Zygmunt III Nieznany


Władca ten zasiadał na tronie Rzeczypospolitej prawie czterdzieści pięć lat - spośród królów polskich dłużej od niego panował tylko Władysław Jagiełło. Był najważ­niejszym decydentem i uczestnikiem wydarzeń, brzemiennych w dalekosiężne skutki. Borykać się musiał z nader trudnymi problemami poli­tycznymi, społecznymi, gospodarczymi czy re­ligijno-wyznaniowymi. Sterował lub sterować usiłował nawą państwową w burzliwych cza­sach. Prowadził liczne wojny, czynnie włączał się w politykę europejską.



Dlaczego przeminął prawie bez echa w legen­dzie? Dlaczego w niewielu tylko utworach lite­rackich spotykamy jego imię? Dlaczego utrwa­lił się w powszechnym przekonaniu pogląd, iż był to śkról niewielkich zasług i sławy"?



Bo przecież - wydawałoby się - czasy Zyg­munta III to jeszcze okres świetności dawnej Rzeczypospolitej. Wtedy to właśnie - dokład­nie w roku 1618 - wypada apogeum eksportu polskiego zboża, co jest jakimś syntetycznym dla owych czasów wskaźnikiem zamożności kraju i jego mieszkańców. Za jego panowania od rozejmu w Deulinie (1619) do utraty Rygi (1621) państwo polsko-litewskie osiągnęło swój największy w historii rozmiar terytorial­ny.



Z panowaniem króla Zygmunta złączone są takie wydarzenia dziejowe jak Byczym, Kir­cholm, Kłuszyn, Chocim, Puck i Trzciana, jak zwycięstwo polskiej floty wojennej pod Oliwą.



Literatura przeżywała swój wiek srebrny, a język ojczysty doskonalił się jako sprawne narzędzie trudnej sztuki przekonywania i argu­mentowania, ostatecznie wypierając łacinę z życia publicznego. Nieprzerwanie trwał pro­ces formowania się polskiego ogólnonarodo­wego języka literackiego, w czym niemały udział mieli wybitni pisarze wywodzący się z rodzin mieszczańskich.



Kontrreformacja nie zdążyła jeszcze doko­nać spustoszeń w umysłach ludzkich. Poziom szkół - także jezuickich - był wciąż wysoki. Oficyny drukarskie miały co i dla kogo druko­wać, wznawiać.



Nigdy przedtem i nigdy potem - aż do cza­sów rozbiorów - kraj nie dysponował równo­cześnie, czy niemal równocześnie, tak licznym orszakiem wybitnych ludzi: znakomitych wo­dzów, przewidujących polityków, wytrawnych parlamentarzystów, świetnych mówców Niech za dowód wystarczy jakże zresztą niepełna lis­ta znakomitości tamtych czasów: Jan Zamoy­ski, Jan Karol Chodkiewicz, Stanisław Żółkiew­ski, Stanisław Koniecpolski, Krzysztof Radzi­wiłł, Stanisław Lubomirski, Lew Sapieha, Fe­liks Kryski, Zbigniew i Jerzy Ossolińscy, Stani­sław Karnkowski, Krzysztof Arciszewski.



Prawdą jednak jest również, że Zygmunt III zastał Rzeczpospolitą mocarstwem, a zostawił - jak to bliska przyszłość miała wykazać - państwo osłabione, nie umiejące czy nie mogące rozwiązać żadnego ze swych najistot­niejszych problemów wewnętrznych i zagrani­cznych. To właśnie w ciągu owych długich czterdziestu pięciu lat na wszystkich niemal odcinkach życia społecznego i państwowego dokonywał się, z wolna, lecz wyraziście, regres. Były w tym czasie wygrane bitwy i przegrane wojny, wygrane wojny i zaprzepaszczone szan­se polityczne okresu pokoju. Były także klęski. Było politycznie bezproduktywne trwonienie środków materialnych i sił moralnych społe­czeństwa w działaniach sprzecznych z daleko­siężną racją stanu państwa.



