background image

SANDRA BROWN 

MIŁOŚĆ BEZ GRANIC 

background image

ROZDZIAŁ 1 

„Rada  Miejska  Denver  głosowała  dziś  za  podniesieniem  podatków  w  nadchodzącym 

roku podatkowym o sześć procent. Radni twierdzili, że...” 

- Świetnie  -  gderliwie  mruknęła  Katherine.  -  Tego  jeszcze  nie  było:  nowy  sposób 

zasilania budżetu. 

Do pedantycznie uporządkowanej szuflady włożyła szczotkę do włosów i sięgnęła po 

flakonik na toaletce. Długą i kształtną nogę oparła na taborecie, po czym  zaczęła wcierać  w 

nią  emulsję.  Ponownie  skierowała  uwagę  na  radio,  stojące  na  nocnym  stoliku  w  sąsiedniej 

sypialni. 

„Policja  udaremniła  próbę  rabunku  sklepu  przez  uzbrojonego  mężczyznę.  Grupa 

interwencyjna otoczyła budynek po otrzymaniu informacji przez telefon...” 

Wzrost  podatków  i  przestępczość.  Wspaniałe  wiadomości  na  koniec  dnia,  pomyślała 

ponuro Katherine, myjąc zęby. 

Był to jeden z tych wieczorów, gdy z goryczą rozczulała się nad sobą. Zdarzało się to 

rzadko, ale czasem pozwalała sobie na luksus melancholii. 

Miło  byłoby  powiedzieć  komuś  dobranoc,  dzielić  z  nim  pokój,  przestrzeń,  oddychać 

tym samym powietrzem, wsłuchiwać się w te same, dochodzące z daleka odgłosy. Z „nim”? 

Dlaczego pomyślała akurat o mężczyźnie? Westchnęła. Życie w samotności ma swoje zalety, 

ale czasem czuje się brak kogoś drugiego. 

„Pogoda na jutro...” 

Katherine  skrzywiła  się  i  spojrzała  w  stronę  radia,  zastanawiając  się,  czy  prezenter 

radiowy  na  nocnym  dyżurze  nie  bywa  zmęczony  tym  gadaniem  do  samego  siebie.  Czy  w 

ogóle  czasem  myśli  o  tych,  do  których  mówi?  Czy  czuje  ich  samotność  i  stara  się  im  ulżyć 

swoją paplaniną? 

Głos miał przyjemny. Starannie modulowany, wyraźny, lecz jakby nieco... wyblakły. 

Ż

artował od niechcenia, jednak te żarty były sztuczne, anonimowe, bezosobowe. 

Boże,  ależ  mam  paskudny  nastrój!  -  złajała  się  Katherine,  wkładając  szlafrok.  Może 

teraz,  gdy  Mary  wyszła  za  mąż,  powinnam  również  za  kimś  się  rozejrzeć,  za  kimś,  kto 

mógłby dzielić ze mną mieszkanie, pomyślała, obchodząc dom przed zgaszeniem światła. 

Katherine  kochała  te  stare  kąty.  Po  śmierci  ojca,  który  umarł,  gdy  miała  zaledwie 

sześć  lat,  matce  udało  się  utrzymać  dom  i  z  pensji  urzędniczki  pocztowej  wychować,  jak 

mogła  najlepiej,  Katherine  i  jej  młodszą  siostrę  Mary.  Nie  było  im  łatwo,  lecz  konieczność 

background image

nauczyła je żyć oszczędnie. 

Katherine  sprawdziła,  czy  drzwi  są  zamknięte,  i  wyłączyła  oświetlenie  w  living  - 

roomie.  Jednocześnie  wykluczyła  pomysł  przyjęcia  kogoś  na  wspólne  mieszkanie.  Matka 

umarła przed trzema laty, ale z Mary było im razem dobrze, były przecież siostrami, a wesołe 

usposobienie Mary ułatwiało wspólne życie. Z kimś innym mogło być całkiem inaczej. Mary. 

Kochana siostrzyczka. Jej życie na pewno nie zmieniło się po ślubie. 

Nie,  dziękuję  bardzo,  pomyślała  kwaśno  Katherine.  Pozostanie  niezależna,  znosząc 

jakoś krótkie, choć przykre chwile samotności. 

„A oto wiadomość z ostatniej chwili...” 

Sięgnęła  do  radia,  żeby  nastawić  budzenie,  ale  cofnęła  rękę.  Wpatrywała  się  w 

pudełko z drewna zdobione chromem i słuchała, nie wierząc własnym uszom. 

Dziś  wieczorem  Peter  Manning,  wybitny  przedstawiciel  biznesu  w  Denver,  zginął 

tragicznie. Stracił panowanie nad kierownicą swego sportowego wozu, wskutek czego samo-

chód uderzył w betonową ścianę oporową. Policja informuje, że wypadł  z trasy przy bardzo 

dużej prędkości. Pan Manning poniósł śmierć na miejscu. W tym samym wypadku zginęła nie 

zidentyfikowana kobieta, która siedziała w wozie po stronie pasażera. Peter był synem... 

Katherine  podskoczyła,  gdy  tuż  obok  przeraźliwie  zadzwonił  telefon.  Parę  razy 

głęboko odetchnęła, zanim sięgnęła po słuchawkę. Opadła na łóżko i przycisnęła ją do ucha. 

- Słucham? - spytała. 

- Czy to panna Adams? 

- Tak. 

- Tu Elsie. Pracuję u państwa Manning. Ja panią znam... 

- Tak, pamiętam cię, Elsie. Co z moją siostrą? - spytała szybko Katherine. 

- Właśnie z tego powodu dzwonię, proszę pani. Czy pani słyszała o wypadku? 

Nie  tłumaczyła  służącej,  że  oficjalnie  nikt  jej  nie  zawiadomił,  potwierdziła  tylko,  że 

wie o wszystkim. 

- No  więc  tutaj  jest  teraz  czyste  szaleństwo  -  powiedziała  Elsie.  -  Pani  Manning 

wpadła w histerię, płacze i szlocha. Z panem jest niewiele lepiej. Wszędzie pełno reporterów i 

fotografów, z kamerami, mikrofonami, lampami błyskowymi... 

- A Mary? - przerwała jej Katherine. 

- Właśnie o tym  chcę mówić. Kiedy przyszedł policjant z wiadomością o katastrofie, 

wszyscy byli w living - roomie. A jak powiedział, że w samochodzie była z panem Peterem 

jakaś  kobieta  i  że  ona  też  nie  żyje,  to  pani  Manning  zaczęła  wrzeszczeć  na  panienkę  Mary. 

Takie straszne rzeczy mówiła, proszę pani... że jakby panienka była lepszą żoną, to pan Peter 

background image

nie musiałby uganiać się po nocach... 

- Elsie, powiedz mi wreszcie, co z moją siostrą? 

- Bardzo  źle,  proszę  pani,  bardzo.  Pobiegła  na  górę  do  swojego  pokoju,  żeby  się 

schować przed panią Manning. Nikt w ogóle nie zwracał na nią żadnej uwagi, chociaż jest w 

tym stanie. Poszłam zobaczyć, jak się czuje, i zobaczyłam, że krwawi. 

- O Boże... 

- No  właśnie,  i  zdaje  mi  się,  że  zaczęła  rodzić.  Pomyślałam,  że  pani  powinna  o  tym 

wiedzieć, ponieważ tu nikt się o nią nie troszczy. Wszyscy tylko myślą o... 

- Elsie, posłuchaj, co ci powiem. Wezwij pogotowie. Odwieź Mary prosto do szpitala. 

Ja zawiadomię  jej  ginekologa.  Nie  mów  o  tym  nikomu. Jeśli  będzie  trzeba,  wynieście  Mary 

ukradkiem przez drzwi kuchenne, koniecznie. Byleby wnieść ją do karetki. Dobrze? 

- Dobrze,  proszę  pani,  zrobię,  jak  pani  mówi.  Zawsze  lubiłam  pani  siostrę  i 

pomyślałam... 

- Mniejsza teraz o to, Elsie. Dzwoń na pogotowie. 

Katherine  z  trudem  zapanowała  nad  rozdrażnieniem  wywołanym  gadulstwem  Elsie. 

Chodziło przecież o to, żeby Mary jak najprędzej znalazła się w szpitalu. 

Skończyła  rozmowę,  przekartkowała  gorączkowo  książkę  telefoniczną  i  znalazłszy 

numer,  zadzwoniła  do  lekarza.  Po  cichu  klęła,  że  nie  potrafi  sobie  poradzić  z  porządkiem 

alfabetycznym.  Dodzwoniła  się  do  sekretarki  lekarza  i  szybko  przedstawiła  jej  stan  siostry. 

Sekretarka obiecała natychmiast porozumieć się z lekarzem i poprosić go, by zaraz udał się do 

szpitala. 

Nie  myśląc  o  tym,  co  robi,  Katherine  zdjęła  szlafrok  i  nocną  koszulę  i  sięgnęła  do 

szafy.  Wkładając  dżinsy,  przeklinała  Manningów.  Zwłaszcza  Petera.  Jak  śmiał?  Mało  mu 

było,  że  zmarnował  życie  Mary,  to  jeszcze  teraz  upokorzył  ją  wypadkiem  samochodowym 

zjedna  z  tych  swoich  kobiet.  Wiedziała,  że  znęcał  się  nad  Mary  fizycznie,  ale  czyżby  to 

właśnie stało się przyczyną przedwczesnego porodu w siódmym miesiącu ciąży? Boże, zmiłuj 

się  nad  nią,  modliła  się  Katherine.  Włożyła  przez  głowę  koszulkę  bez  rękawów  i  wsunęła 

sandały. 

Nie czesała się ani nie malowała. Wybiegła z domu, wsiadła do samochodu i ruszyła 

do szpitala. Zmuszała się, by jechać wolniej, niż chciała. Nie pomoże Mary, jeżeli się zabije. 

Mary, Mary, czy nie wiedziałaś, jakiego rodzaju człowiekiem jest Peter Manning? Tak 

ś

lepo  uwierzyłaś  w  uśmiech,  który  zdobił  kolumny  towarzyskie  gazet,  że  nie  potrafiłaś 

dostrzec, kim był naprawdę? 

Złotowłosy  Peter  Manning,  syn  jednej  z  najbogatszych  prominentnych  rodzin  w 

background image

Denver, niewątpliwy dziedzic stanowisk dyrektorskich w bankach, firm sprzedaży nierucho-

mości,  towarzystw  ubezpieczeniowych  i  wielu  innych  przedsiębiorstw,  przed  rokiem  został 

mężem Mary. 

Dla  Katherine  było  zagadką,  dlaczego  Peter  zainteresował  się  właśnie  Mary,  którą 

poznał w galerii sztuki, gdzie pracowała, by zarobić na lekcje rysunków. 

Był  uprzedzająco  miły,  sympatyczny,  niesłychanie  przystojny,  miał  dobre  maniery, 

wzbudzał zaufanie. Rozkochał naiwną, delikatną i ufną Mary, a potem brutalnie ściągnął ją z 

obłoków na ziemię. 

Dlaczego?  To  pytanie  nurtowało  Katherine  od  chwili,  gdy  zaczął  się  ten  dziwaczny 

romans.  Mary  jest  śliczna,  ale  daleko  jej  do  oszałamiająco  pięknych  kobiet,  którymi  zwykł 

otaczać się Peter. Po co zawracał jej głowę? - zastanawiała się Katherine. 

Zatrąbiła  ze  złością  na  kierowcę,  który  przegapił  zielone  światło.  Ale  nie  chodziło  o 

niego - jej gniew wzbudzał człowiek, który roześmianą, szczęśliwą, pełną entuzjazmu młodą 

kobietę zmienił w zastraszony, apatyczny manekin. 

Uważała  stosunek  Petera  do  żony  za  przesadnie  czuły  i  nieszczery.  W  parę  miesięcy 

po ślubie wszystko gwałtownie się zmieniło. 

Katherine  wstrząsały  kolejne  łzawe  opowieści  siostry.  Mąż  znęcał  się  nad  Mary 

fizycznie i psychicznie. Wściekł się z powodu jej ciąży, a przecież zgwałcił ją pewnej nocy i 

dlatego nie użyła środków antykoncepcyjnych. Ich małżeństwo stało się koszmarem na jawie. 

Ale na użytek świata Peter kreował obraz szczęścia małżeńskiego. Wobec rodziców i 

przyjaciół  klubowych  okazywał  Mary  szaleńczą  miłość.  Ta  obłuda  wydawałaby  się  czymś 

ś

miesznym, gdyby nie była taka tragiczna. 

Katherine  wjechała  w  szpitalną  bramę  i  znalazła  miejsce  do  parkowania.  Zamknęła 

samochód  i  udała  się  w  kierunku  oświetlonej  niszy.  Zaraz  potem  rozległo  się  wycie  syreny 

karetki. 

Gdy  sanitariusze  wchodzili  z  noszami  przez  otwierane  automatycznie  szklane  drzwi, 

stała  w  obszernym  holu  wraz  z  lekarzem  Mary.  Zaparło  jej  dech  w  piersiach,  kiedy  ujrzała 

twarz siostry. Zasłoniła sobie usta, by stłumić jęk. Mary miała oczy otwarte, lecz nie widzące; 

jej wzrok, skierowany w stronę pokoju zabiegowego, nie zarejestrował obecności Katherine. 

Po  pobieżnym  badaniu  została  przeniesiona  na  oddział  położniczy,  gdzie  już  po 

półgodzinie urodziła dziewczynkę. 

Doktor  miał  nietęgą  minę.  Słabo  oświetlonym  korytarzem  podszedł  bezszelestnie  do 

Katherine. Musiał mieć buty na gumie. 

- Jest z nią źle, proszę pani. Nie dożyje nocy. 

background image

Katherine,  wpatrzona  w  niego,  osunęła  się  na  ścianę.  Przyłożyła  zaciśniętą  pięść  do 

posiniałych  ust.  Jej  zielone  oczy  napełniły  się  łzami,  które  spływały  po  bladych  policzkach, 

wsiąkając w opadające w nieładzie złociste włosy. 

- Przepraszam  za  brutalną  szczerość,  ale  uważam,  że  powinna  pani  wiedzieć,  w  jak 

ciężkim stanie jest siostra.  Zanim ją tu przywieziono, wykrwawiła się tak bardzo, że już nie 

dało  się  nic  zrobić,  chociaż  zastosowaliśmy  transfuzję  -  doktor  przerwał  i  popatrzył  na 

Katherine, a potem powiedział cicho: - Nie była to szczęśliwa ciąża. Pani siostra nie dbała o 

siebie. Bałem się o nią jeszcze przed... Wiem, co się stało dziś w nocy. Bardzo mi przykro z 

powodu śmierci pana Manninga. Mary chyba nie chce żyć - dodał współczująco. 

Katherine w milczeniu skinęła głową. Kiedy lekarz odwrócił się, by odejść, złapała go 

za rękaw i spytała ochrypłym głosem: 

- A dziecko? 

Z wątłym uśmiechem odpowiedział: 

- Dziewczynka. Waży dwa kilo. Bez wad budowy. Chyba wyżyje. 

Mary  umarła  o  świcie.  W  jednej  z  nielicznych  chwil  przytomności  podczas  długiej 

nocy poprosiła do siebie Katherine. 

- Papier - szepnęła. 

- Papier? - powtórzyła bezmyślnie Katherine. Czy Mary nie pojmuje, że to już koniec? 

- Tak, proszę cię, pośpiesz się. 

Katherine rozpaczliwie rozejrzała się po pokoju szpitalnym w poszukiwaniu papieru i 

w końcu znalazła w łazience papierowy ręcznik. 

- Pisać - ochryple szepnęła Mary. 

Katherine  wyjęła  z  torebki  długopis  i  ze  zdumieniem  patrzyła,  jak  jej  umierająca 

siostra  drżącą  ręką  pisze  coś  na  ręczniku.  Na  koniec  podpisała  się  wyraźnie,  a  potem  cał-

kowicie  wyczerpana  opadła  na  poduszki.  Jej  bladą  twarz  pokryły  kropelki  potu.  Miała  sine 

usta,  ale  jej  podkrążone  oczy  lśniły  jaśniej,  były  żywe  i  ruchliwe,  jak  nigdy  od  czasu 

zamążpójścia. Katherine ujrzała w niej cień dawnej Mary i zachciało jej się płakać, że ją traci. 

Mary  była  niebieskooką  blondynką  o  świeżej,  brzoskwiniowej  cerze,  niebieskich 

wesołych  oczach  i  ustach  cherubinka.  Była  niższa  i  tęższa  od  swej  smukłej  siostry  i  robiła 

problem  z  powodu  każdej  dodatkowej  kalorii.  Ostatnio  jednak  zupełnie  straciła  apetyt,  a  jej 

zawsze  radosny  głos  ustąpił  przerywanemu  szeptowi.  Właśnie  ten  szept  przywołał  teraz 

Katherine do rzeczywistości: 

- Katherine,  nazwij  ją  Allison.  I  nie  oddawaj  jej  Manningom.  Oni  nie  mają  do  niej 

prawa. 

background image

Zbielałymi dłońmi chwyciła Katherine za rękę. 

- Zabierz ją stąd. Powiedz jej, że bardzo ją kochałam. 

Zamknęła oczy i parę razy płytko odetchnęła. Potem jej oczy znowu się otwarły. Były 

senne i pełne spokoju. 

- Allison to takie ładne imię, prawda, Katherine? 

Oba pogrzeby odbyły się w parę dni później. Zainteresowanie publiczności podsycali 

swoim  wścibstwem  reporterzy,  którzy  na  wyprzódki  starali  się  wynaleźć  coś  szczególnie 

sensacyjnego.  Dziewczyna,  która  zginęła  z  Peterem,  siedemnastoletnia  licealistka,  w  chwili 

wypadku nie była kompletnie ubrana. Przedwczesny poród, a potem śmierć Mary dodały całej 

sprawie pikanterii. 

Katherine  po  śmierci  Mary  ogarnął  bezbrzeżny  smutek.  Peter  zginął  na  miejscu,  bez 

ż

adnych  zewnętrznych  obrażeń;  miał  skręcony  kark.  Katherine  sadystycznie  uznała  to  za 

niesprawiedliwe; stanęła jej przed oczyma twarz siostry, niewinna i śliczna, tak bardzo potem 

zmieniona wskutek wielomiesięcznej udręki fizycznej i duchowej. 

Ledwie  wytrzymała  przed  rokiem  wydarzenie  towarzyskie,  jakim  było  wesele  Mary; 

jej pogrzeb stał się próbą jeszcze cięższą. 

Eleanor  Manning  w  czarnej,  szytej  na  miarę  sukni  i  ze  starannie  ułożonymi  blond 

włosami  wyglądała  naprawdę  pięknie.  W  rozpaczy  to  chwytała  kurczowo  swego  męża, 

siwego,  wytwornego  Petera  Manninga  seniora,  który  łkał  bez  opamiętania,  to  za  chwilę 

wymyślała  biednej  Mary,  że  za  mało  kochała  jej  najdroższego  syna,  to  znowu  przeklinała 

Jasona, młodszego brata Petera, że nie jest obecny na pogrzebie. 

- Nie  był  na  weselu,  czym  zrobił  nam  wielką  przykrość,  i  jakby  mu  tego  było  mało, 

teraz  jeszcze  nie  przyjechał  na  pogrzeb  brata.  Afryka!  Jest  takim  samym  dzikusem  jak  ci 

Murzyni. Najpierw Indianie, a teraz znowu ci afrykańscy poganie! 

Katherine  niewiele  słyszała  o  Jasonie  Manningu.  Peter  zawsze  mówił  o  nim  bardzo 

ogólnikowo,  jakby  to,  że  ma  brata,  było  bez  znaczenia.  Ale  Mary  wzruszył  list  od  szwagra. 

Kiedyś,  podczas  wizyty  u  siostry,  pokazała  go  jej  z  dumą.  Niewiele  trzeba  było,  by 

uszczęśliwić Mary. 

- Wiesz, Katherine, dostałam list od brata Petera. Jest w Afryce. Ma coś wspólnego z 

ropą naftową. Tak czy owak, przeprasza, że nie mógł się wyrwać na nasze wesele i życzy mi 

dziecka. Posłuchaj... - Zaczęła czytać list napisany na zwykłym papierze, nakreślony grubymi, 

czarnymi  literami.  -  „Mam  nadzieję,  że  wrócę  do  domu  i  złożę  ci  wizytę  jak  należy.  Jeżeli 

jesteś taka śliczna, jak na zdjęciach, które przysłała mi mama, to żałuję, że nie poznałem cię 

wcześniej. Peter, cholernik, ten to ma szczęście!” Oczywiście tak sobie tylko żartuje - dodała 

background image

Mary z rumieńcem na twarzy. - Ale prawda, że ładnie? Pisze dalej: „Zajmij się dobrze tą moją 

nową  brataniczką  czy  bratankiem.  Miło  będzie  mieć  takiego  malca,  nie  uważasz?  A  ja  będę 

wujkiem Jace’em”. 

Katherine z entuzjazmem skinęła głową, ale tylko przez uprzejmość. Niepokoiło ją, że 

Mary  coraz  bardziej  chudnie,  mimo  że  brzuch  ma  coraz  większy.  Bardziej  niż  nieobecny 

szwagier  absorbował  ją  wciąż  pogarszający  się  stan  zdrowia  siostry  i  to,  że  Mary  jest 

wyraźnie nieszczęśliwa. O Jasonie była tego samego zdania, co o pozostałych Manningach. 

Po pogrzebie dni stały się szare i męcząco jednostajne. Katherine codziennie chodziła 

do  pracy  w  firmie  elektrotechnicznej.  Przygotowywała,  jak  zawsze,  opracowania  i 

komunikaty dla prasy, ponieważ na tym od pięciu lat polegała jej praca. Czy rzeczywiście aż 

tak  dawno  skończyła  college?  Czy  rzeczywiście  już  tak  długo  zajmuje  się  w  kółko  tymi 

samymi  nudziarstwami?  Zarabiała  nieźle,  ale  uważała  tę  pracę  tylko  za  przygotowanie  do 

przyszłych poważniejszych zajęć. Tęskniła do czegoś, w czym mogłaby się sprawdzić. Może 

nowa odpowiedzialność - za dziecko Mary - zmusi ją do poszukania lepszej pracy. 

Allison!  Katherine  była  nią  zachwycona.  Codziennie  wieczorem  szła  do  szpitala  i 

patrzyła na małą przez szklaną ścianę sali dla wcześniaków. Nie mogła się doczekać, kiedy ją 

weźmie na ręce. Dziewczynka z każdym dniem przybierała na wadze, a pediatra powiedział, 

ż

e jeżeli dziecko przez pięć dni utrzyma wagę dwóch i pół kilograma, przekaże je Katherine. 

Planowała, że weźmie dwa tygodnie urlopu i zabierze Allison do domu, w związku z 

czym  zaczęła  rozglądać  się  za  najodpowiedniejszym  żłobkiem.  Musi  być  na  najwyższym 

poziomie,  jeżeli  miałaby  mu  powierzyć  dziecko.  Nawet  nie  przyszło  jej  do  głowy,  że 

sprawowanie przez nią opieki nad dzieckiem z prawnego punktu widzenia wcale nie jest takie 

oczywiste. 

Uświadomiła  jej  to  dopiero  wizyta  adwokata  Manningów.  Zasypał  jej  biurko 

urzędowymi  papierami  i  oświadczył  aroganckim  tonem,  że  jego  klienci  „...zamierzają  wziąć 

pełną odpowiedzialność za dziecko”. 

- Zamierzają wziąć dziecko i wychowywać je jako własne - powiedział. - Oczywiście 

otrzyma pani rekompensatę za kłopot, czas i wydatki w ciągu tych kilku tygodni pobytu małej 

w szpitalu. 

- Aha, czyli coś w rodzaju odstępnego, tak? 

- Panno  Adams,  pani  źle  rozumie  intencje  moich  klientów.  Po  prostu  stać  ich  na 

wychowanie wnuczki w dostatku. Chyba chce pani dla niej jak najlepiej? 

- Matka życzyła sobie, żebym ja ją wychowywała. 

Przezornie nie wspomniała mu nic o pisemnym poleceniu Mary. 

background image

- Pewien jestem, że życzenia ojca byłyby całkowicie odmienne. 

Katherine nie podobał się protekcjonalny ton adwokata. 

- Poza  tym  jest  to  dyskusja  akademicka  -  dodał.  -  Żaden  sąd  nie  przyzna  opieki  nad 

dzieckiem  osobie  samotnej,  pracującej,  o  niewiadomych  zasadach  moralnych,  podczas  gdy 

tak  znakomite  małżeństwo  jak  państwo  Manning  chce  się  zająć  swoją  jedyną  wnuczką, 

potomkiem i spadkobierczynią ich starszego syna. 

Obraźliwe  insynuacje  pełnomocnika  Manningów  były  czymś  tak  niesłychanym,  że 

Katherine  nie  zaszczyciła  go  odpowiedzią,  ale  zrozumiała,  że  jest  to  szantaż.  Była  prze-

konana,  że  adwokat  powie  w  sądzie  to  samo,  i  zrobiło  jej  się  zimno  na  myśl,  co  z  tego 

wyniknie. 

Z  trudem  opanowała  początkowy  strach  i  starała  się  jakoś  z  tego  wybrnąć.  Przede 

wszystkim  było  dla  niej  zupełnie  jasne,  że  Allison  nie  może  zostać  oddana  pod  opiekę 

Eleanor Manning. Ale doceniała wpływy i możliwości Manningów, którzy z pewnością mieli 

wielu  wysoko  postawionych  przyjaciół.  Musi  im  uciec  wraz  z  dzieckiem.  Ułożyła  plan  i 

zaczęła go szybko realizować. 

Pediatra zgodził się wypisać małą ze szpitala parę dni przed ustalonym terminem, pod 

warunkiem że będzie mógł zbadać dziecko za tydzień. Katherine nie cierpiała kłamstwa, lecz 

uroczyście mu to przyrzekła. 

Wezwała pośrednika i omówiła z nim sprzedaż domu. Pieniądze miały być wpłacone 

na rachunek oszczędnościowy założony na córkę Mary i podjęte później wraz z procentami. 

Trzeba  było  sprzedać  całe  wyposażenie  domu,  z  wyjątkiem  tego,  co  wezmą  ze  sobą. 

Uzyskana w ten sposób suma miała pokryć wynagrodzenie pośrednika. 

Katherine  wynajęła  sejf  depozytowy,  zrobiła  kopię  ze  smutnego  dokumentu 

sporządzonego na papierowym ręczniku, a oryginał schowała do metalowej skrzynki. 

Nie  odpowiadała  na  telefony  i  starannie  ukrywała  wszystkie  swoje  poczynania. 

Samochód parkowała z dala od domu, przestała nawet po zmroku używać światła. Ukrywała 

się, jak mogła. 

Załadowała,  co  się  dało,  do  małego  samochodu,  ale  emocje  sięgnęły  szczytu,  gdy 

odbierała Allison ze szpitala. 

Mała 

leżała 

grzecznie 

nosidełku 

samochodowym, 

przypiętym 

pasem 

bezpieczeństwa  do  siedzenia.  Katherine  schyliła  się  i  lekko  pocałowała  aksamitne  czółko 

niemowlęcia. 

- Nie  bardzo  wiem,  jak  być  matką  -  szepnęła  do  śpiącego  maleństwa.  -  Ale  ty  też 

przecież nie wiesz, jak być dzieckiem. 

background image

Patrząc  na  śliczną  buzię  Allison,  tak  bardzo  podobną  do  twarzy  Mary,  Katherine  po 

raz pierwszy poczuła ulgę - po raz pierwszy od chwili, gdy dowiedziała się o śmierci Petera. 

Wyjeżdżając  z  Denver  nie  pozwoliła  sobie  na  żadne  rozczulanie  się,  na  żadne 

spojrzenia za siebie ani na rozmyślanie o sprzedanym domu, który był jedynym domem, jaki 

znała. Myślała tylko o przyszłości swojej i Allison. Od tej chwili przeszłość miała nie istnieć. 

Wyprostowała  plecy  i  poruszyła  zdrętwiałymi  ramionami.  Siedziała  na  wyłożonej 

gazetami  podłodze  w  living  -  roomie  swojego  nowego  mieszkania.  Pół  godziny  malowała 

komódkę  do  pokoju  Allison.  Wczoraj  pokryła  powierzchnię  warstwą  błyszczącego 

niebieskiego lakieru, a teraz dla kontrastu dodała żółtą kreskę. Farba kapnęła na gazetę, parę 

kropli znalazło się na gołych nogach Katherine. 

Zanurzając  cienki  pędzel  w  puszce  z  farbą,  westchnęła  z  zadowoleniem.  Wszystko 

obróciło się dla niej i Allison na dobre. Samotnie wiozła noworodka przez pół kraju; było to 

ryzykowne  w  każdych  warunkach,  a  przecież  wyjechała  z  Denver  w  najbardziej 

niekorzystnych  okolicznościach.  Mimo  to  podróż  przeszła  im  gładko.  Allison  była  słodkim 

aniołkiem, spała cały czas, poza karmieniem lub przewijaniem. 

Katherine  nie  pamiętała  czasów,  kiedy  mieszkali  w  Van  Buren  w  Teksasie.  Było  to, 

zanim  towarzystwo  ubezpieczeniowe,  w  którym  pracował  jej  ojciec,  zaproponowało  mu 

korzystniejsze warunki w Denver. 

Słyszała  nieraz  od  matki  o  wschodnim  Teksasie,  o  jego  zielonym  krajobrazie  i 

dziewiczych lasach. Te opowieści zadawały jednak kłam stereotypowym opiniom o tych oko-

licach  jako  niezmierzonej,  pustynnej  krainie,  po  której  hulają  wiatry.  Katherine  przejechała 

wiele  kilometrów  przez  zachodni  Teksas,  który  rzeczywiście  tak  właśnie  wyglądał,  i  była 

zdumiona, że Van Buren jest takie, jak opowiadała matka - spokojne, niewielkie miasteczko 

akademickie położone wśród sosnowych lasów. 

Patrzyła  teraz  przez  szerokie  okno  i  cieszył  ją  widok  sześciu  drzew  pekanowych 

rosnących na terenie, który oddzielał ją od domu Happy Cooper, jej gospodyni. 

Happy  spadła  jej  dosłownie  z  nieba.  Przyjechały  do  Van  Buren  akurat  na  koniec 

wiosennego semestru i Katherine udało się wynająć mieszkanie, które przez ostatnie dwa lata 

zajmowali studenci miejscowej uczelni. Składało się z dwóch sypialni, living - roomu, kuchni 

i łazienki. 

Odłożyła pędzel i cicho stąpając bosymi stopami weszła do pokoju Allison, w którym 

obie  sypiały.  Nachyliła  się  nad  świeżo  pomalowanym  łóżeczkiem,  kupionym  w  sklepie  z 

używanymi  meblami,  i  popatrzyła  na  siostrzeniczkę.  Zdumiewające,  jak  szybko  rosła.  W 

ciągu  dwóch  miesięcy  pobytu  w  Van  Buren  przybrała  na  wadze  i  była  teraz  tłuściutkim, 

background image

wesołym  brzdącem.  Katherine  uśmiechnęła  się  do  Allison  i  wyjęła  z  jej  pulchnej  rączki 

wypchanego króliczka, a potem poprawiła na małej kocyk. 

Cieszyło  ją,  że  w  wolne  od  pracy  dni  może  być  sama  z  dzieckiem.  Jakimś  cudem 

udało  jej  się  dostać  pracę  w  biurze  informacyjnym  college’u,  jednak  nadal  nie  rozwiązany 

pozostawał problem opieki nad Allison w ciągu dnia. Sąsiadka nieśmiało zaproponowała, że 

zajmie  się  dzieckiem.  Katherine  spojrzała  na  nią,  uśmiechnęła  się,  roześmiała,  a  potem,  ku 

zdumieniu własnemu i Happy, zaczęła płakać. 

Co  by  zrobiła  bez  tej  sfrustrowanej  babci,  która  tak  rzadko  widywała  własne  wnuki? 

Happy  miała  dwie  dorosłe  córki,  które  mieszkały  z  rodzinami,  każda  na  innym  wybrzeżu,  i 

nieżonatego  syna,  który  pracował  w  Luizjanie.  Przynajmniej  raz  dziennie  biadała  nad  jego 

stanem  cywilnym.  Przed  owdowieniem  przeżyła  jako  mężatka  czterdzieści  trzy  lata  i  nie 

potrafiła zrozumieć, że ktoś z własnej woli może żyć samotnie. 

Tak,  wszystko  układało  się  dobrze.  Katherine  miała  pracę  dużo  ciekawszą  od  tej  w 

Denver. Szef wprawdzie wydawał jej się dziwakiem - gapił się głupio, pocił i oblizywał wargi 

- ale pomijając te drobne niedogodności, lubiła swoje zajęcie. 

Drapiąc  się  bezmyślnie  w  nos,  bezwiednie  pomazała  się  żółtą  farbą.  Potem,  cicho 

nucąc, wstała z podłogi, ponieważ ktoś zapukał do drzwi. Nie była to Happy; ona nie traciła 

czasu na pukanie. 

Katherine obciągnęła swoje krótko obcięte, wystrzępione spodenki, mając nadzieję, że 

jej strój nie obrazi gościa. - Pan do mnie? - zapytała, otwierając drzwi. 

Gdyby  nawet  chciała,  nie  powiedziałaby  nic  więcej.  Nigdy  jeszcze  nie  widziała  tak 

okazałego  mężczyzny.  Całą  swoją  sylwetką  wypełnił  drzwi.  Wyróżniał  się  nie  tylko 

wzrostem, ale i kruczoczarną czupryną oraz nadzwyczaj niebieskimi oczami. 

Obrzucił Katherine takim samym badawczym spojrzeniem, jakim ona zmierzyła jego. 

Uśmiechnął  się  na  widok  jej  niedbałego  stroju.  Wiedząc,  że  ma  być  cały  dzień  w  domu 

Katherine  nie  pofatygowała  się  nawet,  żeby  coś  zrobić  ze  swoimi  włosami.  Zwinęła  je  po 

prostu  w  bezładny  węzeł  i  przypięła  byle  jak  szpilkami.  Wyblakłe  od  słońca  kosmyki 

spływały na policzki i zwisały na szyję. 

Była  zarumieniona  z  wysiłku  i  od  wilgotnego  upału  późnego  lata.  Miała  na  sobie 

bardzo  krótko  obcięte  wypłowiałe  spodenki  i  do  tego  mocno  znoszoną  kretonową  koszulę, 

której rękawy również zostały obcięte - i to już dawno - przez nią, a może jeszcze przez Mary. 

Poły  koszuli  związała  pod  biustem. Strój  był  dobry  do  malowania,  ale  pozostawiał  wiele  do 

ż

yczenia, gdy przyszło witać gości. 

W  pierwszym  odruchu  Katherine  chciała  zatrzasnąć  drzwi,  żeby  uniknąć  jeszcze 

background image

większego zakłopotania, ale mężczyzna spojrzał prosto w jej zielone oczy i powiedział: 

- Nazywam się Jason Manning. 

background image

ROZDZIAŁ 2 

Było  to  jak  cios  w  brzuch;  Katherine  straciła  zdolność  logicznego  myślenia.  Przez 

dłuższą  chwilę  stała  oszołomiona,  a  potem  oparła  się  o  framugę  drzwi.  Zatkało  ją  na  widok 

tego wspaniałego mężczyzny. Brata Petera Manninga... 

Nie odpowiedziała ani nie uczyniła żadnego gestu zaproszenia, więc zażartował: 

- Nie mam zwyczaju napastować młodych dam i chociaż spędziłem w Afryce prawie 

dwa lata, wciąż jeszcze jestem cywilizowanym człowiekiem. 

Jego oczy iskrzyły się od śmiechu, co oburzyło Katherine. Przyjechał zrujnować świat, 

który z takim trudem budowała dla siebie i Allison, i jeszcze miał czelność się uśmiechać! 

- Czy mogę wejść? - spytał. 

Katherine  wpuściła  go  niechętnie,  odsuwając  się  na  bok.  Zamknęła  za  nim  drzwi,  a 

potem  rozmyśliła  się  i  znowu  je  otworzyła.  Zauważył  to  i  jeszcze  raz  się  uśmiechnął. 

Dołeczki po obu stronach ust stanowiły jedyne podobieństwo do brata. Na tle ciemnej twarzy 

lśniły niewiarygodną bielą zęby. 

- Boi  się  pani,  że  przyszedłem  tu  w  złych  zamiarach?  -  powiedział  żartobliwie.  A 

potem  spoważniał  i  dodał  cicho:  -  przyznaję,  że  widok  pani  w  tym  stroju  jest  niezmiernie 

kuszący, ale nigdy bym nie wykorzystał damy z farbą na twarzy. 

Katherine uprzytomniła sobie, że musi okropnie wyglądać, i aż jęknęła zauważywszy, 

ż

e  wilgotny  materiał  koszuli  mocno  oblepił  jej  biust.  Pochlapała  się  jak  zwykle,  kąpiąc 

Allison. 

O  Boże,  jęknęła  w  duchu.  Zerknęła  na  Jasona,  lecz  on  akurat  schylił  się  i  podniósł z 

ziemi  szmatkę  do  ścierania  farby  akrylowej.  Jego  bliskość  podziałała  na  nią  niemal 

hipnotycznie. Widziała, jak zbliża się do niej, jak palcami dotyka jej podbródka... 

Przechylił  jej  głowę  do  tyłu  i  starł  plamę  farby  z  nosa.  Wykonywał  swą  czynność  w 

skupieniu, obojętnie, ale Katherine oddychała z trudem. Przygniatała ją sama jego obecność. 

Palce, które czuła na twarzy, były silne, lecz delikatne. 

Jason  miał  bardzo  ciemną  cerę.  Takiej  opalenizny  nie  nabywa  się  leżąc  na  słońcu  z 

warstwą kremu na twarzy. Kurze łapki w kącikach oczu, przypominające delikatną pajęczynę, 

również  wskazywały  na  to,  że  dużo  przebywał  na  dworze.  Ropa  naftowa?  Czy  to  o  tym 

wspomniała  Mary?  Katherine  nie  pamiętała.  W  chwili  gdy  Jason  zbliżył  się  i  ujął  ją  za 

podbródek, jej umysł przestał pracować. 

Miał  gęste  czarne  rzęsy  i  regularne  grube  łuki  kruczych  brwi.  W  głębokim  wycięciu 

background image

sportowej koszuli widać było czarne kędziory, które z pewnością porastały całą pierś. 

O  Boże,  o  czym  ja  myślę!  -  skarciła  się  w  duchu  Katherine,  odsunęła  jego  rękę  i 

cofnęła się krok do tyłu. 

- Czego pan sobie życzy? 

Drgnął i upuścił szmatkę na rozłożone pod nogami gazety. 

- Może być coca - cola - powiedział, uśmiechając się uwodzicielsko. 

- Nie  o  to  mi  chodzi,  i  pan  dobrze  o  tym  wie  -  warknęła.  Była  wściekła.  Jego 

swobodny sposób bycia miał przecież tylko odwrócić jej podejrzenia i osłabić czujność. Ale 

awansom  jednego  Manninga  już  się  oparła.  Na  wspomnienie  Petera  wzdrygnęła  się  z 

obrzydzeniem. I temu też się oprze. 

- Co pan tu robi? - spytała chłodno. 

Westchnął,  przeszedł  przez  pokój  i  usiadł  na  kanapie,  której  poduszki  sama  świeżo 

pokryła, z czego była bardzo dumna. 

- Myślę, że przyczyna mojego przyjazdu jest dosyć oczywista, Katherine. 

Gdy  usłyszała  w  jego  ustach  swoje  imię,  zrobiło  jej  się  słabo.  A  więc  są  już  po 

imieniu! Oczywiście była to jedna z metod, żeby ją rozbroić. 

Jason rozparł się niedbale na kanapie i przyglądał jej się przez chwilę. 

- Przyjechałem po dziecko mego brata. 

Wiedziała, że taki był cel jego przyjazdu, jednak te słowa przeraziły ją. Ból, który nią 

owładnął, był nie do zniesienia. Ale nie ugnie się przed tym Manningiem. W żadnym razie! 

Zbladła na twarzy i potrząsając przecząco głową wykrztusiła: 

- Nie. 

Jason  wstał  i  podszedł  bliżej.  Cofnęła  się.  Ujrzawszy  wstręt  na  jej  twarzy,  zatrzymał 

się.  Przeczesał  palcami  rozwichrzone  włosy  i  zaklął  pod  nosem.  Przygryzając  dolną  wargę, 

zerknął  z  ukosa  na  Katherine.  Ręce  oparł  na  biodrach  i  tą  swoją  władczą  pozą  sprawił,  że 

poczuła  się  jeszcze  bardziej  niepewnie  i  przestępowała  w  zakłopotaniu  z  nogi  na  nogę,  ale 

wytrzymała jego spojrzenie najspokojniej, jak potrafiła. 

- Wiem,  że  to  nie  będzie  łatwe  dla  nas  obojga  -  odezwał  się  wreszcie.  -  Może  więc 

postarajmy się, żeby było jak najmniej bolesne. Ale tymczasem chętnie napiję się coca - coli, 

jeżeli  jest.  Albo  kawy.  Mamy  wspólny  problem,  więc  porozmawiajmy  jak  ludzie  rozsądni  i 

dorośli. Dobrze? 

- Ja nie mam problemu, proszę pana. 

- Mów do mnie Jace. 

- Słucham?  -  spytała  w  roztargnieniu.  -  Aha.  No  więc,  jak  mówię,  ja  nie  mam 

background image

problemu. Kocham dziecko mojej siostry jak własne. Mary, umierając, powierzyła mi opiekę 

nad córką. Mam ją wychować i nigdy nie oddać Manningom. Pieszczę ją, kąpię, karmię... 

- Karmisz ją? 

Spojrzał  na  jej  biust.  Katherine  zaczerwieniła  się,  zakłopotana  i  zła.  Ale  czemu  jej 

piersi  są  tak  napięte?  Od  chwili  gdy  Jace  dotknął  jej  twarzy,  wciąż  je  czuła  pod  cienkim 

kretonem koszuli. Kiedy rano się ubierała, biustonosz wydał jej się zbyteczny. Ten człowiek 

jej zagraża, i to nie tylko dlatego, że chce zabrać Allison. Nie mogła sobie z tym poradzić. 

A Jace ciągle gapił się na nią z tym swoim drażniącym, zadowolonym uśmieszkiem. 

- Niech pan nie udaje - odparła szorstko. - Z pewnością pan wie, że w szpitalu karmi 

się dzieci sztucznie, jeżeli matka nie może lub nie chce... 

- ...karmić piersią? - dokończył cicho. 

Spojrzała  przez  okno,  a  potem  na  swoje  bose  nogi,  żeby  gdzieś  uciec  przed  tymi 

dociekliwymi oczami. Przełknęła nerwowo. 

- Tak - wymamrotała. 

Szybko przemknęła obok niego w stronę kuchni. Pójdzie przygotować coś do picia i w 

ten sposób pokryje zakłopotanie. 

- Przyniosę panu coś do picia. 

W kuchni oparła się o kredens, jakby dobiła do zacisznego portu. Ciężko oddychając 

dotknęła  dłońmi  tętniących  skroni,  zadając  sobie  pytanie:  co  mi  jest?  Ten  człowiek...  ten 

mężczyzna  -  o  Boże,  jaki  wspaniały  mężczyzna!  -  zupełnie  wyprowadził  ją  z  równowagi. 

Cała  się  trzęsła.  Miała  dziwne  uczucie  łaskotania  w  udach.  Przypisała  je  w  pierwszej  chwili 

frędzlom obciętych nogawek, ale teraz już wiedziała, że pochodziło od wewnątrz. Przycisnęła 

dłońmi piersi, żeby się uspokoić. 

- Czy mogę w czymś pomóc? 

Aż podskoczyła, słysząc ten głos tuż za sobą. 

- N...nie, dziękuję. Co pan wypije? Coca - colę? 

- Tak, bardzo proszę. 

Wskazał palcem za siebie. 

- Co to za kolor, tam w living - roomie? 

Wyjęła butelkę z lodówki i zdjęła kapsel. Ciekawe, jak długo ta coca  -  cola stała? A 

jeśli jest bez gazu? 

- Kolor? To terakota. 

Postawiona na kredensie szklanka zabrzęczała. Pojemnik na lód przymarzł i wyjmując 

go, Katherine omal nie złamała paznokcia. 

background image

- Bardzo ładnie to wygląda. Jak na to wpadłaś? 

Roześmiała się wbrew samej sobie. 

- Musiałby  pan  widzieć  minę  mojej  gospodyni,  kiedy  ją  pytałam  o  pozwolenie  i 

pokazałam  próbkę.  Pomyślała,  że  zwariowałam,  ale  w  końcu  się  zgodziła.  Widzi  pan,  moja 

siostra, Mary... - przerwała, bo przypomniała sobie, kim on jest i po co tu przyjechał. 

Ale on wyczuł niedomówienie i spytał cicho: 

- Co było z Mary? 

Katherine odwróciła się od niego i nalała coca - coli do szklanki z lodem. 

- Mary była artystką. Czasem dla zabawy projektowałyśmy wnętrza i wyobrażałyśmy 

je  sobie  w  dziwacznych  barwach.  Kiedyś  zaprojektowała  wnętrze  o  ścianach  poma-

rańczowych i, o dziwo, było ładne. Od tamtej pory zawsze chciałam mieć taki pokój. 

Podała  mu  szklankę.  Skinął  głową  w  geście  podziękowania.  Przepuścił  ją  pierwszą  i 

wrócili do living - roomu. 

- Kto wnosi na górę drewno do kominka? - spytał zupełnie nie na temat. 

Drażniła ją ta jego niesamowita spostrzegawczość i dociekliwość. 

- Już mnie o to pytała Happy, moja gospodyni. Ale ja lubię kominki i nie podobało mi 

się,  że  ten  tu  się  marnuje.  Poprzedni  lokator  go  zamurował,  a  ja  doprowadziłam  go  do 

porządku. Będę po prostu nosiła pojedyncze polana. 

