozycja, powinna umieścić na
czele listy.
- Muszę znać twoje oczekiwania.
Uniósł brew. Spodziewał się czegoś o wiele trudniejszego.
- No cóż, po ślubie ocalę twoją śliczną główkę i odstawię cię na
bezpieczne tory - odparł. Tym samym ochroni International Investment od
kolejnych wpadek i da ochłonąć Ericowi.
- Czy to wszystko? - Zwilżyła wargi. - Nie stawiasz żadnych warunków?
Zaczął się domyślać o co jej chodzi i natychmiast pojawiła się czysto
męska reakcja, chęć wykorzystania sytuacji. Podszedł bliżej, wpatrując się w
punkt pulsujący na jej szyi.
- Pytasz, czy zamierzam z tobą spać?
Nikki pozostała niewzruszona, choć podejrzewał, że toczy ciężką walkę
wewnętrzną.
- Tak. Chyba o to mi właśnie chodziło.
- Wydaje się, że nie warto tego omawiać bliżej.
Rozśmieszyło go, że najwyraźniej odczuła ulgę. Czy podczas rozmów
służbowych jest równie mało pojętna? Będzie musiał to wyjaśnić. Nie można
narażać na szwank interesów firmy z powodu niezbyt rozwiniętych zdolności
percepcyjnych Nikki.
- Czy wyczerpaliśmy już wszystkie twoje wątpliwości?
- Tak.
- W takim razie proponuję, żebyśmy stąd poszli, zanim twój szef
wynegocjuje sobie wejście i wytropi nas. On nie zna celu tego balu, co? -
Zerknął na nią ostro.
- Chyba nie. Powiedziałam mu, że lecę zobaczyć się z mężem - wyjaśniła,
spoglądając niepewnie na Jonaha. - Nie wiedziałam, że poleci za mną. Może był
ciekaw, jak wyglądasz… - westchnęła. - To znaczy, jak wygląda mój mąż.
- A może nie uwierzył, że masz się w ogóle z kimkolwiek spotkać.
Miejmy nadzieję, że gospodarze nie wdadzą się w szczegółowe wyjaśnienia
reguł balu, bo za chwilę będziemy mieli Erica na karku. - Złapał ją mocno za
rękę. - Poszukajmy biblioteki.
Kamerdyner wskazał im drogę i za masywnym dębowym biurkiem
zobaczyli urzędniczkę zajmującą się ślubną dokumentacją. Z identyfikatora
wynikało, że nazywa się Dora Scott. Obok stała tabliczka z napisem: "Przekąska
przyspiesza obsługę". Przed nimi ustawiła się niewielka kolejka, lecz zanim
wypełnili odpowiednie formularze, pokój opustoszał.
- Co my tu mamy? - spytała Dora, a gdy podeszli do niej, wyciągnęła rękę
po dokumenty.
Jonah, zdając sobie sprawę, że stoi w obliczu katastrofy, przedstawił się
pospiesznie.
- Joe. Joe Alexander.
Nikki mogła nie skojarzyć tego imienia z pełnym brzmieniem imienia
przyrodniego brata Erica. Jednak gdyby Dora odczytała pełne brzmienie, jego
tożsamość nie budziłaby najmniejszej wątpliwości. Tymczasem nie zamierzał
ujawniać swych powiązań z Erikiem, dopóki nie zostaną poślubieni.
Dora zerknęła na formularz i zachichotała.
- Świetnie, Joe - powiedziała i zerknęła na drugi formularz. - I Nicole.
- Nikki - sprostowała pospiesznie przyszła panna młoda. - Niestety, ale
nie przynieśliśmy przekąsek - dodała, pokazując tabliczkę.
- Całe szczęście. Jeszcze jedna porcja zapiekanego sera i pęknę. No,
kochani, bierzmy się do roboty. - Objaśniła szczegóły, wypełniając dokumenty,
a potem wręczyła im je w pięknych, biało-niebieskich kopertach.
- Wręczycie te formularze osobie, u której będziecie chcieli wziąć ślub.
Te pozłacane dyplomy są jedynie pamiątką. Oficjalne dokumenty dostaniecie
pocztą. Są jakieś pytania?
- Nie mamy żadnych pytań - odparł Jonah.
- W takim razie - skinęła głową - mam dla was jedną radę. Opiekujcie się
sobą nawzajem.
- Jestem w tym dobra - zapewniła ją Nikki.
- Zabawne - mruknął Jonah. - To właśnie miałem powiedzieć.
- Cudownie. Troskliwa para - roześmiała się Dora. - Zmykajcie stąd.
Musicie się pobrać, a ja mam jeszcze mnóstwo roboty.
- Lepiej zróbmy to szybko - poradził Jonah, gdy wrócili na salę balową. -
Jeśli Ericowi udało się wkręcić, nie chciałbym, żeby wpadł na nas w najmniej
odpowiednim momencie.
Nikki zatrzymała się przed drzwiami do pierwszego salonu.
- Wygląda na to, że mamy do wyboru kilka rodzajów ceremonii ślubnych.
Jaką wolisz?
- Krótką i rzeczową.
Otworzył drzwi do najbliższej sali i zajrzał do środka. Nikki zerknęła mu
przez ramię i jęknęła cicho z dezaprobatą. Nie miał jej tego za złe. Pokój był
urządzony ładnie, ale bardzo sztywno i formalnie. Kiedy sędzia pokoju skinął,
by się zbliżyli, Jonah zawahał się. Nie wiedzieć czemu uznał jasnoniebieskie
brokaty, orzechowe meble i sztuczne kwiaty za niegustowne. Nikki także się to
chyba nie podobało.
Cofnął się i zamknął drzwi.
- Kiepski wybór.
- Dlaczego?
- Zbyt długa kolejka - skłamał, wiedząc, że nie była w stanie
zweryfikować jego twierdzenia. - Spróbujmy gdzie indziej.
Otworzył drzwi do następnego salonu i z aprobatą skinął głową. Idealnie.
Mały, przytulny salonik urządzony został w staroświeckim, niemal
wiktoriańskim stylu. Ściany pokrywała tapeta w róże, kanapa i krzesła były
wyściełane ciemnoczerwonym pluszem oblamowanym białą koronką. Pod jedną
ścianą stała komódka ze srebrną zastawą do herbaty, pod drugą kominek, a nad
nim lustro obramowane złotymi liśćmi. W kryształowych wazonach stały świeże
kwiaty, zapach róż mieszał się z żywiczną wonią płonących w kominku głowni.
Sam nie wymyśliłby lepszej scenerii dla Nikki.
Weszła do środka i westchnęła z zachwytu.
- Och, Joe, tu jest cudownie.
- Popieram - zgodził się z uśmiechem. Nie bardzo wiedział, czemu tak
wielką wagę przywiązuje do tego tymczasowego małżeństwa. Pewnie jest
bardziej zmęczony, niż przypuszcza.
Z krzesła stojącego obok kominka podniósł się kapłan. W jego gęstych,
siwych włosach odbijały się migoczące płomienie.
- Witajcie - rzekł z uśmiechem. - Rozumiem, że zamierzacie się pobrać.
- Owszem - odparła bez wahania Nikki. - Natychmiast, jeśli łaska.
Kapłan uśmiechnął się wyrozumiale.
- Dobrze, moja droga. Jednak, zanim zacznę, muszę spytać, czy starannie
przemyśleliście to, co chcecie uczynić.
Jonah jęknął w duchu. Jeśli do tego dojdzie, może opamiętać się i
wycofać. Trzeba zakończyć sprawę bezzwłocznie.
- Proszę posłuchać, wszystko przemyśleliśmy, podjęliśmy decyzję i
spieszymy się. - Podał kapłanowi kopertę zawierającą niezbędne dokumenty. -
Czy moglibyśmy już zacząć?
Kapłan wziął kopertę i poprawił okulary.
- Obawiam się, że nie - odparł. Jego niebieskie oczy pociemniały. -
Widzicie, małżeństwo jest bardzo poważnym związkiem i nie należy zawierać
go pochopnie. Proszę zatem, żebyście przyjrzeli się sobie uważnie. Upewnijcie
się, że dokonaliście właściwego wyboru.
Jonah, mnąc przekleństwo w ustach, odwrócił się w stronę Nikki, bo
uświadomił sobie, że jest to jedyny sposób na zawarcie związku i zaczął
wnikliwie studiować jej postać.
Najpierw całą sylwetkę. Wysoka, proporcjonalnie zbudowana, uderzająco
piękna kobieta. Bez mrugnięcia patrzyła mu prosto w oczy. To ujęło go od
pierwszej chwili. Oczywiście, miała też mnóstwo innych zalet.
Jej usta aż prosiły o pocałunek, a skóra zdumiewała swą gładkością.
Uśmiechnął się z uznaniem na widok starannie upiętych na czubku głowy
włosów. Podczas wieczoru kilka kosmyków wymykało się chwilami i niesfornie
opadało to na czoło, to znów na kark Nikki.
Potem popatrzył na nią innymi oczyma.
Uświadomił sobie nagle, że fryzura Nikki odzwierciedla jej naturę.
Walczyła uparcie o zachowanie spokoju i panowanie nad sobą, lecz nie do
końca jej się to udawało. Podobnie wyglądał konflikt między miotającymi nią
namiętnościami, a koniecznością wzięcia ich w ryzy. Pozornie wszystko
wydawało się w porządku, jednak pod gładką powierzchnią wrzało i tym
właśnie była przerażona. Popatrzył na nią pod tym kątem. Zdradzało ją owo
delikatne spojrzenie fiołkowych oczu, w którym niepewność, rozpacz i
namiętność rywalizowała z siłą i stanowczością.
Pożądał tej kobiety. Pragnął podsycać drzemiące w niej iskierki buntu, by
wyzwolić wewnętrzny ogień. Tłumienie tych uczuć szkodziło jej, więc
postanowił znaleźć sposób zburzenia jej spokoju. Do diaska, chyba odda jej
przysługę.
Tymczasem musi rozwiać jej obawy. Jakby pod wpływem tych myśli,
doleciał go zapach róż. Podszedł do najbliższego wazonu i wyjął z niego kilka
gałązek zdobiącej kompozycję gipsówki.
- Podejdź tu - odezwał się ponurym tonem.
Usłuchała, lecz zatrzymała się o dwa kroki przed nim. Jonah przybliżył
się i delikatnie zwieńczył gipsówką jej koczek. Nikki chwyciła go za klapy
marynarki. Pomyślał z żalem, że nie będzie uszczęśliwiona, kiedy odkryje jego
tożsamość. Miał jednak nadzieję przekonać ją, że zrobił to wszystko dla jej
dobra.
To przynajmniej usiłował sobie wmówić.
Nikki spoglądała na Joego, wpatrując się w jego męską twarz.
Wstrzymała oddech, kiedy wplatał jej drobne białe kwiatki we włosy. Z
satysfakcją przyjrzał się swemu dziełu i w jego oczach błysnęła czułość. To
jedno spojrzenie rozwiało jej wszystkie obawy.
Była bardzo zdenerwowana. Sytuacja, w jakiej się znalazła, przerastała ją.
Kiedy kapłan poprosił o ponowne rozważenie decyzji, omal nie wybiegła z
pokoju. Nie powstrzymałby jej nawet strach przed spotkaniem z Erikiem.
Pohamowało ją jedynie wspomnienie usłyszanej przez telefon rozmowy Kristy.
Spojrzenie w orzechowe oczy Joego, emanujący z nich spokój i pewność
siebie przezwyciężyło jej wahania. Domyślał się chyba, że stanęła na rozdrożu,
bo pochylił się nad nią.
- Nie martw się o nic - szepnął pocieszająco. - Zajmę się wszystkim.
Wziął w dłonie jej twarz i delikatnie pocałował. Resztki obaw Nikki
rozwiały się w jego opiekuńczych ramionach. Wszystko się uda. U boku Joego
rozwiąże wszystkie swoje problemy.
Ociągając się, wypuścił ją z ramion.
- Masz jeszcze jakieś wątpliwości? - spytał.
- Żadnych.
- Zatem wyjdziesz za mnie, panno Ashton?
Drżący uśmiech zaigrał na jej wargach.
- Tak, panie Alexander. Wyjdę za pana.
- Czy podjęliście już decyzję? - zapytał kapłan.
- Proszę zaczynać ceremonię - odparła opanowanym tonem. - Ślub biorą
Joe i Nikki.
Jonah z szelmowskim uśmiechem wyjął z najbliższego wazonu różę i
podał jej. Zdziwione spojrzenie Nikki skwitował wzruszeniem ramion.
- Panna młoda powinna mieć bukiet.
Ceremonia zaślubin zgodnie z ich życzeniem trwała niezwykle krótko.
Kapłan, nim ogłosił ich mężem i żoną, zerknął na nich spod okularów.
- Czy chcielibyście wymienić obrączki? - spytał. - Mamy tu do wyboru
zastępcze. To zwykły tombak, ale możecie z czasem zamienić je na prawdziwe.
- Ja już mam obrączkę - zwróciła się z wahaniem do Jonaha. - Wszystkim
wyda się dziwne, jeśli będę miała inną.
- Daj mi ją.
Zsunęła obrączkę z palca.
- A ty?
- Ja będę potrzebował zastępczej - oświadczył.
Pasowała trzecia z kolei. Ku zdumieniu Nikła, wzór na obrączce Jonaha
był podobny do wzoru na jej własnej. Gdyby nie wiedziała, że to zwykły
tombak, dałaby głowę, że jest prawdziwa, a już na pewno poczuła się
prawdziwą mężatką, gdy Jonah wsunął jej na palec obrączkę. Była to chwila
poza czasem i przestrzenią, w której ich małżeństwo zyskało wymiar
prawdziwości i trwałości, jakiego nawet nie podejrzewała.
To tylko tymczasowy związek, pocieszała się. Tymczasowy. Jednak
moment wymiany obrączek zapadł jej głęboko w pamięć, więc kiedy kapłan
ogłosił ich mężem i żoną, Nikki uświadomiła sobie, że znalazła się w
poważnych opałach.
Kiedy dotarli do wynajętego przez Nikki samochodu, znów ogarnęły ją
wątpliwości. Czy postąpiła słusznie? Czy poślubiła odpowiedniego człowieka?
A może postradała zmysły?
- No, to dokąd jedziemy? - spytał Jonah, gdy znaleźli się w mrocznym
wnętrzu auta.
- Mam pokój w "Grand Hotelu". To niedaleko stąd. - Udało się jej
zachować nonszalancki ton. - Myślę, że możemy tam przenocować przed
jutrzejszym powrotem do Nowegp Jorku.
- Mam otwarty bilet. - Wzruszył ramionami. - Jutrzejszy lot odpowiada
mi.
- Też zatrzymałeś się w "Grandzie"?
Pokręcił głową.
- Nie byłem pewien, czego mam się dziś spodziewać, więc
zarezerwowałem pokój w "Las Vegas".
Nie wiedział, czego się spodziewać? Bez sensu. Na pewno myślał, że
spotka odpowiadającą mu kobietę i ożeni się z nią.
- Czemu…
- A właściwie…
Uśmiechnęła się zmieszana. Jej zdenerwowanie wzrosło.
- Przepraszam, mów dalej.
- Skoro twój hotel jest bliżej, czemu nie mielibyśmy z niego skorzystać?
Zbił ją tym z tropu, wyczerpując tym samym temat.
- Co z twoim bagażem? Nie chcesz po niego wstąpić?
- Nie ma potrzeby. Odbierzemy go po drodze na lotnisko. Do tego czasu
hotel zaopatrzy mnie w niezbędne rzeczy. Mówiąc szczerze, skorzystam
głównie z łóżka.
Miała nadzieję, że pomyliła się co do jego intencji. Włożyła kluczyk do
stacyjki i obrzuciła Jonaha badawczym spojrzeniem, lecz w ciemnym wnętrzu
auta niewiele mogła wyczytać z jego twarzy.
- Musisz być bardzo zmęczony.
Dotknął jej ręki, zanim uruchomiła silnik.
- Nie popuszczaj wodzy fantazji - zauważył z rozbawieniem. - Choć
perspektywa nocy poślubnej z tobą jest zachęcająca, sen pociąga mnie bardziej.
- Wiem, co masz na myśli - warknęła urażona tym, że przedkładał nad nią
sen, a jeszcze bardziej faktem, iż nie widziała w tym nic dziwnego.
Zbyt mocno nacisnęła pedał gazu i silnik ryknął. Cholera, czemu
wszystko idzie jej jak krew z nosa? Gdyby choć udawała przed sobą, że ma do
czynienia z trudnym klientem. Zawsze przydzielano jej takich i dzięki temu
powierzono jej projekty specjalne w International Investment. Posługując się
zmysłem analitycznym, dedukowała, o co chodzi klientowi i spokojnie,
rzeczowo przystępowała do negocjacji.
Przygryzła wargę. Niestety, Joe nie jest jej klientem, lecz mężem.
Podejrzewała, że jeśli zdecyduje się pozostać niewzruszony, nie podziała na
niego ani jej logika, ani wdzięk.
Skręciła w drogę wiodącą do hotelu. Zamierzała panować nad sytuacją.
Przecież Joe nie interesował jej jako mężczyzna, przynajmniej nie od strony
seksu. Reakcję na jego pocałunki można wyjaśnić jako zwykły odzew
hormonów. O, właśnie. Była to absolutnie normalna, zdrowa reakcja, jaka
mogłaby się przytrafić każdej przepracowanej, zestresowanej i zrozpaczonej
kobiecie, która miałaby do czynienia z atrakcyjnym mężczyzną. Nie miało to nic
wspólnego z emocjonalnym zaangażowaniem. Nauczyła się tego ostatnio w
dość bolesny sposób.
Zaangażowanie emocjonalne prowadzi do cierpienia, rozczarowania i
ruiny finansowej, natomiast logika i opanowanie pozwalają na stworzenie sobie
bezpiecznego świata.
Potrzebowała jedynie męża, który rozwiąże problemy z Erikiem i Kristą.
Gdy to już nastąpi, unieważnią swoje małżeństwo. Wówczas będzie wolna i
będzie mogła bez reszty poświęcić się karierze. Skupi się wyłącznie na pracy,
nie zaprzątając sobie głowy niczym innym. Dzięki temu będzie szczęśliwa...
- Nic ci nie jest?
- Czuję się świetnie - stwierdziła z uśmiechem. - Wybiegam myślami w
promienną przyszłość. Odrzucam stare, przyjmuję nowe.
Skręciła na parking przed hotelem, gdy przypomniało się jej pytanie,
które chciała mu zadać, ale je nie dokończyła.
- Powiedz mi, czemu nie wiedziałeś, czego się masz spodziewać?
- Co? - Pokręcił głową. - Nie rozumiem, o co pytasz.
- Kilka minut temu powiedziałeś, że zarezerwowałeś pokój w "Las
Wegas", bo nie wiedziałeś, czego spodziewać się po Balu Kopciuszka.
- Naprawdę? - Wzruszył ramionami. - Jestem chyba bardziej zmęczony,
niż przypuszczam. Nie przypominam sobie nic takiego.
Znalazła wolne miejsce, zaparkowała i wyłączyła silnik.
- Właśnie, że tak. Brzmiało to dokładnie…
- Chyba nie byłem pewien, czy znajdę odpowiednią osobę - wtrącił. - Nie
miałem pojęcia, jakie kobiety uczestniczą w takim balu.
Dopiero w windzie znalazła lukę w jego wypowiedzi.
- Wciąż nie rozumiem.
- Czego znowu nie rozumiesz? - spytał spokojnie, choć w oczach zaigrały
mu gniewne błyski.
- Nie postawiłeś żadnych warunków.
Oparł się o ścianę windy i skrzyżował ręce na piersi.
- Znowu zaczynasz?
- Spytałam cię, czego spodziewasz się po małżeństwie, a ty nie miałeś
żadnych oczekiwań. Każdy mężczyzna, z którym rozmawiałam, miał jakieś
wymagania lub potrzeby. - Popatrzyła na niego. - Z wyjątkiem ciebie.
- Więc?
Drzwi windy rozsunęły się i Jonah przepuścił ją przodem.
- Jesteś inteligentny. Na swój sposób przystojny - wycedziła. - Jest to
widoczne na pierwszy rzut oka dla każdej kobiety.
- Wielkie dzięki.
- Niestety, jesteś również nieco agresywny w stosunku do kobiet -
wyznała, przypominając sobie jego namiętne pocałunki. Znał się na kobiecych
potrzebach, bez dwóch zdań.
- Nie jestem manekinem. Agresję tworzą okoliczności.
- A może z natury jesteś kłótliwy? - odgryzła się. - Ale nadal nie wiem,
dlaczego nie byłeś pewny, że spotkasz odpowiednią osobę.
- Chyba mam naturę pesymisty.
- Ja również, niemniej byłam przekonana, że kogoś znajdę.
Jonah zatrzymał się na środku korytarza i wyciągnął do niej rękę.
- Klucz - zażądał groźnie. - Od pokoju.
- To jest karta, nie klucz.
- Zatem daj mi kartę. - Nie cofnął ręki.
Niechętnie sięgnęła do torebki i wręczyła mu cienki pasek plastiku.
- Chcę tylko powiedzieć, że odkąd ze mną zatańczyłeś, nie zwróciłeś
uwagi na żadną inną kobietę. Zamiast szukać sobie panny młodej, przez cały
wieczór rozglądałeś się za mężem dla mnie.
- Numer pokoju?
- Osiemnaście dwadzieścia. Wydałeś mnóstwo pieniędzy na bilet i nie
szukałeś żony.
Podeszli do właściwych drzwi. Jonah wsunął kartę w szczelinę zamka. Na
płytce przy klamce zgasło czerwone światełko i zamek ustąpił.
- Przeczy temu ceremonia ślubna, w której przed chwilą braliśmy udział.
Pozwól przodem.
Zawahała się.
- Tak, ale nie jestem prawdziwą żoną. Ty zaś nigdy nie wyjaśniłeś, czemu
właściwie chciałeś się ożenić.
Zadrgały mu mięśnie szczęki.
- Jeśli się nie mylę, to jesteś absolutnie prawdziwą żoną. Rzadko się mylę.
- Położył dłoń na jej plecach i delikatnie przepchnął przez próg. - Nie
potrzebowałem żony. To wszystko.
Odwróciła się, gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za nimi. Jonah stał przed
nią, niczym wielka, szczelna bariera. Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że ten
agresywny mężczyzna jest jej mężem. Może, gdyby byli w biurze, nie w hotelu,
a zamiast nocy poślubnej byłoby to służbowe spotkanie, nie czułaby się taka
zdenerwowana. W dodatku miał tak ponurą minę. Złożyła razem ręce. Opuściła
ją pewność siebie. Odchrząknęła.
- Jeśli nie potrzebowałeś się żenić, to czemu…?
- Nie potrzebuję żony - powtórzył, przechodząc korytarzykiem do pokoju.
- Nie wszyscy pobierają się dlatego, że jest to jedyne wyjście z opałów.
Niektórzy robią to z tak prozaicznych powodów, jak na przykład z przyjaźni, z
chęci posiadania dzieci, a przede wszystkim… z miłości.
Cofnęła się o kilka kroków, robiąc wielkie oczy.
- To dlatego chciałeś się ożenić, dla miłości?
- Skąd to nagłe zainteresowanie, Nikki? - zapytał tonem, który wcale się
jej nie podobał, ponieważ usłyszała w nim zmęczenie, zniecierpliwienie i złość.
- Mieliśmy cały wieczór na rozmowę. Mogłaś pytać o wszystko, ale nie
interesowało cię nic, prócz sposobu rozwiązania swoich cholernych problemów.
Więc o co ci teraz chodzi?
Pokój wydał się jej nagle bardzo ciasny.
- Bo… bo po prostu zastanawiałam się, czemu ożeniłeś się ze mną?
- Ponieważ rozwiązując twoje problemy, rozwiązuję moje.
- Nie rozumiem.
Jonah zdjął marynarkę i cisnął na najbliższe krzesło.
- Nie oczekuję tego po tobie. Przynajmniej na razie.
Zanim zdążyła zadać kolejne pytanie, podszedł do niej. Cofnęła się, lecz
wpadła na łóżko i usiadła na nim gwałtownie.
- To łóżko jest podwójne - wyjaśniła. - Kiedy zdałam sobie sprawę z
pomyłki, chciałam zamienić pokój na inny, z dwoma pojedynczymi. Hotel jest
jednak pełny i wszystkie pokoje są pozajmowane. Może na kanapie… - Skinęła
w stronę stojącego pod ścianą mebla.
- Żadne z nas nie będzie spało na kanapie. - Materac jęknął pod ciężarem
Jonaha. - Jesteśmy mężem i żoną.
Złapał ją, zanim zdołała się odsunąć. Spoglądała na niego z przerażeniem.