Zygmuntowi III przyszło żyć i działać w epoce przełomu. Czasy renesansu i reforma­cji przechodziły w barok i kontrreformację. W Europie następowała stopniowa zmiana układu sił prowadząca do wyraźnej polaryzacji politycznej, której apogeum miała stać się woj­na trzydziestoletnia. Ostrzej zarysowały się róż­nice w tempie rozwoju ekonomiczno społecz­nego krajów, w których formowały się elemen­ty układu kapitalistycznego, i krajów, w któ­rych przeważały formy gospodarowania opar­te na pańszczyźnie i osobistym poddaństwie chłopów.



Błędem byłoby obarczać Zygmunta III za wszystkie niepowodzenia, omyłki, stracone szanse i zmarnowane wysiłki. Otaczały go bez wątpienia szczególne uwarunkowania - spo­łeczne, ustrojowe, obyczajowe, a nade wszyst­ko ekonomiczne.

Nieodparcie jednak nasunąć się musi pyta­nie, czy rzeczywiście obiektywne uwarunkowa­nia i czynniki zewnętrzne determinowały taki właśnie, a nie inny bieg wydarzeń. Czy polity­ka króla dysponującego potężnym jeszcze ar­senałem środków sprawowania władzy i znacz­nymi jeszcze możliwościami działania, przy względnej słabości sąsiadów, nie była jedną z przyczyn pogłębiania się regresu zamiast jego zahamowania?



Choćby w jednej, jakże podat­nej świadomemu działaniu jednostki wysunię­tej na kluczowe w państwie stanowisko dzie­dzinie - polityce zagranicznej mógł Zyg­munt III pozostawić po sobie spuściznę lepszą, korzystniejszą dla przyszłości państwa. Miraż korony szwedzkiej (tu zresztą trudno mu się dziwić - była to wszak w jego mniemaniu na­leżna mu ojcowizna). Złożony śmiertelną cho­robą, pozbawiony mowy, przekazał uroczyście i ze wzruszeniem koronę Wazów najstarszemu synowi Władysławowi. Prawowitym królem szwedzkim uważał się do końca swych dni), co przesłaniało mu - z oczywistą szkodą dla in­teresów Rzeczypospolitej - realia polityczne.



Nie potrafił lub nie chciał wybiec wyobraź­nią poza doraźne skutki takiej czy innej decy­zji, patrzeć dalej niż rok lub dwa naprzód. Mo­że, gdyby zdobył się na bardziej dalekosiężne spojrzenie, gdyby słuchał rad mądrych ludzi, których w jego otoczeniu nie brakowało - nie wiązałby się tak ściśle i tak bezkompromisowo z domem habsburskim. Może nie wsparłby urojonych roszczeń zbiegłego mnicha do koro­ny carów i nie rozpocząłby - gwałcąc rozejm - zbrojnej interwencji w Moskwie. śPassim (powszechnie) jest to w rozumieniu ludzkim - pisał otwarcie do króla Stanisław Żółkiew­ski - że WKM (Wasza Królewska Mość) nie in rem (sprawom) Rzeczypospolitej, ale sobie privatim (osobiście) pożytku z tej ekspedycji patrzysz".



Może nie posyłałby lisowczyków na pomoc nadwątlonemu ciosami węgierskich i czeskich powstańców Cesarstwu lub też za pomoc tę kazałby sobie zapłacić choć częścią polskiego przecież etnicznie Śląska. śPrzyjdzie na pewno czas - pisał Stanisław Łubieński na początku wojny trzydziestoletniej – śkiedy albo Ślązacy pamiętni na to, od kogo się odłączyli, wrócą do swych ojców, albo też Polakom nie braknie racji do przypomnienia swych praw” ś co do których nie może zajść przedawnienie" (cyt. wg W. Czaplińskiego).