Obeszła  leżące  na  ziemi  gazety  i  świeżo  pomalowaną  komodę.  Dla  ułatwienia  przy 

malowaniu wyjęła szuflady i usunęła wszystko, co w nich było. Jace pomyśli, że jest straszną 

bałaganiarą. Ale dlaczego to, co on myśli, ma mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie? 

- Przepraszam  za  ten  bałagan.  Musiałam  to  wszystko  zrobić  w  dniu  wolnym,  i 

oczywiście tutaj, żeby być blisko małej. 

Ugryzła się w język. Po co mówi o Allison? Mimo wszystko liczyła, że Jason zapomni 

o celu swojej wizyty i po prostu sobie pójdzie. Ale czy na pewno chce, żeby poszedł? Tak! - 

stwierdziła po cichu, ale bez pełnego przekonania. 

Wypił coca - colę i delikatnie postawił szklankę na podstawce. Czy nigdy mu się nie 

zdarza zrobić czegoś źle? 

Z  patery  na  stoliku  wziął  pomarańczę  nadzianą  goździkami  i  powąchał  ją  z 

przyjemnością.  Odłożył  pomarańczę,  sięgnął  po  zielone  jabłko  Granny  Smith  i  poddał  tej 

samej klinicznej analizie. 

Katherine przyglądała mu się uważnie. Przeszedł przez pokój i stanął przed ogromnym 

oknem  wychodzącym  na  zacienione  drzewami  podwórko.  Białe  okiennice  były  otwarte  i 

widać było zieloną przestrzeń, którą Katherine tak polubiła. 

background image

Jace wsunął ręce w tylne kieszenie dżinsów. Zauważyła, że przyszło mu to z trudem, 

tak mocno materiał spodni opinał jego szczupłe biodra. 

Pod  bawełnianą  koszulą  w  kratę  rysowały  się  mocne  mięśnie  ramion  i  pleców. 

Rękawy zawinął tuż poniżej łokcia. Dotychczas nigdy nie zwracała uwagi na mężczyzn. Ale 

czy kiedykolwiek widziała nogi tak długie i smukłe...? 

- Jakie  piękne  drzewa  -  zauważył.  Nie  wymagało  to  odpowiedzi,  więc  się  nie 

odezwała. Zapadła długa chwila milczenia, po czym odwrócił się do niej i spytał cicho: - Czy 

mogę zobaczyć dziecko? 

- Śpi teraz - próbowała wykręcić się Katherine. 

Nie dał za wygraną. 

- Obiecuję, że jej nie obudzę. 

Chciała  mu  odmówić,  ale  wiedziała,  że  byłoby  to  daremne.  Jeżeli  życzy  sobie 

zobaczyć dziecko, to nic go nie powstrzyma. Westchnęła z rezygnacją i wskazała drzwi poko-

ju, w którym spała Allison. 

Jace pochylił się nad łóżeczkiem i uniósł róg kocyka. Swoim ogromnym ciałem zajął 

prawie cały pokoik. 

Allison ułożyła się do snu jak zwykle. Leżała na brzuszku, z główką obróconą na bok, 

z podciągniętymi kolankami i wypiętą pupką. 

Katherine  widziała,  że  Jace  badawczo  przygląda  się  dziecku,  słuchając  jego  cichego 

szybkiego  oddechu.  Wyciągnął  wielką,  opaloną  dłoń  i  wskazującym  palcem  dotknął 

różowiutkiego policzka małej. 

- Cześć, Allison - szepnął. 

Katherine,  ze  zgrozą  patrząc  na  tę  łapę,  ogromną  w  porównaniu  z  maleńką  główką 

dziecka, zapytała szybko: 

- Skąd pan wie, jak ma na imię? 

- Powiedziały  mi  siostry  w  szpitalu.  Poszedłem  tam  zaraz,  jak  tylko  zacząłem  cię 

szukać. Dobrze zapamiętały  Allison. Okoliczności jej urodzenia i śmierci  Mary... - przerwał 

w pół zdania i spojrzał na Katherine. Czyżby to, co ujrzała w jego oczach, było cierpieniem? - 

W każdym razie ją zapamiętały. I ciebie też - dodał. 

- Mnie? 

- Ależ  tak,  powtarzały  mi  w  kółko,  że  jesteś  osobą  szalenie  miłą  i  bardzo  rozważną. 

Nie mówiąc o tym, że piękną. 

Katherine umknęła wzrokiem przed niebieskimi oczami Jace’a. Czuła jego oddech na 

policzku. 

background image

Ręce jej drżały, gdy przykrywała Allison. Jace dotknął jej ramienia, chcąc, żeby się do 

niego odwróciła, ale ona odskoczyła jak oparzona. 

- Przestań!  -  krzyknęła.  Allison  drgnęła,  więc  Katherine  ściszyła  głos,  który  zmienił 

się w syk: - Jak pan śmiał wejść do mojego domu, udając przyzwoitość, przyjaźń i... i uczucia 

rodzinne.  Niech  pan  zrozumie  jedno:  nikt  mi  nie  odbierze  Allison.  A  zwłaszcza  nikt  o 

nazwisku Manning. Nie chcę mieć z nikim z was do czynienia, w żadnej sprawie. Niczego od 

was nie chcemy, ani ja, ani Allison. - Głęboko zaczerpnęła powietrza. - Pański brat zabił moją 

siostrę! 

Te  słowa  zawisły  w  powietrzu  między  nimi.  Na  chwilę  znieruchomieli,  jak 

przeciwnicy,  którzy  szacują  się  nawzajem  i  oceniają  swoje  siły.  Atmosfera  pełna  była 

napięcia i wyczekiwania. 

Potem, w samotności i męce, analizując swoje zachowanie, Katherine przysięgała, że 

to  nie  ona  nachyliła  się  w  jego  stronę,  że  to  on  dał  krok  do  przodu.  Pamiętała  tylko,  że 

ogarnęło  ją  wielkie  ciepło.  Usta,  które  zgniotły  jej  wargi,  były  twarde  i  sprężyste,  a  ona 

złapała go z tyłu, za plecy, gdy zamknął ją w swoich silnych ramionach. 

Nie  potrafiła  ocenić,  w  którym  momencie  pocałunek  zmienił  charakter  i  z  walki 

zmienił się we wzajemne dawanie przyjemności. Pod naporem języka Jace’a rozchyliła usta i 

początkowa  szarpanina  przeszła  w  rozkoszne  zbliżenie.  Pili  siebie  nawzajem  zachłannie, 

jakby nie mogli zaspokoić ogromnego pragnienia. A potem ich usta znów się spotkały. 

- Hej,  Katherine,  jakiś  dziwny  samochód  stoi  przed  twoim  domem.  Zlękłam  się  o 

ciebie i pomyślałam, że może zobaczę... 

Drzwi  pokoiku  Allison  wypełniła  zwalista  postać  Happy  Cooper,  która  stanęła  jak 

wryta, widząc ich oboje nad łóżeczkiem. 

Na  dźwięk  jej  głosu  odskoczyli  od  siebie,  przestraszeni  tym,  co  między  nimi  zaszło. 

Ciało Katherine buchało gorącem jak piec, piersi falowały. 

- Katherine? - spytała z wahaniem gospodyni. 

Ale ani Katherine, ani przystojny nieznajomy nie odpowiedzieli, wobec czego cofnęła 

się i ruszyła do telefonu. 

Katherine odzyskała przytomność umysłu. 

- Happy!  -  krzyknęła  i  pobiegła  za  gospodynią.  Złapała  ją  za  rękę.  -  Wszystko... 

wszystko w porządku. Nic się nie stało. Po prostu nas zaskoczyłaś. 

- Śmiertelnie mnie przeraziłaś! - oświadczyła Happy. - Nie widywałam dotąd u ciebie 

obcych mężczyzn. 

Na  jej  okrągłej  twarzy  pojawił  się  szeroki  uśmiech;  podeszła  do  Jace’a  i  wyciągnęła 

background image

do niego rękę. 

- Nazywam się Happy Cooper, jestem przyjaciółką Katherine i jej gospodynią. Jak tam 

mój aniołeczek? - spytała, wskazując Allison. - To najmilsze dziecko, jakie znam. Kocham ją 

jak własną córkę. 

Jace  uścisnął  jej  rękę  i  spojrzał  na  nią.  Był  pod  wrażeniem  jej  gabarytów  i  szczerej 

ż

yczliwości. 

- Katherine, przedstaw mi tego pięknego pana, zanim zemdleję. Wygląda jak gwiazdor 

filmowy! Kto to jest? 

Happy nigdy nie odznaczała się rozwagą ani taktem. Mówiła, co myślała. 

Katherine, szukając jakiegoś wykrętu, wyjąkała coś zbliżonego do prawdy: 

- To... to jest mój... hm... szwagier. Brat mojego zmarłego męża i wujek Allison. 

Spojrzała znacząco na Jace’a ponad siwą fryzurą Happy w nadziei, że się zorientuje i 

jej nie zdradzi. Mieszkanie spodobało jej się na pierwszy rzut oka i od razu chciała je wziąć. 

Happy początkowo wahała się, czy wynająć mieszkanie samotnej kobiecie z dzieckiem, więc 

Katherine  wymyśliła  sobie  męża,  który  zginął  w  wypadku.  Ludzie  na  ogół  nie  potrafią 

odmówić młodej, ładnej i niezaradnej wdowie. 

- Bardzo mi miło, panie Adams - zaczęła wylewnie Happy - Katherine na pewno jest 

przyjemnie, że odwiedza ją ktoś z rodziny. 

- Nie nazywam się Adams, proszę pani. Nazywam się Jason Manning. Jace. 

- Jak to, nosi pan inne nazwisko niż pański brat? 

Katherine wstrzymała oddech i zamknęła oczy. Jace ją zdradzi, a ona straci najlepszą 

przyjaciółkę. 

- On... on był moim bratem przyrodnim. Mieliśmy różnych ojców - łgał gładko Jace. 

Czy kłamstwo zawsze przychodzi mu tak łatwo? - zastanawiała się Katherine. 

- Aha, rozumiem, oczywiście. - Happy pogłaskała Jace’a po ręce. - To musiało być dla 

niego straszne, tak umierać za granicą. Chyba w Afryce, prawda? 

Jace wzniósł oczy, udając nieme pytanie, co wywołało rumieniec na twarzy Katherine. 

Nigdy  nie  zastanawiała  się  nad  tym,  że  on  też  był  w  Afryce.  Dla  niej  było  to  po  prostu 

pierwsze  lepsze  odległe  miejsce,  które  jej  wpadło  do  głowy,  gdy  opowiadała  Happy  o 

katastrofie lotniczej, w której zginął nie istniejący mąż. 

- Tak, w Afryce - odparł Jace. - To była tragedia. Szkoda, że go tu dziś z nami nie ma. 

Jego twarz i głos były poważne, lecz niebieskie oczy iskrzyły się wesoło, gdy spojrzał 

na Katherine ponad głową gospodyni, która wycierała oczy koronkową chusteczką. 

- Biedna Katherine - westchnęła Happy. Zaraz jednak rozpogodziła się i wykrzyknęła 

background image

radośnie:  -  Ale  przynajmniej  teraz,  jak  twój  szwagier  tu  jest,  nie  będziesz  musiała  dziś 

wieczorem iść sama. Jak to dobrze! 

Złapała Jace’a za rękę i pchnęła go w stronę Katherine z takim rozmachem, że wpadł 

na  nią.  Wyciągnął  ręce  i  złapał  ją  wpół,  nim  upadła  do  tyłu.  Spojrzeli  na  siebie,  ich  twarze 

znalazły  się  jedna  przy  drugiej.  Wciąż  jeszcze  mieli  świadomość  niedawnego  pocałunku. 

Ż

adne z nich nie potraktowało go obojętnie. 

- Tak się martwiłam, że Katherine będzie musiała pójść na tańce bez męskiej opieki, a 

tu, jak z nieba, spadł przystojny szwagier - paplała wesoło Happy, nie reagując na dyskretne 

sygnały Katherine, żeby przestała. 

- Na tańce? - podchwycił Jace. 

- Tak!  Dziś wieczorem jest bankiet całego  wydziału, z tańcami. Katherine bardzo się 

przy  tym  napracowała.  Musi  iść,  ponieważ  należy  to  do  jej  obowiązków,  i  może  jej  pan 

towarzyszyć...  Czy  ma  pan  smoking?  A  zresztą  mniejsza  o  to.  Ciemne  ubranie  też  będzie 

dobre. 

- Happy,  ty  nie  wiesz,  że  pan...  to  znaczy...  Jace  nie  zostaje  na  noc.  On  jest  tylko 

przejazdem... 

- Ależ  oczywiście,  że  zostaję,  Katherine.  Czy  wyobrażasz  sobie,  że  cię  zostawię  dziś 

wieczór  na  lodzie?  Poza  tym  nie  zdążyłem  ci  jeszcze  powiedzieć,  że  moja  firma  naftowa 

prowadzi tu w pobliżu wiercenia. Zostanę na dłużej. 

Katherine otwarła usta ze zdumienia, a Happy aż klasnęła w ręce z radości. 

- Och,  Jace,  nawet  pan  sobie  nie  wyobraża,  jak  się  cieszę.  Pan  nie  wie,  jak  bardzo 

samotna potrafi być w świecie młoda kobieta. Katherine będzie łatwiej, jeśli pan zostanie. 

Jace  uśmiechnął  się  dobrodusznie  do  gospodyni,  a  potem  odwrócił  się  do  Katherine. 

Jego wzrok mówił wyraźnie, że zostanie, dopóki nie przejmie prawnej opieki nad Allison. 

- Muszę  przynieść  moje  zakupy.  Właśnie  wracałam  ze  sklepu,  gdy  zobaczyłam  tego 

zabawnego... no... - Happy wyjątkowo zabrakło słów. 

- Dżipa - podpowiedział Jace. 

- Dżip! Jaka oryginalna nazwa! - zaszczebiotała Happy. 

Katherine popatrzyła na Jace’a. Happy, jak widać, nie miała pojęcia, że w dzisiejszych 

czasach symbolem dobrobytu stał się napęd na cztery koła. 

- Życzę  miłego  wieczoru.  Ja  się  zajmę  Allison  -  dodała  gospodyni.  -  Możecie  się 

bawić, jak długo będziecie chcieli. 

- Ja  też  już  muszę  iść.  Katherine,  o  której  mam  przyjść  po  ciebie?  -  Jace  braterskim 

gestem położył rękę na jej ramieniu. Ze względu na Happy nie zareagowała. Wszystko działo 

background image

się  zbyt  szybko.  Nie  nadążała  za  tym  myślami.  Jak  to  możliwe,  że  spędzi  z  nim  dziś  cały 

wieczór? 

- O  wpół  do  ósmej  -  usłyszała  swój  własny  głos,  nawet  nie  zdając  sobie  sprawy,  że 

wymawia te słowa. 

- W  porządku.  Happy,  czy  mogę  pomóc  pani  wnieść  zakupy?  Dama  nie  powinna 

zajmować się takimi przyziemnymi sprawami. 

Happy zachichotała jak mała dziewczynka. 

- Och,  Jace,  nie  mam  nikogo,  kto  by  mnie  wyręczył...  naprawdę.  Mój  syn,  Jim, 

mieszka... 

Jej głos było jeszcze słychać, gdy schodzili po schodach na dół. 

Jason  Manning.  Jego  zachowanie  jest  obrzydliwie  przejrzyste,  pomyślała  Katherine. 

Czarujący dżentelmen w każdym calu. Czy chodzi mu o to, żeby wedrzeć się tu przy pomocy 

przyjaciół? Czy to ma w planie? 

Przerażał  ją,  ale  i  podniecał.  Chyba  zwariowała  wpuszczając  go  do  domu.  Żadnemu 

Manningowi  nie  można  wierzyć.  Przecież  widziała,  jak  powierzchowna  była  ogłada  Petera. 

Musi chronić Allison. Tylko w jaki sposób? Jason Manning jest taki przystojny i gładki. A to 

groźniejsze niż oczywista podłość i niegodziwość. 

Spojrzenie w lustro upewniło Katherine, że wysiłek włożony w przygotowania przed 

zabawą  nie  poszedł  na  marne.  Po  południu,  gdy  Allison  spała,  wymoczyła  się  w  wodzie  z 

bąbelkami.  Gorąca  woda  miała  rozładować  napięcie,  ale  jej  ciało  zachowało  świadomość 

tego, co sprawił Jace biorąc ją w ramiona. Wytarła się szybko, wyjęła elektryczne lokówki i 

zaczęła układać włosy. Czegóż się mogła spodziewać po bracie Petera, który też próbował się 

do niej dobierać? I to już po zaręczynach z Mary. 

Któregoś  wieczoru  czekała  razem  z  Peterem,  aż  Mary  zejdzie  na  dół.  Krzyknęła  do 

siostry, żeby się pośpieszyła, bo sam na sam z przyszłym szwagrem czuła się nieswojo, nawet 

u siebie w domu. 

- Chyba  niezbyt  mnie  lubisz,  co,  Katherine?  -  spytał  wtedy.  -  Ale  ja  zyskuję  przy 

bliższym poznaniu. Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi. 

Stał bardzo blisko, z tyłu za nią, podczas gdy ona jakby nigdy nic podlewała kwiaty na 

oknie. Lekko pogłaskał ją po ramieniu. Odwróciła się gwałtownie i odsunęła jego rękę. 

- Nie  wiem,  o  co  ci  chodzi,  Peter  -  powiedziała  ostro.  -  Nie  znam  cię  na  tyle,  żeby 

ocenić, czy cię lubię, czy nie. 

- Właśnie o to mi chodzi, żebyś mnie poznała! - wykrzyknął, a potem błysnął swoim 

słynnym uśmiechem, który tyle razy eksponował na kolumnach towarzyskich różnych gazet. 

background image

Ś

cisnął ją lekko za łokieć i dodał: 

- A  może  byśmy  kiedyś  zjedli  razem  lunch...  -  przylgnął  wzrokiem  do  jej  warg  - 

...żeby się lepiej poznać? 

Przysunął się bliżej, a ona aż się wzdrygnęła z obrzydzenia. Odepchnęła go z odrazą. 

Jej siostra właśnie schodziła po schodach. 

Mary  żyła  w  błogiej  nieświadomości  jego  wad,  a  Katherine  oczywiście  nie 

wspomniała nigdy o tym incydencie. 

Podczas  hucznego  przyjęcia  weselnego,  gdy  Mary  wesoło  gawędziła  z  jakimiś 

przyjaciółmi Manningów, Peter podszedł do swojej nowej szwagierki, która jak mogła starała 

się ukryć w gąszczu roślin doniczkowych i koszy kwiatów, i powiedział: 

- Siostrzyczko Kate, jak ładnie wyglądasz w weselnej szacie. 

Wziął ją za ręce i pocałował lekko w policzek, ale Katherine odskoczyła jak oparzona 

czując  jego  gorący  język.  Peter  był  odwrócony  plecami  do  sali  pełnej  gości  i  nikt  tego  nie 

zauważył. Mogło się wydawać, że to braterski pocałunek dwojga członków nowej rodziny. 

Popatrzyła na niego ze wstrętem, ale on uśmiechnął się tylko drwiąco. 

- Jesteś niewypowiedzianie podły! - wybuchnęła. 

- Csss,  siostrzyczko  Kate.  Czy  w  ten  sposób  należy  się  odzywać  do  ukochanego 

braciszka? 

Miała powody, by nienawidzić Petera Manninga. 

- Tak,  pan  Jason  Manning  stara  się  jak  może  podtrzymać  tradycję  rodzinną  - 

powiedziała do swojego odbicia w lustrze. 

Z  zadowoleniem  spojrzała  na  swoją  suknię.  Zapakowała  ją  w  ostatniej  chwili  przed 

wyjazdem z Denver. 

- Nie mogę sobie pozwolić na nową - szepnęła smutno do siebie. 

Chciała  zrobić  tą  suknią  wrażenie  na  przyjęciu  weselnym  u  Manningów.  Ten  zakup 

sprawił  wielki  wyłom  w  jej  budżecie,  ale  się  opłaciło.  Żorżeta  w  kolorze  morskim  u  góry 

opinała  biust,  niżej  opadając  swobodnie  do  samych  stóp.  Była  to  suknia  uszyta  na  wzór 

grecki,  jedno  ramię  odkryte,  a  na  drugim  materiał  zebrany  w  węzeł.  Podkreślała  smukłość  i 

delikatne  krągłości  sylwetki.  Jej  kolor  uwydatniał  letnią  opaleniznę  i  zieleń  oczu  Katherine. 

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak pięknie jest jej w tej sukni, poczuła się jednak pewniej, 

gdy ją włożyła. 

Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, upuściła kolczyk. W pośpiechu sprawdziła jeszcze 

raz swój wygląd, odnalazła gronko perełek, wpięła je w ucho i przeszła przez living - room, 

by wpuścić Jace’a. 

background image

Już  wcześniej  uprzątnęła  bałagan  po  malowaniu  i  przeniosła  komodę  do  drugiej 

sypialni. Lampy stołowe miękkim blaskiem oświetlały living - room. Katherine nie cierpiała 

górnego oświetlenia i jaskrawych żarówek. 

Otworzyła  drzwi  i  dech  jej  zaparło  na  widok  Jace’a  w  eleganckim  ciemnoszarym 

garniturze,  szytym  na  miarę.  Jasnoniebieska  jedwabna  koszula  i  ciemniejszy  krawat  w  tym 

samym kolorze doskonale do niego pasowały. Falujące czarne włosy, wciąż lekko niesforne, 

rzucały ostre błyski. 

Wchodząc, aż gwizdnął ze zdumienia. 

- Ooooo! Czy to pani Adams, wdowa, którą poznałem dziś po południu? 

- Niech pan wejdzie, bardzo proszę. 

Zauważyła  jego  ironię.  Musi  skończyć  z  tymi  zagrywkami,  jeżeli  w  ogóle  mają 

kontynuować znajomość. 

- Dlaczego pan to robi? - spytała zdesperowana. 

- Co mianowicie? 

- To!  -  zawołała,  szeroko  rozkładając  ręce.  -  Dlaczego  pan  odsuwa  nieunikniony 

konflikt? Oboje wiemy,  po co pan tu przyjechał, więc  chciałabym, żeby  pan dał spokój tym 

protekcjonalnym szwagrowskim zagrywkom. 

Uśmiechnął się. 

- A czy pamiętasz, kto wymyślił tę głupią historię o szwagrze? Nie ja. Uratowałem cię 

dzisiaj. Powinnaś być mi wdzięczna. A poza tym przecież naprawdę jestem twoim szwagrem. 

- Och!  -  krzyknęła,  zaciskając  pięści.  Jace  nie  dawał  się  sprowokować  i  to  ją 

rozzłościło jeszcze bardziej. - Przestań! 

Na jego twarzy pojawił się grymas gniewu. Podparł się pod boki. 

- Słuchaj, Katherine, przyszedłem zabrać cię na zabawę czy co to tam jest. Co w tym 

złego?  Sądzę,  że  mógłbym  spędzić  ten  wieczór  na  wiele  innych  ciekawszych  dla  mnie 

sposobów. Czy mam wyrażać się jaśniej? 

- Nie. Dajmy już temu spokój. Wezmę Allison - odpowiedziała ostro. 

Weszła do pokoju dziecka, a on, ku jej zdumieniu, ruszył za nią. 

- Ja ją wezmę. 

Pochylił się nad łóżeczkiem i wyciągnął ręce do małej. 

- Nie! - krzyknęła w panice i złapała go za ramię, odciągając od dziecka. 

Popatrzył  na  nią  rozgniewany,  ale  gdy  ujrzał  w  jej  oczach  prawdziwy  strach, 

natychmiast złagodniał. 

- Nie ucieknę z nią, Katherine. To nie w moim stylu. 

background image

Czy to był przytyk do jej wyjazdu z Allison z Denver? 

- Chciałem ją wziąć ze względu na ciebie, żebyś sobie nie pogniotła sukienki - dodał. 

Przygryzła  usta  i,  zawstydzona  swym  brakiem  opanowania,  pozbierała  do  torby 

jednorazowe pieluchy. 

- No dobrze - zgodziła się. 

Jace delikatnie odwrócił małą na plecki i przez chwilę patrzył na różowiutką, okrągłą 

buzię. 

- Allison, kiedyś będziesz śliczną dziewczyną - powiedział. 

Zdumiewająco  sprawnie  owinął  małą  w  lekki  kocyk  i  wziął  na  ręce.  Trzymał  ją 

prawidłowo, podpierając główkę. 

- Podobna jest do... 

- Mary  -  przerwała  mu  szybko  Katherine.  Nie  chciała  usłyszeć  od  niego,  że  dziecko 

jest podobne do Petera. 

Spojrzał na nią ponad główką małej. 

- Właśnie  to  chciałem  powiedzieć.  Wprawdzie  nigdy  nie  widziałem  Mary,  tylko  na 

zdjęciach, ale Allison jest do niej podobna. Jakie ma oczy? Niebieskie? Taki z niej leniuszek, 

ż

e jeszcze ich przy mnie nie otworzyła. 

Katherine roześmiała się. 

- Jest z niej kawał śpiocha. A oczy ma niebieskie. Mam nadzieję, że się nie zmienią. 

Zwrócił się do wyjścia, ale Katherine go zatrzymała. 

- Czekaj, może jej się ulać na twój garnitur... 

Położyła  mu  na  ramieniu  kawałek  ligniny.  Przelotne  zetknięcie  z  jego  potężnym 

ciałem spowodowało, że jej serce zaczęło bić mocniej. Cofnęła się szybko, ale on zdążył za-

uważyć jej zmieszanie. 

Chcąc  je  ukryć,  zaczęła  zbierać  inne  rzeczy  dla  dziecka,  a  potem,  już  przed  samym 

wyjściem, pogasiła światła. 

Happy  przywitała  ich  przy  kuchennym  wejściu  do  swego  domu  i  Jace  oddał  jej 

Allison  w  ramiona.  Krótko  ich  skomplementowała,  że  pięknie  wyglądają,  i  zaraz  zaczęła 

szczebiotać do Allison. 

Kiedy  szli  przez  strzyżony  trawnik  pod  drzewami  pekanowymi,  Jace  zaproponował, 

ż

eby pojechali jej samochodem. 

- Dżip to nie jest pojazd na randkę - powiedział. 

- Oczywiście, możemy jechać moim. 

Wręczyła  mu  kluczyki.  Pomagając  jej  wsiąść,  ścisnął  jej  łokieć,  w  którym  długo 

background image

jeszcze czuła mrowienie. Ledwie się zmieścił w ciasnym samochodzie, ale jakoś udało mu się 

wcisnąć  za  kierownicę.  Zaklął  pod  nosem,  uderzywszy  się  najpierw  w  głowę,  a  potem  w 

kolano. 

Planowanie  kolacji  połączonej  z  tańcami  pochłaniało  Katherine  wiele  czasu  od  dnia, 

kiedy zaczęła pracować w biurze informacyjnym college’u. Teraz wszystko to wydało jej się 

takie błahe. Była całkowicie pochłonięta Jasonem Manningiem. 

Wprowadzała gości, jadła kolację, oklaskiwała mówców, rozmawiała, gdy było trzeba. 

Wszystko to jednak wydawało się niczym wobec bliskości tego człowieka. Jason w stosunku 

do obcych zachowywał się gładko, ze swobodnym wdziękiem i wielką pewnością siebie. 

Kiedy  jednak  Katherine  przedstawiała  Jace’a  swemu  szefowi,  Ronaldowi  Welshowi, 

mężczyźni popatrzyli na siebie spode łba i ta ich spontaniczna wrogość sprawiła, że Katherine 

poczuła się nieswojo. 

- Dzień dobry - Jace wyciągnął rękę. 

Ronald  Welsh  uścisnął  mu  dłoń,  ale  jego  szare  oczy  pozostały  chłodne,  gdy 

wymamrotał słowa powitania. 

- Wyglądasz  dziś  pięknie,  Katherine  -  oświadczył,  pomijając  Jace’a  i  całą  uwagę 

kierując na jego partnerkę. 

Pogłaskał  Katherine  po  ramieniu,  a  ona  odsunęła  się  instynktownie.  Pozwalał  sobie 

ostatnio w pracy na podobne gesty i za każdym razem było jej głupio. Nie życzyła sobie, żeby 

jej  dotykał.  Takie  niestosowne  i  niepożądane  poufałości  zawsze  ją  drażniły.  Przypomniała 

sobie popołudniowy pocałunek Jace’a i zaraz odsunęła tę myśl. To było zupełnie co innego! 

- Dziękuję ci, Ronaldzie - powiedziała. 

Uparł się, że mają być na ty, chociaż Katherine wcale się to nie podobało. Uważała to 

za niewłaściwe w stosunkach służbowych. 

- Czy zatańczysz ze mną, Katherine? 

Zanim  zdążyła  odpowiedzieć,  porwał  ją  w  swoje  niedźwiedzie  objęcia  i  uprowadził. 

Nie zaprotestowała. Mimo wszystko był jej szefem i nie mogła sobie pozwolić na to, żeby go 

obrazić. 

Swoje mocno przerzedzone włosy Ronald obficie skropił olejkiem, by wątłe kosmyki 

skutecznie zasłaniały łysiejące miejsca. Zapach olejku był obezwładniający. 

- Jest bardzo miło, prawda? - spytał, przyciągając ją do swojego grubego brzucha. 

- Tak, bardzo - odpowiedziała. Bała się, że ją udusi. 

Odcierpiała  ten  taniec,  a  potem  kilka  następnych,  aż  wreszcie  z  tyłu  podszedł  Jace  i 

dotknął jej pleców. Zaprosił ją do tańca bez słów - po prostu objął ramieniem i wziął za rękę. 

background image

Trzymał ją blisko siebie i prowadził w tańcu swobodnie, bez wysiłku. Nic nie mówił. 

Ona też nie. Nie byłaby zdolna wymówić ani słowa, jakby to, co czuła, dokładnie poraziło jej 

struny głosowe. 

Dłoń  Jace’a,  z  szeroko  rozsuniętymi  palcami,  którą  dotykał  jej  pleców,  paliła 

Katherine  żywym  ogniem;  była  jak  piętno  na  jej  skórze.  Przez  cienki  materiał  sukni  czuła 

nacisk twardych, umięśnionych ud, a jej skronie owiewał ciepły oddech Jace’a. 

Była  zbyt  blisko,  by  patrzeć  mu  w  twarz,  ale  widziała  kosmyki  włosów  muskające 

kołnierzyk i miała nieodpartą chęć wsunąć palce w te loki i pieścić ich czarną jedwabistość. 

Muzyka  przestała  grać,  ale  on  nadal  nie  wypuszczał  jej  z  objęć.  Trzymał  ją  dalej  i 

prowadził ku wiodącym na taras szklanym drzwiom. 

background image

ROZDZIAŁ 3 

Cały  kampus  spowijały  ciemności.  Oświetlona  była  tylko  sala  bankietowa,  w  której 

odbywała się zabawa. Katherine poszła za Jace’em, nie zastanawiając się nawet, dlaczego to 

robi. 

Przeszli  tarasem  i  wąskim  paskiem  wypielęgnowanego  trawnika  aż  do  niskiego 

murku,  otaczającego  ogród  różany.  Nie  zdążyła  nawet  zaprotestować,  tak  szybko  objął  ją 

wpół, podniósł i posadził na murku. 

- Bolą cię nogi. 

Musiał chyba czytać w jej myślach. 

- Skąd wiesz? Kuleję? Mam nowe pantofle, które mnie bardzo uwierają - wyznała. 

- Widziałem,  jak  je zsuwałaś,  zanim  zatańczyliśmy.  Zamierzałem  cię  o  to  spytać,  ale 

bałem się, że jeżeli nie wykorzystam okazji, to już nie zatańczę z królową balu - zażartował. 

- Daleko mi do królowej - odparła. Chciała mu przypomnieć, że przecież wcale jej nie 

poprosił do tańca, ale brakło jej tchu. 

Jace  sięgnął  pod  kraj  jej  sukni,  chwycił  Katherine  ciepłymi  dłońmi  za  kostkę,  zsunął 

niewygodny pantofel na wysokim obcasie ze szczupłej stopy i zaczął masować nogę długimi, 

silnymi palcami. 

Uśmiechnął  się,  kiedy  w  pierwszym  odruchu  chciała  cofnąć  nogę.  Masował  powoli, 

rytmicznie. 

- Słynny  masaż  doktora  Manninga.  Na  te  zabiegi  ludzie  ciągną  kilometrami. 

Normalnie  trzeba  czekać  miesiącami  na  konsultację,  ale  ciebie,  pani,  przyjmuję  na 

specjalnych warunkach. 

Jego  wesoły  nastrój  okazał  się  zaraźliwy.  Kiedyż  to  Katherine  ostatni  raz  się  bawiła, 

kiedy  się  śmiała?  Te  jego  niby  -  medyczne  zagrywki  były  czystym  nonsensem,  mimo  to 

jednak powiedziała z udaną powagą: 

- Boję się spytać, co to za warunki. 

Popatrzył na nią uważnie. Chłonął każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy, a potem 

przeniósł wzrok na szyję i biust, by po chwili znów powrócić do twarzy. 

- Masz rację, że się boisz - szepnął i bezczelnie puścił do niej oko. 

Odwróciła  głowę, speszona jego penetrującym  wzrokiem. Jace puścił jedną nogę, ale 

tylko po to, by chwycić drugą i poddać ją tym samym zabiegom. Jego palce były silne, lecz 

pieszczota subtelna. 

background image

Nie  odzywali  się  do  siebie  i  to  milczenie  wytworzyło  nastrój  nieoczekiwanej 

intymności. Katherine nigdy nie czuła się bardziej podniecona niż teraz, gdy Jace, trzymając 

ręce pod jej sukienką, dotykał jej z ekscytującą poufałością. 

Czy  to,  co  zakazane  i  niewidoczne,  zawsze  jest  bardziej  pożądane?  Czy  dlatego  w 

dziewiętnastym  wieku  widok  kobiecej  kostki  przyprawiał  mężczyznę  o  szaleństwo?  Może 

współczesne kobiety robią ogromny krok wstecz, obnosząc się ze swoją seksualnością? 

Trudno  jej  było  skupić  się  na  czymkolwiek,  gdy  palec  Jace’a  delikatnie  gładził 

podbicie  jej  stopy,  ale  wciąż  pamiętała,  że  nadal  dzieli  ich  sprawa  córki  Mary.  Mimo  iż 

samolubnie  pragnęła  przedłużać  tę  chwilę  w  nieskończoność,  nie  mogła  dłużej  milczeć. 

Odchrząknęła i spytała odważnie: 

- Jace, co zamierzasz zrobić w sprawie Allison? 

Przestał masować jej stopę, ale nadal trzymał ją w rękach. 

- A jak sądzisz, co powinienem zrobić? 

Przełknęła ślinę, starając się opanować drżenie ust i dławienie w gardle. 

- Czy zostawisz mnie z nią w spokoju? 

Odpowiedział jej bez emocji: 

- Nie, Katherine, nie zostawię. 

Rozpłakała  się  i  wyrwała  mu  nogę.  Zeskoczyła  z  murku,  zanim  zdążył  jej  pomóc. 

Uklękła i zaczęła szukać pantofli w wilgotnej trawie. 

- Katherine,  proszę  cię,  przestań  -  powiedział.  Zdecydowanym  ruchem  objął  ją  i 

podniósł. Stali teraz twarzą w twarz. 

Wyrywała się, ale jej nie puszczał. W końcu przestała się szarpać. 

Głaskał  jej  ramiona,  powoli  przygarniając  ją  coraz  bliżej,  aż  wreszcie  do  niego 

przylgnęła.  Pochylił  głowę  i  ukrył  twarz  w  jej  włosach,  tuż  przy  policzku.  Wyjął  ozdobny 

grzebień, który podtrzymywał z jednej strony gąszcz jej włosów. Kiedy opadły mu miękko na 

twarz, z jego gardła wyrwał się jęk. 

Palcami dotykał jej szyi, delikatnymi pocałunkami muskał policzek. Oparłszy rękę na 

jej nagim ramieniu, gładził kciukiem linię obojczyka. 

Katherine  była  wściekła,  że  Jace  pozwala  sobie  na  takie  poufałości.  Ale  czemu  go 

wobec tego nie odepchnie? Nigdy jeszcze żadnemu mężczyźnie na coś takiego nie pozwoliła. 

Ż

adnemu. 

Nie mogła się jednak ruszyć ani nawet zaprotestować. Ciepło jego ciała przyciągało ją 

jak magnes. Była bezsilna. Chciała wdychać rześki, świeży zapach jego wody kolońskiej. Jak 

dobrze  było  znaleźć  oparcie  w  tym  wielkim,  silnym  mężczyźnie.  Jak  przyjemnie  dać  się 

background image

unosić temu rozkosznemu uczuciu... 

Jace dotknął ustami jej warg i tchnął w nie leciutko: 

- Katherine... 

Zsunął  dłoń  z  jej  ramienia  i  zatrzymał  niżej,  na  piersi.  Odepchnęła  go  gwałtownie,  z 

trudem łapiąc oddech. 

- A jednak jesteś Manning! - wykrzyknęła ze złością. 

- W twoich ustach zabrzmiało to jak wyzwisko - powiedział zaskoczony. 

- Bo tak miało zabrzmieć - warknęła. 

Całą swoją frustrację i niepokój ostatnich dni przelała w słowa. 

- Twój brat dobierał się  do mnie będąc narzeczonym mojej siostry,  chociaż go wcale 

nie prowokowałam! - wybuchnęła z wściekłością. - Na własnym weselu zachował się jeszcze 

bardziej nieprzyzwoicie! - Wzdrygnęła się na wspomnienie tego, jak Peter dotknął językiem 

jej  policzka.  Wyobraziła  sobie,  że  Jace  robi  to  samo,  ale  to  nie  było  takie  odrażające. 

Odsunęła  od  siebie  tę  myśl  i  prychnęła  gniewnie:  -  Czy  uważasz,  że  głaskaniem  i  miłymi 

słówkami  wpłyniesz  na  moją  decyzję?  Zatrzymam  Allison  i  nigdy  jej  nie  oddam,  ani  tobie, 

ani nikomu innemu. Czy to jasne? Odczep się od niej... i ode mnie. 

Odsunęła  się  od  niego,  był  to  jednak  również  odwrót  od  siebie  samej.  Natychmiast 

bowiem zatęskniła do jego czułych objęć. 

Ruszyła  do  samochodu,  ale  przypomniała  sobie,  że  kluczyki  ma  Jace,  który  szedł  za 

nią powoli. Nic nie mówiąc, otworzył drzwi i przytrzymał je, żeby mogła wsiąść. Nawet nie 

próbował  jej  dotknąć.  Wcisnąwszy  się  za  kierownicę,  podał  jej  sandałki,  porzucone  na 

trawniku. 

Przyjechali do domu w zupełnym milczeniu. Jace wręczył jej kluczyki od samochodu. 

Pobiegła  po  schodach  nie  czekając,  aż  ją  odprowadzi,  trzasnęła  drzwiami  i  zamknęła  je  od 

ś

rodka.  Potem  oparła  się  o  nie,  zasłaniając  twarz  rękami  i  ciężko  dysząc.  Miała  wyrzuty 

sumienia. Dała się pocałować. Dwa razy. I chciała więcej. A przecież Jace był jej wrogiem. 

Minęła dłuższa chwila, zanim poczuła się na siłach odejść od drzwi. 

Całą  noc  przewracała  się  z  boku  na  bok  i  gniotła  poduszkę,  to  naciągając  na  siebie 

kołdrę,  to  znów  ją  skopując.  Była  wściekła,  że  Jace  sprowadził  ją  do  roli  sfrustrowanego 

stworzenia zachowującego się jak nastolatka w mękach pierwszej miłości. 

W  gruncie  rzeczy  nie  było  to  dalekie  od  prawdy.  Po  śmierci  ojca,  którego  straciła 

bardzo wcześnie, w jej życiu nie było żadnych mężczyzn. Żadnych wujków, dziadków, braci 

ani kuzynów. 

W  okresie  dojrzewania  obudziło  się  w  niej  naturalne  zainteresowanie  mężczyznami, 

background image

ale  współczesna  obyczajowość  seksualna  pozwalała  im  żądać  więcej,  niż  Katherine  skłonna 

była  dać.  Nie  przygotowana  do  tego,  podświadomie  wzniosła  wokół  siebie  mur  obronny, 

którego nikt jeszcze nie sforsował. 

Aż do dziś. 

Ale  skoro  była  tak  uprzedzona  do  wszystkich  mężczyzn,  dlaczego  uległa  właśnie 

teraz? I to komu? - Jace’owi Manningowi! Po spędzonym z nim dniu zaczęła żałować tego, 

co dotychczas w życiu straciła. 

Na samą myśl o jego wysokiej, smukłej postaci  oblała się  rumieńcem. Przypomniało 

jej  się  natarczywe  spojrzenie  jego  błękitnych  oczu,  którym  mierzył  jej  ciało,  i  odwróciła 

głowę na poduszce. Jeszcze teraz paliły ją miejsca, których dotykał. 

Jego nieoczekiwane wtargnięcie na pewno coś zmieni w ich życiu - jej i Allison. Tego 

się bała najbardziej. Zagrożenie wydawało się realne. Był zanadto męski, zbyt zuchwały. Czy 

zawsze jest taki opanowany i pewny siebie? 

Nienawidziła tego nazwiska. Manning. Jace Manning... Brat Petera Manninga, który w 

okrutny  sposób  zabił  Mary  i  osierocił  Allison.  Pieniądze  i  urok  Petera  były  fasadą,  za  którą 

kryło się zepsucie. 

Szukała  śladów  kłamstwa  w  twarzy  Jace’a.  Jego  wizerunek  miała  w  oczach, 

piekących, jakby pełnych piasku. Widziała przed sobą dwoje zniewalająco niebieskich oczu, 

dołki  w  policzkach  i  zmysłowe  uśmiechnięte  usta.  Myśląc  o  tym,  zapadła  wreszcie  w 

niespokojny sen. 

Katherine  siedziała  z  Happy  za  domem  pod  drzewami  pekanowymi  i  popijała  zimną 

lemoniadę własnej roboty. Nagle ciszę przerwał pisk hamulców i chrzęst żwiru pod kołami. 

- Dzień dobry paniom! - zawołał Jace, wyskakując z zabłoconego dżipa. 

- Cześć!  -  wykrzyknęła  radośnie  Happy  i  zerwała  się  z  krzesła  ogrodowego,  by  mu 

nalać  lemoniady  z  dzbanka,  stojącego  obok  na  stoliku  ze  szklanym  blatem.  -  Bardzo  się 

cieszymy, że wpadłeś. Byłyśmy rano w kościele i nie mogłyśmy się doczekać, kiedy wreszcie 

przebierzemy  się  w  coś  lekkiego...  a  teraz  siedzimy  tu  i  rozkoszujemy  się  cudownym 

wiaterkiem. 

Podała  Jace’owi  szklankę  z  matowego  szkła.  Podziękował  jej  wylewnie.  Oczy 

błyszczały  mu  wesoło,  gdy  podnosił  szklankę  do  ust.  Popatrzył  na  Katherine,  a  ona  zaczer-

wieniła się zakłopotana i spuściła wzrok na leżącą u niej na kolanach Allison. 

- Czy to dziecko w ogóle kiedykolwiek się budzi? - Jace przykucnął obok krzesła, na 

którym  siedziała  Katherine,  i  delikatnie  dotknął  brzuszka  Allison.  Katherine  poczuła  jego 

oddech na swoich gołych nogach i muśnięcie jego piersi o udo. 

background image

- O, proszę! - zawołała Happy, gdy Allison leniwie otworzyła oczka i po raz pierwszy 

spojrzała  na  wujka.  Jak  wszystkie  dzieci,  żywo  zareagowała  na  głęboki  męski  głos  i 

przyglądała się pilnie Jace’owi, który cicho do niej przemawiał. 

- Jest śliczna, prawda? - powiedział, wyraźnie zachwycony małą. 

- No chyba - potwierdziła Happy. - Niech pan tylko spojrzy na matkę. 

Zanim  Jace  połapał  się  w  mistyfikacjach  Katherine,  był  przez  chwilę 

zdezorientowany, zaraz jednak spojrzał na nią i uśmiechnął się. 

- Masz  rację,  Happy  -  przyznał  i  podniósł  się  szybko,  co  tak  wystraszyło  Allison,  że 

zapłakała. 

- Przepraszam, kochanie. Nie chciałem cię przestraszyć. - Roześmiał się. - Będę przy 

tobie uważał. 

Katherine wzdrygnęła się. A więc nadal zamierza być z Allison. 

- Nie powinieneś się tak do niej zbliżać - mruknęła opryskliwie. 

- Ale  ja  chcę  się  do  niej  zbliżać  -  odparł  spokojnie.  Przez  dłuższy  czas  mierzyli  się 

wzrokiem. 

Happy,  która  oglądała  swój  klomb  i  nie  zauważyła  narastającego  między  nimi 

napięcia, spytała ze zwykłą sobie naiwnością: 

- Idziecie się kąpać? 

Jace, który był tylko w spodenkach kąpielowych i trykotowej koszulce, oderwał wzrok 

od Katherine i powiedział z ożywieniem: 

- Tak, właśnie przyszedłem spytać, czy Katherine i Allison pojadą ze mną nad jezioro. 

Pogoda jest w sam raz dla dziecka, a taka wycieczka chyba dobrze im obu zrobi. 

Jakie  to  do  niego  podobne,  pomyślała  Katherine.  Nie  zadzwonił  i  nie  spytał. 

Zaproponował to dopiero wobec Happy, która natychmiast zapaliła się do tej myśli i pobiegła 

do kuchni, żeby przygotować im jedzenie na drogę. 

Gdy już Happy nie mogła jej słyszeć, Katherine powiedziała: 

- Przecież nie wezmę czteromiesięcznego dziecka do jeziora, dobrze o tym wiesz. 

- To ja sobie popływam, a wy z Allison posiedzicie w cieniu. 

- Muszę ją przygotować. - Katherine wstała i ruszyła w stronę domu. 

- Akurat! - Chwycił ją za ramię. - Pójdziesz i wymyślisz coś, żeby nie jechać. A cóż to 

mogą  być  za  przygotowania  dla  takiego  maleństwa?  To  jest  jej  torba  z  pieluszkami,  tak?  - 

Wskazał  torbę,  którą  Katherine  brała  ze  sobą  rano  do  kościoła,  leżącą  teraz  na  jednym  z 

krzeseł ogrodowych. - Wrócimy przed karmieniem - dodał. 