- Ale obiecywałeś, że nie będziemy… nie chciałeś… - Gorączkowo
usiłowała przypomnieć sobie jego słowa. - Mówiłeś, że nie chcesz ze mną spać!
- Powiedziałem tylko, że rzecz nie jest warta omawiania. Bo nie jest.
Pewne sprawy nie podlegają negocjacjom, a ta właśnie do nich należy. - We
wzroku zapłonęło mu pożądanie. - Koniec dyskusji i przetargów. Przyszła pora
działania.
- Nie…
- Tak, pani Alexander. Zdecydowanie tak.
Ujął w dłonie jej głowę i delikatnie pocałował, potwierdzając w ten
sposób jej opinię o nim. Ten mężczyzna naprawdę znał się na całowaniu.
Drażnił, kusił, uwodził…
Znów ożyły drobne płomyczki drażniące jej skórę, wnikające w każdy
mięsień i zakończenie nerwów. Usiłowała się oprzeć, wytłumaczyć, że ich
związek powinien pozostać platoniczny, ale słowa umknęły gdzieś, a pojawiła
się większa potrzeba, która zaćmiła racjonalne myślenie.
Guziki od żakietu rozpięły się i usta Jonaha przesunęły się wzdłuż jej szyi.
Nikki czuła, że stoi na krawędzi kapitulacji. To był jej mąż. Pomógł jej
wydostać się z trudnej sytuacji. Pragnęła go. Zważywszy te okoliczności, czy
kochanie się z nim byłoby czymś niestosownym?
- Nikki - mruknął stłumionym przez namiętność głosem. - Przepraszam,
ale nie mogę się powstrzymać.
- Wiem - szepnęła - czuję to samo.
- Dzięki za zrozumienie.
Delikatny zarost na policzku otarł się o jej wrażliwą skórę i Nikki
wstrzymała oddech, czując, że doprowadza ją to do szaleństwa. Dotknął jej
piersi, przesuwając palcem wzdłuż krzywizny stanika i… nic.
- Joe? - mruknęła, wysuwając się spod niego.
Nie odpowiadał, a jej pożądanie nagle gdzieś się rozwiało. Zwilżyła
wargi.
- Jesteś pewien? - spytała nieśmiało. - Nie sądzisz, że powinniśmy
poczekać, aż się lepiej poznamy? Joe? Joe!
Wtedy zdała sobie sprawę, że jej mąż śpi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nikki drgnęła. Dwa różne dźwięki wdarły się do jej świadomości.
Znajomy szum prysznica i gwałtowne pukanie do drzwi.
Wszystko to nie miało żadnego sensu. Jednak bez dwóch filiżanek mocnej
kawy miała co rano kłopot z pozbieraniem myśli. Przekręciła się na plecy i
otworzyła oczy, zastanawiając się, czemu sypialnia wygląda tak dziwnie.
Nagle przypomniała sobie wszystko.
Szybko zerknęła na drugą połowę łóżka. Joe zniknął. O tym, że spał obok,
świadczyła jedynie zmięta pościel. To by wyjaśniało szum wody. Jej mąż -
trudno było się do tego przyzwyczaić - musiał być pod prysznicem. Woda
akurat przestała lecieć, kiedy ktoś znów zapukał.
Zdaniem Nikki konfrontacja z nieznajomą osobą za drzwiami powinna
być o wiele łatwiejsza niż spotkanie z zawiniętym w ręcznik mężem.
Wyskoczyła z łóżka, włożyła szlafrok i podeszła do drzwi. Pewnie Joe zamówił
śniadanie przed pójściem pod prysznic. Odgarnęła włosy z twarzy i otworzyła.
- Cześć, Nikki - przywitał ją z zakłopotaną miną Eric. - Niespodzianka.
Przymknęła drzwi i spoglądała na Erica przez kilkucentymetrową szparę.
- Skąd się tu wziąłeś? - zapytała wściekłym szeptem. - Zwariowałeś?
- Czy to ktoś z obsługi? - zagrzmiał nagle z tyłu głos Jona-ha. - Królestwo
za kawę.
- To nie obsługa hotelowa - odpowiedziała, nie odwracając się. - Odejdź,
Eric!
Ericowi w pierwszej chwili opadła szczęka.
- Nigdzie nie pójdę, póki się nie dowiem, co tu robi mój brat.
- Co? Kto?! - Oczy rozszerzyły się jej z przerażenia.
- Tuż za tobą. Mój brat, Jonah. Co robi razem z tobą w pokoju
hotelowym? W dodatku niekompletnie ubrany!
Odwróciła się i wręcz ugięły się pod nią kolana. W życiu nie widziała
nikogo równie podniecającego. Joe stał na środku pokoju zasłonięty jedynie
ręcznikiem. Skórę miał koloru złocistego, szeroką pierś bujnie owłosioną.
Ruszył w stronę drzwi krokiem gladiatora gotowego podjąć walkę. Z całej jego
sylwetki emanowała siła. Widać ją było w mądrych orzechowych oczach,
szerokich barach i muskularnych nogach, gdy poruszał się z gracją i pewnością
zwycięskiego wojownika. Mogła tylko stać i patrzeć, nieświadoma reguł tego
szczególnego starcia.
Jonah objął ją.
- Dzień dobry, kochanie - mruknął jej do ucha swym szorstkim głosem.
Jęknęła z rozkoszy pod jego dotknięciem.
- Joe, jak to…
- Ani słowa - szepnął jej prosto w ucho. Oszołomiła ją kryjąca się w jego
tonie stanowczość. - Potwierdzaj wszystko albo przysięgam, że gorzko tego
pożałujesz.
Otworzyła usta, by zaprotestować, lecz przeczuwając to, pocałował ją.
Był to powolny, zmysłowy pocałunek, który wygnał jej z głowy wszelkie myśli.
Nie mogąc się powstrzymać, poddała mu się ochoczo. Jak on to robi? -
zastanawiała się. W jaki sposób potrafi jednym pocałunkiem zmienić
odpowiedzialną, logiczną, inteligentną kobietę w bezwolną lalkę? Czy to w
ogóle możliwe?
- Co się tu, do diabła, dzieje?! - ryknął Eric.
Nikki aż podskoczyła, bo zupełnie o nim zapomniała, ale Joe, czy też
raczej Jonah, ani drgnął. Spokojnie dokończył pocałunek i dopiero wtedy
podniósł głowę. Popatrzył na Nikki i przesunął palcem po jej zaróżowionych
policzkach. Wreszcie zwrócił uwagę na Erica.
- Witaj, braciszku. Chciałem się tu schronić z żoną na romantyczny
weekend, ale udało ci się mnie wyśledzić. Ciekawe, jak?
- Cco… jak? - zająknął się Erie.
Jonah westchnął niecierpliwie.
- To sprawka Jan, zgadza się? Wypaplała. - Rzucił Nikki ostrzegawcze
spojrzenie i zmierzwił dłonią jej i tak nie uczesane włosy. - Powinnaś mocniej
trzymać w ryzach swoją sekretarkę, kochanie. Cóż to takiego pilnego, że
zakłóca nam odpoczynek służbowymi sprawami?
- Ja… - Nikki otwierała i zamykała usta jak ryba.
Jonah natychmiast zwrócił się do brata.
- Zatem, co to za sprawa nie cierpiąca zwłoki?
- Nie myślałem…
- Coś ci powiem - przerwał mu Jonah. - Na dole jest restauracja. Zamów
wielki dzban kawy, a my tymczasem ubierzemy się i zejdziemy na śniadanie. -
Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
- Co do…
Jonah zasłonił jej usta ręką.
- Czekaj! - rzucił półgłosem, znacząco pokazując głową drzwi. Odciągnął
ją w najdalszy kąt pokoju i dopiero puścił. - Teraz możesz dokończyć.
- Kim ty, do diabła, jesteś? - wyszeptała z furią.
- Twoim mężem.
- Nie o to pytam. Nazywasz się Joe Alexander?
- Nie. - Skrzyżował ręce na piersiach, eksponując przy tym imponujące
bicepsy.
Boże, ależ on jest wspaniały, zauważyła niechętnie. W dodatku
niesamowicie mnie rozprasza. Zamknęła oczy, pragnąc skupić się na pytaniu.
- Jesteś Jonah Alexander, brat Erica?
- Tak. Skróciłem sobie imię, żebyś się nie połapała.
Zdążyła się tego domyślić, lecz wstrząsnęło nią to bezpośrednie
wyznanie. Opadła na krzesło i przypatrywała się Jonahowi z niedowierzaniem.
- Dlaczego?
- Zgadnij - uśmiechnął się cynicznie.
Kiedy tak stoi przede mną prawie nagi? Nie ma mowy.
- Może byś się ubrał? - zasugerowała nieśmiało.
- Oczywiście - odparł rozbawiony. - Jak tylko dostarczą mi ubranie ze
sklepu. Zapomniałaś? Nie mam bagażu.
Pochyliła głowę, starając się na niego nie patrzeć.
- Nadal nic nie rozumiem - szepnęła.
- Co sprawia ci szczególną trudność?
Dosłyszała w jego głosie drwinę i to ją rozwścieczyło.
- O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego byłeś na Balu Kopciuszka?
Czemu się ze mną ożeniłeś?
Nagła myśl sprawiła, że poderwała gwałtownie głowę.
- Czy jesteśmy legalnym małżeństwem?
- Jak najbardziej.
- Ale posłużyłeś się fałszywym imieniem.
- Jeśli pofatygowałabyś się, by spojrzeć na świadectwo ślubu, ujrzałabyś
tam imię Jonah figurujące w pełnym brzmieniu. Wtedy łatwo mogłabyś
skojarzyć mnie z Erikiem.
- Ale wówczas nie wyszłabym za ciebie.
- Nie wątpię.
- W dalszym ciągu nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Przeciągnął dłonią po ciemniejszej od reszty twarzy szczęce i Nikki
przypomniała sobie ten jego jednodniowy zarost ocierający się o jej szyję.
Delikatny ból zmieszał się z głęboką przyjemnością. Efekt był elektryzujący. A
gdyby tak poczuła dotyk jego zarostu na piersiach? Na samą myśl zrobiło się jej
gorąco. Zacisnęła pięści, próbując się opanować.
- Słucham - warknęła.
Wzruszył ramionami.
- Przyjechałem na ten bal, by powstrzymać cię od poślubienia Erica.
- Co? Wcale nie miałam zamiaru…
- Teraz to wiem.
- Ale ubiegłej nocy… - zaczęła się domyślać.
- Nie, przynajmniej do chwili naszej dłuższej pogawędki.
- Tej w ogrodzie… - Jego zachowanie ubiegłej nocy stało się zrozumiałe.
- To dlatego zadawałeś mi dziwne pytania i starałeś się wysondować, kto ma
być panem młodym. Nie rozumiałeś, w jakim celu organizowany jest ten bal.
- Absolutnie - przyznał.
- Po co, twoim zdaniem, tam się znalazłam?
- Żeby spotkać się z Erikiem.
- Nie mogę w to uwierzyć - mruknęła, łapiąc się za głowę.
- Dowody były niepodważalne - wyjaśnił bez cienia skruchy. - Zwłaszcza
gdy dowiedziałem się, że ty i Erie polecieliście do Nevady w sprawach
International Investment.
- Nie prowadzimy tu żadnych interesów - odparła odruchowo.
- Jestem tego świadom - powiedział i dodał: - Podobnie jak cały nasz
personel.
Nikki nie potrafiła ukryć przerażenia. Najwidoczniej Eric jej poszukiwał,
a to dało ludziom do myślenia, nie licząc zwykłych plotek.
- Ale nie podróżowaliśmy razem - zaprotestowała. - Nie miałam pojęcia,
że Eric podąża za mną aż do chwili, kiedy pojawił się na balu.
- Najważniejsze było to, że oboje polecieliście do Nevady i mieliście
rezerwację w tym samym hotelu. Tymczasem już krążyła plotka o waszym
romansie. W tym przypadku dwa plus dwa wynosiło pięć, lecz postronny
obserwator nie miał tu żadnych wątpliwości.
- Szybko wyciągasz wnioski.
- Naprawdę? Nie zapominaj o drobnym szczególe, jakim był Bal
Kopciuszka. Z informacji, jakie uzyskałem na jego temat, wynikało, że jest to
uroczystość, podczas której zakochane pary biorą ślub. Kiedy zadzwoniłem do
"Grand Hotelu", potwierdzono mi, że większość gości wybiera się na ten bal.
Też chciałem dostać tu pokój, ale wszystkie były już pozajmowane.
- Skąd dowiedziałeś się o Balu Kopciuszka? - Spojrzała na niego
podejrzliwie.
- Zostawiłaś ogłoszenie na biurku.
- Przeszukiwałeś moje biurko? - oburzyła się.
- Jeśli spodziewasz się przeprosin, to się ich nie doczekasz. Miałem
zadanie do wykonania i zrobiłem to.
- Więc przyleciałeś do Nevady w przekonaniu, że ja i Erie zamierzamy się
pobrać, a ty nas powstrzymasz. Czemu? Cóż to byłaby za różnica, gdybym
wyszła za twojego brata?
- Nie licząc tego, że udawałaś mężatkę i jesteś od niego o kilka lat
starsza?
- Tak, nie licząc tego - mruknęła.
- Wasz… związek zaczął przeszkadzać wam w pracy. Sama przyznałaś to
wczoraj. Jak sądzisz, czemu Loren wezwał mnie z Europy?
- To Sandersowie, twoi rodzice, wiedzą? - przestraszyła się.
- Wiedzą, a raczej wiedzieli, że Eric ma romans ze starszą, zamężną
kobietą. Plotki na ten temat krążą po całej firmie. W dodatku omal nie
straciliście rachunku Dearfielda.
- No, nie!
- Tak, tak - odparł brutalnie. - Poradziłem im cię wylać. Gdyby nie to, że
nominowano cię do nagrody Lawrence J. Baumana, już byś u nas nie pracowała.
- Dlaczego? - spytała. - Bo śmiałam spodobać się synowi szefa?
- Nie, bo pozwoliłaś, aby twoje prywatne życie kolidowało z pracą.
- Zatem Jonah Alexander, ostatnia deska ratunku, wybitny finansista i
były zdobywca nagrody LJB przybył na odsiecz. Zgadza się? - Nie próbowała
ukryć ironicznego tonu.
- Tak jest.
- A rozwiązaniem problemu było poślubienie mnie?
- Nie od razu. To ty uznałaś ślub za sposób na kłopoty. Jedynie ci w tym
pomogłem.
- Dlaczego?
- A jakie miałem wyjście? - Po raz pierwszy dosłyszała w jego głosie
gniew. - Nie mogłem wyperswadować ci pomysłu z małżeństwem ani znaleźć
odpowiedniego męża. Potem pojawił się Eric i mogłem albo ożenić się z tobą,
albo zdemaskować twoje kłamstwa. - Podszedł do niej z ponurą miną. - Proszę
mi jednak wierzyć, pani Alexander, że gdybym nie uważał, że ujawnienie
prawdy może zaszkodzić opinii International Investment, rzuciłbym panią na
pożarcie.
- Musiałam coś zrobić z Erikiem - broniła się.
- Nie musiałaś kłamać. Jeżeli w życiu prywatnym podejmujesz takie
głupie decyzje, zastanawiam się, jak postępujesz w pracy.
To bardzo ją zabolało.
- Moja praca jest bez zarzutu!
- Oprócz rachunku Dearfielda. O reszcie dowiemy się w swoim czasie.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że zamierzam przeanalizować twoje posunięcia z ostatniego roku
i jeśli coś wygrzebię, to nie pomoże ci żadna nominacja i wylecisz z pracy.
Zerwała się na równe nogi. Zacisnęła pięści.
- Skoro tak uważasz, to czemu ożeniłeś się ze mną?
- Myślisz, że dla przyjemności? - Wściekłość rozpaliła w jego oczach
złote płomienie. - Nasze małżeństwo jest niewygodnym sposobem wybrnięcia z
niezręcznej sytuacji. Ty zaś, moja przypadkowa żono, jesteś jedynie
tymczasową niedogodnością.
- Jak śmiesz…
- Och, daruj sobie te dąsy - parsknął. - Wykorzystałaś mnie z równym
brakiem skrupułów, jak i ja ciebie. Przecież przyznałaś, że nie chodzi jedynie o
Erica, lecz również o pewne kłopoty natury osobistej.
Ta uwaga ostudziła ją. Jak mogła zapomnieć o Kriście i Keli.
- Tak - przyznała. Gniew przeszedł jej równie szybko, jak się rozpalił.
- Cóż, przynajmniej Eric przestał już być problemem.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Nie będzie bruździł - wyjaśnił Jonah. - Po tym, co widział dziś rano, nie
tylko nie będzie wątpił, że jesteśmy małżeństwem, lecz uwierzy, że łączy nas
namiętne uczucie. O ile go znam, będzie wściekły, że nie powiedzieliśmy mu
prawdy. Jednak wszelkie uczucia, jakie do ciebie żywił, szybko mu przejdą.
Odwróciła się tyłem do niego. Nigdy nie chciała skrzywdzić Erica, a
jedynie znaleźć wyjście z niezręcznej sytuacji. Niestety, wszystko, co robiła,
tylko ją pogarszało.
- Jak mu wyjaśnimy nasz związek?
- Powiemy, że zaręczyliśmy się przed moim wyjazdem do Londynu, a
pobraliśmy podczas jednego z moich wypadów do Stanów. Utrzymywaliśmy to
w tajemnicy, bo nie chcieliśmy, by szkodziło to twojej pozycji w pracy - rzekł z
cynizmem w głosie. - Wyjaśnimy mu, że chciałaś awansować bez protekcji.
Uwierzy.
- Mów dalej. - Zacisnęła usta.
- Obchodziliśmy pierwszą rocznicę odnowienia ślubów na balu u
Henrietty i Donalda Montague i zaraz potem mieliśmy zamiar ogłosić wielką
nowinę rodzinie.
- Wszystko przemyślałeś - zauważyła, nie mogąc ukryć niechęci.
- Ktoś musiał.
- Wiesz, że panowałam nad sytuacją - odparła szybko. - Twoja
interwencja nie była konieczna.
- Nad czym panowałaś? - zakpił.
- Skoro wyszłabym za mąż…
- Dobrze. Zacznijmy od tego miejsca. W życiu nie słyszałem o niczym
równie zwariowanym jak Bal Kopciuszka. Naprawdę miałaś zamiar poślubić
kogoś nieznajomego?
- Tak. - Siliła się na nonszalancję. - Co w tym złego?
- Cóż… - zmełł w ustach przekleństwo. - Niczego o mnie nie wiedziałaś.
Nie znałaś nawet mojego prawdziwego imienia. Mógłbym okazać się
psychopatą z siekierą lub kimś gorszym.
- Kto może być gorszy od maniaka z siekierą? - mruknęła.
- Nie kuś mnie, żebym ci pokazał. Jak mogłaś być taka
nieodpowiedzialna?
- Jestem pewna, że na balu nie było żadnego maniaka z siekierą - nie
ustępowała. - Gospodarze zapewniają bezpieczeństwo. Przed wydaniem
zaproszeń sprawdzają wszystkich gości.
- Niewiele z tego wynika.
Jego głos znów stał się niebezpiecznie aksamitny. Otoczył ją ramionami i
przyciągnął do siebie. Mruknęła z dezaprobatą, lecz nie zwrócił na to uwagi.
Bawełniana koszula nocna Nikki stanowiła równie umowną barierę, co ręcznik
Jonaha. Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Joe, Jonah, przestań. Nadal nic nie rozumiesz. To wszystko było
absolutnie bezpieczne.
- Naprawdę? A więc przyjmij do wiadomości, moja droga żono, że nie
miałem zaproszenia. Wszedłem frontowymi drzwiami i nikt mnie nie
zatrzymywał. A teraz powiedz jeszcze raz, że wszyscy zostali sprawdzeni i nie
było tam nikogo groźnego. A może ja jednak jestem groźny, co?
Spojrzała w płonące, orzechowe oczy. Siłę jego wzroku wzmacniała jakaś
dziwna moc wewnętrzna. Chciała odwrócić wzrok, lecz bała się, że wówczas
podda się bez walki.
- Jesteś - odparła cierpko, przypominając sobie, jak próbował ją uwieść,
gdy tylko dotarli do hotelu. - Przynajmniej dla mnie. Zeszłej nocy dowiodłeś
tego ponad wszelką wątpliwość.
- Naprawdę? - Zmrużył oczy i natychmiast pożałowała swojej uwagi. - Po
trzydziestu godzinach bez snu, wszystko jawi mi się jak przez mgłę. Nie
przypominam sobie zakończenia, z wyjątkiem…
- Do niczego nie doszło! - przerwała mu gwałtownie.
W oczach błysnęły mu zielone iskierki. Na ustach wykwitł leniwy
uśmiech. Położył ręce na jej biodrach.
- Nie tak to sobie zapamiętałem - rzekł, przyciągając ją bliżej.
Opór był beznadziejny. Z obawy przed konsekwencjami, prawie
wstrzymała oddech.
- Myślałam, że niczego nie pamiętasz.
Roześmiał się cicho.
- Przyznaję, że nie za wiele. Ostatnią impresją było to, że usnąłem na
najwygodniejszej poduszce w życiu. - Nikki zaczerwieniła się i spuściła wzrok.
Pierś zaczęła jej falować. - Nie miałbym nic przeciw temu, by ponownie
spróbować.
- Daj mi spokój. - Bała się, że zaraz ją pocałuje. Wówczas byłaby
zgubiona, podobnie jak za każdym razem, gdy to robił.
On również zdawał sobie z tego sprawę.
- Potem już niewiele pamiętam. - Zmarszczył brwi. - Na pewno nie
przypominam sobie, żebym się rozbierał. A jednak rano okazało się, że ktoś
zdjął mi buty… - Uniósł brew. - Ty?
- Może ja.
- A koszulę? Też ty?
Nagle powróciło wspomnienie ubiegłej nocy. Kiedy minęła jej już złość
spowodowana jego zaśnięciem, nie chciała zostawić go w ubraniu na noc.
Zdjęcie butów było łatwe. Z koszulą frakową poszło nieco trudniej. Nigdy nie
widziała, jak ktoś się w to ubiera, więc znalezienie haftek trwało nieznośnie
długo. W dodatku musiała włożyć nieco siły w przekręcenie śpiącego męża.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Kiedy już odkryłam, jak rozpina się taką koszulę, reszta to pestka.
Spinki położyłam na toaletce.
Nie dodała przy tym, ile nerwów ją to kosztowało. Przez cały czas miała
wrażenie, że ciało Jonaha parzy ją w palce. Wyciągnął się w poprzek łóżka w
rozpiętej koszuli i musiała się nim zająć. Gdy jednak doszła do ramion i rąk, nie
mogła się powstrzymać, by nie pogłaskać jego wspaniałych mięśni. Czy
wiedział o tym? Czy mógł czuć, jak gładziła każdy centymetr torsu, muskularny
brzuch i pięknie rzeźbione bicepsy?
Zaryzykowała spojrzenie mu w twarz, lecz z miny Jonaha nie mogła
niczego wyczytać. Przytrzymywał ją tak blisko, że włoski na torsie drażniły jej
policzek, budząc w niej pożądanie, jakiego nie spodziewała się po sobie i o
jakim nie śmiałaby mu nawet wspomnieć. Te same odczucia przenikały ją,
kiedy rozpinała mu spodnie. Była tak samo przerażona. Zeszłej nocy zerwała się
z łóżka i zamknąwszy w łazience, długo stała pod gorącym prysznicem. Potem
przykryła wspaniałe ciało Jonaha kocem i położyła się obok. Zwinąwszy się w
kłębek na drugim końcu wielkiego łoża, czekała, aż w końcu zmorzy ją sen.
- Gdzie przebywasz myślami, Nikki? - spytał cicho.
Popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem i pokręciła głową. Nigdy
nie powie mu o swoich myślach. Na szczęście od odpowiedzi uwolniło ją
pukanie do drzwi.
- Chyba w przyszłości warto będzie wrócić do tej rozmowy - powiedział.
- Nie zgadzam się. Otworzysz?
- Zastanawiam się.
- Nie ma nad czym dumać. Straciliśmy mnóstwo czasu. - Wysunęła się z
jego objęć. - Miejmy nadzieję, że to twoje ubranie, a nie Eric.
To było ubranie. Jonah podpisał rachunek i odwrócił się w stronę żony.
- Przy odrobinie szczęścia Eric wyciągnie prawidłowe wnioski z naszego
spóźnienia i zacznie się zastanawiać nad wytłumaczeniem swojego pobytu w
Nevadzie. - Otworzył paczkę z ubraniem i rzucił ręcznik na podłogę. - Ty też
mogłabyś się ubrać.