Może pojąłby, że awan­tury mołdawskie muszą na Rzeczpospolitą ściągnąć nawałnicę turecką (Cecora, Chocim), jeżeli wszczyna je sojusznik Habsburgów. Na działania Jana Zamoyskiego - wroga Hab­sburgów - w Mołdawii i Wołoszczyźnie Tur­cy nie odpowiadali użyciem siły.



Może wreszcie nie dawałby król Zygmunt ­wbrew opinii dużej części szlachty, a także du­żej części mieszkańców Prus Książęcych - ku­rateli, a potem lenna w tym księstwie elektoro­wi brandenburskiemu, wpuszczając - jak pi­sał sędziwy prymas Karnkowski - śwęża w zanadrze". To, przed czym chcieli ubezpie­czyć się traktatowo statyści polscy doby Zyg­munta Starego - zrealizował konsekwentnie i do końca Zygmunt III. Połączenie pod jedną władzą Brandenburgii i Prus Książęcych stało się za jego panowania faktem dokonanym.



Zygmunt III przez długie lata nie był w sta­nie zrozumieć Polski, jej racji państwowych i mentalności jej obywateli. Nie chciał poddać się tej prawdzie, że podstawowe założenia ustrojowe Rzeczypospolitej miały już swą dłu­gą historię, swe skomplikowane uwarunkowa­nia i że wszelkie próby wtłoczenia państwa pol­sko-litewskiego w schemat ustroju polityczne­go lansowany przez ideologów kontrreforma­cji, i praktycznie realizowany w państwach hab­sburskich musi prowadzić do ostrych starć wew­nętrznych i do sparaliżowania lub tylko osła­bienia możliwości działania władzy.



Nie chciał Zygmunt III przyjąć do wiado­mości, że ustalone formy życia politycznego w Rzeczypospolitej wyznaczał fakt, że w od­różnieniu od wszystkich pozostałych krajów europejskich dziesięć procent jej mieszkańców cieszyło się - przynajmniej formalnie - sze­rokimi prawami politycznymi. Było to dla mo­narchy na pewno ciężkie ograniczenie, ale był to równocześnie potężny atut, który umiał wy­korzystywać jego wuj Zygmunt August i jego znakomity poprzednik Stefan Batory. Wyko­rzystując bowiem masy szlacheckie, a także posługując się umiejętnie wcale jeszcze nie naj­słabszym mieszczaństwem, mógł król polski skutecznie przeciwstawiać się presji magnac­kiej lub też kanalizować ją zgodnie ze swymi koncepcjami i swą wolą.

Nie zrozumiał Zygmunt III, że Polacy wy­tworzyli w XVI wieku sobie właściwą i dość wysoką kulturę polityczną, chociaż jej tylko zawdzięczał, że korona polska na jego głowie nie podzieliła losu szwedzkiej.



Jednym z podstawowych wyznaczników pol­skiej kultury politycznej była tolerancja religij­na, element niezbędny w polityce wewnętrznej wielonarodowego i wielowyznaniowego pań­stwa. Przesadą byłoby twierdzić, że Zygmunt III chciał wzorem hiszpańskiego Filipa II czy też cesarza Ferdynanda II rozprawiać się z in­nowiercami przy pomocy stosu i miecza. Prze­sadnie też niektórzy historycy oceniali nietole­rancyjność Zygmunta. Toć rodzona jego sio­stra, Anna Wazówna, wychowana w wierze lu­terańskiej, cieszyła się przywiązaniem i miłoś­cią brata, który nie zabraniał jej dyskretnego organizowania nabożeństw luterańskich nawet na zamku wawelskim. Umiał też Zygmunt przeciwstawić się sugestiom politycznym Koś­cioła katolickiego - w pewnym momencie za­czął prowadzić elastyczną politykę wobec pra­wosławia. Szkoda natomiast, że nie okazał się skrajnym ultramontaninem, gdy decydował się na nadanie kurateli i lenna w Prusach Książę­cych Brandenburczykowi.