- A skąd, na Boga Ojca, wiesz, o której ma być karmienie? 

background image

- Zgaduję  -  odparł  i  uśmiechnął  się  tym  swoim  zniewalającym  uśmiechem,  który 

podkreślił dołki w jego policzkach i kurze łapki dokoła oczu. 

Happy  wybiegła  z  domu  z  koszem.  Wyglądało  na  to,  że  starczy  im  jedzenia  na 

tydzień.  Wsiedli  do  dżipa.  Katherine  wzięła  Allison  na  kolana.  Jace  położył  nosidełko  na 

tylnym siedzeniu i pomachał serdecznie do Happy, gdy odjeżdżali. 

Za  miastem  było  sztuczne  jezioro.  Skierowano  tam  wodę  z  kilku  rzeczułek,  a  całe 

otoczenie  zostało  zamienione  w  park  publiczny  i  atrakcyjne  miejsce  weekendowego  wy-

poczynku.  Jace  wyszukał  wielkie  cieniste  drzewo  na  porośniętym  trawą  pagórku,  z  dala  od 

wody i od tłumu ludzi. 

Z  bagażnika  dżipa  wyciągnął  koc  i  rozpostarł  go  na  trawie.  Potem  położył  na  nim 

nosidełko Allison i z całą swobodą zdjął swoją trykotową koszulkę. 

Widok  jego  niemal  całkowicie  obnażonego  ciała  wywarł  na  Katherine  piorunujące 

wrażenie.  Miał  na  sobie  granatowe  spodenki  z  wąskim  czerwonym  oblamowaniem,  mocno 

napięte na płaskim brzuchu. Nie było widać granicy opalenizny i Katherine zaczerwieniła się 

na myśl, że pewnie opalał się nago. 

- Zaraz wrócę. Jeśli będę potrzebny, to krzyknij - powiedział. 

- Dziękuję, damy sobie radę - odparła chłodno. 

Posłał  jej  pełne  goryczy  spojrzenie  i  pobiegł  do  wody.  Świetnie!  -  pomyślała 

Katherine ze złośliwą satysfakcją. - Może mu to zepsuje tę całą eskapadę. 

Allison  machała  rączkami  i  kopała  nóżkami,  zaintrygowana  zwieszającą  się  nad  nią 

gałęzią. Katherine bawiła się z małą, aż dziecko zmęczyło się i zaczęło grymasić. Gdy tylko 

Katherine położyła ją na brzuszku, Allison zaraz zasnęła. 

Wszystko  muszę  zepsuć,  pomyślała  ponuro  Katherine  i  położyła  się  na  wznak. 

Bezwiednie  przeszukała  wzrokiem  jezioro,  próbując  wśród  podskakujących  na  wyzłoconej 

powierzchni  wody  głów  odnaleźć  Jace’a.  Podsunęła  ręce  pod  kark,  zła  na  siebie,  że  go 

wypatruje. 

Kiedy  Jace  pojawił  się  po  półgodzinie,  zastał  ją  śpiącą  w  tej  samej  pozycji.  Nie 

pomyślała o tym, że jej trykotowa koszulka może się okazać niedyskretna. Nosiła ją bez stani-

ka,  ponieważ  ramiączka  były  zbyt  cienkie,  a  że  ręce  trzymała  pod  głową,  miękki  materiał 

nieprzyzwoicie  oblepił  jej  piersi.  Żółte  szorty  odsłaniały  długie,  smukłe  nogi,  opalone  na 

brzoskwiniowy kolor przez słońce Teksasu. 

Promienie znalazły sobie prześwit w gęstwinie liści i słońce świeciło teraz Katherine 

prosto w twarz. Długo mrugała, zanim na dobre otworzyła oczy. 

W  pierwszej  chwili  wydało  jej  się,  że  Jace  jest  przedłużeniem  jakiegoś  bardzo 

background image

przyjemnego snu, i rozchyliła usta w leniwym, zachęcającym uśmiechu. 

Kiedy  jednak  zdała  sobie  sprawę,  że  nie  jest  to  wytwór  wyobraźni,  zerwała  się  jak 

oparzona.  Czarne  włosy  Jace’a  były  teraz  mokre  i  do  czoła  przylgnęło  mu  parę  niesfornych 

kosmyków.  Nerwowo  odwróciła  wzrok,  by  nie  patrzeć  na  jego  nagą  pierś,  porośniętą 

czarnymi miękkimi włosami, które zbiegały się w cienką kreskę na brzuchu. 

Jace  położył  się,  wyciągając  długie  nogi  i  podpierając  się  łokciem.  Otworzył 

przygotowany przez Happy koszyk i sięgnął do wnętrza. 

- Jabłko? Pomarańczę? - zaproponował, podnosząc do góry owoce. 

- N...nie,  dziękuję  -  wyjąkała  Katherine.  Jego  ramię  znalazło  się  obok  jej  kolana. 

Bliskość tego mężczyzny wyprowadzała ją z równowagi. 

- A ja mogę? - zapytał z uśmiechem i jego zdrowe, białe zęby zagłębiły się w miąższu 

jabłka. - Pływanie świetnie robi na apetyt - wymamrotał z wielkim kawałem jabłka w ustach. 

Po chwili zagadnął ni z tego, ni z owego: - Lubisz swoją pracę? 

Wczoraj wieczorem powiedziała mu pokrótce, czym się zajmuje. 

- Tak  -  odpowiedziała  ostrożnie,  niepewna,  do  czego  zmierza.  -  Ale  mimo  to 

wolałabym mieć do czynienia z czym innym. 

- Na przykład z czym? 

Czy  rzeczywiście  go  to  interesuje,  czy  może  tylko  chce  z  niej  wszystko  wywlec, 

odkryć jej tajemnice i słabe strony? 

- Wolałabym  robić  reklamówki  filmowe,  ogłoszenia  w  magazynach,  tego  rodzaju 

rzeczy. 

Skinął głową. 

- Lubisz tego... no, jak on się nazywa... Welsha? - zapytał. 

Wzruszyła ramionami. 

- Trudno mu coś zarzucić, chociaż czasem wydaje mi się, że jest dziwny, ale przecież 

on może tak samo myśleć o mnie. - Próba żartu się nie powiodła. Twarz Jace’a pozostała bez 

wyrazu. 

Jego powściągliwość zaniepokoiła Katherine. 

- A co ty robisz w tej firmie naftowej? Wiercisz? - zainteresowała się. 

- Nie.  Szukam  ropy.  Czasem  mi  się  udaje  ją  znaleźć.  Jestem  geologiem  w 

Towarzystwie Naftowym Sunglow. 

- Geologiem?  Chyba  nigdy  nie  miałam  do  czynienia  z  geologiem  -  stwierdziła 

Katherine, na której ta informacja wyraźnie zrobiła wrażenie. 

- A chciałabyś kogoś takiego bliżej poznać? 

background image

W jego oczach zapaliły się figlarne iskierki. Położył rękę na jej kolanie. 

Tak bardzo ją tym zaskoczył, że zamilkła. Po chwili zapytała nieswoim głosem: 

- Jak... jak się zostaje geologiem? 

Roześmiał się i cofnął rękę, a potem odpowiedział: 

- Studiowałem  w  Arizonie  i  w  Nowym  Meksyku,  a  i  w  Teksasie  też.  Niedaleko 

Houston. Ku zgorszeniu mojej matki prowadziłem pewne badania i eksperymenty na terenie 

rezerwatu  Indian.  Opowiadałem  jej  niestworzone  rzeczy  o  skalpowaniu  i  tańcach 

wojennych...  -  Przerwał  i  mrugnął  do  Katherine  filuternie.  -  A  tak  naprawdę  to  tylko 

wykonywaliśmy tańce mające na celu sprowadzenie deszczu. 

Nie  mogła  powstrzymać  śmiechu,  kiedy  sobie  wyobraziła  Eleanor  Manning,  damę  z 

elity  towarzyskiej  Denver,  dowiadującą  się  o  bliskich  stosunkach  syna  z  Indianami.  Nagle 

przestała się śmiać i spoważniała. Przygryzła wargę, a potem spytała: 

- A jak wpadłeś na to, że tu jestem, Jace? 

- Jak  wpadłem? Wpadłem  z  kretesem,  bo  jesteś  piękna  i  czarująca.  -  Powiedział  to  z 

onieśmielającą czułością, ale Katherine nie dała się zbić z tropu. 

- Proszę  cię  bardzo,  nie  próbuj  ze  mną  takich  sztuczek.  Kwestia  przyszłości  Allison 

jest zbyt poważną sprawą. 

Natychmiast zmienił ton. 

- Przepraszam, masz rację. - Westchnął i położył się na plecach, podkładając ręce pod 

głowę. - Dobrze zatarłaś ślady, Katherine. Wyczerpałem już właściwie wszystkie możliwości 

i  dopiero  wtedy  Elsie  wspomniała  o  tobie  i  Mary.  Siedziałem  w  domu,  w  swoim  pokoju, 

kiedy  weszła,  żeby  posprzątać.  Zaczęła  mówić  o  Mary,  jaka  była  miła  i  jaka  nieszczęśliwa. 

Najwyraźniej  się  zaprzyjaźniły.  Mimochodem  powiedziała,  że  jedynym  domem  Mary  było 

Denver.  A  potem  dodała:  „No  oczywiście,  obie  urodziły  się  w  Teksasie”.  To  zwróciło  moją 

uwagę,  więc  spytałem,  czy  wie,  gdzie.  Próbowała  sobie  przypomnieć,  a  ja  w  tym  czasie 

myślałem, że zwariuję. Ale jakoś sobie przypomniała. 

Znowu westchnął, jego klatka piersiowa uniosła się, a brzuch zapadł. Katherine czym 

prędzej odwróciła wzrok, widząc, że gumka kąpielówek odstaje niepokojąco od ciała. 

Wzruszył ramionami i mówił dalej: 

- Szczęśliwym  zbiegiem  okoliczności  Sunglow  miał  zacząć  wiercić  na  polach 

naftowych we wschodnim Teksasie. Byłem tu już od trzech dni, zanim się u ciebie zjawiłem. 

Panno Adams, była pani pod obserwacją - dodał z uśmiechem. 

Ale Katherine siedziała odwrócona w stronę jeziora. 

- Dowiedziałem  się,  że  twój  dom  w  Denver  został  sprzedany.  Odnalazłem 

background image

pośredniczkę. Pieniądze ze sprzedaży złożyła na konto oszczędnościowe na nazwisko Allison. 

- Tak miało być - mruknęła Katherine. 

Jace usiadł i spytał: 

- Ale z czego ty żyjesz, Katherine? 

- Gdybym chociaż przez chwilę uważała, że nie potrafię zapewnić Allison utrzymania, 

nie zabierałabym jej z Denver - odparła. 

- Ależ ja cię o nic nie oskarżam. 

Odrzucając z czoła włosy powiedziała: 

- Mam na koncie parę tysięcy dolarów.  Żyłyśmy  z tego, póki nie zaczęłam pracować 

w college’u. 

- Chyba sobie nie wyobrażasz, że będziesz w stanie... 

- Owszem,  tak  właśnie  sobie  wyobrażam:  będę  w  stanie  ją  wychować.  Mam 

dwadzieścia siedem lat... 

- Dwadzieścia siedem?! - wykrzyknął. Allison poruszyła się w nosidełku, więc ściszył 

głos do szeptu i raz jeszcze powtórzył: - Dwadzieścia siedem? 

- Tak. A co w tym złego? 

- Nic. - Roześmiał się. - Tylko że wyglądasz na siedemnaście. Przepraszam cię, mów 

dalej. 

Katherine jednak straciła wątek i zapomniała, co  chciała powiedzieć. Kiedy wreszcie 

zebrała myśli, podjęła: 

- Zarabiam  tyle,  ile  trzeba,  aby  stworzyć  córce  Mary  prawdziwy  dom.  Może  nie  tak 

zbytkowny  jak  w  Denver,  ale  ja  ją  kocham.  -  Głos  jej  się  załamał  ze  wzruszenia.  Nie,  nie 

może się poddać. To dla niej i Allison sprawa życia lub śmierci. 

- Co do tego nie mam wątpliwości, Katherine. Na pewno potrafisz stworzyć jej dom. 

Tylko czy myślisz o przyszłości? Na przykład o college’u? Czy będziesz w stanie zapewnić to 

Allison?  A  stroje?  I  tysiąc  różnych  innych  rzeczy,  których  potrzebuje  młoda,  zdrowa 

dziewczyna? 

Trafił w dziesiątkę. Owszem, myślała o tym i martwiła się tymi sprawami, ale starała 

się odsuwać je od siebie. Jakoś to będzie. Zawsze jakoś było. 

- Biorę to pod uwagę. To ważne sprawy. Ale czy wiesz, że ja przeszłam przez college 

o  własnych  siłach?  I  po  śmierci  naszej  matki  utrzymywałam  Mary,  kiedy  się  uczyła.  Po-

krywałam znaczną część jej czesnego, kupowałam ubrania i różne inne rzeczy, kiedy była w 

szkole  artystycznej.  Od  lat  jestem  na  własnym  utrzymaniu,  zdążyłam  się  już  do  tego 

przyzwyczaić. 

background image

Na jej twarzy malował się wyraz determinacji. Wytrzymała jego badawcze spojrzenie. 

Jace potarł ręką kark, wyraźnie zbity z tropu: 

- Czy jest tam coś do picia? - spytał, wskazując koszyk. 

Katherine podniosła wieko i zajrzała do środka. 

- Zobaczymy.  Mamy  piwo  bezalkoholowe,  piwo  bezalkoholowe  i...  piwo 

bezalkoholowe - wymieniała, wyjmując po kolei puszki. Spojrzała na niego i roześmiała się, 

gdy udając wahanie zrobił zeza. 

- Chyba napiję się piwa bezalkoholowego - postanowił. 

Roześmieli się oboje. Katherine otworzyła puszkę i krzyknęła - słodki musujący płyn 

wykipiał i gruntownie ich oblał. Znowu ogarnęła ich wesołość. Wreszcie się uspokoili, tylko 

Jace jeszcze chichotał, przyglądając się jej badawczo. 

- Ślicznie wyglądasz - stwierdził. 

Wycierając łzy śmiechu, Katherine nie oponowała, gdy podniósł ją na kolana. Klęczeli 

teraz naprzeciwko siebie. 

- Zaraz zrobimy z tym porządek - powiedział i zaczął strzepywać z jej twarzy krople 

piwa na ziemię. 

Ale  już  po  chwili  Katherine  poczuła  delikatną  zmianę  w  jego  dotyku.  Początkowo 

ruchy jego palców były szybkie i niedbałe; teraz stały się powolne, pieszczotliwe. Podniosła 

ku  niemu  oczy,  nie  zdając  sobie  sprawy,  że  wciąż  jeszcze  są  mokre  od  łez  radości  i  bardzo 

kuszące. 

Jace spoglądał w ich zielone głębiny, dotykając palcem jej drżących ust. Potem powoli 

ujął w dłonie głowę Katherine i przyciągnął do siebie. 

Jego  wargi  były  ciepłe,  słodkie  i  delikatne  i  w  pierwszej  chwili  jakby  nieśmiałe.  Ale 

gdy oplótł ją ramionami i przycisnął do siebie, zaczęły żądać więcej. 

Zesztywniała, a on natychmiast wyczuł jej opór. Nie puścił jej jednak, lecz jego uścisk 

stał się teraz subtelniejszy. Głaskał ją delikatnie po plecach i starał się przekonywać ustami i 

językiem, który krążył wokół jej zamkniętych ust. Wbrew woli Katherine poczuła, że ustępuje 

pod tym naporem, i z cichym jękiem poddała się pieszczocie. 

Kiedy  oboje  stracili  oddech,  Jace  oderwał  się  od  jej  ust,  ale  przylegał  wargami  do 

uszu, całował powieki... 

- Masz  oczy  koloru  świeżych  wiosennych  liści  -  szeptał.  -  Skąd  wzięłaś  takie  czarne 

rzęsy? Blondynki nie mają takich ciemnych rzęs. 

Jego ręce i usta pieściły całą jej twarz. Wsunął palce we włosy Katherine. 

- Masz włosy jak z jedwabiu. Chciałbym, żeby mi zasypały twarz. 

background image

Dotknął  jej  ust  jeszcze  delikatniej  niż  przed  chwilą,  a  ona  zareagowała  na  to 

spontanicznie. Przygarnął ją mocno, klęcząc w rozkroku. 

Przeraziły  ją  te  nowe  doznania;  chciałaby  się  wyrwać  z  objęć  Jace’a,  ale  usta,  które 

pieściły  jej  szyję,  były  tak  delikatne,  a  ręce  pod  koszulką  tak  czule  głaskały  jej  skórę  na 

plecach.  Co  w  tym  złego?  Nieśmiało  podniosła  ramiona  i  objęła  Jace’a  za  szyję,  dotykając 

muskularnych barków. 

- O  Boże,  Katherine  -  wymamrotał.  Porastające  jego  tors  włosy  łaskotały  jej  piersi  i 

brzuch. - Pragnę cię. Jesteś taka piękna... cudowna... 

Położył rękę na jej piersi. Gdzieś w podświadomości Katherine odezwały się dzwonki 

alarmowe. Nigdy przedtem nie dopuściła do takiej poufałości. Powinna się opierać. Przecież 

to jest Manning, ale nawet gdyby nie był Manningiem... 

Boże, co się z nią dzieje? Czuła swoje boleśnie nabrzmiałe piersi pod jego dłońmi. W 

przystępie budzącej się namiętności zacisnęła ręce na jego ramionach. 

Przestań,  proszę  cię.  Jace,  Jace.  Przestań,  Jace.  A  potem  zdała  sobie  sprawę,  że 

wymawia głośno jego imię i że brzmi to jak łkanie. 

- Katherine, czujesz... Twoje piersi... Katherine, proszę cię... 

- Nie! - krzyknęła i odepchnęła go tak mocno, że stracił równowagę i upadł do tym. - 

Nie! Nie dotykaj mnie. 

Szybko poprawiła ubranie i drżącymi rękami zasłoniła płonące policzki. 

- Katherine, ja... 

- Przestań... Nie tłumacz się. Zostaw mnie w spokoju. 

Sama  nie  wiedząc  czemu,  zaczęła  niepowstrzymanie  szlochać.  Czy  to  ze  wstydu,  z 

poczucia, że coś traci? A zresztą co za różnica, nie będzie wnikać w przyczyny. 

Zła na siebie, cały gniew skierowała na niego. 

- Czy  ty  sobie  wyobrażasz,  że  ja  ci  pozwolę...?  -  Jakby  cofając  się  przed  czymś 

niebezpiecznym, dała parę kroków do tyłu. - Myślisz, że każdy ulegnie twoim zachciankom. 

Kim  ja  jestem,  że  wielmożny  pan  Manning  raczył  zwrócić  na  mnie  uwagę?  Gdybym  ci  się 

poddała,  miałbyś  przeciwko  mnie  jeszcze  jeden  argument.  Pamiętam,  co  wasz  adwokat 

powiedział  na  temat  moich  wątpliwych  zasad  moralnych.  Jesteś  zarozumiały,  samolubny, 

zuchwały i podstępny. Jak twój brat - rzuciła szyderczo i odwróciła się tyłem. 

W mgnieniu oka chwycił ją boleśnie za ramię i odwrócił do siebie. Jego oczy, jeszcze 

przed chwilą zamglone z pożądania, teraz pałały  złością. Znikły  gdzieś dołki w policzkach i 

czuły uśmiech. Zacisnął usta, miał kamienną twarz. 

Katherine zadrżała z lęku przed tą tłumioną gwałtownością, która wybuchła tak nagle. 

background image

- Do  jasnej  cholery!  Żebyś  się  nigdy  nie  ważyła  czegoś  podobnego  powtórzyć! 

Rozumiesz?! - Potrząsnął nią, aż jej odskoczyła głowa. - Nie porównuj mnie nigdy do mojego 

brata! Nigdy! - powiedział przez zaciśnięte zęby i żyły nabrzmiały mu na szyi. 

Katherine  skrzywiła  się  z  bólu,  tak  mocny  był  jego  chwyt.  Wreszcie  poprzez  gniew 

dotarło  do  niego,  że  sprawia  jej  ból.  Puścił  nagle  jej  ramię  i  odstąpił  do  tym.  Odetchnął 

głęboko i zasłonił rękami oczy. 

Kiedy po chwili znów na nią spojrzał, powiedział ochryple: 

- Przepraszam cię. Zachowałem się niezbyt delikatnie... 

background image

ROZDZIAŁ 4 

Nie wiadomo, czy miał na myśli swój niepohamowany wybuch pożądania czy złości, 

w każdym razie zaczął szybko zbierać rzeczy i pakować je do samochodu. 

Katherine  zaryzykowała  jedno  szybkie  spojrzenie  w  jego  stronę,  gdy  milcząc  jechali 

do domu. Zobaczyła tylko zaciśnięte usta i skierowany przed siebie wzrok. Gdy przyjechali, 

poszła na górę zanieść Allison do jej pokoju. Jason miał zwrócić koszyk i opowiedzieć Happy 

o wycieczce. 

Następnego  ranka  poszła  do  pracy  jak  zwykle,  ale  wszystko  było  inaczej.  Czuła  się 

zdenerwowana  i  rozdrażniona.  Nie  miała  pojęcia,  jaki  następny  ruch  wykona  Jace,  i  to  ją 

męczyło. 

Nie  przypuszczała,  żeby  próbował  wykraść  Allison  od  Happy  podczas  jej  pracy, 

jednak mu nie ufała. Nie był w jej pojęciu typem zdolnym do takich nikczemnych postępków, 

ale przecież i Peter udawał przed żoną dobre intencje. 

Nie,  bez  względu  na  jego  urok  i  wygląd,  Jasonowi  Manningowi  nie  można  wierzyć. 

Byłaby głupia, gdyby myślała inaczej. Po powrocie do domu zastała go z Happy. Pomagał jej 

reperować żaluzje okienne. Co za bezczelność! 

- Czy  to  nie  miło  z  jego  strony,  że  mi  naprawił  te  stare  żaluzje? Wystarczyło,  że  mu 

tylko o tym wspomniałam... 

- To wzruszające. 

Nie podejrzewająca niczego Happy nie pochwyciła ironii w głosie Katherine. 

- Moi  ludzie  przygotowują  teren  pod  wiercenia,  więc  mam  parę  dni  wolnego  - 

wyjaśnił Jace. - To się nazywa szczęście, co? 

Czarował i drażnił tym swoim uśmiechem. 

- Nadzwyczajne  -  Katherine  uśmiechnęła  się  równie  czarująco  w  nadziei,  że  go 

sprowokuje. Ale on roześmiał się tylko. Co za denerwujący facet. 

I  tak  działo  się  przez  parę  następnych  dni.  Wszędzie  go  było  pełno.  Gdziekolwiek 

Katherine się obróciła, wszędzie natykała się na Jace’a. Pomagał Happy w różnych sprawach 

domowych:  a  to  zaprowadził  jej  samochód  do  warsztatu,  a  to  po  południu  zajął  się  Allison, 

ż

eby  gospodyni  mogła  wziąć  udział  w  spotkaniu  kobiet  w  kościele.  Proponował  także 

Katherine  pomoc  w  domu,  ale  ona  odmawiała.  Nie  chciała  się  poddawać  tym  obłudnym 

zagrywkom. 

W  piątek  po  południu  miała  nerwy  napięte  do  ostatnich  granic.  Zaczynał  się  semestr 

background image

jesienny  i  w  biurze  panował  wielki  ruch.  Katherine  nie  była  w  stanie  podawać  na  bieżąco 

informacji dla prasy i jednocześnie przygotowywać materiałów reklamowych. Jedno i drugie 

należało  do  jej  obowiązków.  Przez  cały  tydzień  ciążyła  jej  myśl  o  tym,  co  wyprawia  Jace. 

Siedząc przy maszynie, nie mogła się skupić. 

Nagle za plecami usłyszała głos Ronalda Welsha: 

- Katherine... 

Jej szef miał denerwujący zwyczaj wchodzenia ukradkiem, za co potem wielokrotnie 

przepraszał. Ale jego uspokajające poklepywanie po ramieniu tylko Katherine drażniło. 

Starając  się  o  pracę  skłamała,  że  jest  wdową,  i  teraz  dalej  podtrzymywała  tę 

mistyfikację. Jednak współczucie, jakie wzbudziła w Ronaldzie historia o zmarłym tragicznie 

mężu, wydało się jej podejrzane. 

- Przestraszyłem cię? Przepraszam... 

Założyła  na  maszynę  plastikowy  pokrowiec,  a  on  w  tym  czasie  stanął  naprzeciwko 

niej. 

- Bardzo  się  dziś  śpieszysz  do  domu?  Pomyślałem  sobie,  że  moglibyśmy  z  okazji 

weekendu wpaść na drinka. 

Katherine  skuliła  się,  próbując  umknąć  przed  wielką,  mięsistą  łapą,  którą  Welsh 

położył jej na ramieniu, przyciskając do krzesła. Starała się nie panikować, ale nagle poczuła 

się nieswojo w czterech ścianach pokoju biurowego. 

- Dziękuję bardzo, panie Welsh... 

- Ronaldzie. 

- Dziękuję  bardzo,  Ronaldzie,  ale  naprawdę  muszę  wracać  do  domu.  Boże,  jak  już 

późno!  -  wykrzyknęła,  rzuciwszy  okiem  na  zegarek,  chociaż  nawet  nie  zdołała  dostrzec 

godziny. Marzyła tylko o wydostaniu się z małego biurowego pokoju. 

Udało jej się wstać i wysunąć zza maszyny, ale gdy szła do drzwi, Ronald złapał ją za 

ramię. 

- Wszyscy  już  poszli,  Katherine.  Śpieszą  się  na  Święto  Pracy.  Mamy  dla  siebie  cały 

budynek i możemy sobie zrobić naszą małą prywatną uroczystość. 

Ku jej przerażeniu podszedł do drzwi i zamknął je na klucz od środka. 

- Na  pewno  nie  chcesz  mi  sprawić  zawodu.  Zależy  ci  na  tej  pracy,  prawda?  Mam 

nadzieję...  Byłoby  dobrze,  żebyś  jej  nie  straciła.  Jako  wdowa  z  małym  dzieckiem...  - 

przymilał się obłudnie. 

Strach  ścisnął  ją  za  gardło  na  widok  rozgorączkowanego  wzroku,  jakim  się  w  nią 

wpatrywał. Przełknęła nerwowo ślinę; uznała, że będzie lepiej wyprowadzić go w pole udając 

background image

przychylność. 

- Wiesz  co,  Ronald...  po  zastanowieniu  uznałam,  że  ten  pomysł  z  drinkiem  nie  jest 

najgorszy... - powiedziała zmartwiałymi ustami. Jej twarz stężała. Musi się dostać do drzwi! 

- Wiedziałem,  że  się  dogadamy,  Katherine.  -  Ronald  przysunął  do  niej  swoje  grube 

cielsko i zaczął ją głaskać po policzku palcami przypominającymi serdelki. 

Czuła, jak jej coś rośnie w gardle, mimo to jednak zdobyła się na nieszczery uśmiech. 

W ustach miała tak sucho, że wargi przyklejały się jej do zębów. 

- Czego byś się napiła, kochanie? Mam tutaj mały barek na takie okazje. 

Mrugnął do niej, po czym odwrócił się i pochylił nad biurkiem. Katherine z wahaniem 

dała krok w stronę drzwi. Żeby uśpić jego czujność, powiedziała: 

- Wszystko jedno co. To, co masz. 

- Bardzo lubię takie bezpośrednie kobiety. 

Wyprostował  się.  W  jednej  ręce  trzymał  butelkę  taniej  wódki,  a  w  drugiej  dwie 

zakurzone  szklaneczki.  Katherine  poznała  szklaneczki  z  kampusowej  kawiarni  i  z  trudem 

powstrzymała wybuch histerycznego śmiechu. Welsh nie był rozrzutnym uwodzicielem. 

- Chodź  tu, siądź  przy  mnie  i  zrelaksuj  się trochę.  -  Usadowił  się  na  małej  kanapce  i 

poklepał poduszkę obok. 

Katherine miała do wyboru usiąść przy nim albo rzucić się do drzwi w drugim końcu 

pokoju. Musi uzbroić się w cierpliwość i czekać na okazję. Ale czy taka okazja się nadarzy, 

zanim będzie za późno? Podeszła do kanapy na uginających się nogach i usiadła. 

Mdły  zapach  tłustego  olejku  do  włosów  i  potu,  zmieszany  z  oparami  wódki,  którą 

Ronald  jej  podsunął,  sprawił,  że  o  mało  nie  dostała  torsji.  Mimo  to  uśmiechnęła  się  i  pod-

niosła szklaneczkę do ust. Dotychczas pijała tylko wino lub napoje bezalkoholowe. Pierwszy 

łyk kiepskiej mocnej wódki ledwie jej przeszedł przez gardło. 

- Lubię  dziewczyny,  które  noszą  sukienki.  Ty  przychodzisz  do  pracy  zawsze  w 

sukience albo w spódnicy. 

Położył swoją tłustą łapę na jej kolanie i powoli przesuwał ją wyżej. Nie, ona tego nie 

wytrzyma! 

- Niektórzy nie lubią rajstop, ale ja uważam, że są bardzo seksowne - mówił. 

Jego łapa, którą trzymał już teraz pod spódnicą Katherine, wędrowała coraz wyżej; na 

górną wargę wystąpiły mu kropelki potu. 

- Proszę, nie, panie... Ronaldzie... - jej głos zabrzmiał wysoko, piskliwie. 

Welsh  rzucił  się  na  nią,  przewrócił  na  kanapę  i  przywalił  swoim  tłustym  cielskiem, 

potężnym łapskiem sięgając jednocześnie pod jedwabną bluzkę. Szarpnęła się, a jemu w ręku 

background image

została kieszonka. 

- Nie  udawaj,  Katherine.  Ty  też  tego  chcesz,  tak  samo  jak  ja  -  wychrypiał.  -  Możesz 

wrzeszczeć, ile ci się podoba. Nikt cię nie usłyszy. 

Dyszał  ciężko,  a  może  to  jej  huczało  w  głowie,  kiedy  próbowała  się  wyrwać  spod 

ciężaru, który ją przygniótł. 

- Nie... O Boże... pan oszalał... proszę... nie! 

Szarpnął  na  niej  bluzkę,  aż  poleciały  guziki.  Nie  mogąc  drżącymi  palcami  odpiąć 

sprzączki stanika, złamał plastikowy uchwyt. 

Kiedy wpił się w nią natarczywymi ustami, ugryzła go w grubą wargę, a on wymierzył 

jej  mocny  policzek  i  chwycił  za  piersi.  Krzyknęła  z  bólu,  kiedy  zaczął  je  gnieść,  drapać  i 

szczypać. 

Oderwał  usta  od  jej  warg  i  przycisnął  do  szyi,  i  wtedy  Katherine  ostatkiem  sił 

krzyknęła  po  raz  drugi.  Na  jej  przenikliwy  głos  nałożył  się  dźwięk  tłuczonego  szkła  i  ła-

manego drewna. 

Ponad  masywnym  ramieniem  Welsha  ujrzała  Jace’a,  który  jednym  kopnięciem 

rozwalił  drzwi,  a  potem  trzema  susami  znalazł  się  przy  nich.  Złapał  Ronalda  za  kołnierz, 

ś

ciągnął z Katherine i rzucił o przeciwległą ścianę. 

- Ty sukinsynu! - ryknął, ładując mu pięść w ogłupiałą twarz. 

Katherine usłyszała przerażający odgłos miażdżonej kości i zobaczyła krew tryskającą 

ze zmasakrowanego nosa Ronalda. 

Widząc,  że  Jace  bez  opamiętania  okłada  pięściami  słaniającego  się  Welsha,  który 

byłby osunął się na ziemię, gdyby go Jace nie trzymał za zakrwawiony przód koszuli, zaczęła 

histerycznie płakać. 

Jace  załadował  Ronaldowi  jeszcze  jeden,  ostatni,  cios  w  brzuch  i  dał  mu  spokój. 

Welsh jęknął i zwalił się na podłogę. 

Katherine usiadła, ale miała uczucie, że zaraz zacznie krzyczeć i nigdy nie przestanie. 

Jace ukląkł przed nią i odgarnął jej potargane włosy z białej jak papier twarzy. 

- Katherine? - spytał cicho. - Katherine, czy nic ci się nie stało? 

Jego twarz wyrażała taki niepokój, że nie mogła powstrzymać łez. 

- N...nic - wyjąkała. 

Jace palcami wytarł jej łzy i dotknął zaczerwienienia na policzku. Usta ułożyły mu się 

w twardą linię. 

- Zaraz  wrócę,  tylko...  -  Chciał  wstać,  ale  Katherine  rozpaczliwie  złapała  go  za 

ramiona. 

background image

- Nie! Jace, proszę cię, nie zostawiaj mnie z nim samej. Nie zniosłabym tego. Proszę 

cię, proszę... - wpadła w histerię. 

Jace ją przytulił i pogłaskał pocieszająco. 

- Już dobrze, dobrze. Nie zostawię cię, Katherine. Przyrzekam. Cicho, cicho. Chciałem 

tylko przynieść coś do pisania. Rektor tej szacownej uczelni powinien się o tym dowiedzieć 

jeszcze dziś. Ale mam nadzieję, że wystarczy rozmowa telefoniczna. 

Trzymając  wciąż  Katherine  w  objęciach,  postawił  ją  drżącą  na  podłodze,  zabrał  z 

biurka  jej  torebkę,  a  potem  wziął  dziewczynę  w  ramiona  i  wyniósł  w  wieczorną  ciszę.  Było 

już ciemno i kampus college’u w Van Buren zupełnie opustoszał. 

Jace  posadził  Katherine  w  samochodzie  i  zaczął  grzebać  wśród  tysiąca 

porozrzucanych z tyłu rzeczy, aż wreszcie znalazł to, czego szukał. 

- Masz, włóż to na siebie. 

Cofnęła się, gdy sięgnął ręką do jej podartej bluzki. 

- Katherine,  jeżeli  Happy  zobaczy  cię  w  tym  stanie,  będziesz  musiała  udzielić  jej 

krępujących  wyjaśnień.  Włóż  tę  koszulkę,  może  nam  się  uda  wejść  do  domu,  nie  zwracając 

jej  uwagi.  Jeśli  będzie  coś  mówić,  to  jej  powiem,  że  wylałaś  na  siebie  atrament  albo  się 

pobrudziłaś, albo coś w tym rodzaju, dobrze? 

Skinęła głową i nie opierała się już więcej, gdy delikatnie pomagał jej zdjąć porwaną, 

zniszczoną  bluzkę,  którą  potem  rzucił  na  podłogę  dżipa.  Zaczerwieniła  się,  gdy  zsuwał  jej 

ramiączka stanika. 

- Niech  go  cholera  -  mruknął  na  widok  zadrapań  i  siniaków  na  jej  piersiach.  Z 

czułością dotknął czubkiem palca szczególnie głębokiego zadrapania. 

Katherine patrzyła mu w twarz. Przenikało ją ciepło jego ręki, usuwając zarówno ból 

fizyczny, jak i szok emocjonalny. 

Jace zacisnął zęby i syknął: 

- Powinienem wrócić i zabić tego sukinsyna! 

Starając  się  nie  sprawić  Katherine  bólu,  włożył  jej  przez  głowę  koszulkę.  Była  za 

duża, ale miękki materiał łagodził pieczenie skóry. 

Ruszył  dopiero  wtedy,  gdy  się  upewnił,  że  siedzi  wygodnie.  Nie  jechał  jednak  zbyt 

szybko,  a  kiedy  znaleźli  się  na  miejscu,  wyłączył  silnik  i  wysiadł  z  dżipa  nic  nie  mówiąc. 

Katherine zauważyła z ulgą, że samochodu Happy nie widać na zwykłym miejscu. 

Nie  zważając  na  jej  protesty,  zaniósł  Katherine  na  górę.  W  odpowiedzi  na  jego 

pytające  spojrzenie  wskazała  mu  pokój  Allison.  Położył  ją  tam,  gdzie  sypiała:  na  dużym, 

podwójnym łożu. 

background image

- W czym ci mogę pomóc? - spytał. - Tylko mi nie mów, że nie potrzebujesz pomocy. 

Spojrzała na niego i drżącymi ustami wyjąkała: 

- Dz...dziękuję, Jace. On chciał... Nie wiem, czy dałabym sobie radę. To było straszne. 

Wzdrygnęła się, skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła się kiwać w przód i w tył. 

- O  Boże,  Katherine,  nawet  nie  potrafię  sobie  wyobrazić  takiej  okropności.  Kiedy 

wszedłem i zobaczyłem... 

- A skąd się tam wziąłeś? - zastanowiło ją nagle. 

Nie patrząc jej w oczy, mruknął pod nosem: 

- Ja...  no...  Od  czasu,  jak  go  poznałem  na  zabawie,  czułem,  że  coś  jest  nie  w 

porządku....  Intuicja.  Dziwnie  na  ciebie  patrzył,  więc  miałem  na  niego  oko.  A  dziś...  Cały 

budynek  był  ciemny.  Wszyscy  wyszli,  z  wyjątkiem  was.  Wydało  mi  się  to  podejrzane. 

Chciałem otworzyć drzwi, ale były zamknięte. I wtedy ty zaczęłaś krzyczeć... 

- Dziękuję - szepnęła i nieśmiało sięgnęła do jego ręki. Chwycił jej małą dłoń w swoją 

wielką i, patrząc jej w oczy, delikatnie nakreślił palcem koło po wewnętrznej stronie. Od tej 

hipnotycznie działającej pieszczoty Katherine zrobiło się gorąco. Cofnęła rękę. Jace puścił ją 

od razu. - Chciałabym się wykąpać - powiedziała. 

- Dobrze. Ja w tym czasie załatwię telefony. 

Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. 

Gorąca  woda  paliła  świeże  skaleczenia,  ale  oczyściła  jej  ciało  z  nienawistnego 

zapachu i dotknięć Ronalda. Włożyła nocną koszulę i położyła się obok łóżeczka malej. 

- Wchodzę! - zawołał Jace i wszedł do pokoju tyłem, plecami otwierając sobie drzwi. 

W rękach miał tacę. - Obsługa restauracyjna - oświadczył wesoło. 

Katherine  roześmiała  się  na  widok  ściereczki  zatkniętej  za  pasek  jego  dżinsów. 

Ostrożnie umieścił tacę na jej kolanach i wyprostował się, z dumą patrząc na rezultat swoich 

wysiłków. 

- Pomyślałem,  że  może  będziesz  miała  ochotę  na  herbatę  i  grzankę.  Jeślibyś  chciała 

omlet  albo  coś  innego,  to  mogę  ci  w  każdej  chwili  zrobić,  ale  nie  sądzę,  żebyś  miała  w  tej 

chwili szczególny apetyt. 

- Dziękuję, grzanka wystarczy - powiedziała, parząc sobie usta herbatą. 

Jace swobodnie, bez najmniejszego skrępowania, usiadł w nogach łóżka. 

- Chcę  cię  zawiadomić,  że  pan  Ronald  Welsh  nie  pracuje  już  w  college’u  w  Van 

Buren. Zadzwoniłem do rektora, przerywając mu barbecue w ogrodzie, i opowiedziałem mu 

tę  historię.  Zagroziłem,  że  jeśli  nie  zwolni  Welsha,  na  pierwszych  stronach  gazet  mogą  się 

pojawić  nieprzyjemne  tytuły  albo  dojdzie  do  publicznych  wystąpień  na  temat  molestowania 

background image

seksualnego w miejscu pracy. Przekonałem go bez trudu. 

Uśmiechnął się do Katherine, ale jego niebieskie oczy nie były wesołe. 

- A  jak  pan  Welsh?  -  spytała  nieśmiało.  Wciąż  widziała  jego  skulone  ciało  leżące  na 

podłodze. 

- Wezwałem pogotowie - powiedział Jace wstrzemięźliwie. 

Katherine skinęła głową. 

- Ma  rodzinę.  Myślę  o  tym,  co  się  z  nimi  stanie,  kiedy  straci  pracę  -  mruknęła  w 

zamyśleniu. 

- Mają  zapewnioną  pomoc  podczas  jego  pobytu  w  szpitalu  i  pokrycie  kosztów 

leczenia. 

Katherine spojrzała zdziwiona. 

- Co chcesz przez to powiedzieć? 

Wziął  do  ręki  jedno  z  pluszowych  zwierzątek  Allison  i  zaczął  przyglądać  się  jego 

uszom. 

- Nieważne  -  odparł  wymijająco,  a  potem  szybko  dodał:  -  Ktoś  z  college’u 

przyprowadzi twój samochód. 

Katherine chciała go jeszcze o coś zapytać, ale nie zdarła, bo już słychać było wesołe 

okrzyki Happy, która wchodziła właśnie do living - roomu. 

- Katherine,  Jace,  jesteście?  Miałyśmy  z  Allison  sprawę  do  załatwienia  i...  -  urwała. 

Jej potężna postać wypełniła drzwi. 

Szeroko otworzyła oczy, widząc ich oboje na łóżku i Katherine w negliżu. 

- Co... 

Jace nie dał jej dokończyć. Wstał i wziął od niej Allison. 

- Katherine  rozbolał  w  pracy  brzuch.  Zadzwoniła  do  mnie,  żebym  ją  przywiózł. 

Kazałem jej się położyć do łóżka i dobrze się wyspać. 

Jak on gładko kłamie, pomyślała Katherine. 

- Och, kochanie, jak się czujesz? Może wezwać doktora? - zapytała Happy. 

Katherine stanowczo zaoponowała: 

- Nie. Nie, nic mi nie jest. Musiałam zjeść coś niedobrego podczas lunchu. Coś, co mi 

zaszkodziło. 

- Leż w łóżku i o nic się nie martw. Zabiorę Allison na noc do siebie. 

- Nie,  Happy.  Chcę,  żeby  była  ze  mną  -  odparła  Katherine.  Bliskość  małego  ciałka 

Allison dawała jej poczucie bezpieczeństwa i uspokajała. 

- A jeżeli złapałaś jakiegoś zakaźnego wirusa? Mała... 

background image

- Nie,  z  pewnością  nie  -  przerwał  jej  Jace.  -  Zresztą  postanowiłem  zostać  tu  na  noc. 

Gdyby Katherine czegoś potrzebowała albo gdyby się gorzej poczuła, to panią poproszę. 

Katherine i Happy spojrzały na niego zdumione. Happy ocknęła się pierwsza. 

- Ależ, Jace, czy to będzie stosowne? To znaczy... 

- Oczywiście.  Będę  spał  w  living  -  roomie.  I  tak  miałem  siedzieć  w  nocy,  bo  muszę 

przygotować wykresy i mapy, więc równie dobrze mogę to zrobić tutaj. 

Gospodyni  nie  bardzo  się  to  podobało,  ale  Jace  był  tak  rozbrajający,  że  poniechała 

dalszych protestów. 

- Lepiej dajmy Katherine trochę pospać - zaproponował, więc Happy powiedziała im 

dobranoc, poklepała Allison po pleckach i wyszła. 

Jace położył Allison do łóżeczka i powiedział: 

- Nie  zasypiaj  jeszcze,  księżniczko,  zaraz  wracam.  -  Obrócił  się  w  wąskim  przejściu 

między łóżkami i spytał Katherine: - Zjadłaś już? 

Skinęła głową. 

- Może jeszcze? 

Zaprzeczyła ruchem głowy. Zabrał tacę i wyszedł z pokoju. 

Po powrocie wesoło zatarł ręce i pochylił się nad łóżeczkiem małej. 

- Nigdy jeszcze tego nie robiłem, Allison, ale ty mi wszystko powiesz, prawda? 

Katherine  roześmiała  się  patrząc,  jak  swoimi  wielkimi  łapskami  odpina  guziczki 

pajacyka  Allison.  Rozebrał  ją,  zmienił  pieluchę,  nasmarował  małą  kremem,  przypudrował, 

włożył  jej  piżamkę,  wyjął  z  łóżeczka  i  zabrał  do  kuchni,  żeby  jej  przygotować  butelkę. 

Katherine słyszała, jak cały czas przemawia do dziecka. 

Wrócił z butelką i usiadł w wiklinowym bujanym fotelu, który zatrzeszczał pod jego 

ciężarem. 

- Czy to paskudztwo wytrzyma? 

- Mam nadzieję - powiedziała Katherine stłumionym głosem spod kołdry. 

- To oczywiście wina Allison. Gdyby nie była taka gruba, nie ważylibyśmy tak dużo. 

Słyszysz, księżniczko? Musisz przejść na dietę. 

Wetknął małej smoczek do buzi. Złapała go usteczkami i zaczęła łapczywie cmoktać. 

Katherine  z  zainteresowaniem  obserwowała,  jak  Jace  karmi  Allison.  Przemawiał  do 

niej po cichu, a ona przyglądała mu się z zainteresowaniem. Gdy się nad nią schylał, ociągała 

do jego twarzy malutkie piąstki. 

Ciepła  herbata  i  kojący  głęboki  głos  Jace’a  podziałały  na  Katherine  usypiająco. 

Westchnęła z zadowoleniem i schowała się głębiej pod kołdrę. 

background image

Allison rozprawiła się z całą butelką mleka i Jace podniósł ją do góry. Kiedy beknęła 

donośnie, roześmiał się serdecznie, położył małą na brzuszku, poklepał po okrągłym tyłeczku 

i przykrył flanelową kołderką. Potem zgasił lampkę przy łóżku Katherine. Pozostało jedynie 

ś

wiatło sączące się przez uchylone drzwi z living - roomu. 

Jace usiadł na brzegu łóżka i pochylił się nad Katherine. 

- Jak się czujesz? - zapytał cicho. 

Czuła się bezpieczna i zależna od niego. Jak Allison. 

- Świetnie - szepnęła w odpowiedzi. 

Opuścił  niżej  głowę  i  jego  oddech  poruszył  jej  włosy.  Musnął  czoło  Katherine 

gorącymi  wargami.  Na  powiekach  poczuła  lekkie  jak  puch  pocałunki.  Przesunął  usta  na  jej 

ucho. Ułatwiła mu to, obracając głowę na poduszce. 