Nikki złapała torbę z ubraniem i zatrzasnęła drzwi od łazienki. Dopiero po
pięciu minutach uspokoiła się na tyle, że zdołała się ubrać. Kolejne pięć zajął jej
makijaż, dzięki któremu zatarła ślady niewyspania. Wreszcie wyłoniła się z
łazienki ubrana w dopasowany złoty kostium. Włosy starannie upięła w kok.
Na jej widok Jonah pokręcił głową i skrzywił się.
- Nie ma mowy.
- Co znów ci nie odpowiada? - zjeżyła się.
- Wyglądasz jak moja sekretarka, a nie jak żona. - Rozpiął trzy górne
guziki jej bluzki i wyjął spinki przytrzymujące włosy. - Aż do powrotu do pracy
będziesz nosiła je rozpuszczone.
- Czemu?
- Staramy się stworzyć pewną fikcję, nie pamiętasz? Kiedy wejdziemy do
jadalni, chcę, żeby Erie był przekonany, że ubieraliśmy się w pośpiechu, bo
kochaliśmy się po jego wyjściu. - Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem. - Żadnej
biżuterii oprócz obrączki ślubnej. Włóż te szpilki, które miałaś wczoraj.
- Ale są koloru kości słoniowej. Nie pasują.
- O to chodzi. Zapomniałaś? Ubieraliśmy się w pośpiechu. Idziemy.
Włożyła wskazane buty, wzięła torebkę i pospieszyła za nim. Zjeżdżali
windą w milczeniu. Dopiero tuż przed rozsunięciem się drzwi Jonah wycisnął na
jej ustach krótki, silny pocałunek.
- Nie cierpię tego - zaprotestowała, gdy wypuścił ją z objęć.
- Skoro tego nie cierpisz, przestań miąć mi koszulę. Kiedy dołączymy do
Erica, podtrzymuj moją wersję, zrozumiałaś?
- Nie.
- Ale zrób tak. Gotowa?
- Postaraj się go nie zranić.
- Na to trochę za późno, ale obiecuję, że więcej nie będę.
Wziął ją pod rękę i poprowadził na najtrudniejszą rozmowę w całym jej
życiu.
- Jak to, lecimy do Chicago? - spytała Nikki, kiedy wchodzili do holu
dworca lotniczego. - Muszę wracać do Nowego Jorku.
- I wrócisz - odparł, stając w krótszej kolejce dla pasażerów pierwszej
klasy. - Do Chicago wpadniemy tylko zobaczyć się z moimi rodzicami.
To nie brzmiało dobrze.
- Musimy? - zaprotestowała nieśmiało.
- Owszem. - Spojrzał na nią, prawidłowo odgadując jej reakcję. - Nie
martw się, biorę na siebie wyjaśnienia.
Znów będzie cierpiała męki jadowitych spojrzeń i wymownego milczenia,
jak podczas spotkania z Erikiem? Nie ma mowy.
- Tego się właśnie obawiam. Ostatnio, kiedy ty mówiłeś za nas oboje,
czułam się fatalnie…
- Wyrzuty sumienia?
Spojrzała na niego ostrym wzrokiem.
- Robisz to celowo, prawda? Przekręcasz wszystko, co tylko powiem.
- Nie muszę niczego przekręcać. Wplątałaś się w tę sieć na własny
rachunek. Próbuję jedynie to odkręcić. Jeśli w trakcie tego czujesz się niezbyt
dobrze, to nie moja wina.
- Nie? - Wzięła się pod boki. - Więc ty z kolei przyjmij do wiadomości, że
nie tylko ja miałam problem zeszłej nocy, ale ty też. Poradziłabym sobie sama.
Wszystko dobrze zaplanowałam.
Uniósł wysoko brwi i wydał dźwięk niebezpiecznie przypominający
parsknięcie.
- Udział w Balu Kopciuszka uważasz za dobry plan?
- Tak. - Zaczęła wyliczać kolejne jego punkty. - Uczestnictwo w balu i
znalezienie sobie męża. Wielkie halo z przedstawieniem go w pracy. Ułożenie
sobie spraw osobistych. Delikatne, podkreślam, delikatne odstawienie Erica.
Czy ty w ogóle znasz sens tego słowa? - Zerknęła na męża. - Powinien je
rozumieć człowiek, którego pod tym warunkiem poślubiłam.
- Rozumiem. Wprowadzenie nowego aktora na scenę miało uprościć
akcję, zwłaszcza kogoś, nie znającego roli. W dodatku miałby być delikatny. -
W jego głosie pobrzmiewała kpina. - Trochę sprzeczne wymagania.
Nikki ugryzła się w język. Wiedziała, kiedy trzeba się wycofać z
godnością i akurat teraz nastąpił taki moment.
Śniadanie z Erikiem przebiegło dokładnie tak, jak przewidział Jonah. Erie
przedstawił mętny wywód na temat potencjalnego klienta, jako wytłumaczenie
swej bytności w Nevadzie. Jonah powtórzył historyjkę o ich zaręczynach i
ślubie. Nikki tymczasem sączyła kawę i udawała zakochaną do nieprzytomności
w jednym z braci, unikając zarazem wzroku drugiego.
- Co zamierzasz powiedzieć swoim rodzicom? - zapytała, chwytając
głęboki wdech.
- Prawdę. To przynajmniej jakaś miła odmiana. - Podszedł do kontuaru i
postawił bagaż na wadze.
- Proszę o zmianę trasy z jednodniowym postojem w Chicago - zażądał,
wyciągając bilety. - O której odlatuje w poniedziałek rano pierwszy samolot z
Chicago do Nowego Jorku?
- Niemożliwe - zawołała Nikki. - Wieczorem muszę być w domu.
Oczekują mnie.
- Zmiana planów - odparł bez cienia litości. - Za tobą są aparaty
telefoniczne. Jestem pewien, że niezawodna Jan jest w stanie zmienić twój
poniedziałkowy rozkład spotkań z zawiązanymi oczyma.
Wiedząc, że dalsza dyskusja nie ma sensu, poszła do telefonu. Najpierw
zadzwoniła do siostry, starając się rozmawiać z nią wesołym tonem.
- Obawiam się, że nie wrócę do domu przed poniedziałkiem. Interesy
zajmą mi więcej czasu, niż się spodziewałam. No i mam dla ciebie…
niespodziankę.
- Dla mnie? - zdziwiła się siostra. - Przecież nie musiałaś…
- To znaczy niezupełnie dla ciebie. To coś dla mnie. Ale chyba będziesz
zadowolona.
- Co to takiego? - zaciekawiła się Krista. - Powiedz.
- Nie mogę. Jestem trochę zbita z tropu… - Nikki zerknęła na szerokie
bary Jonaha i przełknęła ślinę. Raczej całkowicie zbita z tropu, dodała w myśli.
- Ty? Niemożliwe.
- Całkiem możliwe. Zobaczymy się w poniedziałek, choć dokładnie nie
wiem kiedy. I przyprowadzę moją niespodziankę. Spodoba ci się.
W słuchawce zapanowała cisza.
- Och, Nikki - zmartwiła się Krista. - Coś ty zrobiła?
- Coś cudownego - upierała się Nikki. - Zobaczysz jutro.
- I porozmawiamy?
- Dobrze - jęknęła. - Kocham ciebie i Keli. Muszę kończyć.
- Nikki, kochanie?
- Tak?
- To nie twoja wina. - Głos Kristy zaczął się łamać. - Nie możesz przez
całe życie pokutować za jeden błąd młodości. Przestań oskarżać się o to, co się
wtedy stało. Nie warto rujnować sobie życia przez…
- Skądże znowu - przerwała jej Nikki. - Po prostu zgodnie z obietnicą
dbam o ciebie i Keli.
- Lepiej zadbałabyś o siebie - odcięła się Krista. - Proszę jedynie o to.
- Tak też zrobię. Jak tylko zabezpieczę przyszłość rodzinie.
- Tak, kochanie - dało się słyszeć ciche westchnienie Kristy. -
Ucałowania.
- Nawzajem. Odezwę się niebawem.
Łzy napłynęły Nikki do oczu i odczekała całą minutę, zanim była gotowa
do następnej rozmowy. Niepokojona w niedzielne przedpołudnie Jan przyjęła
bez zdziwienia dyspozycje dotyczące zmian w poniedziałkowym rozkładzie.
Kiedy Nikki kończyła z nią rozmawiać, podszedł Jonah.
- Załatwione?
- Wszystko gra.
- Doskonale. Musimy się pospieszyć. Odlot za piętnaście minut.
- Ale… czy nie powinieneś zadzwonić do rodziców i uprzedzić ich o
naszym przyjeździe? - spytała zmieszana.
- Zatelefonuję z samolotu. Idziemy.
Lot trwał trzy godziny, co dawało Nikki mnóstwo czasu na myślenie,
choć raczej martwiła się, niż snuła refleksje. Od chwili zatrudnienia w
International Investments widziała Lorena Sandersa najwyżej dwa razy. Choć
wydawał się miły, od razu wyczuła, że nie cierpiał głupoty. Matki Jonaha nie
widziała nigdy i słyszała tylko plotki na jej temat. Historyjki o uroku i urodzie
Delii bez przerwy krążyły po biurze. Już choćby dlatego myśl o spotkaniu z
Sandersami napawała ją obawą. Wiedziała bez najmniejszych wątpliwości, że
uznają ją za kompletną idiotkę.
Jonah miał rację. Narobiła okropnego zamieszania. Od samego początku
powinna skłonić Erica do słuchania. Zamiast tego, maskowała oszustwo
podstępem, aż się w końcu skompromitowała. Zdumiewające, że Jonah nie
pozwolił jej po prostu udławić się tymi kłamstwami. Podkreślił jednak brutalnie,
że tak by zrobił, gdyby nie zagrażało to dobremu imieniu firmy i że chroniła ją
jeszcze nominacja do nagrody LJB.
Pocieszała się, że przynajmniej zawodowych posunięć nie musi się
wstydzić. Niezależnie od wszystkiego, kiedy przejrzy listę jej osiągnięć, będzie
zachwycony. Z tą myślą zamknęła oczy, próbując zasnąć.
Jonah zerknął na żonę. Gdy tylko usnęła, przytuliła się do niego, jakby
robiła to od zawsze. Głowę położyła mu na ramieniu, dwa palce wczepiła w
szlufkę od paska spodni. Dla postronnego obserwatora musieli wyglądać jak
stare małżeństwo.
Uznałby to za zabawne, gdyby nie pewien szczegół. Nawet przez sen rysy
jej twarzy zdradzały zmęczenie i troskę. Wiedział, że to wpływ stresu
połączonego z wyczerpaniem. Delikatna, szara siateczka wokół oczu
podkreślała bladość cery, a zmarszczone brwi świadczyły, że nawet we śnie nie
udaje się jej uciec od zmartwień.
Wygładził palcem jej czoło, ucieszony, że to skutkuje. Na jego dotknięcie
zareagowała westchnieniem i rozluźniła się jeszcze bardziej.
- Przepraszam, panie Alexander - szepnęła uśmiechnięta stewardesa. -
Wkrótce lądujemy. Czy mam podać kawę panu i pańskiej małżonce?
- Dziękuję - skinął twierdząco. - Dla mnie czarna, dla żony dwie filiżanki
z dodatkową porcją cukru.
Nie budził jej. Wiedział, że aromat świeżej kawy zrobi to za niego. Nikki
drgnęła i mocniej pociągnęła nosem.
- Ja chyba śnię - mruknęła rozespana. - Czy to naprawdę kawa?
- Nie musisz nawet otwierać oczu. Wystarczy sięgnąć.
Ku jego rozbawieniu, skorzystała z rady. W połowie drugiej filiżanki
usiadła prosto. Z lekkiego zaróżowienia twarzy odgadł, że budząc się w jego
ramionach, poczuła się nieco zażenowana. Zaciśnięte usta poinformowały go z
kolei, że zamierza udawać, iż nic takiego nie miało miejsca. Nie chcąc dopuścić,
by ten epizod minął bez konsekwencji, Jonah odgarnął jej włosy z policzka. To
jednak obróciło się przeciwko niemu. Zawsze uważał porównanie włosów do
jedwabiu za przesadne. Teraz zrozumiał swój błąd. Nigdy nie dotykał niczego
równie gładkiego i miękkiego.
- Tak lepiej? - spytał cicho.
- Owszem, dziękuję. - Nadal unikała jego wzroku. - Czy pojedziemy od
razu do posiadłości twoich rodziców?
- To apartament. Tak, udamy się tam prosto z lotniska. W niedzielę nie
powinno być zbyt dużego natężenia ruchu. Zajmie nam to najwyżej czterdzieści
minut.
- Och… - Zwilżyła wargi i zebrała się na odwagę, by spytać o coś, co
gryzło ją od kilku godzin. - Chcesz powiedzieć im całą prawdę. Co konkretnie?
- To, że Eric zrobił z siebie durnia, ty zaś za mocno zareagowałaś. No i to,
że gdybym nie usnął ze zmęczenia w trakcie nocy poślubnej, zakończyłbym
sprawę bardziej finezyjnie.
Spojrzała na niego z niepokojem.
- Uważasz, że to małżeństwo było błędem?
- Stanowiło przesadny sposób załatwienia nie tak znów trudnej sprawy.
Nie przejmuj się, zajmę się wszystkim.
Cień niepokoju odbił się w jej oczach.
- Nie wyszłam za mąż wyłącznie z powodu Erica. Miałam też inne
powody.
- Wspominałaś o tym. Czy teraz wreszcie je zdradzisz?
Spuściła wzrok, lecz zdążył pochwycić zażenowanie w jej oczach. Te
inne powody najwyraźniej ją niepokoiły, lecz pewnie miała za mało zaufania do
Jonaha, by się z nich zwierzać.
- Wolałabym się z tym na razie wstrzymać - odparła. - To sprawy
natury…
- …osobistej. Wiem. - Uniósł brwi. - Tylko nie każ mi zgadywać. Przy
twoich inklinacjach do chaosu, nie sięgam tak daleko wyobraźnią.
- Powiem ci - zacisnęła usta - jak przyjdzie właściwa pora.
- Mam nadzieję. W przeciwnym razie mogę sobie nie dać z nimi rady.
- Nie chcę, żebyś rozwiązywał moje problemy - odparła chłodno. - Sama
sobie z nimi poradzę.
- Raz już to widziałem - przerwał jej, zanim zdążyła powiedzieć coś
jeszcze. - Zapnij pas, zaraz lądujemy.
Zanim zdołali odebrać bagaże i dojechać do mieszkania Sandersów,
zaczęło się zmierzchać. Drzwi otworzyła Della i swoim zwyczajem uściskała
syna.
- Cieszę się, że jesteś. Obiad będzie za pół godziny, więc jest mnóstwo
czasu na odświeżenie się. - Uśmiechnęła się do Nikki i podała jej rękę, witając
ją z nieco mniejszym entuzjazmem. - Zapewne pani Ashton. Witam.
- To jest Nikki - wtrącił niedbale Jonah. - Nikki Alexander, gwoli
ścisłości.
- Oczywiście musiałeś się od razu wyrwać! - Nikki odwróciła się w stronę
męża. Na jej twarzy malowała się furia.
Tak jak się spodziewał, chłodna i opanowana kobieta interesu zamieniła
się we wściekłą kocicę. W tym wydaniu podobała mu się o wiele bardziej.
- Coś nie tak? - spytał niewinnie, wiedząc, że jako pasjonatka spodoba się
również jego rodzicom.
- Jeszcze pytasz? - parsknęła. - Nie mogłeś przekazać tych rewelacji
matce w łagodniejszy sposób?
- Zapomniałaś? Nie jestem łagodny.
Della otworzyła szeroko usta.
- Jesteście małżeństwem?
Nikki wzięła się pod boki. W złości, przynajmniej zdaniem Jonaha,
wyglądała wspaniale. Spojrzał na matkę i skonstatował, że jest raczej zdumiona
niż zaszokowana.
- Nie przyszło ci do głowy uprzedzić ją, zamiast robić to na oczach
wszystkich?
Wzruszył ramionami, usiłując zachować niewzruszoną minę.
- Nie przesadzaj. Jedyną osobą w zasięgu wzroku jest moja matka. Wolę
szybkość od delikatności.
- To jest aż nadto widoczne. - Popatrzyła na niego z wyrzutem. - Jednak
wnioskując z charakteru twojej pracy, powinieneś nauczyć się nieco dyplomacji.
- Nic z tego. Zawsze ceniłem wyżej umiejętność robienia pieniędzy i
inteligencję.
- Loren, pozwól tutaj - powiedziała przez ramię Della.
W oczach Nikki błysnęło przewrotne poczucie humoru.
- To pozadyskusyjne. Miałeś do nich zadzwonić z samolotu.
- Zrobiłem to, kiedy spałaś. - Doszedł do wniosku, że Nikki zaczyna
zrzędzić. Być może wypiła o jedną kawę za mało. - Powiedziałem im, że
wpadniemy na obiad:
- Skąd to całe zamieszanie? - Spytał, stając za żoną, Loren.
- I to wszystko? Tylko "wpadniemy na obiad"? - Nikki wycelowała w
męża palec wskazujący. - Nie mogłeś dodać: "A tak przy okazji, to ja i Nikki
Ashton pobraliśmy się. Wszystko wyjaśnię na miejscu"?
- Właśnie się pobrali - wyjaśniła mężowi Della. - Jonah i Nikki.
- Jak mogli się pobrać? - zdziwił się Loren. - Przecież ona już wyszła za
tego Ashtona.
- Widzisz? Tego się spodziewałem - wyznał Jonah, opierając się o
framugę. - O zawarciu małżeństwa rodzice wolą dowiadywać się w kontakcie
bezpośrednim.
- W korytarzu? - zdenerwowała się Nikki.
- Chcą dzielić z nami radość i szczęście, niezależnie od miejsca.
- Nie wyglądają na radosnych i szczęśliwych, raczej na… osłupiałych.
- Nie jestem osłupiały, tylko zdumiony - mruknął do żony Loren. -
Myślałem, że ona ma romans z Erikiem.
- A teraz jest żoną Jonaha - wzruszyła ramionami Della.
- Nie mogłeś poczekać, aż poproszą nas do środka? - Nikki skrzyżowała
ręce na piersi. - Może lepiej przyjęliby to podczas grzecznościowej rozmowy
przy drinkach?
Jonah z trudem zachował powagę.
- Musiałem ulec podnieceniu tą radosną chwilą i tak jakoś wyszło.
- Ty uległeś podnieceniu? - parsknęła. - Prędzej moja ciotka Fanny. Nigdy
niczego nie robisz bez powodu.
Loren spoglądał na nich w zdumieniu.
- Kim, do diabła, jest ciotka Fanny? A skoro już mowa o krewnych, to co
u licha stało się z panem Ashtonem? Czy dowiemy się tego kiedykolwiek?
- Nie ma żadnego pana Ashtona - odpowiedzieli zgodnie Nikki i Jonah.
Loren złapał się za szpakowatą głowę.
- Nie ma pana Ashtona? To już niczego nie rozumiem. Może ktoś
łaskawie mi wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi?
- Lepiej dokończmy dyskusję w środku, zanim sąsiedzi zaczną się
przysłuchiwać naszej rozmowie - zaproponowała Della.
- Świetny pomysł, mamo - zgodził się Jonah.
Kiedy przechodzili do salonu, panowała niemiła atmosfera.
- Co za wspaniały widok! - przerwała milczenie Nikki.
- Powinnaś zobaczyć to pokryte śniegiem - uśmiechnęła się Della.
- Tak, tak. Widok za oknem jest cudowny, śnieg jest cudowny, cały ten
cholerny świat jawi się jako cudowny - nie wytrzymał Loren. - O co jednak w
tym wszystkim chodzi? Czy też może, oczekując logicznego wyjaśnienia,
żądamy zbyt wiele?
- To wszystko moja wina - zaczęła Nikki.
- Zdaje się, że to ja miałem mówić. - Ton Jonaha nie zachęcał do dyskusji.
Zadarła głowę.
- Doskonale, masz wolną rękę. - To powiedziawszy, odwróciła się do
okna i spoglądała na jezioro Michigan. Co za różnica, jaką wersję wymyśli?
Jego rodzice będą i tak załamani.
- Spróbuję to maksymalnie uprościć. Nie ma żadnego pana Ashtona, tak
jak i małżeństwa Nikki. Udawała mężatkę, bo Eric czynił wobec niej awanse. -
Della wydała stłumiony okrzyk. Jonah skinął głową w jej stronę. - Nie, mamo,
nic z tych rzeczy. Pozwalał sobie jedynie na pewne poufałości. - Ku jego
rozbawieniu obie panie zaczerwieniły się.
Loren zmarszczył brwi.
- Spróbujmy to uporządkować. Żeby pozbyć się Erica, panna Ashton, to
jest Nikki, wymyśliła sobie męża?
- Na to wygląda - przyznał Jonah. - Wtedy jednak sprawy zaczęły się
wymykać spod kontroli.
- Rzekłbym, że wymknęły się spod kontroli o wiele wcześniej - zauważył
z przekąsem Loren.
Jonah wymienił z ojczymem znaczące spojrzenie.
- Bez komentarza.
- Czy możemy skończyć? - odezwała się Nikki. - Wiem, że nawaliłam. To
żaden sekret.
- Kiedy Eric nie przestawał wydziwiać nad przeciągającą się
nieobecnością pana Ashtona, Nikki postanowiła zmienić tę sytuację. Ubiegłego
wieczoru wzięła udział w pewnym balu w Nevadzie z solennym
postanowieniem znalezienia sobie odpowiedniego męża i przedstawienia go w
pracy.
Della osunęła się na kanapę.
- Biedactwo! Jak mogłaś?
- Wówczas wydawało mi się to wprost wspaniałym pomysłem - szepnęła
Nikki.
- Tym odpowiednim mężem okazałem się ja. - Jonah spojrzał na rodziców
z kamiennym wyrazem twarzy. - Dopóki Eric nie zrezygnuje ze swoich
zamiarów i nie uregulujemy sytuacji w naszym nowojorskim oddziale, Nikki i ja
pozostaniemy małżeństwem. Będziemy traktowali je jak prawdziwy i trwały
związek.
- Myślę, że oboje postradaliście zmysły. - Loren podszedł do baru i nalał
sobie szkockiej. - Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Jonah spojrzał na matkę i żonę.
- Zostawcie mnie z nim na minutkę.
Della wstała i uśmiechnęła się do Nikki.
- Może sprawdzimy, jak tam obiad?
- Mamy jakieś inne wyjście?
- Obawiam się, że nie.
Jonah poczekał, aż obie panie oddalą się.
- Niezależnie od tego, czy zgodzisz się z moją decyzją, czy nie - zwrócił
się do ojczyma - liczę na twoje poparcie. Chciałbym, żebyś traktował Nikki z
szacunkiem należnym mojej żonie. Jeżeli nie jesteś w stanie, powiedz, a
natychmiast wyjdziemy.
- Mówisz poważnie? - Loren uniósł brwi.
- Jak najbardziej. Wezwałeś mnie do domu, żebym zajął się tą sprawą i
właśnie to robię.
- Martwi mnie sposób, w jaki się za to wziąłeś.
- Możesz za to winić chorobę odrzutowcową.
Po raz pierwszy uśmiech zagościł na twarzy ojczyma.
- Wydawało mi się, że nie wierzysz w ten syndrom - powiedział,
nalewając Jonahowi drinka.
- Teraz już wierzę - odparł smutno Jonah.
- Ale małżeństwo… - Starszy pan pokręcił głową z niedowierzaniem. -
Nie spodziewasz się chyba, że zaakceptuję taki szalony plan.
- Słuchaj, Loren. Musimy za wszelką cenę chronić International
Investment, a to oznacza, że nie możemy jej zwolnić ani na razie nigdzie
przenieść.
- Co zatem proponujesz?
- Coś takiego… - Jonah pociągnął zdrowy łyk szkockiej. - Nagrodę LJB
przyznają tuż przed świętami Bożego Narodzenia, więc do tego czasu jesteśmy
zablokowani. Mam świetnego zastępcę w Londynie, który może poprowadzić
nasze europejskie operacje aż do świąt. Ja tymczasem spędzę kolejne sześć
tygodni w Nowym Jorku, udając wzorowego męża.
- A co naprawdę będziesz robił? - Loren spojrzał bacznie na pasierba.
- Sprawdzę dokumentację Nikki i upewnię się, że wraz z Erikiem nie
zawalili kolejnych spraw. Kiedy tylko nabiorę przekonania, że wszystko jest w
porządku, wracam do Londynu. Odczekamy pół roku. Wówczas zasugerujemy
uroczej pannie Ashton, żeby albo przeniosła się tam, gdzie nie będzie pod presją
Erica, lub niech szuka pracy gdzie indziej.