Ale równocześnie spokojnie grał w piłkę w Krakowie na dziedzińcu zamkowym, gdy w mieście rabowano sklepy i warsztaty miesz­czan-protestantów i bezczeszczono ewangelic­kie cmentarze. Starał się ograniczyć dostęp do urzędów i godności niekatolikom. Godził się milcząco na tumulty religijne. Wspierał cenzu­rę kościelną. Nie dopuścił - za namową spo­wiednika - do kompromisowego rozstrzyg­nięcia na sejmie 1606 roku sporu o tzw. proces konfederacji warszawskiej (czyli o prawne za­bezpieczenie pełnego przestrzegania przepisów o tolerancji religijnej). Był jednym z głównych orędowników unii brzeskiej i policyjnych me­tod wdrażania jej w życie, co w istocie zmusiło hierarchię prawosławną do walki z państwem i zaostrzyło konflikty społeczne.

W ten sposób, aczkolwiek długie jeszcze lata tolerancja była niezaprzeczalną wartością polskiego życia spo­łecznego, król Zygmunt III dopuszczał do pier­wszych przejawów wichrowania i unicestwia­nia trwałych wartości polskiej kultury politycz­nej, stworzonej w czasach renesansu.



Wpływa­ło to wprost na osłabienie spójni wewnętrznej olbrzymiego państwa.



Uwierzył w pierwszych latach swego pano­wania - pewnie tego potem gorzko żałował - że victor leges dabit (zwycięzca nada prawa), i wszedł w ostry konflikt z śnarodem szlachec­kim", który bał się już nie tylko wzmocnienia władzy królewskiej w ogóle, lecz władzy króle­wskiej tego konkretnego króla, który przecież na początku ostatniego dziesięciolecia XVI wieku po prostu kupczył koroną polską z Habsburgami.



Zadowalanie się półśrodkami było cechą je­go metody działania w polityce wewnętrznej. Nie rokosz Zebrzydowskiego sam przez się był nieszczęściem kraju , ale sposób jego przezwyciężenia. Nie było bowiem ani zwycięzcy, ani pokonanego. Pokonanym okazał się autorytet władzy, a perspektywicznym zwycięzcą - magnateria. Je­dyny prawny skutek rokoszu - to takie objaś­nienie przepisu de non praestanda oboedientia (o prawie wypowiedzenia posłuszeństwa), by w praktyce nikt nie mógł zeń skorzystać.



Po takich faktach, jak sejm inkwizycyjny 1592 roku i rokosz sandomierski (Zebrzydow­skiego) w latach 1606 i 1607 - gruntowna śnaprawa Rzeczypospolitej" była już chyba niemożliwa.

Stale, aż do końca panowania Zyg­munta brakowało po temu wystarczającej dozy zaufania społeczeństwa szlacheckiego do króla i jego polityki. Owszem, stosunki szlachty z tronem uległy potem pewnej poprawie począwszy od roku 1616 wszystkie sejmy kończy­ły się powzięciem uchwał, ataki opozycji znaj­dowały tylko umiarkowany posłuch w społe­czeństwie. Uważano, że mimo swoich wad i błędów król jest przecież czynnikiem ładu we­wnętrznego i porządku w państwie. Dopiero jednak w ostatnich latach panowania rysować się zaczęła jakby pewna możliwość pełniejszej i zgodniejszej współpracy króla i stanów Rze­czypospolitej. Król bowiem w ostatnim dzie­sięcioleciu swych rządów lepiej wczuwał się w rolę konstytucyjnego monarchy, trafniej do­strzegał interes państwa. śW wielu przypad­kach to liczenie się króla nie tylko z realną sytuacją - pisze Jan Seredyka - ale także z interesami państwa, powoduje decyzje wręcz dramatyczne, bo sprzeczne z jego osobistymi poglądami i dążeniami". Niemniej żadne istot­niejsze reformy nie zostały przeprowadzone. A kto wie, może właśnie czasy Zygmunta III były już ostatnią chwilą na dokonanie skutecz­nej reformy systemu działania organów pań­stwowych, chociaż bez wszelkiej wątpliwości nie było już żadnych warunków po temu, by w Rzeczypospolitej mógł się ukształtować ab­solutyzm na wzór czy to francuski, czy hisz­pański.