- Wiem,  że  nie  jesteś  w  romantycznym  nastroju  po  tym,  co  dzisiaj  przeszłaś,  ale 

bardzo  chciałbym  cię  pocałować  -  wyszeptał  jej  do  ucha,  w  którym  poczuła  wilgotny 

koniuszek jego języka. 

Z cichym jękiem zwróciła twarz w jego stronę, szukając w ciemności jego ust. 

Rozkoszowali  się  sobą,  dotykając  się  nawzajem  i  smakując.  Doprowadził  ją  do 

szaleństwa  językiem,  którym  penetrował  każdy  najmniejszy  zakamarek  jej  ust,  a  potem 

wypełnił je całe. Wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie. 

- Katherine... - wychrypiał tuż przy jej policzku - ...ja już tak dłużej nie mogę. 

- Nie możesz? - spytała niepewnie. 

- Nie mogę - odparł łamiącym się głosem. 

Niechętnie rozplotła palce na jego szyi i Jace zaczął się podnosić. 

- Jace - powiedziała po chwili. 

Znów przy niej usiadł. 

- Słucham? 

Nieśmiało wyciągnęła rękę i wsunęła ją za rozchyloną koszulę, dotykając sprężystych 

włosów i gładząc ciepły, muskularny tors. 

- Jeszcze raz ci dziękuję za to, co zrobiłeś. 

Znów  się  nad  nią  pochylił.  Tym  razem  chłonął  jej  usta  z  nieposkromioną 

namiętnością. Jego ręka wędrowała pod kołdrą, aż dotknęła jej talii. Przez cienką bawełnianą 

koszulkę Katherine wyczuwała każdy jego ruch. Przesunął ręką po jej biodrze i zatrzymał ją 

na brzuchu. 

Katherine  ogarnęła  fala  pomieszanej  z  lękiem  rozkoszy,  gdy  dłoń  Jace’a 

znieruchomiała  na  trójkącie  pomiędzy  jej  udami.  Czas  płynął  w  przyśpieszonym  rytmie  ich 

background image

serc.  Jace  wciąż  trwał  w  żarliwym  pocałunku.  A  potem  powoli  zaczął  zataczać  ręką  małe 

kręgi, jego palce pieściły ją coraz niżej i głębiej, aż... 

- Jace! - krzyknęła. 

W tym krzyku była panika. Cofnął natychmiast rękę i ujął w dłonie jej twarz. 

- Nie będę cię dzisiaj niepokoił. Tak sobie przyrzekłem. I nigdy nie zrobię ci krzywdy. 

Pocałował ją lekko i szybko wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. 

Nazajutrz rano Katherine włożyła szlafrok, przewinęła rozkapryszoną i głodną Allison 

i dopiero potem zapuściła się w głąb mieszkania. 

Jace  stał  przy  zlewie  i  podśpiewywał,  wyciskając  sok  z  pomarańczy  do  dzbanka. 

Kuchnię wypełniał aromat świeżo parzonej kawy. 

- Dzień dobry paniom - powiedział przez ramię. 

- Dzień dobry. Czy ty w ogóle spałeś? - zapytała Katherine. Zauważyła leżące w living 

- roomie na podłodze okresy i mapy. 

- Owszem, uciąłem sobie drzemkę. 

Stojąc przed nią, wycierał ręce. Porzuciwszy żartobliwy ton zapytał: 

- Jak się czujesz? 

Uśmiechnęła się do niego i odparła: 

- Bardzo dobrze. Naprawdę. Teraz, w dzień, cała ta historia wydaje mi się tylko złym 

snem. 

- To wspaniale. Cieszę się. 

Pogłaskał ją po policzku i dodał: 

- Nakarm księżniczkę, a ja zrobię dla nas jajka. 

- Dobrze  -  zgodziła  się  Katherine.  I  właśnie  w  tej  chwili  zadzwonił  telefon.  Sięgnęła 

po  słuchawkę.  -  Halo?  -  zapytała,  po  czym  zdziwiona  oddała  słuchawkę  Jace’owi.  Skąd 

ktokolwiek  mógł  wiedzieć,  że  Jace  jest  właśnie  tutaj?  -  Zamiejscowa  z  przywołaniem,  do 

ciebie - powiedziała. 

- Jace  Manning.  Tak,  Mark  -  mówił  szorstko  do  mikrofonu,  nie  patrząc  na  nią.  -  O, 

cholera! Myślałem, że może oni... Nie wiem. Czy wszystko jest załatwione? Zaraz, jak on się 

nazywa? Dobrze, kiedy? Nie, ale jakoś znajdę. Do diabła, zapomniałem o święcie. Nie. Nie. 

Przypuszczałem,  że  mogą  wyciąć  taki  numer.  Będę...  Taak.  Jeżeli  zdarzy  się  coś  takiego,  o 

czym powinienem wiedzieć, dzwoń. Ty też. Jak będzie załatwione, to zadzwonię. Możesz im 

tak powiedzieć. Tak, na pewno będzie bomba. Do widzenia i bardzo ci dziękuję, Mark. 

Odłożył  słuchawkę  i  przez  dłuższy  czas  patrzył  na  telefon,  a  potem  odwrócił  się  i 

spojrzał prosto w pytające oczy Katherine. 

background image

- Kiedy będziesz gotowa, żeby pojechać do Dallas? 

- Do Dallas? - spytała. - Po co miałabym jechać do Dallas? 

- Na ślub. Dzisiaj się pobieramy. 

background image

ROZDZIAŁ 5 

- Czyś  ty  zwariował?  -  Katherine  dosłownie  zatkało.  Popatrzyła  na  Jace’a  z 

niedowierzaniem. Spokojnie wytrzymał jej wzrok. 

- Być może - powiedział ponuro - ale nie mamy wyboru. 

- Wyboru? O czym ty mówisz? 

Allison  stawała  się  coraz  bardziej  niespokojna.  Katherine  przełożyła  małą  na  drugą 

rękę i zaczęła ją huśtać. 

- Katherine... 

Jego spokojny głos doprowadzał ją do szału. 

- Daj Allison butelkę, a my tymczasem pogadamy. 

Rzuciła  mu  wściekłe  spojrzenie,  ale  wzięła  butelkę  z  mlekiem,  którą  Jace 

przewidująco  wyjął  godzinę  wcześniej  z  lodówki.  Usiadła  przy  stole  na  jednym  z  giętych 

krzeseł,  trzymając  Allison  na  lewej  ręce.  Uspokoi  marudzące  dziecko  butelką,  a  potem 

nakarmi je kaszką z owocami. Teraz musi się skupić. 

Udając opanowanie, spytała: 

- No  dobrze,  a  kto  zatelefonował  do  ciebie  na  mój  numer?  Poza  tym  chciałabym 

wiedzieć,  i  to  zaraz,  co  masz  na  myśli  mówiąc,  że  się  pobieramy.  Jestem  ciekawa,  jak  teki 

absurdalny pomysł mógł ci w ogóle przyjść do głowy. 

Jace uśmiechnął się i powiedział: 

- Właśnie zaproponowałem pewnej damie małżeństwo, ale nawet nie wiem, jaką lubi 

kawę ani czy w ogóle ją pije. 

- Poproszę  kropelkę  mleka  -  odparła  Katherine.  Kiedy  Jace  przejdzie  wreszcie  do 

głównego tematu? 

Zrobił  jej  kawę  i  postawił  przed  nią  na  stole.  Swój  kubek  ponownie  napełnił  i  usiadł 

okrakiem na krześle, zaplatając ręce na wygiętym oparciu. 

- Słuchaj,  moi  rodzice  występują  z  doniesieniem  do  prokuratury,  że  porwałaś  ich 

wnuczkę. Kiedy dowiedzą się, gdzie jesteś, zostaniesz aresztowana... 

Katherine  zbladła  jak  papier  i  potrząsnęła  głową.  Allison  zaczęła  się  kręcić,  zbyt 

mocno przyciśnięta przez ciotkę. 

- Nie, nie, tego nie mogą zrobić! Ja jestem jej opiekunką. Moja siostra... 

Przerwał jej: 

- Mogą zrobić i zrobią! Wierz mi. Pozwól, że ci opowiem wszystko od początku. 

background image

Kiwnęła  głową,  nie  mogąc  wydobyć  z  siebie  głosu.  Jace  powiedział  jej,  co  wie  o 

sytuacji w Denver. 

- Mój  przyjaciel,  który  jest  prawnikiem,  trzyma  rękę  na  pulsie.  Kiedy  wróciłem  z 

Afryki,  stwierdziłem,  że  moi  rodzice  są  na  ciebie,  mówiąc  delikatnie,  wściekli.  Już  wtedy 

odgrażali się, że ci odbiorą Allison. 

Zauważył, że Katherine chce coś powiedzieć, lecz powstrzymał ją ruchem ręki. 

- Wysłuchaj mnie do końca. 

Niechętnie skinęła głową. 

- Kiedy się tu wybierałem, mówiło się o porwaniu, FBI i w ogóle. Poprosiłem Marka, 

tego mojego przyjaciela prawnika, żeby mnie informował o wszystkim. Kontaktowałem się z 

nim  co  parę  dni  i  dałem  mu  twój  telefon  na  wypadek,  gdyby  nie  mógł  mnie  złapać  przez 

Sunglow czy w motelu. 

- Ale ja jej nie porwałam! - wykrzyknęła Katherine, kiedy Jace przerwał, żeby łyknąć 

kawy. - Mary powierzyła mi ją przed śmiercią. Mam na to dokument. 

- Gdzie? 

Zawahała się, a potem pokazała palcem biurko w living - roomie. 

- Trzecia szuflada po lewej stronie. 

Jeżeli zniszczy ten papier, to zawsze jest oryginał w sejfie w Denver, pomyślała. 

Jace wyjął kopię z biurka i wrócił do kuchni. Obejrzał ją dokładnie, a potem smutno 

spojrzał na Katherine. 

- Napisała to przed samą śmiercią? 

- Tak - potwierdziła. 

- To bardzo wymowne i wzruszające, ale wątpię, czy będzie miało znaczenie dla sądu. 

- Oryginał jest w sejfie w Denver - dodała Katherine z nadzieją. 

Jace potrząsnął głową i westchnął. 

- Czy ktoś był świadkiem, jak to pisała? - zapytał. - Nikt prócz niej tego nie podpisał. 

Katherine, przygnębiona, potrząsnęła przecząco głową. 

- Nie - odparła. 

- W każdym stanie są inne kryteria oceny legalności testamentów. Możemy sprawdzić 

przepisy w Kolorado, ale... 

Wzruszył ramionami i zamilkł. Potarł czubek nosa i spojrzał na Katherine. 

- Posłuchaj, co chcę zrobić... - zaczął i znów urwał. 

Wstał, podszedł do okna i popatrzył na poranny krajobraz. 

- Byłem  pewny,  że  moi  rodzice  zrobią  wszystko,  by  przejąć  opiekę  nad  dzieckiem 

background image

Petera - powiedział. 

Po  raz  pierwszy  w  ich  rozmowie  padło  to  imię.  Jeszcze  teraz  wspomnienie  Petera 

przyprawiało  Katherine  o  dreszcz.  Czy  kiedykolwiek  zapomni  bladą,  umęczoną, 

nieszczęśliwą twarz Mary? Jace wyrwał ją z zamyślenia, mówiąc: 

- Postanowiłem,  że  sam  wystąpię  o  opiekę  o  Allison.  Dlatego  zacząłem  cię  szukać. 

Zamierzałem  wystąpić  przeciwko  tobie  do  sądu  o  odebranie  Allison.  Ale  potem...  kiedy 

zobaczyłem...  jak  dobrze  się  nią  opiekujesz...  Wiem  przecież,  że  dziecku  potrzebna  jest 

matka.  Więc...  -  wzruszył  ramionami  -  wtedy  uznałem,  że  powinniśmy  połączyć  wysiłki  i 

wspólnie  opiekować  się  małą.  Kazałem  Markowi  załatwić  wszystko  tak,  żebyśmy  mogli 

wziąć  ślub  tu,  w  Teksasie.  Teraz,  skoro  moi  rodzice  chcą  zrealizować  swoje  groźby, 

powinniśmy pobrać się jak najszybciej. Najlepiej dzisiaj. 

Trudno jej było uwierzyć, że Jace tak bezceremonialnie bierze w swoje ręce jej życie, 

nawet się nie troszcząc, czy jej się to podoba, czy nie. 

- No  tak,  szanowny  panie  Manning  -  powiedziała  -  ale  problem  polega  na  tym,  że  ja 

nie zamierzam wychodzić za mąż za pana ani w ogóle za nikogo. Chyba masz źle w głowie, 

wyobrażając sobie, że wyjdę za któregokolwiek z Manningów. Pamiętam dobrze, jak okrutny 

był Peter dla Mary. 

Odwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz. 

- Wiem, co myślisz o mojej rodzinie. Wiem też, dlaczego tak myślisz. I nie mam o to 

do ciebie żalu. 

- Bardzo  ci  jestem  wdzięczna  -  odparła  ironicznie.  -  Ale  skąd  mogę  wiedzieć,  czy  to 

nie element tej samej intrygi, czy nie zabierzesz mi Allison, żeby ją oddać swoim rodzicom? 

Trudno  mi  uwierzyć,  żeby  jakikolwiek  mężczyzna,  choćby  nie  wiem  jak  pięknie  o  tym 

mówił, chciał się naprawdę opiekować czteromiesięcznym dzieckiem. 

Jej słowa były okrutne,  ale nie mogła inaczej tego załatwić. Gdyby to nie chodziło o 

córkę Mary, potrafiłaby stawić mu czoło. 

- Czy  ty  sobie  wyobrażasz,  na  co  wyrośnie  Allison  pod  opieką  twojej  matki?  Na 

pewno... 

- Owszem - wtrącił spokojnie. - Wyobrażam sobie. 

- To powiedz. 

- Wychowa  ją  na  beznadziejnie  głupią  dziewczynę,  bezmyślną,  nie  interesującą  się 

nikim ani niczym poza sobą. Tak samo, jak wychowała jej ojca. 

- Przepraszam, nie chciałam... - powiedziała Katherine. 

- Nie musisz przepraszać. Oczywiście masz o mnie bardzo kiepskie zdanie. Uważasz, 

background image

ż

e  się  niczym  od  nich  nie  różnię.  Nic  dziwnego,  że  nie  możesz  zdecydować  się  na 

małżeństwo ze mną. 

- Ja za ciebie nie wyjdę, Jace! - wrzasnęła, ale po chwili ochłonęła i dodała: - Uczono 

mnie, że małżeństwo to poważna sprawa i że... 

- Oskarżenie o porwanie dziecka to też poważna sprawa, Katherine. To się przyklej do 

ciebie na całe życie. Śmierć Petera i Mary, nie mówiąc już o tej dziewczynie, która zginęła z 

nim  razem,  znowu  znajdzie  się  na  pierwszych  stronach  gazet.  Czy  chcesz  przejść  to  piekło 

jeszcze  raz?  Poprzednio  stałaś  z  boku,  ale  tym  razem  znajdziesz  się  w  samym  środku,  bo 

dojdzie jeszcze sprawa Allison. 

Przeszedł przez pokój i oparł się o stół. Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy. 

- Czy  jesteś  przygotowana  na  proces  sądowy?  -  zapytał.  -  Czy  podołasz  temu 

finansowo? Żaden adwokat nie podejmie się prowadzenia tej sprawy za mniej niż pięć tysięcy 

dolarów. Być może będzie to nawet więcej. Zapewniam cię, że moi rodzice zrobią wszystko, 

ż

eby  wygrać.  Nie  cofną  się  przed  żadnymi  kosztami,  użyją  każdego  podstępu.  A  co  w  tym 

czasie  będzie  z  Allison?  Prawdopodobnie  zostanie  oddana  pod  opiekę  władz  stanowych  i 

pozostanie  w  domu  dziecka  aż  do  wyroku  sądu.  To  może  trwać  całe  miesiące.  Czy  tego 

chcesz dla niej? 

Katherine przytuliła dziecko i odwróciła twarz. Miał rację. Nie da sobie rady.  Nawet 

gdyby w końcu wygrała, to cena zwycięstwa będzie ogromna. 

- A jeżeli... gdyby... zawrzemy małżeństwo, czy twoi rodzice nie oskarżą nas obojga? - 

zapytała. 

- Mogliby  wystąpić  przeciwko  mnie,  gdybym  sam  starał  się  o  przysposobienie 

Allison. Mieliby argument niepełnej rodziny. Ale przeciwko nam obojgu nie wystąpią. Razem 

będziemy  stanowić  rodzinę.  Podejmiemy  od  razu  kroki  w  celu  adoptowania  Allison. 

Wówczas  pod  względem  prawnym  stanie  się  naszym  dzieckiem,  i  będzie  to  coś  więcej  niż 

opieka. Każdy sąd to zaakceptuje. No i jesteśmy dużo młodsi od moich rodziców, to jeszcze 

jeden punkt dla nas. A poza tym  - uśmiechnął się gorzko - chyba nie  chcieliby tego rodzaju 

rozgłosu,  zwłaszcza  matka.  Jestem  przekonany,  że  kiedy  się  dowiedzą  o  naszym  ślubie, 

zwołają konferencję prasową i ogłoszą, że szalenie się cieszą z takiego rozwiązania. Dadzą do 

zrozumienia, że to ich pomysł i że są zachwyceni naszym małżeństwem. 

Katherine  zdążyła  już  nakarmić  Allison,  która  -  nieświadoma,  że  stała  się  przyczyną 

tak  poważnego  konfliktu  -  spokojnie zasnęła.  Zaniosła  ją  do  sypialni  i  położyła  w  łóżeczku. 

Kąpiel miała być później. 

Kiedy wróciła do kuchni, Jace zmywał naczynia. 

background image

- Pośpiesz  się  i  ubierz  -  powiedział.  -  Mamy  być  u  zaprzyjaźnionego  z  Markiem 

sędziego o drugiej. 

- Jace, ale ja nie mogę za ciebie wyjść - oświadczyła. Może sytuacja nie wygląda tak 

ź

le,  jak  ją  przedstawił.  Teraz  nie  ma  się  co  kłócić,  ale  do  czego  to  podobne,  żeby  ją  tak 

terroryzował. - Dam sobie radę z Allison i ze swoimi sprawami. 

Kiedy  się  do  niej  odwrócił,  w  jego  niebieskich  oczach  dostrzegła  błyski  gniewu. 

Wepchnął kciuki w szlufki dżinsów i przyjął wojowniczą postawę. 

- Widać, jak dajesz sobie radę ze swoimi sprawami! - wybuchnął. - Wczoraj niewiele 

brakowało, żeby cię zgwałcił jakiś stary sukinsyn, tak napalony, że mało mi się od niego nie 

udzieliło! 

- Jak  możesz  tak  mówić!  -  wykrzyknęła.  -  Widziałeś,  że  to  nie  moja  wina,  że  mnie 

facet molestuje, a teraz ty próbujesz zmusić mnie do małżeństwa, którego nie chcę. 

Jace  podszedł  wolno  do  Katherine,  stanął  naprzeciwko  niej  i  głosem  pozornie 

łagodnym powiedział: 

- Szanowna panno Adams, czy nie przyszło pani do głowy, że i ja nie mam specjalnej 

ochoty  rezygnować z mojej osobistej wolności? Nie po to przejechałem  pół świata, a potem 

pół Stanów Zjednoczonych, żeby się żenić. 

- No to dlaczego... 

- Dlatego, że czuję się odpowiedzialny za stworzenie Allison normalnego domu. To ta 

mała  jest  prawdziwą  ofiarą,  Katherine.  Nie  ty  i  nie  ja.  Chcę  się  z  tobą  ożenić,  by  jakoś 

zrekompensować  krzywdę,  którą  Peter  wyrządził  Mary.  A  ty  będziesz  mogła  w  ten  sposób 

dotrzymać danej siostrze obietnicy. 

Cofnął się parę kroków i spytał po chwili: 

- No co, jedziesz ze mną do Dallas? 

Zasłoniła twarz rękami. Nie mogła zebrać myśli. Kiedy Jace był tak blisko niej, żadne 

racjonalne  myślenie  nie  wchodziło  w  grę.  Czuła,  jak  emanuje  z  niego  gniew.  Oddychał  z 

trudem, równie podniecony jak ona. Nie było czasu na analizę sytuacji. Jaki jest wybór? Nie 

ma wyboru. 

- Dobrze, Jace - odparła w końcu. 

W głębi serca była mu wdzięczna, gdy bez cienia tryumfu powiedział: 

- Wrócę za godzinę. Chcesz zostać na noc w Dallas czy wolisz wrócić do domu? 

Na noc? Z nim? W hotelu? 

- Nie. Wolę, żebyśmy wrócili. 

- Dobrze. Zostawisz Allison z Happy? 

background image

- Nie.  Jeśli  nie masz  nic  przeciwko  temu,  to  wezmę  ją  z  sobą.  Nie życzę  sobie,  żeby 

ktokolwiek  o  tym  wiedział,  dopóki  sprawa  nie  zostanie  załatwiona.  A  Happy  będzie  zaraz 

chciała... 

- Rozumiem - przerwał jej. - Do zobaczenia za godzinę. 

Podróż  do  Dallas  była  długa  i  wyczerpująca.  Jace  zgodnie  z  obietnicą  wrócił 

dokładnie za godzinę. Katherine uwijała się gorączkowo, żeby zdążyć na czas. Włożyła żółtą 

lnianą  suknię  i  granatowy  blezer.  Całość  daleko  odbiegała  od  tradycyjnego  stroju  ślubnego, 

ale przecież nie miał to być tradycyjny, uroczysty ślub. 

Katherine  już  się  nie  dziwiła,  że  cokolwiek  Jace  włoży,  zawsze  wygląda  wspaniale. 

Dzisiaj  jego  granatowy  blezer,  beżowe  spodnie,  kremowa  koszula  i  kaszmirowy  krawat 

mogłyby stanowić przedmiot zazdrości każdego modela z Gentlemana Quarterly. Poruszał się 

w tym stroju z tą samą swobodą i wdziękiem co w dżinsach. 

Zaproponował,  żeby  pojechali  jej  samochodem,  ponieważ  tylne  siedzenie  dżipa  nie 

było zbyt bezpiecznym miejscem dla Allison, nawet przypiętej pasem w nosidełku. 

Jazda  z  Van  Buren  do  Dallas  autostradą  stanową  trwała  tylko  dwie  godziny,  ale 

dłużyła się jak wieczność. Żadne z nich się nie odzywało, oboje pogrążeni byli we własnych 

myślach. 

Gdy znaleźli się na przedmieściu, Jace zatrzymał samochód na stacji benzynowej, na 

której z powodu Święta Pracy panował duży ruch. 

Kiedy znowu ruszyli, Katherine przez ciekawość spytała: 

- Jak ci się udało załatwić pozwolenie na ślub? 

- Przyjaciel  Marka  ma  dla  nas  przygotowane  wszystkie  dokumenty.  Musimy  je  tylko 

po przyjeździe podpisać. I wpisać twoje drugie imię. Nie znam go. 

Oderwał na chwilę wzrok od drogi i uśmiechnął się do niej. 

- Na drugie mam June - wymamrotała, wciąż jeszcze nie mogąc się otrząsnąć z szoku. 

- A czy nie musimy zrobić badania krwi? 

- Mój kolega z korporacji akademickiej jest w Denver lekarzem. Wydał zaświadczenia 

dla nas obojga. 

Katherine była przerażona. 

- To chyba nielegalne? To przecież oszustwo? 

Wzruszył ramionami. 

- Może. Nie wiem - odparł. - A co? Obawiasz się, że możesz mieć syfilis? - zapytał z 

szelmowskim uśmiechem. 

- Och - zgrzytnęła zębami. 

background image

Jace roześmiał się. 

- Lepiej  przestań  się  na  mnie  złościć.  Skromny  rumieniec  panny  młodej  będzie 

znacznie stosowniejszy. Jesteśmy na miejscu. 

Nie  było  problemu  z  zaparkowaniem,  więc  zostawili  samochód  Katherine 

naprzeciwko historycznej budowli z czerwonego wapienia. 

- Poczekaj tu chwilę - powiedział Jace i wysiadł z wozu. 

Podszedł do dwóch mężczyzn stojących na stopniach budynku. Po krótkiej rozmowie 

wrócił i powiedział: 

- Wszystko załatwione. 

Katherine  przywitała  się  z  obydwoma  mężczyznami,  nie  zadając  sobie  trudu,  żeby 

usłyszeć  ich  nazwiska,  kiedy  się  przedstawiali,  i  unikając  ich  badawczych  spojrzeń.  Myśleli 

pewnie, że Allison to jej dziecko i że małżeństwo jest zawierane w sytuacji przymusowej. 

Wiatr  z  siłą  tornada  smagał  drapacze  chmur  w  centrum  Dallas.  Katherine  próbowała 

przytrzymać  spódnicę  i  zarazem  nie  wypuścić  Allison,  która  zaczęła  płakać.  W  trakcie 

przysięgi małżeńskiej Jace wziął od niej małą i przytulił. Uspokoiła się natychmiast. 

Jeszcze chwila i było po wszystkim. Jace dla formy pocałował Katherine w usta, jak 

mu kazano, po czym wrócili do samochodu. Kiedy Katherine i Allison już się usadowiły, Jace 

podszedł  jeszcze  do  mężczyzn,  sięgnął  do  kieszeni  i  wyjął  zwitek  banknotów.  Na  koniec 

podał im obu rękę i wrócił do samochodu. 

Zaproponował, żeby coś zjedli, ale Katherine odmówiła. Wolała już wracać. 

- A może byśmy wpadli do Neimana - Marcusa wybrać prezent ślubny? - spytał Jace, 

manewrując w labiryncie śródmiejskich ulic. 

Propozycja wydała się Katherine kusząca, nigdy jeszcze bowiem nie była w słynnym 

magazynie,  ale  właśnie  w  tej  chwili  Allison  zaczęła  marudzić,  zrezygnowała  więc  z  tego 

planu. 

Jace, wyczulony na wszelkie emocjonalne niuanse, pochwycił zawód w jej głosie. 

- Niedługo przyjedziemy tu sami. Obiecuję ci - oznajmił. 

Droga  powrotna  do  Van  Buren  okazała  się  trudna  dla  nich  obojga.  Byli  spięci  i 

podnieceni swoją bliskością i nową sytuacją. Allison, która albo wyczuwała to napięcie, albo 

była zmęczona nienormalnym przebiegiem dnia i obcym otoczeniem, prawie przez całą drogę 

popłakiwała. 

Jace  denerwował  się,  że  samochód  jest  zbyt  ciasny,  i  oznajmił,  że  pierwszą  rzeczą, 

jaką zrobi, będzie kupienie czegoś przyzwoitszego. 

- Kupię największą cholerną gablotę, jaką znajdę. 

background image

- Uważaj, jak się wyrażasz przy dziecku - powiedziała Katherine. 

Odwrócił  się  do  niej  gniewnie  i  wyrżnął  czołem  w  osłonę  przeciwsłoneczną.  Znów 

zaklął, ale tym razem cicho, pod nosem. 

Gdy przyjechali do domu, byli zgrzani, zmęczeni, głodni i źli. Katherine dała Allison 

na  kolację  marchewkę  i  szpinak,  którym  mała  opluła  siebie  i  ją.  Trzeba  było  kąpać  dziecko 

jeszcze  raz.  Katherine  była  wykończona  i  sama  również  postanowiła  się  wykąpać.  Jace 

pomógł jej zanieść Allison na górę. 

- Muszę  pojechać  do  motelu,  żeby  się  zapakować  i  wymeldować  -  powiedział.  - 

Mieszkałem  tam  prawie  dwa  tygodnie.  Przykro  mi,  że  nie  mogę  ci  zaproponować  własnego 

domu  -  uśmiechnął  się.  -  Czy  nie  masz  nic  przeciwko  temu,  że  przez  jakiś  czas  będziemy 

mieszkali u ciebie? 

- Nie,  oczywiście,  że  nie  -  odparła.  Do  tej  chwili  nie  myślała  o  tym,  co  będzie  po 

ś

lubie. Teraz zdała sobie sprawę z tego, co oznacza fakt zawarcia małżeństwa. Miała miesz-

kać z Jace’em. Mieszkać, i co jeszcze? 

Wyszła z łazienki i pobiegła do szafy. Wyjęła koszulkę z emblematami uniwersytetu 

Kolorado  i  najstarsze,  najbardziej  wyblakłe  dżinsy.  Wsunęła  na  nogi  sandały.  Może,  jeśli  z 

wyglądu  nie  będę  przypominała  panny  młodej,  to  nie  będę  musiała  robić  tego  co  panna 

młoda, pomyślała z nadzieją. Uczesała włosy i upięła je grzebieniami. 

Zanim  wrócił  Jace,  przygotowała  kolację.  Wszedł  od  frontu,  pogwizdując,  akurat  w 

momencie, kiedy szykowała grzanki z serem na ruszcie. 

- Czy mam czas na prysznic? - spytał, zaglądając do ichni. 

- Tak, ale szybko. 

- Zaraz będę. Allison śpi? 

- Tak. 

- To dobrze - powiedział i poszedł do łazienki. 

Dobrze?  Dlaczego  dobrze,  że  Allison  śpi?  Bo  nie  będzie  przeszkadzała?  Katherine 

trzęsły się ręce, gdy obrywała liście sałaty. 

Do zupy grzybowej z puszki dodała cebulę smażoną na maśle i dwie łyżki sherry. Jace 

musiał docenić jej wysiłki, bo po pierwszej łyżce podniósł brwi i oświadczył: 

- Niezła. Przeszłaś pierwszą próbę jako żona. 

Pierwszą próbę? A miały być jeszcze jakieś? 

- Mam nadzieję, że lubisz ser szwajcarski na żytnim chlebie - powiedziała. 

- Uwielbiam  -  odparł  i  mrugnął  do  niej  porozumiewawczo.  Miał  jeszcze  wilgotne  po 

prysznicu  włosy,  był  w  dżinsach  i  zwykłej  koszuli.  Nie  pozapinał  wszystkich  guzików  i 

background image

Katherine  zauważyła,  że  włosy  na  jego  piersi  są  również  wilgotne.  -  Jeżeli  pozwolisz,  to 

rozpakuję się jutro rano. Na razie zwaliłem wszystko w living - roomie - dodał. 

- Oczywiście... w porządku - wyjąkała. Czy dla wszystkich nowożeńców rozmowa jest 

taka trudna? 

Podniósł szklankę do ust. Ostrzegła go szybko: 

- Herbaty z lodem nie słodzę. Jeżeli ty... 

- Ja też nie. Popatrz, ile mamy ze sobą wspólnego... 

Wzniósł  szklankę  w  geście  toastu,  upił  łyk  i  resztę  odstawił.  Żartował  z niej  sobie,  a 

ona  była  zdenerwowana,  rozdrażniona.  Taki  jej  się  wydawał  ogromny  w  tej  maleńkiej 

kuchence, która go ledwie mieściła. 

Jedli  w  pełnym  napięcia  milczeniu.  Kiedy  skończyli,  przeprosiła  go  za  to,  że  posiłek 

był taki skromny. 

- Od  kilku  dni  nie  robiłam  zakupów,  więc  musiałam  przygotować  kolację  z  tego,  co 

miałam. 

- Nic  nie  szkodzi.  Było  pyszne.  Wyobrażam  sobie  chwilę,  kiedy  zechcesz  mnie 

swoimi kulinarnymi talentami rzucić na kolana. Ale nie myśl, że chcę cię ciągle widzieć przy 

garach. Radzę sobie w kuchni całkiem nieźle. 

Jego  niebieskie  oczy  roziskrzyły  się  w  uśmiechu,  a  dołki  w  policzkach  zrobiły  się 

głębsze.  W  roztargnieniu  przesuwał  palcami  po  słojach  drewna  na  blacie  stołu.  Miał  silne, 

lecz delikatne ręce, o czystych, krótko obciętych paznokciach. Katherine przypomniała sobie, 

jak te ręce powoli i kojąco głaskały jej piersi wtedy nad jeziorem. 

Zerwała się z krzesła, aż zadzwoniły talerze, kiedy zawadziła o stół. Ani chwili dłużej 

nie  będzie  tu  siedzieć,  patrząc  w  niego  jak  w  obraz.  Co  za  szaleństwo!  Ktoś  mógłby  po-

myśleć, że wyszła za niego ze względów uczuciowych. Bzdura! 

Jace  sięgnął  przez  stół  i  złapał  ją  za  przeguby  dłoni  z  precyzją  atakującego  węża. 

Chciała się wyrwać, lecz powstrzymał ją spojrzeniem i przyciągnął do siebie. Po chwili puścił 

jej nadgarstki, sięgnął do włosów i wyjął z nich grzebienie. 

- Wolę, jak opadają swobodnie - powiedział cicho, gdy włosy spłynęły jej na ramiona. 

- Co za niezwykły odcień! Czy je rozjaśniasz? 

Pociągnął lekko kosmyk, który opadał jej na twarz. 

- Nie... to chyba słońce - odparła. 

- Naprawdę  prześliczne  -  wymamrotał.  Czuła  jego  ręce  na  plecach.  Przygarnął  ją 

jeszcze bliżej. - Ładnie pachniesz. Chodź do mnie, Katherine - powiedział łagodnie i posadził 

ją  sobie  na  kolanach.  Przyglądał  się  długo  jej  twarzy.  -  Nie  ma  powodu,  żebyś  się 

background image

zachowywała jak płochliwy źrebak. Nie będę na siłę egzekwował swoich praw małżeńskich. 

Nie  zaczniemy  ze  sobą  sypiać,  dopóki  się  lepiej  nie  poznamy.  -  Uśmiechnął  się  Figlarnie.  - 

Chociaż wczoraj mnie trochę do tego zachęcałaś. 

Wczoraj!  Czyżby  minęła  dopiero  doba  od  chwili,  gdy  ją  uratował  przed  Ronaldem 

Welshem?  Zarumieniła  się  na  myśl  o  tym,  jak  ją  pocieszał,  jak  pieścił  namiętnie,  intymnie, 

jak  całował.  Podczas  dzisiejszej  porannej  sprzeczki  modliła  się,  żeby  nie  użył  tego  jako 

argumentu przeciwko niej. Nie użył, ale i nie zapomniał. 

Kiedy  te  myśli  kłębiły  jej  się  w  głowie,  przyglądała  mu  się  z  nie  ukrywanym 

zachwytem. Jej wzrok musiał być bardzo wymowny, bo Jace roześmiał się. 

- Jak dotąd, nigdy nie brałem kobiety siłą i nie zamierzam zaczynać od mojej żony. A 

poza tym nie przeczytałem jeszcze gazety. 

Spuścił ją z kolan i dał klapsa w pupę, a potem poszedł do living - roomu. Katherine 

próbowała  uporządkować  swoje  kapryśne  uczucia.  Złapała  się  na  tym,  że  zupełnie  bez  po-

wodu  jest  na  niego  zła,  iż  mimo  wszystko  nie  dochodzi  swoich  praw  małżeńskich.  Całe  jej 

ciało płonęło pożądaniem, świadome jego męskości. 

- Chyba  pójdę  spać,  Jace.  -  Uśmiechała  się,  ale  usta  jej  drżały,  gdy  sprzątnąwszy  w 

kuchni weszła do living - roomu. - Tyle się dzisiaj działo. 

- No pewnie. Śpij dobrze. 

- To dobranoc. 

- Dobranoc. 

Godzinę  później,  gdy  Jace  stanął  w  drzwiach  sypialni,  jeszcze  się  przewracała  na 

łóżku. Snop światła wyłowił z mroku jego ciemną sylwetkę. 

- Pani Manning... - zwrócił się do niej. 

Serce skoczyło jej do gardła. Odruchowo podciągnęła kołdrę pod brodę. 

- T...tak? - wyjąkała. 

- Co do tamtej sypialni... 

- Co? 

- Jest pewien problem. 

- Jaki? 

- Tam nie ma łóżka. 

Katherine zakryła ręką usta, tłumiąc śmiech. 

- Och, Jace! Nie pomyślałam o tym. Strasznie mi przykro. Kiedy się  wprowadzałam, 

to  oczywiście  wiedziałam,  że  będę  spała  w  jednym  pokoju  z  Allison,  dopóki  trochę  nie 

podrośnie. Kupiłam to łóżko, ale nie... 

background image

- Pewnie  będę  musiał  wyłamać  drążki  z  łóżeczka  Allison,  żeby  się  zmieścić.  - 

Westchnął. - Krótko mówiąc, zostaje mi tylko kanapa. - Wychodząc dodał: - Łóżko stawiam 

na  pierwszym  miejscu  naszej  listy  zakupów,  razem  z  nowym  samochodem.  Do  cholery, 

wszystko jest dla mnie za małe w tym cholernym domu. 

Trzasnął drzwiami, ale Katherine wiedziała, że to ze zdenerwowania, a nie ze złości. 

Zachichotała,  po  czym  obróciła  się  i  zapadła  w  spokojny  sen.  Zasypiając  wmawiała 

sobie, że jej wczorajsza przychylność w stosunku do Jace’a wynikała tylko z samej wdzięcz-

ności. Po prostu w ten sposób odreagowywała całe napięcie. Nic więcej. Tego jest pewna, bez 

względu na to, co chce w tym widzieć Jace. 

background image

ROZDZIAŁ 6 

Nie  umiałaby  powiedzieć,  kiedy  wyzbyła  się  swojej  rezerwy  w  stosunku  do  Jace’a. 

Przez pierwszych kilka dni po nietypowej uroczystości ślubnej wciąż miała się na baczności, 

ważyła każde słowo, każdy gest. 

To go jednak nie zniechęcało. Był konsekwentnie uważający, uprzejmy i opiekuńczy. 

Czasem zostawiał ją samą, intuicyjnie zgadując, że ceni sobie niezależność. 

Łączyła ich Allison. Przyjemnie było patrzeć, jak Jace odnosi się do małej brataniczki. 

Katherine  cieszyło,  że  zachowuje  się  jak  dobry  ojciec.  Musiała  nawet  przyznać,  że  czasem 

mała wolała jego towarzystwo. 

Nazajutrz po ślubie, rano, Jace oświadczył zza niedzielnego numeru gazety: 

- Myślę, że trzeba się ubrać i iść do kościoła. 

- Do kościoła? - zdumiała się Katherine. 

- Tak.  Happy  już  od  jakichś  dwudziestu  minut  krząta  się  w  ogródku.  Zrobiła  chyba 

wszystko,  co  można  zrobić  w  ogrodzie,  i  teraz  patrzy  w  naszą  stronę  z  wyraźnym 

potępieniem. Niewątpliwie widziała mojego dżipa stojącego przed domem w nocy i zapewne 

uważa, że jest w tym coś niewłaściwego. 

- Och, zupełnie o tym zapomniałam - zmartwiła się Katherine. 

- Powiemy jej o wszystkim, jak będziesz gotowa. 

- Naprawdę mamy iść do kościoła? 

- Tak. Chyba że nasze wyznania nie dadzą się pogodzić. Jestem protestantem. Widzisz 

w tym jakiś problem? 

- Nie, skądże, tylko że to... 

- Katherine, czy pomyślałaś o plotkach na temat tego, że młoda wdowa Adams nagle 

wychodzi za szwagra? I że ma kilkumiesięczne dziecko? Jeśli Manningowie mają mieszkać w 

Van Buren, to chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że są moralną podporą miejscowej społeczności. 

Chcę  cię  chronić  przed  wszelkimi  pomówieniami.  Nie  mamy  nic  do  ukrycia  poza  tym,  kim 

byli  prawdziwi  rodzice  Allison,  a  kiedy  przysposobimy  ją  sądownie,  to  już  nie  będzie 

ż

adnego  problemu.  Pamiętaj,  że  najlepszą  obroną  jest  atak.  -  Spojrzał  na  nią  zza  gazety  i 

uśmiechnął się. 

- Dziękuję  -  wyszeptała.  Poszła  do  kuchni  po  butelkę  dla  Allison,  która  już  się  o  nią 

zaczęła  dopominać,  i  nagle  wybuchnęła  płaczem.  Nic  mu  nie  chce  zawdzięczać,  a  jednak 

musi. Czy on zawsze będzie taki au courant

background image

Jace ucieszył się, że niektóre sklepy będą otwarte w Święto Pracy ze względu na ruch 

ś

wiąteczny.  W  jednym  z  większych  magazynów  kupił  łóżko,  które  miało  być  przywiezione 

następnego dnia. 

- Ależ  Jace,  takie  ogromne  łoże  nie  zmieści  się  w  tym  małym  pokoiku!  - 

zaprotestowała Katherine. 

- Zmieści się, tylko trzeba usunąć pozostałe meble. Mniejsze łóżko byłoby dla mnie za 

małe.  -  Roześmiał  się  i  ujął  ją  za  ramię.  -  Postaram  się  nie  zepsuć  ci  koncepcji  urządzenia 

wnętrza. 

Potem  kupił  nowiutkie  kombi  i  zapłacił  gotówką.  Katherine  była  przerażona. 

Pochodziła  z  domu,  w  którym  każdy  grosz  oglądano  na  wszystkie  strony.  Oszczędność 

weszła jej w krew. Nie była w stanie pojąć, że ktoś może mieć tyle pieniędzy. 

Ta sprawa nie dawała jej spokoju. Nie straciła wcale awersji do Manningów, mimo że 

była teraz żoną jednego  z nich i sama nosiła to nazwisko. Myśl, że żyje z ich łaski, była jej 

wstrętna.  Gdy  po  zakupach  wracali  nowym  samochodem  do  domu,  zaczęła  na  ten  temat 

rozmowę. 

- Jace... - powiedziała nieśmiało. 

- Hmm? - Jadł właśnie balonik Hersheya. Zauważyła, że ostatnio wciąż ma ochotę na 

czekoladę. Dlaczego nie tył? 

- Zapłaciłeś za pobyt w szpitalu Ronalda Welsha, prawda? 

Przerwał na chwilę jedzenie balonika i spojrzał na nią. 

- Prawda - przyznał. 

- I posłałeś jego żonie jakieś pieniądze? 

Skinął głową. 

Mnąc w palcach brzeg swojej plażówki, Katherine podjęła z wahaniem: 

- Masz  dużo  pieniędzy.  Kupiłeś  samochód  za  gotówkę,  i  tak  dalej.  Czy...  twoje 

zarobki... Mam na myśli... 

- Chodzi ci o to, czy to są moje pieniądze, czy moich rodziców? - zapytał. 

Zatrzymał samochód przed wjazdem do domu i spojrzał na nią. 

- To  są  moje  pieniądze,  Katherine  -  powiedział.  Na  jego  ustach  pojawił  się  cień 

uśmiechu. - Doszedłem do nich uczciwie, harując jak dziki osioł. Gdy wyjeżdżałem z Afryki, 

dostałem  bardzo  dużą  gratyfikację.  Willoughby  Newton,  właściciel  Sunglow,  to  bardzo 

przyzwoity człowiek. Mam udział w każdym odwiercie, przy którym pracowałem. Od czasu, 

jak skończyłem college, ani grosza nie wziąłem od rodziców. 

- Nie chcę się wtrącać w twoje prywatne sprawy. Tylko nie... 

background image

- Nie  chcesz  żyć  z  pieniędzy  Eleanor  i  Petera  Manninga  seniora,  ponieważ  jesteś 

piekielnie ambitna, tak? - ściszył głos i dodał: - Jestem z ciebie dumny. 

Przesunął  się  na  siedzeniu  w  jej  stronę  i  chwycił  ją  pod  brodę.  Musiała  na  niego 

spojrzeć. 

- A  moje  prywatne  sprawy  są  teraz  także  twoimi  sprawami.  Jesteś  moją  żoną,  nie 

zapominaj o tym. 

Jego  usta  łagodnie  pieściły  jej  wargi.  Był  to  krótki  pocałunek,  bez  okazywania 

namiętności, ale Katherine wyczuła ukryte w nim pożądanie. Serce tłukło się jej jak szalone, 

gdy Jace spojrzał na nią swymi przepastnymi niebieskimi oczami. 

Happy z wielką radością przyjęła wiadomość o ich ślubie. Jeżeli zastanawiała się nad 

ich  wcześniejszymi  kontaktami  lub  nad  krótkością  konkurów,  pozostawiła  te  domysły  przy 

sobie, a Katherine była jej za to wdzięczna. 

Zaproponowała,  że  zajmie  się  Allison  przez  resztę  dnia,  żeby  mogli  pomalować 

sypialnię Jace’a. Katherine uważała, że trzeba to zrobić, zanim przywiozą łóżko. 

- Jak  się  we  dwoje  do  tego  weźmiemy,  to  się  uwiniemy  raz  -  dwa,  zapewniam  cię  - 

powiedziała w odpowiedzi na utyskiwania Jace’a. 

- Któż  to  widział,  żeby  w  dniu  Święta  Pracy  pracować?  -  spytał,  ale  szybko  zmienił 

zdanie, gdy Katherine włożyła swój strój do malowania, który miała na sobie pierwszego dnia 

ich znajomości. 

- Wiesz,  w  tym  wdzianku  wyglądasz  wspaniale  -  oświadczył,  gdy  zrobili  sobie 

przerwę.  Katherine  siedziała  na  podłodze  po  turecku  i  popijała  lemoniadę.  -  Tylko  żebyś 

więcej nie otwierała drzwi w tym stroju - powiedział przyglądając się jej spod przymkniętych 

powiek dodał cicho: - Kiedy pierwszy raz zobaczyłem twoje nogi, to musiałem użyć całej siły 

woli, żeby cię nie zaczepić. 

- Co takiego? - zapytała zdumiona. - A kiedy to było? 

- Zaraz... - Zamknął jedno oko, próbując się skupić. - Chyba na drugi dzień po moim 

przyjeździe  -  odparł.  -  Poszedłem  na  kampus  i  kręciłem  się  po  korytarzu  waszego  gmachu 

biurowego. Byłem ciekaw tej nieuchwytnej Katherine Adams, która tak odważnie zabrała ze 

szpitala siostrzenicę wcześniaczkę i przejechała z nią cały kraj. - Łyknął lemoniady i oparł się 

o ścianę. - Wyszłaś z pokoju i poszłaś der źródełka. Chyba brałaś aspirynę. W każdym razie, 

kiedy się schyliłaś, żeby się napić, miałem dobry widok na twoje nogi... i inne szczegóły. - W 

jego oczach zaigrały szelmowskie ogniki. 