- Takie rozwiązanie traktuje twoją żonę dość brutalnie - podsumował
Loren.
Gniew błysnął w oczach Jonaha.
- Moja żona jest bezpośrednio odpowiedzialna za sytuację z Erikiem.
Gdyby powiedziała mu "nie" lub skontaktowała się z nami, nie byłoby tego
całego zamieszania.
- Co będzie, kiedy sprawa z Erikiem przestanie istnieć?
- Nikki i ja rozwiedziemy się.
- Rozwód? Nie myślałeś o unieważnieniu?
- To jest już moja sprawa.
- Być może, ale to moja podwładna. Teraz stała się w pewnym stopniu
moją krewną. Przynajmniej na razie.
- Uwaga przyjęta. - Jonah dokończył szkocką i odstawił szklaneczkę na
barek. - Kiedy nadejdzie właściwy moment, na pewno rozwiedziemy się.
- Tym razem ja będę mówiła - stwierdziła stanowczo Nikki. Przynajmniej
starała się, by tak to zabrzmiało, znając niepohamowaną chęć Jonaha do
załatwienia wszystkiego po swojemu.
- Zobaczymy - odparł obojętnym tonem. Taksówka zatrzymała się przed
eleganckim domem. - Czy to tutaj?
- Tak, wynajmuję parter, a my zajmujemy pierwsze piętro.
- My?
- Moja siostra Krista i jej córka Keli. Mieszkają ze mną.
- To ich zdjęcie stoi na twoim biurku?
- Skąd…? - Zmrużyła oczy. - No, prawda, przeszukiwałeś moje biurko.
Tak, to Krista i Keli. Zdjęcie było robione rok temu, gdy Keli miała pięć lat.
Jonah wyjął bagaże i zapłacił kierowcy.
- Jak długo tu mieszkasz? - spytał, gdy wchodzili po schodach na górę.
- Od zawsze. - Jej odpowiedź była nieco niegrzeczna, lecz nie chciała
uchylać przed nim nawet rąbka swej prywatności. - Krista i ja dorastałyśmy
tutaj.
Zatrzymał się na szczycie schodów.
- Przypuszczam, że nie powiedziałaś jej o nas.
- Nie. - Przygryzła dolną wargę. - I uprzedzam lojalnie, że Krista może
nie zareagować zbyt radośnie na tę wieść.
- Nie ma sprawy - odparł kwaśno. - Przywykłem do takich reakcji na tę
nowinę. Czy siostra jest tym drugim powodem?
- Tak. Chyba powinnam wyjaśnić to wcześniej - przyznała.
- To mogłoby być pomocne - zgodził się obojętnie. - Czy Krista wie, że
twoje rzekome małżeństwo było fikcją?
- Tak, ale nie powinna wiedzieć, że to również. - Niepokój błysnął w jej
wzroku. - To mi przypomniało, że pod żadnym pozorem nie może się
dowiedzieć o twoim pokrewieństwie z Erikiem, inaczej domyśli się, że i tu coś
nie gra.
- Zatem pobraliśmy się z wielkiej miłości? - Uniósł brew.
- Tak, tak… - Zerknęła nerwowo na drzwi. - Kochamy się wręcz
nieprzytomnie.
- Pojmuję. - Przechylił głowę na bok. - Czy wytłumaczysz mi, czemu
mamy odgrywać parę namiętnych kochanków?
- Nie musisz tego wiedzieć. Wystarczy, żebyś udawał zakochanego męża.
- W jej głosie słychać było zniecierpliwienie. - Podołasz temu zadaniu?
- Z nawiązką.
Bez uprzedzenia wziął ją w ramiona i przycisnął do twardego jak skała
torsu. Zanim zdążyła zaprotestować, zamknął jej usta pocałunkiem. Przyszło jej
na myśl, że powinna się bronić, wymierzyć mu celnego, bolesnego kopniaka w
kostkę. Zamiast tego, zarzuciła mu ręce na szyję i poddała się cudownej
pieszczocie, zapominając o całym świecie. Zauważyła tylko, że Jonah nacisnął
dzwonek. Drzwi otworzyły się na oścież.
- Ciocia Nikki! - zawołał dziecięcy głosik. - Wróciłaś! Och!
- Jonah! - szepnęła gorączkowo Nikki, usiłując uwolnić się z uścisku
męża. - Puść.
Dziewczynka zachichotała.
- Mamo, chodź szybko. Jakiś nieznajomy pan całuje ciocię Nikki!
- Wielkie nieba! Więc o to chodziło? - rozległ się kobiecy głos.
Nikki zdołała się wyswobodzić z uścisku Jonaha. Odwróciła się i z
zakłopotaniem uśmiechnęła się do siostry, gdy siostrzenica rzucając się w
objęcia cioci, wyparła jej dech z piersi.
- Czy to ta niespodzianka? - spytała Keli, ściskając mocno Nikki.
- Chyba chodzi o mnie. - Jonah pochylił się ku niej. - Ty pewnie jesteś
Keli. Jestem twoim wujkiem Jonahem.
Nikki obserwowała, jak siostrzenica spogląda na niego z zawstydzeniem.
Jonah, nawet gdy przykucnął, górował nad dzieckiem. Keli przyglądała mu się
uważnie przez dłuższą chwilę. Jasne włosy tworzyły złocistą aureolę wokół jej
głowy, na twarzyczce malowały się jakieś wątpliwości. Po chwili uśmiech
rozproszył je, tak jak słońce rozjaśnia cienie.
- Hej - powiedziała - nie wiedziałam, że mam wujka.
- Ja również - odezwała się Krista. Jonah wstał, a ona podała mu rękę. -
Krista Barrett, siostra Nikki. A pan…? - Uniosła brew.
- Jonah Alexander, twój szwagier.
- O Matko Boska!
- Nie będziemy po raz drugi robili tego na progu - wtrąciła Nikki.
- Wydaje mi się, że już to zrobiliśmy - uśmiechnął się.
- Wszyscy do środka! - zadysponowała. - Tam pogadamy.
Jonah wzruszył ramionami, wziął bagaże i wszedł do środka.
Keli pobiegła za nim, przyglądając się z ciekawością nowemu wujkowi.
Krista przytrzymała za rękę przechodzącą obok siostrę.
- Co się dzieje? - spytała cicho.
- Wyszłam za mąż.
- Tym razem naprawdę? - Krista nie ukrywała swej troski. - To nie
kolejny wybieg z powodu tego Erica Sandersa?
- Małżeństwo jest jak najbardziej prawdziwe. - Nikki chwyciła głęboki
wdech, starając się, by zabrzmiało to równie entuzjastycznie, co przekonująco. -
Jak widzisz, kocham go. Oboje jesteśmy nieprzytomnie zakochani. To trwały
związek, no wiesz: "Dopóki śmierć nas nie rozdzieli".
- Akurat - zadrwiła Krista.
- Naprawdę!
Nikki spojrzała błagalnie na Jonaha. Słuchał z zainteresowaniem radosnej
paplaniny Keli.
- …a to jest salon - wyjaśniała z przejęciem mała. - Posprzątałyśmy go dla
cioci Nikki. Pracuje naprawdę bardzo ciężko i pomagam jej, kiedy trzymam
zabawki w naszej sypialni.
- Tej, którą dzielisz z mamą?
- Skąd wiesz?
- Odgadłem przypadkowo. - Nikki z niepokojem zauważyła dziwny wyraz
jego oczu. Znów przybrały odcień złotych, jesiennych liści.
- No cóż - powiedziała z niedowierzaniem Krista. - Chyba wypada mi
złożyć wam gratulacje. Jestem przekonana, że znajdzie się nawet szampan. -
Spojrzała na Jonaha. - Gdzieś już słyszałam pańskie nazwisko. Czy
przypadkiem się nie znamy, nie mieszka pan po sąsiedzku?
- Ani jedno, ani drugie - wtrąciła pospiesznie Nikki. - Właśnie wrócił z
Europy i nie ma gdzie się zatrzymać, co oznacza, że zamieszkamy tu razem.
- Zrobi się nieco tłoczno - zauważyła Krista i spróbowała podsunąć
rozwiązanie. - Może rozpuszczę wieści wśród naszych przyjaciół? Na pewno
coś mi wynajdą.
Nikki zmarszczyła brew, usiłując zrobić myślącą minę.
- To jest jakieś wyjście, ale nie ma pośpiechu.
- Wcale nie ma pośpiechu - wtrącił chłodno Jonah. - Tak naprawdę, to
zamierzaliśmy zostawić ciebie i Keli w spokoju. Przeprowadzimy się z żoną do
mojego apartamentu.
Nikki otworzyła usta ze zdumienia.
- Ale…
- To miała być niespodzianka, mój ślubny prezent, kochanie. Krista, ten
dom należy do ciebie - oświadczył nie znoszącym sprzeciwu tonem Jonah. -
Wpadliśmy tylko podzielić się z tobą radosną nowiną i zabrać trochę rzeczy
Nikki. - Objął ją, nim zdążyła zaprotestować. - Prawda?
- Cieszę się, że pozwoliłeś mi mówić - odparła, widząc jak jej plany
rozwiewają się jak mgła na wietrze. Niespokojne spojrzenie Kristy sprawiło, że
szybko dodała: - Kochanie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odsłonił w uśmiechu zęby - złotko.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Jak mogłeś? - natarła z furią Nikki.
- Ja? Jak ty mogłaś?
- Nie rozumiem.
- Krista jest twoją siostrą - parsknął Jonah, wnosząc bagaże do windy
towarowej. Włożył klucz uruchamiający płytkę sterującą i wcisnął guzik
wiodący na samą górę. - Czy to nic dla ciebie nie znaczy?
- Oczywiście, że znaczy.
- I właśnie dlatego chciałaś wyrzucić siostrę wraz z córeczką z domu?
Odwrócił się do niej i przestronna kabina jakby się skurczyła. Miała
wrażenie, że wpadła do jaskini lwa i stoi oko w oko z olbrzymim kotem, potężną
dziką bestią, która rozszarpałaby ją z przyjemnością. Nie było to miłe uczucie.
- Nie zmuszałam Kristy do wyprowadzenia się - broniła się.
- Ale zdołałaś tak uprzykrzyć jej życie w tym mieszkaniu, żeby
wyprowadziła się z własnej woli, prawda? Założę się, że to jedyny dom, jaki
zna.
- Krista nie chce już ze mną mieszkać - próbowała wyjaśnić mu Nikki, nie
śmiejąc odpowiedzieć na pytania. - Pragnie się przeprowadzić do przyjaciółki.
Usiłuję jedynie jej w tym dyskretnie pomóc.
- Rzeczywiście bardzo dyskretnie podpowiedziałaś jej wyjście. Za drzwi i
na ulicę.
- To nieprawda! Problem polega na tym, że Krista dlatego się nie
wyprowadza, bo nie chce, żebym mieszkała sama. Ubzdurała sobie, że ma
wobec mnie dług.
Skrzyżował ręce na piersi, co znów zwróciło jej uwagę na muskulaturę
męża. W dodatku zdawał się ją poskramiać spojrzeniem.
- A kto ją tym natchnął, ty?
Nie zmusi jej, by wyjaśniła mu cokolwiek ze swych rodzinnych
problemów.
- Nie obchodzi mnie wcale, co sobie myślisz - oświadczyła wyniośle. -
Powiedziałam ci na samym początku, że potrzebuję męża do pomocy w
rozwiązaniu dwóch problemów.
- Pamiętam: Eric i sprawy natury osobistej. - Rzucił jej ostre spojrzenie. -
Gdybym wiedział, o jakie to sprawy osobiste chodzi i jak zamierzasz je
rozwiązać, nigdy bym się z tobą nie ożenił.
- A gdybym ja wiedziała, że będziesz się we wszystko wtrącał, też bym za
ciebie nie wyszła. - Straciła w końcu cierpliwość. - Krista i Keli to dla mnie
dwie najważniejsze osoby.
- Bardzo zabawnie to okazujesz - zaśmiał się.
- Pozwalam ci zajmować się bratem w sposób, jaki uznajesz za najlepszy.
Czy nie mógłbyś się odwdzięczyć tym samym?
- Istnieje drobna różnica. Dobro Erica leży mi na sercu.
- A mnie dobro Kristy! Gdybyś pozwolił mi mówić, zamiast się wtrącać,
wszystko dobrze by się ułożyło. Ty jednak zrujnowałeś to, co z takim trudem
zorganizowałam. Poniosłam duże koszty i wyszłam za mąż na darmo! I to
wszystko twoja wina.
Odwrócił się w stronę drzwi windy. Zacisnął szczęki.
- No dobrze, moja wina. Jakoś to przeżyję.
Dolał tymi słowami oliwy do ognia. Nikki starała się opanować
wściekłość, poskromić ją za pomocą logiki i zdrowego rozsądku. Po raz
pierwszy w życiu to się jej nie udało.
- Nie miałeś prawa się wtrącać. Zaplanowałam wszystko bardzo starannie,
uprzedzając jej ewentualne wymówki. Teraz przez ciebie mój plan spalił na
panewce.
- Myślisz, że się tym choć trochę przejmuję? - Spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie spodziewaj się, że będę przepraszał, bo uchroniłem Kristę i Keli przed
twoimi machinacjami. Wręcz przeciwnie, cieszę się z tego.
- Niczego nie rozumiesz! - Zamknęła oczy, żeby ukryć rozdrażnienie.
Przez Jonaha Krista prędko się nie wyprowadzi, co było zupełnie zrozumiałe. Po
co opuszczać ciepłe i przytulne gniazdko? Po co narażać się na zetknięcie z
okrutnym światem, skoro Nikki stanowi doskonałą wymówkę? Nikki jej
potrzebuje. Krista jest to jej winna. Nikki uratowała jej życie. - Teraz już nigdy
się nie wyprowadzi.
- I bardzo dobrze.
- Dobrze? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - A co mam zrobić,
kiedy nasze małżeństwo się skończy? Nie mogę wprowadzić się na powrót do
Kristy. Nigdy nie weźmie się w garść, jeśli wrócę.
- Zapobiegłem jedynie wyrzuceniu twojej siostry i siostrzenicy na ulicę. -
Drzwi windy rozsunęły się i Jonah ponownie wziął bagaż. Postawił je przed
drzwiami apartamentu na poddaszu. - Czemu nie zostawić siostry i jej córeczki
tam, gdzie teraz mieszkają? Dzieci potrzebują własnego domu. Kiedy się
rozwiedziemy, znajdziesz sobie jakiś apartament. Coś niekrępującego, gdzie nie
będziesz się musiała martwić o dzieci zaśmiecające zabawkami podłogę.
- Nadal niczego nie rozumiesz - powtórzyła.
- Masz rację. Nie rozumiem. - Otworzył drzwi i wziął ją na ręce.
- Co robisz? - przestraszyła się.
- Przenoszę pannę młodą przez próg. Witaj w domu, pani Alexander. -
Postawił ją na podłodze. - Nie przyzwyczajaj się jednak za bardzo.
Nikki zamrugała, walcząc z napływającymi jej do oczu łzami.
Odwróciwszy się, by nie widział, jak bardzo ją dotknął, przeszła wykładanym
czarnym marmurem przedpokojem do salonu. Wzdłuż jednej ze ścian ciągnęły
się okna, odsłaniając oszołamiającą panoramę Manhattanu. Starannie dobrane
meble przewyższały swą okazałością widok, choć miały zapewnić domową
atmosferę. Wszystko razem było piękne, niewyobrażalnie drogie i przeraźliwie
chłodne.
- Utrzymanie tego mieszkanka podczas pobytu w Anglii musiało nielicho
kosztować - mruknęła, nie odwracając się. Choć nie usłyszała, jak do salonu
wchodził Jonah, jego obecność zasygnalizowała gęsia skórka na jej plecach.
- Nie należy do mnie. International Investment używa go dla celów
wypoczynkowych - odparł. - Czasem też pozwalamy zatrzymywać się tu
klientom z innych miast.
- Czy Della i Loren nie będą mieli nic przeciwko temu?
- To moja decyzja. Czemu mieliby się sprzeciwiać?
Odwróciła się i spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Czy to nie leży w gestii Lorena? Jest zdaje się prezesem.
- To ty nic nie wiesz?
- O czym?
- Ja zostałem prezesem. Owszem, to najświeższa decyzja, ale kobieta na
twoim stanowisku powinna trzymać rękę na pulsie.
- Eric nic mi o tym nie… - Wzruszyła ramionami. - Mój błąd.
- Wygląda na to, że nie pierwszy i nie ostatni.
Postanowiła nie dać się sprowokować.
- I co teraz?
- Teraz zjemy lunch i idziemy do pracy. Spodziewam się, że Eric dotarł
tam świeży i dziarski z samego rana, rozpowiadając przy okazji o naszym
związku. Przedstawię cię jako panią Alexander, przyjmiemy gratulacje od
pracowników, zignorujemy ich szepty, ciekawskie spojrzenia i bierzemy się do
pracy.
- No, a co potem? - spytała. - To znaczy, co będzie, kiedy wrócisz do
Anglii?
- Mam zamiar wyjechać dopiero parę tygodni po świętach. Będziemy
mieli mnóstwo czasu na omówienie wszystkich wariantów.
- Skąd ta zwłoka? Na balu twierdziłeś, że zostaniesz w kraju zaledwie
kilka tygodni.
- Ślub zmienił moje plany.
- Dlaczego?
- Wyglądałoby to dziwnie, gdyby mąż był nieobecny na najważniejszym
wieczorze twojego życia. No wiesz, nagroda LJB - dodał, widząc kompletny
brak zrozumienia w jej oczach.
W gorączce ostatnich dni zupełnie zapomniała o tej ceremonii. Jonah
pamiętał. Nagle zrozumiała, że jej nominacja odegrała kluczową rolę w decyzji
poślubienia jej, gdy na horyzoncie pojawił się nieoczekiwanie Erie.
- W interesie International Investment nie leżałoby pozbycie się
kandydatki do nagrody LJB, prawda?
- Raczej nie.
- Nominacja nie gwarantuje zdobycia nagrody. Co wtedy?
- Nie jestem pewien - odparł szczerze, przechylając na bok głowę. -
Zanim podejmę ostateczną decyzję, muszę zbadać jakość twojej pracy.
- Nie zawiedziesz się - poinformowała go. - Jestem dobra w tym, co robię.
- Zobaczymy - odparł nieufnie.
Krista wahała się, stojąc przed stanowiskiem recepcji w International
Investment, nie wiedząc, czy powinna wpisać się na listę gości, zanim poszuka
gabinetu Nikki. Ponieważ jednak za biurkiem nie było nikogo, nie mogła spytać
ani o kierunek, ani o cokolwiek.
Nigdy dotąd nie nachodziła siostry w pracy, ale ostatnie trzy tygodnie
były jakieś dziwne. Coś tu nie grało. Kilka razy odwiedziła ją w jej nowym
apartamencie, ale nigdy nie było okazji do prywatnej rozmowy. Zatem
postanowiła odbyć ją tutaj. Zauważywszy mały tłumek zgromadzony w pobliżu
dwuskrzydłowych drzwi w końcu korytarza, postanowiła spytać kogoś o Nikki.
- Przepraszam - spytała wysokiego mężczyznę o kasztanowych włosach.
- Cicho. - Machnął ręką, nie odwracając się. - To jest zbyt dobre, by
uronić choćby słówko.
- Ale… - W tym momencie usłyszała krzyki. Oczy rozszerzyły się jej.
Mój Boże, przecież to był głos… Nikki.
- Co to znaczy, że przekazałeś rachunek Stamberga? - Zwykle chłodny i
opanowany głos jej siostry dźwięczał na krawędzi histerii. - To mój rachunek!
- Ale teraz prowadzi go Meyerson - rozległ się podniesiony męski głos.
Krista otworzyła usta ze zdumienia. Jeśli słuch jej nie mylił, to ten drugi do
złudzenia przypominał głos jej poznanego przed trzema tygodniami szwagra.
Zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia, że Jonah pracuje razem z Nikki.
- Meyerson? Ten idiota? Nie potrafi poradzić sobie z czymś
nieskomplikowanym, a co dopiero z portfelem rachunkowym Stamberga.
Myślałam, że chcesz usprawnić firmę.
- Owszem.
- I co z tego? W ten sposób ci się nie uda.
- Wydaje mi się, że zapominasz, kto dla kogo pracuje.
- Wątpię, żeby było to istotne na dłuższą metę.
- Może mi powiesz, co przez to rozumiesz?
- Jeszcze kilka takich kretyńskich decyzji i przestaniesz się martwić o
krnąbrny personel, portfele, rachunki i o to, kto dla kogo pracuje, bo wszyscy
zostaniemy bez pracy.
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
- Wiem jedno. Awansowanie Meyersona było kapitalnym błędem z twojej
strony.
- Meyerson podwoi dochody Stamberga.
- Nie rozśmieszaj mnie. Co najwyżej podwoi swój podbródek.
- Może dalibyśmy sobie z. tym spokój? Zamiast gadać, zacznij działać.
- Chcesz działania? Proszę bardzo. Meyerson nie tylko nie podwoi
dochodów Stamberga, ale w paru genialnych inwestycjach wszystko straci.
- A jeżeli się mylisz?
- To wtedy…
- Co wtedy?
- Zatańczę nago na twoim biurku. - Krista zorientowała się, że jej siostra
nie żartuje. - Ale jeśli ty przegrasz, zrobisz to samo na moim.
W tłumie podsłuchujących rozległ się zbiorowy jęk. Krista oparła się o
ścianę, zaszokowana i rozbawiona zarazem. Takiej Nikki nie znała dotąd.
- Dałbym wszystko, żeby to zobaczyć - mruknął jeden z mężczyzn.
- Zamknij się, Bentley - warknął mężczyzna, do którego zwróciła się na
samym początku Krista.
- O Boże, co ja mam zrobić? - jęknął jakiś łysawy jegomość.
- Lepiej wygraj ten zakład, Meyerson, albo Alexander dostanie twoją łysą
pałę na srebrnej tacy - uprzedził go Bentley.
Za drzwiami przez kilka minut panowała cisza. Potem Krista usłyszała
odgłos odsuwanego krzesła.
- Sama tego chciałaś - powiedział Jonah. - Przygotuj się na przegraną,
żono.
- Ha! Nie masz szans wygrania tego zakładu.
Jej głos brzmiał coraz donośniej i wszyscy czmychnęli spod drzwi.
Mężczyzna, który kazał Bentleyowi się zamknąć, złapał Kristę za rękę.
- Nie stój tu - powiedział, wpychając ją do najbliższego pokoju. - Nikki
nie cierpi, gdy się ją podsłuchuje.
Górował nad nią, Krista nie mogła złapać tchu. Widocznie nie zdaje sobie
sprawy, że wciąż mnie trzyma, pomyślała zamykając oczy, gdy nieoczekiwane
ciepło rozeszło się po jej ciele. Stała prawie w niego wtulona. Dawno
zapomniane uczucia odżyły nagle.
- Przepraszam… - zaczęła.
- Sekundeczkę - szepnął jej do ucha. Uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz. -
Właśnie nadchodzi.
- Doprawdy? - mówiła z furią w głosie Nikki. - Jeszcze zobaczymy. -
Drzwi otworzyły się szerzej i zatrzasnęły. Policzki Nikki wręcz płonęły. Krista
pomyślała, że jej siostra nigdy nie wyglądała tak pięknie.
Drzwi otworzyły się ponownie i tym razem zobaczyła Jonaha.
- Ano zobaczymy. Tymczasem szykuj się do rozbierania! - Drzwi
zatrzasnęły się, zagłuszając pointę.
- Wybaczy pan - szarpnęła się Krista.
- Najmocniej przepraszam. - Mężczyzna cofnął się o krok, przyjrzał się jej
i zmarszczył brwi. - Wyglądasz znajomo. Czy skądś się nie znamy?
- Wątpię - uśmiechnęła się z zawstydzeniem. - Nazywam się Krista
Barrett. Nikki jest moją siostrą.
Zamrugał ze zdziwienia, potem roześmiał się.
- Nie żartuj. Nazywam się Eric Sanders. Jonah jest moim bratem.
Popatrzyła na niego w osłupieniu. To ten mężczyzna, który narzucał się
Nikki? Brat nowego męża jej siostry? Działo się tu coś bardzo dziwnego. To nie
mógł być zwykły przypadek. Wynikałoby z tego, że małżeństwo Nikki może nie
jest wynikiem wielkiej miłości, jak sama twierdzi. Krista popatrzyła badawczo
na Erica. Prawdopodobnie on wie, o co chodzi i może zechce ją wtajemniczyć.
- Posłuchaj, wiem, że to dość nieoczekiwana propozycja, ale może…
poszłabyś ze mną na lunch? - spytał Eric.