Były natomiast wszystkie szanse po te­mu, by naprawić system skarbowy, unowocze­śnić armię, oprzeć obronę państwa na zdro­wych i mocnych zasadach, umocnić stan bez­pieczeństwa wewnętrznego, ulepszyć sposób obradowania i konkludowania sejmu, przepro­wadzić reformę elekcji. Innymi słowy bez uciekania się do rozwiązań ekstremalnych były możliwości trwałego umocnienia systemu śmonarchii mieszanej" (monarchia mixta) opierającej się na zasadzie silnej władzy królew­skiej ograniczonej sprawnie działającym orga­nem reprezentacji stanowej, tj. sejmem walnym i sejmikami.



Za mało już jednak wówczas miał król Zyg­munt czasu, by dokonać choć częściowej na­prawy państwa, skoro nie wykorzystał go wcześniej. Jego zbliżenie z śnarodem szlachec­kim" nastąpiło zbyt późno. A przecież wisiało nad nim przez czas cały - długie czterdzieści pięć lat - domniemanie, że w ojczyźnie swej matki czuje się obco, że jej nie miłuje. Niepo­kojąco dla uszu zatroskanych o dobro kraju obywateli (a takich jeszcze nie brakło) brzmieć musiały testamentalne niejako wezwania stare­go kanclerza i hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego, który na sejmie 1605 roku, a więc w niespełna trzy miesiące przed swą śmiercią, mówił do króla Zygmunta:



śMiłujże tę ojczyznę mszę, bo jest ci to tak, że cię Szwe­cja genuit (urodziła), ale cię ta excepit (przyję­ła) i genus (ród, pochodzenie) twe maternum (macierzyste, matczyne) i ciebie ozdobiła, ubo­gaciła, wsławiła, na głowach naszych posadzi­ła".



Jeśli o uczucie trzeba było apelować ­znaczy to, że go nie dostawało.



Otaczał się przez długie lata Niemcami. Kró­lewicza Władysława - ukochanie i nadzieję na­rodu - wychowywali Niemka Urszula Gien­ger-Meierin i całkowicie zniemczony kasztelan gdański Michał Konarski. Na dworze królew­skim trudno było odetchnąć swojskością. Ry­chło widać zapomniał król Zygmunt, że pod­czas swego pierwszego uroczystego wjazdu do Krakowa - a było to 8 grudnia 1587 roku zyskał serca tak dostojników, jak i gawiedzi swą w polskim języku wygłoszoną odpowie­dzią na mowę powitalną.



Witano w nim nie tylko nowego króla, któ­rego koronacja kładła kres okresowi niepokoju wewnętrznego, niepewności i wręcz wojny do­mowej z udziałem sił obcych, rozstrzygniętej na polach Byczyny. Witano w nim siostrzeńca ostatniego Jagiellona, syna wydanej za morze do Szwecji królewny Katarzyny, witano ostat­nią latorośl domu Jagiełłowego.

Doświadczenia trzech wolnych elekcji wzbu­dzały tęsknotę do własnej dynastii, do jedno­znaczności personalnej w czasie bezkrólewia, do sytuacji oczywistych, że po ojcu następował syn, a po bracie brat, formalnie jedynie po­twierdzani wolą zbiorową stanu szlacheckiego.



Miał zatem na starcie olbrzymie szanse. Przeciwnicy zostali pokonani, a główny rywal - Maksymilian Habsburg - wzięty do nie­woli przebywał pod strażą w Krasnymstawie.