Katherine w pierwszej chwili zatkało, ale zaraz odparła cierpko: 

- To  niemożliwe!  Widziałabym  cię  na  korytarzu.  Jestem  pewna,  że  bym  cię 

background image

zauważyła. 

Podniósł brwi, jakby go to zainteresowało. Ściszył głos: 

- Naprawdę? Czy to znaczy, pani Manning, że uważa pani swego męża za choć trochę 

przystojnego? 

- Chciałam powiedzieć... że ty... 

- Słucham? - spytał cicho. Oparł ręce na jej ramionach i łagodnie położył ją na ziemi. - 

Co chciałaś powiedzieć? 

Jego twarz była o kilka centymetrów od jej twarzy. Wyciągnął się obok niej. Poczuła 

ciężar jego napierającego na nią ciała. 

- Chciałam powiedzieć... 

- Później - wyszeptał. Jego usta spoczęły na jej wargach. 

Katherine  przyjęła  jego  pocałunek  z  żarliwością.  Wiedziała  już,  jakie  cudowne, 

pulsujące  ciepło  wzbudza  w  jej  ciele.  Otworzyła  usta  przed  jego  niespiesznymi,  poszukują-

cymi  wargami.  Nieśmiało  dotknęła  ich  czubkiem  języka.  Z  gardła  Jace’a  wydarł  się  głęboki 

jęk, a jego usta stały się bardziej natarczywe. Ręką głaskał pas nagiej skóry na jej brzuchu. 

Wsunął  kolano  między  uda  Katherine,  naciskając  delikatnie,  ale  stanowczo,  a  że 

również był w szortach, zetknięcie ich ciał wywołało w niej elektryzujące uczucie. Szorstkie 

włosy  porastające  jego  nogi  łaskotały  gładką  skórę  Katherine.  Jakże  pachniało  jego  ciało, 

jakie było przyjemne w dotyku. Ogarnęło ją pragnienie, żeby je lepiej poznać. 

Jace  wtulił  twarz  w  jej  szyję  mamrocząc  coś  niezrozumiałego  i  obsypując  ją  całą 

płomiennymi pocałunkami, jednocześnie sięgał do guzików koszuli. 

- Katherine, chcę... 

- Hej,  wy  tam,  zrobiłam  wam  kanapki.  Chyba  zgłodnieliście.  Otwórzcie  mi  drzwi. 

Obie ręce mam zajęte! - zawołała Happy od drzwi frontowych. 

- Nie  do  wiary!  -  Jace  wstał  i  poszedł  do  living  -  roomu  wpuścić  nadgorliwą 

gospodynię. 

- Już  po  raz  drugi  Happy  nam  przeszkadza,  gdy  chcemy  być  sami.  Czy  mam  wiązać 

krawat na klamce jak Ryan O’Neil w Love Story, gdy była u niego Ali McGraw? 

- Jace, proszę cię! - Katherine udawała oburzenie, ale się śmiała. 

Happy weszła i szybko wyszła. Starała się nie zostawiać Allison bez opieki na dłużej 

niż  minutę.  Zjedli  kanapki  i  zabrali  się  znów  do  roboty.  Po  skończonym  malowaniu  zaczęli 

sprzątać bałagan. 

- Teraz mi się ten pokój podoba - zauważył Jace. - A myślałem, że brązowe ściany za 

bardzo go przyciemnia. 

background image

- Przecież wszystkie okna wychodzą na południe... 

Katherine  starannie  rozważyła  sprawę  wystroju  sypialni.  Nie  przypuszczała,  że 

kiedykolwiek  zajmie  ją  mężczyzna,  dlatego  zmodyfikowała  nieco  pierwotne  plany.  Łóżko 

miało stać pod ścianą brązową jak grzanka. Podczas dzisiejszych sprawunków kupiła bieliznę 

pościelową w muszle w różnych odcieniach brązu i beżu. 

- Chciałabym też kupić mosiężny zagłówek - powiedziała. - Wyglądałby wspaniale na 

tle ciemnej ściany.  I inne mosiężne akcenty, lampy i takie tam różne drobiazgi. - Marząc na 

głos, już widziała gotową całość. - Ale może się zrobić ciasno. Muszę zobaczyć, ile miejsca 

zajmie to łóżko. 

- Mam nadzieję, że wkrótce będzie tu jeszcze ciaśniej - mruknął Jace. 

Spojrzała  na  niego  podejrzliwie.  Patrzył  na  nią  spod  przymkniętych  powiek,  ale 

szelmowski uśmiech dostatecznie wyjaśniał, co ma na myśli. 

- Idę na dół po  Allison - oświadczył.  - Chyba ten zapach farby już się ulotnił. - Przy 

drzwiach odwrócił się jeszcze. - Katherine... 

- Słucham? 

- Ja naprawdę byłem kiedyś w waszym gmachu biurowym i widziałem, jak szłaś przez 

korytarz. - Mrugnął do niej. - Zmyśliłem tylko resztę. 

Zaczerwieniła się po korzonki włosów, ale Jace tego nie zauważył, ponieważ wyszedł. 

- Dzień dobry, pani Manning, jestem Jim Cooper. 

W drzwiach wejściowych stał uśmiechnięty młody człowiek. 

Katherine powiedziała niepewnie: 

- Przepraszam, ale... 

- Jestem synem Happy Cooper. 

- Och! - zaśmiała się Katherine. - Proszę wejść. Przepraszam. W pierwszej chwili nie 

skojarzyłam nazwiska. 

Wyciągnęła rękę, którą Jim Cooper serdecznie potrząsnął. 

- Pewnie  mama  zapomniała  pani  powiedzieć,  że  się  znów  na  jakiś  czas  sprowadzam. 

Nie  tutaj  -  wyjaśnił.  -  Wynajmujemy  wspólne  mieszkanie  na  mieście  z  jednym  chłopakiem. 

Wpadłem tylko spytać, czy pan Manning jest w domu. 

- Nie,  przykro  mi  bardzo,  ale  go  nie  ma.  Wyszedł  po  zakupy.  Wprowadził  się  tu 

dopiero parę dni temu... to znaczy... nie mieliśmy... 

- No tak, mama mówiła, że jesteście tuż po ślubie. - Jego uśmiech był zniewalający. - 

Najlepsze życzenia. 

- Dziękuję  -  wymamrotała  Katherine.  Nie  przyzwyczaiła  się  jeszcze  myśleć  o  sobie 

background image

jako o kobiecie zamężnej ani do tego, że jest teraz „panią Manning”. Miała wątpliwości, czy 

kiedykolwiek  przyzwyczai  się  do  noszenia  tego  nazwiska.  Jeszcze  tydzień  temu  były  tylko 

ona i Allison. I nagle w jej życiu pojawił się pełen inicjatywy Jace Manning. 

- Mama  mi  przykazała,  skoro  już  tu  jestem,  żebym  zajrzał  na  strych.  Zostało  tam 

trochę moich rzeczy z czasów liceum i college’u, a pani pewnie przyda się więcej miejsca. 

Jim Cooper znów się uśmiechnął. Katherine pomyślała, że nieźle się prezentuje. 

Miał  jasne  włosy,  dłuższe  aniżeli  nakazywała  moda,  ale  starannie  uczesane  i  czyste. 

Oczy piwne, ciepłe i serdeczne. Upstrzony piegami nos przydawał mu chłopięcego wdzięku. 

- Nawet  nie  zaglądałam  na  strych  -  powiedziała  Katherine.  -  Wcale  nie  musisz  nic 

stamtąd zabierać. 

- Tylko  tam  zajrzę.  To  pomysł  mamy.  Nawet  jakbym  znalazł  jakieś  pamiątki  po 

szkole, to chyba mogę bez nich żyć. 

Stanął na baczność, z ręką na sercu. Katherine się roześmiała. 

Taki  jest  mały  w  porównaniu  z  Jace’em,  pomyślała,  a  potem  zbeształa  się  za  to. 

Dlaczego niby Jace ma być miarą oceny innych mężczyzn? 

Rzeczywiście  Jim  nie  był  wysoki,  ale  nie  zdradzał  też  skłonności  do  tycia,  jak  jego 

matka. Wystrzępione nogawki obciętych dżinsów odsłaniały zgrabne nogi, a biała trykotowa 

koszulka ściśle przylegała do muskularnego torsu. 

- Drzwi na strych są tutaj, w schowku, prawda? - spytał, kierując się w stronę pokoju, 

w którym sypiał Jace. 

- Tak - odparła Katherine, idąc za nim. 

Kiedy znalazła się w pokoju, chłopak już ustawiał drabinę. Szybko wspiął się na górę i 

zapalił światło na stryszku. 

Katherine słyszała, jak stąpa między pudełkami, pokrzykując z radości, gdy odkrywał 

jakiś zapomniany skarb. Stała pod drabiną, patrząc w jasny kwadrat na górze. 

- Czy znalazłeś jakieś drogocenne rzeczy? - spytała żartobliwie. 

- Żeby pani wiedziała! Zupełnie zapomniałem o tych gów... śmieciach. 

Zaczął  znosić  pudła  na  dół  i  ustawiać  na  środku  pokoju.  Po  kilku  takich  kursach 

powiedział: 

- Jeszcze jeden raz i już się wynoszę. 

- Nie  musisz  się  śpieszyć  -  uspokoiła  go  Katherine.  -  Allison  śpi.  Jest  dość  czasu, 

dopóki się nie obudzi. 

- Wiem, że ma tu pani taką małą laleczkę. Nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć - 

powiedział Jim, taszcząc ostatnie pudło. 

background image

Kiedy przysunął je do wyjścia ze strychu, Katherine spojrzała do góry. Kurz i drobne 

paprochy, poruszone przez pudło, posypały się z otworu i coś ostrego wpadło jej do oka. 

- Och! - krzyknęła. 

- Co  się  stało?  -  spytał  Jim.  Zaniepokojony,  zsunął  się  po  drabinie.  -  O,  kurczę!  - 

Krążył dokoła niej przerażony. - Mama mi nie daruje, jak się okaże, że coś się pani stało. 

Tylko palący ból powstrzymał Katherine od śmiechu. 

- Oko. Coś mi wpadło do oka. - Krzywiąc się z bólu, tarła oko ręką. 

- O Boże, jak mi przykro, Katherine. 

Wziął ją za rękę i zaprowadził do łóżka. Usiadła, nic nie widząc. 

- Pokaż - powiedział łagodnie. - Zobaczę, co się stało. 

Próbował odjąć jej dłoń od bolącego oka. Poddała mu się, ale gdy pyłek przesunął się 

w inne miejsce, wyszarpnęła rękę. 

- Och, jak przestaję trzymać, to strasznie boli. 

- Wiem, ale musisz pozwolić mi wyjąć ten pyłek, bo inaczej naprawdę będzie źle. No, 

spróbuj teraz - nalegał, odsuwając jej rękę. - Otwórz oko! 

Ostrożnie  manipulował  jej  przy  oku.  Dłuższą  chwilę  potrwało,  zanim  skłonił  ją  do 

otwarcia powieki. 

Wykrzyknął z tryumfem na widok ziarnka piasku, które sprawiło jej tyle bólu. 

- Tu  cię  mam!  -  zawołał  zadowolony.  -  Teraz  popatrz  do  góry.  Nie,  nie  na  dół.  Do 

góry. Jeszcze chwileczkę. Jest! Już to wyjmuję. 

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedział Jace wchodząc. 

background image

ROZDZIAŁ 7 

Jego donośny głos zagrzmiał w pokoju jak wystrzał armatni. Katherine odwróciła się i 

załzawionymi oczami spojrzała na niego. Opierał się niedbale o futrynę drzwi, ale niedbałość 

była  tylko  pozorem.  Wysunięta  szczęka  i  chłodny  wzrok  świadczyły  o  najwyższym 

niezadowoleniu. Skierował na Jima Coopera zimny, nieruchomy wzrok. 

Katherine nerwowo zerwała się na nogi. Nie zdawała sobie sprawy, że leży na łóżku, 

oparta na łokciach, a nachylony nad nią Jim trzyma w rękach jej głowę. 

- J...Jace - wyjąkała, przeklinając w duchu swoje zakłopotanie. - To jest  Jim Cooper, 

syn Happy. 

- Dzień  dobry  panu  -  Jim  ukłonił  się  i  uśmiechnął  nieśmiało.  Widząc,  że  Jace  nie 

odpowiada na powitanie, nerwowo przełknął ślinę. 

- Jim przyszedł zabrać rzeczy ze strychu. Kiedy stałam z głową zadartą do góry, wpadł 

mi do oka jakiś paproch, Jim mi go wyjął. 

Poczuła do siebie pogardę za to, że się tak gęsto tłumaczy. Ani ona, ani Jim nie zrobili 

nic złego. Jednak wyraz twarzy Jace’a wcale nie zmiękł. 

- Ale ja  właściwie przyszedłem do pana  w zupełnie innej sprawie - powiedział Jim z 

wahaniem.  Katherine  podziwiała  jego  odwagę.  Jace,  mimo  swej  niedbałej  pozy,  minę  miał 

groźną. 

- Słucham - rzekł krótko. 

- Chciałem  zapytać,  czy  przypadkiem  nie  znalazłaby  się  dla  mnie  praca  w  Sunglow. 

Ja...  mmm...  pracowałem  w  firmie  wiertniczej  w  Luizjanie,  ale  moja  mama  jest  sama  i  w 

ogóle, więc pomyślałem, że... że powinienem... 

Jace przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą i splótł ręce na piersiach. Katherine 

rozgniewał ten jego wyniosły sposób bycia. 

Jim zauważył zniecierpliwienie Jace’a i zaczął mówić szybciej: 

- Chodzi  o  to,  że  szukam  pracy.  I  nie  boję  się  roboty.  Mam  zaświadczenia  z 

poprzednich  miejsc.  Jace  popatrzył  na  Katherine,  a  potem  z  powrotem  na  Jima  Coopera, 

jednak chłopak dzielnie wytrzymał jego wzrok. 

- I ty masz czelność prosić mnie o pracę, kiedy przyłapałem cię na łóżku z moją żoną? 

- zapytał Jace. 

- Słuchaj... - zaczęła Katherine, lecz on zmroził ją spojrzeniem i słowa uwięzły jej w 

gardle. 

background image

- Ale lubię twoją matkę - podjął Jace, jakby Katherine w ogóle się nie odezwała. - Idź 

do Billa Jenkinsa. Wiesz, gdzie wiercimy? 

- Tak jest, proszę pana - odpowiedział Jim. 

- To dobrze. Powiedz Billowi, że cię przysłałem. 

- Dziękuję panu bardzo. - Jim wskazał leżące na podłodze pudła. - Teraz zabieram to. - 

Podniósł najmniejsze. - po resztę wrócę później. Jeżeli można... - dodał szybko. 

- W porządku, Jim - uśmiechnęła się do niego Katherine. 

- No  to  idę.  Do  widzenia,  pani  Manning  -  powiedział,  oglądając  się  nerwowo  na  jej 

ś

wieżo poślubionego męża, nadal stojącego w drzwiach. 

- Jak  nawalisz,  to  wylecisz.  -  Jace  złapał  chłopaka  za  ramię  i  przytrzymał.  -  Bez 

względu na matkę. 

- Tak, proszę pana. Rozumiem - zapewnił go uroczyście Jim. 

Jace puścił go i skinął głową. 

Katherine  patrzyła  na  niego,  dopóki  nie  usłyszała  trzaśnięcia  drzwi.  Była  wściekła. 

Zachowanie Jace’a było nie do przyjęcia. Typowe dla wielkiego, potężnego Manninga. 

W jej oczach pojawiły się zielone błyski, kiedy wybuchnęła: 

- Jak  śmiesz  traktować  w  moim  domu  kogoś...  obojętne,  kto  to  jest...  w  tak  ohydny 

sposób! 

- Ma  szczęście,  że  nie  skręciłem  mu  karku.  Przyznasz  chyba,  że  wrócić  do  domu  i 

zastać żonę w objęciach jakiegoś faceta to nic szczególnie miłego. 

- Poznałam go parę minut przed twoim przyjściem! - broniła się. - Przyszedł do ciebie, 

a poza tym miał zrobić to, co mu kazała matka. Celowo go upokorzyłeś. To przecież jeszcze 

dzieciak. 

Jace zaśmiał się ironicznie. 

- Ładny  mi  dzieciak!  Dwadzieścia  dwa  lata!  Wierz  mi,  Katherine,  że  pan  Cooper 

obejmował cię z wielkim upodobaniem i wprawą, obojętne, co nim kierowało. Tak, jak by to 

zrobił każdy normalny zdrowy mężczyzna na jego miejscu. 

- Nie sądź wszystkich według siebie - warknęła. 

- A o Welshu już zapomniałaś, tak? - Jace ironicznie uniósł brew. 

- No wiesz! - żachnęła się. - Widzę, że z ciebie kawał chama! 

Sina ze złości, przebiegła przez pokój, zamachnęła się i wymierzyła mu silny cios  w 

szczękę. 

Wypuściła  ze  świstem  powietrze,  kiedy  muskularnym  ramieniem  złapał  ją  wpół  i 

gwałtownie  do  siebie  przyciągnął.  Ręka  zaplątała  mu  się  w  jej  włosy,  więc  szarpnął  ją 

background image

boleśnie i odgiął jej głowę do tyłu, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. 

Była  przerażona,  jednocześnie  nie  mogąc  uwierzyć,  że  dała  mu  w  twarz.  A  przecież 

nie powinna lekceważyć jego wybuchów gniewu. Zauważyła to w dniu, w którym się wybrali 

nad  jezioro.  Potem  znów  jego  temperament  dał  o  sobie  znać,  nawet  jeszcze  gwałtowniej, 

kiedy  zaatakował  Ronalda  Welsha.  Teraz  przeszywał  ją  groźnym  wzrokiem.  Ze  strachu 

wstrzymała oddech. 

Ale on ku jej bezgranicznemu zdumieniu wybuchnął śmiechem. 

- Jesteś jak dzika kotka, co, Katherine? 

Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy. Na policzkach czuła jego gorący oddech. 

- Byłaś niezrównana - wykrztusił. - Kiedy się wściekasz, jesteś wspaniała. 

Zgniótł  jej  usta  wargami  i  objął  jeszcze  mocniej.  W  dalszym  ciągu  była  zła  i 

odpychała go, ale na próżno; waliła go rękami po brzuchu, jednak on jej nie puszczał. Poddała 

się, gdy czubkiem języka dotknął jej ust. 

Jej  ręce,  które  przed  chwilą  go  odpychały,  teraz  syciły  się  bogactwem  jego  włosów. 

Dłoń Jace’a znalazła się  na jej policzku. Delikatnie przesuwał palcem po  aksamitnej skórze, 

podczas gdy usta żądały jeszcze... 

W końcu oderwał się od niej. Popatrzył na nią czule, gładząc delikatnie jej usta. 

- Katherine,  wiedziałem,  po  co  młody  Cooper  tu  przyszedł.  Spotkałem  przed  domem 

jego matkę. Ale chcę, żebyś nie miała złudzeń: jestem bardzo zaborczy. 

Lekko ją pocałował w czubek nosa, odwrócił się i wyszedł. 

Ten  jego  gwałtowny  wybuch  zdenerwował  ją  i  oszołomił.  Czy  kiedykolwiek  tak  do 

końca zrozumie tego człowieka? 

Rektor  college’u  dał  Katherine  wolne  na  cały  następny  tydzień.  Przesłał  jej  tę 

wiadomość przez Jace’a, który zadzwonił do niego w sprawie Ronalda Welsha. 

- Mówił, że w ciągu dwóch lat przez to biuro przewinęło się pięć czy sześć dziewczyn. 

Teraz już wiedzą, dlaczego aż tyle - powiedział Jace z pogardą. - W każdym razie przysyłają 

tam jakiegoś faceta, żeby zreorganizował cały dział informacji. Twierdzi, że w tym tygodniu 

nie jesteś potrzebna, lecz oczywiście będą ci płacić - dodał z wyraźnym niesmakiem. - Chcesz 

tam wrócić? 

- Nie wiem - odpowiedziała szczerze. - Przez ostatnie dni tyle się zdarzyło, że nawet o 

tym  nie  myślałam.  Ale  chyba  nie  wytrzymam  tu  w  domu  tylko  z  Allison.  Pracowałam 

zawsze, od ukończenia szkoły. 

- Przemyśl  to  w  tym  tygodniu  -  polecił  jej  Jace.  -  Może  się  wydarzyć  coś 

nieoczekiwanego. - Uśmiechał się zagadkowo, jednak wszelkie próby wyciągnięcia od niego 

background image

jakichkolwiek dalszych informacji spełzły na niczym. 

Katherine wzięła prysznic i narzuciła podomkę. Ciągle myślała o tej rozmowie. Co się 

za tym kryło, za tymi jego tajemniczymi słowami? Co planuje? Dlaczego nic więcej nie chce 

powiedzieć? 

Potrafił być czasami szalenie uparty. Co dzień odkrywała inną cechę jego osobowości. 

Niechętnie przyznawała, że na ogół były to cechy pozytywne. 

Skończyła  się  malować  i  wysuszyła  włosy.  Porządkując  toaletkę  zwróciła  uwagę  na 

męskie rekwizyty, które nagle wtargnęły do jej kobiecego królestwa. 

Wzięła  do  ręki  brzytwę.  Na  srebrnej  rączce  były  wygrawerowane  jego  inicjały.  Od 

kogo  dostał  tę  brzytwę?  Takich  rzeczy  nikt  sam  sobie  nie  kupuje.  Od  kobiety?  Nigdy  nie 

wspomniał o swoich wcześniejszych podbojach, ale dla Katherine nie ulegało wątpliwości, że 

było ich sporo. Co oznacza ten środkowy inicjał „L”? Nie zna nawet wszystkich imion swego 

męża.  A  czy  on  spytał  przed  ślubem  o  jej  imiona?  Nie  pamiętała.  Ten  dzień  pozostał  w  jej 

pamięci jak mglisty sen. 

W  srebrnym  kubku,  stanowiącym  komplet  z  brzytwą,  tkwiło  pachnące  mydło  do 

golenia. Czy mężczyźni nie używają raczej pianki do golenia w aerozolu? Na takich sprawach 

zupełnie się nie znała. 

Od czasu do czasu przypominała sobie mgliście ojca. Kiedyś na przykład ją ukarał, a 

potem  płakał  bardziej  niż  ona.  Te  wspomnienia  były  żywe,  nie  pamiętała  jednak 

przedmiotów,  które  do  niego  należały.  Wszystko,  co  kiedyś  miał,  zniknęło  z  ich  życia.  Czy 

używał takiej brzytwy? 

Jej uwagę zwróciła butelka męskiej wody. Sięgnęła po nią, przestudiowała etykietkę i 

przypomniała sobie nazwę. Zachęcały do niej sugestywnie reklamy telewizyjne. 

Tylko ja i ty, i mój „Temperament”. 

Przystojny model leżał na łóżku bez koszuli, biodra miał dyskretnie przykryte. Kiedy 

indziej  znów  wjeżdżał  w  kamerę  motocyklem,  rozpryskując  żwir  na  wszystkie  strony,  po 

czym następowało zbliżenie i mężczyzna mówił: Nie zawsze ujawniam „Temperament”, ale 

go mam. 

Katherine  oglądała  wszelkie  reklamy,  ponieważ  miała  zamiar  pisać  do  nich  teksty. 

Uśmiechnęła się na wspomnienie reklamy „Temperamentu”, która wydała jej się szczególnie 

prymitywna.  Zbliżyła  flakonik  do  nosa  i  powąchała  z  roztargnieniem.  A  może  ci  faceci  z 

Madison Avenue trafnie  wyczuwali potrzeby  kobiet? Czyż jej serce nie zabiło szybciej,  gdy 

zaciągnęła  się  tym  zapachem?  Dziwne.  Bo  przecież  jej  wyobraźnia  nie  wyczarowała  twarzy 

modela, tylko... 

background image

Drgnęła  zaskoczona,  kiedy  z  tyłu  za  nią  otworzyły  się  drzwi;  poczuła  się,  jakby  ją 

złapano na gorącym uczynku. 

Jace spojrzał na nią w lustrze i powiedział z filuternym uśmieszkiem: 

- Mam nadzieję, że lubisz ten zapach. 

Katherine  przemknęło  przez  głowę,  że  mężczyzna  reklamujący  „Temperament”  pod 

ż

adnym względem nie dorównuje jej mężowi. 

- Tak,  tak,  oczywiście.  Ja  tylko...  -  Dlaczego  jąka  się  jak  skończona  idiotka?  Jest 

przecież u siebie! 

- Allison śpi. Poczytałem jej trochę gazetę, ale ona kimnęła już po pierwszej stronie - 

Jace uśmiechnął się. 

- Dziękuję ci, że się nią zająłeś, to miło brać kąpiel nie musząc cały czas nasłuchiwać. 

- Nie ma za co. Moja pomoc dała wspaniałe wyniki: wyglądasz pięknie. 

Podszedł  i  odwrócił  ją  twarzą  do  siebie;  dotychczas  rozmawiali  za  pośrednictwem 

lustra. Objął ją, ale tylko musnął ustami czoło. 

- Muszę dziś podjechać na odwiert, więc mogę wrócić dopiero późnym wieczorem. 

Był  ubrany  roboczo,  w  bardzo  stare  i  ciasne  wypłowiałe  dżinsy,  równie  wypłowiałą 

koszulę z krótkimi rękawami i mocno znoszone buty kowbojskie. 

- Czy już wiercą? 

- Jeżeli zrobili wszystko, co mieli zrobić w zeszłym tygodniu, to powinni dziś zacząć. 

Przy okazji, przyjęli do pracy twojego znajomego, Jima Coopera. 

Spojrzała na niego, wciąż w jego objęciach. 

- Jesteś tam szefem, prawda? 

Zorientowała  się  już,  że  Jace  specjalnie  umniejsza  swoją  pozycję  w  firmie.  Sunglow 

było jednym z najpoważniejszych przedsiębiorstw naftowych w Ameryce. Zajmowanie w nim 

nawet niższego stanowiska kierowniczego było uważane za nie lada sukces. 

- Można  to  tak  nazwać  -  uśmiechnął  się.  -  Ale  niczego  bym  nie  dokonał  bez  moich 

ludzi. Są naprawdę dobrzy. Pracujemy razem od dłuższego czasu. 

Wzruszył  lekko  ramionami  i  Katherine  przeniknął  dreszcz.  Trzymał  ją  tak  blisko,  że 

czuła  jego  najmniejszy  ruch.  A  kiedy  delikatnie  otarł  się  o  jej  piersi,  mimo  woli  ogarnęła  ją 

fala fizycznego podniecenia. 

Natychmiast dostrzegł zmianę w jej nastroju. 

- Czy  jeszcze  cię  bolą?  -  spytał  troskliwie.  -  Te  zadrapania  na  piersiach?  Może 

powinniśmy iść do lekarza? 

- Nie, Jace - zapewniła go skwapliwie. - Goją się i czuję się bardzo dobrze. 

background image

- Pokaż, zobaczę. 

- Co...? - wykrztusiła zaskoczona. - Nie, nie, to jest... to są... 

Urwała,  ponieważ  Jace  odsunął  się  od  niej  i  wprawnym  ruchem  rozwiązał  pasek 

podomki,  i  powoli  rozsunął  poły.  Wstrzymała  oddech.  Obrzucił  spojrzeniem  jej  nagie  ciało, 

po czym zatrzymał wzrok na piersiach. 

Czerwone  pręgi  zamieniły  się  w  cienkie  różowe  rysy,  a  po  siniakach  pozostał  tylko 

blady ślad na skórze koloru miodu. 

- Chyba... chyba masz rację. Wszystko goi się dobrze. 

Powiedział  to  zdławionym  głosem.  Kiedy  podniósł  na  nią  oczy,  odczytała  w  nich 

prośbę  o  wybaczenie  i  zarazem  błaganie.  Delikatnie  wsunął  pod  szlafroczek  rękę  i  objął  ją. 

Drugą rękę położył jej na piersi. Dotykał tak leciutko, że Katherine nie była pewna, czy to nie 

złudzenie. 

Pochylił swoją ciemną głowę, a ona zamknęła oczy i rozchyliła wargi. Przesuwał usta 

po jej ustach, przytulając ją tak blisko, że swoim wrażliwym ciałem poczuła szorstkość jego 

ubrania.  Zachłanne  usta  Jace’a  biorąc  dawały  zarazem  tyle,  że  przyprawiały  Katherine  o 

paroksyzmy rozkoszy. 

W  swoich  pieszczotach  przeniósł  się  na  szyję,  ukrywając  twarz  w  jej  zagłębieniu. 

Leciutko głaskał palcami jej pierś. Wyprężyła się i wygięła do tyłu jak łuk. Jęknęła cicho. 

- Och, Jace... 

- Najdroższa... Najdroższa... - wyszeptał i pochylił głowę niżej. 

A potem objął ustami obolałą pierś, otaczając ją słodkim, wilgotnym ciepłem. 

Chwyciła  go  za  głowę  niecierpliwymi  rękami  i  trzymała  mocno,  póki  jego  usta  nie 

zaprzestały tej rozkosznej, delikatnej pieszczoty. Wtedy zsunął rękę na jej biodro, przycisnąć 

ją coraz mocniej i mówiąc w ten sposób, jak bardzo jej pragnie. Katherine, przejęta radosnym 

dreszczem, zaczęła bezwiednie poruszać biodrami. 

Miękkim ruchem odsunął ją od siebie, z trudem łapiąc oddech i dalej mocno trzymając 

ją w ramionach. 

Katherine  drżała.  Pozwoliła  kiedyś  pewnemu  mężczyźnie  na  niewinne  jej  zdaniem 

karesy,  ale  on  był  tak  bardzo  podniecony,  że  kiedy  odmówiła  mu  spełnienia,  wpadł  we 

wściekłość, wymierzył jej policzek i wymyślając od ostatnich oskarżył, że go sprowokowała. 

Potem przepraszał ją aż do obrzydzenia, ale ona zdawała sobie sprawę, że te oskarżenia są w 

znacznym  stopniu  słuszne.  Lubiła  się  całować  i  pieścić,  jednak  zawsze  cofała  się  przed 

finałem.  Wiedziała,  że  w  tych  sprawach  gra  nie  fair.  Nie  chciała,  żeby  Jace  pomyślał,  że 

dręczy go celowo. 

background image

- Jace? - spytała drżącym głosem. - Dobrze się czujesz? 

Twarz miał zaczerwienioną, dyszał ciężko, ramiona wznosiły mu się i opadały. 

Roześmiał się z goryczą. 

- Nie bardzo - powiedział - ale jeżeli tak dalej pójdzie, to w ogóle nie wyjdę z domu, a 

naprawdę muszę iść do roboty. 

Popatrzyła na niego przepraszająco. Gdyby w tej chwili chciał wyegzekwować swoje 

prawa małżeńskie, była gotowa. 

- Przykro  mi  -  odparła  i  rzeczywiście  było  jej  przykro.  Czuła,  że  coś  traci,  że  coś  jej 

umyka. 

- Przykro? - W jego błękitnych oczach zabłysły ogniki. - Mnie wcale nie jest przykro, 

ż

e moja żona ma ciało bogini. 

Pocałował ją w dekolt, owinął podomką i z żalem zawiązał pasek. 

- Przez ciebie będzie mi się dzisiaj bardzo trudno skupić na pracy, ale taką ofiarę mogę 

ponosić codziennie. 

Westchnął dramatycznie, pocałował ją i wyszedł. 

background image

ROZDZIAŁ 8 

W sobotę rano Jace spytał Katherine, czy pojedzie z nim na odwiert. 

- Moi  ludzie  pracują  po  godzinach.  Chciałbym  tam  wyskoczyć  i  zobaczyć,  jak  im 

idzie. To nie potrwa długo. Pojedziesz ze mną? 

Przez  ostatni  tydzień  Katherine  odpoczęła  od  zwykłych  porannych  zajęć.  Niełatwo 

było  przed  wyjściem  do  pracy  wykąpać  Allison,  ubrać,  nakarmić  i  zanieść  do  Happy.  Te 

wolne ranki bardzo jej się przydały. 

Nadal  była  zajęta,  robiła  porządki  w  szafach  i  w  szufladach,  szykując  miejsce  dla 

nowego domownika, ale pod koniec tygodnia wszystko było gotowe i bez zajęcia poczuła się 

nieswojo. Pracowała przez całe życie i próżnowanie ją męczyło. 

- Dobrze, bardzo chętnie - odparła na zaproszenie Jace’a. - Nigdy nie widziałam wieży 

wiertniczej. 

- Moi  ludzie  mi  nie  wierzą  -  powiedział.  -  Uważają,  że  istniejesz  głównie  w  mojej 

wyobraźni.  Nie  uwierzą,  że  naprawdę  mam  żonę  i  córeczkę,  póki  was  nie  zobaczą. 

Oczywiście Jim Cooper wyśpiewuje hymny pochwalne na twoją cześć, ale na tego szczeniaka 

nikt nie zwraca uwagi. 

Spojrzała  na  niego  z  irytacją,  było  jej  jednak  przyjemnie,  że  wspomniał  o  niej 

ludziom, z którymi pracował. Nie zastanawiała się, dlaczego jest jej z tego powodu tak miło. 

Kiedy na niego patrzyła przy śniadaniu, które uparł się sam przygotować, robiło jej się ciepło 

w sercu. 

Spytała z udaną obojętnością: 

- A co im o mnie powiedziałeś? 

- Zaraz,  zaraz.  Niech  sobie  przypomnę...  -  cedził  słowa  i  mrużył  oczy  w  głębokim 

skupieniu. - Powiedziałem im, że masz włosy koloru miodu, oczy jak głębokie leśne jeziora, 

w których odbijają się korony drzew. Powiedziałem, że twego ciała nie da się opisać, ale że 

masz  niezrównany  biust.  Że  oczywiście  nie  nosisz  żadnej  bielizny,  nawet  pod  obcisłymi 

trykotowymi koszulkami i dżinsami. 

- Jace!  Nie  masz  prawa!  -  krzyknęła,  a  potem  ujrzała  figlarne  błyski  w  jego  oczach. 

Widząc jej oburzenie, wybuchnął śmiechem, więc chcąc nie chcąc również zaczęła się śmiać. 

Allison,  znudzona,  spojrzała  na  nich  z  wyższością.  -  Jeżeli  rzeczywiście  tak  mnie 

przedstawiłeś, to boję się, że będą zawiedzeni. 

Brwi zbiegły mu się nad oczami. Powiedział cicho: 

background image

- Nie, nie będą zawiedzeni. 

Serce skoczyło jej radośnie. Od tego ranka, gdy pocałował ją w łazience, nie ponawiał 

ż

adnych prób zbliżenia, ale Katherine poznała go już na tyle, by wiedzieć, że agresja nie leży 

w  jego  charakterze.  Zdobywał  ją  subtelną  grą.  Przez  cały  tydzień  ograniczył  pocałunki  do 

czułych  muśnięć  policzka  lub  czoła.  Z  niepokojem  stwierdziła,  że  ta  rezerwa  wzmaga  tylko 

jej pragnienie fizycznego kontaktu. 

Któregoś wieczoru zaprosił ją, żeby obejrzała z nim ostatnie wiadomości w telewizji. 

Kiedy usadowiła się w drugim końcu kanapy, odchrząknął i przyciągnął ją do siebie. Siedział, 

wygodnie  odchylony  do  tym  i  oparty  na  poduszkach.  Schowała  bose  stopy  pod  lekki 

szlafroczek i dopiero po chwili zauważyła, że się opiera o Jace’a. 

Słyszała jego równy oddech i czuła pod plecami twardy tors. 

Drgnęła, kiedy ręką leżącą na oparciu kanapy zaczął głaskać jej ramię. Rzuciła okiem 

w jego stronę, ale był wyraźnie pochłonięty programem. 

Poruszał  ręką  wolno,  jak  hipnotyzer,  podniecając  ją  delikatnymi  muśnięciami.  Silne 

palce  niepostrzeżenie  zbliżyły  się  do  jej  piersi.  Poczuła  je,  zanim  jej  dotknął,  jej  ciało 

ogarnęła fala gorąca. Pod koniec wiadomości miała ochotę złapać go za rękę i przycisnąć ją 

do siebie. Jego palce znieruchomiały. Katherine wstrzymała oddech. 

Teraz mnie dotknie - pomyślała. 

Ale  on,  ku  jej  wielkiemu  rozczarowaniu,  poklepał  ją  tylko  po  bratersku  i  posadził 

prosto. 

- Chyba już pójdę spać - powiedział. 

Tej nocy ciało Katherine płonęło, wezbrane nie spełnionym pragnieniem. Rzucała się 

w  pościeli  niespokojnie.  Może  to  jakiś  szczególny  rodzaj  okrucieństwa  właściwy 

Manningom? 

Peter  oczarował  Mary,  która  się  w  nim  zakochała,  a  potem  znęcał  się  nad  nią  na 

wszelkie możliwe sposoby. Może metoda Jace’a polega właśnie na tym jedwabistym dotyku? 

Może chce ją w sobie rozkochać po to tylko, żeby porzucić? 

Postanowiła  nie  zwracać  na  niego  uwagi.  Zakochać  się  w  Jace’u  Manningu  to  tak, 

jakby skazać się na powolne konanie. Wiedziała przecież, że jej nie kocha. Pragnął jej jedynie 

fizycznie.  Było  to  widać  wyraźnie  w  jego  rozpłomienionym  spojrzeniu,  które  co  chwila  na 

niej zatrzymywał. 

Ale przyczyny, dla których się z nią ożenił, zostały jasno przez niego przedstawione. 

Miało  to  być  zadośćuczynienie  za  krzywdę,  jaką  Peter  wyrządził  Mary.  Poza  tym  Jace  czuł 

się odpowiedzialny za Allison. Przecież nawet powiedział, że nie chciał się żenić i że robiąc 

background image

to poświęca swoją wolność. 

Jak  się  tego  spodziewał,  jego  przyjaciel  Mark,  prawnik,  przysłał  mu  zszywkę 

wycinków  z  gazet  informujących  o  ich  małżeństwie.  Jace  przewidział  reakcję  rodziców  z 

niesamowitą  dokładnością.  W  jednym  z  artykułów  przytoczono  ich  słowa.  Jace  i  Katherine 

połączyło  głębokie  uczucie  zaraz  potem,  jak  się  tylko  poznali  (ciekawe,  kiedy  miałoby  to 

być?), oni zaś jako rodzice Jace’a są wzruszeni, że poślubił siostrę ukochanej Mary. 

Katherine  po  przeczytaniu  artykułu  wpadła  we  wściekłość.  Jace  tylko  wzruszył 

ramionami i wrzucił go do kosza. Może w rzeczywistości wcale tak bardzo nie potępia rodzi-

ców?  Może  ma  jednak  z  nimi  coś  wspólnego,  lecz  ukrywa  to,  bo  tak  mu  wygodniej?  - 

pomyślała Katherine. 

Patrząc  na  jego  czarujący  uśmiech,  jeszcze  raz  powiedziała  sobie,  że  musi  być 

ostrożna ze swymi uczuciami. 

- Ubiorę Allison i możemy jechać, kiedy będziesz chciał - odparła. 

Jechali  około  pół  godziny.  Katherine  była  zachwycona  krajobrazem.  Wokół  rosły 

sosny,  cedry,  dęby  i  wiązy,  od  czasu  do  czasu  pojawiały  się  krzewy  derenia.  Wiosną,  ob-

sypane uroczym białym lub żółtym kwieciem, przyćmiewały urodą leśne olbrzymy. 

Polna  droga  zwężała  się,  przechodząc  w  końcu  w  rozjeżdżony,  wyboisty  dukt.  Dżip 

podskakiwał,  aż  dzwoniły  im  zęby.  Trudno  było  w  tych  warunkach  rozmawiać.  Katherine 

przytuliła Allison w obawie, że dziecko wypadnie jej z rąk, kiedy trafią na większą dziurę. 

Jace skręcił z drogi i przez jakiś czas jechali z rzadka porośniętym sosnami terenem, 

już  nieco  równiejszym,  aż  dotarli  do  polany,  gdzie  widać  było  wieżę  wiertniczą.  Katherine 

zaskoczył wielki ruch i hałas. Pełno tu było jakichś przerażających sprzętów i urządzeń. 

Paru  ludzi  przerwało  pracę,  żeby  pomachać  Jace’owi,  który  wyskoczył  z  dżipa. 

Katherine  na  jego  polecenie  została  w  samochodzie.  Podbiegł  do  zdezelowanej  szarej 

przyczepy  z  obłażącą  farbą  i  po  chwili  wybiegł  z  niej  w  kasku  ochronnym  na  głowie;  drugi 

trzymał w ręku. 

- Włóż to, bardzo cię proszę! - wrzasnął przekrzykując hałas. 

Katherine spojrzała sceptycznie na jaskrawożółty kask. 

- Przepraszam,  ale  to  przepisy  Manningów.  -  Mrugnął  do  niej  i  nasadził  jej  kask  na 

głowę. Wziął na ręce Allison i ruszył z nią w kierunku przyczepy. 

Katherine  wydostała  się  z  dżipa  z  pewnym  trudem.  Miała  torebkę  i  siatkę  z 

pieluchami. Czuła na sobie ukradkowe spojrzenia, chociaż wszyscy zajęci byli pracą. Nawet 

nie starała się rozpoznać Jima Coopera. Robotnicy byli anonimowi jak armia. 

Może  mam  za  ciasne  dżinsy  -  zastanawiała  się  w  panice,  myśląc  o  tym,  co  jej 

background image

wcześniej powiedział Jace. 

Kask wydał jej się czymś śmiesznym i zupełnie zbędnym, ale Jace nieraz wspominał o 

twardych przepisach, jakie wprowadzał wszędzie tam, gdzie miał na to wpływ. 

- W  latach  trzydziestych,  w  czasie  wielkiego  kryzysu,  ludziom  rozpaczliwie  zależało 

na  pracy  -  mówił.  -  Angażowali  się  na  polach  naftowych,  bez  względu  na  kwalifikacje. 

Zatrudniali  ich  za  grosze  pokątni  pośrednicy,  którzy  nie  przejmowali  się  bezpieczeństwem 

pracy.  Mieli  tanią  siłę  roboczą...  Przepisy  bezpieczeństwa  wprowadzono  znacznie  później. 

Niestety  wielu  ludzi  zginęło  albo  zostało  okaleczonych  w  bezsensownych  i  zupełnie 

niepotrzebnych  wypadkach.  Kiedy  się  pracuje  przy  wieży  wiertniczej,  zawsze  jest  pewne 

niebezpieczeństwo,  ale  staram  się  je  ograniczyć  stosując  różne  środki  ostrożności.  -  Jak 

widać, nawet żona nie stanowiła wyjątku. 

Stał  teraz  na  stopniach  przyczepy,  przytrzymując  drzwi  dla  Katherine.  Spojrzała  w 

jego stronę. Uśmiechnął się szeroko. 

Można by pomyśleć, że jest ze mnie dumny, przemknęło jej przez głowę. 

- To  jest  Billy  Jenkins.  Paskudny  zrzęda  i  opryskliwy  mruk,  a  do  tego  całkowicie 

pozbawiony skrupułów, aleśmy się do niego przyzwyczaili. 

Katherine  zdjęła  kask  i  popatrzyła  na  mężczyznę,  którego  Jace  przedstawił  jej  w  ten 

niecodzienny  sposób.  Billy  był  starszy  od  pozostałych  pracowników,  więc  pomyślała,  że 

może Jace wyznaczył go do pracy w przyczepie ze względu na wiek. 

Miał  rzadkie,  siwe  włosy,  a  skóra  jego  twarzy  przypominała  wysuszony  brązowy 

rzemień,  mocno  naciągnięty  na  kościach  policzkowych.  Poorana  głębokimi  bruzdami,  przy-

wodziła na myśl mapę drogową. Krępy i krzywonogi, sprawiał wrażenie niższego, niż był w 

rzeczywistości. 

Kilkakrotnie  zmierzył  Katherine  od  stóp  do  głów  spojrzeniem,  które  wyrażało 

niewątpliwe uznanie. 

- Ciekawe,  co  takie  miłe  małe  stworzenie  mogło  zobaczyć  w  takim  cholernym 

podwiertku  jak  ten  tutaj  -  powiedział,  wskazując  swego  szefa  bezczelnym  ruchem  małej 

główki. 

Tym  epitetem  określano  kogoś,  kto  dowiercał  się  na  skos  do  innego  otworu.  W 

czasach  boomu  uważano  to  za  szczególne  przestępstwo,  a  winowajcę  traktowano  jak 

najnędzniejszego z nędzników. 

Katherine usłyszała za sobą donośny śmiech Jace’a. 

- Zamierzasz stać tak dalej i nas obrażać, czy zrobisz nam coś do picia? 

- Sami sobie weźcie. Chcę zobaczyć dziecko. 

background image

Katherine  nie  wątpiła,  że  te  złośliwości  wynikają  z  wzajemnej  głębokiej  sympatii. 

Billy  wziął  od  Jace’a  Allison,  która  natychmiast  sięgnęła  do  jego  czerwonej  chusteczki 

wystającej z kieszonki koszuli. Stary roześmiał się serdecznie. 

- Proszę,  jaka  mądrala.  Wiesz,  kto  jest  twoim  przyjacielem,  prawda?  Trzymaj  z 

Billym, a nie pożałujesz. Tak, pewnie, że tak. Chodź, pokażę ci coś ładnego. 

Cały  czas  przemawiając  słodko  do  małej,  zaniósł  ją,  ku  jej  zachwytowi,  do  swojego 

zagraconego biurka. 

Katherine i Jace śmieli się wesoło. 

- Nic tak nie zawróci chłopu w głowie jak małe dziecko - powiedział Jace. Spojrzał na 

Katherine i mrugnął. - No, może jeszcze piękna dziewczyna. Kiedy zobaczyłem, jak Billy ci 

się przygląda, myślałem, że będę musiał bronić twego honoru. 