- Sama nie wiem - odparła. - Chciałam się zobaczyć z siostrą.
Uśmiechnął się w rozbrajający, chłopięcy sposób.
- To nie jest chyba najlepszy moment, co?
- Chyba nie. - Przyjrzała mu się i pomyślała, że jest bardzo sympatyczny.
Zresztą lunch mógł być doskonałą okazją do wyciągnięcia od niego pewnych
informacji. - Dobrze, chodźmy.
- Świetnie. - Ciepłe spojrzenie jego oczu mieszało się z jeszcze czymś…
Męska akceptacja, domyśliła się w końcu ze zdumieniem i zażenowaniem. Nie
spotykała się z tym od tak dawna, że niemal zapomniała, że jest atrakcyjną
kobietą.
Eric sięgnął do klamki, lecz zawahał się.
- Chyba powinienem ci powiedzieć, że swego czasu byłem bardzo
zainteresowany twoją siostrą. Jednak do niczego nie doszło, rozumiesz -
zapewnił pospiesznie.
- Rozumiem. - Z trudem ukryła rozbawienie.
- Poza tym zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy.
- Z czego mianowicie?
- Z tego, że Nikki pasuje do Jonaha jak ulał. To kobieta sukcesu, a ja
wolałbym żonę w bardziej tradycyjnym znaczeniu tego słowa. - Uśmiechnął się
i otworzył drzwi. - Powiedz mi, Kristo, czy lubisz dzieci?
- Zabawne, że o to pytasz - roześmiała się.
Nikki weszła do swego gabinetu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Nikt, w
ciągu dwudziestu ośmiu lat jej życia nie doprowadził jej do białej gorączki. Dziś
dokonał tego jeden niemożliwy do wytrzymania człowiek. Jej mąż.
Spacerowała po gabinecie, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Nie
pomogło, nic nie skutkowało: ani wyglądanie przez okno, ani liczenie taksówek,
ani porządkowanie idealnie posegregowanych akt, ani też sprzątanie czystego
biurka. W tej sytuacji mogła pomóc tylko jedna rzecz. Wyciągnęła z szafy duży
karton. Zdjęła z niego wieko i postawiła na podłodze. Wewnątrz znajdowały się
różne gatunki ziemi, odżywek, rękawice, łopatki, spryskiwacze oraz cały
asortyment ceramicznych doniczek z podstawkami. Rozłożyła wszystko z
wojskową precyzją i podeszła do okna po kwiaty.
Przynosili je różni współpracownicy, których łączyła jedna cecha - nie
mieli dobrej ręki do roślin. Nikki czerpała przyjemność z kurowania i
przywracania do zdrowia kwiatków, zanim oddawała je właścicielom. Zawsze,
gdy się nimi zajmowała, mijała jej złość i odzyskiwała panowanie nad sobą.
Pracowała przez całą przerwę na lunch.
Po godzinie skończyła. Poczuła się odprężona. Zdjęła rękawice i cisnęła
je na pokrywkę od pudełka. Pokiwała głową z satysfakcją, zbierając ogrodniczy
ekwipunek. Doszła do wniosku, że dwa egzemplarze mogą być gotowe do
zwrotu pod koniec tygodnia. Niewątpliwie na ich miejsce pojawią się następne.
Zanotowała sobie w pamięci, żeby na wszelki wypadek posprzątać gabinet.
Zbliżały się święta, a wraz z nimi natężenie prac. Gdy kończyła porządki,
zadzwonił telefon.
- Nikki Ashton - powiedziała odruchowo, zanim poprawiła się. - To
znaczy Nikki Alexander.
- Nikki? Tu Selma.
- Witaj, ciociu Selmo - powiedziała, odgarniając włosy za uszy.
Uśmiechnęła się z niekłamaną przyjemnością. - Jak się masz?
- Doskonale. Jestem podniecona i potrzebuję twojej porady.
- Wiesz, że będę szczęśliwa mogąc ci pomóc - rozjaśniła się Nikki.
- Wiem, kochanie. Zawsze mogę na ciebie liczyć.
- O co chodzi?
- Ernie i ja dostaliśmy rewelacyjną propozycję. - W głosie ciotki słychać
było podniecenie. - Oczywiście najpierw chcieliśmy omówić to z tobą.
Nikki zrzedła mina. To nie brzmiało dobrze, podobnie jak inne pomysły
Selmy i Erniego.
- Może byście wpadli jutro do biura? Na przykład w południe.
- Nie, nie. Koniecznie musimy spotkać się dzisiaj. Jesteśmy tak
podnieceni, że nie możemy dłużej czekać. Zresztą, czas jest tu sprawą
zasadniczą. Przyjdziemy do ciebie.
Nikki wyprostowała się gwałtownie.
- Nie sądzę.
- Krista mówiła, że twój apartament jest wspaniały i chcemy też poznać
twojego uroczego małżonka. Wstydziłabyś się zresztą… Trzymałaś w tajemnicy
to, że wyszłaś za mąż, przez co straciliśmy okazję podziwiania twojego ślubu.
To o której, kochanie? - zapytała Selma po króciutkiej pauzie.
- Może o szóstej - zdecydowała się Nikki, bo nie mogła znaleźć gładkiej
do przełknięcia przez ciotkę wymówki.
- Szósta? Pasuje.
Odłożyła słuchawkę i wyciągnęła się w fotelu. Powinno się udać,
pocieszała się. Przy odrobinie szczęścia Jonah znów zostanie do późna w pracy,
więc nie będzie się do niczego wtrącał. Lepiej, żeby tego nie robił, bo ciocia
Selma i wujek Ernie wymagali bardzo subtelnego traktowania.
Zamknęła oczy. Napięcie znów powróciło. Może poszuka gdzieś - w
innych pokojach - zmarniałych kwiatków?
- Potrzebujemy jedynie wyłożyć pięćdziesiąt tysięcy dolarów i mamy tę
wyjątkową franszyzę. - Selma zatarła ręce.
- Ale to oferta ograniczona czasowo - dodał Ernie. - Jeśli nie wpłacimy
pieniędzy w ciągu dwóch dni, pociąg odjedzie bez nas.
- Są pociągi, na które lepiej jest się spóźnić - mruknęła pod nosem Nikki.
- Co, co, kochanie? - zaniepokoiła się Selma.
- Nic. Po prostu staram się dobrze zapamiętać termin. Pojutrze -
powiedziała, pisząc wielkimi literami słowo "środa" w notesie. - A jak się
nazywa ten człowiek, który chce ubić z wami interes?
- Timothy T. Tucker. Wspaniały mężczyzna, prawda, Ernie?
- Ten to ma łeb do interesów! Dzięki niemu możemy potroić nasze
dochody w ciągu roku.
Nikki cisnęła ołówek na stół.
- Wujku Ernie, nawet ja tego nie potrafię.
- Tak, kochanie. - Poklepał ją po dłoni. - Wiemy, ale nie mamy ci tego za
złe.
Nikki jęknęła.
- Skąd go znacie? Co o nim wiecie?
- Spadł do naszej kawiarni prosto z nieba.
- Ten dzień będziemy obchodzić jak święto - zaklinał się wujek Ernie. -
Tylko się rozejrzał i już wiedział, że prowadzimy dochodowy interes.
- Nie wątpię - warknęła Nikki. Zapewne obserwował przepływ gości,
szybko przeprowadził kilka wyliczeń i doszedł do wniosku, że kawiarnia musi
przynosić niezły grosz. Potem zadał kilka pytań jej naiwnym krewniakom… et
voila. - Czy wspomnieliście mu o waszej hipotece?
- Nie mamy żadnych długów - zdumiała się Selma.
- Wiem, ciociu, ale czy pan Tucker o tym wie? Wspominałaś mu?
- Chyba coś napomknęliśmy na ten temat - wyznała Selma. - Pan Tucker
był zainteresowany otwarciem wzorcowni w tej okolicy i pytał o wysokość
czynszu.
- Oczywiście nie omieszkaliśmy przyznać, że nie mamy pojęcia - wtrącił
wujek Ernie. - Ponieważ mamy nasz lokal na własność, słabo orientujemy się w
obecnych czynszach.
- Skoro ten pan sprzedaje franszyzy, to po co chce wynajmować
wzorcownię? - spytała z rozpaczą Nikki.
- Żeby zachęcić ludzi do kupowania "Magicznej Szkatułki".
- Ale to nie ma żadnego sensu. - Niestety, ani ciotka, ani wujek nie
grzeszyli zmysłem do interesów. - Jeżeli sprzedaje franszyzę, czyli handluje
tymi magicznymi szkatułkami, to po co chce otwierać…
Tym razem Selma poklepała ją po dłoni.
- Nie przejmuj się, kochanie. Nam też tak się z początku wydawało.
Jednak pan Tucker okazał mnóstwo cierpliwości przy udzielaniu wyjaśnień,
prawda, Ernie?
- Odpowiedział na każde nasze pytanie, wyjaśnił sprawę patentów i
naszego terenu, starając się, żebyśmy pojęli cały ten techniczny żargon. -
Uśmiechnął się z dumą. - Dlatego mogę dyskutować z każdym o faksach i
sieciach kablowych.
- Rozumiem. - Nikki znów zaczęła notować. - Timothy T. Tucker.
"Magiczna Szkatułka". Pięćdziesiąt kawałków. Środa. Czy przypadkiem macie
może jego wizytówkę?
- Jasne. - Ernie wyciągnął ją z portfela. - Musi mu się nieźle powodzić.
- Zastanawiam się, skąd to całe bogactwo? - spytała Nikki, nie dziwiąc się
wcale, że wujostwo nie dosłyszeli sarkazmu w tym pytaniu.
- Chyba dzięki takim pomysłom jak "Magiczna Szkatułka" - zadumał się
wujek Ernie.
- Jak zamierzacie sprzedawać te szkatułki i jednocześnie prowadzić
kawiarnię?
- Przy pomocy Gordiego i Cala.
Nikki zamknęła oczy i westchnęła ciężko. Powinna się domyślić, że
zaangażują się w to jej kuzynowie. Zapalali się do każdego najgłupszego
pomysłu, który dawałby tylko same straty. Wujostwo byli następni w kolejce.
- Więc jak, dostaniemy te pieniądze? - spytał wujek Ernie.
- Nie ma mowy - odparła bez zastanowienia.
- Och, Nikki, proszę, naprawdę bardzo ich potrzebujemy - rozpłakała się
ciocia Selma. - Jeśli nie chcesz zrobić tego dla nas, pomyśl o biednych
kuzynach. Taka okazja więcej im się nie trafi.
- Nie licz na to - jęknęła Nikki.
- Czy nie mogłabyś nam pożyczyć pod zastaw hipoteki?
- Już otworzyłam na to konto linię inwestycyjną.
- A co z naszymi oszczędnościami? - spytała Selma. - Czy nie mamy ich
wystarczająco?
- Myślałam, że potrzebujecie tych pieniędzy na otwarcie drugiej kawiarni
- pokręciła głową Nikki.
- Możemy z tym poczekać. Tymczasem rozkręcimy sprzedaż…
- Nie.
- Dlaczego nie możemy dysponować własnymi pieniędzmi? - zdziwiła się
Selma.
- Ależ możecie - rozległ się męski głos. Do salonu wszedł Jonah. -
Prawda, że mogą, Nikki?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Nie, nie mogą - odparła Nikki. - Nie wtrącaj się do tego, Jonah, niczego
nie rozumiesz.
- To już przestało mnie zdumiewać. - Cisnął płaszcz i marynarkę na
oparcie fotela. Teczkę postawił na podłodze. - Wszystko składam na karb
nieporozumienia.
Zaczerwieniła się ze złości, w oczach pojawiły się niebezpieczne
fioletowe błyski. Jonah uśmiechnął się z satysfakcją. Wiedział, że jeszcze
trochę, a Nikki straci panowanie nad sobą jak rano w pracy. Bawił się tym od
kilku tygodni. Szczególnie upodobał sobie wyprowadzanie jej z równowagi,
obserwując, jak wewnętrzny płomień topi zewnętrzną chłodną fasadę.
- Jeśli pozwolisz, to prywatna dyskusja.
- Oczywiście, kochanie. Zapomniałaś nas przedstawić. - Wyciągnął rękę,
zastanawiając się, kim są ludzie, którzy powierzyli swoje finanse jego żonie. -
Jonah Alexander, mąż Nikki.
- Ernie i Selma Crandell. - Uścisnęli sobie ręce. - Jest pan wyjątkowo
zajętym człowiekiem. Chcieliśmy zorganizować jakieś spotkanie, od kiedy
dowiedzieliśmy się o waszym małżeństwie, lecz Nikki za każdym razem
twierdziła, że ma pan pilną pracę.
- Ciekawe, szkoda, że nic o tym nie wiedziałem. - Jonah zerknął na żonę.
- Kochanie, powinnaś bardziej na mnie naciskać. Gdybym wiedział, że to
twoi… - zawiesił głos.
- Wujostwo - szepnęła.
Na moment zaległa martwa cisza.
- Gdybym wiedział, że chodzi o twoją ciocię i wujka, na pewno
znalazłbym czas.
- Skoro przepadło nam Święto Dziękczynienia, to może wpadniecie do
nas na Boże Narodzenie? - zaproponowała skwapliwie Selma. - Chyba że macie
inne plany, Nikki nie była pewna.
Jonah zacisnął usta. Selma najwyraźniej nie zorientowała się, że dopiero
co dowiedział się o ich istnieniu, ale Ernie był bardziej przytomny.
- Może zjawiliśmy się nie w porę - mruknął nieco zmieszany. - Nie
chcielibyśmy uchodzić za natrętnych krewnych.
- Wcale nie. - Jonah spojrzał z wyrzutem na żonę. Starała się unikać jego
wzroku, lecz nie mogła ukryć rumieńca zażenowania. - Zobaczę, czy uda mi się
mieć wtedy czas. Zanotuję to sobie w kalendarzu.
- Świetnie - ucieszył się Ernie. - Odkąd zostaliśmy jedyną rodziną Kristy i
Nikki, zawsze spędzaliśmy razem święta. Moja żona i ich matka były siostrami.
- Były?
- Nie wspomniałaś o tym? - Ernie spojrzał dziwnie na siostrzenicę.
- Widocznie zapomniała wspomnieć o wielu sprawach - zauważył z
przekąsem Jonah.
- Jej rodzice zginęli przed ośmioma laty w katastrofie statku - wyjaśnił
Ernie. - Nikki była wówczas jeszcze nastolatką, biedna maleńka.
- Ani nastolatka, ani maleńka - wtrąciła Nikki. - Miałam wówczas
dwadzieścia lat i kończyłam liceum.
- Osiem lat temu - powiedział Jonah, spoglądając uważnie na żonę. Przed
chwilą była czerwona, teraz zbladła jak papier. Chęć chronienia jej przed
bolesnymi wspomnieniami walczyła z ciekawością. Nie wytrzymał. - To Krista
miała wówczas…
- Szesnaście lat - podpowiedziała usłużnie Selma. - Następne półtora roku
było istnym pasmem nieszczęść. Gdyby Edward i Angeline żyli, losy
dziewczynek potoczyłyby się na pewno inaczej. Jednak najpierw Krista wyszła
tak młodo za mąż, a Nikki spotkała ta koszmarna historia…
- Myślę, że wystarczy - zareagowała błyskawicznie Nikki. - Jestem
pewna, że Jonah nie chce wysłuchiwać nudnych szczegółów. Zresztą, to
przebrzmiała sprawa.
Jonah przygwoździł ją wzrokiem. Najwyraźniej została ugodzona w czułe
miejsce. Interesujące.
- Oczywiście. Możemy odłożyć tę szczególną rozmowę na bardziej
dogodny moment.
- Nie potrzeba. - Niepokój błysnął w jej wyrazistych oczach.
Jeżeli sądziła, że tak łatwo go zniechęci, była w błędzie. Zamiast tego,
tylko podsyciła jego ciekawość. Podejrzewał, że to, co wydarzyło się przed
siedmioma laty miało wpływ na obecną osobowość Nikki, jak na przykład
kurczowe trzymanie nerwów na wodzy. Mogło to również tłumaczyć dziwne
stosunki w rodzinie.
- Jasne - uśmiechnął się. - Nie pora gadać o przeszłości. Widzę, że
przerwałem ważną naradę finansową. - Rozsiadł się wygodniej i skinął
zachęcająco. - Proszę, nie krępujcie się.
- Wydaje mi się, że zakończyliśmy dyskusję - oświadczyła Nikki.
- A co z pieniędzmi? - Selma odwróciła się w stronę Jonaha. - Termin
upływa w środę.
- Jestem pewien, że Nikki nie sprawi wam zawodu, prawda, kochanie?
Nikki pozbierała swoje notatki. Znów się zarumieniła.
- Zastanowię się jeszcze - rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Wujostwo podnieśli się z ociąganiem.
- No, jeśli tylko tyle zdołasz dla nas zrobić… - mruknęła Selma. Rzuciła
błagalne spojrzenie Jonahowi. - Prosimy w końcu o tak niewiele.
Jonah podał im okrycia.
- Zobaczę, co da się zrobić - szepnął do ucha Selmie.
- Dobry chłopiec - powiedziała, uśmiechając się do niego. - Taki
rozsądny. A swoją drogą, witam w rodzinie.
- Dziękuję. - Podał rękę Ernie'emu. - Jestem pewien, że Nikki wkrótce się
z wami skontaktuje.
- Doskonale, doskonale - odparł kordialnie Ernie, wkładając rękawiczki. -
Na pierwszy rzut oka widać, że potrafisz przemówić jej do rozsądku.
- Wujku Ernie… - zaczęła Nikki.
- Dobrze, dobrze. - Ucałował ją z dubeltówki. - Nie bądź dla siebie zbyt
surowa, Nikki. Robisz, co możesz. Jednak twój mąż wie to i owo o finansach.
Nie zaszkodziłoby, gdyby zerknął na prospekt Tuckera.
Wreszcie wyszli. Jonah popatrzył na żonę. Stała tyłem do niego,
wspaniałe włosy przytrzymywała złota spinka. Przebrała się po pracy. Szary
kostium zastąpiły spodnie koloru kości słoniowej i za duży sweter o barwie
jasnoszmaragdowej. Wyczuwał emanujące z niej napięcie. Czekał na wybuch.
Nie trwało to długo.
- Jak śmiałeś! - zaatakowała, odwracając się. Z oczu sypały się jej
ametystowe iskry. - Jak śmiałeś wtrącać się w moje rodzinne sprawy?
- Zapomniałaś? Należę do rodziny.
Zatrzymała się o dwa kroki od niego.
- Wolałabym zapomnieć - oświadczyła wyniośle, ciskając notes i długopis
na stolik do kawy. - Niestety, uniemożliwiasz mi to.
- To doskonale.
Obserwował, jak z coraz większym trudem zachowuje panowanie nad
sobą. Przegrywała.
- Czemu wtrącasz się do nie swoich spraw?
- Na wypadek, gdybyś nie była świadoma tego faktu, to małżeństwo, do
zawarcia którego tak się paliłaś, wiąże się z różnymi konsekwencjami. Należę
do rodziny, a więc mam prawo się wtrącać. - Podszedł bliżej, nie przejmując się,
że może to ją onieśmielać. - Dopóki jestem twoim mężem, masz mnie traktować
z należytym szacunkiem. Czy to jasne?
- A jeśli nie?
- Wolałabyś nie znać odpowiedzi. - Przeczesał ręką włosy i popatrzył na
nią groźnie. - Postawiłaś mnie dziś w głupiej sytuacji. Wyobrażasz sobie, jak się
czułem? Nie miałem pojęcia, kim są ci ludzie. Selma nie połapała się, ale Ernie
zorientował się bez wątpienia. Nawet nie pofatygowałaś się, żeby poinformować
mnie o ich zaproszeniach.
- Nie myślałam, że to cię zainteresuje - powiedziała, usiłując patrzeć mu
prosto w oczy.
- Nie kłam, Nikki - warknął. - Nie będę tego tolerował. To nieprawda i
doskonale o tym wiesz. Starałaś się trzymać mnie z dala od cioci i wujka.
- Nie bez powodu.
- Tak? A cóż to za powody?
Założyła przed sobą ręce obronnym gestem.
- Bo nasze małżeństwo nie jest prawdziwe.
- A co to za różnica? - wzruszył ramionami.
- Wiesz, co to za różnica. - Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem. -
Nie chciałam, żeby przyzwyczaili się liczyć na ciebie. Jeżeli tego nie
zauważyłeś, to zwracam ci uwagę, że jest to urocza para naiwnych entuzjastów.
- Zauważyłem - przyznał, mając świeżo w pamięci, jak szybko
zaakceptowała go Selma.
- Właśnie. Są bardzo ufni. Aż nadto…
- Czy jestem człowiekiem niegodnym zaufania?
Rozbawiło go, że nie odpowiedziała wprost.
- Powiedzmy, że ława przysięgłych wciąż jeszcze się naradza - mruknęła.
- To jednak nie zmienia faktu, że wkrótce wracasz do Londynu. Tymczasem
wszyscy cię polubią. Kiedy dowiedzą się, że mnie opuściłeś, poczują się
dotknięci w dwójnasób.
- A co z tobą? Też będziesz urażona i smutna?
- Nic a nic - powiedziała bez większego przekonania. - Odczuję ulgę, że
będę mogła wrócić do dawnego trybu życia.
- Czy to znaczy, że wprowadzisz się z powrotem do Kristy?
- W żadnym razie. Wciąż mam nadzieję na uratowanie sytuacji, pomimo
twojej interwencji. To drugi powód, dla którego nie przedstawiłam cię moim
krewnym. Wtrąciłeś się do spraw Kristy, więc chciałam tego uniknąć w
przypadku wujka Ernie'ego i cioci Selmy.
- Wyjaśniłem ci, czemu wtrąciłem się w przypadku Kristy.
- Nie znałeś całej sprawy, podobnie jak dziś wieczór. W tej sytuacji nie
miałeś prawa obiecywać wujostwu, że pozwolę im zainwestować te pieniądze.
- Zgadzam się.
- Co powiedziałeś? - zamrugała ze zdumienia.
- Słyszałaś. Odezwałem się bez zastanowienia.
- Skoro już jesteś taki ugodowy, wyjaśnij mi, czemu wyskoczyłeś jak
Filip z konopi?
- Ponieważ wydawało mi się, że działasz nierozsądnie.
- Nierozsądnie? Akurat!
- Nikki. - Rozluźnił nerwowo krawat. Popatrzył ironicznie na żonę. Jak na
chłodną, opanowaną kobietę, szybko traciła cierpliwość. - To są twoi krewni,
nie klienci. Może gdybyś przestała traktować ich jak kolejny rachunek
inwestycyjny, a bardziej jak rodzinę…
- Jestem odpowiedzialna za ich stabilizację finansową.
- Może niepotrzebnie.
- Nic nie rozumiesz.
- Słuchaj, to już zaczyna robić się męczące. Jak mam cokolwiek
rozumieć, skoro niczego mi nie wyjaśniasz? Tylko mi nie mów, że to nie mój
interes, bo teraz już jest mój!
- A jeśli odmówię jakichkolwiek wyjaśnień? - zaperzyła się.
- Podejrzewam, że twoi krewni okażą się bardziej przystępni. Oczywiście,
może cię nieco krępować sytuacja, w której będę wypytywał ich o sprawy, które
ty powinnaś mi naświetlić.
- To szantaż. - Znowu się zaczerwieniła.
Przechylił na bok głowę i spojrzał na nią łobuzerskim wzrokiem.
- Masz rację. To szantaż.
- Dlaczego to robisz? - spytała z rozpaczą. - Co cię to obchodzi? To nie są
twoi krewni.
- Diabli wiedzą. - Wzruszył ramionami. - Chyba dlatego, że poważnie
traktuję rodzinne zobowiązania.
- Ale…
- Dość tego, Nikki. Odpowiesz na moje pytania, czy mam przeprowadzić
męską rozmowę z twoim wujkiem?
Uparta do końca rozważała to przez dwie minuty. Wiedząc, że się nie
wykręci, nie naciskał dalej. Podszedł do barku i wyjął butelkę wina marki
Cabernet. Kiedy napełniał kieliszki, Nikki podjęła decyzję. Jonah czekał
cierpliwie, rozumiejąc jej rozterki lepiej, niż się jej zdawało. Żeby opowiedzieć
mu o rodzinnych problemach, musiała zdobyć się na odrobinę zaufania. Z
pewnych względów chciała za wszelką cenę ukryć coś, co wydarzyło się siedem
lat temu.
- Słucham - powiedział, podając jej kieliszek z winem.
Upiła łyk i popatrzyła niechętnie na męża.
- Co chcesz wiedzieć?
- Ile lat miała Krista, wychodząc za mąż?