Wystartował źle. śJakie żeście nam nieme diablę przywieźli" - miał się wyrazić po pier­wszym spotkaniu z młodym monarchą Jan Za­moyski. Zygmunt III bowiem zraził do siebie kolejno tych wszystkich, którym zawdzięczał tron. Być może chciał wyzwolić się od razu spod wpływów potężnego kanclerza - by tego jednak dopiąć, musiał dokonać gruntownej re­orientacji politycznej. Wybrany został królem jako kandydat anty habsburski, jako król za­pragnął prowadzić politykę pro habsburską, co oznaczało konieczność dopuszczenia do łask i zyskania poparcia większości byłych maksy­milianistów. Trzeba przyznać, że stosując umiejętnie politykę rozdawnictwa dóbr i urzę­dów potrafił w sposób niesłychanie zręczny doprowadzić w ciągu niewielu lat do dekompozycji istniejących ugrupowań politycznych. Wpływy Zamoyskiego w elicie władzy skurczy­ły się niepomiernie. Wielu jego dotychczaso­wych stronników - zwłaszcza duchownych, jak Piotr Tylicki czy Wojciech Baranowski przeszło do obozu królewskiego. Za to Za­moyski ponownie sięgnął po rząd dusz szlache­ckich. Inicjatywy, a raczej pomysły i zamiary króla, były w samym zarodku sparaliżowane. Ustrój Rzeczypospolitej umożliwiał konstruk­tywne działanie tylko drogą współdziałania tronu i szlachty. Każdy inny układ polityczny powodował sytuację śpolitycznego pata" i to­rował drogę rosnącym wpływom magnaterii.



Tak też w konsekwencji się stało. Zygmunt III potrafił wprawdzie stworzyć zależne od sie­bie stronnictwo, składające się z kilkunastu od­danych mu senatorów - z czasem nawet licz­ba ich zwiększała się wyraźnie - lekceważył natomiast masy szlachty, nie szukał w nich oparcia i poparcia. Mogła więc znaleźć je tym łatwiej opozycyjna grupa magnatów, umiejęt­nie wykorzystująca zawsze dla szlachty aktual­ny straszak absolutystyczny.



Ale uproszczeniem byłoby sprowadzać pro­blemy polityczne pierwszych dziesięcioleci rzą­dów Zygmunta III tylko do układów personal­nych czy metod rządzenia. Różnice między Zyg­muntem i jego stronnictwem a Zamoyskim i innymi odłamami opozycji były głębsze i bar­dziej zasadnicze. dotyczyły one zarówno poli­tyki zagranicznej (Zamoyski był zdecydowanie przeciwny wszelkim związkom z Habsburga­mi) jak i wewnętrznej. Obóz Zamoyskiego re­prezentował ideały tolerancji religijnej, obce mu były idee kontrreformacji, przeciwstawiał się rosnącym wpływom Kościoła i zakonu je­zuitów. Inaczej Zygmunt. W restytucji wpły­wów i znaczenia Kościoła widział cel nadrzęd­ny. Chciał rządzić na wzór władcy absolutne­go. Ludzie, którymi się otaczał, nie należeli do najpopularniejszych, a nade wszystko poza kilkoma chlubnymi wyjątkami - do najwybit­niejszych.

Ci ostatni, aczkolwiek nie angażo­wali się w walkę z królem, dość często pozos­tawali na uboczu. Wszystko to nie mogło nie prowadzić do konfliktów, tym bardziej że swo­im postępowaniem w pierwszych latach pano­wania (zakulisowe rozmowy ze swym ojcem królem Szwecji Janem III w Rewlu, próby kup­czenia koroną polską z Habsburgami, zamiar wyjazdu na długo lub na stałe do Szwecji itd.) ujawnionym wobec opinii publicznej na sejmie inkwizycyjnym 1592 roku utracił lub poważnie naruszył możliwości działania, jakie początko­wo posiadał.