- Bardzo  mi  to  pochlebia  -  uśmiechnęła  się.  -  Uważam,  że  jest  prawdziwym 

dżentelmenem - powiedziała, sznurując usta. 

- Coś  takiego!  Ten  stary  rozpustnik?  Gdybym  ja  używał  takiego  słownika  jak  on, 

nigdy byś mi nie darowała. 

- Owszem, ale to co innego. 

- Dlaczego? 

- Bo nie jestem jego żoną, tylko twoją. 

Spojrzał poważnie, ale kąciki ust drgały mu od powstrzymywanego śmiechu. 

- To prawda. I radzę ci o tym nie zapominać - mruknął. 

Roześmieli  się  oboje,  Jace  odruchowo  objął  Katherine  i  przytulił,  po  czym  otworzył 

zardzewiałą  lodówkę,  z  której  wyjął  zimne  napoje.  Allison  uszczęśliwiona  siedziała  na 

kolanach Billy’ego, pławiąc się w jego czułości. 

- Chodź  no tu  do  mnie  na  chwilę  -  skinął  Jace  na  Katherine  -  mam  dla  ciebie  pewną 

propozycję. 

Wskazał  jej  biurko  w  drugim  końcu  przyczepy,  przy  którym  biurko  Billy’ego 

wydawało się szczytem porządku. Piętrzyły się tu sterty map, wykresów i tabelek. Mogła się 

tylko  domyślać,  co  przedstawiają,  ale  przede  wszystkim  ciekawa  była  propozycji  Jace’a. 

Kiedy  przecisnęła  się  wąskim  przejściem,  kazał  jej  usiąść  za  biurkiem,  sięgnął  ponad  jej 

ramieniem i wziął arkusz papieru zapisany pochyłymi bazgrołami. 

- Tę notatkę dostałem od Willoughby’ego. To właściciel Sunglow. Wspominałem ci o 

nim... 

Skinęła głową, więc mówił dalej: 

- Wygląda  na  to,  że  Willoughby’ego  niepokoi  zła  opinia  towarzystw  naftowych. 

background image

Podejrzanie  wielkie  zyski  i  inne  tego  rodzaju  rzeczy.  Jest  zdecydowany  coś  zrobić,  żeby 

poprawić opinię o firmie. Udało mu się zawrzeć układ z wieloma stacjami telewizyjnymi na 

wielkich rynkach Teksasu i Oklahomy, między innymi w Houston, Dallas, Fort Worth, Austin 

i  Oklahoma  City.  Sunglow  zapewni  paliwo  i  usługi  konserwacyjne  dla  ich  nowych 

samochodów osobowych i innych pojazdów, w zamian za czas reklamowy. - Wypił łyk wody 

sodowej  i  spytał:  -  Rozumiesz?  Przerwij  mi,  jak  będzie  coś  niejasnego.  Ja  też  musiałem 

chwilę pomyśleć, żeby to pojąć. 

- Tak, rozumiem cię, ale... 

- A  teraz  to,  co  dotyczy  ciebie.  Potrzebny  jest  ktoś  do  robienia  reklamówek. 

Zaproponowałem, że ty się tym zajmiesz. 

Katherine patrzyła na niego w osłupieniu. 

- Ja! - zawołała. - Jace, ja przecież nie mam pojęcia... 

- O  ropie  naftowej?  Nie  musisz.  Willoughby  chce  mieć  reklamy  w  stylu  ogłoszeń 

agencji  państwowych,  zrobione  z  punktu  widzenia  konsumenta.  Chce  upowszechnić  opinię, 

ż

e Sunglow niepokoi się sytuacją energetyczną na świecie i podejmuje kroki, żeby ją zmienić 

i  jednocześnie  utrzymać  w  ryzach  ceny  benzyny.  Musimy  sobie  poprawić  reputację. 

Pisywałaś informacje dla prasy. To dla ciebie pestka. 

- Czy Sunglow rzeczywiście zamierza coś w tej sprawie robić? Nie mogę kłamać. 

Spojrzał na nią prawie urażony. 

- Katherine,  nigdy  bym  cię  nie  zmuszał  do  kłamstw.  Czy  uważasz,  że  mógłbym  się 

związać z firmą, która oszukuje ludzi? 

Odwróciła głowę. 

- Nie.  -  Przygryzła  wargę.  Potrzebowała  trochę  czasu,  żeby  pomyśleć.  Co  za 

fantastyczna okazja! Ledwie mogła ukryć podniecenie, a przecież nad niejednym musiała się 

zastanowić. 

- Chybabym tutaj nie mogła pracować - powiedziała. 

Roześmiał się. 

- No  pewnie,  że  nie!  Nie  pozwoliłbym  tym  dzikusom  przez  cały  dzień  pożerać  cię 

wzrokiem.  W  żadnym  razie.  Wystarczy  już,  że  Cooper  jest  na  ciebie  taki  napalony.  - 

Odwrócił  się  do  niej,  oparł  o  biurko  i  skrzyżował  wyciągnięte  nogi.  Szeroki  uśmiech 

wskazywał, że sobie żartuje na temat Jima. - Pomyślałem - podjął - że mogłabyś pracować w 

domu.  Uważam,  że  powinnaś  być  z  Allison  w  tym  tak  ważnym  okresie  jej  życia.  Możesz 

sobie  sama  ustalić  godziny  pracy,  będziesz  pracować,  kiedy  ci  się  podoba,  ale  cały  dzień  z 

nią. Co o tym sądzisz? 

background image

- To  by  było  cudownie,  Jace.  Martwiłam  się,  że  ją  na  tak  długo  zostawiam,  zanim... 

zanim się pobraliśmy. 

- Świetnie! A więc załatwione. 

- Czekaj!  Niech  pomyślę.  -  W  skupieniu  bębniła palcem  wskazującym  po  wargach.  - 

Będę chyba musiała blisko współpracować z realizatorami tych filmów? 

- Słuszne  pytanie.  Stacja  telewizyjna  w  Houston  dostarczy  nam  wszystko,  co  trzeba. 

Jak im przekażesz scenariusz, załatwią całą czarną robotę. Jeżeli będziesz potrzebna, zawsze 

mogą  zadzwonić.  A  w  razie  czego  weźmiesz  samolot  firmowy  i  polecisz  na  jeden  czy  dwa 

dni. 

- Och, Jace, to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. 

- To tylko kwestia tego, czy chcesz, czy nie. Kwalifikacje masz. 

Pogłaskał ją delikatnie po policzku i uśmiechnął się szeroko. 

- Czy zadzwonić do Willoughby’ego i powiedzieć mu, że ma nowego pracownika? 

Zawahała się na krótką chwilę, a potem klasnęła w ręce. 

- Tak, Jace, och tak! - zawołała. 

Umówili się, że zostaną i zjedzą lunch z robotnikami. Jeden z nich pojechał do miasta 

i przywiózł hamburgery i frytki. Allison, po swojej południowej butelce, zasnęła spokojnie na 

ręku Billy’ego, który okazał się zupełnie niewrażliwy na docinki kolegów. 

Wiertnia  dudniła,  świder  wgryzał  się  w  grunt  i  skałę,  a  warkot  silnika,  który  wciskał 

go  w  głąb,  przyprawiał  Katherine  o  ból  głowy.  Ale  robotnicy,  przyzwyczajeni  do  hałasu, 

zajadali, aż im się uszy trzęsły. 

Siedzieli  na  ziemi,  na  siedzeniach  wyjętych  z  ciężarówek,  albo  stali  w  grupkach  i 

ż

artowali - czasami wymknęło im się jakieś mocniejsze słowo, chociaż Katherine miała wra-

ż

enie, że i tak ze względu na nią bardzo się hamowali. 

Kiedy już wszyscy skończyli, Jace wrzasnął starając się przekrzyczeć hałas: 

- Co  się  tu  do  diabła  dzieje?  Czy  myślicie,  że  skoro  przywiozłem  żonę,  żeby  was 

poznała, to już się możecie cały dzień obijać? Wszyscy do roboty! Koniec pikniku. 

Mówił to poważnie, ale cały czas się uśmiechał. 

Rozległo  się  szemranie  i  były  nawet  niezadowolone  miny,  ale  wszyscy  powędrowali 

do roboty. Niektórzy, przechodząc obok Katherine, pozdrawiali ją serdecznie albo zagadywali 

nieśmiało. Jim Cooper uśmiechnął się do niej szeroko spod kasku, ale umknął szybko, kiedy 

Jace łypnął na niego złym okiem. 

Gdy po powrocie z wiertni wchodzili do mieszkania, Jace powiedział: 

- Za  parę  dni  przyjdzie  paczka  od  Willoughby’ego.  Wysyła  jakieś  materiały,  które 

background image

mogą  ci  się  przydać,  dużo  suchych  faktów  i  liczb,  ale  też  trochę  interesujących  historii  o 

ludziach. 

- Chciałabym już zacząć - westchnęła Katherine. 

Jace  uśmiechnął  się  tajemniczo,  zauważyła  błysk  w  jego  niebieskich  oczach.  Za 

chwilę miała się dowiedzieć, dlaczego jest taki zadowolony. 

Na środku living - roomu stało nowe biurko, a na nim elektryczna maszyna do pisania. 

Katherine pisnęła z radości i odwróciła się zdumiona do Jace’a. 

- To dla mnie? - spytała. 

- Nie, dla Allison - odrzekł wesoło. 

Pominęła tę kpinę i pośpieszyła zobaczyć to wspaniałe urządzenie. Było wszystko, co 

trzeba, wyświetlarka korektorska i różne inne rzeczy, które trochę ją przeraziły, bo nie umiała 

się nimi posługiwać. 

- Och, Jace, jest cudowna. Ja... kiedy? 

- Kupiłem  ją  dwa  dni  temu  i  poprosiłem,  żeby  dostarczono  ją  podczas  naszej 

nieobecności. Miała to być dla ciebie niespodzianka. Podoba ci się? 

- Podoba?  Przecież  to  marzenie  każdej  maszynistki.  Gdybyś  widział...  -  urwała  pod 

wpływem  jakiejś  nagłej  myśli  i  spojrzała  na  niego  przymrużonymi  oczami.  -  Byłeś  taki 

pewny, że zgodzę się na twoją propozycję...? Co? 

Roześmiał się. 

- Miałem nadzieję. 

Udawała nadąsaną, ale nie wytrzymała długo i uśmiechnęła się do niego promiennie. 

- Powinnam  być  wściekła  na  ciebie,  że  uznałeś  to  za  oczywiste,  ale  nie  potrafię. 

Dziękuję ci, Jace, za wszystko. Za pracę. Za maszynę. Za wszystko. 

Zawstydziła się, że kiedykolwiek miała wątpliwości co do jego intencji. 

- To chodź i podziękuj, jak się należy - powiedział. - Pocałuj. 

Patrzył na nią twardo, łagodny wyraz twarzy gdzieś znikł. 

Rozdrażniona jego nagle zmienionym tonem, zmusiła się, by do niego podejść. Kiedy 

oglądała  nowy  nabytek,  wziął  od  niej  Allison,  która  spała  sobie  teraz  spokojnie  u  niego  na 

rękach. Wspięła się na palce i pocałowała go lekko w policzek. 

Zmarszczył czoło. 

- To  nie  był  pocałunek.  To  jest  pocałunek.  -  Pochylił  się  i  ujął  jej  usta  w  swoje.  Nie 

mógł jej przytulić z powodu Allison, ale siła jego pocałunku była znacznie większa i znacznie 

bardziej zniewalająca niż jakiekolwiek uściski. 

Jego  mocne  wargi  dotykały  jej  ust  z  dręczącą  obojętnością.  Skubał  jej  dolną  wargę, 

background image

dopóki  Katherine  nie  rozchyliła  ust.  Ale  nawet  wtedy  jego  pieszczota  była  leniwa,  jakby 

beznamiętna. 

Katherine  jęknęła  i  przysunęła  się  bliżej.  Zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i  zmusiła,  by 

znowu  pochylił  głowę.  Dopiero  teraz  zaspokoił  jej  pragnienie.  Z  rozkoszną  gwałtownością 

rzucił  się  na  jej  usta  i  od  tego  pocałunku  ciało  Katherine  rozśpiewało  się  uczuciem,  które 

zdawało się rozsadzać jej duszę. 

Gdzieś w podświadomości kołatała myśl, że Jace tak łatwo, tak zupełnie bez wysiłku, 

potrafi  ją  zniewolić.  Jak  to  się  dzieje,  że  tak  całkowicie  zawładnął  moimi  zmysłami?  - 

zadawała sobie pytanie. Nie mogę się poddać uczuciom. A jednak chcę. Chcę Jace’a. 

Te  myśli  przelatywały  jej  przez  głowę,  gdy  piła  słodycz  jego  warg.  A  potem  Jace 

odkrył inne okolice jej twarzy, i wszystkie myśli Katherine gdzieś uleciały. 

Poczuła nagle bębnienie małych piąstek na swojej piersi i dopiero wtedy uświadomiła 

sobie, że przygnietli Allison. Puściła szyję Jace’a i odsunęła się powoli. 

Spojrzeli  na  niezadowolone  maleństwo.  Allison  skrzywiła  buźkę  i  zaczęła  głośno 

płakać. 

- Patrz,  cośmy  narobili  -  mruknął  Jace.  Podniósł  Allison  do  góry  i  uspokajająco 

poklepał  po  pleckach.  -  Chodź,  księżniczko,  zaraz  ci  to  wynagrodzę.  -  Idąc  do  kuchni 

odwrócił się i powiedział przez ramię: - Ja ją nakarmię, a ty się pobaw swoją nową zabawką. 

Katherine nie protestowała. Usiadła przy nowym biurku i wzięła do ręki instrukcję. 

- To  prawie  encyklopedia  -  zawołała  w  stronę  kuchni.  -  Zanim  pierwszy  raz  włączę 

maszynę, będę musiała to godzinami studiować. 

- Poradzisz sobie z pewnością! 

Minęła  godzina,  nim  Katherine  oderwała  się  od  lektury.  Jace  zaniósł  Allison  przez 

living - room do sypialni. 

- Już się najadła. Udało mi się wcisnąć jej większość tej ohydnej papki. Dotrzymywała 

mi towarzystwa, kiedy robiłem mój słynny sos do spaghetti. Masz ochotę spróbować? 

- To brzmi zachęcająco. 

- Musi się chwilę pogotować. Poczekaj tu na mnie, pójdę położyć małą. 

Ledwie  skończył  mówić,  Katherine  znów  przepadła  dla  świata.  Pochylona  nad 

instrukcją, studiowała zawiłości budowy maszyny. 

Nagle doszedł ją ostry krzyk bólu. Poderwała się, rzuciła broszurę i pobiegła w stronę 

sypialni. 

background image

ROZDZIAŁ 9 

Otworzyła drzwi i jak burza wpadła do pokoju. Nie było tu nikogo. Spojrzała na puste 

łóżeczko i znowu usłyszała głośny jęk i bolesne: 

- Auuu! 

Dopiero wtedy zorientowała się, że krzyki dochodzą z łazienki. 

Stanęła na progu jak wryta. Jace i Allison byli w wannie. Gładka biała pupka Allison 

kontrastowała  ze  śniadym  torsem  Jace’a,  porośniętym  ciemnymi  włosami.  Jace  leżał  w 

wodzie,  unosząc  kolana,  żeby  zmieścić  swe  duże  ciało  w  za  krótkiej  wannie.  Widok  jego 

męskości poraził jej zdumione i mimo wszystko ciekawe oczy. 

- Och,  Katherine,  jesteś,  dzięki  Bogu.  Pomóż  mi...  -  Skrzywił  się  z  bólu  i  wtedy 

dostrzegła przyczynę. 

Allison  leżała  wyciągnięta  jak  długa  na  piersi  Jace’a,  małymi  tłustymi  rączkami 

ciągnąc go za włosy. Tak się cieszyła tą nową niezwykłą zabawką, że coraz mocniej zaciskała 

piąstki i fikała z radości nóżkami. 

Katherine przełknęła nerwowo i wyszeptała: 

- Zaraz... zaraz ją zabiorę. - Schyliła się i chwyciła wpół mokre, wijące się ciałko. 

- Nie!  -  wrzasnął  przerażony  Jace.  -  Jeśli  ją  teraz  podniesiesz,  wyrwie  mi  wszystkie 

włosy, a to okropnie boli. 

Katherine  spojrzała  na  malutkie  paluszki  zaplątane  w  ciemne  włosy  i  przyznała  mu 

rację. 

- Co... - zaczęła. 

- Może byś wyplątała jej paluszki z moich włosów. Boję się ją puścić. Jest śliska jak 

węgorz. 

Katherine  na  chwilę  przymknęła  oczy  i  wciągnęła  powietrze.  A  potem  uklękła  obok 

wanny i odginając jeden po drugim paluszki małej, uwolniła mokre kosmyki kędzierzawych 

włosów. Gdy wyplątała jedną rączkę, Jace złapał ją zaraz i przytrzymał z daleka. 

Katherine  zajęła  się  drugą  rączką.  Nachyliwszy  się,  żeby  lepiej  widzieć,  udawała,  że 

nie czuje oddechu Jace’a, który owiewał jej włosy. Głowę miała tuż przy jego ustach. Uwol-

niony  wreszcie,  szybko  wstał,  ale  zamiast  oddać  dziecko  Katherine,  nadal  trzymał  je  w 

objęciach. 

- Powinienem  ci  dać  klapsa  w  gołą  pupę,  moja  panno  -  zbeształ  Allison.  -  Od  tej 

chwili będę się kąpał w koszuli. 

background image

Przeszedł nago do sypialni, ciągle z małą na ręku, i wytarł ją miękkim ręcznikiem. 

- Dzięki ci, kochanie - mruknął do Katherine, po czym przestał zwracać na nią uwagę. 

Idąc  przez  sypialnię  ominęła  go  szerokim  łukiem.  Jace,  pochylony  nad  łóżeczkiem, 

ubierał małą w piżamkę. Biodra miał tylko niewiele jaśniejsze od szerokich gładkich pleców, 

które  zwężały  się  ku  talii  i  poprzez  pośladki  przechodziły  w  smukłe,  umięśnione  uda. 

Katherine szybko wyszła do living - roomu. 

Przez  chwilę  bezmyślnie  kartkowała  instrukcję,  którą  jeszcze  tak  niedawno  była 

całkowicie  pochłonięta,  a  potem  wypuściła  ją  z  drżącej  ręki  i  broszura  upadła  na  podłogę. 

Machinalnie  podniosła  ją  i  położyła  obok  maszyny.  Nie  mogła  się  jednak  skupić;  przed 

oczyma wciąż miała obraz lezącego w wannie Jace’a. 

Poszła do kuchni w nadziei, że może tam się czymś zajmie, uspokoi, że znowu będzie 

się zachowywać jak człowiek rozumny, a nie roztrzęsiona galareta. 

Podniosła  pokrywkę.  W  rondlu  gotował  się  sos  do  spaghetti,  roztaczając  wspaniały 

zapach.  Gdy  już  miała  odłożyć  pokrywkę,  usłyszała  ciche  kroki.  Czuła,  że  za  nią  stoi  Jace. 

Upuszczona pokrywka zabrzęczała głośno. 

Zanim  Katherine  zdążyła  ją  podnieść,  Jace  sięgnął  ręką  pod  jej  ramieniem  i  sam  to 

zrobił. 

Obie  ręce  Jace’a  znalazły  się  pod  bluzką  Katherine.  Jednym  ruchem  rozpiął  klips 

stanika z przodu, odsunął koronki i nakrył dłońmi jej piersi. 

- Podnieciło cię to, prawda? I zaniepokoiło? 

Ukrył  twarz  na  jej  karku  pod  włosami,  koniuszkiem  języka  dotykając  aksamitnie 

gładkiej skóry za uchem. 

- Co? - spytała Katherine zduszonym głosem. 

- Widok  mojej  nagości.  Kiedyś  wywoływałem  w  ten  sposób  wielkie  zamieszanie. 

Było  to  w  Afryce.  Kiedy  szedłem  ulicą,  na  sam  mój  widok  rodzice  córek  „w  wieku  po-

borowym” drżeli z przerażenia. 

Jego  głos,  ściszony  do  szeptu,  brzmiał  uwodzicielsko.  Przysunął  się  bliżej,  udami 

muskając jej biodra i nogi. 

Z trudem dobywając słowa, usiłowała podtrzymać tę bezsensowną rozmowę. 

- Ch...chodziłeś nago po mieście? 

Ś

cisnął  jej  piersi  tworząc  między  nimi  głęboki  rowek  i  jednocześnie  muskał  palcem 

sterczące sutki. 

- Oczywiście. W pewnych kulturach afrykańskich jest to przyjęte. - Chwycił ją zębami 

za ucho. 

background image

- No  cóż,  tu  nie  Afryka...  -  westchnęła.  Jego  ręce  błądziły  teraz  po  jej  płaskim 

brzuchu. - Byłabym ci wdzięczna, gdybyś nie... Och, Jace. 

Odwrócił ją do siebie.  W jego błękitnych oczach była determinacja. Wziął Katherine 

na ręce i zaniósł do swojej sypialni. 

Delikatnie  położył  ją  na  ogromnym  łożu,  zrzucił  ręcznik,  którym  był  przewiązany  w 

pasie, i wyciągnął się obok niej. 

Odgarnął włosy z jej płonących policzków i lekkimi pocałunkami okrył skronie. 

- Chcę się z tobą kochać - powiedział. 

Nie prosił o przyzwolenie. Zabrzmiało to jak oświadczenie. Całował czule, namiętnie, 

coraz  śmielej.  Napawał  się  widokiem  ciała  Katherine,  każdą  jego  najdrobniejszą  częścią,  w 

miarę  jak  się  przed  nim  odsłaniało.  Rozbierał  ją  z  zadziwiającą  wprawą  i  dręczącą 

powolnością, co chwila przerywając tę czynność, by podjąć pieszczoty. 

Z jej długich, smukłych nóg zsunął majteczki bikini, obsypując Katherine czułościami 

i szepcząc pełne zachwytu słowa. 

Pod dotknięciem jego rąk powoli narastało w niej podniecenie. Zaczęła brać udział w 

ich  odkrywczych  wędrówkach.  Odrzuciła  głowę  do  tym,  a  on  stęsknionymi  ustami  szukał 

wrażliwych miejsc na jej szyi. 

Jego  wargi  spoczęły  na  jej  ustach,  całując  namiętnie  i  delikatnie  zarazem.  Pijąc  ich 

słodycz i pieszcząc dłońmi jej ciało, wyszeptał: 

- Nie wiem, jak lubisz... Powiedz, czy... 

Przerwała  mu,  pocałunkiem  zamykając  usta.  Jeśli  tak  to  miało  dalej  wyglądać,  to 

lubiła wszystko... 

Przesunął usta po jej policzku, szukając ucha. Pieścił je ciepłym oddechem i językiem, 

rękami  gładząc  ramiona,  piersi  i  brzuch.  A  potem  poczuła  jego  palce  niżej,  po  wewnętrznej 

stronie ud, i wreszcie ogarnęła ją fala gorąca, kiedy Jace dotknął samego jądra jej kobiecości. 

- Twoja  skóra  jest  jak  aksamit  -  wyszeptał,  przesuwając  dłonią  po  jej  podbrzuszu.  - 

Pamiętasz, jak kładłem cię wtedy do łóżka? 

- Tak, Jace, pamiętam. 

Przypomniały jej o tym jego dłonie. 

- Tak chciałem cię wtedy dotykać. - Jego ręka spoczęła nieruchomo na miękkiej kępce 

włosów u nasady jej ud. Ujęła jego głowę i przesunęła w dół, na swoje piersi. 

- Jace - poprosiła - całuj mnie tutaj... 

Całował  miękkie  krągłości,  obrysowując  językiem  ich  kontury,  aż  Katherine  zaczęła 

wić  się  z  nie  zaspokojonego  pragnienia.  Kiedy  poczuła,  że  Jace  ujmuje  wargami  jej  sutek, 

background image

usłyszała własny jęk rozkoszy. 

Chwyciła go za ramiona, wyczuwając pod palcami jego twarde mięśnie. Jej pieszczoty 

stawały  się  coraz  śmielsze,  aż  wreszcie  wsunęła  ręce  między  ich  ciała  i  zaczęła  błądzić 

palcami  wśród  gęstych  włosów  na  piersi  i  wokół  małych  brązowych  sutek.  Z  satysfakcją 

słuchała jego przyśpieszonego oddechu. 

- Ach,  Katherine,  jesteś  taka  cudowna...  -  powiedział,  a  jego  palce  znów  odnalazły 

wilgotne  ciepło  pomiędzy  jej  udami.  Katherine  jak  echo  powtarzała  jego  westchnienia.  - 

Teraz? - spytał, ustami dotykając jej ust. - Teraz? 

Skinęła  głową.  Jego  głęboki  pocałunek  stanowił  symboliczną  zapowiedź  tego,  co 

miało nadejść. 

Uniósł się i delikatnie na niej położył, a potem wszedł w nią ostrożnie i lekko. Kiedy 

poczuł nieoczekiwany opór, zaskoczony spojrzał w oczy Katherine. Ale gwałtowny nacisk jej 

rąk na jego uda i wygięte w łuk ciało błagały, by się nie ociągał. 

Początkowy  ból  ustąpił  i  Katherine  oddała  się  bez  reszty  rozkosznemu  szaleństwu. 

Odsunęła od siebie wszelkie świadome myśli, wszystko to, co mogłoby przyćmić oślepiający 

blask tego nowego, wspaniałego doznania. Ważne było tylko to, że ich ciała stały się jednym. 

Nie tylko ciała, należała bowiem do Jace’a także duchem - i to wydało jej się cudowne. 

Poczuła, że zapada się w jakąś niepojętą, lecz kuszącą niepamięć i krzyknęła: 

- Jace! Jace! 

- Tak, najdroższa, tak - Poddaj się tej chwili - szepnął jej do ucha. 

I Katherine się poddała. 

- Jesteś dziewicą? - spytał z lekka przerażony. Leżeli objęci i wtuleni w siebie. - Moja 

ż

ona jest dwudziestosiedmioletnią dziewicą. - Potrząsnął głową zdumiony. 

- Już nie jest - sprostowała Katherine i przylgnęła do niego jeszcze mocniej, o ile to w 

ogóle było możliwe. 

- Ty  potworze!  -  Klepnął  ją  żartem  w  siedzenie.  -  Teraz  pewnie  będziesz  chciała  to 

robić bez przerwy - westchnął z udaną rezygnacją. 

Zachichotała  i  oparłszy  się  na  łokciach  okryła  jego  twarz  wilgotnymi,  słodkimi 

pocałunkami. Zaczął ją łaskotać po żebrach, aż opadła na wznak. Patrzył jej w twarz, śmiejąc 

się cicho. 

Katherine  splotła  mu  ręce  na  karku  i  przyciągnęła  go  bliżej.  Ogarnęła  ich  nowa 

radosna fala namiętności. Jace wodził palcami po jej szyi, a potem poszukał piersi. Przerwał 

ż

arliwy pocałunek, by na nie popatrzeć. Delikatnie je drażniąc, obserwował, jak różowe sutki 

sztywnieją w podnieceniu. 

background image

- To fascynujące - szepnął. Nachylił się i musnął je wargami. 

Jego dłoń powędrowała niżej - i właśnie w tej chwili Katherine zaburczało w brzuchu. 

Jace zachichotał. 

- Jesteś głodna? - zapytał i odsunął się od niej. 

- Tak  -  jęknęła  wyciągając  do  niego  ramiona.  Dzielące  ich  centymetry  wydawały  się 

jej przepaścią. - Ale nie na jedzenie. 

- Chodź  -  powiedział  i  wstał  z  łóżka.  -  Zjemy  coś.  -  Włożył  szorty  i  koszulkę,  która 

przykrywała tylko ramiona i górną część torsu, pozostawiając brzuch nagi. - Obrażę się, jeżeli 

mój słynny sos do spaghetti nie znajdzie twego uznania. 

- Wolę zostać w łóżku - pisnęła Katherine. 

- Ja  też  bym  wolał,  ale  zależy  mi  na  tym,  by  pani  Manning  zachowała  tę  wspaniałą 

kondycję, z której robi taki świetny użytek. 

Wziął Katherine za ręce i podniósł, a potem wtulił twarz w zagłębienie jej szyi. 

- Katherine? 

- Mmmmm? 

- Wyświadcz mi pewną uprzejmość... 

- Mianowicie? 

- Włóż tę koszulkę, którą miałaś na sobie, kiedy byłem tu po raz pierwszy. Wiesz, tę, 

w której malowałaś. I zawiąż ją tak samo jak wtedy. Dobrze? 

Odsunęła się i spojrzała w jego błyszczące niebieskie oczy. 

- I to ma być ta uprzejmość? - spytała. 

- Nie  tylko  to  -  przyznał  z  filuterną  miną.  -  Chcę,  żebyś  nie  miała  na  sobie  nic  poza 

majteczkami bikini. 

- Jace! - obruszyła się. - To nieprzyzwoite! 

- Naprawdę? Nie powiem nikomu. Ty chyba też nie? 

- Jesteś niepoprawny - szepnęła, całując go w dołek na policzku. 

- Ale  ty  to  bardzo  lubisz  -  odparł.  Popchnął  ją  bezceremonialnie  na  łóżko  i  dodał:  - 

Pośpiesz się, ja też jestem głodny. 

Katherine  przyszła  do  kuchni  ubrana  tak,  jak  sobie  życzył.  Odwrócił  się  do  niej  i 

zmierzył ją pożądliwym spojrzeniem, a następnie porwał w objęcia i ucałował. 

- Właśnie to miałem ochotę zrobić tego pierwszego dnia. 

- Miałeś ochotę i zrobiłeś - wytknęła mu cierpko. 

- Zrobiłem? Możliwe. Tym lepiej - uśmiechnął się. 

W trakcie gotowania spaghetti Katherine zajęła się sałatą, a Jace posmarował masłem 

background image

czosnkowym grube kromki bułki i wsadził je do pieca. 

Wcześniej wstawił do lodówki butelkę czerwonego wina, którą teraz otworzył. 

Jakimś  cudem  wszystko  było  gotowe  jednocześnie  i  wreszcie  zasiedli  do  późnego 

obiadu. 

Katherine dowiedziała się, że Jace niedługo skończy trzydzieści trzy lata i że na drugie 

imię  ma  Lawrence.  Opowiadali  sobie  różne  zdarzenia  z  dzieciństwa  i  młodości.  Uczyli  się 

wzajemnie siebie, swoich upodobań, sympatii i antypatii, poglądów i zapatrywań. 

Byli  już  syci  spaghetti,  sałatki,  chleba  i  wina,  ale  Jace  nalegał,  by  zjedli  jeszcze  po 

miseczce lodów czekoladowych. Kiedy potem wspólnie zmywali, Katherine znów zaczęła się 

zastanawiać, jak to możliwe, że Jace tyle je, a nie ma ani grama tłuszczu. Objęci stanęli przy 

łóżeczku Allison. Czuli dodatkową więź wynikającą z tego, że wspólnie podjęli zobowiązanie 

wobec  małej:  że  ją  wychowają  na  dobrego,  wrażliwego  człowieka.  Katherine  przewinęła 

dziecko tak delikatnie, że nawet się nie obudziło. 

Nie było żadnych wątpliwości co do tego, gdzie ma spać tej nocy. Bez oporów poszła 

z  Jace’em  do  jego  sypialni.  Jeszcze  nie  zdążyła  uporządkować  pościeli,  a  on  już  był 

rozebrany. Rozwiązał węzeł koszulki Katherine i ściągnął ją z jej ramion, a ona jednocześnie 

wyskoczyła z majteczek. 

- Jestem szaleńczo zazdrosny - powiedział, gładząc jej ramiona. 

- Dlaczego? - spytała. 

- Dlatego, że pierwszy raz na tym łóżku byłaś z Cooperem. 

- Tak - westchnęła, udając smutek. - Chyba będę musiała go rzucić. 

Roześmieli się, a potem leżeli cicho przez chwilę, napawając się swoją bliskością. 

- Jak się czujesz? - szepnął Jace w ciemność. 

- O,  właśnie  tak  -  odparła  Katherine  figlarnie.  Nieśmiało  wsunęła  rękę  pod  kołdrę.  Z 

sykiem  wypuścił  powietrze,  kiedy  dotarła  do  celu.  Uśmiechnęła  się  zadowolona,  że  tak 

spontanicznie reaguje na pieszczotę jej dłoni. 

- O Boże - jęknął. - Nie to miałem na myśli, ale odpowiedź mnie zadowala. 

Z trudem opanował przyśpieszony oddech. 

- Pytałem, czy cię nie bolało. Nie byłem zbyt delikatny. 

Znów jęknął. Katherine poczynała sobie teraz śmielej. 

- Katherine...  -  wychrypiał.  A  potem  dodał  spokojniej:  -  Nie  przyszłoby  mi  nigdy  do 

głowy, że jesteś dziewicą. 

- Uważałeś  mnie  za  jedną  z  tych  zwolenniczek  swobody  seksualnej,  co  to  mają  na 

swoim koncie całe tabuny kochanków, tak? - Dotknęła ustami jego szyi. 

background image

- Ależ nie, skąd... - wykrztusił przez zaciśnięte zęby. Z każdą chwilą trudniej było mu 

mówić.  -  Myślałem  tylko,  że  dziewczyna  tak  piękna  jak  ty  musiała  już  wcześniej  kogoś 

mieć... Ale skoro nie, to tym lepiej. 

- Och, Jace - szeptała, tuląc twarz do jego owłosionej piersi i muskając ją pocałunkami 

lekkimi jak skrzydła motyla. Czubkiem języka dotknęła jego sutka. 

- Katherine...! - krzyknął zduszonym głosem. 

Sięgnął pod kołdrę i podniósł jej rękę do ust, a potem znowu łagodnie poprowadził ją 

ku kolejnemu spełnieniu. 

Nastały  tygodnie  idylli.  Byli  całkowicie  pochłonięci  sobą.  Wymieniali  spojrzenia  i 

pieszczoty,  które  kochankom  wydają  się  dyskretne,  a  które  dla  każdego,  kto  przypadkowo 

stanie się ich świadkiem, są nieomylnym symptomem uczucia. 

Ś

mieli  się,  rozmawiali  i  kochali,  coraz  dalej  odsuwając  od  siebie  wspomnienie 

przykrych  okoliczności  ślubu.  Katherine  eksperymentowała  z  nową  maszyną  i  pod  koniec 

tygodnia miała już gotowe brudnopisy pierwszych scenariuszy filmów reklamowych. 

Za dnia, gdy Jace był w terenie, spędzała długie godziny notując pomysły i zbierając 

materiały. Teksty czytała na  głos Allison, która była wdzięczną słuchaczką. Przenosiła ją na 

materac rozpostarty na podłodze w living - roomie, aż któregoś dnia Jace przyniósł huśtawkę 

domową.  Zainstalował stojak w kształcie litery  A i posadził małą w wygodnym płóciennym 

foteliku, po czym stwierdził: 

- To mieszkanie z każdym dniem robi się ciaśniejsze. 

Jak na kogoś, kto kucharzył tylko z konieczności, Katherine znajdowała zadziwiającą 

przyjemność  w  gotowaniu  dla  Jace’a.  Pewnego  dnia  zadziwiła  go  ciastem  czekoladowym, 

które, jak oświadczył, było jego ulubionym smakołykiem. 

Wiedziała, że jest bardzo wybuchowy. Czyż nie widziała go w akcji w dniu, w którym 

została zaatakowana przez Ronalda Welsha? Jego gwałtowny temperament ujawniał się także 

w  sprzeczkach  przedmałżeńskich.  Szczególnie  podczas  wycieczki  nad  jezioro,  kiedy  go 

przyrównała do Petera. 

Teraz nie zostało po tym ani śladu. Okazał się łatwy we współżyciu i bardzo szczodry. 

A  ponadto  okazywał  Allison  wielką  miłość.  Codziennie  po  powrocie  z  pracy  brał  prysznic, 

przebierał się, potem zaś poświęcał cały czas małej, bawiąc się z nią i przemawiając do niej 

czule. Czasem, gdy grymasiła, kołysał ją po prostu i widać było wyraźnie, że jego obecność 

wpływa na małą kojąco. 

Pewnego wieczoru Katherine usłyszała, jak kołysząc dziecko w wiklinowym foteliku 

przemawia do niej pieszczotliwie: 

background image

- Moje słodkie maleństwo, tatuś cię kocha. Kocham cię, Allison. 

Te  słowa  ukłuły  ją  w  serce,  ponieważ  nigdy,  nawet  w  chwilach  największej 

intymności, Jace nie powiedział jej, że ją kocha. Owszem, był bardzo czuły i nigdy nie myślał 

o  zaspokojeniu  jedynie  własnego  pożądania,  cierpliwie  i  skutecznie  dążąc  do  osiągnięcia 

wspólnego spełnienia, ale tych dwóch upragnionych słów nie powiedział jej nigdy. 

Zapragnęła  je  nagle  usłyszeć,  chciała,  by  skierował  je  do  niej,  by  zabrzmiały  równie 

szczerze,  jak  wtedy,  kiedy  zwracał  się  tak  do  Allison.  I  nagle  zrozumiała,  że  kocha  Jasona 

Manninga. 

Kiedy  do  tego  doszło?  W  którym  momencie  odrzuciła  podejrzenia  i  uznała  go  za 

człowieka  godnego  zaufania?  Kiedy  przestała  doszukiwać  się  u  niego  jakichś  ukrytych 

intencji?  Nie  potrafiła  na  te  pytania  odpowiedzieć.  Jedno  było  jasne:  kochała  Jace’a  i  życie 

bez niego straciłoby dla niej wszelki sens. 

Nigdy  jeszcze  nikomu  tak  bardzo  się  nie  zaprzedała.  To  było  wręcz  przerażające. 

Najpierw  zawładnął  jej  życiem,  teraz  sercem  i  uczuciami.  Co  będzie,  jeśli  zawiedzie  jej 

zaufanie? Czy potrafi znieść fałsz z jego strony? 

Odsunęła od siebie te myśli i słuchała, jak Jace cichutko śpiewa Allison. Nie zdradzi 

jej! Tego nie zrobi! W każdym razie nie teraz, nie po  chwilach tak pełnego seksualnego ze-

spolenia. Ich pragnienie siebie nawzajem było nienasycone. 

Jeszcze  jedna  myśl  przemknęła  jej  przez  głowę.  Żądza.  Mężczyźni  potrafią  uprawiać 

seks,  nie  angażując  się  uczuciowo.  Czy  przypadkiem  ich  wspaniałe  miłosne  uniesienia  nie 

były dla Jace’a właśnie czymś takim? Może z jego strony to tylko rutyna, a ona pomyślała, że 

te sprawy znaczą dla niego tyle, co i dla niej? 

- Hej, a jakież to fantastyczne rozkosze kulinarne czekają mnie dziś na obiad? 

Jace  podszedł  z  tyłu,  gdy  stała  przy  kuchni,  i  położył  jej  ręce  na  ramionach, 

wyrywając Katherine z niemiłych rozmyślań. 

- Jaszczurcze oczy - odrzekła, śmiejąc się i nieświadomie lgnąc do niego. 

- Z  sosem  serowym?  Świetnie!  Bardzo  to  lubię.  -  Schował  twarz  w  zagłębieniu  jej 

szyi. - A co na deser? 

Ciesz  się  tym,  co  masz  -  powiedziała  sobie.  Nie  mógłby  cię  tak  całować,  gdyby  cię 

choć trochę nie kochał. 

Katherine  przeklinała  w  myśli  wyboje.  Jej  nowy  samochód  omal  się  nie  rozsypał  na 

drodze wiodącej w stronę wiertni. Chciała zrobić Jace’owi niespodziankę; wiozła mu na lunch 

coś  dobrego.  Happy,  którą  wtajemniczyła  w  swoje  plany,  chętnie  zgodziła  się  popilnować 

Allison. 

background image

Gospodyni  zauważyła  zmianę  w  stosunkach  między  Jace’em  a  Katherine.  Od  chwili 

gdy  się  pojawił,  podejrzewała,  że  jest  jej  mężem.  Sądziła,  że  przyjechał  tu  za  nią  po  jakiejś 

sprzeczce;  jak  to  między  zakochanymi.  Łatwo  było  dostrzec,  że  szaleją  za  sobą.  I  że, 

oczywiście,  Jace  jest  ojcem  Allison.  Trudno  o  bardziej  zakochanego  ojca!  Happy  nie 

posiadała się z radości, że młodzi przezwyciężyli to, co ich dzieliło, obawiała się jedynie, że 

mają za mało czasu dla siebie i uznała, że musi im pomóc. Ponadto od chwili, kiedy Katherine 

zaczęła pracować w domu, bardzo tęskniła za dzieckiem. 

Zanim  jeszcze  Katherine  zajechała  na  miejsce,  usłyszała  hałas  dochodzący  z  wieży 

wiertniczej.  Szczęśliwa,  że  koszmarna  jazda  wreszcie  się  skończyła,  zaparkowała  samochód 

przy drodze i dalej poszła pieszo. 

W  koszu  miała  butelkę  wina,  sałatkę  z  drobiu  i  owoce.  Kiedy  szła  po  nierównym 

terenie,  jej  piersi  kołysały  się  swobodnie  pod  jedwabną  bluzką.  Śmiała  się  do  siebie  pełna 

radosnego  oczekiwania.  Tak,  ta  przerwa  na  lunch  na  pewno  sprawi  Jace’owi  przyjemność. 

Ale muszą być sami. Na różne sposoby obmyślała, jak pozbyć się z przyczepy Billy’ego. Ku 

swemu  zdumieniu  stwierdziła,  że  nie  będą  potrzebowali  uciekać  się  do  żadnych  wybiegów, 

zastała  go  bowiem  nie  w  przyczepie,  lecz  przy  jednej  ze  starych,  zdezelowanych 

półciężarówek. Sądząc z liczby leżących obok części, starczy mu roboty na długo. 

- Cześć, Billy! - zawołała, starając się przekrzyczeć hałas. 

Podniósł  głowę  i  na  jej  widok  nerwowo  rzucił  okiem  w  stronę  przyczepy,  po  czym 

poczłapał  do  Katherine  na  swoich  krzywych  nogach,  wycierając  ręce  w  nasiąkniętą  olejem 

szmatę. 

- Cześć, moja droga. 

- Czemu nie jesteś w przyczepie? Jace zaprzągł cię do innej roboty? - roześmiała się, 

pokazując palcem rozbebeszony pick - up. 

- Nie,  sam  wyszedłem.  Nie  miałem  ochoty  przebywać  pod  jednym  dachem  z  nią.  - 

Wskazał głową długi lśniący wóz, na który Katherine nie zwróciła uwagi. 

- Z nią? - spytała zdumiona. 

- Tak  -  odparł  Billy,  po  czym  odwrócił  się  na  pięcie,  z  pogardą  splunął  na  ziemię 

sokiem tytoniowym i powlókł się z powrotem do swojej roboty. 

Katherine patrzyła w osłupieniu to na obcy samochód, to na przyczepę. 

- No właśnie - westchnęła. - Tak to bywa z niespodziankami. 

Wreszcie zdecydowała się: otworzyła drzwi przyczepy i z oślepiającego słońca weszła 

w półmrok wnętrza. Przez chwilę nie widziała zupełnie nic, a potem spojrzała w stronę biurka 

Jace’a i serce w niej zamarło. Nie mogła wykrztusić ani słowa. 

background image

Jace opierał się o biurko, a pomiędzy jego długimi, szeroko rozstawionymi nogami, w 

pozie bardzo intymnej, przytulona do niego stała ciemnowłosa kobieta. Jace splótł ręce na jej 

plecach, ona zaś palcami o wylakierowanych na czerwono paznokciach czochrała jego gęstą, 

czarną czuprynę. 

Zaskoczenie  Jace’a  wywołane  wejściem  Katherine  zwróciło  uwagę  kobiety,  która 

obróciła się i spojrzała na nią wyniośle lśniącymi czarnymi oczami. 

Nie puszczając Jace’a, jedwabistym, leniwym głosem powiedziała: 

- To  musi  być  Katherine.  Bardzo  miło  mi  panią  poznać.  -  Przylgnęła  zmysłowo  do 

Jace’a i z udanym zażenowaniem dodała: - Och, przepraszam, jeszcze się nie przedstawiłam. 

Jestem Lacey Newton Manning. Żona Jace’a. 

background image

ROZDZIAŁ 10 

Katherine zmobilizowała całą swą dyscyplinę wewnętrzną, żeby nie zemdleć albo nie 

uciec, gdzie oczy poniosą. Zacisnęła pięści, wbijając sobie boleśnie paznokcie w ciało. Płuca 

odmówiły jej posłuszeństwa, nie mogła złapać tchu. Wydało jej się, że uszło z niej całe życie. 

Po chwili jednak odetchnęła głęboko i jakoś się pozbierała. 

Z  tryumfującej,  szyderczej  twarzy  Lacey  przeniosła  wzrok  na  Jace’a.  O  jego 

zakłopotaniu świadczyło lekkie drganie brody i twardy, nieustępliwy wyraz oczu. Uwolnił się 

z objęć Lacey, wyprostował się i odsunął ją od siebie. 

- Twoja informacja, Lacey, wymaga sprostowania: jesteś moją byłą żoną. Myślę, że to 

istotna różnica - poprawił ją. 

Więc  to  tak,  pomyślała  Katherine.  Zatem  był  jednak  mężem  tej  kobiety.  A  ona  już 

uczepiła  się  kurczowo  nikłej  nadziei,  że  Lacey  tylko  żartuje,  jak  to  między  znajomymi  z 

dawnych  lat.  Ale  kapryśna,  uwodzicielska  mina,  z  którą  brunetka  spoglądała  na  Jace’a, 

ś

wiadczyła  o  tym,  że  ich  stosunki  daleko  wykraczają  poza  przyjaźń.  Każdy  głupi  by  to 

zauważył. 

- Och, Jace - zbeształa go rozdrażniona Lacey -  zawsze musisz być taki denerwująco 

dokładny. Ja się nadal czuję twoją żoną i zawsze będę cię uważała za męża. W obliczu Boga 

wcale nie przestaliśmy być małżeństwem. 

- Co  takiego?  -  Jace  uniósł  brwi.  -  Lacey,  gdyby  fizyczna  znajomość  drugiego 

człowieka znaczyła tyle co małżeństwo, to na świecie byliby prawie sami bigamiści. 