Nikki osunęła się na kanapę.
- Siedemnaście.
- I była w ciąży z Keli? - Nadal go to szokowało.
- Tak, choć nie był to przymusowy ślub. Bardzo kochali się z Benjie'm.
Krista urodziła córeczkę na dwa dni przed swymi urodzinami.
- Czyli Keli ma teraz ile? Sześć? - Gdy Nikki skinęła twierdząco, pytał
dalej: - A co stało się z Benjie'm?
- Zginął w wypadku samochodowym w cztery miesiące po ślubie.
- Jezu, tak mi przykro, Nikki.
- Wszystkim nam było przykro - podkreśliła. - To nie był dobry okres.
- Jasne. I co zrobiła Krista?
Nikki wzruszyła ramionami, kontemplując purpurowy płyn w kieliszku.
- Rodzice Benjie'go nie byli w stanie jej pomóc, a po naszych zostało
trochę z ubezpieczenia. Tak więc Krista przeprowadziła się do mnie.
- I mieszkała z tobą aż do tej pory - zauważył. - Pomagałaś im finansowo?
- Krista pracuje na pół etatu. Namawiałam ją, żeby u mnie została.
Zarabiałam wystarczająco dużo.
- Dlaczego zmieniłaś zdanie? Sprzykrzyło ci się życie w ciasnym
mieszkanku? A może upodobałaś sobie jakiegoś staruszka?
Nikła uważnie odstawiła kieliszek na stolik do kawy. Odwróciła się w
stronę Jonaha z miną tygrysicy broniącej swoich małych.
- Nie waż się tego powiedzieć jeszcze raz. Nigdy. Kocham Kristę i
uwielbiam Keli od chwili jej urodzenia, i gdyby chodziło o mnie nie musiałyby
się wyprowadzać.
- Więc czemu chciałaś je wyrzucić?
Na twarzy Nikki malowało się zmęczenie, ból i wściekłość.
- W końcu zdałam sobie sprawę, że Krista izoluje się od życia. Nigdy się
z nikim nie umawiała, rzadko wychodziła z przyjaciółmi, całe jej życie kręciło
się wokół Keli i wokół mojej osoby. Niechcący podsłuchałam jej rozmowę tuż
przed Balem Kopciuszka. Tłumaczyła swojej przyjaciółce, że nigdy mnie nie
opuści, bo ma wobec mnie dług wdzięczności i że ja jej potrzebuję… - Nikki
wzięła kieliszek i wychyliła go do końca jednym haustem. Jonah napełnił go
ponownie.
- Przez ten cały czas odgradzałaś ją od życia, zamiast ją do niego
zachęcić.
- Tak.
- Więc postanowiłaś zwrócić jej wolność. W konsekwencji wyrzuciłaś ją z
gniazda, nie pytając o zdanie.
Skinęła głową, w oczach zakręciły się jej łzy.
- Codziennie przez sześć lat Keli dawała mi buziaka na przywitanie po
pracy, a teraz… - Głos się jej załamał. Ukryła twarz w dłoniach.
Jonah objął ją.
- Przepraszam - mruknął. - Masz rację, źle cię zrozumiałem.
- Keli powinna mieć ojca, a Krista męża. - Nikki znów opanowała się,
lecz nie starła łez z policzków. - Ale to niemożliwe, dopóki ja tam jestem.
- A co z tobą? - spytał, delikatnie masując jej kark. - Mówisz, że Krista
chowała się za ciebie, pragnąc zapomnieć o bólu. Czy ty nie robiłaś tego
samego?
- O czym ty mówisz? - zaniepokoiła się.
- Myślę, że nie tylko Krista ucierpiała przed siedmioma laty. Selma
powiedziała…
- Ciotka za dużo gada.
- Chodziło o mężczyznę, prawda?
- Nie roz…
Nie mogąc już tego słuchać, zamknął jej usta pocałunkiem. Smakowała
jak wino, lecz bardziej słodko. Wolałby nie odrywać się od niej, lecz wciąż
potrzebował odpowiedzi na mnóstwo pytań.
- Nie okłamuj mnie - szepnął jej prosto w usta. - Więc był w tym
mężczyzna, czy nie?
- Był.
Uniósł jej głowę, by spojrzeć w oczy.
- Co się stało? Czy opuścił cię z powodu Kristy?
- Nie zgadłeś - roześmiała się gorzko.
- Ale kochałaś go, a on cię opuścił.
- O, tak. Odszedł.
- I przez sześć czy siedem lat żyłaś równie samotnie jak Krista.
- Nie wstąpiłam do klasztoru, tylko robiłam karierę.
- Naprawdę? - Delikatnie musnął dłonią jej policzek. - To ilu miałaś
mężczyzn w ciągu tych siedmiu lat? - Usiłowała się wyrwać, ale trzymał ją
mocno. - Jednego, dwóch… czy żadnego?
- Żadnego - szepnęła, przestając się bronić.
- Ponieważ wszyscy chcieli tylko brać, zamiast dawać.
- Czy nie na tym polega właśnie miłość? - spytała cynicznie. - Na
bezgranicznym oddawaniu się drugiej istocie?
- Tak jak w przypadku Kristy i Keli?
- To coś innego, to rodzina.
- A cóż za różnica? Dajesz im cząstkę siebie.
Łzy znów powróciły i Nikki spojrzała na niego oczyma lśniącymi niczym
klejnoty.
- Tylko że one nie potrafią skorzystać z tej cząstki - szepnęła. -
Rozmieniają ją na drobne.
Jonah nigdy nie słyszał równie ciętej definicji, opisującej, jak
bezinteresowne uczucie może przekształcić się w pustoszącą energię. Nie
potrafiąc się powstrzymać, przytulił ją mocniej. Z niewyobrażalną wprost
czułością pocałował jej drżące usta.
Człowiek, który ją zdradził, musiał być głupcem. Mieć taki skarb i obejść
się z nim tak bezceremonialnie, było zbrodnią. Nie musiał jej kochać, ale nie
miał prawa jej niszczyć.
Wyjął spinkę przytrzymującą włosy Nikki. Odkąd po raz ostatni gładził
jej jedwabiste loki, minęło parę tygodni. Przyłapywał się na tym, że chciał to
robić w najdziwaczniejszych momentach: kiedy siedzieli naprzeciwko siebie
przy obiedzie lub w biurze, gdy machinalnie kręciła niesforny kosmyk na palcu.
Nawet podczas gwałtownych sprzeczek. Jednak aż do tej chwili nie trafiła mu
się okazja. Nikki była najpiękniejszą kobietą, jaką spotkał w życiu. Kiedy z
pasją odpowiadała na jego pocałunki, stawała się jeszcze piękniejsza.
- Jonah - szepnęła, rozpinając mu guziki koszuli. - Chcę cię tylko dotknąć.
Pomógł jej, ściągając krawat, koszulę i wyswobadzając się ze spodni.
Potem skierował uwagę na Nikki. Sięgnął pod jej sweter, napotykając gładką
skórę. Z lekkim westchnieniem dotknął jej piersi, a Nikki odetchnęła
gwałtownie, z cudownym przydechem, którego mógłby słuchać bez końca.
Lecz wciąż było mu mało. Chciał więcej…
Niechętnie oderwał usta od jej warg i zdjął z niej sweter. Znieruchomiała.
Chłodne powietrze, owiewając jej skórę, oprzytomniło ją. Jonah zawahał się,
gotów w każdej chwili przestać. Jednak pod jego dotknięciem znów zadrżała,
wyginając się lekko w przód.
- Są bardziej miękkie, niż mi się zdawało - powiedział; pieszcząc jej
piersi. Ku jego rozbawieniu, dwudziestoośmioletnia żona pokraśniała.
- Myślałam, że twoje wspomnienia z nocy poślubnej są bardzo mgliste.
- Nie wszystkie. Byłem wówczas zbyt zmęczony, żeby wykorzystać
okazję. - Spojrzał jej wymownie w oczy. - Dziś jestem w formie.
Oczy Nikki przybrały ciemnofioletową barwę. Pragnął się z nią kochać,
jak z żadną inną kobietą. To go zaszokowało. Od paru tygodni zdawał sobie
sprawę z pożądania, lecz sądził, że jest to wynik zwykłej fizjologicznej
potrzeby. Nikki była tak piękna, że pociągałaby każdego normalnego
mężczyznę. Tu jednak chodziło o coś głębszego.
Trawiła go ciekawość, czy jej piersi są tak miękkie, jak to sobie
zapamiętał, skóra tak biała i gładka, a nogi długie i zgrabne. Wiedział, że musi
zbadać te kobiece sekrety kryjące się pod ubraniem, bo inaczej oszaleje.
Nie pragnął już wyłącznie jej ciała, chciał mieć również na własność jej
umysł i duszę.
W efekcie naciskał dziś dość ostro, przełamując jej opory. Zdarł z niej
większość osłon i był mile zaskoczony tym, co pod nimi się kryło. Zamiast
zimnej, wyrachowanej istoty, jaką spodziewał się znaleźć, odkrył ciepłą,
szlachetną kobietę gotową poświęcić szczęście osobiste dla dobra rodziny.
Wydawała się przy nim taka krucha, delikatna i bezbronna. Nie spieszył
się. Rozgrzewając dłońmi i ustami jej chłodną skórę, podsycał płomień, który
mógł pochłonąć ich oboje. Kiedy coraz wyraźniej zaczęła odpowiadać na jego
pieszczoty, zdjął z niej spodnie, odsłaniając smukłe nogi. Dotknął miejsca, gdzie
delikatna kostka przechodziła w łydkę. Wzrok Nikki zmącił się, westchnęła
cicho. Przesunął dłoń wyżej, nad kolano, a potem wzdłuż uda w pobliże miejsca,
gdzie skrył się ostatni sekret. Pożądanie przyspieszyło mu oddech.
Zdał sobie sprawę, że nie zdoła nad sobą zapanować. Spojrzał na nią i to,
co zobaczył, sprawiło, że zamarł w bezruchu. W jej fiołkowych oczach było tyle
namiętności zmieszanej z przerażeniem, że sam się przestraszył. Zdał sobie
sprawę, że posuwając się dalej, popełni niewybaczalny błąd. Niechętnie cofnął
rękę.
- Nie wykorzystam mojej przewagi. Nie jestem taki.
- Wiem, że nie.
- Nie chcę żadnych żalów rano, a jeśli się nie mylę, wyglądasz, jakbyś już
żałowała.
Zwilżyła wargi koniuszkiem języka.
- Nie. Wszystko w porządku.
Jednak strach w jej oczach pozostał.
- Ale dla mnie nie wszystko jest w porządku.
Nie mógł dosięgnąć jej swetra, więc okrył ją swoją koszulą. Nie zasłoniła
jej całkowicie, lecz pomogła stłumić żar do znośnego poziomu. Popatrzył jej
prosto w oczy.
- Na wypadek gdybyś nie wiedziała, moja droga żoneczko, kochanie się,
nie sam seks, lecz uprawianie miłości, oznacza chwilowe zapomnienie. Dotyczy
to obu stron.
- Wiem…
- Nie, chyba tego nie wiesz. Podejrzewam, że zmuszano cię, byś tylko
dawała, a twój partner wyłącznie brał. Są mężczyźni, którzy w tym gustują. Ja
się do nich nie zaliczam. Pragnę kobiety, która będzie w pełni
współuczestniczyła. Nie chcę niczego, czego sam nie mógłbym dać. Dopóki
tego nie zrozumiesz i nie zaufasz mi, mówię pas.
- Zaufać ci? - Cichy śmiech Nikki rozdzierał mu serce. - Nie sądzisz, że
pragniesz zbyt wiele?
Nic nie powiedział, tylko patrzył na nią swymi orzechowymi oczyma.
Usiadła i podwinęła nogi. Kusiło ją, żeby opowiedzieć mu wszystko: o
"Magicznej Szkatułce", o śmierci rodziców i o tym, co potem się stało.
Zwłaszcza kusiło ją, żeby opowiedzieć mu o pewnym wstydliwym incydencie.
Był jednak tylko tymczasowym partnerem jej życia i ponieważ uważał ją
za "przypadkową" żonę, pewnie już teraz żałował swojej pochopnej decyzji. Nie
mogła na nim polegać. Mogła jedynie liczyć na siebie. Przed siedmioma laty
dostała bolesną lekcję i nie zamierzała powtarzać błędów. Wystarczy, że przez
te wszystkie lata płaciła za ten jeden jedyny.
Jednak po raz pierwszy pragnęła mieć kogoś bliskiego. Potrzebowała
tego. Narastała w niej konieczność zaufania komuś.
- Jonah…
- Spokojnie, kochanie - powiedział łagodnie. - Nigdzie nie idę.
- Jeszcze nie.
- Nie. Idź do łóżka. Porozmawiamy rano.
- Może wówczas trochę oprzytomnieję - mruknęła:.
- Nie liczyłbym na tyle szczęścia - uśmiechnął się Jonah.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Rano Nikki stwierdziła, że Jonah czeka na nią ze śniadaniem. Przez
poprzednie tygodnie starannie unikali się nawzajem, lecz widocznie ten ostatni
wieczór zmienił wszystko.
Napełnił dwie filiżanki świeżą, gorącą kawą i postawił przed nią. Ku jej
uldze odezwał się dopiero, kiedy wypiła pierwszą filiżankę. Potem sam sobie
nalał kawy, a na stole postawił tacę z grzankami. Wtedy sam też usiadł.
- Nie myśl, że jestem niewdzięczna, ale skąd ta nagła troskliwość i
zainteresowanie kuchnią? - spytała podejrzliwie, częstując się grzanką. - A może
wolałabym nie wiedzieć?
- Na pewno wolałabyś nie wiedzieć.
- Ale i tak mi to powiesz, prawda?
- Tak. - Oparł się i skrzyżował ręce. Ten ruch naciągnął białą koszulę na
jego szerokich ramionach. Jak żywy stanął jej przed oczyma widok nagiego
torsu Jonaha. Aż nazbyt żywy. - Nie zdążyliśmy omówić wczoraj problemu
Ernie'ego i Selmy.
- Hm. Zajmowaliśmy się akurat czymś innym - mruknęła, , opuszczając
wzrok na filiżankę z kawą.
- Mam nadzieję, że było miło.
Nie śmiała zająć stanowiska w tej sprawie, zwłaszcza że dostrzegła
zielonkawy błysk w jego orzechowych oczach.
- Co chciałbyś wiedzieć? - zapytała, mając nadzieję, że skieruje
konwersację na bezpieczniejsze tory. Jak na ironię, omawianie tematów
rodzinnych było dla niej najbezpieczniejsze.
Przelotny uśmiech zrozumienia zagościł na jego wargach.
- Oczywiście, chciałbym wiedzieć wszystko. Zacznijmy może od twojej
roli finansowego doradcy. Jak do tego doszło?
- Dostałam to w spadku - wzruszyła ramionami. - Mój ojciec prowadził
rodzinne finanse. Kiedy zginął, wszyscy zwrócili się do mnie, bo byłam w tym
najbardziej biegła.
Jonah napił się kawy i popatrzył uważnie na żonę.
- Nie byłaś zbyt młoda, jak na tak odpowiedzialne brzemię?
W duchu zgadzała się z nim w zupełności.
- Nie ufali nikomu innemu - odparła.
- Jasne, kwestia zaufania tłumaczy wszystko.
- Możemy przejść do innych kwestii? - Dla niepoznaki wzięła kolejną
grzankę. Chciała za wszelką cenę uniknąć pytań o przeszłość. Skoro przyszłość
rysowała się niewesoło, pozostawała tylko teraźniejszość. Ku swemu
zaskoczeniu doszła do wniosku, że najlepiej byłoby opowiedzieć mu o
"Magicznej Szkatułce". Poważna zmiana w stosunku do wczorajszego dnia.
Albo robi się nieostrożna, albo rzeczywiście zaczyna mu ufać.
- Wciąż mam dwa pytania dotyczące twojej przeszłości. Twoja ciotka
wspomniała o jakimś incydencie, w który byłaś zamieszana sześć lub siedem lat
temu. O co chodzi?
- To cię nie powinno interesować - odparła ze sztucznym spokojem. - Co
się z tobą dzieje, Jonah? - ironizowała. - Myślałam, że chcesz poznać gorszące
szczegóły o tym, jak zostałam wyzutą z uczuć sknerą i nie chcę oddać moim
krewnym ich pieniędzy. Zamiast tego upierasz się przy jakiejś starej historii.
- Być może starej, ale ważnej. - Nie połknął haczyka. - Nie możesz w
nieskończoność uchylać się od rozmów o przeszłości. Zdajesz sobie chyba z
tego sprawę?
- Wcale nie. - Popatrzyła na niego. - Zamierzam jedynie naświetlić ci
obecną sytuację, żebyś wiedział, co robię i dlaczego. Jednak moja przeszłość ani
przyszłość nie powinna cię obchodzić.
- Nie uwierzysz, ile spraw mnie interesuje - uśmiechnął się.
Nikki odegrała całą scenkę z dosładzaniem sobie kawy.
- Nie ma sensu, abyś zbytnio angażował się w moje sprawy. Nasz
związek, jak pamiętasz, jest krótkotrwały.
- Pamiętam aż za dobrze. - Nachylił się i złapał ją za rękę. - Zawrzyjmy
umowę. Ty zostawisz w spokoju cukiernicę, ja dam spokój twojej przeszłości.
- Zgoda.
- Przynajmniej do czegoś doszliśmy. - Rozbawienie błysnęło w jego
oczach. - Opowiedz mi o tej inwestycji.
- Słusznie. Inwestycja. - Wyrwała rękę z uścisku i wstała, by dolać sobie
kawy do cukru w filiżance. - Wujostwu złożono nieprawdopodobną ofertę
otrzymania franszyzy na coś zwanego "Magiczną Szkatułką".
- Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
- Naprawdę? - udała zdziwienie. - Ale to wspaniały interes. Wszyscy rwą
się to niego.
- Co to jest ta „Magiczna Szkatułka"?
- Zaraz, co ja z tego zapamiętałam? - Odwróciła się od niego i łyknęła
kawy. Skrzywiła się, teraz z kolei było za mało cukru, ale obiecała więcej go nie
brać. - To skrzyżowanie faks-modemu z automatyczną sekretarką, telewizorem i
wideo w jednej funkcjonalnej obudowie.
- Założę się, że jeszcze zmywa naczynia i wydaje resztę z dolara.
- Na razie nie, ale to tylko przez ograniczoną inwencję wynalazcy. -
Nachmurzyła się. - Problem polega na tym, że "Magiczna Szkatułka" wydaje się
czymś w zasięgu ręki dla ludzi pokroju Ernie'ego i Selmy.
- Atrakcyjny pomysł…
Nikki parsknęła śmiechem.
- Nie powiedziałam ci jeszcze najciekawszego.
- Tak? Więc nie trzymaj mnie w niepewności.
- Wujek i ciotka mogą wykupić tę lukratywną franszyzę za drobne
pięćdziesiąt kawałków.
Tym go zaskoczyła.
- Żartujesz.
- Mówię całkiem poważnie. Nie tylko sami postanowili zbić na tym
fortunę, lecz wciągnęli do tego kuzynów. Oznacza to, że wszyscy zajmą się
sprzedażą "Magicznej Szkatułki" i zaniedbają prowadzenie kawiarni.
- Zanim połapią się, że to blaga, interes diabli wezmą.
- A moja rodzina będzie podejrzewana o machlojki. Jeśli nie stracą
kawiarni przez zaniedbanie, pójdzie na honorarium dla adwokatów. Skutek
będzie taki sam. Gotowi są natychmiast wydać pięćdziesiąt tysięcy dolarów,
żeby w efekcie stracić lokal i zbankrutować.
- Przepraszam, Nikki. Powinienem był…
- …zaufać mi? - Uniosła brwi.
- Coś w tym guście - przyznał.
- W porządku. Sama mam również pewne kłopoty w tej materii. - Dopiła
kawę i wypłukała filiżankę. - Powiem ci, w jaki sposób mógłbyś mi pomóc…
- Chcesz, żebym im wyjaśnił, że nie mogą wydać swoich pieniędzy -
powiedział z rezygnacją.
- Wielkie dzięki. Przyjmuję propozycję - uśmiechnęła się. - Jedziemy do
pracy, czy wpadniemy do kawiarni?
- A mam jakiś wybór?
- Najpierw kawiarnia Ernie'ego. Coś ci powiem. Tym razem ty będziesz
mówił.
Jan zajrzała do gabinetu.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam.
Nikki zerknęła znad papierów na sekretarkę.
- O co chodzi? - spytała
- Na drugiej linii czeka jakiś człowiek, który chce z tobą koniecznie
rozmawiać. Nie przedstawił się i dzwoni już po raz trzeci. Mam go połączyć,
czy dowiedzieć się najpierw kto to?
Nikki pokręciła głową.
- Nie kłopocz się. Odbiorę. - Wcisnęła odpowiedni guzik. - Nikki
Alexander - powiedziała odruchowo. Z gorzkosłodkim uśmiechem zauważyła,
że coraz bardziej przyzwyczaja się do nazwiska męża. Miała nadzieję, że równie
łatwo oduczy się go używać.
- Pani Alexander. Nareszcie. Jest pani trudno uchwytną kobietą.
- Z kim mam przyjemność?
- Timothy T. Tucker. Jestem pewien, że pani o mnie słyszała.
- Nie do wiary. - Nikki wyprostowała się w krześle. - "Magiczna
Szkatułka" we własnej osobie.
- Ten jeden i niepowtarzalny. Rozmawiałem dziś z pańskim wujkiem i
ciocią. Wynikł pewien drobny problem.
- O! A cóż takiego?
- Ernie ma kłopoty z uzyskaniem pieniędzy, żeby zainwestować w interes,
który mu zaproponowałem.
- I to on dał panu mój numer?
- Nawet kilka - powiedział po krótkiej przerwie Tucker.
Przymknęła oczy. Co to miało znaczyć? Czyżby wujek Ernie był tak
głupi, że podał mu numer telefonu do apartamentu Jonaha? A co z domem?
Myśl, że pan Tucker mógłby nękać Kristę była bardzo niemiła.
- Czego pan chce? - spytała nieprzyjaznym tonem.
- Chcę pieniędzy, które obiecali mi Ernie i Selma. Dokładnie
pięćdziesięciu tysięcy.
- Przykro mi, panie Tucker. Być może wujostwo zapomnieli powiedzieć
panu o tym, ale postanowili nie inwestować w pański chlam - celowo odczekała
sekundę, nim się poprawiła - to znaczy w pański wynalazek.
- Chyba pani nie rozumie…
- To raczej pan nie rozumie - poinformowała go szorstko. - Może wujek i
ciotka są naiwni, ale ja nie. Zbadałam pański prospekt i zamierzam przedstawić
go odpowiednim władzom.
- O czym, do diabła, pani mówi?
- Mówię o oszustwie. - Odwróciła się w stronę okna. - Technologia, którą
pan rzekomo posiada, jeszcze nie istnieje.
- Moja szkatułka…
- …jest równie lipna, jak pan sam. Żegnam, panie Tucker.
- Na pani miejscu jeszcze bym się nie rozłączał. Lepiej niech pani da
wujkowi te pieniądze, bo pani pożałuje.
- Nie sądzę.
- Nie? Pani ciotka i wujek są nie tylko naiwni, ale gadatliwi. Ja zaś jestem
wdzięcznym słuchaczem. Cały czas chwalili się zdolną siostrzenicą. Dziś
wybitną.
- Do rzeczy, panie Tucker. - Powoli wyprostowała się.
- Nie była pani tak wybitna siedem lat temu, co? Wydaje mi się, że
komitet LJB byłby bardzo zainteresowany wysłuchaniem tej smutnej historii.
- Grozi mi pan? - Ścisnęła słuchawkę.
- Ależ skąd. Daję tylko stuprocentową gwarancję, że jeśli zniweczy pani
mój interes z wujostwem, wyciągnę ten szkielet z pani szafy. Proszę uważać to
za inwestycję we własną "Magiczną Szkatułkę". Pięćdziesiąt tysięcy w zamian
za taką szkatułkę, to mniej niż nic. Daję osobistą gwarancję, że nikt do niej nie
zajrzy - zarechotał ubawiony własnym dowcipem. - To jak, umowa stoi?
Nikki zamknęła oczy. Właśnie przepadło siedem lat pracy i wysiłku, żeby
wybrnąć z tej strasznej katastrofy. Wiedziała, jak ludzie zinterpretują tamte
wypadki. Nie tylko straci nominację do nagrody, lecz również i pracę. Jednak
nie zamierzała płacić pięćdziesięciu tysięcy dolarów w zamian za wątpliwą
obietnicę milczenia.