Być może nie rozumiał klimatu politycznego i kulturalnego ówczesnej Polski, być może po­stawa jego wynikała ze szczególnych warun­ków, w których wychowywał się w Szwecji. Urodził się wszak w więzieniu (20 czerwca 1566 roku w Gripsholm), do którego wtrącił jego rodziców - księcia finlandzkiego Jana i Katarzynę Jagiellonkę - szalony i okrutny stryj, król Szwecji Eryk XIV. Wychowywał się - już jako królewicz szwedzki od roku 1569 - w cieniu okropności, które działy się za rzą­dów Eryka. Matka, a także znajdujący się na szwedzkim dworze jezuici, wpajali .mu zelo­tyzm katolicki i niechęć do różnowierców. Uczono go, że powołaniem króla-katolika jest stać się świeckim mieczem św. Piotra. Tron pol­ski przyjął niechętnie, bliższa mu była ojczysta Szwecja. Utrata jej (1598/99) była dla niego najcięższym ciosem, z którym nigdy nie pogo­dził się do końca. Szwedzi po prostu go nie chcieli - bliższy im był stryj Zygmunta, książę Sódermanlandu Karol.



Zapewne przesadą jest twierdzić, że długo­letnie wojny polsko-szwedzkie ciągnące się z przerwami aż po rok 1660 były li tylko skut­kiem zerwania unii personalnej i polityki dyna­stycznej polskich Wazów. Stawka była poważ­niejsza: Dominium Maris Baltici. Nie ulega wszakże wątpliwości, że spory dynastyczne do­dawały walkom polsko-szwedzkim zaciętości, uniemożliwiały kompromisowe rozwiązanie sprzeczności, a nade wszystko wykluczały inną niż stan wrogości alternatywę polityczną.

Na działanie Zygmunta III sprawa szwedz­ka wywierała przez długie lata wpływ oczywis­ty. Są historycy, którzy nawet motywów pod­jęcia przez Zygmunta decyzji wojny z Moskwą dopatrują się w sprawie szwedzkiej sądząc, iż król Zygmunt poszukiwać pragnął drogi do Sztokholmu przez Moskwę. Nie można także zaprzeczyć, że sprawa korony szwedzkiej uniemożliwiała mu w początkowym stadium wojny trzydzies­toletniej znalezienie innych rozwiązań, jak fak­tycznie prohabsburska polityka.



Nie był jednak człowiekiem ciasnym, ogra­niczonym doktrynerem. Wykształcenie ode­brał staranne, władał biegłe - poza ojczystym szwedzkim i macierzystym polskim - języka­mi włoskim, niemieckim, łacińskim, a także za­pewne ruskim. Posiadał swoiste hobby: zajmo­wał się złotnictwem i alchemią. Sprawował skuteczny mecenat artystyczny na dworze jego przebywali malarze, muzycy, złotnicy. Wzbogacił własnym sumptem kolek­cję arrasów, przebudował zamki w Warszawie, Krakowie i Łobzowie. Życie rodzinne miał ra­czej udane. Wprawdzie pierwsza żona Anna Habsburżanka zmarła młodo po kilkuletnim pożyciu pozostawiając mu jedynego syna Wła­dysława (dwoje dzieci z tego małżeństwa zmar­ło w niemowlęctwie), jednak drugie małżeń­stwo z rodzoną siostrą zmarłej żony arcyksięż­niczką Konstancją (1605) było uważane za szczęśliwe i dobrane. Dochowała się też para królewska pięciorga dzieci, które dożyły lat dojrzałych: czterech synów i córkę. Fatum jed­nak ciążyło nad polską linią Wazów: poza zmarłym w dzieciństwie synkiem Władysława



IV pozostali synowie Zygmunta III (dwóch z nich zresztą zmarło młodo) nie pozostawili dziedzica.