Katherine  nie  słyszała,  żeby  kiedykolwiek  mówił  z  taką  goryczą.  Czyżby  miał  na 

myśli ich małżeństwo? Jej serce przepełniał ból nie do zniesienia, czuła się tu zupełnie niepo-

trzebna. Powinna była natychmiast wyjść. 

Kosz  piknikowy  upadł  z  hałasem  na  podłogę.  Mściwie  pomyślała,  że  byłoby  dobrze, 

gdyby wszystko się wylało i narobiło wielkiego bałaganu. Żeby chociaż stłukła się butelka z 

winem. Położyła rękę na klamce, ale Jace warknął: 

- Dokąd, Katherine? 

Spojrzała  na  niego  gniewnie,  z  niedowierzaniem.  Chyba  zwariował?  Czy  wyobraża 

sobie, że będzie tu sterczeć, przyglądając się objawom jego żądzy - czy miłości - w stosunku 

do byłej żony? 

- Do  domu  -  oświadczyła  chłodno.  -  Przyjechałam  tu  tylko  po  to,  żeby  ci  przywieźć 

lunch. 

background image

- O, czy to nie jest... - zaczęła Lacey, lecz Jace jej przerwał. 

- Dziękuję ci - powiedział. 

Wciąż  jeszcze  miał  zgnębiony  wyraz  twarzy,  ale  był  czujny  jak  zwykle.  Zmierzył 

Katherine spojrzeniem od stóp do głów i w mgnieniu oka wszystko odgadł. Zarumieniła się. 

Zaplanowane przez nią igraszki miłosne z mężem wydały jej się teraz czymś nieprzyzwoitym. 

- Może zjemy to później... - zaproponował. 

- Wątpię - odparła ostro Katherine. 

Jace wymamrotał coś pod nosem. Widać było, jak bardzo jest zdenerwowany. 

- Nie wychodź jeszcze - poprosił. - Chcę z tobą porozmawiać. 

Lacey  usiadła  na  biurku  i  skrzyżowała  nogi.  Obcisłe  niebieskie  spodnie  z  jedwabiu 

podkreślały  linię  jej  bioder  i  nóg.  Beżowa  ażurowa  góra  ukazywała  wyraźnie  bujne  piersi 

zakończone koralikami sutek. 

- No powiedz, Katherine, czy on nie jest cudownym mężem? - wymruczała jak kot. - 

Kiedy byliśmy małżeństwem, nie zostawiał mnie samej dłużej jak na godzinę. 

- Lacey - zgrzytnął zębami Jace. 

- Do dziś pamiętam, jak się kochaliśmy, wszystko... A zdarzało się to bardzo często - 

roześmiała się. - Jest w tym wspaniały, nie uważasz? 

Katherine poczuła, że coś jej rośnie w gardle. Myślała tylko, żeby dopaść drzwi i uciec 

jak najdalej od tych szyderczych oczu i zmysłowych ust. 

- Oczywiście nasze małżeństwo było z miłości, a wasze... - Lacey znacząco zawiesiła 

głos.  Katherine  w  myśli  dokończyła  złośliwy  przytyk.  Czyżby  Jace  musiał  się  tłumaczyć 

przed swoją byłą żoną z okoliczności, w jakich pośpiesznie brali ślub? 

- Lacey,  opowiadasz  o  dawnych  sprawach,  które  Katherine  w  najmniejszym  stopniu 

nie dotyczą - oświadczył Jace. W jego głosie zabrzmiało coś w rodzaju ostrzeżenia. 

- O,  przeciwnie,  mój  drogi.  -  Lacey  oparła  ręce  na  blacie  biurka  i  nachyliła  się  do 

przodu.  Jej  obfite  piersi  zakołysały  się  jak  dojrzałe  melony.  -  Myślę,  że  Katherine  bardzo 

zainteresuje  fakt,  że  rozeszliśmy  się  z  powodu  dzieci.  -  Przeniosła  wzrok  z  Jace’a  na 

Katherine  i  spojrzała  na  nią  protekcjonalnie.  -  Jace  ma  fioła  na  punkcie  rodziny.  Zaraz  jak 

tylko  się  pobraliśmy,  zaczął  mnie  zmuszać,  żebym  jak  najprędzej  rodziła  dzieci.  -  Wydęła 

wargi. - A ja go na początku chciałam mieć tylko dla siebie. 

- Lacey, ja... 

Odchyliła się niedbale do tyłu, majtając nogami. Nie zwracała uwagi ani na jego próby 

uciszenia, jej, ani jego narastający gniew. 

- Miał  szczęście,  że  mu  się  trafiła  gotowa  rodzinka!  -  powiedziała.  Olśniewający 

background image

uśmiech odsłonił białe, ostre zęby. 

Katherine przygryzła dolną wargę. Nie może sobie pozwolić na to, żeby się tu załamać 

wobec  nich.  Jace  zrobił  ruch  w  jej  kierunku,  ale  szarpnęła  się  w  drugą  stronę.  Przeszedł  ją 

dreszcz.  Musiał  opowiadać  Lacey  o  ich  życiu  osobistym.  A  to  już  było  nie  do  wybaczenia. 

Może dlatego ona, Katherine, stoi tu teraz i słucha tamtej kobiety, że podświadomie chce być 

ukarana. Przede wszystkim za swoją bezprzykładną głupotę, za to, że dała się namówić na to 

małżeństwo. Bo przecież nie koniec na tym: zakochała się w Jace’u wiedząc, że sprawa jest 

beznadziejna.  Zaufała  mu.  Był  to  podstawowy  błąd.  Jak  mogła  być  taka  głupia?  Czy  nie 

wystarczyły jej doświadczenia Mary z Peterem? 

- Jace  wszystko  poświęci  na  ołtarzu  rodziny.  Dlatego  podjął  się  wychować  to  małe 

słodkie biedactwo, córeczkę swego brata. To bardzo do niego podobne: poświęcić się w imię 

szlachetnej sprawy. 

- Zamknij  się,  Lacey  -  zwrócił  się  do  niej  Jace,  przeszywając  ją  spojrzeniem  swoich 

niebieskich oczu. 

- No cóż, rób dalej dobrą minę do złej gry, kochanie. - Lacey w skupieniu studiowała 

wymanikiurowane  paznokcie.  -  Załatwienie  Katherine  tej  pracy  było  niesłychanie  sprytne  z 

twojej strony. Im bardziej będzie zajęta, tym mniej czasu możesz jej poświęcać. 

Słowa te ugodziły Katherine jak dzida. Zwróciła się do Jace’a z wściekłością. 

- Ach, ty! - krzyknęła. - Co takiego zrobiłeś, żeby załatwić mi tę pracę?! 

- Szkoda, że nie słyszałaś, jak sprzedawał tacie ten pomysł - Lacey celowo przeciągała 

słowa.  -  Słuchałam  z  drugiego  aparatu.  Prawie  błagał  go,  żeby  zgodził  się  na  te  głupie 

reklamówki. 

Katherine  słuchała  w  osłupieniu.  Popatrzyła  na  Jace’a,  czy  przypadkiem  nie 

zaprzeczy, ale ujrzała tylko zaciśnięte zęby i jeszcze chmurniejszy wzrok. 

- Jace, czy to prawda? - Dławiła się tymi słowami. - Czy to prawda, że załatwiłeś mi 

pracę, która nikomu na nic nie jest potrzebna? 

- Katherine, proszę cię, posłuchaj... 

- Odpowiadaj, do diabła! - wrzasnęła. - Czy to był pomysł pana Newtona, czy twój? 

- Nie rozumiesz... 

- Odpowiadaj. Już! 

- Do jasnej cholery! - wybuchnął. - Odpowiem ci, jak mi dasz dokończyć zdanie. 

- Nie  potrzebuję  żadnych  twoich  wydumanych  wyjaśnień  -  powiedziała  sucho.  - 

Czyim pomysłem były reklamówki? - A kiedy nie odpowiadał, krzyknęła: - No, czyim? 

- Moim! - ryknął. 

background image

Wrzeszczał równie głośno jak ona. Słowa odbijały się echem od ścian przyczepy. 

Patrzyli na siebie jak dwa rozwścieczone byki. Ich piersi wznosiły się spazmatycznie, 

nozdrza mieli rozdęte, oddychali z trudem. 

Katherine  przezwyciężyła  wreszcie  impas.  Wyprostowała  się,  odwróciła,  otworzyła 

drzwi i zeszła po stopniach. 

Ze zdumieniem stwierdziła, że Jace idzie tuż za nią. Złapał ją za ramię. 

- Puść mnie - warknęła, wyrywając rękę. 

- Nie  ma  mowy.  Nie  wybiegniesz  stąd  jak  bogini  zemsty.  Zaraz  by  języki  poszły  w 

ruch. 

Cały czas szedł przy niej, a ona potykała się nie mogąc dotrzymać mu kroku. 

- Nie  życzymy  sobie  żadnych  plotek  na  temat  osobistego  życia  szefa,  co?  -  spytała 

słodziutko.  -  To  chyba  przesadna  ostrożność,  skoro  była  żona  już  czeka  w  sypialni  na 

kółkach. 

Jego uścisk stał się jeszcze silniejszy. Udał, że nie dostrzega jej ironii, i spytał: 

- Gdzie, u diabła, jest ten twój samochód? 

- Tam - wskazała stojący pod dębem na skraju lasu wóz. 

Ostatni  odcinek  drogi  Jace  prawie  wlókł  ją  po  kamienistym  gruncie.  Co  on  sobie 

wyobrażał?  Że  jego  ludzie  wezmą  za  dobrą  monetę  całe  to  przedstawienie?  Że  dadzą  się 

nabrać na pozory mężowskiej troski? Że po zaciętych ustach i sztywnej postawie nie poznają, 

jaki jest wściekły? 

Kiedy  dotarli  do  samochodu  i  Jace  był  pewny,  że  poprzez  hałas  nikt  go  nie  może 

usłyszeć, nachylił się do niej i powiedział: 

- Nic  z  tego,  co  się  tam  mówiło  czy  robiło,  nas  nie  dotyczy.  Zrozumiałaś  mnie?  - 

Potrząsnął nią lekko. 

- Boli mnie ręka. Może byś tak mnie puścił? 

Puścił ją od razu, a ona roztarta ramię, żeby przywrócić krążenie. 

- Czy mam oczekiwać, że po powrocie do domu potraktujesz mnie jeszcze gorzej? O 

ile w ogóle zamierzasz wrócić... 

- Katherine  -  powiedział  przez  zaciśnięte  zęby.  Odwrócił  od  niej  wzrok  i  patrzył  na 

otaczający ich krajobraz, który wydawał się dziwnie spokojny. Westchnął głęboko i znów na 

nią spojrzał. - Kiedy załatwiłem ci pracę... 

- Bardzo ci za nią dziękuję - powiedziała gorzko. 

- Zrobiłem to dla ciebie! - uniósł się. 

Zaśmiała się nieprzyjemnie. 

background image

- Jasne,  że  dla  mnie.  -  Patrzyła  na  niego  twardo.  -  Była  to  jedyna  dziedzina  mojego 

ż

ycia, do której nie miałeś dostępu. Moja praca. Zabrałeś mi życie, mój dom, moją... - urwała, 

zanim dokonała wyznania, które oznaczało jej ostateczne upokorzenie: -  Musiałeś mieć i to, 

prawda?  Nie  pozwoliłeś  mi  zachować  nawet  odrobiny  godności  własnej.  Boże!  Jacy  wy, 

Manningowie,  jesteście  zachłanni.  Teraz  masz  mnie  w  całkowitym  władaniu!  Pod  każdym 

względem, co? 

Jace’a  zaczynało  ponosić.  Katherine  poznawała  pierwsze  symptomy  nadciągającej 

burzy. Jej słowa przeniknęły pancerz jego opanowania. 

Miałam  rację,  pomyślała  patrząc,  jak  pogłębiają  się  bruzdy  wokół  jego  ust.  Prawda 

zawsze boli, to najtrudniej wytrzymać. 

- No tak - powiedział groźnie. - Możesz wierzyć, w co chcesz. - Zbliżył się do niej o 

krok. - Ale jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałaś, a którą również mam w swoim 

władaniu. 

- C...co  takiego?  -  spytała  drżącym  głosem,  przestraszona  drapieżnym  błyskiem  w 

jego oku. 

- To - powiedział i przyciągnął ją do siebie. 

- Nie... - zaprotestowała, ale zamknął jej usta swoimi. 

Po tym gwałtownym pocałunku na chwilę uniósł głowę. 

- Możesz zacząć spłacać to, co mi jesteś winna - zakpił. Trzymał ją tak, że nie mogła 

się  ruszyć,  i  przyciskał  mocno  wargi  do  jej  zamkniętych  ust  dopóty,  dopóki  nie  poniechała 

oporu i ich nie rozchyliła. 

Wtedy  wtargnął  w  nie  językiem,  napierając  na  nią  jednocześnie  biodrami  i 

przygważdżając  do  samochodu.  Jego  ręce,  bezczelne  i  natarczywe,  były  wszędzie.  Na 

szczęście stał plecami do wiertni, nie miała świadków swego poniżenia. 

Po chwili pozostawił usta i wargami dotknął szyi. 

- Przyjechałaś na intymny lunch sam na sam ze mną, prawda? - spytał szorstko. 

Na  wspomnienie  tych  planów  jej  oczy  wezbrały  łzami.  Ileż  się  zdarzyło  od  tamtej 

pory! W ciągu godziny wszystkie jej marzenia legły w gruzach. 

- Bardzo  bym  się  z  tego  ucieszył,  Katherine  -  dodał  i  położył  na  jej  gorsie  swoją 

ś

niadą  dłoń.  -  Wiem,  że  nic  nie  masz  pod  bluzką.  Widzę  w  myśli  twoje  piersi,  czuję  je, 

smakuję... 

Znów  odnalazł  jej  usta,  ale  tym  razem  w  jego  pocałunku  nie  było  nic  z  poprzedniej 

gwałtowności, jedynie sama czułość. Napięcie Katherine ustąpiło. 

Dotykał  czubków  jej  piersi  przez  materiał  koszuli,  aż  wreszcie  poczuł,  że  reagują  na 

background image

jego pieszczotę. Pod jego ręką zamieniły się w twarde, gładkie guziczki. 

Katherine zdała sobie sprawę, że własne ciało odmawia jej posłuszeństwa. Jace znów 

nad  nim  panował.  Nie.  Nie  wolno  jej.  Od  samego  początku  czuła  do  niego  pociąg.  Był  taki 

przystojny, taki męski. Ale teraz płaciła za tę słabość straszną cenę. Dla niego to wszystko nie 

ma  żadnego  znaczenia.  Całuje  ją,  bo  to  jego  metoda  na  zmiękczenie  jej,  złamanie  oporu, 

przeprowadzenie swojej woli. 

Odepchnęła go resztką sił. Zamrugał zamglonymi pożądaniem oczami, spojrzał na jej 

gniewną, zamkniętą twarz i ręce mu opadły. 

- Pomyliłeś  się, Jace.  Już  mnie  więcej  nie  nabierzesz.  Nie  masz  już  żadnego  wpływu 

na moje życie. Jadę. Wygląda na to, że Lacey dłużej tu zabawi. Jestem przekonana, że chętnie 

zaspokoi twoje podstawowe potrzeby. 

Wsiadła  do  samochodu  i  trzasnęła  drzwiami,  po  czym  włączyła  silnik  i  bieg.  Jace 

położył rękę na klamce. 

- Pięknie to powiedziałaś i odegrałaś, Katherine, ale to nie wytrzymuje próby życia. - 

Gniew go opuścił. Dodał spokojnie: - Nadal mnie pragniesz, tak jak ja pragnę ciebie. Będę w 

domu o zwykłej porze. 

Przeklinała  Jace’a,  swoją  słabość  i  stopień,  o  który  się  potknęła  wchodząc  do  domu. 

Na  szczęście  samochodu  Happy  nie  było  na  podjeździe.  Pewnie  pojechała  po  sprawunki  i 

wzięła  ze  sobą  Allison.  Dzięki  temu  Katherine  mogła  trochę  odetchnąć,  zebrać  myśli  i 

opatrzyć rany. 

Rzucić  się  na  łóżko  i  zalać  łzami...  nie,  to  nie  leżało  w  jej  charakterze.  Chłodna, 

zorganizowana,  zrównoważona  Katherine  Adams  rzadko  pozwalała  sobie  na  to,  by  dać  tak 

gwałtowny upust swym uczuciom. Ale dotychczas nigdy nie czuła się aż tak oszukana. 

Nawet nie wiedziała, że Jace był już żonaty. Jak długo trwało to małżeństwo? Kiedy i 

dlaczego się rozwiedli? Jako jeden z powodów Lacey podała fakt, że nie chciała mieć dzieci, 

kiedy  jemu  na  tym  zależało.  Czy  był  aż  tak  przewrotny,  żeby  ożenić  się  z  nią,  Katherine,  i 

wziąć  Allison  na  wychowanie  w  akcie  zemsty  na  Lacey  za  to,  że  nie  chciała  mieć  z  nim 

dzieci? Czy o to mu chodziło, gdy planował tę intrygę? 

Ś

ciskając poduszkę, w której został zapach Jace’a, zanurzyła  głowę w jej miękkość i 

wyszlochała  jego  imię.  Po  cóż  się  w  nim  zakochałam?  -  wymyślała  sobie.  Powinna  była 

wiedzieć, że prawdziwa miłość istnieje tylko w snach poetów i marzycieli. W rzeczywistym 

ś

wiecie się nie ostanie. 

Nie  pamiętała  miłości  swego  ojca,  ale  była  pewna,  że  kochał  ją  bardzo.  Po  śmierci 

męża  ich  matka,  Grace  Adams,  stanęła  nagle  w  obliczu  konieczności  zarobienia  na  siebie  i 

background image

dzieci, a było to w czasach, gdy kobiety nie miały na rynku pracy tych samych możliwości co 

mężczyźni.  Jej  miłość  polegała  na  osobistym  poświęceniu  dla  dzieci  -  by  Katherine  i  Mary 

miały  godziwe  życie.  Po  długim  dniu  pracy  na  poczcie  Grace  rzadko  znajdowała  czas  i 

energię, żeby bawić się, pieścić i okazywać miłość małym córeczkom. A jeżeli już, to zwykle 

zajmowała  się  Mary,  która  była  młodsza.  Katherine  nie  miała  żalu  do  matki,  że  nie  ma  dla 

niej  czasu.  Chciała  być  tylko  kochana.  Starała  się  zabezpieczyć  przed  uwikłaniem  się  w 

sytuację  nie  gwarantującą  trwałego  związku  uczuciowego.  W  głębi  duszy  wiedziała,  że  nie 

zniesie  cierpień  rozstania,  utraty  kogoś  ukochanego.  Do  czasu  spotkania  Jace’a  Manninga 

przed nikim nie otworzyła serca. 

Były  sobie  bliskie  z  Mary  i  gdyby  ktoś  Katherine  o  to  spytał,  odpowiedziałaby,  że 

kochała  siostrę.  Bo  tak  było.  Ale  to  przecież  nie  to  samo.  Nie  było  między  nimi  tego 

porozumienia  intelektualnego,  które  stało  się  udziałem  jej  i  Jace’a.  Obdarzyła  go  pierwszą 

prawdziwą miłością, jednak on tę miłość odtrącił. 

Kiedy już przestała płakać, uporządkowała łóżko i odświeżyła twarz. Happy, oddając 

dziecko,  zauważyła,  że  jest  jakoś  dziwnie  poważna,  ale  Katherine  nie  zdradziła  przed  nią 

przyczyn swego smutku. Stoicki spokój i obojętność - to będzie jej maska, postanowiła. 

Szykując obiad cały czas do siebie mówiła. Rozpatrywała swój problem, zastanawiała 

się  nad  każdym  słowem.  Jeśli  -  a  było  to  pod  wielkim  znakiem  zapytania  -  Jace  wróci  do 

domu,  tak  jak  powiedział,  będzie  przygotowana  na  odparcie  jego  sprawnych,  logicznych 

argumentów, znacznie groźniejszych niż ciosy. 

Z  premedytacją  wykąpała  się  i  starannie  ubrała.  Jace  nie  zobaczy  jej  zrozpaczonej  i 

rozmamłanej. Nie będzie się czołgała w pokorze. Pobije go pewnością siebie. 

Mimo  wmawiania  sobie,  że  nie  zależy  jej  na  tym,  czy  on  wróci,  jej  serce  zabiło 

mocniej, gdy usłyszała charakterystyczny warkot dżipa, a potem ciężkie kroki na schodach. 

Kiedy  wszedł,  rozwieszała  huśtawkę  Allison.  Spojrzała  w  jego  stronę  i  zajęła  się 

wsadzaniem małej do płóciennego koszyczka. Na widok Jace’a Allison zaczęła wierzgać tłus-

tymi nóżkami i piszczeć ze szczęścia. Katherine odwróciła się i wyszła do kuchni. 

Jace zachowywał się w sposób denerwująco normalny. Umył się, a potem, jak zwykle, 

figlował  z  małą.  Im  dłużej  Katherine  krzątała  się  po  kuchni,  tym  głośniej  brzęczały  garnki  i 

rondle. Niecierpliwie i bez rękawicy wyciągając blachę bułeczek z piekarnika, sparzyła się w 

rękę i brzydko zaklęła. Do cholery z nim, pomyślała. Do czego mnie doprowadził! 

Jace wszedł do kuchni i grzecznie spytał: 

- Czy mogę ci w czymś pomóc? 

- Nie - odparła. - Poradzę sobie sama - dodała znacząco. 

background image

- W porządku - powiedział wesoło i usiadł przy stole. 

Wyciągnął  swoje  długie  nogi,  skrzyżował  je  w  kostkach,  ręce  założył  na  piersiach  - 

istne  uosobienie  spokoju.  Katherine  kusiło,  żeby  wywalić  mu  na  głowę  salaterkę  gorących 

kartofli, tylko po to, żeby zniweczyć tę jego beztroskę. 

Potem położył spać Allison i zjedli w milczeniu - on ze smakiem i zadowoleniem, ona 

z determinacją, która ją dławiła. 

Po posiłku, jak zwykle, pomógł jej zmyć naczynia. Starała się unikać z nim kontaktu, 

ale  w  pewnej  chwili  dotknął  jej  dłoni  w  wodzie  i  pogłaskał.  W  zielonych  oczach  Katherine 

dostrzegł burzę. Wyrwała mu gniewnie rękę, demonstrując odrazę, ale tylko prysnęła sobie w 

twarz brudną wodą. 

- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział, gdy wyszli z kuchni. 

Katherine ogarnęła wściekłość, że to Jace zaproponował rozmowę. Najlepszą strategią 

jest atak, a tymczasem on przejął inicjatywę. Cholera z nim! 

- To  świetnie  -  warknęła.  Usiadła  na  krześle,  na  wprost  kanapy.  -  Ja  też  chcę  z  tobą 

porozmawiać. 

Jace usadowił się na brzeżku kanapy i wpatrzył się w swoje dłonie, zwisające między 

kolanami. 

- Powinienem był ci powiedzieć o Lacey. Wybacz. Przykro mi, że dowiedziałaś się o 

niej w ten sposób. 

- No pewnie, że ci przykro - zadrwiła. - Przerwałam romantyczne pojednanie. 

- Niezupełnie  -  uciął  krótko.  Jego  twarz,  gdy  przepraszał,  zmiękła,  a  teraz  znowu 

stężała. Czarne skrzydła brwi opadły nad płonącymi oczami. 

- Nie?  Aaa,  oczywiście,  komplikuję  ci  sytuację,  prawda?  Szkoda.  Ale  przecież  taki 

drobiazg nie może ci przeszkodzić w podjęciu stosunków z Lacey. 

- Cholera - zaklął cicho, pocierając dłonie; był w najwyższym stopniu zdenerwowany. 

- Zawsze od razu zajmujesz pozycję defensywną. Nawet nie starasz się nic zrozumieć. 

- Zrozumieć? - spytała podniesionym głosem. - Wchodzę do biura mego męża, widzę 

go  w  objęciach  pięknej  kobiety  o  wspaniałym  biuście,  która  przypadkiem  okazuje  się  jego 

byłą żoną - przerwała dla nabrania tchu - i ty mówisz, że to ja czegoś nie rozumiem? 

- Jesteś zazdrosna? - spytał z figlarnym uśmiechem. 

Zaniepokoiła  ją  ta  zmiana  nastroju.  Tak!  -  miała  ochotę  wrzasnąć.  Tak.  O  cały  ten 

czas, kiedy ta kobieta byłą z tobą. Kiedy się z tobą kochała. Kiedy się z nią całowałeś. Tak, 

jestem zazdrosna. 

Zamiast tego jednak powiedziała: 

background image

- Zazdrosna?  W  żadnym  razie.  Do  zazdrości  potrzebna  jest  miłość.  -  Czyżby  po 

twarzy Jace’a przebiegł  skurcz bólu? Nie, to tylko złość, że nie jest załamana. - Jesteśmy  w 

końcu jedynie małżeństwem z układu - zauważyła. 

Nie  patrzyła  na  niego,  nie  mogłaby  wytrzymać  jego  krytycznego  wzroku.  Nagle 

wstała  i  podeszła  do  biurka.  Chodziło  jej  o  zwiększenie  między  nimi  dystansu.  Broń  się, 

Katherine, ostrzegła sama siebie w myślach. 

- Ja...  ja...  -  zająknęła  się.  Nie  potrafiła  być  stanowcza,  kiedy  Jace  na  nią  patrzył.  - 

Zdenerwowałam się, bo mnie okłamałeś w sprawie pracy. 

- Będziesz w niej świetna, Katherine, bez względu na... 

- Będę, jak cholera! - krzyknęła i spojrzała mu w twarz. - Nigdy dotąd nie starałam się 

tak  dobrze  pracować  jak  teraz.  Jeszcze  wam  pokażę,  tobie  i  temu  twojemu  panu 

Willoughby’emu  Newtonowi.  Nie  musi  mnie  protegować  tylko  dlatego,  że  jestem  żoną 

jednego z jego najbardziej cenionych współpracowników. 

Ostrożnie, Katherine, ostrzegła się znowu. Czuła, że oczy ma pełne łez. 

- Wszystko  jedno  dlaczego,  ale  naraiłeś  mi  fantastyczną  robotę  -  dodała  po  chwili 

wyzywająco.  -  Bardzo  ci  dziękuję,  panie  Manning.  Jednak  od  dziś  działam  na  własną  rękę. 

Jeśli dam sobie radę, to dobrze. Jeśli nie, to moja strata. Nie chcę od ciebie żadnej pomocy. 

- Mylisz się sądząc, że wyobrażałem to sobie inaczej - powiedział spokojnie. 

Speszyła ją łatwość, z jaką przyjął jej tyradę. Gdzie jego gniew? Czemu nie próbował 

się  odgryźć?  Dlaczego...  dlaczego  robił  wrażenie  raczej  zasmuconego?  Usiłowała  odzyskać 

swój wcześniejszy animusz. 

- Jeżeli  chodzi  o  nasze  małżeństwo,  to  niech  każde  z  nas  idzie  swoją  drogą.  W  tej 

sytuacji tak będzie najlepiej. 

- Skoro tak uważasz... 

- Tak uważam - odparła z przekonaniem, którego tak naprawdę wcale nie czuła. 

Daje  mu  wolną  rękę.  Może  się  widywać  z  Lacey,  ile  tylko  zechce.  Ale  już 

wymawiając te słowa zwracające mu wolność, pytała samą siebie, jak zniesie jego odejście. 

- Dla  dobra  Allison  będziemy  udawać  dobre  małżeństwo,  jeżeli...  jeżeli  jeszcze 

chcesz. 

Zamilkła.  Dała  mu  czas  do  namysłu.  Mógł  się  nie  zgodzić.  Jednak  w  duchu  modliła 

się, żeby było inaczej. Ponieważ nie odpowiadał, wygłosiła swoją ostatnią kwestię: 

- Uważam,  że  każde  z  nas  powinno  mieć  swoje  życie  osobiste  i  robić  to,  co  uzna  za 

stosowne. 

Ale  kiedy  to  mówiła,  wcale  nie  czuła  tryumfu.  Przeciwnie,  w  sercu  miała  pustkę, 

background image

przytłaczał ją niewyobrażalny ciężar. Przygotowana przemowa brzmiała banalnie, infantylnie, 

niepewnie. 

Jace wstał, wyprostował się i ruszył w jej stronę. 

- Masz całkowitą słuszność, Katherine. 

Ach,  jaką  udrękę  przyniosły  te  słowa.  Nie  chciała  ich  przyjąć.  Zacisnęła  wargi,  by 

zdławić  łkanie,  które  wyrwało  jej  się  z  piersi.  Mimo  wszystko  liczyła,  że  będzie  ją  błagał  o 

przebaczenie i obieca miłość na zawsze. Cóż, dała mu ultimatum, a on je przyjął. I to właśnie 

tak bardzo ją przeraziło. Z radością przegrałaby z nim w tym starciu. 

Zatrzymał się na wprost niej. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Czuła się przytłoczona 

jego bliskością, dusiła się. Obecność Jace’a zawsze tak na nią działała - od chwili, gdy po raz 

pierwszy otworzyła mu drzwi. 

- Każde z nas powinno mieć swoje życie osobiste i robić to, co uzna za stosowne. A ja 

właśnie uznałem za stosowne pocałować swoją żonę. 

Znalazła się w jego ramionach, zanim miała czas zrozumieć, o co chodzi. Zamknął jej 

usta swoimi. W tym pocałunku nie było nic gwałtownego, lecz czuła w nim siłę. 

Jego  usta  błądziły  po  jej  ustach  z  taką  delikatnością  i  jakby  błaganiem,  że  Katherine 

bezwiednie  rozchyliła  wargi.  Całował  ją  głęboko,  zmysłowo.  Jednocześnie  trzymał  ją  w  tak 

mocnym uścisku, że nie mogło być mowy o żadnym oporze z jej strony, o żadnych próbach 

wyrwania się. 

Kiedy  wreszcie  podniósł  głowę,  była  bez  tchu.  Popatrzył  w  jej  nieprzytomne  zielone 

oczy i opuściwszy ręce, lekko musnął piersi. 

- Dobranoc - szepnął. 

Odwrócił  się  i  wyszedł  do  swojego  pokoju,  zamykając  za  sobą  drzwi.  Katherine 

poczuła  zawrót  głowy;  cały  pokój  się  kołysał,  chociaż  ona  sama  stała  na  miejscu  jak 

wrośnięta w ziemię. 

Instynktownie  wyciągnęła  ręce,  szukając  oparcia  w  Jace’u.  Ochrypłym  głosem 

wyszeptała jego imię. W całym ciele czuła znajomy dreszcz. Nie zostawiaj mnie tak! - wołała 

w duchu. 

A potem wrócił rozsądek. I wraz z nim gniew. 

Jak on śmiał! Jak śmiał tak ją całować po całym dniu spędzonym z Lacey! 

Pobiegła do sypialni Allison i zatrzasnęła za sobą drzwi. Hałas obudził małą i musiała 

wziąć ją na ręce i ukołysać do snu. 

background image

ROZDZIAŁ 11 

- Chyba  trzeba  zacząć  kupować  drewno  na  opał.  W  gazetach  są  już  ogłoszenia. 

Kupimy  z  Cooperem  metr  i  podzielimy  się  po  połowie.  Jest  coraz  zimniej  i  wieczorami 

będziemy musieli palić - powiedział Jace. Jadł bułkę i popijał gorącą czarną kawę. Ponieważ 

jednak  Katherine,  karmiąca  właśnie  Allison  owsianką  z  przecieranymi  owocami,  nie 

odpowiedziała na tę próbę nawiązania rozmowy, spytał: - Co o tym sądzisz? 

Jego  swobodny  ton  doprowadzał  ją  do  szału.  Od  dnia,  w  którym  jej  nowy,  cudowny 

ś

wiat się zawalił pogrążając ją w rozpaczy, Jace zachowywał się jak gdyby nigdy nic. 

Wolałaby, żeby wrzeszczał, rzucał czymś, wybuchał gniewem, wszystko, tylko nie ten 

spokojny sposób bycia. 

- Jak  chcesz  -  mruknęła,  wycierając  wilgotnym  ligninowym  ręcznikiem  upaćkaną 

płatkami buzię Allison. Jeszcze tydzień temu nie uwierzyłaby, że pozostaną razem, gdy zrobi 

się zimno, a teraz on opowiada o kupowaniu opału. 

Pewnego wieczoru omal nie przełamał muru jej milczenia wspominając mimochodem, 

ż

e wiercenia zostały wreszcie uwieńczone sukcesem i z ziemi trysnęła ropa. 

- Jace, to cudownie! - wykrzyknęła spontanicznie, lecz zaraz potem rozłościła się sama 

na siebie. 

Rzucił na nią okiem i uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale i z radością. 

- Tak,  Katherine  -  zatarł  ręce  w  podnieceniu.  -  Ja  się  chyba  nigdy  do  tego  nie 

przyzwyczaję. Za każdym razem, kiedy trafiamy na ropę, nawet jeśli przed wierceniem mam 

pewność,  że  ona  tam  jest,  to...  to  czuję  się  jak...  -  wzruszył  bezradnie  ramionami  i  rozłożył 

ręce. - Nie, tego uczucia nie da się z niczym porównać. - Roześmiał się po chłopięcemu. 

Katherine  chciała  brać  udział  w  jego  radości  i  sukcesach.  Pragnęła  go  objąć, 

pogratulować mu, ale... 

- Może  moglibyśmy  się  gdzieś  wybrać  dziś  wieczór?  -  zapytał  Jace.  -  Zostawimy 

Allison z Happy i pójdziemy na kolację, a potem na... 

- Nie  -  ucięła  krótko,  choć  miała  na  to  wielką  ochotę.  -  Cały  dzień  pisałam  na 

maszynie i jestem bardzo zmęczona... 

Widać było jego rozczarowanie, ale uśmiechnął się tylko i powiedział: 

- Dobrze,  to  kiedy  indziej.  -  Wstał  i  przeciągnął  się,  podnosząc  ręce  wysoko  nad 

głowę. - To ja już sobie pójdę. Cieszę się, że kupiłem to łóżko. Zajmuje prawie cały pokój, ale 

jest wspaniałe... 

background image

Pochylił się, dotknął ustami jej karku i po chwili z szelmowskim uśmiechem dodał: 

- ...ale nie ma w nim ciebie. 

Przesunął  usta  po  delikatnej  skórze  pod  włosami,  nakrył  dłonią  jej  pierś  i  lekko 

ś

cisnął. Przez cienki trykot koszulki jego dotyk palił ją żywym ogniem. Katherine upuściła ły-

ż

eczkę, wstała i odwróciła się gwałtownie do niego. 

- Nie rób tego - powiedziała, usiłując zapanować nad drżeniem głosu. I zaraz dodała: - 

Jeżeli chcesz się z kimś w to bawić, to masz Lacey. - Z satysfakcją zauważyła, że Jace zaciska 

z irytacji usta. - Ma ode mnie pełniejsze... kształty... - stwierdziła uszczypliwie. 

Lodowate spojrzenie jego oczu nie pozostawiało cienia wątpliwości, że w końcu udało 

jej się go zdenerwować. Widać było, jak chodzi mu żuchwa, jak cały sztywnieje, jakby chciał 

pohamować mordercze instynkty. 

Ale ze strony Katherine było to pyrrusowe zwycięstwo. Jace wycedził: 

- To prawda. Znacznie pełniejsze. 

Odwrócił się i wyszedł z kuchni, i po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi. 

Przygnębiona, osunęła się na krzesło i dała upust łzom. 

- Och,  Jace  -  łkała.  Bezwiednie  położyła  dłoń  na  piersi,  która  przed  chwilą  drżała  w 

cieple jego ręki. - Tęsknię za tobą - jęknęła. 

Położyła głowę na stole i zaczęła płakać. 

Nie miała jednak okazji zbyt długo się nad sobą użalać. Przez ostatnie dwa dni Allison 

była bardzo grymaśna. Straciła swój zwykle doskonały apetyt. Nosek miała zatkany, a potem 

zaczęła  kasłać.  Katherine  machnęła  ręką  na  pracę.  Troska  o  zdrowie  małej  wykluczała 

skupienie się na czymkolwiek, nie mówiąc już o jakimkolwiek koncepcyjnym myśleniu. 

Wieczorem trzeciego dnia mała zaczęła żałośnie  płakać i dostała  gorączki. Katherine 

nosiła  ją  poklepując  po  pleckach  i  czule  do  niej  przemawiając.  Widać  było  wyraźnie,  że 

dziecko ma kłopoty z oddychaniem, a kaszel staje się coraz gwałtowniejszy. 

Katherine  usiłowała  skontaktować  się  z  Happy,  ale  bezskutecznie.  Kiedy  zadzwonił 

telefon,  potraktowała  go  jak  ostatnią  deskę  ratunku.  Dzwonił  Jace,  żeby  uprzedzić,  że  może 

później wrócić, ale Katherine była tak szczęśliwa słysząc jego głos, że zupełnie zapomniała o 

swojej dumie i natychmiast opowiedziała mu o chorobie Allison. 

- Czy zadzwoniłaś do lekarza? - spytał, kiedy skończyła. 

- Tak. Powiedział, żeby jej dać syropek na obniżenie gorączki, pilnie ją obserwować i 

wezwać go, gdyby było gorzej. 

- Kiedy to było? 

- Wczesnym popołudniem. 

background image

- Najlepiej  będzie,  jak  ja  do  niego  zadzwonię  i  po  prostu  go  przywiozę.  A  jak  ty  się 

miewasz? 

- Dobrze  -  powiedziała.  -  Tylko,  Jace,  jest  taka  sprawa,  że  ona  się  urodziła  strasznie 

malutka i jej płuca... 

- Wiem, wiem, kochanie. Nie denerwuj się, przyjadę, jak będę mógł najszybciej. 

Katherine  odłożyła  słuchawkę  i  poczuła  w  sercu  wielki  żar  miłości.  Jace  zaraz 

przyjedzie i pomoże. Wszystko będzie dobrze. Szeptała o tym płaczącej i kaszlącej Allison, to 

nosząc ją na rękach po pokoju, to kołysząc na bujanym fotelu. 

Mała  z  każdą  chwilą  stawała  się  bardziej  niespokojna,  a  kiedy  zaczęła  oddychać  z 

wyraźnym trudem, Katherine wpadła w panikę. Gdzieś z głębi gardła Allison wydobywały się 

okropne chrypiące dźwięki. Jej kaszel przypominał ujadanie psa, jak w upiornym śnie. 

Półprzytomna  z  przerażenia  Katherine  usłyszała  kroki  na  schodach.  Rzuciła  się  do 

drzwi i otworzyła je na oścież. Po schodach wbiegał Jace, a za nim doktor Petersen, pediatra. 

Widząc dziki wzrok Katherine, Jace zatrzymał się w pół kroku, a potem jak huragan wpadł do 

mieszkania. 

Spojrzał na Allison. 

- Ledwo  oddycha...  -  szlochała  Katherine.  -  Posłuchaj  tylko...  Ona  umiera.  Ja  wiem. 

Jej płuca... 

Lekarz  i  Jace  nie  zwracali  na  nią  uwagi.  Zajęli  się  dzieckiem.  Doktor  Petersen 

wysłuchał chrapliwego kaszlu i zakomenderował: 

- Do łazienki. 

Jace  popchnął  Katherine  w  tamtą  stronę.  Zachowywał  się,  jakby  dokładnie  wiedział, 

co  robić.  Odkręcił  kran  ciepłej  wody  nad  wanną,  nim  lekarz  zdążył  wejść  do  łazienki  i  za-

mknąć za sobą drzwi. 

- Co... - zaczęła Katherine, ale doktor Petersen od razu jej przerwał: 

- Czy ma pani mentol albo coś w tym rodzaju? 

W milczeniu skinęła głową i wskazała szafkę z lekarstwami pod lustrem. Lekarz wziął 

słoik i zaczął obficie nakładać szczypiący żel na szyjkę Allison. 

Tymczasem łazienka zamieniła się w parówkę; do wanny lała się strumieniem gorąca 

woda. Jace zerwał z wieszaka ręcznik, zmoczył go w ciepłej wodzie nad umywalką, wyżął i 

delikatnie położył małej na piersi. 

- Powinnam  była  wiedzieć...  -  próbowała  się  tłumaczyć  ze  swojej  ignorancji 

Katherine. 

- Nie  mogła  pani  wiedzieć,  skoro  dziecko  nigdy  dotąd  nie  miało  krupu  -  powiedział 

background image

uspokajająco  doktor  Petersen.  -  To  choroba  o  bardzo  dramatycznym  przebiegu.  Wygląda 

znacznie groźniej, niżby to uzasadniał rzeczywisty stan chorego. 

Jace objął Katherine ramieniem. Zapominając o tym, co ich dzieliło, przytuliła się do 

niego z ufnością. Lekarz zmienił gorący, mokry ręcznik na piersiach Allison, a potem cierp-

liwie powtarzał ten zabieg. 

Czas mijał. Troje dorosłych, stłoczonych w ciasnym pomieszczeniu, spływało potem. 

Kiedy Allison zaczęła znowu kaszleć, Katherine chciała ją wziąć na ręce, ale doktor Petersen 

ją powstrzymał. 

- Może już za chwilę będzie po wszystkim - powiedział. 

Z noska małej wyskoczyła bańka gęstego śluzu i jednocześnie, w gwałtownym ataku 

kaszlu,  dziewczynka  wykrztusiła  resztę  tego  wszystkiego,  co  przysparzało  im  tyle  zmar-

twienia. 

- O to właśnie chodziło! - wykrzyknął radośnie doktor i wytarł Allison nos ligninową 

chusteczką, a potem delikatnie usunął jej z buzi resztki śluzu. 

Prawie natychmiast oddech dziecka wrócił do normy. Leżało senne i zmęczone, ale po 

raz pierwszy od wielu godzin nie płakało. 

Jace zajął się porządkowaniem łazienki, gdy tymczasem Katherine nie odstępowała na 

krok doktora Petersena, który poszedł z małą do jej pokoju. Położył ją delikatnie do łóżeczka, 

wyjął stetoskop i przytknął do wznoszącej się i opadającej piersi maleństwa. 

Po chwili wyprostował się i oświadczył: 

- Jest  tak,  jak  myślałem.  Płuca  są  czyste.  Zapewne  od  paru  dni  miała  wirusowe 

przeziębienie i dlatego była taka zaflegmiona. Trudności z oddychaniem i kaszel pochodziły z 

gardła, a nie z płuc. 

- Bardzo panu dziękuję, panie doktorze. Tak się przeraziłam... 

- Zauważyłem.  Proszę  pamiętać  o  tym  sposobie  z  łaźnią  parową  na  wypadek,  gdyby 

jeszcze kiedykolwiek Allison czy któreś z następnych dzieci złapało krup - powiedział doktor 

Petersen. 

Spojrzał  na  Allison  i  postanowił  jeszcze  podać  jej  lekarstwo.  Zaaplikował  je  małej 

zakraplaczem do buzi. 

- To łagodny środek rozkurczowy, będzie działał całą noc. - Wypisał receptę. - A to na 

jutro. Proszę podawać jej aspirynę w płynie, jeśli będzie gorączka, i wezwać mnie, gdyby w 

ciągu dwóch dni nie było poprawy. Czy ma pani nawilżacz powietrza? 

- Tak  -  odparła  Katherine.  Nagle  zdała  sobie  sprawę  z  obecności  Jace’a,  który 

tymczasem wszedł do pokoju. 

background image

- Proszę go włączyć na parę dni. To jej pomoże. 

- Dziękuję  panu,  panie  doktorze  -  rzekł  Jace.  Serdecznie  uścisnął  rękę  lekarza,  po 

czym odprowadził go do drzwi. 

Gdy wrócił, Katherine, pochylona na łóżeczkiem, gładziła małą po pleckach. 

- Napędziła ci stracha, co? - szepnął. 

- Nie masz pojęcia, jak się przeraziłam - odpowiedziała drżącym głosem. 

- Wiem. Dobrze, że zadzwoniłem i że tu byłem z tobą. 

Położył ręce na jej rozdygotanych ramionach i zaczął masować je uspokajająco. 

- Dziękuję  ci  -  rzekła  cicho.  A  potem,  przypomniawszy  sobie  sprawność  jego 

działania, spytała: - Skąd wiedziałeś, co robić? 

Zaśmiał się. 

- Gdy się wierci gdzieś na końcu świata, to człowiek uczy się różnych rzeczy. Czasem 

trzeba być nawet i pielęgniarzem. Jeden z moich ludzi też się kiedyś zaczął tak dusić i Billy 

pokazał nam, co robić. 

- Powiedz Billy’emu, że jestem jego dozgonną dłużniczką. 

- Ucieszy się - odparł Jace. - Hej, a czy nie jesteś czasem głodna? Z tego wszystkiego 

zapomnieliśmy o kolacji. 

- O  lunchu  też  -  stwierdziła  Katherine.  Poklepała  Allison  po  pupce  i  odwróciła  się.  - 

Ale nawet o tym nie pomyślałam. 

- To połóż się teraz na chwilkę, a ja wyskoczę po jakieś hamburgery. 

- Nie chcę, żebyś... 

- Nic nie szkodzi - przerwał jej i już go nie było. 

Katherine  usiadła  na  kanapie  i  oparła  głowę  na  poduszkach.  Zamknęła  oczy.  Co  za 

straszny dzień... 

Nawet  nie  wiedziała,  kiedy  zasnęła.  Obudziły  ją  pocałunki  w  policzek,  lekkie  jak 

piórko. Otworzyła oczy. Nad nią stał Jace. 

- Czy ja spałam? - spytała półprzytomnie. 

- Tak  by  się  wydawało.  Chyba  że  marzyłaś  z  zamkniętymi  oczami.  A  co  byś 

powiedziała na mały piknik? - uśmiechnął się. 

- Co  takiego?  -  Usiadła  prosto.  -  Och,  Jace!  -  wykrzyknęła  na  widok  hamburgerów, 

frytek i innych specjałów, które wraz z zapalonymi świecami zobaczyła na stoliku do kawy. 