- Nie ma mowy - szepnęła. - Nie płacę szantażystom. Niech pan robi to
świństwo.
- Taki mam zamiar - warknął i odłożył słuchawkę.
Nikki gapiła się w okno. Co powinna teraz zrobić? Bez zastanowienia
podeszła do szafy i wyjęła z niej pudło z zestawem ogrodniczym. Przez
następną godzinę pracowała przy kwiatach, rozważając wszystkie możliwości.
Gdyby tak poprosić Jonaha o pomoc. Pewnie by ją zrozumiał. Pomógł przecież
w sprawie Kristy i wujostwa. Nawet poszedł do nich i wyjaśnił im, że Tucker
jest łajdakiem. Załatwił to w bardzo dyplomatyczny sposób, o wiele lepiej, niż
zdołałaby to uczynić sama. Zrobił nawet więcej, przeforsował jej pomysł, by
otworzyli drugą kawiarnię i zatrudnili w niej kuzynów. Zanim od nich wyszedł,
zakochali się w nim.
Zupełnie jak ona.
Ta nagła myśl sprawiła, że zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Nie. Nie
może być taka nieodpowiedzialna. Nie mogła się w nim zakochać. Miłość jest
dobra dla głupców, zmusza człowieka do odsłonięcia się. To nie dla niej. Jednak
nigdy przedtem się nie okłamywała i teraz też nie powinna próbować tego robić.
Powoli, starannie zbadała swoje uczucia i odkryła prawdę.
Sama nie wiedziała, jak i kiedy to się stało, być może całkiem
nieświadomie. Nie mogła zaprzeczyć, zakochała się w nim na zabój. Zawsze
sądziła, że jej serce i dusza są nieuleczalnie chore, teraz nagle ozdrawiały dzięki
temu jednemu człowiekowi.
Jonahowi.
Dlaczego musiała się w nim zakochać? Pokręciła głową. Co za głupota.
Jeśli go kocha, to również ufa. A skoro mu ufa, powinna powiedzieć także o
Tuckerze.
Zadrżała. Nie może zrzucić tego na Jonaha. Gdyby on ją również kochał,
zaryzykowałaby i opowiedziała mu o przeszłości. Bolało ją, że on jej nie kocha.
Owszem, pragnął jej i sprawiało mu przyjemność przebywanie w jej
towarzystwie. Jednak w końcu odejdzie i Nikki znów zostanie sama. Tak więc
podstawowe pytanie nadal pozostawało bez odpowiedzi.
Co robić?
Nic, postanowiła wreszcie. Nie wierzyła do końca, że Tucker spełni swoje
groźby. W ten sposób sam by się zdemaskował, tymczasem takie kreatury wolą
na ogół pozostawać w cieniu, nie zwracać na siebie uwagi.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Nikki, chciałbym z tobą porozmawiać. - Jonah wszedł do gabinetu i
stanął jak wryty. - Co ty wyrabiasz?
- Sadzę kwiatki - odparła, wzdrygając się mimowolnie. - Raczej
przesadzam je. Zajmuję się tym zawsze, kiedy mam coś do przemyślenia.
Jonah uważnie zlustrował pusty parapet.
- A więc nie mordujesz kwiatków, tylko je leczysz.
Chciała ująć się pod boki, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie, że
włożyła gumowe rękawice.
- Sądziłeś, że zabijam kwiatki? - spytała, ściągając rękawice. Odłożyła je
na pokrywę pudełka. - Celowo?
- Wybacz mi moją ignorancję - rzekł. - W chwili kiedy dochodziłem do
tego wniosku, nie wiedziałem, że drzemią w tobie tak silne uczucia matczyne.
Nikki osłupiała. Nigdy nie podejrzewała się o to. Przede wszystkim była
kobietą sukcesu. Nigdy nie myślała o dzieciach. Z wyjątkiem Keli. Przygryzła
wargę. Nawet nie powinna, jeśli jej plan miałby się powieść.
- O czym myślisz?
- O niczym specjalnym. - Zdjęła fartuch i zaczęła pakować do pudełka
narzędzia ogrodnicze.
- Myślałaś o Keli, prawda?
Zdumiała ją jego domyślność.
- Tak - przyznała, bo zaprzeczanie byłoby bezcelowe.
- Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad małżeństwem? - Oparł się o
biurko. - Takim prawdziwym? O własnych dzieciach?
- Raz.
- Aha. I to było siedem lat temu? Najwyższy czas to wszystko
powyjaśnać.
- Czy ci już mówiłam? Kawa bez cukru smakuje mi coraz bardziej. -
Uważając temat za zamknięty, pchnęła pudełko w stronę szafy. - Zdaje się, że
przyszedłeś tu w jakiejś sprawie.
- Niezupełnie. - Silne dłonie ujęły ją w pasie i odsunęły na bok. -
Pozwolisz? - Z denerwującą łatwością podniósł pudełko i umieścił je bez trudu
w szafie.
- Dziękuję - mruknęła.
- Nie ma za co. - Jakby od niechcenia odsunął jej kosmyk z czoła. Potem
wsunął palce w jej upięte w kok włosy. Rozsypały się wokół jej twarzy.
- Kusicielko - mruknął, przyciągając ją do siebie.
- Jonah…
Pocałunkiem zgasił rodzący się protest. Uciekły gdzieś wszystkie myśli.
Wszystko stało się łatwiejsze, zwłaszcza że oboje pragnęli tego samego.
Zarzuciła mu ręce na szyję i wcale nie protestowała, gdy przycisnął ją mocno do
siebie.
- Czy przypadkiem nie przeszkadzam? - Rozbawiony głos rozległ się od
strony drzwi. Obejrzeli się gwałtownie. O framugę opierał się Eric. - Tyle czasu
zajęły ci dodatkowe wyjaśnienia w sprawie rachunku Dearfielda - zwrócił się do
Jonaha - że postanowiłem cię poszukać.
Jonah zaklął pod nosem.
- Słusznie. Rachunek Dearfielda.
Rumieniec pokrył policzki Nikki.
- Mam to w moich aktach. Zaraz ci przekażę.
- Miesiąc miodowy jeszcze się nie skończył, co? - spytał niewinnie Eric.
Nikki spojrzała na niego z przerażeniem.
- Co ty, do diabła, wygadujesz? - warknął Jonah.
- Tak mi to po prostu wyglądało - wzruszył ramionami Eric.
- Myliłeś się - wykrztusiła Nikki.
- Oczywiście. - Eric, uśmiechając się, wszedł do gabinetu. - Jednak
dobrze, że nie jestem klientem. Kochanie się na podłodze nie świadczy dobrze o
profesjonalizmie. A może zamierzaliście skorzystać z biurka?
- Idź do diabła, braciszku - wybuchnął Jonah. - Kiedy będę potrzebował
twojego kazania o profesjonalizmie…
- Dobrze, już dobrze. - Eric podniósł obie ręce w górę. - Jednak
następnym razem polecałbym zamknięcie drzwi na klucz.
- Uważaj! - Jonah zacisnął pięści.
- Przestańcie! - Ku przerażeniu Nikki w jej oczach pojawiły się łzy. To na
pewno skutek stresu. Przytłoczona przez problemy rodzinne, małżeństwo i
Tuckera, cudem jeszcze nie zwariowała. - To są te dane. - Cisnęła akta na
biurko. - A teraz, przepraszam. - Wybiegła z pokoju, zanim całkiem się
rozkleiła.
Jonah ruszył za nią, ale Eric przytrzymał go za rękę.
- Nie podziękowałaby ci za to. Kobiety wolą wypłakać się w samotności.
- Płakała?
- Miała łzy w oczach - wzruszył ramionami Erie.
- Niech to diabli - zmartwił się Jonah. - Może mi powiesz, od kiedy stałeś
się ekspertem w tych sprawach?
- Po prostu skorzystałem ze zdrowego rozsądku. A skoro już o niej mowa,
nie ponaglaj jej. Pierwszy rok małżeństwa często okazuje się najtrudniejszy.
- Czy nie mówiłem ci…?
- Jest, jak jest. Nie licz na udany pierwszy rok. Nie spędzacie ze sobą
wiele czasu - zauważył nie bez racji Eric.
- Ja… ona…
- Tak?
- Daj spokój!
- Twoja żona była naprawdę zmartwiona. Pewnie jest w stresie. To nie
jest pobudzenie na tle seksualnym. Widziałem to na własne oczy.
To nie jest pobudzenie na tle seksualnym.
Jonah rozważał to przez trzy dni. Pobudzenie na tle seksualnym. Pogmerał
widelcem po talerzu i zaklął pod nosem. On sam był bardzo pobudzony i
narastało to z każdą chwilą. Ukradkiem zerknął na żonę.
Nikki wpatrywała się w talerz, próbując wzbudzić w sobie chęć do
jedzenia. Przez trzy ostatnie dni zastanawiała się nieustannie nad mężem,
miłością, zaufaniem i tym strasznym człowiekiem, który jej groził. Rozmyślała
też, w jaki sposób poradzić sobie z tym fantem. W istocie codziennie biła się z
myślami, czy zaufać ukochanemu człowiekowi, chociaż on jej nie kocha.
Dyskretnie zerknęła na męża spod rzęs.
Cisnął widelec o stół. Gdyby był tu jego brat, udusiłby przemądrzałego
gówniarza…
- Mówiłeś coś? - spytała Nikki.
- Tak. Powiedziałem: dość tego.
- Nie smakuje ci? - Popatrzyła na gulasz. - Za tłusty, co?
- Właściwie, to zmieniłem zdanie. Nie mam dość, a wręcz przeciwnie -
wstał - i zamierzam natychmiast to zmienić.
Nikki pochyliła na bok głowę. Blask świec odbił się w jej włosach.
- Chcesz dokładkę?
- Jeszcze nie zacząłem.
- Nie rozumiem.
- Zaraz zrozumiesz. - Obszedł stół i bez dalszych wyjaśnień wziął ją w
ramiona. - Zrozumiałaś?
- Jonah! Co ty wyprawiasz?
- Robię to, co powinienem zrobić pierwszej nocy, gdybym nie był taki
zmęczony. To, co powinienem zrobić trzy noce temu, gdybym nie odgrywał
szlachetnego męża. - Kopniakiem otworzył drzwi do sypialni. - A teraz zrobię
to, na co miałem ochotę od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem.
Rzucił ją na łóżko i czekał na protest.
Nie powiedziała ani słowa.
Popatrzył jej w oczy, spodziewając się ujrzeć w nich strach, nadający im
odcień ametystu. Powoli zmieniały barwę na pełen namiętności fiolet.
Czekał, aż się zerwie. Leżała nieruchomo.
Ten brak reakcji przypieczętował jej los. Podszedł bliżej, nie mogąc
oderwać od niej oczu. Ściągnął koszulę, buty, rozpiął pasek spodni. Wreszcie
sięgnął do zamka błyskawicznego. Nikki patrzyła na niego szeroko rozwartymi
oczyma i koniuszkiem języka zwilżała dolną wargę.
Pragnę całować te wargi, pomyślał. Gdy już nacieszę się jej ustami, będę
całował jej całe ciało, a potem znów te słodkie usteczka.
- Do diabła z gulaszem - powiedział, kładąc się obok niej. - Nic nie może
się równać z taką ucztą.
Nikki spoglądała na niego w niemym podziwie. Po trzech dniach mąk i
wątpliwości, w ułamku sekundy pojęła prawdę. Nie tylko kocha Jonaha,
również mu ufa. W dodatku bezgranicznie. Wraz z tą świadomością poczuła się
nagle wolna. Będzie mogła mu wszystko powiedzieć, a on ją zrozumie.
Przysunął się bliżej, zanurzył ręce w jej włosach.
- Mów, żono - mruknął, całując ją - albo zatrzymaj swój sekret na zawsze.
- Wolę potrzymać cię w ramionach - odszepnęła i oplatając mu szyję
rękoma, odwzajemniła pocałunek. Porozmawiają jutro. Teraz mieli ważniejszą
sprawę.
Rozbieranie Nikki wymagało dużej cierpliwości. Zamek błyskawiczny jej
spódniczki zacinał się. Każdy guzik bluzki stawiał opór. Trzeba było znaleźć
sposób na koronkowe podwiązki, by uwolniły jedwabne pończochy. Rozpięcie
biustonosza też nie było łatwe. Jednak Jonah cierpliwie i zręcznie pokonał
wszystkie kolejne przeszkody.
Końcowy rezultat przeszedł jej wszelkie oczekiwania. Leżała w jego
objęciach i rozgrzewana jego dotykiem, płonęła. Odkryła też, że mówił jej
prawdę. Kochanie się jest partnerstwem. Wszystko, co mu oferowała,
otrzymywała z powrotem. Im bardziej otwierała się przed nim, tym więcej on
odsłaniał się przed , nią. Gładziła jego szerokie ramiona, gdy on powoli pieścił
jej piersi. Kiedy nieśmiało przeszła do bardziej intymnych pieszczot, on odsłonił
przed nią tajemnice, dając jej niespotykaną rozkosz.
- Ufasz mi? - spytał.
W oczach Nikki pojawiły się łzy. Musiała je powstrzymywać.
- Nie śmiałam. Aż do tej chwili.
- Jesteś tego pewna?
- Tak - szepnęła. - Jestem.
Po tych słowach połączył się z nią, robiąc to z niezwykłą czułością. Było
to tak, jakby własnym ciałem potwierdzał jej wybór i zaufanie. Nikki oddała mu
się bez lęku, wahań i rozmyślania o tym, co może przynieść jutro. Gdy wreszcie
nadeszło spełnienie, przeżyła je, leżąc bezpiecznie w ramionach swego męża,
człowieka, którego pokochała na wieki.
Nikki leżała cicho, obserwując, jak świt oznajmia koniec nocy. Świat
powoli budził się do życia. Czekała, kiedy obudzą się jej wątpliwości i obawy.
Nie wróciły. Jeśli mogłaby komukolwiek zaufać, tym człowiekiem był Jonah.
Odwróciła się w jego stronę i stwierdziła, że nie śpi.
- Dzień dobry - szepnęła.
- Miło jest budzić się u twojego boku - mruknął. - Jednak lepiej byłoby
budzić się w twoich objęciach.
Uśmiechnęła się i przytuliła do niego. Delikatnie ujął jej twarz i popieścił
kciukiem policzek. Nadeszła chwila prawdy.
- Jonah?
- Jestem, kochanie. Chwyciła głęboki oddech.
- Potrzebuję twojej pomocy - powiedziała i od razu poczuła się lepiej.
Kciuk nie przestawał gładzić jej policzka.
- W czym mam ci pomóc? - spytał po prostu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Nikki, kochanie, gdzie jesteś? - spytał Jonah, mnąc w ręku gazetę. W
oczach ciemniało mu z wściekłości.
- Tutaj. - Wybiegła z sypialni, nie zważając na to, że ma na sobie jedynie
czarne, jedwabne majteczki i kusą koszulkę.
W innej sytuacji zaciągnąłby ją z powrotem do łóżka, zdarł te szmatki i
kochał się z nią do utraty tchu. Zamiast tego, podał jej grubą sukienkę z
dzianiny.
- Włóż to, musimy pogadać.
Ciepły uśmiech zakwitł na pełnych wargach Nikki.
- Nie mogę rozmawiać z tobą w bieliźnie?
- To zależy od rodzaju prowadzonej rozmowy.
Wetknął sobie gazetę pod pachę i pomógł jej ubrać się. Kiedy zapinał
kołnierzyk, objął ją i pocałował. Jak zwykle wtuliła się w jego ramiona i jak
zawsze zatraciła się bez reszty w pocałunku. Niechętnie oderwał się od niej.
Popatrzyła mu w oczy miękkim, łagodnym wzrokiem. Boże, dopomóż,
pomyślał Jonah. Odkąd żona zaufała mu, nie mógł stosować półśrodków. Wóz
albo przewóz.
Popchnął ją w kierunku kuchni.
- Przygotuj kawę.
Coś ją tknęło i spojrzała na niego uważnie.
- Kawy, czy czegoś mocniejszego?
- Wolałbym coś mocniejszego, ale zadowolimy się kawą. - Błyskawicznie
napełnił filtr czarnym proszkiem, wlał wody do zbiorniczka i wcisnął guzik. -
Możesz ją sobie nawet posłodzić.
- Więc stało się to najgorsze - mruknęła.
- A stało się. - Cisnął gazetę na kuchenny blat. Był to jeden z
popularniejszych brukowców.
"Nominowana do nagrody LFB sprzeniewierzyła rodzinne pieniądze",
krzyczał wielki nagłówek. Skuliła się.
- Czy jestem zwolniona?
- Jak możesz w ogóle o to pytać?
- Musisz ochraniać International Investment. Rozumiem to i jestem
gotowa złożyć dymisję - odparła z taką chłodną logiką, że pragnął całować ją, aż
znów zapomni o całym świecie. Zamiast tego, włożył ręce do kieszeni.
- International Investment poradzi sobie z tym problemem bez teatralnych
gestów z twojej strony, daj więc spokój.
- Nie, tak będzie najlepiej. Wiedziałam, że to się tak skończy, kiedy
odmówiłam współpracy z Tuckerem.
- Odmowa jakichkolwiek układów z szantażystą była twoją
najinteligentniejszą decyzją, jaką podjęłaś od chwili, kiedy cię poznałem, jednak
trzeba było mi o tym powiedzieć.
- To nie była twoja sprawa - upierała się.
- Wczoraj prosiłaś mnie o pomoc. Powiedziałem ci, że zajmę się
Tuckerem, wiec zamiast się poświęcać, zaufaj mi, do diabła. Powstrzymam tego
gada, nawet gdyby to była ostatnia rzecz, jaką miałbym w życiu zrobić.
- A co do tego czasu? Jak długo będziesz mógł mnie bronić, jeśli
International Investment zacznie tracić klientów? Wykiwałam własną rodzinę,
czemu nie miałabym oszukać ich?
- Nikogo nie wykiwałaś!
W nagłej ciszy rozległo się burczenie ekspresu od kawy.
- Dziękuję za poparcie - roześmiała się gorzko.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Napełnił trzy filiżanki i dwie
postawił przed Nikki. - Kochanie…
- To nie wszystko? - spytała, sięgając po cukier.
- Niestety - westchnął.
- Powiedz mi resztę. - Napiła się kawy.
- Komitet LJB pragnie przesłuchać cię na specjalnym posiedzeniu, żeby
zdecydować o losie twojej nominacji.
- Kiedy?
- Dziewiątego, w poniedziałek rano.
- Trzy dni - przygryzła wargę. - Kto wniósł oskarżenie?
- Tego nie chcą powiedzieć, ale oboje wiemy kto.
- Nie mogę, Jonah. - Zmarszczyła brwi. - Nie stanę przed tymi ludźmi i
nie opowiem im o mojej przeszłości. To obcy. Nawet tobie z trudem o tym
opowiedziałam. - W jej głosie brzmiał strach. - Nie zrozumieją mnie.
- Postaramy się, żeby cię zrozumieli.
- My?
- Będę przy tobie.
Zdumiała się. Poczuła, jak wraca jej nadzieja.
- Wybierasz się tam ze mną?
- Oczywiście. Jesteś moją żoną. Nie zostawię cię samej w trudnej sytuacji.
Poniedziałek nadszedł o wiele za szybko. Jonah dużą wagę przywiązywał
do stroju, w jakim Nikki ma stawić się przed "inkwizycją", jak nazywał komisję.
Kiedy wyjęła z szafy czarny kostium, zaprotestował kategorycznie.
- Zbyt przygnębiający. Oprócz tego sprawia wrażenie, jakbyś była winna.
- To co mam na siebie włożyć? - zapytała z rozpaczą w głosie. - Ślubną
suknię, bo chyba nie mam nic innego.
- To jest myśl, sekundeczkę… - Wyciągnął z szafy stylowy kostiumik
koloru kości słoniowej i odpowiednią jedwabną bluzkę. - Oprócz tego biżuteria i
szpilki.
- Chyba nie mówisz poważnie? - Spojrzała na niego zdziwiona. - To nie
jest strój urzędowy, kupiłam te rzeczy na ubiegłą Wielkanoc.
- Właśnie. Chcę, żeby patrząc na ciebie, myśleli "niewinna". W tym tak
właśnie będziesz wyglądała.
- Przypominam ci, że jestem niewinna.
- Pamiętam o tym. Ale komisja nie może w to wątpić. Włóż to i rozpuść
włosy.
- Coś jeszcze?
- Tak. Nie zapomnij o jedwabnej, koronkowej bieliźnie, podwiązkach i
tych szykownych pończochach.
- To też ma przekonać komisję o mojej niewinności?
- Nie, to dla mnie. Komisja będzie się zastanawiała, co masz pod spodem.
Ja będę wiedział.
- Jesteś niemożliwy - uśmiechnęła się. Nigdy nie przypuszczała, że w tej
trudnej sytuacji coś ją zdoła rozbawić, ale mąż nie przestawał jej zdumiewać.
- To będzie nasz mały sekret. - Zatarł ręce. - Ilekroć stracę cierpliwość,
pomyślę o tych fikuśnych podwiązkach i powstrzymam się od wybuchu
wściekłości.
- Wspaniale, a o czym ja mam myśleć?
- Pomyśl o tym, co ja noszę pod garniturem - szepnął jej do ucha.
- Włożyłeś coś niezwykłego? - ucieszyła się.
- Może… - uśmiechnął się zmysłowo. - Przekonasz się po powrocie z
przesłuchania.
- Mam czekać tak długo? To nie fair - zaprotestowała.
- Wiem, ale to moja metoda. Ilekroć wpadniesz w panikę, spróbuj
zgadnąć, co to może być.
- I to ma mnie uspokoić?
- Jeśli nie uspokoi, to na pewno rozśmieszy. - Ubieraj się, a ja przygotuję
coś na ząb.
To pomogło jej przetrwać śniadanie i podróż taksówką do siedziby
komitetu. Pierwszy atak tremy miała w windzie. Jonah musiał czuć to samo, bo
złapał ją za rękę.
- Białe? - spytał.
- Co? - Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Podwiązki.
Poczerwieniała ku uciesze reszty ludzi.
- Są kremowe - szepnęła. - W różyczki. - Zerknęła na niego i spytała: -
Bokserki?
- Nie powiem.
Wyobraziła sobie Jonaha w kolorowych bermudach i omal nie
wybuchnęła śmiechem. Drzwi rozsunęły się. Ścisnął mocniej jej dłoń.
- Jesteśmy. Nie trać wiary, mamy rację.
- Słucham państwa - odezwał się recepcjonista.
- Pan i pani Alexander na spotkanie z komitetem.
- Oczekują państwa, proszę za mną. - Przeszedł korytarzem i zapukał do
dwuskrzydłowych drzwi.
Nikki tknięta nagłą myślą złapała Jonaha z rękę.
- Czekaj… ty nie masz nic pod spodem?
- Nonsens. - Otworzył drzwi.
Na ich widok dwie kobiety i trzej mężczyźni zerwali się równo jak pod
sznurek. Podszedł do nich wysoki, poważnie wyglądający mężczyzna.
- Bill West, przewodniczący komitetu. - Podał im rękę. - Nie
spodziewaliśmy się tu pana, panie Alexander.
- Nie, ale mimo to przyszedłem. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu?
- Nie - uśmiechnął się z przekąsem Bill. - Jest pan pożądanym
obserwatorem. Proszę jednak nie zapominać, że to wobec pańskiej żony
wysunięto oskarżenie i ona ma udzielić na nie odpowiedzi.
- O ile dobrze zrozumiałem, prosił nas pan o wyjaśnienie kilku
drobiazgów. Przyszliśmy tu z grzeczności, bez korzystania z pomocy prawnej.
Jeśli w trakcie tego… spotkania, sytuacja ulegnie zmianie, dam panu znać. -
Przez chwilę spoglądał przewodniczącemu prosto w oczy. - Mam nadzieję, że
się rozumiemy.
- Oczywiście, doskonale. - Bill skinął w stronę stołu konferencyjnego. -
Proszę siadać. Coś podać, wody, kawy?
- Trzy kawy. Dwie z cukrem, jedna gorzka - odparł natychmiast Jonah.
Potem odprowadził Nikki do stołu.
- Nie potrzebuję żadnej kawy - szepnęła mu na ucho.
- Wiem, po prostu chciałem zbić go z tropu.
Zerknęła na męża spod rzęs.
- Chciałam cię tylko poinformować, że moja bielizna składa się z pięciu
części.
- Oto kawa - powiedział pospiesznie Bill. - Czy możemy zaczynać?
- Jesteś gotowa, Nikki?
- Jak nigdy.
Bill dołączył do pozostałej czwórki przy drugim końcu stołu.