Zygmunt III miał zaciekłych przeciwników. Obrzucano go w anonimowych utworach obel­gami, pisano paszkwile. Zarzucano mu - naj­cnotliwszemu chyba z królów polskich - ze­psucie i rozwiązłość. Zrażał ludzi swym zim­nym zachowaniem, milczeniem, nadmiernym dystansem, a także powolnością w podejmo­waniu decyzji. . Styl bycia monarchy, który zresztą nie stronił od uciech stołu, myś­listwa, teatru i innych rozrywek, nie odpowia­dał jednak szlachcie. Krążyło również przeko­nanie, groźne dla autorytetu monarchy, że nie ma on szczęśliwej ręki, owego łutu szczęścia towarzyszącego podejmowanym przedsięwzię­ciom. Dwukrotnie w cią­gu czterdziestu pięciu lat niechęć do osoby króla wywołała działanie ekstremalne. Raz - w dobie rokoszu - w skali masowej, kiedy to pod Jeziorną grupa nieprzejednanych roko­szan podpisała akt detronizacji, drugi raz w skali indywidualnej w roku 1620. Przy­padkowi i niezręczności zamachowca, a także pomocy syna Władysława zawdzięczał Zyg­munt III (i Rzeczpospolita), że Michał Piekar­ski nie wpisał się wówczas na listę królobój­ców.



Ale miał także zagorzałych stronników i ad­miratorów. Umiał, wykorzystując swe królew­skie prerogatywy, stworzyć grupę ludzi całko­wicie od siebie zależnych. Wielu z nich zapo­czątkowało błyskotliwe kariery swych rodów. Szczególnej łasce i szczególnej polityce Zygmun­ta III w zakresie rozdawnictwa dóbr i urzędów zawdzięczają swe kariery rodowe Potoccy, Sa­piehowie, Ossolińscy, Koniecpolscy, Lubomir­scy.



Dopiero od czasów Zygmunta III kariery indywidualne zaczęły przekształcać się w karie­ry rodowe. Miał także autentycznych zwolenników. Jed­nym imponowała iście monarsza godność, spo­kój w chwilach trudnych, upór i stanowczość, innym odwaga osobista w chwilach decydują­cych. Dał jej wyraz choćby w czasie bratobój­czej bitwy pod Guzowem (1607). Potrafił swym majestatem, ale i łaskawością, uginać tak dumne i nieposkromione charaktery jak Jan Karol Chodkiewicz, który na znak szczęś­cia z odzyskania królewskiej łaski rozbijał o czoło drogocenne puchary. Nie był mściwy - dopuszczał do łask swych dawnych przeciw­ników, nie karał stanowczo wyraźnych wykro­czeń przeciw porządkowi publicznemu. Nie chciał? Nie mógł? Wydaje się, że jednak bar­dziej to pierwsze, co w tym przypadku nie sta­nowiło zalety władcy.



Moż­na było w tamtych czasach bardziej sta­nówczo tępić warchołów, łupieżców, gwałcicie­li porządku publicznego i prawa. Nie było to jednak przedmiotem szczególnej troski króla Zygmunta.



Był człowiekiem obowiązkowym i pracowi­tym. Nawet w ostatnich latach i miesiącach swego życia (zmarł w Warszawie 30 kwietnia 1632 roku) powinności swe królewskie wyko­nywał mimo choroby dokładnie i starannie.

Zadania jednak przerosły jego możliwości. W każdym innym czasie człowiek na tronie polskim wyposażony w te właśnie cechy charakteru i osobowości co Zygmunt III być może dobrze zapisałby się w pamięci narodu. Zygmunt nie był w stanie sprostać epoce. Trudności i problemy, które nań napierały, wymagały na tronie orła. Zyg­munt nim nie był.







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
AUGUST III Nieznany
dokonania i porazki jana iii so Nieznany (2)
Kubiak Zygmunt Mitologia Grków i Rzymian cz III
MOduł III nauka i wiedza
UMOWA SPOLKI Nieznany
00110 9942b2b7d9e35565ed35e862c Nieznany
CISAX01GBD id 2064757 Nieznany

więcej podobnych podstron