- Szanowna pani, podano do stołu - rzekł Jace, kłaniając się nisko. 

Po  raz  pierwszy  od  wielu  tygodni  Katherine  śmiała  się  serdecznie  z  jego  błazeństw. 

Stworzyło to miły nastrój podczas posiłku. Jace bawił ją opowiadaniem o swoich przygodach 

background image

za  granicą,  Katherine  popłakała  się  ze  śmiechu  przy  historii  z  szejkiem,  który  wybrał  go  na 

męża jednej ze swych dwunastu córek. 

- Śmiejesz się, a ja ledwie ocaliłem swoją cnotę - rzekł Jace z udaną przyganą. 

Katherine wstała i zaczęła zbierać tekturowe kubki i talerze, ale nagle zastygła w pół 

ruchu,  bo  Jace,  który  właśnie  usiadł  na  kanapie,  objął  ją  w  talii  i  odwrócił  do  siebie.  Nie 

broniła się, więc przyciągnął ją bliżej, gładząc dłońmi po plecach i patrząc w oczy. 

- Dziś nie masz stanika - szepnął z łobuzerskim uśmiechem, który tak uwielbiała. 

Wsunął  jej  ręce  pod  koszulkę  ruchem,  który  zapowiadał  pieszczotę.  Katherine  nie 

odtrąciła  go.  Pragnęła  tych  pieszczot.  Później  będzie  czas  na  rozmyślania  o  różnych  żalach. 

Jace  zdjął  jej  koszulkę  przez  głowę  i  patrzył  na  nią  w  blasku  świec,  których  migotliwy 

płomień wydobywał wszystkie zagłębienia i okrągłości jej ciała. 

Potem wtulił twarz między jej piersi i całował żarliwie, mrucząc cały czas: 

- Jesteś piękna, Katherine... piękna... cudowna... 

Patrząc na niego z boku Katherine stwierdziła, że Jace ma bardzo długie i gęste rzęsy i 

niemal doskonały w kształcie, prosty arystokratyczny nos. 

Dotknął  jej  kolan  i  zaczął  przesuwać  ręce  wzdłuż  ud  w  górę.  Serce  Katherine  waliło 

jak  młotem  w  radosnym  oczekiwaniu.  Bezwiednie  tuliła  głowę  Jace’a,  okrywając  ją  swoimi 

włosami. 

Objął ją w talii, a potem przesunął ręce niżej, rozpiął zamek błyskawiczny jej dżinsów, 

zsunął je i położył dłonie na biodrach Katherine. 

- Katherine - jego oddech był przyśpieszony - twoje ciało jest tak cudownie piękne. 

Dotykał  ustami  jej  brzucha,  muskając  skórę  lekkim  zarostem  i  wywołując  miły 

dreszcz. A potem zaczął pieścić językiem pępek, udając akt miłosny, gwałtowny i bardzo na-

miętny. 

Oddech  Katherine  stał  się  urywany,  spazmatyczny,  w  jej  żyłach  tętniła  rozszalała 

krew. 

Jace  oderwał  usta  od  jej  ciała,  włożył  palec  pod  elastyczny  koronkowy  pasek 

majteczek bikini i zaczął przesuwać go w dół, coraz niżej i niżej... 

Kiedy  Katherine  pomyślała,  że  zaraz  zacznie  krzyczeć,  nagle  cofnął  rękę  i  wstał.  O 

mało nie straciła równowagi. Jace ujął jej twarz w dłonie i głodnymi ustami poszukał jej ust. 

- Nie  wytrzymam  już  ani  chwili  dłużej  -  wymamrotał.  Szybko  zgasił  świece  i 

pociągnął ją do sypialni. 

Niecierpliwym  ruchem  odrzucił  kołdrę  i  położył  Katherine  na  łóżku.  Nie wahała  się: 

szybko zdjęła spodnie i majteczki. On też zrzucił ubranie, klnąc guziki, sprzączki i zamki. 

background image

Kiedy  oboje  byli  już  nadzy,  nakrył  jej  ciało  swoim.  Obsypał  pocałunkami  jej  twarz, 

przeczesując palcami rozrzucone po poduszce miodowe włosy. 

- Katherine, nie odmawiaj mi tego - wyszeptał. - Proszę. Pragnę cię. Potrzebuję... 

Odpowiedziało  mu  za  nią  jej  ciało,  przyjmując  go  spontanicznie  i  bez  zastrzeżeń. 

Głaskała  go  po  szerokich  plecach,  przesuwając  ręce  aż  na  biodra  i  uda.  W  tej  pieszczocie 

zawarta była tęsknota wywołana długą wstrzemięźliwością, równie silna jak jego namiętność. 

Spełnienie przyszło natychmiast. Jace zaprzestał swych dzikich pocałunków i położył 

swoją  ciemną  głowę  na  poduszce  obok  jej  -  złotej.  Przez  jakiś  czas  trwali  tak  w  stanie 

błogości, napawając się wzajemną bliskością i intymnością tej chwili, a potem Jace oparł się 

na łokciach i wymruczał: 

- Wiedziałem, że i ty na mnie czekasz, bo inaczej nigdy... 

- Wiem - szepnęła, odgarniając mu z czoła wilgotne czarne kosmyki włosów. 

Zaczął wodzić palcami po jej twarzy wzdłuż linii kości policzkowych, nosa i warg. W 

ś

lad za palcami poszły usta. 

- Być tak z tobą... Katherine, jak to cudownie... Pocałuj mnie - westchnął. 

Czuła przy sobie jego ciało, które zaspokoiwszy pierwszy głód zaczynało domagać się 

więcej. 

Nakrył jej piersi dłońmi, podniósł do swoich ust i zaczął pieścić językiem ich różowe 

czubki. 

Wykrzyknęła  radośnie  jego  imię,  tracąc  niemal  całkowicie  świadomość  wszystkiego, 

co ją otaczało. Liczył się tylko on, jej mężczyzna, który wiódł ją ku spełnieniu. 

Katherine powiedziała w ciemność: 

- Chcę zajrzeć do Allison. 

- A  poradzisz  sobie  sama?  -  spytał  niewinnym  tonem  Jace.  Próbowała  mu  dać  za  to 

klapsa, ale się wywinął i oświadczył: - Na wszelki wypadek pójdę z tobą. 

Ś

mieli  się  jak  psotne  dzieci.  Szli  nago,  potykając  się  po  ciemku.  Jace  wpadał  na 

wszystko, cokolwiek znalazło się na jego drodze, i szukając po omacku wsparcia u Katherine, 

łapał ją niby to niechcący za jakąś intymną część ciała, a potem przepraszał. 

- Ach, niechże mi pani łaskawie wybaczy, bardzo mi przykro, ale to wszystko dlatego, 

ż

e tutaj tak ciemno. 

Katherine chichotała. 

- Po co ci światło? Doskonale wiesz, gdzie co jest. 

- Masz  rację  -  odpowiadał  Jace,  śmiejąc  się  lubieżnie,  i  delikatnie  szczypał  ją  w 

pośladek. 

background image

Zaśmiewali się ze swoich figli, ale spoważnieli, zaglądając do łóżeczka małej. Allison 

spała spokojnie. Na tle świstu nawilżacza słychać było jej spokojny oddech. 

- Chyba nawet nie zauważyła, że nas nie ma - szepnął Jace. 

Kiedy  wrócili  do  wielkiego  łoża  i  leżeli  obok  siebie,  Katherine,  wtulona  plecami  w 

szeroką pierś Jace’a, zaczęła nagle żałować tego, co się stało. 

Czyż  jest  aż  tak  naiwna  i  tak  bujająca  w  obłokach,  że  uważa  seks  za  transmisję 

miłości? Kocha Jace’a i oczywiście seks jest elementem tej miłości, ale wie przecież, że on jej 

nie kocha. 

Jednak  z  pewnością  coś  do  niej  czuje.  Lubi  z  nią  przebywać,  a  o  Allison  bał  się  nie 

mniej niż ona. Może to właśnie jest miłość? 

Jace, jak gdyby to potwierdzając, poruszył się we śnie i przesunął rękę z jej brzucha na 

pierś.  Na  krótką  chwilę  zamknął  na  niej  delikatnie  dłoń,  po  czym  jego  palce  rozgięły  się  i 

wyprostowały. 

Katherine powiedziała cichutko: 

- Kocham cię, Jace. 

Siedziała  przy  maszynie  patrząc  w  dal.  Miała  pracować  nad  pierwszą  serią 

reklamówek,  ale  wspomnienia  ostatniej  nocy  zasnuły  mgłą  jej  umysł  i  tak  oddziaływały  na 

ciało, że jakiekolwiek sensowne myślenie stało się praktycznie niemożliwe. 

Allison  czuła  się  już  o  wiele  lepiej.  Lekarstwo  przepisane  przez  doktora  Petersena 

podziałało lekko nasennie i mała spała teraz spokojnym, zdrowym snem. 

Katherine  wyznaczyła  sobie  na  dziś  pewien  cel  i  zdecydowana  była  go  osiągnąć, 

zanim zajmie się obiadem. Ledwie jednak napisała kilka słów, zadzwonił telefon. 

Zdziwiła się, słysząc szorstki głos Billy’ego. 

- Cześć, Billy - powiedziała radośnie. - Czym mogę ci służyć? 

- No właśnie, przykro mi, Katherine, że muszę do ciebie dzwonić... 

Katherine  boleśnie  ścisnęło  się  serce.  Coś  się  stało  Jace’owi.  Nie!  Wypadek?  Jest 

ranny? 

- Jace? - spytała dziwnie wysokim głosem. 

Billy odgadł chyba jej myśli, bo zapewnił ją szybko: 

- Z Jace’em wszystko w porządku. To znaczy nie jest ani ranny, ani zabity, ani nic w 

tym rodzaju. 

Pod Katherine ugięły się nogi i z ulgą osunęła się na krzesło. 

- Ależ mnie nastraszyłeś. 

- Bardzo  mi  przykro,  Katherine...  -  wydawało  jej  się,  że  słyszy  w  słuchawce 

background image

strzyknięcie sokiem tytoniowym - ...ale Jace kazał mi zadzwonić i cię uprzedzić, że może nie 

wrócić dziś na noc do domu. 

- Czy są jakieś kłopoty z wierceniem? 

Znowu strzyknięcie. 

- Niezupełnie - próbował kręcić Billy. 

- Więc co? - spytała, zdenerwowana tym owijaniem w bawełnę. 

- Pojechał  do  Longview  wyciągać  z  kłopotów  tę  cholerną  sukę,  tę  Newton  - 

powiedział. 

- Rozumiem  -  mruknęła  Katherine.  Nie  ryzykowała  już  dalszych  pytań.  Bała  się,  że 

nie przejdą jej przez zaciśnięte gardło. 

- Ni cholery nie rozumiesz - burknął Billy. - Ale to sprawa twoja i Jace’a. W każdym 

razie ta dziwka dzwoniła tu jakąś godzinę temu, beczała i zawracała mu głowę. Chyba wpadła 

w tarapaty w jakiejś kowbojskiej mordowni dla samotnych sfrustrowanych damulek. Błagała 

Jace’a, żeby przyjechał. No więc Jace pojechał - zakończył z wyraźnym niesmakiem. 

- Oczywiście  -  westchnęła  Katherine.  -  Dziękuję  ci  za  telefon.  Bardzo  bym  się 

denerwowała, gdyby nie wrócił na noc bez powiadomienia, co się z nim dzieje. 

- Nie wiem, kiedy masz się go spodziewać. Ta suka... to znaczy... - Billy urwał. 

Katherine oszczędziła mu dalszego zakłopotania. 

- Rozumiem,  Billy  -  odparła  i  odłożyła  słuchawkę,  zanim  zdążył  jeszcze  cokolwiek 

powiedzieć. 

Ukryła  twarz  w  dłoniach  potrząsając  głową.  To  niemożliwe,  żeby  Jace  rzucił  ją  dla 

Lacey.  Po  takiej  nocy?  Nie,  to  wykluczone!  I  po  tym,  jak  rano  pobiegł  do  apteki,  jeszcze 

przed otwarciem, po lekarstwo dla Allison? Nigdy! 

Czy  mógł  ją  całować  tak  czule,  tak  namiętnie  i  za  parę  godzin  rzucić  się  w  ramiona 

Lacey? Czy tak już miało teraz wyglądać ich życie? Czy miała dzielić tę namiętność z Lacey, 

do której należało jego serce? 

- Nie wiem, czy potrafię - powiedziała głośno, i w tym momencie zdała sobie sprawę, 

ż

e już podjęła decyzję. 

background image

ROZDZIAŁ 12 

- Cześć, kochanie - powiedział Jace, wchodząc do mieszkania. 

Pochylił się nad Katherine i pocałował ją w policzek. Zamarła przy biurku, zdziwiona 

i zła. 

- Jestem wykończony. Znajdzie się trochę kawy? 

- Sam zobacz - odparła chłodno. 

Widziała  jedynie  jego  plecy,  kiedy  wchodził  do  kuchni.  Rozmawiał  z  nią  tak,  jakby 

tylko wyskoczył po  gazetę... dwa dni temu. Mówił coś o pogodzie, pytał  o zdrowie Allison, 

był wyraźnie rozczarowany, że śpi, ale ani słowa o tym, gdzie był przez ostatnie dwa dni i co 

porabiał  z  Lacey  Newton  Manning.  Od  telefonu  Billy’ego  Katherine  żyła  w  kompletnej 

niewiedzy. Jace przez dwa dni nie pisnął ani słowa. Uważał pewnie, że ot tak sobie wróci do 

domu, i życie potoczy się dalej. A teraz zachowuje się jakby nigdy nic. Ale to nie takie proste, 

Jasonie Manning. 

- Jak robota? - spytał Jace. 

Przyniósł  sobie  z  kuchni  kubek  parującej  kawy,  opadł  na  kanapę,  oparł  głowę  i 

zamknął  oczy.  Po  chwili  otworzył  je  i  spojrzał  na  nią.  Zauważyła,  że  wyglądał  bardzo 

mizernie. 

- Dobrze - odrzekła. - Dostałam od pana Newtona list z uwagami na temat pierwszych 

szkiców,  które  mu  posłałam.  Rozmawiałam  również  z  kierownikiem  produkcji  w  telewizji. 

Wybiera już miejsca do zdjęć. 

- To wspaniale. Wiedziałem, że dasz sobie radę. Jestem z ciebie dumny. 

Wstała od maszyny i podeszła do okna. Nie odwracając się do niego powiedziała: 

- To  dla  ciebie  chyba  ulga.  Nie  musisz  się  już  czuć  tak  bardzo  za  mnie 

odpowiedzialny. 

W  powietrzu  zawisło  długie,  pełne  napięcia  milczenie.  Gdy  się  w  końcu  odezwał,  w 

jego głosie słychać było wyraźnie irytację: 

- Co ma znaczyć ta dziwna uwaga? 

Katherine  wyprostowała  się,  przybrała  chłodny  wyraz  twarzy  i  odwracając  się  do 

niego zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. 

- Ma  znaczyć  -  powiedziała  powoli  -  że  powinniśmy  zakończyć  tę  farsę,  którą 

nazywamy małżeństwem. 

Te słowa o mało jej nie zabiły. Wprawdzie mówiła pewnie i stanowczo, ale nie była w 

background image

stanie wytrzymać jego spojrzenia. 

- Ty...  masz  inne...  zainteresowania...  a  ja  zawsze  byłam  niezależna  -  oświadczyła  z 

determinacją. - Nie mogę pozwolić, żeby ktoś mi dyktował, jak mam żyć. - Dlaczego w tym, 

co  mówi,  brak  stanowczości?  Dlaczego  jej  głos  się  tak  załamuje?  Nie  chciała  przyznać,  że 

jego narastający gniew i oskarżycielskie spojrzenie bardzo ją denerwują. 

- Aha. Widzę, że wszystko już sobie obmyśliłaś - powiedział z goryczą. 

- Tak - potwierdziła. 

- Nie możesz zaakceptować istnienia Lacey... 

- Nie, nie mogę. Nie potrafię. 

- Nie  możesz  zaakceptować  mnie!  Nie  zaakceptowałaś  we  mnie  niczego  od  chwili, 

kiedy po raz pierwszy przekroczyłem próg tego domu. 

Wstał i zaczął iść ku niej z wściekłością, stawiając duże, zamaszyste kroki. Cofnęła się 

odruchowo. 

- A widzisz! - wrzasnął, widząc jej odwrót. - Właśnie o tym mówię. - Stanął przed nią 

i zapytał: - Ale co ty masz właściwie przeciwko mnie? Dlaczego uważasz mnie za potwora? 

Katherine  patrzyła  na  niego  w  milczeniu.  Bała  się  eksplozji  jego  nieposkromionego 

temperamentu. Już nieraz bywała ich świadkiem. 

- Odpowiadaj, do cholery! - krzyknął. 

- Dlatego,  że  nazywasz  się  Manning!  -  wybuchnęła.  Serce  waliło  jej  jak  młotem. 

Wzięła  głęboki  oddech.  -  Twoja  rodzina  raz  już  zrobiła  mi  krzywdę.  Nie  mam  zamiaru 

narażać się po raz drugi. 

- Skrzywdziła cię moja rodzina. Ale nie ja. 

- A czy to nie to samo? 

- Nie! Nie zauważyłaś jeszcze, że moja skala wartości jest zupełnie inna? Że różnię się 

od nich jak dzień od nocy? Mój Boże! 

- Nie  we  wszystkim.  -  Katherine  dopiero  teraz  dojrzała  do  prawdziwego  sporu. 

Początkowo była onieśmielona jego gniewem, ale teraz zdecydowała, że będzie twardo bronić 

swego. Nie potrafi z nim żyć, skoro on kocha inną. 

- Zachowałeś  się  tak,  jak  się  tego  po  tobie  spodziewałam.  To  czysta  manipulacja. 

Czarujesz  swoje  ofiary,  a  kiedy  ich  mechanizmy  obronne  przestają  działać,  unicestwiasz  je. 

Zaczęłam ci w pewnym momencie ufać, ale mnie zawiodłeś. 

- Do jasnej... - urwał w pół przekleństwa. Zaczął szarpać swoją niesforną czuprynę, a 

potem  oparł  ręce  na  biodrach  i  spojrzał  na  nią  z  nie  ukrywaną  pogardą.  -  Jesteś  wstrętną, 

ś

więtoszkowatą suką! 

background image

- A  no  właśnie!  -  Wymierzyła  w  niego  oskarżycielsko  palec.  -  Oto  najlepszy  dowód. 

Dokładnie takim językiem przemawiał do mojej siostry Peter. Mary czasem nawet niektórych 

słów nie znała. Ale to było tylko na początku. Potem stosował przemoc fizyczną. Allison to 

owoc gwałtu. Wiesz o tym? Mam powody przypuszczać, że będziesz podobnie postępował ze 

mną. Wszystko robisz zgodnie z planem... widujesz się ze swoją byłą żoną, a teraz kochanką, 

i jeszcze się z tym przede mną afiszujesz. Peter też się znęcał nad Mary, romansując z innymi 

kobietami. 

Jace  skoczył  do  niej,  złapał  ją  za  ramiona  i  przyciągnął  do  siebie.  Przez  zaciśnięte 

zęby wykrztusił: 

- Ostrzegałem  cię,  żebyś  mnie  nigdy  nie  porównywała  z  Peterem.  To  był  potwór, 

rozumiesz?  Od  dzieciństwa  wszystko  niszczył.  Zamordował  mi  kiedyś  szczeniaka, 

pierwszego, jakiego miałem, i na poduszce zostawił wiadomość,  gdzie go zakopał. Zgwałcił 

córkę  jednej  z  naszych  służących.  Miała  trzynaście  lat.  Oczywiście  za  pieniądze  wszystko 

dało  się  zatuszować.  -  Ścisnął  ją  jeszcze  silniej  za  ramię  i  spytał  z  goryczą:  -  Czy  aby  nie 

mówię za szybko? W każdej chwili służę smakowitymi detalami. 

- Jace, proszę cię... 

- O,  co  to,  to  nie,  szanowna  pani  Katherine.  Chcesz  wiedzieć,  jacy  jesteśmy  my, 

Manningowie, to posłuchaj. Postaram się nie sprawić ci zawodu. 

Puścił  ją  i  odwrócił  się  gwałtownie.  Wetknął  ręce  w  kieszenie  i  zaczął  chodzić  po 

pokoju. 

- Peter  był  naturalnie  oczkiem  w  głowie  rodziców  -  ciągnął.  -  Jedynym  ich 

spadkobiercą. Ja byłem niepotrzebny, ciągle mi o tym przypominano. Jako chłopiec zastana-

wiałem  się  czasem,  dlaczego  mnie  nie  darzono  taką  miłością.  Bardzo  mnie  to  wtedy  bolało, 

ale  teraz  jestem  zadowolony.  Bo  stałbym  się  taki  jak  on.  Kochali  go,  ale  głupio.  Byli  zbyt 

prymitywni,  żeby  to  zrozumieć.  Sam  pojąłem  to  dopiero  po  latach.  Po  latach  picia,  burd  i 

przygód  miłosnych.  Pewnego  dnia  dotarło  do  mnie,  że  jeśli  chcę  zostać  przyzwoitym 

człowiekiem, muszę liczyć tylko na siebie. I postanowiłem, że rodzice nie zmarnują mi życia. 

Katherine  drżącą  ręką  zasłoniła  usta,  by  głośno  nie  krzyknąć.  Gdyby  mogła  cofnąć 

swoje bolesne słowa, natychmiast by to zrobiła. Było już jednak za późno. 

Jace  nie  mówił  teraz  do  niej.  Analizował  sprawy  w  myślach  i  głośno  te  myśli 

wypowiadał. 

- Współczułem biednej Mary. Musiała czuć się jak Daniel w jaskini lwa. Był już czas, 

ż

eby  Peter  się  w  końcu  ożenił.  Chodziło  naturalnie  o  właściwy  wizerunek  bankiera  i 

wszystkie te bzdury. Ale nie mogłem pojąć, dlaczego Peter ożenił się z kimś takim jak ona i 

background image

dlaczego  rodzice  na  to  pozwolili.  Potem  jednak  zrozumiałem.  Gdyby  ożenił  się  z  którąś  ze 

swoich panienek, to przy pierwszej zdradzie poleciałaby do taty na skargę albo, co gorsza, do 

prasy, i wybuchłby skandal. Wiedział doskonale, że słodka, naiwna Mary, sierota, która miała 

tylko starszą siostrę, niczego takiego nie zrobi. 

Przestał  chodzić  tam  i  z  powrotem  i  głęboko  odetchnął.  Patrzył  na  Katherine  przez 

dłuższą chwilę. 

- Jace... - zaczęła. 

Podniósł obie ręce, jakby się przed nią bronił. 

- Proszę cię, Katherine, nie chcę o niczym słyszeć. Jestem zmęczony. - Zamknął oczy i 

potarł je palcami. - Powiedziałaś, co miałaś do powiedzenia, a ja ci powiedziałem swoje. I tak 

to zostawmy. 

Schylił się po leżące na stoliku kluczyki do dżipa i skierował się do drzwi. 

- Dokąd idziesz? - spytała z lękiem. 

- Do  pracy.  Chciałem  wziąć  dzień  wolny,  ale  w  tych  warunkach...  -  Nie  dokończył  i 

wzruszył ramionami. 

Przy drzwiach odwrócił się jeszcze i mruknął: 

- Masz  rację,  Katherine.  Skoro  tak  to  czujesz,  to  lepiej,  jeśli  damy  sobie  spokój  z  tą 

„farsą, którą nazywamy małżeństwem”. Dobrze cytuję? 

Serce Katherine rozsypało się na tysiące kawałków. 

- Ale  jeśli  tak  -  dodał  bezbarwnym,  obojętnym  głosem  -  to  jedno  z  nas  musi 

zrezygnować z Allison. 

Katherine dotknęła dłonią piersi i otworzyła usta. 

- C...co masz na myśli? - spytała drżącym głosem. 

Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Jego usta ułożyły się w twardą linię. 

- Taka  jesteś  mądra,  na  wszystko  umiesz  znaleźć  odpowiedź,  więc  sama  sobie 

wytłumacz. Pamiętaj tylko, że my, Manningowie, jesteśmy bezwzględni, gdy ktoś nam stanie 

na drodze. 

Usłyszała trzaśniecie drzwi. 

Przez kilka następnych godzin Katherine poruszała się jak automat. Karmiła Allison i 

zajmowała  się  innymi  sprawami,  ale  zachowywała  się,  jakby  była  pod  działaniem 

narkotyków. Z płaczem tuliła małą do piersi. Nie bała się, że Jace zrealizuje swoją pogróżkę, 

rozpaczała nad utraconą miłością. 

Wszystko  wyglądało  beznadziejnie.  Zraniła  go  zbyt  głęboko,  nigdy  jej  nie  przebaczy 

tych  podejrzeń.  Mogła  się  mylić  co  do  jego  motywów,  systemu  wartości,  charakteru,  ale 

background image

jedno wiedziała na pewno - jest dumny. Duma nie pozwoli mu wrócić i odbudować tego, co 

ich łączyło. 

Duma i Lacey. 

Usłyszała  wycie  syren,  ale  zbyt  była  pogrążona  w  rozpamiętywaniu  własnego 

nieszczęścia, żeby zauważyć gnające ulicami wozy strażackie. 

Z  letargu  wyrwał  ją  tupot  na  schodach.  Może  to  Jace?  Serce  zabiło  jej  mocniej,  ale 

zaraz znów pogrążyła się w rozpaczy. Poznała ciężkie kroki Happy, która szła jakoś dziwnie 

szybko. 

Czekała na nią przy drzwiach. 

- Katherine,  nie  denerwuj  się,  kochanie,  dopóki  się  nie  dowiemy,  co  się  stało  - 

wysapała gospodyni. Jej usta drżały, a roześmiane zwykle oczy zasnuła mgła lęku. 

- O czym ty mówisz? - spytała Katherine nieprzytomnie. Wzdrygnęła się w przeczuciu 

czegoś  złego.  Wspomnienie  śmierci  Petera  i  Mary  przemknęło  jej  przez  głowę  jak  kadr  z 

filmu. 

- Nie słyszałaś syren wozów strażackich? 

- Tak, ale... 

- Jechali na odwiert. Był wybuch. 

- O Boże! - jęknęła Katherine i zasłoniła usta, by stłumić ogarniającą ją histerię. 

- Jeszcze nie wiemy, co się stało... 

- Zajmiesz się Allison? - wykrzyknęła Katherine i pobiegła po torebkę i pantofle. 

- Nie  możesz  tam  jechać!  -  zawołała  Happy.  -  Tam  jest  niebezpiecznie.  Proszą  przez 

radio, żeby trzymać się z daleka. 

- Jadę. Zajmiesz się Allison czy mam to inaczej załatwić? - Katherine nie chciała być 

szorstka  dla  swojej  przyjaciółki,  ale  nie  miała  czasu  na  żadne  dyskusje.  Musiała  się  jak 

najszybciej dowiedzieć, co z Jace’em. A jeśli... O Boże, nie! To po prostu niemożliwe. 

- Przecież wiesz, że zostanę z małą. Zabiorę ją do siebie i włos jej z głowy nie spadnie. 

Zajmę się nią, jak długo będzie trzeba. 

- Dzięki,  Happy.  Och...  a  Jim?  -  Katherine  dopiero  teraz  przypomniała  sobie,  że  syn 

gospodyni też jest w niebezpieczeństwie. 

- Dziś  ma  wolne.  Dzięki  Bogu.  Pojechał  do  Dallas.  No,  jak  masz  jechać,  to  jedź.  - 

Happy popchnęła ją lekko. - Zadzwoń, jak coś będziesz wiedziała. Jace’owi nic się nie stało. 

Ja to po prostu wiem. - Oczy Happy dziwnie zwilgotniały. 

W oczach Katherine również zabłysły łzy. 

- Mam nadzieję. Nie przeżyłabym, gdyby... 

background image

Nie odważyła się dokończyć swojej myśli. Zbiegła po schodach, wyskoczyła na dwór i 

pognała do samochodu. 

Jadąc  wyboistą  drogą,  bezskutecznie  usiłowała  nastawić  radio  na  stację  nadającą 

komunikaty  z  miejsca  wypadku.  Zrozpaczona,  dała  wreszcie  za  wygraną.  Może  lepiej  nie 

wiedzieć.  Na  przemian  to  płakała,  to  przeklinała  siebie.  Jace  musi  żyć!  Nawet  okaleczony 

albo poparzony, ale musi żyć. Zaczęła się głośno modlić: 

- Panie  Boże,  jeżeli  mnie  nienawidzi,  to  trudno.  Jeżeli  chce  Allison,  to  mu  ją  dam. 

Tylko żeby żył... Kocham go. Jeżeli ma umrzeć, to pozwól, żebym mu przedtem powiedziała, 

ż

e go kocham. Nie daj, żeby cierpiał. Żeby był poparzony... 

Przecież dzisiaj miał nie iść do pracy. Mówił, że chciałby zostać w domu. Wygnały go 

jej  podłe  oskarżenia.  To  wszystko  jej  wina.  Przez  łzy  krajobraz  wydawał  jej  się  zamazany  i 

wodnisty.  Jechała  kierując  się  na  słup  czarnego  dymu  kłębiący  się  nad  sosnowym  lasem. 

Prowadził  ją  jak  słup  ognia  Mojżesza  na  pustyni.  W  górze  ukazały  się  helikoptery  prasowe, 

zlatujące się do miejsca pożaru jak sępy do padliny. Nienawidziła tej dziennikarskiej pogoni 

za  sensacją.  Co  wieczór  w  telewizji  pokazywali  rozbite  pociągi,  wypadki  samochodowe, 

pożary.  Zastanawiała się, czy rodziny ofiar, tak jak i ją, oburzało to naruszanie prywatności. 

Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy z realności cierpienia tamtych ludzi. 

Zdziwiła  się,  gdy  zobaczyła  wierzchołek  wieży.  A  więc  nie  tu  nastąpiła  eksplozja. 

Dookoła odwiertu stały półciężarówki i wozy strażackie. Zatrzymała samochód, wyskoczyła i 

pobiegła w stronę ognia. Paliło się w pobliżu przyczepy. 

- Hej, proszę pani! - zawołał jakiś człowiek w żółtej kurtce i chwycił ją wpół. Zaczęła 

się szarpać jak dzika kotka. - Tam nie wolno. Tam jest niebezpiecznie - oświadczył strażak i 

zaklął jak szewc, kiedy ugryzła go w rękę. 

- Obawiam  się,  że  tej  pani  nie  da  się  przekonać  -  powiedział  ktoś  spokojnym, 

głębokim głosem. 

Katherine  osunęła  się  w  ramiona  zdumionego  strażaka.  Byłby  ją  upuścił,  gdyby  mu 

nie pośpieszyły z pomocą inne ramiona. 

- Jace  -  szepnęła  z  niedowierzaniem  i  spojrzała  w  jego  osmaloną  twarz.  -  O  Boże!  - 

krzyknęła przerażona. 

- Nie, nie, to nie oparzenia. Po prostu jestem brudny - zapewnił ją. 

- Och, mój najdroższy... - Wtuliła twarz w jego koszulę i mocno objęła wpół. - Tak się 

martwiłam. Myślałam... 

Ze wzruszenia nie mogła mówić. Objęła go jeszcze mocniej. 

- Chodź, to ci opowiem, co się stało - powiedział Jace. 

background image

Gdy odchodzili, spojrzała jeszcze na strażaka. Wciąż rozcierał bolącą rękę. 

- Przepraszam... - Katherine czuła, że musi się wytłumaczyć. - Myślałam, że mój mąż 

jest ranny, i zachowałam się jak wariatka. Naprawdę przepraszam. 

Strażak uśmiechnął się krzywo i odparł mrukliwie: 

- Nic nie szkodzi. 

Jace  zaprowadził  ją  do  samochodu,  trzymając  mocno  pod  rękę.  Spojrzała  na  męża 

zapłakanymi zielonymi oczami i spytała: 

- Co się stało? 

Wytarł czoło rękawem koszuli. 

- Wygląda to znacznie gorzej, niż jest w rzeczywistości. Wszystkie te wozy strażackie 

przyjechały  dla  ochrony  lasu,  w  ramach  akcji  zapobiegawczej.  Ale  powinniśmy  dziękować 

Bogu, żeśmy wszyscy nie wylecieli w powietrze - dodał ponuro. 

- Ten dym... 

- Tak,  ropa  daje  od  cholery  dymu.  Jakiś  przewód  elektryczny  czy  telefoniczny 

spowodował spięcie i pod przyczepą eksplodowały butle z gazem. Buchnęło aż do nieba. W 

dodatku  ktoś  beztrosko  postawił  kilka  beczek  z  ropą  nie  tam,  gdzie  trzeba.  Poszły  i  one. 

Gdybym tu był... - Zagryzł usta. 

- A Billy?! - krzyknęła Katherine i chwyciła Jace’a za rękę. 

- Na  szczęście  obaj  wyszliśmy  wtedy  z  przyczepy,  żeby  obejrzeć  tę  półciężarówkę, 

którą Billy naprawia. 

Katherine cała się trzęsła. Przytulił ją i dodał z dumą: 

- Mam  doskonałą  załogę.  Rzucili  wszystko,  złapali  gaśnice  i  łopaty  i  zaczęli  kopać 

rów dokoła ognia. Zachowali się jak profesjonaliści. 

- Mają wspaniałego szefa - wyszeptała. 

Popatrzył w jej mokre oczy. 

- A jak to się stało, że tu wpadłaś? - zapytał. 

- Jechałam do ciebie, Jace - wyznała. - Musiałam cię znaleźć, żeby ci powiedzieć, że 

cię  przepraszam.  Za  wszystko.  Za  to,  że  byłam  taka  głupia.  -  Łzy  leciały  jej  teraz 

strumieniami. - Kiedy sobie pomyślałam, że może ty... Nic nie miało dla mnie znaczenia. Nic. 

Nawet... to znaczy... kocham cię, bez względu na to, co... 

Nie  dał  jej  skończyć.  Ustami  poszukał  jej  ust.  Nie  dbała  o  brud  i  sadzę,  które 

pokrywały  jego  ciało.  Nie  zwracała  uwagi  na  kwaśny  zapach  dymu,  którym  nasiąkły  jego 

włosy i ubranie. Liczyło się tylko to, że ją całował. 

W tym pocałunku nie było dawnej zmysłowej namiętności, ale sytuacja nie sprzyjała 

background image

namiętnym  uniesieniom.  Pocałunek  przypieczętował  ich  wzajemne  oddanie.  Usta  Jace’a 

połączyły się z jej ustami, poświadczając ich nowe przymierze. 

- Katherine, kocham cię... Katherine. Jak mogłaś w to wątpić? 

- Chyba z głupoty - odparła i uśmiechnęła się do niego. 

Pogłaskał ją po policzku i powiedział: 

- Chętnie bym dalej z tobą rozmawiał, ale mam cholernie dużo roboty. Jedź do domu i 

zostaw mi trochę gorącej wody, bo chciałbym się wykąpać po powrocie. - Uśmiechnął się. - I 

nie czekaj na mnie. Mogę tu dłużej zabawić. 

- Będę  czekała  -  szepnęła,  a  potem  go  pocałowała  i  ociągając  się  wsiadła  do 

samochodu. 

- Jace... 

- Hmmm? 

- Powiedz mi o Lacey. 

Otworzył  jedno  oko  i  zerknął  na  Katherine.  Leżeli  w  wielkim  łożu.  Promienie 

porannego  słońca  sączące  się  przez  żaluzje  padały  na  ich  nagie  ciała.  Jace,  wyciągnięty  na 

wznak, leżał z jedną nogą zgiętą w kolanie, a Katherine, oparta na łokciach, wpatrywała się w 

niego. 

Wrócił  do  domu  po  północy,  zmordowany,  brudny  i  głodny.  Podczas  gdy  się  mył, 

zrobiła mu dużą kanapkę, którą natychmiast pochłonął, po czym zwalił się na łóżko i zapadł 

w głęboki sen. 

Katherine próbowała zabrać Allison, ale Happy nalegała, żeby spędzili ten dzień tylko 

we  dwoje.  Jace  potrzebował  spokoju  i  nie  należało  mu  go  zakłócać,  nawet  gdyby  miały  to 

być, dość rzadkie zresztą, grymasy Allison. Katherine ucieszyła perspektywa spędzenia dnia 

sam na sam z mężem, więc nie dyskutowała z Happy. 

Kiedy  Jace  obudził  się  godzinę  temu,  nie  sprawił  jej  zawodu.  Kochali  się  czule  i 

namiętnie. 

Teraz wyciągnął w górę ręce i zaplótł je nad głową. 

- Lacey,  Lacey  -  powtórzył  z  goryczą.  -  Nie  wiem,  od  czego  zacząć...  Była  córką 

szefa, piękną dziewczyną. To ona  robiła mi awanse, a ja dałem się jej omotać. Rozegrała to 

bardzo  sprytnie.  Przez  cały  czas  narzeczeństwa  nie  dopuściła  do  żadnych  poufałości,  więc 

moje zdumienie w noc poślubną, kiedy się okazało, że nie byłem pierwszy, nie miało granic. 

Może dlatego tak mnie zaskoczyło dziewictwo mojej drugiej żony... 

Przygarnął Katherine i pocałował ją w czubek nosa, a ona ukryła twarz na jego piersi. 

- Lacey  przypominała  mi  trochę  Petera.  Była,  i  nadal  jest,  nastawiona  na  niszczenie 

background image

wszystkiego  dokoła.  Miała  jedną  przygodę  miłosną  za  drugą.  Po  każdej  ze  łzami  w  oczach 

błagała  mnie  o  przebaczenie,  wyrażając  skruchę  i  grożąc  samobójstwem.  W  końcu  miałem 

tego dość i powiedziałem Willoughby’emu, że jeśli nadal mam u niego pracować, muszę się 

rozwieść. Załatwił to. Bez fałszywej skromności muszę powiedzieć, że byłem dla niego zbyt 

cenny, żeby mógł ze mnie tak łatwo zrezygnować. A zresztą dobrze wiedział, jaka jest Lacey. 

Myślę, że w głębi duszy czuje się odpowiedzialny za zachowanie swojej córki. 

- A co było, kiedy pojechałeś do Longview? 

- Jesteś zazdrosna? - spytał. 

- Jak cholera - odparła. 

Roześmiał się, ale zaraz spoważniał i podjął: 

- Jak zapewne zauważyłaś, gdy zastałaś nas w przyczepie, Lacey wciąż nie przyjmuje 

do wiadomości, że przestaliśmy być małżeństwem. Nie ma to dla niej znaczenia, poza tym że 

już  nie  jestem  jej  niewolnikiem.  Kręci  się  przy  niej  mnóstwo  mężczyzn,  jednak  ta  cała  jej 

erotyka  jest  tylko  na  pokaz.  Ale  wróćmy  do  rzeczy...  -  westchnął.  -  No  więc  Lacey  poszła 

wtedy  do  tego  baru  w  Longview  i  narobiła  sobie  kłopotu.  Chciała  poderwać  innej 

dziewczynie chłopaka. Kiedy tamta dała jej nauczkę, Lacey wpadła w rozpacz, pojechała do 

motelu, połknęła całą fiolkę proszków nasennych i zadzwoniła do mnie. W pierwszej chwili 

chciałem jej powiedzieć, żeby poszła do diabła, ale nie mogłem... - potrząsnął głową. - Może 

to  sprawa  mojej  lojalności  wobec  Willoughby’ego,  nie  potrafiłem  jednak  tak  po  prostu 

machnąć na nią ręką. Na dwa dni przed wyjściem Lacey ze szpitala zadzwoniłem do jej ojca, 

ż

eby ją stamtąd odebrał. Obiecał mi, że załatwi dla niej jakąś opiekę. Czy to zrobi, nie wiem. 

Ale  postawiłem  sprawę  jasno:  dosyć  tego  dobrego.  Mam  żonę,  którą  bardzo  kocham,  i  nie 

zamierzam narażać na szwank swego małżeństwa. 

- Powinieneś  do  mnie  zadzwonić,  Jace,  i  wytłumaczyć  mi  całą  sytuację. 

Zrozumiałabym. 

- Teraz  to  wiem.  -  W  głosie  Jace’a  brzmiała  wyraźna  pretensja  do  samego  siebie.  - 

Jednak tyle się działo wtedy w moim życiu, że nawet nie przyszło mi to do głowy. Tak długo 

byłem  sam...  Nie  jestem  przyzwyczajony  mówić  komukolwiek,  co  się  ze  mną  dzieje. 

Przepraszam. A poza tym - dodał - nie chciałem wciągać cię w bagno moich dawnych spraw. 

Katherine pochyliła głowę. 

- Ale ty... ale ty nie... 

- Przestałem z nią sypiać na długo przed rozwodem, który się odbył cztery lata temu. 

- A ta sprawa... sprawa dzieci? - spytała. 

Zaśmiał się gorzko. 

background image

- O  tym  nigdy  nie  było  mowy.  Usłyszała  o  okolicznościach  naszego  małżeństwa  od 

swego ojca i natychmiast to wykorzystała. 

- Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałeś? 

- A po co? Miałbym cię pozbawiać okazji do takich rozkosznych dąsów z trzaskaniem 

drzwiami? Czasem wydawało mi się, że cała ta sytuacja sprawia ci przyjemność. Poza tym - 

dodał - jestem za dumny, by dowodzić swojej niewinności, skoro nie było przestępstwa. 

Ale  Katherine  już  go  nie  słuchała.  Pochylona,  ustami  sięgała  jego  ust.  Po  długim, 

namiętnym pocałunku złożyła głowę na jego piersi. Pogłaskał ją lekko. 

- A co byś powiedziała na to, gdybyśmy kupili działkę i postawili dom? 

Zaskoczona tym pytaniem, podniosła głowę i spojrzała na niego. 

- Wypatrzyłem  śliczne  miejsce,  trzyipółhektarowa  działka  na  sprzedaż  -  ciągnął.  - 

Tylko  półtora  kilometra  od  miasta,  ale  wśród  drzew,  całkowita  izolacja.  Myślę,  że  tutaj 

wkrótce będzie nam za ciasno. Te pokoje wyraźnie się kurczą. 

- Jace, to cudownie - odparła podniecona. - Ale co z Sunglow? 

- Tu  w  okolicy  będziemy  wiercić  jakieś  trzy  lata.  A  potem  zobaczymy.  Więc  co, 

kupujemy tę działkę? - zapytał. 

- Kupujemy  -  zgodziła  się  z  uśmiechem.  -  Dom...  -  westchnęła.  -  Obmyślanie 

wszystkiego i planowanie... to dopiero przyjemność. 

- Boże uchowaj! - wykrzyknął Jace i błagalnie wzniósł oczy ku górze. 

Katherine roześmiała się i znowu położyła głowę na jego piersi. 

- A co zamierzałeś zrobić, kiedy zacząłeś mnie szukać? - spytała sennie. 

Zachichotał. Włosy na jego piersi połaskotały ją w nos. 

- Zamierzałem  odnaleźć  pannę  Katherine  Adams  i  przyłożyć  jej  parę  klapsów.  A 

potem byłem gotów użyć perswazji, rozsądku, pieniędzy i siły, by skłonić cię do oddania mi 

Allison. Wcale nie dlatego, żebym miał cokolwiek przeciwko tobie, Katherine - wyjaśnił. - Po 

prostu  bałem  się,  że  przegrasz  w  sądzie  z  moimi  rodzicami  i  właśnie  im  przyznają  dziecko. 

Bardzo się cieszę, że do tego nie doszło, jednak chyba powinniśmy im przynajmniej pokazać 

małą... Wiem, co czujesz, ale chyba warto się nad tym zastanowić. Jestem przekonany, że oni 

również  cierpią  z  powodu  tego,  co  się  stało.  A  i  Allison  może  nam  po  latach  mieć  za  złe, 

ż

eśmy  ją  pozbawili  okazji,  by  mogła  sobie  sama  wyrobić  zdanie  o  swoich  dziadkach,  a 

może... może i o Peterze... 

Katherine milczała przez dłuższą chwilę, a potem powiedziała spokojnie: 

- Przemyślę to i wtedy porozmawiamy. 

- Oczywiście. Rozumiem, że w dalszym ciągu boli cię sprawa Mary i wszystko, co się 

background image

później stało - odparł Jace i pocałował ją lekko w ramię. - Mam paskudny charakter, wiem o 

tym.  Ale  pracuję  nad  sobą.  Przysięgam,  że  zrobię  wszystko,  żebyście  obie  z  Allison  były 

szczęśliwe. 

Gdy Katherine ponownie się odezwała, w jej głosie znów była nuta dawnej beztroski: 

- A kiedy już mnie znalazłeś, co sprawiło, że zmieniłeś plany? Że przestałeś myśleć o 

odbieraniu mi Allison siłą? 

- Bo coś zobaczyłem - odrzekł. I w jego głosie pojawiła się inna nuta. 

Katherine oparła się na łokciach i spojrzała na niego z góry. 

- Co takiego? - spytała zdziwiona. 

- Twoją twarz - odpowiedział cicho. 

- Jace... - szepnęła. 

- Nie  mówiąc  już  o  reszcie  -  dodał  Jace.  Spojrzał  na  jej  piersi,  którymi  go  dotykała. 

Przez  chwilę  napawał  się  ich  widokiem,  a  potem  podniósł  głowę  i  pokrył  je  gorącymi 

pocałunkami.  -  Kochałem  cię  od  pierwszej  chwili,  Katherine.  Od  pierwszego  pocałunku, 

wtedy,  przy  łóżeczku  Allison,  wiedziałem, że  chcę  jej  tylko  razem  z  tobą.  - Jego  pieszczoty 

stały się jeszcze żarliwsze. - Kochaj mnie, proszę cię - wymamrotał. 

Katherine uniosła się i klęknęła nad nim, dając jego językowi pełny dostęp do swoich 

piersi. 

Pozycja, jaką przybrała, wydała się Jace’owi tak „fachowa”, że zapytał zdumiony: 

- Chyba chodziłaś na filmy od osiemnastu lat, co? 

- No wiesz... - Czubkiem języka musnęła jego ucho. 

- To kto cię tak dobrze nauczył sztuki kochania? 

- Niejaki pan Jason Manning - odparła cicho i zamknęła mu usta pocałunkiem.