- Przede wszystkim chciałbym przeprosić za kłopot panią Alexander -
zaczął. - Niestety, musimy dowieść, że każda osoba nominowana do nagrody
Lawrence'a J. Baumana jest poza wszelkimi podejrzeniami. Dlatego kandydaci
muszą pracować w którejś z renomowanych firm.
- Pracuję właśnie w takiej firmie - odparła Nikki.
- Ta renomowana firma popiera w pełni panią Alexander - dodał Jonah.
- Tak, panie Alexander - westchnął Bill. - Zdajemy sobie z tego sprawę,
jak również z pozycji pańskiej firmy. Niemniej powaga zarzutów zmusza nas do
ich pełnego wyjaśnienia. Mamy informacje od człowieka, którego nazwisko
muszę przemilczeć…
- Timothy T. Tucker - wtrąciła Nikki.
- Zna pani tego człowieka?
- Tak. Usiłował sprzedać mojemu wujkowi i cioci swój… hm…
wynalazek. Kiedy odwiodłam ich od tego, zagroził, że opublikuje pewne fakty z
mojej przeszłości.
- Powiedz im wszystko - zachęcił ją Jonah.
- Pan Tucker zaproponował również, że zachowa milczenie, jeśli zmienię
zdanie i namówię wujostwo, żeby zapłacili mu pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
Komitet naradzał się przez chwilę.
- Podejrzewaliśmy, że motywy, którymi kierował się pan Tucker,
informując nas o pani przeszłości, są wątpliwe moralnie - rzekł w końcu Bill. -
Jednak musimy je sprawdzić.
- Może przeszlibyśmy do meritum - odezwał się Jonah.
- Otóż to. - Bill zerknął do notatek, potem na Nikki. - Czy wzięła pani
pieniądze krewnych i zainwestowała w bezwartościową nieruchomość?
- Chwileczkę… - Jonah pochylił się ku żonie. - Mów całą prawdę. Nie
ociągaj się z odpowiedziami. Na razie niczego nie wyjaśniaj. Oczekują po tobie
przyznania się, nie wykrętów.
- Chcesz, żebym przyznała się do wszystkiego? - Nikki była półżywa ze
strachu.
- Tak. Zaufaj mi.
- Ufam ci. - Popatrzyła na Billa Westa i zaczerwieniła się.
- Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć pytanie.
- Czy wzięła pani pieniądze krewnych i zainwestowała w bezwartościową
nieruchomość?
- Tak - odparła, nie patrząc na Jonaha.
Jej odpowiedź najwyraźniej zdziwiła Westa. Znów wsadził nos w notatki.
- Czy pożyczyła pani pieniądze z banku na kolejny zakup?
- Tak.
- I straciła pani te pieniądze?
- Tak.
- Czy bank przejął hipotekę, bo nie była pani w stanie spłacać
miesięcznych należności?
- Owszem.
- Czy wtedy okazało się, że wartość tej nieruchomości jest mniejsza od
sumy, którą pani pożyczyła?
- Mniej więcej dwukrotnie.
Bill West cisnął długopis na stół i przyglądał się jej z niedowierzaniem.
- Brak mi słów. To są bardzo poważne zarzuty i potwierdziła je pani
wszystkie.
- Tak, panie West. Jednak te pytania nie uwzględniały okoliczności. Czy
mogę je wyjaśnić?
- Jeśli pani zdoła.
Spojrzała na Jonaha i chwyciła głęboki wdech.
- Przed ośmioma laty zmarli moi rodzice… - zaczęła.
Siwowłosa kobieta siedząca po lewej ręce Westa podniosła głowę.
- Nie bardzo rozumiem, co śmierć pani rodziców ma wspólnego ze
sprawą...
- Moja żona uprzejmie wysłuchała i odpowiedziała na wszystkie pytania -
przerwał jej blady z wściekłości Jonah. - Jesteście jej to samo dłużni.
- On ma rację, Claro. Pozwólmy opowiedzieć jej wszystko - rzekł Bill. -
Proszę kontynuować, pani Alexander.
- Ich śmierć ma z tym dużo wspólnego. Jak zapewne państwo rozumiecie,
wszyscy przechodziliśmy ciężkie chwile. W dodatku rodzice byli finansowymi
doradcami rodziny. Ponieważ akurat studiowałam zarządzanie, obciążono mnie
tym obowiązkiem - uśmiechnęła się z przekąsem. - Właściwa młodości
arogancja sprawiła, że myślałam, iż temu podołam.
- I od tego wszystko się zaczęło - mruknął Bill.
- W moim przypadku był to profesor, który stale doradzał mi i zachęcał
do działania. Przychodziłam do niego z różnymi problemami. Kiedy
skończyłam dwadzieścia jeden lat, porzucił uniwersytet, by zająć się czymś
bardziej dochodowym.
- Pewnie nieruchomościami - dopowiedział Bill.
- Inwestycją w nieruchomość, dzięki której składam teraz wyjaśnienia.
- Żeby było jasne - odezwał się Jonah. - Moja żona utrzymywała w tym
czasie ciężarną siostrę, która właśnie owdowiała. Chociaż rodzice Nikki
pozostawili polisy ubezpieczeniowe, podejrzewam, że nie wystarczało to na
pokrycie niezbędnych wydatków.
- Nie wystarczało - przyznała Nikki. - Może dlatego byłam podatna na
propozycję profesora Wymana.
- Profesora Wymana - przerwała jej ponownie Clara. - Profesora Wilberta
Wymana?
- Tak, chociaż wolał, gdy nazywano go Bert. Zna go pani?
- Moja… córka go poznała. - Ścisnęła długopis. - Przepraszam, proszę
mówić dalej.
- Bert powiedział mi o pewnej nieruchomości, która miała dać pewny
zysk. Zabawne, wciąż pamiętam jej nazwę; Sunrise Center. Powiedział, że jeśli
ja nie schwytam tej okazji, on to zrobi. - Wzruszyła ramionami. - Więc ją
złapałam.
- Udała się pani po pieniądze do rodziny?
- Tak, podjęłam resztę ubezpieczenia, oszczędności wujostwa, nawet
fundusze moich kuzynów na opłacenie studiów.
- Nie uważała pani tego za ryzykowne?
- Codziennie tego żałuję. Jednak Bert powiedział, że nie ma zysku bez
ryzyka.
- Co się stało potem?
- Kiedy sfinalizowałam transakcję, Bert wystąpił z kolejną propozycją.
Chciał, żebym pożyczyła pieniądze pod zastaw tej nieruchomości.
- Po co potrzebne były mu te pieniądze?
- Sugerował, że puścimy je w krótkoterminowy obrót. Podwoimy je w
kilka miesięcy… - Wypiła łyk kawy. - To brzmiało zbyt pięknie, by mogło być
prawdziwe. Później zorientowałam się, że Bert przekupił urzędnika, by wyżej
wycenił nieruchomość.
- A pieniądze?
- Wręczyłam mu czek. - Uśmiechnęła się.
- Domyślam się, że Bert zniknął z pieniędzmi - rzekł Bill. - I co pani
wtedy zrobiła?
Nikki zebrała całą wewnętrzną siłę.
- Przez siedem lat harowałam jak mało kto. Nauczyłam się wszystkiego o
finansach, więc nie dałam się już podejść. Stopniowo spłaciłam bank i całą
rodzinę. W zeszłym roku dzięki paru legalnym inwestycjom wyrównałam
rachunki.
- A co się stało z profesorem Wymanem?
- Nie mam pojęcia. Pewnie naciąga kolejne naiwne studentki.
- Już nie - odezwała się Clara. - Pięć lat temu trafił za kratki.
Bill bez słowa pozbierał notatki.
- Dziękuję, pani Alexander. To wszystko.
- Nie, do diabła, wcale nie wszystko - warknął Jonah. - Czy jest nadal
nominowana, czy też mam skontaktować się z moimi prawnikami?
- Jonah!
- Chwileczkę… - Komisja naradzała się przez moment. - Nie mamy nic
przeciwko podaniu wam natychmiastowej decyzji. Przyjmując, że nie
znajdziemy żadnego kłamstwa w pani oświadczeniu, nominacja pozostaje w
mocy.
- A jak długo potrwa sprawdzanie? - dopytywał się Jonah.
- Uroczystość odbędzie się w sobotę. Jeśli decyzja ulegnie zmianie,
powiadomimy o tym w piątek.
Nikki wstała, bojąc się, że Jonah coś jeszcze powie.
- Dziękuję za umożliwienie mi złożenia wyjaśnień - powiedziała i niemal
siłą wyprowadziła męża z pokoju.
- Jedziemy natychmiast do domu, uparciuchu.
- Skąd ten nagły pośpiech? - Spojrzał na nią podejrzliwie.
- Nie spocznę, dopóki nie dowiem się, co masz pod spodem. - Przesunęła
ręką po biodrze męża. - O rany, Jonah, ty naprawdę nie masz…
Drzwi windy zamknęły się.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Nie denerwujesz się? - dziwiła się Selma.
- Kiedy ja…
- A to niby dlaczego? - zbyła ciotkę Krista. - Jest faworytką.
- Wątpię… - Wzruszyła ramionami Nikki.
- Niech diabli porwą tego Tuckera - odezwał się z głębi limuzyny Ernie. -
Czemu nas przed nim nie ostrzegłaś, Nikki? Udusiłbym gada.
- Przecież właśnie…
- Dziękujmy Bogu za Jonaha - powiedziała Selma. - Nie wiem, co byśmy
zrobili bez jego rad.
- Tak. Dzięki Bogu byłem na miejscu - rzekł Jonah, obejmując ramieniem
Nikki. - Obowiązkiem moralnym męża jest ochrona żony.
- I jej rodziny? - nie wytrzymała.
- Owszem. Lepiej ci teraz?
Skinęła głową.
- Świetnie. Czy już mówiłem, że pięknie pani wygląda, pani Alexander? -
Przytulił się mocniej.
- Hej, nic z tych rzeczy - zaprotestował Eric. - Świętować będziecie
dopiero po jej zwycięstwie.
- Jeżeli wygram - sprostowała pospiesznie. - Co jest bardzo wątpliwe.
Mam nadzieję, że nie będziecie rozczarowani.
- Nikt nie będzie rozczarowany. - Jonah wyjrzał przez okno limuzyny,
która zatrzymała się przed hotelem. - Już są.
- Kto? - dopytywała się Nikki, bo Jonah jej zasłaniał.
- Mama i tata - odparł. - Przyjechali taksówką, zamiast tłoczyć się z nami
w limuzynie.
- Chyba się pochoruję - jęknęła. - Nie uprzedziłeś mnie.
- Są tu, żeby cię wesprzeć, jak my wszyscy. - Uścisnął jej dłoń. - Beżowe?
- szepnął.
- Czarne - westchnęła z ulgą. - Bokserki?
- Skórzane.
- Nie żartuj - zachichotała.
- A kto tu żartuje?
Drzwi otworzyły się, co zakończyło przekomarzania. Loren i Della
pospieszyli uściskać Nikki. Zachowywali się, jakby była prawdziwą synową, a
ona zapragnęła nagle, by nie była to jedynie ulotna fantazja.
W hotelu skierowano ich do wielkiej, rzęsiście oświetlonej sali balowej.
Ich stolik stał blisko podium. Inni kandydaci również siedzieli w pobliżu. Obiad
i przemówienia ciągnęły się w nieskończoność. Wreszcie głos zabrał Bill West.
- Zanim podam nazwisko - zaczął - opowiem wam nieco o tegorocznym
zdobywcy nagrody Lawrence'a J. Baumana. Osoba, którą wybraliśmy,
odpowiada wszystkim kryteriom stawianym kandydatom. Jest błyskotliwa,
oddana, posiada duże umiejętności i co najważniejsze: prawość i uczciwość.
Dlatego nasz komitet nie miał kłopotu z dokonaniem jednogłośnego wyboru.
- To o tobie - szepnęła Selma.
Łzy napłynęły do oczu Nikki. Pokręciła głową. Kiedy usłyszała słowo
"prawość", była pewna, że Bill mówi o kimś innym.
- Ta osoba musiała zmierzyć się ze strasznymi przeciwnościami losu -
ciągnął Bill. - I nie tylko nauczyła się czegoś na błędach z przeszłości, potrafiła
także skorzystać z tej nauki. W trudnej sytuacji dokonała właściwego moralnie
wyboru, choć przyznaję, że mało kto odważyłby się na to. Tak więc mam
zaszczyt wręczyć tegoroczną nagrodę imienia Lawrence'a J. Baumana… pani
Nikki Ashton Alexander.
Nikki była tak zaskoczona, że nie mogła się ruszyć z miejsca. Jonah
przyszedł jej z pomocą. Podniósł ją z krzesła i gorąco ucałował, a potem pchnął
ją w kierunku podium.
- Zasłużyłaś na to, kochanie. Idź.
Jak nieprzytomna przeszła między stolikami i weszła na scenę. Bill West
uścisnął jej rękę i wręczył kryształowo-złotą statuetkę. Spoglądając na piękny
wzór, Nikki z trudem hamowała wzruszenie. Po skandalu, który wybuchł,
uważała za szczęście, że nie wycofano jej nominacji, ale nie spodziewała się, że
zwycięży. Nagle ze zgrozą uświadomiła sobie, że będzie musiała przemówić, a
odkąd z podium padło jej nazwisko, miała pustkę w głowie.
- Ja… ja… - Ścisnęło się jej gardło, zniknęło gdzieś opanowanie. W
ostatniej chwili spojrzała na Jonaha. Wystarczył jeden rzut oka, by odzyskała
spokój. Chwyciła głęboki oddech.
- Dziękuję komitetowi LJB zarówno za to wyróżnienie, jak i za
umożliwienie mi wyjaśnienia pewnych spraw. - Spojrzała na Lorena i Delię. -
Dziękuję również International Investment za poparcie udzielone mi w trudnej
sytuacji. To więcej, niż się spodziewałam i zasłużyłam.
Trzęsły się jej ręce, lecz postanowiła powiedzieć wszystko, co teraz czuła,
dziękując ludziom, którym winna była podziękowanie.
- Dziękuję również mojej rodzinie za pokładane we mnie zaufanie i
miłość, jaką mnie obdarzała. Oni zasłużyli na tę nagrodę nie mniej ode mnie.
Ernie i Selma promienieli Krista pokręciła ze zdumienia głową.
- Na końcu chciałabym podziękować mojemu mężowi Jonahowi -
zwróciła się wprost to niego. - Dałeś mi coś, co, jak zdawało mi się, utraciłam
na zawsze. Udowodniłeś mi, że trzeba ufać, bo bez zaufania… - Głos się jej
załamał. Sala umilkła, bo wszyscy chcieli usłyszeć, co powie dalej. Nikki
przestraszyła się i omal nie uciekła z podium, jednak zwyciężyło postanowienie,
że dopowie wszystko do końca. - Dziękuję ci, że nauczyłeś mnie ufać, bo bez
tego nie ma miłości.
Nie pamiętała, jak z powrotem znalazła się przy stoliku. Wszyscy rzucili
się do niej z gratulacjami, lecz ona pragnęła jak najszybciej znaleźć się w
ramionach Jonaha. Stał z boku i z tajemniczym uśmiechem przyglądał się, jak
inni adorują jego żonę.
- Teraz powinniśmy pójść na przyjęcie - zaproponowała Krista, kiedy sala
zaczęła pustoszeć. - Szampan, kawior, te rzeczy…
Eric skinął głową.
- W końcu mamy dwa powody do radości: nagrodę Nikki i… - podniósł
lewą rękę Kristy, na jej palcu lśnił pierścień z brylantem - …nasze zaręczyny.
Nikki spojrzała na nich w zdumieniu, wręcz zaniemówiła. Krista
zachichotała i przytuliła się do Erica.
- Twój wyraz twarzy jest wart wszystkich pieniędzy, siostrzyczko. Tego
się nie spodziewałaś.
- Nie musicie już dłużej udawać małżeństwa - dodał Eric, spoglądając na
Jonaha.
Nikki otworzyła usta.
- Co? - wykrztusiła.
- Bal Kopciuszka - wyjaśniła Krista. - Eric i ja domyśliliśmy się, że Jonah
postanowił ożenić się z tobą dla naszego wspólnego dobra. A nie ma tego złego,
co by na dobre nie wyszło.
Nikki popatrzyła na męża. Miał nieodgadniona minę.
- Nie rozumiem, skąd się znacie? - spytała siostrę.
- Przyszłam do twojego biura, ale byłaś bardzo zajęta. Wpadłam na Erica,
a on zaprosił mnie na lunch.
- I tak to się zaczęło - powiedział Eric. - Doceniamy wasze poświęcenie,
ale nie musicie już więcej udawać. Chyba że naprawdę zakochaliście się w sobie
i postanowiliście pozostać małżeństwem. A nie ma tego złego…
- Wystarczy - uciął Jonah i podał bratu rękę. - Moje gratulacje. Zgadzam
się też, że jest to warte uczczenia, prawda? - Po raz pierwszy zwrócił się do
Nikki. - Wreszcie osiągnęłaś wszystko, czego chciałaś.
Nie była pewna, czy powinna się z tego cieszyć.
- I co dalej? - spytała, gdy wracali do domu z przyjęcia.
- Jeśli pytasz o najbliższą przyszłość, lecę jutro do Londynu.
- Do… Londynu? Nic nie wspominałeś…
- Nie wspominałem, bo były ważniejsze sprawy.
- Czy ten wyjazd jest… na stałe? - Zaplotła palce, by ukryć drżenie rąk.
- Jeszcze pytasz?
Nagle wydał się jej obcy.
- Przepraszam. - Pochyliła głowę. - Obiecałeś Ernie'emu i Selmie wspólne
święta. Trudno.
- Czy kiedyś nie dotrzymałem obietnicy? - warknął.
- Nie. Wypełniłeś wszystkie. Dziękuję.
- Nie potrzebuję twoich podziękowań. Wolałbym raczej coś, co wydaje
się niemożliwe, mimo twego przemówienia.
- Chodzi ci o zaufanie? Masz je.
- Naprawdę? Udowodnij mi to.
- Ale jak?
Ostatnie dni przed świętami były dla Nikki bardzo trudne, ale Wigilia
wydawała się jej dłużyć w nieskończoność. Wczesnym popołudniem wszyscy
pracownicy poszli do domu. Budynek zrobił się nagle cichy i zimny. Niechętnie
wróciła do pokoju, w którym brakowało Jonaha i stanęła przy oknie,
spoglądając na kłębiący się w dole tłum. Wszyscy spieszyli do domu, by dzielić
się radością i ciepłem z najbliższymi. Jakże pragnęła tego samego!
Widziała, jak pierwsze płatki śniegu zawirowały w powietrzu. Pomyślała,
że Keli będzie zachwycona śniegiem na święta. Zamknęła oczy, usiłując
pohamować łzy. Czy ten śnieg nie opóźni przylotu Jonaha?
Pragnęła go, potrzebowała jego siły, czułości i miłości. Czemu nie
powiedziała mu prawdy, kiedy miała okazję? Jak mogła zaryzykować stratę
najdroższego na świecie człowieka? Żeby tylko nic mu się nie stało!
Pochyliła głowę i zaczęła łkać.
Nagle z tyłu coś upadło na biurko. Odwróciła się. Teczka z aktami, której
tu przedtem nie było. Nie wierząc własnym oczom, przeczytała: "Rachunek
Stamberga".
Przez pokój przeleciała koszula, po niej krawat i pasek do spodni.
- Jonah! - krzyknęła, zawieszona gdzieś między śmiechem a płaczem. -
Co tu robisz?
- Dotrzymuję warunków zakładu.
Zakryła dłonią usta. Anielskie chóry nie mogły równać się z aksamitnym
głosem Jonaha.
- Chcesz zatańczyć nago na moim biurku?
- Chyba że masz lepsze miejsce na takie pląsy.
- Mam, oczywiście, że mam. Chodźmy szybko do domu. Muszę ci coś
wyznać.
- Wszyscy sądzą, że jesteś w ciąży. Jesteś, czy nie?
- Nie - zmarszczyła brwi. - Myślę, że chyba nie.
- Szkoda, to by wszystko ułatwiło.
- Wybieram zawsze trudniejsze warianty - wyznała.
- Zauważyłem to - rzekł z czułością. - O czym to chciałaś mi powiedzieć?
- Nie zdążyłam ci powiedzieć, że cię kocham. Nie, nie tak… że cię
bardzo, bardzo mocno kocham.
Jonah uśmiechnął się.
- Czy mogę trzymać cię za słowo?
- Tak. - Zerknęła na niego spod rzęs. - Bo wydaje mi się, że ty mnie
również kochasz.
- Wydaje ci się? - Uniósł brwi.
- Wiem - poprawiła się szybko. - Wiem, że mnie kochasz i wymyśliłam
sposób, by dowieść ci moich uczuć.
- Jaki, pani Alexander? - Był wyraźnie uradowany.
- Cóż… - Objęła go mocno. - Musisz poczekać do jutra. Jednak mam też
kilka pomysłów na teraz.
- Czy któryś z nich dotyczy zdjęcia reszty ubrania?
- Przynajmniej jeden - roześmiała się. - Może jednak poczekamy, aż
znajdziemy się w domu.
- Jeszcze nie pojęłaś, że kiedy trzymam cię w ramionach, jestem w domu?
A swoją drogą, żoneczko, to ja również bardzo mocno cię kocham - powiedział,
zanim ją pocałował, udowadniając tym samym ponad wszelką wątpliwość, że
Boże Narodzenie jest wciąż świętem pełnym cudów.
W pierwszy dzień świąt Nikki obudziła się w ramionach Jonaha i po
namiętnym pocałunku kochali się i kochali. Gdy wreszcie wstali z łóżka,
pokazała mu, co zmieniło się w apartamencie. Wszędzie stały kwiaty.
- Z twoimi kwiatkami jest to wreszcie prawdziwy dom - zauważył Jonah.
- Nie byłby domem bez ciebie - zaprotestowała, przytulając się do niego. -
Kwiatami chciałam ci tylko udowodnić, że zostaję tu na zawsze.
Krewni zaczęli przybywać od wczesnego popołudnia, wnosząc dużo
śmiechu i radości. Nikki jednak ciągle wyglądała przez drzwi, gdy tylko
usłyszała kroki na korytarzu.
- Spodziewasz się kogoś? - spytała Krista. - Myślałam, że są już wszyscy.
- Bo są.
Rozległo się pukanie do drzwi i Nikki popędziła otworzyć.
- Jonah, to do ciebie! - zawołała. - Szybko!
Nie ruszył się wystarczająco szybko, więc podbiegła do niego i
pociągnęła za rękę. Zaciekawiona reszta rodziny ustawiła się za nimi półkolem.
W progu stał posłaniec w biało-złotej liberii. Był ubrany identycznie jak
kelnerzy na Balu Kopciuszka.
- Domyślam się, że to pilne - uśmiechnął się szeroko i wręczył Jonahowi
pięknie opakowaną paczuszkę. - Wesołych Świąt.
- Otwórz to - nalegała Nikki, gdy tylko zamknęli drzwi.
Z uśmiechem rozerwał złocony papier. Wewnątrz znajdowało się
prostokątne pudełeczko. Otworzył pokrywkę i zajrzał do środka. Jego
beznamiętna reakcja rozczarowała Nikki. Zamknął pudełko i zaprowadził ją na
balkon. Na zewnątrz panował przenikliwy ziąb, ale nie czuła go wcale.
- Jonah - spytała - nie podoba ci się mój prezent?
Z kieszeni wyciągnął małą paczuszkę.
- Podoba. A teraz zobacz, co ja mam dla ciebie.
Niecierpliwie zdarła opakowanie i powoli otworzyła czerwone, aksamitne
wieczko. Wewnątrz znajdowały się dwie złote obrączki.
- Och, Jonah - szepnęła, łzy zakręciły się jej w oczach.
- Są zrobione z biletów-sztabek na Bal Kopciuszka. To dziwne, ale
Henrietta i Donald Montague powiedzieli mi, że jesteśmy już drugim
małżeństwem, które zamówiło u nich takie obrączki.
- To wspaniały pomysł. Dziękuję ci.
- Doszedłem do wniosku, że powinniśmy mieć prawdziwe obrączki, a nic
lepszego nie przyszło mi do głowy… - Po raz pierwszy usłyszała wahanie w
jego głosie.
Gęste płatki śniegu zaczęły spadać na jej włosy i rzęsy.
- A ty podarowałaś mi bilety na Bal Rocznicowy…
- Bo tam wszystko się zaczęło - przytaknęła. - Tam się w tobie
zakochałam, a potem zaczęłam ci ufać.
Scałował śnieżynkę z jej warg.
- Nigdy nie zawiodę twego zaufania, Nikki. Przysięgam.
- Wierzę ci - powiedziała, a potwierdził to fiolet jej oczu.
Od strony salonu rozległy się oklaski rodziny.